Rząd na kolanach, biskupi podbijają stawkę, a tymczasem...
FUNDUSZ KOŚCIELNY ZOSTAJE! Â Str. 3 INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
DZIĘKI W AM JUŻ RAZY SKOPAL IŚMY DUPĘ OKUPAN TOM...
700
http://www.faktyimity.pl
Nr 31 (700) 8 SIERPNIA 2013 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
 Str. 11, 25, 26
Nawet około 160 miliardów złotych mogły nas łącznie kosztować kościelne przywileje zagwarantowane konkordatem. Ta astronomiczna suma uzbierała się w ciągu 20 lat od podpisania umowy międzynarodowej zawartej przez rząd Hanny Suchockiej ze „Stolicą Apostolską”. Polsce nie jest ona do niczego potrzebna, a jej jedynym beneficjentem jest Kościół. Wszyscy, którym na sercu leży polska racja stanu, powinni walczyć o wypowiedzenie konkordatu!
 Str. 3
 Str. 8 ISSN 1509-460X
 Str. 2 Fot. Agencja Gazeta
2
Nr 31 (700) 2–8 VIII 2013 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Papież Franciszek skrytykował brazylijski kler za utratę kontaktu z wiernymi, promował prawa homoseksualistów i wizję Kościoła ubogiego. Zapowiedział też, że kolejne ŚDM, planowane na 2016 r., odbędą się w Krakowie. Polski kler już szacuje zyski. Koszty poniesie państwo. Czy właśnie z tego cieszył się Tusk? Bunt w PO. Gowin, Godson i Żalek zagłosowali wbrew stanowisku partii nad zmianą ustawy o progu ostrożnościowym. Panom oficjalnie chodzi o dobro społeczne i odnowę PO. Nieoficjalnie proszą się o wywalenie ich z partii, aby jako męczennicy mogli rozpocząć nowy projekt prawicowy już poza Platformą. SLD-owski poseł Romuald Ajchler zażądał dla parlamentarzystów wysokich rent i emerytur. Zaznaczył, że ma gdzieś, co napisze o tym prasa, czyli olewa też opinię publiczną. Dlaczego? Biedaczyna z SLD (notabene najbardziej klerykalny z klubu Sojuszu) ma 64 lata i długo już w Sejmie się nie naharuje. Kościół ciągle widzi swój interes w próbach zupełnego zdelegalizowania aborcji. Pod koniec września Sejm ma się zająć projektem ustawy zakazującej przerywania ciąży w przypadku ciężkiego uszkodzenia płodu. Projekt z ramienia biskupów pragnie pilotować poseł PiS Stanisław Pięta, znany z chamskich odzywek oraz gestów. Prawdziwe „niewiniątko” w skórze obrońcy niewiniątek. Od stycznia 2014 r. Polska będzie wliczać dochody z szarej i czarnej strefy do PKB. Od tego czasu zacznie obowiązywać unijne rozporządzenie zalecające wliczanie zysków m.in. z prostytucji oraz handlu narkotykami do państwowej kasy. Oszacowaniem dochodów czerpanych z czarnej i szarej strefy zajmie się GUS. Może wreszcie dogonimy azjatyckiego giganta. Tyle że nie Japonię, a Tajlandię. Prokuratura Generalna wynajęła firmę PR-ową, która zadba o wizerunek śledczych i nauczy ich zasad komunikacji. Już wkrótce polscy prokuratorzy przestaną posługiwać się żargonem zawodowym i zachwycą nas pięknym językiem. „Materiał dowodowy” ma zniknąć. Miejmy nadzieję, że nie z każdego dochodzenia. Adam Michnik, guru neoliberałów i hipokrytów, naczelny „Wyborczej”, udzielił wywiadu tygodnikowi „Der Spiegel”. Nazwał narody Europy Wschodniej bękartami komunizmu, lamentując przy tym, że debaty polityczne prowadzone przez polityków z naszego regionu są zdominowane przez wojny podjazdowe i nienawiść, zaś Polacy nigdy nie nauczyli się kultury kompromisu. A wszystko to mimo 24 lat formacyjnej działalności „GW”. Tomasz Terlikowski martwi się także o Kościół anglikański. Jego zdaniem ten Kościół umiera, bo królowa, jego głowa, zaakceptowała związki jednopłciowe. Terlikowski ogłosił też, że „wspólnota, która rozpoczęła się od rozwodu (króla Henryka VIII – przyp. red.), nie może się dobrze skończyć”. Zaraz, zaraz… A jak się rozpoczęła wspólnota religijna Terlikowskiego? Czy czasem nie od oszustwa, czyli rzekomej donacji Konstantyna? Czy nie od fałszowania ewangelii i relikwii? Rzezi, tortur, pacyfikacji „pogan”? Czy taka wspólnota może dobrze skończyć? „Dziennik Trybuna” donosi, że w Polsce mamy 637 ulic imienia Jana Pawła II i 354 ulice imienia Stefana Wyszyńskiego. Kiedy choć jedna ulica zostanie poświęcona ofiarom Kościoła? Nacjonaliści z Wrocławia kolejny raz popisali się siłą pięści. Pobili Nikolaia Kopieikina, rosyjskiego muzyka, który razem z zespołem Arsenale występował na międzynarodowym festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty. Wrocław wydaje fortunę, promując się jako „miasto spotkań”. Ekstremalnych? W katastrofie pociągu pod Santiago de Compostela zginęło 78 osób, a kilkadziesiąt zostało rannych. Wielu pasażerów śpieszyło na święto św. Jakuba – festiwal religijny. Tuż po tej katastrofie w Hiszpanii 39 pielgrzymkowiczów zginęło w wypadku autobusowym we Włoszech. Jakoś katoliccy pielgrzymi – także ci w Polsce – nie mają szczęścia do opatrzności boskiej. Czyżby opatrzność była innego wyznania niż pątnicy? Prawicowa polityka doprowadziła w Wielkiej Brytanii – podobnie jak w Polsce – do rozkwitu parabanków pożyczających na lichwiarski procent. Jednak tam stanął im naprzeciw szeroki front społecznego sprzeciwu, w tym Kościół anglikański, który zachęca wiernych do organizowania się w tanie kasy pożyczkowe. Ksiądz Nunzio Scarano – aferzysta finansowy, były pracownik administracji Watykanu zamieszany w machlojki podatkowe i próbę przemytu 20 mln euro – oskarża! Twierdzi, że jest niewinny, a prawdziwymi oszustami są… jego przełożeni, czyli kilku watykańskich kardynałów. Franciszek znów będzie miał kłopoty, ale tak to jest, jak łączy się biznes religijny z bankowym. Rząd turecki przegrał w sądzie konflikt z mieszkańcami Stambułu. Trybunał anulował rządowe plany budowy meczetu, które wywołały falę zamieszek kilka tygodni temu. Sąd zarzuca władzom brak konsultacji z mieszkańcami. A kto się pyta Polaków o to, ile kościołów im wybudować? Indonezja wprowadziła prawo zakazujące propagowania ateizmu. Nakazuje za to „przestrzeganie wartości religijnych i wiarę w Boga Wszechmogącego”. Czyli indonezyjski Bóg nie jest taki wszechmogący, skoro musi mu pomagać kodeks karny. Sąd Rejonowy odrzucił zażalenie wyroku dotyczącego „niszczenia Biblii i publicznego obrażania Boga” przez Nergala. Uznał, że sprawa bluźnierstwa uległa przedawnieniu. Od wyroku nie przysługuje odwołanie. Zażalenie złożył Ryszard Nowak, szef Komitetu Obrony przed Sektami, który teraz ponoć bluźni na czym świat stoi.
Ogórki na nawozie K
iedy jak co tydzień przymierzałem się do napisania komentarza, spróbowałem wyobrazić sobie, gdzie będziecie czytać ten wybitnie wakacyjny (w samym środku lata) numer „FiM”. Być może na plaży, nad jeziorem, na balkonie górskiego pensjonatu… Do takich miejsc i klimatów mocno nie pasuje opis polskiego zoo, które – choć rozpuszczone na urlopy – wciąż hałasuje i zajmuje czas antenowy. Nie mam serca Was tym katować! Więc jeśli nie to, to może… Kilka dni temu czytałem o przeprowadzonym w USA sondażu, który miał odpowiedzieć na pytanie: jakie informacje o innych ludziach najczęściej wywołują u nas zadowolenie, satysfakcję, uczucie ulgi lub po prostu pusty śmiech? I okazało się, że chyba tak bardzo się od bogobojnych jankesów nie różnimy, bo co jak co, ale powodzenie i radość bliźnich, w tym przysłowiowych sąsiadów, wcale nas nie cieszy. A zatem co – według badań – lubimy usłyszeć lub przeczytać o innych? Otóż cieszą nas czyjeś nieszczęścia, niefarty, a także czyjaś… śmierć, zwłaszcza taka przez zawinioną głupotę, bo lubimy mieć przy tym czyste sumienie. Takie obrzydliwe zachowanie potwierdza psychologia. To mechanizm wypływający z naturalnej, pierwotnej zazdrości jaskiniowca wobec innego jaskiniowca, któremu lepiej się powodzi. A także z równie naturalnej satysfakcji, że pechowcem, któremu coś złego się przytrafiło, nie jestem ja, tylko on. Postanowiłem zatem zagrać dziś na naszych najniższych uczuciach i opisać przypadki najgłupszej śmierci z ostatniego roku. Większość wymienionych bohaterów pretendowało do ostatniej Nagrody Darwina. Przyznawana jest ona przez internautów, by upamiętnić osoby, które przyczyniły się do przetrwania naszego gatunku, eliminując swoje geny z puli genów ludzkości w nadzwyczaj idiotyczny sposób. Tylko proszę się nie śmiać. Raczej podziwiać… 49-letni mężczyzna siedzący w więzieniu w ramach protestu odmówił korzystania z toalety. Krótko mówiąc – walił pod siebie. Protest się przedłużał, a podłoga stawała się coraz bardziej śliska. W końcu poślizgnął się na swoich własnych odchodach, upadł, rozbił sobie głowę i zmarł. 24-letnia kobieta, ćwicząc w siłowni hotelowej, nagle stwierdziła, że potrzebuje czegoś z piętra niżej. Zamiast zejść po schodach, uznała, że najlepszym urządzeniem do komunikacji będzie otwarty szyb windy towarowej. Wsunęła więc głowę do szybu, aby krzyknąć do ludzi na dole. Nie zauważyła jadącej windy... Pewien Amerykanin razem z kolegą postanowił poćwiczyć celność, strzelając do izolatorów linii wysokiego napięcia. Zniszczone przewody spadły na ziemię i zaczęły iskrzyć. Przerażony mężczyzna, bojąc się wywołania pożaru, chwycił przewód, żeby go odrzucić. Zginął na miejscu. 28-letni Rosjanin połknął całe opakowanie viagry. Wcześniej założył się z kilkoma kobietami o 4,3 tys. dolarów, że poradzi sobie w całodziennym maratonie seksu. W takich sytuacjach dla większości mężczyzn ambicja staje się stawką większą niż życie. Tak też się stało w przypadku Sergieja Tuganowa, rosyjskiego mechanika, który zakład wygrał, ale radość ze zwycięstwa nie trwała długo, bo w chwilę później doznał rozległego zawału serca. Brazylijski taksówkarz zaraz po tym, jak wysadził pasażera na lotnisku, postanowił skrócić sobie drogę i przejechać przez pas startowy, na którym samolot szykował się do odlotu. Kiedy znalazł się za silnikami, taksówka wraz z kierowcą pofrunęła w powietrzu i uderzyła w skały. K.C. Barkera obudził dźwięk telefonu stojącego obok łóżka. Mężczyzna sięgnął po słuchawkę, ale zamiast niej chwycił rewolwer, który po przyłożeniu do ucha… wystrzelił.
W sylwestrową noc pewien Brazylijczyk chciał wraz z przyjaciółmi zagrać w rosyjską ruletkę. Nie mieli broni, więc wpadli na inny pomysł: wygra ten, kto najdłużej utrzyma w zębach zapaloną petardę. Wygrał pomysłodawca „zabawy”, którego pogrzeb był bardzo uroczysty. Grupa złodziei próbowała ukraść złom z pewnej fabryki w Czechach. Wybrali stalowe podpory, które podtrzymywały dach. Ten się – o dziwo?! – zawalił. 32-letni Amerykanin rzucił się pod samochód, żeby dostać w szpitalu środki przeciwbólowe, od których był uzależniony. Zginął na miejscu. 41-letniemu mężczyźnie wpadły do kanału ściekowego kluczyki od samochodu. Długo nie myśląc, włożył tam głowę. Utknął i utonął. 34-letni Brytyjczyk Martin słyszał, że nic tak nie intensyfikuje doznań erotycznych jak brak powietrza. Poprosił więc żonę, aby w decydującym momencie zatykała mu usta i nos. W końcu zapragnął seksu solo. Nałożył sobie w tym celu na głowę plastikową torbę, z której usunął powietrze za pomocą próżniowego odkurzacza. Kiedy Martina znaleziono, był martwy, ale wciąż ściskał w dłoni pracujący… odkurzacz. Niemiecki nałogowiec w czasie wędrówki po odludziu zgubił zapalniczkę. Ponieważ bardzo chciało mu się palić, wdrapał się na słup wysokiego napięcia i przytknął usta do drutów. Zapalił się papieros i ofiara nałogu. 21-letni taksówkarz spostrzegł rankiem martwą nagą parę na chodniku. Policja była całkowicie bezradna – żadnych świadków czy śladów. Ale… znaleziono poszlakę na dachu pobliskiego wieżowca – dwa komplety starannie złożonych ubrań. Seks to za mało – chciałoby się powiedzieć. Kochankowie uprawiali go na krawędzi dachu o kształcie piramidy. Dwie młode osoby, prawdopodobnie (!) kobieta i mężczyzna, wspięli się na jedną z platform wydobywających ropę i zapalili papierosy. Ich ostatnie. Pewnemu mieszkańcowi Indii przyśniło się, że pod jego domem zakopane jest złoto. Zawaliły się na niego ściany tunelu, który sam wykopał. Laureatami Nagrody Darwina zostali dwaj złodzieje, którzy wpadli na pomysł wysadzania w powietrze bankomatu w Belgii. Użyli zbyt dużej ilości dynamitu i w powietrze wyleciał niemal cały bank. Włamywacze nie zachowali bezpiecznej odległości. Austriak z Wolfsberga wracał pijany z nocnej imprezy i spróbował wejść do domu przez kuchenny lufcik. Utknął tak niefortunnie, że jego głowa znalazła się w znajdującym się pod oknem zlewie. W trakcie próby wydostania się z pułapki musiał przypadkowo odkręcić wodę w kranie i utopił się w małym zbiorniczku. W jego spodniach znaleziono komplet kluczy do mieszkania. Na parkingu nieopodal autostrady obok spalonego samochodu znajdowało się ciało 37-letniego Thierry’ego B. Ofiara zmarła od ciosu nożem, a świadkowie zeznali, że widzieli ciężarówkę szybko odjeżdżającą z tego miejsca. Wydawało się, że może to być morderstwo. Jednak w trakcie śledztwa detektywi ustalili, że Thierry od dwóch lat toczył spór z firmą ubezpieczeniową, która nie wypłaciła mu pieniędzy za pożar restauracji, której był właścicielem. Thierry postanowił więc wymusić wypłatę pieniędzy za auto. Upozorował napad, podpalił swój samochód i parokrotnie dźgnął się pożyczonym od kolegi myśliwskim nożem. Nie był chyba orłem z anatomii, bo jeden z ciosów trafił prosto w tętnicę szyjną. I na tym koniec. Oby… Ale przyznajcie – czyż to nie lepsze jaja od tych, którymi karmią nas politycy? To ich wieczne: „Ale ja panu nie przerywałem…”; „Pan mnie nie zrozumiał…”; „Pilot nie chciał lądować…”. Ups! JONASZ
Nr 31 (700) 2–8 VIII 2013 r.
GORĄCE TEMATY
W branży windykacyjnej pojawiła się nowa jakość: zaświadczenie o uczciwości wystawione przez kościelnego hierarchę. Dokument nie ma jeszcze rangi dekretu anulującego długi katolickiemu biznesmenowi, ale pionierzy już przecierają szlak...
Długi wdzięczności Józef F. zamieszkały w aglomeracji śląskiej jest właścicielem przedsiębiorstwa ogólnobudowlanego. Z analizy ogłoszeń w Biuletynie Zamówień Publicznych oraz prezentowanych na stronie internetowej firmy referencji wynika, że do końca 2011 r. na brak zleceń z pewnością się nie skarżył. Bardzo natomiast narzekają dzisiaj kontrahenci, u których kupował materiały z odroczonym terminem uregulowania należności i przedłużał umówioną datę ad calendas graecas, co w praktyce oznaczało nieskończoność. Gdy zdesperowani dostawcy uzyskali sądowe nakazy zapłaty, a komornicy przystąpili do dzieła, biznesmen wyciągnął z rękawa takie kwity, że nawet najbardziej bezwzględnym windykatorom zrobiło się miękko w kolanach. Okazało się bowiem, że „działając w imieniu Jego ekscelencji Arcybiskupa Mieczysława Mokrzyckiego z diecezji Lwowskiej – głównego duszpasterza kościoła rzymsko-katolickiego na Ukrainie oraz kilku organizacji
M
i stowarzyszeń kresowian” (cytuję z zachowaniem pisowni oryginału zaświadczenia „o uczciwości, działalności charytatywnej i społecznej”), pan Józef zawinszował sobie specjalnego traktowania poprzez wstrzymanie procedur egzekucyjnych. Czym zasłużył na specjalne plenipotencje dostojnika, który w nieodległej przeszłości był drugim osobistym sekretarzem papieża Jana Pawła II (obok kard. Stanisława Dziwisza), a po śmierci santo subito przez dwa lata obsługiwał Benedykta XVI? Z dokumentu podbitego pieczęciami kurii metropolitalnej we Lwowie oraz parafii w ukraińskich Brzeżanach (własnoręczne podpisy złożyli arcybiskup i ks. proboszcz Andrzej Remineć) dowiadujemy się, że biznesmen: ~ zawsze pamiętał o działaniu na rzecz Kościoła Katolickiego; ~ wykonywał bezpłatnie dla dobra społecznego liczne roboty budowlane związane z odbudową i renowacją świątyń na byłych Kresach Wschodnich (m.in. w Brzeżanach,
imo szumnych zapowiedzi likwidacji Funduszu Kościelnego jego beneficjenci jeszcze przez wiele lat pozostaną na garnuszku państwa. Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji ujawniło kompletny projekt ustawy likwidującej Fundusz (zasilany z budżetu państwa celem opłacenia składek ubezpieczeniowych za część duchowieństwa) poprzez zastąpienie go dobrowolnym półprocentowym odpisem podatkowym. Przeanalizowaliśmy ów dokument i jego uzasadnienie. Oto najistotniejsze regulacje oraz ich konsekwencje: ~ W 2012 r. Fundusz Kościelny dostał 94,3 mln zł na opłacenie składek (i nie tylko na to) oraz tyle samo zainkasuje w roku bieżącym. Tymczasem – według danych ZUS – w ubiegłym roku wydano na składki duchownych 109 mln zł. Ponieważ nowa ustawa przewiduje, że w okresie przejściowym (3 lata) państwo będzie wyrównywało kościołom i związkom wyznaniowym ewentualną różnicę między kwotą zebraną z odpisu a otrzymaną z budżetu w roku poprzedzającym start systemu, Episkopat domaga się „urealnienia” podstawy gwarantowanej, co oznacza jej wzrost o circa 15 mln zł; ~ Jeszcze przed terminem uzyskania środków z odpisu państwo będzie wypłacało Kościołowi zaliczkę w wysokości 50 proc. kwoty gwarantowanej, która podlegać będzie
Kuropatnikach, Podhajcach, Pomorzanach) oraz organizował dowóz potrzebnych materiałów i wyposażenia, w tym dzwonów; ~ działał od wielu lat na rzecz pojednania polsko-ukraińskiego; ~ został uhonorowany przez byłego metropolitę wrocławskiego kard. Henryka Gulbinowicza pierścieniem 1000-lecia Biskupstwa Wrocławskiego (z automatycznym nadaniem tytułu „Kawalera 1000-lecia”), zaś poprzedni metropolita lwowski kard. Marian Jaworski (obecnie emeryt rezydujący w Krakowie) udzielił mu „pisemnego błogosławieństwa”. Wśród załączników do pisma arcybiskupa znajdujemy m.in. wspomniane „błogosławieństwo” kard. Jaworskiego i zdjęcia z wręczenia srebrnego pierścionka przez kard. Gulbinowicza. Jest też specjalne pismo przewodnie z 27 marca 2013 r. autorstwa ks. infułata Ireneusza Skubisia, redaktora naczelnego tygodnika katolickiego „Niedziela”. Duchowny przypomina wszystkim adresatom
uzupełnieniu lub proporcjonalnemu zwrotowi w zależności od tego, czy zbiórka z podatków będzie niższa od ustalonego progu, czy też go przekroczy oraz w jakim stopniu. W ustawie nie określono jednak żadnych mechanizmów egzekwowania zwrotu pieniędzy! Dotacja może natomiast zostać przeznaczona na dowolny cel określony przez świątobliwych mężów, czyli na przykład na lokatę bankową z oprocentowaniem negocjowanym;
(wierzycielom, komornikom, bankom, urzędom skarbowym), że obywatel Józef F. „ma za sobą zaplecze w postaci poparcia ze strony Metropolitów Lwowskich, kilku Stowarzyszeń Kresowych oraz wielu repatryjantów – co wydaje się być rzeczą znamienną i ważną”, zaś on, Skubiś, widzi ogromną „potrzebę wspomagania ludzi, którzy w pewnym momencie pracy zawodowej doznali uszczerbku”, bo jeśli umorzy się im zobowiązania finansowe, to „mogą jeszcze dużo zrobić nie tylko dla siebie, ale i dla społeczeństwa”. W recepcie infułata nie ma, niestety, rady dla paskudnych wierzycieli szlachetnego dobroczyńcy Kościoła... Hurtownik ze Śląska: – Ten żarliwy katolik naciągnął mnie na ponad 30 tys. zł. Podobnie załatwił wielu innych dostawców materiałów budowlanych. Doskonale wykształcił się u swoich wielebnych koleżków. Wzdychał, wywracał ślepiami, składał dłonie do modlitwy i wciąż zwodził, że
sytuacji znajdą się szeregowi zakonnicy i mniszki. Kurie biskupie będą przekazywały środki na ubezpieczenie społeczne do zlokalizowanych na ich terytorium poszczególnych domów zakonnych lub klasztorów, których przełożeni powinni opłacić składki za członków swoich wspólnot. W niektórych przypadkach powstanie pokusa, żeby nie wyrzucać pieniędzy w ZUS-owskie błoto za jakiegoś wegetującego w klasztornej celi starca lub trwale zniedołężniałą pannę (takich osób jest bardzo wiele,
zwłaszcza w zgromadzeniach klauzurowych), skoro można zagospodarować łupy bardziej rozrywkowo i nikt za rękę nie złapie. Pierwszym sygnałem potwierdzającym niebezpieczeństwo nadużyć jest heroiczny opór Episkopatu przeciwko złożeniu wykazu osób (z imieniem i nazwiskiem oraz identyfikatorem podatkowym NIP), których składki ubezpieczeniowe finansowano w roku 2012 z Funduszu; ~ Z opracowanej przez ministerstwo symulacji wynika, że w pierwszym roku obowiązywania nowych regulacji prawnych budżet państwa straci (na dochodach z PIT) ponad 118 mln zł, a w latach następnych – od 116 do 189 mln zł. Odpis na Kościół dotkliwie odczują
odda, jak inni mu oddadzą. A teraz przysyła papiery, że arcybiskup będzie mi wdzięczny! Nie zamierzam odpuszczać, nawet jeśli proboszcz wyklnie mnie z ambony. Urzędniczka ze „skarbówki”: – Przestał płacić podatki i składki ZUS-owskie, więc nie mieliśmy żadnego innego wyjścia, jak tylko uruchomić egzekucję. Ten pan ma ponad 500 tys. zł długów. Były pracownik Józefa F.: – Być może jest to tylko zbieg okoliczności, ale firma zaczęła chylić się ku upadkowi, gdy zaangażowała się w interesy z Kościołem. Teraz nie ma kasy, więc wszyscy fachowcy pouciekali. Poparcie arcybiskupa trochę pomogło w banku, ale inni twardo domagają się pieniędzy. „Nierzetelność lub trudna sytuacja kontrahentów, którzy nie zapłacili za wykonane usługi lub zapłacili ze znacznym opóźnieniem i w niepełnej wysokości, znaczne ograniczenie inwestycji spowodowane światowym kryzysem finansowym, zwiększone koszty obsługi kredytów w walutach obcych” – oto według Józefa F. przyczyny kłopotów jego firmy. Z powyższego wynika, że patent na „zaświadczenie o uczciwości” wymaga dopracowania, zaś podstawowymi do rozwiązania niuansami pozostają katoliccy wierzyciele, którzy nie ustępują katolickiemu dłużnikowi w deklarowanym przywiązaniu do Kościoła, cena za mocne nazwisko „poręczyciela” oraz sztywny kurs złotówki wobec waluty „Bóg zapłać”... MARCIN KOS
też samorządy, które mają udział w PIT-ach. Na starcie ustawy ich dochody zostaną uszczuplone o 92,8 mln zł, a w przyszłości kwota ta osiągnie pułap 154,8 mln zł. Dzisiaj, przy założeniu, że wszyscy mieszkańcy zdecydują się na półprocentowy odpis, w średnich miastach wpływy zmalałyby o 2–5 mln zł, zaś w Warszawie – o około 20 mln zł. „Nie przewiduje się wprowadzania regulacji, której celem byłoby wyrównanie ewentualnych strat dla samorządów w Polsce z tytułu zmniejszonych wpływów z podatku dochodowego od osób fizycznych” – komunikuje MAiC. W zakończeniu „wisienka” będąca jednocześnie wiadomością dobrą (w świetle przedstawionych liczb) i złą. Okazuje się, że Kościół jeszcze przez wiele lat będzie kasował Fundusz Kościelny. Zgodnie z traktatem o funkcjonowaniu Unii Europejskiej oraz przepisami ustawy o finansach publicznych generujący straty odpis podatkowy będzie mógł wejść w życie dopiero od roku następującego po tym, w którym unijna Rada ds. Ekonomicznych i Finansowych (ECOFIN) uchyli nałożoną na Polskę procedurę redukcji nadmiernego deficytu. Sytuacja gospodarcza wskazuje, że na sprawdzenie wskaźnika gotowości wiernych do płacenia dusz pasterzom długo jeszcze poczekamy. Co ciekawe: biskupi wcale z tego powodu nie rozpaczają... ANNA TARCZYŃSKA
Karmienie bestii ~ Ustawa nie przewiduje jakiejkolwiek kontroli państwa w zakresie wydatkowania pieniędzy podatników. W odróżnieniu od organizacji pożytku publicznego Kościół będzie miał pełną swobodę w określaniu czasu, celu i sposobu rozdysponowania kasy. Ten zapis da biskupom do ręki bat na niepokorny personel, bowiem zawieszenie delikwenta w czynnościach kapłańskich (tzw. suspensa) pozwoli im także zawiesić opłacanie za ukaranego składek ZUS, czyli pozbawić go wszelkich świadczeń, a nadwyżka pozostanie w kościelnej „kieszeni”. Znamy setki podobnych przypadków szantażu, przy czym biskupi nic z tego dotychczas nie mieli. W jeszcze gorszej
3
4
Nr 31 (700) 2–8 VIII 2013 r.
z notatnika heretyka
pOLKA POTRAFI
Atlas niewierności
Starożytni karali małżeńskich zdrajców w taki sposób, żeby innym się odechciało. Dziś „skok w bok” to romantyczna przygoda, z której – jak się trafi – szkoda rezygnować. Dziennikarka Pamela Druckerman jest Amerykanką, ale mieszka w Paryżu. Ostatnio sporo podróżowała. Jeździła po świecie, żeby sprawdzić, jak się ludzie zdradzają. I czy istnieją modele zdrady właściwe dla danych szerokości geograficznych. Pomysł wziął się trochę z tego, że sama miała wyjść za mąż, a narzeczony był z Południowej Afryki. Tam gdzie Pamela nie dała rady pojechać, zdalnie przeprowadzała ankiety. Wyszło jej, że najwierniejsi mężczyźni mieszkają w zapyziałym Kazachstanie. A za nim kolejno: w Australii, Bangladeszu i na Filipinach. Najwierniejsze materiały na żonę zamieszkiwały Nepal, Mali i Filipiny. „Kobieto, unikaj państw afrykańskich!” – apelowała Druckerman, chociaż sama – już po badaniach i napisaniu „Światowego atlasu niewierności” – swojego Afrykańczyka poślubiła i na razie im się układa. Za mieszkańcami Czarnego Lądu w konkurencji „męska niewierność” uplasowali się gorący Latynosi. A za nimi... Norwegowie. Wydawałoby się, że zimni. Jak się okazało, na pozamałżeńskie zdrady różnie się mówi. Szwedzi i Rosjanie „wymykają się na lewo”,
za to Anglicy „grają na wyjeździe”. Francuzi „idą popatrzeć gdzie indziej”, Izraelczycy „grają na spalonym”, a Chińczycy – będzie ślicznie i metaforycznie! – „stoją na dwóch łódkach jednocześnie”. Najciekawszej przenośni dorobili się zdradzający Holendrzy, którzy – nie wiedzieć czemu – „szczypią kota w ciemności”. W metaforyczne opisy nie bawią się już liberalni Skandynawowie – pozamałżeńskie romanse nazywają… związkami równoległymi. Druckerman zauważyła, że gdziekolwiek pojechała, tam jej rozmówcy mieli coś do powiedzenia na temat niewierności. Nawet jeśli sami niby nie zdradzali. „Wszędzie, dokąd się udawałam, zaciągali mnie w kąt, żeby opisać łajdaczących się szefów, znajomych i rodziców. Poczułam, że pod tą spokojną, monogamiczną powierzchnią codzienności czai się zupełnie inny wszechświat i tam odchodzi zdradzanie na całego” – opowiadała dziennikarka.
Jeżeli wziąć pod uwagę wyniki badań opinii społecznej, wyszłoby na to, że Polska to kraj urodzonych socjalistów. Choć nie mamy żadnej liczącej się partii socjalistycznej! W kręgach mediów obsługujących polskie elity nie bez sporego zgorszenia komentowano ostatnio wyniki badań opinii społecznej zrobionych przez CBOS. Pytano w nich o oczekiwania Polaków wobec państwa. Co się okazało? Ludzie niemal w 100 proc. odpowiedzieli, że państwo powinno dbać o bezpieczeństwo oraz poszanowanie własności prywatnej. Z tymi dwoma zadaniami administracji państwowej zgadzają się właściwie wszyscy, a dla dominującej w naszych mediach sekty wolnorynkowców są to nawet zadania państwa niejako sztandarowe i… w zasadzie jedyne. Jednak ku zgorszeniu tych ostatnich okazało się, że Polacy oczekują także (95 proc. pytanych), że państwo zapewni wszystkim minimalny dochód oraz bezpłatną opiekę medyczną. Nieco mniej osób (od 80 do 90 proc.) chciałoby, aby administracja państwowa zapewniła studentom bezpłatną naukę, a wszystkim obywatelom także dach nad głową oraz pracę zgodną z kwalifikacjami (niewiele mniej respondentów) bądź jakiekolwiek zajęcie. Wyniki tych badań przywitano z irytacją. Bo okazuje się, że ćwierćwiecze propagandy prorynkowej przyniosło w pewnych kwestiach dosyć marne efekty. Ludzie nadal chcą, aby państwo wywiązywało się ze swoich konstytucyjnych zadań. Wszak niemal wszystkie powyższe postulaty w mniejszym lub większym stopniu
Kilka narodów zasłużyło na dokładniejszą analizę. Nasi sąsiedzi ze Wschodu na przykład. W Rosji kobiety i mężczyźni zdradzają po równo – zauważyła żurnalistka. I jest na to społeczne przyzwolenie. To tam dziennikarka najczęściej słyszała, że „wymykanie się na lewo” ożywczo wpływa na długoletni związek. Rosjanie od lat są przyzwyczajeni do oszukiwania w wielu dziedzinach życia – wydedukowała. Wystarczy przypomnieć sobie kultowe hasło: „My udajemy, że pracujemy, oni udają, że nam płacą”. Oszukiwanie nie wiązało się z moralnymi rozterkami – stało się stylem życia. Co więcej, do 1991 r. seks był tam jedną z nielicznych sfer, w którą państwo nie ingerowało. Im gorzej tamtejsi obywatele znosili codzienność, tym chętniej rzucali się w grzeszną namiętność. No i czynnik demograficzny. Brakuje mężczyzn! Wśród 65-latków jest ich 46 na 100 kobiet. – Gdybyśmy nie umawiały się z żonatymi, to z kim?! – pytały rosyjskie singielki. Nie wiadomo, czy o Japończykach można powiedzieć, że zdradzają, bo od samego początku nie śpią ze swoimi żonami – odkryła żurnalistka. Kobieta zwykle śpi z małym dzieckiem, a jak maluch podrośnie, do męża już nie wraca. Stąd popularność różnych dziwacznych i wyuzdanych agencji towarzyskich dla panów. Japońskim kobietom to odpowiada, bo… same mają kochanków. Polski dziennikarka nie odwiedziła, ale skomentowała trafną konkluzją: „Prawdopodobnie Polacy stoją na rozdrożu pomiędzy katolickim poczuciem winy z powodu zdrady, słowiańskim temperamentem i patriarchalnym modelem społeczeństwa”. JUSTYNA CIEŚLAK
są zawarte w obowiązującej ustawie zasadniczej. Tyle tylko, że nikt jej nie traktuje poważnie, a już na pewno nie świat polityki i mediów tzw. głównego nurtu. Żyjemy w rzeczywistości schizofrenicznej. Z jednej strony mamy konstytucję, której nikt nie szanuje, z drugiej zaś – warstwę uprzywilejowanych finansowo i społecznie elit, które wytrwale zwalczają marzenia reszty społeczeństwa o jakichkolwiek „przywilejach” socjalnych. Dałem słowo „przywileje” w cudzysłów, bo nie chodzi przecież o żadne przywileje, ale o prawa, które w wielu innych krajach Europy, także tych niekoniecznie zamożniejszych od nas, są skutecznie realizowane. W Polsce jakimś cudem utrzymuje się ten stan oczekiwań i tęsknot, chociaż nie wspiera go żadna wpływowa organizacja, telewizja, Kościół, szkoła ani cokolwiek innego, co można by podejrzewać o masowe meblowanie ludzkich umysłów. Przeciwnie – wszystkie te instytucje raczej wyszydzają pragnienie czegoś, co nazywano kiedyś sprawiedliwością społeczną. Zatem jak to się dzieje, że w ludziach ciągle tkwi to pragnienie elementarnego, solidarnego porządku? Z pewnością jest to po części spuścizna po PRL, jednak wynika też z tych samych przyczyn, które powodują, że większość z nas brzydzi się poniewieraniem bezbronnych, pogardą wobec słabych czy zadawaniem bólu niewinnym. Ten znienawidzony przez elity „socjalizm sumień” trzyma się zadziwiająco mocno. ADAM CIOCH
Rzeczy pospolite
Socjalizm sumień
Prow inc jałk i W Olsztynie podczas tropikalnych upałów zasłabł na ulicy mężczyzna. Leżał na trawniku w centrum przez nikogo nie niepokojony do czasu, aż znalazł się wrażliwiec, który wystukał w swojej komórce zbawienne 112. Ów wrażliwiec relacjonował później lokalnej prasie, że przez kwadrans, który minął od telefonu do przyjazdu straży miejskiej, nikt się losem mężczyzny nie zainteresował.
Człowiek człowiekowi
Finał małżeńskiej kłótni małżonków B. z Rzeszowa miał miejsce na osiedlowym parkingu. On – pijany i wściekły – wsiadł do samochodu i usiłował odjechać. Ona chciała go zatrzymać. 39-letni Piotr staranował swą 38-letnią żonę Katarzynę. Zmarła.
Jak mąż z żoną
45-latek z gminy Sadowie bardzo spieszył się do domu. Postanowił pojechać na skróty. Nic to, że przez rzekę. Nie udało mu się koryta osobówką sforsować, więc zostawił ją na pastwę losu i udał się do chałupy piechotą. Do snu ułożył się w rozrzutniku do gnoju, czym nie zniechęcił policjantów, którzy znaleźli porzucone w rzece auto i postanowili wytropić właściciela. Mężczyzna zasłania się amnezją.
