Naukowcy nie mają wątpliwości
PORNOGRAFIA KRĘCI KOBIETY Â Str. 9
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
 http://www.faktyimity.pl
Nr 30 (647) 2 SIERPNIA 2012 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Str .7
i2 5
Lipne ekspertyzy w sprawie „krwawiącej hostii”, sprzeczne relacje duchownych... Tak zwany cud w Sokółce powinien budzić tylko zażenowanie, tymczasem – zamiast popaść w zapomnienie – ta marna historyjka zaczyna przyciągać licznych pielgrzymów i ofiarodawców. I to jest drugi, tym razem już prawdziwy cud. Â Str. 14-15
 Str. 6
 Str. 17
ISSN 1509-460X
 Str. 21
2
Nr 30 (647) 27 VII – 2 VIII 2012 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Nie minął jeszcze hałas po ujawnieniu kulisów „prorodzinnej” polityki prowadzonej przez PSL, a okazało się, że podobną strategię zatrudniania kolegów, żon, córek i zięciów stosuje rzekomo nowoczesna i proeuropejska Platforma Obywatelska. Za skandal w PSL złożono w ofierze Sawickiego i Śmietankę, a dla zatkania gęby mediom premier Tusk zapewne także odstrzeli kogoś ze swej drużyny. Tyle ofiar po to, aby wszystko zostało po staremu! Na pół etatu dorabia u ministra Gowina Andrzej Czuma, były szef resortu sprawiedliwości. To ten dziwny facecik od emigracyjnych długów, który rozgrzeszył rządy PiS i chciał zaopatrzyć Polaków w broń palną. Ponoć doradza teraz Gowinowi. Cóż, wart minister doradcy. W Polsce na zaproszenie Dominika Tarczyńskiego (związany z PiS) objawiła się Myrna Nazzour, syryjska mistyczka. Miała uzdrawiać. Zjechali się więc do Mogilna chorzy i zebrano od nich po 50 zł od łebka. Cudów nie odnotowano, Myrna odleciała, pozostał Tarczyński z głową pełną pomysłów na kolejne religijne interesy. Jest w Polsce osoba, która ma całkiem spore szanse i możliwości, aby raz na zawsze odesłać Kaczyńskiego w niebyt polityczny. To założyciel i szara eminencja SKOK-u, senator PiS Grzegorz Bielecki, który po pierwsze – nie cierpi podobno Kaczora jak burej suki Dorna, po drugie – ma na to wystarczające środki finansowe. Jeśli to prawda, to jesteśmy gotowi założyć długoterminowe lokaty w SKOK-u, a nawet napisać 1000 razy, że to jest fajna instytucja. Rektor Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Tarnowie prof. Stanisław Komornicki nie zgodził się na konwencję wyborczą Kaczyńskiego w murach swojej uczelni. Uczelnia nie wynajmuje pomieszczeń na hucpy polityczne – oświadczył rektor. Może panowie rektorzy z innych szacownych uczelni poszliby po naukę do Tarnowa? Na tę podobno nigdy nie jest za późno. Dworują sobie brukowce z posła Solidarnej Polski Mieczysława Golby. Że dorabia do poselskiej diety, grając jako klezmer na wiejskich weselach. Niesłusznie. I nam przychodzi uderzyć się w piersi, bo jeszcze niedawno pisaliśmy, że parlamentarzyści SP są szkodnikami i do niczego się nie nadają. Jakżeż się myliliśmy. Podobno Golba uroczo śpiewa o białym misiu dla dziewczyny. Media brukowe i prawicowe podniecały się decyzją sądu rodzinnego w Bytomiu, który nie zgodził się na powrót do niemieckiego domu dziecka dwójki chłopców wykradzionych stamtąd przez biologicznych rodziców. Uznano to za wielkie zwycięstwo polskości i pognębienie złych Niemców. Tyle tylko, że chłopcy są teraz pod opieką obcych ludzi, bo byli skrajnie zaniedbywani przez rodziców, a w domu panowała przemoc. Ale kogo obchodzi los dzieci, gdy w grę wchodzą katolicki naród i biologiczna rodzina. Jeśli ktoś chce mieć pamiątkowe zdjęcie z Cejrowskim Wojciechem, znanym gejożercą i podróżnikiem szydzącym z innych kultur (zapewne i tacy się w naszym dziwnym kraiku znajdą), musi: a – znaleźć gościa; b – odmówić przy nim na głos „Ojcze nasz”. Taka jest cena. Gdyby zaś ktoś absolutnie zdjęcia z Cejrowskim sobie nie życzył, wystarczy na wszelki wypadek „Ojcze nasz” nie odmawiać. My przezornie tak właśnie robimy. Po masakrze w Denver biskup Skworc wygłosił płomienne kazanie, w którym namawiał rodziców, aby nie kupowali dzieciom zabawek militarnych. Słusznie! Ale szkoda, że obywatel biskup nie dostrzega, jakie to zabawki sprzedawane są na kościelnych odpustach. I codziennie w Częstochowie. Tego proszę zakazać! Ale by była awantura… Republikański kongresmen Louie Gohmert wprawił w osłupienie amerykańską opinię publiczną, twierdząc, że zamach w Denver ma podłoże religijne. – Jak to? – zdumiał się rozmawiający z nim dziennikarz. – A tak to – odparł Gohmet. – Gdyby ludzie nie odwracali się od Boga, to wyjęliby broń i zastrzelili napastnika. No proszę, a oni, bezbożnicy, odwracali się i uciekali… W brzuchu matki postrzelonej podczas hekatomby w Denver przeżyło nienarodzone dziecko. To cud i znak od Boga! – zakrzyknęli religijni ortodoksi w USA. Jasne. W dwunastu innych przypadkach obyło się już bez cudu i, niestety, bez znaków. Trwa masakrowanie ludzi w Syrii, a tymczasem prezydent Baszar al-Asad prowadzi ożywioną i miłą korespondencję z… Benedyktem XVI. W pierwszym liście syryjski despota prosi Papę o możliwość zacieśnienia bliższych stosunków dyplomatycznych, na co Benedykt odpowiada mu bez zbędnej zwłoki, że nie ma sprawy. Ot i tak sobie władza absolutna gaworzy z władzą absolutną. W australijskim stanie Wiktoria już wkrótce zostanie przegłosowane prawo, zgodnie z którym księża będą musieli informować władze o wszystkich aktach pedofilii. Nawet o tych wyznanych podczas spowiedzi!!! To początek państwa policyjnego – grzmi Krk. Może… Ale za to koniec państwa pedofilskiego.
Za ścianą P
amiętacie mój komentarz o Sławie Tarasiewicz („FiM” 25/2012), która prowadzi pensjonat na Mazurach? Otóż wywołał on poruszenie, i to zarówno wśród pań, jak i panów. O dziwo, jej postawa nie przez wszystkich została w pełni zaakceptowana. Niektóre feministki są wstrząśnięte i zawiedzione tym, że Sława nie zamordowała lub przynajmniej nie okaleczyła męża po tym, jak ją zdradził z młodszą o 15 lat bratową i zostawił samą w puszczy. „Powinna mu uciąć to, czym zgrzeszył” – napisała zawiedziona Zofia. Dominował jednak wielki podziw dla dzielnej kobiety. Historię Sławy poprzedziłem prawdziwą makabreską – drogą krzyżową, jaką przeszedł mój kolega ze swoją połowicą, która latami dręczyła go psychicznie, biła, a w końcu rozwaliła sobie łeb o szafę i zadzwoniła na policję, zgłaszając pobicie. Finałem był rozwód i ulubione przez kobiety „puszczenie faceta z torbami”. Płacąc wysokie alimenty na dwoje dzieci, ma teraz alternatywę: albo opłacić mieszkanie, albo najadać się do syta i kupić raz na rok nowe buty. Zaznaczyłem, że od reguły, iż to częściej baba jest tą gorszą w związku i że to ona częściej sieje niezgodę, jest mnóstwo wyjątków! Ale uderzenie zostało przyjęte na kobiece klaty i nożyce się otworzyły. Napisała do mnie m.in. Marta: „Przepraszam, ale nie mogłam nie odnieść się do Pana ostatniego komentarza. Zbulwersował mnie przejaw męskiego szowinizmu z Pana strony, którego próbkę dał Pan we wstępie komentarza »Sława Jej!«. I chociaż nie jestem feministką, a moje poglądy zupełnie odbiegają od tego ruchu, to muszę stanąć tu w obronie NAS, KOBIET!!! Pan nakreślił przykład znajomego, ja podam mojej najbliższej przyjaciółki, która wyszła za mąż za starszego od siebie mężczyznę, doświadczonego, czarującego, a jednak jej życie było istną gehenną. Poniżał ją słownie, bił, a za chwilę kochał, tulił, przepraszał, mówił, że nie wyobraża sobie życia bez niej. A ona ciągle wierzyła, że to się wszystko unormuje z czasem, że potrafi go zmienić (w domu był nienauczony miłości, biedaczysko), i wciąż świata poza nim nie widziała! Tłumaczyła sobie, że nerwowy, upatrywała winy w sobie. Pomyśli Pan, że głupia... Pewnie tak. Z miłości. To ona odbiera nam rozum i nie pozwala trzeźwo ocenić sytuacji. Poza tym on był taki romantyczny, obsypywał ją kwiatami od początku znajomości, wystawał codziennie w miejscu, gdzie pracowała. Tak ją zaczarował! Dał odczuć tej młodziutkiej, naiwnej dziewczynie, że jest WYJĄTKOWA. Zaufała mu bezgranicznie! Pierwszą ciążę straciła, bo tak ją dotkliwie pobił, w hotelu, na wyjeździe. Jeden z romantycznych wypadów… Później długo starali się o dziecko, ale kolejne ciąże traciła sama, bo nie mogła donosić, a przy tym pogarszał się jej stan psychiczny. Już nie czuła się stuprocentową kobietą. Mimo to wciąż chciała zadowolić swojego Pana i Władcę, wciąż jedynego ukochanego... I stał się cud! Urodziła im się zdrowa, piękna dziewczynka. Płakał przy porodzie, obiecywał, że zmieni się całe ich życie, momentami był nawet czuły. A ona triumfowała, że dała mu wreszcie upragnione dziecko, owoc ich miłości (a raczej Jej miłości do niego). Nie muszę chyba pisać, co było dalej? Dzisiaj nie są już razem. Ona jest teraz zupełnie inną dziewczyną, zranioną, znerwicowaną, na szczęście wciąż tak samo wrażliwą i romantyczną, ale już dużo bardziej ostrożną. Musi być odpowiedzialna za siebie i dziecko. Dopiero teraz, kiedy uwolniła się od niego, czuje, że żyje, znowu jest promienna i radosna, wrócił jej apetyt na życie:) Jest jej trudno, ale przeszłość
zostawiła za sobą. Idzie naprzód, nie pałając chęcią zemsty i pragnieniem odwetu. Nie ma już nawet do niego żalu, wybaczyła mu wszystko, bo wie, że zawiść i zła energia wraca do człowieka. Kiedy jej matka życzy mu jak najgorzej, bierze go jeszcze w obronę, bo przecież to w końcu ojciec jej dziecka. Akceptuje siebie i swoje obecne życie, pogodziła się z losem, nie obwinia się już za nic, raduje się tym, co ma, i idzie dalej! Czeka cierpliwie na to, co szykuje dla niej los. I jeszcze jedno – przypadki samookaleczania przez kobiety są ponoć nagminne, ale też podobno często sugerowane przez samych panów policjantów, adwokatów, no bo jak inaczej taką bestię poskromić?! Mojej przyjaciółce też doradzano ten sposób, ale nie w głowie jej były takie myśli. Ale czy ci delikwenci nie są często sami sobie winni? Wszak strach rodzi agresję…”. Droga Czytelniczko, dziękuję Ci za ten przykład. Był potrzebny dla równowagi. Zapewniam Cię jednak, że przede mną nie musisz bronić kobiet. Ja je kocham, prawie wszystkie. Oprócz tych, które krzywdzą dzieci, bo tego pojąć nigdy nie zdołam. Ale nawet te agresywne, zablokowane, znerwicowane, które dręczą partnerów – one też robią to z jakiegoś powodu. Przeważnie jest to pokłosie dzieciństwa w patologicznej rodzinie, braku pozytywnego przykładu własnych rodziców, braku ojca lub matki w wychowaniu, deficytów miłości. Podobnie jest oczywiście z chłopcami. Zwykle agresywne zachowania, takie jak to opisane powyżej, bywają dziedziczone. Facet bije żonę, bo takie wychowanie, taki obraz małżeństwa widział przez lata – jego ojciec bił matkę. Ale to działa też w przypadku kobiet, więc te, które w dzieciństwie były świadkami podobnych scen, podświadomie prowokują swoich partnerów do awantur i bijatyk. Dla nich to jest jedyny normalny układ damsko-męski. Od tego jest też mnóstwo wyjątków, bo trauma przeżyta w młodości skutkuje czasami skutecznym postanowieniem na całe życie: moja rodzina będzie inna! Wówczas wszystko zależy od siły woli, samokontroli i – jak zwykle – od tej drugiej strony. Znałem też kiedyś zakonnicę, która wyznała mi, że poszła do zakonu wyłącznie dlatego, że bała się trafić na potwora podobnego do jej ojca. Wiele konfliktów wynika ze słabości psychiki współczesnego pokolenia. Bo to słabość rodzi agresję. Także słabość wielkiego, agresywnego samca. Aż boję się pomyśleć, w jak bolesny sposób odbije się na polskich dzieciach wielka emigracja ich ojców do pracy na Zachodzie. Na całym ich życiu i na życiu ich dzieci. Ktoś może powie, że się czepiam, ale w przypadkach męskiej agresji niemałą winę należy przypisać odwiecznie polskiej, katolickiej mentalności, która każe mężczyźnie „przysposabiać” sobie partnerkę, zwłaszcza młodszą, według własnego charakteru i widzimisię. O ileż mniej byłoby cierpienia i agresji w polskich domach, gdyby zamiast katolickiej religii w szkołach publicznych uczono dzieci psychologii rodziny, z naciskiem na potrzebę tolerancji i empatii. W Waszych listach opisujących przypadki konfliktów rodzinnych przebija między wierszami samotność. To wielki paradoks, że dom rodzinny, który zakłada się głównie po to, by tworzyć w nim wspólnotę miłości i życiowych celów, bywa miejscem odosobnienia jej członków. Każdy chroni się za własną ścianą. Co robić, żeby to zmienić? Starać się być wyrozumiałym, bo nikt z nas nie jest doskonały. Wspominać dobre chwile, uczucie, które nas połączyło. A jeśli zaswędzi ręka, żeby uderzyć ją czy jego, to popatrzmy na nasze wspólne dziecko. Bijąc jego matkę kaleczymy mu duszę, bijemy też jednocześnie przyszłą synową. Odbieramy im szczęście rodzinne… JONASZ
Nr 30 (647) 27 VII – 2 VIII 2012 r. urzędnicy rozdzielający środki z Unii Europejskiej bardzo chętnie dają miliony złotych polskiemu Kościołowi rzymskokatolickiemu. Z pewnością większość europejskich włodarzy nie wie, że miliony idą na budynki różnych związków wyznaniowych, z czego sprytnie korzystają kościelni prawnicy i spece od unijnych funduszy, pozyskując mnóstwo pieniędzy na przybytki swoich duchowych zwierzchników. Wbrew pozorom środki te nie są „od obcych”, ale pochodzą także z naszego budżetu i zaliczają się do funduszy publicznych. A poza tym kwoty, które pójdą na Kościół, nie trafią już do świeckich podmiotów, które również ubiegają się o dotacje.
~ Parafia rzymskokatolicka pw. św. Jakuba Apostoła w Jakubowie na modernizację dachu oraz zabezpieczenie kościoła dostała 480 689 zł; ~ Na renowację dachu kościoła pw. św. Krzyża w Międzygórzu parafia Bystrzyca Kłodzka potrzebowała 397 663 zł; ~ Parafia rzymskokatolicka pw. św. Michała Archanioła w Jaworowie na renowację dachu kościoła filialnego pw. św. Wawrzyńca na szlaku św. Jakuba w Oleśnicy Małej dostała 224 653 zł; ~ Przebudowa nawierzchni placu przed kościołem Mniszek Klarysek od Wieczystej Adoracji na ulicy Łukasińskiego w Kłodzku to koszt 106 022 zł;
~ Parafia rzymskokatolicka pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny na rewitalizację, remont i zagospodarowanie terenu otoczenia budynku kościoła w Proszowicach oraz ochronę obiektu przed zagrożeniem budowlanym – 3 860 101 zł; ~ Remont kościoła parafialnego pod wezwaniem Trójcy Przenajświętszej w Bierawie – 515 889 zł; ~ Rewitalizacja budynku kościoła parafialnego w Lewinie Brzeskim wraz z budynkiem domu parafialnego i zagospodarowaniem terenu – 497 745 zł; ~ Prace restauratorskie i konserwatorskie kościoła pw. Matki Boskiej Bolesnej i św. Wojciecha w Opolu – 3 102 121 zł;
Nawałnica kościelna
Polska nie ma środków na pomoc dla ofiar klęsk żywiołowych, a jednocześnie instytucje kościelne przeżerają setki milionów publicznych złotówek. Wygląda na to, że Kościół katolicki jest bardziej dotkliwy dla naszych portfeli niż trąby powietrzne! Poniżej przedstawiamy wyimki z ostatniego raportu (z czerwca tego roku) o unijnych wydatkach w Polsce. Trzy projekty opiewają na gigantyczne kwoty od 8 do 16 mln zł! Na razie mieszkańcy różnych części kraju mogą do woli modlić się w odnowionych kościołach o to, aby nawałnica i trąba powietrzna przeszły bokiem. Kto wie, może w takich odrestaurowanych świątyniach Pan Bóg ma lepszy słuch? ~ Renowacja Wieży Kościoła Farnego w Euromieście Gubin-Guben (warsztaty transgranicznego rozwoju kultury, sztuki i nauki) będzie kosztować 1 057 145 zł; ~ Parafia rzymskokatolicka pod wezwaniem Świętego Antoniego z Padwy w Pieszycach na modernizację elewacji części frontowej budynku kościoła dostała 712 188 zł; ~ Podniesienie walorów turystyczno-kulturowych Kościoła Matki Boskiej Wspomożenia Wiernych na Książu Małym we Wrocławiu wraz z jej filią w Trestnie to wydatek 71 481 zł;
~ Modernizacja budynku kościoła pw. św. Piotra i Pawła w Sycowie – 405 068 zł; ~ Wymiana pokrycia dachu kościoła pw. św. Mikołaja w Grudziądzu – 195 857 zł; ~ Renowacja kościoła Salezjanów pw. Matki Bożej Wspomożenia Wiernych w Lublinie – 2 275 617 zł; ~ Poprawa dostępności turystycznej kościoła pw. św. Ludwika we Włodawie (na szlaku trzech kultur) – 2 569 036 zł; ~ Ochrona dziedzictwa kulturowego oraz jego promocja poprzez renowację budynku kościoła pw. Zmartwychwstania Pańskiego, dzwonnicy oraz budynku plebanii przy ulicy Księcia Ziemowita 39, wraz z zagospodarowaniem terenu wokół (m.st. Warszawa) – 3 660 683 zł; ~ Parafia rzymskokatolicka Świętego Krzyża w Warszawie – renowacja kościoła Świętego Krzyża jako ważnego obiektu dziedzictwa kultury narodowej (wraz z zabudowaniami poklasztornymi) – 16 368 147 zł;
Fot. Bank Żywności w Chojnicach, udzielający pomocy poszkodowanym przez nawałnicę
W
ostatnich tygodniach przez Polskę przeszło kilkanaście nawałnic, czego efektem są ogromne straty mieszkańców wielu miast i wsi. Media bez przerwy donosiły o fatalnej sytuacji w wielu częściach kraju. Nad Bisztynkiem (woj. warmińsko-mazurskie) szalała potężna burza – z nieba leciał grad wielkości kurzych jaj, który uszkodził około 320 budynków mieszkalnych, 700 gospodarczych i kilkaset samochodów. Mocno ucierpiały także budynki użyteczności publicznej – komisariat policji, szkoła, przychodnia i urząd gminy. Niemal 200 strażaków pracowało bez wytchnienia kilkanaście godzin na dobę – zabezpieczali folią i plandekami dziurawe dachy zniszczonych domów. W większości przypadków bez tej ochrony deszcz padałby ludziom na głowy. Każdy poszkodowany dostanie maksymalnie… 6 tysięcy złotych zasiłku. – To, co się stało, jest ogromną tragedią dla wszystkich mieszkańców. Nie widziałem w mieście jednego całego domu. Spodziewamy się, że straty będą liczone w milionach złotych – mówił burmistrz Bisztynka Jan Wójcik. Nie mylił się – straty w jego miejscowości wyniosły prawie 9,5 mln zł. W województwie kujawsko-pomorskim w gminie Świekatowo grad zniszczył uprawy w prawie 100 gospodarstwach. Niektórzy rolnicy przyznają, że stracili nawet 100 procent wszystkich upraw. W województwie mazowieckim (powiat radomski) przez grad ucierpiały uprawy zboża i tytoniu. W Warce i okolicach gradobicie także zniszczyło wiele upraw i sadów. Straty szacuje się na kilka, a nawet kilkanaście milionów złotych. W Borach Tucholskich trąba powietrzna zniszczyła około 550 hektarów lasów. Przewróciła około 100 tys. drzew, zniszczyła kilkadziesiąt pobliskich budynków, czego skutkiem jest 6 rannych osób. Straty szacuje się na ponad 21 mln zł. Ogólny bilans strat jest dramatyczny. Przez nawałnice ucierpiało ponad 1500 nieruchomości, w tym 1200 budynków mieszkalnych. Pogoda nie miała litości również dla kilkunastu szkół, kilkudziesięciu kilometrów dróg, domów opieki społecznej itd. Dziennikarze i politycy apelowali o pomoc dla poszkodowanych. – Przydadzą się materiały budowlane, różne darowizny oraz siła robocza – mówili przed kamerami. Ministerstwo Finansów zapowiedziało, że dla poszkodowanych gmin przekaże „aż” 1,6 mln zł. Zainteresowani wiedzą, że to oczywiście zaledwie kropla w morzu potrzeb. Przecież, jak wspomnieliśmy, tylko w jednej gminie straty są 6-krotnie większe. Na co zatem idą pieniądze? Poszukując zaginionych milionów z naszych podatków, natrafiliśmy na prawdziwą żyłę złota. Otóż
GORĄCY TEMAT
~ Klasztor Męski Zwiastowania Najświętszej Maryji Panny w Supraślu – rewitalizacja części zabytkowych pomieszczeń klasztornych na potrzeby turystyczne – część programowa Akademii Supraskiej (etap II) – 8 369 588 zł; ~ Budowa Domu Zdrojowego „Sacerdotibus Emeritis” i zagospodarowanie zabytkowego kościoła drewnianego w Iwoniczu-Zdroju – 1 913 583 zł; ~ Remont elewacji i dachu kościoła parafialnego pw. św. Michała Archanioła i św. Anny w Dydni – 1 641 203 zł; ~ Rewitalizacja obiektów opactwa sióstr benedyktynek w Przemyślu – 2 241 044 zł; ~ Nadbałtyckie Centrum Kultury w Gdańsku na rewaloryzację i adaptację kościoła św. Jana w Gdańsku na Centrum św. Jana (etap I) – 11 250 355 zł; ~ Prace konserwatorskie i restauracyjne kościoła pw. Zwiastowania Najświętszej Marii Panny w Pączewie – 239 901 zł;
3
~ Rewaloryzacja i konserwacja obiektów zabytkowych kościoła św. Klemensa w Ustroniu (akcja „Ekumenizm nośnikiem kultury”) – 3 858 563 zł; ~ Renowacja i rewaloryzacja kościoła parafialnego pw. Świętego Mikołaja, sanktuarium Matki Bożej Rychwałdzkiej, w celu uzyskania statusu bazyliki – 1 007 069 zł; ~ Wykonanie robót budowlanych polegających na wzmocnieniu i wymianie części konstrukcji dachu wraz z wymianą pokrycia dachu oraz remontem elewacji rzymskokatolickiego parafialnego kościoła św. Trójcy – 660 000 zł; ~ Renowacja nawy głównej kościoła pw. św. Rozalii i św. Marcina w Zagnańsku wraz z bocznymi ołtarzami – 153 060 zł; ~ Wykonanie prac konserwatorskich obiektów należących do parafii Kościoła rzymskokatolickiego pw. Świętego Mikołaja Biskupa w Gierczycach – 520 301 zł; ~ Remont i konserwacja kościoła parafialnego pw. św. Barbary w Kocinie, gm. Opatowiec – 246 406 zł; ~ Zachowanie dziedzictwa kulturowego gminy Łagów przez remont kościoła parafialnego – 1 141 871 zł; ~ Zachowanie obiektu dziedzictwa kulturowego poprzez remont i konserwację zabytkowego kościoła Zwiastowania Pańskiego w Piotrkowicach – 599 503 zł; ~ Dom Zakonny Towarzystwa Jezusowego – renowacja elewacji bocznych Bazyliki Sanktuarium Maryjnego w Świętej Lipce – 999 812 zł; ~ Odnowa nawierzchni placu kościelnego wokół kościoła parafii rzymskokatolickiej św. apostołów Piotra i Pawła w Lidzbarku Warmińskim – 554 803 zł; ~ Wymiana okien w budynku klasztoru Zgromadzenia Sióstr św. Katarzyny, renowacja cennego przykładu budownictwa sakralnego w ramach rewitalizacji miasta Braniewa – 719 635 zł; ~ Rewitalizacja obiektu kościoła pod wezwaniem Najświętszego Serca Pana Jezusa w Olsztynku poprzez remont obiektu i placu przykościelnego – 596 452 zł; ~ Renowacja kościoła pw. św. Józefa Oblubieńca NMP w Szczecinie wraz z jego otoczeniem – 1 656 043 zł; ~ Remont i odbudowa sygnaturki kościoła pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Kołbaczu – 1 224 958 zł. To tylko wybrane przez nas budynki sakralne wspierane przez różne fundusze europejskie. W sumie dostały 76 094 255 złotych! Wśród nich są oczywiście zabytkowe kościoły, które warto odnawiać na przykład w celach turystycznych, ale zachodzi pytanie, kto będzie na tym zarabiał? Nie ma najmniejszych wątpliwości, że jedynym beneficjentem remontów budynków kościelnych będą duchowni. Od lat jako społeczeństwo dofinansowujemy ze wspólnych środków biznesy kleru i ich miejsca pracy, a sami nie mamy z tego nawet złotówki. ARIEL KOWALCZYK
4
Nr 30 (647) 27 VII – 2 VIII 2012 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Ostatnie tabu Zrywa ze mnie majtki. Boże święty! Pada na klęczki i nawleka prezerwatywę, co zabiera mu trochę czasu ze względu na pokaźne rozmiary… To cytat – mniej więcej – z popularnego teraz amerykańskiego romansu. Takiego z elementami sadomaso – dodajmy. Chodzi o książkę „Fifty Shades of Grey” (w Polsce ukaże się pt. „50 twarzy Greya”. Już we wrześniu!). Napisała ją Erika Leonard, która co tydzień zgarnia jako autorka około 1,5 mln dol. Prawo do zrobienia filmu wywalczyła wytwórnia Universal. Czytają gospodynie domowe, ale tzw. kobiety sukcesu też. Dobrze, że dziewczyny przyznają się do lubienia porno – mówią feministki. – Ale dlaczego podniecają się męską dominacją?! „Zamyka moje dłonie nad głową w uścisku mocnym jak imadło i przyszpila ustami do ściany. Drugą ręką łapie za włosy i szarpie mocno, unosząc twarz” – to cytat z książki. Jest jeszcze o biciu kochanki pejczem… W Polsce także przeżywamy szok seksualno-kulturalny, tyle że za sprawą filmu. W kinach pokazują „Bez wstydu”. Upada jedno z ostatnich tabu w rodzimych filmach, bo… oglądamy seks między rodzeństwem. Przyrodnim, ale jednak. Konsultantem przy pisaniu scenariusza
był seksuolog Zbigniew Lew-Starowicz. To on przekonywał, żeby pokazać scenę łóżkową. Dla większej wiarygodności tematu. Pan profesor z przypadkami kazirodztwa spotyka się często i jest za tym, żeby nie było karalne, jeśli dotyczy dorosłych, świadomych ludzi. Tak jest w Hiszpanii, Francji i Portugalii. Większe ryzyko chorób genetycznych w przypadku ewentualnych potomków można zminimalizować… antykoncepcją. Ile mamy takich związków w Polsce, nie wiadomo. Kazirodztwo jest tak silnym tabu, że rzadko kto ma ochotę opowiadać. Kręcący film próbowali dotrzeć do takich par. Udało im się, ale rozmawiali tylko z mężczyznami zakochanymi w swoich siostrach. Żadna
z tych sióstr nie chciała się pokazać. Skromny „materiał badawczy” pozwolił wysnuć kilka wniosków. Po pierwsze, kazirodztwo najczęściej dotyczy rodzeństw przyrodnich, które nie mieszkają razem. Po drugie, kiedy zakazani kochankowie mają już swoje rodziny, robią wszystko, żeby nie zostać sam na sam. Bo wtedy najczęściej dochodzi do seksu. Przy temacie aż tak kontrowersyjnym lepiej opuścić rodzime podwórko. Co roku na świecie adoptuje się ćwierć miliona dzieci, które – kiedy dorosną – chcą poznać swoich krewnych. Spotkania po latach są wzruszające i często... podniecające. Według badań University College London około 50 proc. ludzi wychowanych poza biologicznymi rodzinami czuje pożądliwość wobec bliskich, których spotykają już jako dorośli. Taką „zboczoną” skłonność nazwano genetycznym pociągiem seksualnym, czyli w skrócie po tamtejszemu – GSA. Kogo interesuje temat, może obejrzeć film dokumentalny pt. „Kazirodztwo: ostatnie tabu”. Tam swoje historie opowiadają zakochane biologiczne rodzeństwa. Przekonują o niezwykłych emocjach, których doświadczyli w czasie spotkania, o poczuciu, że „znamy się od zawsze”. Ponieważ oboje byli dorosłymi ludźmi, silna więź emocjonalna w połowie przypadków przybierała formę pożądania. Gdyby wychowali się razem, pewnie byłoby inaczej. Tworzą się grupy wsparcia. Bohaterowie dokumentu przekonują: żadne z nas nie zrobiło tego z premedytacją! Seks wkradał się niepostrzeżenie. JUSTYNA CIEŚLAK
Prowincjałki 50-latek z Krzeska Majątku postanowił wyciąć jedno z drzew na swojej działce. Jak pomyślał, tak zrobił. Nie przewidział przy tym, że może sobie napytać biedy. A napytał, bo wycinka skończyła się tym, że upadające drzewo zdemolowało sieć energetyczną oraz słup trakcyjny. Straty oszacowano na 3 tys. zł. Odsiadkę dla „drwala” – nawet na 5 lat.
DRWAL AMATOR
W Jeziorowskich niedaleko Ełku samochód osobowy wjechał w drzewo. 44-letni kierowca z miejsca wypadku uciekł, ale w aucie zostało pięcioro dzieci (najmłodsze miało 2 lata), w tym ciężko ranna w głowę jego 17-letnia rodzona córka. Za całokształt grozi tatusiowi do 12 lat więzienia.
TATUSINA TROSKA
Są ludzie, którym nic nie jest w stanie popsuć zaplanowanego urlopu. Do Grecji miała z katowickiego lotniska polecieć pewna rodzina. Kiedy podczas odprawy okazało się, że dwulatka ma nieważny paszport, rodzice długo się nie zastanawiali – zostawili dziecko w informacji turystycznej. Sami odlecieli.
WARTOŚCI RODZINNE
Na komisariat w Aleksandrowie Łódzkim trzech nastolatków przyprowadziło… młodą kozę. Nie, nic złego nie zrobiła, tylko przyłączyła się do nich podczas spaceru i nie chciała sobie pójść. Policjanci kozy nie wsadzili do kozy, tylko oddali na tymczasowe przechowanie. Jeśli nie zgłosi się właściciel, koza wędrowniczka trafi najpewniej do zoo.
KOZA WĘDROWNICZKA
Na katowicki komisariat stawił się z kolei 26-latek. Poinformował, że kilka dni wcześniej dokonał napadu na bank, ale sumienie nie pozwoliło mu cieszyć się łupem. Poszedł więc do spowiedzi, a po niej – skruszony – postanowił przyznać się do winy i rzucić w młyn sprawiedliwości. Opracowała WZ
BANDYTA WRAŻLIWIEC
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Gowin moim zdaniem jest już skończony w Platformie. Prawdopodobnie w grach z PiS posunął się za daleko. Decyzja polityczna zapadła; jak ktoś np. popełni samobójstwo w więzieniu, to się wykona wyrok. (Janusz Palikot)
P
onieważ związki Kościoła katolickiego i PiS są coraz ściślejsze, chciałbym podsunąć pewien pomysł, który znakomicie usprawniłby działanie obydwu nomen omen bliźniaczych instytucji. Każdy z nas byłby w stanie od ręki podać kilka cech wspólnych dla Kościoła i partii Jarosława Kaczyńskiego. Obydwie mają taką samą doktrynę moralno-teologiczną, która sprawia, że PiS proponuje ustawy wynikające z katolickiego światopoglądu i skrupulatnie dba o interesy biskupów. Obydwie wierzą, że Polska nie może istnieć bez Kościoła, bo popadnie w moralną anarchię. Poza tym nie można być katolikiem, nie wierząc w nieomylność papieża, podobnie jak nie można być pisowcem, nie będąc poddanym władzy Jarosława Kaczyńskiego. Podobnie jak władza papieża, władza Kaczyńskiego jest najwyższa, bezpośrednia i powszechna, a jego wyroki (w praktyce) nieodwołalne. I papież, i Kaczyński są mężczyznami żyjącymi w celibacie, o bliżej nieokreślonej orientacji seksualnej, budzącej plotki i domysły. Poza tym i jedni, i drudzy mają poza ojcem watykańskim także wspólnego ojca w Toruniu. Te podobieństwa, a nawet częściowe wymieszanie Kościoła i PiS-u, pogłębiły się po ostatniej hecy z ustawą w sprawie in vitro. Otóż PiS – podobnie jak Kościół – postanowił zakazać tej medycznej procedury, a nawet prześladować tych, którzy ośmieliliby się ją stosować. Innymi słowy, polski wymiar sprawiedliwości zacząłby – podobnie jak w przypadku aborcji – robić za coś w rodzaju sądu inkwizycyjnego, ścigającego odstępców od biskupich przykazań. Gdy tylko Kaczyński zorientował się, że ogłoszenie projektu stało się wejściem
na pole minowe i został potępiony nawet przez część najgorętszych swoich zwolenników, zaczął się wycofywać rakiem. A za nim… poszli biskupi. Nie minęły dwa dni od propozycji Kaczyńskiego, że jest gotowy na kompromis z projektem Gowina, a już ks. prof. Franciszek Longchamps de Bérier, ekspert episkopatu do spraw bioetycznych, ogłosił poprzez Katolicką Agencję Informacyjną, że katolicy mają moralne prawo poprzeć Gowinowe dziecię. Wygląda więc na to, że teraz to Kaczyński wskazuje drogę episkopatowi – także w kwestiach prawno-moralnych. W tej sytuacji trzeba powiedzieć jedno – co los złączył, tego człowiek niech nie rozdziela! Skoro Kaczyński stał się faktycznym przywódcą Kościoła, niech stanie się także jego liderem formalnym. Żyje w celibacie jak księża, nie ma więc żadnej przeszkody, aby przyjął święcenia. W historii nieraz bywało, że byle nastolatek, jeśli tylko był krewnym czy kochankiem papieża, mógł zostać biskupem lub kardynałem. A przecież o ileż głębsze, ściślejsze i poważniejsze więzy łączą polskich biskupów z Jarosławem! Myślę, że gdyby Jarosław został prymasem, zasługiwałby na to, aby objąć po Ratzingerze funkcję papieża. Do tak autorytarnej władzy jest już przecież przyzwyczajony, a poza tym mógłby sobie w Watykanie spokojnie karać śmiercią, czego, jak wiadomo, bardzo mu brakuje na terenie Unii Europejskiej. Gdyby Ziobro z Kluzikową pośpieszyli do „progów apostolskich”, aby pocałować go w pierścionek, zadyndaliby niechybnie jako zdrajcy. Okazałoby się, że „bóg” nierychliwy, ale prawy i sprawiedliwy! ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Nowa głowa
Znajomość biologii rozrodu wśród posłów PiS jest prawie żadna. (prof. Marian Szamatowicz, ginekolog, specjalista in vitro)
Czy następnym krokiem PiS będzie zakaz szorowania się przy kąpieli, kiedy to setki komórek skóry – potencjalnych embrionów, które nauka może już „cofnąć” do stadium komórki macierzystej – spływają do kanalizacji. (dr Tomasz Żubardzki, filozof)
Rola Kościoła w zbawianiu dusz i w tworzeniu zdrowych mechanizmów społecznych jest wprost nie do przecenienia. (Szymon Hołownia, dziennikarz katolicki)
Kościoły przytrzymują przy sobie wiernych za pomocą lęku i grożenia wiernym za nieprzestrzeganie zasad, które inni ludzie wcześniej wymyślili. Dzięki temu utrzymuje się instytucje Kościoła. Kościół potrzebuje armii wiernych, która będzie go utrzymywać. (Janusz L. Wiśniewski, pisarz)
A może zamiast ciągle moralizować, abp Skworc wykorzystałby w końcu instytucję Kościoła katolickiego do edukacji rodziców w kwestii zabawek związanych z przemocą? Byłem ostatnio w miasteczku, gdzie odbywał się odpust. Pod kościołem stały stragany pełne pistoletów, mieczy, szabel, potworów z filmów. To wszystko kupowali rodzice swoim dzieciom po wyjściu z kościoła. Niech więc abp Skworc wyjdzie ze swojego pałacu biskupiego i jak biblijny Jezus przegoni kupczących ze świątyni. (poseł Robert Biedroń, Ruch Palikota)
Profesor z seminarium duchownego prosił, by mógł zamieszkać u mnie na plebanii. Miał pokój w sąsiadującej z seminarium parafii, ale powiedział, że już dłużej nie jest w stanie znosić tego, co tam jest codziennością. Co takiego? Na plebanii od lat razem z proboszczem mieszka kobieta wraz z dwójką ich dorastających dzieci. Ksiądz profesor nie chciał być dłużej lokatorem w ich rodzinnym domu – plebanii. (ks. Wojciech Lemański, diecezja warszawsko-praska) Wybrał AC
Nr 30 (647) 27 VII – 2 VIII 2012 r.
