Publikujemy antykościelne teksty proboszcza usunięte przez kurię
KAZANIA KSIĘDZA LEMAŃSKIEGO Â Str. 7 INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 30 (699) 1 SIERPNIA 2013 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
 Str. 2, 4
 Str. 9
Tysiące dzieci z domów dziecka wciąż nie mają perspektyw na namiastkę rodziny; te zastępcze są niedoinwestowane. Piętrzące się przepisy, biurokracja, możliwość łatwego zarobienia pieniędzy na opiece nad sierotami rodzą patologie, które szkodzą nie tylko dzieciom, ale i uczciwym rodzinom od lat bezskutecznie starającym się o adopcję.
1
 Str. 3, 1
 Str. 8 ISSN 1509-460X
3
 Str. 6, 2
2
Nr 30 (699) 26 VII – 1 VIII 2013 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Narodził się mały książę Cambridge… Piszemy o tym – i to na pierwszym miejscu – tylko „dla jaj”. Bo godna odnotowania z tego cyrku jest jedynie głupawka części mediów, z TVN na czele. W kraju, z którego tysiące ludzi uciekają gdzie popadnie, najgorętszym newsem tygodnia stały się narodziny zaledwie potencjalnego brytyjskiego następcy tronu. Choć może liczy się miejsce wydarzeń… Wszak serce Polski będzie biło za kilka lat raczej nad Tamizą, a nie nad Wisłą. Bezrobocie wśród młodzieży jest w Polsce wprawdzie wysokie, ale rządząca PO robi co może. Bartłomiej Sienkiewicz, minister spraw wewnętrznych, daje np. robotę 21-letniemu Adamowi M. Czy zatrudnia go jako gońca lub asystenta? Skądże! Ten niemal nastolatek zasiada w gabinecie doradców politycznych ministra! Najwyższa władza w Polsce, czyli Sejm, podtrzymała zakaz uboju rytualnego. Natomiast Michał Boni (reprezentant rządu podległego Sejmowi!) przeprosił za to przedstawicieli muzułmanów i żydów i poradził im, aby zaskarżyli polskie prawo do Trybunału Konstytucyjnego. Świetny pomysł; trzeba było jeszcze dać „pokrzywdzonym” przez zakaz znęcania się nad zwierzętami na taksówkę do siedziby trybunału! Media prawicowe, a osobliwie te okołopisowskie, po burzliwym rozwoju doświadczają nagłego uwiądu. Takim tygodnikom jak „Do Rzeczy”, „Gazeta Polska”, „Sieci” itp. spada gwałtownie czytelnictwo. Jak to możliwe w czasach ponownego rozkwitu notowań PiS? Cóż, wygląda na to, że odchodzą czytelnicy karmieni dotąd paszą smoleńską, której świeże dostawy z przyczyn politycznych wstrzymano. Poseł Krystyna Pawłowicz, perła w koronie PiS, poniosła porażkę w prezydium Sejmu, gdzie próbowała się odwoływać od decyzji Komisji Etyki Poselskiej. Prezydium podtrzymało jednak decyzję o ukaraniu jej naganą za wypowiedzi uwłaczające posłance Grodzkiej i ludziom homoseksualnym. Pawłowicz czuje się skrzywdzona i zapowiada, że „tak tego nie zostawi”. Czyli wkrótce znowu komuś naubliża. 148 ukraińskich deputowanych skierowało list do marszałek Ewy Kopacz, popierając nazywanie zbrodni ukraińskich faszystów po imieniu. Ich zdaniem, wobec odradzania się faszyzmu na Ukrainie, potrzebne jest mówienie prawdy o tamtych czasach. I przypominają, że za czasów prezydenta Wiktora Juszczenki (popierany przez Polskę!) z podręczników wycofano informacje o zbrodniach nacjonalistów. A Polak i po szkodzie… bojaźliwy. Biskupi polscy domagają się ograniczenia fizycznej dostępności alkoholu przez limitowanie miejsc i czasu jego sprzedaży. Jak pamiętamy, w PRL-u metoda ta nie była skuteczna. Ale można od czegoś zacząć. Tyle że biskupi, którzy dysponują autami z kierowcami, i tak sami się wyżywią i napoją. Tak jak to robili w Peweksach w PRL-u. Decyzją Sądu Okręgowego w Warszawie Radio Maryja będzie musiało zapłacić karę (4 tys. zł) za ukrywanie reklam w czasie nadawania programu. Chodzi o reklamy Rydzykowej szkoły wyższej, „Naszego Dziennika” oraz SKOK-u Stefczyka. Rydzyk ma jednak rację – prześladowania katolików w Polsce nie ustają. Do czego mogą służyć fundusze europejskie podczas kryzysu? Oczywiście do wspierania Kościoła katolickiego! Właśnie trwają m.in. wyjątkowo liczne remonty kościołów, o czym radośnie donosi katolicki „Gość Niedzielny” w dwustronicowym artykule. A artykuł ten jest… częścią jednego z unijnych projektów. Środowisk kościelnych nie brzydzą ani pieniądze bezbożnej Unii, ani prezydent Rosji, uznawany przez katoprawicę za głównego wroga Polski. Otóż Putin staje się Kościołowi bliższy, gdy „sprzeciwia się szaleństwu”. Czy chodzi o terroryzm? Ależ skąd! „Gość Niedzielny” cieszy się, że w Rosji wzmożono prześladowania gejów i lesbijek. Alleluja i po mordzie! W Brazylii doszło do manifestacji przeciwko wizycie w tym kraju papieża Franciszka. Chodziło głównie o ogromne wydatki publiczne, które są związane z organizacją katolickiego święta młodzieży w Rio de Janeiro. A polski Kościół i państwowe władze modlą się z nadzieją o następny taki spęd w bogatej Polsce… Papieżowi tymczasem nie brakuje poczucia humoru. Brazylijczyków przywitał słowami nawiązującymi do Biblii: „Nie mam złota i srebra, ale przynoszę Jezusa Chrystusa”. Tak to mógł powiedzieć apostoł Piotr, rybak, a nie człowiek, który jest szefem najbogatszej światowej organizacji i właścicielem banku prowadzącego lewe interesy. W stolicy Haiti Port-au-Prince tysiące osób z Biblią lub Koranem w ręku i pobożną pieśnią na ustach manifestowało 19 lipca swój sprzeciw wobec homoseksualizmu. Tłum uznał przy okazji dwójkę przypadkowych przechodniów za gejów i zatłukł ich na miejscu. Zatem pobożny spektakl zakończył się złożeniem ofiary. Władze Włoch, Hiszpanii i Portugalii przeprosiły w oficjalnych notach prezydenta Boliwii za odmowę przelotu nad ich terytorium. Pisaliśmy („FiM” 28/2013) o tym, że rząd USA dokonywał skandalicznych nacisków na władze różnych krajów, aby nie udzielały azylu Edwardowi Snowdenowi, który ujawnił aferę szpiegowania przez USA obywateli własnych i w innych krajach. Obama szykował mu pewnie pokój z widokiem na plażę w Guantanamo…
Nie lękajcie się! P
rzypadek księdza Lemańskiego poruszył Polaków, w tym praktykujących katolików. I dobrze. Szkoda tylko, że tak późno i jak zwykle – po szkodzie. Wierni poddani papieża i własnego proboszcza gorszyli się, widząc uczciwego, zaszczutego przez biskupa księdza, którego jedyną winą była otwartość na innych ludzi. Na nieszczęście dla Lemańskiego wśród tych ludzi są także żydzi, ofiary księży pedofilów i dzieci „z bruzdą czołową”, urodzone po zabiegu in vitro. Wierni i niewierni zachodzą teraz w głowę, co zrobi ksiądz Lemański. Jaka jest jego przyszłość? Powtarzam po ubiegłotygodniowym komentarzu: jako księdza – żadna. Jest skończony. Mafia watykańska nie odpuszcza zdrady i wszelkich zawirowań we własnych szeregach, które podważają spójność organizacji. Po wielkich międzynarodowych skandalach i ciągłym odpływie owieczek z katolickich szeregów jedyna siła, jaka hierarchom pozostała, to ogromny majątek oraz właśnie owa spójność, karność i wierność we własnych zastępach. Bunt na pokładzie wyklucza nie tylko jakąkolwiek ekspansję, ale zagraża samemu istnieniu armii najemników w czarnych sukienkach. Przyszłość Wojciecha Lemańskiego to normalne, świeckie życie. Zresztą człowiek, który z pewnością niejednokrotnie przeczytał Nowy Testament i twierdzi, że wierzy w Jezusa, doskonale wie, że tenże Jezus nie ustanowił żadnego kapłaństwa i żadnej hierarchii poza starszymi zboru („sługami”). On założył Kościół – braterstwo wierzących w Niego. Lemański nie ma więc po co wracać na swoją parafię, chyba że w charakterze rolnika czy listonosza. Swoją drogą dziwię się, że poddał się presji kurialistów tak szybko, jeśli już wybrał rolę Janosika z Jasienicy. Trzeba było oderwać parafię od diecezji i zrobić z niej przykładny, chrześcijański zbór, na podobieństwo wspólnot założonych przez apostołów. Wtedy mógłby pokazać biskupom faryzeuszom, że można być prawdziwym pasterzem, a nie urzędnikiem, poborcą opłat i podatków. Bunt na pokładzie katolickiego Titanica rośnie i bez Lemańskiego. Kościół nie udostępnia swoich statystyk, ale szacuje się, że każdego roku w Polsce zrzuca sutanny około 250 księży. Na ogólną liczbę 12 tysięcy to prawdziwy exodus. Kleryków jest obecnie o 1/3 mniej niż 5 lat temu. Jestem przekonany, że duchownych chętnych do odejścia jest co najmniej połowa. I ta połowa odeszłaby z dnia na dzień, gdyby wszyscy ci, którzy wybiorą wolność – każdy ksiądz i zakonnica – mieli zapewnioną pewną, dobrze płatną pracę i mieszkanie, czyli to, co zapewnia kuria lub zakon w postaci przydziału parafii. Ale utrzymanie na tak wysokim poziomie życia 7–8 tysięcy ludzi kosztuje grube miliony wiernych i polskie państwo. Na razie więc każdy biskup trzyma w jednym ręku kij, a w drugim marchewkę, i w ten sposób dyscyplinuje swoich „żołnierzy”. Kij to perspektywa zakazu wypowiedzi, zsyłki do zakonu lub na biedne parafie, wcześniejsza emerytura. Marchewkę, czyli większą parafię, tytuł kanonika lub prałata, dostają ci ślepo posłuszni biskupowi… Bo przecież nie żadnej tam ewangelii czy własnemu rozumowi. 17 lat temu zrzuciłem sutannę – bez żadnych perspektyw na dostatnie życie czy jakąkolwiek pracę. Wolałem sam wykuwać swój los, zamiast służyć organizacji, która z Bogiem ma tyle wspólnego co weganin i pacyfista z ubojem rytualnym. Dwa lata później, kiedy wydałem książkę „Byłem
księdzem”, udzieliłem wywiadu brukowcowi dla kobiet o tytule „Claudia”. Dziennikarka zupełnie poprzeinaczała moje wypowiedzi i zmieniła całą wymowę tekstu. Jego konkluzją była odpowiedź na pytanie, dlaczego odszedłem. Zaznaczyłem wtedy zgodnie z prawdą, że z powodów ideowych – przestałem wierzyć w świętość i nadprzyrodzony charakter Kościoła. Natomiast „Claudia” zrobiła z tego ckliwą historię o zakochanym młodzieńcu, który porzucił stan duchowny dla wielkiej miłości, ale tęskni za ołtarzem i braćmi kapłanami. Nie zakładam nawet, że był to fałsz do końca zamierzony. Po prostu dziennikarce i redakcji w głowach się nie mieściło, że mogło być inaczej. Musiało minąć aż 15 lat, w tym 13 i pół roku istnienia „Faktów i Mitów”, żeby do świadomości redaktorów polskich mediów i ich czytelników dotarło, że z Kościoła odchodzą nie tylko ci, którzy „nie wytrzymali”, bo mieli d…ę przed oczami, lecz głównie tacy, dla których życie zgodne z własnym sumieniem więcej znaczy od poświęcenia tegoż życia organizacji pełnej fałszu i obłudy. Ostatnio także historia przeczołgania ks. Lemańskiego dała „Newsweekowi” i „Polityce” asumpt do serii artykułów na temat księżowskich ideowych odejść. Jeden z bohaterów artykułu w „Polityce” przytacza odpowiedź, której udzielił ojcu, gdy ten namawiał go, żeby „wziął sobie babę na boku”: „Odszedłem z Kościoła, tato. I nie przez kobietę, ale przez Kościół. Bo to już nie jest ciało Chrystusa. To obce ciało”. A dalej żali się, że był „cerberem, który pilnuje, by wierni sprzątali kościół. I żeby dobrze zapłacili za chrzciny, śluby i pogrzeby”. Nie miał nawet okazji poskarżyć się swojemu proboszczowi, bo ten „po godzinie 16.00 był już zazwyczaj pijany”, a po fakcie okłamał całą parafię, że „wikary został z ważnej przyczyny odwołany”. Nawet znani księża cieszący się odrobiną niezależności przyznają publicznie, że obecny Kościół nie ma nic wspólnego z tym biblijnym. Ks. Oszajca pisze na przykład: „Plebania wielu księżom i wiernym kojarzy się już tylko z punktem zbierania różnych danin”. Ks. prof. Wiesław Przyczyna, wykładowca Uniwersytetu JPII w Krakowie, zauważa: „Kościół wciąż kształci i promuje kapłanów w taki sposób, by broń Boże nie byli zbyt blisko ludzi”. Dlaczego? Ponieważ ksiądz społecznik jest mniej wydajny, za mało wyciąga mamony i mniej odprowadza do kurii. Potwierdza to przypadek duchownego, który pragnął poświęcić się niepełnosprawnym i skończyć studia na kierunku terapia przez sztukę. Biskup zrugał go i zarzucił, że „marnuje czas na fanaberie”. Nic dziwnego, że w diecezji białostockiej, jednej z najgorliwszych, aż 40 procent parafian nie zna z nazwiska swojego proboszcza; 30 procent zarzuca księżom pazerność (według kościelnych badań), a prawie nikomu nie przychodzi do głowy, żeby w jakimś nieszczęściu udać się po pomoc na plebanię. Drodzy Bracia Księża, którzy walczycie z Waszym drugim, ludzkim JA i próbujecie rozeznać poczucie własnej godności i uczciwości. Którzy, być może od lat, ważycie na dwóch szalach: odejść czy zostać. Apeluję do Was: Stańcie przed sobą w prawdzie i pójdźcie za głosem serca i sumienia, choćby rozum kazał Wam kalkulować, ile to łatwych pieniędzy i taniego splendoru możecie stracić. Fundacja „FiM” na początku Wam pomoże. Życie jest piękne, gdy żyje się jako człowiek wolny i pogodzony z samym sobą. A Ciebie, Bracie Lemański, zapraszam do naszej redakcji na rozmowę o pracę. Chcesz głosić prawdziwą ewangelię? Będziesz miał u nas 200 tysięcy parafian ☺ JONASZ
Nr 30 (699) 26 VII – 1 VIII 2013 r.
G
dy wiosną ubiegłego roku Europejski Trybunał Obrachunkowy (unijny odpowiednik naszej Najwyższej Izby Kontroli) zarządził kontrolę wykorzystania wspólnotowych środków na budowę dróg w Polsce, Niemczech, Hiszpanii i Grecji, nikt się nie spodziewał, że pobijemy wszelkie rekordy dotyczące kosztów ich powstania, czasu budowy, ilości wad i usterek oraz zniszczonej przyrody. Okazało się także, że nasi przedsiębiorcy budujący finansowane przez Brukselę trasy, są bankrutami. Nie zarobili na nich ani eurocenta. Mało tego! Niemal do każdego zlecenia musieli dołożyć z własnych środków, a przecież Komisja Europejska przekazała na ten cel ponad 27 miliardów euro! Fenomen znikającej góry pieniędzy zbadali kontrolerzy z ETO z siedzibą w Luksemburgu. Wnioski są szokujące: nasza administracja budowlana oraz planowanie przestrzenne to dzieci we mgle lub totalna fikcja, a wymagana w trakcie budów ochrona przyrody była lekceważona do tego stopnia, że niektóre zielone tereny zostały nieodwracalnie zdewastowane.
Sensacje XIX wieku Na świecie drogi buduje się małymi odcinkami, ale u nas jak zwykle musi być inaczej. Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad podpisywała umowy na realizację nawet kilkudziesięciokilometrowych odcinków szos, co przy standardach unijnych jest szczytem głupoty, ponieważ do takich inwestycji trzeba angażować megaprzedsiębiorstwa oraz tysiące ludzi, co oczywiście słono kosztuje. Rządzący postanowili jednak całe ryzyko związane ze wzrostem kosztów przerzucić na wykonawców, którzy w efekcie bankrutowali jeden po drugim. W latach 2007–2009 ich wydatki wzrosły nawet o kilkadziesiąt procent. Koncerny ratowały się, ograniczając wynagrodzenia wypłacane podwykonawcom. Ci z kolei nie mieli pieniędzy na pensje dla pracowników ani na opłacenie rachunków, więc rezygnowali z realizacji zleceń. Tracące podwykonawców przedsiębiorstwa robiły to samo. W efekcie Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad musiała co chwilę wybierać nowych budowniczych, ale praktyki nie zmieniła. Za każdym razem przedmiotem umowy były duże odcinki dróg i duże firmy. Na wycofywanie się wykonawców wpływ miało także niestabilne prawo. Pozwala ono na uchylenie pozwoleń na budowę w trakcie realizacji inwestycji. Przekonali się o tym przedsiębiorcy stawiający na zlecenie GDDKiA w rejonie Białego Dunajca most na Zakopiance. Na wniosek części okolicznych mieszkańców sąd i minister unieważnili zezwolenia. Stało się to już po tym, jak maszyny wjechały na plac budowy.
3 Materiały GDDiK
GORĄCY TEMAT
Drogi donikąd To nie koniec niespodzianek, jakie rządzący serwują firmom budowlanym. Na mapach, którymi dysponowali, nie zaznaczono wielu podziemnych instalacji i sieci energetycznych, gazowych, wodociągowych, a nawet schronów. Zdarzało się, że koparki odkrywały stare składowiska śmieci. Brakowało także informacji o źródłach rzek i potoków – skoro jednak znaczna część polskiego zasobu dokumentacji geodezyjnej pochodzi jeszcze z… XIX wieku, to nie
2007–2012 żądało stawiania ekranów dźwiękochłonnych, chroniących przed autostradowym hałasem. Co ciekawe, większość specjalistów zajmujących się ekologią i ochroną zwierząt o ekranach wypowiada się bardzo krytycznie. Ornitolodzy dawno udowodnili, że przezroczyste ekrany są śmiertelną pułapką dla ptaków, które uderzają w nie i giną. Zamiast poprawy komfortu życia ludzi mieszkających przy autostradach, mamy wiele szkód wyrządzanych
Najdroższe autostrady w Europie, upadłe firmy budowlane, zdewastowane środowisko, miliardowe koszty budowy ekranów akustycznych… Tak Polska wykorzystuje unijne fundusze przeznaczone na infrastrukturę. ma się czemu dziwić. Koszty budowy dróg podnosiła także konieczność wykupu przez Generalną Dyrekcję licznych zamieszkanych domów, a także wciąż działających zakładów usługowych. W odróżnieniu od wielu państw europejskich system koordynacji planowania przestrzennego jest w Polsce spychany na margines. W konsekwencji na trasie planowanych autostrad, dróg szybkiego ruchu, linii kolejowych czy sieci energetycznych samorządy wydawały nieco wcześniej pozwolenia na stawianie dowolnych budynków. Czasem dochodziło z tego powodu do komicznych sytuacji. Energetycy stawiający linię zasilającą południowe dzielnice Warszawy na skrupulatnie wytyczonej i planowanej trasie zastali… nowo wybudowane przedszkole. Zmiany – jak bywa w podobnych przypadkach – kosztowały bardzo słono.
Ekrany kosztochłonne Przedsiębiorstwa budowlane musiały także zmagać się z Ministerstwem Środowiska, które pod hasłem ochrony przyrody w okresie
środowisku. Do tej pory koszty związane z budową ekranów akustycznych sięgnęły ponad 1,2 mld zł! Na pomysł ich masowego stawiania wpadł w 2007 r. poseł PiS Jan Szyszko – ówczesny minister środowiska. Jego inicjatywa nie spotkała się z krytyką ani szefa resortu transportu Jerzego Polaczka z PiS, ani szefa Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad Zbigniewa Kotlarka. Pod hasłami ochrony przyrody minister Szyszko zaostrzył obowiązujące w Polsce normy maksymalnego hałasu, jaki mogą generować drogi ekspresowe, autostrady i linie kolejowe. W efekcie przepisy dla niezamieszkanych pustych przestrzeni wzdłuż dróg były ostrzejsze, niż dla osiedli mieszkaniowych. Co ciekawe, stojące w ich centrach kościelne dzwonnice czy zakłady przemysłowe mogły legalnie hałasować na potęgę, i to bez obowiązku stawiania ekranów. Absurdalne drogowe normy wprowadzone przez Szyszkę udało się uchylić dopiero jesienią 2012 r. Uczynił to bezpartyjny szef Ministerstwa Środowiska, prawnik
Marcin Korolec. Oparł się na raportach z badań skuteczności (a w zasadzie jej braku) ekranów akustycznych. Wynikało z nich jasno, że większość jest zbędna. Nie mają one bowiem większego wpływu na komfort życia ludzi mieszkających w pobliżu dróg szybkiego ruchu i autostrad. Jak się okazało, w wielu przypadkach ekrany szkodzą zamiast pomagać. Mieszkańcy Białobrzegów, Jedlińska oraz Legnicy meldowali, że w rejonie obwodnic po zainstalowaniu ekranów poziom hałasu w ich mieszkaniach… wzrósł. Potwierdzili to inspektorzy ochrony środowiska. Dlaczego tak się stało? Otóż to samo prawo, które nakazało stawianie wszędzie ekranów akustycznych, zwolniło budowniczych z obowiązku sadzenia wzdłuż dróg drzew i krzewów. To one tworzą naturalne bariery chroniące przed hałasem. Bez nich plastikowe ściany nie mają sensu, a nawet często odbijają i potęgują hałas.
Ptasie pułapki W analizie przygotowanej przez kanadyjskich ornitologów można przeczytać, że ofiarą ekranów padają „prawie wszystkie grupy ptaków, od pospolitych po niezwykle rzadkie”. Szwajcarscy naukowcy wytłumaczyli, że dzieje się tak dlatego, że plastikowe ciągnące się kilometrami ściany odbijają obraz drzew, krzewów oraz trawy. Ptaki traktują te obrazy jak rzeczywistość i w konsekwencji rozbijają się o nie. Wobec masowych śmierci tych zwierząt, urzędnicy postanowili naklejać na ekrany sylwetki drapieżników, które planowo miały odstraszać mniejsze ptaki. Pomysł okazał się kosztowny i… zupełnie nieskuteczny. Po licznych protestach organizacji ekologicznych do pewnego stopnia ograniczono stawianie nowych
ekranów, ale wciąż pozostaje problem tych już wybudowanych. Ich rozbiórka wygeneruje kolejne koszty, więc sytuacja jeszcze długo się nie zmieni. Jan Szyszko wciąż z nieskrywaną dumą mówi o swoim rozporządzeniu. Nie robi na nim wrażenia fakt, że firmy produkujące ekrany akustyczne zarobiły krocie, ponieważ ich produkty były stawiane w miejscach, które zupełnie tego nie wymagały, np. przy lasach albo na ugorach. Według GDDKiA, gdyby normy hałasu nie zostały zmienione, to okazałoby się, że aż 40 proc. ekranów jest zbędnych, czyli 480 mln zł wyrzuciliśmy w błoto. To wyłącznie inicjatywa ludzi Jarosława Kaczyńskiego, którzy przez 7 lat wybudowali 5 km autostrad, doprowadziła do zbędnych zmian przepisów ekologicznych i do związanych z nimi konsekwencji. Do tej pory nikt za to prawnie nie poniósł odpowiedzialności, choć trwa śledztwo prokuratorskie. Działania Jana Szyszki to nie tylko masowa budowa ekranów. W 2006 r. poparł on projekt budowy obwodnicy Augustowa przez podlegającą szczególnej ochronie dolinę Rospudy, a od 2007 r. (patrz „FiM” 27/2007) wspiera pomysł przemysłowej wycinki drzew w Puszczy Białowieskiej. Polityk – dyletant i wielki klerykał – dowodzi, że ograniczenia i zakazy dotyczące ochrony środowiska w tym parku przyrody są zbędne. Według niego doprowadziły one do biedy mieszkańców gmin leżących w jej okolicach. W żądaniach liberalizacji zasad ochrony puszczańskich lasów wspiera go koncern medialny ojca Tadeusza Rydzyka. Panowie ci nie mają pojęcia, że w Europie na mało czym zarabia się dziś tak dobrze jak na turystyce w najpiękniejszych, ekologicznych rejonach. Ale do tego trzeba trochę myślenia… ARIEL KOWALCZYK
4
Nr 30 (699) 26 VII – 1 VIII 2013 r.
z notatnika heretyka
pOLKA POTRAFI
Prowadzeni na pasku
W internecie sprzedają pozytywne testy ciążowe. Wykorzystanie – dowolne. Zależy od pomysłowości i potrzeb kupującej. Obrotne ciężarne biorą nawet po 50 zł za sztukę. I się sprzedaje! Bo takie wysikane 2 paseczki sprawdzają się w różnych sytuacjach. Żeby się zemścić, żeby coś dostać, przyszantażować lub żeby był ubaw... Przykłady użytkowania znajdziemy na forach internetowych. Oto intrygujące historie z życia wzięte. 34-letnia Magda gadżet ów kupiła, żeby ukarać kochanka, który „wpędził ją w lata”, kazał czekać na płodzenie pierwszego potomka, a sam zaczął się puszczać. Było tak... Magda i Paweł poznali się na studiach i od pierwszego roku byli parą. Potem on robił doktorat, a ona zarabiała na dom. Jak się wreszcie wyuczył, byli już po ślubie i po trzydziestce, więc Magda myślała, że teraz radośnie się rozmnożą. Bo na dziecku zależało jej najbardziej. Ale małżonek poprosił o kolejny rok zwłoki, bo dostał etat na prestiżowej uczelni w innym mieście. Przyjeżdżał na weekendy. I tak to sobie trwało – w sumie lat kilkanaście! Aż pewnego razu Paweł był nieostrożny, kiedy gadał przez telefon, i jego żona usłyszała takie coś: „Jelonku, stęskniłem się za twoimi cycuszkami”. Magda nie
zrobiła rozpierduchy (zupełnie nie po kobiecemu), żadnych emocji nie okazała, tylko – ukradkiem – przetrzepała mężowskie kieszenie i laptopa w poszukiwaniu „Jelonka”, który okazał się atrakcyjną lekarką. Potem przyszedł czas na zemstę. Starannie zaplanowaną. Podczas kolejnego weekendu odstroiła się, przygotowała uroczystą kolację i – jak w reklamach – podała ślubnemu gustownie zapakowany prezencik z dziecięcymi bucikami w środku. Później pokazała mu jeszcze zamówiony przez internet test ciążowy. Żonkosiowi trudno było ukryć, że nawet swojej żony już nie chce, a co dopiero wspólnego dziecka. Cierpiał przez tydzień, zanim poznał prawdę. W tym czasie cycaty „Jelonek” kopnął go w tyłek, a Magda wniosła pozew o rozwód.
Tropiciele spisków smoleńskich zdemaskowali straszną zmowę prowadzącą Kościół ku zagładzie. Katolicki ksiądz spiskuje ponoć z „Faktami i Mitami”! Prorocy religii smoleńskiej cierpią teraz w PiS i w zaprzyjaźnionych z nim mediach na bezrobocie. Umówiono się mianowicie, aby trąby trotylowo-próżniowo-mgielne nieco wyciszyć i nie straszyć nimi tej części społeczeństwa, która w fantastyczne teorie spiskowe nie jest skłonna wierzyć. Z braku dotychczasowych zajęć media w rodzaju wpolityce.pl i „Gazeta Polska” zajęły się więc księdzem Wojciechem Lemańskim w stylu dobrze znanym z dotychczasowych rozpraw z „wrogami”. Zabieg jest prosty – chodzi o to, aby przeciwnika, człowieka o odmiennych poglądach, pokazać jako „obcego”, jakby z natury „nie naszego”. Kiedyś prawica stosowała numer „na Żyda” lub „na masona”. Ogłaszano wtedy w mediach – zgodnie z faktami lub nie – że ktoś tam miał babkę Żydówkę albo stryja w masonerii. No i wszystko było jasne – taki i taki nas krytykuje, bo do narodu nie należy: obcy, szpicel, wróg. Czasy się jednak trochę zmieniły. Bo jak tu atakować masonerię, skoro do niej należał Bronek Wildstein, no i jak gryźć Żydów, skoro Dawid o tym samym nazwisku jest prawicowym młodym wilkiem?! No i „Samuel Pereira” – to też nie brzmi zbyt swojsko… Trzeba więc szukać wrogów mniej zużytych niż obcoplemieńcy. Potomków komunistów z KPP na przykład. Dobre jest także pomówienie kogoś o konszachty z antyklerykałami. Aby medialnie ukatrupić Lemańskiego, wymyślono więc, że współpracuje z „Faktami i Mitami”. Bo nasza wiedza na temat afer w diecezji warszawsko-praskiej
Gosia jest rozrywkowa. Planuje zakup testu na 25 rocznicę ślubu. Ma być impreza w bardzo kameralnym, bo dwuosobowym gronie. Kolacyjka, toast za kolejne ćwierćwiecze i... test z dwoma paskami na deser. Taki żarcik dla męża, żeby myślał przez dłuższą chwilę, że po pięćdziesiątce zostanie tatusiem po raz trzeci. Gosia żartownisia nie bierze pod uwagę, że mąż jest w wieku dla mężczyzn krytycznym, jeśli o zawały i wylewy chodzi... Annie test przydał się do zemsty. Poznała bezrobotnego faceta, którego po 3 tygodniach znajomości przyjęła pod swój dach. Pracy wprawdzie szukał, ale tak, żeby nie znaleźć. Taki drugi Ferdek. „Żarł moje żarcie z lodówki, kąpał się w wodzie, za którą ja płaciłam...” – wspomina dziewczyna, która pewnego pięknego dnia wróciła za wcześnie do domu i zastała swojego kochasia w prokreacyjnym uścisku z inną babą. Wyrzuciła oboje z domu, ale – wiadomo – żądza zemsty była niemała. Obwieściła „eksowi”, że jest z nim w ciąży. Dowodem był pozytywny test właśnie. Anna wiedziała, że były ukochany w akcie desperacji opłaci jej skrobankę i chociaż w ten sposób odda, co „zeżarł” i „wykąpał”. I się nie pomyliła! Dostała 3 tys. zł. Starczyło na wakacje w Grecji. JUSTYNA CIEŚLAK
wydała się medialnym akolitom PiS podejrzanie rozległa. Naiwni! Gdyby wiedzieli to, co my wiemy, to musieliby pomówić o współpracę z „FiM” nie tylko nieszczęsnego Lemańskiego, ale i Hosera, i Michalika razem z Dziwiszem! Naszym największym problemem jest nie tyle brak kościelnych informatorów, co kłopot z udokumentowaniem informacji pochodzących od nich. Publikujemy tylko to, co solidnie udowodnione. Jeśli chodzi o Lemańskiego, to myślę, że jest kiepskim materiałem na wroga Kościoła w Polsce. Przeciwnie, sprawia wrażenie jakby dla tej instytucji był ostatnią deską ratunku. Bo tzw. dobry ksiądz dla wielu wahających się, czy już wreszcie nie odejść, może być powodem do pozostania. A Kościół czeka wielki exodus byłych wiernych. Nawet Tomasz Terlikowski nie ma chyba w tej kwestii żadnych wątpliwości. A propos Terlikowskiego… Gdybym był bardzo zamożnym i ogromnie zapiekłym wrogiem Kościoła, tobym w tego pana sporo zainwestował. Drukowałbym jego książki w setkach tysięcy egzemplarzy i rozdawał je na ulicach. Internet zapełniłbym filmikami z jego wypowiedziami, a billboardy w całym kraju pokrył „terlikowską” twarzą i cytatami z jego myśli. Nic tak bardzo nie odstręcza od Kościoła niż jego najbardziej prawowierne wydanie – butne, aroganckie, niemiłosierne, bezduszne i dogmatyczne. Terlikowski za swoją misję uznał właśnie niesienie tego antychrystowego wizerunku Krk na sztandarze. Innymi słowy – gdybym był wpływowym wrogiem Kościoła, robiłbym to, co „Gazeta Polska” robi co tydzień – popularyzowałbym w dużym nakładzie myśli Terlikowskiego. ADAM CIOCH
Rzeczy pospolite
Wrogowie Kościoła
Prow inc jałk i Przez pół godziny gonili policjanci z Niedzicy kierowcę, który odjechał ze stacji benzynowej. Zapłacić nie zapomniał, za to zapomniał zabrać ze stacji swoją 12-letnią córkę.
Małe roztargnienie
54-latek z okolic Rybnika poszedł do banku, ale za żadne skarby nie mógł dogadać się z obsługą. No to złapał za monitor i rzucił nim w opornego pracownika. Bankier wykazał się refleksem. Wyrywny klient ma szanse nauczyć się cierpliwości za kratami.
Klient nasz wróg
34-latek z gminy Kętrzyn nie miał pomysłu, jak utrzymać przy sobie swoją ukochaną. W końcu wpadł na pomysł, jak okazać swe ogniste uczucie – poszedł pod firmę kobiety, oblał się spirytusem i podpalił. Z dotkliwymi poparzeniami klatki piersiowej, brzucha, pleców oraz rąk przewieziono go do szpitala. Ukochana za nim nie pojechała.
Płomienna miłość
W Limanowej policjanci z drogówki osłupieli, gdy zobaczyli, jak pewien kierowca samochodu dostawczego przewozi rury. Przewożony towar niemal całkowicie zasłaniał przednią szybę pojazdu. Szofer zainkasował mandat.
