OBRONILIŚMY KRZYŻ!!! ! Str. 3 INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 32 (544) 12 SIERPNIA 2010 r. Cena 3,90 zł (w tym 7% VAT)
Arthur Schopenhauer powiedział, że ludzie są diabłami w piekle zwierząt. Często wierzenia religijne stanowią alibi dla znęcania się i okrutnego zabijania tysięcy czujących i cierpiących istot żywych. Bo – jak twierdzą ! Str. 13 bezduszni duchowni – zwierzęta nie mają duszy...
! Str. 8
! Str. 7
ISSN 1509-460X
! Str. 17
2
Nr 32 (544) 6 – 12 VIII 2010 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Polska to dziki kraj. Kiedy zamykaliśmy ten numer, nielegalny krzyż na Krakowskim Przedmieściu nadal stał, mimo prób jego przeniesienia zgodnie z planem i osiągniętym wcześniej porozumieniem. Tłum fanatycznych zwolenników PiS-u nie dopuścił do krzyża harcerzy, a nawet księży. Pojawiły się także inne, „zapasowe” krzyże. Państwo, w którym są setki ważnych i nierozwiązanych problemów, pasjonuje się losami dwóch skrzyżowanych patyków. Świat się śmieje... Podpadnięty Migalski chce się zrehabilitować w oczach prezia, zatem wraz z Czarneckim – europosłem z ograniczoną poczytalnością – proponuje Polakom ogólnonarodowy bojkot piwa Lech. Za reklamę pod Wawelem „Zimny Lech”. Teraz to już nawet strach zamówić w barze Krwawą Mary. Albo napluć na chodnik w Jarosławiu. A co to będzie, jak Lech Poznań przegra mecz z Dynamem Smoleńsk? „Przegrałem wszystko. Nic mi już w życiu nie zostało. Tylko może jeszcze wyjaśnienie śmierci brata” – miał powiedzieć kilku najbardziej zaufanym pretorianom Jarosław Kaczyński tuż po przerżniętych wyborach prezydenckich. Przyznacie, że dwa pierwsze zdania można czytać ze sto razy, a i tak się nie znudzą. Rząd PO chce wprowadzić podwyżkę podatku VAT, która dotknie wszystkich robiących zakupy. Podatki wzrosną, aby rząd mógł zaoszczędzić rocznie 5 mld złotych, bo w budżecie straszy dziura. Przypominamy, że dokładnie tyle, i to corocznie, kosztuje państwo wspieranie polskiej filii Watykanu. Ale tam nie szuka się oszczędności, no bo jak można dobierać się do pieniędzy obcego państwa! Pawłowi Kowalowi (PiS) urodził się syn. A syn musi mieć imię. To oczywista oczywistość. Jest nią także i to, jakie imię nadał Kowal latorośli. Cóż, historia różną modę na imiona przynosi. Był modny Adolf, później Józef, potem Bolesław czy Edward. Teraz Lech. Co będzie później? Donek? Bronek? Na szczęście już nie Jarosław. Poseł Janusz Palikot złożył do prokuratury doniesienie na księdza Zygmunta Głębickiego ze Stanina. Chodzi o złamanie przez duchownego ciszy wyborczej. Proboszcz mówił ponoć na mszach w niedzielę 20 czerwca, że Donald Tusk nie jest Polakiem, bo jest „związany z Wehrmachtem”. Dał też do zrozumienia, że aby móc przystępować do komunii, należy oddać głos na ludzi „prawych, sprawiedliwych, walczących z korupcją”. Swoją drogą szkoda, że duchowny nie przypomniał, ilu jego „braci w kapłaństwie”, począwszy od obecnego papieża, było zatrudnionych w tym paskudnym Wehrmachcie... W przyszłym roku przypada 100 rocznica urodzin Czesława Miłosza, zatem wybitni polscy artyści zwrócili się do parlamentu, aby rok 2011 ogłosić Rokiem Miłosza (zrobiły tak USA, Japonia, Rosja, a nawet Australia). „Po naszym trupie” – zawyli posłowie PiS, bo... „to wielki komuch był”. Nie zgadzają się także na upamiętnienie noblisty pomnikiem. Za to pełną parą idą prace nad warszawskim pomnikiem Kaczyńskiego. „Bo to najwybitniejszy po papieżu Polak ostatniego stulecia” – tak napisano we wniosku o lokalizację monumentu. To nie mit, to sam kit. Ależ kłopot mają kustosze powstającego właśnie w Warszawie Muzeum Jana Pawła II (i Stefana Wyszyńskiego przy okazji). Zgromadzono już podobno moc pamiątek po Papie, ale na razie nie da się ich eksponować (i nie wiadomo kiedy będzie można), bo z uwagi na proces beatyfikacyjny Kościół nałożył na nie klauzulę tajności. Wśród eksponatów są np. „tajne” buty Jana Pawła. Po wpisaniu w wyszukiwarkę Google: „Komorowski to...” otrzymujemy podpowiedzi: „to debil”, „to zdrajca”, „to oszust”, „to agent WSI”, „to szuja”, „to pedał”, „to ciota”... Tak oto bawią się informatycy PiS, złośliwie pozycjonując wspomniane hasło. Nie zapominają przy tym, aby internauci wpisujący: „Kaczyński to...” otrzymywali odpowiedź: „prawdziwy mąż stanu”. Demencja starcza jest zawodową przypadłością wielu artystów. Kiedyś nawet dobrych (Łysiak, Wolski itd.). Oto Jerzy Chmielewski (bardziej znany jako Papcio Chmiel) akcję kolejnego tomu przygód „Tytusa, Romka i A’Tomka” umieści w roku 1920 podczas wojny polsko-rosyjskiej. Nareszcie wiemy, dlaczego Ruscy spieprzali spod Warszawy. Przeraziły ich małpy w polskim wojsku. Na stronie www.ide.info.pl turysta może znaleźć informacje ze wszystkich kontynentów o najbliższym kościele, w którym msze odprawiane są w języku polskim. Co ciekawe, przeciwko takiemu udogodnieniu protestują polscy księża z egzotycznych krajów (np. Ameryki Pd.) i twierdzą, że polskim turystom nie o strawę duchową chodzi. „Pukają do drzwi parafii i jak gdyby nigdy nic proszą o jedzenie lub o nocleg!” – żali się ksiądz z Paragwaju. Podobnie wściekać się musieli jego poprzednicy w Betlejem jakieś 2 tys. lat temu. Niemal jedna trzecia Hiszpanów deklaruje całkowity ateizm. 10 lat temu niewierzący w tym do niedawna katolickim kraju byli grupą pięcioprocentową. Tak Kościół zniechęca do siebie myślące narody. Myślące... „Co prawda zwierzęta nie powinny być traktowane okrutnie, ale zwierzęta nie mogą też mieć praw, których odmawia się nienarodzonym ludziom” – oświadczył Watykan po tym, jak władze Katalonii zakazały walk byków. Czyli należy krowom robić skrobanki?
Warto rozmawiać rawdziwy mąż stanu prowadzi z obywatelami dialog. Oczywiście nie chodzi o rozmowę z każdym, lecz o dostarczenie wszystkim zainteresowanym odpowiedniej informacji. Polacy, po tak wielu zawirowaniach systemowych, zasługują na to, żeby z nimi o ważnych sprawach kraju normalnie rozmawiać. Rozmawiać, a nie manipulować nimi. W przerwach pomiędzy histerią wokół katastrofy smoleńskiej a debatą na temat przyszłości krzyża przed Pałacem Prezydenckim ministrowie rządu Donalda Tuska prześcigają się w opowieściach o niespodziankach, jakie nam szykują w roku przyszłym. Powstał chaos informacyjny. A prezydent elekt zapadł się pod ziemię. Choć w końcu zasłużył też na trochę oddechu. Mam wrażenie, że pogoda i politycy zmówili się, aby popsuć część wakacji milionom Polaków. Rozumiem, że rząd nie ma wpływu na to, co wygaduje opozycja. Premier ma jednak pełną kontrolę nad tym, co mówią i obiecują ministrowie. A mówią rzeczy ze sobą sprzeczne i wzmagają zamieszanie. Do chaosu informacyjnego przyczyniło się także obiecywanie wszystkiego, co tylko możliwe, w trakcie kampanii prezydenckiej. Wzbudzanie nadmiernych oczekiwań zazwyczaj kończy się klęską. Obywatele domagają się bowiem spełnienia tego, co obiecano, a liderzy, którzy próbują się z przyrzeczeń wycofać, traktowani są – i słusznie – jak oszuści. Z ludźmi trzeba normalnie rozmawiać, czyli także właściwie i na czas informować ich o ważnych sprawach. Dobrze poinformowany obywatel nie łapie się na populistyczne zagrywki. Badania socjologów oraz doświadczenie wielu rządów pokazują, że gospodarka jest wówczas stabilniejsza, a wdrażanie reform łatwiejsze. Uczciwe informowanie to najlepszy i najtańszy sposób budowania wizerunku rządu i poszczególnych ministrów. Tutaj bardzo często przychodzi rządowi z pomocą głowa państwa – król lub prezydent. Przejmujący władzę na zasadzie dziedziczenia lub wybierany na znacznie dłuższą kadencję niż parlament, jest oderwany od bieżącej walki politycznej i wymiany inwektyw. Jest to kapitał, którego nie potrafiła jak dotąd wykorzystać większość naszych prezydentów. Paradoksalnie najlepszym z nich był generał Wojciech Jaruzelski. Płynnie przeprowadził on Polskę z PRL-u do III RP. Gdy ten numer „FiM” trafi do kiosków, VI kadencję prezydenta RP rozpocznie Bronisław Komorowski. W odróżnieniu od swoich poprzedników staje on na politycznym gruzowisku, jakim była prezydentura Lecha K. Gruzowisku zarówno w wymiarze krajowym, jak i międzynarodowym. Ten bałagan jest też dla Komorowskiego szansą: wystarczyłyby proste gesty, aby mógł zapisać ładną kartę w dziejach polskiej prezydentury. Jeśli tylko zechce. Na początek weźmy sprawy gospodarcze. Co stoi na przeszkodzie, aby to w Pałacu Prezydenckim odbyła się poważna narada (spotkanie, konferencja) poświęcona perspektywom polskiej gospodarki i niezbędnym reformom? Populiści spod znaku PiS nie lubią intelektualnej debaty i rzeczowej rozmowy.