NA KLĘCZKACH
ROZWIĄZALI ZWIĄZKI Przed poselskimi wakacjami nie będzie w Sejmie ustawy ani nawet debaty na temat związków partnerskich. Politycy PiS i SP złożyli wniosek o zdjęcie z porządku obrad ustaw regulujących te kwestie. Wniosek prawicy poparła znaczna większość PO i PSL. Autorami projektów są SLD i Ruch Palikota. PiS i SP bezpodstawnie zarzucili lewicowym partiom próbę obejścia konstytucji. Platforma ma ponoć swoje pomysły na temat rozwiązania sytuacji tysięcy związków partnerskich w Polsce i chce je wprowadzić bez porozumienia z SLD i RP. Warto zaznaczyć, że aż 150 posłów PO jest przeciwko legalizacji związków partnerskich. Okazuje się, że największa „partia” w Sejmie, czyli PiS, SP, PSL i ogromna większość PO, chociaż wspiera interesy biskupów katolickich przeciwko potrzebom ludzi, to ma się nadal świetnie. ASz
SENAT PRZECIW KOMOROWSKIEMU W Senacie większość członków Komisji Praw Człowieka zagłosowało przeciwko projektowi prezydenta Komorowskiego, który chce zaostrzenia prawa o manifestacjach. Pomysł przeszedł w Sejmie, mimo że budzi wątpliwości prawników i organizacji pozarządowych, bo bardzo skomplikuje manifestowanie. Sprzeciw w Senacie wynika m.in. z dzielnej postawy Józefa Piniora, senatora PO, dawniej polityka lewicy. MaK
Źródeł Kościelnego Prawa Polskiego, więc widać jak na dłoni, gdzie Kościół ma polskie prawo… ASz
NA PROBOSZCZA
LISTA PRZEBOJÓW
„Prosimy nie ufać osobom, które przedstawiają się jako wysłannicy władzy duchownej” – apeluje do swoich owieczek parafia pw. Przemienienia Pańskiego w Ogrodzieńcu. A wszystko dlatego, że księżom wyrosła fałszywa konkurencja w zbieraniu kasy. Na terenie parafii pojawili się bowiem domokrążcy „poszukujący łatwego zarobku tanim kosztem”. Osoby te, powołując się na księdza proboszcza, chodzą od domu do domu, „wręczając parafianom podarunki i zbierając ofiary na kościół”. Zabawne jest to, że sam proboszcz potwierdza, iż dochody duchownych są „łatwym zarobkiem osiągniętym tanim kosztem”. AK
KARA DLA RYDZYKA 20 tys. zł kary dostało Radio Maryja za emitowanie ukrytych reklam. Koncesja rozgłośni nie pozwala na nadawanie tego rodzaju ogłoszeń. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji kilkakrotnie wzywała Rydzyka do zaprzestania tej praktyki; w kwietniu tego roku nałożyła też na niego pierwszą karę – 4 tys. zł. Cóż, posłanka Sobecka zapewne i to zapłaci z diet poselskich. MaK
SERYJNY PLAGIATOR Ksiądz Stanisław Tymosz, profesor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, ponad wszelką wątpliwość popełnił wielokrotny plagiat w swoich naukowych artykułach. Uczelnia stwierdziła, że ks. Tymosz jest faktycznie winny, i postanowiła ukarać go… naganą. Prawo mówi, że plagiator podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat trzech. KUL twierdzi, że jest instytucją prywatną i nie musi zgłaszać przestępstwa organom ścigania. Tymosz kieruje Katedrą Historii
– obwieściły władze gminne, a obowiązkowego pokropienia wodą święconą tabliczki z nazwą ulicy dokonał abp Sławoj Leszek Głódź. O jaki dług chodzi? Dokonany przez urzędników wybór patrona głównej ulicy, wynika z faktu, że marszałek Płażyński wielokrotnie uczestniczył w gminnych dożynkach, dwa razy w otwarciu szkół po modernizacji (w Cedrach Wielkich i Cedrach Małych) i raz w poświęceniu... oczyszczalni ścieków. AK
CZĘSTOCHOWA DLA BEZPŁODNYCH Lewicowe władze Częstochowy postanowiły zrealizować swoje obietnice i wspierać bezpłodne małżeństwa. Każda para, która spełni odpowiednie warunki, otrzyma wsparcie w wysokości 3 tys. zł. Poprzedni projekt zablokowała Regionalna Izba Obrachunkowa dowodząc, że wsparcie byłoby nielegalne. Tym razem miasto opracowało specjalny program zdrowotny, który raczej nie powinien budzić prawnych wątpliwości. Program będzie realizowany mimo ostrego sprzeciwu PiS i miejscowych struktur kościelnych. MaK
LICZNE ZASŁUGI Najważniejsza droga w całej gminie Cedry Wielkie, przy której zlokalizowane są główne instytucje gminne, doczekała się wreszcie swojej nazwy, bo od niedawna nosi imię jednej z ofiar katastrofy smoleńskiej – Macieja Płażyńskiego. „Nazywając ulicę Jego imieniem, częściowo spłaciliśmy dług wobec Zmarłego”
Na katolickim portalu Fronda. pl powstała „czarna lista stron, platform oraz witryn i mediów, które jawnie popierają zjawiska antychrześcijańskie, antyklerykalne oraz najbardziej manipulują prawdą, kłamią oraz dopuszczają się dyskryminacji prawicowo-katolickich użytkowników”. Na owej liście znajdują się m.in. „Facebook”, „National Geographic Channel”, „Google” i… „Fakty i Mity”. Dziękujemy autorom za umieszczenie nas w tym jakże zacnym towarzystwie. Światowo nam się zrobiło! ASz
OWOCOWY DIABEŁ Popularny wśród dzieci napój „Pysio” jest „szatański i prowadzi do degradacji naszej cywilizacji” – tak uważają niektórzy katolicy w Polsce. Firma produkująca „Pysia” wypuściła ostatnio na rynek nowy napój „Demon”, który promuje Adam „Nergal” Darski. Tego dla katooszołomów było już za wiele, bowiem od lat „Nergal” jest przez nich znienawidzony. Na popularnym portalu społecznościowym powstała już akcja namawiająca do bojkotu producenta obu napojów. Na szczęście nie wszyscy stracili do końca rozum i organizatorom protestu udało się zdobyć ledwie 400 głosów poparcia. ASz
MSZE REFERENDALNE W kościołach Bytowa odprawiano msze w intencji frekwencji w referendum samorządowym. Zamówili je oczywiści organizatorzy. Niestety, katolicki Bóg nie wysłuchał modłów i głosowanie za odwołaniem burmistrza z PO jest nieważne. Najwidoczniej w Bytowie Opatrzność należy do Kościoła łagiewnickiego. MaK
MIEJSKIE ŚWIĘCENIE Urząd Miasta Tychy na swojej stronie zaprasza kierowców 29 lipca na wielkie święcenie aut stojących na miejskich parkingach i ulicach połączone z... odpustem. Święcenie
potrwa 2 godziny. I na szczęście ma dotyczyć wyłącznie pojazdów oznakowanych. Właściciele samochodów przeznaczonych do pokropku powinni je oznakować białą kartką formatu A4 włożoną za szybę lub wycieraczkę. Żeby ułatwić księżom akcję kropienia święconą wodą, tyska policja i straż miejska będą wskazywać kierowcom oznakowanych białą kartką samochodów wolne miejsce na parkingu lub ulicy, gdzie ich auto dostąpi błogosławieństwa i odpuszczenia grzechów. Skąd jednak nagle u księży taki nacisk na wyrażenie przez właściciela zgody na poświęcenie auta? Wszystko wyjaśnia parafia pw. św. Mikołaja w Lesznie: „Kapłan kropić będzie wodą święconą pojazdy postawione na placu kościelnym przy ul. Kościelnej. Prosimy, by przy pojazdach, które mają być poświęcone, byli kierowcy i wyrazili życzenie poświęcenia ich pojazdu. Przy okazji poświęcenia będzie zbiórka ofiar na zakup środków transportu dla misjonarzy”. AK
5
GOOGLE LOVE Globalny koncern informatyczny Google prowadzi kampanię społeczną pod nazwą „Legalizacja Miłości”, skierowaną na pomoc dla mniejszości seksualnych. Chodzi o promowanie równości i bezpieczeństwa pracy dyskryminowanych mniejszości. Akcje rozpoczęto od Polski i Singapuru, które są zdaniem koncernu przesycone „homofobiczną kulturą”. MaK
„NIEDZIELA” W DĘBICY Burmistrz Dębicy odznaczył redaktora naczelnego tygodnika „Niedziela” statuetką Jadwigi Śląskiej w dowód uznania dla tego skrajnie prawicowego i katolickiego tygodnika za „duchową pomoc dla rodzin”. Cóż to za pomoc? Trudno powiedzieć, ale burmistrz zauważył, że „rodzinie zagrażają prądy liberalne”. Czy można zatem nie być konserwatystą i żyć w Dębnicy? MaK
ZABAWY Z JEZUSEM ZGUBA ZNALEZIONA W Chociwlu stał się cud i policja odnalazła średniowieczną rzeźbę poszukiwaną przez Interpol. Rzeźba znikła w 1975 roku, a odnalazła się na… jednej z plebanii. Proboszcz będzie musiał teraz wyjaśnić, jak posiadł taki rzadki zabytek. Coś nam się wydaje, że po prostu znalazł go na ulicy i przygarnął z serca. To czyn tym bardziej naturalny, że rzeźba przedstawia świętego Mikołaja. Jak nie wziąć mikołajkowego prezentu! MaK
Zwykle w ramach tzw. marszów dla Jezusa jest tylko przejście katolików przez centralny punkt miasta. Tym razem było także spotkanie z uzdrowicielem, koncert, animacje dla dzieci i czego jeszcze dusza zapragnie – wszystko to w Białej Podlaskiej przygotowali dla mieszkańców lokalni działacze kościelni w ramach tutejszego Marszu dla Jezusa. Nas intryguje coraz częstsze zapraszanie cudotwórców. Czyżby Kościół liczył tylko na cud, jeśli chodzi o własne przetrwanie w Polsce? OH
6
Nr 30 (647) 27 VII – 2 VIII 2012 r.
POLSKA PARAFIALNA
Gasnące światła parafii Szukając oszczędności, samorządy tną wydatki na oświetlenie ulic. O tym, żeby najpierw wyciągnąć wtyczkę plebanowi, pomyśleli jak dotąd nieliczni. Wysokie i wciąż rosnące ceny energii zmuszają do zaciskania pasa. 160 tys. zł rocznie ma zamiar zaoszczędzić gmina Górno na tym, że uliczne lampy nie będą świeciły pomiędzy północą a 4.30 rano. Wójt Zawad zafundował swoim mieszkańcom egipskie ciemności we wrześniu ubiegłego roku – przez cały wrzesień nie świeciła ani jedna uliczna latarnia. Oszczędność: około 60 tys. zł. Na wyłączaniu latarni o godz. 1 w nocy władze Biłgoraja zamierzają oszczędzać około 150 tys. zł rocznie. W Lewinie Brzeskim, Włoszczowej, Krypnie i tysiącach innych miast, miasteczek i wsi w Polsce mieszkańcy o zmroku stają przed dylematem, czy wyjść z domu. Boją się, bo ciemno. Nie narzekają na brak światła lokalni duszpasterze. Tyle że im rachunki nie spędzają snu z powiek. Oni mają je fundowane, mimo że obowiązujące prawo podobnych praktyk zakazuje (wyjątek stanowi sytuacja, gdy opłacane z publicznej kasy światło pada na zabytek)! Życie pokazuje jednak, że tandem ksiądz-urzędnik w polskich realiach obejdzie każdy przepis, a wskazują na to usługi świadczone permanentnie na rzecz wielu parafii. Poniżej losowo wybrane przykłady… W Warszawie światełka na kościele św. Wojciecha kosztowały 150 tys. zł, a Wszystkich Świętych – 146 tys. zł; na iluminację Matki Boskiej Zwycięskiej władze dzielnicy Praga-Południe wydały 140 tys. zł,
a zobowiązały się także, że będą płacić za prąd. Oświetlenie kościoła św. Jadwigi Śląskiej w Gdańsku to rocznie 131 tys. zł z kasy podatników, św. Elżbiety – 193 tys. zł, Matki Boskiej Bolesnej – 222 tys. zł, a św. Barbary – 100 tys. zł. W Starej Korynicy za oświetlenie bryły lokalnej świątyni ma płacić gmina – w tej kwestii wikary dogadał się z wójtem, no i wokół kościoła ustawiono siedem lamp. „Poprzez iluminację naszej świątyni chcemy pokazać, jak ważne jest to miejsce w naszym życiu” – poinformował ksiądz na łamach lokalnej prasy. W Siedlcach działacze RACJI PL od lat starają się (jak dotąd bezskutecznie) sprawić, żeby lokalna władza odcięła od źródła miejskiej energii budynki i pomniki kultu religijnego.
Wyliczyli, że dotąd miasto podarowało tą drogą klerowi mniej więcej 720 tys. zł. – Nasi miejscy przywódcy zachowali się jak anty-Janosiki, zabierając biednym i finansując bogatych – mówi Marian Kozak, przewodniczący RACJI PL. Są też w Polsce odważni włodarze, choć akurat oni nie mają zbyt wielu godnych naśladowców. Sitkówka-Nowiny to nowoczesna, świetnie prosperująca gmina. Wie o tym miejscowy proboszcz ksiądz Józef Kubicza. Zapewne dlatego wysmarował do rady gminy pismo z prośbą o finansowanie iluminacji kościoła oraz naprawę oświetlenia na cmentarzu. Był dobrej myśli, ale na wszelki wypadek zebrał podpisy ponad 600 parafian, no i zaznaczył gminnym radnym,
żeby wzięli pod uwagę fakt, iż budynek kościoła to niezwykła promocja dla gminy. Wszystko było na jak najlepszej drodze. Radni z komisji przemysłu, planowania, gospodarki komunalnej i ochrony środowiska nad pomysłem proboszcza głowy pochylili i wydumali, że należy go uznać za prośbę mieszkańców, którzy o światłość na nekropolii proszą z troski o bezpieczeństwo swoje oraz swoich bliskich. Z kolei iluminację świątyni podciągnęli pod promocję miejscowości. Proboszcz ręce zacierał, ale na próżno. Oto stała się rzecz w polskich realiach niesłychana. Wójt gminy z pytaniem o możliwość zafundowania oświetlenia proboszczowi, a następnie finansowania jego eksploatacji zwrócił się do Regionalnej Izby Obrachunkowej w Kielcach. W odpowiedzi wyczytał z kolei, że tego typu sponsoring nie ma absolutnie żadnych podstaw prawnych! Nie ma nic o rozświetlaniu kościelnego mienia w wydatkach na zadania własne gminy określonych w art. 7 ust. 1 ustawy o samorządzie gminnym, zaś zgodnie z art. 43 ust. 1 ustawy o stosunku państwa do Kościoła
U Pana Boga za piecem Polscy duchowni potrafią się nie tylko oświetlić, ale nawet ogrzać za ciężko przez Polaków wypracowaną publiczną kasę. Olgierd Dąbrowski, burmistrz Ostródy, który po niechwalebnych rządach zleciał z hukiem ze stołka, na koniec postanowił pokazać, że jak chce, to jednak potrafi. I dopatrzył się, że ktoś korzysta z finansowanego przez urząd ogrzewania lokalnego Zespołu Szkolno-Przedszkolnego nr 5. Ów ktoś to – jak wyszło w toku urzędniczej kontroli – proboszcz od św. Faustyny, parafii, która na mocy dekretu metropolity warmińskiego arcybiskupa Edmunda Piszcza została erygowana w 1993 r. Budowa kościoła, który znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie szkoły, spadła na barki ks. proboszcza Władysława Szmula. Ten owo błogosławione sąsiedztwo postanowił wykorzystać. W roku 1998 – jak sam twierdzi – napisał do władz miasta pismo z prośbą, aby niemal ukończony
budynek kościoła podłączyły do szkolnej kotłowni. Ówczesny burmistrz Zbigniew Babalski (dziś poseł PiS) takie pismo sobie przypomina. Za nic jednak nie jest w stanie powiedzieć, jaką decyzję podjął. Zaklina się jednak na wszelkie świętości, że to z pewnością nie był – jak utrzymuje dziś proboszcz – jego, to znaczy byłego burmistrza, pomysł. Tak czy inaczej – rura ze szkoły do parafii powędrowała. Władzom lokalnym dostrzeżenie, że rachunki za ogrzewanie, jakie przedstawia dyrektor placówki, są podejrzanie wysokie, zajęło 14 lat! Przez tyle czasu szkolne ciepełko wędrowało do parafii. Sprawa się rypła przy okazji inwentaryzacji: – Dopiero wówczas wyszło na jaw, że z kotłowni wychodzą bez zaworów dwie rury ciepłownicze. I zaczęliśmy dochodzić: skąd to się bierze i co to jest – utrzymują starający się zachować twarz urzędnicy. Dlaczego tak
długo nikt nie zwrócił na to uwagi? „Nie było żadnych poszlak, nie było żadnej umowy, nie było na mapach inwentaryzacyjnych żadnego śladu, że takowe instalacje tam przebiegają” – wyjaśniał Grzegorz Socha, były zastępca burmistrza Ostródy. O całą sprawę zapytaliśmy u źródła. – Pierwszy sezon płaciliśmy najwięcej. Później tyle, ile zażądał dyrektor. Na początku była skromna kaplica i włączałem kaloryfery tylko wtedy, gdy były mrozy – mówi ksiądz Szmula. Za pierwszy sezon grzewczy – jak mówi – zapłacił dyrektorowi 7 tys. zł. Za kolejne – po 5 tys. zł. Przyznać trzeba – skromnie. No ale – jak twierdzi ksiądz proboszcz – to wszystko dla dobra parafian. Dyrektor Zespołu z uwagi na przerwę wakacyjną jest nieuchwytny. Prokuratura Rejonowa w Ostródzie prowadzi dochodzenie w sprawie podejrzenia kradzieży energii cieplnej (grozi za to od 3 miesięcy do 5 lat
katolickiego w Rzeczypospolitej Polskiej, inwestycje sakralne i kościelne są finansowane ze środków własnych kościelnych osób prawnych. A to znaczy, że gmina nie może finansować kościelnego oświetlenia! Księdzu szczęka opadła, a wójt gminy Stanisław Barycki sprawę zamknął krótko: – To nie nasz kościół i nie nasz cmentarz. Finansowanie celów sakralnych to nie nasze zadania. Niech nikt mi tylko nie zarzuca złej woli albo że nie sprzyjam Kościołowi. Wiara i zarządzanie gminą to dwie różne sprawy. Tak samo było w Stalowej Woli, gdzie prezydent Andrzej Szlęzak nakazał swoim urzędnikom odłączyć od miejskiej sieci elektrycznej wszystkie zasilane nią dotąd obiekty sakralne, a odbywający się przez lata proceder nazwał po prostu kradzieżą. W Sieradzu wybuchł skandal, kiedy w sierpniu ubiegłego roku lokalne władze zdecydowały o odcięciu od koryta parafii św. Urszuli Ledóchowskiej. „Pan prezydent i jego współpracownicy, chcąc pokazać swoją niechęć, odcięli nam prąd do oświetlenia zewnętrznego. Kościoły w mieście są oświetlane darmo z sieci miejskich i gminnych. My również mamy na to pozwolenie byłych prezydentów i przez lata nikomu to nie przeszkadzało. A teraz, aby patronka Sieradza i jej kościół były zaciemnione, posunięto się do tak podłego ruchu” – zawył z ambony proboszcz Jan Witkowski. „Ksiądz powołuje się na nieistniejącą umowę, bo nigdzie nie znaleźliśmy tego dokumentu. Moglibyśmy nadal oświetlać kościół, ale okazało się, że parafia oświetlała też swoją szkołę i salę gimnastyczną. Odkryliśmy, że założono tam nielegalnie drugi obwód, a zużycie energii dochodziło do 10 kWh na godzinę, co kosztowało nas rocznie około 15 tys. zł” – ujawnił prezydent Jacek Walczak. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
więzienia). Ma ustalić, na podstawie jakiej umowy dostarczano ciepło, ile i czy w ogóle płacił ksiądz proboszcz, a jeśli tak, to co działo się z pieniędzmi. – Wszczęliśmy postępowanie i zbieramy materiały – informuje Zdzisław Łukasiak, szef Prokuratury Rejonowej w Ostródzie. Podczas gdy prokurator zbiera dowody, mieszkańcy Ostródy wyrażają swoje opinie: „TW Filozof”: Kościół katolicki ma dwie moralności. Jedna jest dla wiernych bardzo surowa. Tu nic nie uchodzi płazem. „Zero tolerancji”, że tak pozwolę sobie zacytować mistrza. A ta druga jest dla księży i innych tak zwanych dostojników kościelnych. O, ta druga jest bardzo liberalna i tolerancyjna; „Wiesław Brakowski”: Sztandarowy przykład powiązań, układów, zależności i korupcji władzy na każdym szczeblu z Krk. Tak spętana jest cała polska. Takimi kanałami. Mentalnymi, finansowymi itd., a naród wyje; „Ziutek”: To nie tak. To kościół ogrzewał szkołę i tą rurą płynęło ciepło miłości bliźniego i miłości kleru do parafian, a szczególnie do dzieci szkolnych. JULIA STACHURSKA
Nr 30 (647) 27 VII – 2 VIII 2012 r. Niepłodność w Polsce to poważna choroba, która dotyczy 19 proc. par w wieku rozrodczym. O jakości debaty publicznej na temat in vitro, roli Kościoła i prawach pacjentów „Fakty i Mity” rozmawiają z Anną Krawczak ze Stowarzyszenia „Nasz Bocian”. – Rzadko słychać dyskusje na temat niepłodności jako choroby. – To temat wstydliwy, pewne tabu w debacie publicznej. Nie tylko dlatego, że jest związana z seksualnością i dotyka bardzo intymnej sfery człowieka, ale przede wszystkim dlatego, że jest związana z zakłóceniem możliwości spełnienia jednej z podstawowych potrzeb, którą większość z nas odczuwa – potrzeby przedłużenia gatunku. Małżeństwa, w których kobieta nie może zajść w ciążę, mimo że się o to oboje starają, traktują ów fakt jako niesprawiedliwy wyrok losu. Zastanawiają się, dlaczego akurat oni – zazwyczaj wydolni wychowawczo, społecznie, finansowo. To jest poziom, który bez względu na to, czy atmosfera w danym kraju jest przyjazna, czy nie, w wielu przypadkach nakazuje się ludziom wycofać. Czują się mniej wartościowi i trudno im o niepłodności mówić – to jest problem ogólnoświatowy, wspólny dla wszystkich państw. Dalej może być łatwiej albo trudniej. Jest łatwiej, jeżeli państwo wspiera ludzi leczących się z powodu niepłodności, jeżeli jest tworzony system edukacji seksualnej. – Edukacja seksualna w szkole ma jakiś związek z przyszłą płodnością? – Bardzo silny. Edukację o płodności zaczyna się właśnie od szkoły. Należy uczyć młodzież nawyku badań profilaktycznych. Informować, że prezerwatywa to nie tylko środek antykoncepcyjny, ale przede wszystkim środek zapobiegający chorobom przenoszonym drogą płciową. W Polsce mamy jeden z najwyższych w Europie wskaźników zakażeń, które – nieleczone i niewykrywane – powodują niepłodność. W ten sposób młody człowiek, który dopiero wchodzi w dorosłość, jest zupełnie nieświadom tego, że może sobie odciąć drogę do późniejszej płodności. Nikt go nie nauczył, że o płodność trzeba dbać. Tymczasem wprowadzenie prezerwatyw do polskich szkół jest niewykonalne, choć cała Europa Zachodnia, w której kwestia in vitro jest już uregulowana prawnie i finansowo, przestawia się obecnie na system prewencji i profilaktyki niepłodności. – A w Polsce wciąż nie ma nawet dobrej atmosfery wokół in vitro jako metody leczenia niepłodności.
– Niepłodność jest nie tylko piętnem psychologicznym, ale też społecznym. Chyba wokół żadnej z chorób nie narosło tak wiele przekłamań i mitów jak właśnie wokół niepłodności. One nie są przypadkowe. Mają na celu zideologizowanie metody, która sama w sobie ideologiczna nie jest. In vitro to nic innego jak fakty medyczne. To metoda stosowana od ponad 30 lat i jeden z lepiej przebadanych obszarów w medycynie. Od Alaski po Nową Zelandię. Polska żyje w oderwaniu od tego stanu faktycznego. U nas nie tylko kwestionuje się in vitro, mówiąc, że to nie jest metoda leczenia, ale też samą niepłodność jako chorobę. A przecież osoby niepłodne nie walczą o to, żeby ich plemniki zwiększyły liczebność, ani o to, żeby mieć
ZAMIAST SPOWIEDZI
7
dwie zasady mają bardzo słabą moc. Jeżeli na jednej szali mamy pragnienie bycia rodzicem, wiele lat starań, bardzo silne więzi między ludźmi, którzy są gotowi razem walczyć o dziecko, a na drugiej – coś tak nieokreślonego i ulotnego jak godność poczęcia waginalnego, to dla większości niepłodnych ludzi ta druga opcja nigdy się nie obroni. – W jaki sposób „rozgrzeszają się” osoby, które są członkami Kościoła, a jednak na in vitro się decydują? – Niepłodność dotyka ludzi o różnym statusie społecznym i ekonomicznym. Większość osób, które podchodzą do in vitro, to katolicy. Ich postawy są bardzo zróżnicowane. Najczęściej zakładają, że skoro żadne życie nie może się narodzić bez pomocy boskiej, to znaczy, że również in vitro zyskuje bożą aprobatę. Inna grupa to osoby, które próbują szukać kompromisu pomiędzy stanowiskiem Kościoła a swoją chęcią realizowania potrzeby rodzicielskiej. Szukają wyjść pośrednich pomiędzy stanowiskiem współczesnej medycyny a stanowiskiem Kościoła
Dosyć kościelnych obelg! piękny śluz szyjkowy. Walczą o to, żeby mieć dziecko. To jest cel leczenia. Nawoływanie do adopcji zamiast in vitro jest absolutnym absurdem. W Polsce realizuje się około 3 tys. adopcji rocznie, a mamy 3 miliony niepłodnych osób, z czego kilkadziesiąt tysięcy par ma wskazania do skorzystania z metody in vitro. – Kościół ma wpływ na jakość tej debaty? – Kościół nie akceptuje metody in vitro. Nie dlatego, że morduje się zarodki, bo do tego nie dochodzi, ale z powodów doktrynalnych sformułowanych w instrukcjach papieskich. Instrukcje mówią, że dziecko jest darem, którym małżonków obdarza Bóg, a więc powinni pokornie czekać na bycie obdarowanymi. Druga ważna kwestia zawarta w instrukcji „Donum vitae” mówi, że godne poczęcie to wyłącznie to, które dokonuje się w ramach aktu małżeńskiego. Dla wielu ludzi, którzy zmagają się z problemem niepłodności, te
Stowarzyszenie na rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji „Nasz Bocian” to społeczna organizacja pacjencka zarejestrowana w październiku 2002 r. Jej działalność koncentruje się na niesieniu pomocy osobom dotkniętym niepłodnością. W ramach działalności statutowej stowarzyszenie zajmuje się m.in. organizowaniem warsztatów i zajęć terapeutycznych dla osób leczących się i przygotowujących do adopcji.
i wybierają in vitro, ale bez nadliczbowych zarodków. Są też pary, które decydują się na adopcję zarodka, co jest oczywiście całkowicie niezgodne ze stanowiskiem Kościoła. – Z czego wynika ów bunt przeciwko moralnemu autorytetowi? – To, co robi Kościół w Polsce, jeśli chodzi o debatę nad in vitro, to korzystanie z bardzo uprzywilejowanej pozycji, co do której nie mam pewności, czy jest faktem, czy mitem. Katolickie pary są nastawione na to, żeby rozmawiać, żeby szukać wyjścia, ale bardzo niewiele z nich decyduje się na to, aby zaniechać prób zostania rodzicami tylko dlatego, że ich Kościół mówi, iż nie wolno tego robić. Wielu nie mówi ani swojej rodzinie, ani przyjaciołom, że zdecydowało się podejść do in vitro. W konsekwencji utrzymywanie tego sekretu staje się obciążeniem, które czasem może rodzinę zniszczyć. Wielu uczy się żyć z ciężarem, który de facto ciężarem nie jest, ale oni zaczynają go postrzegać jako piętno i brzemię. Na tej atmosferze, którą stworzono wokół zapłodnienia in vitro w Polsce, tracą wszyscy. Głównie jednak pacjenci, którym jest trudniej niż pacjentom z innych krajów, gdzie ludzie borykają się z problemem niepłodności, ale przynajmniej
nie są prześladowani z tego powodu, że chcą się leczyć. – Co należałoby zrobić, żeby to zmienić? – Kiedy in vitro przestaje być wyłącznie kwestią debaty i zaczyna mieć twarz Jasia Kowalskiego czy Kasi Nowak, wówczas okazuje się, że relacje międzyludzkie – współczucie, empatia, życzliwość – są silniejsze niż nauczanie instytucji, która w całości rekrutuje się z dobrowolnie wybierających celibat. Dla pacjentów niezrozumiałe emocjonalnie jest to, że bardzo kategoryczne stanowisko uzurpuje sobie instytucja, której członkowie nigdy nie doświadczyli ani rodzicielstwa, ani tym bardziej bólu niemożności bycia rodzicem. Kościół zachodnioeuropejski poradził sobie z tym inaczej – nie instruuje swoich wiernych szczegółowo, co mają robić w sypialni i poza nią. Przede wszystkim zaś nie naciska na prawodawców. – Tymczasem rodzimy Kościół bezustannie angażuje się w dyskusje o seksualności… – To widać w debacie aborcyjnej, o in vitro, antykoncepcji czy o edukacji seksualnej w szkołach. Wydaje się, że polski Kościół zmierza w ślepą uliczkę. W instrukcjach watykańskich nie ma języka nienawiści. W kontekście in vitro nie pojawia się hasło „Frankenstein”, nie mówi się
o „dzieciach kupowanych przy ladzie”. Nie pojawiają się argumenty, że dzieci z in vitro są chore czy upośledzone intelektualnie. Nie obraża się ani rodziców, ani dzieci. Taką retorykę stosują natomiast polscy biskupi. Kościół polski, wybierając taki styl debaty, osiąga efekt przeciwny do zamierzonego. – Czy w polskich realiach należy powiedzieć dziecku, że jest „z probówki”? – Nie ma tajemnic błogosławionych. Są wyłącznie tajemnice wstydliwe. My stoimy na stanowisku, że rodzice powinni mówić dzieciom, ponieważ one i tak się tego dowiedzą. „Tygodnik Ostrołęcki” opisywał historię chorego na białaczkę chłopca, który o tym, że jest dzieckiem z in vitro, dowiedział się od księdza podczas kolędy. A kontekst tej sytuacji był taki, że rodzice chcieli zamówić mszę o zdrowie swojego dziecka. Ksiądz powiedział, że mszy nie odprawi, bo choroba chłopca to kara za to, że mają dziecko z probówki. Tu warto dodać, że nie istnieje w ogóle takie zjawisko jak „dziecko z probówki”. Tak jak nie ma dzieci z penisa i waginy. Są po prostu dzieci, o czym zbyt często w polskiej debacie zapominamy.
 Ciąg dalszy na str. 25
8
Nr 30 (647) 27 VII – 2 VIII 2012 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
J
ednym z elementów władzy autorytarnej, dyktatorskiej jest faktyczna bezkarność jej przywódców. Powiecie, że na szczęście w naszej części świata nie mamy z niczym takim do czynienia. Doprawdy? Każdy z nas, gdyby tylko dowiedziono mu wielkiej korupcji lub nadużyć powodujących choroby lub śmierć innych ludzi, trafiłby do więzienia na długie lata, a odszkodowania zjadłyby nam cały majątek. Tymczasem korporacje robią takie rzeczy świadomie, dobrowolnie i na masową skalę. I nikt z menadżerów nie trafia do więzienia! Oto kilka przykładów.
