Polscy biskupi agentami bezpieki INDEKS 356441
http://www.faktyimity.pl
ISSN 1509-460X
Nr 31 (126) 2 – 8 sierpnia 2002 r. Cena 2,20 zł (w tym 7% VAT)
Ü Str. 6 i 7
W Mekce jest świątynia Kaaba, a w niej największa świętość muzułmanów, Czarny Kamień. W Polsce też jest Kamień i też czarny – od pewnego czasu. Z tym, że ze świętością niewiele ma on wspólnego. Wiele natomiast z najpospolitszą pazernością.
Ü Str. 10 i 11
Sai Baba – dewiant czy cudotwórca? Kim jest Sai Baba? Dla jednych wcielony Bóg, guru dający wyzwolenie, mistrz duchowy, wokół którego gromadzą się różne rasy i kultury. Dla drugich – oszust, okultysta, groźny zboczeniec, który gwałci kilkuletnich chłopców. Jak udało mu się omamić 50 milionów ludzi? Ü Str. 14
Krzyk kamieni Historia to groby – podobno. Jednak nie we Wrocławiu, gdzie z nagrobnych płyt robi się schody i posadzki w ratuszu. Bo wszak nie o polską, lecz niemiecką historię chodzi, więc nie ma się czym przejmować. Zupełnie nie ma Ü Str. 9 czym?
2
Nr 31 (126) 2 – 8 VIII 2002 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
FA K T Y POLSKA Minister Kołodko w emocjonalnym wystąpieniu zaprezentował pakiet trzech ustaw antykryzysowych. Mają one oddłużyć firmy, zapobiec kolejnym bankructwom i zahamować wzrost bezrobocia. „Polska to piękny kraj, tu wszystko jest możliwe, nawet zmiany na lepsze” – zakończył Kołodko, cytując Słonimskiego. Pytanie kluczowe: Czy Belka był posępnym pesymistą, czy Kołodko jest huraoptymistą?
Kolejna afera – tym razem paliwowa. Oszukiwano na podatkach, olej opałowy sprzedawano jako napędowy, wyłudzano kredyty, prano brudne pieniądze. Śledztwo trwa w kilku miastach, w przekręty zamieszane są setki firm i osób (w samym Gdańsku – 33!). Straty budżetu państwa – od jednego (zdaniem rządu) do 10 (zdaniem prasy) miliardów złotych. Sąd w Katowicach wypuścił na wolność czterech podejrzanych! Na szczęście „Rzeczpospolita” znów skorzystała z artykułu o nielegalnych rozlewniach paliwa („FiM” nr 29) i afera „ujrzała światło dzienne”... Po przystąpieniu do Unii Europejskiej nadal będziemy musieli podróżować po niej z paszportami i nie znikną nasze przejścia graniczne. Wyjazdy za okazaniem dowodów osobistych będą możliwe od 2006 roku, po podpisaniu przez Polskę układu z Schengen. Ogłaszamy test na normalność polskiego rządu – czy obywateli Unii potraktuje on podobnie? Międzynarodowa organizacja dziennikarska „Reporterzy bez granic” ostro skrytykowała arbitralne odebranie koncesji dwóm lokalnym stacjom radiowym: krakowskiemu Blue FM i Twojemu Radiu Wałbrzych przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji. Słabo uzasadnioną i powszechnie krytykowaną decyzję uznano za niezgodną ze standardami Unii Europejskiej. Dziwnym trafem KRRiT przyznała status nadawcy społecznego (zwolnienie z opłat za koncesję) Radiu Maryja, które ma zgodę na nadawanie audycji religijnych, a nadaje polityczne. Senat RP chce usunięcia ustawowego zapisu wyłączającego media kościelne spod państwowej cenzury na czas ewentualnego stanu wojennego. Sejmowa Komisja Nadzwyczajna negatywnie ustosunkowała się do tej poprawki. „Jest ona niezgodna z konkordatem, a ten, będąc umową międzynarodową, stoi w hierarchii prawa wyżej niż ustawa”, dowodzili posłowie. To po co nam w ogóle sejm i konstytucja, jak mamy episkopat i konkordat? TYCHY Setki samochodów wyświęcił metropolita katowicki abp
Damian Zimoń z okazji dnia św. Krzysztofa – opiekuna kierowców. Wzdłuż szpaleru aut przejechał, jak na skromnego sługę Bożego przystało... przedwojennym kabrioletem marki BMW. Arcybiskupie, uwaga! Podobne przejażdżki lubił pechowy Paetz... WATYKAN Organizatorzy XIV Międzynarodowej Konferencji
nt. AIDS nie zaprosili przedstawicieli Watykanu do udziału w obradach. Uznają oni bowiem przedstawicieli Kościoła za współwinnych rozprzestrzeniania się tej śmiertelnej choroby. Co tam Kościołowi miliony ofiar, ważne że przed śmiercią ofiary nie używały prezerwatyw. KANADA Na ostatniej mszy z papieżem było podobno 800 tys. osób, w znacznej części mieszkańców Toronto i okolic. Papież „odkrywczo” zachęcał młodzież do pójścia „drogą pod górę”, która ma przynieść „prawdziwe szczęście”. Przestrzegał m.in. przed przyjemnościami płynącymi ze sprawowania władzy... Człowiek wie, co mówi. USA/ONZ Amerykanie razem z... Kubą i Chinami próbowali zablokować międzynarodowy plan kontrolowania realizacji konwencji o zakazie stosowania tortur. Stany domagały się... dziesięcioletnich negocjacji w tej sprawie. Amerykańska propozycja upadła w głosowaniu po ostrej krytyce ze strony Unii Europejskiej i państw Ameryki Łacińskiej. Czyżby „oś zła” przebiegała także przez Waszyngton...? GWATEMALA Zaledwie 500 tys. wiernych uczestniczyło we mszy papieskiej w stolicy Gwatemali. Zamiast zapowiadanego miliona wiernych przybyło aż ośmiu prezydentów państw Ameryki Środkowej. Papież mówił o potrzebie solidarności z ubogimi i o godności Indian. Nie bez powodu... Indianie coraz częściej porzucają katolicyzm i przechodzą do kościołów ewangelicznych. Papa przeoczył, że to Krk jest współodpowiedzialny za nędzę i dyskryminację etniczną w Ameryce Łacińskiej. MEKSYK Jan Paweł II ogłosił Indianina Juana Diego świę-
tym. Miała mu się objawić w 1534 r. Matka Boska w wersji z Guadalupe. Problem w tym, że... Juan Diego prawdopodobnie nigdy nie istniał. Kilka dni temu rektor sanktuarium w Guadalupe ogłosił, że świątobliwy Indianin żył naprawdę. „Dowiódł” tego na podstawie legend spisanych 100 lat po śmierci świętego. Dla „Zastępcy Chrystusa” faktycznie nie ma nic niemożliwego! UKRAINA 83 ofiary śmiertelne (w tym 21 dzieci!) i prawie dwustu rannych – to tragiczny finał pokazów lotniczych pod Lwowem. Niesprawny myśliwiec podczas akrobacji zahaczył skrzydłem o ziemię i wpadł w tłum ludzi, eksplodując. Aresztowano czterech oficerów (w tym dwóch pilotów, którzy się katapultowali). Bieda, bałagan i głupota – to najgroźniejsza mieszanka wybuchowa.
KOMENTARZ NACZELNEGO
Zło racjonalne M
am szczęście i nieszczęście być pracodawcą. Cieszy praca na swoim i możliwość dawania pracy innym. Smuci, że nie dla wszystkich jej starcza. Dodatkowo, od kolejnego po wojnie zielonego światła dla prywaciarzy, ja i moja księgowa dostajemy oczopląsu i dziury w budżecie, bez pomocy Buzka. Przyszła do mnie dziewczyna – 25 lat, po filologii polskiej. Boże, materio, kosmici! – jaka piękna! Gdyby nie żona, która akurat odpoczywa na długim urlopie... Kłopot w tym, że nawet gdybym nie bał się prywatnych detektywów (wynajętych przez żonę lub służby kościelne), którzy pewnie śledzą mnie dzień i noc, i tak nie mam czasu na randki. Dziewczyna za to czasu miała w bród, a i bała się zupełnie czegoś innego. – Czy jest u państwa jakaś praca? – zapytała smutnawo, lecz z nutką nadziei. Ale pracy nie było. Właśnie przyjąłem cztery nowe osoby i obsada jest już nawet za duża. – Nie muszę być adiustatorką, dziennikarką czy korektorką. Może potrzebujecie... gońca albo sprzątaczki? Już ponad rok szukam pracy. Bezskutecznie. Potrzebują młodej i doświadczonej, tylko, że ja nie mam nawet szansy spróbować. A jak będę miała 30 lat, to już w ogóle „po karierze”. Rodzice od ust sobie odejmowali, żebym mogła skończyć studia. To nie pierwszy taki przypadek. Kiedyś przyszedł magister łącznościowiec z 10-letnim stażem, też chciał być gońcem... Fabryka Kabli w Ożarowie istnieje już ponad 70 lat, a właściwie istniała, bo właśnie jedyny jej właściciel i zarazem jeden z najbogatszych ludzi w Polsce – Bogusław Cupiał – zwolnił 900 pracowników i przeprowadza likwidację całego przedsiębiorstwa. Przykład Ożarowa jest znamienny, bo na podstawie historii fabryki można by wykazać, że – z przerwą na okupację – w Polsce od 70 lat nie było tak źle jak obecnie. Podczas wojny Niemcy wywieźli z Ożarowa maszyny, ale po wyzwoleniu produkcja ruszyła i rozwijała się. Gierek załatwił nowoczesną technologię od Francuzów. Zamówień z kraju i z zagranicy było tak dużo, że pracowano w systemie czterobrygadowym. Cały Ożarów żywił się z „Kabli", które należały do najbardziej zyskownych polskich przedsiębiorstw (zysk netto: 29 mln nowych złotych rocznie). Do czasu... Balcerowicza. W 1998 roku fabrykę kupił od Skarbu Państwa Elektrim, zwolnił połowę pracowników, ale produkcja – ze względu na ogromny popyt – została jeszcze utrzymana. W obliczu własnego krachu finansowego Elektrim sprzedaje najlepiej prosperującą firmę. Wspomniany już B. Cupiał, właściciel 40 proc. rynku kabli w Polsce, w celu przejęcia dalszych 50 proc. próbuje w 2001 roku przejąć Elektrim-Kable, ale Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumenta blokuje gotową umowę sprzedaży opiewającą na 110 milionów dolarów. Ten sam Urząd zmienia decyzję tuż po przejęciu władzy przez SLD. Cupiał, o dziwo, nie zamierza jednak produkować w Ożarowie kabli; z kalkulacji wychodzi mu, że lepiej fabrykę zamknąć, sprzedać maszyny i atrakcyjny teren pod Warszawą, który prawdopodobnie przejmą zachodnie koncerny. Nie liczą się setki zamówień czekających na realizację i 900 ludzi z rodzinami. W polskim słownictwie po 1989 r. operację Cupiała nazywa się „wrogim przejęciem”. Ludzi posłano na przymusowe urlopy pod rygorem dyscyplinarnego zwolnienia. Przyjechały tiry, aby zabrać maszyny, lecz pracownicy w akcie rozpaczy własnymi piersiami zastawili bramę. Od 22 kwietnia – dzień i noc koczuje pod nią kilkaset osób. W Ożarowie było już 15-procentowe bezrobocie, po upadku „Kabli” sięga ono 30 procent. Oto koniec 70-letniej historii jednej z wizytówek polskiego przemysłu.
Podobnie jest gdzie indziej, a lista firm do zamknięcia wydłuża się. Trudno się dziwić, że w upadłej Stoczni Szczecińskiej powstał Ogólnopolski Komitet Protestacyjny, który jest naturalną, rozpaczliwą odpowiedzią ludzi na pozbawianie ich pracy i chleba. Tych biedaków skrytykowali i oczernili już posłowie „Platformy” oraz inni liberałowie, wyrażając przy okazji zadowolenie, że polska gospodarka (dzięki masowym zwolnieniom?!) staje się „bardziej racjonalna”... Czy ten większy racjonalizm w gospodarce jest również powodem dobrego humoru premiera Kołodki? Jak ten człowiek chce zmniejszyć bezrobocie już w listopadzie, skoro w celu załatania wciąż pustego budżetu do sprzedaży wystawiono następne duże państwowe zakłady (Tagor w Tarnowskich Górach, C.Hartwig-Katowice SA, Jeleniogórską Przędzalnię, Wolsztyńską Fabrykę Okuć Wolmet Sp. z o.o.). W ciągu dwóch tygodni rząd ma rozstrzygnąć, komu sprzeda Rafinerię Gdańską – Anglikom czy Rosjanom. Czyżby rząd „mądrych, dobrych ludzi” niczego nie nauczył się na przykładzie „Kabli” i setek podobnych firm zostawionych przez państwo na pastwę losu i łaskę prywatnych „kalkulatorów”? A przecież tak być nie musi. W Polsce 90 procent kapitału obrotowego należy do 4 proc. społeczeństwa. Na Zachodzie 60 proc. kapitału należy do 70 proc. społeczeństwa. Ponadto 30 proc. firm w Niemczech, Austrii czy Francji to spółki pracownicze. Tamte narody mają zatem większą część własnego majątku. Tak być powinno. Przykład jednego tylko niemieckiego landu – Dolnej Saksonii: posiada ona kontrolny pakiet akcji Volkswagena. Kontroluje także największy bank komercyjny na swoim terenie. W 1996 roku rząd landu wykupił od prywatnego właściciela kompleks największych hut. Polacy w tym zestawieniu są już właściwie banitami we własnej ojczyźnie. 90 procent polskich oszczędności jest zdeponowanych w bankach kontrolowanych przez obcy kapitał. Prywatyzacja w wydaniu polskim – na chama, na łapu-capu i pod stołem – sprzyja ostatecznej zagładzie naszych najlepszych firm, wraz z ich całym, wieloletnim dorobkiem. Za uzyskane ze sprzedaży, symboliczne „pół ceny” na szybko łata się jedną dziurę, podczas gdy następnych robi się piętnaście. W mediach mówią o bezrobociu, o liczbach, wskaźnikach, spadkach i przyrostach. Nie mówią o bezrobotnych. O degradacji człowieka i poniżeniu jego godności, pozbawieniu całych rodzin nadziei i perspektyw, o dziecięcych kompleksach, nerwicach, konfliktach małżeńskich. Czy ktoś pomyślał, jak odbija się na tysiącach polskich małżeństw fakt, że mężowie nie mogą znaleźć pracy? Jak oni wyglądają w oczach żon, ile jest z tego powodu kłótni i rozwodów? Albo czy to jest wychowawcze, że młodzi, silni ludzie siedzą w domach, czekając na zasiłek? Jak wiele przestępstw rodzi taka patologia? Dziewczyna po filologii będzie u nas pracowała od września. Dam jej szansę. I nie musi – chociaż chciała – sprzątać korytarza, recytując „Kwiaty polskie”. Sprzątaczka nuci przy zamiataniu przeboje Ich Troje, ale też się cieszy, bo ma JONASZ pracę. PS Obecnie mamy 3 090 900 bezrobotnych. Według lipcowego sondażu CBOS – 49 proc. dorosłych Polaków obawia się utraty pracy (o 4 proc. więcej niż w czerwcu). 97 proc. uważa, że sytuacja na rynku pracy jest zła. Jedynie 0,4 proc. badanych przyznało, że w swojej okolicy mogą bez problemów znaleźć odpowiednią pracę. Według GUS, stopa bezrobocia wzrosła do 17,3 proc.
Nr 31 (126) 2 – 8 VIII 2002 r.
W
serialu dokumetalnym „Granice” emitowanym w TVN pokazano, jak służby graniczne likwidowały malutką „dziuplę” z przemyconym paliwem do ciągników. Prowadził ją przy granicy z Ukrainą skromny, samotny rolnik. Brawo Straż Graniczna! Tylko co z przemytem na skalę wprost gigantyczną – ocenianą na parę miliardów złotych? Że co? Że to przesada? Żadna przesada, i zaraz to udowodnimy. Poprzedni artykuł pt. „Paliwowy oscylator” („FiM” nr 29) zaowocował dziesiątkami telefonów do naszej redakcji. Dzwonili polscy kierowcy tirów, wskazując na trasach swoich przejazdów kolejne miejsca, gdzie magazynowane jest nielegalne paliwo: – Nareszcie ktoś się odważył, ktoś napisał, że kierowcy wielkich ciężarówek zza Buga wwożą i upłynniają w Polsce miliony litrów lewej ropy – cieszyli się tirowcy i jednocześnie przestrzegali, że weszliśmy na cienki lód, zadarliśmy z „polskimi szejkami” i możemy skończyć w płytkim grobie gdzieś w środku jakiegoś zagajnika. Coś w tych przestrogach było, bowiem reporterzy „FiM” odebrali też kilka telefonów z pogróżkami. Pewien dżentelmen z wyraźnie wschodnim akcentem wprost oświadczył, co się z nami stanie, jeśli będziemy kontynuować temat paliwowego oscylatora. Wszystkich wkurzonych odesłaliśmy... do „Rzeczpospolitej”, która już tradycyjnie, tym razem po tygodniu, podprowadziła nam temat paliw. Przecież i tak wszyscy mówią o aferze ujawnionej przez „Rzepę”. My robiliśmy swoje. Dowiedzieliśmy się nowych szczegółów dotyczących płynącej do Polski rzeki nielegalnego paliwa. Przede wszystkim rozbudowała się nam lista „podziemnych” zlewni. Służby ścigania powinny czym prędzej udać się np. do Kazimierza, Bytynia, Sadów,
Bolewic, Pniew, Miecichowa, Mostków, Boczowa (wszystko to tylko jedna Wielkopolska) i zapytać pierwszego lepszego przechodnia o miejsce, gdzie można nabyć paliwo za pół ceny. Każdy zaprowadzi, a co dalej – to już policja powinna wiedzieć. Sprawę można uprościć jeszcze bardziej. W tym celu należy nabyć
– W czasach PRL wystarczyła zapowiedź niewielkiej podwyżki cen żywności, by stawały zakłady w całej Polsce. Teraz protestujecie od wielu miesięcy i nic z tego nie wynika... – Bo mamy zupełnie inną sytuację w kraju. Wtedy był jeden przeciwnik, jeden cel, dzisiaj sytuacja jest bardziej skomplikowana. – Czy powstanie Ogólnopolskiego Komitetu Protestacyjnego nie stanowi powtórki z historii? – Historia nie powtarza się. Wówczas była inna epoka. Teraz mamy dramatyczną sytuację robotników. Ludzie
ale co z fakturą? Przecież np. kierowca tira musi mieć dokument nabycia oleju. Nic prostszego. Faktury – i to jak najbardziej autentyczne – można dostać wraz z zakupem przemyconego paliwa, bowiem w procederze uczestniczy wiele stacji benzynowych. My o tym wiemy, setki kierowców o tym wiedzą, mieszkańcy miej-
zaskoczony, że istnieją jakieś zlewnie paliwa. Bolewice i Miedzichowo to powiat nowotomyski, gmina Miedzichowo. Z przyczyn obiektywnych nie udało się nam skontaktować z osobą, która ma jakiekolwiek pojęcie o sprawie. Nie udało się, bo na posterunku w Miedzichowie... nikt nie odbiera te-
Paliwowy oscylator Panie prokuratorze, panowie policjanci, szanowni agenci Centralnego Biura Śledczego, odżałujcie 400 zł państwowych pieniędzy i kupcie CB-radio. Następnie nastawcie je na kanał 15 i zamieńcie się w słuch. Do rozpracowania największej w Polsce mafii paliwowej więcej nie trzeba. najzwyklejsze CB-radio, włączyć je w dowolnym miejscu Polski (na wschód od Poznania) i ustawić na kanał 15. W ciągu jednej tylko godziny słuchający radia prokurator dowie się o kilkunastu innych adresach lewej benzyny. Na tym kanale CB nikt się „nie szczypie” i rozmowy o benzynie prowadzone są niemal otwartym tekstem. Piszemy „niemal”, bo żeby zrozumieć podawane przez radio oferty (reklamy nieomal), trzeba wiedzieć, iż niewinne słowo „drzewo” – wypowiadane przez dziesiątki krzyżujących się głosów – oznacza paliwo właśnie. Przeto tekst: „Uwaga! Dziś w Bolewicach drzewo po półtora złotego” oznacza, że olej napędowy można tam nabyć za pół darmo. Jednak zaraz na kanale 15 włącza się do rozmowy konkurencja i oznajmia, że to drogo, bo np. w Mostkach „drzewo” jest po złoty czterdzieści. Kierowcy więc, jeśli chcą jeździć bardziej niż tanio, CB na kanale 15 mają włączone niemal bez przerwy. No,
Chichot historii Rozmowa z Januszem Gajkiem, przewodniczącym komitetu strajkowego Stoczni Szczecińskiej, koordynatorem Ogólnopolskiego Komitetu Protestacyjnego
SKANDAL, AFERA!
scowości, w których kryją się paliwowe „dziuple”, też doskonale znają sprawę, ale czy w temacie są służby odpowiedzialne za ściganie kontrabandy? Sprawdźmy. Bytyń, powiat szamotulski, gmina Kaźmierz. W starostwie powiatowym o niczym nie słyszeli. Jedynie Wydział Ochrony Środowiska rzeczywiście zna sprawę, ale jego zadaniem „nie jest sprawdzanie legalności działalności gospodarczej, lecz sprawdzanie, w jakich warunkach magazynowane jest paliwo. W tym przypadku wszystko jest zgodne z przepisami o ochronie środowiska”. Pięknie!!! Policja, która z założenia powinna się interesować przestępstwami gospodarczymi, nic nie ma na ten temat do powiedzenia. W gminnym posterunku jedyną odpowiedzią było wzruszenie ramionami i skierowanie nas do Komendy Powiatowej w Szamotułach. Tam naczelnik wydziału kryminalnego Andrzej Metler przyznał, iż jest
– Dlaczego Stocznia Szczecińska musi upaść? – Nie musi, potrzebna jest jednak dobra wola wielu osób deklarowana nie tylko na papierze. Obecnie mamy zapewnienia rządu, a poparcie dla stoczni i całego przemysłu stoczniowego w Polsce deklarują i premier Miller, i wicepremier Kołodko. Ale nam potrzebne są przede wszystkim
nie są pewni jutra, boją się utraty pracy, widoczne jest rozgoryczenie i marazm. Chcemy zmienić ten dramatyczny stan, ocalić to, co jest jeszcze do uratowania. Jeśli nie odmienimy tego dramatycznego zjazdu w dół po równi pochyłej, jeśli nie zatrzymamy tego upadku – dojdzie do katastrofy. – Czy dlatego ludzie na dole musieli się skrzyknąć i utworzyć OKP bis? – Cele naszego ruchu są bardzo jasne: chcemy, by ludzie mieli pracę, by żyli godnie, by nie uciekali z kraju, szukając chleba daleko od domu i rodziny. W tej chwili miliony rodaków czuje zagrożenie, walczy o swój byt. Ludzie Strajkujący w Stoczni Szczecińskiej nie godzą się też na taką prypieniądze, których jednak brakuje. Po watyzację, jaką przeprowadzono np. pięciu miesiącach postojów i strajków w Ożarowie. Do OKP zgłosiło już aktrudno ruszyć z miejsca. Mam nadzieces ponad 200 zakładów z całej Polję, że pomoc słowna zaowocuje wreszski, którym grozi upadek. Los wielu cie tym, na co czekają tysiące robotinnych jest także niepewny i dlatego ników nie tylko stoczni w Szczecinie, już szukają naszego poparcia.
(2)
lefonów. Można najwyżej pokonwersować z długonogą, automatyczną sekretarką lub wysłać faks. Przy takim stylu pracy w Bolewicach i Miedzichowie można ukryć stado słoni i kadłub Titanica, a nie tylko marne 200 beczek z benzyną. Stolica regionu – Poznań – jest niemałym miastem, dlatego też nie dziwimy się, że policja ma niejakie problemy z odnalezieniem lewej zlewni, a w zasadzie nielegalnej hurtowni paliwa zlokalizowanej przy ulicy Legnickiej. Wprawdzie nasi informatorzy twierdzą, że owszem, policjanci dość często pojawiają się w tym obiekcie, ale w celach jakby koleżeńskich... A w całym tym kosmosie niewiedzy i zdziwienia zdrowy rozsądek zachowało jedynie Ministerstwo Finansów. Po naszym pierwszym artykule na ten temat list do redakcji przysłał wiceminister Wiesław Ciesielski. Czytamy w liście m.in., że afera opisana przez „FiM” to: „(...) bardzo poważny problem. Rzeczywiście, znaczne ilości paliwa szmuglowane są do Polski przez wschodnią granicę i nielegalnie wprowadzane do obrotu (...) Skuteczność kontroli pozostawia niestety sporo do życzenia (...) Zagraniczne tiry przeważnie mają zamocowane pod podwoziem dodatkowe baki – ich łączna pojemność cztery, sześć,
ale i wielu zakładów kooperujących w całej Polsce – zamówieniami, pracą i pieniążkami. Proszę mi wierzyć, ludzie chcą naprawdę pracować, a nie strajkować. – Dla kogoś obserwującego z boku – sytuacja jest niezrozumiała. Przecież jeszcze niedawno Stocznia Szczecińska uważana była za zakład wzorcowy, doskonale dający sobie radę w trudnej sytuacji reformowania gospodarki... – My też nie do końca rozumiemy przyczyny upadku zakładu. – Zatem dlaczego doszło do katastrofy? – Być może właśnie było za dobrze, komuś to chyba przeszkadzało... Komu? Zapewne nie uniknięto błędów związanych z zarządzaniem, być może doszło do przeinwestowania, może niedostateczny był nadzór nad stocznią, np. ze strony banków. Aresztowania szefów zdają się też potwierdzać podejrzenia o liczne malwersacje i zwyczajne złodziejstwo. Mam nadzieję, że śledztwo prowadzone przez sąd w Poznaniu pozwoli
3
a nawet dziesięć razy przekracza pojemność fabrycznego baku. Jeżeli tę nadwyżkę – średnio biorąc 800-1000 litrów – przemnożyć przez tysiące tirów przekraczających granicę, to mamy prawdziwą rzekę nielegalnie wwożonego paliwa i nielegalny biznes idący w grube miliony złotych (...)”. Minister Ciesielski przekazał też na ręce redaktora naczelnego „FiM” podziękowania za zajęcie się problemem i udostępnienie ministerstwu dokumentów – dowodów nielegalnego obrotu paliwami. Zapowiedział, że odpowiednie służby niezwłocznie wkroczą do akcji i los oszustów będzie godny pożałowania. Cóż, zobaczymy. Z nieoficjalnych, acz dobrze poinformowanych źródeł dowiedzieliśmy się też, że w chwili gdy to wydanie „FiM” dotrze do kiosków, rozpocznie się w kraju szeroko zakrojona akcja namierzania nielegalnych zlewni paliwa. O śladach planowania tej akcji można przeczytać w liście ministra: „(...) Bardzo uważnie obserwujemy stacje benzynowe (...) właścicielom stacji, w których stwierdzimy przekręty, będziemy odbierać koncesje (...)”. Sprawdzimy i opiszemy. MAREK SZENBORN JAROSłAW RYBAK
tnie a ł p Bez Książka, 60 stron. Zamówienia wraz ze znacz. poczt. 1,60 zł przyjmuje Życie Uniwersalne, skr. poczt. 550, 58-506 Jelenia Góra 8. Informacje: www.das-wort.com Miarka się przebrała – dosyć tego!
ustalić winnych katastrofy. Dziś za wcześnie na pełną ocenę przyczyn, które doprowadziły do tej sytuacji. Nie można wszystkiego zwalać na mocną złotówkę. Moim zdaniem, zawiniło też kierownictwo, które całkowicie odizolowało się od załogi. – Wspomniał Pan, że dziś potrzebne są pieniądze na ratowanie stoczni... – Nie potrafię podać konkretnej kwoty, która pomogłaby uratować stocznię, bo wyliczenia są bardzo różne, ale mówi się prawie o 300 mln dolarów... – To olbrzymi pieniądz, nawet jak na tak potężną stocznię. – Ale pieniądze to nie wszystko. Trzeba je też mądrze wykorzystywać. Na przykład dostaliśmy kiedyś sporo gotówki, która poszła na budowę statku. Budowy nie zakończono i nadal jesteśmy w polu. – Jakie są najbliższe zamierzenia OKP? – 2 sierpnia zbieramy się pod siedzibą rządu, później jedziemy do Ożarowa, by wesprzeć tamtejszą załogę fabryki kabli. Co będzie dalej – zobaczymy. Rozmawiał RYSZARD PORADOWSKI Fot. PAP/Jerzy Undro
4
Nr 31 (126) 2 – 8 VIII 2002 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
GŁASKANIE JEŻA
Powtórka z rozrywki R
ok 1974, Warszawa. Odbywa się Ogólnopolskie Święto Młodości, które gromadzi ponad pół miliona nastolatków z całego kraju (w tym piszącego te słowa). Na ten zlot nikt nikogo siłą nie zaciągał, nie nakazywał przyjeżdżać i uczestniczyć. Przeciwnie, udział w Święcie był wielkim wyróżnieniem, nobilitacją, powodem do zazdrości dla innych. „Przepustki” do Warszawy otrzymali wówczas jedynie doskonali uczniowie, sportowcy, laureaci olimpiad wszelkiej maści. Ot, najlepsi z najlepszych przedstawiciele młodego pokolenia Polaków. Każda polska szkoła na tę wielką imprezę dostała tylko kilka miejsc i bój o nie był twardy. W przerwie pomiędzy koncertami, zawodami sportowymi i nocnymi czuwaniami (tak, tak...) zaproszono młodzież na płytę lotniska Bemowo. Tam już – na specjalnej honorowej trybunie (a nie na tronie) – czekał na „młodość” towarzysz Edward Gierek i przebywający wówczas w Polsce z bratnią wizytą Leonid Breżniew. Obaj towarzysze pozdrawiali przybyłych, a przybyli pozdrawiali towarzyszy. Śpiewom i okrzykom „hurra!” oraz „niech żyje!” nie było końca. Później Gierek zapewniał poprzez
gigantyczne głośniki, że jesteśmy solą i przyszłością świata (skądś to znam), a jedynym zgrzytem w całej euforii był fakt, że Breżniew w tym czasie palił sobie – jak gdyby nigdy nic – papierosa.