P
Odmówią przyjścia. Polacy zobaczą, że ludzie Jarosława nie mają dobrej woli i nie nadają się do sprawowania funkcji publicznych. A jesienią tego roku czekają nas jedne z najważniejszych wyborów – samorządowe. To wtedy wybierzemy tych, którzy na kolejne 4 lata wezmą odpowiedzialność za nasze małe ojczyzny. Patrzmy więc, kto danego kandydata rekomenduje. Ogólnopolską rekomendację najłatwiej zweryfikować podczas debaty o wspólnej kasie. W przyszłym roku czekają nas z kolei wybory parlamentarne. PiS posługuje się taktyką manipulacji, a rząd jak dotąd nie potrafi na nią odpowiedzieć. Otóż wbrew temu, co opowiadają podwładni Kaczyńskiego, wszystkie dane makroekonomiczne (wielkość sprzedaży w sklepach, produkcji, zapasów, wystąpień o pozwolenia budowlane, zamówień na materiały budowlane) wskazują, że Polacy radzą sobie bardzo dobrze w czasach kryzysu. Jest to jednak głównie zasługa nie państwa, lecz obywateli, którzy, nie czekając na rząd, robili i robią swoje. To nasi drobni i średni przedsiębiorcy szukają nisz rynkowych, inwestują w wynalazki i nowe technologie. Tworzą firmy nawet w Chinach. Ot, choćby Adam Marszałek z Torunia. Właściciel średniej wielkości polskiego wydawnictwa naukowego założył tam filię. Stała się ona w ciągu 2 lat jednym z najważniejszych tamtejszych wydawnictw publikujących rozprawy z nauk społecznych. Jesteśmy naprawdę przedsiębiorczym narodem. Przeszkadza nam brak stabilności i niechęć rządu do szczerego dialogu. Tacy Brytyjczycy co roku dostają od rządu około 120 informacji o stanie gospodarki, budżecie, planach inwestycyjnych, a także o pomysłach na podatki. Te ostatnie – co najmniej z rocznym wyprzedzeniem. U nas musi być oczywiście inaczej. I latem tego roku po przepychankach okazało się, że będzie niewielki wzrost VAT-u. Niby drobiazg, ale sam chaos informacyjny wpływa na nastroje społeczne. Ludzie – wystraszeni, że będą mieli mniej pieniędzy – rezygnują z zakupów, co przekłada się na mniejszą sprzedaż, a sprzedaż na produkcję; ta z kolei wpływa na zatrudnienie, a to bezpośrednio uderza w budżet państwa, bo spadają wpływy z podatków. A te 5 potrzebnych miliardów można było przecież uzyskać, stawiając tamę na rzece pieniędzy dla Kościoła (apelowałem o to do premiera Tuska). Większość narodu odebrałaby to z entuzjazmem, oczywiście po racjonalnym uzasadnieniu. Niestety, polskie rządy nie potrafią rozmawiać z obywatelami. Co stoi na przeszkodzie w prowadzeniu takiej polityki? Naprawdę nie wiem. Tam, gdzie jest dialog, jest i spokój społeczny. Czy rząd nie wiedział o prognozach budżetowych wcześniej? Wiedział. Czy chodziło wyłącznie o przeczekanie wyborów? Takie podejście może się zemścić. Ta sytuacja pokazuje niestety, że PO w poważnej części nie różni się niczym od PiS-u. I jedni, i drudzy manipulowali i ukrywali ważne informacje. JONASZ
Nr 32 (544) 6 – 12 VIII 2010 r.
GORĄCY TEMAT
Przepis na tę naszą specjalność narodową jest prosty: do siermiężnego tygla kulturowego wlać wiadro pomyj, dodać garść inwektyw, szczyptę ksenofobicznej nienawiści, uzupełnić patriotyczno-katolickim sosikiem, zamieszać wszystko krzyżem i... ...I spróbowałem tego specjału pod Pałacem Prezydenckim. Był obrzydliwy. Ale jakże polski! Jedni zapowiedzieli, że obejdzie się bez przemocy. Nie obeszło się. Inni zapowiedzieli, że krzyż przeniosą. Nie przenieśli... W nocy z poniedziałku na wtorek funkcjonariusze policji i straży miejskiej ogrodzili barierkami „prawdziwych Polaków” wraz z ich krzyżem. Od tej pory nikt nie mógł wesprzeć pilnujących krucyfiksu. Wszystko dla bezpieczeństwa zapowiadanej na 3 sierpnia przeprowadzki krzyża do kościoła św. Anny. Policjanci, odgradzając plac przed Pałacem Prezydenckim, mieli nadzieję, że zmniejszą tym szanse na agresywne ataki ze strony „solidarnych”. Niestety, bardzo się mylili. Trzy godziny przed zapowiedzianą przeprowadzką krzyża koczowałem z „prawdziwymi Polakami”. Niestety, nie byli dla mnie już tak przyjaźni, nie byli nawet mili jak podczas mojej wcześniejszej krzyżowej eskapady („Krzyżaki”, „FiM” 30/2010). Czekali tylko, aż pojawi się ktoś, na kim będą się mogli wyżyć. No więc siedziałem cicho, szczęśliwie nierozpoznany. Przyszedł kamerzysta z TVN24. Szybko wytłumaczyli mu, żeby spie... ał, bo inaczej wsadzą mu tę kamerę w gardło. Dosłownie. Człowiek, o którym pisałem po mojej poprzedniej wizycie pod krzyżem (ten znany z mediów), tym razem stał na małym stołku, w dłoniach trzymał sporych rozmiarów radiomagnetofon, z którego na cały regulator puszczał pieśni patriotyczno-religijne, a na koniec każdej z nich on i jego kompani w liczbie około tysiąca wykrzykiwali żądania stawiane przez „Stowarzyszenie 10 kwietnia”.
Kołtun polski Hasła typu „Tusk musi odejść” należały do najłagodniejszych, bo skandowanego: „Znajdzie się kij na wasz żydowski ryj” już do takich zaliczyć nie można. A przecież były znacznie gorsze. Gdy jedna z „prawdziwych Polek” przywiązywała się do krzyża biało-czerwonymi szarfami, straż miejska musiała zareagować i wyrzuciła chętną do ukrzyżowania kobietę. Natychmiast podbiegłem do niej razem z tłumem dziennikarzy. „Poszkodowana” próbowała pokazywać rany, jakich doznała przed paroma chwilami, ale na jej nieszczęście nie miała takowych. A co na to tłum? Cudem utrzymałem aparat w dłoni. Barierki, które wcześniej postawiła policja, zdawały się nie stawiać żadnego oporu. W jednym momencie setki rozwścieczonych emerytów niemal stratowały funkcjonariuszy, którzy jakimś cudem, w ostatniej chwili, opanowali sytuację. 10 minut później ktoś przyniósł kolejny krzyż, a podniecony tym i rozradowany tłum znów rzucił się z pięściami na strażników miejskich. Kilka osób próbowało przedrzeć się pod bramy pałacu. Na szczęście bez skutku. Niedaleko mojego stanowiska zauważyłem ulubieńca „solidarnych” – Jana Pospieszalskiego, który wiedział doskonale, że z powodzeniem mógłby pomóc i ujarzmić żądny krwi tłum. Jednak on wolał prowokować i sam zachowywał się jak pokrzywdzony.
