Za romans z mężatką dostał tłuste probostwo
KSIĄDZ JAK KOGUT
4 STRONY WIĘCEJ w niezmieni onej CENIE!!!
 Str. 7
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 28 (593) 21 LIPCA 2011 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
 Str. 14–17
 Str. 8 ISSN 1509-460X
Radio Maryja. Jego! I tylko jego! Silne intelektualną słabością fanatycznych wyznawców nowej religii, nowego boga, nowego porządku. Szeptana przez tłumy stara modlitwa „Ojcze nasz” nowego ma adresata.
 Str. 9
 Str. 13
2
Nr 28 (593) 15–21 VII 2011 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Radio Maryja w ostatnich 10 latach straciło ponad połowę słuchaczy. Ich liczba z ponad 4 proc. udziału w rynku radiowym spadła do 1,93 proc. Ostatnio ten wskaźnik wzrósł o... 0,22 proc. i to już daje „Rzeczpospolitej” oraz „Frondzie” powód do odtrąbienia sukcesu Rydzyka. Z tych samych badań wynika, że ponad 85 proc. fanów Rydzykowego radia to mocno starsi, niewykształceni, silnie zdewociali i ksenofobiczni mieszkańcy wsi. Poseł PiS Jaworski pozywa Niesiołowskiego za stwierdzenie, że „na pielgrzymce Radia Maryja było to samo, co zawsze: kłamstwo, nienawiść, agresja i głupota”. I wygra, bo Rydzyk załatwi mu na antenie 100 tys. świadków, że było to samo, co zawsze: prawda, miłość, pokój i mądrość! Kiedy pielgrzymi Radia Maryja podczas mszy dziękczynnej modlili się na Jasnej Górze za to, że opatrzność zesłała na ziemię ojca Rydzyka, piorun strzelił w kościół w Kłobucku. Czyli całkiem niedaleko. Jeśli Gromowładny przez rok poćwiczy celność, to na 20 urodziny Radyja... Wojna domowa – o której mówi Kaczyński i Rydzyk – eskaluje. Jest już nawet pierwsza ofiara – przebita opona w samochodzie Macierewicza. „Zostawiłem samochód na parkingu strzeżonym. Gdy rano udawałem się na Powązki, aby złożyć kwiaty na grobach smoleńskich, okazało się, że koło jest przedziurawione” – wypłakuje się „Ich Dziennikowi” Antek. Warszawska policja zapowiada śledztwo... Zatem nie tylko wojna, ale i obłęd eskaluje. Nieludzki wyrok Sądu Okręgowego w Warszawie: Macierewicz ma na pierwszej stronie „Gazety Wyborczej” oraz „Rzeczpospolitej” przeprosić byłego szefa WSI Dukaczewskiego za sugerowanie, że był on rosyjskim agentem działającym na szkodę Polski. Napisaliśmy, że wyrok jest nieludzki, a nawet sprzeczny z ONZ-owską Deklaracją praw człowieka, z której jasno wynika, że psychopatów się leczy, a nie skazuje. Po co mamy chodzić do niego, jak on na nas krzyczy? – zapytał kolegów z Platformy poseł Borowczak. I to odważne pytanie spowodowało puchy w gdańskiej Bazylice Mariackiej. Chodzi o to, że Głódź co niedzielę wylewał pomyje na sympatyków Tuska, czyli na jakieś 60 proc. uczestników nabożeństwa. Teraz ma w nawie głównej dużo świeżego powietrza. Koło gdańskiej „Brygidy” stanie pomnik zasłużonego dla PRL agenta SB. Jakieś jaja? Wcale nie. Okazałego monumentu za 130 tys. zł doczeka się bowiem agent „Libella” i „Delegat” w jednym, czyli ks. Henryk Jankowski. Na razie nie ma pomysłu, skąd wziąć na pomnik kasę. Może byli koledzy funkcjonariusze się zrzucą? Jacek Kurski wraz z małżonką przenoszą się na stałe do Belgii. Kupili nawet w Brukseli mieszkanie. Bo tu, w Polsce, pani Monika jest ponoć szykanowana przez ludzi PO. Może i tak, ale paradoksalnie to pretorianin Kaczyńskiego dał elektoratowi sygnał, że w zwycięstwo wyborcze PiS to on absolutnie nie wierzy. Jadwiga Gosiewska, znajoma (choć jeszcze się nie spotkali) Baracka Obamy, napisała list do papieża z prośbą o pomoc w wyjaśnieniu smoleńskiej katastrofy, czyli potwierdzenie tego, o czym ona, matka, wie od dawna, to znaczy spisku i zamachu. W odpowiedzi Benedykt zaprosił Gosiewską do Watykanu. No i sobie pogadają, bo kto jak kto, ale szef Krk ma na temat krwawych spisków wiedzę rozległą, sięgającą 1,5 tysiąca lat wstecz. A przy okazji... Czymże innym jak nie spiskiem czy wręcz zamachem i ciosem w Polskę można nazwać inicjatywę Splitu, czyli pomysł ustawienia nad Adriatykiem Chrystusa 39-metrowego, a więc znacznie większego niż świebodziński. Jeszcze chorwacka budowa się nie rozpoczęła, a już w Macedonii przebąkuje się o Chrystusie 45-metrowym. Tylko co na to Chrystus? „Boże, wysławiamy Cię za łaski, jakie okazałeś Południowemu Sudanowi, krainie obfitości. Zjednoczyłeś nas w pokoju, dostatku i harmonii” – oto pierwsze słowa hymnu nowego afrykańskiego państwa. Kraju, gdzie 93 proc. obywateli żyje za mniej niż dolara dziennie, a dzieci umierają z głodu na oczach bezradnych, dziesiątkowanych przez AIDS rodziców. Wiara naprawdę „czyni cuda”. Dominique Mamberti – szef watykańskiej dyplomacji – odprawił w Bazylice św. Piotra mszę w intencji pomyślności polskiego przewodnictwa w Radzie UE. Dzień wcześniej Rydzykowi pielgrzymi modlili się na Jasnej Górze o „koniec V rozbioru Polski”, czyli właśnie o koniec UE. Czy Bóg może dostać rozdwojenia jaźni? Skoro jest wszechmogący... Wobec katastrofalnego spadku liczby wiernych Kościół niemiecki postanowił wydać zdecydowaną wojnę pedofilii i ogłosił, że udostępni swoje archiwa niezależnym ekspertom, by ci odnaleźli i zgłosili organom ścigania wszystkie przypadki dewiacyjnych zachowań księży i zakonników. Rzecz do upowszechnienia nad Wisłą, ale żeby być tuż za Niemcami, trzeba najpierw wyprzedzić Murzynów. Liczba opętań lawinowo rośnie. W Australii! Biskup Sydney Julian Porteous podkreśla, że szatan tryumfuje, bo przybywa niewierzących. Coś nam tu nie gra. Skoro Australijczycy przestają wierzyć w Boga, to chyba z automatu i w szatana? Jeden bez drugiego raczej nie może istnieć.
Obciach W
środę 6 lipca coś na chwilę zjednoczyło miliony Polaków. Tym lepiszczem było zażenowanie i zaczerwienienie ze wstydu tych, którzy oglądali wystąpienie Ziobry i Legutki przed Parlamentem Europejskim. Jakże aktualny po raz kolejny staje się tragicznie nieśmieszny dowcip: Inspekcja w piekle dziwi się, że kotła z Polakami nikt nie pilnuje. – A po co? Jak tylko który łeb nad powierzchnię smoły wystawi, to go rodacy za nogi na samo dno ściągają – tłumaczy Lucyfer. Wystąpienie Ziobry (w dodatku pełne kłamstw, o czym za chwilę) było przykładem typowego polskiego warcholstwa i zapiekłej, szkodzącej krajowi nienawiści ocierającej się, moim zdaniem, o zdradę stanu. Wtórujący mu prof. Legutko, rozdzierając szaty, apelował do Tuska: „Mam nadzieję, że nie ulegnie pan pokusie, aby ograniczyć demokratyczną debatę, posługując się argumentem, że kto krytykuje rząd w czasie polskiej prezydencji, ten szkodzi krajowi i Europie. Zamykanie ust konkurentom politycznym nie jest w Europie akceptowane”. Innymi słowy Legutko wykrzyczał z trybuny PE, że najlepszym miejscem na pranie polskich brudów jest właśnie PE. Ale ja, jakoś tak się składa, pamięć mam jeszcze niezłą i pamiętam tego samego żałosnego profesorka Legutkę, który po emocjonalnym wystąpieniu Geremka w Brukseli mówił tak: „Czy w Polsce jest tak źle, że powinna być ona dyscyplinowana przez potężnego wujka, jakim jest Parlament Europejski? Jestem zdegustowany. To jest rozciąganie polskich sporów politycznych na przestrzeń międzynarodową. Traktuję to jako przejaw niskiego cynizmu ubranego w nieznośną moralistykę!”. Wobec takich dowodów bezczelnej manipulacji przestańmy bawić się w eufemizmy i zacznijmy nazywać rzeczy po imieniu: jest pan cynicznym kłamcą, panie Legutko. Podobnym do pańskiego idola – Ziobry. Ten z kolei na inauguracji polskiej prezydencji rozdzierająco krzyczał do europosłów, że w Polsce naruszana jest konstytucyjna wolność słowa poprzez zwalnianie z pracy niewygodnych dla PO i SLD dziennikarzy oraz przez ściganie krytyków rządu, np. autora strony antykomor. pl. I znów w czeluść własnej pamięci sięgnąć muszę, by tę zatęchłą, Ziobrową, odświeżyć. Czy to aby właśnie nie za czasów byłego (szczęśliwie) ministra sprawiedliwości i rękami m.in. jego panienki Koteckiej nie zwalniano masowo dziennikarzy? Nawet się tym szczycono! Przecież to nie kto inny, jak wiceprezes Radia z nadania PiS, niejaki Targalski, oświadczył, że „należy oczyścić media ze złogów gomułkowsko-gierkowskich”. I oczyszczali. Nawet w fanatycznym uniesieniu wywalili z posady prezesa TVP bliskiego sercu Kaczorów Wildsteina za zbyt małą dyspozycyjność. Tuż po przegranych wyborach jeden z liderów PiS, Brudziński – oficjalnie, bo przed warszawskim sądem – zagroził, że jak tylko jego partia dojdzie do władzy, to „Fakty i Mity” następnego dnia przestaną istnieć. No i mamy dziennikarską wolność słowa w wydaniu PiS. Ale była też przecież i wolność do krytyki. A jakże! Odczuł ją m.in. ścigany listem gończym przez wszelkie tajne i jawne służby bezdomny pijaczek, Hubert H., który „znieważył” Kaczora. Pogoniono też i postawiono przed sądem Wałęsę za święte słowa prawdy, że mamy durnia za prezydenta. Jego brat Jarosław
– protestujący dziś wniebogłosy (że ma być przebadany psychiatrycznie) – w lutym 2004 roku domagał się w Sejmie, aby wszyscy kandydaci do parlamentu oraz kandydaci na urząd prezydenta i premiera obligatoryjnie musieli zostać zweryfikowani przez biegłych psychiatrów. Słowa Ziobry i Legutki na forum PE wywołały niesmak nawet w nie zawsze sprzyjających nam mediach niemieckich. „Bild” nie omieszkał zacytować słynnej wypowiedzi Ottona von Bismarcka: „Dajcie Polakom rządzić, a sami się wykończą”. Niestety, trudno się z tym nie zgodzić. I dość miernym pocieszeniem jest fakt, że chodzi głównie o tzw. „prawdziwych” Polaków. Polska ma obecnie coś, co można by nazwać naszym czasem antenowym, naszymi pięcioma minutami w UE. I tylko od nas zależy, jak ten czas wykorzystamy. Drewniane bączki, truskawki, udane logo i jeszcze lepszy koncert dobre są na efektowne entrée, ale teraz trzeba zakasać rękawy i pokazać polską ideę, siłę, polot i optymizm na tle popadającej w kryzys gospodarczy i tożsamościowy Unii Europejskiej. Ale nie, my sobie sami musimy strzelać samobója na dzień dobry. Że to jest skandal, wyartykułował nawet konkurencyjny dla Platformy SLD, który ustami Olejniczaka oświadczył: „Jeszcze nie zdarzyło się, żeby poseł z państwa rozpoczynającego prezydencję tak brutalnie i bezpardonowo zaatakował premiera swojego własnego kraju na forum europarlamentu. Przekroczono kolejną granicę. Było mi wstyd”. Mnie też. Ale eksportowany przez Ziobrę obciach to wcale nie jedyne powody do wstydu. Oto Polonia amerykańska kolportuje za granicą list, w którym opisuje Polskę jako kraj totalitarny i zagubiony: „W ostatnich dniach politycy rządzący Polską, wspierani przez publicystów i komentatorów, wzburzyli się faktem, że Ojciec Tadeusz Rydzyk, dyrektor Radia Maryja, ośmielił się nazwać publicznie taki styl sprawowania władzy totalitaryzmem. Wzburzeniu temu nie towarzyszy jednak żadna refleksja nawiązująca do analizy sytuacji i własnego postępowania, która mogłaby pomóc w zrozumieniu genezy takiej oceny. Dlatego pragniemy zdecydowanie poprzeć punkt widzenia Ojca Dyrektora, bo także w naszej ocenie mamy w Polsce do czynienia z działaniami rządu, które noszą znamiona totalitaryzmu” – piszą członkowie Kongresu Polonii, zbierając podpisy pod tym paszkwilem na swoją byłą ojczyznę. I eksportują ten obciach po wszystkich kontynentach, twierdząc: „Trzeba odsunąć od polskich spraw ludzi, którzy niszczą Polskę. Trzeba to zrobić w naszym wspólnym interesie, by każdy, w kim bije polskie serce, mógł współuczestniczyć w budowie Ojczyzny naszych marzeń. Polacy mieszkający poza Polską chcą uczestniczyć w tym dziele, chcą budować więzi Polski z krajami swojego zamieszkania, chcą inwestować w Polsce, często bywać w Ojczyźnie i trwać w polskich tradycjach, kulturze i obyczajach, zawsze wierni Bogu i Polsce. Dlatego musimy razem wygrać Polskę i wyrwać ją z opresji. Tak nam dopomóż Bóg!”. Ot, odezwali się inwestorzy... Siedząc czerwony ze wstydu po przemówieniu Ziobry, wstrząsając się z odrazy po lekturze listu Polonii (dziękuję Panu Arturowi za jego przesłanie), pomyślałem sobie w pewnej chwili, że może to paradoksalnie i dobrze... Może ten jednoczący ostatnio Polaków wstyd i sprzeciw wobec cynizmu, kłamstwa i zdrady będzie zaczynem czegoś nowego. I nie liczę wcale na jakąś nagłą narodową zgodę. Raczej na niezgodę właśnie. Niezgodę na nieustanne kompromitowanie ojczyzny. JONASZ
Nr 28 (593) 15–21 VII 2011 r. Oficerowie polityczni w sutannach piją i biją. Za nasze pieniądze... W poniedziałek 27 czerwca ok. godz. 23 pod plebanię parafii przy ul. Sobótki w Gdańsku-Wrzeszczu podjechał samochód. Wysiadł z niego (zdaniem naocznego świadka wytoczył się) mężczyzna. Był ubrany w strój cywilny, ale mieszkająca niemalże drzwi w drzwi Beata K. bez trudu rozpoznała w nim wikariusza przemieszczającego się na ogół motocyklem BMW. Gdy marynarskim krokiem doszedł do bawiącego się jeszcze, mimo późnej pory, jej 12-letniego syna i zaczął walić dzieciaka po twarzy, przez chwilę nie mogła uwierzyć własnym oczom. – Korzystając z bardzo ciepłego wieczoru, siedziałam w ogródku przed domem, a mój Patryk jeździł na rowerze. Syn był do niedawna ministrantem; służył do mszy przez 3 lata. Ksiądz, wyraźnie pijany, kilkakrotnie mocno uderzył go w twarz. Nie mam pojęcia dlaczego. Gdy ochłonęłam i zaczęłam krzyczeć, spłoszony uciekł na plebanię – relacjonuje matka chłopca. Kobieta wezwała policję i już po kilku minutach funkcjonariusze przybyli na miejsce incydentu. – Opowiedziałam im, co się wydarzyło. Próbowali porozmawiać z księdzem Andrzejem, ale ten nie zgodził się wyjść na zewnątrz. Przez domofon odparł, że nie ma o czym rozmawiać, bo ja opowiadam jakieś bzdury. Policjanci byli bezradni i w tej sytuacji nie mieli już nic do roboty. Poradzili, żebym przyszła na komisariat złożyć do protokołu formalne zawiadomienie o przestępstwie. Tak też zrobiłam, ale policjant, który mnie przyjął, nie chciał nawet słyszeć o protokole. Powiedział tylko, że mogłam od razu wymierzyć sprawiedliwość i nastrzelać księdzu po pysku, zamiast zawracać im głowę – dodaje Beata K. Duchowny, który wyżywał się na jej dziecku, to 37-letni ksiądz podporucznik Andrzej Sz. Pochodzi z diecezji siedleckiej. Tam uzyskał święcenia kapłańskie, a po kilku latach parafialnej poniewierki zaciągnął się w 2007 r. do Ordynariatu Polowego Wojska Polskiego. Błyskawicznie został oficerem (po kursie w Centrum Szkolenia Straży Granicznej) i obecnie – jako wikariusz parafii wojskowo-cywilnej Matki Odkupiciela w Gdańsku-Wrzeszczu – od dwóch lat sprawuje funkcję kapelana Morskiego Oddziału Straży Granicznej, Szpitala Marynarki Wojskowej w Gdańsku-Wrzeszczu oraz Urzędu Celnego (wraz z jego oddziałami) w Gdańsku. Krótko mówiąc – jest w Trójmieście szychą, co wyjaśnia brak entuzjazmu policji wobec próby zgłoszenia przez Beatę K. przestępstwa. Po gruntownym zbadaniu tej historii zadaliśmy rzecznikowi prasowemu Komendanta Miejskiego Policji w Gdańsku kilka pytań. Użyliśmy drobnego podstępu, sygnalizując
GORĄCY TEMAT
Kapelan w natarciu
Zaciągnął się do ordynariatu i został oficerem...
w piśmie, że coś wprawdzie słyszeliśmy na temat „pobicia dziecka przez jednego z duchownych” pracujących w parafii przy ul. Sobótki, ale nie znamy żadnych szczegółów, więc będziemy bardzo wdzięczni za informacje o rezultacie interwencji i stanie ewentualnego postępowania karnego bądź wyjaśniającego. Jeszcze tego samego dnia nadeszła odpowiedź, że tkwimy w kolosalnym błędzie, bo policja we Wrzeszczu nic nie wie o żadnym pobiciu, a już tym bardziej o podejrzeniach wobec księdza. – To musi być jakieś nieporozumienie. Sprawdziłam, ale nigdzie nie odnotowano takiego incydentu – wyjaśniła w rozmowie telefonicznej aspirant Aleksandra Siewert z KMP w Gdańsku. Wyraźnie w tym miejscu podkreślamy, że nie mamy cienia żalu do pani rzecznik. Zadziałała profesjonalnie, chociaż przekazała nam to, co jej zaserwowano. Gdy odkryliśmy
przed policjantką karty (szczegóły zajścia i nazwisko agresora), po kilku godzinach oficjalna wersja uległa radykalnej zmianie. – Okazuje się, że mieliście państwo rację. Nie było naszą intencją, żeby cokolwiek zataić. To pierwotne przekłamanie nastąpiło ze względu na rytm służb funkcjonariuszy, ale już wysyłamy pismo, jak naprawdę było – tłumaczyła asp. Siewert.
A było podobno tak: „W dniu 27 czerwca ok. godz. 23.15 na numer alarmowy Policji zadzwoniła kobieta, która zgłosiła, że pewien mężczyzna uderzył jej dziecko. Policjanci z Wrzeszcza natychmiast przyjechali na miejsce zdarzenia. Z relacji zgłaszającej kobiety wynikało, że chwilę wcześniej mężczyzna, który wysiadł z samochodu, podszedł do jej 12-letniego syna jeżdżącego przed domem
Na garnuszku państwa pozostaje aktualnie ponad 150 kapelanów „mundurowych” będących żołnierzami lub funkcjonariuszami oraz ok. 20 tzw. kapelanów pomocniczych (duchowni, którzy obok pracy w macierzystej parafii lub zakonie wykonują zadania zlecone przez biskupa polowego). Podatnicy finansują też warsztaty pracy oficerów w sutannach, pokrywając pełne koszty utrzymania (włącznie z zakupami akcesoriów liturgicznych) 93 parafii. Budżet Ordynariatu Polowego to kwota 20,5 mln zł. Wypłacane są z niej przede wszystkim pensje, premie, nagrody i ekwiwalenty pieniężne dla księży (w sumie 14 mln 160 tys. zł, czyli średnio 6,5 tys. zł brutto miesięcznie na głowę) oraz obsługujących ich pracowników (4 mln 130 tys. zł). Statystycznie rzecz ujmując, jeden kapelan wraz z infrastrukturą kosztuje nas prawie 10 tys. zł miesięcznie.
3
na rowerze, szarpnął go za bluzkę i uderzył w głowę. Następnie wszedł do pobliskiego budynku. W pierwszej kolejności interweniujący funkcjonariusze zapytali o stan zdrowia dziecka. Matka chłopca stwierdziła, że dziecku nic nie jest, dobrze się czuje. Chwilę później policjanci zadzwonili domofonem do budynku, gdzie miał przebywać wskazany przez zgłaszającą mężczyzna. Rozmawiając z funkcjonariuszami przez domofon, mężczyzna, który się zgłosił, zaprzeczył całemu zdarzeniu”. „Pewien mężczyzna”, „pobliski budynek”... Dlaczego nie ksiądz i plebania? Pani rzecznik wyjaśniła dalej, że mundurowi pouczyli matkę o prawie do złożenia zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa ściganego wyłącznie w trybie prywatnoskargowym, ale – według stanu na dzień 6 lipca – kobieta nie zgłosiła się do komisariatu we Wrzeszczu. I niech tam już na nią raczej nie czekają, bo nauczona doświadczeniem Beata K. czeka, aż ksiądz podporucznik wróci z urlopu... ~ ~ ~ Przed Sądem Rejonowym w Siemiatyczach zakończył się 30 czerwca proces ks. Sławomira W. z diecezji drohiczyńskiej (sprawował w kurii funkcję szefa Sekcji Młodzieżowych Organizacji Katolickich), który po pijanemu (3,17 promila) usiadł za kółkiem i zabił człowieka, a kilka innych osób wysłał do szpitala. Został za to skazany na 3 lata bezwzględnego pozbawienia wolności oraz zadośćuczynienie rodzinie zmarłego kwotą 50 tysięcy złotych. Sprawa była bardzo głośna na Podlasiu, bo ksiądz W. jest krewniakiem biskupa drohiczyńskiego Antoniego Dydycza, ostro krytykowanego za tolerowanie swawolnego kapłana, choć jego upodobania do alkoholu były od dawna i powszechnie znane (por. „Smród to rodzinka” – „FiM” 15/2010). Tymczasem mało kto wie, że ów duchowny figurował do niedawna na liście płac Ordynariatu Polowego. – Przyjął go w szeregi świętej pamięci biskup Tadeusz Płoski (były głównodowodzący Ordynariatu; zginął w katastrofie smoleńskiej – dop. red.). Tłumaczył, że uległ prośbom Dydycza. Mianował Sławomira W. wikariuszem parafii wojskowej w Mińsku Mazowieckim, oddając mu pod opiekę bazę lotniczą i ośrodek szkolenia Żandarmerii Wojskowej. Kilka miesięcy później wysłał go do Wrocławia na kurs oficerski. Cały ten eksperyment skończył się fatalnie, bo ksiądz W. zaczął pić jak smok i trzeba go było dyskretnie wycofać do rezerwy. Słyszałem, że przebywał później przez jakiś czas na odwyku – wspomina emerytowany kapelan z Warszawy. Potwierdzamy – przebywał. I wrócił... ANNA TARCZYŃSKA Współpraca D.N.
4
Nr 28 (593) 15–21 VII 2011 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Szkoła uwodzenia Świat pełen jest samotnych i bogatych kobiet, które nie wiedzą, co zrobić ze swoim dobytkiem. Nie brakuje też biedniejszych, które można niezobowiązująco przelecieć w czasie wakacyjnych wojaży. Biblią licznie powstających szkół uwodzenia dla mężczyzn jest podręcznik „Seksualny klucz do kobiecych emocji”. Na okładce rozkraczona goła pani – bez głowy, za to z podtytułem umieszczonym w kroczu: „Jak w kilka minut wzbudzić w kobiecie pożądanie, wykorzystując strukturę kobiecej psychiki”. Mądrość owego kompendium sprowadza się do jednego wniosku: nie trzeba dobrze wyglądać, nie trzeba być bogatym, nie trzeba być młodym. Najważniejsza jest manipulacja słowem! Oto kilka – ponoć sprawdzonych – trików. Kobiety przyuczone są, żeby o seksie nie mówić (nawet nie myśleć!) konkretnie. Należy więc porozumiewać się za pomocą metafor, które będą się odpowiednio kojarzyły. Chodzi na przykład o tajemnicze przedmioty, które roztwierają się rozkosznie: jakieś jaskinie, szkatułki, rozkwitające kwiatki. Można wspomnieć o tryskających źródełkach i wodospadach. Pomocny bywa mechanizm pozornego zaprzeczania. Jeśli przekonujesz kogoś usilnie, żeby o czymś
D
nie myślał, nie brał czegoś pod uwagę, w końcu... zacznie o tym myśleć: „Ty na pewno się we mnie nie zakochasz. Ja ci się nie podobam. Ty i ja? To niemożliwe!”. Młodzi i przystojni mogą sobie pozwolić na intratniejszy podryw. W jednym z czasopism dla tzw. prawdziwych mężczyzn ukazał się intrygujący tekst pt. „Jak bogato się ożenić i tanio rozwieść”. Trudno ocenić, na ile przydatny w polskich warunkach. W końcu, ile samotnych milionerek chadza naszymi ulicami? A jeśli chadzają, to czy są tak zdesperowane, by nabrać się na piękne gadki przystojnego gołodupca? Według opisanej strategii podrywania, kandydat na bogaty ożenek w pierwszej kolejności powinien o siebie zadbać: solarium, kosmetyczka, siłownia. Bogate damy – przyucza poradnik – urzędują w organizacjach charytatywnych, snobistycznych klubach fitness i na różnych farmach piękności. Przebieg procesu rozkochiwania nie został potraktowany szczegółowo. Wiadomo, że przyda się pewność
ożyliśmy czasów, kiedy garstka ludzi zza biurek decyduje o życiu milionów. I ludźmi tymi nie są bynajmniej politycy. Raz, dwa, trzy, bankrutem dzisiaj będziesz ty... Wydaje się, że w takie wyliczanki bawią się pracownicy wielkich amerykańskich firm związanych z sektorem finansów. Nazywa się je agencjami ratingowymi. Agencje te (raptem trzy – wszystkie z USA) decydują pośrednio także o życiu wielu Polaków. Na przykład o wysokości rat, jakie przychodzi im płacić za kredyty mieszkaniowe naliczane we frankach szwajcarskich. Wszak tonące euro to drożejący frank. Na świecie coraz więcej osób zaczyna się zastanawiać nad serią katastrof ekonomicznych nawiedzających różne kraje Unii. Ich przyczyny są niby oczywiste – nadmierne zadłużenie i wadliwa polityka gospodarcza. Nie jest jednak jasne, czy bankructwa były nieuniknione, czy też może ktoś aktywnie „pomagał” słabnącym gospodarkom w zejściu na dno. Wszak Japonia, znacznie bardziej zadłużona niż Grecja, jakoś nie bankrutuje. Najpierw była Grecja, potem Irlandia i Portugalia. Kilka tygodni temu zastanawialiśmy się z jednym z redakcyjnych kolegów, kto następny zostanie nominowany do roli bankruta. Obstawiliśmy Włochy. No i mieliśmy nosa – gdy zamykaliśmy ten numer, trwał atak na giełdę w Mediolanie. Mechanizm jest zawsze ten sam – najpierw agencja ratingowa nagle obniża poziom wiarygodności finansowej danego kraju, a potem trwa atak na giełdy, czyli gwałtowna wyprzedaż kreowana przez kilka wielkich korporacji finansowych. To powoduje spadek wartości euro, zapowiedź akcji
siebie, umiejętność komplementowania i niski tembr głosu – działa zniewalająco! W teorii to wszystko doprowadzi absztyfikanta do urzędu stanu cywilnego. Zaraz po ślubie należy sporządzić biznesplan. Optymalnym rozwiązaniem jest namówienie połowicy, żeby założyła firmę za własne pieniądze – z małżonkiem jako prezesem i jedynym udziałowcem. Za żadne skarby nie wolno pozwolić na spisanie intercyzy – kiedy w kobiecej główce zakiełkuje taki pomysł, należy się dąsać tak długo, aż weźmie i odkiełkuje. Kiedy mąż się dorobi, pora pomyśleć o rozwodzie. Ponieważ na popularnej zdradzie tudzież pijaństwie facet kiepsko wychodzi na rozprawie, poradnik zaleca konsekwentne zniechęcanie do siebie połowicy, co poskutkuje rozkładem pożycia i rozstaniem bez orzekania o winie: odmowa seksu, odmowa wspólnych wyjść, odmowa spłodzenia potomstwa. Ogólnie – wszystko na „nie”. W międzyczasie kobitka może nie wytrzymać i sama puści się na boku, co należy skrzętnie wykorzystać. Zmęczona – nawet nie będzie chciała kłócić się o pieniądze. JUSTYNA CIEŚLAK
ratunkowej i drakońskie oszczędności. Kiedy wydaje się, że giełdowy ogień został ugaszony (zresztą zawsze kosztem obywateli, nigdy banków, które lekkomyślnie rozdawały kredyty), pożar wybucha w następnym kraju, a później w kolejnym. Przypadek? Już w przypadku katastrofy greckiej zastanawiano się nad związkiem giełdowego ataku na ten kraj z interesem Amerykanów w ratowaniu dolara jako głównej waluty świata. Wszak od kryzysu w 2008 roku amerykańska gospodarka ma wielkie kłopoty, a pozycja dolara jest bardzo zagrożona. Masowe odwrócenie się od niego, na przykład na korzyść euro, byłoby dla Stanów Zjednoczonych katastrofą. Dlatego w ich interesie jest ciągły gospodarczy pożar w Europie, który podważa zaufanie do euro. Zastanawia to, że europejskie kraje upadają kolejno. Tak jakby ktoś się bał, że atak na kilka gospodarek naraz może się okazać nieskuteczny, że giełdowe giganty nie dadzą rady połknąć ich jednocześnie. Zaczęto więc od najsłabszych i najmniejszych, a teraz przyszła kolej na prawdziwą grubą rybę – Włochy. Jeśli ten atak się powiedzie, następne w kolejce do roli bankruta czekają Hiszpania i Belgia. Słynna z niewyparzonego języka Viviane Reding – unijna komisarz ds. sprawiedliwości – ogłosiła, że „Europa nie może dać się zniszczyć trzem amerykańskim firmom prywatnym”. Nazwała je także „kartelem”. Reding domaga się podzielenia tych korporacji na mniejsze spółki, co zapobiegłoby manipulacjom, lub stworzenie ich europejskich i azjatyckich odpowiedników. Ale na razie to tylko zaklęcia unijnej Niesiołowskiej. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Agencje nietowarzyskie
Prowincjałki Na Mazurach, na samym środku drogi prowadzącej z Prostek do Kopijek, leżał mężczyzna, a obok niego rower. Kiedy na miejsce przyjechała policja, rowerzysta przekonywał, że został potrącony. I rzeczywiście, zderzył się, ale z asfaltem, co też nie dziwi, bo we krwi miał 4,5 promila alkoholu.
TRĄCONY
„Będziesz wyglądał jak bocian. Martwy bocian” – oświadczyli trzej młodzieńcy z Tomaszowa Lubelskiego pewnemu 19-latkowi, rzucając mu na maskę samochodu martwego bociana, którego wcześniej znaleźli na drodze. A poszło o 80 zł, które chłopak był winien jednemu z nich. Akcja była sugestywna, bo przerażony 19-latek zawiadomił policję. „Windykatorzy” odpowiedzą nie tylko za groźby karalne, ale również za przywłaszczenie bocianiego truchła. Każdemu z nich grozi po 5 lat.
WINDYKACJA
Dwaj mieszkańcy Szprotawy, 23 lata i 27 lat, ukradli 27 świń z chlewni w Gaworzycach. Zanim na trop tuczników wpadła policja, panowie zdążyli już wszystkie zabić. Grozi im po 5 lat więzienia.
ŚWINIOJADY
Resocjalizacja to fikcja! Udowodnił to 63-latek z Pajęczna, który w zeszłym roku wyszedł z więzienia, gdzie siedział za zabójstwo ojca. Trafi tam z powrotem, tym razem za to, że siekierą zatłukł swojego 61-letniego kolegę.
UPORCZYWY ZABÓJCA
W Krakowie-Kosocicach dwóch młodzieńców napadło na plebanię. Pobili proboszcza, skrępowali go i zamknęli w łazience. Ukradli dokumenty i kilkaset złotych.
POKOLENIE JPII?
W Szczepanku był straszny wypadek. Fiatem uno podróżowało sześciu młodych ludzi. Pięciu z nich zginęło na miejscu. Szósty przeżył, bo podróżował... w bagażniku. Opracowała WZ
FARCIARZ
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Zatłuką żywcem, tak jak ks. abp. Wielgusa (…). Nikt nie ma prawa drugiego człowieka obmawiać, mówić na niego w mediach, gdzie indziej, po sądach włóczyć, jeżeli on nie ma prawa się bronić, jeżeli mu się usta zamknie (…). To nie jest demokracja – to się kłania ten stary system, ale może jeszcze ulepszony, w białych rękawiczkach. (o. Tadeusz Rydzyk)
Rodzina Radia Maryja, która właśnie pielgrzymuje na Jasną Górę, to najzdrowsza część naszego narodu. (ks. bp Ignacy Dec)
W tym miejscu Jan Paweł II i błogosławiony Jerzy Popiełuszko zawierzali sprawy własne i sprawy naszego narodu Czarnej Madonnie, Królowej Polski. Dlatego za przykładem naszych wielkich rodaków i my zawierzamy siebie i śledztwo Jasnogórskiej Panience. (Andrzej Melak, szef Komitetu Katyńskiego)
Biedactwo. Proszę wylać jeszcze kilka łez nad zwykłym dworcowym żulem, który został zatrzymany. Zwykły dworcowy żul (…), biedactwo z pofarbowanym łbem, które gościło w studiu u Tomasza Lisa. (Joachim Brudziński o bezdomnym Hubercie H., oskarżonym w 2006 roku o znieważenie prezydenta Kaczyńskiego)
Przed wejściem na plażę, którym ciągną tłumy dam i dżentelmenów, podekscytowane jak na promocji w Tesco, rozdają darmowo „Gazetę Wyborczą” i antykościelne „Fakty i Mity”. Obie gazetki chyba w tym samym tonie opisują rzeczywistość, bo z sąsiednich grajdołów dobiegają intelektualne dysputy okraszane pełnym ukontentowania sylabizowaniem, przecinane, rozumiem że w charakterze interpunkcji, popiwnymi beknięciami i pogolonkowymi, soczyście patriotycznymi pierdnięciami. (Witold Gadowski, wieloletni dziennikarz telewizji TVN)
Nie ma żadnych przeciwwskazań, żeby pary homoseksualne mogły adoptować dzieci. (profesor Bogdan Wojciszke, psycholog)
Polak katolik ma taką tradycję – czego nie widać, to nie grzech… (Tomasz Jastrun, poeta, prozaik) Wybrali: ASz, PPr
Nr 28 (593) 15–21 VII 2011 r.