Amfibia
W Dzierzgoniu (woj. pomorskie) imprezowali trzej kumple. Dla jednego z nich biba skończyła się tragicznie – śmigłowcem w stanie ciężkim został przetransportowany do szpitala. Podróż zawdzięcza dwóm pozostałym, którzy wkurzyli się na kolegę, bo ten nie wyczyścił tostera.
Pedanci
Biznes paliwowy rozkręcił 29-latek z Bychawy. Najpierw kradł olej napędowy z maszyn rolniczych i sprzedawał go stałym klientom w swej prowizorycznej rozlewni zlokalizowanej na parkingu przed lokalnym marketem. Kiedy się dorobił, zaczął barwić wodę ropą. Tego stali klienci płazem mu nie puścili. 29-latek przestał być przedsiębiorcą, jest za to poszukiwany listem gończym. Opracowała WZ
Prawie jak Jezus
myśli niedokończone Kimże ja jestem, by osądzać kogoś, kto jest gejem? (Papież Franciszek)
Ja się przyznałem. Popierając dawniej system OFE, popełniłem błąd, byłem głupi. Ale zmądrzałem. (Bogusław Grabowski, były prezes zarządu PTE Skarbiec-Emerytura S.A.)
Zakaz uboju rytualnego to przejaw lekceważenia religii w ogóle. To oczywiste barbarzyństwo (…). W latających z Polski samolotach nawet w wielkopostne piątki nie sposób doszukać się postnego posiłku. (Marek Jurek, przewodniczący Prawicy Rzeczypospolitej)
Ten wyrok i to uzasadnienie jest zdumiewające! Co powiedziałaby ta sędzia, gdyby ktoś stwierdził, że sędziowie to „ścierwa”, a inny prawnik uznał to po prostu tylko za „opinię” lub „pogląd”. (prof. Ewa Łętowska, sędzia w stanie spoczynku, o wyroku sądu białostockiego, który uznał, że słowo „ścierwa” na określenie ludzi nie jest obraźliwe)
W Polsce nie ma społeczeństwa obywatelskiego. Kościół nie jest w oczywisty sposób zainteresowany ani jego powstaniem, ani wzmacnianiem, bo byłaby to silna konkurencja. (prof. Magdalena Środa, etyk)
Święty kapłan, nawet jeśli wie, że zarzuty wytoczone przeciwko niemu są niesłuszne, pochyla głowę, zaciska ręce na różańcu i poddaje się władzy swojego biskupa. (Tomasz Terlikowski, publicysta katolicki)
Z punktu widzenia „polskiej ortodoksji kościelnej” papież Franciszek przypomina księdza wichrzyciela, który podlizuje się mediom. (Jarosław Makowski, teolog)
Bycie człowiekiem niezaradnym jest sprzeczne z Ewangelią. (ks. Jacek Stryczek, duszpasterz ludzi biznesu)
Kiedy Kowalski pójdzie do synagogi – rzecz wydaje się całkowicie normalna i niewarta wzmianki. Kiedy uda się do niej proboszcz lub papież, jest to od razu sensacja i „dialog”. Nie bez kozery, bo wilk rzadko pokojowo włazi do owczarni. (prof. Ludwik Stomma, historyk) Wybrali: AC, MZB
Nr 31 (700) 2–8 VIII 2013 r.
na klęczkach Po tym jak zniknęła, na trójmiejskie elity padł blady strach. Zwłaszcza na tych, co to po bożemu i bez gumki. MZB
Czyste serce PO NIK ma nowego szefa: Krzysztofa Kwiatkowskiego. Były minister sprawiedliwości zastąpi na tym stanowisku Jacka Jezierskiego, którego kadencja upływa 22 sierpnia. Donald Tusk zachwalał walory nowego szefa NIK, to znaczy „jasny umysł i wyjątkowo czyste serce”. Że serce Kwiatkowski ma PO prawej stronie, już nie wspomniał. MZB
Nie matura, lecz… Posłowie PiS i Solidarnej Polski nie ustają w wysiłkach, aby wepchnąć katechezę do matury. Zwołali w tej sprawie posiedzenie sejmowej Komisji Edukacji, podczas którego wiceminister edukacji Joanna Berdzik dzielnie klarowała posłom, że MEN na maturę religijną się nie zgodzi, bo byłoby to sprzeczne z konstytucyjną autonomią Kościoła i państwa. Bardzo się nam ta linia argumentowania podoba. Mamy nadzieję, że MEN wreszcie zrozumie, że płacenie przez państwo za nauczanie religii także tę autonomię narusza. MaK
świeckim mediom przypisowskim za ich lustracyjne skłonności. Przecież nie od dziś wiadomo, że od oceniania księdza jest biskup, a nie jakaś świecka swołocz. MaK
Ot, jaki pazerny! Chociaż KRRiT przyznała o. Rydzykowi miejsce na cyfrowym multipleksie, 28 września odbędzie się… kolejny marsz w obronie jego Telewizji Trwam. Tym razem biznesmenowi z Torunia nie podoba się, że dostał tylko jedno miejsce, a reszta należy do „strony liberalno-lewicowej”, która będzie „przerabiać umysły ludzi”. A od przerabiania, to my – wicie, rozumicie – jesteśmy. Mówi się, że trudno dogodzić starej pannie. Ale jeszcze trudniej staremu klesze. ASz
Molestują Krzysztofem
Kradną pomysły Rząd przyjął projekt nowelizacji prawa budowlanego, która ma znacznie uprościć procedury przyznawania pozwoleń na budowę domów jednorodzinnych, a także wielu innych inwestycji. Nowelizacja zakłada, że zamiast pozwolenia wystarczy zgłoszenie i projekt budowlany. Urząd miałby wówczas 30 dni na wniesienie ewentualnego sprzeciwu. To jeden z flagowych pomysłów Komisji „Przyjazne Państwo”, której przewodniczył obecny poseł RP Janusz Palikot. Ale o tym cicho sza… ASz
Skok Rydzyka Komisja Nadzoru Finansowego opublikowała już drugi w ciągu ostatnich miesięcy raport o Spółdzielczych Kasach Oszczędnościowo-Kredytowych. Wynika zeń, że sytuacja SKOK-ów stale się pogarsza – kasy odnotowały 113 mln zł strat w pierwszym kwartale 2013 r. Ten sam raport dowodzi, że SKOK-i mają coraz więcej klientów, a wartość założonych przez nie depozytów nieustannie rośnie. Ostatnio Jedna z nich zdobyła nawet superklienta – ojca Tadeusza Rydzyka. Skąd więc pustki w kasie? Czyżby w SKOK-ach dotacje dla Kościoła przewyższyły już zyski? MZB
Kompetentny Obrońca Ksiądz Tadeusz Rydzyk na łamach „Naszego Dziennika” wystąpił z obroną księży molestantów seksualnych. Uznał, że dziennikarze nie są kompetentni, aby oceniać tego rodzaju zachowania. Bronił m.in. abp. Juliusza Paetza. Przy okazji dowalił
Mnożycielka Posłanka Bezdzietna Krystyna Pawłowicz z PiS, tytułowana w niektórych kręgach profesorem, powiła kolejny pomysł na promocję kościelnych interesów. Zwróciła się do ministra zdrowia z żądaniem naprawienia „dramatycznej sytuacji demograficznej w kraju”. Pawłowicz uważa, że najlepszym sposobem na poprawę sytuacji nie jest rzecz jasna in vitro, a… naprotechnologia. Metoda, która według lekarzy i naukowców z nauką oraz skutecznością nie ma nic wspólnego. Może Pawłowicz przekona chociaż swojego równie bezdzietnego szefa PiS. ASz
Polityka toaletowa Marek Suski, poseł PiS, chwali się zdjęciem, na którym widnieje przeniesiony do toalety dla niepełnosprawnych element wystawy eksponowanej w Sejmie (na temat par homoseksualnych). Suski nie wyjaśnia, czy on sam zdemontował ten element i zataszczył do toalety. Cóż, niektórym geje kojarzą się z kiblem, innym – PiS z pisuarem. MaK
Modły i po mordzie
Na Podkarpaciu kontynuowany jest zwyczaj nękania kierowców z okazji dnia świętego Krzysztofa. Policja w tym dniu organizuje wspólne patrole z duchownymi. Kierowcy, którzy dopuścili się lżejszych przewinień, nie dostają mandatu, lecz są strofowani przez księdza. Jak tak dalej pójdzie, to będzie się obsadzać duchownymi bramki przy wjazdach na autostrady. Zamiast podniesienia szlabanu – machnięcie stułą. I co łaska. MaK
POrnofobia Minister sprawiedliwości Marek Biernacki (PO) postanowił walczyć z pornografią w polskim internecie. Ultrakatolicki następca nie mniej zaczadzonego kadzidłem Jarosława Gowina zakomunikował, że porno sieje spustoszenie w głowach i trzeba przeciw temu „rozpocząć krucjatę”. Biernackiego całym sercem popiera posłanka PiS Marzena Wróbel, twierdząc, że „pornografia ma niezwykle niszczącą siłę” i wraz z onanizmem i prostytucją „niszczy wnętrze ludzkie”. W sumie co do wpływu porno na dzieci, to się zgadzamy. Ale czyżby także posłowie potrzebowali zakazu, bo sami nie mogą się pohamować? ASz
Obrady sejmiku województwa podkarpackiego od 6 lat zaczynają się publicznymi modłami. Ostatnio zbrzydły one części radnych. Zalew świństw i nielojalności, którymi zaczęli obdzielać się podczas obrad, sprawił, że rozpoczęto debatę nad rezygnacją z pacierzy, aby ich nie profanować. Jerzy Borcz (PO) nie widzi w połączeniu modłów i przepychanek politycznych niczego zdrożnego: „Przypominam, że w średniowieczu obie strony odprawiały msze, modliły się, a potem szły na bitwę i nie oznaczało to, że któraś ze stron nie modliła się bardzo żarliwie. Dlatego nie widzę sprzeczności pomiędzy ostrością słów i modlitwą”. To bardzo logiczne myślenie: Jeśli kiedyś ludzie byli zakłamanymi do cna obłudnikami, to i my tacy być możemy, a może nawet powinniśmy. Tradycja (jakże wybiórcza!) to dla konserwatysty rzecz święta. MaK
O w du…ę węża Trójmiejska policja poszukuje prostytutki, która świadomie zarażała swych klientów wirusem HIV. Dziewczynka o wdzięcznym pseudonimie „Analna Malinka” mogła zainfekować kilkaset osób. Kobieta pracowała na „domówkach”, a obsługiwała głównie grube ryby: biznesmenów, polityków i aktorów. Miała wielu stałych klientów. Została aresztowana i zwolniona, a następnie rozpłynęła się w powietrzu.
Bank poświęcony W Katowicach istnieje Spółdzielczy Bank Silesia. Jest on o tyle ciekawy, że zebranie jego przedstawicieli odbyło się w sali domu parafialnego przy ulicy Kilińskiego 15. Jak donoszą nasi Czytelnicy, w zarządzie banku zasiada ksiądz. Może dobrze, aby o tym wiedzieli jego klienci…MaK
Bilokacja na topie „Gość Niedzielny” zaserwował swoim czytelnikom tekst o niejakim „ojcu” Albercie Molli. To rodzony brat Beretty, tej która jest stawiana za wzór kobietom, bo wolała umrzeć i osierocić dzieci, niż zaszkodzić płodowi terapią antynowotworową. Zakonnik będzie wynoszony na ołtarze. Był on ponoć na tyle święty, że potrafił przebywać w wielu miejscach jednocześnie. Na przykład spacerował we Włoszech, a jednocześnie… odbierał poród w Brazylii. To bardzo poszukiwana umiejętność w czasach, gdy na Zachodzie pojedynczy ksiądz musi obsługiwać kilka parafii. Sądzimy, że wkrótce katoliccy egzorcyści albo inni sztukmistrze, np. o. Bashobora, otworzą szkoły bilokacji. MaK
Demon w lodówce Od kilku dni portale katolickie cytują fragmenty „Teoretyczno-praktycznego przewodnika po walce duchowej i zagrożeniach wiary” autorstwa ks. Przemysława Sawy. Ów poradnik każe zadawać sobie rozmaite pytania i jeśli czytelnik odpowie na jakieś twierdząco, to więcej niż katastrofa. Przykłady: „Czy jest w tobie pragnienie mocy?”; „Czy tkwisz w jakimś nałogu? (komputer, internet, telewizja…)”; „Jakie były wielkie grzechy wśród twoich przodków?” (okazuje się, że grzechy dziadków, np. aborcja, mogą przejść na nas); „Czy ktoś rzucił na ciebie urok?” (mówimy
5
nawet o urokach wróżek z telewizji). Podobnych pytań jest kilkadziesiąt. Według nich człowiek nie może nawet uczyć się języka obcego za pomocą programu „Sita” albo uprawiać sztuk walk. Krótko mówiąc, tylko klepanie zdrowasiek i zapełnianie tacy jest w dzisiejszych czasach bezpieczne i pożądane. ASz
Siostry likwidatorki W Opolu o mały włos zakonnice nie wyburzyły nielegalnie zabytkowej sali gimnastycznej, zaniedbanej przez właścicielki. Tylko dzięki refleksowi i przytomności umysłu działaczy społecznych i lokalnych dziennikarzy udało się temu zapobiec, choć stały już rusztowania. MaK
Co diabli nadali Kuria warszawsko-praska wydała ulotkę, w której przestrzega przed czytaniem horoskopów oraz słuchaniem niektórych rodzajów muzyki. Diabelskie dźwięki – zdaniem kurii – wydawali m.in. Beatlesi, Michael Jackson i zespół Pink Floyd. Także filmy mogą być groźne, np. „Gwiezdne wojny”. Ich widzowie i słuchacze mogą potrzebować pomocy egzorcysty! Rodzi się pytanie, jakich specjalistów, poza psychiatrami, mogą potrzebować klienci, fani i „słuchacze” Kościoła katolickiego? MaK
Porwany w Syrii MSZ pracuje nad uwolnieniem Marcina Sudera, polskiego fotoreportera porwanego w Syrii przez 15 uzbrojonych mężczyzn, najprawdopodobniej fundamentalistów islamskich. Ministerstwo apeluje do Polaków, by nie jeździli do Syrii. Nieustannie też aktualizuje listę państw, których lepiej unikać, i publikuje ją na swej stronie internetowej: http:// www.msz.gov.pl/pl/informacje_konsularne/ostrzezenia/ostrzezenia. Gorąco zachęcamy Czytelników, by zajrzeli na nią przed wyjazdem na urlop. MZB
6
Nr 31 (700) 2–8 VIII 2013 r.
POLSKA PARAFIALNA
Kazania ks. Lemańskiego Ledwie tylko odszedł, ze strony internetowej parafii natychmiast znikły wszelkie po nim ślady. W pierwszej kolejności „Słowa na niedzielę” – podstawowe dowody winy ks. Wojciecha Lemańskiego w prowadzonym przeciwko niemu postępowaniu dyscyplinarnym. Przewidzieliśmy ten cenzorski zabieg, dzięki czemu możemy kontynuować prezentację myśli i słów, którymi kaznodzieja śmiertelnie naraził się hirarchom: ~ „Przed jasnogórskim szczytem zgromadziła się wielotysięczna rzesza, by świętować kolejne urodziny Radia Maryja. Byli ojcowie Redemptoryści, biskupi, politycy. Ksiądz biskup [Stanisław] Stefanek wygłosił długą i treściwą homilię, nawiązując i do przypowieści o siewcy, i do realiów życia w naszej Ojczyźnie. Mówił o rodzinie oraz o obronie życia od chwili poczęcia, mówił coś o rozkrzyczanych ptakach drapieżnych i krzesłach ministerialnych. Przywoływał osobę i nauczanie wielkiego siewcy naszych czasów – Jana Pawła II. W tym samym czasie wierni łomżyńskiej diecezji znów zostali bez ojcowskiego pouczenia wobec kolejnej rocznicy tragicznych wydarzeń czerwca i lipca 1941 roku na tych ziemiach. Najdramatyczniej wołają o pouczenie porośnięte chwastami, osypujące się ze starości, omijane z daleka przez miejscowych mogiły ofiar tamtych wydarzeń. Jan Paweł II spojrzał na Żydów okiem wiary i jaka szkoda, że nawet wśród swoich rodaków, wśród wiernych Kościoła, wśród biskupów, znajduje tak niewielu naśladowców” (23 lipca 2011); ~ „Bóg nie potrzebuje krzyżowców. Ani tych sprzed wieków ogniem i mieczem zwalczających innowierców, ani tych współczesnych, z bogoojczyźnianą frazeologią na ustach. Ci, okryci płaszczami z krzyżem, zwieńczeni mitrami i wyposażeni w walor namaszczenia, częstokroć stanowią kolejną przyczynę zatroskania Boga. Jeden z naszych polskich biskupów podczas spotkania z wiernymi próbującymi wyłożyć swoje racje na temat jakiejś kwestii dotyczącej ich parafii rzekł: »Ja jestem biskup wyznaczony przez Ojca Świętego. Ja mam asystencję Ducha Świętego. Wy macie słuchać i wypełniać przekazaną przeze mnie wolę bożą!«. Na takie dictum lud wierny pokornie powrócił do swej parafii. Co zabrali w swych sercach z apostolskiego pałacu? Ugruntowali się w wierze, zbudowali pokorą biskupa, umocnili w wierności, czy wręcz przeciwnie?” (7 sierpnia 2011); ~ „Podczas jednej z naszych rozmów ksiądz arcybiskup [Henryk
Hoser] zachęcał, bym nie mówił tak głośno i publicznie o trudnych sprawach, z którymi los mnie zetknął na różnych etapach mojego życia i kapłańskiego posługiwania. Kościół przez całe wieki trudne sprawy rozwiązywał w zaciszu kurialnych gabinetów. Skutki takiej „roztropności” przychodzi dziś dźwigać wielu Kościołom lokalnym, w sensie finansowym, prawnym, organizacyjnym, że o zaufaniu społecznym nie wspomnę. Stare sprawdzone mechanizmy w sensie dosłownym „diabli wzięli”. To znaczy wzięli je w swoje ręce przeciwnicy Kościoła i wywijają nimi na wszystkie strony, wytykając zakłamanie, niesprawiedliwość, obłudę, zachłanność oraz wiele innych przywar, w walce z którymi Kościół powinien zawierać koalicje, zwoływać pospolite ruszenie, zachęcać do walki i dostarczać amunicji. Zamiast tego dostrzegamy liche bastiony i okopy obsadzone przez nielicznych obrońców, gotowych bronić do upadłego oprawców, którzy nie są tego warci. Kościół ma obowiązek stawać w obronie każdego prześladowanego, ale jak uczy historia, nie podołał temu zadaniu wobec ofiar: niewolników, Żydów, Tutsi, zaś postawa Kościoła wobec sprawców tamtych zbrodni do dziś budzi zażenowanie i niepokój” (7 września 2011); ~ „Czytałem komentarz autorstwa redaktora [Tomasza] Terlikowskiego pisany na gorąco tuż po ogłoszeniu sukcesu wyborczego Janusza Palikota i jego formacji. Hamulce puściły, zasłona opadła, bez ogródek, plugawo zareagował autor ongiś głoszonej tezy, iż „Polska jest ustami Boga”. Przynajmniej dla niektórych głos pana redaktora i środowiska, które reprezentuje, utożsamiany bywa z głosem człowieka konserwatywnego, przywiązanego do tradycji Kościoła w Polsce. Jeszcze brzmią mi w uszach jego opowieści o skuteczności małżeńskiej modlitwy zanoszonej do Boga wobec relikwii. Jeszcze dobrze pamiętam, jak występował w obronie krzyża oraz wartości chrześcijańskich, i obecności osób wierzących w życiu politycznym, a także publicznym.
A oto nagle, w obliczu mało przyjemnej informacji, jego głos zabrzmiał wulgaryzmami, które nie wyrwały się człowiekowi wzburzonemu, ale poszły w świat jako wpis wstukany na klawiaturze komputera” (22 października 2011); ~ „Bardzo ważny arcybiskup (Józef Michalik, przewodniczący Konferencji Episkopatu – dop. red.) ogłosił, że niewierzący dzielą się na zawinionych i niezawinionych. I że z tymi pierwszymi Kościół rozmawiał nie będzie. Tą wypowiedzią hierarcha podwójnie zadarł z Najwyższym. Po pierwsze, biorąc na siebie niewykonalne dla człowieka zadanie rozróżnienia jednych niewierzących od drugich. Po drugie zaś, zwalniając się z obowiązku przypomnianego ostatnio przez papieża Benedykta XVI, by słuchać, co Bóg ma Kościołowi do powiedzenia przez takich niecertyfikowanych niewierzących. Niejeden raz ksiądz arcybiskup odważnie i bezkompromisowo wypowiadał się jako głos Kościoła w Polsce. Kiedyś nawet przeciwstawił się poprzedniemu papieżowi, wzywając wiernych do odrzucenia akcesji Polski do Unii Europejskiej. Drugi, równie znany biskup (Wiesław Mering, ordynariusz diec. włocławskiej – dop. red.), w wywiadzie udzielonym wrażemu »Tygodnikowi Powszechnemu« poszedł jeszcze dalej. Podpowiadał, by nauczania Ewangelii nie brać zbyt dosłownie. Ten gotów stawić czoła nie tylko papieżowi, ale i samemu Jezusowi posyłającemu Kościół na poszukiwanie zabłąkanych owiec. W całym tym wywiadzie przebiera
(2)
ksiądz biskup w słowach Jezusa niczym w ulęgałkach. Do tego, że tak traktuje ludzi, już nas zdążył przyzwyczaić swoimi wypowiedziami, ale żeby pouczać Nauczyciela z Nazaretu, to już nie tyle odwaga, co tupet” (9 grudnia 2011); ~ „Temat pieniędzy, zwłaszcza w Kościele, jest na tyle drażliwy, że jednym zdaniem łatwo nacisnąć jednocześnie na kilka odcisków, narazić się wielu, licznych zaniepokoić, wyrwać z letargu, a nawet dotknąć do żywego. Nasi biskupi czujnie strzegą doczesnych dóbr Kościoła publicznie i głośno występując w ich obronie. Szkoda, że nie zabrzmiał ten głos równie dobitnie w obronie ludzi wypędzanych z ich domów, pozbawianych dorobku całego życia, rozkułaczanych, nacjonalizowanych, przesiedlanych, odzieranych z własności i godności, poniewieranych przez okupantów tej czy innej maści. Wtedy odwaga naprawdę kosztowała, a odważnych trudno było usłyszeć. Dziś w obronie własnych przywilejów gotów przemawiać każdy, choć już nie każdy ma ochotę tego słuchać” (9 marca 2012); ~ „Jednego z naszych biskupów spotkałem na terenach ZSRR w czasach, gdy jeszcze biskupem nie był. Widział to, co i ja widziałem. Kościoły zamienione na więzienia, magazyny, fabryki. Spotykał księży więzionych długie lata za odprawienie mszy świętej. Chrzcił w zamkniętych domach przy szczelnie zasłoniętych oknach. Widział Kościół prześladowany. Ostatnio przeczytałem jego płomienne przemówienie o tym, jak polski rząd prześladuje Kościół w Polsce. Może czas zacząć zażywać bilobil (suplement diety poprawiający sprawność umysłową – dop. red.), księże biskupie?” (24 marca 2012); ~ „Jak w tym roku Kościół w Polsce przeżywał będzie Niedzielę Męki Pańskiej i dni Wielkiego Tygodnia? Czy znów zabrzmią w katedrach surmy bojowe wzywające do pogromu wrogów Kościoła? A może choć jeden z arcypasterzy założy włosiennicę i na kolanach poprosi w imieniu wspólnoty Kościoła o wybaczenie? Czy chociaż w te dni rozważania Męki Pańskiej potrafią się nasi uczeni w Piśmie i arcykapłani, starsi ludu powstrzymać od liczenia procentów, promili, milionów, miliardów, zapłaty, odszkodowań, należności oraz rekompensat? Jezus dźwiga krzyż ulicami
naszych wiosek, miast i miasteczek, a Kościół zamiast mu w tym dźwiganiu pomóc, odbywa narady, zwiera szyki, liczy miecze, tropi wrogów, podejrzliwie wygląda zdrajców i oczywiście liczy srebrniki” (1 kwietnia 2012); ~ „Wielu specjalistów od złego ducha szuka go w puszkach z napojami, w tekstach piosenek, tropi jego tajnych i jawnych współpracowników. Dziś egzorcyści, zamiast chronić decyzyjne centra Kościoła przed zakusami złego ducha, wyruszają na łowy i w celach prewencyjnych demaskują, odzierają z kamuflażu, a czasem nawet podejmują obronę przez atak. Wobec ogłaszanej przy każdej sposobności wszechobecności szatana można na jego konto zrzucić nie tylko wszelkie plugastwa i zbrodnie tego świata, ale nawet własne »osiągnięcia« w tej dziedzinie przedstawicieli najprawdziwszej wiary i jej ziemskich funkcjonariuszy. Szatan stał się dla wielu chłopcem do bicia. To nie ja, to szatan, sam diabeł kazał mi to zrobić, jam był tylko bezwolnym narzędziem w jego ręku. Tak mówią przed sądem najwięksi zbrodniarze, tak tłumaczyli rzeź w Rwandzie miejscowi misjonarze, tak tłumaczą kolejne skandale spowodowane przez ludzi Kościoła rzecznicy kurii. A przecież według nauczania naszej katolickiej dogmatyki szatan został już pokonany. Nie jest dla Kościoła groźnym przeciwnikiem. On może zaledwie utrudniać nam drogę do wiecznego królestwa prawdy i pokoju. Skąd więc to powtarzające się co pewien czas larum? Skąd te katastroficzne diagnozy, prognozy, apele?” (16 września 2012); ~ „Rozmawiałem z księdzem biskupem. Wielu zna go z mediów, słyszało jego publiczne wypowiedzi, czytało zapis jego poglądów na różne sprawy. Rewelacyjna pamięć, elokwencja, dowcip, wiedza w wielu dziedzinach – z takim człowiekiem rozmawiać to i zaszczyt, i przyjemność. Wszystko byłoby cudownie, gdybyśmy w końcu nie doszli do tematu relacji z Żydami. Ton głosu mojego rozmówcy zmienił się momentalnie. Starannie dobierane słowa zastąpił potok trudny do opanowania. Żydzi są winni wszelkiemu złu świata, i to od starożytności aż po czasy współczesne. Oberwało się Żydom krzyczącym przed Piłatem, żydokomunie, amerykańskim bankierom, policjantom w getcie i wreszcie „wszawym brudasom”. Nawet nie próbowałem przerywać. Biskup mówił za dwóch albo i za trzech jednocześnie. A na zakończenie, gdy już słów albo i sił zabrakło, westchnął głęboko i dodał: – A jak coś z tej rozmowy opublikujesz, to cię zniszczę. Chwilę trwało męczące milczenie. Kończąc rozmowę, spokojnym już głosem powiedział: – I w ten sposób ktoś wreszcie rozwiąże nasz problem z księdzem Lemańskim” (23 września 2012). Ciąg dalszy nastąpi... MARCIN KOS
Nr 31 (700) 2–8 VIII 2013 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
7
2
1
3
Oblicza pogromcy Paetza Ksiądz prałat dr Tadeusz Karkosz (51 l.) z archidiecezji poznańskiej jest rektorem Papieskiego Kolegium Polskiego w Rzymie – ośrodka dla księży, którzy po ukończeniu seminarium duchownego są wysyłani przez biskupów na dalsze studia specjalistyczne do Włoch. Kolegium podlega watykańskiej Kongregacji ds. Wychowania Katolickiego (prefekt kongregacji mianuje rektora na 6-letnią kadencję), a równoległy nadzór nad placówką sprawuje Konferencja Episkopatu Polski. Ksiądz Karkosz objął stanowisko 13 lipca 2007 roku, więc powinien już wrócić do kraju, ale dostąpił niesłychanie rzadkiego zaszczytu przedłużenia kadencji o kolejne sześć lat. – Zaszczyt? Raczej porażka! Spodziewaliśmy się, że przyjedzie do Poznania jako nowy biskup pomocniczy, ale papież Franciszek wybrał innego kandydata (13 lipca ogłoszono, że sakrę otrzyma ojciec duchowny poznańskiego seminarium ks. Damian Bryl – dop. red.). W tej sytuacji prefekt kongregacji kard. Zenon Grocholewski podpisał ks. Tadeuszowi nominację. Będzie musiał przeczekać w Rzymie do czasu, aż w Watykanie wykruszy się lobby związane z Juliuszem Paetzem – tak ową sytuację analizuje polski duchowny pracujący w Rzymie. Wyjaśnijmy, że w latach 1996– 2002 ks. Karkosz sprawował funkcję rektora Arcybiskupiego Seminarium
Duchownego i to on właśnie był motorem oraz niekwestionowanym bohaterem akcji, która doprowadziła do upadku ówczesnego metropolity poznańskiego abp. Paetza. Jako pierwszy wywołał temat molestowania kleryków, oficjalnie informując biskupów pomocniczych o niebezpiecznych skłonnościach szefa, zakazał mu
Zdradzę ekscelencji, że właśnie owdowiałem...
zwolniony lokal. Jest teraz szczęśliwym posiadaczem całej chałupy. Nikt mu już gości nie kontroluje, nie nasłuchuje, a i sam może bez skrępowania chodzić na golasa. Jeszcze przed wyjazdem do Włoch prałat serdecznie przyjaźnił się ze starszą o 11 lat panią L.Cz. Nie doszukujemy się w tej znajomości absolutnie
Zasłynął jako wojownik o czystość obyczajową kleryków, a niestraszny był mu nawet arcybiskup. Obecnie jest łowcą spadków. Jutro ma być biskupem... intymnych spotkań z kościelnym narybkiem, by wreszcie podpisać się pod listem w tej sprawie do watykańskiej centrali (sierpień 2000), a gdy nie poskutkowało – zwrócił się, wraz z trzema kolegami, do polskich delegatów na Synod Biskupów (wrzesień 2001). Po dymisji abp. Paetza usunął się nieco w cień (został prodziekanem Wydziału Teologicznego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza) i dopiero po pięciu latach wypłynął na salonach w Rzymie (fot. 3 – z lewej, w towarzystwie abp Antoniego Stankiewicza). Ksiądz Karkosz pochodzi z R. Nabył tam kiedyś parter dwukondygnacyjnej kamienicy (fot. 1) vis-a`-vis największego w miasteczku kościoła. W połowie lipca z domu wyprowadziła się starsza kobieta mieszkająca na piętrze i prałat przejął
żadnych podtekstów i tylko z kronikarskiego obowiązku odnotowujemy zgodną opinię krewnych kobiety, że była ona dlań „tym wszystkim, czym żona przy mężu”. W marcu tego roku pani Cz. ciężko zaniemogła i 23 maja zmarła. Po ujawnieniu jej testamentu okazało się, że cały majątek z najcenniejszym składnikiem w postaci mieszkania (fot. 2) zapisała ks. Tadeuszowi. Gdy kapłan okazał dokument zainteresowanym krewniakom nieboszczki, ich zdumienie wzbudził fakt, że sporządzono go – jeśli wierzyć dacie – w 2003 r. na papierze tak dobrym, że nie zdążył choćby lekko zżółknąć ze starości. Rozwiewając niedomówienia: według członków rodziny testament był niewątpliwie napisany ręką L.Cz. Niezbyt jasną kwestią był też fakt, że ksiądz rektor przebywa stale
w Rzymie, a już na przełomie kwietnia i maja (sic!) ktoś zadbał o to, by w ekspresowym tempie załatwić u notariusza oraz w spółdzielni mieszkaniowej sprawę przyszłej własności lokalu. Duch? – Karkosz wpada do Polski dwa, trzy razy w roku, ale w R.(...) raczej nie przebywa. Łatwiej spotkać go u księdza Sławomira Majchrzaka, proboszcza parafii w Wolsztynie. Są kolegami z jednego seminaryjnego rocznika i razem byli święceni. Majchrzak wozi go na lotnisko, obdarowuje intencjami mszalnymi. Przypadło mu także prowadzenie pogrzebu pani L.Cz. Prałat zafundował efektowną tablicę nagrobną, ale zrekompensował sobie ten wydatek, przejmując grób rodziny Cz. Opłacił dzierżawę, więc miejsce należy już do niego – twierdzi nasz informator z R. – Wszelkie nakłady z pewnością mu się zwróciły z kosztowności pozostawionych przez zmarłą. Jej mieszkanie zostało dokładnie wyczyszczone przez Danutę S., nową „opiekunkę” i nadzorczynię interesów księdza Tadeusza. Działała pod osłoną nocy. Część rzeczy zabierała, inne lądowały na śmietniku, choć przecież można je było oddać biedakom – zauważa sąsiadka L.Cz. Krewni nieboszczki oddali bez walki mieszkanie, ale szalenie zależy im na pamiątkach zawłaszczonych niegdyś przez skonfliktowaną z rodziną panią L.Cz.
– Karkosz twierdzi, że wszystkie, nawet zdjęcia po matce, zniszczyła już w 2003 roku i on nie ma nic do zwrócenia. Kompletna bzdura, bo są świadkowie, którzy całkiem niedawno widzieli albumy. O precjozach oraz innych wartościowych drobiazgach w ogóle nie chce rozmawiać, a przypadkowo spotkany wpada w panikę i ucieka. Nie rozumiemy, czego się boi. Nikt nie chce odebrać mu lokalu otrzymanego w spadku po wieloletniej przyjaciółce, choć żałoby jakoś u niego nie widać, bo Danuta S. całkowicie go już zagospodarowała. Sprząta, podlewa kwiatki, przestawia figurki w oknach tego mieszkania naprzeciwko kościoła... Niech tylko zwróci to, do czego moralnie nie ma nawet cienia prawa. W przeciwnym wypadku pójdziemy do kurii, a może nawet dalej, bo kapłan i kandydat na biskupa powinien chyba wiedzieć, jak należy się zachować – podkreśla jeden z uczestników sporu. Próbowaliśmy porozmawiać z prałatem. W Rzymie poinformowano nas, że do 20 sierpnia przebywa na urlopie w Polsce. Jego telefon stacjonarny w R. jest wyłączony. Zwróciliśmy się o uprzejme pośrednictwo do Danuty S. Potwierdziła, że posiada „gorącą linię” z ks. Tadeuszem. Poprosiliśmy o przekazanie wiadomości, że szukamy z nim kontaktu. Nie odpowiedział. Czego się boi? T.S. Wspr. M.K.
8
Nr 31 (700) 2–8 VIII 2013 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
nie doszło w zasadzie do żadnych akcji i czynności policyjnych w celu przerwania przestępczych machinacji – mówił Sławomir S. po tym, jak policja odprawiła go z kwitkiem, uznając, że popełniony przez sprzedawcę kradzionego auta „czyn nie zawiera znamion czynu zabronionego”. Czyżby więc w Polsce można bezkarnie oddawać się paserstwu? Tego chciałby się pan Sławomir dowiedzieć w sądzie cywilnym, gdzie zamierza dochodzić sprawiedliwości.