Na czuja
44-letni dyżurny nastawni kolejowej w Nędzy miał 2,8 promila alkoholu we krwi podczas wykonywania służbowych obowiązków. Do tragedii na torach na szczęście nie doszło, bo zalanego w trupa dyżurnego ktoś zadenuncjował. Opracowała WZ
Pijak w nędzy
myśli niedokończone Ziobro to mały cwaniaczek bez honoru. (Leszek Miller, przewodniczący SLD) Miller powyrzucał najlepszych ludzi z SLD. Został sam. Tusk jest sam. Kaczyński jest sam. Tak nie powinno być! To są ludzie mówiący: „ja jestem wielki wódz!”. (Krystyna Kofta, pisarka)
Może wszystkim Polakom należą się świadczenia za rzeczywistość, którą wywalczyli żyjący w nędzy (jak twierdzą) opozycjoniści. (Paweł Demirski, reżyser)
Zbierających podpisy w obronie ks. Lemańskiego wzywam do opamiętania. Jakbyście na tackę nie dawali, może by to ekscelencję ruszyło. (prof. Ludwik Stomma, historyk)
To taka chrześcijańsko-demokratyczna, lekko prawicująca gazeta, sprzedająca informacje o cudach i wkładki z sanktuariami. (prof. Jan Hartman o „Gazecie Wyborczej”)
Jeśli ktoś wierzy, że modlitwa w Częstochowie przed obrazem jest ważniejsza niż modlitwa w domu, to jest to zabobon. Protestanci to wiedzą. (jw.)
Papież Franciszek nie zmieni niczego w kwestii celibatu księży, kapłaństwa kobiet i innych rzeczy, o których mówią postępowcy. (kardynał Walter Kaper)
Analogie rytuału i praktyk komunizmu względem praktyk religijnych Kościoła katolickiego są niezwykle płodne intelektualnie. Z jednej strony zjazdy partii bolszewickiej – masy, tłum niesamowity, radość, euforia, egzaltacja. Z drugiej – zbiorowe nabożeństwa, pielgrzymki, w których uczestniczą setki tysięcy albo miliony. Z jednej strony kult np. Stalina, narodowa żałoba po śmieci Bieruta, z drugiej – kult męczenników, błogosławionych i świętych Kościoła. Tu fetujemy taką superważną rocznicę, a tam – całkiem inną. Ale fetujemy dokładnie w taki sam sposób. Radość, euforia, egzaltacja. (prof. Stanisław Obirek, antropolog kultury, były jezuita)
Multipleks to także miejsce dla normalnych, a nie tylko dla dewiantów, aborcjonistów i lewaków (...). Kto nie popiera PiS-u, to zdrajca, kretyn albo niedostatecznie poinformowany w najłagodniejszym przypadku. Albo „Bóg, Honor, Ojczyzna”, albo wypad z naszej bajki. Polska musi przetrwać za każdą cenę. (poseł Stanisław Pięta, PiS) Wybrali: AC, SH
Nr 30 (699) 26 VII – 1 VIII 2013 r.
na klęczkach
Kościół do kontroli Naczelny Sąd Administracyjny wydał wyrok, który zaleca Generalnemu Inspektorowi Danych Osobowych przeglądanie archiwów kościelnych. Urzędnicy będą mogli sprawdzić, czy związki wyznaniowe nie gromadzą informacji o osobach, które sobie tego nie życzą, np. takich, które wystąpiły z Kościoła. NSA stwierdził, że „autonomia Kościołów nie może państwa pozbawiać suwerenności”. Jeżeli kler nie zgodzi się na kontrolę, wówczas GIODO będzie mógł odwołać się do procedur karnych. MaK
Gronkiewicz-Waltz. To o 40 proc. więcej, niż wymaga ustawa. Referendum odbędzie się, jeżeli komisarz wyborczy zatwierdzi listę podpisów, a prezydent się nie odwoła od jego decyzji. Do głosowania dojdzie najpóźniej 6 października. Pani Hania pewnie się modli, by rozpisano je jak najszybciej, bo w stolicy ruszają kolejne remonty powodujące chaos i wywołujące wściekłość warszawiaków. MZB
Szejkowie z ZUS
Kapusie z PiS Czterech posłów PiS – Mariusz Błaszczyk, Mariusz Kamiński, Adam Kwiatkowski i Jan Szyszko skierowali list do nuncjatury w Warszawie w sprawie konfliktu między abp. Henrykiem Hoserem i księdzem Wojciechem Lemańskim. W wiernopoddańczym i lizusowskim dokumencie oskarżają byłego proboszcza z Jasienicy o udział w „antykościelnej akcji” i atakują… katolików, którzy go poparli. Historia Polski zna już przypadki donoszenia przez posłów na współobywateli do obcych ambasad. Zwłaszcza w epoce targowicy… MaK
Rekonstrukcja rzezi Wielkie poruszenie wywołała rekonstrukcja rzezi wołyńskiej pod hasłem „Wołyń 1943–2013. Nie o zemstę, lecz o pamięć wołają ofiary”, organizowana przez Przemyskie Stowarzyszenie Rekonstrukcji Historycznej X D.O.K. oraz burmistrza Radymna. Organizatorzy spalili makietę wołyńskiej wioski „ku pamięci niewinnych ofiar”. Patronat medialny nad imprezą objęła TVP. Złośliwi pytają, czy będą także organizowane widowiska rekonstrukcyjne z komorami gazowymi oraz krematoriami Auschwitz i czy są jakieś granice rekonstrukcjomanii. MZB
Przewodniczący z Krakowa Poseł Jarosław Gowin kolejny raz rzucił rękawicę premierowi Tuskowi. Nie dość, że zamierza rywalizować z nim o funkcję przewodniczącego PO, to jeszcze napisał do premiera list otwarty z wezwaniem do debaty, na którą rzekomo czeka „dwie trzecie Polaków”. Donald Tusk milczy. Pewnie wychodzi z założenia, że nie warto rozmawiać z byle kim. MZB
Bitwa warszawska Warszawska Wspólnota Samorządowa zebrała 232 tys. podpisów ws. odwołania prezydent Hanny
Łódzki oddział ZUS mieści się w wysokim na 65 metrów 18-piętrowym biurowcu z setkami pomieszczeń. W ubiegłym roku za 1,6 mln zł wyremontowano w nim salę dla interesantów, a ganz odnowione ściany poświęcił sprowadzony specjalnie na tę okazję ksiądz („FiM” 27/2013). W tym roku pojawił się plan wymiany 4 wind, co będzie kosztować ok. 1,7 mln zł. Niestety, okazuje się, że wciąż remontowany wieżowiec jest za mały dla mnożących się jak mrówki urzędników, więc niebawem w Łodzi powstanie kolejny ZUS-owski pałac za – bagatela – 33 mln zł! Jego powierzchnia użytkowa osiągnie 8 tys. m2, czyli więcej niż ma standardowe boisko piłkarskie. Oczywiście wszystko na koszt emerytów i na poczet dziury w budżecie ZUS. ASz
Ścierwa pieszczotliwe Sąd w Białymstoku uznał, że zwroty: „leniuchy kaukaskie”, „wyznawcy pedofila” i „pasożytnicze ścierwa” – skierowane pod adresem muzułmańskich uchodźców przebywających w Polsce – mieszczą się w granicach dozwolonej wypowiedzi. Używał ich w czasie debat internetowych funkcjonariusz Straży Granicznej, pracownik aresztu deportacyjnego. Jak widać, białostocki wymiar sprawiedliwości świetnie się trzyma swojej dziwnie pojętej niezależności od zdrowego rozsądku. Do niedawna tamtejsza prokuratura zapewniała, że nie przeszkadza jej „symbol szczęścia”, czyli… swastyka. MaK
Władza na pielgrzymce Tradycją jest, że w pielgrzymkach do Częstochowy uczestniczą władze miasta – ogłosiło Biuro Prasowe Jasnej Góry po lipcowej – już 144. – pieszej pielgrzymce z Piotrkowa Trybunalskiego. „Prezydent, wiceprezydent, czy przewodniczący rady miejskiej na tę pielgrzymkę się udaje. Jest to ważne o tyle, że chodzi też o świadectwo wobec pozostałych pielgrzymów (...) – tłumaczył ks. Tomasz Estkowski, kierownik piotrkowskiej pielgrzymki pod hasłem „Wiara naszą siłą”. – Przychodzą prosić o dary duchowe, bo są odpowiedzialni za miasto, za wszystkich mieszkańców. Tych wierzących, ale także tych, którzy nie podzielają wiary w Jezusa Chrystusa. Są władzami dla każdego człowieka”. Pielgrzymowali więc i gorliwie prosili o duchowe dary – ponoć także dla niekatolików – wiceprezydent Piotrkowa Trybunalskiego Andrzej Kacperek oraz starosta Stanisław Cubała. AK
Akcja do dupy Jezus ma podobno kolejny powód do wstydu. Po pokazującej swoje wdzięki Agnieszce Radwańskiej nagim tyłkiem zaświecił Radosław Pazura. Tym razem nie chodzi o rozkładówkę w gazecie, tylko o teatralną sztukę „Goło i wesoło”, gdzie aktor ochoczo prezentuje pośladki. Organizatorzy akcji „Nie wstydzę się Jezusa”, której Pazura jest ambasadorem, zastanawiają się nad wykluczeniem go z jej promowania. Za tę gołą dupę. Podobno następny do odstrzału jest piłkarz Robert Lewandowski, bowiem zdarzyło mu się mieszkać z dziewczyną bez ślubu, a to oznacza, że wstydzi się Jezusa. ASz
Ich lans za nasze Ministerstwo Spraw Wewnętrznych rozpisało przetarg na 110 nowych telefonów dla swoich pracowników. Oczywiście wygra najtańsza oferta, choć to pojęcie względne, bo urzędnicy wymyślili sobie, że nie chcą nic innego oprócz najnowszego modelu iPhone 5. Taki telefon kosztuje ok. 2,5 tys. zł. Zachcianki MSW będą zatem kosztowały podatników jakieś 275 tys. zł. Na rynku jest mnóstwo znacznie tańszych i porównywalnych jakościowo komórek, ale iPhone podobno robi najlepsze zdjęcia… ASz
Święcone łyżworolki Na chlapaniu świeconą wodą wszystkiego, co jeździ, Kościół rozkręcił w Polsce intratny interes; jeszcze kilka
lat temu była to mało znana ekstrawagancja, dziś – dochodowe zaklęcia oferowane są przez księży często przez cały okres wakacyjny. „Kierowców, samochody, motocykle i rowery poświęcimy w najbliższe niedziele” anonsuje parafia pw. NMP Matki Odkupiciela w Łodzi. Usługa w cenie „1 grosz za 1 km szczęśliwej jazdy”. Ponieważ nie obowiązuje rejonizacja, trzeba się wysilić na minimum oryginalności. Parafia pw. św. Michała w Domachowie kusi więc święceniem pojazdów mechanicznych i błogosławieństwa kierowców przy figurze Matki Bożej. „Niektórzy do poświęcenia przynoszą też kluczyki od traktorów, kombajnów itp., rowery i łyżworolki też będą święcone” – podpowiada proboszcz z sanktuarium św. Wojciecha w Cieszęcinie. A wielebni z Zawoi organizują kropienie cudowną wodą samochodów aż na trzech parkingach i proszą o ustawienie aut w taki sposób, by jak najwięcej mogło się zmieścić… AK
Wolska gola! Tito Vilanova, były już trener FC Barcelony, ma nawrót nowotworu ślinianki. W związku z perspektywą długiego leczenia zrezygnował z pracy w klubie. Solidaryzując się ze swoim szkoleniowcem piłkarze i działacze zdecydowali, że odwołają najbliższe mecze towarzyskie, w tym ten z Lechią Gdańsk. Wzruszająca jedność drużyny z trenerem nie spodobała się jednak politykom PiS, którzy w osobie Adama Hofmana oraz Jana Tomaszewskiego skrytykowali Hiszpanów, którzy ich zdaniem „obrazili naród Polski” i potraktowali nas jak „dziki kraj”. Po tych komentarzach gwiazda Barcelony Lionel Messi był podobno widziany w worku pokutnym pod katedrą w Barcelonie. ASz
Krzyż polny Polska krzyżami stoi, np. ściennymi lub przydrożnymi. W Rusowie koło Kołobrzegu pojawił się ich nowatorski rodzaj – krzyż postawiony
5
w polu. W polską ziemię wbili go prawdopodobnie przyjezdni z Niemiec, na pamiątkę dzieci zamordowanych w tym miejscu w czasie ostatniej wojny. Właściciel pola, pan Eugeniusz Ch., nie wie, co począć z zawadzającym mu krzyżem, i skarży się mediom: „Usunąć nie mogę, jestem katolikiem”. To doprawdy wielka niewygoda być katolikiem! MaK
Ojciec żył jak chciał Andrzej W., zakonnik z Gdańska, został aresztowany, ponieważ jest podejrzany o gwałt. Duchowny pił alkohol z przypadkowo poznaną kobietą, a później miał z nią uprawiać seks w pokoju hotelowym. Kobieta doniosła na policję, że stosunek nie był dobrowolny, a prokuratura dała jej wiarę. To oczywiście skandal taka niewiara w mnicha. Tym bardziej że trafił on do Gdańska ze Szczecina, skąd przeniesiono go po wpadce z jazdą po pijanemu. MaK
Pod skrzydłami Kościoła Tragedią zakończył się rejs kajakowy po rzece Parsęcie, zorganizowany przez duchownego z parafii w Gościnie. 17-latka utonęła, bo organizator nie zadbał o to, aby nieumiejąca pływać dziewczyna (sic!) miała na sobie podczas spływu ochronny kapok. MaK
Czarno w Elblągu Stery rządów w mieście przejął PiS, a w miejscowym, drugoligowym klubie Olimpia zaczął rządzić duchowny. Ksiądz Paweł Gumniak szefuje dwu połączonym klubom miejskim – właśnie II-ligowej Olimpii i III-ligowej Olimpii 2004. Nie bardzo wiadomo, jak księdzu uda się połączyć obowiązki proboszcza z opieką nad 500 piłkarzami. Dodajmy: młodymi piłkarzami… MaK
6
Nr 30 (699) 26 VII – 1 VIII 2013 r.
POLSKA PARAFIALNA
Ordynariusz diecezji warszawsko-praskiej abp Henryk Hoser cierpi na alergię wywoływaną słowem Rwanda. Chodzi o afrykański kraj, w którym spędził jako misjonarz prawie 20 lat. Hoser wywodzi się z zakonu pallotynów. Miał 27 lat i szczycił się dyplomem lekarza, gdy w 1969 r. wstąpił do zakonu. Zaraz po wyświęceniu (1974 r.) przełożeni skierowali go na roczny kurs języka francuskiego i medycyny tropikalnej, po czym został wysłany na misję do Rwandy. Zaczynał tam od posady wikariusza, a skończył na funkcji sekretarza dwóch komisji miejscowego Episkopatu oraz szefa organizacji zajmujących się profilaktyką medyczną i problematyką socjalną. Kierował m.in. Ośrodkiem Medyczno-Socjalnym w Rwandzie, sprawował funkcję przewodniczącego Związku Stowarzyszonych Ośrodków Medycznych w stołecznym Kigali. W hierarchii zakonnej doszedł wówczas do szczebla delegata prowincjała, czyli dowódcy wszystkich pallotynów pracujących w regionie. Przez 10 lat przewodniczył też Konferencji Wyższych Przełożonych Zakonnych i Stowarzyszeń Życia Konsekrowanego w Rwandzie, tzn. kontrolował działalność wszystkich mnichów i mniszek – niezależnie od ich przynależności organizacyjnej oraz koloru skóry. Krótko mówiąc: był duchownym bardzo wpływowym i utrzymywał doskonałe kontakty z nawróconym na katolicyzm miejscowym establishmentem. Apogeum wojny domowej toczącej się w Rwandzie od 1990 r. było ludobójstwo (więcej o jego przyczynach i przebiegu – czytaj na str. 23). Akcja rozpoczęła się z 6 na 7 kwietnia 1994 r. i trwała do 10 lipca. Bojówki faworyzowanego przez Kościół katolickiego plemienia Hutu wymordowały w tym czasie około miliona członków równie katolickiego plemienia Tutsi. Najchętniej poprzez odcięcie głowy maczetą, bo to pozwalało oszczędzać na amunicji. Tysiące ludzi zamknięto w kościołach i spalono. Ksiedza Hosera nie było wówczas w Rwandzie. Wyjechał we wrześniu 1993 r. w celu odbycia „roku formacyjnego”, co w slangu zakonnym oznacza zmianę klimatu i regenerację psychiki przed nowymi zadaniami. Prawie miesiąc spędził w Rzymie (od 10 kwietnia do 8 maja 1994 r.) jako ekspert Zgromadzenia Synodu Biskupów dla Afryki. „Zbiegło się w czasie z masowymi zbrodniami w Rwandzie. Na synodzie byłem jedynym przedstawicielem tego kraju, gdyż biskupom stamtąd nie udało się dojechać. Z ław synodu wraz z innymi biskupami, w większości afrykańskimi, obserwowaliśmy to, co się tam działo. Moją rolą było wyjaśnianie, o co rzeczywiście chodzi” – wspomina abp Hoser w wywiadzie dla Katolickiej Agencji Informacyjnej.
Obserwowali w grobowym milczeniu, choć zdaniem wielu międzynarodowych ekspertów (powołano potem specjalne komisje) szybkie i zdecydowane stanowisko Kościoła mogło powstrzymać sfanatyzowane bojówki. W lipcu 1994 r. ks. Hosera znowu pilnie wezwano do Watykanu. Otrzymał nominację na specjalnego wizytatora apostolskiego w Rwandzie, czyli namiestnika, który pod przedłużającą się nieobecność nuncjusza (abp Giuseppe Bertello uciekł w pierwszych dniach ludobójstwa) miał odbudować strukturę kościelną i życie religijne. Rozpoczął 5 sierpnia, gdy fala ludobójstwa opadła i nastał czas liczenia trupów.
Tochman cytuje w książce m.in. ks. Stanisława Filipka z pallotyńskiej parafii Gikondo, gdzie bezskutecznie szukało schronienia ponad 100 Tutsi wraz ze swoimi dziećmi. Wszyscy zostali zaszlachtowani, ale najpierw... „w kościele był wystawiony Najświętszy Sakrament, więc
Trudno mi sobie wyobrazić, że nie wiedział o tym Watykan – podkreśla Tochman. Gdy afera wokół wyrzucenia z parafii ks. Wojciecha Lemańskiego sprawiła, że niektóre media zaczęły przebąkiwać o plamach w życiorysie abp. Hosera, ten udzielił
Hoser na Czarnym Lądzie „W 1994 r. większość [misjonarzy z Europy], powiedziałbym nawet, że prawie wszyscy, najpierw biernie przyglądała się zabijaniu, a zaraz potem wsiadła do samolotów i odleciała z Rwandy. Działo się to zwykle w pierwszych dniach ludobójstwa. Duszpasterze zostawili swoje owce w największej potrzebie (...). Wrócili, kiedy maczety były jeszcze ciepłe. Mieli wysoko podniesione głowy. Bo Kościół w Rwandzie, tak ja go zobaczyłem, jest tryumfujący, zadowolony z siebie. I wtedy, i dzisiaj. Jakby kilkanaście lat temu nie dokonano tam jednego z największych ludobójstw w historii. Jakby nie zrobili tego przede wszystkim katolicy. I jakby ofiarami nie byli głównie katolicy (...). Pretensje do Kościoła są olbrzymie. A nieufność? Nie wiem, z której strony większa. Domy misjonarzy są otoczone wysokimi murami. Bramy z żelaza otwiera się tylko wtedy, gdy ksiądz wyjeżdża z domu albo wraca” – stwierdził przed dwoma laty reportażysta Wojciech Tochman (autor książki „Dzisiaj narysujemy śmierć”, opartej na relacjach świadków zbrodni w Rwandzie) w rozmowie z ks. Adamem Bonieckim, opublikowanej na łamach „Tygodnika Powszechnego”. „Katolicy Tutsi po prostu zawiedli Kościół, mieli przed misjonarzami własne pomysły na życie. Hutu byli dla chrześcijaństwa bardziej spolegliwi i stali się szybko tą cząstką ludu Bożego preferito” – zauważył ks. Boniecki.
ludzi wyprowadzono na zewnątrz”. Tak zeznał ks. Filipek. „Zawierucha wojenna zniszczyła w różnym stopniu wszystkie placówki, na szczęście nikt z misjonarzy nie zginął” – cieszyło się w 1998 r. kościelne czasopismo „Horyzonty misyjne”. „Po tragicznych wydarzeniach wojny domowej, która rozegrała się w Rwandzie w 1994 r., u misjonarzy była zdecydowana wola pomocy i solidarności z cierpiącym Kościołem rwandyjskim, która wyrażała się w powrotach na często doszczętnie zrujnowane miejsca pracy apostolskiej” – dumnie obwieścił Pallotyński Sekretariat Misyjny. ~ ~ ~ W czasie gdy Tochman pisał swoją książkę, Hoser był już ordynariuszem i arcybiskupem. – Zostałem przyjęty na audiencji, zadałem kilka istotnych pytań i pan Hoser odpowiadał sprytnie, tak, żebym nie mógł niczego zacytować. W slangu dziennikarskim nazywamy to bełkotem. Wiele słów, ale nie ma jak zacytować tego w tekście – wspomina autor i dodaje, że w Rwandzie wszyscy mieli świadomość zbliżającego się ludobójstwa. W komitecie centralnym rządzącej partii zasiadał przecież arcybiskup Kigali, który był też prywatnym doradcą prezydenta Juvenala Habyarimana. – Kościół dobrze wiedział, że rząd sprowadza z Chin kilkaset tysięcy nowych, błyszczących maczet. Wiedział, że szkolone są bojówki.
6 lipca obszernej wypowiedzi Katolickiej Agencji Informacyjnej zapewniając, że: ~ Kościół w Rwandzie był wielkim poszkodowanym, bowiem stracił czterech biskupów, 150 księży i ok. 140 sióstr zakonnych; ~ Gdy rozpoczęły się masowe mordy „komunikacja była niemożliwa”, ale „ukazywały się krótkie apele”, zaś „w kolejnych latach Kościół bardzo silnie włączył się w próby tworzenia fundamentów pod pojednanie, starając się zbliżyć zwaśnione strony”; ~ „Oskarżanie duchownych o udział w dokonywanych zbrodniach jest mijaniem się z prawdą”, aczkolwiek „byli księża, którzy sympatyzowali z tą czy z tamtą stroną”; ~ Kościół nie ma żadnego wpływu na ewentualną ekstradycję do Rwandy duchownych, którzy pracują dziś w innych krajach, a oskarżani są o udział w ludobójstwie; – To absolutne brednie. Kościół wiedział o tym, co się dzieje w Rwandzie – skomentowała twierdzenia abp. Hosera Linda Melvern, była konsultantka Międzynarodowego Trybunału Karnego dla Rwandy. Malvern podkreśla, że Hoser zaliczał się do rwandyjskiej elity, a kościelna hierarchia legitymizowała rasistowską politykę rządu: – W latach poprzedzających ludobójstwo Tutsi żaden z hierarchów nie wystąpił przeciwko reżimowi.
Księża często popierali tych, którzy domagali się wymordowania Tutsi. Wiele dokumentów wskazuje na to, że gdyby władze kościelne pozostały na miejscu, to nie doszłoby do ludobójstwa. Christopher Hitchens, nieżyjący już pisarz, dziennikarz i krytyk literacki, wspomina wydarzenia w Rwandzie na stronach swojej książki „Bóg nie jest wielki. Jak religia wszystko zatruwa”: Nie był to wcale atawistyczny napad żądzy krwi, lecz z wyrachowaniem przećwiczona afrykańska wersja „ostatecznego rozwiązania”. Pierwsze sygnały pojawiły się w 1987 r., kiedy to katolicki wizjoner o imieniu „Mały Otoczak” zaczął słyszeć głosy oraz doznawać wizji z udziałem Dziewicy Maryi. Owe głosy oraz wizje ociekały wręcz krwią, przepowiadając rzezie i masakry, nawet apokalipsę, ale też – jakby w ramach zadośćuczynienia – ponowne nadejście Jezusa Chrystusa w dzień Wielkiej Nocy 1992 r. Objawienia Matki Boskiej na szczycie góry Kibeho zostały poddane weryfikacji przez struktury Kościoła katolickiego i uznane oficjalnie za wiarygodne. Małżonka prezydenta Ruandy, Agathe Habyarimana, również doznała transcendentnych wizji i nawiązała bliskie kontakty z biskupem Kigali. Człowiek ten, monsignor Vincent Nsengiyumva, jest równocześnie członkiem komitetu centralnego rządzącej partii prezydenta Habyarimany. To polityczne ugrupowanie, wraz z innymi organami państwa, szczyciło się atakami na kobiety Tutsi, które zostały przez jej członków autorytarnie uznane za „nierządnice”, oraz podżeganiem katolickich aktywistów do demolowania sklepów, w których sprzedawano środki antykoncepcyjne. Z biegiem czasu zaczęły rozchodzić się pogłoski o bliskim już spełnieniu się proroctwa oraz o tym, że „karaluchy” – mniejszość Tutsi – już wkrótce spotka los, na jaki dawno zasłużyły. Tuż przed ostatnim objawieniem maryjnym na górze Kibeho, biskup Augustyn Misago pojawił się tam osobiście wraz z oddziałem policji i powiedział grupie 90 dzieci Tutsi, które szykowano do masakry, żeby się nie obawiały, ponieważ policja je ochroni. Ksiądz Henryk Zieliński, redaktor naczelny tygodnika „Idziemy” wydawanego przez diecezję warszawsko-praską, w numerze 28 z 14 lipca przekonuje: „Atak na abp. Hosera ma związek z odwołaniem ks. Lemańskiego z probostwa w Jasienicy. Pytania o Rwandę stawiał przecież ks. Lemański Arcybiskupowi już przed paroma laty jako jeden z pierwszych! Media wykorzystujące dotąd zbuntowanego księdza w swoich atakach na Kościół podnoszą ten sam zarzut, usiłując zaszczuć Arcybiskupa na tyle, aby nie miał już sił egzekwować posłuszeństwa od ich pupila”. Proste, ostateczne i jakże oczywiste rozwiązanie... ANNA TARCZYŃSKA
Nr 30 (699) 26 VII – 1 VIII 2013 r.
POLSKA PARAFIALNA
Kazania ks. Lemańskiego Kościół nie przestaje nękać księdza Lemańskiego nawet po jego odwołaniu. Przyjrzyjmy się dokładnie – za co. Kuria diecezji warszawsko-praskiej wydała 21 lipca komunikat, z którego dowiadujemy się, że ks. Wojciech Lemański bezczelnie „udzielał lekcji wiernym, kapłanom oraz biskupom z pozycji oskarżyciela i tropiciela grzechów, nie mając dostępu do wszystkich aspektów spraw trudnych, bolesnych i złożonych”. Anonimowy autor tego obwieszczenia podkreśla, iż wiejski duchowny „zawsze wiedział lepiej, bez koniecznego umiaru i zachowania proporcji. Stosując zasadę pars pro toto (łac. część za całość – dop. red.), ukazywał Kościół jako środowisko gwałcicieli, pedofilów, hipokrytów, zdzierców i pijaków. Sam kreował się obrońcą pokrzywdzonych i wykorzystywanych w Kościele, »który jest chory«, zwłaszcza w swej strukturze hierarchicznej”. Przeanalizowaliśmy dawne oraz całkiem jeszcze świeże kazania byłego proboszcza z Jasienicy. Oto najbardziej obrazoburcze fragmenty „Słów na Niedzielę” ks. Lemańskiego: ~ „Jak przekonać o realnej obecności Jezusa ludzi zgorszonych zachłannością kleru, zrażonych tuszowaniem skandali w kościelnych krużgankach, zniesmaczonych omnipotencją kościelnych specjalistów od wszystkiego? Ilu mieszkańców naszego kraju pójdzie świętować do kościołów Święto Trzech Króli, gdy już uda się wywalczyć ten dzień jako wolny od pracy? Kogo z młodych przyciągnie ocena z katechizacji wliczona do średniej na świadectwie? Ilu ubogich, bezrobotnych i chorych będzie wspomagało Kościół, gdy zwróci się mu wszystkie majątki, jakie chciałby posiadać?” (niedziela, 26 kwietnia 2009 r.); ~ „Na konferencji prasowej w siedzibie Episkopatu Polski rozważano wyniki badań statystycznych, przeprowadzonych przez kościelny Instytut pośród polskich katolików. Ciekawe były wyniki badań dotyczące postrzegania swoich duszpasterzy przez praktykujących wiernych. Dosyć powszechne jest dostrzeganie pazerności duchowieństwa i innych moralnie wątpliwych postaw. Owce i barany nie poskarżą się na swojego pasterza, wierni, nie owce, potrafią przemówić, i to tak, że aż zaboli” (niedziela, 3 maja 2009 r.); ~ „Przez lata całe na orkiestrze świątecznej pomocy Jurka Owsiaka
wieszano z ambon psy, odsądzano od czci i wiary przez odbiorniki katolickiego głosu w niektórych domach. Ukazywano wiernym niecne oblicze, zgubne zamiary, mroki finansowania, niemoralne owoce i Bóg wie jeden co jeszcze. Wypowiadali się hierarchowie, grzebano w życiorysach, zaglądano co poniektórym do kartoteki parafialnej i do alkowy. I co? I nic. Ludziska wychodzili z kościołów, nasłuchawszy się wszystkiego, tylko nie Ewangelii, i sypali swe wdowie grosze do skarbonek z serduszkiem. Pytano ostatnio młodych ludzi o ich autorytety i – o zgrozo – wymieniali imiona sportowców, piosenkarzy, dziennikarzy oraz oczywiście Owsiaka, a swojego biskupa czy choćby proboszcza do tego grona nie włączyli” (piątek, 21 sierpnia 2009 r.); ~ „Wyrok międzynarodowego trybunału dotyczący krzyży w salach szkolnych jednego z europejskich krajów poruszył wszystkich hierarchów, publicystów i polityków w naszej ojczyźnie. Gdy niedługo potem w świat poszła wieść o wołających o pomstę do nieba grzechach duchownych w Irlandii, ci sami ludzie – tak zatroskani o prawdziwe dobro Kościoła i współczesnego świata – założyli klapki na oczy i nabrali wody w usta. Dziś, gdy coraz mniej kleryków i nowicjuszek, a niejedna rozpoczęta budowa kościoła straszy rdzewiejącym zbrojeniem i niespłaconymi kredytami, kaznodzieje zamiast rozsiewać blask Ewangelii, opowiadają o liberalnych rządach, toruńskich odwiertach i medycznych procedurach. Może się mylę, ale wydaje mi się, że kościelni włodarze bardziej się troszczą o iluminację świątyni i podgrzewanie posadzki, niż o blask światła Ewangelii dla zgromadzonych” (niedziela, 29 listopada 2009 r.); ~ „Gdy na Stolicę Apostolską wstępował Jan Paweł II, w jego ojczyźnie rządzili komuniści. Dzieci przychodziły na katechezę do remizy strażackiej, do prywatnych domów albo na plebanię. Seminaria duchowne pękały w szwach, a siostry zakonne w Polsce trudno było zliczyć. W ogromnej większości szkół, szpitali i w żadnym urzędzie nie wisiały krzyże, za to wisiał krzyż prawie w każdym polskim domu. W Polsce mało który ksiądz mógł się wtedy zająć budowaniem kościoła, bo władze nie wydawały urzędowych zezwoleń. Księża więc spowiadali, katechizowali dzieci, nawiedzali chorych, prowadzili pielgrzymki, odprawiali adoracje. Takie były czasy. Dziś zostało komunistów akurat tylu, by ich można było dzieciom pokazywać w telewizji i straszyć nimi jak ongiś żelaznym wilkiem, albo Babą-Jagą. Mało który burmistrz,
wójt czy choćby sołtys pozwoli sobie zadrzeć z miejscowym proboszczem, że o biskupie nie wspomnę. Jeśli jest tak dobrze, to dlaczego nie jest dobrze? Statystyki straszą, taca coraz lżejsza, kolejne drzwi podczas kolędy miast się gościnnie otworzyć, z trzaskiem się zamykają. Większość dzisiejszych kaznodziejów przychodzi do kościoła sprzed telewizora i nie ma wiernym właściwie nic
piętnować, gromić i rozdzierać szaty. Coś mi się zdaje, że dziś licznych przedstawicieli Kościoła w Polsce ręce aż świerzbią, by chwycić w ręce miecz sprawiedliwości i trochę nim powywijać. Uważajcie, bracia! Kto przez całe dziesięciolecia nie ćwiczył tym orężem, może sam siebie i Bogu ducha winnych postronnych boleśnie pokaleczyć” (sobota, 22 maja 2010 r.);
do zaproponowania ponad to, co oni sami mogą sobie obejrzeć, posłuchać czy przeczytać” (niedziela, 6 grudnia 2009 r.); ~ „Od trzynastu lat Kościół w Polsce, idąc śladem Jana Pawła II, obchodzi dzień judaizmu, który w tym roku przypada w niedzielę. Jakaż cudowna okazja, by wspomnieć w naszych parafiach wizytę papieża w rzymskiej synagodze i pod jerozolimską ścianą płaczu, i na warszawskim Umschlagplatzu. Nasi biskupi wystosowali w tym dniu do wiernych list pasterski o bezcennym dobru języka ojczystego. Zastanawiam się, czy odczytanie listu kilka niedziel wcześniej lub choćby w następną, naraziłoby ten skarb na jakieś szczególne niebezpieczeństwo” (niedziela, 17 stycznia 2010 r.); ~ „Już się Kościół w Polsce przed niewielu przecież laty boleśnie oparzył, próbując wpływać na wynik wyborów prezydenckich i parlamentarnych. Zdawać by się mogło, że zdarzyło się to tak niedawno, iż tamte kompromitujące porażki nauczyły nas bezpiecznego dystansu do polityki. Nic z tego. Znów znaleźli się, nie tak znów nieliczni, występujący w obronie zagrożonej śmiertelnym niebezpieczeństwem Rzeczypospolitej. W większości są to ci sami ludzie, którzy spełniając patriotyczny obowiązek, gremialnie uczestniczyli w PRL-owskich farsach wyborczych, oddając głos na jedyną słuszną listę jedynie słusznej partii. Dziś chcą być świętsi od papieża. Gotowi tropić,
~ „Patrzę jak miliony ludzi na całym świecie na sceny sprzed Pałacu Prezydenckiego w Warszawie i zadaję sobie pytanie: czy zaowocują one wzrostem autorytetu Kościoła, gorliwością wiernych albo wzajemną życzliwością Polaków? Smród fekaliów, które obryzgały krzyż, będzie nam towarzyszył nie przez lata, ale o wiele dłużej. Rzecznik Episkopatu wyjaśniał, że pod krzyżem jest miejsce dla policyjnych negocjatorów. Jeśli tak, to być może jutro straż miejska będzie doprowadzać wagarowiczów na rekolekcje szkolne, sanepid zamknie restauracje serwujące mięso w piątek, a urząd skarbowy sprawdzi, czy wierni wywiązują się z daniny na Kościół” (sobota, 21 sierpnia 2010 r.); ~ „Słuchałem Radia Maryja. Ojciec dyrektor [Tadeusz Rydzyk] dzielił się na gorąco swoimi opiniami na aktualne tematy. Zakonnik prowadzący audycję bronił jedynie słusznej partii, która jest teraz jedynie słuszną opozycją. Co pewien czas na antenie gościli sfrustrowani dawni ministrowie, opiewając swoje osiągnięcia zaprzepaszczane przez następców. Zapewne wszystko to ważne, a może nawet wiekopomne zagadnienia. Tylko gdzie w tym wszystkim troska o królowanie Boga w ludzkich sercach i panowanie Jego sprawiedliwości? Gdzie zabieganie o zbawienie bliskich, dalekich, obcych, nieznanych? Czy w bramie wieczności zapytają, na kogo głosowałeś albo jakiej słuchałeś za życia rozgłośni?” (niedziela, 27 lutego 2011 r.);
7
~ „Jeden z naszych biskupów przerwał zmowę milczenia i niczym świadek koronny opowiedział, co dzieje się za zamkniętymi zazwyczaj drzwiami Konferencji Episkopatu, kurii biskupich i innych instytucji kościelnych. Smutny to obraz. Według niektórych realistyczny, dla samych biskupów zawstydzający, dla wielu wiernych przerażający. Dawny sekretarz Konferencji Episkopatu [Tadeusz Pieronek] mówi: »Na czym polegają obrady Konferencji Episkopatu Polski? Uchwalanie patronów, tytułów bazylik i wielu innych drobiazgów. Na miły Bóg, przecież trzeba się zająć ludzkimi problemami!«. W innym miejscu wspomina »siepaczy« wysyłanych przez biskupa do wskazanych proboszczów. Czyżby sława tych warszawskich księży dotarła aż do Krakowa? A może już więcej diecezji wykształciło u siebie podobnych speców od brudnej roboty? Może nowy nuncjusz apostolski wsłucha się w głos »świadka koronnego« i inne głosy zatroskanych o prawdziwe dobro Kościoła w naszym kraju” (czwartek, 16 czerwca 2011 r.); ~ „Skarbiec Kościoła pomnaża się z każdym pokoleniem i boskie obietnice są gwarancją trwałości tego procesu. Na wspomnienie skarbów Kościoła wielu ludzi ma nie najlepsze skojarzenia, a na myśl przychodzą poczynania niesławnej pamięci nieboszczki Komisji Majątkowej i tyleż wytrwałe co niekoniecznie sensownie uzasadnione zabiegi niektórych biskupów, przeorów i opatów, celem odzyskania, pozyskania za symboliczną złotówkę, przejęcia w wieczystą dzierżawę na potrzeby kultu albo wręcz wyłudzenia za „Bóg zapłać” gruntów, zabudowań czy ekwiwalentu w gotówce. Często, aż nazbyt często jednak, te srebrniki, talenty, denary i inne złote półrublówki stają się dla ludzi Kościoła, i w ogóle dla ludzi, młyńskim kamieniem uwiązanym własnoręcznie u szyi” (sobota, 23 lipca 2011 r.); ~ „Pod patronatem Konferencji Episkopatu Polski powstał Komitet ds. Dialogu z Niewierzącymi. Zajrzałem na oficjalną stronę Episkopatu i zadrżałem. Chudy ten komitet w porównaniu z innymi, ale to jeszcze nie kłopot; może biskupi uznali, że niewierzących w Polsce nie tak znów wielu, to i komitet pięcioosobowy wystarczy. Ale na czele stoi wsławiony niedawno swoim listem otwartym biskup włocławski [Alojzy Mering]. Ten sam, który publicznie grzebie w życiorysach, posyła do okulisty, piętnuje gazety za użyczanie łamów dla myślących inaczej niż ksiądz biskup. Niewierzącym radziłbym, aby zamiast wkraczać na drogę dialogu z takim komitetem, przemykali gdzieś opłotkami na spotkanie Najwyższego. Wiele wskazuje na to, że z Nim łatwiej przyjdzie im się porozumieć niż z przedstawicielami ziemskiej delegatury” (sobota, 19 listopada 2011 r.). Ciąg dalszy nastąpi... MARCIN KOS
8
Nr 30 (699) 26 VII – 1 VIII 2013 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
(Nie)wdzięczność Na warszawskim Wilanowie wznosi się w bólach Centrum Opatrzności Bożej – wotum wdzięczności Polaków, którzy są raczej mało wdzięczni, bo nie chcą inwestycji finansować. Minęło 11 lat od dnia, w którym wmurowano kamień węgielny, a końca budowy nie widać. Ten opór materii, czy raczej opór społeczny, stanowi nie lada wyzwanie dla budowniczych sakralnego molocha. Na świątynie trudniej niż na inne kościelne wynalazki zyskać dofinansowanie państwa i UE, toteż na przestrzeni lat musieli zmieniać koncepcję, aby zgromadzić środki na następne etapy „zbożnego”, a raczej Glempowego celu. I tak planowana pierwotnie świątynia przeobraziła się w Centrum Opatrzności Bożej, w skład którego wejdą także Muzeum JPII, Panteon Wielkich Polaków oraz Aleja Darczyńców – ze względów czysto merkantylnych – najważniejsza. I tak: za miejsce na tablicy zbiorczej trzeba zapłacić od 2 tys. zł. Na tablicy małej – od 5–10 tys. zł. Na średniej – 30 tys. zł. Za nazwisko wygrawerowane na dużej należy zapłacić od 50 tys. zł. „Tablice upamiętniające to szczególny wyraz wdzięczności, a także swoiste świadectwo wiary i szczodrobliwości utrwalone dla przyszłych pokoleń” – głoszą materiały propagandowe w tonach wysyłane do rodaków, którzy mają się
poczuć w obowiązku do łożenia na fanaberię kleru. W części muzealnej poszło łatwiej, bo dorzucił się i dorzuca budżet państwa i samorządu mazowieckiego (20 mln zł jednorazowo plus 2–3 mln każdego roku). Część sakralną natomiast muszą sfinansować indywidualni darczyńcy. – Elewacja i okna na ścianach, które okalają przestrzeń sakralną, będą realizowane wyłącznie ze składek i ofiar wiernych – zapowiada Piotr Gaweł, prezes zarządu CBO. Nie siedzi więc z założonymi rękami. Priorytet to pozyskiwanie sponsorów wśród ludu ubogiego. Jeden z patentów jest taki: do grupy tych naiwnych Kowalskich, którzy już w bazach Centrum figurują, regularnie wysyłana jest korespondencja, w której Zarząd uprzejmie donosi, co też się na placu budowy dzieje. Adresat znajdzie tam takie m.in. sugestywne informacje, że „idea budowy Wotum Narodu jednoczy coraz więcej osób, dla których ogólnoludzka potrzeba
Jedno z polskich zgromadzeń zakonnych chce zabronić „FiM” pisania o kłopotliwej dla siebie historii. Oto kolejny atak cenzury prewencyjnej w niby wolnej Polsce. „Czy Helena Lossow, a więc szykowana na ołtarze siostra Joanna, jedna z najsłynniejszych polskich zakonnic, prominentna postać polskiego Kościoła, matka polskiego ekumenizmu, miała syna?” – to pytanie gości na łamach „FiM” od niemal dwóch lat (por. „FiM” 6–8/2012). W tym czasie opisywaliśmy historię Ewarysta Walkowiaka, człowieka, który w jesieni życia od umierającego „brata” dowiedział się, że nie jest tym, za kogo się uważał. Postanowił, że się prawdy dowie. Wspierany przez żonę Marię rozpoczął żmudne poszukiwania, które doprowadziły go do Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża w Laskach. Okazało się bowiem, że matką Ewarysta jest prawdopodobnie jedna z nich – siostra Joanna, czyli Helena Lossow. Ewaryst rozmawiał z tymi, którzy Joannę znali – m.in. z byłą matką generalną franciszkanek Almą Skrzydlewską, a także z cywilnymi pracownikami Lasek – Zofią Morawską i Michałem Żółtowskim. Oni utwierdzili go w przekonaniu, że intuicja go nie zawiodła. Pozostało najtrudniejsze – przypuszczenia udowodnić. Lata wysiłku przyniosły następujące efekty: ~ Na odpisie aktu urodzenia Ewarysta widnieje zapis: „Sąd Okręgowy w Kaliszu wyrokiem z dnia 28 czerwca 2012 r. orzekł, że
dziękowania ma istotne znaczenie”, a „tylko wspólnymi siłami będziemy mogli zrealizować zobowiązanie naszych przodków”. Zrealizować je wypada „wszak świątynia dedykowana Bożej Opatrzności jest naszym dziękczynieniem za odzyskaną niepodległość i wolność, ale także za każdy dzień oraz wszelkie dobro, jakie otrzymujemy od Boga”.