NA KLĘCZKACH
KOMISJA – REAKTYWACJA Parafia Matki Bożej Częstochowskiej w Poznaniu domaga się prawie 7 mln zł odszkodowania za działki odebrane w czasach PRL. Ziemia o powierzchni 7,5 tys. mkw., o którą walczy Kościół, została odebrana w połowie lat 80. Władze PRL zaplanowały tam budowę budynków mieszkalnych, chciały nawet ją odkupić, ale ówczesny proboszcz zażądał w zamian innej, wielokrotnie większej działki, na co nie dostał zgody. Teren, o który walczy Kościół, już dawno został zabudowany. Znajduje się tam osiedle Łokietka. Oczywiście prawnik parafii doskonale o tym wie, dlatego chciałby, aby Agencja Nieruchomości Rolnych, Lasy Państwowe lub władze Poznania zaproponowały w zamian inne tereny. Podobnych spraw nierozstrzygniętych przez Komisję Majątkową jest w Polsce 216. Na razie... Kościół, po rozwiązaniu KM, może domagać się odszkodowań wyłącznie w sądzie. No i właśnie zaczął to z kopyta robić! ASz
„Skupiamy ludzi o poglądach chrześcijańsko-konserwatywnych, chcących działać na niwie społecznej” – dodaje Jan Żaryn, prezes stowarzyszenia Polska jest Najważniejsza, które organizuje wiele naukowych wykładów. Żaryn chce, aby stały się one alternatywą dla programu edukacyjnego przygotowanego przez minister Hall. „Odwołujemy się do dziedzictwa Lecha Kaczyńskiego, do tego, co my nazywamy wizją Polski silnej, suwerennej i solidarnej” – mówi Samuel Rodriguez Pereira, rzecznik „Solidarnych 2010”. Wszystkie tego typu ruchy w najbliższych wyborach będą wspierały Prawo i Sprawiedliwość. ASz
SMOLEŃSKA GÓRA
WSZYSTKIE DZIECI PREZESA Prawicowi działacze szykują wspólną ofensywę. Chodzi dokładnie o tzw. „ideowe dzieci Lecha Kaczyńskiego”. Do spadkobierców jego rzekomej spuścizny przyznają się liczni członkowie i aktywiści ruchów typu „Solidarni 2010” czy stowarzyszenie Polska Jest Najważniejsza. „Musimy działać razem, organizować się, bo żyjemy w stanie permanentnej, choć niewypowiedzianej wojny” – grzmi sympatyzujący z „Solidarnymi 2010” Jan Pospieszalski.
DZIWISZ ODDAJE KREW Krakowska kuria sprzedaje kolejne porcje krwi Jana Pawła II parafiom z całego świata. Nie wiadomo, jaką ilość drogocennego „urobku” posiada kard. Dziwisz, choć można zakładać, że są tego litry, ponieważ kolejka różnych kościołów wciąż się wydłuża. Tym razem szczęście dopisało kostarykańskiemu Sanktuarium Matki Bożej Niepokalanie Poczętej i kościołowi w miejscowości Poiana Micului na rumuńskiej Bukowinie, który jest pierwszą poza granicami Polski świątynią pod wezwaniem bł. Jana Pawła II. MW
SNY KACZYŃSKIEGO Prezes PiS w wywiadzie dla portalu Niezależna.pl przedstawia swoją wizję Polski. „W Polsce mamy do czynienia ewidentnie z działaniem dwóch potężnych lobby wewnątrz kraju. To jest sytuacja nienormalna. Jest potężne lobby niemieckie i jest także – może dyskretniejsze – lobby rosyjskie” – mówi w wywiadzie Jarosław Kaczyński. To bynajmniej nie jedyny jego atak w stronę naszych sąsiadów. „Kiedy tylko postawi się w Polsce sprawę sprzeczności polskich interesów i interesów niemieckich, bo te sprzeczności są zupełnie oczywiste, zaraz pojawia się duża grupa publicystów czy naukowców publicystów, którzy nigdzie nie piszą, że biorą granty niemieckie i bronią ich interesów (...). Nie mam nic przeciwko temu, żeby jakaś tam pani profesor pisała proniemiecko, ale przy jej nazwisku powinno być wyraźnie napisane, że ona tu i tu pracuje, stąd i stąd bierze pieniądze” – dodaje. ASz
Obamy, a ten, nie wiedząc czemu, milczy jak zaklęty. Kobieta postanowiła napisać do prezydenta USA, bo nie udało jej się spotkać z nim osobiście. – Później też nie otrzymałam żadnej odpowiedzi na mój list, ale nie tracę nadziei. Nie zamierzam czekać z założonymi rękoma, skoro nie wyjaśniono przyczyn katastrofy – mówi Gosiewska i dodaje, że trzeba w tym celu „powołać międzynarodowe śledztwo”. Na poparcie swojej sugestii kobieta śle listy do różnych instytucji za oceanem. Uparta starsza pani rozważa możliwość startu w wyborach do Senatu z koszalińskiej listu PiS-u. PAR
Zaproszone na XIX Pielgrzymkę Radia Maryja tzw. Rodziny Smoleńskie wykorzystały swoje przemówienia do siania nienawiści, krytyki rządu oraz mediów innych niż Rydzykowe. „Proszę was jako matka, byście nie głosowali na ludzi, którzy spowodowali śmierć naszych bliskich, żeby oni wiedzieli, że naród im nie wybaczy i żeby zostali ukarani” – krzyczała na Jasnej Górze Jadwiga Gosiewska. Z kolei Ewa Błasik, wdowa po gen. Andrzeju Błasiku, opowiadała o krwiożerczych mediach: „Osamotniona, z zimną krwią zostałam rzucona na pastwę rozszalałych mediów i tzw. ekspertów, o których prawdziwe lotnictwo do tej pory prawie nie słyszało”. Nie obyło się również bez podziękowań, które w stronę Rydzyka skierowała córka Zbigniewa Wassermanna – Małgorzata: „Dyrektorze, dziękujemy za to, że jest taki jeden środek przekazu, gdzie możemy usłyszeć prawdę i fakty”. MW
ŻĄDZA BARACKA To już miesiąc upływa, jak mama poległego pod Smoleńskiem Przemysława Gosiewskiego, Jadwiga, wysłała list do Baracka
Z RADNYCH POMOCĄ Parafia pw. Matki Boskiej Częstochowskiej w Lublinie – na wniosek prezydenta Krzysztofa Żuka z PO i po jednogłośnej decyzji radnych – dostanie od miasta 800 tys. zł na remont zachodniej elewacji kościoła. Rada miejska co roku wspiera różnymi kwotami remont tej świątyni. Proboszcz parafii ks. Franciszek Steblecki zaciera ręce. „Jeżeli będziemy konsekwentni, z bożą i ludzką pomocą będziemy kontynuować odnawianie kościoła (...). To dziedzictwo nie tylko katolików, ale i wszystkich Polaków” – stwierdził uradowany duchowny. Wygląda więc na to, że liczni przeciwnicy tej skandalicznej rozrzutności miasta to nie Polacy. W każdym razie nie prawdziwi... ASz
HIV, HIV, HURRA! Przedstawiciele środowiska pro-life z całego świata napisali pismo do Benedykta XVI w sprawie ustanowienia Jana Pawła II ich oficjalnym patronem. Uważają, że napisana przez JPII encyklika „Evangelium vitae”, mówiąca o nienaruszalności życia ludzkiego, jest proroczym dokumentem, i chcą, aby była „drogowskazem w służbie
obrony życia”. Mariusz Dzierżawski – prezes fundacji „Pro-Prawo do życia” – ma nadzieję, że „posłowie coraz bardziej będą przyswajali sobie papieża nauczanie. Bo tu nie chodzi o fotografowanie się z papieżem czy hierarchami, ale o to, by żyć nauką Kościoła, tym, czego uczył nas umiłowany Jan Paweł II”. A uczył m.in., że prezerwatywy nie zapobiegają rozprzestrzenianiu się wirusa HIV. Nawet wprost przeciwnie, bardzo temu wirusowi w ekspansji sprzyjają! ASz
OWCZY PĘD Cel: popularyzacja długodystansowych biegów jako formy rekreacji sprzyjającej zdrowiu poprzez bieg do Matki Boskiej Częstochowskiej Królowej Polski. Organizatorzy: Ministerstwo Sportu i Turystyki, Urząd Wojewódzki w Gdańsku, Starostwo Powiatowe w Bytowie, Urząd Miasta i Gminy Bytów i inni. Główni sponsorzy lipcowej 22. Pielgrzymki Biegowej: Urząd Miasta i Gminy Bytów, Starostwo Powiatowe w Bytowie. Intencje: w podzięce za Największego Pielgrzyma Świata Jana Pawła II, za ojczyznę, w intencji ofiar katastrofy smoleńskiej, o powołania kapłańskie i zakonne oraz o pomyślność wszystkich parafian i księży goszczących uczestników. Trasa 5-dniowego maratonu z Bytowa do Częstochowy – 500 km. Zgodnie z regulaminem organizatorzy zabezpieczają wyposażone w żółtą sygnalizację świetlną samochody z obsługą techniczno-medyczną pielgrzymki oraz podróżującego osobowym bmw przewodnika duchowego. Uczestnikom biegu do Matki Boskiej, którzy zdołają pokonać minimum 130 km, zostaną wręczone imienne certyfikaty pielgrzyma. AK
CHODNIK DO ŚWIĘTOŚCI Gorące podziękowania za obecność i modlitwę podczas „obrzędu Błogosławieństwa i otwarcia nowego chodnika dla pieszych w Chlewicach w dniu 10 lipca 2011” śle mieszkańcom i gościom proboszcz
5
tamtejszej parafii pw. św. Jakuba Apostoła. Poświęcenie nowego chodnika dla pieszych poprzedziła msza za jego budowniczych. Tę wielką, dziejową (i – jak widać – religijną!) uroczystość otwarcia chodnika we wsi Chlewice oprócz przedstawicieli władz gminy, powiatu i województwa uświetnił swoją osobą poseł na sejm Konstanty Miodowicz wraz ze swoim asystentem. AK
KARTKA NA MSZĘ Jedną z najważniejszych części podręcznego bagażu dziecka wyjeżdżającego na wakacje jest kartka z prośbą rodziców, by ich pociecha mogła uczestniczyć w mszach świętych. Ale jak się zapomni, to problemu też raczej nie będzie, bo organizatorami obozów i kolonii nie są ateiści – mówi ks. Jacek Orszulak z Tarnogóry. Kościół o to dba. Kartka jednak może być konieczna, gdy pojawia się presja grupy na niepójście do kościoła – dodaje ten wybitny znawca życia i pokolenia JPII. MarS
PAPIESKA SPECJALIZACJA Do zakończenia trwającego procesu beatyfikacyjnego Piusa XII – będącego, jak niejednokrotnie wykazały „FiM”, papieżem popierającym faszystów – potrzebne jest uznanie cudu za jego wstawiennictwem. No i jest! Do Rzymu zgłoszono właśnie przykład uzdrowienia z nowotworu złośliwego. Kiedy w lipcu 2005 roku u ciężarnej Marii Esposito (mieszka pod Neapolem) wykryto chłoniaka Burkitta, cała rodzina chorej modliła się do Jana Pawła II o jej wyzdrowienie. Prośby familii na niewiele się jednak zdały, bowiem cudu powrotu do zdrowia nie było. Mąż chorej stwierdził, że kobieta pokonała nowotwór dopiero wtedy, kiedy ukazał mu się we śnie papież Polak i jako właściwego odbiorcę modlitw wskazał Piusa XII. Za życia Pius XII modlił się za sukcesy hitlerowskiej armii na froncie wschodnim. Jak widać, po śmierci jest bardziej skuteczny. PAR
6
Nr 28 (593) 15–21 VII 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
Ręka prawie boska – cd. Mirosław B., proboszcz parafii św. Jadwigi w Bojanie (woj. pomorskie) i pupil lokalnej hierarchii, stracił kontrolę. Nad sobą. W trzy lata postawił kościół, z parafii w Dortmundzie przywiózł organy, ludziom ze wsi zorganizował wyjazd do Rzymu, żeby na własne oczy zobaczyli grób Jana Pawła II, na 10-lecie parafii zaprosił Arkę Noego, a na zapleczu kościoła otworzył przedszkole. Zdarzyło mu się jednak pobić podopiecznego na koloniach. Była nawet obdukcja i zgłoszenie na policję, ale sąd, choć uznał wówczas winę ks. Mirka, sprawę warunkowo umorzył. Mirosław B. mógł się nadal cieszyć mianem dobrego, wręcz wzorowego kapłana. Do czasu aż znowu usłyszał prokuratorskie zarzuty... 5 grudnia 2009 roku 15-letnia uczennica lokalnego gimnazjum odebrała najważniejszą katechezę w swoim życiu – dowiedziała się, co to znaczy katolicka moralność. Stało się to na plebanii u księdza kanonika B., gdzie stawiła się późnym popołudniem. Miała to być duszpasterska rozmowa, a że się specjalnie nie kleiła, ksiądz zaproponował koniak, później wódkę
(por. „Ręka prawie boska” – „FiM” 18/2010). Gdy już dziewczyna była dostatecznie rozluźniona, zaczął wypytywać o inicjację seksualną i zaproponował „pogadanki” w każdą sobotę. – Zaczął mnie obmacywać, obejmował, próbował całować. Wyrywałam się, ale nie puszczał. Prawie krzyczałam, że nie chcę i żeby mi tego nie robił. Dopiero wówczas dał spokój i zdołałam się uwolnić – tak przebieg zdarzeń relacjonowała nam 15latka. Kiedy stawiła się w domu, wciąż oszołomiona wypitymi na plebanii procentami, rodzice osłupieli. Jeszcze bardziej – gdy opowiedziała, co się stało. Mimo że szanowany proboszcz przekonywał, że to wyłącznie imaginacja nastolatki, oni uwierzyli córce i rzecz zgłosili na policję. Sprawa trafiła do prokuratury, która postawiła proboszczowi zarzuty doprowadzenia przemocą, groźbą lub podstępem do poddania się innej czynności seksualnej oraz rozpijania małoletniego. Mirosław B. w zamian za 10 tys. zł
Kaplica Proboszcz miał pustostan, starosta zorganizował gotówkę. No i ubili interes. Chojnice. Tutaj od ponad 14 lat w bólach powstaje diecezjalne Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej i św. ojca Pio. Ma upamiętniać cudowne objawienia oraz stanowić wotum wdzięczności za dar ocalenia Jana Pawła II z zamachu. W zamyśle pomysłodawcy – ks. proboszcza Wiesława Madziąga – ma to być również świadectwo dla przyszłych pokoleń. Mimo to ciągle nie ma widoków na zakończenie budowy, bo współcześni plany duszpasterza mają w... poważaniu. A że o pieniądze coraz trudniej, łapie się dobrodziej każdej okazji, aby zdobyć nieco grosza. Zaczął nawet sprzedawać cegiełki – kamienne tablice z nazwiskami darczyńców. Im droższa, tym większa. Mają zawisnąć w dolnym kościele, w sąsiedztwie relikwii, tj. fragmentu naskórka o. Pio. W intencji tych, którzy postanowią
poręczenia majątkowego przebywał (i przebywa) na wolności. Sławoj Leszek Głódź zdecydował o miesięcznym urlopowaniu podwładnego, co nie miało większego znaczenia, bo ksiądz Mirek i tak urzędował w parafii, odprawiał msze i sprawował pozostałe duszpasterskie obowiązki. W tym czasie dziewczynę zbadała biegła psycholog. Orzekła, że jest wiarygodna, a jej relacja odpowiada faktycznemu przebiegowi wydarzeń na plebanii. 3 sierpnia 2010 r. rozpoczęła się sprawa przed Sądem Rejonowym w Wejherowie. – Tylko ja i ksiądz wiemy, co się stało. A sąd osądzi, kto mówi prawdę. Chcę, żeby stało się to jak najszybciej – mówiła wówczas „FiM” nastolatka. Niespełna rok później decyzją niezawisłego sądu Mirosław B. został uznany za winnego molestowania i rozpijania dziewczyny, skazany na rok i cztery miesiące pozbawienia wolności w zawieszeniu na 4 lata, 2 tys. zł grzywny oraz dwuletni zakaz prowadzenia działalności związanej z wychowaniem i katechizacją małoletnich. Wyrok wciąż nie jest prawomocny, jednak ks. Mirek – decyzją metropolity Głódzia – z posady
Fot. AG
pomóc, proboszcz obiecuje modlić się podczas mszy, i to dwa razy w tygodniu! W takim razie w intencji starosty chojnickiego Stanisława Skai powinien się modlić codziennie... Starosta Skaja, chociaż wciąż nie może wyplątać się z zarzucanego mu przez pomorski Instytut Pamięci Narodowej kłamstwa lustracyjnego, bez przeszkód sprawuje swą publiczną funkcję, za którą pobiera co najmniej 130 tys. zł brutto rocznie (bez dodatków). Chcąc więc wykazać troskę o mieszkańców powiatu, wyszukał na swoim terenie pustostan, wyremontował go na wysoki połysk i przekazał do zagospodarowania spółdzielni socjalnej założonej przez niepełnosprawnych. Traf chciał, że ów pustostan to kaplica, od której ksiądz Madziąg rozpoczął funkcjonowanie parafii, a która teraz, kiedy odprawia msze w zalążku swojego sanktuarium, nie jest mu już potrzebna.
proboszcza wyleciał. Został urlopowany do czasu całkowitego wyjaśnienia sprawy – jak informują przedstawiciele kurii. Teraz kolejna sprawa czeka na wyjaśnienie, bo proboszcz B. znów stał się klientem wejherowskiego wymiaru sprawiedliwości. Tym razem dlatego, że w czerwcowy niedzielny poranek został w Czymanowie (gmina Gniewino) zatrzymany do rutynowej
W marcu 2010 r. pan starosta Skaja na 10 lat wydzierżawił ją od proboszcza (umowa może zostać przedłużona na kolejne 10 lat, ale po 5 latach ksiądz może staroście albo starosta księdzu umowę wypowiedzieć, przy czym okres wypowiedzenia wynosi 12 miesięcy). Uważa, że zrobił dobry interes, bo na gwałt potrzebował budynku, w którym można by prowadzić działalność gospodarczą. Notabene, pan starosta to w ogóle ma głowę do interesów. Na początku roku postanowił zmienić służbowe auto. Ale nie zmienił, bo pracownicy Urzędu Zamówień Publicznych skonstatowali, że przetarg został rozpisany w ten sposób, że warunki spełniał tylko jeden model – Ford Mondeo HTB5 za 121 tys. zł, oferowany zresztą przez jedyną firmę, jaka przystąpiła do przetargu. A dlaczego jego oko padło na księżowskie mienie? Bo podobno nie było w całym powiecie ani jednego świeckiego budynku nadającego się do powyższych celów. Wynajętą kaplicę trzeba było przystosować do nowych potrzeb, zarządzono więc generalny remont (jak dowiadujmy się z rozpisanego przetargu, w grę wchodziło m.in. wykonanie ścianek działowych, posadzek, otworów okiennych oraz powiększenie istniejących, docieplenie, wykonanie nawierzchni z kostki betonowej, instalacji c.o., wentylacji, instalacji elektrycznych, montaż armatury sanitarnej), przeobrażając niepotrzebny proboszczowi pustostan w ganz nowy budynek. Wszystko oczywiście nie za księżowskie, tylko za państwowe. Konkretnie – za około 700 tys. zł! (połowę tej kwoty sypnął Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, resztę pokrył budżet powiatu).
kontroli przez drogówkę. Pewnie musiał wcześniej topić smutki, bo miał w wydychanym powietrzu 0,3 promila alkoholu. Dalej już nie pojechał. Funkcjonariusze zatrzymali zarówno prawo jazdy, jak i samochód nietrzeźwego kapłana. O tym, na jak długo zostanie mu odebrane prawo jazdy, niebawem zdecyduje sąd. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
W grudniu 2010 roku zarejestrowała się więc pierwsza w Chojnicach spółdzielnia socjalna. Założyło ją 13 niepełnosprawnych osób, które otrzymały bezzwrotne dotacje z Powiatowego Urzędu Pracy oraz PFRON-u. Łącznie – jak informuje dyrektor PUP Wiesław Adamowicz – było to ok. 170 tys. zł na sfinansowanie zakupu wyposażenia stanowisk pracy, zakup surowców i towarów. „W tej chwili większość spółdzielców zajmuje się konfekcjonowaniem wyrobów różnego rodzaju, czyli ich pakowaniem i nalepianiem etykiet. Ten rodzaj działalności uruchamialiśmy sukcesywnie od lutego. Trzy osoby prowadzą sklep z częściami zamiennymi do samochodów osobowych oraz dostawczych, który został uruchomiony kilka dni temu. Dwie pracują w administracji” – informuje Ewa Nierzwicka, prezes zarządu. Fakt, że władze powiatu wyremontowały budynek za pieniądze podatników, nie sprawił bynajmniej, że dobrodziej zrezygnował z czynszu z tytułu dzierżawy. W skali roku zainkasuje z tego tytułu 60 tys. zł (stawkę ustalili przedstawiciele kurii i starostwa). Tyle na początek, bo kwota ma podlegać waloryzacji. Dodatkowo to dzierżawca zobowiązany jest do wszystkich technicznych napraw. Na szczęście paru ludzi ma pracę. I to cały pożytek z tego dealu. Parafianie są lekko zniesmaczeni, że w miejscu, gdzie się modlili, pobierali, chrzcili i bierzmowali, teraz kwitnie handel. No a poza tym, że za ich pieniądze starosta pod płaszczykiem troski o byt niepełnosprawnych nie tylko wyremontował proboszczowi pustostan, ale też dał mu szansę na zarobek płynący z jego dzierżawy. WZ
Nr 28 (593) 15–21 VII 2011 r.
B
iskupi co i rusz wycierają sobie buzie rodziną. Po prostu nią gardzą. Podczas niedawnego spotkania Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu „strona kościelna ponownie zwróciła uwagę na potrzebę wspierania rodzin w kontekście przemian demograficznych” – dowiadujemy się z oficjalnego komunikatu. „Rodzina nie otrzymuje w Polsce wystarczającego wsparcia i jest ciągle niedowartościowana” – grzmiał 26 czerwca przewodniczący Konferencji Episkopatu abp Józef Michalik, prezentując dziennikarzom konkluzje zebrania plenarnego tegoż gremium, zaś w dokumencie podsumowującym nasiadówkę hierarchowie napisali: „Biskupi zwracają się też do samych rodzin, by za najważniejsze dla siebie zadanie uważały narodziny dzieci i ich wychowywanie. Z równą troską niech dbają o budowanie więzi rodzinnych i pogłębianie sakramentalnej jedności małżeńskiej, chroniąc w ten sposób polskie rodziny przed tragedią rozwodów”. A jak świątobliwi mężowie realizują te hasła w praktyce? Oto pierwszoplanowe postaci historii, którą za chwilę ujawnimy: ~ ksiądz Marian – od roku proboszcz bardzo dochodowej parafii nieopodal Częstochowy. Wcześniej sprawował kierowniczą funkcję w archidiecezjalnej instytucji zajmującej się szkoleniem kościelnego narybku; ~ Karolina – rozwódka, matka 6-letniego Marcina, pracuje w salonie kosmetycznym; ~ Marek – były małżonek Karoliny, ojciec Marcina, biznesmen. W epizodzie pojawi się metropolita częstochowski abp Stanisław Nowak i ks. dr A.P. – przełożony ks. Mariana, zaś akcja rozgrywa się w okresie, gdy ten ostatni pracował w centrali archidiecezji, a Karolina i Marek byli jeszcze małżeństwem. Wielebny Marian poznał Karolinę podczas zabiegu upiększającego. Nabrał na nią ochotę tak wielką, że zaczął regularnie odwiedzać salon. Dowiedział się, że jest mężatką i ma maleńkie dziecko, ale zupełnie mu to nie przeszkadzało, gdy zaprosił k o b i e t ę na pierwszą
POLSKA PARAFIALNA
7
randkę. Wkrótce zaczęli uprawiać seks, wykorzystując do tego zaplecze... kaplicy cmentarnej, w której Marian odprawiał od czasu do czasu msze. W swojej garsonierze nie mógł przyjmować kochanki, bo chałupa (na zdjęciu) była zbyt widoczna dla jego kolegów i podopiecznych. Ponieważ Karolina nie miała pełnej swobody ruchów (kwestia alibi wobec męża), szybkie „numerki” załatwiali w jej samochodzie. Organizowali to w ten sposób, że wieczorem podjeżdżała na ul. Królowej Bony (okolica rezydencji partnera), on w stroju maskującym szybciutko wskakiwał do auta i już razem udawali się w bardziej ustronne miejsce, gdzie w pośpiechu
Gadu-gadu nocą Znany ksiądz z Częstochowy doprowadził do rozbicia małżeństwa. Za romans z matką kilkuletniego dziecka został ukarany przez arcybiskupa... tłustym probostwem. dawali upust pożądaniu. A było ono doprawdy ogromne, bowiem w przerwach między spotkaniami Marian z Karoliną niemal codziennie bzykali się też wirtualnie za pośrednictwem komunikatora internetowego Gadu-Gadu. Oto fragmenty ich rozmów (wytłuszczonym drukiem cytujemy duchownego): – Możesz swobodnie rozmawiać? – Ja tylko po nocach mogę, bo w ciągu dnia to nie da rady. – A dostanę buziaka? – Ależ ty szybko piszesz. – Ja wiele rzeczy szybko robię. – O paru sama się przekonałam. – Pewnie jesteś głodna lub spragniona? Możesz mnie zjeść. Kobieta była jak najbardziej „za”, ale obgryzanie nosa i ucha górnych części ciała jakoś jej nie nasycało. – To może pępusio? Myślę, że brzuszek ma więcej kalorii. Po kilku minutach tego typu przekomarzań Marian przechodził do gry wstępnej: – Przytulę troszkę, jeśli mogę? – Jasne, że możesz. – Teraz leżę na pleckach. Przytul się do brzusia. Ułóż się obok mnie i połóż kolanko na brzuszku. – Już się robi: prawe kolanko na brzuszku, a dłoń smyra za uszkiem. – Ale milutko. Jak ty potrafisz miło całować i dotykać. Wspinasz się na mnie, a ja głaszczę twoje plecki.
– Obejmę cię kolankami na wysokości bioder i wycałuję. Masz jakieś specjalne życzenia co do miejsca? – Zniżasz się, całując brzusio, głaszczę twoje plecki, a teraz szybciutko wędruję na twoją pupcię... – Pozwól mi GO dotknąć! – Tak, dotykaj. Wiesz, że chciałbym GO poczuć w tobie. – Też już za tym tęsknię i to bardzo... – Unieś pupcię na chwilkę wysoko, chwyć GO w dłoń... Ciąg dalszy to już po prostu seks: klasyczny, oralny („Uwielbiam, jak mnie całujesz swoim zwinnym języczkiem” – zachwycała się Karolina) lub analny, z drobiazgowymi opisami, kto komu i gdzie merda paluszkiem, po czym się ślizga i co wylizuje... Po wzajemnej werbalnej masturbacji następowało standardowe: – No, lulaj słodko. Szkoda, że beze mnie. – Dobranoc. I pamiętaj wyczyścić archiwum – przestrzegał każdorazowo wielebny, żeby rozemocjonowana partnerka nie pozostawiła przypadkiem w komputerze śladów ich seksualnych igraszek. Często dochodziło do sytuacji, że Karolina nie mogła rozmawiać, ale kapłan był cierpliwy: – Od nadmiaru wrażeń wczoraj usnęłam dopiero nad ranem. Ty pewnie też się nie wyspałeś – zagadnęła po jednym ze spotkań na cmentarzu. – Było cudownie... – Przepraszam cię na chwilkę, bo Marcinek właśnie wrócił od babci i muszę go położyć spać. Poczekasz? – No pewnie. Zawsze jest mi lepiej, jak zaczynasz się do mnie przytulać (wysyłane ikonki
symbolizowały uściski – dop. red.), bo myślę wtedy o naszych wieczornych podróżach, słodkich pocałunkach. O tym, że pozwalasz mi dotykać swoich piersi, bioderek... Uwielbiam dotykać twoje magiczne ciałko. A gdy dzieciak już usnął: – Nie przeszkadza ci to, co jest na moim bioderku? – Wręcz przeciwnie. – Chyba źle zrozumiałaś. – Czy to coś ma 22 centymetry? – Nie, mam na myśli majteczki. Zdejmij mi je ustami, bo ON zaraz je rozerwie. – Zmarzniesz. – Jak zdejmiesz, to mi się zrobi gorąco. I dalej wiadomo... Mimo owych rzekomych „22 centymetrów” kapłana nękała niepewność: – Czy nie jest zbyt mały? Powiedz, bo to dla mnie bardzo ważne! – nieustannie dopraszał się zachwytów nad rozmiarami swojego przyrodzenia. Częstokroć rozmowy na Gadu-Gadu tak bardzo podniecały kochanków, że nie było zmiłuj i musieli się spotkać w realu: – Marek i Marcinek są w domu? – Już śpią. Przecież jest po 23! – Nic nie zaproponujesz? – Myślę, że lepiej zostańmy w domku. Boję się, że jak będziemy tylko zaspokajać nasze doznania cielesne, to ja ci się znudzę, a poza tym jestem dzisiaj zbyt płaczliwa i nie chcę, żebyś patrzył na taką mazgaję. – Chętnie popatrzę. – A ty możesz wyjść? Wiesz, że jestem szalona. – No jasne. Będziesz autkiem? – To za kwadrans na Królowej Bony. I dalej wiadomo... Księdzu Marianowi wreszcie się znudziło bądź poczuł jakiś swąd: – Wiesz, czasem mam takie wrażenie, że brniemy coraz dalej. W moim życiu osobistym wiele
się zmieniło, ale i tak za przejażdżkami tęsknię. I proszę, nie pytaj, co się zmieniło. Doprowadził do kolejnego spotkania w samochodzie. Był szybki seks, a po powrocie do domu napisał: – Po 23 latach wróciła moja stara miłość. Dlatego dziś powiedziałem, że tym razem zrobiłem TO tylko dla ciebie. Nie chcę z tobą tracić kontaktu, ale wolałem być szczery. Potrafisz mnie takiego zaakceptować? Odpowiedziała mu dwa dni później: – Nie chciałam ci pisać, że okropnie się poczułam i straciłam przytomność. Marek musiał wezwać pogotowie i wylądowałam w szpitalu na intensywnej terapii... ~ ~ ~ Gdy do Marka zaczęło docierać, że jest rogaczem, z pomocą informatyka zabezpieczył całą – liczącą ponad 100 stron maszynopisu – dokumentację kontaktów żony z księdzem i wystąpił o rozwód. Sąd rozwiązał małżeństwo, orzekając o wyłącznej winie Karoliny, i ograniczył jej prawa do wychowania syna. – Po uprawomocnieniu wyroku udałem się do księdza A.P. z pytaniem, co zamierza zrobić, wiedząc, że jego podwładny przez wiele miesięcy rozwalał małżeństwo, uprawiając seks z moją żoną i matką naszego dziecka. Usłyszałem, że to niemożliwe, a ja zapewne przyszedłem wyłudzić pieniądze. Gdy przedstawiłem zdjęcia oraz dokumenty, obiecał sprawdzić, o co chodzi, i ewentualnie przeprowadzić z księdzem Marianem rozmowę dyscyplinującą – tak Marek wspomina wizytę w jednej z najważniejszych instytucji archidiecezji. Jaki był efekt? Trzy miesiące później abp Nowak przeniósł sprawcę na probostwo. Spełnił w ten sposób jego marzenia o samodzielnej placówce oraz radykalnie poprawił jego sytuację materialną... ANNA TARCZYŃSKA PS Imiona osób zostały zmienione
8
Nr 28 (593) 15–21 VII 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
„Czy zgodnie z nauką Jezusa można być chrześcijaninem bez świadomego wyboru? Czy osobę, która ma inną wizję życia i świata niż ta, którą głosi Kościół katolicki, można nadal uznawać za przynależną do tej instytucji?”. Sympatycy i ludzie związani z wrocławskim artystyczno-literackim pismem „Rita Baum” z okazji ukazania się kolejnego numeru nieregularnika spróbowali odpowiedzieć na powyższe pytania, po czym dokonali symbolicznego, zbiorowego aktu apostazji. Symbolicznego, ponieważ ich akcja nie opierała się na kościelnych dokumentach i wymyślonym przez Episkopat RP prawie, mocno utrudniającym opuszczenie katolickiej wspólnoty. – Nie zamierzamy stosować się do procedury instytucji, która celowo utrudnia ludziom podjęcie decyzji w pełni świadomie i zgodnie z własnym sumieniem. Uczciwie mówiąc, od dawna nie przynależę duchowo do społeczności katolickiej, dlatego jest mi obojętne, czy nadal figuruję w parafialnych księgach i rejestrach – mówi „FiM” Marcin Czerwiński, redaktor naczelny „Rita Baum” i pomysłodawca zbiorowej apostazji. W manifeście „Dla dobra wspólnego, Jezusa, Kościoła, ateistów i wolności” symboliczni apostaci punkt po punkcie wymieniają powody swojej decyzji.
Fot. Joanna Winsyk
Kupą, mości panowie! 1. Bezwstydne zawłaszczanie dóbr materialnych przez Kościół, odbieranie innym podmiotom społecznym w Polsce nieruchomości. 2. Usytuowanie się ponad prawem (Komisja Majątkowa, od której nie ma odwołań, zwolnienia z podatków, przestępstwa pedofilii tuszowane przez hierarchię kościelną etc.). 3. Nieprzestrzeganie zasad Soboru Watykańskiego II, brak tolerancji, homofobia, szerzenie nienawiści politycznej, uprawianie polityki „na ambonach” i podczas kazań,
przemoc i agresja na antenie Radia Maryja etc. 4. Irracjonalny i antyhumanitarny sprzeciw wobec środków antykoncepcyjnych w czasach, w których AIDS zbiera, m.in. w Afryce, krwawe, masowe żniwo – to przecież równa się polityce zgody na śmierć olbrzymiej liczby ludzi. 5. Wywieranie wpływu na ustawowe ubezwłasnowolnienie kobiet, które z tego powodu nie mogą dokonać aborcji nawet za cenę zdrowia i życia.
Boże igrzyska Na Euro 2012 jedno będzie w Polsce dopięte na ostatni guzik: zarówno sportowcy, jak i kibice otrzymają opiekę. Duszpasterską. Do mistrzostw polscy księża przygotowują się po mistrzowsku. I nic dziwnego, bo stawką są przecież tysiące kibiców piłki kopanej, a ich – jak zauważył podczas jednej z odpraw roboczych krajowy duszpasterz sportowców ks. Edward Pleń – należy objąć opieką duszpasterską. Z tego powodu episkopat powołał specjalny sztab – ogólnopolski komitet przygotowań do Euro 2012 – którym dowodzi bp Marian Florczyk. Ma się zająć głównie tym, aby nad stadionami obok ducha rywalizacji unosił się też... Duch Święty. Czego możemy się spodziewać? ~ Przy stadionach oprócz zaplecza logistycznego nie zabraknie kaplic. Ta na Stadionie Narodowym ma, bagatela, 260 mkw. powierzchni, w Gdańsku – 31,5 mkw. (dodatkowo prawie 10 mkw. zakrystii), we Wrocławiu – 16,5 mkw. (tylko w Poznaniu nie ma kaplicy
i nie jest ona planowana). Kibice będą się w nich modlić o powodzenie swoich drużyn (informacje dotyczące terminów i lokalizacji mszy oraz nabożeństw zostaną opublikowane na stworzonej przez Ministerstwo Sportu i Turystyki stronie internetowej www.2012.org.pl), a piłkarze – o dobrą passę. ~ O zbawiennej roli Kościoła w życiu sportowców, wzajemnych zależnościach między sportem a religią, etycznym kibicowaniu, tolerancji itd. dowiedzą się wierni z kazań głoszonych w kościołach w całym kraju. ~ Dodatkowo we Wrocławiu w świątyniach położonych niedaleko miejsc, gdzie zamieszkają kibice, będą się odbywały msze i nabożeństwa w różnych językach, tak aby każdy chętny mógł pojednać się z Bogiem i z czystym sumieniem kibicować swojej drużynie. „Jesteśmy przygotowani na msze w językach włoskim, angielskim, niemieckim czy hiszpańskim” – zdradza ks. Leon Czaja, kanclerz archidiecezji wrocławskiej. Harmonogram będą dopinać po losowaniu grup w listopadzie 2011 r.