Podczas gdy „prawdziwi Polacy” doszukiwali się krwi na rękach każdego, kto śmiał nazwać się ich przeciwnikiem, dochodziło również do scen komicznych. Na przykład jeden z „solidarnych” próbował uderzyć strażnika miejskiego przyniesionym przez siebie krzyżem. Przeliczył się, bo młodszy o kilkadziesiąt lat funkcjonariusz okazał się dużo sprawniejszy. Wyrwał „broń” oprawcy i natychmiast przekazał ją stojącemu nieopodal księdzu z kościała św. Anny. Zostało to skwitowane słowami: „Komu to, k...a, oddajesz, bolszewikowi?”. W innym momencie między obrońcami krzyża pojawiło się kilku długowłosych mężczyzn krzyczących antykatolickie hasła. Reakcja tłumu była cokolwiek zadziwiająca: „Patrzcie, patrzcie, to dzieci Niesiołowskiego”. Najfajniejszą rzeczą, jaką widziałem w Warszawie przed Pałacem Prezydenckim, była nieskrępowana dyskusja naszej Czytelniczki z „solidarnymi”. Ta kobieta doprowadzała ich do wściekłości. Była naprawdę odważna! Podczas rozmowy doszliśmy do wniosku, że jeśli tak zachowują się „prawdziwi Polacy”, to my z całą pewnością nimi nie jesteśmy. ARIEL KOWALCZYK Fot. Autor
3
4
Nr 32 (544) 6 – 12 VIII 2010 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Ekshibicjonistki Katolicki Bóg w oczach swoich wyznawców tak już zniedołężniał, że palcem wskazać mu trzeba, gdzie ruja, a gdzie porubstwo... Idea tzw. patroli modlitewnych narodziła się w Ameryce. Od kilkudziesięciu lat działa tam nawiedzona mistyczka Terry Bork, organizatorka Dnia Modlitwy za Kraj – jej rodacy padają wtedy na kolana i wygłaszają znaną wszystkim formułkę „God, bless America”, dzięki czemu wszyscy mają się dobrze... aż do następnego modlenia. Święty projekt kilka lat temu trafił i do nas. Na początek do czerwonej Łodzi – dzięki grupie Mocni w Duchu, działającej przy parafii oo. Jezuitów. Stamtąd wzięły się nasze rodzime „patrole” – w głównej mierze nawiedzone starsze panie, uzbrojone w różańce i święte obrazki, które pielgrzymują w najbardziej bezbożne miejsca i modlą się o ich nawrócenie. Na dobry początek modlących się było sztuk cztery. Teraz jest ich coś koło setki. Odpowiedzialna za łódzką grupę jest niejaka Elżbieta Pozorska, pracownica... łódzkiego magistratu. O tym, jak obecnie realizuje się ideę różańcowych przechadzek,
możemy przeczytać w „Gościu Niedzielnym”. Patrole modlitewne „modlą się za napotkanych ludzi, parafie, urzędy, domy publiczne, a nawet piłkarskie derby”. W supermarketach „otaczają modlitwą zmęczone kasjerki” i proszą Stwórcę, aby kupujący „nie ulegali duchowi konsumpcjonizmu”. Okrążają szkoły, stadiony piłkarskie, pogotowia ratunkowe, bary. Szukają kłócących się par, które rzekomo po chwili na ich oczach godzą się, przepraszają, zaręczają itd... Pani Pozorska opowiada, że tak naprawdę na każdy marsz wyrusza się „pod rękę z Matką Bożą, nieustannie z nią rozmawiając! Ona osłania, przytula, zakrywa płaszczem”. Bozia ponoć przychylnym okiem patrzy na swoich spacerowiczów. Szczęśliwie nawiedzeni wierzą, że wszelkie ważne i dobre decyzje, które dotyczą mieszkańców ich miasta, zapadły tylko dzięki odmawianym różańcom i koronkom do miłosierdzia bożego.
Błogosławili jedną z łódzkich szkół. Taką, w której „źle się działo”. „Dziś śmiejemy się, że jest w niej więcej krzyży niż u jezuitów” – opowiada głównodowodząca. Wszyscy bezrobotni, którzy dołączali do modlitewnych szeregów, po jakimś czasie – w wyniku kosmicznej ingerencji oczywiście! – znaleźli pracę. Stało się to tuż po tym, jak błogosławili... urząd miasta. Łódź przez lata była stolicą polskiego techno. Po modlitwach Poborska and company paradę odwołano. Podobny los spotkał jedną z łódzkich dyskotek. „Otoczona błogosławieństwem” przestała istnieć. Nawet budynek rozebrano! Więcej pożytku by z nich było, gdyby – zamiast modlić się za pijących piwo w pubie – zakasali rękawy i naprawdę komuś pomogli. Ale to w przypadku fanatyków religijnych strata czasu. JUSTYNA CIEŚLAK
Prowincjałki Mieszkańcy Częstochowy dopiero co pozbyli się w referendum swojego prezydenta Tadeusza Wrony. Pan były prezydent bardzo jest chyba do swojego stołka przyzwyczajony, bo – jak się okazuje – zamierza kandydować w najbliższych wyborach. Na… prezydenta Częstochowy. O to podobno błagają go mieszkańcy – na ulicach, w tramwajach i autobusach. „Władza to ciężar odpowiedzialności. W imię dobra mojej małej Ojczyzny nie wolno się od tej odpowiedzialności uchylić” – odpowiada im na swojej stronie internetowej.
NA WRONY UROK
Pocisk moździerzowy z czasów II wojny światowej znalazł niedzielnego poranka 3,5-latek z Lniana w powiecie świeckim. Dziecko niewybuch zaniosło rodzicom. Na szczęście dla wszystkich niewybuch do końca przygody nie wybuchł.
ZNALEZISKO
33-latek z Nowego Sącza w poszukiwaniu wytchnienia od upałów wynalazł w piwnicy wieloosobowy basen. Pecha miał, bo na gorącym uczynku przyłapała go właścicielka. Poradził sobie z nią, grożąc śmiercią. Z policją nie poszło tak gładko. Za dmuchany akwen o wartości 500 zł i groźby pod adresem kobiety grozi mu do 10 lat.
DLA OCHŁODY
W Heemskerk w Holandii pociąg zmiażdżył samochód prowadzony przez 28-letniego Polaka. Wszystko przez to, że facet (przeżył, bo w porę z auta wyskoczył) jechał po torach kolejowych, bo w żaden sposób nie mógł znaleźć zjazdu na autostradę.
SZCZYT... SZCZYTÓW
Italian Dent – luksusowa klinika stomatologiczna dla amatorów wysokiej klasy sztucznych szczęk czy koronek – działała do niedawna w Krakowie. Ale już nie działa, bo okazało się, że włoski protetyk Salvatore Z. oraz jego współpracownicy to po prostu zwykli oszuści. Zanim zupa się wylała, udało im się jednak zarobić ponad ćwierć miliona złotych. Opracowała WZ
WŁOSKA ROBOTA
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE kandaliczne praktyki słynnej kościelno-rządowej Komisji Majątkowej nie tylko ograbiają nas z państwowego, czyli naszego wspólnego majątku, ale także zatruwają życie społeczne, korumpują i deprawują. Kwestia reprywatyzacji jest i pozostanie pewnie zawsze sprawą kontrowersyjną, bo u jej źródeł leży trudny do rozstrzygnięcia problem natury filozoficznej – czy i w jakim stopniu na przykład wnuki dawnych właścicieli są pokrzywdzone tym, że teraz nie posiadają majątku, który teoretycznie mogły odziedziczyć. Dodajmy, że do jego stworzenia nie przyłożyły nawet ręki. Czy trzeba im oddać wszystko, czy tylko część? I jaką? No i czy oddawać w ogóle? I w imię jak pojętej sprawiedliwości współcześni podatnicy mają ponosić koszty dawnych decyzji administracyjnych? Dlaczego mają sobie odbierać od ust, aby spłacać na przykład ziemie feudałów? Czy ich majątki nie były przypadkiem efektem rabunku dokonanego przed wiekami w majestacie prawa? Tam gdzie gremialnie reprywatyzowano – na przykład na Węgrzech – na ogół zwrócono właścicielom i ich potomkom tylko niewielki procent wartości ich dóbr. Bo uznano, że tak jest sprawiedliwie. Z etycznego punktu widzenia jeszcze bardziej niejasna jest kwestia reprywatyzacji robionych na rzecz instytucji – stowarzyszeń lub Kościołów. Kto tu jest pokrzywdzonym? Czy jeśli zapiszę się do stowarzyszenia istniejącego przed wojną, a reaktywowanego teraz, to nabywam w ten sposób prawa do zwrotu kamienicy, która kiedyś do niego należała? W jakim moralnym i prawnym sensie to moje stowarzyszenie jest „pokrzywdzone”? A jeśli ktoś inny założy inne stowarzyszenie, które nawiąże do tradycji tego dawnego, to też nabywa prawa do tej samej kamienicy? Czy liczy się może tylko dokładnie ta sama nazwa, aby się załapać na majątek? Nie są to pytania błahe, bo przecież w Krakowie
S
oddano tak publiczny majątek wart 500 mln złotych jakiejś podejrzanej klice. A potem inna klika, tym razem kościelna, odebrała go w sądzie tej pierwszej. My straciliśmy pół miliarda! I może to my wszyscy jesteśmy tu najbardziej pokrzywdzeni? W jakim sensie pokrzywdzone są zakonnice, które dostają teraz ziemię milionowej wartości, bo odebrano ją kiedyś jakimś innym zakonnicom? Kim są wobec tych dawnych mniszek te współczesne? Potomkiniami? Sierotami? Przecież nawet te dawne mniszki swojego majątku nie nabyły drogą odejmowania (zwłaszcza sobie) od ust i oszczędzania z pensji, ale dostały od państwa lub wyłudziły od jakichś zamożnych dam na łożu śmierci. Dostały go, bo często obiecywały prowadzić w oparciu o ten majątek jakieś charytatywne dzieło. Teraz go nie prowadzą, ale rekompensatę chętnie przyjmą. Wspominam o tym wszystkim, bo czytam właśnie, że prokuratura postawiła zarzuty związanemu z Kościołem rzymskokatolickim śląskiemu biznesmenowi, który brał udział w podejrzanym obrocie kościelną ziemią. Wcześniej jego rodzina była darczyńcą archidiecezji katowickiej, której ważny przedstawiciel zasiadał w Komisji Majątkowej. Komisja dała ziemię mniszkom, które tanio opyliły ją zaraz owemu biznesmenowi... Chodzi, bagatela, o 6 milionów złotych. Prawo pierwokupu do ziemi mieli wprawdzie miejscowi rolnicy, ale ów hojny dla Kościoła biznesmen (lat 25) stał się ekspresowo „miejscowym rolnikiem” poprzez fikcyjne zameldowanie. A mniszki, trzeba trafu, akurat jego wybrały, aby sprzedać „swoją” (czyli do niedawna naszą wspólną) ziemię. To tylko jeden z obrazków z życia „pokrzywdzonych” ludzi Kościoła. Nie zapominajmy przy okazji, że członkowie komisji ze strony rządu to także na ogół katolicy. I tak nasz wspólny majątek jedni ludzie Kościoła dają innym, a wszystko to w majestacie prawa. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Pokrzywdzeni
Jeżeli dziś podważa się wszystko, sieje się nieufność wobec instytucji takich jak rząd, prokuratura, sądy w tak dramatycznej sprawie, jaką jest dochodzenie przyczyn katastrofy smoleńskiej, jeżeli wykracza się poza granice Polski i sieje nieufność także na zewnątrz, to już nie mamy do czynienia z opozycją demokratyczną, która patrzy władzy na ręce. To jest walka z systemem demokratycznym. Takie postępowanie w I Rzeczypospolitej nazywano rokoszem. (Tadeusz Mazowiecki, były premier)
!!! Na pewno Polska jest krajem o korzeniach katolickich, ale coraz mniej ludzi chodzi do kościoła. Kościół przechodzi ogromny kryzys. Bycie katolikiem nie oznacza dziś wyboru tradycyjnego modelu rodziny. (profesor Renata Siemieńska, socjolog)
!!! Do Kościoła w Polsce żadne normalne kryteria państwa prawa, transparencji, demokracji, dobra publicznego się nie odnoszą. Jako obywatel nie mam prawa nawet zadać pytania o finanse tej instytucji, a są one zupełnie nieprzejrzyste. (profesor Radosław Markowski, politolog)
!!! Komorowski powinien rozumieć historyczny i aktualny kontekst tej sprawy krzyża. Powinien uszanować wielką tradycję, której częścią stał się krzyż przy Krakowskim Przedmieściu. (z odezwy władz PiS)
!!! Podstawowym źródłem kłopotów Kościoła w Polsce jest on sam. Przez z górą 20 lat nie pogodził się z odzyskaną wolnością, wciąż kontestuje niepodległe państwo i chce od niego brać, niewiele dając w zamian. W pięć lat po śmierci Jana Pawła II niemal cały Kościół stał się endecki. Utożsamił polskość z wiarą katolicką do tego stopnia, że w poszukiwaniu wroga „bije po swoich”. Usiłuje wykluczyć tych, którzy nie są dość katoliccy, bo głosują inaczej, niż uważają biskupi lub proboszcz. (Mirosław Czech, „Gazeta Wyborcza”)
!!! W imię Chrystusa! Odmawiam zostania homofobem. Odmawiam zostania antyfeministką. Odmawiam sprzeciwu wobec kontroli urodzin. Odmawiam zostania antydemokratką. Odmawiam porzucenia świeckiego humanizmu. Odmawiam sprzeciwu wobec nauki. Odmawiam bycia przeciw życiu. W imię Chrystusa, przestaję być chrześcijanką. (Anne Rice, autorka „Wywiadu z wampirem”, nawrócona w 2004 r. na chrześcijaństwo) Wybrali: AC, ASz
Nr 32 (544) 6 – 12 VIII 2010 r.