Próba sił
Stłuczka
Był styczeń 2011 r., kiedy Konrad, syn Cezarego G., z Częstochowy w drodze do pracy zaliczył fordem kolizję z osobowym audi wyjeżdżającym – traf chciał – z kościelnej posesji. Policjanci na miejsce przyjechali, wykonali rutynowe czynności, fotografie, badanie trzeźwości. A że świadków zdarzenia nie było, szybko ogłosili werdykt – wówczas jednoznaczny – że winny jest kierowca audi, który, włączając się do ruchu, nie ustąpił pierwszeństwa i zajechał fordowi drogę. Gdyby sprawca mandat przyjął, byłoby po sprawie. Ale on odmówił. Cezary G. szybko dotarł na miejsce kolizji. Spisał numer polisy szofera z audi i udał się do firmy ubezpieczeniowej. Ta, zamiast spodziewanej likwidacji szkody, przysłała mu pismo z informacją, że to przecież Konrad jest sprawcą i nie ma co rościć sobie pretensji do zadośćuczynienia. Pan Cezary zdębiał. A jak już doszedł do siebie, zadzwonił na policję, żeby się dowiedzieć, w czym rzecz. No i się dowiedział, że znalazł się cudownie świadek zdarzenia – piesza, która na wszelkie świętości przysięga, że winnym kolizji jest jego syn. Trzymając się tej wersji, śledczy skierowali do sądu wniosek o ukaranie Konrada G. za to, że nie zatrzymał się przed zajeżdżającym mu drogę audi. W notatkach policji z miejsca zdarzenia znalazły się takie m.in. zapiski: „Z ustaleń kierującego Audi oraz bezpośredniego świadka zdarzenia (piesza) ustalono, iż kierujący pojazdem Ford poruszał się z nadmierną prędkością”. – Dlaczego nie wykonano stosownych pomiarów? – odpowiedzi na to pytanie G. nie znalazł. Skąd się wzięła owa piesza – to również pozostało dlań tajemnicą. Sprawca kolizji przyznał się do winy i poddał dobrowolnie karze, policjanci oraz ich świadek złożyli sprzeczne zeznania, zaś po analizie opinii biegłego okazało się, że aby trafić w wyjeżdżające z posesji audi, kierowca forda musiałby jechać z prędkością 183 km/godz. (!). Mimo to sąd wyrokiem nakazowym ukarał Konrada
grzywną w wysokości 200 zł za to, że przyczynił się do kolizji. Mężczyzna złożył zażalenie od wyroku, jak również zawiadomienie do prokuratury o popełnieniu przestępstwa przez policjantów. Śledczy przez kilka miesięcy zastanawiali się, co z tym fantem zrobić, aż w końcu sprawę umorzyli. Tymczasem Cezary G. auta już nie ma – z uwagi na przedłużający się proces sprzedał je na złom, żeby nie płacić ubezpieczenia za pojazd niezdolny do użytku. Sprawca kolizji z uwagi na orzeczoną przez sąd winę Konrada dostał 500 zł odszkodowania, co wystarczy mu akurat na zapłacenie grzywny.
poprzedniego wieczoru i tylko trzy piwa, badania nie powtórzono, zaś sąd wydał postanowienie, w którym za naruszenie powagi Temidy i stawienie się na rozprawę pod wpływem alkoholu nałożył na obywatela 200-złotową grzywnę. Norbert S. na taki obrót sprawy się zbiesił. Wszak sądu wcale nie zamierzał obrażać wypitym pół doby wcześniej jasnym pełnym. Napisał zażalenie. Starał się w nim – o zgrozo – przekonać wysoki sąd, że ten popełnił błąd, zawierzając pojedynczemu badaniu urządzeniem o dość prostej konstrukcji. „Możliwe jest zafałszowanie wyniku poprzez
Potyczki na paragrafy, jakie w całym kraju toczą z władzą przeróżni Kowalscy, sprawiają, że rodacy tracą nerwy, a my – pieniądze. Konrad G. przeszedł już wszystkie sądowe instancje. Ostatnią jest kasacja, która pewnie niewiele w jego sytuacji zmieni.
Savoir-vivre Przed sądem rejonowym w Strzelcach Opolskich stawił się jako strona Norbert S. Rozprawa dotycząca jego spraw rodzinnych jednak się nie odbyła, a to dlatego, że sędzia Regina N. ma niezwykle wyczulony zmysł powonienia i od Norberta S. poczuła alkohol. Wezwała więc na salę posiłki w postaci sierżanta sztabowego z pobliskiej komendy. Ten, zaopatrzony w alkosensor IV, zwany potocznie alkomatem, przystąpił do badania trzeźwości. W pierwszym podejściu wyszło 0,48 mg/dm3 (ok. 1 promil). To dużo. Według wszelkich źródeł z taką dawką alkoholu we krwi Norbert S. powinien wykazywać zaburzenia sprawności ruchowej, nadmierną pobudliwość i gadatliwość, a także obniżenie samokontroli. Tymczasem jedyna uwaga odnotowana w protokole przez sierżanta sztabowego jest taka, że z ust badanego czuć było woń alkoholu. Mimo że S. zarzekał się, iż pił – owszem – ale
alkohol resztkowy zalegający w jamie ustnej badanego, a także niezbadany dotąd wpływ temperatury i wilgotności otoczenia oraz efekt spadku napięcia w urządzeniu na jego pracę. (Wszystko to – dop. red.) powoduje, że może to urządzenie podawać błędne wyniki” – argumentował, sugerując, że do zyskania pewności o zawartości alkoholu we krwi, a nie w jamie ustnej, zaleca się skorzystanie z alkomatu stacjonarnego, i to co najmniej dwukrotnie. „Poza tym, idąc tokiem myślowym zaprezentowanym przez Sąd, każdy nieczysty zapach wydobywający się z ust strony postępowania, np. ryby, może stanowić przesłankę do orzeczenia kary. To zwykły absurd” – zauważył Norbert S. w zażaleniu. Sąd się nie ugiął. Po niespełna dwóch miesiącach orzekł, że obywatel nie ma racji, gdyż „wymóg tego, aby osoba, która stawiła się do sądu, była trzeźwa, jest normą kulturową”, zaś „brak reakcji na fakt pozostawania uczestnika postępowania pod wpływem alkoholu z jednej strony zaprzeczałaby wychowawczej roli sądu, z drugiej natomiast mógłby zostać odczytany jako przyzwolenie na lekceważenie organów państwa”.
Kulturalnie
Brak znamion Zdarza się i tak, że reprezentanci wymiaru sprawiedliwości pracy unikają. Sławomir S. z Piły przez ponad pół roku starał się zaszczepić ducha poszukiwań u przedstawicieli lokalnych organów ścigania. Bez skutku. Zaczęło się od tego, że w grudniu 2012 r. S. kupił za 6,5 tysiąca złotych auto. Sprzedający zapewniał, że samochód wolny jest od wad zarówno prawnych, jak i mechanicznych. Sławomir S. swój zakup zarejestrował, ubezpieczył, zapłacił należny podatek. Niestety – podczas rutynowej kontroli drogowej okazało się, że auto jest kradzione. Nabytek pana Sławomira został więc odholowany na policyjny parking, a trzy miesiące później przekazany prawowitym właścicielom. Nasz bohater został z niczym. Od tego czasu stara się pociągnąć do odpowiedzialności osobę, która samochód mu sprzedała (pośrednik zrobił to w imieniu i rzekomo za zgodą właścicieli, posługując się ich dokumentami). Problem w tym, że policja za żadne skarby świata nie chciała mu oddać zabezpieczonej wcześniej umowy kupna-sprzedaży, na której znajdowały się dane sprawcy. Sławomir S. się uparł i uzyskał je za pośrednictwem prokuratury. Poszedł z tym na policję w Pile, żeby wszczęli dochodzenie w celu ujęcia oszusta. I znów odbił się od ściany. – Wielkim dla mnie zaskoczeniem było, że mimo podjęcia z mojej strony tak wielu zabiegów, czynności i starań o ukaranie sprawcy tego przestępstwa
Z nadgorliwością lokalnych prokuratorów mierzy się z kolei Włodzimierz M., mieszkaniec Słubic. Pierwsza potyczka miała miejsce w połowie 2012 r., kiedy to jedna z prokuratorek doszukała się w korespondencji kierowanej do niej przez pana Włodzimierza, że w powszechnie używanym skrócie P.T. (łac. pleno titulo – dop. red.) nie postawił kropek, co – jej zdaniem – było jednoznaczne z przestępstwem przeciwko godności prokuratorskiego urzędu, gdyż oznacza ni mniej, ni więcej, tylko „pies towarzyszący”. Przez kilka miesięcy prokuratorzy zastanawiali się, co też z tym fantem zrobić, aż w końcu sprawę umorzyli. To jednak nie był koniec przepychanek. W kolejnej odsłonie starcia między obywatelem a wymiarem sprawiedliwości poszło właśnie o słowo „obywatel”, którym to pan Włodzimierz zaczął tytułować panią prokurator, unikając jak ognia feralnego skrótu P.T., aby nie narażać podatników na kolejne wydatki z tytułu gwarantowanego procesu. Tym razem obyło się na szczęście bez angażowania całego lokalnego aparatu śledczego. Zdyscyplinował obywatela sam zastępca prokuratora rejonowego, który napisał tak: „Zwracam Panu uwagę, że kierując pisma do Prokuratury Rejonowej jako instytucji i urzędu państwowego czy też do pracowników tego urzędu, należy zachować przyjętą powszechnie i obowiązującą formę tytułowania: Pan (Pani) Prokurator (...). Stosowana przez Pana forma tytułowania urzędnika państwowego zwrotem „obywatelka, obywatel” nie jest spotykana ani przyjęta w żadnej obecnie obowiązującej kulturze”. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
FUNDACJA „FiM” Fundacja pod nazwą „W człowieku widzieć brata”, której prezesem jest Roman Kotliński – Jonasz, redaktor naczelny „FiM”, ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc ludziom znajdującym się w trudnej sytuacji życiowej: chorym, samotnym, uzależnionym, niepełnosprawnym, bezdomnym, dzieciom i młodzieży z domów dziecka. A także pomagać w upowszechnianiu edukacji, kultury i zasad współżycia z ludźmi. Nasza fundacja ma status organizacji pożytku publicznego i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Nie ma też kosztów własnych, gdyż pracują w niej społecznie dziennikarze i pracownicy „Faktów i Mitów”. W ten sposób wszystkie wpływy pieniężne i dary rzeczowe trafiają do potrzebujących. Zachęcamy przedsiębiorców, osoby prowadzące działalność gospodarczą, które mają możliwość odliczenia darowizny, oraz wszystkich ludzi dobrej woli do wsparcia szczytnego celu, jakim jest bezinteresowna pomoc podopiecznym naszej fundacji. Tych, którzy zechcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty na poniżej wskazane dane: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291, KRS 0000274691, www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
Nr 31 (700) 2–8 VIII 2013 r.
POLSKA PARAFIALNA
9
P
alędzie Kościelne – mała wieś w dekanacie mogileńskim (diec. gnieźnieńska) – doczekało się kapłańskiego powołania. Patryk miał 19 lat, gdy po maturze poszedł do nowicjatu. Dziś ma za sobą nie tylko kilka lat kościelnej formacji, ale również jedną z ważniejszych decyzji, jaką przyszło mu w życiu podjąć. „Postanowiłem wystąpić z Seminarium Duchownego” – napisał w liście adresowanym nie tylko do wysokich przedstawicieli kurii, ale i księży z dekanatu oraz dziesiątków ludzi świeckich, z którymi zetknął się na swej drodze do kapłaństwa. Nam udało się Patryka spotkać. Zajęty organizowaniem sobie cywilnego życia, do tego w sutannie wracać nie chciał. Aby opowiedzieć smutną, acz pouczającą historię jego powołania, oprzemy się więc na wspomnianym już liście (wszystkie cytaty zaznaczono kursywą i zachowano pisownię oryginalną) oraz na relacjach ludzi. ~ ~ ~ Zawsze chciał działać duszpastersko. Już w nowicjacie robił wszystko, aby iść do ludzi. Do parafii przyjeżdżał tak często, jak mógł. Wciąż coś organizował, a proboszcz kanonik pomagał mu i wspierał. To był człowiek starej daty, ale dobrze się z Patrykiem dogadywał. W parafii wspólnie zrobili kawał dobrej roboty, także dla młodzieży. Młodzi sami odnowili salkę katechetyczną, sprzątali w kościele, układali kwiaty. Kleryk nie bał się ich trudnych pytań, nie unikał odpowiedzi. Założył zespół parafialny, grupę duszpasterską, organizował biwaki, dyskoteki. Odnowił tradycję pielgrzymowania do sąsiedniej parafii. Jak była droga krzyżowa, to szła przez trzy wsie. Ludzie śpiewali, modlili się. Kilkanaście osób chodziło na pielgrzymkę do Częstochowy. Coś się wreszcie działo. – To aż nieprawdopodobne, żeby na wsi, gdzie jest 900 ludzi, stworzyć coś takiego – słyszę. Patryk miał nie tylko energię i zapał, ale także wielkie plany oraz aspiracje. Dziś jedno wie na pewno: nie chce zostać księdzem. „Z wielkim żalem i ubolewaniem muszę powiedzieć, że moje odejście nacechowane jest bólem spowodowanym ignorancją i niechęcią w zrozumieniu i zainterweniowaniu w sytuację, jaka w ostatnim roku powstała w mojej rodzinnej Parafii, która ukazała mi przykre zależności, jakie występują w rozwiązywaniu rzeczywistości obiektywnie problemowych”. O co poszło? O to, że zmienił się proboszcz. Przed wprowadzeniem nowego niektórzy ludzie we wsi, szczególnie członkowie rady parafialnej, przypomnieli sobie, że wypadałoby się pokazać (dotąd główną ich aktywnością było pojawianie się na imieninowej kawie u kanonika). No i wówczas gorliwość młodego kleryka przestała im odpowiadać. Do pierwszego starcia
Szkoła życia doszło przy okazji powitania nowego proboszcza. Patryk koordynował oficjalną uroczystość – zgodnie z doktryną i w porozumieniu z dziekanem, a oni zorganizowali własną – przyszli do zakrystii z tortem. Mimo zgrzytów początki współpracy z nowym duszpasterzem układały się poprawnie. „Bardzo intensywnie pomagałem w przeprowadzce
na zwyczajowy obiad. W wiejskiej społeczności to potwarz. Patryk chciał rozmawiać, sprawę wyjaśnić, ale nie dostąpił zaszczytu spotkania. „Bałem się Ks. Proboszcza, ponieważ już nie raz dał mi poznać swoją dezaprobatę, w sposoby niekulturalne, żeby nie powiedzieć – chamskie, przy świadkach. Pojechałem się pożegnać, zostałem wyzwany przez
Młody kleryk dostał po łapach za to, że zachciało mu się zbyt gorliwie przybliżać ludzi do Boga. Proboszcza. Od rana do popołudnia fizycznie pomagałem, zorganizowałem ministrantów do pomocy. Wieczorem chodziłem na Mszę św. Cieszyłem się z zaistniałej sytuacji, że otrzymaliśmy dobrego pasterza dla naszej Wspólnoty”. Młody kleryk pojechał na zwyczajowe praktyki seminaryjne. „Po powrocie coś się zmieniło. Ksiądz nie był tym samym człowiekiem. Już od tego momentu nie byłem (do dzisiaj) na plebanii; nawet w kancelarii, przyjmowany byłem (i jestem) na progu drzwi. Jednak modliłem się i działałem, przygotowując (za pozwoleniem Proboszcza, o wszystko pytałem, nie było samowoli) odpust parafialny”. Okazał się on przełomowy, bo wówczas ksiądz proboszcz po raz kolejny demonstracyjnie ominął kleryka z komunią i nie zaprosił
Księdza przy ministrantach i organiście. Proboszcz kazał mi wykasować swój numer telefonu z komórki i maila, wyzywał, rzucał kartkami we mnie, i powiedział, że nie chce mieć ze mną żadnego kontaktu. Nie wiedziałem, co jest powodem takiego zachowania. Słyszeli to wszyscy w zakrystii, jak i wierni w kościele”. Pierwsze kroki po powrocie do seminarium Patryk skierował zatem do przełożonych. Spodziewał się, że – znając jego dorobek i zbawienną działalność na rzecz ożywienia parafii – zainterweniują. Usłyszał, że ma się modlić, bo jego nowy opiekun jest… specyficzny. Modlił się więc, a dwa miesiące później jeszcze raz pojechał do Palędzia, żeby zobaczyć, jakie są owych modłów efekty. „Proboszcz nawet nie podał mi ręki na znak pokoju. Nie służyłem
przy ołtarzu, a sytuacja ominięcia mnie »w kolejce« z udzieleniem Komunii Św. wywołała lawinę domysłów i plotek, o czym ponownie poinformowałem przełożonych. W tak małym środowisku pewne kazania były wręcz jednoznaczne i ludzie nie raz mnie pytali, co zrobiłem Ks. Proboszczowi, bo na kazaniu mówił, że w Seminarium niektórzy klerycy składają pobożnie ręce, a kiedy przyjeżdżają na Parafie, to pokazują swoje prawdziwe oblicze”. Na efekty owych kazań długo Patryk nie czekał. Ze zdumieniem patrzył, jak pewnego dnia kościelna przeszukuje kieszenie jego sutanny, szukając kluczy, które rzekomo zginęły. Wciąż słyszał też plotki, że powynosił ornaty, bieliznę kielichową, obrazy… Te rewelacje wychodziły ze „środowiska Ks. Proboszcza. Nikt nie reagował pomimo moich zgłoszeń kompetentnym przełożonym. Jestem całą tą sytuacją, a zwłaszcza potraktowaniem jej przez Ks. Rektora i Ks. Dziekana, zgorszony i rozczarowany. Ludzie odwracają się przez taki sposób ich traktowania od Kościoła. U mnie w Parafii już kilka osób odeszło, jednak mam wrażenie, że to jest raczej »niemy krzyk«, bo lepiej, żeby kilka (lub kilkadziesiąt) osób przestało chodzić do kościoła, a kleryk wystąpił z Seminarium, niż zwrócić uwagę Ks. Proboszczowi”. Zaś ksiądz proboszcz (notabene człowiek wszechstronnie wykształcony) wciąż wkłada kij w mrowisko.
Sprawy załatwia z kościelnej ambony. Podczas ostatniej w lipcu mszy w intencji powołań prosił na przykład o ducha rozeznania dla Kościoła, by odpowiednio wcześnie eliminować kandydatów, którzy do kapłaństwa się nie nadają. Wszak – jak się wyraził – archidiecezji i parafii pajace są niepotrzebni. A co słychać w parafii? „Do dzisiaj młodzież spotyka się co tydzień na spotkaniach modlitewnych nie w kościele, ale w remizie strażackiej, bo – jak mówią – mają tam spokój. Lectio divina, nabożeństw okolicznościowych, dzielenia się wiarą i śpiewów młodzi nie przeżywają w salce katechetycznej, którą sami przygotowali, i w której spotykali się przez dwa lata. Nie wiem, co się stało i co się dzieje! Chciałem rozmawiać, jednak każdy mnie zbywał. Miałem do tej pory nieposzlakowaną opinię, a teraz jest sporo domysłów, plotek bardzo mnie i moją rodzinę krzywdzących”. ~ ~ ~ Ostatnia prymicja w parafii Patryka była prawie sto lat temu. Nowej pewnie przez kolejne stulecie nie będzie. Ale szef diecezji, prymas Polski abp Józef Kowalczyk, wychodzi zapewne z założenia, że skoro Kościół dał sobie radę przez dwa tysiąclecia, to da sobie radę i teraz. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
10
Nr 31 (700) 2–8 VIII 2013 r.
POD PARAGRAFEM
CO W PRAWIE PISZCZY
Czyj ten rząd? Jarosław Kaczyński uważa, że rząd Donalda Tuska nie reprezentuje polskiej racji stanu. Problem z prezesem polega na tym, że mniema on, iż interesy „polskie” to sprawy wąskiej grupki wpływowych środowisk. Należą do nich: sam Jarosław (oraz zmienny tłumek jego pupili), Kościół katolicki, solidarnościowi „kombatanci” (ale tylko nieżydowskiego pochodzenia i nielubiani przez śp. Prof. Geremka) oraz grono katonienawistników narzekających na brak okazji do medialnego poklasku (np. redaktorzy prawicowych gadzinówek wiecznie spoceni od telewizyjnych reflektorów). Recepta Kaczyńskiego na Polskę polega na tym, że powinien to być kraj, w którym dobrze byłoby Kaczyńskiemu, jego podnóżkom oraz tym, dla których onże jest podnóżkiem. Obraz zadowolonego społeczeństwa według Kaczyńskiego ma więc postać klepsydry (w której Kaczyński jest przewężeniem), i jest to symboliczne. O ile więc Prezes dość łatwo zdiagnozował problem (zwykle nie trzeba być inteligentniejszym od Tadeusza Cymańskiego, żeby to zrobić), o tyle remedium podpowiada zabójcze, choć tylko dla wąskiego marginesu kilkudziesięciu milionów Polaków. Ponieważ jednak Polacy są zmęczeni Tuskiem, wybiorą zapewne Kaczyńskiego. Jest to bowiem społeczeństwo, które od czasu do czasu lubi być bite. Ot, taka skłonność. Potem jednak społeczność ta szybko „mądrzeje”
i wybiera jakiegoś przystojniaka w niebieskim garniturze, który dużo mówi o Europie. Dobrze tak temu społeczeństwu. Dlaczego sądzę, że Kaczyński właściwie diagnozuje problem? Otóż uważam, że rząd zachowuje się niekiedy w taki sposób, jakby reprezentował interesy państwa wcale nie polskiego. Oto 9 lipca 2013 r. Wielka Izba Europejskiego Trybunału Praw Człowieka wydała wyrok w sprawie ze skargi Sindicatul Pãstorul cel Bun (po polsku: „Związek Zawodowy Dobry Pasterz”) przeciwko Rumunii. Sprawa dotyczy prawa kleru do zrzeszania się w związkach zawodowych, którego to prawa odmawiało im rumuńskie państwo, działając pod naciskiem wpływowej tam Cerkwi prawosławnej. W skrócie: wyrok Izby – niejako „pierwszej instancji” – stwierdził naruszenie art. 11 Konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności (dotyczy prawa do zgromadzeń i wolności zrzeszania się), zaś wyrok Wielkiej Izby („druga instancja”) skargę oddalił. Sprawa jest o tyle istotna, że możliwość tworzenia związków zawodowych przez duchownych stanowi istotne zagrożenie dla hierarchicznej struktury organizacji wyznaniowych, podobnie jak ponad 30 lat temu w Polsce
takim zagrożeniem było stworzenie niezależnego od władz związku zawodowego „Solidarność”. No cóż, jakkolwiek wyrok ustala ważny standard wykładni konwencji, można by rzec, że niewiele nas on obchodzi, zwłaszcza w kontekście refleksji nad tym, czyj jest rząd, któremu płacimy pensje. Nic bardziej błędnego. Oto okazuje się, że swoje stanowisko w tej sprawie – obok rządów Grecji, Mołdowy i Gruzji – postanowił złożyć polski rząd, najwyraźniej przekonany, że sprawa jest szalenie istotna z punktu widzenia „polskich” interesów, nadto zaś – znudzony brakiem poważniejszych problemów dotykających polskie społeczeństwo. Nie można się dziwić gabinetowi Tuska. Wszak Polska to kraj, w którym przeciętne wynagrodzenie jest o połowę wyższe od unijnej średniej, z budżetu aż wylewa się nadmiar gotówki, autostradą można dojechać do najmniejszej dziury, sprawnie działają koleje, służba zdrowia i oświata, zaś bezrobocie nie istnieje. No, chyba że się mylę. A jeśli się mylę, to może utrzymywany z naszych podatków rząd nie zajmowałby się lizaniem tyłka czarnym okupantom, wysysającym naszą ojczyznę od tysiąca lat! I cóż podniósł gabinet Tuska w swoim stanowisku? Otóż wywodził on, że przyznanie duchownym prawa do zrzeszenia się w związku zawodowym mogłoby „podważyć autonomię funkcjonowania związku
Porady prawne Inwigilacja kamerą sąsiada Sąsiad z przeciwka ulicy mojej posesji założył kamerę u siebie na dachu. Ta kamera jest skierowana na moją posesję. Czy miał prawo umieścić tam kamerę, czy musi ją zdemontować. Jak sprawdzić, czy nie nagrywa on mojej posesji? Nie ma takiego przepisu, który zabrania instalacji monitoringu, gdyby jednak Pana sąsiad zapis z kamer chciał upublicznić, wtedy potrzebna jest Pana zgoda. Jednakże w przedstawionej sytuacji najlepszym rozwiązaniem byłoby przekonanie Pańskiego sąsiada, aby nie kierował kamer na Pańską posesję, bo stanowi to immisję
pośrednią (niematerialna) oraz naruszenie dobra osobistego, czyli wyczerpuje przesłanki czynów, przed którymi chronią przepisy Kodeksu cywilnego. Zgodnie z art. 144 Kodeksu cywilnego właściciel nieruchomości powinien przy wykonywaniu swego prawa powstrzymywać się od działań, które by zakłócały korzystanie z nieruchomości sąsiednich ponad przeciętną miarę, wynikającą ze społeczno-gospodarczego przeznaczenia nieruchomości i stosunków miejscowych. Artykuł ten mówi o tzw. immisjach. Dzielą się one na pośrednie i bezpośrednie (niematerialne). W doktrynie prawa cywilnego przyjmuje się, że ochrony przed immisjami niematerialnymi należy dochodzić na podstawie przepisów
dotyczących dóbr osobistych, bo cechą takich immisji jest oddziaływanie stanu rzeczy wytworzonego na nieruchomości wyjściowej wprost na psychikę właściciela lub posiadacza nieruchomości sąsiedniej. W tym przypadku nie dochodzi do przenikania pyłku, cząsteczek, hałasu czy dymu na działkę sąsiednią, więc skierowanie kamery powoduje wyłącznie naruszenie „spokoju”, czyli stanowi naruszenie dobra osobistego, jakim jest sfera życia psychicznego czy rodzinnego. O ochronie dóbr osobistych stanowi art. 23 Kodeksu cywilnego. Zgodnie z jego treścią dobra osobiste człowieka – w szczególności zdrowie, wolność, cześć, swoboda sumienia, nazwisko lub pseudonim, wizerunek, tajemnica korespondencji, nietykalność mieszkania, twórczość
wreszcie że powierzenie sądom państwowym kontroli nad stosunkami pracy księży mogłoby być źródłem konfliktów (gdyby sądy – nie daj Potworze Spaghetti! – nie obawiały się stosować prawa i potrafiły pokazać klechom ich miejsca w szeregu) i naruszyć zasadę neutralności państwa (która w rozumieniu gabinetu Tuska polega na wykonywaniu tzw. dywanika przed hierarchią kościelną). Polski (?) rząd nadmienił również, że księża mają szczególny obowiązek lojalności wobec swojego Kościoła (tak jakby takiego obowiązku nie miał względem swojego pracodawcy każdy inny pracownik).
Swoim stanowiskiem – oczywiście popierającym wyrok Wielkiej Izby, a jakże – postanowił nas uraczyć niezawodny jak zawsze sędzia Krzysztof Wojtyczek, krakowianin wybrany do ETPC za kadencji p. Jarosława Gowina (podobno nie bez silnego zaangażowania ze strony tego ostatniego). Sędzia Wojtyczek jest znany z krotochwilności i nie zawiódł nas także tym razem. Otóż napisał on, że analiza charakteru pracy duchownych musi uwzględniać „duchowy wymiar ich misji” (chodzi zapewne o słowotok, który z siebie wydają, aby uzasadnić niekończące się datki na ich bezużyteczną działalność). Zdaniem p. Wojtyczka wartość pracy kleru nie poddaje się wycenie ekonomicznej (no skądże, przecież żrą anielskie bobki). Paroksyzm śmiechu wywołało u mnie to zdanie: „Podczas gdy głównym celem zaangażowania w zatrudnienie za wynagrodzeniem jest zapewnienie sobie dochodu, misja kleru ma inną funkcję”. Tak, zapewne te stada spasionych katabasów dzień i noc myślą tylko o zbawieniu swoich owieczek, a kapuchę koszą tylko tak przy okazji. Drodzy Czytelnicy, odpowiedzcie proszę sami na pytanie, czyje interesy reprezentuje polski rząd, angażując – za pieniądze podatnika – siły i środki w obronę interesów nawet nie kleru, ale w istocie najwyższej hierarchii kościelnej. Jaką korzyść odniesie polskie społeczeństwo z pieniędzy, które wydał rząd Donalda Tuska na przygotowanie tego stanowiska (przecież urzędnicy MSZ płodzący tego rodzaju kocopoły nie pracują za darmo)? Czyj jest więc ten rząd – Polaków czy kilkudziesięciu tłustych, obrzydliwych, kościelnych aparatczyków? I jeszcze jedno – czy rząd Kaczyńskiego byłby bardziej „nasz”? JERZY DOLNICKI
naukowa, artystyczna, wynalazcza i racjonalizatorska – pozostają pod ochroną prawa cywilnego niezależnie od ochrony przewidzianej w innych przepisach. Artykuł 24 stanowi zaś, jakie środki przysługują uprawnionemu w razie naruszenia jego dobra osobistego. W par. 1 czytamy, że osoba, której dobro osobiste zostaje zagrożone cudzym działaniem, może żądać zaniechania tego działania, chyba że nie jest ono bezprawne. W razie dokonanego naruszenia może także żądać, ażeby osoba, która dopuściła się naruszenia, dopełniła czynności potrzebnych do usunięcia jego skutków, w szczególności ażeby złożyła oświadczenie odpowiedniej treści i w odpowiedniej formie. Na zasadach przewidzianych w kodeksie można również żądać zadośćuczynienia pieniężnego lub zapłaty odpowiedniej sumy pieniężnej na wskazany cel społeczny. Par. 2 art. 24 Kodeksu cywilnego stanowi zaś, że jeżeli wskutek naruszenia
dobra osobistego została wyrządzona szkoda majątkowa, poszkodowany może żądać jej naprawienia na zasadach ogólnych. Powyższe przepisy nie uchybiają uprawnieniom przewidzianym w innych przepisach, w szczególności w prawie autorskim oraz w prawie wynalazczym. Z kolei art. 222 par. 2 Kodeksu cywilnego stanowi, że przeciwko osobie, która narusza własność w inny sposób aniżeli przez pozbawienie właściciela faktycznego władztwa nad rzeczą, przysługuje właścicielowi roszczenie o przywrócenie stanu zgodnego z prawem i o zaniechanie naruszeń. ~ ~ ~ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
wyznaniowego” (czytaj: mogłoby utrudnić permanentne poniżanie niższych rangą księży przez indywidua pokroju abp. Henryka Hosera, który podobno kazał nielubianemu przez siebie księdzu Wojciechowi Lemańskiemu pokazać siusiaka, aby w ten sposób ustalić, czy ksiądz ten aby nie jest Żydem); że to same kościoły powinny zdecydować, co wchodzi w zakres obrządku religijnego, a co jest świadczeniem pracy (no pewnie, jeszcze by się Kościół musiał podporządkować prawu państwowemu!);
Nr 31 (700) 2–8 VIII 2013 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
Konkordatowa pułapka Rozmowy o układzie z państwem kościelnym rozpoczęła pod koniec 1987 roku ekipa ówczesnego premiera prof. Zbigniewa Messnera. Miał to być element odbudowy zaufania społeczeństwa do rządu. Jesienią Messner przegrał zainicjowane przez siebie referendum nad II etapem reformy gospodarczej, zakładającej m.in. zwiększenie samodzielności przedsiębiorstw, reformę cenową oraz tworzenie rynku kapitałowego. Jego doradcy liczyli, że porozumienie z Kościołem uspokoi nastroje, a kluczowym elementem tej strategii miała być umowa ze „Stolicą Apostolską”. Za opracowanie jej projektu odpowiadał zespół redakcyjny Komisji Wspólnej Przedstawicieli Rządu i Episkopatu Polski, w tym wytrawni prawnicy lub dyplomaci: szef Urzędu ds. Wyznań Władysław Loranc, pierwszy prezes Sądu Najwyższego Adam Łopatka, minister spraw zagranicznych Tadeusz Olechowski oraz ekspert ds. prawa wyznaniowego – Aleksander Merker. Druga strona wystawiła reprezentację w składzie: szef ówczesnego Biura Prasowego Episkopatu ks. Alojzy Orszulik (późniejszy biskup łowicki), metropolita poznański abp Jerzy Stroba, rektor KUL bp Piotr Hemperek oraz specjalista prawa międzynarodowego ks. prof. Marian Żurowski. Prace zespołu negocjatorów nadzorowali ze strony rządu szef MSW gen. Czesław Kiszczak, a Kościoła – prymas Polski kardynał Józef Glemp. W maju 1988 r. umowa była gotowa. Kościół zaakceptował zapis, że „Polska Rzeczpospolita Ludowa (…) jest państwem świeckim (niekonfesyjnym), gwarantującym swobodę przekonań światopoglądowych i religijnych (…)”. Biskupi zagwarantowali, iż „w swoim nauczaniu będą szanować prawo i władzę państwową”, zaś państwo zobowiązało się do zaprzestania kontroli organizacji mszy świętych, pielgrzymek oraz pracy punktów katechetycznych, kościelnych uczelni i placówek charytatywnych. Na początku lata 1988 r. wysłannicy „Stolicy Apostolskiej” poinformowali, że odstępują od podpisania wynegocjowanej umowy. „Takie zachowanie oznacza wotum nieufności dla drugiej strony” – czytamy w podręczniku prawa międzynarodowego prof. Remigiusza Bierzanka. Z analiz Urzędu ds. Wyznań wynika, że był to element gry „Stolicy Apostolskiej”, dążącej do przyśpieszenia zmian politycznych w Polsce. I tak się stało. Po kolejnej fali strajków, które przeszły przez Polskę w lipcu i sierpniu 1988 r., rząd Messnera upadł. Zastąpiła go ekipa Mieczysława Rakowskiego, a sprawę konkordatu zawieszono.
Z informacji polskiej misji w Watykanie wynika, że papiescy emisariusze już jesienią 1989 r. powrócili do pomysłu konkordatu. W rozmowach z kolejnymi szefami rządu dowodzili, że jego podpisanie spotka się z szerokim poparciem społecznym. W zamian za podpisanie traktatu prosili władze o kolejne ustępstwa na rzecz Kościoła. W taki sposób wymusili na ówczesnym premierze Tadeuszu Mazowieckim wprowadzenie latem 1990 r. katechezy do szkół. Gdy jego wysłannicy zapytali w październiku tegoż roku o konkordat, usłyszeli, że „nie nadszedł jeszcze dobry czas”.
prawo międzynarodowe. Bardzo szybko biskupi uznali, że nie opłaca się im wspieranie słabnącego rządu, i pod koniec marca 1992 r. przerwali rozmowy. W sierpniu 1992 r. władzę przejęła koalicja Unii Demokratycznej, Kongresu Liberalno-Demokratycznego, ZChN oraz pomniejszych stronnictw konserwatywnych. Na czele nowego rządu stanęła Hanna Suchocka. Od samego początku koalicja targana była wieloma wewnętrznymi konfliktami. Lewe skrzydło UD, skupione wokół Władysława Frasyniuka i Barbary Labudy, sprzeciwiało się dalszej klerykalizacji pań-
Przedmiotem rozmów była kosmetycznie przeredagowana propozycja konkordatu z 1991 r. Budziła ona liczne wątpliwości konstytucjonalistów, bo większość jego artykułów była sprzeczna z ówcześnie obowiązującą konstytucją oraz ustawami. Po odwołaniu gabinetu Suchockiej 28 maja 1993 r. prawnicy zwrócili także uwagę na brak legitymacji rządu do podejmowania kosztownych dla budżetu decyzji. Dzisiaj szacuje się, że rocznie konkordat kosztuje państwo i samorządy nawet 3 miliardy złotych!
Potajemne negocjacje, wielopiętrowe intrygi i kompromitujące błędy w dokumentacji dyplomatycznej – taki obraz wyłania się z rządowego dossier prac nad konkordatem między Polską a tzw. Stolicą Apostolską. Watykańczycy liczyli się ze zmianą rządu po wyborach. Następca Mazowieckiego, Jan Krzysztof Bielecki z Kongresu Liberalno-Demokratycznego, odmówił jednak jakichkolwiek rozmów o umowie ze „Stolicą Apostolską”. Po wyborach 1991 r. władzę przejął Jan Olszewski, który otrzymał od ówczesnego nuncjusza apostolskiego arcybiskupa Józefa Kowalczyka projekt konkordatu. Strona kościelna dopuściła do jego treści wyłącznie dwie osoby: premiera i szefa MSZ prof. Krzysztofa Skubiszewskiego. Co ważne, z badań profesora prawa międzynarodowego Gwidona Rysiaka z Uniwersytetu Jagiellońskiego wynika, że arcybiskup Kowalczyk nie miał pełnomocnictw „Stolicy Apostolskiej” do prowadzenia negocjacji. W pracy profesora poświęconej konkordatowi z 1993 r. czytamy: „Zwyczajowo w umowach międzynarodowych (…) zamieszczano stwierdzenie o okazaniu pełnomocnictwa lub wymianie pełnomocnictw. W przypadku nuncjusza jego okazanie było niezbędne, gdyż jego kompetencje jako szefa misji ograniczone były wyłącznie do kwestii organizacyjnych” (sprawdzenie zgodności i kompletności wersji językowych umowy – przyp. red.). Mimo to zarówno Jan Olszewski, jak i jego następczyni Hanna Suchocka prowadzili z Kowalczykiem konkordatowe negocjacje. Kolejna charakterystyczna sprawa: przedłożony przez arcybiskupa projekt konkordatu roił się od błędów merytorycznych i językowych. Ot, choćby kwestia nazwy „Stolicy Apostolskiej”. Wymieniono w nim bowiem „Stolicę Świętą”. Zwrot ten wywodzi się z wewnętrznych reguł Kościoła katolickiego, nie zna go zaś
stwa. Udało im się wspólnie z SLD zablokować przyjęcie całkowitego zakazu aborcji (łącznie z ciążą powstałą w wyniku gwałtu). Otworzyło to wiosną 1993 r. drogę do zawarcia porozumienia UD-KLD-SLD na rzecz nowej ustawy o radiofonii i telewizji. Na ten układ konserwatywni członkowie Unii Demokratycznej odpowiedzieli zawarciem sojuszu z katolickimi biskupami, oferując im pomoc w przepchnięciu przez rząd i parlament konkordatu. W zamian poprosili o wsparcie w wewnątrzpartyjnej walce o dobre miejsca na listach wyborczych, a hierarchowie przyjęli ofertę. Pod koniec kwietnia 1993 r. zespoły negocjacyjne wznowiły pracę. Ekipę Hanny Suchockiej reprezentowali: minister spraw zagranicznych Krzysztof Skubiszewski, szef Urzędu Rady Ministrów Jan Maria Rokita, Zbysław Milewski (rzecznik prasowy Hanny Suchockiej) i Janusz Stańczak z Departamentu Prawno-Traktatowego MSZ. Na niektóre spotkania zapraszano także ministra edukacji narodowej Zdobysława Flisowskiego z ZChN oraz wiceminister sprawiedliwości Jadwigę Skórzewską-Łosiak (od lipca 1995 r. sędzia Trybunału Konstytucyjnego). Kościół reprezentowali arcybiskupi: nuncjusz Józef Kowalczyk, Bronisław Dąbrowski oraz Jerzy Stroba. Wspierali ich biskupi: Tadeusz Pieronek i Alojzy Orszulik oraz księża profesorowie: Wojciech Góralski i Tadeusz Pawluk.