6. Fundamentalna, zideologizowana niechęć wobec in vitro; stawianie zarodka ludzkiego wyżej od tragedii bezdzietności. 7. Feudalna struktura władzy, która stoi w kolizji ze współczesnym, demokratycznym państwem. Przesąd o nieomylności papieża i jemu podobne, która to wiara uległa zupełnej kompromitacji. 8. Opowiadanie się hierarchii katolickiej za obowiązkowym celibatem, co rodzi patologie społeczne, mimo że celibat, jako zjawisko
~ Do księgarń trafi wysokiej klasy literatura – zbiór sylwetek wierzących piłkarzy, którzy przy okazji będą opowiadać, jak wiele zawdzięczają Panu Bogu, dzielić się świadectwami życia w wierze i zachęcać każdego, nie tylko kibica, do zawierzenia duszy Bogu. Uzupełnieniem tego bestsellera będzie modlitewnik dla kibiców oraz płyta DVD o karierach słynnych – i oczywiście wierzących – futbolistów, zatytułowana „Zwycięzcy” (będzie również dołączana do książkowego wydania programu duszpasterskiego w Polsce na lata 2011/2012). ~ Na maj 2012 roku Episkopat RP szykuje list pasterski dotyczący mistrzostw, a w diecezjach i parafiach będą organizowane lokalne duszpasterskie przygotowania do Euro 2012, których stan rozliczą członkowie komitetu. ~ Już od nowego roku szkolnego, tj. od września 2011 r., katecheci będą edukować dziatwę szkół podstawowych, gimnazjów i szkół średnich w zakresie związku religii ze sportem. Są już nawet propozycje tematów: „Sport i rekreacja w ujęciu biblijnym”, „Sportowcy świadkami wiary”, „Rola kibiców w zmaganiach sportowców”, „Rola sportu w rozwoju osobowościowym człowieka”, „Sport łączy ludzi”, „Boży doping”, „Dobry chrześcijanin – wzorowy kibic i sportowiec”, „Sport w życiu chrześcijanina”, „Wzajemne
feudalne, powstał w średniowieczu wyłącznie z powodów materialnych – nie sakralnych. 9. Narzucanie światopoglądu katolickiego całemu społeczeństwu poprzez likwidację świeckiego i neutralnego charakteru państwa: a) przedmiot religii katolickiej w szkołach publicznych bez realnego zrównania z przedmiotem etyki i bez realnego wyboru uczniów; b) uroczystości państwowe połączone z nabożeństwami katolickimi; krzyże w instytucjach państwowych; c) zgoda na finansowanie budowli sakralnych, takich jak Świątynia Opatrzności Bożej, z pieniędzy publicznych, co jest niesprawiedliwe wobec innych wyznań i grup światopoglądowych. Wydaje się, że powyższe grzechy Kościoła katolickiego można mnożyć bez końca, ale tak celne ich wypunktowanie wystarczyło, aby 18 osób powiedziało dosyć! Akcję wrocławskiego pisma zaczynają powielać ludzie z całej Polski. Na Facebooku można odnaleźć wiele podobnych wydarzeń i zaproszeń do grupowych wystąpień z Kościoła. O ile hierarchowie z pewnością po takim czynie nie wykreślą żadnego nazwiska ze swoich mocno nadmuchanych statystyk, o tyle można być pewnym, że każde tego typu działanie pomoże przejrzeć na oczy wciąż zaślepionym wyznawcom watykańskiej religii. ARIEL KOWALCZYK PS Czekamy na informacje o podobnych zbiorowych inicjatywach. Nasi reporterzy nie mogą się doczekać, by zbiorową apostazję zobaczyć na własne oczy i później opisać.
zależności religii i sportu”, „Czy sportowiec może zostać świętym?”. ~ Formacja nie ominie także wolontariuszy, którzy – jak zapowiada Edward Pleń – zostaną odpowiednio, to znaczy po katolicku, przeszkoleni. „Świat sportu wymaga ewangelizacji, piłkarskie mistrzostwa Europy również” – diagnozuje ks. Maciej Szczepaniak, rzecznik poznańskiej kurii. A jak się cieszą kibice? ~ Nie wierzę! Po kiego diabła kaplica na stadionie? („ziom”); ~ No właśnie, ja bym wolał tam MacDonald’s, też nie uczęszczam, ale by przynosił dochody zamiast kosztów („jakbukda”); ~ Jeszcze im mało? Wyczuli interes! Stadion w Poznaniu pomieści 40 tys. kibiców i przed każdym meczem przelecą anielskie zastępy z koszykami („xxx”); ~ Księża ten swój interes wszędzie wcisną... To nasza drużyna ma przerąbane... („rlee”); ~ Przed każdym meczem msza święta, spowiedź po meczu, zamawianie mszy w intencji zwycięstwa, pielgrzymki dla kibiców pomiędzy meczami... Podobnych pomysłów jest mnóstwo („miko”); ~ Przejmą zakłady bukmacherskie („qqrydza”). WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
Nr 28 (593) 15–21 VII 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
9
Gra na klawiszach Po roku pracy pod rządami nowej Ustawy o Służbie Więziennej funkcjonariusze zaczynają dostrzegać, że zostali zrobieni w balona.
resocjalizacji. Każda kara ma swój kres, więc jeśli ograniczymy się tylko do sprawiania dolegliwości, wypuścimy na wolność dzikie zwierzę o wiele groźniejsze niż wcześniej – ostrzega wychowawca zakładu w Sieradzu. Podczas czerwcowej odprawy przeprowadzonej przez kierownictwo Centralnego Zarządu SW dla dyrektorów okręgowych wyszło na jaw, że: ~ zadłużenie więziennictwa na koniec 2010 r. wynosiło 64,5 mln zł i stale rośnie; ~ budżet na przyszły rok to 100,64 proc. tegorocznego, co – uwzględniając inflację – jest równoznaczne ze znaczącym spadkiem; ~ etaty (w całym kraju ok. 130) są „wygospodarowywane” przez dyrektorów zakładów karnych poprzez likwidację niektórych posterunków. – Mamy też bardzo poważny problem z realizacją zaakceptowanych już wniosków o przyznanie pomocy finansowej na zakup mieszkań przez funkcjonariuszy. Takie ustawowe uprawnienie (25 proc. wartości lokalu o powierzchni użytkowej 50 mkw.) jest istotną zachętą do podejmowania służby, tymczasem centrali brakuje w tej puli prawie 60,5 mln zł, a na wypłaty bezskutecznie oczekuje około 1700 osób – mówi jeden z uczestników narady. Mimo optymistycznych statystyk, że problem przeludnienia więzień zniknął („Na dzień 8 lipca 2011 r. zaludnienie zakładów karnych
Mnożą się pomruki niezadowolenia, zapowiedzi akcji protestacyjnych, słychać głosy, że jedynym rozwiązaniem może być „strajk włoski” lub zorganizowana ucieczka na zwolnienia lekarskie. Większości chodzi o pieniądze, ale nie tylko... – Po głośnych samobójstwach związanych ze sprawą Olewnika zdymisjonowano lub zmuszono do odejścia ze służby znakomitych fachowców, a kwestia zapobiegania podobnym przypadkom, często„W trakcie przeprowadzania wikroć nieuchronnym i spotykanym zytacji prewencyjnych w zakładach także na wolności, została rozdęta karnych i aresztach śledczych przeddo monstrualnych rozmiarów. Stwostawiciele Krajowego Mechanizmu rzono tyle programów i procedur Prewencji powzięli wiadomość o niebiurokratycznych, że funkcjonariusz ujawnianiu faktycznego przeludniez pierwszej linii tonie w papierach, nia przez dyrektorów niektórych plaa w wolnych chwilach modli się, cówek penitencjarnych” – czytamy żeby skazany nie targnął się w tym w wystąpieniu z dnia 8 czerwca 2011 czasie na życie. Także w zapobiegaroku do Dyrektora Generalnego niu skargowości doszliśmy do paSW. Rzecznik podkreśla, że wizytaranoi, bo jesteśmy nieformalnie ocecje ujawniły proceder włączania niani przez pryzmat w zdecydowa(wbrew przepisom) do pojemności nej większości bezzasadnych zażaplacówek izb chorych, tzw. cel przejleń osadzonych – twierdzi oddziaściowych i izolacyjnych, a także niełowy zakładu karnego w Płocku. uzasadnionego przetrzymywania Jego kolega z Białołęki dodaje: w nich skazanych oraz tymczasowo – Jest coś niebywałego w tym, aresztowanych. że ja jeden odpowiadam za setkę skazanych, a nadzoruje mnie Struktura zatrudnienia w służbie więziennej siedmiu przełożonych. – Nowe rozwiązania organi- pracownicy kobiety zacyjne, czyli tzw. oddziały pe19,9% nitencjarne obejmujące od 200 2820 do 350 więźniów, sprowadzające się w gruncie rzeczy do uła80,1% 27510 twienia im dostępu do dyrektora zakładu karnego, wprowadzifunkcjonariusze mężczyźni ły spore zamieszanie organizacyjne, bo jakoś nie pomyślano o precyzyjnym określeniu kompetencji funkcjonariuszy. Oddziały wymagają specjalnie dopolicealne podstawowe i zawodowe 3,6% branej kadry i podniesienia po0,1% ziomu bezpieczeństwa, podczas wyższe gdy kasy na nowe etaty i podzawodowe 11% wyżki brak. Ludziom gromadzą 50,4% się nadgodziny, których nie ma średnie kiedy odebrać – podkreśla wychowawca z R. wyższe 34,9% – Zmagamy się wciąż z tym magisterskie samym problemem, ponieważ Źródło: Służba Więzienna kolejne rządy unikają jak ognia zwiększenia nakładów na więziennictwo. Owszem, widzą taką poA co z głośnym onegdaj Systei aresztów śledczych w skali kraju trzebę, ale temat jest niepopularmem Dozoru Elektronicznego, powynosi 97,9 proc., co oznacza, że ny, bo co powiedzą wyborcy, któlegającym na możliwości odbywania nie występuje zjawisko przeludnierzy żądają, aby skazany gnił i cierczęści kary poza jednostką penitennia” – informuje CZSW), zdaniem piał, podczas gdy obowiązujące stancjarną? Kosztował już ok. 100 mln Rzecznika Praw Obywatelskich spradardy oraz konwencje wymagają zł i miał kontrolować jednocześnie wy wcale nie wyglądają tak dobrze:
co najmniej 3 tys. więźniów. Ministerstwo Sprawiedliwości przyznaje, że liczba osób, które mogłyby zostać objęte SDE (skazani na pozbawienie wolności w wymiarze do jednego roku – po odbyciu połowy kary), przekracza 13 tys. Według stanu na połowę czerwca przez system przewinęło się dotychczas niespełna 2 tys. osób. Izolacja najgroźniejszych przestępców jest jednym z podstawowych celów odbywania kary. Jak go pogodzić z kodeksowym prawem więźniów do „utrzymywania więzi z rodziną i innymi osobami bliskimi” m.in. poprzez rozmowy telefoniczne? – To jest temat tabu. Żeby uniemożliwić członkom zorganizowanych grup przestępczych kierowanie gangiem zza krat lub załatwianie szemranych interesów, rozmowy w zakładach typu zamkniętego teoretycznie powinny być kontrolowane. Ale nie są! Większość komputerów ze specjalistycznym oprogramowaniem do ich zapisu już dawno szlag trafił. Teraz kontrola sprowadza się do nasłuchiwania przez zajętego kilkoma sprawami naraz oddziałowego, o czym skazaniec gawędzi, więc skuteczność jest zerowa. Jeśli ten ma jakiś umówiony szyfr, może nawet zlecić zabójstwo i nikt się nie zorientuje – mówi oficer pionu ochrony zakładu w R. ~ ~ ~ SW to armia licząca 27,5 tys. funkcjonariuszy, spośród których ok. 19 tys. pozostaje w bezpośrednim kontakcie ze skazanymi. Prawie 40 proc. ma staż w służbie poniżej 5 lat, 1/4 pracuje dłużej niż 15 lat. Wykształcenie wyższe zawodowe posiada ok. 2,5 tys., a wyższe magisterskie – 8 tys. Ile zarabiają? – Wynagrodzenie za kwiecień 2011 r. skazanego zatrudnionego
na stanowisku palacza: 1386 zł (minimalna płaca) plus 139,20 zł (dodatek za warunki uciążliwe) i 111,36 zł (64 godziny nocne). Razem 1636,56 zł brutto. Po odjęciu składek na ubezpieczenie społeczne skazany zarobił 1452,28 zł (kwota wyjściowa do opodatkowania). Dla porównania podam zarobek nowego funkcjonariusza, który rozpoczął pracę w naszej jednostce. Wykształcenie wyższe, stanowisko: młodszy referent – 1055 zł plus 317 zł za stopień szeregowego i 100 zł dodatku służbowego. Razem 1472 zł (przed opodatkowaniem) – wylicza jeden z „klawiszy”. Inny przypomina, że więzień ma jeszcze darmowe wyżywienie oraz nie płaci za czynsz i media w swoim aktualnym „mieszkanku”. – Takie porównania są bardzo mylące, ponieważ po rozmaitych określonych w kodeksie potrąceniach skazanemu zostaje około 45 proc. zarobionych pieniędzy, z czego część jest odkładana na „żelazną kasę”, którą dostaje dopiero przy wyjściu na wolność. Nie ulega jednak wątpliwości, że pensje funkcjonariuszy są żebracze. Zwłaszcza tych wykonujących najtrudniejszą i najbardziej stresującą robotę. Jeśli początkujący strażnik, niezależnie od wykształcenia, dostaje na rękę 1700–1800 zł (ze wszystkimi dodatkami), a na jakąś podwyżkę może liczyć dopiero po dwóch latach służby, to coś jest chyba nie tak – przyznaje dyrektor zakładu karnego. W pierwszym kwartale 2011 r. odeszło ze służby 608 funkcjonariuszy. „Sytuacja w Służbie Więziennej przypomina pudrowanie syfa. Z wierzchu jest piękny i zdrowy, a w środku gnije” – podsumowuje uczestnik branżowego forum internetowego. DOMINIKA NAGEL
10
Nr 28 (593) 15–21 VII 2011 r.
POD PARAGRAFEM
Porady prawne Zasiedzenie Zwróciłam się do elektrowni o wypłatę odszkodowania za bezprawne korzystanie z mojej działki, na której w 1980 r. postawiono transformator. Otrzymałam odpowiedź, że w związku z zasiedzeniem nie należy mi się żadne świadczenie. Bardzo proszę o odpowiedź, czy zasiedzenie jest zgodne z prawem oraz czy elektrownia może ten transformator wpisać do mojej księgi wieczystej. Roszczenia, o które Pani występuje, związane są ze stosunkowo nową instytucją prawną – służebnością przesyłu. Należy ona do ograniczonych praw rzeczowych, a więc zgodnie z przepisami kodeksu cywilnego istnieje możliwość zasiedzenia tego prawa. Służebność przesyłu zakład energetyczny może zasiedzieć, jeżeli w sposób nieprzerwany korzysta z trwałego i widocznego urządzenia przez okres 20 lat, będąc w dobrej wierze – a więc będąc przekonanym, że posiada tytuł prawny do zajęcia nieruchomości – lub 30 lat, będąc w złej wierze. Sąd Najwyższy w wyroku z 25 listopada 2008 r. (II CSK 346/08) stwierdził, że zajęcie cudzej nieruchomości i umieszczenie na niej urządzeń energetycznych bez uzyskania tytułu jest tożsame ze złą wiarą. Tak więc, jeżeli zajęcie nieruchomości i wybudowanie instalacji przesyłowych nie powstało na mocy decyzji administracyjnych wydanych w oparciu o ustawę prawną (np. o powszechnej elektryfikacji wsi i osiedli z dnia 6 lipca 1950 r. lub o zasadach i trybie wywłaszczenia nieruchomości z dnia 12 marca 1958 r.) ani zakład nie uzyskał odpowiedniej zgody od właściciela nieruchomości, wtedy potrzebny jest upływ 30 lat, aby można było mówić o zasiedzeniu. Pomimo że służebność przesyłu wprowadzono do Kodeksu cywilnego dopiero w 2008 roku, wcześniej możliwe było nabycie w drodze zasiedzenia służebności odpowiadającej w swej istocie treści „dzisiejszej” służebności przesyłu – tak wypowiedział się Sąd Najwyższy w uchwale z dnia 7 października 2011 r. Jeżeli więc zakład energetyczny nie posiadał żadnego tytułu prawnego do postawienia na Pani nieruchomości instalacji przesyłowych, zasiedzenie może nastąpić dopiero po 30 latach. W tym miejscu koniecznie trzeba wskazać wyrok Sądu Najwyższego z dnia 9 grudnia 2009 roku (IV CSK 291/2009), w którym sąd stwierdził, że dopiero po dniu 1 lutego 1989 r. można liczyć termin konieczny do zasiedzenia służebności, ponieważ przed tą datą wszystkie
instalacje należały do Skarbu Państwa – zakłady energetyczne były więc jedynie dzierżycielem, a do zasiedzenia konieczne jest posiadanie samoistne. Wychodzi więc na to, że zakład energetyczny będący w złej wierze może zasiedzieć służebność dopiero w 2019 roku. Jeśli już dojdzie do zasiedzenia, to jako ograniczone prawo rzeczowe powinno być ujawnione w księdze wieczystej. Najlepszym rozwiązaniem będzie wystąpienie do sądu z wnioskiem o ustanowienie służebności przesyłu. Jeśli zakład będzie podnosić zarzut zasiedzenia, na nim będzie spoczywać ciężar udowodnienia tego faktu.
W przypadku odstąpienia od umowy strona, która zaliczkę otrzymała, musi ją zwrócić, zgodnie z zasadą, że strona, która odstępuje od umowy wzajemnej, obowiązana jest zwrócić drugiej stronie wszystko to, co otrzymała od niej na mocy umowy, oraz sama może żądać zwrotu tego, co świadczyła. Oczywiście można się również domagać odszkodowania za niewykonanie umowy, ale tylko na zasadach ogólnych – trzeba więc wykazać szkodę i związek przyczynowy zawinionego zachowania drugiej strony
Zadatek Wraz z mężem budujemy dom. Zawarliśmy umowę z wykonawcą o wyprodukowanie i wstawienie okien, jednak kontrahent – mimo kilku wezwań do wykonania – strasznie opóźnia się z realizacją. W umowie wskazano, że wykonawcy należy się przed podjęciem prac zaliczka. Czy w świetle tego, że wykonawca nie wywiązuje się z umowy, mogę odstąpić od umowy i żądać od niego podwójnej wartości uiszczonej zaliczki? Wszystko zależy od tego, jak została skonstruowana umowa. Zaliczka nie jest bowiem tożsama z zadatkiem, a to z zapłatą tego drugiego ustawodawca wiąże uprawnienia o charakterze w zasadzie sankcyjno-odszkodowawczym. Przepisy Kodeksu cywilnego wskazują, że w przypadku niewykonania umowy przez jedną ze stron, jeżeli dano zadatek przy jej zawarciu, druga strona może bez wyznaczania dodatkowego terminu odstąpić od umowy i otrzymany zadatek zachować, a jeżeli sama go dała – może żądać sumy dwukrotnie wyższej. Zadatek w pierwszym rzędzie stanowi więc pewnego rodzaju zabezpieczenie wykonania umowy, ponieważ niewywiązanie się z jej realizacji czasami pociąga za sobą poważne konsekwencje finansowe. W momencie zrealizowania umowy zadatek co do zasady zaczyna pełnić funkcję zaliczki, tj. o ile to możliwe, zostaje zaliczony na poczet zapłaty za usługę. Zaliczka natomiast nie pełni takiej funkcji jak zadatek i jest to jedynie część zapłaty za wykonanie usługi. Pełni zatem jedynie funkcję kredytującą działania wykonawcy.
z powstaniem tejże szkody. Przy zadatku nie istnieje w zasadzie obowiązek wykazywania powstania jakiejkolwiek szkody – już sam fakt zawinionego niewykonania umowy uprawnia drugą stronę do żądania zwrotu zadatku. O tym, czy mamy do czynienia z zadatkiem, czy z zaliczką, przesądza umowa zawarta pomiędzy stronami. Najlepiej jest, jeśli w treści umowy wyraźnie wskazano, że mamy do czynienia z zapłatą zadatku. Nawet jeśli jednak błędnie określono zadatek słowem „zaliczka”, strona nie jest bez szans, bo o treści umowy decyduje przede wszystkim zgodna wola obu stron, a nie użyte w niej błędne słowa. Jednak udowodnienie przed sądem, że w istocie chodziło tu o zadatek, a nie o zaliczkę, może przysporzyć poważnych problemów, a ciężar dowodu spoczywać będzie na osobie, która z tego faktu wywodzi skutki prawne – czyli na osobie, która zadatku (lub jego dwukrotności) żąda. Przy ocenie umów przez sąd analizie podlega również wysokość ustalonego zadatku. Przyjmuje się, że
kwota zadatku nie powinna przekraczać połowy kwoty należnej za całą usługę. Ustalenie wyższego zadatku może być traktowane jako obejście prawa lub jego nadużycie, ustalając karę za niewykonanie umowy w nadmiernej wysokości. Z drugiej jednak strony Sąd Najwyższy w jednym ze swoich orzeczeń opowiedział się za stanowiskiem, że takim zarzutem nie powinni się bronić profesjonaliści przy umowach zawieranych z osobami fizycznymi. Skoro bowiem sami ustalają znaczny zadatek, aby de facto kredytować swoją działalność, taka ochrona przed klientami nie powinna im przysługiwać. Jednak to sąd będzie każdorazowo rozstrzygał w konkretnej sprawie, czy żądanie zapłaty wynikającej z instytucji zadatku jest zasadne. Nie wiem niestety, jak skonstruowana jest Pani umowa, jeżeli jednak jest w niej mowa jedynie o zaliczce, a z dalszej treści nie wynika, że chodziło o zadatek, żądanie zapłaty jego dwukrotności może okazać się nieskuteczne.
Składki ZUS Uprzejmie proszę o podanie mi podstawy prawnej dotyczącej zaległości w stosunku do ZUS z tytułu prowadzonej działalności gospodarczej na własny rachunek. Chodzi mi o lata 1992–2002. Chciałabym wiedzieć, czy uległy one przedawnieniu. Jest to dla mnie ważne, ponieważ zamierzam ponownie otworzyć działalność i nie chciałabym mieć poważnych kłopotów. Kwestię przedawnienia należności z tytułu składek ZUS reguluje art. 24 ust. 4 i następne ustawy z dnia 13 października 1998 r. o systemie ubezpieczeń społecznych (tekst jedn.: DzU z 2007 r., nr 11, poz. 74 ze zm.). Stanowi on, że należności te przedawniają się z upływem 10 lat od dnia, w którym stały się wymagalne. Należy również pamiętać, że nie ulegają przedawnieniu należności, które zostały zabezpieczone hipoteką lub zastawem, jednakże po upływie terminu przedawnienia należności te mogą
być egzekwowane tylko z przedmiotu hipoteki lub zastawu do wysokości zaległych składek i odsetek za zwłokę liczonych do dnia przedawnienia. Istnieje również szereg przypadków, kiedy dochodzi do zawieszenia lub przerwania biegu terminu przedawnienia, co realnie wydłuży wskazany 10letni okres. Przepisy wprowadzające termin 10-letni obowiązują jednak dopiero od dnia 1 stycznia 2003 r. Wcześniejsze brzmienie art. 24 ww. ustawy wskazywało 5-letni okres przedawnienia. Jednakże wtedy bieg przedawnienia przerywała każda podjęta czynność ZUS zmierzająca do ściągnięcia należności, o ile o czynności tej został zawiadomiony dłużnik. Działania te wydłużały okres przedawnienia również do 10 lat. Ustawa zmieniająca przedmiotowy artykuł nie regulowała niestety okresu przejściowego, co wywołało wiele komplikacji. Istniały bowiem zróżnicowane poglądy co do zaległości powstałych przed zmianą przepisu, a więc przed dniem 1 stycznia 2003 r. Istotnym pytaniem było, czy do zaległości tych należy stosować przepisy obowiązujące w chwili powstania zaległości (okres co do zasady 5-letni), czy też przepisy nowe (okres 10-letni). W tej kwestii wypowiedział się Sąd Najwyższy. W uchwale z dnia 2 lipca 2008 r. (sygn. akt II UZP 5/08) wskazał, że w razie wątpliwości, czy należy stosować ustawę dawną, czy nową, pierwszeństwo ma ustawa nowa. Oznacza to, że w przypadku zaległości, które stały się wymagalne w okresie obowiązywania „starych” przepisów, ale nie uległy przedawnieniu do dnia 1 stycznia 2003 r., należy stosować nowe przepisy, a zatem zobowiązania te przedawnią się dopiero po upływie 10 lat. Jeżeli zatem zaległości powstałe w latach 1992–2002 nie przedawniły się do dnia 31 grudnia 2002 r. na mocy starych przepisów (w okresie 5-letnim, ewentualnie 10-letnim – jeśli doszło do przerwania biegu terminu przedawnienia), stosujemy do nich przepisy nowe. Obecnie trwają prace nad przywróceniem 5-letniego terminu przedawnienia w odniesieniu do zaległości wobec ZUS, jednakże prace te są dopiero na etapie wstępnym i w najbliższym czasie raczej nie powinniśmy spodziewać się zmian. ~ ~ ~ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
Nr 28 (593) 15–21 VII 2011 r. Żyjemy w bardzo bogatym kraju. Urzędnicy lekką ręką zrezygnowali z prawie 3 miliardów złotych należnych budżetowi podatków od importerów skażonego spirytusu. Mamy przed sobą ostatni raport Najwyższej Izby Kontroli. Według jej inspektorów od 2004 roku przez ponad 4 lata szefowie agend celnych w Przemyślu bezprawnie zwalniali importerów skażonego spirytusu z obowiązku zapłaty akcyzy należnej państwu polskiemu. Co ciekawe, żaden akt prawny ich do tego nie upoważniał. Swoje postępowanie tłumaczyli otrzymywanymi od kolejnych ministrów finansów specjalnymi instrukcjami. Ich autorką była między innymi prof. Zyta Gilowska – wicepremier i minister finansów w rządach PiS. Dzisiaj to ona głośno krzyczy o dewastacji przez Donalda Tuska finansów państwa. Podczas jej rządów Ministerstwo Finansów zrezygnowało nagle z emisji obligacji długoterminowych. W zamian za to zaoferowało papiery wartościowe o bardzo krótkich (jak na standardy międzynarodowych rynków finansowych) terminach ich wykupu przez państwo. Szczyt owego wykupu przypada na lata 2011–2013. Może to – zdaniem dra Jana Przystupy z Instytutu Badań Rynku, Konsumpcji i Koniunktur – poważnie zachwiać stabilnością i tak słabego budżetu państwa. Jakoś zapomniała o tym prof. Gilowska. Tak samo zresztą jak o katastrofalnych skutkach forsowanej przez nią w 2007 roku obniżki składki rentowej. Dzięki tej obniżce przeciętny Polak zyskał co prawda na czysto (miesięcznie) około 4,5 złotego, ale skala zjawiska zachwiała budżetem ZUS. W pierwszym roku obowiązywania obniżonych składek jego deficyt wyniósł 13 miliardów złotych (2008). Rok później – kolejne 11 miliardów. W części zapłacili za to mali i średni przedsiębiorcy. Z dnia na dzień okazało się bowiem, że stali się oni dłużnikami ZUS i mają na jego konto wpłacić tysiące złotych rzekomo zaległych składek wraz z odsetkami. A wszystko dlatego, że prawnicy Zakładu doszli do wniosku, że w 2005 roku źle zinterpretowali przepisy. Wtedy to – jak pisze w liście do „FiM” jedna z poszkodowanych – „pozwolono małym przedsiębiorcom łączącym pracę na etacie z prowadzeniem własnej firmy na wybór podstawy opłacania składek emerytalno-rentowych”. Była to spora i logiczna ulga, gdyż należności wobec ZUS są dość wysokie. Minimalna miesięczna składka jednoosobowego przedsiębiorcy wynosiła wówczas 458 złotych. Najpopularniejszą formą dodatkowego zarobkowania przez właścicieli małych firm była praca nakładcza.
ZUS to akceptował, dochodząc do słusznego wniosku, że ubezpiecza człowieka, a nie umowy i pieczątki. W 2009 roku z inicjatywy ministra finansów wprowadzono regulację, na mocy której prawo do wyboru podstawy opłacania składek zachowali tylko ci przedsiębiorcy, którzy otrzymywali z tytułu pracy nakładczej odpowiednio wysokie wynagrodzenie. Niższy dochód oznaczał obowiązek opłacania składek od działalności gospodarczej. Wprowadzenie tej regulacji przedsiębiorcy przyjęli ze spokojem – nie wzbudziła żadnych emocji. Wszystko zmieniło się pod koniec 2009 roku. Wtedy to ZUS zaczął do przedsiębiorców wysyłać wezwania do zapłaty
POD PARAGRAFEM nakładczej przedsiębiorcy oraz określenie minimalnej składki z tego tytułu. Zdaniem szefów ZUS osoby, które zawierzyły informacjom podawanym na jego stronie WWW, same są sobie winne, gdyż treści serwisu (UWAGA!) „odnosiły się (...) do generalnych zasad rozstrzygania zbiegu tych tytułów do ubezpieczeń, a więc do przypadków, w których oba te tytuły faktycznie istnieją” i nie zwalniają Zakładu z prawa do prowadzenia postępowań oraz ustalania, że „(...) w indywidualnych sprawach umowa o pracę nakładczą jest nieważna”, co w konsekwencji powoduje obowiązek opłacania składek z tytułu prowadzenia działalności gospodarczej.
się jak najbardziej należą. Internauta posługujący się nickiem „sympatyk” żali się: ZUS ściąga mi z poborów 200 zł zaległości za czas zawieszenia firmy (...), a same odsetki miesięcznie wynoszą 201,80 zł (...), co powoduje, że (...) zadłużenie wobec ZUS wzrasta, zamiast maleć. A Zakład, rozbijając zobowiązanie na poszczególne miesiące, pozbawia mnie możliwości skorzystania z umorzenia. Nie wykażę bowiem, że łączne koszty egzekucji przekraczają wartość mojego majątku. Ofiarą zmieniających się przepisów prawa dotyczącego składek ZUS (i ich wykładni) padło – jak szacują organizacje przedsiębiorców – ponad pół miliona osób. Pewnie
Pic na wódę
składek za kilka lat wstecz. Doliczał do tego wysokie odsetki. Bo co? Bo nagle uznał umowy o pracę nakładczą za... fikcyjne (sic!). Nasza Czytelniczka Krystyna pisze: „Nikt nie badał, czy umowę wykonywałam, nie liczyły się sprawozdania, jakie wysyłałam pracodawcy”. Przedsiębiorców nie uratowało nawet to, że dysponowali pisemnymi wykładniami przepisów sporządzonymi przez miejscowe placówki ZUS. Bo centrala Zakładu uznała, że to ona i tylko ona ma rację, jako że jej pogląd na interpretację przepisów podzielił w niektórych orzeczeniach Sąd Najwyższy. Pracownicy Zakładu, cytując owe orzeczenia, zapominają jednak, że Polska nie jest państwem prawa precedensowego i nie ma żadnych podstaw, aby jeden wyrok SN mechanicznie stosować w tysiącach różnych spraw. Zapomnieli nawet o czymś tak oczywistym, jak stworzenie regulacji określającej minimalny dochód z pracy
~ ~ ~ Przedsiębiorcy wykonujący pracę nakładczą dołączyli więc w ten sposób do innych ofiar zmieniających się wykładni przepisów o składkach emerytalno-rentowych. Wcześniej padło na panie, które prowadziły własne firmy i „nieszczęśliwie” urodziły dziecko. Otóż i ZUS, i Trybunał Konstytucyjny uznali, że powinny one w czasie urlopu wychowawczego płacić pełną składkę. A to dlatego, że znajdują się „w lepszej sytuacji materialnej niźli matki, które pracują tylko na etacie (...)”. Można z tego wysnuć tezę, że w Polsce jest tak cudownie, że dochód przynosi już samo posiadanie zarejestrowanej firmy! Trudno się dziwić, że innego zdania są przedsiębiorcy, którzy do 2008 roku zawieszali działalność gospodarczą z powodu braku zamówień. Większość z nich wobec braku pieniędzy nie opłacała za ten okres składek ZUS. A Zakład stosował wykładnię, że one mu
dołączą do nich niedługo pracownicy podkarpackiej firmy Inter-Spoż z Sędziszowa Małopolskiego. Działa ona nieprzerwanie od 1927 roku i produkuje na indywidualne zamówienia specjalistyczne wielkogabarytowe urządzenia dla przemysłu rolno-spożywczego (silosy, zbiorniki, a nawet kompletne linie do produkcji spirytusu – w tej dziedzinie jest krajowym monopolistą) oraz górnictwa. Firma zatrudniała kilkudziesięciu pracowników (dzisiaj – 12), a stopa bezrobocia w całym powiecie ropczycko-sędziszowskim wynosi 13,4 proc. i jest jedną z wyższych w kraju. Wydawać by się mogło, że w takiej sytuacji aparat państwa otoczy szczególną uwagą lokalne przedsiębiorstwa. Nic bardziej mylnego! Z rozmów, jakie odbyliśmy z miejscowymi biznesmenami, odnieśliśmy wrażenie, że tamtejsza skarbówka bierze udział w konkursie na najbardziej bezwzględnego egzekutora. A Inter-Spoż jest jedną
11
z jej ofiar. Firma przeżyła likwidację PGR-ów (1990 r.), które były jednym z jej głównych odbiorców, oraz recesję z początku XXI wieku, a teraz może nie wytrzymać działań aparatu skarbowego. I to pomimo tego, że jej sytuacja finansowa była w miarę stabilna. Spółka starała się spłacać w terminie swoje zobowiązania podatkowe. Jej prezes z powodzeniem zdobywał nowych klientów, dzięki czemu zatrudnienie wzrosłoby o minimum 20 osób. Pozwoli to – zdaniem recenzentów biznes planu firmy – na swobodną spłatę zobowiązań wobec Skarbu Państwa, zabezpieczonych dodatkowo na całym majątku przedsiębiorstwa – nieruchomościach, maszynach i tym podobnych. Mając przed sobą podatnika, który funkcjonuje i wykazuje wolę uregulowania swoich zobowiązań, Urząd Skarbowy od 2008 roku stosuje przedziwną politykę. W tym czasie złożył wniosek do Sądu Gospodarczego w Rzeszowie o uchylenie zawartego w 2005 roku postępowania układowego z Inter-Spoż. Sąd uznał wystąpienie Urzędu za oczywiście bezzasadne, a w sierpniu 2009 r. orzekł dodatkowo, że Inter-Spoż spłacił wszystkie swoje stare długi (podatkowe oraz wobec dostawców). Zarząd firmy przyznaje, że z pewnym opóźnieniem opłacał bieżące zobowiązania podatkowe (VAT i częściowo z tytułu składek ZUS). W takiej sytuacji Urząd Skarbowy przy pełnej aprobacie szefów Izby Skarbowej w Rzeszowie i Ministerstwa Finansów postanowił wymusić spłatę zaległości wszystkimi dostępnymi metodami. Niemal w tym samym czasie zajął wszystkie rachunki bankowe przedsiębiorstwa i wierzytelności Inter-Spoż. Z korespondencji Urzędu Skarbowego nabywcy wyrobów dowiedzieli się także, ile i komu ich kontrahent zalega. Kontrolerzy skarbowi przeprowadzili bowiem kontrolę także u nich. Według Jana Cwynara – p.o. dyrektora Izby Skarbowej w Rzeszowie – jest to normalne postępowanie egzekucyjne i nie ma wpływu na wizerunek firmy, w stosunku do której jest podejmowane. Przeczą temu oświadczenia odbiorców, którzy po czymś takim nagle stracili ochotę na kontakt z Inter-Spoż. Podobne przygody miało kilka innych małych firm z Sędziszowa i okolic. Naszym zdaniem zachowanie podkarpackiej skarbówki ma na celu zatarcie wrażenia braku troski tamtejszych agend Ministerstwa Finansów o dochody budżetu państwa. Szefowie tamtejszych lokalnych służb celnych podarowali bowiem w latach 2003–2007 prawie 3 miliardy złotych importerom ukraińskich koncentratów do spryskiwaczy. W rzeczywistości był to zwykły, lekko zabarwiony alkohol etylowy. Wbrew prawu nie uznali go za produkt podlegający opodatkowaniu akcyzą. Akceptowali to wysocy rangą urzędnicy Ministerstwa Finansów. Za lukę budżetową jak zwykle zapłacili Polacy. MiC
12
Nr 28 (593) 15–21 VII 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Lek na całe zło Opieka zdrowotna jak w serialowej „Leśnej Górze”, sprzęt medyczny jak u doktora House’a, kwalifikacje personelu niczym w papieskiej klinice Gemelli. Gdzież to, ach gdzież? Otóż w Polsce! Od wielu lat temat prywatyzacji szpitali wywołuje liczne kontrowersje. Krytycy z uporem maniaka twierdzą, że ta koncepcja zniszczy i tak już skandalicznie słabą i niedoinwestowaną służbę zdrowia. O konkretnych powodach krytyki tego pomysłu za chwilę. Najpierw warto się przyjrzeć, czym ta „okropna” prywatyzacja jest. Potocznie pod tym terminem rozumiemy sprzedaż państwowego przedsiębiorstwa prywatnym firmom i przeznaczenie uzyskanych w ten sposób pieniędzy na zasilenie budżetu państwa. Tymczasem jeżeli chodzi o prywatyzację naszych szpitali, to nikt nie ma zamiaru sprzedawać państwowej kliniki firmie krzak i oczekiwać cudu, czyli tego, że nikomu nieznany biznesmen nagle zamieni biedną lecznicę w działający na światowym poziomie szpital. Mówimy tu o specyficznym rodzaju prywatyzacji, kiedy państwo przekazuje placówkę samorządowi (gmina, powiat, województwo), a tenże samorząd przekształca lecznicę w spółkę prawa handlowego. Oczywiście samorząd mógłby sprzedać część udziałów prywatnym firmom medycznym i taki zabieg najpewniej przyniósłby same korzyści, o ile nowy nabywca naprawdę miałby pojęcie o zarządzaniu podobnym biznesem. Ale to oczywiście musi być dogłębnie sprawdzone i obwarowane licznymi i precyzyjnymi zapisami w umowie. Szpitale samorządowe podpisują kontrakty z Narodowym Funduszem
Zdrowia, dzięki czemu prawie wszystkie zabiegi są przeprowadzane całkowicie bezpłatnie. W takich niepublicznych szpitalach właściwie nie może być mowy o długach, a ich polityka finansowa jest bardzo przejrzysta. Możliwość wprowadzenia częściowo odpłatnych, specjalistycznych zabiegów (za które dziś i tak się płaci lub czeka latami w kolejce) nie musi być minusem, ponieważ uzyskane w ten sposób pieniądze można inwestować w rozwój placówki. Szpitale publiczne nie mają takiej możliwości. Zarządzający niepublicznymi placówkami medycznymi ponoszą za nie pełną odpowiedzialność i to oni są rozliczani za jakość leczenia pacjentów w danym regionie. Prywatyzacja szpitali wyłącza je również z politycznych wpływów, co całkowicie uniemożliwia cokadencyjną karuzelę stanowisk z politycznego nadania oraz mamienie wyborców kolejnymi obietnicami bez pokrycia, dotyczącymi ulepszenia sytuacji służby zdrowia w gminie, powiecie... itd. Tyle teoria. Po to, by zobaczyć, jak wygląda praktyka, zasięgnęliśmy opinii u źródeł, czyli w sprywatyzowanych już szpitalach. Joanna Pachnicz, zastępca dyrektora w „Nowym Szpitalu” w Kostrzynie nad Odrą, była świadkiem pełnej transformacji tej placówki. Przedtem była naczelną pielęgniarką, a obecnie jest pracownikiem zarządu. Zapewnia „FiM”, że po prywatyzacji jest nieporównywalnie lepiej: – Bywało, że nie dostawaliśmy pensji nawet przez 4 miesiące. Zresztą jak były wypłaty, to nieregularne, spóźnione nawet dwa tygodnie i dłużej. Notoryczny brak pieniędzy spowodował, że na konta szpitala wszedł komornik i oczywiście zablokował nam środki. Nie tylko nie było pieniędzy na wypłaty, ale nawet na podstawowe leczenie pacjentów. To jeszcze nie wszystko, bo nie można pominąć dramatycznie małego inwestowania w sprzęt i remonty. Przez to
wszystko nasz szpital nadal odbiega od standardów, do których wciąż dążymy. Jesteśmy jednak jak najlepszej myśli. Nie pobieramy żadnych opłat za świadczenia medyczne w ramach kontraktu z Narodowym Funduszem Zdrowia. Mamy zakaz. Często przychodzą pacjenci oferujący pieniądze za operację – na przykład zaćmy – ale ta jest przeprowadzana w ramach kontraktu, więc nie wolno nam przyjąć zapłaty. Nie mamy zresztą takiej potrzeby. Naprawdę w tej chwili sytuacja lecznicy jest znacznie, ale to znacznie lepsza. Renata Szczepocka, która jest koordynatorem marketingu grupy „Nowy Szpital”, czyli 10 placówek medycznych, zapewnia nas, że niechęć opinii publicznej do prywatyzacji generują politycy.