Leczenie ze złudzeń Przemysł farmaceutyczny należy do interesów najbardziej dochodowych. Wysokie ceny leków bywają uzasadniane kosztownymi badaniami koniecznymi do wynalezienia i wprowadzenia na rynek nowych specyfików. I po części jest to prawda. Niestety, spora część kosztów firm to jednak środki wydane m.in. na korumpowanie lekarzy i ekspertów oraz wydatki na odszkodowania. Firmy prowadzą oszukańczą działalność na wielką skalę, bo wiedzą, że i tak się to opłaca. I nikt nigdy nie pójdzie w związku z tym do więzienia. A więc hulaj dusza! Jedną z cech współczesnego kapitalizmu są masowe fuzje i przejęcia. Jedna wielka firma łyka inną, a potem razem wcielają do swoich struktur kolejną. Tym sposobem łączą środki, a także likwidują konkurencję. W efekcie powstają globalne giganty warte dziesiątki miliardów dolarów, aroganckie i dysponujące gigantycznymi środkami na nielegalną działalność. Jedną z największych firm farmaceutycznych świata jest GlaxoSmithKline (siedziba na zdjęciu), brytyjski koncern, którego trójczłonowa nazwa brzmi nieco egzotycznie. Niemniej jednak jest on obecny pod każdą polską strzechą i dachówką jako producent popularnych leków. Media światowe doniosły właśnie, że firma wpłaciła na konto rządu USA i niektórych rządów stanowych kwotę 3 miliardów dolarów. Powody do wypłaty tak gigantycznej kwoty ugody są złożone. Firma korumpowała na wielką skalę lekarzy, aby zalecali pacjentom jej leki. W zamian otrzymywali oni atrakcyjne prezenty (wycieczki, bilety na koncerty itp.). Przekupywano także ekspertów medycznych, aby na zjazdach lekarzy zachwalali produkty koncernu. Ale to, można powiedzieć, najbardziej niewinne grzechy tej korporacji. Firma namawiała również do zapisywania leków dla dorosłych osobom niepełnoletnim. Chodziło o psychotropy popychające w niektórych wypadkach do samobójstw. To zresztą nie wszystko – firma nie ostrzegała zawczasu przed niektórymi skutkami ubocznymi leków. Popularny lek na cukrzycę powodował na przykład ataki serca.
Niektórzy politolodzy zastanawiają się, czy żyjemy jeszcze w demokracji, czy może już w systemie oligarchicznym. Jedną z cech wskazujących raczej na to drugie byłaby bezkarność samych oligarchów.
W mackach ośmiornic Cóż, można powiedzieć, że firmę spotkała zasłużona kara, bo musiała zapłacić olbrzymie odszkodowanie. Ale to tylko złudzenie! Kwota ugody to zaledwie 10 procent tego, co koncern Glaxo zarobił na rynku amerykańskim ze sprzedaży 6 feralnych leków. Można więc powiedzieć, że przestępczy proceder w pełni się opłacił. I co najważniejsze – nikt z zarządu ani szeregowych pracowników firmy nie odpowie za nic przed sądem, mimo że sporo osób po kontakcie z produktami koncernu znalazło się na cmentarzu. Innymi słowy – tzw. wymiar sprawiedliwości dał czytelny sygnał całemu światu, że oszustwo i korupcja są w sumie bezkarne, a przede wszystkim wysoce opłacalne. Można łamać prawo ze skutkiem śmiertelnym i świetnie na tym wyjść po kontakcie z sądem. Alleluja i do przodu!
Trzecia afera bankowa Niewiele lepiej jest w biznesie finansowym. Tam wprawdzie nikt nikogo nie truje, ale aura skandalu nie opuszcza tego środowiska. Jedną z przyczyn prawdziwej gangreny finansowej jest fakt, że nie rozliczono pierwszego skandalu – afer bankowych, które prowadziły do katastrofy z roku 2008. Przypomnijmy, że banki na potęgę udzielały kredytów osobom i instytucjom niewiarygodnym, sprzedawały też produkty finansowe, których działania nikt nie rozumiał. Mieszały również zwykłą działalność bankową (udzielanie kredytów i zbieranie depozytów) z bankowością inwestycyjną, czyli ryzykowną grą giełdową. Wiele z tych praktyk trwa nadal, a po pierwszej fali skandali przyszła druga – w latach 2010–2011 banki uratowane pieniędzmi podatników wypłaciły swoim menadżerom gigantyczne premie. Ludzie, którzy cały system wciągnęli w bagno, dostali piękne nagrody. A jeśli musieli odejść, to tylko z luksusowymi odprawami. Ale to jeszcze nie wszystko. Teraz rozpoczął się trzeci sezon tego
żałosnego i kosztownego serialu aferalnego. Otóż w kilku krajach toczy się śledztwo w sprawie korporacyjnej zmowy bankowej przy ustalaniu najważniejszego wskaźnika o nazwie LIBOR. Ustala się go w Londynie w oparciu o dane z wąskiego grona najważniejszych banków. Wskaźnik wyraża stopę procentową, na którą w danym dniu banki byłyby gotowe pożyczać sobie wzajemnie pieniądze. LIBOR ma gigantyczne znaczenie – ma wpływ na produkty finansowe (w tym kredyty) warte zawrotnej sumy 150 bilionów (sic!) dolarów. Dość powiedzieć, że polskie skromne kredyty hipoteczne w walutach obcych zależą też od owego LIBOR-u. W czym zatem problem? Ano w tym, że banki prowadzą wyrafinowaną grę giełdową, na którą mają wpływ wskaźniki, które same opublikują jako część składową LIBOR-a. Opłaca im się więc manipulować danymi i zarabiać na tym. Zatem wskaźnik nie jest wiarygodny i inwestorzy ponoszą na tym straty. W tym, że z LIBOR-em jest coś nie tak, połapał się rząd Kanady i jako jeden z pierwszych rozpoczął śledztwo. Za nim poszli inni. Dobrano się do korespondencji międzybankowej i odkryto ślady niezwykle bezczelnych manipulacji. Na razie karę za machlojki zapłacił wielki brytyjski bank Barclays (450 mln dol.), ale w aferę są zamieszane zapewne inne wielkie korporacje finansowe świata. LIBOR-u nie można bowiem sfałszować w pojedynkę. Rządy gorączkowo myślą, jak wybrnąć z tego bagna. Jest pomysł, aby do procesu ustalania LIBOR-u włączyć większą ilość banków. To byłoby sensowne – nie od dziś wiadomo, że większym gronem trudniej manipulować niż mniejszym. Przecież dlatego m.in. demokracja bywa lepszym ustrojem niż oligarchia.
Trzecioświatowe maniery Wielkie międzynarodowe korporacje, których przedstawicielstwa mijamy codziennie na ulicach miast, zarządzane przez eleganckich panów
w drogich garniturach i miłe panie w luksusowych garsonkach, mają także tak mroczne tajemnice, że nie powstydziłaby się ich niejedna mafia. Celują w nich wielkie koncerny górnicze i naftowe. Chodzi o to, jak zarabiają one pieniądze w krajach tzw. Trzeciego Świata – tam, gdzie demokracja jest jeszcze marniejsza niż u nas, a media łatwo przekupić. W ostatnich latach głośno było na przykład o brytyjsko-holenderskim Shellu, na którego stacjach zapewne wielu z nas tankuje paliwo. Koncern ten wydobywa ropę naftową m.in. w delcie rzeki Niger. Nigeria to jeden z najbardziej skorumpowanych (i najbardziej religijnych) krajów świata. W delcie trwa wojna o zyski z ropy pomiędzy rządem, koncernami, bandytami różnej maści i miejscową ludnością żyjącą w biedzie i potwornie zanieczyszczonym środowisku. Tak się składa, że od czasu do czasu giną rzecznicy tej ludności. Organizacje broniące praw człowieka oskarżają władze centralne i koncerny naftowe o zlecanie zabójstw. Po wielu latach awantur koncern Shell zgodził się zapłacić 15 milionów dolarów rodzinom zamordowanych. Wprawdzie firma nigdy nie przyznała się do zlecenia zabójstwa, ale w jakimś celu płaciła miliony nigeryjskim wieśniakom, którym nic rzekomo nie była winna! Nie lepiej jest z koncernami poszukującymi złota w Ameryce Południowej. Kupowanie mediów, urzędników, zastraszanie ludności – wszystko to jest na porządku dziennym. Podobnie jak zatruwanie środowiska – wszak skały w poszukiwaniu cennego kruszcu rozpuszcza się przy użyciu cyjanku. Biedacy żyjący w górach tracą swoje tradycyjne źródła utrzymania, a w zamian uzyskują niewiele albo zgoła nic. Nie mają nawet komu się poskarżyć, bo bardzo często władze są kupione przez koncerny. Tak mniej więcej wygląda demokracja, gdy silny podmiot ma w ręku miliardy, a reszta – środki bardzo skromne.
~ ~ ~ Niestety, to nie koniec listy złych nowin. Ujawniono właśnie szacunki, z których wynika, że w tzw. rajach podatkowych – czyli kraikach przechwytujących pieniądz najbogatszych ludzi świata, aby uchronić ich od płacenia podatków w krajach ojczystych – jest zdeponowanych 21 bilionów dolarów. Ludzie najzamożniejsi zarabiają w swoich krajach, ale nie chcą łożyć na ich utrzymanie, a nieuczciwie grające państewka korzystają na tym procederze. Ogromną odpowiedzialność za ten stan rzeczy ponosi Wielka Brytania, ponieważ wiele rajów podatkowych to terytoria zależne Korony Brytyjskiej – Jersey, Guernsey, wyspa Man, Bermudy, Kajmany, Gibraltar itp., itd. To jest inna, mniej elegancka strona nobliwej brytyjskiej monarchii. Istnienie rajów podatkowych przynosi gigantyczne straty nie tylko krajom zamożnym, ale także biednym, w którym garstka złodziei u władzy okrada całe narody z bogactw naturalnych. Dość powiedzieć, że z samej Nigerii wyprowadzono przez 25 lat około 300 miliardów dolarów z ropy naftowej. Nie mniejszą kwotę wyprowadzono z Rosji – m.in. przez Cypr i Wielką Brytanię. ~ ~ ~ Któż nie zna Visy i Mastercard?! Prawie każdy z nas ma w portfelu kartę płatniczą lub kredytową. Otóż te dwie instytucje zapłacą w USA ponad 7 miliardów dolarów kar za zawyżanie opłat transakcyjnych. Z kolei Unia Europejska ponownie depcze po piętach Microsoftowi, podejrzewając go o praktyki monopolistyczne. To są wieści zaledwie z kilku ostatnich tygodni… Jak można się bronić przed psuciem świata przez korporacje? Z pewnością nie moralizowaniem! Prawie nikt nie nawrócił się od prawienia kazań przez duchownych, etyków i sądy oraz z powodu kar, jeśli nie były wystarczająco dotkliwe. Wydaje się, że poprzestawanie na karaniu korporacji finansowo nie jest wystarczające, bo zwykle opłaca się im oszukiwać. Rządy muszą uruchomić dotkliwe kary dla konkretnych osób w korporacjach – nawet więzienie oraz zakaz sprawowania funkcji w biznesie lub prowadzenia działalności gospodarczej. W innym wypadku prezesi wielomiliardowych firm, rynkowych ośmiornic, zabiją śmiechem nasze parlamenty, gazety i sądy. Ale najważniejsze byłoby uruchomienie, tam gdzie się tylko da, demokratycznych procedur kontroli. Zapewne konieczne byłoby także rozbicie największych podmiotów gospodarczych na mniejsze, co zresztą prawnie jest możliwe od dawna. Teoria profesora Jerzego Drewnowskiego głosi, że tam, gdzie jest nierównowaga sił, dominacja o wiele silniejszych nad słabszymi, tam zawsze będzie pole do nadużyć. Zadbajmy więc o więcej równowagi, czyli osłabienie silnych i wzmocnienie słabych. MAREK KRAK
Nr 30 (647) 27 VII – 2 VIII 2012 r.
BEZ DOGMATÓW
Porno dla kobiet Interesujące były też wyniki badań przeprowadzonych przez Meredith L. Chivers, bardzo znaną psycholożkę, która zastosowała zupełnie
o stosunek, a o nagie ćwiczenia lub masturbację... to ich pobudzenie było większe, gdy na ekranie pojawiały się aktorki. Heterycy woleli bardziej tradycyjne układy. A już na przykład kontrolnie pokazywany seks bonobo nie wywoływał zupełnie żadnej reakcji. Inaczej było u kobiet, u których płeć miała mniejsze znaczenie, ponieważ panie reagowały… żywiej. W mniejszym lub większym stopniu, jednak prawie na wszystko. Pobudzenie zaobserwowano nawet w wypadku szympansów. Przy czym homoseksualne kobiety, co też zrozumiałe, reagowały znacznie mocniej na masturbację oraz
jedynie dla panów, ponieważ działają nie tylko na nich. Badania Chivers pokazały bowiem nie tylko, że kobiety na pornografię reagują, ale też że reagują na to, co przygotowano z myślą o mężczyznach. Z tym tylko, że... znacznie mniej wybiórczo, co jest wiązane z większą elastycznością pań, gdy chodzi o dobór płci partnerów seksualnych. Wyniki te są wiarygodne, ponieważ zastosowano metodę pozwalającą ominąć poczucie wstydu – w badaniach ankietowych byłyby one zupełnie inne. Dzięki temu wszystkiemu widać choćby, jak błędne i jak bardzo osadzone w kulturze są wpajane nam przekonania
inną metodę. Autorka badań nie zaglądała bowiem do głów oglądających porno. O subiektywne podniecenie jedynie pytała, a zaglądała tam, gdzie najlepiej widać, czy deklaracje są zgodne z prawdą. Dokonywała pomiarów napływu krwi do genitaliów, co jest ponoć najlepszym sposobem sprawdzenia pobudzenia seksualnego. W eksperymencie wzięło udział 20 homoseksualnych kobiet i 27 heteroseksualistek oraz tyle samo heteroseksualnych mężczyzn i 17 gejów. Honorarium za wzięcie udziału w czymś, co trochę przypominało wieczór pornomaniaków, wyniosło 50 dolarów. Wszyscy oglądali ten sam zestaw filmów „dostępnych w ofercie komercyjnej”, a więc ludzi w najróżniejszych konfiguracjach płci, samotników oddających się masturbacji, przeprowadzane nago ćwiczenia oraz... stosunek odbywany przez szympansy bonobo, który miał przynieść porównania międzygatunkowe. I cóż się okazało? Choćby to, że dla mężczyzn dużo ważniejsza była płeć aktorów. Homoseksualni mężczyźni, co nie dziwi, mocniej reagowali na sceny, w których brało udział dwóch panów. Ciekawostką było jednak to, że gdy nie chodziło
nagie ćwiczenia kobiet niż mężczyzn (choć stosunek „mieszany” także wywoływał ich silną reakcję). Pewne różnice pojawiały się w zależności od tego, co działo się na telewizyjnym ekranie. Ćwiczenia wywoływały mniejsze pobudzenie niż masturbacja, a ta z kolei była mniej stymulująca niż stosunek. Swoistą ciekawostką – choć niespecjalnie zaskakującą – jest to, że nawet heteroseksualne panie nie reagowały na widok nagich mężczyzn. Przynajmniej tak długo, jak długo nie dało się u nich zauważyć erekcji. Interesowała je aktywność, akcja, a nie widoki. „Rodzaj aktywności seksualnej był silniejszym determinantem kobiecej reakcji seksualnej, niż płeć aktorów w filmie. U mężczyzn płeć była ważniejszym czynnikiem określającym” – pisali autorzy badania. Wnioski, które z tego wyciągnięto, wskazują na znacznie większą selektywność mężczyzn, gdy chodzi o wybór tego, co ich podnieca (jest to zresztą zbieżne z wynikami innych badań tego rodzaju). Jednocześnie pokazują też podatność oraz reakcje kobiet na filmy, które były komercyjną pornografią, i to, że produkcje „tego rodzaju” w najbliższym czasie powinny przestać być uważane za rozrywkę
o tym, że seksualność kobiet jest „spokojniejsza z natury”.
Podobno kobiety nie lubią pornografii. Badania naukowców mówią coś zupełnie innego. Okazuje się, że filmy i zdjęcia „tylko dla dorosłych” pobudzają kobiece mózgi z taką samą siłą jak mózgi męskie. Gdy w 2003 roku amerykański magazyn „Christian Woman” zlecił badania dotyczące używania internetowego porno przez kobiety, to grzmiał później, że korzystają z niego „nawet chrześcijanki”. Do tego dość licznie, bo ponoć co szósta z nich przyznawała się, że lubi zerkać na igraszki wyświetlane na monitorze komputera. Z kolei dane Internet Pornography Statistics z 2008 roku pokazują, że nawet około 30 proc. użytkowników sieciowego porno to właśnie kobiety. Przy czym, to istotne, z roku na rok jest ich coraz więcej. Jest to spowodowane choćby faktem, że łatwa dostępność oraz anonimowość korzystania z tej formy oglądania filmów dla dorosłych pozwalają spróbować zakazanego owocu bez zbędnego stresu. A ten owoc – jak można przypuszczać, patrząc na te statystyki – smakuje całkiem nieźle. Udowodniono, że brak zainteresowania kobiet pornografią jest mitem. Na panie porno działa tak samo mocno jak na panów, choć kobiety przyznają się do tego rzadko, niechętnie i tylko niektóre.
Pobudzony mózg Na Washington University School of Medicine w amerykańskim St. Louis przeprowadzono prosty eksperyment, który pokazał, że rzeczywiście „coś się tutaj dzieje”. Badacze podłądzyli 264 kobiety do elektroencefalografu i mierzyli aktywność mózgu podczas prezentacji różnych obrazków. Były wśród nich zdjęcia zupełnie neutralne, na przykład wodospady lub zwierzęta, ale też takie, których celem było zaniepokojenie oglądających je kobiet. Pokazano im także pary w – jak to nazwali badacze – zmysłowych sytuacjach. Okazało się, że między widokami miłymi i niemiłymi różnicy nie było. Elektroencefalograf pokazywał, że reakcja mózgu na zmieniające się obrazki jest natychmiastowa. Ciekawe było to, że gdy pojawiały się zdjęcia, które można było zaliczyć do gatunku soft porno, wtedy
bioelektryczna aktywność mózgów uczestniczek badania natychmiast wzrastała, i to o około 20 proc.
To, co nas podnieca
Gdzie oko podąża Dzięki badaniom Center of Behavioral Neuroscience wiemy też, jak kobiety oglądają porno. I znów okazuje się, że robią to zupełnie inaczej niż w sztampowych wzorach myślenia. Badacze z tego znanego instytutu zastosowali w swoim badaniu technologię eye-tracking, którą wykorzystuje się na przykład przy projektowaniu stron internetowych i różnorodnych interfejsów. W tym wypadku jednak zastosowano ją, aby śledzić, gdzie podąża wzrok ludzi oglądających pornograficzne zdjęcia. Okazało się, że mężczyźni zaczynają od twarzy widocznej na zdjęciu kobiety, na co zresztą poświęcają sporo czasu, a dopiero później przenoszą swoją uwagę na – tak to nazwano – „region genitalny”. Jednak już kobiety, które nie przyjmują antykoncepcji hormonalnej, zaczynają oglądanie od części intymnych modeli widocznych na fotografiach. Inaczej natomiast reagują te panie, które zażywają pigułki. One zwracają uwagę przede wszystkim na tło i kontekst sfilmowanej schadzki.
9
W jeszcze innym eksperymencie – tym razem wykorzystującym skaner PET – udało się określić, które części kobiecego mózgu aktywują się w czasie oglądania pornografii, a które wręcz przeciwnie: wyłączają. Okazało się, że kiedy uczestniczkom badania pokazano ostre i wyraziste porno, to obraz aktywności mózgu był co najmniej intrygujący. Częściowo „wyłączały” się w nim bowiem obszary odpowiedzialne za przetwarzanie bodźców wzrokowych. Zdaniem autora eksperymentu Gerta Holstege z holenderskiego Uniwersytetu Groeningen prawdopodobnie chodzi o to, że szczegóły są w tym wypadku nieistotne i mózg może skoncentrować się na ważniejszych sprawach, a więc na seksualnym pobudzeniu. – Jeżeli patrzysz przykładowo na komputer i musisz coś napisać lub zrobić coś innego, musisz przede wszystkim patrzeć i uważać, co robisz, ponieważ w innym wypadku będziesz popełniać błędy – mówił Holstege w rozmowie z „Live Science”. – Jednak kiedy oglądasz filmy o seksualnej treści to nie jest konieczne, ponieważ wiesz, co się dzieje. Nie jest ważne, czy drzwi w tle są zielone, czy żółte – dodawał. Zwracał też uwagę, że mózg nie może być jednocześnie pobudzony seksualnie i niespokojny. To się wyklucza, a kiedy uważnie obserwujemy otoczenie, to łatwo o to drugie. Taki mechanizm wyłączenia pozwala skoncentrować się na ważniejszej w danej chwili aktywności. Zdaniem Holendra stanowi to też ważną podpowiedź dla panów. – Jeżeli chcesz uprawiać seks, a jesteś mężczyzną, musisz zadbać o bezpieczną sytuację dla kobiety. To jest najważniejsza rzecz – mówił.
Różnice w kulturze Wszystkie te badania były przeprowadzane z wykorzystaniem różnych metod, jednak wszystkie pokazują, że pornografia działa i pobudza także kobiety. I wcale nie chodzi o romanse, które dotąd uważano za pornografię „kobiecą”, ale też o filmy kręcone z myślą o panach. Oczywiście wiedzą już o tym producenci. A to oznacza, że rynek dla ich produktów właśnie się... podwoił. Pornografia przestała być czymś „tylko dla mężczyzn” i z całą pewnością będzie się pojawiać coraz więcej produkcji przeznaczonych dla kobiet spragnionych wrażeń wizualnych. A ciekawe jest i to, jak szybki rozwój takich produkcji i rosnąca liczba użytkowniczek przełożą się na zmianę obyczajowości i na to, jak pornografia wygląda i jak jest oceniana w społeczeństwie. Wydaje się, że w tych kwestiach nadejdą zmiany, i to już niedługo. KAROL BRZOSTOWSKI
10
Nr 30 (647) 27 VII – 2 VIII 2012 r.
POD PARAGRAFEM
Możesz sobie odlecieć
Porady prawne Mieszkanie spółdzielcze byłego męża
Tego jeszcze nie było. A już jest i dla wielu Czytelników „FiM”, którzy są miłośnikami astronomii i astrofizyki, będzie nie lada gratką. SpaceEngine to program na dowolne komputery domowe, pozwalający na zwiedzanie zarówno bliższych, jak i najdalszych zakątków kosmosu bez ruszania się z domu. Dzięki programowi obejrzymy z bliska nie tylko planety, ale także gwiazdy i całe galaktyki. „Dotkniemy czarnych dziur”, będziemy przy narodzinach kwazarów i śmierci supernowych. A wszystko w 3D! Jakby tego było mało, program, wykorzystując najnowsze zdjęcia NASA, pozwoli nam też pospacerować po powierzchni Marsa, a nawet Plutona. Ile kosztuje ten – być może najdoskonalszy – symulator kosmiczny? Nic! Ani grosika. Wejdźcie na Google, wpiszcie SpaceEngine, pobierzcie aplikację i… miłej podróży w czasie i przestrzeni. Aż do Wielkiego Wybuchu.
Inteligentny zegarek Mamy już inteligentne telewizory, samochody, telefony… Ba, dzieci i wnuki stają się inteligentniejsze od nas, czas więc już na inteligentny zegarek, czyli iWatch. Wyprodukowany w Szwecji – ma być światowym przebojem. Naręczny zegarko-komputer nie tylko przepowie pogodę na najbliższe godziny i dni, przypomni o zaplanowanych spotkaniach i liście zakupów, pozwoli na słuchanie radia, a nawet obejrzenie wybranego serwisu wiadomości, ale dzięki wbudowanemu GPS-owi nie pozwoli zabłądzić, a co więcej, umożliwi rozmowy z abonentami w najodleglejszych miejscach na Ziemi – jak klasyczna komórka. Naliczono 370 różnych funkcji iWatcha. Mamy nadzieję, że producenci nie zapomnieli o tym, aby pokazywał on czas lokalny. Kiedyś zegarki do tego służyły. I komu to przeszkadzało? ☺
Prawdziwa wirtualna dziewczyna Brzmi jak oksymoron: prawdziwa wirtualna dziewczyna. A jednak coś w tym jest. Wiele wskazuje na to, że program stworzony w Japonii wkrótce podbije świat. Który z panów nie marzył o idealnej partnerce… I jak za sprawą czarodziejskiej różdżki coś, co było senną marą, staje się rzeczywistością. No prawie. Wirtualną dziewczynę 3D możesz stworzyć na ekranie swojego komputera, posługując się gotowymi modułami programu lub własną wyobraźnią. Może ona mieć twarz znanej modelki, aktorki, a nawet posłanki Sobeckiej. Iloraz inteligencji też do wyboru: od słodkiej idiotki po noblistkę. Stała łączność z internetem pozwala twojemu przedmiotowi westchnień być na bieżąco z najnowszymi osiągnięciami nauki, z literaturą, muzyką, malarstwem, filmami, teatrem i tysiącem innych spraw, które leżą także w sferze Twoich zainteresowań. Seksem również. Wszystko po to, abyście mogli sobie pogawędzić i powzdychać. Pójść razem na spacer i na koncert. No a co z… tymi sprawami? Programiści i nad tym pracują. Wkrótce mają się pojawić specjalne okulary, które przeniosą nas w jej świat. A specjalne stymulatory dopełnią reszty. Wybrał MarS
Sprawa dotyczy mieszkania spółdzielczego byłego małżonka. Czy po rozwodzie mam prawa do mieszkania spółdzielczego? Mój były mąż mieszka sam w mieszkaniu spółdzielczym, opłaca wszystkie media, z których korzysta. Mieszkanie w spółdzielni cały czas figurowało na jego nazwisko. 25 lat temu rozwiedliśmy się. Podzieliliśmy się pokojami: ja z dziećmi miałam 2 pokoje, a mąż – 1 pokój. Dzieliliśmy się opłatami. Od 20 lat mieszkam za granicą i ponownie wyszłam za mąż, dzieci też założyły już swoje rodziny i przebywają za granicą. Obecnie przyjechałam na urlop do Polski i chciałam, żeby mąż sprzedał mieszkanie i dał mi połowę uzyskanej ze sprzedaży kwoty. Czy mogę się o to starać? Nie określiła Pani, czy przedmiotem rozważań jest spółdzielcze lokatorskie, czy spółdzielcze własnościowe prawo do lokalu. W obu tych przypadkach sytuacja przedstawia się odmiennie. Kwestie związane ze spółdzielczym lokatorskim prawem do lokalu uregulowane są obecnie w ustawie o spółdzielniach mieszkaniowych, której tekst jednolity pochodzi z 2003 roku. Przed jej uchwaleniem materię te regulowały odpowiednie przepisy ustawy Prawo spółdzielcze z 1982 roku. Na gruncie obowiązującego obecnie stanu prawnego lokatorskie spółdzielcze prawo do lokalu mieszkalnego może należeć do jednej osoby lub do małżonków. W przypadku rozwodu małżonków, którym wspólnie przysługiwało spółdzielcze lokatorskie prawo do lokalu mieszkalnego, pojawia się problem, któremu z nich po rozwodzie przypadnie to prawo. Taki sam problem powstaje w przypadku unieważnienia małżeństwa. Bowiem spółdzielcze lokatorskie prawo do lokalu mieszkalnego nie może przysługiwać byłym małżonkom równocześnie. Po rozwodzie lub unieważnieniu małżeństwa powstaje obowiązek podziału spółdzielczego lokatorskiego prawa do lokalu mieszkalnego. Zgodnie z art. 13 ust. 1 ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych, po ustaniu małżeństwa wskutek rozwodu lub po unieważnieniu małżeństwa, w terminie jednego roku byli małżonkowie powinni zawiadomić spółdzielnię, któremu z nich przypadło spółdzielcze lokatorskie prawo do lokalu mieszkalnego, albo przedstawić dowód wszczęcia postępowania sądowego o podział tego prawa. Zniesienie przez sąd wspólności spółdzielczego lokatorskiego prawa
do lokalu mieszkalnego polega na tym, że sąd przyznaje to prawo jednemu z byłych małżonków. Na rzecz drugiego sąd może nakazać stosowną spłatę. Decyzja sądu w przedmiocie przyznania prawa do lokalu będzie zależała od wielu okoliczności. Regułą jest przyznanie prawa do lokalu spółdzielczego temu małżonkowi, któremu na mocy wyroku rozwodowego powierzono wykonywanie władzy rodzicielskiej. Zgodnie z wyrokiem Sądu Najwyższego z dnia 20 listopada 1974 r. (sygn. akt. III CZP 1/74) regułę tę należy rozumieć w ten sposób, że będzie ona miała zastosowanie, jeżeli okoliczności konkretnej sprawy nie przemawiają za przyznaniem lokalu mieszkalnego drugiemu z małżonków. Fakt posiadania przez jednego z małżonków innego tytułu prawnego do lokalu mieszkalnego również zostanie wzięty pod uwagę przez sąd. Zniesienie przez sąd wspólności spółdzielczego prawa do lokalu pozostaje bez wpływu na solidarną odpowiedzialność obojga małżonków za zapłatę należności związanych z używaniem lokalu. Tak więc za zapłatę tych należności będzie również odpowiedzialny małżonek, któremu sąd nie przyznał spółdzielczego prawa do lokalu. Przy spółdzielczym własnościowym prawie do lokalu sytuacja wygląda nieco inaczej. Spółdzielcze własnościowe prawo do lokalu jest zbliżone do prawa własności, ponieważ jest to prawo zbywalne, przechodzi na spadkobierców, podlega egzekucji oraz można dla niego założyć księgę wieczystą. Są to zarazem cechy odróżniające to prawo od spółdzielczego lokatorskiego prawa do lokalu. Na treść spółdzielczego własnościowego prawa do lokalu składają się dwa podstawowe uprawnienia: • prawo do korzystania z przydzielonego członkowi lokalu, • prawo do rozporządzania swoim prawem. Członek spółdzielni ma prawo do przeniesienia spółdzielczego prawa do lokalu na inną osobę poprzez jego zbycie (wymagane jest też uzyskanie przez nabywcę członkostwa), a także rozporządzać nim na wypadek śmierci. W braku rozporządzenia testamentowego spółdzielcze prawo do lokalu przechodzi na spadkobierców zgodnie z zasadami dziedziczenia ustawowego. Ze spółdzielczym lokatorskim prawem do lokalu nie można natomiast zrobić zbyt wiele. Prawo do lokalu przysługuje wyłącznie członkowi spółdzielni, który podpisał ze spółdzielnią odpowiednią umowę, w zamian za wniesienie wkładu mieszkaniowego. Lokator nie może sprzedać, darować, zamienić
ani w inny sposób zbyć prawa do mieszkania. Ustawa z 14 czerwca 2007 r. o zmianie ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych oraz o zmianie niektórych innych ustaw zniosła możliwość ustanawiania spółdzielczego własnościowego prawa do lokalu. Prawa te będą więc jeszcze przez jakiś czas funkcjonować w obrocie, ale wyraźnie preferowane przez ustawodawcę zaczyna być prawo odrębnej własności lokalu.
Komornik Mam kredyt, który bardzo ciężko mi spłacać. Ile komornik może mi zabrać na mocy wyroku sądowego? Jestem emerytką, mam 78 lat, a moja emerytura razem z dodatkiem opiekuńczym wynosi 1222 zł. Nie posiadam własnego mieszkania ani samochodu. Moje zadłużenie obecnie wynosi 15 000 zł. Proszę wyjaśnić, ile można mi potrącić. W przypadku wniesienia przez bank sprawy do sądu istniejące zadłużenie znacząco wzrośnie. Całkowita suma zobowiązań wzrośnie nie tylko o koszty egzekucji komorniczej, ale także o koszty postępowania sądowego (wpis sądowy) oraz koszty zastępstwa procesowego profesjonalnego pełnomocnika, które mogą wynieść (przy wartości sporu 15 000 zł) nawet 2400 zł. Przy egzekucji z emerytury komornik pobiera opłatę egzekucyjną, obliczoną zgodnie z art. 49 ust. 1 ustawy z dnia 29 sierpnia 1997 r. o komornikach sądowych i egzekucji. Przepis ten stanowi, że „w sprawach o egzekucję świadczeń pieniężnych komornik pobiera od dłużnika opłatę stosunkową (…) w przypadku wyegzekwowania świadczenia wskutek skierowania egzekucji do wierzytelności z rachunku bankowego, wynagrodzenia za pracę, świadczenia z ubezpieczenia społecznego, jak również wypłacanych na podstawie przepisów o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy, zasiłku dla bezrobotnych, dodatku aktywizacyjnego, stypendium oraz dodatku szkoleniowego, komornik pobiera od dłużnika opłatę stosunkową w wysokości 8 proc. wartości wyegzekwowanego świadczenia, jednak nie niższej niż 1/20 i nie wyższej niż dziesięciokrotna wysokość przeciętnego wynagrodzenia miesięcznego”. Natomiast kwotę wolną od potrąceń komorniczych oblicza się na podstawie przepisów ustawy z dnia 17 grudnia 1998 r. o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych i w Pani przypadku wynosi ona 50 proc. kwoty najniższej emerytury wraz z kosztami i opłatami egzekucyjnymi, tj. na dzień dzisiejszy – około 400 zł. Opracował MECENAS
Nr 30 (647) 27 VII – 2 VIII 2012 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
T
ylko w latach 2006–2010 firmy działające na terenie specjalnych stref ekonomicznych dostały ponad sześć miliardów złotych pomocy. Składa się na nie m.in. bezpośrednia budżetowa dotacja za sam pomysł inwestycji w Polsce, pokrycie przez państwo kosztów budowy dróg dojazdowych do wybranych przez koncern działek, wieloletnie ulgi i zwolnienia podatkowe, dopłaty do pensji pracowników i inne formy pomocy. Ministerstwo Gospodarki tłumaczy, że tylko w ten sposób jesteśmy w stanie zachęcić ważne globalne firmy do prowadzenia tutaj biznesów. W rządowych reklamówkach pomija się jednak bardzo istotne elementy. Otóż większość dotacji idzie na uruchomienie prostych montowni. Korzystają one wyłącznie z importowanych części. Zagraniczne koncerny wbrew obietnicom nie korzystają z polskich poddostawców. Pogłębia to znacząco nasz i tak duży deficyt w handlu zagranicznym.
