Za kilka miesięcy polskie szpitale i przychodnie mogą być prywatne, niepolskie i bajecznie drogie
ZAWAŁ SŁUŻBY ZDROWIA INDEKS 356441
http://www.faktyimity.pl
ISSN 1509-460X
Ü Str. 6, 7
Nr 27 (226) 8 LIPCA 2004 r. Cena 2,40 zł (w tym 7% VAT)
Ü Str. 9
Każdy orze jak może albo handluje tym, co ma pod ręką, ewentualnie... pod pępkiem. A skądinąd wiadomo, że najwięcej witaminy mają polskie dziewczyny! Początek wakacji – tysiące rodzimych dziwek wyruszyły na Zachód za chlebem, do legalnej (od wstąpienia Polski do Unii) pracy w nocnych klubach, burdelach i na poboczach dróg. Według szacunków Interpolu i organizacji La Strada, nasz kraj staje się seksmocarstwem. Za zachodnią granicą obywatelom Unii umila życie około 50 tys. Polek! Problem w tym, że 8 procent z nich czyni to wbrew własnej woli... Ü Str. 10, 11
oitym przyzw albo ć a w az ościem a go n Możn dważnym g te określe,o ie Piotra szystk iekiem człow jajami... W o sędziego Kroow ują d em z chłop ak ulał pas Rejonoweg ciskiem j u n a ąd d a ni za z S giął się po o biskupa c i w o t u eg ie ł Woj in. sam śnie skaza tóry n . k m , ( e i a w ł śn ó w h o i c M hierar a zdjęciu) ichała ia. M . n s ięzien lika – ie – k Micha la w sutann dwa lata w przez e i pedof ylawy – na wygłoszon łości. T u k z o w ca skwę ie wyr iemal ! Warto! n n e i y n d m Uzasa iego cytuje zeczytajcie Pr sędz Str. 3
Ü
a g o B a n a P a n y t n a K nkel – oszust Amerykanin Martin Fra ętach ubezekr prz w się specjalizujący udował ponad pieczeniowych – zdefra ! Część tej ów lar do 600 milionów Watykanocił pła wy oty kw ogromnej ie i opiekę. arc wsp wi jako prowizję za zatacza coń zie tyd na ia odn Afera z tyg cy spradzą wa raz szersze kręgi, a pro ma zale Da e org Ge r ato wę prokur ański. tyk Wa miar zaskarżyć Bank ąda ygl prz ie zliw ejr pod Bacznie i szego otosię też osobom z najbliż czenia papieża.
Ü Str. 12
2
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FA K T Y
Zabić mola
POLSKA Tak jak prorokowaliśmy („FiM” 25, 26/2004), Marek Belka dostał poparcie od SdPl Borowskiego i wreszcie został prawdziwym premierem. Wybory odłożone co najmniej na kilka miesięcy... ...a posłowie mogą spokojnie jechać na niezasłużone wakacje. Według najnowszych badań OBOP-u w sprawie preferencji partyjnych, najsłabiej spośród partii centrolewicowych wypadł SLD (3 proc.). Pokonały go SdPl i UP (6 proc.!). Na czele rankingu, z 26-procentowym poparciem, znalazła się Platforma Obywatelska. Błąd tkwi w metodzie. Gdyby SLD badano w kategorii partii klerykalnych, Sojusz Lewicowych Dupowłazów kleru byłby pierwszy! Niemcy, Francuzi i Włosi – sami i przez polskich pośredników – masowo wykupują na polskiej wsi cielaki i dorosłe bydło. Cena wołowiny w sklepach Unii jest nawet czterokrotnie wyższa niż w Polsce. Nasi rolnicy dostają od zachodnich kupców średnio o połowę więcej niż w rodzimych punktach skupu, więc sprzedają chętnie. Tu i ówdzie zaczyna brakować rogacizny, a jej stada mogą być nie do odtworzenia. Rządy Węgier, Czech i Słowenii już kilka lat temu dopingowały swoich hodowców do zwiększenia pogłowia, zapowiadając wysokie ceny skupu po integracji z UE. Polski rząd tego nie przewidział... Rząd Belki poprosił prezydenta Kwaśniewskiego (czyli sam siebie) o przedłużenie mandatu dla polskich wojsk w Iraku do końca 2004 r., na co prezydent łaskawie przystał. W br. krwawa zabawa w wojnę będzie nas kosztowała 154 mln zł. My wiernie przy sojusznikach stać będziem – do ostatniej złotówki i żołnierza... Narodowy Fundusz Zdrowia przekaże swoim oddziałom 600 mln zł do rozdysponowania w tym roku. Dodatkowe pieniądze uzyskano z lepszego niż zakładano napływu środków ze składki zdrowotnej. Niestety, prezes NFZ Lesław Abramowicz uważa, że obecna składka i tak jest niewystarczająca na pokrycie wszystkich świadczeń medycznych... ...zwłaszcza tych dokonywanych na „martwych duszach”. Badane są związki ABW z aferą sprzętową w służbie zdrowia. Zaprzyjaźniony z A. Naumanem były minister zdrowia Mariusz Łapiński dziwnie często kontaktował się z szefem ABW, Andrzejem Barcikowskim. Premier chce powołać nowego szefa ABW i wykosić wszystkich (z wyjątkiem Zemkego) wiceministrów, będących jednocześnie posłami. Rząd stanie się apolityczny, a Belkę przestaną wreszcie kojarzyć z prezydentem Kwaśniewskim... WARSZAWA Jeden z najbardziej znanych polskich psychologów dziecięcych – Andrzej Samsonowicz – jest podejrzany o pedofilię. Psychologiczny autorytet wyjaśnia, że zdjęcia rozebranych dzieci, znalezione u niego w domu przez policję, były mu potrzebne do pracy naukowej. Ksiądz Moskwa z Tylawy „leczy dotykiem” narządy rodne dziewczynek, ale ho, ho – Samsonowicz też ma bajer! Po raz pierwszy podczas dorocznego spotkania polskich misjonarzy rzymskokatolickich błogosławieństwa udzielił im prezydent Aleksander Kwaśniewski. Prezydent robi postępy. W przyszłym roku jak nic na Boże Ciało będzie podtrzymywał Glempa. RADOM Biskup Zygmunt Zimowski opowiedział się za wprowadzeniem zakazu handlu w niedziele na terenie całego miasta. Projekt uchwały Rady Miasta, który popierają radni PiS i LPR, ma za zadanie ograniczyć nieuczciwą konkurencję zachodnich supermarketów. „Celem projektu jest, aby ekonomia ludzka ustąpiła na rzecz ekonomii Bożej” – powiedział biskup. Ależ to jest świetny pomysł na całą gospodarkę i politykę, i w ogóle! PIŁA Prokuratura skierowała akty oskarżenia przeciwko posłom Renacie Beger z Samoobrony i Józefowi Skowyrze z Ligi Polskich Rodzin. Oboje podejrzani są o podrabianie podpisów poparcia na własnych listach wyborczych w 2001 r. („FiM” 11/2003). Każde z nich sfabrykowało ponad 2 tys. sygnatur. Upolityczniony polski wymiar sprawiedliwości rzuca kłody pod nogi przeciwników politycznych, którzy wykazali się społeczną inicjatywą! POLSKA/UE Poseł Tomczak z LPR ciągle nalega na szefa Parlamentu Europejskiego Pata Coxa, by ten zawiesił w sali posiedzeń dostarczone mu w maju dwa krzyże. Tomczak motywuje, że krzyże są „darem narodu polskiego dla Europy”, a jego rodacy powszechnie i jednoznacznie popierają jego inicjatywę. „Rodacy” dla Tomczaka to radiomaryjne dewotki. Ale Cox powinien wziąć te dwa nagie miecze od Tomczaka jako wróżbę zwycięstwa nad polskim ciemnogrodem. LUKSEMBURG Unia Europejska chce nałożyć na Polskę wysokie kary finansowe za to, że nasz kraj... miał za duże zapasy żywności, kiedy wstępował do wspólnoty. W odpowiedzi rząd RP pozwał Komisję Europejską do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, domagając się... sprawiedliwości. Kolejny pozew Rzeczpospolita wytoczyła Unii, nie zgadzając się na zbyt małe dopłaty bezpośrednie dla rolników. Pozwijmy też unijnych za dysproporcje w poziomie życia po obu stronach Odry, czyli za zbyt duże zapasy gotówki na ich kontach... USA bezprawnie przetrzymują podejrzanych o terroryzm w kilkunastu tajnych obozach na całym świecie. W placówkach tych dochodzi do tortur i innych nadużyć. 17 więzień, których istnienie potwierdza amerykańska administracja, znajduje się w Afganistanie, Iraku, Guantamo na Kubie i Charleston w Karolinie Południowej (USA). Bush i głównodowodzący US Army powinni wrócić na lekcje historii. Gułagi i obozy koncentracyjne nie wyszły na zdrowie także ich twórcom. BELGIA Parlament w Brukseli jako pierwszy na świecie uchwalił ustawę wprowadzającą opłatę od obrotu na rynku walutowym – słynny, postulowany od lat przez światową lewicę podatek Tobina. Jeżeli śladem Belgii pójdą inne kraje, umożliwi to ograniczenie spekulacji finansowych na świecie i przyniesie większe bezpieczeństwo ekonomiczne – zwłaszcza słabszym gospodarkom. Rządu Kwaśniewskiego – pardon, Belki – pewnie to nie zainteresuje. O wiele łatwiej nałożyć podatek od odsetek bankowych, który uderzy w drobnych ciułaczy.
K
ażdy naród ma jakiegoś gryzia, który go mole, jak mawiał Boy-Żeleński – jednego lub więcej. Taki mól zatruwa życie, psuje dobrą opinię, podżera coś ze wspólnego dobra i osłabia cały organizm państwa. I tak na przykład Włosi mają mafię, Watykan i wykolegowanie w mistrzostwach Europy; Niemcy wiecznie cierpią przez cień hitleryzmu oraz z powodu niegdysiejszego otwarcia granic dla Turków i „Jugoli”; Francuzi stali się kolonią dla swoich dawnych ludów kolonialnych i co drugi z nich – także w narodowej drużynie piłkarskiej – jest opalony na Murzyna. Anglicy walczą z katolikami z IRA, Serbowie z muzułmanami z Kosowa, Żydzi z muzułmanami z Palestyny, Hiszpanie z Baskijczykami z Kraju Basków, Rosjanie z Czeczenami, Czeczeni z Rosjanami i Czeczenami, Irakijczycy z Amerykanami, a Ameryka walczy z każdym, kto nie walczy razem z Ameryką. Podobno Szkoci nigdy nie stworzyli własnego państwa, bo są na to zbyt chytrzy i podatki woleli oddawać Anglikom pod przymusem. Czesi mają kompleks braku morza, a Norwegowie cierpią na chorobę morską. Nawet bogaci Austriacy i Szwajcarzy żyją z kompleksem Niemców, a Holendrzy to już w ogóle rodzą się i umierają w depresji... Bywają mole mniej lub bardziej uciążliwe, zaś ich jedyną zaletą jest to, że są swoje, własne, nielubiane, ale znane, na własnej piersi wyhodowane. Dlatego narody uczą się z nimi żyć, a niektórzy nawet je polubili. Struktury państw wypracowały skuteczne metody obrony przed wrogami wewnętrznymi, propaganda dba o dobry wizerunek kraju, natomiast księża i pastorzy mają tematy do kazań, bo nic tak nie napędza koniunktury dla kościołów, jak różne mole (po chrześcijańsku – krzyże), które sprawiają, że życie jest ciężkie, ale do zniesienia. I można by temat zamknąć, gdyby nie piękny kraj nad Wisłą o nazwie Polska. No bo kto potrafi wyliczyć choćby tylko główne troski i zgryzoty wspólne dla większości Polaków? Któż zdołałby wymienić niedomagania państwa o nazwie III RP i jego wszystkich wymiarów, na czele z wymiarem (nie)sprawiedliwości? No, chyba że... Chyba że przyjmiemy, iż Polacy swojego państwa nie mają i uznamy ten fakt za głównego mola, w obliczu którego wszelkie inne mole tracą na ważności. Oto garść dowodów „z przesłuchań” badaczy opinii publicznej: Polacy odrzucają polityków. 90 procent narodu wyraża zdecydowaną nieufność wobec obecnego Sejmu. Rząd Belki popierany jest przez 12 proc. (tak „wysoko”, bo dopiero zaczął), a rządzący SLD – przez 3 do 6 proc. Co czuje cała reszta, skoro obojętnych prawie nie ma? Ciekawe, że większość spośród wystawiających negatywne oceny obecnej klasie rządzącej to ludzie, którzy mają pracę i dochody powyżej średniej krajowej. 55 proc. badanych twierdzi, że nie ma żadnego wpływu na to, co się dzieje w kraju (z pewnością pomogłyby w tym jednomandatowe okręgi wyborcze). Dwie grupy określane w każdym narodzie mianem jego „przyszłości” – młodzież (do 30 lat) i biznesmeni – w 65 procentach traktują państwo jako instytucję wrogą i nastawioną na zniszczenie obywatela. Chodzi o brak perspektyw i wysokie podatki. Przedsiębiorcy zwracają również uwagę na niestabilne prawo oraz samowolę urzędnika, na przykład skarbowego; dla 70 proc. z nich sprawy te są największymi przeszkodami w prowadzeniu biznesu. Powszechna jest opinia, że na aparat państwowy płacimy coraz więcej za coraz większe utrudnienia, biurokrację i kolejne zastępy dyletantów, którzy tylko obrzydzają nam życie. Właśnie Centrum Adama Smitha obliczyło, iż do 24 czerwca statystyczny Polak pracował wyłącznie na podatki i wszelkie inne opłaty
administracyjne. Innymi słowy, dopiero od tygodnia pracujemy na siebie. A ilu Polaków – po tzw. aferze Rywina i setkach innych – uważa, że korupcja nie jest w naszym kraju (oficjalnie demokratycznym i praworządnym) jednym z najważniejszym problemów? Są oni niezmierzalni statystycznie – coś około 0,5 proc. Na szczęście tylko ci, którzy jarzą, ile to jest sto, dwieście, trzysta milionów (dla większości rodaków są to liczby abstrakcyjne i dopiero w zestawieniu np. z budżetem własnego miasta są w stanie załapać skalę wielkości) rozumieją bezczelność rozmaitych Wieczerzaków, Naumanów i innych Gawroników. Polacy z tzw. niższej półki (brrr...) pochowali do grobu państwo polskie, kiedy skończyły się gwarancje bezpieczeństwa socjalnego. I trudno się dziwić komuś, kto przez pół roku bezskutecznie poszukuje pracy, po czym państwo – zamiast wspomóc go w najtrudniejszym okresie – odbiera mu zasiłek. Aż 60 proc. nie ma zaufania do niezawisłych przecież sądów (rok temu – 50 proc.). Demokracja nie dała nam nic dobrego – tak twierdzi 45 proc. ludzi w miastach i aż 67 proc. na wsiach. To, co w innych krajach wykrzykują na ulicach wyłącznie anarchiści, w Polsce mówi się ot tak, przy rozpijanej na spotkaniach rodzinnych połówce. Wszystko to prowadzi do całkowitej alienacji obywateli wobec własnego państwa; alienacji oraz apatii trwałej, bo przekazywanej z pokolenia na pokolenie. To jeden z najbardziej niechlubnych „dorobków” minionych 15 lat, a właściwie bolesny powrót do czasów, gdy to wyłącznie my byliśmy my, a państwo to komuna, czyli oni. Teraz – zupełnie jak dawniej – są gnębiciele i gnębieni, ot choćby pokazywany w mediach Roman Kluska – ofiara „skarbowej bandy”. Państwo to elity, Kulczyki, posłowie, ministrowie, klika. Oni za zamkniętym drzwiami załatwiają swoje interesy moim kosztem, a ja nic nie mogę na to poradzić. Oszukam więc przynajmniej fiskusa, bo zabiera moje pieniądze na nich, wyniosę coś z zakładu, bo nie mój, rozbiję latarnię, bo oni ją postawili, nie pójdę na ich głosowanie; tak jak ostatnio nie poszło 80 proc. wyborców. Solidarnościowe „jelity” i tzw. postkomuniści, którzy dogadali się z nimi przy Okrągłym Stole, zaprzepaścili wielki narodowy zryw odrodzenia wreszcie niepodległej ojczyzny z końca lat 80. Oglądam, przemiły skądinąd, program „Europa da się lubić” i patrzę z zazdrością na jego uczestników, którzy dumnie opowiadają o zwyczajach panujących w ich ojczyznach. Każdy chce przekonać resztę o wyjątkowości i wyższości własnej nacji. Pod wyreżyserowanymi dialogami kryje się autentyczna duma z przynależności do własnego narodu i – naturalnie z nią łączony – szacunek dla państwa wybranego przez ten naród... Czy zastanawialiście się, dlaczego w polskim języku nie ma odpowiednika niemieckiego słowa Heimat? Albo dlaczego nikomu w Polsce nie przyjdzie do głowy, żeby wywiesić polską flagę przed domem, jak to robi większość Szwedów czy Amerykanów? Może dzieje się tak dlatego, ponieważ to polskie państwo ma w dupie własnych obywateli... To też prawda, ale nie do końca. Najwyższa pora uświadomić sobie, że nie sposób na dłuższą metę prosperować w słabym państwie, wbrew wszystkiemu i wszystkim. Tylko od zdrowego, silnego i praworządnego państwa zależy nasz dobrobyt – wiedzą to narody, którym się udało. Nie bądźmy głupcami, nie podcinajmy gałęzi, na której siedzimy. Wybierajmy kompetentnych polityków, nie popadajmy w apatię, szanujmy dobro wspólne – dla siebie i swoich dzieci. Państwo to my i to my możemy je zmienić na lepsze. Oby nigdy powiedzenie: masz Polaku to, na co zasłużyłeś, nie dotyczyło Ciebie i mnie. JONASZ
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r.
W
niewielkim Krośnie jest Sąd Rejonowy, a w nim sędzia Piotr Wojtowicz. Gdy Antyklerykalna Partia Postępu RACJA dojdzie do władzy, to zapytamy, czy zechce on być ministrem sprawiedliwości. Bo niczego tak nie cenimy jak sprawiedliwości i... odwagi. Sąd Rejonowy w Krośnie skazał proboszcza parafii w Tylawie (diecezja przemyska) na dwa lata więzienia w zawieszeniu na pięć i na
GORĄCE TEMATY
– w tym i osoby, które przysłuchiwały się procesowi – nie uwierzyła i z pewnością nie uwierzy nigdy, że ten gorliwy kapłan, ich proboszcz i nauczyciel, dopuszczał się czynów karalnych, niewłaściwych zachowań o charakterze seksualnym na szkodę swoich parafian, wychowanków, których uczył religii. Sama wiara w niewinność nie może oprzeć się wymowie faktów wynikających z bezpośrednich zeznań pokrzywdzonych i zeznań świadków, którzy przed laty doświadczyli w swoim życiu
Proszę wstać... osiem lat zakazu wykonywania zawodu nauczyciela. Ksiądz Michał Moskwa, o którym wielokrotnie pisaliśmy, pomimo wstawiennictwa samego arcybiskupa Józefa Michalika został uznany winnym molestowania seksualnego sześciu dziewczynek. Niżej prezentujemy obszerne fragmenty ustnego uzasadnienia wyroku ogłoszonego przez sędziego Piotra Wojtowicza. „Oskarżony był od ponad 35 lat jedynym kapłanem w parafii Tylawa. (...) On i wyłącznie on chrzcił, żenił, spowiadał, karcił, gdy trzeba było, wreszcie doprowadzał do Pierwszej Komunii Świętej, a na końcu udzielał ostatnich namaszczeń i jednał z Panem Bogiem. Był w tej posłudze niezastąpiony i w małych miejscowościach, gdzie tradycyjne podejście do wiary katolickiej jest wartością samą w sobie. Rzeczywiście można powiedzieć, że był pierwszy po Bogu (...). Może dlatego część miejscowej opinii publicznej
praktyk seksualnych oskarżonego. (...) Te relacje są spójne i zgodne ze sobą. Są również wsparte opiniami biegłych. (...) Dowody te obrazują skłonność oskarżonego do dopuszczania się przez wiele lat takich zachowań. (...) Wypowiedzi obciążające oskarżonego pochodzą od osób niezwiązanych ze sobą w żaden sposób, niemających wspólnych interesów, celów, spraw. Poza wolą dowiedzenia prawdy. (...) Potrzeba wielkiej odwagi i siły, aby zdobyć się na powiedzenie o krzywdzie wyrządzonej przez osobę, która ma taką władzę jak wieloletni kapłan, jak powszechnie poważany autorytet i mentor, głoszący na co dzień treści etyczne. Komu bowiem w takiej sytuacji skłonni są uwierzyć zwykli ludzie? Równie zwykłym, szarym ludziom i ich dzieciom, czy też drugiej stronie? Jeszcze większej determinacji potrzeba, żeby dowieść swoich racji i uzyskać ochronę swoich praw przed sądem. O tym przekonują realia dochodzenia do prawdy w obecnej sprawie, gdzie dopiero
kołatanie do licznych drzwi, wśród których wrota wymiaru sprawiedliwości były na końcu, przyniosło społecznie pożądany skutek w postaci stwierdzenia, że doszło do naruszenia praw dzieci. Regułą jest bowiem właśnie to, że czyny o podobnym charakterze skrywane są przez wiele lat lub nie oglądają światła dziennego nigdy. Z powodu obawy przed izolacją ze strony otoczenia, z powodu bezbronności, strachu i wstydu ofiar, z powodu utrudnień dowodowych, a także braku należytej świadomości prawnej jej właściwej reprezentacji. Świat już zna takie przypadki: jeśli w kolebce demokracji, w Stanach Zjednoczonych, możliwe było ukrywanie przez arcybiskupa Bostonu Bernarda Lawa afery pedofilskiej, która później została odkryta i objęła czyny 24 księży, to czy niemożliwe było to w Tylawie? Mogło tego procesu nie być, gdyby władze metropolii przemyskiej w sposób dyskretny i pożądany przez samą chrześcijańską moralność przywróciły prawidłowe relacje w miejscowej parafii, lecz nikt z archidiecezji nie zechciał przyjechać do biednej Tylawy i porozmawiać w cztery oczy z ludźmi. (...) Została odrzucona przez sąd koncepcja zmowy i sporu wyznaniowego skutkująca rzekomym manipulowaniem zeznaniami niektórych świadków, zwłaszcza małoletnich, a mówiąc wprost – wyuczania tych świadków wersji, jaką mieli powtórzyć podczas
GŁASKANIE JEŻA
Lekcja wychowawcza „Już za parę dni, za dni parę, wezmę plecak swój i gitarę” – tak zaczynała się jedna z beztroskich wakacyjnych piosenek sprzed lat. No i właśnie mamy wakacje. Nie wiem jak dla Państwa, ale dla mnie ten magiczny okres w roku jest naturalnym końcem czegoś. Co prawda już od dawna nie muszę osobiście zaliczać trygonometrii (o Boże!), a jednak podobnie jak wielu Polaków zaliczam ją od nowa, że tak powiem... per procura. Wiedzą, o czym mówię, ci, którzy podobnie jak ja mają dzieci w wieku szkolnym. Na początku XXI wieku Adaś, Mariolka i Krysia wciąż muszą – tak jak nasi dziadkowie, nasi rodzice i my sami – zdawać egzaminy z Anielki i Jasia, co to nie doczekał (wcale nie żart, lecz lektury w wielu współczesnych szkołach), oraz egzaminy z życia, czyli dorosłości. Czego jak czego, ale tego akurat polska oświata im w swoim programie nie odpuści – na każdym etapie dydaktyki. Przekonali się o tym w ubiegły piątek uczniowie jednej z łódzkich szkół średnich, którzy nie dostali tego dnia świadectw ukończenia kolejnej klasy. Na szczęście (w nieszczęściu) są jeszcze „Fakty i Mity”. A było tak: W naszej redakcji pojawiła się grupa mocno zdenerwowanych i jeszcze bardziej przerażonych rodziców ze wspólną prośbą: „Ratujcie!”.
