Dlaczego Kaczyński i Ziobro zasłużyli na Trybunał Stanu
BLIDA – KULISY NAGONKI INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
 Str. 8–9
Nr 29 (594) 28 LIPCA 2011 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Pretty Women T O K I PAL IELE C Ś O OK Â 26 Str.
PAPIEŻ M E D A P Z ZA R O 3 Â Str. 2 POLSKI ISSN 1509-460X
Wiedzą o nich nawet dzieci. Niektórzy korzystają z ich usług. U jednych budzą pożądanie, u innych odrazę, u wszystkich ciekawość. Kim są tirówki, jak wygląda ich praca, jakie mają motywacje, marzenia... Â Str. 14–15 I co z sumieniem?
 Str.
13
NA A G A W U ZY C A G Ą I NAC
CĄ H C E I N POLACY EM M O D A Z A... Ł O I C Ś O K Â Str. 3
2
Nr 29 (594) 22–28 VII 2011 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY „Gazeta Wyborcza” z 20 lipca wściekle nas zaatakowała. Jonaszowi zarzucono kłamliwie zdradę tajemnicy spowiedzi w książce „Byłem księdzem”, a „FiM” m.in. drwiny ze śmierci ks. Jerzego Popiełuszki. Nasi prawnicy zażądali od „GW” publikacji przeprosin w ramce oraz zapłatę 10 tys. zł na cele społeczne. W przypadku niespełnienia tych żądań występujemy na drogę sądową. Billboardy polityków pokryły całą Polskę (zdaniem Państwowej Komisji Wyborczej – bezprawnie). Na nich twarz Kaczora i napis: „Premier Kaczyński. Czas na odważne decyzje”. O dobry Boże ateistów... W kolejnym – jeszcze głupszym niż poprzedni (choć to wydaje się niemożliwe) – spocie wyborczym PiS Kaczyński otwiera rękami szklane, rozsuwane drzwi. Ludzie, niech ktoś mu wreszcie powie, że takie drzwi otwierają się same, że ludzie mają konta w bankach, internet, a nawet prawo jazdy! Zdaniem marszałka Grzegorza Schetyny ustawa o in vitro w wersji bardziej liberalnej (projekt Kidawy-Błońskiej) nie ma szans na przegłosowanie w tej kadencji Sejmu, bo siła konserwatystów (także w PO i PSL) jest zbyt duża. PO celowo odwleka głosowanie w tej sprawie poza wybory, aby centrolewicowy elektorat nie przestraszył się przykruchtowej mentalności tych, co to ponoć „nie klękają przed księdzem”. Na 8 miesięcy w zawieszeniu sąd pierwszej instancji skazał Aleksandrę Jakubowską za manipulowanie przy ustawie medialnej. Chodziło o zniknięcie z tekstu ustawy słynnych słów „lub czasopisma”. Wraz z nią skazano na podobne kary dwoje urzędników (z Ministerstwa Kultury i KRRiT). Jakubowska zapowiada złożenie odwołania. Po kolejnych 8 latach odwołań (sprawa ciągnie się od wiosny 2003 r.) „lwicy lewicy” wypadną kły niczym pałki zomowcom z „Wujka”. Sejmowa Komisja Kultury i Środków Przekazu próbowała zająć się incydentem na Jasnej Górze (pisaliśmy o tym tydzień temu), kiedy to prawdziwi katolicy Rydzyka pobili dziennikarkę Polsatu. Próbowała, ale się nie zajęła, bo posłowie PiS spoliczkowanie reporterki nazwali prowokacją i dziełem Tuska oraz „Gazety Wyborczej”. „To było zamówienie polityczne” – wykrzyczała Sobecka. Fakt, sami widzieliśmy – baba lejąca dziennikarkę miała twarz dziadka Tuska z Wehrmachtu. Rezygnację z kierowania pierwszym programem TVP złożyła Iwona Schymalla, twierdząc, że odchodzi z powodu wewnętrznych konfliktów w telewizji publicznej. Ta „papieżyca” śliniąca się na widok sutanny szefowała Jedynce dwukrotnie, a po raz pierwszy mianował ją prezes Piotr Farfał, postfaszysta. Żegnamy ją bez żalu, no chyba że jej miejsce zająłby na przykład Jan Pospieszalski. Świat się zatrzymał. A dokładnie zatrzymały się polskie koleje, i to już jakieś 75 lat temu. W latach 30. podróż z Krakowa do Zakopanego zajmowała 138 minut. Dziś od 200 do 220 minut. W budynkach jednej z parafii katolickich w Pruszczu Gdańskim PiS zorganizował pokaz filmu „Kibol”. Dokument zrealizowany przez przypisowską „Gazetę Polską” w karykaturalnym świetle przedstawia premiera Tuska, a w sympatycznym – chuliganów stadionowych. Teraz przynajmniej wiadomo, dlaczego religia powędrowała z salek przykościelnych do szkół. Dzięki temu do domów katechetycznych może się wprowadzić PiS. W Świętokrzyskiem miejscowy PiS urządza rodzinny, wyborczy piknik. Z loterią fantową. Dzieci będą mogły wygrać gadżety partyjne (?), a dorośli – uwaga! – kolację z posłanką Kempą. Na Facebooku już pojawił się profil tych, co wolą głodować, niż żreć kawior przy Kempie. Gdyby PiS wymyślił jako nagrodę noc z Sobecką, doszłoby w Polsce do masowych samokastracji. Się zaczyna... Marszałek województwa małopolskiego jest właścicielem okazałego przyszpitalnego kościoła w podkrakowskim Kobierzynie. No a jak coś się ma, to trzeba na to coś łożyć. Ponieważ samorządowi niby nie wolno finansować kultu religijnego, marszałek dorzuca dodatkową kasę na szpital z przeznaczeniem na tacę. Półoficjalne statystyki podały kilka dni temu, że w Polsce celibat jest fikcją. Co dziesiąty ksiądz ma przynajmniej jedno dziecko na boku, a połowa księży utrzymuje kochanki. Jednak pierwsza wiadomość zbulwersowała nas znacznie bardziej – co najmniej trzy tysiące „sierot Kościoła”. Czy jakiś Caritas pochyla się nad ich losem? Czy ktoś uroczyście wręcza im brelok „Nie wstydzę się tatusia”... Ups, to znaczy Jezusa? Tomasz Kaczmarek, czyli słynny agent Tomek, oświadczył na Krakowskim Przedmieściu, że gdyby Naród go potrzebował, to on ewentualnie może zasiąść w ławach Sejmu. Naród pod namiotem „Solidarni 2010” w liczbie około 20 osób oklaskami dał wyraz, że potrzebuje bardzo. Tenisistka Agnieszka Radwańska dołączyła do katolickiej akcji i nosi brelok „Nie wstydzę się Jezusa”. To świetnie, popieramy. Ale mniej świetna jest wiadomość, że również nie wstydzi się do ojca – trenera – krzyczeć: „Sp...dalaj, ty ch...!”.
My, kiepscy P
rzyznam szczerze, że nie spodziewałem się aż takiej nie mogę znaleźć nikogo do pomocy, choć mój następca Państwa reakcji na moje komentarze pod wspólnym jest w stanie zarobić więcej od moich dzieci po studiach. tytułem „Kapitał”. Przypomnę, że rzecz dotyczyła kapitału, Chętnych, nawet po szkołach i po kursach, nie brakuje, jaki każdy z nas nosi pod czaszką. W reakcji odezwały się ale kiedy daję im do ręki narzędzia, to nie wiedzą, co z nigłównie dwa środowiska: nauczycieli/pedagogów oraz – co mi robić, nie potrafią obić taboretu”. nikogo nie powinno dziwić – prywatnych przedsiębiorNa szczęście w wielu dziedzinach myśli za nas Unia. ców. Pomimo oficjalnego bezrobocia w Polsce na pozioMinistrowie edukacji krajów UE co jakiś czas ustalają mie 12,2 proc. ci ostatni cierpią coraz bardziej na brak kierunki rozwoju oświaty w powiązaniu z wizją rozwoju gowykwalifikowanych pracowników. A najbardziej narzeka- spodarczego UE do roku 2020. Na potrzeby programu Strają na tych po studiach i ogólniakach, niby teoretycznie tegia 2020 robione są analizy, w których Polska nie wywykształconych, „obcykanych” w kilku językach, a tak gląda tragicznie... tylko na pozór. Mamy na przykład 29,7 naprawdę niemających za grosz wiedzy praktycznej, o prak- proc. osób z wyższym wykształceniem, co stawia nas tyce zawodowej, czyli konkretnych umiejętnościach, nie w czołówce europejskiej. Jesteśmy na pierwszym miejwspominając. Nic dziwnego, zawodówscu pod względem liczby kobiet – szefów firm. Jednoczeki – najbardziej pożądane dla rosnąśnie daleko odstajemy w zakresie edukacji przedszkolnej cej gospodarki – zostały zlikwido– średnia europejska to ponad 90 wane, a technika dogorywają i też proc. dzieci (w wieku 3–5 lat) obmają upaść. Inne szkoły (z wyżjętych wychowaniem przedszkolszymi na czele) specjalizują się nym. Jesteśmy na szarym końcu dziś głównie w kształceniu bezjeśli chodzi o kształcenie dorosłych robotnych z całkiem niezłą wie– 4,7 proc. (średnia UE to 9,5 proc. dzą ogólną. Tylko komu to pobiorących udział w kursach brantrzebne? Na pewno nie im sażowych lub na zmianę kwalifikamym. Humaniści pamiętają ze cji). W szkoleniach pracowników studiów kilka lektur i dużo więcej mamy przedostatnie miejsce, poimprez do białego rana. Absolwendobnie w nakładach na badania naci ciężkich kierunków prawniczych ukowe czy podniesienie innowacyjnie potrafią napisać prostego piności. Nikt nas za to nie pokosma do sądu, bo na studiach pona w absencji w pracy – 5,9 proc., znali tylko strukturę takiego dokubo nawet obsobaczani za nieróbmentu. Szkoły muszą wychodzić stwo Grecy mają wskaźnik 1,4 proc.! naprzeciw potrzebom pracodawEfekty: brak konkurencyjności naców i rynku pracy. Wiadomo, że szych wyrobów, także w porównaniu każdy chciałby być prezesem, z Czechami czy Węgrami; tylko 1 proc. menedżerem czy lekarzem, ale gopolskich przedsiębiorstw uznano za najbardziej spodarka i społeczeństwo potrzebują też cieśli, elektryków, pożądane miejsce pracy (w Wielkiej Brytanii – 7 proc., piekarzy, dekarzy itp. Cytując klasyka Kiepskiego: „Każdy w Niemczech – 19 proc.). Celowo pomieszałem tu edukaby chciał rządzić, a robić nie ma komu!”. Niestety, orga- cję z gospodarką, aby wykazać ich wzajemne przenikanie. ny państwa, na przykład Ministerstwo Gospodarki, nie proDodajmy, że w Polsce przeważają kierunki humanistyczwadzą żadnej kontroli i żadnego planowania struktury za- ne (w tym filozofia i teologia...), które generują niższe PKB trudnienia. Efekt jest taki, że tworzą się nagle zaskakują- od kierunków/zawodów technicznych. ce deficyty etatów, na przykład murarzy. Zdarzają się też W polskiej szkole „podaje” się wiedzę, zamiast poka„nadprodukcje” – ostatnio m.in. nagle przybyło lekarzy we- zywać, jak kreatywnie myśleć i rozwiązywać problemy. terynarii, dlatego ci pracujący w zakładach mięsnych po- Katuje się uczniów teorią i wiedzą ogólną zamiast specjaszli na 1/2 etatu lub na bruk. lizacją i praktyką. Ale rozwiązania systemowe – jeśli naW krajach cywilizowanych kariery zawodowe obywate- stąpią – nie załatwią wszystkich problemów. Dzieleni w ciąli są priorytetem dla rządów. Nikomu nie przychodzi tam gu wieków (nie wyłączając ostatnich lat) Polacy mają bodo głowy puścić wszystko na żywioł wolnego rynku, jak to wiem we krwi brak umiejętności i woli współpracy, tym się dzieje w Katolandzie. W USA działają akademickie jed- bardziej że sama szkoła uczy postaw indywidualistycznych. nostki doradztwa zawodowego, które informują studentów Trudno z taką wadą wrodzoną budować zaufanie społeczo tym, jak potoczy się ich życie zawodowe po ukończeniu ne, które – jak wykazują wszelkie badania – jest fundadanego kierunku. Podobnie jest w Niemczech, gdzie nawet mentem zamożności całych narodów (najwyższe w Danii). niejeden nastolatek zna już nazwę zakładu pracy, w którym Widzimy więc, w jaki sposób kiepska edukacja przebędzie kiedyś pracował. Ktoś powie, że to ogranicza mło- kłada się na kiepską gospodarkę, a nawet kiepskie relacje dego człowieka, że zamyka mu inne drogi. Nic bardziej myl- społeczne. Nic dziwnego, że potem Polak Kiepski twierdzi: nego. Każdy jest spokojny o własną przyszłość, a jeśli ze- w tym kraju nie ma pracy dla ludzi z moim wykształceniem! chce z niej zrezygnować, to zawsze może założyć kwiaciarJONASZ nię czy zacząć grać w zespole rockowym. Skąd się bierze bezrobocie nad Wisłą? Absolwentowi najtrudniej znaleźć pierwszą pracę. Pracodawcy wiedzą bowiem, że przez jakiś rok muszą takiemu delikwentowi zafundować de facto płatną praktykę. Nie zważają więc zupełnie na papiery, często woleliby zatrudnić technika czy bystrzaka po zawodówce niż pana inżyniera z dyplomem i dwiema lewymi rękami. Pan Jan z Pruszkowa, tapicer tuż przed emeryturą, pisze do mnie: „Syn poszedł na medyWAŻNE!!! W zamówieniu prosimy podać numer telefonu i adres, na który możemy wysłać książki. cynę, córka skończyła pedagogikę, a ja od 2 lat
Nr 29 (594) 22–28 VII 2011 r.
GORĄCE TEMATY
Z
bójeckie prawo III RP powiada, że jeśli biskup diecezjalny lub wyższy przełożony zakonny wyrazi życzenie, to samorząd nie ma wyjścia – miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego muszą uwzględniać watykańską inwestycję. Skutek jest taki, że gdzie tylko powstaje jakieś nowe terytorium mieszkaniowe, tam czarny palec wskazuje działkę, którą chciałby otrzymać w prezencie. Nazywa się to „sprzedażą z bonifikatą”, która dochodzi nawet do 99,9 proc. Czasem bywa tak, że wielebni jakimś „cudem” sprawę przeoczą i załapią się w ostatniej chwili na kawałek ziemi, gdzie można zmieścić co najwyżej kaplicę. Ale nic to! Najważniejsze, żeby teren obsikać, choćby tylko wodą święconą, a później – kroczek po kroczku... „Zwracamy się o podjęcie postępowania administracyjnego, mającego na celu wstrzymanie rozbudowy istniejącego budynku kościoła rzymskokatolickiej parafii Narodzenia NMP przy ul. Beskidzkiej 5 w Kaliszu – Osiedle Zagorzynek, i ustalenie, kto wydał decyzję pozwalającą na budowę kościoła w samym centrum osiedla domków jednorodzinnych bezpośrednio przy granicach gęsto zabudowanych działek” – zażądała od wojewody wielkopolskiego grupa rozwścieczonych mieszkańców Zagorzynka. – Chodzi o podjętą i realizowaną od jesieni 2009 roku przez proboszcza – księdza Pawła Kostrzewę – rozbudowę istniejącej świątyni. O takim zamiarze niby wcześniej informował, ale pokazywał dla zmyłki zdjęcia i makiety, na których budynek przyczółka był zaledwie ciutkę większy od dotychczasowego. Kilkanaście rodzin już wtedy miało odwagę protestować, ale innym śmiałości zabrakło, więc sprawa przycichła. Gdy to monstrum wyrosło z ziemi i zaczęło wznosić się coraz wyżej i wyżej, ludzie wpadli w panikę – relacjonuje Bronisław W. – Już teraz jestem przerażona widokiem betonowego bunkra za oknem (fot. górna), a dzisiaj dowiaduję się, że ma on osiągnąć wysokość 12-kondygnacyjnego wieżowca! I to na osiedlu niskiej zabudowy jednorodzinnej, gdzie nikt nie mógł otrzymać zgody na budynek wyższy niż dziesięć metrów. To jedyny w Kaliszu przypadek, gdzie kościół jest budowany dosłownie na ścianach sąsiadujących z nim domów – mówi inna ofiara gigantomanii ks. Pawła Kostrzewy. Jej sąsiadka dodaje: – Każdego ranka o godz. 6.30 zrywają mnie na nogi elektroniczne dzwony. Powtórka o godzinie 12, 15 i 17.30. Ale to nie wszystko. Żeby do końca ludzi zamęczyć, każde nabożeństwo jest transmitowane na zewnątrz, a przy dobrych wiatrach słychać je nawet przy położonym pół kilometra dalej dworcu kolejowym. Nic nie pomaga, nawet hermetyczne okna. Jakim cudem coś takiego powstało, skoro
Fot. Mariusz Krzuszcz
Przyczółki Po kraju rozlewa się fala protestów przeciwko budowie kościołów. Coś w narodzie pękło i przestał „pękać”. osiedle miało być w założeniu oazą spokoju? Domy w pobliżu przyczółka automatycznie straciły na wartości od 30 do 40 proc.! Ksiądz Kostrzewa apeluje: „Jak Pan Bóg nam pobłogosławi, to wieża będzie górować 36 m nad ziemią. Bardzo proszę wszystkich o modlitwę, ale też o pomoc [finansową], żeby to dzieło nam się udało”. W odpowiedzi, najbardziej zdesperowani mieszkańcy osiedla obiecują mu takie rzeczy, że z tzw. ostrożności procesowej musimy je przemilczeć. Ci bardziej umiarkowani wybierają się do sądu... ~ ~ ~ Kilkudziesięciu mieszkańców dzielnicy Mąkołowiec w Tychach przez kilka lat walczyło, żeby uniemożliwić wybudowanie kościoła pod swoimi oknami. Dla uspokojenia nastrojów czarni zaczęli od prowizorycznej kaplicy, ale sąsiedzi wyczuli podstęp. Złożyli skargę na samowolę i Powiatowy Inspektorat Nadzoru Budowlanego zmusił plebana do rozbiórki, co było doprawdy ewenementem. Gdy pod naciskiem kurii biskupiej ratusz wyraził zgodę na okazałą świątynię, protesty jeszcze bardziej się nasiliły. Pisma trafiały do wojewody śląskiego i nadzoru, więc sprawa odwlekała się o kolejne miesiące, ale w nieskończoność nie dało się jej przedłużyć, bo od strony formalnej pozwolenie było prawidłowe i nie kolidowało z planem zagospodarowania przestrzennego. Tym oto sposobem zaczęła wyrastać z ziemi hacjenda pod wezwaniem św. Ojca Pio, której kierownikiem jest ks. Dariusz Gadomski. – Gdy zdecydowałem się na budowę domu, zaciągnąłem ciężkie
kredyty. Wiedziałem, że będzie trudno, ale spłaciłem je, tyrając na dwóch etatach. Ten trud rekompensowała mi fajna okolica, cisza, spokój... Aż tu nagle wszystko szlag trafił i będę miał pod nosem zajebistą wieżę kościelną z kurantami, a nawet kaplicę przedpogrzebową oraz chłodnię dla nieboszczyków, o czym nikt nie raczył mnie wcześniej poinformować – irytuje się pan R. Jego sąsiadka, pani K., zauważa: – To ma być kolos. A przecież do tymczasowego namiotu na msze w niedziele przychodzi po kilkadziesiąt osób. W odległości zaledwie spacerowej są już trzy kościoły. Ten będzie czwarty. Tymczasem na Mąkołowcu nie ma żłobka, przedszkola ani szkoły, nie mówiąc już o porządnych drogach. ~ ~ ~ W Stargardzie Szczecińskim na osiedlu Pyrzyckim funkcjonowała dotychczas kaplica. Usytuowana była tuż obok bloków mieszkalnych, ale dało się z nią jakoś wytrzymać. Choć gabarytowo całkowicie wystarczała, żeby pomieścić wszystkich chętnych, to z kościelnego punktu widzenia miała dwie zasadnicze wady: była niższa od pobliskich domów i nie posiadała na zapleczu pałacu zwanego popularnie plebanią. Wielebni wyrwali więc miastu z gardła położone nieopodal działki (miał tam powstać park!) i rozpoczęli budowę kościoła o powierzchni ponad 500 mkw. Na razie jest tylko hałas, tumany kurzu i ciężki sprzęt rujnujący drogę. Inwestor (parafia Przemienienia Pańskiego z proboszczem – ks. Janem Śniegowskim) pociesza, że do pierwszego dzwonka daleko, bo
roboty potrwają 10 lat, więc malkontenci mają sporo czasu na znalezienie sobie jakiegoś nowego lokum. Ich protesty ograniczają się na razie do wysyłania pism... ~ ~ ~ Twardy opór mieszkańców Olecka z legendarnym już taksówkarzem Zbigniewem Kaczmarkiem na czele (pod petycją przeciwko budowie kolejnego kościoła zebrał ponad 2 tys. głosów) sprawił, że Rada Miasta wreszcie wstała z kolan i odrzuciła projekt uchwały zmieniającej plan zagospodarowania przestrzennego działek w pobliżu plaży „Szyjka”, co miało umożliwić wielebnym wzniesienie tam „ośrodka charytatywno-oświatowego z obiektem sakralnym”.
3
– A pan prezydent Ryszard Nowak składał nam solenne przyrzeczenia, że nie wypuści tej działki z rąk i nie klepnie budowy kościoła, dopóki osiedle nie otrzyma obiektu sportowego – zauważa Anna S. „Trwają poszukiwania odpowiedniej działki pod obiecane boisko, żeby lokalizacja nie rodziła konfliktów, bo osobom starszym czy bezdzietnym może przeszkadzać takie sąsiedztwo” – wyjaśnia na łamach lokalnej gazety dyrektor jednego z wydziałów Urzędu Miasta. A co z młodszymi i „dzietnymi”, którym przeszkadza kościół? ~ ~ ~ Nieustanną czujność muszą wykazywać mieszkańcy warszawskiego Ursynowa, bowiem głośna onegdaj sprawa budowy kościoła pod Kopą Cwila, na terenie parku będącego „zielonymi płucami” dzielnicy, wcale nie jest zamknięta, chociaż kard. Kazimierz Nycz i prezydent Hanna Gronkiewicz-Walz obiecywali, że nie będą sprzeciwiać się woli ludu i świątynia tam nie powstanie. „Odnosimy wrażenie, że zapowiedziana przez kard. Nycza rezygnacja z budowy kościoła pod Kopą Cwila nie jest do końca przesądzona. Czyżby kardynał oszukał mieszkańców?” – czytamy w odezwie Stowarzyszenia Nasz Ursynów, wydanej w związku z wytoczonym przez kurię metropolitalną procesem o ustanowienie drogi służebnej do działki wskazanej czarnym palcem. ~ ~ ~ Z listu do redakcji: „Mam kaplicę cztery metry od podwórka, a obok mojej działki powstanie jeszcze świątynia. Już teraz zero życia prywatnego. Kiedy rozpalam grilla, zaczyna się msza. Czy można pić piwo na oczach wiernych? Chcę działkę sprzedać, ale ze względu na bliskość kościoła nie ma chętnych. Przez to, że miałam śmiałość odwołać się
Kalisz: monstrum wyrasta z ziemi...
Na osiedlu Barskie w Nowym Sączu (woj. małopolskie) mieszkańcy otwarcie i bez skrupułów mówią „nie” dla nowej świątyni, która ma przypominać watykańską Bazylikę św. Piotra. Wołają niestety na puszczy, bo inwestycja już ruszyła. Ludziom najbardziej podnosi ciśnienie fakt, że sakralny kompleks (z plebanią i rozmaitymi dodatkami) zajmie dotychczasowe boisko.
od decyzji dotyczacej inwestycji sakralnej, zostałam oskarżona z ambony, że proboszcz musiał zdjąć pracowników z budowy na czas rozpatrzenia skargi. W mojej miejscowości jestem czarną owcą, choć w swoim długim życiu wielu ludziom pomogłam. Ale to się dzisiaj nie liczy. Szczęść Boże wszystkim, którzy są w podobnej sytuacji – Jola”... ANNA TARCZYŃSKA
4
Nr 29 (594) 22–28 VII 2011 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Spis cudzołożnic Ciało kobiety jest u nas własnością Świętego Trójprzymierza: Państwa, Kościoła i Zarodków. Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny rozpoczęła akcję pt. „Moja aborcja”, która ma udowodnić, że ciąża bywa dramatem – i to nie tylko w przypadku bezmyślnych gówniar, które upiły się na szkolnej dyskotece. Do Federacji napływają historie kobiet, które opowiadają, w jakich okolicznościach zdecydowały się na zabieg. Oto wyimek z listy polskich „cudzołożnic”. Anna cierpi na niewydolność żylną. Po trzeciej ciąży musiała poddać się operacji nóg, a potem rehabilitacji. Nie wolno jej stosować pigułek antykoncepcyjnych. Po ostatnim porodzie prosiła o podwiązanie jajowodów, ale usłyszała, że to nielegalne. Pozostają prezerwatywy, które zawodzą. Kiedy znów zaszła w ciążę, jej mąż przestraszył się i uciekł. Wiedziała, że stan jej zdrowia jeszcze się pogorszy. Ginekolog zażądał 2,5 tys. zł za zabieg. Nie chciał rozłożyć na raty. Anna wstrzyknęła sobie w brzuch najtańszy płyn do mycia szyb, ale nie poroniła. W końcu zgodziła się na adopcję. Ubłagała ordynatora, żeby zrobili jej cesarskie cięcie – nie chciała widzieć dziecka. Bożena latami starała się o dziecko. Udało się jej tuż po 44 urodzinach.
W
Badania prenatalne wykazały zespół Downa. Czuła, że nie podoła wychowaniu chorego dziecka. W Zakładzie Genetyki poinformowano ją, że może legalnie usunąć ciążę, i skierowano do jednego z warszawskich szpitali. Tam usłyszała, że brakuje potrzebnej dokumentacji. Przez kilka dni czekała na zabieg – na czczo, bo przecież w każdej chwili mogła być decyzja. W końcu aborcji odmówiono. Z wypisu szpitalnego wynikało, że przebywała na obserwacji, a jej stan jest dobry. Zabieg udało się wykonać w innym szpitalu. Magda była 6 lat po rozwodzie. Sama wychowywała dwóch synków. Chłopcy byli chorowici, więc nie mogła iść do pracy – utrzymywała się z alimentów i dzięki pomocy rodziców. Kiedy poznała swojego obecnego partnera, zabezpieczali się. Gdy zaszła w ciążę, wiedziała, że nie może sobie pozwolić na kolejne dziecko. Mimo że nowy związek dobrze rokował, uważała, że nie można decydować się na ciążę po 3 miesiącach znajomości. Żeby zapłacić za zabieg, sprzedała obrączkę i pierścionki. Wciąż brakowało, ale pieniądze dozbierały jej przyjaciółki. „Czułam się upokorzona, a jednocześnie bardzo wzruszona. Złożyło się ponad 10 osób – opowiada Magda. – To był normalny
kraju najdogłębniej skolonizowanym przez Kościół narasta złość na arogancję kleru. Może ona (ta złość – nie arogancja) doprowadzić niektórych duchownych za kratki. Mówi się czasem o Polsce, że jest lub była najbardziej katolickim krajem świata. Ci, którzy mówią takie rzeczy, nie wiedzą, co mówią. Zapominają o współczesnej Malcie, dawnej Irlandii i kanadyjskim Quebecku (też dawniejszym). W Polsce przecież szkoły w większości od dawna nie były kościelne, a w połowie XX wieku model rodziny to nie było 2+5 ani 2+7. A w Irlandii – owszem. W niektórych rejonach tego kraju w co drugiej rodzinie był jakiś ksiądz lub zakonnica – u nas niekoniecznie. W Polsce za odejście z Kościoła nie zamykano do katolickiego psychiatryka, a w Irlandii to się zdarzało jeszcze kilka pokoleń temu („psychuszki”, jak widać, to nie był radziecki wynalazek...). Tymczasem właśnie w tym kraju – niegdyś skatoliczałym do szpiku kości – opublikowano właśnie czwarty rządowy raport na temat przestępstw seksualnych kleru oraz nadużywania przez instytucje kościelne przemocy wobec nieletnich. Czwarty raport to kolejny wstrząs, tym bardziej że opowiada on nie o historii, ale o Irlandii współczesnej, konkretnie – o nadużyciach i mataczeniu w hrabstwie Cork. Okazuje się, że miejscowy biskup ukrywał przed władzami przestępstwa swoich podwładnych aż do roku 2008, mimo że episkopat irlandzki zobowiązał się do współpracy z wymiarem sprawiedliwości już w 1995 roku. Dodajmy, że tym biskupem nie był pierwszy lepszy duchowny,
gabinet w wynajętym mieszkaniu. W poczekalni wisiał święty obrazek i kalendarz z rozebraną panienką”. Po zabiegu czuła tylko ulgę. Barbara miała syna chorego na hypochondroplazję (choroba genetyczna powodująca karłowatość i nieproporcjonalną budowę ciała), kiedy dowiedziała się o drugiej ciąży (mimo stosowania środków antykoncepcyjnych). Kobieta przeszła kilka operacji stawów biodrowych, a problemy z poruszaniem sprawiły, że ważyła już 120 kg. Każdy dodatkowy kilogram mógł doprowadzić do trwałego uszkodzenia stawów. Przez kilka miesięcy odmawiano jej wykonania badań prenatalnych. Kiedy się udało, badanie wykazało nieprawidłowości w budowie płodu. „Wpadłam w histerię, bo dotarło do mnie, że będę matką dwójki niepełnosprawnych dzieci” – mówi kobieta. Na aborcję było za późno. Lekarz uspokajał, że niekiedy USG pokazuje jakąś anomalię, a dziecko jest zdrowe. Barbara jednak urodziła córkę, u której stwierdzono tę samą chorobę co u syna. Kobieta nie pracuje, a pensja jej męża ledwie starcza na podstawowe wydatki. Na rehabilitację dzieci już brakuje. Wszystkie historie Federacja prześle naszym prozarodkowym posłom. JUSTYNA CIEŚLAK
tylko John Magee, dawny osobisty sekretarz trzech papieży, w tym Jana Pawła II. Opublikowanie raportu wywołało wściekłość nie tylko opinii publicznej, ale i rządu. Od kilku miesięcy zresztą nie rządzi już w Irlandii prawica, lecz koalicja centrolewicowa. Premier Enda Kenny zapowiedział, że władze nie będą respektować tajemnicy spowiedzi i biskupi oraz inni duchowni będą lądować w więzieniu na 5 lat, jeśli zataili przestępstwo, o którym wiedzieli. Nawet jeśli poinformowano ich o nim w ramach spowiedzi. Ale to nie wszystko – premier wezwał na dywanik nuncjusza apostolskiego rezydującego w Dublinie i zaprotestował przeciwko udziałowi Watykanu w mataczeniu przy aferze seksualnej. Rządowy raport wskazuje bowiem na to, że urzędnicy kurii rzymskiej zniechęcali biskupów irlandzkich do współpracy z władzami. Chodzi najprawdopodobniej o kardynała Daria Hoyosa, który szefował kongregacji ds. duchowieństwa i m.in. gratulował biskupowi francuskiemu Pierre’owi Picanowi tego, że skutecznie ukrywał on księdza pedofila. Tego samego Picana sąd francuski skazał za to na 3 miesiące więzienia w zawieszeniu. Zapowiada się więc dalsza eskalacja napięć między Kościołem a rządem irlandzkim. W sprawie wyjawiania przestępstw ukrytych pod płaszczykiem spowiedzi Kościół z pewnością ogłosi się męczennikiem za wiarę. Tyle że w Irlandii mało kto przejmie się łkaniem prałatów. Pozostaje mieć nadzieję, że stanowcza postawa irlandzkich władz będzie służyła za przykład godny naśladowania. Także w Polsce. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Biskup do więzienia
Prowincjałki W Miastku na otwarciu biura parlamentarnego PiS lokalni działacze dali straszną plamę. Bo chociaż wszystko dopięli na ostatni guzik, zapomnieli o kropidle i święconej wodzie. Ostatecznie ksiądz przybyły na przecinanie wstęgi poświęcił lokal pobłogosławioną na biegu kranówką.
PIS KRANÓWĄ ŚWIĘCONY
Oprócz pieniędzy... chipsy i orzeszki – nawet takim asortymentem nie gardzili policjanci z drogówki w Busku-Zdroju. Jedenastu wspaniałych z zarzutami przyjmowania korzyści majątkowej oraz niedopełnienia obowiązków i poświadczenia nieprawdy w dokumentach zasiądzie teraz na ławie oskarżonych. Rekordzista ma 217 zarzutów, w tym 58 korupcyjnych. Grozi im do 10 lat paki.
DESPERADOSY
W miejscowości Jacków (powiat świdnicki) dwóch pijanych nastolatków wjechało na rowerach w radiowóz. Na dodatek na policyjnym dołku okazało się, że jeden z młodzianów jest na przepustce z poprawczaka i ma przy sobie kradzioną komórkę. Nieszczęścia – jak widać – czasem chodzą stadami.