– Mamy nagrania, na których pacjentom naszego szpitala zadawane jest pytanie, czy są za prywatyzacją szpitali. Odpowiadali oczywiście, że absolutnie nie, broń Boże, pod żadnym pozorem i tak dalej. Kiedy usłyszeli, że właśnie korzystają z opieki medycznej w niepublicznej placówce, to otwierali usta ze zdziwienia. Zły obraz tworzą politycy, którzy, jak podejrzewam, nie będą mogli obsadzić zarządu szpitala swoimi ludźmi. Ludzie o tym nie wiedzą, ale mnóstwo publicznych szpitali korzysta z prywatnego
sprzętu. Nikomu to nie przeszkadza, bo ważne jest, żeby badanie było wykonane. W tej całej prywatyzacyjnej niby-aferze chodzi głównie o budynek placówki, cegły, z których on powstał, czyli jakiś symbol, i tylko tyle, bo – tak jak mówiłam – nawet w publicznych szpitalach są całkowicie prywatne urządzenia medyczne. Prezes Jarosław Kaczyński uważa oczywiście inaczej, a swoją populistyczną opinię w tej sprawie określił podczas jednej z akcji zbierania podpisów pod wnioskiem o przeprowadzenie ogólnopolskiego referendum: „Uważamy, że wprowadzenie reguł rynkowych do funkcjonowania służby zdrowia (...) jest sprzeczne z głównym celem, któremu służba zdrowia ma służyć. To znaczy celem sprowadzającym się do leczenia pacjentów. Leczenie pacjentów nie może być przedsięwzięciem, którego celem jest zysk. To bardzo specyficzna dziedzina, która prawom rynkowym się nie poddaje (...). Jeżeli kogoś trzeba leczyć za bardzo znaczne sumy, bo leczenie jest bardzo drogie, to z punktu widzenia rynkowego to nie ma sensu (...). Przeciwstawiamy się temu i będziemy przeciwstawiać”. Minister zdrowia Ewa Kopacz podobne opinie komentuje jednoznacznie: „Jeśli dobrze życzymy polskim pacjentom, jeśli jednocześnie
Powinni mieć prawo do leczenia wyłącznie w tych placówkach, w których czują się dobrze i są należycie traktowani. W ten sposób dobre placówki będą się rozwijać”. Tak czy inaczej, prywatyzacja wydaje się nieunikniona i nie ma od niej odwrotu. Liczni lekarze, z którymi rozmawialiśmy na ten temat, są generalnie „za”. „Za”, bo doskonale wiedzą, że Ministerstwo Zdrowia nie ma pieniędzy, a NFZ nie będzie nieustannie ładował środków w kompletnie nierentowne publiczne placówki, które te środki z definicji marnują. Poza tym nasi rozmówcy, medycy, idą dalej i sugerują, że poza prywatyzacją służbę zdrowia może postawić na nogi współpłacenie. Gdyby na przykład przy rejestracji pacjent płacił 2–3 zł (jak w Niemczech – za pierwszą wizytę u lekarza w kwartale), to uratowałoby się od zapaści niejeden szpital, a ponadto dotychczasowe, płatne zabiegi byłyby dużo tańsze, jeśli nie całkowicie darmowe. Zabieg przekształcania z publicznych w niepubliczne przeszło bardzo wiele szpitali – mówi się, że nawet co dziesiąty. I w żadnym (!) z nich nie słychać skarg na jego funkcjonowanie. Przeciwnie, wzrastający sektor niepubliczny służby zdrowia przyczynia się do niespotykanej dotąd poprawy jakości świadczeń, podniesienia zarobków
ich szanujemy, nie tolerujmy uprawiania polityki na nieszczęściu ludzkim. Nie używajmy polskich pacjentów jako amunicji wyborczej (...). To jest świętość dla każdego lekarza, a w klubie PiS też są lekarze. Muszą sobie odpowiedzieć w swoim własnym lekarskim sumieniu, czy to jest przyzwoite, co robią (...). Prywatyzacja na zdrowych zasadach, z poszanowaniem praw właścicielskich, praw pracowniczych, z dyrektorem dobrze zarządzającym tą placówką to dobry znak dla pacjentów. Pacjenci dokonają wyboru szpitali.
personelu i efektywniejszego zarządzania budżetem. Ostatni obrońcy „twierdzy” lecznictwa publicznego podnoszą i taki argument, że wobec oszczędnościowych standardów i procedur prywatyzacyjnych pracę straciło wiele osób. I to jest akurat prawda, z tym że redukcje dotyczą wyłącznie mocno nadmuchanej administracji, a nigdy nie lekarzy czy pielęgniarek. Na koniec powtórzmy raz jeszcze: zaszczepiana obywatelom obawa przed przekształcaniem placówek publicznych w niepubliczne wynika z powodów stricte politycznych i jest generowana przez polityków. O tym, że prywatna opieka zdrowotna niczym się nie różni od publicznej w kwestii płatności, raczej się nie mówi, bo straszenie chorych nieznanym jest świetną lokomotywą wyborczą. ARIEL KOWALCZYK
Nr 28 (593) 15–21 VII 2011 r.
NIE DO WIARY
Są zwierzęta, których nie ma... Kryptozoologia – ciekawa gałąź wiedzy zajmująca się badaniem możliwości istnienia zwierząt, o których oficjalna nauka nic nie wie. Lub wie, ale wobec fenomenu odnalezienia nieznanych dotąd osobników jest bezradna. Materiał „Życie to kłamstwo” – opowiadający o zdumiewających, ukształtowanych na przestrzeni milionów lat ewolucji oszustwach przyrody – spotkał się z Państwa dużym zainteresowaniem. Dziś też opowiemy o bardzo, ale to bardzo dziwnych zwierzętach. Dziwnych, czyli takich, które obiektywnie i rzeczywiście istnieją, ale nauka zupełnie nie może sobie z tym poradzić. Nie... nic z tych rzeczy, które akurat przyszły Wam na myśl. Co prawda sezon ogórkowy w pełni, ale nie aż tak, by pisać o wężach morskich, yeti, Wielkiej Stopie czy Nessi. Przynajmniej nie w „Faktach i Mitach”, ale... Ale weźmy na przykład taką niby zwyczajną ropuchę. Czy aby na pewno zwyczajną? Do jednego z najbardziej zdumiewających eksponatów Booth Museum w Brighton należy rozłupana bryła krzemienia ze 1 zmumifikowaną ropuchą w środku. Był rok 1899. Robotnicy kamieniołomów Lawet w East Sussex rozłupują kolejne głazy. Nagle wewnątrz jednego z nich odnajdują... to, co widzicie na zdjęciu (patrz fot. 1). Niewielka nisza, a w niej... żaba. Zmumifikowana, ale tak doskonale zachowana, że do dziś wygląda jak żywa. Geologowie – i wówczas, i 100 lat później – przedstawiają zbieżne wyliczenia: ta bryła krzemienia (nie ma na niej śladów nacięć czy innych prób mistyfikacji) zastygła w temperaturze początkowej 6 tysięcy stopni co najmniej 100 milionów lat temu. Więc skąd żaba w środku? Może jednak jakieś oszustwo? Może, ale to bynajmniej nie jedyne takie znalezisko na świecie. Na stacji kolejowej Coventry pracownik dworca John Bruton odnajduje blok piaskowca, który spadł z wagonu na szyny. Aby łatwiej go było stamtąd usunąć, kamul zostaje rozłupany. W jego środku siedzi żaba. Eksponat przeniesiony do kolejowego biura... ożywa po godzinie. Nie inaczej jest z kolejną ropuchą znalezioną w bryle węgla w kopalni Leicestershire oraz w kopalni gliny w Broseley. Do dziś żywe lub częściej martwe płazy odnaleziono w litych bryłach skał ponad sto razy. 2
I nauka jest wobec tego fenomenu zupełnie bezradna. Chociaż... chociaż ostatnio pojawiły się teorie, że zapłodnione komórki żab przedostają się (wraz z jakąś służącą za pokarm materią organiczną) przez mikroszczeliny do wnętrza skalnych nisz. Tam dojrzewają i zapadają w stan hibernacji trwający tysiące, może miliony lat. Czy to możliwe? Tak czy inaczej, natura nie przestaje nas zadziwiać.
Ale co tam żaby! Jest rok 1932, góry San Pedro w stanie Wyoming (USA). Poszukiwacze złota Cecil Main i Frank Carr wysadzają dynamitem kolejny zrąb skalny, który wygląda nader obiecująco. Gdy kurz po wybuchu opada, ich oczom ukazuje się szczelina w litej skale. Powiększają ją łomami i odkrywają niszę o wymiarach 4 na 2 metry. W niej na maleńkim skalnym występie siedzi na skrzyżowanych nóżkach ludzka mumia i patrzy na swoich odkrywców (patrz fot. 2).
Ameranthropoides loysi (tak naLudzka? No właśnie... „Krasnozwano nieznany gatunek) stał się ludek” ma 18 centymetrów (w posensacją zoologiczną. Na jego pozycji siedzącej), a w całości – 35 censzukiwanie ruszają ekspedycje natymetrów. Ale to nie jest mumia płodu czy noworodka. To raczej wiekowy – co widać z rysów twarzy – starzec. Badania rentgenowskie potwierdzają, że kość ciemieniowa czaszki jest w pełni zrośnięta – a więc mamy do czynienia z osobnikiem dorosłym. Zagadka Pedra (imię pochodzi od nazwy górskiego pasma) jest do dziś niewyjaśniona. Chociaż... chociaż niektórzy naukowcy (na przykład prof. Georg Gill z Wyoming University) zasugerowali ostatnio, że może jest coś w legendach licznych indiańskich ludów, które zgodnie opowiadają o karłowatej, za to bardzo agresywnej rasie humanoidów zamieszkujących kiedyś obie Ameryki. Żadne teorie nie próbują jednak tłumaczyć, jakim sposobem Pedro zna- 3 lazł się wewnątrz liukowe, a nawet ekipa BBC i... nic. tej skały. Do dziś nie udało się nikomu zoJeśli przejrzycie podbaczyć ani tym bardziej sfotograforęczniki zoologii lub antrować nieznanego małpoluda. Gdyby pologii, to dowiecie się z nich, że nie zdjęcie i zgodne relacje członw Ameryce nie ma i raczej nigdy ków ekipy Loysa, całą sprawę być nie było małp człekokształtnych. może uznano by za mistyfikaNa pewno? Jest rok 1920. Słynny cję. I gdyby nie powtarzające się reszwajcarski geolog dr Francis de lacje rdzennej ludności o istnieniu Loys prowadzi, wraz z kilkunastoosobową ekspedycją naukową, badania skał na granicy Wenezueli i Kolumbii. Nagle z pobliskiego lasu wychodzą dwie dziwne istoty. Dwunożne osobniki przypominające małpy bez ogonów są coraz bardziej agresywne, więc przerażeni naukowcy zmuszeni są oddać strzały. Jedna z „małp” pada marSłoń liliput liliput twa, druga ucieka. Słoń w londyńskim londyńskim Członkowie ekipy w ogrodzie ogrodzie zoologicznym zoologicznym sadzają nieżywe zwierzę na drewniaw tym miejscu gatunku bardzo dunej skrzyni, podpierają drągiem, fożych małp. Indianie kolumbijscy natografują (patrz fot. 3) i... wracają zywają je shiru, a wenezuelscy – sido swoich zajęć, przenosząc obosimite. Z kolei Indianie z Belize, Nizowisko w inne miejsce. Doktor karagui i Peru traktują rzeczone Loys, który nie był zoologiem, zwierzę nie jak małpę, lecz jak człouważał, że zastrzelił jakąś dużą małwieka na niższym szczeblu rozwoju. pę – ot, i tyle. Dopiero 9 lat późTwierdzą, że... posiadł on zdolność niej – przy okazji artykułu w „Illurozpalania ognia! strated London News” (15 czerwJeśli małpoluda shiru nie udało ca 1929 r.) – opisał dziwne zwierzę się dotąd odnaleźć (do przeszukai opublikował zdjęcie, czym wprania są obszary wielokrotnie większe wił świat nauki w osłupienie.
13
od Polski), to co powiecie o nieznanym gatunku, na który naukowcy patrzyli przez dziesięciolecia, nie wiedząc, że mają przed oczami coś absolutnie zdumiewającego? Chodzi o słonie. Przez całą drugą połowę XIX i znaczną część XX wieku napływały informacje o pojawianiu się w Afryce nieznanego dotąd gatunku mikroskopijnych słoni. Widziano ich stada w Zairze, Kamerunie, Gabonie i Liberii. Według świadków przeciętny osobnik nie przekraczał 1,2 metra wzrostu, ale znajdowano też słoniki półmetrowe. Przecież to tylko zwykłe niedorosłe osobniki, ot, dzieci dużych zwierząt – oświadczyli naukowcy i odłożyli sprawę ad acta. I nikt by się już karzełkami więcej nie zajmował, gdyby nie słonik Kongo – ulubieniec zwiedzających ogród zoologiczny na nowojorskim Bronxie. Otóż ten metrowy maluch wcale nie chciał rosnąć. Jak go małego złapano i przywieziono z Afryki, taki pozostał. Był rok 1905, później 1907... itd., a Kongo stawał się coraz większą sensacją zoologiczną. Jakby tego było mało, w Gabonie upolowano metrową słonicę... w ciąży. A więc dorosłego, w pełni ukształtowanego osobnika. Świat nauki natychmiast popadł w ekstazę i przypomniał sobie, że podobne miniaturowe słonie przebywają od lat w zoologu w Londynie i Hamburgu. Ot, miały około metra wzrostu, nie rosły sobie latami i nikt nie zwracał na to uwagi. Dopiero w roku 1989 zoologowie niemieccy – Wolfgang Bohme i Martin Eisentraut – sklasyfikowali słonie karłowate jako osobny gatunek, bez wątpienia istniejący, ale całkowicie niezbadany przez naukę. Niestety, ostatni jego przedstawiciel w niewoli zmarł w latach trzydziestych XX w. w londyńskim ogrodzie zoologicznym, ale osobniki w stanie dzikim widywane są w Afryce do dziś. Ale co tam słonie pigmeje, skoro z Czarnego Lądu dochodzą coraz poważniejsze doniesienia o słoniach żyjących pod wodą. Ale to już całkiem inna opowieść. MAREK SZENBORN
14
POLSKA PARAFIALNA
Wały Rydzyka Przyjechało ich do Częstochowy około 70 tysięcy. A nad nimi ON. Na klasztornych wałach bronił „prawdziwej Polski” tak jak kiedyś, fikcyjnie, Kordecki. Ale nie przed Szwedami, tylko przed Polakami. Nieprawdziwymi.
J
ak dalece „nieprawdziwi Polacy” są w Częstochowie osobnikami wrogimi, niech świadczy fakt, że media (np. TVN) nie zdecydowały się relacjonować 19 pielgrzymki miłośników Radia Maryja. We wcześniejszych latach dochodziło bowiem do pobić dziennikarzy i niszczenia ich sprzętu. Nie inaczej było i w tym roku – Prawdziwi Polacy spoliczkowali dziennikarkę Polsat News, a jej operatorowi zniszczyli kamerę. Wszystko w imię chrześcijańskiej miłości bliźniego. No ale przecież ekipa „FiM” musi rok w rok własnymi zmysłami odebrać widok i zapach wałów, wsłuchać się w bijące serce ojczyzny w duchowej stolicy... Myślicie, że łatwo się wtopić w tłum moherów na zasadzie zjawiska mimikry? Nic bardziej mylnego. Oto na przykład nagle całe wały zaczynają recytować mantrę „Pod Twoją obronę...”, a my... „modlimy się, wszyscy się modlimy. Natychmiast!”. Wnet wystartowała do nas zażywna jejmościna i już kiwała po jasnogórską ochronę, bo zaczęło w niej kiełkować słuszne skądinąd podejrzenie... Tylko niezwłoczna ewakuacja w inne miejsce wałów uratowała nas przed dekonspiracją i de... skopaniem. Ale chwilę później ujął się za nami sam ON. A tak, bo jakże inaczej można rozumieć JEGO wykrzyczane przez gigantofony słowa: „Nie rozumiem, że szacunek może być uzależniony od rodzaju beretu, jaki się nosi. Jeśli system albo grupa ludzi chce uniemożliwić innym swobodne wypowiadanie tego, co uznają za ważne dla swojego życia i pożyteczne dla życia publicznego, to taką postawę nazywamy totalitaryzmem”. Nic dodać, nic ująć. Aż ręce nam się do oklasków
same złożyły. Ale opadły, kiedy chwilę później sam prezes PiS Jarosław Kaczyński mówił tak wzniośle, że ciemne i chmurne dotąd lice jasnogórskiej Panienki jakby nieco pokraśniało (ze wstydu?): „Ludzie złej woli mówią, że przyjeżdżam na Jasną Górę ze względów politycznych. Nie o politykę tu chodzi. Jestem tu dlatego, że spotyka się tu wielka, ważna, czynna część polskiego Kościoła i chcę być razem z nią, bo nie ma takiego drugiego spotkania w ciągu całego roku. Jestem tutaj z wami, bo spotykają się tutaj ludzie, którzy kochają Polskę, polscy patrioci. I to też jest powód, dla którego chcę z wami być”. No i co? No i nic... Żaden grom z jasnego nieba nie trafił kłamcy, żaden Bóg nie zagrzmiał, żadna Dziewica nie zrezygnowała na znak protestu z korony Królowej Polski. No tak... przecież w Dekalogu nie ma przykazania „nie kłam”. Ale dość słów. Popatrzcie na to targowisko próżności oczami Waszych reporterów, pooglądajcie obrazki, których próżno by szukać w innych mediach. Bo tylko tu, na Jasnej Górze, na wałach i wśród wałów można zobaczyć, jak w czerwonych pelerynach kupczy się intronizacją Chrystusa, a w białym kitlu – kiełbasą i oscypkami. Tylko tu – obok inskrypcji „Ofiara Najświętszego Serca” – zobaczycie napisy: „Ofiara za toaletę”, „Ofiara za parking” i Ofiara na Radio”. Bo tu wszystko jest na sprzedaż i wszystko do kupienia. No może tylko zwykłego ludzkiego rozsądku i przyzwoitości nikt tu nie oferuje. Nie oferuje, bo i chętnych na nie nie ma. MAREK SZENBORN ARIEL KOWALCZYK Mac Oprac. graf. Tomasz Kapuściński
Nr 28 (593) 15–21 VII 2011 r.
Nr 28 (593) 15–21 VII 2011 r.
HANDEL SŁOWEM
15
16
HANDEL MATERIĄ
Nr 28 (593) 15–21 VII 2011 r.
HANDEL WARTOŚCIAMI
17
18
Nr 28 (593) 15–21 VII 2011 r.
ZE ŚWIATA
ZAKONNICA WYLANA Z MATURY Francuska zakonnica ze Zgromadzenia św. Franciszka Salezego została wyrzucona ze szkolnej sali, w której uczniowie pisali maturę. Dyrekcja placówki zdecydowała się na taki krok, ponieważ habit i krzyż na szyi to symbole religijne podobne do burek i nikabów, a noszenie podobnych strojów jest w tym kraju nielegalne, ponieważ ograniczają wolność wyznaniową. Zakaz noszenia akcesoriów religijnych we Francji dotyczy w zasadzie tylko muzułmanów, jednak istnieje nieformalna zasada, która na przykład nie pozwala księżom wchodzić w sutannach na teren szkół państwowych. ASz
ZADUCH CHRZEŚCIJAŃSTWA Sakralne opary gorsze od spalin samochodowych.
Holenderscy naukowcy zbadali skład powietrza w kościołach. Wyniki przeszły ich najśmielsze podejrzenia. Okazało się, że wierni w świątyniach oddychają dużo bardziej toksycznym powietrzem niż kierowcy na autostradach! Winne zanieczyszczeń są nieodłączne podczas nabożeństw świece i kadzidła. Wydobywający się z nich dym szkodzi podobnie jak papierosowy. Najgorsze są tanie, parafinowe świece. Produkowany przez nie dym może wywołać astmę, egzemę i różne podrażnienia skóry, a wszystko za sprawą uwalnianych podczas spalania benzenu i toluenu. Wpływ na zanieczyszczenie powietrza w kościołach mają również knoty, ponieważ często zawierają cynk, kadm, ołów oraz cynę. ASz
BYDŁO KONTRA BYKI Święto maltretowania zwierząt rozpoczęte. W Pampelunie na północy Hiszpanii trwa coroczna gonitwa ludzi i byków. To makabryczne święto co roku skutkuje śmiercią nawet kilkudziesięciu zwierząt. Przerażone byki gonią wąskimi alejkami Pampeluny kilka tysięcy uczestników „zabawy”. 850-metrowa trasa ucieczki kończy się wielką areną, na której każde zwierzę ginie z rąk torreadorów. Gonitwa jest jedną z atrakcji fiesty ku czci świętego Fermina. ASz
SZTUCZNE UMIERANIE Koreańczycy wiedzą, jak poradzić sobie z samobójcami. W państwie ze stolicą w Seulu organizuje się próbne pogrzeby ze wszystkimi obrzędami włącznie. Zabiegite, zwane również symulacjami śmierci, mają nauczyć ludzi kochania życia, docenienia jego wartości oraz oswojenia się z umieraniem. Próbne pogrzeby oferowane są ludziom, którzy chcieli popełnić samobójstwo albo wciąż o tym myślą. Uczestnik „kursu” kładzie się w trumnie i słucha pogrzebowej muzyki, co ma pomóc w wyobrażeniu sobie własnego pogrzebu. Symulacje wywołują podobno wielki wstrząs i natychmiast przywracają chęć życia. ASz
DAŁ GŁOWĘ Władze Nowego Jorku wprowadziły przepisy, które zobowiązują motocyklistów do jazdy w kaskach. Wielu miłośników motorów uznało, że to daleko idąca ingerencja w ich zwyczaje, bo oni sami najlepiej wiedzą co i jak... Motocykliści zorganizowali wielki protest – wsiedli na swoje mechaniczne rumaki i popisywali się, żeby udowodnić, że kaski nie są im potrzebne, bo doświadczony kierowca panuje nad swoją zabaweczką. Protestował także Philip Contos, 55-latek z Nowego Jorku. Niestety, zbyt gwałtownie zahamował, przeleciał przez kierownicę i uderzył głową o asfalt. Zmarł zaraz po przewiezieniu do szpitala. JC
gatunków ssaków. „Masowa zagłada zdarzy się w ciągu 3–22 wieków” – deklaruje dr Anthony Barnosky. W porównaniu z procesami tego typu, znanymi z historii planety, będzie miała charakter ekspresowy. Wcześniejsze trwały setki tysięcy do milionów lat i spowodowane były ociepleniami lub ochłodzeniami klimatu. Najszybszy zanik gatunków zdarzył się 65 mln lat temu, kiedy asteroid uderzył w Jukatan. „Tym razem odrodzenie środowiska naturalnego nie nastąpi w czasie umożliwiającym przetrwanie istot ludzkich. Ewolucja nowych gatunków zajmuje z reguły co najmniej setki tysięcy lat; regeneracja po masowym wymieraniu gatunków pochłonie miliony lat” – tak raport naukowy przedstawia konsekwencje i rokowania po nadchodzącej katastrofie. Paleobiolodzy stwierdzają, że proces ten można przyhamować poprzez lepszą gospodarkę zasobami ziemi oraz poczynania legislacyjne. „Jeśli się to zaniedba i wymieranie będzie postępować w dotychczasowym tempie, do końca wieku zniknie połowa gatunków, zwłaszcza w lasach tropikalnych i na rafach koralowych”. CS
DOBRANOC! Do rozkładu małżeństwa mogą doprowadzić sprawy łóżkowe, ale nie takie, o jakich myślicie – chodzi o sen.
THE END Temat końca świata zawsze był modny. Jedni apokalipsę nieustannie wieszczą, inni im wierzą, a pozostali czytają i słuchają. Koniec świata prorokują nie tylko religijni fanatycy wymachujący Biblią. Globalne ocieplenie zapowiada koniec świata nie wprost, więc paleobiolodzy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley zaprezentowali właśnie ambitniejszą wersję tej teorii. Gatunek ludzki zostanie zmieciony z powierzchni ziemi, ale wcale nie ze względu na gniew Wszechmogącego – raportują w magazynie „Nature”. Załatwimy się sami. Rabunkowe myślistwo i rybołówstwo, utrata terenów nadających się do zamieszkania, plaga zmutowanych bakterii i wirusów, efekt cieplarniany – oto przyczyny zagłady, jakie pojawią się na klepsydrze homo sapiens. Wiadomo, że w ciągu minionych 540 mln lat siły natury pięciokrotnie wymiatały większość – co najmniej 75 proc. – żyjących gatunków. Najnowsza zagłada już się rozpoczęła, z czego niewielu zdaje sobie sprawę. Przed wielką ekspansją gatunku ludzkiego ok. 500 lat temu wymieranie gatunków ssaków należało do rzadkości: z ziemi znikały średnio dwa gatunki na milion lat. Tymczasem w ciągu ostatnich 5 wieków wymarło ponad 80 spośród 5570
GÓWNIANA GENETYKA Amerykanie wypowiedzieli wojnę psim kupom. W mieście Lebanon (USA, New Hampshire), na osiedlu Timberwood Commons, wiedzą, jak sobie radzić z niesprzątniętymi zwierzęcymi odchodami. Deborah Violette, zarządca osiedla, zobowiązała każdego lokatora do przekazania administracji próbki materiału genetycznego (wacik ze śliną) swojego zwierzęcia. Materiał wysyłany jest do laboratorium i zapisywany w bazie danych. Kiedy Deborah Violette znajdzie na trawniku swojego osiedla psią kupę, natychmiast pakuje ją do pojemnika i wysyła na badania. Baza danych laboratorium z dokładnością do 99,9 proc. wskazuje winnego psiaka, a zarządca wystawia jego właścicielowi mandat. Podobne zabiegi obejmuja już ponad 20 osiedli w USA. ASz
ROZWÓD WEEKENDOWY Definitywne rozstanie małżonków to coraz częściej okazja do świętowania. Organizuje się już imprezy porozwodowe huczne jak wesela. Nowością są holenderskie „rozwody w weekend”. Rozstająca się para jedzie do hotelu Heartbreak Hotel, a tam w miłej (i luksusowej!) scenerii czeka na nich wykwalifikowany prawnik, psycholog, psycholog dziecięcy, doradca finansowy, agent nieruchomości – w zależności od potrzeb. Eksperci zapewniają, że jeśli dwie strony są zdecydowane na pożegnanie, to w ciągu dwóch dni – „w spokoju i bez rozgoryczenia” – załatwią wszelkie niezbędne formalności, a następnego dnia wnioski rozwodowe trafią do sądu. MW
PECHOWA „46”
Badania psychologów i psychiatrów Uniwersytetu w Pittsburghu stwierdzają, że gdy żona ma kłopoty z zasypianiem, odbija się to na jakości związku. Im więcej czasu zajmuje jej, by pogrążyć się we śnie, tym większe szkody dla stanu małżeństwa. Kobieta bywa poirytowana i sfrustrowana, ma wrażenie, że jest ignorowana lub niesprawiedliwie krytykowana. Prawidłowość ta nie odnosi się jednak do mężczyzn – ci nie objawiają tak ochoczo swych uczuć. „Sen nie ma miejsca w próżni” – zgadza się z odkryciami kolegów z Pittsburgha dr Lauren Hale z nowojorskiego Uniwersytetu Stony Brook. Twierdzi ona, że ogromne znaczenie ma, z kim się dzieli łóżko, bo partner ma zasadniczy wpływ na jakość snu. „Jeśli mąż chrapie lub kładzie się do łóżka 2 godziny później niż żona, jej sen zostaje zakłócony, co prowadzi do negatywnych emocji i reakcji”. JF
Naukowcy zbadali, w jakim wieku kobieta przestaje być dla mężczyzn interesująca. Według badań opublikowanych w serwisie mid-day.com, tragicznym momentem dla pań są ich 46 urodziny. Mniej więcej w tym czasie kobiety stają się dla płci przeciwnej „niewidzialne”. Średnio w tym wieku panie zauważają, że mężczyźni przestają być wobec nich szarmanccy: nie przepuszczają w drzwiach, nie ustępują miejsca, nie adorują. Do kobiet dociera też przykra prawda: płeć brzydka jakoś ładniej się starzeje... Co pocieszające, panie odzyskują werwę i poczucie własnej wartości około 60. JC
NA PORNOGŁODZIE Skazaniec z Michigan oskarżył władze więzienia, które ośmieliły się zabrać mu pisma pornograficzne. Kyle Richards, 21-latek, odebranie świerszczyków nazwał „okrutną karą”, która „zaniżyła jego życiowy standard” i doprowadziła do „seksualnej i zmysłowej deprawacji”.
Zazwyczaj więźniom pozwala się na posiadanie małej liczby gazetowych pornosów – na własny użytek. Kyle jest wyjątkowym pechowcem. Odsiaduje wyrok za napad na bank. Na ten karkołomny wyczyn zdecydował się w styczniu tego roku. Złapano go, bo zostawił na śniegu odciski stóp prowadzące z banku wprost do jego domu. JC
TO JASNE JAK SŁOŃCE! Słońce – dobroczyńca i zabójca. Jego brak może się przyczynić do groźnych choróbsk, a nadmiar – do jeszcze groźniejszych. Lekarze ostrzegają głównie przed nadmiarem. Dermatolodzy z prestiżowej amerykańskiej Cleveland Clinic wykryli, że promienie słoneczne są szczególnie szkodliwe dla dzieci, które nie mają jeszcze dostatecznie odpornej warstwy skóry. „Ludzie nie zdają sobie sprawy z groźby wystawiania dzieci poniżej 2 lat na promienie słońca” – mówi dr Joan Tamburro, dyrektor dermatologii dziecięcej w Cleveland Clinic. Zniszczenia spowodowane ekspozycją na słońce w pierwszym roku życia, kiedy skóra nie jest dostatecznie chroniona przez melaninę, powodują „kaskadę reakcji” prowadzących do powstania czerniaka oraz innych raków skóry. Zagrożenie dla dzieci narasta coraz szybciej: w 1935 roku jedno na 1500 dzieci chorowało w późniejszym wieku na czerniaka, współcześnie choruje jedno na 33 dzieci). Amerykańska Akademia Pediatrów rekomenduje, by dzieci poniżej 6 miesiąca życia trzymać wyłącznie w cieniu. Dzieci starsze, przebywając na słońcu, powinny nosić czapki lub kapelusze oraz odzież z długim rękawem. Nie powinny być wypuszczane na otwartą przestrzeń w godzinach maksymalnej operacji słońca (od 11.00 do 15.00). Na 15–30 minut przed wyjściem trzeba zaaplikować krem przeciwsłoneczny. CS
ŻADNE ŚMICHY-CHICHY! Początkiem zalotów jest z reguły uwodzicielski uśmiech do wybranki. A to błąd!