Szantażują rząd Montownie są lokalizowane głównie na obszarze wybranych specjalnych stref ekonomicznych. Obok nich pojawiły się tam wytwórnie plastikowych butelek do napojów, drukarnie billboardów i prasy, browary, producenci zapraw tynkarskich i jednorazowych opakowań do żywności. Regulacje podatkowe obowiązujące na terenie stref pozwalają zredukować koszt inwestycji niemal do zera. Pod koniec 1992 roku Jacek Kuroń zaproponował wprowadzenie ulg podatkowych dla przedsiębiorców inwestujących na terenach, gdzie odnotowano najwyższe bezrobocie. Korzystał wtedy z doświadczeń Chin czy Indii. Tam jednak przyznanie ulgi podatkowej nie było bezwarunkowe. Wszystko zależało od wartości inwestycji i zakresu transferu technologii. Pierwsze polskie strefy ekonomiczne powstały w okolicach Wałbrzycha, Tarnobrzega, Mielca, Łodzi i Górnego Śląska. Od 1997 roku obserwujemy proceder rozciągania stref na wybrane dzielnice Warszawy, Krakowa, Poznania oraz na położoną na rogatkach Wrocławia gminę Kobierzyce. Niewielkie strefy powołano na obszarach, gdzie do 1990 roku działały PGR-y. Inspektorzy NIK ujawnili, że „większość decyzji o powiększeniu wybranych stref (…) wynikała z potrzeb konkretnego inwestora”. W taki właśnie sposób Łódzka Strefa wzbogaciła się o cenne działki w zamożnej stolicy. Miały tam powstać między innymi studia filmowe i „największa na świecie fabryka środków higienicznych”. Zgodnie ze statutem zadaniem Łódzkiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej jest tymczasem „łagodzenie (…) społecznych i ekonomicznych skutków restrukturyzacji łódzkiego przemysłu lekkiego”. Wałbrzyska i tarnobrzeska strefa na życzenie koreańskich i chińskich
Specjalne strefy ubóstwa właścicieli montowni sprzętu TV wzbogaciła się o kolejne działki we wspomnianych już podwrocławskich Kobierzycach. Z raportu NIK możemy się także dowiedzieć, że „menadżerowie koncernów wielokrotnie grozili, iż w razie niespełnienia ich żądań przeniosą planowaną inwestycję do Czech, Rosji
koniunkturę gospodarczą. Państwo i samorządy wydają w efekcie mniej na pomoc społeczną. Tyle oficjalne reklamówki. Tych tez nie chcą jednak potwierdzić włodarze gmin objętych strefami. Większość z nich nie zauważyła spadku liczby osób występujących o zasiłki z pomocy społecznej. Nie odnotowali także
Osiem milionów pracujących Polaków stać tylko na najpotrzebniejsze rzeczy. Nie mają co liczyć na pomoc ze strony państwa, bo to zajęte jest wspieraniem zagranicznych globalnych koncernów. lub na Ukrainę. Twierdzili, że tamtejsze rządy dopłacą im do inwestycji znacznie więcej. Nasi urzędnicy nie wiedzieli (a powinni!), że wsparcie władz w Pradze, Moskwie i Kijowie dla inwestorów zagranicznych jest tak naprawdę symboliczne. Co ciekawe, jak dotąd polski rząd nie opracował pełnego rachunku zysków i kosztów, jakie generują specjalne strefy ekonomiczne. Być może dlatego, że spółki, które nimi zarządzają, są świetną przechowalnią działaczy partyjnych. Udzielają one także solidnego wsparcia różnym kościelnym inicjatywom. Łódzka Specjalna Strefa Ekonomiczna w znacznym stopniu pokryła na przykład koszty odlania i instalacji kompletu nowych katedralnych dzwonów.
Strefowy prekariat Z rządowych raportów możemy się dowiedzieć, że dzięki strefom ludzie mają pracę i zarabiają, a to pozytywnie wpływa na lokalną
wyraźnej poprawy lokalnej koniunktury. Jak to wyjaśnić? Otóż większość spośród ponad dwustu tysięcy pracowników firm zlokalizowanych na terenie specjalnych stref otrzymuje wynagrodzenia pozwalające jedynie na przeżycie. Pracują zaś na podstawie umów śmieciowych. Ich pracodawcami są agencje pracy tymczasowej. W konsekwencji w rejonie stref praca na stabilnym etacie staje się dobrem dostępnym tylko dla wybranych. W ten sposób rodzi się tak zwany prekariat. W pracy profesor Spike Peterson z amerykańskiego Uniwersytetu Arizony czytamy, że prekariusze „to ludzie pozbawieni stabilności zatrudnienia” oraz „otrzymujący pensje uniemożliwiające normalne życie”. Nie mają szans na własne mieszkanie, firmy telekomunikacyjne odmawiają zawarcia z nimi stałych umów i wielu z nich nie ma dostępu do internetu. Z badań profesora Guya Standinga z angielskiego Uniwersytetu w Bath wynika, że liczba takich osób rosła
wraz z liberalizacją reguł prawa pracy i obniżaniem podstawowych stawek wynagrodzeń. W USA i w Europie Zachodniej proces ten udało się znacząco powstrzymać. Nie dotknął on zatrudnionych w instytucjach publicznych, a ukończenie wyższych studiów w większości państw rozwiniętych oraz wschodzących potęg (Chiny, Indie, Brazylia, RPA, Rosja) nadal chroni przed niestabilnym zatrudnieniem.
Zaraza niestabilności Inaczej jest w Polsce. Z badań doktor Izabeli Desperak z Uniwersytetu Łódzkiego wynika, że od wielu lat tylko nieliczni absolwenci uczelni mają szanse na stabilną pracę. Większość musi się zadowolić umowami śmieciowymi z wynagrodzeniem pomiędzy 820 a 1100 złotych netto. Absolwenci często elitarnych kierunków studiów, mieszkający Łodzi i jej okolicach, otwarcie mówili, że żyją dzięki regularnej pomocy finansowej ze strony rodziców. Jak dotąd zjawisko to na masową skalę obserwowano na terenach, gdzie do 1990 istniały PGR-y. Tam większość rodzin żyje z rent lub emerytur dziadków. Dociskani przez badaczkę absolwenci odpowiadali, że rzeczywiście pensje mają kiepskie, ale i tak mają szczęście. Ich pracodawcy są im znani z nazwy, są wypłacalni i mają umowę na piśmie. A na łódzkim rynku to ważna rzecz. Zdobycie pracy oficjalnie jest bowiem tutaj bardzo trudne. Dodają, że od kilku lat obserwują pogarszającą się ofertę lokalnego rynku pracy. Co ciekawe, według rządu oraz
11
włodarzy województwa i miasta jest... coraz lepiej. A wszystko dzięki Łódzkiej Specjalnej Strefie Ekonomicznej. Z badań Think-Tanku Feministycznego wynika, że śmieciowym umowom o pracę towarzyszy stałe pogarszanie się bezpieczeństwa pracy. Potwierdzili to rozmówcy doktor Desperak. Według nich „ignorowanie zasad BHP stało się już regułą”. Spotyka się to z coraz powszechniejszą milczącą akceptacją. Do podobnych wniosków doszła wrocławska doktorantka socjologii Małgorzata Maciejewska. W jej raporcie czytamy, że pracownice stoją w kolejkach do WC, a „wyznaczone normy pracy przekraczają progi bezpieczeństwa”. Obniżanie standardów zatrudnienia zaczyna już docierać do urzędów, sądów, przedszkoli, szkół, szpitali, przychodni. Coraz więcej ich pracowników zatrudnia się na podstawie krótkoterminowych umów czasowych. Stosują je także duże publiczne uczelnie. Rektorzy w ten sposób łatają dziury spowodowane zmniejszającą się rządową dotacją. Na pierwszy ogień poszli dzienni doktoranci. Zgodnie z wewnętrznymi przepisami szkół wyższych doktorant na studiach dziennych ma obowiązek nieodpłatnego świadczenia pracy na rzecz uczelni. Oficjalnie są to „obowiązkowe praktyki dydaktyczne”. Co ważne, są one rozpisywane tak, że doktoranci nie mają szans podjąć innej, normalnej pracy poza uczelnią, aby móc się utrzymać. Według ostrożnych szacunków doktor Jolanty Grodkowskiej-Leder z Uniwersytetu Łódzkiego już ponad 16 milionów Polaków uzyskuje dochody niepozwalające nawet na skromne, godne życie. Wśród nich 8 milionów to ludzie pracujący. W Europie Zachodniej politycy uznają ograniczenie zjawiska prekariatu za podstawowe zadanie państwa. W tym celu rządy Francji i Niemiec planują przywrócenie zawieszonych przed laty sztywnych zasad zatrudniania i wynagradzania pracowników. Socjaliści i chadecy chcą wdrożyć duże państwowe programy bezpłatnych szkoleń i kursów zawodowych. W Polsce zdaniem pseudoliberałów poszerzanie się prekariatu nie jest warte uwagi. Rząd Donalda Tuska pochylił się za to nad rzekomą niedolą inwestorów w specjalnych strefach ekonomicznych. Zgodnie z prawem pełne ulgi i zwolnienia podatkowe miały zacząć wygasać za pięć lat, tymczasem odroczono ten termin o kolejne trzy lata. Dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, że planowane jest kolejne wydłużenie terminu obowiązywania podatkowych bonusów dla zagranicznych koncernów. Ubytek w podatkach i składkach pokryć mają polscy mali i średni przedsiębiorcy. To się nazywa wspieranie przedsiębiorczości czy jakoś tak… MC
12
Nr 30 (647) 27 VII – 2 VIII 2012 r.
ZA KULISAMI
WAKACJE Z SERIALAMI (3)
Wojna domowa Świat się zmienia, ale konflikty między rodzicami i dziećmi istnieją od zawsze. I na tej starej prawdzie opiera się niesłabnąca od blisko 50 lat popularność serialu. Doskonale wiedział o tym nieodżałowany Zbigniew Zapasiewicz. Kiedy proszono go o komentarz do bieżących wydarzeń, wielki aktor zwykł mawiać, że w piramidach odnaleziono napis sprzed tysięcy lat: „Zboże coraz droższe, młodzież coraz gorsza. Nie ma po co żyć”. Dawał tym samym wyraz temu, że nic tak naprawdę nie zmienia się w najistotniejszych kwestiach, na przykład takich jak wychowanie. Że rodzice zawsze idealizują wspomnienia o sobie jako nastolatkach i zabraniają własnym pociechom tego i owego. Wiedzieli o tym także twórcy serialu, ale nie wiedział chociażby producent, czyli Telewizja Polska, spychając kultowy dziś serial do mało wówczas znaczącej ramówki młodzieżowo-dziecięcej. Perypetie z cenzurowaniem zaczęły się, zanim „Wojna” pojawiła się na ekranie. Włodzimierz Sokorski, ówczesny szef telewizji, powołał specjalną komisję, która miała zbadać, czy scenariusz w ogóle nadaje się do realizacji. „Jak przeczytali, zaczął się sąd. Że to drobnomieszczańskie, antysocjalistyczne, że taki model wychowania jest nam obcy, że widać już tyle lat spędziłam
zagranicą, że nie wiem, jakie są polskie dzieci” – wspominała Mira Michałowska, osoba niezwykle otwarta na świat i ludzi. To ona, na postawie swoich felietonów, publikowanych w „Przekroju” pod pseudonimem Maria Zientarowa, napisała scenariusz do serialu. Bohaterami uczyniła sąsiadujące ze sobą rodziny Jankowskich i Kamińskich. Pierwsi mają syna Pawła, drudzy zajmują się wychowaniem Anuli, siostrzenicy Ireny Kamińskiej. Dziewczyna przeniosła się do wujostwa, bo jej rodzice są w trakcie rozwodu. Zarówno jedni, jak i drudzy to przedstawiciele tzw. inteligencji pracującej. Tak to oryginalnie ówczesna władza nazywała obywateli, którzy mieli co najmniej maturę i nie pracowali jako robotnicy. Bohaterowie żyli w czasach gomułkowskiej tzw. małej stabilizacji, kiedy to życie toczyło się bez większych wstrząsów i problemów. W czwartki leciał w telewizji Teatr Sensacji „Kobra”, w sklepach prawie zawsze było masło i serwolatka
(kiełbasa w najgorszym gatunku). Inteligencja pracująca czytała systematycznie tygodniki społeczno-kulturalne, takie jak „Polityka”, „Przekrój” i „Kultura”. Ten ostatni stał się notabene gwoździem do całej produkcji. Ale po kolei… O mały włos film w ogóle by nie powstał, tylko że Sokorski poszedł na kompromis, przydzielając ekipie człowieka, który miał czuwać nad „prawomyślnością” serialu. Ten na szczęście w ogóle się nie wtrącał. Jakie więc musiało być zdziwienie ówczesnej władzy, kiedy zobaczyła na ekranie Pawła, dla którego ważniejsza od budowania socjalizmu okazała się batalia toczona z rodzicami i szkołą o to, aby pozwolono mu nie ścinać włosów. Reakcja przyszła od razu. Jedna z gazet napisała, że „Wojna domowa” daje antywzory ludzkich zachowań, ponadto ośmiesza nauczycieli i samą instytucję szkolnictwa. Szkoda
tylko, że ówcześni „trzymający władzę” nie zauważyli, że Paweł to inteligentny i wrażliwy chłopak, który słucha dobrej muzyki (z Komedą i Matuszkiewiczem na czele) oraz czyta m.in. „Moby Dicka” i „Hrabiego Monte Christo”. W legendę obrosły już zdjęcia próbne, nazywane dzisiaj (nie wiedzieć czemu) castingiem. Twórcy obrazu chcieli mieć przed kamerą autentycznych nastolatków, naturszczyków, a nie zawodowych aktorów. I tak w rolę Anuli wcieliła się Elżbieta Góralczyk
– uczennica Państwowego Liceum Sztuki Teatralnej, wyłowiona drogą konkursu. Pawła zagrał natomiast niejaki Krzysztof Musiał, który okazał się… synem aktora Tadeusza Janczara. Ten ostatni ponoć nie chciał, żeby syn poszedł w jego ślady, i poprosił reżysera Gruzę, żeby syna nie angażował. Krzysztof posłużył się jednak fortelem i na zdjęciach przedstawił się jako Musiał. Reżyser, który nigdy nie widział go na oczy, zaangażował młodego Janczara z marszu. Był najlepszy! Dorosłych bohaterów, także tych epizodycznych, zagrali już zawodowi aktorzy, i to ci z najwyższej półki:
Ciekawostki apostatyczne Oto garść informacji dla zainteresowanych kwestią odejścia z Kościoła – niektórzy znani apostaci, religie wobec „odstępców”, pomysły na „odchrzczenie”: Julian Apostata – cesarz rzymski z IV wieku, wychowany przez zabójców swej rodziny jako chrześcijanin – ogłosił się poganinem, gdy było to już bezpieczne. Zabronił chrześcijanom pracy w szkołach, gdyż naukę czytania prowadzili na tekstach Ewangelii. ~ ~ ~ Walentyn Potocki, znany później jako Abraham Ben Abraham, wyjechawszy na studia do Paryża, zafascynował się judaizmem, a następnie udał się do Amsterdamu, gdzie mógł przyjąć tę religię bez obawy o represje. Wróciwszy do Polski, ukrywał się przed karą za apostazję. Po aresztowaniu odmówił powrotu na łono Kościoła katolickiego, więc inkwizycja spaliła go na stosie w 1749 roku. ~ ~ ~ Najsłynniejszym polskim apostatą był Józef Piłsudski („FiM” 19/2012), który w wieku 23 lat opuścił katolicyzm (został za to
ekskomunikowany) i wziął ślub kościelny z rozwódką Marią Juszkiewiczową w obrządku ewangelickim. ~ ~ ~ Salman Rushdi po publikacji „Szatańskich wersetów” w 1988 roku został uznany za apostatę i jako taki skazany (wraz z wydawcami książki!) przez Chomeiniego na śmierć. Ajatollah wyznaczył nawet nagrodę za jego głowę. ~ ~ ~ W Stanach Zjednoczonych powstał Kościół odchrzczeńców (Debaptist Church) i rytuał odchrzczenia (debaptizing). Na stronie internetowej http://debaptized.com można poprosić o odchrzczenie przez wykwalifikowanego „odchrzczacza”. Pomysłodawcy nie biorą tego na poważnie („odchrzczenie to zabawa”), ale wydają świadectwa odchrztu i przekonują, że odchrzczony pozostaje nim nieodwołalnie i na wieki. Sami przyznają, że jest to „tajemnicza ceremonia”, której udzielają… także zmarłym, wcześniej zaświatowo ochrzczonym przez mormonów.
~ ~ ~ Tymczasem prawo kanoniczne Kościoła rzymskokatolickiego (kanon 868) zezwala na chrzty samowolne, wręcz przymusowe: „Chrzest dziecka rodziców katolików, a nawet niekatolików, jeśli znajduje się w sytuacji zagrożenia życia, jest legalny, nawet jeśli odbył się wbrew ich woli”. Przepis ten jest absolutnie niezgodny z prawem każdego cywilizowanego kraju i zdumiewające jest to, że nie wyciąga się z tego powodu konsekwencji wobec Kościoła. ~ ~ ~ Kościół od wieków udziela tego sakramentu siłowo, zwłaszcza małym Żydom, których – szczególnie dawniej – uważał za nację wyjątkowo grzeszną, winną śmierci Chrystusa, a zatem słusznie nawracaną na siłę. Z przechrzczonych dziadków pochodził Tomas de Torquemada (XV wiek), pierwszy Wielki Inkwizytor, nieubłagany prześladowca… Żydów. ~ ~ ~ W islamie już od czasów Mahometa odejście od religii czy przyjęcie innej jest
Kazimierz Rudzki, Irena Kwiatkowska, Alina Janowska, Andrzej Szczepkowski, Jan Kobuszewski i Jarema Stępowski. W odcinku „Młode talenty” wystąpił w małej rólce Zbyszek Cybulski, który miał już za sobą udział w takich filmach jak „Rękopis znaleziony w Saragossie”, „Popiół i Diament”, „Salto”. Niestety, Cybulski był wtedy w zawodowym impasie i to on wyprosił u Gruzy kilkusekundową rolę, która dawała mu jakieś profity… W „Wojnie domowej” zagrała też niezapomniana Hanka Bielicka. Za pierwszym razem, w odcinku „Zagraniczny gość”, stworzyła genialną kreację, i to „jedynie” za pomocą swego charakterystycznego głosu, sączącego się w długim monologu z domofonu. Drugi raz pojawiła się już w pełnej krasie jako masażystka Ireny Kwiatkowskiej. Co ciekawe, już nigdy później panie razem nie zagrały. Legenda głosi, że wielkie aktorki, choć darzyły się wzajemnym szacunkiem, to omijały się szerokim łukiem! Serial okazał się prawdziwym hitem. Po wyemitowaniu 8 odcinków aplauz publiczności nakazał dokręcenie kolejnych 7. Niestety, przedostatni odcinek „Wojny” przesądził o końcu emisji. W odsłonie pt. „Nowy nabytek” bohaterowie uczą szczeniaczka Lejka załatwiać potrzeby fizjologiczne na gazety. Cała podłoga pokryta jest prasą najróżniejszego kalibru, ale pies wybiera do siusiania „Kulturę”. Tej „zniewagi” nie mógł znieść Janusz Wilhelmi, ówczesny redaktor naczelny tygodnika i czołowy ideolog partyjny tamtych czasów. Więcej odcinków serialu nie nakręcono… PAULINA ARCISZEWSKA-SIEK
potencjalnie groźne w skutkach. Według jednego ze stwierdzeń proroka, muzułmanin może zabić innego muzułmanina tylko w trzech przypadkach – jednym z nich jest możliwość zabicia apostaty. W dzisiejszym świecie wciąż istnieją kraje, w których oficjalne opuszczenie tej religii bywa karane śmiercią – to Iran, Egipt, Pakistan, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Somalia, Afganistan, Arabia Saudyjska, Sudan, Katar, Jemen, Mauretania. Apostata dostaje czas na przemyślenie swojej decyzji, a jeśli jej nie zmieni, może zostać ukarany. Na szczęście coraz rzadziej wykonuje się wyroki śmierci. ~ ~ ~ Okoliczności związane z apostazją wyznawców Mahometa w krajach niemuzułmańskich są bardzo różne. Tak czy inaczej nie składa się oficjalnie aktu apostazji – islam nawet nie przewiduje takiej sytuacji. Tradycyjnie nastąpiłaby po tym kara śmierci. We współczesnych Włoszech zdarzyło się zresztą nawet zabójstwo apostaty. Założono kilka portali i profili byłych muzułmanów z całego świata, demaskujących absurdy religijne i nadużycia kulturowo-polityczne, pomagające apostatom i wspierające ich. AGNIESZKA ABÉMONTI-ŚWIRNIAK PARYŻ
Nr 30 (647) 27 VII – 2 VIII 2012 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
W
edług popularnych wyobrażeń i przekazów w tłumieniu powstania warszawskiego obok Niemców mieli brać udział Kałmucy, Ukraińcy, żołnierze generała Własowa i Łotysze. Owszem, powstanie zniszczyła faszystowska międzynarodówka, ale nie dokładnie ta, którą się o to posądza. Hitler był tak rozwścieczony wybuchem powstania warszawskiego, że początkowo zamierzał wycofać ze zbuntowanego miasta cały garnizon niemiecki, po czym zrównać Warszawę z ziemią przy użyciu lotnictwa i ciężkiej artylerii. Okazało się to trudne do realizacji, ponieważ ofiarami bombardowań padłyby także jednostki niemieckie, których nie można było przemieścić, gdyż zostały odcięte przez powstańców. W tej sytuacji Hitler i Himmler postanowili stłumić powstanie przy użyciu jak największej liczby ludzi, których i tak chcieli się pozbyć, a więc kryminalistów oraz przedstawicieli ludów „niepełnowartościowych rasowo”, a także cudzoziemskich formacji Waffen SS. Sięgnięto przede wszystkim po kolaboranckie oddziały zwerbowane na okupowanych obszarach ZSRR, ale nie tylko. Norweska prasa jest ostatnio pełna fotografii oraz relacji z powstania warszawskiego, którym dotąd nad fiordami raczej się nie interesowano. Nagłą odmianę stosunku Norwegów do tego, co działo się w Warszawie latem 1944 roku, jest książka Erika Veuma pt. „Ci, którzy upadli”. Norweską opinię publiczną szczególnie zaszokowały relacje czterech żołnierzy w wieku od 17 do 25 lat, którzy walczyli przeciw powstańcom, a także brali udział w mordowaniu ludności cywilnej. Wszyscy zginęli w Warszawie. Autor zebrał materiały mówiące o Norwegach, którzy brali udział w II wojnie światowej po stronie III Rzeszy. Niektórzy z nich należeli do Norweskiego Legionu Ochotniczego, który walczył pod Leningradem lub w 23. Pułku Grenadierów Pancernych Waffen SS Norge. Warto przypomnieć, że tylko na froncie wschodnim w mundurach Wehrmachtu walczył niemal milion żołnierzy zmobilizowanych przymusowo lub dobrowolnie w krajach sprzymierzonych z Hitlerem (Rumunia, Węgry, Słowacja, Finlandia). W podbitej przez Hitlera Europie ludzie o sympatiach skrajnie prawicowych i faszystowskich wstępowali ochotniczo do służby w SS. Sprawa wymaga nowego, szczegółowego opracowania, bo nie jest dokładnie zbadana. Wymienimy jedynie niektóre – liczące najwięcej żołnierzy – cudzoziemskie formacje Waffen SS: Faszyści francuscy w liczbie 20 tys. należeli głównie do Ochotniczej Brygady Szturmowej i Dywizji Waffen SS Charlemagne. Fińskie jednostki ochotnicze SS liczyły 3 tys. żołnierzy walczących w Pułku SS Nordland
Kto mordował powstańców Powstanie warszawskie było tłumione przez międzynarodową koalicję faszystowską pozostającą na usługach niemieckich nazistów. i fińskim batalionie Waffen SS. Belgowie w liczbie aż 40 tys. nosili odznaki dywizji SS Langemarck i Wallonien, a 50 tys. Holendrów należało głównie do Dywizji SS Nederland i Landstorm Nederland. W Dywizji SS Wiking służyli ochotnicy z wielu nacji, m.in. Duńczycy, Szwedzi, Szwajcarzy. SS Galizien była jednostką ukraińską. Białorusini służyli w jednej, a Rosjanie w dwóch dywizjach grenadierów SS. Istniały również dywizje Waffen SS – estońska, węgierskie (SS Hungaria i Hunyadi), formacje chorwackie, serbskie, albańskie, a także „legiony” i mniejsze oddziały Waffen SS, gdzie służyli ochotnicy na przykład z Azerbejdżanu, Turkmenii (w tym wyznawcy islamu), a nawet z Wielkiej Brytanii oraz Indii (na zdjęciu). Istniał Kozacki Korpus Kawalerii SS, Legion Kałmucki. Ciekawostką jest, że wielki mufti Jerozolimy (duchowy przywódca miejscowych muzułmanów), któremu podobała się antyżydowska polityka Hitlera, sfinansował organizację 1. Wschodniomuzułmańskiego Pułku SS. Wielki mufti postulował, aby III Rzesza „rozstrzygnęła
problem elementów żydowskich w Palestynie i w innych krajach arabskich”. W skład tłumiących powstanie sił niemieckich, którymi dowodził SS obergruppenführer Erich von dem Bach Zelewski, wchodził m.in. pułk SS dowodzony przez standartenführera Oskara Dirlewangera. Składał się on głównie z niemieckich kryminalistów. Do jednostki tej dołączono trzy bataliony 111. Pułku Azerbejdżańskiego oraz 3. Pułk Kozaków – razem około 2800 żołnierzy. Najliczniejszą jednostką kolaborancką w Warszawie był pułk RONA (Rosyjska Wyzwoleńcza Armia Narodowa), dowodzony przez brigadeführera Bronisława Kamińskiego, a liczący około 2 tys. ludzi. Początki RONA sięgają października 1941 roku, kiedy to w ZSRR, na terenach okupowanych przez Niemców, w obwodach orłowskim i briańskim powstało coś w rodzaju państwa Vichy, republika kolaborująca z Hitlerem, a nosząca nazwę Republiki Łokockiej. Na czele armii tej republiki stanął Konstantin Woskobojnik, a od stycznia 1942 roku, po jego śmierci, dowództwo objął Bronisław Kamiński, syn Polaka i Niemki, faszysta marzący o odegraniu roli dyktatowa na rosyjskich terenach okupowanych. W przeddzień wybuchu powstania Himmler awansował Kamińskiego do stopnia brigadeführera Waffen SS i skierował go do Warszawy na czele oddziałów RONA (pułk szturmowy wzmocniony czterema zdobycznymi czołgami radzieckimi T-34 i artylerią). Pułkiem bezpośrednio
dowodził sturmbannführer Iwan Frołow. Oddziały RONA swym bestialstwem i okrucieństwem dorównywały, a czasami przewyższały najbardziej fanatycznych hitlerowców. Brały one udział w masowej eksterminacji mieszkańców Woli, gdzie wraz z oddziałami SS Dirlewangera wymordowały chorych i personel szpitali: Wolskiego, Zakaźnego, św. Stanisława, św. Łazarza na Lesznie oraz Karola i Marii. Rzeź Woli pochłonęła ponad 50 tys. ofiar. Żołnierze RONA wyróżniali się też w grabieżach i gwałtach wszędzie, gdzie tylko się pojawili. Jednak przy ul. Towarowej, Krochmalnej i Żelaznej powstańcy zniszczyli całą kompanię RONA. Resztę pułku Niemcy przerzucili do Puszczy Kampinoskiej, gdzie oddział AK pod dowództwem porucznika Adolfa Pilcha („Dolina”) pobił oddziały RONA, zabijając 250 żołnierzy. Łączne straty brygady w sierpniu i wrześniu wyniosły około 50 proc., więc oddziały RONA były już niezdolne do walki, ale zdolne do gwałtów i rozbojów. Ich dowódca Bronisław Kamiński stale woził ze sobą kilka walizek wypełnionych kosztownościami. Ten niesubordynowany bandyta okazał się niewygodny nawet dla Niemców, a wartość bojowa jego stale pijanych żołnierzy była niewielka. Kamińskiego wezwano do Łodzi na naradę dowódców SS i ślad po nim zaginął. Został zapewne zastrzelony przez własnych mocodawców, którzy ogłosili komunikat, że dowódcę RONA zamordowali polscy partyzanci.
13
Żołnierzy RONA nie należy mylić z własowcami, czyli żołnierzami ROA (Rosyjska Armia Wyzwoleńcza). Były to jednostki sformowane przez byłego radzieckiego generała lejtnanta Andrzeja Własowa, który przeszedł na stronę niemiecką, by – jak deklarował – obalić stalinizm i utworzyć „Rosję bez bolszewików i kapitalistów”. Wprawdzie jednostki ROA tworzone były od 1942 roku, jednak dopiero 16 września 1944 roku Własow otrzymał od Niemców zgodę na formowanie swych dywizji pod własnym dowództwem. Nie było więc własowców w powstaniu warszawskim. Nie było też jednostek ukraińskich ani kałmuckich. W licznych relacjach z powstańczych walk mówi się o własowcach, a także o Ukraińcach z SS Galizien („Hałyczyna”), podczas gdy ta jednostka w Warszawie nie walczyła. Ukraińcami nazywano w Warszawie żołnierzy RONA, choć w większości byli to Rosjanie. Wprawdzie Ukraińcy służyli w oddziałach RONA, a także w niemieckich plutonach egzekucyjnych, jednak jedynymi oddziałami ściśle ukraińskimi w powstańczej Warszawie były dwie kompanie Ukraińskiego Legionu Samoobrony, liczące około 200 żołnierzy. Walczyli oni przeciw desantowi berlingowców z I Armii WP na Czerniakowie. Powszechnie Ukraińcami nazywano też formacje Kozaków, którzy stanęli po stronie Niemiec w nadziei, że wesprą ich aspiracje niepodległościowe. Armia kozacka liczyła aż 250 tys. żołnierzy. Jej dowództwo deklarowało chęć walki wyłącznie z Armią Czerwoną, natomiast nie godziło się na wykorzystywanie na innych frontach. Niemieckie dowództwo niewiele sobie z tego robiło, o czym świadczy obecność 3. Pułku Kawalerii Kozaków (pod dowództwem Jakuba Bondarenki) w zgrupowaniu Heinza Reinefartha podczas walk na Woli. W Warszawie przebywał też 209. Kozacki Batalion Policji Pomocniczej (Schutzmannschaften), a także paruset Białorusinów z 13. Białoruskiego Batalionu Specjalnego SS ochraniającego urzędy i sztaby niemieckie w alei Szucha. W składzie oddziałów dowodzonych przez Dilewangera operował muzułmański 111. Pułk Azerbejdżański oraz 1. Wschodniomuzułmański Pułk SS, w którym prócz Azerów i kilku Arabów służyli także Tatarzy, Kazachowie, Uzbecy i Turkmeni. To ich właśnie, z racji skośnych oczu, zwano Kałmukami. Żołnierze azerscy walczyli na Woli, także na terenie Cmentarza Żydowskiego, przeciw Batalionowi „Zośka”. Nie byli to najlepsi sojusznicy Hitlera. Przy ulicy Grzybowskiej, po zdobyciu przez powstańców fabryki zapalników Deringa, 20 muzułmanów wraz z imamem przeszło na stronę AK. Dzielnie się spisywali, pełniąc służbę pomocniczą, i wszyscy polegli, razem ze swym duchownym. JANUSZ CHRZANOWSKI
14
Z
POLSKA PARAFIALNA
ponad 300 cudów eucharystycznych na całym świecie tylko kilkanaście zostało uznanych przez Stolicę Apostolską. Żaden z nich nie zdarzył się bez powodu – opowiada tłumowi wiernych kapłan z Sokółki na Podlasiu. Tutaj ruch jak w ulu. Oczywiście za sprawą „eucharystycznego cudu”. – Dobrze, że stał się cud? – pytam przypadkowego przechodnia niewyglądającego na pielgrzyma. – Dobrze. Kiedyś Sokółka to była pipidówa. Dzisiaj się rozwija – mówi pan Henryk, który codziennie mija sanktuarium w drodze do pracy. Idę o zakład, że i ten sokólski „eucharystyczny cud” nie zdarzył się bez powodu, biorąc pod uwagę potrzeby, choćby remontowe, lokalnej parafii Antoniego Padewskiego. Do dziś zresztą w każdym kącie kościoła ustawione są skarbonki, w których proboszcz Stanisław Gniedziejko gromadzi datki na renowację. No, ale po kolei. Rzekomy cud umożliwił ks. Jacek Ingielewicz, młody wikary, który jednak z parafii już wyleciał. Na niedzielnej porannej mszy w styczniu 2008 r. ręce mu się trzęsły i jeden z konsekrowanych komunikantów wylądował na podłodze kościoła. Dziś to rozkojarzenie stanowi trzon legendy, bowiem żelazny punkt, jaki musi odbębnić każda z zorganizowanych grup licznie pielgrzymujących
do Sokółki (rocznie jest ich już około 800!), to pogadanka. A przyznać trzeba, że opowieści o cudzie ludziska słuchają tu z zapartym tchem. Każda zaczyna się właśnie od tego, że „pewnego dnia podczas mszy ksiądz upuścił komunikant”. A dalej jest o tym, że z należną czcią ciało Chrystusa podniósł i włożył do vasculum, gdzie miało się rozpuścić i w ten sposób odsakralnić. Słucham i ja... Że o rozpuszczonym komunikancie wszyscy zapomnieli, a gdy w końcu posługująca w parafii siostra Julia otworzyła sejf, najpierw poczuła delikatny zapach przaśnego chleba, a później jej oczom ukazał się „kawałek czegoś, co miało barwę ciemnobrunatną”. A jednak woda się nie zabarwiła (4 lata temu ksiądz proboszcz w relacjach na gorąco opowiadał jednak o czerwonej wodzie…). Siostra zawołała natychmiast obecnych w parafii księży. Przyleciał też proboszcz. Patrzyli i nic nie wymyślili. Na pomoc wezwano w końcu samego metropolitę białostockiego Edwarda Ozorowskiego i jego świtę. Ten poprosił, aby ciemnobrunatny „kawałek czegoś” wylać na korporał, przenieść do kaplicy na plebanię i dalej obserwować. Od tej pory przez długie tygodnie Sokółka nie schodziła z czołówek gazet. Dziennik „Fakt” nagłaśniał „cud” ile wlezie. Wszyscy zastanawiali się nad tym fenomenem. Spekulowali, co zacz. Wyśmiewali, wierzyli lub wątpili, a nawet donosili o popełnionym
Remontowe potrzeby kolegiaty to studnia bez dna!
Kościelna kr Cud nie cud, najważniejsze, że interes idzie świetnie. Rzekomo krwawiąca hostia w Sokółce przyciąga wiernych razem z ich portfelami. na plebanii domniemanym morderstwie. Zarządca diecezji zlecił w końcu badania patomorfologiczne. Niecodzienne, bo poczynione w najwyższej
tajemnicy i z pominięciem procedur w Uniwersytecie Medycznym w Białymstoku przez kościółkową prof. Marię Sobaniec-Łotowską oraz niespecjalnie religijnego (tak go określają księża z Sokółki) prof. Stanisława Sulkowskiego. – Niezależnie od siebie orzekli, że mają do czynienia z włóknem tkanki mięśnia sercowego człowieka w stanie agonalnym. Pan profesor, kiedy dowiedział się, co badał, bardzo się zdumiał... – triumfuje nasz prelegent. Tu zebrani w kościelnych ławach wierni też wytrzeszczają oczy ze zdumienia, słuchając opowiadania wikarego. Dziś to jeden z pięciu księży, jakich ma do dyspozycji proboszcz. Rezydują w przepięknej nowiutkiej plebanii przy kolegiacie, bo do tej rangi w 2009 r. podniósł biskup dotychczasowy zwyczajny kościół. W tym samym roku powołał też specjalną kościelną speckomisję, która orzekła, że w „cudzie” w żadnym razie nie maczały palców osoby trzecie.