Dalej – po tym poetyckim wstępie – są już konkrety. W roku 2012 adresaci czytali m.in.: ~ Minęło już 7 lat od śmierci naszego umiłowanego Ojca Świętego. Od naszej ofiarności zależy, jak szybko drzwi Muzeum Jana Pawła II
Weronika Walkowiak (…) nie jest matką Ewarysta Walkowiaka. Wyrok uprawomocnił się 31 lipca 2012 r.”; ~ Sprawa o zaprzeczenie ojcostwa Antoniego Walkowiaka zakończyła się błyskawicznie, gdyż zebrane przez Ewarysta i jego żonę dowody nie pozostawiały wątpliwości, że Antoni ojcem Ewarysta nie jest; ~ Toczy się sprawa o uznanie macierzyństwa Heleny Haliny Lossow w stosunku do Ewarysta Walkowiaka. Sąd zdecydował się przeprowadzić ekshumację s. Joanny. W roli
i Prymasa Wyszyńskiego zostaną otwarte dla zwiedzających. Najwyższy czas, aby ten wspaniały Polak, któremu nasza ojczyzna tak wiele zawdzięcza, został upamiętniony w Muzeum w pełni oddającym wielkość jego dokonań; ~ Będziemy wdzięczni za dar serca, który pozwoli nam realizować kolejne etapy budowy. Wierzymy, że wspólnym wysiłkiem uda nam się zebrać 10 mln zł potrzebne na ukończenie kopuły. Pod względem finansowym i logistycznym jest to ogromne przedsięwzięcie, którego mógł się podjąć tylko naród zawdzięczający tak wiele Bożej Opatrzności… Kolejny rok przyniósł radosne wieści. Otóż kopuła została pokryta miedzią. „Dzięki tym postępom przybliżamy się do rozpoczęcia prac we wnętrzach Muzeum JPII” – informują budowniczy. Tylko że „przybliżamy się” oznacza, że kasy jest ciągle mało. A że „ksiądz kardynał (Kazimierz Nycz – dop. red.) pozostaje wdzięczny wszystkim tym, którzy poprzez materialne wsparcie przyczyniają się do postępów prac”, nadawcy korespondencji liczą na hojność. Potrzeba jeszcze 5 mln zł. Panowie od świątyni gorąco zachęcają więc, aby korzystać z formularza intencji.
siostry przygotowywały się do zamiany krzyży. – Powiedziano nam, że chcą krzyż z nazwiskiem Joanny przenieść na sąsiedni grób – mówią Walkowiakowie. W dniu ekshumacji osobiście pilnowali, by rozkopano właściwą mogiłę. A przynajmniej tę, która wydawała im się właściwa... Walkowiakowie nie wierzą w przypadek. W swej drodze przez mękę udowodnili instytucji Kościoła wiele kłamstw, przekrętów i nieprawidłowości. Mówią, że nic ich już nie zaskoczy.
Chcą nas zakneblować! kuratora nieżyjącej zakonnicy wystąpiła jej kuzynka, która macierzyństwo Joanny potwierdza, mówiąc, że w rodzinie nie była to żadna tajemnica! Osobą, która poświadczyła pochodzenie Ewarysta, jest lekarz asystujący przy jego porodzie. Jakim cudem wyniki badań DNA siostry Joanny i Ewarysta nie wykazały pokrewieństwa? To już chyba tylko Pan Bóg i zakonnice raczą wiedzieć... Dość wspomnieć, że jeszcze przed ekshumacją Walkowiakowie dostali telefon, że coś się dzieje na cmentarzu, gdzie pochowana jest Joanna. Pojechali. Przy grobie zakonnicy zastali ziemię w workach i kamienie. Według ich informatora,
Kiedy szala zaczęła się niebezpiecznie przechylać na stronę Ewarysta, zakonnice przystąpiły do kontrofensywy. 7 czerwca tego roku sędzia SO w Warszawie Jacek Tyszka na posiedzeniu niejawnym w sprawie z powództwa Zgromadzenia Franciszkanek przeciwko Ewarystowi Walkowiakowi o ochronę dóbr osobistych postanowił zakazać temu ostatniemu rozpowszechniania w mediach m.in. informacji, jakoby był synem zakonnicy. W ślad za tym postanowieniem (jest nieprawomocne, gdyż Walkowiak się od niego odwołał) radca prawny Łukasz Matyjas, pełnomocnik zakonnic, postanowił zamknąć usta „FiM” (to całkiem niezrozumiałe, biorąc
Ów formularz to poza tym wędka, za pomocą której sprowadza się do bazy danych „świeżą krew”. Każdy z dotychczasowych adresatów dostaje blankiet dla Przyjaciela: „Prosimy o przekazanie tego formularza osobie bliskiej sercu. Przyjdźcie do świątyni razem”. Może tam nieświadomy konsekwencji człowiek wpisać, za co chce Bogu podziękować (musi też naturalnie uiścić stosowną ofiarę), a później obowiązkowo złożyć pod intencją własnoręczny podpis (zgoda na przetwarzanie danych osobowych). W ten sprytny sposób powstaje baza tych, których później można do bólu nękać prośbami o wsparcie. „Wszystkie intencje będą złożone przy ołtarzu głównym, a ofiary zostaną przekazane na budowę świątyni” – czytamy. Jest jeszcze w wachlarzu materiałów propagandowych magazyn „Dziękuję”. A z niego taki na przykład płynie miód na uszy czytających, że każdy, kto budowę świątyni wesprze, będzie mógł liczyć na możliwość pochówku w jej murach. Gdyby natomiast ktoś miał wątpliwości, czy jego skromny budżet miesięczny sprosta potrzebom budowli, niech się nie martwi, bo zarządcy kościelnego molocha dziękują „szczególnie tym, którzy chociaż z trudem radzą sobie z niskimi dochodami, to chcą i przesyłają darowizny w dowód wdzięczności naszego narodu”. Ponoć polski naród ma powód do ciągłej wdzięczności i bezustannych, brzęczących podziękowań… Tylko za co lub za kogo? Może za takich sprytnych naciągaczy? WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
pod uwagę, że nie nas dotyczy postanowienie sędziego Tyszki). W korespondencji, którą kancelaria przesłała na adres redakcji widnieje wezwanie do nierozpowszechniania następujących treści (cyt. oryg.): ~ Ewaryst Walkowiak jest synem siostry Joanny Lossow, siostry zakonnej ze Zgromadzenia; ~ Siostra Joanna została „zmuszona” przez Zgromadzenie do oddania Ewarysta Walkowiaka na wychowanie rodzinie Walkowiaków; ~ Wbrew własnej woli złożyła śluby zakonne i przysięgę, że nigdy więcej nie spotka się z własnym synem; ~ Zgromadzenie stara się „zatuszować” prawdę, zaprzeczając wszelkim ustaleniom dokonanym przez Ewarysta Walkowiaka, ponieważ w sprawie chodzi o „niewyobrażalne pieniądze”, które rzekomo Zgromadzenie chce przejąć; ~ Maria Lossow-Niemojowska (kuzynka Ewarysta Walkowiaka, która wyjawiła mu jego tożsamość – dop. red.) zmarła w „podejrzanych okolicznościach”, a jej śmierć „nie była przypadkowa”; ~ Śmierć Marii Lossow-Niemojowskiej była potrzebna do zafałszowania wyników badań genetycznych wykluczających macierzyństwo siostry Joanny względem Ewarysta Walkowiaka. Otwarte pozostawiamy pytanie, dlaczego radca Matyjas działający na polecenie zakonnic (z „FiM” rozmawiać nie chcą) usiłuje zamknąć nam usta. Do sprawy wrócimy. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
Nr 30 (699) 26 VII – 1 VIII 2013 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
To nie jedyny przypadek, gdy rodzina zastępcza powinna mieć raczej sądowy zakaz zbliżania się do dzieci. W jednym z ośrodków pomocy społecznej objętych kontrolą NIK stwierdzono, że postanowieniem sądu ustanowiona została rodzina zastępcza dla małoletnich w osobie ich babki. W ocenie ośrodka wskazano m.in., że duże zastrzeżenia budzi sytuacja mieszkaniowa rodziny, nakaz eksmisji i podeszły wiek, a motywacją ubiegania się o ustanowienie takiej osoby jako rodziny zastępczej było uzyskanie świadczenia. W innym wypadku sąd, ograniczając władzę rodzicielską nad małoletnią córką, ustanowił jako rodzinę zastępczą kobietę, która w opinii ośrodka pozostawała w nieformalnym związku z osobą karaną, przeciwko której toczyło się postępowanie karne. To właśnie takie sytuacje niszczą opinię o rodzinach zastępczych. I dlatego coraz mniej osób chce pełnić taką funkcję, a urzędnicy wolą przekazywać więcej pieniędzy na domy dziecka, bo to dla decydentów jest znacznie bezpieczniejsze. W skontrolowanych przez NIK bidulach zwracano uwagę na niewystarczającą liczbę rodzin zastępczych,
Tysiące dzieci z domów dziecka wciąż nie mają perspektyw na namiastkę rodziny; te zastępcze są niedoinwestowane. Piętrzące się przepisy, biurokracja, możliwość łatwego zarobienia pieniędzy na opiece nad sierotami rodzą patologie, które szkodzą nie tylko dzieciom, ale i uczciwym rodzinom od lat bezskutecznie starającym się o adopcję. Rodzicami zastępczymi mogą być małżeństwa, a także osoby samotne, jeśli spełniają odpowiednie warunki. Zalicza się do nich stałe miejsce zamieszkania na terenie kraju, korzystanie z pełni praw cywilnych i obywatelskich, obietnica należytego wykonania zadań rodziny zastępczej, niekaralność, stan zdrowia umożliwiający opiekę na dzieckiem, odbycie odpowiedniego szkolenia oraz pozytywna opinia wystawiona przez ośrodek pomocy społecznej. Te pozornie wygórowane wymogi niestety nie zawsze działają tak jak powinny. Z jednej strony kolejne raporty NIK alarmują, że państwo powinno zaprzestać faworyzowania domów dziecka, a zająć się należycie rodzinami zastępczymi, które zdaniem kontrolerów pod względem wychowania sprawdzają się znacznie lepiej. Z drugiej – co jakiś czas słyszymy w mediach, że ludzie, którzy zostali wyznaczeni do opieki na dziećmi, zupełnie się do tego nie nadają, bo na przykład nadużywają alkoholu, często nienależycie karmią lub znęcają się nad swoimi podopiecznymi.
Sierocińce bez sierot Ze statystyk wynika, że w polskich domach dziecka tylko 3 proc. wychowanków stanowią sieroty, a prawie 80 proc. ma oboje rodziców. To właśnie patologia wśród rodzin generuje coraz większą liczbę pensjonariuszy tych placówek. Wspomniane przepisy i opieszałość sądów tylko pogarszają sytuację. Postępowania adopcyjne potrafią trwać nawet 8 lat, a liczba kandydatów na rodziców zastępczych maleje. W raporcie NIK czytamy, że podstawową formą opieki państwa nad dziećmi powinny być rodziny zastępcze, które
9
pod kątem wychowawczym stanowią lepsze rozwiązanie niż domy dziecka. Wskazują na to badania dotyczące dalszych losów ich wychowanków. Tymczasem państwo hojniej dotuje tradycyjne instytucje. Placówki rodzinne otrzymują na dziecko średnio ponad połowę mniej niż domy dziecka. Pracownicy socjalni informują, że z każdym rokiem jest coraz mniej kandydatów na rodziców zastępczych i adopcyjnych (np. w Sosnowcu w 2010 r. funkcjonowała tylko jedna rodzina zastępcza i nie utworzono żadnej nowej). Pomoc państwa jest znikoma, a akcje informacyjne zachęcające do podjęcia wysiłku rodzicielstwa zastępczego – nieskuteczne. Taka sytuacja niedoboru powoduje, że – paradoksalnie – wiele rodzin zastępczych, które funkcjonują
Dzieci niechciane obecnie, w ogóle nie powinno sprawować opieki nad dziećmi. Słaba kontrola sprawia, że nietrudno o patologie. Wizja pozornie łatwych pieniędzy, które można w ten sposób zarobić, przyciąga czasem niewłaściwe osoby. Przepisy mówią, że rodzina zastępcza zawodowa może liczyć na wynagrodzenie nie niższe niż 2 tys. zł miesięcznie na jedno dziecko. Jeśli zaś będzie pełniła rolę pogotowia rodzinnego, kwota ta wzrośnie do minimum 2,6 tys. zł. W sumie rodzina opiekująca się czwórką dzieci może liczyć nawet na 10 tys. zł miesięcznie. Na pierwszy rzut oka to faktycznie dużo, ale opieka nad dziećmi nie kończy się jak
zwykły, 8-godzinny etat, tylko trwa całą dobę. Niestety, wiele osób o tym zapomina.
Horror w Pucku W domu Wiesława i Anny Cz. z Pucka mieszkało aż pięcioro dzieci z domu dziecka. Wszystkie były torturowane fizycznie i psychicznie przez zwyrodniałych opiekunów. Dwoje maluchów – 3-letni Kacper oraz 5-letnia Klaudia – katowania nie przeżyło. Według prokuratury dzieci były bite niemal od momentu zamieszkania z Wiesławem i Anną Cz. Każde przewinienie bezbronnych maluchów oznaczało kolejne ciosy i wrzaski dorosłych.
1. W Polsce funkcjonują 37 344 rodziny zastępcze. Wychowują one 54 160 dzieci. 2. Pośród wszystkich placówek opiekuńczo-wychowawczych zaledwie 290 to placówki typu rodzinnego (tzw. rodzinne domy dziecka). Wychowuje się w nich 2 265 nieletnich. 3. W Polsce istnieje 807 placówek opiekuńczo-wychowawczych. Wychowuje się w nich 19 tys. nieletnich, którzy stanowią 1/4 wszystkich dzieci trafiających rokrocznie do systemu pieczy zastępczej. 4. W dwóch trzecich powiatów w naszym kraju w roku 2010 nie funkcjonowały rodzinne domy dziecka (w Polsce jest 379 powiatów, a w 259 powiatach nie zarejestrowano żadnej placówki rodzinnej). 5. W połowie powiatów w Polsce działała tylko 1 taka placówka, podczas gdy w mieście na prawach powiatu (np. we Wrocławiu) było ich 21. 6. W pozostałych powiatach ich liczba wahała się od 2 do 13 placówek. 7. Spośród wszystkich dzieci do 18 roku życia, które opuściły placówki całodobowe w ciągu roku, najwięcej, bo prawie 1/3 wychowanków, powróciło do rodzin własnych (2,7 tys.); 12,3 proc. znalazło opiekę w rodzinach adopcyjnych (1,0 tys.), a 13,7 proc. umieszczono w rodzinach zastępczych (1,1 tys.). 8. Co roku placówki opiekuńczo-wychowawcze opuszcza około 2 tys. pełnoletnich młodych ludzi. 9. W 2010 roku na placówki opiekuńczo-wychowawcze budżet państwa przeznaczył 127,5 mln zł.
Opiekunowie bili je pięściami, kopali i używali do tego celu rozmaitych narzędzi. Chłopiec zginął, ponieważ od ojcowskich razów w brzuch pękła mu wątroba. Dziewczynka zmarła w brodziku zakatowana przez matkę. Trudno sobie wyobrazić, jakim cudem ci zwyrodnialcy przeszli wszystkie warunki i szkolenia. Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie w Pucku twierdzi, że wszystko było w porządku. Wprawdzie urzędnikom czasem wydawało się, że coś w tej rodzinie jest nie tak, ale nigdy nie udało im się zebrać odpowiednich dowodów do interwencji. Biologiczna matka nieżyjącej dwójki, Hanna E., nie ma wątpliwości, że Wiesław i Anna Cz. udawali dobrą rodzinę wyłącznie dla pieniędzy. Kacper oraz Klaudia zostali odebrani Hannie i jej mężowi, ponieważ sąd stwierdził u nich niezaradność życiową. Oboje mają także lekkie upośledzenie umysłowe, ale dzieci były u nich szczęśliwe i zawsze zadbane. W domu nigdy nie nadużywało się alkoholu. Rodzina Wiesława i Anny Cz. była tzw. rodziną zawodową. Taki tytuł przysługuje osobom dokładnie sprawdzonym i przeszkolonym. Dla nich była to jedyna praca, za którą dostawali określone pieniądze, więc mieli ograniczoną możliwość odmowy przyjęcia dziecka.
w szczególności niespokrewnionych z dzieckiem, co w praktyce wymuszało kierowanie lub pozostawanie dzieci w instytucjach wychowawczych. Ponad 72 proc. nieletnich wymagających opieki umieszczono w rodzinach zastępczych spokrewnionych, co poza zaletami związanymi z zachowaniem więzi rodzinnych powodowało również negatywne skutki. Niejednokrotnie dzieci pozostawiano pod opieką osób, które zamieszkiwały wspólnie z ich rodzicami biologicznymi, a w rodzinach tych występowała patologia. Odnotowano przypadki, że jedyną motywacją do ubiegania się o ustanowienie rodziny zastępczej był fakt, że zasiłki na utrzymanie dziecka były wyższe niż zasiłki wypłacane przez ośrodki pomocy społecznej. Urzędnicy socjalni od lat zwracają uwagę, że mają coraz mniej czasu na pracę w tzw. terenie, ponieważ piętrzy się przed nimi papierkową robotę. Piszą rozmaite raporty i notatki, zamiast regularnie kontrolować sytuację w rodzinach zastępczych. Rozdmuchana biurokracja prowadzi do tego, że tysiące dzieci wciąż nie ma perspektyw na lepsze życie. ŁUKASZ LIPIŃSKI Źródła: www.nik.gov.pl/ www.rodzinawpotrzebie.org/
10
Nr 30 (699) 26 VII – 1 VIII 2013 r.
POD PARAGRAFEM
cywilnej i nie powinny być one rozpoznawane przez sądy powszechne w postępowaniu cywilnym”. Owszem, procedura powinna być znacznie prostsza i administracyjna – zainteresowana osoba powinna składać oświadczenie organowi administracji, który tylko w uzasadnionych przypadkach powinien zwracać się o opinię biegłych na okoliczność tego, czy rzeczywiście wnioskodawca
jest osobą transseksualną, a w przypadku braku takich wątpliwości powinien sprostować akt urodzenia wnioskodawcy. Bo to w końcu sam wnioskodawca wie najlepiej, czy jest kobietą czy mężczyzną! Obecna procedura, wymagająca pozywania rodziców przez osobę domagającą się ustalenia płci, jest niewłaściwa, bo niepotrzebnie traumatyzuje osoby transseksualne. Warto zauważyć, że Krystyna Pawłowicz idzie w swoich żądaniach dalej niż na przykład posłanka Anna Grodzka, która zaproponowała w swoim projekcie ustawy o uzgodnieniu płci jednak procedurę sądową. Jeszcze silniej należy poprzeć też odważną tezę posłanki PiS, iż „trudno wyznaczyć organy, które miałyby niejako »legalizować« czy też »przyklepywać« prawnie subiektywne zaburzenia psychiczne grupki osób. Musiałyby one konsekwentnie uznawać też subiektywne poczucie innych osób uważających się głęboko np. za Napoleonów lub Mesjaszów”. Pawłowicz wniosła tym zdaniem istotny wkład w budowanie frontu poparcia dla zniesienia karalności tzw. „obrazy uczuć religijnych”. Ja również uważam, że „przyklepywanie zaburzeń psychicznych grupki osób”, które uważają na przykład, że człowiek po zaniku funkcji życiowych opierza się i wznosi w przestworza, jest absurdalne i wymaga zmiany. Pozwalam sobie zgłosić kandydaturę posłanki do nagród „Tęczowego Lauru” i „Okularów Równości” – nie widziałem bowiem dotąd interpelacji, która tak stanowczo i odważnie wskazywałaby na potrzebę uchwalenia ustawy o uzgodnieniu płci, której projekt sporządziła Anna Grodzka. Moje zaskoczenie jest tym większe, że ten głos poparcia – zapewne mimowolny – dochodzi z ław PiS-u, a więc partii, która pobiła rekord Polski w pogardzie dla praw człowieka i wartości demokratycznych. Brawo, posłanko Pawłowicz! JERZY DOLNICKI
w trybie nieprocesowym. Właściwy do rozpoznania wniosku jest sąd rejonowy z miejscowości, w której jest położony majątek. Trzeba w nim złożyć wniosek o podział majątku wspólnego. Z wnioskiem takim może wystąpić każdy z małżonków. Zgodnie bowiem z art. 46 par. 2 Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego każdy z małżonków może z ważnych powodów żądać, ażeby ustalenie udziałów w majątku wspólnym nastąpiło z uwzględnieniem stopnia, w którym każdy z nich przyczynił się do powstania tego majątku. Od sądu zależy rozstrzygnięcie sposobu i zakresu podziału. Sąd, rozstrzygając sprawę, będzie się kierował przedstawionym przez strony materiałem. Przy ocenie, w jakim stopniu każdy z małżonków przyczynił się do powstania majątku
wspólnego, uwzględnia się różne okoliczności, w tym również nakład osobistej pracy przy wychowaniu dzieci i we wspólnym gospodarstwie domowym (art. 43 par. 3 k. r. i o.) Od wniosku pobiera się opłatę stałą w kwocie 1000 zł. Jeżeli wniosek zawiera zgodny projekt podziału, pobiera się opłatę stałą w kwocie 300 zł (art. 38 ustawy z dnia 28 lipca 2005 r. o kosztach sądowych w sprawach cywilnych, DzU 2005 r., nr 167 poz. 1398). ~ ~ ~ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
CO W PRAWIE PISZCZY
Ikona obyczajowej rewolucji Posłanka Krystyna Pawłowicz, z zawodu – przyznaję z oporem – prawniczka, popełniła interpelację do Ministra Sprawiedliwości w sprawie „dotyczącej tzw. zmiany płci”. Interpelacja jest zabawna w treści, a zatem godna uwagi. Smuta kryzysowych czasów wywołuje potrzebę rozbawienia Czytelników, co niniejszym za posłanką czynię. Zatem do rzeczy! Posłanka zatroskała się praktyką sądów, które – w drodze powództwa o ustalenie na podstawie art. 189 Kodeksu postępowania cywilnego – „ustalają płeć” powodów będących osobami transseksualnymi. Z wywodów Krystyny Pawłowicz – ich długość wskazuje na pewien brak umiejętności zwięzłego wyrażania myśli – wynika, że w jej ocenie praktyka ta jest niekonstytucyjna, bo nie ma przepisów, które by na to pozwalały. Oczywiście się myli, a merytoryczna miałkość jej argumentacji każe się zadumać nad mechanizmami weryfikującymi jakość kadr akademickich, nawet jeśli są to tylko kadry „wyższej szkoły czegoś tam”. Warto jednak pamiętać, że posłanka była związana ze znakomitym Uniwersytetem Warszawskim, podobnie jak Jakub Berman, Jerzy Urban czy też Bolesław Tejkowski. Myślę, że na przykład Jerzy Urban (który nie skończył studiów) może się poczuć tym skonfundowany. Posłanka popełniła w swojej interpelacji jeden główny błąd. Krystyna Pawłowicz wywodzi, że „nie ma żadnych ustawowych przepisów materialnych, które regulowałyby tzw. zmianę płci”. To błąd merytoryczny. Poczucie tożsamości płci jest bowiem
elementem prawa do prywatności, chronionego zarówno przez europejską Konwencję o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności, jak i przez Konstytucję RP. Nie jest więc prawdą, że przepis materialny nie istnieje, a wywody posłanki – z prawniczego punktu widzenia niedopuszczalne – wprowadzają w błąd opinię publiczną. Dalsze twierdzenia deputowanej zasługują jednak na pełne poparcie. Wypada się więc z nią zgodzić, że polskie przepisy nie zawierają precyzyjnej regulacji prawnej uzgodnienia płci, co powoduje, że mogą się rodzić wątpliwości co do dopuszczalności – jak to ujęła – „(karalnych w kodeksie karnym) zabiegów chirurgicznych ubezpłodnienia człowieka”. Rzeczywiście, pozbawienie człowieka zdolności płodzenia jest czynem zabronionym przez Kodeks karny, zatem prawo powinno wprost regulować dopuszczalność zabiegów chirurgicznych związanych z dostosowaniem płci biologicznej do płci rzeczywistej. W tym miejscu trzeba wyjaśnić, że cechy biologiczne składające się na wygląd nie mogą decydować o tym, jakiej w istocie płci jest dana osoba. Ilustracją tego niech będzie fakt, że niektórzy internauci nagannie kwestionują płeć autorki interpelacji, kierując się tylko i wyłącznie jej wyglądem. Odcinam się
stanowczo od tych supozycji, bowiem uważam, że wygląd nie ma najmniejszego znaczenia, jeśli mówimy o płci. To, że ktoś wygląda i ma maniery czołgu typu Tygrys, nie oznacza, że nie jest kobietą. Rację ma też posłanka, kiedy zwraca uwagę na „fakt braku jakiejkolwiek ustawowej,
kompleksowej regulacji zjawiska tzw. zmiany płci (...). Wiedzą o tym i żalą się na to zainteresowani, niezadowoleni z arbitralności i dowolności obecnego (niekonstytucyjnego zresztą) orzecznictwa sądów”. Rzeczywiście, niektóre sądy decydują się na zbyt głęboką i przez to niekonstytucyjną ingerencję w sferę życia intymnego jednostek, kwestionując
Porady prawne Podział majątku Mam 46 lat. Kiedy byłem kawalerem, ojciec zapisał mi mieszkanie własnościowe M-5 w bloku spółdzielczym. Po zawarciu związku małżeńskiego zamieszkaliśmy z żoną u teściowej na wsi. Po paru latach, teściowa zapisała nam działkę budowlaną o powierzchni 8 arów. Sprzedałem moje mieszkanie w bloku i za te pieniądze wybudowaliśmy przy dalszej pomocy moich rodziców nowy dom, w którym obecnie mieszkamy razem z teściową. Pracuję w zakładzie
pracy chronionej, moje wynagrodzenie jest niewielkie, a żona od dzieciństwa pobiera rentę w wysokości około 580 złotych. Mamy dwoje dorosłych dzieci; córka dalej się uczy. Żona wystąpiła o rozwód, który otrzymaliśmy w 2008 roku. Obecnie żona zamierza wystąpić do sądu o podział majątku. Czy ma prawo do podziału tego majątku, skoro nic w niego nie wniosła z własnych środków oprócz działki swojej matki (a mojej teściowej). Teściowa również finansowo w budowie domu nie uczestniczyła i mieszka razem z nami. Jakie są koszty założenia sprawy
o podział majątku i czy pokrywają je obie strony? Podziału majątku po rozwodzie można dokonać na drodze sądowej lub na mocy umowy. Drugi sposób jest szybszy i można uniknąć kosztów związanych z postępowaniem w sądzie. W zakresie podziału ruchomości wystarcza pisemna umowa zawierająca datę, sporządzona przez małżonków i przez nich podpisana. Jeśli byli małżonkowie już po ustaniu małżeństwa nie są w stanie dojść do porozumienia, w jaki sposób podzielić majątek dorobkowy, czyli wspólny, konieczna jest wizyta w sądzie. Postępowanie toczy się
zarówno ich oświadczenia, jak i opinie biegłych, którzy potwierdzają, że ustalenie płci odmiennej od wpisanej do aktu urodzenia jest zasadne. Nie sposób też odmówić słuszności spostrzeżeniu deputowanej (pisownia w oryginale), że „całość działań dotyczących tzw. zmiany płci, udział biegłych, zaświadczenia, orzeczenia sądu jako podstawa działań organów administracji (np. USC), skutki w sferze prawa publicznego, a w istocie też treść samego wniosku o tzw. zmianę płci mają cechy sprawy administracyjnej, a nie sprawy
Nr 30 (699) 26 VII – 1 VIII 2013 r.