JACKÓW-PLACKÓW
We wsi Przykop (powiat mielecki) dwóch panów pasło własne konie na pobliskiej łące. Gdy jeden z nich postanowił zaprowadzić swoje najedzone już zwierzęta do stajni, nieopatrznie uwolnił rumaki kolegi. 66-letni właściciel uciekających koni w złości i rozpaczy pociął nożem twarz winowajcy. Do winy się nie przyznaje, twierdząc, że to jego oponent kilkakrotnie uderzył go batem. Sprawę rozpatrzy prokuratura w Tarnobrzegu. Opracowali: WZ, MaK, ASz
KOWBOJE
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Kościół nie może narzucać państwu zasad prawnych. Stanowisko Episkopatu w sprawie zaostrzenia ustawy aborcyjnej jest nieporozumieniem. (Andrzej Wielowieyski, były polityk Unii Wolności, działacz katolicki)
Moich kontrkandydatów bardzo boli, że jestem związany z Kościołem i ja tego nigdy nie ukrywałem. Ponadto myślę, że nie powinno mieć wpływu na decyzje wyborcze to, że mówi się, iż pan Wild jest ewangelikiem, pan Szełemej ma korzenie żydowskie, a pan Lubiński być może reprezentuje podejście ateistyczne. (Kamil Zieliński, kandydat PiS, o swoich kontrkandydatach w wyborach prezydenta Wałbrzycha)
Nie ma ludzi z gruntu złych. Kaczyński jest rozgoryczony, rozbity, może nawet chory. Działa przeciw sobie. Nie musiałby do mnie przychodzić, wystarczyłoby, żeby zadzwonił. Ja wtedy wzięłabym go do psychologa albo psychiatry, kogoś, kto mógłby mu pomóc. (Henryka Krzywonos-Strycharska, sygnatariuszka porozumień sierpniowych)
Zamiast autentycznej rozmowy o najważniejszych problemach Polaków pokazuje się nam w telewizji jakieś idiotyczne, lisie i wazeliniarskie „Szkła kontaktowe” i „Śniadania mistrzów”, w których występują wciąż ci sami pożyteczni idioci, bez głębszej refleksji, z prymitywnymi hasełkami i bufonadą. (Stanisław Srokowski, poeta, prozaik i dramaturg, w wywiadzie dla „Naszego Dziennika”)
To, co się dzieje w naszym kraju, jest skutkiem ogromnego kłamstwa, któremu, niestety, duża część narodu się nie sprzeciwia. A doskonale wiemy, że ojcem kłamstwa jest szatan. Dlatego Polsce potrzebny jest egzorcyzm. (ksiądz Tadeusz Rydzyk)
Jest taka gazeta „Fakty i Mity” i wszyscy tam pracujący przedtem pracowali w departamencie czwartym UB. A ten ksiądz, który porzucił kapłaństwo... Ja się modlę za niego i to nic nie daje, bo on jest coraz bardziej jakiś pokaleczony. Na niego to już nawet sierpa i młota szkoda używać. (ksiądz Rydzyk kłamie na temat „FiM” w „Rozmowach niedokończonych”)
Rydzyk to nie żaden ojciec. Rydzyk to biznesmen i polityk z krwi i kości. W dalszym planie Rydzyk sprawuje urząd księdza, który wykorzystuje do załatwiania polityki i biznesów. (Wacław Martyniuk, SLD)
Mogłabym polerować deski windsurfingowe za granicą. Po prostu nie podoba mi się polska mentalność i nie chcę się z nią utożsamiać. Jest tu za dużo buraków i to mi przeszkadza. (Doda) Wybrali: AC, JC, PAR, PPr
Nr 29 (594) 22–28 VII 2011 r.
KARA ZA ODWAGĘ
A NIECH ICH PIORUN
Na polecenie swoich przełożonych ze zgromadzenia księży marianów ksiądz Adam Boniecki – nie zawsze posłuszny hierarchom były redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego” – musiał przeprowadzić się z Krakowa do Warszawy. W obronie upokorzonego, niemłodego już księdza (77 lat), związanego z Krakowem od dziesięcioleci, stanęli znani katolicy krakowscy. Nic to jednak nie pomogło. MaK
W wieżę klasztoru jasnogórskiego uderzył grom – unieruchomił zegar i spalił przewody do obsługi monitoringu elektronicznego. Opieka „Najświętszej Panienki” okazała się dziurawa, ale zapewne da to paulinom okazję do ogłoszenia kolejnych zbiórek i zainkasowania następnych, wielomilionowych dotacji. AC
w jej niepublicznym odpowiedniku. Tym samym zasugerował, aby stworzono niepubliczną placówkę. Archidiecezja oczywiście nie chce się na to zgodzić, bo musiałaby dołożyć ze swego, i odwołała się do kuratorium oświaty. ASz
PO TRUPACH…
CO WOLNO WOJEWODZIE Proboszcz Jarosław Burski z Wadlewa (woj. łódzkie), znany także jako duszpasterz motocyklistów, zginął na motorze (niepoświęconym?) po uderzeniu w drzewo. Pleban przed śmiercią ostro szarżował, wyprzedzając na odcinku drogi remontowanej. Czy fakt ten był może powodem, dla którego w pogrzebie uczestniczyła pani wojewoda łódzka Jola Chełmińska? A może udział w pogrzebach księży ma ona w swoim zakresie obowiązków? AC
STRAJK PASAŻERÓW Pogrążające się pod kierownictwem ministra Cezarego Grabarczyka PKP zderzyły się z otwartym buntem pasażerów. Na stacji Łódź Kaliska pasażerowie, którzy nie byli w stanie wsiąść do przepełnionego pociągu relacji Bielsko-Biała–Władysławowo, zablokowali lokomotywę i zażądali doczepienia dodatkowych wagonów. Przyciśnięci do ściany kolejarze odczepili więc wagony od innego pociągu, mniej zatłoczonego, i doczepili je do składu kontrolowanego przez pasażerów. Obydwa pociągi i wszyscy zainteresowani mogli w końcu odjechać, choć z dużym opóźnieniem. I może to jest sposób na polską kolej – organizacją podróży niech zajmą się pasażerowie. MaK
ZERO ARCYKASY! Poznańscy radni i tamtejsza archidiecezja chcą utworzenia liceum katolickiego – publicznego – w stolicy Wielkopolski, ale prezydent miasta nie chce wydać na to zgody. Pomysłodawcy utworzenia placówki tłumaczą, że nie ma gdzie ulokować tych absolwentów katolickiego gimnazjum, którzy deklarują chęć kontynuowania kościelnej edukacji. Prezydent Ryszard Grobelny sprzeciwia się temu pomysłowi, tłumacząc, że „sieć liceów publicznych jest wystarczająca, a nawet nadmierna. Wkrótce staniemy przed koniecznością likwidacji szkół”. Dodaje do tego, że uczeń w szkole publicznej jest o 25 proc. droższy niż
Wystąpienie posłanki PiS Marii Zuby na obchodach 68 rocznicy pacyfikacji Michniowa przez hitlerowców (woj. świętokrzyskie) wywołało wielkie oburzenie wśród biorących udział w tej uroczystości. Podczas swojej przemowy Zuba od upamiętniania ofiar pacyfikacji zgrabnie przeszła do… „szkodliwości związków partnerskich oraz homoseksualnych”. Wytykała też PO, że ma powiązania z biznesem narkotykowym. Przemowa posłanki wywołała oburzenie wśród uczestników uroczystości, którzy ją wybuczeli oraz krzyczeli m.in. że „to nie jest miejsce na politykę”. ASz
NA WYKOŃCZENIE W parafii pw. Chrystusa Króla Wszechświata w Kolnie rada parafialna na wniosek proboszcza zadecydowała o podwyżce składki na tzw. raty, czyli na wykończenie kościoła i domu parafialnego. Zamiast dotychczasowych 120 zł roczna danina od każdej rodziny ma wynieść 200 zł. W tym wszystkim najciekawsze jest jednak uzasadnienie wprowadzonej podwyżki. Do podniesienia kwoty ofiar zainspirował radnych parafialnych fakt, że „jest pewna grupa parafian, która składa wyższe ofiary niż zwyczajowe 120 zł”, oraz że sąsiednia parafia pw. św. Anny na tzw. raty już od jakiegoś czasu strzyże swoje owieczki po 200 zł. AK
GMINNA „CO ŁASKA” Ksiądz Piotr Siołkowski, proboszcz parafii pw. św. Bartłomieja w Czernikowie, w czerwcu na gwałt zaapelował o 30 tys. zł dla konserwatorów żądających zapłaty za
5
NA KLĘCZKACH
renowację ołtarza. Około 50 proc. parafian odpowiedziało nań pozytywnie, wyjmując z portfeli od 5 do 800 zł (imiona i nazwiska wszystkich darczyńców wydrukowano w parafialnym biuletynie). Ostatecznie udało się uzbierać 16 475 zł. I byłaby to klęska, bo to ledwie połowa należnego długu, gdyby na pomoc nie ruszyły lokalne władze. Ksiądz proboszcz nie kryje zachwytu: „W tym miejscu chcę bardzo serdecznie podziękować Panu Wójtowi oraz Szanownym Radnym Rady Gminy za podjęcie Uchwały i życzliwą decyzję o przekazaniu 25 tys. zł pomocy Urzędu Gminy na dwa cele prac w naszej świątyni: nowe prezbiterium i odnowienie ołtarza głównego. Bóg zapłać!!!”. Jednak na tym nie koniec – w imię „sprawiedliwości społecznej” wielebny wciąż dopomina się o dary serca od tych, którzy jeszcze nie dali, bo w kolejce do liftingu czeka feretron oraz konieczny zakup nowej figury Serca Pana Jezusa, która uległa zagładzie w czasie tegorocznej procesji Bożego Ciała. Co na to gmina? AK
SPORT I FASZYZM Chcesz aktywnie spędzić wakacje? Zapisz się na obóz sportowy z... neonazistą. Stowarzyszenie Obóz Narodowo-Radykalny Podhale zaprasza w internecie chętnych na obóz sportowy w Białym Dunajcu. Imprezę poprowadzi fiński sportowiec Niko Puhakka. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie pewien drobny szczegół. Otóż Fin – poza tym, że jest zawodowym mistrzem Mieszanych Sztuk Walki (MMA) – sympatyzuje z ruchami nacjonalistycznymi. Na dowód swego uwielbienia dla faszyzmu Puhakka wytatuował sobie na ciele napis „Blood & Honour” (Krew i Honor), nawiązujący do największej neonazistowskiej organizacji na świecie. PAR
INDIANA JONES Proboszcz Kazimierz Ż. ostatniego dnia swojego biznesowania w parafii we wsi Marczów (woj. dolnośląskie) postanowił poszukać skarbów pozostawionych tam – według legendy – przez Niemców. Tuż po ostatniej mszy wraz z czterema pomocnikami rozkopał w dwóch miejscach wnętrze kościoła, niszcząc przy tym XIII-wieczną posadzkę. Odgłosy z wykopalisk zaniepokoiły okolicznych mieszkańców, którzy zawiadomili policję. Proboszcz skarbu nie znalazł, za to wraz ze swoimi kumplami usłyszał zarzut dewastacji zabytku i usiłowania kradzieży. Duchowny tłumaczył, że wykonywał prace przy renowacji kościoła... ASz
A KYSZ, PIORUN! Gwałtowne burze z piorunami tego lata nie oszczędzają nawet kościołów. Po tym jak 10 lipca w czasie mszy grom trafił w krzyż na wieży kościoła św. Marcina w Kłobucku, wywołując pożar, a strażacy musieli ewakuować zgromadzone wewnątrz świątyni owieczki, tamtejszy proboszcz zalecił wszystkim odmawianie podczas burzy i grzmotów specjalnej modlitwy. „Wszechmogący Boże, wszystkie siły przyrody są Tobie posłuszne, pokornie błagamy, uśmierz gwałtowne nawałnice i spraw, aby nasza trwoga zamieniła się w radosne dziękczynienie. Przez Chrystusa Pana naszego Amen” – tak brzmi zaklęcie katolickiego szamana. Skoro już jednak wznosić modły, to może – zamiast zabiegać o łaski u obcych bóstw – znacznie skuteczniej byłoby wypraszać je u rodzimego słowiańskiego boga Peruna – specjalisty od piorunów, błyskawic i grzmotów? AK
KRADZIEŻ WARTOŚCI Klaus Dieter Huebner, burmistrz niemieckiego miasta Guben, skarży się, że od czasów wejścia Polski do strefy Schengen znacząco wzrosła w mieście liczba kradzieży, dokonywana przez Polaków. Burmistrz skarży się też, że „starsi mieszkańcy boją się wyjść z domów wieczorem do miasta”, i sugeruje częściowe przywrócenie kontroli granicznych. W Polsce rozległ się okrzyk oburzenia. Nas zastanawia co innego: jak to możliwe, że postenerdowscy Niemcy – w większości ateiści – są okradani przez Polaków
– w większości katolików – a nie odwrotnie? To przecież my niesiemy na Zachód katolickie wartości moralne, których ci bezbożnicy są pozbawieni. AC
O, PASTA! Austriacki ateista Niko Alm jest wyznawcą prześmiewczej religii Kościoła Latającego Potwora Spaghetti. Właśnie dostał od władz swojego kraju zgodę na to, aby na zdjęciu w prawie jazdy wystąpić w durszlaku – oficjalnym nakryciu głowy wyznawców pastafarianizmu. Musiał za to przedstawić władzy zaświadczenie o poczytalności oraz psychicznych predyspozycjach do prowadzenia pojazdów mechanicznych... W końcu jednak pozwolenie dostał, a – jak tłumaczy rzecznik policji w Wiedniu – było to możliwe dlatego, że durszlak nie sprawia kłopotów z identyfikacją twarzy właściciela dokumentu. Alm nie ukrywa, że kolejnym krokiem, jaki zamierza podjąć, jest oficjalne zarejestrowanie swojego wyznania. WZ
JPII SKASOWANY Podróżujący w najbliższych dniach rzymską komunikacją miejską skasują Jana Pawła II. A dokładniej bilet z jego wizerunkiem... Zachwycony tą inicjatywą jest na pewno tamtejszy Caritas, bowiem część pieniędzy ze sprzedaży zostanie przelana na jego konto. Oddział diecezjalny katolickiej organizacji zyska w ten sposób 30 tys. euro. Jej szef, Enrico Feroci, już zaciera ręce i tłumaczy, że „dla turystów, którzy wsiądą na przykład do autobusu, będzie to dowód na to, że Rzym to nie tylko artystyczne i historyczne piękno, ale wzór solidarności”... Ponadto aż 500 tys. euro na ośrodek Caritasu przy dworcu Termini przekaże biuro pielgrzymkowe w Wiecznym Mieście. Wicedyrektor placówki, ksiądz Liberio Andreatta, tłumaczy, że jest to kwota pozostała po pokryciu kosztów związanych z uroczystościami beatyfikacyjnymi JPII. PAR
6
Łódzki artysta malarz za twórczy sprzeciw i walkę z dewiacjami stanie niedługo przed sądem, oskarżony o... rozpowszechnianie pedofilii. Absolwent Akademii Sztuk Pięknych Krzysztof Kuszej od lat toczy nierówną batalię ze zboczeniami w Kościele katolickim. Poprzez malowanie obrazów starał się upamiętnić ofiary dewiantów w sutannach i napiętnować sprawców, za co spędził już dobę w areszcie. Ale to – jak się wydaje – dopiero początek drogi krzyżowej, którą mu szykują. – Skąd pomysł na taką formę sprzeciwu wobec pedofilii kleru? – Pedofilia jest, była i będzie, natomiast pedofilia księży katolickich jest podwójnie moralnie naganna, bo są to osoby zaufania publicznego i za takie się podają. Jeżeli te osoby dopuszczają się takich czynów wobec dzieci, jest to niewyobrażalna podłość. Na wsiach, czyli tam, gdzie ksiądz cieszy się specjalnym zaufaniem, jest to plaga. Stąd właśnie te portrety księży. Jest to też pewien zabieg formalny, który ma dodać płótnu większej ekspresji. – Na niektórych obrazach księża mają obcięte głowy... – Kiedy maluję, jestem podobnie naładowany emocjami jak odbiorca moich dzieł. W pewnym momencie stwierdziłem, że nie jestem w stanie takiego gada pedofila namalować, więc po prostu wolałem uciąć mu na obrazie łeb. – Planował Pan zorganizowanie wystawy i pokazanie tych krzyczących obrazów szerszej publiczności?
P
Nr 29 (594) 22–28 VII 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
Sztuka osądu
Fot. Mac
– Tak, ale nie zdążyłem tego zrobić. Malowanie trochę kosztuje. Materiały są drogie, więc miałem nadzieję najpierw sprzedać część dzieł. Na jednej z internetowych aukcji moje obrazy wisiały tylko cztery godziny, a później zostały zdjęte przez administratorów, którzy najprawdopodobniej zawiadomili później policję. To była chyba pierwsza przyczyna rozpoczęcia obserwacji mojej osoby. – Policja zapukała o 6 rano? – (śmiech) Nie, nie... Przyszli w samo południe i przywieźli mnie do mojej pracowni. Tam najpierw opisali, a później skonfiskowali obrazy. – Był z nimi jakiś krytyk sztuki, seksuolog, jakikolwiek specjalista? – Ależ skąd! Policjanci sami oceniali, które dzieła przedstawiają
olska jest piękna i niezwykła – zapewniają turystów przewodniki. Czasem jednak bywa także cudowna, a właściwie cudaczna. W kościele choroszczańskim jest niezwykła relikwia, która może stać się wielką atrakcją dla zwiedzających Podlasie – informuje na swojej stronie parafia pw. św. Jana Chrzciciela i św. Szczepana Męczennika w Choroszczy na Podlasiu. To złożony w trumnie św. Kandyd, a właściwie jego manekin wykonany z papieru, płótna, bawełny i wosku, ubrany w jedwabne szaty, tak by sprawiał realistyczne wrażenie śpiącego człowieka. Szeroko kolportowana legenda głosi, że kiedy wznoszący się ku górze palec świętego dotknie wieka szklanej trumny, powinien nastąpić koniec świata. Do niedawna sądzono, że kukła sprowadzona z Rzymu w XVIII wieku przez dominikanów miała być relikwiarzem jednego palca u ręki św. Kandyda z Agaunum. Tymczasem odnaleziona w trumnie kartka ujawniła, że jej zawartość stanowi „Święte Ciało z naczyniem krwi św. Kandyda męczennika tak jak zostało znalezione na cmentarzu św. Agnieszki dnia 10 marca 1756”. A więc jest to relikwiarz św. Kandyda, tyle że nie tego z Agaunum, ale z Rzymu. Co więcej, wprawdzie nie
pedofilię, a które nie. Wszystkich na szczęście nie zabrali. Po całej akcji zostałem zatrzymany i spędziłem 24 godziny w areszcie. – Wyszedł Pan z kuriozalnym oskarżeniem o propagowanie pedofilii, niepopartym żadną ekspertyzą? – Dwa zarzuty dotyczyły obrazów, a dwa – napisanego przeze mnie wiersza, który również był sprzeciwem wobec pedofilii kleru. W piśmie prokuratury można przeczytać m.in., że „w okresie od 29 lipca do 12 sierpnia 2010 roku w Łodzi, działając w krótkich odstępach czasu w wykonaniu z góry powziętego zamiaru, korzystając z sieci internet na portalu aukcyjnym, jako użytkownik o nazwie h**** prezentował w celu sprzedaży pięć obrazów
zawiera w sobie ani jednej kości palca, ale zawiera niemal cały ludzki szkielet. Zatem jakieś kości faktycznie są, ale tak naprawdę nie wiadomo czyje. Podobnych cudów nie brak również na Podkarpaciu. W Brzozowie, w tamtejszej bazylice pw. Przemienienia Pańskiego, można podziwiać ponad setkę relikwii. Część z nich
przedstawiających przetworzone wizerunki małoletnich dzieci uczestniczących w czynności seksualnej”. Prokuratura nie powołała żadnego biegłego z zakresu literatury, który wypowiedziałby się na temat mojego wiersza. Nie powołała biegłego z zakresu historii sztuki. Powołała tylko, ale już po jakimś czasie, seksuologa, profesora Zbigniewa Lwa-Starowicza, którego opinia była raczej zbiorem luźnych refleksji, niestety, przeciwnych mojej osobie. – Na każdym obrazie widniały nazwy miejscowości, gdzie księża gwałcili dzieci... – Tak. Informacje czerpałem z prasy, w tym z „Faktów i Mitów”. Te doniesienia nie były wiernie odzwierciedlane na obrazach. Prawdziwa była tylko nazwa miejscowości i inicjał księdza pedofila. – Wygląda na to, że rozmawiamy o absurdzie. Pan, człowiek, który sprzeciwia się pedofilii, będzie niedługo odpowiadał przed sądem za jej rozpowszechnianie... – Dokładnie tak. To nic innego jak próba zamknięcia artyście ust. W zasadzie nic nowego w tym kraju... – Wydaje się jednak, że niektórzy ludzie wyrażają opinie podobne do opinii prokuratury... – Dużo osób wypowiada się na ten temat, chociaż nigdy nie widziało moich obrazów. Wiem, kim jestem, i wiem, co robię. Są to dzieła, które miały za zadanie pokazać
Artystka wizualna Dorota Nieznalska stanęła przed sądem za zaprezentowanie zdjęcia genitaliów na krzyżu jako elementu instalacji artystycznej. Wokalista Adam „Nergal” Darski został oskarżony o znieważenie uczuć religijnych za publiczne podarcie Biblii. Piosenkarka Dorota „Doda” Rabczewska obraziła uczucia religijne, nazywając autorów Biblii „naprutymi winem i palącymi jakieś zioła”. Pisarz Paweł Huelle za artykuł „Rozumieć diabła”, w którym napisał m.in., że ks. Jankowski „przemawia jak gauleiter, gensek, nie jak kapłan”, stanął przed sądem za naruszenie dóbr osobistych.
błogosławionych, dziewic i męczenników żyjących w okresie od III do XVII wieku. Nie mniej cudowną atrakcją turystyczną jest parafia pw. św. Michała Archanioła w Leśnej na Żywiecczyźnie, a wszystko za sprawą wielce oryginalnego hobby proboszcza Piotra Sadkiewicza. Od 2000 roku zbiera on „kawałki nieba” w postaci kości, włosów i kawałków
Wakacje z trupami znajduje się w ołtarzu głównym, a pozostałe – w sześciu relikwiarzach przy ołtarzu soborowym oraz przy bocznych ołtarzykach. Można je adorować i modlić się „przez przyczynę tych świętych”. Jednak największą ciekawostkę brzozowskiej kolegiaty stanowią umieszczone w szklanej trumience, cudownie zachowane... ręce budowniczego kolegiaty – proboszcza brzozowskiej parafii z XVII w. – ks. Bartłomieja Misiałowicza. Jeszcze bogatszą kolekcję można podziwiać w bazylice Matki Bożej Bolesnej w Jarosławiu. W pochodzącym z XVIII wieku Ołtarzu Świętych Relikwii zgromadzono dokładnie 188 szczątków świętych,
istniejący problem pedofilii kleru w Polsce. Nie jestem ani kronikarzem, ani dziennikarzem – jestem artystą. Na płótnach musi być też fikcja, to znaczy rzeczy, które raczej ukazują pewien problem, a nie dokumentują go. Dokonałem symbolicznej sakralizacji ofiar, skoro te dzieci, te dziewczynki, są ukazane jako cudowny obraz Matki Boskiej. Chciałem, żeby to było symboliczne zadośćuczynienie dla tych dzieciaków. Dla mnie to sprawa oczywista. Nie wiem, jak można zarzucać moim wizjom propagowanie treści pedofilskich, skoro są one zatytułowane. Na przykład „Cudowny obraz Matki Boskiej z Jeleniej Góry, gdzie grasował pedofil, katolicki ksiądz Ryszard Ś.”. Gdybym był pedofilem i chciałbym rozpowszechniać dziecięcą pornografię, to z pewnością bym się z tym ukrywał, a nie próbował organizować wystawę. – Liczy się Pan z faktem, że sąd może orzec winę? – Sprawa tak naprawdę jeszcze się nie rozpoczęła. Została cofnięta z sądu do prokuratury w celu uzupełnienia całego dochodzenia. Zwróciła się do mnie Helsińska Fundacja Praw Człowieka z propozycją wszechstronnej pomocy, w tym oczywiście adwokackiej. Przysłali również swojego obserwatora, tak że jestem jak najlepszej myśli. Rozmawiał ARIEL KOWALCZYK
garderoby noszonej przez domniemanych świętych i błogosławionych. Pierwszym eksponatem była kosteczka św. Faustyny, a ostatnią zdobyczą – relikwia numer 106 (zamknięte w kapsule włosy Jana Pawła II). Każdy z eksponatów posiada papieskie certyfikaty autentyczności. Za największe hity leśniańskiego muzeum osobliwości uchodzą relikwie wszystkich... 12 apostołów, liczące rzekomo ponad 2 tysiące lat, bandaż z krwią o. Pio, całowany najchętniej ze wszystkich eksponatów, oraz XV-wieczna replika gwoździa, którym miał być przybity do krzyża Chrystus, z potwierdzeniem ówczesnego papieża, że został on dotknięty autentycznym gwoździem.
Wszystkie te cudeńka na wszelki wypadek zostały zabezpieczone alarmem. Nic jednak nie przebije 7-tysięcznego Strzelna na Kujawach, gdzie na wzgórzu św. Wojciecha w dwóch kościołach – św. Prokopa i św. Trójcy – doliczono się dokładnie 1056 (sic!) relikwii świętych, błogosławionych, męczenników i pierwszych chrześcijan z rzymskich katakumb. To największy w Polsce zbiór takich cudowności. W samym tylko ołtarzu w bazylice pw. św. Trójcy jest ich aż 568. Takie nagromadzenie „świętych szczątków” to wynik nie tyle pasji zbierackiej, co prawdziwej smykałki do interesów sióstr norbertanek, dla których sprzedaż dzielonych na cząstki relikwii przez wieki stanowiła źródło niezłych dochodów. Dzięki cudownym interesom norbertanek Strzelno może się dziś szczycić posiadaniem trzech rzekomo autentycznych drzazg Krzyża Świętego, równie oryginalnej kropli krwi Chrystusa oraz fragmentu welonu Marii Magdaleny. Obecnie podziwianie tych katolickich świętych skarbów przez turystów jest możliwe po wykupieniu biletów. Chętnych informujemy, że naszym zdaniem wszystko to jest warte dokładnie tyle, co szczebel z drabiny, która śniła się św. Jakubowi. Ale ponoć wiara czyni cuda... W portfelach księży i zakonników, ma się rozumieć. AK
Nr 29 (594) 22–28 VII 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
Ksiądz Marcin Wylężek – miłośnik jedynie słusznej muzyki
Alojzy – drwal z duszą artysty
Uczucia obrażone w stodole Miłośnicy jedynie słusznej muzyki liturgicznej zabraniają konkurencyjnych imprez w dniu kościelnego święta. We wsi Kobiór od 2003 roku i zawsze w Boże Ciało odbywał się festiwal Reggae w Stodole. Rozpoczynał się o godz. 16, żeby nie konkurować z rytualnym zawodzeniem uczestników procesji, a kończył o godz. 22, aby nie zakłócać tubylcom ciszy nocnej. Festiwal nabierał już cech kultowego, ale tradycję szlag trafił, bo w tegorocznej edycji musiał zostać przesunięty z czwartku na sobotę. Powód? Obraza uczuć religijnych miejscowego plebana i aktywu parafialnego... Imprezę wymyślił Alojzy Brańczyk (51 lat) – drwal z duszą artysty, aktor Kobiórskiego Teatru Kulturalnego. Odbywa się ona w jego prywatnej posesji położonej na skraju wsi – estradą jest tytułowa stodoła, muzycy grają za darmo, więc wstęp nic nie kosztuje (podobnie zresztą jak nocleg w namiocie dla przybyszy z daleka), goście bawią się na łące, a nad ich zdrowiem oraz bezpieczeństwem czuwa ratownik medyczny i ochrona. Przez te wszystkie lata nie doszło do żadnej bójki, choć piwo nie jest zakazane... W ubiegłym roku mocno padało, więc chcąc usiąść na czymś suchym, ktoś przyniósł na łąkę kilka desek z nieczynnego już pobliskiego ołtarza bożocielnego, a podczas koncertu niektórzy wykorzystali okazję, żeby zwyczajowo wytaplać się w błocie i nieco umorusani udali się po zakończeniu imprezy na przystanek autobusowy. Miłośnicy jedynie słusznej muzyki liturgicznej przystąpili do ataku. Najpierw parafialna gazetka
opublikowała wstrząsający artykuł pt. „Katolicy w maskach”, w którym miejscowy wikary ks. Marcin Wylężek ujawnił „całą prawdę”, że powodem tarzania w błocie było picie na umór i narkotyki. Oprócz profanacji ołtarza (sprawa desek) jedna z uczestniczek ośmieliła się „podeptać monstrancję” (de facto – kompozycję z kwiatów, której nie zdążono zamieść po zakończeniu procesji), brutalnie gwałcąc jego uczucia religijne. „Kto pozwala na imprezy podszyte demonicznymi zachowaniami?” – wył zraniony wielebny. – On sam jest absolwentem średniej szkoły muzycznej ze specjalnością gry na organach, więc reggae go nie kręci, ale myślę, że bardziej mu chodzi o podlizanie się arcybiskupowi Zimoniowi (metropolita katowicki – dop. red.), który niedaleko posesji Brańczyka kończy właśnie budowę wielkiego pałacu. Czarni mają się tam wprowadzić w przyszłym roku, więc staną na głowie, żeby skasować imprezę, a posiadają u nas silne wpływy – podkreśla nauczycielka z Kobióra. Po artykule wikarego władza dostała rozwolnienia. W specjalnym oświadczeniu zamieszczonym na stronie internetowej Urzędu Gminy Kobiór wójt Stefan Ryt przysięgał, że nie ma z festiwalem nic wspólnego, bo „nigdy nie wydawał pozwoleń” i zawsze pouczał organizatora „o konieczności uzupełnienia wymogów formalnych oraz jego osobistej odpowiedzialności”. Gdy podjudzony aktyw kościelny zebrał 212 podpisów (w Kobiórze mieszka około 4,5 tys. osób) pod
żądaniem zakazu jakichkolwiek imprez konkurencyjnych podczas swojego święta, stodoła Brańczyka stała się przedmiotem obrad dwóch kolejnych sesji Rady Gminy: ~ 8 lipca 2010 r. radni debatowali „w sprawie niegodnej postawy młodzieży zgromadzonej na koncercie muzycznym w dniu Bożego Ciała, odnoszącej się bez szacunku do symboli religijnych, jakimi są ołtarze zbudowane z okazji tego święta”; ~ 30 września członkowie RG przyjęli (14 głosami „za” i jednym wstrzymującym się) kuriozalną uchwałę: „Mając na uwadze zdarzenia z dnia Święta Bożego Ciała br. w celu zapobiegania występowaniu ich w przyszłości: 1. Apeluje się do Wójta o niewyrażanie zgody na organizowanie imprez masowych w dniu Święta Bożego Ciała bez spełnienia wymogów przewidzianych dla organizacji imprez masowych; 2. Oczekuje się wzmożenia nadzoru policyjnego w dniu Święta Bożego Ciała na terenie całej Gminy nad utrzymaniem porządku publicznego”. Logika uchwały powala na kolana, bowiem jasno z niej wynika, że w Kobiórze można organizować prywatne imprezy, nie trzymając się sztywno przepisów, byle tylko nie w dniu kościelnego święta! Brańczyk pękł, ale z pomocą Kobiórskiej Inicjatywy Kulturalnej festiwal udało się w tym roku uratować, choć nie odbył się już w Boże Ciało. Zagrało siedem kapel, w tym trzy zagraniczne. A co grało w duszach fanom reggae? – Fakt, że impreza mogła się dotychczas odbywać w święto będące pierwszym dniem długiego weekendu, oceniano jako jedyną dobrą stronę polskiego katolicyzmu – mówi uczestnik festiwalu. DOMINIKA NAGEL
7
8
Nr 29 (594) 22–28 VII 2011 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE 30 października 2005 roku zaprzysiężono nowy rząd, a Zbigniew Ziobro objął urząd Ministra Sprawiedliwości-Prokuratora Generalnego. Pierwszym zastępcą szefa Prokuratury Rejonowej Katowice Centrum-Zachód był Krzysztof Sierak. 15 listopada 2005 roku Krawczyk przyniósł mu do podpisu (Ocieczek przebywał wówczas na urlopie) odpowiedź na skargę Kmiecik wystosowaną do prezydenta. Kobieta żaliła się na przewlekłość postępowania i wciąż przedłużany areszt. Krawczyk przygotował standardową odpowiedź, że prokuratura jest w porządku, bo każdorazowe decyzje o stosowanych środkach zapobiegawczych kontrolował Sąd Okręgowy rozpatrujący zażalenia podejrzanej.
~ Krzysztofowi Sierakowi Ziobro powierzył najpierw dowodzenie Prokuraturą Okręgową (od 8 grudnia), a od 18 lutego 2007 roku Biurem ds. Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Krajowej (pełnił tę funkcję do 6 grudnia 2007 roku, awansując w międzyczasie na prokuratora Prokuratury Krajowej); ~ Grzegorz Ocieczek (kolega Ziobry z aplikacji prokuratorskiej) po wykorzystaniu urlopu wrócił na krótko do „rejonówki”, by wkrótce przenieść się do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, gdzie 1 lutego 2006 roku dostał posadę dyrektora Departamentu Postępowań Karnych. Kilka miesięcy później Święczkowski stanął na czele ABW i uczynił Ocieczka swoim zastępcą.