Przed mnożeniem budżetowych zobowiązań związanych z konkordatem ostrzegali Suchocką niektórzy jej ministrowie: ~ Szef resortu finansów profesor Jerzy Osiatyński sprzeciwił się wypłacie niczym nieograniczonych państwowych dotacji na rzecz Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego oraz Papieskiej Akademii Teologicznej. Ta ostatnia ani w 1993 r. ani w 2013 r. nie spełniała wymogów stawianych przez państwo szkołom wyższym. Minister miał także wątpliwości co do pełnego finansowania kościelnych szpitali i przychodni; ~ Jacek Kuroń (praca i polityka socjalna) domagał się doprecyzowania zasad opłacania przez państwo katechezy w szkołach i przedszkolach. Niestety, te postulaty zostały odrzucone, ponieważ jakoby „wykraczały poza uprawnienia zespołu negocjacyjnego”. Powód był inny. Konserwatyści chcieli jak najszybciej podpisać umowę, bo zdawali sobie sprawę, że społeczeństwo przestaje ich popierać. Choć w połowie lipca 1993 r. liderem sondaży stała się lewicowa koalicja skupiona wokół SdRP Aleksandra Kwaśniewskiego i Leszka Millera, 28 lipca konkordat podpisano. Krytycznie ten krok ocenił po latach profesor Bronisław Geremek – wieloletni szef Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego (posłowie i senatorowie „Solidarności” wybrani w 1989 r.), Klubu Unii Demokratycznej i Unii Wolności – który
11
w wywiadzie udzielonym irlandzkiej dziennikarce i socjolożce Jacqueline Hayden powiedział: „To był efekt triumfalizmu Kościoła (…). Rząd podpisał Konkordat w czasie kampanii wyborczej. Nie rozumiem dlaczego. Obniżył on znacząco nasz wynik wyborczy. To był błąd”. Rzeczywiście plan prawicy spalił na panewce. Od UD odpłynęli liberalni wyborcy, których przejęła lewicowa koalicja skupiona wokół SdRP. To przymierze wpadło jednak w konkordatową pułapkę. Ratyfikacja wiązała się ze złamaniem konstytucji (za to groził Trybunał Stanu), odrzucenie – skandalem międzynarodowym. Poseł Zbigniew Siemiątkowski zaproponował, aby rozpatrzenie umowy ze „Stolicą Apostolską” odroczyć do momentu przyjęcia nowej konstytucji. Dało to czas zespołowi prawników z MSZ i URM na przygotowanie dokumentu pt. „Oświadczenie rządowe w sprawie deklaracji Rządu RP z 15 kwietnia 1997 r. w celu zapewnienia jasnej wykładni przepisów Konkordatu (...)”. Ów dokument ma fundamentalne znaczenie dla państwa. Po pierwsze – oddaje w ręce rządu wszelkie kompetencje dotyczące stanowienia regulacji prawnych w sprawach finansów Kościoła; rząd ma tylko wysłuchać opinii strony kościelnej. Zdaniem profesora Michała Pietrzaka sprawa jest jasna: to rząd decyduje w tych sprawach i nie musi prosić o zgodę Konferencji Episkopatu Polski. Po drugie – deklaracja przypomina, że zarówno katecheza w szkołach, jak i posługa duszpasterska w szpitalach oraz domach pomocy społecznej odbywa się na życzenie zainteresowanych. Państwo nie musi niczego organizować, zatrudniać szpitalnych kapelanów ani im płacić. Do tego dochodzi sprawa cmentarzy. Zarządzający kościelnym cmentarzem nie ma prawa odmówić pochowania osoby, która była niewierząca lub należała do innego wyznania. Zręcznie zredagowany dokument został zaakceptowany przez „Stolicę Apostolską”. Z analizy przygotowanej przez dr Beatę Górowską z Uniwersytetu Warszawskiego wynika, że wiele państw podpisało konkordat, ale tylko do polskiego załączono dodatek z wykładnią jego treści. W 1998 r. koalicja AWS-UW, wykorzystując sztuczki prawne, przepchnęła przez parlament ratyfikację umowy ze „Stolicą Apostolską”. Klub SLD był jej przeciwny, ale nie znalazł wsparcia w ówczesnym prezydencie Aleksandrze Kwaśniewskim, który ratyfikował konkordat, ignorując wnioski o skierowanie go do Trybunału Konstytucyjnego w celu zbadania zgodności z ustawą zasadniczą. MC
12
Nr 31 (700) 2–8 VIII 2013 r.
ZAMIAST SPOWIEDZI
Narzekam na nudę ze względu na zablokowanie sceny politycznej. Dziś rzuca się hasło w stylu „aborcja” albo „in vitro” i wszyscy wiedzą, co na ten temat powiedzieć. Tych kwestii się w żaden sposób nie urefleksyjnia, tylko się klepie to, co dekadę temu. Padają polityczne szlagworty zupełnie jak w radiu, w którym lecą te same hity co 10 lat temu – mówi dramaturg Paweł Demirski w rozmowie z „FiM”. – „Jesteśmy kulawym społeczeństwem. Tak bardzo cieszymy się z tego, że mamy pracę, że jeśli ją dostaniemy, nie myślimy o tym, w jakich warunkach pracujemy”. Napisałeś to dekadę temu i przez ten czas nic się nie zmieniło. Dlaczego? – Nie wiem. Ostatnio razem z kolegą, reżyserem filmowym, szukałem pomysłu na film. Zastanawialiśmy się, jakie wydarzenie społeczno-polityczne uruchomiłoby ludzką wyobraźnię. Nie znaleźliśmy go, bo w Polsce panuje dziwna sytuacja: tu się nic nie wydarza. Ktoś się pali pod Urzędem Rady Ministrów i nic z tego nie wynika. Ludzie mówią: „O, spalił się”, ale nie idzie za tym żadna refleksja, zupełnie tak, jakby ten spalony człowiek nie należał do żadnej społeczności. W PRL-u okrzyknięto by go bojownikiem, a dziś – świrem, kimś, kto psuje krajobraz pod URM-em. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Jakbym wiedział, napisałbym o tym sztukę. – Może rusza nas tylko katastrofa smoleńska? Jakby ten desperat spalił się na rozkaz rosyjskiego prezydenta Władimira Putina, huczałyby o tym wszystkie media. – Byłbym ostrożny wobec katastrofy smoleńskiej. Oczywiście nie rozumiem totalnego smoleńskiego szaleństwa. Sądzę jednak, że to, co się działo przez tydzień po katastrofie, dowodzi, że siedzi w nas coś, co chciałoby się wynieść ponad rzeczywistość i przeżyć coś wielkiego, ale to nie są nigdy prawa pracownicze, tylko duchy zmarłych. Może tak tu jest. – Żyjemy w kraju, w którym zaborcy i hitlerowcy wyrżnęli całą inteligencję. Nie mamy się na kim oprzeć, zostały nam tylko duchy. – Jesteśmy emocjonalnie związani z przeszłością, a z prawami pracowniczymi nie – tak jakby one nie były nasze. Wszystkie sztuki narodowe są o duchach, jesteśmy spirytystami. Niespecjalnie dziwi mnie fakt, że prawica wchodzi w teorie spiskowe, bo jeżeli są kwestie, których państwo polskie nie było w stanie załatwić kanałami dyplomatycznymi, okazując swoją słabość, to nic dziwnego, że podniosły się różne głosy. Pisaliśmy kiedyś z Moniką Strzępką felieton o tym, że wierzymy w teorie spiskowe, bo one sprawiają, że debata jest ciekawsza. – Wieścisz rewolucję i krach gospodarczy, czyli powtarzasz to, przed czym przestrzegają lewicowi publicyści. Większość Polaków nie słucha tych apeli, bo jest nastawiona na zarabianie pieniędzy.
– Sądzę raczej, że większość z nas jest nastawiona na przetrwanie i na zapewnienie sobie podstawowych warunków do życia. Nie wiem, czy z Moniką wieścimy rewolucję; nam jest raczej przykro, że jej nie ma. Zaś jeśli chodzi o krach, czytałem ostatnio tekst
Sufit z sekretów o tym, jak będzie wyglądał świat za 20 lat. Autor roztoczył wizję rodem z Indii: starzy, chorzy ludzie leżą i umierają na ulicach. W naszym klimacie to może być trudne, w Indiach przynajmniej jest ciepło. Być może polscy staruszkowie będą umierać na ulicach od kwietnia do października. – Indie są jednym z najszybciej rozwijających się krajów świata i lansują koncept, że zysk warto inwestować w biednych. To Polacy godzą się na wszystko. Pewnie dlatego, że wiedzą, iż protest nic nie da. Ostatnio opublikowano badania testujące, w jaki sposób reagujemy na chorych leżących na ziemi. Chętniej pomagamy tym, którzy są lepiej ubrani. – To badanie jest trochę oszukane; moim zdaniem nic z niego nie wynika. Wiadomo, że jak ktoś jest lepiej ubrany, to budzi większe zaufanie. Oprócz tego jesteśmy przyzwyczajeni do widoku źle ubranych osób leżących na ulicach. Jeśli ktoś poleguje w garniturze, budzi nutkę podniecenia i zainteresowania, prowokuje pytania: „Co mu się stało?”. Wkurzyły mnie głosy oburzenia na forum pod artykułem opisującym to badanie. Tacy wszyscy święci się nagle zrobili, aż mdli od hipokryzji. Ale być może za łatwo się polaryzujemy, wskazując z jednej strony bezwzględnych pracodawców, a z drugiej – na przykład biedną młodzież, nad którą my, lewicowcy z zerowym wpływem moglibyśmy się pochylić. Przestaliśmy zadawać sobie pytanie, jak to tak naprawdę jest i czego ci ludzie potrzebują. – W Polsce nie ma takiego mądrego, który by odpowiedział na pytanie, dlaczego młodzież o siebie nie walczy albo czemu nie ma lewicy. – Sądzę, że „Krytyka Polityczna” z 5 lat temu zaprzepaściła szanse na przekształcenie się w partię polityczną. Część winy ponosi też szkolnictwo. Polskie szkoły nie poruszają tematu lewicowości, wszystko jest historyczno-konserwatywne. Okazuje
się, że licealiści są sympatykami Leszka Balcerowicza i życzą gejom śmierci. Zawiodły kwestie obyczajowe, upadła modernizacja feministyczno-antyhomofobiczna. Młode kobiety wyśmiewają feminizm i odcinają się od tego dyskursu, a homoseksualiści siedzą w szafie, bo wiedzą, że nie zyskają takiej akceptacji, jakiej by oczekiwali. To nie jest kwestia ostatnich 10 lat czy spadek po reformach Romana Giertycha, bo gdy ja byłem w liceum, to też nie prowadziliśmy liberalnych dyskusji. – Nie może być dyskusji w sytuacji, gdy każdy, kto ma inne zdanie, uchodzi za świra. – To widać po obu stronach. Po lewej szerzej akceptuje się środowisko okołogazetowyborcze, po prawej – elity zgromadzone wokół prawicowych tygodników. Radykalna lewica i hardkorowi katolicy, czyli tacy, którzy idą słuchać nauk człowieka z Afryki, też są postrzegani jak debile. Nie ma środka, ale moim zdaniem nie musi go być. Dialog to konflikt, a nie konsensus. Nie ma potrzeby, abyśmy byli jednym wspaniałym narodem, jakby to powiedział prawicowiec, czy społeczeństwem obywatelskim, co z kolei powiedziałby lewicowiec. Nie wierzę w te kategorie, sądzę, że trzeba wymyślić trzecią, ale nie wiem jaką. – Warto atakować system, który i tak się nie zmienia? – Wierzę w kilka opowieści, które mówią, że da się to zrobić. W Polsce panuje marazm, media kastrują debatę publiczną, nie poruszają wielu tematów, na przykład tego, że Islandczycy odmówili ratowania banków i spłaty długu publicznego. Na Islandii zaszła zmiana, choć oczywiście to małe społeczeństwo, a łatwiej coś zmieniać w mikroskali. Szczerze mówiąc, obecnie najbardziej uwiera mnie nuda. Sądzę, że w Polsce musi objawić się lider, który prawdopodobnie obecnie uczy się w gimnazjum. Bo ci obecni liderzy... Rozmawiałem ostatnio z senatorem Janem Rulewskim z PO, szlachetną postacią naszej szlachetnej opozycji
antykomunistycznej. Sztandarowym punktem jego biografii jest pobicie w czasie kryzysu bydgoskiego w 1981 r. Dawno nie widziałem równie zadowolonej z siebie osoby. Zdaję sobie sprawę, że tacy ludzie istnieją, ale nagła konfrontacja z tym osobnikiem sprawiła, że zaczął mnie trafiać szlag. Nie docierały do niego moje argumenty, a na stwierdzenie, że 3 mln Polaków wyemigrowały za chlebem, ripostował, że ci ludzie wyjechali, bo mieli wybór. Rozumiem, że osoby dobrze zarabiające, o wyższym statusie społecznym są odcięte od rzeczywistości, ale nasi byli opozycjoniści są totalnie oderwani od realiów. Oni mają mózgi przelasowane historią. – Albo sukcesem. – W opowieści o ludziach, którzy odnieśli polityczny sukces, najciekawsze wydaje mi się to, że oni koncentrują się na swoim życiorysie i na tym, że w pewnym momencie postanowili coś zrobić. Jeśli ktoś im powie, że w trakcie zmian coś się nie udało, to oni nie odnoszą tej krytyki do polskich realiów tylko do własnych biografii. To dość nihilistyczne. Jeżeli ktoś wchodzi na ścieżkę opozycji, odnosi wielki sukces, ma piękny rozdział w biografii i słyszy, że coś zrobił źle, nagle ma wrażenie, że cały jego życiorys jest pozbawiony sensu. Taka osoba robi wszystko co może, byle nie dopuścić krytyki. – Czy dlatego środowiska postsolidarnościowe kastrują debatę publiczną i olewają rzeczywistość? – Tak sądzę. Chodzi o dbanie o własne biografie. Krytyka sprawia, że nadchodzi trudny, psychologiczny moment, w którym te osoby muszą uznać, że ich poglądy albo czyny doprowadziły do kiepskiej sytuacji. Józef Piłsudski dostał depresji przed Bitwą Warszawską, bo zrozumiał, że jeśli przegra, to cała jego wielka karta się odwróci i zostanie uznany za debila odpowiedzialnego za wcielenie Polski do ZSRR. – Dlatego czcimy powstanie warszawskie? Jego dowódcy skazali swych ludzi na śmierć.
– To też jest pewna oficjalna opowieść mówiąca o tym, że młodzi Polacy dusili się za okupacji, pewnego dnia mieli dość i chwycili za broń. Tymczasem jeśli się zagłębimy w fakty, odkryjemy, że to nie byli cywile, tylko armia. Im wydano rozkaz, a gdyby odmówili jego wykonania, prawdopodobnie dostaliby karę śmierci. O tym w ogóle się nie mówi. Faktem jest, że w trakcie powstania rozwalone zostało pół miasta, ale przecież nie można źle mówić o Borze-Komorowskim. – Narzekasz na nudę. Fakt, w mediach dominują idee i trendy z lat 80. Zdaniem Beaty Stasińskiej, specjalistki ds. literatury, dzieje się tak z trzech powodów: faktu, że Kościół wziął społeczeństwo w cugle, polityki oraz kultury masowej. – To nie do końca prawda. Beata Stasińska może mówić o czapie Kościoła katolickiego. Tyle że Kościół zawsze był agresywnie nastawioną organizacją. Nie było nikogo, kto byłby w stanie mu się przeciwstawić albo chciał dać mu odpór, bo w pewnym sensie wygodnie jest być zażartym antyklerykałem, skoro i tak nic z tego antyklerykalizmu nie wyniknie, ponieważ prosta krytyka Kościoła katolickiego jest nieskuteczna. Narzekam na nudę ze względu na zablokowanie sceny politycznej. Obecnie rzuca się hasło w stylu „aborcja” albo „in vitro” i wszyscy wiedzą, co na ten temat powiedzieć. Tych kwestii się w żaden sposób nie urefleksyjnia, tylko się klepie to, co dekadę temu. Padają polityczne szlagworty zupełnie jak w radiu, w którym lecą te same hity co 10 lat temu. – Te polityczne szlagworty wygłaszają ci sami ludzie co dekadę temu. Ci, którzy są na szczycie, są za młodzi, żeby odejść na emeryturę. – Myślę, że to przypomina casus teatralnych reżyserów, którzy w pewnym wieku powinni przestać reżyserować, stanąć z boku i wspierać środowisko. To słabe, że gdy masz 90 lat, okopujesz się na pozycjach mistrza i bronisz swego poletka przed innymi. Ludzie z establishmentu okopują się wokół swej biografii i swego domu. Być może to efekt tego, że między Odrą a Bugiem jest mało pieniędzy i trzeba je sobie wyrywać. Z tym że szklany sufit przekształcił się w paździerzowy strop uniemożliwiający wymianę elit. – Być może chodzi o to, że ludzie na szczycie mają swe tajemnice i boją się, że one wyjdą na jaw, jak oni zostaną z tego szczytu strąceni. – Podoba mi się twoja teoria. Sądzę, że wszystko jest zbudowane na kłamstwie i spisku. Ale to może też mieć prostsze wytłumaczenie. Być może ci ludzie mają poczucie krzywdy, wrażenie, że oni się napracowali i z tego powodu wszystko im się należy... Rozmawiała MAŁGORZATA BORKOWSKA
Nr 31 (700) 2–8 VIII 2013 r.
IDZIE NOWE
13
Koniec epoki telewizji? Statystyczny Kowalski spędza przed telewizorem średnio cztery godziny dziennie. Można pomyśleć, że telewizja ma się świetnie. Błąd! Właśnie odtrąbiono koniec tego medium w obecnym kształcie. Okazuje się, że ludzie mają dość sieczki i podążania za narzuconą ramówką, a technologiczna zmiana powoduje, że mogą powiedzieć „dość” i wciąż mieć telewizor. Podłączenie do kablówki albo anteny satelitarnej jest coraz częściej zastępowane przez internetowy router, który daje możliwość oglądania tylko tego, co się chce i kiedy się chce. Kończy się świat telewizyjnych molochów, które za pomocą ramówki organizują nasz czas i narzucają „temat dnia”. Zmiany zaszły już tak daleko, że choć stary świat wciąż trwa, to można być pewnym, że niedługo. Rewolucyjna ewolucja postępuje od kilku lat. W Stanach Zjednoczonych osiągnęła już moment krytyczny i niedługo wszystko – przynajmniej jeśli chodzi o telewizję – będzie inaczej niż kilka lat temu.
Nowe wspaniałe seriale Netflix to firma, która do niedawna zajmowała się przede wszystkim wysyłkową sprzedażą DVD, a od niedawna jest jedną z najważniejszych platform internetowych oferujących dostęp do programów telewizyjnych oraz filmów. Wszystko ogląda się tam oczywiście „na żądanie”, a serwis już w tej chwili ma ponad 35 mln użytkowników na świecie (w Polsce wciąż jest niedostępny). Jednak Netflix jest ważny nie z powodu wielomilionowego audytorium. Jest ważny, ponieważ zrobił coś, co zaznaczyło koniec jednej telewizyjnej ery i początek kolejnej. To coś to serial „House of Cards”. – Obejrzałem trzy odcinki z rzędu. Wtedy zrozumiałem, że oglądam koniec epoki – mówił reżyser i producent Peter Kosminsky po jego obejrzeniu. I nie chodziło mu wcale o to, że jest to serial bardzo dobry. Choć jest. Nie chodziło też o wydane na jego produkcję 100 mln dol. i obsadzenie Kevina Spaceya w głównej roli. Sieci telewizyjne wydawały już na seriale więcej i zatrudniały gwiazdy podobnego kalibru. Chodziło o coś zupełnie innego. „House of Cards” to program telewizyjny, który kosztował majątek, jest popularny, ale nigdy… nie pojawił się w telewizji. Jest dostępny tylko w internecie. A sposób jego dystrybucji pokazuje ogromną przewagę „nowego” nad „starym”. Przewagę, której raczej nie da się już zniwelować. Choćby dlatego, że Netflix i inne
platformy tego rodzaju mają znacznie więcej danych o swoich odbiorcach, ich zwyczajach oraz potrzebach niż tradycyjne sieci. Wiedzą o tym i bardzo uważnie je analizują. David Carr, specjalizujący się w tematyce mediów dziennikarz „NY Timesa”, pisał: „Netflix analizuje 30 milionów odtworzeń dziennie. W tym i to, kiedy pauzujesz, przewijasz w tył, w przód, oraz cztery miliony ocen wystawianych przez subskrybentów, trzy miliony wyszukiwań oraz czas dnia, kiedy program jest oglądany i na jakim urządzeniu”. – Dzięki temu, że mamy bezpośredni kontakt z naszymi klientami, wiemy, co ludzie lubią oglądać, i możemy lepiej przewidzieć, jak duże będzie zainteresowanie poszczególnymi programami – mówił mu Jonathan Friedland z Netflixa. Ten bezpośredni kontakt to oczywiście możliwość szpiegowania. Zdobyta
Imponujące jest tempo zmian, które wynika z tego, że nowe platformy nie tyle je zapoczątkowują, co korzystają z tego, iż medialna ewolucja przekroczyła moment krytyczny. – HBO potrzebowało 25 lat, by dostać pierwszą nominację do Emmy. Netflixowi zajęło to sześć miesięcy – komentował David Bianculli, profesor z Rowan University. A wspomniany już Peter Kosminsky podkreślał: „Myślę, że twórcy tacy jak ja będą niedługo pukać do Netflixa i innych miejsc tego rodzaju”.
Odłącz kablówkę! I prawdopodobnie ma rację. Produkcje telewizyjne stają się coraz częściej produkcjami internetowymi. Nad własnym serialem pracuje na przykład będący sieciową potęgą Amazon, który do sprawy zabrał się inaczej niż tradycyjne stacje telewizyjne. W siedzibie firmy w Seattle zdecydowano już o rozpoczęciu produkcji 11 pilotów telewizyjnej produkcji, a klienci w głosowaniu wybiorą ten, który doczeka się rozwinięcia. Projekty
że masowa produkcja, będąca jednocześnie dla wszystkich i dla nikogo, przestaje być pożądanym produktem. To przeżytek czasów, gdy musieliśmy oglądać to, co ktoś chciał, żebyśmy oglądali. I podstawowy powód, dla którego pokolenie dzisiejszych 20- i 30-latków coraz głośniej woła: „Odłącz kablówkę”. Szczególnie w USA. „Też się bałem. Potem odciąłem kablówkę, zaoszczędziłem krocie i nadal oglądam, co chcę” – pisał niedawno David Sirota na łamach popularnego Salonu i zachęcał, by iść śladem jego i mniej więcej 5 milionów Amerykanów, którzy także przestali płacić za kablówkę. Do chóru dołączają nawet tabloidy publikujące poradniki o znaczących tytułach: „Odciąć kablówkę i żyć”. Motywacje do tego, by pozbyć się kablówki, są dwie. Pierwsza i mniej ważna to pieniądze. A druga i ważniejsza to możliwość wyboru oraz jakość otrzymywanych materiałów. Po pozbyciu się kabla i zamienieniu go na modem ADSL możemy bowiem oglądać to, co chcemy i kiedy chcemy. „Prawdopodobnie może wyczyścić swoje życie z tych programów, których nie chcemy oglądać, i wykorzystać swój telewizyjny ekran do maksimum” – pisał Sirota. Musicie przyznać, że jest to sugestia mocno kusząca – zwłaszcza z naszej perspektywy.
Nowa demokracja
w ten sposób wiedza pozostaje w korporacji, ale na zewnątrz widać efekty pracy analityków. To właśnie dlatego cały pierwszy sezon nowego serialu został udostępniony tego samego dnia i jeżeli tylko ktoś chciał (a chciało wielu) mógł urządzić sobie dwudniowy maraton z waszyngtońską polityką, bo to ona jest tematem produkcji. W ten sposób odpowiedziano na modę na tzw. binge viewing, czyli serialowe libacje. Wszak dziś już prawie nikt nie chce czekać tydzień na kolejny odcinek. Sieć nauczyła nas, że kolejne sezony połyka się w całości.
telewizyjne tworzą też Google, Intel i Microsoft. Dotyczy to zresztą nie tylko projektów ambitniejszych i dopasowanych do starannie zbadanych potrzeb widza, jak „House of Cards”, ale też najgorszej telewizyjnej sieczki. Do dystrybucji w sieci trafiły na przykład dwie opery mydlane, które niedawno po kilkudziesięciu latach spadły z ramówki ABC. Studio uznało, że w sieci znajdzie wystarczająco dużo odbiorców, by produkcja nadal się opłacała. Niekoniecznie słusznie, bo telewizję przez sieć ogląda się inaczej. Dużo bardziej wybiórczo, co powoduje,
Już samo wyobrażenie sobie, że można mieć telewizor, korzystać z niego i nie ryzykować przypadkowego trafiania na Smoleńsk, Kaczyńskiego, brzozę, Macierewicza, Gowina, Terlikowskiego czy Mamę Madzi… jest bardzo kuszące. Ale rzecz idzie dalej. „Drukowane gazety już dostały za swoje. Ale jest wiele znaków, że telewizyjne programy informacyjne – które na razie utrzymywały swoją widownię pomimo wzrostu znaczenia internetu – są coraz bardziej narażone, ponieważ w nowym pokoleniu klientów, nie mają już takiej pozycji jak w poprzednim” – napisano w poświęconym mediom raporcie Pew Research. I napisano słusznie. Audytorium tradycyjnych kanałów telewizyjnych wyraźnie się starzeje, bo nowych klientów przybywa bardzo powoli. Dzisiejsi amerykańscy 30-latkowie informacje czerpią z sieci społecznościowych równie często jak z telewizji. Ten trend będzie się utrzymywał, i to nie tylko z powodu technologicznych zmian (wszak TV jest też w sieci) czy przyzwyczajenia. Ważniejsza jest jakość i tematyka treści w sieci. Nowy model radykalnie skraca dystans pomiędzy
autorem i odbiorcą. Do tego stopnia zresztą, że coraz więcej niezależnych produkcji telewizyjnych jest finansowanych z publicznych zrzutek dokonywanych przez serwisy internetowe – takie na przykład jak Kickstarter. (Wśród zrobionych dzięki temu filmów jest już nawet laureat Oscara „Inocente”, zawdzięczający swoje powstanie niespełna 300 darczyńcom). Tacy twórcy nie są oderwani od oczekiwań i życia odbiorców, bo dzielą je z nimi. Zupełnie inaczej niż tam, gdzie muszą do emisji przekonywać tzw. gatekeeperów, a więc telewizyjnych urzędników, którzy może i chcą dobrze, ale zwykle żyją tak daleko od ludzi, do których próbują trafić, że zupełnie ich nie rozumieją. Dzięki temu zajmują się pomijanymi, ale ważnymi tematami. A także przyjmują perspektywę, której nie sposób uświadczyć w telewizjach sieciowych. I robią to z ogromnymi sukcesami. Takim sukcesem był na przykład kontrowersyjny „Kony 2012” – 30-minutowy dokument o dziecięcych żołnierzach w Afryce, który w ciągu czterech dni od pojawienia się w sieci obejrzało... 77 milionów ludzi. – Tak jest na razie w USA, ale będzie też w Polsce. I to niedługo. Na początek w świecie telewizyjnych informacji. Niezależnym producentom nie będzie trudno rywalizować ze stacjami, które mają po dwóch zagranicznych korespondentów. A do tego ci korespondenci służą jedynie do koczownia przed szpitalem, w którym rodzi się dziecko. Nikt nie wygra na wszystkich polach, ale na każdym będzie ktoś, kto tę konkurencję wygra. A sieć jest wybiórcza i można z niej brać to, co się chce, i z różnych miejsc. Do tego dziś jest tak, że świat widoczny w telewizorze ma niewiele wspólnego z tym realnym, bo priorytety redaktorów tych stacji są zupełnie inne niż nas, widzów. Dlatego można być pewnym, że internet niedługo utrze nosa panom (bo to dość męski zawód) producentom krążącym – w naszych warunkach – między studiem, galerią handlową i grodzonym osiedlem. I niemającym pojęcia o życiu zwyczajnych, czyli nietelewizyjnych, Kowalskich i Nowaków. I można tego wypatrywać z tęsknotą, bo koniec telewizji w dzisiejszym kształcie będzie oznaczać jej renesans. Idzie nowe i to nowe jest lepsze. Zarówno jeżeli chodzi o jakość, jak i spełnianie funkcji społecznych, które telewizja może spełniać, ale tego nie robi. Miejmy nadzieję, że już niedługo. Niezależne media są wszak solą demokracji. KAROL BRZOSTOWSKI
14
Nr 31 (700) 2–8 VIII 2013 r.
U NAS I GDZIE INDZIEJ
„Pamiętam o was, drodzy bracia w kapłaństwie, którzy z powodu przekroczenia ustalonej granicy wieku zrzekliście się już bezpośredniej odpowiedzialności pasterskiej. Kościół nadal was potrzebuje. Wysoko ceni sobie przysługi, jakie wciąż jesteście gotowi mu oddawać w różnych dziedzinach apostolatu, liczy na wasz wkład wytrwałej modlitwy, oczekuje waszych wyważonych rad i wzbogaca się dzięki ewangelicznemu świadectwu, jakie składacie każdego dnia” – tymi słowy zapewniał kapłanów uwielbiany przez Polaków katolików Jan Paweł II. ~ ~ ~ Najsłynniejszy ostatnio kościelny emeryt ksiądz Wojciech Lemański usłyszał od swojego biskupa zapewnienie, że jak tylko będzie cicho siedział, kuria mu utrzymanie zagwarantuje. Niby łaski nie robi, wszak zgodnie z Kodeksem kanonicznym każdy biskup ma obowiązek zapewnić podkomendnemu godziwy byt. Na ten cel płacą zresztą wszyscy duchowni obowiązkowe składki. Rzeczywistość pokazuje jednak, że kiedy już z parafii odejdą, wcale nie zaczyna się dla nich emerytalne eldorado. Domy księży emerytów. Na kupie mieszka kilkudziesięciu starców, którzy kiedyś trzęśli diecezją, a dziś na wózkach inwalidzkich albo wśród czterech ścian pokojów dożywają swoich dni. Mają – jak przez całe życie – wikt i opierunek. Czasem opiekę medyczną, jakieś zajęcia rehabilitacyjne, no i dach nad głową. Jak któryś jest młodszy, to zazwyczaj ciężko chory. Albo przeklęty lub z powodów aferalnych „schowany”. Pozostali to zaawansowani wiekiem dziadkowie. Stereotyp głosi, że seniorzy żyją tam wygodnie. A życie? – Emeryci to w Kościele zło konieczne. Za czasów młodości kapłańskiej „wydojeni” przez biskupa, często poniżani, karani, a na koniec życia przez swego pasterza i przez innych kolegów duchownych zapomniani, opuszczeni, żyjący na uboczu, ze swoimi problemami. Te domy to typowe umieralnie – mówi ks. Janusz z diec. kieleckiej. Księża żyją w nich jak w zakładzie. Mają wyznaczone obowiązki,
Zło konieczne Aby w Kościele zabezpieczyć sobie godną starość, trzeba odpowiednio wcześnie nakraść ile wlezie. Problem w tym, że nie każdy potrafi. muszą meldować wyjazdy. Zwykle pies z kulawą nogą do nich nie zagląda. Ordynariusz z politycznej poprawności przychodzi dwa razy w roku – na święta Bożego Narodzenia i Wielkiej Nocy. Młodych starzy nie obchodzą! Ci ostatni drżą na samą myśl, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym zostaną zmuszeni do spakowania walizki i wyniesienia się z plebanii, gdzie spędzili połowę życia. Boją się przenosin do pokoiku w kościelnym DPS, bo dobrze wiedzą, że są to zazwyczaj placówki niedoinwestowane. Przecież nie mogą przynosić strat! Staruszkami opiekują się siostry zakonne, często równie stare jak oni sami. W tych domach mają duchowni taki raj, że czasem nie wytrzymują
Potężny jeszcze dekadę temu Kościół katolicki w Irlandii jest w impasie – humaniści ponownie wygrali. Wywalczyli sobie prawo do zawierania małżeństw humanistycznych. Nieznana dotychczas procedura robi furorę w tym tradycyjnie katolickim kraju – zapotrzebowanie na nią jest na tyle duże, że mistrzowie ceremonii, których jest wciąż zbyt mało, nie nadążają z wypełnianiem zleceń. – Mamy zarezerwowane terminy do połowy 2014 roku – mówi Brian Whiteside, do niedawna jedyny mistrz świeckich ceremonii w Irlandii. – Mamy tak dużo zleceń, że zwracamy się do urzędu stanu cywilnego, by co jakiś czas przeprowadził kilka ceremonii humanistycznych, co dopuszcza nowe prawo.
już poniżania, terroru psychicznego, lekceważącego i aroganckiego traktowania. Tu działa ogólnopolska, choć niepisana, zasada nierozpieszczania „dziadków” (tak się w kurii określa schorowanych kapłanów). Tak też było swego czasu we Wrocławiu, gdzie zdesperowani seniorzy zapomniani przez władze diecezji, a terroryzowani przez wydelegowanego przez kurię księdza dyrektora, w takich słowach opisywali biskupowi swoją dolę: „To, co dzieje się od kilku lat w naszym Domu, jest oczywistym zaprzeczeniem przykazania miłości bliźniego i zakamuflowaną formą eutanazji. Nic więc dziwnego, że nam, starym, dotkniętym różnymi chorobami kapłanom, przypominają się smutne lata (…)
Irlandzki parlament zezwolił na zawieranie legalnych (mających tożsamość prawną) związków humanistycznych w grudniu zeszłego roku, po prawie 10 latach starań tamtejszego
poniewierki z czasu okupacji hitlerowskiej czy sowieckiej (…). Starzy oraz chorzy są już tylko zbędnym balastem, który trzeba jak najszybciej usunąć ze społeczeństwa. I w taki to sposób, jakby tylnymi drzwiami wkradała się do naszych szeregów nowoczesna i postępowa doktryna o eutanazji”. Nic dziwnego, że dla większości księży sama wizja pobytu w kościelnym DPS jest na tyle przerażająca, że robią wszystko, aby tam nie trafić. Nawet żebrzą, jak ksiądz Józef z diec. tarnowskiej, który na portalach społecznościowych błagał ludzi o ofiary, dzięki którym mógłby podreperować dom rodzinny tak, aby w nim zamieszkać choćby w najbardziej spartańskich warunkach. Ksiądz Józef raz był w domu księży emerytów i za żadne skarby świata nie chciał tam wrócić. „Kochani bracia i siostry, wiem, że wielu nie ma łatwej sytuacji materialnej, ale być może są wśród was tacy, którzy
w 2010 r., zwiększył się jednocześnie odsetek par niechętnych ślubom kościelnym, dla których jedyną alternatywą była uroczystość w urzędzie stanu cywilnego. Związek Humanistów
Idzie lepsze Związku Humanistów. Działania irlandzkich ateistów podyktowane były m.in. zmniejszającym się zapotrzebowaniem na śluby kościelne – od 1996 r. liczba małżeństw zawieranych w obrządku katolickim zmalała z 90 proc. do 69 proc.
właśnie dla nich naciskał od dekady na władze w Dublinie, by nadały moc prawną ślubom świeckim. Kościół katolicki w Irlandii stracił w ciągu ostatnich lat swą dominującą pozycję m.in.
zechcieliby mnie wesprzeć w trudnej sytuacji, w jakiej się znalazłem. Błagam was o choćby najmniejszą pomoc! Sprawa pilna” – pisał zdesperowany. Jemu się udało. „Dziadki” są, bo być muszą, ale o ich potrzeby nikt się specjalnie nie troszczy. Muszą natomiast znać swoje miejsce w szeregu. – Pamiętam wizytację biskupa w parafii. Proboszcz, cudowny człowiek, miał wtedy 74 lata. Był po ciężkiej operacji. Potrzebował wsparcia. W mojej obecności prosił biskupa, abym został na kolejny rok, bo dobrze nam się współpracuje. Biskup obiecał, że zostawi mnie w parafii, i odjechał. Po miesiącu przyszedł dekret – przeniesienie. Proboszcz płakał. Kiedy rok później przeszedł na emeryturę, biskup dał mu trzy dni na opuszczenie plebanii – opowiada były ksiądz z diec. koszalińsko-kołobrzeskiej. – Widzę, że niektórzy księża budują sobie domy, inwestują pieniądze. I ja im się nie dziwię. Całe życie spędzone w samotności, to co zrobić na starość? Iść do rodziny, jeśli jeszcze ktoś będzie żył? Mieszkać z nimi na kupie ze swoimi starokawalerskimi nawykami? To przecież niemożliwe – mówi młody ksiądz Tomasz z diecezji sandomierskiej. Przeciętny duchowny emeryt ma miesięcznie na papierze 900–1000 zł. Ci, którzy mieszkają w kościelnych przytułkach, większość tej kwoty przeznaczają na opłacenie „miejscówki” (mimo że przez wszystkie lata kapłaństwa odprowadzali do kurii składki na ten cel). Reszta idzie na lekarstwa. Na nic więcej zwykle nie zostaje. Ci, którzy są w stanie, jadą „pomagać” w parafiach (jeśli mają na tyle szczęścia, by jakiś młody proboszcz dopuścił ich do koryta). Nie z potrzeby serca, ale żeby dorobić. – Co mamy czynić? Można pojechać na parafię, odprawić mszę, wysłuchać spowiedzi, zjeść „normalny” posiłek i wrócić do „domu”, gdzie czeka na nas już tylko śmierć – mówi z rezygnacją jeden z tych, o których tak pamiętał Jan Paweł II. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
ze względu na skandale pedofilskie z udziałem księży, ujawnienie prawdy o pralniach Magdalenek i ogólnej, zaskakująco szybko postępującej sekularyzacji społeczeństwa. Ta tendencja widoczna jest już w rozwiązaniach prawnych – kilka tygodni temu parlament na wniosek rządu (przewodzi mu, co ciekawe, ultrakatolik Edna Kenny z chadeckiej partii Fine Gael) złagodził, choć nieznacznie, skrajnie restrykcyjną ustawę aborcyjną. Zarówno to wydarzenie, jak i ogromna popularność ślubów humanistycznych dowodzi, że irlandzki Kościół katolicki przestał być ostoją moralności w tym kraju, a znacząca część jego mieszkańców poszukuje dobrych dla siebie rozwiązań w świeckiej humanistyce. BritG.