CO BY TU JESZCZE SPIEPRZYĆ
L
egalne wybudowanie w Polsce nawet najmniejszego domku to droga przez mękę, zwłaszcza pod nadzorem upierdliwych urzędników. Z badań ekspertów Banku Światowego wynika, że zebranie wszystkich pozwoleń i zezwoleń zajmuje nawet cztery lata. U naszych sąsiadów na wschodzie Europy – najwyżej 80 dni. Jeszcze mniej czasu w urzędach budowlanych spędzają mieszkańcy Niemiec, Austrii, a nawet afrykańskiej Rwandy! Uzyskanie pozwoleń zajmuje im maksymalnie 25 dni. Dlaczego w Polsce jest inaczej? Otóż planowanie i realizację inwestycji reguluje kilkanaście sprzecznych przepisów. Pochodzące z 1994 r. prawo budowlane było jak dotąd nowelizowane… 55 razy. Wielokrotnie zmieniały się także przepisy dotyczące planowania przestrzennego i projektów architektonicznych.
Zamęt w urzędach Do bałaganu prawnego należy dodać wzajemnie sprzeczne państwowe systemy informacji geodezyjnej i kartograficznej, jakimi dysponują starostowie oraz sądy wieczystoksięgowe. W uporządkowaniu sprawy nie pomogło uruchomienie przez Główny Urząd Geodezji i Kartografii portalu zawierającego dokładne zdjęcia satelitarne Polski. Międzynarodowe zrzeszenia geodetów i kartografów (Międzynarodowa Asocjacja Geodezji, Międzynarodowa Unia Geodezji i Międzynarodowa Unia Geofizyki) uznały go za jeden z najlepszych na świecie. Dlaczego więc system nie działa? Z tego banalnego powodu, że większość starostw z niego nie korzysta, gdyż nie skomputeryzowało działów geodezyjnych. Ich pracownicy posługują się kopiami i kopiami kopii map pochodzących jeszcze z XIX i początków XX w. Nie zawierają one wielu ważnych informacji o podziemnych instalacjach energetycznych, gazowych, wodociągowych, kanalizacyjnych, schronach przeciwlotniczych i tym podobnych. O tragicznym stanie dokumentacji geodezyjnej przekonali się w tym roku budowniczowie warszawskiego metra. Co chwila napotykali podziemne instalacje i budowle, których nie było na żadnych mapach. Co gorsza, w wielu przypadkach nie wiemy, kto jest właścicielem nieruchomości. Informacje, jakimi dysponują sądy wieczystoksięgowe są sprzeczne z danymi samorządów gminnych (ewidencja podatkowa) i powiatowych (bazy gruntów oraz budynków). Chaos pogłębiła informatyzacja ksiąg wieczystych. Wiele z nowych e-ksiąg zawiera błędy, a ich sprostowanie trwa miesiącami. Nikt nie odpowiada za pomyłki. Jak dotąd politykom nie udało się także uporządkować kwestii własności wielu nieruchomości. Najlepszym przykładem jest Miasto Łódź
Budowanie po polsku Polskie władze jako jedyne w Europie zachęcają do samowoli budowlanej. „Zachętą” jest niespójne prawo oraz nawet czteroletnie oczekiwanie na pozwolenia. – największy kamienicznik w Polsce, zarządzający aż 60 tysiącami mieszkań. Większość z nich to lokale w starych budynkach o nieustalonym stanie prawnym. Ich właściciele, głównie Żydzi, zginęli w czasie wojny, zaś spadkobiercy się nie ujawnili. Miasto mogłoby je przejąć na własność na zasadach zasiedzenia i potem z ogromnym zyskiem sprzedać. Postępowania w tej sprawie są jednak kosztowne. Łodzi nie stać na ich przeprowadzenie. Budowlany chaos powiększyła nieudolna reforma samorządowa z 1998 r. Rozmontowała ona funkcjonujący dotąd system pozwoleń i zezwoleń budowlanych. Do reformy wszystko załatwialiśmy w gminie, a po zmianach większość kompetencji przejęły starostwa. Na dodatek stały się one także zwierzchnikami niezależnych dotąd państwowych inspektorów nadzoru budowlanego. Już w 2006 r. Najwyższa Izba Kontroli zwracała uwagę na negatywne konsekwencje tej decyzji, a przede wszystkim na skrajne upolitycznienie nadzoru budowlanego i jego uzależnienie od starostów. Oni bowiem decydują o budżecie inspektoratu i liczbie zatrudnionych pracowników, a w większości skąpią na środki dla nadzoru budowlanego. NIK już w 2006 r. alarmował, że prowadzi to do jego zapaści i zwiększa chaos budowlany w Polsce. Raporty Izby podkreślają,
że „nadzór budowlany utracił w ten sposób swoją niezależność”. Pozbawieni środków finansowych i pracowników inspektorzy nadzoru budowlanego z trudem wywiązują się z licznych obowiązków nałożonych na nich przez ustawodawcę. Jego odpowiedniki w Europie Zachodniej i Wschodniej cieszą się natomiast autonomią i niezależnością, a rządy dbają także o ich wyposażenie techniczne. Nadzór budowlany ma tam autorytet i szacunek, a to wpływa na znaczące ograniczenie przypadków samowoli budowlanej.
Atrakcyjna samowolka U nas osłabiony i upolityczniony nadzór budowlany nie jest w stanie skutecznie ich zwalczać. Ot, choćby stawianych na masową skalę przy drogach krzyży i kaplic. Co ważne, w walce z tym procederem może pomóc wspomniana baza zdjęć lotniczych Polski, opracowana przez Główny Urząd Geodezji i Kartografii. Inspektorzy nie mają jednak możliwości korzystania z niej, bo wielu starostów odmówiło zgody na zakup specjalistycznego oprogramowania, zaś bez tego nie da się wyłapać samowoli budowlanych. Ich liczba według szacunków NIK rośnie w zastraszającym tempie. Warto pamiętać, że zgodnie z prawem budowlanym nielegalnie postawiony dom, hotel czy kościół podlega
rozbiórce, chociaż w Polsce ryzyko, że tak się stanie, jest minimalne (na przykład ośrodek ks. Piotra Natanka). Inspektorom nadzoru budowlanego brakuje ludzi do wyłapywania samowoli, a same postępowania w sprawie rozbiórek ciągną się latami. Przekonał się o tym ksiądz Natanek, który w małopolskiej Grzechyni wybudował wielki ośrodek hotelowy. Od lat postępowanie w tej sprawie prowadzą Powiatowy i Wojewódzki Inspektor Nadzoru Budowlanego. Duchowny jak dotąd skutecznie wykorzystuje wszelkie kruczki prawne, aby odwlec rozbiórkę. Co ciekawe, wiele samorządów także buduje bez pozwoleń. I tak w 2004 r. ówczesny burmistrz Rabki-Zdroju postawił bez żadnych dokumentów pomnik Świętego Mikołaja. Nadzór budowlany przegrał wojnę o jego rozbiórkę. Fiaskiem skończyła się także bitwa nadzoru o usunięcie nielegalnego pomnika Jana Pawła II z krakowskiego Wzgórza Wawelskiego. Także inspektorzy z Podkarpacia musieli się poddać i zalegalizowali rzeszowski pomnik Wojtyły. Ale to akurat nie dziwi. Pod naciskiem opinii publicznej legalizowali także drogi i mosty wybudowane bez zezwoleń przez gminy i powiaty. Jedynie kontrole drobnych inwestycji, takich jak sławojki na działkach czy małe pomieszczenia gospodarcze, przychodzą inspektorom z łatwością. Skąd czerpią o nich wiedzę? Z raportu NIK wynika, że źródłem informacji są głównie donosy sąsiadów. Do służb nadzoru budowlanego co roku trafia ponad
11
2 tysiące zazwyczaj anonimowych zawiadomień. Swoje dołożył też ustawodawca, kilkakrotnie liberalizując zasady legalizacji samowoli. Owa procedura jest często tańsza i szybsza niż pozyskanie zezwoleń oraz pozwoleń. Nadzór budowlany przegrywa także z właścicielami najróżniejszych obiektów przemysłowych, hal targowych, wielkopowierzchniowych super- i hipermarketów oraz świątyń. W raportach NIK można przeczytać, że uchylają się oni od obowiązku przeprowadzania w ciągu roku dwukrotnych kontroli dachów, stropów oraz słupów nośnych. Pomagają im w tym – niestety – sami inspektorzy, którzy odpowiednie wykazy prowadzą w dość swobodny sposób. Zazwyczaj jest to zbiór luźnych nienumerowanych kartek papieru wpinanych do skoroszytów. Inspektorzy NIK ustalili, że zebrane przez nadzór wykazy budowli były niekompletne. Brakowało w nich szeregu ważnych informacji technicznych, na przykład o konstrukcji dachu, wyjściach awaryjnych, systemie ogrzewania, przebiegu instalacji i tym podobnych. W Wejherowie nie zapisywano nawet danych o dacie wybudowania obiektu. Tamtejszy nadzór nie gromadził również danych o właścicielach. W inspektoratach skierniewickim i człuchowskim nie prowadzono w ogóle wykazów budynków, zaś kontrole inwestycji ograniczono do przyjmowania oświadczeń kierowników budów. Tamtejsi nadzorcy nie wnikali nawet, czy budynki użyteczności publicznej powstają z materiałów spełniających normy techniczne i przeciwpożarowe. Wyróżniał się na tym tle Mazowiecki Wojewódzki Inspektor Nadzoru Budowlanego, który ze szczególną uwagą pilnował lotniska w Modlinie, dzięki czemu w porę udało się zamknąć rozsypujący się pas startowy. Mniej drobiazgowi od mazowieckiego kolegi byli śląscy inspektorzy nadzorujący do 2006 r. budowę i sposób użytkowania hali MTK, położonej na styku Katowic, Chorzowa i Siemianowic Śląskich. Źle zaprojektowana, fatalnie wykonana oraz nieodśnieżana zawaliła się 28 stycznia 2006 r. podczas międzynarodowej wystawy gołębi pocztowych. Pod jej gruzami zginęło 65 osób, a ponad 170 zostało rannych. W toku śledztwa okazało się, że wykonawca, aby obniżyć koszty inwestycji, znacząco zmodyfikował i tak już wadliwy projekt. Zastosował także tańsze i mniej wytrzymałe materiały budowlane, a swoje działania skutecznie ukrył przed nadzorem budowlanym. Zdaniem NIK można znacząco ograniczyć ryzyko podobnej katastrofy. Jednym ze środków jest odbudowa autorytetu i siły nadzoru budowlanego. Na to jednak nie chcą się zgodzić samorządowe koterie polityczne. Rząd planuje uproszczenie prawa budowlanego. MC
12
Nr 30 (699) 26 VII – 1 VIII 2013 r.
ZAMIAST SPOWIEDZI
Odrażający, roszczeniowi, źli – Czy polskie „święte krowy”, czyli związkowcy, wypowiedzieli wojnę pracodawcom? – Związki nie są „świętymi krowami”, nie dostają dotacji budżetowych. W przeciwieństwie do partii politycznych subwencjonowanych kwotą blisko 130 mln zł rocznie czy Kościoła katolickiego. Organizacje pracownicze są dyskryminowane i niedofinansowane. Dlatego poziom uzwiązkowienia wynosi tylko kilkanaście procent. Większość pracodawców stara się pozbyć związków albo nie dopuścić do ich powstania. Warto też pamiętać, że nie wypowiedzieliśmy wojny pracodawcom, tylko zostaliśmy zaatakowani przez rząd wspierany przez pracodawców. Rząd bez konsultacji z nami zainicjował wiele działań wymierzonych w pracowników. Nie mogliśmy się na nie zgodzić i dlatego wyszliśmy z Komisji Trójstronnej. – O co związki pokłóciły się z rządem? – Głównie o propozycje dotyczące uelastycznienia Kodeksu pracy. Umożliwiają one narzucenie pracownikom pracy w wymiarze 13 godzin dziennie i 6 dni w tygodniu nawet przez wiele miesięcy. Ustawa wprowadza też tzw. przerywany czas pracy, który oznacza, że pracownik może być zatrudniony na przykład od godz. 8 rano do południa; później szef wysyłałby go na przymusowy czterogodzinny obiad, a o 16 taka osoba wracałaby do biura i siedziała w nim do 22. Nie akceptujemy rządowych propozycji dotyczących całkowitej likwidacji stabilności zatrudnienia. Rząd nie dyskutuje z nami swych propozycji i od wielu miesięcy prowadzi kampanię antypracowniczą. To nie tylko zwiększenie elastyczności rynku pracy, ale też zamrożenie płac w budżetówce (od 4 lat), niskie nakłady na wsparcie dla najuboższych, niekorzystne rozwiązania dla rencistów i emerytów, powolny wzrost płacy minimalnej. – Propozycje dotyczące nowelizacji Kodeksu pracy zaszokowały przedstawicieli UE oraz europejskich central związkowych. Okazuje się, że są one niezgodne z prawem unijnym. – Dlatego przekazaliśmy nasze postulaty wprost instytucjom europejskim. Rząd nie czuje respektu przed związkami zawodowymi, ale boi się Unii. Większość Polaków nie wie, że propozycje Tuska nie funkcjonują w żadnym innym kraju europejskim. Mamy najwyższy w całej UE odsetek osób zatrudnionych
na czas określony, stabilność zatrudnienia jest fikcją, lawinowo rośnie liczba umów śmieciowych, mamy jedne z najniższych płac, najniższe wydatki na politykę aktywizacji bezrobotnych i politykę rodzinną. – Dlaczego wyszliście z Komisji teraz? Premier i tak od miesięcy ją ignorował, ale to wy wyszliście na tych, którzy ją zerwali. – Staraliśmy się ciągnąć dialog możliwie długo. Nasza cierpliwość się skończyła, gdy premier przyszedł na obrady Komisji, a po 40 minutach wyszedł i przez godzinę rozmawiał z dziennikarzami. Czarę goryczy przelały jednak propozycje dotyczące nowelizacji Kodeksu pracy. Doszliśmy do wniosku, że walka o prawa pracownicze jest ważniejsza od fikcji dialogu. Zadaniem Komisji jest mediowanie przez rząd między pracownikami a pracodawcami. Gabinet Tuska reprezentuje wyłącznie interesy pracodawców. To nie dialog, tylko dyktat. – Czy z tego powodu kwitnąca „zielona wyspa” ma niższe zasiłki dla bezrobotnych niż Grecja? – To zabawne, że Tusk straszy nas Grecją czy Portugalią, a większość Polaków chciałaby żyć jak mieszkańcy tych krajów! Nawet podczas kryzysu Grecy i Portugalczycy mają o wiele wyższe zasiłki, płace i dodatki socjalne niż Polacy. – Rząd twierdzi, że związkowcom bardziej zależy na własnych posadkach niż na pracownikach i że jesteście roszczeniowi. – Najbardziej roszczeniowe są organizacje pracodawców i najbogatsi Polacy. Tylko w zeszłym roku wynagrodzenia top managerów wzrosły o 10 proc., a płace większości pracowników stały w miejscu. Związkowcy walczą o prawa wszystkich pracowników, a ich pensje są wielokrotnie niższe niż pensje kadry zarządzającej. Pensje osób zatrudnionych w OPZZ oscylują zaś wokół średniej krajowej. Zarzuty, że związkowcy są baronami, to demagogia dziennikarzy głównego nurtu, zarabiających 10 razy więcej niż większość pracowników związkowych. – Dominuje pogląd, iż związkowcy są cwaniakami dbającymi wyłącznie o swoje interesy. – Żyjemy w kraju, w którym elity nieustannie powołujące się na tradycje „Solidarności” coraz bardziej agresywnie zwalczają związki zawodowe. Antyzwiązkowi komentatorzy piętnują OPZZ i „Solidarność”
Fot. Krzysztof Tadej
Przedstawianie związkowców jako terrorystów to część czarnej propagandy, która demonizuje sprzeciw wobec polityki społeczno-ekonomicznej rządu – mówi „FiM” Piotr Szumlewicz, ekspert OPZZ.
za to, że walczą o prawa pracownicze, co jest ich ustawowym zadaniem. W Polsce praktycznie nie podpisuje się układów zbiorowych, bo pracodawcy nie chcą ich podpisywać. W wielu przedsiębiorstwach można stracić pracę przy próbie założenia związku. Tymczasem związki zawodowe są najsilniejsze w krajach, w których gospodarka i rynek pracy znajdują się w najlepszej kondycji. Szwecja i Dania, czyli kraje wysoko uzwiązkowione, dobrze radzą sobie z kryzysem i mają świetne wskaźniki makroekonomiczne. W tych państwach związkowcy przejęli część funkcji kontrolnych dotyczących przestrzegania praw pracowniczych, zawiadują ubezpieczeniami przeciw bezrobociu, mają wpływ na decyzje władz. – Dlaczego polskie związki są słabe? – To efekt ustawodawstwa antyzwiązkowego. W małych firmach założenie związku jest praktycznie niemożliwe. Ponadto związki zawodowe mają bardzo niewielkie możliwości działania. Mówi się, że związkowcy są „tłustymi kocurami”, a tymczasem związki nie dostają od państwa ani złotówki i coraz częściej są obiektem nagonki ze strony rządu i pracodawców. – Dlaczego OPZZ złożyło zawiadomienie do prokuratury na Jana Libickiego, senatora PO? – Jan Libicki jest w awangardzie myślenia antyzwiązkowego. W polskiej debacie publicznej pojawia się coraz więcej obraźliwych sformułowań pod naszym adresem. Senator nazywa związkowców gangsterami i bandytami. Uznaliśmy, że nie pozwolimy się dłużej obrażać. – Na 11 września zapowiadacie strajk generalny. Idziecie na wojnę z pracodawcami i państwem? Poprzedni strajk generalny na Śląsku zakończył się klapą.
– To nie jest wojna z państwem, tylko z antypracowniczymi propozycjami rządu. Domagamy się zmiany polityki społeczno-ekonomicznej. Jeżeli rząd się nie ugnie, nasze protesty będą narastać. Widać, że rząd coraz bardziej się ich boi i ma rację, bo ludzie tracą już cierpliwość. Wydaje się, że Polska zmierza w stronę modelu francuskiego, w którym ludzie często wychodzą na ulicę. Poziom uzwiązkowienia jest tam niski, ale większość społeczeństwa w pełni popiera postulaty związkowe. Jeśli nasz rząd nie chciał prowadzić cywilizowanego dialogu w ramach Komisji Trójstronnej, to będzie zmuszony do rozmowy z nami na ulicy. – Tak jak w Egipcie, w którym ludzie wiedzą, czego nie chcą, ale nie potrafią powiedzieć, czego chcą? Macie pozytywny program? – Tak. Przedstawialiśmy go na posiedzeniach Komisji. Walczymy o podniesienie płacy minimalnej, odmrożenie wynagrodzeń w budżetówce, zapewnienie stabilności zatrudnienia; o wyższe emerytury. – Skąd weźmiecie na to pieniądze? – Zmieniając system podatkowy: podnosząc podatki dla najbogatszych, znosząc podatek liniowy dla przedsiębiorców, podnosząc CIT. Warto pomyśleć o likwidacji OFE, które są gigantycznym oszustwem: po ich wprowadzeniu zadłużenie państwa rośnie, a emerytury maleją. Chcemy zatkać dziury w systemie składkowym. Nie podoba nam się to, że przedstawiciele rad nadzorczych nie płacą składek, że diety są nieoskładkowane, że najbogatsi nie płacą składek po przekroczeniu 30-krotności średniego wynagrodzenia. – Czy wybór terminu strajku jest nawiązaniem do zamachów z 11 września? – Nie jesteśmy terrorystami i nie ma tu żadnego związku. 11 września zaczynają się obrady Sejmu.
Największa demonstracja odbędzie się prawdopodobnie 14 września. Wtedy staniemy oko w oko z parlamentarzystami i wykrzyczymy im nasze postulaty. – Uchodzimy za roszczeniowych, choć zajęliśmy 5 miejsce pod względem czasu spędzonego w pracy w rankingu OECD. Pracujemy dłużej niż Amerykanie. – To część tej samej retoryki, zgodnie z którą Piotr Duda, Jan Guz i Piotr Szumlewicz to komuniści, a osoby przesiadujące w pracy po 9 godzin dziennie i zarabiające grosze są roszczeniowe. To neoliberalny populizm przygotowujący grunt pod kolejne antypracownicze rozwiązania. Polki i Polacy są zbyt mało roszczeniowi, godzą się na wyzysk, nie walczą o prawo do satysfakcjonującego odpoczynku. Niestety, wciąż pracujemy ciężko, długo i za małe pieniądze. – Czy to efekt wieloletniej propagandy uprawianej na przykład przez „Gazetę Wyborczą”? – Winę za to ponoszą zarówno środki masowego przekazu, jak i system edukacji. Media są bardzo liberalne i często ściśle związane z wielkim biznesem. Największe media same są zainteresowane w utrzymaniu OFE, bo te ostatnie w firmy medialne inwestują, do programów publicystycznych nie zapraszają niezależnych ekspertów, tylko doradców bankowych. Ponadto zmieniają się podstawy programowe w liceach oraz w gimnazjach. Obecnie uczy się niemal wyłącznie o własności prywatnej, promuje się przedsiębiorczość, kreatywność, pracę na swoim i wąsko pojęty indywidualizm. Niestety, Polacy uwewnętrznili neoliberalne wzorce prestiżu, cechujące nierówne społeczeństwa. Biedni ludzie – zamiast walczyć o swoje prawa i sprzeciwiać się wyzyskowi – konserwują status quo i liczą na to, że się wybiją, choć kanały awansu społecznego są zablokowane. – Ta blokada i nieumiejętność pracy w zespole może nas zepchnąć na margines Europy i zahamować rozwój gospodarczy. – Ależ my już na nim jesteśmy! Polska konkuruje niskimi płacami i śmieciową pracą. Mamy wysokie bezrobocie i niski poziom inwestycji. Europejskim liderem pod względem konkurencyjności i eksportu są Niemcy, kraj o wysokich podatkach i kosztach pracy. W Niemczech znacznie większą wartością niż w Polsce jest solidarność. Podpisuje się tam bardzo dużo układów zbiorowych. Okazuje się, że gospodarka lepiej funkcjonuje, gdy pracownicy mają etaty, stabilne zatrudnienie i normalne warunki pracy. Pamiętajmy, że przesiadywanie po godzinach odbija się na efektywności. Polski rząd razem z pracodawcami chyba nie widzą, że pogarszając warunki pracy, niszczą całą gospodarkę. Te rozwiązania są nie tylko niesprawiedliwe, ale też nieskuteczne. Rozmawiała MAŁGORZATA BORKOWSKA
Nr 30 (699) 26 VII – 1 VIII 2013 r.
– Roman Gutek zaprosił cię na festiwal T-Mobile Nowe Horyzonty. Prezentujesz na nim swój najnowszy film pt. „Frederico Garcia Lorca czarna rozpacz”. Przebiłaś się do głównego nurtu sztuki w wieku dojrzałym. Czy czujesz się jak Louise Bourgeois, wesoła staruszka z penisem w ręku? – Za mało o niej wiem, by móc odpowiedzieć na to pytanie. Widziałam cudowne zdjęcia Louise z penisem. Nie czuję się staruszką, penis też niezbyt mnie już interesuje, choć kiedyś byłam nim zafascynowana.
Fot. Cato Lein
O sztuce, seksie, alkoholu i bohemie PRL opowiada „FiM” Małga (Małgorzata) Kubiak, znana w świecie artystka undergroundowa.
ZAMIAST SPOWIEDZI
nie był poetą, tylko rybakiem, bo wtedy byłaby szansa, że się utopi i przestanie męczyć mamę. Wylewałam ojcu wódkę do zlewu, chowałam mu buty do szafy, ale to niewiele dawało. – Matka też dała ci popalić. – Tak, ale dopiero wtedy, kiedy miałam dziesięć lat, po rozwodzie rodziców. Mama była wtedy bardzo chora. Zamontowała w swoim pokoju kłódkę, zamykała się na noc, bo była przekonana, że gdy zasypia, ja wpuszczam do domu obcych ludzi, którzy obcinają jej głowę. Ci sami ludzie nad ranem przyszywali jej głowę i znikali. Matka sądziła, że biorę udział w spisku na jej życie. To było dla mnie bardzo ciężkie. Już jako nastolatka średnio raz na miesiąc próbowałam popełnić samobójstwo. – Czy te przeżycia odbijają się w twoich filmach? – W pewnym sensie tak. Widać w nich koszmar za koszmarem; lubuję się w takich sytuacjach. Chcę,
Sztuka odjazdowa – Jak się w Polsce robi karierę w wieku dojrzałym? – To nie jest mój debiut. W tym roku uczestniczyłam w festiwalu LGBT i pokazywałam na nim dwa filmy: „Upadek Anioła” i „Anne Marie Schwarzenbach – duende”. Udało mi się zdobyć przyczółek. – Z reguły kręcisz filmy o sobie. Utożsamiasz się z Lorcą? – Bardziej utożsamiam z nim mojego ojca, poetę Tadeusza Kubiaka. On wprawdzie nie był gejem, ale wszyscy jego przyjaciele uwielbiali go, chlali z nim, nosili go na rękach, gdy był pijany. Choć w sumie to miał skłonności homoseksualne – przespał się z wszystkimi przyjaciółkami mojej mamy, a ciągłe potwierdzanie swej męskości w taki sposób nie wskazuje na heteroseksualizm. Tato miał bardzo kobiecy wygląd: drobne ręce i łydki, chętnie prezentował tors, golił się dwa razy dziennie. Był bardziej kobiecy od mojej mamy, Danuty. Gdy Danka była młoda, wyglądała jak szczupły, długonogi facet z malutkim biustem i tyłkiem. – Twój ojciec był alkoholikiem, matka chorowała na schizofrenię. Czy te przeżycia odbiły się na twojej sztuce? – Ojciec po stracie pierworodnego syna nie chciał kolejnych dzieci i zmusił mamę do 6 aborcji. Urodziłam się tylko dlatego, że mama będąc ze mną w ciąży ukryła się na parę miesięcy u swego ojca. Wróciła, jak było za późno na skrobankę. Moje dzieciństwo to było chlanie i jedna tragedia. Gdy byłam mała, największy problem stanowił ojciec, który często chciał w nocy skakać po pijanemu z balkonu, a ja wisiałam mu na spodniach, żeby tego nie robił. Kiedy miałam 5 lat, podobno powiedziałam ciotce, że wolałabym, żeby tata
żeby było krwawo, boleśnie, romantycznie. Nie chodzi mi o to, żeby pokazać horror, tylko żeby zrobić sztukę, zachować artyzm. – Mama wycięła ci numer na koniec życia. – Bo się połamała? To nie do końca tak. Zajmowałam się mamą przez ostatnie 10 lat jej życia. Czasem wyjeżdżałam kręcić filmy do Szwecji, Niemiec, Danii albo na targi sztuki, ale wynajmowałam wtedy opiekunki z PCK. Któregoś dnia pod moją nieobecność mama wywaliła się i złamała szyjkę kości udowej. Reszty dokonali lekarze – przez miesiąc zwlekali z operacją. Wtedy musiałam zajmować się nią non stop, zmieniać jej pieluchy, opukiwać plecy, stawiać ją do pionu. Było mi ciężko, ale podjęłam się opieki nad nią i nie mogłam jej porzucić. – Sfilmowałaś to. – Zaczęłam ją filmować jeszcze przed wypadkiem, bo ona uwielbiała kamerę. Gdy tylko wyciągałam sprzęt, natychmiast się ożywiała i zaczynała opowiadać wspaniałe historie. Mama chciała grać i zagrała główną rolę w moim filmie „Gay Hell”. Po wypadku, gdy była unieruchomiona, oglądała go wiele razy. Ten film bardzo ją cieszył i wciągał; oglądała go nawet po tym, jak przestała mówić. Dzięki niemu zaznała wiele szczęścia. – Jak reagowała, widząc sceny seksu na żywo? – W tym filmie akurat ich nie ma. W poprzednich były takie sceny i gdy je kopiowałam, przykrywałam telewizor obrusem żeby jej nie zranić. Ona nigdy nie ściągała tego obrusa z szacunku do mnie. Pokazałam jej także film „Superego”, który jest bardzo obrazoburczy, prezentuje damskie, męskie genitalia, sikanie do garnka,
kanibalizm. Mamie się podobał. Powiedziała tylko, że trzeba mieć silne nerwy, żeby taki film zaliczyć. Danka miała długą listę ulubionych filmów, m.in. „Satiricon” Frederico Felliniego. Ja zobaczyłam go dopiero niedawno. Po tym seansie doceniłam matkę, to, że mnie wychowała, pokazała mi książki, obrazy, teatr. Zrozumiałam, ile mi dała. Przez ostatnie 6 lat jej kalectwa stała mi się bardzo bliska i brak mi jej. – Wcześnie odkryłaś erotykę. Zaczęłaś się masturbować, mając 5 lat. – Wszystkie dzieci tak postępują, zwłaszcza dziewczynki. Masturbowałam się na tyle zawzięcie, że strasznie mnie tam piekło. Wołałam rodziców na pomoc, krzyczałam: „Mamo, tato, piecze!”. Oni mieli mnie dość. Tato krzyczał do mnie: „Idź do łazienki, weź krem i się posmaruj. Daj nam spokój!”. ~ – Luis Bunuel powiedział, że Kościół ma obsesję na punkcie seksu, ponieważ to jedyna rzecz, której nie jest w stanie kontrolować. Skąd twoja artystyczna fascynacja seksem? – Nie czuję się pornografem, choć często pokazuję erotykę. Seks to nadrzędna emocja w życiu, daje siłę i wyzwala. Dla mnie seks zawsze był kosmiczny. Gdy miałam orgazm, czułam się tak, jakby ktoś mnie wystrzelił w kosmos, później spadałam. To właśnie czułam, gdy uprawiałam seks z moim drugim mężem, a byłam wtedy straszliwie samotna. Gdzieś się nie łączyliśmy – on był jak dziewczyna, musiałam wszystko inicjować. Zabawne, że wspomniałaś o Kościele. Gdy miałam 7 lat, byłam nim zafascynowana. Wtedy strasznie bałam się śmierci, więc chodziłam do kościoła i modliłam się. Uwielbiałam msze
po łacinie, kadzidła, cały ten teatralny wystrój. Zażądałam, by rodzice mnie ochrzcili, więc niemal równocześnie miałam chrzest i komunię. Wszystko skończyło się po tym, jak musiałam na religii namalować Jezusa. Większość dzieci narysowała symbol krzyża, a ja – ukrzyżowanego chłopca, nagiego, ale bez jąder. Zostałam za to usunięta z religii. To był dla mnie cios, płakałam. Katechetka zapomniała mi skonfiskować zeszyt, zabrałam go więc do domu. Tego wieczoru rodzice zorganizowali bibę i wszyscy artyści wyrywali sobie mój rysunek, zarykując się ze śmiechu... – Czy odbiciem tej sytuacji jest performance „Loża Szyderców”? – Może. Wykonałam ten rytuał 5 razy – utożsamiałam się z wilczycą, która wychowała Remusa i Romulusa. Pierwszy raz pokazałam go w Brukseli. Wjechałam do sali prawie naga na deskorolce, mając zapalone świece w ustach oraz w odbycie. Zapadła absolutna cisza. Ci, którzy to oglądali, mieli wrażenie, że to było działanie szamańskie. W Le Madame czterech facetów wniosło mnie na drzwiach do klubu. Reakcja publiczności była obłędna, ale potem w internecie obsmarowano właściciela lokalu. W Ustce zaatakowała mnie pani z Ligi Polskich Rodzin; opisano mnie na pierwszej stronie „Głosu Pomorza”, ale autor artykułu albo miał słaby wzrok, albo był pruderyjny, bo nie napisał, że miałam świeczkę w odbycie, tylko że postawiłam ją na konstrukcji oplatającej mój tyłek. Podobno miałam w ten sposób okazywać brak szacunku do ojca. – Razem z mężem organizowałaś Festiwal Poetycki w Göteborgu.
