CO UKRYWA RAPORT MILLERA INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
 Str. 3
ZA TYDZ IE NUMER Ń POSZERZ ONY – CENA B
BEZ ZMIA N
http://www.faktyimity.pl
Nr 31 (596) 11 SIERPNIA 2011 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Istota ludzka sprowadzona w prawach do rangi rzeczy – oto najkrótsza definicja niewolnictwa. Ale bywa, że człowiek jest jeszcze mniej wart niż rzeczy, które wykonuje. Wówczas mamy do czynienia z ludzkimi robotami zasilanymi miską brei. Dopóki się nie zużyją. Wówczas są zastępowane nowymi robotami, bo naprawa starych jest nieopłacalna... Witajcie we wspaniałym XXI wieku... Â Str. 10
15
 Str. 14–
 Str. 7 ISSN 1509-460X
 Str. 11
2
Nr 31 (596) 5–11 VIII 2011 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Po makabrze w Norwegii wrócił w Polsce dyżurny temat kary śmierci. Nagle okazało się, że za społeczną zemstą opowiadają się niektórzy platformersi, pisiory oraz Kargule i Pawlaki. I choć problem jest wyłącznie wyborczy (w krajach UE kara śmierci jest niedopuszczalna), to i tak wydaje się nam, że na jednego ew. skazańca znalazłoby się nad Wisłą ze 20, a może nawet i 220 chętnych katów. Wtedy TVN zbiłby kokosy na castingowym programie „You Can Kill”. Na 41 listach SLD w wyborach do Sejmu pierwsze miejsca dostały zaledwie 4 kobiety. Ot, i tyle warte są obietnice Napieralskiego, dla którego Miller, polityk przegrany, a robiący za spadochroniarza w Gdyni, więcej jest wart niż Dorota Gardias czy Wanda Nowicka. Dziennikarze Polsatu wdarli się na Jasną Górę jak Szwedzi – ogłosił Rydzyk w RM. Byliśmy i na własne oczy widzieliśmy. Tak było! Dwójka reporterów od Solorza biła, kopała i żywym ogniem przypalała 40 tys. moherów! „Rzepa” piórem red. Czaczkowskiej zastanawia się, ileż to kościołów ucierpiało podczas powstania warszawskiego. Czesław Miłosz w wierszu „Piosenka o porcelanie” (też o powstaniu) pisał o człowieku, któremu nie żal umierającego miasta, tylko kilku potłuczonych filiżanek: „Niczego mi proszę pana / Tak nie żal jak porcelany” – mówi bohater wiersza Miłosza. A Czaczkowskiej żal kościołów. Młody, dziarski 2,5-metrowy (!) mężczyzna trzyma w ręku modlitewnik, a u jego stóp leży kotwica – tak ma wyglądać gdański pomnik prałata Jankowskiego. Projekt już jest, ale potrzeba na jego realizację minimum 130 tys. zł (bez honorarium rzeźbiarza). Na razie hojni gdańszczanie dali 11 tys. i więcej ani myślą. Oj, prałat szybko by od nich zebrał... W zakrystii warszawskiej katedry św. Floriana doszło do kradzieży prawie 8 tys. złotych. Policja przypadkowo ujęła rabusia Rafała D. Złodziej sam przyznał się do przestępstwa, a to wywołało wśród funkcjonariuszy konsternację, bo żadnego zgłoszenia zaginięcia pieniędzy nie otrzymali. Proboszcz katedry nie umiał wytłumaczyć, dlaczego zataił przestępstwo. Może dlatego, że parafianie mogliby mylnie zrozumieć okrzyk: „Łapać złodzieja!”. Zanim proces Dody ruszył na dobre, już nurza się w oparach absurdu. Przypomnijmy, że Rabczewska obraziła kilku katolików stwierdzeniem, że Biblię pisali „napruci winem i palący jakieś zioła”. No to warszawski Sąd Rejonowy rozpoczął przewód od przepytania historyka – prof. Wipszyckiej-Bravo – na okoliczność, czy spożywanie wina w kulturze śródziemnomorskiej jest normą, czy raczej nie. Istotna kwestia. Jej rozstrzygnięcie może doprowadzić do rewelacyjnych konstatacji, że podczas Ostatniej Wieczerzy pito coca-colę. „Pewien prorok nakarmił tłumy 5 rybami i 2 bochenkami chleba. Jeśli wiesz, że taka porcja nawet cudem nie wystarczy twojemu wygłodniałemu pupilowi, to zaopatrz się w zapas karmy za 19 zł” – anons tej treści zamieścił w internecie jeden ze sklepów zoologicznych... w Polsce!!! Teraz przeprasza na wyścigi, ale nie wiadomo, czy zdąży, bo „prawdziwi” katolicy chcą zrobić z reklamodawców karmę dla psów. Setki anonimowych alkoholików, narkomanów, palaczy, hazardzistów, onanistów, żarłoków oraz erotomanów i seksoholików spotkało się w bazylice w Licheniu na Ogólnopolskim Zjeździe Trzeźwości Osób Uzależnionych. Ludzie, ale musiała być impreza! Euro-Zbysio Ziobro na jednej z podberlińskich dróg ponaddwukrotnie przekroczył dopuszczalną prędkość. Policjantom, którzy go zatrzymali, szczeny dodatkowo opadły, gdy stwierdzili, że Ziobro ma z przodu autka inną niż z tyłu tablicę rejestracyjną. I co zrobili? Nic, bo były minister sprawiedliwości zasłonił się paszportem dyplomatycznym. Ale to nie koniec chryi: Ziobro chce skarżyć niemieckie media za porównanie go do syna Kaddafiego, a syn Kaddafiego grozi procesem za porównanie go do Ziobry. Niektóre poglądy Andersa Behringa Breivika są wyjątkowo trafne – powiedział głośno włoski europoseł Mario Borghezio. U nas cichutko, za to identycznie, pomyślało kilkaset tysięcy wyznawców Rydzyka, Natanka, a pewnie i Cejrowskiego. Tymczasem suspensowany Natanek napisał do papieża Benedykta list (zachowując służbową drogę – poprzez nuncjusza), w którym przestrzega: „Zagrożeniem dla Polskiego Kościoła nie jestem ja – ksiądz Piotr Natanek – czy mi podobni kapłani, ale Hierarchia Kościelna”. No i jak tu nie wierzyć psychiatrom, którzy twierdzą, że każdy szaleniec ma przebłyski zdrowego rozsądku. Na 5 i 6 lat więzienia skazał sąd w La Valletcie (Malta) dwóch księży pedofilów, którzy dopuszczali się gwałtów na dzieciach z sierocińca św. Józefa. Ot, dziki kraj. U nas wyrok za podobne ohydztwo byłby znacznie surowszy: 10 i 11 lat zesłania na... malowniczą, wiejską parafię lub nawet na misję. Na przykład na Maltę do sierocińca św. Józefa.
Idziemy razem D
ecyzja o starcie kandydatów RACJI PL z list Ruchu Janusza Palikota i patronowanie temu sojuszowi przez „FiM” wywołało Waszą ostrą dyskusję. Przeplatały się w niej dwa wątki. Jeden dotyczył rzekomej zdrady ideałów lewicy poprzez związanie się RACJI i „FiM” z liberałem. W drugim wskazywano na szansę, jaką daje wspólne wejście antyklerykałów do gry. Zarzut zdrady smuci podwójnie, bo jest dowodem na siłę prawicowej propagandy, która od lat sączy w umysły i serca Polaków nieprawdziwy, skrzywiony obraz lewicy i liberałów. Daliśmy się zamknąć w getcie słów i pojęć, które aktualne były jeszcze w 2 połowie XX wieku, a dzisiaj trącą anachronizmem. Według konserwatystów jedynym zadaniem ludzi lewicowych jest obrona najbiedniejszych, wykluczonych oraz robotników. A że próbują się oni zajmować innymi zadaniami, na przykład walką z klerykalizmem, ochroną środowiska czy prawami kobiet, to taka lewica jest nic niewarta, a wręcz szkodliwa. Należy więc wskazać wyborcom lepszy wybór – nas samych! – prawicowych populistów, którzy konserwują życie społeczne pod dyktando kleru, wciskając przy tym kit o Polsce solidarnej. Ale z kim? Chyba z Watykanem, bo Polacy, poza becikowym, nic od rządów PiS i PO nie dostali. Jarosław Kaczyński od dawna usiłuje zająć miejsce lewicy i podzielić scenę polityczną na dwa obozy konserwatywne: gospodarczy spod znaku PO i populistyczny spod znaku PiS. Ten układ sił (niby wrogich, ale jakże podobnych) przypomina zimną wojnę pomiędzy USA i ZSRR. U nas rolę gwaranta pokoju, czyli atomu, ma pełnić Kościół. Tak jak dawniej, pomiędzy Solidarnością i PRL-em, ma on być patronem i arbitrem narodowego pojednania, co mu się zresztą w ogóle nie udaje. Żywi się raczej sporami i podsyca je, aby ciągle uzasadniać swą domniemaną przydatność. Wszystko to w zamian za przywileje i wpływ na stanowienie prawa. Nie jest to pomysł nowy. Od 1990 roku kruchtowi konserwatyści robili wszystko, by nie powstała silna partia liberalno-lewicowa. Zwłaszcza Kaczyńscy blokowali jak mogli rodzący się z trudem sojusz liberalnego skrzydła Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego (Adam Michnik, Bronisław Geremek, Jacek Kuroń) z częścią działaczy SdRP (Aleksander Kwaśniewski, Marek Siwiec, Danuta Waniek). Taki układ stanowił śmiertelne zagrożenie dla hegemonii Kościoła. Mając w swoich szeregach znane i budzące sympatię postaci, był on w stanie zbudować swoje struktury w terenie bez potrzeby oglądania się na poparcie z ambon. Następstwem tego mogło być zepchnięcie na bocznicę klerykalnej prawicy. I to nawet pomimo wojtyłomanii. Niestety, prawdziwym liberałom i socjaldemokratom (głównie Kwaśniewskiemu) zabrakło odwagi, a część wydarzeń przyszła za wcześnie. Ale to już inna opowieść. Do dziś hierarchia katolicka ingeruje w proces tworzenia prawa i uniemożliwia naprawę państwa. Szefowie organizacji grupującej 2 miliony obywateli RP (tylu członków według badań GUS liczą obecnie wszystkie kościelne organizacje) otrzymali przywilej bycia naczelnym recenzentem projektów aktów prawnych i polityki rządów. Prawo przestało służyć dobru wspólnemu obywateli, a stało się polem do przetargów i gier politycznych. Polski Związek Wędkarski liczy ponad milion członków. Dlaczego wędkarze nie mają choć połowy tych przywilejów i milionów państwowych złotych, które dostaje watykański kler?
Dzisiaj stajemy przed wielką szansą przywrócenia w Polsce normalności. Sojusznikiem prawdziwej lewicy w tym dziele są prawdziwi liberałowie. Oni wiedzą, że bez rozerwania związków państwa i Kościoła nie zbudujemy naprawdę wolnego państwa i społeczeństwa. To powinno nas łączyć, ale nie tylko to. Kilka dni temu spotkałem się z szefami RACJI PL. Przyznali oni, że po spotkaniach z Januszem Palikotem i przeanalizowaniu programu jego Ruchu Poparcia nie znaleźli żadnego rozdźwięku z własnymi tezami programowymi, z wyjątkiem podatku liniowego, którego chcą liberałowie z RPP. Na łamach „FiM” pisaliśmy już kilkakrotnie o liberalizmie XXI wieku – nowoczesnym, prosocjalnym, nietraktującym gospodarki jako sztuki dla sztuki (patrz Balcerowicz), ale w ścisłym powiązaniu z potrzebami wszystkich środowisk i ze sprawiedliwością społeczną. Może temu posłużyć tak zwany dochód gwarantowany, nad projektem którego pochylili się wyłącznie liberałowie Palikota. Jego wprowadzenie może pomóc ograniczyć rządową i samorządową biurokrację, a pomoc społeczna – zamiast bawić się w papirologię – zajmie się tym, do czego została powołana. Spadnie także rozmiar kontroli państwa nad obywatelem i nasz zapał do ukrywania dochodów. Podatki przestaną być kradzieżą, a staną się daniną na rzecz instytucji i funduszy, z których wszyscy będziemy korzystać. W dobrze rządzonym państwie pracodawcy nie kombinują nad kolejnymi wariantami śmieciowych umów o pracę z pracownikami i sposobem zaoszczędzenia na składkach ZUS. Jak to jednak zrobić, skoro utrzymujemy Fundusz Kościelny opłacający składki za duchownych, a rolnikom – w tym najbogatszym – fundujemy bezpłatną opiekę zdrowotną? Sojusz liberała i socjaldemokraty w walce z tymi i innymi patologiami jest rzeczą naturalną. Dzisiaj to pracownik i pracodawca powinni stanąć po jednej stronie naprzeciw biurokracji, marnotrawstwu, a często zwykłej głupocie. Obraz liberała krwiopijcy to obecnie mit. Liberałowie wiedzą, że wyzysk do niczego nie prowadzi. Powielanie tego mitu jest jednak na rękę konserwatystom. Bo mogą wtedy żerować na naturalnym strachu zwykłych obywateli o swój los. Bo człowiek, który boi się pustego garnka i swoich przekonań, łatwiej daje sobą manipulować. Łatwiej jest wtedy wzbudzić przekonanie, że biskup krytykujący prawo należy do naszej tradycji. Liberałowie i socjaldemokraci mają szansę zburzyć ten szatański spokój. Ich sojusz – teraz lub w następnych wyborach – jest do tego zdolny, bo łączy kapitał i pracę. A kapitał ze światem pracy przeplata się niezmiennie. Czyż nie jest problemem lewicy to, że dzisiaj prawo pozwala wymuszać na producentach udzielanie wielkim sieciom handlowym kredytu kupieckiego na 180 dni i więcej? Jaki biznes wytrzyma oczekiwanie pół roku i więcej na płatności za towar? Jak wtedy wypłacać godne pensje pracownikom? Jak inwestować? Czy nie jest problemem lewicy, że państwo dawało i daje zlecenia na budowę dróg firmom, które nie mają żadnego potencjału i do wszystkich prac wynajmują za grosze małe przedsiębiorstwa, którym płacą z opóźnieniem lub wcale? A przepisy prawa pracy, które powodują, że firma zatrudniająca zgodnie z prawem nie ma szans na konkurowanie z kościelnym biznesem, na przykład turystycznym? To nie jest problem? Czy sprawą dla lewicy nie są zapisy kodeksu pracy, które zniechęcają firmy do zatrudniana młodych kobiet? Czy nie jest to odbieranie im szans na rozwój i bycie samodzielnymi? O tym myślą nowocześni liberałowie i nowoczesna lewica. I dlatego idziemy razem. JONASZ
Nr 31 (596) 5–11 VIII 2011 r.
R
aport Komisji Badania Wypadków Lotnictwa Państwowego kierowanej przez szefa MSWiA Jerzego Millera jest bardzo dobrą, a w zakresie aspektów technicznych oraz procedur urzędowych i lotniczych wręcz doskonałą fotografią wydarzeń związanych z katastrofą smoleńską. Jeśli chodzi o jej bezpośrednie przyczyny, dokument w zasadzie potwierdził to, o czym od dawna wiemy, zaś od raportu Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) różni się jedynie tym, że rozkłada odpowiedzialność także na rosyjskich kontrolerów, którzy 10 kwietnia 2010 roku zarządzali ruchem lotniczym w Smoleńsku. I tak: ~ według polskiej oceny bezpośrednią przyczyną wypadku było „zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania, przy nadmiernej prędkości
obezwładniało kapitana Arkadiusza Protasiuka (fot. str. 1), gdyż ten „w przypadku odejścia na lotnisko zapasowe oczekiwał negatywnej reakcji Głównego Pasażera”. – MAK uznał (i jest to w gruncie rzeczy logiczne), że jeśli dowódcy statku powietrznego pod żadnym pozorem nie wolno było zejść poniżej 100 metrów bez wyraźnej zgody na lądowanie, której przecież nie otrzymał (zapewniał, że chce tylko wykonać „próbne podejście”, czyli przekonać się na własne oczy o sytuacji), to żadne działanie lub zaniechanie kontrolerów pod tym pułapem nie miało związku z dalszym ciągiem. Tym bardziej że oni stawali na głowie, żeby wypędzić Tu-154 na lotnisko zapasowe. Z korespondencji wieża–samolot jasno bowiem wynika, że podawali pewne dane „z górką”, żeby zniechęcić Protasiuka nawet do tego
GORĄCY TEMAT osoba obecna w kabinie mówi: „On wścieknie się, jeśli jeszcze... (dalej niezrozumiałe)”. Raport nie szuka odpowiedzi na pytanie, kto miałby się „czepiać” i „wściekać”, bo roztrząsając przyczyny zachowań pilota, po prostu te słowa pominął. ~ Godz. 8:23:00,5 – do kabiny załogi przyszedł dyrektor Protokołu dyplomatycznego Mariusz Kazana. Nie wiadomo, jak długo przebywał w kokpicie, ale prawdopodobnie wychodził i wracał, bo dopiero trzy minuty później (godz. 8:26:18,5) Protasiuk przekazał mu taką oto informację: „Panie dyrektorze – wyszła mgła, w tej chwili i w tych warunkach, które są obecnie, nie damy rady usiąść. Spróbujemy podejść – zrobimy jedno zejście – ale prawdopodobnie nic z tego nie będzie. Tak że proszę już myśleć nad decyzją, co będziemy robili”. Kazana
~ Z raportu dowiadujemy się dalej, że o godz. 8:36:48,5 w kabinie załogi pojawił się generał Błasik, „najprawdopodobniej po rozmowie z dyrektorem Protokołu. Podczas pobytu w kabinie nie miał założonych słuchawek radiowych”. Podkreślmy w tym miejscu dwie bardzo istotne kwestie: 1 – powód przybycia generała jest wyłącznie domysłem komisji niepopartym żadnym dowodem, więc równie dobrze mógł go wysłać do kabiny prezydent Kaczyński lub któryś z jego najbliższych współpracowników; 2 – twardy fakt, że Błasik nie miał słuchawek, oznacza, że słyszał, co piloci mówią do mikrofonów, ale nie mógł się z nimi komunikować, więc jego uwagi były dla załogi absolutnie nieprzydatne (o ile w ogóle do niej kierowane). ~ Godz. 8:39:07 – Błasik czyta na głos tzw. kartę podejścia (lista
CO UKRYWA RAPORT MILLERA
Między wierszami Nikt nie wydał rozkazu, żeby lądować w Smoleńsku i nigdzie indziej. Było jeszcze gorzej... opadania, w warunkach atmosferycznych uniemożliwiających wzrokowy kontakt z ziemią i spóźnione rozpoczęcie procedury odejścia na drugi krąg”; ~ zdaniem MAK do tragedii doprowadziło „niepodjęcie przez załogę we właściwym czasie decyzji o odejściu na lotnisko zapasowe pomimo otrzymania wielokrotnych i terminowych informacji o rzeczywistych warunkach meteorologicznych znacznie gorszych od ustalonego dla tego lotniska minimum” oraz „zniżenie bez widoczności obiektów naziemnych do wysokości znacznie mniejszej od ustalonej przez kierownika lotów minimalnej wysokości (100 m) odejścia na drugi krąg”. Nasi eksperci wyodrębnili sześć czynników, które wprost przesądziły o takim, a nie innym finale. Cztery dotyczą wyłącznie załogi Tu-154 (najbardziej koszmarny błąd w postaci kontrolowania wysokości za pomocą radiowysokościomierza zamiast wysokościomierza barometrycznego, zlekceważenie ostrzeżeń systemu TAWS o niebezpiecznej bliskości ziemi, błąd w sztuce przy próbie odejścia z pomocą autopilota oraz braki w wyszkoleniu), dwoma obarczono kontrolerów (przekazywanie informacji o prawidłowym „kursie i ścieżce”, choć samolot znajdował się poza strefą dopuszczalnych odchyleń, oraz zbyt późne wydanie komendy do przerwania manewru podejścia do lądowania). W raporcie MAK również znajdujemy 6 takich czynników, ale wszystkie sprowadzają się do błędów w pilotażu, złego współdziałania załogi oraz „napięcia psychoemocjonalnego”, które
próbnego lądowania. Na stronie 263 polskiego raportu stoi jak wół, że komunikaty wieży świadczą o problemach z obserwacją samolotu na wskaźnikach lub celowym podawaniu odległości do progu pasa startowego z wyprzedzeniem, „co prawdopodobnie miało spowodować wcześniejszą decyzję załogi o przerwaniu podejścia” – tłumaczy nasz ekspert, instruktor zajmujący się szkoleniem pilotów wojskowych. ~ ~ ~ Dlaczego Protasiuk zaryzykował mimo braku wystarczających umiejętności? Od wielu miesięcy najwięcej emocji i spekulacji wywołują domniemane naciski na kapitana, skoro nie sposób znaleźć innego wytłumaczenia faktu, że mimo dramatycznie złej pogody starał się wylądować. Kto z obecnych na pokładzie miał tyle władzy, żeby go doprowadzić do krytycznego stanu „psychoemocjonalnego”? Pan prezydent Lech Kaczyński? A może dowódca Sił Powietrznych generał Andrzej Błasik, który w ostatniej fazie lotu przyszedł do kabiny patrzeć pilotom na ręce? Raport komisji Millera starannie tę kwestię rozmywa (pewne fakty są wręcz ukrywane!), ale z fragmentów rozrzuconych po różnych stronach wyłania się bardzo czytelny obraz. Popatrzmy... ~ Godz. 8:16:48 (czas polski) – Protasiuk już wie, że warunki na lotnisku w Smoleńsku są tragiczne. Rzuca do załogi: „Nie wiem, ale jeśli tutaj nie usiądziemy, to on będzie się mnie czepiał”. Później (godz. 8:38:00) niezidentyfikowana
stwierdził: „No to mamy problem”. Dowódca wyjaśnił: „Możemy pół godziny powisieć i odchodzimy na zapasowe”. Na pytanie dyrektora o lotniska zapasowe odpowiedział: „Mińsk albo Witebsk”. Dyrektor opuścił kokpit. Po czterech minutach (godz. 8:30:33) pojawił się tam ponownie i zakomunikował Protasiukowi: „Na razie nie ma decyzji prezydenta, co dalej robimy”. Nie czekając na odpowiedź, opuścił kabinę. Zdaniem ekspertów MAK „sam fakt takiego postawienia sprawy przez Głównego Pasażera wywierał nacisk psychiczny na dowódcę i powodował u niego stan nieokreśloności, przejawiający się w walce motywów: odejść na lotnisko zapasowe czy próbować wykonać lądowanie”. Komisja Millera orzekła, że prośba Protasiuka o podjęcie przez Kaczyńskiego jakiejś decyzji „wynikała z potrzeby przekonania przełożonych, że nie będzie warunków do lądowania”. Zamiast jednak napisać wprost, że wymowne milczenie nieprzekonanego pana prezydenta doprowadziło pilota do desperacji, w raporcie czytamy: „Przy braku wsparcia procesu decyzyjnego dowódca statku powietrznego kontynuował wcześniej zaplanowane podejście do lądowania do wysokości minimalnej”.
procedur przed lądowaniem), tłumacząc znaczenie mechanizacji skrzydła (wychylenie klap). Tej sytuacji specjaliści Millera nawet nie odnotowali. MAK podkreślił, „że w danej chwili w kabinie pilotów były minimum dwie postronne osoby”. ~ Autorzy raportu z najdrobniejszymi szczegółami cytują słowa Błasika odczytującego wskazania wysokościomierza barometrycznego, akcentując, że te dane odpowiadały faktycznemu położeniu samolotu względem płyty lotniska (przypomnijmy, że załoga wpatrywała się w radiowysokościomierz, więc nie miała pojęcia o sytuacji). „Generał Błasik jako jedyny prawidłowo odczytywał wysokość samolotu na wysokościomierzu barometrycznym”; „Zapisy z czarnych skrzynek dowodzą, że generał dwukrotnie podał prawidłową wysokość – na 250 i 100 metrach”; „Tylko on się nie pomylił” – tego typu tytuły pojawiły się niedawno na czołówkach niemal wszystkich mediów donoszących, że oto objawił nam się nowy bohater, który usiłował odwrócić bieg historii, ale niedołęgi siedzące za sterami Tu-154 go nie posłuchały. – Brednie i manipulacja! Znałem Błasika. Te śmieszne 0,6 promila alkoholu w jego krwi nie sprawiło, by gadał już sam do siebie,
3
a skoro piloci nie mieli prawa go słyszeć, zatem każde wypowiedziane przezeń słowo musiało być skierowane do innej, nieznanej osoby obecnej w kokpicie w ostatniej fazie lotu – zapewnia nasz ekspert. ~ ~ ~ Komisja orzekła, że Błasik „nie ingerował bezpośrednio w proces podejmowania decyzji przez dowódcę statku powietrznego”. I znowu na czołówkach gazet znalazło się żądanie panny Małgorzaty Wassermann (córka Zbigniewa), by wszyscy, którzy twierdzili, że na pilotów wywierano presję, natychmiast przeprosili wdowę po generale i rodzinę pana prezydenta Kaczyńskiego. Czy faktycznie jest za co? Uważny czytelnik raportu znajdzie w nim takie oto stwierdzenia: ~ „Praca załogi była chaotyczna, zakłócana przez pojawiające się w kabinie załogi osoby trzecie”; ~ „Obecność w trakcie tej fazy lotu (manewr odejścia w autopilocie – dop. red.) w kabinie załogi osób postronnych i rozmowa z nimi mogła rozpraszać załogę i powodować odwrócenie uwagi od jej podstawowych obowiązków”; ~ „Praktyczna zasada „cichego kokpitu” polega na tym, że poniżej poziomu FL100 (3050 m – dop. red.) niedopuszczalna jest obecność osób postronnych w kabinie załogi oraz rozmowa z nimi”; ~ „Przy tak wysokim poziomie stresu oddziałującego na załogę (...) dodatkowym dystraktorem (czynnik rozpraszający uwagę – dop. red.) było nieprzestrzeganie niepisanej zasady „cichego kokpitu”, która nakazuje całkowitą koncentrację załogi na wykonywanym podejściu do lądowania. Tymczasem w krytycznym momencie przebywał w kokpicie dowódca Sił Powietrznych, a wcześniej dyrektor Protokołu”. Że pilotom przeszkadzano, nie da się więc zaprzeczyć. A co z presją? Według komisji: ~ „piloci podejmowali tę bardzo ważną decyzję (podejście do lądowania mimo potwierdzonej informacji o bardzo trudnych warunkach atmosferycznych, znacznie niższych od minimum załogi i lotniska – dop. red.), kierując się nie tyle przesłankami lotniczymi, ile faktem, kogo i w jakim celu przewozili na pokładzie”; ~ „istniała presja, która oddziaływała na załogę w sposób pośredni, związana z rangą lotu, obecnością najważniejszych osób w państwie na pokładzie samolotu i wagą uroczystości w Lesie Katyńskim. Należy także przyznać, że elementem presji pośredniej była obecność dowódcy Sił Powietrznych w kabinie załogi, gdyż w świadomości dowódcy statku powietrznego mogła pojawić się obawa o ocenę jakości wykonania przez niego podejścia do lądowania”. Zatem nie przepraszamy, a raczej oskarżamy. ANNA TARCZYŃSKA
4
Nr 31 (596) 5–11 VIII 2011 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Wykręć numer Wiecie, czym zajmowała się pani „sprośny koszyczek”? A kto to taki „półcnotka”? Pierwsza była dziewczątkiem, które chodziło od domu do domu niby sprzedawać szpilki i inne duperele, a tak naprawdę – prostytuowało się. Druga to dziewczyna, która na co dzień wykonywała zupełnie nieseksualną profesję, a płatną miłością zajmowała się od czasu do czasu, kiedy pilnie potrzebowała dorobić. Obie definicje – i wiele podobnych – to wymysł XVIII-wiecznych dżentelmenów. Od tamtej pory z każdym stuleciem odmian prostytutek jakby przybywa. Na przykład w latach 60. XX wieku Magdalena Jasińska, autorka „Procesu społecznego wykolejenia młodocianych dziewcząt”, wyróżniła kilka nowych mutacji: gwardzistki – prostytutki z długim stażem, niekoniecznie atrakcyjne; rasówki – działające na ulicach po zapadnięciu zmroku; mewki – pracujące w pobliżu portów; ksiutówki – zdobywające klientów na plaży. Seksuolog Jacek Kurzępa wyróżnił ostatnio najniższy sort wśród prostytutek: tzw. dżonty – roznosicielki rzeżączek, którymi mało kto się interesuje i które często oddają się za wódkę lub papierosa. Mam przed sobą opracowanie „Call girl i video sex chat” autorstwa Marty Godzwon, traktujące
P
o najnowszej formie nierządu. Określenie call girl można rozumieć na dwa sposoby: w pierwszym przypadku telefon służy do tego, żeby umówić się na seks, w drugim – podniecająca rozmowa jest jedynym kontaktem między dziewczyną i jej klientem. Opracowanie skupia się na drugiej grupie pań i ma na celu odpowiedź na pytanie: czy nazywać je prostytutkami? Dzięki rozwojowi internetu popularniejsze od sekstelefonów są już video sex chaty. Seksowną rozmówczynię można nie tylko usłyszeć, ale i – roznegliżowaną – oglądać na ekranie komputera. Praca pań polega na jak najdłuższym „przytrzymaniu” klienta po drugiej stronie. Jedyne, czego wymaga się od pracownic, to żeby część zarobków zainwestowały w swój wygląd. Na szczęście mają z czego inwestować. Pensje – w zależności od tego, czy klienci dzwonią z Polski, czy zagranicy – wahają się w granicach 10–15 tys. zł na miesiąc. Badania objęły 10 panienek. Trzy z sekstelefonu, pozostałe – z video
remier kilka tygodni temu zapowiedział nieklękanie PO „przed księdzem”, czyli de facto powstanie z kolan. Bo polska polityka ciągle tkwi w tej pozycji przed Kościołem. Istnieją setki sposobów na to, aby obecna koalicja rządząca pokazała, że potrafi przyjąć pozycję wyprostowaną wobec kleru katolickiego. Żeby to zrobić, nie trzeba wszczynać mitycznej „wojny z Kościołem”, której strasznie boją się politycy i media głównego nurtu. Jednym ze sposobów zmiany atmosfery w stosunkach władza państwowa–Kościół mogłaby być zmiana na stanowisku ambasadora Polski przy Watykanie. Od dziesięciu lat stanowisko to pełni Hanna Suchocka. To o całe 10 lat za długo! Jako premier „zasłużyła się” przede wszystkim dwiema niechlubnymi decyzjami – manipulacjami przy rewaloryzacji emerytur i pensji budżetówki, za które późniejsze rządy przez lata musiały płacić wielomiliardowe odszkodowania, oraz podpisaniem konkordatu. Przypomnijmy, że katolicka działaczka Suchocka (zwana przez antyklerykałów „Parafianką”) podpisała niezwykle korzystną dla Kościoła umowę z Watykanem wtedy, gdy straciła już poparcie Sejmu i jako szef rządu była na wylocie. Nie miała więc żadnego politycznego mandatu do zaciągania w imieniu Polski poważnych zobowiązań. Zamiast stanąć za to wszystko przed Trybunałem Stanu, Suchocka została w 1997 roku nagrodzona w rządzie Jerzego Buzka teką ministra sprawiedliwości. Odeszła stamtąd w atmosferze skandalu (tolerowanie inwigilacji opozycji w latach 1992–1993) i po krótkim
chatów. Aby z nimi porozmawiać, autorka opracowania podążyła śladem ogłoszenia: „Szukamy sympatycznych dziewczyn ze znajomością języka angielskiego do dobrze płatnej pracy”. Trafiła na zwyczajne osiedle domków jednorodzinnych w Poznaniu. Dziewczyny miały od 19 do 27 lat. Jedna na studiach podyplomowych, 6 studentek, 3 z wykształceniem średnim. Tylko jedna wychowywała się w domu dziecka. Pozostałe – w tzw. normalnych rodzinach. Na pytanie, czy swoje zajęcie postrzegają jako prostytucję, reagują śmiechem – nie chodzą do łóżka, więc dziwkami nie są. Ich marzenia i plany? Sztampowe. Mąż, dzieci, wycieczki, kursy językowe... Podobnie na analogiczne pytania odpowiadałyby krawcowe i sklepowe. Typowe rodziny, typowe przyjaźnie, typowe doświadczenia z mężczyznami. Co ciekawe – w przeciwieństwie do wiecznie zakompleksionych Polek – call girls uważają się za atrakcyjne, inteligentne, sprytne, są zadowolone z zarobków i... władzy nad mężczyznami. „Sami tego chcą, płacąc kupę kasy za to, że się potrzepią przed kompem” – podsumowała klientelę najstarsza z dziewczyn. JUSTYNA CIEŚLAK
oczekiwaniu znów otrzymała nagrodę – ciepłą posadę ambasadora przy Watykanie i Zakonie Maltańskim. Polska nie musi utrzymywać w Watykanie ambasadora, nie musi nawet mieć stosunków dyplomatycznych z tzw. Stolicą Apostolską, o groteskowym ni to państwie, ni to Zakonie Maltańskim nie wspominając. Wszak wszelkie sprawy z Kościołem rzymskokatolickim nasze państwo może załatwiać poprzez krajowy episkopat i nuncjusza. Ostatnimi laty wiele państw zlikwidowało swoje ambasady w Watykanie – na przykład Dania. Wiadomo jednak, że zerwanie stosunków z Watykanem uznano by nad Wisłą za „wojnę z Kościołem”. Jednak to, co można zrobić od zaraz i bez wielkiego hałasu, to zmienić przedstawiciela naszego kraju przy papieżu. Nie musi nią być osoba skompromitowana, której podwójna lojalność (wobec Polski i Kościoła) dyskwalifikuje ją jako wiarygodnego reprezentanta naszego kraju. Zdaję sobie sprawę z tego, że Watykan wymusza na krajach historycznie katolickich mianowanie na ambasadorów ludzi przynależących do rzymskiego Kościoła. Zapewnia sobie w ten sposób psychologiczną przewagę w relacjach dyplomatycznych. Ale dyplomata formalnie katolicki nie zawsze musi prezentować taki stopień bezgranicznego oddania Kościołowi, jaki wielokrotnie wykazała Suchocka. A jeśli Watykan nie zechce zaakceptować nowego, polskiego kandydata, dłuższy wakat na tym stanowisku może być sygnałem, że rząd Tuska naprawdę wstał z kolan. Miliony ludzi w tym kraju taki powrót do pionu przywitałyby z wdzięcznością. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Jak nie klęczeć
Prowincjałki Szatan zamieszkał w Bełżycach. Do takiego wniosku doszedł Dominik Tarczyński, prezes stowarzyszenia Wspólnota Katolików Charyzmatycy, który wpadł na pomysł, aby ściągnąć do miasta papieskiego egzorcystę. Wszystko przez falę samobójstw w mieście: 5 osób w ciągu 4 miesięcy.