Tego samego dnia, wieczorem, na pl. Teatralnym, a dokładnie na szczycie frontonu Teatru Wielkiego – w strumieniach reflektorów – stanął Daniel Olbrychski i tysiącom zgromadzonych na dole nastolatków wyrecytował patetycznie
„Odę do młodości”. Pamiętam, że ludzie płakali ze wzruszenia. Młodzież była i jest potrzebna wielkim tego świata do samozachwytu i samouwielbienia. – Patrzcie – mówi władca – z wami, starymi,
już niewiele da się zrobić, ale młodzież mnie kocha, wierzy we mnie, chce iść moją drogą. Tak było w każdym totalitaryzmie, który ma to do siebie, że lubi, by nazywać go demokracją lub miłością: w hitlerowskich Niemczech, w stalinowskiej Rosji,
Żwirownia firmy K. J A
rchidiecezja Gdańska to ma łeb do interesów. Niedługo może być najbogatszą kościelną filią Watykanu w Polsce. Plany psują jej jednak wredni ludzie, którzy nie widzą dla siebie żadnego interesu w hałasie i połykaniu kurzu. Chodzi o żwirownię, którą Kościół chce wybudować pod Kolbudami koło Gdańska. Teren należy do archidiecezji, a działkę Kościół otrzymał bezpłatnie od Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa w ramach zadośćuczynienia za stracony majątek. Działkę nie byle jaką, bo wskazaną przez kurię. Otóż za niespełna rok rusza w Pomorskiem budowa autostrady Północ-Południe. Jeśli archidiecezja otrzyma zgodę na wydobycie żwiru, o co usilnie zabiega, to jej majątek się cudownie pomnoży. Do biskupiej kasy mogą popłynąć dziesiątki milionów złotych. Jest więc o co walczyć. Wydobycie ma być prowadzone na powierzchni 16 ha. Na razie kuria otrzymała zgodę na wykonanie 22 badawczych odwiertów. W rzeczywistości już tam jest prowadzony biznes o wielkim rozmachu, a teren wygląda jak krajobraz po bitwie. Kuria w żywe oczy... twierdzi, wbrew temu co widać, że żadnych prac na szeroką skalę nie
prowadzi, a żwir – jak próbowała wmówić lokalnej prasie – zapewne ktoś kradnie... Apetyt Kościoła chcą przyhamować ekolodzy i miejscowa społeczność. Sprawa trafiła do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Protestujące Kolbudzkie Towarzystwo Ekologiczne alarmuje, że wykopy i gigantyczne żwirowisko doprowadzą do degradacji środowiska. Konieczne stanie się wybudowanie dróg dla ciężkiego transportu i zagrożone będzie pobliskie jezioro, siedliska czapli, rosnące w okolicy platany... Ekolodzy domagają się cofnięcia zgody wojewody na wydobywanie żwiru. Protestuje też część radnych gminy. Nawet urzędnicy dziwią się, po co w okolicy czwarte żwirowisko. No, ale choćby było i dziesięć, kuria nie wątpi, że to właśnie ona zdobędzie wyłączność na dostawy żwiru pod budowę autostrady. Swoją drogą, pogratulować trzeba Watykańczykom, że tak szybko i sprawnie się przebranżawiają. Jak już ludzie w ogóle przestaną chodzić do kościołów, to ani chybi wyrośnie nam największa na świecie korporacja zrzeszająca wszelkie gałęzie przemysłu. Jeszcze będziemy prosili Watykan o inwestowanie w Polsce... P.S.
eżeli używasz karty płatniczej, to znak, że wpadłeś w sidła szatana i stałeś się jego narzędziem. Kto też może głosić podobne brednie? Czy jest to twierdzenie zaczerpnięte z dzieł nawiedzonych dewotów? Nie! To opinia wygłoszona w polskim Sejmie przez posła Ligi Polskich Rodzin Witolda Hatkę.
w Polsce za Bieruta i Gierka, w Korei za Kim Ir Sena, na Kubie za Castro. Zawsze! Zawsze każdy wielki satrapa doskonale wiedział, jak manipulować młodzieńczym entuzjazmem i marzył o fotografii swojej pomarszczonej (wiekiem i gniewem) twarzy obok buzi promieniującej młodością, radością, niewinnością, a i naiwnością często. Jakoś tak jednak jest, że żaden wszechwładny i wszechmądry nigdy nie chce pamiętać, że jak świat światem, z młodych gniewnych robią się starzy wkurzeni i summa summarum wystawiają w końcu rachunki, które historia prędzej czy później musi rozliczyć. MAREK SZENBORN PS W ubiegłym tygodniu światowe agencje informacyjne na ostatnich stronach serwisów wstydliwie doniosły, że: „Papież odmówił spotkania w czasie Światowych Dni Młodzieży w Toronto z grupą ofiar molestowania seksualnego księży pedofilów”. Na list w tej sprawie – wystosowany przez organizację skupiającą młodych tak potwornie skrzywdzonych ludzi – Ojciec Święty odpowiedział „NIE!”. Słusznie, w Toronto Biały Papa potrzebował, aby kamery pokazywały tysiące par uwielbiających Go oczu, a nie oczu pełnych łez hańby i nieszczęścia. MarS
naszego konta i możemy już do woli kupować i wydawać. Spadają koszty, czas rozliczenia skraca się, unikamy płacenia prowizji bankowych. Główną zaletą tego systemu jest minimalizacja ryzyka. Jeżeli nawet złodziej pozna nasz kod, to nie zrobi zakupów za więcej niż było na koncie. Posłowie LPR, przekonani przez pierwszego pośród nich bankowca,
Słudzy szatana Odkrycia na miarę Kopernika dokonał on w czasie parlamentarnych prac nad ustawą o elektronicznych instrumentach płatniczych. Mają one ułatwić przeprowadzenie internetowych transakcji. Rozwój wirtualnego handlu (także usługami) wymagał wprowadzenia oprócz karty kredytowej innego sposobu regulowania opłat. Bankowe prowizje bowiem powodowały, iż drobne wydatki stawały się piekielnie drogie, a to z kolei hamowało rozwój płatnego serwisu handlowego. Co gorsza, z powodu zawodnych systemów zabezpieczeń podanie numeru karty kredytowej wiązało się z szalonym ryzykiem. Wymyślono przeto elektroniczną portmonetkę. Jest to, z grubsza rzecz ujmując, system, w którym na konto firmy zajmującej się obsługą internetowych zakupów przelewamy określoną kwotę (w Polsce i Unii Europejskiej będzie to maksymalnie 100 euro). Otrzymujemy kod dostępu do
pana Witolda Hatkę, głosowali przeciw temu projektowi. Uznali, że system ten spowoduje totalną kontrolę człowieka, czyli – jest to dzieło szatana. Ten bowiem stwór chce kontrolować każdy nasz ruch. Wezwali przeto posłów, aby w imię obrony cywilizacji życia odrzucili to rozwiązanie. Byłby to – jak oświadczył poseł Hatka – prezent parlamentarzystów dla umiłowanego Ojca Świętego. Niestety, z podarku nici. Inni posłowie (zapewne z piekła rodem) okazali się głusi na argumenty o zagrożeniach, jakie niesie ze sobą elektroniczna portmonetka, i ustawę o elektronicznych instrumentach płatniczych uchwalili. Mamy inny pomysł na prezent dla papieża – elektroniczna portmonetka, z której katolicy wpłacaliby na potrzeby parafii, na sanktuaria, pomniki papieskie itp. I co? Czyż Duch Święty nas nie oświecił?! MACIEJ POPIELATY
N
igdy nie mieliśmy wątpliwości, że Liga Polskich Rodzin, polityczne ramię tatki Rydzyka w Sejmie, to zbieranina niebezpiecznych oszołomów, zagrażających wszystkiemu, co postępowe. Oto mamy kolejny dowód. Poseł LPR, profesor Maciej Giertych, w rozmowie z dziennikarzami „Głosu Wybrzeża” publicznie ujawnił, na czym polega działalność jego partii i do czego dążą jej politycy. Stwierdził, że wie o tym, iż w polskim społeczeństwie są tacy, którzy nie akceptują etyki chrześcijańskiej ani praw boskich i gładko porównał ich do... przestępców, którzy kradną! Dodał, że LPR chce budować w Polsce system prawny, który będzie zgodny z etyką katolicką. Wówczas przestępców nie uznających wartości i praw bożych będzie można reedukować, a także... ścigać i karać!
Stosy Gdyby to się nie działo na początku XXI wieku, a w mrokach średniowiecza, wypowiedzi posła Giertycha można by uznać za normalne. Przerażeniem natomiast napawa fakt, że dzieje się to teraz, w środku Europy, w państwie, które dąży do Europy Narodów, a nie do Wspólnoty Arabskiej. Drugi orzeł ligusów, poseł Antoni Macierewicz, przyszedł w sukurs swojemu koledze i zabrał się do dzieła. Na warszawskiej konwencji LPR ogłosił, że pragnie odzyskać Warszawę dla wartości katolickich i będzie startował w wyborach na prezydenta stolicy. Gdy zostanie prezydentem, będzie odmieniał dusze i umysły warszawiaków i przywracał polską rzeczywistość. W jaki sposób? W taki, że będzie zmieniał symbole i wystrój zewnętrzny stolicy oraz przywracał polskie i katolickie nazwy, bo Warszawa jest katolicka i na początku trzeciego tysiąclecia chrześcijaństwa nie może być inna. Rozumiemy, że rozwali wszystkie pomniki oprócz pomników JPII i Prymasa Tysiąclecia, zmieni nazwy wszystkich placów i ulic nie nazwanych jeszcze imionami świętych, a Pałac Kultury przerobi na kolejną Świątynię Opatrzności Bożej. Tych zaś, którzy nie będą tego akceptować, odeśle się w ramiona ustawodawstwa zbudowanego przez posła Giertycha, by ich reedukować. Cięższe przypadki nadają się bowiem tylko do ścigania i karania. Etyka katolicka, jak się już zdążyliśmy przekonać z mrocznej historii Krk, opierała się przede wszystkim na rozświetlaniu ciemnoty narodu za pomocą płonących stosów inkwizycji. Poglądy wielkich inkwizytorów i posłów LPR są zbieżne. Na szczęście dla nas, czasy się zmieniły. JACEK KOSER
Nr 31 (126) 2 – 8 VIII 2002 r.
NA KLĘCZKACH
KATOLICY PRZECIW PAPIE Przy okazji papieskiej wizyty w Toronto jedna z kanadyjskich gazet przeprowadziła sondaż. Wynika z niego, że 51proc. Kanadyjczyków nie zgadza się z naukami JPII. Blisko połowa 30-milionowej populacji tego kraju to rzymscy katolicy. Ponad 40 proc. z nich ma odmienne od papieża zdanie, jeśli chodzi o kontrolę urodzeń i rolę kobiet w kościele. Z kolei włoska „La Repubblica” podała, że 82 proc. katolickich mieszkańców Kanady pozytywnie wyraża się o małżeństwie księży, 80 proc. popiera kapłaństwo kobiet, 73 proc. domaga się, aby osoby rozwiedzione mogły w Kościele zawrzeć powtórny związek małżeński, a 68 proc. jest zdania, że Watykan powinien odstąpić od zakazu używania środków antykoncepcyjnych. P.S.
Fakty są takie, że młodsza i bardziej wykształcona część społeczeństwa, z której na ogół rekrutują się internauci, ma już dosyć tych żenujących widowisk. A.C.
PAPIEŻ SSIE TORONTO
WIZYTY ŚMIERCI Niedołężny papież podróżuje po całym świecie – jednak następstwa tego są coraz bardziej przykre. Przed wizytą „białego ojca” w Sofii, stolicy Bułgarii, tysiące psów zostało brutalnie zabitych, aby „oczyścić ulice”. Łowcy otrzymywali po 2 euro za głowę, więc chwytali nie tylko zwierzęta bezdomne, lecz również psy mające właścicieli. Nie było żadnej litości. Zabite zostały także psy, które pozostawały pod opieką niemieckich obrońców praw zwierząt (wykastrowano je wcześniej w celu ograniczenia dalszego rozmnażania). Watykan błagany wielokrotnie o sprzeciwienie się tej masakrze – w ogóle nie zareagował. W taki oto sposób z powodu jednego człowieka, który nazwał się „ojcem świętym”, zamordowano około sześciu tysięcy zwierząt. Na szczęście są jednak ludzie, którzy mają jeszcze ludzkie odruchy i odczucia. W gazecie „Bild am Sonntag” wielu czytelników ogłosiło oficjalnie, że występuje z Kościoła papieskiego z powodu opisanego wydarzenia. Jedna z kobiet napisała do redakcji: „Jest mi niezmiernie wstyd, że jestem katoliczką i zamierzam – tak jak wielu innych – wystąpić z tego zakłamanego Kościoła”. T.B.
Przyjazd papieża wywołał irytację znacznej części mieszkańców największej kanadyjskiej metropolii. Jak donosi portal innastrona.pl, niezadowolenie wielu środowisk wywołało dofinansowanie przez radę miejską katolickiego zjazdu młodzieży kwotą aż 19 mln dolarów! Kwota jest niebagatelna, zważywszy na fakt, że miasto tonie w długach i systematycznie obcina dotacje dla wielu programów społecznych i pomocowych. A.C.
O. ŚWIĘTY POŚWIĘCONY Jeszcze papież nie zdążył dolecieć do Kanady, a w centrum polonijnym w Toronto arcybiskup Józef Glemp obficie zlewał wodą święconą mierzący 4,5 metra pomnik JPII. Jak donoszą agencje, ta typowo polska czynność rytualna przyciągnęła uwagę miejscowych mediów. W to akurat nie wątpimy, bo w normalnym kraju taki absurd jak stawianie człowiekowi pomników za życia – to nie lada gratka dla dziennikarzy spragnionych sensacji. A.C.
BURDEL SA PAPIEŻ MAŁO INTERESUJĄCY? W portalu internetowym onet.pl tematem czatu dnia (24.07.) było pytanie: „Czy interesują Cię Światowe Dni Młodzieży w Toronto?”. Weszliśmy na stronę dyskusyjną i okazało się, że... byliśmy tam zupełnie sami! W tym samym czasie na liście SEX było 226 osób, a na stronie RANDKA aż 1784! Takie to właśnie jest zainteresowanie polskiego ludu katolickiego wycieczkami JPII. Niech nie wprowadzają nas w błąd liczne telewizyjne relacje o tym, co Papa powiedział i ile razy ziewnął – robione rzekomo ze względu na ogromne zainteresowanie społeczne osobą papieża.
Największy australijski dom publiczny wchodzi na giełdę. „Daily Planet” zamierza działać jako największe na świecie imperium seksu. Będzie produkować erotyczną bieliznę i kasety wideo z filmami porno, a na giełdę wypuści akcje wartości 50 mln dol. australijskich. Dyrekcja przybytku miłości doradza inwestorom, by spojrzeli na „Daily Planet” jak na luksusowy hotel z kompletem gości, czerpiący dochody wyłącznie z opłat za pokoje w wysokości 120 dol. austr. za godzinę od każdego gościa. „Firma” próbowała już wejść na giełdę 8 lat temu, ale wycofała się, ponieważ kupujący akcje „Daily Planet” mieli być sprawdzani przez policję. P.S.
KICHAJĄ NA M. BOSKĄ! O profanację i obrazę uczuć religijnych oskarżają katolicy niemieckiego producenta chusteczek higienicznych. Umieszczono na nich wizerunek Niepokalanego Serca NMP. Na każdej jednorazówce znajduje się osiem takich obrazków. Z inicjatywą protestu wyszli... polscy katolicy skupieni w Polonijnym Instytucie Edukacji. Wyczyn firmy papierniczej spod Bonn określili jako „jedną z metod walki z Kościołem, prowadzonej przez środowiska wojującego liberalizmu”. Żądają natychmiastowego zaprzestania produkcji i dystrybucji towaru. Podpisy pod listem protestacyjnym zbierane są w innych polskich ośrodkach katolickich, a najsprawniej akcja idzie tam, gdzie działają Koła Przyjaciół Radia Maryja. Nie wiadomo, czy sprawa ta w równym stopniu zajmuje myśli niemieckich katolików, bo do nich dopiero dotarł apel od polskich kolegów. P.S.
ISLAM W SZKOŁACH Niemcy chcą wprowadzić do szkół naukę islamu. Religię tę w Niemczech wyznaje ponad 3 miliony ludzi; większość z nich to tureccy imigranci. Pomysł popiera zarówno rządząca lewica, jak i opozycyjna prawica. W ten sposób, jak przyznano, lekcje islamu będą się odbywać w języku niemieckim pod nadzorem szkoły, co pozwoli na kontrolę nauczanych treści. Nauka religii (protestanckiej lub katolickiej) jest obowiązkowa w szkołach publicznych, a jej program jest zatwierdzany przez kościoły. P.S.
ŚMIERĆ ZA BLUŹNIERSTWO W Pakistanie wydano kolejny wyrok śmierci za bluźnierstwo przeciwko Mahometowi. Czterdziestoletni Anwar Kenneth w listach wystosowanych do lokalnego imama określił islam jako religię fałszywą i wielokrotnie twierdził, jakoby był nowym wcieleniem Jezusa Chrystusa. Zdaniem chrześcijańskich obrońców praw człowieka, jest to osoba chora psychicznie. Winno się więc skierować ją do specjalistycznego leczenia, a nie na salę sądową czy szafot. Chrześcijańscy obrońcy praw człowieka wystąpili z żądaniem zniesienia ustawy o bluźnierstwie. To obowiązujące od 16 lat prawo zezwala na uwięzienie obywatela jedynie na podstawie zeznania jednej osoby. Często jest więc narzędziem wyrównania porachunków osobistych. P.S.
ANTYSEMICKI KOMPLEKS Spora część Polaków ma antysemicki kompleks. Wykazał to
sondaż TNS OBOP przeprowadzony na zlecenie „Gazety Wyborczej”. Zadano trzy pytania, stopniowo pogłębiając siłę bodźców mogących wywołać antysemicki odruch. Swej szczerości nie umiała ukryć prawie połowa Polaków! Najpierw zapytano, „jakie grupy mają duży wpływ na sprawy naszego kraju”. Pozbawieni sugestii rodacy w niecałym procencie wskazywali na Żydów (polityków, urzędników i przedsiębiorców). W drugim pytaniu dodano jednak sugestię, by wskazać „którąś z mniejszości narodowych”. I tu już najwięcej – aż 19 proc. Polaków – wskazało na Żydów. Gdy w trzecim rzucie zapytano wprost, „jaki wpływ na sprawy kraju mają Żydzi, którzy żyją w Polsce”, odpowiedź „duży” dał co trzeci krajan. Stereotyp „Żydów, którzy rządzą Polską” przejawia 43 proc. Polaków. P.S.
REALIANIE SKLONOWALI? Jeszcze w tym roku na świat ma przyjść sklonowany człowiek! Realianie twierdzą, iż trzy miesiące temu sklonowali ludzki embrion i umieścili go w łonie Koreanki. Tymczasem władze południowokoreańskie podjęły śledztwo w sprawie eksperymentu. Jeżeli przed terminem rozwiązania Korea wprowadzi zakaz klonowania, poród ma się odbyć w innym kraju. Dla realian klonowanie jest drogą do osiągnięcia życia wiecznego. Na ich internetowych stronach pojawiło się też ogłoszenie o sprzedaży maszyny do klonowania. Na razie trzeba zapłacić 10 tys. dolarów, ale jak zainteresowanie nieśmiertelnością wzrośnie, cena pewnie podskoczy. P.S.
ZAWSZE WIERNI Ksiądz polskiego pochodzenia, Józef Niewiadomski z Innsbrucka, określił święcenia kobiet z Austrii i Niemiec jako „bezsensowną prowokację”. Stwierdził, że „święcenia kobiet w żadnym przypadku nie przyczynią się do równouprawnienia w Kościele”. Ostrzegł wszystkich uczestników tych obrzędów, że „skończą jako sekta”. Gdzież Watykan znajdzie gorliwszych obrońców swoich przedpotopowych doktryn i obyczajów niż pośród wiernych aż do bólu polskich księży? E. Kucz
5
TYLKO U NAS Na jednym z placów budowy w Anglii wykopano kości prawdopodobnie 670 osób żyjących przed tysiącem lat, ponoć chrześcijan. Wielebny Chris Boulton chce zebrać 5000 funtów na ich powtórny pochówek i pomnik w kształcie krzyża. Wątpimy, by praktyczni Anglicy dali się nabrać na religijne sentymenty. Duchownego serdecznie natomiast zapraszamy nad Wisłę – my, Polacy, lubimy stare kości, pomniki, tablice pamiątkowe i zatroskanych o nie księży. Boulton zbierze na pogrzeb z orkiestrą i jeszcze na dobre auto mu zostanie. A.C.
BO BYLI SKĄPI Wielu mieszkańców okolic parafii Bożego Ciała w Poznaniu jest zbulwersowanych faktem, że musi płacić haracz dla kościoła za parkowanie w alejce, przy której dotąd pozostawiali samochody bezpłatnie. Parafia doi po 2 zł za godzinę, a proboszcz nie raczył nawet poinformować wiernych o wprowadzeniu opłat, tylko napomknął o coraz mniejszych datkach na tacę. Niech wiedzą ludziska, że ręka kościelnej sprawiedliwości zawsze ich dosięgnie! A.C.
RZECZNIK AFERZYSTÓW? Pani Henryka Bochniarz – prezydent Polskiej Konfederacji Przedsiębiorców Prywatnych – wysmażyła protest do rzecznika praw obywatelskich prof. Andrzeja Zolla przeciwko ...informowaniu opinii publicznej. Rzecznik natychmiast zażądał od ministra sprawiedliwości informacji, dlaczego prokuratury bezczelnie informują o tym, iż prowadzą postępowania w sprawach biznesmenów podejrzanych o wyłudzanie podatku VAT. Wszakże narusza to ich dobre imię oraz przeszkadza w robieniu interesów. Rozumiemy zachowanie rzecznika. Ochrona aferzystów jak najbardziej należy do obowiązków pana profesora. Niektórzy przecież dawali i dają niemałą kasę na jego ukochany Kościół. Gdy sąd udowodni ich winę i nakaże zwrócić ukradzione sumy, może zabraknąć forsy na tacę, a do tego rzecznik nie może dopuścić. M.P.
6
Nr 31 (126) 2 – 8 VIII 2002 r.
POLSKA PARAFIALNA
B
iskup Karol Wojtyła postulował podczas jednej z konferencji dekanatu... zniesienie przedwielkanocnego wielkiego postu, z czego później musiał się gęsto tłumaczyć. Skąd o tym wiadomo? A z tajnych raportów duchownych rzymskokatolickich współpracowników bezpieki. Z raportów tych – do których dotarli dziennikarze „FiM” – wynika ponadto, że agentem był co dziesiąty ksiądz i co drugi biskup.