– A co to się stało? – zapytaliśmy, patrząc ukradkiem na zegarki, bo pora już była cokolwiek przedweekendowa. – Zespół Szkół... (tu padła nazwa) odmówił naszym dzieciom wydania świadectw! – Eee tam... Pewnie smarkacze nie chcieli się uczyć i zostali na drugi rok – bagatelizowaliśmy sprawę, ale niesłusznie. Otóż kilkadziesiąt osób nie dostało cenzurek, bo ich rodzice... nie zapłacili składki na tak zwany komitet rodzicielski. Ów komitet to relikt zamierzchłej przeszłości, który dziwnym trafem bez trudu pokonał wszelkie transformacje ustrojowe i ma się dobrze, a nawet coraz lepiej. Teoretycznie ta „dobrowolna” składka (a raczej haracz...) ma być przeznaczana na przykład na dofinansowanie potrzeb edukacyjnych dzieci z rodzin gorzej sytuowanych. W rzeczywistości bywa dość często „przelewana” z okazji Dnia Nauczyciela. Wiem, co mówię, bo sam kiedyś uczyłem w szkole. No więc liczna grupa szesnastolatków nie otrzymała świadectw, a my złapaliśmy za telefon. W Ministerstwie Edukacji byli poruszeni: – Ależ to bezprawie, szkole nie wolno czegoś podobnego robić. To prawie przestępstwo – denerwował się szef zespołu prasowego. Niestety, chwilę potem niemal rozpłakał się do słuchawki, że nic nie może zrobić:
3
Abp Józef Michalik (obecnie szef Episkopatu Polski) napisał przed trzema laty do proboszcza z Tylawy: „Czuję się zobowiązany wyrazić współczucie ks. Proboszczowi i nadzieję, że konfratrzy i parafianie, którzy znają lepiej środowisko niż wrogie Kościołowi i depczące prawdę gazety lub osoby inspirowane przez samego ojca kłamstwa, nie stracą zaufania do swego proboszcza, ale okażą mu bliskość przez gorliwą modlitwę. Czuję się zobowiązany zaprotestować przeciwko szarpaniu dobrej opinii naszych księży, co jest przecież atakiem niewybrednym znanych nam pewnych grup i środowisk”. przesłuchania. Jest to teza po prostu nie do obronienia. (...) Oskarżony nie jest osobą, która z powodu jakichkolwiek ułomności nie zdawałaby sobie sprawy z bezprawności swojego zachowania. Wręcz przeciwnie, oskarżony miał pełną świadomość norm obyczajowych, których należy przestrzegać w naszym kręgu kulturowym. Tym bardziej że żył w środowisku, które trudno byłoby posądzić o jakąkolwiek swobodę seksualną. (...) Oskarżony na pozór normalnymi zachowaniami maskował wobec otoczenia swoje rzeczywiste cele. Ale w kanonach obyczajowości płciowej nie mieści się przyzwolenie na to, aby obcy mężczyzna składał pocałunki na ustach dziecka lub masował piersi dziewczynek albo wykorzystywał rzekomy zamiar wykonywania masażu leczniczego brzucha po to, aby sięgnąć temu dziecku w okolice łona lub, co najbardziej drastyczne, by penetrować palcem wewnętrzne narządy płciowe małoletniej wówczas pokrzywdzonej. Nie były to działania wypływające z jakichkolwiek przyczyn chorobowych, lecz zachowania dewiacyjne, pedofilskie, które
– Szkoły podlegają samorządom i tak naprawdę to my nic do nich nie mamy. Rodzice powinni wystąpić w tej sytuacji na drogę sądową. Pięknie, prawda? Jest ministerstwo od szkolnictwa, które przyznaje rozbrajająco, że nic wspólnego ze szkolnictwem nie ma! Ot, taki byt wirtualny stworzony przez Parkinsona. I jeszcze ta dobra rada cioci Zosi o sądzie. Już widzę szkolny los smarkacza, którego rodzice poważyliby się na taki krok. Ale ad rem. Rodzice w naszej redakcji byli coraz bardziej zrozpaczeni, a my – wku... rzeni. Bo nic tak nie denerwuje i nie deprymuje jak bezsilność. I nagle stał się cud: po ostatnim argumencie, czyli zapewnieniu ministerstwa, że całość sprawy opiszemy, nie pozostawiając na winnych suchej nitki, rozdzwonił się redakcyjny telefon. Tym razem to szanowne Ministerstwo telefonowało do nas, prosząc o nazwę i adres szkoły. I wiecie, co się stało? Trzy godziny później w rzeczonej „szacownej placówce oświatowej” zwołano powtórne zakończenie roku szkolnego dla „dłużników komitetu”, a wściekła jak sto diabłów pani dyrektor osobiście wręczała cenzurki. Zgrzytała przy tym zębami i przez te zęby bliżej stojący usłyszeli, że ona już dojdzie, kto pobiegł ze skargą do tych wstrętnych „Faktów i Mitów”. Tak czy inaczej wszyscy – i rodzice, i dzieci (i my po trosze) – otrzymali w piątek darmową, acz wielce pouczającą lekcję wychowawczą. Po pierwsze: składki dobrowolne są w szkolnictwie obowiązkowe; po drugie: to dyrekcja szkoły stanowi prawo, a tym samym stoi ponad nim; po trzecie: jeszcze tylko media mogą coś w tym kraju zdziałać, bo poza nimi nikt już tu niczego nie może. MAREK SZENBORN
oskarżony mógł i powinien poddawać kontroli (...). Te czyny godziły w sposób zauważalny w rozwój moralny młodego człowieka, a nawet całej grupy młodzieży. To zapewne stąd dla tych dzieci stało się w końcu czymś normalnym, że ksiądz całuje dzieci. Szczególnie bolesne jest dla całego porządku społecznego to, że czynów tych dopuszczał się kapłan i katecheta”. Wyrok komentowali: Ksiądz Moskwa: – Nie czuję się winny. Nie miałem seksualnych zamiarów wobec dzieci. Dotykałem je, gdy je coś bolało, bo bioenergoterapeuta powiedział mi, że mogę leczyć dotykiem. Parafianie z Tylawy: – Bóg jeszcze spuści karę na tych, co oskarżyli księdza. Adwokat Mariusz Wojtyczek, obrońca skazanego: – Czy parafianie trwaliby przy nim, nie mając pewności, iż nie dopuścił się tego, co mu się zarzuca? Kuria w Przemyślu: – Nie mamy w tej sprawie nic do powiedzenia. ¤¤¤ My pamiętajmy tylko, że skazano jednego z wielu, bardzo wielu dewiantów w sutannach. Inni pracują... ANNA TARCZYŃSKA
P
roblem nowych powołań może wkrótce stać się palący dla władz polskiego kat. Kościoła, bo pedofile wpadają jak śliwki w kompot. Ksiądz Zbigniew Paszkowski, do niedawna proboszcz parafii św. Bartłomieja w Jarnołtówku (diec. opolska), jest oskarżony o molestowanie nieletnich („Uczucia re-
Onanizm nie grzech ligijne” – „FiM” 51/2003). Do Sądu Rejonowego w Prudniku wpłynął już akt oskarżenia, w którym prokuratura zarzuca świątobliwemu mężowi, że z Domu Dziecka w Chmielowicach sprowadzał na plebanię chłopców w wieku 11–13 lat, „całował ich w usta, obmacywał po udach, pośladkach i narządach płciowych, a jednego z nich onanizował”. Dzieci składały zeznania w obecności biegłego psychologa, który nie miał wątpliwości, że opowiadają o swoich rzeczywistych doznaniach. Pleban oczywiście idzie w zaparte i twierdzi, że pomawiają go z zemsty, bo nie dał im pieniędzy... Arcybiskup Alfons Nossol, ordynariusz diecezji opolskiej, odizolował podopiecznego od dzieci, powierzając mu obowiązki kapelana w hospicjum w Siołkowicach Starych. AT
4
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
ŚWIAT WEDŁUG RODANA
Wiatr w plecy Tylko pięciu najbogatszych Polaków ma ponad... 20 miliardów złotych. Jak oni zdobyli tę górę szmalu? Bo my też tak chcemy, panie prokuratorze! Prokurator nam na to pytanie nie odpowie, bowiem ludzie z kasą kontrolują połowę Polski, parlamentu, sądownictwa, prokuratury, a przede wszystkim – rządu. Kilkunastu oligarchów, którzy należą do najbogatszych ludzi w Europie Środkowej, rządzi ojczyzną biedaków i nikt im nie podskoczy. Przyjaźnili się najpierw z Wałęsą, potem z Buzkiem i Krzaklewskim, a kiedy czas tamtych minął, to do niezwykle pojemnych uczuciowo serc potentatów przypadli Kwaśniewski oraz Miller i jego komando. Jesteśmy pewni, że jeśli władzę zdobędzie Giertych lub Lepper, szybko pokochają miłością pierwszą i mocną nowych władców Polski. Na czele listy bogoli znajduje się dr Jan Kulczyk (54 l.) z mająteczkiem obliczanym na 12,5 mld zł. Jego Kulczyk Holding SA jest dziś największą polską prywatną grupą kapitałową. Firmy, w które jest zaangażowany Kulczyk Holding, osiągnęły w ubiegłym roku przychód w wysokości... 60 mld zł. Drugi w peletonie jest Ryszard Krauze (48 l.). Jego stan posiadania to 2,85 mld złotych. Spółka Prokom Software i powiązane z nią firmy wygrały w 2003 r. wszystkie najważniejsze przetargi (informatyzacja PKO BP, PZU oraz budowa systemu CEPIK) o łącznej wartości ponad miliarda złotych. Trzecie miejsce pod względem dobrobytu zajmuje Zygmunt Solorz-Żak (49 l.) z 2,8 mld złotych. Właściciel telewizji Polsat ma także udziały w Invest Banku, w Polisie Życie, Towarzystwie Emerytalnym Polsat i w innych firmach (między innymi na Litwie i Łotwie). Aleksander Gudzowaty (66 l.), twórca i zarządca spółki PHZ Bartimpex handlującej gazem kupowanym od rosyjskiego Gazpromu, ze swą fortuną 2,7 miliarda zł jest czwarty na liście polskich miliarderów. Piątkę krezusów zamyka Marek Mikuśkiewicz (54 l.) z majątkiem wartym 1,6 mld. Jest on właścicielem największej polskiej sieci supermarketów (ok. 150) PPH Marc-Pol SA. Jego sklepy osiągnęły w ubiegłym roku przychód w wysokości około 2,3 mld zł. Mikuśkiewicz ma też nieruchomości warte ponad 800 mln złotych. Jak powstały te fortuny? Tego nie wie nikt. Po prostu chłopaki dorobili się. Kulczyk opowiada bajeczkę, że pierwszy milion dostał od tatusia. Mikuśkiewicz, że to warszawski sklep pozwolił mu rozwinąć skrzydła, a więc ble ble ble i nie ma co powtarzać. Społeczeństwa nie zapytano wcześniej, czy ma ochotę na ściepę dla bogoli. No to oni wzięli, co chcieli, jak swoje, bo mieli inwencję,
koncepcję, dobrych prawników i ekonomistów oraz – co najważniejsze – ZNAJOMOŚCI, czyli zaprzyjaźnionych polityków i ludzi z rządu. Ludzie władzy wiedzą, gdzie stoją konfitury w kredensie i chcą wykorzystać swoje pięć minut. No to z kim się dogadają? Z Kowalskim, co ma 6 stówek renciny? Ciągną więc do bogoli jak misie do miodu. A bogole ciągną do nich, bo potrzebują informacji i poparcia. Ale już zaczynają się zawirowania. Poważny kłopot ma Solorz, bowiem natychmiastowej spłaty długu w wys. pół miliarda złotych domaga się od niego Piotr Bykowski (38 l.). Bykowski to ciekawa postać: były szef Banku Staropolskiego, aresztowany cztery lata temu, kiedy okazało się, że w kasie brakuje 500 mln zł. Wcześniej zdobył sławę jako szef „Drewbudu” oferującego Polakom tanie domy z drewna. Kilometrowe kolejki ludzi żądnych własnego domostwa ustawiały się przed bankami, aby wpłacić należną kwotę za akcje „Drewbudu”. Znaleźli się klienci na 15 tys. akcji po 2 mln zł za jedną (średnia płaca w latach 1989–1990 to ok. 300 tys. zł). Domów wprawdzie nie wybudowano, ale cwany biznesmen Bykowski za te pieniążki kupił sobie Bank Staropolski. Zasłynął powtórnie po aresztowaniu, kiedy wyskoczył z drugiego piętra klatki schodowej sądu i w ciężkim stanie został przewieziony do szpitala. Przeżył jednak, wyszedł niedawno z aresztu i podjął biznesową wojnę z czwartym bogolem nadwiślańskiego kraju. Według Bykowskiego, Invest Bank nadal jest jego własnością i na dowód prawdy pokazuje weksle na kwotę 500 milionów złotych. Wojna trwa, bowiem Solorz nie ma zamiaru pozbywać się połowy miliarda, gdyż taki uszczerbek może poważnie wstrząsnąć jego imperium. Ale kończy się już pogoda dla bogaczy. Ludzie się ciutek wnerwiają. CBOS przeprowadził badania pt. „Bogactwo i ludzie bogaci w opiniach Polaków”, a wyniki są miażdżące. Polacy uważają, że bogole generalnie dorobili się na lekceważeniu lub omijaniu prawa i na sprytnym wykorzystywaniu luk prawnych. Aż 68 proc. ankietowanych uważa, że do majątku nie można dojść uczciwą drogą. No rzeczywiście, niektóre przykłady potwierdzają, że można się dorobić, potem siedzieć w pierdlu, wyjść na wolność, a zagrabionego majątku nie zwrócić. Taki na przykład Bogusław Bagsik (41 l.), który – wspólnie z Gąsiorowskim – wyjął z banków 424 miliony zł, skazany został na 9 lat więzienia, ale wyszedł po sześciu i szmalu nie zwrócił. Aleksander Gawronik (56 l.) – były senator, król kantorów. Skazany dwa lata temu na 3 lata i osiem miesięcy za przywłaszczenie majątku
spółki Art. B. W tym roku dostał jeszcze 8 lat za wyłudzenie podatku VAT o wartości 9,5 mln zł. Siedzi, ale forsy nie zwrócił. Podobna sytuacja jest z Grzegorzem Wieczerzakiem (38 l.), byłym prezesem spółki PZU Życie, oskarżonym o wyrządzenie ponad 170 mln strat na szkodę tej spółki. Nikt nie wie (oprócz Wieczerzaka), gdzie jest ten szmal. Kochająca go rodzina w terminie złożyła... 2 mln zł kaucji, dzięki którym Wieczerzak znalazł się na wolności. Między nami mówiąc: bogatą ma rodzinę. Jeśli chodzi o kaucję, to kochają ją nasi sędziowie tak, jakby pensje dostawali z procentów od niej. Eks-baron SLD, Jerzy Jędykiewicz (57 l.), oskarżony o wyprowadzenie 30 mln zł z firmy „Energobudowa” (której był prezesem) oraz o podatkowe oszustwa na sumę 12 mln, nawet dnia nie spędził w areszcie. Wyszedł za kaucją 700 tys. zł. Dziwnie przyznawane są te kaucje przez nasze sądy i tak bardziej na oko, bo na przykład Stanisław Paszyński (54 l.), biznesmen udanie wyłudzający VAT (naciągnął państwo na 37 mln zł), odzyskał wolność dopiero po wpłaceniu... 16,5 mln zł. Mają ludzie szmal i opłaca się trochę posiedzieć. Sądowe fiku-miku widzimy również w przypadku spraw korupcyjnych. Wszyscy głośno krzyczą o konieczności zwalczania korupcji, a jak to robią sądy? Oskarżony o korupcję Romuald Szeremietiew (59 l.), były wiceszef MON, jest... na wolności. O! Ale Szeremietiew to legenda Solidarności, bardzo dużo przyjaciół ma... Nie tędy droga do sprawiedliwości. W Tarnobrzegu kilka dni temu zakończyła się sprawa Jana Szostaka, prezydenta Ostrowca Świętokrzyskiego (SLD), oskarżonego o domaganie się łapówy. Otóż w maju ubiegłego roku, gdy prywatyzowano miejscową hutę, Szostak zaproponował pomoc przy jej zakupie Zakładom Ostrowieckim, które ją dzierżawiły. Za tę przysługę zażądał od 10 do 15 procent akcji, czyli około 2 mln zł. Tarnobrzeski sąd stwierdził, że Szostak jest winny płatnej protekcji, po czym... umorzył sprawę i kazał mu przekazać na cele charytatywne... 2 tysiące zł. Czyżby sąd oszalał? Ależ skąd! Przecież w sprawę zamieszani byli najważniejsi politycy SLD, miejscowi samorządowcy, biznesmeni, no a sam Szostak to dobry znajomy Jerzego Jaskierni. Sąd zrobił to, co do niego należało: końce w wodę, morda w kubeł. Czy rzeczywiście kiedyś skończy się w naszym kraju pogoda dla bogaczy? Długoterminowa prognoza na najbliższe lata przewiduje, że warunki meteorologiczne nadal będą bogolom sprzyjać. Mają chłopaki wiatr w plecy i sprzyjający klimat. ANDRZEJ RODAN
Prowincjałki Ludwik O. (51 l.) z Nowego Stawu (woj. pomorskie) wdrapał się na dach Dworca Głównego PKP w Gdańsku. Mężczyzna odziany był tylko w slipki, a twarz, goły tors i nogi umazał sobie czarną farbą. Była godzina ósma rano, kiedy ekscentryczny Ludwik zaczął szaleć na dachu: krzyczał, wykonywał dzikie tańce, gestykulował, śmiał się do podróżnych, którzy ze zdziwieniem oglądali ten niecodzienny spektakl. Tłumaczył im, że jest aniołem, który walczy z diabłem. Przyjechała policja, straż pożarna i pogotowie. Pan Ludwik jednak „tańczył” dalej na stromym dachu jako anioł i diabeł w jednej osobie, odmawiał zejścia i rozkosznie uśmiechnięty rzucał w policjantów dachówkami, skutecznie odkopując strażackie drabiny. Dopiero po kilku godzinach negocjator zdołał go przekonać i świr zszedł z dachu. Trafił do karetki, która go odwiozła do szpitala psychiatrycznego. I tak kończą niektórzy ludzie wierzący w anioły i diabły.
DZIEŃ ŚWIRA
Trzej uczniowie pierwszej klasy gimnazjum z Łodzi tak się ucieszyli z końca roku szkolnego, że zakupili dwie półlitrówki i poszli do parku 3 Maja. Trzynastolatek chciał się popisać przed kolesiami, otworzył flaszkę, przytknął do ust i... opróżnił ją do ostatniej kropli. Spojrzał triumfalnie, bezskutecznie próbował coś powiedzieć, po czym z dumą na twarzy padł nieprzytomny. Pogotowie zawiozło go na oddział toksykologii Ośrodka Pediatrycznego Szpitala im. Kopernika. Dzieciak miał 2,5 promila alkoholu we krwi. W górę serca, smakosze alkoholu! Kadry rosną!
CZYM SKORUPKA NASIĄKNIE
Józef Ciembronowicz (60 l.), mechanik-elektromonter z Oświęcimia, dostał wypowiedzenie z roboty. Oddał sprawę do sądu pracy, bowiem do przejścia na emeryturę brakowało mu tylko półtora roku. Sąd bezwzględnie nakazał przywrócić go w prawach pracownika oraz orzekł wypłatę wynagrodzenia za 11 miesięcy, czyli za czas pozostawania bez pracy. Uradowany mężczyzna zgłosił się do Adama J., prezesa spółki, a ten... złapał Ciembronowicza za gardło, mocno poddusił, potem wytrzaskał po pysku i zaczął gonić po gabinecie. Mechanikowi udało się uciec. Ale prezes to ludzkie panisko – przywrócił pracownika do roboty. Tylko że za karę kazał mu nosić... pomarańczowy kombinezon. Rozżalony mechanik czuje się upokorzony tym strojem, bowiem w firmie tylko on wygląda jak żywa reklama pomarańczy.
MECHANICZNA POMARAŃCZA
W Szczecinie odbył się konkurs policjantów „Patrol Roku”. Współzawodniczyły prawdziwe asy drogówki województwa zachodniopomorskiego. W trakcie konkursowych popisów doszło nagle do zderzenia trzech radiowozów. Auta zostały rozbite, a „najlepsi” policjanci-kierowcy ukarani mandatami od 50 do 100 złotych... A oni pouczają i karzą nas! Opracował AR
ZUCHY Z DROGÓWKI
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE (...) fotel w Strasburgu wart jest circa półtora miliona złotych. Przyznacie państwo, że jest to bardzo drogi fotel. Warto więc postawić pytanie, co będziemy mieli z tego my, gdy na owym fotelu zasiądzie szczęśliwie wybrany rodak. (...) nim zrozumie ów europoseł, na czym polega jego rola w europarlamencie – po załatwieniu wszystkich interesów osobistych, rodzinnych i partyjnych – pięcioletnia kadencja minie. („Nasza Polska” 25/2004) ¶¶¶ Współczesne wielowskaźnikowe metody naturalne mają skuteczność wyższą od najnowszych hormonalnych preparatów antykoncepcyjno-poronnych. („Miłujcie się!”, dwumiesięcznik katolicki) ¶¶¶ (...) jest oczywiste, że w normalnym chrześcijańskim domu to mężczyzna powinien być liderem (...). Kiedy jednak mężczyzna zawodzi, gdy nie wypełnia należycie swoich obowiązków i nie postępuje zgodnie z zaleceniami Biblii – w życie rodziny wkrada się niepokój i chaos. I rośnie sprzeciw kobiety, która w jakimś dramatycznym momencie, stojąc przed wyborem, czy ma słuchać Boga, czy męża (...) – ma prawo, i wprost musi sprzeciwić się swemu mężowi. („Duch Czasów”, czasopismo chrześcijańskie 2/2004) ¶¶¶ (...) wyczytałem w wiadomościach internetowych, że pewna artystka zobowiązała się wykonać tablice przedstawiające Dekalog – Dziesięć Przykazań – i umieścić je przed Pałacem Kultury i Nauki (zwanym kiedyś „Pałacem Stalina”). Sama ta wiadomość zupełnie mnie nie zdziwiła, a nawet ucieszyła, ponieważ jest rzeczą słuszną, aby tej stalinowskiej piramidzie z kamieni przeciwstawić pokorny znak symbolizujący nieśmiertelność Mądrości Bożej wyrażonej w Przykazaniach. Natomiast dały mi do myślenia pewne komentarze umieszczone pod tekstem wiadomości przez niezidentyfikowanych czytelników, typu „państwo wyznaniowe” lub „rządy kleru” i tym podobne. (ks. prof. Jerzy Bajda, „Nasz Dziennik” 148/2004) Wybrała OH
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r.
BRUNATNY GEST
TERAZ POLSKA!
Co łączy Andrzeja Leppera i ojczulka Tadeusza Rydzyka? Według „Wyborczej”, pewien milioner z Urugwaju, niejaki Jan Kobylański, który sponsoruje budowę nowego studia telewizji „Trwam” w Toruniu. Anonimowy architekt wycenił Rydzykowe cacko na 43 mln zł. Natomiast Lepper był u Kobylańskiego aż czterokrotnie i za każdym razem brał od niego pieniądze, co potwierdza sam darczyńca. Tajemniczy milioner wielkich pieniędzy dorobił się zaraz po wojnie (podejrzewa się, że był kapo w obozie zagłady!). W 1952 roku znalazł się w Paragwaju dzięki siatce „Odessa”, pomagającej byłym nazistom w ucieczce do Ameryki Południowej. Był bliskim współpracownikiem gen. Alfreda Stroessnera wspierającego niemieckich zbrodniarzy wojennych. Towarzycho w sam raz dla naszych narodowców! MAR
To skandal. Ćwierć wieku temu popełniliśmy kardynalny błąd, pozwalając Gabonowi wydrukować pierwszy znaczek z podobizną Jana Pawła II. Na szczęście udało się nam zrehabilitować i dziś na świecie wiedziemy absolutny prym wśród wydawców prawie 1300 znaczków i blisko 300 bloków poświęconych papieżowi. Ostatnio 25 rocznicę pierwszej pielgrzymki JPII do Polski uczciliśmy serią świętych znaczków wykonanych unikalną metodą. A całej tej inicjatywie patronowała, a jakże!, Poczta Polska i Watykańska. Głodni sukcesu z satysfakcją odnotowujemy to wielkie polskie osiągnięcie. Zapewne tylko wiecznym malkontentom kojarzy się ono z piramidą włazidupstwa i kultem jednostki, który miał zejść do grobu wraz ze Stalinem. RP
się artykuł „Prawda o homoseksualizmie” w dziale „Seksualność” na chrześcijańskim serwerze www.adonai.pl. Zdaniem ojca Mieczysława Piotrowskiego z Towarzystwa Chrystusowego, homoseksualizm to choroba, którą należy leczyć, przyjmując dar uzdrawiającej miłości Boga, co oznacza codzienne modły, różaniec, częstą spowiedź, komunię i – rzecz jasna – absolutną wstrzemięźliwość. Rekonwalescent powinien przebywać między „normalnymi” ludźmi, których spotka w modlitewnej grupie w swojej parafii. O ile „grupa modlitewna” to normalni ludzie... MW
ŚMIERDZĄCA SPRAWA
NIE CHCĄ OWSIAKA W Kostrzynie nad Odrą, gdzie ma się odbyć tegoroczny Przystanek Woodstock, zawiązała się Kostrzyńska Grupa Obywatelska protestująca przeciw imprezie. Andrzej Kunt, burmistrz miasta, otrzymał petycję, pod którą podpisało się ponad tysiąc osób. „Jesteśmy wstrząśnięci zgodą na odbycie Przystanku Woodstock w Kostrzynie (...). Nie chcemy być świadkami rynsztokowych zachowań i przenoszenia ich jako wzorców obyczajowych na teren naszego miasta” – czytamy w proteście. Ludzie boją się też, aby członkowie sekt, które zjadą na Przystanek, nie wyprali mózgów ich dzieci. Poza tym nie chcą gości z Berlina wyedukowanych – jak mówią – podczas wyjątkowo obscenicznych Parad Miłości. Boją się wyprania mózgów? Za późno! OH
NIE BĘDZIE PEDAŁ... „Wzywamy polski rząd do przestrzegania praw Unii Europejskiej oraz do zatroszczenia się o aktywne zwalczanie dyskryminacji i izolowania lesbijek i gejów w Polsce” – czytamy w liście, jaki 25.06 br. Bastian Finke, przewodniczący Organizacji Pomocy dla Ofiar Przemocy, przekazał ambasadorowi RP w Berlinie. Pod listem podpisało się ponad 1000 osób zaniepokojonych zakazem przeprowadzenia w Warszawie Parady Równości. Dla naszych ultraprawicowych polityków i tak wszystko jest jasne: nie dość, że Niemcy, to jeszcze pedały! MW
NAWRÓCENIE NA HETERO „Wszystkim, którzy cierpią z powodu (...) orientacji homoseksualnej, pragniemy ukazać drogi wyjścia i wyzwolenia” – tak rozpoczyna
5
NA KLĘCZKACH
Henryk Stokłosa
Parafianie ze wsi Kaczory (woj. wielkopolskie) byli tak zdesperowani, że do walki z jednym z najbogatszych mieszkańców Katolandu, Henrykiem Stokłosą (21 miejsce na ostatniej liście tygodnika „Wprost” z majątkiem 645 mln zł), wciągnęli Pana Boga. Zamówili mianowicie w miejscowej świątyni mszę w intencji... świeżego powietrza. Nie mogą bowiem dłużej wytrzymać smrodu pochodzącego z senatorskiego zakładu utylizacji w Śmiłowie, a także szkód po – ich zdaniem – szkodliwych nawozach, które na setkach hektarów w kilku powiatach rozsiewa przedsiębiorczy pan Henryk. Podczas mszy słychać było okrzyki: „Boże, ukaż Stokłosę!” albo: „Precz z panami!”... KAL
PRZEMYŚL(ELI) W Przemyślu wdraża się nowy system stawiania pomników. Do tej pory najpierw brało się mapę, dokładnie mierzyło działkę, a potem wymiary podawało projektantom. Ale to już przeszłość, i do tego niesłuszna. W grodzie Przemysława postąpiono na odwrót. Najpierw zamówiono projekt pomnika Żołnierza Polskiego, potem wykonano jego makietę, zmierzono działkę
i... okazało się, że dzieło za cholerę nie chce się zmiesić na zaplanowanym miejscu, czyli na placu Niepodległości. Co teraz? Przebudować plac! – krzyczą prawicowi radni. Za zabawy z linijką budżet miasta zapłacił już 300 tys. zł (koszt projektu, gipsowego odlewu, próby montażu i pomiarów placu). MP
GĄDECKI NA ROWERZE? Wszystko wskazuje na to, że złodziejom, którzy kilka dni temu okradli arcybiskupa poznańskiego Stanisława Gądeckiego, chodziło jedynie o jego furę – volkswagena passata z pełnym wypasem. Podprowadzono go z podwórka parafii pw. Najświętszego Zbawiciela przy ul. Fredry w Poznaniu, a razem z nim osobistą walizkę hierarchy (w niej był m.in. telefon komórkowy, brewiarz, mitra, sutanna), a także zabytkowy pastorał z rzeźbą Dobrego Pasterza, który (ten pastorał!) przed laty należał do kardynała Augusta Hlonda. Złodzieje, którzy zorientowali się, że w najbliższej okolicy nie opchną ani biskupiej komórki, ani służbowego ubranka, a tym bardziej rzeźbionej lachy, podrzucili trefny towar w miejscu, które bez trudu namierzyła poznańska policja. W stolicy Wielkopolski od tygodnia policjanci zatrzymują wszystkie volkswageny passaty. W sprawę osobiście zaangażował się komendant wojewódzki (sam kontroluje?) – bez skutku. Na pomoc wezwano niebo, prosząc parafian o modlitwę w intencji odnalezienia cennej zguby. No cóż, w tej sytuacji czeka poznaniaków kolejna zrzutka. KAL
DOBRY, CZYLI ZŁY Mieszkańcy Krzywinia (archidiecezja poznańska) protestują przeciw odwołaniu proboszcza tamtejszej parafii – ks. Andrzeja Szczepańskiego. Decyzją abp. Stanisława Gądeckiego ksiądz ma zostać przeniesiony, ponieważ nie prowadził lekcji religii, choć od początku było wiadomo, że nie może z powodu choroby gardła. Według parafian, bezpośrednią przyczyną odwołania proboszcza jest to, że nie wspierał on należycie metropolitalnej kasy. Parafianie pilnują plebanii, wysłali listy do prymasa i papieża. Organizatorka protestu, Barbara Kaniewska, uzasadnia wystąpienie wiernych ogólną sympatią dla duchownego, który stanowi wyjątek wśród kleru, bo nie jest materialistą, potrafi okazać życzliwość i pomoc. Życzliwością podwładnego arcybiskup się nie naje. MW
CO ŻOŁNIERZ JE? W Żaganiu na placu obok kościoła garnizonowego Matki Bożej Hetmanki Żołnierza Polskiego żołnierze służby zasadniczej od rana do wieczora przechodzą ćwiczenia w zakresie... wyrównywania terenu i innych prac porządkowych. Dzieje się tak na rozkaz ks. proboszcza Stanisława Szymańskiego, który w ten sposób oszczędza na wynajęciu specjalistycznej firmy. A my mamy na to nową wersję starego dowcipu: – Co żołnierz je? – Żołnierz je obrońcą katolickiej wiary! MW
GDAKANIE NA CHWAŁĘ Proboszcz parafii św. Anny w Ząbkowicach Śląskich (diecezja wrocławska), ks. Marian Mądry, zgotował swoim owieczkom nietypowy prezent. Na zabytkowej wieży kościelnej zamontowano elektroniczne kuranty, które regularnie co 15 minut, przez 16 godzin dziennie (od 6 do 22), gdakają na chwałę bożą, a co godzinę – dla urozmaicenia – wygrywają smętne melodie. Cztery tuby skierowane na cztery strony świata intensywnie zakłócają spokój mieszkańców centrum. Upiorną
kakofonię słychać w promieniu dwóch kilometrów od kościoła. Tymczasem burmistrz skarg nie przyjmuje, bo mieszka tam, gdzie głos trąb nie dociera. MW
KRÓLOWA W RATUSZU W Otwocku sutannowi przejęli budynek miejskiego magistratu przy ulicy Armii Krajowej. U wrót urzędu ustawiono ołtarz z reprodukcją licheńskiego obrazu pt. „Widzenie Mikołaja Sikatki”. I teraz, chcąc na przykład podłączyć swój dom do miejskiej kanalizacji, mieszkańcy winni najpierw paść na kolana, pokłonić się królowej Polski i złożyć stosowną ofiarę w intencji szczęśliwego rozpatrzenia podania. MW
CHIŃSKI SYNDROM Watykan poinformował triumfalnie, że lawinowo rośnie w Chinach liczba katolików. Ostatnio naliczono ich tam aż 5,2 mln. I to się nazywa, Drodzy Państwo, klasyczna propaganda sukcesu. Bo my, bezbożnicy, szybko policzyliśmy, że w kraju, który liczy 1,2 mld ludzi, 5,2 mln to zaledwie 0,4 proc. populacji. Szczęśliwy naród... MS
DZIEWICA Z ODZYSKU Czy można odzyskać dziewictwo? Okazuje się, że tak! Wprawdzie nie w sensie fizjologicznym, tylko duchowym, ale zawsze. Włoska lekarka, doktor Liliana Trivelli Alessandri, w oparciu o naukę Kościoła kat. opracowała rewolucyjną metodę odzyskania wianka poprzez... zachowanie czystości po inicjacji seksualnej aż do zawarcia związku małżeńskiego lub nawet do końca życia. Wystarczy przyznać w sumieniu, że podjęcie aktywności seksualnej było błędem, i już. Wysiłki związane z utrzymaniem cudownie odzyskanej cnoty dobrze byłoby wesprzeć modlitwą w intencji wytrwania w niewinności. A jeżeli okaże się, że dziewica z odzysku jest w ciąży, to może w niebie policzą to jako niepokalane poczęcie? MW
6
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r.