Polowanie z nagonką Zginęła z własnej ręki, ale tak naprawdę zabiła ją IV RP braci Kaczyńskich... Prace sejmowej komisji śledczej do zbadania okoliczności tragicznej śmierci byłej posłanki Barbary Blidy dobiegły kresu. Według obowiązujących procedur przewodniczący temuż gremium poseł Ryszard Kalisz (SLD) przygotował projekt sprawozdania, do którego każdy z członków mógł złożyć poprawki. O ich przyjęciu zadecyduje głosowanie, ale rozkład sił politycznych w komisji nie pozostawia cienia wątpliwości, że zasadnicze tezy projektu Kalisza zostaną zaakceptowane. Są wśród nich wnioski o postawienie Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry przed Trybunałem Stanu oraz pociągnięcie do odpowiedzialności karnej kilku wysokich rangą funkcjonariuszy IV RP. Za co? We wrześniu 2004 roku – po serii doniesień medialnych o rozmaitych przekrętach w branży górniczej – prokurator Jacek Krawczyk z Prokuratury Rejonowej Katowice Centrum-Zachód wszczął postępowanie sprawdzające. Przeanalizował teksty prasowe i przepytał policję, co w trawie piszczy, a gdy przekonał się, że sprawa jest, zainicjował w październiku formalne śledztwo, powierzając je Wydziałowi do Walki z Przestępczością Gospodarczą KWP w Katowicach. W lutym 2005 roku została zatrzymana Barbara Kmiecik zwana „śląską Aleksis”. Przedstawiono jej zarzuty, a sąd zastosował w stosunku do podejrzanej tymczasowe aresztowanie. Każdy wniosek dotyczący Kmiecik (areszt i późniejsze przedłużenia) był przedstawiany szefowi prokuratury rejonowej Grzegorzowi Ocieczkowi. Ponieważ w jednej z notatek prasowych pojawiła się sugestia, że w interesy Kmiecik zamieszana była
Barbara Blida – ówczesna posłanka IV kadencji Sejmu, trwającej do października 2005 roku – prok. Krawczyk wezwał ją na przesłuchanie w charakterze świadka. Pierwsze przeprowadził 31 marca 2005 roku Nie zostało dokończone ze względu na obowiązki parlamentarne Blidy. Dwa kolejne odbyły się w maju. Na każde stawiała się bez problemów. Co na nią mieli? Jedynym punktem zaczepienia był dom w Szczyrku, przy którym zapragnęła basenu, ale zabrakło jej środków na dokończenie inwestycji. Ponieważ przyjaźniła się z Kmiecik, zawarła z nią w 1998 roku oficjalną umowę dotyczącą finansowania dalszego ciągu budowy. Uzgodniły, że Kmiecik zakupi materiały (o wartości około 100 tys. zł) do wykończenia niecki basenu, za co otrzyma na wyłączność jeden pokój w domu i będzie mogła z niego korzystać przez 10 lat. Układ dosyć nietypowy, ale badający go później na wniosek prokuratury Urząd Skarbowy w Siemianowicach Śląskich orzekł, że wszystko odbyło się lege artis i nie naruszono żadnych przepisów podatkowych. Wobec powyższego prok. Krawczyk uznał ten wątek za zamknięty. Dodać należy, że pozostająca wówczas w areszcie Kmiecik w żadnym z przesłuchań nie zeznała, jakoby wręczyła osobiście lub pośredniczyła przy przekazaniu Blidzie jakiejkolwiek korzyści majątkowej. „Dokładnie wiedziałam, że nie chodzi o żadne sprawy gospodarcze, bo spraw gospodarczych nawet nie chciano słuchać” – twierdziła przed sejmową komisją, opowiadając o naciskach policji na córkę Kmiecik, Katarzynę D., żeby przekonała matkę, aby ta zaczęła wreszcie „mówić na tematy polityczne”.
Sierak dokładnie przepytał wówczas Krawczyka o stan sprawy, bowiem zbliżał się termin (23 listopada) i należało wystąpić do prokuratury okręgowej o przedłużenie śledztwa. Zażądał dostarczenia mu wszystkich akt. Trzy dni później Krawczyk otrzymał je z powrotem z odręcznym poleceniem szefa, by do 22 listopada 2005 roku „szerzej opisał podstawę zarzutów i środka zapobiegawczego, ustosunkował się do opisu uchylenia aresztu i ponownego zastosowania”. 23 listopada Sierak ponownie otrzymał akta Kmiecik wraz z wnioskiem o przedłużenie śledztwa. Podczas rozmowy z Krawczykiem interesował się możliwością włączenia do tych spraw Blidy, dociekał, dlaczego nie usłyszała zarzutów za basen i upewniał się, czy sprawa zostanie zakończona w terminie. Podwładny obiecał, że do końca stycznia 2006 roku wszystko definitywnie załatwi, a uboczne wątki wyłączy do odrębnego postępowania. Przed sejmową komisją Sierak zeznał, że nie wydawał Krawczykowi żadnych dyspozycji na temat Blidy. Ba, on nawet nie spotykał się z podwładnym i nie rozmawiał o Kmiecik. Na pytanie, „czy znał w jakimkolwiek stopniu” jej sprawę, odparł: „Nie, nie znałem. Wiedziałem, że ta pani przebywa w areszcie, że ma postawione zarzuty, no, siłą rzeczy, bo wszyscy właściwie wiedzieli, że taka sprawa jest, a ja nie miałem akt w rękach”... ~ ~ ~ Późną jesienią 2005 roku w prokuraturze, zwłaszcza katowickiej, rozkręciła się karuzela kadrowa. I tak: ~ Bogdan Święczkowski (przyjaciel Ziobry) będący dotychczas „szeregowcem” Prokuratury Okręgowej poszedł do ministerstwa; ~ Bogdan Janeczek (przyjaciel Święczkowskiego i też szeregowy prokurator „okręgówki”) z dniem 29 listopada został szefem tamtejszej Prokuratury Apelacyjnej;
Gdy przyjaciele i koledzy się rozprowadzali, w styczniu 2006 roku Ziobro zażądał informacji o sposobie zakończenia postępowania prowadzonego przeciwko Kmiecik oraz „wątku Barbary Blidy”. Prokurator
o tymczasowy areszt. Równolegle przekazał kopie posiadanej dokumentacji ABW. Po co? „Bo wchodziło w rachubę nielegalne finansowanie polityki” – zeznał przed komisją; ~ 21 marca Krawczykowi odebrano „wątek Blidy”, by trzy dni później przekazać sprawę Prokuraturze Okręgowej; ~ Pismem z 31 marca 2006 roku Sierak poinformował zastępcę Prokuratora Apelacyjnego Piotra Gojnego o podjętych przez siebie decyzjach dotyczących śledztwa „w sprawie udzielenia przez Barbarę Kmiecik korzyści majątkowych osobom pełniącym funkcje publiczne w latach 1994–2004”. W tym samym czasie ABW ostro pracowało nad Kmiecik. Agenci co najmniej dziewięciokrotnie „odwiedzili” ją w katowickim areszcie śledczym, przy czym z siedmiu wizyt nie pozostał żaden (!) ślad w postaci choćby notatki służbowej. Na efekty nie trzeba było długo czekać: ~ 25 maja 2006 roku dowieziona z aresztu do siedziby Delegatury ABW podejrzana zeznała o wręczeniu korzyści majątkowych prezesom Rudzkiej Spółki Węglowej i Elektrociepłowni „Kozienice”. Podczas przesłuchania nie wymieniła nazwiska Blidy;
Bogdan Święczkowski
Krawczyk sporządził w tej sprawie notatkę i za pośrednictwem prokuratury okręgowej dokument trafił do apelacyjnej, skąd ostatecznie wysłano go do Warszawy. Efekt licznych i szybko postępujących zabiegów (nie będziemy ich tu opisywać, żeby nie zaciemniać istoty sprawy) był taki: ~ Wyłączono „wątek Blidy” do odrębnego postępowania i wszczęto śledztwo dotyczące rzekomego wręczania przez Kmiecik za pośrednictwem byłej już posłanki łapówek członkom zarządu spółek węglowych. Choć akt oskarżenia dotyczący Kmiecik (także jej córki Katarzyny D. oraz kilku innych osób) został sporządzony 31 stycznia 2006 roku, zaś w połowie lutego trafił do sądu, w tymże samym lutym kobietę ponownie zatrzymano, a prok. Krawczyk – zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami dokonanymi z Ocieczkiem w ostatnich dniach jego urzędowania – wystąpił
~ 31 maja Prokuratura Apelacyjna przedłużyła okres trwania śledztwa do końca września; ~ 7 czerwca podejrzana wyszła na wolność, ale w areszcie pozostała jej córka. Kmiecik zeznała przed komisją, że traktowała to jako formę nacisku celem wymuszenia na niej „właściwych” zeznań. Obawiała się, że jeśli nie ulegnie, znowu wróci za kratki; ~ 14 czerwca podczas przesłuchania w Delegaturze ABW Kmiecik zeznała o przekazaniu łapówki (80 tys. zł w zamian za umorzenie odsetek) dla prezesa Rudzkiej Spółki Węglowej za pośrednictwem Blidy. Tej deklaracji nigdy w żaden sposób w toku śledztwa nie weryfikowano; ~ 19 września 2006 roku Kmiecik powiedziała śledczym, że „zainwestowała w Blidę” około pół miliona złotych, licząc na jej pomoc, „gdy SLD dojdzie do władzy”.
Nr 29 (594) 22–28 VII 2011 r. W pierwszej połowie listopada 2006 roku Sierak odebrał „sprawę Blidy” prowadzącemu ją dotychczas prokuratorowi Emilowi Melce. W efekcie późniejszych decyzji na początku stycznia 2007 roku śledztwo prowadzili: ~ z ramienia „okręgówki” – nieformalny czteroosobowy zespół (prok. Tomasz Balas oraz asesorzy: Piotr Wolny, Sebastian Głuch i Małgorzata Kaczmarczyk-Suchan); ~ z ramienia ABW – ośmiu funkcjonariuszy. Żaden z przesłuchanych przez komisję prokuratorów i oficerów nigdy wcześniej nie zetknął się z tak silną drużyną do tak banalnej w gruncie rzeczy historii...
PATRZYMY IM NA RĘCE
wszystkie organy administracji rządowej zobowiązano do współdziałania oraz udzielania Zespołowi wszelkiej żądanej pomocy w zakresie określonych w zarządzeniu zadań. Żadne z posiedzeń Zespołu nie zostało odnotowane na piśmie, a Ziobro zeznał, że... nie miał bladego pojęcia o decyzji swojego pryncypała. Śledztwem dotyczącym „mafii węglowej” bardzo interesował się szef ABW Święczkowski. Przed komisją utrzymywał, że po raz pierwszy zetknął się ze sprawą w kwietniu 2006 roku, będąc dyrektorem biura w Prokuraturze Krajowej. Oceniał wówczas, że postępowanie nie jest prowadzone prawidłowo, i polecił, aby
Krzysztof Sierak
Co poniedziałek prokuratorzy z owego nieformalnego zespołu referowali postępy śledztwa przełożonym: naczelnikowi wydziału Markowi Wójcikowi i Sierakowi, a po odejściu tego drugiego do centrali – jego następcy Krzysztofowi Błachowi. W wielu spotkaniach uczestniczył także szef apelacji Janeczek ze swoim zastępcą Gojnym. Podczas przesłuchania przez komisję Sierak twierdził, że powodem organizacji narad była „kontrola tego, co jest zrobione w sprawie”. Dlaczego przychodzili na nie najwyżsi rangą prokuratorzy? „Bo taki mieliśmy styl pracy, że myśmy nie siedzieli w gabinetach, tylko chodziliśmy po wydziałach i pilnowaliśmy spraw, żeby się po prostu toczyły do przodu” – zeznał świadek. ~ ~ ~ 11 września 2006 roku prezes Rady Ministrów Jarosław Kaczyński wydał ściśle tajne zarządzenie powołujące Międzyresortowy Zespół ds. Przestępczości Zorganizowanej, z przedstawicielem Ziobry na czele. W skład wchodzili ponadto ludzie wskazani przez koordynatora służb specjalnych ministra Zbigniewa Wassermanna, prokuratora krajowego, ministra spraw wewnętrznych i administracji, ministra finansów, komendanta głównego policji, komendanta głównego Straży Granicznej, szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego, szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i generalnego inspektora Informacji Finansowej. Na podstawie tegoż zarządzenia
poświęcić mu szczególną uwagę. Gdy cztery miesiące później otrzymał od Janeczka informację o „ciekawym” śledztwie prowadzonym przez „okręgówkę”, polecił „zintensyfikowanie czynności oraz dokonanie zwiększenia personalnego osób prowadzących śledztwo”. W grudniu 2006 roku zastępca szefa ABW Ocieczek, pomijając drogę służbową, wezwał (!) prokuratora Balasa do Warszawy. Balas zapytał swojego przełożonego, jak ma się zachować wobec tak niebywałego afrontu. „Powiedziałem, że może by było dobrze, żeby jeden z prokuratorów od nas pojechał i wskazał wszystkie mankamenty w tym śledztwie” – zeznał Sierak. U Ocieczka czekał już dyrektor Delegatury ABW w Katowicach Rafał Śliwiński i cała trójka udała się do gabinetu Święczkowskiego. Rozmowa dotyczyła „mafii węglowej” oraz sił i środków koniecznych do „zdynamizowania postępowania”, którym – jak czas rychło pokazał – Ziobro ze Święczkowskim chcieli błysnąć przed szefem wszystkich szefów. 26 lutego 2007 roku Kaczyński zorganizował naradę. Wezwał na nią: Ziobrę, Janusza Kaczmarka (ówczesny minister spraw wewnętrznych i administracji), Mariusza Kamińskiego (szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego), Święczkowskiego, Konrada Kornatowskiego (komendant główny policji) i Tomasza Szałka (zastępca prokuratora generalnego). Podczas omawiania najważniejszych śledztw nadzorowanych przez
Prokuraturę Krajową Ziobro wywołał temat Blidy i przekazał głos Święczkowskiemu, który opowiedział zebranym o rzekomych hakach posiadanych przez ABW i prokuraturę na polityków lewicy – m.in. byłego premiera Leszka Millera i prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego – oraz celowości podjęcia decyzji o zatrzymaniu byłej posłanki. W dyskusji pojawiły się głosy (Szałek, Kornatowski, Kaczmarek), że niektórzy świadkowie są znani z konfabulowania. Kaczyński wyraził pogląd, że jeśli są „stalowe” dowody, to nie ma o czym dyskutować i „Blidę należy zamknąć”. Niedługo później Kmiecik poprosiła obsługującego ją agenta o osobisty kontakt (absolutnie w praktyce niestosowany) z dyrektorem katowickiej delegatury ABW Śliwińskim. Ten wyraził zgodę i w marcu 2007 roku udał się wraz z podejrzaną do prokuratora apelacyjnego Janeczka. Według oficjalnej wersji rozmowa dotyczyła obaw Kmiecik o własne życie i zapewnienia jej ochrony. 19 kwietnia 2007 roku Kaczyński wydał kolejne „tajne – przed przeczytaniem zjeść” Zarządzenie nr 40, powołujące jeszcze jeden Międzyresortowy Zespół ds. Zwalczania Przestępczości Kryminalnej jako organ pomocniczy Rady Ministrów. Według ówczesnego układu personalnego jego przewodniczącym miał być Ziobro, a członkami: Kaczmarek (MSWiA), Kornatowski (KGP), Kamiński (CBA) i Święczkowski (ABW). Zarządzanie nakładało na aparat państwowy obowiązek współdziałania oraz udzielania żądanej pomocy Zespołowi, a Ziobro stał się niejako superministrem, któremu – wbrew konstytucji – podporządkowano służby specjalne i przyznano prawo wydawania poleceń wszystkim organom władzy zajmującym się ściganiem przestępstw. Do ponownej narady u Kaczyńskiego (w tym samym składzie co poprzednio) doszło w terminie dokładnie nieustalonym. Wiadomo, że odbyła się „dziesięć do czternastu dni przed zatrzymaniem Blidy”, czyli między 11 a 15 kwietnia 2007 roku. Święczkowski ujawnił wówczas, że sprawa zbliża się do fazy „realizacji”. Przyjmując to do wiadomości, Kaczyński zasugerował, aby „charakter zastosowanych środków przymusu był adekwatny do statusu społecznego” osób, którym mają być postawione zarzuty. Około 19 kwietnia Ocieczek poinformował swojego szefa i kolegę, że zatrzymanie Blidy jest już kwestią dni.
Święczkowski polecił przygotować najistotniejsze dokumenty śledztwa i przekazał wiadomość Ziobrze, który ujawnił swojemu zastępcy Jerzemu Engelkingowi, że chce w związku z tą sprawą zorganizować konferencję prasową. Wiadomość o konferencji dotarła również do prokuratorów w Katowicach. 23 kwietnia (dwa dni przed planowaną „realizacją”) w ośrodku ABW w Magdalence spotkali się: Ziobro, Kaczmarek, Święczkowski, Kornatowski, Szałek i Engelking. Gdy w trakcie rozmowy któryś z panów wyraził wątpliwość, czy sąd zastosuje w stosunku do Blidy areszt, Święczkowski stwierdził, że „jest to już załatwione”. Dał do zrozumienia, że miał wpływ na powołanie żony dyrektora katowickiej delegatury ABW Śliwińskiego na prezesa Sądu Okręgowego. Kornatowski zeznał, że Święczkowski dysponował już zarzutami, które miały być ogłoszone Blidzie. 24 kwietnia 2007 roku Ocieczek przybył na Śląsk. Według oficjalnej wersji po to, aby uczestniczyć w pogrzebie funkcjonariusza KGP. Tak też twierdził przed komisją, choć za żadne skarby nie umiał sobie przypomnieć, jak nazywał się ów funkcjonariusz i w jakiej konkretnie miejscowości odbył się pogrzeb... Tego samego dnia prokurator Balas wydał zarządzenie o zatrzymaniu i przymusowym doprowadzeniu Blidy celem przedstawienia jej zarzutu podjęcia się „w nieustalonych dniach w okresie od 1 grudnia 1997 roku do 31 marca 1998 roku” przekazania 80 tys. zł łapówki. Balas przyznał przed komisją, że oprócz wiary w prawdomówność Kmiecik nie miał żadnego innego dowodu winy Blidy. „Czasami, niestety, trzeba osobie postawić zarzut tylko dlatego, aby się dowiedzieć, co ona ma do powiedzenia w tej, a nie innej formie (...). Moim zdaniem nic nie stało na przeszkodzie, aby sformułować ten zarzut i dać się wypowiedzieć pani Blidzie co do tych wszystkich faktów, to był tylko zarzut” – tłumaczył posłom Sierak, ujawniając nieopatrznie całą filozofię IV RP. Wieczorem 24 kwietnia TVP pokazała „Misję Specjalną” – magazyn śledczy prowadzony przez Anitę Gargas-Wojciechowską (obecnie publicystka PiS-owskiej „Gazety Polskiej”). Program poświęcony był nieprawidłowościom w branży górniczej (rola pośredników w obrocie węglem w latach dziewięćdziesiątych) na przykładzie „śląskiej Aleksis”. W eter popłynęła taka oto informacja: „Policja podejrzewa ją
9
o wyłudzenie blisko dwóch milionów złotych. Barbara Kmiecik w połowie lat dziewięćdziesiątych była jedną z najbogatszych osób w Polsce. Dziś w swoich zeznaniach obciąża polityków (głównie SLD). Śledztwo jest utajnione”. Gdy nazajutrz około godz. 6 Blida usłyszała w domofonie, że przyjechało do niej ABW, a przez okno ujrzała rozstawioną po drugiej stronie ulicy kamerę, było już dla niej jasne, że właśnie rozpoczyna się spektakl... ~ ~ ~ Nierozwikłane dotychczas okoliczności samobójstwa byłej posłanki (staranne zacieranie śladów przez obecnych i przybyłych później na miejsce tragedii agentów ABW) to temat rzeka, więc musimy go dzisiaj pominąć. Przenieśmy się do Sejmu... 25 kwietnia 2007 roku decyzją Konwentu Seniorów porządek obrad uzupełniono o „Informację rządu na temat okoliczności śmierci byłej parlamentarzystki – Barbary Blidy”, a kilkanaście minut po godz. 20 przed posłami wystąpił minister sprawiedliwości-prokurator generalny. W projekcie sprawozdania czytamy: „Zbigniew Ziobro był manipulatorem. Kłamał w Sejmie, mówiąc, że o sprawie Barbary Blidy, jak też jej tragicznej śmierci nic nie wiedział, że jego wiedza w tej sprawie była »sygnalna« (twierdził, że o szczegółach »sprawy Blidy« dowiedział się dopiero przed kilkoma godzinami – dop. red.). Manipulował – 25 kwietnia prokuratura dokonała zatrzymań w dwóch sprawach: jednej związanej z handlem węglem, drugiej – dotyczącej przetargów na obudowy górnicze. Jedno z drugim nie miało nic wspólnego. Ale Zbigniew Ziobro połączył te sprawy, mówił w Sejmie o kilkunastu aresztowanych, o jednej wielkiej aferze, o tym, że rozbito wielką mafię. Najpewniej to samo by mówił podczas konferencji prasowej, którą planowano urządzić w Katowicach w dniu aresztowań, ale śmierć Barbary Blidy te plany pokrzyżowała”. Ziobro intensywnie szukał też dla siebie alibi. W toku prac komisji wyszło na jaw, że kilka dni po śmierci Blidy wezwał Kornatowskiego i – korzystając ze swojej funkcji przewodniczącego Międzyresortowego Zespołu ds. Zwalczania Przestępczości Kryminalnej – wydał Komendantowi Głównemu Policji polecenie przeprowadzenia gruntownej analizy wszystkich spraw prowadzonych w województwie śląskim od 1990 roku, a dotyczących nieprawidłowości w obrocie węglem. Kwerenda miała objąć zarówno „materiały operacyjne, jak i sprawy zakończone”, a należało „szukać w tych sprawach nazwiska Blida i ewentualnych powiązań z tym nazwiskiem” – zeznał Kornatowski. Po kilku miesiącach intensywnego przetrząsania papierów okazało się, że nic na Blidę nie znaleziono... ANNA TARCZYŃSKA
[email protected]
10
Nr 29 (594) 22–28 VII 2011 r.
POD PARAGRAFEM
Zielona wyspa bezrobocia Rośnie produkcja, rozwija się eksport, wzrastają inwestycje zagraniczne. Także wskaźniki bezrobocia trzymają się nieźle... W Polsce bez legalnej pracy pozostaje 1,9 mln chętnych do zatrudnienia. To niemal 12 proc. ogółu tzw. siły roboczej – trzykrotnie więcej niż na przykład w Austrii, dwukrotnie więcej niż w Danii, ale także wyraźnie więcej niż w Czechach i nieco więcej niż na Węgrzech. Tyle tylko, że ten ostatni kraj jest od lat pogrążony w głębokim kryzysie, a my ciągle ponoć brylujemy na ekonomicznych wyżynach. Skoro nad Wisłą jest tak świetnie, to dlaczego jest podobnie mizernie jak nad Dunajem? Żeby zrozumieć fenomen polskiego rynku pracy, trzeba spojrzeć globalnie na 20 ostatnich lat polityki gospodarczej. Polska, zwłaszcza Polska prowincjonalna, przeżyła 20 lat temu gospodarcze tsunami, po którym niektóre regiony nie podniosły się właściwie do dzisiaj. Na przykład słynny polski trójkąt bermudzki na pograniczu województwa łódzkiego, mazowieckiego i świętokrzyskiego osiąga lokalnie 34 proc. bezrobotnych (powiat szydłowiecki), 25 proc. w powiecie przysuskim i aż 28 proc. w powiecie radomskim (21 proc. w samym Radomiu – sporym mieście!). To są dane, które byłyby zrozumiałe w okresie wojny, kataklizmu gospodarczego albo tuż po gigantycznej klęsce żywiołowej. Tymczasem niedługo minie całe pokolenie, odkąd podobne wskaźniki występują w tym regionie, a nie jest on szczególnie odosobniony w swym problemie, choć z pewnością jest jego najbardziej spektakularnym przykładem. Ten sam kłopot z wysokim wskaźnikiem oficjalnego bezrobocia występuje na całej północy kraju (z wyjątkiem Trójmiasta
i Kaszub), na zachodzie, a miejscami także na ścianie wschodniej. Od czasu przewrotu lat 1989–1990 minęło ponad 20 dalszych, a za nami ciągle wloką się jego skutki. Nikt w Polsce nie ma na ogół pomysłu na to, co zrobić z zapadłą gospodarczo prowincją. Tu i ówdzie lokalnie jakąś pozytywną rolę przyniosły specjalne strefy ekonomiczne, ale trudno było pół kraju w taką strefę zamienić. Mądralińscy fundamentaliści rynkowi radzili bezrobotnym, aby szli za pracą, czyli masowo przenosili się na przykład do Warszawy lub Poznania. Pomijam nawet fakt, że regiony o lepszej sytuacji gospodarczej mają ograniczone zapotrzebowanie na imigrantów. Tego typu rady dobre są może dla niektórych młodych. Jak przemądrzali doradcy wyobrażają sobie natomiast emigrację na przykład bezrobotnego 40- lub 50-letniego robotnika z rodziną z Suwałk do Warszawy, gdzie mieszkania są najdroższe w kraju? Bardzo możliwe, że rozwiązaniem części problemów bezrobotnej prowincji byłaby migracja, ale trzeba dla niej stworzyć odpowiednie warunki. Może mają rację zwolennicy lokalnych metropolii skupiających życie gospodarcze regionu, tyle tylko, że wielkiej migracji nie da się przeprowadzić bez wielkich środków na mieszkania czy w ogóle bez racjonalnej i długofalowej polityki państwa. A jej na razie nie ma, bo polscy decydenci wierzą w „niewidzialną rękę wolnego rynku”. Oby sobie nią tylko nie wybili zębów! Przy okazji tego tekstu warto się może rozprawić z niektórymi mitami. Po pierwsze – niektórzy ludzie
2003 r. – walka o miejsca pracy w Ożarowie Mazowieckim
nie wierzą w istnienie bezrobocia w Polsce, bo „dla chcącego zawsze znajdzie się jakaś praca”. Miejsca pracy nie biorą się jednak od chcenia, ale od zapotrzebowania na nie. Kapitalizm zglobalizowany tworzy niestety tzw. ludzi zbędnych i ich chcenie niczego tu nie zmieni. Miejsca pracy łódzkich tkaczek wywędrowały do Chin i ich dobre chęci, gotowość do pracy i oddanie nie mają tu nic do rzeczy. Oczywiście szwaczka może też stać się sprzątaczką, ale wtedy w takiej na przykład Łodzi uposażenie sprzątaczek – z ich nadmiaru – spadłoby pewnie do 1 zł za godzinę. Czasem, owszem, „chcący” na prowincji mogą sobie znaleźć pracę nielegalną i/lub dorywczą. I na nią się często decydują, bo jest to na wielu obszarach jedyne źródło utrzymania, podobnie jak kombinowanie z zasiłkami z opieki społecznej. Ale trudno to nazwać sytuacją normalną. Znam też osoby, które nie wierzą w istnienie prawdziwego bezrobocia, ponieważ od czasu do czasu
Porady prawne Odszkodowanie po wypadku Mam 65 lat. W okresie od 2007 do 2009 r. przebywałam w zakładzie opiekuńczo-leczniczym na rehabilitacji po wylewie. Upadłam tam w toalecie i złamałam szyjkę kości udowej. Wskutek wypadku mam nogę krótszą o 1,5 cm i chodzę o kulach, co częściowo wyłączyło mnie z czynnego życia. Czy mogę ubiegać się o odszkodowanie? Mój syn – bez porozumienia ze mną – podpisał po wypadku zobowiązanie, że nie będą podejmowane w tej sprawie żadne
kroki prawne. Czy to zobowiązanie ma jakąś moc prawną? W opisanej przez Panią sytuacji możliwe jest dochodzenie odszkodowania na zasadach ogólnych. Konieczne jest zatem wskazanie szkody (w przedmiotowym wypadku nie nastręcza to trudności), zawinionego zachowania sprawcy oraz związku przyczynowego pomiędzy tym zachowaniem a powstaniem szkody. Zachowanie może polegać na działaniu, ale również na powstrzymaniu się od działania, jeżeli taki obowiązek ciążył na sprawcy. Można przytoczyć jedną z opinii w doktrynie, która głosi, że w oparciu o zasady współżycia społecznego możliwe jest
wyprowadzenie wystarczająco konkretnego i zrelatywizowanego obowiązku działania ciążącego na sprawcy, o ile w danej sytuacji zaistnieją czynniki uzasadniające takie wyprowadzenie. Do takich czynników można zaliczyć m.in. zagrożenie dla najważniejszych dóbr poszkodowanego, takich jak życie i zdrowie ludzkie, oraz szczególne cechy stron w danej relacji społecznej. Na przykład w stosunku między lekarzem a pacjentem. Można zatem wskazać, że na zakładzie ciążył szczególny obowiązek zapewnienia ochrony pacjentom z uwagi na ich stan zdrowia (pacjenci po wylewie), z którego to obowiązku zakład się nie wywiązał, bo
widzą na mieście takie ogłoszenia jak „zatrudnię sprzedawcę” albo „przyjmę operatora wózka widłowego”. Dowodzą one jakoby, że praca jest, tylko ludziom nie chce się pracować! Jest to niesłychanie naiwne podejście. Oczywiście, ciągle tu ówdzie pojawiają się jakieś nowe oferty pracy. Problem polega na tym, że ich ilość jest niewspółmierna do zapotrzebowania, a poza tym co dzień jakieś kolejne osoby tracą pracę z różnych powodów i koło wolnych miejsc zarobkowania się zamyka. W kwestiach społecznych liczy się statystyka, indywidualne przypadki nie mają większego znaczenia dla oceny zjawiska. Istnieje także problem dojazdów. Czasem w większych miastach może pojawić się zwiększone zapotrzebowanie na pracowników. Cóż z tego, skoro osoba bezrobotna mieszkająca 50 km od takiej potrzebującej firmy musiałaby zapłacić 200–300 zł za sam przejazd! Jeśli oferowana płaca jest niewielka, a bezrobotny ma na miejscu okazję, aby pracować
nielegalnie za podobną stawkę, racjonalnym wyjściem jest niedojeżdżanie i pozostanie na „nielegalu”. Na niskich poziomach zarobków 200 zł w kieszeni jest nie do pogardzenia, bo może zdecydować o domknięciu domowego budżetu. Sytuacja na polskim rynku pracy przypomina trochę weselną zabawę, w której grupa osób usiłuje usiąść na krzesłach, których jest mniej niż uczestników gry. Można mieć pretensję do tych, którzy nie usiedli, że poruszali się za wolno albo byli za mało sprytni, ale fakty są takie, że dla kogoś miejsca do siedzenia i tak musiało zabraknąć. Polska gospodarka na wielu obszarach generuje za mało miejsc pracy i żadne zaklęcia ani propagandowe tricki ekonomicznych fantastów tego nie zmienią. Trzeba długofalowej polityki i ogromnego wysiłku, aby je stworzyć. Sam wzrost gospodarczy tego nie załatwi, co widać już po niemal dwóch dziesięcioleciach owego wzrostu. MAREK KRAK
nie zapewnił odpowiednich warunków (na przykład zbyt śliska podłoga dla pacjentów mających trudności w poruszaniu się i utrudniony dostęp do toalety). Przed dniem 1 września 2004 r. dochodzenie odszkodowania od zakładów opieki zdrowotnej mających status publicznoprawny było nieco łatwiejsze, ponieważ nie trzeba było dowodzić winy ze strony sprawcy, a ponadto taki zakład mógł w uzasadnionych przypadkach odpowiadać na zasadach współżycia społecznego. Przepisy te zostały jednak uchylone. Należy mieć na uwadze, że roszczenia o naprawienie szkody przedawniają się z upływem 3 lat od dnia, w którym poszkodowany dowiedział się o szkodzie i osobie obowiązanej do jej naprawienia. Jednakże termin ten nie może być dłuższy niż 10 lat od dnia, w którym nastąpiło
zdarzenie wywołujące szkodę. Nie wskazała Pani, kiedy dokładnie nastąpiło zdarzenie wywołujące szkodę, niewykluczone więc, że roszczenie uległo już przedawnieniu, co podniesie jako zarzut strona przeciwna. Jeśli chodzi o składanie oświadczeń w imieniu osób trzecich, dla ich ważności potrzebne jest pełnomocnictwo od osoby reprezentowanej. Za osobę ubezwłasnowolnioną czynności podejmuje opiekun lub kurator. ~ ~ ~ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
Nr 29 (594) 22–28 VII 2011 r.
N
ikogo już nie dziwi, że nad rozwiązaniami technicznymi pracują znawcy świata przyrody. Przekonali się o tym właściciele statków morskich. Wysokie ceny paliw zmusiły ich do szukania oszczędności, zlecili więc inżynierom znalezienie sposobu na zmniejszenie oporu, jaki statki stawiają wodzie. Specjaliści uznali, że jednym ze sposobów będzie wyeliminowanie osadzających się na kadłubach różnych morskich stworzeń (algi i pąkle). Aby temu przeciwdziałać, wymyślili bardzo drogie farby. Były jednak nieskutecz- 1 ne. Znacznie lepszą metodę opracowali biolodzy z niemieckiego ośrodka Biomimetics-Innovation-Centre. Otóż podpatrzyli oni, jak nasiona 12 gatunków palm (zdjęcie 1) roznoszone są przez prądy morskie na wiele mil. Do żadnego z nich nie przyklejają się glony i inne stworzenia. A wszystko przez to, że powierzchnia nasion przypomina sieć drobnych włosków. Na bazie silikonu powstała tania w produkcji i stosowaniu, specjalna, pozornie gładka, a w rzeczywistości włochata, powierzchnia, którą teraz będą obklejane statki. Do biologów z prośbą o radę przyszli także inżynierowie produkujący nanocząsteczki srebra. Są to drobinki, których średnica wynosi miliardowe części metra. Służą do zabijania bakterii i innych groźnych mikroorganizmów, między innymi w lodówkach, w zakładach pakujących żywność czy produkujących drogą, intymną bieliznę. Produkcja tych srebrnych drobinek była dotąd ogromnie kosztowna. Z pomocą przyszli naukowcy z Oak Ridge National Laboratory i University of Tennessee i zaproponowali, aby zamiast maszyn do produkcji nanocząsteczek wykorzystać bakterię 3 z gatunku shewanella oneidensis (zdjęcie 2). Uzyskane w ten sposób drobinki srebra pokryte są cieniutką warstwą białka. Takie nanocząsteczki wielokrotnie szybciej i dokładniej likwidują szkodliwe dla człowieka mikroorganizmy. No i cały proces jest bardzo tani.