Agenci w sutannach zdradzali i denuncjowali w kraju, a także uczestniczyli w grach operacyjnych i prowadzili zagraniczną działalność wywiadowczą. Koniunkturalne łotrostwo polityczne nie było obce ludziom instytucji, której kierownictwo i personel od zawsze, bezwstydnie – niczym ksiądz Jankowski ordery – przypina sobie miano moralnego autorytetu. Od dziesiątek lat Kościół był skarbnicą nieocenionej wiedzy dla wirtuozów policyjnej inwigilacji. Nie-
„Najniżej upadło społeczeństwo, które w milczeniu wysłuchuje, jak jawni dranie prawią mu kazania o moralności” (Marie von Ebner-Eschenbach) W „Faktach i Mitach” ujawniliśmy i ujawniamy mnóstwo przykładów niegodziwości funkcjonariuszy Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce. To jednak tylko wierzchołek góry lodowej, bo udokumentować i opisać wszystkiego nie sposób. Wynika z naszych informacji bezspornie, że przeciętny praktykujący katolik uczestniczący okazjonalnie w religijnych obrządkach, ma nieprzeciętną wręcz szansę bezpośredniego zetknięcia się np. z maniakalnym oszustem czy pedofilem. Nierzadko – zgniłym recydywistą dodatkowo. Ale to przecież nie wszystko. Tenże katolik na ogół nie ma w gronie swoich najbliższych agentów byłych służb specjalnych, więc spotkanie z duszpasterzem – i to niezależnie od jego uplasowania w kościelnej hierarchii – to często jedyna (jakże już dziś rzadka) okazja do oddania hołdu komunie poprzez ucałowania dłoni dzierżącej w niedalekiej przeszłości miecz PRL-owskiej bezpieki. Nie ma w tym cienia przesady!
bagatelna część duchowieństwa katolickiego miała swój istotny wkład w sukcesy komunistycznego aparatu bezpieczeństwa, przekładające się z kolei na trwałość totalitarnego państwa. Jak wynika z dokumentacji Instytutu Pamięci Narodowej oraz nielicznych źródeł historycznych, pierwszy zaciąg w szeregi tajnych współpracowników bezpieka zorganizowała tuż po wojnie. Księżom
faszystowskim kolaborantom dawano „propozycje nie do odrzucenia”. Trudno dziś oszacować, ilu – z blisko 2 tysięcy obciążonych bliską współpracą z hitlerowskim okupantem – poddało się werbunkowi na rzecz nowych władców. Znane są natomiast bardzo krytyczne oceny pracy z owymi informatorami. Przyczyn doszukiwano się w braku doświadczenia operacyjnego oraz niedostatkach wykształcenia funkcjonariuszy, którym brakowało elementarnych wiadomości dotyczących życia duchowieństwa. Gdy w końcu bezpieka wyrosła z krótkich majteczek, operacyjnemu rozpracowaniu Kościoła i świeckiego laikatu nadano rangę priorytetową. Założenia walki o rządy dusz zawarte zostały w instrukcji Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego z 18 X 1947 r. pt. „Stosunek aparatu Bezpieczeństwa Państwowego do wrogiej działalności kleru”. Dokument artykułuje oczekiwanie, aby każda kuria biskupia, każda parafia oraz struktura organizacyjna katolików świeckich była infiltrowana przez minimum jednego tajnego współpracownika. Oczywiście, tamże pracującego.
Aby założenia „Instrukcji” mogły „stać się ciałem” wykorzystywano przy pozyskiwaniu TW (tajnych współpracowników) sprzyjającą sytuację operacyjną wynikającą z działań administracyjnych państwa. A te działania to np. kasaty lub przeniesienia niektórych zakonów na ziemie zachodnie (możliwość negocjacji, ustępstw, targów „coś za coś”). Zarysowała się także możliwość przedterminowego zwolnienia z więzień księży uwięzionych za kolaborację z III Rzeszą. Tych samych, którzy z wcześniejszych propozycji współpracy nie skorzystali, a po kilku latach za kratkami gotowi byli zmienić zdanie. Trzeba stwierdzić, że trudno w ówczesnych działaniach bezpieki odnaleźć jakąkolwiek finezję. Dominującym sposobem pozyskiwania TW pozostawał szantaż połączony nierzadko z zastraszeniem.
SB) wynika, że ten „co dziesiąty” to agent w pełni dyspozycyjny i szczególnie wartościowy w odróżnieniu od „płotek” mających jedynie znaczenie statystyczne. Faktyczna liczba czynnych agentów podległych fluktuacjom wynikającym z subtelności operacyjnych, praw biologii, sytuacji politycznej czy wreszcie stanu stosunków państwo – Kościół jest ogromna. Dość powiedzieć, że w końcu lat 80. „umoczonych” we współpracę było łącznie około 2000 zakonników, księży i alumnów. Niewątpliwie tym „jednym z dziesięciu” był na przykład TW ps. Żagielowski – ksiądz zaprzyjaźniony i blisko współpracujący z kard. Wyszyńskim, towarzyszący mu w wielu podróżach i poufnych spotkaniach, a przez pewien czas będący nawet spowiednikiem prymasa. Nie był też płotką TW ps. Torano, który relacjo-
agentów, informatorów i rezydentów oraz podnoszenia wydajności ich pracy”, na skutek czego
macki bezpieki docierały nawet do parafii, o których nie w każdej kurii pamiętano. Kierownictwo Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego – przyznać wypada, że nie bez słuszności – w Kościele upatrywało najpoważniejszego przeciwnika komunistycznego państwa. Na odprawie z 23 IV 1951 roku minister Stanisław Radkiewicz tłumaczył to nadzwyczaj jasno, by nie powiedzieć, obrazowo: „Musimy znać dokładnie zamiary wroga. Musimy wpierw znać, a później bić (...) Gdy będziemy dobrze znali, będziemy dobrze i celnie bili (...) Inaczej będziemy słabo bili, a my chcemy
Autorytety W tym momencie rodzi się pytanie o liczby pozyskanej spośród księży agentury w poszczególnych fazach istnienia komuny. Źródła IPN-owskie oraz np. Henryk Dominiczak w pracy „Organy bezpieczeństwa PRL w walce z Kościołem kat. 1944 – 1990” ostrożnie szacują, że do roku 1954
na usługach bezpieki był co dziesiąty duchowny katolicki. Charakterystyczny, 10-procentowy wskaźnik werbunku TW z ogółu kleru pojawia się zgodnie we wszelkich spekulacjach: zarówno naukowych, jak i publicystycznych, i to bez względu na to, czy szacunki dotyczą np. roku 1961, 1978 czy 1989. Z informacji źródłowych (pochodzących od byłych funkcjonariuszy
nował zachowania przyszłego papieża, zaprezentowane podczas konferencji dekanalnej: „Te myśli ks. bpa Karola Wojtyły (postulat zniesienia postu w Wielkim Tygodniu i wprowadzenia specjalnej mszy w noc sylwestrową – przyp. red.) wywołały wprost wrzawę na sali, oburzenie i niezadowolenie głośno na zewnątrz objawiane (...) ks. Machay musiał dopiero dzwonkiem uspokajać wszystkich zebranych. Czegoś podobnego jeszcze nie było na takich zebraniach. Ks. bp Wojtyła stracił w końcu głowę, zaczął się tłumaczyć (...) jednym słowem tłumaczył się jak dzieciak przed wszystkimi księżmi”. W naturze komunistycznych dygnitarzy tkwiło szczególne przywiązanie do liczb i wskaźników, a wskaźniki miały oczywiście wciąż rosnąć. Od „pionu kościelnego” wymagano „nieustannego zwiększania liczebności
– wymaga tego sytuacja – dobrze, celnie i mocno bić”. Agenturze w sutannach – prócz inwigilacji własnego środowiska – zlecano wykrywanie i opisywanie przejawów społecznego niezadowolenia, wszelkiej opozycyjności, a nawet tzw. szeptanej propagandy. Łatwo sobie wyobrazić, ilu Polaków-katolików zostało „dobrze, celnie i mocno” uderzonych dzięki szczerości i zaufaniu okazanemu duszpasterzowi! Odprężenie październikowe 1956 roku ociepliło stosunki między władzami państwowymi a Kościołem, czego symbolem stało się zwolnienie z internowania kard. Wyszyńskiego. Przy okazji „odwilży” przez bezpiekę przetoczyła się fala wstrząsów, nierzadko zakończonych sądowymi wyrokami. Siłą rzeczy osłabł też na jakiś czas potencjał sieci agenturalnej, rekrutowanej spośród duchowieństwa. Jednak już po dwóch latach system odzyskał stabilność polityczną, a zrekonstruowana milicja polityczna – dawne wpływy. Czyszczenie szeregów bezpieki zaowocowało też odesłaniem na archiwalne
Nr 31 (126) 2 – 8 VIII 2002 r. półki prac autorów bezwartościowych, ogólnikowych donosów pisywanych językiem partyjnej agitki. Na czynnych usługach postanowiono pozostawić jedynie kadrę agentów duchownych dających precyzyjną, kompetentną informację. Władza, dla odzyskania przyczółków, postanowiła „siłami aparatu partyjnego, państwowego i organizacji społecznych uruchomić akcję antyklerykalną” (protokół nr 203 posiedzenia Biura Politycznego KC PZPR w dn. 26 czerwca 1958 r.). Ta niby-wojna, w której w gruncie rzeczy chodziło wyłącznie o sfery wpływów, z różnym natężeniem trwała wiele lat. Choć komuna w niej ostatecznie poległa, to przecież niekoniecznie z powodu słabości swojej milicji politycznej, a z pewnością nie „pionu kościelnego”, który miał nie byle jakie osiągnięcia w rozbudowie siatki informa-
POLSKA PARAFIALNA
poprzedzającym upadek komuny w SB szczególną wagę przywiązywano do pozyskiwania agentury wśród młodzieży kandydującej do seminariów duchownych, aby do nauki przystępował odpowiednio już wyszkolony i ukształtowany człowiek. Każdy „dorosły” tajny współpracownik typował i wyłuskiwał przyszłych seminarzystów przy okazji pielgrzymek, rekolekcji, dni skupień itp. Od wyboru Wojtyły na papieża, bezpieka najwięcej uwagi poświęcała rozbudowie agentury rekrutującej się z księży planujących studia zagraniczne czy okresowo pracujących na Zachodzie. Przekazywani następnie peerelowskiemu wywiadowi oddali nieocenione usługi m.in. przy rozpracowywaniu działaczy emigracyjnej „Solidarności”. Jednak najwyższy priorytet nadawano zacieśnianiu tajnych
(a)moralne torów duszpasterzy, systematycznie i coraz częściej uzupełnianej o osoby z kościelnej „górnej półki”. Oczywiście, takim nowym wyzwaniom nie mogła sprostać kadra o partyzanckich jeszcze korzeniach. Andrzej Grajewski, były przewodniczący Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej, podkreśla, iż w latach 70. bezpieka założyła „białe koszule”, i dodaje: „Znaczna część funkcjonariuszy IV departamentu oraz całego pionu zajmującego się Kościołem należała do swoistej elity SB. Z reguły byli to ludzie dobrze wykształceni, posiadający dobre rozeznanie w sprawach kościelnych”. W konsekwencji metody prymitywnego zastraszania zostały odłożone do lamusa. Zdecydowanie odstąpiono od pozyskiwania do współpracy księży i zakonników metodą szantażu uznając, iż jest to metoda nieefektywna. Powszechna, a zarazem milcząco aprobowana przez biskupów rozwiązłość kleru radykalnie zawęziła politycznej policji pakiet „argumentów” mogących wywoływać jakieś obawy u „podopiecznych”. W życiu wewnętrznym Kościoła najważniejsza była lojalność. Dowolny ksiądz mógł molestować, cudzołożyć i kraść, byle tylko o próbach wykorzystania tego faktu do werbunku przez bezpiekę lojalnie poinformował swojego biskupa. Takie instrukcje (oczywiście nie na piśmie) dawano kapłanom z kurii. Na szkoleniach w MSW ilustrowano to humorystyczną konfuzją, w jaką pewnego pułkownika wprowadził biskup W. z diecezji koszalińskiej. Tenże bowiem, dowiedziawszy się, że SB dysponuje blisko godzinnym filmem pornograficznym, na którym ujeżdżany jest przez szanowaną mężatkę, zapytał niedoszłego szantażystę: „No i co mi pan zrobi? Toż koledzy będą mnie podziwiać i zazdrościć!”. W dziesięcioleciu
7
kontaktów operacyjnych z biskupami i księżmi przewidywanymi do awansu w hierarchii Kościoła. Temu celowi służyła taktyka świadczenia drobnych nieraz grzeczności i usług (najczęściej paszporty) oraz honorów towarzyszących przekraczaniu granicy w sposób zastrzeżony dla VIP-ów, udzielaniu poufnych informacji o wewnątrzkościelnych antagonistach, pieniężnych „pożyczek” czy wreszcie intelektualnego dialogu „budującego mosty między marksistowską partią a Kościołem”. Hierarchowie Krk – choć rzadko podpisywali
T
cyrograf nadający współpracy charakter formalny – godzili się używać kamuflujących pseudonimów. Ot, choćby telefonując do „swojego” bezpieczniaka czy kwitując odbiór podarunku przesłanego za pośrednictwem generalskiego kierowcy. Już w sierpniu 1981 r. gen. Kiszczak poinformował szefa KGB, Andropowa, że „na siedemdziesięciu biskupów, dobre kontakty polska Służba Bezpieczeństwa utrzymuje z pięćdziesięcioma”. Z wypowiedzi i wspomnień partyjnych dygnitarzy wiadomo, iż na
o jeden z naszych najmocniejszych demaskatorskich tematów, ponieważ godzi w tzw. dobre imię dużej części episkopatu. Orzeczenie o współpracy z komunistycznymi służbami wydane przez sąd lustracyjny oznacza dzisiaj koniec kariery dla polityka. Czy również dla biskupa i arcybiskupa? Oczywiście że nie, gdyż nad watykańskimi hierarchami państwo polskie rozciągnęło parasol ochronny, dający im komfort nietykalności i bezkarności. Szczytem kpiny z narodu i konstytucji - zakładającej równość wszystkich obywateli - było przekazanie stronie kościelnej pełnej dokumentacji dotyczącej współpracy duchowieństwa rzymskokatolickiego z UB i SB (część już w 1990 roku). Czołobitny, upadlający polskie prawodawstwo gest spowodował jednocześnie, iż biuro polityczne episkopatu ma w ręku tysiące haków na tysiące swoich podwładnych. Tym samym przywódcy Krk w Polsce przejęli na swoim podwórku rolę dawnych bezpieczniaków. Jesteśmy bardzo ciekawi reakcji biskupów na nasz rzetelnie udokumentowany artykuł. Zapewne w te pędy pobiegną do sądu, oskarżając „FiM" o oszczerstwo. I o to właśnie, Wasze Ekscelencje, chodzi! Już my Was w tym sądzie zlustrujemy! JONASZ
posiedzeniach Politbiura systematycznie omawiano raporty z obrad zarówno Rady Głównej Episkopatu Polski (gremium kilkuosobowe), jak i z każdorazowej konferencji plenarnej episkopatu. Tych donosów nie pisały przecież duchy. Biskupi bez szczególnych moralnych rozterek biesiadowali, a nawet polowali z wysokimi rangą oficerami Departamentu IV MSW. W czasach najostrzejszego kryzysu gospodarczego, kiedy na sklepowych półkach królował ocet, przyjmowali podarunki składające się z najlepszych alkoholi i wykwintnych artykułów spożywczych. W użytkowanych przez SB mieszkaniach konspiracyjnych gościły takie tuzy jak np. obecny ordynariusz łowicki bp Alojzy Orszulik, najbliższy współpracownik prymasa Glempa – bp Jerzy Dąbrowski czy nawet sekretarz episkopatu abp Bronisław Dąbrowski. Na ministerialnych salonach w MSW bywał dzisiejszy ordynariusz włocławski bp Bronisław Dembowski. Nie odmawiało, a często nawet wpraszało się wielu innych. Z zachowaniem daleko idącej dyskrecji spotykali się ze swymi „prześladowcami” bp Kazimierz Majdański, bp Bohdan Bejze, bp Bogdan Sikorski czy też nie namaszczony jeszcze wówczas biskupią sakrą – ks. prof. Henryk Muszyński (obecny arcybiskup gnieźnieński), dziś
drugi po Glempie. Czyż można się zatem dziwić, że 11 maja 1979 r. podczas narady w MSW poprzedzającej pierwszą wizytę w Polsce Jana Pawła II, gen. Bogusław Stachura raportował tak: „...działania polityczno-operacyjne Służby Bezpieczeństwa zadecydowały, że strona kościelna uznała racje władz i zrezygnowała z niektórych uroczystości. Zespół działań podjętych przez SB doprowadził do wytworzenia korzystnej sytuacji polityczno-operacyjnej. Kierownictwo Episkopatu zaleca »swoim« unikanie decyzji i działań, które mogłyby wywoływać napięcia w stosunkach z Państwem”. Jednocześnie gen. Stachura zapewnił, iż „(...) zabezpieczone operacyjnie zostaną wszystkie narady wewnętrzne kierownictwa Kościoła – kurii diecezjalnych i zakonnych,
a także wszystkich innych ważniejszych ogniw kościelnych i stowarzyszeń katolików świeckich”. Z pewnością nie miał na myśli wiewiórek. W dyskusjach wokół lustracji pojawiało się czasem pytanie o tajne zaangażowania duchownych na rzecz komuny. Gdy któryś z przepytywanych zdołał wystękać, że owszem, pojedynczy księża coś tam zbroili lub podpisali, to przecież zaraz dodawał, iż działo się to z pistoletem przy głowie lub na gzymsie wieżowca... A tak w ogóle to nie ma o czym mówić, bo oni wszyscy już dawno wyspowiadali się biskupom ze swoich grzeszków. A komu wyspowiadali się biskupi? Cytowany wyżej A. Grajewski, uprzywilejowany wglądem do tajnych dokumentów IPN-u, tak oto charakteryzuje owych współpracowników organów bezpieczeństwa u schyłku istnienia komuny: „...większość współpracowała dobrowolnie... Bywały przypadki, że duchowny godził się na współpracę, odmawiając podpisania formalnego zobowiązania. Miał jednak pełną świadomość, że jest tajnym współpracownikiem SB. Ważnym elementem finalizującym proces werbunku było uzyskanie podpisu pod pokwitowaniem odbioru pieniędzy... Wielu księży wykazywało dużą inicjatywę, np. pomagając przy zakładaniu podsłuchów u swojego biskupa... Szczególnie ciekawą grupę stanowili księża, którzy jednocześnie współpracowali z SB i opozycją. Potrafili informować o wszystkich kontaktach z działaczami podziemia oraz ich zamiarach, a jednocześnie z ambony grzmieć przeciwko komunie”. Nie spędza mi snu z powiek pytanie, ilu było księży „patriotów” i co porabiają dzisiaj. Niektórzy są „Faktom i Mitom” znani. Czasem, wsłuchując się, jak pouczają, czy oglądając, jak brylują na salonach, chciałoby się wykrzyczeć takiemu np. „Anatolowi”, „Turyście” czy „Tulipanowi” jego przeszłość. Osobiście, choć nie zwykłem klękać przed nikim, wolałbym już to robić przed komuszym agentem niż pedofilem. Ważne jest, aby „nie milczeć, gdy jawny drań prawi nam kazania o moralności”. SŁAWOMIR JANISZ Fot. GOSS, PAP/Tomasz Gzell
8
Nr 31 (126) 2 – 8 VIII 2002 r.
POLSKA PARAFIALNA
M
ottem Kościoła Chrześcijan Wiary Ewangelicznej w Lublinie są słowa „Brama nadziei”. Na teren należącej do zboru posesji przy ul. Rusałki wiodą masywne żelazne wrota, zaś cała działka otoczona jest murem zwieńczonym drutem kolczastym. – Szkoda, że wcześniej nie zastanowił mnie kontrast między hasłem a wyglądem tego miejsca – opowiada pan G. Przed blisko dwoma laty dołączył do wspólnoty, której przy-
prezbiter nie żądał od nikogo, by taką kwotę wyjął z kieszeni. Plan był taki, że sześć rodzin zaangażowanych w życie Kościoła nabędzie fikcyjnie 1/12 działki, na której znajduje się zbór, a następnie wezmą łącznie 400 tys. zł kredytu zabezpieczonego hipotekami tego terenu, w banku PKO BP SA. Miał to być polski wkład do budowy międzynarodowego centrum pomocy bliźnim. Tak też zrobiono. 400 tys. zł zostało wzięte z banku – a następ-
– poszedł do banku. Tam uświadomił sobie, że z punktu widzenia prawa sytuacja jego i pozostałych pięciu rodzin jest prosta. Są niewywiązującymi się z umowy dłużnikami banku, który może swój dług egzekwować w każdy możliwy sposób. I rzeczywiście. Sąd w Lublinie szybko wydał nakaz płatności, a sprawa trafiła do komornika. Prezbiter przestał odbierać telefony i złożył listownie rezygnację z funkcji, którą przejął jego brat, Zbigniew Rutkowski. Komor-
Cena zbawienia wódcy deklarowali kierowanie się wyłącznie dekalogiem. Dziś rytm życia wspólnoty wyznaczają kolejne interwencje komorników. Przepadnie dorobek sześciu rodzin, pod młotek pójdzie działka wraz ze stojącą na niej świątynią. Nie sposób odnaleźć odpowiedzialnych za te wydarzenia, zaś władze kościoła milczą. W Polsce funkcjonuje wiele niedużych kościołów chrześcijańskich odwołujących się do Ewangelii jako jedynego autorytetu religijnego. Często powstają one w wyniku odłączenia się od katolicyzmu całych grup wspólnotowych. Kościół Chrześcijan Wiary Ewangelicznej (jeden z polskich nurtów ruchu zielonoświątkowego), jak głosi jego pełna nazwa, to jedno z takich środowisk. Ich ogólnopolska centrala znajduje się w Kielcach, jednak poszczególne zbory mają znaczną autonomię w sprawach personalnych i organizacyjno-majątkowych. Niestety, struktura taka nie chroni przed aferami.
Plan prezbitera Lubelski zbór uchodzi za jeden z bogatszych we wschodniej Polsce. Choć nikt tego oficjalnie nie potwierdza, jest to zasługa obfitego wsparcia materialnego, jakie na przełomie lat 80. i 90. chrześcijanie ewangeliczni uzyskali od współbraci z Zachodu, głównie z Niemiec. Dzięki temu nie tylko stworzono sprawny system ewangelizacyjny skierowany zwłaszcza do dzieci i młodzieży, ale także nabyto znaczny majątek, w tym przede wszystkim posesję położoną w Lublinie przy ul. Rusałki 17, o powierzchni około 42 arów. Na jej terenie wzniesiono zbór i szereg budynków administracyjno-gospodarczych. Całość ogrodzono murem i drutem kolczastym. Chrześcijanie ewangeliczni uchodzili za jedną z najdynamiczniej rozwijających się wspólnot chrześcijańskich nie tylko w Lublinie. Było to w dużej mierze zasługą jej prezbitera Edwarda Rutkowskiego. Ten postanowił stworzyć ogólnopolski ośrodek pomocy dla dzieci upośledzonych i niepełnosprawnych, który równolegle mógłby służyć ewangelizacji nowych wiernych. Rutkowskiemu udało się rzekomo pozyskać dla tej idei współwyznawców ze Szwajcarii. Był tylko warunek: na początek sama wspólnota lubelska miała wyłożyć 400 tys. złotych. Oczywiście,
Kościół rzymskokatolicki nie ma monopolu na przekręty, dewiacje, defraudacje i afery, choć wyraźnie w nich przoduje. Jednak nikt nie jest bez grzechu. Zielonoświątkowcy również... nie... zniknęło – wraz z prezbiterem Rutkowskim. – Nawet nie widzieliśmy tych pieniędzy. Od razu udzieliliśmy prezbiterowi pełnomocnictwa do ich odbioru. Miały przecież służyć Kościołowi – opowiada G. – Tymczasem po trzech miesiącach otrzymałem bankowy monit wzywający do zapłaty zaległych rat. A przecież nasza ustna umowa z Kościołem mówiła wyraźnie, że transakcja jest fikcyjna. Raty i odsetki od kredytu miał spłacać Kościół dzięki szwajcarskiemu inwestorowi...
Błogosławieni nieufni G. i tak może mówić o szczęściu, gdyż ma komplet dokumentów, dzięki którym jeszcze walczy. Pozostałe pięć rodzin całkowicie zaufało swym przewodnikom religijnym. Dziś komornicy zajęli ich pensje, grozi im utrata mieszkań. Przywódcy Kościoła zostawili ich na pastwę losu. G. okazał się człowiekiem małej wiary. Choć prezbiter, który wtedy jeszcze odbierał telefony, zapewniał go, że wszystko jest w porządku
Z
nik zajął pensje zadłużonych rodzin i zapowiedział licytację ich majątku. Wraz z odsetkami karnymi i kosztami postępowania wielkość długu wzrosła do blisko 800 tys. złotych. Sytuacja dłużników stała się tragiczna.
Umywanie rąk Zapytaliśmy bank, czy rozważa odstąpienie od roszczeń wobec ewidentnie oszukanych przecież ludzi. Niestety, zdaniem PKO BP SA, nic nie można zrobić. – Jesteśmy bezradni, krępują nas przepisy – tłumaczy rzecznik banku. – Jesteśmy stroną umowy, która została złamana. Choć rozumiemy trudne położenie kredytobiorców, musimy wyegzekwować należność w interesie pozostałych klientów banku. Możemy natomiast odstąpić od drastycznych form egzekucji, jak zajęcie i licytacja majątku. Wymaga to jednak zawarcia odrębnej ugody, w której powinny uczestniczyć wszystkie zainteresowane osoby. – Gdy zrozumieliśmy nasze położenie, doznaliśmy szoku. Zawiedli
apytałem kilku znajomych prawników, również z profesorskimi tytułami, jakie znają typy umów. Wymieniali: cywilna, społeczna, małżeńska, międzynarodowa, przedwstępna, powiernicza, bilateralna, o pracę, o dzieło, agencyjna, adhezyjna i kilkadziesiąt innych. Okazało się, że są niedouczeni. Pominęli umowę duszpasterską. Takie cudo prawne wymyślił ks. Stanisław Choćko, proboszcz parafii Swory (gmina Biała Podlaska). Przedmiotem umowy duszpasterskiej zawartej przezeń z przedstawicielami miejscowej Ochotniczej Straży Pożarnej była zabawa w remizie. Podkomendni brygadiera Waldemara Pawlaka, pierwszego ochotniczego strażaka III RP, zobowiązali się w owej umowie, że nie wpuszczą na zabawę osób nawalonych, nie będą sprzedawali im (ani małolatom) piwa i będą wywalać na pysk osoby „zachowujące się nagannie”. Jeśli tego nie dopełnią, idą pod pręgierz, tj. dają zgodę na to, by proboszcz obsobaczył ich z ambony podczas mszy niedzielnej. „Wobec powyższego” proboszcz łaskawie zgodził się na zorganizowanie imprezy. W mniej rozwiniętych krajach świata, w jakichś tam Francjach czy Amerykach, zgodę na imprezę taneczną z wyszynkiem wydaje gmina, burmistrz albo policja – krótko mówiąc, władza świecka, kierując się odpowiednimi przepisami.
nas ludzie, którym gotowi byliśmy powierzyć własne zbawienie, a co dopiero majątek! – opowiada G. Gdy wzburzeni „dłużnicy” przyszli na zebranie zboru, nowy prezbiter w imieniu swoim i brata zadeklarował, że prędzej sprzedadzą własne mieszkania, niż pozwolą skrzywdzić braci. Była to fałszywa deklaracja. Było to również ostatnie zebranie, na które wpuszczono oszukanych. Nikt z wiernych nie stanął w ich obronie. Nikt nie skrytykował prezbiterów. Członkowie zboru głosowali jednak nogami. Z blisko 400 wiernych zostało nie więcej niż 80. Po bezskutecznych interwencjach u ogólnokrajowych zwierzchników w Kielcach, zdesperowani dłużnicy wdarli się w końcu na salę zebrań. Pod ich naciskiem zbór i prezbiter zdecydowali się w końcu na podjęcie dramatycznej decyzji. Posesja przy ul. Rusałki, wraz ze stojącą na niej świątynią, została wystawiona na sprzedaż. Za milion złotych można kupić 42 ary ziemi w centrum Lublina... wraz z wiarą i zaufaniem wiernych.