ZAWAŁ SŁUŻBY ZDROWIA
Siedem lat temu kontrolerzy NIK wykryli kilkadziesiąt przekrętów w placówkach służby zdrowia. Nikt nie poszedł siedzieć, więc dzisiaj łaknąca władzy prawica chce za to powiesić ABW. Afery nie wybuchają w terminach przypadkowych. Najnowszy skandal (tzw. sprawa Naumana) wybuchł tuż przed sejmowym głosowaniem w sprawie wotum zaufania dla rządu Marka Belki oraz dwa miesiące po wyroku Trybunału Konstytucyjnego, który otwiera drogę powrotu do służby 450 funkcjonariuszom byłego Urzędu Ochrony Państwa, związanym emocjonalnie z prawicą i wykopanym z Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
zażądali później zapłaty. W ostatecznym rozrachunku dług uregulował Skarb Państwa. – Nauman był biznesmenem i żył z tego, co sprzedał. To nie dostawcy robili przekręty, lecz polscy dyrektorzy, księgowi i obsługujący ich radcy prawni. Chcieli mieć cenny sprzęt, a w normalny sposób kupić nie mogli, bo nie mieli pieniędzy. A w ogóle to kogo obchodzi zdechły Nauman, tu przecież chodzi o usunięcie Barcikowskiego i uchwycenie przyczółków
szefów placówek służby zdrowia. Do dzisiaj nikomu z tego powodu włos z głowy nie spadł, a przypomnieć wypada, że w październiku 1997 r. rządy objął Jerzy Buzek, a ministrami sprawiedliwości i prokuratorami generalnymi byli u niego kolejno: Hanna Suchocka, Lech Kaczyński i Stanisław Iwanicki; UOP-em kierował płk Zbigniew Nowek. Na przełomie 1999 i 2000 r. (czyli wciąż Buzek i spółka z ograniczoną odpowiedzialnością) NIK po raz kolejny, tym razem z własnej inicjatywy, zainteresował się problemem. „Ustalenia kontroli wskazują na możliwość występowania zjawisk korupcji w zakresie wydatkowania środków publicznych przez zakłady opieki zdrowotnej” – podsumowano w sprawozdaniu.
Afera w aferze Znaczenie tego drugiego, ewidentnie politycznego wydarzenia, ilustruje fakt, że wcale nie Belkę (a nawet nie Leszka Millera) obarcza się dzisiaj winą za Naumana. „Skompromitowane specsłużby” – takie tytuły przez wiele dni krzyczały z pierwszych stron „opiniotwórczych” dzienników; „Służby specjalne tego nie zrobiły [nie wykryły afery]. Jest wysoce prawdopodobne, że nie przez nieudolność, głupotę i brak profesjonalizmu, ale celowo. Tu potrzebna jest terapia szokowa, trzeba stworzyć elitarną jednostkę obsadzoną ludźmi wybranymi i przebranymi (czytaj: swoimi – przyp. DN)” – rozgłaszał na lewo i prawo Ludwik Dorn (PiS), żądając gruntownej czystki, a najlepiej likwidacji ABW. Narzędzie tej akcji, a jednocześnie bohater skandalu, to 45-letni Aleksander Nauman (na zdjęciu), lekarz anestezjolog z wykształcenia, biznesmen z upodobania, wiceminister zdrowia w latach 2001–2003 i szef Narodowego Funduszu Zdrowia (kwiecień – maj 2003 r.) – z nadania politycznego SLD. Winowajca jest zbrodniarzem nie byle jakim, bo „przez fikcyjne darowizny przyczynił się do zadłużenia polskich szpitali na 100 milionów złotych” – czytamy w raporcie z dziennikarskiego śledztwa „Rzeczpospolitej”. Czy faktycznie? – Ani czynności śledcze, ani też przesłanki analiz UOP nie wskazywały na osobistą odpowiedzialność Naumana za nieprawidłowości przy dostawach sprzętu medycznego do polskich szpitali – odpowiada szef ABW Andrzej Barcikowski. Chodzi o to, że w połowie lat 90. (w czasie swojej kariery biznesowej) Nauman był w Polsce przedstawicielem szwajcarskiej firmy, w imieniu której miał nakłonić kilku szefów placówek służby zdrowia do przyjęcia w darze sprzętu medycznego, za który ofiarodawcy
w ABW – mówi Krzysztof L., oficer byłego UOP-u. Naszym zdaniem, jest wysoce prawdopodobne, że Nauman swoje za uszami ma, ale największą w tej aferze aferą jest fakt, że dzisiejsze niby-sensacje są dokładnie znane prokuraturze, służbom specjalnym i czynnikom rządowym już od listopada 1997 roku! Oto dowód. W okresie od listopada 1996 r. do kwietnia 1997 r. Najwyższa Izba Kontroli na wniosek premiera Włodzimierza Cimoszewicza badała realizację przez ministra zdrowia oraz wojewodów zamówień publicznych w 1995 r. i w pierwszym półroczu 1996 r. Inspektorzy NIK wykryli wówczas m.in. mechanizm fikcyjnych darowizn, „(...) w których zagraniczni i krajowi dostawcy stawiali do dyspozycji publicznego zakładu opieki zdrowotnej (szpitala) cenną aparaturę, informując, że płatnikiem nie będzie odbiorca sprzętu, lecz Ministerstwo Zdrowia albo jakiś bliżej nieokreślony dysponent środków budżetowych lub pozabudżetowych, a następnie, uzyskawszy pisemne oświadczenie o wymagalności zobowiązania z tytułu dostawy sprzętu, zaczynali dochodzić kwoty głównej i narastających odsetek”. A w praktyce robiło się tak, jak na przykład w Centralnym Szpitalu Klinicznym Akademii Medycznej w Warszawie, któremu duńska firma „S&W Medico Teknik” sprezentowała specjalistyczną aparaturę wartą prawie 2 mln zł: „Aparatura została początkowo zaewidencjonowana jako dar – na podstawie dowodów księgowych z października 1995 r. i kwietnia 1996 r. Dopiero pod koniec 1996 r. wspomniana kwota została wykazana w ewidencji finansowo-księgowej jako zobowiązanie wobec jej dostawcy” – czytamy w raporcie NIK. W 1997 r. Izba skierowała do organów ścigania 6 zawiadomień o popełnieniu przestępstwa przez
Bo znowu okazało się, że „15 z 28 skontrolowanych jednostek przyjęło w darowiźnie od różnych firm, fundacji i organów gmin sprzęt i aparaturę laboratoryjną o łącznej wartości 1 338 200 zł. Połowę z tych urządzeń przekazano pod warunkiem zaopatrywania się przez zakłady opieki zdrowotnej w odczynniki i materiały laboratoryjne u darczyńcy lub wskazanej przez niego firmie”. Żeby chodziło tylko o zaopatrywanie... Powszechnie stosowaną – ustalił NIK – praktyką było podpisywanie takich umów, jak np. zawarta przez ZOZ w Siemiatyczach z „Cormay Diagnostyka” w Warszawie w sprawie użyczenia analizatora pod warunkiem dostawy odczynników, których ustalona cena była wyższa o 792 proc. od normalnie oferowanej w katalogach tej firmy. Albo w Wojewódzkim Szpitalu Dziecięcym w Kielcach: umówili
się z „Hoffman-La Roche Wien”, że do użyczonego analizatora zakupią (za dwukrotną jego wartość) odczynniki w cenie o 486 proc. wyższej od katalogowej. Efekt: zakłady opieki zdrowotnej nabywały tyle specyfików, że absolutnie niemożliwe było ich zużycie, a rekordzista (Szpital Morski w Gdyni) przeterminował odczynniki za 172 tys. zł. NIK alarmował też o oszukańczych wpisach do umów darowizn zawyżonej wartości aparatury, co umożliwiało „darczyńcom” obniżenie podstawy opodatkowania. Na przykład: Zakłady Opieki Zdrowotnej Wrocław Fabryczna, Wrocław Stare Miasto, Wrocław Śródmieście i Szpital Miejski w Gdyni podpisały we wrześniu 1998 roku z firmą Chiron sp. z o.o. umowy dotyczące analizatorów o wartości – jak podano – 65 tys. dolarów, podczas gdy z dokumentów odprawy celnej tych aparatów wynika, że wartość każdego z nich wynosiła 21 tys. dolarów.
I znowu: „W związku z ujawnionymi nieprawidłowościami skierowano 5 zawiadomień o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez dyrektorów i głównych księgowych, którym zarzucono niedopełnienie obowiązków w zakresie racjonalnego gospodarowania i zarządzania mieniem, a wskutek tego narażenie na szkodę interesu publicznego. W przygotowaniu znajdują się kolejne 3 zawiadomienia” – czytamy w sprawozdaniu NIK z czerwca 2000 r. – Żadnej z tych spraw prokuratura nie zakończyła aktem oskarżenia – mówi nam Małgorzata Pomianowska, rzecznik prasowy Izby. A przecież prokuratorem generalnym był (do lipca 2001 r.) sam Lech Kaczyński, którego tuba – Dorn – przy pomocy kilku dziennikarzy rżnie głupa, dziwiąc się teraz okrutnie, jak specsłużby (pamiętajmy, że dowodzone przez ich kolegę Nowka) mogły nie zauważyć przekrętów. DOMINIKA NAGEL
L
egniccy komornicy biją się o długi miejscowego szpitala. Doszło do tego, że jeden z nich zajął bankowe konta swojego kolegi po fachu. Prokuratura stara się wyjaśnić, czy przypadkiem jeden z nich nie popełnił przestępstwa. Im większy dług, tym większą kasę można wyjąć z budżetu. Z tego punktu widzenia Wojewódzki
Egzekutorzy Szpital Specjalistyczny w Legnicy jest idealnym miejscem i okazją do zarobku – jego debet to ponad 140 mln zł! Znaczną część zobowiązań stanowią odsetki. Każdy, kto przejmie chociaż niewielki procent tej sumy, będzie ustawiony na całe życie. Nic więc dziwnego, że ludzie zainteresowani windykacją należności nie przebierają w środkach. – Od czterech lat walczymy z komornikiem, który zajmuje pieniądze z naszego konta i lekceważy obowiązujące prawo. Przez ten czas złożyliśmy do sądu ponad osiemdziesiąt skarg na jego postępowanie. W większości przypadków sąd przyznał nam rację – wytknął komornikowi wiele nieprawidłowości. Doszło nawet do tego, że nakazał temu urzędnikowi zwrot pieniędzy zajętych na podstawie nieprawomocnego wyroku. Co z tego, skoro ten sam sąd, orzekając, która z kancelarii komorniczych będzie w przyszłości obsługiwała nasze zadłużenie, wskazał tego samego komornika – mówi „FiM” pracownik szpitala. Komornik, o którym mowa, zlekceważył wyrok sądowy nakazujący mu rozliczenie się z zajętych pieniędzy. Mimo ponagleń kasy nie oddał. W końcu dyrekcja szpitala wystąpiła do komornika innego rewiru z wnioskiem o egzekucję 330 tys. zł. Ten natychmiast zajął konta kolegi. Jednocześnie do prokuratury trafiło doniesienie o popełnieniu przestępstwa przez urzędnika sądowego, który dorwał się do państwowej kasy przeznaczonej na spłatę długów szpitala. Według pracowników szpitala, oprócz owych 330 tys. zł komornikowi zapodziało się przy okazji... około 3 mln szpitalnych złotówek. Sprawa o działanie na szkodę szpitala to nie jedyne dochodzenie prokuratury prowadzone w związku z tamtejszą lecznicą. Równolegle prokuratorzy starają się wyjaśnić, jakim cudem mała, zupełnie nowa na rynku obrotu wierzytelnościami firma weszła w posiadanie danych osobowych byłych i obecnych pracowników ZOZ-u, którzy mają w szufladach prawomocne orzeczenia sądów nakazujące wypłacenie im zaległych wynagrodzeń. Tak się składa, że firma ta ma siedzibę akurat na tym samym piętrze biurowca w centrum Legnicy, gdzie mieści się kancelaria komornika rewiru III – tego, który prowadzi sprawy egzekucji szpitalnych długów. DARIUSZ KRASOWSKI
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r. Dwie prywatne firmy powiązane z prawicą próbują przejąć całość polskiej służby zdrowia. Pomaga im lobby lewicowe. Za trzy, cztery miesiące może się okazać, że nasze szpitale i przychodnie są prywatne, niepolskie i bajecznie drogie. Szpitale i ośrodki zdrowia zadłużone są na ponad 14 mld zł i ledwo dyszą – jak pacjenci w stanie agonii podtrzymywani przez Ministerstwo Zdrowia kroplówką w postaci doraźnych „zapomóg”. Pomysł ich ratowania pojawił się w rządzie ponad pół roku temu. Tok myślenia był taki: 1. Należy oddłużyć szpitale i ZOZ-y. 2. Ani państwo, ani samorządy nie mają na to pieniędzy. 3. Skoro nie mamy forsy, to długi zamienimy na obligacje. Tylko że takich obligacji firm deficytowych (szpitali) nikt nie kupi. Co więc robić? 4. Przekształcimy szpitale i ZOZ-y w spółki pożytku publicznego. Większość udziałów będzie miało państwo i samorządy, a prywatny inwestor, wykładając horrendalne kwoty, uzyska co najwyżej pakiet mniejszościowy (góra 49 proc.). ¤¤¤ To była teoria, bo w praktyce prace redakcyjne nad odnośną ustawą zamieszano tak, że teraz prywatny inwestor może sobie na przykład kupować szpital po kawałku. Aż
N
A TO POLSKA WŁAŚNIE
7
Zawał do końca! I będzie to zgodnie z literą prawa. „To jest dla nas po prostu rewelacja!” – mówią dwie potężne firmy zajmujące się na polskim rynku skupowaniem długów, i przystępują do działania. Nim opiszemy ów mechanizm przyjrzyjmy się tym firmom bliżej, cofając się do czasów ich powstania. Pierwszą jest „Magellan” sp. z o.o. z Łodzi – firma założona przez małżeństwo prawników Mariolę i Marka Błaszkowskich. Kapitał założycielski zgromadzili „potężny”, bo całe 4 tys. zł! Z takim kapitałem można najwyżej produkować pomidory pod folią... ale niekoniecznie. Otóż tak się składa, że Błaszkowski był prawą ręką (i adwokatem) sekretarza premiera Buzka – Krzysztofa Kwiatkowskiego. Z poręczenia Kwiatkowskiego Błaszkowski zostaje prezesem łódzkiego Zakładu Energetycznego. Co to ma do rzeczy? A tyle dokładnie, że to właśnie energetyce biedne jak myszy kapliczne szpitale wiszą najwięcej kasy. To daje potężną wiedzę biznesową. Tak wielką, że „Magellan” staje się łakomym kąskiem dla amerykańskiego konsorcjum „Enterprise Investors”, które kupuje od Błaszkowskich 51 procent udziałów, a kapitał założycielski zostaje z dnia na dzień podniesiony z 4 do 100 tys. zł. Przyjrzyjmy się teraz pewnym bulwersującym powiązaniom wewnątrz fuzji „Magellan” i „EI”: 1. W radzie nadzorczej „Magellana” zasiada wysłannik „EI” Maciej
a budowę autostrady A-1 wydano już setki milionów złotych. Wydano, choć nie wybudowano ani metra tej arterii. Nie wiadomo nawet, czy powstanie za życia naszych wnuków... Druzgocącą ocenę sytuacji przedstawia raport NIK, z którego wynika, że niemal cała para związana z budową autostrad w Polsce idzie w gwizdek. Do tego dochodzą rażące błędy, niekonsekwencja i głupota decydentów. Patykiem na wodzie pisane okazały się m.in. obietnice niedawnego wicepremiera i ministra infrastruktury Marka Pola. Kilka spraw trafiło już do prokuratury... Najlepszym przykładem ilustrującym ogólną niemoc jest budowa A-1, czyli autostrady przecinającej Polskę w kierunku północ–południe. Pierwsza decyzja w tej sprawie zapadła już w 1978 r. Przewidywano wówczas, że zakończenie inwestycji nastąpi w 1990 r., ale wielki kryzys gospodarczy i transformacja ustrojowa odsunęły na dalszy plan budowę „jedynki”. Straciliśmy wówczas bezpowrotnie około 100 milionów dolarów, m.in. na dokumentacji i ekspertyzach. Temat jak bumerang powrócił w drugiej połowie lat 90. ubiegłego wieku. Wtedy właśnie zapadła decyzja o „etapowaniu inwestycji”, czyli wybudowaniu w pierwszym rzędzie 152-kilometrowej trasy z Gdańska do Torunia. W 1997 r. rząd Buzka udzielił koncesji na realizację autostrady spółce Gdańsk Transport Company SA, jednak do dzisiaj nie udało się
Kornatowski – były wiceminister zdrowia w rządzie Buzka, a potem szef CEFARM Warszawa. 2. Doradcą „EI” jest też znany nam Michał Boni (b. minister pracy): członek zespołu pracującego nad opisywaną wcześniej ustawą (sic!). Nie koniec na tym... Boni zasiada obecnie także we władzach instytucji o niewinnej nazwie „Polsko-Amerykańska Fundacja Wolności”. Owa fundacja dostaje kasę na działalność od... „EI”, sama zaś finansuje Stowarzyszenie Menedżerów Opieki Zdrowotnej, którego to przedstawiciele też raźno pracowali nad rzeczoną ustawą. Ale odnaleźliśmy jeszcze jednego jej współautora. Jest to... 3. Ogólnopolski Związek Pracodawców Prywatnej Służby Zdrowia opłacanej przez... – no, jak myślicie? – przez „EI” oczywiście! Już widzimy, że gdyby to wszystko Pikuś zjadł, toby zdechł. W przekręcie chodziło o jak największe zaciemnienie sprawy, a my – rozświetlając ją – napiszemy najprościej: maleńka polska firma i wielkie amerykańskie konsorcjum, które weszło w jej posiadanie poprzez koneksje polityczne, miało i ma wpływ na stworzenie cudownie korzystnej dla siebie ustawy. Jakby tego było jeszcze mało, to: 4. „EI” posiada firmę o niewinnej nazwie Instytut Badań i Informacji Szpitalnych. Instytucja ta posiada wszelką wiedzę (co do jednego łóżka w szpitalu i co do jednej strzykawki) o zasobach polskiej służby zdrowia. Pięknie, prawda?
zbudować nawet jednego kilometra arterii. Dlaczego? Początkowo mówiono o niskim prognozowanym ruchu i konieczności znacznego wsparcia inwestycji przez państwo, a później – o rosnących lawinowo kosztach. W konse-
ujawniać szczegółów, ale z raportu NIK wynika, że Muzeum Archeologiczne w Gdańsku dwukrotnie wzięło pieniądze za te same badania w Stanisławowie i Nowym Dworze, narażając inwestora na stratę blisko 200 tys. zł, zaś zagraniczne firmy (wyłonione notabene niezgodnie z procedurami) świadczyły usługi doradcze za olbrzymie pieniądze. Jedna z nich za 13-stronicową analizę zainkasowała bez skrupułów prawie 63 tys. euro. Ile straciliśmy na opieszałości naszego rządu, który przez kilka lat nie był w stanie podjąć decyzji w sprawie budowy „jedynki”? Bardzo dużo. Zdaniem zastępcy szefa GTC SA, tylko z powodu wydłużonego czasu transportu towarów, licznych wypadków drogowych itp. tracimy rocznie 25 mln euro. A przecież są jeszcze inne wydatki, jak choćby te poniesione przez rząd polski na liczne ekspertyzy, badania, dokumentacje itp. Tylko w latach 2000–2003 za same usługi doradcze firmy Pricewaterhouse Coopers Ltd. zapłacono prawie 12 mln zł. Dlaczego rząd nie może podjąć żadnej konkretnej decyzji w sprawie A-1? Dziś już wiadomo z całą pewnością, że nie chodzi tylko o pieniądze – wszak na koncie Krajowego Funduszu Drogowego znajduje się obecnie 300 mln zł i z roku na rok będzie ich coraz więcej. Poza tym w ostatnich latach nie wykorzystano także znacznych dotacji unijnych przeznaczonych na drogi. Tylko w 2002 r. GDDKiA nie wykorzystała prawie 150 mln zł pochodzących ze środków pomocowych PHARE, ISPA i kredytów EBI. Środki pomocowe UE wykorzystano
Autostrata kwencji rząd uznał, iż oferta GTC jest zbyt droga, więc dziś możliwość zerwania kontraktu jest całkiem możliwa. – Z własnej i nieprzymuszonej woli obniżyliśmy cenę za 1 km autostrady, ale to nie rozwiązało problemu i nadal nie ma żadnej decyzji w sprawie A-1 – mówi zastępca dyrektora GTC SA Ryszard Pisarski. GTC oferuje wybudowanie 1 km autostrady za 5,9 mln euro, podczas gdy strona rządowa gotowa jest płacić zaledwie 4,6 mln. Pikanterii tej cenowej ciuciubabce dodaje fakt, iż za budowane w latach 2002–2003 odcinki autostrad A-2 i A-4 płacono średnio 6,6 mln euro! Pisarski – zasłaniając się tajemnicą handlową – nie chce mówić o wysokości strat, jakie poniosła jego firma. Faktem jest jednak, że GTC znalazł się obecnie w tarapatach finansowych. – Od państwa nie wzięliśmy jednak ani jednej złotówki, a koszty mieliśmy wielkie – mówi z goryczą Pisarski. Za to na budowie autostrady, której nie ma, obłowili się sowicie inni. W Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad nie chcą
¤¤¤ Konkurentem dla „EI” w przejęciu polskiego eskulapa (albo tylko kompanem do podziału tortu) może być też firma „Greenhouse”. Instytucja ta powstała podobnie jak „Magellan” w 1999 roku. Jest to z kolei grupa Franciszki Cegielskiej (była minister zdrowia) i Elżbiety Hibner (doradca Buzka ds. zdrowia). „Greenhouse”, która ma kapitał zakładowy 100 tys. zł (i pieniądze od Skandynawów) zaczęła nagle wykupywać długi szpitali, płacąc po 300, 400 mln zł. ¤¤¤ Obecnie sprawa wygląda następująco: 1. Projekt ustawy stworzonej przez dwie prywatne firmy jest właśnie w Sejmie. Dziwnym trafem firmy te mogą wejść w posiadanie już nie „marnych” 49 proc. wartości rozmaitych zakładów służby zdrowia, ale 51 proc. i więcej. Ot, taka drobna korekta podczas prac nad legislacją!
2. Ci sami ludzie, jako grupa ekspercka (sic!) z Bonim na czele, tworzą nową ustawę o Narodowym Funduszu Zdrowia – czyli teoretycznie mają naprawić to, co Łapiński spieprzył – ale jednocześnie to oni rozdają karty i określają warunki. 3. Wielkimi orędownikami ustawy o przejęciu szpitali przez obcy kapitał są: posłanka Ewa Kopacz (PO) i Wiesław Szkop z SdPl. Jeśli odniosą sukces w przekonywaniu kolegów do odpowiedniego głosowania, to już od jesieni ZOZ-y i szpitale przejdą w ręce prywatne. 4. Efekt będzie taki, że w gestii państwa pozostanie co najwyżej kilka instytutów medycznych, a jakaś tam nowo powstała Narodowa Kasa Zdrowia będzie zmuszona kupować usługi medyczne (tzw. podstawowy koszyk... i tylko taki) u Amerykanów i Skandynawów. Za ile? MAREK SZENBORN ANNA KARWOWSKA
tylko w 60 proc. (w tym ISPA – 19 prc.). Zatem przyczyną tego stanu jest raczej paraliż decyzyjny. Można odnieść wrażenie, że administracja państwowa, w tym także drogowcy, nie są ani przygotowani, ani zainteresowani szybkim budowaniem dróg w systemie koncesyjnym. Cóż, urzędnicy państwowi jeżdżą na sygnale. RYSZARD PORADOWSKI
OBECNY ETAP BUDOWY A-1 Ze strony administracji wojewódzkiej wykonano wszystkie niezbędne prace poprzedzające realizację inwestycji: l zakończono wykup gruntów; l zakończono badania archeologiczne (uwieńczone m.in. odkryciem osady neolitycznej); l powstała mapa numeryczna niezbędna do wykonania projektu; l powstał raport nt. oddziaływania inwestycji na środowisko. GDAŃSK TRANSPORT COMPANY SA W skład GTC wchodzą następujący udziałowcy: l Ben GTC Holdings (USA) – 26,4 proc. l Bank Gospodarki Żywnościowej SA – 26,4 proc. l Gdańskie Przedsiębiorstwo Robót Drogowych Skanska SA – 26,4 proc. l Intertoll (Proprietary), RPA – 20,4 proc. l Polski Rejestr Statków – 0,4 proc.
8
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r.