~ ~ ~ Do Sokółki ciągną tłumy, które na własne oczy chcą cud zobaczyć. Przez trzy lata ludzie mogli oglądać jedynie miejsce, gdzie komunikant upadł, bowiem korporał z „kawałkiem czegoś” leżał w ukryciu. Lokalni duchowni wodzireje tłumaczą dziś, że wyłącznie dlatego, iż ksiądz arcybiskup chciał uniknąć sensacji. Czego tak naprawdę chciał uniknąć arcybiskup, trudno powiedzieć, jednak wszelkie sugestie, iż nierejestrowane i przeprowadzone w tajemnicy przed władzami uczelni badania trudno uznać za wiarygodne, więc należałoby je powtórzyć, kwitował krótko: – Mamy do czynienia z materią niezwykle subtelną. Jeśli wyznajemy, że jest to ciało Chrystusa, to nie można tak sobie ciąć na kawałki i poddawać badaniom. Trzeba zachować ostrożność i swoistą bojaźń. Mimo że Watykan wciąż w sprawie rzekomego cudu w Sokółce milczy, abp Ozorowski zlitował się nad owczarnią – 2 października 2011 roku uroczyście przeniesiono komunikant do kaplicy MB Różańcowej, gdzie w dodatku wystawiono go na widok publiczny. Przyjeżdżają je oglądać grupy
Nr 30 (647) 27 VII – 2 VIII 2012 r.
rwawica zorganizowane, indywidualni pielgrzymi, niepełnosprawni, a także dzieci (proboszcz dokładnego rejestru nie prowadzi, ale na oko szacuje dotychczasową liczbę odwiedzających na circa 60 tys.). Modlą się o uzdrowienie, powodzenie, szczęśliwość. Wikary poucza nas, słuchających prelekcji, żeby w wierze nie szukać cudowności. Bo przysłoni ona to, co naprawdę ważne. – Ludzie są nieco zawiedzeni, iż fragment włókna prezentowany w Sokółce jest tak maleńki, że zza krat ledwo go widać – dodaje żartem. Za chwilę idzie otworzyć kratę, żeby przybyła wycieczka mogła z bliska zobaczyć przyklejony do korporału „kawałek czegoś”. Bo – jak mówi – jesteśmy jak św. Tomasz: dopóki nie zobaczymy, nie uwierzymy. Dotykać nie wolno, zdjęć robić nikt nie zabrania, z czego ze swobodą korzysta spędzona tu kolonijna dziatwa. Nie wszyscy mają takie szczęście. Jak ktoś trafi do świątyni w czasie,
gdy nie ma akurat żadnej grupy, może „kawałek czegoś” podziwiać wyłącznie zza kraty. A wówczas naprawdę ledwo widać. ~ ~ ~ Metropolita białostocki abp Edward Ozorowski na fali medialnego zainteresowania Sokółką zacierał ręce i zapowiadał, że wkrótce
do tego niewielkiego miasteczka „będą pielgrzymować wierni z całego świata”. Wiedział, co mówi. Na parkingu przed kościołem św. Antoniego Padewskiego stoją autokary. Najwięcej z Mazowsza, ale są
i znad morza, a nawet z zagranicy. – Z frekwencją różnie. Zwykle nikt się nie zapowiada, więc nie wiadomo, ilu pielgrzymów przyjedzie. Wczoraj było 36 autokarów, dziś dopiero kilkanaście. Ale jeszcze nie ma południa – mówi pani z domu pielgrzyma. Można u niej zjeść kanapkę, odpocząć, pogawędzić i wziąć ulotkę, z której wyczytamy to, co wcześniej opowiedział ksiądz dobrodziej. W Sokółce wszystko jeszcze raczkuje. Zamiast tabliczek informacyjnych – kartki zapisane flamastrem, który rozmazał się od deszczu. Jak ktoś reflektuje na wodę święconą, może sobie zaczerpnąć szklanką wprost z plastikowego wiaderka. Na półkach w sklepie z pamiątkami obok figurek małego Jezuska – w sam raz do bożonarodzeniowej szopki – miód z własnej pasieki. Ze spaniem też nie za ciekawie. Jeden hotel na dobrym poziomie, reszta to relikty poprzedniej epoki. Nawet spójnej wersji legendy lokalni księża jeszcze nie ustalili. Jednego dnia młody ksiądz opowiada, że jest już osiem medycznie udokumentowanych uzdrowień osób, które modliły się przed „kawałkiem czegoś” albo prosiły innych o modlitwę. Dzień później ksiądz proboszcz twierdzi, że nie ma ani jednego udokumentowanego przypadku. W pogadance, bez względu na to, kto ją wygłasza, nie ma słowa o tym, że w Sokółce, zanim stał się „cud”, był najprawdziwszy błąd liturgiczny, bowiem – według watykańskich instrukcji – ksiądz Ingielewicz powinien ów upuszczony komunikant wymieszać z innymi „eucharystycznymi odpadkami”, zalać winem, znaczy krwią Chrystusa, i na miejscu skonsumować. No ale akurat to nieładnie brzmiałoby w legendzie. Tak samo zresztą jak i to, że sprawcą „cudu” mogła być całkiem pospolita bakteria serratia marcescens, zwana również pałeczką – nomen omen – cudowną. Wytwarza ona czerwony pigment, zaś w cieple i wilgoci wprost rewelacyjnie rozwija się na pieczywie. A przecież upieczony z mąki komunikant niczym innym nie jest. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
Nowa plebania...
Stara plebania...
15
16
Nr 30 (647) 27 VII – 2 VIII 2012 r.
ZE ŚWIATA
OJCIEC ABORCYJNY Do ginekologa na Majorce przyszła 24-latka. Chciała usunąć ciążę, ale się nie udało. Pan doktor – nie wiedzieć czemu – tak usuwał, że nie usunął, ale pacjentce powiedział, że „po kłopocie”. Decyzję potwierdził podczas wizyty kontrolnej. Później na aborcję było już za późno, a pół roku po „zabiegu” dziewczyna urodziła syna i pozwała lekarza. Ginekolog z kliniki „Emece” zapłaci młodej mamie 150 tys. euro odszkodowania. Będzie też płacił 978 euro miesięcznie na utrzymanie chłopca, dopóki ten nie skończy 25 lat. JC
KURA NON GRATA W irańskich mediach nie będzie można pokazać drobiu. Ani żywego, ani na talerzu.
W ten sposób władze chcą ograniczyć liczbę zabójstw i przemocy w tamtejszych domostwach. Z racji równouprawnienia także panowie mogą wybadać swoje bogdanki, czy na przykład nie były notowane za nierząd... Nowe przepisy nazwano „Prawem Clare”, od imienia Clare Wood, którą w 2009 r. zabił mężczyzna poznany w internecie. Jej rodzina bardzo zaangażowała się w pracę nad nowymi przepisami. JC
AGENCJA PRZYTULAJĄCA Klientom domów publicznych nie zawsze chodzi o seks. Niektórzy przychodzą, żeby pogadać i poprzytulać się. Wiedząc o tym, 29-letnia Jackie Samuel założyła firmę „Przytulnie”. Bierze 60 dolarów za godzinę obściskiwania. „Uważałam, że powinnam posiadać uprawnienia. Jakiś certyfikat czy licencję potwierdzającą, że jestem wykwalifikowanym przytulaczem. Ale nie mogłam znaleźć nikogo, kto by mi to wystawił” – opowiada Jackie, która od dziecka lubiła obściskiwanie. Klientkami są także samotne kobiety, zupełnie nielesbijki. JC
SZCZYT NIEWDZIĘCZNOŚCI Wszystko dlatego, że kraj leżący na ropie jest biedny i mało kto pozwala sobie na luksus posiadania i jedzenia kury. Popularny ptak stał się symbolem luksusu. „Filmy to okna, przez które widać społeczeństwo. Skoro nie wszystkich stać na kurczaka, nie będziemy go pokazywać” – zarządził Ahmadi Moghaddam, odpowiadający za bezpieczeństwo w kraju. Klerykalna dyktatura (np. w wydaniu PiS) w Polsce też by nas kiedyś doprowadziła do takiego „drobiobytu”. JC
PO PIERWSZE – SZKODZIĆ Lekarze w Indiach wycinają macice zdrowym kobietom, żeby… dorobić do pensji. W 2008 r. wprowadzono przepis, dzięki któremu medyk, który wyleczył ubogiego, nieubezpieczonego pacjenta (chodziło głównie o kosztowne operacje), może ubiegać się o 30 tys. rupii (ok. 1,8 tys. zł) dotacji. Tamtejsze Ministerstwo Zdrowia ustaliło właśnie, że w stanie Chhattisgarh powszechny jest proceder usuwania macicy zdrowym pacjentkom, którym wmawia się, że to operacja ratująca życie. Skala zjawiska nie jest dokładnie znana. JC
Co zrobić, żeby szef nas lubił? Można kadzić, zgadzać się z każdym słowem i zostawać po godzinach. Można też dać się pokrajać… Amerykanka Debbie Stevens poszła na całość. Postanowiła, że odda nerkę chorej szefowej. W trakcie zabiegu okazało się, że organ nie pasuje do pracodawczyni, więc trafił do kogoś innego. Za to chora – dzięki wspaniałomyślności swojej pracownicy – skoro była już pokrojona, dostała nerkę od kogoś innego. Poza kolejką. Później obie panie wróciły do pracy i Debbie była mniej wydajna. Szybciej się męczyła. Musiała też częściej chodzić do lekarza, więc... wyleciała z pracy. Teraz w sądzie domaga się odszkodowania. JC
CYCKI W PAKIECIE Przybywa chirurgów plastycznych, którzy jak mogą walczą o klientki.
W Anglii można zafundować sobie cały pakiet usług w korzystnej cenie. Na przykład: po operacji nosa – powiększenie biustu gratis, czy może na odwrót. Albo trzeba przyprowadzić drugą panią, która też chce iść pod nóż – dostają wtedy 4 silikony,
ekspert – że współczesne kobiety muszą sprawdzać się w coraz to nowych dziedzinach zawodowych i domowych, nie poprzestając, jak wcześniej, na dzieciach i garnkach. JC
WESELE POD PSEM Co mogą wymyślić bogaci i znudzeni Amerykanie? W Richmond na ślubnym kobiercu stanęła suczka rasy „Coton de Tulear” oraz uroczy pudelek płci męskiej. Na tak fantastyczny pomysł wpadli ich właściciele. Ślub był na bogato: kwiatowe dekoracje za 30 tys. dol., 7-osobowa orkiestra, najlepsze jedzenie, najdroższe psie przyodziewki. No i 300 gości. Cała impreza kosztowała 250 tys. dol. (ok. 860 tys. zł). Już odnotowano ją w „Księdze rekordów Guinnessa” jako najdroższy zwierzęcy ślub. Poprzedni rekordziści na wesele kotów wydali „tylko” 16 tys. dol. JC
BOMBOWY PENIS Johna Falcona zatrzymali na lotnisku. Chodziło o podejrzaną wypukłość w spodniach. Spodziewano się pistoletu, granatu jakiegoś, a tymczasem niepokojąco odstawał… penis! Wyjątkowy, bo 33-centymetrowy! Ochroniarze w długość nie dowierzali, ale sprawdzać nie chcieli (zazdrośni?). Newralgiczne miejsce – przez majtki – sprawdzono tylko na obecność materiałów wybuchowych. JC
ŚMIERĆ WAMPIROM! Holenderski uczony wymyślił sposób na komary. Pozbędziemy się ich na zawsze. Komary to nie tylko swędzący bąbel, ale i choroby (np. malaria). Cała ludzkość musi się skrzyknąć – opowiada Bart Knols – i łykać specjalny środek owadobójczy. A potem nadstawiać się krwiopijcom ile wlezie! Który ugryzie, od razu padnie. Sam Knols sprawdzał na sobie. Teraz czeka na przyznanie patentu. Nie wiadomo, jak specyfik podziała na innych homo sapiens. Chodzi zwłaszcza o dzieci i kobiety w ciąży. Zapach tych ostatnich – według badań – szczególnie przyciąga skrzydlate wampirki. JC
MĄDRE JAK BLONDYNKI
NA NIEWIARĘ Kobiety w Anglii będą mogły dokładnie poznać swoich przyszłych mężów. Z pomocą policji. Kontrola przedślubna odbędzie się na razie w wybranych rejonach kraju na komisariatach. Chodzi o sprawdzenie, czy partner nie ma na koncie wyroków, odsiadek itp.
a płacą za 3. Szczególne promocje zwróciły uwagę Brytyjskiego Stowarzyszenia Chirurgii Plastycznej i Estetycznej. JC
Od kiedy wymyślono testy na inteligencje, płeć piękna gorzej w nich wypadała. Aż do dziś. Tegoroczne, ale rokroczne badania przeprowadzono wśród mieszkańców Europy Zachodniej, Stanów Zjednoczonych, Kanady, Nowej Zelandii i Argentyny. Po raz pierwszy od 100 lat kobiety okazały się inteligentniejsze. „W ciągu ostatniego wieku poziom inteligencji zarówno mężczyzn, jak i kobiet wzrósł, jednak w przypadku pań ten wzrost był szybszy” – skomentował James Flynn, emerytowany profesor, autorytet w dziedzinie badań nad inteligencją. Wszystko dlatego – tłumaczy pan
o 12 proc., a poziom cholesterolu – o 39 proc. Lek pozytywnie przeszedł badania kliniczne i już za dwa lata może trafić do aptek. JC
I TAK NIE LUBIŁAM CHLEB NIEPOWSZEDNI Sprzedano tost, którego książę Karol nie dojadł na ślubie z Dianą.
Kawałek chleba ocalał dzięki matce służącej, która sprzątała po śniadaniu w pałacu 29 lipca 1981 roku. „Byłam z córką na korytarzu i zobaczyłam, że książę Karol zostawił trochę chleba na tacy. Myślałam o pamiątce z jego ślubu i kiedy zobaczyłam kawałek tostu, pomyślałam: »Dlaczego nie?!« – opowiada 83-letnia Rosemary Smith. Królewska „relikwia” poszła za 230 funtów. W żaden sposób nie można potwierdzić jej wiarygodności. JC
CIUCH ELASTYCZNY Władze Seulu przykazują obywatelom, w co należy się ubierać. Dla oszczędności. Chodzi o kampanię „Zielony wzrost przy niskiej emisji dwutlenku węgla”. Kaloryfery czy chłodzące wiatraki powinny chodzić jak najrzadziej. Zimą sam pan prezydent zachęcał do przykręcania ogrzewania i noszenia swetrów – w domu i pracy. Teraz Koreańczycy proszeni są o przywdziewanie szortów i podkoszulków – o ile nie mają w planach ważnych spotkań urzędowych. JC
Annabel Action rzucił narzeczony. Tuż przed Bożym Narodzeniem… Brytyjka została z pierścionkiem zaręczynowym i dwoma biletami na podróż poślubną. Tak się wściekła, że… założyła stronę internetową www.neverlikeditanyway.com, czyli – i tak go nigdy nie lubiłam(em). Chodziło o narzeczonego, pierścionek i w ogóle… Portal służy tysiącom porzuconych do wyprzedawania miłosno-ślubnych akcesoriów, które się nie przydały. Każda wystawiona na aukcję rzecz jest „przyozdobiona” melodramatyczną historią z życia wziętą. JC
ZAKUPY EKOLOGICZNE Wiadomo, co kobiety kochają najbardziej. Kupowanie ubrań! Szmatek nigdy za dużo, a jeśli się nie mieszczą, trzeba je systematycznie wyrzucać. Góry ubrań trafiają na wysypiska śmieci. W samej Wielkiej Brytanii – około miliarda sztuk rocznie. Brytyjska firma Marks and Spencer wprowadziła modę na shopping. Jeśli chcemy coś u nich kupić, możemy przynieść stary ciuch (oczywiście tej samej marki) i wtedy dostaniemy zniżkę. Sieć sklepów gwarantuje recykling starych ubrań. „Zależy im na podniesieniu sprzedaży, a nie ratowaniu planety!” – twierdzą ci, którzy nie wierzą w ekologiczną bezinteresowność. JC
KRÓTKO I BLISKO Idealny urlop powinien trwać 3 dni. I nie wyjeżdżajmy dalej niż 4 godziny drogi od domu.
VIAGRA DO WĄCHANIA Oksytocyna wzmacnia męskie libido – twierdzą naukowcy z University of California. Hormon, który przydaje się do wywoływania opóźniających się porodów, zaaplikowano do nosów mało temperamentnych panów – tak przynajmniej twierdziły ich żony. Efekt? „Baaardzo zadowalający” – to opinia tych samych żon. Przy okazji oksytocyna wzmacnia uczucie bliskości i przywiązania, a tego viagra już nie potrafi. JC
11 LAT GRATIS Angielscy lekarze wymyślili pigułkę, która przedłuża życie – donosi „The Daily Express”. Obliczono, że nawet o 11 lat... Tabletka zawiera trzy składniki obniżające ciśnienie krwi i statynę, która redukuje poziom cholesterolu. Tym samym zmniejsza ryzyko zawału serca albo udaru mózgu – najczęstsze przyczyny śmierci na świecie. Preparat obniża ciśnienie krwi
Tak twierdzi dr David Lewis z brytyjskiego Uniwersytetu Sussex. Psycholog przeprowadził badania na zlecenie sieci hoteli „Holiday Inn”. Wziął pod uwagę takie czynniki jak długość wolnego czasu, koszt wakacji, nuda czy obawy związane z nagromadzeniem się zaległości w pracy. Okazało się, że podczas zagranicznych wojaży urlopowicze przeżywają tyle stresów, że wracają do domu bardziej zmęczeni niż wypoczęci. „To wyjaśnia rosnącą popularność krótszych urlopów w Wielkiej Brytanii, gdzie coraz większa liczba wczasowiczów dochodzi do wniosku, że przedłużenie sobie weekendu jest bardziej satysfakcjonujące niż długie wakacje” – podsumował dr Lewis. JC
Nr 30 (647) 27 VII – 2 VIII 2012 r.
N
awrócona dziennikarka, narzędzie Kościoła w poskramianiu kobiet, zaczyna brykać. I to pod samym nosem papieża! Pismo „Osservatore Romano” istniało sobie spokojnie i bogobojnie od 1861 roku i nagle w roku 2008 papę Ratzingera poraził szatański podszept: tam potrzebna jest kobieta!
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
przekonywać, że gdyby kobiety miały coś do powiedzenia w Kościele, nie doszłoby tam do takich skandali. „Skandal pedofilski został spowodowany prawie wyłącznie przez mężczyzn” – oświadczyła, zaniżając nieco dokonania zakonnic na tym polu, ale w zasadzie zgodnie z prawdą. „Gdyby kobiety miały władzę, nie byłoby żadnych przecieków” – zapewniła.
Cud w Montevideo K
atolicki uniwersytet zwalnia rektora z powodu… homofobii?! Tak, ale tylko w „dzikiej” Ameryce Łacińskiej! Podczas gdy w europejskiej PolMercedes Rovira podała się do dysce homofobia ma się świetnie wszęmisji. Uczelnia prowadzona przez dzie (a zwłaszcza w Kościele katoOpus Dei (sic!) przeprosiła za jej lickim), w Urugwaju, małym kraju słowa „całą opinię publiczną”. południowoamerykańskim, zmuszoUrugwaj jest od ponad 100 lat no do dymisji nową rektor stołeczjednym z najzamożniejszych i najnego Uniwersytetu Katolickiego. Tuż bardziej laickim krajem Ameryki przed objęciem funkcji nazwała hoŁacińskiej. Państwem od lat rządzi moseksualizm „anomalią” i oświadlewica, a opinia publiczna jest zdeczyła, ze homoseksualiści nie będą cydowanie liberalna lub lewicowa i nawet Kościół musi się z tym lizatrudniani w kierowanej przez nią czyć. Stąd zdumiewająca reakcja kauczelni. Rozpętała się burza, po któtolickiej szkoły. MaK rej rektorat oświadczył, że pani
Niewdzięcznica z Watykanu Benedykt podjął decyzję o utworzeniu kobiecego dodatku do kościelnego organu. Na naczelnego także upatrzył sobie kobietę. I to jaką! Lucetta Scaraffia (na zdjęciu) ma przeszłość, że włos pod piuską się jeży. Z zawodu dziennikarka, zajadła (ongiś) feministka, w latach 60. obwieściła, że straciła wiarę. Dwadzieścia lat później zgubę niespodzianie odzyskała i widać to natchnęło świątobliwych mężów wiarą w moc jej odzyskanego katolicyzmu. To był duży (nieomylny) błąd… Ale to okazało się jeszcze później. Kiedy po 4 latach naczelna dodatku damskiego poczuła się w towarzystwie czarnych pewnie, w lipcu 2012 r. pokazała pazury. Zaczęła
Czy można się dziwić, że na takie dictum panowie w sukienkach zaczęli demonstracyjnie unikać lektury jej dodatku? To rozwścieczyło red. Scaraffię, więc przystąpiła do ataku: „Są tacy, którzy mówią, że tego nie czytają. Nie mówią, że dodatek jest niedobry, wolą mówić, że ich nie interesuje (…). W Kościele panuje mizoginizm. To zamknięty świat, wszyscy są zajęci pięciem się do władzy. Wielu członków kleru boi się, że jeśli kobiety zostaną dopuszczone do walki o władzę i wpływy, dla nich będzie mniej miejsca”. Zorientowawszy się jednak, że nieco się zagalopowała, jęła bronić Benedykta XVI; bądź co bądź to jemu zawdzięcza stanowisko. „On jest
Uczucia za kratkami R
bardzo samotny, ma bardzo trudny pontyfikat, bo wyszły na jaw sprawy ukrywane od 30–50 lat. Skandale zawsze były ukrywane. On pierwszy powiedział, że Kościoła nie można chronić milczeniem” – stwierdziła, wrabiając przy okazji JPII. PIOTR ZAWODNY
Cud antykoncepcji Nie po raz pierwszy nauka dezawuuje wersję kościelną. Antykoncepcja, tak gromiona przez kler katolicki, ratuje życie – twierdzą uczeni. Prestiżowy periodyk medyczny „The Lancet” publikuje wyniki studium badawczego zespołu prof. Johna Clelanda z London School of Hygene and Tropical Medicine. Antykoncepcja co roku ratuje życie ponad ćwierci miliona kobiet – twierdzą autorzy. W roku 2008 ponad 355 tys. kobiet na świecie zmarło podczas porodu lub w konsekwencji chałupniczej aborcji. Ponad 250 tys. zgonów uniknięto, bo środki antykoncepcyjne pozwoliły wystrzec się nieplanowanych ciąż. „Gdyby wszystkie kobiety w krajach rozwijających się, które nie zamierzają zajść w ciążę, miały dostęp do antykoncepcji, liczbę zgonów można by zredukować o dalsze 30 proc. – twierdzi prof. Cleland. – Ale i tak możliwość stosowania zabezpieczeń sprawiła, że w krajach tych liczba przypadków śmierci ciężarnych spadła
Z
okazji swego Święta Niepodległości Amerykanie zwyczajowo przeżywają wzmożenie patriotyczne. Także ateiści. Leje się piwo i płoną grille. Koryfeusze religijni przypominają, że wspaniała niepodległość nie byłaby możliwa bez Boga, bo to Jemu – tak jak wszystko – i ją zawdzięczają. W tym roku podniosłą i uroczystą atmosferę zakłócił przykry zgrzyt. Nad Nowym Jorkiem pojawił się samolot. Nie, niczego nie staranował,
o 40 proc. w ciągu minionych 20 lat”. Wciąż jednak codziennie na świecie 800 ciężarnych niepotrzebnie umiera, a w Afryce, w rejonie Sahary, do antykoncepcji ma dostęp tylko 22 proc. kobiet. Naukowcy brytyjscy podkreślają ponadto korzyści dla zdrowia dzieci, jeśli ciąże są planowane i nie następują jedna bezpośrednio po drugiej. Ryzyko przedwczesnych urodzin noworodka z niedowagą podwaja się, gdy zapłodnienie następuje w ciągu 6 miesięcy po poprzedniej ciąży. Dzieci urodzone w ciągu 2 lat po narodzinach ich starszego rodzeństwa mają o 60 proc. zwiększone ryzyko śmierci w okresie niemowlęcym niż dzieci urodzone ponad 2 lata po poprzedniej ciąży. Pozostawmy ekspresowy styl rozpłodu królikom – zachęcają nie wprost naukowcy. Populacja globu w ubiegłym roku sięgnęła 7 mld, do roku 2100 może zwiększyć się do ponad 10 mld, jeśli się jej nie przyhamuje… ST
Ateizm a patriotyzm ale do ogona miał przymocowany napis: „Atheism is Patriotic”. Musnął nim Statuę Wolności, przeleciał nad mostem Verrazano i wieżowcami Manhattanu. Zgrzyt to za mało powiedziane: to zostało poczytane za obrazę i zgorszenie. Wiadomość o locie w internetowym serwisie informacyjnym
17
CNN poprzedziło ostrzeżenie, że czytelnik może zostać zbulwersowany i dotknięty, w związku z czym powinien rozważyć, czy chce przeczytać artykuł. Takie ostrzeżenia pojawiają się tylko przed filmami, których reżyserzy decydują się na pokazanie damskich gruczołów mlecznych. JF
ząd Papui-Nowej Gwinei wykazał się zdumiewającym lekceważeniem uczuć religijnych współobywateli. aby posiąść ich cechy charakteru. Władze aresztowały 28 osób Rząd jednak za nic ma dawne obyza udział w pobożnych rytuałach czaje przodków i ściga pobożnych jednej z licznych tamtejszych sekt. zabójców. Nasi duchowni i prawiChodzi o jedzenie, a konkretnie cowcy wołają zwykle w takich syo zjadanie mózgów i narządów tuacjach – czy może ostać się kraj, płciowych. Ludzkich… który depcze wiarę i tradycję ojTa stara papuaska tradycja jest ców swoich?! No właśnie… jeszcze tu i ówdzie cichcem kultyMaK wowana. Zabija się ludzi i zjada,
Pejsowi do armii R
ząd Izraela pod presją ulicy zmusił ultraortodoksów do służby wojskowej. Żydzi ultraortodoksyjni to w Izraelu tzw. święte krowy. Choć nie są zbyt liczni, ich partie skutecznie szachują kolejne słabe, koalicyjne rządy, zapewniając wyznawcom skrajnych kierunków judaizmu rozmaite przywileje. Jednym z nich było zwolnienie ze służby wojskowej pod pretekstem studiowania Tory. Po licznych skandalach z udziałem ultraortodoksów (poniżanie kobiet itp.) opinia publiczna wymusiła jednak na rządzie stopniowe ograniczenie bezkarności tych środowisk. Po manifestacji świeckich Izraelczyków (20 tys. osób) władze zapowiedziały koniec zwolnień ze służby wojskowej. MaK
Spalili „grzesznika” T
łum pobożnych muzułmanów w każdym razie uważano. Podjudzony przez mułłów wściekły, wielotysięczny tłum zakatował i spalił mężczyznę w Pakistanie, w stanie Pendżab. Ktoś ponoć wcześniej widział, jak wyrywał on kartki z Koranu… Nieszczęśnika zatrzymała, a potem próbowała ratować policja, ale skończyło się na tym, że funkcjonariusze
zabił bluźniercę. Za takiego go odnieśli rany, a komisariat zniszczono. Podobnie jak dom komendanta. Policjanci twierdzą, że „bluźnierca” był prawdopodobnie chory psychicznie, bo zachowywał się jak obłąkany. Cóż, pobożni ludzie zrobili co mogli, a Allach już sobie jakoś na sądzie z tą kwestią poradzi… MaK
18
Nr 30 (647) 27 VII – 2 VIII 2012 r.
SZYBCIEJ, WYŻEJ, DALEJ
P
ieniądze i sława związane z igrzyskami były niezwykle pożądane niemal od początku historii zmagań olimpijczyków. W kolebce igrzysk,
w starożytnej Grecji, ówcześni sportowcy ciężkie treningi zaczynali 11 miesięcy przed zawodami. 10 z nich spędzali w gimnazjonach (dzisiejsze hale sportowe). Gimnazjony były integralną częścią greckich polis. Sportowcy mieli tam do dyspozycji boiska, bieżnie, maty, sale do ćwiczeń, łaźnie itd. Grecy nie mogli sobie pozwolić na 10-miesięczną przerwę w nauce, więc w gimnazjonach były również sale wykładowe (stąd dzisiejsza nazwa gimnazjum). Ostatni, jedenasty miesiąc olimpijczycy spędzali na treningach u hellandików, sędziów, od których zależało, czy sportowiec nadaje się do startu w igrzyskach, czy nie. Umiejętności olimpijczyków często były wykorzystywane w bitwach. Tak było w przypadku Dorieusa z Rodos, trzykrotnego zwycięzcy pankrationu (połączenie zapasów i boksu). Dorieus pochodził z rodziny zapaśników. Był potomkiem niemal dwumetrowego Diagorasa, sam mierzył ponad 180 cm i ważył około 110 kg – był jednym z największych zawodników w tamtych czasach. Jako uczestnik wojny peloponeskiej walczył po stronie Spartan przeciwko Ateńczykom. W końcu trafił do więzienia w dzisiejszej stolicy Grecji. Dopiero po kilku miesiącach okazało się, że to słynny sportowiec, i wypuszczono go do domu. W 59 r. n.e. cesarz Neron zorganizował pierwsze igrzyska olimpijskie
w cesarstwie rzymskim. Początkowo uczestniczył w nich jako kibic. Później już jako zawodnik wszystkimi sposobami starał się wygrywać w każdej konkurencji, w której startował. Zdarzało się nawet, że władca przekładał datę igrzysk o całe dwa lata, bo sam z powodu sprawowanej funkcji nie mógł wziąć w nich udziału. Neron wygrywał w zawodach heroldów (najgłośniejszy krzyk), wyścigach czterokonnych i czteroźrebięcych rydwanów, dziesięcioźrebięcych zaprzęgów oraz w zawodach muzycznych i dramatycznych. Mimo że cesarz był podobno dość utalentowanym sportowcem, to w cesarstwie rzymskim nie brakowało stokroć lepszych od niego. Nie było jednak śmiałka, który za laurowy wieniec odważyłby się wygrać z władcą, a później stracić głowę. Jego rywale, na przykład w wyścigach rydwanów, często się zatrzymywali i czekali, aż wyprzedzi ich krwawy cesarz. Neron przekupywał także sędziów, a ci w zamian za nagrodę potrafili zdyskwalifikować wszystkich zawodników i ich władca sam kończył konkurencję. W późniejszych latach wprowadzono kary za oszustwo. Za falstarty w biegach karano chłostą albo zmuszano do płacenia wysokich grzywien.
Nieprecyzyjne przepisy pozwalały zresztą na wiele oszustw. W wyścigach rydwanów nie nagradzano jeźdźców, tylko właścicieli stadnin, więc zdarzało się, że jeden człowiek wystawiał do startu kilka zaprzęgów i wygrywał wszystko, co było do wygrania. Umiejętności jeźdźców generalnie były drugorzędne. Niejednokrotnie spadali z rydwanów i konie same przekraczały metę. Niewątpliwie jednak najpopularniejszą dyscypliną był boks i zapasy oraz połączenie tych dyscyplin, czyli wspomniany pankration. Zasady były proste. Nie można było gryźć, wbijać się w skórę paznokciami i wybijać oczu. Walki dla zawodników
W 1920 roku Szwed Oscar Swahn zdobył srebrny medal w strzelectwie. Miał wówczas prawie 73 lata i stał się najstarszym medalistą. W latach 1900–1920 do olimpijskich konkurencji należało przeciąganie liny. W zawodach inaugurujących tę dyscyplinę w 1900 roku w Paryżu połączona drużyna Szwecji i Danii z powodu braku jednego zawodnika zaprosiła do rywalizacji dziennikarza Edgara Aaybe i zdobyła złoty medal. W tym samym roku Amerykanka Margaret Ives Abbott zgarnęła złoto za zajęcie pierwszego miejsca w turnieju golfowym. Ówczesne zawody były bardzo
Niesławny Ben Johnson
Kasy i igrzysk często były dużo ważniejsze niż ich własne życie i zdrowie. Bokserzy tracili zęby, ale najczęściej połykali je, żeby przeciwnik nie zauważył ich kontuzji. Bijatyki toczyły się do momentu poddania albo utraty przytomności
źle zorganizowane, przez co zawodniczka nie wiedziała nawet, że bierze udział w tak prestiżowej imprezie. Abbott studiowała w Paryżu sztukę, a na zawody wybrała się, ponieważ myślała, że to lokalna rywalizacja.
To nieprawda, że antyczny sport był szlachetny i czysty. Podobnie jak dziś – korumpowano zawodników i kupowano wyniki. Historia igrzysk jest jak historia ludzkości: porywająca i przygnębiająca jednocześnie. jednego z olimpijczyków. Dozwolone było łamanie kości, więc spowodowana bólem utrata świadomości była częstym powodem przegranej. Spartanie – od dziecka wychowywani na ludzi pozbawionych współczucia i litości – nie byli w stanie uszanować rywala, który poddawał walkę, i bili go do nieprzytomności.
Historycy twierdzą, że do śmierci w 1955 roku nie wiedziała o swoim triumfie olimpijskim. Golfistka mogła wziąć udział w turnieju, ponieważ 1900 rok był pierwszym, w którym kobiety dostały zgodę na udział w niektórych konkurencjach.
znudzeni sędziowie przerwali walkę i wręczyli zawodnikom srebrne medale, twierdząc, że złoto należy się tylko zwycięzcy, a żaden z nich do takich nie należy. Z pewnością wielu dzisiejszych medalistów olimpijskich z chęcią cofnęłoby się do 1912 roku. To właśnie wtedy po raz ostatni wręczono medale z prawdziwego złota. Dziś używa się srebra pozłacanego co najmniej 6 gramami czystego złota. W 1913 roku Pierre de Coubertin, ojciec nowożytnych igrzysk olimpijskich, zaprojektował flagę olimpijską, czyli pięć kolorowych, splecionych ze sobą kół, symbolizujących poszczególne kontynenty. Na igrzyskach nie brakuje również krwawych wydarzeń. W 1956 roku w półfinałowym meczu piłki wodnej pomiędzy Węgrami i ZSRR doszło do potwornej bijatyki. Woda
Nowożytne igrzyska olimpijskie odbywają się od 1896 roku. Pierwsze miały miejsce w Atenach. Wzięło w nich udział 250 sportowców. W Londynie będzie ich ponad 10 tysięcy z około 200 państw świata. Przez 16 dni igrzysk zawodnicy wezmą udział w ponad 300 dyscyplinach. Jest do największa impreza sportowa na świecie. Ale wróćmy do historii… W 1972 r. Hilda Lorna Johnstone w wieku 69 lat wzięła udział w ujeżdżaniu. Zajęła 12 miejsce, stając się tym samym najstarszą w historii zawodniczką olimpijską. Najmłodszym zawodnikiem był z kolei Dimitrios Loundras z Grecji. W 1896 roku, mając zaledwie 10 lat i 218 dni, został brązowym medalistą w gimnastyce i do dziś pozostaje najmłodszym medalistą igrzysk. Później Loundras był żołnierzem w czasie obydwóch wojen światowych. Najmłodszą złotą medalistką była Marjorie Gestring. Amerykanka, mając 13 lat i 268 dni, zdobyła złoty medal w skokach do wody.