Wiara na sprzedaż – Nie rozumiem tych ludzi – powtarza G. – Odszedłem od katolicyzmu, bo mierziła mnie pazerność księży. Tymczasem tutejsi zwierzchnicy
nie są lepsi, ordynarnie kradną. Uciekłem od wierzenia na rozkaz, a trafiłem do sekty, w której nikt nie pyta, gdzie zniknęły 4 miliardy starych złotych, wszyscy pokornie przytakują, nawet godzą się na sprzedaż świątyni, ich duchowego dziedzictwa i dorobku. To niewytłumaczalne! Okazuje się, że nie ma żadnego inwestora ze Szwajcarii, nikt nie słyszał o budowie w Lublinie Ewangelicznego Centrum dla Dzieci Specjalnej Troski. Gdzie więc podziały się pieniądze? Czy wobec winnych zostaną wyciągnięte konsekwencje? Zwierzchnicy kościoła nie chcą rozmawiać z mediami. Powtarzają tylko, że po sprzedaży zboru sprawa zostanie ostatecznie załatwiona. Nie obchodzi ich, gdzie podzieją się wierni, którzy mimo wszystko pozostali przy kościele. Może nigdy ich nie obchodzili? Zwątpienie i utrata wiary stają się udziałem wielu ludzi. Nie wszyscy trafiają do sekt. Liczni wybierają poważne z pozoru grupy religijne, kuszące swą ewangeliczną poprawnością. Tymczasem okazuje się, że problemem są nie tyle dogmaty i struktury, co ludzie tworzący daną wspólnotę. Jeden zgniły owoc może zepsuć cały zbiór. KAROL BOROWSKI Fot. Autor
Akademia prawna ks. Choćki Odpowiednia władza stosuje też sankcje za ich nieprzestrzeganie. W polskiej parafii Swory cały ciężar sprawowania władzy wziął na siebie jednoosobowo proboszcz. On także jest władny do orzekania o winie i nakładania kary w postaci publicznej nagany. Niepotrzebne urzędy, służby porządkowe, sądy. Prawda, jaka oszczędność? Zaoszczędzone w ten sposób pieniądze można będzie przekazać na kościół. Nie wątpimy, że cenna inicjatywa księdza Choćki – jak każdy wirus – rozpleni się po całej Polsce i z czasem wszelkie typy umów i regulacji prawnych zastąpi uniwersalna umowa duszpasterska, a z kodeksów potrzebny będzie jedynie kodeks kanoniczny. Zbędne staną się też cywilne studia prawnicze. Egzekucją (nomen omen) prawa zajmą się znawcy prawa kanonicznego po seminariach duchownych. W Afganistanie zwano takich talibami. JAKUB DIAMANT PS Uroczy jest pkt 3. Czy oznacza on, że przed zawarciem owej umowy sprzedawano tam piwo osobom niepełnoletnim... za wiedzą i zgodą proboszcza?
Nr 31 (126) 2 – 8 VIII 2002 r.
POLSKA PARAFIALNA
Krzyk kamieni Przechadzając się po salach wrocławskiego ratusza, pamiętaj, że stąpasz po nagrobnych płytach. Przeszedł Cię dreszcz zgrozy czy niedowierzania? Jeśli niedowierzania, to przewróć jedną z tych płyt na drugą stronę. W powojennej historii Wrocławia liczą się wyłącznie jego piastowskie korzenie. Ślady obce, a szczególnie niemieckie, niszczono i niszczy się nadal zaciekle. „Breslau był tylko epizodem w prastarym nazewnictwie miasta, a Niemcy chwilowymi kolonistami i okupantami zachodnich ziem chrobrowskich” – taką wersję historii wbijano najmłodszym do głów tak skutecznie, że niejedno, mocno posiwiałe już dziś dziecię grodu zwróconego Macierzy dalej wierzy w te edukacyjne brednie. Dlatego też niewielu ludzi oburzał fakt, że nacjonalistyczną nienawiść skierowano na miejsca wiecznego spoczynku, gdzie liczne omszałe pomniki opatrzone były obco brzmiącymi epitafiami. Rozumowanie było proste: jeśli ksiądz nie ma nic przeciwko, to chyba wszystko mieści się w normach chrześcijańskiej tolerancji dla zła i bezprawia. Skoro Kościół milczał, decydenci przystąpili do dzieła zniszczenia. Po wojnie we Wrocławiu kamienne pomniki zatapiano w osadnikach klecińskiej cukrowni, starych wyrobiskach (gliniankach), kruszono w młynach... Ale nie wszystko dało się w ten sposób „zagospodarować”. W 1989 roku na osobowickim cmentarzu urosła wielka góra cmentarnych kamieni zwożonych tu z wielu miejsc pochówku. Wtedy to Miejskie Przedsiębiorstwo Usług Komunalnych zaproponowało wrocławskiemu kamieniarzowi Aleksandrowi Bajraszewskiemu złoty interes. On zrekultywuje na swój koszt dwa poniemieckie cmentarze, a w zamian dostanie wszystkie znajdujące się tu stare nagrobki. W umowie zastrzeżono, że mają stanowić budulec przeznaczony na potrzeby miasta (sic!). Kamieniarzowi taki zapis był nadzwyczaj na rękę, bo przecież podtekst zapewniał dodatkowy spływ miejskich zamówień. Bez wahania przeorał na 2,5 metra obie nekropolie, teren należycie uporządkował i po technicznym odbiorze robót stał się prawowitym właścicielem nagrobkowego usypiska. Miał to zapewnione na papierze. Nie narzekał, bo intratne zlecenia szerokim strumieniem płynęły prawie przez rok. Najpiękniejsze granitowe płyty zamówiło Muzeum Historyczne mieszczące się w ratuszu. Także dwie reprezentacyjne sale ratuszowe – Rycerska i Kupiecka – dostały nowe posadzki. Wejście do potężnego gmaszyska ZUS przy ul. Pretficza było mocno wyszczerbione i wymagało
żurnaliści odkryli składowisko i rozdmuchali całą sprawę. Godziwie zachowała się tylko „Gazeta Wrocławska”, kreśląc prawdziwy obraz zdarzeń do dziś. Natomiast zaprzyjaźnieni ze Zdrojewskim szefowie lokalnych mediów spowodowali, że zaatakowano przede wszystkim... kamieniarza. Gospodarz miasta tłumaczył się „swoją niewiedzą w tym temacie” (zapomniał jakoś, że to na jego polecenie kamienie tu trafiły!), a jego rzecznik prasowy Jacek Protasiewicz sfilmował się na tle hałdy, oświadczając z grobową miną, że władze miasta „poczuwają się do naprawy błędu starych władz Wrocławia, które nagrobki przeznaczyły na budulec”. Głos zabrali także: biskup Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego Ryszard Bogusz (dlaczego tak późno?) i kardynał Henryk Gulbinowicz, który całą
odnowy – no to... z nagrobków zbudowano nowe schody. Później Bajraszewski otrzymał kolejne zlecenie (mamy kopie) od Arsenału na wyszlifowanie 570 płyt pod budowę dziedzińca. Wyszlifował 200 i... nastał nowy ustrój, a wraz z nim solidarnościowe władze Wrocławia, czyli prezydent Bogdan Zdrojewski ze swoją paczką. W rezultacie podwórze Arsenału wylano czystym betonem, a granitowe płyty dziwnie gdzieś się zapodziały. Drobiazg, nie takie rzeczy wtedy ginęły. W każdym razie stare i dobre układy zostały zastąpione nowymi, jeszcze lepszymi, a przy okazji szlag trafił kamieniarski interes. Bajraszewski został sam ze stertą pomników, których nawet nie mógł (zastrzeżenie w umowie) przerobić na ziemskie potrzeby współczesnych nieboszczyków. O problemie Bajraszewskiego władze Wrocławia wiedziały doskonale. W 1992 roku osobiście od Zdrojewskiego i jego zastępcy Najningera kamieniarz usłyszał, że ma wywieźć ten gruz z osobowickiego cmentarza gdzieś w cholerę. Niemieckie epitafia kłuły najwyraźniej notabli – katolickich patriotów – w oczy. Kamieniarz przetransportował więc cały majdan na Jak piękne wnętrza, to i „godna” posadzka cmentarz do podwrocławskiego Mirkowa. I nastąpirzecz tłumaczył... niezręcznością ła na kilka lat cisza. i grzechem zaniedbania. Zapadły Parę dni temu przeniknęliśmy nawet konkretne ustalenia. Właprzez dziurę w parkanie na tę mirdze miasta zobowiązały się nie tylkowską nekropolię. Widok makako do zinwentaryzowania tego bajbryczny. Wszędzie z krzaków sterczą zlu, ale i na jego odkupienie po płyty o wartości nie tylko materiatakiej cenie, by kamieniarz finanłowej, lecz przede wszystkim histosowo nie stracił. Trzeba pamięrycznej. Są tu nagrobki najznamietać, że on w tym biznesie utopił nitszych niegdyś obywateli Breslau, wcześniej co najmniej willę. Na naukowców, artystów. Wyznania początek miasto rzeczywiście zachrześcijańskiego i judaistycznego. kupiło dwieście płyt za niespełna To widać po znakach. Część rozkra30 tys. zł, po czym rzucono je pod dli złodzieje, a niektóre elementy, płotem pobliskiego cmentarza. Lepozbawione już inskrypcji, Bajraszewżą tak do dziś ku zadowoleniu bezski wykorzystał w swoim zakładzie. pańskich psów, które jako jedyne wykazują nimi fizjologiczne zainPrzed dwoma laty doszło do teresowanie. ujawnienia skandalu. Wścibscy
Pozostałe płyty kazano Bajraszewskiemu porozkładać w taki sposób, by można je było spokojnie skatalogować. Chłopina wynajął odpowiedni sprzęt, porozwlekał nagrobki po obcych działkach (właściciele zgodzili się tylko na chwilowe, do listopada ub. roku, użyczenie swoich gruntów) i w oparciu o opinię sądowego rzeczoznawcy (który wycenił na ponad 700 tys. zł wartość składowanych płyt) rozpoczął pertraktacje z miastem. Chciał pół miliona odstępnego, co w jego mniemaniu zrekompensowałoby jego dotychczasowe straty. Zaznaczył jednocześnie, że jest to tylko kwota wyjściowa i może jeszcze w negocjacjach cenę obniżyć. Negocjacje przerwano całkowicie po wyborach do parlamentu. Zdrojewski i Protasiewicz poszli w posły i odcięli się od sprawy. Obecny prezydent Huskowski i jego zarząd (określany przez mieszkańców Wrocławia mianem „Koterki”) zwalili ten problem na nie najtęższe głowy: pełnomocnika prezydenta Grzegorza Romana, i rzecznika UM Pawła Romaszkana. Obydwaj sprawiają wrażenie żyjących w urojonym świecie. Pierwszy publicznie zanegował pochodzenie nagrobków z poniemieckich cmentarzy (sic!), a drugi oznajmił, że to nie Urząd Miasta Wrocławia zawarł z Bajraszewskim umowę o przekazaniu płyt. Gada głupoty, bo na spornym dokumencie jak byk widnieje adnotacja: „pełnomocnik Urzędu Miejskiego we Wrocławiu”. Jest też podpis głównej księgowej UM i zastępcy dyrektora ds. usług. Ślepota czy przejaw schizofrenii? No i wszystkiemu jest winien Bajraszewski – stwierdzili zgodnie panowie mediatorzy – bo jest pazerny i gdyby wykazał odrobinę dobrej woli, to nie oglądałby się na szmal, tylko kamienne cmentarzysko przekazał za frajer miastu, a ono poniosłoby ewentualnie koszty transportu. Pikanterii temu rozumowaniu dodaje fakt, że Grzegorz Roman był wcześniej – jako osoba całkiem prywatna – u kamieniarza i zaoferował mu... 500 zł za wywrotkę płyt. Cwaniaczek, 24 tony granitu za taki psi grosz. Nic dziwnego, że został przez właściciela pogoniony.
9
I to ten człowiek prowadzi pertraktacje w imieniu miasta?! Nie dziwi stwierdzenie jego koleżki Romaszkana, że Zarząd Miasta ma dość całego zamieszania i wobec obojętności rządu postanowił z tych dwustu zakupionych płyt zbudować symboliczny pomnik upamiętniający cmentarze niemieckie. Już nawet przeznaczono 30 tys. zł na rozpoczęcie prac projektowych. A z resztą nagrobków niech sobie Bajraszewski robi co chce. Ba, gdyby mógł... Decydenci z UM tylko czekają, by go przyłapać na robieniu nowych pomników z niemieckiego odzysku. Hałdę w Mirkowie przy ul. Kiełczowskiej często odwiedzają niemieccy dziennikarze. Była też ekipa telewizyjna z tego kraju. Piszą, filmują i kiwają głowami z oburzenia. Zjawili się również w miejskim zoo, bo poszła plotka, że pawiany i niedźwiedzie mają „cmentarne” wybiegi. Zapytaliśmy o to wprost dyrektora Antoniego Gucwińskiego. Zaprzeczył i na dowód pokazał dokumenty zaświadczające, że owe wybiegi zbudowano w 1936 r. i przetrwały dotąd w stanie pierwotnym. – Prawdą jest – oznajmił – że w latach siedemdziesiątych miasto na potrzeby ogrodu urządziło na obecnym osiedlu Kozanów składowisko cmentarnych kamieni. Jednakże zostały one rozkradzione. Nie bez znaczenia jest w tym wszystkim rola kardynała Gulbinowicza. Delikatnie wezwał on władze do rozwiązania problemu i wyjechał na urlop. Ma rację, bowiem i jego mógłby ktoś zapytać o los przedwojennych nagrobków z przykościelnych cmentarzy. O całym skandalu rozmawialiśmy z attaché kulturalnym Konsulatu Generalnego Niemiec Reinerem Sachsem: – Znamy sprawę i śledzimy bieg wydarzeń. Wiemy, że to delikatna materia i rozmawialiśmy o niej dwa lata temu z kardynałem Gulbinowiczem, władzami miasta i województwa. Sądziliśmy, że podjęte wtedy ustalenia zostaną zrealizowane, lecz jak widać, z tym jest nie najlepiej. No cóż, to przecież nie nasz wstyd. Nie możemy też nic więcej zrobić. Taki skandal nie jest tylko domeną wrocławską. Mamy sygnały o podobnych zdarzeniach w innych śląskich miejscowościach. Bezkarnie niszczone lub rabowane są barokowe rzeźby, dewastowane kaplice, rozkradane kolumny Maryjne sprzed wieków. Mamy też dowód na to, że na sygnały o przestępstwie – nawet gdy ustaleni są sprawcy – policja reaguje niechętnie albo wcale. Tak być nie powinno. To przecież historia miasta i regionu... Pan Sachs był bardzo taktowny w swojej wypowiedzi. Dyplomata w każdym calu. Moi niemieccy koledzy po piórze rzecz ujmują bardziej bezpośrednio: „Scheisse!” mówią i proponują, by władze Wrocławia na cmentarnym postumencie zorganizowały swoje EXPO 2010. Byłby to trwały grunt dla polsko-niemieckiego pojednania. Autentyczna przyjaźń do grobowej płyty! JAN SZCZERKOWSKI Fot. Autor
10
KOŚCIELNY ROZBIÓR POLSKI
Najgorzej jest wówczas, gdy szef się nudzi. Nasz Jonasz – na przykład – jak nie ma co robić, to ogląda katolicki program dla dzieci „Ziarno”. Później łapie za telefon i dzwoni: – Janek, w „Ziarnie” pokazywali dzieciakom kościołowy pałacyk w Kamieniu Śląskim. Kopsnij się tam czym prędzej, bo mnie coś w tym pałacyku śmierdzi.
M
a nosa Jonasz, bez dwóch zań. Trafił wirtualnie na przekręt, który jeśli nie jest mistrzostwem świata, to do księgi ekonomicznych rekordów Guinnessa trafić powinien jak najbardziej. Kamień Śląski należy do bardziej atrakcyjnych punktów turystycznych woj. opolskiego. Wieś to czysta, zaradna, lud pracy się nie boi, bo jakże się bać czegoś, czego się od dawna nie widziało. To stąd właśnie Karolinka wędrowała do pobliskiego Gogolina, molestowana po drodze i kuszona flaszką jabcoka przez niejakiego Karlika. Największą dumą miejscowych był od zawsze szesnastowieczny pałac Odrowążów (kubatura: 13 081 m3; 3 ha zabudowań pałacowych), rozbudowywany przez kolejne skoligacone z nimi rody: Strzałowów, Rokowskich i mających już polsko-niemieckie korzenie Larischów i Strachwitzów.
Wiatr historii sprawił, że po wojnie pałac przekształcono na dom dziecka. Trudno było o lepsze miejsce. Wspaniały, ośmiohektarowy park z prawdziwymi perłami starodrzewia. Gwarno tu więc było przez kilka lat, ale wkrótce się zrobiło jeszcze gwarniej, bo na dworskie salony wkroczyło sojusznicze wojsko, czyli krasnoarmiejcy. Usytuowane w pobliżu lotnisko zostało rozbudowane i trzeba było nad całą okolicą sprawować socjalistyczną czujność. Rosjanie zaprowadzili też swoje porządki. Przede wszystkim zburzyli pałacową wieżę, bo przeszkadzała przy podchodzeniu samolotów do lądowania. Jednak z którymkolwiek tubylcem by gadać na ten temat, to wychodzi,
że nowi lokatorzy pałacu nie byli wcale tacy uciążliwi. Handlowało się z nimi na potęgę. Tylko pić z towarzyszami było niebezpiecznie. Nie wiadomo było, czy serwują spirit, czy też eterową mieszankę paliwową do swoich migów... Podobno im samym się myliło, tyle że oni to przeżywali. W 1971 r., po jednej z takich odlotowych libacji, w pałacu wybuchł pożar, który częściowo strawił dach. Załatano go zgodnie z technologią made in USSR i od tego momentu zaczęła się dewastacja obiektu. Kolejny podmuch historii w postaci Lecha W. wywiał Rosjan z pałacu. Trzeba przyznać, że odeszli
w miarę godziwie, zostawiając dworskie mienie właściwie nienaruszone, wbrew powiedzeniu, że „po Ruskich nawet potop nie jest groźny”. Powstał dylemat, co z tym nagłym prezentem uczynić? Najpierw obiekt upatrzyło sobie opolskie kuratorium, zamierzając go przekształcić w Dom Nauczyciela. Mieli tam wypoczywać sterani pracą i wiekiem pedagodzy. Rozpoczęto remont, zainwestowano w roboty sporo pieniędzy i pałac zaczął nabierać dawnego niepowtarzalnego kolorytu architektonicznego. Biedne żuczki oświatowe nie wiedziały jeszcze, że efekt ich pracy przykuwa uwagę czujnego sęp...szefa opolskiej diecezji, czyli wszechmogącego arcybiskupa Alfonsa Nossola. Swoją zachciankę kuria poparła oficjalnym pismem do zarządu gminy Gogolin, bowiem prawowitym administratorem zabytku był – urzędujący do dziś – burmistrz tego miasteczka, Norbert Urbaniec. To na jego biurko trafiło „troskliwe zainte-
Skoro w pałacu urodził się święty katolicki, to sprawa jest jasna! Kiedy kościelni zaznaczyli, że przecież nie chcą pałacu za darmo, wazeliniarski zarząd gminy natychmiast udowodnił, że zna się na biznesie. Przekazano kurii całą dworską posiadłość za... złotówkę! 8 hektarów przepięknego parku i kompleks zabudowań pałacowych wraz z wyposażeniem! To się w pale nie miało prawa zmieścić nikomu, a jednak zmieścić się musiało! Obecnie pałac, pardon!, Dom Rodzinny św. Jacka w Kamieniu jest istną perłą górnośląskiego krajobrazu. Rzeczywiście, zarządcy w sukienkach pokazali, że o swoje to oni potrafią zadbać. Po gospodarsku, a zatem prawie bez nakładu środków własnych. Obcych i owszem: Fundacja Polsko-Niemiecka władowała w to przedsięwzięcie co najmniej 6 mln DM. Do prac remontowych i porządkowych zaprzęgnięto okoliczną ludność, nagradzając jej trud walutą watykańską, czyli pięknym i uniwersalnym „Bóg zapłać”. I żeby chociaż miejscowi mogli znaleźć jakąś robotę na kościelnych włościach. Ale gdzie tam... Ksiądz dyrektor Erwin Mateja zatrudnia raptem kilka osób, kiepsko im na dodatek płacąc. Dwie kobiety zajmują się kwiatami i sprzątaniem, hydraulik jest jednocześnie gospodarczym omnibusem, klomba-
resowanie losem niszczejącego obiektu, w którym przecież na świat przyszedł otoczony pietyzmem i czcią Święty Rodak (św. Jacek – dop. red.), stąd
mi opiekuje się osoba dochodząca, no i w biurze zatrudniona jest jeszcze jedna urzędniczka. Czy kogoś pominęliśmy? Nie wydaje się nam, bo wielki pałac zwiedziliśmy od piwnic aż po strych za pomocą pewnego fortelu, którego zdradzić nie możemy, by sprzyjającej nam osoby nie narazić na gniew sutannowego ekonoma. Przepych kłuje w oczy. Wszędzie antyki lub stylizowane meble. W labiryncie sal, m.in. brązowej, balowej, kominkowej, jadalniach, sypialniach itp. można zabłądzić. Zajrzeliśmy także do sanktuarium i bezczelnie – czarcimi paluchami – przewertowaliśmy
duchowa troska diecezji o uratowanie sanktuarium”. Dalszego biegu sprawy można się domyślić.
księgę z życzeniami do św. Jacka. Toż on w tych niebiosach spokoju by nie zaznał, gdyby chciał zaspokoić wszystkie prośby pielgrzymów. Musi być lekarzem, domokrążcą, biurem matrymonialnym, cudotwórcą. Ludzie, opamiętajcie się i nie zawracajcie patronowi głowy pierdołami w rodzaju: „Wybroń mnie w szkole, załatw
auto dla tatusia i mamusi...”. Święty pod tym ostatnim względem ma dosyć roboty z zaspokajaniem pragnień księdza dyrektora, który siedem lat temu swoje urzędowanie zaczynał od poloneza, a do dziś zaliczył już pięć marek samochodów. Teraz jeździ luksusowym fordem, ale podobno już i to auto mu się znudziło. Dom Rodzinny św. Jacka to też taki pic na wodę w pałacowym stawie z fontanną. Nie wiemy – z powodu przerwy wakacyjnej – jak się ma do stanu faktycznego tutejsza działalność Centrum Kultury i Nauki Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Opolskiego i Ośrodka Rekolekcyjno-Ekumenicznego. Owszem, są seminaria, ale głównie zarabia się na wycieczkach, najlepiej na tych z Reichu. Wiadomo, że jak na swoje włości zjeżdżają książęta biskupi, to wszyscy dostają kopa. Na nas, grzesznikach, największe wrażenie wywarła tablica z pałacowym regulaminem, którego ostatni punkt brzmi: „zabrania się spożywania napojów alkoholowych na terenie Sanktuarium i Zabytkowego Zespołu Pałacowo-Parkowego”. Kolejny pic pod publiczkę, bowiem w kościelnej kawiarence można opić się żywieckim browarkiem do woli. Niestety, nie zawsze, bo podczas naszej wizytacji (24 lipca, godz. przedpołudniowe) lokal był jeszcze zamknięty. Ale przez szybę wystawową mogliśmy podziwiać stojące na regale buteleczki z gorzałką. A koncesja na wyszynk jest? – A po co? Co na to właściciel pobliskiej stylowej kawiarni „Ewa”, któremu pod nosem wyrosła taka konkurencja? Właśnie w tym lokalu brataliśmy się przy piwku z tubylcami.
Nr 31 (126) 2 – 8 VIII 2002 r.
Wkurzeni są na księdza dyrektora niemożliwie, bo przecież nie tak miało być. Przy darmowych pracach remontowo-porządkowych obiecywano im zatrudnienie, a co z tych obietnic wyszło? Nic, bezrobocie i bieda. Wyczuliśmy jednak, że zawód nie jest znów aż tak wielki. Wiadomo, że kościół jest od brania. A jeśli mówi, że da, to... mówi. Ot, i cała prawda. – Z handlu z krasnoarmiejcami cała wieś żyła. Wielka szkoda, że nie powstał tu ośrodek dla nauczycieli, bo i szybciej robota by się w nim znalazła. Według informacji, które krążą wśród wiernych, ksiądz Mateja kupił ostatnio za psie grosze od Agencji Mienia Wojskowego 160 ha ziemi (czyżby nowa inwestycja diecezji?). Na sześciu hektarach las ma powstać. Myśleliśmy, że najmie ludzi do sadzonek, ale gdzie tam. Kleryków młodych pościągał i zagonił do pracy. Pędził młódź strasznie, pamiętasz (...), jak płakali?
– Co mam nie pamiętać? Jeszcze się ich zapytałem, czy miło będą wspominać pobyt w pałacu? Odpowiedź, jak na kleryków, była zaskakująca: – Bardziej byśmy byli zadowoleni, stojąc nad grobem księdza Mateja! O, k..., ale im dopiekł! – Święte to miejsce może i jest, ale bardziej ono hotel przypomina. A turyści świętymi nie są, zabawić się lubią. Blisko mieszkam, to wiem, że niejeden stół rozwalili, czy też krzesła poszły w drobiazgi. Najwięcej jest grup z Niemiec, strasznie rozpuszczone bachory mają. O, z tych to dyrektor potrafi doić. Pan chce, to kawał opowiem: „Mateja złowił u siebie w stawie złotą rybkę, która obiecała mu za odzyskanie wolności spełnić trzy życzenia. Mówi pierwsze:
– Spraw rybko, bym pozbył się sutanny. Zawiało i już jest w eleganckim garniturze. Wygłasza więc drugie żądanie: – Chciałbym sobie, rybko, odbić trudy celibatu! Zawiało i nagle ksiądz dyrektor jest w haremie. Wokół niego tańczą piękne hurysy, używa więc do woli. Ale przypomniał sobie, że ma jeszcze jedno życzenie do spełnienia: – A na koniec, rybko, uczyń mnie bogatym człowiekiem! Zawiało po raz ostatni i Mateja... znów w sutannie!”. JAN SZCZERKOWSKI Fot. Przemek Zimowski
11
12
Nr 31 (126) 2 – 8 VIII 2002 r.
POLSKA PARAFIALNA
Dziecko jak pies P
o publikacji w „FiM” nr 26 tekstu o księdzu znęcającym się podczas lekcji religii nad dziećmi, parafianie z Pielgrzymki uwierzyli w sens walki z dotychczas nietykalnym duszpasterzem. – Oj, gdyby tu znalazł się kiedyś jakiś paparazzi, to miałby co fotografować... – śmieją się rozmówcy. – Swego czasu nazwiska księdza Wróbla (na zdjęciu) i legnickiego biskupa pojawiły się w teczkach prokuratora badającego sprawę tzw. Domu Prioma, czyli ekskluzywnej rezydencji szefów Północnej Grupy Wojsk Armii Radzieckiej – opowiada Bogdan Gomółka, mieszkaniec wsi. – Najpierw stwierdzono kradzież drogocennych antyków z mienia poradzieckiego, a później... że nikt ich nie ukradł, tylko „ksiądz zabezpieczył je na plebanii”. Po tym szokującym oświadczeniu prokuratury ten i ów zrozumiał, że z Wróblem lepiej nie zadzierać. Sporo emocji okolicznych mieszkańców wywołują także rozmowy na temat okazałej rezydencji w pobliskim leśnictwie Czaple. Ksiądz Wróbel ma w samym środku lasu ranczo, a może raczej prywatne zoo. Nie można się tam dostać, gdyż 15 hektarów lasu ogrodzono wysokim płotem, za którym hasają sobie owieczki, kózki i pieski. W planach są jeszcze strusie i wielbłądy. Wiadomo tylko, że za cały ogrodzony obszar leśny oraz tereny rolne i tereny parafialne – razem ponad 17 hektarów – łączne obciążenie finansowe księdza Wróbla wynosi w bieżącym roku... 340 złotych!!! Tak, słownie: trzysta czterdzieści...