DIABEŁ ZABIJA
Oczy z orbit wyszły policjantom z Węgorzewa, którzy przyjechali, żeby udaremnić kradzież konia. Na miejscu okazało się, że kręcący się wokół źrebaka 17-latek wcale zwierzęcia nie kradnie, ale je wykorzystuje. Seksualnie. Gwałciciel dostał 500-złotowy mandat i grożą mu 2 lata więzienia. Koń nie odniósł obrażeń. Nie miały tyle szczęścia dwie kaczki z gminy Bartniczka, z którymi obcował 49-letni Zygmunt Ś. Ptaki padły.
W KACZY KUPER
„Policjanci” wchodzili do białostockich mieszkań pod pozorem wykonywania czynności służbowych. Po każdej z takich wizyt właściciele odnotowywali brak biżuterii bądź gotówki – od 20 zł do 6 tys. zł. Rewidowali też przechodniów, odchudzając ich bagaże z pieniędzy i cennych przedmiotów. Fałszywi mundurowi zostali zatrzymani przez swoich prawdziwych kolegów. Okazało się, że cała piątka przebierańców to nastolatki. Najmłodszy ma 14, a najstarszy – 16 lat.
MUNDUR DODAJE POWAGI
Compania Folklorica Orizaba – ten meksykański zespół zjechał do Zamościa na gościnne występy folklorystyczne. Jego członkowie rozpływali się nad polską gościnnością do czasu, aż ktoś z pokoju artystek ukradł odzież, biżuterię, pieniądze i laptopa. Wszystko o wartości ok. 12 tys. zł.
GOŚĆ W DOM
Papieskości nigdy mało. Do kremówek dołączył... wąwóz w Kluszkowcach. Oficjalne miano „papieskiego” otrzymał dlatego, że Wojtyła 33 lata temu odprawiał tu mszę podczas spotkania oaz. Inicjatywę sfinansował Zarząd Województwa Małopolskiego.
PAPAPARÓW
Patrol policji zatrzymał do kontroli trójkę mieszkańców Bełchatowa podróżujących samochodem w kierunku Częstochowy. Panowie ubrani w ciemne dresy twierdzili, że pielgrzymują na Jasną Górę, a znalezione w ich aucie noże i maczeta posłużą im do... zbierania grzybów. Policja podejrzewa, że „pielgrzymi” byli de facto kibolami jadącymi na rozróbę. Opracowali: WZ i MaK
GRZYBIARZE JASNOGÓRSCY
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE W Polsce też mamy środowiska (podobnie jak w Norwegii – przyp. red.), które uważają, że demokratycznie wybrany prezydent czy rząd to zdrajcy, którzy naprawdę nie reprezentują Polski i Polaków. (minister Radosław Sikorski, szef MSZ)
Widziałem Donalda Tuska klęczącego przed papieżem w Warszawie. No ale wtedy był on tylko szefem partii. (ks. Kazimierz Sowa, TVN)
Ależ to dzicz jednak ci PiS-owcy! Wstyd to mało. I niech mi nikt nie pisze, że za mocno, że obrażam, że nie przystoi itd. Po prostu mali, mściwi ludzie, którzy oby już nigdy nie rządzili. (jw.)
Neomesjanizm, którego źródłem jest zmartwychwstanie Chrystusa i oczekiwanie na jego ponowne przyjście, bez Smoleńska będzie ucieczką od własnej historii, przez którą Bóg chce mówić do człowieka. (Wojciech Wencel, poeta i publicysta katolicki)
To rosyjska wieża kontrolna błędnymi komunikatami sprowadzała polski samolot ku katastrofie. Raport Millera ucina rosyjskie wątki w Smoleńsku. (Anna Fatyga o raporcie Jerzego Millera)
Oczekujemy nawrócenia Rzymu. (bp Bernard Tissier de Mallerais, jeden z przywódców lefebrystów, o swoim stosunku do papieża)
Liberalizm współczesny w wersji lewackiej to uszczęśliwianie człowieka na siłę, to zabijanie nienarodzonych staruszków. (dr hab. Jan Żaryn, historyk z IPN, kandydat PiS do Senatu) Wybrali: AC, ASz, PAR
Nr 31 (596) 5–11 VIII 2011 r.
NA KLĘCZKACH
NAPALENI MORALIŚCI PO zdecydowało się na rozpoczęcie prac w parlamencie nad ustawą o związkach partnerskich. Inauguracja projektu nie odbyła się jednak na forum Sejmu, ale trochę cichcem – na posiedzeniu Komisji Polityki Społecznej i Rodziny oraz Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka. Projekt, mimo sprzeciwu PiS (nazywali go „skandalicznym” i „haniebnym”), skierowano do dalszych prac w specjalnej podkomisji. PiS-owcy są tak obrażeni samym pomysłem ustawy, że nie chcą brać udziału w pracach nad nią. W czasie obrad komisji prawicowi posłowie kpiąco sugerowali, że należałoby zalegalizować także „trójkąciki” (Robert Węgrzyn – wyrzucony z PO) lub nazywali ludzi homoseksualnych „nienormalnymi” (Iwona Arent – PiS). Podekscytowani prawicowcy rozwodzili się też nad potrzebą notarialnego sprawdzania płci kandydatów do związków. Posłanka Arent zagadnięta przez Roberta Biedronia z KPH, czy homoseksualistów z PiS także uważa za „nienormalnych”, przyznała, że tych akurat „bardzo ceni”. MaK
jasnogórskich, które terroryzują religijnym hałasem centrum miasta („FiM” 30/2011). Z powodu tej interpelacji radny Wabnic otrzymał list z pogróżkami i inwektywami („lewackie ścierwo”, „śmieć”). Autor (autorka) listu informuje, że na radnego „wydano już wyrok” i że „zawiśnie na przyklasztornym placu”, a później zostanie „dekapitowany” za „rękę podniesioną na Klasztor i KK” (pisownia cytatów oryginalna). Ten „arcychrześcijański” w treści list stał się przedmiotem zainteresowania prokuratury. Wszczęła ona śledztwo z urzędu, ponieważ radny jest funkcjonariuszem publicznym, a pogróżki związane są z prowadzoną przez niego działalnością. AC
NO TO KAPLICA
PRZECIW MOWIE NIENAWISTNEJ SLD złożył w Sejmie projekt ustawy (odbyło się pierwsze czytanie), który rozszerzy zakres ścigania tzw. mowy nienawiści z dotychczasowych kwestii narodowych, etnicznych, religijnych, światopoglądowych i rasowych także na orientację seksualną, płeć i niepełnosprawność. Dzięki temu przestępstwa takie byłyby karane surowiej. Zdaniem środowisk kościelnych projekt ten... ogranicza wolność słowa. Chodzi o to, że tradycyjne prawicowo-kościelne napaści słowne, m.in. na gejów i lesbijki (patrz wyżej wypowiedź posłanki Arent) byłyby wówczas zagrożone surowszą karą. MaK
SENACKA ANATEMA Senacka Komisja Kultury i Środków Przekazu przegłosowała uchwałę potępiającą dziennikarzy Polsatu, rzekomo agresywnie zachowujących się na słynnej już pielgrzymce Rodziny Radia Maryja na Jasną Górę. Okazuje się, że uchwałę przyjęto pod nieobecność większości członków komisji z PO, ale z zachowaniem kworum. W ten sposób pisowsko-radiomaryjny w treści dokument funkcjonuje teraz jako oficjalny głos Senatu. AC
GROMY CZĘSTOCHOWSKIE Łukasz Wabnic, radny SLD z Częstochowy (czytelnik „Faktów i Mitów”), zasłynął w ostatnich tygodniach w swoim mieście, bo domagał się wyciszenia głośników
ŚLĄSKA ROTA Tadeusz Galisz, emerytowany pracownik Politechniki Śląskiej, po tym jak „strzelił go pieron i zalała krew przez tych renegatów i kabociarzy z RAŚ”, postanowił napisać nowe słowa do „Roty” – popularnej pieśni patriotycznej z początku XX wieku. W nowym tekście czytamy: „Nie będą RAS-ie pluć nam w twarz, ni Śląska nam germanić (...). Wypędzim RAS-ie za nasz próg. Tak nam dopomóż Bóg, tak nam dopomóż Bóg”. Autor nowej „Roty” razem z Czesławem Sobierajem (patrz wyżej), szefem klubu PiS w Sejmiku Województwa Śląskiego, rozesłał ponoć owe „dzieło” do wszystkich, którym „na sercu leży dobro Rzeczypospolitej Polskiej”. Galisz przekonuje, że członkowie Ruchu Autonomii Śląska „opluwają, oczerniają i fałszują historię Polaków i Ślązaków, z których chcą zrobić Niemców” i że „gdyby w Afryce było lepiej, to posmarowaliby pastą gęby na czarno i udawali Murzynów”. ASz
POLSKA KIBOLSKA
Żałosne przedstawienie w kilku odsłonach zaprezentowali śląscy samorządowcy. Otóż w należących do niedawna do województwa budynkach poszpitalnych w Rybniku (obecnie pod zarządem starostwa powiatowego) znajduje się nieużywana od lat kaplica. W budynku ma powstać szkoła, a w kaplicy – muzeum Juliusza Rogera, założyciela szpitala, oraz Izba Pamięci JPII, który wprawdzie niczego w Rybniku nie założył, ale uczczony być musi, zwłaszcza w kaplicy – Marszałek województwa zwrócił się do arcybiskupa Zimonia o desakralizację kaplicy, na co ten wyraził zgodę. Trudno jest pojąć, dlaczego województwo o jakieś dziwne praktyki prosi arcybiskupstwo, które niczego przecież w budynku nie posiada. Ale nie z tym są największe jaja – desakralizacji nie chce śląski PiS. Zdaniem Czesława Sobierajskiego, szefa PiS w sejmiku województwa, zamiana kaplicy na muzeum kojarzy się z czasami ZSRR i prześladowaniami Kościoła. Protesty PiS-owców nie zmienią jednak decyzji władz województwa, bo już ogłoszono, że „uregulowanie statusu kaplicy jest zgodne z prawem kanonicznym” (sic!). Czyli najwyższym prawem obowiązującym w Polsce? MaK
Po ostatnim meczu Polonii Bytom z Wartą Poznań wiceprezydent Bytomia Mariusz Wołosz przekonał się na własnej skórze, czym grozi gniew pseudokibiców. „Gdy szedłem do sklepu, zaczepiła mnie grupa około 30 osób i obrzuciła wyzwiskami. To byli ludzie, którzy wracali z meczu; mieli na sobie klubowe szaliki. Gdy wyszedłem ze sklepu, znów mnie zaczepili. Jeden z nich podbiegł do mnie i kopnął w plecy. Doszło do krótkiej wymiany zdań. Gdy kolejni panowie zaczęli do mnie podchodzić, oddaliłem się (...). Rok temu miałem operację kręgosłupa i teraz wszystko się posypało. Być może czeka mnie ponowna operacja” – powiedział polityk. Nienawiść bytomskich kiboli do Wołosza trwa od zeszłorocznych wyborów samorządowych, kiedy ku zaskoczeniu pseudokibiców Polonii poparł dotychczasowego prezydenta Piotra Koja z PO, a nie prezesa ich ukochanego klubu. ASz
BUDŻET PIELGRZYMKOWY O dofinansowanie pielgrzymki z Ostrołęki do Niepokalanowa (w intencji trzeźwości) mogą ubiegać się sołtysi z gminy Goworowo. Dotację w wysokości 400 zł dla każdej wsi przewiduje „Gminny program profilaktyki dla Gminy Goworowo na lata 2011–2013”, przyjęty przez tamtejszą radę. W gminnym programie rozwiązywania problemów alkoholowych pielgrzymka w intencji trzeźwości figuruje wśród głównych
działań profilaktyczno-edukacyjnych. Ponoć ma służyć zaangażowaniu społeczności lokalnej w promowanie zdrowego stylu życia. Doniosłą rolę pielgrzymek w zakresie profilaktyki i rozwiązywania problemów alkoholowych, a nawet minimalizacji szkód społecznych i indywidualnych związanych z nadużywaniem alkoholu docenia również „Miejski Program Profilaktyki i Rozwiązywania Problemów Alkoholowych miasta Limanowa na rok 2011”. Przyjęta przez władze Limanowej strategia walki o trzeźwość obywateli przewiduje finansowanie kosztów przejazdu w celu „udziału w pielgrzymkach trzeźwościowych (Częstochowa, Kalwaria Zebrzydowska, Kraków, Licheń i inne)” dla członków Klubu Abstynenta oraz grup Al-Anon, Al-Ateen i AA. Miasto finansuje ponadto III limanowską pielgrzymkę w intencji trzeźwości. A to przecież tylko wycinki z Klechistanu... AK
RECEPTY Z NIEBA Przyszłość naszego polskiego Kościoła nie jest za różowa – ubolewa na swojej stronie pan Piotr „Żywy Płomień”, który od 20 lat dostaje orędzia z Nieba. Pierwszy przekaz otrzymał 14 lipca 1991 roku w Białej Podlaskiej, ostatni (nr 574) – w Warszawie-Jelonkach 25 lipca 2011 r. o godz. 19.49. Aby uratować Kościół w Polsce, na jednego kapłana potrzeba 100 ludzi modlących się za niego codziennie, a już za biskupa potrzeba stałej modlitwy 1000 ludzi. Za nasz Episkopat potrzebna modlitwa na stałe stu pięćdziesięciu tysięcy ludzi – tak ponoć osobiście miał mu podyktować sam Bóg Ojciec. W orędziach przekazywanych panu Piotrowi Najwyższy do znudzenia opowiada o zagładzie, straszy ogniem i siarką oraz żąda modlitw. Jednak dla „kochanych dziatek” i „owieczek z dzwoneczkami”, takich właśnie jak pan Piotr „Żywy Płomień”, Niebieski Papa ma dobre rady. Na przykład, jak unieszkodliwić zatrute zjadliwym szczepem E. coli lub skażone radioaktywnie jedzenie. Kto z wiarą i ufnością pomodli się przed i po jedzeniu, pobłogosławi żywność, czyniąc trzykrotny znak krzyża nad nią, oraz użyje do pokarmu i napoju wody i soli egzorcyzmowanej, ten będzie uchroniony
5
przed zgubnymi skutkami spożywanych trucizn – relacjonuje w przekazie nr 572 z 25 czerwca bieżącego roku. AK
BRACIA PINOKIO W Wielkopolsce działa zespół rockowy złożony m.in. z katolickich księży. Grupa nosi nazwę „Pinokio Brothers” i podróżuje z religijnymi koncertami po kraju. Ciekawe, czy wydłużają im się nosy, gdy radośnie głoszą śpiewem doktrynę Kościoła? MaK
BÓG POTĘPIA POSTĘP W strachu przed bardziej liberalną frakcją Kościoła katolickiego prominentni hierarchowie straszą swoich podwładnych boskimi karami, jeśli ci nie sprzeciwią się aborcji i homoseksualizmowi. „Duchowni, którzy nie przeciwstawią się polityce antyrodzinnej i psuciu moralności, zostaną potępieni przez Boga (...). Jeśli będziemy się obawiać potępiania odrażających przepisów odnoszących się do różnych form małżeństwa, rodziny, aborcji, jeśli będziemy się bać potępiać prawa, które są sprzeczne z prawami natury i Boga, a które są nachalnie propagowane przez zachodnie państwa i ich kulturę, to prorocze słowa Ezechiela spełnią się i spotka nas wielka kara” – powiedział kardynał Robert Sarah, prefekt papieskiej rady Cor Unum, która koordynuje wszystkie działalności „charytatywne” Kościoła katolickiego i ma pod sobą m.in. Caritas. ASz
WOLNO KRYTYKOWAĆ! Eksperci Komitetu Praw Człowieka przy ONZ orzekli, że wolność słowa jest jednym z nadrzędnych praw człowieka. Dlatego nie wolno jej ograniczać na przykład w tym celu, aby chronić religię przed krytyką bądź tzw. obrażaniem. Oficjalny zakaz obrażania wierzeń religijnych lansują na forum ONZ kraje islamskie. Orzeczenie komisji może być przełomem chroniącym wolność słowa przed ofensywą środowisk religijnych. AC
6
D
Nr 31 (596) 5–11 VIII 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
rzwi kościoła i plebanii w Berżnikach na Suwalszczyźnie parafianie zabezpieczyli łańcuchami, a przed wejściem ustawili namiot, w którym dzień i noc czuwali, pilnując swojego księdza. Za nic bowiem nie chcieli pogodzić się z decyzją biskupa. A na jej mocy proboszcz Władysław Napiórkowski, który jakoby nie radzi sobie z administrowaniem parafią (czytaj: odprowadza do kurii za mało kasy), miał objąć nową posadę – kapelana w hospicjum w Giżycku. Mieszkańcy dotychczasowej parafii słusznie uznali, że to nie awans, tylko banicja, i postanowili, że go nie wypuszczą. Dlaczego? Bo pieniędzy nie wyłudza, a kościół i plebanię remontował własnymi rękoma. Protest i kilkunastodniowe całodobowe czuwanie pod kościołem się opłaciły, bo proboszcz Napiórkowski w parafii został. Taka sytuacja to jednak w Polsce ewenement. Rzadko się bowiem zdarza, że trafi się owieczkom pasterz oddany – z tzw. powołania. Częściej jest tak: ~ Warka. Parafią Matki Boskiej Szkaplerznej zarządza tu ks. Grzegorz Krysztofik, który dotychczasową „karierą” mógłby obdzielić nawet kilku kolegów po fachu. W Raszynie, Nadarzynie, Nowej Wsi czy Lewiczynie kojarzą go głównie z dojeniem kasy. Wsławił się ponadto lekceważącym podejściem do parafian, wręcz obrzucaniem ich obelgami, oraz tym, że za jego kadencji znikały zabytkowe elementy wyposażenia kościołów. Z Raszyna parafianie chcieli w desperacji wywieźć Krysztofika na taczce, ale w porę usunął dobrodzieja biskup. Wraz ze zmianą parafii nie zmienił jednak ks. Grzegorz zwyczajów. Dlatego parafianie z Warki też się na początku stawiali. Zawiązał się nawet specjalny komitet w obronie kościoła, ale ksiądz ludzi bogobojnych spacyfikował, bo manipulować i grać na emocjach potrafi doskonale. Jednych zastraszył, innych postraszył – i w końcu przycichli. Nie boją się mówić tylko niezależne jednostki. Jak choćby dr Marek Tadeusz Frankowski, socjolog religii. Jego list otwarty skierowany do proboszcza tak celnie oddaje sytuację, że ludzie przekazują go sobie z rąk do rąk i czytają z nadzieją, że może w końcu coś się zmieni. A wylicza Frankowski tylko te najbardziej kontrowersyjne dokonania ks. Krysztofika, m.in. to, że do perfekcji opanował sztukę manipulowania wiernymi i stosowania socjotechnik, zarówno łagodnych, jak i ostrych. Stosuje przy tym retorykę człowieka zbitego, sponiewieranego i prześladowanego przez „demony ubecji”. Zaczął posługę pasterską od tego, że z kościoła zaczęły znikać feretrony, lichtarze, figurki itp. Zainicjował też zbiórkę złota od parafian
Dobrodzieje Parafie to dla nich poletka, które zamieniają we własne folwarki, a z wiernych czynią poddanych. Na szczęście ci ostatni coraz częściej zrzucają okowy. na koronację Matki Boskiej Wareckiej. Sam cel jest, według Frankowskiego, niezwykle szczytny i godny poparcia, tylko że żadna kompetentna władza kościelna nie wydała stosownego dekretu dotyczącego koronacji, więc może ona nigdy nie nastąpić. Każda należąca do parafii rodzina ma obowiązek łożyć na kościół 50 zł
miesięcznie – na tacę, w kopertach, a ksiądz wydaje parafialne pieniądze bez większego namysłu. Publicznie wysyłał niektórych parafian na badania psychiatryczne, gdy podejmowali próby wyjaśniania problemów istniejących w parafii. „Dzięki Księdza posłudze duszpasterskiej obrazem i odzwierciedleniem duszy wspólnoty parafialnej jest wygląd zewnętrzny kościoła, którym Ksiądz, niestety, zawiaduje” – podsumowuje w swym liście dr Frankowski. Ksiądz proboszcz nie zechciał porozmawiać z „FiM” na temat sytuacji panującej w parafii. ~ Dekanat szadkowski. List do włodarza jednej z tamtejszych parafii napisał Seweryn Brykalski. On, jako członek lokalnej społeczności oraz w jej imieniu, wypunktował m.in. takie dokonania duszpasterza jak pazerność (np. za ślub
kasuje circa 1000 zł) czy polityczne zaangażowanie, które szczególnie silnie objawia się podczas kampanii wyborczej, kiedy to ksiądz proboszcz z ambony wyraźnie daje do zrozumienia, że wszystko, co złe, zawdzięczamy rządom liberałów. Na lokalnym gruncie stara się też za wszelką cenę być doradcą burmistrza. ~ Lekowo. „Ksiądz proboszcz nie robi nic poza zbieraniem pieniędzy” – napisali parafianie do biskupa. Boli ich, że chociaż na tacę rzucają niemało, bo kilka razy w roku na przeróżne zbiórki (tylko na dzwonnicę składali się trzy razy) minimum 50 zł od rodziny, to nie dostają żadnych sprawozdań z księżych wydatków. Poza tym pleban ustalił wygórowane ceny za śluby
załatwiła w ten sposób, że nowym proboszczem został... dotychczasowy proboszcz. Kiedy więc po długich przepychankach w końcu odszedł, odetchnęli z ulgą. Jak się okazuje, nie na długo, bo następca godzien jest poprzednika. Swoje owieczki lekceważy, jest arogancki, a na dzieci mówi „bachory”. Nie tylko podniósł stawki za pochówek, ale w końcu zaczął likwidować stare groby na parafialnym cmentarzu. ~ Jedlnia-Letnisko. Proboszcz Andrzej Margas ustawia lokalną władzę. Radnym gminy dostało się na przykład z ambony za to, że nie wspierają finansowo jego inicjatyw,
i pogrzeby, nie podtrzymuje też żadnych form aktywności dla parafian. – Za poprzedniego proboszcza była schola, oaza, dwa zespoły muzyczne, duszpasterstwo rolników i nauczycieli. Teraz nie ma nic. Ksiądz nie chce udostępniać sali na spotkania, bo oszczędza prąd i ogrzewanie. Od wiary ludzie zaczynają odchodzić – żalą się mieszkańcy. ~ Kalnik. Tutaj nie mają szczęścia do pasterzy. Poprzedniego nie znosili, a on tak dalece ich ignorował, że kiedy wyjechał na urlop, zamknął kościół na cztery spusty. Ludzie modlili się przy prowizorycznie ustawionym ołtarzu, bo ksiądz, który przyjechał w zastępstwie, zapasowego klucza nie posiadał. W końcu sytuacja zrobiła się tak napięta, że ludzie poprosili o pomoc kurię. Ta – choć obiecała, że dostaną nowego duszpasterza – sprawę
w tym przypadku kosztów transportu darów dla lokalnego Caritasu. Tego publicznego wyklinania i dezawuowania w oczach opinii publicznej nie zdzierżył Jerzy Chrzanowski, przewodniczący Rady Gminy. Zamiast w pokorze nadstawić drugi policzek, wyjaśnił, że prośbę o finansowe wsparcie ksiądz dobrodziej skierował już po ostatecznym uchwaleniu budżetu na bieżący rok, kiedy już nie było mowy o wprowadzaniu zmian. Musieliby więc radni dać księdzu z własnej kieszeni, a tego żaden zrobić nie chciał. Co więcej – budżet gminy ma za zadanie finansować wydatki instytucji gminnych (szkoły, przedszkole, Urząd Gminy) oraz inwestycji (kanalizacja, wodociąg, drogi, oświetlenie), a także spłacanie długów, z czego jasno wynika, że inicjatywy proboszcza finansować
powinien raczej biskup. „Ambona w Jedlni, choć wydaje się, że powinna służyć innym celom, często była wykorzystywana do lokalnej polityki. Zamiast łączyć, ludzie są podzieleni i coraz więcej mieszkańców Jedlni, nie godząc się z atmosferą tu panującą, uczęszcza na msze do ościennych parafii. To jednak problem proboszcza i jego zwierzchników, a nie radnych” – podkreśla radny. Paradoksalnie, w lokalnych politycznych przepychankach radny Chrzanowski uchodzi za stronę bardziej związaną z Kościołem niż jego przeciwnicy. ~ Medyka. W jednej z parafii ksiądz proboszcz tuż przed sumą wyprosił z kościoła mężczyzn i chłopców, którzy przyszli w dżinsach. Doszło do awantury, bo nie wszyscy woli dobrodzieja od razu się poddali. Ostatecznie kościół opuściło około 20 osób, a msza rozpoczęła się z dwudziestominutowym poślizgiem. ~ Sieradz. – Tragedia, którą przeżyłam i nadal przechodzę, nie daje mi spokoju, nie potrafię spokojnie i normalnie żyć – mówi Marianna Łuczak. Syn chorował od dziecka. Pomagała mu, doglądała go, mimo że były lepsze i gorsze lata. Śmierć przyszła nieoczekiwanie, bo nic na nią nie wskazywało. Arkadiusz miał 42 lata. Zator. Koniec. Okazało się jednak, że nie jest to koniec udręki dla pani Marianny i jej rodziny. Proboszcz parafii Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski, ks. Tadeusz Miłek, odmówił pochówku, bo – jak wytłumaczył – nie widywał go w kościele (notabene, nie zgodził się na pochówek żaden z księży w okolicznych parafiach). Matka zmarłego mówi, że syn do kościoła rzeczywiście nie chodził, bo nie pozwalało mu na to zdrowie, ale – jak przyznaje – także osobista niechęć do proboszcza, który swoim zachowaniem, kazaniami i podejściem do ludzi skutecznie ich do siebie i do Kościoła zniechęca. ~ L. (woj. pomorskie). Tutejszy emerytowany już prałat nie zaskarbił sobie sympatii wiernych między innymi dlatego, że za całoroczne miejsce w ławce musieli płacić 40 zł. Cennik dotyczył niedziel i świąt, zaś stawka odnosiła się do mszy o konkretnej godzinie. W efekcie za to samo miejsce kasował trzy razy – za mszę o 7.30, 9 i 10.30. ~ Jędrzychowice. Aleksander Kowalczyk, właściciel firmy dekarskiej, umowę na generalny remont dachu kościoła podpisał z proboszczem ks. Piotrem M. w... 1992 roku. Sześciu ludzi pracowało przez okrągłe 3 miesiące. I choć zapisano, że „zapłata nastąpi po wykonaniu prac”, do dziś jej nie uzyskał. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
Nr 31 (596) 5–11 VIII 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
W
pierwszych dniach czerwca 2011 r. do drzwi wrocławskiej kurii metropolitalnej zakołatał Zdzisław Ciesielski – wrak właściciela nieźle do niedawna prosperującej firmy budowlanej. Poprosił o rozmowę z abp. Marianem Gołębiewskim, naczelnym pasterzem archidiecezji. Choć dyżurującego na furcie mnicha początkowo mocno to życzenie rozbawiło, wysłuchał, co petenta sprowadza. Gdy biznesmen skończył opowieść, zakonnik postanowił wpisać go na najbliższą audiencję przed obliczem metropolity. Czym się tak wzruszył? Firma Ciesielskiego realizowała zamówienie wrocławskiej parafii św. Anny (administrowana przez Zgromadzenie Księży Misjonarzy) na rozbudowę kościoła (fot. obok), a następnie plebanii (w końcowej fazie robót przy świątyni). Przed rozpoczęciem pracy, na podstawie posiadanego przez parafię projektu budowlanego, biznesmen przedstawił ówczesnemu proboszczowi ks. Jackowi Wachowiakowi tzw. kosztorys ofertowy opiewający na kwotę 1,6 mln zł. Taka miała być cena całej operacji. Spisali na podstawie tego dokumentu umowę, której zasadnicze postanowienia dotyczące zryczałtowanego honorarium sprowadzały się do tego, że inwestor będzie sukcesywnie płacił po 50 tys. zł miesięcznie, Ciesielski bierze na siebie niektóre materiały oraz robociznę, a po zakończeniu dokonują rozliczenia. Już na „dzień dobry” okazało się, że proboszcz nie udostępnił od razu całości placu budowy, uniemożliwiając wykonawcy nabranie rozpędu, zaś projekt parafialny jest po prostu wzięty z sufitu. – W ciągu tygodnia ogrodziliśmy i oznakowaliśmy teren, by niezwłocznie przystąpić do prac rozbiórkowych. Dokumentacja zakładała, że przebudowany kościół będzie zaopatrywany w energię elektryczną z istniejącego dotychczas złącza. Tymczasem wyszło na jaw, że owo złącze umieszczone jest w ścianie przeznaczonego do rozbiórki prezbiterium. Ponieważ była to instalacja wysokiego napięcia, ze względów bezpieczeństwa musiałem wstrzymać prace w tym miejscu do czasu, aż ksiądz Wachowiak dostarczy mi projekt zmian w zasilaniu, co wiązało się również z poczynieniem wymaganych przepisami uzgodnień z zakładem energetycznym. Po trzech miesiącach bezskutecznego oczekiwania i wielokrotnych monitach załatwiłem sprawę na własny koszt – mówi budowlaniec. Podobnych przykładów ma na pęczki, bo w miarę postępu prac wychodziły na jaw kolejne rozbieżności między wyobrażeniami projektanta a stanem faktycznym modernizowanego kościoła. – Źle pod względem geologicznym rozpoznano teren, na którym posadowiony jest kościół, oraz stan istniejących fundamentów. Bardzo wysoki poziom wód gruntowych wymuszał podniesienie całego budynku
Katastrofa budowlana Interes z funkcjonariuszami Kościoła grozi bankructwem i zawałem serca. Doświadczył tego pewien przedsiębiorca oszukany na 750 tysięcy złotych... przynajmniej o pół metra, a w konsekwencji – zmianę elementów konstrukcyjnych oraz zbrojenia dachu, stropów i schodów, izolacji przeciwwodnych i przeciwwilgociowych. Krótko mówiąc: co i rusz wprowadzali korekty do projektu, a nawet korekty do korekt, bo mimo podniesienia budynku na wysokość określoną nowymi badaniami geotechnicznymi okazało się, że podczas roztopów lub intensywnych opadów deszczu woda wciąż jest za wysoko i trzeba wszystko poprawiać – opowiada Ciesielski. Proboszcz Wachowiak doceniał jego wysiłki. W regularnie publikowanych przez parafię komunikatach z frontu robót czytamy m.in., że: ~ „Harmonogram prac jest przestrzegany – nie ma opóźnień, chociaż plany budowlane są ambitne (...). Nawet gdyby kościół nie był rozbudowywany, to wymagał już kapitalnego remontu. Strop pod prezbiterium podtrzymywali aniołowie ze św. Anną”; ~ „Wystarczyły trzy deszczowe dni, by zobaczyć opłakany stan dachu. Okazało się także, że kościół praktycznie nie ma izolacji, a fundament zakrystii jest pęknięty. Rozbudowa zamienia się w akcję ratunkową”; ~ „Prace zwolniły tempo ze względu na pogodę, jak również sprawy formalne związane z przyłączem energetycznym. Niemniej uporządkowano teren wokół kościoła, przygotowując teren do prac ziemnych. Dokonano wzmocnienia betonowego fundamentu od strony plebanii. Rozpoczęto kopanie ręczne dołów pod ławy prezbiterium i kościoła dolnego. Mimo trudności prace przebiegają zgodnie z harmonogramem”. Ponieważ uzgodniony w umowie ryczałt stał się nieadekwatny do ponoszonych przez wykonawcę nakładów, a termin zakończenia prac
– nierealny, Ciesielski złożył propozycję zmiany formy wynagrodzenia na kosztorysowe, czyli bieżące rozliczenia fakturami. Ksiądz Wachowiak wyraził ustną zgodę, więc Ciesielski spokojnie kontynuował pracę wedle dotychczasowych zasad, czekając, aż inwestor znajdzie chwilę czasu na podpisanie aneksu do umowy. – Jestem człowiekiem wierzącym i praktykującym, więc nawet przez myśl mi nie przeszło, że księża mogą mnie oszukać – podkreśla nasz rozmówca. W trakcie rozbudowy kościoła do parafii św. Anny przybył ks. Dariusz Dobbek (na zdjęciu), uchodzący za „pierwszą kielnię” zakonu misjonarzy (miał na koncie budowę lub remonty kilku obiektów sakralnych, w tym wzniesioną od podstaw świątynię w Sopocie). To on zajmował się teraz bieżącym nadzorem nad inwestycją i dyrygował, wydając dyspozycje, co kupować i jak budować, nie bacząc na dokumentację. Gdy przełożeni przenieśli ks. Wachowiaka do Grodkowa, ks. Dobbek objął w św. Annie funkcję proboszcza. – Jeszcze przed tą zmianą podpisałem z Wachowiakiem porozumienie o dacie zmiany sposobu rozliczeń z ryczałtu na kosztorys oraz nowych stawkach roboczogodzin. Gdy Dobbek zaczął niepodzielnie rządzić, sprowadził sobie do pomocy ks. Edwarda Firuta, którego uczynił ekonomem odpowiedzialnym za finanse. Wymuszali kontynuację rozbudowy całkiem na dziko, bo w zgodzie z pierwotnymi planami pozostała praktycznie jedynie wieża. Po placu zaczęły się kręcić jakieś zwoływane przez księży ad hoc ekipy „podwykonawców”, którzy korzystali z kupowanych przeze mnie materiałów. Nie przestrzegano reguł bezpieczeństwa i zdarzył
się poważny wypadek. Ściągano do pracy bezdomnych, a że zapłacono ludziom miską zupy, ci nas okradli. Jakimś cudem zdołałem jednak zakończyć roboty przy kościele (dokumenty zostały oficjalnie zatwierdzone przez inspektora nadzoru inwestorskiego) i rozpocząłem plebanię. Gdy Dobbek odmówił mi zaległych 750 tys. zł, twierdząc, że Wachowiak nie wiedział, co podpisywał, doznałem rozległego zawału serca i wylądowałem w szpitalu. Lekarze przyznali później, że przeżyłem jakimś cudownym trafem – opowiada pan Zdzisław. – Tu aż się roi od klasycznych samowolek budowlanych, a jak kiedyś pierdyknie, „czarni” zwalą winę na Pana Boga. Dla przykładu: zamieszkana już plebania nie ma wymaganej przepisami drogi przeciwpożarowej i w razie jakiegoś nieszczęścia ciężki sprzęt musiałby staranować solidne ogrodzenie, żeby dostać się do środka. Żaden strażak nie odbierze takiego obiektu, ale księża mają wszystko w dupie i nie zawracają sobie głowy zezwoleniami – twierdzi podwykonawca, który wytrwał na placu budowy. ~ ~ ~ Późniejsze mediacje z ks. Dobbkiem i jego prawniczką oraz powołanym przez parafię „rzeczoznawcą” Jerzym B. (właściciel zakładu instalacji elektrycznych niemający żadnych uprawnień z zakresu budownictwa, choć opowiada bajki, że jest biegłym sądowym) nie doprowadziły do żadnych rozstrzygnięć, więc Ciesielski poprosił o interwencję krakowską kurię misjonarzy (przełożeni personalni duchownego) i metropolitę wrocławskiego (jako kościelna osoba prawna sprawuje zwierzchnictwo nad parafią). Zakonnicy zbyli go milczeniem, natomiast ekonom archidiecezji ks. Stanisław Krzemień napisał w odpowiedzi: „Według relacji fachowej [parafialnej] Rady Budowlanej uważam, że żądania Pana Zdzisława Ciesielskiego budzą poważne
7
wątpliwości”. Czas wkrótce pokazał, że owymi tajemniczymi „fachowcami” była dokładnie ta sama kościelna reprezentacja, która uczestniczyła w mediacjach... Robiony ewidentnie w konia budowlaniec poprosił ks. Krzemienia o spotkanie w kurii celem przedstawienia dokumentacji wykonanych usług i zakupionych dla parafii materiałów. Po omówieniu sprawy przekazał ekonomowi wszystkie papiery (za pokwitowaniem), a duchowny wręczył je towarzyszącemu mu prawdziwemu ekspertowi – inżynierowi budownictwa, który w ciągu 2 tygodni miał się z nimi zapoznać i wydać na użytek kurii opinię o słuszności roszczenia. – Czekałem pół roku. Kilkakrotnie próbowałem przypomnieć się telefonicznie, ale ekonom mnie unikał. Nie uzyskawszy żadnej odpowiedzi, złożyłem pozew w sądzie. Chciałem tego uniknąć, żeby nie narażać na szwank autorytetu Kościoła, a poza tym wiadomo, że procesy trwają latami, zaś mnie zaczęło już nawet brakować pieniędzy na lekarstwa. Po sześciu kolejnych miesiącach poprosiłem Krzemienia o zwrot dokumentacji. Odparł, że ekspert jeszcze jej nie oddał. Poszedłem do inżyniera. Ten zrobił okrągłe oczy, bo swoją pracę wykonał w zakreślonym terminie z opinią jednoznacznie wskazującą, że racja jest po mojej stronie. Wróciłem do Krzemienia. „Nie mam tych dokumentów. Pewnie nam gdzieś zginęły, a nie pamiętam, jaką opinię wydał biegły” – kpił w żywe oczy ekonom archidiecezji. Byłem zdruzgotany, że za szyldem takiej instytucji kryją się tak wielkie przekręty. Dla spokoju sumienia postanowiłem skontaktować się jeszcze z arcybiskupem. Po spotkaniu z nim szedłem ulicą zapłakany. Nie umiałem się powstrzymać – na to wspomnienie Ciesielski znowu nie może powstrzymać łez. Podczas dziesięciominutowej rozmowy abp Gołębiewski nawet nie spojrzał na przyniesione przez petenta dokumenty. „Co pan od nas chce, jakie pieniądze? Za kościół?!” – metropolicie nie mieściło się w głowie, że przedsiębiorca nie wybudował mu świątyni za miskę zupy. Gdy opowiadał o ciężkim zawale serca i nadzwyczajnym (zdaniem lekarzy) ocaleniu, hierarcha rzekł: „Co mi pan tu głupstwa opowiadasz o jakichś cudach”... „Jestem w bardzo ciężkim stanie zdrowia i nie wiem, ile czasu mi zostało. Muszę pospłacać długi oraz leczyć się, więc po raz ostatni proszę: oddajcie mi moje pieniądze!” – napisał Ciesielski w dramatycznym liście do Gołębiewskiego. Wysłał go 12 czerwca. Także do wiadomości prymasa Polski abp. Józefa Kowalczyka i głównodowodzącego misjonarzy ks. Arkadiusza Zakręty. Znikąd żadnej odpowiedzi... Także i my jej nie otrzymaliśmy, gdy prosiliśmy władze zakonne o zajęcie stanowiska w tej sprawie („Teraz jest sezon urlopowy” – oznajmiono nam w kurii). Cała nadzieja w sądzie. Rozprawa 13 października. Będziemy obecni. ANNA TARCZYŃSKA
8
Nr 31 (596) 5–11 VIII 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Spadł nam kamień z serca, że nie będziemy dostarczać paczek z mlekiem i elementarza dla dwóch maluchów, których Rzeczpospolita usilnie próbowała zamknąć wraz z rodzicami za kratami specjalnego aresztu w celu wydalenia do innego kraju. Kamień z serca zdejmujemy także wszystkim ludziom dobrej woli, którzy spontanicznie podpisali nasz apel w tej sprawie. Upłynęło już kilka miesięcy, więc przypomnijmy... Galina Sażniewa jest formalnie obywatelką Rosji. Ma 28 lat, z czego prawie 20 spędziła w Polsce. Od pewnego czasu nielegalnie – wraz z mężem Jewgienijem oraz urodzonymi tu dziećmi: trzyletnią Darią i niespełna siedmioletnim Dymitrem. Gdy nowelizacja ustawy o cudzoziemcach wprowadziła przepisy abolicyjne, wystąpiła o zezwolenie na czasowy pobyt. Otrzymała odmowę i nakaz opuszczenia terytorium RP w terminie siedmiu dni. Postanowiła zostać. Łudziła się nadzieją, że zdołają jakoś przeczekać do zapowiadanej kolejnej „amnestii”. Pewnego dnia funkcjonariusze Straży Granicznej przyjechali po Sażniewów i całą rodzinę zabrali do placówki w Lubawce (ok. 50 km od domu). Z zapisków Galiny: „Jest późny wieczór. Dopiero zakończyły się przesłuchania i pobieranie odcisków palców, pozostał strach, niepewność, płacz... »Mamo, ja chcę do mojego domku« – łka Dima. Pytają, czy mam w Rosji jakiś adres, dokąd mogłabym pojechać, gdy mnie deportują. Nie mam. Jedyny dom, jaki miałam, to ten, spod którego zabrano mnie z dziećmi i mężem. Jedyna prawda, jaką miałam, to taka, że nie miałam innego życia niż to w Polsce, a moje dzieci nie znają języka rosyjskiego”. Komendant oddziału SG wystąpił z wnioskiem o umieszczenie ich w ośrodku strzeżonym, gdzie mieliby oczekiwać na wydalenie z Polski, ale sąd w Lubaniu orzekł, że nie ma powodu, aby przetrzymywać ludzi pod kluczem, skoro wiadomo, gdzie mieszkają, i są łatwo osiągalni. Po wyczerpaniu procedury odwoławczej Sażniewowie zwrócili się do wojewody dolnośląskiego o tzw. pobyt tolerowany na terytorium RP, udzielany cudzoziemcowi m.in. wówczas, gdy wydalenie naruszałoby prawa dziecka „w stopniu istotnie zagrażającym jego rozwojowi psychofizycznemu”. Mieli mocne argumenty. W przypadku Dymitra Powiatowe Centrum Poradnictwa Psychologiczno-Pedagogicznego w Jaworze orzekło, że nagła zmiana spowodowana wyjazdem z Polski zrujnuje „poczucie bezpieczeństwa i harmonijny
Ludzie nielegalni (epilog) rozwój” chłopca. O wiele gorzej wyglądała sytuacja Darii, u której specjaliści stwierdzili poważne zaburzenia (potwierdzone dwoma niezależnymi badaniami) o charakterze autystycznym, wymagające życiowej stabilności oraz nieprzerwanej terapii. Niestety, w gorączce rusofobii posmoleńskiej rozpalanej przez politycznych szaleńców władza była nieubłagana. W przededniu świąt Bożego Narodzenia 2010 roku funkcjonariusze SG po raz kolejny zabrali Sażniewów z domu. Tym razem zostali osadzeni w Jeleniej Górze, a gdy tamtejszy sąd również odrzucił wniosek o przedłużenie izolacji, pewna gorliwa urzędniczka – wyraźnie faktem uwolnienia zniesmaczona – zapowiedziała Galinie, że podobny scenariusz jeszcze się powtórzy... Nasza pierwsza publikacja obrazująca tę historię („Ludzie nielegalni” – „FiM” 4/2011) wywołała ogromne poruszenie nie tylko wśród stałych Czytelników. Próbując zainteresować sprawą ludzi, w których kompetencjach leżał los Sażniewów, spotykaliśmy się z zaskakująco pozytywnymi reakcjami. Bardzo nam pomogły podpisy (ponad tysiąc) zebrane na gorąco pod petycją, żeby Rzeczpospolita już nigdy nie zamykała ich za kratami. No i udało się! Od kilkunastu dni Galina i jej najbliżsi mają w ręku dokumenty zezwalające na pobyt tolerowany, co oznacza, że rodzice mogą legalnie pracować, a dzieci – uczyć się i leczyć. Drobny szkopuł wciąż jeszcze tkwi w tym, że choć decyzja wojewody dolnośląskiego jest bezterminowa, to ważność „tolerancji” określono na czas jednego roku, czyli wymaga regularnego przedłużania i dopuszcza niebezpieczną uznaniowość.