POD PARAGRAFEM
M
ieszkańcy Opolszczyzny nadal otrzymują tajemnicze przesyłki, zawiadamiające ich o olbrzymich wygranych. Skuszeni 30 tys. zł wydzwaniają pod 0-701. Koszt rozmów przekracza domowy budżet. Przypomnijmy: Na początku lutego Józef Psiurski (na zdjęciu) otrzymał list opatrzony napisem „Poufne” („FiM” 16/2004). Komputerowy wydruk informował adresata, że jako jedyny w Polsce został laureatem konkursu i już może cieszyć się nagrodą w wysokości
wysłała kilkanaście tysięcy identycznej korespondencji do „laureatów”. Dzięki naszej interwencji sprawą zainteresował się Zbigniew Drohobycki, szef Biura Prasowego TP SA w Katowicach. Obiecał, że wyjaśni sprawę „Alladyna” i słowa dotrzymał. Obecnie firma już nie istnieje. Ale... W maju Józef Psiurski ponownie stał się laureatem. Tym razem przesyłka została nadana przez firmę „Integra Direct Corp.”. Treść listu brzmiała identycznie. Przekazanie czeku gwarantowała Małgorzata Tomson... Nie sposób
Bogaci laureaci 30 tys. zł. Aby otrzymać pieniądze i poczuć się bogatym, musi jedynie potwierdzić odbiór listu. W jaki sposób? Musi zadzwonić pod numer, który rozpoczyna się od 0-701. Listy zostały nadane przez spółkę „Alladyn”, mieszczącą się w Warszawie rzekomo przy ulicy Mińskiej. Jak udało nam się ustalić, firma
P
ogrzeb człowieka godnego szacunku to zawsze smutna uroczystość. Tym bardziej przygnębia, gdy staje się okazją do zebrania wszelkiej maści hipokrytów. A Jacek Kuroń był niewątpliwie godzien szacunku przez to, że okazał się autentyczny we
jednak skontaktować się z jakimkolwiek pracownikiem „Integra Direct Corp.”. Podane trzy numery telefonów to automatyczne biuro obsługi. Co ciekawe, firma mieści się w Warszawie, ale korespondencja nadawana jest... we Francji. Usługi audiotekstowe, zarówno nieistniejącej już firmy „Alladyn”, jak i „Integra Direct Corp.”, są realizowane za pośrednictwem Service Providera. Firmy korzystają z poddzierżawionych łączy telefonicznych w oparciu o odrębną umowę zawartą z infolinią Legion Polska, która specjalizuje się w usługach rozrywkowych. Zbigniew Drohobycki mówi: – Nasze jednostki odpowiedzialne za współpracę z Service Providerem nie otrzymały informacji na temat firmy Integra Direct Corp., nie mamy podpisanych żadnych umów z tą firmą. Czy naciągacze nadal będą bezkarni? ŁUK Fot. Autor
jego dzieło! Boże, uchowaj nas przed takimi spadkobiercami, którzy nie wiedzą nawet, po której stronie mają serce, o ile w ogóle jeszcze je mają. Niezwykle i pozytywnie odznaczał się na tym tle profesor Karol Modzelewski, który przyznał wprost, że śmierć Kuronia będzie
Sabat kabotynów wszystkim, czego się podjął. Był także postacią tragiczną – wszystko, w co się angażował, kończyło się porażką – komunizm, Solidarność 1980/81, przemiany po 1989 roku. Wszystko to Kuroń w końcu kontestował, stawał obok, starał się reformować, łagodzić. Ale był zawsze sobą, szczery aż do końca. Dlatego wzbudzał sympatię. Dlatego też raził niekończący się pogrzebowy pochód różnej maści Kwaśniewskich, Oleksych i Michników, którzy to nagle zapałali miłością do kuroniowego truchła i jego byłej działalności. Oni chcą kontynuować
wielu ludziom władzy na rękę, bo zabraknie człowieka, który wstawiał się za krzywdzonymi. Zwrócił uwagę na to, że obecny system poniósł klęskę, skoro dla połowy Polaków nie ma już nadziei, a człowiek jest tylko kosztem przedsiębiorstwa. Koszt, jak wiadomo, najlepiej sprowadzić do zera... Z najwybitniejszych postaci dawnej Solidarności, po śmierci Aleksandra Małachowskiego i Jacka Kuronia, pozostał jeszcze Karol Modzelewski. Niestety, przedkłada on spokój dolnośląskiej prowincji nad aktywne życie polityczne... MAREK KRAK
Podatek od seksu Gdy policjanci Centralnego Biura Śledczego przystąpili do realizacji sprawy o kryptonimie „Hollywood”, kilkunastu łódzkim politykom, biznesmenom, adwokatom i duchownym kamień spadł z serca... Ale tylko na chwilę. W listopadzie ubiegłego roku łódzki wydział CBŚ rozbił działający prawie 2 lata gang szantażystów, wyspecjalizowanych w dokumentowaniu (nagrania wideo oraz zdjęcia) intymnych spotkań męskich i żeńskich prostytutek z czołowymi osobistościami życia publicznego. Ofiarom wytypowanym według kryterium zamożności i wartości reputacji podstawiali powabną przynętę, ta dawała się uwieść w mieszkaniu nafaszerowanym elektroniką, a po kilku miesiącach myśliwi wystawiali bardzo słony rachunek (od 30 do 100 tys. zł) za milczenie. Groźba wysłania dokumentacji z rozkosznego tête-à-tête do pracy, rodziny, biskupa, parafian czy wreszcie koleżanek i kolegów dzieci ofiar przekonywała nawet największych dusigroszy. Zwłaszcza że 16-letnia Ewa N., jedna z pracujących dla gangsterów panienek, skutecznie udawała znacznie młodszą... Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, podatek od seksu zapłaciło m.in. 2 księży, bliski współpracownik prezydenta Jerzego Kropiwnickiego, prezes banku i znany w Łodzi polityk Ligi Polskich Rodzin. Trudno powiedzieć, czy po akcji CBŚ szantażowani odetchnęli. Zajrzało im bowiem w oczy widmo procesu, w którym przecież musieliby zeznawać jako pokrzywdzeni. Od kilku miesięcy trwały więc intensywne negocjacje z udziałem prawników, dotyczące warunków, na jakich gangsterzy zgodziliby się na dobrowolne poddanie karze. To – jak wiadomo
– pozwala sądowi na wymierzenie wyroków bez konieczności przeprowadzania rozprawy. No i udało się! Kilka dni temu przed Sądem Rejonowym Łódź Widzew cała szesnastka oskarżonych przyznała się do winy i wysoki sąd z ulgą „klepnął” uzgodnione przez nich z prokuraturą kary. Na najwyższą (4,5 roku) przystał Sylwester F. z Brzezin, właściciel szwalni i organizator procederu. Pozostali (wśród nich prawnik Marek K. i nauczyciel Piotr T.) zgodzili się na kary do 2,5 roku więzienia. Co im obiecano w zamian? – Coś tam dostali w gotówce (sic!) na otarcie łez, ale dla nich najważniejsza jest gwarancja warunkowego przedterminowego zwolnienia, jeśli powstrzymają się od paplania – twierdzi jeden z policjantów. Łódzki wynalazek być może znajdzie też zastosowanie w Mrągowie. Do tamtejszego sądu rejonowego wpłynął właśnie akt oskarżenia przeciwko 7 osobom, które usiłowały zamienić na gotówkę (300 tys. zł) i milczenie kasetę filmową z nagraniem księdza dziekana Leszka Rutkowskiego pluszczącego się w wannie wraz z dziennikarką Małgorzatą L., znaną w warmińsko-mazurskim półświatku pod pseudonimem Iza („Komornicy Pana B.” – „FiM” 39, 47/2003). Na ławie oskarżonych zasiąść ma także ksiądz wicedziekan Józef Leonowicz, któremu prokuratura zarzuca „wystawienie” przestępcom kolegi po fachu. Na marginesie oczywistych morałów wynikających z obu tych spraw warto też zauważyć, że gangsterzy pracujący w seksbranży bardzo sobie wzięli do serca maksymę, że milczenie jest złotem... DOMINIKA NAGEL
Krecia robota
zaprzecza tym informacjom, kwitując je krótko: „Bez komentarzy”. Przypomnijmy: afera w archidiecezjalnym wydawnictwie wybuchła jesienią 2002 roku, a wśród pierwszych podejrzanych i aresztowanych znaleźli się szefowie spółki, m.in. były kapelan metropolity gdańskiego ks. Zbigniew B., a także były wiceministrer infrastruktury Krzysztof H., były szef pomorskiego SLD Jerzy J. i wielu znanych biznesmenów z całej Polski. Prokuratura zarzuca szefom wydawnictwa, że w latach 1998–2001 wystawili faktury VAT za fikcyjne usługi konsultingowe i doradcze na 65 mln zł. Współdziałała z nimi niemała grupa różnej maści biznesmenów i polityków, piorąc bez skrupułów olbrzymie pieniądze. Dziś wiemy także, iż Stella Maris miała na sumieniu i inne grzeszki, np. nie płaciła należności swoim kontrahentom, m.in. Arctic Paper z Kostrzyna i Bankowi Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych. – Pierwszym aktem oskarżenia objęci zostaną ci współpracownicy Stella Maris, których działalność została całkowicie zbadana przez prokuraturę – mówi rzecznik prasowy Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku – Krzysztof Trynka. Księży prosimy przodem! B. SAWA
W strukturach gdańskiej Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego działa „kret” informujący hierarchów Krk o postępach śledztwa dotyczącego Stella Maris. Akt oskarżenia w sprawie afery w wydawnictwie ujrzy światło dzienne za dwa tygodnie! Na szczęście nie udało się urzędnikom Pana Boga zatuszować przekrętów, choć bardzo chcieli. Mamy w tym swój niemały udział, gdyż „Fakty i Mity” jako pierwsze wyniuchały i opisały aferę w wydawnictwie. Od początku nie wierzyliśmy ani jednemu słowu metropolity gdańskiego Tadeusza Gocłowskiego, który usiłował odciąć się od Stella Maris i bagatelizować sprawę. Dwuletnie śledztwo i nasze przypuszczenia potwierdziły, że motorem nadużyć była pazerność kurialnej firmy. Mamy jednak jeszcze ciekawszą informację. Okazuje się, że w gdańskiej ABW działał „kret” pomagający oszustom ze Stella Maris. Według naszej wiedzy, na bieżąco przekazywał informację o śledztwie i jego postępach. Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku nie
W
katolickim portalu internetowym Opoka jest artykuł Macieja Górnickiego pt. „Wirusy proszą: otwórz mnie!”. Oto jak autor postrzega pracę dziennikarzy naszej redakcji. „Pracujesz w poważnej instytucji. Kuria diecezjalna, seminarium duchowne, może szkoła, muzeum, archiwum. Twój komputer podłączony jest do sieci (...). Pewnego dnia wybucha skandal – tajne dane dotyczące księży z twojej diecezji albo kandydatów na kapłanów pojawiają się w »Faktach i Mitach«. (...) Co się stało? Dawno temu kliknąłeś na jakąś doczepkę. Miało być fajnie – ładny obrazek, ciekawy tekst, zabawna animacja. Nic się jednak nie pokazało albo pokazało się i już o tym zapomniałeś. Jednak w tym samym momencie zainstalowałeś w swoim komputerze wirusa. Działalność takich
programów jest niewyobrażalna, a przy tym całkowicie niewidoczna dla użytkownika komputera. Potrafią przenieść się na inne komputery w sieci. Potrafią przesłać dowolne dane z twojego (lub każdego innego zakażonego) dysku do hakera. Potrafią zainstalować rozmaite backdoory, czyli tylne wejścia pozwalające ominąć zabezpieczenia. Potrafią zainstalować keyloggery, śledzące wszystko, cokolwiek wpisałeś na klawiaturze. Wszystkie te dane są dla hakera jak otwarta księga. Może je dowolnie wykorzystać, sprzedać, opublikować, szantażować nimi”. Czujny redaktor Górnicki zapomniał jednak o podstawowej sprawie – powinien mieć dowody na to, iż „Fakty i Mity” trudnią się włamywaniem do kościelnych komputerów. W każdym razie otrzymaliśmy właśnie niezłą instrukcję, jak to robić! A.K.
Hakerzy z „FiM”?
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r.
W Chorzowie działa agencja prawno-kanoniczna „Causae Matrimoniales” unieważniająca małżeństwa. Dwie babeczki, które tam pracują, nie figurują w wykazach adwokatów czy radców prawnych. Reklamuje je gazetka „Oremus” z parafii
– Nie. Chcę unieważnić małżeństwo... – Żaden problem. Do proboszcza po papierki o ślubie i zaświadczenie, że jesteś biedny, i do sądu biskupiego. Papiery musi ci wydać, a zaświadczenie to kwestia ofiary, ale warto, bo w sądzie kosztuje to jakieś sześć stów. No to z Bogiem. Zaliczam kolejne trzy kościoły, tym razem w Chorzowie. W sumie osiem parafii, siedmiu księży, jedna pani kancelaryjna i jedna gosposia. Każdy ma inne zdanie. Najbardziej intrygujący jest fakt, że nikt z nich nie słyszał o „Causae Matri-
Unieważnienie na życzenie św. Józefa w Chorzowie. Sprawa jest intrygująca. Agencja unieważniająca małżeństwa, która ma układ z czarnymi, to w Katolandzie powinna być egzotyka. Na pozór. Kancelaria parafialna kościoła Świętej Jadwigi Śląskiej w Rybniku. – Szczęść Boże – przedstawiam się. – Chciałem porozmawiać o unieważnieniu małżeństwa... Ksiądz powiedział, że nie może rozmawiać na ten temat, bo gdyby doszło do kurii, że to zrobił, mógłby zostać posądzony o namawianie do złego. Uderzam jeszcze do czterech parafii. W każdej słyszę coś innego, ale jest wspólny mianownik: unieważnienie małżeństwa to sprawa wstydliwa, jawny grzech. Na końcu walę do franciszkanów. Braciszkowie są litościwi, czyli liberalni. Tezę potwierdza korek przed kancelarią. Cztery parki, dwie w okresie przedporodowym. – Co trzeba załatwić? – wita mnie chudy franek, jowialnie ściska rękę i zaczyna nawijkę. – Dziewczyna zaciążyła i nikt nie chce wam udzielić ślubu?
D
moniales”. Pytam w kurii biskupiej w Katowicach. Notable są lepiej poinformowani, ale tam firma nie ma najwyższych notowań. – Kancelaria zaczęła działać 1 marca, do kurii powiadomienie o tym fakcie wpłynęło 22 kwietnia i było suchą informacją o zasadach działalności – wyjaśnia ks. dr Marek Górka, wiceoficjał katowickiego sądu. Firma ta nie działa pod auspicjami Kościoła, przymiotnika „kanoniczna” używa nielegalnie, bo nie wystąpiła do archidiecezji katowickiej z wnioskiem o stosowne pozwolenie. Mimo to „Causae...” nie tylko pisze pozwy o unieważnienie małżeństwa, ale do końca reprezentuje klienta w sądzie biskupim. Księża, z abp. Zimoniem na czele, są oburzeni, ale konwenanse zachowują i nie interweniują. Ksiądz zasugerował, że prawnikom z kancelarii
laczegoś biedny? Boś durny! A dlaczegoś durny? Boś biedny... Tak mówi znane i równie durne porzekadło. A jednak potwierdził je właśnie wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie, który zajmował się głośną sprawą Jerzego Kisiela. Trybunał nie uznał racji mieszkańca Dąbrowy Górniczej, który w końcu 2002 r. zaskarżył państwo polskie, twierdząc, że łamie konstytucję, pozostawiając bezrobotnych na pastwę losu. Przypomnijmy: Jesienią 2002 r. („Fakty i Mity” nr 40) wnioskowaliśmy, by zgodnie z Konstytucją RP każdy Polak miał prawo do zabezpieczenia społecznego ze strony państwa. Twierdziliśmy, że jeśli państwo nie wywiązuje się z tej roli, bezrobotny powinni domagać się od państwa odszkodowania. Na łamach naszej gazety wydrukowaliśmy nawet wzór pozwu sądowego. Nasz Czytelnik, Jerzy Kisiel, od lat pozostający bez pracy i żyjący z rodziną ze
zależy na kasie, a nie na pomocy ludziom. I coś w tym jest, skoro koszty sądów kościelnych opłacane osobiście wahają się od 500 do 1000 zł (w zależności od diecezji), a w „Causae...” trzeba zostawić minimum 4 tys. zł. – Na tym polega największy problem – wyjaśnia zaprzyjaźniony ksiądz, którego prosiłem o zebranie informacji. – „Góra” jest wściekła, że kancelaria ukradła im pomysł, zarabia przy tym kasę, a diecezja nic z tego nie ma. Ale znaleźli już na to metodę. „Causae Matrimoniales” gwarantuje unieważnienie w półtora roku. Procesy unieważnieniowe trwają średnio rok, ale nasz informator sugeruje, że mogą się przeciągnąć. Efekt? Klienci „Causae...” będą się denerwować przeciągającymi procesami, po pewnym czasie zaczną występować do
Fot. Autor
Chcesz unieważnienia kościelnego małżeństwa? Nic prostszego. Już powstają prywatne firmy, które ci to załatwią.
POD PARAGRAFEM
sądów o zwrot pieniędzy i oskarżą laseczki o niewywiązanie się z umowy w określonym czasie. PORADNIK DLA CHCĄCYCH UNIEWAŻNIĆ MAŁŻEŃSTWO Unieważnienie małżeństwa to coś zupełnie innego niż rozwód. W przypadku rozwodu cywilny sąd sprawdza, czy na pewno nastąpił stały rozkład życia małżeńskiego. Jeżeli tak, czyni was wolnymi od siebie. Celem procesu kościelnego jest udowodnienie, że waszego małżeństwa nigdy nie było.
skandalicznie skromnego zasiłku, był jednym z tych, który poszli śladem owej publikacji. Obywatel ten oddał sprawę do sądu, zarzucając państwu, że nie gwarantuje mu ono minimum egzystencji.
– Mimo konstytucyjnego zapisu rząd nie przedstawił Sejmowi żadnych ustaw do wypełnienia treścią tego najważniejszego aktu prawnego – uzasadniał mec. Dzido. – A więc z powodu tych zaniechań Jerzy Kisiel w okresie pozostawania bez pracy nie otrzymał stosownego do potrzeb jego rodziny zabezpieczenia społecznego i znalazł się w niedostatku. Prawnik polemizował także z argumentacją o jedynie deklaratywnym charakterze konstytucji, ta bowiem ma być źródłem stanowionego prawa, a nie „przedmiotem spekulacji deklaratywnych”. – Konstytucja podobnie reguluje zasady udzielania pomocy społecznej osobom chorym i emerytom. Dlaczego zatem nie może ona dotyczyć ludzi pozbawionych pracy? Kisiel pomimo intensywnych poszukiwań nie może przecież znaleźć pracy, a obowiązujące prawo nie pozwala mu na dochodzenie konstytucyjnych uprawnień do pomocy społecznej – twierdził prawnik.
Kisiel polski W marcu 2003 r. odbyła się pierwsza odsłona procesu Kisiel kontra państwo. Strona rządowa nie poczuwała się do winy i postawiła wniosek o oddalenie skargi. Uzasadniała, że powoływanie się Kisiela na najważniejszy akt prawny jest bezzasadne, bo konstytucja to jedynie deklaracja i nie może być źródłem roszczeń obywateli. Z taką argumentacją nie zgodził się jednak pełnomocnik Kisiela, mecenas Henryk Dzido, który zaskarżył w całości wyrok sądu okręgowego. Dlaczego?
Procedura Trzeba się przełamać i pójść do szefa parafii, w której powiedzieliśmy „tak”. Wyjaśnić, dlaczego zawracamy wielebnemu głowę, i czekać na wydanie papierów. Następny w kolejce jest sąd biskupi zależny od diecezji, w której mieści się parafia. Podstawa prawno-kanoniczna – po polsku powód, dla którego uważasz, że twoje małżeństwo było nieważne. Wybór jest ogromny – aż 23 punkty. Na topie stoi „niezdolność do podjęcia istotnych obowiązków małżeńskich z przyczyn natury psychicznej” – musisz udowodnić, że twoja druga połowa w chwili zawierania małżeństwa miała żółte papiery, ewentualnie na takie zasługiwała. Na powyższy zapis, powołuje się około 60 proc. par. Wygrywa co druga z nich. Do starania się o unieważnienie upoważnia też zatajona przez współmałżonka jego ciężka choroba, nałóg, a nawet zaciągnięte przed ślubem długi, jeśli ma to istotny wpływ na wspólne pożycie; zdrada współmałżonka tuż po ślubie (suponuje się, że przysięga miłości podczas ślubu była składana nieszczerze, tj. nieważnie); niezdolność do podjęcia czynności seksualnych lub zapłodnienia itp. No chyba że spróbujesz z tymi żółtymi papierami... Ci, którzy pobierali się jako gówniarze, mogą powołać się na „brak wystarczającej dojrzałości psychicznej i fizycznej”. Baby mają w rękawie o jednego asa więcej niż faceci, bo za przyczynę uważa się także niemoc płciową, czyli impotencję. Dalej nie znalazłeś nic dla siebie? Spróbuj wybrać z poniższej listy. Przyczyny zrywające: przeszkoda pokrewieństwa (współmałżonka jest np. twoją kuzynką – punkt mało popularny, bo zalatuje kazirodztwem), przeszkoda ślubu czystości (któreś z was było w zakonie lub uczyło się na księdza), przeszkoda różnej religii (gdy jedna ze stron jest osobą nieochrzczoną), przeszkoda występku – małżonkobójstwo (współczujemy tym, którzy muszą się powoływać na ten artykuł – jak ktoś popełnił zbrodnię raz, to każda kolejna przychodzi mu łatwiej. Bracie, Siostro – ciesz się, że w ogóle masz możliwość czytać ten tekst!). Wady
9
zgody małżeńskiej: brak dostatecznego używania rozumu (imbecylizm?), przymus fizyczny lub moralny (biciem i szantażem zmuszono cię do ożenku), niezachowanie przepisanej prawem kanonicznym formy zawarcia małżeństwa (np. klecha udzielający ci ślubu był nawalony). Skarga powodowa – pisemko wszczynające procedurę. KPK – dla większości kodeks postępowania karnego. Dla unieważniających – kodeks prawa kanonicznego. Oficjał i wiceoficjałowie – cywilny synonim „oficjała” to „przewodniczący składu orzekającego, sędzia”. Sąd biskupi – budynek, zazwyczaj odpicowany jak stróż w Boże Ciało. Siedziba oficjała i spółki. Obrońca węzła małżeńskiego – taki advocatus diaboli, a właściwie adwokat stojący za poprawnością zawarcia małżeństwa. Instruktor – przesłuchuje strony w procesie o stwierdzenie nieważności małżeństwa. Zakazy: Jak w każdym sądzie, należy respektować pewne zakazy: w czasie procesu kościelnego nie wolno kłamać, zatajać prawdy, należy mówić całą prawdę i tylko prawdę. Czas: Średnio proces trwa rok. Może się wydłużyć z powodu częstych urlopów oficjałów, posiadania kochanki/kochanka (sutannowi krzywo patrzą na pozostawanie w nowym związku bez unieważnienia starego). Wyrok: Żeby unieważnić małżeństwo, potrzebne są dwa takie same wyroki. Na przykład Sąd Biskupi w Katowicach mówi „tak”. Sprawę przesyła do wyższej instancji – Sądu Metropolitalnego w Częstochowie. Jasna Góra mówi „nie”. Jest remis. Musisz zaczynać wszystko od nowa. Ale i tak jest łatwiej niż za pierwszym razem. Do wyroku załączony jest formularz zawiązania sporu. Wypełniasz, odsyłasz, płacisz (500–1000 zł). Zabawa zaczyna się od początku. Oczywiście możesz nigdy nie brać ślubu kościelnego, żyć jak Pan Bóg przykazał lub się rozwieść i mieć gdzieś kościelnych sędziów. Co ci z serca poleca BARTEK SAPOTA
Jednak żadne argumenty nie przekonały Sądu Apelacyjnego w Warszawie. – No cóż, pozostała nam tylko kasacja wyroku – mówi mec. Dzido. Zdaniem prawników, sprawa Kisiela nie jest tak beznadziejna, jak by się to wydawało na pierwszy rzut oka. Między innymi na skutek naszych publikacji i pozwów innych obywateli rząd przygotował wreszcie kilka ustaw mających na celu m.in. łagodzenie skutków bezrobocia. Stało się to jednak dopiero na początku bieżącego roku. Zatem roszczenia mieszkańca Dąbrowy Górniczej, obejmujące okres wcześniejszy, mogą się okazać zasadne. – Byłoby idealnie, gdyby sprawa Kisiela stała się pretekstem do stworzenia instytucjonalnego ruchu bezrobotnych w Polsce – mówi mec. Dzido. – To właśnie bezrobotni powinni ocenić wspomniane ustawy i programy rządowe zmierzające do poprawy losu ludzi, którzy znaleźli się w dramatycznej sytuacji nie ze swojej winy. RYSZARD PORADOWSKI
10
MADE IN POLAND 15 kobiet z Polski do Niemiec i ich sprzedaż do burdeli. Jak handlarze zdobywają swój „towar”? Naganiacze ogłaszają się w prasie krajowej i lokalnej. Ogłoszenie brzmi zazwyczaj bardzo niewinnie, na przykład: „Wysoko dochodowa praca w Niemczech dla kobiety 18–30 lat”. Podają telefon komórkowy (nigdy stacjonarny lub adres). Czasem informują o charakterze pracy: w barze jako kelner-
Sezon na dziwki Stajemy się seksmocarstwem. Blisko pięćdziesiąt tysięcy polskich dziewczyn pracuje w burdelach zachodniej Europy. Problem w tym, że około 8 proc. z nich czyni to wbrew własnej woli. zy w XXI wieku może istnieć handel kobietami? Okazuje się, że tak, i jest to niezwykle dochodowy biznes. Osiem procent polskich kobiet zmuszanych do nierządu za granicą to „zaledwie” 3200. Natomiast w samym kraju – jak utrzymuje Magdalena Moskal, koordynator programu przeciwdziałania przymusowej prostytucji – ponad 5 tysięcy kobiet zmuszanych jest do nierządu. Są to przede wszystkim Polki, ale również Ukrainki, Bułgarki, Rumunki, Rosjanki, Litwinki, Białorusinki, obywatelki Mołdawii, a nawet Wietnamu. „Businessman Magazine” ogłosił w swym raporcie, że zyski polskiej seksmafii (tylko kontrolującej agencje towarzyskie) wynoszą... 6 miliardów złotych rocznie (dla porównania: w Niemczech na handlu kobietami mafia zarabia 7–8 miliardów euro rocznie). W tej polskiej ponurej statystyce nie uwzględnia się działań zorganizowanych grup przestępczych, szczególnie ukraińskich i bułgarskich, bardzo aktywnych na „rynku” handlu żywym towarem... Kilkanaście dni temu sędzia Przemysław Filipkowski skazał trzech Bułgarów na kary od 4 do 9 lat więzienia. W uzasadnieniu wyroku sędzia powiedział, że handel ludźmi to jedna z najgorszych zbrodni. Nie można kupować i sprzedawać człowieka. Mutalib S., główny oskarżony w tym procesie, werbował co ładniejsze i zgrabniejsze dziewczyny w swoim rodzinnym kraju, jak również na Ukrainie i w Mołdawii, pod pretekstem dochodowej pracy w Polsce. Na granicy zabierano im paszport, wieziono na metę w Kobyłce (woj. mazowieckie), gdzie wystawiano je na... aukcję. Właściciele agencji towarzyskich brali udział w tym „przetargu” i wybierali co ponętniejszy „towar”.
C
Dziewczyny sprzedawane były zazwyczaj za kwotę od 1 do 2,5 tys. euro. W procederze tym uczestniczyli również ukraińscy celnicy i funkcjonariusze straży granicznej. Oksana G. jechała ze Lwowa do Warszawy. Na granicy strażnik zabrał jej paszport i kazał się przesiąść do bmw, w którym czekał Mutalib S. Już następnego dnia wysłano ją na szosę w charakterze „tirówki”. Udało jej się uciec i zgłosić na policję. Tylko dzięki jej odwadze handlarze żywym towarem zostali aresztowani. Ofiary, niestety, zeznają niechętnie. Boją się zemsty, wstydzą się obmowy, truchleją ze strachu na myśl, że może to dotrzeć do rodziny i znajomych. Sędzia Filipkowski mówi: „Niektóre z tych kobiet godzą się i akceptują takie życie. Inne są pilnowane, zmuszane psychicznie i fizycznie”. Paweł Ostaszewski z „Gazety Policyjnej” tak określa przyczyny, które spowodowały pracę dziewczyn w seksbiznesie: „Tęskniły za lepszym życiem, czasami do podjęcia takiej decyzji zmuszała je sytuacja, niektóre wiedziały, że za ogłoszeniami o dobrze płatnej pracy barmanki w nocnym klubie kryje się najstarszy zawód świata, inne dopiero na miejscu dowiadywały się, w jakim celu przyjechały. Te, które stawiały opór, były »ujeżdżane« – tak w przestępczym slangu nazywa się wyrabianie u współczesnych niewolnic posłuchu. Środkami są szantaż, bicie, tortury, zbiorowe zgwałcenia”. Oczywiście, większość z nich poleciała na łatwą kasę, na zarobek własną dziurką, bo jak mówi przysłowie: to się nie wymydli. Pozostałych dziewczyn trzeba jednak bronić. Została utworzona Fundacja przeciwko Handlowi Kobietami „La Strada”.
W rozmowie ze mną Joanna Garnier z Fundacji mówi: – La Strada działa w Polsce od 1995 roku i współpracuje z podobnymi organizacjami na całym świecie. Rocznie zgłasza się do nas 200–250 poszkodowanych kobiet. Organizujemy im pomoc prawną, psychologiczną, pomagamy w powrocie do kraju, występujemy w procesach sądowych, odbywamy częste spotkania z młodzieżą i nauczycielami, doradzamy w sprawach zwią-
zanych z wyjazdem do pracy za granicą, ostrzegamy przed nielegalnymi kontraktami. Prowadzimy również telefon zaufania. Byłabym wdzięczna, gdyby przy okazji podała pani nasz numer telefonu: 022 628 99. Zdarza się, chociaż niezbyt często, że w takich sprawach dochodzi do procesów. I tak na przykład szczeciński sąd skazał sutenera, Tomasza K., na cztery lata pozbawienia wolności za zorganizowanie przerzutu
ka, hostessa w ekskluzywnym lokalu, pomoc do dziecka, sprzątaczka, opieka nad starszą osobą itd.,
itp. Fikcyjne agencje matrymonialne proponują małżeństwa z cudzoziemcami. Po przyjeździe okazuje się, że przyszły „małżonek” to sutener, więc jego „oblubienica” trafia do domu publicznego. Często są to ogłoszenia z cyklu „agencja modelek”. Katarzyna B. miała 20 lat, była ładna, zgrabna, piersiasta, seksowna. Po skończeniu technikum nie znalazła pracy. Jej chłopak, Rafał, również był bezrobotny. I wtedy pojawił się Joachim L., Niemiec polskiego pochodzenia, którego rodzice uciekli z Polski w 1975 r. Joachim urodził się już w Bad Kreuznach. W 2002 r. przyjechał do Polski poszukiwać hostess do niemieckich klubów. W Zawierciu natknął się na Rafała i Kasię. Od słowa do słowa potoczyła się rozmowa. Joachim zaimponował im swoim obyciem, luksusowym samochodem i koneksjami w świecie artystycznym. Obiecywał Kasi wysokopłatną pracę modelki w znanej agencji. Rafał mógł przyjechać do narzeczonej, ale trochę później, kiedy już będzie na tyle ustawiona, aby mogła go ugościć. – Już po przekroczeniu granicy w Słubicach,
w niemieckim Frankfurcie nad Odrą, Joachim odebrał mi paszport. Oddałam ufnie, bo myślałam, że tak trzeba – opowiada mi Kasia. Jest znerwicowana. Przeżywa swoją gehennę jeszcze raz. – Zostałam zawieziona do Niendorfu (dzielnica Hamburga – przyp.