13
– To ja go organizowałam, a mój były mąż Tjell Zachrisson tylko się „podłączył”. Mąż był pod kilkoma względami podobny do mego ojca: też był alkoholikiem i także wyglądał jak kobieta – nie miał zarostu na ciele ani na twarzy. Pochodził z robotniczej rodziny z małego miasteczka, był jednym z dziesięciorga dzieci. Trudno nam się było zgrać, bo miał straszne kompleksy, tłukł mnie, wytykał mi artystowskie korzenie i bohemiczne dzieciństwo. Starał się, próbował komponować opery, ale miał mokrą metodę uprawiania sztuki – musiał się upić, żeby zacząć. Założyliśmy grupę performerską DSArt Ensamble. Mieliśmy 18-osobowy teatr, wystawialiśmy opery. To wszystko działo się tuż po tym jak w czerwcu 1979 r. tata zmarł na festiwalu poetyckim w Jugosławii, w Topoli. W 1981 r. postanowiłam zorganizować festiwal poezji ku jego czci. Odniosłam niesamowity sukces – miejscowy związek pisarzy dał mi sporą dotację na tę imprezę. Zaprosiłam 50 poetów: po 25 kobiet i mężczyzn z całej Skandynawii. Przyjechał m.in. Pentti Saarikowski, najlepszy fiński poeta, u którego wcześniej byłam razem z tatą. Bardzo się wtedy zaprzyjaźniliśmy, we troje chodziliśmy po zamarzniętym morzu, paliliśmy trawę. Pentti dał mi swój przetłumaczony na polski wiersz pt. „Śmierć poety”. Załatwił mnie tym, bo czytając go, poryczałam się, kolana mi się trzęsły. Wkrótce po festiwalu Saarikowski zmarł. Na następne zapraszałam performerów i poetów rockowych: Lydię Lunch, Nicka Cave’a, Henry Rollinsa, Josipa Brodskiego. – Nawiązałaś romans z Nickiem Cavem. – To nie był romans, tylko szaleństwo. Nie uprawialiśmy seksu, były tylko uściski, pocałunki, listy. On napisał do mnie pierwszy liścik, ja wysłałam mu ze 200 epistoł. Byłam gotowa wysłać swoje ucho, ale na szczęście do tego nie doszło. Chciałam uszczknąć sobie coś małego, na przykład pół waginy. – Następnie zaczęłaś kręcić filmy o liliputach, transwestytach, gejach. – Bo bardzo ich kocham. Pewna sławna felietonistka podpytywała nawet moich przyjaciół, czy sypiam z karłami. Fakt, ojciec „podarował mi” kiedyś liliputa na gwiazdkę. Myślałam, że on z nami zostanie, ale – niestety – po kilku godzinach poszedł. Później uwielbiałam oglądać liliputa, który reperował zegarki na ul. Puławskiej. Stale męczyłam mamę, żeby zabrała mnie do jego zakładu. Gdy byłam dorosła, zobaczyłam Rysia Marciniewskiego na przedstawieniu w M25 i byłam ugotowana. Wiedziałam, że zagra w moich filmach. On też zapałał do mnie uczuciem, porzucił dla mnie żonę, zamieszkał u mnie, wbił zęby w moje usta. Tego już było za dużo – musiał się wyprowadzić. Bardzo żałuję, że go nie filmowałam, gdy u mnie mieszkał. Rozmawiała MAŁGORZATA BORKOWSKA
14
Nr 30 (699) 26 VII – 1 VIII 2013 r.
KULISY ZIMNEJ WOJNY
Wyścig parazbrojeń Broń doskonała to taka, której nie widać i nic nie kosztuje, ale działa. Może to być na przykład broń parapsychologiczna. Wierzyli w nią zimnowojenni politycy i generałowie, którzy inwestowali w armię superbohaterów. W celu stworzenia superbroni zatrudniano parapsychologów, psychiatrów i neurologów. Pierwsi mieli walczyć z wrogiem i pomagać zapanować nad własnym społeczeństwem, drudzy – tak jak Jose Delgado, który z sukcesami pracował nad metodami zdalnego sterowania ludźmi – byli potrzebni, by urzeczywistnić orwellowską wizję z „Roku 1984”. Ta ostatnia była bowiem marzeniem rządzących po obu stronach Żelaznej Kurtyny.
Świeckie cuda ZSRR Na początku lat 60. XX wieku w Stanach Zjednoczonych głośnym echem odbiły się sukcesy radzieckich parapsychologów. Poważne amerykańskie gazety donosiły, że u Sowietów dzieją się prawdziwe cuda, które już wkrótce pozwolą zmienić gospodynie domowe w superszpiegów i doskonałych żołnierzy. W 1963 roku rozpisywano się na temat 22-letniej Róży Kuleszowej, która umiała podobno czytać nawet wtedy, kiedy zasłonięto jej oczy. Robiła to, wykorzystując opuszki palców, a nawet łokieć. Młoda pacjentka szpitala dla psychicznie chorych rozpoznawała rzekomo nawet obrazy uwiecznione na zdjęciach, których nie widziała, a jedynie dotykała. Wszystkim zainteresowała się Radziecka Akademia Nauk, starająca się odnaleźć źródło niezwykłych zdolności dziewczyny. Niestety – bez powodzenia. Mimo to informacje o tym, że Rosjanie dysponują „mediami”, których zdolności mogą wykorzystać przeciw kapitalistycznemu mocarstwu, obiegły Stany Zjednoczone. Wkrótce zaczęli się też pojawiać kolejni potencjalni superbohaterowie, których Sowieci z radością pokazywali Zachodowi, wiedząc doskonale, że wywołają one piorunujący efekt. Najsłynniejszą z radzieckich „superbroni” była gosposia domowa Nina Kaługina. Prawdziwą histerię wywołało nagranie, które w 1968 roku pokazano na Pierwszej Moskiewskiej Konferencji Parapsychologów. Kaługina siłą umysłu poruszała na nim igłą kompasu oraz przesuwała niewielkie przedmioty. A na dodatek niewiele później okazało się też, że radzieckie medium może więcej, bo potrafi zatrzymać serce żaby, a później każe mu ponownie zacząć bić – jedynie na nie patrząc. W rzeczywistości Kaługina
sprytnie posługiwała się żyłką, magnesem i lusterkiem. Gdy rzekome umiejętności Kaługiny opisały amerykańskie gazety, pojawili się ludzie, którzy wpadli w histerię. Zaczęto bowiem wierzyć, że Rosjanie pracują nad stworzeniem – z ludzi takich jak Kułagina – armii, której nie będzie można zatrzymać. Jednocześnie pojawili się też tacy, którym ta histeria była na rękę, ponieważ – jak powszechnie wiadomo – przerażonym narodem rządzi się o wiele łatwiej.
„zgadywało” różne rzeczy tak często, że czasami udawało im się z spotkać z rzeczywistością. Musiano ich zresztą cenić, ponieważ generał będący głową operacji został na początku lat 80. szefem amerykańskiego wywiadu wojskowego, który zresztą solidnie zreformował. Wszystko to kosztowało miliony dolarów, a dumni politycy (szaleńcy są nie tylko w polskim Sejmie!) nie wstydzili się swojej radości z tego, że wygrywają z Sowietami w parapsychologicznym wyścigu zbrojeń, którego – jak się wydaje – ZSRR wcale nie prowadził. – Niektórzy ludzie wywiadu wiedzą, że widzenie na odległość działa, ale blokują rozwój badań, ponieważ uważają, że nie jest tak dobre jak fotografia satelitarna. Mnie
Amerykanie nie gorsi Całkiem poważnie zaczęto traktować przekonanie, że obok wyścigu zbrojeń konwencjonalnych oraz nuklearnych, toczy się jeszcze jeden – wyścig zbrojeń parapsychologicznych, w którym Amerykanie przegrywają. Oczywiście jak każda histeria wywołana medialnymi doniesieniami i ta szybko się skończyła, ale tylko dla zwykłych obywateli, ponieważ generałowie zdecydowali o powołaniu Projektu Gwiezdne Wrota, którego celem miało być parapsychologiczne dogonienie, a konsekwencji przegonienie Sowietów. Duszą przedsięwzięcia był generał major Albert Stubblebine III, głęboko wierzący w fenomeny parapsychologiczne. Do projektu zrekrutował kilku ludzi wywodzących się z różnych środowisk – od New Age, poprzez scjentologów, po wierzących w UFO – i zaczął uparcie szkolić ich w technikach psychokinezy, widzenia na odległość oraz psychicznej komunikacji z Obcymi. Wiele z tego można zobaczyć w filmie „Mężczyźni, którzy gapili się na kozy”, luźno opartym na wspomnianych faktycznych wydarzeniach. W praktyce wyglądało to tak, że wybrańcy Stubblebine’a szkolili się w zaginaniu łyżeczek oraz wychodzeniu z ciała. Ich umysły zastępowały też satelity i „latały” nad terytorium sowieckim, dostarczając CIA informacji – ponoć niekiedy branych na poważnie! – o rozkładach baz wroga oraz jego planach. W szczytowym okresie w armii USA ponad 20 takich jasnowidzów
wydaje się jednak, że byłby to niezwykle tani system radarowy. A jeżeli Rosjanie opracują go przed nami, to będziemy mieć ogromny problem – mówił w 1979 roku kongresman Charlie Rose, który mógłby mieć wiele wspólnego z Antonim Macierewiczem, gdyby nie to, że był członkiem amerykańskiej Partii Demokratycznej. Dopiero w 1995 roku (sic!), kiedy ktoś wreszcie wytknął, że przez tyle lat nie osiągnięto żadnych efektów, zdecydowano się przerwać finansowanie jasnowidzów, wróżek i psychokinetyków z pieniędzy podatników, choć programu nie wyłączono od razu, bo wszystko trwało jeszcze kilka lat.
Totalna kontrola Obok parapsychologii toczyły się też badania poważne i nieco przerażające. Psychiatrzy oraz neurobiolodzy
pracowali bowiem nad metodami kontroli społeczeństwa, które pozwoliłyby na przykład zapanować nad demonstrantami. Pionierem w tej dziedzinie był Jose Delgado – Hiszpan wykładający na Yale. Ten fenomenalny skądinąd naukowiec przez lata doskonalił metody pozwalające na zdalne sterowanie żywymi zwierzętami oraz ludźmi. Robił to za pomocą urządzeń, które stymulowały aktywność elektryczną mózgu. Opracował nawet specjalny gadżet – stimoceiver – pozwalający zdalnie sterować emocjami oraz pracą mięśni. Swoje eksperymenty przeprowadzał na kotach, szympansach i bykach. A także na makakach, którymi nie tylko sam kierował, ale też uczył je, jak kierować innymi. Do mózgu agresywnego samca wszczepił elektrody, a w klatce, gdzie mieszkał on z samicą, umieścił
dźwignię. Pociągnięcie za nią wysyłało do mózgu sygnał, który powodował zaprzestanie ataku. Będąca ofiarą samczej przemocy małpka szybko nauczyła się, że działa to właśnie w ten sposób, i ilekroć samiec szykował się do domowej awantury, pociągała za mechanizm i zapewniała sobie spokój. – Spełnił się stary sen o tym, że jednostka może zapanować nad dyktatorem dzięki zdalnemu sterowaniu. W każdym razie spełnił się w naszej małpiej kolonii – mówił wówczas Delgado, choć nie do końca wiadomo, o jakim śnie myślał. Sławę przyniosły mu eksperymenty z bykami, ponieważ wybrał wyjątkowo spektakularną formę zaprezentowania swoich osiągnięć. Zrobił to podczas korridy. Profesor wyszedł na arenę uzbrojony jedynie w pilota. Naprzeciw niego stanął byk, do mózgu którego wszczepiono elektrody. Kiedy zwierzę zaczynało szarżować na Delgado, ten przesuwał przełącznik na pilocie i...
zatrzymywał rozsierdzonego byka! A mógł z nim robić także więcej. Na przykład kazał mu poruszać się w określonym kierunku. Wszystko uwieczniono na taśmach filmowych, a dziś nagranie można zobaczyć w internecie. Delgado nie ograniczał się do zwierząt. Roił marzenia o psychospołeczeństwie, w którym z pomocą elektryczności będzie można kontrolować przestępców, ale też niepokornych demonstrantów. Dlatego eksperymentował z ludźmi – przede wszystkim z pacjentami szpitali psychiatrycznych, do których miał swobodny dostęp, ponieważ początkowo jego prace z elektrodami miały skupiać się na leczeniu depresji i schizofrenii, czyli schorzeń, które wówczas traktowano brutalną lobotomią. Nawiasem mówiąc, z jego osiągnięć w tej dziedzinie korzystamy do dziś. Dopiero gdy lobotomię zastąpiły tabletki, eksperymenty z elektryczną stymulacją mózgu straciły na atrakcyjności. Delgado miał już wtedy na koncie spore sukcesy w zdalnym sterowaniu ludźmi i uzasadnienia dla badań zaczął szukać w możliwościach inżynierii społecznej. Potrafił bowiem kierować nie tylko ruchem, ale – gdy stymulował jądra migdałowate – także emocjami swoich pacjentów. Lata testów pozwoliły mu nauczyć się wywoływać strach, złość, pożądanie, radość i kilka innych reakcji. Byli i tacy pacjenci, którzy mówili, że „elektryczność jest silniejsza niż ich wola”. Ale częściej swoje zachowania tłumaczyli tym, że sami tak właśnie chcieli zrobić, mimo że ich aktywność była wywołana przez zdalne sterowanie. Sam naukowiec zakładał, że jego osiągnięcia pozwolą na kontrolę dewiantów i „stworzenie nowego, lepszego człowieka”, co zostało przyjęte jako realna groźba spełnienia orwellowskiego czarnego snu i zapowiedź technologicznego totalitaryzmu. Wkrótce zresztą zaczęli się też pojawiać ludzie oskarżający Delgado o to, że nimi zdalnie steruje. Profesor zwiał ze Stanów do Hiszpanii i wypadł z naukowego obiegu. Wciąż pracował jednak nad metodami kontroli ludzkich zachowań tyle tylko, że – nauczony doświadczeniem – wolał się skupić na sposobach... niewidocznych. I te badania wciąż były finansowane przez publiczne instytucje, które – jak widać – o spełnieniu orwellowskiego koszmaru marzą nie tylko w totalitaryzmie, ale też w niektórych tzw. demokracjach. KAROL BRZOSTOWSKI
Nr 30 (699) 26 VII – 1 VIII 2013 r.
BEZ DOGMATÓW
Matka Boska Niepewna w portugalskiej Fatimie – „cud słońca”, widziany przez dziesiątki tysięcy katolików, w tym wielu duchownych. Religijna histeria trwała aż 3 lata. Zaczęło się od świętych liter JSH, które mają oznaczać „Jahwe, Ducha i Syna” w trzech różnych starożytnych językach – po hebrajsku, łacinie i grecku. Ten znak był jakoby widoczny nad drzewem brzozy. Dlaczego kluczowa okazała się brzoza (niczym w Smoleńsku!) i po co katolickiemu bóstwu taka pokrętna forma przedstawiania się (w trzech
Jak to się dzieje, że „cuda maryjne” w Fatimie Kościół uznaje za pochodzące z niebios, a przez dziesięciolecia lekceważy nie mniej spektakularne wydarzenia z Bawarii. W odróżnieniu od klasycznej religijności protestanckiej, która potrzebuje tylko Biblii oraz prostej wiary w zbawiającego Boga, skomplikowana, histeryczna pobożność katolicka bardzo sobie ceni rozmaite cuda i objawienia. Kościół katolicki chlubi się nawet tego rodzaju zjawiskami i podkreśla, że są one dowodem boskiego mandatu, na mocy którego Kościół działa. Dlatego tak bardzo ceni sobie miejsca pielgrzymek takich jak Fatima czy Lourdes. Chodzi w tym wszystkim oczywiście o pieniądze, ale liczy się także rzekomo boski prestiż. Ostatnio byliśmy świadkami wylansowania nowego „cudownego” ośrodka w Polsce – Sokółki z jej „krwawiącą” hostią. Jednak stosunek Kościoła do tego rodzaju zjawisk jest mocno skomplikowany. Tak bardzo, że jego strategia wobec „cudów” kompromituje ich nadprzyrodzony charakter nawet w oczach ludzi, którzy skłonni byliby w takie rzeczy wierzyć. Pierwszym kryterium oceny „nadprzyrodzonych” zjawisk jest ich zgodność z doktryną katolicką. Zatem jeśli na przykład dany cudotwórca uzdrawia, a jednocześnie głosi przesłania zgodne z tym, czego naucza Kościół, wówczas spełnia pierwszy warunek konieczny do tego, aby uznano go za posłannika niebios. Jeśli jednak ma inne poglądy na kwestie wiary niż kler rzymski, wówczas z całą pewnością jego cuda nie mają boskiego charakteru. Nawet gdyby uzdrawiał co godzinę ślepców albo przywracał utracone kończyny kalekom. Każdy, kto myśli logicznie, musi dojść do wniosku, że skoro tak być może, to nie ma także żadnej gwarancji, że katoliccy cudotwórcy mają jakiś związek z Bogiem. Może i jedni, i drudzy są po prostu oszustami lub sługami Belzebuba. Jeśli ktoś lubi wierzyć w Belzebuba… Bywa, że Kościół – mimo niezwykłości wydarzeń i braku podejrzeń o herezję – także nie uznaje danych objawień za cudowne. Wystarczy, że stwierdzi, iż dane zjawisko jest
dziwaczne. Tak w rzeczywistości stało się z Medjugorie, mimo licznych „cudów”, ciągle objawiającej się tam „Matki Boskiej” i napływu milionów pielgrzymów. Hierarchom bośniacka Madonna wydaje się trochę za bardzo gadatliwa… Być może podobne były przyczyny odrzucania przez dziesięciolecia bawarskich objawień, o których
będzie poniżej. Ale ten fakt arbitralności w ocenie „cudów” podważa ich poważne traktowanie nawet przez ludzi wierzących. Niezwykłe wydarzenia, niemal nieznane w Polsce, miały miejsce ponad 60 lat temu w Heroldsbach w Bawarii, która jest zagłębiem katolicyzmu na południu Niemiec. Nawet dziś bawarska prowincja (poza samym Monachium) uchodzi za bardzo konserwatywną, a wówczas był to region histerycznie religijny. Ponadto działo się to ledwie 4 lata po wojnie. Niemcy były przegrane, sponiewierane, jeszcze mocno biedne i teoretycznie pozbawione perspektyw. Właśnie rozkręcała się zimna wojna, gdy w Heroldsbach, w roku 1949, doszło do eksplozji euforycznej pobożności dobrze znanej z klasycznych katolickich scenariuszy
cudów maryjnych. Było tam wszystko, czego potrzeba: mała miejscowość, „widzące” wiejskie dzieweczki, tajemnicza zjawa kobieca – „dziewica” regularnie się ukazująca w powłóczystych kieckach, pobożne przesłanie nawrócenia, zachęta do odmawiania różańca, cudowne źródło (wykopywane na zdjęciu powyżej), a nawet spektakularny – niczym
obcych językach!) – nie wiadomo. W każdym razie odtąd wydarzenia potoczyły się wartko. W okolicy pojawiły się tłumy pielgrzymów, ludzie donosili o cudownych uzdrowieniach, a „widzące” dziewczynki w liczbie 7 (boska liczba, a jakże!) głosiły niebiańskie wspaniałości. Dziewczątka w czasie „objawień” miały podobno możliwość pokołysania Dzieciątka
15
Jezus i picia świeżutkiej krwi ukrzyżowanego Chrystusa. Palce lizać! Czy to jednak z zazdrości, czy z powodu jarmarczności tych wizji, czy z innych powodów – miejscowa hierarchia nie podnieciła się tymi cudami. Wręcz przeciwnie! Kazała dzieciom odwołać widzenia. A gdy tego nie zrobiły, cała grupa – dziewczynki, rodzice i kilka innych osób – została ekskomunikowana. A w Bawarii dwa pokolenia temu oznaczało to niemal śmierć cywilną. Objawienia trwały jeszcze przez rok, a potem „Dziewica” zwana lokalnie „Królową Róż” znikła. Nie zginął jednak zapał wiernych. Powstało Stowarzyszenie Pielgrzymów, które zagospodarowało miejsce „objawień” i stworzyło odpowiednią bazę dla gości przyjeżdżających do Heroldsbach. Środowisko skupione wokół stowarzyszenia prowadziło bardzo cierpliwe pertraktacje z Kościołem. W Bawarii doszło do czegoś, co miało miejsce już także w Polsce – w Oławie. Otóż Kościół metodą drobnych kroczków wchłonął miejsce wyklętych przez siebie objawień. Głównie poprzez przejęcie nieruchomości i zagospodarowanie miejsc modlitwy. W Bawarii powołano do tego specjalną fundację katolicką. Co ciekawe – miejsce przejęto, choć… nie uznano na razie objawień. Tak oto Matka Boska Nieprawdziwa zaczyna nabierać cech możliwych do przełknięcia dla biskupów. O ile tylko okazuje się wystarczająco majętna… Jaki stąd wniosek? Że katolickie cuda zawsze służą jakimś interesom Kościoła. Także te pierwotnie „nieuznane”. Jeśli nie doraźnym celom politycznym, takim jak wojna z antyklerykałami w Portugalii (Fatima), czy nowemu dogmatowi (Lourdes), to na pewno powiększaniu majątku Kościoła (Oława, Heroldsbach). A co z prawdziwością „cudów”? Jak widać, biskupi zupełnie się tym nie przejmują i sprawnie zarządzają histerią wiernych według własnych celów oraz potrzeb. MAREK KRAK
16
N
iezależna komisja złożona z byłych kongresmenów i żołnierzy USA podała w kwietniu tego roku, że Amerykanie bez cienia wątpliwości stosują fizyczną i psychiczną przemoc wobec więźniów. Grupa ekspertów powołana przez pozarządową organizację „The Constitution Project” spędziła 2 lata na badaniu warunków w Guantanamo. Na 577 stronach powstałego później raportu piszą o fatalnej i nieludzkiej sytuacji osadzonych. Według komisji panujące tam warunki są odrażające i nie do zniesienia. Więźniowie są podtapiani, celowo ogranicza się im sen albo skuwa w bolesnych pozycjach. Te zabiegi do złudzenia przypominają tortury zadawane przez katów średniowiecznej Świętej Inkwizycji. Wiele ze 166 przebywających tam osób „siedzi” już ponad 10 lat, ale wciąż bez aktu oskarżenia i sądowego procesu. Beznadziejna sytuacja i dobijający psychicznie fakt, że nie ma widoków na jakąkolwiek
Amerykańska inkwizycja w Guantanamo jedzenie. Nagranie z owego karmienia trafiło do sieci, ale jego oglądanie polecamy wyłącznie ludziom o mocnych nerwach. „Jestem Mos Def i pokażę wam, jak wygląda standardowa procedura karmienia na siłę w zatoce Guantanamo” – mówi raper na początku filmu. Później zostaje spięty kajdankami połączonymi łańcuchem i przykuty do krzesła mocno przypominającego to elektryczne – stosowane do wykonywania wyroków
Obecnie w amerykańskim więzieniu w Guantanamo przebywa ponad 160 osadzonych. Wszyscy są przetrzymywani bez wyroków. Tortury i nieludzkie traktowanie to niemal codzienność. poprawę, spowodowały, że osadzeni od lat prowadzą strajk głodowy. Obecnie protestuje w ten sposób aż 120 więźniów. Nie umierają tylko dlatego, że amerykańscy żołnierze karmią ich na siłę. Ta procedura wydaje się najbardziej bestialska ze wszystkich tortur stosowanych na więźniach. Przekonał się o tym znany w Stanach aktor i raper Mos Def, który dał się namówić brytyjskiej organizacji praw człowieka „Reprive” i spróbował pokazać, jak Amerykanie podają
S
Nr 30 (699) 26 VII – 1 VIII 2013 r.
ZE ŚWIATA
śmierci. Głowę, ręce i nogi obwiązuje się dodatkowo skórzanymi pasami. W takiej pozycji człowiek nie ma szans na jakikolwiek ruch, obronę, na jakąkolwiek reakcję. Lekarze powoli wpuszczają mu plastikową rurę przez nos, żeby nie dało się jej przegryźć. Nikt nie podaje żadnego środka przeciwbólowego ani lubrykanta. Twarz w grymasie bólu wykrzywia się w bardzo nienaturalny sposób. Cierpienie widać gołym okiem. Jęki, bezradne napinanie mięśni
iostra Carol Keehan, szefowa amerykańskiego Stowarzyszenia Szpitali Katolickich, pokazała biskupom środkowy palec – poparła kompromisową metodę finansowania antykoncepcji pracownicom kościelnych placówek medycznych. Wszystko zaczęło się od tego, że w ubiegłym roku rząd USA, wcielając w życie reformę ubezpieczeń zdrowotnych, zapowiedział, że pracodawcy zatrudniający więcej niż 50 osób będą zobowiązani ubezpieczyć pracowników. Obowiązkowe polisy obejmują m.in. refundację kosztów środków antykoncepcyjnych. Mimo że z obowiązku tego zwolnione zostały wszystkie instytucje religijne, którym dogmaty wiary nie pozwalają na zapobieganie niechcianym ciążom personelu, Kościół katolicki zaryczał jak byk dźgnięty przez matadora. Bo ustawa nie zwalnia z obowiązku firm zarządzanych przez środowiska religijne. Szpitale katolickie mają finansować grzeszne pracownice? Mowy nie ma! W USA co szósty obywatel leczy się
Kadr z filmu „Reprive”
i łzawiące oczy nie robią żadnego wrażenia na „karmiących”. W tym momencie ból jest już tak potworny, że raper wrzeszczy i żąda przerwania eksperymentu. Kajdanki i pasy powoli spadają z jego rąk. Muzyk nie jest w stanie powstrzymać wywołanego bólem płaczu. Potężny czarnoskóry mężczyzna szlocha przed kamerą jak dziecko. Tłumaczy później, że przymusowe karmienie, którego nie był w stanie dokończyć, jest potworne. Niestety, więźniowie zabiegu przerywać
(nie z wyboru ani pobudek religijnych) w jednym ze szpitali podlegających Kościołowi. Miliony cywilnych pracowników tych placówek wyznają pełne spektrum religii, ale konferencja biskupów USA, wciąż rycząc z oburzenia (głównie głosem swego przewodniczącego, tj. nowojorskiego kardynała
nie mogą. Kiedy uda się wepchnąć rurę w nos, przez jej drugi koniec wstrzykuje się jakąś bliżej nieokreśloną papkę. To wystarczy, żeby osadzeni nie umierali z głodu, a dodatkowo w trakcie tej procedury nierzadko dochodzi do przesłuchań, bowiem katowani ludzie bywają bardziej skłonni do zeznawania, żeby tylko przerwać męki. „Na początku nie było źle, ale później poczułem, jakiś wewnętrzny ogień – nie do zniesienia. Jakby coś działo się w moim mózgu
ręce, a kobiety zatrudnione w szpitalach z symbolem krzyża (niekoniecznie katoliczki; zresztą katoliczki – tak samo jak inne Amerykanki – w 98 proc. stosują antykoncepcję, gwiżdżąc na gniew hierarchów) nie będą dyskryminowane. Mimo że propozycja prezydenta zawierała bardzo istotne
Obecnie siostra Carol Keehan sprzymierzyła się z innymi prominentnymi działaczami i organizacjami katolickimi. Wbrew stanowisku swych zwierzchników, biskupów, oświadczyła, że kościelne placówki lecznicze akceptują kompromisową propozycję prezydenta: „Jesteśmy zadowoleni, że pracownice naszych szpitali nie będą zmuszone do tego, by płacić za antykoncepcję z własnej kieszeni, że będzie ona refundowana przez ubezpieczenie tak jak w przypadku wszystkich innych pracujących Amerykanek”. Dolan musiał dostać apopleksji z wściekłości. Nie dość, że siostra demonstracyjne okazała mu nieposłuszeństwo, to jeszcze wykonała ten ruch w momencie, gdy kardynał jest w poważnych opałach i może zostać postawiony w stan oskarżenia za matactwa finansowe w archidiecezji Milwaukee. Władza hierarchów nad szpitalami nie pozwala im na wyegzekwowanie swej woli; mogą jedynie zrzec się firmowania tych placówek. Ale od zdjęcia krzyża ze ściany nikt jeszcze nie umarł. CS
Biskupi lekceważeni Timothy’ego Dolana), zażądała, by pracowników szpitali katolickich traktować tak jak personel kościelny. Oznaczało to, że refundacja kosztów zakładania spirali i stosowania innych środków antykoncepcyjnych nie wchodzi w rachubę. Prezydent Barack Obama przedstawił kompromisową wersję reformy, mając nadzieję, że będzie ona możliwa do zaakceptowania przez purpuratów. Zakładano, że za ubezpieczenie antykoncepcyjne pracownic szpitali zapłacą firmy ubezpieczeniowe. Kościół będzie miał dogmatycznie czyste
ustępstwa, kard. Dolan wyniośle oświadczył, że jest ona dla Kościoła nie do przyjęcia. Przed wyborami prezydenckimi z 2012 r. biskupi zmontowali kampanię przeciwko Obamie, a gdy mimo to został on wybrany na drugą kadencję (także głosami większości katolików), 60 hierarchów USA, nie czekając na jego nowe propozycje ani nie podejmując negocjacji z rządem, podało prezydenta do sądu, zarzuciwszy mu łamanie wolności słowa. Ostateczny wyrok w tej sprawie wyda Sąd Najwyższy USA – najprawdopodobniej w przyszłym roku.
i gardle. To było nie do wytrzymania” – mówił po eksperymencie raper. Film z jego udziałem trwa niewiele ponad 4 minuty. Karmienie w Guantanamo to minimum 30 minut cierpień. Później, wciąż przypięci do fotela, muszą czekać aż cały pokarm spłynie do żołądka. Żołnierze pilnują, aby nikt nie próbował wymiotować, a kiedy komuś się to uda, to procedura karmienia zaczyna się od początku. Amerykanie, którzy reklamują się jako krzewiciele tolerancji, stosują te tortury także w ramadanie, czyli wówczas, kiedy muzułmanie według zasad swojej religii nie mogą jeść w dzień. Żołnierze pozbawili więźniów także ich własnych egzemplarzy Koranu oraz innych rzeczy osobistych; odebrali im zdjęcia i listy od rodzin, a nawet nie dopuszczają prawników. Prawa człowieka, o których tak wiele mówi rząd Baracka Obamy, za zasiekami tej katowni nigdy nie istniały. Obecnie urzędujący prezydent USA obiecał w 2009 roku, że w ciągu 12 miesięcy więzienie w Guantanamo zostanie zamknięte. Słowa nie dotrzymał. ARIEL KOWALCZYK
Nr 30 (699) 26 VII – 1 VIII 2013 r.
P
raca duszpasterska niejedno ma imię. Bywa, że wymaga od duchownego niekonwencjonalnych poczynań. Pewna pani z Denver w Kolorado doznała druzgocących doznań psychicznych. Dwa lata temu umarł jej ukochany przyjaciel. Mszę żałobną i pogrzeb odprawił ks. Jose Saenz
Zaordynował jej sesję porad i modlitw w hotelu Colorado w Glenwood Springs. Pani przybyła na spotkanie mocno znieczulona środkami antydepresyjnymi i przeciwlękowymi, a ich działanie wzmocniła, spożywając przemysłowe ilości wódki.
Pocieszanie strapionych (na zdjęciu), proboszcz parafii św. Marii w Carbondale. Choć robił co mógł, by zniwelować ból po stracie zmarłego, dla anonimowej pani było to wciąż za mało. Pogrążyła się w depresji, miała nawet myśli samobójcze i ciągnęła z flaszki jak smok. By przedyskutować te emocje, 3 miesiące po pochówku ukochanego udała się do ks. Saenza. Kapłan z miejsca zorientował się, że zwykłymi sposobami bólu kobiety nie rozładuje, zainicjował przeto alternatywny program ratunkowy.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
Kapłan rozpoczął terapię już w drodze do pokoju, żarliwie ją obcałowując. Następnie rozebrał niewiastę do golasa, położył na łóżku i przystąpił do odprawiania modłów. By wzmocnić ich skuteczność, polewał ją wodą święconą, a nawet dał trochę do wypicia, bo lekarstwa przyjmowane tą drogą zwykle działają lepiej niż aplikowane zewnętrznie. Na zakończenie ceremonii kapłan pozbył się własnego odzienia i odbył terapeutyczny stosunek ze swą owieczką.
17
Burdel Jego Świątobliwości P
Jakiś czas potem pani przeżuła wszystko raz jeszcze, przemyślała, i doszła do wniosku, że została wykorzystana seksualnie. – Byłam zbyt pijana, by wyrazić zgodę na seks – argumentowała w sądzie. Zarzuciła duchownemu, że jego modły i poczynania terapeutyczne spowodowały u niej „głębokie problemy psychologiczne, utratę wiary, depresję, komplikacje w życiu intymnym, ciągłe stany lękowe, koszmary, zmiany nastroju oraz inne niemiłe wrażenia psychiczne”. Takie podziękowanie otrzymał kapłan za swe starania! Zapewne archidiecezja Denver podziela jego rozżalenie i rozgoryczenie, bo choć Jose Saenz został postawiony w stan oskarżenia, pozostaje księdzem w parafii św. Marii i... spieszy innym z pomocą duchową. ST
apież Franciszek mianował na swojego pełnomocnika w banku watykańskim seksualnego aferzystę księdza Battistę Riccę.