Abebe Bikila biegnie boso po olimpijskie złoto
W 1908 roku na zawodach w Londynie wspomniany wcześniej Oscar Swahn i jego syn Alfred Swahn zdobyli w konkurencji strzeleckiej złoty medal. To ewenement, żeby ojciec i syn zdobywali medale na jednej imprezie. Oscar Swahn w momencie zdobycia krążka miał 61 lat, a jego syn – 29. W 1912 roku na igrzyskach w Sztokholmie zapaśnicy Anders Ahlgren i Ivar Böhling walczyli 9 godzin i ani jeden, ani drugi nie miał zamiaru się poddać. W końcu
w basenie była czerwona od krwi. Węgrzy w końcu wygrali ten mecz 4:0, a później zdobyli złoty medal. Konflikt pomiędzy zawodnikami był wynikiem interwencji radzieckiej na Węgrzech. Po olimpiadzie aż 45 sportowców z Węgier nie wróciło do kraju – woleli uciec na Zachód. Jednak do największej masakry doszło na zawodach w Monachium w 1972 roku. Grupa 8 palestyńskich terrorystów z organizacji „Czarny Wrzesień” wcześnie rano wtargnęła do wioski
olimpijskiej i budynku izraelskich sportowców. Napastnicy uzbrojeni w kałasznikowy uwięzili 9 olimpijczyków i zażądali za nich okupu. Chodziło im o uwolnienie 234 skazańców znajdujących się w więzieniach w Izraelu i Europie Zachodniej. Izrael nie chciał słyszeć o spełnianiu życzeń terrorystów, a ci z kolei nie chcieli zmienić swoich żądań. Po nieudanych negocjacjach zginęło 11 izraelskich sportowców, 5 terrorystów i policjant. Mimo wielu nacisków Niemcy postanowiły nie przerywać igrzysk. W 1960 roku igrzyska odbyły się w Rzymie i wzięło w nich udział 5 tys. zawodników (wówczas rekord). Po raz pierwszy rywalizacji podjęły się kraje z Afryki, które dopiero uzyskały niepodległość. Zawodnik z Etiopii Abebe Bikila wygrał maraton, uzyskując czas 2.15.16. Może nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że Bikila biegł… boso. Igrzyska olimpijskie to sława, pieniądze i ogromny prestiż. O sukcesie w tych zawodach marzą wszyscy sportowcy. Niestety, nierzadko wspomagają się
nielegalnym dopingiem. Historia zna bardzo wiele przypadków stosowania niedozwolonych środków. W 1960 roku duński kolarz Kurt Jensen zmarł przewieziony do szpitala po drużynowym wyścigu kolarskim. Śmierć była spowodowana stosowaniem ronikolu i amfetaminy. Używanie ronikolu było później nazywane dietą Jensena. Niewątpliwie najbardziej znanym lekkoatletą, który stosował doping, jest Kanadyjczyk Ben Johnson. Sprinter był wielokrotnym medalistą i rekordzistą świata. W 1988 roku na igrzyskach w Seulu zdobył złoty medal w biegu na 100 metrów. Trzy dni później wykryto u niego niedozwolony doping. Został zdyskwalifikowany i pozbawiony medali. Johnson do dziś uważa, że doping powinien być dozwolony. Intrygujący jest także przypadek sprinterki Florence Griffith-Joyner. Amerykanka była multimedalistką. Trzykrotna mistrzyni i dwukrotna wicemistrzyni olimpijska nigdy nie wpadła podczas kontroli antydopingowej, jednak w wieku 38 lat nieoczekiwanie zmarła na zawał serca. Sekcja zwłok wykazała, że popularna Jo-Flo najprawdopodobniej przez wiele lat stosowała doping. Igrzyska olimpijskie do dziś są najbardziej popularną i szanowaną imprezą sportową na świecie. Polakom do tej pory udało się wywalczyć 62 złote, 80 srebrnych i 119 brązowych medali. W tym roku zawody odbędą się w Londynie między 27 lipca a 12 sierpnia, gdzie Polska wysyła aż 220 zawodników. Według amerykańskiego dziennika „USA Today” biało-czerwoni przywiozą z Londynu 14–15 krążków, co byłoby niewątpliwym sukcesem. ARIEL KOWALCZYK MAREK SZENBORN
Nr 30 (647) 27 VII – 2 VIII 2012 r.
Zbulwersowana… …orzeczeniem TK dotyczącym działkowców chcę zabrać głos w tej sprawie. Trybunał Konstytucyjny doszedł do wniosku, że najłatwiej okradać najbiedniejszych i najsłabszych. Chciwi kapitaliści i wyalienowani ze społeczeństwa prawnicy pragną odebrać działkowcom ich małe szczęście i okraść ich ze skromnych dobytków przez przejęcie działek bez godziwych (a najlepiej bez żadnych) odszkodowań, bo przecież w razie likwidacji danego ogrodu nie wezmą swoich altan na plecy. W związku z tym chciałabym sędziom z Trybunału Konstytucyjnego, a raczej z Trybunału Inkwizycyjnego, którzy pobierają nieprzyzwoicie wysokie pensje, zadać tylko jedno pytanie: jak się nazywa pralnia, do której oddaliście wasze sumienia? Irena Matejek
świąt. Wydaje się, że nawet przy powtórkach powinno się trochę myśleć i mieć wyczucie. Co w publicznej telewizji robi ksiądz konsultant, który nie powinien dopuścić do tego rodzaju wpadek? W ramach rekompensaty za te wszystkie niedociągnięcia poszczególne stacje serwują nam transmisje mszy św., celebrowanie różnych uroczystości kościelnych i państwowych z udziałem duchownych, pielgrzymki, poświęcanie obiektów (budynki, mosty, lokale handlowe, boiska itp.). Pokazywane są również cudowne objawienia
i woda ze studni). Być może lepsze byłyby lokalne wspólnoty, niepodporządkowane jakiejś „górze”, która będzie tylko zgarniać pieniądze… Mam gdzieś pieprzenie głównego zarządu o tym, że działkowcy muszą trzymać się razem. Muszą tylko i wyłącznie dla kieszeni zarządu, gdyż nigdy nie słyszałem, żeby zarząd zrobił coś dla ogrodów, zaś o podwyższaniu opłat – owszem... Tomasz Wala, Opalenica
Wybiórcze tiwi Oglądając telewizję publiczną i komercyjną, zastanawiam się, kto jest odpowiedzialny za decyzje programowe. To, co się ogląda, świadczy o tym, że widzów traktuje się jak ostatnich debili. Informacje podawane są wybiórczo – w zależności od tego, jakiej opcji dana stacja sprzyja. Przykładem jest Janusz Palikot, który przedstawiany jest tylko wtedy, gdy organizuje happeningi. Nie dociera do widza żadna informacja o innych jego działaniach. W ramach rozrywki raczy się widzów idiotycznymi serialami i ich ciągłymi powtórkami. Ostatnim kretyństwem był program pt. „Ewa gotuje”, emitowany w „Polsacie” w dniu 7.07.2012 r. Upał jak cholera, a pani Ewa Wachowicz oświadczyła, że jest Wielka Sobota i postara się zrobić świąteczne danie. Wszystko to na tle zajączków i stołu przybranego jak na Wielkanoc. Na koniec życzyła zdrowych i smacznych
Matki Boskiej, raz na ściętym pniu, drugi raz na szybie, oraz płaczące figury. Krótko mówiąc, cudów u nas dostatek, gdyż od czasów JPII było ich tak dużo, że już spowszedniały. Ich powszechność spowodowała, że nawet zwykły kapłan może czynić cuda. Dał tego dowód nieżyjący już ksiądz Jankowski, który aby nie zgrzeszyć zjedzeniem mięsa w piątek, przekreślił w powietrzu kaczkę i w ten sposób zamienił ją w rybę. Dodam do tego, że w tematyce kościelnej prym wiedzie TVP1, co jest widoczne nawet w serialach. Ivo
Chów katolicki Chciałbym zwrócić uwagę na pewien fakt, który miał miejsce w programie „Surowi rodzice” nadanym 17 lipca w TVN. Jak wiadomo, formuła tego programu zakłada, że krnąbrne nastolatki trafiają na tydzień pod opiekę ludzi, dzięki którym mają zmienić swoje zachowanie. We wczorajszym programie dwoje 17-latków, Patrycja i Dawid, trafiło do rodziny propagującej wartości katolickie. I w tymże programie, moim zdaniem, została złamana Konstytucja RP w art. 53 par. 6 – „Nikt nie może być zmuszany do uczestniczenia ani do nieuczestniczenia w praktykach religijnych”. Owi surowi rodzice zmuszali nastolatków do odmawiania modlitwy, mimo że tamci się sprzeciwiali. Patrycja i Dawid bronili się,
do których można się przyuczyć. Ale dlaczego osoba, która zakatowała dziecko na śmierć, a wcześniej przez lata się nad nim znęcała, ma pracować właśnie z dziećmi? Dlaczego ma występować w stosunku do nich z pozycji władzy, skoro wcześniej znęcała się również psychicznie? Taka osoba ma uczyć czy egzaminować przyszłych nauczycieli?! Brzmi jak bardzo ponury żart. Katarzyna, stała czytelniczka
Nie chcesz, to nie rób Krwawa pani
Ogródki TAK, zarząd NIE Ostatnio słyszało się trochę o ogrodach działkowych. Że znikną, że niezgodne z konstytucją. I nie dziwi mnie to, kiedy czytam, że Trybunał uznał za sprzeczne z konstytucją przede wszystkim te przepisy, które przyznają Polskiemu Związkowi Działkowców pozycję monopolistyczną w dostępie do gruntów i zarządzania ogrodami działkowymi. Na przykład tylko tej organizacji państwo lub gmina może przekazać nieodpłatnie tereny pod ogrody działkowe. Ba, w przypadku gruntów państwowych PZD może je dostać za darmo nawet w użytkowanie wieczyste. Ponieważ, drodzy Państwo, monopol zawsze szkodzi, to choć mam sentyment do ogródków, uważam, że prawo powinno zostać zmienione. Należałoby zlikwidować monopol, nie likwidując jednocześnie działek i działkowców. Ci ostatni zresztą mają najgorzej i często przez sam związek byli likwidowani (za uiszczoną opłatę). Zawsze tak jest w tym zasyfionym kraju (i – jak pokazuje Europa – nie tylko), że broni się organizacji, związku, banku, nie zaś obywatela. Tak samo w Europie ratuje się banki, a nie bankrutujących ludzi (chociaż to przez banki wybuchł kryzys). Ale wracając do działkowców… Mój ojciec ponad 25 lat miał działkę, wybudował swoimi rękami altanę, posadził drzewa. Było tam ślicznie. Do tego zarządzał ogrodami przez bodajże trzy kadencje i praktycznie nie było wtedy sporów wśród działkowców. I tak samo swoje ostoje mieli pozostali szczęśliwi posiadacze. Tatusiowi się zmarło, prezydium się zmieniło, zmieniły się czasy. Pewna piłkarsko nastawiona firma zainteresowała się ogrodami, postawiła obok
mówiąc, że nie chodzą do kościoła i nie odczuwają potrzeby modlenia się. Na nic to się zdało, gdyż rodzice, a zwłaszcza kobieta, zmusili ich do modlitwy. Na szczęście po chwili narrator dopowiedział, że surowi rodzice zrezygnowali w dalszych dniach z namawiania do modlitwy. Brawo TVN! Z każdym dniem utwierdzacie mnie w przekonaniu, że nie warto was oglądać! Brawo za propagowanie jedynej słusznej drogi wychowywania dzieci! Przemysław z Lubelskiego
Jeszcze nie doszłam do siebie po lekturze nr 28 „FiM”. Mam na myśli wstrząsający artykuł dr. Macieja Kijowskiego pt. „Krwawa pani od religii”. W internecie o sprawie cicho. Bardzo liczę, że „FiM” ją nagłośnią, że jak zwykle nie odpuszczą. Ta kobieta jest przecież równie niebezpieczna co niejeden pedofil! Zgadzam się z autorem, że przyczyną tragedii nie była patologia jednostki, ale systemu, katolicka wizja rodziny (czy katolicka jako taka, czy wypaczona, ekstremistyczna – można dyskutować). Ale państwo powinno chronić dzieci i młodzież przed ryzykiem, przed kontaktem z tą osobą. Nie mieści mi się w głowie, że osoba skazana za zabójstwo dziecka obecnie znowu pracuje z dziećmi. Wyrok 15 lat więzienia wydaje się w tym przypadku bardzo niski, ale nie jestem prawniczką, więc nie będę z tym dyskutować. Nie jestem też zwolenniczką linczu nawet na najgorszych przestępcach. Nawet tego medialnego, jaki ma od miesięcy miejsce na osobie Katarzyny Waśniewskiej. Uważam, że po odsiedzeniu wyroku takiej osobie należy się szansa na nowe życie (...), a przecież z czegoś żyć musi. Jest wiele prac,
REKLAMA
Jesteś wierzącym i praktykującym katolikiem, to nie korzystaj z prawa do in vitro, aborcji, eutanazji. Ale mniejszość nie może zabraniać większości (w sondażach około 70 proc. obywateli jest za in vitro), żeby dokonał się postęp. I na odwrót – większość nie powinna ograniczać praw mniejszości. Kościół katolicki zapomniał już, że pierwsze zapłodnienie in vitro miało miejsce ponad 2 tys. lat temu, kiedy to Duch Święty zapłodnił Maryję plemnikiem Boga, z czego narodził się Jezus, pierwsze na świecie dziecko „z probówki”. W Polsce trwa walka o w pełni świeckie państwo, bo nie możemy pozwolić, aby Kościół katolicki ingerował w sprawy państwowe. Ingerować sobie może w sprawy swoich wyznawców, którzy się na to godzą, za murami kościoła i nigdzie więcej. „A mury runą, runą, runą…”. Waldemar Szydłowski
Drodzy Czytelnicy! Uprzejmie informujemy, że Radio „FiM” w okresie wakacyjnym nie nadaje. Zapraszamy do słuchania audycji archiwalnych i na żywo – od września. Redakcja
REKLAMA
REKLAMA
do pł y ku ta pi CD en ia !
LISTY
hotel i wykupiła ogródki od zarządu. Za jakie pieniądze, nie wiadomo. Wiadomo, że działkowcy za swoje działki dostali rekompensaty w wysokości 1–2 tys. zł i/lub ziemię pod samym lasem. I na nic były protesty. Ktoś się na tym wzbogacił, bo zamiast bronić swoich, wypchał portfel sobie. Brak konkurencji sprawia, że ludzie czują się bezkarni. Może brzmi to trochę prawicowo, ale ja optuję tylko za likwidacją PZD, nie zaś za wprowadzeniem wolnego rynku (lepsza działka = masa pieniędzy, a dla biedniejszych – gorsza ziemia
19
SZKIEŁKO I OKO
R
edakcja tygodnika "Fakty i Mity" ma zaszczyt przedstawić nową płytę Waldemara Koconia „Nie wierzę...” Artysta, nie chcąc być utożsamiany z „instytucją największego społecznego zaufania”, na której miliony ludzi doznają bolesnego zawodu, swoją płytą dokonuje duchowej apostazji. Będąc zwykłym Polakiem, a nie nacjonalistycznym krzykaczem patriotą, wyśpiewuje również synowską miłość do Mamy i Ojczyzny. Wyraża w tekstach radość, że Polska kroczy drogą postępu, wolności, ludzkiej solidarności i wspólnoty. Słuchając płyty, odczujemy więź duchową z Waldemarem Koconiem. To rzadkość wśród dzisiejszych artystów.
Zamówienia płyty można składać: - telefonicznie pod numerem (+42) 630 70 66; - elektronicznie:
[email protected]; - po dokonaniu przedpłaty na konto "Błaja News" Sp. z o.o., 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777
Płyta jest w cenie
29,90 zł
Zamówienia zagraniczne realizujemy po wcześniejszym kontakcie i uzgodnieniu ceny wysyłki.
+ koszty wysyłki*
*4,10 zł przy przedpłacie za wysyłkę
*10,50 zł przy płatności podczas odbioru
20
Nr 30 (647) 27 VII – 2 VIII 2012 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
PAŃSTWO NA WYGNANIU (8)
Układ Sikorski–Majski Porozumienie emigracyjnego rządu polskiego ze Związkiem Radzieckim miało dwa oblicza. Z jednej strony było ratunkiem dla tysięcy polskich obywateli więzionych w sowieckich łagrach, z drugiej zaś – przyczyniło się do przepadku polskich Kresów Wschodnich. Klęska Francji w czerwcu 1940 roku była szokiem dla polskich władz na emigracji, które raptem po kilku miesiącach istnienia po raz kolejny zostały wystawione na ciężką próbę. Zawirowania polityczne, jakie dotknęły polski rząd, doprowadziły do krótkotrwałej dymisji generała Władysława Sikorskiego. Kryzys lipcowy postanowiły również wykorzystać struktury polityczne odradzające się w Polsce po wrześniowej klęsce, aby w większym stopniu uniezależnić się od Londynu. W tym celu zarząd krajowy Związku Walki Zbrojnej (protoplasta AK) powołał Główny Komitet Polityczny jako reprezentanta „woli kraju” oraz Zbiorową Delegaturę Rządu. Pojawiały się też takie głosy, aby wzorem rządu narodowego z czasów powstania styczniowego środek ciężkości polskiej sceny politycznej był w Warszawie, zaś w Londynie miała być jedynie zagraniczna delegatura. Sikorski nie tolerował takich posunięć i kiedy znów stanął mocniej na nogach, rozpoczął przeciwdziałanie, wymuszając rozwiązanie wspomnianej Delegatury. Do Kazimierza Sosnkowskiego, który z ramienia rządu odpowiadał za sprawy kraju, wystosował list, w którym m.in. czytamy: „Abstrahując od niedopuszczalnego nastawienia Komendy Krajowej Związku do Naczelnego Wodza Armii Polskiej i Rządu, ulega ona intrygom osobników, których wpływ na bieg życia polskiego musi być na zawsze przekreślony (...). ZWZ jako związkowi wojskowemu nie wolno prowadzić żadnej działalności politycznej (...). Zmieniam również tekst przysięgi dla członków ZWZ, jak następuje: po słowach: »wszelkim rozkazom« ma być »Naczelnego Wodza, Rządu Polskiego i wyznaczonych przez nich władz«”. Po zażegnaniu kryzysu i zabezpieczeniu swojej pozycji politycznej Sikorski w kwietniu 1941 roku udał się z wizytą do Stanów Zjednoczonych. Celem wyjazdu miało być uzyskanie poparcia dla sprawy polskiej u prezydenta Roosevelta oraz zorganizowanie werbunku do polskiej armii. Wizyta rozpoczęła się od dyplomatycznego zgrzytu spowodowanego plotką rozpuszczoną przez silne wśród amerykańskiej Polonii
środowiska piłsudczykowskie i podchwyconą przez media. Mówiono wówczas, że Sikorski miał zostać zdymisjonowany przez prezydenta Władysława Raczkiewicza i przybył do USA jako osoba prywatna. Spotkanie z amerykańskim prezydentem odbyło się jednak w atmosferze pełnej zrozumienia i życzliwości, które to Sikorski odtrąbił jako wielki sukces. Jednak prócz tradycyjnej dla Amerykanów kurtuazji nie zapadły tam żadne istotne ustalenia. Roosevelt zdobył się wprawdzie na wzniosłe słowa: „Bez wolnej Polski nie może być ustalony pokój w Europie”, jednak jak ognia unikał jakichkolwiek deklaracji w sprawie przyszłych polskich granic, a na akcję werbunkową zgodził się pod warunkiem odbywania się jej… poza granicami USA. Znamienne było również określenie szczegółów przystąpienia Polski do programu „Lend and Bil”, czyli pomocy Stanów Zjednoczonych dla państw walczących o swoją niepodległość. Polska miała otrzymywać pomoc z puli przyznanej Wielkiej Brytanii, której rząd miał sam ustalać wysokość kwot na potrzeby Polski. W perspektywie zawiodła też akcja werbunkowa, na którą wpływ miał szereg poruszonych w poprzednich odcinkach kwestii oraz fakt, że Polonusi mający w większości amerykańskie obywatelstwo woleli służyć w armii USA. Sikorski – w przeciwieństwie do marszałka Józefa Piłsudskiego, który był zwolennikiem tworzenia niezależnej polityki silnego państwa – jako rodowity Galicjanin hołdował tradycji działalności w oparciu o możnego protektora. Przez lata żył w irracjonalnym kulcie Francji, a po jej klęsce scedował swe nadzieje na Wielką Brytanię. Opracowane przez niego plany wojskowe zakładały, że wyzwolenie Europy Środkowo-Wschodniej nastąpi w wyniku ofensywy brytyjskiej, skoordynowanej z akcjami zbrojnymi narodów okupowanych przez Hitlera. W tym celu w Szkocji formowano nawet świetnie wyszkoloną dywizję powietrzno-desantową pod dowództwem generała Stanisława Sosabowskiego, która w stosownym momencie miała być zrzucona do Polski, aby wspomóc wzniecone tam
walki. Niestety, kiedy faktycznie wybuchło powstanie warszawskie, dywizja ta została przez Brytyjczyków skierowana do fatalnie przygotowanej operacji „Market Garden”, mającej na celu opanowanie mostów na Renie. Wydesantowana na terenie Holandii – w konsekwencji została przez Wehrmacht rozbita i straciła zdolność bojową. Błędem, który fatalnie odbił się na przyszłych losach Polski, było bagatelizowanie przez Sikorskiego roli, jaką w działaniach wojennych odegra ZSRR, gdyż przypuszczalny konflikt Rosjan z Niemcami miał spowodować – jego zdaniem – znaczne osłabienie, jeśli nie upadek „ojczyzny proletariatu” i w konsekwencji uzależnienie go od krajów zachodnich. Co ciekawe, rząd polski – pomimo informacji wywiadowczych o koncentracji wojsk niemieckich we wschodnich rejonach okupowanej Polski – nie wierzył, że starcie niemiecko-radzieckie nastąpi szybko. 23 maja 1941 roku (miesiąc przed atakiem Niemiec na ZSRR) Sikorski na konferencji prasowej w brytyjskim Ministerstwie Informacji mówił: „Nie wydaje mi się, aby w obecnej chwili Hitler chciał się uwikłać w wojnę ze Stalinem (…). Hitler obecnie Rosji nie zaatakuje, bo głównym jego celem jest wygranie wojny z Imperium Brytyjskim, które walczy wszędzie, gdzie się da”. W niedzielny poranek 22 czerwca 1941 roku Wermacht, w ramach największej w dziejach świata operacji lądowej (plan „Barbarossa”), wielkim frontem od Bałtyku po morze Czarne zaatakował Związek Radziecki. Wydarzenie to całkowicie przeobraziło obraz wojny. Brytyjczycy, którzy dotychczas obawiali się zmasowanej inwazji Niemiec na swoją wyspę, z nieskrywaną radością przyjęli przeniesienie głównego teatru działań wojennych na Wschód. Brytyjski premier Winston Churchill w przemówieniu radiowym z radością powitał nowego sojusznika, oferując Rosjanom bez żadnych warunków wstępnych wszelką pomoc materialną oraz wezwał inne kraje
do podjęcia podobnych działań. Niestety, aby nie drażnić nowego alianta, w swym wystąpieniu zupełnie pominął kwestię Polski, nie wspominając nawet, co się przedtem nie zdarzało, że wojna zaczęła się w Polsce i polski żołnierz bił się dotąd na wszystkich frontach z niezwykłym poświęceniem. Zmiana układu sił postawiła przed polskim rządem nowe wyzwania, z których na plan pierwszy wysuwało się ułożenie stosunków politycznych z ZSRR. Zważywszy na fakt, że Armia Czerwona skupiała na sobie trzy czwarte sił niemieckich, które według wcześniejszych planów mogły być użyte do inwazji na Wyspy Brytyjskie, było jasne, że Londyn będzie wysoko cenił takiego sojusznika. Dlatego też Churchill, chcąc mieć spokój w alianckim obozie, wręcz zażądał od polskiego rządu nawiązania stosunków dyplomatycznych z ZSRR. Praktycznie cały polski obóz polityczny był zgodny, że ułożenie się z państwem Stalina musi nastąpić, jednak pod warunkiem uznania polskiej granicy wschodniej z września 1939 roku oraz wypuszczenia na wolność wszystkich jeńców wojennych i więźniów łagrów. Najbardziej nieprzejednane stanowisko w tej kwestii utrzymywali: prezydent Edward Raczyński, minister spraw zagranicznych August Zaleski oraz zwierzchnik krajowego ruchu oporu generał Kazimierz Sosnkowski. Rokowania ze stroną radziecką rozpoczęły się w początkach lipca 1941 roku, a nadzorował je Anthony Eden, szef brytyjskiego MSZ, oraz Stafford Cripps, niezwykle prorosyjsko nastawiony brytyjski ambasador w Moskwie (przez niektórych nawet podejrzewany o agenturalność na rzecz Kremla). Stronę radziecką reprezentował (niechętny Polsce) ambasador ZSRR w Londynie Iwan Majski, zaś rząd polski, co było kuriozalne – osobiście premier Sikorski, gdyż Anglicy nie zgodzili się na udział w konferencji Augusta Zaleskiego. Na nic zdały się protesty polskiego prezydenta,
który mówił, że „Anglicy brutalnie odsunęli Zaleskiego od stołu obrad, widząc w nim potencjalnego przeciwnika układu o przewidywanej treści”. A odsunięty od obrad Zaleski fakt ten skomentował tak: „Pan premier czyni zbyt wielki zaszczyt Związkowi Sowieckiemu, rokując z jego ambasadorem”. Jednak samemu Sikorskiemu taki układ był na rękę, gdyż pozbywał się z otoczenia niezależnego dyplomaty, a jego jedynym doradcą w tak ważnych rokowaniach został... brytyjski agent Józef Retinger. W relacjach Polski z Rosją dwie sprawy zdawały się priorytetem: wizerunek wspólnej granicy oraz sytuacja Polaków, którzy znaleźli się pod okupacją radziecką. Doświadczony i sprytny polityk, jakim był Majski, już na samym początku rokowań zaskoczył Sikorskiego stwierdzeniem, że jego rząd nie może oficjalnie uznać granic z września 1939 roku, gdyż na tych terenach został przeprowadzony plebiscyt i miejscowa ludność (białoruska i ukraińska) jednoznacznie opowiedziała się za przynależnością do ZSRR. Salomonowym rozwiązaniem miało być stwierdzenie, że ZSRR unieważnia traktaty z Niemcami (Ribbentrop–Mołotow oraz układ o dobrym sąsiedztwie i granicach) z sierpnia i września 1939 roku. Sikorski, nie zważając na ogólniki tego zapisu i późniejszą możliwość jego wielorakiej interpretacji, zgodził się na taki postulat, naiwnie wierząc, że jest to jednoznaczne z powrotem do granicy ustanowionej traktatem w Rydze. Wywołało to istną burzę w polskim rządzie, a odsunięty od rozmów Zaleski przedstawił Sikorskiemu konkretny zarzut: „Otworzył Pan jedynie sprawę granic wschodnich Rzeczypospolitej, puszczając ją na flukta dyskusji konferencji pokojowej (…), tak jak stała ona przed podpisaniem Traktatu w Rydze, nie uzyskując w zamian za to nawet angielskiej obietnicy popierania naszych praw w chwili ostatecznej rozgrywki”. Sikorski tłumaczył się, że do takiego stylu prowadzenia rozmów przekonał go Churchill, który twierdził, że ZSRR wyjdzie z wojny tak osłabiony, że będzie musiał przystać na warunki Wielkiej Brytanii, która uczyni Polskę europejskim mocarstwem (sic!). Do pozostałych ustaleń nie było już większych zastrzeżeń, bo prócz zwyczajowych zapisów o wzajemnej pomocy obu rządów widniała niezwykle ważna deklaracja o amnestii dla obywateli polskich pozbawionych wolności na terytorium ZSRR oraz utworzeniu tam polskiej armii, której dowódca będzie mianowany przez rząd polski. Ostatecznie Sikorski – wbrew prezydentowi i części rządu – zdecydował się zawrzeć układ, którego uroczyste podpisanie odbyło się 30 lipca 1941 roku w siedzibie brytyjskiego MSZ-etu w obecności premiera Churchilla i ministra Edena (patrz zdjęcie). PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
Nr 30 (647) 27 VII – 2 VIII 2012 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Manipulacje wiarą ( 5) Jak sprowadzić bogactwo do własnego domu? Poprzez oddawanie dziesięciny kościołowi i trzymanie się założenia, że otrzymuje się to, co się wyznaje i na co się zasłużyło. Tak przynajmniej głoszą charyzmatyczni przywódcy. Znany ze swoich kontrowersyjnych programów telewizyjnych Benny Hinn bardzo często zachęca do takiego podejścia w następujący sposób: „Powiedzcie: »Jestem Bogiem-człowiekiem (…). Jestem superistotą« (…). Chcecie finansowego powodzenia? Pieniądze będą do was leciały z lewej strony, z prawej strony i z góry. Bóg zacznie wam przydawać pieniędzy, bo pieniądze zawsze idą za sprawiedliwością (…). Powtarzajcie za mną: »Wszystko, czego kiedykolwiek zapragnę, już jest we mnie«” (Stacja telewizyjna Trinity Broadcasting Network [TBN], 1990). Tyle charyzmatyczny kaznodzieja. Ale czy jego wypowiedzi są zgodne z nauczaniem Jezusa? Wręcz przeciwnie! Ilekroć bowiem Jezus mówił o pieniądzach, to zawsze przestrzegał wierzących, aby nie pokładali nadziei w niepewnym bogactwie. Nauczał: „Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi (…); Ale gromadźcie sobie skarby w niebie (…). Albowiem gdzie jest skarb twój – tam będzie i serce twoje” (Mt 6. 19–21). Do zniewolonego bogactwem młodzieńca, powiedział: „Jeśli chcesz być doskonały, idź sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie, potem przyjdź i naśladuj mnie” (Mt 19. 21), zaś w rozmowie z jednym z uczonych w Piśmie stwierdził: „Lisy mają jamy i ptaki niebieskie gniazda, ale Syn Człowieczy nie ma, gdzie by głowę skłonił” (Mt 8. 20). Warto dodać, że chociaż Jezus nie potępiał ludzi bogatych, którzy w uczciwy sposób zdobyli swą majętność, to jednak kładł nacisk na wyrzeczenie się siebie i pomnażanie raczej dóbr duchowych niż materialnych. Mówił: „Nie możecie [jednocześnie] Bogu służyć i mamonie” (Mt 6. 24). On sam też – jak pisał apostoł Paweł – „będąc bogatym, stał się dla was ubogim, abyście ubóstwem jego ubogaceni zostali” (2 Kor 8. 9). Krótko mówiąc, jakkolwiek nikt nie kwestionuje wartości pozytywnego myślenia ani optymistycznego podejścia do życia, wypowiedzi Benny’ego Hinna na temat tzw. ewangelii sukcesu mają charakter bałamutny i zwodniczy. Jest to inna ewangelia, przeciwna do tej, którą głosił Jezus oraz apostołowie. Oto co o pozytywnym wyznawaniu pisze Chuck Smith, który wychował się w Kościele zielonoświątkowym:
„Znam pewnych ewangelistów, głównych przedstawicieli nauki o pozytywnym wyznawaniu jako drodze do trwałego zdrowia i nieustannej pomyślności, którzy wylądowali w szpitalu z powodu nerwowego wyczerpania” („Charyzma czy charyzmania”, s. 105). Rzecz jasna, nie wszyscy liderzy zakończyli swą karierę załamaniem nerwowym, bo wiadomo, że właśnie jedyni ludzie, którym ewangelia sukcesu przynosi pomyślność (luksusowe samochody, rezydencje, a nawet samoloty odrzutowe), to czołowi przedstawiciele Ruchu Wiary, do których należy m.in. Benny Hinn, Paul Crouch, szef wyżej wymienionej telewizyjnej stacji (TBN), oraz Creflo Dollar (na zdjęciu), przywódca World Changers Church, jednego z kościołów najszybciej w Ameryce rosnących. Dodajmy, że obiekt sakralny tej społeczności zbudowany został za 7 milionów dolarów i jest największym budynkiem kościelnym w okolicach Atlanty. Poza wyżej wymienionymi konta bankowe rosły bądź rosną nadal także innym przywódcom Ruchu Wiary. Wystarczy przyjrzeć się takim liderom jak Kenneth Hagin, Kenneth i Gloria Copeland czy Charles Capps, którzy nie tylko prowadzą ekstrawagancki styl życia, ale także mnożą swoje posiadłości i tylko dla niepoznaki tu i ówdzie przeznaczają dla biednych część otrzymywanych ofiar, aby zadbać o swój image (źródła internetowe: www.watchman.org; www.apologeticsforchristians.homestead.com). Jak zdobywają pieniądze? Jednym ze skutecznych sposobów jest błędna nauka o obowiązkowym oddawaniu dziesięciny, czyli 10 proc. swoich zarobków, na „sprawy Boże”, czyli często po prostu na konta religijnych liderów. Niektórzy charyzmatyczni przywódcy (i nie tylko oni) wywierają w tej sprawie wręcz presję na wiernych. Ci wierni, którzy nie oddają dziesięciny, podlegają ostracyzmowi i zostają pozbawieni udziału w pełnieniu jakichkolwiek funkcji w ich kościele. Postępowanie takie jest oczywiście sprzeczne z nauką i duchem ewangelii, która zasadniczo różni się od tego, co głoszą na ten temat różne ruchy kościelne. Możemy bowiem przeczytać cały Nowy Testament, a nie znajdziemy w nim ani jednego tekstu, który
by mówił o obowiązkowym oddawaniu dziesięciny przez chrześcijan. Warto również zauważyć, że chociaż apostoł Paweł w wielu miejscach mówił o ofiarności, w tym także o finansowym wspieraniu dzieła ewangelizacji, to jednak ani razu nie wspomniał o dziesięcinie, a tym bardziej, aby obowiązywała ona chrześcijan (por. 1 Kor 9. 1–15; 16. 1–2). Oto jego słowa i przykład zarazem: „Srebra ani złota, ani szaty niczyjej nie pożądałem. Sami wiecie, że te oto ręce służyły zaspokojeniu potrzeb moich i tych, którzy są ze mną. W tym wszystkim pokazałem wam, że tak
za swój dar« (…). Równie niesmaczne są inne psychologiczne sztuczki, których używa się w celu zgromadzenia funduszy na finansowanie Bożego dzieła. Wielu charyzmatycznych ewangelistów sporządziło listy adresów i (…) rozesłało listy do swoich naiwnych zwolenników (…). Listy te były pełne kłamstw. Zwykle zawierały takie zdanie: »Tego ranka Pan położył mi ciebie na sercu, żebym modlił się o ciebie w szczególny sposób. Czy coś jest nie w porządku? Proszę, napisz do mnie i opowiedz o swoich problemach, a będę się starał ci pomóc«” (Tamże, s. 102, 103).
pracując, należy wspierać słabych i pamiętać na słowa Pana Jezusa, który sam powiedział: »Bardziej błogosławioną rzeczą jest dawać aniżeli brać«” (Dz 20. 33–35, por. Dz 18. 3). Według Pawła chrześcijanie mają oczywiście łożyć na wszelką dobrą sprawę, ale „każdy, tak jak sobie postanowił w sercu, nie z żalem albo z przymusu; gdyż ochotnego dawcę Bóg miłuje” (2 Kor 9. 7). Niestety, wielu przywódców religijnych wymusza na współwyznawcach tę ofiarność i każe przekazywać dziesięcinę w podpisanych kopertach, chociaż Jezus wyraźnie powiedział: „(…) niechaj nie wie lewica twoja, co czyni prawica twoja” (Mt 6. 3). Ale oprócz pobierania dziesięciny są jeszcze inne sposoby, dzięki którym zdobywa się od wiernych pieniądze. Chuck Smith pisze: „Słyszałem, jak ewangeliści ogłaszali, że Bóg im powiedział, iż tego wieczoru dziesięć osób ofiaruje po tysiąc dolarów. Następnie przemawiali pompatycznym stylem, wrzeszczeli i straszyli ludzi, dopóki dziesięcioro z nich nie wstało. Każdą kolejno powstającą osobę witano brawami i kierowano na nią uwagę wszystkich innych. Kiedy tłum bił brawo, myślałem sobie ze smutkiem: »Biedna duszo, przyjmij te oklaski i ciesz się, bo jest to jedyna nagroda, jaką otrzymasz
Takie listy dają wyraźnie do zrozumienia wiernym, że „jeżeli pragną odpowiedzi na swoje modlitwy albo potrzebują szczególnego Bożego działania, to powinni najpierw »zasiać ziarno swojego daru«” (Tamże, s. 103). Czyli dokonać wpłaty… Oczywiście nauka taka przeczy następującym słowom Jezusa: „Darmo wzięliście, darmo dawajcie” (Mt 10. 8) oraz słowom apostoła Piotra, który do Szymona Maga powiedział: „Niech zginą wraz z tobą pieniądze twoje, żeś mniemał, iż za pieniądze można nabyć dar Boży” (Dz 8. 20, por. 1 P 1. 18). Niestety, zwolennicy Ruchu Wiary są do tego stopnia niezorientowani w tym, co Nowy Testament uczy na ten temat, i jednocześnie tak wpatrzeni w swoich liderów, że ulegają zwiedzeniu i łożą ogromne sumy na potrzeby rzekomej misji chrześcijańskiej, chociaż pieniądze ich nierzadko bywają wykorzystane na luksusowy styl życia tegoż lidera. Alfreg H. Pohl, inny były zielonoświątkowiec, pisze o tym tak: „Zjawisko to dobrze ilustruje sprawa opisana w Calgary Herald z dnia 7.06.1980 r. Artykuł mówi o tym, jaką politykę finansową prowadził Rex Humbard i na co przeznaczył sumy ofiarowane na rozwój jego telewizyjnego programu. Poniżej fragmenty tego artykułu:
21
»Ewangelista Rex Humard, który w tamtym roku twierdził, że realizując swój telewizyjny program misyjny, boryka się z poważnymi problemami finansowymi i aby go kontynuować, musiał zaciągnąć długi na sumę 3,2 mln dolarów. A gdy prosił swoich zwolenników o wsparcie finansowe, przyznał, że wraz ze swymi synami kupił niedawno na Florydzie luksusowy apartament za 650 tysięcy dolarów«” („17 powodów dlaczego odszedłem z ruchu zielonoświątkowego”, s. 86). Oto typowa postawa liderów charyzmatycznych, a także zwolenników Ruchu Wiary, którzy nie tylko nie zadają sobie trudu sprawdzenia, na co wydawane są ich pieniądze, ale nawet bagatelizują całą sprawę, ślepo wierząc swoim przywódcom. Warto zauważyć, że charyzmatyczni przywódcy głusi są także na wszelkie zaproszenia do dyskusji na temat ich doktryny i metod, jakimi się posługują. Oto jedna z reakcji Paula Croucha na takie wezwanie: „Do diabła z wami wszystkim! Och, hallelujah. Zejdźcie z Bożej drogi, przestańcie blokować Boże mosty, bo inaczej On was powystrzela, jeśli ja tego nie zrobię! Nie będę już dyskutował ani chwili dłużej z żadnym z was. Nawet do mnie nie dzwońcie, jeśli chcecie się spierać na temat doktryny, jeśli macie ochotę prostować kogokolwiek albo krytykować Kena Copelanda czy tatę Hagina za ich nauczanie o wierze. Wynocha z mojego życia! Nie chce mi się z wami gadać. Nie chcę więcej oglądać waszych ohydnych mord! Won mi sprzed oczu w imieniu Jezusa!” (audycja „Paise-a-thon” w TBN, 2 kwietnia 1991 r.). Jeszcze mocniejszych słów Crouch użył kilka lat później: „Boże, ogłaszamy śmierć każdego i wszystkiego, kto podniesie rękę na tę sieć telewizyjną i na tę służbę, która należy do Ciebie. To jest Twoje dzieło, Twój pomysł, Twoja własność, Twoje fale, Twój świat, a my ogłaszamy śmierć wszystkiemu, co stanie na drodze wielkiego Bożego głosu, rozlegającego się na cały świat. W imieniu Jezusa. Amen!” (TBN, 7 listopada 1997 r.). Czyżby Crouch zapomniał o słowach Jezusa, który do uczniów chcących ściągnąć ogień z nieba na niegościnnych Samarytan powiedział: „Nie wiecie, jakiego ducha jesteście. Albowiem Syn człowieczy nie przyszedł zatracać dusze ludzkie, ale je zachować” (Łk 9. 55–56)? No cóż, zawsze byli, są i będą ludzie, „którzy sądzą, że z pobożności można ciągnąć zyski” (1 Tm 6. 5) i dla których pieniądze są ważniejsze niż ludzie. O nich to właśnie apostoł Piotr napisał: „Z chciwości wykorzystywać was będą przez zmyślone opowieści” (2 P 2. 3). Jedno jest pewne: ani zmyślone opowieści, ani chciwość i wykorzystywanie ludzi nie ma nic wspólnego z nauką Chrystusową. Jedno i drugie na zawsze pozostanie znakiem fałszywych nauczycieli i proroków. BOLESŁAW PARMA
22
Nr 30 (647) 27 VII – 2 VIII 2012 r.