Nr 31 (700) 2–8 VIII 2013 r.
STREFA LAICKIEGO RODZICA
15
RODZINA NIEWIARĄ SILNA
Marta i zdjęcie ślubne Marcie spieszyło się dziś po lekcjach do domu bardziej niż zwykle. Była podekscytowana zadaniem, które wyznaczyła im pani. Rozmawiali o świętowaniu oraz rytuałach i nauczycielka kazała przynieść zdjęcie ze ślubu rodziców. Marcie natychmiast przypomniał się ślub wujka mieszkającego w Anglii, który ostatniego lata ożenił się z Hinduską. Nowa ciocia w czerwonym, ślubnym sari była olśniewająco piękna. Piękniejsza niż księżniczka z najcudowniejszej bajki… Marta postanowiła, że pokaże pani i koleżankom jej zdjęcie. Ale, ale… Miała przecież przynieść zdjęcie ze ślubu rodziców. Właśnie zdała sobie sprawę, że nigdy nie widziała zdjęć ze ślubu mamy i taty. Było w domu całe mnóstwo fotografii. Roześmiana mama z nie mniej roześmianym tatą w zakopiańskim śniegu, z dziadkami, a także te najbardziej niesamowite – w Afryce! Marta nawet ukradkiem podebrała jedno – takie, na którym mama i tata stoją obok szamana. Rodzice powiedzieli, że to taki afrykański czarownik. Na głowie ma barwne pióra, a na szyi amulet z prawdziwego zęba lwa! Ten amulet dostali potem od szamana na pamiątkę. Mama schowała go głęboko razem z fantastycznym zdjęciem, na którym widać, że Marta jest u mamy w brzusiu. Raz pozwoliła jej dotknąć amuletu, a nawet założyć go na szyję! Szaman podobno mówił, że kto to zrobi, ten będzie miał szczęście przez całe życie (do tego służą amulety). Mama i tata co prawda w to nie wierzyli, ale ząb lwa był ich strrrrrrrrasznie cenną pamiątką wspólnej wyprawy na nieznany kontynent. No dobra, ale pani przecież nie prosiła o zdjęcie zębów afrykańskich zwierząt, tylko o zdjęcie ze ślubu… Co robić? W domu nie było zdjęć ze ślubu. A może… może w ogóle nie było ślubu rodziców? Tak w ogóle, to do czego służą śluby? Marta zastanawiała się nad tym, aż do samych drzwi, pod którymi zostawiła ją sąsiadka. Mama skręciła sobie dwa dni temu nogę i do szkoły przychodziła po nią mama Antka. – Mamusiu – zawołała już od wejścia trochę nerwowo. – Potrzebuję czegoś! – Witaj, kotku – odpowiedziała mama z pokoju, gdzie siedziała na fotelu z nogą na oparciu i czytała książkę o pani, która mieszkała pod wulkanem. – Dobrze się bawiłaś? – uśmiechnęła się, jak zwykle, gdy widziała córkę po szkole.
– Dobrze – pospiesznie skinęła głową Marta. – Mamusiu, ja czegoś potrzebuję. – Ale czego? – spytała mama, zaintrygowana tym pośpiechem.
– Zdjęć – Marta spojrzała na nią niepewnie. – Z waszego ślubu. – Do szkoły? – upewniła się mama. Marta skinęła głową. Nie wiedziała, dlaczego czuje niepokój. Koleżanki rozmawiały w klasie o sukniach ślubnych mam, które regularnie podziwiają na zdjęciach i w szafach, a ona, Marta, ona nigdy nie widziała sukni ślubnej swojej mamy i patrząc teraz na wyraz jej twarzy, coraz bardziej nabierała przekonania, że takowa nigdy nie istniała… – Hm – mama spojrzała na córeczkę pogodnym wzrokiem, który dawał jej do zrozumienia, że suknia ślubna nie jest najważniejszym elementem w życiu kobiety – hm, widzisz, sprawa ma się tak, że nie
mamy, która drapała się właśnie po głowie, sprawiło jednak, że prawie parsknęła śmiechem. – Chyba… eee… Nie mieliśmy na to czasu – odpowiedziała mama niepewnie, ciągle uśmiechnięta od ucha do ucha. – Studiowaliśmy w odległych od siebie miastach i gdy wreszcie mogliśmy być razem, mieliśmy z tatusiem tyle rzeczy do zrobienia, że nie było kiedy pomyśleć o małżeństwie. Za każdy zarobiony grosz podróżowaliśmy, żeby poznać inne kraje, no i nie było czasu… Potem zapragnęliśmy mieć największy skarb na świecie – ciebie. Przyszłaś na świat i wszystko inne przestało być ważne – mama uśmiechnęła się teraz czule i całkiem poważenie i przytuliła Martę mocno.
mamy takich zdjęć, bo nie braliśmy ślubu. A jednak! Nie było ślubu. Nie było sukni. Nie będzie zdjęć. – Dlaczego?! – rzuciła Marta prawie z wyrzutem. Jak ona się teraz pokaże w klasie bez tych zdjęć?! Lekko rozbawione zakłopotanie
– Wiesz – zaczęła tłumaczyć, usadziwszy ją na zdrowej nodze – dla dwojga ludzi, którzy bardzo się kochają nie ma nic ważniejszego niż stworzenie udanej rodziny.
Pamiętasz szamana, który stoi obok nas na zdjęciu, które sobie wzięłaś? Marta zaczerwieniła się. Mama wiedziała i nic nie powiedziała… Widocznie rozumie, jakie to dla niej ważne, żeby mieć to zdjęcie. – On powiedział mi – ciągnęła mama – że będę kiedyś szczęśliwa i będę miała córeczkę. Uśmiechnęła się. – I choć nie wierzę w przepowiednie, patrz, nie pomylił się! Mam córeczkę i jestem szczęśliwa! Marta uśmiechnęła się z dumą na myśl, że to ona jest tą córeczką. – Ale szczęście nie przychodzi automatycznie wraz z małżeństwem – kontynuowała mama. – Niektórym ludziom wydaje się, że kochają się na zawsze, pobierają się, są radośni, dobrze się bawią, a potem… nie mają wcale ochoty spędzać każdego dnia roku z drugą osobą. Inni zaś cieszą się każdym wspólnym dniem, bez względu na to, czy mają ślub, czy nie. Jak widzisz, najważniejsze nie jest to, czy dwoje ludzi się pobrało, tylko to, czy potrafią być razem. Czyli pomagać sobie, słuchać się nawzajem, wybaczać i planować wspólnie przyszłość. A przyszłość to w dużej mierze dzieci. Wierz mi, Marto, żaden ślub tego nie zapewnia. Kiedy tata i ja mogliśmy wreszcie być razem na stałe, przekonaliśmy się, że potrafimy żyć we dwoje. Wszystko inne przestało mieć znaczenie. Ślub też. Byliśmy zresztą już tak połączeni wspólnymi przygodami, że żaden ślub nie zrobiłby tego lepiej! Marta miała wrażenie, że mama uśmiechnęła się z ulgą. Jakby przypomniała sobie jakieś trudne chwile. Wiedziała, że mama zapadła w Afryce na jakąś egzotyczną chorobę. Tata opiekował się nią, bardzo się martwił, że mama może umrzeć i zostanie sam. Sam w tej Afryce i w życiu. I nie byłoby wtedy Marty…
Drodzy czytelnicy, oto przedostatni odcinek przygód Marty – małej dziewczynki wychowanej w świeckim domu (cykl rozpoczął się wraz z wakacjami – por. „FiM” 27/2013). Czy spodobały się Wam oraz Waszym dzieciom i wnukom perypetie tej ciekawej świata dziewczynki? A może macie pomysły, w jakich realiach powinna jeszcze znaleźć się Marta, żeby ułatwić i zainicjować dyskusję z naszymi pociechami na „typowo laickie tematy”? Piszcie na adres redakcji podany w stopce z dopiskiem „Strefa Laickiego Rodzica” bądź na
[email protected]. OKSANA HAŁATYN-BURDA Ostatnią kiełkującą w niej wątpliwością natychmiast podzieliła się z mamą: – Mamusiu, no ale nie miałaś sukni ślubnej i… nie smutno ci trochę, że nie masz zdjęć? – Smutno? – mama autentycznie się roześmiała. – Mam takie mnóstwo zdjęć mojej udanej rodziny, że nie nadążam ich drukować i układać, nie mam czasu na taki smutek. Przynieś ten duży, zielony album. Pooglądamy je razem. Następnego dnia Marta powędrowała do szkoły ze zdjęciem rodziców w towarzystwie szamana. Mama powiedziała: – W końcu macie mówić o rytuałach. Pokaż im rytuał, którego nigdy nie widzieli. Ślub to każdy kiedyś widział, ale ceremonię zaklinania szczęścia to pewnie niekoniecznie. I Marta pokazała pani, koleżankom i kolegom zdjęcie rodziców podczas afrykańskiego rytuału przywoływania szczęścia. Mama stoi na nim w sukience z antylopy i z talizmanem na szyi. Ta sukienka zrobiła na koleżankach jeszcze większe wrażenie niż ciocia w sari (bo fotografie ze ślubu wujka też przyniosła). Róża, której mama miała suknię ślubną uszytą przez najprawdziwszą krawcową prezydentowej, była nawet trochę obrażona, bo nikt nie zachwycał się jej zdjęciem. No i nikt nawet nie zapytał o ten ślub rodziców Marty. Każdy tylko podziwiał, a nawet zazdrościł, że mogli razem przeżyć takie fajne rzeczy w dalekiej Afryce. I dostać ząb lwa. – No, a to szczęście od szamana to ja! – ogłosiła z dumą Marta, która, jak każde dziecko, koniecznie chciała wierzyć w moc zaklęć i lwiego kła. AGNIESZKA ABÉMONTI-ŚWIRNIAK
16
Nr 31 (700) 2–8 VIII 2013 r.
ZE ŚWIATA
NIETAKT HITLEROWSKI W Indonezji działa kawiarnia tematyczna poświęcona hitlerowskiej Rzeszy.
kopnięć: podawanie piłki i strzelanie. Człowiek mógł wejść na boisko tylko wtedy, gdy jakiś „piłkarz” się zepsuł i trzeba go było wymienić. Najlepsza okazała się chińska drużyna, która w meczu finałowym pokonała 3:2 reprezentację Holandii – zeszłorocznego zwycięzcę robociego mundialu w Meksyku. Celem rywalizacji jest stworzenie zespołu, który grałby na równi z ludźmi, a nawet byłby w stanie ich pokonać.
GWAŁT ZA ROGI
Jej wnętrze nawiązuje do II wojny światowej. Na ścianach wiszą czerwone flagi ze swastykami, zdjęcia niemieckich żołnierzy i Adolfa Hitlera. Kelnerzy chodzą w replikach mundurów Wehrmachtu. „Soldatenkaffee” specjalizuje się w robieniu ślubnych i urodzinowych tortów (np. ciasto w kształcie penisa przyozdobione orłem ze swastyką...). Kiedy o lokalu zrobiło się głośno, ratusz wezwał jego właściciela Henry’ego Mulyanę na rozmowę. Urzędnicy próbowali ustalić, czy wystrój kawiarni nie służy podżeganiu do nienawiści na tle rasowym. „Jestem biznesmenem, a nie politykiem!” – przekonywał Mulyana. Dodał też, że nie jest zwolennikiem Hitlera i nawet nie zna dobrze ideologii nazistowskiej. Kawiarnia została tymczasowo zamknięta. Nietakt z Führerem zaliczył też tajski Uniwersytet Chulalongkorn. Sprawa dotyczy ogromnego banneru, który został wywieszony na ścianie budynku wydziału sztuk plastycznych. Na plakacie obok postaci z komiksów – takich jak Batman czy Superman – namalowany został przywódca III Rzeszy z ręką wyciągniętą w nazistowskim pozdrowieniu. Do rysunku dołączono podpis: „Gratulacje”, adresowany do studentów, którzy w tym roku dostali dyplomy. Władze uniwersytetu przeprosiły za incydent, który – według oficjalnego oświadczenia – „był dziełem studentów niezdających sobie sprawy, że wizerunek Hitlera może być obraźliwy”.
FUTBOL PRZYSZŁOŚCI W holenderskim mieście Eindhoven zorganizowano kolejne mistrzostwa świata w piłce nożnej dla... robotów. W mundialu wzięło udział ponad tysiąc piłkarzy robotów z 40 krajów. Każdy ważył co najmniej 40 kg i miał maksimum 80 cm wzrostu. Drużyna składała się z 5 zawodników. Maszynami nikt nie sterował, ale dzięki specjalnym czujnikom „widziały” i rozróżniały kolegów z tej samej oraz przeciwnej drużyny. Opanowały dwa rodzaje
Jak zemścić się na kochanku żony? Pewien mieszkaniec Oslo zrobił to oryginalnie... Zaczęło się od tego, że 46-latek wrócił za wcześnie do domu i zobaczył swoją połowicę (matka czworga ich dzieci) w trakcie miłosnych uniesień z obcym facetem. Jej nic nie zrobił, za to jego przykuł do kaloryfera i przez 15 godzin... gwałcił, bił kablem oraz obrzucał butelkami. Swój wielogodzinny wyczyn nagrał, a za film zażądał od ofiary 10 tys. koron norweskich (ok. 5,5 tys. zł). Sąd skazał popędliwego małżonka na 8,5 roku odsiadki. Pokrzywdzony kochanek dostanie odszkodowanie – 315 tys. koron norweskich (ponad 170 tys. zł).
MAŁE JEST NIEPIĘKNE Co piąty rodzic jest rozczarowany wyglądem swojego nowo narodzonego dziecka, a nawet uważa je za brzydkie. Tak wynika z sondy przeprowadzonej na zlecenie serwisu PromotionalCodes.org.uk. Nie chodzi wcale o depresję poporodową. Problem ten dotyczy zarówno młodych matek, jak i ojców. Zaczerwieniona skóra, nierównomierne owłosienie na głowie, dziwny wyraz twarzy, brak podobieństwa do rodziców – tym „podpadały” noworodki. Ale tylko co 10 rodzic rozczarowany wyglądem swojego potomka ma odwagę rozmawiać o tym z innymi.
WYPOCONE H20 Aż 780 mln ludzi na świecie nie ma dostępu do czystej wody. W ramach kampanii UNICEF pokazano nowe urządzenie umożliwiające uzyskanie jej z ludzkiego potu.
STAROŚĆ NIEUNIKNIONA Namiętne wygładzanie zmarszczek sprawia, że w końcu nie chcą się one wygładzać. Przybywa kobiet, których skóra uodporniła się na botoks – wybadali niemieccy lekarze. Teraz organizmy jednej na 200 tamtejszych pań regularnie korzystających z jadu kiełbasianego wytworzyły odpowiednie antyciała. Ich skóra po zabiegu nie robi się gładsza. „Botoks to w końcu obca proteina, którą białe krwinki będą chciały zneutralizować” – wyjaśnili lekarze.
OSZUKAĆ PRZEZNACZENIE Z ręki wróżono już tysiące lat temu. Wystarczyło przyjrzeć się wewnętrznej stronie dłoni. Wiara w linie życia, głowy, serca itd. przetrwała na Wschodzie. Wielu Japończyków decyduje się na ich chirurgiczne poprawianie. Ci, którzy przedłużają linię życia, wierzą, że dzięki temu dłużej pożyją. Kto poprawia linię odpowiadającą za związki, sądzi zapewne, że w małżeństwie zacznie mu się układać. Takich linii na dłoniach jest sporo, więc każdy może sobie poprawić tę, którą chce. Oszukać przeznaczenie najczęściej próbują osoby przed 30 rokiem życia. Tradycyjnie mężczyznom chodzi przeważnie o karierę i pieniądze, a kobietom – o sprawy sercowe. Operacja nie jest trudna. Ceny zaczynają się od 80 dolarów. Możliwe powikłania to infekcja lub uszkodzenie nerwów. I ponoć takie poprawki działają! Tak mówią pacjenci. Chirurdzy obstawiają, że to efekt autosugestii.
Zaprojektowana przez szwedzkiego inżyniera Andreasa Hammara technologia wykorzystuje technikę zwaną destylacją membranową. Po ogrzaniu przepoconej odzieży maszyna usuwa z niej pot, a następnie odfiltrowuje z niego wszystko oprócz cząsteczek wody. Wynalazca twierdzi, że przygotowana w taki sposób H2O jest czystsza od tej z wielu europejskich kranów. Podobnej technologii używają astronauci na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, pozyskujący wodę z moczu. Według Hammara z jednej przepoconej koszulki można uzyskać łyk wody.
ARESZT CHODNIKOWY Domenica Codispotiego z Mediolanu przyłapano na kradzieży. Zasądzona kara – areszt domowy. Problem w tym, że Domenico jest... bezdomny. Tamtejsze władze poradziły sobie jednak z tym problemem. Policja monitoruje, czy 48latek od 22 do 7 rano przebywa na wskazanym miejscu na chodniku. Wybrano takie godziny, bo mężczyzna kradł nocą. Dla Włocha to żadna nowość. W latach 2006–2008
już odbył podobną karę. Ta obecna potrwa do kwietnia przyszłego roku. Codispoti marzy o więzieniu, które jawi mu się jako przytulne miejsce z łóżkiem, ciepłym jedzeniem i wodą do mycia.
NO TO JAZDA! W angielskich sex shopach pojawiła się zabawka dla rowerzystek – wibrująca nakładka na siodełko. Pomysł – opowiadają producenci – wziął się z popularności miejskich rowerów i kultowej już powieści „50 twarzy Greya”, w której roi się od opisów sadomasochistycznego seksu z użyciem sekgadżetów. Nakładka „Happy Ride” przyjemnie wibruje i smyra newralgiczne miejsce podczas rowerowej przejażdżki. Produkt jest sprzedawany z pilotem, który pozwala regulować intensywność wibracji.
GRUBE, WON! Kasyno w New Jersey pozwalniało wszystkie kelnerki, które przybrały na wadze. Wystarczyło, że przytyły więcej niż 7 proc. początkowej wagi. Właściciel kasyna osobiście ważył pracownice. Oburzone dziewczyny poszły do sądu i… przegrały. „Kelnerki są obiektami seksualnymi i mogą być zwolnione za przybranie na wadze. Ta zasada nie nosi znamion seksizmu” – orzekł tamtejszy wymiar sprawiedliwości. Zwolnione pracownice pouczono, że wiedziały, na co się piszą, podejmując taką pracę.
KŁÓDKA NA JĘZYK W Hollywood wymyślili nowy sposób na odchudzanie. Zamiast kłódki na lodówkę, wystarczy założyć taką na język.
OPIEKUŃCZE SKRZYDŁA Najpopularniejszym zwierzakiem obronnym jest pies? Gęsi są lepsze! – przekonują chińscy policjanci. Niezwykłe umiejętności tych ptaków docenili mundurowi z wiejskiej prowincji Xinjiang. „Spośród całego drobiu gęsi wyróżniają się największą czujnością i doskonałym słuchem. Są bystre, przenikliwe i odważne do tego stopnia, że zawsze atakują nieznajomych wchodzących na czyjąś posesję. Są jak radar, który nie potrzebuje elektryczności. Obecnie promujemy ich użycie w całym regionie” – zachwala gąsiory komisarz Zhang Quansheng. Z psami złodzieje potrafią sobie poradzić – często wystarczy, że podrzucą im mięso nafaszerowane środkiem usypiającym. Gęsi nie dają się tak łatwo wykiwać. A kiedy gromadnie zaatakują złodzieja, dodatkowo narobią przy tym sporo hałasu.
NA WIDOKU Coraz więcej berlińczyków lubi kochać się w miejscach publicznych. W 2012 roku władze niemieckiej stolicy aresztowały za seks pod chmurą 239 osób, czyli 2 razy więcej niż w roku poprzednim. 2013 rok będzie pod tym względem rekordowy – przewidują mundurowi. Berlińczycy upodobali sobie zwłaszcza dwa parki – Tiergarten oraz Treptower Park. Oba przybytki także z tego powodu znajdują się pod specjalną obserwacją policji. Zgodnie z niemieckim prawem przebywanie w miejscu publicznym nago nie jest naruszeniem prawa. Uprawianie seksu w miejscu publicznym też nie, jeśli para okryje się przynajmniej ręcznikiem. Ci, którzy się nie przykrywają, za nieobyczajne zachowanie muszą zapłacić mandat w wysokości 150 euro. Bezrobotni mogą liczyć na mandaty ulgowe – 34 euro.
To pomysł doktora Nikolasa Chugaya. Jego klinika w Kalifornii jest jedynym miejscem, gdzie można to zrobić. Do języka przyszywa się kawałek tworzywa sztucznego („cudowna łatka”), który powoduje taki ból w czasie jedzenia, że staje się ono niemożliwe. Pozostają płyny, na przykład specjalne niskokaloryczne koktajle. I tak przez miesiąc. Operacja trwa niecałą godzinę i kosztuje – w przeliczeniu na nasze – około 6300 zł. Lekarzom ta metoda się nie podoba, ale bogate i puszyste Amerykanki są zachwycone.
PUPA JAK MARZENIE Coraz więcej mężczyzn poddaje się zabiegowi poprawiającemu wygląd… pośladków. Według danych Amerykańskiego Stowarzyszenia Chirurgów Plastyków od 1997 r. liczba takich zabiegów wzrosła niemal trzykrotnie. Operacja składa się z dwóch faz. W pierwszej robi się liposukcję, czyli odsysanie tłuszczu z kłopotliwych okolic – brzucha najczęściej – a następnie, po jego odpowiednim przygotowaniu, przeszczepia się go w pośladki. Tym, których nie stać na taki zabieg, pozostaje męska bielizna korygująca. Popularna marka Calvin Klein wprowadziła do swojej oferty bokserki podtrzymujące pośladki. Opracowała JUSTYNA CIEŚLAK
Nr 31 (700) 2–8 VIII 2013 r.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
Buddyjski Rydzyk Birma, jeden z najbardziej buddyjskich krajów świata, doświadcza działalności religijnego szaleńca niosącego zamieszanie i nienawiść. Saydaw Wirathu jest mnichem buddyjskim, którego zadaniem powinno być wcielanie w życie cnót Oświeconego – w tym umiarkowania i współczucia. Ale on ma inne cele życiowe! Ten religijny watażka skazany już kilka lat temu przez sąd za wszczynanie waśni religijnych być może komuś nawet współczuje, ale tym kimś nie są muzułmanie.
Wirathu głosi kazania (także w internecie), w których szczuje buddyjską większość na muzułmańską mniejszość. Ta ostatnia jest biedniejsza niż reszta i żyje na marginesie społeczeństwa. W kraju – także pod wpływem działalności Wirathu – doszło do licznych pogromów i napaści. Zginęły już setki osób, a tysiące musiały się ratować ucieczką. Tyle że nie mają dokąd uciec. Muzułmański sąsiad Birmy, Bangladesz, sam strasznie biedny i przeludniony, nie ma ochoty przyjmować tysięcy nędzarzy. Jak na ironię Wirathu sam siebie, nie bez racji zresztą, nazywa birmańskim bin Ladenem. W sąsiedniej Tajlandii dominujący buddyzm też nie jest bez skazy. Ostatnio opinią publiczną wstrząsnęły zdjęcia „ubogich” mnichów używających luksusowych gadżetów (np. toreb marki Louis Vuitton), a nawet prywatnych odrzutowców. Jak widać, klerykalizm w różnych środowiskach wykazuje zdumiewająco podobne objawy. MaK
Siostry (nie)miłosierdzia Zakonnice, które dorobiły się fortuny na niewolniczej pracy więźniarek, nie mają zamiaru dzielić się pieniędzmi ze swoimi ofiarami. Cztery irlandzkie zakony sióstr katolickich – wszystkie o bardzo pięknych nazwach: Mercy Sisters, Sisters of Our Lady of Charity, Sisters of Charity i Good Shepherd Sisters (Siostry Miłosierdzia, Siostry Matki Boskiej Dobroczynnej, Siostry Dobroczynności i Siostry Dobrego Pasterza) – zapowiedziały, że nie zamierzają wypłacać rekompensat za cierpienie kobiet przetrzymywanych w pralniach słynnych magdalenek. Wypłatę odszkodowań w kwocie 58 mln euro będzie więc musiał wziąć na siebie w całości irlandzki rząd, czyli podatnicy. Alan Shatner, minister sprawiedliwości i równouprawnienia, wyraził rozczarowanie postawą zakonnic, bo oczekiwał, że siostry dołożą się do wypłaty rekompensat. Premier Enda Kenny w emocjonalnym wystąpieniu przeprosił ofiary pralni, stwierdzając, że „nikt nie powinien cierpieć takiego okrucieństwa i degradacji”. Siostry odpowiedzialne za tragedie setek irlandzkich
kobiet nie są biedne. Pralnie nadzorowane były przez 18 zakonów, które tylko w latach funkcjonowania systemu zakupiły nieruchomości za łączną kwotę 667 mln euro. Zdecydowanie najbogatsze są Sisters of Mercy. Łączna wartość posiadanego przez nie majątku szacowana jest na 1,8 miliarda euro. PZ
Promocja wstecznika
zakonnika Marciala Maciela, założyciela Legionu Chrystusa. Ciekawie zabrzmiał głos Gary’ego Willsa, wybitnego intelektualisty amerykańskiego, pisarza i eksperta ds. zagadnień kościelnych, który stwierdził, że kanonizacja JPII to „wyjątkowo zły pomysł”. „Kto by pomyślał, że święty ochraniał przestępców seksualnych?” – pytał Wills, niekryjący podziwu dla zmian, jakie zaszły w Kościele w pierwszych miesiącach pontyfikatu argentyńskiego papieża. Dodał jednak, że to smutne, iż Franciszek bierze udział w starej grze, zawiadując fabryką produkującą świętych. „Jan Paweł traktował jako nieomylne i nieodwracalne swe poglądy i decyzje w kwestii homoseksualizmu, celibatu i wyświęcania kobiet. Dla wielu jest symbolem tego, co należy w Kościele zmienić. Promując Jana Pawła II, Franciszek wynosi na ołtarz człowieka, który zwalczał konieczność owych zmian” – przekonuje Wills. CS
Zatwierdzenie przez papieża Franciszka cudu potrzebnego do kanonizacji Jana Pawła II wywołało na świecie falę komentarzy. Także negatywnych. Przypominano, że na Karolu Wojtyle, który rządził Kościołem ponad ćwierć wieku, spoczywa znaczna część odpowiedzialności za tolerowanie skandalu pedofilskiego. Wielu publicystów obarczyło Polaka winą za niepodjęcie stanowczych środków zaradczych, brak konsekwencji wobec sprawców i ochraniających ich hierarchów. W tym kontekście przypominano, że Jan Paweł II chwalił i wyróżniał pedofila recydywistę,
17
Krucjata antyaborcyjna A
rcyreligijny gubernator Teksasu Rick Perry podpisał stanową ustawę drastycznie ograniczającą dostępność aborcji.
Ustawa zmniejsza m.in. liczbę klinik wykonujących aborcję, przewidując, że z ponad czterdziestu może pozostać tylko pięć. Nowa regulacja ogranicza także możliwość dokonania aborcji poza kliniką – zabieg musi być przeprowadzony w akredytowanym szpitalu, tak jak procedura wywoływania poronienia może odbyć się tylko w wyspecjalizowanej klinice. Ograniczenie liczby szpitali aborcyjnych będzie miało tragiczne skutki – trzeba pamiętać, że Teksas jest dwukrotnie większy niż Polska, a zatem kobiety planujące
zabieg będą musiały dojechać nawet 500 km do kliniki. Teksańscy politycy Partii Demokratycznej oraz przedstawiciele organizacji walczących o prawa kobiet zapowiadają, że nie spoczną dopóty, dopóki nie zmienią drakońskiej ustawy. Gubernator Perry znany jest ze swej religijnej gorliwości. Miesiąc temu zasłynął wypowiedzią, iż „Amerykanie nie mają prawa do wolności religijnej”, a w zeszłym roku powiedział, że „chrześcijańscy wojownicy muszą stawić czoła Obamie i jego koleżkom”. AmerG.
Epidemia apostazji J
ednym z celów wizyty papieża w Brazylii było zapobieżenie upadkowi tamtejszego katolicyzmu.
To prawda, jak trąbiły polskie media, że największy kraj Ameryki Łacińskiej jest zamieszkany przez największą na świecie wspólnotę katolików – 64 proc. mieszkańców Brazylii to poddani papieża. Przynajmniej teoretycznie, bo praktykujących jest niewielu. Problem polega na tym, że jest to społeczność
gwałtownie topniejąca – jeszcze 13 lat temu stanowili 74 proc. mieszkańców. Przewiduje się, że najpóźniej za 25 lat wyznawcy papieskiej religii przestaną być większością. Dominować będą protestanci, wyznawcy kultów wywodzących się z Afryki i ludzie niereligijni. MaK
Jezus z Australi Ś
wiat pełen jest proroków i mesjaszów. Jeden z tych, którzy uważają się za Jezusa Chrystusa, mieszka na antypodach.