– Jestem jednak przeszczęśliwa. Przeprowadziliśmy się już do Jawora, Żenia zaczął normalnie pracować, Dima idzie w tym roku do szkoły, ja będę wreszcie mogła spokojnie zająć się leczeniem i rehabilitacją Darii. Dziękuję redakcji, dziękuję wszystkim, którzy okazali nam sympatię – mówi Galina. My też dziękujemy... DOMINIKA NAGEL Fot. Autor
Nr 31 (596) 5–11 VIII 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
9
Cichodajki
Wszystko, co nasze, Kościołowi oddamy... Trudno oprzeć się wrażeniu, że takie właśnie motto przyświeca różnej maści samorządowcom. Bo dają, co mogą – pieniądze, grunty, wsparcie... W Siedlcach wrze. Wszystko z powodu zabytkowego budynku IV Liceum Ogólnokształcącego im. Hetmana Stanisława Żółkiewskiego (na zdjęciu), który stał się przedmiotem przetargu i próby sił pomiędzy urzędnikami a kurią. Rzecz cała rozbija się o stan techniczny „Żółkiewskiego”. Sypiący się obiekt jest obecnie zamknięty, gdyż zagrażał bezpieczeństwu uczniów, a szkoła wynajmuje pomieszczenia od Collegium Mazovia. Budynek wymaga natychmiastowej renowacji, na którą władze miasta nie mają pieniędzy (na planowaną rozbudowę oraz remont potrzeba ok. 27 mln zł). Z pomocą pospieszył więc lokalny biskup Zbigniew Kiernikowski, który wymyślił, że zamiast szkoły można by przecież w budynku zorganizować diecezjalne muzeum. Władzom miasta tak pobożnego jak Siedlce propozycji tego typu dwa razy powtarzać nie trzeba. „Może znajdziemy kogoś, kto to wyremontuje na przykład na muzeum diecezjalne lub Muzeum Jana Pawła II i to będzie piękny obiekt odrestaurowany ze środków z zewnątrz” – niemal natychmiast oświadczył prezydent Wojciech Kudelski. Aby utorować drogę biskupowi Kiernikowskiemu, wymyślił on, że IV LO przeniesie się do budynku Mazowieckiego Samorządowego Centrum Doskonalenia Nauczycieli. Ale na to nie zgodził się marszałek województwa. „Muzeum Diecezjalne ma zbiory o znaczeniu krajowym, ostatnio wzbogaciło się o rzeczy osobiste Jana Pawła II, które stały się cennymi relikwiami. Samorząd miasta jest w związku z tym zainteresowany wspieraniem działalności instytucji, która w naturalny sposób wpisuje się w promocję Siedlec” – wyjaśnia z kolei rzecznik prasowy Urzędu Miasta. Mieszkańcy, którzy nie tak dawno protestowali (niestety, bezskutecznie) przeciwko przekazaniu kurii za
1 proc. wartości intratnego gruntu pod budowę kościoła w dzielnicy Daszyńskiego, nie ukrywają oburzenia. – Przecież to niemal pewne, że biskup po przekazaniu nieruchomości wyciągnie do miasta rękę o sfinansowanie remontu i adaptacji tego budynku – irytuje się Sławomir Litwin, absolwent szkoły. Powstał Społeczny Komitet Rewaloryzacji i Rozbudowy IV Liceum – Żółkiewszczacy, jednak pan prezydent uznał, że absolwenci szkoły nie są godnym partnerem do rozmów. Protest przeciwko planom oddania Kościołowi budynku „Żółkiewskiego” organizuje RACJA Polskiej Lewicy i Ruch Poparcia Palikota. Odbędzie się przed Urzędem Miasta Siedlce 1 września bieżącego roku o godzinie 13. – Wszystkich chętnych, którzy są przeciwni oddawaniu na rzecz Kościoła zabytkowego budynku stanowiącego wspólny majątek, serdecznie zapraszamy do uczestnictwa – mówi Marian Kozak z siedleckiej RACJI. ~ ~ ~ W Piotrkowie Trybunalskim przedstawiciele Kościoła będą budować kolejną parafię. Zdecydowano o tym nie dlatego, że w dotychczasowych dziesięciu brakuje miejsca dla wiernych, ale dlatego, że – jak wyjawił ksiądz Andrzej Chycki, dziekan dekanatu piotrkowskiego – metropolita łódzki arcybiskup Władysław Ziółek nosi w sercu tę parafię (pod wezwaniem błogosławionego Jana Pawła II – dop. red.) i jego marzeniem jest, aby powstała właśnie w Piotrkowie. Dlatego w Piotrkowie, bo akurat tam kardynał Karol Wojtyła przyjechał 37 lat temu na inaugurację peregrynacji obrazu Matki Boskiej Królowej Polski. No a jak sobie arcybiskup zamarzył, to przecież żadna władza nie jest taka głupia, żeby życzenia nie
spełnić. Była co prawda żarliwa dyskusja, bo część radnych uznała, że marnotrawienie atrakcyjnie położonych gruntów (0,39 ha) na rozwijającym się dynamicznie osiedlu to nie jest najlepsza strategia rozwoju miasta. Można by przecież wybudować tam raczej przedszkole albo żłobek, a ostatecznie sprzedać ziemię z zyskiem. Nic z tego! Na ostatniej przed wakacjami sesji radni zdecydowali, że ziemię w trybie bezprzetargowym sprzedadzą archidiecezji pod budowę ośrodka edukacji duszpasterskiej z kościołem i funkcją mieszkalną. Za ile „sprzedadzą”, tego jeszcze nie wiadomo, bo – jak informuje Ludomir Pencina, wiceprzewodniczący Rady Miasta – nad wyceną gruntów dopiero pracują rzeczoznawcy, a radni poznają ją na pierwszej sesji powakacyjnej. Już dziś jednak wiadomo, że Ziółek nie zamierza sięgać za głęboko do kieszeni, bo z uzasadnienia uchwały wynika, że kuria jako formę przekazania wskazała sprzedaż z możliwością uwzględnienia stosownej (czytaj 99-procentowej) bonifikaty. Zabezpieczył sobie arcybiskup także tyły, bo jeśliby prezydent Piotrkowa, nie dał na działkę nawet procenta upustu, to kuria dostanie grunt w wieczyste użytkowanie. Ale o łaskawość piotrkowskich rajców martwić się raczej nie musi, bo przecież któż poskąpi na ośrodek duszpastersko-edukacyjny imienia samego Jana Pawła II, do tego upowszechniający jego osobę i nauki?! ~ ~ ~ W Słupsku władze zapragnęły postawić pomnik upamiętniający Jana Pawła II. Zaprojektował go miejski plastyk Edward Iwański. 6-metrowy krzyż z polerowanej nierdzewnej stali ma być stylizowany na papieski pastorał wyłaniający się z 5-metrowego granitowego pylonu. Uroczystość odsłonięcia zaplanowano na 16 października 2011 roku, zakładając optymistycznie, że ze względu na pamięć Ojca Świętego znajdzie się wielu, którzy zechcą pomysł sfinansować. Niestety, okazało się,
że czar JPII siłę rażenia ma ograniczoną. Do dziś monument znajduje się więc w fazie projektów koncepcyjnych, a odpowiedzialny zań wiceprezydent miasta gorączkowo szuka środków na jego sfinansowanie. Potrzeba sporo, bo żeby ustawić pomnik, należy przede wszystkim uporządkować i zagospodarować teren. Wstępne koszty całości to minimum 200 tys. zł. Lokalny kościół partycypowaniem w kosztach nie jest zainteresowany. ~ ~ ~ – W Płońsku nie ma imprezy bez pokropku i aktywnego udziału pasterzy przy pełnej aprobacie samorządowców – mówi Alojzy Zgubiński, mieszkaniec miasta zdegustowany faktem, że przyszło mu żyć w państwie wyznaniowym. No bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że choćby z okazji XX-lecia samorządu terytorialnego najpierw uroczyście odsłonięto pomnik patrona miasta św. Michała Archanioła, a później w lokalnym kościele nastąpiły modły w intencji samorządu i mieszkańców. Chlubą Płońska jest z kolei Publiczne (!) Gimnazjum im. Jana Pawła II. „Ślubujemy rzetelnie wypełniać obowiązki uczniów (...), kierować się życiu szczytnymi zasadami wynikającymi z naszej chrześcijańskiej tożsamości i polskiej kultury (...). Ślubujemy kochać naszych rodziców (...) i patrona naszej szkoły, Jana Pawła II. Tak nam dopomóż Bóg!” – recytują każdego roku uczniowie. O głównych kierunkach w kształtowaniu podopiecznych dyrektor szkoły Roman Gębarowski mówi natomiast tak: – Znajomość zasadniczych wartości nauczania papieskiego oraz umiejętności dokonywania właściwych wyborów moralnych w życiu chcielibyśmy zaszczepić naszym uczniom. W wykonywaniu powyższego zadania współpracujemy przede wszystkim z parafią św. Maksymiliana Kolbe...
~ ~ ~ Mieszkańcy Lubania ze zdumieniem spoglądali na oficjalną korespondencję, jaką skierował do nich ich burmistrz Arkadiusz Słowiński z okazji 150-lecia budowy i wyświęcenia kościoła Świętej Trójcy. Zachęca w nim do „szeroko pojętej promocji poprzez historyczne retrospekcje działalności parafii”! Narzędziem owej promocji ma być książka pt. „Z dziejów kościoła św. Trójcy”. „Publikacja ta powstanie przy wsparciu samorządu, niemniej jednak, mając na uwadze jej znaczenie i koszt wydania, zwracam się do Państwa o pomoc w jej wydaniu. Koszt publikacji – 1000 egz., format A-4, twarda oprawa, full color, 120 stron – szacuje się na kwotę ok. 45 tys. zł. Mam nadzieję, że dzięki Państwa akceptacji i wsparciu powstanie wydawnictwo, które będzie godnie reprezentować Państwa i miasto Lubań w XXI wieku” – pisze dalej burmistrz. – Jako obywatel czuję się bezsilny. Burmistrz, tak samo jak jego zastępca i jednocześnie aktywny działacz rzymskokatolicki, nie rozumie, czym jest bezstronność religijna władz publicznych zagwarantowana w polskiej konstytucji. Władze miasta w wyraźny sposób preferują jedną grupę wyznaniową, arbitralnie zakładając moją przynależność do tej grupy. Wpływ Kościoła w małych miejscowościach jest przemożny. Tu, niezależnie od przynależności partyjnej, z księdzem trzeba się liczyć. Do głosowania na aktualnego pana burmistrza w Lubaniu zachęcano wprost z kazalnicy, podczas mszy. Teraz, jak widać, czas udowodnić, że był to dla plebana dobry wybór... – mówi jeden z oburzonych mieszkańców. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
M
Nr 31 (596) 5–11 VIII 2011 r.
POD PARAGRAFEM
iędzynarodowa Organizacja Pracy szacuje liczbę współczesnych niewolników na ponad 27 milionów. Przynoszą oni światu przestępczemu rocznie od 33 do 43 miliardów dolarów zysku. Od początku 2009 roku organizacja niewolniczej pracy zaczęła przynosić mafiom większe dochody niż handel bronią. Stało się tak, gdyż państwa, z których rekrutują się niewolnicy, czyli kraje Azji i Afryki, są słabe i skorumpowane, panuje w nich powszechny analfabetyzm, a wynagrodzenia, jakie oferują lokalni przedsiębiorcy, są niezwykle niskie. Socjologowie dodają do tego silnie zakorzenioną dyskryminację kobiet. Stają się one łatwą ofiarą pośredników oferujących „pracę”. Niewolnicy trafiają nie tylko do bogatych państw Europy Zachodniej czy USA, ale także do Europy Środowej (w tym Polski), dużych chińskich miast, niektórych państw arabskich oraz Australii. Szybko znajdują się tam chętni do ich zatrudnienia. Są tańsi niż legalni pracownicy, a więc bardziej konkurencyjni. Niezwykle groźnym zjawiskiem jest to, że niewolników zaczynają zatrudniać poważne, globalne przedsiębiorstwa. Nie czynią tego wprost, lecz za pośrednictwem wielu firm oferujących tak zwany outsourcing (wykonywanie na zlecenie najróżniejszych prac przez zewnętrzne firmy). Coś, co na początku dotyczyło dość prostych zadań, na przykład mycia i sprzątania hal, rozszerzyło się na całość biznesu. W pogoni za oszczędnościami zdarzają się przypadki, że lokalne przedsiębiorstwa globalnych koncernów zatrudniają na etatach już tylko dyrektorów, a wszystkie inne sektory biznesu wykonują podwykonawcy. Pozwala to na uniknięcie odpowiedzialności prawnej za wszelkie nieprawidłowości. Fabrykę bez własnego personelu łatwej jest zamknąć. To z kolei powoduje, że lokalne władze, bojąc się odejścia globalnej marki formalnie działającej na ich terenie, godzą się na daleko idące ustępstwa. Zniechęcają także służby odpowiedzialne za zwalczanie niewolnictwa do dokładniejszego kontrolowania takich biznesów. Obok tego rośnie zapotrzebowanie na usługi opiekunek domowych, pielęgniarek oraz osób, które gotowe są obsługiwać cały sektor przemysłu seksualno-rozrywkowego. A cena jednego niewolnika jeszcze nigdy w historii ludzkości nie była tak niska. Zdrowy mężczyzna w średnim wieku kosztuje około 65 dolarów, a kobieta – 45 dolarów. Niewolnictwo nie ominęło także Polski. Jak szacują policjanci, w naszym kraju przymusowo pracują obywatele Ukrainy, Bułgarii, Białorusi, Rumunii, Mołdowy, Wietnamu, Rosji (głównie jej azjatyckiej części), Uzbekistanu, Tadżykistanu, Filipin, Bangladeszu, Nigerii, Indii i Chin. Nasi przestępcy nawiązali także kontakty z gangami z Europy
Fot. Alex Wolf
10
Szyją nam spodnie, pracują w sadach i żebrzą na polskich ulicach. W XXI wieku niewolnictwo ma się całkiem dobrze.
Współcześni niewolnicy Zachodniej i na ich zlecenie obsługują transporty niewolników z Nigerii, Etiopii i Kambodży. Znane są też przypadki uprowadzeń Polek do pracy w zachodnioeuropejskich burdelach. Co przerażające, w większości przypadków ofertę oszukańczej pracy nasze rodaczki otrzymują od ludzi, których znały. Po dojechaniu na miejsce okazuje się, że nie ma żadnego hotelu czy restauracji, a jest tylko dom publiczny lub wytwórnia filmów porno. Dziewczynom na dzień dobry odbiera się dokumenty tożsamości (paszporty, dowody osobiste) i telefony komórkowe. Gangsterzy oświadczają, że są im winne kilka tysięcy euro za zorganizowanie przyjazdu i do momentu, kiedy tego nie odpracują, nie wolno im opuszczać obiektu, w którym są zakwaterowane. Organizacje społeczne szacują, że co roku ofiarami handlu ludźmi pada 2, a nawet 3 tysiące młodych Polek. Dzięki pomocy, między innymi La Strady oraz naszych dyplomatów, mają one szanse na powrót do kraju i wyjście z traumy. Nie lepszy los spotyka wielu cudzoziemców, którzy trafiają do Polski. W opracowaniu Międzynarodowej Organizacji Pracy czytamy, że ich gehenna zaczyna się już w miejscu zamieszkania. Działające w biednych regionach państw Azji i Afryki siatki naganiaczy wynajdują ludzi chcących poprawić swój los. Oferują im bardzo dobrą pensję za pracę na tak zwanym Zachodzie, ale w zamian żądają dość wysokiej opłaty. Bandyci bardzo często godzą się na zapłatę w naturze – przyjmują z chęcią dokumenty własności pól czy domów. Niekiedy oferują swoisty kredyt. Zabezpieczeniem jego spłaty jest rodzina niewolnika... W razie ucieczki bandyci po prostu mordują jego bliskich.
Przestępcy swoją działalność maskują na najróżniejsze sposoby. Najczęściej, według ekspertów Międzynarodowej Organizacji Pracy, wykorzystywane są szyldy biur podróży i agencji turystycznych. W ten sposób przemyt ludzi jest legalizowany. Nikt przecież nie będzie kojarzył wycieczek zagranicznych z niewolnikami. Podobnie zresztą jak z ofertą agencji pośrednictwa pracy dla opiekunek dziecięcych. Przestępcy uznali także za atrakcyjne dla nich biura matrymonialne oraz agencje modelek i aktorskie. Pod takim szyldem łatwiej jest wynająć samochody, załatwić czarter czy wizę oraz wyłudzić patronat ważnych urzędów. Po odliczeniu przez mafię kosztów organizacji wyjazdu, szkolenia i transportu (część ofiar nie ma szans go przeżyć, bowiem podróżują bez zapasów żywności w samochodach chłodniach, towarowych wagonach kolejowych czy też zapakowani w lotnicze kontenery) pierwszą skromną pensję ofiary mogą otrzymać nawet po dwóch latach od werbunku. Mogą też nie dostać żadnych pieniędzy. Zatrudniający niewolników korzystają bowiem – jak ustalił zespół profesora Zbigniewa Lasocika z Ośrodka Badań Handlu Ludźmi Uniwersytetu Warszawskiego – z następującej instrukcji mafii: „Kiedy zbliża się termin wypłaty pensji niewolnika, zadzwoń na policję i powiedz, że cię napadł. Zostanie on natychmiast deportowany, a ty dostaniesz od nas nowego pracownika”. Przepytani przez profesora Lasocika funkcjonariusze
policji, Straży Granicznej, inspektorzy Państwowej Inspekcji Pracy oraz przedstawiciele najważniejszych polskich związków zawodowych i zrzeszeń pracodawców jednomyślnie oświadczyli, że niewolnictwo w Polsce nie występuje. O „prawdziwości” tej opinii przekonało się trzech inżynierów z Azerbejdżanu. Ich podroż z Baku z przesiadką w Wiedniu zakończyła się w okolicach Gorzowa Wielkopolskiego, gdzie polska mafia zakwaterowała ich w tytoniowej manufakturze. Przez trzy miesiące przestępcy regularnie dostarczali zamkniętym
w niej Azerom tytoń, bibułki i fałszywe opakowania oraz odbierali od nich gotowe papierosy. Rozliczenie miało nastąpić po zakończeniu pracy fabryczki i jej demontażu. Wcześniej jednak wkroczyła tam policja oraz celnicy, a prokuratorzy oskarżyli Azerów o działalność mafijną. Wątek werbunku do pracy niewolniczej śledczy podjęli dopiero po interwencji warszawskiego Biura OBWE. Polscy przestępcy do spółki z bandytami z Ukrainy i Rumunii stworzyli także całą sieć cudzoziemskiego, zawodowego żebractwa (dzienna norma dla jednej osoby
wynosiła od 45 do 50 euro) i bankomatowych złodziei. Do tej działalności wykorzystują rumuńskich Romów oraz Ukrainki. Wietnamczyków, Hindusów i Chińczyków zatrudniają właściciele sadów oraz nielegalnych fabryk podrabiających markowe spodnie i koszule. Mieszkają w pobliżu miejsca pracy, najczęściej w okratowanych barakach, pozbawionych centralnego ogrzewania i ciepłej wody. Za miejsce w obskurnym, zagrzybionym pomieszczeniu pracodawca pobiera wysoką opłatę. Tak samo jak za żywność, którą im dostarcza. Niewolnicy pracują zazwyczaj przez 7 dni w tygodniu, minimum 12 godzin dziennie. A to wszystko po to, aby nie przyszło im do głowy szwendać się po okolicy. Ci, którzy zdecydują się na ucieczkę, nie mają co liczyć na pomoc ze strony policji. Przekonał się o tym Wietnamczyk, który miał już dość ponadrocznej bezpłatnej pracy na kieleckim targowisku. Od policjantów dowiedział się, że jest przestępcą, gdyż posługuje się fałszywym prawem jazdy. Funkcjonariusze nie chcieli uwierzyć, że dostał go w zamian za swój paszport od polskiego naganiacza. Miał jednak szczęście, bowiem znał język polski. Inni, mówiący tylko egzotycznymi dla nas językami, nie mogą liczyć na zbyt wiele. Polskie służby nie dysponują bowiem tłumaczami. Ponad rok temu zespół ekspertów skupionych wokół Ośrodka Badań Handlu Ludźmi Uniwersytetu Warszawskiego przekazał politykom listę najpilniejszych spraw, których załatwienie pozwoli realnie zwalczać handel ludźmi i pracę niewolniczą w Polsce. Na pierwszym miejscu poprosili o wprowadzenie w końcu do polskiego prawa zakazu organizacji i czerpania korzyści z pracy niewolniczej. Chcieli także, aby rząd wskazał, kto ma się zająć walką z handlem ludźmi i zmuszaniem do pracy. Okazuje się bowiem, że żadna instytucja nie ma do tego uprawnień. Kompetencje policji, Straży Granicznej i Państwowej Inspekcji Pracy są określone bardzo wąsko, co powoduFot. Mac je, że większość bandytów organizujących pracę przymusową czuje się bezkarna. Prosili także, aby rząd zechciał zawrzeć ramowe umowy o współpracy policyjnej z rządami państw Azji, z których pochodzą niewolnicy. Brak takich umów bardzo utrudnia zarówno walkę z organizatorami niewolnictwa, jak i pomoc ofiarom. Rząd odpowiedział, że przecież od 2004 roku przy MSWiA działa specjalny międzyresortowy Zespół do Spraw Zwalczania i Zapobiegania Handlowi Ludźmi. Ciekawe, w jaki sposób on pracuje, skoro tworzą go delegaci kilku rządowych agend nieistniejących od sześciu lat... MiC
Nr 31 (596) 5–11 VIII 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
11
Wstydźcie się „nie wstydzić” 1 „Nie wstydzę się Jezusa” to nowa akcja katolickich działaczy, którzy uważają, że żyjemy w „coraz bardziej pogańskiej rzeczywistości”, więc należy bronić „dziedzictwa chrześcijańskiego”, „stanąć do walki z samym sobą” i „nakłaniać innych do wyznania wiary”. Sama nazwa akcji wydaje się absurdalna, ponieważ z góry sugeruje odbiorcy, że każdy człowiek z założenia wstydzi się Jezusa, zatem należy zamanifestować i namówić ludzi do oficjalnego wyrzeczenia się owej „krępującej przypadłości”. W tym celu „niewstydzący się” pomysłodawcy, m.in. działacze Krucjaty Młodzi w Życiu Publicznym, produkują specjalne breloczki (patrz zdjęcie) z krzyżem i hasłem kampanii. Z gotowymi już gadżetami niczym ze sztandarami docierają przede wszystkim do szkół, bo młodzież oczywiście dużo łatwiej indoktrynować. Do reklamy akcji zaprzęgani są znani polscy celebryci, którzy z zachwytem graniczącym z orgazmem opowiadają o wspaniałościach kampanii. I tak najlepsza polska tenisistka Agnieszka Radwańska (zdj. 2) mówi: „Wspieram akcję »Nie wstydzę się Jezusa«, namawiam do noszenia breloków. Nie wstydźcie się wierzyć!”. Były futbolista Marek Citko (zdj. 1) zachęca wszystkich, aby nie wstydzili się znaku krzyża: „Wiem, że nie jest to łatwe, ale myślę, że to jest naszym obowiązkiem: abyśmy się tego krzyża nie wypierali, przyznawali się do niego i mieli go zawsze przy sobie. Mogę dodać, że jeszcze noszę różaniec, który – kiedy podróżuję czy jestem w samochodzie – w wolnej chwili odmawiam. Wszystkich odważnych, którzy się nie boją, zachęcam do przyznawania się do krzyża, żeby go mieli przy sobie”. Jerzy Skoczylas z kabaretu Elita, z którym rok za rokiem dzieje się coś bardzo dziwnego, mówi: „Jeżeli jesteś chrześcijaninem i słyszysz brutalny, często kiepski żart na temat księdza, biskupa, Kościoła, Jezusa – nie opowiadaj go dalej, nie reaguj na niego i nie rozpowszechniaj go. Jeżeli zobaczysz w internecie wpis, który obraża Boga, obraża Chrystusa – zareaguj, odpisz tak samo – powiedz, co ty o tym sądzisz – ty, katolik, ty, który nie wstydzisz się Jezusa i nie wstydzisz się tego, że jesteś jego wyznawcą (...). Przecież z krzyżem nie walczą ateiści – dla nich krzyż nie istnieje, nie istnieje Bóg, więc nie istnieje problem. Z krzyżem walczą ci, którzy się boją krzyża, którzy się boją Chrystusa. Żeby walczyć z czymś, czego nie ma, trzeba być niespełna rozumu, a to jednak jest walka z określonym wrogiem. Tak więc, biorąc pod uwagę sam fakt walki, przeciwnicy zakładają,
Po pierwsze: dotrzeć do jak największej liczby młodych ludzi; po drugie: zrobić wszystko, by pojęli, że pośród wszystkich religii świata jedna tylko jest słuszna; po trzecie: posunąć się do każdej podłości, aby dwa pierwsze zadania zrealizować – oto wyzwania dla jaczejek watykańskiego Kościoła. że Pan Bóg istnieje, że istnieje Chrystus, więc trzeba go zwalczyć, ponieważ jego hasła są nie do pogodzenia z myślą szatana”. Komentator sportowy Przemysław Babiarz: „Nie ma się czego wstydzić! Znak krzyża to znak zwycięstwa. Znak krzyża to znak chrześcijaństwa – wspaniałej religii, religii miłości trwającej już od 2000 lat, której źródło jest niewyczerpywalne, bo źródłem jest sam Pan Jezus. To oczywiste”. Poza wymienionymi osobami własnymi świadectwami akcję firmują: dziennikarz Krzysztof Ziemiec, muzyk Robert „Litza” Friedrich oraz Jadwiga i Dariusz Basiński (zdj. 3) z kabaretu Mumio. Pomysłodawcy „niewstydzenia się” chwalą się, że w samym tylko Radomiu rozdali ponad 2 tysiące breloków. Dotarli m.in. do Liceum Ogólnokształcącego im. Juliusza Słowackiego i Liceum Ogólnokształcącego im. Marii Konopnickiej. W Krakowie gadżety dostały dzieci z prywatnego Gimnazjum Salwator, Szkoły Podstawowej nr 50 im. Włodzimierza Tetmajera oraz ze Specjalistycznej Placówki Opiekuńczo-Wychowawczej „Parkowa”. Oczywiście każda taka akcja jest ogłoszona jako spektakularny sukces i skrupulatnie opisana. Na przykład w Gimnazjum nr 29 we Wrocławiu młodzież wykazywała podobno „duże zainteresowanie”, a działacze przedstawili uczniom cele przyświecające akcji. Jakież to szczytne dążenia towarzyszą „niewstydzącym się”? Otóż starają się oni odpowiedzieć na „trudne pytania nurtujące młodzież”: Chrześcijanie walczą o obecność krzyża w miejscach publicznych. Dlaczego? Chrześcijaństwa nie można
zredukować do działalności charytatywnej i uczynków miłosierdzia wobec ciała, czyli opieki nad głodnymi, chorymi i ubogimi. Te uczynki mają wspierać realizację głównego celu chrześcijaństwa, jakim jest szerzenie wśród ludzi dobrej nowiny (...). Można powiedzieć, że symbol krzyża jest swego rodzaju „firmowym znakiem jakości” dla różnych dzieł podejmowanych przez chrześcijan, więc jego obecność w miejscach publicznych, z których korzystają chrześcijanie, powinna być czymś naturalnym. Wyobraźmy sobie, gdyby nagle ktoś zorganizował kampanię, aby usunąć z przestrzeni publicznej jakąś markę, np. Volkswagen albo Sony. Ile wysiłku włożyliby właściciele tych marek w obronie prawa do ich publicznej prezentacji i przeciwko dyskryminacji wobec innych marek. Stąd tym bardziej jako chrześcijanie mamy obowiązek bronić prawa do obecności w przestrzeni publicznej „naszej marki”, która przecież reprezentuje samego Jezusa, a nie jakiś wyrób przemysłowy. Krzyż w przestrzeni publicznej. Dlaczego? Religia nie jest tylko sprawą prywatną, ale również publiczną. Gdyby nie była publiczną, to Chrystus nie ustanawiałby instytucji do jej głoszenia, czyli Kościoła, z widzialną hierarchią i symbolami, i ograniczył religię tylko do sfery życia osobistego i rodzinnego (...). Stąd krzyż jako symbol, znak Jezusa Chrystusa Naszego Zbawiciela, powinien być obecny w przestrzeni publicznej. Krzyż w szkole. Dlaczego? Nie istnieje coś takiego jak neutralność światopoglądowa. Nie można uczyć dzieci bez odwołania się do kategorii prawdy i fałszu oraz dobra i zła. Do autorytetów. Z kolei
2
3
nasze przekonania o tym, co jest prawdziwe i fałszywe oraz dobre i złe, tworzą nasz światopogląd, a więc szkoła również go kształtuje, nie zachowując przy tym żadnej neutralności. Zwróćmy w tym miejscu uwagę, że powyższa kwestia wygląda na żywcem zaczerpniętą z podręcznika pedagogiki początku lat 50. Słowo „krzyż” wystarczy zamienić tylko na „czerwony sztandar”, a reszta może w zasadzie pozostać bez zmian. Ale idźmy dalej... Nie trzeba umieszczać symboli innych religii w przestrzeni publicznej. Dlaczego? W tym pytaniu pobrzmiewa relatywizm religijny, jakoby wszystkie religie były jednakowo prawdziwe, a ich symbole różniły się tylko formą graficzną i nie reprezentowały głębszych treści. Podobne propozycje już składano pierwszym chrześcijanom, którzy mogliby uniknąć prześladowań, gdyby zgodzili się na umieszczenie Chrystusa w panteonie pogańskich bóstw. Woleli oni jednak wybrać męczeństwo, niż uznać, że są inni prawdziwi bogowie oprócz Jezusa Chrystusa, a inne religie pogańskie są równorzędne z chrześcijaństwem.