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r. Z.W.). Tam są piękne parki i ogrody. Zamieszkałam wraz z innymi dziewczętami w starej willi przy ulicy Hegereiterweg. Jeszcze nic nie przeczuwałam, mogłam wychodzić, spacerować po parku. Wieczorem dowiedziałam się od Christy, Bułgarki, że zostałam sprzedana do burdelu. To był szok. Nie wierzyłam, ale Joachim szybko mi to wytłumaczył: pobił mnie i razem ze swym kolesiem zgwałcił. Potem powiedział, że zarobię kupę szmalu dla niego i dla siebie, tylko muszę być grzeczna. Zostałam przerzucona na Ehrenbergstrasse na Altstadt, do małego burdelu prowadzonego przez Turka. – Jak ci się udało wyrwać stamtąd? – pytam. – To był przypadek. Oni po miesiącu sprzedali mnie do Sankt Pauli na ulicę Dosesstrasse. Opowiedziałam o tym pierwszemu klientowi, to był jakiś handlowiec z Essen, błagałam go o pomoc. Okazał się cudownym człowiekiem. Za dwie godziny była już policja... Irena Dawid-Olczyk z „La Strady” naiwność polskich dziewczyn ocenia surowo, ale łączy ją z medialną papką kreującą wzorce cudownego życia za granicą: – To, co niektórzy nazywają naiwnością, często jest kwestią poziomu informacji. Spróbujmy przez tydzień kupować tylko kolorowe pisemka, a w telewizji oglą-
dać jedynie długie seriale o miłości. Zastanawiam się, co po siedmiu dniach będę wiedzieć o świecie. Z pewnością wszystko to, co powiedzą mi znajomi. Nie słyszę opowieści o klęsce. Nikt nie mówi, że tam trzeba było spać w zapluskwionym łóżku... Pewnego dnia przyjeżdża przystojniak samochodem dobrej marki... To jest jak wejście w ekran telewizora – inny, lepszy świat. Co dzieje się naprawdę, dziewczyna zaczyna rozumieć, gdy ten przystojniak
zawozi ją do Berlina, daje w pysk i wysyła na ulicę. Polki „pracują” przede wszystkim w domach publicznych, bowiem praca na ulicy, w motelu czy restauracji byłaby szczególnie ryzykowna: dziewczyna mogłaby uciec, a w konsekwencji zgłosić się na policję lub do konsulatu polskiego. Rzadko się zdarza, aby Polki były sprzedawane dalej – do Anglii, Szkocji czy Walii. W Zjednoczonym Królestwie wolno być prostytutką, ale zawód ten obwarowano zawiłymi ustawami, które znacznie ograniczają jego wykonywanie. Prawo zakazuje na przykład prostytutkom reklamowania swoich usług na wystawach sklepowych, w gazetach czy periodykach. Poza tym policja działa tam niezwykle sprawnie. We Francji już 30 lat temu powstał „Kolektyw Prostytutek”, organizacja występująca przeciwko wszelkim zinstytucjonalizowanym formom prostytucji. Dlatego też „biznesmeni od seksu” koncentrują się głównie na zagłębiu seksualnym (Niemcy, Holandia; w grę wchodzą również Włochy i Belgia). Na przykład w amsterdamskiej dzielnicy „czerwonych latarni” (po drugiej stronie placu przed głównym dworcem kolejowym) mężczyźni mogą oglądać kobiety na wystawach, co umożliwia prawidłowy „zakup”. Seksowne dziewczynki – często odziane tylko w czarne pończoszki i buciki na monstrualnie wysokich sztyletowych obcasach – siedzą na wystawach z piersiami na wierzchu i prezentują swe wdzięki. Teraz, po wejściu Polski do Unii, nasze dobrowolne mewki pracujące na Zachodzie nie muszą już prostytuować się w podziemiu. Będą rejestrowane (jeśli zechcą mieć stałą pracę w tym zawodzie) i poddawane regularnym badaniom wenerologicznym. Coraz częściej trafiają do hamburskiego Sankt Pauli – atrakcji turystycznej miasta, cieszącej się ogromnym powodzeniem. Ulica Reeperbahn to największe w Europie centrum płatnego seksu: burdele, kina porno, sex-shopy, pokazy seksu na żywo. Praca w Sankt Pauli nobilituje. Niestety, zawód prostytutki, podobnie jak sportowca, jest krótki. Po trzydziestce wypada się z gry i dlatego trzeba szybko zarobić dużo szmalu, żeby starczyło go na czysty interes, a wtedy i mąż sam się znajdzie. Pięćdziesiąt tysięcy polskich prostytutek na Zachodzie to początek wielkiego polskiego seksualnego boomu. One dopiero przecierają szlak. Za nimi pójdą inne! ZOSIA WITKOWSKA Fot. Alex Wolf
11
Damski bokser Czy kielecki biskup stanie w obronie kobiety pobitej przez proboszcza? Szczerze wątpimy. W Wielki Piątek w szpitalu w Starachowicach zmarł mieszkaniec Tarczka, Jan Jankowski. Rodzina udała się do miejscowego proboszcza, ks. Józefa Krawczyka, by odprawił mszę i odprowadził zmarłego na cmentarz. Wielebnego interesowała tylko kasa: 650 zł za pogrzeb, 200 za plac na cmentarzu i 100 na kościół. Razem 950 zł. – Drogo! – stwierdziła wdowa, pani Danuta. Mówiła coś jeszcze o biedzie, nędznej rencinie zmarłego, która wynosiła niecałe 400 zł, i drogich lekach, które rujnowały rodzinę od wielu miesięcy, ale wielebnego to nie interesowało. – To nie krowa ani świnia, żeby się targować – stwierdził zirytowany i zastrzegł natychmiast,
że do domu nie przyjdzie. Nie chciał też wyspowiadać rodziny zmarłego. W dniu pogrzebu krewni nieboszczyka ściągnęli więc do Tarczka organistkę, by chociaż ta odprowadziła nieboraka na cmentarz. Zgodziła się za 120 złotych, z których 20 – jak się później okazało – musiała odpalić proboszczowi. Gdy rodzina pojechała po krzyż, proboszcz stwierdził krótko: – Nie dam, bo nie zapłacone! Na takie dictum krewniacy ostro warknęli, więc wielebny spuścił z tonu i krzyż jakoś się znalazł. Do kolejnego spięcia doszło wkrótce po tym, jak pod kościołem pojawił się orszak pogrzebowy z nieboszczykiem. Ksiądz się zabarykadował i długo nie chciał otworzyć ani plebanii, ani świątyni. Kilku krewniaków i sąsiadów zmarłego zagroziło wielebnemu taczką, więc po jakimś czasie ustąpił. – Był jednak wyraźnie zdenerwowany i niezadowolony, czemu dawał wyraz na każdym kroku. Mszę odprawił w ciągu 15 minut – mówi jedna z mieszkanek Tarczka. – Z tego zdenerwowania zapomniał nawet o zebraniu pieniędzy na tacę. – Na taczkę takiego plebana! – krzyczeli ludzie, gdy proboszcz
zniknął i ani myślał odprowadzić zmarłego na cmentarz. Atmosfera była coraz gorętsza, więc klecha pojawił się ostatecznie na krótko przy mogile. – Byłam tym wszystkim przybita, więc zaraz po pogrzebie mój syn Andrzej udał się na plebanię – wspomina pani Danuta. – Ksiądz nie chciał z nim jednak rozmawiać, więc musiałam sama iść do proboszcza. Jeszcze raz zapytałam, ile mam zapłacić. Gdy powtórzył, że 950 złotych, powiedziałam, że za taki cyrk, jaki zafundował zmarłemu mężowi i rodzinie, nie dam tyle pieniędzy. W proboszcza jakby piorun strzelił. Rzucił się na kobiecinę. Doszło do awantury i szamotaniny. – Uderzył mnie ręką w twarz, zawirowało mi w głowie i upadłam – wspomina pani Danuta. – Syn stanął w mojej obronie, ale ksiądz uciekł do sąsiedniego pokoju. Gdy pani Danuta doszła do siebie, natychmiast pojechała na posterunek policji w Pawłowie, a następnego dnia zrobiła obdukcję. Lekarz ze Starachowic, Krzysztof Daniszewski, stwierdził obrzęki i krwawe podbiegnięcia na czole o wymiarach 70 na 50 milimetrów. Biegły sądowy odnotował też, że „kobieta skarży się na ból całej głowy oraz okolicy krzyżowej kręgosłupa”. Wdowa udała się do kieleckiej kurii, gdzie wysłuchał ją sekretarz biskupa, ks. Jerzy Ostrowski. Potwierdził, że na proboszcza z Tarczka było już sporo skarg i zaproponował, by pani Danuta pojawiła się w kurii powtórnie, gdy powróci z zagranicy biskup Kazimierz Ryczan. – Powiedziałam, że nie chcę robić szumu i szkodzić Kościołowi, dlatego domagam się jedynie przeprosin i odejścia proboszcza z parafii – mówi pani Danuta o spotkaniu z biskupem. Tymczasem do domostwa Jankowskich zawitał sam wielebny. – Przepraszam cię publicznie! – zwrócił się od progu do pani Danuty. Chciał też przepraszać syna zmarłego, ale pokazano mu drzwi i na tym skończyła się duszpasterska wizyta. Po kilku dniach księżulo znów pojawił się u Jankowskich. Chciał klękać przed wdową, całować syna, obiecywał odprawienie 10 mszy za darmo. – Dam wam 2 tysiące, nawet 3, ale nie zakładajcie sprawy – błagał. – Nie chcemy diabelskich pieniędzy wielebnego, nie zamierzamy też mu darować – mówi Edyta Jankowska, córka zmarłego. – Dlatego sprawę skierowaliśmy do Sądu Rejonowego w Starachowicach. Gdy pojawiliśmy się w Tarczku i zapukaliśmy do drzwi plebanii, ksiądz Krawczyk nie chciał z nami rozmawiać. Za to rozmowniejsi są niektórzy mieszkańcy. Mają już dość pazernego klechy. – To nie człowiek, a diabeł w sutannie – mówi jedna z kobiet. Inna przypomina, że już przed laty bokser podniósł rękę na jedną z mieszkanek za to tylko, że poprosiła, by nie spalał nocą cmentarnych śmieci. Nawet za drobną naprawę nagrobka na cmentarzu trzeba proboszczowi uiścić haracz. Incydent na plebanii podzielił wieś. Proboszcz namawia wielu mieszkańców, by go bronili i obiecuje im złote góry. Inni przestali chodzić do kościoła w Tarczku i liczą na biskupa. Ale ekscelencja milczy. – Wygląda na to, że się przeliczą – mówi pani Danuta. – Może sąd będzie sprawiedliwszy... RYSZARD PORADOWSKI Fot. Autor
12
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r.
ZE ŚWIATA
R
eligia w USA to wielki biznes. Natomiast kreowanie ułudy, że możliwe jest radykalne odchudzenie bez katowania się na siłowniach i bez rozłąki ze słodkościami, to geszeft... kto wie, czy nawet nie większy od religii. Oba biznesy musiały się więc spotkać.
żywnością pochodzenia zwierzęcego oraz wszelkimi pokarmami poddawanymi wcześniej obróbce, o żywności modyfikowanej genetycznie nawet nie wspominając. Jeszcze większy sukces w bitwie z tkanką tłuszczową ma gwarantować książka Gwen Shamblin „Dieta na zrzucenie wagi”,
Dieta-$-alleluja W kazaniach ks. George’a Malkmusa właściwe odżywianie zajmuje dużo miejsca. „W rajskim ogrodzie Pan zapewnił wszystko, czego nam trzeba – prawi kaznodzieja. – Są owoce, warzywa, orzechy i nasiona. Dlatego powinniśmy stosować dietę „Alleluja”. W ten sposób oddajemy prawdziwy hołd Stwórcy!”. Dieta opierająca się na wytycznych z Księgi Rodzaju (1. 29) wyklucza wszelkie produkty zwierzęce z wyjątkiem miodu. Stanowi, że w 80 proc. pokarm ma być konsumowany na surowo. Przytrafiają się jednak nieprzyjemne niespodzianki. Oto ks. Malkmus zatrudnił specjalistę dietetyka, a ten wykrył, że w diecie „Alleluja” zupełnie brakuje witaminy B12. 70-letni duchowny, który utrzymuje, że swą dietą pokonał raka jelita grubego, oświadczył: „To mnie zaszokowało. Jakim sposobem doskonały program dietetyczny Boga może mieć jakieś niedostatki?!”. W końcu się jednak uspokoił, konkludując, że w czasach biblijnych, gdy ludzie żyli przeciętnie 912 lat, gleba była lepszej jakości niż dziś. Malkmus ma jednak większe kłopoty niż brak jakiejś B12, bo już czuje na plecach oddech konkurencji. Gdy tylko książka z jego dietą bożą trafiła do księgarni, na rynku pojawiła się praca dr. Dona Colberta: „Co jadłby Jezus?” Wynika z niej, że Jezus brzydziłby się
O
sada zielonoświątkowców – miasteczko Knutby niedaleko Uppsali – stała się niedawno miejscem przerażającej zbrodni, która wstrząsnęła spokojną Szwecją.
która proponuje niewielkie ograniczenia konsumpcyjne i gorąco zachęca do „poddania się doskonałym, boskim wrażeniom nasycenia”. Innymi słowy, rekomenduje obżeranie się, dopóki Bóg nie wyśle sygnału stop, którym może być na przykład ból wątroby. Również niejaki Jordan Rubin, z zawodu pastor, dzieli się instrukcją prawidłowego odżywiania, którą otrzymał prosto od Boga i zawarł w dziele „Dieta Stwórcy”. „Najzdrowsza dieta – przekonuje Rubin – wymaga spożywania mięsa, drobiu, owoców i warzyw w takiej formie, do jakiej nasz organizm został zaprogramowany”. Karma musi być organiczna i w minimalnym stopniu przetworzona. Bóg zabrania pasteryzowania i odtłuszczania nabiału, a szpikowanie go hormonami jest grzechem megaśmiertelnym. Rubin zapatruje się optymistycznie na powodzenie swej pracy: „Skoro Biblia jest najlepiej sprzedającą się książką w historii, nie widzę powodu, by »Dieta Stwórcy« nie miała pójść w jej ślady”. ¤¤¤ Diety chrześcijańskie nie są niczym nowym; żydzi mają swoje imperatywy koszerności, a muzułmanie własny regulamin dietetyczno-wyznaniowy zwany halal. Ale na jedzeniu nie koniec: Rubin szykuje promocję pobożnych mydeł. „Przykazania Boga dotyczą wszystkich stron życia” – zaznacza. LF
uniesienia u boku żony i kochanki nie zdołały zaspokoić jurnego pastora, bo jesienią ub.r. nawiązał romans z żoną sąsiada – Lindą. Na wieść o tym Sara wpadła we wściekłość i strzeliła żonie pastora trzy
Koniec zielonej idylli Policja twierdzi, że 32-letni pastor Helge Fossmo zamordował swoją pierwszą żonę Helenę. Druga żona, Aleksandra, została zastrzelona przez jego kochankę – Sarę Svensson. Według zeznań świadków, pastor przez kilka lat utrzymywał bliskie stosunki z wieloma parafiankami, czego nie starał się ukrywać, twierdząc, że akt płciowy zbliża kobiety do Boga. Prokuratura podejrzewa, że chciał stworzyć seksualną sektę. Kochanka duchownego kilkakrotnie w trakcie procesu potwierdziła, że seks z nim był przeżyciem mistycznym. Jednak
razy w głowę. Chciała zabić też Lindę, ale chybiła i postrzeliła jej męża. Grozi jej od dziesięciu lat pozbawienia wolności do dożywocia. Szwedzka opinia publiczna jest zdania, że morderczyni padła ofiarą manipulacji ze strony swego kochanka i to jego uznaje za winnego tragedii. Faktem jest, że dla szwedzkich zielonoświątkowców nastał ciężki czas. Pastorów coraz częściej oskarża się o autorytaryzm, uprzedmiotowienie kobiety, odejście od Dekalogu. Zarzuty jakby znajome... MałgorzatA
Kanty na Pana Boga Afera finansisty Martina Frankela nie różniła się niczym szczególnym od setek podobnych w USA, dopóki jego nazwisko nie zaczęło pojawiać się łącznie z nazwiskami najwyższych notabli watykańskich. Frankel specjalizował się w oszustwach ubezpieczeniowych: kasował pieniądze za polisy i przepuszczał je, by uczynić swe życie milszym i bardziej wystawnym. Orżnął w ten sposób klientów firm ubezpieczeniowych w stanach Missisipi, Oklahoma, Tennessee, Missouri i Arkansas. Kiedy zrobiło się gorąco, Frankel w celu zatarcia śladów spalił swoją rezydencję (wartą trzy miliony dolarów) w Greenwich w stanie Connecticut i zwiał do Europy. Nie udało mu się tam znaleźć bezpiecznej przystani, a i pożar został sfuszerowany, bo znaleziono wiele ciekawych dokumentów niestrawionych przez płomienie. Frankel powrócił w końcu na ojczyzny łono i w roku 2002 przyznał się do kradzieży 208 mln dolarów w pięciu stanach. Na tym sprawa się jednak nie zakończyła dzięki dociekliwości komisarza ds. ubezpieczeń z Missisipi, George’a Dale’a. Podążając śladami Frankela, wpadł on na trop wiodący bezpośrednio na
wyższe piętra Watykanu. Okazało się, że w roku 1998 defraudant założył lewą organizację charytatywną – Fundację św. Franciszka z Asyżu, na której koncie ulokował 55 mln skradzionych dolarów. W przeddzień pożaru domu Dale wezwał Frankela na spotkanie, prosząc o wyjaśnienie istoty kontaktów z Watykanem. Ten nie pojawił się. Stawił się za to – również wezwany – Thomas Bolan, były prokurator nowojorski. Innymi wezwanymi, którzy woleli zaproszenia Dale’a nie bagatelizować, byli: Peter Jackobs, nowojorski ksiądz z dobrymi dojściami w Watykanie, oraz biskup Emilio Colagiovanni – członek rady udzielającej porad prawnych papieżowi. Po nitce do kłębka i wyszło na jaw, że za 5 mln dolarów (prowizji dla Watykanu) biskup Colagiovanni zgodził się firmować fałszywą fundację. W roku 1998 Frankel trafił na następnego człowieka, który otwierał mu wrota Wiecznego Miasta – Thomasa Bolana. Bolan miał na koncie zbiórkę milionów dolarów dla Watykanu na cele charytatywne oraz dużych pieniędzy na kampanię reelekcji Reagana. Za 75 tys. dolarów Bolan przedstawił Frankela liderom watykańskim, takim jak ks. Jackobs, oraz dygnitarzom w rodzaju prefekta ds. budżetowych Stolicy Apostolskiej, biskupa Francesca Salerno – watykańskiego odpowiednika Balcerowicza. Résumé tych rozmów jest następujące: oszust
kontrolował finanse Fundacji św. Franciszka z Asyżu, a czcigodni duchowni z nazwiskami robiącymi wrażenie firmowali przedsięwzięcie. W zamian za to
Watykan dostawał swoją dolę. Nominalnym szefem fundacji był biskup Colagiovanni. Rzecznik Jana Pawła II – Joaquin Navarro-Valls – indagowany przez agencję Associated Press stwierdził, że Colagiovanni przeszedł na emeryturę i nie doradza już papieżowi w kwestiach prawnych. Nie zmienia to faktu, że w habicie i z papieskim sygnetem na palcu reprezentował Frankela, posługując się oficjalną watykańską papeterią, służbowym telefonem i faksem. Colagiovanni służył także do prania brudnych pieniędzy. Kiedy Frankel chciał ukryć zdefraudowane fundusze przed amerykańskim urzędem skarbowym IRS, wpłacał je na watykańskie konto przeglądu prawa kanonicznego „Monitor Ecclesiasticus”. W celu dogrywania szczegółów współpracy gangu oszustów Frankel zapraszał notabli watykańskich do swej rezydencji w Greenwich, fundując im bilety na przeloty concorde’ami. Wszystkie porozumienia aprobował bp. Salerno, który został powołany na zwierzchnika watykańskiego sądu najwyższego. Kiedy szefowie firm ubezpieczeniowych zaczynali czuć, że biznesy Frankela brzydko pachną, Colagiovanni uspokajał ich, dając do zrozumienia, że
cieszy się zaufaniem Watykanu. Zapraszał ich na prywatne zwiedzanie Stolicy Apostolskiej i sam służył za przewodnika, zachęcając do okolicznościowych zdjęć. Do roku 1998 przez Fundację św. Franciszka z Asyżu przepłynęły 434 mln dolarów utargu ze sfałszowanych polis ubezpieczeniowych. Prawo USA wymaga, by firmy ubezpieczeniowe miały na koncie wielomilionowe kwoty na wypadek klęsk żywiołowych, czyli nagłej konieczności masowych wypłat odszkodowań. Frankel miał na podorędziu nie więcej niż kilkadziesiąt tysięcy. „Resztę pieniędzy wydawał na siebie” – konkluduje Dale. Na pytanie, gdzie zainwestowany jest fundusz zabezpieczający, pracownicy Dale’a słyszeli wykrętne odpowiedzi i wyczuwali panikę. Wreszcie, po rozmowie z Frankelem w roku 1999, komisarz Dale zażądał, by fundusze ze stanu Missisipi, zainwestowane rzekomo w fundacji watykańskiej (200 mln dolarów), zostały przelane z powrotem do firm ubezpieczeniowych Missisipi. Frankel nie mógł temu żądaniu zadośćuczynić, bo pieniądze już przepuścił lub wyprał i zainwestował. Kilka dni później firmy ogłosiły bankructwo;
za ich długi odpowiedzialny był teraz stan. W roku 2002 Frankel i biskup Colagiovanni przyznali się do winy przed sądem w Missisipi. Colagiovanni wyznał, że wprowadzał w błąd szefów firm ubezpieczeniowych, twierdząc, że Watykan przelał na konto Fundacji św. Franciszka z Asyżu 1,2 mld dolarów na inwestycje. Komisarz George Dale
oskarżył Watykan przed sądem federalnym w Jackson w Missisipi o pogwałcenie prawa skonstruowanego do walki z mafią – Racketeer Influenced and Corrupt Organizations Act. Komisarze ds. ubezpieczeń z Oklahomy, Missouri, Tennessee i Arkansas dołączyli do pozwu. Domagają się od Stolicy Apostolskiej zwrotu ponad 600 mln dolarów. Ta utrzymuje, że nie miała żadnych profitów z Fundacji św. Franciszka z Asyżu. „Nie twierdzimy, że Watykan odniósł korzyści materialne – stwierdza adwokat z Missisipi. – Jeśli jednak oskarżony miał racjonalne podstawy, by zdawać sobie sprawę, że uczestniczy w oszustwie i spisku mającym na celu popełnienie w jego imieniu czynów nielegalnych, ponosi odpowiedzialność za fundusze, które zostały ukradzione”. Dale dodaje: „Moi dochodzeniowcy wykryli ewidentne dowody przestępczej działalności funkcjonariuszy Watykanu”. – Dale wytropił świadome uczestnictwo w przestępczym spisku prawie do pułapu papieża; pokazał, że bp Salerno, trzecia osoba w hierarchii watykańskiej, akceptował bardzo podejrzane interesy z Frankelem – konkluduje adwokat Jonathan Levy, który jednocześnie reprezentuje ocalałych więźniów obozów koncentracyjnych, oskarżających Watykan o pranie pieniędzy zagrabionych im przez hitlerowców. Dotąd Watykan wykręcał się od oskarżeń sądów amerykańskich deklaracją, że jako suwerennemu państwu przysługuje mu immunitet. Tym razem Dale na listę oskarżonych wciągnął także Bank Watykański, który może być w USA sądzony. – Nie znam przypadku, by Bank Watykański choćby raz ujawnił amerykańskiemu sądowi swe dokumenty – mówi Lee Boyd, profesor prawa z Pepperdine University. – Regułą jest, że Watykan osiąga ciche porozumienie. Ale George Dale pragnie tylko zwrotu ponad 600 mln dolarów i twierdzi, że nie popuści choćby samemu papieżowi. Przy tej aferze blednie skandal Banco Ambrosiano... Dla Kościoła to niewesoła nowina, zwłaszcza teraz, gdy setki milionów wypływają z jego kasy na odszkodowania dla ofiar pedofilii duchownych. A ile może kosztować przegrana w procesie o pranie pieniędzy zrabowanych więźniom obozów? Oczywiście, straty finansowe dla najbogatszej firmy świata są drugorzędne, jeśli wziąć pod uwagę wydźwięk moralnej degrengolady Kościoła. TOMASZ WISZEWSKI
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r. lipca 1927 r. – w obecności najwyższych władz państwowych dokonano w Wilnie uroczystej koronacji obrazu tzw. Matki Boskiej Ostrobramskiej. W ten sposób MB Częstochowska jest najważniejsza w Koronie, a Ostrobramska – na Litwie. 3 lipca 1949 r. – „cud” w lubelskim kościele katedralnym – figurka Matki Boskiej płacze krwawymi łzami. Jedyny efekt tego „cudu” to miasta sparaliżowanie przez dziesiątki tysięcy rozmodlonych dewotów. 4 lipca 1946 r. – w Kielcach dochodzi do antysemickich rozruchów, w wyniku których śmierć poniosło 41 osób. Bezpośrednią przyczyną zamieszek była pogłoska, iż Żydzi uprowadzili chrześcijańskie dziecko i zamierzali dopuścić się rytualnego mordu, by potem utrzeć ciało na macę... Inicjatorów pogromu nie wykryto, jednak pośrednio za tę i wiele innych tragedii odpowiada Kościół rzymskokatolicki, który przez stulecia
2
PRZEMILCZANA HISTORIA
Matka Boska Ostrobramska
wiernym pomagającym królowi polskiemu w wojnie przeciwko Litwinom i innym poganom”. Na szczęście dla Litwinów, a wbrew usilnym staraniom polskiego rządu, ta „tradycja i wartość chrześcijańska” nie została wpisana do Konstytucji Unii Europejskiej.
przygotowania do zbrojnej interwencji. Wybuch wojny i prawdopodobny w tej sytuacji pierwszy rozbiór Polski powstrzymała śmierć cara – Piotra I Wielkiego. Do dzisiaj „toruńska krwawa łaźnia” bywa w opracowaniach obcojęzycznych przytaczana jako przykład
wydanych przez Zygmunta I Starego. Pod karą wygnania i konfiskaty majątku monarcha zakazywał przywożenia na terytorium Rzeczypospolitej pism Marcina Lutra. Zarządzenie to było ponawiane dwukrotnie, a sankcje za głoszenie luteranizmu zaostrzono nawet do kary śmierci na stosie. 22 lipca 1952 r. – Sejm uchwala Konstytucję Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Zawarty w niej art. 82 zabraniał zmuszać do udziału w czynnościach lub obrzędach religijnych oraz stwierdzał, że Kościół jest oddzielony od państwa. W III RParafialnej, po 50 latach, zabrania się nie zmuszać, a Kościół musi być oddzielony, bo inaczej okradałby sam siebie. 23 lipca 1389 r. – papież Urban VI zdejmuje klątwę z biskupa i duchowieństwa wrocławskiego. Powodem nałożenia ekskomuniki były opóźnienia w odprowadzeniu do Rzymu zysków z dziesięcin. Najpierw pleban „złu-
Kalendarium na lipiec nazywał Żydów bogobójcami, oskarżał ich fałszywie o mordowanie chrześcijańskich dzieci, kradzieże hostii, zatruwanie studni itp. 6–7 lipca 1415 r. – podczas soboru w Konstancji rektor Akademii Krakowskiej Paweł Włodkowic odczytuje traktat „O władzy cesarza i papieża w stosunku do niewiernych”, w którym przekonuje, że pogan nie należy nawracać siłą, że przyjęcie chrześcijaństwa powinno być dobrowolne, a papiestwo nie ma prawa dysponować pogańskimi ziemiami. Trzeba przyznać, że Włodkowic miał jądra, bo przecież w tym samym miejscu i czasie (6 lipca) spalono na stosie Jana Husa. 7 lipca 1136 r. – papież Innocenty II wydaje bullę „Ex commisso nobis a Deo”, potwierdzającą odrębność i niezależność Kościoła w Polsce. Cała ironia w tym, że trzy lata wcześniej ten sam papież podporządkował wszystkie polskie
Innocenty II
biskupstwa – łącznie z Gnieznem – arcybiskupstwu magdeburskiemu (o czym pisaliśmy przed miesiącem). Ot, papieska nieomylność, a może raczej polityka... 8 lipca 1363 r. – papież Urban V nadaje odpusty „wszem
10 lipca–30 sierpnia 1658 r. – obrady sejmowe zakończone wydaniem konstytucji (tj. uchwały) nakazującej arianom opuszczenie Rzeczypospolitej bądź zmianę wyznania na rzymskokatolickie. Arianie domagali się poszanowania ludzkiej godności, w swoich posiadłościach znosili poddaństwo chłopów i dążyli do zaprowadzenia powszechnej równości. Czy w tej sytuacji można się dziwić, że w naszej katolickiej ojczyźnie zabrakło dla nich miejsca? 14 lipca 1961 r. – sejm uchwala ustawę „O rozwoju systemu oświaty i nauczania”, stwierdzającą, że nauczanie religii poza terenem szkoły jest „słuszniejsze i korzystniejsze”. W odpowiedzi Kościół otworzył na terenie całego kraju ok. 20 tysięcy punktów katechetycznych. Ot, zamierzchłe czasy, kiedy państwo było ważniejsze od Kościoła. 15 lipca 1410 r. – bitwa pod Grunwaldem; połączone siły polsko-litewsko-tatarskie odnoszą zwycięstwo nad Zakonem Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie (Krzyżacy). Warto podkreślić, że dołożyliśmy wówczas nie tyle Niemcom, co katolickiemu zakonowi, i to popieranemu przez papiestwo! 16 lipca 1724 r. – tumult religijny w Toruniu, zwany sprawą toruńską. Sprowokowani przez uczniów szkoły jezuickiej protestanci zdemolowali kolegium należące do tego zakonu. Powołany dla wyjaśnienia sprawy sąd kanclerski skazał na ścięcie dziewięciu uczestników zamieszek oraz burmistrza miasta, Jana Gottfrieda Roesnera. Sprawa stała się głośna w całej Europie. Pod wpływem tych wydarzeń Prusy i Anglia wystąpiły w obronie protestantów i wspólnie z Rosją rozpoczęły
Kunegunda
skrajnej nietolerancji i fanatyzmu religijnego Polaków. 17 lipca 1999 r. – poznański oddział ZChN-u organizuje uroczyste obchody 900-lecia wyzwolenia Grobu Chrystusa. Z tej okazji została odprawiona msza w intencji przyszłości Europy oraz odbyła się „naukowa” sesja, podczas której krucjatę przedstawiono jako „pierwszą międzynarodową wyprawę wojskową, zorganizowaną w celu obrony konkretnych wartości”. Owa „obrona konkretnych wartości” to wymordowanie w Jerozolimie przeszło 50 tysięcy muzułmanów – głównie kobiet i dzieci – oraz spalenie w synagodze wszystkich Żydów. 18 lipca 1346 r. – papież Klemens VI udziela dyspensy „dla Jana kleryka dyecezyi krakowskiej, ażeby pomimo to, iż wydał złoczyńców, którzy za jego doniesieniem na gardło ukarani zostali, mógł przyjąć święcenia mniejsze”. Wzruszający to przykład papieskiego miłosierdzia, połączonego z niechęcią Kościoła do przelewania ludzkiej krwi... 20 lipca 1520 r. – pierwszy z antyreformacyjnych edyktów,
pił” chłopa, potem biskup plebana, a wreszcie szef tej finansowej piramidy upomniał się o swoją działkę. Świeckim – od chłopa po króla – kler zalecał ubóstwo i darowanie pożyczek. 24 lipca 1292 r. – umiera Kinga (Kunegunda), córka króla Węgier Beli IV, żona księcia sandomierskiego Bolesława V Wstydliwego; beatyfikowana w roku 1690, kanonizowana w 1999. Podobno owa „święta” – mimo zawartego małżeństwa – zachowała dziewictwo aż do śmierci. Kto chce, niech wierzy w ten kościelny mit, podobnie jak w to, że z rzuconej przez nią błękitnej wstążki do włosów powstał Dunajec. 27 lipca 1697 r. – elektor saski, Fryderyk August I, składa w Piekarach Śląskich katolickie wyznanie wiary, co otwiera mu drogę do objęcia polskiego tronu; panował jako August II Mocny. No cóż, nie tylko Paryż wart jest mszy. 27 lipca 1920 r. – polski episkopat po raz kolejny oddaje kraj pod opiekę Matki Boskiej. Proceder ten trwa w naszym kraju już od stuleci, jednak pozytywnych skutków ciągle nie widać.