D
Teraz już wiadomo, dlaczego z urzędu uciekał przed reporterem przewodniczący rady gminy. Wcale nas to nie dziwi, zważywszy że reklamówki zapraszające do odwiedzenia zamku w Grodźcu (hotel, turnieje rycerskie), prywatnego interesu pana przewodniczącego, umieszcza na
– Tyle że z polecenia i pod nadzorem klechy. – Ja tego jeszcze dokładnie nie zbadałam, więc proszę mi dać spokój! Nie życzę sobie używania mojego nazwiska w takiej gazecie, jak wasza – rezolutnie kończy pani Zenona Iwaniak.
Ksiądz Wróbel z Pielgrzymki nie tylko nadzorował rozbieranie i chłostanie dzieci z „zerówki” – o czym niedawno pisaliśmy. Sam też bił, a rodzicom nakazywał, by traktowali swoje dziecko jak psa. przedniej szybie swego samochodu... ksiądz Wróbel. Serce rośnie, kiedy widać, jak kwitnie współpraca państwa z Kościołem. – Dlaczego nie napisał pan całej prawdy? Nie można wyrywać z kontekstu jednego zdania, które ukazało moją osobę w fatalnym świetle – zacietrzewia się dyrektorka podstawówki w Pielgrzymce, Zenona Iwaniak. – Nakłamał pan, bo nie chciał napisać, co naprawdę powiedziałam... – A czego nie napisałem? – Że powiedziałam, iż nie mogłam skierować sprawy do prokuratora, bo to wcale nie ksiądz bił dziecko – tłumaczy wyniosłym tonem pani dyrektor, dodając z wyraźną satysfakcją: – tylko jedno dziecko biło drugie...
zwoniłam i słyszałam: „nie ma wolnych terminów”, „ksiądz Henryk Jankowski musi udzielić zgody”, „nie będę robił gazecie reklamy wśród parafian”, „odprawię mszę za redakcję i dodam jeszcze gratisową za Jonasza”. Takich m.in. odpowiedzi udzielano mi w kilkunastu kościołach, w których chciałam zamówić mszę w intencji „Faktów i Mitów”. Pismo święte nakazuje modlić się za „tych, którzy was prześladują”, jednak od praktyki do teorii droga daleka. W większości parafii księża nas olali. Układam dwa scenariusze rozmowy. W jednych kościołach gram „prawdziwą katoliczkę”, której sympatia właśnie dostała pracę w „Faktach i Mitach”. Udaję, że nowe zajęcie mojego mężczyzny przeszkadza nam w pożyciu. W innych mówię wprost, iż jestem reporterką „FiM” i chcę, aby w kościele wierni pomodlili się za nas – „grzeszników”. Dzwonię do parafii pod wezwaniem św. Krzyża w Krakowie. – Szczęść Boże. Mój chłopak dostał pracę w redakcji „Faktów i Mitów”. Ja jako prawdziwa katoliczka mam kłopot i dylemat moralny, bo nie mogę wyperswadować ukochanemu tak bezbożnego zajęcia. Może gdyby ksiądz odprawił mszę o nawrócenie redakcji... Może stałby się cud... – mówię smutnym głosem. – To trudna sprawa. Ale da się załatwić. Pomodlimy się zatem w pewnej intencji, ale nie powiemy w jakiej – kombinuje ksiądz. – Dlaczego nie powiemy? – pytam. – Nie będę robić reklamy tej gazecie... Ksiądz boi się, że po usłyszeniu intencji „o nawrócenie wielkich bluźnierców
Czy dyrektorka faktycznie nic nie wie o kuluarach sprawy? Z relacji rodziców wynika jednoznacznie, że pani Iwaniak kłamie. W Pielgrzymce o biciu i rozbieraniu dzieci wiadomo było już od dawna. Anna Wędzina już kilkakrotnie miała do czynienia z przejawami chorej osobowości księdza Wróbla. Niestety, do czasu naszej
i grzeszników” parafianie tłumnie rzucą się do kiosków wykupić nakład gazety. Mszę zatem odprawi w intencji „pewnej redakcji”, bez kryptoreklamy. Mówi, że mogę przyjść i zapłacić za obrzęd, jednak... nie chce podać swojego nazwiska. – Znajdzie mnie pani w kancelarii. Jutro o szesnastej... – szepcze do telefonu. Kolejna parafia. Tym razem telefon dźwięczy w kancelarii kościoła św. ap. Piotra i Pawła w Łodzi. Słyszałam, że starsze parafianki odmawiają tam różaniec w intencji grzeszników, więc dlaczego miałyby się nie po-
publikacji nie miała odwagi zgłosić przestępstwa, jakim niewątpliwie jest sposób traktowania dzieci przez katechetę. Owszem, była na skardze u wychowawczyni w szkole, ale tam kazano jej udać się do... księdza Wróbla (sic!). – Przed tym ostatnim rozbieraniem i biciem, w tym roku szkolnym, były dwa podobne przypadki. Najpierw zbił mojego syna, bo za wcześnie wstał z ławki. Następnym razem ciągnął go po podłodze i bił kijem za to, że dzieciak odpowiedział bez zgłoszenia się. Ostatnio mój syn był wyznaczony do bicia innego dziecka, które podpadło księdzu. – Poszła pani, jak poleciła wychowawczyni, do księdza? – A skąd! On do dzisiaj mści się, bo ma do mnie pretensje o pieniądze za ślub. Myślę, że właśnie dlatego tak traktuje moje dziecko... – Może trzeba było z nim porozmawiać? – Z nim?! Przecież to właśnie ksiądz na naukach przedślubnych osobiście kazał mi bić dzieci. Dokładnie użył słów: „jak psa można wychować biciem, to dzieci też”. I jemu miałam się skarżyć, że bije mi dziecko?! Po waszych artykułach, kiedy stwierdziłam, że już nie zablokują sprawy, zgłosiłam na policji przestępstwo. Kolejni rodzice opowiadają o wynaturzonej psychice księdza. Ludzie są głęboko rozdarci: czy wolno im oskarżać swojego kapłana? Niektórzy jednak zgadzają się nawet na podpisanie (z zastrzeżeniem
Henrykiem Jankowskim. Mówię, że chodzi o odprawienie mszy w specjalnej intencji. – Księdza Jankowskiego nie ma, ale ja też mogę pani od ręki zarezerwować mszę – mówi młody głos. Wyjaśniam mu, że zależy mi na modlitwie za „FiM”, te, które tak podle zbluźniły, pisząc kłamstwa o świątobliwym prałacie. – Muszę zapytać księdza prałata, czy to możliwe... Ale nie wiem, chyba nie odprawi... – odpowiada. Pomna bogactw księdza Jankowskiego i jego zamiłowania do dóbr doczesnych mówię, że
„FiM” warte mszy modlić za „Fakty i Mity”? Telefon odbiera ksiądz, który także nie chce się przedstawić. – Jestem kancelistą – mówi tajemniczo. Ksiądz kancelista również wysłuchuje historii o mężczyźnie mojego życia, który podjął pracę w bezbożnej redakcji. Perspektywa odprawienia mszy za „FiM” niezbyt przypada mu do gustu. Używam argumentu, że w Piśmie Świętym jest napisane „módlcie się za tych, którzy was prześladują”. – Musimy poważnie porozmawiać. O mszy, o modlitwie, o pożyciu. Czekam na panią – mówi i odkłada słuchawkę. Wybieram numer słynnej gdańskiej parafii pod wezwaniem świętej Brygidy. Domagam się rozmowy z księdzem prałatem
dobrze zapłacę. – A jest pani w Gdańsku? – ożywia się młody głos. – W Łodzi – odpowiadam i słyszę pomruk niezadowolenia. – Przecież mogę księdzu wysłać przekaz pieniężny za mszę – nie daję za wygraną. – No to ja zapytam i namówię księdza. Proszę zadzwonić za kilka dni – mówi chłopak. Ale po czterech dniach i kilkunastu telefonach cały czas słyszę od niego, że „jeszcze nie rozmawiał z prałatem”. Mają ciche dni? Wracam na łódzkie podwórko. W parafii Najświętszego Serca Jezusowego mówię, że chcę zamówić mszę. – Żywy czy umarły? – przerywa mi rzeczowo pani po drugiej stronie. – Jak najbardziej żywy! Chodzi o redakcję „Faktów i Mitów”, tygodnika, który pisze o księżach
tajemnicy personaliów) pisemnych oświadczeń. „Oświadczenie dla redakcji tygodnika »Fakty i Mity«” „Oświadczamy, że trzy lata temu, w 1999 roku, zgłosiliśmy pani dyrektor szkoły, Zenonie Iwaniak, o fakcie uderzenia w głowę naszego dziecka kijkiem o nazwie »pomocniczek«, co miało miejsce na lekcji religii, a uderzającym był ksiądz Franciszek Wróbel prowadzący zajęcia. Oświadczamy, że od czasu naszej rozmowy z panią dyrektor, pani Iwaniak do dzisiaj nie zareagowała na naszą skargę” (personalia do wiadomości redakcji). Pomimo tak oczywistych dowodów, zdumiewająca jest indolencja organów prawa. Oto nasze ustalenia z 10 lipca: Najpierw rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Legnicy, Leonard Michalak, przyznaje, że nie są prowadzone żadne oficjalne czynności. Chwilę potem prokurator rejonowy ze Złotoryi, Adam Michna, fakt prowadzenia śledztwa potwierdza, usilnie zabiegając... by nie publikować w prasie jego nazwiska. Następnie komendant złotoryjskiej policji twierdzi, że nie może udzielać informacji w sprawie prowadzonej pod nadzorem prokuratury. W legnickiej delegaturze kuratorium dowiadujemy się, że ks. Wróblem już wkrótce zajmie się pani kurator Kos. Dlaczego dopiero teraz? Dyrektor Samborska zapewnia, że kuratorium zrobiło swoje, gdyż sprawę aktualnie bada przedstawiciel kurii ds. katechizacji i etyki... ks. dr Marek Mendyk. Jak się okazuje, wszyscy zrobili wszystko, tylko że... dzieciaki nadal są prane. Przewielebny Wróbel uczy bowiem nadal, choć słowo „uczy”, może być w tym przypadku wieloznaczne. DARIUSZ JAN MIKUS Fot. Autor
– mówię. Kobieta bierze wdech i odpowiada lodowato, że wszystkie terminy są zajęte, aż do późnej jesieni... Z kolei u ojców dominikanów Konwentu Świętego Jacka w Warszawie dowiaduję się, że w tak nietypowej sprawie muszę porozmawiać z przeorem. Odbierający usiłuje mnie z nim połączyć, ale przeor nie podnosi słuchawki. Próbuję całe popołudnie. Bezskutecznie. Podobnie na Jasnej Górze w Częstochowie. Rzecznik klasztoru jasnogórskiego jest nieuchwytny. U dominikanów z parafii św. Dominika w Warszawie dostaję komórkę do przeora Andrzeja Kuśmierskiego. Przedstawiam się jako reporterka „Faktów i Mitów”. Przeor z trudem tłumi śmiech, wysłuchując mojej prośby. – A o co pani chce poprosić Boga? – pyta. – O powodzenie dla redakcji – odpowiadam. – Nie spotkałem się z taką intencją. Nie lepiej poprosić o zdrowie? O nawrócenie? – pyta. – Ale chcę też prosić o powodzenie – upieram się. Słyszę w słuchawce wybuch śmiechu. Śmiejemy się razem. Przeor troskliwie dopytuje się, czy nie dostałam aby kolki ze śmiechu. Ubawiona pytam jeszcze, czy mógłby się dodatkowo pomodlić z wiernymi w intencji powodzenia dla Jonasza, redaktora naczelnego „FiM”. – Niech pani przyjdzie dzisiaj – mówi przeor Kuśmierski dusząc się ze śmiechu. Pytam, czy nie możemy tego załatwić telefonicznie, bo mogę mieć kłopot z dojechaniem na czas. – Nie bardzo, bo jem obiad w restauracji – odpowiada dominikanin. MICHALINA ANDERS
Nr 31 (126) 2 – 8 VIII 2002 r.
ZE ŚWIATA
Pustawo w Toronto Światowy Dzień Młodzieży ściągnął do Buenos Aires ponad milion wyznawców katolicyzmu. Był rok 1987. Kolejna religijna fiesta młodych (Manila, Filipiny, rok 1995) finiszowała frekwencją czteromilionową. Papież jako magnes przyciągający tłumy zawsze dotąd funkcjonował niezawodnie. Dotąd funkcjonował... Przed dwoma laty organizatorzy Światowego Dnia Młodzieży w Toronto zapowiadali optymistycznie co najmniej 750 tys. uczestników. W kwietniu br. urealnili przepowiednie, operując nie mniej optymistyczną – jak się miało okazać – liczbą 450 tys. W przeddzień startu religijnego festiwalu Toronto otrzymało zgłoszenia od 195 tys. osób. Tygodniowy Dzień Młodzieży pobije więc rzeczywiście rekord – jeśli idzie o... puchy! Złożyło się na ten wynik kilka czynników. Stan zdrowia Jana Pawła II jest nieprzewidywalny – jeszcze półtora miesiąca temu, po ostatniej pielgrzymce, rzecznicy Watykanu wypowiadali się bardzo niepewnie o realizacji podróży do Ameryki. 160 dolarów, które należało wpłacić za łóżko i wyżywienie, okazało się dla większości młodych kwotą za wysoką w obliczu prawdopodobnej nieobecności głównej atrakcji, co byłoby równoznaczne z fiaskiem imprezy. Organizatorzy nie potwierdzają tego ochoczo, ale nie ma wątpliwości, że ujawnienie pedofilii księży, zatajanie jej przez hierarchię i stosunek papieża do skandalu sprawiły, że spora część młodych idealistów religijnych pozbyła się złudzeń,
iż wszystko co katolickie i kościelne jest piękne, wzniosłe, dobre, szlachetne albo nawet święte. Na skutek rozczarowania postanowili zostać w domu. Na wszystko to nakłada się postępująca laicyzacja Kanady – frekwencja na mszach od kilku lat systematycznie maleje, co jest zwłaszcza widoczne w zdominowanej przez katolików prowincji Quebec. W samym Montrealu zamknięto 13 kościołów z powodu braku zainteresowania ze strony wiernych. Świątynie zostały wystawione na sprzedaż. Rośnie liczba aborcji, spada wskaźnik urodzin. Miejsce papieskiej wizyty leży w odległości zaledwie 50 km od granic USA, gdzie liczba katolików jest dwukrotnie większa niż cała populacja Kanady. Po szoku ostatniego półrocza, gdy media donosiły o wciąż nowych przestępstwach seksualnych duchownych i zachowaniu ich przełożonych, Amerykanie nadal nie mogą dojść do siebie, tym bardziej że skandal nie jest wcale sprawą zamkniętą. Wierni w USA nie rozumieją, dlaczego papież – będąc tak blisko – nie uznał za stosowne przybyć do nich i osobiście przeprosić za tolerowaną i skrywaną przez dziesięciolecia pedofilię
„Papa nie przybywa ranki wieczory ...”
swych podwładnych. Fakt, że okazją jego przyjazdu do Kanady jest dzień młodzieży, pogłębia ponurą ironię sytuacji, potęguje rozczarowanie i rozgoryczenie katolików. I w tej sytuacji papież w jednym z wystąpień ujął się za księżmi, sprowadzając problem zboczeńców do jakichś paru wyjątków, które reszcie psują opinię.
Lepiej późno niż wcale! K
ardynał i biskup chcą sprzedać swoje siedziby. Koniec z luksusem – ubóstwo i pokora są prawdziwym przeznaczeniem ludzi Kościoła! Do takich wniosków doszedł amerykański kardynał z Chicago i brytyjski biskup z Lancaster. Kard. Francis George zamierza sprzedać siedzibę arcybiskupów chicagowskich, szacowaną na 10 do 20 milionów dolarów i w ten sposób zademonstrować powrót do ubóstwa, jakie ślubował, wstępując do klasztoru. Kardynał George, jak twierdzi, odczuwa potrzebę wypełnienia zobowiązań, a ponadto chce dać przykład księżom w swojej diecezji. Uzyskane ze sprzedaży pieniądze chce przeznaczyć na projekty szkolne oraz na pokrycie części kosztów odszkodowań, jakie Kościół musi wypłacić ofiarom nadużyć seksualnych dokonanych przez duchownych.
Z podobnymi zamiarami nosi się biskup Patrick O’Donoghue z Lancaster. Nie chce być dłużej „dyrektorem firmy Kościół”, urzędującym w wiktoriańskiej rezydencji z 16 pokojami, lecz podróżującym dla Boga pasterzem, wspomagającym braci księży i biedne „owieczki”. Zamierza zamieszkać w małym pokoju w seminarium. Pałace, twierdzi, reprezentują zupełnie inne czasy, my zaś musimy uważać, abyśmy nie stali się stróżami muzeów, mauzoleów i pałaców zamiast pomocą dla ubogich. Kościół ma o wiele więcej do zaproponowania, przekonuje, niż tylko luksusowe budynki. Uzyskane pieniądze chce przeznaczyć na projekty ochrony przed narkotykami i na dialog międzyreligijny. Te decyzje naprawdę robią wrażenie. Tym bardziej, że ponad trzy tysiące pozostałych biskupów i kardynałów jest ciągle innego zdania niż tych dwóch... E.K.
Większość watykańskich oficjeli uważa, że to amerykańska prasa i adwokaci rozdmuchali całą sprawę, a katolicy nie pojmują, jak władze Kościoła mogą lekceważyć tak haniebne i masowe sprzeniewierzenie się wszelkim kodeksom etycznym, nie mówiąc o kodeksie karnym, przez ludzi darzonych najwyższym, apriorycznym zaufaniem wiernych.
U
rzędowa rejestracja gejowskich i lesbijskich związków w Niemczech zabezpiecza im szczególne regulacje prawne w kwestiach spadkowych, utrzymania i uznania ich jako członków rodziny.
13
Jeden z notabli watykańskich, zapytany tuż przed początkiem podróży, czy papież mógłby w ostatniej chwili zmienić plany i odwiedzić USA, oświadczył wyniośle: – Tylko jeśli możecie zaproponować jakiegoś Amerykanina do kanonizacji. Inny hierarcha watykański – podczas wywiadu dla prasy amerykańskiej – kilkakrotnie zagadnięty w sprawie skandalu pedofilskiego, mówiąc o stosunku papieża do dzieci w kontekście Dnia Młodzieży, oświadczył dziennikarzowi, że dzieci nie są wychowywane według moralnych zasad (czytaj: gdyby były, nie pozwalałyby się księżom molestować...) Eksperci watykańscy mówią o dominującej w kościelnym państwie irytacji na „amerykański narcyzm”, który miałby leżeć u podstaw całej afery. Atmosfera nieukrywanej wściekłości na Amerykę – uznawaną za sprawcę upadku reputacji Kościoła w świecie (może poza Polską) – jest w Watykanie dość powszechna. John Allen, pisarz i korespondent amerykańskiego tygodnika „The National Catholic Reporter” pisze: „W Watykanie w odpowiedzi na to, co traktowane jest jako bezczelność Ameryki, podnosi się oczy ku niebu. Panuje przekonanie – stwierdza Allen – że to żydowscy dziennikarze amerykańscy mszczą się za stanowisko Watykanu sympatyzującego z Palestyńczykami”. „Myślę, że kraj znajduje się w stadium kryzysu duchowego, miałam nadzieję, że pierwszy kapłan Kościoła zdaje sobie z tego sprawę” – mówi Susan Secker, teolog i dziekan jezuickiego Seattle University. – „Kościół w USA potrzebuje teraz przywództwa papieża. Nie sądzę, by jego milczenie i decyzja przelecenia nad nami (w drodze do Meksyku – przyp. aut.) umocniły wiarę ludzi”. TOMASZ SZTAYER Fot. PAP/EPA J.P. Moczulski
– podaje, że w Niemczech żyje obecnie prawie 47 tys. par jednopłciowych. W co ósmym związku wychowywane jest dziecko, a w co trzecim – przynajmniej jeden z partnerów był już w heteroseksualnym
Związki po niemiecku Pary jednopłciowe mogą ponadto przyjmować jedno nazwisko oraz podejmować wspólne inicjatywy gospodarcze. Równolegle do małżeństwa, korzystają z takich samych uprawnień w zakresie prawa zagranicznego, socjalnego i ubezpieczenia rodzinnego. Jedynie planowane wcześniej bonifikaty podatkowe skutecznie zablokowały opozycyjne landy w Niższej Izbie Parlamentarnej (Bundesrat). Według najnowszych danych Niemieckiego Związku Lesbijek i Gejów (LSVD), liczba zawartych związków partnerskich przekroczyła w zeszłym roku 4 tysiące (liczba rocznie zawieranych małżeństw wynosi około 420 tys.). Urząd Statystyczny w Stuttgarcie – na podstawie badań nad rodziną
związku małżeńskim. Dwie trzecie tych związków – według prowadzonych badań – tworzą mężczyźni. Po niespełna roku od momentu wejścia w życie ustawy doszło niedawno do pierwszych rozwodów – urzędowego anulowania związku. Po decyzji Trybunału Konstytucyjnego z ostatnich dni, która potwierdziła ich zgodność z konstytucją, wydaje się, że prawne istnienie homozwiązków nie jest już niczym zagrożone. Próby storpedowania tej nowej regulacji prawnej przez hierarchów Krk i katolickich polityków spełzły na niczym. To kolejny dowód na to, że w Niemczech Kościół jest coraz bardziej marginalizowany i nieskuteczny. EDWARD KUCZ
14
Nr 31 (126) 2 – 8 VIII 2002 r.
FAKT CZY MIT?
Twierdzi, że jest bogiem i przyszedł ustanowić prawo i pokój. Na świecie ma miliony zwolenników, również w Polsce. Tymczasem byli uczniowie oskarżają go o oszustwa i pedofilię. Na świat przyszedł w roku 1926 jako czwarte dziecko zupełnie przeciętnej rodziny w indyjskiej wiosce Puttaparthi. Nadano mu imię Sathya, co znaczy prawda. Do dziś krążą opowieści o samoistnej grze instrumentów, jaka miała towarzyszyć jego narodzinom. Już jako dziecko potrafił rzekomo materializować przedmioty (najczęściej cukierki) i znikać z oczu rówieśnikom. Zdarzało mu się wpadać w trans, co szczególnie niepokoiło rodziców. Obawiali się najgorszego: że syna opętały demony. Podobno próbowali nawet egzor-
prezentacji Boga Jahwe, czyli „Jestem, który jestem”. Kłopotliwe zasady wiary, które w wydaniu różnych religii często się wykluczają, guru ujednolicił i – nie wdając się w żadne szczegóły – sformułował ogólne credo: kochaj swoją religię i swój kraj, szanuj inne wyznania (nie trzeba się „nawracać” i porzucać przyzwyczajeń), kultywuj miłość (a Sai Baba jest ucieleśnieniem bezinteresownej czystej miłości), służ innym, uświadom sobie swoją boskość (jeśli poznasz Boga, to nim się staniesz). Sai Baba proponuje wyjątkową mieszankę zasad chrześcijaństwa i religii Wschodu. Wskazuje nawet, by podążać za Jezusem, choć jednocześnie poleca wybranie własnej ścieżki. By przekonać ludzi z kręgów kultury chrześcijańskiej do swej preegzystencji, przywołuje nawet objawienia maryjne. Sama Maria miała przekazać pewnej nikomu nieznanej katolickiej wizjonerce Connie Shaw, że Sai Baba jest wcieleniem Boga Ojca, który przyszedł, „aby uzdrowić, nauczać i wydźwignąć całą ludzkość...”.
Tajemnice nadzwyczajnych właściwości Sai Baby ujawnił jego długoletni wyznawca, Szwed Conny Larsson. Zarzucił on liderom organizacji Sathya Sai oszustwo na skalę światową.
a seks oralny z najmłodszymi wyznawcami uważa za konieczny do odbudowy ich „kundelini”. W takie praktyki wciągnięty został sam Conny Larsson. Przyznaje, że kiedy poznał Sai Babę, był w fatalnym stanie psychicznym, co guru umiał wykorzystać. Kazał mu np. masturbować się w jego obecności, by w ten sposób... „brać udział w procesie uzdrowienia”. Regularne stosunki seksualne z mistrzem miały odbudować siły witalne Conny'ego. Takie praktyki potwierdzają inni byli zwolennicy Sai Baby. Po rewelacjach Larssona wielu wyznawców opuściło szeregi organizacji, m.in. polski lider. Większość jednak zaczęła bronić swojego boga. Tłumaczono, że tradycyjne rytuały w Indiach obejmują dotykanie na-
Sai Baba – dewiant czy cudotwórca? cyzmów. 14-letni Sathya stracił pewnego dnia przytomność, a kiedy ją odzyskał po całym dniu, zaczął recytować sanskrycką poezję i przemawiać w filozoficznym tonie. Poproszony przez ojca o wytłumaczenie dziwnego zachowania oznajmił, że jest wcieleniem zmarłego 8 lat wcześniej guru z Shirdi – Sai Baby. Ojciec chyba mu nie uwierzył, gdyż Sathya-Sai opuścił rodzinę i założył małą świątynkę. Jego sława rosła... i posiadłość też. Drewniany budynek zamienił na murowany, dobudował pomieszczenia dla pielgrzymów, stołówkę, potem sklepy itd. Przyciągał ludzi licznymi „cudami” i prostą filozofią życia, która do tego wszystkiego pozwala jego uczniom zachować dotychczasowe wyznanie. Wkrótce organizacja Sathya Sai wykroczyła poza Indie i zagościła na wielu kontynentach. Dziś liczba wyznawców i zwolenników Sai Baby sięga podobno 50 mln. W Polsce jego ośrodki działają w ponad 20 miastach, grupując około tysiąca ludzi.
Chrześcijańscy pielgrzymi mieli być z kolei informowani, że jest on oczekiwanym Mesjaszem. Sam Sai Baba forsuje wiarę w nową trójcę, którą stanowią: Sai Baba z Shirdi, Sathya, czyli on sam, oraz – jako trzeci – Prema Sai Baba, czyli przyszłe wcielenie, które ma pojawić się po śmierci obecnego guru w 2022 roku, inaugurując oczekiwany złoty wiek.