Tak właśnie wygląda „dobra nowina” według działaczy akcji „Nie wstydzę się Jezusa”. Nie tolerują innych wyznań i poglądów, mieszają skompromitowany katolicyzm z ewangelicznym chrześcijaństwem, Jezusem i jego krzyżem (prawdziwi chrześcijanie nie nadużywają tego symbolu), nie chcą słyszeć o bezwyznaniowości. Indoktrynują dzieci już od najmłodszych lat, wizytując szkoły, całe parafie, obozy młodzieżowe, wyjazdy rekolekcyjne. Pojawiają się nawet na plenerowych koncertach, na przykład na Rynku Głównym w Krakowie. Na Facebooku strona akcji zebrała ponad 10 tysięcy fanów, co na szczęście jest dość mizernym wynikiem, na przykład w porównaniu ze zwolennikami przeprowadzenia referendum w sprawie wypowiedzenia konkordatu, których na tym samym portalu zebrało się 22 tys. Informacje przekazywane przez „niewstydzących się” to zbiór bardzo dyskusyjnych lub wręcz fałszywych twierdzeń religijnych ubranych w biblijny cytat: „Kto się mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i ja przed moim ojcem”. ARIEL KOWALCZYK
12
Nr 31 (596) 5–11 VIII 2011 r.
BEZ DOGMATÓW
P
olacy, spragnieni wszystkiego co zachodnie, od rana do nocy oblegali hamburgerowy przybytek. W dniu otwarcia ustanowiliśmy światowy rekord (do dziś niepobity!) w liczbie transakcji – ponad 13 tysięcy zamówień.
Makdonaldyzacja Kanapkowo-frytkową firmę w 1940 roku założyli bracia Dick i Mac McDonaldowie. Roczne zyski sieci McDonald’s przekraczają miliard dolarów, a bary są wszędzie – nawet w muzeach, biurowcach, szpitalach... Termin „makdonaldyzacja” wprowadził George Ritzer – profesor socjologii, autor przetłumaczonej na język polski „Makdonaldyzacji społeczeństwa”. Ritzer od swoich studentów usłyszał, że kiedy jadą za granicę, zaraz po zameldowaniu w hotelu szukają najbliższego McDonalda, który daje im poczucie, że „są u siebie”. Bracia McDonaldowie za podstawę działania przyjęli kilka zasad: powinno być szybko, sprawnie, dużo i tanio. Zdaniem Ritzera taki styl jedzenia, propagowany przez bary z fast foodami, wpływa nie tylko na branżę zbiorowego żywienia, ale i na pozostałe dziedziny życia: edukację, pracę, opiekę zdrowotną itp. We współczesnym konsumpcyjnym świecie – przekonuje profesor – liczy się kalkulacyjność (wszystko ma być opłacalne, szybko podane i odpowiednio zareklamowane); dostępność (przyjść może każdy); przewidywalność (taki sam hamburger i w Tokio, i w Paryżu), a my na każdym kroku poddajemy się starannie przygotowanej manipulacji (słyszymy, że jesteśmy mile widziani, przy jednoczesnym oczekiwaniu, że zrobimy co trzeba i zwolnimy miejsce dla innych). A oto kilka przykładów zmakdonaldyzowania: ~ szkoły wyższe, nazywane McUniwersytetami – studenci są „załatwiani” taśmowo; coraz częściej egzaminy, które kiedyś polegały na rozmowie profesora ze studentem, są zastępowane testami komputerowymi; ~ opieka zdrowotna – lekarze podlegają menedżerom i biurokratom, którzy sami nie są lekarzami. Pacjent staje się numerkiem do odhaczenia na medycznej linii montażowej. Jako ilustracja może posłużyć Moskiewski Instytut Badawczy Mikrochirurgii Oka, gdzie „sceneria bardzo przypomina nowoczesną fabrykę. Na stanowiskach robotnicy w maseczkach i kitlach. Każdy ma trzy minuty, żeby zrobić, co do niego należy, zanim taśma przesunie się dalej”; ~ sfera sacrum – pojawiły się kościoły, do których wjeżdża się samochodem, oraz telewizyjne spoty religijne. W 1985 roku Watykan ogłosił, że katolicy mogą uzyskać odpust cząstkowy poprzez bożonarodzeniowe błogosławieństwo papieskie w radiu lub telewizji; ~ prokreacja – powstaje coraz więcej klinik leczących bezpłodność. W ciążę zachodzi się według ściśle określonego projektu, a przyszli
rodzice mogą zminimalizować prawdopodobieństwo przykrej niespodzianki (wada płodu), jaką niekiedy funduje matka natura; ~ śmierć – to, co dzieje się w czasie umierania i tuż po nim, ma zbiurokratyzowaną oprawę. Śmierć została przeniesiona poza dom i oddana w ręce personelu medycznego. Coraz częściej umieramy bezosobowo, w towarzystwie obcych ludzi. Kremacja
Od firm produkujących smaki nie wymaga się ujawniania, czego dokładnie używają, jeśli końcowy produkt zostaje uznany
czy zepsucia. Przekąski odrobinę się skurczyły, a po kilku miesiącach stwardniały. Rzecznik prasowy McDonald’s – zapytany, czy ich jedzenie powstaje z produktów podlegających biodegradacji
W 2000 roku opublikowano raport na temat zaniedbań chińskich fabryk, w których dzieci produkowały zabawki dla... innych dzieci, dołączane później do zestawów Happy Meal. Za 8 godzin kieratu nieletni otrzymywał ok. 1,5 euro, przy czym czas pracy niejednokrotnie wydłużał się nawet do 15 godzin dziennie. Dopiero kiedy sprawą zainteresowały się media, McDonald’s wysłał do fabryk kontrolę i wstrzymał zamówienia.
Homo McSapiens Kosztował milion dolarów i odciągnął polskie rodziny od domowych stołów. W Warszawie, roku Pańskiego 1992, na rogu Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej wybudowano nasz pierwszy McDonald. trwa krócej niż tradycyjny pogrzeb. W zachodnich krematoriach pojawiły się napisy: „Proszę ograniczyć uroczystość do 15 minut”. Makdonaldyzacja śmierci ma również wpływ na rodzinę i bliskich zmarłego. Długa żałoba nie pasuje do społeczeństwa, w którym wszystko odbywa się szybko i sprawnie.
Dieta hamburgerowa „Smażenie frytek było dla mnie święte” – pisał w swojej autobiografii Ray Kroc, jeden z założycieli McDonald’s Corporation, znany jako Król Hamburgerów. Smak mcdonaldsowych frytek odegrał ważną rolę w sukcesie firmy – w pierwszych latach jej istnienia w każdej kuchni każdego Mcdonalda były robione od podstaw. Wraz z sukcesem sieci obniżono koszty i zdecydowano się na hurtowo przygotowywane mrożonki, które w każdym barze miały smakować tak samo. Przez lata McDonald’s smażył frytki na oleju z tłuszczu wołowego. Pod wpływem polityki antycholesterolowej przerzucił się na olej roślinny i... tajemniczy natural flavor (smak naturalny). Większość żywności, którą kupujemy, jest teraz sztucznie przetwarzana. Puszkowanie i mrożenie produktów niszczy ich smak, stąd kariera tzw. przemysłu smakowego – potrzeba zaistnienia takowego pojawiła się już w XIX wieku, kiedy żywność zaczęła być produkowana na masową skalę. Pierwsze środki smakowe produkowały... domy perfum. Ponoć jeden z pierwszych sztucznych smaków, methyl anthranilate, przez przypadek odkrył niemiecki naukowiec. W czasie pierwszej wojny światowej pracował w laboratorium nad gazem bojowym, kiedy poczuł... urzekający zapach winogron. W późniejszych latach methyl anthranilate wykorzystywali producenci napojów owocowych.
za „generalnie bezpieczny”. Fabryka IFF w Ohio, największa na świecie firma smakowa, produkuje także zapachy do perfum, dezodorantów, różnych płynów do mycia naczyń czy szorowania podłóg. W 2004 roku producent telewizyjny Morgan Spurlock przeprowadził medialny eksperyment. Przez miesiąc żywił się tylko w McDonaldach. Jadł tam trzy posiłki dziennie, zgodnie z zasadą: jeśli zaproponują zestaw powiększony – biorę. Dziennie przeżerał więc około 5 tys. kalorii (dwa razy więcej niż powinien). Przed przejściem na hamburgerową dietę Spurlocka zbadali kardiolog, gastrolog i internista. Wyniki – wzorcowe. Ten wówczas 34-latek, niepalący abstynent, był zdrowym, aktywnym mężczyzną. Ważył 84 kilogramy przy 188 centymetrach wzrostu. Dziewczyna, z którą mieszkał i jadał, preferowała kuchnię wegańską (sama zielenina). Po 30 dniach Morgan przytył 11 kilogramów, miał otłuszczoną wątrobę, zwiększony poziom cholesterolu, dwukrotnie wzrosło u niego ryzyko choroby wieńcowej i zawału serca. Poza tym czuł się przygnębiony i zmęczony, a jego libido spadło niemal do zera. Nieoficjalnie mówi się, że to dokument „Super size me”, nakręcony przez Spurlocka, przyczynił się do późniejszych zmian w mcdonaldsowym menu, m.in. wprowadzenia sałatek i jabłek. To nie jedyny eksperyment, któremu poddano smakołyki z sieci McDonald’s. Sally Davies, nowojorska artystka, pół roku fotografowała tego samego hamburgera oraz te same frytki i... cud! Przez 6 miesięcy nie udało się dostrzec nawet śladu pleśni
– skomentował to tak: „To pytanie kompletnie od rzeczy. Najdziwniejsze, jakie słyszałem”.
McPraca Z terminu „Makdonaldyzacja” wynika inny – McPraca jako synonim zajęcia źle opłacanego, monotonnego i ogłupiającego. Bez szans na rozwój, ponieważ każdego pracującego można łatwo zastąpić kimś innym. Przykładowo – szeregowy pracownik łódzkiego McDonalda zarabia ok. 8 zł brutto na godzinę. Żeby awansować na tzw. instruktora, musi być wzorcowym wyrobnikiem i orientować się absolutnie we wszystkim – od liczby gramów sałaty w hamburgerze począwszy, a na kosztach wyprodukowania cheeseburgera skończywszy.
Wysiłki zostają wynagrodzone... koszulką innego koloru i podwyżką – kilkadziesiąt groszy brutto na godzinę. McDonald’s w Holandii przegrał sprawę za niesłuszne zwolnienie jednej ze swoich pracownic. Kobieta sprzedała hamburgera innemu pracownikowi baru, po czym, na jego prośbę, dołożyła plasterek sera, przerabiając hamburgera na cheeseburgera. Bez dopłaty! Według tamtejszego kierownictwa złamała zasady, które zabraniają faworyzowania znajomych i członków rodziny. „To był tylko plasterek sera, wystarczyło zwykłe upomnienie!” – przytomnie stwierdził wymiar sprawiedliwości. Sieć zmuszono do opłacenia kosztów procesu oraz wypłacenia byłej już pracownicy ponad 4 tys. euro odszkodowania.
Znany producent hamburgerów znalazł się też na celowniku organizacji broniących praw zwierząt. Propagowanie „szybkiego jedzenia” to także promocja szybkiego zabijania. Małe farmy hodujące kury zastąpiły „fabryki” kurczaków. Producent dostaje z wylęgarni nawet kilkadziesiąt tysięcy jednodniowych piskląt i umieszcza je w długim baraku bez okien. Karma i woda są podawane automatycznie z dozowników. W 8–9 tygodniu chowu na każde z kurcząt przypada jedna dwudziesta metra kwadratowego. Zwierzęta hodowane w tak makabrycznych warunkach zadziobują się. Hodowcy radzą sobie z tym problemem, zmniejszając oświetlenie lub... pozbawiając ptaki dziobów. Niektórym kurczakom pozwala się osiągnąć dojrzałość, żeby móc wykorzystać je do produkcji jaj, jednak traktowane są tak samo jak te „na mięso” – podłoga w klatkach jest pochyła, przez co ptakom trudno się stoi, ale jajka staczają się i mogą być łatwo zebrane. W podobny sposób hoduje się inne zwierzęta. Aby zapobiec rozwojowi mięśni u cieląt (cielęcina byłaby wówczas za twarda), zamyka się je w przegrodach tak ciasnych, że kiedy rosną, nie mogą się nawet obrócić. Od 1985 roku, 16 października, na całym świecie obchodzony jest Dzień Anty-McDonaldsowy. To protest przeciwko promocji niezdrowego jedzenia, wykorzystywaniu pracowników, okrutnemu traktowaniu zwierząt i reklamom skierowanym do dzieci. Jak sobie radzić w zmakdonaldyzowanym świecie? George Ritzer ma na to kilka pomysłów: jeśli możesz, nie mieszkaj w bloku ani osiedlu składającym się z identycznych domów. Staraj się żyć w nietypowym, stworzonym przez siebie otoczeniu. Unikaj rutyny. Chodź do lekarzy, którzy prowadzą indywidualną praktykę. Zamiast Mcdonalda wybierz lokalną jadłodajnię. Podczas urlopu pojedź w jedno konkretne miejsce, bez pośrednictwa biura podróży i postaraj się jak najlepiej poznać jego mieszkańców. I przede wszystkim – trzymaj dzieci z daleka od komputera, telewizora i barów z fast foodami. JUSTYNA CIEŚLAK
Nr 31 (596) 5–11 VIII 2011 r.
M
ultikulturalizm (polityka wielokulturowości) to pogląd i praktyka społeczna, wedle której na terenie danego państwa może współistnieć wiele różnych grup etniczno-religijno-kulturowych, a także różnych systemów wartości, którym przysługuje równorzędność. Pojęcie wielokulturowości rozpowszechniło się równolegle z filozofią postmodernistyczną, która zakwestionowała obiektywność wartości oświeceniowych, zwanych nowoczesnymi, oraz podkreśliła względność i równorzędność wszelkich „prawd”. Pogląd ten uznaje, że każda kultura ma swoją „opowieść”, a próba zewnętrznego oceniania prawdziwości tych opowieści jest niczym innym, tylko nieuzasadnioną zarozumiałością. Zatem – chcesz mieć absolutną równość płci – proszę bardzo!, ale nie próbuj krytykować tych, którzy wolą kobiecość i męskość według szariatu (prawo islamskie) lub naukę Kościoła katolickiego, bo też mają do tego prawo. Z jednej strony tak rozumiane pojęcie wielokulturowości wydaje się promować tolerancję. Ale to tylko pozór, bo przecież zakłada ona na przykład względność pojęcia praw człowieka. I już w obrębie danej kultury rzeczywista tolerancja się kończy, bo na przykład szariat ją wyklucza. A jak powiedzieliśmy wyżej, dla najbardziej skrajnych multikulturalistów we współczesnym społeczeństwie jest miejsce także na szariat, jeśli tylko ktoś go lubi. Wielokulturowość w wersji mniej skrajnej jest obecna w większości nowoczesnych społeczeństw i budzi liczne kontrowersje. O niektórych z nich napiszemy poniżej.
Stare jak świat Wbrew twierdzeniom przeciwników, którzy sugerują, że multikulti jest współczesną nowinką, pewne formy wielokulturowości są niemal tak stare jak cywilizacja europejska. I nie tylko ona. Niemal modelowym przykładem państwa wielokulturowego było Cesarstwo Rzymskie, prawdziwy tygiel języków, ras i religii. Wprawdzie wszystkich mieszkańców rzymskiego imperium łączyła łacina (na Wschodzie głównie greka), a także prawo i pewien typ kultury (teatry, łaźnie itp.), to jednak tolerowano też ogromną lokalną różnorodność. Państwo rzymskie bywało w czasie podbojów bezwzględne i niezwykle okrutne, ale oferowało też swoim mieszkańcom pewien stopień ochrony i względny dobrobyt wypływający z wolności handlu. Uprzywilejowany w początkowej fazie był sam Rzym, ale z czasem przywileje obywatelstwa objęły właściwie wszystkich wolnych mieszkańców imperium. Wielokulturowe było także państwo Czyngis-chana, a w czasach bardziej nam współczesnych za model takiego kraju można uznać... I Rzeczpospolitą. Państwo, w którym żyli nasi przodkowie, było zdumiewającym przykładem religijno-językowego
BEZ DOGMATÓW
Wojna o multikulti
Masakra w Norwegii jest najostrzejszym jak do tej pory przejawem sporu o kształt współczesnych społeczeństw europejskich. Czy należy za wszelką cenę chronić białą, chrześcijańską (postchrześcijańską) Europę? Czy była ona mitem, czy może jest już tylko przeszłością? koktajlu. Wprawdzie w Rzeczypospolitej Obojga Narodów uprzywilejowana była szlachta polska obrządku łacińskiego, ale obok niej żyły i były tolerowane różne grupy społeczne: katolicyzm obrządków wschodnich – grecki i ormiański, różne inne wyznania chrześcijańskie – prawosławie (klasyczne i staroobrzędowe), ewangelicyzm augsburski i reformowany, socynianizm (bracia polscy), menonityzm i Kościół braci czeskich. Mieliśmy dwie odmiany judaizmu – ortodoksyjny, karaimów, później również chasydzki, a do tego jeszcze islam polskich Tatarów. Ten konglomerat różnych grup wyznaniowych, językowych, etnicznych, a nawet rasowych przetrwał około 400 lat i był, trzeba to przyznać, dosyć niezwykły na skalę kontynentu. Jedynym podobnym organizmem państwowym było wielokulturowe państwo Turków Osmańskich. Sama szlachta polska uważała się za odrębny naród pochodzący od irańskojęzycznych Sarmatów. Strój szlachecki zresztą bardzo różnił się od tego, co noszono na ogół w Europie, i zdradzał wiele wpływów orientalnych.
W czasach współczesnych istnieją liczne państwa oparte na międzynarodowej emigracji, a więc wielokulturowe ze swej natury – USA, Australia, Nowa Zelandia, RPA i Kanada. Ta ostatnia jest najbardziej zróżnicowana i uchodzi za wzorzec wielokulturowości – nie tylko z racji faktycznego zróżnicowania, ale także prowadzonej polityki wewnętrznej.
Pułapki nowej wielokulturowości Wprawdzie wielokulturowość ma swoją długą historię, jednak trzeba przyznać, że Europa 2 połowy XX wieku, a więc czasów dzieciństwa większości współczesnych Europejczyków, była zasadniczo dosyć jednorodna kulturowo i etnicznie. Nawet w Polsce z dawnej wielokulturowości prawie nic poza wspomnieniem i zabytkami nie pozostało. Efekt jest taki, że wielu Europejczyków nie potrafi żyć z ludźmi innych kultur i języków, a to przecież wymaga odpowiedniego wychowania i nawyków. Aby daleko nie szukać przykładów, dowodem na tę trudność niech będą Polacy wyjeżdżający na emigrację – na ludzi innych kultur często reagują oni pogardą i agresją. Tymczasem współczesnych Europejczyków w nowe ramy multikulturowości wtłoczono jakby znienacka, na ogół nie pytając ich o zdanie. „Obcy” pojawili się po II wojnie światowej w Europie jako uboczny skutek dekolonizacji, kiedy dawne mocarstwa musiały przyjąć część swoich dawnych poddanych wywodzących się z Afryki i Azji. Dwie kolejne fale przybyszów to pracownicy najemni zaproszeni w czasach prosperity lat 60. i 70. (np. Turcy w RFN i Marokańczycy w Holandii) oraz uchodźcy i ich potomkowie. Dopóki trwał dobrobyt „30 chwalebnych lat” powojennych, nie
było z nową, wielokulturową sytuacją większych problemów. Kiedy Europa weszła w gospodarczą stagnację, z końcem lat 70. pojawiły się niepokoje. Niższe warstwy społeczne zaczęły traktować przybyszów jako konkurencję na kurczącym się rynku pracy. Ich obawy nie były nieuzasadnione – wszak emigrantów potrzebował kapitał, aby zmniejszyć presje na podwyżki płac i zapewnić sobie tanią siłę roboczą. Zatem warstwy ludowe słusznie wyczuwały, że nowa wersja wielokulturowości jest do pewnego stopnia skierowana przeciwko ich interesom. Bardzo szybko ten niepokój prostych ludzi zaczęli wykorzystywać faszyści, nacjonaliści i cwaniacy z populistycznej prawicy (jako jeden z pierwszych – Front Narodowy we Francji), którzy lęki potrafili przekuć na polityczne poparcie i stołki w parlamencie. Wprawdzie nie potrafili uboższym Europejczykom niczego załatwić, ale sprytnie kanalizowali ich lęki i uprzedzenia. Lewica w tej kwestii niemal całkowicie zawiodła – egalitarny honor, lewicowa antyrasistowska tradycja i poprawność polityczna nie pozwalały jej krytykować faktu przyjmowania przybyszów ani powstrzymać ich napływu. Strach przed wielkim biznesem też przeszkadzał w przykręcaniu kurka z emigrantami. Paradoksalnie jednak honor nie przeszkadzał lewicy zdradzić interesów najbiedniejszych Europejczyków, którzy padli ofiarą kryzysu późnego kapitalizmu. Stagnacja gospodarcza trwa już z przerwami dobre 30 lat, a model wielokulturowy nie przestaje budzić kontrowersji.
Multikulti, i co dalej? W ostatnich kilku latach oficjalną porażkę polityki wielokulturowej ogłosiły umiarkowanie prawicowe
13
rządy we Francji, Niemczech i Wielkiej Brytanii. Elity nie bardzo wiedzą, co począć ze sfrustrowanymi mieszkańcami biednych, „kolorowych” przedmieść, narasta strach przed radykalnym islamem, nasila się antyromska histeria w Europie Wschodniej, mnożą się przypadki ataków antysemickich. Kryzys wyostrza konflikty, potęguje złość i frustrację. Mnożą się pod adresem przybyszów oskarżenia o drenaż środków z pomocy społecznej. Powstają też teorie spiskowe, takie jak ta o spisku lewicowo-islamskim, która zapłodniła pokrzywiony nienawiścią umysł Andersa Breivika. A to nie wszystko, bo do bram Europy pukają codziennie tysiące nowych, zdesperowanych przybyszów z Afryki... Unia musi przemyśleć całość dotychczasowej polityki, bo bywało tak, że sami tworzyliśmy własne problemy. Na przykład eksport dotowanej unijnej żywności niszczył rolnictwo w krajach Afryki i popychał wiejskich, czarnoskórych nędzarzy do szukania ratunku w Europie. Padliśmy więc ofiarą własnego krótkowzrocznego sprytu, jakim było upychanie w świecie żywności, której Unia sama nie chciała. Ta polityka była zresztą dosyć bezwzględna, bo jedzenie sprzedawano krajom najsłabszym i uzależnionym od pomocy z UE – dlatego nie potrafiły się przed tą ekspansją bronić. Europa musi także zacząć mówić prawdę o emigracji i jej skutkach. O tym, że integracja przybyszów i tubylców bywa trudna, a międzykulturowe nieporozumienia doprowadzają ludzi do desperacji. Miejscowi czują się coraz mniej u siebie, a przybysze i ich dzieci czują się odrzucani i sfrustrowani. Tego nie można przeskoczyć, a ludziom nie da się zamknąć ust pod pozorem walki z „rasizmem”. Takie próby natychmiast wykorzysta skrajna prawica, stając się tubą dla ludzi i mediów zakneblowanych poprawnością polityczną. Owszem, poprawność polityczna jest błogosławieństwem, ale tylko do momentu, w którym nie staje się właśnie kneblem uniemożliwiającym normalny dialog w społeczeństwie. To, co skrajna prawica robi w Europie, jest haniebne, bo napuszcza na siebie ludzi, nakręca atmosferę strachu i zagrożenia ze strony „obcych”, a jednocześnie nie przedstawia żadnych realnych rozwiązań problemów. Z drugiej strony zawiodła cała klasa polityczna – i z prawa, i z lewa. Ludzie z elit, którzy żyją w lepszych dzielnicach, rzadko mają za sąsiadów nowo przybyłych i na razie nie konkurują z nimi o pracę. Dzieci z klasy średniej i wyższej – na ogół z racji miejsca zamieszkania – nie chodzą do szkół z dziećmi emigrantów. Elity więc mają skłonność do bagatelizowania problemów i napięć, jakie rodzi wielokulturowość, bo one ich osobiście nie dotyczą. Jednocześnie blokują wszelką otwartą rozmowę na ten temat pod hasłem walki z ksenofobią. To jest nieuczciwe i aroganckie. MAREK KRAK
14
BEZ DOGMATÓW
Uwaga, uwaga – nadchod W grudniu minie dziesięć lat od czasu, gdy na łamach „FiM” napisałem, że eskalujący w Europie i Polsce neonazizm doprowadzi w końcu do makabrycznej katastrofy. Dziś jestem skłonny w swoim posępnym wieszczeniu pójść dalej: Anders Behring Breivik to dopiero początek. Po nim ujawnią się inni. Także nad Wisłą. Marginalizowana i wyszydzana w Polsce lewica jest w permanentnym odwrocie. Pustkę po niej zajmują ugrupowania prawicowe (niektóre z nich same siebie nazywają centroprawicowymi, choć to tylko przykrywka), a za nimi... jeszcze chyłkiem, jeszcze nie dość jawnie, ale już widocznie, podąża prawica skrajna. I próbuje zagospodarować dla siebie jak największą przestrzeń. Komuś, kto lekceważy ten trend, spieszę przypomnieć, że jeszcze do niedawna w cywilizowanej Austrii nikomu do głowy by nie przyszło, że współrządzić może neofaszystowska Freiheitliche Partei Osterreichs Jörga Haidera. Ale przecież i w Polsce mieliśmy już „miłe” złego początki, kiedy to koalicjantem PiS została Liga Polskich Rodzin ze swoją jawnie faszyzującą bojówką – Młodzieżą Wszechpolską.
Ale MW to tylko zabawa głupich chłopców w Indian w porównaniu z tym, co dzieje się pod naskórkiem politycznego życia. Triumfujący pochód polskiego neonazizmu widać najlepiej w internecie i tylko patrzeć, jak jakiś polski Haider dla swoich politycznych celów wykorzysta tę niebagatelną już siłę. Polski neonazista nie odkrywa w swojej ideologii niczego nowego. Twierdzi – podobnie jak jego brunatni protoplaści – że istnieje ścisły związek pomiędzy cechami fizycznymi jednostki (kolor skóry, oczu, kształt nosa i głowy) a jej cechami psychicznymi. Stąd prosta droga do konstatacji, że jedni ludzie (rasy) są predestynowani (a nawet stworzeni) do panowania nad innymi. Nie trzeba dodawać, że posępną rolę gra tu religia, i to ze szczególnym uwzględnieniem Kościoła katolickiego. Przecież jeszcze nie tak dawno Krk głosił, że Murzyni i Indianie nie mają duszy, a Żydzi to zakała ludzkości. Jakoś nie dostrzegam, by pod tym względem wiele się zmieniło. No może język. Ale pogarda pozostała. A ulubionym symbolem polskiego neonazisty jest krzyż wpisany w swastykę i barwy narodowe. Rasizm to problem nie tylko internetu, ale i stadionów. Kibole – z bejsbolami w jednej
Kiedy jedną Pozdr
historie”, „Tylko Polska” itp., a zawierają treści w sposób otwarty nawołujące do nienawiści na tle rasowym i narodowościowym. Co na to prokuratura, sądy, policja, CBŚ? Nic! Tak jak w Austrii i tak jak w Norwegii psa z kulawą nogą to nie interesuje, chociaż alarmistyczne sygnały dochodzą zewsząd. Oto na przykład na aukcyjnym portalu Allegro coraz większym wzięciem cieszą się gadżety ze swastykami, symbolami SS i portretami Hitlera. O płytach zespołów wykonujących nazirock już nie wspomnę. Coraz bardziej prawdopodobny wielki kryzys gospodarczy Manifest polskich neonazistów będzie tylko sprzyjał tym COMBAT 18 zjawiskom. Narodowy Socjalism jest jedyną nadzieją jaką ma Biała Rasa Poniżej wyimki z polAryjska na przetrwanie w nowym tysiącleciu. Zapomnijcie o „pseuskich internetowych stron do-patriotach”, o tych którzy wymachują flagami i o tych, któneonazistowskich i faszyrzy płaszczą się przed królami i książętami. Oni są słabi i głupi stowskich pisemek ogóloraz pełni uwielbienia dla sił, które trzymają ich w łańcuchach. nie dostępnych w kioZapomnijcie o politykach i „demokratach”. Istnieją tylko po to, sa nie- skach Ruchu. Budzą odHes olfa Rud erci śmi nica rocz by osłabić i przyczynić się do zmiany naszego Ruchu. Ich boga- Dziś mija kolejna y razę i przerażenie. Ale wego-Socjalisty. My Patrioci Ras mi jest egoizm i pieniądze, za które zaprzedali się żydom. Zapo- złomnego Narodo ktoś to publikuje, ktoś iętamy!!! mnijcie o „przedsiębiorcach”, którzy dorobili się na sprzedaży ozdó- z Polski ciągle pam sprzedaje. Dla kogoś. Bo bek ludziom z Ruchu. Odrzucili oni swoje Aryjskie pochodzenie jest popyt. Wciąż rosnący. Jakiś Anw podziale na swoich i nieswoich. Faki stali się żydami. Zapomnijcie o tych, którzy skomlą: „Jeżeli tylders Behring Breivik, jakiś Haider... tycznie – robi się nieswojo. ko pokazalibyśmy się z dobrej strony, jako mili i poważni, szanujący lujakiś Kowalski czy Malinowski o słuszObok miazmatów polskiego neodzie, wtedy Wrogowie pozwolą nam na wszystko to, co chcemy”. Oni są nie niebieskich oczach i jedynie ponazizmu wykwitających w internecie słabi i głupi oraz nie rozumieją Wiecznych Praw Natury. Nowe tysiącleprawnych blond włosach już się i na stadionowych trybunach są jeszcie musi być czasem nieustannej walki. Jeżeli my nie zniszczymy Wronad Wisłą urodzili. I nie pytajmy, cze pisemka faszyzujące, które w ofiga, to On zniszczy nas. Zbliża się ostateczne starcie, ostatnia szansa dla czy uderzą. Należy zapytać KIEDY? cjalnym obiegu mają się coraz lepiej. Białej Aryjskiej Rasy. Jeżeli będziemy czekać, wtedy z pewnością nie zaMAREK SZENBORN Dla niepoznaki noszą one tytuły kusłużymy na przetrwanie i wszystkie nasze osiągnięcia oraz historia i dzieARIEL KOWALCZYK riozalnie niewinne: „Tajemnice świadzictwo zostanie zapomniane i starte z powierzchni ziemi. Na zawsze. (Zachowano pisownię oryginalną!) ta”, „Dziwny jest ten świat”, „Tajne ręce i z bananami w drugiej – pokazują kolorowym sportowcom, gdzie ich miejsce w „pochodzie cywilizacji”. O tym, jaka atmosfera panuje na meczach polskich drużyn wszelkich lig, niech świadczy fakt, że od lat nie odnotowano tamże pojawienia się ciemnoskórego kibica. Noże, pałki, siekiery, kastety to najlepszy straszak i argument
Dziś przypada kolejna rocznica po kwidacji warszawskiego getta, pr nóżków czczona jako rocznica w getcie warszawskim. Jak co i telewizji przeczytać i usłyszeć b haterskich żydach oraz zbrodnicz kach. Trwająca od wielu lat w m nia Narodów Aryjskich i wywyższ rocznic takich jak ta szczególnie dzowie są karmieni wyssanymi z k wieściami o bohaterach takich ja nie bunkra dowództwa Żydowsk wie będą raczeni widokiem ohyd
Nr 31 (596) 5–11 VIII 2011 r.