Badacze z Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej wykryli, że kobiety odczuwają znacznie mniejszy pociąg seksualny do uśmiechniętych, uszczęśliwionych mężczyzn. Uśmiech konotuje wrażenie kobiecości, nie działa więc podniecająco na kobiety, jeśli widzą go u mężczyzny. Panie wolą dumny wyraz twarzy, ale nawet samiec zawstydzony jest lepszy od uszczęśliwionego. JF
Nr 28 (593) 15–21 VII 2011 r.
P
olecamy serial filmowy, który obejrzycie z wypiekami na twarzach… W mieście na siedmiu wzgórzach dojrzały i bogaty mężczyzna porzuca wieloletnią konkubinę, która notabene była niegdyś kurtyzaną i z którą ma czworo dzieci. Znajduje młodszą, ponętną kochankę i w jej ramionach spełnia swe wybujałe, erotyczne
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
kupił za pieniądze. Jego brutalne rządy to czas największego upadku moralnego katolickiego Rzymu. Nie dość, że był seksualnym zboczeńcem, to jeszcze zdeprawowanym zabójcą. Z jego rozkazu m.in. został przez Świętą Inkwizycję torturowany i stracony na stosie Girolamo Savonarola – krytyk nepotyzmu i rozwiązłości papiestwa.
w rolach kostiumowych Jeremy Irons. Ważnymi postaciami serialu są także jego dzieci: Cesare (François Arnaud) i Lukrecja (Holly Grainger). Serial cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem za granicami naszego kraju, a u nas można go obejrzeć na kanale HBO w soboty o godz. 22.00. Powstała nawet polska witryna fanów serialu (http://borgias. pl/).
Religia, władza i seks fantazje. Mężczyzna ten czuje się panem świata; i rzeczywiście, jego władza jest olbrzymia – można powiedzieć, że decyduje o tym, kto jeszcze pożyje, a kto już nie... Dla zdobycia i utrzymania urzędu jest w stanie zrobić wiele. Oszustwa, intrygi i przekupstwo to najdelikatniejsze z metod; trucie, podrzynanie gardła, brutalne mordowanie przeciwników, a nawet przyjaciół stanowią te bardziej radykalne sposoby. I nie jest to fikcyjny bohater kiepskiego, naszprycowanego intrygami i przesiąkniętego krwią horroru, ale realna postać historyczna. To papież Aleksander VI, który zasiadał na tronie Watykanu w epoce wielkich odkryć geograficznych... I rzeczywiście – jak na człowieka renesansu – nic, co ludzkie, nie było mu obce... Rodzina Borgiów, zwana przez lud „Katalończykami”, piastowała wszystkie najważniejsze stanowiska we Włoszech. Rodrigo Borgia, bo o nim mowa, swój urząd papieski
Na kanwie losów rodziny Borgiów powstał irlandzko-kanadyjsko-węgierski serial telewizyjny „The Borgias”. W rolę Rodriga Borgii wcielił się doskonale sprawdzający się
Pierwszy i dalsze odcinki „Rodziny Borgiów” (z polskimi napisami) możecie obejrzeć pod tym adresem: http://www.youtube.com/watch?v= XlaVzkNjuuE BS
Ameryka się rozwodzi L
iczba ślubów kościelnych zawieranych przez katolików spadła z 415 tys. w roku 1972 do 168 tys. w roku 2010, choć w tym czasie w USA przybyło 17 mln katolików. Nie chodzi o to, że katolicy wstępują w związki małżeńskie rzadziej niż przedstawiciele innych wyznań. Po prostu coraz więcej katolików bierze śluby z innowiercami. Sondaż pokazał, że tylko 46 procent katolików uważa za ważne zawarcie związku z katolikiem w Kościele katolickim. W roku 1972 takich osób było 79 procent. Najgorzej (z punktu widzenia Watykanu) jest wśród ludzi młodych
– tylko 38 procent myśli o związku zawartym przed obliczem katolickiego księdza. Rosnący dystans amerykańskich katolików wobec swego Kościoła widać także w kontekście rozwodów. Liczba rozwiedzionych katolików oraz tych, którzy ponownie weszli w związki małżeńskie, wzrosła z 8 do 32 procent. Wzrasta także liczba katolików biorących za żonę protestantkę. CS
Kato-b bunga-b bunga Z
a notoryczne niestosowanie się do zasad celibatu ulubieniec amerykańskiej polonii wyleciał z Kościoła.
Katolicki ksiądz John Corapi, były milioner wyświęcony przez Jana Pawła II, został uznany za winnego złamana ślubu czystości, nadużywania narkotyków i alkoholu oraz naruszenia ślubów ubóstwa. W związku z tym został zawieszony przez Kościół i niedługo opuści kapłaństwo. Zupa się wylała, gdy była współpracownica duchownego rozesłała do biskupów
list, w którym opisuje jego nadużycia seksualne. Duchowny do winy się nie przyznaje i twierdzi, że kara jest niesprawiedliwa. „Kocham kościół Katolicki i akceptuję to, co doszło do mnie. Niestety procedury, jakie są przestrzegane, są ze swej natury pełne wad, ale biskupi mają najwidoczniej moc działania, jak im pasuje” – napisał na swojej stronie internetowej Corapi. ASz
Dozwolone od lat 18
Uczciwy zdrajca Wydawało się, że Patrick Wall zaprojektował i zaprogramował swoje życie, aż do śmierci uwalniając się od problemów egzystencjalnych. A jednak… Poszedł do seminarium. Jako młodego duchownego skierowano go do zakonu St. Johns Abbey w stanie Minnesota. „W roku 1989 spadła na nas lawina procesów” – wspomina. Księża oskarżeni o pedofilię musieli szybko znikać, a ks. Wall miał – na polecenie przełożonych – natychmiast ich zastępować. W roku 1992, gdy zajmował miejsce 13-go z kolei kapłana, w pełni zdał sobie sprawę z ogromu traumy, jaką wywołują u ofiar jego koledzy. Spowiadał poszkodowanych, którzy sądzili, że to ich wina. „Nie popełniliście żadnego grzechu!” – tłumaczył im. W ciągu następnych 4 lat archidiecezja St. Paul wysłała ks. Walla do kolejnych 4 parafii, których księży pospiesznie ewakuowano; archidiecezja miała specjalny budżet na pomoc dla nich. Załamanie przyszło w grudniu roku 1997, gdy nakazano mu przejąć placówkę na Wyspach Bahama. W normalnych warunkach to bardzo atrakcyjne miejsce do pracy duszpasterskiej, ale Wyspy były traktowane przez Kościół jako kryjówka dla księży przestępców. Ksiądz Wall miał być ich… strażnikiem. Basta cosi – rzekł do siebie po włosku. Dość tego. Zrezygnował z kapłaństwa, nie mógł dłużej znieść, że zwierzchnicy używali go do tajenia przestępstw. Przełożeni nie przyjęli tego dobrze. „Nigdy nie dasz sobie rady w świeckim świecie, będziesz musiał zwrócić 48 tysięcy dolarów, które wyłożyliśmy na twoje studia” – straszyli. Nie pomogło. Nie dość, że zrzucił sutannę, to przeszedł na drugą stronę. Obecnie jest starszym konsultantem w kalifornijskiej firmie prawniczej
19
Manly and Steward, udzielał porad w wielu (ponad tysiąc!) procesach o przestępstwa seksualne kleru. Ksiądz Wall wie, jak i gdzie Kościół fałszował i ukrywał archiwa personalne, wie, z jakich kont pochodzą pieniądze i komu są wypłacane. Dla hierarchów taki uczciwy zdrajca to katastrofa. W Filadelfii pomagał prokuratorom konstruować sprawę nie tylko przeciw księżom pedofilom, ale i przeciw archidiecezji. To historyczny proces: nigdy dotychczas prokurator nie sformułował zarzutów karnych wobec kierownictwa archidiecezji. Po raz pierwszy wikariusz generalny archidiecezji filadelfijskiej może zostać skazany na więzienie za świadome umożliwianie pedofilowi kontaktów z nieletnimi. Spore kłopoty może mieć również jego szef, kardynał Rigali. Patrick Wall uważa, że wyciąganie karnych konsekwencji wobec hierarchów jest pożądane. „W sprawach cywilnych Kościół musiał wydać ponad 3 mld dol. na odszkodowania, ale to nie zmieniło systemu” – twierdzi. Po ponad dekadzie intensywnego monitorowania przestępczości seksualnej kleru na całym świecie księża wciąż molestują małoletnich. „To nie odeszło w przeszłość – pracuję nad sprawami, które miały miejsce w roku 2010. Ciągle ta sama, stara sodomia... Problem przemocy seksualnej duchowieństwa jest o wiele starszy, niż ludziom się wydaje (…). Celibat zbiera swoje żniwo od wieków” – tłumaczy Patrick Wall. Pierwsze wzmianki o molestowaniu seksualnym pochodzą z synodu w Elwirze (Hiszpania), który miał miejsce w roku 309. Centrum leczenia kapłanów pedofilów powstało w Hartford w USA w roku 1822; Watykan wydał w tej sprawie instrukcje dla biskupów w USA w roku 1883. PZ
A
zjatyccy politycy mają dość fanatyków religijnych. Wprowadzając restrykcyjne zasady, odcięli dzieci i młodzież od wpływu jakichkolwiek kultów.
Parlamentarzyści z Tadżykistanu uchwalili niedawno prawo, które całkowicie zakazuje niepełnoletnim jakiegokolwiek kontaktu z religią. Rodzice, którzy zdecydują się dopuścić dziecko do kontaktów z jakimkolwiek Kościołem, mogą dostać nawet 8 lat więzienia,
a duchowni – aż 12! Jedynym wyjątkiem od tej uchwały są pogrzeby i nauka w szkołach wyznaniowych, których w kraju jest kilkadziesiąt. Nowe prawo zostało stworzone w celu walki z religijnym fanatyzmem i ekstremizmem. ASz
20
Nr 28 (593) 15–21 VII 2011 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Epidemia rozmnażania – cd. W „FiM” (23/2011) ukazał się tekst redaktora Adama Ciocha pt. „Epidemia rozmnażania”, omawiający rozmaite aspekty i zagrożenia związane z nadmiernym nienaturalnym przyrostem liczby ludzi na świecie. „Nienaturalnym”, bo przecież w warunkach naturalnych z powodu chorób, głodu, wojen itp. lwia część ludzkiego narybku nie dożywała wieku dorosłego, a więc nie mogła się także rozmnażać. Z takim naturalnym procesem przyrostu mieliśmy do czynienia przez wiele tysiącleci i ziemia to wszystko bez specjalnych problemów wytrzymywała. Jednak w miarę rozwoju nauk, zwłaszcza medycznych, ów naturalny proces został – szczególnie w ostatnich dwóch wiekach – gwałtownie zakłócony i nagle zaczęło rodzić się i przeżywać nienaturalnie wielu ludzi. Jeszcze trochę i nasza planeta tego nie wytrzyma. Żeby uzmysłowić sobie, o jakim problemie mowa, warto przeprowadzić proste przeliczenia. Jest otóż taki kraj, który nazywa się Bangladesz. Ma on 144 tys. km2 powierzchni i zamieszkuje go nieco ponad 150 mln osób (dane z 2007 r.). Oznacza to, że na każdym kilometrze kwadratowym mieszkają tam średnio prawie 1042 osoby. A teraz przypomnijmy sobie, ile razy w ostatnich dwudziestu latach rozmaici fanatyczni zwolennicy bezrozumnego rozmnażania się głośno nawoływali do tego, aby Polki rodziły jak, nie przymierzając, jakieś królice. Marzyło się tym durniom, aby było po pięcioro, ośmioro, a nawet i więcej dzieci w rodzinie! Jednak na szczęście nikt ich
nigdy – nawet gdy przebierali się w kiecki i powoływali na Stwórcę – nie traktował poważnie. Chcąc sobie z grubsza wyobrazić, co się w tych chorych głowach majaczyło, weźmy wskaźnik gęstości zaludnienia Bangladeszu (1042 osób/km2) i przemnóżmy przez wielkość powierzchni Polski, tj. 312 680 km2. Wychodzi na to, że byłoby nas w Polsce... ponad 325 milionów! Nieważne, powie ktoś. Ale za to Niemcy trzęśliby portkami przed Kaczyńskim. Teoretycznie tak. Tylko że gdyby również Niemcy (357 050 km2) byli „mądrzy inaczej”, to ich z kolei byłoby 372 miliony. A ile byłoby Rosjan? Kraj ten liczy 17 098 242 km2, a to przemnożone przez 1042 daje 17 816 368 164 osoby. Prawie 18 miliardów! No i jak tam w dzióbku? Chyba nawet i niezłomny p. Macierewicz narobiłby w pory. Nie mówiąc już o tym, że gdyby Polaków miało być 325 milionów, to trzeba by pilnie nie trzech, ale ze trzysta milionów mieszkań. Tego prezes PiS-u przecież nie obieca, boby się ostatecznie ośmieszył. Dla odmiany autostrady byłyby zbędne, bo nie byłoby na nie po prostu miejsca...
Ale to wszystko jeszcze nic. Gdyby sen rozmaitych prenatalnych szaleńców miał się spełnić w skali całego globu, to... zwykły kalkulator nie wystarczy. Ląd stały, zajmujący ok. 29 proc. powierzchni ziemi, to obszar ok. 149 mln km2. Przemnożone przez 1042 osoby/km2 daje to 155 miliardów 258 milionów ludzi na ziemi. Ponad 155 miliardów! Gdyby było nas tyle, to wszyscy, nie wyłączając ojców świętego i Rydzyka oraz pp. prezydentów Obamy, Miedwiediewa i Komorowskiego oraz skromnego pana posła Gowina, chodzilibyśmy po kostki, a może i po kolana w – excusez le mot – gównie. Nie tylko w ludzkim, ale także w świńskiej gnojówce i w krowim łajnie, bo przecież czymś trzeba by te 155 miliardów ludzi karmić. I dlatego trzeba wszystkim tym, którzy domagają się całkowitego zakazu aborcji, namawiają do nieograniczonego rozmnażania, są przeciwnikami oświaty seksualnej oraz najchętniej całkowicie zakazaliby stosowania jakichkolwiek środków antykoncepcyjnych, powiedzieć: puknijcie się w wasze durne łby, idioci! Włodzimierz Galant Kopenhaga
Nawiedzeni obrazem Wszystko zaczęło się w pewien deszczowy i zimny piątek około godz. 15, gdy sąsiad zadzwonił do drzwi i oznajmił mi, że obraz Matki Bożej jest u niego, i zapytał, czy my go bierzemy. Ponieważ mieszkam z bogobojnymi rodzicami, powiedziałem, że rodzice raczej wezmą, na co sąsiad odpowiedział: „To niech przyjdą o 18”. W domu zapanował wręcz sądny dzień: sprzątanie, wystawianie stołu, nowy bieżnik, świece... Nastąpiła godzina 0, czyli 18, i rodziciele wyruszyli po obraz, który został wniesiony do domu i ustawiony na tym pięknym obrusie. Zapalono świece i rozpoczęło się. Moi rodzice już dawno pogodzili się z faktem, że jestem „odmieńcem” i do kościoła nie chadzam, a także znają moje zdanie na temat kleru, czci obrazów itp., więc nie zaprosili mnie na wspólne modły. Poszedłem jednak z ciekawości. Mój wzrok przykuł zeszyt formatu A4, więc złapałem go w swoje diabelskie łapy i przejrzałem... I co w nim było? Strony były podzielone na tabelki. W jednej wpisywano numer mieszkania, w drugiej nazwisko i imiona członków rodziny, a w trzeciej – kwotę, jaką się „ofiarowuje na kościół”. Ostatnia tabelka wskazywała kwotę łączną ofiar powiększoną o ostatnią ofiarę! Uff...
To tak wygląda zaufanie plebana do swoich owieczek? Moim zdaniem to jasny sygnał: wiem, że kradniecie, ale ja wam to utrudnię. Druga sprawa to fakt, że sąsiedzi czytają, kto w ogóle przyjął ten obraz i ile dał kasy. Już słyszę te zawodzenia: „On ma samochód i dał 10 zł?”. Albo: „Do kościoła chodzą, a obrazu nie przyjęli!” itp. Po jaką cholerę zapisywanie w kajet swojej ofiary? Wędruje ten obraz, więc niech wędruje – trudno. Ludzie czasami potrzebują takich atrakcji, ale po co od razu ściągać z ludzi kasę? Bo przecież wzięcie obrazu równa się ofiara na kościół. Ale mam też dobre wiadomości ku pokrzepieniu naszych racjonalnych antyklerykalnych serc. Otóż w tych tabelach odznaczane są poszczególne klatki w danym bloku i od razu widać, że w dużej części 14-klatkowego 10-piętrowego bloku w poszczególnych klatkach obraz nawiedza około 10 rodzin (w niektórych klatkach to 3 mieszkania na piętrze, w większości 2)! I – co ważniejsze – tych niewielu ludzi daje też niewiele do koperty:-) Czyli naprawdę idzie nowe, chociaż pewnie pleban powie na kazaniu, że to z powodu okresu wakacyjnego... Cóż, on wie swoje, a my wiemy swoje. Mentor, Bełchatów
W
ysiadamy, gnoju! – wrzasnął kontroler i wypchnął 10-letniego chłopca z wagonu tramwaju... Wypchnął z taką siłą, że ten dosłownie „wyfrunął” na chodnik i gdyby nie płot, na którym się zatrzymał, wypadłby pewnie na ulicę, narażając się na śmiertelne niebezpieczeństwo... Jedną z plag podróżowania miejską komunikacją są kontrolerzy biletów zwani potocznie „kanarami”.
kontrolerzy mogą pozwolić sobie na jeszcze więcej. Do tej pory kontroler nie miał prawa: z dotknąć pasażera, z dotknąć jego dokumentu, z zatrzymać go, z uniemożliwić opuszczenie pojazdu, z zabrać pasażera na komisariat policji, z siłą przetrzymać do przyjazdu policji,
Kanar – wróg publiczny Niestety, na ich bezczelność nikt nie reaguje. I mowa tu nie tylko o innych pasażerach, ale i o policji. Jakiś miesiąc temu, kiedy jechałem do pracy, byłem świadkiem zdarzenia, które miejsca mieć nie powinno. Jak wiadomo, młodość rządzi się swoimi prawami i w roztargnieniu wolno czasem zapomnieć portfela. Sytuacja miała miejsce w Łodzi, w jednym z tramwajów. Rutynową kontrolę biletów prowadziło jak zazwyczaj trzech osiłków, a „ofiarą” w tym przypadku był chłopiec wyglądający na 10-latka. Szybko okazało się, że młodzian nie ma portfela – tłumaczył, że zostawił go w domu. Po chwili dyskusji kontroler zawołał kolegów, którzy akurat kończyli sprawdzać bilety reszty pasażerów w wagonie, i choć chłopak tłumaczył, że spieszy się do szkoły, wypchnięto go z tramwaju. Przeleciał przez płot stojący przed przystankiem na wysepce na ulicę, niemal wprost pod samochody. Niestety, w wielu przypadkach zdarza się, że kontrolerzy (nie tylko komunikacji miejskiej, ale i PKP) używają przemocy, by wyegzekwować od pasażera mandat albo łapówkę za puszczenie wolno. Sam niejednokrotnie doświadczyłem tego w wieku szkolnym. Co gorsza, często zdarza się, że policja bezprawnie udziela kontrolerom informacji na temat danych osobowych pasażerów oraz przymyka oko na skargi. W świetle nowych przepisów, które weszły w życie z dniem 1 marca 2011 r.,
z wyprosić z pojazdu, z zatrzymać pojazd na koszt pasażera do czasu przyjazdu policji, z żądać okazania dokumentu w sytuacjach innych niż potwierdzenie prawa do ulgi lub w przypadku nieposiadania biletu. Według nowych przepisów, kontroler ma prawo użyć siły, aby zatrzymać „gapowicza” i oddać go w ręce policji. Może również uniemożliwić nam opuszczenie pojazdu. Na dodatek kanarów przeszkolono z technik samoobrony. Oby nie nadużywali nowo nabytych umiejętności, ale znając nastawienie większości z nich, tak właśnie będzie. Trzeba pamiętać, że kanar ma prawo nas zatrzymać, ale nie ma prawa stosować przemocy, szarpać czy wręcz bić. Ale my – pasażerowie – również mamy swoje prawa. Mamy prawo zweryfikować identyfikator kontrolera! Sprawdź dokładnie, czy identyfikator posiada: z pieczęć i podpis wystawcy, z nazwę przewoźnika, z numer identyfikacyjny, z zdjęcie kontrolera, z podpis kontrolera na odwrocie, z zakres upoważnienia, z datę ważności. Należy więc pamiętać o swoich prawach i nie pozwolić, by były one łamane. W przypadku łamania prawa przez „kanara” wzywajmy policję i trzymajmy kciuki, by zareagowała tak jak powinna. Mac
Nasz Czytelnik, pan Maciej z Poznania, na wyspie Olchon na Bajkale
Redakcja nie zawsze utożsamia się z poglądami Czytelników
Nr 28 (593) 15–21 VII 2011 r.
LISTY Kto dyskryminuje? PiS wystąpił do Parlamentu Europejskiego, aby ten poświęcił sesję na temat wolności i dyskryminacji w Polsce. Zgadzam się z tym, gdyż Kościół zabiera Polakom wolność, dyskryminuje kobiety, a pomagają mu w tym partie z nim związane, na przykład taka PiS-owska partia Kaczyńskiego. Należy położyć kres tej dyskryminacji i zniewoleniu. Czas, by Unia Europejska stwierdziła, czy watykański Krk nie łamie konstytucji Europejskiej, wtrącając się w życie polityczne kraju. Krk w Polsce to nic innego jak talibowie w czarnych sukienkach. Może potrzeba, aby NATO przysłało wojska i zlikwidowało polskich talibów wraz z ich słynnym przywódcą z Torunia? Oby jak najszybciej, zanim polscy szamani zaczną palić kobiety, które dopuściły się aborcji. Roman Zimniak
Uciekaj, chłopie! Chciałabym udzielić odpowiedzi Panu Darkowi, który napisał list z prośbą o radę („FiM” 18/2011). Nie było mnie w kraju, dlatego piszę dopiero teraz. Mam tylko nadzieję, że Pan Darek jeszcze się nie ożenił z tą – jak sam pisze – fanatyczną katoliczką. Chłopie, uciekaj od tej dziewczyny jak najdalej!!! Po pierwsze – zawsze będzie stawiać wiarę, tj. słowo czarnych, na pierwszym miejscu, a Ty będziesz drugi. Jeżeli deklaruje, że Cię kocha, a nadal dla niej jest ważne, co powie czarny, to znaczy, że albo w ogóle Cię nie kocha, ale chce wyjść za mąż, bo tak przykazał Bóg i wiara, albo należy do kategorii ludzi, do których nie docierają żadne argumenty, to znaczy według przysłowia, że tylko krowa nie zmienia poglądów. W każdym razie, chłopie, ratuj się ucieczką póki czas! Życzę Ci szczęścia i miłości z normalną dziewczyną!!! Jadwiga Piotrowska
Odpowiedź kartką – cd. Ze zrozumieniem i współczuciem przeczytałem w „Faktach i Mitach” 25/2011 list R.L., emerytowanego żołnierza WOP, który wskutek uchwalenia haniebnej ustawy, tzw. dezubekizacyjnej, stracił ponad połowę emerytury. Mnie też objęto tą ustawą, ale miałem szczęście, że odliczono mi od emerytury tylko 4 lata, bo tylko tyle służyłem w jednostkach, które ustawa uznała za „zbrodnicze”. Nie rozumiem tylko zawiści ze strony R.L., że nie ukarano esbeków, bo poszli na renty, a ukarano wopistów. Jeśli już coś mówimy, to mówmy
do końca. I prawdę. Każdy tzw. mundurowy mógł przy przechodzeniu na emeryturę przejść przez komisję lekarską, która orzekała o stanie jego zdrowia. Żołnierze WOP też. Jeśli takiej osobie orzeczono grupę inwalidzką, to po zadziałaniu ustawy rzeczywiście mógł wybrać rentę zamiast emerytury i uniknąć zemsty IPN.
Upłynął rok, a ja nie otrzymałam żadnej informacji w tej sprawie. Co to mianowicie oznacza? Podejrzewam, że Kościołowi trudno jest rozstać się ze mną jako z bytem statystycznym. Pytanie: jak i do kogo się odwoływać w takiej sytuacji? Podejrzewam, że żadnej instancji odwoławczej nie ma. Więc co? Ela
katolickiego. Duchownym nie wolno od tego dnia aktualizować wpisów dotyczących byłych wiernych w księgach parafialnych, wysyłać im pisemek, zaproszeń na uroczystości, wezwań do wnoszenia ofiar i tym podobnych. Prowadzenie takiej korespondencji z byłym wiernym bez jego zgody narusza ustawę o ochronie danych osobowych. A za to grożą kary z więzieniem włącznie. Redakcja
Najpierw powoli jak żółw ociężale na biopaliwie motor odpalił. Turkoce, łomoce stuka i puka, to tłoki tak walą i rozrząd łańcucha,
Lokomotywa
Ruszyła maszyna po szynach ospale, bo biopaliwo jest na gorzale. I koła turkocą, i skrzeczy, i grzeje, jak bydlę po wódce konstrukcja szaleje,
korbowód się grzeje i strzela coś w rurę, dziwnie się dzieje, obroty wciąż w górę, zawory już dzwonią, zapach jest chmielu, czuć woń Platformy i PSL-u.
Stoi na stacji lokomotywa, która ma jeździć na biopaliwa. Chciałaby jechać, ale nie może, bo to po pierwsze wypada drożej.
a silnik wręcz wyje, co słyszy sto osób, i zgrzytów w motorze znieść już nie sposób
Po drugie, skutkiem jakichś przekrętów, w kraju brak kilku jest komponentów, a jak się kupi je z zagranicy, to będą stratni polscy rolnicy. Żołnierz WOP też! A w ogóle to w WOP-ie ustawa objęła tylko żołnierzy Zwiadu, zatem niewielką część tej formacji, natomiast w SB objęła wszystkich funkcjonariuszy – nawet tych, którzy całe zawodowe życie spędzili za biurkiem jako urzędnicy wydający paszporty. Albo pracowników Akademii Spraw Wewnętrznych, na przykład bibliotekarki, które „zbrodniczo” wypożyczały książki z biblioteki ASW. Żal i złość pana R.L. nie powinny być kierowane ani przeciw tym, którym się udało uciec spod topora IPN, ani tym bardziej przeciw SLD (na który pan R.L. już nigdy nie zagłosuje), bo to jest jedyna formacja, która zaskarżyła tę haniebną, wredną ustawę do Trybunału Konstytucyjnego. Niestety, TK okazał się politycznym przedłużeniem POPiS-u. Ciężkie życie mają teraz byli funkcjonariusze SB. 25 czerwca, w rocznicę wydarzeń radomskich, usłyszałem w Telewizyjnym Kurierze Mazowieckim, że ten bunt robotniczy „brutalnie stłumiła SB”. Służba, która nawet pałek na wyposażeniu nie miała! Cóż, telewizja pisze nam historię od nowa, nie rozróżniając MO, ZOMO czy ROMO (rezerwowe oddziały MO składające się z powołanych czasowo rezerwistów) od SB. Pozdrawiam Redakcję i pana R.L. oraz proszę go, aby nie rezygnował z walki w Strasburgu, bo są szanse na wygraną. M.K.
21
SZKIEŁKO I OKO
Szanowna Pani Co do zasady z prawa kanonicznego oraz regulacji Konferencji Episkopatu Polski nie wynika obowiązek przesyłania przez kurie biskupie poświadczeń przyjęcia aktu apostazji. Przyjęcie oświadczenia przez proboszcza parafii miejsca zamieszkania zamyka na gruncie wewnętrznego prawa kościelnego całe postępowanie. Przesłanie byłemu wiernemu przez właściwą kurię biskupią zaświadczenia lub informacji o odnotowaniu aktu apostazji nie jest obligatoryjne. Niestety, nie ma podstaw prawnych na gruncie polskiego prawa i kodeksu kanonicznego, aby skutecznie domagać się wydania takiego dokumentu. Nie zwalnia to jednak Kościoła katolickiego z obowiązku odnotowania aktu apostazji w księgach parafialnych, bo wiąże się z tym wycofanie przez wiernego zgody na przetwarzanie jego danych osobowych przez jednostki Kościoła
i wszystko czerwone się nagle zrobiło, i lokomotywę rozpier...ło. Maria
Po trzecie spalin skład tak się zmienia, że wzrosną wokół zanieczyszczenia, po czwarte jazda ma wpływ szkodliwy na biedny silnik lokomotywy...
Świeccy mistrzowie ceremonii pogrzebowej Państwo Borowikowie
Takich zagrożeń jest ze czterdzieści, sam nie wiem, co się w nich jeszcze mieści.
tel. 601 299 227
I choćby przyszło ekspertów tysiąc, a każdy gotów nie tylko przysiąc, to dowieść może w uczonych pracach, że ta ustawa się nie opłaca.
Świecki mistrz ceremonii pogrzebowej Mirosław Nadratowski tel. 721 269 207
Lecz ją ochoczo przegłosowali znaczną większością Wysokiej Sali zlobbingowani nasi posłowie, co kłopot mają z olejem w głowie.
Świecki mistrz ceremonii pogrzebowej Stefan Szwanke Włocławek tel. 604 576 824
Nagle gwizd, nagle świst, silnik buch, koła w ruch...
„BYŁEM
KSIĘDZEM”
Głośna saga Romana Kotlińskiego – Jonasza
Problem z apostazją Proszę poradzić mi, co zrobić w następującej sytuacji: rok temudokonałam aktu apostazji, zadość czyniąc wszelkim regułom wymaganym przez Kościół rzymskokatolicki. Złożone przeze mnie w miejscowej parafii w obecności dwóch świadków oświadczenie woli miało zostać przesłane do kurii i przez nią potwierdzone w terminie miesiąca, z upływem którego powinnam być wykreślona z ksiąg parafialnych.
I
II Prawdziwe oblicze Kościoła katolickiego w Polsce
III Owce ofiarami pasterzy
Cena jednego egzemplarza – 12 zł plus koszty przesyłki
Owoce zła Przy zakupie sagi – opłata 30 złotych plus koszt przesyłki
Prezent – czwarta książka Zamówienia prosimy przesyłać pod adresem: Relax, ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, niespodzianka – gratis!!! e-mail:
[email protected] lub telefonicznie: (42) 630-70-66 Zamawiając książki, prosimy podać adres odbiorcy wraz z jego numerem telefonu
22
Nr 28 (593) 15–21 VII 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
K
ażde z wyznań ma w swojej historii czarne i wstydliwie skrywane karty. Niektóre – jak choćby Kościół katolicki – mają ich całe tomy i biblioteki. Ale nawet liczące niespełna 200 lat wyznanie mormonów ma za uszami, i to dużo. Jest to religia, której doktryna zawiera zgodę na przemoc oraz buduje tożsamość wyznawców na oddzieleniu „nas” od „nich”. „Są tylko dwa kościoły. Jeden należy do Baranka Bożego, a drugi do diabła” – czytamy w Księdze Mormona.
Wygnani do Deseret Kościół mormoński został założony w 1830 roku w Nowym Jorku. Na jego czele stał wówczas 24-letni Joseph Smith, który „na złotych talerzach otrzymał boskie objawienie”. Jego stosunek do chrześcijaństwa był mniej więcej taki jak chrześcijaństwa do judaizmu. Smith wierzył w Nowy i Stary Testament, jednak uzupełniał go i rozwijał w sposób, który był nie do zaakceptowania dla większości współczesnych. Dla większości, ale nie dla wszystkich. Smith, który był sprawnym mówcą i przekonującym kaznodzieją, szybko zdobywał kolejnych wyznawców. Zasięg jego religii się zwiększał. Centrum zostało przeniesione do Missouri. Jednocześnie wartości jego religii – antytrynitaryzm, wiara w proroków i apostołów żyjących „tu i teraz” oraz odmawianie racji ewangelikom i katolikom – były dla wielu nie do zaakceptowania. Dlatego w imię tradycyjnej, niby „racjonalnej”, religii zaczęto prześladować nową – „nieracjonalną”. „Święci” – bo tak mówią o sobie mormoni – stali się celem licznych motywowanych religijnie ataków. W 1833 roku wypędzono ich z Jackson County. W drugiej połowie lat 30. w Missouri doszło do regularnego konfliktu, w którym mormoni walczyli z grupami lokalnych mieszkańców. Gdy zwrócili się do gubernatora o ochronę, usłyszeli, że ten nie wystąpi przeciw „woli ludu”, która jest „głosem Boga”. A w 1838 roku zarządził, że mormoni muszą zostać wypędzeni poza granice stanu. Doszło do pogromu w Haun’s Mill, gdzie zginęło kilkanaście osób. „Jeden z dziesięciolatków został wyciągnięty z kryjówki i zabity strzałem w głowę. Błagał o życie” – relacjonowali świadkowie. Mormonów zmuszono do ucieczki. Przenieśli się do Illinois i osiedli w Nauvoo. Po kilku latach spokoju znów doszło do prześladowań. „Nowi” byli zbyt dziwni dla lokalnych protestantów. Konflikt z sąsiednimi społecznościami stawał się coraz ostrzejszy. Do jego eskalacji doszło, gdy mormoni zniszczyli maszynę drukarską należącą do jednej z gazet wydawanych w miasteczku. Redaktor z sąsiedniej miejscowości Warsaw wezwał ludzi, by wzięli sprawy w swoje ręce. Tych nie trzeba było długo prosić. Joseph
Smith, który przebywał w więzieniu oskarżony o zniszczenie wspomnianej maszyny, został zlinczowany. Wśród mormońskich liderów rozgorzała walka o przywództwo. Główna linia podziału przebiegała między zwolennikami i przeciwnikami poligamii. Polityczną rozgrywkę wygrał należący do pierwszej grupy Brigham Young, który od razu stanął
Na łamach gazet rozpętała się antymormońska kampania. Padały głosy, że Young planuje spisek przeciw władzom federalnym. Z doskonałej okazji poprawienia swoich notowań postanowił skorzystać prezydent James Buchanan. W maju 1857 roku ogłoszono, że zamieszkały przez mormonów Utah jest „w stanie rebelii”. Było
powtórne przyjście Jezusa oraz karę, którą Bóg wymierzy prześladowcom „świętych”. Wszystko to umacniało grupę od środka i zwiększało agresję wobec świata zewnętrznego. Szykowano się do religijnej wojny, w której Bóg był – jak zawsze w takich wypadkach – po „dobrej” stronie. Mieli w niej wziąć udział nie tylko mormoni, ale także indiańskie
Mordercy dni ostatnich Masakra w Mountain Meadows
W 1857 roku w Mountain Meadows mormońscy fanatycy zabili 120 osób, których jedyną winą była chęć przejechania przez mormońskie terytorium. Ocalałe z masakry dzieci wzięli do siebie i próbowali wychować na „dobrych członków” Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. Oto, do czego prowadzi religijny fanatyzm. przed dużym wyzwaniem. Wydarzenia, których finałem była śmierć Smitha, doprowadziły też do wypędzenia mormonów z Illinois. Trzeba było znaleźć nową „ziemię obiecaną”. W jej poszukiwaniu „święci” wyruszyli na zachód. Tam chcieli zbudować własne „Deseret”. Miejsce, gdzie nikt nie dziwiłby się posiadaniu „co najmniej trzech żon”.