Włoski dziennik „L’Espresso” opisał malowniczą sylwetkę duchownego, który niedawno zdobył zaufanie papieża Franciszka. Ksiądz Ricca, sprawny watykański dyplomata i menedżer, ostatnio w roli gospodarza domu, w którym mieszka papież (Dom Świętej Marty), został niedawno mianowany na stanowisko pełnomocnika ds. bałaganu watykańsko-bankowego. Sam bank jest przybytkiem niezliczonych afer i właściwie jedną wielką mafią powiązaną z innymi. Ale ksiądz Ricca nie ustępuje wątpliwą sławą instytucji, którą ma reformować. Okazuje się, że duchowny, były pracownik nuncjatury w Urugwaju, prowadził tam barwne życie seksualne. Najpierw zatrudnił w ambasadzie Watykanu szwajcarskiego oficera, swojego kochanka, a później dał się „nakryć” w klubie gejowskim oraz w czasie seksu męsko-męskiego w unieruchomionej
windzie. Został za te wyczyny przeniesiony na mniej prestiżową placówkę (do Trynidadu i Tobago), lecz ostatecznie dostał kopa… w górę i wylądował w samym Watykanie. Ściągnęło go tam gejowskie lobby biskupów i kardynałów. Barwna kariera tego duchownego daje nam nieco wglądu w – nomen omen – stosunki panujące pod dachem instytucji „świętego Piotra” i tamtejszy sposób interpretacji celibatu. Jak widać, nie trzeba tam szczególnie ukrywać obyczajów sprzecznych z doktryną kościelną, by robić świetną karierę, a nawet zostać kimś w rodzaju szefa domu papieskiego i jego powiernika. Po publikacji „L’Espresso” papież jest ponoć bardzo wzburzony. Nie wiadomo tylko czy tym, że zaufał lekkoduchowi, czy raczej tym, że źle ukrywane brudy wyszły na jaw. MaK
Koszty kościelnej przemocy Konsekwencje bycia zabawką seksualną duszpasterza trwają często całe życie. Taka jest konkluzja badaczek z Uniwersytetu Technicznego w Sydney – dr Rebeki Reeve i dr Kees van Gool. Przeanalizowały one dane zdrowotne prawie 9 tys. ludzi w wieku 16–85 lat, którzy w dzieciństwie doznali przemocy seksualnej i fizycznej. Taki los spotkał 15,5 proc. nieletnich Australijczyków. Najczęściej padali oni ofiarą molestowania, kiedy mieli 8–11 lat. Skutki traumatycznych przeżyć to długotrwałe schorzenia psychiczne, alkoholizm, narkomania i samookaleczanie z próbami samobójczymi włącznie. Autorzy zbadali także finansowy aspekt molestowania: koszty opieki zdrowotnej nad ofiarami pedofilii są zwykle wyższe niż w przypadku innych osób. Trafność wniosków naukowców z uniwersytetu w Sydney potwierdza dr Judy Courtin, prawniczka z Monash University, zajmująca się problematyką
Siostra Mary Anne Rapp wielbi Boga. Ale bardziej kocha hazard. Kasyna na ogół nie plajtują, a hazardziści wcześniej czy później wpadają w kłopoty finansowe. Taki właśnie pech dotknął siostrę Mary Anne Rapp. Siostrzyczka zobaczyła dziurę w kieszeni, więc zaczęła finansować swą namiętność z kasy i tacy dwu parafii stanu Nowy Jork. Zanim jej zwierzchnicy się połapali, przerżnęła w Seneca Niagara Falls Casino 128 tys. dol. kościelnej forsy. Siostra Rapp dostała właśnie wyrok. Skazano ją na 90 dni wypoczynku w areszcie Orange County (współwięźniarki na pewno nie odmówią
pedofilii w Kościele katolickim: „Nowe badania przynoszą solidne dowody, uzasadniające rekomendowanie obciążenia Kościoła kosztami dożywotniej opieki zdrowotnej poszkodowanych”. Profesor Leonie Segal, specjalistka w dziedzinie ekonomii zdrowotnej w University of South Australia, potwierdza, że wyniki badań są istotne, ale – jak twierdzi – niepełne. Analitycy nie wzięli pod uwagę ofiar, które są bezdomne, siedzą w więzieniach lub popełniły samobójstwo. A właśnie tacy ludzie doznali w dzieciństwie najbardziej ekstremalnych szkód zdrowotnych. „Wiemy, że dzieci molestowane osiągają gorsze wyniki w nauce, co ma wpływ na ich możliwości zatrudnienia i opieki zdrowotnej. Studium ukazuje tylko część zjawiska”. Można śmiało założyć, że konstatacje australijskie dadzą się przenieść na glebę innych państw, w tym Polski. PZ
Bóg i ruletka jej partyjki pokera) oraz na 100 godzin prac społecznych. Trzeba przyznać, że wysoki sąd okazał się pobożnie łagodny, bo gdyby stanął przed nim czarny młodzieniec z zamiłowaniem do hazardu, to z pewnością dostałby darmowe zakwaterowanie i wyżywienie na co najmniej kilka lat. Ponadto Kościół katolicki – choć zapewne rozczarowany słabością charakteru siostry Rapp – nie wyrzekł się służącej Pana Boga i tylko przeniósł ją na administracyjny urlop. Wyrok zobowiązuje ją do
zwrotu 128 tys. zielonych. No ale to bardziej do śmiechu, bo możliwości zarobkowe 68-letniej nałogowej hazardzistki bez zawodu nie są imponujące. Zresztą żeby zwrócić zdefraudowaną kwotę, musiałaby się wzbogacić, czyli złamać śluby ubóstwa, czyli popełnić grzech. Nie ma się zatem czym przejmować, tym bardziej że jej zakon wyraził już gotowość spłacenia długu – po 10 tys. rocznie. Bogu niech będą dzięki za takiego pracodawcę! ST
Pobożna laicyzacja B
ywa, że nic tak skutecznie nie wspiera zeświecczenia społeczeństwa jak głupie działania i słowa ludzi pobożnych.
Finlandia, kraj o protestanckiej tradycji, po trzech latach przerwy przeżywa kolejną falę masowych wystąpień z Kościoła państwowego – w tym wypadku luterańskiego. Co tak rozeźliło byłych ewangelików? Otóż chodzi o wypowiedź liderki tamtejszych chadeków, która zasiada w rządzie koalicyjnym na ważnym fotelu ministra spraw wewnętrznych. Pani Päivi Räsänen podczas kościelnej imprezy powiedziała m.in., że w Finlandii lepiej są chronione zwierzęta niż „dzieci nienarodzone”. Skrytykowała także fakt, że tamtejsi lekarze nie mają przywileju powołania się na sumienie i odmówienia udziału w aborcji. Dodała jeszcze, że Biblia powinna być… ponad ustawodawstwem
państwowym, a to w ustach urzędnika państwowego brzmi dosyć oryginalnie. Reakcja społeczna była natychmiastowa i bolesna. Po fali krytyki nastąpiła fala apostazji. W najbardziej krytycznym dniu osiągnęła poziom 1 tys. odejść na dobę, co w kraju liczącym 5 mln mieszkańców jest zjawiskiem naprawdę znaczącym. Przed trzema laty ta sama polityk swoimi homofobicznymi uwagami spowodowała jeszcze większą falę apostazji. W tamtym i w tegorocznym przypadku negatywna reakcja społeczna była tak dobitna, że wielu biskupów luterańskich zdystansowało się od wynurzeń swojej upolitycznionej współwyznawczyni. MaK
18
Nr 30 (699) 26 VII – 1 VIII 2013 r.
NIECH NAS ZOBACZĄ
granat beżowa
melanż
10 czarna
40 cm
Do podanych cen należy doliczyć koszty wysyłki według cennika Poczty Polskiej w zależności od sumarycznej wagi zamówienia. Przykładowe wagi gadżetów: - koszulki M - 0,14 kg, - koszulki L - 0,15 kg, - koszulki XL - 0,16 kg, - koszulki XXL - 0,17 kg, - kubek 1 sztuka - 0,336 kg, - czapka - 0,076 kg, - pudełko paczki - 0,071 kg. 1. Ceny listów i paczek przy przedpłacie (płatność przed wysyłką) na terenie Polski:
35 cm
EKOLOGICZNA TORBA NA ZAKUPY TYLKO
Zamówienia zagraniczne i krajowe płatne z góry realizujemy po wcześniejszym kontakcie i uzgodnieniu całkowitej ceny wysyłki.
Przesyłka listowa polecona ekonomiczna (wysyłka mniejszych zamówień: do 4 koszulek, czapeczki): - do 0,35 kg = 5,95 zł, - ponad 0,35 kg do 1,00 kg = 6,95 zł, - ponad 1,00 kg do 2,00 kg = 9,50 zł. Paczki pocztowe ekonomiczne (wysyłka cięższych zamówień od 5 koszulek): - do 1 kg = 9,50 zł, - ponad 1 kg do 2 kg = 11 zł. - ponad 2 kg do 5 kg = 13 zł 2. Ceny paczek pobraniowych ekonomicznych (płatność przy odbiorze wysyłki) na terenie Polski: - do 2 kg = 15 zł, - ponad 2 kg do 5 kg = 18 zł, - ponad 5 kg do 20 kg = 33 zł.
Nr 30 (699) 26 VII – 1 VIII 2013 r.
LISTY Polityczni „geniusze” Wreszcie jesteśmy szczęśliwi. Narodził się książę! Wprawdzie w Anglii, ale środki przekazu informowały o tym na pierwszym miejscu, tak jakby to była sprawa o szczególnym znaczeniu dla polskich obywateli. Po tej euforii będzie parę dni spokoju, chyba że jakiś polityk czy też znany aktor się rozwiedzie, wyrzuci kochankę przez okno albo jeszcze co innego... W takim nastroju przeczekamy martwy sezon w działalności parlamentarzystów, którzy rozjadą się na urlopy, aby nabrać sił przed nowymi wyzwaniami. Po powrocie z zasłużonego wypoczynku znów zaczną tworzyć bzdurne projekty ustaw i znajdą nowe tematy zastępcze odwracające uwagę od spraw zasadniczych. Najlepiej by było, aby w ogóle nie wrócili z urlopów. Ich obecność przynosi czasami więcej szkód niż pożytku. Przykładem jest pani prof. Barbara Kudrycka – Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego, która wypowiada się na temat zatrudnienia absolwentów wyższych uczelni. Przyznała, że wielu z nich ma trudności ze znalezieniem pracy, a studiowanie równoczesne na drugim kierunku jest płatne. Co nie znaczy, dodała, że na przykład inżynier nie może być dobrym aktorem, a filozof wziętym bankowcem lub politykiem. Nie dała jednak recepty, jak z inżyniera zrobić aktora, a z filozofa bankowca (jeżeli za drugi kierunek trzeba płacić). W jednym przypadku trzeba pani minister przyznać rację – polityk potrafi wszystko i nie potrzebuje kwalifikacji. Wystarczy zapisać się do partii, być aktywnym, realizować wytyczne prezesa albo przewodniczącego. Dowodem takiej kariery jest Stanisław Alot, nauczyciel języka polskiego i aktywny solidarnościowiec, powołany na stanowisko prezesa ZUS bez żadnego przygotowania zawodowego. W końcu został odwołany (sprawa sądowa o narażenie ZUS na ogromne straty finansowe). Jak z tego wynika, polityk to jest jedyny zawód, który sprawdza się na każdym stanowisku, bez względu na to, jaka opcja rządzi. Dlatego najlepiej iść w politykę. Ivo
Początek końca Agnieszka Radwańska, nasza bogobojna i skądinąd bardzo dobra tenisistka, która nie wstydziła się Jezusa, dała sobie zrobić roznegliżowane zdjęcia, które obiegły świat. Narobiła tym obciachu swoim fanom w wierze, którzy wykluczyli ją nawet ze swojego grona. Objechał ją też kler. Radwańska pokazała, jak płytka jest religijność naszych rodaków. Kler do tej pory myślał, że ma władzę nad rządami dusz swoich owieczek, a okazuje się, jak bardzo się mylił w swojej ocenie. Niedługo to kler
SZKIEŁKO I OKO
będzie musiał dostosować się do wymogów swoich wiernych, a oni niekoniecznie będą padali przed nim na kolana, jak było do tej pory. Ludzie przewartościowują swoje podejście do wiary, już nie są tak dogmatyczni (z małymi wyjątkami – patrz niejaki Terlikowski), a to już początek problemów Kościoła ze swoimi wiernymi. Kościół będzie jednak do końca bronił swoich chorych dogmatów, chociaż nijak się one mają się do obecnej rzeczywistości i nie są już przyswajalne.
do żądań, bo nie chcą być gorzej traktowane, i przez to mamy co mamy – konflikt o podłożu religijnym z wyznaniami mniejszościowymi. Definitywny rozdział państwa od jakiejkolwiek religii nie dawałby asumptu do bezpodstawnych żądań jakiegokolwiek wyznania, a ubój rytualny jest na tyle odrażający, że w tym bestialstwie państwo w ogóle nie powinno brać udziału. Niech poszczególne wyznania robią to we własnym zakresie, nawet poprzez import owego
Dlatego coraz więcej wiernych zaczyna opuszczać Kościół jako instytucję, a wielu – chociaż pozostaje jeszcze przy wierze – to nie jest to wcale wiara w Kościół. Im więcej zadęcia i krytyki ze strony Kościoła wobec swoich wiernych, tym ich odpływ od niego będzie większy, a to będzie początek końca Kościoła jako instytucji. W samym Kościele rozpoczęła się także wewnętrzna walka, czego świadectwem jest casus Hoser vs. Lemański. Do tego dochodzą obostrzenia papieża Franciszka dotyczące kościelnych majątków, zaostrzenie kursu wobec zachowań seksualnych, i mamy początek „obstrukcji” w samym jądrze Kościoła watykańskiego. To może zmarginalizować Watykan i rozłożyć go od środka. Tak nam dopomóż B... Józef Frąszczak
koszernego mięsa z krajów, w których takie wyznanie jest powszechne i ów rytualny ubój stosowany. Niech państwo w końcu przestanie ulegać wpływom religijnym, niech robi to, co jest w jego zakresie, a poszczególne wyznania niech pozostawi samym sobie, niech sobie radzą albo upadają. Takie przecież są reguły gospodarki wolnorynkowej, gdzie ci, którzy nie potrafią się dostosować do jej wymogów, po prostu upadają. To samo powinno dotyczyć poszczególnych kościołów. U nas Kościół katolicki jest jeszcze tuczony przez państwo, chociaż od siebie nie daje nic, tylko zwiększa swoje materialne żądania. Temu należy położyć kres, bo za chwilę inne wyznania będą żądały dla siebie określonych przywilejów. Na przykład Hindusi mogliby sobie przypomnieć o świętych krowach – i co, wypuścimy bydło na ulicę? Dwunożnego bydła chadza po nich już wystarczająco dużo, urządzając burdy, więc chyba wystarczy tego jak na nasze możliwości i wytrzymałość społeczną. Czytelnik
Prawo tylko świeckie Jeśli idzie o tzw. ubój rytualny, to wnerwia mnie, że państwo – demokratyczne przecież i mające w konstytucji zapis o rozdziale od Kościoła – ulega wpływom religijnym. Państwo w swojej autonomii nie powinno preferować obrzędów i rytuałów jakiegokolwiek wyznania, bo nie jest stroną w tej sprawie. Powinno ustanawiać prawo świeckie – bez żadnych odniesień do jakichkolwiek wierzeń religijnych. Niech każde wyznanie odprawia swoje obrzędy, ale we własnym gronie i we własnym zakresie! Ubój rytualny jest preferowany tylko przez pewien niewielki odłam religijny (żydzi i muzułmanie), więc państwo ze swoim prawem nie powinno tam wkraczać. Niech sami sobie urządzają ów makabryczny rytuał. U nas jak zwykle musi być inaczej, dlatego wpływ religii na nasze ustawodawstwo jest ogromny, a Kościół katolicki wprost uzurpuje sobie prawo do decydowania za innych, jak mają żyć. Pobłażanie wyznaniu katolickiemu otwiera innym wyznaniom drogę
Nasza megalomania Jesteśmy dumnym narodem, który ceni wartości chrześcijańskie, wolność, honor, miłość do ojczyzny, demokrację i przywiązanie do tradycji. Mamy przy tym przeświadczenie, że wszyscy inni powinni się na nas wzorować. Skąd się wzięła taka megalomania, to już trudno ustalić. Jedno jest pewne, że pchamy się wszędzie gdzie nie mamy żadnego interesu i nikt nas nie wyczekuje (Irak, Afganistan). Jesteśmy przy tym zaślepieni i przyjmujemy bezkrytycznie decyzje jednego kraju, tj. Stanów Zjednoczonych, które nie liczą się z nami w ogóle. Doskonale wiedzą, że wszystkie ich propozycje zostaną przyjęte bez żadnej dyskusji i w pełni zaakceptowane. Szczególnie „dobrze” wychodzimy na transakcjach handlowych.
Przykładem są samoloty F-16, które samodzielnie nie mogły przylecieć do Polski. Nawet zgadzamy się użyczyć swojego terytorium na więzienia, chociaż wielkie jest w nas umiłowanie wolności i demokracji. Jest jedna wspólna cecha łącząca nas z USA. Gdzie tylko jesteśmy, staramy się narzucić swój system wartości i zaszczepić naszą kulturę. Mamy pretensje do Litwy, że mniejszość polska jest prześladowana. Ciekawe, za co Litwini mają nas kochać i być wdzięczni? Może za usiłowanie polonizacji przed 1939 rokiem? Przecież II Rzeczpospolita uznawała Litwę za integralną część naszego kraju. Do dziś wielu starszych ludzi uważa, że Wilno to miasto polskie. Nawet historycy tak twierdzą. Wyraz temu dał prof. Antoni Dudek, mówiąc: „Utraciliśmy polskie miasta Wilno i Lwów” (program „Minęła dwudziesta” o rocznicy zakończenia II wojny światowej, TVPInfo, 9.05.2013 r., godz. 20,). Czemu ma to służyć i co nam to da? Przydałoby się więcej zdrowego rozsądku w ocenie rzeczywistości i sformułowań bardziej wyważonych. Czytelnik
Napletek niezgody W kościele na Bródnie odbyły się nocne modlitwy w intencji kardynała Hosera pod hasłem „Uczestniczymy w wielkim dziele walki duchowej”. Uroczystość celebrował bp Marek Solarczyk. Modlitwa, w której brało udział około 800 osób, miała sprawić, aby moc Boga zwyciężyła wszelkie ludzkie plany, opory, słabości i zranienia. Biskup nie powiedział wyraźnie, co to za walka i jakie słabości czy też zranienia, ale wiadomo, że chodziło o ks. Wojciecha Lemańskiego, który oskarżył ekscelencję o poniżanie. Dlatego też modlitwa była jak najbardziej zasadna, aby Dobry Bóg sprowadził nań opamiętanie. Pytanie arcybiskupa, czy ksiądz jest obrzezany, nie miało w sobie nic obraźliwego. Chciał on zapewne zwrócić uwagę, że będąc obrzezanym, byłby bardziej wiarygodny w dialogu polsko-żydowskim. Jeżeli modły zostaną wysłuchane, to ks. Lemański powinien się obrzezać i przekazać napletek kardynałowi Hoserowi na znak wierności, posłuszeństwa i poddaństwa. W ten sposób podąży drogą Jezusa, który też był obrzezany, a napletki Jego stanowią relikwie wielu kościołów. Prawdziwy cud, że z jednego członka było kilka czy też kilkanaście napletków. Przesyłam serdeczne pozdrowienia w modlitewnym skupieniu. Czytelnik
PiS nas załatwi! Jest co prawda środek wakacji i nikomu szkoła nie w głowie, ale naszły mnie pewne przemyślenia. Nasi „kochani” biskupi bąkają od czasu do czasu na temat wprowadzenia religii na maturze. Na razie rząd wykręca się konstytucyjnym zapisem
19
o rozdziale państwa i Kościoła oraz brakiem wpływu MEN na podstawę programową. Przypomnę, że Konstytucja RP w tej materii została już pogwałcona samym wprowadzeniem nauczania religii w świeckich szkołach, a podważenie drugiego argumentu można załatwić jakąś wspólną komisją Episkopatu z MEN-em, zwłaszcza gdy PiS dojdzie do władzy. Przeraża mnie natomiast to, co może nastąpić później. Powstaną w każdej szkole klasy z rozszerzoną religią, ruszy biznes produkujący książki, testy maturalne, pomoce naukowe. Mnóstwo młodych ludzi zechce zdawać religię, bo byłoby im łatwiej, niż opanować wiedzę z historii czy geografii. Jak później zagospodarować takich maturzystów? Jak nic na każdej uczelni nastąpi wysyp kierunków o profilu teologicznym. Co po takich studiach? Rząd będzie musiał (bo przecież nie Kościół) zapewnić miejsca pracy tym ludziom. Katechetów i tak jest już dosyć, więc pewnie powstaną nowe zapisy o zatrudnieniu w państwowych instytucjach świeckich kapelanów, tak jak kiedyś, za PRL-u, było z sekretarzami POP. Głupota i ciemnogród sięgną szczytu, a Kościół będzie jeszcze bardziej obrastał tłuszczem, kasą i wpływami. Powiecie, że to nierealne? Założymy się? Czytelnik
Panie Kraku, ateisto! Wprawdzie jest Pan ateistą i nie wierzy w istnienie Boga, ale na podstawie treści niektórych Pańskich artykułów zaobserwowałam, że rozumuje Pan mądrzej od tych, którzy uważają się za wierzących, a zwłaszcza katolików. Pańskie poglądy są bardziej zbliżone do tych, które prezentował Chrystus niż ich. Jest tak dlatego, że katolicy, z wyjątkiem tylko niektórych z nich, są wyznawcami fałszywej religii, czyli tylko pozornymi chrześcijanami. Z powodu głoszenia przez duchownych błędnych nauk oni prawie w ogóle nie wiedzą, na czym polega prawdziwe chrześcijaństwo. Taki stan rzeczy jest następstwem tego, że nie chce im się samodzielnie zapoznać się z treścią Pisma Świętego, zaś „niewiedza jest matką głupich”. Ponadto zauważyłam, że nie tylko Pan, ale również inni ateiści, którzy zadali sobie trud zapoznania się z tą obszerną i niełatwą w zrozumieniu Księgą, są mądrzejsi od tych, którzy nie mają ochoty na jej czytanie. Tacy po prostu nie wiedzą, co tracą, i dlatego też nie chcą skorzystać z mądrości zawartej w Biblii. Prawda jest taka, że im dłużej ktoś ją studiuje i nie lekceważy tego, co jest w niej napisane, tym mądrzejszym, uczciwszym i bardziej odpowiedzialnym staje się człowiekiem. Taki właśnie był cel spisania tej Księgi i udostępnienia jej mieszkańcom świata. Niestety, oni przeważnie nie chcą jej studiować, a to nie wychodzi na dobre nikomu – ani im, ani otoczeniu. Emerytka z Suwałk
20
Nr 30 (699) 26 VII – 1 VIII 2013 r.
przemilczana historia
Dzieje pewnej fotografii (2)
Abbey Road
1
Kiedy w 1969 r. brytyjska grupa The Beatles przygotowywała okładkę do swej najnowszej płyty, nikt z jej członków nie przypuszczał, że stworzy ona jeden z najbardziej rozpoznawanych wizerunków zespołu.
Autorem zdjęcia jest Ian Macmillan, szkocki fotograf, który w 1966 r. poznał Yoko Ono, a ta poznała go z Johnem Lennonem. Od tego czasu Macmillan został „nadwornym” fotografem słynnej Czwórki z Liverpoolu. Płyta Beatlesów z 1969 roku początkowo miała nosić tytuł „Everest” – od nazwy papierosów, jakie palił Geoff Emerick, inżynier dźwięku na stałe pracujący z zespołem. Okładka, przez analogię, miała przedstawiać członków grupy w Himalajach, ale pomysł ten, mówiąc delikatnie, nie spodobał się chłopakom. Ostatecznie tytuł płyty zmieniono na „Abbey Road”, od nazwy ulicy, przy której mieściło się studio nagraniowe. Paradoksalnie, ułatwiło to też zespołowi realizację nowego pomysłu na okładkę. Za namową Paula McCartneya 8 sierpnia 1969 roku o godzinie 11.30 zespół wyszedł w przerwie między nagraniami przed Studio EMI. Tak narodziła się jedna z najbardziej znanych okładek w historii muzycznej popkultury (patrz fot. 1). Wystarczyło zmienić nazwę płyty na „Abbey Road” i gotowe! Macmillan i zespół na zrobienie zdjęcia mieli niecałe 10 minut, bo tylko na tyle stojący na ulicy policjant zgodził się wstrzymać ruch. W sumie udało się zrobić sześć fotek, z których na okładkę płyty wybrano piątą pod względem kolejności. Biorąc pod uwagę ekspresowe tempo pracy, łatwo się domyślić, że tło zdjęcia musiało być przypadkowe, ale dla fanów grupy przedmioty na fotografii nabrały wręcz kultowego znaczenia. Tak było z tablicą rejestracyjną zaparkowanego na ulicy garbusa, który należał do jednego z pobliskich mieszkańców. Otóż tablicę od razu po wydaniu płyty… skradziono. Samo auto zostało później wykupione przez Autostadt Museum w Wolfsburgu. Fani Beatlesów byli też przekonani, że wybór akurat tej marki samochodu (Anglicy mówią na garbusa beetle) miał być odniesieniem do nazwy zespołu. Tak naprawdę samochód pojawił się tam zupełnie przypadkowo; mało tego – członkowie zespołu chcieli go najpierw z Abbey Road usunąć. Uwagę fanów zwróciła także policyjna furgonetka
stojąca po przeciwnej stronie ulicy niż wspomniany garbus. Co się działo z jej tablicami, nie wiadomo, ale po latach pojawiły się one na okładce płyty „Be Here Now” zespołu Oasis – tym razem na zupełnie innym już samochodzie… Pojawiły się też liczne teorie spiskowe, zainicjowane pogłoskami na temat rzekomej śmierci McCartneya. 9 listopada 1966 r. Paul pokłócił się z pozostałymi członkami grupy, opuścił studio nagraniowe i odjechał swoim samochodem. W pewnym momencie zagapił się na stojącą na chodniku
3
2 kontrolerkę parkomatów, wjechał na skrzyżowanie na czerwonym świetle i spowodował wypadek, w wyniku którego samochód muzyka stanął w płomieniach. Mimo licznych obrażeń głowy Paul wyszedł z kolizji cało, choć pojawiły się opinie, że McCartney nie żyje, a muzyka zastąpiono sobowtórem. Miał nim być niejaki William Campbell, kanadyjski policjant, którego „na potrzeby” mistyfikacji poddano jakoby operacji plastycznej. Stróża prawa od prawdziwego Beatlesa miała różnić jedynie blizna na wardze, bo muzyk jej nie miał. Podobno od tego momentu zespół zaczął na okładkach swoich kolejnych płyt umieszczać aluzje sugerujące, że prawdziwy „Paul is dead”.
Nic zatem dziwnego, że w przypadku „Abbey Road”, podobnie jak przy wcześniejszych krążkach zespołu, fani zaczęli doszukiwać się odniesień do śmierci McCartneya. Na przykład takich: l Beatlesi przechodzą przez ulicę: Pierwszy, John, reprezentuje kaznodzieję (lub Boga), Ringo – niosącego trumnę, Paul jest zmarłym, a ostatni, George – grabarzem. l Paul trzyma papierosa w prawej ręce. Na gitarze basowej grał lewą. Widać więc, że to oszust. l Paul nie idzie tak jak inni Beatlesi – ma do przodu wysuniętą prawą nogę, a inni lewą. l Paul ma zamknięte oczy i bose stopy, a to symbolizuje martwego człowieka.
l Po prawej stronie zaparkowany jest samochód z zakładu pogrzebowego lub karetka (w rzeczywistości była to policyjna furgonetka). l Samochód daleko w tle wydaje się jechać prosto na Paula. l Wspomniany garbus zaparkowany po lewej ma rejestrację 28IF (a raczej 281 F). Paul miałby w momencie zrobienia tej fotografii 28 lat, gdyby (ang. if) żył. Sam zainteresowany, aby zadać kłam plotkom o własnej śmierci, wydał w 1993 r. album: „Paul is alive”. Okładka krążka, notabene wykonana również przez Macmillana, od razu nasuwa skojarzenia z pierwowzorem (patrz fot. 2). Nie tylko McCartney, ale także późniejsi wykonawcy, jak choćby
The Red Hot Chili Peppers (patrz fot. 3) wzorowali się na pierwowzorze zdjęcia, imitując go na wszelkie możliwe sposoby. Z oryginalnym zdjęciem Beatlesów na Abbey Road wiąże się jeszcze jedna ciekawostka. Otóż zaraz obok policyjnej furgonetki znalazł się przypadkowy człowiek, także uwieczniony na zdjęciu. Był nim Paul Cole, amerykański turysta, który wyszedł właśnie z pobliskiego muzeum. Mężczyzna, nie rozpoznając członków zespołu, nie mógł sobie zdawać sprawy, że właśnie tworzy historię… Jakież więc było jego zdziwienie, kiedy trzy miesiące później zobaczył się na wydanym dopiero co albumie „Abbey Road”. PAS
Nr 30 (699) 26 VII – 1 VIII 2013 r. Chociaż Biblia nie mówi o Bogu w Trójcy, a nawet zaprzecza istnieniu tak pojmowanego Boga, to jednak trynitarze twierdzą, że Pismo Święte dostarcza niezbitych dowodów na jej istnienie. Dowody te – ich zdaniem – znaleźć można zarówno w Listach Apostolskich, w Apokalipsie św. Jana, jak i w Ewangeliach.
okiem biblisty te nakazane czynności odpowiadają: Co należy czynić? Natomiast formuła trynitarna odpowiada na pytanie: Jak należy chrzcić? Wyłamuje się więc z poprzedniej serii. Jakie więc słowa wypowiedział sam Jezus? Współcześni badacze przyjmują prawie powszechnie, że Jezus wypowiedział następujące zdanie: »(...) udzielając chrztu w imię moje«. W ten sposób swój chrzest przeciwstawił dotychczasowym praktykom chrzcielnym. Formuła »w imię moje« ma znaczenie przyczynowe, wskazuje na źródło, z którego chrzest czerpie swą moc.
Według trynitarzy najmocniejsze biblijne dowody na istnienie Trójcy oparte są między innymi na poniżej zamieszczonych tekstach ewangelicznych.
Wiecznego Ojca [i] Władcę Pokoju” (Kraków 2003, tom II, s. 468). Chociaż Stary Testament zawiera wiele zapowiedzi mesjańskich (np. Iz 11. 1–10; 53. 1–12; Dn 9. 25–26;
Zapowiedź narodzenia
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Wielu zwolenników nauki o Trójcy uważa, że o pełni boskości Chrystusa świadczy już następujący tekst: „Oto panna pocznie i porodzi syna, i nadadzą mu imię Immanuel, co się wykłada: Bóg z nami” (Mt 1. 23). Czy werset ten jednak popiera to twierdzenie? Aby odpowiedzieć na to pytanie, przypomnijmy najpierw, że tekst pochodzi z Księgi Izajasza i pierwotnie dotyczył narodzin Ezechiasza (Hiskiasza), syna Achaza i jego żony Abiji (por. Iz 7. 14; 2 Krn 29. 1; 2 Krl 18. 1–2), który – w przeciwieństwie do swojego ojca – był człowiekiem ufającym Bogu i wierzył, że nie opuści On swego ludu w obliczu zagrożenia ze strony Asyrii. Tak więc nawet jeśli przyjmujemy, że pewne proroctwa mają podwójne znaczenie (charakter mesjaniczny), to jednak tekst, którym posłużył się Mateusz, nie mówi o boskości Chrystusa. Symboliczne imię Emmanuel, którego nie nosił ani Ezechiasz (po hebr. „Bóg umacnia”), ani Jehoszua („JHWH zbawia”), oznaczało po prostu, że Bóg będzie ze swoim pomazańcem i swoim ludem (por. Iz 36. 1–37. 38). I to wszystko. Dodać można jedynie to, że tekst z Księgi Izajasza (7. 14) nabrał znaczenia mesjańskiego dopiero w Ewangelii Mateusza, i tylko w tej Ewangelii. Podobnie jest z błędną interpretacją innego wersetu z Księgi Izajasza, do którego nawiązał Łukasz w swojej Ewangelii (1. 32–33), a na który powołują się wszyscy trynitarze: „Albowiem dziecię narodziło się nam, syn jest nam dany i spocznie władza na jego ramieniu, i nazwą go: Cudowny Doradca, Bóg Mocny, Ojciec Odwieczny, Książę Pokoju” (Iz 9. 5). Twierdzenia, że zarówno zapowiedź narodzin syna, jak i wszystkie powyższe tytuły odnoszą się do Jezusa, nie potwierdza jednak ani kontekst, ani właściwe tłumaczenie tekstu. Podobnie, jak poprzedni werset, ten też dotyczy narodzenia Ezechiasza. Jego zaś właściwe tłumaczenie podaje Tora Pardes Lauder. Czytamy w niej: „Bo [Achaz] zrodził dziecko dla nas – syn został nam dany – na jego barkach [spocznie] władza od [Boga] i otoczy go sława dana przez Cudownego Doradcę, Boga Potężnego,
O tym, że tekst z Mt 28. 19 nie zawierał trynitarnej formuły, przeczytać możemy również w powszechnie dostępnej ,,Historii Kościelnej” Euzebiusza z Cezarei. Oto interesujący nas cytat: „Inni wreszcie apostołowie, narażeni na tysiączne zasadzki na swe życie, opuścili ziemię żydowską i wyruszyli na opowiadanie i nauczanie do wszystkich narodów, pełni mocy Chrystusa, który rzekł do nich: »Idźcie i nauczajcie wszystkie narody w Imię Moje«” („Pisma Ojców Kościoła” t. III, s. 96, Poznań 1924).
Trójca Święta
(2)
Mi 5. 1; Ml 3. 1) – to tekst nie mówi o narodzinach Jezusa, tylko odnosi się do Ezechiasza, który miał być znakiem trwałości dynastii Dawidowej. Natomiast cztery tytuły, które tradycyjnie przypisuje się Jezusowi, przysługują samemu Bogu, który nazwany jest Bogiem Mocnym również w rozdziale następnym (Iz 10. 21).
Formuła chrztu Innym, rzekomo najdobitniejszym dowodem, że Bóg nie jest jedną osobą, ale jednością złożoną z wielu boskich osób, jest słynne ewangeliczne zalecenie, które Jezus dał apostołom, ustanawiając formułę chrztu: „Idźcie tedy i czyńcie uczniami wszystkie narody, chrzcząc je w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego” (Mt 28. 19). Czy tekst ten jednak rzeczywiście jest dowodem na istnienie Trójcy? Chociaż na werset ten powołują się zarówno teolodzy katoliccy, jak i protestanccy, to jednak owa trynitarska formuła chrztu od dawna podawana jest w wątpliwość przez wielu biblistów. Krytyczne stanowisko do tej formuły zajmują nawet teolodzy katoliccy. Ksiądz Józef Kudasiewicz pisze: „W Jezusowym nakazie chrztu (Mat. 28. 19) (...), udzielając im chrztu »w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego« należy odróżnić autentyczne, pierwotne słowa Pana od elementów interpretacyjno-redakcyjnych. Uroczysta forma trynitarna: »Ojciec, Syn, Duch Święty« – jest formułą liturgiczną chrztu w Kościele pierwotnym. Brak jest tej formuły w nakazie chrztu zawartym w Ewangelii Marka (16. 16). W nakazie misyjnym (Mat. 28. 16–20) Jezus mówi uczniom, co mają czynić: idźcie, czyńcie uczniami, udzielajcie chrztu, uczcie. Wszystkie
Tak rozumiane powiedzenie Jezusa zgodne jest ze zdaniem wprowadzającym: »Dana jest mi wszelka moc« (Mat. 28. 18). Apostołowie i Kościół pierwotny, nawiązując do słowa Jezusowego, zamiast zaimka dzierżawczego »moje« wstawiali imię Jezusa. Stąd też w formułach chrzcielnych Dziejów Apostolskich spotyka się następujące formuły: »w imię Jezusa Chrystusa« (Dz. Ap. 2. 38; 10. 48) lub »w imię Pana Jezusa« (8. 16; 19. 5)” („Jak rozumieć Pismo Święte?”, KUL, Lublin 1987, cz. III: „Jezus historii – Chrystus wiary”, s. 106 i 107). Podobnie czytamy w Encyklopedii Katolickiej: „Obecnie teologowie biblijni przyjmują, że formuła trynitarna ma charakter redakcyjny, stanowi odbicie praktyki Kościoła pierwotnego. Jezus chciał najprawdopodobniej zaznaczyć jedynie: Udzielajcie im chrztu w imię moje, tzn. na mój rozkaz, z mojej mocy, by odróżnić swój chrzest od chrztu Jana Chrzciciela” (KUL, t. III, hasło „Chrzest”, s. 354).