OKIEM SCEPTYKA
POLAK NIEKATOLIK (3)
Wymazana pamięć Przemoc chrystianizacji zniszczyła słowiańską tożsamość Polaków – wyobcowała z rodzimej kultury i wierzeń. Chrystianizacja Polski, a ściślej jej katolicyzacja, przedstawiana przez wieki jako konieczny etap krystalizowania się tożsamości narodowej, w istocie jest niczym więcej, tylko oficjalną wersją historii pisaną przez zwycięzców. Faktem jest, że wiele osób, myśląc o Polsce, automatycznie łączy ją z chrześcijaństwem rzymskim – od 966 r. jest ono przecież częścią historii i kultury Polski. Jednak nie można zapominać, że w tych najwcześniejszych wiekach, a więc po importowaniu na ziemie polskie chrześcijaństwa rzymskiego, znaczna część mieszkańców nadal wyznawała rodzimą religię, a inna część była związana z chrześcijańskim obrządkiem cyrylo-metodiańskim. Oczywiście najstarszą metrykę mają w tym ciągu Polacy pogańscy, ich kultura i religia. Wybitny historyk mediewista Aleksander Gieysztor dobitnie podkreślał rozwój społeczny w „historii państwa Polan i państwa Polaków w ciągu IX, X i XI w.”, twierdząc, że „nie ma dzisiaj możliwości zepchnięcia Polski pogańskiej do mroków prymitywizmu politycznego i społecznego przez przypisywanie chrześcijaństwu całej zasługi unowocześnienia życia polskiego w X i XI w.”. Tym, co najbardziej łączyło Słowian, była oczywiście wspólna dla nich mowa, stąd nazwa „Słowianie” pochodzi najprawdopodobniej od „słowa”, czyli zrozumiałej dla wszystkich mowy
Ż
(w przeciwieństwie do mowy Niemców, czyli tych, którzy „nie mówią zrozumiałym językiem”). Dla Zoriana Dołęgi Chodakowskiego (1784–1825) – czciciela kultury przedchrześcijańskiej i jednego z głównych prekursorów badań nad Słowiańszczyzną, który nie tylko badał tę przedchrześcijańską przeszłość Polski, ale uważał się za Słowianina poganina – „spadkiem najdroższym po naszych przodkach” jest obalony i zapomniany poganizm. Zorian miał bardzo emocjonalny stosunek do problemu, dlatego pisał: „Biada nam! Ogniwa nowej wiary wcieliły niepodobnych nas do reszty narodów Europy (…). Byliśmy niepodobni i w tym właśnie inni (…). Od wczesnego polania nas wodą (…), kształcąc się na wzór obcy, staliśmy się na koniec sobie samym cudzymi”. Przemoc chrystianizacji przyniosła zniszczenie słowiańskiej tożsamości Polaków, odebranie własnego rodowodu, wyobcowanie z własnej kultury i zmusiła do „schronienia się na ostatek kapłanów z wielu bogami wśród zapadłej Litwy”. Potem i tam lud pogański dosięgła ręka
ycie niektórych ludzi upływa w cieniu coraz to nowych prawd obja wionych. Zwykle patykiem w in ternecie pisanych. Od czasu do czasu dostaję telefon lub e-mail takiej mniej więcej treści: – Czy zdaje Pan sobie sprawę, że pewien odłam jezuitów rządzi światem i że mają oni swojego czarnego papieża? Albo coś w tym stylu: – Niestety, Palikot, z którym współpracujecie, został przysłany przez rząd światowy; szkoda, że tego nie zauważyliście. Albo tak jak ostatnio: – Czy to prawda, że jesteście gazetą masońską? Jeśli tak, to znaczy, że jesteście gorsi od katolików! Z tą ostatnią tezą próbowałem jakoś dyskutować. Tłumaczyłem, że nic redakcji z masonerią nie łączy, ale też zaraz dodałem, że nie widziałbym niczego zdrożnego w tym, gdybyśmy takie związki mieli. Wszak tradycja masońska jest szlachetna, nawiązuje do ideału etycznego doskonalenia i braterstwa między ludźmi. To jej w dużej mierze zawdzięczamy oświecenie i to, że świat jest chyba lepszym miejscem do życia, niż był 300 lat temu. Ale tłumaczenia na nic się zdały, bo mój korespondent po prostu wie, że
chrystianizacji, choć jednocześnie przechowało się więcej śladów pogańskiej przeszłości. Parafrazując Zoriana, dobitnie ujęła jego myśli Monika Rudaś-Grodzka, pisząc: „Nie jesteśmy sobą, zamordowano nam rodziców, zmieniono imiona, wymazano pamięć, skazano na cudzość” (M. Rudaś-Grodzka, „Słowiańszczyzna. Pamięć i zapomnienie w wykładach Adama Mickiewicza i powieściach Józefa Ignacego Kraszewskiego”). W co wierzyli mieszkańcy polskich ziem w okresie tworzenia się państwa piastowskiego, zanim zostali zmuszeni do wyrzeczenia się rodzimej wiary? Ich wiara nie była oparta ani na dogmatyce, ani na rozbudowanej teologii bądź mitologii. Nie była ujęta w ramy religii państwowej ani nie łączył
masoneria to „nowy porządek światowy”, czyli sam diabeł wcielony. Wie i koniec. Ale skąd ludzie „wiedzą” takie rzeczy? Dlaczego boją się jakichś „Codexów Alimentariusów”, dlaczego widzą wszędzie macki
się z nią system represji. Miała cechy animistyczne, co koresponduje z tezą Edwarda B. Tylora (1832–1917), antropologa kultury o poglądach ewolucjonistycznych, że pierwszą formą religii był animizm, a więc wiara w duchy i dusze powszechnie działające w przyrodzie. Zdaniem innych religia Słowian mogła być zbliżona do monoteizmu. Nie ma tutaj pełnej jednomyślności. Trzeba przy tym pamiętać o ewentualnym wpływie chrześcijaństwa na późną religię Słowian, bo jeśli miało ono wpływ na budowanie przez nich pierwszych świątyń, to mogło także wpłynąć na kształtowanie się słowiańskiego panteonu. Szczególnie czcili Słowianie Słońce, Księżyc oraz Matkę Ziemię. Wierzyli w nieśmiertelność duszy i reinkarnację. Nie znali koncepcji zmartwychwstania ciał połączonej z pojęciem nagrody i kary, jak to jest w chrześcijaństwie, nie nauczali ani o piekle, ani o diable, co wynikało
Co ciekawe – wielu ludzi, i to takich czytających i sporo nawet myślących, ma wszczepiony jakiś dziwny gen bezkrytycyzmu. Jak im ktoś poda jakieś brednie z brudnych paluchów wyssane, byle tylko umoczone w sosie
ŻYCIE PO RELIGII
W gąszczu spisków illuminatich czy innych żydomasonów. Otóż oni to wiedzą i widzą, bo czytali kiedyś jakąś książkę albo byli na jakiejś stronie internetowej, gdzie to było ze sto razy napisane. O! A jak coś jest w książce, najlepiej grubej, lub w 3 książkach albo na dużej stronie internetowej, a najlepiej na 30 dużych stronach, to musi być prawda. Możecie się z tego śmiać, ale wielu ludzi ma ogromnie nabożny stosunek do druku i do tego, co napisane. Przecież miliony ludzi w Polsce „wiedzą” o tym, że był zamach w Smoleńsku, bo mnóstwo razy czytali o tym w „Gazecie Polskiej” i „Naszym Dzienniku”!
sensacji i podejrzliwości, to już są chętni do uwierzenia. Znam pokaźne grono osób, które czytaniem byle czego sobie zaszkodziły, ponieważ zagłębiały się w rozmaite brednie. I po lekturach są jeszcze bardziej zdezorientowane, niż zanim zaczęły czytać cokolwiek. Jak odróżnić rzeczy poważne od obłąkanych? Może tak jak zwykle odróżniamy ludzi zdrowych od chorych psychicznie? Za pomocą rozumnej intuicji, która podpowiada nam, jaka informacja może mieć związek z rzeczywistością, a jaka jest nieprawdopodobna. Myślę, że główną cechą fałszywych teorii spiskowych jest ich psychologiczne
stąd, że religia Słowian nie łączyła się z jednolitym systemem nakazów i zakazów. Po śmierci dusza odlatywała z wiatrem w postaci ptaka (ptak był synonimem ludzkiej duszy). Perspektywa śmierci nie napawała naszych przodków radością; kochali raczej życie. Zmarłych otaczali głęboką czcią, co znajdowało szczególny wyraz w ucztach zadusznych, mających huczny charakter. Ciała palili w ustrynach, czyli w miejscach kremacji zwłok. Prochy wkładali do popielnic, które stawiali na szczytach pagórków i wzniesień, na drzewach i słupach, lub na sztucznych, stożkowatych nasypach – kopcach. Obawiali się ludzi zmarłych przedwczesną śmiercią. Krainą, w której przebywali zmarli, były Nawie. Najpóźniej pojawiła się idea Wyraju, czyli słowiańskiego nieba, skąd dusze w postaci ptaków powracały na ziemię i odradzały się. Kult zmarłych i utrzymywanie więzi między żywymi a zmarłymi stanowi do dziś ważny słowiański ryt w polskiej mentalności. Bezwzględnie potępiony przez Biblię jako „obrzydliwy w oczach Pana” (5 Mojż. 18, 11n) został ostatecznie „przykryty” świętami (między innymi zmieniono święto Dziadów na Zaduszki) i obrzędami kościelnymi przez tych, którzy – wykorzystując rodzime wierzenia – liczą na siłę „rodzimej tradycji”. Istotną część wierzeń stanowiły magia i wróżbiarstwo. Długą tradycję ma na ziemiach polskich wiara w moc amuletów. Innym ważnym rytem był kult przyrody. A wśród nich, ostentacyjnie uprawiany dziś przez elity, kult świętych gór. Na przykład Jasnej Góry… ARTUR CECUŁA
nieprawdopodobieństwo. Jeśli ktoś na przykład głosi, że tajna, mordercza władza rządzi światem, to bredzi. Bo megaspisków nie da się utrzymać w tajemnicy! Nie jest możliwe utrzymanie wielkich, groźnych tajemnic przez tysiące osób jednocześnie. Zawsze ktoś wreszcie pęknie, wygada coś mediom lub znajomym, nagra i poda dalej. Z wyrzutów sumienia albo chęci zysku. W świecie jest też zbyt wiele konfliktów interesów, aby udało się utrzymać taki wielki tajny porządek. Potężne spiski były być może prawdopodobne w starożytnym Egipcie, ale nie w czasach internetu, prasy i powszechnego wykształcenia. Nie zmienia to faktu, że różne środowiska próbują manipulować innymi środowiskami, a nawet całym społeczeństwem. Mamy na przykład smoleńską paranoję sprytnie sterowaną i podsycaną przez osoby, które można wskazać z imienia i nazwiska. Mieliśmy dokument ACTA napisany w interesie wielkich koncernów. Ale twierdzenie, że parę koncernów rządzi światem albo że rządzą oszuści od Smoleńska, jest oczywiście brednią. Wielu tego próbuje, ale świat jest zbyt duży i zbyt skomplikowany, aby mogło się to udawać na dłuższą metę. MAREK KRAK
Nr 30 (647) 27 VII – 2 VIII 2012 r.
N
owy papież musiał uporać się z dziedzictwem swojego poprzednika, który tak bardzo spieszył się, aby przed śmiercią zapewnić swojemu rodowi i ziomkom jak najwięcej „dóbr tego świata”, że pozostawił papiestwo w stanie konfliktu z głównymi potęgami katolickimi. Szczególnie kuszące stało się dla nowego papieża zakończenie pięćdziesięcioletniego sporu z Francją, gdyż okazja po temu była idealna: Ludwik XIV wplątał się w wojnę przeciwko większej części Europy i jednocześnie zniszczył francuski protestantyzm. Gasnący blask „Króla Słońce” był okazją do większej uległości.
Jednak jeszcze w tym samym roku zaczął narastać konflikt cesarsko-papieski. Innocenty bowiem koniecznie chciał połączyć w jednej lidze antytureckiej dwóch śmiertelnych wrogów: Habsburgów i Burbonów. Na dodatek wybuchł konflikt z Hiszpanią o inkwizycję w Neapolu. Innocenty XII był w przeszłości inkwizytorem Malty (1646–1649), gdzie przyszło mu walczyć o ratowanie swojej instytucji, skompromitowanej okrucieństwem i nadużyciami przez jego poprzednika, Goriego Pannelliniego (1639–1646), który najprawdopodobniej mścił się za wygnanie z Malty jezuitów. Gori został odwołany na własne życzenie, kiedy zaczął
OKIEM SCEPTYKA Ambasador Austrii w Rzymie pisał wówczas w raporcie do Wiednia: „Księża zaczynają się bać, że Madryt wydali nuncjusza, a kiedy wszystkie ich działania wynikają ze strachu lub interesu, skłonni są do ustępstw”. W projekcie późniejszego raportu ambasador zanotował: „Małe pęknięcie pomiędzy Hiszpanią a Papieżem nie zmartwiłoby mnie, przeciwnie, mógłbym z tego wyciągnąć pewne korzyści. Hiszpanie wiedzą, jak postępować z księżmi, zgodnie ze starożytnym przysłowiem hiszpańskim: albo przez ciosy, albo przez denary”. W kolejnych raportach ambasador skarżył się, że Watykan zacieśnia współpracę z Francją kosztem interesów Austrii. Przesilenie miało
Jednocześnie w samym Rzymie papież toczył bój z francuskimi obyczajami. Nieprzypadkowo przyjął imię po Innocentym XI, wykpionym pogromcy kusych sukienek. Zmienił jednak strategię swego poprzednika i w 1694 r. zaczął wyklinać – z równie beznadziejną bezskutecznością – nazbyt luksusowe stroje. Udało mu się natomiast pokonać słynny teatr Tor di Nona, związany z Krystyną Szwedzką. W 1695 r. teatr ten przeszedł gruntowną przebudowę, która kosztowała 100 tys. skudów, lecz wystawiane tam francuskie komedie wywołały w papieżu zew krucjatowo-inkwizycyjny przeciwko tej „jaskini rozpusty” w Rzymie. 3 lutego 1697 roku Innocenty XII
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (92)
Papieskie intrygi Antonio Pignatelli – znany jako Innocenty XII (1691–1700) – angażował się w rozwój inkwizycji i był orędownikiem świętej wojny. Tak jątrzył, że skłócił pół Europy. Po prostu „ojciec święty”! Nadrzędnym celem całej polityki pozostawało jednak marzenie krucjatowe. Już w miesiąc po swoim wyborze wezwał nuncjuszy, aby wszędzie przeciwdziałali rozejmom lub pokojom z Turkami. Ogień wojny tureckiej musiał cały czas płonąć, by w odpowiednim momencie, kiedy uda się zgromadzić główne potęgi europejskie wokół polityki papieskiej, mogła się rozpocząć wielka krucjata. Kilka tygodni po rozpoczęciu pontyfikatu Innocenty przywrócił serdeczne relacje z cesarzem Leopoldem. Przesłał mu wtedy 50 tys. skudów na cele wojenne. Kilkanaście dni później w Rzymie ogłoszono wielkie święto: 19 sierpnia 1691 r. w bitwie pod Slankamenem armia austriacka dowodzona przez Ludwika Badeńskiego odniosła wielkie zwycięstwo nad Turkami, dzięki czemu opanowała większość Węgier. Poległo wtedy około 25 tys. niewiernych. 10 września biły wszystkie dzwony Rzymu, przeplatane triumfalnymi salwami armat z Zamku św. Anioła. W bazylice odśpiewano uroczyste „Te Deum” i na całą noc rozświetlono papieski pałac. Radości tej nie zmącił fakt, że zwycięstwo to stało się możliwe dzięki zdradzie wobec ligowego partnera – Polski. Sobieski, pozostawiony w Mołdawii bez zapowiadanego wsparcia, poniósł w tym samym czasie wielką porażkę, która zakończyła jego karierę militarną. W lipcu 1692 r. papież znów ogłosił święto, tym razem na cześć zdobycia, po niemal rocznym oblężeniu fortecy w Ordei, siedziby paszy. Wkrótce też wysłał cesarzowi 30 tys. skudów na wzmocnienie fortyfikacji.
obawiać się o życie. Maltańczycy nie chcieli już inkwizycji, a Pignatelli miał sprawić, by jej zapragnęli. W czasie swojego urzędowania prowadził postępowania w 211 sprawach, spośród których aż 40 dotyczyło rzucania uroków miłosnych i afrodyzjaków. Taka inkwizycja była potrzebna jako narzędzie opresji wobec kobiet. Jeśli bowiem jakiś zacny mąż lub kawaler maltański dopuścił się nierządu, inkwizycja mogła mu dopomóc, by winna okazała się jakaś nieszczęsna kobieta, która zaklęła go miłosnym eliksirem. W papieskim boju inkwizycyjnym nakładały się nie tylko maltańskie doświadczenia, ale i neapolitańskie pochodzenie Pignatellego, który postanowił zdobyć Królestwo Neapolu dla rzymskiej inkwizycji. Kuria rzymska pisała do hiszpańskiego króla, że papież ma omnipotencję w sprawach wiary i może swobodnie zmieniać lokalne regulacje w tym zakresie, a Neapol nie może pozostać bez inkwizycji, gdyż popadnie w… ateizm. Neapolowi zagrożono interdyktem, ale w 1692 r. Karol II, obawiając się powstania, nakazał papieskim inkwizytorom opuścić miasto. Konflikt ciągnął się przez kolejne lata, aż 1 lutego 1695 r. inkwizycja rzymska wydała Edykt o denuncjacji, w którym ogłaszano szereg „przestępstw” (apostazja, bigamia, bluźnierstwo, czarownictwo itd.), o których każdy musiał donosić pod groźbą ekskomuniki latae sententiae. Nakaz starano się wdrożyć także w diecezjach neapolitańskich, chociaż władze Neapolu protestowały przeciwko robieniu z każdego szpiega inkwizycji papieskiej.
Innocenty XII – ostatni papież z brodą
miejsce, kiedy do rządu kurialnego powołany został kardynał Toussaint de Forbin-Janson, profrancuski i propolski. Dla Austrii Forbin był jednak kamieniem obrazy. Awantura wybuchła w czasie procesji Bożego Ciała. Posprzeczano się o to, kto idzie przed kim. Procesja się przeciągnęła, papieża przewiało, i wynikła z tego afera na cały Rzym. Powiększono ją jedynie, kiedy w odpowiedzi kardynałowie zbojkotowali doroczną procesję w „cesarskim” kościele. Wzburzony cesarz napisał, że bojkot ten był „zniewagą wobec jego osoby i całego niemieckiego narodu”. Nuncjuszowi w Wiedniu jakoś udało się załagodzić sytuację, lecz w następnym roku papież znów odmówił udziału w procesji cesarskiej, godząc się jedynie na procesję w intencji wojny tureckiej. Reakcją cesarza było wydanie edyktu z 11 czerwca 1697 r., wzywającego posiadaczy lenn cesarskich we Włoszech do wylegitymowania się z tytułów prawnych w ciągu trzech miesięcy pod groźbą ich utraty. Wtedy Innocenty XII ogłosił, że edykt jest nieważny. Cesarz zrobił krok w tył.
wydał „Motu proprio”, nakazując zburzenie Tor di Nona pod zarzutem, że funkcjonowanie publicznego teatru w Rzymie jest niezgodne z sakralnym charakterem miasta. Wywołało to wielkie oburzenie mieszkańców – Rzym znów wypełniły antypapieskie satyry i paszkwile. W 1699 r. zakazane zostały także prywatne teatry. Papiestwu udało się skłócić katolickiego cesarza Leopolda z jego niedawnymi sojusznikami, książętami protestanckimi. Otóż w trakcie rokowań pokojowych francusko-niemieckich nuncjusz paryski Daniello Marco Delfino dostał od papieża instrukcję, by nakłonił Ludwika XIV do wprowadzenia do traktatu klauzuli kontrreformacyjnej, która dokona wyłomu w pokoju westfalskim (1648 r.), wciąż nieuznawanym przez papiestwo. Chodziło o to, by utrzymać zdobycze religijne katolicyzmu pomimo porażki politycznej. Katolicy uzgodnili tę kwestię ponad podziałami w tajemnicy przed protestantami i w ostatniej chwili, kiedy wszystko inne było już uzgodnione, przepchali sławetną
23
klauzulę z Rijswijk, która stanowiła, że Francja rezygnuje ze swoich zdobyczy na prawym brzegu Renu, ale zdobycze religijne katolicyzmu mają zostać zachowane. Protestanci poczuli się zdradzeni przez swoich katolickich „sojuszników”, a Leibniz stwierdził, że żaden dotychczasowy pokój nie był dla Niemiec bardziej upokarzający i żaden też nie był równie groźny dla protestantyzmu. Tym zapisem w traktacie „pokojowym” udało się wywołać od razu nową wojnę, tym razem religijną. Oto Jan Wilhelm Wittelsbach, katolicki elektor Palatynatu Reńskiego, który zgodnie z postanowieniami westfalskimi nie mógł ciągnąć poddanych do swojej religii, zyskiwał teraz możliwość odgórnej katolicyzacji. Już rok później wprowadził on zasadę simultaneum, która wprowadzała wspólne użytkowanie kościołów przez protestantów i katolików. Polegała ona na tym, że katolicy mogli używać kościołów protestanckich, lecz protestanci nie mogli używać kościołów katolickich… W ten sposób katolicy zdobyli 240 nowych kościołów w Palatynacie. To samo dotyczyło cmentarzy. Klauzula z Rijswijk spowodowała duże straty w niemieckim protestantyzmie i walka z nią trwała przez długie lata (odwołano ją dopiero w 1734 r.). Na wieść o podpisaniu pokoju w Rijswijk w Rzymie od razu odezwały się werble wojenne do nowej walki, a papież niezwłocznie wyasygnował 100 tys. skudów na wzmocnienie wojska walczącego przeciwko Turcji. W 1698 r. „ojciec święty” wciąż angażował się w wojnę turecką po stronie Austrii, choć jednocześnie jej ambasador nie był już dopuszczany na audiencje papieskie i nie zmieniło się to do końca pontyfikatu. W 1699 r. Austria finalnie zawiodła papieskie nadzieje krucjatowe, przystępując do pokoju z Turcją. Papiestwo pozostało jedynym członkiem antytureckiej Ligi Świętej, które nie było sygnatariuszem pokoju w Karłowicach. Tak jak Aleksander VIII na łożu śmierci zadał cios Francji, tak umierający Innocenty XII ugodził w Austrię, przyczyniając się do wywołania hiszpańskiej wojny sukcesyjnej (1701–1714). Otóż prymas Portocarrero, który został przewodniczącym hiszpańskiej Rady Regencyjnej, wykorzystał chorobę umysłową umierającego króla Karola II Habsburga i nakłonił go, by nie zostawiał korony w rodzinie Habsburgów, lecz przekazał sprawę do rozstrzygnięcia papieżowi. Nieszczęsny król, bezpłodny i zdeformowany fizycznie, „leczony” przez kapucynów egzorcyzmami z choroby psychicznej, uczynił tak, jak prymas radził. Papież tymczasem na następcę wskazał śmiertelnego wroga Habsburgów – księcia z francuskiej dynastii Burbonów. A to oznaczało wojnę! MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 30 (647) 27 VII – 2 VIII 2012 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Nasze stawy kolanowe są nie tylko największe, ale też, niestety, często przysparzają sporych kłopotów. Co zrobić, aby uchronić je przed zwyrodnieniami i urazami? Jak rehabilitować i leczyć te, które już są chore?
Bóle kolan Problemy z kolanami są coraz powszechniejsze. Bóle naszych największych stawów mogą być konsekwencją urazu mechanicznego, uszkodzenia kolana wynikającego z jego zużycia lub stanu zapalnego chrząstki bądź innej części stawu. W dużej mierze problem tkwi w zbytnim obciążaniu kolan w wyniku wielogodzinnej pracy w nienaturalnej pozycji. Przyjrzyjmy się teraz najczęściej spotykanym chorobom dotykającym nasze kolana. Zapalenie stawów doprowadza do znacznego zniszczenia kości i chrząstki stawowej, powodując przewlekłe stany zwyrodnieniowe. Atakuje głównie starsze kobiety ze znaczną nadwagą. Silny ból, który mu towarzyszy, potrafi uniemożliwić normalną egzystencję, przykuwając chorego do łóżka. Torbiel Bakera (cysta kolanowa) to bardzo bolesny stan zapalny błony maziowej otaczającej i nawilżającej staw kolanowy. Towarzyszy on reumatoidalnemu zapaleniu stawów oraz chorobie zwyrodnieniowej kolana. Zapalenie kaletki maziowej, czyli torebki wypełnionej płynem nawilżającym staw. Najczęściej stany zapalne występują u osób często i długo… klęczących, ponieważ występują wtedy silne uciski i naprężenia w obrębie kolana. Stan zapalny kaletek maziowych może trwać od kilku dni do kilku miesięcy. Kontakt z lekarzem jest konieczny, jeśli obrzęk utrzymuje się ponad 2 tygodnie lub gdy się powiększa. W przypadku komplikacji lekarz może ściągnąć nadmiar płynu maziowego za pomocą igły, zastosować antybiotyk lub w skrajnych sytuacjach zadecydować o chirurgicznym wycięciu kaletki stawowej.
Choroby łękotek stawowych. Są to chrząstki znajdujące się między kością udową i piszczelową, które tworzą staw kolanowy. Na skutek urazu lub nieprawidłowego, nagłego ruchu może dojść do rozerwania łękotki. Powoduje to silny ból oraz doprowadza do poważnego ograniczenia ruchomości stawu kolanowego. Noga zostaje unieruchomiona, a gojenie uszkodzenia zwykle trwa kilka tygodni. Niestety, po pierwszym urazie łatwiej dochodzi do kolejnych kontuzji, co może trwale uniemożliwić pełny wyprost nogi. Przy poważniejszych urazach lekarz podejmuje leczenie endoskopowe, to znaczy dostaje się do wewnątrz kolana w celu przywrócenia prawidłowej topografii stawu. Rozmiękanie rzepki to choroba chrząstki otaczającej rzepkę kolanową, przy której każdy ruch kolana jest bardzo bolesny, zwłaszcza wchodzenie i schodzenie ze schodów. Schorzenie dotyczy głównie dziewcząt w wieku dojrzewania i poza leczeniem objawowym nie stosuje się innych zabiegów, ponieważ mija ono po zakończeniu procesu dorastania. Boczne przemieszczenie rzepki to częsty uraz, do którego dochodzi, gdy kolana są w zgięciu, na przykład przy wstawaniu, podczas gry w kręgle lub w trakcie jazdy na nartach. Powtarzające się przemieszczenia rzepki mogą prowadzić do ograniczenia ruchomości stawu. Leczenie polega na operacyjnym obniżeniu ścięgna rzepki do połowy trzonu kości piszczelowej, dzięki czemu zmienia się kąt przyczepu mięśnia czworogłowego do rzepki. Zerwanie więzadeł krzyżowych wiążących w przestrzeni kolanowej kość udową z kością piszczelową. Do zerwania więzadeł najczęściej
dochodzi podczas gwałtownego ruchu lub skręcania kości piszczelowej w chwili, gdy kość udowa jest zablokowana; słabe ukrwienie więzadeł powoduje, że nawet małe urazy trudno się goją, a odzyskanie pełnej sprawności kolana po wyleczeniu więzadeł jest raczej niemożliwe. Całkowite zerwanie więzadła tylnego naprawia się chirurgicznie poprzez przeszczepienie fragmentu ścięgna mięśnia dwugłowego uda lub ścięgna z przedniej części kolana. Choroba Osgood-Schlattera to bolesne powiększenie guzowatości na szczycie piszczeli, będące następstwem powtarzających się, zbyt silnych naprężeń mięśnia czworogłowego uda w miejscu, w którym kość goleniowa przyczepiona jest do ścięgna rzepki. Najczęściej dotyczy ona chłopców intensywnie uprawiających sporty, które wymagają skakania. Na szczęście sama ustępuje w ciągu 12–24 miesięcy. Można przyspieszyć ten proces, zakładając na 6–8 miesięcy gips unieruchamiający staw kolanowy. Martwica jałowa kości spowodowana jest niedokrwieniem określonego obszaru kości i chrząstki wywołanym uszkodzeniem naczyń krwionośnych. Obumarłe tkanki oddzielają się od kości i zostają w obrębie stawu, będąc przyczyną obrzęków, bólu, a czasami jego nagłego zablokowania, uniemożliwiającego zgięcie (objawy nasilają się po ćwiczeniach fizycznych). Tutaj także ma zastosowanie technika endoskopowa – specjalnym manipulatorem wprowadzonym do kolana usuwa się martwe tkanki. Łatwo zauważyć, że większość schorzeń kolan to urazy i stany pourazowe, dlatego ważnym elementem dbania o stan tych stawów jest profilaktyka.
Naczelną rolę odgrywa w niej gimnastyka. Ponieważ staw kolanowy podtrzymują tylko mięśnie i więzadła, ich wzmocnienie stanowi kluczową kwestię. Wraz ze spadkiem siły i wytrzymałości mięśni oraz więzadeł rozpoczynają się dolegliwości stawowe, a zatem wzmocnienie mięśni i więzadeł jest bezdyskusyjnym priorytetem. Na poniższe ćwiczenia powinniśmy znaleźć codziennie czas, tym bardziej że wystarczy poświęcić tylko 30 minut. Zaczynamy od rozgrzewki – kładziemy się na plecach, podciągamy kolana do klatki piersiowej, a następnie powoli prostujemy, unosząc jedną nogę i licząc do 10. Potem powtarzamy ruch drugą nogą. Teraz przechodzimy do wzmacniania mięśni i ścięgien. Siedząc na podłodze z wyprostowanym kolanem, wsuwamy zrolowany ręcznik pod dół podkolanowy (aby uniknąć przerostu) i napinamy mięśnie, nie poruszając kolanem. Utrzymujemy napięcie przez 30 sekund i rozluźniamy mięśnie. Powtarzamy 25 razy na każdą nogę. W kolejnym ćwiczeniu siadamy na podłodze, opierając się o ścianę, a pod lędźwie podkładamy poduszkę. Unosimy nogę i napinamy mięśnie, liczymy do 5, po czym unosimy nogę wyżej o kilka centymetrów, znów liczymy do 5 i opuszczamy nogę. Stosujemy serię dziesięciu powtórzeń na każdą nogę. Cały taki cykl powtarzamy 3 razy. Poniższe ćwiczenie rozwija ścięgna podkolanowe. Kładziemy się brzuchem na podłodze z twarzą przyciśniętą do ziemi. Stopę obciążamy jakimś niewielkim ciężarkiem. Zginamy kolano i powoli unosimy nogę 15–30 cm nad podłogę, a następnie opuszczamy, zatrzymując kilka centymetrów nad podłogą. Ćwiczymy powoli kilkanaście razy na każdą nogę. Ćwiczenia takie są szczególnie zalecane po zabiegu naprawy lub usunięcia łękotki, we wczesnych stadiach choroby zwyrodnieniowej, przy skłonności do przemieszczania się rzepki lub po leczeniu jej rozmiękania. Zdecydowanie o kolana należy dbać, a jednym z przejawów tej troski jest kontrola wagi ciała. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy z faktu, że każdy dodatkowy kilogram naszej masy to poważne obciążenie naszych kolan. Stąd też częste zapalenia i zwyrodnienia kolan u osób ze znaczną nadwagą. Przy wszelkich pracach wymagających ślęczenia na kolanach należy podkładać pod nie poduszki lub inne podobne ochraniacze. Uchroni nas to przez urazami torebek maziowych. Kiedy jednak dopadnie nas ból, możemy doraźnie zastosować niesteroidowe przeciwzapalne leki przeciwbólowe, na przykład ibuprofen lub nurofen. Paracetamol też zmniejszy ból, ale – niestety – nie zadziała przeciwzapalnie. Skuteczniejsza będzie aspiryna, jednak ze względu na możliwość podrażnienia błon żołądka i przewodu pokarmowego nie zaleca się jej dłuższego stosowania.