Otóż współczesne wcielenia Jezusa z Nazaretu to problem – wbrew pozorom – nie tylko psychiatryczny. To także zjawisko społeczne, szczególnie gdy wokół „mesjasza” zaczynają się gromadzić uczniowie. Pisaliśmy o Jezusie syberyjskim („FiM” 2/2013), który odnosi niebagatelne misyjne sukcesy. Ma on jednak w cieplejszych stronach konkurencję, która dopiero się rozkręca. To niejaki Alan John Miller, mieszkający
w tropikalnym stanie Queensland. John zarzeka się, że pamięta własne ukrzyżowanie sprzed 2 tys. lat, a poza tym twierdzi, że jego żona jest Marią Magdaleną. A raczej jej młodszym wcieleniem. Pan Miller zdobył już pewien rozgłos, ma uczniów, z których kilkudziesięciu postanowiło się blisko niego osiedlić. Prowadzi także sklep internetowy ze swoimi kazaniami. Wiara czyni więc cuda! Jak zawsze. MaK
Tracą wiernych K
ościół katolicki w Niemczech stracił w ubiegłym roku ponad 100 tys. wyznawców. Zdaniem niektórych tamtejszych hierarchów to… dobry wynik. Szefostwo tamtejszego Kościoła przedstawiło oficjalne dane – w 2012 r. wspólnotę opuściło 118 288 osób. Są biskupi, którzy uznają to za sukces, gdyż w 2011 r. odeszło ponad 12 tys. katolików więcej. Dobre samopoczucie hierarchów mąci nieco wypowiedź przedstawiciela
organizacji katolickiej „Wir sind Kirche”, który przestrzega niemiecki episkopat przed samozadowoleniem. Dziś w Niemczech jest już tylko 24,3 mln katolików i 23,6 ewangelików. Oba wyznania w ostatnich latach zaliczyły znaczny spadek liczby wyznawców. GerG
18
Nr 31 (700) 2–8 VIII 2013 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Jacy kapłani, taka religia Bardzo mnie ciekawi, jak wierni Kościoła katolickiego oceniają konflikt na linii Hoser–Lemański. Wydawać by się mogło, że po fali pedofilii, pijaństwa, hazardu, finansowych przekrętów i ukrytych kochanek z dziećmi każdy następny wyskok kolejnego funkcjonariusza Krk nie będzie już rozpalał umysłów szaraczków, a tym bardziej stacji telewizyjnych. Tymczasem ksiądz Boniecki doczekał się godnego następcy, który nie pozwala hierarchom zamykać sobie ust. I jak to zwykle bywa, księżulo mówiący za dużo i zbyt kontrowersyjnie ma za sobą całą lub prawie całą parafię. Typowe: zwykły, dobry, porządny ksiądz na tyle podpadł hierarchom, że musi odejść. Ludziska z jego parafii wprost mówią, że widocznie nie dawał kurii odpowiedniej doli (czytaj: haraczu) i dlatego w wieku 52 lat ma odejść na „godziwą” emeryturę. W całym tym konflikcie nikt nie wie, o co chodzi ani dlaczego nie można znaleźć adekwatnego do sytuacji rozwiązania – polubownego i niegorszącego wiernych. Ale nie to jest najważniejsze w tym dziwnym starciu. Jeśli ksiądz Lemański twierdzi, że kazano mu się przyznać, czy jest obrzezany, a abp Hoser temu zaprzecza, to ktoś tu brzydko kłamie. Mam propozycję do obu panów w kieckach – z pewnością uczciwą i jak najbardziej poważną, tak jak śmiertelnie poważna jest sama religia katolicka. Niech obaj, jeśli obstają
przy prawdziwości swych słów, przysięgną na swego katolickiego Boga, że mówią prawdę. Wówczas powinny się zdarzyć dwie rzeczy. Albo któryś z nich tego nie uczyni i wtedy będzie wiadomo, że oszukiwał, ale za to kocha Boga i wierzy w jego wszechmoc, a jako dobry katolik nie może kłamać swemu Bogu w żywe oczy. Albo przysięgną obaj i wtedy kłamcę porazi piorun lub spotka inna kara za krzywoprzysięstwo, a jego adwersarz będzie mógł z podniesionym czołem spojrzeć wiernym w twarze. To oczywiście dywagacje pół żartem, pół serio, bo więzienia są pełne przestępców klnących się na Boga, że są niewinni. Ale inna konkluzja przychodzi mi do głowy w związku z tym konfliktem. Otóż
którykolwiek z obu sukienkowych jest szczery (a obaj nie mogą mówić prawdy, jednocześnie sobie przecząc), to drugi jest kłamcą i ma głęboko w d... swoją religię, wiernych stanowiących podobno ten Kościół, a przede wszystkim – swego Boga. Jeśli ma głęboko w poważaniu swego Boga, to znaczy, że w niego nie wierzy. Jak zatem wytłumaczyć fakt, że katolicki duchowny, niezależnie od hierarchii, nie wierzy w swego Boga? Cynizm, obłuda, konformizm czy zwykła chęć skubania głupich baranów wierzących w bajki? Cokolwiek powoduje takim duchownym, jedno jest pewne: jacy kapłani, taka religia i vice versa. My, racjonaliści i antyklerykałowie, cieszmy się, bo nic tak nie wymiata ludzi z kościołów jak ich „fantastyczni” kapłani. A już na pewno sytuacji spaślaków w sukienkach nie poprawia ich przełożony, Franciszek, który najchętniej przesadziłby swych funkcjonariuszy z wypasionych fur na rowery. Jezus i jego uczniowie podobno chadzali pieszo, nawet przez całe kontynenty. Ciekawe tylko, czy też kłamali, a te kłamstwa potomni umieszczali w świętych pismach. To akurat świetnie tłumaczyłoby postępowanie klechów, którzy ludzi straszą piekłem, a sami w nie nie wierzą. Oby tak dalej, to za kilka lat nie będzie o co walczyć, bo Polska będzie bardziej świecka od Czech, i tego sobie i wszystkim życzmy. Tereska z Jastrzębia
Jestem licealistą i z perspektywy przysłowiowej szkolnej ławki dobrze widzę, jak bardzo szkodliwą rzeczą jest katecheza. Bezsens nauki religii najlepiej uwidacznia się w szkołach ponadgimnazjalnych, głównie w liceach. Przez okres trzech lat uczeń musi się gruntownie przygotować do matury. Obowiązkowo zdaje język polski, matematykę oraz język obcy. Wielu wybiera te przedmioty na poziomie rozszerzonym. Tymczasem
słuchając kolejnych doniesień o księżach pedofilach czy bogactwie, z jakim obnoszą się hierarchowie tego „biznesu”. A rozwiązanie problemu (bo tak należy o tym mówić) jest zasadniczo proste. Religia do salek parafialnych! Ustawa Sejmu PRL z 1961 roku o definitywnym usunięciu lekcji religii ze szkół wcale nie była taka głupia. Nie widzę problemu, żeby w świeckim państwie osoby wierzące, które chcą uczęszczać na takie
Wielka strata czasu w pierwszej, drugiej i trzeciej klasie liceum obowiązują dwie godziny religii tygodniowo. Dlatego ja w pierwszej klasie liceum przy dwóch godzinach katechezy mam jedną godzinę biologii, geografii, chemii i informatyki. Głupota obecnego systemu edukacji nie zna granic. Należy pamiętać, że za uczenie bajek katecheci dostają normalne wypłaty, na które składamy się my wszyscy. Pomijam także fakt, że od pierwszej klasy szkoły podstawowej uczy się tego samego. Jako uczeń liceum wiem, że nie jestem w moim krytycyzmie sam. Osób, które wolałyby 8 godzin miesięcznie poświęcić na przygotowania do matury, jest dużo więcej. Odważę się powiedzieć, że nawet znaczna część wierzących uczniów preferowałaby rezygnację z katechezy, zwłaszcza w czasach, kiedy Kościół katolicki nie ma żadnego autorytetu, o czym możemy się przekonać,
zajęcia, mogły w ramach zajęć pozaszkolnych uczestniczyć w lekcjach katechezy przy swoich parafiach. Jedną ustawą państwo zaoszczędzi ponad 1 mld zł rocznie, podniesie poziom edukacji uczniów, zwiększając liczbę przedmiotów ścisłych lub humanistycznych, i zlikwiduje problem osób niechodzących na religię. Sam zauważam, że dla tej mniejszości jest to problem. Osoby, które nie chodzą na religię, muszą zajmować się same sobą. Nie prowadzi się dla nich żadnych alternatywnych zajęć. Wiek XXI i obecność w Europie zobowiązuje. Prawie dorośli abiturienci nie potrzebują już bajek, dogmatów opowiadanych przez mało wiarygodnych dorosłych prawiczków, tylko mocnej, merytorycznej i konstruktywnej wiedzy, opierającej się na naukowych podstawach, która w przyszłości da im możliwość „zarabiania na chleb”. Paweł P.
Kontrowersyjny Hlond
Nasz Czytelnik Józef Pankiewicz pozdrawia z alpejskiego szczytu Aiguille du Midi (3842 m n.p.m.). Czy ktoś czytał „FiM” wyżej?!
Rok 2013 w województwie śląskim ogłoszony został przez Sejmik Śląski rokiem kard. Augusta Hlonda. Czy naprawdę jest godny honorów? Od blisko 100 lat trwają spory na temat prymasa Hlonda, a od 1992 r. – proces beatyfikacyjny. Jego pomniki stoją w Mysłowicach i Poznaniu, a jeszcze w tym roku stanie jeden w Katowicach, u zbiegu ulic Jordana i Wita Stwosza. Od wieków Kościół katolicki ma wiele tematów tabu, które konsekwentnie są ukrywane lub przemilczane. Podobnie jest z osobą Augusta Hlonda, kardynała i prymasa Polski, jedną z czołowych postaci Kościoła w okresie międzywojennym. August Hlond był Ślązakiem. Urodził się w Brzęczkowicach (obecnie dzielnica Mysłowic). Pochodził z wielodzietnej rodziny (miał 11 rodzeństwa). Trzech jego braci też wstąpiło do salezjanów. Hlondowie żyli bardzo ubogo. Nawet gdy August został biskupem, a potem kardynałem, nigdy nie pomagał rodzinie finansowo. Już w 1922 r. został administratorem apostolskim Górnego Śląska, a z początkiem stycznia 1926 r. – pierwszym biskupem nowo utworzonej diecezji katowickiej. To, że w wieku 44 lat został biskupem, a dwa lata później mianowano go kardynałem, bez wątpienia zawdzięcza wsparciu ówczesnego papieża Piusa XI. Tak
zdumiewająco szybkie awanse Hlonda wywoływały jednak niechęć w środowisku polskich hierarchów kościelnych. Kontrowersyjny jest jego stosunek do Żydów. W liście pasterskim „O katolickie zasady moralne” (Poznań, 29 II 1936 r.) pisał: „Problem żydowski istnieje i istnieć będzie, dopóki żydzi będą żydami. (...) żydzi walczą z Kościołem katolickim, tkwią w wolnomyślicielstwie, stanowią awangardę bezbożnictwa, ruchu bolszewickiego i akcji wywrotowej”. W liście krytykował też „zgubny” wpływ Żydów na obyczajowość, propagowanie pornografii, handel żywym towarem, oszustwa, lichwę oraz zły wpływ młodzieży żydowskiej na katolicką w szkołach. Krytycznie wypowiadał się też o wolnomularstwie, z którym należy walczyć, gdyż jest wrogiem Kościoła: „Masoneria to konspiracja zagraniczna, której na Polsce nic nie zależy, ale która potężnej Polski nie chce” (listopad 1926). Jest też inna sporna kwestia w biografii Hlonda. Dlaczego po niespełna pół roku od objęcia diecezji został z niej odwołany? Kolejna sprawa, która do dziś wywołuje dyskusje, to opuszczenie przez niego Polski we wrześniu 1939 r. Całą okupację spędził na emigracji (Włochy, Francja). Do kraju powrócił dopiero w lipcu 1945 roku. Horda
Nr 31 (700) 2–8 VIII 2013 r.
LISTY
gdyby im przyszło do pozbywania się części swoich majątków. Dla takich chwil warto żyć, a i samo życie staje się piękniejsze. J.F.
Kraków oszalał Gród Kraka oszalał, jak tylko papież Franciszek zapowiedział swoją wizytę. Media tę radosną informację przekazywały na wstępie jako pozycję pierwszoplanową. Program publicystyczny w TVP Info pt. „Minęła dwudziesta” w całości poświęcono Franciszkowi. Były dyskusje i wszelakiego rodzaju rozważania dotyczące celu i efektów tej wizyty. Wymieniono też inne kraje, które na tego rodzaju imprezie zarobiły. Niestety, nie było między nimi Polski, mimo że parę razy udzielała gościny świątobliwej osobie. Były też zdania, że nie można tego mierzyć tylko zyskiem, gdyż ważniejszy jest wymiar duchowy, a byłoby bardzo dobrze, gdyby koszty i wpływy były w takiej samej wysokości, co dałoby wynik zerowy. Przeprowadzono też sondę uliczną. Krakusy nie kryli zadowolenia (innych nie pytano), że osobiście zobaczą papieża. Podkreślali przy tym, że to doskonała promocja, bo miasto zyska na znaczeniu. Najbardziej jednak zadowolony wydawał się prezydent Krakowa Jacek Majchrowski. Wypowiadając się do kamery, podkreślił (jak zwykle w takich okolicznościach), że Kraków nie zawiedzie i wszystkie służby zostaną zmobilizowane, aby wizyta wypadła jak najlepiej. Pan Majchrowski ma powody do zadowolenia, bo jak dojdzie do wizyty, to prezydentem będzie już ktoś inny, kto przejmie na swoje barki tan cały bajzel, łącznie z zaciągniętymi kredytami, pożyczkami i innymi zobowiązaniami. Czytelnik
Będzie inwentaryzacja! Nasi hierarchowie mają trzy lata na skrzętne ukrycie swoich majątków. Gdy w 2016 r. Franciszek nawiedzi nas na ŚDM (Światowe Dni Młodzieży czy jakoś tak), to niechybnie przeprowadzi inwentaryzację majątkową polskich hierarchów, a gdyby poznał ich faktyczną wartość, to na pewno nie dałby im rozgrzeszenia. Rydzyk prawdopodobnie część swojego majątku przepisze na Sobecką, Hosera, na Lemańskiego; ciekawe, kogo wybierze Dziwisz i Głódź – może Palikotowi lub Jonaszowi coś skapnie? Hi, hi, hi!!! Franciszek preferuje Kościół ubogi, co na pewno nie jest na rękę naszym hierarchom, a gdyby jeszcze konsekwentnie chciał to ubóstwo wprowadzać w czyn, a nie tylko głosić, to faktycznie pozycja naszych biskupów byłaby nie do pozazdroszczenia – już widzę szczękościsk Rydzyka i pozostałych książąt kościelnych,
Medialna głupota Polskie media elektroniczne przedstawiały ostatnio w swoich programach informacje o narodzinach dziecka brytyjskiej pary książęcej jako wiadomość dnia, którą – ich zdaniem – zainteresowane są setki milionów ludzi na świecie.
SZKIEŁKO I OKO się z tym całkowicie. Już mało kto pamięta o koloniach, obozach itp., o tym, żeby zapewnić młodzieży szansę na rozwój, poznawanie nowych rzeczy. Jestem działaczem Ligi Obrony Kraju, prowadzę koło strzeleckie. Jest sekcja dorosłych i sekcja młodych. Za młodych uznajemy tych, którzy się uczą, nie pracują i nie pobieramy od nich składek. Młodzież przychodzi z różnych środowisk. Trudno wymagać składki od młodzieży, dla której ważniejsze jest kupienie chleba. Czasem wręcz trzeba zapewnić im
z naszym prawem. Okazało się, że nie, bo u nas za każdą pracę należy się płaca. Teoretycznie bardzo słusznie. Wobec tego min. Wiatr przystał na finansowanie księży przez państwo, czyli przez nas wszystkich. Zgodnie z prawem nie musiał tego robić, bo w konkordacie zapisano, że szkoła ORGANIZUJE naukę religii, ale jej NIE PROWADZI, a to oznacza, że powinna tylko użyczyć pomieszczenia do jej nauki, nawet odpłatnie, ale nie musi pokrywać kosztów jej nauczania, bo to zgodnie z prawem powinno być w gestii samego Kościoła. Moim zdaniem min. Wiatr wyszedł przed szereg. Mógł przecież duchownych wysłać po zapłatę do Episkopatu, by tam domagali się wypłaty za wykonaną pracę. Z tego wynika, że lewica, wbrew temu, co głosi, ma wiele za uszami w sprawie nauki religii w szkołach publicznych. Istnieje jednak możliwość skorygowania tego zaniedbania – nawet bez zgody Episkopatu. Skoro lewica w dużej mierze zawiniła, a Ruch Palikota chce to zmienić, niechże Sojusz przestanie go w końcu krytykować lub przynajmniej nie przeszkadza, jeśli sam nie ma odwagi tego zrobić. Józef Frąszczak
Skargi na Berdyczów Słuchając tego bezmyślnego bełkotu pseudodziennikarskich gwiazd – szczególnie TVP i TVN – nie mogłem wprost uwierzyć, jak oni traktują polskiego widza. Oni są przekonani, że widz strawi każdą, nawet najgłupszą informację, i uważają się za nieomylną wyrocznię dla słuchającego i oglądającego ich „pospólstwa”. Gloryfikowanie przez polskie media narodzin potomka brytyjskiej monarchii jest szczytem głupoty – chwalą przecież relikt i niechlubną przeszłość tej przodków, mających na sumieniu podboje, mordy i zniewolenie wielu narodów. W Polsce i na całym świecie codziennie rodzą się tysiące dzieci. Wiele z nich czeka życie w skrajnej nędzy i poniewierce. Nikt nie pochyla się nad ich losem. Tymczasem polskie media pokazują garstkę gawiedzi, która się cieszy, że brytyjskiemu społeczeństwu przybył jeszcze jeden pasożyt, na którego utrzymanie będzie zobowiązane płacić wyższe podatki. Zygfryd z Grudziądza
Pomóżmy dzieciakom! Pisaliście niedawno („FiM” 29/2013) o tym, że młodzież nie może liczyć na coś ciekawego w czasie wakacji. Nie tylko zresztą wakacji. Pisaliście, że większość inicjatyw przejawiają organizacje pozarządowe, społeczne. Zgadzam
posiłek, napoje. Młodzież przychodzi chętnie, przyprowadzają kolegów, rodzeństwo, ćwiczą zapamiętale, zdobywają czołowe miejsca w zawodach wojewódzkich i krajowych. Cieszy, że chcą robić coś pozytywnego. Zajęcia prowadzimy przez cały rok – w zależności od pogody na różnych strzelnicach. Poza strzelaniem organizujemy dla młodzieży ogniska, kuligi, spływy kajakowe. Później starsi uczą nowy narybek. Cieszy, że chcą robić coś pozytywnego, zamiast pluć na chodnik i zaczepiać przechodniów. Mało jest takich społecznych inicjatyw, ale uśmiech młodzieży wynagradza każdy wysiłek, każdą sekundę poświęconego im czasu. Działacz LOK
Kurz już opadł po zamieszaniu, jakie wprowadził ks. Lemański w parafii w Jasienicy. Poddając się woli abp. Hosera, pokazał, że nie jest w stanie dociec swoich racji przed korporacją, która jest nastawiona na zyski i pomnażanie dóbr materialnych. Ustami abp. Hosera wyszła prawda, że w tej firmie proboszcz i wierni nie mają nic do powiedzenia i ich zdanie nie ma żadnego znaczenia. A jakikolwiek dialog w starciu z hierarchią kościelną zawsze zakończy się tak jak w tym przypadku, czyli pisuj sobie na Berdyczów. Jest to jasny przekaz, że teraz i w przyszłości każdy proboszcz w tym sklerykalizowanym kraju ma siedzieć cicho i jego owce też, bo inaczej dom starców w każdym wieku czeka. J.Z.
Lewica też winna Oglądałem program publicystyczny w TV z udziałem poseł Krystyny Łybackiej – byłej minister edukacji narodowej w rządzie SLD. W programie tym pos. Łybacka przedstawiła historię wprowadzenia nauki religii w szkole. Religia do szkół weszła z inicjatywy byłego min. Samsonowicza w drodze instrukcji. Episkopat wyraził wówczas zgodę na to, że duchowni będą jej nauczać bezpłatnie. Tak było dopóty, dopóki rządów nie objęła lewica. Ówczesny minister edukacji Wiatr nie wystąpił o poradę, czy jest to zgodne
Owca w wilczej skórze Jonaszu, podjął Pan odważną i mądrą decyzję, proponując pracę ks. Wojciechowi Lemańskiemu („FiM” 31/20013). Powtarzałem i będę powtarzać: nie takich kapłanów potrzebują wierni. Oni, w zdecydowanej większości, życzą sobie drania, moczymordy, dziwkarza czy geja, bo taki nie jest upierdliwy, nie zada dotkliwej pokuty i szybko da rozgrzeszenie, przymykając oko na większe oraz mniejsze grzeszki. Z Lemańskim nic nie załatwiliby za pieniądze.
19
Skąd moje, antyklerykała, ciepłe słowa pod adresem księdza? Bo nie wszyscy w sutannach są ludźmi pokroju Rydzyka; istnieją nieliczni – ale jednak – przyzwoici księża. Włodarze polskiego Kościoła będą mieli twardy orzech do zgryzienia: potrzebny będzie im ksiądz Lemański, czy raczej Wojciech Lemański, osoba świecka, stojąca w jednym szeregu z Romanem Kotlińskim, Stanisławem Obirkiem, Tadeuszem Bartosiem i Tomaszem Polakiem? Lemański okazał się nie wilkiem w owczej skórze, lecz owieczką w skórze wilka. Coś sprawiło, że w kilka dni z zadziornego, niepokornego i nieposłusznego księdza stał się uległym, zagubionym, pełnym pokory i wstydu kapłanem. Zginął gdzieś, przepadł dumny ksiądz, który publicznie głosił, że boi się tylko grzechu, a nie przełożonych, nie da się zakneblować, zastraszyć, nie będzie milczał. Co się stało? Co spowodowało niesłychaną woltę? Czyżby miał na sumieniu coś, co ukrywał przed zwierzchnikami? Kochankę, kochanka? Przyznam, że spodziewałem się innej decyzji Lemańskiego. Sądziłem, że nie podporządkuje się woli Hosera, zrzuci sutannę i rozstanie się z Kościołem katolickim. Gdybym był złośliwy, stwierdziłbym, że kiedy sprawa księdza przyschnie, jego nazwisko zniknie z pierwszych stron gazet; nie jest wykluczone, że po odbytej pokucie wróci do łask zwierzchników i otrzyma w nagrodę prestiżową parafię. Może nastąpiłoby to szybciej, niż może się wydawać, gdyby sprowadził do domu księży emerytów relikwie błogosławionego JPII lub porwał staruszków w sutannach na marsz w obronie TV Trwam... Paweł Krysiński
Brawo, Jonaszu! To piękny gest w kierunku ks. Lemańskiego – zaproponowałeś mu pracę w gazecie. Przecież nie jest jeszcze w wieku emerytalnym, żeby być na odstawce w Domu Emeryta. Mógłby jeszcze coś dobrego uczynić, chociażby na rzecz owieczek w całej Polsce poprzez gazetę, bo w tym Kościele już nic nie zrobi, a na decyzję Watykanu poczeka do usr... śmierci. Jak się im (Kościołowi) zdarzy jakiś normalny facet, dbający o ludzi i wspólnotę parafialną, i mentalnie się z nim zwiąże, to wychodzi na to, że jest zły, więc gnoją takiego, żeby przypadkiem innemu proboszczowi nie przyszło do głowy być blisko ludzi. Mają jedno proste zadanie: zbierać kasę i siedzieć cicho, inaczej na Sybir i do lamusa. Ponieważ w naszym kraju na ludzi po pięćdziesiątce z wykształceniem teologicznym raczej popytu nie ma, tym bardziej cenny Twój pomysł. Jerzy Zabielski, Gdańsk
20
Nr 31 (700) 2–8 VIII 2013 r.
przemilczana historia
Wielkie sensacje PRL
Nazywam się Hans... Widzowie kultowego serialu „Stawka większa niż życie” nie zdawali sobie zapewne sprawy z tego, że wywiad prowadzi grę operacyjną podobną do działalności agenta „J-23”. W 1945 roku Armia Czerwona wkroczyła na Pomorze. To tam, w Lęborku, doszło do bliższej znajomości pomiędzy miejscową Niemką Hildegardą Arnold oraz doskonale mówiącym po niemiecku białoruskim oficerem o imieniu Piotr. Wkrótce jako owoc tej znajomości narodził się chłopiec nazwany przez matkę Hans Piotr na cześć ojca i brata. W 1947 roku Hildegarda zostawiła rocznego malca w polskim sierocińcu i wyjechała do Niemiec jednym z ostatnich transportów repatriacyjnych – tuż przed zamknięciem granic. Później, kiedy ponoć chciała odszukać syna, otrzymała rzekomo wiadomość, że dziecko zmarło. Jednak małego Hansa adoptowała polska rodzina i zmieniła mu imię na Janusz. Tymczasem w latach 60. minionego wieku wywiad PRL, w ramach ożywienia kontaktów społeczno-gospodarczych z RFN, przystąpił do infiltracji wrogiego Polsce państwa, które kwestionowało status polskich Ziem Zachodnich. Jednym ze sposobów przeniknięcia do struktur Zachodnich Niemiec było wykorzystanie mieszkającej w Polsce mniejszości niemieckiej. Powstała też koncepcja powielania tożsamości wytypowanych Niemców mieszkających w Polsce. Jednym z kandydatów na tzw. dawcę
sytuacji wtórnikowych był student germanistyki z Lipska – Jerzy Kaczmarczyk. W 1977 roku został zwerbowany do pracy w wywiadzie i przydzielony do XIV wydziału Departamentu I MSW, potocznie nazywanego enką (N – nielegalny), stanowiącego w okresie PRL-u jedną z najbardziej zakonspirowanych jednostek wywiadu. Nawet jego siedziba nie mieściła się na Rakowieckiej, tylko w zupełnie innym miejscu, a wszyscy jego pracownicy posługiwali się między sobą zmienionymi personaliami. Kaczmarczyk, który figurował tam jako Jerzy Wolski, przez wiele miesięcy uczył się powierzonego mu zadania. Wreszcie w 1978 roku, już jako Hans vel Janusz Arnold, zwrócił się do Niemieckiego Czerwonego Krzyża z prośbą o pomoc w odnalezieniu „matki” mieszkającej na Zachodzie. Strona niemiecka szybko ustaliła miejsce pobytu krewnych Arnolda i świeżo upieczony „Niemiec” działający na zlecenie polskiego wywiadu zjawił się wkrótce u „swojej matki”, której rzekomo nie widział przeszło trzydzieści lat.
REKLAMA
NOW OŚĆ!
„Sensacyjna monografia Marka Szenborna »Czarownice i heretycy. Tortury, procesy, stosy« burzy miłe, ułatwiające życie przekonanie o dobroci i szlachetności ludzkiej natury. To literatura faktu, a raczej faktów niewygodnych dla Kościoła” – prof. Joanna Senyszyn
Zamówienia: Telefonicznie i przez internet
Spotkanie było tak emocjonujące, że tego samego dnia 58-letnia Hildegarda niespodziewania zmarła na atak serca. Cudownie odnalezionym krewniakiem zza wschodniej granicy zaopiekował się mieszkający w RFN brat Hildegardy, wpływowy lokalny działacz polityczny, członek rządzącej wtedy Niemcami SPD. Dzięki staraniom wuja Hans wkrótce otrzymał niemieckie obywatelstwo oraz dostał pracę w urzędzie imigracyjnym w Bremie. Kiedy w Polsce nastała era „Solidarności”, a po niej stan wojenny, misja peerelowskiego „Klossa” stała się niezwykle istotna, gdyż to właśnie Zachodnie Niemcy (działało tam w Monachium Radio Wolna Europa) były jednym z głównych przyczółków opozycji. Ponadto, w kontrolowanej przez Arnolda Bremie powstała pierwsza placówka „Solidarności” za granicą. Tymczasem Kaczmarczyk, awansowany już na porucznika polskiego wywiadu, a oficjalnie pracownik niemieckiego urzędu do spraw przesiedleńców, miał swobodny dostęp do bazy danych policji (dot. emigrantów) oraz bazy urzędu meldunkowego dla cudzoziemców. Kaczmarczyk miał również rozeznanie w Federalnym Urzędzie Administracji w Kolonii, Niemieckim Czerwonym Krzyżu, a także w działalności obozu dla uchodźców politycznych w Giessen, który
Artur i jego pierwowzór (z prawej) był pierwszą ostoją dla emigrantów z Polski. Dla Warszawy szczególnie istotne było to, że Kaczmarczyk miał pełny dostęp do archiwum w Bremie, gdzie od 1953 r. gromadzono wszelkie akta przesiedleńców i uchodźców politycznych. Wydawać by się mogło, że ta szpiegowska misja, dająca polskim władzom niezwykle cenne informacje, zwłaszcza w tak burzliwym politycznie okresie, będzie się nadal rozwijać, gdyby nie pewne zdarzenie. Otóż pozostający pod obserwacją polskich służb, a mieszkający w Gdańsku prawdziwy Hans Arnold zapragnął, jak wielu jego rodaków, wyjechać na Zachód. Oczywiście polskie władze odmówiły mu paszportu, bo jego obecność w RFN niechybnie zdemaskowałaby misję polskiego „Klossa”. Niestety, zdesperowany Niemiec przekazał swoje dokumenty goszczącym w Polsce przypadkowym niemieckim turystom i poprosił o przekazanie ich Niemieckiemu Czerwonemu Krzyżowi w celu odnalezienia mieszkającej za Odrą rodziny. Skrupulatni Niemcy szybko ustali, że kilka lat wcześniej inny „Janusz Arnold” już
szukał swojej matki, a obecnie mieszka w Bremie. O tej z pozoru dziwnej sprawie niezwłocznie zawiadomiono policję i w marcu 1985 roku polski „Kloss” został aresztowany. Niemcy, zorientowawszy się, w jak newralgicznym miejscu mieli obcego szpiega, przeprowadzili wnikliwe śledztwo, by ustalić, jak dalece polskie służby przeniknęły w struktury Republiki Federalnej. Przesłuchiwano kilkadziesiąt osób z najbliższego otoczenia Kaczmarczyka, sondując, jakie dokumenty mogły wyciec za żelazną kurtynę. Polskiego agenta próbowano również obciążyć śmiercią Hildegardy Arnold – rzekomej matki. Dodatkowo pikanterii całej sprawie dodała niespodziewana śmierć prawdziwego Hansa Arnolda, który, według oficjalnej wersji, także umarł na atak serca. Jednak jego żona Alicja Arnold twierdziła, że prawdziwą przyczyną zgonu 38-letniego Hansa był szok, jakim była dla niego informacja o śmierci matki oraz o fakcie kradzieży jego tożsamości. Po kilku miesiącach od zatrzymania Kaczmarczyka i osadzenia go w niemieckim więzieniu władze PRL przystąpiły do poufnych rozmów z rządem w Bonn o wymianie szpiegów. W rezultacie 11 lutego 1986 roku na moście Glienicke (patrz fotografie powyżej) łączącym Berlin Wschodni z Zachodnim (tzw. most szpiegów) doszło do ostatniej w dziejach zimnej wojny wymiany agentów, dzięki czemu Jerzy Kaczmarczyk odzyskał wolność. Po powrocie do Polski założył rodzinę i podjął pracę w państwowych agendach handlu zagranicznego. Na zakończenie warto też dodać, że niemiecka telewizja publiczna ARD wyemitowała film dokumentalny autorstwa Rozalii Romaniec „Meine Familie und der Spion” („Moja rodzina i szpieg”), poświęcony działalności Hansa Arnolda. PAWEŁ PETRYKA
Nr 31 (700) 2–8 VIII 2013 r. Najbardziej przekonujące świadectwo dotyczące boskości Chrystusa – jak głoszą zwolennicy Trójcy – znajduje się w pismach Jana, a szczególnie w Ewangelii św. Jana. Czy Ewangelia ta jednak rzeczywiście mówi, że Jezus jest Bogiem w absolutnym tego słowa znaczeniu? Wiel u tryn it ar zy (zwol enn ic y Trójcy) uważa, że tak. Twierdzą, że to właśnie autor tej Ewangelii dostarcza najmocniejszych dowo dów pełni boskości Jezusa Chrystu sa. Świadczyć zaś o tym mają już pierwsze wersety, w których czyta my: „Na początku było Słowo (Lo gos), a Słowo było u Boga, a Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez nie powsta ło, a bez niego nic nie powstało, co powstało” (J 1. 1–3).
Boskie Słowo Warto najpierw przypomnieć, że Ewangelia Jana powstała mniej więcej 100 lat po Chrystusie i była odpowiedzią na rozwijający się gno stycyzm, który nie tylko odrzucał prawdziwe człowieczeństwo Jezu sa, ale także głosił, że świat został stworzony przez siłę tak oddalo ną od Boga, że była Go zupełnie nieświadoma, a nawet wroga wo bec Niego (Kerynt). Uważali oni, że tym, który cierpiał i umarł, był człowiek Jezus, natomiast Chrystus, czyli Bóg, nie miał prawdziwego cia ła. Dlaczego jakoby Ewangelia roz poczyna się od stwierdzenia sprze ciwiającego się owej dualistycznej koncepcji, podkreślając, że boski Log os był równ ież prawd ziw ym człowiekiem. Można pokusić się o stwierdzenie, że ewangeliczna nauka o Logosie nie powstałaby prawdopodobnie nigdy, gdyby nie gnostycyzm oraz wcześniejsze kon cepcje Logosu wywodzące się z fi lozofii greckiej. Zauważmy też, że Ewangelia Ja na bardzo różni się od trzech pozo stałych. Zawiera nie tylko kilka opo wieści, których tam nie znajdziemy, ale posługuje się również odmien nym stylem pisarskim oraz przed stawia Jezusa w sposób zupełnie odmienny. Z tego między innymi powodu przyjmuje się, że chociaż autor nazywa siebie umiłowanym uczniem Pana (J 13. 23–25; 19. 25– 27), to jednak za jej ostateczną re dakcją stoi któryś z uczniów Jana, który – w przeciwieństwie do apo stoła – dobrze znał język grecki. Bart D. Ehrman uważa nawet, że napisane stylem poetyckim począt kowe wersety (J 1. 1–18) do tego stopnia różnią się od reszty, że nie można wykluczyć, „iż fragment ten zaczerpnięty został z innego źródła” („Przeinaczanie Jezusa”, Wydaw nictwo CiS, Warszawa 2009, s. 78). Biorąc to wszystko pod uwagę, jak można wyjaśnić specyficzny język, jakim posługuje się Ewangelia, na zywając Jezusa Logosem? Jak już wyżej podano, pojęcie Logosu wywodzi się ze starożytnej Grecji, a szczególny wpływ na rozwój
owej koncepcji wywarł żyjący na prze łomie VI iV wieku p.n.e. Heraklit z Efezu. On jako pierwszy w Logo sie upatrywał odwieczny rozum, który rządzi wszystkim i jest przyczyną od wiecznej rozumności świata. Stefan Świeżawski pisze o tym tak: „Teksty Heraklita sugerują kilka znaczeń logo su. Może on być rozumiany jako pra wo świata, jako wiedza o tym prawie (pewien udział w mądrości absolutnej) czy jako rozum świata w znaczeniu panteistycznym. U Heraklita rozum-lo gos uzyskuje cechy wyraźnie boskie, jest tożsamy z najdoskonalszym, ostatecz nym i jedynym tworzywem, jakim jest ogień” (,,Dzieje europejskiej filozofii klasycznej”). Heraklit uważał więc, że
okiem biblisty utożsamiać Jezusa z Bogiem. Starał się on po prostu jedynie zracjona lizować chrześcijańskie przesłanie za pomocą greckich pojęć filo zoficznych, aby w ten sposób trafić do ludzi o tradycjach hell eńs kich. Stwierd ze nie: „Bogiem było Sło wo” (J 1. 1), oznacza ło więc dla nieg o dok ładn ie to, co znac zył o ono dla Fil on a Aleks an dryjskiego. I tak też rzecz ujmu je jezuita Hen ryk Pietras, który pisze: „Sam ter min »Bóg« nie był zresztą jednoznaczny ani w Bib lii, ani w pot ocz nym języku grec kim. W Now ym
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Boski Logos w świecie natury i wydarzeń wszyst kim kieruje i rządzi Logos – boski umysł. Później koncepcję tę przejęli stoicy, którzy również łączyli go z bo skim umysłem. Na gruncie żydowskim naukę o Logosie rozwinął zhellenizowa ny Żyd Filon z Aleksandrii (ur. 25 r. p.n.e., zm. w 40 r. n.e.), który głosił, że Bóg posiada w sobie Lo gos, czyli Rozum, Mądrość, Słowo, za pomocą którego stworzył wszech świat (por. Ps 33. 6). Jego zdaniem przed stworzeniem czegokolwiek Logos istniał więc w Bogu jako Je go Rozum i Mądrość (Prz 8. 1–35). Dopiero z chwilą stwarzania i wypo wiedzenia twórczego Słowa, Logos zaczął działać na zewnątrz i odtąd przebywa w stworzeniu, którego jest władcą, opiekunem i sędzią. Dodaj my, że według Filona bóstwo Logo su jest jednak wtórne w stosunku do bóstwa Boga, w związku z czym Logos jako część Boga jest mu pod porządkowany, nie istnieje bowiem sam z siebie. Ta filońska koncepcja wywarła silny wpływ zarówno na Jana Ewan gelistę, jak i wczesnochrześcijań skich teologów, szczególnie na Ju styna Męczennika (ok. 100–165), Tertuliana (ok. 160–230) i Hipo lita (ok. 170–235).
Niejednoznaczność „Boga” Z zestawienia filozoficznej na uki o Logosie, stworzonej przez Heraklita, mędrców stoickich i Fi lona, z ewangeliczną nauką o Sy nu Bożym wyraźnie wynika, że Jan Ewangelista daleki był od tego, aby
Testamencie znaczenie tego słowa było determinowane rodzajnikiem. W J 1. 1 »Bóg« w sensie Boga Ojca występuje z rodzajnikiem (ho theos), a na określenie Słowa, które było Bo giem – bez rodzajnika (theos). Użycie słowa »Bóg« dla kogoś innego niż Bóg Najwyższy nie było więc czymś nadzwyczajnym, co przeczyłoby mo noteizmowi i stawiałoby tego kogoś na równym z Bogiem poziomie. Dla tego też Filon Aleksandryjski może powiedzieć, że stworzony przez Boga Logos jest Bogiem, ale tylko jakby re latywnie, dla nas niedoskonałych, nie w sensie absolutnym. Zresztą, pisze Filon, słowem »Bóg« można określać Logos, nie rezerwując go ściśle dla Boga Stwórcy, gdyż i tak żaden ter min nie odpowiada Mu wprost; Byt Najwyższy może tylko Być, a nie być nazwany. Przy względności i wielo znaczności słowa »Bóg«, określenie nim Syna Bożego nie musiało jeszcze oznaczać zrównania Go z Ojcem, ani zakładać współwieczności Ojca i Syna” („Trójca Święta, »Tertulian – przeciw Prakseaszowi«, »Hipo lit – Przeciw Noetosowi«”, Kra ków 1997, s. 8). A oto kom ent arz Will iam a Barclaya: „Nie ulega wątpliwości, że jest to trudne dla nas do zrozumienia stwier dzenie, a głównie ze względu na wła ściwości języka greckiego, w którym pisał Jan Ewangelista. W języku tym rzeczowniki prawie zawsze występują wraz z rodzajnikiem określonym, nie tak jak w naszym języku. Grek nigdy nie powie o Bogu theos lecz zawsze ho theos. Jeśli natomiast używa rzeczow nika bez rodzajnika, to przybiera on znaczenie zbliżone do przymiotnika,
określające charakter lub przymioty osoby. A więc Jan nie pisze, że Sło wo było ho theos, gdyż oznaczałoby to, że Słowo było identyczne z Bo giem. Natomiast pisząc, że Słowo by ło theos – bez rodzajnika określone go – stwierdza w rezultacie, że Słowo było, jakbyśmy powiedzieli – tego sa mego charakteru i tej samej jako ści co Bóg. Powtórzmy raz jeszcze, że pisząc »a Bogiem było Słowo«, Jan nie chce powiedzieć, że Jezus był identyczny z Bogiem, lecz że był do skonale zgodny w myśleniu, w sercu, w istocie tak, że w Jezusie doskonale widzimy jakim jest Bóg” (,,Ewange lia według św. Jana”, t. 1, Warsza wa 1986, s. 55–56).