Także wybitny protestancki znawca Nowego Testamentu Rudolf K. Bultmann stwierdził, że „chrzest w jedno imię dotyczył chrztu w imię Pana Jezusa Chrystusa, później rozszerzono go na imię Ojca, Syna i Ducha Świętego” („Theologie des Neuen Testaments”, 1961, s. 133). Podobnie uważa Edmund Schlink: „Nakaz chrztu w formie zawartej u Mateusza 28.19 nie może być historycznie pierwotnym chrztem chrześcijańskim. Należy co najmniej przyjąć, że tekst został przekazany w postaci rozszerzonej przez Kościół” („The Doctrine of Baptism”, Saint Louis – New York, 1972, s. 28). Co ciekawe, „jeszcze w VI wieku katolicki papież Pelagiusz II (579– 590) stwierdził, że »jest wielu, którzy mówią, że chrzczą jedynie w imię Chrystusa i przez jedno zanurzenie«” (ks. prof. dr Marian Pastuszko, „Prawo o sakramentach świętych. Normy ogólne i sakrament chrztu”, t. I, Akademia Teologii Katolickiej, Warszawa 1983).
21
Zależność Jezusa O tym, że należy rozróżniać Chrystusa i Boga, świadczy również następująca wypowiedź Jezusa, że jest tylko jeden Bóg: „Słuchaj, Izraelu! Pan [JHWH], Bóg nasz, Pan jeden jest” (Mk 12. 29). Jak zaś wynika z innych jego wypowiedzi oraz jego modlitw, jest to również jego Bóg (Mt 27. 46), od którego jest całkowicie zależny jako posłaniec i sługa Jahwe (Mt 10. 40; 12. 18). Warto przypomnieć, że określenia te pochodzą z Księgi Izajasza, w której czytamy: „Oto sługa mój, którego popieram, mój wybrany, którego ukochała moja dusza. Natchnąłem go moim duchem, aby nadał narodom prawo (...). Ja, Pan [Jahwe], powołałem cię w sprawiedliwości i ująłem cię za rękę, strzegę cię i uczynię cię pośrednikiem przymierza z ludem, światłością dla narodów” (Iz 42. 1, 6, por. 49. 6–7; 53. 1, 10–12; 61. 1). Jak widać, powyższe teksty nie utożsamiają Jezusa z Bogiem, a wypowiedzi Jezusa wyraźnie świadczą o tym, że Bóg przewyższa go pod każdym względem. Oto przykłady: 1. Jezus nie mógł decydować o przyszłej pozycji apostołów. Powiedział: „Zasiąść po prawicy mojej czy po lewicy – nie moja to rzecz, lecz Ojca mego” (Mt 20. 23; Mk 10. 40); 2. Przyznawał się do ograniczonej wiedzy, mówiąc: ,,A o tym dniu i godzinie nikt nie wie; ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko sam Ojciec” (Mt 24. 36; Mk 13. 32); 3. Modlił się i był całkowite podporządkowany woli Boga: „Ojcze mój (…), niech się stanie wola twoja” (Mt 26. 39, 42). Zatem gdyby był wcielonym Bogiem – jak głoszą trynitarze – to jego życie byłoby w jego własnych rękach i nie musiałby się modlić, a jego wola byłaby identyczna z wolą Boga. Nie wołałby też: ,,Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” (Mk 15. 34). Czy jednak moc uzdrawiania i odpuszczania grzechów nie świadczy o tym, że Jezus był prawdziwym Bogiem? Chociaż zwolennicy Trójcy tak właśnie twierdzą, to warto zauważyć, że Jezus nie czynił tego dzięki własnej mocy, ale dzięki mocy, jaką otrzymał od Boga. Oto jego słowa: „Lecz abyście wiedzieli, że Syn Człowieczy ma moc na ziemi odpuszczać grzechy – rzekł do sparaliżowanego: Wstań, weź łoże swoje i idź do domu swego” (Mt 9. 6; Mk 2. 10–11; Łk 5. 24). Tak też rozumieli to świadkowie tych zdarzeń: „A gdy to ujrzały tłumy, przelękły się i uwielbiły Boga, który dał ludziom taką moc” (Mt 9. 8). Tym akcentem kończy się również Ewangelia Mateusza: „Dana mi jest wszelka moc na niebie i na ziemi” (Mt 28. 18). Krótko mówiąc, ani jeden tekst Ewangelii synoptycznych nie potwierdza, aby Jezus uważał siebie za Boga w absolutnym tego słowa znaczeniu lub by Bóg był jednością złożoną z trzech osób. Jezus bowiem wyraźnie uczył, że Bóg jest jeden, a On został posłany, aby jako sługa tego Boga całkowicie wykonać Jego wolę i zostać pośrednikiem przymierza z „domem Izraela”. BOLESŁAW PARMA
22
Nr 30 (699) 26 VII – 1 VIII 2013 r.
okiem sceptyka
Polak niekatolik (53)
Marszałek protestant Paweł Orzechowski był wybitnym politykiem, szanowanym marszałkiem sejmu i umiarkowanym arianinem. Wśród rodzin szlacheckich, które odegrały ważną rolę w życiu politycznym, kulturalnym i reformacyjnym Polski, ród Orzechowskich herbu Rogala zajmuje ważne miejsce. Jego liczne włości znajdowały się w ziemi chełmskiej i lubelskiej. Twórcą potęgi rodu był Paweł Orzechowski, podkomorzy chełmski i starosta suraski, parlamentarzysta, arianin, patron braci polskich. Ojcem Pawła był Jan Orzechowski, dziedzic Dorohuska, kasztelan chełmski, ewangelik słynący z prawdomówności. Według Mikołaja Reja każdemu w oczy mówił prawdę i miał zasadę: „Złemu nie folgować, a dobrego przez cnotę sławą koronować”. Jego żona – Barbara Korczmińska z Nowosiółek – była zapaloną protestantką. Stanisław Orzechowski, najstarszy syn Jana i Barbary, chorąży chełmski, a następnie podkomorzy lubelski, odegrał ważną rolę w ruchu ariańskim: w 1570 r. założył zbór w Piaskach. W jego kamienicy w Lublinie znajdował się zbór braci polskich. Średni syn, Jakub Orzechowski, był rotmistrzem Stefana Batorego i – w odróżnieniu od swoich braci – kalwinistą. O Annie, córce Jana Orzechowskiego, jako o „heretyczce” pisał Caligari, nuncjusz papieski w Polsce. Paweł Orzechowski urodził się około 1550 r. Nie wiadomo, w jakiej miejscowości spędził dzieciństwo i młodość. Pierwsze nauki pobierał w Poznaniu, a potem studiował
C
prawo na uniwersytecie w Lipsku. Zainteresował się sprawami reformacyjnymi pod wpływem rodziców i braci, zwłaszcza Stanisława. Wraz ze Stanisławem przeszedł na arianizm około 1570 r. Na tę konwersję zapewne miała wpływ przyjaźń z Marcinem Czechowicem i Janem Niemojewskim. Z nimi oraz z innymi wybitnymi przedstawicielami arianizmu lubelskiego utrzymywał ożywione stosunki. Był wielokrotnym posłem ziemi chełmskiej. Popierał kandydaturę Stefana Batorego na tron polski. Gdy popierany przez niego kandydat zwyciężył, pojechał do Siedmiogrodu, aby uzgodnić z nim termin przyjazdu do Polski i wyznaczyć dzień koronacji. Należał do zwolenników i realizatorów polityki Jana Zamojskiego, kanclerza wielkiego koronnego. Był także marszałkiem sejmu elekcyjnego, na którym szlachta obrała na króla Zygmunta III Wazę. W podzięce za te zasługi w 1588 r. monarcha obdarzył go urzędem podkomorzego chełmskiego. Te dobre stosunki nie trwały jednak długo. Już cztery lata później, w 1592 roku, Orzechowski był w opozycji do monarchy i krytykował jego prohabsburską politykę. Działalność parlamentarną opozycjonisty zawsze cechowała troska o dobro Rzeczypospolitej szlacheckiej; nigdy
zy antyklerykałowie w Polsce są histeryczni i agresywni? Taki zarzut wysunęła jedna z lewicowych gazet. Niedawno na łamach „Dziennika Trybuny” ukazał się krytyczny tekst autorstwa jednego z krajowych działaczy ateistycznych i laickich. Nie podamy tu jego nazwiska – nie tylko dlatego, aby nie wszczynać personalnej burdy medialnej, która niczemu nie służy, ale również z tego powodu, że on sam formułuje zarzuty, nie precyzując dokładnie, pod czyim stawia je adresem. Co prawda, nietrudno się domyślić, co kryje się pod pojęciami „antyklerykalny tygodnik” albo „politycy części środowisk antyklerykalnych”. To pierwsze to zapewne „FiM”, a to drugie to chyba Ruch Palikota. Autor miesza zresztą gazetę z partią polityczną, choć to przecież dwie zupełnie różne rzeczy. Nie zaryzykowałbym nawet opinii o tym, czy większość Czytelników „FiM” politycznie utożsamia się z partią Janusza Palikota. Z rozmów i listów wnioskuję, że mamy wśród osób czytających nasz tygodnik
nie był radykałem. Należał do obozu arian około 40 lat i przez te cztery dekady bronił swego wyznania, publikował, prowadził dysputy religijne, a nawet zakładał zbory ariańskie. Po objęciu starostwa suraskiego założył zbór w Surażu i we wsi Krupe w ziemi chełmskiej. Starał się o uchwalenie przez sejm prawa zapobiegającego zamieszkom religijnym, apelował o wzajemną tolerancję, zabiegał o pokój pomiędzy różnymi wyznaniami. Uważał, że brak tolerancji religijnej wtrąci Polskę w wojny wyznaniowe. W kwestiach społecznych bliskie mu były poglądy braci litewskich z Szymonem Budnym na czele: nie rozdał swojego majątku ani nie uwolnił chłopów z poddaństwa. Nigdy też nie porzucił urzędów, przeciwnie – zabiegał o nie. Umierając, pozostawił fortunę prawie magnacką.
całą gamę postaw od radykalnie lewicowych, poprzez socjaldemokratyczne i liberalne, aż po prawicowe i nacjonalistyczne. W istnienie tych ostatnich poglądów wśród Czytelników „FiM” może trudno uwierzyć, ale takie są fakty. Rzeczywiście, wiele osób wśród nas
Zamojski starał się odwieść Orzechowskiego od religii braci polskich i namawiał go do przyjęcia wyznania rzymskokatolickiego, sugerował mu też studiowanie pism ojców Kościoła. Wręczył mu także na sejmie w Warszawie w 1582 r. „Wędzidło” ks. Hieronima Powodowskiego – książkę szkalującą arian. Podkomorzy chełmski ją przyjął, przestudiował i przemyślał. Stosunek Orzechowskiego do ojców Kościoła i ich twórczości był jednoznacznie negatywny. Swoją niechęć do nich uzasadniał trzema argumentami. Twierdził, że gmatwają oni wszystko, a z zagadnień prostych i łatwych robią
ich rozważania biblijne publikowane regularnie na naszych łamach. Autor tekstu tymczasem zarzuca antyklerykałom, że są czymś na podobieństwo religijnej sekty, ludźmi (bezmyślnymi?), których łączą głównie wspólne „emocje i obsesje”.
ŻYCIE PO RELIGII
Antyklerykalna sekta?
łączy pewne nadzieje z Ruchem Palikota, ale nie dałbym głowy za to, że to jest większość. Także dlatego, że od zawsze wśród sympatyków naszej gazety mamy sporo zwolenników SLD i chyba jeszcze więcej ludzi zupełnie zniechęconych do polityki lub absolutnie obojętnych na te kwestie. Ludzie interesują się „FiM” z rozmaitych powodów, czasem na przykład dlatego, że chcą poczytać coś o ateizmie, albo przeciwnie – bo interesują
I że stanowią „wąskie grono sympatyków”. Ten ostatni zarzut jest o tyle komiczny, że jego autor – prezentujący się w mediach jako przedstawiciel środowisk laickich i ateistycznych – w rzeczywistości nie reprezentuje nikogo więcej poza własną osobą i gronem najbliższych znajomych. Tyle że zapraszający go redaktorzy nie mają o tym pojęcia, bo zwykle przedstawia się jako lider dwóch organizacji, z których jedna jest kadłubowym
bardzo trudne: „Albowiem rzecz prostą i jasną przez się, dziwnymi jakimiś alegoriami i jakimiś zmysłami wymyślonymi, które duchowymi zowią, tak wiklą i kręcą, że się sami z niej wykręcić i wywikłać nie mogą”. Oprócz tego ojcowie Kościoła napisali bardzo dużo dzieł; w tym pisma na tyle zawiłe, że nie sposób ich przeczytać, choćby się żyło sto lat. Jakby tego było mało, sami się ze sobą nie zgadzają: nie tylko grecy z łacinnikami, ale i grecy, i łacinnicy między sobą. Orzechowski wierzył bezwzględnie Pismu Świętemu i przyjmował jego literalny wykład. Nie uznawał dogmatu Trójcy. Odrzucił cały rytuał rzymskokatolicki jako wymyślony przez rozmaitych ludzi i służący do „sidłania” wiernych. Dzięki swojej znajomości zagadnień dogmatycznych Orzechowski zapraszany był przez współwyznawców na arbitra w dysputach religijnych. Zmarł w 1612 r. w Krynicy. To właśnie tam, na wzgórzu zwanym Arianką lub Grobiskiem, wznosi się do dziś tajemnicza budowla w kształcie piramidy. To grobowiec Pawła Orzechowskiego. ARTUR CECUŁA
stowarzyszeniem obejmującym garstkę jego znajomych, a druga pozostaje jeszcze bardziej tajemnicza i zapewne nigdy w swej historii nie była nawet oficjalnie zarejestrowana. Chyba nie pomylę się znacząco, jeśli napiszę, że grono stałych Czytelników nawet tylko niniejszego cyklu „FiM” liczy sobie co najmniej kilkaset razy więcej osób… Ale to my zostaliśmy obstawieni w roli „marginesu” do zaatakowania. Ponieważ czytelnicy „FiM”, a także sympatycy Ruchu Palikota stanowią środowisko ogromnie zróżnicowane politycznie, społecznie i światopoglądowo, wszelkie próby postawienia nam jakichś wspólnych zarzutów uważam za kompletnie chybione. Nie wiem, czy i kto spośród nas miałby być np. „histeryczny i agresywny”. Antyklerykalizm jako reakcja na klerykalizm musi być zdecydowany i głośny i to może się komuś wydawać agresywne. Ale przecież tylko dzięki zdecydowaniu reakcja ta została wreszcie zauważona i w ostatnich trzech latach nabrała rozmachu. MAREK KRAK
Nr 30 (699) 26 VII – 1 VIII 2013 r.
R
wanda, „kraj tysiąca wzgórz”, to małe państwo w środkowo-wschodniej Afryce, które jest jednym z najgęściej zaludnionych krajów świata. Około 57 procent Rwandyjczyków to katolicy. Obok nich są tam wyznawcy afrykańskich religii tradycyjnych, anglikanie i inni protestanci oraz muzułmanie. Od drugiej połowy I tysiąclecia zaczął się na-
przemilczana historia
23
i śmierć prezydentów Rwandy i Burundi – Habyarimany i Cypriena Ntaryamira. Kilka godzin po tym wydarzeniu gwardia prezydencka przystąpiła w stolicy kraju do systematycznego mordowania Tutsi oraz… umiarkowanych przywódców Hutu. Na obszarach wiejskich lokalni dowódcy wojskowi i partyjni zaczęli organizować podobne masakry, mobilizując Interahamwe
Jak chrzczono Afrykę
(28)
W 1994 r. w Rwandzie wydarzyło się jedno z największych ludobójstw XX w. na tle etnicznym. W jego tle była gra kolonizacyjno-misyjna prowadzona przez Europejczyków i Kościół katolicki. pływ rolniczego ludu Hutu na wspomniane tereny, a w ciągu XIV i XV w. pojawili się tam koczowniczy pasterze Tutsi, którzy podporządkowali sobie Hutu i utworzyli silne scentralizowane państwo Rwanda. Podział na oba plemiona stał się bardziej związany z poziomem społecznym niż z rzeczywistym pochodzeniem etnicznym. Słowo Tutsi pierwotnie określało grupę pasterzy, Hutu zaś było nazwą rodzajową oznaczającą służących bądź chłopów. Europejscy kolonizatorzy – najpierw Niemcy, a od I wojny światowej Belgowie – rządzili poprzez monarchię Tutsi, tym samym pogłębiając rozgoryczenie wśród znacznie liczniejszych Hutu. W 1902 r. powstały w Rwandzie pierwsze misje katolickie, ale afrykańskie elity traktowały je z podejrzliwością. Król Rwandy pozwolił zakonowi ojców białych na osiedlenie się wyłącznie wśród Hutu, grożąc śmiercią każdemu Tutsi, który by wszedł w kontakt z misjonarzami. Misyjna edukacja umożliwiła Hutu utworzenie własnej partii, zniesienie monarchii i obalenie arystokracji Tutsi. Hutu zabijali, wypędzali i łupili bez opamiętania drugie plemię. W niepodległej od 1962 r. Rwandzie populistyczna administracja napiętnowała Tutsi jako spiskowców, ludzi perfidnych, spekulantów i pasożytów w przeludnionym kraju. W 1973 r. wojskowy zamach stanu majora Juvénala Habyarimany wzmocnił reżim Hutu. W 1990 r. wojna wypowiedziana rwandyjskiej armii przez pozostających na wygnaniu rebeliantów z Rwandyjskiego Frontu Patriotycznego (RPF), mających swoje bazy w Ugandzie, wyznaczyła nowy etap konfliktu. Już od 1992 r. partie Hutu planowały eksterminację Tutsi – w dyskusjach parlamentarnych otwarcie omawiano ludobójstwo i powstała nawet lista ludzi do wymordowania. Wydarzeniem, które wywołało akcję eksterminacyjną, było zestrzelenie 6 kwietnia 1994 r., prawdopodobnie przez RPF, samolotu prezydenckiego
i Impuzamugambi – ekstremistyczne bojówki Hutu – oraz zachęcając, a niekiedy zmuszając chłopów do udziału w ludobójstwie. W ciągu 100 dni zamordowano, często z wyrafinowanym okrucieństwem, od 800 tys. do miliona ludzi w ramach zorganizowanej akcji, napędzanej wieloletnią historią nierówności i wyzysku. Do tego doszły etniczne animozje ukształtowane przez europejskie teorie rasowe, radykalna propaganda, paniczny strach przed odzyskaniem władzy przez Tutsi oraz pragnienie przejęcia ich ziemi i majątku. Ludobójstwo to, pomimo prostej organizacji i prymitywnych narzędzi, było niezwykle skuteczne. Chyba nigdy wcześniej w historii świata nie zamordowano w tak krótkim czasie tak wielkiej liczby ludzi. Zabójcy wstawali
członków własnej rodziny, żony lub męża. „Musiałeś pokazać wszystkim, że się dobrze bawisz, bo inaczej mogłeś mieć kłopoty” – stwierdził jeden z zabójców. Istotna w nawoływaniu do eksterminacji była rola popularnych stacji radiowych – Radia Rwanda i Radia Tysiąca Wzgórz, na antenie których informowano, gdzie ukrywają się Tutsi. Ważnym czynnikiem umożliwiającym ludobójstwo było wycofanie z rejonu konfliktu żołnierzy z misji ONZ-UNAMIR. Stało się to dopiero w wyniku fatalnego zachowania ówczesnego nuncjusza apostolskiego, kardynała Giuseppe Bertello (na zdjęciu obok), który jako pierwszy wycofał się z Rwandy i dał innym sygnał do ewakuacji. Wiele dokumentów wskazuje na to, że gdyby władze kościelne pozostały na miejscu, nie doszłoby do ludobójstwa. Największych rzezi dokonywano w kościołach, szkołach, urzędach i szpitalach, skąd ewakuowali się cudzoziemcy. W dwóch świątyniach,
o świcie, jedli obfite śniadanie, zbierali się w umówionym miejscu i wyruszali na „polowanie”. Przez cały dzień zabijali każdego napotkanego „karalucha” (tak nazywano Tutsi), zwykle rąbiąc go maczetą na kawałki. Później, gdy dowódca grupy gwizdkiem dawał sygnał do „zakończenia roboty”, zabójcy wracali do domów i wieczorem hucznie świętowali. Zabijanie stało się rozrywką, sportem. Wielu zasmakowało w rzeziach i w maltretowaniu ofiar. Dzieci były zmuszane do ścinania maczetą albo szły z psami, by szukać kryjówek uciekinierów. Cały kraj pochłonęło zabijanie, gwałcenie (zgwałcono 250 tys. kobiet) i łupienie ofiar. Było to ludobójstwo sąsiadów, kolegów, a nierzadko
w Nyamacie i N’taramie, zabito w ciągu jednego dnia po 5 tys. ludzi. W pierwszym z kościołów – w Nyamacie – polewano dzieci benzyną i palono. 9 kwietnia 1994 r. w polskiej misji pallotyńskiej w parafii Gikondo wyrżnięto w ciągu dwóch godzin 110 osób, w tym wiele dzieci. Pobożni do tej pory chrześcijanie zamieniali się w okrutnych zabójców. Jean-Baptiste Munyankore, nauczyciel z N’taramy, powiedział: „Dyrektor szkoły i szkolny wizytator z mojego sektora brali udział w rzeziach, posługując się pałkami nabitymi gwoździami. Dwaj koledzy profesorowie, z którymi wcześniej piliśmy piwo i wymienialiśmy uwagi na temat uczniów, przyłożyli do tego rękę, że się
tak wyrażę. Także ksiądz, burmistrz, zastępca prefekta, lekarz zabijali własnymi rękami (…). Nosili bawełniane spodnie z kantem, mieli dość czasu wolnego, jeździli samochodami lub na motorowerach. Ci wykształceni ludzie
byli spokojni z usposobienia i naraz zakasali rękawy, by chwycić maczetę (…), ci zbrodniarze stanowią straszliwą tajemnicę”. Zabójca Ignace: „Biali księża uciekli po pierwszych utarczkach. Czarni księża zostali zabójcami lub sami ginęli. Bóg zachował milczenie, a kościoły cuchnęły od trupów, które zostawiliśmy w środku. W tym, co robiliśmy, nie było miejsca dla religii”. Zabójca Léopord: „Nie uważaliśmy już Tutsi za ludzi, ani nawet stworzenia Boże (…). Dlatego łatwo nam było ich gładzić (…). Ksiądz także nie mógł wykorzystywać bliskich relacji z Bogiem, aby modlić się za duszę jakiegoś Tutsi. Zbyt wiele ryzykował, gdyby ktoś go usłyszał (…). Tak wielu się zabijało, tak dobrze się jadło i gromadziło się wiele dóbr, że wszyscy czuli się niezwykle ważni i drwili sobie z obecności Boga. Ci, którzy mówią coś innego, to kłamcy pozbawieni pamięci”. Zabójca Jean-Baptiste: „W głębi duszy wiedzieliśmy, że Chrystus w tej sytuacji nie jest po naszej stronie, ale ponieważ nic nie mówił ustami kapłanów, byliśmy spokojni”. Zabójca Élie: „Wszystkie ważne osobistości odwróciły się plecami od naszych rzezi. Błękitne hełmy, Belgowie, biali dyrektorzy, ludzie z organizacji humanitarnych, biskupi i księża, a w końcu nawet Bóg (…).
Pozostawiono nas samym sobie, bez żadnych słów przygany”. Linda Melvern, ceniony w świecie ekspert do spraw ludobójstwa, po wnikliwym śledztwie w sprawie masakry w Rwandzie stwierdziła, że w latach poprzedzających mordowanie Tutsi żaden z hierarchów Kościoła katolickiego nie wystąpił przeciwko reżimowi: „Kościół katolicki legitymizował rasistowską politykę establishmentu. Księża często popierali tych, którzy domagali się wymordowania Tutsi”. Niektórzy duchowni za udział w ludobójstwie zostali skazani przez Międzynarodowy Trybunał Karny dla Rwandy. Melvern uznała za brednie stwierdzenie, że Jan Paweł II pierwszy nazwał „ludobójstwem” to, co działo się w Rwandzie, bo już 29 kwietnia o tym ludobójstwie informowała brytyjska organizacja charytatywna Oxfam. Wielkim przyjacielem reżimu był zamordowany przez partyzantów Tutsi arcybiskup Vincent Nsengiyumva, który przez 14 lat przewodniczył rządzącej partii. Pewna kobieta z plemienia Tutsi, która ocalała z ludobójstwa, powiedziała: „Winię Kościół z całego serca. W 1994 r. wszyscy myśleli, że kościoły znowu będą bezpiecznym schronieniem, ale okazały się miejscem, gdzie ginęliśmy. Ten arcybiskup, Vincent Nsengiyumva, tym dowodził. On nigdy nie zrobił nic, by powstrzymać zabijanie. Mógł powiedzieć, że nikt nie może zabijać kogokolwiek w kościołach, ale tego nie zrobił”. Międzynarodowy trybunał udowodnił księdzu Athanase Serombie współudział w zamordowaniu swoich parafian i skazał go na dożywocie (patrz zdjęcie z lewej). Seromba zamknął swoich parafian w kościele, a następnie wezwał dwa buldożery, które obróciły świątynię w stertę gruzu. Zawalone ściany pogrzebały około 2,5 tys. ludzi. Seromba uciekł z Rwandy i ukrywał się we Włoszech pod przybranym nazwiskiem. Z kolei sąd belgijski skazał dwie zakonnice na 15 i 12 lat więzienia. Wiele osób ściganych przez trybunał listami gończymi pozostaje na wolności – m.in. w europejskich parafiach pracują obecnie rwandyjscy księża, którzy wyemigrowali, gdyż podejrzewani są o udział w ludobójstwie. ARTUR CECUŁA
24
Nr 30 (699) 26 VII – 1 VIII 2013 r.
grunt to zdrowie
L
ecznicze właściwości wykazują wszystkie części tej rośliny: nie tylko kora, nasiona, liście, korzenie, ale i żywica. Również owoce mają uzdrowicielskie działanie. Dobroczynne właściwości gravioli zostały gruntownie przebadane, ponieważ naukowcy akademiccy zainteresowali się nią już ponad 70 lat temu. Co najmniej 20 instytutów i laboratoriów prowadzących niezależne testy potwierdziło, że związki chemiczne budujące to drzewo, nawet spożywane w małych dawkach, skutecznie niszczyły komórki nowotworowe, oszczędzając przy tym zdrowe tkanki.
cierpiące na nowotwór i zainteresowane leczeniem preparatami wykonanymi na bazie opisywanego drzewa powinny skonsultować się z onkologiem. Substancjami czynnymi, które niszczą komórki rakowe, są acetogeniny annonaceowe, posiadające silne działanie przeciwrakowe, bakterio- i insektobójcze. Ale najważniejszą ich cechą jest to, że potrafią niszczyć już istniejące komórki nowotworowe oraz hamują ich rozwój. Dzieje się tak dlatego, że inhibitują one procesy enzymatyczne zachodzące wyłącznie w błonach komórek rakowych. Są nieszkodliwe dla zdrowych komórek, a ich oddziaływanie
Drzewem w raka Graviola, niewielkie, 5-, 6-metrowe drzewo rosnące w Ameryce Południowej i Środkowej, a także w najcieplejszych regionach Ameryki Północnej, jest od wieków wykorzystywane przez autochtonów do leczenia nowotworów.
Silnym działaniem antynowotworowym tej rośliny zainteresowała się także jedna z wiodących firm farmaceutycznych, która przeprowadziła w swoich laboratoriach badania nad jej wykorzystaniem do produkcji leków. Okazało się, że preparaty z niej zrobione skutecznie niszczą komórki aż 12 typów nowotworu, w tym mięsaka płuc i trzustki, raka wątroby oraz piersi, chłoniaka, gruczolakoraka prostaty, gruczolakoraka jelit czy płuc. Badania dowiodły również, że aktywne substancje zawarte w gravioli mają działanie antynowotworowe aż 10 tysięcy razy silniejsze niż adriamycyna – jeden z leków najczęściej stosowanych przy chemioterapii. Osoby
na komórki chore jest na tyle silne, że mają zastosowanie w leczeniu guzów odpornych na różnego rodzaju terapie i leki. Na dodatek guzy nowotworowe nie potrafią się na nie uodpornić, chociaż dzieje się tak w przypadku leków wykorzystywanych w chemioterapii. Komórki rakowe potrafią nabyć odporność nie tylko na substancje wchodzące w skład leku zastosowanego w terapii, ale też na te, które nie są z nimi spokrewnione pod względem chemicznego składu (zjawisko MDR). Ponadto, preparaty z gravioli stymulują do lepszej pracy i wzmacniają układ immunologiczny. Jest to niezwykle ważne podczas chemio- i radioterapii, które reklama
JUŻ W SPRZEDAŻY!!! z cyklu: Biblioteczka Faktów i Mitów
Poradnik Zenona Abrachamowicza
Skuteczne wzmacnianie odporności organizmu Do kupienia w punktach sprzedaży prasy obsługiwanych przez firmy Ruch, Kolporter oraz Empikach w cenie
9,99 zł
Wydawnictwo prowadzi również sprzedaż wysyłkową w cenie 12 zł z kosztami wysyłki.
Książki z dołączonym paragonem wysyłamy w ciągu trzech dni roboczych od zaksięgowania wpłaty. Dane do wpłaty: Bansek Maciej Banasik 90-423 Łódź, ul. Piotrkowska 85 mBank 17 1140 2004 0000 3502 5458 6982 Prosimy o umieszczanie na dowodzie wpłaty lub przelewie adresu, na który wysłać książkę. W sprawach reklamacji lub zamówień telefon kontaktowy 608 07 06 21
niszczą tę naturalną barierę ochronną naszego organizmu. Dzięki swoim właściwościom stymulującym układ odpornościowy, roślina ta pozwala zmniejszyć niepożądane skutki uboczne klasycznych terapii antynowotworowych. Redukuje uczucie zmęczenia, nudności, hamuje utratę włosów oraz masę ciała. Nawet w przypadku pacjentów w wieku starczym przyczyniła się do znacznej poprawy stanu ich zdrowia. Ciekawe badania kliniczne gravioli przeprowadzono w Japonii. Każdą z trzech grup gryzoni zainfekowanych nowotworem
płuc leczono w odmienny sposób. Pierwsza z nich nie przyjmowała żadnego antynowotworowego leku, druga otrzymywała chemiczny medykament o nazwie adriamycyna, a trzecia otrzymywała annonacynę znajdującą się w gravioli. Po dwóch tygodniach w pierwszej grupie, nieleczonej, pięć spośród sześciu myszy wciąż żyło. W drugiej, poddanej leczeniu adriamycyną, trzy z sześciu gryzoni zdechły, jednak u tych, które przeżyły nastąpiło zmniejszenie guza nowotworowego o 54,6 proc. Natomiast w grupie trzeciej dzięki annonacynie przeżyły wszystkie
myszy, a ich guz nowotworowy uległ zmniejszeniu o 57,9 proc. Co więcej, organizmy gryzoni z ostatniego „zespołu” nie wykazywały jakiegokolwiek śladu toksyczności przeprowadzonej terapii. Graviola to nie tylko lek przeciwko rakowi. Jej kora posiada właściwości antybakteryjne i przeciwwrzodowe. Owoce wzmagają wydzielanie mleka u karmiących kobiet, nasiona mają działanie antypasożytnicze, natomiast liście – przeciwpadaczkowe, przeciwcukrzycowe, rozkurczowe i uspokajające. Roślina łagodzi również stany zapalne i podnosi odporność organizmu. Wskazane jest jej stosowanie przy takich dolegliwościach jak nadciśnienie, reumatyzm, schorzenia wątroby, astma i bóle artretyczne. Leki z gravioli mają wysoką wartość odżywczą, dzięki czemu są coraz częściej zalecane przez ośrodki onkologiczne jako środek wspomagający konwencjonalne leczenie. Unikalny skład chemiczny utrzymuje w dobrej formie układ odpornościowy, przez co organizm intensyfikuje walkę z intruzem. Lecznicze właściwości amerykańskiego drzewa zostały opatentowane przez co najmniej 9 koncernów zagranicznych, które opracowały własne preparaty. Można je kupić także w Polsce. Cena 60 tabletek oscyluje w granicach 30 zł, zaś półlitrową butelkę ekstraktu można kupić już za około 50 zł. ZENON ABRACHAMOWICZ
Pijmy piwo... bezalkoholowe Niektórzy porównują picie piwa bezalkoholowego do pocałunków... przez szybę. Stanowczo nie zgadzam się z takim podejściem do trunku, który jest napojem bardzo wartościowym. Jeszcze do niedawna z piw bezalkoholowych najbardziej popularne było Karmi. Ten słodki, cukierkowy napój nie jest jednak klasycznym przedstawicielem piw bezalkoholowych i nie wykazuje wszystkich pozytywnych cech tych trunków. Na szczęście pojawia się ich w sklepach coraz więcej i wybór jest naprawdę trudny. Metod produkcji takich napojów jest kilka i często są objęte tajemnicą, ale najczęściej produkuje się je w taki sam sposób co piwa tradycyjne. Jednak pod koniec warzenia dochodzi dodatkowy proces, dzięki któremu cały alkohol usuwany jest z nastawu. Robi się to albo poprzez ekstrakcję próżniową, albo poprzez destylację. Piwa o niewielkiej zawartości alkoholu (do 0,5 proc.) mogą być też produkowane poprzez przerwanie fermentacji w odpowiednim momencie – na przykład przez obniżenie temperatury, często połączone z wydłużeniem czasu fermentacji (aby zachować odpowiedni smak). Są też browary (np. Bavaria), które stosują własne opatentowane metody produkcji piwa bezalkoholowego. Polegają one na przeprowadzaniu procesu fermentacji z użyciem specjalnych „unieruchomionych komórek drożdży” i w tym procesie alkohol nie pojawia się wcale. Smak dobrego piwa bez zawartości alkoholu niewiele różni się od smaku ich alkoholowych kuzynów. Wielu ceni sobie nawet bardziej jego walory smakowe, ale nie tylko o nie tu chodzi. Piwa bezalkoholowe, zwłaszcza gatunki pszeniczne, mają doskonałe własności,
a niektóre otrzymały nawet od specjalistycznych instytucji status napojów izotonicznych. Bezalkoholowy pszeniczny Erdinger był testowany przez Uniwersytet Techniczny w Monachium na grupie 277 maratończyków. Test polegał na tym, że połowa badanych osób codziennie wypijała po półtora litra piwa testowanego, a druga połowa otrzymywała zwykłe piwo bezalkoholowe. Po przebytym maratonie sportowcy pijący Erdingera mieli niższy od osób z drugiej grupy poziom stanu zapalnego we krwi. Stało się tak dzięki dużej ilości polifenoli zawartych w piwie pszenicznym. Te pożyteczne dla naszego zdrowia substancje chronią nas m.in. przed nowotworami i chorobami układu krążenia oraz przyczyniają się do szybszej regeneracji naszego organizmu po wysiłku fizycznym i stresach. Ale to nie wszystkie zalety piw bezalkoholowych. Mają one także o połowę mniej kalorii niż ich alkoholowe odpowiedniki. Półlitrowe napoje bez alkoholu to tylko około 125 kcal. Poza własnościami dietetycznymi są one istnym skarbcem składników mineralnych. Potas, fosfor, magnez, sód, i wiele ważnych aminokwasów oraz witaminy z grupy B. I wszystko to bez grama tłuszczu czy cholesterolu. Najnowsze badania pokazują, że picie piwa bezalkoholowego do kolacji pozytywnie wpływa na sen – przyspiesza zaśnięcie oraz przyczynia się do spokojniejszego i głębszego snu. Warto zatem sięgnąć po butelkę dobrego piwa bezalkoholowego wieczorem, kiedy zmęczeni po ciężkim dniu pracy spożywamy kolację. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 30 (699) 26 VII – 1 VIII 2013 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
FILOZOFIA STOSOWANA
Lemańszczyzna idzie! Za Stalina partie komunistyczne dbały o ortodoksję, wzorując się na Kościele rzymskokatolickim. Wszelkie herezje tępiono za pomocą takich narzędzi jak obowiązkowa samokrytyka, wydalenie z partii, wyrzucenie z pracy, a najchętniej – zesłanie na Sybir. W nieco cięższych przypadkach po prostu kulka w łeb. Herezje zwano albo „odchyleniami” (np. „odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne”), albo od nazwiska głównego heretyka, jak „zinowjewszczyzna” od Grigorija Zinowjewa. Odchylenie ks. Lemańskiego, czyli lemańszczyznę, można scharakteryzować jako branie na poważnie nauczania Soboru Watykańskiego II i Jana Pawła II, zwłaszcza w zakresie stosunków chrześcijańsko-żydowskich. Wkładać jarmułkę i chodzić do synagogi to wolno może papieżowi, jak taką ma fanaberię, ale co wolno wojewodzie, to… Partia komunistyczna, tak samo jak Kościół, bała się rozłamu. Kościół zawsze cierpiał z powodu rozmaitych schizm i właśnie z obawy przed rozpadem usztywniał się w ortodoksji.