NIE DO WIARY
Z wiedzy specjalistów od przyrody korzystali także inżynierowie projektujący nowe modele samolotów. Inżynierowie, kreśląc na swoich deskach rozkład skrzydeł, rozłożenie poszczególnych jego części (kabiny pilotów i pasażerów), korzystają z rad ornitologów i entomologów (znawcy owadów) oraz ekspertów od energii słonecznej. A wszystko po to, aby koszty przelotów były niższe. Jedną z metod jest ograniczenie zużycia bardzo drogiego paliwa lotniczego.
Mielec. Zamiast ton jednolitego żelastwa fabryki samolotów będą wykorzystywać kilometry kwadratowe materiałów kompozytowych. Naukowcy łączą w jeden materiał na przykład metale i żywice, uzyskując ich zupełnie nowe stopy. Pozwalają one nadać samolotom opływowe kształty, a zastosowane elektryczne sterowanie zwiększa bezpieczeństwo lotów. Jest to szczególnie ważne ze względu na wzrost liczby manewrów, które muszą wykonać piloci dużych maszyn pasażerskich. Samolot stanie się przez to jeszcze bardziej zwinny i niezależny od warunków pogodowych. Podejmujący decyzje kapitan maszyny od razu będzie mógł otrzymać bezpośrednią analizę skutków manewru i możliwości jego przeprowadzenia.
7 Inżynierom zajmującym się samolotami pomogli fizycy badający potencjał energetyczny słońca. Na początku musieli zmierzyć się z problemem, jakim była waga maszyny. Produkowane seryjnie były zbyt ciężkie, aby mogły wystartować, nie zużywając ani kropli lotniczej benzyny.
Natura w baterii Samochody służące za przydomowe elektrownie, elektryczne autobusy giętkie jak gąsienice, środki higieny pokryte bakteriami – oto nasza bliska technologiczna przyszłość. Inżynierowie po latach bezskutecznego poszukiwania zaprosili do współpracy biologów. Przemysłowe wdrożenie ich pierwszych eksperymentów okazało się opłacalne. W opracowaniu doktora Jacka Szczytki z Wydziału Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego czytamy, że na niebie w ciągu najbliższych kilkunastu–kilkudziesięciu lat pojawią się samoloty (zdjęcia 3–7), które będą w stanie dolecieć do granicy atmosfery i dookoła globu znacznie szybciej niż obecnie, a tradycyjny silnik odrzutowy będziemy wkrótce oglądać w muzeum. Nie są to tylko marzenia naukowca. Jego opinię potwierdza Artur Wojtas, członek zarządu PZL
5 6
To jednak wszystko są drobnostki wobec projektu, nad jakim wspólnie pracują inżynierowie eu2 ropejskiego Airbusa i entomolodzy. Ci drudzy rozszyfrowali lot biedronki. Porusza ona skrzydłami nie tylko do góry i na dół, ale także w innych płaszczyznach, osiągając niezwykłą siłę wznoszenia. Inne projekty to latające trójkątne skrzydło z pasażerami w środku, samoloty z dwoma kadłubami i kabiną załogi umieszczoną nad skrzydłami czy też na skrzydłach w kształcie taśm i trapezów. To projekty amerykańskie. Europejczycy poszli dalej. Chcą znacząco uniezależnić lotnictwo od drogiego tradycyjnego paliwa.
11
Rozwiązaniem okazały się wspomniane lekkie materiały kompozytowe. Pozwoliło to na zbudowanie maszyny o rozpiętości skrzydeł sięgającej 40 metrów i wadze (uwaga!) zaledwie 2 ton. Już pierwsze loty udowodniły, że projekt nadaje się do biznesowego wykorzystania. Daniel Słowik z WSK Rzeszów
Fot. www.isw.org.pl
prognozuje, że samolot napędzany energią słoneczną zrewolucjonizuje loty na krótkich dystansach. Ponadto raz wypuszczona maszyna może nie lądować przez wiele tygodni. Pasażerów bę4 dą na jej pokład dowozić i odbierać małe, tanie zwinne taksówki powietrzne. A te ostatnie nie potrzebują dużych lotnisk. Ze względu na to, że pojazd lata w stratosferze, czyli powyżej 20 kilometrów nad powierzchnią ziemi, jest idealnym urządzeniem do zainstalowania drogiego sprzętu służącego do łączności satelitarnej,
emisji cyfrowych programów telewizyjnych i radiowych. I to wszystko za cenę niższą od tej, której żądają operatorzy satelitów. Pozwoli to, zdaniem geodetów, upowszechnić na razie drogi w użytkowaniu, ale znacznie lepszy europejski system nawigacji o nazwie Galileo. Warto tutaj dodać, że nad jednym z modeli samolotu na baterie słoneczne pracują eksperci z polskiego Instytutu Lotnictwa. Prace nad naszym Phoeniksem są bardzo zaawansowane. Na stołach kreślarskich polskich naukowców widzieliśmy kabinę pasażerską i bagażową, które mają być jednym wielkim oknem. A wszystko po to, aby samolot pobrał i zmagazynował w cienkich jak bibułka bateriach jak najwięcej energii słonecznej. Pozwoli to na poważne zmniejszenie zużycia benzyny lotniczej. Dzięki temu koszty biletów na loty za ocean znacząco spadną. Inżynierowie od transportu miejskiego i biolodzy razem opracowa-
8 li i wdrożyli model wieloczłonowego, 18-metrowego, zwinnego elektrycznego autobusu, który wygląda jak gąsienica. Produkowany przez szwajcarską firmę Swiss Road Trans idealnie sprawdza się na wąskich miejskich uliczkach (zdjęcie 8). A zwykli ludzie? Zdaniem Dariusza Stolarczyka – wiceprezesa koncernu Tauron – będą mogli się niedługo poczuć jak właściciele małych elektrowni. Będziemy mogli produkować (m.in. dzięki potanieniu baterii słonecznych) prąd na wszelkie własne potrzeby. A dzięki samochodom na baterie uda się ograniczyć skutki awarii energetycznych. W razie przerwy w dostawie prądu za jego źródło może nam bowiem posłużyć naładowany samochód. A to wszystko w perspektywie 8–10 najbliższych lat. MiC W tekście wykorzystano materiały II Forum Innowacji, będącego częścią Forum Ekonomicznego w Krynicy. Nie były one autoryzowane.
12
R
Nr 29 (594) 22–28 VII 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
ozmawiam z Piotrkiem, wychowawcą w jednym z łódzkich sierocińców. Ma za sobą prawie 7 lat pracy w miejscu nieprzypadkowo nazywanym bidulem. – Kim są wasi wychowankowie? – Pamiętam kilkulatka, który – zanim do nas trafił – musiał miesiąc odleżeć w szpitalu. Przeszkodził pijanej matce w seksie z konkubentem, za co dostał porządne lanie. „Kazałam mu spierdalać, to nie spierdolił” – tak kobieta tłumaczyła policjantom, dlaczego biła syna pięścią po głowie. Oczywiście wychowujemy też sieroty, ale statystycznie to tylko około 10 proc. podopiecznych domów dziecka. – Jak wygląda zwyczajny dzień w bidulu? – Mamy wychowanków w wieku od 6 do 20 lat. Porządek dnia jest dokładnie ustalony i przestrzegany: pobudka, pora posiłków, odrabianie prac domowych, czas wolny. Młodsze dzieci zaraz po lekcjach pod okiem wychowawcy wracają do domu dziecka. Młodzież za zgodą opiekuna może iść do kolegi, koleżanki czy gdziekolwiek zechce, o ile oczywiście wypełni wszystkie swoje obowiązki. Raz na miesiąc każdy wychowanek dostaje kieszonkowe. Na początek – 20 zł, ale... kwota maleje, jeśli dziecko źle się uczy lub nie przestrzega regulaminu domu dziecka. Nastolatek, który dostaje od nas – dajmy na to – 8 zł na cały miesiąc, a którego szkolni koledzy mają wypasiony sprzęt dzwoniąco-grający, markowe ubrania, a na wakacje lecą do Tunezji, buntuje się i idzie kraść. Najczęściej nieudolnie, co kończy się powrotem w radiowozie. – Co z pieniędzmi na ubrania dla dzieci? – Na zakup ubrań i butów dla jednego wychowanka mamy 300 zł rocznie, co wymaga od wychowawców sporej inwencji. Starsze dzieci same orientują się, gdzie są jakie sklepy, także lumpeksy, i potrafią wypatrzyć coś sensownego. Czasem ktoś przyniesie używane ubrania, uznając, że to lepszy pomysł niż wyrzucenie ich na śmietnik. Staramy się, aby dzieci wyglądały czysto i schludnie, mimo że biednie. Z tej przykrej sytuacji wynika coś pozytywnego – w przeciwieństwie do normalnie żyjących rówieśników nasze dzieci potrafią docenić nową rzecz i dbać o nią. – Czy dzieci mają kontakt z rodzicami, którzy – jak się okazało – na rodziców zupełnie się nie nadają? – Rodzice, którym nie odebrano praw rodzicielskich, mogą odwiedzać dzieci. Widać, że niektórym taka sytuacja odpowiada: mają kontakt ze swoją pociechą, a o wikt i opierunek dla niej martwimy się my. Podczas odwiedzin rodziców trzeba zachować szczególną czujność – niejednokrotnie pijana mama lub tata próbują cichcem wyprowadzić dziecko z placówki. Niekiedy długo zastanawiamy się, dlaczego jakiś wychowanek jest
Wiedzą, jak to jest, gdy mama pije i bije. Kilka głośnych imprez, kolejna interwencja policji i lądują w pogotowiu opiekuńczym, aby po jakimś czasie zagościć w domu dziecka.
Bidul zupełnie nieprzystosowany do życia. Odpowiedź przychodzi wraz z wizytą jego rodziców. Kiedy w dialogu matki z synem padają głównie „kurwy”, „chuje” i „pierdolenia”... wszystko stało się jasne! O tym, czy rodzic może zabrać dziecko (na przykład na noc), decyduje sąd. Zanim to nastąpi, rodziców naszego wychowanka odwiedzają pracownicy socjalni. Co ciekawe, nawet najbardziej patologiczne rodziny robią wszystko, żeby ich dziecko mogło przyjechać na Boże Narodzenie. – Mamy wakacje. Dzieci nie chodzą do szkół... – Nie jesteśmy w stanie zapewnić im specjalnych atrakcji. Dzieci całe dnie spędzają w placówce. Starsze biorą tzw. przepustkę i idą do rodziny lub znajomych. Od czasu do czasu staramy się, żeby wszystkich wychowanków gdzieś zabrać – na basen lub do zoo. – Wakacyjny wyjazd? – To, czy dzieci gdzieś wyjadą, zależy od umiejętności organizacyjnych dyrektora. Jeśli umie on wykorzystać pieniądze z gminy, znajdzie sponsorów, trafi na jakieś ciekawe oferty kolonii i wynegocjuje cenę, może się udać – i na dwa tygodnie wysyłamy dzieciaki w Polskę. – Jadą wszystkie? – Tylko te grzeczniejsze. Jeśli wychowanek sprawia problemy w domu dziecka, to co będzie się działo na wyjeździe? Strach pomyśleć! – Kiedy walczy się o przetrwanie, jest czas na praktyki religijne? – Także w domach dziecka wiara katolicka postrzegana jest jako jedynie słuszna. Dzieci są chrzczone, mają chodzić na religię i przystąpić do komunii. Jeśli chodzi o to
ostatnie, żaden wychowanek nie protestuje. To jedna z niewielu okazji, żeby było „na bogato”. – Miniwesele w restauracji? Kilkupiętrowy tort? Nowy laptop? – Skromny obiad u nas, z innymi wychowawcami, wychowankami i rodziną dziecka, o ile ta zechce się pofatygować. Prezenty w granicach kilkudziesięciu złotych – na przykład tani telefon komórkowy albo zegarek. – W domu dziecka macie też nastolatków. Kiedy hormony szaleją... – ...budzą się demony. Pamiętam chłopaka, którego oddaliśmy do poprawczaka – za gwałty i pobicie. Dzieciak trafił do nas, kiedy miał 10 lat. Jego rodzice byli alkoholikami i prowadzili „dom otwarty”. Każda libacja kończyła się orgią, a obecność dzieci nikogo nie krępowała. Chłopak, już jako 14-latek, zajął się 8-letnią dziewczynką, którą zmuszał do seksu oralnego i bił, kiedy odmawiała. Na szczęście sprawa szybko wyszła na jaw. Z tego, co słyszałem, w poprawczaku był równie aktywny... – Jak zachowuje się dziecko, które patrzyło, jak pijana mama co wieczór kładła się do łóżka z innym „wujkiem”? – Nie widzi niczego zdrożnego w tym, żeby na przykład rozebrać się przy innych. Niejednokrotnie jego wiedza na temat prokreacji przewyższa naszą... – Wiedza tylko teoretyczna, oczywiście? – Kiedyś przybiegło do mnie dwoje młodszych dzieci (dziewczynka i chłopiec), informując, że chcą na podwórku bawić się w „bazę”. Pozwoliłem im wynieść kilka koców
Fot. Mac
i innych rzeczy z domu dziecka, żeby mogły zbudować prowizoryczny szałas. Nie minęła godzina, kiedy przyszedł nasz konserwator i powiedział: „Paulina robi dobrze Michałowi”. Wyszliśmy z drugim wychowawcą na zewnątrz i zastaliśmy taką oto sytuację: dwoje płaczących dzieci, tych od „robienia sobie dobrze”, a obok ich starsza koleżanka, także nasza wychowanica, która wyjaśniła, że przyłapała tę parę... 9-latków (!) na uprawianiu seksu oralnego i postanowiła przykładnie wtłuc i jednemu, i drugiemu... Przepisowo postępujący wychowawca powinien z miejsca zaangażować policję i kuratorów. My postanowiliśmy szybko zapomnieć o sprawie. Tym bardziej że „kochankowie” zostali ukarani i jest szansa, że na jakiś czas im się odechce. Mieliśmy też uroczą parkę – 15-latka i rok młodszą dziewczynę. Oboje po rodzicach alkoholikach. Wracali do domu dziecka w ubraniach, na które nie stać nawet przeciętnego Kowalskiego. Znaleźliśmy też u nich pieniądze. Odpowiedzią na pytanie, skąd to mają, były ironiczne uśmiechy. O tym, że się prostytuują, dowiedzieliśmy się od innych dzieci. Doniosły, bo były zazdrosne o te ubrania i pieniądze. – Jak dzieci was traktują? Jak kolegów czy rodziców?
– Nie spotkałem się z przesadnie silną więzią emocjonalną ze strony wychowanków. Każdy nowy opiekun jest testowany przez dzieci, które sprawdzają, na ile mogą sobie pozwolić: wyzwiska, chamskie zaczepki, poszturchiwanie. Jeśli przebrniemy przez ten nieciekawy okres, możemy coś zdziałać. Tu pole do popisu mają młodzi wychowawcy. Aktywność starej kadry ogranicza się do fotela, kilku kaw i podpisania listy obecności. – Najlepiej sprawdza się sytuacja, kiedy wychowanek trochę się boi? – Niestety, tak. – Oczywiście bić nie wolno? – Kary fizyczne są dosyć problematycznym zjawiskiem w domu dziecka. Moim zdaniem w ogóle nie powinny mieć miejsca. Jednak w praktyce mamy do czynienia z nastolatkami zdemoralizowanymi i agresywnymi, którzy nie wykazują ani krztyny szacunku wobec wychowawców, za to stanowią zagrożenie dla siebie i innych. W takich przypadkach, kiedy trzeba szybko zareagować, perswazja nie skutkuje. Podam ci konkretny przykład. Miałem 13-letniego podopiecznego wychowanego na rodzinnej melinie. Chłopak na każde polecenie miał tylko jedną odpowiedź: „Chuj ci w dupę”. Potrafił też podbiec i kopnąć. Nie pomagały żadne rozmowy ani regulaminowe kary, na przykład zmniejszenie kieszonkowego. Po kolejnym wyzwisku i kopniaku nie wytrzymałem – mocno złapałem delikwenta, żeby zobaczył, kto jest silniejszy, wykręciłem mu rękę i kazałem natychmiast się przeprosić. Od tamtej pory nie mam z nim problemów. Nie oznacza to, że za nieposłuszeństwo czy niewywiązywanie się ze swoich obowiązków dzieci mają zostać ukarane w taki sposób. Do tego służą inne kary, które – ujmując to przepisowo – nie naruszają cielesności dziecka. – Co z najbardziej agresywnymi nastolatkami? – Z takimi można poradzić sobie tylko w jeden sposób. Wiedzą o tym wszyscy, którzy mieli z nimi do czynienia. Kiedyś podczas nocnego dyżuru trafiłem na bijących się chłopaków. Poszło o to, że jeden przewrócił
Nr 29 (594) 22–28 VII 2011 r. drugiemu pitą po kryjomu butelkę wódki. Rekwizytem w bójce było potłuczone szkło, więc rozgrywała się w kałuży krwi. Żeby chłopaków rozdzielić, musiałem zawołać kolegę wychowawcę. Ale... wiadomo – nic tak nie jednoczy jak wspólny wróg. Kiedy zjawili się wezwani przez nas policjanci, chłopaki przywitali ich wyzwiskami, z których „ty psie” należało do najdelikatniejszych. Na mundurowych nie zrobiło to większego wrażenia. Przeciwnie – ze stoickim spokojem, uśmiechając się nawet, załadowali awanturującą się parkę do radiowozu i pognali na posterunek. Następnego dnia nasi milusińscy wrócili... posiniaczeni w innych miejscach, niż można było wywnioskować, oglądając ich w nocy. Kilka miesięcy później, kiedy odwiedzili nas ci sami policjanci, już w innej sprawie, chłopcy byli grzeczni jak nigdy dotąd... – Pełnoletni już wychowanek musi opuścić dom dziecka? – Istnieje inna prawna możliwość – tzw. kontrakt 18-latka. Pełnoletni podopieczny, jeśli tylko chce, może u nas zostać, żeby skończyć szkołę. W takim dokumencie zawiera się wytyczne co do punktualnych powrotów, pomagania nam przy młodszych dzieciach itp. Kiedy zakończy już edukację, na początek trafia do lokalu dla młodzieży usamodzielniającej się. To mieszkania, najczęściej w miejskich kamienicach, nadzorowane, do których zjeżdża młodzież z różnych domów dziecka. Mieszkają po kilka osób, nadal są finansowani przez gminę i mają około pół roku na znalezienie pracy. Tam też czekają na przydział mieszkania z gminy. Jego standard pozostawia wiele do życzenia, więc nowy lokator dostaje też pieniądze na mały remont. – Teoretycznie ma więc szansę na poprawę swojego losu? – Często bywa tak, że dorosły wychowanek bidula jest tak podniecony pierwszą większą gotówką, że przepuszcza to, co dostał na urządzenie się, przekreślając tym samym swoje szanse na dalszą pomoc. Niektórzy w ogóle nie chcą naszej pomocy, bo uważają, że sami poradzą sobie najlepiej. – Bywają miłe chwile w domu dziecka? – Uroczyście obchodzimy urodziny każdego wychowanka. Z tej okazji zapraszamy rodzinę i znajomych dziecka. Na gości oczekuje garść cukierków, ciastek i tort urodzinowy. Dziecko otrzymuje drobny upominek, którego wartość nie może przekroczyć 20 zł. – Kiedy jest najsmutniej? – W Boże Narodzenie. Większość dzieci jest „urlopowana”, czyli przygarnia je ktoś z rodziny. Pozostaje garstka, którą trzeba się zająć. Mimo naszych starań i drobnych upominków jest smutno. Trudno powiedzieć komu bardziej – czy dzieciom, czy nam. JUSTYNA CIEŚLAK Imiona bohaterów zostały zmienione
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Sępy
deprawacji naszych dzieci i zgniliźnie toczącej nasze państwo” – zagrzewa do walki Olejniczak. Pani Alfreda może się oczywiście do tej walki czynnie dołączyć. Wystarczy, że wyśle kasę. Prezes sugeruje 20, 30, 50 lub 100 zł: „Proszę nie zwlekać i korzystając z załączonego przekazu, wpłacić pieniądze na poczcie lub w dowolnym banku. Mamy naprawdę mało czasu. Ta akcja, jeśli dzięki Pani się powiedzie, może zawrócić nasz kraj ze złej drogi”. – Oni ślą tych listów dziesiątki tysięcy! Czyż nie ma bata, który ukróciłby takie poczynania? Żeby te pazerne łapy już więcej nie wyciągały ostatnich pieniędzy od naiwnych emerytów? – irytuje się Henryk C., syn pani Alfredy.
Miejsca kultu Licheń i Częstochowa. To tam – kusząc tanim przejazdem – wywozi się ludzi na prezentacje i pokazy, a więc w rzeczywistości na akcję wciskania bubli. Po zwiedzaniu zawsze przychodzi czas na kulminację programu: ofertę. Firmy pozbywają się w ten sposób zalegającej w magazynach pościeli wełnianej, materacy (niby zdrowotnych), ziół (ponoć cudownych), garnków, sztućców, kremów „przywracających piękną cerę”, odkurzaczy, ściereczek, urządzeń do masażu, plastrów zdrowotnych... Wśród starszych ludzi zebranych wokół stołu z asortymentem zwykle skaczą elegancko ubrani sprzedawcy, którzy przekonują, że pościel z wełny to jest to, czego każdemu z nich potrzeba do życia. Przy okazji oferują na jej zakup 70 proc. zniżki, co oznacza, że zamiast... za 9 tys. zł, można ją kupić za „głupie” 3 tys. Tylko tyle za komfort pozbycia się reumatycznych bólów...
Zadziwiające, ile w kraju jakoby katolickim wymyślono sposobów, aby pognębić rówieśników umiłowanego Jana Pawła II. Rzecznicy praw konsumentów twierdzą zgodnie, że różnej maści nieuczciwi akwizytorzy niemal zawsze na ofiary swoich poczynań handlowych wybierają ludzi starszych i samotnych. Takich, którzy nie przeczytają dokładnie umowy podsuwanej im do podpisania, których łatwiej nastraszyć, wprowadzić w błąd, omamić... Metoda „na wnuczka” – stara, ale dla najbardziej wytrwałych niezwykle skuteczna (np. grupa gorzowian wyłudziła w ten sposób ponad 400 tys. zł) – to zaledwie kropla w oceanie możliwości tych, którzy ze starszych i często schorowanych osób uczynili sobie maszynkę do robienia pieniędzy. Bo sędziwi, ufni ludzie to łakomy kąsek dla różnej maści sępów.
Maryja Od lat właśnie na nią naciąga Instytut Piotra Skargi, który – jak mówią jego przedstawiciele – ma na celu propagowanie w Polsce przesłania fatimskiego. W jaki sposób? Pani Alfreda ma 80 lat. Kiedyś dostała od Sławomira Olejniczaka, prezesa Instytutu, propozycję zakupienia
cudownego medalika. Skusiła się. Prosił o datek na zbożne dzieła. Wysłała. „Gdy uczestniczy Pani – poprzez wspieranie naszego dzieła – w rozpowszechnianiu Przesłania Maryi (...), może być Pani pewna, że kolejne rodziny (...) wzmocnią naszą zaporę przeciwko bezbożności i bluźnierstwom. Dzięki swej hojności będzie Pani miała także wielką zasługę dla obrony Krzyża w Polsce” – napisał w kolejnym liście prezes Olejniczak. Pani Alfreda dostała też dwumiesięcznik „Przymierze z Maryją”. Jest co prawda bezpłatny, ale żeby zostać jego „prawdziwą przyjaciółką”, musi – jak poinformowano ją w liście przewodnim – dbać o jakość periodyku i umożliwić jego dystrybucję. W tym celu powinna wypełnić załączoną do listu zgodę na obciążenie swojego rachunku bankowego kwotą sugerowaną przez Instytut. Każdy kolejny list (dostaje średnio dwa w miesiącu) przynosi nowy cel – pomoc powodzianom, konieczność walki z zalewającą nas falą bluźnierstw i bezbożności, jubileuszowy kalendarz z wizerunkiem Matki Boskiej Fatimskiej. „Razem możemy sprzeciwić się profanacji naszej Religii,
Konkursy Najpierw dzwoni do „wybrańca” miła pani. Zadaje głupie pytanie, na przykład jaka jest temperatura ciała człowieka. Za prawidłową odpowiedź, która pada z ust rozmówcy, obiecuje nagrodę. Należy się po nią zgłosić do hotelu albo restauracji. Tylko że tam – zamiast nagrody – czeka „superokazyjna” oferta sprzedaży... np. zdrowotnej pościeli wełnianej. Rzecz jasna – po okazyjnej cenie.
Telewizja cyfrowa Trwająca wciąż w Polsce modernizacja sieci telewizyjnej związana z procesem cyfryzacji (tak
Zgodnie z prawem konsumenckim od umowy podpisanej poza siedzibą firmy klient może odstąpić bez podania przyczyny w terminie do 10 dni od jej zawarcia. Dla wszystkich, którzy chcą porady bądź czują się oszukani, Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów uruchomił bezpłatną infolinię: 800 007 707.
13
przekonują uśmiechnięci akwizytorzy) telewizji naziemnej, tzn. analogowej, również uruchomiła wyobraźnię naciągaczy. Wybór, jaki stawiają przed swoimi „ofiarami”, jest prosty: muszą zakupić oferowany zestaw satelitarny albo ich okienko na świat wraz z początkiem przyszłego roku szczelnie się zamknie (tymczasem według informacji Urzędu Komunikacji Elektronicznej ostateczne wyłączenie nadajników analogowych nastąpi 31 lipca 2013 r., zaś każdemu, kto posiada starszy model telewizora, wystarczy specjalna przystawka MPEG4). Pani Zofia ma 83 lata. Mówi, że dała się nabrać, bo tej pani, co przyszła oferować jej telewizję cyfrową, bardzo dobrze z oczu patrzyło, no a w ogóle to była podobna do jej wnuczki i mówiła, że na studia zbiera. Dlatego się zgodziła. Za dekoder zapłaciła niemal 500 zł, podpisała też umowę abonencką. Płaci co miesiąc 49 zł. Pani Zofia ma niespełna 1000 zł emerytury. Za przystawkę MPEG 4 zapłaciłaby około 160 zł.
Filtry do wody Biorą ludzi z zaskoczenia, nie pytają, tylko działają. Jak Krzyszof P., który filtry montuje emerytom i rencistom. Gdy tylko uda mu się przekroczyć próg, natychmiast kieruje swe kroki do kuchni i przykręca urządzenie. Sprawia przy tym wrażenie pracownika administracji. Informuje, że cena jest niezwykle okazyjna – raptem niewiele ponad 60 zł. Helena M. chciała zapłacić od ręki, ale monter odmówił, tłumacząc, że gotówki przy sobie nosić nie chce. Przy kuchennym stole podpisali więc umowę oraz aneks. Jak się okazało – umowę sprzedaży ratalnej. Ale tego dowiedzieli się tuż po tym, gdy Krzysztof P. opuścił mieszkanie, a oni spokojnie wczytali się w dokument. Wtedy też okazało się, że ich nowy nabytek w rzeczywistości, tzn. kiedy spłacą wszystkie raty, kosztować będzie ponad 700 zł. Dlaczego Krzysztof P. pozostał bezkarny? Bo w aneksie do umowy stoi czarno na białym, że gospodarze Krzysztofa P. do domu zaprosili, a oferowany przez niego produkt kupili z własnej woli.
Wymiana Drzwi, okien, kuchenki gazowej bądź piecyka gazowego. Właśnie na taki asortyment dał się nabrać pan Antoni. Monterzy, którzy przedstawiali się jako pracownicy gazowni, przekonywali, że wymiana jest konieczna ze względu na bezpieczeństwo. Straszyli wybuchem związanym z ciśnieniem gazu. Kilku sąsiadów się zgodziło. Pan Antoni też. Za kuchenkę zapłacił 1500 zł. Za prosty model, który w sklepie można kupić za połowę tej kwoty. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected] Fot. Mac
14
PECUNIA NON OLET
Pretty Woman
Nie mam na imię Edward i nie jadę do Los Angeles. A ona to też nie Vivian z uroczej komedii Garry’ego Marshalla. Ale to i tak najdziwniejsze zadanie w mojej dziennikarskiej karierze. Szukam prostytutki, by spędzić z nią... kilka chwil. I za pieniądze... pogadać, bo o ich fachu (zwłaszcza tych z samego dna – tirówek) krążą legendy, choć oficjalnie to nadal temat tabu. Przez samochodową szybę rozmazaną mżawką wszystkie wyglądają niemal jednakowo, choć to pozory. Jedne mają naprawdę rewelacyjne figury, długie nogi i ładne buzie; inne są przysadziste, tłuste i zaniedbane. I te, i te znajdują swoich klientów. Jest popyt, jest podaż. Ja jednak – jak już mam spędzić swój pierwszy raz z prostytutką, choćby tylko na rozmowie – szukam podświadomie czegoś na podobieństwo pretty women. I znajduję. Stoi przy szosie na Piotrków. Zatrzymuję samochód, ona zaczyna się wdzięczyć, jednak szybko mówię, o co chodzi. Okazuje się, że to nic niezwykłego, często trafiają się tacy, co to chcą tylko pogadać. Jak za całą stawkę, to może się zgodzić. – A ile ta stawka? – Dla ciebie stówa! – Za...? – Za godzinę. – OK. Jest średniego wzrostu, ma rude włosy („To moje naturalne” – zapewnia), ładne nogi, ledwo zakryte minispódniczką, i naprawdę ładną twarz. Ma 23 lata i na imię Andżelika. – To prawdziwe imię czy taki „artystyczny” pseudonim? – A co to za różnica? Fakt, żadna. Zaczynamy rozmowę po tym, jak Andżelika inkasuje stówę. Z góry. – Mam zasady – mówi dziewczyna z zasadami. – Jak długo na szosie? – Dwa lata z małymi przerwami na wakacyjny odpoczynek.
– A początki? – Banalne. Przeczytałam ogłoszenie w gazecie. Szukali młodych i atrakcyjnych dziewczyn, oferowali duże pieniądze. No co? Chyba warunki spełniam? – Jasne. Ile razy dziennie? – Różnie. Najczęściej mam pięciu, może sześciu facetów. Ale czasem stoję cały dzień i nic. To jest najgorsze, ale na szczęście to rzadkość. Zaczynam o 9, kończę o 19. I tak codziennie, sześć dni w tygodniu. Jak chcę zarobić więcej, to pracuję cały tydzień. – Pracujesz? – A co niby robię? Wychodzę rano i wracam wieczorem. Obsługuję klientów. Nie jestem sprzedawczynią w sklepie mięsnym, ale przecież one stoją za ladą tyle samo co ja przy drodze. Czasem ktoś z przejeżdżającego samochodu krzyknie, żebym znalazła sobie uczciwe zajęcie. Przeszkadzam głównie kobietom. Pokazuję im środkowy palec, bo to, że robię takie rzeczy, nie znaczy, że to nie jest praca. Muszę zarabiać, żeby się utrzymać. To one powinny się zastanowić, dlaczego ich faceci korzystają z usług takich osób jak ja. – No to jak byś nazwała swój zawód? – Jestem prostytutką. Nie tirówką, nie dziwką i nie kurwą, tylko prostytutką. Ciężko pracuję, więc wymagam choć odrobiny szacunku. Uważasz, że nie mam do tego prawa? – Nie uważam. Ile zarabiasz? – Bywa, że nawet 500 złotych dziennie. – Z tego dajesz opiekunowi...? – Niczego nikomu nie daję... To znaczy (śmiech) działam sama, nie mam nikogo nad sobą.
– Nie masz przez to kłopotów, chociażby z konkurencją? – Na szczęście do tej pory nie miałam. – Pięć stów to kupa kasy. Masz cennik? – Loda robię za 50 zł, seks – 100 zł. – Podnosisz standardy. Pytałem innych i niektóre były o połowę tańsze. – Owszem, ale to Bułgarki i Ukrainki. U nich można zabawić się za małą kasę, bo nie ma na nie takiego brania jak na Polki. Czasem biorę nawet sporo więcej, niż podałam ci w cenniku. Wszystko zależy od klienta. – Czyli? – Jak kierowca jest długo w trasie, to raczej nie ma czasu i miejsca na mycie. Jedzie taki kilkanaście godzin i chce na koniec trasy ulżyć sobie z dziewczyną. Jest śmierdzący, ale potrafi sporo zapłacić, więc grzecznie spełniam jego wszystkie żądania. – A jak gość jedzie bez przerwy... z Madrytu? – Nigdy nie odmawiam w takich sytuacjach. – I nie czujesz obrzydzenia? – Praca. Rutyna. W trakcie myślę o czymś innym. Zamykam oczy i odpływam. Kiedy taki klient odjeżdża, czasem wymiotuję. No to co? Takich brudasów nie ma zbyt wielu. To raczej rzadkość. Z reguły obsługuję
w miarę czystych i zadbanych facetów. Czasem robię to nawet z przyjemnością. Jak klient jest przystojny... – Jacy oni są? Kim są? – Przychodzą zarówno młode chłopaczki, jak i 70-letni faceci. Nie pytam o wiek, choć parę razy zdarzyło mi się gówniarza pogonić. Nie chcę mieć kłopotów, więc każę im wracać do mamusi. Najbardziej lubię facetów między 30. a 40. Oni wiedzą, czego chcą. Podjeżdżają, mówią „chcę to i to”, płacą i jadą do domu. Zero problemów, pytań i tym podobnych. To zazwyczaj bogaci ludzie. Mają ładny samochód, są zadbani. Wyglądają na takich, którzy mogą mieć wszystko, czego zapragną. To dlaczego nie mogliby skorzystać też z usług przydrożnej panienki? Miałam już biznesmenów i bezrobotnych, sportowców, wojskowych, lekarzy, budowlańców, taksówkarzy, policjantów... Takich prawdziwych bogaczy i takich, co chcą nimi być dla mnie. – Nie powiesz mi, że policjanci przyjeżdżają radiowozami... – No nie, ale bywa, że taki podjedzie do mnie suką i zapyta, do której stoję. Kilka godzin później pojawia się w cywilu i płaci za seks. Pies to nic nadzwyczajnego. Jakby chcieli, to dawno pozdejmowaliby nas z ulic. – To kto jest twoim zdaniem nadzwyczajny? – Chłop, który 500 metrów ode mnie cały dzień sprzedawał grzyby
przy szosie. Wydał na mnie pewnie całą dniówkę. Bywają też kościelni. Nie wiem, czy to księża, ale raz był taki niby w cywilu, choć miał koloratkę. – Nie zbawiał ode złego? (śmiech) – Chyba był zadowolony, więc nie miał powodów. – Jak myślisz, dlaczego mężczyźni korzystają z twoich usług? – Część z nich szuka wrażeń, część nie dostaje tego, czego chce, od swoich żon albo narzeczonych. Część ma problemy z tymi sprawami, no wiesz – nie staje im albo za szybko kończą, a ja przecież nikomu nie powiem.