NA KLĘCZKACH
LEWY PRAWICOWIEC Cezary Michalski – były dziennikarz „Frondy” i TV Puls, a obecnie publicysta lewicowego pisma „Krytyka Polityczna” – wypowiedział się ostatnio na temat rocznicy powstania warszawskiego i muzeum stworzonego dla upamiętnienia tego wydarzenia. „P.o. prezydenta RP Grzegorz Schetyna wygłosił w przeddzień 66 rocznicy rozpoczęcia Powstania Warszawskiego (gdzie jest trzecia szóstka w tej satanistycznej rocznicy?!) klasyczne rocznicowe przemówienie (...). Nie jestem w końcu jakimś poj... anym, faszyzującym szwedzkim metalowcem z zespołu Sabaton (sławi powstanie warszawskie – przyp. red.). Konieczne jest zatem zamienienie Muzeum Powstania Warszawskiego w martwy pomnik”. Byliśmy świadkami wielu ludzkich przemian, ale żeby były frondowicz i ojciec sukcesu Wojciecha Cejrowskiego tak diametralnie zmienił orientację? ASz
KOŚCIÓŁ KOCHA UNIĘ Hierarchia katolicka straszy wprawdzie „ciemny lud” europejską „cywilizacją śmierci” (patrz niżej), ale nader chętnie wyciąga do niej ręce po pieniądze. Według danych Ministerstwa Rozwoju Regionalnego, Kościół rzymskokatolicki uzyskał od 2004 roku z projektów unijnych (ale tylko ogólnokrajowych) 170 mln złotych bezpośredniego dofinansowania! Kwota nie obejmuje m.in. dopłat do ziemi uprawnej, a warto pamiętać, że Kościół jest największym właścicielem ziemskim w Polsce. MaK
ROZJECHANI PĄTNICY
Doświadczenia kolejnych lat uczą, że pielgrzymki są chyba najbardziej niebezpieczną formą podróżowania. Autobusy ulegają wypadkom lub płoną, a w pieszych pobożnych wędrowców wjeżdżają samochody. Jak przed kilkoma dniami pod Pasłękiem, gdzie w grupę zmierzającą do Częstochowy wjechał opel astra. Pięć osób odniosło rany. MaK
WOJEWÓDZTWA DLA PIELGRZYMEK Kilka lat temu władze zaczęły wymagać od osób odpowiedzialnych za porządek na pielgrzymkach, aby przechodziły specjalne szkolenia z zakresu zasad ruchu drogowego. To miał być spory wydatek dla Kościoła i jego wolontariuszy, ale... jak zwykle w takich wypadkach koszty wzięły na siebie (po sugestii MSWiA) władze publiczne. I tak w Krakowie koszt kilkudniowego szkolenia wynosi... 1 zł od osoby, a w Tarnowie – 5 zł. Zatem dokładamy się jako podatnicy także do katolickich pielgrzymek. MaK
UNIA NIEMIECKA Kolejna akcja prawdziwych Polaków katolików. Tym razem w ruch poszły ulotki antyunijne, z których można się dowiedzieć bardzo „pożytecznych” rzeczy. Na przykład: „Polki i Polacy! Polacy-katolicy! Rodacy! Niemcy założyli niemiecką Unię Europejską, dlatego, i tylko dlatego, albowiem to z pomocą Unii Europejskiej mogli znowu wejść na stare szlaki germanizacyjne (...). Wyniszczenie gospodarcze i zniszczenie polskiej gospodarki narodowej prowadzi w dłuższej perspektywie czasowej do wyniszczenia biologicznego Narodu Polskiego (...). Po 1989 roku Republika Federalna Niemiec, z pomocą niemieckiej Unii Europejskiej, kontynuuje dalej w Polsce to, co robili Krzyżacy, królowie pruscy, Bismarck i Hitler”. Ciekawostką jest fakt, że pod tymi hasłami podpisał się Jan Marszałek – członek zarządu Światowej Federacji Polskich Kombatantów. ASz
PIELGRZYMI MIMO WOLI Ze wznoszącej się nad Limanową Góry Miejskiej zrobiono „Górę Kościelną” – klną amatorzy górskich wędrówek i beskidzkich widoków. Nie dość, że od 1999 roku Miejską Górę szpeci 37-metrowy oświetlany nocą krzyż z kaplicą, to za sprawą ambicji ks. prałata Józefa Poręby, kustosza limanowskiego sanktuarium, od 1 sierpnia wiodącą na szczyt trasę szlaku turystycznego „ubogacono” dodatkowo drogą krzyżową z 15 kapliczkami. Kapliczki stanowią jednocześnie żywą reklamę lokalnych przedsiębiorców, przy czym na swoją kapliczkę nie omieszkali również zrzucić się nie tylko radni Rady Miasta Limanowa i pracownicy magistratu, ale też dyrektorzy, nauczyciele i pracownicy czterech limanowskich szkół samorządowych. Miejski teren pod budowę kapliczki udostępnił – oczywiście bez zbędnych
przeszkód – burmistrz miasta. A żeby było jasne, po co to wszystko, ks. Daniel na stronie bazyliki limanowskiej wyjaśnia: „Droga Krzyżowa ubogaca sanktuarium limanowskie, którego częścią jest Krzyż Jubileuszowy licznie nawiedzany przez pielgrzymów, promuje również Limanową, którą nawiedzają liczni turyści, przemierzając szlaki Jana Pawła II w kierunku Krzyża, mimo woli stając się pielgrzymami”. Mamy więc kolejny szczyt bezczelności – tym razem polega na zaliczaniu wszystkich turystów wchodzących na Miejską Górę, w tym m.in. antyklerykałów i ateistów, w poczet katolickich pielgrzymów. AK
Obrona boiska to dobry pomysł, ale... postawionym krzyżem zainteresowała się już miejscowa parafia. Nie wróży to niczego dobrego, bo w Polsce krzyże lubią zapuszczać korzenie. MaK
PLEBANIJNY ŁUP W pewnej plebanii w powiecie przasnyskim pojawił się mężczyzna przedstawiający się jako pracownik Starostwa Powiatowego. Twierdził, że ksiądz miał wpłacić zaliczkę na remont kościoła. A jeśli teraz tego nie zrobi, będzie musiał później zapłacić całą sumę, tj. 6 tys. zł. Proboszcza nie było, a osoba zarządzająca plebanią przekazała za pokwitowaniem żądaną kwotę, nie sprawdzając danych „urzędnika”. Oszust oddalił się z zainkasowaną gotówką. PPr
ŚWIECKO-KATOLICKO Rzadko się zdarza, aby wysoki przedstawiciel Solidarności Rolników Indywidualnych miał niechętny stosunek do Kościoła. Tadeusz Sopel (notabene czytelnik „FiM”) – znany w okolicach Przemyśla autor książki „Niezależny Ruch Chłopski Solidarność w Polsce południowo-wschodniej w latach 80–89” oraz wielu tekstów w prasie podziemnej – był chlubnym wyjątkiem. Był, bo niestety 12 lipca dołączył do większości. Jego pogrzeb, który odbył się cztery dni później, miał, zgodnie z wolą zmarłego, charakter świecki. Mimo to na ostatnim pożegnaniu nie zabrakło przedstawiciela jedynej słusznej religii. Duszpasterz Solidarności RI ks. Stanisław Bartmiński był najwyraźniej zniesmaczony, że świecki mistrz ceremonii pozwolił mu przemówić dopiero pod koniec pochówku przy grobie. Księżulo podczas swej tyrady zaprosił obecnych na mszę za duszę zmarłego i z rozpędu porównał aktualny pogrzeb świecki do pochówku samego... Jezusa. Jakie widział podobieństwa? Pogrzebu cieśli z Nazaretu też nie prowadzili „oficjalni przedstawiciele”. o.P.