Złoto, vibuti i teleportacja Nadnaturalne pochodzenie Sai Baby mają uwiarygodnić znaki i cuda. Jego wyznawcy mówią o umie-
rządów płciowych chłopców i nie ma w tym nic zdrożnego. Nie wszyscy widać z tym się zgodzili, skoro dziewięć lat temu doszło do próby zabójstwa Sai Baby. Nieudany zamach skończył się zabiciem przez policję
Sai Baba głosi – tak modny dziś – religijny synkretyzm, podkreślając, że Bóg jest jeden, tylko o różnych imionach (Wisznu, Allach, Jezus, Kriszna, Budda itd.). rektora bangalurskiego uniwersytetu, ale guru konsekwentnie się jej wymigiwał. Kiedy członkowie komisji razem z dziennikarzami odwiedzili w końcu Sai Babę, ten zamknął się w swej siedzibie i pozostał tam do odjazdu „natrętów”.
czterech studentów i dwóch bliskich współpracowników „mistrza”. Czy dewiacje guru mogły być przyczyną ataku uczniów? Byli wyznawcy podejrzewają, że Sai Baba miał regularne kontakty seksualne z chłopcami, których edukował w założonej przez siebie szkole (Uniwersytet
Tajemnicze fundusze Obecnie organizacja rozrosła się do tego stopnia, że wizerunkowi Sai Baby nie może stać się krzywda. Dba o to jego świta. Od wizerunku guru jako awatara (doskonałego wcielenia) uzależnione są duże dochody. Sathya Sai otrzymuje od wiernych z całego świata olbrzymie pieniądze na fundację medyczną. Darczyńcy nie myślą nawet rozliczać swego mistrza z gospodarowania gigantycznymi sumami. Organizacja wybudowała jeden szpital, choć, jak twierdzą byli liderzy organizacji, pieniędzy wystarczyłoby na kilka klinik. Pojawiły się więc podejrzenia o defraudację zebranych sum. Sai Baba miał otrzymać na ten cel 49 mln dol., z czego udokumentowano tylko 34 miliony. Wyznawców nie kłują też w oczy jaguary i mercedesy, którymi porusza się ich mistrz, nie widzą niczego niestosownego we wznoszeniu bajecznie kosztownych budynków i pławieniu się ich guru w luksusie. Niektórzy podejrzewają, że uczniowie są poddawani hipnozie i w ten sposób manipulowani. Inni, na podstawie własnych doświadczeń, oskarżają Sai Babę o praktyki okultystyczne. Są też tacy, którzy przyłapali swego mistrza na tanich trikach i twierdzą, że wszystkie cuda są po prostu efektem zręczności Hindusa. Jaka jest prawda? Co robi Sai Baba, że człowiek XXI wieku, nierzadko przedstawiciel zachodniej, rozwiniętej kultury, staje się bezwolnym wyznawcą zezwalającym na najdziwniejsze, niezgodne z jego etyką praktyki? Jak wpływa na ludzi, że nie widzą nic złego w jego kontaktach seksualnych z ośmioletnimi chłopcami? Jak przekonuje matkę, że oddanie synka pod jego „seksualną opiekę” wydaje się jej wypełnianiem woli Boga? Conny Larsson alarmuje, iż po przejrzeniu na oczy, wyznawcom Sai Baby niezbędna będzie pomoc psychologów i psychiatrów. KATARZYNA NOWAKOWSKA Fot. archiwum
Pedofilskie praktyki
Religijny eklektyzm Sai Baba nie naucza niczego nowego. Wymieszał natomiast kilka prawd różnych religii, podając się za wcielonego boga, który odbudowuje teraz drogę ludzi do odwiecznego absolutu. Uważa się za wszechwiedzącego i wszechobecnego. Sam tłumaczy swoim wyznawcom, że nie mógł przybyć w postaci boskiej, bo trafiłby do muzeum (?), ani w ludzkiej, bo nikt by go nie słuchał. Przybył zatem w ludzkiej formie, lecz z ponadludzką wiedzą i mocami; nie jest ani stary, ani młody, ani mężczyzną, ani kobietą, lecz wszystkim naraz. „Jestem wewnętrznym źródłem wszystkiego, co się porusza i istnieje” – mówi sam o sobie. Dziwnie podobne to wyznanie do biblijnej
Twierdzi, że owe „materializowane” przedmioty były wcześniej kupowane w okolicznych sklepach, a liderzy groźbami zmuszali świadków do milczenia. Cuda Sai Baby chciała też zbadać specjalna komisja powołana przez
Sathya Sai w Prasanthi Nilayam oferuje różne stopnie edukacji: od szkoły podstawowej po uczelnię).
jętności lewitacji, teleportacji, jasnowidzenia, a nawet wskrzeszania zmarłych. Stałym numerem spotkań z wiernymi jest materializacja złotych przedmiotów i świętego proszku vibuti. Ten popiół z krowiego łajna ma ponoć właściwości lecznicze i służy do smarowania ciała. Sai Baba materializuje go codziennie, a proszek może się sypać nawet z fotografii mistrza oddalonej od niego o tysiące kilometrów. Na oczach wiernych guru wyczarowuje złote przedmioty i rozdaje ludziom. Ci traktują je jak relikwie. Zdarzają się jednak trzeźwi wyznawcy, którzy z „rubinami” i „diamentami” idą prosto do jubilera, a tam okazuje się, że kruszec jest niewiele wart.
Larsson, który związany był z Sai Babą przez 20 lat, odkrył – jak twierdzi – szokującą prawdę i oskarżył guru o pedofilię. Do wykorzystania seksualnego miało dojść cztery lata temu w prowadzonej przez Larssona grupie terapeutycznej dla trudnej młodzieży. Według niego, molestowanych było kilku chłopców, z których jeden popełnił samobójstwo. Larsson jeździ teraz po świecie i ostrzega przed zboczeniem Sai Baby jego zwolenników w ośrodkach Sathya Sai. Przedstawia świadectwa ludzi wykorzystywanych przez Hindusa w różnym czasie i miejscu. Pedofilskie zapędy miał też potwierdzić dr Naresh Bhati, dyrektor banku krwi w szpitalu Sai Baby, do którego przyprowadzono zgwałconego przez guru, krwawiącego chłopca. Byli uczniowie twierdzą, że Sai Baba interesuje się tylko chłopcami i mężczyznami w wieku 8 – 30 lat. Zmusza podobno chłopców do dotykania penisa i nazywa to „świętym dotykiem”,
Miesiąc T
radycyjnie już polski kler ogłosił sierpień miesiącem trzeźwości. Jednak zanim to nastąpi, warto przypomnieć sutannowym kilka faktów, gdyż w Polsce dzieje Kościoła rzymskiego i pijaństwa są ściśle powiązane. Już w roku 1000 król Bolesław Chrobry, nadał arcybiskupstwu gnieźnieńskiemu prawo do pobierania dziesięciny z okolicznych karczem. Podobne pomysły mieli kolejni władcy oraz lokalni książęta, jednakże zamiast dziesięciny nowo powstające klasztory i kościoły coraz częściej otrzymywały – w tzw. uposażeniach – prawa do prowadzenia własnych karczem i czerpania z tego tytułu korzyści. O masowej skali zjawiska najlepiej świadczy fakt,
że do naszych czasów przetrwało aż kilkadziesiąt dokumentów – wystawionych przed końcem pierwszej połowy XIII wieku – potwierdzających tego typu nadania. Pozwala to na postawienie tezy, iż Kościół był pierwszym na ziemiach polskich monopolistą w handlu alkoholem. Sytuacja ta zmieniła się dopiero pod koniec XIII w., gdy rozpowszechniło się osadnictwo na prawie niemieckim, dopuszczające prowadzenie karczem także przez sołtysów. Oczywiście, duchowni nie ograniczali się wyłącznie do obrotu trunkami, toteż z upływem czasu zaczął narastać problem księży alkoholików. Już w roku 1279 legat papieski Filip musiał pod groźbą
Nr 31 (126) 2 – 8 VIII 2002 r.
C
hrześcijanie spierają się, czy te lub inne przykazania obowiązują, czy nie, grafomani opisują rzekome sprzeczności w pismach apostoła Pawła, „znawcy” tematu lepiej wiedzą, czego nauczał Jezus i jego uczniowie. I rzeczywiście, pobieżna lektura np. Pawłowych listów może wprowadzić w zakłopotanie. No bo jak rozumieć Pawła, który raz pisze, że nie jesteśmy pod zakonem (prawem), lecz pod łaską, a inny raz, że zakon jest święty i przez wiarę go utwierdzamy? Co z prawem przybitym do krzyża? Jeśli nie ma już znaczenia, to co zrobić ze słowami Pawła, że ci, którzy zakon czynią, będą usprawiedliwieni? Czy rzeczywiście apostoł zmaga się ze swym „kompleksem zakonu” w pożałowania godny sposób? Apostoł Paweł – wielki krzewiciel wiary i żołnierz Chrystusa, filozof i myśliciel. Tak inny od prostego i gorliwego Piotra. Głosił prostotę wiary, ale nie czynił tego w prosty sposób. Dlatego apostoł Piotr pisał w swym liście, że u Pawła „są niektóre rzeczy trudne do zrozumienia”, są też ludzie, którzy „przekręcają je (...) ku swej wielkiej zgubie” (2 P 3. 16–17). Zagadnieniu prawa czy – jak kto woli – zakonu Paweł poświęcił kilka listów: do Rzymian, Galacjan, Hebrajczyków. W pozostałych często do tej sprawy nawiązuje. Czy Żydzi mieli jedno prawo? Czy Paweł, pisząc o zakonie, ma na myśli wciąż ten sam zakon? Prawo w Biblii ma więcej niż jedno znaczenie. Można je sklasyfikować, np. jako cywilne, karne, zdrowotnościowe, moralne, ceremonialne, wojenne. Izraelici nie rozgraniczali między nimi, bo autorem wszystkich był Bóg, a ich państwo miało teokratyczny charakter. Określenie „zakon Mojżeszowy” Żydzi odnosili zarówno do prawa moralnego (dekalog), jak i rytualnego. Ceremonie świątynne: zarówno służba codzienna, jak i roczna, miały opowiadać „dobrą nowinę”, czyli ogłaszać plan zbawienia z Mesjaszem w roli głównej. Wraz ze śmiercią Jezusa prawo ceremonialne zostało przez Boga anulowane jako to, które znalazło
MITY KOŚCIOŁA
O RZEKOMYCH SPRZECZNOŚCIACH W LISTACH APOSTOŁA PAWŁA
Dwa zakony Chrześcijanie często padają ofiarą prześmiewców i krytyków. Po części sami są sobie winni, bo opierając się na jednej i tej samej Księdze, próbują ją różnie tłumaczyć. Ale najbardziej żałosne są próby oceny nauk Jezusa i apostołów przez osoby mające o Biblii mgliste pojęcie. „swój kres w Jezusie”. Te właśnie prawa – rytualne, kapłańskie, obrzezki – Paweł nazywa „cieniem” wskazującym na Chrystusa (Kol 2. 14–16), wyraźnie rozróżniając między nimi a przykazaniami moralnymi: „Obrzezanie nie ma żadnego znaczenia i nieobrzezanie nie ma żadnego znaczenia, ale tylko przestrzeganie przykazań Bożych” (1 Kor 7. 19). Paweł wyraźnie uczył, że zakon Mojżeszowy, zakon przepisów rytualnych nie obowiązuje chrześcijan (Gal 3. 19), nie uczył natomiast, by naśladowcy Jezusa byli wolni od przykazań (Rz 3. 31). Ten zakon, jak mówił, jest święty (Rz 7. 12). I to cały, niepodzielny, jak podaje również apostoł Jakub (Jk 2. 10–11). Galacjanom Paweł zarzucił próbę poddania się w niewolę „bezsilnych i nędznych żywiołów”,
bo zachowywali „dni, święta nowiu i lata” (Ga 4, 10). Pod wpływem judaistów, którzy zachowywali ceremonie i tradycje żydowskie, chrześcijanie pogańskiego pochodzenia w Galacji adaptowali doroczne święta izraelskie i lata jubileuszowe, jako część aktualnego planu zbawienia. Niebezpieczeństwo leżało w tym, że otoczą je podobnym kultem, jakim wcześniej darzyli pogańskie święta związane ze czcią słońca, księżyca, gwiazd i sił żywiołów. Do Rzymian Paweł pisał: „Niechże ten, kto je, nie pogardza tym, który nie je, a kto nie je, niech nie osądza tego, który je, albowiem Bóg go przyjął... Jeden robi różnicę między dniem a dniem, drugi zaś każdy dzień ocenia jednakowo; niechaj każdy pozostanie przy swoim zdaniu. Kto przestrzega dnia, dla Pana przestrzega;
Prawo moralne (dekalog):
Prawo ceremonialne:
złożone zostało przez Mojżesza w Arce (Pwt 10. 5)
złożone zostało przez lewitów obok Arki (Pwt 31. 26)
zawiera nakazy moralne (Wj 20. 3–17)
zawiera nakazy rytualne (Kpł, Pwt)
istniało przed grzechem (Rz 4. 15)
dodane z powodu grzechów (Ga 3. 19)
ujawnia grzech (Rz 7. 7)
nakazuje ofiary za grzech (Kpł)
nieprzestrzeganie go powoduje grzech (1 J 3. 4),
nieprzestrzeganie go nie powoduje grzechu, gdyż
a ci, którzy łamią choćby jedno z przykazań
wskazywało na śmierć Chrystusa i od tego
ponoszą winę za wszystkie (Jak 2. 10)
czasu nie jest wiążące (Ef 2. 15)
wciąż obowiązuje (1 Kor 7. 19)
już nie obowiązuje (1 Kor 7. 19)
nie przeminie (Łk 16. 17), bo jest wieczne (Ps. 119. 89)
przeminęło (Kol 2. 14–16)
będzie nas sądzić (Jk 2. 12)
nikt nas nie może sądzić z jego powodu (Kol 2. 16)
wiara w Jezusa utwierdza je (Rz 3. 31)
wiara w Jezusa obala je (Ef 2. 15)
w Chrystusie Bóg ukazał wielkość i wspaniałość prawa
Chrystus skreślił zapis dłużny obciążający nas
(Iz 42. 21)
nakazami (Kol 2. 14)
trzeźwości interdyktu zakazać polskiemu klerowi uczęszczania do karczem oraz „trudnienia się szynkowaniem po plebaniach” (czyli – jak powiedzielibyśmy dzisiaj – prowadzenia melin). Ponieważ zalecenia legata nie przyniosły pożądanego rezultatu, systematycznie ogłaszane były kolejne zakazy i groźby sankcji. Statuty krakowskie biskupa Nankera z 1323 roku skazywały duchownych odwiedzających gospody na zapłatę czwartej części grzywny (średniowieczna jednostka ciężaru równa ok. 210 g) srebra, a sędziom kościelnym zalecały – „niech nie odbywają sądów w karczmach, niby że posileni karczemnym kielichem, stojącym wokół wydają się bardziej doświadczeni”.
kto je, dla Pana je, dziękuje bowiem Bogu, a kto nie je, dla Pana nie je i dziękuje Bogu”. Niektórzy próbują doszukać się tu złamania przez Pawła czwartego przykazania, nakazującego święcenie siódmego dnia tygodnia, czyli soboty. Paweł miałby polecać chrześcijanom dowolność w święceniu dnia, bo, niezależnie który wybiorą, będą go święcić dla Pana. Kontekst nie pozwala jednak na taką interpretację. Sabat, a przez to zakon, nie jest tu w ogóle wzmiankowany. Apostoł wyraźnie mówi o jedzeniu lub niejedzeniu w pewne dni. Wielu z ówczesnych chrześcijan pościło, jedząc tylko warzywa (najczęściej w środy lub piątki). Niektórzy poczytywali to sobie za uświęcający uczynek, potępiając innych. To do nich kieruje Paweł te słowa. Można sobie łatwo wyobrazić, że gdyby nauczał o sabacie, iż „nie ma różnicy między dniem a dniem”, popadłby w konflikt z chrześcijanami wywodzącymi się z kręgów judaistycznych, a to nie pozostałoby bez wpływu na treść jego listów. Tymczasem o żadnej polemice na ten temat nie słychać. Myśl Pawła jest bardzo konsekwentna, trudno ją zrozumieć,
W roku 1326 synod uniejowski zwołany przez abp Janisława apelował do duchownych, by „nie pociągali innych swym przykładem do podobnego pijaństwa”; księża nagminnie łamiący zakaz upijania się mieli być skazywani na karę trzech grzywien bądź miesięczny pobyt w klasztorze (dopiero pod koniec XIV w. powstały na ziemiach polskich specjalne więzienia – przeznaczone wyłącznie dla duchowieństwa). W 1331 r. bezpośredni następca Nankera, biskup Jan Grot, musiał zaostrzyć sankcje finansowe swojego poprzednika. Odtąd duchowny, którego po raz drugi napotkano w karczmie, płacił połowę grzywny, a za trzecim razem – całą grzywnę.
Statuty włocławskie z 1402 r. powtarzały postanowienia synodu uniejowskiego oraz, dodatkowo, zakazywały „nocnego nawiedzania tabern i posługiwania w nich”, równocześnie jednak zezwalały duchownym na pobyt w gospodach „ze słusznej przyczyny”, np. jeśli będą... „zapraszani uprzejmie i gorąco”! Przemyskie statuty synodalne z 1415 roku wprowadzały „taryfę ulgową" dla kościelnych dostojników – „prałatom ze względu na urząd wolno wchodzić do gospody dla napicia się”. Jednakże przywilej ten był przez hierarchów
nadużywany do tego stopnia, iż w 1529 r. bp Jan Karnkowski musiał zagrozić miesięcznym uwięzieniem „wszystkim, którzy by się ważyli nawiedzać taberny”. Mimo systematycznie powtarzanych zakazów i zaostrzania sankcji – do ekskomuniki włącznie – polski kler nadal aktywnie współuczestniczył w rozpijaniu społeczeństwa. I nie ma w tym stwierdzeniu najmniejszej przesady, gdyż gospody należące do katolickich księży przetrwały aż do końca XIX wieku. Gdzie? Na przykład w Zebrzydowicach. Proboszcz tej parafii, ksiądz Józef Foks, wybudował nową karczmę w 1867 roku! Środki na ten „zbożny” cel zgromadził
15
jeśli nie zna się żydowskich ceremonii i ich znaczenia. Były faryzeusz wzbudzał nienawiść Żydów, którzy w zakonie rytualnym pokładali usprawiedliwienie. Żydzi, którzy przyjęli Chrystusa, wciąż tkwili w obrzędach i próbowali narzucić je nawróconym poganom. Paweł ostro protestował, mnożąc sobie w ten sposób wrogów. W zborach tworzyły się więc podziały. W końcu sprawa oparła się o sobór w Jerozolimie, który uznał, by nie obciążać pogan niepotrzebnymi przepisami. (Dz 15.). Nauki Pawła nie różniły się od nauk jego Mistrza. Jezus powiedział: „Nie mniemajcie, że przyszedłem rozwiązać zakon albo proroków; nie przyszedłem rozwiązać, lecz wypełnić. Bo zaprawdę powiadam wam: dopóki nie przeminie niebo i ziemia, ani jedna jota, ani jedna kreska nie przeminie z zakonu, aż wszystko to się stanie” (Mt 5. 17–18). Jezus nauczał, że prawo dziesięciorga przykazań jest nienaruszalne i żaden człowiek nie ma mocy go zmieniać (w. 19). Kontynuował swą mowę, rozszerzając zakres dekalogu, sformalizowanego przez Żydów (w. 21–48). Ludzie mieli żyć nie tylko według litery prawa, ale nade wszystko ducha (zob. Mt 23. 23). A co z zakonem rytualnym? On tracił swe znaczenie dopiero z chwilą śmierci Jezusa, dlatego sam Mistrz był mu za życia poddany. Kiedy jednak spotkana przy studni Samarytanka zapytała Go, która świątynia jest ważniejsza (ta w Jerozolimie, do której uczęszczali Żydzi, czy na górze Gerazim – odwiedzana przez Samarytan), Jezus odpowiedział: „...nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie oddawali czci Ojcu (...). Lecz nadchodzi godzina i teraz jest, kiedy prawdziwi czciciele będą oddawali Ojcu cześć w duchu i w prawdzie...”. W ten sposób Jezus zapowiedział utratę znaczenia świątyni i jej ceremoniału. Nowe przymierze miało się opierać na duchu i prawdzie, na krwi i wodzie, na obrzezce serca w miejsce obrzezki rytualnej. Tego nauczał Paweł, tego nauczali inni apostołowie. KATARZYNA NOWAKOWSKA
w sposób tradycyjny – przeprowadzając zbiórkę wśród parafian. Kres takich praktyk nastąpił dopiero na przełomie XIX i XX wieku, gdy do obrotu alkoholem konieczne stało się uzyskanie koncesji. Podsumowując – przez blisko dziewięćset lat polski kler trudnił się sprzedażą alkoholu i czerpał z tego tytułu pokaźne zyski. Gdy interes stracił na atrakcyjności, watykańscy hipokryci zaczęli tworzyć bractwa trzeźwości i abstynenckie koła parafialne, a w 1937 roku zwołali w Warszawie Pierwszy Katolicki Kongres Przeciwalkoholowy. Obecnie Kościół ogłasza sierpień „miesiącem trzeźwości”. Bezpośrednią przyczyną tej inicjatywy jest fakt, iż sierpień to szczyt sezonu pielgrzymkowego. Na usta cisną się słowa Jezusa: „Wszystko cokolwiek wam mówią czyńcie, ale uczynków ich nie naśladujcie”. SEBASTIAN TOLL
16
Nr 31 (126) 2 – 8 VIII 2002 r.
OPUŚCIĆ BABILON
P
ierwsi chrześcijanie byli wielokrotnie ostrzegani przed zwiedzeniem. Miały się pojawić wilki w owczej skórze, które nie oszczędzą trzody. Fałszowanie nauki Chrystusa miało więc wyjść od samych przywódców religijnych. Apostolskim synem zatracenia był Judasz. Tak został nazwany przez samego Jezusa (J 17. 12). Właśnie
spełnia służbę Bożą. A to będą czynić dlatego, że nie poznali Ojca ani mnie” (J 16. 2–3). Wiodący Kościół nie przejął się słowami Jezusa: „...uczcie się ode mnie, że jestem cichy i pokornego serca” (Mt 11. 29). Nie wziął też przykładu z historii przejścia Chrystusa przez Samarię. Gdy towarzyszący Mu uczniowie chcieli sami wymierzyć sprawiedliwość niegościnnym
Carl Eckhard napisał: „Pod panowaniem Imperium Rzymskiego papieże nie dysponowali świecką mocą, ale kiedy Imperium rozpadło się, a jego miejsce zajęły barbarzyńskie królestwa, wówczas Kościół rzymski uniezależnił się w sprawach religii oraz zdominował przebieg spraw świeckich”. Przeciwnik miał się wynosić „ponad wszystko, co zwie się Bogiem lub
MEGAODSTĘPSTWO (4)
Syn Zatracenia Apostoł Paweł przestrzegał chrześcijan przed pojawieniem się człowieka grzechu, Syna Zatracenia, „który wynosi się ponad wszystko, co nazywa się Bogiem” i który „zasiądzie w świątyni Boga dowodząc, że sam jest Bogiem” (2 Tes 2. 3–4). do niego nawiązywał Paweł, opisując moc, która miała wypaczyć oblicze chrześcijaństwa. Judasz Iskariota był najlepiej wykształconym uczniem Jezusa. Jego własna mądrość na nic mu się jednak nie zdała. Uczyniona przez Pawła analogia potwierdza, że największe odstępstwo w chrześcijaństwie wyjdzie od strony przywódców o dużym autorytecie. Syn Zatracenia będzie sobie rościł prawo do naśladowania Chrystusa, lecz jego charakter i działanie będzie tego zaprzeczeniem. Bluźnierczy tytuł Zastępcy Syna Bożego (Vicarius Filii Dei) obnoszony na papieskiej tiarze, inkwizycja i krucjaty doskonale oddają ducha pychy i ciemności. Jezus przewidział tego rodzaju obłęd: „Nadchodzi godzina, gdy każdy, kto was zabije, będzie mniemał, że
mieszkańcom, Jezus, ganiąc ich agresywne plany, odpowiedział: „Nie wiecie, jakiego ducha jesteście” (Łk 9. 55). Duch pokoju został przez biskupów Rzymu na długo wypędzony. Jego miejsce zajął duch żądzy i samowywyższenia. Paweł przewidywał, że odstępstwo ujawni się w pełni dopiero po upadku tego, kto w czasach apostolskich antychrysta powstrzymywał (2 Tes 2. 6–7). W tej roli chrześcijanie jednomyślnie widzieli imperium rzymskie. Tertulian pisał na przełomie I i II stulecia: „Czyż to nie upadek Imperium Rzymskiego, które podzielone zostanie na dziesięć królestw, przyniesie Antychrysta?”. Historia zamieniła Rzym pogański na chrześcijański, a na miejscu cezara posadziła zwierzchnika Kościoła. Historyk
jest przedmiotem boskiej czci” (2 Tes 2. 4). Papieże przybrali tytuł „Ojca Świętego”, choć Jezus zakazał używać tego terminu w sprawach duchowych: „Nikogo też nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie” (Mt 23. 9). W XIII wieku doszło do tego, że jeden z tytułów papieskich brzmiał: „Pan Bóg nasz papież” (Dominus Deus noster papa). Przywódcy Kościoła postawili siebie w miejsce Chrystusa, zastępując nauki i prawa Boże własnymi, dowodząc władzy nad duszami ludzi nawet po ich śmierci (nauka o odpustach i czyśćcu), a nie podlegając niczyjemu osądowi. Pius IX wymusił na soborze dogmat o nieomylności papieskiej, nie przejmując się tym, że nieomylność jest wyłącznym atrybutem Boga. W encyklice z 20 czerwca 1894 roku Leon XIII zadeklarował: „Na tej ziemi zajmujemy miejsce Boga Wszechmogącego”, domagając się „tak zupełnej uległości i posłuszeństwa woli Kościoła i papieża, jak wobec samego Boga”. Tak anachroniczne i od wieków atakowane
odpusty wciąż cudownie funkcjonują w Kościele. Wystarczy suto zapłacić i mieć ręce czyste. Po co Golgota? Po co kolana ugięte pod krzyżem? Dodajmy spowiedź uszną i kapłańskie rozgrzeszenie, a otrzymamy odrażający obraz wydzierania Bogu Jego władzy. Nałóżmy na to jeszcze widok biskupiej dłoni agresywnie wyciągniętej przed nos grzesznika do poniżającego ludzką godność całowania, powoływanie do nieba przez ustanawianie galerii świętych i pozbawienie Chrystusa mocy Jego ofiary przez powtarzany bezkrwawy rytuał z hostią w roli głównej – a zrozumiemy „tajemnicę nieprawości”, o której pisze do wiernych Paweł (w. 7), przeciwstawiając ją „tajemnicy pobożności”. Tajemnica pobożności mówi, że Bóg stał się człowiekiem i swoją krwią zbawił każdego, kto przyjmuje Jego sprawiedliwość w miejsce swej grzesznej natury (1Tm 3. 16). Teologia rzymskokatolicka naucza natomiast, że łaska nie przychodzi do wierzących bezpośrednio przez Chrystusa, lecz przez Kościół, drogą sakramentów i wstawiennictwa Marii. Dlatego duchowni używają liczby mnogiej „łaski”, mając na myśli rezultat ludzkich wysiłków. Jan Paweł II potwierdził to stanowisko: „Człowiek jest usprawiedliwiony z uczynków, a nie z samej wiary”. A przecież Jezus „zbawił nas nie dla uczynków sprawiedliwości, które spełniliśmy, lecz dla miłosierdzia swego” (Tyt 3. 5). Zbawienie jest darem Bożym (Rz 6. 23), dlatego idea usprawiedliwienia przez uświęcenie i dobre
ŚW. BRYGIDA SZWEDZKA (1303–1374)
Małżonka Chrystusowa B
rygida, zwana też Oblubienicą Chrystusa lub Mistyczką Północy, wychowała się w arystokratycznej rodzinie katolickich Folkungarów, w atmosferze wielkiej bigoterii. Ojciec regularnie biczował się ku chwale Pańskiej i „wiele miejsc świętych zwiedził”; matka, nie mniej pobożna, „kościołów wiele pobudowała”; jak więc piszą hagiografowie (m.in. Piotr Skarga), była to „zdrowa, katolicka rodzina”. Brygidka od młodych lat wykazywała ciągoty do mistycyzmu. Już jako dziesięciolatka rozmawiała z Jezusem jak z mężem. W czasie jednej z wizji-modlitw zastała ją opiekunka nagusieńką i – nie zastanawiając się wiele – chwyciła za rózgę, aby dziecięcą próżność wyłomotać. Stał się cud: rózga się połamała, a ciotka stała się pierwszą czcicielką Brygidki. Miało dziewczę widoki na świętość od najmłodszych lat, więc sposobiło się do cnoty niebieskiej. Niestety, ku wielkiemu własnemu ubolewaniu została dziewczyna
wydana za jurnego Ulfona. Udało się jej zmusić małżonka do rocznej wstrzemięźliwości. Wprawdzie świętego z niego nie zrobiła, ale „uczynił wszystko, co mu św. Brygida około zbawienia radziła. Nauczyła go Godzinek Panny Przeczystej, i z czasem oboje się zmówiwszy wielkim nakładem i utratą jechali do grobu św. Jakuba do Hiszpanii, i wiele innych miejsc świętych zwiedzili”. Niemniej jednak Ulf nie był skłonny do zaciskania pasa cnoty dłużej jak rok. Dziewica, widząc, iż przyjdzie jej niedługo spełnić małżeńskie obowiązki, prosiła Boga, aby na świat wydawała tylko przyszłych księży. Odtąd, jak piszą hagiografowie, byli „przykładnym małżeństwem, przepojonym zasadami życia chrześcijańskiego”. Zaiste! Dzięki Ulfowi św. Brygida ośmiokrotnie była w stanie błogosławionym, jeszcze zanim Kościół ją taką ogłosił! Nie bez powodu w wieku XX ks. Zimmerman jako argument na rzecz religii katolickiej pisał, iż owa „wzmaga płodność małżeńską”. Mniejsza z tym, czy sprawność Ulfona przypisać możemy duchowi katolickiemu czy naturze wikinga, faktem jednak pozostaje, iż jurność jego mogła całkowicie pokrzyżować mistyczne plany Brygidy.