Wnioski Krótko mówiąc, autor czwartej Ewangelii widział wyraźną różni cę między Bogiem a Chrystusem. Podkreślał bowiem – po pierwsze – że boski Logos miał początek (J 1. 1), bo otrzymał życie od Bo ga (J 5. 26; 6. 57). Jeszcze dobit niej wyrażają to następujące teksty: „To mówi (…) świadek wierny i prawdziwy, początek stworzenia Bo żego” (Ap 3. 14, por. Kol 1. 15); „Ale ty Betlejemie Efrata, naj mniejszy z okręgów judzkich, z ciebie mi wyjdzie ten, który będzie władcą Izraela. Początki jego od prawieku, od dni zamierzchłych” (Mi 5. 1); „Pan [JHWH] stworzył mnie ja ko pierwociny swojego stworzenia, na początku swych dzieł, z dawna (Prz 8. 22, por. Mi 5. 1). Wprawdzie ten ostatni „ury wek liturgia Kościoła stosuje do Bo garodzicy jako »Stolicy Mądrości«”
21
(Biblia Tysiąclecia, wydanie III po prawione), jednak ap. Paweł utożsamiał ową Mąd rość nie z Marią, lecz z Jezusem. On to „stał się dla nas mądrością od Bo ga i spraw ied li wością, i poświęce niem, i odkupieniem” (1 Kor 1. 30). Po drug ie – Jan wyraźnie stwierdził, że „Bog a nikt nig dy nie widział” (J 1. 18), Jezus nie mógł więc być Bogiem w absolutnym tego słowa znaczeniu. Po trzecie – według Ja na Jezus nigdy nie twier dził, że jest Bogiem. Prze ciwnie, uczył że „jedynie [Ojciec] jest Bogiem” (J 5. 44) i to „jedy nym prawdziwym Bo giem” (J 17. 3) – rów nież jeg o Bog iem, o czym dobitnie świad czą następujące słowa: „Wstępuję do Ojca mego i Ojc a was zeg o, do Bo ga mego i Boga waszego” (J 20. 17). Uczył również, że Bóg jest „większy nad wszystkich” (J 10. 29), także od niego (J 14. 28). Dlatego też ilekroć mówił o swojej relacji z Bogiem, podkreślał, że jest kimś innym niż Bóg i jest od Nie go całkowicie zależny: „Nie może Syn sam od siebie nic czynić, tylko to, co widzi, że Ojciec czyni (…). Jak słyszę, tak sądzę, a sąd mój jest sprawiedliwy, bo staram się pełnić nie moją wolę, lecz wolę tego, który mnie posłał” (J 5. 19, 30) oraz: „Bo Ja nie z siebie samego mówiłem, ale Ojciec, który mnie posłał, On mi roz kazał, co mam powiedzieć i co mam mówić (…). Przeto co Ja wam mó wię, mówię tak, jak mi powiedział Ojciec” (J 12. 49–50). Jedn o jest pewn e: wed ług Ewangelii Jana Jezus ani razu nie powiedział o sobie: „Jestem Bo giem, we wszystkim równym Ojcu”. Przeciwnie, wyraźnie stwierdził, że jest tylko „jeden prawdziwy Bóg” (J 17. 3). Chociaż więc Ewangelia ta nazywa go „Bogiem” (J 20. 28), to warto pamiętać, że określenie to w Biblii zostało użyte również w od niesieniu do osób reprezentujących Boga. Przykładem może być Moj żesz, który miał być „Bogiem” dla Aarona i faraona (Wj 4. 16; 7. 1), aniołowie (Ps 8. 6; 97. 7) i wszyscy synowie Najwyższego, czyli ci, któ rym zostało przekazane słowo Boże (Ps 82. 1, 6). O tych ostatnich Jezus powiedział tak: „Czyż nie napisano w waszym Prawie: »Ja rzekłem: Bo gami jesteście«? Jeśli [Pismo] nazwa ło bogami tych, których doszło sło wo Boże (…), to dlaczego do mnie, którego Ojciec poświęcił i posłał na świat, wy mówicie: »Bluźnisz«, dlatego, że powiedziałem: »Jestem Synem Bożym?«?” (J 10. 34–36). BOLESŁAW PARMA
22
Nr 31 (700) 2–8 VIII 2013 r.
okiem sceptyka
Polak niekatolik (54)
Muzułmańscy obywatele Przez kilka wieków polskimi wyznawcami islamu byli niemal wyłącznie Tatarzy. Wspierali armię, a w zamian otrzymywali nadania ziemskie.
Pierwszymi wyznawcami Alla cha, którzy dotarli na ziemie pol skie w średniowieczu, byli kupcy i podróżnicy arabscy. Potwierdzają to archeologiczne znaleziska mo net wybijanych przez władców mu zułmańskich. W 1241 r. Tatarzy najechali na Śląsk, aż pod Legni cę, i ponawiali napady na ziemie polskie w latach 1259 i 1287. Pa mięć o tych wydarzeniach przetrwa ła w Krakowie, gdzie ludność pod krakowskiej wsi Zwierzyniec stawiła skuteczny opór zagonom tatarskim. Do dziś Kraków obchodzi rocznicę tego zwycięstwa w formie święta lu dowego – Lajkonika albo Konika Zwierzynieckiego. Osadn ict wo tat ars kie w Pol sce i na Litwie od początku mia ło charakter wojskowy. Od koń ca XIV w. Tat ar zy osied lal i się w Wielkim Księstwie Litewskim, pow iąz an ym z Pols ką na moc y uni. Książę Witold Jagiełło chęt nie osadzał Tatarów, tworząc pas obronny chroniący Litwę przed na jazdami Krzyżaków. Wyznawcy is lamu służyli na ogół w odrębnych chorągwiach. W bitwie pod Grun waldem byli cennymi sojusznikami wojsk polsko-litewskich. Korpusem tatarskim dowodził wówczas chan Dżelal ad-Din. Bitni żołnierze muzułmańscy nie żałowali krwi w obronie Rzeczy pospolitej Obojga Narodów, a ro dy Abram ow ic zów, Biel eck ich,
Z
Niedźwieckich, Snarskich, Ma kowieckich, Jakubowskich, Siu niekiewiczów, Aleksandrowiczów i Bajlurewiczów mają w tym wzglę dzie wiele zasług. Pamiętali o tym polscy królowie, uznając tatarskie tytuły szlacheckie i nadając Tata rom ziemię z tzw. królewszczyzn. „Ani Bóg, ani Prorok nie każą wam rabować, a nam być niewdzięczny mi. Pokonując was, zabijamy łupież ców, a nie braci naszych” – pisali gniewnie Tatarzy polscy do Tata rów najeżdżających ziemie litew skie i koronne. W 1569 r. Sejm Unii Lub el skiej zez wol ił muz ułm an om bu dować meczety i zakładać szkoły, a szlachta tatarska została zrówna na w prawach z polską i litewską. Turecki historyk Ibrahim Pasza Peczewi (zm. w 1640 r.) określił liczb ę tat ars kich osied li w Pol sce na około 60. Wspomniał, że przy okazji chutby, czyli uroczy stej modlitwy odmawianej co pią tek w każdym meczecie, imam nie zapomina wspomnieć z wdzięcz noś cią imien ia pols kieg o monarchy. W drugiej poło wie XVII i w XVIII w. szlachta tatarska w znacznym stopniu się spolonizowała, przyjmując polskie nazwiska pochodzące od imion swych protoplastów, miejsc za mieszkania lub nazwisk chrześci jańskich żon. Z czasem zatraciła rodzimy język.
asady traktowania innych istot żywych, w tym ludzi, stale się w społeczeństwie zmieniają. Wcale nie są wieczne, choć tak to właśnie chcą postrzegać religie. W Polsce – zdominowanej przez kon serwatywny język i świat wyobrażeń – czę sto słyszymy, że istnieją jakieś niezmienne wartości, których strażnikiem jest Kościół, oczywiście katolicki przede wszystkim. Gdyby on nie istniał, to rzekomo nie potrafilibyśmy odróżnić dobra od zła i bylibyśmy zagubieni jak dzieci we mgle. Te pseudomądrości są cią gle powtarzane – ostatnio najczęściej chyba przez Jarosława Kaczyńskiego, człowieka skądinąd mało religijnego. W rzeczywistości świat jest pełen wartości etycznych, które nieustannie ewoluują, a Kościół nie jest ich depozytariuszem, tylko jednym z aktorów na tej ewolucyjnej scenie. O tym, że zmie niał i zmienia ocenę wielu zjawisk i czynów, pisaliśmy niejednokrotnie. Jednym z przejawów ewolucji etycznej jest coraz większa waga, jaką przywiązu jemy do niezadawania bólu i cierpienia. Zwalczamy przemoc domową, potępiamy
W okresie kontrreformacji sy tuacja muzułmanów pogorszyła się. Zakazano im małżeństw z chrześci jankami, posiadania służby chrze ścij ańs kiej, utrudn ian o bud ow ę i remont meczetów. Dodatkowo w wyniku licznych wojen w XVII w. dom y i mec zet y był y rab ow an e i niszczone. Skarb państwa zalegał z wypłatą żołdu dla chorągwi tatar skich, więc w 1672 r. kilka z nich zbuntowało się i przeszło na stro nę turecką. Król Jan III Sobieski – który nie krył fascynacji Wscho dem i sam ponoć mówił po tatarsku – nie chciał stracić muzułmańskich sojuszników. Przywrócił im dawne prawa, a w ramach rekompensaty za zaległy żołd w 1679 r. przyznał im ziemię w Studziance, Kruszynia nach, Nietupach, Łużanach, Drah lach, Malawiczach i Bohonikach. Jest to początek osadnictwa ta tarskiego w obecnych gra nic ach Rzec zyp os pol it ej P o l s k i e j .
bicie dzieci, nie chcemy zabijania na wojnach ani mordowania z wyroku sądowego (to już w Polsce rzadziej). Oczywiście nie wszyscy pod tą ewolucją się podpisują, ale wystarcza jąco wielu, aby uznać, że jest to obecnie tzw. główny nurt myślenia etycznego. A przecież jeszcze kilka pokoleń temu albo nie przywią zywano wagi do tych kwestii, albo stosunek
W Bohonikach i Kruszynianach w województwie podlaskim zacho wały się zabytkowe meczety, w któ rych odprawia się piątkową chutbę. Znajdują się tam również cmenta rze, do których prowadzą wrota ze znakiem półksiężyca. W 1683 r. Tat ar zy pod wo dzą rotmistrza Samuela Murzy Krzeczk ows kieg o wzięl i udział w bitwie pod Wiedniem i Parka nami przeciwko Turkom. Krzecz kowski nawet ocalił życie królowi Janowi III Sobieskiemu w bitwie pod Parkanami. W 1688 r. w dro dze do Grodna So bieski zatrzymał się w Krus zyn ian ach
mało kogo by obchodził. Podobnie pokręt ne religijne argumenty ortodoksyjnych Ży dów i muzułmanów na rzecz takiego uboju jeszcze do niedawna nie budziłyby takiego niezrozumienia, zażenowania i złości, jakie budzą teraz. Zmieniliśmy się i ta ostatnia sejmowa awantura jest tego widomym świa dectwem. Przecież PiS – partia katolicka,
ŻYCIE PO RELIGII
Ewolucja etyczna do nich był zgoła odmienny niż dzisiaj. Oso by, które głosiły poglądy podobne do dzisiej szych, były spotykane nieczęsto i traktowano je w najlepszym wypadku jak dziwolągi, a w naj gorszym – jak groźnych szaleńców lub ludzi zdemoralizowanych. Widać tę ewolucję na przykład w kwe stii słynnego uboju rytualnego. Sądzę, że zakaz, który w Polsce ma za sobą jakieś 2/3 społeczeństwa, jeszcze kilkanaście lat temu
którą los zwierząt raczej niewiele obchodzi – nie zdecydowałby się na potępienie uboju, gdyby nie świadomość społecznego poparcia. Kościół w niczym się nie przyczynił do tej pozytywnej zmiany. Przeciwnie, raczej bronił mniejszości religijnych, które praktykują ry tualne zabawy ze śmiercią. Polacy zmieniają się więc etycznie poza Kościołem, a nawet wbrew niemu. Kler może się temu jedynie bezsilnie przyglądać.
u swojego tatarskiego pułkownika, który podejmował go obiadem. Król cenił też zasługi tatarskich żołnierzy Samuela Murzy Koryckiego oraz Adama Ułana, z którego nazwi skiem łączy się rozpowszechnienie nazwy „ułani”. Polska jazda z tra dycjami ułańskimi wywodzi się więc od Tatarów, u których „ułan” ozna czał zucha, junaka, zaś zdaniem Aleksandra Brücknera wyraz ten upowszechnił się od nazwy szlach ty tatarskiej w Polsce otrzymującej „udziały” („ułusy”). Tatarzy polscy z entuzjazmem powitali Konstytucję 3 Maja, po twierd zaj ąc ą woln ość wyz nan ia. „Tako w Warszawie, jako i po pro wincjach, zebrawszy się do swoich mołłów, czyli duchownych, zaprzysię gli na Alkoran bronić króla, ojczyzny i ustawy rządowej” – napisała „Ga zeta Narodowa i Obca” z dnia 26 maja 1792 r. Konstytucja Księstwa Warszawskiego z 1807 r., a później Królestwa Polskiego z 1815 r., za gwarantowała muzułmanom rów nouprawnienie polityczne. Przez wieki wyznawcy isla mu walczyli w wojsku polskim i litewskim – w większości wo jen po stronie swojej ojczyzny z wyboru. Zasłynęli męstwem i walecznością, zapisując chlubny rozdział w historii oręża polskie go. U kresu niepodległości Rzeczy pospolitej Tatarzy polscy kolejny raz dali dowód swej gotowości do po święceń. Uczestniczyli na przykład w konfederacji barskiej i wojnie polsko-rosyjskiej w 1792 r., podczas której litewskim kor pusem straży przedniej dowodził ta tarski generał Józef Bielak. Brali też udział w powstaniu kościusz kowskim, walcząc między innymi na szańcach Pragi. Po utracie przez Polskę niepodległości muzułmanie polscy uczestniczyli w powstaniach niepodległościowych. ARTUR CECUŁA
Gdzie nas ta ewolucja zaprowadzi? Do prawdy trudno przewidzieć, bo społeczeństwo jest jak ocean targany różnymi, czasem prze ciwnymi wiatrami. I trudno we wszystkich tych zmianach dopatrywać się jedynie postępu mo ralnego. Obecnie z jednej strony bardziej niż przed laty obchodzi nas los zwierząt, a jedno cześnie jesteśmy w stanie zaakceptować więcej wyzysku i niesprawiedliwości wśród ludzi, niż bylibyśmy skłonni przełknąć jeszcze 30–40 lat temu. To dziki polski kapitalizm tak znieczulił nas moralnie na niektóre kwestie społeczne. Będziemy te straty zapewne nadrabiać przez dziesięciolecia. O ile sytuacja w kwestiach spo łecznych będzie się w ogóle poprawiać, a nie pogarszać, co też nie jest wykluczone. Co do traktowania zwierząt, możemy chyba na razie być optymistami. Zakaz uboju rytu alnego już wzbudził kolejne pytania. W me diach pojawiły się głosy nad otwarciem deba ty w sprawie przemysłowej hodowli zwierząt. Bądźmy szczerzy – ich los nie jest godny pozaz droszczenia, a porównanie losu „osadzonych” tam zwierząt do doli mieszkańców obozów za głady nie wydaje się szczególnie przesadzony. MAREK KRAK
Nr 31 (700) 2–8 VIII 2013 r.
P
o II wojnie światowej kolejno, we wszystkich kraj ach afryk ańs kich, ludność zażądała nie podległości. Białe ko ścioły misyjne po wielu stuleciach zaczęły pozbywać się swojego eu ropocentryzmu, zmuszone przysto sować się do nowych warunków, które wytworzyły się na skutek kry zysu systemu kolonialnego. Proces zmniejszania się wpływów euro pejskich przebiegał jednak bardzo powoli. W Kong u belg ijs kim pod czas II wojn y świat ow ej wiel u Kongijczyków zostało wcielonych do korpusów afrykańskich, które stacjonowały w Egipcie, na Bliskim Wschodzie i w Birmie. Żołnierze ci zetknęli się z innym światem, z innym sposobem życia i ideami. Ponadto na terenach Konga dość poważną rolę odegrała propagan da hitlerowska, której celem było zdezorganizowanie aliantom zaple cza. Wielu Kongijczyków oczekiwa ło mitycznego Hitlera, który wy gnałby Belgów z ich kraju. W 1959 r. dział ał o w Kon gu 7436 mis jon ar zy kat ol ic kich (w tym 1532 Afryk an ów) oraz 2848 misjonarzy protestanc kich (w tym 1195 Afryk an ów). Kongijczyk Josephe Malula otrzy mał nawet biskupstwo w prowincji Léopoldville, a w 1960 r. sakrę ar cybiskupią otrzymał pierwszy Afry kan in poc hod ząc y z Dah om ej u. Pierwszym zaś „czarnym kardyna łem” został duchowny z Tanganiki. Przekształcenie Konga w kolo nię belgijską umocniło uprzywilejo waną pozycję misji katolickich, bo i w samej Belgii pozycja Kościoła katolickiego była dominująca. Wa tykan szybko dostosował się do no wych warunków politycznych, zda jąc sobie sprawę, że dokonuje się rozpad systemu kolonialnego i Ko ściół może utracić autorytet i wpły wy, jeśli będzie otwarcie wspierać ten system. Biskupi potępili dyskry minację rasową i uznali za w peł ni celową „stopniową emancypację polityczną” ludności afrykańskiej. Papież Pius XII (na zdjęciu obok) w swojej encyklice „Fidei Donum”, ogłos zon ej 21 kwietn ia 1957 r., stwierd ził, że znaczn ie skomp li kowały się warunki, w jakich Ko ściół katolicki ma działać w Afry ce. Za szczególnie niebezpieczny dla umysłów i serc Afrykanów oj ciec święty uznał ateistyczny ma terializm, który jak groźny wirus szerzy się w wielu krajach Czar nego Lądu. Misjonarze dążyli też do zap an ow an ia nad związk am i zawodowymi, by uczynić z nich in stytucję „krzewiącą ducha religij nego”. Wywierali nacisk na straj kujących, a nawet nadzorowali ich pracę. Aktywność misji katolickich była częścią składową systemu paternali stycznego, który nie tylko w Kongu, ale i w wielu innych krajach Afry ki stwarzał Kościołowi katolickie mu szczególnie sprzyjające warunki
do działania w charakterze opieku na, arbitra i wychowawcy. System paternalistyczny nie tylko traktował Afrykanów jak niedojrzałe dzieci, za które trzeba myśleć i decydować, ale też nie pozwalał wykroczyć po za najniższy poziom zaspokojenia elementarnych potrzeb życiowych, równocześnie ich poniżając. „Patrz cie – chwalił się pewien duchow ny – jak znakomicie utrzymujemy nasze ludzkie bydło”. Paternalizm polegał na arbitralnym i drobiazgo wym zaprogramowaniu życia Afry kanów przez administrację, Kościół i przedsiębiorstwa. Za tę opiekę po trącano odpowiednie kwoty z już i tak bardzo niskich zarobków. Koś ciół w Kong u szczeg óln e znaczenie przyznał kontrolowaniu działalności oświatowej. Przytła czająca większość szkół na ogólną ilość 26 tys. znalazła się w rękach misji katolickich, a i w nielicznych szkołach finansowanych przez kom panie przemysłowe nauczycielami byli głównie księża i misjonarze.
23
przemilczana historia pod adresem admini stracji belgijskiej żą danie wolności prasy i samostanowienia dla ludności mówiącej ję zykiem kikongo. Od tej chwili w ruchu narodo wym powstawały coraz to nowe ugrupowania i organizacje, domaga jące się niepodległości kraju i swobód poli tycznych dla rdzennej ludn oś ci. W 1959 r. po krwawej masakrze ludności afrykańskiej w Léopoldville doszło do masowego prote stu. Obiektem ataku stały się również misje katolickie – zniszczo no ich 11, a ucierpia ły także szkoły misyjne. W oczach Kongijczy ków były to bazy ko lon ial iz mu. „Koś ciół katolicki – powiedział
Patrice Lumumba
dwaj złodzieje, którzy do padli swej ofiary. Kościół i adm in is trac ja pom ag a ły sob ie naw zaj em, uzu pełn iał y się. Adm in is tra cja zwracała się do księży, ilekroć tylko potrzebowała ważnych informacji o sytu acji w kraju, o nastrojach wśród tubylców. Otrzymywa ła je natychmiast, przy czym nie wahano się naruszać tajemnicy spowiedzi. Ko ściół jest wraz z władza mi kolonialnymi współod powiedzialny – a ciężka to odpowiedzialność – za nie szczęścia tego kraju. Kościół uważał za osoby lojalne je dynie katolików, tylko bigoci otrzymywali stanowiska lub lepszą pracę. Dyskrymina cję wobec ludzi uważanych za nie dość gorliwych stoso wano również w szkołach: dzieci takich osób przyjmo wano do szkoły w ostatniej
Jak chrzczono Afrykę W 1960 r. rząd niepodległej Republiki Kongo proklamował oddzielenie Kościoła od państwa, ale hierarchia katolicka nie pogodziła się z tym faktem. Placówki katolickie były pośród in nych szczególnie uprzywilejowane, tym bardziej ze szczególny nacisk położono w nich na wycho wan ie rel ig ijn e. Przy tym dyskryminacja protestanc kich Kong ijc zyk ów miał a w dals zym ciąg u szer ok i zasięg. Ludność miejscowa mog ła uzys kać wyk ształ cenie jedynie w szkołach misyjnych. Zamknięte by ły dla niej wszelkie moż liw oś ci awans u i akt yw ności intelektualnej poza karierą duchownego – każ dy z Kongijczyków mógł zos tać duc hown ym, lecz nie wolno mu było zostać na przyk ład adw ok at em lub sędzią. Filantropijna działalność zakonów w za kresie pomocy lekarskiej miała zwiększać wpływy i autorytet misji. Ludność, nauczona do świadczeniem, była jednak mało podatna na obietni ce i zapewnienia Kościoła katolickiego. Zwiastunem zmian politycznych w Kongu była za łożona w 1950 r. organizacja ABA KO, której głównym celem stało się popieranie i rozwijanie rodzimej kul tury plemion Bakongo, zamieszku jących tereny między Léopoldville a wybrzeżem Atlantyku. Ruch ten nawiązywał do średniowiecznej tra dycji królestwa Kongo i wysunął
wówczas Patrice Lumumba repre zentujący Narodowy Ruch Kongijski – zbiera owoce tego, co sam posiał”.
Rząd belg ijs ki zad ek lar ow ał i zapewniał, że odbędą się wybo ry do władz samorządowych i te rytorialnych w drodze głosowania powszechnego: „Zamierzamy zor ganizować Kongo jako demokrację zdolną do wykonywania prerogatyw suwerenności”. W kwietniu 1960 r. podczas kampanii wyborczej kler
(29)
katolicki, który był przeciwny de klaracji rządowej, prowadził aktyw ną propagandę przeciwko tym li beralnym posunięciom. Lumumba na jednym z wieców zdemaskował wówczas knowania misjonarzy agi tujących przeciwko kongijskiemu ruchowi narodowemu. 25 czerwca 1960 r. Lumumba utwor zył rząd niep odl eg łej Re publiki Kongo. W swoim programie z 21 lipca 1960 r. proklamował oddziele nie Kościoła od państwa: „Rząd zap ewn ia ludn oś ci Rep ub lik i swob od y czło wieka i obywatela, a przede wszystkim swobodę wyzna nia. Rząd wszelkimi środ kami będzie przeciwdziałał temu, aby którekolwiek wy znanie narzucone było po średn io lub bezp oś redn io, w szczeg óln oś ci przez na uczanie w szkołach. Dla zre alizowania tych celów rząd ogłasza oddzielenie kościoła od państwa. Rząd wymaga od duchowieństwa wszystkich wyznań, aby działalność swą ograniczyło do swych bezpo średn ich obow iązk ów jak o funkc jon ar ius zy kult ow ych, a mianowicie do nauczania religii i do działalności chary tatywnej, i aby nie wykorzysty wało nauczania dzieci i mło dzieży dla propagandy politycznej. Republika Kongo będzie państwem świeckim rządzonym przez lud w in teresie samego ludu”. Jeden z ministrów rządu Lu mumby tak ocenił historyczną ro lę Kościoła katolickiego w Kongu: „Kościół i administracja kolonial na razem ograbiali lud Konga, jak
kolejności, a często nie przyjmowa no ich w ogóle. A przecież podatki, dzięki którym szkoły te były subsydio wane, płaciliśmy wszyscy – nabożni i nienabożni. Trzeba skończyć z tym stanem rzeczy, aby uniknąć błędów i rozczarowań na przyszłość”. Kościół katolicki nie pogodził się z dążeniem do tego, by byłe Kongo belgijskie, które wraz z Ru andą-Urundi stanowiło bastion ka tolicyzmu w Afryce Środkowej, stało się państwem świeckim. Ludzie i or ganizacje kontrolowane przez Ko ściół wypowiedzieli otwartą wojnę Lumumbie – byłemu wychowankowi szkoły misyjnej – i legalnemu rządo wi Konga. Misje katolickie współ działały w rozpętywaniu anarchi zmu, antagonizmów plemiennych i w próbach rozbicia Konga na kilka państewek. „Libre Belgique”, kato licki dziennik, nawoływał do uży cia samolotów i broni pancernej dla przywrócenia pozycji koloni stów w Kongu. Irlandzki dyplomata O’Brien, szef misji ONZ, obserwator obiek tywny, stwierdził, że również po pro klamowaniu niepodległości misjona rze nadal zwalczali dekolonizację: „Misjonarze do tego stopnia zidentyfi kowali się z reżimem, którego główną podporą są biali najemnicy, że w wie lu rejonach Katangi nie czują się bez pieczni, jeśli najemników tych nie ma w pobliżu”. O’Brien przytoczył rów nież pogardliwe wypowiedzi misjo narzy o Afrykanach i stwierdził: „Mi sjonarze nienawidzili nacjonalizmu kongijskiego, ducha Lumumby (…). Zaciekła wrogość części Kongijczyków do księży i mnichów (…) tłumaczy się koniec końców działalnością po lityczną tych ostatnich”. ARTUR CECUŁA
24
I
Nr 31 (700) 2–8 VIII 2013 r.
grunt to zdrowie
stotą diety opracowanej przez francuskiego lekarza Pierre’a Dukana jest brak ograniczeń ilości konsumowanego pożywienia przy jednoczesnym drastycznym zmniejszeniu spożycia węglowodanów. Jedynym ograniczeniem jest lista 100 produktów żywnościowych wskazanych przez autora jadłospisu: 72 produkty pochodzenia zwierzęcego bogate w białko i 28 rodzajów warzyw. Dieta ma cztery fazy, podczas których zjada się tylko określone pokarmy w wyznaczonych bądź nieograniczonych ilościach. Faza pierwsza – tzw. uderzeniowa lub proteinowa – trwa od dwóch do dziesięciu dni w zależności od liczby kilogramów do „zrzucenia”. W tym okresie wolno spożywać bez ograniczeń ilościowych 72 produkty pochodzenia zwierzęcego (wysokobiałkowe). Równocześnie zaleca się spożywanie każdego dnia dwóch łyżek otrębów lub jednej łyżki oleju parafinowego po głównych posiłkach w celu uniknięcia zaparć. Faza druga – tzw. naprzemienna – trwa po 7 dni na każdy zbędny kilogram. Okres ten został podzielony na dni, w których można spożywać tylko znajdujące się na liście wysokobiałkowe produkty pochodzenia zwierzęcego oraz takie, w których dodaje się do nich warzywa (każde bez ograniczeń ilościowych). Trzecia faza to utrwalenie wagi po zbiciu zaplanowanej liczby kilogramów. Poza określonymi białkami i warzywami wolno też spożywać dodatkowo ograniczone ilości innych wybranych artykułów, na przykład owoców, żółtego sera czy niektórych produktów bogatych w błonnik. Trzeci etap powinien trwać 10 dni na każdy utracony kilogram, czyli miesiąc na każde zgubione 3 kilogramy. Faza czwarta trwa już do końca życia i można podczas niej spożywać wszelkie produkty, zachowując jednak pewne zasady. Raz w tygodniu (zawsze tego samego dnia) należy jeść tylko białka z listy podanej dla fazy uderzeniowej.
Dieta– czyDukana taka cudowna? Doktor Pierre Dukan od paru lat święci triumfy jako twórca cudownej diety odchudzającej. Setki ludzi twierdzą, że dzięki niej zbiły zbędne kilogramy. Niestety, słychać też coraz więcej świadectw osób, którym dieta Dukana zrujnowała zdrowie. Okazuje się, że może ona prowadzić do wzrostu poziomu cholesterolu, przyspieszyć rozwój miażdżycy tętnic i zwiększyć ryzyko raka piersi.
Konieczna jest także aktywność fizyczna – wystarczą zwykłe dłuższe spacery. Ostatnim zaleceniem jest codzienne spożywanie kilku łyżek otrębów owsianych. Trzeba przyznać, że prawidłowo stosowana dieta Dukana faktycznie przynosi efekty. Nie są to jednak żadne „cuda”, tylko jedyny możliwy powód, dla którego chudniemy – spożywanie mniejszej liczby kalorii niż wynosi dzienne zapotrzebowanie. Organizm ma określone minimalne, dzienne zapotrzebowanie na energię (u każdego jest to inna wartość). Jeśli dostarczymy jej mniej, organizm sięgnie do zgromadzonych zapasów, dzięki czemu schudniemy, a jeżeli więcej – organizm odłoży nadwyżki energetyczne w postaci tłuszczu. Podobnie jest w opisywanej diecie, która jest tak opracowana, że stosując ją, jemy mniej, i to z kilku powodów. Pierwszym z nich jest monotonia. Spróbujcie jeść samą szynkę. Gwarantuję, że szybko wam się znudzi, ewentualnie zemdli. Ale jeżeli położycie ją na kanapkach – zjecie jej więcej. Nawet jeśli nie, to pieczywo i tłuszcz (np. masło) będą źródłem dodatkowej, niebagatelnej ilości energii. Białko daje najwyższy efekt nasycenia, dzięki czemu spowalnia nawrót głodu i zwiększa uczucie sytości bardziej niż węglowodany i tłuszcz. reklama
JUŻ W SPRZEDAŻY!!! z cyklu: Biblioteczka Faktów i Mitów
Poradnik Zenona Abrachamowicza
Skuteczne wzmacnianie odporności organizmu Do kupienia w punktach sprzedaży prasy obsługiwanych przez firmy Ruch, Kolporter oraz Empikach w cenie
9,99 zł
Wydawnictwo prowadzi również sprzedaż wysyłkową w cenie 12 zł z kosztami wysyłki.