MATKA BOSKA OKRADZIONA Szaflarska Madonna została okradziona – mieszkańcy są zbulwersowani. Nieznany sprawca wyłamał zamek w gablocie z wotami w kaplicy Matki Boskiej i ukradł złote łańcuszki, wisiorki i bransolety o łącznej wartości 4 tys. zł. Do kradzieży doszło w katolicki dzień święty – niedzielę. Mieszkańcy wznoszą modły o pomoc w złapaniu złodzieja. PPr
MORMONI SPRZĄTAJĄ 320 wyznawców Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych Dni Ostatnich, czyli mormonów, podczas zjazdu w Szczyrku wybrało się w pobliskie góry Beskidu Śląskiego. Mormońscy pielgrzymi ruszyli na cały dzień w las z workami foliowymi i gumowymi rękawicami, aby zbierać śmieci. Cała nadzieja, że nie jest to tylko akcja propagandowo-promocyjna. Miło byłoby, gdyby także zwolennicy innych wyznań zrobili od czasu do czasu coś pożytecznego na swoich religijnych zjazdach. Choćby tylko na pokaz. MaK
KRZYŻE KORZENNE Gdy Kościół i jego ludzie chcą zaanektować jakiś teren, stawiają tam krzyż. Przykład idzie z góry, czyli od świętojeb...ych władz każdego szczebla. Podobnie zrobił poznański radny osiedlowy Ryszard Musielak. Na jednym z osiedlowych placów postawił krzyż z napisem „Krzyżu Święty, wyrwij ze szponów szatana nasze boisko sportowe”. Tym razem jednak „szatanem” nie okazał się jakiś proboszcz przygotowujący się do przejęcia kolejnego osiedlowego skwerku pod budowę kościoła, lecz deweloper, który chce budować tam bloki. Musielak, który określa się jako „normalny katolik”, nie chce dopuścić do budowy budynku.
UPOMIDOROWANIE Pewnemu 24-latkowi z Ursynowa tak bardzo przeszkadzał dźwięk dzwonów w jednym z warszawskich kościołów, że postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i ukarać winowajców.
5
Prawdopodobnie z braku innej amunicji za oręż posłużyły mu pomidory, którymi obrzucał pomnik znajdujący się na terenie świątyni. Kiedy policja zatrzymała niepokornego mężczyznę, okazało się, że ten był mocno wczorajszy. We krwi miał ponad 1,2 promila alkoholu. Najprawdopodobniej usłyszy zarzut znieważenia przedmiotu kultu religijnego. Wielu osobom przeszkadza dźwięk kościelnych dzwonów. Na kacu „doznania” są mocno spotęgowane, więc nie ma się co dziwić młodemu człowiekowi. ASz
WOJNY KRZYŻOWE Do wymiany zdań doszło w Australii między katolickim arcybiskupem Barrym Hickeyem a anglikańskim arcybiskupem Perthem Rogerem Herfteyem. Katolik kategorycznie stwierdził, że ateizm premiera Australii będzie go kosztować poparcie wyborców, co oczywiście było kryptozachętą do niegłosowania na tego polityka. Zupełnie inaczej mówi anglikański duchowny: „Chrześcijanie powinni sobie uświadomić, że ci, którzy nie wyznają chrześcijaństwa, są wciąż zdolni do przyjmowania etycznych i moralnych ram, które pomagają w podejmowaniu decyzji dla dobra powszechnego”. Zdarzają się więc rozsądni duchowni, choć niekoniecznie w Kościele katolickim. PPr
SPALIĆ KORAN Protestanci z Florydy w rocznicę zamachu na World Trade Center organizują międzynarodowy dzień palenia Koranu. Do akcji zaprasza Kościół z Gainville, przed którym 11 września ma spłonąć święta księga islamu. „Islam i szariat są odpowiedzialne za 11 września. Spalimy Koran, ponieważ uważamy, że nadszedł czas, by chrześcijanie, Kościoły i politycy powiedzieli »nie!«. Islam i szariat nie są mile widziane w Stanach Zjednoczonych (...). Mamy nadzieję dotrzeć do muzułmanów, by obudzić świadomość, że Koran jest księgą kłamstw, a jedynym zbawieniem jest Jezus Chrystus” – powiedział pastor Terry Jones, organizator akcji. Wściekli muzułmanie z internetowego forum „Al-Falludża” grożą za tę zniewagę „wylaniem rzeki amerykańskiej krwi”. ASz
6
Nr 32 (544) 6 – 12 VIII 2010 r.
POLSKA PARAFIALNA
TRYBUNA(Ł) LUDU
Zimny Lech ielki baner z napisem „Zimny Lech”, który wisiał na ścianie hotelu Forum niedaleko Wawelu (już nie wisi, bo Kompania Piwowarska umowy na wynajem powierzchni reklamowej nie przedłużyła), najpierw poruszył katolików z Krakowa. A kiedy ich protesty dotarły do Brukseli, rozpętało się polskie piekło. „Nie wiem, czy asocjacje ze ś.p. Lechem Kaczyńskim były zamierzone, czy też nie. Skłonny nawet jestem uwierzyć, że jest to nieszczęśliwy przypadek i tak jakoś głupio wyszło” – napisał na swoim blogu europoseł Marek Migalski. Ryszard Czarnecki, też (o tempora!) europoseł, w słowach nie przebierał: „Umieszczenie przez znany browar reklamy piwa »Lech« tuż przy Wawelu – w formie wielkiego baneru z napisem »Zimny Lech« jest więcej niż nieprzyzwoite. Jest skandalem. Jest w najwyższym stopniu bulwersujące. Nie wszystko powinno być na sprzedaż, nie ze wszystkiego można robić sobie marketingowe jaja. »Zimny Lech« przekroczył Rubikon moralnej tandety i zwykłego chamstwa”. W ramach protestu obaj panowie nawołują do konsumenckiego bojkotu „Lecha” – nie tylko zimnego. Internauci mieli używanie:
W
To, co wyprawiają politycy PiS w odniesieniu do śmierci brata swojego przywódcy, trudno już nawet określić. Bo „mania prześladowcza” brzmi zdecydowanie zbyt delikatnie. ! Dzisiaj wybieram się na obiad do restauracji. Nie wiem, czy wypada zamówić kartofla ze śmietaną. O kaczce pieczonej nawet nie marzę. Piwa „Lech” też nie wypiję, bo kelner może być z PiS-u i napluje mi do kufla („Edward II”); ! Dziś Lech zagra z Jagiellonią, mecze też zbojkotujmy! („tunczyk1”); ! Lepszy zimny Lech niż ciepły kartofel („edi”); ! Baner pozostawić, Lecha wyprowadzić („Felix”); ! Wycofajmy też kiełbasę podwawelską! („mgr A”);
anią Stanisławę Zajfert, chyba najstarszą Czytelniczkę „FiM”, odwiedziliśmy z okazji... setnych urodzin! Wita mnie szczupła, drobna, elegancka kobieta. Ze znakomitą pamięcią. – Do grudnia ubiegłego roku to ja się dobrze trzymałam – tłumaczy, wyjaśniając tym samym fakt, że niedosłyszy. Pogorszył się też wzrok, co dla pani Stasi jest nie lada kłopotem. Bo uwielbia czytać. Oprócz miesięczników kobiecych i książek (ale poważnych, nie żadnych romansideł) namiętnie czytała „Fakty i Mity”. – Nie pozwoliła wyrzucić żadnego egzemplarza, mogła nie mieć na chleb, ale gazetę kupić musiała. No i czytała od deski do deski – opowiada pani Wanda, córka jubilatki. – Księża niepotrzebnie klepią bzdury, ociemniają ludzi. To co mówią, jest zmyślone przez człowieka. Nigdy w to nie wierzyłam i nie uwierzę – mówi pani Stanisława. Do kościoła też nie chodziła. Bo nie lubi hipokryzji, zakłamania, dwulicowości. Urodziła się w kamienicy w samym centrum Łodzi. Miasto zmieniało się na jej oczach. Wtedy – jak wspomina – dopiero budowała się Polska. Przed wojną życie było spokojne, wesołe. Nikt nikogo na ulicy nie napadał. Zgodnie żyli Polacy, Niemcy i Żydzi. Rozrywki zaczynały się o ósmej wieczór. Latem nie było domu czy ogrodu w centrum miasta, żeby nie było jakichś występów artystycznych. Pani Stanisława najchętniej oglądała Michała Znicza i Lopka Krukowskiego. – Jak się słyszało, że występują
P
! Dziwię się, że PiS nie poczuł się dotknięty reklamą „Nie dla idiotów” („Piotr”); ! Wprowadzić nowy gatunek piwa – Lech Konsekrowany. Pójdzie jak woda! („bom”); ! Może jeszcze zabronią chodzić do PiSuarów? („babcia”). Posłowie o bojkocie Lecha, biskupi o zakazie sprzedaży alkoholu. W nocy i na stacjach paliw. Proponują też ograniczenie dostępności napojów wyskokowych oraz całkowity zakaz ich reklamowania. Wszystko to pomysł Zespołu Konferencji Episkopatu
Polski ds. Apostolstwa Trzeźwości z okazji sierpnia, a więc miesiąca trzeźwości. „Zachęta Kościoła do abstynencji często wzbudza kontrowersje i sprzeciw. Wynika to z niezrozumienia, czym jest abstynencja i jak wielką wartość niesie. W wymiarze religijnym abstynencja jest wynagrodzeniem Bogu za grzechy związane z alkoholizmem. W wymiarze duchowym abstynencja odkrywa przed nami nowe możliwości i życiowe szanse, dzięki czemu stajemy się dojrzalszymi ludźmi. Abstynencja pozwala nam przezwyciężać egoizm i podejmować troskę o bliźnich. Jest też znakiem sprzeciwu wobec towarzyskiego przymusu picia, a zatem również jasnym przykładem dla innych” – piszą nawet niegłupio biskupi. Co odpowiadają internauci? ! Wszystko się zgadza, tylko dać przykład i zacząć walczyć z alkoholizmem we własnych szeregach („Lactum”); ! Ich gadanie brzmi tak, jakby kiedyś nikt nie pił, małżeństwa się nie rozpadały i żyły szczęśliwie, nie było gejów, aborcji i w ogóle nikt nie grzeszył, nikogo nie krzywdził, no i pokój panował, przyszło oświecenie i ten, tfu, liberalizm i się dopiero porobiło tak, jak teraz jest, a oni chcą tylko powrotu do tego raju, co był w średniowieczu („te_rence”); ! Niech wprowadzą prawo zakazujące wyłudzania pieniędzy od państwa przez kler („senseik”); ! Proszę już nie sprzedawać alkoholu biskupom („myszy kiszek”). Arcybiskup Józef Michalik zajął się z kolei przepowiadaniem
200 lat!