13
30 lipca 1864 r. – papież Pius IX ogłasza encyklikę „Ubi urbaniano”. W dokumencie tym czytamy m.in.: „Oskarżając Rząd Rosyjski o prześladowanie, które przeciw Kościołowi ustawicznie wymierza, dalecy od tego jesteśmy, byśmy jakkolwiek chcieli pochwalić niewczesne ruchy w Polsce nieszczęśliwie wzniecone. Albowiem wszyscy wiedzą, jak troskliwie Kościół katolicki zawsze uspokajał i uczył, że wszelka dusza jest wyższym mocom poddana, że wszyscy władzy świeckiej ulegają i że powinne posłuszeństwo świadczyć w ogóle mają w tym wszystkim, co się Boga i prawom jego Kościoła nie przeciwi (...) Ale gdy ruchy tego rodzaju tyle szkodliwe Kościołowi i Rzeczypospolitej karcimy i potępiamy (...) nie pomijamy sposobności, by przekonać monarchów, że prześladowanie religii powoduje, iż narody (...) wpadają nieszczęśliwie w wyuzdaną swobodę żywota i postępowania, a postępując według swych pragnień w bezbożności, pogardzają władzą, bluźnią majestatowi, buntują się przeciw władcom i odmawiają im posłuszeństwa”. Dokument ten, wydany po upadku powstania styczniowego, jest niemal wierną kopią encykliki „Cum primum”, ogłoszonej przez Grzegorza XVI trzydzieści dwa lata wcześniej – w odpowiedzi na powstanie listopadowe (fragmenty cytowaliśmy w czerwcu). Wiele można papiestwu zarzucić, ale na pewno nie brak konsekwencji w potępianiu polskich zrywów narodowowyzwoleńczych. SEBASTIAN TOLL August II Mocny
14
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
Mija 150 lat od wybuchu wojny krymskiej, z którą Polacy wiązali olbrzymie nadzieje na odzyskanie niepodległości. W czerwcu i lipcu 1854 roku gromadziły się pod Warną siły zbrojne koalicji. Po raz pierwszy od 1812 roku szykowała się wojenna wyprawa przeciw największemu zaborcy Polski. Sojusz Francji i Anglii, zawarty w obronie Turcji przed rosyjską inwazją, budził nadzieję na zwycięstwo, które mogło oznaczać niepodległość dla Polski. Nasza emigracja, związana z Hotelem Lambert i księciem Adamem Jerzym Czartoryskim, bardzo się uaktywniła. Polacy znów uwierzyli w Napoleona. Tym razem był to Napoleon III, który nie skąpił im słów sympatii i zrozumienia. Wojnę krymską wywołały wcześniejsze działania armii rosyjskiej, która już w 1853 roku sforsowała rzekę Prut, wkraczając na terytorium ówczesnej Mołdawii i Wołoszczyzny, księstw zależnych od Turcji. Car Mikołaj I dążył do wyparcia imperium otomańskiego z Bałkanów pod hasłem wyzwolenia Słowian z tureckiego jarzma. Anglia i Francja patrzyły na to z niepokojem, bo klęska Turcji i objęcie przez Rosję kontroli nad strategicznymi cieśninami – Bosforem i Dardanelami – oznaczałaby nadmierny wzrost i tak wielkiej potęgi caratu. Sczególnie niepokojąca była bitwa pod Synopą, w której admirał Paweł Nachimow pokonał flotę turecką, zatapiając 15 okrętów. To wówczas po raz ostatni w historii walczyły przeciw sobie żaglowe okręty wojenne, które stanowiły większość we flocie tureckiej i rosyjskiej. Mocarstwa zachodnie wypowiedziały Rosji wojnę 15 marca 1854 roku, lecz dopiero w lipcu zaczęto przygotowania do desantu na Krymie, gdzie wylądował 60-tysięczny
anglo-francuski korpus ekspedycyjny i zaczął odnosić pierwsze zwycięstwa. Na taką wojnę czekali Polacy ze wszystkich zaborów i z emigracji! Michał Czajkowski, romantyczny pisarz, uczestnik powstania listopa-
Mikołaj I, który w notatce odręcznej z 30 grudnia 1854 roku pisał, że „Polski nie należy porzucać bez walki”, ale „(...) gdybyśmy wszędzie doznali niepowodzenia, nasza armia w Polsce ma drogę odwrotu na Bobrujsk”. Car liczył jeszcze na odniesienie zwycięstwa na Krymie, oczekiwał na wyniki wyprawy na Eupatorię, a gdy nadeszły wieści o klęsce, był bliski załamania. Władcę Rosji, który nigdy przedtem nie za-
w sprawie zwiększenia wpływów w Rumunii, na Bałkanach i na Ukrainie. Poparcie papiestwa wzmogło się jeszcze za Piusa X (1903–1914), który właśnie w monarchii austro-węgierskiej dostrzegał szansę zapobieżenia opanowaniu Słowian południowych przez Rosję. Jest jeszcze jeden bardzo ważny, przemilczany, lecz całkiem oczywisty element polityki Kościoła katolickiego – stosunek do wojny w ogóle. Krk wielokrotnie potępiał wojnę jako taką, ale o wiele częściej zachęcał albo do wojny „sprawiedliwej”, albo „w imię Boże, przeciwko pogaństwu” i „z wszelką herezją”, albo „przeciwko temu, co chore i zgniłe”. Poza tym podczas wojen rozkwitało życie religijne, a kościoły były pełne – tak wielu modlących się nie było tam w okresie pokoju. Tak naprawdę zamach na następcę tronu habsburskiego w Sarajewie (28.06.1914) nie był więc przyczyną wojny – to był tylko pretekst dla współczesnych i mit dla historii. W tej sytuacji 23 lipca 1914 roku katolicki Wiedeń postawił rządowi prawosławnej Serbii krótkoterminowe i upokarzające ultimatum, ale zanim nadeszła odpowiedź, Austro-Węgry
już wypowiedziały jej wojnę. Po stronie Serbii natychmiast stanęła Rosja, a monarchię habsburską poparły Niemcy; od wielkiej wojny nie było już odwrotu. Nim jednak do tego doszło, miały miejsce znamienne wydarzenia, w których haniebną rolę odegrał Watykan i jego przedstawiciel – Eugenio Pacelli, późniejszy Pius XII (1939–1958), papież Hitlera. Istnieje obszerna dokumentacja, która szczegółowo określa nastroje w polityce Watykanu i dążenia wyrażane przez wpływowe watykańskie osobistości. Na przykład biskup Serregi na wiedeńskim Kongresie Eucharystycznym w 1912 roku zażądał zajęcia muzułmańskiej Albanii przez Austrię. Katolicki tygodnik „Grossösterreich” pisał m.in.: „(...) dopiero z wojny może narodzić się nowa i wielka Austria, dlatego chcemy wojny. Chcemy wojny, ponieważ jesteśmy najgłębiej przekonani, że tylko wojna pozwoli nam radykalnie i gwałtownie osiągnąć nasz ideał: potężną Wielką Austrię, w której austriacka idea państwowa, austriacka myśl misjonarska o tym, ażeby przynieść wolność i kulturę ludom bałkańskim, rozkwitnie w słonecznym blasku wielkiej, radosnej
Wojna krymska
dowego, który przeszedł na islam, zaczął – jako Sadyk Pasza – organizować w Turcji oddziały tzw. kozaków otomańskich. Adam Mickiewicz we wrześniu 1855 roku zjawił się w Stambule, a potem w obozie wojskowym Sadyka. Poeta chciał, aby oprócz Legionu Polskiego powstał Legion Żydowski. Obie formacje miały wkroczyć do Polski i wywołać nowe powstanie. Tego obawiał się car
znał klęski, przerażała perspektywa upokorzenia w wyniku przegranej wojny i rokowań pokojowych prowadzonych z pozycji pokonanego. W lutym 1855 roku Mikołaj przeziębił się, zachorował i po tygodniu zmarł. Śmierć monarchy, który uchodził za okaz zdrowia, wywołała pogłoski o samobójstwie albo otruciu przez nadwornego lekarza – doktora M. Mandta, który
PAPIESTWO WOJENNYM PODŻEGACZEM
Jak rozpętano I wojnę światową Dziewięćdziesiąt lat temu rozpoczął się światowy konflikt militarny nazywany najpierw wielką wojną, a po 1945 r. – pierwszą wojną światową. Niepoślednią rolę w przyczynieniu się do jej wybuchu odegrała polityka Watykanu. Pozycja polityczna Watykanu na przełomie wieków była zdominowana przez szereg różnorodnych czynników. W wyniku zjednoczenia Włoch przestało istnieć ponadtysiącletnie Państwo Kościelne, papież stracił swoją władzę świecką i uznał się za więźnia Watykanu (ten stan trwał aż do czasu podpisania z Mussolinim układów laterańskich). Spełnienie „największej tęsknoty Rzymu”, czyli powrót Kościoła prawosławnego na łono Kościoła katolickiego, było w tym czasie tak mało realne jak nigdy przedtem. Już w wieku XIX papiestwo podejmowało próby wcielenia Kościoła wschodniego – szczególnie po wojnie krymskiej, z której Rosja wyszła
prawdziwą tragedią. Pułk kozaków otomańskich nie mógł spełnić nadziei, jakie pokładali w nim Polacy. Jednak obecność polskiej formacji w sąsiedztwie granicy austriackiej wykorzystała dyplomacja brytyjska i francuska do szantażowania Austrii. Dawano do zrozumienia Franciszkowi Józefowi I, że jeśli nie przystąpi do antyrosyjskiej koalicji, to „(...) wskrzeszą Polskę, a wtedy mocarstwo habsburskie utraci Kraków i całą Galicję” (E. Tarle „Wojna krymska”). Austria przystąpiła do koalicji, choć nie wzięła udziału w wojnie przeciw Rosji. W roku 1855 wojna krymska była już przegrana dla Rosji. Alianci oblegli Sewastopol, a nowy car – Aleksander II – był gotów do rozmów pokojowych. Przed ich rozpoczęciem chciał jeszcze odnieść na froncie jakiś sukces, który wzmocniłby jego pozycję w rokowaniach. Generał Michaił Gorczakow zaatakował nad
rzeką Czarną, co skończyło się kolejnym niepowodzeniem. Wreszcie, w sierpniu 1855 roku, padł Sewastopol, forteca stanowiąca główne oparcie caratu nad Morzem Czarnym, a Rosjanie zatopili swe okręty u wejścia do portu. Pod koniec roku 1855 alianci wystosowali ultimatum. Rosja miała wyrazić zgodę na następujące żądania: zniesienie rosyjskiego protektoratu nad księstwami naddunajskimi; zapewnienie swobody żeglugi na Dunaju; Morze Czarne zneutralizowane i zdemilitaryzowane; prawa chrześcijan zamieszkujących Turcję gwarantowane nie przez Rosję, lecz przez Austrię, Francję, Anglię i Turcję przy udziale Rosji. Cesarz Franciszek Józef I uzupełnił te warunki piątym, który mówił, że alianci mogą wysunąć dodatkowe żądania. Przeraziło to cara Aleksandra II, który 1 stycznia 1856 roku zwołał tajną naradę swych najbliższych współpracowników. Minister spraw zagranicznych, K. Nesselrode, uznał dodanie piątego punktu za wyjątkowo niebezpieczne. D. Kisielew stwierdził, że jeśli Rosja zazna następnych klęsk, to imperium może utracić Kaukaz, Polskę i Finlandię. Hrabia Orłow zwrócił uwagę na to, że Finlandia i Polska mogą zostać potraktowane przez aliantów jako łup wojenny. Car mianował Orłowa głównym negocjatorem i nie zawiódł się na nim. Orłow sprytnie prowadził dyskusje ze stroną francusko-angielsko-austriacką. Nie protestował, gdy zażądano zgody na neutralizację Morza Czarnego i rezygnacji rosyjskich roszczeń wobec Mołdawii i Wołoszczyzny (z terytorium tych księstw utworzono niepodległą Rumunię). Zaakceptował nawet utratę części Zakaukazia na rzecz Turcji. Zgodził się na rezygnację przez Rosję z roli głównego opiekuna ludności chrześcijańskiej na terytoriach tureckich, czyli na rezygnację z dążeń
miał podobno dostarczyć carowi truciznę na jego własne życzenie. W tym samym roku, 25 listopada, nagle zachorował i następnego wieczoru zmarł w Stambule Adam Mickiewicz. Lekarze stwierdzili cholerę, choć nie jest to pewne. Nie można całkowicie wykluczyć, że organizatora wojska, które miało być skierowane przeciw Rosji, zamordował carski wysłannik. Dla Polaków i sprawy polskiej zgon Mickiewicza był
pokonana, osłabiona i pozbawiona dominującej pozycji w Europie. Pius IX wzywał dwukrotnie biskupów prawosławnych, aby powrócili na łono Rzymu. Jednocześnie wciąż słano na wschód katolickich misjonarzy (głównie polskich księży) w celu „nawracania” pojedynczych dusz i organizowania struktur watykańskich. Wszystkie te wysiłki przynosiły (i tak
jest nadal) mierne rezultaty. Kolejni papieże wyrażali wielokrotnie obawę, że dominacja Rosji w Europie doprowadzi do wchłonięcia przez nią pozostałych Słowian, a co za tym idzie – do ich odejścia od wiary katolickiej. Dlatego też papieże wspierali paneuropejskie dążenia Austro-Węgier (które były najbardziej lojalne wobec Rzymu), a głównie zakusy Wiednia
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r. do opanowania Serbii, Bułgarii i Macedonii oraz ekspansji na te tereny prawosławia. Gdy jednak Napoleon III i jego minister spraw zagranicznych Aleksander Walewski (syn Bonapartego) zaproponowali podjęcie rozmów w sprawie Polski, hrabia Orłow zagroził zerwaniem negocjacji. Reagował tak za każdym razem, gdy tylko padło słowo „Polska”. Mocarstwa zachodnie mogły w 1856 roku uzyskać znaczne rosyjskie ustępstwa w sprawie Polski. Carat wyczerpany wojną krymską nie mógłby stawić czoła aliantom bez uprzedniego przezbrojenia i unowocześnienia armii. Zresztą alianci wcale nie musieli iść na nową wojnę. Być może wystarczyłby polityczny nacisk wsparty dyplomatycznym szantażem – bronią stosowaną wówczas często i chętnie. Ale nawet tego nie zrobiono. Koalicjanci blokowali się wzajemnie. Londyn obawiał się wzrostu wpływów Paryża, bo niepodległa Polska byłaby zapewne profrancuska. Francja mogła najskuteczniej pomóc sprawie niepodległości Polski, ale bardziej zależało jej na sojuszu z Austrią. Natomiast Austria obawiała się, że w wyniku odrodzenia Polski straci Galicję i nastąpi rozpad wielonarodowej monarchii Habsburgów. Nikt z wygranych nie chciał za bardzo drażnić wielkiej Rosji. W 1856 roku istniała szansa, by na mapie Europy znów pojawiła się Polska. Ale Europie Polska nie była do niczego potrzebna. Pozostało jeszcze wspomnienie szlacheckiej Rzeczypospolitej – nieobliczalnej, skłonnej do anarchii i sprawiającej kłopoty. Może warto o tym pamiętać dzisiaj, gdy Polska brata się z dalekimi Stanami Zjednoczonymi, znów sprawia Europie kłopoty, a zaściankowością, zacofaniem i klerykalizmem niektórych partii politycznych coraz bardziej przypomina nierządem stojącą szlachecką Rzeczpospolitą. JANUSZ CHRZANOWSKI
przyszłości”. Bawarski chargé d’affaires przy Stolicy Apostolskiej, baron von Ritter, w swoim telegramie z 26 lipca 1914 r. tak zdawał sprawozdanie rządowi bawarskiemu: „Papież akceptuje ostre poczynania Austrii przeciwko Serbii. Kardynał sekretarz stanu ma nadzieję, że tym razem Austria nie ustąpi. W jego wypowiedziach przejawia się obawa Kurii Rzymskiej przed panslawizmem”. Tak więc żądza Watykanu, aby poddać katolików na Bałkanach władzy papieża, i widoki na misjonarskie sukcesy we wschodniej Europie zwiększyły zdecydowanie napięcie w tym regionie. I tak, przy pełnym poparciu Watykanu, rozpętano I wojnę światową (1914–1918), w której walczyło około 70 milionów żołnierzy (ofiary: 10 mln zabitych, 20 mln rannych). Wojna trwała 4 lata i trzy miesiące, a wzięły w niej udział 33 państwa. W jej wyniku m.in. rozpadła się monarchia austro-węgierska, powstała Rosja Sowiecka, Niemcy i Austria stały się republikami, a niepodległość odzyskała Polska. Kto na tej wojnie zyskał? Na pewno wzrosło znaczenie Watykanu bez ponoszenia żadnych strat. Ale to już zupełnie inna historia. JAN BABICZ
PRZEMILCZANA HISTORIA
15
Jonasz nie był pierwszy Redaktor naczelny i wydawca pierwszego polskiego pisma antyklerykalnego, autor wielu książek i artykułów krytykujących Kościół za obłudę i nietolerancję, jeden z głównych twórców polskiego oświeconego religioznawstwa. Kto to? A jednak nie o Jonasza tutaj chodzi... To zabrzmi wprost niewiarygodnie, ale w latach 1906–1931 ukazywało się w Polsce czasopismo antyklerykalne – „Myśl Niepodległa” – o bardzo dużym (nawet na dzisiejsze czasy!) nakładzie: 60 tysięcy egzemplarzy. Jego założycielem i redaktorem naczelnym był Andrzej Niemojewski (1864–1921). „Myśl Niepodległa” miała swą siedzibę w Warszawie i ukazywała się co 10 dni (tzw. dekadówka). Było to czasopismo społeczno-polityczne o charakterze antyklerykalnym, wolnomyślicielskim. Pierwszy numer ukazał się w Warszawie 1 września 1906 roku. Redaktor naczelny nazwał swój program „walką przede wszystkim o autonomię człowieka”. Administrację pisma prowadziła jego żona – Stanisława. Po śmierci Niemojewskiego 3 listopada 1921 r. duchowieństwo nie wyraziło zgody na pochowanie go na cmentarzu katolickim. Jego syn – Lech Józef – jeszcze przez dziesięć lat wydawał ten periodyk (do 1931 r.), ale wówczas programowy charakter „Myśli Niepodległej” nieco się zmienił – osłabły publicystyczne ataki na hierarchię kościelną, na jej chęć posiadania za wszelką cenę i dogmatyzm religijny, a przeważać zaczęły materiały o treści narodowej i politycznej. Kim był Andrzej Niemojewski? To doprawdy iście renesansowa postać: publicysta, religioznawca, wydawca, pisarz, tłumacz, poeta. Ale przede wszystkim – antyklerykał i wolnomyśliciel. W 1935 r. ks. Skrudnik pisał o nim tak: „(...) świetny publicysta i człowiek, długoletni redaktor i wydawca »Myśli Niepodległej«”. I tu narzucają mi się pewne zrozumiałe analogie między Niemojewskim a Jonaszem, twórcą największego czasopisma antyklerykalnego w Europie, a właściwie na świecie. Podobieństwa są wyraźne, jednakże Niemojewskiemu, mimo wielu lat działalności politycznej, nie udało się stworzyć stałego ośrodka propagandy antyklerykalnej. Z całą pewnością powiodło się to Romanowi Kotlińskiemu. Jedno jest wspólne w ich działalności publicystycznej: negatywnie oceniając Krk i wnikliwie analizując ponure aspekty kościelnych doktryn, nie atakowali samej religii. Mało tego, u Jonasza w „Faktach i Mitach” są przecież eksponowane strony religijne. Bardziej widoczne natomiast są różnice w działalności pisarskiej: o ile w trylogii
Jonasza „Byłem księdzem” autor opisuje kulisy działań największej mafii świata i pisze o zagubionych ludziach Kościoła przytłoczonych przez zgniły, archaiczny, feudalny system, o tyle w twórczości literackiej Niemojewskiego antyklerykalizm dość często łączy się jednak z próbą podważania dogmatów chrześcijańskich (u Jonasza się to nie zdarza. U niego religia jest wolnym wyborem, o ile nie szkodzi innym). Niemojewski wielokrotnie popadał w konflikt z władzami kościelnymi, co w efekcie doprowadziło do
konfiskaty jego prac, a nawet do uwięzienia. W pierwszym przypadku przyczyną była jego książka „Legendy”, a w drugim – „Katechizm wolnego myśliciela”. Henryk Chyliński w przedmowie do książki „Bóg czy człowiek?” (wybór dzieł) twierdzi, że w „Legendach” (cykl opowieści ewangelicznych) Niemojewski pokazuje Jezusa jako dobroczyńcę ubogich, chorych i pokrzywdzonych, ale przedstawia go tylko jako człowieka, a nie Syna Bożego: „Ponieważ cała doktryna społeczno-polityczna Kościoła katolickiego i organizacja jego hierarchii opiera się na twierdzeniu o boskim pochodzeniu chrześcijaństwa, nic więc dziwnego, że książka Niemojewskiego wywołała istną burzę. Po odmowie cenzury carskiej w 1900 r. (spowodowanej sprzeciwem władz kościelnych, które skorzystały z przywileju cenzurowania książek) na wydanie jej w Warszawie, Niemojewski przesyła książkę do druku we Lwowie. Po ukazaniu się jej tam w 1902 roku prokurator wydał nakaz skonfiskowania nakładu”. Nie udało się więc Niemojewskiemu przeniesienie Biblii z kruchty w świat nauki, podobnie jak było z rewelacyjną książką Renana „Żywot
Jezusa”, której był tłumaczem i autorem wprowadzenia („FiM” 26/2004). Jako redaktor naczelny współpracował z wybitnymi ludźmi owej epoki, a byli to m.in.: Ignacy Radliński (1843–1920), Wincenty Rzymowski (1883–1950), jeden z czołowych polskich antyklerykałów (za czasów PRL-u minister kultury i sztuki, minister spraw zagranicznych, przewodniczący Stronnictwa Demokratycznego), czy Jan Baudouin de Courtenay (1845–1929). Ten ostatni pod koniec życia napisał broszurę „Mój stosunek do Kościoła” (1927), w której umotywował swoje wystąpienie z niego. Również „Katechizm wolnego myśliciela” Niemojewskiego wywołał szaloną burzę, a koła klerykalne szybko doprowadziły do postawienia autora przed sądem. W roku 1911 Niemojewski został skazany na dwanaście miesięcy twierdzy jako „winny bluźnierstwu przeciwko Bogu, przeciw Niepokalanej Bogu Rodzicy, Najświętszej Marii Panny, przeciwko zastępom niebieskim i świętym Pańskim, zelżenia Sakramentów Świętych, Krzyża Świętego, Relikwii Świętych, Obrazów Świętych, znieważenie Pisma Świętego, dogmatów, religii chrześcijańskiej”. Duchowieństwo ostro krytykowało Niemojewskiego z ambon, a skrajne koła klerykalne rozklejały na murach odezwy wzywające do linczu, co tylko utrwaliło i wzmocniło antyklerykalne nastawienie publicysty. W „Myśli Niepodległej” krytycznie przedstawiano postawy duchowieństwa katolickiego, analizowano sprzeczności między słowem a czynem, co w efekcie doprowadziło do zadenuncjowania redaktora naczelnego do władz carskich przez bpa kujawsko-kaliskiego Stanisława Zdzitowieckiego. Przeciwko Niemojewskiemu zwrócili się również narodowcy, a młodzież endecka z akademickiej „Bratniej Pomocy” uchwaliła protest przeciwko jego twórczości. Niemojewski żali się: „Prócz księży mam teraz przeciwko sobie narodowych demokratów, którzy podburzyli mi młodzież warszawską”. Gwoli prawdy należy dodać, że za Niemojewskim ujęła się spora część studentów uniwersytetu i politechniki, popierając jego antyklerykalne poglądy. I właśnie na tym tle nastąpił rozłam w „Bratniej Pomocy”.
Niemojewski prowadził także ożywioną działalność polityczną: domagał się w Królestwie Polskim wprowadzenia szkół z polskimi nauczycielami, z polskim językiem wykładowym i przekazania oświaty w ręce narodowych organizacji społecznych. Nie mogło się to podobać władzom carskim. Decyzją gubernatora Skałona wydalono Niemojewskiego z Warszawy. Wyjechał do Lublina, gdzie nadal prowadził działalność polityczną, skupiając wokół siebie młodzież i inteligencję. Smirnow, zastępca gubernatora lubelskiego – zaniepokojony aktywnością Niemojewskiego i z obawy przed fermentem wśród młodzieży – również zmusił go do wyjazdu. Już po odzyskaniu przez Polskę niepodległości siły klerykalno-konserwatywne domagały się, aby hymnem państwowym została kościelna pieśń „Boże coś Polskę”. Niemojewski, zarówno w „Myśli Niepodległej”, jak i podczas licznych odczytów i spotkań ze środowiskami inteligenckimi, zdecydowanie żądał zachowania Mazurka Dąbrowskiego. Wydawało się, że Niemojewski, jako zaangażowany polityk kierujący się zasadami krytycyzmu i obiektywizmu, szybko znajdzie właściwe miejsce w życiu niepodległego kraju. Stało się inaczej: „Niemojewski nie mógł jednak znaleźć wspólnego języka z żadną z partii walczących o władzę. Zmieniając na przemian swoje sympatie do Dmowskiego i Piłsudskiego, mimo pełnych rozsądku i trzeźwości nawoływań do zastanowienia się nad przyszłością Polski i rzetelnej pracy dla niej, w rezultacie utracił autorytet publicysty i działacza” (op. cit.). Nie do końca wszelako, bo choć zakończył swą działalność społeczno-polityczną, nadal pozostał wybitnym publicystą. Skoncentrował się teraz na swoim periodyku i uważał, że jest on jak strumień powietrza dla duszących się płuc, bowiem naród polski tkwi w „teologicznym poglądzie na świat” oraz „wprost zabobonnie lęka się myślowych zmian, że z najważniejszych zagadnień uczynił nietykalne tabu i że uważa niemal za zdradę narodową zastanawianie się nad takimi rzeczami i ideami, jak Biblia, religia, Bóg”. I tak jest do dzisiaj. Być może Pismo Święte jest w każdym domu, ale katolicy rzadko po nie sięgają, a większość zna je tylko z okładki, co nie przeszkadza w pielęgnowaniu przeróżnych religijnych fanatyzmów, fobii i nietolerancji. A nadal owym obsesjom sprzyja radosna, inspiracyjna „twórczość” sutannowych. Tym artykułem redakcja „FiM” pragnie uhonorować pionierskie dzieła i zasługi Andrzeja Niemojewskiego w zakresie propagowania antyklerykalizmu i jego wkład w rozwój myśli racjonalnej. ANDRZEJ RODAN
16
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r.