Nr 29 (594) 22–28 VII 2011 r.
Część po prostu nie ma innego wyjścia, bo brzydki, bo biedny, bo samotny i tak dalej. Bywa także, że zmęczony długą drogą facet po prostu chce miło zakończyć dzień. – Wcześniej wymieniłaś dwie usługi, które świadczysz. A za ekstrakasę spełniasz jakieś specjalne zachcianki klientów? – Bywa, że robię to z dwoma, trzema facetami naraz. Bo to ich rajcuje. Nie zgadzam się na bicie i poniżanie, na seks z kobietami, które od czasu do czasu pytają o taką usługę, i prawie nigdy całkowicie się nie rozbieram. – Prawie? – Mówiłam wcześniej, że pojawiają się bardzo przystojni mężczyźni, z którymi z przyjemnością uprawiam seks. Takim jestem w stanie pokazać
wszystkie swoje wdzięki. Bywa, że dzięki temu przyjeżdżają ponownie, a to dla mnie satysfakcja. – ...z pracy. A brutale i zboczeńcy? Tacy się nie trafiają? – Niestety tak. Parę dni temu miałam klienta, który targał mnie za włosy, wykręcał ręce, siłą zmuszał do głębszego seksu oralnego. Uderzyłam go w twarz i jakoś udało mi się uciec z jego samochodu. Zapłakana schowałam się w lesie. Zostawiłam na siedzeniu torebkę z dziennym utargiem, ale tak się bałam, że w tym momencie mnie to nie obchodziło. Na szczęście wyrzucił ją w krzaki i odjechał. – Nie czujesz po czymś takim strachu? Odrazy? – Tak jak mówiłam. Większość moich klientów to porządni ludzie,
Fot. Mac
strach przed podobnymi wariatami szybko przechodzi. Wraz z następnym dniem. – Co z prezerwatywami? – Nigdy, pod żadnym pozorem nie zgadzam się na seks bez gumek. Nawet jak dają mi dużo kasy, to takie ryzyko nie wchodzi w grę. Wiem, że niektóre dziewczyny nie mają z tym problemu, ale ja tego nie robię. – A twoja higiena osobista? Mówisz o higienie innych, a sama stoisz cały dzień przy szosie. Stoisz i co jakiś czas... – Niecałe dwa kilometry stąd jest hotel, w którym mieszkam. Chodzę tam co dwie godziny i biorę prysznic. Można wytrzymać. – Mieszkasz w hotelu? – A gdzie mam mieszkać, jak rodzice wyrzucili mnie z domu? Poza tym stać mnie na to. 70 złotych za dobę to nie jest dużo, a przynajmniej sprzątają za mnie, mam dostęp do internetu, kablówki i ciepłego jedzenia. – Masz wolny czas? Co z nim robisz? – Prawie nie mam... Jak mam, to głównie odsypiam. Po pracy kupuję kilka piw, kładę się przed telewizorem i oczy same zamykają się ze zmęczenia. – Stoisz tu wiele godzin. Praca to kwadranse. Reszta to nuda. Jak ją zabijasz? – Sporo rozmawiam przez telefon. Czasem coś poczytam, rozmyślam. – Z kim rozmawiasz? – Ale pytanie... Fakt, przyjaciół raczej nie mam, tylko takie tymczasowe znajomości. Czasem pogadam z koleżanką, która stoi kilometr dalej, czasem z niedawno poznanym na dyskotece chłopakiem.
15
Fot. Mac
– A z rodziną? – Nie mam z nimi żadnego kontaktu. Już ponad rok ze sobą nie rozmawialiśmy i pewnie nie będziemy rozmawiać. – Pewnie wiedzą, czym się zajmujesz... – Niestety, i dlatego tak się porobiło. Moje byłe przyjaciółki, którym się zwierzyłam, wszystko im powiedziały. Same nie dbają o swoje dupy, a moją obrobiły u rodziców. Powiedzieli, że nie chcą mnie znać. Nie usłyszałam z ich ust pytania, dlaczego to robię, nie próbowali ze mną nawet porozmawiać. To wyglądało jak pretekst, na który tylko czekali, chcieli się mnie pozbyć. – Dlaczego tak uważasz? – Mam dwuletnią córeczkę. Jak dowiedzieli się, co robię, to od razu wystąpili do sądu o zabranie mi praw rodzicielskich. W tej chwili nie mogę jej nawet zobaczyć. To trwa już kilka miesięcy, ale muszę jakoś z tym żyć. Może za jakiś czas uda mi się chociaż z nią porozmawiać. – Dopiero za jakiś czas? – Ojciec wpadłby w furię, jakby mnie z nią zobaczył.
– Jak długo chcesz się tym zajmować? – Nie wiem. Chciałabym zostawić to wszystko nawet teraz, ale jeszcze mnie na to nie stać. Odkładam pieniądze. W końcu... kiedyś zmienię swoje życie, ale do tego potrzebuję kasy. Skończyłam tylko zawodówkę, jestem fryzjerką, ale nie oszukujmy się. Na strzyżeniu ludzi nie zarobię tyle co tutaj. A jak będę oszczędzać, to może kiedyś otworzę swój własny salon. – To twoje marzenie? – Moim marzeniem jest przede wszystkim możliwość wychowywania córki, potem dom i facet, który zechce spędzić ze mną resztę życia. Myślisz, że to jest możliwe? Pod koniec rozmowy pojawił się samochód z bułgarską rejestracją. Andżelika wyskoczyła z mojego samochodu i kazała mi szybko odjeżdżać, podając jeszcze raz swój cennik. „Bo mogą zapytać” – powiedziała na koniec. W samochodzie siedziało dwóch mężczyzn. To byli „opiekunowie” naszej rozmówczyni. W strachu przed ich gniewem wolała mówić, że pracuje na własną rękę. A czego jeszcze wolała nie mówić? ARIEL KOWALCZYK
16
Ś
wiatowa wojna z narkotykami poniosła klęskę, którą już od początku można było przewidzieć. Co teraz robić? Legalizować czy zabraniać? Wydaje się, że wymyślono wreszcie jakiś sensowy scenariusz działań, sytuujący się ponad dotychczasowymi dylematami. Początkowa stosunkowo liberalna polityka wielu władz wobec środków odurzających zaczęła się radykalizować jakieś 40 lat temu wraz ze wzrostem spożycia substancji odurzających. Podstawowe znaczenie dla takiego kierunku działań miały decyzje rządu Stanów Zjednoczonych, które u siebie i za granicą rozpętały prawdziwą wojnę z użytkownikami i handlarzami narkotyków. Na obydwu polach poniesiono klęskę. W USA (i nie tylko tam) tysiące ludzi zamknięto tylko za posiadanie skręta z marihuaną. Zapełniono więzienia ludźmi, którzy nie mieli nic wspólnego ze światem przestępczym, nie byli handlarzami śmiercią i nikomu niczego złego nie zrobili. Ale bywało, że zaczęli robić, gdy już raz znaleźli się w więzieniu i ulegli demoralizacji pod wpływem więziennej „kultury”. Wojna z narkobiznesnem – toczona poza granicami USA, ale pod naciskiem i za wsparciem władz amerykańskich – doprowadziła do śmierci setek tysięcy ludzi i destabilizacji rządów, głównie w Ameryce Łacińskiej. Szczególnym przypadkiem porażki jest obecnie sytuacja w Meksyku, gdzie w parę lat zginęło kilkadziesiąt tysięcy osób, a mafia – zamiast zniknąć – urosła w siłę, rządzi miastami i całymi regionami, rozstrzeliwuje policjantów na ulicach i dziennikarzy w redakcjach, a także... pomaga biednym i funduje kościoły. Stała się państwem w państwie dzięki zyskom z nielegalnej, a więc i bardzo zyskownej działalności.
N
Nr 29 (594) 22–28 VII 2011 r.
ZE ŚWIATA
Narkorewolucja Szacowna Globalna Komisja ds. Polityki Narkotykowej zaproponowała tymczasem kierunki działań w dużym stopniu sprzeczne z dotychczasową praktyką. Skąd wiadomo, że mogą być skuteczne? Otóż w niektórych krajach są one już realizowane z dobrym skutkiem i zapewne ich upowszechnienie przyniosłoby pozytywne rezultaty wszędzie.
konsumentów narkotyków. Uważają, że kwestie te trzeba przenieść z resortów sprawiedliwości do resortów zdrowia, że trzeba leczyć i zapobiegać, a nie represjonować i karać, bo to ostanie tylko nasila problemy, a nie likwiduje ich. Istnieją dobre wzory takiej działalności – na przykład w Kanadzie, Australii czy Szwajcarii. Co ciekawe
wiejskich nędzarzy jedynym źródłem dochodu, zwłaszcza że ich małe gospodarstwa splajtowały pod wpływem globalizacji. Zapotrzebowanie to istnieje dlatego, że ludzie z krajów biednych lubią się narkotyzować, ale to także biedaków wsadza się do więzienia za uprawy, zatruwa się im pola, wpycha w ręce mafii. Taka sytuacja jest niemoralna,
– za najlepszy uznaje się model praktykowany w Portugalii (o nim piszemy poniżej). Po drugie – uznano za cyniczne przenoszenie problemów, które kraje bogate mają z konsumpcją narkotyków, do krajów biednych. Środki odurzające są produkowane na ogół w krajach biednych. Uprawa opium i koki jest czasem dla
natomiast jedynym sposobem przeciwdziałania może być tylko skuteczne wygaszanie popytu w krajach Zachodu i sensowna pomoc krajom Trzeciego Świata. Skuteczne wygaszanie i profilaktyka. Łatwo powiedzieć... Ale to się udaje... W Holandii, w której uprawę i spożycie marihuany częściowo zalegalizowano, pali się mniej
Pole makowe w Afganistanie
Komisję powołano dzięki staraniom środowisk amerykańskich i brazylijskich, a w skład komisji weszły takie osoby jak byli prezydenci Brazylii i Kolumbii, były sekretarz generalny ONZ Kofi Annan, były szef NATO Javier Solana oraz inni ludzie polityki i kultury. Po pierwsze – członkowie komisji proponują zaprzestanie represjonowania
iniejszym wzywamy wszystkich byłych SB-eków do pomocy w uwolnieniu rodaka z amerykańskiego pudła. Który z was wybijał mu zęby? Który na przesłuchaniu bił go tak, że „odzież nasiąkła krwią”? Kto rozbierał go do naga, zawijał w koc i lał pałą? Apelujemy o uwolnienie rodaka, bo inaczej spędzi on resztę życia za kratami w USA. Nie trzeba zgłaszać się do IPN-u ani wyznawać zbrodni komunistycznej. Wystarczy wpaść do konsula amerykańskiego i się przyznać: to ja byłem owym rzetelnym i patriotycznym funkcjonariuszem Służby Bezpieczeństwa, który nie dopuścił, by Józef Kałuża działał na szkodę ludowej ojczyzny, kalał jej imię. Pan Józef w roku 1986, śladem tysięcy Polaków, doznał łaski wizowej i z 6-miesięczną pieczątką turystyczną pomknął za ocean, zostawiając ojczyznę na pastwę losu w szponach szajki Jaruzelskiego. Nie tracąc czasu na czcze wojaże po Ameryce, od razu w Buffalo wziął się do zrywania azbestu. Płynęły lata, Polska zrzuciła jarzmo czerwonego, lecz pan Józef czuł się już Amerykaninem (zmodernizował sobie nazwisko, które od razu nabrało anglosaskiego sznytu: Joseph Kaluza). Przyszłość malowała się różowo, gdy
nagle w roku 2003 strzelił grom: pan Joseph został złapany za kierownicą w stanie ostro ograniczonej trzeźwości. Po raz kolejny, bo pan Joseph lubił poimprezować, ale nie lubił chodzić. Wreszcie władze wykryły, że jest nielegałem... W roku 2005 wydano nakaz deportacji.
ale nie on. Tym razem pomogła mu biurokracja USA. Jeden ze szczebli procedury deportacyjnej przewiduje, że deportowany musi podpisać wniosek do władz kraju, z którego przybył, by przyjął go z powrotem. Trafiła kosa na kamień.
Apel do SB-eków Sprawa beznadziejna, wiadomo. Lecz nie dla pana Josepha! Wpadł na koncept, by ubiegać się o azyl polityczny w USA. Opisał przedstawione na wstępie katusze, którym poddawała go komuna. „Moje życie stało się jednym pasmem klęsk i prześladowań. Trafiłem na czarną listę” – pisał o swych PRL-owskich cierpieniach w liście do sędziego imigracyjnego, motywując wniosek o azyl. Zaprawdę jankesi mają serce z kamienia. Odmowa. Drzwi do raju zatrzasnęły się przed panem Josephem z łoskotem, ostateczny nakaz deportacji podpisano w czerwcu 2008 roku, a ostateczna apelacja została odrzucona w lutym 2010 roku. Może inni się poddają,
Nie podpiszę! Jak to nie podpiszesz? Już podpisuj! A w życiu! Agenci imigracyjni z ICE zacukali się, nie wiedząc, jak wybrnąć z niespodziewanego impasu i wyekspediować pana Josepha na ojczyzny łono. Nie podpiszesz, pójdziesz siedzieć – grozili. A wisi mi, nie podpiszę, koniec, kropka! – odpowiadał Joseph. No to będziesz miał Amerykę – obiecali wkurzeni agenci i wnieśli sprawę do sądu, oskarżając pana Kaluzę o blokowanie deportacji. Niedawno w okręgowym sądzie federalnym w Buffalo miał miejsce jego proces. Zdziwiony sytuacją sędzia Richard Arcara doradził adwokatowi, którego przyznano panu
„marychy” niż u sąsiadów tego kraju. A i mafia ma o wiele mniej zysków. Natomiast w Portugalii (ten przykład jest znacznie mniej kontrowersyjny) wprawdzie nie zdecydowano się na legalizację handlu jakimikolwiek środkami odurzającymi (poza alkoholem oczywiście), ale posiadanie drobnych ilości WSZYSTKICH narkotyków przestało być przestępstwem. Stało się tylko wykroczeniem, karanym zresztą nadal, tylko że na przykład pracą społeczną, a nie więzieniem. Spożywających narkotyki uznano za ludzi chorych lub znajdujących się na drodze do choroby. Heroiniści mogą za darmo wymienić strzykawki na nowe, aby nie roznosiły się choroby zakaźne. Cały czas są poddawani pracy terapeutycznej, a na ulicach działa mnóstwo pracowników socjalnych nakłaniających do leczenia. Jest także specjalna komisja, przed którą stają narkomani i która zniechęca ich do zażywania środków odurzających. Spadła liczba zarażonych chorobami zakaźnymi, a znacząco wzrosła liczba ludzi biorących udział w terapiach. Wbrew pozorom nie ma rozkwitu narkomanii. Przeciwnie – po 10 latach nastąpiła stabilizacja tego zjawiska. A policja – zamiast ścigać narkomanów – goni mafię. Walka ze zjawiskiem jest tańsza, lepsza i bardziej humanitarna. I czy nie o to właśnie chodzi? Wiadomo, że ludzie zapewne zawsze będą sięgać po narkotyki, tak jak sięgają po wódkę, ale celem powinno być racjonalne ograniczanie strat i szkód, a także kosztów – finansowych i ludzkich. ADAM CIOCH
Josephowi, by odbył z klientem „długą rozmowę” i uświadomił go, że sprawa deportacji „nie rozejdzie się po kościach”. Oskarżony przekonywał sędziego, że w roku 1980 był aresztowany przez tajną policję PRL za swą aktywność w zwalczaniu komunistów. Adwokat oświadczył sędziemu: „On twierdzi, że boi się o swoje życie, jeśli wróci do Polski. Mówi, że ludzie u władzy wyrządzą mu krzywdę. Czy jego obawy przed powrotem do Polski są uzasadnione, jest sprawą dyskusyjną. Ale nie ma wątpliwości, że on się naprawdę boi. Żal mi go. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że on w przyszłości ponownie odmówi podpisania wniosku do władz polskich i trafi przed ten sam sąd, oskarżony o to samo”. Sędzia Arcara nie miał wyjścia: posłał pana Josepha – ubranego w pomarańczowy kombinezon i porozumiewającego się przez tłumacza – na 22 miesiące do jednego z uroczych, relaksujących zakładów karnych Ameryki, które 55-letni skazany przedkłada nad powrót do Polski. W sumie (łącznie z więzieniami imigracyjnymi) garuje już 6 lat. Sędzia ostrzegł go, że scenariusz się powtórzy: gdy pan Joseph odsiedzi wyrok, ponownie trafi do sali sądowej – jeśli nie przestanie się upierać. CS
Nr 29 (594) 22–28 VII 2011 r. INTERES SIĘ KRĘCI Stolica Apostolska ma powody do radości: po raz pierwszy od 3 lat nie stwierdzono deficytu budżetowego. Wręcz przeciwnie – jest nadwyżka w wysokości 14,2 mln dol.
Wydatki (341,5 mln dol.) były w minionym roku niższe niż dochody. Niestety, dobrą wiadomość przyćmiła zła. Świętopietrze zbierane z całego świata wyniosło w 2010 roku 67,7 mln dol. i było o 15 mln dol. niższe niż w roku 2009. Ten gorszy wynik osiągnięto, zanim jeszcze w czerwcu bieżącego roku ugrupowania niegodzące się ze stanem rzeczy w Kościele i Watykanie wezwały katolików w USA do świadczeń na świętopietrze w wysokości 1 centa, aby objawić dezaprobatę wobec polityki papieskiej. Ameryka jest największym fundatorem świętopietrza. Na poczesnym miejscu listy zawsze znajdował się także kraj rodzinny papieża. Obecnie Niemiec nie ma na niej w ogóle. TN
BISKUP ZA PRZYZWOITY W Watykanie odbywała się konferencja hierarchów poświęcona problemowi przemocy seksualnej kleru. Komentatorzy odnotowali ze zdumieniem, że nie został na nią zaproszony arcybiskup Dublina Diarmuid Martin, duszpasterz, którego wierni darzą ogromną sympatią i szacunkiem, bo pomaga ofiarom i bezkompromisowo tropi sprawców przestępstw seksualnych, czyli swoich kolegów i podwładnych. Watykan kilkakrotnie dał już do zrozumienia, że nie podoba mu się otwarta aktywność i niewyparzony język Martina – arcybiskup został nawet pominięty w nominacjach kardynalskich. Watykan jest wściekły, że dubliński purpurat chętniej udziela wywiadów mediom świeckim niż kościelnym. Ostatnio odmówił Radiu Watykan, ale przyjął zaproszenie na rozmowę z dziennikarką „New York Timesa”. „Sympozjum miało być utrzymane w nastroju instytucjonalnego optymizmu i Martin nie pasował” – skomentował „Irish Catholic”. PZ
HUZIA NA CHOREGO Biskupi wenezuelscy, korzystając z tego, że ich arcywróg, prezydent Hugo Chávez, przebywa okresowo na Kubie, powalony chorobą nowotworową, przystąpili do podgryzania zrębów jego władzy. „Trzeba odwrócić degradację państwa, które znajduje się w coraz trudniejszej sytuacji socjopolitycznej” – oświadczyli. Interpretować to można tylko jako wezwanie do obalenia legalnej władzy świeckiej. Można mieć wiele zastrzeżeń pod adresem lewicowego i pyskatego lidera, który ośmielił się postawić Ameryce, ale nie to, że nielegalnie objął władzę. W Wenezueli nie grasują szwadrony śmierci, więzienia nie są przepełnione przeciwnikami politycznymi, a zachodnie koncerny nie eksploatują rabunkowo naturalnych bogactw kraju. Taka sytuacja była jeszcze niedawno normą w prawie wszystkich rządzonych przez prawicowe junty krajach Ameryki Łacińskiej. Hierarchom Kościoła absolutnie to nie przeszkadzało. Jan Paweł II wizytował masowego mordercę i przykładnego katolika Pinocheta, a kler otrzymywał sowite dary za pomoc w tłumieniu socjalistycznych nastrojów. CS
TEOLOG WYKLĘTY Demoniczny, diabelski, niszczyciel wiary, heretyk. Tak chrześcijanie – amerykańscy i nie tylko – określają 77-letniego historyka Johna Dominica Crossana, który doprowadza ich do szału. A oto jego bardziej obiektywna wizytówka: jeden z najbardziej poważanych na świecie znawców Biblii, założyciel Jesus Seminar, ugrupowania akademików, którzy badają życie Chrystusa, autor najważniejszej współczesnej książki o tej postaci („Jezus: Rewolucyjna biografia”). Crossan usiłuje przedstawić współczesnym chrześcijanom Jezusa w kategoriach historycznej skrupulatności. Wiele wyznań, z katolicyzmem na czele, zaaprobowało np. wizję przedstawioną przez Mela Gibsona w filmie „Pasja”. Zdaniem Crossana „to film, który spodobałby się Hitlerowi”. Zanim został kanclerzem III Rzeszy, Hitler oglądał przedstawienie ilustrujące cierpienia Chrystusa w Oberammergau w roku 1930 i oświadczył, że spektakle muszą być kontynuowane, bo nic tak klarownie nie pokazuje wyższości chrześcijan nad żydami. Film Gibsona ma – zdaniem Crossana – identyczne przesłanie. Crossan stanowczo sprzeciwia się wielu naukom Kościoła papieskiego, w tym tej, która mówi, że Chrystus umarł za nasze grzechy. „Martin Luther King umarł za nasze grzechy. Sprzeciwiał się rasizmowi i rasizm go zabił. Tymczasem Jezus stosował bierny opór i Rzymianie to dostrzegali, dlatego skazali go jako pokojowego
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI rebelianta na śmierć. Jeśli ktoś utrzymuje, że Jezus umarł za nasze grzechy, to tym grzechem byłaby przemoc. Lecz nie zostaliśmy od niej zbawieni, bo przecież przez nią (w takim tempie, w jakim ma obecnie miejsce) osobiście niszczymy własny gatunek” – twierdzi Crossan. JF
CNOTA ALBO ŚMIERĆ W ramach coraz bardziej intensywnej działalności pozaołtarzowej hierarchowie katoliccy z Kalifornii usiłują zmieniać prawo stanowione.
Arcybiskup Jose Gomez z Los Angeles zażądał od prawodawców, aby odrzucili projekt ustawy o szczepieniu przeciw HPV dzieci powyżej 12 roku życia. Wirus ten często wywołuje nowotwory narządów rodnych, a kiedy kobiety zdadzą sobie z tego sprawę, będzie już za późno na ratunek. Wynalezienie szczepionki było przełomem medycznym. Niestety, od razu nie przypadło do gustu władzom Kościoła. Zaszczepione kobiety będą praktykować grzeszny seks, bo nie muszą się już bać śmierci w męczarniach – taka była logika sprzeciwu Kościoła. Jego stanowisko brzmi: albo praktykują całkowitą abstynencję przedślubną, albo umierają na raka. To zresztą mentalność zbieżna z tą, która kategorycznie zabrania stosowania kondomów („grzeszne rozpasanie seksualne”), nawet jeśli chronią one przed śmiercią na AIDS. „Władze stanowe zachęcają młodzież do poczynań, które bywają sprzeczne z wolą ich rodziców” – argumentował Gomez. Czyżby wolą kalifornijskich rodziców było skazywanie swych dzieci na śmierć? JF
GWAŁCICIEL ZRUJNOWANY Świat nie przestaje huczeć od doniesień o seksualnych podbojach księży. Jednak czyny włoskiego księdza Fedele Bisceglii szczególną zwracają uwagę. Duchowny ów regularnie gwałcił afrykańską zakonnicę, uprzednio ubezwłasnowolniwszy ją narkotykami. Gdy sąd orzekł w lipcu wyrok – 9 lat i 3 miesiące więzienia – kapłan zapienił się z oburzenia i zaczął wykrzykiwać: „To hańba! Rujnujecie reputację uczciwego księdza!”.
Mało tego, że gwałt był wielokrotny, był również zbiorowy, bo sekretarz księdza Bisceglii dostał 6 lat. On przynajmniej nie wrzeszczał o hańbie. PZ
NAUKA BEZ ROZUMU Benedykt wręczył Nagrody Ratzingera przyznawane teologom. Otrzymali je trzej posłuszni dogmatycy. Papież ostrzegł, że „teologia staje się pusta i bezzasadna, jeśli nie ożywia jej wiara”, bo „teologia to nauka wiary”. Celem jej jest odkrycie prawdy. Jak do niej dojść? Otóż – uwaga! – „użycie rozumu jest tu ograniczone, bo Bóg nie może być obiektem ludzkiego eksperymentowania. Bóg jest podmiotem”. Nagrodzeni gorąco przyklasnęli papieskim spostrzeżeniom. Papie chodzi o to, aby teolodzy odkrywali prawdę dokładnie taką, jakiej życzy sobie Kościół i jego lider. Przesadne – nie daj Bóg zbyt samodzielne – myślenie, sprowadza na manowce i wówczas teolog, który się tego dopuścił, zostaje błyskawicznie ukarany (odebranie pracy na katolickich uczelniach plus kary kościelne), z surowością niestosowaną nawet wobec księży gwałcących dzieci. CS
OCZYMA KSIĘDZA GEJA Jedną z najbardziej wstydliwych tajemnic (do niedawna) Kościoła było to, że przez wieki gromił homoseksualistów, a jednocześnie miał ich bez liku w swych szeregach.
17
do czego Kościół jest zdolny, aby uciszyć podwładnych, usiłujących ujawniać jego brudne tajemnice (casus Jonasza). W działania te zaangażowane są najwyższe szarże watykańskiej biurokracji. Autor ujawnia tajne dokumenty, działania rodem z mafii oraz „instytucjonalną homofobię na wielką skalę”. JF
NIEMCY NIE CHCĄ TRUĆ Niemiecki rząd odmówił Amerykanom sprzedaży środka do zabijania ludzi skazanych na karę śmierci.
Różnice kulturowe pomiędzy Europą Zachodnią a Stanami Zjednoczonymi oddaje decyzja niemieckiego rządu nagabywanego przez rząd USA o sprzedaż triopentalu, używanego za oceanem do trucia skazańców. W Stanach brakuje tego środka i zaplanowane egzekucje są odwlekane. Rząd Niemiec nie tylko sam odmówił udziału w tym procederze, ale także wezwał prywatne koncerny farmaceutyczne do niesprzedawania tego środka Amerykanom. Firmy miały wyrazić zgodę na to embargo, choć żaden przepis ich do tego nie zobowiązuje. W zlaicyzowanej Europie Zachodniej kara śmierci budzi od dawna oburzenie i obrzydzenie, podczas gdy w pobożniejszych regionach USA (35 stanów) nadal jest wykonywana. MaK
TEOLOGIA NA ŚMIETNIK
Po raz pierwszy zostało to w sposób niepodlegający dyskusji ujawnione w roku 1981, gdy ukazała się książka „Księża katoliccy geje; studium dysonansu”. Jej autora – Richarda Wagnera – można bez wahania nazwać znawcą przedmiotu: był księdzem katolickim i gejem zarazem. Jak należy się domyślać, publikacja książki – wcale nie sensacyjnej czy napastliwej – zniweczyła karierę kapłańską Wagnera, ale nie poddał się bez boju: stoczył z władzami Kościoła 13-letnią walkę (w latach 1981–1994). Opisuje ją w kolejnej książce – „Sekrety, wyrafinowanie i seks gejowski w Kościele katolickim”. Praca pokazuje,
Jeden z najsłynniejszych uniwersytetów świata chce przekształcić swój wydział teologiczny. Na mniej pobożny. Uniwersytet w Oksfordzie zamierza zreformować swój wydział teologiczny, który liczy sobie 800 lat. Ponieważ ze wszystkich wydziałów prestiżowej uczelni cieszy się on najmniejszym zainteresowaniem, postanowiono zmienić jego charakter. Kierunek zmian wydaje się dosyć oczywisty – chodzi o otwarcie wydziału na religie inne niż chrześcijaństwo. Oznacza to odejście od teologii na rzecz religioznawstwa, czyli faktyczną sekularyzację wydziału. Nic dziwnego, że zmianie ulegnie także nazwa wydziału – jedna z propozycji to „Wydział nauk o religii”. Zatem słynna uczelnia podąża tam, gdzie społeczeństwo brytyjskie – jak najdalej od Kościoła. MaK
Nr 29 (594) 22–28 VII 2011 r.
NIECH NAS ZOBACZĄ
Do podanych cen należy doliczyć koszty wysyłki według cennika Poczty Polskiej w zależności od sumarycznej wagi zamówienia. 1. Ceny listów i paczek przy przedpłacie (płatność przed wysyłką):
40 cm
18
ICZNA EKOLOG ORBA T PY NA ZAKUKO TYL
za sztukę
35 cm
Przesyłka listowa polecona ekonomiczna (wysyłka mniejszych zamówień: do 4 koszulek, czapeczki): - ponad 0,1 kg do 0,35 kg = 4,50 zł, - ponad 0,35 kg do 0,50 kg = 5,10 zł, - ponad 0,50 kg do 1,00 kg = 7,50 zł. Paczki pocztowe ekonomiczne (wysyłka cięższych zamówień od 5 koszulek): - do 1 kg = 9,50 zł, - ponad 1 kg do 2 kg = 11 zł. 2. Ceny paczek pobraniowych ekonomicznych (płatność przy odbiorze wysyłki): - do 0,5 kg = 10,50 zł, - ponad 0,5 kg do 1 kg = 12,50 zł, - ponad 1 kg do 2 kg = 14 zł. Przykładowe wagi gadżetów: - koszulki M około 0,14 kg, - koszulki L około 0,15 kg, - koszulki XL około 0,16 kg, - koszulki XXL około 0,17 kg, - kubek 1 sztuka około 0,336 kg, - czapka około 0,076 kg, - pudełko paczki około 0,071 kg.
Nr 29 (594) 22–28 VII 2011 r.
LISTY Aż tak naiwny? Wypowiedzi pana Stefana Niesiołowskiego są bardzo rozsądne, zwłaszcza w sprawach polityki partii PiS. Diagnozy stawiane tej partii i jej członkom są nad wyraz trafne. Trafne są też wypowiedzi dotyczące Tadeusza Rydzyka i jego imperium medialnego. Nie mogę jednak zrozumieć, dlaczego pan Stefan Niesiołowski sądzi, że wypowiadając się krytycznie o Tadeuszu Rydzyku, będzie akceptowany przez innych księży i polski episkopat. Zadaję sobie pytanie, czy pan wicemarszałek nie rozumie, że kapłani są wobec siebie solidarni i nie pozwolą na krytykę z zewnątrz. Jak pan Niesiołowski mówi „mój kościół”, „bronię mojego kościoła”, to ogarnia mnie śmiech. Panie Marszałku, Kościół nie jest pański. Kościół jest ich – biskupa Meringa, Tadeusza Rydzyka i in. Żeby marszałek Niesiołowski mówił najrozsądniejsze rzeczy, żeby mówił prawdę najoczywistszą i tak nie zaskarbi sobie zwolenników po stronie kleru i „prawdziwych” Wolaków. Chcę zaznaczyć, że nie jestem fanem pana Niesiołowskiego, tylko żal mi człowieka. Czyżby był aż tak naiwny? Stefan Stawicki
Brawo Palikot! Oglądałem ostatnio w TVN24 program „Fakty po Faktach” z udziałem Palikota. Byłem mile zaskoczony – takiego właśnie Janusza Palikota chciałbym oglądać. Był uśmiechnięty, na luzie, pełen humoru i optymizmu. Całkiem inny był podczas programu „Kropka nad i” z Moniką Olejnik, która często wywołuje u polityków skrajne emocje. Ten ostatni program „Fakty po Faktach” prowadziła Anita Werner, bardzo stonowana dziennikarka, która zadaje merytoryczne pytania i pozwala się gościowi wypowiedzieć. W tej audycji Palikot już nie ciskał gromów na prawo i lewo jak wcześniej, upodabniając się w tym do Kaczyńskiego, tylko spokojnie, wręcz żartobliwie dezawuował dokonania Tuska i PO oraz Kaczyńskiego i PiS. Nawet Pawlakowi
SZKIEŁKO I OKO
się dostało – skądinąd słusznie. Były to cięte, nawet ostre riposty, ale w granicach kultury. O dziwo, nie miał za dużo krytycznych uwag wobec lewicy – chyba w końcu zrozumiał, że jakiegoś sprzymierzeńca w przyszłości musi mieć, a może nim być tylko lewica. Nie było już o „plastusiu” Napieralskim, a Palikot był nawet skłonny przypuszczać, że lewica ma szanse wygrać wybory, chociaż nawet ja takim optymistą nie jestem. Ponadto Palikot zaczął w końcu zaznaczać w dyskusji inne ugrupowanie, z którym wszedł w koalicję. Mam na myśli RACJĘ PL oraz to, że Jonasz-Roman Kotliński będzie jedynką na liście w Łodzi. Ciekawe, co na to krytycy Kalisza, bo w oczach
Palikota jest on najlepszym politykiem lewicy. Nawet za Kwaśniewskim się ujął. Oni nie są przeciwnikami dla naszych antyklerykalnych celów, tylko sprzymierzeńcami. Janusz w końcu chyba zauważył, że samodzielnie zadaniu nie podoła – chodzi mi o świeckość państwa i jego rozdział z Kościołem. Takim zachowaniem Palikot ma szansę przyciągnąć do siebie wyborców, bo awantur większość ma już dość. Józef Frąszczak
Nienormalni My, Polacy, mamy problem nie z robaczywym ryzykiem, KrK i trującymi muchomorami w czerwonych beretach – my mamy problem z rządzącymi, stojącymi w kruchcie, liżącymi pierścionki, oddającymi nasze jak własne. To jest głęboko upokarzające. Normalna władza zna
swoje powinności, ma paragrafy i artykuły w konstytucji oraz wie, jak postępować. Ale tylko normalna władza. Od nas zależy, czy za kilka miesięcy damy szansę RACJI i Palikotowi, którzy mają wolę, odwagę i determinację przywracania normalności. Barbara z Białegostoku PS Wszystkim antyklerykałom życzę sukcesów wyborczych.