Fot. Autor
Krukowski i Znicz, to natychmiast był zapełniony ogród. Oni umieli bawić ludzi – uśmiecha się rozmarzona. Zresztą ona imprezować bardzo lubiła.
Tak samo jak lubiła się stroić. Eleganckie sukienki, kapelusze, rękawiczki, mufki, pelisy. Przywiązywała wielką wagę do strojów, a jeszcze 10 lat temu chodziła wyłącznie
przyszłości. „Jeśli Polska nie będzie miała świętych w najbliższych latach, zginie jako naród. Mimo że będzie mieć ludzi wykształconych, obrotnych, sprytnych. Polska zginie jako naród. Sami fachowcy nie wystarczą” – oświadczył podczas Wesela Wesel w Miejscu Piastowym. A koniec Polski jest bliski ze względu na kryzys rodziny, wzrost liczby rozwodów, tendencje do legalizacji małżeństw homoseksualnych, aborcję oraz zapłodnienie in vitro. Rada na to jest jedna: jak najwięcej dzieci. ! I dlatego księża popierali w chamski, nachalny sposób w wyborach kawalera Jarosława Kaczyńskiego i jego kota, a nie Komorowskiego który ma żonę i pięcioro dzieci? Bezczelność pana Michalika nie ma wprost granic („antykagan”); ! Jeszcze za mało świętych? Czy Michalik ma propozycje, kto następny? („miro-24”); ! Trzeba mieć nie lada czelność, aby mieć pretensje do innych o nierobienie czegoś, czego samemu się nie zrobiło („Marco-wr”); ! Na ten stan pilnie pracowali polscy biskupi i proboszczowie, traktując laikat jak głupią (a na pewno głupszą od siebie) trzódkę („jur ber”); ! Tak, sami fachowcy nie wystarczą, ktoś jeszcze musi dawać na tacę („jankbh”); ! Skoro z miłością (czytaj: przyrostem) jest tak źle, to może księża się wreszcie przyczynią? Znieść celibat i dalej do dzieła ratowania ojczyzny! („ciemny_lud”). JULIA STACHURSKA
na obcasach. Nigdy z domu nie wyszła bez pończoch i kapelusza. Do dziś córka przechowuje kilka z nich... – Do każdego kostiumu miałam kapelusz. Jak szłam ulicą Piotrkowską, panie mnie pytały o moją krawcową. A ja się mody nigdy nie trzymałam, robiłam to, co mi się podobało, starałam się być odmienna, oryginalna – wspomina. W czasie II wojny pracowała w fabryce filcu. Później działała we Froncie Jedności Narodu, w Lidze Kobiet. – Podobało mi się tam, bo księży ani modlitw nie było. To, co mówi mężczyzna w sukience, to mnie nie interesuje – przekonuje pani Stanisława. Dziś mówi, że czuje się jak stary człowiek – raz lepiej, raz gorzej. Czasem dokucza biodro, ale to od czasu, jak dziesięć lat temu spadła z drabiny, na którą weszła, żeby powiesić firanki. Dopiero od niedawna bierze lekarstwa na nadciśnienie. Trzeba przypilnować, bo inaczej zapomni. W szpitalu była raz (!) – na wycięciu woreczka żółciowego. Tajemnica długowieczności Pani Stanisławy? Nigdy nie jadła dużo, za to zawsze zdrowo, a przede wszystkim nietłusto. Nie piła kawy ani herbaty. Leczyła się środkami naturalnymi, głównie octem i ziołami. Te ostatnie – jak mówi – dobrze robią na wygląd. – Jak się chce zdrowo wyglądać, trzeba pić zioła. Różne. Najlepiej codziennie inne. Nie pompować się, pić raz dziennie, po pół szklanki – mówi jubilatka. OKSANA HAŁATYN-BURDA
Drodzy Czytelnicy, macie niecodzienną pasję, zainteresowania bądź umiejętności? A może znacie kogoś, o kim chcielibyście przeczytać na łamach „FiM”? Jeśli tak – piszcie:
[email protected]
Nr 32 (544) 6 – 12 VIII 2010 r. dyta. Zafascynowana postacią Edyty Stein takie wybrała sobie zakonne imię. Poza tym Stein znaczy kamień, a ona zawsze była twarda. Dziś to imię jest pseudonimem. Pod nim chce pokazać światu prawdę o instytucji, której kiedyś powierzyła swoją młodość. Ten pseudonim to również gwarancja bezpieczeństwa. – Kościół ma bardzo dużą władzę, bardzo duże kontakty i niekoniecznie wykorzystuje je po to, żeby ludziom pomagać. To jest instytucja, której trzeba się bać – wyjaśnia swoje obawy. Niebezpodstawne. Bo o tak pojmowanej potędze Kościoła dane jej było nie raz się przekonać: Z Markiem przyjaźniła się od szczenięcych lat. Razem prowadzili grupy apostolskie przy parafii, udzielali się w przeróżnych modlitewnych grupach młodzieżowych. To były czasy, kiedy tak bardzo zaangażowała się w duszpasterstwo, że nazywali ją Gromnicą. Ich drogi nieco się rozeszły, kiedy on w klasie maturalnej postanowił, że zostanie zakonnikiem. – Zawsze był idealistą, oddanym bez reszty Kościołowi – wspomina Edyta. I ten właśnie Kościół kompletnie go zniszczył. Marek wystąpił z zakonu po kilkunastu latach solidnej pracy jako pedagog i gorliwy duszpasterz. Jego oddanie i poświęcenie wielu współbraci kłuło w oczy. Nie był w stanie tego znieść. Kiedy odszedł, postanowił zostać księdzem diecezjalnym. Opinię do kurii jego zakon wysłał taką, z jaką człowiek – jeśli nie odejdzie z kapłaństwa – ląduje wyłącznie w miejscach zapomnianych przez Boga. No i tam właśnie Marek wylądował. Załamany, zrozpaczony, zawiedziony, osamotniony wśród kapłańskiej braci. Niedawno zgromadzenie opuściły dwie siostry. Edyta znała je jeszcze z nowicjatu. Odeszły, bo miały dosyć przedmiotowego traktowania oraz poświęcania życia dla instytucji, z którą przestały się identyfikować. W cywilnym świecie chciały prowadzić dom dziecka, zaczęły nawet wstępne rozmowy z gminą. Szło dobrze do czasu aż o projekcie dowiedziały się byłe współsiostry. Natychmiast go zablokowały. Jako nastolatka Edyta była zafascynowana ewangelią. Sądziła, że Kościół wprowadza ją w życie. Że jest wspólnotą, która kontynuuje ideę szacunku dla człowieka. Dziś jest bogatsza o wiedzę, że dwa tysiące lat temu ewangelia się skończyła. Dla takich jak ona – niestety. Wstąpienie do zgromadzenia rozważała długo. W końcu wygrało pragnienie życia zgodnie z radami ewangelicznymi – wśród ludzi. Wybrała zgromadzenie bezhabitowe sióstr sług Jezusa. Zafascynowało ją, że się nie afiszują, wydało się to szlachetne i piękne. Już po pierwszym roku studiów została więc kandydatką na „skrytkę”. Zamiast habitu – sukienka bądź spódnica do połowy łydek i bluzka, pod nią drewniany krzyż.