CZUCIE I WIARA
Od klina do Internetu „Biblia” to określenie wielu zwojów papirusowych, czyli „ksiąg”. Wcześniej teksty spisywano na tabliczkach glinianych, a później na pergaminie, który okazał się trwalszy. Takie właśnie odpisy biblijne znaleziono w Qumran. W Mezopotamii, gdzie prawdopodobnie wynaleziono pismo, do jego zapisu używano najczęściej tabliczek z gliny, gdyż glina była tam dostępna, a pisanie na niej łatwe. Wymagało to jednak prostych linii, ponieważ glina jest za miękka na rysowanie kształtów okrągłych. Wyciskane rylcem znaki miały więc kształt klinów, od których wzięła się nazwa pisma klinowego. Gliniane tabliczki były ciężkie i nieporęczne – aż dziesięć dużych tabliczek zajmowała treść zapisana na papirusowym zwoju o długości 10 m. Musiały zatem ustąpić papirusowi i pergaminowi. Znaki łatwo wyciskane rylcem na wilgotnej glinie trudno było odtworzyć na papirusie czy pergaminie, dlatego tak szybko przyjęło się pismo alfabetyczne, w którym każdemu dźwiękowi odpowiada tylko jeden znak – dzięki temu aby umieć czytać i pisać, wystarczyło znać około 30 liter, a nie setki piktogramów. Popularnym materiałem piśmiennym w starożytności był papirus wyrabiany z rośliny osiągającej 4–5 m wysokości. Jej trójkątna łodyga miała grubość ludzkiego przedramienia, a cięto ją wzdłuż na paski o szerokości 1–3 cm i długości około 30 cm. Paski układano na przemian wzdłuż i wszerz, polewano wodą i lekko ubijano, aby pojawił się lepki sok papirusowy, który je łączył. Po wyschnięciu powierzchnię papirusu wyrównywano pumeksem. Tak spreparowany materiał Grecy zwali „charta” i stąd właśnie wzięła się nasza „kartka”. Zwykle sklejano lub zszywano ze sobą wiele kartek i tak powstawały zwoje. Była to nie lada sztuka,
W
skoro dziś – mimo współczesnej technologii – nikt nie potrafi wyprodukować papirusu tak białego, gładkiego i delikatnego, jaki pozostawili starożytni. Grecy sprowadzali papirus za pośrednictwem fenickiego portu Byblos, dlatego zwój zwali „biblion”, a w liczbie mnogiej – „biblia” (2 Tm 4. 13). Stąd wywodzi się druga nazwa Pisma Świętego: Biblia, ponieważ składa się z wielu ksiąg. Księgi nowotestamentowe powstały najprawdopodobniej na papirusie, toteż ich oryginały nie mogły dotrwać do naszych czasów – wyłącznie w Egipcie suchy klimat oszczędził wiele papirusów, w tym najwcześniejsze fragmenty Nowego Testamentu pochodzące z II wieku. Jeśli wierzyć Pliniuszowi Starszemu, pergamin upowszechnił się jako materiał piśmienny w ciekawych okolicznościach. Otóż Eumenes II (179–159 p.n.e.), król Pergamonu (dziś zachodnia Turcja), marzył o utworzeniu podobnego księgozbioru, z jakiego słynęła Biblioteka Aleksandryjska. Gdy o tym planie usłyszał faraon Ptolemeusz (205–182 p.n.e.), który
XIX wieku pewien angielski młodzie niec wybrał się do Kalifornii w poszu kiwaniu złota. Po kilku miesiącach trafił na żyłę kruszcu i wzbogacił się. W drodze do ojczyzny zatrzymał się w Nowym Orleanie, gdzie trafił na aukcję niewolników. Przyszła kolej na piękną młodą Murzynkę, którą wypchnięto na środek podium. Rozpoczęła się licytacja. Wkrótce cena przekroczyła sumę, jaką większość kupujących mogła zaoferować, ale młody człowiek podwoił stawkę i kupił niewolnicę. Dziewczyna, schodząc z podium, splunęła mu w twarz, mówiąc przez zaciśnięte zęby: – Nienawidzę cię! Młodzieniec bez słowa wytarł twarz, wziął dziewczynę za rękę, opuścił śmiejący się tłum i poszedł prosto do notariusza. Tam wysypał resztę pieniędzy z worka i podpisał jakiś formularz. Kiedy wyszedł, powiedział: – Oto dokument wykupienia cię z niewoli. Jesteś wolna. Dziewczyna nie zareagowała. Spróbował raz jeszcze: – Proszę, weź ten papier, który mówi, że jesteś wolna.
obawiał się konkurencji dla zbiorów aleksandryjskich, zakazał eksportu papirusu z Egiptu, co z kolei zmusiło Eumenesa do skorzystania z innego materiału... Skóra oczywiście służyła do pisania już wcześniej, ale dopiero w Pergamonie zaczęto wyrabiać z niej delikatnie wyprawiony materiał zwany pergaminem, który jest tak gładki, miękki i mocny, że – jak dotąd – lepszego materiału
do pisania nie wynaleziono. Wygrał z papirusem, bo był nie tylko trwalszy, ale i bardziej... ekonomiczny – pozwalał zapisać obie strony, co obniżyło koszt książki. Nie był jednak tani. Jedna książka wymagała zabicia stada jałówek lub owiec. Na przykład 30 Biblii wydanych przez Gutenberga na pergaminie wymagało skóry z 10 tys. cieląt! Jakość pergaminu była tym lepsza, im młodsze było jagnię czy cielę. Skórę moczono, czyszczono, garbowano, cięto i posypywano kredą. Tak powstałe kartki początkowo zszywano w zwoje – jak papirus. Większość ksiąg znalezionych w Qumran spisano na takich pergaminowych zwojach. Później kartki pergaminu zaczęto zginać wpół i zszywać w środku, co dało początek nowej formie książki – tzw. kodeksowi. Dopiero w późnym średniowieczu pergamin został wyparty przez papier, który był wynalazkiem chińskim, a do Europy trafił za pośrednictwem kupców arabskich. Pierwsze fabryki papieru w Europie powstały w XIV w. Papier był trwalszy niż papirus, a tańszy niż pergamin. Posklejany papirus lub zszyte kawałki pergaminu nawijano na kołek. Tak powstawał zwój, czyli volumen (wolumin). Zwój – ze względu na wygodę czytelnika – nie przekraczał 10 m.b., dlatego starożytni pisarze dzielili swe dzieła na księgi odpowiedniej długości. Zapewne dlatego zamiast jednej długiej księgi Łukasza
ŁASKA CZY PRAWO CZ. 2
Wykupiony niewolnik – Nienawidzę cię! – krzyknęła dziewczyna. – Czemu ze mnie szydzisz? – Nic podobnego – powiedział. – Ten dokument mówi, że jesteś wolną osobą. Weź go. Dziewczyna spojrzała na dokument, na niego i jeszcze raz na dokument, mówiąc: – Kupiłeś mnie, a teraz chcesz mnie uwolnić? – Kupiłem cię po to, żeby cię uwolnić. Piękna dziewczyna uklękła przed młodzieńcem. Łzy spływały jej po twarzy. Powtarzała słowa: – Kupiłeś mnie, żeby mnie uwolnić! Kupiłeś mnie, żeby mnie uwolnić! Młodzieniec milczał. Dziewczyna objęła go za nogi, spojrzała w górę i powiedziała:
– Nie pragnę niczego innego, jak służyć ci wiernie, ponieważ kupiłeś mnie, żeby mnie uwolnić. Prawdziwe przyjęcie łaski zawsze rodzi pragnienie posłuszeństwa i uświęconego życia. Apostoł Paweł napisał: „Albowiem grzech nie powinien nad wami panować, skoro nie jesteście poddani Prawu, lecz łasce. Jaki stąd wniosek? Czy mamy dalej grzeszyć, dlatego, że nie jesteśmy już poddani Prawu, lecz łasce? Żadną miarą! Czyż nie wiecie, że jeśli oddajecie samych siebie jako niewolników pod posłuszeństwo jesteście niewolnikami tego, komu dajecie posłuch: bądź grzechu, co wiedzie do śmierci, bądź posłuszeństwa, co wiedzie do sprawiedliwości?” (Rz 6. 15–16).
mamy dwie: Ewangelię i Dzieje Apostolskie, z których każda wypełniała zwój o długości 10 m. Zwoje były niewygodne w użyciu, bo wymagały obu rąk: jednej do rozwijania, a drugiej do zwijania. Odnalezienie w nim jakiegoś wersetu przysparzało trudności także tym osobom, które dobrze znały treść księgi. Owe niedogodności przyczyniły się do tego, że bardziej popularna stała się nowa forma książkowa, zwana kodeksem. Nazwa ta pochodzi od łacińskiego słowa caudex (pień drzewa), gdyż taki wygląd miały zgięte i zszyte w środku kartki, chronione z zewnątrz dwiema deseczkami (od których zresztą wywodzi się określenie „od deski do deski”). Od IV wieku kodeksy pergaminowe mogły już pomieścić cały Stary i Nowy Testament. Jednym z najważniejszych odkryć w dziejach naszej cywilizacji był wynalazek druku. Odtąd książki powstawały szybciej, były tańsze i wolne od błędów towarzyszących przepisywaniu ręcznemu. Zawdzięczamy to Janowi Gutenbergowi (1398–1468). Jego ojciec był zapewne skrybą i niewykluczone, że to żmudna praca ojca zainspirowała Johanna do wynalezienia prasy drukarskiej. Podobno przyczyniło się do tego wydarzenie z jego dzieciństwa. Pewnego razu, kiedy bawił się w pracowni ojca wyciętymi w drewnie literkami swego imienia, literka „H” wpadła mu do kałamarza. Chłopiec wyjął ją i położył na papierze, aby wyschła. Literka zostawiła taki odcisk, jaki pozostawia czcionka... W 1450 roku Gutenberg wydrukował pierwszą księgę. Był nią łaciński przekład Pisma Świętego zwany Wulgatą. Gutenberg zaciągnął jednak u prawnika Johanna Fusta tak duży dług na sprzęt drukarski, że zanim cokolwiek zarobił, musiał oddać maszyny drukarskie wierzycielowi i stracił wszystko. W rezultacie ten, który swym wynalazkiem położył kres średniowiecznej ciemnocie, umarł w zapomnieniu i biedzie. ALFRED J. PALLA
Nowo narodzeni chrześcijanie nie podlegają potępieniu Prawa, jeśli go nie łamią. Moc łaski jest większa niż moc grzechu, dlatego Paweł napisał: „Albowiem grzech nie powinien nad wami panować, skoro nie jesteście poddani Prawu, lecz łasce” (Rz 6. 14). Łaska odnosi zwycięstwo nad grzechem i daje moc do posłusznego życia. Wdzięczność ułaskawionego przestępcy często wystarcza, żeby żył w zgodzie z prawem, a w przypadku wierzących dochodzi moc, której Duch Święty udziela chętnie każdemu, kto pragnie żyć w czystości. Prawo odsłania naturę grzechu (Rz 3. 20). Odrzucenie go byłoby tym samym, co wyrzucenie z domu lustra, bo jesteśmy brudni. Prawo jest niczym lustro, gdyż pokazuje, gdzie jesteśmy brudni i jak bardzo potrzebujemy Zbawiciela. Jezus nie mógł usunąć tej funkcji prawa, gdyż bez przyznania się do grzechu nie ma odpuszczenia i zbawienia. Cdn. A.J. PALLA
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r.
B
iblijny świat pełen jest sił nieczystych i diablich czarów. Złe duchy nie tylko kuszą do złe go, ale wręcz gnieżdżą się w ludzkich ciałach jak pszczoły w ulu. Ewange lijny epizod o człowieku opętanym przez legion demonów ilustruje, jak wyobrażano sobie siły nieczyste... Ewangelista Marek pisze, że gdy Jezus przeprawił się na wschodni brzeg Jeziora Galilejskiego, z cmentarza wybiegł człowiek ma-
i Łukasz), jednak już na wstępie mają wątpliwości, gdzie właściwie doszło do zdarzenia – Mateusz słyszał, że w „krainie Gadareńczyków”, Marek, że w „krainie Gerazeńczyków”, a Łukasz obstaje przy „krainie Gergezeńczyków”. Faktem jest, że Marek nie znał za dobrze Palestyny, bo jego Geraza była miastem oddalonym od jeziora aż o 60 km. Podobne wątpliwości budzi Mateuszowa Gadara – miasto, które le-
NIEŚWIĘTE PISMO
Świński numer jący w sobie – jak mniemano – ducha nieczystego. Całymi bowiem dniami i nocami krzyczał i tłukł się kamieniami, a gdy udało się go pochwycić, zaraz zrywał pęta i znowu terroryzował okolicę. Jezus postanowił wypłoszyć demona z nieszczęśnika, ale wtedy okazało się, że w jego ciele gnieździ się nie jeden, lecz... kilka tysięcy („legion”) złych duchów. I na ich prośbę Jezus zezwolił im wniknąć w pasące się nieopodal stado 2 tys. świń. Najwyraźniej jednak demony wpadły w ten sposób w pułapkę, gdyż nie umiały zapanować nad stadem, które puściło się w pędzie w stronę urwistego brzegu, po czym runęło do jeziora i utonęło w jego głębinach (Mk 5. 1–20). Historię o człowieku opętanym przez legion demonów relacjonują wszyscy synoptycy (Mateusz, Marek
ży w odległości 15 km na południowy wschód od jeziora. Wielu krytyków biblijnych ubawił obraz zde-
P
Tym łatwiej o taką postawę, że wiara religijna jest mniej lub bardziej związana z udręką niepewności, zwątpieniem, strachem przed utratą łaski zbawienia. Tylko ten, kto mocno wierzył, wie, o czym teraz piszę. To jest taki zdumiewający paradoks, że ten, kto słabo wie-
ropagowanie życia po religii w żadnym wypadku nie może polegać na odbieraniu ludziom nadziei. Wręcz przeciwnie – podobnie jak chrześci jańska ewangelizacja ma być przeka zywaniem dobrej nowiny. Smutne jest to, że apostołowie ateizmu czy agnostycyzmu zachowują się czasem tak, jakby chcieli wierzących obedrzeć z ostatniej, trzymającej ich przy życiu nadziei. Nie widzę w takim zachowaniu niczego, co kojarzy się z humanizmem, prawdziwą troską o człowieka i jego dobro. Oczywiście, jestem daleki od popierania złudzeń i mitów, ale nie odnajduję też żadnego sensu w burzeniu ludziom ich świata nadziei i wyobrażeń, gdy nie są z różnych przyczyn przygotowani na przyjęcie czegokolwiek innego. Spotęguje się tylko ich lęki, wyrwie spod nóg jedyny grunt, na którym opiera się ich życie. Dlatego uważam, że ukazywanie życia po religii powinno skupiać się na aspektach pozytywnych, podkreślać to, co w laickim humanizmie jest wyzwoleńcze, zbawcze, że użyję tu religijnego określenia dla spraw w zasadzie antyreligijnych.
monizowanych wieprzów, które musiały gnać w pierwszej wersji 60, a w drugiej 15 km, przekraczając po drodze głębie rzeki Jarmuk, by w końcu dotrzeć do Jeziora Galilejskiego. Tylko według Łukasza Gergeza znajduje się blisko spadzistego brzegu jeziora. Inna sprzeczność dotyczy liczby opętanych. Najstarszą wersję zawiera
ŻYCIE PO RELIGII
SZKIEŁKO I OKO Ewangelia Marka – Jezus przywraca w niej zdrowie jednemu opętanemu. U Mateusza, któremu relacja Marka wydawała się chyba nazbyt skromna, Jezus w tym samym epizodzie egzorcyzmuje dwóch opętanych. Biblijny pogląd na istotę tej choroby nie wykracza poza granicę prymitywnych pojęć epoki. Ludzi chorych psychicznie uważano za opętanych, zaś sposobem na przywrócenie im zdrowia był egzorcyzm. „Wyrzucajcie czarty” – mówi Jezus do apostołów, pokazując, jak należy się do tego zabrać. Pewien protestancki komentator, starając się uczynić opowiadanie o opętanym i świniach bardziej wiarygodnym, przeprowadził psychologiczną analizę poszkodowanego, uznawszy, że w dzieciństwie widział on masakrę betlejemskich niewiniątek dokonaną przez legion rzymskich żołnierzy i wskutek tego oszalał... Rzeczywistość jest bardziej prozaiczna. Według orientalisty A. Jeremiasa, starsza forma opowiadania była zwykłą historyjką o uzdrowieniu i nie było w niej epizodu ze świniami. Dopiero z czasem skojarzono ją ze starą judaistyczną bajką o „okłamanym diable”, w której pojawia się motyw 2 tys. świń. Punktem zaczepienia było imię demona – Legion – które jest jednocześnie rzymskim terminem militarnym, oznaczającym oddział co najmniej 4 tys. żołnierzy. Pisarz judeochrześcijański osiągnął w ten sposób podwójny cel – spotęgował moc Jezusa, a pomniejszył moc demonów, zrównując je z nieczystymi świniami, czyli chodzącymi wychodkami (bo i tak je nazywano). ARTUR CECUŁA
ze swoją logiką, która każe zwyciężać temu, co doskonalsze. Z tej afirmacji świata płynie głęboka zgoda na samego siebie, odnalezienie własnego miejsca na ziemi i traktowanie życia jako niezwykłej, fascynującej przygody. W tej przygodzie jest miejsce na sukcesy i porażki, nasze chore kręgosłupy, raki, paraliże, a nawet śmierć lub... życie wieczne... być może... kiedyś. Jest też czas uniesień, rozkoszy, ale i niedostatku; są nasze udane i nieudane związki, bo zawsze są one takie, na jakie jest nas w danym momencie stać i jakie mamy możliwość zbudować. Zatem: siać, siać, siać, ale tylko nadzieję! MAREK KRAK
Tylko nadzieja rzy, rzadko także wątpi, a ten, dla którego wiara jest wszystkim, często przeżywa wewnętrzne rozterki. Religijna nadzieja ma swój rewers, a jest nim koszmar wątpliwości. Dla takich umęczonych duchowym zmaganiem ludzi humanistyczna perspektywa – właściwie podana – może stać się ukojeniem, wyzwoleniem z męki religijnych dylematów. W życiu po religii świat tłumaczy się sam. Nie potrzeba już bez końca usprawiedliwiać Boga z powodu nieszczęść i chorób, nie ma z kim walczyć ani kogo obwiniać. Świat jest, jaki jest – ze swoimi radościami i cierpieniami oraz
List Gabrieli – 5 Każdy sam musi umrzeć Żyć i umierać, żeby żyć dalej Broszura bezpłatna (132 strony). Zamówienie wraz ze znaczkiem pocztowym o nominale 1,60 zł przyjmuje Życie Uniwersalne, skr. poczt. 550 58-506 Jelenia Góra 8 Internet: www.życie-uniwersalne.pl
17
Rozmowa z prof. Marią Szyszkowską, filozofem, senatorem RP – Ma Pani trzyletnie doświadczenie parlamentarne i znacznie dłuższe polityczne. Czy, Pani zdaniem, polski system polityczny wymaga reform, czy raczej wystarczy zapełnić parlament ludźmi o określonej orientacji politycznej, a wszystko będzie świetnie funkcjonowało? – Przede wszystkim potrzebna jest wielka, ogólnospołeczna dyskusja – spóźniona już zresztą o piętnaście lat – o podstawach naszego ustroju. Nie zapominajmy, że kapitalizm został wprowadzony podstępnie i nagle, bez zgody społeczeństwa. A podobno żyjemy w stanie demokracji i wolności. Brak takiej dyskusji uważam za niedopuszczalny i skandaliczny. Trzeba zapytać społeczeństwo, czy
Fot. Krzysztof Krakowiak
należą. Czy to znaczy, że tą drogą stracą swoje poglądy lub sympatie polityczne? To jest kolejna fikcja – mówienie o apolityczności jakichś instytucji. Można dyskutować o ograniczaniu upolitycznienia, o kierowaniu się pożytkiem ogólnospołecznym, ale nie o apolityczności. Uważam też, że pełnienie funkcji szefa partii i premiera jest pozbawione sensu. Parlamentarzyści z kierowanej przez premiera partii mają wtedy ograniczoną wolność w krytykowaniu rządu. Poza tym połączenie funkcji szefa partii, posła i premiera jest niewykonalne.
OKIEM HUMANISTY (83)
System, ale jaki chce na przykład nadal prywatyzacji i reprywatyzacji własnego w końcu majątku. Rodzą się też przy okazji tych procesów jakieś dziwne, gigantyczne fortuny i chyba czas już z tym skończyć. Są jeszcze i inne skutki prywatyzacji. Dla przykładu – w sprywatyzowanym uzdrowisku nałęczowskim w sposób wyjątkowy leczono dotąd choroby serca, układu nerwowego i zaburzenia ciśnienia, ale to się już wkrótce prawdopodobnie skończy – Nałęczów ma być miastem urody i młodości z hotelami i klinikami dla bogatych. Tylko co z tego będą mieli chorzy? Czy ktoś pytał ich o zdanie, sprzedając to dobro narodowe, jakim jest uzdrowisko? Polski system polityczny wymaga reform. Niezbędne jest też wprowadzenie zmian w konstytucji. – A parlament? Niektórzy postulują ograniczenie liczby posłów i likwidację Senatu. – Utrzymywanie tak wielkiego parlamentu rzeczywiście nie ma sensu. Moim zdaniem, powinny pozostać obydwie izby, ale z mocno ograniczoną liczbą parlamentarzystów. Tym bardziej że po wejściu do Unii Europejskiej w wielu kwestiach będą decydować przepisy prawa europejskiego, więc nie będzie potrzeby tak dużej pracy legislacyjnej. Poza tym mówi się dużo o trójpodziale władzy, a tymczasem wielu ministrów jest jednocześnie posłami, a więc władza ustawodawcza zazębia się z wykonawczą. To jest niedopuszczalne także dlatego, że ministrowie nie są w stanie jednocześnie podołać pracy poselskiej. Posłowanie, czyli reprezentowanie wyborców, staje się więc fikcją. – Wiele mówi się ostatnio o potrzebie apolityczności urzędów. – To z kolei jest absurdalne, że szefom niektórych instytucji każe się wypisywać z partii, do których
– Jest pomysł, aby połączyć funkcje premiera i prezydenta. Tak jest np. w USA i taki system wydaje się tańszy i sprawniejszy. Czy nie byłoby lepiej, aby była jedna władza wykonawcza? – Myślę, że w polskich warunkach sensowne byłoby pozostawienie tych dwóch urzędów, ale powinno się drastycznie ograniczyć administrację prezydencką. Funkcja prezydenta cementuje państwo, a premier jest osobą niezwykle obciążoną i trudno wymagać od niego pełnienia funkcji reprezentacyjnych. Jeśli chodzi o instytucje państwowe, mam poważne wątpliwości co do sensu istnienia Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. – Ale ktoś musi kierować sprawami mediów publicznych. – Owszem, ale KRRiT nie spełnia oczekiwań. Jest bardzo kosztowna, ma rozbudowaną administrację, funduje sobie drogie lancie, pełni często funkcję cenzury. A to wszystko – przy zupełnym zaniedbaniu misji publicznej telewizji. Skandalem jest fakt, że jej biura mieszczą się od lat w budynku należącym do Episkopatu Polski. Doprawdy, czyż nie ma w Warszawie żadnego państwowego budynku, w którym mogłaby ona naleźć swoją siedzibę? – Episkopat też musi z czegoś żyć, a najlepiej żyje się przecież na koszt podatników... – Istnieją jeszcze rady programowe radia i telewizji, które czuwają nad pracą mediów publicznych. I mimo że czuwanie to odbywa się za pieniądze nas wszystkich, to nic sensownego z tego nie wynika. Apolityczność KRRiT, wspomnianych rad i samych mediów publicznych to także fikcja. Podejrzewam też, że do rad programowych wchodzą znajomi osób decydujących o ich składzie. Rozmawiał ADAM CIOCH
18
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r.
NASZA RACJA
Stanowisko Rady Krajowej APPR w sprawie polskiej lewicy w kontekście wyborów parlamentarnych Członkowie i sympatycy Antyklerykalnej Partii Postępu RACJA trzy lata temu udali się do urn wyborczych, by zagłosować na Sojusz Lewicy Demokratycznej z nadzieją spełnienia obietnic programowych o przywróceniu i umacnianiu konstytucyjnego ładu w Rzeczypospolitej Polskiej. Byliśmy pomni pozytywnych skutków rządów lewicy w latach 1993–1997, sukcesu przyjętego wtedy sposobu rządzenia i skuteczności dającej normalność przeciętnemu obywatelowi. Mimo różnorakich nacisków ówczesna lewica nie dopuściła do ratyfikacji konkordatu, pod jej rządami zaczęła rozwijać się gospodarka, malało bezrobocie, ustabilizowała się inflacja. W 2001 r. lewicowy rząd z premierem Leszkiem Millerem, zamiast naprawiać państwo, zaczął uprawiać grę pozorów. Lewicowy rząd z lewicowym parlamentem zaczął oszczędzać na najbiedniejszych, wprowadzać ograniczenia możliwości dorobienia do głodowych rent i emerytur, zlikwidował „bank alimentacyjny”, ograniczył świadczenia pomocy społecznej i opodatkował oszczędności. Wyrazem sprzeciwu wobec nieudolnego stylu rządzenia i zawiedzenia ogromnych oczekiwań społecznych stało się utworzenie w 2002 r. Antyklerykalnej Partii Postępu RACJA. Już wtedy, na początku 2002 r., widzieliśmy, że taki sposób sprawowania władzy prowadzi polską socjaldemokrację na manowce, a w konsekwencji – do upadku. Scenariusz ziścił się i SLD rozpadła się na dwie frakcje wzajemnie rywalizujące. Antyklerykalna Partia Postępu RACJA jako jedyna odważnie domaga się uporządkowania konstytucyjnego w relacji państwo-Kościół. Dzisiejsza pozycja, szczególnie przywileje duchownych Kościoła rzymskokatolickiego, ma fundamentalny wpływ na prawidłowe funkcjonowanie państwa świeckiego, zagwarantowanego w konstytucji. Olbrzymie środki, przekazywane Krk w różnych formach,
z różnych budżetów i funduszy, stanowiące miliardy złotych rocznie, winny być przeznaczane na cele społeczne. Za przykładem Portugalii twierdzimy jednak, że konkordat – przynajmniej na dzień dzisiejszy – można renegocjować! Antyklerykalna Partia Postępu RACJA jako jedyna mówi jednoznacznie i stanowczo, że nie będzie normalności w państwie i moralności w polityce, dopóki decydujący wpływ na życie gospodarcze, polityczne, społeczne i kulturalne w Rzeczypospolitej Polskiej będzie miał kler rzymskokatolicki. Żaden rząd dysponujący nawet najwyższej klasy fachowcami, bez względu na orientację polityczną, nie rozwiąże polskich problemów, takich jak bieda, bezrobocie i beznadzieja, tak długo, jak długo nie postawi tamy przepływowi środków podatników do przepastnych skarbon Kościoła rzymskokatolickiego. Lewa strona polskiej sceny politycznej wymaga uporządkowania i rozwoju. Rozdrobnienie nigdy nie będzie sprzyjać osiągnięciu zakładanych celów programowych, tych prospołecznych, dotykających większości społeczeństwa. Antyklerykalna Partia Postępu RACJA nie zrezygnuje z przyjętych celów i założeń programowych. Nazwę pierwotną swojej partii przyjęliśmy rozmyślnie i celowo, jesteśmy przekonani, że nasze dążenia dla narodu i jego przyszłości są racjonalne. Jesteśmy otwarci na rzeczowe dyskusje i działania zjednoczeniowe ze wszystkimi, którzy uczciwie i czytelnie zaangażują się w dzieło przywrócenia konstytucyjnego porządku w Rzeczypospolitej Polskiej. W tym też względzie nie wykluczamy modyfikacji nazwy naszej socjaldemokratycznej partii. Pilne uzdrowienie i umacnianie lewej strony sceny politycznej wynika także z wyników wyborów do europarlamentu. Pomijając już żałosny wynik zainteresowania społecznego tymi wyborami, wynikający z apatii
społecznej wobec dotychczasowego stylu rządzenia, lewica w całości poniosła druzgocącą klęskę, uzyskując łącznie zaledwie 16 proc. APP RACJA zebrała wymaganą liczbę podpisów i wystawiła swoje listy tylko w dwóch okręgach wyborczych, uzyskując poparcie liczone w skali całego kraju na poziomie 0,3 proc. Zakładając, że w pozostałych okręgach wyborczych APP RACJA posiada podobne poparcie społeczne, co w okręgach, w których startowała, nasz elektorat stanowi 2 proc. w skali całego kraju. Uwzględniając zaś tych wyborców, którzy nie zagłosowali na nas, bojąc się zmarnowania głosu na komitet niemający list w całej Polsce i niemający tym samym szans na pokonanie progu 5 proc., ostrożnie określamy nasz elektorat na 3–4 proc. W wyborach krajowych APP RACJA planuje wystawienie list we wszystkich okręgach wyborczych oraz wykorzystanie ogólnopolskiego czasu antenowego na promowanie socjaldemokratycznego programu, który przy podkreśleniu naszego antyklerykalizmu pozwoli nam na zbliżenie się do bariery progu wyborczego. APP RACJA zdaje sobie sprawę, że bez gruntownego przeobrażenia polskiej lewicy społeczeństwo polskie jej nie zaufa i nie da przyzwolenia na dalszy udział w sprawowaniu władzy. Uważamy, że odzyskanie poparcia społecznego, dającego zwycięstwo w wyborach parlamentarnych, jest w zasięgu możliwości lewicy i wymaga podjęcia konkretnych działań. Dlatego Rada Krajowa APP RACJA zwraca się do wszystkich ugrupowań polskiej lewicy o ponadpartyjną konsolidację na płaszczyźnie programowej i przeobrażenie się w nowoczesną i postępową siłę, stawiającą na pierwszym miejscu obywatela i jego potrzeby, a jednocześnie niebojącą się podejmowania najtrudniejszych tematów, jak chociażby regulacja stosunków państwo-Kościół. RADA KRAJOWA APPR Warszawa, 19 czerwca 2004 r.