Książki z dołączonym paragonem wysyłamy w ciągu trzech dni roboczych od zaksięgowania wpłaty. Dane do wpłaty: Bansek Maciej Banasik 90-423 Łódź, ul. Piotrkowska 85 mBank 17 1140 2004 0000 3502 5458 6982 Prosimy o umieszczanie na dowodzie wpłaty lub przelewie adresu, na który wysłać książkę. W sprawach reklamacji lub zamówień telefon kontaktowy 608 07 06 21
Ponadto jego trawienie wymaga najwyższego wydatku energetycznego, dzięki czemu podczas stosowania diety wysokobiałkowej zwiększone jest zużycie rezerw energetycznych człowieka, czyli tłuszczu, co powoduje szybszą utratę masy ciała i tkanki tłuszczowej przy tej samej ilości spożytej energii. Jednym z efektów podwyższonej ilości zjadanego białka jest zwiększona ilość toksycznych produktów przemiany materii, takich jak mocznik i amoniak. Brak apetytu jest objawem zatrucia organizmu takimi metabolitami, a ich nadmiar może zakłócić pracę nerek. Niewielka ilość spożywanych węglowodanów eliminuje skoki insuliny, które powodują wzrost łaknienia. Dietę Dukana można nazwać też odchudzającą kuracją ketonową. Ciała ketonowe są produktem ubocznym przemiany tłuszczów. Mózg, serce i mięśnie potrafią wykorzystywać je w charakterze paliwa, ale tylko wtedy, gdy w naszej krwi jest poważny deficyt glukozy. Gdy jest jej pod dostatkiem, wykorzystanie ciał ketonowych spada do minimum i wynosi 1–2 proc. całkowitej ilości wytworzonej energii. Ketoza ma miejsce wtedy, gdy stężenie ciał ketonowych we krwi jest większe niż glukozy. Zwiększenie ketozy wymaga obniżenia poziomu insuliny. Do spadku tego dochodzi podczas całkowitego zmęczenia, intensywnego treningu lub zmniejszenia podaży węglowodanów do mniej niż 50 g dziennie. Ciała ketonowe stają się wtedy preferowanym źródłem energii i dostarczają 75 proc. jej całkowitej ilości. Wiedzą o tym i korzystają z tej diety sportowcy (kulturyści), chcący przed zawodami szybko pozbyć się zbędnej tkanki tłuszczowej. Stosowanie jej wiąże się jednak ze sporym ryzykiem, więc powinno trwać krótko – najwyżej 6–8 tygodni, i to pod kontrolą lekarską. Najważniejsze, by właściwie określić moment, kiedy organizm „wchodzi” w stan ketozy. Pojawia się on wtedy, gdy w moczu występuje ślad ciał ketonowych. Dzięki postępowi farmacji możemy to sami kontrolować, kupując w aptece test o nazwie Ketostix. Określenie tego momentu jest niezwykle ważne, bo warunkuje on
długość stosowania diety białkowej. Przesada może bowiem skutkować poważnymi powikłaniami zdrowotnymi, które omawiam poniżej ¤ Kwasica ketonowa. Wzrost ilości ciał ketonowych we krwi skutkuje jej zakwaszeniem, co jest stanem patologicznym o charakterze zatrucia. Nieleczona kwasica ketonowa prowadzi do zaburzeń świadomości oraz do śpiączki; ¤ Zaburzenia pracy nerek i wątroby. Dieta wysokobiałkowa (zwłaszcza długo stosowana) może mieć niekorzystny wpływ na pracę wątroby i nerek. Istnieje ryzyko wystąpienia upośledzeń pracy tych narządów, skutkujących nawet kamicą nerkową i ich niewydolnością, co w skrajnych przypadkach kończy się dializami. Choroba ta polega na tworzeniu się złogów ze składników moczu i odkładaniu się ich w obrębie układu moczowego. W ostatnich
dziesięcioleciach częstotliwość występowania kamicy nerkowej w krajach rozwiniętych wrosła aż o 60–75 proc. W efekcie pod względem częstości występowania stała się ona trzecią chorobą układu moczowego po zakażeniach dróg moczowych i gruczolaku stercza. Udowodniono, że skala wzrostu liczby zachorowań łączy się ze zwiększonym spożyciem białka zwierzęcego i niewystarczającą ilością przyjmowanych płynów. Przekonał się o tym niedawno jeden z czołowych zawodowych kulturystów Nasser El Sonbaty. Sportowiec stosujący dietę Dukana zapadł na niewydolność nerek i zmarł. Nadmierna konsumpcja białek zwierzęcych może też doprowadzić do hiperwitaminozy – nadmiaru witamin rozpuszczalnych w tłuszczach, a po
pewnym czasie – do uszkodzenia magazynującej je wątroby; ¤ Niedobory antyoksydantów. Spożywanie warzyw i owoców w ilości mniejszej niż zalecane minimum, czyli 400 g dziennie, wywołuje niedobory witamin, głównie tych z grupy B oraz tych pełniących rolę antyoksydantów roślinnych: ß-karotenu i witaminy E, jak również C, a także polifenoli – bardzo ważnych substancji w profilaktyce i leczeniu nowotworów; ¤ Upośledzenie pracy układu nerwowego. Eksperyment przeprowadzony w 2011 roku przez badaczy z amerykańskiego Tufts University wykazał, że komórki nerwowe osób pozostających na dietach wysokobiałkowych nie funkcjonują prawidłowo. Skutkuje to osłabieniem koncentracji, pamięci i spostrzegawczości. Upośledzeniu funkcji układu nerwowego sprzyja również niedobór witamin: B, C, A, E oraz składników mineralnych: magnezu, manganu, selenu, które w diecie białkowej występują w zdecydowanie zbyt małych ilościach; ¤ Dna moczanowa – schorzenie polegające na odkładaniu się złogów kryształków moczanów w mięśniach, w tkance podskórnej i stawach, prowadzące do zapalenia stawów. Ryzyko zachorowania zdecydowanie wzrasta wraz z nadmiernym spożyciem białka zwierzęcego; ¤ Miażdżyca, czyli odkładanie się w żyłach złogów spowodowane nieograniczonym spożyciem odzwierzęcych tłuszczów nasyconych i cholesterolu pokarmowego. Zachęcam wszystkich zainteresowanych dietą Dukana do głębszego przemyślenia tej decyzji i konsultacji z dietetykiem. Bez wątpienia nie jest ona całkowicie bezpieczna. Obecnie zdecydowana większość specjalistów do spraw żywienia uważa, że największy wpływ na redukcję masy ciała ma deficyt kaloryczny, a nie skład diety. Wszelkie jadłospisy zawierające powyżej 35 proc. białka i poniżej 45 proc. węglowodanów nie są bardziej efektywne niż diety z kontrolowaną liczbą kalorii, ale mogą pogarszać stan zdrowia, a zatem nie powinny być rekomendowane w odchudzaniu. Jedyną zdrową drogą do zbicia zbędnych kilogramów jest zmiana stylu życia – ograniczenie spożycia kalorii oraz zwiększenie ruchu. Jeśli mam rekomendować jakąkolwiek dietę, to tylko śródziemnomorską, uznaną przez ekspertów za najzdrowszą. ZENON ABRACHAMOWICZ
Poniższa tabela obrazowo przedstawia ilości błonnika i cholesterolu zalecane do dziennego spożycia i przyjmowane podczas stosowania diety Dukana: Składnik
Poziom zalecany
Rodzaj diety tradycyjna
Dukana I faza
II faza
III faza
błonnik [g]
25-40
38
15
17
26
cholesterol [mg]
<300
130
1680
1530
920
Nr 31 (700) 2–8 VIII 2013 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
FILOZOFIA STOSOWANA
Jak Polak z obcym Przy okazji dwudziestolecia konkordatu zadajemy sobie pytanie, w jaki sposób powinny być uregulowane stosunki między państwem a Kościołem. Zgodnie z naturą ustroju demokracji liberalnej muszą być spełnione dwa warunki, o których mówi zresztą nasza konstytucja (art. 25), a mianowicie wolność wyznania oraz równouprawnienie wszystkich wyznań, a co za tym idzie – wszystkich kościołów, a także związków wyznaniowych. Równouprawnienie oznacza między innymi to, że każdy z kościołów ma możliwość uregulowania swych relacji z państwem na takim samym poziomie prawnym, za pomocą analogicznych aktów, na przykład ustawy. Siłą rzeczy wyklucza to możliwość zawierania konkordatu ze „Stolicą Apostolską”, gdyż taka – bardzo uprzywilejowana – forma regulacji wzajemnych stosunków dostępna jest wyłącznie jednemu Kościołowi – katolickiemu, który ma podmiotowość państwową (i to nawet podwójną, w znaczeniu Stolicy Apostolskiej oraz Watykanu). Wynika stąd, że demokratyczne państwa nie powinny zawierać konkordatów, jakkolwiek niektóre z nich to czynią. Wśród nich jest również Polska, która w swej
gorliwości posunęła się na tyle daleko, że zapisała w swej konstytucji zobowiązanie wobec jednego jedynego obcego państwa – a mianowicie zobowiązanie do zawarcia konkordatu ze „Stolicą Apostolską”. Trudno o bardziej naoczny przykład państwowego serwilizmu i niesuwerenności. No dobrze, ale jak to właściwie powinno wyglądać? Czy kościoły powinny mieć takie same prawa jak inne dobrowolne zrzeszenia obywateli, na przykład stowarzyszenia i fundacje? Czy można dopuścić finansowanie kościołów przez państwo? Czy jest miejsce na coś w rodzaju „kościoła państwowego”? Otóż demokracja okazała się niezwykle elastyczna i wypracowała różne modele koegzystencji kościołów z państwami – niekoniecznie rygorystycznie oddzielające sferę państwową od religijnej. Wszystkie przestrzegają wszelako – oprócz wymienionych wyżej dwóch warunków – kilku wspólnych im zasad. Po pierwsze – państwo nie interesuje się przekonaniami religijnymi obywateli, nie dyskryminując ani nie wyróżniając nikogo
Nie zawsze należy się przedzierać aż do samego końca. Przecież można tak wiele napotkać po drodze. (Elias Canetti) Staliśmy się dla siebie nawzajem okrutni, obojętni, wrodzy, obcy. A przede wszystkim nie mamy czasu dla innych ludzi. Ledwie znajdujemy go dla własnej rodziny. Gdy pytamy: „Co słychać?”, wcale nie oczekujemy odpowiedzi i kiedy ktoś zaczyna opowiadać o swych przeżyciach – obojętne, dobrych czy złych – jesteśmy zniecierpliwieni. Nasze życie stało się torem przeszkód, na którym liczy się tempo, w którym go pokonujemy. Ale nawet wtedy, kiedy nic nas nie goni i mamy wolną chwilę, skąpimy jej innym ze względu na nawyk śpieszenia się. Ile razy widuję człowieka trąbiącego w samochodzie, jeżdżącego po mieście z piskiem opon, aby wreszcie dopaść kanapy we własnym domu i nudzić się przed telewizorem. Ale życie nie kończy się olimpiadą, na której mamy zdobyć złoty medal, tylko śmiercią. To wszystko, co po drodze w dzikim pędzie tracimy, nie wróci. Jest stracone. Tymczasem większość ludzi, którzy mniej lub bardziej świadomie rezygnują z obcowaniem z innymi ludźmi, cierpi z powodu samotności. Pustki spowodowanej brakiem kontaktu i prawdziwej rozmowy z bliźnim nie wypełnią zakupy, obżarstwo, telewizja z wszechobecną zbrodnią popełnianą na terenie na przykład Stanów Zjednoczonych. Owszem, zdarza się jeszcze, że ludzie kupują w małym prywatnym sklepiku, gdzie przy okazji nabywania włoszczyzny czy jajek toczy się prawdziwa rozmowa. Rzadko jednak prowadzą ją ludzie młodzi. Zwykle są
ze względu na tego rodzaju przekonania. Po drugie – państwo nie stanowi prawa ani nie sprawuje rządów na podstawie przekonań religijnych i stara się, na ile to tylko możliwe, pozostawać bezstronne w sporach światopoglądowych oraz religijnych, stwarzając obywatelom maksymalnie szerokie pole wyboru zachowań zgodnych z ich sumieniem, a także przekonaniami. Po trzecie – otwierając drogę do uzyskiwania dotacji dla kościołów, otwiera ją dla wszystkich
to emeryci, dla których jest to wydarzenie towarzyskie. Często jedyne danego dnia. To samo milczenie dotyczy rodziny. Małżonkowie amerykańscy poświęcają 17 minut tygodniowo na rozmowę między sobą, przy czym większość czasu zajmuje problematyka wspólnego gospodarstwa domowego. Polacy plasują się, według szacunków lingwisty prof. Zbigniewa Nęckiego, tuż obok Amerykanów.
wyznań na równi. Łącznie oznacza to, że państwo jest świeckie i niezaangażowane w żadną z religii, chociaż nie zawsze ściśle odseparowane od instytucji religijnych i religijnej symboliki. Na tym fundamencie można jednak budować rozmaicie. Oto na przykład niektóre państwa narodowe powstawały na fali procesu historycznego, którego nieodłączną częścią była reformacja, czyli oderwanie się kościołów lokalnych od Rzymu i powstanie protestanckich kościołów narodowych. W rezultacie państwa te posiadają religie państwowe i państwowe kościoły. Tak jest na przykład w Wielkiej Brytanii i w Danii. Upaństwowienie kościołów oznacza tu jednak wyłącznie ich niezależność od Rzymu i papieża, a poza tym ma sens jedynie ceremonialny. Nic z tego nie wynika – ani uprzywilejowanie członków owego narodowego (państwowego) kościoła, ani religijny charakter ustaw. Ba, w demokracjach protestanckich dba się o to, by uprawnienia przysługujące wierzącym różnych wyznań w sposób analogiczny przysługiwały również niewierzącym. W takim na przykład Berlinie można posłać dziecko na lekcję takiej czy innej religii, nauczanej w szkole, lecz można również posłać je na ekwiwalentne lekcje świecko-racjonalnego pojmowania świata.
z kulturą literacką właśnie. To dobijające nas milczenie jest znakiem „nowego wspaniałego świata”. Rozkwit głębokich rozmów przypadł w Polsce na czasy wojny i PRL. Współczesne Polaków rozmowy istnieją głównie w nocnych audycjach lub w talk-show, bo w życiu codziennym, po pierwsze – szkoda nam czasu, a po drugie – nie potrafimy już rozmawiać o ważnych sprawach. Wolimy cudze wzruszenia, bo własnych często nie umiemy doświadczyć.
GŁOS OBURZONYCH
System obalimy z nudów Z danych CBOS wynika, że najwięcej czasu w rozmowach dorosłych z dziećmi zajmują potrzeby materialne! Kryzys w budowaniu więzi, przejawiający się nieumiejętnością rozmowy o tym, co się czuje lub myśli, zaczyna się w domu, od rodziców, którzy nie mają czasu ani ochoty na rozmowę z własnymi pociechami. One zresztą również nie rozmawiają ze sobą. Wspólny obiad rodzinny to przeżytek, wielkie święto. Każdy je w swoim kącie i o innej porze albo wynosi talerz przed telewizor. Brak rozmowy to brak więzi rodzinnych i społecznych. Organ nieużywany zanika. Coraz więcej ludzi dorosłych, nawet tych wykształconych, ma problem z jasnym wyrażaniem uczuć i myśli. Częściowo wynika to też z nieczytania książek. Kultura współżycia jest bowiem w dużej mierze zależna od obcowania
Bardzo często odzywamy się do siebie zwrotami zapożyczonymi z reklam. Robimy to nierzadko z uśmiechem, zaznaczając w ten sposób, jak bardzo dystansujemy się od reklamowej sztampy. Ale w rzeczywistości jest to proteza, na którą schamieli, niechodzący do teatru, nieczytający ani nierozmawiający, są skazani. W młodości, w czasach liceum, rozmawialiśmy ze sobą zwrotami zapożyczonymi z „Ferdydurke” Witolda Gombrowicza, „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego czy jakiejś innej lektury, typu „Paragraf 22”, która akurat była modna. Czasy są ciężkie, ludzie gwałtownie ubożeją. A im są biedniejsi, tym bardziej skazani na czekanie w kolejce do lekarza, wysiadywanie długich godzin w pociągach, autobusach i tramwajach w drodze do oraz
25
W USA, którego to kraju mieszkańcy, przeciętnie biorąc, stoją na prawo od PiS, nie do pomyślenia jest faworyzowanie którejkolwiek z religii przez instytucje publiczne, niemniej jednak istnieje tam coś na kształt „religii państwowej”, która opiera się na jednej jedynej tezie, a mianowicie, że istnieje Bóg. Jaki jest ten Bóg i jak go czcić – w to się już państwo nie wdaje, lecz taki właśnie wyłom w świeckości w USA się zachował. Na szczęście nie ma to większego wpływu na codzienne życie Amerykanów, a rząd amerykański bardzo uważa, by w sprawach wyznaniowych pozostawać neutralny (w wyjątkiem owej ogólnej tezy o istnieniu Boga). Najtrudniejsze zadanie mają kraje, których ludność jest przeważnie katolicka. Dźwigają one bowiem ciężar dziedzictwa średniowiecza, gdy państwa katolickie z założenia oparte były na dwuwładzy – duchownej i świeckiej – przy czym ta pierwsza była w ostatecznym rozrachunku władzą obcą, czyli Rzymu. I jak tu pozbyć się resztek owej rzymskiej władzy, zachowując wszelkie prawa katolików? Sprawa jest trudna, ale da się zrobić. Szukając takiego modus vivendi, trzeba przede wszystkim odrzucić hipokryzję i przestać udawać, że istnieje coś takiego jak „polski Kościół” czy „portugalski Kościół”, a biskupi nic a nic nie podlegają obcej władzy. Gdy już raz staniemy z prawdą twarzą w twarz, to na pewno rozwiązanie się znajdzie. My też staniemy z prawdą twarzą w twarz. Za jakieś dwadzieścia lat? JAN HARTMAN
z pracy. Im mniej są kulturalni, wykształceni, tym bardziej cierpią. Zabija ich nuda wynikająca z obracania się w kręgu najprostszych pojęć, takich jak pieniądze, jedzenie, drobne naprawy, pogoda. Coraz rzadziej można spotkać człowieka, który podczas podróży lub przymusowej bezczynności wynikającej z oczekiwania na coś lub kogoś zagłębia się w lekturze. A ludzie im mniej czytają, im mniej prowadzą istotnych rozmów zamiast gadki o tym, co będzie na obiad (ulubiony temat w więzieniach i szpitalach), tym mniej mają do powiedzenia, więc tym więcej milczą i nudzą się. Takie właśnie ludzkie stado hodowane do pracy i konsumpcji, stado, które nie rozmawia, nie myśli, nie zadaje pytań, umożliwiło budowę niesprawiedliwego systemu opartego na wyzysku, w którym bogaci się bogacą, a biedni biednieją. Bezmyślność rodząca jednomyślność umożliwiła rynkowy neoliberalny totalitaryzm. Ale przychodzi kiedyś taki moment, kiedy cierpienie, samotność, nuda stają się nie do zniesienia i wtedy ludzie tworzą „masę”. Zjawisko to opisuje Elias Canetti: „(…) podziały znikają i wszyscy czują się równi. W zwartej masie, gdzie między jej członkami nie ma wolnego miejsca, gdzie ciało przyciska się do ciała, jeden jest równie bliski drugiemu jak samemu sobie. Ulga z tego powodu jest ogromna. Ze względu na tę szczęśliwą chwilę, kiedy nikt nie jest czymś więcej, nikt nie jest lepszy niż inni, ludzie łączą się w masę”. A masa wiele potrafi zmienić. PIOTR IKONOWICZ
26
Nr 31 (700) 2–8 VIII 2013 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Partia Premii Kilka dni temu dowiedzieliśmy się od „naszego” ministra finansów Jacka Rostowskiego, że kasa budżetu jest pusta i brakuje 24 mld na pokrycie nowej dziury budżetowej. No to naród musi zacisnąć pasa. Tylko który naród? Rząd szuka więc oszczędności. Resorty mają ciąć wydatki, parlament ma się zgodzić na nowe kredyty dla państwa, a obywatele muszą się liczyć z zamrożeniem świadczeń. Wszystko to jest trochę szokujące po kilku latach opowiadania, że nasz kraj to „zielona wyspa”, kraina dobrobytu. Ludzie dziwią sie też, że po wydaniu gigantycznych pieniędzy ze środków europejskich mamy coraz większe kłopoty, a ludziom żyje się coraz gorzej. Powstaje więc wątpliwość, czy rząd wie, co robi. Czy ma jakąś wizję, koncepcję rozwoju kraju? Prowadzi jakąkolwiek politykę gospodarczą, przemysłową, emerytalną, społeczną, czy raczej konserwuje stare patologie i stróżuje stagnacji, tj. republice kolesiów? To ostatnie jest pewne, gdyż okazuje się, że rząd w czasie kryzysu dał podwyżki urzędnikom i że sięgają one 21 milionów złotych. Jak to? Mamy deficyt, długi, bezrobocie, dziurę w budżecie, a tu urzędnicy, którzy zawiadują tym bałaganem, biorą premie? Rzecz nie w tym, że ktoś uważa, iż te miliony załatają dziurę, bo tak nie będzie. Na pokrycie deficytu potrzeba miliardów. Tu chodzi nie o ekonomię, ale o przyzwoitość. Jak to może być, że rząd chce oszczędzać, a sam tego nie robi? W ten sposób ta ekipa traci jakąkolwiek zdolność
do przywództwa, traci mandat na dalsze rządzenie! Nikt im nie uwierzy – ani w oszczędności, ani w program, ani w receptę na kryzys. To kwestia elementarnej wiarygodności rządu. Ekipa Tuska zdaje się w ogóle nie pamiętać o 39 milionach Polaków, wyłączając z tej demencji siebie, urzędników ze swojego nadania oraz kler obcego nam i wrogiego państwa watykańskiego. Na nic zdały się referenda w Elblągu i w innych miastach, czy też podpisy w sprawie referendum w Warszawie, gdzie właśnie o szastaniu pieniędzmi grzmieli mieszkańcy. Ta lekcja poszła na marne. Władza wciąż „gwiżdże” na zasady i ma gdzieś prostych ludzi. Nasza administracja jest źle zorganizowana, źle opłacana, populistycznie zaszczuta, partyjnie i klerykalnie powiązana. Ale nawet to nie tłumaczy decyzji o premiach, gdy rząd prosi o zgodę na większe długi państwa. Do diabła! Najwyższy czas, aby oszczędzali wszyscy! Zlikwidujmy Senat, zlikwidujmy powiaty, urzędy wojewódzkie, zmniejszmy liczbę posłów i dopiero wówczas zapłaćmy pozostałym urzędnikom przyzwoicie, żeby nie kradli i nie załatwiali sobie premii. Ale nie odwrotnie! Najpierw zmiany i powszechne oszczędności, a potem premie. Jeśli ktoś myśli, że Platforma jest do uratowania, że to przejściowy kryzys, to informacje o premiach pozbawiają go resztek złudzeń – PO straciła instynkt. Nie jest już partią „Obywatelską”. Jest Partią Premii (PP), a nie Platformą Obywatelską (PO). JANUSZ PALIKOT
Księga Jonasza Wybrane komentarze naczelnego „Faktów i Mitów” z lat 2000 - 2010 w dwóch tomach. RELAX NAD BIAŁYM Sp. z o.o.
WAŻNE!!! W zamówieniu prosimy podać numer telefonu i adres, na który możemy wysłać książki.
Konkordat. Fakty i mity Początki polskiej transformacji mają oblicze nie tylko Balcerowicza, bezrobocia, galopującej inflacji i złodziejskiej prywatyzacji, ale też ustawy antyaborcyjnej, nauki religii wprowadzonej cichcem do szkoły i konkordatu. Wokół tej umowy, zawartej 28 lipca 1993 r. między „Stolicą Apostolską” i Rzecząpospolitą Polską, narosło wiele mitów. Dla prawicy konkordat jest aktem założycielskim III RP, dla lewicy – wiernopoddańczym. W dwudziestolecie podpisania konkordatu SLD, we współpracy z Towarzystwem Kultury Świeckiej im. Tadeusza Kotarbińskiego, Stowarzyszeniem na rzecz Państwa Neutralnego Światopoglądowo „Neutrum” i Polskim Stowarzyszeniem Racjonalistów, zorganizował panel, który odbył się w Sejmie 27 lipca 2013 r. Spotkanie otworzył przewodniczący Leszek Miller, przedstawiając polityczne uwarunkowania i pospieszne, prowadzone w tajemnicy przed społeczeństwem, prace nad dokumentem. Podkreślił, że konkordat jest obciążony grzechem pierworodnym, gdyż został podpisany przez ministra Krzysztofa Skubiszewskiego, kiedy rząd Hanny Suchockiej, po utracie zaufania Sejmu, nie miał już uprawnień do podejmowania decyzji o strategicznym znaczeniu. Jesienią 1993 r. lewica przejęła ster rządów i przez cztery lata, mimo prób ludowców, nie dopuściła do ratyfikacji. Dopiero po wygranej AWS 8 stycznia 1998 r. Sejm, przy sprzeciwie Klubu SLD, zwykłą większością przegłosował ustawę ratyfikacyjną. Prezydent Aleksander Kwaśniewski, choć miał podstawy do skierowania konkordatu do Trybunału Konstytucyjnego, podpisał dokument 23 lutego 1998 roku. Za bardzo chciał być przyjęty w Watykanie przez Jana Pawła II, aby się sprzeciwić. Spotkała go jeszcze jedna nagroda. W 1999 r., podczas papieskiej wizyty w Krakowie, jako jedyna na świecie głowa państwa dostąpił zaszczytu zaproszenia do papamobilu. Po latach okazuje się, że JPII aż tak przesadnie Kwaśniewskiego nie cenił. Arcybiskup Mokrzycki ujawnił właśnie mediom, że zaproszenie wyszło od kard. Dziwisza, a papież w ogóle nie wiedział, że na tylnym siedzeniu ma dodatkowych pasażerów. Wbrew swoim intencjom metropolita lwowski potwierdza tym samym, że w ostatnich
latach JPII, stałe faszerowany lekami, miał bardzo słaby kontakt z rzeczywistością i nie był w stanie kierować rzymską kurią, co doprowadziło do katastrofalnych skutków, a jego następcę – do abdykacji. Niewykluczone zatem, że papież Polak nie wiedział też o ratyfikacji konkordatu i był to prezent nie tyle dla niego, co dla polskich hierarchów, gdyż gwarantował im nieodwracalność zdobyczy z lat 1989–1993. Skutki konkordatu przejawiają się i w sferze sacrum, i w sferze profanum. Jednak kluczowe znaczenie
ma ten dokument w kulturze znaków i symboli. Pomimo formalnej równości układających się stron nie jest typową umową międzynarodową. Jej pierwszym podmiotem jest bowiem nie Państwo Watykańskie, ale „Stolica Apostolska” jako reprezentacja katolickiej społeczności uniwersalnej. Ta zasadnicza różnica jest odzwierciedlona w tytule, a przede wszystkim – w symbolice porozumienia, które jest zawierane przez Kościół powszechny z władzą świecką. Oznacza to, że w 1993 r. konkordat zawarli Polacy katolicy, a JPII jedynie ich reprezentował. Wobec wrogiego, świeckiego państwa, na którym trzeba wymuszać ustępstwa dla wiary i wiernych. Właśnie w tym wymiarze konkordat jest anachronicznym i całkowicie zbędnym dokumentem. Przeciwstawiając katolików ich państwu, pokazuje potęgę i obłudę Kościoła i papiestwa. W wymiarze ekonomicznych obciążeń konkordat nie odgrywa aż takiej roli, gdyż nie nakłada wprost obowiązku finansowania działalności Kościoła katolickiego z budżetu państwa ani z budżetów samorządowych. Zobowiązania wynikają jedynie pośrednio z art. 12, 14, 15, 16, 17, 20 i 22. Zamykają się one
w kwocie około 3 mld zł rocznie, z czego 1,6 mld zł stanowią wynagrodzenia katechetów i kapelanów. Pozostałe pozycje to dotacje dla szkół i placówek wychowawczych oraz szkół wyższych, umowy NFZ z kościelnymi zakładami opieki zdrowotnej oraz koszty realizacji programów RTV w ramach misji państwowych mediów audiowizualnych. Rzeczywiste finansowanie Kościoła przez państwo jest wielokrotnie wyższe i sięga rokrocznie 8–10 mld zł, licząc straty budżetu z tytułu zwolnień podatkowych kościelnych osób prawnych. W panelu udział wzięli: prof. UW Jarosław Szymanek, prof. UJK w Kielcach Małgorzata Winiarczyk-Kossakowska, dr Paweł Borecki, dr Władysław Loranc, Czesław Janik i Jacek Tabisz. Jako prowadząca poprosiłam o odpowiedź na trzy pytania: 1. Czy konkordat był w ogóle potrzebny, skoro stosunki państwo–Kościół były już unormowane przez ustawy z 17 maja 1989 r.? 2. Czy Kościół potrzebował konkordatu jako gwarancji dla swojej instytucji i wiernych? Czy to raczej państwo potrzebowało takiej umowy, aby usankcjonować i wręcz usprawiedliwić wiele naruszających prawo posunięć, jak choćby wprowadzenie religii do szkół? I z drugiej strony, czy dla Kościoła konkordat był głównie manifestem siły, czy też jednak umową gwarantującą duże, dodatkowe korzyści? 3. Czy Polska bez konkordatu byłaby w mniejszym stopniu państwem wyznaniowym? Dyskusja była niezwykle ciekawa. Głos zabierało także kilkunastu spośród sześćdziesięciu gości. Ostateczna konkluzja była do przewidzenia. Ponieważ lewica patrzy na konkordat obiektywnie, bez kościelnych klatek na oczach, został on oceniony jako całkowicie zbędny i szkodliwy. Za najgorszy skutek jego obowiązywania uznano naukę religii w szkołach. Wykazano, że umowa jest respektowana jednostronnie, tylko przez państwo, podczas gdy Kościół ma za nic zapisy o autonomii i niezależności państwa. Równocześnie za pierwszy krok w kierunku ukrócenia rozpasania Kościoła i jego wpływu na polską codzienność uznano ścisłe przestrzeganie konkordatowych zapisów. Oby jak najkrócej. JOANNA SENYSZYN senyszyn.blog.onet.pl senyszyn.eu
Nr 31 (700) 2–8 VIII 2013 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Świeżo upieczony adwokat do ojca, też adwokata: – Tato! Udało mi się skończyć tę sprawę, z którą męczyłeś się 20 lat! – Ty idioto! Ja z tej sprawy zbudowałem dom, kupiłem dwa samochody, a ty ją skończyłeś na pierwszej rozprawie?!! ~ ~ ~ – Janie, prezerwatywę poproszę. – Proszę, panie hrabio. – Nie tę, durniu! Tę z herbem! ~ ~ ~ Żona pyta męża: – Gdzie jest nasz syn? – U kolegi. – To może się trochę zabawimy? – Dobry pomysł, włączaj komputer! 1 8
L
E
O Poziomo: 1) cienki w talii, 5) doskonale wbija pale, 8) trąd, 10) złota czeka na życzenie, 11) Sir John – wokalista i pianista, 14) przed marami, 15) wiecie, kto rządził na Krecie?, 16) leje się, 18) to w nie wpadają duże i małe sumy, 19) wyjątek, np. z księgi piątej, 21) każe sobie płacić za wciskanie kitu, 22) program humanisty z Rotterdamu, 23) wybucha wśród tłumu, 25) boski twardziel, 26) ćwiczenie na scenie, 29) nie pokażesz jej bez kciuka, 30) fani są w nim zakochani, 32) waży w komputerze, 33) mebel rezerwowych, 34) demolka, 35) partyjniak, 40) zakuty w kajdany, 45) cyklicznie naciska na pedały, 46) zadziwiająca para, 47) w każdym Zdroju, 52) Śnieżka w nich mieszka, 57) nie obronił Prezydenta RP przed jajecznym atakiem, 59) boska tarcza jak ochrona patrona, 61) wszyscy w pracy, 62) drobna moneta w Pensylwanii, 63) treści w powieści, 64) toczy tamto i owamto, 68) co widzimy, gdy mamy omamy?, 69) stworzony do segregacji, 72) znasz ją, więc czasem wpada, by pogadać, 73) herbaciane owoce, 74) chłopak z wiankami kiełbasy, 75) jak ma na imię Reagana wybrana?, 76) kupa gnoju, 77) zimne od świętej Anki, 78) w sumie to jest per..., 79) przykrywki, 80) zwany (nie bez racji) starożytnym przykładem teokracji, 81) równa na okrągło, 82) nakreślony niby nic, 83) zmieszana stara. Pionowo: 1) zgrana przesyłka, 2) rysa obok przeczenia bywa treścią orzeczenia, 3) drobinka lodu, 4) jest bezstronny w aparacie, 5) puka na cmentarzu, 6) stawia, 7) cenię takie streszczenie, 8) ukochana kabana, 9) święte krowy na pasach, 12) widzą w nich wrogów Hutu, 13) z bronią w ręku, lecz nie żołnierz, 17) taka, co męczy pijaka, 20) ojcowskie szaty, 23) gryzie psa i kota, 24) nasz filtr wewnętrzny, 27) złota jednostka, 28) kwitną raz na całe życie, 29) płaci gapowe, 31) to tu Gioconda na ludzi spogląda, 36) nudziarz jej nie zmienia, 37) o tapecie, nim ją rozwiniecie, 38) to był HIT, 39) na niebie i ziemi wskazują, 41) w ręku rycerza, lecz nie miecz, 42) po(d)pisywał się szpadą, 43) pieni się w rękach, 44) rób tak, jak każe ten znak, 47) zjazd w świetle gwiazd, 48) potrafi odbić się od dna, 49) to tu rybacy chodzą po pracy, 50) ten owoc się czepia, bo ma haczyki do łapania ubrania, 51) w nim jest kilka ras naraz, 52) klasyczny artysta, 53) kraj – tak, a państwo – nie, 54) co rolnik wyrzuca w błoto?, 55) wiersz z notesu, 56) zasuwany w ciastkarni, 58) przypadek w karabinie, 60) Kuba dla Jakuba, 61) o broni przy skroni, 65) śmieć, którego nie chcesz mieć, 66) piramidalny Meksykanin, 67) we własnym robisz sam, 69) weszła do rodziny, 70) smali cholewki do twojej Ewki, 71) imitacja z Cezara.
C
I
P
24
A
N
C 32
H
A
15
A
R
C
36
P
A
S
Y
K
7
A 57
B
T
O 65
11
N
R
K
P
Ę
A 79
D
K
A
W
19
R
L
A
29
F
A
A
38
A
R
T
I
W
25
T 50
R
27
I
E P
67
Z
T
A
K
20
Y
77
R
S
13
A
W
29
R
N 30
I
K
2
J
A
U
51
18
52
M
K
I 58
A
S
E
E
N
O
N
K
S 68
G
M
W
A N
A
I
E
31
O
14
R
A
E
C
A
L U
41
T
R
53
K
I
S
D
N
G 5
I
C
K
S
Y
A
E
J
T
42
Z
A
L
R
21
T
U
S
T
I
O
R
54
N
S
U
A
C
43
M
D
O
A
N
Y
A
W
25
R
28
A
N
Y
4
A O
K
S
A 55
S
12
T
Z
56
E
K E
L E
71
E
R
R 16
Ó
A A
44
E 70
A
W
N
Y
30
J
O O
28
G
J
O
O
D
N
S
W
R
P
27
I
81
Ę
Y A
N
A
A
N
D
22
Ł
76
E S
T
Y
13
A
N
69
R
O
S
N
S
O
T 83
I
9
S
Y 78
P
P
Y 73
C
61
P
20
R
R
T
U
O A
12
A
R
A 63
N
80
I
D
E
75
K
I
M
8
Z
60
M 26
L
59 17
S
W
40
Z
L
U
R
K
10
19
P
I Z
O
46
W A
N
34
R E
T D
7
11
Ó
I
C
A
D
E
Y 3
I 22
A
I
A
L
E 82
T
F
O
Z
A
Y
A Ł
C
6
U
M
K
6
A 15
E
A
K
O
N
I
T
23
K
24
N
62
R
Z
B
K
I
33
Z
C T
Y S
G
39
C
S
49
Y
18
R
5
O
E
E
L
E
4
R
Y
Z
K
I
R
E 66
A
3
K
10
N
A O
E
A
L
K 37
S
Z
A
E E
Z
Z
I
72
D 74
1
K
E O
C Z
U
A 64
C
17
2
K
14
S
D
A
A
K 48
A
R
O
T 47
E
K
Ł 45
P
E
Ł 35
9
21
H 23
26
I
16
P
L
Z A
E
C
A
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie – dokończenie wakacyjnej scenki. Na pustyni wyczerpany turysta pyta Beduina: – Jak dojść do Kairu?
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 29/2013: „Jest pięknie, świetnie wypoczywam, bądźcie spokojni i nie martwcie się o mnie. PS: Co to jest epidemia?”. Nagrody otrzymują: Hubert Sytkiewicz z Łukowa, Andrzej Jakubowski z Gostynina, Romualda Bodenszac z Koszalina. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn , Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 639 85 41; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 630 72 33; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna – cena 52 za III kwartał 2013 r., 100 zł za II połowę 2013 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS Sp. z o.o., 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 za III kwartał 2013 r., 100 zł za II połowę 2013 r.; b) RUCH S.A.: Zamówienia na prenumeratę w wersji papierowej i na e-wydania można składać bezpośrednio na stronie www.prenumerata.ruch.com.pl. Ewentualne pytania prosimy kierować na adres e-mail:
[email protected] lub kontaktując się z Telefonicznym Biurem Obsługi Klienta pod numerem: 801 800 803 lub 22 717 59 59 – czynne w godzinach 7.00–18.00. Koszt połączenia wg taryfy operatora. 3. Zagraniczna prenumerata elektroniczna: informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl/presssubscription/. Prenumerator upoważnia firmę BŁAJA News Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 4. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hübsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326, http://www.prenumerata.de. 5. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 6. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
Nr 31 (700) 2–8 VIII 2013 r.
JAJA JAK BIRETY
Fot. Demotywatory.pl
ŚWIĘTUSZENIE
Humor
Rys. Tomasz Kapuściński
Dyrektor przyjmuje do pracy nową sekretarkę: – I twierdzi pani, że nie odstraszyła pani informacja w ogłoszeniu, że mam długi? – Prawdę mówiąc – odpowiada ona, lekko się rumieniąc – właściwie mnie to zachęciło.
~ ~ ~ Rozmawiają dwie kobiety na targu: – Ale upał! A człowiek nie ma pieniędzy, żeby gdzieś wyjechać, odpocząć… – A ja tam jadę na Rodos! – Naprawdę? Na tę piękną wyspę?! – Niedokładnie... Wybieram się na Rodzinne Ogródki Działkowe Ogrodzone Siatką.
D
la wszystkich znudzonych tematem „książę się urodził!” będzie coś o zgonach różnych władców. ~ Pyrrus, król Epiru w III w. p.n.e., walczył w Argos. Szło mu nieźle, dopóki matka żołnierza wrogiej armii – oglądająca walkę z dachu jakiegoś domu – nie zrzuciła mu na głowę dachówki. Pyrrus od tego nie umarł, ale stracił przytomność i szybko znalazł się chętny do odrąbania mu głowy mieczem. ~ Według niektórych źródeł Attyla – wódz Hunów z V w. n.e. – umarł w czasie nocy poślubnej. I wcale nie na zawał od „przepracowania” w sypialni. Był tak pijany, że dostał krwotoku z nosa i udusił się własną krwią. ~ Król angielski Henryk I Beauclerc (XII-w), pojechał do Normandii, żeby odwiedzić córkę i zięcia. Na kolację podano minogi – wodne stworzenia przypominające węgorze. Henrykowi posmakowały. Jadł, dopóki nie zrobiło mu się niedobrze, a kilka dni później skonał. Ponieważ umarł poza miejscem zamieszkania, przygotowano transport zwłok. Nie było łatwo! Ciało wypełnione minogami śmierdziało niesłychanie. Miejscowy rzeźnik wypatroszył więc władcę, a to, co zostało, posolił i zapakował w skórę wołu.
CUDA-WIANKI
Zejścia koronowane ~ Władysław Laskonogi zginął na wygnaniu w 1231 roku. Niemiecka dziewucha, którą chciał zgwałcić, rozbiła mu głowę świecznikiem. Książę wielkopolski miał wtedy 70 lat. ~ Według kronikarza Jana Długosza, król Władysław Jagiełło bitwę pod Grunwaldem przeżył, a umarł na banalne przeziębienie. Wszystko dlatego, że kiedy jechał na Ruś, usłyszał przecudny słowiczy śpiew. Koniecznie chciał ptaszków posłuchać i zbyt dużo czasu spędził w lesie – zimnym i wilgotnym. ~ Maurycy Saski, francuski marszałek, umarł w 1750 r. po wizycie 8 „aktorek”. W akcie zgonu napisano jeszcze, że chodziło o „przedawkowanie kobiet”. ~ François Faure był prezydentem Francji. Jego rządy uznawano
za nieudolne i nijakie. Za to śmierć nijaka nie była! W 1899 roku Faure, sfrustrowany zawodowymi niepowodzeniami, umawiał się na seks z Marguerite Steinheil – żoną paryskiego malarza. Ich ostatnie pożycie było tak udane, że w trakcie prezydent umarł na zawał serca. Zawiniła kantarydyna – substancja wydzielana przez chrząszcza (pryszczel lekarski). To silny afrodyzjak, ale spożyty w nadmiarze zamienia się w truciznę. Umierając w bólach, Faure z całej siły złapał kochankę za włosy, więc wrzeszczała ile sił w płucach, aż zbiegła się prezydencka służba. W tamtejszej prasie pisano: „Życie miał wprawdzie bezbarwne, ale jaką piękną śmierć!”. ~ W 1920 r. 27-letni Aleksander I, król Grecji, poszedł na spacer z psem. Nagle na jego czworonoga napadł inny czworonóg – małpa. Młody władca chciał zwierzątka rozdzielić. Wtedy na pomoc swojemu pobratymcowi rzucił się inny małpiszon i ugryzł Aleksandra w nogę. Król umarł na sepsę. JC