15
Z okazji 122 rocznicy urodzin Adolfa Hitlera, wszystkim Narodowym Socjalistą i Patriotą Rasy na świecie, życzymy triumfu w walce i sukcesów w życiu prywatnym i zawodowym.
dzi!
Rasa jest w niebezpieczeństwie, z jej nadziei zostaje Biała Miłość!!! ro dla rodaków z UK!
Jest w Polskim ruchu grupa ludzi godnych nazwan ia ich kurwami i innym ścier wem.
W Warszawie zastrzelono czarnucha. Sprawiedliwości stało się zadość. Jednego ścierwa w Białej Europie mniej.
Udało nam się W dniu dzisiejszym obchodzimy rocznicę urodzin „Bo- ustalić pochodzenie ga Wojny” i Białej Europy – Adolfa Hitlera. Postaci, obecnego premiera która stała się symbolem Walki o wolność i niepodPolski Donalda ległość Białej Rasy. Wzorem dla każdego Białego PaTuska. Kiedy trioty, któremu zależy na czystości krwi i zachowaostatni żołnierz niu narodowej godności. Godności, którą teraz zatraWehrmachtu camy, dając wzbudzać w sobie poczucie winy przez opuszczał żydowskich „długonosych biznesmenów” i „działaokupowany czy społecznych”. Idea, którą zaszczepił w nas Adolf Gdańsk, Hitler, będzie żyć wiecznie, a czasy Triumfu Narozgwałcił świnie. dowego Socjalizmu nie minęły! Walka o Matkę Europę trwa nadal! Heil Hitler!!! W tym miejscu pozdrowienia dla wszystkich BiaTeksty piosenek coraz bardziej popularnej wśród młodzieży kapeli HONOR: łych Patriotów i Narodowych Socjalistów. Niezłomnych i nie poddających się, pomimo fanatycznej nagonki na nas przez Rudolf Hess Biały duch pokolenia Narodowy socjalizm struktury ZOG. Mrok ogarnął pustą celę, W imię przetrwania Heil! Zgasł ostatni promień dnia, Najczystszej Rasy Dla Eli zwanej Perłą, Przepięknej Góralki Marioli, Kuby, AnTam zakończył życie człowiek W górę wznosimy Z raz obranej drogi nie zawracaj w tył tyboga, Łukasza vel Gruz, Pawła, Kasi, Rudolfa, Firmy HH, Za wolność, na którą czekał świat Wojenny miecz Nie opuszczaj wiary w dumę białej rasy Andrzeja Narewa, Czułego, Barta, Tomasza z Koszalina, Będziemy walczyć Tak jak Adolf Hitler niszcz żydowski stan Grześka ze Szczecinka, Guderiana z J G, zespołu Potop, DuRef: Tak jak przed laty Niech powróci siła, która będzie trwać! siciela z Warmii i jego przyjaciół i dla Thomasa z Chicago Rudolf Hess – ostatni płomień zgasł, Z wszystkim co brudne Ofiara komunistycznych kłamstw! Z wszystkim co złe – Dziękujemy za te wszystkie lata wsparcia i walki o wspólREF: Narodowy socjalizm ną Ideę – Towarzyszu i Przyjacielu 8318.
W Twoich rękach przyszłość niesie nowy ład To głos pokolenia krzyczy byś zwyciężał Stój na straży prawdy, by aryjski duch Mógł powierzyć Tobie każdą z swoich cnót REF: Narodowy socjalizm Jedna droga dla kraju Narodowy socjalizm Jedna droga dla kraju Narodowy socjalizm Jedna droga dla kraju Narodowy socjalizm Odrodzony dla świata!
Rasa tylko jedna, Która może istnieć tu Duma tej ziemi Pokolenia biały duch
Wiara dawała mu nadzieję, Że nadejdzie taki dzień, W którym powróci stare prawo, Narodowy socjalizm odrodzi się!
Stawimy czoło Wszelkim oporom Hebrajska wiara Dziś zginąć ma Nasza kultura Jest tylko jedna Dla prosemickich zdrajców W niej miejsca brak
Ref: Rudolf Hess – ostatni płomień zgasł, Ofiara komunistycznych kłamstw!
Rasa tylko jedna, Która może istnieć tu Duma tej ziemi Pokolenia biały duch
Ref: Rudolf Hess – ostatni płomień zgasł, Ofiara komunistycznych kłamstw!
Czas chciał przekreślić wielką szansę, By wróciły tamte dni, Choć śmierć zabrała czysty powiew wolności, Ona nadchodzi znowu dziś! Opr. graficzne D.S.
oczątku ostatecznej lirzez żydów i ich podwybuchu powstania roku w prasie, radiu będziemy mogli o boych Niemcach i Polamediach akcja opluwazania żydów w czasie przybiera na sile. Wikoszernego palca oporskiej obroak Anielewicz i Edelman. Tworzone są liczne mity, jak ten o bohate widzoZnów żydów. tam kiej Organizacji Bojowej i samobójstwie broniących się . ityzmie antysem dnej gęby Edelmana i opowieściami o odradzającym się
Jedna droga dla kraju Narodowy socjalizm Jedna droga dla kraju
16
Nr 31 (596) 5–11 VIII 2011 r.
ZE ŚWIATA
Są ikonami światowej sceny muzycznej. Ich albumy wciąż sprzedają się w milionach egzemplarzy. Łączy ich jedno – zmarli, nie ukończywszy 28 roku życia...
Klub 27
P
o śmierci 27-letniej charyzmatycznej wokalistki Amy Winehouse świat od razu zaliczył ją do grona wybitnych muzyków, którzy pożegnali się z życiem w tak młodym wieku. Lista artystów zwana Klubem 27 została założona przez fanów po śmierci czterech wybitnych muzyków: Briana Jonesa, Jimiego Hendrixa, Janis Joplin i Jima Morrisona. Wszyscy zmarli na przełomie lat 60. i 70. w wieku 27 lat. W 1994 roku do muzyków z Klubu 27 dołączył sławny założyciel i wokalista zespołu Nirvana – Kurt Cobain. Następnie do klubu dopisywano kolejne nazwiska. Niektóre listy liczą prawie 50 zmarłych 27-latków. Z wieloma z nich, zwłaszcza z najbardziej znanymi nazwiskami, łączy się wiele teorii spiskowych. Wielu fanów, wbrew opiniom policji, jest wciąż przekonanych, że ich idole zostali zamordowani w tajemniczych okolicznościach lub... nadal żyją. Poniżej przedstawiamy listę „wielkiej piątki”, czyli założycieli Klubu 27. Brian Jones (ur. 28 lutego 1942 roku, zm. 3 lipca 1969 roku – żył 27 lat i 125 dni). Angielski wokalista i kompozytor, jeden z założycieli zespołu The Rolling Stones, którego był pierwszym liderem. 3 lipca 1969 roku ciało Jonesa zostało znalezione w jego basenie na Cotchford Farm w Wielkiej Brytanii. Na początku podano, że przyczyną śmierci było utonięcie, lecz z biegiem czasu wychodziły na jaw nowe fakty, mówiące o morderstwie. Zabójstwa miał dokonać Frank Thotogood, szef ekipy budowlanej remontującej posiadłość Jonesa. W noc śmierci artysty została ona kompletnie splądrowana.
Motywem działania Thotogooda miał być potężny dług, którego budowlaniec nie był w stanie spłacić. Do tej pory jednak nie ma dowodów na zabójstwo. W 2009 roku ponownie wszczęto śledztwo wyjaśniające okoliczności zgonu Jonesa. Jimi Hendrix (ur. 27 listopada 1942 roku, zm. 18 września 1970 roku – żył 27 lat i 295 dni). Legendarny gitarzysta, wokalista, kompozytor i autor tekstów. Według oficjalnych, choć nigdy niepotwierdzonych w 100 proc. informacji Hendrix zmarł w wyniku zachłyśnięcia się własnymi torsjami po przedawkowaniu leków nasennych. W dniu śmierci muzyk wypił jakoby bardzo dużo czerwonego wina i połknął dziewięć tabletek nasennych Vesperax, po czym położył się spać. Po kilku godzinach Monika Dannemann, jego dziewczyna, znalazła go nieprzytomnego, duszącego się i wymiotującego. Próbowała go ocucić (bezskutecznie), a w końcu zadzwoniła po karetkę. Hendrix w drodze do szpitala żył jeszcze, jednak lekarzom nie udało się go uratować. Dyżurujący wówczas doktor Bannister uznał, że gitarzysta po zażyciu tabletek dostał odruchu wymiotnego, ale był tak senny, że nie koordynował ruchów swojego ciała i w czasie wymiotowania brał jednocześnie wdechy, przez co się udusił. Bannister dodał, że 9 pigułek Vesperaxu nie jest dawką śmiertelną. Znajomi Hendrixa twierdzą, że został on zamordowany. Meic Stevens, jego przyjaciel, który imprezował z nim poprzedniej nocy, jest
przekonany o zabójstwie gitarzysty. „Jimi nigdy nie pił czerwonego wina. A jak pokazała sekcja zwłok, jego brzuch był dosłownie pełen tego trunku. To była normalna rockowa imprezka w pubie. My tam spożywaliśmy alkohol. Ale normalnie, tak jak zawsze. Sam tego nie wypił. Zapewniam. Ktoś zalał go winem i wepchał mu środki nasenne” – powiedział Stevens, sugerując, że za śmiercią Hendrixa mógł stać Micheal Jeffrey, jego menedżer, który ubezpieczył swojego podopiecznego na 2 miliony dolarów, a wówczas to była fortuna. Kolejną podejrzaną była Monika Dannemann, dziewczyna gitarzysty – to ona spędziła z nim ostatnie chwile. Kiedy w 1996 roku zaczęto skrupulatniej analizować śmierć Jimiego, Dannemann popełniła samobójstwo. Jeffrey zginął podobno w katastrofie lotniczej trzy lata po śmierci Hendrixa. Jednak wiadomo było, że menedżer zawsze spóźniał się na samoloty. Tak mogło być również tamtym razem, więc wiele osób uważa, że domniemany morderca w ogóle nie wsiadł na pokład samolotu i uciekł z pieniędzmi. Janis Joplin (ur. 19 stycznia 1943 roku, zm. 4 października 1970 roku – żyła 27 lat i 258 dni). Amerykańska piosenkarka zmarła około 1 w nocy w swoim pokoju hotelowym w Landmark Motor (obecnie Highland Gardens Hotel) w Los Angeles. Feralnej nocy Joplin wypiła dwa kieliszki wódki i wstrzyknęła sobie zwykłą (nie większą niż zazwyczaj) dawkę heroiny. Zeszła
do recepcji po resztę pieniędzy za zakupione wcześniej papierosy. Pracownik hotelu zeznał, że zachowywała się normalnie i nic nie wskazywało na narkotykowe bądź alkoholowe odurzenie. Zaraz po powrocie do pokoju jej serce nagle przestało bić. Upadła twarzą do podłogi i tak też została znaleziona. W jednej dłoni wciąż trzymała niedopalonego papierosa, w drugiej – drobne wydane przez recepcjonistę. Zwolennicy teorii spiskowej twierdzą, że Joplin zażywała o wiele większe dawki heroiny przy znacznej ilości wypitego alkoholu. Jej organizm miał przez to dużo większą tolerancję na ten narkotyk, więc przyjęta przez nią porcja heroiny nie powinna wywołać w jej organizmie aż takiej reakcji. Niektórzy uważają, że została zamordowana przez ludzi związanych z zespołem Big Brother & the Holding Company, z którym wcześniej występowała, aby następnie rozpocząć karierę solową, pozbawiając tym samym BBHC charyzmy, jaką dawała jej osoba. Jim Morrison (ur. 8 grudnia 1943 roku, zm. 3 lipca 1971 roku – żył 27 lat i 207 dni). Pisarz, poeta, scenarzysta, aktor, wokalista i tekściarz zespołu The Doors, jeden z najwybitniejszych muzyków rockowych XX wieku. W 1970 roku Morrison znalazł się na skraju załamania nerwowego. Razem z członkami The Doors chciał tymczasowo zakończyć występy na żywo. Wraz z Pamelą Courson, swoją dziewczyną, wyjechał do Paryża, gdzie planował całkowicie oddać się pisaniu. 2 lipca 1971 roku – po romantycznym, ale zakrapianym alkoholem wieczorze w restauracji i po kinie – oboje wrócili do swojego mieszkania, gdzie kontynuowali picie. Podobno Morrison wypił w mieszkaniu dwie butelki whiskey i razem z partnerką kilkakrotnie odurzył się heroiną. Po 3 nad ranem oboje położyli się spać. Godzinę później Courson obudziło rzężenie i charczenie Jima. Po docuceniu Morrison poszedł do łazienki, gdzie kilkakrotnie wymiotował. Następnie miał powiedzieć, że poczuł
się lepiej, więc jego partnerka ponownie położyła się spać. Około 6 nad ranem wstała z łóżka, aby sprawdzić, co się dzieje z artystą. Drzwi od toalety były zamknięte. Gdy otworzono je o 8 rano, Morrison leżał martwy w wannie. Wezwany na miejsce lekarz stwierdził zgon z powodu ataku serca. Nikt nie wykonał dodatkowych badań, przez co fani artysty twierdzą, że Pamela Courson specjalnie podawała mu większe dawki heroiny, żeby go uśmiercić. Przemawia za tym fakt, że kobieta krótko po śmierci Morrisona zaczęła ubiegać się o prawa do jego majątku. Po kilku latach sądowej walki, m.in. z członkami zespołu The Doors, została uznana za spadkobierczynię majątku artysty. Kurt Cobain (ur. 20 lutego 1967 roku, zm. 5 kwietnia 1994 roku – żył 27 lat i 44 dni). Według oficjalnych informacji wokalista zespołu Nirvana popełnił samobójstwo, strzelając sobie w głowę ze strzelby. Do tragicznego zdarzenia miało dojść 5 kwietnia 1994 roku w Seattle w domu muzyka. Ciało znaleziono trzy dni później. Sprawa z pozoru jest oczywista, ale... Pierwszym argumentem podważającym teorię samobójstwa jest prawie trzykrotnie wyższy od śmiertelnego poziom heroiny we krwi muzyka w chwili, gdy znaleziono ciało. W takim stanie człowiek – jeśli od razu nie umrze – z pewnością straci przytomność, więc nie może być mowy o prawidłowej obsłudze broni. Kolejnym argumentem jest brak jednoznacznych odcisków palców na strzelbie, z której padł strzał. Poza tym istnieją ponoć dowody mówiące, że karta kredytowa Cobaina była używana między 5 a 8 kwietnia, czyli w chwili, kiedy jej właściciel miał już nie żyć. Główną i w zasadzie jedyną osobą podejrzewaną przez fanów o zabójstwo wokalisty jest Courtney Love, jego żona. Rosemary Carroll, adwokat artysty, twierdziła, że Cobain chciał rozwieść się z żoną i pozbawić ją wszelkich praw do majątku. Oprócz tego Love dostarczyła Tomowi Grantowi, detektywowi prowadzącemu śledztwo, samobójczy list muzyka, który jednak według śledczego był wiadomością o chęci rozstania z żoną i zakończeniu muzycznej kariery. Prawdopodobnie śmierć Kurta Cobaina nigdy nie zostanie do końca wyjaśniona, a setki tysięcy jego fanów będą nadal wierzyć, że ich idol został zamordowany. MIŁOSZ WOROBIEC
Nr 31 (596) 5–11 VIII 2011 r. DEMENCJA KARDYNAŁA Portugalski kardynał José da Cruz Policarpo z Lizbony najwidoczniej przebudził się po bardzo długiej hibernacji... Odpowiadając na pytania reportera, oświadczył, że nie widzi żadnych przeciwwskazań, jeśli chodzi o ordynację kobiet. Wkrótce po tym przywrócono go do rzeczywistości i książę Kościoła odwołał swą konstatację. Usprawiedliwiając się, wyznał, że nigdy starannie nie analizował tego problemu, stąd niewiedza... Jednocześnie skwapliwie zapewnił, że nie jest dysydentem i w pełni zgadza się ze stanowiskiem papieża. Ot, mały atak demencji. CS
w tym nic zaskakującego (wiele wyznań ewangelicznych tak uważa) ani gorszącego, gdyby nie fakt, że potencjalna pani prezydent będzie się musiała kontaktować Watykanem, czyli siedzibą owego antychrysta. Poza tym taka przeszłość może sprawić, że republikańska kandydatka może nie uzyskać poparcia konserwatywnych katolików. Jakby tego było mało, mąż kandydatki prowadzi klinikę, w której praktykuje się „leczenie” gejów i lesbijek, traktując homoseksualizm jak chorobę. A to nie wróży poparcia ze strony środowisk gejowskich, nawet tych bardziej konserwatywnych. PPr
JAK SIĘ NIE MIESZAJĄ BURKI DO BUDY! Belgia stała się właśnie drugim krajem w Europie, w którym prawnie zakazano kobietom zasłaniania twarzy w miejscach publicznych.
Wprowadzone wzorem Francji przepisy mają umożliwić „kobietom zmuszanym do zasłaniania twarzy lepszą integrację ze społeczeństwem”. Te panie, które nie zechcą się integrować, będą musiały uiścić karę lub spędzić do 7 dni w więzieniu. Przepis budzi kontrowersje i niektóre organizacje praw człowieka zapowiadają skargi konstytucyjne, uznając go za zbytnią ingerencję w życie prywatne. W Belgii tylko 200–300 muzułmanek zasłania twarze. We Francji, co ciekawe, odkąd tylko zaczęto debatować o zakazie, zanotowano wzrost zainteresowania noszeniem burek i nikabów wśród młodych muzułmanek. MaK
HABEMUS ANTYCHRYSTA W USA konsternacja. Jedna z najważniejszych republikańskich kandydatek do fotela prezydenckiego wierzyła do niedawna, że papież jest antychrystem. Jak będzie – po ewentualnym wyborze – układać stosunki USA z Krk i Watykanem? Kobietą, która stanie być może do walki z Barackiem Obamą, jest reprezentantka Partii Republikańskiej Michele Bachmann. Pani Bachmann należała do niedawna do trzeciego w USA co do wielkości Kościoła luterańskiego (Ewangelicko-Luterański Kościół Wisconsin), według którego papież jest antychrystem. Nie byłoby
Kościół lubi zapewniać, że nie ingeruje w życie polityczne, jedynie głosi „wartości moralne”. Oto jeden z przykładów tego nieingerowania. Biskup Mario Toso – sekretarz Papieskiej Rady Iustitia et Pax – wezwał wprost do stworzenia we Włoszech partii politycznej inspirowanej wartościami katolickimi. „Nic nie stoi na przeszkodzie, aby katolicy stworzyli własną partię” – zauważył bp Toso. Duchowny zaznacza jednak, że partia musi być oddolną inicjatywą wiernych. Duchowni mogliby jedynie wspierać ją i promować. Jego zdaniem mogłaby ona powstać na bazie ruchów religijnych i kulturalnych w porozumieniu – a jakże! – z Konferencją Episkopatu Włoch. Ostatnia jawnie katolicka partia we Włoszech – chadecja – rządziła krajem przez dziesięciolecia, ale zniszczył ją gigantyczny skandal korupcyjny oraz związki z mafią. Tak to bywa z kościelnymi wartościami w polityce. PPr
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI polecenie rządu australijskiego. Była to specyficzna polityka adopcyjna, która odebrane pod presją dzieci przekazywała do „dobrych rodzin”, z reguły katolickich. W tym wówczas powszechnym, ale haniebnym procederze uczestniczyły bowiem czynnie i na masową skale instytucje prowadzone przez Kościół katolicki. Obecnie kościelne szpitale przepraszają swoje ofiary, ale jednocześnie wskazują państwo jako adresata ewentualnych roszczeń o odszkodowania. AC
KOŚCIÓŁ SPLAMIONY Katolicy australijscy z inicjatywy ugrupowania Catholics for Renewal (Katolicy za Odnową) wystosowali list do swych biskupów i Benedykta. Kościół doprowadził do alienacji bardzo wielu wiernych pochodzących z rodzin katolickich i wyznających katolicyzm (…). Kościół wyizolował się ze społeczeństwa, dla dzieci przestał być autorytetem; splamiony jest niesprawiedliwością, podejmowaniem złych decyzji. Twierdzeniami o swej nieomylności blokuje wszelki dyskurs na tematy seksualności, miejsca kobiet w Kościele, celibatu i kwestii gejów. Ważne są dlań tylko centralizm i kontrola – piszą do papieża i domagają się, aby Kościół był odpowiedzialny za swe czyny, nie stosował dyskryminacji i zwracał uwagę na głos wiernych. CS
KONIEC MATECZNIKA Kryzys w stosunkach irlandzko-watykańskich zaostrza się. Wygląda na to, że w jednym z niedawnych katolickich mateczników też można twardo postawić się Kościołowi.
ROZWODY ZATWIERDZONE Referendalne zwycięstwo zwolenników prawa do rozwodów zostało przypieczętowane prawem przegłosowanym w maltańskim parlamencie. Kilka tygodni temu Maltańczycy przegłosowali w referendum legalizację rozwodów, której wzbraniał im dotąd wszechpotężny w tym kraiku Kościół katolicki. Na Malcie jednak wyniki referendum nie mają charakteru obowiązującego dla parlamentarzystów. Na szczęście deputowani maltańscy nie zaryzykowali sprzeciwu wobec społeczeństwa i głosami 52 do 11 zatwierdzili to, o czym naród zdecydował, a czego nie chcieli biskupi. MaK
DZIECI NA SKATOLICZENIE Katolickie szpitale w Australii przeprosiły za udział w procederze zabierania dzieci niezamężnym kobietom. W sumie 150 tysięcy dzieci odebrano w połowie XX wieku niezamężnym i nieletnim kobietom na
afery pedofilskiej za nie do zaakceptowania i zażądał wyjaśnień, dlaczego Watykan mówił księżom i biskupom, że mogą podważać zasady prawa i nie ukrywać przestępstwa pedofilii. PPr
W OBRONIE WIARY Mało brakowało, a w Europie w końcu XX wieku doszłoby do wojny, m.in. o uprzywilejowaną pozycję Kościoła. Hiszpańscy historycy ujawnili sensacyjną wiadomość, że w 1975 roku ich kraj – sterowany wówczas przez generała Franco – miał najechać na Portugalię, która akurat przegnała (tzw. rewolucja goździków) ultrakatolicką dyktaturę. W obydwu krajach rządy klerykalno-prawicowego terroru trwały pół stulecia, ale to Portugalczycy pozbyli się ich pierwsi. Interwencja Franco miała tam – pod pretekstem obrony prześladowanego kleru – przywrócić stare porządki i zapobiec eksportowi rewolucji do Hiszpanii. Tak się jednak złożyło, że Franco zmarł i do Madrytu także zawitała wolność. MaK
każda powinna mieć niezależnego lidera – mężczyznę lub kobietę. Wzywają do ordynacji kobiet i wyświęcania żonatych na księży. Wiedeński kardynał Schönborn wyraził „zaszokowanie” postawą buntowników i oświadczył pokrętnie, że „chrześcijańskie posłuszeństwo jest szkołą wolności”. ST
HERETYK KOPERNIK Walka pobożnych ludzi z teorią ewolucji wciąż trwa (połowa Amerykanów jest przekonana o jej fałszywości), ale okazuje się, że niektórzy chrześcijanie nie powiedzieli ostatniego słowa – także w kwestii geocentryzmu.
PRZYKOŚCIELNY ZAMORDYSTA W Urugwaju zmarł w areszcie domowym wierny syn Kościoła katolickiego. Przyprawił o śmierć 300 osób. Juan Maria Bordaberry, dawny dyktator najbogatszego kiedyś kraju Ameryki Łacińskiej, zmarł w areszcie domowym. W 1973 roku doprowadził on do zamachu stanu, zniósł demokrację, wprowadził cenzurę, przegnał związkowców i parlament. Miał na sumieniu kilkaset osób. Bordaberry w odróżnieniu od innych latynoskich puczystów zupełnie nie wierzył w demokrację i chciał trwałej tyranii. Na to jednak nawet armia nie chciała przystać i w końcu obaliła dyktatora. Gdy po latach w Urugwaju zniesiono amnestię dla politycznych przestępców, byłego prezydenta skazano na 30 lat aresztu domowego. MaK
BUNT NA BARCE
Po ogłoszeniu kolejnego raportu o przestępstwach seksualnych kleru („FiM” 29/2011) planowana na przyszłe lato wizyta papieża będzie prawdopodobnie odłożona. Co więcej, irlandzki rząd rozważa nawet zamknięcie swojej ambasady w Watykanie, co byłoby niewątpliwym ewenementem. W bardzo ostrym przemówieniu w parlamencie premier Irlandii oskarżył Watykan o opieszałość, nadużycia, oderwanie od rzeczywistości oraz „elitaryzm i narcyzm”. Szef irlandzkiego MSZ uznał postępowanie Watykanu w sprawie
17
Dotychczas księża katoliccy, którzy buntowali się przeciw władzy i polityce Watykanu, działali zwykle w pojedynkę. Teraz się organizują. W Austrii pojawiło się zjawisko jakościowo odmienne. 300 spośród 4200 duchownych tego kraju zgłosiło akces do ruchu o nazwie Wezwanie do Nieposłuszeństwa. Ruch napomina, że Watykan odmawia wprowadzania w Kościele reform, a biskupi są bierni. Księża należący do ugrupowania modlą się o reformę liturgii, przeciwstawiają się odmawianiu komunii niekatolikom oraz osobom, które ponownie wzięły ślub poza Kościołem, ignorują kanoniczne normy regulujące homilie, sprzeciwiają się łączeniu parafii i uważają, że
Na przedmieściach Chicago w Oak Park mieści się katolicka parafia Naszej Niepokalanej Pani, którą prowadzą członkowie Towarzystwa św. Piusa X (ugrupowanie, które odrzuca modernizujące Kościół reformy II Synodu Watykańskiego). Uczęszczający tam wierni, a przynajmniej część z nich, wciąż bronią tezy, że Słońce obraca się wokół Ziemi, która jest centrum wszechświata. Twierdzą, że teoria heliocentryczna to nic innego, jak spisek mający na celu umniejszenie wpływów Kościoła katolickiego. „Wiara, że Ziemia kręci się wokół Słońca, staje się groźna, gdy przedstawiana jest jako prawda naukowa, tymczasem jest to teoria fałszywa – zapewnia lider ugrupowania Robert Sungenis, usiłujący przekonać naukowców, aby zmienili zdanie i przyznali się, że błądzą. – Fałszywe informacje prowadzą do fałszywych idei, te zaś do nielegalnych i niemoralnych akcji, i taki jest stan świata dzisiaj... Przed Galileuszem Kościół sprawował całkowitą kontrolę nad światem, rządy i nauka były mu podległe”. Poglądy tego typu nie lęgną się w głowach nielicznej grupki świrów, co pokazała konferencja pod hasłem: „Galileusz był w błędzie. Kościół miał rację”, która odbyła się w South Bend przy dużej frekwencji – przybyły setki ludzi. Co robić, by przywrócić ludziom prawdę, że Ziemia jest w centrum wszechświata? Sungenis przekonuje: „Trzeba, aby nauką zajęli się autentyczni chrześcijanie i aby wyparli z niej świeckich bezbożników. Chrześcijańscy naukowcy – zapewnia – pokażą świeckim uzurpatorom, że ich nauka pozbawiona jest podstaw i dowodów”. CS
18
Nr 31 (596) 5–11 VIII 2011 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Skąd ta nienawiść?
Autonomia dla Śląska Muszę napisać kilka słów, jako naoczny świadek, o marszu Ślązaków w Katowicach. Jak co roku marsz ten zgromadził wielu ludzi, którym nie jest obojętny status ekonomiczny naszego regionu. Śląsk – niegdyś bogaty, szczęśliwy, podziwiany, a przede wszystkim polski – dzisiaj pozostał jedynie polski. Ale na szczęście Ruch Autonomii Śląska działa prężnie od wielu lat i co roku więcej nadziei maszeruje w tym pochodzie. Było nas ok. 2 tys. i hasła przez nas głoszone – m.in. autonomia do 2020 r. i nauka naszej gwary w śląskich szkołach – spotykały się raczej z sympatią mieszkańców Katowic. Ale nie obyło się oczywiście bez prowokacji ludzi z PiS-u, którzy – w liczbie bodajże pięciu – skandowali hasła o zdradzie Polski, o chęci oddania Śląska w „niemieckie łapy”. Zarzucili nam, że nie chcemy pamiętać o naszych korzeniach, że to, co robimy, to „czysta renegacja” (pisownia oryginalna), cokolwiek ten słowny dziwoląg znaczy. Ale cóż, ja cały czas powtarzam, że ludzie PiS-u, z prezesem na czele, mówią w niezrozumiałym dla Polaków języku, więc tym bardziej my, zakamuflowani ponoć Niemcy, tego nie kapujemy. Mamy na Śląsku takie
powiedzenie: Fulosz jak mulosz, a malty nie dosz. To zdanie dokładnie opisuje, jak ludzie PiS-u gadają tylko dla samego gadania, a nie zastanawiają się, czy to ma sens i czy nie koliduje przypadkiem z elementarnym poczuciem przyzwoitości. Czytałam w Waszej gazecie wywiad z panem Gorzelikiem z RAŚ-u – po jego wypowiedziach chyba nikt nie powinien mieć wątpliwości, że chcemy tylko odzyskać autonomię dla Śląska, a przy tym zachować nasze polskie obywatelstwo. Nikt z nas ani nie myśli, ani nie mówi, że chcemy oderwać się od Polski i przyłączyć do Niemiec. To przecież bzdura! A o naszych korzeniach nie zapominamy, ale po 700 latach pod obcym butem niełatwo jest wyrzec się przynależności do narodowości śląskiej, bo tylko ta śląska wspólnota pozwoliła nam przetrwać setki lat w oczekiwaniu na wolność. Nawet pan Kutz powiedział w sobotę, że nasze wytrwanie w dążeniu do autonomii jest godne podziwu, że mamy się nie poddawać w tym dążeniu, że to jest dobre rozwiązanie dla całej Polski. Jest wiele krajów w Europie Zachodniej, które mają regiony autonomiczne i zawsze jest to korzystne i dla tego regionu, i dla reszty kraju. A czego boją się
ludzie, którzy ciągle trąbią, ile to trzeba dokładać do kopalń czy innych nierentownych zakładów na Śląsku? Czyż nie byłaby to duża ulga dla całej Polski, gdyby taki zadłużony i ubogi region „odpadł” od centralizmu i „biedny” warszawiak nie musiałby dotować ze swoich podatków „bogatych górników”? Widocznie te bajeczki o dotowaniu naszego regionu kosztem reszty Polski mają tyle wspólnego z prawdą, co Kaczyński robiący codziennie zakupy. Ale za to te bajeczki skłócają ludzi, mamią siecią kłamstw zwłaszcza tych, którzy nie znają historii Śląska, nie znają prawdy o dążeniach RAŚ-u, a przede wszystkim nie wierzą, że my zawsze będziemy obywatelami Polski, choć nasze serca będą biły do naszej małej ojczyzny – Śląska. Na koniec przytoczę słowa, które wlał w nasze serca i umysły pan Gorzelik, a które, Wy, Redaktorzy, i my, czytelnicy „FiM”, ciągle powtarzamy: kropla drąży skałę, a nasza siła i wola będą jak śnieżna kula, która zbiera po drodze coraz więcej śniegu, jest coraz większa i w końcu runie mur oszołomstwa, zacofania i ksenofobii. A wtedy i Śląsk będzie syty, i Polska cała. To pyrsk, ludkowie! Zakamuflowana Niemka, czyli Tereska z Jastrzębia
W jednym z ostatnich numerów „Faktów i Mitów” redaktor Marek Szenborn zareklamował pracę magisterską Krzysztofa Tyszki z Uniwersytetu Białostockiego, pt. „Mowa nienawiści po katastrofie smoleńskiej w »Naszym Dzienniku« i »Gazecie Polskiej«”. Świetna jest ta praca! Poprosiłem autora o przysłanie mi jego pracy magisterskiej. Już następnego dnia ją otrzymałem, a pan Tyszka wspaniałomyślnie zrezygnował z proponowanej mu za nią zapłaty. Ogromną otuchą i nadzieją napawa zwłaszcza to, że autor jako człowiek młody, poddawany od najmłodszych lat nieustannej i natarczywej prawicowo-katolickiej indoktrynacji, zachował zdroworozsądkowe spojrzenie na otaczającą go rzeczywistość. Dostrzega na przykład, ile niezawinionej krzywdy zupełnie niewinnym ludziom wyrządziła rozpętana w imię rzekomej prawdy dzika i niekontrolowana lustracja. Autor – w oparciu o dosyć bogatą literaturę artykułów publikowanych w „Naszym Dzienniku” i „Gazecie Polskiej” na temat tragedii smoleńskiej – przytacza liczne przykłady wypaczonego przedstawiania oczywistych faktów i natrętnego zatruwania polskiego społeczeństwa jadem nienawiści. Czy takie działania mogą być uznane za rzeczywiście patriotyczne? Jednak od ponad roku eksploatowana nad miarę tematyka tragedii smoleńskiej w „Naszym Dzienniku” i „Gazecie Polskiej” znacznie przyczyniła się do wzrostu nakładu tych gazet, a tym samym – do zwiększenia ich zysków. Stąd nasuwa się oczywisty wniosek, że wcale
Czarodziej portfela Do naszego kraju na tournée przybył indyjski misjonarz katolicki, niejaki James Manjackal. Jest to nietuzinkowa, charyzmatyczna postać. Byłem na jego show w Skarżysku. Muszę przyznać, że wielebny skutecznie potrafi otwierać umysły i portfele (łatwo) wiernych. Atmosfera jak na meetingach piramidy finansowej albo na odprawie w firmie akwizytorskiej. Dużo śpiewania, klaskania, wywoływanie euforii, a w przedostatni dzień pokaz hipnozy, której uległo ok. 90 proc. zgromadzonych, tylko że zamiast sukcesu finansowego wielebny oferuje uzdrowienie i życie w wiecznej szczęśliwości. Wielebny zaleca oszczędne życie (post, pokuta), a zaoszczędzone pieniądze
poleca przekazywać na zbożne misje, najlepiej takie jak jego. Taki styl życia zagwarantuje nam szczęście wieczne zamiast wiecznych mąk w ogniu piekielnym. Proste? Wielebny twierdzi, że ma dar języków (tak jak pierwsi apostołowie – przyp. autora). To ciekawe, bo miał tłumacza... A oto cennik jego obwoźnego interesu: z wpisowe – 100 zł, z małe książeczki – 30 zł, z jeszcze mniejsze książeczki – 15 zł, z breloczki do kluczy z krzyżykiem – 15 zł (taki sam kupiłem w sklepie za 6 zł), z krzyżyki na ścianę – 55 zł, z inne gadżety – od kilkunastu złotych w górę.