Od ofiar pogromów do religijnych wojowników Ziemią obiecaną okazało się terytorium położone w okolicach Rocky Mountains i pustyni Mojave. Mormoni zaczęli budować tam swoje Deseret i praktykować poligamię. Sam Brigham Young dawał im przykład – miał ponad 50 żon oraz tyle samo dzieci. W tym nowym „Królestwie Bożym” prawo federalne miało nie obowiązywać. W końcu prawa stanowione przez ludzi są mniej ważne niż objawienia zapisane na złotych talerzach! Nowi apostołowie chcieli samorządu, który w tym wypadku oznaczał przede wszystkim teokrację (zabezpieczała ich interesy) oraz zgodę na wielożeństwo. Na to nie mógł i nie chciał się zgodzić rząd USA. Było mu o tyle łatwiej, że mormonizm cieszył się fatalnym „publicity”. Poligamia oburzała purytańskie społeczeństwo, a dziwne zasady i bluźnierstwo nowej religii tylko pogarszały sprawę.
to równoznaczne z wypowiedzeniem wojny, którą później nazwano „Utah War”. „Święci” po raz kolejny mieli stać się celem dla dominujących w społeczeństwie protestantów. Jednak – inaczej niż 10 i 20 lat wcześniej – mormoni nie byli już bezwolną ofiarą. Nauczeni przez własnych oprawców, jak wykorzystać religijny fanatyzm, byli w stanie się bronić. Young wcześniejsze lata poświęcił na zbudowanie wspólnoty, którą cementował podział na „my” i „oni”. „My” (wyznawcy prawdziwej wiary, należący do Kościoła Baranka Bożego) oraz „oni” („poganie”, wszyscy niemormoni). Gdy Buchanan wypowiadał wojnę Utah, rozwijała się tam reforma religijna, której głównym celem było wzmocnienie tego podziału. W doktrynie Kościoła znalazło się na przykład zobowiązanie do poszukiwania zemsty na zabójcach Josepha Smitha oraz proroków. W lecie 1857 roku w Utah panowała atmosfera religijnego (i wspólnotowego) uniesienia. Szykowano się do konfliktu. Dbano nie tylko o proch i kule, ale także o morale. Brigham Young organizował na przykład głośne czytania antymormońskich gazet. Mniej więcej w tym czasie w Arkansas zabito jednego ze starszych kościoła, który „nawrócił” cudzą żonę i zabrał ją do Salt Lake, by była jego... 12-tą życiową partnerką. „Oni” zabijają „nas” – myślano. Dodatkowo „prorok” ogłosił, że czeka ich 7-letnie oblężenie. Zapowiadano szybkie
plemiona mieszkające na ich terenach. Zgodnie z doktryną „świętych” dzięki walce po ich stronie rdzenni Amerykanie mieli... odzyskać jasną cerę, której utrata była karą zesłaną przez Boga!
Masowi mordercy Jednak amerykańska armia nie atakowała. Interwencję w Utah przygotowywano dopiero na 1858 rok. Nagromadzona agresja musiała znaleźć ujście. Znalazła je, gdy tylko pojawiła się okazja, która miała jeszcze ten dodatkowy atut, że pozwalała się wzbogacić. Przez terytorium mormonów biegła jedna z najbardziej uczęszczanych dróg do Kalifornii. W lecie 1857 roku podążała nim grupa wędrowców z Arkansas, licząca ok. 140 osób. Kierowało nią dwóch ludzi: Alexander Fancher i John T. Baker. Emigranci prowadzili ze sobą ok. 1000 sztuk bydła i 200 koni, wśród których znajdowały się bardzo drogie zwierzęta. Grupa Fanchera i Bakera przejechała przez Salt Lake City i Corn Creek. Gdy szukali miejsca na kilkudniowy odpoczynek konieczny przed podróżą przez pustynię Mojave, zostali skierowani do Mountain Meadows. Na miejsce postoju przybyli 6 września. Nie spodziewali się kłopotów. Nawet nie ustawili wozów w kręgu, co mogłoby ułatwić obronę w razie problemów. Nie wiedzieli, że mormoni już od kilku dni przygotowywali się do ataku, w którym mieli im pomóc lokalni Indianie – Pajutowie. Do spisku wciągnęli ich, obiecując udział w łupach oraz strasząc amerykańską ekspedycją zbrojną. 7 września rano emigranci z Arkansas jedli śniadanie. Nagle padł strzał. Zginęło jedno z dzieci bawiących się między wozami. Mimo zaskoczenia Indianom oraz mormonom,
którzy pomalowali twarze, by upodobnić się do Pajutów, nie udało się rozbić obrony przeciwników. Zginęło siedmiu ludzi z karawany, ale ofiary były także po stronie napastników. Do tego emigranci dali radę stworzyć ze swoich wozów krąg, zza którego mogli się skuteczniej bronić. Przez kolejne kilka dni mormoni pilnowali tylko, by ludzie z Arkansas nie uciekli. Strzały snajperów utrzymywały podróżnych za linią wozów. Uniemożliwiały im też zdobycie wody i jedzenia. Wkrótce zmienił się też układ sił. Brak łupów oraz ofiary po stronie napastników skłoniły część Pajutów do porzucenia „oblężenia”. Mormoni – obawiając się, że bez pomocy nie poradzą sobie z dobrze uzbrojoną karawaną – zaplanowali podstęp. 11 września do Fanchera i Bakera został wysłany poseł z białą flagą. Podróżnym zagwarantowano ochronę i odprowadzenie do miejsca, gdzie Indianie nie będą im zagrażać. Emigranci byli nieufni, ale nie mieli wody. Musieli się zgodzić. Po trwających 2 godziny negocjacjach oddali broń i ruszyli w drogę. Najmłodsze dzieci zostały wsadzone do wozów i podążyły przodem. Za nimi szły kobiety i nastolatki. Mężczyzn prowadzono osobno. Każdy miał własnego strażnika. Po 30 minutach marszu dowodzący mormonami nagle stanął. Przygotował broń. „Stop!” – krzyknął. „Wykonujcie swój obowiązek!” – zwrócił się do swoich. „Święci” natychmiast zaczęli strzelać. Większość mężczyzn zginęła od razu. Kobiety i nastolatków zabito później. Bronią palną i nożami. „Zobaczyłam, jak moją matkę trafiono w czoło. Ona upadła martwa. Kobiety i dzieci zaczęły krzyczeć. Niektóre z młodych kobiet błagały, by ich nie zabijać, ale oni nie mieli litości. Strzelali im w głowy” – relacjonowała po latach Nancy Huff, która przeżyła masakrę. W Mountain Meadows zginęło około 120 ludzi: 50 mężczyzn, 20 kobiet, 50 dzieci i nastolatków. Oszczędzono tylko 17 dzieci, które nie skończyły jeszcze 5 lat. Wzięły ich mormońskie rodziny. Niektóre dzieci trafiły do domów zabójców swoich rodziców. Gdy po pewnym czasie zostały odnalezione przez amerykańskie władze i krewni upomnieli się o ich powrót, mormoni mieli czelność domagać się zwrotu kosztów opieki nad nimi. Jeszcze w 1859 roku amerykańscy wojskowi znajdowali na miejscu masakry kobiece włosy zawieszone na krzewach i dziecięce kości w objęciach szkieletów ich matek. „Utah War” zakończyła się zawarciem pokoju, zanim doszło do pierwszego wystrzału. Jak to często bywa w czasie konfliktów, w które zaangażowano religię, i tu ofiarami byli przede wszystkim niewinni. Fanatykom oraz tym, którzy uczą, że „inni” nie zasługują na ludzkie traktowanie, ponieważ są... inni, i usprawiedliwiają morderstwa „w imię Boga”, jak zwykle nic się nie stało. KAROL BRZOSTOWSKI
Nr 28 (593) 15–21 VII 2011 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Bóg wszechmocny (1) Jeśli Bóg jest wszechmocny, to dlaczego potrzebuje pomocy aniołów? Dlaczego odczuwa potrzeby – potrzebę stworzenia świata i człowieka, potrzebę kultu i posłuszeństwa ze strony człowieka? Dlaczego potrzebuje współpracy człowieka, aby zrealizować swoje plany? Dlaczego popełnia pomyłki, często zmienia zdanie, a nawet negocjuje z człowiekiem (Mojżesz)? Dlaczego Jahwe objawił się tylko garstce Żydów (60 proc. ludności świata wciąż o nim nie słyszało)? Jeśli jest On doskonały, to dlaczego sam o sobie mówi, że jest zazdrosny? Zanim ustosunkuję się do poruszonych zagadnień, zwrócę uwagę na to, kto zadaje tego typu pytania. Mało prawdopodobne jest bowiem, aby zadawał je człowiek wierzący, chociaż od niektórych z nich również otrzymuję dziwne listy. Te jednak pytania muszą pochodzić od osoby co najmniej sceptycznie nastawionej do Boga, bo pojawiły się one także na ateistycznych stronach internetowych. Można jedynie zapytać: jeśli nie ma Boga – jak wierzą ateiści – to dlaczego zadają oni podobne pytania? Czyżby nie byli dość pewni swego stanowiska i w ten sposób próbowali je umocnić? A może chcą wykazać bezsens wiary w Boga i zapędzić wierzących w przysłowiowy „kozi róg”, na co zdają się wskazywać te i inne pytania? Niezależnie od tego, jakie naprawdę intencje przyświecały pytającemu, skoro pytania te już padły, postaram się do nich ustosunkować. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że nawet najlepsza odpowiedź nie zadowoli wszystkich, nawet wierzących, a cóż dopiero osoby niewierzące. Ale trudno… Zatem jak to jest: czy Bóg rzeczywiście potrzebuje ludzi i aniołów, aby zrealizować swoje plany? Odpowiem pytaniem: kto kogo tak naprawdę potrzebuje, czy Bóg aniołów i ludzi, czy odwrotnie? Spójrzmy na to poprzez analogię. Czy to rodzice potrzebują swoich dzieci i są od nich zależni (być może w wieku starczym), czy dzieci rodziców? Odpowiedź nasuwa się sama. A zatem, jeśli Bóg istnieje i jest źródłem wszelkich dóbr – jak uczy Biblia (por. Ps 24. 1) – to On też zaspokaja wszelkie potrzeby swoich stworzeń, a nie na odwrót. Innymi słowy: „Bogu, który stworzył świat i wszystko, co na nim (…), nie służy się rękami ludzkimi, jak gdyby czego potrzebował, gdyż sam daje wszystkim życie i tchnienie, i wszystko” (Dz 17. 24–25). „Bo mój jest świat i to, co go napełnia” – mówi Jahwe (Ps 50. 12). Jedyny problem polega na tym, że „Boże młyny mielą
się czym chlubić, bo wszystko, kim są i co posiadają, zawdzięczają właśnie Bogu (por. J 3. 27; 1 Kor 4. 7). Apostoł Paweł pisał, że „zdolność nasza jest z Boga, który też uzdolnił, abyśmy byli sługami nowego przymierza” (2 Kor 3. 6). „Beze mnie nic uczynić nie możecie” – powiedział Jezus (J 15. 5). Współpraca Boga z człowiekiem nie świadczy więc o Bożej bezsilności czy braku wszechmocy, ale o naszej uprzywilejowanej pozycji. Świadczy o przychylności Boga, który nie tylko wychowuje swój lud i uczy polegania na Nim w każdej sytuacji, ale również chce mieć z nim żywy kontakt. Bóg chce, aby Jego słudzy jak najlepiej spożytkowali darowane im talenty (Mt 25. 14–30). Czy rzeczywiście Bóg potrzebuje naszego kultu i posłuszeństwa? Otóż nie tyle potrzebuje, co pragnie. A to
Według Biblii tak nie jest. Istnieją przecież różne obrazy Boga. Ten ludzki został zniekształcony przez grzech. Jedynym właściwym obrazem Boga jest więc tylko ten, który „grzechu nie popełnił ani nie znaleziono zdrady w ustach jego” (1 P 2. 22), czyli Jezus Chrystus. Dlatego też tylko On mógł powiedzieć: „Kto mnie widział, widział Ojca” (J 14. 9). Krótko mówiąc – jeśli Jezus, będąc człowiekiem, nie popełnił grzechu ani nie dopuścił się żadnej zdrady, bo żył w doskonałej jedności z Ojcem, to tym bardziej święty i doskonały Bóg. „On jest skałą. Doskonałe jest dzieło jego, gdyż wszystkie drogi jego są prawe, jest Bogiem wiernym, bez fałszu, sprawiedliwy On i prawy” (Pwt 32. 4, por. Mt 5. 48; Rz 3. 4; Tt 1. 2; 1 P 1. 15–16). Innymi słowy – Bóg doskonale wie, co robi i dlaczego to robi, nawet wtedy, gdy pozornie zmienia zdanie, czego przykładem mogą być następujące Jego słowa: „Czy nie mogę postąpić z wami, domu Izraela, jak garncarz? (…). Oto jak glina jest w ręku garncarza, tak wy jesteście w moim ręku, domu Izraela! Raz grożę narodowi i królestwu, że
powoli” i choć nieraz wierzący potrzebują Jego pomocy, Bóg nie zawsze jej udziela (por. 2 Kor 12. 7–10). Również wszystko, co istnieje, zostało stworzone przez Boga nie dlatego, że był on uzależniony od takiej potrzeby, ale dlatego, że było to jego wolą „i z woli jego zostało stworzone i zaistniało” (Ap 4. 11). „Bo on rzekł – i stało się, On rozkazał – i stanęło” (Ps 33. 9). Zatem według Biblii wszystko, co istnieje, powstało dzięki wszechmocy Boga, który nadal podtrzymuje cały wszechświat swą mocą i kieruje nim ustanowionymi prawami przyrody (Rdz 1. 1; Ne 9. 6; Ps 124. 8; Iz 40. 26–29; 44. 24; Dz 14. 15, 17). To znaczy, że Bóg nie potrzebował i nie potrzebuje pomocników, bo dla Niego nie ma nic niemożliwego (Jr 32. 17). Ten, który uczynił Sarę płodną (Rdz 18. 14), mógł Rafael Santi – Bóg oddziela światło od ciemności również zamknąć jej łoje wykorzenię, wywrócę i zniszczę, lecz jest różnica. Nawet w tym przypadno; który „sprowadził gwałtowny jeżeli się ów naród odwróci od swoku Boże pragnienie ma na wzglęwiatr (…) i cofnął morze, i zamiejej złości, z powodu której mu grodzie nasze dobro. Nasze życie ma bonił w suchy ląd”, sprawił również, ziłem, to pożałuję tego zła, które zawiem głębszy sens jedynie w duchoże „wody wróciły i zalały Egipcjan” mierzałem mu uczynić” (Jr 18. 6–8). wej społeczności z Bogiem. Dopiero (Wj 14. 21, 26); który uciszył buPoza tym, chociaż nigdy nie wolw ścisłym związku z Nim człowiek rzę, mógł ją także rozpętać no zapominać, że Biblia pełna jest prawdziwie odnajduje siebie i sens (Mt 9. 26). Krótko mówiąc – „Co antropomorfizmów, które na sposwojego istnienia, bo poznaje nie tylniemożliwe jest u ludzi, możliwe jest sób ludzki ukazują nam pewne ryko wolę Boga, ale również siebie – tau Boga” (Łk 18. 27). sy Boga, „Bóg nie jest człowiekiem, kim jakim naprawdę jest. Dodajmy Jak jednak wytłumaczyć, że Bóg aby nie dotrzymał słowa” (Lb 23. 19). też, że chociaż „Ojciec takich szuka, używa aniołów oraz ludzi i współpraktórzy by mu cześć oddawali (…) cuje z nimi, a nawet „negocjuje”? Czy Ale dlaczego, jeśli jest doskonaw duchu i w prawdzie” (J 4. 23–24), nie świadczy to właśnie o tym, że Bóg ły, sam o sobie mówi, że jest zaBóg nigdy nie jest niczyim dłużniich jednak potrzebuje? Oczywiście, zdrosny? Cóż, Bóg jest miłością i mókiem. „Gdyż tych, którzy mnie czczą, ale tylko w pewnym sensie. Wszak wi do ludzi ich własnym językiem. i ja uczczę” (1 Sm 2. 30). Jezus powiedział: „Tak i wy, gdy uczyZgodnie też z pierwszym przykazanicie wszystko, co wam polecono, niem oczekuje od swego ludu miłoCzy Bóg popełnia pomyłki i zmiemówcie: »Sługami nieużytecznymi jeści z całego serca (Pwt 6. 5). Boża nia zdanie? Pytania tego rodzaju odsteśmy, bo co winniśmy byli uczynić, „zazdrość” jest więc w pełni uzanoszą się do naszego wyobrażenia uczyniliśmy«” (Łk 17. 10). Innymi słosadniona. Tym bardziej że Bóg móBoga. Zakładają, że skoro ludzie zowy – zarówno ludzie, jak i aniołowie wi tak ze względu na grzech bałwostali stworzeni na Jego obraz (por. jako współsłudzy i wykonawcy woli chwalstwa (Wj 20. 1–6), z którym zaRdz 1. 27) i popełniają błędy, to muBożej (Ap 19. 10; 22. 8–9) nie mają wsze wiąże się niebezpieczeństwo si je popełniać również Bóg.
23
„społeczności z demonami” (1 Kor 10. 19–29). Jak zaś wiemy z Biblii, grzech ten szczególnie obraża Boga i pobudza Go do gniewu, bo profanuje wszystko, co jest Mu bliskie. Bogu chodzi nie tylko o swoją chwałę, ale również o ocalenie człowieka, który zwracając się ku bożkom, podąża drogą na zatracenie. Dlaczego jednak Jahwe objawił się tylko garstce Żydów? To prawda, że Bóg objawił się tylko Żydom. Nie jest to jednak cała prawda, bo już do Abrahama powiedziano: „W tobie będą błogosławione wszystkie plemiona ziemi” (Rdz 12. 3, por. 28. 14). Bóg postanowił więc, że przez potomków Abrahama miała się szerzyć znajomość Boga po całej ziemi. U Izajasza czytamy: „Lud, który sobie stworzyłem, będzie zwiastował moją chwałę” (43. 21); „I pójdą narody do twojej światłości, a królowie do blasku, który jaśnieje nad tobą” (60. 3). Poza tym, jeśli chodzi o wybranie i objawienie, Bóg zawsze szukał odpowiednich ludzi – takich, którzy by mu oddawali cześć w duchu i w prawdzie (J 4. 23–24). Czytamy też, że „Pan wodzi oczyma swymi po całej ziemi, aby wzmacniać tych, którzy szczerym sercem są przy nim” (2 Krn 16. 9). Izraela wybrał zaś nie dlatego, że jest stronniczy, ale ponieważ „dochowuje przysięgi, którą złożył ich ojcom” (Pwt 7. 8). I podobnie było z wyborem apostołów, do których Jezus powiedział: „Nie wy mnie wybraliście, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was, abyście szli i owoc wydawali” (J 15. 16). Tak więc, chociaż Jezus przyszedł „tylko do owiec zaginionych z domu Izraela” (Mt 15. 24), to jednak Jego przesłanie dotyczące znajomości Boga i zbawienia nie zostało ograniczone do jednego narodu, ale ma zostać zaniesione „aż po krańce ziemi” (Dz 1. 8). Jezus powiedział bowiem: „I będzie głoszona ta ewangelia o Królestwie po całej ziemi na świadectwo wszystkim narodom” (Mt 24. 14). Bóg „chce, aby wszyscy ludzie byli zbawieni i doszli do poznania prawdy” (1 Tm 2. 3). Czy to przypadek, że Pismo Święte jest dziś dostępne dla każdego, bo przetłumaczono je na ponad 2 tys. języków? Tak więc każdy dziś może korzystać z Bożego objawienia. Jezus powiedział: „Proście, a będzie wam dane, szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam” (Mt 7. 7). Podobnie też mówi inna obietnica: „Pan [JHWH] jest z wami, jeżeli wy jesteście z nim, a jeżeli go szukacie, pozwoli wam się znaleźć, lecz jeżeli go opuścicie, i On was opuści” (2 Krn 15. 2). BOLESŁAW PARMA
24
Nr 28 (593) 15–21 VII 2011 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (39)
Awantura unicka Unia brzeska dążyła do likwidacji prawosławia w Rzeczypospolitej. Była narzędziem katolicyzacji i polonizacji Słowian wschodnich. Wskutek unii polsko-litewskiej zawartej w 1569 r. w Lublinie powstała Rzeczpospolita Obojga Narodów, w skład której weszły dwa państwa, zwane po unii lubelskiej „narodami” – Korona Królestwa Polskiego i Wielkie Księstwo Litewskie. Było to największe państwo w Europie, które maksymalny zasięg terytorialny osiągnęło na początku XVII w. Rozciągało się na większości terytorium dzisiejszej Polski, obejmowało w całości dzisiejszą Białoruś oraz większość ziem dzisiejszej Litwy i Ukrainy, a częściowo także Łotwy, Estonii, Rosji, Mołdawii i Słowacji. Włączenie do Rzeczypospolitej ziem Wielkiego Księstwa Litewskiego i inkorporowanie do Korony ziem ukraińskich sprawiło, że ogromnie wzrosły siły wielkich feudałów, a rozwój latyfundiów przyczynił się do pogłębienia ucisku klasowego i narodowościowego, szczególnie ukraińskich mas ludowych. Polscy feudałowie, chcąc utrwalić swoje panowanie na Ukrainie, nie tylko ograniczali wolność osobistą i narzucali te formy poddaństwa, które już się utrwaliły na ziemiach polskich, ale podjęli też walkę z kulturową i religijną odrębnością ludności ukraińskiej. Zwalczali dominujące na wschodnich ziemiach Rzeczypospolitej prawosławie, dążąc do upowszechnienia
J
wiary rzymskokatolickiej. Wprawdzie szło o sprawy wiary, ale u ich podłoża leżały ekonomiczne, polityczne i społeczne interesy Rzeczypospolitej. Ekspansja państwa polskiego na Wschód była przedmiotem zainteresowania Krk, który znajdował się w kontrofensywie przeciwko prądom reformacyjnym i tradycyjnie dążył do podporządkowania Kościoła prawosławnego papiestwu poprzez tzw. unię, czyli złączenie go z Kościołem rzymskim. Tak więc na ziemiach ukraińskich i białoruskich sprzęgły się ze sobą interesy Rzymu i Rzeczypospolitej szlacheckiej. Istotną przesłanką do zawarcia unii było również zerwanie więzi, jakie łączyły prawosławny Kościół na Ukrainie i Białorusi z prawosławnym Kościołem w Rosji. W dalszej perspektywie unia miała być wstępem do podporządkowania papieżowi i zjednoczenia z katolicyzmem całego prawosławia, przede wszystkim Kościoła prawosławnego w Rosji, a państwu polsko-litewskiemu miała pomóc w polonizacji kresów i podboju Moskwy. Czołowym rzecznikiem unii był papież Grzegorz XIII, a do akcji włączył się też, znany ze swej dewocji, król polski Zygmunt III Waza, który obiecał zachować, a nawet rozszerzyć przywileje prawosławia w Rzeczypospolitej. Przemyśliwano
edną z najbardziej odrażających rzeczy, jakie przynosi ze sobą re ligia, jest niszczenie radości życia milionów ludzi. Powolna dewastacja psychiki, życie w strachu. Nie lękajcie się? Ależ jest się czego lękać! Kwestia zaburzeń psychicznych wywoływanych przez nauczanie Kościołów i religii powraca na nasze łamy jak bumerang. Dzieje się tak za sprawą naszych Czytelników, którzy dzielą się z nami swoimi doświadczeniami i przeżyciami. Z jednej strony ich relacje budzą smutek, bo widać w nich ogrom zupełnie zbędnego cierpienia, z drugiej jednak przynoszą nadzieję – wszak piszące i dzwoniące do nas osoby to ludzie wyrwani za życia z religijnego piekła. Jak w dawnych czasach z bujnym życiem seksualnym połączony był syfilis, tak z pogłębioną religijnością często związana bywa nerwica eklezjogenna, wypływająca z nauczania kościelnego. Według wielu psychoterapeutów jest to jedna z nerwic najtrudniejszych do wyleczenia, ponieważ często same jej ofiary bronią się przed powrotem do zdrowia. Na drodze do ich uzdrowienia stoją mianowicie głęboko osadzone w świadomości religijne i etyczne przekonania.
wprawdzie o unii z całym prawosławiem, ale wobec ostrej opozycji postanowiono ograniczyć się wyłącznie do terenów Rzeczypospolitej. Sądzono zresztą, że będzie to pierwszy etap unii. W Brześciu Litewskim (nad Bugiem) zapadły decyzje, które wywarły swoje piętno na dalszych losach kresów wschodnich. W 1596 r. w Brześciu zwołano synod z udziałem ukraińskiej szlachty, magnatów i przedstawicieli miast w celu uchwalenia unii. Wielu władyków (biskupi prawosławni) poparło unię, licząc na pełne równouprawnienie z dostojnikami Krk (miejsce w senacie, zwolnienie od podatków oraz inne prawa i przywileje). Od początku obrad zwolennicy i przeciwnicy unii
Przed dwoma laty na łamach „FiM” opisywałem historię pana Krzysztofa, którego owo nauczanie papieskie na temat homoseksualności omal nie doprowadziło do samobójstwa. Mniej więcej w tym samym czasie Czytelniczka z Pomorza opisywała
obradowali oddzielnie: w cerkwi św. Mikołaja – unici (wśród nich: metropolita kijowski Michał Rogoza, biskup łucki Cyryl Terlecki i biskup włodzimierski Hipacy Pociej, wysocy urzędnicy Rzeczypospolitej oraz duchowni rzymskokatoliccy), a osobno – dyzunici (wśród nich: biskup lwowski Gedeon Bałaban, biskup przemyski Michał Kopysteński oraz wysłannicy patriarchatów konstantynopolitańskiego i aleksandryjskiego, a także niektórzy magnaci, duża część szlachty, mieszczan i niższego duchowieństwa). Do ostatecznego rozłamu doszło 18 października. Jedni podpisali akt przystąpienia do unii, a drudzy zobowiązali się do przywrócenia jedności Kościoła prawosławnego. W dniu następnym odbyła się uroczystość „pojednania” Kościoła prawosławnego z Kościołem rzymskokatolickim w Rzeczypospolitej, celebrowana przez metropolitę kijowskiego.
z atakiem religijnych lęków. Mimo że był przez całe życie praktykującym katolikiem, nie traktował zbyt serio nauczania kościelnego na temat homoseksualności, może także dlatego, że nie znał go zbyt dokładnie. Żył w tej błogiej niewiedzy do momentu,
ŻYCIE PO RELIGII
Choroba kościelna nam przebieg terapii grupowej w jednym z ośrodków zdrowia psychicznego, w której większość uczestników miała problemy związane w mniejszym lub większym stopniu ze swoimi poglądami religijnymi. Niedawno do naszej redakcji zgłosił się pan Dominik, pracownik kościelny. Przeżył on rozwój swojej choroby jako młody człowiek i organista w jednej z parafii wielkomiejskich. Od kilku lat żył sobie dosyć spokojnie w szczęśliwym związku z nieco młodszym od siebie przyjacielem, gdy dramatyczne zdarzenia rodzinne (nagła śmierć jednej bliskiej osoby i poważna choroba innej) splotły się
w którym jedna z bliskich i religijnych osób zaczęła straszyć go piekłem za styl życia, jaki prowadzi. Pan Dominik zaczął się zagłębiać w odmęty nauczania katolickiego potępiającego seks jednopłciowy (m.in. przez portal Fronda. pl) i przeżył psychiczne załamanie. Gonitwa myśli, przygnębienie i lęki stały się tak nieznośne, że udał się do psychiatry. I tu miał sporo szczęścia, bo trafił na lekarzy mądrych i niezarażonych religijnym fanatyzmem. Psychiatra nie zbył go samymi tabletkami łagodzącymi objawy nerwicy, ale wysłał do specjalisty prowadzącego
W wyniku unii brzeskiej powstał na wschodnich ziemiach Rzeczypospolitej Kościół greckokatolicki (unicki). Unici uznali zwierzchność papieża, lecz zachowali obrządek wschodni oraz prawo do odprawiania mszy w języku staro-cerkiewno-słowiańskim. Jednak cele, jakim miała służyć unia, nie zostały osiągnięte. Unia kościelna była polskim i katolickim dziełem, narzuconym Rusinom wbrew woli znakomitej ich większości. Stała się źródłem nowych, krwawych walk i porachunków, posiała nienawiść do Polski. Zamiast wzmocnić pozycję Polski na Wschodzie, zdecydowanie ją osłabiła i wycisnęła zgubne piętno na dziejach Polski. Na Wschodzie wybuchła długotrwała walka religijna. Ruś (Ukraina i Białoruś) miała teraz pierwszorzędny powód do walki z Polską – obronę rdzennej wiary. Katolicyzm nie wchłonął całego prawosławia, a wszelkie próby narzucenia unii siłą napotkały na zdecydowany opór mas prawosławnych. Jedną z wielu ofiar był witebski biskup unicki Jozafat Kuncewicz. Dyzunici podjęli walkę z władztwem polskim i – co gorsza – z państwem polskim. Walka ta stała się jednocześnie walką z uciskiem narodowym, przyjmując cechy walki społecznej. Za unitami stanął król i państwo polskie, uznając ich de facto za jedyne legalne wyznanie obrządku wschodniego. Kozacy w całości opowiedzieli się za prawosławiem. Unia zawarta przede wszystkim w interesie Kościoła papieskiego stała się początkiem końca wielkiej Rzeczypospolitej i powodem mieszania się Rosji w sprawy polskie (w obronie mniejszości prawosławnej). Ten powód legł później u podstaw decyzji o rozbiorach. ARTUR CECUŁA
odpowiednią terapię. A ów specjalista, choć sam jest człowiekiem wierzącym, trafnie postawił diagnozę i podjął skuteczne leczenie. Jedną z kluczowych kwestii okazały się oczywiście kościelne wyobrażenia o seksie, którymi pacjent dał się zastraszyć. Powolna ewolucja poglądów związana z lekturą tekstów krytycznych wobec nauczania Krk poszła w parze ze stopniową poprawą stanu zdrowia pana Dominika. Teraz nasz Czytelnik stoi przed sporym dylematem – wrócił już właściwie do psychicznej równowagi, ale także nabrał dystansu do poglądów Kościoła rzymskokatolickiego, a także do religijnego światopoglądu w ogóle. Zdecydował się badać wszystkie kwestie światopoglądowe w świetle rozumu, a to zwykle oznacza szybką drogę do świeckiego racjonalizmu. Tymczasem, jak wspomniałem, pan Dominik wykonuje zawód ściśle związany z działalnością Kościoła. Prędzej czy później stanie więc przed trudnymi wyborami i decyzjami, w których życzliwie mu kibicujemy. Mam nadzieję, że jego historia pomoże innym osobom katującym się swoją wiarą powrócić do równowagi i zdrowia. MAREK KRAK
Nr 28 (593) 15–21 VII 2011 r.
Ś
redniowieczna Republika Rzymu (1144–1193) określana bywa – w nawiązaniu do Komuny Paryskiej – Komuną Rzymu, choć w istocie Republika nawiązywała do antycznego Imperium. Obie komuny upodobniało do siebie społeczne tło: była to wymierzona w Kościół rewolucja ludu (w Rzymie – w szczególności kupców i rzemieślników) i drobnej szlachty (w Paryżu – inteligencji). Pierwszy etap średniowiecznej Republiki Rzymu rozegrał się jeszcze w czasie pontyfikatu Innocentego II. Sobór Laterański II (1139) potępił „heretycką” naukę popularnego ludowego kaznodziei Arnolda z Brescii (1100–1155), który był
uncji złota w zamian za obronę i wsparcie Stolicy Apostolskiej dla nowego królestwa. Papież przyjął pieniądze i podporządkowanie, ale nie zgodził się na uznanie Alfonsa jako króla. Potwierdził też prymat hiszpańskiego Toledo nad całą Portugalią. W Anglii Lucjusz uwolnił od zobowiązań wobec władzy świeckiej klasztor św. Edmunda. Sukcesy pierwszych tygodni pontyfikatu zachęciły go do rewizjonizmu wobec normańskiego królestwa Sycylii. Do spotkania króla Rogera II z papieżem doszło w Ceprano w czerwcu 1144 r. Papież przypomniał wówczas królowi, że formalnie jest jego wasalem i jako taki winien użyć swojego miecza na buntowniczym
OKIEM SCEPTYKA W grudniu 1144 r. papież zwrócił się o pomoc wojskową przeciwko senatowi do nieudolnego króla niemieckiego Konrada III (1093–1152). Nie mogąc się jednak doczekać jego odpowiedzi, postanowił na bezbożną republikę uderzyć samodzielnie. 31 stycznia 1145 r. udało mu się przełamać neutralność rodziny Frangipanich łapówką z fortecy Circus Maximus i zgodą na przejęcie kontroli nad południową częścią Palatynu. W tym czasie na Forum Romanum trwały już zamieszki pomiędzy siłami republikańskimi a papieskimi. W lutym papież osobiście poprowadził małą armię na Kapitol, gdzie rezydował senat. Obroną Kapitolu dowodził Giordano Frangipani.
w życie uchwał soborowych”. Dalej Bernard pisze do papieża tak: „Wybrano cię nie po to, abyś niszczył”. Także w gronie papieża odkrył święty wielu „wrednych kłamców i grzesznych zdrajców”, którzy wypychali swe kieszenie srebrem. Eugeniusz odmówił uznania Republiki, wobec czego nie został wpuszczony do Rzymu. Swoją konsekrację musiał odbyć w podrzymskiej Farfie, a osiadł w Viterbo. Wkrótce jednak patricius senatu stracił sympatię ludu i został odwołany, a papieża ponownie wpuszczono do miasta (listopad 1145 r.). Podczas swojego krótkiego pobytu w Rzymie papież zdążył wydać bullę „Quantum praedecessores”,
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (45)
Demokracja kontra papiestwo Krótki, bo mniej niż roczny, pontyfikat Lucjusza II (1144–1145) jest dla nas szczególnie istotny. Odrodziła się wówczas Republika Rzymu, która obaliła świecką władzę papieży. propagatorem wizji Kościoła ubogiego i wędrownego. Arnold głosił też ideę całkowitego rozdziału Kościoła i państwa oraz był zwolennikiem władzy świeckiej sprawowanej przez reprezentantów ludu. Właśnie soborowe potępienie Arnolda zmobilizowało rzymian do wystąpienia przeciwko papieżowi Innocentemu – zaczęła się rewolucja miejska, która nawiązywała do doktryny ludzkiego, a nie boskiego pochodzenia władzy świeckiej. Choć patrycjuszowska rodzina Pierleonich w 1138 r. pogodziła się z papieżem, to po wybuchu rewolty ludowej roztropnie wybrała neutralność, obserwując rozwój wypadków. W kolejnych latach zwycięzcy rewolucjoniści zlikwidowali urząd prefekta papieskiego i w jego miejsce wskrzesili umarły w VII w. senat Rzymu (listopad 1143 r.). Składał się z 56 wybieralnych senatorów, a jego patriciusem został Giordano Pierleoni – brat pokonanego „antypapieża” Anakleta II (Giordano jako jedyny z rodziny wyłamał się z neutralności i stanął po stronie rewolucji). Innocenty II umarł w Rzymie, który zdążył już odrzucić jego świętą władzę. Papież Lucjusz II został wybrany 12 marca 1144 r. i w czasie swego krótkiego pontyfikatu był bardzo aktywny politycznie w całej Europie. Już niecały tydzień po wyborze włoskie miasto Lukka wynajęło go do obrony przed Pizą. Za dziesięć funtów złota papież przyjął zamek w mieście i w wojnie miast zgodził się stanąć po stronie Lukki. Pieniądz nie śmierdzi. Śladem Lukki poszła Portugalia, której pierwszy król – Alfonso I – zaoferował papieżowi swoją podległość wasalną i roczny trybut w wysokości czterech
ludzie Rzymu, który wymyśla jakieś świeckie republiki. Nieco wcześniej patricius senatu złożył papieżowi ultimatum: może wrócić do Rzymu, jeśli wyrzeknie się świeckiej władzy i zajmie się wyłącznie sprawami kościelnymi. Na swoje nieszczęście papież zażądał jeszcze od króla zwrotu księstwa Kapui. W odpowiedzi na to Roger wysunął kontrroszczenia wobec dalszych ziem Państwa Kościelnego. Rozstali się w wojowniczych nastrojach, a Roger II wezwał swojego syna Rogera III, księcia Apulii, aby uderzył na papieską Kampanię. Ten zaś posłał tam angielskiego generała Roberta z Selby, który już wcześniej prowadził kampanię karną przeciwko papieskiemu Benewentowi. Robert podbił Kampanię, a papież został zmuszony do kapitulacji i zawarcia siedmioletniego rozejmu z Normanami (wrzesień 1144 r.). Tym samym nieudana próba wymuszenia na swoim „wasalu” rozprawy z ludem rzymskim jeszcze bardziej ośmieliła republikanów. Kiedy papież skapitulował przed Sycylijczykiem, senat Rzymu skorzystał z okazji i ogłosił swą „starożytną niepodległość”, erygując Republikę Rzymu i odrzucając jakąkolwiek świecką władzę papieży. Papież miał odtąd ograniczać się do spraw czysto kościelnych – pozostawiono mu jedynie kościelne daniny i dobrowolne datki. Siedzibą władz Republiki został Kapitol – symbol starożytnego Rzymu, który w czasach papieskich zamieniono na pastwisko dla owiec. Na Kapitolu zbudowano wówczas Pałac Senatorski przeznaczony na obrady senatu oraz Pałac Konserwatorów, gdzie obradował sąd.