Bogu dzięki, Pan wezwał mężulka do siebie w roku 1344, niedługo po tym, jak Brygida przekonała go do wejścia na drogę dożywotniej czystości. Jak to się mówi: po czterdziestce życie zaczyna się na nowo. Tak miało być również w przypadku naszej świętej. Rzuciła piastowaną na dworze królewskim funkcję guwernerki. W stanie wdowieńskim jednak długo nie pozostała. „Miała dziwne zjawienie i głos Chrystusowy do siebie, aby jego oblubienicą była”. Odtąd mogła Brygida z całą swobodą „ciało swe trapić a duchowi je podbijać”, co też skwapliwie uczyniła. „Włosiennica na jej ciele ustawicznie leżała (...). W nocy i we dnie ustawiczne miała klękania, padania, ziemi całowania, iż rzecz dziwna jako ciało jej miękkie wytrwać pracą taką mogło. W piątki rozgorzały wosk z świeczki kapiący na swe ciało puszczała, i sparzeliny i rany one nosiła, które jeśli się do drugiego piątku zagoiły, ona je odnawiała, aby ciału nie dała wytchnąć. W też piątki na pamiątkę żółci Pańskiej jedno gorzkie ziele gryzła; toż czyniła gdy słowo jakie nieopatrzne wyrzekła”. Już do końca życia „objawienia niebieskie” były jej chlebem powszednim i bez nich nie uczyniła ani kroku. Wprawdzie ludzie posądzili ją o wariactwo, ale gdzieżby mogła się tym
uczynki jest równoznaczna z odrzuceniem tego daru. Dobre uczynki są według nauk biblijnych rezultatem przyjęcia zbawienia, a nie środkiem do niego prowadzącym. Działalności Syna Zatracenia, jak dodaje apostoł, towarzyszą fałszywe objawienia, znaki i cuda (w. 9), a kres położy jej dopiero powtórne przyjście Jezusa (w. 8). Analiza cudów towarzyszących niektórym objawieniom wskazuje na istotne różnice w porównaniu z cudami opisanymi w Biblii. Jezus ani razu nie sprawił, by łańcuszki zmieniały kolor, a na drzewach pojawiały się osobliwe znaki. Biblijne cuda – zamiast posmaku sensacji – miały wymiar praktyczny. Biblia przestrzega natomiast, że szatan „przybiera postać anioła światłości”, a „słudzy jego postać sług sprawiedliwości” (2 Kor 11. 14–15), czyniąc „wielkie znaki i cuda, aby, o ile można, zwieść i wybranych” (Mt 24. 24). Prorocze wizje dziejów chrześcijaństwa operują dwoma kontrastowymi obrazami, zarówno w listach Pawła, jak i u Daniela czy w Apokalipsie. Synowi Zatracenia przeciwstawiony jest zawsze Syn Człowieczy. Człowiekowi, który czyni się Bogiem, by władać ludzkimi sumieniami, przeciwstawiony jest Bóg, który czyni się człowiekiem, by znieść hańbę oraz śmierć i przekonać nas o Swej miłości. U Niego wszystko jest dobrowolne, bo do miłości nie można zmusić. To jest zaproszenie do innego świata, które zawsze można odrzucić. Jak różny jest obraz Chrystusa od obrazu Jego samozwańczego zastępcy. (Cdn.) PAULINA STAROŚCIK
przejmować! Była już przecież ze swoim umiłowanym. Być może wróciła do młodzieńczych praktyk modlitw bez skrępowania ubraniem, gdyż dziwować się mieli ludzie jej hartem cielesnym i odpornością na chłód. Odpowiadała jednak: „Taki ogień mam wewnątrz, iż o zimno zwierzchnie nie dbam”. Poczuła się też w obowiązku nawrócić ze złej drogi zbytku i swawolności samego papieża Klemensa VI (1342–1352). „Prosiła go i zaklinała, aby zmienił styl życia (...) zaklinała papieży, aby opuścili Awinion i powrócili do Miasta Świętego, siedziby chrześcijaństwa. Nawoływała do porzucenia »permanentnego skandalu«, wystawnego dworu, zaprzestania aktywności politycznej i finansowej, która zajmowała miejsce świętości i reformy Kościoła”. Wysłała mu też treść swoich mistycznych objawień. Jak to często bywa ze świętymi, Brygida założyła klasztor, aby skuteczniej we własnej regule praktykować żywot świętej. Jej oddane czcicielki zwane są brygidkami. Została kanonizowana w roku 1391 przez papieża Bonifacego IX. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl Źródła: 1. Ks. Piotr Skarga SJ, „Żywoty Świętych...”, Wiedeń 1859, Nakładem Księgarni oo. Mechitarzystów, t. 2 2. Ks. Henryk Misztal, „Geniusz Kobiety. Aspekt etyczno-społeczny”, Wydawnictwo Diecezjalne, Sandomierz, 1996, rozdz.: „Ojcze święty, wróć do Rzymu – Brygida Szwedzka”
Nr 31 (126) 2 – 8 VIII 2002 r.
BÓG I BOGOWIE
ŻYCIE PO ŻYCIU (2)
Przejście czy zbudzenie Grecki historyk Herodot (V w. p.n.e.) wspomina, że pierwszymi, którzy uczyli o nieśmiertelności duszy ludzkiej, byli Egipcjanie. Jednak według Biblii, to szatan chciał, by Adam i Ewa, a za nimi następne pokolenia, wierzyły w swoją nieśmiertelność. Według Księgi Rodzaju stworzeni do życia wiecznego ludzie (choć nie wyposażeni w nieśmiertelną naturę), tak długo, jak byli posłuszni Bogu, mogli korzystać z owoców zasadzonego w Edenie drzewa życia. Regularne ich spożywanie chroniło od śmierci. Adam i Ewa otrzymali od Boga takie polecenie: „Z każdego drzewa tego ogrodu możecie jeść, ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno wam jeść, bo gdy tylko zjecie z niego, na pewno umrzecie” (1 Moj 2. 16–17). Drzewo nie miało być udręką dla pierwszych ludzi, ale ukłonem w stronę wolnego wyboru. Wraz ze słowami węża możliwość samodecydowania stała się realna. Szatan jednak, by złapać ludzi w pułapkę, posłużył się swym pierwszym kłamstwem: „Na pewno nie umrzecie” (1 Mój 3. 4). To pierwsza próba wpojenia ludziom tezy o nieśmiertelności duszy. Słowa te były bezpośrednim zaprzeczeniem wcześniejszego ostrzeżenia Bożego. Trzeba było nieszczęsnego eksperymentu, by wykazać, kto ma rację. W jaki sposób szatan starał się uprawdopodobnić swą tezę o kłamliwym Bogu? Dodał: „...lecz Bóg wie, że gdy tylko zjecie z niego, otworzą się wam oczy i będziecie jak Bóg, znający dobro i zło” (w. 5–6). To musiało połechtać Ewę. Ta ambicja, to niedowiarstwo, żądza zrównania się z Bogiem... I zapowiedź: możesz robić, co chcesz, i tak będziesz żyć zawsze. Dwie
sprzeczne teorie. I owszem, otworzyły się oczy pierwszych ludzi, tylko że bogami się nie stali. Zobaczyli nędzę własnego położenia, starzejące się ciało, śmierć syna, mozół pracy. Kiedy fałszywa teza padła razem z ludzkim życiem, szatan nie wycofał się z jej głoszenia. Nieco zmodyfikowana do dziś odbija się we wszystkich religiach świata: po śmierci żyjesz nadal. Różne kultury przejęły wiarę
w życie pozagrobowe. W jednych pośmiertna wędrówka jest cielesna, w innych z materialnej powłoki uwalniany zostaje pierwiastek duchowy. Historia religii mówi o dwóch głównych nurtach wierzeń: o śnie śmierci i oczekiwaniu w grobie na zmartwychwstanie oraz o kontynuacji życia zaraz po śmierci w różnych formach i kształtach. Pochodnię słów Boga z Edenu nieśli starotestamentowi bohaterowie. Hiob miał świadomość, dokąd zejdzie po śmierci, a o krainie zmarłych mówił: „Tam bezbożni przestają szaleć, tam odpoczywają utrudzeni. Razem wypoczywają więźniowie, nie słyszą głosu nadzorcy. Tam mały i wielki są razem, a niewolnik nie jest poddany swemu panu” (Hi 3. 17–19). Hiob widział jednak nadzieję, znał ewangeliczne
zapowiedzi o zbudzeniu ze snu śmierci: „Lecz gdy człowiek skona, leży bezwładny; a gdy człowiek wyzionie ducha, gdzie jest potem? Jak ubywa wód z morza, jak strumień opada i usycha, tak człowiek, gdy się położy, nie wstanie; dopóki niebo nie przeminie, nie ocuci się i nie obudzi się ze swojego snu” (14. 10–12). Wiedział, że wzbudzi go Odkupiciel (19. 25). Psalmista wielokrotnie mówi, że umarli nie chwalą Pana, a w dniu śmierci umiera i ciało, i ludzka świadomość (Ps 6. 6; 88. 11–13; 115. 17; 146. 4). Izraelici nie wierzyli w życie pozagrobowe, w przeciwieństwie do okolicznych ludów. Byli jednak zagrożeni przejęciem praktyk kultu zmarłych, dlatego Bóg dał im poważne ostrzeżenie: „A jeżeli mężczyzna albo kobieta będą wywoływać duchy lub wróżyć, to poniosą śmierć...” (3 Moj 20. 27). Pod koniec życia dał się zwieść także pierwszy izraelski król Saul. Choć najpierw sam zakazał wróżbiarskich praktyk, wkrótce z nich skorzystał (1 Sm 28. 7–19). Do judaizmu nauka o duchowym życiu tuż po śmierci wkradła się w epoce helleńskiej. Jej początki znajdujemy w apokryficznej (nie natchnionej) Księdze Mądrości, pochodzącej z końca II lub początku I wieku p.n.e., zdradzającej wpływy pogańskie. Autor tej księgi, Żyd mieszkający w środowisku helleńskim, nadał hebrajskim wyrazom oznaczającym „dech życia” greckie pojęcia filozoficzne, rozszerzając ich znaczenie (hebr. nefesz i ruach zastąpił gr. psyche i pneuma – dusza). Rozwijające się w kulturze helleńskiej chrześcijaństwo pod wpływem greckiej filozofii zasymilowało w pierwszych wiekach naukę o nieśmiertelnej duszy. (Cdn.) PAULINA STAROŚCIK
RELIGIE WCZORAJ I DZIŚ (22)
Święta wspólnota Przez pierwsze 1000 lat od podboju Indii przez Ariów z całą pewnością kultywowano tam starożytne tradycje wedyjskie. Odzwierciedlenie tego kultu znajdujemy w zachowanych hymnach „Rigwedy” sięgających epoki sprzed aryjskiego podboju oraz pierwszych stuleci po nim. Pokazują one społeczność rolników z władcą-obrazem bóstwa na czele. Najważniejszą religijną rolą władcy było składanie ofiar przy zachowaniu szczegółowych rytualnych przepisów. Od prawidłowego wykonania ceremonii ofiary zależała równowaga bez mała kosmiczna. Jakkolwiek dziś może się to wydawać dziwne, kosmos dzielił się wówczas na „moją własną społeczność” oraz „resztę świata”. Był to więc wszechświat religijny, a zaburzenie jego kruchej konstrukcji groziło niewyobrażalnymi
wręcz skutkami. Przypomina to dość podobne w swoim zamyśle idee chińskiej religii odnoszącej wszystko do najwyższego bóstwa nieba, tao lub po prostu najwyższej zasady świata. Również tam prawidłowo przeprowadzony ceremoniał miał gwarantować powodzenie. Dotyczyło to zwłaszcza dorocznych, cyklicznie powtarzanych obrzędów spełniających rolę motoru napędzającego kosmiczną maszynerię. Taki był zawsze sens wszystkich rocznych cykli liturgicznych, zwłaszcza ofiarnych, bez względu na mitologie funkcjonujące w różnych kulturach. Podstawową wartością dla pradawnych cywilizacji zawsze była jakaś wspólnota. Społeczeństwo, państwo czy rodzina tworzyły zasadniczy krąg sacrum, a poza nim rozciągała się ogromna strefa profanum, która była traktowana jako coś istotnego,
jeśli nie stwarzała zagrożenia dla obszaru świętego. W istocie bowiem ten ogrom strefy „nieświętej” widać dopiero dziś, natomiast dla ówczesnego mieszkańca Indii on niemal nie istniał. Ta z pozoru dziwaczna perspektywa staje się w pełni zrozumiała, jeśli sobie uświadomimy, że w pojęciu starożytnych społeczeństwo, w którym żyli, było obrazem boga, a może nawet samym ucieleśnionym bogiem. Czegóż zatem można było szukać poza bóstwem, skoro wszystko znajdowało się właśnie tutaj? Jest to spojrzenie porównywalne z koncepcjami dawnych Greków, dla których każdy obcy był barbarzyńcą. Co więcej, ta sama zasada dotyczy wszystkich kręgów kulturowych, religii oraz narodów; zawsze bowiem świat dzieli się na „my” i „oni”. W tym ujęciu idee aryjskiego społeczeństwa-bóstwa wciąż trwają. LESZEK ŻUK
„I wy bądźcie gotowi, gdyż Syn Człowieczy przyjdzie o takiej godzinie, której się nie spodziewacie” (Łk 12. 40). Tekst ewangelii św. Łukasza wraz z przypowieścią o wiernym i niewiernym słudze mówi o powtórnym przyjściu Chrystusa i konieczności przygotowania się na to wydarzenie (Łk 12. 35–48). Na co Chrystus szczególnie zwraca uwagę? Przede wszystkim podkreśla, że Jego wyznawcy powinni być „podobni do ludzi oczekujących pana swego, aby mu zaraz otworzyć, kiedy powróci” (w. 36). Znaczy to, że chrześcijanie powinni być w każdym czasie gotowi na spotkanie z Chrystusem. Jezus powiedział: „Niechaj biodra wasze będą przepasane i świece zapalone (...) Błogosławieni owi słudzy, których pan, gdy przyjdzie, zastanie czuwających” (w. 35, 37). Pilną potrzebą wszystkich chrześcijan jest potrzeba czujności. Powinniśmy czuwać co najmniej z trzech powodów. Po pierwsze dla-
17
20. 28). Jezus powiedział: „Ja cię uwielbiłem na ziemi i dokonałem dzieła, które mi zleciłeś, abym je wykonał” (J 17. 4). Przykład Chrystusa powinien więc być dla nas wystarczającą wskazówką, jak należy żyć. Aby uwielbiać Boga w niebie, najpierw należy Go uwielbić na ziemi! Uczynić to zaś można tylko w jeden sposób: „usługując drugim tym darem łaski, jaki każdy otrzymał, jako dobrzy szafarze rozlicznej łaski Bożej” (1 P 4. 10). Dodajmy, że dobrym szafarzem jest tylko ten, kto jest wierny nawet w najmniejszej sprawie i posłudze (Łk 12. 42; 16. 10; 1 Kor 4. 2). Niezależnie więc od naszej pozycji i zajmowanego stanowiska, Bóg oczekuje od nas uczciwego wykonywania naszych codziennych obowiązków. Służyć Bogu bowiem można na wiele różnych sposobów. A zatem wszystko, co jest zgodne z Jego wolą, możemy „czynić na chwałę Bogu!” (1 Kor 10. 31). Przypowieść o wiernym i niewiernym słudze jest również ostrzeżeniem dla wszystkich, którzy „znali wolę pana swego, a nic nie przy-
PRZYPOWIEŚCI JEZUSA (24)
O potrzebie czujności i wierności tego, że przyjście Chrystusa nastąpi niespodziewanie: „Jeśli nie będziesz czujny przyjdę jak złodziej, a nie dowiesz się, o której godzinie cię zaskoczę” (Ap 3. 3; por. Mt 24. 42–44; Łk 12. 39; 1Tes 5. 2; Ap 16. 15). A zatem, „oczekując tego, starajmy się, abyśmy znalezieni zostali przed nim bez skazy i bez nagany, w pokoju” (2 P 3. 14). Po drugie, mamy być trzeźwi i czujni z uwagi na to, że „przeciwnik nasz, diabeł, chodzi wokoło jak lew ryczący, szukając kogo by pochłonąć” (1 P 5. 8). Szatan – jak mówi Jezus – działa jak złodziej, który „przychodzi tylko po to, by kraść, zarzynać i wytracać” (J 10. 10). I dlatego że „jest kłamcą i ojcem kłamstwa” (J 8. 44) i „zwodzi cały świat” (Ap 12. 9), winniśmy „przeciwstawić mu się, mocni w wierze” (1 P 5. 9) i zachować czujność aż do samego końca (Mt 24. 4; Łk 21. 36). I wreszcie czujność winniśmy zachować ze względu na kruchość naszego życia. Jeśli je odpowiednio cenimy, swoją bezmyślnością nie przyśpieszymy zejścia z tego świata. „Przeto nie śpijmy jak inni, lecz czuwajmy i bądźmy trzeźwi” (1Tes 5. 6). „Czuwajcie więc, modląc się cały czas, abyście mogli ujść przed tym wszystkim, co nastanie, i stanąć przed Synem Człowieczym” (Łk 21. 36). Co oprócz czujności jeszcze winniśmy czynić w oczekiwaniu na „dzień Pański”? Przede wszystkim powinniśmy podążać za przykładem Pana Jezusa, który „nie przyszedł, aby mu służono, lecz aby służył” (Mt
gotowali i nie postępowali według jego woli. Ci otrzymają wiele razów” (Łk 12. 47). Otóż wraz ze świadomością, poznaniem i przywilejami rośnie też nasza odpowiedzialność. Jeśli bagatelizujemy nasze obowiązki, nie możemy liczyć na Boże miłosierdzie (w. 45–46). Najsurowiej potraktowani zostaną ci, którzy mimo opowiadania się za Chrystusem, świadomi, prowadzą wysoce naganny tryb życia. Zbrodnie, prześladowania, grabieże, nadużycia władzy, intrygi, fałszerstwa i rozwiązły tryb życia tzw. sług Chrystusowych – to najczarniejsza karta w historii Kościoła rzymskokatolickiego. Ale to nie tylko przeszłość. Również dzisiaj słyszymy o przemocy stosowanej przez księży katechetów, o księżach alkoholikach, o ich wystawnym trybie życia, o nadużyciach finansowych, a nawet pedofilii. Czy więc od tych, „którym wiele dano” nie powinno się już dziś więcej wymagać? Czy długo jeszcze pozostaną nietykalni? Powyższa przypowieść ostrzega i zapowiada ostateczne rozliczenie. Źli słudzy już dziś powinni drżeć. Dla wszystkich zaś pozostałych niech przypowieść ta będzie zachętą do wzmożenia czujności i pozostania wiernym aż do przyjścia Chrystusa. BOLESŁAW PARMA
18
Nr 31 (126) 2 – 8 VIII 2002 r.
NASZA RACJA
LIST OTWARTY DO JONASZA
O niemocy państwa Drogi Jonaszu! Nie zamierzam pisać laurek pod adresem nowej partii o wielce obiecującej nazwie RACJA, ale w zamian proponuję coś w rodzaju spisu zadań. Mam bowiem nadzieję na normalność, której nie umiała nam zapewnić żadna z dotychczas rządzących partii. Doprowadziły one do totalnej zapaści instytucji państwa, które zatraciło swoje podstawowe funkcje, przeistaczając się w strukturę niemal całkowicie bezradną. Myślę, że właśnie RACJA mogłaby zająć się odbudową tak nam wszystkim potrzebnej wewnętrznej mocy państwa. Przede wszystkim nowoczesne państwo winno troszczyć się o rozwój ekonomiczny, aby zapewnić ludziom źródła dochodu. Tymczasem Polska systematycznie pozbywa się ogromnej większości swoich przedsiębiorstw, sprzedając je za bezcen jako rzekomo nierentowne. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że nierentowne były pokomunistyczne molochy pracujące niegdyś na przykład na potrzeby zbrojeniówki Układu Warszawskiego. Co jednak zrobić z taką kopalnią magnezytu zamkniętą w Boguszowie pod Wałbrzychem? Akurat ten minerał jest na świecie dość rzadki i ciągle potrzebny zarówno w Polsce, jak i poza nią. Dlaczego więc kopalnia była nierentowna? Podobne pytania można zadać w odniesieniu do przemysłu włókienniczego w Łodzi. Jak to się dzieje, że import chińskich tandetnych koszulek jest opłacalny, a krajowa produkcja nie? Możliwe, że jakość łódzkiej produkcji była taka sobie, ale przecież „chińszczyzna” na ogół jest marna aż do bólu, a jednak znajduje nabywców. A nie jest to odosobniony przykład zatrważającej „bezradności” Polaków tam, gdzie inni sobie radzą. Dlaczego na przykład ciągle nie mamy prawdziwych dróg i nic w tym kierunku się nie robi? Niech mi nikt nie mówi, że nie ma pieniędzy na budowę tras szybkiego ruchu, skoro są choćby na stworzenie bzdurnego pomnika polskiej głupoty pod nazwą Świątyni Opatrzności. Budownictwo – lokomotywa napędzająca każdą gospodarkę – w Polsce zostało zarżnięte przez rządzących, kiedy wprowadzono 7-procentowy VAT. Unijni negocjatorzy załatwili nam VAT 22-procentowy, czyli najwyższy w Unii. Kiedy wejdzie w życie, odbędzie się pogrzeb rodzimych firm budowlanych. Czy o to chodziło? W czyim interesie działają sprzedawcy Polski i jak te działania mają się do konstytucyjnego obowiązku ochrony własnych obywateli? Każdy z nas może przytoczyć następne przykłady podobnej „niegospodarności” państwa. Wniosek zaś nasuwa się jeden – państwo arogancko lekceważy swoich obywateli, a całą gospodarkę traktuje jak masę upadłościową, której trzeba się jak najszybciej pozbyć.
Postulat wobec RACJI: Sejm powinien przywrócić ochronę tych krajowych producentów, którzy nie są gorsi od zagranicznych, na przykład poprzez preferencyjne kredyty i cła. Niebagatelną rolą współczesnego państwa jest wyrównywanie poziomu życia ludzi. Nie myślę tu o komunistycznej zasadzie fałszywej „równości” albo o daniu czegoś, bo „się należy”. Nie jesteśmy równi ani jednakowi (i bardzo dobrze) i nic się Kowalskiemu nie należy tylko dlatego, że się urodził. Natomiast w dobrze pojętym interesie nas wszystkich leży, aby Polacy byli w miarę możliwości zadowoleni, bo to gwarantuje ich produktywność i aktywność. Obecne państwo wprowadziło zaś wszechogarniający bałagan. Brak jasnych przepisów i nieposzanowanie obywatela powodują, że przebijają się tylko nieliczni najsilniejsi, a zatem najbogatsi. W reszcie obywateli budzi to uzasadnioną frustrację i zniechęcenie. Szkolnictwo, służba zdrowia czy wymiar sprawiedliwości są jaskrawymi przykładami nierówności w traktowaniu „swoich” i innych albo bogatych i biednych. Państwowe szkoły są powszechnie nie lubiane przez uczniów, często przepełnione i oferują wykształcenie niekoniecznie na przyzwoitym poziomie. Obok jednak funkcjonują płatne szkoły z lepszą atmosferą, lepiej nauczanymi językami obcymi i mniejszą liczbą uczniów w klasie. Rzecz tylko w tym, że są one dostępne dla bogatszych... O administracyjnych absurdach służby zdrowia z chorymi kasami chorych – nawet nie warto pisać... Równolegle pojawiły się za to przychodnie i szpitale prywatne na bardzo przyzwoitym poziomie. Znów jednak tylko dla niektórych. Dokładnie to samo da się powiedzieć o sądownictwie, gdzie bogaci wychodzą za kaucją, a ich procesy ciągną się czasem latami z „przyczyn formalnych” albo są odraczane ze względu na zły stan zdrowia. Istnieją też poważne zastrzeżenia do obowiązkowej służby wojskowej, gdzie trafiają dziś głównie chłopcy ze wsi i małych miasteczek, najsłabiej wykształceni i najbiedniejsi. Znowu można zapytać, czy to przypadek, że lepiej wykształceni potrafią się wymigać? Otrzymujemy więc obraz społeczeństwa bardzo rozwarstwionego, gdzie procesy różnicowania zachodzą niezwykle szybko i sięgają głęboko. Winą za ten stan rzeczy należy jednak obarczać nie tylko miłościwie nam panujący XIX-wieczny kapitalizm, ale też (kto wie, czy nie przede wszystkim!) państwo, które nader skwapliwie wycofało się ze wszystkich konstytucyjnych przecież działań na rzecz zacierania tych kontrastów.