Osoby odczuwające dolegliwości zwyrodnieniowe oraz cierpiące na zapalenie kaletek maziowych mogą się posiłkować akupresurą. W tym celu należy odnaleźć tzw. punkt spustu i uciskając go przez 60–90 sekund, zlikwidować ból. Znajdziemy go, przesuwając dłoń od rzepki w górę po zewnętrznej powierzchni uda na około 8 cm, a następnie o 5–10 cm ku jego powierzchni wewnętrznej. Możemy także wzmacniać leczniczy efekt poprzez masaż kolana olejkiem lawendowym oraz balsamem kręgowym. Na „świeży” uraz oraz ból z towarzyszącym mu gorącym obrzękiem można stosować okłady z lodu. Kolano dość silnie uciskamy okładem, umieszczamy nogę wysoko i – co najważniejsze – przez pół godziny nie poruszamy nią. Lód ma działanie przeciwzapalne i szybko przynosi ulgę. Pomocne są również wszelakie maści chłodzące – m.in. maść końska chłodząca. Rozgrzewanie kolana – na przykład w formie ciepłych okładów – stosuje się tylko i wyłącznie, gdy nie ma opuchlizny. Możemy zrobić to także przed treningiem, co zmniejszy ból towarzyszący ćwiczeniom. Podobnie zadziała końska maść rozgrzewająca i owinięcie bolącego stawu folią. Jednak trzeba uważać, żeby nie doszło do oparzenia lub podrażnienia skóry. Bóle złagodzą również okłady z płótna nasmarowanego miodem, okłady lub maści z żywokostu lekarskiego i wiązu śliskiego, pomagające podczas zapalenia kaletki maziowej, oraz okłady ze świeżych liści kapusty, która ma silne działanie przeciwzapalne. Sól biszofitu połtawskiego to wyjątkowy produkt naturalny liczący miliony lat, powstały na skutek wyparowania praoceanu, który pozostawił po sobie bogate złoża wartościowych biologicznie mikroelementów. Biszofit wyróżnia bardzo wysoka (prawie 100-procentowa) przyswajalność. Początkowo używano go tylko jako środka przeciwzapalnego przy chorobach układu odpornościowego, jednak po 10-letnich badaniach rozszerzono jego zastosowanie. Uzyskano pozytywne rezultaty wykorzystania biszofitu również w reumatologii, kardiologii, gastrologii, otorynolaryngologii, traumatologii, stomatologii, dermatologii, endokrynologii, kosmetologii oraz w leczeniu zmian popromiennych. Imponujące, nieprawdaż? Badania kliniczne wykazały, że biszofit wykazuje działanie przeciwzapalne i rozkurczające, wpływa na procesy miejscowej odporności poprzez stymulację aktywności fagocytów (krwinki odpowiedzialne za zwalczanie ciał obcych), może również hamować przyrost patogennej flory, grzybów i bakterii żołądkowych. Sprzedaje się go często w komplecie z hakoroślą jako zestaw pomagający w chorobach stawów i kręgosłupa. Znajdą go Państwo w aptekach oraz sklepach zielarskich. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 30 (647) 27 VII – 2 VIII 2012 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Lista proskrypcyjna Cholera jasna! Nobla nie dostałem, w wypisach szkolnych mnie nie ma. Ja – nieudacznik jeden – nawet na listę Macierewicza się nie załapałem. Ale jest nadzieja: powstaje „lista hańby narodowej”. Teraz albo nigdy! Nie ma takiego draństwa, takiego sk…syństwa, które – zrodzone w mózgu jednego „prawdziwego” Polaka – nie zostałoby zaraz przeflancowane i nie znalazłoby podatnego gruntu w jednozwojowych móżdżkach podobnych katotalibów znad Wisły. Czasem wydaje się, że nie… Że tym razem kaliber obrzydliwości jest już tak wielki, że nawet ludzie spod znaku Błaszczaka czy Hofmana pójdą po rozum do głowy, a przynajmniej po to, co oni za rozum uważają, i powiedzą, że to już jest przesada i durny Naród tego już nie kupi. Ale gdzie tam! Oni po rozum nie idą – na dobrą sprawę nie ma po co – a durny Naród kupuje wszystko, co mu się podstawi. Im więcej w tym
nienawiści i pogardy dla każdego, kto odważy się choć trochę inaczej niż Naród myśleć, tym Naród chętniej w sprawę się angażuje. Powstaje otóż – nie uwierzycie – „lista hańby narodowej”. Co to takiego? Oddajmy głos samemu pomysłodawcy, niegdysiejszemu PREZESOWI (!) Polskiego Radia Krzysztofowi Czabańskiemu (zasłużony towarzysz z PZPR, dziennikarz organu partyjnej propagandy i indoktrynacji młodzieży „Sztandaru Młodych”): „Proponuję, abyśmy utworzyli obywatelską listę podłości i hańby. I wpisywali na nią, wraz z dokumentacją uzasadniającą taki wpis, tych wszystkich, którzy w swej podłości przekraczają wszelkie granice”. Mało precyzyjne? Zatem już tłumaczę, o co chodzi. Na listę mają trafić ci wszyscy, którzy z mało należytym nabożeństwem wypowiadają się o katastrofie smoleńskiej, byłym prezydencie i jego żonie. Wystarczy podać w wątpliwość PiS-owski aksjomat
 Ciąg dalszy ze str. 7 – W Polsce in vitro to piętno? – Należy sobie uświadomić, że in vitro może być wartością dodaną rodziny. To jest wielki luksus i przywilej urodzić się w rodzinie, która na nas czekała, pragnęła nas. Kochała od pierwszej komórki. Wokół tego rodzice mogą zbudować bardzo piękną historię. Jeśli tego nie zrobią, tylko ukryją prawdę przed dzieckiem, narażają się właśnie na tego typu niespodzianki jak ta spod Ostrołęki. Plotka ma wielką potęgę i jest tylko kwestia czasu, kiedy ona dotrze do dziecka. – Stowarzyszenie „Nasz Bocian” rozpoczęło kampanię „Powiedzieć i rozmawiać”, która dotyczy adopcji prenatalnej. Mam wrażenie, że to płachta na byka… – Jako organizacja nie zajmujemy się oceną naszych działań w kategoriach „politycznie rozsądne” lub „nierozsądne” – zajmujemy się tym, co jest problemem polskich pacjentów. Rodziny utworzone dzięki dawstwu gamet istnieją, rodzą się w nich dzieci, a w Polsce od 25 lat brakuje prawa regulującego rozród wspomagany. Tym samym ani dawcy,
o katastrofie, o mgle i bombie próżniowej, aby znaleźć się wśród pohańbionych. Lista ma zawierać ich personalia, a nawet zdjęcia. „Niestety, smoleńska podłość triumfuje dziś w środkach masowego przymusu, czyli w telewizjach, największych stacjach radiowych i w części gazet (…). Jak spotykam takie obrzydlistwa medialne, zastanawiam się, ile człowiek może wytrzymać? Ile mogą wytrzymać rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej atakowane dzień po dniu w telewizjach, radiach i gazetach rechotem ludzi publicznych, niby kulturalnych (jak choćby aktorka Janda), nad trumnami pasażerów prezydenckiego lotu?!” – czytamy w manifeście Czabańskiego. Krystyna Janda ma według niego otwierać listę, zaś Tomasz Lis ma być tuż za nią. Dalej: Tusk, Palikot i Niesiołowski. Nawet Kotliński – Jonasz załapał się na wysokim 14 miejscu listy hańby. Co za zaszczyt! A mnie znów tam nie ma. Co za wstyd!
Ale nie tylko za sprzeciwianie się smoleńskiej histerii można na rzeczoną listę trafić. Także za opowiadanie dowcipów politycznych, anty-PiS-owskich i antysmoleńskich (za to właśnie napiętnowana została Krystyna Janda). Czabański podaje przykład, za jaki rodzaj kawału jest się passé: „Z jakiej rodziny pochodzi Marta Kaczyńska? Z rodziny ROZBITEJ”. Dalej czytamy: „To nie był wybryk Jandy tylko skrajne zwyrodnienie. To jest koniec człowieczeństwa! Janda tym sposobem znalazła się w grupie Palikota”. Fajnie… Witamy na pokładzie. Oprócz wspomnianych osób na listę trafi jeszcze z pół setki dziennikarzy i drugie tyle aktorów i polityków. Nawet satyrycy i piosenkarze! I kto jeszcze? Każdy, dosłownie każdy, kto nie bronił krzyża na Krakowskim Przedmieściu, nie stał pod namiotem Solidarnych, nie maszerował w obronie Telewizji Trwam itp… Nawet internauci i blogerzy.
25
„Lista hańby narodowej” ma być codziennie zamieszczana i aktualizowana na skrajnie prawicowych portalach – na przykład Wpolityce.pl, Niezależna.pl – oraz drukowana raz w miesiącu w specjalnej wkładce do „Gazety Polskiej”. Także corocznie wydawana w formie książkowej. Takie who is who wśród wrogów Polaków katolików. Swoje propozycje kandydatur może zgłosić każdy „prawdziwy” Polak. Wystarczy wysłać e-maila z personaliami drania nie-Polaka oraz dołączyć krótkie uzasadnienie i zdjęcie delikwenta. Zastanawiacie się, po co to? Czabański oraz prawicowcy, którzy ochoczo podchwycili pomysł, nie pozostawiają wątpliwości: „Kiedyś, kiedy nadejdzie dzień odpłaty i coś, co odświeży ułomną pamięć, bardzo się przyda”. Czyli lista hańby to nic innego jak lista proskrypcyjna. Podobne tworzyli hitlerowcy i ubecy. Można by jeszcze – a to już mój autorski pomysł – wypróbowanym wzorem zaczerpniętym z „Alibaby i 40 rozbójników” porobić im (nam!) kredowe znaki na drzwiach domów. Z drugiej strony, po co się trudzić. Takie znaki (czasu) już w zasadzie są. Wszędzie tam, gdzie nie ma napisu „K+M+B 2012”. MAREK SZENBORN
Dosyć kościelnych obelg! ani rodzice, ani dzieci nie mają zapewnionego bezpieczeństwa zdrowotnego i poszanowania praw. Jest to więc problem polskich pacjentów i dlatego się nim zajęliśmy. Poczęcie dzięki gametom innej osoby to proces jeszcze bardziej skomplikowany niż samo in vitro. Uświadomienie sobie tego, że nigdy nie będziemy mieć dziecka spokrewnionego z nami, wymaga przejścia pewnego rodzaju żałoby. To jest proces nieunikniony i bardzo trudny. Zachęcamy rodziców, żeby – bez względu na to, w jaki sposób poczęło się ich dziecko – stawiali na cztery wartości: miłość, prawdę, odwagę i dumę. Apelujemy do rodziców, aby nie pozwolili odebrać sobie dumy z tego, że zostali rodzicami. Niezależnie od tego, jak wieją wiatry polityczne i światopoglądowe. Nie ma powodu, aby dać sobie
odebrać te wartości i pozwolić zamienić je na obelgi, tak jak dzieje się to w polskiej debacie. – Czy którykolwiek z projektów ustawy in vitro jest satysfakcjonujący dla niepłodnych par? – Projekt Ruchu Palikota, ustawa Balickiego oraz Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Ich liberalizm jest rozstrzelony, ale jeśli mówimy na przykład o adopcji prenatalnej, każda z nich zakłada stworzenie centralnego rejestru dawców i biorców. A to jest fundament w przypadku tego zagadnienia. – Tylko że in vitro to niezmiennie szerokie pole do rozgrywek polityczno-ideologicznych. – Nigdy nie osiągniemy takiego poziomu debaty, jaka ma miejsce w krajach Europy Zachodniej, jeśli nie nauczymy się oddzielać ideologii od faktów. Problemem polskiej debaty nie jest to, że w Polsce brakuje światłych ludzi
albo nie ma komu tej debaty toczyć. Problemem jest to, że kwestia stricte medyczna jest tak silnie uwikłana w ideologię i religię, że ten stan zaczyna się utrwalać w świadomości społecznej jako oczywisty i naturalny. Jak to jest, że podczas debat medialnych, gdzie omawiana jest przyszłość ustawy in vitro, znajdują się dziennikarze, politycy i księża, a nie ma lekarzy ani pacjentów?! Wypowiadają się księża, którzy nie są żadną stroną w tej dyskusji. Trzeba pamiętać i o tym, że nie wszyscy pacjenci, którzy podchodzą do metody in vitro, to katolicy, i nie wszyscy katolicy, którzy na in vitro się decydują, zgadzają się w tej kwestii z doktryną kościelną. Należy oddzielić regulację metody in vitro od zarządzania wolnością ludzi, ponieważ sama refundacja metody, sama jej dostępność i regulacja nie oznaczają, że każda osoba, która jest niepłodna, musi się in vitro poddać. Rozmawiała OKSANA HAŁATYN-BURDA
FUNDACJA „FiM” Fundacja pod nazwą „W człowieku widzieć brata”, której prezesem jest Roman Kotliński – Jonasz, redaktor naczelny „FiM”, ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc ludziom znajdującym się w trudnej sytuacji życiowej: chorym, samotnym, uzależnionym, niepełnosprawnym, bezdomnym, dzieciom i młodzieży z domów dziecka. A także pomagać w upowszechnianiu edukacji, kultury i zasad współżycia z ludźmi. Nasza fundacja ma status organizacji pożytku publicznego i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Nie ma też kosztów własnych, gdyż pracują w niej społecznie dziennikarze i pracownicy „Faktów i Mitów”. W ten sposób wszystkie wpływy pieniężne i dary rzeczowe trafiają do potrzebujących. Zachęcamy przedsiębiorców, osoby prowadzące działalność gospodarczą, które mają możliwość odliczenia darowizny, oraz wszystkich ludzi dobrej woli do wsparcia szczytnego celu, jakim jest bezinteresowna pomoc podopiecznym naszej fundacji. Tych, którzy zechcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty na poniżej wskazane dane: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291, KRS 0000274691, www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
26
Nr 30 (647) 27 VII – 2 VIII 2012 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Zmarnowane Żądza tytułów bogactwo Polski Nadchodzi recesja. Skoro tak, to powinniśmy przez to przejść solidarnie, nie tak, że znów ciężar spadnie na najbiedniejszych. Trzeba jak największej liczbie ludzi zapewnić dochody, czyli pracę. Słusznie zauważył profesor Mieczysław Kabaj, jeden z najbardziej wnikliwych polskich ekonomistów, że „największym bogactwem współczesnej Polski są obfite zasoby pracy. Jednocześnie skala marnotrawstwa tego najcenniejszego z kapitałów przekracza w Polsce wszelkie granice, niespotykane w krajach cywilizowanych”. O tym, że mamy kryzys, można się dowiedzieć z komunikatów o bankructwach biur podróży, które upadają, bo mają za mało klientów, za mały obrót. Wystarczy też wieczorem zajrzeć na parkingi w dużych osiedlach mieszkaniowych, aby się przekonać, że są one pełne aut ludzi, którzy – mimo że jest środek lata i sezonu urlopowego – nigdzie na urlop nie wyjechali. Jeśli przyjąć, że zjawiskiem naturalnym jest bezrobocie na poziomie 3–4 proc., to rachunek strat ponoszonych przez gospodarkę w obecnej sytuacji byłby następujący: stopa bezrobocia wynosi dziś 12 proc.,
a więc różnica między tym wskaźnikiem a stopą – nazwijmy ją naturalną (4 proc.) – wyniosłaby 8 proc. W tej różnicy kryje się wielkość niewykorzystanych zasobów pracy. Przekonanie, że bezrobocie leży w interesie pracodawcy, jest fałszywe. To spojrzenie krótkowzroczne, a interes partykularny, wąsko pojmowany. Gdyby 1,5–2 mln bezrobotnych pracowało na przykład w ciągu pięciu lat, to nasz PKB wzrósłby dodatkowo, zwiększyłby się popyt i zapotrzebowanie na produkcję, a w rezultacie większe byłyby również dochody firm i oczywiście zyski ich właścicieli.
Najprostszym sposobem na zwiększenie liczby miejsc pracy byłby rządowy projekt taniego budownictwa. Ale PO nie jest tym zainteresowane – to naruszyłoby zyski sektora bankowego i deweloperskiego. JANUSZ PALIKOT
W III RP tytułomania kwitnie bujniej niż w Galicji za Franciszka Józefa. Nie ma już wprawdzie przysłowiowej kolejarzowej szerokotorowej i hierarchicznie niższej kolejarzowej wąskotorowej, ale raczej ze względu na upadek kolejnictwa niż niechęć do tytułowania. Tytułomania przetrwała wszelkie kataklizmy, z PRL włącznie, i z impetem weszła na pookrągłostołowe salony. Warszawki i nie tylko. Namnożyło się prezydentów (miast i korporacji), profesorów (bez belwederskiego nadania), biznesmenów (z samozatrudnienia) i polityków (z Bożej łaski). Oczywiście byli i są przekonani, że tytuły związane z piastowanymi przez nich stanowiskami i pełnionymi funkcjami są dożywotnie i wymuszają taką konwencję na innych. W konsekwencji mamy w Polsce nie 460 posłów, ale przynajmniej 2 tysiące (licząc, że w każdej kadencji od 1989 roku wymieniana jest połowa, a posłowie z czasów PRL nie żyją dosłownie lub politycznie). Na domiar złego, kto kiedykolwiek był sekretarzem, a nawet tylko podsekretarzem stanu, do śmierci czuje się ministrem, za takowego się podaje i tak jest obierany. Każdy aktualny i były wicemarszałek Sejmu i Senatu uważa się za marszałka (przynajmniej Piłsudskiego), wicepremier za premiera,
wiceprezydent za prezydenta, wicedyrektor za dyrektora, prorektor za rektora, prodziekan za dziekana, podpułkownik za pułkownika, doktor habilitowany za profesora… Naturalnie wszyscy oni oczekują odpowiedniego, czyli bezprzedrostkowego tytułowania i przede wszystkim traktowania. Doprowadza to do sytuacji zabawnych, ale i wprowadzających w błąd, kiedy w telewizyjnej dyskusji bierze udział, według zapowiedzi, czterech ministrów, a w rzeczywistości zaledwie byłych podsekretarzy stanu, których nikt nie znał nawet w okresie, kiedy pracowali jako ministerialni urzędnicy. U polityków żądza tytułu jest równie wielka jak żądza pieniędzy. W partiach zasiadających w Sejmie szansa na stołek prezesa czy przewodniczącego jest praktycznie żadna. Dlatego posłowie znaleźli sobie furtkę. Kto stworzy parlamentarny zespół, zostaje jego przewodniczącym. Do tego kilku wice (zazwyczaj po jednym z każdego klubu), sekretarz, skarbnik, a bywają i członkowie prezydium. Można nic nie robić poza… wzajemnym tytułowaniem. Jest lekko, łatwo i przyjemnie. Prestiż rośnie bez wysiłku. Parlamentarne zespoły mnożą się zatem niczym króliki. Jest ich już 87, czyli prawie 6 mendli lub, jeśli ktoś woli, kopa chłopska. Zwłaszcza to ostatnie określenie pasuje tu znakomicie, bo mężczyzn w Sejmie
Bo fantazja, fantazja To nie PSL owinięte taśmą, nawet nie PO, ale sam premier Tusk ma problem, a jest nim albo absolutny brak zdecydowania, albo rozdwojenie jaźni. Nie dziwię się jednak temu problemowi, wszak Tusk przewodzi prawicowej partii, której elektorat coraz mocniej przechyla się w stronę centrolewicy. Myli się jednak nasz premier, myśląc, że może stać się zakładnikiem Jarosława Gowina. Gdyby Tusk zdecydował się na kilka spektakularnych i logicznych ruchów, mógłby zdrowo namieszać na scenie politycznej z pożytkiem dla niej i samego siebie. Nie zrobi tego jednak. Tusk jest oderwany od rzeczywistości, bo jego platformiana rzeczywistość znacznie już odbiega od tego, czym PO powoli się staje i czym może być. Pokombinujmy zatem ostrożnie, trzymając się wszystkiego, co logiczne i nawet prawdopodobne. Zacznijmy od tego, co zrobić z PSL? Niewiele – przecież Tusk trzyma tę partię za gardło, bo wie, że PSL samowolnie z koalicji nie wyjdzie, ponieważ ma 12 tys. działaczy i ich rodzin do wykarmienia. A jedynym gwarantem jedzenia na ich stole był i pozostanie Waldemar Pawlak. Dlatego też Pawlak jesienne wybory na prezesa PSL wygra, w koalicji pozostając.
Teraz czas na PO. Tusk powinien podziękować za współpracę Gowinowi, a zaraz po tym podziękowaniu pozwolić mu odejść, by mógł poświęcić się temu, o co gra, czyli stworzeniu własnego ugrupowania. Gowin nie przejdzie do PiS-u, choć Kaczyński zrobiłby dużo i jeszcze więcej, by tak się stało. No, ale liderów nie może być dwóch. Nie wstępując do PiS-u, Gowin będzie mógł nawet żądać czegoś w rodzaju bardzo bliskiej współpracy z PiS, no bo to nie on Kaczyńskiego, tylko Kaczyński jego chwali, zaprasza, adoruje i nadskakuje. A są sprawy, które obie partię łączą tak mocno, że będą skazane na współpracę. Inaczej Gowin nic nie ugra, a Kaczyński przegra wraz z PiS-em po raz 152. To koniec jednak, wszak i w PiS-ie znajdzie się spora grupa tych, którzy z ochotą zmienią barwy z kaczyńskich na gowinowskie. Zatem PiS uboższy o tę grupę nie będzie miał wyjścia i przyjmie w swoje szeregi kanapę marki Solidarna Polska. Z Gowinem odejdzie z PO około 30 posłów. Być może dołączą do nich działacze PJN, tak jak SP wróci do PiS-u, bo ona także już wyjścia nie ma. W tym akurat przypadku nie ma mowy o konflikcie dwóch liderów, bo Jarosław Kaczyński nadal nim jest, a o Ziobrze mówił już kiedyś dobitnie Leszek Miller, więc nie będę powtarzać tego, co jest jasne.
Jeśli Tusk zostanie bez Gowina i jego kompanii, z pomocą przyjdzie lwia część Klubu Parlamentarnego Ruchu Palikota, która ochoczo przejdzie do centrolewicującej już wtedy PO. Warto też pamiętać – choć pamiętać o tym powinien premier Tusk – że około 25 proc. elektoratu partii SLD i RP to ludzie, do których może trafić skręt PO na lewo. Oni czekają na lidera, którego spokojnie można określić jako człowieka stojącego w połowie drogi pomiędzy Tuskiem a Palikotem. Choć bardziej należy zaakcentować, że to porównanie staje się jasne, gdy podkreślimy, że Tusk to polityk dwukadencyjnego sukcesu, tak jak Palikot to człowiek sukcesu w biznesie – o takie mniej więcej połączenie tu chodzi. SLD będzie, jaki był, bo stary-nowy lider bardziej pozostaje stary niż nowy. Zyskuje PO, pozbywając się nie tyle konserwatywnego skrzydła, tylko skrzydełka, bo w porównaniu z opcją liberalną Platformy gowinowcy jawią się niczym skrzydło gołębia zestawiane ze skrzydłem największego z orłów. PSL już nie fika, bo jest trzymane na bardzo krótkiej smyczy – CBA może przedstawić premierowi nowy raport, na skutek którego ze spółek wylecą kolejni koledzy, ciotki i bratanice, a tego Pawlak przecież nie chce.
i w Senacie faktycznie na kopy, a kobiet jak na lekarstwo. 37 zespołów (42,5 proc.) nie podjęło dotychczas żadnej działalności, w tym 9 nawet się nie ukonstytuowało. O dziwo, nie wszystkie z nich dlatego, że nie pracują. Trzy zespoły (profesorów, ds. stwardnienia rozsianego i ds. zbadania przyczyn katastrofy Tu-154M z 10 kwietnia 2010 r.) działają, choć bez demokratycznie wybranych władz. Najzabawniejszy jest status posła Macierewicza. Jest on albo samozwańczym przewodniczącym smoleńskiego zespołu, albo przez zasiedzenie. Wybrany był, i owszem, ale… w poprzedniej kadencji (20 lipca 2010 r.). Do parlamentarnych zespołów wpisanych jest łącznie 2027 posłów i 268 senatorów, co oznacza, że wielu zapisało się do kilku zespołów. Najprawdopodobniej w nadziei na jakieś stanowisko. I słusznie, bo jest już wybranych 78 przewodniczących, 190 wiceprzewodniczących, 37 sekretarzy, 3 skarbników, 14 członków prezydium i 1 rzecznik prasowy. Razem 323 ładnie brzmiące, a niezobowiązujące do niczego fuchy. Gdyby nie wielofunkcyjność niektórych parlamentarzystów, większość byłaby usatysfakcjonowana stołkami. A tak, pazerność jednych uniemożliwia innym cieszenie się zwiększonym prestiżem. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
Ruch Palikota w swojej sejmowej strukturze zrówna się z poziomem swojego lecącego na łeb poparcia. Jarosław Gowin będzie mieć partię ścigającą się z partią prezesa Kaczyńskiego, gdzie ambicje obu panów odegrają kluczową rolę, wskutek czego harmonijnej współpracy w pełni nie będzie. Do tego prezes PiS-u będzie kąsany przez nawróconego Zbigniewa Ziobrę. Kończmy zatem „sajynszfikszyn” i wracajmy za Ziemię. Premier nadal pozostaje oderwany od rzeczywistych kalkulacji. Ruszyć do przodu to mieć świadomość możliwości własnych ruchów. Koterie skutecznie to utrudniają, a mury kancelarii premiera i Zakładu Otwartego przy Wiejskiej jeszcze skuteczniej wykrzywiają rzeczywistość. W konsekwencji w decydujących momentach pozbawiają wiary w to, co logiczne. Picie kawy z mlekiem w towarzystwie zaangażowanych społecznie ludzi, których myśli krążą czasami wokół naszych polityków, niejednokrotnie powoduje u mnie szczere, pozytywne zdziwienie i prostą jak cep konstatację: to ludzie spoza salonowej polityki wiedzą, jak „robić ją” naprawdę. Dlatego też do polityki iść nie powinni, by zdolności tej nie stracić, a czekać na to, gdy poza Sejmem społecznie zaangażowaną politykę będzie można uprawiać. Nim to jednak się stanie, musimy jeszcze poczekać, aż zyskamy status społeczeństwa obywatelskiego i wszystko, co jest związane z tym określeniem. Kiedy to będzie? Nie wiem, choć wiedzieć chciałbym bardzo. KUBA WĄTŁY
Nr 30 (647) 27 VII – 2 VIII 2012 r.
www.wiocha.pl
KRZYŻÓWKA Określenia słów znajdujących się w tym samym wierszu (lub kolumnie) diagramu zostały oddzielone bombką Poziomo: 1) papierowa pięćsetka z kwatera suflera z czerwonoskóry mustangów łapacz z dziewczyna dla pszczelarza 2) proszek, do wciągania, nie do prania z muzyk w traperkach z jeden z tych, po których robisz niedokładnie 3) święty z chorobą z fircyk, laluś z na lewo od niego jest już tylko ściana z w brązie obok miedzi siedzi 4) kierunek pod kątem z białe w antykwariacie z iskierka w oku z takie rzeczy były tylko tam 5) harcerze w plenerze z to za nimi pilot siedzi z za co pierwsze koty? 6) co pies szczerzy, gdy jest zły? z na piecu płytka, nie głęboka z twórca rad z trak, co jeździ wspak 7) kamień z pola z strzyżona na stadionach z wolny stołek z... Sowizdrzał 8) miasto Anki z placki z mąki, a nie z gliny z bierze od tych, które dają 9) na tapczanie cały dzień z czerwienie z siekiery z śpiewana przez Ochmana Pionowo: A) tu samica szuka jelenia z na co komu Bednarski? B) prosi Ali, by mu dali z trzecie nie na pierwszym planie z pnącze się po niej plącze C) tu zwycięzcę poznasz po okrzyku z gdyby nie skakała, toby nie złamała z blada w westernie D) poniżej pasa w budzie z góruje nad swymi uczniami z klasa niebieska z i kozak, i szpilka E) złota rybka z podczas operacji kolor zmieni od bieli do czerwieni z kraina cała w konwaliach F) wezwania, jakich wiele z patrzałki z berylu z z wyniku u kłusowników G) do Izby Lordów trafił z Paryża z Wieprz dzięki nim koryta się trzyma z stołek drwala z ma dziury w karoserii H) najzwyklejszy zjadacz chleba z gimnastyczny gest z mocne strony I) (nie)bezpieczni urzędnicy z tykająca moralność z czy on w mieszku Mieszka mieszkał? J) na liście z siemka, hejka, czyli dozo z w tym wojsku działa, i to prawie wszystko
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
27
Facet kupił sobie duży fajny telewizor i przyniósł do domu. Żona patrzy, a na pudle sporo jakichś znaczków informacyjnych. – Kochanie, co oznacza ten kieliszek na opakowaniu? – pyta męża. – To znaczy, że zakup trzeba opić. ~ ~ ~ – Co jest ważniejszym wynalazkiem w dziejach ludzkości: koło czy pilot od telewizora? – Pilot od telewizora, ale pod warunkiem, że leży koło nas. ~ ~ ~ Synek biegnie do mamy i pyta: – Mamusiu, a czemu ciocia nazwała swoją córkę Róża? – Widocznie bardzo lubi róże. – A ty co lubisz? – Oj, nie zadawaj głupich pytań, Wacek! ~ ~ ~ Młody agronom kazał na swoje urodziny zabić świnię. Chłop tłumaczy mu: – Niestety, nie możemy zabić, bo się prosi. – Choćby się i na kolanach prosiła – macie ją zabić! ~ ~ ~ – Ach, sir, jaka piękna zastawa! Ta zastawa wybitnie podkreśla pański wysublimowany, arystokratyczny gust. Jestem zachwycony! – Dokładnie, sir. To unikalna chińska porcelana z XVII wieku. A na ten przykład ta płytka salaterka, którą notabene nabyłem ostatnio na aukcji, podoba mi się szczególnie. – Tak? A dlaczego, sir? – Bo się ją wygodnie wylizuje...
Litery z ponumerowanych pól utworzą rozwiązanie
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 28/2012: „Zakalec rośnie sam”. Nagrody otrzymują: Jan Dzięcioł ze Skierniewic, Stanisław Machowski z Lubania, Stanisław Deytfeld z Grabowa nad Prosną. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna: cena 52 zł za drugi kwartał 2012 r., cena 52 zł za trzeci kwartał 2012 r., cena 48 zł za czwarty kwartał 2012 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł za drugi kwartał 2012 r., 52 zł za trzeci kwartał 2012 r., 48 zł za czwarty kwartał 2012 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 3. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 4. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-0020-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 5. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 6. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 7. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
Nr 30 (647) 27 VII – 2 VIII 2012 r.
JAJA JAK BIRETY
M
ŚWIĘTUSZENIE
Gmina pod krzyżem; jedynie zegar jakoś się wybronił...
Humor
Rys. Tomasz Kapuściński
Pani pyta Jasia: – Dlaczego smród piszemy przez „ó” zamknięte? – Dlatego, żeby smród nie wyleciał… ~ ~ ~
Fot. A.K.
– Jasiu, podaj przykład dwóch zaimków osobowych. – Kto? Ja? – Wspaniale! Siadaj, szóstka! ~ ~ ~ – Obraziłaś się? – Nie. – Bardzo? – Tak.
iliony ludzi wierzy w zabobony. Wolimy dmuchać na zimne, więc… ~ Kobiety chcą być ładne i długo młode. Kiedyś Brytyjki wierzyły, że zdziałają to żołędzie noszone w ubraniu. W ten sposób dęby „przekazywały” zaprzyjaźnionej niewieście swoje siły witalne i długowieczność. ~ Dawno, dawno temu Greczynki przychodzące do domu, w którym była mała dziewczynka, czuły się zobowiązane... napluć na nią. To też dla zachowania urody. ~ Kiedy kobieta jest już ładna, ma duże szanse, że ktoś zaprosi ją na randkę. Żeby spotkanie było udane, najpierw powinna wybrać się z wizytą do... kozła. W wielu kulturach wierzono, że rogacz „wchłania” nieszczęścia napotkanych ludzi, więc warto odwiedzić go przed ważnym spotkaniem. ~ Dziewczynie nie wolno przynieść parzystej liczby kwiatków! Tak myślą Rosjanie, którzy zamiast tuzina róż wręczają 13 sztuk. ~ Jeśli w czasie randki przytrafi się dłużej trwająca niezręczna cisza, to znak, że przeleciał nad nami anioł – to też opinia sąsiadów ze Wschodu. ~ Najbardziej pechowym dniem tygodnia jest piątek i wtedy nie warto brać ślubu – wierzą Włosi. ~ Na weselu jest wódka. Rosjanie nigdy nie zostawiają butelki
CUDA-WIANKI
Wiara czyni czuba opróżnionej do połowy, bo to przynosi pecha. Piją do dna. Na Ukrainie uważa się, że pozostawienie pustej butelki po wódce na stole zwiastuje ciężkiego kaca. Wszystkie opróżnione flaszki lądują pod stołem. ~ Trzeba przechować kawałek tortu weselnego, żeby pożycie było długie i słodkie! – praktykują Amerykanie.
~ Po szczęśliwym małżeńskim zapłodnieniu w średniowiecznej Anglii kobiety sporządzały „jęczący ser”, który dojrzewał razem z ciążowym brzuchem. Kiedy przychodziła „pora jęków” – czyli poród – ser rozdzielano między wszystkich członków rodziny. Zostawał tylko okrągły środek, przez który przetaczano niemowlaka w dniu jego chrzcin. To zapewniało mu długie i szczęśliwe życie.
~ Kiedy kobieta w ciąży intensywnie sprząta toalety, urodzi ładne dziecko – nie wiedzieć czemu, myślą Japończycy. ~ Jeśli ciężarna Chinka uderzy jakieś zwierzątko, dziecko będzie do niego podobne... ~ Wielu Rosjan wierzy, że przez pierwsze 40 dni życia noworodka mogą go oglądać tylko rodzice i położna. Jest to bowiem czas oczekiwania na „wejście” duszy. ~ Małżonkowie nie powinni korzystać z tego samego ręcznika, bo się pokłócą – mówią Włosi. Grecy umieszczają przy domu kaktusy, które chronią domowników przed sprzeczkami i kłopotami. ~ Na koniec pogrzeby. Włosi wierzą, że żałobnicy powinni wrócić z cmentarza inną drogą, niż przyszli – żeby zmylić zmarłego i zapobiec powrotowi jego duszy. ~ Jeśli Japończyk przechodzi obok cmentarza, chowa kciuki (oznaczają tam „palce rodzicielskie”), żeby jego rodzice nie pomarli. JC