Powyższe produkty wielebny zalecał kupować dla siebie i na prezenty dla rodziny i znajomych. Ponadto: z zamówienie mszy gregoriańskich – 1500 zł (podobno bardzo skuteczne na wszelkie dolegliwości, a także dla osiągnięcia zbawienia), z standardowe zbieranie na tacę – według uznania, ale widziałem też banknoty o dużych nominałach, z pod sceną pudło kartonowe z napisem „ofiara na misje” – według uznania, z były też koperty, do których można było wkładać karteczki ze swoimi prośbami i ofiarami – według uznania,
im nie zależy na faktycznym poznaniu prawdy, tylko na żywieniu nienawiścią społeczeństwa i czerpaniu z tego tytułu ogromnych korzyści. Zastanawiające jest, dlaczego taki język nienawiści znajduje licznych zwolenników. Głosy czytelników tych gazet świadczą o ich podatności na manipulacje prasowe. Cyniczny podział na „dobrych” i „złych”; „swoich” i „obcych”; „prawdziwych” i „nieprawdziwych” Polaków na pewno nie łączy społeczeństwa, tylko dzieli je na wrogie, zacięcie zwalczające się grupy. A czy to dobrze służy najżywotniejszym interesom społeczeństwa? Tylko jedno w pracy pana Tyszki trochę mnie razi. Oto autor dosyć często powołuje się na rzekome niechlubne wzorce czerpane przez tę prawicowo-katolicką prasę z PRL. Tu wyraźnie widać, że mimo wszystko i autor też nieco został zarażony tą prawicową indoktrynacją, przedstawiającą PRL tylko w czarnych barwach. Przecież obiektywnie rzecz biorąc, musimy stwierdzić, że na przestrzeni całych dziejów ludzkości jeszcze nie było, nie ma i chyba nigdy nie będzie w pełni idealnego i sprawiedliwego systemu politycznego. PRL też na pewno takim nie był, ale nie był tylko i wyłącznie czarnym okresem w historii kraju. Miał też wiele chwalebnych kart, zasługujących na uznanie i szacunek. Kazimierz Krzyżak
z można było zamówić płyty z rekolekcjami wielebnego – 200 zł, z wyżywienie pełne (4 obiady i 3 kolacje) – 80 zł. Obiady raczej postne – na talerzu 1 ziemniak średniej wielkości, kilka dekagramów mięsa, ociupinka sałatki i 0,2 litra kompotu (w barze mlecznym dwa razy taki obiad można kupić już za 6 zł). W niedzielę wielebny pochwalił pewną panią, która ofiarowała mu 30 tys. zł (!) na jego misje. Wielebny oferował usługi pocztowe, tzn. jeśli ktoś chciał przekazać datki dla sierot lub potrzebujących, to on chętnie będzie pośredniczył, tylko należy włożyć w kopertę kartkę z informacją, dla kogo przeznaczone są pieniądze. Wielebny zachęcał do rzucenia nałogów i kupowania rzeczy tańszych zamiast droższych, a zaoszczędzone w ten sposób pieniądze radził wpłacać na zbożne cele... Na przykład na jego konto. Marek
Nr 31 (596) 5–11 VIII 2011 r.
LISTY Prawda o Smoleńsku Od ponad roku czekałem cierpliwie na podanie przez autorytety bezpośredniej, zasadniczej przyczyny katastrofy smoleńskiej. Po obejrzeniu (wielokrotnym) raportu komisji ministra Jerzego Millera straciłem cierpliwość. Jestem geodetą z 60-letnim stażem zawodowym i znam się ogólnie na nawigacji (w młodości opublikowałem kilka prac z tego zakresu, potem recenzowałem rozprawy doktorskie i habilitacyjne nawigatorów). Otóż katastrofa nastąpiła wskutek braku elementarnej wiedzy geodezyjnej nawigatora, który podawał pilotowi wysokości lotu nad terenem (!). Nawigator powinien: 1) wiedzieć, na czym polega różnica między niwelacją barometryczną a niwelacją radiometryczną (radarową); pierwsza polega na wyznaczaniu różnicy wysokości na podstawie różnicy ciśnienia atmosferycznego i nie zależy (w zasadzie) od terenu, druga natomiast – na podstawie odbicia fali radiowej od terenu; 2) przestudiować topografię terenu, przynajmniej od strony planowanego podejścia do lądowania. Gdyby powyższe warunki były spełnione, nie doszłoby do katastrofy i nie byłoby analiz komisji i tej całej hecy politycznej z pogrzebem na Wawelu włącznie. A tak na marginesie – przeraża mnie totalna niewiedza o geodezji. Rolę i znaczenie geodezji lepiej rozumie prosty posiadacz nieruchomości niż intelektualista, nie mówiąc już o politykach. Usłyszałem w relacji komisji dumne stwierdzenie, że wysokość nieszczęsnej brzozy pomierzono… geodezyjnie. Do tego akurat wystarczyło dać rozkaz sołdatowi, żeby na nią wlazł i spuścił taśmę mierniczą; nawet – jak usłyszałem – były rozbieżności w tych „geodezyjnych” pomiarach. O decymetr... Prof. Zdzisław Adamczewski
Prawo katastrofy Nie jestem znawcą awiacji, ale z szumu informacyjnego na temat katastrofy smoleńskiej, który dociera do Polaków, wyłowiłem dwie kwestie – moim zdaniem istotne – które jakoś umykają badającym. Pierwsza – dlaczego samolot podchodził do lądowania od strony Moskwy przy niekorzystnym wietrze? I druga – całkiem przemilczana: otóż w Smoleńsku jest także cywilne lotnisko – Smoleńsk Południowy. Dlaczego tam nie próbowała lądować nasza Tutka? I to lotnisko jest chyba czynne, w przeciwieństwie do zamkniętego lotniska wojskowego Smoleńsk Północny. Piszę o tym, ponieważ tematyka smoleńska zdominuje najbliższe wybory parlamentarne i przełoży się
SZKIEŁKO I OKO
na skład przyszłego Sejmu i Senatu RP. Po trupach poległych wczołgają się w sposób nieuprawniony liczni członkowie ich rodzin. Czy ci cierpiętnicy mają moralne prawo i przygotowanie do pełnienia funkcji posłów i senatorów? Czy czeka Polskę kadencja parlamentu pod znakiem katastrofy smoleńskiej? Wszak 96 osób, które zginęło w katastrofie, to
zdolny do takiego czynu, bo u niego górę bierze materializm, nie ideologia, ale wśród jego współwyznawców z tzw. Rodziny Radia Maryja czy z Solidarnych 2010 spod Krakowskiego Przedmieścia taki fanatyk może się narodzić. Przecież u tzw. obrońców krzyża było widać obłęd na twarzach. U niektórych może to kiełkować do czasu,
jej ofiary, a nie bohaterowie narodowi! Warto więc, aby Polacy poznali jak najwięcej istotnych szczegółów. Edmund Szmigielski Ciechanów
aż eksploduje – oby nie z takim skutkiem jak w Norwegii... Tamten fanatyk też opierał się na tzw. wartościach chrześcijańskich, chciał bronić katolicyzmu przed islamem, a Polskę brał za przykład ostoi katolicyzmu – nawet zakupy składników do bomby robił w naszym kraju. Mam tylko nadzieję, że nasze służby infiltrują środowiska zbliżone do RM i mają je pod kontrolą. Gorsze jest jednak to, że ostoją tego środowiska jest też PiS, a to ma już inny wymiar, bo partia ta ma wpływ na sposób rządzenia naszym krajem. Weźmy to pod uwagę podczas wyborów! Józef F.
Prawda o powstaniu Widocznie kłamstwa lejące się z mediów, głównie z telewizji, są naszym narodowym przekleństwem i nigdy się od nich nie uwolnimy. Oto w głównym wydaniu Wiadomości, podczas relacji z obchodów rocznicy wybuchu powstania warszawskiego, pada zdanie: „W czasach PRL-u, kiedy powstanie miało być zakazane”. I komu oni ten kit chcą wciskać? Po wojnie pierwszy polski film fabularny „Zakazane piosenki” był właśnie gloryfikacją powstania warszawskiego. W młodości zaczytywałem się licznymi książkami o powstaniu warszawskim. Były one publikowane masowo i nie w jakimś drugim obiegu. W 1984 roku z okazji okrągłej rocznicy wybuchu powstania wydano bardzo ładny trzytomowy album: 1. Poezja Baczyńskiego; 2. Satyra wojenna; 3. Piosenki powstańcze. A słynny wielokrotnie powtarzany serial telewizyjny „Kolumbowie”? W lecie pracowałem przeważnie na koloniach i zawsze, gdy wypadła rocznica wybuchu powstania warszawskiego, organizowałem dzieciom ognisko okolicznościowe z piosenkami i poezją powstańczą. Jeśli to wszystko było intencją „zakazania powstania warszawskiego”, to czym jest, do cholery, Telewizja Polska? Władysław Salik
Uwaga na fanatyków Poglądy norweskiego fanatyka są zbliżone do poglądów, które głosi nasz talib Tadzio Rydzyk – też opierają się na ksenofobii, nacjonalizmie i rasizmie. Rydzyk nie byłby
Ręce opadają Od trzech lat jestem na emeryturze po dwudziestoletnim pobycie w Niemczech. Obserwuję poczynania polskich elit rządzących. Ręce mi opadają. Rozkradziono naszą ojczyznę przy pomocy Kościoła. Nie ma pieniędzy na regulowanie rzek i strumyków. Efekty widać od kilku lat. Są natomiast pieniądze na witraże kościelne, parkingi przedkościelne, oddawanie atrakcyjnych gruntów za friko. Henryk
Idzie lepsze? Lubię jazdę na rowerze, dlatego pedałuję po zakątkach Trójmiasta. A ponieważ najbliżej mi na Gdyński Grabówek, zajechałem w niedzielę 24 lipca o 13.00 na mszę do kościoła św. Józefa. A tam starszyzna, ławki świecą pustkami. I cóż więcej można powiedzieć? Gratuluję Ojcu Dyrektorowi Rydzykowi jego zachowań, które odstraszają od wiary. Gratuluję popierającym go biskupom. Ja dawno przestałem wierzyć w uczciwość zachłannych czarnych nienażartych gęb. Janusz Pierzak
Alkoholik ateista Jestem alkoholikiem i humanistą mieszkającym obecnie na wsi. Wcześniej mieszkałem we Wrocławiu, gdzie istnieje kilkanaście grup AA. Spotkania tych grup odbywają się albo w Poradniach Zdrowia Psychicznego albo przy kościołach. Poza trzema wyjątkami. Mityngi AA są pełne Boga w wydaniu katolickim. Gdy twierdziłem, że jestem ateistą, wszędzie patrzono na mnie jak na raroga. Śmieszą mnie stwierdzenia znakomitej większości alkoholików, że to Pan Bóg sprawił, iż nie piją i są trzeźwi. Kilka lat temu dałem się namówić na coroczny zjazd alkoholików w Licheniu. Nazywali to pielgrzymką. Myślałem, że będzie nastrój skupienia i powagi. Nic bardziej mylnego. Sama świątynia i otaczający ją teren to według mnie spełnienie koszmarnego snu jakiegoś pijanego paranoika. Powinno to się nazywać Muzeum Kiczu, Blichtru, Koszmaru i Złego Smaku. Między innymi jest tam źródełko cudownej ponoć wody. Z nudów stanąłem w kolejce po ów dekokt. Zdziwiły mnie, a potem rozśmieszyły sceny rozgrywające się w kolejce. Miłujący się katolicy wyrażali swą miłość do bliźniego wyrazami zaczynającymi się na „k” i „ch”. Przypomniały mi się kolejki po mięso w latach kartkowych. Nie mogło też zabraknąć straganów niczym na odpuście. Całe mnóstwo koszmarnych dewocjonaliów. Na pamiątkę pobytu w Licheniu kupiłem sobie kapelusz à la kowboj. A w świątyni rzesze spowiadających się, jedna msza, druga msza. Na trawniku przed kościołem jeden wielki mityng, polegający na wychwalaniu Pana Boga i samouwielbieniu wypowiadających się. Niewiele i zarazem dużo wyniosłem z tej eskapady, bo kupiłem sobie ten kapelusz, popływałem w pobliskim jeziorze i przekonałem się, na czym polega ubóstwo księży oraz „pobożność pielgrzymów”. Ogólnie – wartości katolickie zostały zachowane. Janusz Polakowski
Czarno widzę Chcę się odnieść do ostatniego artykułu na temat kapitału. Pan Redaktor Naczelny słusznie zauważył, że odbudowanie kapitału intelektualnego młodego pokolenia zależy od oddolnej pracy m.in. nauczycieli. Zadam zatem pytanie: Jacy nauczyciele mają to zrobić? Czy może te 90 proc. wiejskich i małomiasteczkowych pedagogów, skądinąd porządnych i poczciwych ludzi, ale bardzo ubożuchnych intelektualnie i oczadziałych od kadzidła? (tu chciałabym się bardzo mylić!). Czy racjonalnego i logicznego myślenia mają nauczyć dzieci panie, które co niedzielę drepczą do kościółka, a jeśli są egzaminatorami i pracują akurat cały weekend przy sprawdzaniu, to na godzinę przerywają pracę, by przypadkiem nie opuścić mszy? A może te, które
19
uczestniczą we wszystkich rekolekcjach, mszach na rozpoczęcie i zakończenie roku, przygotowują w szkole jasełka, opłatki, wielkanocne jajeczka, są usłużne i posłuszne księdzu proboszczowi? Albo te, które święcie wierzą w cuda Jana Pawła II, objawienia w Lourdes, piekło i niebo, spotkania ze zmarłymi, i żadne racjonalne argumenty do nich nie docierają? Czy uczniowie docenią znaczenie i potęgę wiedzy osób, których jedyną lekturą są kolorowe magazyny, a rozrywką – „M jak miłość” i pozostałe seriale, bo tak wspaniałe dokumenty jak np. „Wszechświat według Stephena Hawkinga” albo „Jak działa Wszechświat” zupełnie ich nie interesują? Może osoby, z którymi nie można porozmawiać np. o kosmosie, filozofii, historii, sztuce, bo mają pojęcie tylko o tym, czego nauczają, a poza tym nie mają żadnych zainteresowań i po prostu boją się myśleć, a odważniejsze refleksje na temat wiary lub Kościoła powodują u nich lęk przed zasianiem wątpliwości, popełnieniem grzechu pychy i zburzeniem tego, w czym zostały wychowane? Jeśli dodać do tego 2 godziny tygodniowo religii prowadzonej przez zapyziałego wiejskiego proboszcza, to jeszcze przez długie lata czarno widzę polską edukację. Pewnie bardzo narażę się swojemu środowisku, ale niestety, ta gorzka refleksja wynika z moich doświadczeń, rozmów i obserwacji w czasie 30 lat pracy w wiejskiej szkole. Inna
Powstrzymać dzwony Proponuję wreszcie podjąć zdecydowane działanie dla ukrócenia torturowania społeczeństwa dzwonami kościelnym, kurantami i głośno transmitowanymi nabożeństwami. Proponuję, aby wszystkie postępowe partie polityczne w swoich programach wyborczych uznały za jeden z głównych celów wprowadzenie ogólnopolskiego zakazu głośnego wykorzystywania tych wszystkich średniowiecznych atrybutów kościelnych, tak dokuczliwych dla społeczeństwa i zamieniających w piekło miejsce zamieszkania milionów Polaków. Proponuję nie czekać, ale od razu ogłosić ogólnopolską kampanię zbierania podpisów pod petycją do rządu i Sejmu RP o uchwalenie stosownych przepisów. Niech wierzący torturują się modłami, pieśniami i innymi formami wyrazu w kościołach, a nam, reszcie społeczeństwa, niech dadzą „święty” spokój. Czy my pchamy się do miejsc ich kultu z naszymi ateistycznymi działaniami? Nie. Mamy na to tysiące innych miejsc, m.in.: dyskoteki, kina, teatry, muzea, wystawy. Ale i tak oni wpychają się tam, podglądają nas, podsłuchują i co rusz biegają z donosami do urzędów o jakąś obrazę tzw. uczuć religijnych. A po jaką cholerę się tam wpychają, skoro uczestnictwo nie jest obowiązkowe, tylko dobrowolne?! W.S.
20
Z
Nr 31 (596) 5–11 VIII 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
początkiem 1989 roku rozpoczęły się w Polsce długo przygotowywane i wyczekiwane obrady okrągłego stołu, które uroczyście zainaugurowano 6 lutego w Sali Kolumnowej Pałacu Namiestnikowskiego przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Pełny zespół uczestników konferencji (452 osoby) zebrał się na potrzeby medialne tylko na początku i na zakończenie obrad, gdyż właściwe rozmowy toczyły się w węższych, merytorycznych kręgach, czyli „stolikach”, a nawet „podstolikach”. Generalnie utworzono trzy grupy dyskusyjne: tej do spraw gospodarki przewodzili Władysław Baka z PZPR i Witold Trzeciakowski z „Solidarności”; grupą do spraw reform politycznych kierowali Janusz Reykowski z PZPR i Bronisław Geremek z „S”, natomiast zespół do spraw pluralizmu związkowego pracował pod przewodnictwem Aleksandra Kwaśniewskiego z PZPR, Tadeusza Mazowieckiego z „S” i Romualda Sosnowskiego z OPZZ. Stronę kościelną reprezentował biskup Tadeusz Gocłowski, a także księża Alojzy Orszulik (współpracował z SB) i Bronisław Dembowski. Obecny był także biskup ewangelicko-augsburski Janusz Narzyński. Rozmowy przebiegały dosyć sprawnie, bo gdy obie strony nie mogły wypracować wspólnego wniosku, spisywały tzw. „odrębne stanowiska”, nad którymi debatowano już na wyższym szczeblu podczas poufnych spotkań w Magdalence. Klimat tej podwarszawskiej miejscowości najwyraźniej służył politykom, gdyż równolegle z okrągłym stołem właśnie tam spotykało się ścisłe kierownictwo PZPR – Czesław Kiszczak, Stanisław Ciosek, A. Kwaśniewski i J. Reykowski – oraz przywództwo „Solidarności”, m.in. Lech Wałęsa, Adam Michnik, Lech Kaczyński, Władysław Frasyniuk, Jacek Kuroń, B. Geremek i T. Mazowiecki, no i oczywiście przedstawiciele Episkopatu – Gocłowski i Orszulik. Właśnie tych kilkunastu polityków na półoficjalnych spotkaniach, zwykle zakrapianych alkoholem, tworzyło kształt przyszłej Polski. Dlatego często o tych spotkaniach mówi się, że były „porozumieniem elit”. Oczywiście największe rozbieżności budziły ustalenia natury politycznej – dotyczyły głównie kwestii związanych z ordynacją wyborczą oraz kompetencji nowo utworzonych funkcji prezydenta i Senatu. Kwestię niedemokratycznego podziału mandatów w przyszłym Sejmie rozwiązano ustaleniem, że będzie to zabieg jednorazowy, a już kolejne wybory będą w pełni demokratyczne. Natomiast impas w sprawie urzędu prezydenta i Senatu zakończyła propozycja Kwaśniewskiego, który wystąpił z ofertą (ponoć niekonsultowaną z partyjną wierchuszką), aby wybory do Senatu liczącego stu senatorów były w pełni niezależne.
HISTORIA PRL (70)
Wokół okrągłego stołu Okrągły stół do dziś nie doczekał się jednoznacznych ocen. Przez jednych nazywany jest kontraktem stulecia i porozumieniem ponad podziałami, które otworzyło Polsce drogę do demokracji, inni zaś widzą w nim zdradę narodową i umożliwienie „miękkiego lądowania” dla środowisk PZPR-owskich.
Opozycja, zdając sobie sprawę, że prezydentem będzie polityk namaszczony przez PZPR (miało go wybrać Zgromadzenie Narodowe, czyli połączone izby Sejmu i Senatu), a obóz władzy będzie miał w przyszłym Sejmie zagwarantowaną większość, przyjęła propozycję: „nasz prezydent, wasz Senat”. Ostatecznie po długich dyskusjach udało się wreszcie wypracować kompromis, który oprócz kwestii prezydenta (miał być wybierany na 6-letnią kadencję) oraz Senatu zakładał, że koalicji rządowej (PPR, ZSL, SD i ugrupowania katolickie: PAX, Polski Związek Katolicko-Społeczny i Unia Chrześcijańsko-Społeczna) przypadnie 65 proc. mandatów w przyszłym parlamencie, natomiast 35 proc. (161 mandatów) będzie dla opozycji. Układ ten wprawdzie gwarantował obozowi PZPR samodzielne rządzenie, niemniej jednak władza traciła możliwość zmian w konstytucji, do których wymagane było 2/3 większości parlamentarnej. Ponadto władza zgodziła się na legalizację NSZZ „Solidarność”, gwarantując jej również, jako największej opozycyjnej sile, dostęp do publicznych mediów. Decyzja ta otworzyła drogę do swobodnego zakładania innych stowarzyszeń i organizacji polityczno-społecznych, na przykład takich jak „S” Rolników Indywidualnych.
Nad przestrzeganiem ustaleń konferencji miała czuwać wspólna Komisja Porozumiewawcza. 5 kwietnia 1989 roku uroczysta sesja plenarna obwieściła zakończenie obrad okrągłego stołu, a dwa dni później Sejm, jeszcze PRL-owski oczywiście, zatwierdził jego ustalenia, nazywane przez niektórych „kontraktem stulecia”. Dziś wielu przedstawicieli prawicy ubolewa, że o obaleniu komunizmu w Polsce nie decydowała przelana krew, lecz w dużej mierze przelany... alkohol, a wynegocjowany kompromis z punktu widzenia opozycji był ich zdaniem mizerny. Jednak nikt nie może negować faktu, że dzięki tym ustaleniom już po niedługim czasie doszło w Polsce do wolnych i demokratycznych wyborów, pojawiły się niezależne media i znacząco poszerzyły się swobody obywatelskie. A że można było wynegocjować więcej? Zawsze, w każdym momencie dziejów, mogło być inaczej (lepiej lub gorzej), ale takie rozważania pozbawione są większego sensu. Na szczęście innego zdania niż polscy malkontenci była większość europejskich państw, które bardzo pozytywnie przyjęły okrągłostołowy kompromis władzy z opozycją. Pomimo zmiany ustroju gwarantował on bowiem stabilną ciągłość państwa i w dużej mierze wpłynął na poczynania pozostałych państw bloku
wschodniego, rozpoczynając wielką transformację ustrojową w Europie – tak zwaną jesień ludów. Po latach Adam Michnik – jeden z filarów ówczesnej „S” – wspominając okrągły stół i Magdalenkę, powiedział: „Uważałem wtedy, że Polska, być może pierwszy raz w swoich dziejach, ma historyczną szansę. I musi tę szansę wykorzystać. Polska peerelowska i Polska solidarnościowa usiadły przy stole i podały sobie ręce. Do końca byłem cholernie ostrożny, superuważny, bałem się, że oni nas przekręcą. Nie przekręcili. Przysiągłem sobie wtedy, że ja tego nigdy nie zapomnę i będę ich bronił do końca życia”. 7 kwietnia 1989 roku Sejm uchwalił zmiany w konstytucji powstałe w wyniku ustaleń okrągłego stołu, natomiast sześć dni później Rada Państwa wyznaczyła termin wyborów na 4 czerwca 1989 roku. „S” przystępowała do nich jako organizacja już legalna, gdyż 17 kwietnia warszawski sąd zarejestrował NSZZ „Solidarność”. Jednak licząca niespełna dwa miliony członków organizacja (pięć razy mniej niż w 1980 roku) była już tylko cieniem dawnej potęgi. Manifestacją siły dla reaktywowanej „S” miały być najbliższe obchody 1 Maja. W pochodach organizowanych przez „S” wzięło udział kilkaset tysięcy ludzi, a przy okazji
uaktywniły się też organizacje radykalne, takie jak „Solidarność ’80”, „Polska Partia Niepodległościowa” i „Solidarność Walcząca”. Uważały one okrągły stół za zdradę, były przeciwne nadchodzącym wyborom kontraktowym i prowokowały zamieszki, których efektem były starcia z milicją. Do masowych demonstracji doszło również przed konsulatem ZSRR w Krakowie, gdzie wielotysięczny tłum protestował przeciwko stacjonowaniu wojsk radzieckich w Polsce, skandując hasło: „Sowieci do domu!”. Jednak dla sytuacji w kraju tematem numer jeden były zbliżające się wybory. Na tę okoliczność władze „S” zawiązały 8 kwietnia w podziemiach kościoła przy ul. Żytniej w Warszawie sztab wyborczy Komitetu Obywatelskiego „S”, który zaczął tworzyć struktury regionalne. Początkowo wśród opozycji obawiającej się, że nie sprosta wyzwaniu, dominowały nastroje minorowe. Przywódca „S” Lech Wałęsa, obawiając się kompromitacji, odmówił kandydowania; wyjaśniał przy tym, że w razie porażki upadnie cały autorytet związku. Swoich kolegów próbował mobilizować Jacek Kuroń, który przekonywał: „Jeśli odpuścimy te wybory, to tak, jakbyśmy światu pokazali goły tyłek”. Sporo ożywienia w poczynania przedwyborcze „S” wniósł zatrudniony przez Komitet Obywatelski francuski mistrz PR-u i reklamy Jacques Séguéla, wieloletni bliski doradca prezydenta François Mitterranda. Wszyscy kandydaci „S” obowiązkowo reklamowali się na wspólnym zdjęciu z Wałęsą. Sensację wzbudził też plakat z wizerunkiem Gary’ego Coopera, który reklamował logo „S” i zachęcał do uczestnictwa w wyborach. „S” poparły również inne zachodnie gwiazdy, m.in.: Jane Fonda, Yves Montand i Stevie Wonder, a warszawskim sztabem wyborczym kierował Zbigniew Hołdys. 8 maja ukazał się pierwszy egzemplarz redagowanej przez Michnika „Gazety Wyborczej”, a „S” otrzymała także własny godzinny program telewizyjny „Studio Wyborcze Solidarność”. Na drugim biegunie kampanią wyborczą PZPR kierował profesor Reykowski. Zaplanował on celowe opóźnienie kampanii wyborczej władzy, aby dać się wyszumieć „Solidarności”. Liczył na to, że po pewnym czasie ludzie będą już zmęczeni ciągłym atakowaniem władzy, a wtedy będzie można wyjść z rzeczową kampanią w mediach i z argumentami, którymi przecież władza ciągle dysponowała. Jednak i tak wszystko miała rozstrzygnąć urna wyborcza, bo sondaże nieubłaganie wskazywały, że wprawdzie znaczna część społeczeństwa jest zniechęcona polityką partii, ale zarazem nieprzekonana do „Solidarności”, a to mogło skutkować znacznym bojkotem tego swoistego narodowego referendum. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
Nr 31 (596) 5–11 VIII 2011 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Pamiątka Wieczerzy Pańskiej W jednym ze swoich wcześniejszych artykułów („Najpotężniejszy z papieży” – „FiM” 10/2010) wspomniał Pan o soborze laterańskim (1215 r.), podczas którego został sformułowany dogmat o transsubstancjacji, czyli przeistoczeniu chleba i wina w ciało i krew Chrystusa. Dodał Pan, że sakrament ten nie tylko nie ma uzasadnienia w Biblii, ale przeczy również zdrowemu rozsądkowi. Argumentację swą poparł Pan twierdzeniem, że jakkolwiek Chrystus nakazał spożywać chleb i wino, to jednak słowa: „To jest ciało moje… To jest krew moja” należy rozumieć w sensie metaforycznym, przenośnym, ponieważ powiedział On również: „To czyńcie na moją pamiątkę” (Łk 22. 19). Pańskie podejście do tego tekstu wzbudziło we mnie jednak pewien niepokój, bo zarówno Ewangelia św. Mateusza (26. 26–28), jak i Ewangelia św. Marka (14. 22–24) nie zawierają słów o pamiątkowym charakterze Ostatniej Wieczerzy. Skąd zatem wziął Pan owo twierdzenie, bo trudno mi uwierzyć, aby Pismo zawierało w sobie jakieś manipulacje dotyczące właśnie omawianego fragmentu? Czy nie jest to próba świadomego wprowadzenia czytelnika w błąd? Rozpocznę od tego, że gdyby argumentacja moja oparta była na jednym niepewnym wersecie, to wówczas rzeczywiście można byłoby mnie posądzić o świadome wprowadzenie Czytelników w błąd. Tak jednak nie jest. Chociaż bowiem wspomniany artykuł nie omawiał Ostatniej Wieczerzy, to jednak przytoczyłem w nim nie tylko słowa zawarte w Ewangelii św. Łukasza: „To czyńcie na moją pamiątkę” (22. 19), ale również w Ewangelii św. Jana: „Duch ożywia. Ciało nic nie pomaga. Słowa, które powiedziałem do was, są duchem i żywotem” (J 6. 63). Dodałem też, że Chrystus ani słowem nie wspomniał o ofierze mszalnej, przeistoczeniu i kapłanach ofiarnikach. Ponadto osoby bardziej zainteresowane zachęciłem również do porównania słów z Ewangelii św. Łukasza (22. 19) z tekstem Pierwszego Listu św. Pawła do Koryntian, w którym apostoł dwukrotnie używa słów: „To czyńcie na pamiątkę moją” (1 Kor 11. 24–25). Jak widać, słowa: „To czyńcie na moją pamiątkę” występują nie tylko w Ewangelii Łukasza, ale również w Liście do Koryntian. Pisząc zatem o pamiątkowym charakterze Wieczerzy Pańskiej, bynajmniej nikogo nie wprowadziłem w błąd. Tym bardziej że List do Koryntian jest jednym z najstarszych i najważniejszych tekstów dotyczących ustanowienia Wieczerzy Pańskiej – powstał wcześniej niż Ewangelia Mateusza
i Ewangelia Marka, a więc jest najwcześniejszym zapisem słów Jezusa dotyczących tego tematu. Godne uwagi są również słowa Pawła: „Albowiem ja przejąłem od Pana to, co wam przekazałem…” (1 Kor 11. 23), które świadczą, że jego zarządzenia pochodzą wprost od Jezusa Chrystusa. Niektórzy wierzący uważają, że Paweł miał tu na myśli objawienie darowane mu przez Ducha Chrystusowego. Podobnie jak wtedy, gdy twierdził: „Ewangelia, którą ja zwiastowałem, nie jest pochodzenia ludzkiego; albowiem nie otrzymałem jej od człowieka ani mnie jej nie nauczono, lecz otrzymałem ją przez objawienie Jezusa Chrystusa” (Ga 1. 11–12). Niezależnie od tego, czy Paweł korzystał z informacji o Ostatniej Wieczerzy przekazanych mu przez apostołów, czy też otrzymał je przez bezpośrednie objawienie, słowa jego świadczą, że pochodzą od samego Chrystusa. Co więcej, o wiarygodności pamiątkowego charakteru Wieczerzy Pańskiej świadczy również fakt, że słowa: „To czyńcie na moją pamiątkę” zostały wypowiedziane w trakcie spożywania wieczerzy paschalnej (Mt 26. 17). Jak bowiem baranek paschalny był upamiętnieniem wyzwolenia Izraela z niewoli egipskiej, tak Wieczerza Pańska jest upamiętnieniem śmierci Jezusa Chrystusa i wyzwolenia z niewoli grzechu. Słów Chrystusa wypowiedzianych podczas
Ostatniej Wieczerzy nikt z Jego uczniów nie rozumiał więc dosłownie. Podobnie zresztą jak wielu innych Jego wypowiedzi. Na przykład: „Ja jestem światłością świata” (J 8. 12); „Ja jestem drzwiami” (J 10. 7); „Ja jestem drogą” (J 14. 6); „Ja jestem prawdziwym krzewem winnym” (J 15. 1); „Jam jest korzeń i (...) gwiazda jasna poranna” (Ap 22. 16). Odczytywanie tych słów w dosłownym znaczeniu byłoby oczywistym absurdem. Wszystkie one są bowiem wyrażeniami o znaczeniu symbolicznym. Podobnie zresztą jak i wiele innych określeń odnoszących się również do wiernych, którzy nazwani zostali „świątynią”, „żywymi kamieniami”, „trzodą” lub „ciałem Chrystusa”, którego „Głową” jest Jezus (Ef 2. 23). O tym, że Jezus Chrystus nie miał na myśli spożywania jego rzeczywistego ciała i krwi, świadczą również przytaczane już słowa: „Duch ożywia. Ciało nic nie pomaga. Słowa, które powiedziałem do was, są duchem i żywotem” (J 6. 63). William Barclay pisze tak: „Istnieje jeden prosty fakt, który nie pozwala na dosłowne potraktowanie tych słów. Mówiąc to, sam Jezus w ciele siedział przy stole; trzymany w rękach chleb i Jego własne ciało były dwiema zupełnie różnymi rzeczami. Nie uważał też, że chleb ten zastępuje Jego ciało, a ponadto jest czymś więcej” („Listy do Koryntian”, Warszawa 1979, s. 152). Poza tym gdyby Ostatnia Wieczerza miała charakter ofiary eucharystycznej – jak uczy Kościół rzymskokatolicki – to Chrystus faktycznie złożyłby ją już podczas tej wieczerzy, kiedy wypowiadał owe słowa. Wtedy też ofiara Golgoty byłaby zbyteczna. Tak się jednak nie stało. Oczywiście Wieczerza Pańska jest nie tylko przypomnieniem śmierci Jezusa Chrystusa – jest również uczestnictwem w duchowej społeczności
z Chrystusem. „Kielich błogosławieństwa, który błogosławimy, czyż nie jest społecznością krwi Chrystusowej? Chleb, który łamiemy, czyż nie jest społecznością ciała Chrystusowego?” (1 Kor 10. 16). Przypomnijmy, że w czasach apostoła Pawła powszechnie wierzono, że bóstwo bierze udział w uczcie składanej na jego cześć. Udział w takiej uczcie wierzący traktowali więc jako okazję do korzystania z prawdziwej społeczności z bóstwem. A że powszechnie wierzono również w istnienie demonów, które rzekomo sprawowały kontrolę nad każdym żywiołem i każdą rzeczą, dlatego też Paweł przestrzegał Koryntian przed uczestnictwem w takich obrzędach. Uważał on, że każdy kult przenosi człowieka w realną wspólnotę z tym, komu jest poświęcony; że chociaż bożek nie jest niczym więcej niż bałwanem, to jednak sprawy z nim związane (ofiary mu składane) prowadzą człowieka do społeczności z demonami. Pisał: „Cóż tedy chcę powiedzieć? Czy to, że mięso składane w ofierze jest czymś więcej niż mięsem? Albo że bożek jest czymś więcej niż bałwanem? Nie, chcę powiedzieć, że to, co składają w ofierze, ofiarują demonom, a nie Bogu; ja zaś nie chcę, abyście mieli społeczność z demonami. Nie możecie pić kielicha Pańskiego i kielicha demonów; nie możecie być uczestnikami stołu Pańskiego i stołu demonów” (1 Kor 10. 19–21). O symbolicznym znaczeniu chleba spożywanego podczas Wieczerzy Pańskiej świadczy również nazwanie wspólnoty chrześcijańskiej „ciałem Chrystusa”. Czytamy: „Ponieważ jeden jest chleb, my, ilu nas jest, stanowimy jedno ciało, wszyscy bowiem jesteśmy uczestnikami jednego chleba” (1 Kor 10. 17). Przecież nikt nie powie, że „Kościół” jest rzeczywistym ciałem Chrystusa.