Od RACJI oczekiwałbym zatem zwrotu do przeciętnego obywatela, zatrzymania, a może nawet cofnięcia przynajmniej części kosztownych i bezsensownych pseudoreform, które tak dały się już we znaki. Aby zasygnalizowanym powyżej obowiązkom sprostać, państwo musi gromadzić odpowiednie fundusze. Jest to kolejna jego funkcja, której nie spełnia w sposób należyty. Dlaczego wielkie przedsiębiorstwa, jak na przykład kopalnie lub koleje, mogą nie płacić przewidzianych prawem świadczeń do budżetu państwa, kiedy drobni wytwórcy i zwyczajni ciułacze są ścigani za dosłownie kilka groszy? Cóż to za rząd, który obawia się rozruchów górników, ale jest za to bardzo odważny i konsekwentny wobec słabych, np. rozproszonych pracowników byłych PGR-ów, których pozostawiono opiece boskiej? Znowu więc widać niemoc państwa. To samo dotyczy fundacji, funduszy i agencji pozostających poza oficjalnym budżetem i nie kontrolowanych przez Sejm, a pochłaniających miliardy (według różnych szacunków nawet połowę całego budżetu!). Bezsilne państwo nie potrafi narzucić kontroli tym organizacjom ani ich zlikwidować, chociaż je finansuje. Istnieją wreszcie gigantyczne, a zarazem bezsensowne, finansowe „worki bez dna”, do których płynie strumień pieniędzy z budżetu, nie przynosząc żadnych wymiernych korzyści. Przykładem może być Senat RP ze swoją rozdymaną ponad miarę infrastrukturą i dziesiątkami milionów złotych wydawanych rocznie na budowę kościołów na Wschodzie. Największą finansową naroślą na organizmie państwa jest Kościół rzymski – nie wiadomo dlaczego cieszący się wyjątkowymi przywilejami i zwolniony z normalnych podatków. Zmuszając księży do łożenia na państwo, w którym mieszkają, zyskałoby się pieniądze na przykład na wiecznie niedoinwestowane cele społeczne. Poza tym należałoby zrewidować zgodność z prawem i zasadność wszystkich aktów darowizn dla Kościoła i sprzedaży mienia państwowego „za symboliczną złotówkę”. Większość tych operacji powinna być anulowana jako sprzeczna z interesem ogólnonarodowym. Już to ogólnikowe i niepełne wyliczenie pokazuje, że przyszłym zadaniem RACJI w Sejmie powinno być upominanie się o przywrócenie państwu należnych mu źródeł dochodu. Wszystkie parlamenty i rządy są obowiązane troszczyć się o kulturę narodową. Tymczasem w Polsce znowu dostrzec można jedynie bezsilne próby wypełnienia tego nakazu, a zastraszająca niemoc jest zauważalna dosłownie na każdym kroku. Na przykład sławna niegdyś i ceniona na świecie polska szkoła
filmowa w ogóle przestała istnieć, ustępując miejsca obrazom masowo importowanym od wielkiego brata zza Atlantyku. Produkuje się niewiele, źle i często naśladując innych. Jedynie ekranizacje polskiej klasyki literackiej odnoszą pewne sukcesy, ale są to sukcesy prawie wyłącznie na rynku polskim (jeśli nie liczyć papieża śpiącego na „Quo vadis”), ponieważ obcy widz nie rozumie naszych sentymentów i ciągłego nawracania do martyrologicznej przeszłości. Nie ma natomiast pieniędzy na filmy prawdziwie nowatorskie i eksperymentalne, które wnosiłyby nowe spojrzenie i stwarzały szansę na pewien oddźwięk poza krajem. A szkoda, bo aktorów mamy niezwykle uzdolnionych. To samo dotyczy naszego rynku wydawniczego zabijanego cenami papieru i bezmyślnie narzuconym VAT-em, co przekłada się na astronomiczne ceny książek, a w konsekwencji katastrofalny zanik czytelnictwa. Niemoc państwa uwidacznia się w rozkładzie szkolnictwa muzycznego, które zawsze było kosztowne, w masowo zamykanych bibliotekach i w upadku niedoinwestowanych muzeów... Tam, gdzie państwo powinno spełniać rolę mecenasa kultury, puszczono wszystko „na żywioł”, czyli na wolny rynek, a to w kulturze zawsze oznacza zwycięstwo przeciętności, gustów masowych i nieszczególnie wyrafinowanych. Państwo polskie umyło ręce i udaje, że wszystko jest w porządku. Tym samym znowu sprzeniewierza się swoim konstytucyjnym zadaniom, spychając Polaków do poziomu pariasów Europy spędzających życie na klęczkach i walnie przyczyniając się do zaniku wartościowej twórczości. Może więc RACJA zajmie się sprawą państwowego mecenatu kultury? Wiem, że nie będzie to oznaczało dotowania kościelnych instytucji i kolejnych papieskich wizyt.
Aby jednak zrealizować ten postulat, konieczne jest uwolnienie państwa od narzuconych mu obcych ideologii. Zgodnie z Konstytucją, Rzeczpospolita Polska jest krajem demokratycznym, więc wszystkich swoich obywateli winna traktować tak samo bez względu na rasę, wyznanie, orientację seksualną i numer buta. Tymczasem w samej Konstytucji RP znalazło się odwołanie do religii, pod naciskiem klerykałów wprowadzono kompromitującą nas ustawę antyaborcyjną, a polscy przedstawiciele w Parlamencie Europejskim głoszą „wartości chrześcijańskie” i zamierzają walczyć o invocatio Dei w przyszłej konstytucji Europy, potwierdzając rozpowszechnione przekonanie o polskiej głupocie. Ku uciesze Niemców czy Brytyjczyków prezydent i rzekomo lewicowy rząd żarliwie merdają ogonkiem do Watykanu... Wszystko to świadczy o jednym – najwyraźniej Polska nie jest państwem samodzielnym i ulega ideologii nie tylko głoszonej przez inne państwo, ale i reprezentowanej przez agentów tego obcego państwa otwarcie działających w Polsce. Obraża nas wszystkich, kiedy średniowieczny szaman w czarnej albo białej sukience – reprezentujący interesy Watykanu – występuje w telewizji publicznej utrzymywanej przez budżet państwa i krytykuje posunięcia tegoż państwa, a jego zdanie jest przyjmowane z niebywałą rewerencją i brane pod uwagę przy podejmowaniu decyzji. Jest to zatem kolejne zadanie dla RACJI – powrócić do ideałów demokratycznego państwa bezwyznaniowego, które dzięki temu byłoby dużo mocniejsze i wreszcie sprawniejsze. Z nadzieją, że nowa siła na polskiej scenie politycznej okaże się rzeczywiście nową i podejmie trud odbudowania spójnego państwa – przedkładam tych kilka postulatów jako ewentualny wkład do tego dzieła. Z poważaniem LESZEK ŻUK
OGŁOSZENIA Pikieta APP RACJA przed Sądem Okręgowym w Warszawie 8.08.2002 r. – zostaje odwołana. Komitet założycielski APPR.
¤¤¤
WSZYSTKIE WOJEWÓDZTWA Szkolenie koordynatorów z całego kraju odbędzie się w dniach 10–11.08 (można przyjechać 9.08) w Sobieszewie k. Gdańska. Kontakt: Hanna Szpilewska, tel. 0 601 916 579, e-mail:
[email protected].
¤¤¤
Antyklerykałowie-internauci zapraszają na listę dyskusyjną „faktyimity”. Rejestracja przez wpisanie adresu i tematu „
[email protected].” oraz na czat www.antyklerykalizm.prv.pl codziennie o 19:00.
¤¤¤
SPOTKANIA KOORDYNATORÓW, CZŁONKÓW I SYMPATYKÓW APPR:
¤¤¤
POWIAT BEŁCHATÓW Spotkanie założycielskie – 4.08.2002 r., godz. 16, Miejski Ośrodek Kultury w Bełchatowie. Tel. kontakt.: 0 (prefiks) 44/635 42 42, Edward Zięba.
¤¤¤
BYTOM 8.08.02., godz. 16.30, ul. Dworcowa 2. Kontakt: Piotr Stangel, tel. 0 607 919 363.
¤¤¤
GDYNIA 6.08.2002., godz. 18, Dom Nauczyciela „Kropelka”, ul. Zegarskiego 8. Kontakt:
Hanna Szpilewska, tel. 0 601 916 579. Wybory do tymczasowego zarządu.
¤¤¤
KATOWICE 5.08.2002 r., godz. 17, ul. Kujawska 3, bar „Kamil”.
¤¤¤
LUBLIN 10.09.02, godz. 14.00, siedziba lubelskiego SLD, ul. Beliniaków 7. Wybory zarządu partii.
¤¤¤
MYSŁOWICE 6.08.2002 r., godz. 17, ul. gen. Ziętka 59, bar „Alf”. Wybory władz powiatowych.
¤¤¤
OPOLE W każdy 1 i 3 piątek miesiąca o godz. 19, ul. Domańskiego 21 – forum dyskusyjne. Kontakt: S. Bukowski, 0 603 241 895.
¤¤¤
RAWA MAZOWIECKA 2.08.2002., godz. 17, sala konferencyjna Starostwa Powiatowego, pl. Wolności. Tel.: 0 (prefix) 46/ 814 50 93, Sławomir Jabłoński.
¤¤¤
WROCŁAW W każdą środę w godz. od 11–14 spotkania w klubie „Kaktus”, ul. Kruszwicka 26/28 (teren Sp. Pracy „PALART”).
¤¤¤
ZAGŁĘBIE ŚLĄSKO-DĄBROWSKIE 04.08.2002, godz. 11.00 – Sosnowiec, budynek dworca PKP, herbaciarnia „Pod Zegarem”; kontakt: 0 502 954 882.
Nr 31 (126) 2 – 8 VIII 2002 r.
LISTY Desant Do Ćwiklic koło Pszczyny (to wieś, w której mieszkam, woj. śląskie) na sobotę i niedzielę 21-22 lipca przyjechało około stu osób. Chodzili po domach i udzielali porad kościelnych lub tym podobnych; jakby tego było mało, to mieszkańcy naszej wsi żywili ich i udzielili noclegu. Nie byli to ani klerycy, ani siostry zakonne. Musiałem ich przyjąć, bo tak nakazał nasz proboszcz. A.P., Ćwiklice
i niepokornych obywateli Klecholandii, zostanie wybudowana winda, która Wielkiego Białego Ojca wyniesie na poziom Wawelu. Będzie spotkanie! Hosanna! A., Lublin
Jeszcze jedna bazylika Chyba cała Polska jest uświadomiona, jakiego dzieła dokonali nasi świątobliwi czarni pasterze w Krakowie Łagiewnikach. Oczywiście,
Hosanna Pragnę podzielić się z Wami arcyradosną nowiną, jaka dotarła z pomocą naszego państwowego, niezależnego Polskiego Radia do moich uszu. Oto treść doniesienia: w ostatnim tygodniu czerwca krajowa prasa podała przerażającą wiadomość. Otóż nie dojdzie do planowanego wcześniej spotkania Pana Prezydenta i Pana Premiera z Ojcem Świętym Janem Pawłem II na Wawelu podczas jego sierpniowego pobytu w Ojczyźnie. Powodem skreślenia tego punktu z programu wizyty stała się niemożność wdrapania się na Wawel Jego Wysokości ze względu na stan zdrowia. Czarna żałość zalała nasze socjaldemokratyczne władze. Tej narodowej tragedii zapobiegł jednak Pan Minister K. Janik. Na mocy jego decyzji, za pieniążki pokornych
Szmajdzińskiego, kiedy i jakim rozkazem otrzymał nominację na generała ks. Jankowski z Gdańska. Ksiądz Jankowski stroi się w mundury generalskie, do których przypina sobie różne odznaczenia, między innymi krzyż Virtuti Militari, który należy się żołnierzom wybitnie zasłużonym na polu walki. Nie wiem, dlaczego Minister Obrony Narodowej i generalicja Wojska Polskiego nic nie mówi na ten temat, tolerując tym samym wybryki ks. Jankowskiego. Pytam się, jak długo błazeństwo księdza będzie tolerowane w tym kraju? Bogdan Czarnecki, Płock
Piekło dla biskupa
Gorszyciele! Czytając komentarz Naczelnego w numerze 28 (123) z 12-18 VII 2002 r. pt.: „Niedoroby”, przypomniałem sobie, jak w latach 50., kiedy byłem uczniem i studentem w Krakowie, Kościół katolicki chciał się angażować w wychowanie młodego pokolenia. Jako sztandarowy slogan-hasło służyła wypowiedź: „jeśli któryś z was zgorszyłby kogoś z maluczkich, to lepiej żeby sobie uwiązał kamień młyński u szyi i rzucił się w odmęty”. Myślę, że jeśli kler miałby się stosować do tej maksymy, to około 60 proc. księży biskupów na świecie byłoby potopionych, a oceany wystąpiłyby z brzegów. Stan Muszyński, Nowy Jork
LISTY OD CZYTELNIKÓW
mowa o wspaniałym dziele architektów, czyli bazylice Bożego Miłosierdzia. Piękna budowla, zwłaszcza gdy ogląda się ją z lotu ptaka: ładny owalny kształt, wieża ma 73 metry, nic dodać nic ująć! To kolejny dowód na duchowe, a nie materialne przeżywanie wiary naszych polskich katolików. Koszty wybudowania bazyliki uświadamiają mi, że jednak nie jest tak źle z portfelami Polaków. 25 mln złotych – co to jest dla tylu wierzących katolików, którzy nie wiadomo po co wychodzą na ulice, manifestując przeciw niskim zarobkom i biedzie! Teraz parę słówek do kapłanów. Skoro tak hojnie was wierni wspierali w tej słusznej sprawie (chyba już miejsca w Krakowie na modlitwę zabrakło), to błagam was z całego serca, abyście przy następnej akcji Owsiaka przyłączyli się do niego i, korzystając ze swego ogólnonarodowego poparcia wśród ludu, zachęcali wiernych katolików do hojnych datków na nowoczesny sprzęt dla naszych dzieci. Ros
Lewy generał Chciałem zapytać Pana Ministra Obrony Narodowej Jerzego
Cytat z artykułu o księdzu pedofilu z „FiM” nr 27: „... grupa rodziców gwałconych dzieci jedzie do kurii na jej specjalne zaproszenie. Przyjmuje ich sam ksiądz biskup ordynariusz ORSZULIK. O czym rozmawiano i jakie padały propozycje – tego już nie uda się ustalić nigdy (...) następnego dnia wszyscy rodzice wykorzystywanych seksualnie chłopców wycofują na piśmie swoje obciążające wikarego zeznania”. A dla mnie spawa jest jasna. W kurii propozycji żadnych nie było. Wystarczyło, że „zaproszonych” tam ludzi ksiądz biskup uświadomił, że podniesienie ręki na księdza jest grzechem najcięższym, nie do odkupienia. Za coś takiego, piekielna odchłań na wieczność, bez odwrotu. Nie dziwię się tedy ludziom z kościelnego zaścianka, jakim jest mała wioska, wychowanych w duchu, że władza księdza pochodzi od Boga. Do domów powrócili z lekkimi sercami, ufni, że nie popełnili śmiertelnego grzechu. Teraz parę słów pod adresem księdza biskupa ordynariusza A. Orszulika. Przekonany jestem, że pan biskup jest zakamuflowanym w sutannie ateistą. Ani w Pana Boga, ani w piekło nie wierzy. Chroniąc przed wymiarem sprawiedliwości zwyrodnialca w sutannie, udowodnił to z nawiązką. Ja osobiście w piekło też nie wierzę, ale Sprawiedliwy Pan Bóg stworzy je specjalnie dla księdza biskupa ordynariusza za tak nikczemną manipulację skrzywdzonymi dziećmi i ich rodzicami. Jego biskupia dusza wyć będzie przez wieki w piekielnej odchłani. Nie sama. Z duszyczką biskupiego puplika,
też księdza, wikarego pedofila Pawłowicza. Antoni z bardzo katolickiego Lublina
Pomysły abp. Zimonia Widać, że pomysł abp. Zimonia wypalił. Biedne, często schorowane dewotki wrzucały do skrzyneczek biskupich ostatnie grosze, odmawiając sobie dziennego posiłku. Cóż, głodówka bywa lekarstwem dla dewotek „obżerających” się dzięki głodowym rentom i emeryturom. Przecież cel był tak szczytny, że nawet w niebie aniołowie pękali ze śmiechu. Zebrać pieniądze, aby odkupić od rolników zboże i wysłać je do głodującego ludu Afryki. Nie określił jednak biskup miejsca: czy ma to być Kenia, Etiopia czy Sudan. Nic jednak purpurat nie wspomina o rodzimych jadłodajniach, domach małego dziecka, ośrodkach pomocy społecznej, domach samotnej matki czy instytucjach wspierających bezdomnych. I w ten sposób, wiecznie narzekające – na drogie jedzenie i leki – dewotki ofiarowały biskupowi 450 000 złotych. Oczywiście, za sprawą Zimonia pieniądze natychmiast przechwycił Caritas, który jest zwolniony ze wszelkich opłat. Teraz pod ciasną, purpurową, biskupią czapką zrodził się kolejny fantastyczny pomysł, aby zboże kupiła Agencja Rynku Rolnego. Winicjusz Wrzałek, Mysłowice
Precz z łapami! Mam 16 lat. Piszę, gdyż u nas w szkole też mamy księdza, który najwyraźniej celibat ma w głębokim poważaniu (nie żeby oglądał się za kobietami – ks. Jan preferuje raczej chłopców i to całkiem młodych). Przejawia się to w formie „niewinnego” obejmowani ramieniem, czy „przyjacielskiego” poklepania po plecach (jak na plecy – to trochę nisko klepie). Zagadnięty w tej sprawie odpowiedziałby zapewne – podobnie jak poznański abp Paetz – że doszło do „nadinterpretacji jego ruchów i gestów”. Ksiądz jest stosunkowo
19
młody (ma ze 35 lat) i od niedawna uczy w szkole. Plotka (niepotwierdzona) mówi, że został przeniesiony tu za to, że jest homoseksualistą. Kiedyś podszedł do mnie i zaczął mnie ściskać za ramię, coś przy tym bełkocząc. Kiedy powiedziałem „precz z łapami”, wezwano mnie na rozmowę z katolicką dyrekcją szkoły (jak mogłem tak do księdza itp.!). Na nic były moje tłumaczenia i wyjaśnienia. Otrzymałem oficjalną naganę od dyrektora szkoły. Cóż, widocznie jeśli nie lubię chłopców w sukienkach, to muszę być ukarany... Hubert Z.
Stracony czas Od września w szkołach ponadgimnazjalnych mają być dwie godziny religii tygodniowo przez wszystkie lata trwania nauki (zaznaczam, że w gimnazjach też są dwie godziny). A teraz dla porównania – geografii, historii lub matematyki (itd.) w liceach profilowanych, technikach w ciągu całej nauki – 3 godziny tygodniowo. Przyjęcie tego rozwiązania może spowodować, że na przykład w I klasie będą dwie godziny historii, ale w następnych latach już po jednej godzinie (albo w końcowych latach nauki nawet wcale). Nie będę tego komentował. Pocieszające jest to, że religia nie jest obowiązkowa i każdy ma wybór. A co z tymi, którzy zrezygnują? Odpowiedź jest następująca: szkoła ma zapewnić w tych godzinach jakieś zajęcia. Najczęściej jest to czytelnia, ale większość uczniów traktuje to jako czas wolny i przesiaduje w szkolnym bufecie lub podobnym miejscu. Zresztą sama religia to też „czas wolny” w trakcie lekcji, to tylko strata cennych godzin w edukacji młodych ludzi. Stosunkowo niedawno sam brałem w takich lekcjach udział i wiem, jak to wygląda. Pamiętam jeszcze czasy, gdy uczęszczałem na zajęcia prowadzone w salkach katechetycznych. Przeniesienie religii do szkół obdarło ją z resztek szacunku, jaką przedtem żywili do niej młodzi ludzie. Na szczęście nie doczekałem się obowiązkowych zajęć religii na studiach. No, ale wszystko przed nami. Seweryn z Wolsztyna
UWAGA! WIELKI KONKURS „FAKTÓW I MITÓW” cd. PODARUJEMY WAM WEEKEND WAKACJI Kupon konkursowy nr 11 Imię i nazwisko . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Dokładny adres . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Pytanie: Do czego Księga Daniela przyrównuje Kościół papieski? Odpowiedź: . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Dane osobowe wyłącznie do wiadomości wydawcy, zgodnie z Ustawą o ochronie danych osobowych DzU nr 133 poz. 833
TYGODNIK FAKTY i MITY Redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępca red. naczelnego: Marek Szenborn; Sekretarz redakcji: Henryk Rozenkranc; Dział reportażu: Ryszard Poradowski – tel. (0-42) 630-72-33, 639-85-41; Redaktorzy: Adam Cioch, Dariusz Jan Mikus, Jarosław Rudzki, Janusz Wrubel; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Przemek Zimowski; Dział promocji i reklamy: Ewa Kotlińska – tel./fax (0-42) 639-86-10; Dział łączności z czytelnikami: (0-42) 630-72-23; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected]; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./fax (0-42) 630-70-65; Prezes Zarządu: Roman Kotliński; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów nie zamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze – do 25 sierpnia na czwarty kwartał 2002 r. Cena prenumeraty – 28.60 zł za jeden kwartał; b) RUCH SA – do 5 września na czwarty kwartał 2002 r. Cena prenumeraty – 28.60 zł kwartalnie. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 12401053-40060347-2700-401112-005 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532-87-31, 532-88-16, 532-88-19, 532-88-20; infolinia 0-800-1200-29. Ceny prenumeraty z wysyłką za granicę w PLN dla wpłacających w kraju: pocztą zwykłą (cały świat) 132,-/kwartał; 227,-/pół roku; 378,-/rok; pocztą lotniczą (Europa) 149,-/kwartał; 255,-/pół roku; 426,-/rok; pocztą lotniczą (reszta świata) 182,-/kwartał 313,-/pół roku 521,-/rok. W USD dla wpłacających z zagranicy: pocztą zwykłą (cały świat) 88,-/rok; pocztą lotniczą (Europa) 99,-/rok; pocztą lotniczą (reszta świata) 121,-/rok. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0-231-101948, fax 0-231-7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 821 3290; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 439 6300. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. 6. Prenumerata redakcyjna: do 15 września na czwarty kwartał 2002 r. Cena 28.60 zł. Wpłaty dokonywać na konto: BŁAJA NEWS, 90–103 Łódź, ul. Piotrkowska 94, Bank BPH SA o/Łódź 10601493–330000–199492. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl
20
Nr 31 (126) 2 – 8 VIII 2002 r.
JAJA JAK BIRETY
ŚWIĘTUSZENIE
Jak można!!!
CZARNO NA BIAŁYM
Pątnicy
Cała redakcja „FiM” kipi z oburzenia. Rozwarte usta w niemym grymasie potwornego zmęczenia, niemożność ustania o własnych siłach... I to jest powód do internetowych kpin „Interii” pod tytułem „Papież w dobrej formie”..!
Czarny humor
Rys. Tomasz Kapuściński
Pewnego dnia św. Piotr zrobił w niebie zbiórkę apostołów i mówi: – Na ziemi dzieje się źle, słyszałem o pladze narkomanii. Wysyłam was z misją na ziemię: idźcie i zdobądźcie próbki różnych narkotyków. Wróćcie i razem przyjrzymy się, z czym mamy do czynienia. Koledzy apostołowie udali się na ziemię i po jakimś czasie zaczęli wracać ze zdobytymi narkotykami. „Puk, puk!” – rozległo się u bramy św. Piotra.
„Kto tam?”. „Święty Jan”. „Co przytargałeś?”. „Kokainę z Kolumbii”. „OK, wchodź”. „Puk, puk!”. „Kto tam?”. „Święty Andrzej. Mam LSD z Amsterdamu”. „OK, wchodź”. „Puk, puk!”. „Kto tam?”. „Święty Filip. Przywiozłem konopie z Indii”. „OK, wchodź”. „Puk, puk!”. „Kto tam?”. „Święty Jakub. Mam opium z Indonezji”. „OK, wchodź”. I tak zebrał się już prawie komplet agentów. „Puk, puk!” – rozległo się raz jeszcze. „Kto tam?”. „Judasz”. „Co masz?”. „FBI!!! Łapska w górę, gębami do ściany i nie ruszać się!!!”.
Niedziela. Żar leje się z nieba jak jasna cholera, Czytelnicy „FiM” słusznie moczą swoje tyłki w czym się da i gdzie się da, a mnie Jonasz nakazał pracować i sprawdzić, jak pracują inni. Kto poza dziennikarzami pracuje w weekend, w szczycie kanikuły i oszalałego słońca? Jak to kto – oczywiście nasza niestrudzona policja. Pracuje policja na ten przykład i w Warszawie, i w Łodzi, i w... Skulsku. Z naszych tajnych informacji wynika, że w Skulsku pracuje ona szczególnie ciężko, więc ciupasem skierowałem tamże swoje kroki, a raczej koła. Skulsk to dziura zabita dechami. Nie ma tu już PGR-u (pracę straciło 1000 osób), szlag trafił POM (200 osób na zieloną trawkę), zabrakło GS-u (250 osób dostało kopa) i jakiejkolwiek innej pracy. Nawet nadziei na nią też już nie ma. W zamian jest jedna knajpa (o nazwie nomen omen „Raj”), jeden posterunek policji i jeden – rzecz niezwykła – kościół. Nie jest to jednak zwykły kościół, lecz SANKTUARIUM POLICJANTÓW, nad którymi – jak głosi napis – baczenie ma Matka Boska Mundurowa (sic!). Dobrodziej z owego sanktuarium zaprosił był zeszłej niedzieli WSZYSTKICH POLICJANTÓW NA PIELGRZYMKĘ POLSKIEJ POLICJI. Nie sprawdzaliśmy wszystkich komend
w kraju, ale tam gdzie to zrobiliśmy, potwierdziło się – wszyscy dostali zaproszenia. Zatroskany o policyjne dusze duszpasterz zaprosił je do siebie, wabiąc: apelem maryjnym, zawierzeniem Matce Bożej, odsłonięciem cudownej figury i wojskową grochówką. Na apel proboszcza policjanci przybyli z całej Polski tłumnie, bo w liczbie (dokładnie) 21 sztuk. Wszyscy bili się w piersi żarliwie, pokutując za pałowanie obywateli, i zajada-
li grochówkę. I nie byłoby w tym nic a nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że 21 stróżów prawa i porządku
zupełnie ten porządek zdezorganizowało. W oczekiwaniu na natchnione słowa plebana funkcjonariusze ustawili się na skraju szosy, na ostrym zakręcie, gdzie jakiś legalista wyrysował podwójną ciągłą linię. Mało tego, na owym zakręcie zaparkowali jeden ze swoich radiowozików (patrz zdjęcie), czym złamali wszelkie możliwe przepisy o ruchu drogowym. W pierwszej chwili myślałem, że to jakieś ćwiczenia i stróże porządku zaraz zaczną wypisywać sobie nawzajem mandaty... Ale gdzież tam – stali, dowcipkowali i emablowali policjantkę w mini. Na efekty nie trzeba było długo czekać: pisk, huk i srebrne daewoo wbiło się w tył czerwonej toyoty. Wściekli jak wszyscy diabli kierowcy obu samochodów za nic nie chcieli zrozumieć, że trwa właśnie policyjna pielgrzymka i pątnicy mogą śpiewać kościelne pieśni, podrywając przy tym długonogą policjantkę Ciekawe, co by to było, gdyby wszyscy policjanci w Polsce odpowiedzieli na apel kustosza ich sanktuarium. Cóż, pewnie przestęcy też mieliby w ubiegłą niedzielę swój dzień skupienia... Na szczęście tysiące podopiecznych Matki Bożej Mundurowej olało zaproszenie plebana i wolało tego upalnego dnia uganiać się za przestępcami, zaś litrów reglamentowanego policyjnego paliwa do radiowozów nie przeznaczać na dewocyjne wycieczki. Bo policjanci to z zasady porządni, ciężko pracujący faceci... Choć są wyjątki. Jak wszędzie. MarS Fot. Przemek Zimowski