J.-B. Mauzaisse – Ludwik VII i Eleonora Akwitańska błogosławieni przez Eugeniusza III przed II krucjatą.
Próbując mieczem obalić świecką republikę, papież Lucjusz II zginął ugodzony śmiertelnie ciężkim kamieniem. W dniu zgonu Lucjusza II kardynałowie pospiesznie wybrali nowego papieża, Bernarda Paganellego, czyli bł. Eugeniusza III (1145–1153). Był on pierwszym cystersem na tronie papieskim. Jednak cystersem numer 1 był wówczas św. Bernard z Clairvaux, który z irytacją przyjął wiadomość o wyborze na papieża swojego mniej znaczącego kolegi z zakonu. Wysłał wówczas kardynałom swój protest, w którym zarzucił o. Paganellemu, że jest na papiestwo zbyt „niedoświadczony i prosty”. W późniejszych latach dedykował papieżowi traktat „De consideratione”, zawierający krytykę papiestwa i pouczenia. W traktacie tym Bernard przedstawił liczne nadużycia w kurii rzymskiej. A były to: „(…) ambicja i chciwość urzędników kościelnych, niewłaściwe rozpatrywanie apelacji, burzenie hierarchii przez niewłaściwe nadawanie swobód oraz nieudolność papieży i biskupów we wprowadzaniu
w której wzywał króla Francji Ludwika VII do drugiej krucjaty (po zdobyciu Edessy). Republika straciła oddech, pogrążając się w anarchii, i byłaby niechybnie upadła, gdyby nie przybycie do Rzymu Arnolda z Brescii, który jako jej ojciec duchowy tchnął w nią drugie życie. W swoich kazaniach Arnold apelował o wolności obywatelskie i demokrację, a papieża potępił jako „krwawego człowieka”. W styczniu 1146 r. Eugeniusz III znów powędrował na wygnanie do Viterbo. Należy podkreślić, że papież nie chciał angażować w II krucjatę (1147–1149) całej Europy, lecz jedynie króla Francji, a Ludwik był bardzo niepokornym, choć bigoteryjnym synem Kościoła. Jego żona coraz głośniej narzekała, że zachowuje się on jak mnich, a nie jak mąż, i nad królewskim małżeństwem zbierały się chmury rozwodowe. Z drugiej strony papież musiał zatrzymać swoich politycznych sprzymierzeńców na miejscu, aby pomogli mu w rozprawie przeciwko świeckiej republice i królowi Sycylii.
25
Zadanie rozgrzania fanatyzmu krzyżowego dostał św. Bernard z Clairvaux, który później twierdził, że nie popierał pomysłu. Postarał się jednak o to, aby plany papieskie zostały pokrzyżowane i do krucjaty namówił również króla niemieckiego. W dniu 31 marca 1146 r. w Vezelay ogłosił krucjatę publicznie. Niedługo później jego brat, cysters z Nadrenii, zorganizował uroczysty pogrom lokalnych żydów, co spotkało się z krytyką Bernarda („Kościół katolicki triumfuje nad żydami w szlachetniejszy sposób”). Wprawdzie zaangażowanie bigoteryjnego króla do krucjaty zirytowało papieża, ale nie mógł odmówić swego błogosławieństwa. Była to najbardziej spektakularna i największa krucjata, ale zakończyła się równie spektakularną porażką. W bitwie pod Doryleum król niemiecki został zaatakowany przez Turków i stracił 90 proc. ludzi. Armie chrześcijańskie połączyły się w Jerozolimie i zamiast zaatakować zdobywcę Edessy, postanowili uderzyć na neutralny Damaszek, gdzie na dodatek ponieśli porażkę. Mimo protestów żony, król francuski zdecydował się na powrót do domu. Po krucjacie małżeństwo królewskie mocą czterech arcybiskupów działających za zgodą papieża oficjalnie unieważnił synod w Beaugency. W marcu 1148 r. Eugeniusz zorganizował synod w Reims, gdzie sformułował roszczenie najwyższej świeckiej władzy. Według papieża Chrystus poprzez św. Piotra przekazał papieżom najwyższą władzę zarówno w sprawach duchowych, jak i świeckich. Dwa miesiące później papież ekskomunikował lidera republiki – Arnolda z Brescii. W grudniu 1149 r. udało mu się przy pomocy zjednanego Rogera II powrócić do Rzymu, ale wkrótce znów musiał uciekać. W 1152 r. ponownie zwrócił się do króla niemieckiego o wsparcie, oferując w zamian koronację cesarską. Król obiecał interwencję jesienią, lecz umarł u progu wiosny. Układ podtrzymał jego następca – Fryderyk I Barbarossa – który doprowadził do rozejmu pomiędzy republikanami a papieżem, dzięki czemu Eugeniusz mógł wrócić na krótko do Rzymu. Niedługo później zmarł na wygnaniu. Okres pontyfikatu Eugeniusza przyniósł jednak eksplozję prawa kanonicznego. W ciągu zaledwie kilku lat „system prawny sterowany przez papiestwo znalazł się na czele wszelkich indywidualnych poczynań, zapełniając szerokie obszary codziennego życia prawnymi szczegółami [kościelnymi]” (Johnson). Jak jednak zauważył Jan z Salisbury, ówczesny czołowy humanista chrześcijański, papież cysters „zbyt pochopnie polegał na swojej własnej opinii przy ferowaniu wyroku”. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
26
Nr 28 (593) 15–21 VII 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
Inna obrona Jasnej Góry
O
brona klasztoru w Częstochowie podczas „potopu” stała się ikoną polskiego patriotyzmu i klerykalizmu. W cieniu chwały tamtego wydarzenia kryje się jeszcze jedna próba zdobycia sanktuarium przez Szwedów. Wiosną 1704 roku podczas wojny północnej wojska szwedzkie pod dowództwem generała Karla Gustawa Rehnskõlda podeszły po raz drugi w historii pod fortecę na Jasnej Górze. Komendę nad polskim garnizonem objął prowincjał paulinów o. Izydor Krasuski, który zobowiązał się przysięgą, że „do ostatniej kropli krwi będzie bronił wedle sił świętego miejsca”. Nie przeszkodziło mu to jednak za pośrednictwem prymasa Radziejowskiego prowadzić zakulisowych rozmów z najeźdźcą, by ten zostawił klasztor w spokoju. Ojczulek błagał też szwedzkich „heretyków” o zaniechanie grabieży zakonnego majątku.
W przeciwieństwie do przysięgi prowincjała rokowania były racjonalnie uzasadnione. Dlaczego? Tuż przed spodziewanym oblężeniem klasztoru jego słabo wyszkolona załoga niefortunnie zaprószyła ogień, doprowadzając do eksplozji arsenału i sporych wyrw w fortyfikacji. Na szczęście dla zakonników Szwedzi nie kwapili się do rozpoczęcia działań militarnych, które zastępowali fortelami i demonstracją siły. Jednym ze szwedzkich podstępów, który miał otworzyć bramy Jasnej Góry, było przekupienie klasztornego kucharza. Świecki pracownik paulinów nie był chyba zbyt dobrze traktowany przez mnichów, skoro zobowiązał się do ich otrucia. Jak twierdzi zakonny kronikarz, tylko cud w postaci majestatu Maryi zmusił rzekomo kuchtę do opamiętania i zaniechania zbrodniczego zamachu. Czternastego dnia blokady Szwedzi w liczbie ponad 6 tysięcy ludzi po raz pierwszy ruszyli do szturmu.
Nie doszli jednak do murów twierdzy, tylko zatrzymali się w połowie drogi, „zastanawiając się nad atakiem”. „Następnie, spaliwszy drabiny, pęki chrustu i inne tego typu przedmioty, zakończyli oblężenie”. Zamiast skarbów Jasnej Góry zabrali tylko bydło z mniszych folwarków. 25 maja król August II napisał do zakonników list gratulacyjny i obiecał, że w czasie pokoju hojnie uposaży klasztor za bezprzykładne bohaterstwo. Foldery i opracowania wydawane przez paulinów informują, że bitwa pod sanktuarium z 1704 roku była większa niż ta z czasów „potopu”. Mroki zapomnienia spowiły ją ponoć tylko dlatego, że nie znalazł się żaden Sienkiewicz, który rozsławiłby omawianą wiktorię. Jeśli tak jest w istocie, to słynne dokonanie ojca Kordeckiego z 1655 roku wydaje się mocno przereklamowane... o.P.
Nerwowi nie poszczą Jeszcze przed II wojną światową katoliccy wierni (od 21 do 60 roku życia włącznie) zobowiązani byli pościć we wszystkie dni Wielkiego Postu oprócz niedziel, czyli ograniczać się do konsumpcji jednego obitego posiłku na dobę oraz dwóch skromnych, „wystarczających do podtrzymania sił”. Ponadto od momentu ukończenia 7 roku życia należało zachowywać abstynencję od mięsa nie tylko w każdy piątek, ale i każdą wielkopostną sobotę oraz tzw. „suche dni”. Jednak każdy, kto znał ówczesne – wcale liczne – wyjątki od kościelnych przepisów, od postu całkiem łatwo mógł się wyłgać. Okazuje się bowiem, że „z powodu fizycznej lub moralnej niemożliwości” Kościół zwalniał od poszczenia nie tylko chorych, rekonwalescentów czy osoby słabego zdrowia. Pościć nie musiały również osoby „bardzo nerwowe albo takie, które na skutek postu doznają bólu głowy lub nie mogą sypiać”; „ubodzy, którzy naraz nie mogą zebrać tyle pokarmu, by się
najeść do sytości”; „profesorowie, nauczyciele, studenci, kaznodzieje, spowiednicy, lekarze, sędziowie, adwokaci itd., o ile post utrudniałby im pełnienie obowiązków stanu”. Poza tym wszyscy „ciężko pracujący, np. na roli i rzemieślnicy, itp., o ile przez większą część dnia rzeczywiście pracują, a nawet jeżeli przez jeden czy drugi dzień ciężko nie pracują”. Post nie dotyczył ponadto „odbywających trudniejszą podróż pieszo lub wozem” lub podróżujących koleją. Ci ostatni – „ponieważ nie dysponują pokarmem w odpowiednim czasie”. Do abstynencji, czyli niejedzenia mięsa w piątki i soboty, nie musieli się także stosować chorzy, rekonwalescenci, kobiety w ciąży i karmiące, a ponadto „robotnicy niezwykle ciężko pracujący, których praca pozbawia ich apetytu, np. przy piecach hutniczych, w kopalniach”. Co więcej, całkowicie bezgrzesznie w wielkopostne piątki i soboty wolno było jeść mięso żonom, dzieciom i służbie, „o ile pan domu nie pozwala podawać postnych potraw”. AK
Silni, zwarci, nabożni Tuż przed wybuchem II wojny światowej Pius Przeździecki – generał oo. paulinów z Jasnej Góry – w liście wysłanym 20 kwietnia 1939 roku do prymasa Hlonda referował swoją strategię obrony Polski. „Eminentissime Domine, choćbyśmy wszystkie skarby całego narodu naszego ofiarowali na potrzeby armii; choćbyśmy zawarli przymierze z wszystkimi narody Europy; choćbyśmy organizacją obrony narodowej i siłą przewyższali wszystkie państwa, na nic się to nie zda wobec zbliżającej się grozy wojennej, jeśli nie przyśpieszymy intronizacji Najświętszego Serca Jezusowego! – pisał o. Pius Przeździecki z Jasnej Góry. – „(…) tej intronizacji żąda sam Pan Jezus i Najświętsza Maryja Panna jako warunku sine qua non ocalenia naszej Ojczyzny. (…) nic tak nie wpłynie na religijne odrodzenia naszych sfer
rządzących i całego narodu i nic tak nie przyśpieszy stanowczego zwrotu do Boga tak rządu, jak i narodu, jak intronizacja państwowa”. Recepta na zapobieżenie wojnie była dla generała Przeździeckiego prosta: „(…) warunki polityczne, z dnia na dzień tak się piętrzące w beznadziejnym chaosie, coraz bardziej i coraz mocniej wołają i z konieczności wprost domagają się, by akurat w takim momencie dziejowym i w Polsce z Rządem na czele, i całemu światu ukazać ratunek z wysoka w intronizacjach państwowych, jako niezaprzeczenie najwspanialszej idei religijno-państwowej. Żadna inna akcja nie ma na obecny stan stosunków międzynarodowych tak rokujących wyników, jak akcja intronizacyjna w całych państwach (…). Obyśmy mogli już w tym roku przeprowadzić intronizację, skoro przynagla nas do tego groźba wojny”. AK
Pochwała ciemnoty W toczącej się obecnie dyskusji na temat zapłodnienia in vitro klerowi nie chodzi o ochronę embrionu. Po prostu Kościół od zawsze był wrogiem postępu. Przez wieki potępiał nie tylko szczepienia, przeszczepy, transfuzje krwi czy sekcje zwłok. Zwalczał wszelkie przejawy nowoczesności i twórczego myślenia. Tym bardziej we własnym środowisku. Przykładem tego był brat Cyprian (1724–1775) z Czerwonego Klasztoru nad Dunajcem. Był mnichem kamedułą, znanym botanikiem i wynalazcą. Interesował się mechaniką lotu i można powiedzieć, że był jednym z prekursorów szybownictwa
w Europie. W II połowie XVIII w. wykonał skrzydła, za pomocą których próbował wykonywać loty ze szczytu Trzech Koron w Pieninach. Za swój czyn został ukarany przeniesieniem do innego klasztoru. Skrzydła zaś spalono na rynku miejskim. Tak oto postęp przegrywał i przegrywa z ciemnotą oraz zacofaniem. W przyszłości Kościół watykański przegra jednak nie tylko walkę o in vitro, celibat, stosowanie antykoncepcji czy wyświęcanie kobiet. Przegra także w pryncypiach, jak to było na przykład w przypadku teorii ewolucji czy teorii heliocentrycznej. To tylko kwestia czasu. Horda
Dotacje gorzelniane Urządzanie na koszt miasta hucznych „bibitusów” z okazji kościelnych wizytacji, prymicji kapłańskich itp. w przeszłości należało do uświęconych staropolskich zwyczajów. Suto zakrapiane były tradycyjnie fundowane z budżetu miasta stypy po pogrzebach duchownego. Bieccy radni ponadto nie skąpili miejskiej kasy na fundowanie wielebnym libacji z okazji różnych kościelnych świąt oraz prezentów w postaci beczek wina, piwa i miodu. O wielkim geście najlepiej świadczy posłana w 1537 roku w darze kardynałowi Jerzemu Radziwiłłowi „vasa vini”, którą wyceniono na 43 grzywny i 36 groszy. Z kolei zakupiona w 1611 roku przez radnych Biecza msza święta w podzięce Bogu za zdobycie Smoleńska
kosztowała budżet miasta – wraz z towarzyszącym jej opijaniem – 25 grzywien i 35 groszy. Nie mniej osobliwym dokumentem nawiedzenia Bytomia przez protonotariusza apostolskiego i prepozyta raciborskiego ks. Franciszka Karola Nenttvigiusa w dniach 23 sierpnia do 7 września 1652 roku są dwa rachunki wystawione magistratowi bytomskiemu przez karczmarzy za wypite i nieopłacone przez wielebnego trunki. Proboszcz Nenttvigius musiał być nie lada opojem, skoro podczas dwutygodniowej wizytacji wraz ze swoją świtą w gospodzie Jana Schulza zdołał opróżnić 23 garnce wina za 29 talarów i 10 garnców piwa wartych 30 groszy czeskich, a w karczmie Jana Oparki 15 garnców piwa na kwotę 1 talara. SK
Nr 28 (593) 15–21 VII 2011 r.
P
olska rzeczywistość lat 80. – oprócz przełomowych wydarzeń politycznych – obrodziła również w wiele osiągnięć kulturalnych. 9 października 1980 roku poeta Czesław Miłosz uhonorowany został literacką Nagrodą Nobla. Miłosz, choć przez lata tworzył na emigracji, wkrótce przyjechał do Polski, gdzie otrzymał tytuł doktora honoris causa Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, a jego poezja, częściowo okrojona przez cenzurę, trafiła do księgarń, zyskując sporą popularność. Duży udział w wypromowaniu Miłosza miał z pewnością Jerzy Giedroyc, szef paryskiej „Kultury” (prestiżowy miesięcznik), a w zasadzie całej instytucji wspierającej i propagującej polską sztukę i kulturę oraz jej twórców działających na emigracji. W pewnym sensie środowisko „Kultury” działało niczym słynny paryski hotel Lambert, który był centrum wielkiej emigracji po powstaniu listopadowym. Idea powstania „Kultury” zrodziła się jeszcze w armii generała Władysława Andersa, a jej inicjatorami – oprócz wspomnianego Giedroycia – byli: pisarz Gustaw Herling-Grudziński, malarz Józef Czapski oraz prawa ręka Giedroycia – Zofia Hertz. Pierwotnie siedzibą „Kultury” był Rzym, jednak po konflikcie Giedroycia z generałem Andersem redakcja przeniosła się do Francji, gdzie ostatecznie znalazła siedzibę w podparyskim miasteczku Maisons Laffitte. Przestronna willa, gdzie mieściła się siedziba redakcji, stała się kuźnią polskich artystów – tu schronienie i miejsce do pracy znalazł po opuszczeniu kraju wspomniany Miłosz czy pisarz Marek Hłasko. Z „Kulturą” współpracowała cała plejada polskich literatów, m.in. Sławomir Mrożek, Zbigniew Herbert i Jerzy Andrzejewski. Oparcie w „Kulturze” znalazł również Witold Gombrowicz, piętnowany przez środowiska londyńskiej emigracji po opublikowaniu powieści „Trans-Atlantyk”, gdzie w niewybredny sposób rozprawia się z patosem narodowym, przedstawiając w nie najlepszym świetle polską emigrację po II wojnie światowej. Przez „Kulturę” przewinęli się również niektórzy opozycyjni politycy, jak chociażby Jacek Kuroń czy Adam Michnik. W latach 80. doszło do konfliktu między publicystami „Kultury” a prymasem Józefem Glempem, którego oskarżano o spolegliwość wobec władz PRL, a polski Kościół – o tendencje neoendeckie i antysemityzm. W obronie Glempa stanęło Radio Wolna Europa, kierowane wtedy przez Zdzisława Najdera. Tymczasem w Wiedniu Andrzej Miecewski zaczął wydawać czasopismo „Znaki Czasu”, które miało być pismem zbliżonym do środowiska prymasa Glempa i zarazem opozycyjnym do „Kultury”. Pismo to nie odniosło jednak większych sukcesów, a sam Micewski został później posądzony przez „Rzeczpospolitą”, że działając
PRZEMILCZANA HISTORIA
HISTORIA PRL (67)
Kontr... Kultura Lata 80. jeszcze raz potwierdziły, że społeczeństwo polskie doskonale odnajduje się w warunkach konspiracji, bo – oprócz działalności stricte politycznej – powstał wielki kulturowy nurt, który zaowocował wieloma wartościowymi dziełami.
Jerzy Giedroyc i Zofia Hertz
pod pseudonimem „Historyk” oraz „Michalski”, był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Sztuka lat 80. nie mogła być siłą rzeczy wolna od akcentów politycznych, jak chociażby najgłośniejszy film tego okresu – „Człowiek z żelaza” w reżyserii Andrzeja Wajdy (laureat Złotej Palmy na festiwalu w Cannes w 1981 roku) – czy też film „Przesłuchanie” Ryszarda Bugajskiego, rozpowszechniany głównie w drugim obiegu, gdyż oficjalnej premiery doczekał się dopiero w 1989 roku. Akcenty polityczne pojawiały się również w wersji komediowej, na przykład w znakomitej satyrze filmowej przedstawiającej życie w Peerelu, czego przykładem był film „Miś” oraz seriale filmowe „Alternatywy 4” lub „Zmiennicy” – nakręcone przez Stanisława Bareję. Jednak lata 80. to kawał dobrego kina, a oprócz mistrza Barei Polaków bawił również Juliusz Machulski w kultowych dziś komediach: „Seksmisja”, „Vabank I” i „Vabank II”. Dużą popularnością cieszyła się ekranizacja powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza (film „Znachor” w reżyserii Jerzego Hoffmana lub serial „Kariera Nikodema Dyzmy” w reżyserii Jana Rybkowskiego z genialną kreacją Romana Wilhelmiego) czy przedstawiający powojenną rzeczywistość serial „Dom”, stworzony przez Jana Łomnickiego. Warto też wspomnieć o twórczości Krzysztofa Kieślowskiego, którego psychologiczny serial „Dekalog” cieszył się sporą popularnością nie tylko w Polsce, a jeden z odcinków – „Nie zabijaj” – został w 1988 roku uhonorowany Feliksem (europejski odpowiednik Oscara). Niezmiennie wielką popularnością cieszyła się twórczość teatralna znanego już w świecie Tadeusza Kantora, a jego spektakle „Wielopole, Wielopole” czy „Niech sczezną artyści” przyciągały liczne rzesze widzów. Ogólnie lata 80. w dziedzinie sztuki kojarzone są z falą ekspresji spod znaku „Nowych dzikich”. Ta międzynarodowa tendencja zdominowała
na kilka lat wyobraźnię artystów, których dzieła miały być nacechowane całkowitą spontanicznością oraz silnie i przekonująco sięgać do emocji widzów („rzeczy budzą uczucia”). Polskimi przedstawicielami tego nurtu w dziedzinie malarstwa byli między innymi Tomasz Tatarczyk, Marek Sobczyk czy Leon Tarasiewicz, natomiast w dziedzinie rzeźby – Magdalena Abakanowicz oraz Grzegorz Klaman i Kazimierz Kowalczyk, twórcy tzw. galerii rotacyjnych, np. „Underground” czy „Napromieniowany”, które były kompozycjami artystycznymi przedstawionymi w przeróżnych miejscach publicznych. W drugiej połowie dekady pojawił się tzw. nurt alternatywny, w pewnym sensie nawiązujący do anarchistycznej idei tzw. powszechnej zmowy przeciw rządowi. W tym okresie bardzo trendy stał się tzw. drugi obieg w sztuce, czyli pozaoficjalne wernisaże i wystawy fotograficzne, niecenzurowane przedstawienia teatralne oraz wieczory poezji (oczywiście patriotycznej), rozpowszechnianie zakazanej przez cenzurę literatury, a nawet niezależnej produkcji filmowej. Niemniej zaprzęgnięcie sztuki do służby polityce przełożyło się na jakość twórczości, która – zamiast stricte artystycznych i ponadczasowych walorów – nacechowana była moralizatorstwem, propagandą i jednoznacznie etycznymi wnioskami. Doskonale to zagadnienie przedstawił w książce „Solidarność i samotność” emigracyjny pisarz Adam Zagajewski: „Niepokoi mnie w antytotalitaryzmie, że jednym z najważniejszych źródeł jego wielkiej siły, jego wspaniałego napięcia duchowego jest umieszczenie całego zła świata w jednym miejscu: totalitaryzmie. Wtedy powstaje schematyczny obraz kosmosu, gdzie zło totalitaryzmu przeciwstawione jest dobru antytotalitaryzmu (...). Jak bardzo pokrzywdzona jest przy tym sama rzeczywistość!”. Niemniej w tzw. drugim obiegu powstało kilka wartościowych dzieł, na przykład zbiór wierszy Zbigniewa Herberta „Raport z oblężonego
miasta” czy powieści, takie jak „Wschody i zachody księżyca” Tadeusza Konwickiego, „Zostało z uczty bogów” Igora Newerly’ego lub „Oni” Teresy Torańskiej. Z okresem tym wiąże się również twórczość Jacka Kaczmarskiego, który został uznany za solidarnościowego barda, a jego piosenkę „Mury” okrzyknięto hymnem opozycji. Kaczmarski napisał ten utwór w 1978 roku, wzorując się na dziele „L’estaca” (słup – PP) hiszpańskiego pieśniarza Llusia Liacha. Kaczmarski sam mówił: „»Mury« napisałem w 1978 roku jako utwór o nieufności do wszelkich ruchów masowych”. Wbrew założeniu artysty właśnie ten utwór stał się hymnem masowego ruchu, a ostatnią zwrotkę – „A mury rosły, łańcuch kołysał się u nóg” – wyklaskiwano lub zastępowano słowami: „A mury runą, runą, runą i pogrzebią stary świat”, pomimo zdecydowanego sprzeciwu Kaczmarskiego. Ruch alternatywny to też specyficzny teatr, a w latach 80. jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać rozmaite formacje artystyczne, które w niekonwencjonalny sposób odnosiły się do rzeczywistości, a zarazem w metaforyczny i zawoalowany sposób przemycały antyrządowe treści. Do najbardziej popularnych grup należały: „Łódź Kaliska”, „Luxus”, „Koło Klipsa” czy wreszcie „Pomarańczowa Alternatywa”. Ta ostatnia – powstała na początku dekady – szybko przerodziła się w najsłynniejszy ruch happenerski Europy Środkowo-Wschodniej. Jej twórcami byli wrocławscy studenci – Waldemar Fydrych „Major” i Andrzej Dziewit – wzorujący się na powstałym w Holandii anarchistyczno-lewicowym ruchu Provosów. Stąd też kolor pomarańczowy oraz nawiązanie do krasnoludków (jedną z inicjatyw Provosów było założenie partii krasnali, która usiłowała wprowadzić do świata polityki elementy absurdu). PA zasłynęła z organizowania spontanicznych i humorystycznych happeningów, do których z ochotą
27
włączali się przypadkowi przechodnie, zwłaszcza że niesztampowy program PA, choć był ewidentnie antyrządowy, diametralnie różnił się od sztywnych opozycyjnych manifestacji. Do najsłynniejszych akcji PA należały „Precz z U-pałami” (uczestnicy spotkania ustawiali się w szeregu, ubrani w koszulki z literami układającymi się w hasło przewodnie) czy „Papier toaletowy” (aktywiści PA rozdawali przechodniom ten deficytowy towar). Jednak najsłynniejszym happeningiem był marsz krasnoludków, kiedy to 1 czerwca 1988 roku na ulice Wrocławia wyszło kilkanaście tysięcy osób ubranych w pomarańczowe czapeczki lub mających inne pomarańczowe insygnia. Oprócz Wrocławia PA działała jeszcze w Warszawie i w Łodzi, gdzie jednym z wyróżniających się aktywistów był Krzysztof Skiba, lider zespołu Big Cyc. Omawiając to zagadnienie, nie sposób też nie wspomnieć o fenomenie Ogólnopolskiego Przeglądu Muzyki Młodej Generacji w Jarocinie, który z lokalnej imprezy Wielkopolskie Rytmy Młodych przerodził się w największe tego typu widowisko w bloku wschodnim. Każdego roku w lecie do tego wielkopolskiego miasteczka przyjeżdżało kilkanaście tysięcy młodych ludzi, by uczestniczyć w tej imprezie. Dziś, oceniając jarociński festiwal, często używa się słowa klucza, że był to swoisty wentyl bezpieczeństwa dla władzy, która tutaj, na prowincji, świadomie zezwalała na większe swobody obywatelskie. Po prostu w Jarocinie można było więcej – młodzież mogła w otwarty sposób, często poprzez ubiór i fryzurę, wyrażać swój stosunek do otaczającej rzeczywistości, tzw. bunt kontrolowany, zaś występujące zespoły często nie stroniły od antyrządowych i politycznych akcentów, co było już zakazane na innych koncertach. Często jednak dochodziło tam do chuligańskich burd, dlatego na czas koncertu w mieście obowiązywała prohibicja, nierzadko też rozszerzona na... denaturat, butapren i wodę brzozową. Oczywiście sam festiwal był również miejscem ostrej penetracji ze strony bezpieki, która zapuszczała tam wielu swoich agentów w celu wybadania nastrojów społecznych. Często też zarzucało się twórcy „Jarocina” – Walterowi Chełstowskiemu – że jest człowiekiem władzy, zwłaszcza wówczas, gdy festiwal odbył się w czasie stanu wojennego, kiedy zawieszono inne imprezy, na przykład w Opolu czy w Sopocie. Zdarzało się, że na festiwal przyjeżdżali partyjni bonzowie, na przykład kierownik wydziału młodzieżowego przy KC PZPR Leszek Miler czy minister do spraw młodzieży i sportu Aleksander Kwaśniewski. Jednak sam festiwal był przede wszystkim świętem muzyki, a większość ludzi przyjeżdżała tam w celu dobrej zabawy. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
28
Nr 28 (593) 15–21 VII 2011 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Wody! Potrzebujemy jej tak jak powietrza, ale sami decydujemy, w jakiej postaci i ile jej spożywamy. Niby prosta sprawa, a jednak okazuje się, że ta niezbędna ciecz występuje w wielu postaciach handlowych i nie zawsze może zaspokoić nasze pragnienie. Podstawową rolą wody jest rozpuszczanie i przenoszenie w organizmie składników odżywczych oraz transport zwrotny ubocznych produktów przemiany materii. Jest składnikiem wszystkich naszych tkanek, bierze udział w trawieniu pokarmu jako nośnik enzymów i energii (dla mięśni) oraz reguluje temperaturę ciała. Każdy z nas w około 65 procentach składa się z wody. W miarę starzenia się proporcje te ulegają zmianie, a nasz organizm jest mniej nawodniony. Najwięcej wody i elektrolitów – około 1,5 litra na dobę – organizm traci wraz z moczem. Utrata wody na skutek parowania z powierzchni skóry i wydzielania gruczołów potowych zależy natomiast od temperatury naszego ciała i otoczenia oraz wilgotności powietrza. W temperaturze nie wyższej niż 28 st. C organizm traci w ciągu doby około 500 ml wody przez parowanie z powierzchni skóry i pocenie. Utrata wody przez płuca (para z ust) zależy również od temperatury ciała, otoczenia i wilgotności powietrza. W naszych warunkach klimatycznych człowiek traci w ten sposób około 300 ml wody na dobę. Z kałem wydalamy z organizmu 100–200 ml wody na dobę. Oczywiście wraz ze wzrostem wysiłku fizycznego i temperatury otoczenia oraz zmniejszaniem wilgotności powietrza utrata wody może okazać się nawet kilkakrotnie większa – możemy utracić nawet 4–8 litrów. Nieuzupełnianie tego braku może spowodować, że przeciętny człowiek o wadze 75 kg może w ciągu 2 dni utracić dobre kilkanaście procent wagi ciała. Przy dalszej utracie płynów w tym tempie kolejne dwa dni mogą być ostatnimi dniami życia. Osobie o przeciętnej aktywności fizycznej wystarcza od 2,5 do 3 litrów wody. Ilość ta wzrasta znacząco w letnie upalne dni oraz w klimacie tropikalnym.
4 litry dziennie mogą wystarczyć człowiekowi lekko pracującemu przy temperaturze powietrza do 35 st. C, ale przy ciężkiej pracy zapotrzebowanie przy tej temperaturze wzrasta do 7 litrów. W temperaturze ok. 40 st. C zapotrzebowanie podczas pracy ciężkiej wynosi odpowiednio 6 i 9 litrów, a w temperaturze 45 st. C nawet 10 i 13 litrów dziennie. To powinno nam uświadomić, ile wody z nas „ucieka” i jak ważne jest zrównoważenie jej niedoborów. Ponieważ nie możemy magazynować wody, konieczne jest stałe jej uzupełnianie w celu zapewnienia prawidłowości zachodzących procesów życiowych. Należy jednak pamiętać, że zarówno niedobór, jak i nadmiar spożywania płynów są dla nas szkodliwe. Pierwsze objawy niedoboru płynów to – poza oczywistym pragnieniem – zaburzone stany psychofizyczne: bezsenność, rozdrażnienie, zaczerwienienie skóry, brak apetytu, suchość w ustach oraz osłabienie sił fizycznych. Już 2-, 3-procentowy niedobór wody w organizmie prowadzi do znacznego obniżenia wydolności fizycznej. Oczywistą konsekwencją niedoboru płynów jest skąpa ilość moczu, a co za tym idzie – zmniejszona ilość usuwanych toksycznych produktów przemiany materii, które zatruwają nasz organizm. Ale tu uwaga! Co się dzieje, kiedy wypijamy zbyt dużo wody? Nasz organizm nie wydala jej w postaci pierwotnej, tylko musi ją zakwasić, aby nie była podatna na rozwój infekcji w przewodach moczowych. W tym celu organizm musi pobierać z zapasów tkankowych odpowiednie mikroelementy. Przy nadmiarze płynów wypłukujemy więc ze swojego ciała elektrolity istotne dla utrzymania stabilności organizmu, głównie sód i potas, a gdy ich zabraknie, to także
magnez. Dlatego po pewnym czasie nadmiernego spożycia i wydalania wody, zaczynamy odczuwać objawy w pewnej mierze podobne do objawów jej niedoboru – arytmię serca, skoki ciśnienia, wahania nastroju, obrzęki limfatyczne, spadek ogólnej kondycji organizmu. Tym razem jednak są one spowodowane brakiem elektrolitów usuniętych wraz z nadmiarem płynów. Dlatego jeśli już pijemy wodę, to pijmy raczej bogatą w minerały lub po prostu lekko osoloną. Sól kuchenna to najpopularniejszy elektrolit. Woda w stanie czystym, czyli destylowana, już w ilości 5 litrów jest dla człowieka zabójcza. Wypłukuje elektrolity, zmienia osmotyczne ciśnienie krwi i prowadzi do kilkakrotnego powiększenia komórek powodujących w konsekwencji obrzęk mózgu i zgon. Te zatrucia wodne były niekiedy udziałem maratończyków, gdy po ukończonym biegu w krótkim czasie wypijali nadmierne ilości wody. Ważne jest też, jak się pije. Zalecaną dzienną ilość wody należy pić w małych ilościach (100–150 ml), lecz regularnie przez cały dzień. Nie wolno wypijać jednorazowo dużych ilości. Zwłaszcza osobom z niewydolnością nerek i problemami z sercem. Kolejne pytanie, które nasuwa się w związku z prawidłowym nawadnianiem organizmu, brzmi: „Co pić?”. Źródłem wody dla organizmu powinna być przede wszystkim naturalna woda mineralna. Zawiera ona potrzebne dla naszego organizmu mikroelementy, przez co nie zubaża go nawet przy intensywniejszym nawadnianiu. Oprócz napojów, herbat itp. organizm przyswaja wodę także z owoców, warzyw oraz pokarmów stałych. Dietetycy zgodni są co do tego, że oddziaływanie wody na organizm
zależy od stężenia soli rozpuszczonych w wodzie – co najmniej 1000 mg/l – lub określonego stężenia przynajmniej jednego z cennych dla zdrowia składników, np. magnezu (od 50 mg w litrze) lub wapnia (powyżej 150 mg w litrze) czy wodorowęglanów (powyżej 600 mg w litrze). Dlatego bardzo ważne jest, abyśmy dokładnie przestudiowali etykiety naszych ulubionych wód. Jestem pewien, że niektórzy z Państwa nie zdają sobie sprawy z tego, iż ich ulubiona woda jest tylko wodą źródlaną, a więc o niskiej zawartości składników mineralnych. W niektórych miastach, na przykład w Łodzi, 80 proc. wody w kranach pozyskuje się z ujęć głębinowych, a zatem posiada ona więcej składników mineralnych niż większość popularnych wód źródlanych stojących na półkach sklepowych. Chwyty marketingowe zręcznie potrafią nas przekonać o zaletach wód źródlanych, o których legendarnej czystości, smaku słyszał chyba każdy z nas. Jednak wody źródlane są o wiele mniej wartościowe niż prawdziwe wody mineralne będące cennym i niezbędnym źródłem mikroelementów. Te pierwsze zawierają zaledwie po kilkaset miligramów składników mineralnych w litrze, a rekordziści – na przykład woda lecznicza Zuber – ma ich około 23 000 w litrze! Przykładem może być skład popularnej Nałęczowianki. Chociaż sklasyfikowano ją jako średniozmineralizowaną, w swoim składzie ma zaledwie 709 mg składników mineralnych w litrze. To i tak dużo w stosunku do jednej z drogich i reklamowanych renomowanych francuskich wód mineralnych, która posiada ich zaledwie 110 mg na litr. Można śmiało powiedzieć, że jej reklama to „lanie wody” w biały dzień! Wody mineralne zostały podzielone na niskozmineralizowane (poniżej 500 mg składników mineralnych/l), średniozmineraliowane (500–1500 mg/l) i wysokozmineralizowane (powyżej 1500 mg/l). Podział ten może jednak być mylący, gdyż niesumaryczna ilość składników mineralnych niekoniecznie jest miarodajna, jeśli chodzi o dobroczynne działanie na ludzki organizm. Inne ma znaczenie w 1 litrze 50 mg magnezu, a inne 1000 mg wodorowęglanów, chociaż wielkości te mogą zaważyć na zakwalifikowaniu pierwszej wody do niskozmineralizowanej, a w drugim przypadku – do wysokozmineralizowanej. Należy zaznaczyć, że nie zawsze wysokozmineralizowana znaczy lepsza. Dobrymi wodami przeznaczonymi do codziennego spożycia przez dorosłe zdrowe osoby są naturalne wody mineralne średniozmineralizowane o niskiej zawartości sodu. Osobom z chorobą nadciśnieniową, chorobami nerek i dróg moczowych oraz kobietom w ciąży i niemowlętom zaleca się wypijanie wód niskozmineralizowanych i niskosodowych.