21
Wskazuje na to również wzmianka o ołtarzu i ofiarach (1 Kor 10. 18), które „zawierały w sobie tylko cień przyszłych dóbr, a nie sam obraz rzeczy” (Hbr 10. 1), bo – „rzeczywistością jest Chrystus” (Kol 2. 17). Jak bowiem służba świątynna ze swoimi ofiarami wskazywała na jedyną ofiarę arcykapłana Jezusa Chrystusa, tak Wieczerza Pańska pomaga spojrzeć wstecz, czyli upamiętnia śmierć Pańską aż do jego przyjścia (1 Kor 11. 26). Innymi słowy: Wieczerza (chleb i wino) przypomina wierzącym całą historię zbawienia Bożego w Chrystusie, czyli wszystko to, co uczynił dla nich Jezus Chrystus. Przypomina ona również o nowym przymierzu, które zapowiadało duchową przemianę człowieka (por. Jr 31. 31–34). Jezus powiedział: „Ten kielich to nowe przymierze we krwi mojej, która się za was wylewa” (Łk 22. 20). Dlatego też kto uczestniczy w Wieczerzy Pańskiej, czyli kto z wiarą spożywa chleb i pije z kielicha, doświadcza również mocy uzdrawiającej zwycięskiego Chrystusa (1 Kor 11. 30). Śmierć Jezusa jest bowiem „zapłatą za grzech” (Rz 6. 23), a każda Wieczerza Pańska pomaga wierzącym spojrzeć nie tylko wstecz, ale również w przyszłość, kiedy to Jezus będzie obchodził ucztę wraz z wszystkimi zbawionymi (por. Mt 26. 29). I właśnie dlatego pisałem, że katolicki dogmat o transsubstancjacji, czyli przeistoczeniu chleba i wina w ciało i krew Chrystusa, nie ma uzasadnienia w Biblii. Jak bowiem mięso składane w ofierze bożkom nie jest czymś więcej niż mięsem, tak chleb i wino nie są czymś więcej niż chlebem i winem. Kto je spożywa, nie przyjmuje zatem jakichś niebiańskich materii, bo nie zmieniają one swojej postaci, ale bierze udział w Nowym Przymierzu i duchowej społeczności z Chrystusem, który przez „wiarę mieszka w sercach” swoich wyznawców (Ef 3. 17). Poza tym Nowy Testament wyraźnie mówi, że Chrystus „złożył raz na zawsze jedną ofiarę za grzechy i usiadł po prawicy Bożej, oczekując, aż nieprzyjaciele jego położeni będą jako podnóżek stóp jego” (Hbr 10. 12–13). Chrystus zakończył zatem składanie ofiar za grzechy, bo „gdzie jest ich odpuszczenie, tam nie ma już ofiary za grzech” (Hbr 10. 18). I o tym właśnie przypomina Wieczerza Pańska. Krótko mówiąc, słowa: „To czyńcie na pamiątkę moją” mają podobne znaczenie jak słowa Pawła skierowane do Tymoteusza: „Miej w pamięci Jezusa Chrystusa, który został wskrzeszony z martwych…” (2 Tm 2. 8). Szkoda, że katolicka interpretacja Ostatniej Wieczerzy spowodowała tyle zamieszania na tym polu. Można jedynie mieć nadzieję, że trzeźwo myślący chrześcijanie zrozumieją, że podczas Wieczerzy Pańskiej należy „głosić” śmierć Pańską, a nie „ponawiać” ją. BOLESŁAW PARMA
22
Nr 31 (596) 5–11 VIII 2011 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (42)
Zamojski nad Dunajem Polskie aspiracje do księstw południowych ożyły pod koniec XVI wieku. Nad Dunajem próbował sukcesu hetman Jan Zamojski. Król Madziar Stefan Batory zgodził się być władcą Polski między innymi dlatego, że miał zamiar poprowadzić swoją nową ojczyznę do wojny z Turcją. Jako gorący patriota węgierski marzył o oswobodzeniu swojej ojczyzny z habsburskiego i tureckiego jarzma. W drodze unii dynastycznej lub podboju Moskwy zamierzał stanąć na czele wielkiego państwa słowiańskiego, zdolnego wyzwolić Węgry, jednakże Rosja odmówiła unii, słusznie widząc w planach Batorego niebezpieczeństwo utraty suwerenności. Te fantastyczne projekty przerwała śmierć króla, jednakże mocarstwowe plany kontynuował Jan Zamojski (1542–1605), który nadawał ton polityce polskiej. Osiągnął on najwyższe dostojeństwa w państwie – godność hetmana wielkiego koronnego, kanclerza i starosty krakowskiego. Król Batory dał mu za żonę swoją bratanicę i obdarzył dobrami tak olbrzymimi, że Zamojski stał się twórcą ogromnej fortuny swojego rodu. Był wyrazicielem interesów magnaterii polskiej, która posiadała na Ukrainie wielkie majątki i była zainteresowana ekspansją państwa polskiego w stronę wybrzeży Morza Czarnego.
P
Gra wojenna toczyła się o Siedmiogród oraz o księstwa naddunajskie: Mołdawię i Wołoszczyznę. Były to typowe państwa buforowe. To czwarty obszar po Inflantach, Ukrainie i Rosji, do którego możnowładztwo polskie rościło sobie pretensje. Rozciągnięcie i utrwalenie tam swoich wpływów miało zarazem duże znaczenie strategiczne, gdyż przesuwało linię obrony Rzeczypospolitej aż do Dunaju. Stosunki z Polską stanowiły w tym czasie dla Turcji drugorzędny front polityczny, dlatego nie przeciwstawiała się ona mocno wpływom polskim w hospodarstwach naddunajskich. Dopóki polityką Rzeczypospolitej kierował Zamojski, przeciwnik katolickich Habsburgów, dopóty toczący wojnę z cesarstwem Stambuł przymykał oczy na poczynania Polski. W 1592 r. hetman Zamojski uzyskał – mimo silnego sprzeciwu swych oponentów – rozległe prerogatywy polityczne na południowo-wschodnich kresach. W tym samym roku postanowił wykorzystać panujące w Mołdawii i na Wołoszczyźnie (część dzisiejszej Rumunii) zamieszanie polityczne i wprowadzić tam na tron hospodara (księcia) uzależnionego od Polski. Rządy propolskiego
rzy okazji tragedii norweskiej środowiska okołopisowskie wyciągnęły z szafy swój ulubiony, a daw no nieużywany rekwizyt – szubienicę. Paweł Lisicki, ultrakonserwatywny katolik spod znaku Opus Dei i redaktor naczelny dziennika „Rzeczpospolita”, ideowo związanego z PiS-em, natchniony wydarzeniami w Oslo napisał tekst o chwytającym za serce tytule: „Tęsknota za sprawiedliwością”. Dał w nim przede wszystkim wyraz swojej tęsknocie za... zabijaniem. Chodzi o sądowne pozbawianie życia zabójców. Przypomnijmy, że szubienica była sztandarem PiS-u kilkanaście lat temu, gdy bracia Kaczyńscy wracali do wielkiej polityki. Droga wiodła przez szafot, bo PiS obiecywał zaostrzanie kar dla przestępców i wieszanie. Była to niesłychana obłuda, bo Kaczyńscy – obaj w końcu prawnicy z doktoratami – musieli wiedzieć, że wprowadzają wyborców w błąd, i to podwójnie. Zaostrzanie bez końca kar nie ma wiele wspólnego ze skutecznym likwidowaniem przestępczości, co wiedzą już studenci prawa, a powrót do wieszania był niemożliwy w kraju aspirującym do UE. Ale mistyfikacja się opłaciła, bo PiS stał się jednym z głównych graczy politycznych. Lisicki nawołuje do przywrócenia sądowego zabijania ludzi w imię... „ochrony niewymiernej godności ludzkiego życia”. Zatem pozbawianie życia pod sztandarem wymiaru
Piotra VI Kozaka trwały jednak zaledwie trzy miesiące. Druga interwencja zbrojna w 1595 r. zakończyła się sukcesem, bo na tronie mołdawskim osadzono wygodnego dla Polski hospodara Jeremiego Mohyłę. Przedtem na sejmie warszawskim on, jego synowie i brat otrzymali polski indygenat, tj. obdarzeni zostali polskim szlachectwem. 31 sierpnia hetman przyprowadził Jeremiego Mohyłę nad Prut pod Stepanowcami, a następnego dnia ogłoszono go hospodarem. W zamian zaprzysiągł on królowi i Rzeczypospolitej „wiarę swą i stateczność zachować, także wszelakie posłuszeństwo czynić”. Przysięga, której „(…) słuchał sam hetman koronny i polny [Stanisław Żółkiewski] i Herbut Szczęsny [rotmistrz] w namiocie pokojowym”, złożona była w sposób dyskretny, „nie przed wszystkimi”, albowiem tajny punkt układu mówił, że w razie wcielenia Mołdawii do Polski hospodar będzie się zadowalał stanowiskiem polskiego wojewody. Nazbyt śmiałe poczynania Polski nie spodobały się sułtanowi. Turcy w sojuszu z Tatarami podeszli pod obwarowany obóz Zamojskiego
sprawiedliwości ma podkreślać to, że pozbawiać życia nie należy pod żadnym pozorem. Dosyć oryginalna konstrukcja logiczna. Osobiście cenię taki sposób myślenia o wymiarze sprawiedliwości, który odrzuca karę śmierci z tego powodu, że uważa zabijanie, a szczególnie zabijanie w czasach pokoju, za rzecz absolutnie nie do przyjęcia
i wydali Polakom bitwę. I chociaż hetman niewiele miał wojska, bo nieco ponad 6 tys. i kilka dział, udało mu się po dwudniowych walkach doprowadzić do zawarcia układu, w którym Turcy tymczasowo zgodzili się na pozostawienie Mohyły w Mołdawii. Zamojski pozostawił hospodarowi 10 chorągwi jazdy, sam zaś wrócił do kraju z przekonaniem o trwałości polskiej dominacji w Mołdawii. Wkrótce jednak z pretensjami do księstw rumuńskojęzycznych wystąpił książę Siedmiogrodu Zygmunt Batory, mający wsparcie cesarza i papieża. Wkroczył do Wołoszczyzny, osadził tam na tronie Michała Walecznego, a do Mołdawii posłał innego swojego pretendenta. W wielkiej bitwie Polacy rozbili Węgrów i zdobyli chorągiew siedmiogrodzką. Pojmanego wodza spotkał marny los: wbito go na pal.
kontekście takie kwestie jak adekwatna kara za zabójstwo, ochrona społeczeństwa przed zwyrodniałymi jednostkami itp. Chciałbym wrócić do tych problemów, zainspirowany listami Czytelników, z których część zapewne zaprotestuje przeciwko moim dotychczasowym wywodom. Tymczasem – pod wpływem wydarzeń w Oslo – muszę jeszcze napisać o ideowości.
ŻYCIE PO RELIGII
Tęsknota za zabijaniem z jakiegokolwiek powodu. Ponieważ cenimy życie, odrzucamy sposób myślenia morderców, którzy uważają, że są powody, dla których można kogoś zabić – rabunkowe, emocjonalne lub ideowe. Chociaż jesteśmy oburzeni morderstwem, nie zabijamy w odwecie, bo inaczej przyznalibyśmy rację mordercy, że można czasem zabijać. W ten sposób konsekwentnie wyrzucamy zabijanie z naszej cywilizacji i okładamy je anatemą jako rzecz absolutnie niedozwoloną. Wiem, że nie wszyscy podzielają taki punkt widzenia, ale on właśnie wydaje mi się konsekwentny. Kara śmierci to temat wzbudzający emocje i wieloaspektowy, bo pojawiają się w jego
W naszej kulturze zwykle szanujemy ludzi ideowych, gotowych poświęcać siebie i swój czas dla rzeczy nieprzyziemnych, dla tzw. wartości. Ideowość cenimy także jakby hurtowo i na kredyt, zakładając, że zawsze jest czymś pozytywnym. Tymczasem wypadki norweskie potwierdzają, że nie każda ideowość zasługuje na szacunek, bo wszystko zależy od tego, jakim ideom się służy i z jakich pobudek. Trudno o osobę bardziej ideową niż Anders Breivik, który wszystko poświęcił dla, w jego mniemaniu, WIEKIEJ SPRAWY – ratowania Europy przed wprawdzie urojonym, ale według niego realnym spiskiem marksistowsko-islamskim.
Na wieść o polskiej unii brzeskiej z prawosławiem papież wszystko to Polakom wybaczył. W Siedmiogrodzie – w porozumieniu z Zamojskim – władzę objął eksbiskup warmiński Andrzej Batory. Szybko jednak został zamordowany. „(…) ucięto mu głowę i odesłano Michałowi [Walecznemu], który ją cały dzień w komnacie swej w Szekesfehervar razem z głowami innych panów trzymał i Węgrom i Siedmiogrodzianom pokazywał. Oddał ją potem posłowi cesarskiemu (…), chodziła potem z rąk do rąk głowa Andrzejowa, aż przecie zaniesiono ją do kościoła ojców jezuitów”. Zamojski postanowił zająć Siedmiogród i Wołoszczyznę. W 1600 roku wkroczył do Wołoszczyzny na czele 20 tys. wojska i ruszył na Bukareszt. Pokonał hospodara Michała Walecznego i osadził w Bukareszcie na tronie wołoskim polską marionetkę – Szymona Mohyłę, uzależniając od Polski cały obszar aż po Dunaj. Przy Szymonie pozostawił liczne wojsko polskie i wspierających go Potockich. Wkrótce zadały one klęskę 9-tysięcznej armii zbuntowanych Wołochów. Był to jednak sukces efemeryczny. Szymon Mohyła rządził niespełna dwa lata. W przeciwieństwie do Mołdawii na Wołoszczyźnie zabrakło wśród bojarów propolskiej orientacji; także większość społeczeństwa patrzyła na Polaków jak na okupantów. Gdy również Turcy cofnęli poparcie dla Mohyły, musiał on definitywnie opuścić Wołoszczyznę. ARTUR CECUŁA
Zniszczył nie tylko życie wielu ludzi, ale zaryzykował własne (wszak mógł zginąć w akcji) i właściwie je zmarnował, bo niewiele z tego życia miał dla siebie wcześniej, przed atakiem, i niewiele będzie miał później. Wszystko było i jest u niego skupione na SPRAWIE. Wielki ideowiec, który złożył swe życie, czas i pieniądze w służbie... No właśnie, w służbie czego? Całkiem słusznie taka ideowość nie budzi naszego podziwu, lecz wstręt. Bo cele Breivika i podjęte przez niego środki są odrażające, nawet jeśli to on sam jest swoją pierwszą ofiarą. W tym kontekście rodzi się pytanie o motywacje dla rozmaitych poświęceń. Ludzie bywają ideowi niekoniecznie dlatego, że odnajdują własne szczęście w niesieniu pomocy innym, że realizują przez idee różne własne lub wspólne szlachetne cele. Są ludzie, którzy poświęcają się z narcystycznej miłości własnej, bo chcą być sławni i podziwiani, ze zwykłej pyszałkowatości, bo chcą uchodzić za lepszych od innych, albo – co jest szczególnie częste – z pragnienia władzy. Dla tego ostatniego ludzie są gotowi do wielkich poświęceń, bo ich rozbuchane ego potrzebuje wzniesienia się ponad innych. Wygląda na to, że prawdziwą ideą Breivika – tą SPRAWĄ, która go napędzała – było właśnie jego chore ego. Również i taki bywa rewers płomiennej ideowości. MAREK KRAK
Nr 31 (596) 5–11 VIII 2011 r.
P
o zgonie Lucjusza III w Kurii Rzymskiej zapanowały wojownicze nastroje wobec cesarza Rudobrodego. Na papieża jednomyślnie wybrano (w Weronie) przysięgłego wroga cesarza – arcybiskupa Mediolanu Umberta Crivellego, który rozpoczął pontyfikat jako Urban III. W zasadzie cała nienawiść arcybiskupa do cesarza miała przyczyny finansowe. Crivelli był zajadłym wrogiem Rudobrodego od roku 1162, kiedy wojska cesarza zniszczyły Mediolan i zagarnęły majątek jego rodziny. W trakcie jego pontyfikatu też spierano się głównie w sprawach finansowych. Być może jednak
otwartą wojnę i polecił swemu synowi podbić wszystkie ziemie papieskie. Rzymianie z ochotą dołączyli do cesarza, a kuria papieska w Weronie została odcięta od świata. W tej sytuacji papież zaangażował się w popieranie i podsycanie powstań przeciwko cesarzowi. W szczególności podburzył ludność Cremony. Ogłosił wtedy ekskomunikę dla każdego miasta i biskupa, który będzie podejmował jakiekolwiek działania wymierzone w Cremonę. Bunt został jednak zdławiony. Następnie papież zaangażował się w podsycanie buntu w samych Niemczech. Filarem buntu był arcybiskup Kolonii Filip I (1130–1191), który od dłuższego już
OKIEM SCEPTYKA Kolejna elekcja papieska odbywała się pod całkowitą okupacją Państwa Kościelnego przez siły cesarskie, więc kardynałowie uznali, że czas na zawieszenie broni. Na papieża wybrali największego krytyka Urbana, Alberta de Morra, który przybrał imię Grzegorz VIII. Ponieważ nowy papież był procesarski, Barbarossa zniósł areszt domowy, jaki stał się udziałem Urbana i kurii. Wtedy właśnie uderzyła Europę wieść o utracie Jerozolimy przez siły krzyża. Zdemoralizowani krzyżowcy stracili Jerozolimę na własne życzenie i całkowicie zasłużenie, jednak papież uznał, że to kara za grzechy. W efekcie nakazał wcisnąć całą Europę w wór pokutny
dżihad katolicki zakończył się żałośnie, lecz papież był już zajęty swoimi prywatnymi sprawami – powrotem kurii papieskiej do Rzymu. Jako rodowity rzymianin papież skutecznie porozumiał się z władzami Kapitolu i w lutym 1188 roku wkroczył hucznie do Rzymu. Stało się to możliwe, gdyż Klemens przyrzekł pomoc przy podboju Tusculum i Tiburu. Po latach tułaczki italskiej, która była skutkiem obywatelskiego powstania przeciwko świętej władzy, udało mu się w końcu ponownie zainstalować Stolicę Apostolską w „mieście świętego Piotra”. Niemniej miasto nie zostało jeszcze pokonane: papież musiał z władzami zawrzeć układ,
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (48)
Upadek i odbudowa Twierdzenie, że papieże są biskupami Rzymu i dlatego mają władzę nad całym Kościołem, i w tym jest chybione, że przez lata nie byli oni wpuszczani do Wiecznego Miasta. W jakim więc sensie byli „pasterzami rzymskiego Kościoła”? kardynałowie liczyli tylko na twardą politykę wobec cesarza i nie spodziewali się destruktywnego rewanżyzmu papieża za utracone majątki rodzinne. Owa polityka papieska w konsekwencji miała doprowadzić Państwo Kościelne na samo dno upadku. Urban III (1185–1187) był pierwszym papieżem, który ani jednego dnia swego pontyfikatu nie spędził w Rzymie, a z innych miast także był przeganiany przez władze, bo Państwo Kościelne znalazło się pod kilkuletnią okupacją wojsk cesarskich. Rewanżyzm majątkowy papieża uderzył w dwa przywileje cesarstwa: regalia oraz ius spolii. Już na początku swego pontyfikatu, mimo wyboru na biskupa Rzymu, zdecydował się zachować stanowisko biskupa Mediolanu, aby uniemożliwić cesarzowi roczne pobieranie dochodów z tego biskupstwa (taki był zwyczaj). Zamach na ius spoli miał miejsce niedługo później, po kontrowersji wokół koronowania syna cesarskiego. Kiedy bowiem papież odmówił założenia korony cesarskiej na skronie Henryka VI, jego ojciec zorganizował koronację celebrowaną przez Gottfrieda – patriarchę Akwilei. Ponieważ patriarcha był papieskim podwładnym, Urban ukarał go suspensą, a cesarzowi zapowiedział, że znosi prawo cesarskie do pobierania dochodów biskupich na cesarskich ziemiach w okresach wakansów i przejmowania rzeczy ruchomych po zmarłych biskupach. Sześć lat wcześniej ius spolii na ołtarzu św. Piotra pokornie złożyli polscy książęta, więc papiestwo postanowiło pójść za ciosem i obalić ius spolii również w innych krajach. Po tych zniewagach cesarz wypowiedział Państwu Kościelnemu
czasu skupował i kumulował ziemie swoich wasalów i w końcu stał się największym możnowładcą po cesarzu. Zaczął mu nawet zagrażać politycznie i wojskowo. Choć episkopat niemiecki stał tradycyjnie po stronie cesarza w jego sporach z papiestwem, to arcybiskup Filip był wyjątkiem – jego strategiczny sojusz polityczno-wojskowy z papieżem był wymierzony przeciwko cesarzowi. Dzięki temu został legatem papieskim w Niemczech, z zadaniem podburzenia episkopatu niemieckiego przeciwko Fryderykowi. Polityka ta skończyła się porażką i w listopadzie 1186 roku biskupi niemieccy sformułowali do papieża i kardynałów list pełen wyrzutów, że prowadzą szkodliwą politykę. Wzywali nawet papieża, aby wysłuchał słusznych skarg cesarza, który zawsze był skory do respektowania praw Kościoła (niemieckiego). Arcybiskup Filip skuteczniejszy okazał się na polu walki, bo kiedy w 1187 roku w okresie Zielonych Świąt władca niemiecki wyprawiał się przeciwko królowi francuskiemu, na jego drodze niespodziewanie stanął arcybiskup ze swoją armią. Zamiast Ducha Świętego arcybiskup zesłał na cesarza rycerzy Chrystusa, którzy pokonali wojska chrześcijańskiego władcy. Po tym wyczynie arcybiskup został oficjalnie oskarżony o zdradę, ale z odsieczą przyszedł mu papież, który zapowiedział rzucenie na cesarza formalnej ekskomuniki. Kiedy dowiedziały się o tym władze Werony, gdzie stacjonował papież, wezwano „ojca świętego”, by niezwłocznie szedł precz z ich miasta i nie ściągał na nie zguby. Chcąc nie chcąc, musiał się Urban udać na koniku do Ferrary, ale w drodze zachorował i wkrótce zmarł, „oszczędzając Kościołowi nowego kryzysu” (Kelly).
Legat papieski błogosławi sztandar przed wyprawą krzyżową
i zaostrzyć posty, a bullą „Audita tremendi” ogłosił trzecią krucjatę. Szerzeniem tej idei zajęli się papiescy legaci wysłani do Niemiec, Francji, Danii i Polski. Był to w zasadzie jedyny akt papieski tego 57-dniowego pontyfikatu schorowanego mnicha. Papież nakazał w nim jeszcze, by także krzyżowcy ubrani byli w wory pokutne. Sam przed śmiercią zdążył jeszcze odwiedzić Lukkę i wyrzucić z kościoła przechowywane tam zwłoki „antypapieża” Wiktora IV. Pontyfikat Klemensa III (1187–1191) przypadł w całości na okres przygotowań do III krucjaty i na samą krucjatę. Nie było nic chlubnego ani wzniosłego w tej awanturze katolickiej, której podżegaczami byli papieże. Liderzy krzyża zachowywali się barbarzyńsko – łamali umowy, kłócili się między sobą lub zachowywali jak zwykli rabusie. W zestawieniu z nimi wódz muzułmański Saladyn, Kurd z pochodzenia, miał opinię człowieka prawego i wspaniałomyślnego, który na dodatek był mecenasem sztuki i nauki, zwłaszcza medycyny. Pokutniczy
uznając ich niezależność. Gwarancję niezależności miasta miała stanowić umowa (Concord Pact – forma konstytucji dla Rzymu) podpisana pomiędzy papieżem a Senatem. Na mocy porozumienia Senat uznawał zwierzchność papieża i przyrzekał mu wierność. Papież odzyskał prawo do bicia własnej monety, z czego jednak trzecia część zysku przypadała Senatowi. Zwrócono też papieżowi jego dawne źródła przychodów. Rzymianie mieli jednak otrzymać od papieża stosowne odszkodowanie za straty poniesione w trakcie wojny. Ponadto papież przyrzekł daninę w wysokości 100 funtów rocznie na rzecz odbudowy murów miejskich. Sam nie miał władzy wykonawczej ani prawodawczej, a swoją pozycję w Rzymie (taką jak każdy inny biskup w wolnym mieście) opierał w całości na uprawnieniach feudalnych – jako wciąż największy właściciel ziemski. Ceną za powrót do Rzymu było złożenie na ołtarzu Tusculum (do niedawna miasto partnerskie papieża). Kiedy więc nadarzyła się okazja,
23
papież bez skrupułów poświęcił Tusculum i wydał je na łup rzymian – byle tylko wrócić na Lateran. Klemens nie tylko zezwolił Senatowi na wojnę przeciwko Tusculum, ale obiecał też czynną pomoc papieskich wasali i zapowiedział ekskomunikę tuskulańczyków, jeśli nie poddadzą się rzymianom do końca roku. W efekcie miasto zostało zniszczone, a papież dostał swój łup. Był to już ostatni etap półwiecznego istnienia Republiki Rzymskiej w średniowieczu, lecz mimo to miała ona znaczenie nieocenione. Gregorovius podsumowuje to tak: „Usunięcie władzy papieskiej przez samą wyłącznie mobilizację rzymskiej społeczności jest zdecydowanie jednym z najchlubniejszych dokonań w dziejach średniowiecznego Rzymu, który dzięki temu znów może pretendować do szacunku społeczeństw w sprawach obywatelskich”. Po zainstalowaniu się w Rzymie Klemens III uformował nowe kolegium kardynalskie, które w znacznej mierze pochodziło z rzymskich rodzin arystokratycznych. Kardynałem uczynił również swojego bratanka, Niccola Scolariego, otwierając tym samym nową epokę nepotyzmu w pogregoriańskiej erze papiestwa. 3 kwietnia 1189 roku w Strasburgu papież zawarł z kolei układ z cesarzem. Na mocy porozumienia cesarz zgodził się zakończyć okupację Państwa Kościelnego i wycofać swoje wojska, lecz z zastrzeżeniem prawa zwierzchniej własności do ziem papieża. Klemens zdecydował się na ten krok, gdyż awantury jego poprzedników doprowadziły do ruiny skarbiec papieski, a samo papiestwo stanęło w obliczu bankructwa. Znamienne, że po odzyskaniu Rzymu położono ogromny nacisk na finansową odbudowę papiestwa (ówczesny skarbnik papieski został później papieżem Honoriuszem III). Nie udało się Klemensowi osobiście pobłogosławić żadnego dowódcy wyprawy krzyżowej, co bardzo go smuciło. Kiedy więc w 1190 roku król Ryszard Lwie Serce wylądował w Ostii, papież posłał doń kardynała z zaproszeniem na błogosławieństwo w Rzymie. I tutaj spotkał go ogromny zawód. Król Ryszard nie tylko odrzucił zaproszenie, ale powiedział kardynałowi pogardliwie, że „na papieskim dworze nie sposób odnaleźć czegokolwiek poza chciwością i zepsuciem” (tak rzecz przekazuje ówczesny kronikarz Roger of Wendover w swojej Kronice, III, 26). Król Ryszard był najprawdopodobniej gejem. Kronikarze piszą, że „tej samej nocy w jednym łożu” spał z królem Francji Filipem Augustem, bo „była między nimi wielka miłość”. Niektórzy przypuszczają, że miał też romans z królem Nawarry, Sancho VII Mocnym. Jeśli więc kronikarze oskarżają króla Anglii o „grzech Sodomy”, to właśnie on mógł być przyczyną jego pogardy wobec papiestwa. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 31 (596) 5–11 VIII 2011 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Dieta cukrzyka (cz. 1)
Właściwie stosowana dieta jest czynnikiem mogącym powstrzymać rozwój cukrzycy, odsunąć ryzyko niebezpiecznych powikłań, a nawet wpłynąć na polepszenie stanu chorego. Aby dietę cukrzycową właściwie skomponować, potrzebna jest wiedza ogólna o mechanizmach cukrzycy i wpływie tej choroby na ludzki organizm oraz znajomość podstawowych zagadnień dietetyki. Spotykam się z takimi pytaniami Czytelników: „Jak to możliwe, że miód jest dla mnie niewskazany, skoro wszyscy mówią, że jest taki zdrowy?”. Lub: „Dlaczego jabłko jest lepsze od gruszki, której nie wolno mi jeść?”. Otóż cukrzyca polega na zaburzeniu przyswajania cukrów przyjmowanych z pokarmem. Brak lub mała ilość insuliny (enzym biorący udział w trawieniu cukrów) jest powodem hiperglikemii, czyli nadmiaru cukru we krwi. Nieleczona hiperglikemia prowadzi do bardzo poważnych powikłań, na przykład do uszkodzenia dużych i małych naczyń krwionośnych, gałki ocznej, nerek, nerwów oraz do zaburzeń wieńcowych. Przerażającym powikłaniem jest też tzw. stopa cukrzycowa, bo prowadzi do amputacji kończyn dolnych. Aby utrzymywać odpowiedni poziom cukrów we krwi, chorzy na cukrzycę przyjmują insulinę, czyli enzym, którego brakuje w ich organizmie. Jednak nawet wtedy przy niewłaściwej diecie oraz pod wpływem alkoholu może wystąpić efekt przeciwny do hiperglikemii, czyli hipoglikemia (niedobory glukozy we krwi). W przypadku nieznacznej hipoglikemii typowe dolegliwości to bladość, głód, pocenie się, niepokój, podniecenie i kołatanie serca. W stopniu średnim dołączają objawy neurogenne: ból głowy, ból
brzucha, agresja, podwójne widzenie, splątanie, senność, osłabienie, bełkotliwa mowa, poszerzenie źrenic, bladość, pocenie się. Ciężka zaś postać hipoglikemii charakteryzuje się utratą świadomości i zaburzeniami połykania. Jest to stan bezpośrednio zagrażający życiu. Sprawa jest więc bardzo poważna i bezwzględnie należy posiąść wiedzę o prawidłowym odżywianiu, aby zapobiec wystąpieniu dwóch zaburzeń chorobowych. Ważne jest, aby diabetycy dokonywali częstych pomiarów cukru we krwi. Zwłaszcza w początkowej fazie wprowadzania diety, kiedy należy stwierdzić wpływ poszczególnych produktów spożywczych na jego poziom. Innymi zadaniami diety oprócz utrzymywania prawidłowego poziomu glukozy we krwi są: z dostarczenie odpowiedniej ilości energii oraz składników pokarmowych potrzebnych do zapewnienia prawidłowego funkcjonowania organizmu; z redukcja masy ciała u chorych z nadwagą i otyłością oraz utrzymanie jej na prawidłowym poziomie. Redukcja masy nie może być jednak zbyt szybka i nie powinna być większa niż 0,5–1 kg tygodniowo; z przeciwdziałanie powikłaniom cukrzycy. Generalnie dieta cukrzycowa nie musi być bardzo uciążliwa, bo jest zbliżona do racjonalnej diety przeznaczonej dla zdrowego człowieka. Składa się ze wszystkich podstawowych składników odżywczych, którymi są węglowodany, tłuszcze, białka, błonnik, witaminy i makroelementy.