Ani jeden na sto W jednej z ostatnich Familiad padło pytanie: „Kto wychowuje dzieci?”. Odpowiadało na nie stu ankietowanych oraz dwie pięcioosobowe
drużyny w studiu. Odpowiedzi brzmiały następująco: rodzice, szkoła, nauczyciel, przedszkolanka, koledzy, rówieśnicy. Oczekiwałem odpowiedzi: Kościół i ksiądz. Niestety nie padła. Widocznie ankietowani i odpowiadający uznali, że Kościół i ksiądz tylko mamią i deprawują. Bytomianin
Kapłani – szamani Od lat jestem czytelniczką „FiM” oraz „NIE”. Od prawie 40 lat jestem ateistką – nie chodzę do spowiedzi, nie uczestniczę w świętach katolickich, a i księdza „po kolędzie” nie zapraszam. Nie odczuwam z tego powodu żadnego życiowego dyskomfortu! Dobrze, że istnieją odważni ludzie, tacy jak Wy, którzy ukazują prawdziwe oblicze kleru, zakłamanie polityków, przekręty, dewiacje,
słabość prawa sądowego... Można by tak te ułomności długo wymieniać. To, co opisujecie w Waszych artykułach, przeraża – przede wszystkim pazerność kleru na dobra doczesne, pedofilia, homoseksualizm, kochanki, nieślubne dzieci. I tak było zawsze, tylko nikt tego nie upubliczniał. Choć ludzie dobrze wiedzieli o tych sprawach, nikt nie odważył się o tym głośno mówić czy pisać. W przeszłości czytałam dużo książek, poszukując wyjaśnień dotyczących korzeni religii, różnych wierzeń z całego świata, pochodzenia obrządków itd. Wszędzie są opisywane sytuacje, gdzie kapłani, szamani, kacykowie mamili swoimi sztuczkami ciemny lud (na przykład „Stara baśń” Kraszewskiego albo „Faraon” Prusa). Czasy się zmieniają. Wierzenia czy religie są teraz inne, „nowsze”. Pozycja szamanów nie zmienia się natomiast od wieków – ciągle chcą być na samej górze, rządzić każdą dziedziną życia, a najlepiej dla nich byłoby zawładnąć całym światem. Fakt, Kościół jest potężną organizacją, ale nie takie imperia w przeszłości upadały. Jest nadzieja, że i ten chory twór kiedyś osłabnie i odejdzie w niebyt. Przytoczę słowa tatki Rydzyka: „Siać, siać rzetelną wiedzę, aby wygnać kołtuna, bo przecież cuda-wianki nie istnieją!”. Impreza klechów jest objazdowa i gromadzi sporo uczestników. Jeszcze trochę czasu potrzeba, aby ludziska zrozumiały, że to wszystko to taki „pic na wodę, fotomontaż”! Ewa Cichocki, Düsseldorf
Skromny pochówek Kilkanaście dni temu odwiedziłem paryski cmentarz Père-Lachaise. Przypadkowo byłem świadkiem, jak mistrzyni ceremonii pogrzebowej, którą była pani w czarnej, skromnej garsonce, weszła na cmentarny trawnik („pole pamięci”) i rozsypawszy prochy zmarłego, złożyła ukłon. Następnie na trawnik weszli żałobnicy i każdy z nich położył po jednym, skromnym kwiatku. Cała ceremonia rozsypywania prochów trwała 2–3 minuty, była bardzo elegancka, ekologiczna, odbyła się w ciszy i po zmarłym nie została żadna tabliczka, grób itp. Przypuszczam, że mowy pożegnalne odbyły się w pobliskiej cmentarnej, bezwyznaniowej kaplicy jeszcze przed rozsypaniem
19
prochów, a może wszystko odbyło się i bez nich... Bardzo podobała mi się ta uroczystość i mam nadzieję, że w aktualnie nowelizowanej polskiej ustawie o cmentarzach i chowaniu zmarłych ustawodawca umożliwi rozsypywanie prochów na cmentarnych „polach pamięci” oraz w innych miejscach, np. w lasach, górach i innych miejscach ulubionych przez zmarłego. A. Kaliński Ruch Poparcia Palikota
O apostazji – cd. Po przeczytaniu w ostatnim numerze „FiM” artykułu pt. „Kupą, mości panowie!”, pozwalam sobie powiadomić Was, jak ja załatwiłem swoją apostazję, nie przychodząc osobiście do proboszcza. W 2007 r. wysłałem listowne oświadczenie o rezygnacji z członkostwa w Kościele rzymskokatolickim. Listy wysłałem do proboszcza miejsca zamieszkania i miejsca mojego chrztu oraz do Kurii Metropolitalnej w Krakowie. Odpowiedź otrzymałem tylko z Kurii. Pismo nr 3687/2007 podpisał notariusz Kurii ks. mgr Krzysztof Tekieli. Zostałem pouczony, że apostazja to sprawa wielkiej wagi, dlatego też taki akt należy osobiście zgłosić w kancelarii parafii zamieszkania. Ja nie miałem zamiaru tego uczynić, bo od 1958 r. nie chcę mieć styczności z Kościołem rzymskokatolickim, ale nie jest mi obojętne, czy nadal figuruję w rejestrze parafialnym. Ponadto w otrzymanym przeze mnie piśmie napisano: „(...) dane personalne zawarte w liście wcale nie dają gwarancji, że za nimi stoi wzmiankowana osoba, czy też ktoś inny, wykorzystujący cudze dane osobowe”. Po zastanowieniu się ponownie wysłałem listem poleconym za potwierdzeniem odbioru moje oświadczenie woli – akt apostazji – ale tylko do proboszcza mojego miejsca zamieszkania. Mam potwierdzenie podpisane przez ówczesnego proboszcza, że otrzymał moje oświadczenie woli w sprawie apostazji, i to mi wystarczy. Uważam, że zbiorowe wystąpienia z Kościoła rzymskokatolickiego są chwalebne, ale nie należy bagatelizować pojedynczych wystąpień ludzi z małych miast i wiosek, którzy nie ulegają kacykom katolickim. Antoni Kleofas Stolarzewicz Płaza
FUNDACJA „FiM” Nasza redakcja patronuje fundacji pod nazwą Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, której prezesem jest Roman Kotliński – Jonasz, redaktor naczelny „FiM”. Fundacja ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc potrzebującym rodakom – zwłaszcza głodnym dzieciom, a także przewlekle chorym, bezrobotnym i bezdomnym. Ponieważ kościelne fundacje i stowarzyszenia w swej działalności charytatywnej (jakże skromnej jak na ich możliwości) nagminnie wyróżniają osoby związane z Kościołem, a innowierców, agnostyków i ateistów pomijają – my będziemy wypełniać tę lukę i pomagać w pierwszej kolejności właśnie im. Nasza fundacja ma status organizacji pożytku publicznego i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Tych, którzy chcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, Zielona 15, 90-601 Łódź, ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291 www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
20
K
Nr 29 (594) 22–28 VII 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
luczową decyzją dla przyszłych przemian w Polsce była uchwalona przez Sejm PRL w lipcu 1986 roku powszechna amnestia, która objęła wszystkich więźniów politycznych (168 osób). Przyszły premier Mieczysław Rakowski napisał wówczas w specjalnym raporcie, że „w wyniku tej decyzji władze faktycznie, choć nieformalnie, usankcjonowały istnienie opozycji jako stałego elementu w politycznym krajobrazie naszego kraju”. W listopadzie 1987 roku rząd premiera Zbigniewa Messnera podczas programu wdrażania reform postanowił przeprowadzić ogólnonarodowe referendum, które miało być testem poparcia dla władzy. Zawierało ono dwa pytania. Pierwsze dotyczyło zgody na reformę gospodarczą (nawet gdyby oznaczała dwa, trzy lata tzw. „trudnego okresu”), drugie zaś – „polskiej drogi demokratyzacji”. Pomimo rzuconego przez „Solidarność” apelu o bojkot referendum, według danych CBOS wzięło w nim udział 67,3 proc. uprawnionych. Na pierwsze pytanie twierdząco odpowiedziało ponad 66 proc. respondentów, natomiast na drugie – przeszło 69 proc. Zapewne dziś obecni rządzący uznaliby ten wynik za sukces, jednak wtedy rząd Messnera jako wyznacznik poparcia uwzględnił wynik w stosunku do wszystkich uprawnionych do głosowania obywateli, co przy nie najwyższej frekwencji dało odpowiednio wynik: 44,28 proc. – na pierwsze pytanie – i 46,29 proc. – na drugie. Ostatecznie referendum uznano za nierozstrzygnięte i tak w zasadzie zakończyła się ostania próba podjęcia szerszych reform oraz ratowania PRL w nowej demokratycznej formule. Drugą połowę lat 80. najkrócej można określić jako powolne dryfowanie Polski w kierunku wielkich politycznych przemian. W pozornie autorytarnym państwie, zrzeszonym w bloku krajów Układu Warszawskiego, od września 1986 roku działały – choć jeszcze nielegalne, to jednak już niemal jawne – struktury NSZZ „Solidarność”, a z jej przywódcą Lechem Wałęsą (teoretycznie osoba prywatna) spotykali się goszczący w Polsce zagraniczni przywódcy, m.in. wiceprezydent USA George Bush (senior) oraz brytyjska premier Margaret Thatcher. W marcu 1988 roku doszło do licznych manifestacji młodzieży z okazji rocznicy marca 1968 roku, które zaowocowały odrodzeniem się NZS. Bez większych przeszkód ukazywała się też opozycyjna prasa, a liczba tytułów oscylowała wokół tysiąca – od gazetek zakładowych po profesjonalne czasopisma, na przykład „Tygodnik Mazowsze”, który ukazywał się w nakładzie 80 tys. egzemplarzy. Po 1989 roku sztab redakcyjny „Tygodnika Mazowsze” stworzył „Gazetę Wyborczą”. Od stycznia 1988 roku władze zaniechały też zagłuszania Radia Wolna Europa. Oczywiście błędem jest sądzić, że okres ten był sielankowym przejściem do III RP. Władza wielokrotnie decydowała się użyć rozwiązań siłowych
HISTORIA PRL (68)
Cicha rewolucja W drugiej połowie lat 80. trzy kraje bloku wschodniego zaczęły przeprowadzać reformy systemowe. Oprócz Polski był to Związek Radziecki za władania Gorbaczowa i Chiny, którymi przewodził Deng Xiaoping. Jednak tylko Polsce udało się w krótkim czasie zdemokratyzować. w czasie demonstracji ulicznych, które, jak chociażby w Gdańsku czy Nowej Hucie, przeradzały się w regularne bitwy. Dla obozu rządzącego było już jednak jasne, że nie uda się zdławić opozycji w Polsce, dlatego też szukano rozmaitych haków oraz innych form nacisku i szantażu, które w jakiś sposób umożliwiłyby wpływ na to środowisko. Podstawowym narzędziem były próby werbunkowe do współpracy i szantaż kompromitującymi materiałami. Nacisk wywierano poprzez księży – znajomych lub współpracujących z SB – cieszących się u opozycji dużym szacunkiem. Nierzadko też dużą rolę odgrywał wątek obyczajowy. Jedną z takich wielkich akcji była operacja „Hiacynt”, która z rozkazu szefa MSW generała Czesława Kiszczaka rozpoczęła się w listopadzie 1985 roku. Funkcjonariusze MO dokonywali bezprawnego zatrzymywania w domach, na uczelniach i w miejscach pracy ludzi „podejrzanych o homoseksualizm”, który w czasach PRL-u był czymś zupełnie legalnym. Swoiste łapanki urządzano również na tzw. pikietach, czyli miejscach spotkań osób o odmiennej orientacji. Aresztowanym zakładano teczki o nazwie „karta homoseksualisty”, zdejmowano odciski palców i nakłaniano do podpisania upokarzających oświadczeń: „Niniejszym oświadczam, że ja (imię i nazwisko) jestem homoseksualistą od urodzenia. Miałem w życiu wielu partnerów, wszystkich pełnoletnich. Nie jestem zainteresowany osobami nieletnimi”. Oczywiście dla bezpieki najbardziej łakomym kąskiem byli homoseksualiści związani z opozycją lub duchowieństwem, dlatego ludzi z tych środowisk zmuszano do współpracy pod groźbą ujawnienia kompromitujących materiałów w miejscu pracy, rodzinie czy znajomym. Wynikiem akcji było utworzenie tzw. różowej kartoteki zawierającej około 12 tys. akt osobowych gejów i lesbijek. Część z tych osób, nie mogąc znieść upokorzenia i presji, zdecydowała się wyjechać z Polski. We wrześniu 2007 roku dwóch aktywistów gejowskich – Jacek Adler i Szymon Niemiec – złożyło
do IPN-u wniosek o wszczęcie śledztwa w sprawie „Hiacynta” i uznanie całej operacji za tzw. zbrodnię komunistyczną. Domagali się również skatalogowania całej różowej kartoteki, która obecnie jest w posiadaniu MSW i IPN, i jej komisyjnego zniszczenia. IPN odmówił jednak wszczęcia śledztwa w tej sprawie, gdyż – jak napisała w uzasadnieniu IPN-owska prokurator Edyta Myślewicz – „operacja »Hiacynt« miała charakter prewencyjny, jej celem było rozpoznanie zagrożeń kryminalnych w hermetycznych środowiskach osób homoseksualnych i w konsekwencji zapobieganie i zwalczanie przestępczości. Z powyższego powodu działaniom przedsięwziętym przez funkcjonariuszy MO nie sposób przypisać cech bezprawności”. Okazuje się, że prawicowy i chorobliwie antykomunistyczny IPN, gdy trzeba dokopać na przykład homoseksualistom, potrafi przemówić językiem PRL-owskiej propagandy. W lutym 1988 roku rząd znacząco podniósł ceny żywności. W odpowiedzi „S” zapowiedziała ogólnopolską akcję strajkową. Zastrajkowały m.in.: MPK w Bydgoszczy, Huta im. Lenina w Krakowie oraz Huta „Stalowa Wola” i – tradycyjnie motor napędowy wszelkich strajków – Stocznia Gdańska. Jednak społeczeństwo nie poparło szerzej tych protestów, a w niektórych przypadkach, na przykład w Nowej Hucie, władza zdecydowała się na rozwiązania siłowe. Generalnie pierwszy test siły opozycji nie wypadł okazale, czego symbolicznym przykładem było opuszczenie Stoczni Gdańskiej przez delegację „S” wraz z jej przewodniczącym. Wałęsa po latach tak wspominał ten protest: „Kiedy zmęczeni kładliśmy się spać na styropianach i nagle głośno zachrapał Krzysztof Pusz, wszyscy się obudzili i rzucili do drzwi, aby uciekać. Tak byliśmy zestresowani”. Sytuacja w kraju przypominała klasycznego pata – władza była za słaba, aby rządzić, a opozycja nie miała dosyć siły, aby władzę obalić. Badania statystyczne wykazywały, że rząd i „S” cieszyły się 25-procentowym poparciem. Połowa społeczeństwa była
sytuacją w Polsce wyraźnie zmęczona i nie ufała ani władzy, ani opozycji. Wtedy to szczyt zaufania zanotował Kościół. W sierpniu nadeszła kolejna fala strajków, do których opozycja była już lepiej przygotowana. Podstawowym postulatem strajkujących była legalizacja „Solidarności” w myśl hasła „Nie ma wolności bez Solidarności”. Tymczasem w obozie rządowym coraz bardziej zaczęła dojrzewać myśl faktycznego porozumienia się z opozycją i podzielenia się władzą. Sekretarz KC PZPR Józef Czyrek zadzwonił do jednego z doradców Lecha Wałęsy – przewodniczącego warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej Andrzeja Stelmachowskiego – z propozycją wspólnych rozmów przy okrągłym stole; warunkiem było przerwanie strajku w stoczni. Zakończenie strajków nie było jednak takie proste. Wałęsa musiał długo przekonywać trójmiejski MKS, a jednym z argumentów miało być podniesienie sprawy „S” oraz publiczne oświadczenie władzy w dzienniku telewizyjnym o gotowości rozmów z opozycją. Zwrotu „okrągły stół”, który już na stałe zagościł w terminologii polskiej polityki, po raz pierwszy użył oficjalnie ówczesny szef państwa generał Wojciech Jaruzelski, który w czerwcu 1988 roku na plenum KC PZPR powiedział: „Wobec środowisk i grup zainteresowanych stowarzyszeniową formą pluralizmu w PRL występujemy z ofertą podjęcia rzeczowej dyskusji nad kształtem konkretnych rozwiązań. Uważamy za celowe spotkanie przy okrągłym stole reprezentantów szerokiej gamy istniejących i inicjowanych stowarzyszeń”. Była to wyraźna – choć jeszcze bardzo ogólnikowa – oferta podjęcia rozmów z opozycją. Jednak scena polityczna Polski w 1988 roku była dynamiczna i zaczęła przypominać czasy porozumień sierpniowych sprzed 8 lat. Władza przed podjęciem szerszych rozmów z opozycją postanowiła skonsultować się ze swoim „koalicjantem” – Episkopatem. Pod nieobecność prymasa
Józefa Glempa specjalny wysłannik generała Jaruzelskiego – Stanisław Ciosek – udał się do kardynała Franciszka Macharskiego, by poznać zdanie kościelnej hierarchii. Stanowisko kardynała było jednoznaczne: „Obecna fala niepokojów ma charakter nieobliczalny i może doprowadzić do jeszcze gorszej kompromitacji Polski niż poprzednia. Jest to rzecz godna ubolewania. Możemy być jednak przekonani, że inspiratorem tych zajść nie był pan Wałęsa – on swoje karty już przegrał, nie ma swojego wojska. Dlatego nie należy serio brać jego oferty, że potrafi zażegnać strajki w całym kraju” – tak mówił jeden z najważniejszych przywódców Kościoła w Polsce na niespełna rok przed pierwszymi demokratycznymi wyborami! Generalnie największą przeszkodą w podjęciu dialogu była legalizacja „Solidarności”. Dla opozycji była to sprawa kluczowa, zaś przedstawiciele władzy wręcz alergicznie reagowali na samą nazwę „S”. Tymczasem urzędujący w kościele św. Brygidy w Gdańsku sztab strajkowy – w skład którego oprócz Wałęsy wchodzili m.in.: Adam Michnik, Bronisław Geremek i Tadeusz Mazowiecki i Jarosław Kaczyński – przygotował tzw. „Oświadczenie w sprawie dialogu”, w którym domagano się legalizacji „S” oraz uznania Episkopatu jako gwaranta rozmów. „W tej trudnej dla kraju sytuacji można oczekiwać, że Kościół, którego autorytet i rola w życiu publicznym Polski jest powszechnie uznawana, wspomoże poczynania na rzecz dialogu i porozumień. Dotyczy to zarówno obecnej fazy wszczęcia rozmów, w których pożądany byłby udział przedstawicieli Kościoła, jak też późniejszych działań na rzecz przestrzegania podjętych zobowiązań i przyjętych porozumień”. Co ciekawe, obie strony konfliktu domagały się, aby Kościół był mediatorem i gwarantem rozmów, a Stanisław Ciosek nazwał ten fakt „osią konstrukcyjną porozumienia państwo–Kościół”. Oczywiście partyjny beton był zdecydowanie przeciwny legalizacji „S”. Według niego opozycja polityczna mogła uzyskać jakieś miejsce w systemie, ale tylko w postaci jak najbardziej rozdrobnionej. Ostatecznie jednak zwyciężyła opcja porozumienia. Zręcznie ujął to w wewnątrzpartyjnej dyskusji przyszły premier Mieczysław Rakowski: „Jeżeli jesteśmy słabi, to musimy być zręczni. Polityka to gra (...). Nie ma takiej polityki, w której wszystko z góry wiadomo. Gdybyśmy mieli inną sytuację gospodarczą i nastroje społeczne, to w ogóle nie musielibyśmy rozmawiać z opozycją”. 26 sierpnia 1988 roku w TVP wystąpił szef MSW generał Czesław Kiszczak, zapraszając „przedstawicieli różnorodnych środowisk społecznych i pracowniczych” do spotkania okrągłego stołu. Pierwszy raz od wprowadzenia stanu wojennego władza i opozycja miały zasiąść do wspólnych negocjacji. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
Nr 29 (594) 22–28 VII 2011 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Bóg wszechmocny (2) Jeśli Bóg jest wszechmocny i wszechobecny, to gdzie był w momencie, gdy wąż zwodził Ewę? Jeśli jest miłosierny, to dlaczego stworzył świat, w którym stworzenia muszą się pożerać nawzajem, aby przeżyć? I dlaczego biernie przypatruje się cierpieniu? Dlaczego popiera niewolnictwo czy ludobójstwo? Jeśli jest sprawiedliwy, to dlaczego zaleca kary śmierci za takie przewinienia jak nieposłuszeństwo dziecka, zatajenie braku dziewictwa przed ślubem, homoseksualizm, praca w „dzień święty” itd.? Dlaczego jest zwolennikiem kary nieskończonych tortur? Dlaczego stosuje odpowiedzialność zbiorową i dziedziczną? Dlaczego oczekuje od człowieka wiary w siebie pod groźbą tortur? Oto kolejny zestaw pytań, które zakładają, że Bóg nie może być wszechmocny, wszechobecny, sprawiedliwy i miłosierny zarazem, bo gdyby taki był, to nie dopuściłby do zwiedzenia, cierpienia, śmierci, niewolnictwa oraz ludobójstwa. Poza tym nie zalecałby tak surowych kar za stosunkowo niewielkie przewinienia, a tym bardziej kar zbiorowych i dziedzicznych, i to pod groźbą tortur. Zastanówmy się więc przez chwilę, jak to jest: czy argumentacja ta rzeczywiście stanowi dowód przeciwko wszechmocy, sprawiedliwości i miłosierdziu Boga? A może zarzuty te da się jakoś wyjaśnić? Rozpocznijmy od zwiedzenia w Edenie. Jak pogodzić wszechobecność Boga z owym dramatem? Chcąc odpowiedzieć na to pytanie, należy odwołać się przede wszystkim do Biblii. Kiedy sięgamy do Pisma Świętego, okazuje się, że nie ma żadnej sprzeczności pomiędzy zwiedzeniem a wiarą we wszechmoc i wszechobecność Boga. Oto wyznanie Dawida: „Ty wiesz, kiedy siedzę i kiedy wstaję, rozumiesz myśl moją z daleka (...). Wiesz dobrze o wszystkich ścieżkach moich. Jeszcze bowiem nie ma słowa na języku moim, a Ty, Panie, znasz je całe. Ogarniasz mnie z tyłu i z przodu i kładziesz na mnie rękę swoją (…). Dokąd ujdę przed duchem twoim? I dokąd przed obliczem twoim ucieknę?” (Ps 139. 2–5, 70). Również Jezus powiedział, że Bóg widzi, słyszy i wie o wszystkim, i to znacznie wcześniej niż człowiek zdoła cokolwiek powiedzieć lub uczynić (Mt 6. 4, 6–7, 18). Tak jest również wtedy, gdy człowiek dopuszcza się zła. W jednym z psalmów czytamy: „Gdy widzisz złodzieja, bratasz się z nim, a z cudzołożnikami zadajesz się. Ustom swoim pozwalasz mówić źle, a język twój knuje zdradę. Siedzisz i mówisz przeciw bratu swemu, znieważasz syna matki swojej. Czyniłeś to, a ja [Bóg] milczałem, mniemałeś, żem tobie podobny” (Ps 50. 18–21).
Powyżej przytoczone teksty wyraźnie mówią, że Bóg wie o wszystkim i kontroluje każdą sytuację. Jego milczenie i brak natychmiastowej reakcji nie świadczą więc o Bożej niewiedzy czy też przyzwoleniu na zło, ale raczej o poszanowaniu wolnej woli człowieka, i to nawet wtedy, kiedy ten popełnia zło. Rzecz jasna, że przynajmniej czasami chcielibyśmy, aby Bóg od razu reagował na zło. Ale – powiedzmy to sobie szczerze – wtedy ludzie nie popełnialiby poważnych przestępstw tylko dlatego, że obawialiby się natychmiastowej kary. Bóg natomiast chce wewnętrznej przemiany człowieka, a nie służby ze strachu. Chce, aby jego lud „łaknął i pragnął sprawiedliwości” (Mt 5. 6), nie będąc w żaden sposób do tego przymuszony. Przeciwko Bogu nie świadczy również fakt, że stworzenia muszą się pożerać nawzajem, aby przeżyć. Może nam się to nie podobać, ale ilu ludzi gotowych jest zrezygnować z diety mięsnej? Istnieje też ogromna różnica pomiędzy światem fauny, który rządzi się prawem kłów i pazurów, a złem wyrządzanym przez ludzi. Zwierzęta drapieżne zabijają, aby przeżyć, i nie ponoszą z tego powodu żadnej szkody (wyrzuty sumienia, choroby). Ludzie natomiast, którzy na przykład kradną lub zabijają, nie muszą tego czynić i nie wolno im tego robić, a kiedy już dopuszczają się przestępstwa, szkodzą nie tylko swoim ofiarom, ale również sobie. Dlaczego Bóg biernie przypatruje się cierpieniu? Według Biblii wszelkie zło i cierpienie jest skutkiem upadku pierwszych ludzi, a więc grzechu niewiary, nieposłuszeństwa i pożądliwości (Rdz 3. 1–19, por. Rz 5. 12, 18). Inicjatorem zaś tego wszystkiego jest diabeł (Mt 13. 25, 38–39), odwieczny „ojciec kłamstwa” (J 8. 44). Do Boga zatem można mieć jedynie pretensje, że obdarzył człowieka wolną wolą (czy chcielibyśmy być ubezwłasnowolnieni?) oraz że dopuścił
doń kusiciela, czyli że pozwolił na taką sytuację, w której zaistniały takie, a nie inne działania. Nie można jednak kategorycznie twierdzić, że Bóg pozostawił pierwszych ludzi na pastwę wroga lub że jest sprawcą cierpienia obojętnym na ludzkie dramaty. U apostoła Pawła czytamy: „Bóg jest wierny i nie dopuści, abyście byli kuszeni ponad siły wasze, ale z pokuszeniem da i wyjście, abyście je mogli znieść” (1 Kor 10. 13). Jeśli nawet nie potrafimy wyjaśnić w sposób satysfakcjonujący wszystkich problemów zła i cierpienia oraz tego, dlaczego Bóg wciąż na nie zezwala, nie możemy za nie czynić odpowiedzialnym Boga. „Każdy [przecież] bywa kuszony przez własne pożądliwości, które go pociągają i nęcą; potem,
Na przykład prawo wojenne nakazywało oszczędzać kobiety i dzieci (Pwt 20. 14). I podobnie też było z instytucją niewolnictwa. Była ona jeszcze bardziej obwarowana przepisami, które nakazywały traktować ich w należyty sposób. Gdy na przykład niewolnik został poważnie okaleczony przez swego pana, ten miał mu darować wolność. Poza tym zdarzało się, że sami Żydzi zaprzedawali się w niewolę swym rodakom, aby w ten sposób spłacić dług. Bardzo często dochodziło też do tego, że z powodu dobrych warunków socjalnych wielu niewolników w ogóle nie zabiegało o wolność (por. Wj 21. 1–11, 26–27; Pwt 21. 10–14). Krótko mówiąc, Boga nie można winić za ten stan rzeczy. Według Biblii to on przecież zadbał o regulację prawną stosunków między panem a niewolnikiem. Jeśli Bóg jest sprawiedliwy, to dlaczego zaleca kary śmierci za takie przewinienia jak nieposłuszeństwo dziecka, zatajenie braku dziewictwa przed ślubem, homoseksualizm, praca w „dzień święty” itd.?
Adam i Ewa w raju – malowidło Michała Anioła
gdy pożądliwość pocznie, rodzi grzech, a gdy grzech dojrzeje, rodzi śmierć” (Jk 1. 14–15). Zauważmy, że podobnie wierzą wyznawcy buddyzmu, którzy uważają, że cierpienie jest wynikiem egocentrycznych pożądań. Ale dlaczego Bóg popiera ludobójstwo i niewolnictwo? Również ten zarzut jest chybiony. Chociaż bowiem można mówić, że w okresie starotestamentalnym Bóg dopuścił do istnienia niewolnictwa czy wojen, to jednak trzeba zauważyć, że był to okres przejściowy. Od początku tak nie było. Poza tym wojny i niewolnictwo istniały w całym ówczesnym starożytnym świecie. Chociaż więc Biblia (szczególnie Stary Testament) nie potępia wprost wojen i niewolnictwa, to jednak prawa wojenne Izraela oraz przepisy dotyczące niewolnictwa znacząco różniły się od praw sąsiednich narodów – były o wiele łagodniejsze.
Przede wszystkim Biblia nie mówi o karze śmierci za nieposłuszeństwo dziecka, ale za poważniejsze wykroczenie. Czytamy: „Kto złorzeczy [przeklina] ojcu swemu albo matce swojej, poniesie śmierć” (Wj 21. 17). Dziś co prawda możemy się oburzać na surowość tego prawa, ale przecież prawa tego nie należy oceniać w świetle współczesnej kultury i moralności, lecz w kontekście obyczajowości ówczesnej. Również zatajenie braku dziewictwa (dopuszczenie się podwójnego wykroczenia: cudzołóstwa i oszustwa) należy interpretować zgodnie z biblijnym postrzeganiem małżeństwa, czyli zgodnie z prawem, które w podobny sposób piętnuje wszelkie inne grzechy nieczystości (por. Kpł 18. 20–24). Wszak Chrystus nie potępił kobiety przyłapanej na cudzołóstwie, powiedział jej jednak: „Idź i odtąd już nie grzesz” (J 8. 11).