Natomiast wody wysokozmineralizowane mogą być zalecane przy szczególnie wysokiej aktywności fizycznej. Wody o wysokim stężeniu wodorowęglanów, żelaza oraz sodu zaleca się wyłącznie podczas kuracji w chorobach przewodu pokarmowego, przy odpowiednim rozcieńczeniu, i to pod kontrolą lekarza specjalisty. W wielu przypadkach uzasadnione i wręcz wskazane jest spożywanie wód źródlanych. Są one polecane chociażby małym dzieciom. Ze względu na niską zawartość minerałów nadają się do gotowania. Jako wody miękkie nadają się również do prania i celów higienicznych. Całe to zamieszanie z klasyfikacją wód jest trochę skomplikowane i być może mylące. Osobiście polecam sprawdzanie na etykiecie zawartości magnezu i wapnia, gdyż są to pierwiastki kluczowe dla większości przemian i procesów zachodzących w naszym organizmie. Najbardziej bogate w te składniki są wody mineralne z okolic Beskidu Sądeckiego, zwłaszcza z rejonu Muszyny i Piwnicznej, z Kotliny Kłodzkiej oraz z Kujaw. Zawierają one 100–200 mg magnezu w litrze. Wspomniana powyżej renomowana woda francuska zawiera zaś zaledwie 6 mg magnezu w litrze. Podobnie jest z wapniem. Zapotrzebowanie na ten mikroelement wynosi dziennie od 800 do 1200 mg. U rosnących dzieci, młodzieży oraz u kobiet w ciąży zapotrzebowanie to wzrasta. Dlatego rozsądnie jest wydać pieniądze na wodę mineralną, która zawiera co najmniej 150 mg wapnia na litr. Takie ilości znajdziemy w wodach wyżej wymienionych. Natomiast mocno reklamowana woda Żywiec zawiera zaledwie 27,73 mg wapnia na litr. Wnioski nasuwają się same i są niezmienne od lat: nie zawsze produkty najsilniej reklamowane są najlepsze. Szanujmy nasze zdrowie i portfele, sprawdzając przed zakupem skład mineralny wody, którą zamierzamy nabyć. Być może obejdzie się bez dodatkowych wydatków na kolejne suplementy w tabletkach, zawierające magnez i wapń. Trzeba też uważać na wodę gazowaną, która dzięki zawartości dwutlenku węgla powoduje rozciąganie ścian żołądka i hamuje uczucie pragnienia. W ten sposób może dojść do maskowanego stanu odwodnienia przy braku pragnienia. Co do spożycia wody dobrze jest zacząć dzień od wypicia rano na czczo szklanki naturalnej wody mineralnej, aby oczyścić i przepłukać błonę śluzową przewodu pokarmowego. Obecność w niektórych wodach naturalnych siarczanów i związanego z nimi sodu przyczynia się też do pobudzenia perystaltyki jelit. Pamiętajmy jednak, że wody o bardzo dużej zawartości siarczanów (> 2500 mg/l) mogą mieć działanie silnie przeczyszczające. Nie należy więc z nimi przesadzać... ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 28 (593) 15–21 VII 2011 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Poeta Rymkiewicz Człowiek, który krzyczał: „Precz z papieżem! Niech żyje Stalin”; osobnik, który bardzo byłby kontent, gdyby Polska została 17 republiką ZSRR, dziś rozlicza ludzi z PRL-owskiej przeszłości. Jeśli potrafię wykrzesać w sobie jakąś pogardę dla innego człowieka, to takim kimś jest neofita. Kiedyś tym określeniem nazywano dorosłą osobę, która niedawno przyjęła wiarę (najczęściej katolicką) i z dnia na dzień stawała się bardziej papieska niż sam papież. A to i tak łagodna przenośnia, bo z religijnych neofitów chętnie rekrutowano najbardziej niechętne innowiercom okrutne zastępy piewców jedynie słusznej (nowej dla nich) wiary i tępicieli jakichkolwiek przejawów wiary innej. Tak było niestety z hiszpańskimi żydami, kalwinami itp. Później termin „neofita” rozszerzono na fanatycznych piewców jakiejś idei, którzy w jednej chwili zmieniali swoje przekonania i stawali się jeszcze bardziej ortodoksyjnymi wyznawcami idei innej – często całkowicie przeciwnej do tej pierwotnej. Wyobraźmy sobie wycieczkę naukową studentów filozofii, którzy akurat przerabiają temat: historia pojęć. No i właśnie na tapecie mają termin „neofityzm”. Gdzie można by ich poprowadzić, aby na własne oczy zobaczyli żywe eksponaty? Proponuję na warszawską ulicę Wiejską lub do polskiej sekcji europarlamentu. Tylko tam zobaczą osobnika, który jeszcze niedawno nosił za Lepperem walizkę z biało-czerwonymi krawatami (dosłownie), a dziś z ramienia PiS poucza Polaków, co to jest lojalność i uczciwość. Ale przecież oprócz tej męskiej kur... iozalnej skamieliny mamy jeszcze panienki obyczajów nieciężkich. Na przykład takie, które niecały rok temu w płomiennych
O
mowach i efektywnych działaniach przekonywały naród, że opatrznościowym prezydentem dla Polski będzie Kaczyński, a nieszczęściem dla Polaków – Komorowski. Niewiele brakowało, by elektorat dał się wtedy na to nabrać, a dziś ta polityczna dziw... aczka przekonuje do czegoś dokładnie przeciwnego i jak niegdysiejsza „koleżanka po profesji” woła: „Donald, bracie!”. Wszystkich neofitów bije jednak na głowę osobnik, który nazywa się poeta Rymkiewicz. Napisałem niedawno o nim słów kilka, jednak wobec najnowszych zdumiewających faktów muszę jeszcze do tego wyjątkowo oślizgłego egzemplarza neofityzmu i oportunizmu powrócić. Poeta Rymkiewicz jest od dawna naczelnym artystą Prawdziwych Polaków spod smoleńskiego krzyża. Ich sercem i poetyckim sumieniem. No i to sumienie w sierpniu ubiegłego roku, na Krakowskim Przedmieściu, nazwało dziennikarzy „Gazety Wyborczej” ideologicznymi spadkobiercami Komunistycznej Partii Polski. Że niby pragną i robią wszystko, by Polacy przestali być Polakami, bo wychowano ich w nienawiści do chrystusowego krzyża. Że wpychają naród w gardziel zabójczej dla ojczyzny Unii Europejskiej... Ponieważ sporo lat pracowałem w „GW”, słowa te w jakiś sposób dotyczyły i mnie, ale przecież przede wszystkim całkiem licznego grona dawnych redakcyjnych kolegów, których dziennikarski talent oraz uczciwość do dziś pielęgnuję w pamięci. I to bez względu na to, jakie dziś różnice nas podzieliły i jak dalece drogi nasze się rozeszły. Poeta Rymkiewicz zwymiotował odwróconą biegunką także na mnie, zatem zacząłem pilnie przyglądać się życiorysowi tego pożałowania godnego indywiduum.
d kościoła nie ma wakacji. A ściślej... wierni nie powinni sobie robić wakacji od dawania kasy, o czym wielebni namolnie przypominają. „Złożono 10 kopert z kwotą 500 zł, 3 koperty z kwotą 400 zł, 3 koperty z kwotą 300 zł, 170 kopert z kwotą 200 zł, 6 kopert z kwotą 150 zł, 314 kopert z kwotą 100 zł oraz 90 kopert z kwotą 50 zł” – tak na progu lata podsumował swoje owieczki proboszcz parafii pw. św. Marcina w Biskupicach. W sumie udało się pozyskać 77 900 zł od 600 rodzin, co oznacza dokładnie tyle, że aż połowa wszystkich rodzin w parafii nie złożyła w kopercie ani złotówki! Tymczasem na remont dachu, którego zakończenie planowane jest na koniec sierpnia, potrzeba niemal trzy razy tyle, bo aż 210 tys. złotych. Mimo to – oprócz dopominania się ofiar na dach – ambitny proboszcz ma jeszcze tupet żebrać o składkę na zakup
Nie tylko ja, bo znaleźli się dziennikarscy detektywi, dzięki którym gruchnęła bomba! Oto kilka ciekawych smaczków z życiorysu poety Rymkiewicza: jego rodzice byli kadrowymi członkami PPR, później PZPR. On sam został aktywistą Związku Młodzieży Polskiej i wielkim zwolennikiem tego, by Polska została kolejną republiką Związku Radzieckiego (nie ma
z którego wynikało, że Józef Wissarionowicz jest nieśmiertelny i jest chorążym światowego pokoju. Aha, i jeszcze ojciec poety Rymkiewicza nazywał się jakoś dziwnie, bo Szulc. Absolutnie nic by mi nie było do familii rodziciela i jego przynależności partyjnej, gdyby to właśnie nie poeta Rymkiewicz był zdania, że dzieci odpowiadają za postępowanie swoich rodziców, a nazwiska są
się z czego śmiać – były wówczas takie pomysły). Od słów przeszedł poeta Rymkiewicz do czynów i w roku 1952 podczas wiecu ZMP w Łodzi krzyczał: „A bas papa! Vivat Stalin!” (Precz z papieżem! Niech żyje Stalin!). Niósł też transparent,
znakiem polskości. Osobiście przypuszczam, że Pan Szulc i jego żona Pani Szulcowa byli przyzwoitymi ludźmi i tylko syncio... I tylko syncio nie bardzo im się jakoś udał. Mam na to jeszcze jeden dowód. Ktoś może powiedzieć, że poeta
29
Rymkiewicz, jak jeszcze poetą nie był, tzw. „pryszczatym” był – jak wielu mu współczesnych. Tylko że ci współcześni raczej nie biorą się za osądzanie innych. Ale, ale... mówiłem o dowodzie... Otóż nadchodzi rok 1964 i poeta Rymkiewicz dawno z racji wieku „pryszczatym” już nie jest. A kim? A zwyczajnym kolaborantem. Grupa intelektualistów podpisuje wówczas słynny „List 34” przeciwko cenzurze. Pod petycją do PRL-owskich władz (wtedy za coś podobnego groziły poważne represje) podpisali się m.in.: Jerzy Andrzejewski, Maria Dąbrowska, Stanisław Dygat, Paweł Jasienica, Mieczysław Jastrun, Stefan Kisielewski, Jan Parandowski, Artur Sandauer, Antoni Słonimski, Melchior Wańkowicz, Kazimierz Wyka i inni... Inni, ale nie poeta Rymkiewicz. On podpisuje kontrpetycję – tak zwany „List 600” (przeciwko sygnatariuszom „Listu 34”), w którym jego z kolei sygnatariusze żądają wyciągnięcia konsekwencji wobec antysocjalistycznych wrogów Polski Ludowej. Ciekawą drogę przeszedł nasz „bohater”: od prawdziwego stalinowskiego komunisty do Prawdziwego Polaka. Głowę bym sobie dał uciąć, że nie on jeden. ~ ~ ~ No i jak Wam się podoba poeta Rymkiewicz – przyjemniaczek, który w wierszu w „Gazecie Polskiej” napisał niedawno tak: „To, co nas podzieliło – to się już nie sklei, Nie można oddać Polski w ręce jej złodziei, którzy chcą ją nam ukraść i odsprzedać światu, Jarosławie! Pan jeszcze coś jest winien Bratu!”. Mnie ostatnio, paradoksalnie, coraz bardziej się podoba. Bo im większą liczbę takich sprzymierzeńców politycznych będzie miał „Jarosław, który jest coś winien bratu”, tym lepiej dla nas wszystkich. Dla Polski. Dla zwykłej ludzkiej normalności, dla spokoju i harmonii, których bezowocnie szukałem w niedzielę pod jasnogórskimi murami. MAREK SZENBORN
Wakacje kosztują najnowszej generacji wyświetlacza tekstów pieśni jedynie za 9800 złotych. Na przełom lipca i sierpnia proboszcz parafii MB Królowej Polski w Otwocku zaplanował wykonanie granitowych schodów frontowych do kościoła. Żeby nie przerażać wiernych, oględnie określił to mianem „bardzo kosztownej inwestycji, szacowanej na kilkaset tysięcy złotych”. Ale choć nie podaje żadnych konkretnych kwot, to jednak wypomina swoim parafianom nader niesatysfakcjonujący go wzrost hojności: „Dwa lata temu ogłaszaliśmy, iż ofiary składane podczas wizyty duszpasterskiej (kolędy) są przeznaczone na ten cel, ale ich wzrost (10%) był stosunkowo skromny”.
Podobnie czyni proboszcz parafii pw. św. Barbary w Luboniu, który gorąco apeluje do kieszeni wiernych o „wspólny wysiłek”, ponieważ jednocześnie remontuje stary kościół i buduje nowy. „Szukamy w parafii i poza parafią fundatorów na ławki u św. Barbary i na posadzkę w nowym kościele. Myślimy o fundatorach indywidualnych i grupowych, np. o mieszkańcach danego bloku, o grupach parafialnych, kilku rodzinach zebranych razem. Jedna dębowa ławka kosztuje 3 tys. złotych i taka też byłaby suma na posadzkę – 3 tys. złotych. Fundatorzy byliby w odpowiednim miejscu wypisani” – kusi. Również proboszcz parafii pw. św. Marcina w Gostyninie w miesiącach letnich i jesiennych
ma w planach realizację szeregu kosztownych inwestycji remontowych. Zachęca do hojnego włączenia się w ich finansowanie poprzez nabywanie monet o nominale „1 Dobro Parafialne”. Owe dobra parafialne są w dwóch wersjach. Wypasionej – tylko 100 ponumerowanych sztuk ze srebra w ładnym opakowaniu w cenie 150 zł – oraz zwykłej – w białym lub złotym opakowaniu w ilościach nielimitowanych za jedne 30 zł. Zachęcając do zakupu jednych i drugich, proboszcz reklamuje je jako „estetyczny i ciekawy prezent”, który można komuś ofiarować. I cóż się dziwić, że coraz mniejsza frekwencja w kościołach... AK
30
Nr 28 (593) 15–21 VII 2011 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Zmory, Łakomy kąsek dziady, demony i Klinowski
„Spieprzaj, zmoro!” – chciałoby się powiedzieć, spacerując po Wadowicach. Na rynku wadowickim bowiem z głośników kościelnych co godzina na cały regulator lecą piosenki pielgrzymów. Nie lecą, a raczej ryczą! Sklepy ze świętymi obrazkami, kremówki papieskie na każdym rogu, liczne sanktuaria, ołtarze, kapliczki na cześć Karola Wojtyły – wszystko to dopełnia atmosfery katolickiej wersji Transylwanii. W rolę Drakuli wcielił się samorząd miasta, grożąc każdemu wywieszonym na murach ratusza wielkim transparentem: „Samorząd Wadowic zawsze posłuszny papieżowi”. Jedyną ulgę daje w tych warunkach pomnik Emila Zegadłowicza – twórcy literackich „Zmór”. A wokół niego – jak wokół czosnku w świecie wampirów – pustka. Żadnego znicza, kwiatów, nic. Złożyłem tam bukiet, więc zgroza jest jeszcze większa. Z kolei „toruńskie dziady” mają się bardzo dobrze. Media Rydzyka uzyskują coraz większą słuchalność. Nic dziwnego, skoro premier Tusk i reszta gabinetu robią, co mogą, aby napędzić radiu słuchaczy za sprawą swoich niby-gróźb. Wiadomo, że w kraju nic tak nie przysparza sympatii jak atak władzy. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Jeszcze trzy miesiące kampanii i Rydzyk tak urośnie, że uwierzy, iż można bez Kaczyńskiego budować prawicę. Wystarczy przecież Ziobro z Kurskim i Macierewiczem. W ten sposób okaże się, że raz wywołane demony pożerają
same siebie. I byłby to prawdziwy triumf Zegadłowicza po latach. A swoją drogą zdumiewające jest, że dopiero w atmosferze pełnej obłudy, kołtunerii i katolickiego resentymentu mogły przyjść na świat takie postacie jak Wojtyła. I tak jak każdy owoc zawiera w sobie pamięć nasiona, z którego się zrodził, również Wojtyła pozostał dzieckiem swojego miasta. Widać to coraz bardziej z upływem czasu. Gdy zaciera się osobisty urok, gdy przepada pamięć o retorycznych popisach papieża, gdy oddala się cały tamten splot różnych zdarzeń z naszej niezwykłej polskiej historii, to coraz bardziej widać anachroniczność papieża, jego nadmierny konserwatyzm, krycie grzechów Kościoła na całym świecie, a nam w kraju trudno już uwierzyć w szczególną rolę Wojtyły w odzyskaniu niepodległości. Tak oto nadchodzi czas, gdy zatrzaśnie się wieko tej trumny, którą kiedyś otworzył Zegadłowicz! We współczesną rolę pisarza wcielił się radny miasta Mateusz Klinowski, zwany nawet wadowickim Palikotem. Wystąpienia radnego są prawdziwą solą w katolickim oku reszty samorządu. Jest to człowiek równie bezkompromisowy i bystry, co jego wadowicki patron. Pracownik Uniwersytetu Jagiellońskiego, obrońca ludzi, którzy zaznali w kraju przemocy ze strony aparatu ścigania, miłośnik swojego miasta i okolicznej przyrody – człowiek wyjątkowy. I kto by przypuszczał, że tak się kończy pewien świat – nie krzyżem i nie wyciem! JANUSZ PALIKOT
Spotkania Janusza Palikota z wyborcami 15.07., piątek: 10.00–11.00, Lublin – deptak, okr. wyb. 6; 12.00–13.00, Świdnik, okr. wyb. 6; 14.30–15.30, Radzyń Podlaski, okr. wyb. 7; 16.00–17.30, Łuków, okr. wyb. 6; 19.00–20.30, Garwolin, okr. wyb. 18. 17.07., niedziela: 12.00–14.30, Chojnice (m), okr. wyb. 26; 15.30–17.00, Starogard Gdański (s), okr. wyb. 25; 19.00–20.30, Pruszcz Gdański (s), okr. wyb. 25. 18.07., poniedziałek: 12.00–13.00, Kartuzy (m), okr. wyb. 26; 14.00–15.00, Kościerzyna (m), okr. wyb. 26; 16.00–17.30, Bytów (s), okr. wyb. 26; 19.00–20.30, Lębork (s), okr. wyb. 26.
Kobiety to ponad połowa potencjalnego elektoratu. Łakomy kąsek dla partii. Wprawdzie niechętnie są umieszczane na listach przez zmaskulinizowane partyjne władze, a parlamentarzyści (też w przeszło 80 proc. płci męskiej), uchwalając ustawy, lekceważą ich potrzeby, ale w czasie kampanii wyborczej stają się przedmiotem umizgów. Niekiedy śmiesznych, często nachalnych, a zawsze fałszywych. Politycy szukają odpowiedniego miejsca do zaprezentowania opinii na temat równości płci. Jeśli nie mają odpowiedniego audytorium, sami je organizują. Na tej zasadzie 9 lipca 2011 r. w Warszawie odbył się zlot PiSolubnych białogłów. Szumnie i zdecydowanie na wyrost nazwany kongresem kobiet prawicy. Obrady pod hasłem „Polska najpiękniejszą kobietą w Europie” prowadziła sama Sylwia Ługowska. Dotychczas szerszej publiczności znana jedynie ze stania obok prezesa i wydymania obfitych ust, co przyniosło jej miano polskiej Angeliny Jolie i miejsce na łódzkiej liście do Sejmu. Jarosław Kaczyński robił za guru od równouprawnienia oraz walki z dyskryminacją i przemocą wobec kobiet. Problem potraktował po męsku. Głębiej i na szerszym podłożu. Majaczył, że „kobiecość i męskość to dwie formy tego samego fenomenu, jakim jest człowieczeństwo”, a w dziejach ludzkości „to kultura, a nie natura powodowała bardzo często” podważanie równości płci.
Po filozoficzno-socjologicznym wstępie przeszedł do konkretów. Słusznie uznał, że „nadal potrzebne są starania dotyczące ochrony godności kobiet w Polsce. Nie jest z tym ciągle w naszym kraju dobrze”. Niestety, prezes PiS nie rozumie, że jest źle właśnie dlatego, że w parlamencie liczebną przewagę ma uzależnione od kleru prawicowe oszołomstwo, które uważa kobiety za istoty pośledniego gatunku, nadające się głównie do rodzenia i wychowywania dzieci oraz prowadzenia domu. Nie jest to oczywiście wyłącznie stanowisko miłośników Radia Maryja. Wszak rok temu Bronisław Komorowski, ówczesny marszałek sejmu i kandydat na prezydenta, reklamował się jako pięciokrotnie skuteczny rozpłodowiec, któremu żona służy także do dawania zupy. W dalszej części wystąpienia prezes PiS uznał, że „trzeba uchwalić nowe, a z całą pewnością zaostrzyć obecnie obowiązujące przepisy”. Nie przeszło mu przez gardło, w jakich sprawach. Określił je eufemistycznie: „Pracownice nie mogą być poniżane, poddawane różnym zabiegom, o których nie mogę powiedzieć, bo mi wstyd, ale panie wiedzą, o co chodzi”. Konkretnie chodziło o molestowanie seksualne i gwałt. Obiecał, że w tych niemożliwych do nazwania kwestiach będzie nieubłagany. Na razie jest nieubłagany w zwalczaniu słusznych praw kobiet. 1 lipca 2011 r., głosując przeciwko odrzuceniu w pierwszym czytaniu
obywatelskiego projektu ustawy o absolutnym zakazie aborcji, 140 posłów PiS, z Kaczyńskim na czele, przy wsparciu 69 deputowanych z PO, 28 z PSL, 13 z PJN i 4 niezrzeszonych, uznało, że kobiety są niepełnosprawne umysłowo, nie potrafią same podejmować racjonalnych decyzji w sprawie swojego macierzyństwa i trzeba je pod groźbą kary przymusić do rodzenia dzieci w każdych okolicznościach. Pogardę dla kobiet ukrywali za pięknymi słowami o ochronie życia. W rzeczywistości tych 254 wrogów kobiet, w tym Jarosław Kaczyński: z przedkłada życie zapłodnionych jajeczek ponad życie kobiet; z chce zabijać kobiety i rujnować ich zdrowie, żeby chronić płody, nawet niezdolne do samodzielnego życia; z traktuje kobiety w ciąży jak inkubatory, które z racji swojego stanu muszą być pozbawione części praw człowieka; z chce, by kobiety były uległe wobec przemocy, akceptowały skutki gwałtu i rodziły dzieci poczęte w jego wyniku. W tym kontekście autoprezentacja prezesa PiS jako obrońcy godności kobiet jest jawną kpiną. Ubraną na potrzeby kampanii wyborczej w piękne szaty, przez które jedna czwarta elektoratu wciąż nie dostrzega, że król jest nagi. JOANNA SENYSZYN www.senyszy.blog.onet.pl
Dni Odry w Szczecinie W dniach od 30 czerwca do 3 lipca Wały Chrobrego w Szczecinie były miejscem widowiskowych imprez z okazji przyjęcia przez Polskę Prezydencji w Unii Europejskiej. Nie zabrakło również – choć nie obeszło się bez walki – namiotu RACJI Polskiej Lewicy oraz „Faktów i Mitów”. Już na samym początku, kiedy rozstawialiśmy namiot, ponoć przedstawicielka organizatora, czyli Międzynarodowych Targów Szczecińskich, zapowiedziała, że nie życzy sobie „żadnych śmiesznych »Faktów i Mitów«”. Przyjęliśmy to jako zapowiedź następnych atrakcji. W piątek kolejna delegacja organizatora i dłuższa dyskusja, że nie życzą sobie w Szczecinie „FiM”. Paniusia głosem nieznoszącym sprzeciwu oświadczyła: „Tu nie ma miejsca na żadne polityczne, religijne ani antyreligijne treści”. Straszakiem na nas miała być interwencja przedstawiciela Urzędu Miasta. Niestety, pani nie chciała ujawnić, kim jest. Sobota zemściła się na organizatorach. Ale także na nas. Non stop padający deszcz uniemożliwił otwarcie kiermaszu. W niedzielę organizatorzy musieli popisać się swoją uległością wobec wszechwładnego Krk i zorganizowali wczesnym rankiem tzw. mszę ekumeniczną, którą „uświetnił” biskup Kruszyłowicz. Impreza odbyła się na rosyjskim żaglowcu Kruzensztern ozdobionym wielkim krzyżem z liści. Niestety, niebo nie chciało sprzyjać magiom kościelnym i nadal lało jak cholera, więc wypożyczone krzesła dla wiernych stały puste w strugach deszczu. Kiedy o godzinie 10.00 otwieraliśmy nasz namiot i rozpoczęliśmy rozdawanie setek gazet, pojawiło się słońce – i tak było do końca dnia. ZBIGNIEW GOCH
Nr 28 (593) 15–21 VII 2011 r.
Rozmawiają dwaj górale: – Baco, a jak ja bym się przespał z waszą żoną, to jak by my wtedy byli? Kumy? Szwagry? – Wtedy toby my byli kwita. ~ ~ ~ Dlaczego prostytucja jest najstarszym zawodem na świecie? Bo pierwszą rzeczą, o jakiej pomyślała kobieta, było, jak wy*uchać faceta z pieniędzy. KRZYŻÓWKA Określenia słów znajdujących się w tym samym wierszu (lub kolumnie) diagramu zostały oddzielone bombką Poziomo: 1) rano najlepsza na śniadanie z drwiny, wpuszczanie w maliny z ćwiczy kata na matach 2) łowi ryby we fraku z coś, co zostanie po pelikanie z podwodny wał w rewanżu 3) teraz jest nasza z stale się zamienia w tego uczonego z oferuje z drugiej ręki 4) wody nim nie nabierzesz z skaczący krwiopijcy z o ciżbie w izbie 5) ostatnia w testamencie z robi kopie nie tylko dla rycerzy z skorupiak z akrylu 6) koniec bagnetu, tuż po uderzeniu rakietą z jaki chłopak wyjdzie z ramek? z zły na podwładnych ryczy jak lew z kto go szuka, ten oberwie 7) gość, co już osiągnął coś z szwankuje podczas zaćmienia z o błogostanie na Dekanie 8) łuk bez cięciwy z ma szczególne względy, nawet gdy jest głupi z taki, jaki pan Pionowo: A) sztuka z piersiami z przedłużające życie picie B) belka na ramieniu z kto nim smaruje, ten jedzie z wokół niej wiruje Zośka C) koniec, kropka i sprawa zamknięta z czasem się spiera, ale nie kłóci z są dwa – albo się uda, albo się nie uda D) gdy płacisz kartą, pamiętać warto z jeden z trzech i nie Czech z kosmetyki-smakołyki E) obowiązki ma gdzieś z szkapinka u Morcinka z soli – bez ruchu F) pragnął mieć skrzypki, lecz nie był dość szybki z jeden z trzech wtrącanych z płynie w Manili G) część nogi w budowie z z Rychem i Zbychem z wielokulturowy napój mleczny H) po zajściu nieprędko znów się pojawi z o noszach dla truposza z język z gwarancją I) gdy myśliwy udaje jelenia z sina dla kochasia z tę wyspę znam
31
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
– No, więc dlaczego chce się pan rozwieść z małżonką? – Więc, wysoki sądzie, poznałem ją, oświadczyłem się, potem był ślub, syn nam się urodził, ochrzciliśmy go, potem jakoś urodziny były moje, potem teściowa mi zmarła, potem pracę lepszą dostałem, potem żeśmy mieszkanie sobie kupili, syn do przedszkola poszedł, dostałem awans, podwyżkę, kupiłem samochód, przeprowadziliśmy się znowu, dziecko do pierwszej komunii poszło... – To mi wygląda na wyjątkowo udane pożycie małżeńskie. Skąd wniosek o rozwód? – No bo, wysoki sądzie, ostatnio jakoś żadnej większej okazji do wypicia nie było i małżonkę żem na trzeźwo zobaczył... ~ ~ ~ U lekarza. – Jak się objawiają pańskie zaniki pamięci? – Notorycznie zapominam, że mam żonę... ~ ~ ~ Przychodzi facet do lekarza i twierdzi, że jest ogólnie w złej kondycji fizycznej. Doktor poddał go całej serii badań, po czym mówi: – Wie pan co? W tej chwili nie mogę dokładnie stwierdzić, co panu dolega, ale myślę, że to wszystko przez alkohol. – A jest tu jakiś trzeźwy lekarz? – pyta rzeczowo facet. ~ ~ ~ Przychodzi baba do lekarza. – Proszę się rozebrać. – Ale, panie doktorze... Lekarz stanowczo: – Proszę się rozebrać! Baba rozebrała się do naga, a lekarz pyta: – Co pani dolega? Wystraszona baba wygląda zza parawanu i mówi nieśmiało: – Przyszłam się zapytać, czy w tym roku też będzie pan brał od nas ziemniaki...
A
B
C
D
E
F
G
H
I
1 2
7
3
3
1
9
4 5
5
6 7
4
6
2
10 8
11
8
L itery zz ponumerowanych ponumerowanychpól póutworzą l utworzrozwiązanie ą rozwiązanzagadki: i e z a g a d k i : K r e d k a i dwa Litery o ł ó w k i p o j e c h a ł y n a w a k a c j e . P o p a r u m i e s i ą c a c h k r edka wraca z brzuszkiem. Kredka i dwa ołówki pojechały na wakacje. K t ó r y o ł ó w e k j e s t o j c e m ? Po paru miesiącach kredka wraca z brzuszkiem. Który ołówek jest ojcem?
1
2
3
4
5
6
7
8
9 10
11
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 26/2011: „Feminizm”. Nagrody otrzymują: Jerzy Kulik z Poznania, Jadwiga Sadurska z Rzepina, Stanisław Łuczyński z Ostródy. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna: cena 56 zł na trzeci kwartał 2011 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 56 zł na trzeci kwartał 2011 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 3. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 4. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 5. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 6. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 7. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
32
Nr 28 (593) 15–21 VII 2011 r.
JAJA JAK BIRETY
ŚWIĘTUSZENIE
Parcie na szkło
Rys. Tomasz Kapuściński
Fot. J.Z.
Ł
eb na karku i smykałka do interesów na więcej się zdadzą niż dyplomy. Oto kilka sprawdzonych pomysłów na biznes. ~ Tym, którzy nie przepadają za koszeniem trawników, amerykańska firma Rant-A-Ruminant wynajmuje żywe kozy. Zwierzaki, jak się najedzą, wracają do pracodawcy. Jest oryginalnie i ekologicznie. ~ Na Ukrainie można wynająć kompana do picia. Częściej korzystają z tej usługi kobiety. Wykwalifikowani pijacy są wykształceni, dowcipni i... potrafią śpiewać. Zgodnie z zasadami firmy, towarzysz do kieliszka po zakończonej libacji nie pójdzie z nami do łóżka; pijaństwo „na umór” też nie wchodzi w grę. ~ Usługa „żona do wynajęcia” dotarła już do Polski. Teoretycznie chodzi o porządki, gotowanie, czyli zajęcia sztampowo przypisywane kobietom. W Belgii identycznie nazywana profesja to full service: wynajmowana pani na jedną dobę staję się ucieleśnieniem męskich marzeń – kucharką za dnia, dziwką w nocy... ~ W Japonii samotni mogą wynająć całą rodzinę: żonę, dzieci, dziadków, jakiegoś wujka – idealny ludzki przybornik na święta czy urodziny. W Tokio istnieje też kilkaset firm wypożyczających pieski lub kotki. Zwierzęta są specjalnie szkolone, żeby okazywać radość na widok każdego.
CUDA-WIANKI
Niszowe biznesy ~ Lubimy konkurować i czuć się lepsi od innych. Bazują na tym wypożyczalnie luksusowych towarów – od ubrań i biżuterii po sprzęty domowe. W Polsce od kilku lat działa internetowa wypożyczalnia luksusowych torebek. Za weekendowe szpanowanie jedną z najlepszych marek zapłacimy 200 zł. W sklepie torebeczka kosztuje około... 6 tys. zł. ~ Także galerie sztuki – za duże pieniądze – wypożyczają antyki i dzieła sztuki dla snobów, którzy chcą pokazać znajomym, że mają stylowo urządzone mieszkanie i stać ich na zbytki.
~ Firma Sarah’s Smash Shack z San Diego prowadzi punkt, w którym można... porozbijać szklanki, talerze i inne przedmioty codziennego użytku. Bez powodu. Ot, tak, żeby sobie ulżyć i zaoszczędzić na własnym serwisie. ~ Biuro podróży OssiUralub organizuje przeloty tylko dla nudystów. Na miłośnikach nagości zarabia też nowojorska restauracja „Niekoniecznie w ubraniu”. ~ Jedna z irlandzkich firm wysyła grudki ziemi rodakom, którzy – mimo patriotycznych zapędów – wolą żyć za granicą. ~ Bogobojni, ale leniwi, już wieki temu wynajmowali pielgrzyma, który w ich imieniu maszerował do świętego miejsca i modlił się. Patent praktykowany jest do dziś, także w Polsce. Inicjatorem wielkiej akcji wynajmowania pątników był jakiś czas temu ksiądz Mirosław Ładniak z Lublina. Opłacony wędrowiec na miejscu miał pomodlić się za sponsora i wysłać mu kartkę z podziękowaniem... JC