B
To, co sztywne, trzyma się mocno, ale jak już pęka, to z hukiem. Nie pomogły prześladowania katarów i innych „heretyków”, inkwizycja ani krucjaty – pękło z hukiem, i to wielkim, w XVI wieku. Najpierw schizma wschodnia. Potem reformacja była dla Rzymu straszliwą traumą, której nie zapomniał do dziś. Od tego czasu panicznie boi się kolejnych schizm – zarówno liberalnych, jak i tych ultraortodoksyjnych. Odpowiedzią na groźbę rozpadu Kościoła oraz ucieczki wiernych do konkurencji jest współcześnie dwojaka polityka. Jedna strategia to „ucieczka do przodu”, czyli ku Kościołowi ubogiemu i wyrozumiałemu. To linia Vaticanum II i chyba także papieża Franciszka. Druga strategia to usztywnianie się w dogmatach, hierarchiczności, autorytaryzmie i arogancji. To metoda w sam raz dla ludzi o ciasnych horyzontach i rozlewnej pysze. Tak się jakoś składa, że pasuje ona doskonale do stanu ducha i mentalności „naszych”. Kto się w tym feudalnym mainstreamie nie mieści, tego w łeb! Ale co to daje? Czy ks. Boniecki stał
ieda i bogactwo nie są od siebie niezależne. Bieda jednych to często wynik bogacenia się drugich. W miejscu pracy powyższe jest oczywiste. Jeżeli ktoś jeździ na urlopy, to szef. On zgarnia zyski, a pracownicy wypłatę, która często nie wystarcza na zapłacenie rachunków. Wtedy zaciągają pożyczki, natomiast pracodawca odkłada oszczędności na lokacie. Wysokie odsetki od ich pożyczek składają się na oprocentowanie jego lokat. Tak jest wszędzie. Z podatków od emerytki i od najniższej płacy krajowej buduje się autostrady, po których jeżdżą ci, którzy mogą skorzystać z ulg podatkowych. W kryzysie biedni się wyprzedają, a bogaci za bezcen kupują. Ale najbogatsi deweloperzy nie obniżają cen mieszkań. Mają rezerwy i mogą czekać na zwyżkę. Biedni coraz taniej sprzedają swą siłę roboczą, bo bezrobocie to nadpodaż pracy. Bogaci płacą ZUS od niewielkiej części dochodów, biedni – od całości. Podatki pośrednie zawarte w cenie towarów uderzają z większą mocą w biednych, bo oni wydają wszystko, co zarobią, więc od całości dochodów płacą VAT i akcyzę. Ktoś, kto może sobie pozwolić na luksus oszczędzania, nie płaci takich podatków od tego, co zaoszczędzi, a dodatkowo osiąga zyski z oprocentowania. Mówi się, że jego pieniądze „pracują”, ale to wynik ciężkiej pracy zadłużonych. Dlatego ważna jest stopa procentowa, cena pieniądza, z której wynika oprocentowanie kredytu – im jest wyższa, tym więcej zgarniają oszczędzający. Te stopy ustalają instytucje niezależne od rządu, parlamentu, wyborców, ale nie od gry interesów ekonomicznych, dlatego zwykle podejmują decyzje korzystne dla posiadaczy kapitału.
się mniej słyszalny, gdy zabroniono mu publikować? Czy dla Kościoła lepiej jest mieć prof. Obirka albo prof. Bartosia i innych znanych byłych księży jako przeciwników? Niestety, mamy złą nowinę dla biskupów. Lemańszczyzna zatacza coraz szersze kręgi. Tzw. Kościół otwarty nie schodzi do podziemia. To tu, to tam będą wybuchać konflikty między betonowymi hierarchami a mądrymi i charyzmatycznymi księżmi, którzy nie boją się pokazywać palcem zła nie tylko poza Kościołem, lecz również w łonie Kościoła. Tego się nie da powstrzymać. Polski Kościół nie może być samotną wyspą wstecznictwa, tak bardzo odstającą od katolicyzmu na Zachodzie. I żadne granice nie zatrzymają ruchów demokratycznych pośród samych wiernych, którzy żądają zmian w Kościele i praw dla szeregowych wyznawców. Niedługo i w Polsce usłyszymy slogan, który szybko zamienił się w coraz większą
Ten diabelski mechanizm wyzysku i dominacji bogatych nad biednymi przyczynia się do ciągłego wzrostu rozwarstwienia. Do tego coraz lepsze są warunki dla bogacenia się jednych i ubożenia drugich. System podatkowy, polityka socjalna, działania rządowe na rzecz zwiększenia zatrudnienia mogą przyhamować ten proces. Tak się działo i dzieje w Skandynawii, gdzie udział płac w dochodzie narodowym osiąga 60 proc. W Polsce – 37 proc.,
i prężną organizację świeckich katolików na całym świecie: „My jesteśmy Kościołem!”. W zbuntowanych parafiach tkwi zarzewie tej odnowy. Tym groźniejsze, że w każdym przypadku na miejscu czuwać będzie telewizja. Tak jak w parafii w Jasienicy, gdzie dzięki mediom mogliśmy po raz pierwszy w historii obejrzeć kłótnię księży. Kto widział, żeby księża się kłócili?! Jakaś granica została
jest dla ludzkości korzystna. Wszystko zależy od tego, w czyim interesie i po co unowocześniamy mechanizmy społeczno-gospodarcze. Technokrata odpowie, że modernizujemy, żeby optymalizować, zapewniać jak najlepsze działanie mechanizmu. Trudno się z tym nie zgodzić, ale pozostaje kwestia optymalnych skutków. Ideologowie systemu powiedzą, że chodzi o zwiększanie zysków, czyli o wzrost PKB.
GŁOS OBURZONYCH
Z raportu NBP „Sytuacja finansowa sektora przedsiębiorstw w IV kw. 2011 r.” wynika, że w 2011 r. sektor przedsiębiorstw zwiększył przychody i osiągnął 104 mld zł zysku netto, ale 22 proc. firm było nierentownych. Mimo dobrej koniunktury w IV kwartale 2011 r. więcej przedsiębiorstw redukowało zatrudnienie (52 proc.) niż powiększało je (43 proc.). Rok później – mimo narastającego kryzysu – sytuacja polskich przedsiębiorstw w I kwartale 2012 r. pozostawała dobra, ale ich zyski rosły wolniej niż rok wcześniej. „Sytuacja sektora przedsiębiorstw w I kw. br. pozostawała dobra. Za pozytywne należy uznać utrzymanie dodatniej dynamiki wyniku finansowego z całokształtu działalności i wzrost odsetka firm rentownych. O 5,5 proc. realnie wzrosła też wydajność pracy” – informują autorzy. Tymczasem 2012 r. był drugim rokiem spadku płacy realnej mimo wzrostu wydajności. Ten rozwój sytuacji był optymalny dla posiadaczy akcji, właścicieli kapitału, bo zyski
przekroczona. Na oczach ludu bożego okazało się, że Kościół nie jest świętym monolitem, za jaki chce od wieków uchodzić. I jeszcze ta do bólu cyniczna odpowiedź kurii na ujawnienie słynnego pytania bp. Hosera, skierowanego do ks. Lemańskiego; „Czy ksiądz jest obrzezany?”. Po czymś takim nawet największy gorliwiec nie będzie wątpił, że Lemański nie skłamał i takie „pytanie” padło. W kłopotach Kościół w Polsce potrafi tylko szczerzyć kły, aby nieposłusznego księdza spacyfikować. Żadnej klasy, dyskusji, gotowości do przyznania się do winy. Iść w zaparte, zastosować przemoc – oto na co ich dzisiaj stać. W języku kościelnym coś takiego nazywa się zgorszeniem. Kościół sam gorszy swoich wyznawców i albo się zmieni, albo odpłynie na margines życia społecznego, tak jak to się stało w Irlandii czy Hiszpanii. Ludzie widzą. Ludzie mówią. A czasy, gdy posłuszeństwo wiernych dało się utrzymać metodami inkwizycji, niestety już się skończyły. Nawet ekskomunika nie pomoże. Mam nadzieję, że ksiądz Lemański nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Życzę mu wytrwałości. Byłoby szkoda, gdyby został następnym „eksem”. Więcej zdziała, będąc opozycjonistą i dysydentem. Trzymaj się, Księże Wojciechu! JAN HARTMAN
rosły, choć wolniej. Jednak pracownicy, których wydajność wzrosła, odczuli pogorszenie swej sytuacji. Zwłaszcza że poprawiająca się sytuacja firm nie przełożyła się na niższe ceny i koszty utrzymania. Posłużyłem się analizą sytuacji sektora finansowego, by pokazać, że optymistyczny ton komunikatów pokazuje, o co chodzi w optymalizacji. Rosnącym wypłatom dywidend towarzyszy ubożenie większości, która nie radząc sobie z rosnącymi kosztami utrzymania coraz bardziej się zadłuża. To przysparza zysków sektorowi bankowemu. W 2012 r. osiągnął on najlepszy zysk w historii: 16,21 mld zł. Dwie trzecie społeczeństwa nie posiada oszczędności, i to oni – zaciągając długi – przyczyniają się do tych rosnących zysków. System wyciskania potu zoptymalizowano w ten sposób, że większość nie ma pola manewru. Musi tyrać za grosze, zapożyczać się, kupować drogo, sprzedawać tanio i mieć nadzieję, że dożyje emerytury (o ile w ogóle ją dostanie po latach pracy na czarno!), na której nie będzie przymierać głodem. Wszystko to – mniejszy dostęp do opieki zdrowotnej, niewydolność systemu emerytalnego, drożejąca edukacja, wydłużony czas pracy itd. – stoi w sprzeczności z postępem i rosnącą wydajnością. Winna jest nie technologia, tylko brak doktryny, która za optymalną uznawałaby poprawę jakości życia ogółu. Rozważając problemy wzrostu, modernizacji i optymalizacji, czas zadać pytanie: w czyim interesie? Na pewno nie w naszym! Na dłuższą metę także nie w interesie bogatych, ale to już temat na osobny felieton. PIOTR IKONOWICZ
Optymalizacja biedy i wyzysku a system podatkowy nie koryguje, lecz pogłębia nierówności. Państwo przestrzega neoliberalnej zasady, która nakazuje prywatyzować zyski i nacjonalizować straty. Dziedziny przynoszące zyski przechodzą w ręce prywatne, a państwu pozostaje ponoszenie kosztów w dziedzinach z definicji deficytowych, niezbędnych dla funkcjonowania gospodarki. Gdy przyglądamy się kapitalizmowi, w którym dominuje interes rentierów, czasem mylnie zwanych inwestorami, warto odwołać się do modnych wyrażeń: „modernizacja” i „optymalizacja”. Mają one uzasadnić ten mechanizm jako racjonalny i nowoczesny. Każdy, kto mu się przeciwstawia, staje się rzecznikiem zacofania, głupcem odrzucającym rozwiązania „optymalne”. Niewątpliwie zastąpienie stosów i szubienicy gilotyną było posunięciem modernizacyjnym, bo pozwalało sprawniej uśmiercać ludzi, a milowym krokiem było przejście od masowych rozstrzeliwań do komór gazowych. Jak widzimy, nie każda modernizacja
25
26
Nr 30 (699) 26 VII – 1 VIII 2013 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Droga do zwycięstwa
Kiedy w 2011 r. Ruch Palikota dostał się do Sejmu, był partią działającą zaledwie od sześciu miesięcy. Wówczas struktur prawie nie było, a całą kampanię zrobiło 100 osób. Dziś mamy 320 klubów powiatowych, czyli prawie komplet – pełne pokrycie powiatów. Siedem tysięcy osób płaci składki co miesiąc, choć nie ma z tego tytułu żadnych korzyści osobistych – nie mamy władzy, nie rozdajemy stanowisk. Do tego kilkanaście tysięcy wolontariuszy, Ruch Młodych, Ruch Kobiet. Zbudowaliśmy partię – z Komitetem Krajowym, Radą Polityczną, sądem, procedurami, obiegiem informacji, e-partią, think thankiem! To ogromny sukces organizacyjny. Tym większy, że Ruch powstał na ogół bez udziału ludzi z partyjnym i politycznym doświadczeniem. Większość naszych działaczy nigdy nie była w żadnej partii! Obecnie struktura naszej organizacji nie odbiega od konkurencji, zaś ilość organizowanych akcji, referendów, konferencji jest większa lub porównywalna z konkurencją. Podobnie z klubem. Poza kilkoma osobami wszyscy posłowie Ruchu byli nowicjuszami w polityce. Po dwu latach jesteśmy liderem w aktywności pracy sejmowej. Liczba projektów ustaw, interpelacji, debat czyni nasz klub liderem w Sejmie. Posłowie dokonali też niesamowitego skoku merytorycznego. Przeszli gigantyczną ilość szkoleń i dyskusji z różnych dziedzin. Jesteśmy najbardziej kreatywnym klubem poselskim. Taki postęp odbywa się w każdej dziedzinie życia partii. Dwa lata temu mieliśmy wizje, a dziś mamy program makroekonomiczny, wsparcia małego i średniego biznesu i reformy rolnej. Mamy pomysły na aktywne państwo, edukację, w dziedzinie polityki karnej, integracji
europejskiej oraz samorządów. Wypracowaliśmy koncepcje świeckiego państwa, polityki antynarkotykowej, równouprawnienia, wsparcia ludzi młodych i w wielu innych dziedzinach. Jesienią zakończymy prace dotyczące projektu reformy emerytalnej, służby zdrowia, nauki i programu wzrostu dochodów w przemyśle. To imponujący dorobek. Przygotowaliśmy Europę Plus jako projekt polityczny i koalicję partyjną. To daje nam znakomite podstawy do jesiennej ofensywy. W ten sposób przekraczamy ramy politycznego poparcia dla RP i odniesiemy zwycięstwo w wyborach samorządowych. To wszystko w sytuacji, gdy PO metodami korupcji politycznej wyciąga nam ludzi. Trwa zmasowany atak sondażowych złych i nieprawdziwych informacji. Na szczęście okazało się, że mieliśmy rację, zarzucając sondażowni Homo Homini fałszowanie badań. Na RP stawia się krzyżyk, a tymczasem w diagnozie społecznej profesora Janusza Czapińskiego Ruch ma twardy 7-procentowy elektorat i zdolność mobilizacji 9 procent w wyborach. Taki zasób wyborców jako podstawa działań Europy Plus to znakomity fundament, choć oczywiście zawsze może być lepiej. Za to Europa Plus ma potencjał 23 procent poparcia. Choć wiem, że wielu uzna to za deklarację bez pokrycia, podobnie jak dwa lata temu traktowało moją pewność, że wejdziemy do Sejmu, to twierdzę, że nasze ugrupowanie jest przygotowane do zwycięstwa w nadchodzących wyborach. Gdyby było inaczej, nikt by tak gorączkowo nie wmawiał opinii publicznej, że nas już nie ma. Informuję więc, że jesteśmy, mamy się świetnie. I nie zawiedziemy! JANUSZ PALIKOT
Jeden Bóg, jeden Kościół Urzędnicy Pana Boga są do siebie podobni. Tak samo upasieni, odziani, ubogaceni sakramentem kapłaństwa, zadowoleni z siebie i swojego statusu świętych krów. W III RP mogą wszystko. Zazwyczaj bezkarnie. W najgorszym wypadku z nadzwyczajnym złagodzeniem kary. Toteż zabijają, gwałcą, molestują, wyłudzają, kradną, mobbingują. To nie przypadek, że żaden ksiądz pedofil nie odbywa kary więzienia, nawet jeśli jakimś cudem został skazany. I nie przypadek, że kiedy biskup Jarecki przeprosił za staranowanie po pijanemu latarni, stał się nieomal bohaterem. To był niemal szok – wszakże hierarcha nie tylko nie wyparł się swojego karygodnego czynu, co jest w biskupim zwyczaju, ale jeszcze przeprosił! To „błogosławiona wina” – ocenił ks. Sowa. Niestety, policjanci nie zarządzili badania krwi. Byłaby na przyszłe relikwie bp. Jareckiego. Błogosławionego za heroizm przeprosin. Wbrew pozorom katoliccy duchowni mówią jednym głosem. Potępiają grzechy innych, a ukrywają, usprawiedliwiają i rozgrzeszają własne. Co gorsza, nie tylko grzechy, ale i pospolite przestępstwa. To konieczny warunek sukcesu. Biskup Jarecki nie jest zwiastunem nowego. Został wyznaczony bynajmniej nie na kozła ofiarnego, ale na kozła przepraszalnego, aby ocieplić i uczłowieczyć katastrofalny wizerunek kleru. Gdyby kogoś zabił, potrącił, zgwałcił, sprawie ukręcono by łeb. A że usiadł za kółkiem z kilkoma promilami, to przecież nie on jeden. Ot, choroba filipińska. W kościelnej, quasi-mafijnej instytucji niewybaczalny jest tylko brak dyskrecji i posłuszeństwa wobec przełożonych. Wszystkich obowiązuje omerta, czyli zmowa milczenia. W każdej sprawie. Czy to przekręt Stella Maris, afera alkoholowa czy pedofilska – nie wolno puszczać pary. Trzeba kryć przestępców, nie współpracować z organami ścigania
ani z sądowymi. A jeżeli już, to na swoich warunkach, jak choćby abp Gocłowski, który nie pofatygował się do sądu, ale zaprosił skład orzekający do siebie i przetrzymał w przedpokoju, żeby skruszał. Czy w demokratycznym państwie jest do pomyślenia, żeby sąd przychodził do biskupa, kiedy ten nie chce przyjść do sądu? Oczywiście ponad wszystko ceniona jest cnota posłuszeństwa. Jeśli ktoś jest dla swojego biskupa actimelkiem (Głódź) albo amorem (Paetz), włos mu z głowy nie spadnie. I odwrotnie – każdy, kto nie śpiewa w chórze wyznaczonym głosem, jest uznany za wroga Kościoła i samego Boga. Wtedy albo jest karany i odsuwany od kapłańskiej posługi, albo sam odchodzi. Według watykańskich statystyk, co roku w Europie sutannę zrzuca 250 księży. Co piąty z nich jest Polakiem, a to stanowi swoisty rekord. W rzeczywistości liczba ta jest znacznie większa. Większość odchodzi cicho, a Kościół się nie chwali, bo nie ma czym. Profesorowie Bartoś, Obirek i Węcławski to najgłośniejsze porzucenia kapłaństwa. Aby zdeprecjonować ich decyzje, były one przedstawiane przez katolickie media jako odejścia do kochanek. W rzeczywistości stanowiły wyraz niezgody na „system kościelnej zależności, w którym gubi się poczucie wartości własnego życia”. Tak w pożegnalnym liście do zakonnych współbraci napisał dominikanin o. Tadeusz Bartoś. To także bunt przeciw ograniczaniu swobody wypowiedzi i badań naukowych, a przede wszystkim przeciw fałszowi, obłudzie i hipokryzji, które są wszechobecne w Kościele. Ci, którzy nie chcą odejść, muszą się pogodzić z nakazem milczenia, jak ks. Boniecki czy ks. Lemański. Pierwszy zrobił to bez dyskusji. Drugi – po walce. Z góry skazanej na przegraną. Głośno krytykować mogą tylko ci, którzy z Kościoła odeszli. Przez pewien czas dla czarnej struktury korzystne było utrzymywanie
przekonania o istnieniu w Polsce dwóch Kościołów: łagiewnickiego i toruńskiego. Rzekomo różnych. Pierwszy był dla PO i inteligencji, drugi dla PiS i plebsu. Linia podziału była jasna i ostra. W Łagiewnikach odbywały się Dni Modlitewnego Skupienia platformersów. W Rydzykowych mediach i na pielgrzymkach Rodziny Radia Maryja produkowali się kaczyści. Nawet nazwanie prezydenta Lecha Kaczyńskiego „oszustem ulegającym żydowskiemu lobby”, a prezydentowej „czarownicą, która powinna się poddać eutanazji” nie popsuło dobrych stosunków prezesa z ojdyrem. Smoleńska katastrofa, choć podzieliła Polaków, zjednoczyła Kościół. Symbolem pojednania stał się wawelski pochówek prezydenckiej pary. Kardynał Dziwisz udostępniając kryptę w swoim prywatnym folwarku na Wawelu połączył się mentalnie z Rydzykiem. Zresztą naprawdę nigdy wiele ich nie dzieliło. Tak jak mitem są opowieści o braku poparcia JPII dla Radia Maryja, tak bezpodstawne są też twierdzenia o istotnej różnicy w postawie i poglądach abp. Życińskiego czy bp. Pieronka a najbardziej betonowych członków Konferencji Episkopatu Polski, z jej przewodniczącym na czele. W końcu to nie kto inny, a właśnie lubelski hierarcha twierdził, że nie ma w Polsce problemu pedofilii księży i odwracał pedofila ornatem, wzywając wiernych do modłów za rzekomo szkalowanych duchownych, zamiast za ich nieletnie ofiary. Nie była to kwestia nierozróżniania dobra i zła, ale niecna przygrywka do walki o szmal. W marcu 2012 r. Konferencja Episkopatu Polski uznała, że nie będzie odszkodowań dla ofiar księży pedofilów. W różnych, błahych sprawach mogą się biskupi różnić, ale tylko za kasę są gotowi umierać. Oczywiście jedynie tak, jak kiedyś Rokita za Niceę. JOANNA SENYSZYN senyszyn.blog.onet.pl senyszyn.eu
Fundacja „FiM”! Fundacja „W człowieku widzieć brata” ma za zadanie nieść wszelką pomoc ludziom znajdującym się w trudnej sytuacji życiowej. Ponieważ ma ona status organizacji pożytku publicznego, podlega pełnej kontroli organów państwa. Nie ma też kosztów własnych, gdyż pracują w niej społecznie dziennikarze i pracownicy „Faktów i Mitów”. W ten sposób wszystkie wpływy pieniężne i dary rzeczowe trafiają do potrzebujących. Zachęcamy przedsiębiorców, osoby prowadzące działalność gospodarczą, które mają możliwość odliczenia darowizny, oraz wszystkich ludzi dobrej woli do wsparcia szczytnego celu, jakim jest bezinteresowna pomoc podopiecznym naszej fundacji. Tych, którzy zechcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty na poniżej wskazane dane: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”; ul. Zielona 15, 90-601 Łódź ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291; KRS 0000274691 www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
Nr 30 (699) 26 VII – 1 VIII 2013 r.
Krzyżówkę rozwiązujemy, wpisując po DWIE LITERY do każdej kratki Poziomo: 1) o bandzie przy werandzie, 6) obyczaje ma lekkie jak piórko, 11) królewska kochanka, utrzymanka, 12) pokój pod dachem, 14) z nią możesz się wybrać w odwiedziny do Karoliny, 16) comiesięczna spłata fiata, 17) jeździ stale na sygnale, 18) co w chłopakach jest na odwrót?, 19) kawony jak balony, 21) kto głodnych nie zrozumie?, 23) używka w kreskach, 24) papierosy usypane w stosy, 25) rodzaj wziernika, co w trzewia wnika, 27) wali w bunkier rywali, 28) kosmetyczny mebel, 29) mówiąc prosto z mostu, to ją kładę na ławę, 30) dłuuugie patyczki, 32) to do niego żołnierz staje, 34) oszustwo spod żelazka, 35) wpada do Wisły z rabarbaru, 37) łapie psy z rakiem, 39) francuski czar, 41) notuj – miasto na Mazurach, 43) działa po laicku, 45) elektroda tranzystora, 46) skrzypiąca nazwa oka zająca, 48) na co poluje traper z buraków?, 49) tam się spotyka kabel z kablem, 50) papierowa pięćsetka, 52) wiek, gdy stawiasz pierwszy kroczek, 53) sznur w malinach, 54) wyciekowi mówi: stop!, 55) pomagało MO, 57) marka na nartach, 58) stąd wychodzi kształtna babka, 60) płachty na tiry, 62) na nią in minus, 63) dowódca powstania w warszawskim getcie. Pionowo: 2) co jest w sztucerze i w rewolwerze?, 3) upiór, straszydło, maszkara, poczwara, 4) frykasy, 5) co dzień jest inna i się nie powtarza, 6) tego duchownego możesz spotkać w... zoo, 7) roztańczona partnerka, 8) czarodziejska miseczka, 9) płynie przez Pińczów z Trynidadu, 10) lokal dla miłośników szatana, 13) terminator, 15) zwykle niska przy lotniskach, 18) „Zemsta nietoperza”, 20) im większy interes, tym lepszy, 22) chodzą po plecach, 23) mruczek z papugą zasłoną długą, 24) co się robi z surówki?, 26) optymistyczny jacht Teligi, 28) osładza kolejne urodziny, 31) radzieckie auto jak ptak, 33) może być na oko, 35) skrajna cecha, 36) tancerka na bale, 37) brzeg z nart, 38) paseczek, który jest ze skóry, 39) lubię tę wiśniówkę, jeśli mam być szczery, 40) pół kilometra, 41) piszczy koło strzałki pomiędzy stawami, 42) pieskie gadanie, 44) rzecz święta, słowem nietknięta, 47) na głowie sombrero, a w kieszeni..., 49) po ich interwencji niejeden napastnik na murawie leży, 51) na co ugór czeka?, 54) ubranie w Iranie, 56) panowie na wybiegu, 58) średni koło czterdziestki, 59) jest przy niej gruby, 60) w mieście turysta z niego korzysta, 61) nazywa się tak i owoc, i ptak.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Na wsi zabitej dechami do sklepu wchodzi gość w garniturze i z nienaganną manierą pyta: – Czy dostanę u pana serek Valbon? Ekspedient za ladą patrzy na niego jak na kosmitę i odpowiada jak na chłopa przystało: – Nie ma. Klient: – Dziękuję, do widzenia. – Panie, poczekaj pan. Nie mamy sera Valbon, ale mamy żółty ser i biały ser. – Nie, dziękuję. Chciałem ser Valbon. Do widzenia. – Panie, poczekaj pan! A co to jest ten ser Valbon? – Serek Valbon to jest taki mięciutki serek pokryty cieniutką warstwą jadalnej pleśni... – A to nie mamy takiego sera... – Nic nie szkodzi... Do widzenia panu. – Panie, poczekaj pan! Sera Valbon to my nie mamy, ale są za to pomidory Valbon i szynka Valbon... ~ ~ ~ Programista rozmawia ze swoimi przyjaciółmi po fachu: – Wczoraj w nocnym klubie poznałem świetną blondynę. – Och, ty szczęściarzu! – Zaprosiłem ją do siebie, wypiliśmy trochę, zacząłem ją dotykać... – I co? I co? – No a ona mówi: „Rozbierz mnie!”. – Nie może być! – Zdjąłem z niej spódniczkę, potem majteczki, położyłem na stole tuż obok laptopa... – Nie pie***l! Kupiłeś laptopa? A procesor jaki? ~ ~ ~ Sprzeczka małżeńska. Żona do męża rozkazującym tonem: – Natychmiast wychodź spod tego stołu! – Nie wyjdę! – Mówię ci, wyłaź! – Nie wyjdę! – Wyłaź, ty tchórzu! – Nie wyjdę! Chłop musi mieć swoje zdanie! 1
2
10
3
5
4
3
11
14
15
16
19
20 26
29
30
35
36
13 18 24
2
27 32
31
34
33
39
38
53
41
40 46
50
49
59
42 1
47 52
51
57
56
55
54 58
9
28
45 5
6
4
23
22
44
48
9
8
17
37
43
12
10
21
25
7
6
61
60 63
62 8
7
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie – motto lubiących aktywny wypoczynek.
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 28/2013: „Hmmmm, noooo, tato, nie wygłupiaj się”. Nagrody otrzymują: Józefa Kubiatowicz z Poznania, Stanisław Machowski z Lubania, Danuta Stysz z Włocławka. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn , Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 639 85 41; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 630 72 33; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna – cena 52 za III kwartał 2013 r., 100 zł za II połowę 2013 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS Sp. z o.o., 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 za III kwartał 2013 r., 100 zł za II połowę 2013 r.; b) RUCH S.A.: Zamówienia na prenumeratę w wersji papierowej i na e-wydania można składać bezpośrednio na stronie www.prenumerata.ruch.com.pl. Ewentualne pytania prosimy kierować na adres e-mail:
[email protected] lub kontaktując się z Telefonicznym Biurem Obsługi Klienta pod numerem: 801 800 803 lub 22 717 59 59 – czynne w godzinach 7.00–18.00. Koszt połączenia wg taryfy operatora. 3. Zagraniczna prenumerata elektroniczna: informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl/presssubscription/. Prenumerator upoważnia firmę BŁAJA News Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 4. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hübsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326, http://www.prenumerata.de. 5. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 6. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
ŚWIĘTUSZENIE
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 30 (699) 26 VII – 1 VIII 2013 r.
JAJA JAK BIRETY
P
enisowy standard to jedna sztuka, jakieś 15 centymetrów (wersja stojąca, rasa biała) i radość z każdego wzwodu. A kiedy jest niestandardowo? ~ Portugalczyk Juan Baptista de Santos urodził się z dwoma członkami. Ponoć tak samo sprawnymi! Dodatkowo z krocza dyndała mu... trzecia noga. Nieruchawa i niepotrzebna. Był XIX w., więc Juan zdecydował się na karierę w cyrku. Występował też na sympozjach lekarskich. Na brak kochanek nie narzekał, bo z dwóch penisów korzystał wymiennie. ~ Mnich Grigorij Rasputin, XIX-wieczny faworyt cara Mikołaja II, kaznodzieja i uzdrowiciel, też miał się czym pochwalić – jedna sztuka, ale ponoć 33-centymetrowa. Na dodatek przyrodzenie było magiczne! Tak przynajmniej twierdziły jego kochanki, zawsze dobrze obsłużone. Mówiło się, że cała moc Rasputina tkwi w jego penisie, darze bożym. Kiedy mnicha już ukatrupiono, ktoś odciął mu „czarodziejską pałeczkę”, która po latach znalazła się w Paryżu. Tam przechowały ją rosyjskie damy emigrantki. Dowiedziała się o tym Maria, córka Rasputina, i zażądała zwrotu ojcowskiej zguby. Kolejne lata penis spędził razem z nią w słonecznej Kalifornii. W latach 70. XX wieku, kiedy Maria umarła, jakiś
CUDA-WIANKI
Przegięli pałę kustosz kupił wszystkie pamiątki po niej. Penisa też. Ostatecznie mnisie przyrodzenie trafiło do muzeum erotyki w Petersburgu. Tyle że na 100 proc. nie wiadomo, czym jest penisopodobne „coś” spoczywające w muzealnej formalinie. Potrzebne byłyby badania DNA, ale władze muzeum nie chcą się na nie zgodzić. Zwiedzających nie brakuje, na dodatek wielu mężczyzn wierzy, że dotknięcie słoika z „tym” poprawi ich potencję. ~ Najsłynniejsze przyrodzenie z branży porno należało do Johna Holmesa. Według różnych źródeł jego penis miał od 25 do 35 cm. Aktor nie stronił od używek, a na erekcję w takim wymiarze „oddawał” sporo krwi, więc po kilku minutach pracy John padał. Ale potem penis „wstawał”, i tak w kółko... ~ Za to Andrew Wardle nie ma żadnego. Taki się urodził – część jego członka znajduje
się wewnątrz ciała, a reszta w ogóle się nie wykształciła. Biologiczni rodzice go nie chcieli, ale znaleźli się przyzwoici zastępczy. Jako nastolatek Andrew poczuł zew natury. Przeszedł kilka operacji, ale żadna nie przywróciła mu narządu. Pierwsze dziewczyny zaspokajał wyłącznie oralnie. Po jakimś czasie robił to po mistrzowsku i nie narzekał na brak powodzenia. Sam pozostając niezaspokojonym, popadł w depresję i zaczął eksperymenty z narkotykami. Próbował też popełnić samobójstwo. Niektórym partnerkom powiedział prawdę. Reakcje były różne... Jedna z dziewczyn go spoliczkowała! Dopiero współczesna medycyna może coś zdziałać. W tym roku Andrew – już 39latek – przejdzie trzy zabiegi, które będą polegały na utworzeniu penisa z jego skóry i podłączeniu go do cewki moczowej oraz jąder. JC