21
I tak też należy oceniać karę śmierci za pracę w dzień święty. Surowość tej kary wiązała się również z przymierzem, jakie Bóg zawarł z Izraelem. Jak wiadomo, podstawą tej szczególnej umowy (paktu) była Księga Przymierza (Wj 24. 7), a przede wszystkim przykazania zapisane na kamiennych tablicach (Wj 35. 27–28). Przymierze zatwierdzone było krwią zabitego zwierzęcia (Wj 24. 8), a pogwałcenie go pociągało za sobą poważne konsekwencje ze śmiercią włącznie. Uczestnicy przymierza przyjmowali jednak świadomie jego warunki, m.in. błogosławieństwa za trwanie w nim lub przekleństwa w przypadku jego złamania. Biorąc to wszystko pod uwagę, również kontekst historyczny – tworzenie się państwowości Izraela – trudno się dziwić surowości owych wyroków. Dodajmy, że w praktyce rzadko kiedy takie kary były stosowane. Na przykład po niewoli babilońskiej Nehemiasz gromił swoich rodaków za znieważanie szabatu, ale nikt nie został skazany na śmierć (por. Ne 13. 15–21). Nie sposób też zgodzić się z zarzutem, że Bóg jest zwolennikiem kary nieskończonych tortur. Przeciwnie, Biblia mówi: „Zapłatą za grzech jest śmierć” (Rz. 6. 23), a nie wieczne męki w ogniu piekielnym. Poza tym, skoro Bóg nie ma upodobania w śmierci bezbożnego (por. Ez 18. 23), to tym bardziej w jego wiecznych mękach. Co najmniej dyskusyjny jest również zarzut, że Bóg stosuje odpowiedzialność zbiorową i dziedziczną. Biblia mówi przecież, że Boże postępowanie przekracza czasami nasze zrozumienie: „Bo myśli moje to nie myśli wasze, a drogi wasze to nie drogi moje – mówi Pan” (Iz 55. 8). Tak więc, chociaż w wyjątkowych sytuacjach stosowana była odpowiedzialność zbiorowa (por. Joz 7), nie można Bogu zarzucić, że jest niesprawiedliwy. Jego sprawiedliwość nie zawsze bowiem odzwierciedla nasze poczucie sprawiedliwości. Jeśli zaś chodzi o odpowiedzialność dziedziczną, prawdopodobnie o konsekwencje upadku Adama i Ewy, skutki, które dotknęły całą ludzkość, wynikają z faktu, że ludzkość pojmowana jest jako wielka organiczna jedność. Ale to nie Bóg jest przecież odpowiedzialny za ten stan rzeczy. Poza tym nikt nie poniesie kary za grzech Adama i Ewy, a jedynie za własne przewinienia. „Człowiek, który grzeszy, umrze. Syn nie poniesie kary za winę ojca ani ojciec nie poniesie kary za winę syna” (Ez 18. 20). Bóg też niczego człowiekowi nie narzuca, ale czeka na jego odpowiedź, na wiarę. Jak bowiem przez niewiarę i nieposłuszeństwo wprowadzone zostało na ten świat wszelkie zło, tak przez wiarę i posłuszeństwo Bóg rozpoczyna proces odnowy duchowej i moralnej człowieka. Trudno zatem się dziwić, że tego właśnie Bóg oczekuje od człowieka. Chce on bowiem, aby wszyscy ludzie byli zbawieni, również od „drugiej śmierci”. BOLESŁAW PARMA
22
Nr 29 (594) 22–28 VII 2011 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (40)
Powstania Kozaków Kozackie powstania (walka narodowowyzwoleńcza ludu ukraińskiego) zawsze były krwawo tłumione przez Polskę. Na przełomie XV i XVI w. – na południowo-wschodnich kresach Wielkiego Księstwa Litewskiego połączonego z Polską osobą monarchy – zaczęła się formować Kozaczyzna. Geneza i historia Kozaczyzny łączą się nierozerwalnie z takimi pojęciami geograficznymi jak Dniepr, Niż, Zaporoże, Dzikie Pola, Sicz Zaporoska i Ukraina. Od dawna mieszkańcy miast i wsi Ukrainy Naddnieprzańskiej udawali się wiosną i latem na stepy nad dolnym Dnieprem, aby trudnić się tutaj „przemysłem stepowym”, tzn. łowiectwem, rybołówstwem i handlem. Kozacy – tacy Indianie wschodniej Europy – zajmowali się również rzemiosłem wojennym. Słowo „kozak” oznaczało człowieka awanturniczego, niezależnego, a przede wszystkim – wolnego. Nazwa „kozak” przylgnęła do ludzi uchodzących w stepy, grup zbrojnych organizowanych przez zbiegłych chłopów, drobnej szlachty i plebsu miejskiego oraz rozmaitych awanturników. Wzmożenie ucisku feudalnego w XVI i XVII w. i rozwój latyfundiów możnowładców spowodowały nasilenie zbiegostwa chłopów nad dolny Dniepr na tereny ukrainne (kresowe) – zwane także Zaporożem, Niżem bądź Dzikimi Polami – oraz ogromny wzrost liczebności Kozaczyzny. Już w połowie
W
XVI w. powstała specyficzna silna kozacka organizacja wojskowa, której ośrodkiem stała się Sicz Zaporoska. Sicz było to miejsce obronne, otoczone szeregiem umocnień ze zwalonych pni drzew, na wysepkach leżących w dolnym biegu Dniepru, za skalnymi progami (porohy) – stąd nazwa Zaporoże. Wszystkie stanowiska naczelne były tutaj obieralne. Władzę na czas wojny sprawował ataman koszowy, który przewodniczył radzie kozackiej. Kozacy w służbie państwa polsko-litewskiego wystąpili po raz pierwszy za panowania Jana Olbrachta (1489 r.). Potem zasłużyli się w wojnie Stefana Batorego z Moskwą. Przełomowe znaczenie zarówno dla dziejów Kozaczyzny, jak i w ogóle dla dziejów Ukrainy miał rok 1569 i wiekopomne wydarzenie, jakim była unia lubelska. Odtąd bowiem Wołyń, Bracławszczyzna i Kijowszczyzna, należące wcześniej do Litwy, zostały – wbrew niej – inkorporowane do Polski. W ten sposób Ukraina, ojczyzna Kozaków, znalazła się bezpośrednio w obrębie Polski. Intensywna kolonizacja polska na Ukrainie i błędna polityka państwa polskiego (także wobec Kozaków, których traktowano jako obywateli drugiej kategorii) doprowadziły do wielkich konfliktów społecznych, religijnych i narodowościowych.
iele dyktatur politycznych i re ligijnych występowało i nadal występuje pod sztandarami przyzwoitości i zdrowia. Cnota bywa na rzędziem panowania nad ludźmi. Słowo „dyktatura” zupełnie słusznie kojarzy się z czymś nieprzyjemnym i brutalnym. Jednak faktem pozostaje, że rządy autorytarne mają wielu oddanych zwolenników. Dzieje się tak m.in. dlatego, że dyktatury potrafią uwodzić ludzi językiem moralności, troski o zdrowie i porządek. Imponują czystością, ładem, naprężonymi muskułami i wydają się atrakcyjniejsze od niedomytej wolności czy lekko bałaganiarskiej demokracji. Wpadł mi niedawno w ręce wywiad z francuskim pisarzem Patrickiem Bessonem, uważnym i niebanalnym obserwatorem współczesnego świata. Besson, który przez lata był także dziennikarzem, potrafi przeciwstawić się nachalnej propagandzie i modzie – protestował przeciw wojnie w Iraku, namawiał do zrozumienia serbskich racji w konflikcie jugosłowiańskim (mimo że jego matka była Chorwatką), starał się obiektywnie przedstawić rzeź w Rwandzie. Ostatnio przestrzega przed narastaniem rygoryzmu moralnego w świecie: „Należy uważać, aby cnota nie stała się obsesją, to prowadzi do dyktatury.
Te z kolei miały zgubny skutek dla Rzeczypospolitej. Przeciwko prowadzonej przez Polskę polityce kresowej zaczęły bowiem wybuchać powstania kozackie. By zapanować nad Kozakami, panowie polscy starali się wykorzenić Kozaczyznę jako siłę zbrojną. Dostrzegali w niej stałe „ognisko niepokojów i buntów”, dlatego też dążyli do jak najdalej idącego ograniczenia liczby Kozaków, a nawet całkowitej likwidacji Kozaczyzny. Część z nich przyjęto na żołd Rzeczypospolitej. Nazywano ich Kozakami rejestrowymi, gdyż byli oni spisywani (rejestrowani). Byli to przeważnie Kozacy zamożni. Ich zadaniem było strzeżenie porządku na Ukrainie oraz ochrona granic. Gdy Polska była w niebezpieczeństwie, powiększano rejestr nawet do 40 tys. Kozaków. Niewciągniętych w rejestr szlachta starała się pozbawiać wolności, narzucając im poddaństwo. Stosowana przez Polskę wobec Kozaków taktyka „kija i marchewki” (w razie wojny – nadawanie Kozakom przywilejów, a gdy nie byli już potrzebni – odbieranie im praw) dała katastrofalne skutki. Od końca XVI w. nastąpiło nasilenie walki wyzwoleńczej na Ukrainie. Wciąż wybuchały powstania ludowe. Na czele walki powstańczej
Większość dyktatur to były dyktatury cnoty. Trzeba się wystrzegać cnoty, bo może być ona narzędziem diabła”. Besson twierdzi, że nie wierzy w Boga, ale się go boi. Jak rozumiem – boi się koszmarów, jakie wiążą się z imieniem Boga, czyli fanatyzmu ludzi wierzących. Myślę, że ma
stawali Kozacy zaporoscy, którzy łączyli się z oddziałami chłopskimi. Powstania kozackie na Ukrainie przeciwko Rzeczypospolitej przerodziły się w walkę narodowowyzwoleńczą ludu ukraińskiego. Ich przyczyną było ograniczenie swobód Kozaków oraz ucisk społeczny i narodowy ludności ukraińskiej, a także – a może głównie – kwestie religijne. Sytuację dodatkowo skomplikowała kościelna unia brzeska (1596 roku). Dotąd indyferentni religijnie Kozacy, owi bezwyznaniowi ludzie, stali się nagle obrońcami religii greckiej (prawosławie) i na swych sztandarach nieśli także hasło walki za wiarę. Stało się tak, ponieważ Kozacy nie chcieli identyfikować się z polskością, czyli katolicyzmem. W ten sposób – na skutek unii nakazanej przez papieża – Rzeczpospolita niemal z dnia na dzień przysporzyła sobie setek tysięcy wrogów.
koncentrować „ludzkie brudy”, aby uwolnić od nich kwitnącą Rzeszę i „zdrową tkankę społeczeństwa”. Propagowano tężyznę fizyczną i zdrowie, a Żydów przedstawiano jako degeneratów moralnych i fizycznych. Dyktatury lubią sprawność fizyczną i tzw. naturalne piękno. Czyż wizerunki kobiet i mężczyzn
ŻYCIE PO RELIGII
Dyktatura cnoty rację, wiążąc przesadny rygoryzm z dyktaturą. Żeby nie szukać daleko – czy odchylenie pisowskie nie jest związane z moralizatorską obsesją? Czy Kaczyńscy 6 lat temu nie chcieli Polakom zafundować „rewolucji moralnej”? Czyż nie chodziło o „oczyszczenie” kraju ze złych ludzi, „agentów”, a ulic z tych „strasznych homoseksualistów”? Ale pod hasłami moralności wprowadzano już gorsze rzeczy niż groteskową IV RP. Wielkie ścinanie głów zarządzone przez Robespierre’a miało oczyścić Francję z tzw. zdrajców, a hitleryzm też miał pełną gębę moralności i czystości. Przecież obozy koncentracyjne miały
socrealizmu nie przedstawiają postaci zdrowych, jędrnych i silnych? Zauważmy, że także wiele dyktatorskich wyznań religijnych uwielbia sterować zdrowiem i dietą swoich wiernych. Zabrania im na przykład spożywania krwi, jedzenia niektórych rodzajów mięsa, picia kawy. Najgorszymi wrogami są papierosy i alkohol, a są i takie fanatyczne wyznania, które poprawiają nawet samego Jezusa i zalecają do obrzędu Wieczerzy Pańskiej sok zamiast wina. Bo tak jest zdrowiej i bardziej moralnie. Oczywiście wszystko w imię wierności Biblii, choćby nawet... jawnie jej na przekór.
W 1591 r. wybuchło powstanie pod wodzą Krzysztofa Kosińskiego, polskiego szlachcica, który przystał do Kozaków: w latach 1594–1596 – Semena Nalewajki (bohater narodowy na współczesnej Ukrainie), w 1630 r. – Tarasa Fedorowicza, a w 1637 r. – Pawluka. Powstania te, mimo znacznej siły i szerokiego zasięgu, były przez Polskę krwawo tłumione. Sejm polski w uchwalonej konstytucji „O Niżowcach” zachęcał szlachtę do zabijania buntowników bez żadnego postępowania sądowego. Uchwalane represje powodowały dalszy wzrost napięcia na Ukrainie. Obawy swoje wyraził hetman Stanisław Żółkiewski w pogardliwym i znamiennym stwierdzeniu: „(…) gadzina [Kozaczyzna] jest tylko przyduszona”. Biskup kijowski Józef Wereszczyński radził sprowadzić na Zaporoże i na Ukrainę kawalerów zakonu maltańskiego... W 1638 r. sejm zatwierdził nową ordynację, tj. ustawę o Kozaczyźnie. Znosiła ona na „wieczne czasy” wszystkie przywileje i samorząd kozacki, a liczba „rejestrowych” została ograniczona do 6 tys. Wodzowskie stanowiska w organizacji kozackiej powierzono szlachcie polskiej. Pozostali Kozacy zostali uznani za „w chłopy obrócone pospólstwo”. Odpowiedzią na tę ordynację było nowe powstanie – pod wodzą Ostrzanina i Huni, ale i to – tak jak poprzednie – okrutnie stłumiono. Stawką w tych zmaganiach była niezawisłość Kozaczyzny i całej Ukrainy, czyli wyzwolenie się Ukrainy spod polskiego panowania. Najdobitniej pokazała to wojna wyzwoleńcza (1648–1657). ARTUR CECUŁA
Istnieją również liczne świeckie obsesje moralizatorskie, które zapewne miał na myśli Besson. Jak sam mówi – z roku na rok jest coraz mniej wolności w wielu kwestiach. Wystarczy na przykład spojrzeć na antynikotynową histerię, która w niektórych krajach uczyniła palaczy niemal wyrzutkami społeczeństwa. Jest w tym jakaś dziwna, obsesyjna nadgorliwość, która nie zapowiada niczego dobrego. Raczej jest świadectwem rygorystycznej, napastliwej mentalności. Piszę to zresztą jako człowiek, który nigdy nie palił, ale któremu nie podoba się prześladowanie kogokolwiek. Ostatnio byłem świadkiem, jak pewna paniusia, znana z tego, że potrafi przemówić do palacza z niezwykłą wręcz pogardą, strofowała publicznie swojego krewnego za... noszenie brody. Uznała to za „brzydkie i postarzające”. Problem polega na tym, że ludzie mają prawo, jeśli chcą, wyglądać „brzydko i postarzająco”, cokolwiek by to miało znaczyć. Zabawne jest zresztą zwalczanie zarostu u mężczyzn, bo wydaje mi się, że u samca gatunku homo sapiens nie ma nic bardziej naturalnego niż broda. Wyrasta na twarzy zupełnie samoistnie i teoretycznie nie powinna wadzić zwolennikom zdrowia i naturalności. Czy jej golenie nie kojarzy się pobożnym moralizatorom z pogwałceniem zamysłu Bożego? MAREK KRAK
Nr 29 (594) 22–28 VII 2011 r.
P
rzed swoim wywyższeniem Aleksander był bolońskim profesorem prawa, a następnie kanonikiem w Pizie. Jeszcze jako Roland Bandinelli sympatyzował z niepoprawnymi naukami Piotra Abelarda, który ożywił w nowej formie starożytną herezję adopcjanistyczną – nihilizm (natura ludzka w Chrystusie „jest niczym” wobec osoby boskiej). Już jako papież uznał, że popadł w herezję nieświadomie – w wyniku niejasności pojęć teologicznych. W konsekwencji zakazał próżnych dyskusji nad teoriami teologicznymi. Na synodzie w Sens w 1164 r. – i na kolejnych – potępił
za papieża Wiktora, a efektem było ekskomunikowanie Aleksandra. Ponieważ ten – jeszcze przed owym synodem – także ekskomunikował swojego konkurenta, to teraz wyklął tylko samego cesarza. W październiku tego samego roku w Tuluzie odbył się kolejny synod, ale z udziałem króla Anglii Henryka II i króla Francji Ludwika VII. Obaj królowie za papieża uznali... Aleksandra. Polska – a w zasadzie jej senior Bolesław IV Kędzierzawy – poparła antypapieża Wiktora IV. Polskie duchowieństwo prowadziło wówczas politykę niezależną od Stolicy Apostolskiej, bo też nierzadko zachodziła
OKIEM SCEPTYKA i Kościołowi, a za zatwierdzenie przewrotu przez Kościół i papiestwo zapłacił sowitą daninę. Dokonano tego w ramach sławetnego zjazdu w Łęczycy (1180 r.) – wielkiego zgromadzenia dostojników duchownych i świeckich, któremu ton nadawał kler. Doszło wówczas do pierwszego aktu zrzeczenia się przez panującego części swoich uprawnień na rzecz jakiejś grupy społecznej. Grupą tą było duchowieństwo. Na zjeździe obalono zasadę senioratu, zatwierdzając tym samym rozpad Polski na wzajemnie niezależne dzielnice. Duchowieństwo otrzymało w zamian przywileje: zniesienie
chrześcijańskich, które w rozerwaniu między Aleksandrem a narzucanymi przez Fryderyka cesarza antypapami jedność kościelną rozszarpały. Wdzięczny papież za ofiarowane posłuszeństwo nie tylko łęczyckie ustawy potwierdził, ale nadto uchylił ojcowskie Bolesława Krzywoustego postanowienie”. Był to pierwszy etap podporządkowania lennego Polski wobec papiestwa, a ostatecznie dokonało się ono u schyłku rozbicia dzielnicowego. Duchowieństwo stało się wówczas stanem najwyższym, a papę Aleksandra można uznać za jego ojca chrzestnego.
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (46)
Papież za rozpadem Polski Pontyfikat Aleksandra III (1159–1181) był najdłuższy (do XIX stulecia), bo trwał aż 23 lata. Pomimo rozwijania potęgi papiestwa za pomocą prawa kanonicznego i sądownictwa papieskiego panowanie Aleksandra zdominowane było kolejną odsłoną walki z cesarstwem o wpływy w Europie. używanie w chrystologii metaforycznych opisów i mętnych pojęć. W 1170 roku potępił też błędy adopcjanistyczne, a w 1177 r. – samego Abelarda, swojego dawnego mistrza. Teologia zaczęła go irytować do tego stopnia, że nawet „nie wykazywał religijnego żaru i prostoty świętych”. Tak – raczej oględnie – napisał o nim benedyktyn D. Knowles. W okresie tego pontyfikatu działało kolejno aż czterech konkurencyjnych papieży: Wiktor IV (1159–1164), Paschalis III (1164–1168), Kalikst III (1168–1178) oraz Innocenty III (1179–1180). Byli to papieże procesarscy. Sam początek pontyfikatu Aleksandra rozpoczął się od awantury w kolegium kardynalskim, które wciąż kierowało się zasadą, że wybór papieża powinien być jednomyślny. Aleksandra wybrała większość, ale mniejszość procesarska wcale nie była formalnie zobowiązana do uznania nieodpowiadającego jej wyboru, więc wyłonili swojego papieża, Wiktora IV. Uzbrojeni zwolennicy Wiktora wdarli się na salę, gdzie odbywał się wybór papieża Aleksandra, i wtedy jeden papież rzucił się z rękami na drugiego, zdarł zeń czerwony płaszcz, zmuszając, aby szedł precz. Ponieważ ludność Rzymu popierała papieża Wiktora, Aleksander musiał uciekać. Ukrył się w twierdzy watykańskiej nieopodal Bazyliki św. Piotra. Sprawa schizmy musiała być jeszcze przypieczętowana obustronnymi klątwami. W lutym 1160 r. w Pawii odbył się synod biskupów niemieckich i włoskich, zorganizowany przez cesarza Fryderyka I Barbarossę. Jego biskupi – popierani także przez wpływowe opactwo Cluny – uznali
rozbieżność interesów. Kler polski (rodem z Niemiec) rozmontowywał wówczas jedność państwa, występując przeciwko seniorom. Arcybiskup gnieźnieński Jakub ze Żnina podczas wojny domowej w 1146 r. opowiedział się po stronie przeciwników księcia seniora Władysława II i wyklął go. Książę w konsekwencji został Wygnańcem i udał się na II krucjatę, dzięki czemu zyskał poparcie papiestwa. W 1148 r. papież cofnął z Władysława ekskomunikę, a kiedy sprzeciwił się temu cały polski kler, papieski legat Gwidon z Cremy (późniejszy antypapież Paschalis III) obłożył zbuntowanych juniorów klątwą, a cały kraj – interdyktem. Kler zignorował te kary watykańskie. Papiestwu łatwiej jednak układało się z mniejszymi księstwami aniżeli z silnym organizmem politycznym. Wobec tego w kluczowym momencie papiestwo przyłączyło się do anarchicznej polityki polskiego duchowieństwa i pobłogosławiło akt cementujący rozbicie dzielnicowe Polski (trwało aż do początku XIV w.). Był to udany bunt przeciwko silnym rządom seniora Mieszka III Starego (1173–1177). „Spiknęło się nań majętniejsze duchowieństwo, z bogatszą szlachtą krakowską, wyganiając z Krakowa, a potem i z własnego udziału” (Naruszewicz). Przywódcą spisku baronów krakowskich był biskup krakowski Gedko, „którego imię złotym winno być ryte rylcem” (tak pisał później W. Kadłubek – jego następca na tronie biskupim). Rebelianci poparli księcia Kazimierza II Sprawiedliwego, który – w przeciwieństwie do Mieszka – nie sprzeciwiał się możnowładztwu
Fryderyk II u stóp Aleksandra III – obraz Francesca Salviatiego
ius spolli, czyli przejmowania na rzecz władcy majątku ruchomego zmarłego biskupa, oraz zniesienie obowiązku świadczeń na rzecz podróżujących urzędników książęcych – tylko na terenach duchowieństwa. Historiografia kościelna obdarzyła Kazimierza przydomkiem „Sprawiedliwy”, bo według kleru sprawiedliwy jest ten, kto dba o interesy „Świętej Matki Kościoła”. Rebelianci uznali, że samo poparcie lokalnego Kościoła nie wystarczy na dłuższą metę, aby obalić seniorat. Potrzeba było błogosławieństwa papieża. Bezprecedensowe poselstwo udało się więc do Italii, żeby uzyskać zatwierdzenie postanowień krajowych. Aleksandra III odnaleziono w Tusculum. Tam doszło do obustronnej wymiany: uznanie za uznanie. Kazimierz „Sprawiedliwy” zaakceptował papieża Aleksandra, a papież Aleksander zatwierdził postanowienia łęczyckie. Jezuita Adam Naruszewicz w swojej „Historii narodu polskiego” pisze, że Kazimierz uznał Aleksandra „prawdziwym kościoła rządcą, nie przychylając się do innych państw
Wiele troski papież poświęcił również polityce krucjatowej. Święte wojny prowadzono wówczas nie tylko w Ziemi Świętej, ale i na Półwyspie Iberyjskim, a od 1147 r. rozpoczęła się era krucjat północnych – nadbałtyckich. Z porażki Bernarda z Clairvaux i papieża Eugeniusza III, czyli II krucjaty, papież wyciągnął naukę, aby nie rozpraszać sił. Dodatkowo z Jerozolimy przychodziły wołania o pomoc ze strony nieudolnych i skłóconych ze sobą wojowników chrześcijańskich, nad którymi Saladyn znacząco górował. Mimo to papież nie zrezygnował z krucjat europejskich. We wrześniu 1171 r. wydał listy dotyczące nawracania Finów i Estończyków. Uczestnikom wypraw obiecał roczne odpuszczenie grzechów (jego poprzednik Eugeniusz III dawał odpust zupełny), a Danię zachęcał do finansowego wsparcia podbojów. W liście „Non parum animus” zachęcał chrześcijańskich książąt i lud Danii, Szwecji i Norwegii do uderzenia na Estończyków (Iben Fonnesberg-Schmidt, „Papieże i krucjaty bałtyckie 1147–1254”).
23
W 1175 r. papież zatwierdził powołanie w Hiszpanii zakonu rycerskiego na wzór templariuszy i joannitów w Ziemi Świętej. Zakon Santiago na dwa lata został wzięty pod papieską protekcję, a jego celem było namawianie do prowadzenia wojen przeciwko niewiernym oraz nawracanie Saracenów na chrześcijaństwo. Został z Hiszpanii usunięty dopiero w 1931 r. przez rząd republikański. W 1175 roku papież skierował do wszystkich chrześcijan z Hiszpanii list „Memore parter”, w którym zachęcał do krucjaty przeciwko Saracenom. Wynagrodzeniem dla tych, co zginęli na polu bitwy, miał być odpust zupełny, a dla tych, którzy przeżyją – odpust roczny, ale pod warunkiem, że mieli roczną wysługę w świętych wojnach. Jego poprzednik, papież Anastazy IV (1153–1154), uczestnikom krucjaty hrabiego Raymonda Berengara IV oferował odpust zupełny. Dodatkowo krucjaty do Ziemi Świętej objęte były większą liczbą przywilejów papieskich (ochrona rodziny i majątków itd.) aniżeli wyprawy europejskie. Pierwsze wezwanie do krucjaty bliskowschodniej Aleksander III wydał w 1169 r. w bulli „Inter omnia”. Jednocześnie wystosował list do arcybiskupa Reims Henryka, w którym upoważnił go do organizowania naboru krzyżowców we Francji. 16 stycznia 1181 r. papież ogłosił dokument „Cor rostrum”, w którym zaapelował do wszystkich wiernych, aby mocniej zaangażowali się w „wyzwolenie Ziemi Świętej”. Jednocześnie najwyżsi hierarchowie zachodni dostali instrukcję „Cum Orientalis terra”, gdzie zawarto wytyczne na temat naboru do krucjaty. Kiedy zmarł pierwszy antypapież i wybrano kolejnego, Paschalisa III, Aleksander III zorganizował antycesarski sojusz wojskowy – Ligę Lombardzką (1167 r.), którą tworzyły 22 miasta północnych Włoch. W 1176 r. wojska Ligi pokonały cesarza w bitwie pod Legnano, czego konsekwencją było ukorzenie się Fryderyka przed papieżem Aleksandrem i widowiskowe ucałowanie papieskich stóp. „Nie chcąc układać się z miastami, upokorzył się – plackiem leżąc – przed Aleksandrem III w Wenecji, uznając ostateczne zupełną niepodległość papiestwa (1177)” (Jerzy Krasuski). Przypieczętowaniem zwycięstwa nad cesarzem był III Sobór Laterański (marzec 1179 r.), który unieważnił decyzje antypapieży. Podjęto na nim również uchwały antyżydowskie i antykatarskie (papież zezwalał, aby z katarów czynić niewolników katolickich książąt). Parę miesięcy później wybuchły zamieszki antypapieskie w samym Rzymie i latem 1179 r. miasto wygnało papieża, a kardynałowie wybrali nowego – Innocentego. Przy pomocy cesarza Aleksander odzyskał Rzym, a swojego przeciwnika uwięził do końca życia. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 29 (594) 22–28 VII 2011 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Zdrowie na lato Sezon urlopowy w pełni. Wiele osób wypoczywa lub przymierza się do letniego wyjazdu. Co zrobić, aby wakacyjna podróż nie stała się zdrowotną traumą?
O
to najczęstsze dolegliwości, które mogą nam się przytrafić w czasie wakacyjnych wojaży, oraz sposoby radzenia sobie z nimi. Udar i poparzenie słoneczne To chyba najczęstsza przyczyna nieudanego wypoczynku (pod warunkiem że pogoda nam dopisała). Długa ekspozycja na mocne promieniowanie słoneczne może się wiązać z przykrymi konsekwencjami. Najprościej rzecz ujmując, udar słoneczny (lub cieplny) to skutek niedoboru wody lub soli w organizmie. Jego objawy przypominają nieco objawy przeziębienia. Pojawiają się bóle i zawroty głowy, uczucie zimna, dreszcze, ogólne złe samopoczucie, a nierzadko wymioty. Wystąpieniu udaru słonecznego sprzyja niestosowne ubranie (zbyt ciepłe i nieprzewiewne) lub brak ubrania oraz brak wody do picia. Należy podkreślić, że wytrzymałość różnych osób na podwyższoną temperaturę jest różna, dlatego nie wszyscy przebywający w tych samych warunkach zapadają na udar. Łagodniejszą formą udaru jest przegrzanie. W tym przypadku wystarczy wypić 2–3 szklanki wody mineralnej, położyć się w chłodnym, cienistym miejscu, spryskać twarz wodą oraz położyć na głowie i sercu zwilżone chustki. Jeśli jednak dopadł nas klasyczny udar słoneczny, należy bezwzględnie skorzystać z pomocy lekarskiej. Objawami szczególnie niepokojącymi są zaburzenia ruchu i świadomości, zaburzenia orientacji, pobudzenie psychiczne, omdlenie, drgawki oraz śpiączka dłuższa niż 5 minut. Wszystko to może wskazywać na ryzyko wystąpienia powikłań tak poważnych jak na przykład wyłączenie czynności nerek. Podczas oczekiwania na pomoc lekarską chorego należy spryskiwać wodą lub przykładać do jego ciała chłodne kompresy z ręczników. Jak uniknąć udaru? W największe upały powinniśmy nosić przewiewne nakrycia głowy, ubierać się w luźne ubrania z naturalnych tkanin (len, bawełna) oraz pić przez cały dzień wodę mineralną. Należy
ograniczać picie napojów alkoholowych, kofeinowych oraz palenie tytoniu. Zwiększmy spożycie owoców i warzyw dostarczających nam minerałów. Jeśli chodzi o poparzenie słoneczne, to – opalając się – powinniśmy zachować umiar i zdrowy rozsądek. Lekarze radzą, aby między godziną 11 a 15, kiedy promienie słoneczne oddziałują najmocniej, w ogóle zrezygnować z opalania. Ponadto niezbędne będzie zaopatrzenie się w nowoczesne preparaty z filtrem UV, które w doskonały sposób pomogą nam zabezpieczyć skórę. Preparat powinniśmy nanieść na ciało co najmniej 20 minut przed wyjściem na słońce. Czynność powtarzamy raz na kilka godzin, a także po każdym wyjściu z wody i wytarciu ciała ręcznikiem. Należy pamiętać, że filtr dostosowujemy do typu karnacji, a także do warunków atmosferycznych. Na poparzenia szczególnie narażone są osoby starsze i dzieci, a także te z jasną cerą i rudymi włosami. Zatrucie pokarmowe Kolejny częsty powód nieudanego urlopu. W dzisiejszych czasach, kiedy sporo osób wypoczywa w tropikalnych krajach, często dochodzi do zatruć spowodowanych inną od naszej florą bakteryjną. Dopóki nie mamy torsji uniemożliwiających nam przyjmowanie płynów, powinniśmy sobie z nimi poradzić. Wyjątkiem są szczególnie zjadliwe infekcje spowodowane tak niebezpiecznymi bakteriami jak gronkowce czy salmonella. Lekiem pierwszego uderzenia powinien być węgiel, który powstrzyma odwadniającą nas biegunkę. Najpierw zażywamy 10 tabletek jednocześnie, a potem – co kilka godzin – po dwie, dopóki będzie to konieczne. Jego zamiennikiem może być Smecta. Dobrym antidotum na bakterie jest też coca-cola, chociaż bardziej pomoże nam ona przy niestrawności. Należy tylko pozbyć się z niej tzw. „gazu”. Popijamy ją mniej więcej w ilości jednej szklanki co 1,5 godziny. Najlepiej jednak byłoby mieć przy sobie Nifuroksazyd – preparat
dostępny bez recepty, skutecznie walczący z zatruciami bakteryjnymi. Pamiętajmy tylko, aby nie brać węgla równocześnie z innymi środkami farmaceutycznymi, gdyż zniweluje on ich działanie. Na kilkanaście godzin powstrzymujemy się od jedzenia, nie zapominając o regularnym piciu przegotowanej, letniej wody. Po złagodzeniu dolegliwości możemy zjeść kisiel lub lekką zupę. Leki przeciwzatruciowe bierzemy jeszcze 2 dni po ustaniu objawów, aby nie dopuścić do infekcji wtórnej. Miłośnicy naturoterapii mogą zabierać ze sobą mocną (50–70 proc.) śliwowicę lub nalewkę przygotowaną z niedojrzałych orzechów włoskich zalanych spirytusem. Działa i ponoć niektórym smakuje. Zapalenie pęcherza moczowego Bardzo częsta dolegliwość u kobiet. Nietrudno się jej nabawić, wchodząc do zimnej wody. Najbardziej typowe i zarazem wyjątkowo uciążliwe objawy to konieczność ciągłego biegania do toalety, pieczenie podczas oddawania moczu i niekiedy nawet bardzo silne pobolewanie w dole brzucha. W ekstremalnej sytuacji w moczu może się nawet pojawić krew. Osoby mające skłonność do zapalenia pęcherza powinny się przed wyjazdem zaopatrzyć w preparaty ziołowe o właściwościach moczopędnych i oczyszczających. Pomocne też będą środki do higieny intymnej. Dzięki odpowiednio niskiemu pH (np. 3,5) ograniczają one rozwój zarazków i zapobiegają rozprzestrzenianiu się infekcji z okolic intymnych do pęcherza. Osoby o niskiej odporności na tę dolegliwość nie powinny wyjeżdżać bez Furaginu. Jest to dość silny lek przypisywany na receptę, o który można poprosić profilaktycznie lekarza pierwszego kontaktu. Szybko i skutecznie pomoże nam w walce z infekcją. Profilaktycznie powinno się spożywać produkty zakwaszające mocz (np. suszoną i niesłodzoną naturalną żurawinę), gdyż w kwaśnym środowisku rozwój bakterii jest w znacznym stopniu ograniczony.