E
O jej decyzji nie wiedział nikt z rodziny, tym bardziej że jako kandydatka mieszkała nadal w rodzinnym domu, kontynuowała studia, zaś z siostrami korespondowała i przyjeżdżała do nich na wakacyjne rekolekcje. Dopiero z dyplomem magistra w ręku zgłosiła się do zgromadzenia na kolejny etap formacji – postulat. Szybko się przekonała, że zarówno jej idealizm, jak i marzenia o tym, że w szeregach zakonnic
ZAMIAST SPOWIEDZI Przyjęła to bez reklamacji, bo uznała, że skoro kreują ją przełożone, osoby bardziej niż ona dojrzałe duchowo (tak przynajmniej się prezentowały), to znaczy, że tak ma być: – Przez postulat i pierwszy rok nowicjatu byłam nieustannie zszokowana. Nikt mnie o nic nie pytał, decydowali za mnie. Przed wstąpieniem do nowicjatu podpisałam zobowiązanie, że nie będę miała żadnych roszczeń, aby studiować bądź kontynuować studia.
piękniejsza. Pracę należało wykonywać w absolutnym milczeniu, co miało służyć skupieniu, modlitwie, nastawieniu na transcendencję, szlifowaniu zalet i wykorzenianiu wad. Wciąż jakoś nie mogła pojąć, dlaczego jej dobru ma służyć mycie się w misce, a nie korzystanie z łazienki, przenoszenie z pokoju do pokoju raz na miesiąc, żeby przypadkiem nie przyzwyczaiła się do miejsca, siadanie do każdego posiłku według określonego porządku
7
piorą księżom gacie, gotują im, nadskakują, są przez nich poniżane, a często – molestowane. Źródła takiego zachowania Edyta dopatruje się w patriarchacie. W tym, że Kościół jest sztywną strukturą, której przewodzą starcy. Celibat, który – jej zdaniem – w naszych czasach jest nie do utrzymania, podtrzymuje ten chory system. Ludzie dojrzali emocjonalnie i seksualnie to wyjątki. W większości trafiają do stanu duchownego osoby
Byłam zakonnicą Wczesnym rankiem wstaje mechanicznie, potem szybka poranna toaleta, śniadanie. Szykuje je dla siebie i dwójki swoich dzieci, które wychowuje sama. Pewnego dnia usłyszała, że to kara za wystąpienie z zakonu...
będzie najdoskonalej jak to możliwe realizować ewangelię, zostały zwyczajnie wykorzystane. – W Kościele wszystko jest bardzo teoretyczne. A kiedy to sprowadzić do praktyki, okazuje się, że nikt się do tego nie stosuje – mówi Edyta. Ona czytała encykliki Jana Pawła II, między innymi „Osobę i czyn”. Z nich dowiedziała się, że człowiek jest kimś. Co oznacza, że jeśli czegoś się od niego chce, należy zapytać, jakie jest jego zdanie. Bo on również ma prawo chcieć. – Wolność, szacunek... To były fantastyczne ideały. Kiedy skończyłam studia i rozpoczęłam życie w zakonie, zderzyłam się z totalną odwrotnością. Okazało się, że tam nikt nie pyta, kim jestem i czego chcę. Mam wykonywać polecenia – tak Edyta wspomina pierwsze zetknięcie z zakonną rzeczywistością. Śluby posłuszeństwa w zakonnym wydaniu okazują się zmorą każdego samodzielnie myślącego człowieka. Musi zaprzeć się siebie, postępować wbrew swojej woli.
A sądziła, że zdolności to dar boży. Największy i najlepszy, jaki ma. Przecież studia skończyła z wyróżnieniem, zaczęła nawet drugi fakultet. Liczyła na to, że w zakonie będzie się rozwijać duchowo i intelektualnie. Tymczasem musiała przeobrazić się w dziewczynę bezrefleksyjnie wykonującą polecenia. O wszystko prosić – mydło, pastę do zębów, a nawet ubranie, które... mama przysłała z domu. Trudno się było pogodzić z faktem, że nagle ona – magister filologii – stała się opiekunką kur i świń oraz miłośniczką wszelkich upokorzeń. Bo choć na początku była przez siostry wprost bombardowana miłością, a zakonne życie przełożona kreśliła w samych superlatywach, szybko ten piękny obraz zaczął nabierać realnych kształtów. Składały się na niego m.in. kapituła win, a więc publiczne przyznawanie się do najrozmaitszych przewinień, za które przełożona wyznaczała pokutę. A to w myśl zasady: im bardziej jesteś upokorzona, tym jesteś
– od siostry najstarszej do najmłodszej powołaniem. – To było dla mnie obce, mocno średniowieczne – wspomina Edyta. Bardzo się starała wyprzeć ze świadomości „grzeszne myśli” podważające decyzje przełożonych. Tłumaczyła sobie, że na pewno tylko w ten sposób – będąc ślepo posłuszna – osiągnie wyższy stopień duchowości. Tym bardziej że ciągle słyszała, iż to pycha intelektualna przeszkadza jej w duchowym rozwoju. Siostry są wychowywane do tego, żeby zaprzeć się siebie. Mają być bezwzględnie posłuszne, złożyć siebie Bogu w ofierze. Jeśli przełożona każe sadzić kapustę liśćmi do ziemi, trzeba tak zrobić. Zakonnica nie może niczego oczekiwać. Brutalna prawda jest taka, że im siostry są głupsze, tym wygodniejsze, przydatniejsze. Bo w strukturze kościelnej są po prostu tanią siłą roboczą. Do tego traktowaną strasznie. To kucharki, sprzątaczki, służące, które
z przeróżnymi zranieniami. Z potrzebą akceptacji, ciepła, bliskości. Wchodzą w strukturę, która nakazuje im rozważać swoje potrzeby na płaszczyźnie intelektualnej, siłą woli tłumią te tęsknoty. To rodzi homoseksualizm oraz powszechny, nałogowy onanizm. I to właśnie te osoby decydują o tym, jak wygląda Kościół. – Księża w tej strukturze mają lepiej. Oni mogą sobie zorganizować pewną cichą stabilizację. Stąd związki poza celibatem, dzieci. Wiodą wygodne życie. Mają dużo do stracenia, dlatego zwykle nie decydują się na to, żeby odejść. Siostry są przyzwyczajone do pracy, nie stanowi dla nich problemu gotowanie, pranie czy sprzątanie. One nie boją się ciężkiej pracy – Edyta wspomina, jak przed zimą znosiła do kotłowni 10 ton węgla. Wiaderkami. Ksiądz takiej pracy nie wykonuje. Bo dłonie, które trzymają hostię muszą być delikatne... Ciąg dalszy – za tydzień OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
8
Nr 32 (544) 6 – 12 VIII 2010 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Biedaemerytury W kraju trwa debata na temat kolejnej reformy systemu emerytalnego. Znów zamiast walki na argumenty najgłośniej słychać hałas wszczynany przez płatnych lobbystów. Czy po raz kolejny zamiast obiecanej emerytury pod palmami załapiemy się na „wypoczynek” na śmietniku? Dwanaście lat temu rząd Buzka-Balcerowicza (czyli koalicji AWS-UW) rozpoczął przygotowania do wprowadzenia swoich osławionych czterech reform – oświatowej, administracyjnej, emerytalnej i zdrowotnej. Wszystkie one zakończyły się porażką, przy czym najdramatyczniejsza w skutkach była reforma emerytalna, która odpowiada za narastające zadłużenie polskiego budżetu (o 2 procent PKB rocznie!). Warto przy okazji przypomnieć, że ówczesna tak bardzo nieudaczna koalicja składała się mniej więcej z tego samego garnituru polityków, którzy obecnie tworzą PO i PiS. Rządy nieudolnego tandemu Buzek-Balcerowicz doprowadziły też do powstania gigantycznej dziury budżetowej (60 mld złotych), którą łatać musiały od 2001 roku rządy lewicy. Jak to się stało, że Polska zafundowała sobie kompletnie chybioną, egzotyczną reformę emerytur (wzorem była reforma chilijska z czasów Pinocheta), na którą na dodatek nigdy nie było naszego kraju stać?
Początek boleści Nie ulega wątpliwości, że systemy emerytalne wymagają reform i muszą być dostosowywane do zmieniających się okoliczności. Koncepcje zaplanowane w połowie XX wieku, kiedy ludzie spędzali na emeryturach kilkakrotnie krótszy okres niż obecnie, bo żyli niezbyt długo, oraz pochodzące z czasów, kiedy było stosunkowo niewielu emerytów, a wiele osób pracujących, nie mogą z oczywistych powodów znaleźć zastosowania dzisiaj. Nawet jeśli obecne gospodarki są znacznie wydajniejsze niż przed półwiekiem, to i tak kwestia demograficzna, czyli ubywanie odsetka ludzi w wieku produkcyjnym, a przybywanie w poprodukcyjnym, dokucza każdemu rozwiniętemu społeczeństwu. Problemem nie jest więc kwestia tego, czy należy systemy emerytalne zmieniać, tylko jak zmieniać. I właśnie fatalny wybór odpowiedzi na pytanie „jak?” zadecydował o porażce polskiej reformy. Sytuacja w Polsce pod koniec lat 90. była trudna dla sytemu emerytalnego z powodów jeszcze innych niż demograficzne. Od 1990 roku utrzymywało się w kraju wysokie albo katastrofalnie duże bezrobocie, które sprawiało, że do ZUS-u nie
napływały pieniądze ze składek 2–3 milionów osób, które znalazły się poza oficjalnym rynkiem pracy. Rządy, zwłaszcza prawicowe, nie prowadziły polityki dążącej do pełnego zatrudnienia (tak jak np. Holandia, Austria czy Skandynawia), ale uważały, że kwestia pracy jest prywatną troską każdego obywatela. Nawet jeśli masowe znikanie zakładów pracy następowało z przyczyn czysto politycznych (likwidacja PGR-ów). Jakby tego było mało, od czasów fatalnych dla gospodarki rządów Mazowieckiego-Balcerowicza (przed 20 laty) skokowo wzrosła liczba emerytów i rencistów. Rząd wysyłał masowo ludzi na wcześniejsze emerytury, aby złagodzić skutki gospodarczej plajty i ukryć rzeczywiste rozmiary bezrobocia. Wielu pracujących uciekało też pod byle pretekstem na renty, słusznie obawiając się, że – zwłaszcza na prowincji – nie ma żadnych szans na znalezienie legalnego zatrudnienia po plajcie ich zakładu pracy. A bankructwa były masowe – w wielu miejscowościach zbankrutowała większość istniejących fabryk. Do tego doszła też typowa polska specyfika – absurdalny i wiecznie deficytowy KRUS ubezpieczający rolników (budżet funduje aż 95 procent wypłacanych przez niego świadczeń!), symboliczne składki emerytalne dla duchownych, wyjątkowo krótkie okresy zatrudnienia dla górników i służb mundurowych, uprawniające do nabycia świadczeń. ZUS i budżet państwa musiały jęczeć pod ciężarem takich obciążeń.