OGŁOSZENIA PARTYJNE Zarząd Krajowy Antyklerykalnej Partii Postępu RACJA, ul. Emilii Plater 55 m. 81, 00-113 Warszawa, tel./faks: (22) 620 69 66; www.racja.org, e-mail:
[email protected] ,
[email protected],
[email protected]. Konto: APP RACJA ING Bank Śląski o/Łódź 04105014611000002266001722. Wpłaty do kwoty 824 zł winny zawierać nazwisko i imię, adres, PESEL oraz tytuł wpłaty (darowizna). Wpłaty powyżej 824 zł należy dokonywać tylko z konta bankowego lub kartą płatniczą. Biuletyn comiesięczny APP RACJA – Arkadiusz Henszel, 00-950 Warszawa, skr. poczt. 491, tel. 0-602 405 282 oraz www.racja.org Zebrania Bielsko-Biała – 15.07, godz. 18, ul. Żywiecka 124 a, budynek OSP Leszczyny; Biłgoraj – 14.07, godz. 17, ul. Nadstawna, „Cafe pod Łabędziem”; Częstochowa – każdy pierwszy wtorek m-ca, al. NMP 2, lokal Biura Emerytów i Rencistów, dyżury: każdy wtorek 17–19; Dąbrowa Górnicza – każda pierwsza środa miesiąca, godz. 17, lokal PZW, ul. Wojska Polskiego 35; Gdańsk – biuro zarządu wojewódzkiego, ul. Toruńska 10 – od 1.07 z powodu zmiany siedziby nieczynne do odwołania. Tel./faks: 553 77 77; Gorzów Wlkp. – każdy czwartek, godz. 17, ul. Obotrycka 7; Gubin – każdy pierwszy piątek miesiąca, godz. 19; Kalisz – czwartki, godz. 19, al. Wojska Polskiego 115, II piętro; Kołobrzeg – biuro zarządu powiatowego, ul. Rybacka 8, czwartki, godz. 16–18, tel. 0-505 155 172; Katowice – każdy czwartek, godz. 17, ul. Sokolska 10a/4; Mysłowice – 12. każdego m-ca, godz. 17, lokal ALF (Brzęczkowice); Poznań – 5.07, godz. 17, ul. Szelągowska 53, zebranie wszystkich kół; Ruda Śląska, Wirek – 16. każdego m-ca, godz. 18, ul. 1 Maja 270;
Słupsk – pn. – pt., godz. 10–16, ul. Wileńska 19, Centrum Medycyny Naturalnej Słupsk, tel. (59) 842 70 19, fax (59) 842 79 49; Sosnowiec – każda druga środa miesiąca, godz. 17, kawiarnia „Kolorowa”; Szczecin – 2.07, godz. 17, ul. Włościańska 1 (I piętro) – walne zebranie członków APPR (obecność obowiązkowa); Warszawa – każdy piątek, godz. 18.30–21 – spotkanie informacyjne, bar „Waldi” (róg ul. Radiowej i ul. Kaliskiego); Warszawa – każdy czwartek godz. 18–19 – spotkanie informacyjne, ul. Puławska 143, obok stacji metra Wilanowska, w kawiarni internetowej „Dialog Cafe” (stolik z proporczykiem partii); Warszawa Targówek – w każdą środę o godz. 18, ul. Kołowa 18, Klub Piłkarski; Wrocław – 17.07, godz. 17, Klub Kombatanta, ul. Zelwerowicza 4 – rada wojewódzka; Zbąszyń – pierwsza środa miesiąca, godz. 18.30, hotel „Acapulco”; Zgorzelec – dyżury we wtorki i piątki w godz. 16–18, w siedzibie przy ul. Warszawskiej 1 pokój 5; Zielona Góra – każdy piątek, godz. 17, pl. Słowiański 21.
Koszalin – prosimy o zgłaszanie się osób chętnych do koordynacji pracy na terenie Koszalina. Kontakt: Zbigniew Ciechanowicz, 0-600 368 666
Fot. Zbigniew Ciechanowicz
„Fakty i Mity” oraz RACJA na szczecińskich Dniach Morza
PROGRAM APP RACJA – cd.
B
ezrobocie to najtragiczniejszy skutek tzw. transformacji. Dzika prywatyzacja i „schłodzenie” gospodarki postawiło Polskę w sytuacji podobnej do wielkiego kryzysu z końca lat dwudziestych ubiegłego wieku. Polityka przemian gospodarczych na zasadach liberalnych doprowadziła poza wzrostem bezrobocia także do wielkiego rozwarstwienia dochodów ludności, gdzie zdecydowana większość obywateli otrzymuje rażąco niskie wynagrodzenia wobec najlepiej zarabiających.
krajowych i zagranicznych przedsiębiorców; ¤ wzrostu funduszy na programy edukacyjne i szkoleniowe dla bezrobotnych, które jednocześnie będą miały na celu zmianę pasywnej postawy wśród nich wobec poszukiwania pracy i własnej inicjatywy; ¤ rozwoju przedsięwzięć hydrologicznych i innych związanych z ochroną środowiska. Zamiast stosowanych dziś przywilejów podatkowych dla właścicieli wielkich fortun, ulgi powinny być przyznawane przedsiębiorcom pro-
Bezrobocie i walka z biedą Bezrobocie jest najważniejszą, ale nie jedyną przyczyną biedy. Jej obszar tworzą: ludzie pracujący bardzo ciężko, często za niskie płace lub osiągający minimalne dochody z pracy na własny rachunek, np. w rolnictwie, w rodzinach wielodzietnych zwłaszcza na wsi (pracownicy byłych PGR-ów), znaczna część pracowników sfery budżetowej dyskryminowana płacowo, większość emerytów i rencistów. Narasta zjawisko niepłacenia za mieszkania, wydawanych wyroków eksmisyjnych i eksmisji na bruk. Rodziny zepchnięte poniżej minimum egzystencji już zupełnie nie są w stanie uczestniczyć w wyścigu edukacyjnym, zaspokajać swych potrzeb zdrowotnych, uczestniczyć w kulturze. Ograniczenie bezrobocia do 2–3 proc. obywateli czynnych zawodowo wymaga wielkiego wysiłku ze strony państwa, przy zaangażowaniu poważnych środków własnych i przy maksymalnym wykorzystaniu funduszy Unii Europejskiej. W tym celu należy zaktywizować wysiłki w zakresie: ¤ rozwoju budownictwa mieszkaniowego; ¤ budownictwa wielkich inwestycji, w tym dróg szybkiego ruchu i autostrad, które spowodują znaczący przyrost miejsc pracy w wielu innych gałęziach gospodarki; ¤ pobudzania małej i średniej przedsiębiorczości; ¤ inwestowania i wspomagania nowych pomysłów technologicznych; ¤ tworzenia przez władze atrakcyjnych warunków pod nowe inwestycje, co spowoduje pobudzenie
wadzącym inwestycje w zakresie nowych miejsc pracy, wdrażania nowych technologii oraz prac badawczo-rozwojowych. W dalszej perspektywie zapobieganie bezrobociu będzie możliwe głównie poprzez zmianę profilu zawodowego znacznej części obywateli. Wobec postępującej automatyzacji w sferze produkcji wiele osób będzie musiało przejść do sfery usług. Będzie to proces długotrwały i należy go rozpocząć możliwie najszybciej. Stąd konieczność wielkich nakładów na edukację, która musi ulec głębokim przekształceniom. Należy dążyć do znalezienia takich rozwiązań, które zwiększą szansę zatrudnienia osób o niskich kwalifikacjach (zmniejszenie obciążenia płac składkami na ubezpieczenie społeczne i podatkami). Ważnym komponentem tych zmian powinno być ograniczenie wpływu systemu świadczeń społecznych na dezaktywizację zawodową. Priorytetem APP RACJA w strategii zwalczania ubóstwa winna być restrukturyzacja wsi i rolnictwa. Tam bowiem – z powodu niskiej wydajności pracy i przeludnienia – ubóstwo jest największe i ma najbardziej trwały charakter. Ze względu na strukturę demograficzną, poziom wykształcenia ludności związanej z rolnictwem oraz słabości infrastruktury wiejskiej proces restrukturyzacji będzie następował stopniowo, w okresie wieloletnim. Ponadto APP RACJA opowiada się za zakazem eksmisji bez zapewnienia innego lokalu.
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r.
LISTY Skandal! Skandal – nie tylko nie wpisano do eurokonstytucji zapisu o wartościach chrześcijańskich, ale także nie ma słowa o boskości Karola Wojtyły. A oto pozostała część listy, której (na razie) nie przepchnął Watykan. 1. Szerzenie ciemnoty wśród pospólstwa. 2. Obowiązkowe uczestnictwo w szamańskich praktykach (msze, procesje). 3. Zalegalizowanie inkwizycji (stosy, tortury). 4. Zdelegalizowanie środków antykoncepcyjnych. 5. Przerzucenie utrzymania kleru kat. na 25 państw zjednoczonej Europy. 6. Uznanie biskupów za świętych, zwłaszcza pedofilów miłujących dzieci. 7. Likwidacja innych konkurencyjnych wyznań. 8. Zakaz seksu z wyjątkiem tego, który służy prokreacji. 9. Powrót cenzury kościelnej (indeks ksiąg, sztuk i filmów zakazanych). 10. Zakaz eutanazji (sadystyczne czerpanie satysfakcji z ludzkiego cierpienia). I tak, drodzy watykańczycy, trzeba się zastanowić, czy nie należy opuścić tego niewdzięcznego kontynentu i przenieść się do Ameryki Południowej, gdzie ciemnoty pod dostatkiem. Ryszard Mały, Przemyśl
Wygraliśmy Bez fanfar, festynów, bez wyborczej kiełbasy i podkupywania piwem (bo i bez pieniędzy), działając niespełna dwa lata i w atmosferze wrogości, starannie przemilczani bądź sekowani – trafialiśmy na listy wyborcze. Cały Śląsk: Górny, Dolny i Opolski pokazał, że Antyklerykalna Partia Postępu RACJA ma rację bytu, wolę i prawo zabierania głosu w sprawach Polski i Europy, a więc i w sprawach świata. To nic, że Parlament Europejski (a może to dobrze?) jeszcze poza naszym zasięgiem – przecież dopiero raczkujemy, a nasz głos już i tak jest słyszalny. I to jest nasza wygrana. Pierwszy krok, pierwszy sprawdzian, trudny egzamin i nauka. I nauczka, i zachęta. Inni WYBRALI POLSKĘ – do obrabowywania. My wolimy, żeby Polska wybrała nas – do uporządkowania. Antyklerykalna Partia Postępu RACJA to nie tylko nazwa. To równocześnie program i zawołanie.
Dzisiejsze „od A do Z” – od Aleksandrowic po Zgorzelec – jutro może być od Augustowa po Zakopane i od Annopola po Zbąszynek. Konstytucja Unii Europejskiej to też nasza wygrana. Taką chcieliśmy mieć: bez ciemnogrodu, bez neoinkwizycji. EUROPEJSKĄ. Robert Waldemar Cieślak
Wybory Szanowna Redakcjo, od miesiąca jestem członkiem gliwickiego oddziału APPR. Tak jak wszyscy śląscy APPR-owcy brałem aktywny udział w pozyskiwaniu podpisów poparcia naszych kandydatów do europarlamentu. Dużym zawodem okazała się informacja, że tylko dwa okręgi wyborcze (nr 12 i 11) zdołały zebrać wymaganą ilość podpisów do zarejestro-
wania swoich kandydatów. Samorzutnie nasuwa się pytanie: co robili przedstawiciele komitetów wyborczych takich bastionów antyklerykalizmu jak Łódź czy Warszawa? Ile w tych okręgach zebrano podpisów? Czy w wyborach do krajowego parlamentu nastąpi powtórka z nieudolności? Bo jeżeli tak, to nie ma co marnować czasu, sił i środków. Pozostańmy partią zaściankową. Pojawiają się co prawda głosy, że wynik 0,3 proc. jest jak na początek zadowalający, a do wyborów krajowych się poprawi. Otóż nic się nie poprawi, bo – w moim przekonaniu – partia nasza jak na razie nie potrafi sprostać wymogom wyborczym. Brak zdecydowanego i dynamicznego postępowania, zaangażowania członków, a przede wszystkim – odwagi do jawności w działaniu. Krzysztof A.
Wytrwałości! Chciałbym zabrać głos w sprawie nazwy partii RACJA, o czym pisał pan Piotr Musiał w nr. 25 „FiM” z 18–24 czerwca. To trudny temat, jednak wart zastanowienia. Znam program partii, drukowany w tygodniku – jest na miarę naszych czasów i rzeczywiście postępowy. Ja sam jestem sympatykiem tej partii. Pan przewodniczący sam pisze, że w nazwie partii słowo
LISTY OD CZYTELNIKÓW „antyklerykalna” jest dyskusyjne nawet dla członków partii. Podobna kwestia była poruszana rok temu w tygodniku – czy słowo „nieklerykalny” zastąpić słowem „antyklerykalny”. Jednak to pierwsze określenie pozostało. Moim zdaniem – słusznie. Prawdą jest, że antyklerykalność kojarzona jest z totalną walką z Kościołem katolickim, z wiarą i Bogiem, mimo że program partii jest wyważony i postępowy. Prawdą jest też, że obecne warunki w Polsce nie sprzyjają takiej wyrazistości. Również wielowiekowa tradycja zachowań ma swoje znaczenie. Co nie oznacza, że nie warto podejmować działań w sprawie zmian w świadomości społeczeństwa. Po to przecież Jonasz założył tygodnik i partię RACJA. Zmiany w świadomości społeczeństwa są procesem długotrwałym, rozłożonym na lata. Cierpliwość, wytrwałość i systematycz-
ność są niezbędne w osiąganiu celów ideowych partii RACJA. Transformacja gospodarczo-ustrojowa od 1989 roku jest tego przykładem, niezależnie od popełnianych błędów. Polska otworzyła się na świat, do naszego kraju napływają różne idee (...). W obecnych warunkach jeszcze nie czas, aby charakter partii był antyklerykalny w swojej nazwie. W programie tak, ale nie w nazwie. Tygodnik „FiM” spełnia rolę czynnika wywołującego odpowiednie postawy i analizę naszej rzeczywistości. I dlatego myślę, że słowo „antyklerykalna” w tej chwili powinno zniknąć. Wystarczy działalność partii w życiu publicznym. Należy również wziąć pod uwagę swoiste milczenie mediów (poza wyjątkami) na temat tygodnika i partii. A jeśli już media piszą, to jedynie w kontekście pejoratywnym. Poza tym wiele spraw i afer poruszanych na łamach „FiM” kradną inne gazety. Oznacza to, że nasz tygodnik jest postrzegany jako licząca się siła – niejako w drugim obiegu – przez wiele środowisk, w tym katolickich. A to rokuje, że partia znajdzie swe miejsce w polityce. Zmiany nastąpią w miarę dalszej integracji z Unią. To jednak wymaga czasu. Wyraźnym przykładem zmian jest Irlandia, państwo katolickie, niegdyś biedne, dziś jedno z najbogatszych. Na zewnątrz deklaruje się jako nadal katolickie, a w rzeczywistości powoli odsuwa
Kościół od spraw publicznych. Ostatnie całkiem laickie propozycje Irlandii w sprawach konstytucji europejskiej są tego dowodem. Edward
Krucjata Urbanka „Fakty i Mity” docierają do nas, ale żałujemy, że tak mało egzemplarzy i do tego nieregularnie. Te numery, które mamy, czyta jednak wielu – uwaga! – parafian z Misji Katolickiej w Aachen. Piszemy do Was z nadzieją na publikację naszego listu i może wreszcie poruszenie sumień tych, którzy są odpowiedzialni za wszystko, co dzieje się u nas. Chodzi o naszego despotycznego proboszcza ks. J. Urbanka, chrystusowca. Przyszedł ponad rok temu do naszej parafii, która działa już od kilkunastu lat, i koniecznie chce zrobić tu pustynię, żeby wszystko zacząć od nowa. Wypędza ludzi z kościoła; nie – nie wypędza, ale wyrzuca. – Jak się wam nie podoba, to wynocha! – krzyczy na każdym spotkaniu i dzieci stresuje, wyzywając je od nieuków. Wiele razy na ten temat pisaliśmy do przełożonych ks. Urbanka – ks. prowincjała S. Ochalskiego w Essen i przełożonego generalnego chrystusowców w Poznaniu. Goście z Poznania tylko przyjeżdżają i po drugiej tacy – bo u nas na mszy taca krąży wielokrotnie – wracają (z tacą!). Ks. Ochalski natomiast nawet zachęcał do otwartego postawienia zarzutów ks. Urbankowi. Niestety, naiwni podali swoje nazwiska w listach, a teraz – pomimo interwencji w Poznaniu i u ks. Ochalskiego – ks. Urbanek tych odważnych zwalnia. My tutaj po prostu boimy się. Nie wiemy, kto stoi za proboszczem Misji z Aachen. Dlaczego on czuje się taki bezkarny i wszystkich lekceważy. W listach do Poznania błagaliśmy o interwencję. Wiemy przecież, czym jest praca w Niemczech i jak trudno ją zdobyć. Tego chyba nie wiedzą chrystusowcy. Dziwi nas milczenie wobec krzywdy tych, którzy za zachętą przełożonych wytknęli ks. Urbankowi jego nie tyle ordynarne, co chamskie zachowanie. Skoro już nie nasz głos, to niech przynajmniej krzywda, jaka u nas się dzieje, znajdzie posłuch u wielmożnych chrystusowców. Panowie, chyba obca Wam jest nauka papieża i całkowicie obcy wam są ci, z których żyjecie tutaj i którzy swoją ofiarnością pozwalają Wam zamykać się na potrzebujących, na tutejsze dzieci i młodzież, starszych i chorych, żebyście Wy mogli jeździć najnowszymi samochodami marki Volvo czy Audi. Zrozpaczeni parafianie ks. Urbanka, chrystusowca z Aachen, Niemcy
19
Mit o potopie Pragniemy zabrać głos na temat mitu o potopie, zainspirowani przez A.J. Pallę („FiM” 21/2004). O ile wiemy, nie ma naukowej wersji potopu, a opisany w Biblii jest takim samym mitem, jak wiele innych funkcjonujących na kuli ziemskiej, np. mit sumeryjski, znacznie starszy od biblijnego (mówi o Ziusudrze, pobożnym królu – odpowiedniku biblijnego Noego); wersja starożytna, również starsza od biblijnej, zawarta w eposie o Gilgameszu (ta wersja wydaje się bardziej wiarygodna, choćby z tego względu, że jest relacją zdawaną przez Utnapisztima, który osobiście przeżył potop, w wersji tej występują bogowie, a nie jeden Bóg, jak to ma miejsce w Biblii); mity Indian Azteków, z których jedna wersja mówi, że ludzie ocaleli z potopu, bo zamienili się w ryby; mity Inków i Majów; potop chiński opisany w księdze pt. „Dzieje Chin w sztuce”. Nawiązując do artykułu „Arka Noego a nauka” A.J. Palli stwierdzić należy, iż umieszczenie w tytule słowa „nauka” jest naruszeniem zasad zdrowego rozsądku. Większość bowiem stwierdzeń zawartych w jego treści nie ma z nauką nic wspólnego, przeciwnie – są sprzeczne z zasadami logiki. Autor zakłada np., że zwierzęta w arce trzymane były w klatkach o przeciętnym wymiarze 50 x 50 x 30 cm. Dziwna to przeciętna, na której mieszczą się najmniejsze zwierzęta, np. myszy czy kanarki. Już pojedynczy kot czy kogut nie mają szans przetrwania na takiej przestrzeni przez 41 dni i nocy. Założenie autora, że para psów dała początek powstaniu takich gatunków ssaków jak wilki, szakale czy kojoty jest, naszym zdaniem, jawnym nadużyciem naukowej teorii Darwina. A opieka przez 41 dni i nocy nad „armią” 16 tysięcy zwierząt? Nie wiemy wprawdzie, jak liczna była rodzina Noego, ale – przyjmując wariant, że składała się z kilkunastu osób – nie rozwiązujemy problemu. Jeśli Bóg zesłał potop, to był ludobójcą. Schopenhauer napisał: „Jeżeli Bóg stworzył ten świat, to ja nie chciałbym być Bogiem; jego ból rozdarłby mi serce”. Czesław Buczkowski Bielsko-Biała Mieczysław Zdynowski Bielsko-Biała
Wypoczynek w plenerze. Tanie noclegi nad Pilicą. Dla Czytelników „FiM” opusty.
Kontakt: 0 694 837 376
TYGODNIK FAKTY i MITY Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Andrzej Rodan; Sekretarz redakcji: Adam Cioch – tel. (42) 637 10 27; Dział reportażu: Anna Tarczyńska, Ryszard Poradowski – tel. (42) 639 85 41; Dział historyczno-religijny: Paulina Starościk – tel. (42) 630 72 33; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Marcin Bobrowicz; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 630 70 66; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected]; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./fax (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze – do 25 sierpnia na czwarty kwartał 2004 r. Cena prenumeraty – 31,20 zł za jeden kwartał; b) RUCH SA – do 25 sierpnia na czwarty kwartał 2004 r. Cena prenumeraty – 31,20 zł kwartalnie. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 12401053-40060347-2700-401112-005 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19, 532 88 20; infolinia 0 800 12 00 29. Ceny prenumeraty z wysyłką za granicę w PLN dla wpłacających w kraju: pocztą zwykłą (cały świat) 132,–/kwartał; 227,–/pół roku; 378,–/rok; pocztą lotniczą (Europa) 149,–/kwartał; 255,–/pół roku; 426,–/rok; pocztą lotniczą (reszta świata) 182,–/kwartał 313,–/pół roku 521,–/rok. W USD dla wpłacających z zagranicy: pocztą zwykłą (cały świat) 88,–/rok; pocztą lotniczą (Europa) 99,–/rok; pocztą lotniczą (reszta świata) 121,–/rok. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 821 3290; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 439 6300. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: do 25 sierpnia na czwarty kwartał 2004 r. Cena 31,20 zł. Wpłaty dokonywać na konto: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15, Bank Przemysłowo-Handlowy PBK SA o/Łódź 87 1060 0076 0000 3300 0019 9492. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna: p–
[email protected]. 8. Prenumerata na całym świecie: www.exportim.com. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
20
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r.
JAJA JAK BIRETY
ŚWIĘTUSZENIE
Palce lizać!
P
ewnie nie raz – patrząc w niebo – zastanawialiście się, czy oprócz nas jest jeszcze we wszechświecie jakaś cywilizacja. Zastanawiał się również ksiądz Aleksander Posacki i doszedł do arcyciekawych wniosków. Te przemyślenia – zagarnięte w tytuł: „Obcy? Ale z jakiego świata?” – zamieścił na swoich łamach „Nasz Dziennik” (148/2004), dzięki czemu i my możemy liznąć odrobinę jakże pouczającej jezuickiej teorii. Zaczyna się mało odkrywczo, że najstarsze doniesienia o obiektach la-
to już wiemy, że diabeł nie tkwi w szczegółach, tylko w statku kosmicznym, ale musicie się jeszcze dowiedzieć, że ksiądz Aleksander poparł swoją teorię autorytetem... Trzeba docenić jego wysiłek, bo – jak sam przyznaje – „w znanych mediach nie spotkałem ujętej na poważnie hipotezy demonologicznej”. Ale jak się chłop
Mały zielony diabeł
W toruńskiej bazylice Franciszkanów jest grób nowego katolickiego patrona harcerzy, a właściwie jego kawałka...
Rys. Tomasz Kapuściński
Fot. Krzysztof Krakowiak
tających pochodzą z czasów renesansu. Ale już znacznie bardziej interesujące jest stwierdzenie, iż współcześni „ufolodzy” (przez zakonnika pogardliwie ujęci w cudzysłów), którzy dostrzegają na obrazach sprzed wieków ślady obcych cywilizacji, dokonują „jakiegoś przedefiniowania zjawisk interpretowanych do tej pory teologicznie, np. ukazywania się aniołów (...) czy nawet objawień Maryjnych”. No, rzeczywiście wstyd, żeby Najświętszą Panienkę pomylić z małym zielonym ludzikiem! To jednak nie koniec rewelacji jezuity. Dowodzi on bowiem, że sam diabeł nawiedza Ziemię pod płaszczykiem wizyt Obcych. Nazywa się to naukowo: hipoteza demonologiczna w wyjaśnianiu zjawiska UFO. No
uparł, to sobie autorytet znalazł. I do tego nie byle jaki, bo maskotkę Kościoła katolickiego, czyli samego Mela Gibsona, który „w znakomitym filmie »Znaki« (zignorowanym przez tzw. krytykę filmową) przedstawia w sposób symbolicznie ukryty taką właśnie interpretację”. Ksiądz Posacki, ośmielony, prawi więc dalej: „Z teologicznego punktu widzenia, ukrywanie się szatana, by tym bardziej szkodzić, jest oczywiste i powszechnie znane w chrześcijańskiej tradycji duchowej i mistycznej. Brak dowodów na istnienie UFO tłumaczyłby się więc nie tyle ukrywaniem tych dowodów, ile ukrywaniem się samych Obcych, jak ukrywa się złoczyńca, by nie zostać zdemaskowanym”.
Czy coś jeszcze może zaskoczyć w tym długaśnym artykule, którego główne założenie jest takie, żeby z ufologów zrobić durniów, a gromadce wiernych czytelników uzmysłowić, że licho nie śpi i tylko czeka na okazję, by ich zbałamucić? Otóż może. Wpadł oto nasz znawca tematu na genialny pomysł, że „misja UFO ma utorować drogę Antychrystowi, który pośród wielu fałszywych cudów wykorzysta także kosmiczny »ogień z nieba« (Ap 13. 13), aby skłonić ludzi do fałszywego, bałwochwalczego kultu”. Strzeżcie się więc, owieczki, gdyż „duchowe efekty kontaktów z Obcymi są całkowicie antychrześcijańskie”, i pamiętajcie, że „UFO to jedynie jeden z najnowszych sposobów mediumicznych, za pomocą których diabeł werbuje zwolenników swego okultystycznego świata”. I pomyśleć, że spokojna sobota 26 czerwca, kiedy to ukazał się ostrzegawczy artykuł, zamieniła się w dzień, w którym świat dowiedział się, gdzie podziewa się szatan. A on, proszę państwa, zaszył się w kosmosie. I czasami nas odwiedza, zaś ludzie – o zgrozo! – „odeszli od chrześcijaństwa i oczekują zbawicieli z kosmosu”... Może trzeba by pomyśleć, dlaczego, ojcze ufologu... WIKTORIA ZIMIŃSKA