Uczulenie, alergia Ich przyczyną może być zarówno ukąszenie owada, jak i nieznany składnik regionalnych potraw, o którym dotąd nawet nie słyszeliśmy. Uczulać może też samo słońce, na którego promienie wystawiamy nasze blade ciała. Symptomy alergii są bardzo zróżnicowane. Zazwyczaj zaczyna się od kichania i wodnistego kataru lub suchego i męczącego kaszlu oraz trudności z oddychaniem. Na alergeny (nie tylko te działające bezpośrednio na skórę, ale i pochodzące z żywności) możemy również zareagować wysypką i czerwonymi plamkami na całym ciele. Po ugryzieniu owada mogą się zaś pojawić obrzęk i swędzenie skóry, a niekiedy bolesne grudki i bąble. Szczególną czujność trzeba zachować, gdy w przeszłości już się nam zdarzyło jakiekolwiek uczulenie. Dlatego wyjeżdżając, najlepiej zabrać ze sobą leki antyhistaminowe. Część z nich jest dostępna bez recepty, np. Allertec. W razie alergii możemy też przyjmować wapno, bo ma ono działanie zobojętniające alergeny. Wówczas trzeba na jakiś czas przerwać naszą przygodę ze słoneczkiem, ograniczając przebywanie na powietrzu. Dotyczy to zwłaszcza osób, u których wystąpiła alergia na pyłki roślin oraz na promienie słoneczne. Jeśli jednak zamierzamy wyjść na spacer, załóżmy na nos chustkę skropioną wodą. Zatrzyma ona sporą ilość wziewnych alergenów. Po powrocie z wycieczki i plaży bierzemy prysznic, aby pozbyć się pyłków z naszej skóry i włosów. Można też przepłukać nos. Najlepsza będzie do tego celu sól fizjologiczna, którą robi się w prosty sposób – wystarczy do pół litra przegotowanej wody dodać płaską łyżeczkę soli kuchennej. Płuczemy po kolei obydwie przegrody nosowe, wypluwając płyn ustami. Podrażnioną skórę smarujemy żelem przeciwzapalnym, np. takim jak Fenistil. Jeśli nie mamy go akurat ze sobą, na pęcherzyki czy plamki możemy przykładać zwilżoną wodą tabletkę aspiryny lub polopiryny. Zmniejszy ona opuchliznę oraz złagodzi ból. Ulgę dzięki uczuciu schłodzenia przyniesie też posmarowanie wyjątkowo dokuczliwych bąbli pastą do zębów z mentolem. Infekcje gardła Któż odmówi sobie na plaży zimnego napoju czy porcji pysznych lodów? Jednak spożycie zimnych produktów żywnościowych w upalne dni niesie za sobą ryzyko infekcji gardła. Dlaczego? Otóż gwałtowna zmiana temperatury powoduje skurcz naczyń krwionośnych błony śluzowej gardła. Przez jakiś czas jest ona słabiej ukrwiona i tę chwilę słabości wykorzystują wirusy i bakterie dostające się tam wraz z wdychanym powietrzem. Dalszy ciąg jest znany każdemu: uczucie pieczenia i kłucia czy ból nasilający się przy połykaniu. Gardło jest zaczerwienione i opuchnięte. Do tego dochodzi stan podgorączkowy oraz ogólne zmęczenie i osłabienie. Kiedy
sprawcami kłopotów są wirusy, po 2–3 dniach nieprzyjemne dolegliwości ustępują, jeśli jednak tak się nie stanie (np. przy zakażeniu bakteriami), konieczna będzie kuracja antybiotykowa poprzedzona wizytą u lekarza. Ale wpierw warto powalczyć samemu. Kiedy tylko zauważymy pierwsze objawy infekcji gardła, musimy stanowczo zareagować. Zacznijmy od płukania gardła. Jeśli nie zabraliśmy ze sobą mieszanki ziołowej Septosan (skuteczny zestaw ziół odkażających), zróbmy to za pomocą roztworu soli kuchennej. Wystarczy, że łyżkę soli (lub sody) rozpuścimy w szklance ciepłej wody i takim roztworem będziemy płukać gardło 4–5 razy dziennie. Na szyję zakładamy chustę lub inną rzecz, która pomoże nam utrzymać ciepło w tym osłabionym miejscu. Staramy się dużo pić – ważne, aby napoje były letnie (nie zimne i nie gorące). Przy infekcjach gardła zalecana jest też herbatka ze świeżego imbiru (kilka plasterków zalewamy wrzątkiem i trzymamy pod przykryciem przez 15 minut, następnie dodajemy miód i sok z cytryny). Powinniśmy też przyjmować takie leki jak Rutinoscorbin czy Scorbolamid – zawierają one witaminę C i substancje przeciwzapalne. Może obejdzie się bez antybiotyków. Zapalenie spojówek Dolegliwość niezbyt groźna, ale urlop potrafi nam uprzykrzyć. Szczególnie podczas wypoczynku nad morzem wiatr – zwykle silniejszy i częstszy niż w innych miejscach – może być przyczyną zapalenia spojówek. Innymi przyczynami mogą być kurz, dym i światło słoneczne, a u alergików – pyłki roślin. Poważniejszym kłopotem jest zakażenie bakteryjne, o którym świadczy śluzowo-ropna wydzielina gromadząca się w kącikach oczu i sklejająca rzęsy. W tym wypadku domowe sposoby mogą jedynie przynieść ulgę, ale nie wyleczą infekcji. Dlatego możliwie najszybciej poprośmy lekarza pierwszego kontaktu o krople lub maści do oczu z antybiotykiem. Jeśli jednak sytuacja nie jest tak dramatyczna i wystąpiło tylko piekące podrażnienie, wystarczy przemywanie oczu. Można to robić przegotowaną chłodną wodą lub ostudzoną czarną herbatą (żeby miała odpowiednie działanie i właściwości dezynfekujące, torebkę zalewamy połową szklanki wrzątku). Lepsza jednak będzie herbatka rumiankowa, która działa łagodząco i odkażająco. Przygotowany napar wlewamy do czystej szklanki i dotykamy do twarzy w ten sposób, aby oko było w jej wnętrzu, a brzegi ściśle dolegały do skóry – w tym celu musimy mocno przechylić głowę do tyłu. Zanurzonym w płukance okiem mrugamy kilkakrotnie. Przy alergii zakraplamy do worków spojówkowych sól fizjologiczną. Ulgę przyniesie też przykładanie płatków do demakijażu namoczonych choćby w ciepłej wodzie, herbacie lub naparze ze świetlika. Pamiętajmy, żeby za każdym razem stosować nowy, czysty płatek. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 29 (594) 22–28 VII 2011 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Co się opłaci W jaki sposób złośliwy los może pokarać ateistę antyklerykała? Sprawić, aby gdziekolwiek spojrzy, widział największy kicz Europy – bazylikę w Licheniu. Zwariowałem? Jeszcze nie, ale za dwa, trzy dni jest to więcej niż pewne. Właśnie jestem na urlopie. A dla mnie urlop to nie Lazurowe, nawet nie bałtyckie wybrzeże, nie Egipt i nawet nie Chorwacja. Może zimą, ale nie w lecie. W lecie co roku przemierzamy z żoną kolejny kawałek kraju. Rowerami. I to nie szosami, ale leśnymi duktami, bezdrożami, ostępami i uroczyskami. W te wakacje padło na pojezierze ślesińskie. Szczegółowa mapa regionu pokazała nam piękne jeziora, lasy – a w nich moc dzikich ścieżek. Coś w sam raz dla nas – pomyślałem, i nawet nie wiedziałem, jak kolosalny błąd w tym momencie popełniam. Bo jakimś cudem nie zauważyłem (i nie skojarzyłem – o ja głupek jeden!), że w samym sercu pojezierza, nad urokliwym jeziorem, katoliccy fanatycy postawili tyleż monstrualną, co makabrycznie brzydką bazylikę w Licheniu. No i mam za swoje. Budzę się, a tu Licheń; jakkolwiek bym jechał, to albo po prawej, albo po lewej, a czasem przed sobą (rzadko za plecami) mam kościół rozmiarów Watykanu. No i chyba już się nie dziwicie, że jestem bliski szaleństwa, tym bardziej że na płaskim jak stół terenie bazylikę widać
K
z odległości wielu kilometrów i pasuje ona do malowniczego (już nie!) krajobrazu jak pięść do nosa. Ale co tam ja – wyjadę, zapomnę... W Półwiosku (taka nazwa wioski) jest mały kościółek. Okna plebanii wychodzą wprost na licheńskie monstrum widoczne tu z odległości 5 km. Wyobrażacie sobie zdrowie psychiczne miejscowego proboszcza? Przecież to musi być mieszanina kompleksów, fobii, chorobliwej zawiści, poczucia braku własnej wartości i braku kasiory. Toż przecież plebanowi do samego Jezusiczka chyba bliżej niż do księdza pana Mariana na Licheniu. Ot, książę i żebrak. Jednemu się religia opłaciła, drugiemu nie opłaci się otwierać kościoła nawet w niedzielę. Jeżdżę więc sobie po pojezierzu ślesińskim z zamkniętymi oczami, ale nie uszami. Oto więc słyszę, że Kaczyński napisał do Tuska list z oskarżeniem, iż „zagrożone jest bezpieczeństwo żywnościowe kraju”. Innymi słowy – Polakom grozi głód. Ciekawe, ilu rodaków uwierzy w te banialuki? Tym bardziej że prezes PiS w jednym miejscu pisze, że rolnikom produkcja się nie opłaca, bo żywność jest za tania, a w innym, że statystycznego Kowalskiego nie stać na coraz bardziej drożejące jedzenie. Ludzie! Jeśli prezes wyjaśni, jak to zrobić, żeby rolnicy dostawali więcej, a kupujący płacili mniej, to
atolickie portale i przykościelni publicyści też mają swój sezon ogórkowy. Ale oni się nie opalają – oni gromią szatana! Przeciętny katolicki facet idzie na plażę „bez złych intencji” – twierdzi wyznawca katolickiej tradycji, autor artykułów i książek, Mirosław Salwowski. Kąpiel, opalanie, lepienie babek z piasku – to jedyne, na co ma ochotę. Ale bywa i tak, że ów „ideał bezpiecznego moralnie” korzystania z plaż natychmiast skutecznie burzy mu „pokusa pożądliwych spojrzeń i myśli”. Wszystkiemu winne są atrakcyjne kobiece ciała w bikini, atakujące katolickiego faceta ze wszech stron i narażające na szwank jego katolicką moralność. Albowiem bikini to, zdaniem Salwowskiego, szatański wynalazek, który „czyni zakrywane części ciała jeszcze bardziej atrakcyjnymi, niż są w rzeczywistości”. Od dłuższych męskich spojrzeń na mniej skromne części ciała płci przeciwnej – piersi, uda, pośladki, brzuch i plecy – tylko krok do grzechu i wzbudzenia seksualnej pożądliwości. Jednym słowem, bikini zostało stworzone po to, by zgubić mężczyznę. Naturalnie udział w tym spisku ma sam szatan. „Szatan jest bardzo inteligentnym stworzeniem – przekonuje rodzimy Salwowski. – Trudno zatem nie widzieć prawdziwie diabelskiej pułapki w upowszechnieniu się mody na mieszane plaże i bikini. Kusić mężczyzn do oglądania niemal kompletnej nagości pod pozorem
zagłosuję na PiS. W tym miejscu trzeba koniecznie przypomnieć, że onegdaj premier Kaczyński zgłosił w parlamencie UE pomysł, by zrezygnować z tzw. dopłat bezpośrednich dla rolnictwa i za te pieniądze stworzyć armię zbrojną zjednoczonej Europy. Dziś kurdupel liczy, że nikt o tym nie pamięta. Ja pamiętam! Ale w tym kontekście powróćmy do Ślesina. W pogodne weekendowe dni przyjeżdża nad jeziora kilkanaście tysięcy turystów. I głoduje. Bo poza pizzą i kebabem niczego tu się przyjezdnym nie proponuje. O przepraszam, bezpośrednio nad wodą jest jeszcze kilka smażalni ryb,
gdzie można zjeść „świeżutkiego”, prosto z patelni... dorsza. Albo okonia... nilowego. Jestem ciut niesprawiedliwy, bo jest jeszcze pstrąg... norweski. A poza tym nic. Bryndza... też nieobecna. Cały dzień wściekle głodni szukaliśmy bezskutecznie czegoś normalnego do zjedzenia. I z jakąż radością znaleźliśmy w końcu pierogi z kapustą. Drogie cholery, ale zamówiliśmy podwójne porcje. I dostaliśmy. Mrożone. Nawet niedokładnie rozmrożone w mikrofalówce. Po czymś takim Lidka wymyśliła, że przed śmiercią głodową mogą nas ocalić owoce. Przetrząsaliśmy zatem sklep po sklepie i oto są! Banany! W hipermarkecie. Tak, tak... poczciwe polskie banany rosnące w bananowych gajach Wielkopolski. Nazajutrz jedziemy środkiem małej wioski. W gospodarskim obejściu jabłonka aż ugina się od czerwoniutkich owoców.
Piękny, niepiękny już krajobraz pojezierza
zażywania słońca i kąpieli... Dać facetom szerokie możliwości popatrzenia na ładne niewiasty bez konieczności wstydliwych wizyt w klubach nocnych... Skłaniać niewiasty i mężczyzn do rozbierania się...”.
– dowiadujemy się, jak poważnym zagrożeniem dla moralności „bogobojnych mężów” w Polsce są kobiety noszące szpilki, spódniczki mini, dekolty, a nawet... wiszące kolczyki. W czerwcu burzliwą dyskusję na forum
25
– Gospodarzu, sprzedalibyście trochę? – A to se urwijcie! Jak już urwaliśmy, to pytamy: – Dlaczego pan tego nie zbiera i nie sprzedaje? Wczoraj na plaży nad jeziorem poszłyby w dziesięć minut. – Eee, nie opłaca się... To nie jest historia wyssana z palca, a Ślesin nie leży gdzieś na antypodach. To wszystko dzieje się tu – w Polsce. Gdzie rolnikowi nie opłaca się zarobić jakichś dwóch stów w pół godziny roboty (szacunkowa wartość jabłek z rzeczonej jabłonki i czas ich sprzedaży), gdzie żonie rolnika nie kalkuluje się narobić pierogów czy naleśników, no choćby placków ziemniaczanych, i przez trzy miesiące sezonu zarobić na jakie takie życie przez resztę roku. A co się opłaca? Opłaca się narzekać. I dlatego właśnie Kaczyński dobrze kalkuluje, że elektorat da się pozyskać strachem. I współbiadoleniem, że nic się nie kalkuluje. Cokolwiek by mówić, to przecież nie przemysł, nawet nie biznes, zyskał tyle na integracji z Unią, co rolnictwo. Polska wieś zmieniła się dosłownie w oczach. Jest coraz dostatniejsza, coraz bardziej wykształcona, świadoma swojego znaczenia. Niestety, są też nadal – nawet w gospodarnej Wielkopolsce – enklawy, gdzie opłaca się nieopłacalność. I na takim marazmie, na takich nastrojach grają różni Kaczyńscy, którzy jeszcze nie tak dawno chcieli wieś przehandlować za militaryzację Europy. Sen wariata? Owszem, ale ten wariat znów pcha się do władzy i znów znajduje takich, którzy są gotowi twierdzić, że to się Polsce opłaci. MAREK SZENBORN
przed kolano. Wprawdzie miała na sobie marynarkę z długim rękawem i bluzkę zapiętą pod szyję, ale i tak ów wielebny zakazał jej odnawiania „ślubów czystości”! „Najpierw bądź czysta!” – tak podobno krzyczał.
Bikini zwane pożądaniem Tymczasem z forum Ruchu Czystych Serc – organizacji zrzeszającej katolicką młodzież, która przyrzeka zachować czystość do czasu zawarcia sakramentu małżeństwa
wywołał post opisujący przypadek siedemnastolatki z RSC, która zgorszyła księdza, zjawiając się na mszy z okazji zakończenia roku szkolnego w szpilkach (8 cm) i spódnicy 5 cm
Wszystkie dziewczęta przystępujące do RSC przy okazji składania standardowych „ślubów czystości” zobowiązane są również złożyć przed księdzem przyrzeczenie: „Postanawiam ubierać się skromnie i w żaden sposób nie prowokować u innych pożądliwych myśli czy pragnień”. A oto „budujące” rady członków RSC, jak powinny ubierać się kobiety, by nie wywoływać „niepożądanych reakcji” u katolickich osobników płci męskiej: „Ubiór nie powinien wzbudzać zmysłowego pożądania, tylko co najwyżej taki duchowy zachwyt, podziw i szacunek”; „dziewczyny nie powinny nosić legginsów, a zwłaszcza takie, które mają zbyt pociągającą figurę”; „spódnica odkrywająca nogi, których kształt jest na dodatek wyeksponowany przez szpilki i nawet rajstopy, może wywołać u mężczyzny nieczyste myśli”; „odpowiednio długa spódniczka, tzn. taka nieco za kolana, załatwia sprawę, tylko musi być jednak trochę za, a nie trochę przed”. AK
26
Nr 29 (594) 22–28 VII 2011 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Rewolucja Wiara na wynos różańcowa czy powstanie Palikota?
Tadeusz Rydzyk – znany oligarcha polityczno-biznesowo-katolicki – zapowiedział „rewolucję różańcową” w tych wyborach parlamentarnych. Chodzi w sumie o więcej krzyży, więcej kasy i więcej wpływów dla Kościoła, a w pierwszej kolejności – dla samego Rydzyka. W tej sytuacji musimy ogłosić „powstanie Palikota” i zgnieść „rewolucję różańcową” w zarodku! Oto katalog spraw, o które chodzi w naszym powstaniu: 1. Kraje bogate to kraje świeckie – z wyjątkiem krajów arabskich, ale to jest zupełnie inny krąg kulturowy. 2. Kościół katolicki blokuje powstanie państwa taniego, które jest oparte na zaufaniu. Kościół dzieli, a nie łączy Polaków, przez co właśnie tworzy klimat braku zaufania. 3. Bez zmian światopoglądowych – takich jak liberalizacja aborcji, wycofanie religii ze szkół, związki partnerskie, równe prawa dla kobiet i mężczyzn, parytet, środki antykoncepcyjne – nie ma mowy o rozwoju kraju. To nie jest sprawa prywatna, to sprawa rozwoju całego kraju!
4. Stop wszelkim formom finansowania Kościoła przez budżet! Niech kościoły finansują sami wierni! Dziś Kościół ma uprzywilejowaną pozycję. 5. Kościół powinien podlegać takiej samej ocenie jak każda instytucja i każdy obywatel. Nie może być tak, że na przykład ksiądz łamie ciszę wyborczą i jest bezkarny albo zabija kogoś po pijaku na drodze i dostaje wyrok w zawieszeniu. 6. Wybory parlamentarne powinny odbywać się w soboty, ponieważ księża w czasie kazań uprawiają agitację polityczną. 7. W związku z licznymi skandalami na tle seksualnym konieczne jest powołanie krajowej komisji w celu wyjaśnienia wszelkich form przemocy seksualnej stosowanej przez księży, szczególnie wobec niepełnoletnich. 8. Powinno się unieważnić decyzje Komisji Majątkowej, a Kościół powinien zwrócić nieprawnie zabrane mienie. 9. Uroczystości publiczne powinny się odbywać bez osób w strojach religijnych. 10. Apostazja powinna mieć charakter cywilny. JANUSZ PALIKOT
Spotkania Janusza Palikota z wyborcami 22.07., piątek: 12.00–13.00, Nowy Dwór Mazowiecki (m), okr. wyb. 19; 14.00–15.00, Działdowo (m), okr. wyb. 34; 16.30–18.00, Ostróda (s), okr. wyb. 34; 19.00–20.30, Iława (s), okr. wyb. 34. 23.07., sobota: 12.00–13.30, Tomaszów Mazowiecki, okr. wyb. 11; 15.00–16.00, Kłobuck, okr. wyb. 28; 17.30–19.00, Myszków, okr. wyb. 28. 24.07., niedziela: 11.00–12.00, Strzelin, okr. wyb. 3; 13.00–15.00, Oława, okr. wyb. 3; 16.00–18.00, Oleśnica, okr. wyb. 3.
Ludzie religijni deklarują wiarę w boską sprawiedliwość. Jej widomy brak tłumaczą powiedzeniem: Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy. Interpretują je pozytywnie, egalitarnie i na wynos, czyli dla innych. Wychowani na bajkach, ufają, że wszyscy będą traktowani jednakowo i jednakowo nagradzani za dobre uczynki, a karani za złe. Ponieważ we własnym oku nie widzą nawet belki, o źdźble nie wspominając, w ewentualnej boskiej sprawiedliwości nie dostrzegają osobistego zagrożenia. Równego traktowania też pragną wyłącznie dla innych. Dla siebie – lepszego. Toteż nie przeszkadza im istnienie na tym świecie równych i równiejszych. Wszelako pod warunkiem znalezienia się w tej drugiej grupie. Proszą o to Boga równie często, jak o nieszczęścia dla bliźnich. Pragnienia bogactwa nie powstrzymuje wbijana do katolickich głów maksyma, że prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, niż się bogaty dostanie do raju. Majątek umożliwia bowiem stworzenie raju na ziemi. Istnienie zaś innego raju, jak i innych światów, uważają za wielce problematyczne. Ponieważ wiara cudów nie czyni, dobre uczynki są z reguły karane, co przywraca zachwianą przez nie równowagę i tym bardziej zniechęca do ich robienia. W rządzącej się surowymi prawami przyrodzie panuje konieczna do przetrwania odwrotność typowo ludzkiej, obrzydliwej ekwiwalentności oko za oko, ząb za ząb. Na zemstę szkoda zwierzętom czasu, zdrowia i energii. Wolą wymieniać głaski, gdyż to przynosi obopólną korzyść. Dlatego iskanie jest wzajemne lub za inne
świadczenia (opieka, pomoc). Stanowi nie działalność charytatywną, ale swoistą inwestycję. W większości zdecydowanie opłacalną dla wszystkich stron. Może ludzie nauczyliby się czegoś od zwierząt, gdyby nie religia. Wywyższająca człowieka i nakazująca mu czynić ziemię poddaną. Na swoją, a oficjalnie na rzekomo boską modłę. W odróżnieniu od owieczek duchowni, jeśli w ogóle w cokolwiek wierzą, to w boską nierychliwość.
Bez przerwy otrzymują jej niezliczone dowody. Płazem uchodzą im gwałty, oszustwa, finansowe przekręty, pijackie ekscesy. Mit o boskiej sprawiedliwości służy klerowi jedynie do utrzymywania wiernych w posłuszeństwie. Jest towarem sprzedawanym na wynos. W przekonaniu, że ciemny lud to kupi. Ponieważ lud jest coraz mniej ciemny, sprzedaż idzie oporniej niż w dawnych, dobrych czasach. Straszenie nie jest oczywiście przywarą wyłącznie katolicyzmu czy chrześcijaństwa. Starożytni kapłani egipscy wymuszali posłuszeństwo groźbami różnego rodzaju kataklizmów i plag. Wykorzystywali w tym celu niedostępną ludowi wiedzę. W średniowieczu najpopularniejsze było przypisywanie ludzkim grzechom klęsk nieurodzaju, a w konsekwencji głodu, oraz pożarów, powodzi, epidemii dżumy, trądu, czarnej ospy.
Ten nurt dotrwał do obecnych czasów. W 2005 r. straszliwe spustoszenia spowodowane trzęsieniem ziemi i tsunami w Azji południowej zostało uznane przez niektórych buddyjskich mnichów za karę za grzechy popełnione przez ofiary, w tym i w poprzednich wcieleniach. W 2010 r. austriacki biskup Andreas Laun przypisał karze boskiej śmierć 21 osób podczas Love Parade. Z kolei Cyryl, patriarcha Moskwy i Wszechrusi, tegoroczną katastrofę pasażerskiego statku Bułgaria i utonięcie w Wołdze ponad stu osób, w tym kilkudziesięciu dzieci, ocenił jako karę za panującą w Rosji amoralność. Wypowiadający takie opinie nie widzą absurdalności w traktowaniu swojego Boga jako żądnego krwi i zemsty potwora. Część wiernych łyka te bzdury, gdyż logiczne myślenie pozostaje z wiarą w rażącej sprzeczności. Gdyby w smoleńskiej katastrofie zginął nie prezydent Lech Kaczyński, tylko premier Donald Tusk, Radio Maryja twierdziłoby zapewne, że to kara boska za cofnięcie przez rząd dotacji na wiercenia geotermalne i toruńską szkołę dra Tadeusza Rydzyka. Oczywiście siłą wyższą można by wyjaśnić także śmierć Lecha Kaczyńskiego: został przedwcześnie powołany do domu Ojca w nagrodę za prawdziwie patriotyczne sprawowanie najwyższego urzędu. Jest to jednak tłumaczenie mało nośne, gdyż nawet najgłębiej wierzący takiej akurat nagrody nie oczekują. Wręcz przeciwnie. Boją się śmierci, zwłaszcza nagłej i niespodziewanej, jak diabeł święconej wody. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
Propaganda na szynach RACJA Polskiej Lewicy interweniowała u prezesa Tramwajów Śląskich w sprawie udekorowania jednego z pojazdów wizerunkiem Jana Pawła II oraz watykańskimi symbolami. Jak się przekonaliśmy, także w Katowicach chęć wielbienia watykańskiego przywódcy jest silniejsza niż zdrowy rozsądek i poszanowanie Konstytucji RP. Jeden z tramwajów został udekorowany wizerunkiem Jana Pawła II na pamiątkę jego beatyfikacji. Tramwaje Śląskie poinformowały: „Pragnąc współuczestniczyć w radości, jaką dla wielu Polaków i ludzi na całym świecie niewątpliwie jest ta beatyfikacja, i zaakcentować ważność tego wydarzenia, na tramwaju typu 116 Nd umieszczony został wizerunek Jana Pawła II”. Tramwaj kursował w regionie przez dwa tygodnie. Oto odpowiedź, jaką Prezes Zarządu TŚ SA wystosował wobec protestu RACJI PL: „Poza zgłoszonymi przez Państwa uwagami do Urzędu Miasta Katowice nie otrzymaliśmy w tej sprawie żadnych innych zastrzeżeń, a wręcz przeciwnie – spotkało się to z dużą społeczną aprobatą”. W tej sytuacji widzimy tylko jedno rozsądne rozwiązanie – donos do prokuratury z zarzutem o domniemaną niegospodarność! Szykuje się nam znacząca podwyżka cen biletów, ale szefom tramwajów nie przeszkadza to w trwonieniu powierzonego im majątku. Przecież wizerunku JP II nikt nie zrobił za darmo, flagi watykańskie też ktoś musiał zakupić. Mieszkańców Śląska chce się pozbawić zniżek na bilety (osoby starsze, studenci), chce się zwalniać motorniczych, a o podwyżkach płac w tej firmie pracownicy muszą zapomnieć. Jednoczenie tę samą firmę stać na bałwochwalcze malowidła i flagi, godzące w świecki charakter państwa i sfery publicznej. Tak dalej być nie może. Jeśli Pan prezes chce promocji Watykanu, to niech to robi za swoje, a nie społeczne pieniądze. RACJA Polskiej Lewicy na Śląsku nie pozwoli okradać obywateli. Dariusz Lekki, DP
Nr 29 (594) 22–28 VII 2011 r.
Nauczyciel mówi do Jasia: Wymień najbardziej znanych pisarzy science fiction. – Herbert Georg Wells, Stanisław Lem i Antoni Macierewicz – jednym tchem odpowiada Jasio. ~ ~ ~ Co dla mężczyzny znaczy gra wstępna? – Pół godziny żebrania. KRZYŻÓWKA Odgadnięte słowa wpisujemy WĘŻOWO, tzn. ostatnia litera odgadniętego wyrazu jest równocześnie pierwszą literą następnego 1) o samotniku na Atlantyku, 2) mówi, że nie wolno, 3) przestawiał czcionki jak pionki, 4) ma cztery kąty i jest rąbnięty, 5) tu pani odpoczywa w pokoju, 6) o prętach na pęta, 7) setka koni po stepie goni, 8) zimne w galarecie jecie?, 9) w rozpędzie będzie, 10) słychać, gdy coś łamie się ze strachu, 11) zakrzywiony w pytaniu, 12) ma wąskie horyzonty i splątane włosy, 13) kiedy choroba znów atakuje, 14) kawał terenu dla renów, 15) rajski uwodziciel, 16) po zachodzie, 17) jak do niego, to do niczego, 18) czasem pnie się na wykresie, 19) maluje dziób i żebra, 20) po nim „on i ona” to już historia skończona, 21) takie tam głupoty z dymem, 22) tam za rupie wszystko kupię, 23) jedno imię, a dwa w środku, 24) major, który się leczy, 25) co należy trzymać w walcu?, 26) bał się chodzącego lasu, 27) między ulicą a kamienicą, 28) rudy w kapeluszu, 29) partia kolorowych, 30) i tak, i siak dobrego wyjścia brak, 31) współautor potopu, 32) dwójka na korcie, 33) schowek na perły, 34) egoiści z boisk, 35) Singer, ale nie dla krawca, 36) ryba w kiełbasie, 37) okienko z ula, 38) śmiałek z bakiem do jazdy okrakiem, 39) w co można jeździć bez końca?, 40) Trędowatą kochał do śmierci, 41) stan podniecenia w środku transportu, 42) porządek w wojsku, 43) nabity w butelkę, 44) o dywanie na ścianie, 45) nazwa, którą nadano, 46) Podwiązki na piersi, 47) biegnie obok szosy, 48) Ciemniak wśród Czerwonych, 49) gładzi deski na mebel.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE Oto gabinet cieni Prawa i Sprawiedliwości: Premier – M(iło)ściwie Nam Obrażony Jarosław Kaczyński I wicepremier, resort finansów – o. minister Tadeusz Rydzyk II wicepremier – minister bez teki Alik Kaczyński III wicepremier, resort haków i intryg – minister Zbigniew Ziobro Resort rodziny i wartości chrześcijańskich – minister Marta Kaczyńska Resort przestrzegania prawa i dobrych obyczajów – minister Jacek Kurski Resort zdrowia – minister Matka Boska Częstochowska Resort spraw zagranicznych i wywiadu – minister Antoni Macierewicz Resort sytuacji nienadzwyczajnych – minister Adam Hofman Resort dobrego wrażenia – minister Zbigniew Girzyński Resort bezpieki – minister abp Stanisław Wielgus Resort kultury – minister Beata Kempa Resort planowania – minister Krzysztof Kononowicz Resort dziewictwa narodowego – minister Anna Sobecka Resort wojny – minister Michel Saakaszwili Resort wychowania, moralności i oświecenia publicznego – minister Ewa Sowińska Resort transportu – minister Karol Karski Resort propagandy – minister Richard Henry Czarnecki Resort inteligencji i dobrego gustu – minister Jolanta Szczypińska Resort wazeliny – minister Mariusz Błaszczak Resort protokołu i etykiety dworskiej – minister Anna Fotyga Resort promowania trzeźwości – minister abp gen. Sławoj Leszek Głódź Resort łagodzenia napięć społecznych – minister Joachim Brudziński Resort czystości rasy – minister Artur Górski Resort mniejszości – minister abp Juliusz Paetz Resort ochrony pamięci walk i męczeństwa – minister Joanna od Krzyża Resort bezstronnych mediów – minister red. Jan Pospieszalski Resort kształtowania nastrojów społecznych – minister red. Elżbieta Jaworowicz Resort dziwnych kroków – minister Elżbieta Kruk Rzecznik prasowy – minister Nelly Rokita
44
38
1
16
2 17
14
9
45
10 49
3
43
1
33
8
13
11
37
18
15
40
11
3
8
21
48
9
6
41
15
25
23
24
29
30 22
2
14
7
16
36
26
28
34
17
18
19 20
13
19
46
20
42
6
31
12 4
12
7
5
5
4
10
39
27
32
35
47
Litery pól rogu L itery z zpó l poponumerowanych numerowanych w praw wyprawym m dolnymdolnym rogu utw orzą utworzą rozwiązanirozwiązanie. e 1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11 12
13
14
15
16
17
18
19
20
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 27/2011: „Jeżeli trzeci dzień nie chce ci się pracować, to znaczy, że to już środa”. Nagrody otrzymują: Bogusława Adamczyk z Knurowa, Magdalena Bossowska z Łomży, Stanisław Bałos z Kalisza. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna: cena 56 zł na trzeci kwartał 2011 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 56 zł na trzeci kwartał 2011 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 3. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 4. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 5. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 6. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 7. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
ŚWIĘTUSZENIE Boże Ciało w promocji
Znalezione na www.wiocha.pl
Czarny humor Gdyby nie Radio Maryja, człowiek nigdy by się nie dowiedział, jak wiele pieniędzy potrzeba do życia w ubóstwie. ~ ~ ~ – Proszę księdza, czy jak w każdą niedzielę dam na tacę 40 zł, to pójdę do nieba? – Zawsze warto spróbować... ~ ~ ~ Do papieża zgłosił się przedstawiciel Pepsi i zaoferował miliard dolarów za zmianę tekstu modlitwy: zamiast „i chleba naszego powszedniego” miało być „pepsi i chleba powszedniego”.
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 29 (594) 22–28 VII 2011 r.
JAJA JAK BIRETY
– Nie ma mowy – rzekł papież. – Dwa miliardy. – Nie. – Pięć! – Nie. – Ostatnie słowo: dziesięć!!!! – WON!!!!!! Facet od Pepsi wyszedł zmartwiony, a idąc, myślał: „Cholera, nawet za 10 miliardów się nie zgodził... Ciekawe ile zapłacili piekarze?”. ~ ~ ~ Matka z małą córeczką przechodzą obok kościoła. Matka mówi: – Popatrz, tu jest Dom Boży. – Mamusiu, przecież mówiłaś, że Bóg mieszka w niebie! – Tak, ale tutaj prowadzi swój interes.
B
ycie zielonym jest ostatnio trendy. Wszyscy chcą ekologicznie mieszkać, jeść, a nawet kochać się. ~ Nowojorska firma VerTerra zarabia dzięki spadającym liściom. Produkuje z nich naczynia jednorazowego użytku, które po zużyciu rozłożą się w czasie 2 miesięcy. Hit wśród żyjących ekologicznie. ~ Dietetyk Carina Norris przeprowadziła badania, z których wynika, że ekologiczne warzywa wcale nie są zdrowsze od tych nieekologicznych. Okazało się, że ziemniaki czy pomidory uprawiane z wykorzystaniem środków chemicznych zawierały więcej składników odżywczych i witamin. Także lepiej smakowały i miały silniejszy aromat. ~ Ekologiczne życie to także ekoseks. Norweska para (Tommy Ellingsen i Leona Johansson) propaguje hasło: „Pieprz się na drzewie”. Produkują filmy, na których pokazują, jak to wygląda w praktyce, i sprzedają je w internecie. Pieniądze trafiają do organizacji ekologicznych. ~ Jeden z domów publicznych w Berlinie daje zniżki rowerzystom i korzystającym z miejskich autobusów. Dbałość o środowisko pochwalili niemieccy urzędnicy. ~ W Brazylii, jednym z największych na świecie użytkowników
CUDA-WIANKI
Ekożycie prezerwatyw, gumki wykonane z syntetyków planuje się zastąpić ekologicznymi – z kauczuku. ~ W Japonii dla ekomaniaczek wynaleziono podpaski wielokrotnego użytku. Producenci zadbali, żeby produkt wyglądał jak najatrakcyjniej. Podpaski, bawełniane lub flanelowe, są przyozdobione oryginalnymi wzorkami lub wizerunkami jakichś przystojniaków. Wszystko po to, żeby żal było wyrzucać. Jedna sztuka ma starczyć na 4 lata, dzięki czemu produkujemy mniej śmieci. Strat, także dla
środowiska, związanych z ich praniem i prasowaniem (detergenty, woda, prąd) nikt nie podliczył. ~ Nowością są pogrzeby ekologiczne, zwane też zielonymi. Zmarłego należy tak przetworzyć, żeby był przydatny środowisku, które właśnie opuścił. Szwedzka biolog Suzanne Wiigh-Masak proponuje pochówek (niestety, kosztowny), dzięki któremu martwe ciało szybko wraca do naturalnego obiegu przyrody. W wielkim uproszczeniu: nieboszczyka należy odfiltrować (nasze ciało w 70 proc. składa się z wody), potem zamrozić i dodatkowo schłodzić ciekłym azotem. Zwłoki zamieniają się w organiczny proszek, który wkłada się do ekologicznej trumienki wykonanej ze skrobi kukurydzianej i zakopuje płytko w ziemi. Po kilku czy kilkunastu miesiącach (6–12) zamienimy się w korzystny dla środowiska nawóz. Na świecie powstają już „zielone cmentarze”, gdzie nie ma krzyży i pomników, jest za to dużo drzew i kwiatów. JC