WĘGLOWODANY Są to składniki pokarmowe, które w sposób bezpośredni oddziałują na poziom cukru we krwi, i to najczęściej one w wyniku nieprawidłowego spożywania (nadmiernego lub niedostatecznego) są źródłem niebezpiecznych wahań w ustroju. Dzielimy je na węglowodany proste (szybkowchłanialne) i złożone (wolnowchłanialne). Cukry proste to glukoza, fruktoza, sacharoza i laktoza (występują w cukrze, miodzie, słodyczach, syropie, soku, owocach, mleku płynnym, mleku w proszku, mleku skondensowanym, zabielaczach do kawy). Wszystkie te produkty powodują gwałtowne skoki cukru i zwiększają ryzyko wystąpienia hiperglikemii. I tutaj mamy odpowiedź dla naszego Czytelnika na pytanie o to, dlaczego miód nie jest wskazany dla diabetyków. Jest on, niestety, złożony w całości z węglowodanów prostych. Cukry złożone to skrobia. Jej źródłem są: kasze, ryż, płatki zbożowe, pieczywo, makarony, mąka, ziemniaki, suche nasiona roślin strączkowych. Aby skrobia mogła się przekształcić w łatwo i szybko
przyswajalne cukry, musi przejść dość długi proces trawienia, dlatego nie powoduje gwałtownych wahań poziomu cukru we krwi. Wynika z tego prosty wniosek – to ona jest wskazana w diecie cukrzycowej i powinna stanowić jej podstawę. Węglowodany złożone powinny zaspokajać około 50 procent dziennego zapotrzebowania energetycznego. Jakie zatem produkty zawierające węglowodany powinny znaleźć się w codziennej diecie diabetyka? PRODUKTY ZBOŻOWE Wskazane: Pieczywo ciemne i jasne, makarony białe w ograniczonej ilości 1–2 razy w tygodniu (polecane są makarony z mąki razowej, które można spożywać częściej), kasze grube (gryczana i pęczak) i ryż. Niewskazane: Wszelkie słodkie pieczywo w postaci chałek, strucli, żulików, bułek czy chleba razowego na miodzie. OWOCE W diecie codziennej powinno się znaleźć 250–300 g owoców (z grupy tych wskazanych) przyjmowanych w kilku porcjach. Zawierają one głównie cukry proste: glukozę i fruktozę, które znacznie podnoszą poziom glukozy we krwi i dlatego istotne jest to, które z nich mają ich najmniej. Wskazane: Grejpfruty, poziomki, truskawki, maliny. Zawierają one najmniej węglowodanów i można je spożywać najczęściej. Owoce o średniej zawartości węglowodanów to agrest, arbuzy, brzoskwinie, czereśnie, jagody, jabłka, kiwi, morele, mandarynki, pomarańcze, czerwone porzeczki, wiśnie. Niewskazane: Czarne porzeczki, winogrona, banany, gruszki, ananasy i wszelkie owoce z puszek oraz owoce suszone. Oczywiste jest też ograniczenie spożywania dżemów, konfitur, soków itp. przetworów. WARZYWA Muszą być spożywane codziennie w każdym posiłku, łącznie około 500 g, połowa z nich jako surowe. Wskazane: Cykoria, kalafior, brokuły, kapusta pekińska, kapusta kiszona, ogórki świeże i kiszone, pomidory,
Pomiar glukozy decyduje o wyborze diety
rzodkiewki, sałata zielona, szparagi, szpinak, cukinia, seler naciowy i korzeniowy, papryka zielona oraz grzyby. Zawierają one najmniej węglowodanów. Niewskazane: Suche nasiona roślin strączkowych (pomimo zawartości węglowodanów złożonych mają wysoki indeks glikemiczny i dość szybko podnoszą poziom glukozy we krwi), ale nie należy z nich rezygnować zupełnie, ponieważ są źródłem błonnika zwalniającego wchłanianie węglowodanów i mają wpływ na obniżenie poziomu cholesterolu we krwi. Bób, groszek zielony, groszek konserwowy, soczewica, kukurydza, soja, ziemniaki (te lepiej jeść ugotowane w mundurkach, a w postaci purée bardzo szybko podnoszą poziom cukru we krwi; nie należy jeść placków ziemniaczanych i frytek). Warzywa przyrządza się z niewielką ilością tłuszczu, najlepiej oleju słonecznikowego, sojowego lub kukurydzianego, aby zwiększyć przyswajalność znajdujących się w nich witamin. NAPOJE Najbardziej wskazany napój to woda – zwykła przegotowana lub mineralna niegazowana. Soki owocowe, nawet te, które nie są dosładzane sacharozą, zawierają cukry. Dopuszczalne są naturalne, niesłodzone soki grejpfrutowe, pomarańczowe i jabłkowe. Z winogronowego i porzeczkowego należy zrezygnować. Soki warzywne zawierają mniej cukrów niż owocowe, ale nie mogą zastąpić ani owoców, ani warzyw. Powinno się zupełnie zrezygnować ze słodkich napojów gazowanych. JAJA Chociaż zawierają mało węglowodanów ze względu na dużą zawartość cholesterolu w żółtku można je jadać nie więcej niż 2–3 tygodniowo. Białka są pozbawione cholesterolu, a zatem można ich używać do jajecznicy, sałatek itp. w zasadzie bez ograniczeń, tym bardziej że w przypadku diabetyków białko jest wskazane. MLEKO I NABIAŁ Mleko jest bogate z laktozę, czyli cukier mleczny. W ciągu dnia osoby bez nietolerancji laktozy mogą wypić ok. 300 ml mleka. Najbardziej wskazane są produkty, w których flora bakteryjna dokonała wstępnego przetworzenia laktozy, czyli kefir, jogurt i maślanka. Bezpieczne są wszelkie sery, które zawierają mało cukru mlecznego. Do przygotowania twarożków najlepiej używać zsiadłego mleka, kefiru lub jogurtu naturalnego. Sery żółte są dosyć tłuste i dlatego trzeba ograniczyć ich spożycie do kilku plasterków tygodniowo. Z topionych zaś można z czystym sumieniem zrezygnować. Niezalecane są jogurty owocowe, desery mleczne oraz oczywiście lody. Za tydzień dalsze wskazania co do produktów oraz sposobu komponowania diety. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 31 (596) 5–11 VIII 2011 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
25
GŁASKANIE JEŻA
Oni (sz)czekają na prawdę Najpierw na portalu MyPiS, a później w najlepszych czasach antenowych największych stacji wyemitowany został spot wyborczy partii Kaczyńskiego (koszt emisji – około miliona złotych) opowiadający o Kaczyńskim nieżywym i jego nieżywej, skądinąd autentycznie sympatycznej małżonce. Jest to cykl ckliwych zdjęć pary prezydenckiej w różnych ujęciach i ze stosownymi tekstami: „Tylko przy niej czuł się bezpiecznie”; „Połączyła ich miłość mocniejsza niż śmierć” oraz: „Chciał być z nią do końca życia” (???)... Po chwili podniosłą muzykę w tle zastępuje lektor oznajmiający, że „byli odważni, choć wielu brakowało odwagi, byli honorowi wśród tych bez honoru, służyli Polsce, kiedy wielu służyło tylko sobie. Byli wierni zasadom w świecie pełnym zdrady”. Oczywiście ten stek propagandowych łgarstw ma wywołać u widza określony odruch. Z założenia – współczucie i refleksję. I wywołał... U mnie – wymiotny. Żyjący Kaczyński nie pierwszy raz pokazuje, że w walce o władzę nie zawaha się grać w sposób cyniczny trumną własnego brata i jego żony. Ale przecież nie pierwszy to tak obrzydliwy przykład w historii Polski. Nie pierwszy raz zakopywaliśmy trumny tylko na chwilę, by zaraz dla innych celów wykopać je na nowo i inną opowiadać ich historię. W naszych dziejach nic nie jest pewne – nawet wyniki bitew. Oto na przykład my uczyliśmy się, że Wojsko Polskie odniosło wielką wiktorię pod Lenino. Dziś opowiada się, że była to tragiczna klęska. Odwrotnie jest z legendarnym Monte Cassino. Cóż, byle historyk przyzna, że Polacy zajęli opuszczone już przez Niemców i niebronione wzgórze. Ale co tam historia, skoro mitologia i legenda muszą trwać, bo jest taka potrzeba. Oczywiście do czasu, aż do końca wybrzmią słowa, że „po tych makach szedł żołnierz i ginął, lecz od śmierci silniejszy był gniew”. Podobnie ma się sprawa z kampanią wrześniową. W żadnym podręczniku historii żadnej szkoły nie przeczytamy, że była to największa militarna klęska i kompromitacja w tysiącletniej historii Polski. W 6 tygodni wróg rzucił nasz kraj na kolana,
a nasze wojska nawet nie zdołały się dobrze przegrupować. Nawet idiotyczne powstanie chaotycznie prowadzone przez wiecznie pijanego Kościuszkę trwało dłużej i odnosiło niekiedy pewne sukcesy (Rosjanie też ostro pili). A jednak mit heroicznej wrześniowej kampanii trwa
wołyńską. Tylko dlaczego pomija znany historykom fakt, że rząd RP na wychodźstwie i Komenda Główna AK pozostawili Polaków na Wołyniu samym sobie. Bo ważniejsze było powszechne, narodowe powstanie, które miało odrzucić Niemców co najmniej poza Wartę. Co z tego wyszło, pamiętają bezimienne groby gdzieś nad Dnieprem i Prypecią. Nieliczni, którzy wołyńskie ludobójstwo przetrwali, mogli latem 1945
„Olbrzymie wówczas dała Warszawa uzupełnienie do Chrystusowej ofiary (...). Chociażby pozostały góry ciał, przykryte gruzami, to jeszcze te ofiary są małe, w porównaniu do wielkiego prawa, jakie ma człowiek, naród i ludzkość: prawa wolności (...). Aby je zachować i ochronić, a przez to obronić godność człowieka jako istoty rozumnej i wolnej, trzeba umieć się poświęcać i składać ofiary (...). To tygiel, w którym miało wypalić się to, co w narodzie słabe i liche (...). Musi być ślad w dziejach dojrzałości narodu, który ma słuszną ambicję stanowienia o sobie. W tym duchu podjęta została walka powstańcza. Z góry było wiadomo, że beznadziejna. Ale ten akcent był w dziejach konieczny”. Streszczając: pozostały góry ciał, ale to i tak za mało, za to szczęśliwie wypaliło się to, co w narodzie słabe i liche (?!), a beznadziejna walka i śmierć była konieczna. Albo ten facet wówczas, w 30 rocznicę powstania, zwyczajnie zwariował, albo cynicznie szydził z powstańczej ofiary, albo może być i tak, że to ja – mizerny pyłek – nie dorosłem do zrozumienia przepojonych geniuszem
roku emigrować poza bezpieczną linię Sanu. Ale znów tajna dyrektywa Komendy Głównej AK nakazała polskim niedobitkom pozostać i trwać. No i trwali – z tym że przesiedleni na Syberię. Ale wróćmy jeszcze na chwilę do powstania warszawskiego. Prymas „tysiąclecia” Wyszyński w przemówieniu z 1 sierpnia 1974 roku pozwolił sobie na takie oto dowcipy:
słów „tysiąclatka”. Tego, który Niemcom przebaczył i prosił ich o przebaczenie. Wróćmy do współczesności. Do nas, czyli do pokolenia, którego pokręconą historię wyśpiewał Perfect w „Autobiografii”. I byłby utwór ów krzykiem, a może raczej spowiedzią naszej generacji, gdyby Zbigniew Hołdys nie stał się nagle dziennikarzem i nie przeprowadził
przecież lepiej opowiada się i milej słucha o bohaterach spod Monte Cassino i spod Tobruku niż o szmalcownikach, kopaczach i o Jedwabnem. Jest to nawet fizjologicznie zrozumiałe. Także to, że ksiądz Isakowicz-Zaleski słusznie pochyla się nad nierozliczoną dotąd zbrodnią
Pod takim tytułem... no może ciut innym: „Oni czekają na prawdę” ukazał się kiczowato ckliwy, dwuminutowy gniot o Lechu i Marii Kaczyńskich. Nie po raz pierwszy trumny tragicznie zmarłych mają być trampoliną dla żywych. do dziś. Bo jest potrzebny. Kiedy po 45 roku jeden okupant zastąpił drugiego, z ochotą daliśmy sobie wmówić, że wygraliśmy II wojnę światową. A przecież sromotnie ją przegraliśmy. W Teheranie i Jałcie. Gdy piszę te gorzkie słowa, wyją warszawskie syreny, bo jest 1 sierpnia, godzina 17. Znów czcimy kolejny bezsensowny mit. Znów następny prezydent przypina ordery coraz mniej licznym, za to coraz bardziej przygarbionym kombatantom, ale przecież nie powie, że wśród 200 tysięcy cywilnych ofiar tego manipulowanego z Londynu „romantycznego” zrywu Polaków było 30 tysięcy dzieci – w tym 10 tysięcy pogrzebanych wśród ruin ciał malców, którzy nie ukończyli jeszcze dziesiątego roku życia. Gdyby przeżyli, to dziś z rąk Komorowskiego odbieraliby jakieś krzyże, a tak nawet krzyże na ich grobach czas poprzewracał. I nieźle przemeblowano nam w głowach, bo bez słowa sprzeciwu godzimy się wysłuchiwać przemówień, że doprowadzenie do całkowitego fizycznego zniszczenia stolicy kraju, do wyniszczenia sporej części jego intelektualnej elity było wspaniałym patriotycznym zrywem tysięcy Polaków. Chyba musiałby Komorowski zemdleć z przerażenia, gdyby przyszło mu powiedzieć prawdę. Taką, że według szacunków historyków w podziemną konspirację zaangażowane było aż... 10 procent obywateli. Reszta chciała zwyczajnie żyć i przeżyć. Niestety, jakiś procent z tej reszty poszedł w tak dalece posunięty konformizm, że donosił na innych. Ale
znakomitego skądinąd wywiadu z generałem Jaruzelskim. Wywiad ten przeczytał profesor zwyczajny nauk humanistycznych Aleksander Nalaskowski, usiadł do komputera i ogłosił Polakom, co poniżej: „I jak ma się nie zawalić mój świat, gdy kompozytor tego hymnu przeprowadza w jakimś tygodniku wywiad z bezczelnie bredzącym o swoim patriotyzmie Jaruzelskim? Nie tylko przeprowadza wywiad, ale robi to na klęczkach, z namaszczeniem i umiłowaniem, bez krztyny buntu i zadziorności. Taki milusi Zbysio Hołdysio. Hołdys, ty w ten sposób przeprosiłeś Jaruzelskiego i WRON-ę za »Autobiografię«! Zdradziłeś nas wszystkich. Z buntownika i barda zmieniłeś się (jak ktoś zauważył) w statyw mikrofonu, do którego ów »mąż stanu« mówił, co chciał, a ty mu nadstawiałeś uszu i mikrofonu. Amnezją przykryłeś kopalnię »Wujek« i zadając żałośnie grzeczne pytanka, ośmieszyłeś wszystko, co było wówczas dla nas, a wierzyliśmy, że i dla ciebie, ważne. Dołączyłeś, Hołdysie, do Arłukowicza, Kluzikowej i innych »lojalnych inaczej«. Ale idź dalej, gitarzysto. Żyją jeszcze mordercy Popiełuszki. Bierz mikrofon i gnaj po wywiad. W przeciwieństwie do tzw. generała mają na sumieniu tylko jednego człowieka, ale za to błogosławionego. Będzie hicior, błaźnie. Będziesz sobą wreszcie. Boś tę drogę, Hołdysie, wybrał. Jesteś pan żałosnym celebrytą w maskującym starczą łysinę kapeluszu, pajacem gadającym u Mellera swe »bezcenne« przemyślenia. Z wdziękiem i wdzięcznością pocałowałeś pan stan wojenny w zadek, wycierając sobie gębę »Autobiografią«. I to jest moja mowa miłości, na którą pan zasłużył. Nad miłosierdziem jeszcze popracuję”. I jak wam się podoba ta frazeologia Nalaskowskiego, członka Polskiej Akademii Nauk? Wybitnego (tak głosi Wikipedia) pedagoga, który habilitował się pracą „Społeczne uwarunkowania twórczego rozwoju jednostki”. Twórczo nam się wybitny pedagog rozwinął. W swoim (sz)czekaniu na prawdę. Naprawdę! MAREK SZENBORN
FUNDACJA „FiM” Nasza redakcja patronuje fundacji pod nazwą Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, której prezesem jest Roman Kotliński – Jonasz, redaktor naczelny „FiM”. Fundacja ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc potrzebującym rodakom – zwłaszcza głodnym dzieciom, a także przewlekle chorym, bezrobotnym i bezdomnym. Ponieważ kościelne fundacje i stowarzyszenia w swej działalności charytatywnej (jakże skromnej jak na ich możliwości) nagminnie wyróżniają osoby związane z Kościołem, a innowierców, agnostyków i ateistów pomijają – my będziemy wypełniać tę lukę i pomagać w pierwszej kolejności właśnie im. Nasza fundacja ma status organizacji pożytku publicznego i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Tych, którzy chcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, Zielona 15, 90-601 Łódź, ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291 www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
26
Nr 31 (596) 5–11 VIII 2011 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Katastrofa narodowa
Utracona część senatora Piesiewicza
W czasie powstania warszawskiego zginęło dwieście tysięcy ludzi. Zabito elity stolicy. Zniknęła Warszawa. Zniknęły domy, place, parki. Zniszczono miliardy przedmiotów, listów, dokumentów, mebli, dzieł sztuki; zniszczono dziedzictwo narodowe. To są fakty! A mity i spekulacje to twierdzenia o ofierze, która dała hart ducha. Mity to twierdzenia, że z tej ofiary wyrosła jakaś tożsamość, jakaś siła, jakiś naród! To wszystko – cała ta mitologia powstańcza – to tylko pobożne życzenia ofiar, które próbują zracjonalizować emocje i ból po ogromnej stracie. I ofiary można zrozumieć, można usprawiedliwić, wiedząc, że niełatwo jest inaczej przeżyć taką traumę. Trudno jednak zrozumieć brak debaty w tej sprawie, serwilizm wszystkich polityków, tchórzostwo dziennikarzy i komentatorów. Trudno zrozumieć, a jednak trzeba to widzieć i próbować wyjaśnić. A zatem dlaczego lękamy się prawdy o powstaniu warszawskim? Otóż wiele wskazuje na to, że skutki powstania są całkiem odwrotne, niż się to przyjmuje! Uważam, że ofiara powstania warszawskiego żadnego ducha nie hartowała. Była bez sensu także dlatego (o paradoksie!), że właśnie złamała ducha. Wielu ludziom zabrakło nadziei, zabrakło rady, zabrakło bliskich, aby mieć dalej hart ducha. Trudno o inny efekt, gdy wokół tyle krwi przelanej bez sensu, bez żadnej korzyści. Przypomnijmy – powstanie zakończyło się całkowitą klęską! Upokarzającym wymordowaniem powstańców i wywiezieniem do więzień niemal
„Kto pije i płaci, honoru nie traci”. Słynną opinię Henryka Czarnockiego z PSL-PL, senatora RP w latach 1991–1993, podziela zdecydowana większość Polaków. Natomiast tzw. elity uważają, że dotyczy ona jedynie osób posiadających zdolność honorową. Niekoniecznie w rozumieniu „Polskiego kodeksu honorowego” autorstwa Władysława Boziewicza. Dlatego żarliwym obrońcom reżysera Polańskiego czy jeszcze senatora Piesiewicza nigdy nie przyszłoby do głowy ująć się za posłem Lepperem, a tym bardziej za posłem Łyżwińskim. Wielcy, a nawet mniejsi artyści i rzekome autorytety moralne, zarówno duchowne, jak i świeckie, korzystają z innych praw. Wolno im więcej, a próba przyłożenia zwykłej miary do ich nagannych – by nie powiedzieć kryminalnych – czynów budzi zdecydowany sprzeciw. Klinicznym przykładem jest Krzysztof Piesiewicz. Człowiek orkiestra. Adwokat, wieloletni członek Naczelnej Rady Adwokackiej w Warszawie oraz licznych instytucji i organizacji zajmujących się kulturą, obrońca działaczy „Solidarności”, oskarżyciel posiłkowy w procesie zabójców ks. Jerzego Popiełuszki, obrońca w sprawie Ryszarda Kuklińskiego, współautor scenariuszy do 17 filmów Krzysztofa Kieślowskiego, publicysta. Przede wszystkim zaś moralizator z zamiłowania i autorytet moralny z samonadania. W 2009 roku Piesiewicz niespodziewanie objawił się jako miłośnik wkładania na siebie damskich sukienek, wąchania białego proszku, intelektualnych rozmów z prostytutkami
całej prawobrzeżnej Warszawy. To była gigantyczna klęska! I w konsekwencji zdaje się, że napływ nowej ludności do Warszawy bardzo ułatwił działania Stalina i zainstalowanie w Warszawie rządu, przeciwko któremu powstanie zostało wywołane. Historycznym paradoksem jest, że pomniejszane w czasach PRL-u znaczenie powstania dało odwrotny efekt – to, co zakazane przez propagandę poprzedniego systemu, gloryfikowało w emocjach ludzi ofiarę powstania. I gdyby nie tamta propaganda, mielibyśmy stosunek do powstania warszawskiego znacznie bardziej trzeźwy. Teraz zaś, w czasie telewizyjnej demokracji, nikt nie ma odwagi ponieść osobistych konsekwencji, przeciwstawiając się poprawności w kwestii powstania. I tak tkwimy w absurdalnej sytuacji szantażu. Aby nie być oskarżonym o mentalność komunistyczną, o agenturalność, siedzimy cicho i kiwamy głowami. A trzeba protestować przeciwko muzeum powstania warszawskiego, przeciwko corocznym wizytom premiera i prezydenta pod pomnikiem ofiar! Trzeba protestować, bo to źle służy Polsce i szczególnie źle służy Polakom. Misja w Afganistanie, cała pisowska polityka historyczna to tylko najbardziej oczywiste skutki tej sytuacji. Zaś poseł SLD Wenderlich, który potępia Sikorskiego za postawienie pytania o sens powstania, to skrajny symbol obłudy w tej sprawie. Im szybciej podważymy sens powstania, tym mniej będzie ofiar i poparcia dla myślenia według resentymentu. JANUSZ PALIKOT
„na temat własnych doświadczeń i spostrzeżeń dotyczących spraw życia codziennego” i immunitetu parlamentarnego. Tego ostatniego największy. Pięciokrotnie był wybierany do Senatu. Prawie za każdym razem z innego komitetu: Porozumienie Centrum (1991–1993), AWS (1997–2001), Blok Senat 2001 (2001–2005) i wreszcie PO (2005–2007 i 2007–2011). Romans z partią Tuska był wyjątkowo udany. W 2007 roku zaowocował uzyskaniem 547 479 głosów. Zakończył się gwałtownie w grudniu 2009 roku. Piesiewicz zawiesił swoje członkostwo w Klubie Parlamentarnym PO w związku z grożącymi mu zarzutami „posiadania, nakłaniania i ułatwiania używania środków psychotropowych innym osobom”. Prokurator Krajowy Edward Zalewski powiedział, że „materiały przeciwko Piesiewiczowi są bardzo drastyczne i nie jest to tylko film, ale i inne źródła dowodowe”. W pierwszym odruchu, po ujawnieniu przez media kompromitujących nagrań, senator wystąpił o uchylenie mu immunitetu. Szczęśliwie dla siebie ten znakomity prawnik nie potrafił prawidłowo sformułować wniosku pod względem formalno-prawnym. Komisja Regulaminowa uznała także, że może on „mieć wadę oświadczenia woli”. W konsekwencji rozpatrzyła wniosek prokuratury. Choć prawidłowy, nie znalazł uznania senackich kolegów Piesiewicza. Postępowanie przygotowawcze zostało umorzone. Senat nie chciał, by Piesiewicz oczyścił się w postępowaniu sądowym. A może tylko nie wierzył w jego niewinność. Okres ochronny kończy się jesienią 2011 roku. Toteż bohater
Po pierwsze – wolność sumienia „Cały świat widzi, że kościoły nadal dławią i prześladują sumienia. Kościoły się nie zmieniły” – to jedno z najważniejszych założeń „Manifestu w sprawie wolności sumienia”. Dokument, który propaguje w Polsce m.in. RACJA Polskiej Lewicy, ma być poddany pod dyskusję i przyjęty 10 sierpnia podczas Światowego Kongresu Wolnej Myśli. RACJA Polskiej Lewicy w pełni popiera ten dokument i stara się możliwie jak najszerzej go promować – mówi Teresa Jakubowska, wiceprzewodnicząca partii. Jej zdaniem to ważny tekst,
który mówi otwarcie o niebezpieczeństwie, jakim jest zagrożenie blokowania wolności sumień. „Ludzkość narodziła się wolna. Natura nie stworzyła ani tytułów, ani religii, ani kościołów, ani cenzury, ani własności” – czytamy w manifeście. Autorzy podkreślają, że pierwsza i fundamentalna wolność to wolność sumienia. Jednak zawsze, kiedy ludzkość próbowała robić krok do przodu, zderzała się z dogmatami religijnymi, z kościołami. Historia wyraźnie pokazuje, jak wielu myślicieli straciło życie z rąk kościelnych oprawców tylko dlatego, że mieli odwagę głosić swoje poglądy – najczęściej niewygodne dla ówczesnych
liderów religijnych, głównie Kościoła katolickiego. „Lista jest długa... Świadczy ona o nieprzerwanej walce między dogmatem a wolnością sumienia” – zauważają autorzy. Niestety, pod tym względem niewiele się zmieniło. Obecne czasy pokazują wyraźnie, że walka ta trwa nadal. I dotyczy wielu różnych Kościołów i religii. Oto przykłady: „W Pakistanie dr Younous Shaikh został oskarżony o bluźnierstwo i skazany na śmierć, zanim udało mu się schronić w Europie po międzynarodowej kampanii solidarności. Przeżył ponad 3 lata w przedsionku śmierci. W Nigerii aktywista Leo Igwe był wielokrotnie
afery obyczajowej z szantażem w tle postanowił zawalczyć o przedłużenie swojej bezkarności. Chce kandydować i dorabia do tego ideologię: „Decyzja o startowaniu wymaga ode mnie odwagi, ale myślę, że to jest w jakimś sensie konieczność”. Jeśli prawdziwe są zarzuty, o których mówił prokurator Zalewski, nie chodzi – jak się wydaje posłowi Kutzowi – „o odzyskanie honoru”, ale o uniknięcie losu Łyżwińskiego. Zdają się tego nie dostrzegać między innymi redaktorzy Paradowska i Lis. Pragną, by w gronie ustawodawców znowu znalazł się człowiek, który uległ szantażowi, dwukrotnie płacił okup i ma kłopoty z napisaniem prostego wniosku. Chyba po to, by i w przyszłej kadencji móc się nabijać z legislacyjnej nieudolności drugiej izby parlamentu i niskiego morale senatorów. A może – jak to teraz w modzie – wypełniają testament abp. Życińskiego, który także był obrońcą tego członka Rady Programowej Studium Generale Europa przy Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Wszak nieżyjący już hierarcha w swoim czasie przyjął „z bólem i szokiem sposób potraktowania dramatu Krzysztofa Piesiewicza przez część polskich mediów”. Apelował, by „nie wykańczać autorytetów”. Może teraz już rozumie, że katolickie autorytety, które cechuje podwójna moralność i unikanie odpowiedzialności, wykańczają się same lub na własną prośbę. Szkoda, że nie potrafi tego przekazać z Domu Ojca. Naturalnie, jeśli w nim jest. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
zatrzymywany i poddany brutalnym atakom policji za obronę osób oskarżonych o »czary«. W 2011 roku został zwolniony (...) w wyniku międzynarodowej kampanii na jego rzecz. Włoski sędzia Luigi Tosti nie ustaje w walce o przywrócenie mu wszystkich praw po tym, jak mu je odebrano za odmowę prowadzenia rozprawy w sali ozdobionej krucyfiksem”. W manifeście padają konkretne wskazania. Najważniejsze – wolność sumienia – powinno być zapisane w oficjalnych tekstach, takich jak deklaracje, konstytucje, ustawy czy inne dokumenty prawne, a wszelkie umowy między państwami i kościołami zerwane (w tym głównie konkordaty). Kongres Wolnej Myśli obradować będzie w Oslo 10 sierpnia. Jego celem jest między innymi reaktywacja Międzynarodowego Stowarzyszenia Wolnej Myśli. BP
R A C J A P o l s k i e j L e w i c y w w w . r a c j a . o r g . p l , t e l . ( 0 2 2 ) 621 41 15
Nr 31 (596) 5–11 VIII 2011 r.
PALIKOT Pijany facet przychodzi do domu. Po cichutku wchodzi do sypialni. Nagle strąca akwarium. Biedna rybka rozpaczliwie zamyka i otwiera pyszczek. Wkurzony facet wrzeszczy na nią: – O ty głupia rybo... Na pana mordę drzesz?! KRZYŻÓWKA Określenia słów znajdujących się w tym samym wierszu (lub kolumnie) diagramu zostały oddzielone bombką Poziomo: 1) skręcona z konopi z lata w silniku fiata z to dzięki niemu mamy małpę w rodzinie 2) ten autor nie przyjmuje reklamacji z wkurzanie działa na nie z najwyższy z lordów 3) aby przyznać mandat, musi się naradzić z spanie z bujaniem z zbierała maliny obok Balladyny 4) rośliny całe w krostach z włos byle jaki z o takim, co płynął do Itaki 5) część Biblii u kantora z trudny czas dla parkieciarzy z miał swój cel – ocalić Nel 6) każdy widzi, jaki jest z kiedy wolna, wszystko wolno z co dzień jest inna i się nie powtarza z miara wzięta z raka 7) marna przy kombajnach z wszędzie z grzebieniem chodzi z umowa z aktami 8) pieniądze w sakwie brzęczące z drzewo do strzaskania podczas plażowania z na pniu Pionowo: A) za wręczenie koperty nikt mu nic nie zrobi z utrzymanka, co ma kota B) on zapewnia lepszy plon z głębina po tobie, z której skręta zrobię z cała śpiewa z nami C) skórka okularnika z giełdowe bach z lody z wody D) muzyka z końca Polski z nie ma zbyt wiele kochanego ciała z nim smaganie to lanie E) nim rybacy wypływają w morze z woreczek złotóweczek z nie trzeba być specjalistą, by wyprowadzić hutę z tego stanu F) dzięki niemu niejedna korona już na ziemię spadła z wioska na wodzie z po niej fala falę goni G) papugi znane z czarów z Indiana dla kompana z żona z ciężarówką H) koniec wiertła do betonu z z galaretą w parze w barze z wszystko pokaże za wysoką gażę I) to pośród tych fal płynie Radio Maryja z Fasola z Małgosią z pręty na krzyż
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Mąż został wezwany do szpitala, bo jego żona miała wypadek samochodowy. Zdenerwowany czeka na lekarza, wreszcie ten się pojawia ze współczującą miną. – I co?! Co z nią, panie doktorze?! – Cóż... żyje. I to jest dobra wiadomość. Ale są i złe: żona, niestety, będzie musiała przejść skomplikowany zabieg, którego NFZ nie refunduje. Koszt: 25 tys. złotych. – Oczywiście, oczywiście – mówi mąż. – Potem potrzebna jej będzie rehabilitacja. NFZ nie refunduje. Koszt: ok. 5 tys. złotych miesięcznie. – Tak, tak... – kiwa głową mąż. – Konieczny będzie pobyt w sanatorium, które zajmuje się tego typu urazami, plus ta rehabilitacja cały czas. NFZ nie refunduje... Koszt sanatorium: 10 tys. złotych... – Boże... – Tak mi przykro... To nie koniec złych wiadomości. NFZ nie refunduje również leków, które przepiszemy pańskiej żonie, a to bardzo drogie leki. – Ile? – blednie mąż. – 12–15 tys. złotych miesięcznie. – Jezuu... – Plus pielęgniarka całą dobę. Cisza. Mąż chowa twarz w dłoniach. Nagle lekarz wybucha serdecznym śmiechem i klepie męża po ramieniu: – Żartowałem! Nie żyje! ~ ~ ~ Zięć wraca do domu. Otwiera mu teść. Zięć pyta teścia: – SSS? – SSS, SSS! Tłumaczenie: – Jest żmija? – Są obie.
A
B
C
D
E
F
1
1
G
H
I
10
2 4
3
3
8
4
2
5 6 7
7
9
5
8
6
rozwiązanie napypytanie: LLitery itery zz pponumerowanych onumerowanych ppól ól uutworzą tworzą ro związanie – -oodpowiedź dpowiedź na tanie: Jak Jak pragnie n azynazywa wa się księ obiekobieta, ta, któraktóra pragn ie seksuseksu tak ctak zęstczęsto o jak pjak rzecprzeciętny iętny mężcmężczy zyzna? 1
2
3
4
5
6
7
8
9 10
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 29/2011: „Owoc żywota twego je ZUS”. Nagrody otrzymują: Michalina Tkacz z Radomska, Adam Zacharek z Radzynia Chełmińskiego, Adam Hutyra z Cieszyna. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna: cena 51 zł na czwarty kwartał 2011 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 51 zł na czwarty kwartał 2011 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 3. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 4. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 5. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 6. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 7. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
Nr 31 (596) 5–11 VIII 2011 r.
JAJA JAK BIRETY
ŚWIĘTUSZENIE
Polskie drogi?
Fot. MarS
H umor
Rys. Tomasz Kapuściński
Student pyta studenta: – Powtarzałeś coś przed egzaminem? – Tak. – A co? – Będzie dobrze, będzie dobrze… ~ ~ ~ Pewnego dnia wybraliśmy się z dziadkiem do miasta coś przekąsić. Kiedy podchodziłem do stolika, gdzie siedział dziadek, zauważyłem,
że przygląda się on dość bezceremonialnie nastolatkowi z nastroszonymi różnokolorowymi włosami. W końcu chłopak nie wytrzymał i zareagował bardzo wulgarnie: – Co, kurwa, stary dziadu, nigdy w życiu nie zrobiłeś nic zwariowanego? Na co mój dziadek bardzo spokojnie odpowiedział: – Tak… Raz się upiłem i przeleciałem pawia… I tak się właśnie zastanawiam, czy ty przypadkiem nie jesteś moim synem…
G
atunek ludzki wynalazł miliony sposobów na to, żeby nie umrzeć... z nudów. ~ Brytyjczyk James Brown jest miłośnikiem odkurzaczy. Posiada setki różnych modeli. Prawie wszystkie, które są w sprzedaży. Każdą nową zabaweczkę rozkręca, wnikliwie ogląda i... nagrywa wydawany przez nią dźwięk. Pasja Jamesa zaintrygowała dziennikarzy „The Sunday Telegraph”, którzy specjalnie dla niego przygotowali mały quiz: wybrali 5 odkurzaczy z bogatej kolekcji i kolejno je włączali. James bezbłędnie rozpoznał wszystkie – tylko na podstawie charakterystycznego burczenia. ~ Bezrobotny Amerykanin Jimmy Grey znalazł sobie ciekawe, choć nieodpłatne zajęcie. Zimowe miesiące poświęcił budowie najprawdziwszego igloo. Chałupa z lodu miała aż 6 pokojów, w tym jeden gościnny – z telewizorem i zawsze zimnym piwkiem. ~ Todd Ray jest znanym producentem muzycznym, ale jego prawdziwą pasją jest zbieranie dwugłowych zwierząt. W poszukiwaniu takowych mutantów podróżuje wraz z żoną i dziećmi po całym świecie. Za 22 okazy ze swojej kolekcji zapłacił 150 tys. dolarów. ~ Pewien Japończyk, w swoim kraju znany jako Negse, od 10 lat zaraz po przebudzeniu robi zdjęcie swojej fryzury. Wszystkie fotki są
CUDA-WIANKI
Pasja życia odpowiednio archiwizowane, podzielone na tygodnie, miesiące, lata... ~ Alan Roy już jako dziecko wiedział, kim zostanie w przyszłości – listonoszem. Tylko po to, żeby mieć dostęp do znaczków. Przez całe życie zebrał około miliona brytyjskich, 500 tys. irlandzkich, 400 tys. z innych państw oraz – osobno – 50 tys. egzemplarzy okolicznościowych. ~ Największą pasją Jonathana Lee Richesa jest wytaczanie procesów sądowych. Oskarżył już Britney Spears, Platona, Nostradamusa, George’a Busha, somalijskich piratów, wieżę Eiffla i Świętego Graala. Niezwykłą pasję odnotowano w „Księdze rekordów Guinnessa”. Wówczas Riches pozwał... twórców publikacji o bezprawne wykorzystanie jego wizerunku i „życiowego dorobku” do celów komercyjnych. Według lekarzy mężczyzna jest
chory psychicznie, jednak odmawia przyjmowania leków na schizofrenię paranoidalną. ~ Reed Sandridge każdego dnia wręcza przypadkowo wybranym przechodniom 10 dolarów, po czym odnotowuje ich reakcję w swoim czarnym notesiku. ~ Amerykanin Chuck Lamb każdą wolną chwilę poświęca udawaniu nieboszczyka. Inscenizuje rozmaite scenki, w czasie których może wykazać się jako trup, a jego małżonka robi zdjęcia. ~ Paul Yarrow jest uznawany za największą gwiazdę drugiego planu. Jego hobby to stawanie za prezenterami telewizyjnymi podczas relacji na żywo. Kiedy dowiaduje się, że będzie jakaś transmisja, bierze sobie wolne i pędzi co sił w nogach, żeby stanąć za dziennikarzem. Nic nie mówi, tylko stoi. JC