Łże-reforma Na te i na inne spodziewane w przyszłości kłopoty (nieuchronne starzenie się społeczeństwa) można było oczywiście znaleźć rozmaite rozwiązania: powoli podnosić wiek emerytalny, zaczynając być może od zrównania wieku mężczyzn i kobiet, likwidować wcześniejsze przechodzenie na emerytury, powoli przeprowadzić miliony rolników z KRUS do ZUS, jednocześnie likwidując masowe nadużycia (wiele osób płacących symboliczne składki na KRUS nie ma nic wspólnego z rolnictwem), reformować system emerytalny służb mundurowych itp., itd. Tak się robi w wielu krajach świata i reforma przeprowadzona
w Polsce nie była bynajmniej nieuchronna w tym kształcie, w jakim jej dokonano. Mało tego – ona nigdy nie powinna mieć miejsca, ponieważ spowodowała więcej problemów, niż zlikwidowała. Polska reforma jest wzorowana na modelu chilijskim wprowadzonym pod bagnetami junty Pinocheta. Co ciekawe, w Chile objęła ona wszystkie grupy społeczne z wyjątkiem... armii, która pozostała przy starych zasadach. Czyżby rządzący generałowie wiedzieli, że fundują społeczeństwu felerną reformę? Istota tego modelu to prywatyzacja emerytury. Część składki jest przenoszona do licznych prywatnych funduszy, które obracają tymi pieniędzmi, kupując za nie obligacje skarbu państwa (60 procent wpływów) oraz akcje przedsiębiorstw. Polskie fundusze nie utrzymują się jednak w większości z wypracowanych zysków, lecz z części składek. Na początku było to nawet 10 procent wpływów! Firmy te nie muszą się
troszczyć o zyski dla przyszłych emerytów, ponieważ dochody funduszy nie mają wielkiego związku z tymi zyskami. Ale nie to jest w nowym systemie najgorsze. Najstraszniejsze jest to, że o ile w starym systemie emeryt dostawał średnio 60 procent ostatniej pensji, o tyle w nowym systemie miał mieć tylko 40 procent. To oznacza spadek dochodów o 1/3 (20 procent ostatniej pensji), czyli kompletną finansową i społeczną degrengoladę przyszłych emerytów w porównaniu z sytuacją obecnych. To prawdziwa katastrofa, tyle że odsunięta w czasie, na którą Polacy przystali właściwie bez szemrania i bez presji karabinów jakiejkolwiek dyktatury. Zamiast luf pistoletów Polakom zafundowano pranie mózgu wielomiesięcznym koncertem reklam telewizyjnych opłaconych przez towarzystwa emerytalne.
Żeby było śmieszniej – za to szaleństwo kłamliwych płatnych ogłoszeń w parę lat później zapłacili płatnicy ze swoich własnych składek... Pamiętacie reklamówki z emeryturami pod palmami? To zapomnijcie o nich jak najszybciej! Ale to nie wszystko. Reforma od samego początku była wprowadzana ze świadomością, że kraju na nią nie stać. Przecież ani rząd, ani ZUS nie miały żadnych nadwyżek finansowych. Wszystkie środki szły na wypłatę bieżących świadczeń. Skąd zatem ZUS bierze co roku 10 mld złotych, aby przekazać je do towarzystw emerytalnych? Dostaje je od państwa, które wypuszcza dodatkowe obligacje i sprzedaje je... towarzystwom emerytalnym na wysoki procent... Już zaczynacie rozumieć, komu potrzebna była reforma w takim kształcie?
Filozofia przekrętu Czytający ten tekst zapewne od pewnego czasu zadają sobie pytanie, dlaczego wprowadza się tak marne reformy. Po co zmienia się system na gorszy dla jego uczestników? Otóż nie dla wszystkich! Na polskiej łże-reformie dorabiają się ogromnych pieniędzy banki, firmy ubezpieczeniowe i ich akcjonariusze: właściciele towarzystw emerytalnych. Bo to dla nich przede wszystkim były te reformy. Chodziło o to, aby miliardy, które dotąd „bezproduktywnie” przechodziły przez ZUS, zaczęły zarabiać także dla wielkiego kapitału finansowego. Że dzieje się to kosztem polskiego budżetu (czyli nas – podatników) oraz przyszłych emerytów? A cóż to obchodzi wielkie koncerny bankowo-ubezpieczeniowe?! Ta reforma zgodna była zresztą z duchem dominującej wówczas w świecie gospodarczym ideologii neoliberalnej, która chciała wszystko prywatyzować, aby dać dodatkowe źródła zarobkowania dla kapitału ciągle żądnego nowych rynków. W niektórych krajach sprywatyzowano wówczas nawet ujęcia wody pitnej, co doprowadziło w końcu do rozruchów. O tym, że nie przedstawiam jednej z wielu teorii spiskowych, niech świadczy kilka prostych faktów. Po pierwsze – w kwestii tak ważnej jak reforma emerytur ówczesny rząd nie przedstawił żadnej alternatywy. A przecież rzeczywistych i lepszych alternatyw jest mnóstwo! O kilku pisałem wyżej. Poza tym w większości krajów rozwiniętych istnieją systemy inne niż polsko-chilijski. Dlaczego nie wzorowano się na przykład na bardzo korzystnym dla firm zatrudniających
pracowników i dla przyszłych emerytów systemie duńskim? I najważniejszy argument-pytanie: skoro chciano już koniecznie inwestować składki emerytów (choć, jak dowiedliśmy powyżej, polskiego budżetu na taki luksus nie stać), to dlaczego obligacji Skarbu Państwa i akcji nie może w imieniu emerytów kupować ZUS? Tak, ZUS, który, choć słusznie nielubiany, jest znacznie tańszy od prywatnych towarzystw. Ten państwowy, ociężały moloch zjada tylko 2,6 procent pieniędzy, które przez niego przepływają, a prywatne fundusze do niedawna zżerały 7 procent każdej przelewanej kwoty + 0,5 procent corocznie z całej kwoty, którą dotąd zgromadziły. Tylko ta ostatnia danina wyniosła w zeszłym roku 1 miliard złotych! Jedną z zalet ZUS jest w dodatku to, że nie musi przynosić zysku akcjonariuszom. Bo jego „akcjonariuszami” jesteśmy my wszyscy, a naszym celem jest solidna emerytura, i tylko to. Co roku 400 mln złotych zjadają sami akwizytorzy – naganiacze towarzystw emerytalnych. ZUS mógłby to robić bez tych wszystkich ludzi, których jednym z głównych zajęć obecnie jest podkradanie sobie nawzajem klientów (towarzystwa płacą 500 zł od przekabaconego łebka). Tymczasem różnice w wynikach finansowych towarzystw są minimalne, i właściwie wszystko jedno, do którego z nich się należy. Cóż to zatem za potworne marnotrawstwo sił i środków! I to w kraju, w którym na wszystko brakuje pieniędzy. To jednak nie wszystkie wady systemu, który nam zgotowała prawica. Nasza emerytura, oskubana już przez towarzystwa emerytalne, jest dodatkowo zależna od wahań indeksów giełdowych. Jest zupełnie możliwe – tak jak to było na początku obecnego kryzysu – że w ciągu ledwie kilku miesięcy stracimy nawet kilkanaście procent naszych emerytalnych oszczędności całego życia! Biada, jeśli wypadnie to akurat w przeddzień naszego przejścia na emeryturę. I na koniec jeszcze jedno – jak wiele pomysłów środowisk prawicowych, także i ten dyskryminuje kobiety. Ponieważ muszą one przechodzić szybciej na emeryturę, dostaną znacznie mniejsze świadczenia niż mężczyźni, pomniejszone jeszcze o okresy, w których były one na urlopach wychowawczych. Emerytury większości kobiet oscylować będą prawdopodobnie wokół emerytury minimalnej. Innymi słowy – dzisiejsze 30-latki będą na starość nędzarkami, choćby oszczędzały pilnie całe życie w towarzystwach emerytalnych, które zapewniają wczasy pod palmami...
Próby naprawy Podsumujmy zatem wady obecnego sytemu emerytalnego: płacąc składki w wysokości takiej jak przechodzący obecnie na emeryturę,
Nr 32 (544) 6 – 12 VIII 2010 r. dostaniemy o 1/3 mniej niż oni. Spłacamy i będziemy spłacać gigantyczne długi budżetu państwa zaciągnięte po to, aby miały się czym karmić marnotrawne – nawet w porównaniu z ZUS – towarzystwa emerytalne. Wysokość naszych dochodów jest niepewna, bo zależy od wahnięć wskaźników giełdowych. No i zupełnie na aucie są kobiety. Tymczasem w Polsce jakoś nie słychać biadolenia z powodu nieudanej reformy. Pojawiające się od czasu do czasu głosy krytyczne są bądź ignorowane, bądź pojawia się natychmiast wataha różnej maści „specjalistów od spraw emerytalnych”, którzy wrzeszczą, że wszelka krytyka obecnego sytemu to jest uderzanie w podstawy wolnego rynku, awanturnictwo, i w ogóle komuna. Nerwowość, brak rzeczowości i napastliwość reakcji dają do myślenia. Odnosi się wrażenie, że za obłudną jednomyślnością w sprawie sytemu emerytalnego unoszą się... pieniądze funduszy, które potrafią sobie kupić życzliwe głosy. Do tej pory jednak udało się coś niecoś zmienić. Na funduszach emerytalnych władze wymusiły obniżkę haraczu płaconego przez emerytów najpierw z 10 do 7 procent, a ostatnio nawet do 3,5 procent. Ta ostatnia zmiana została nawet zaskarżona przez fundusze do Trybunału Konstytucyjnego. Ale to nie koniec starań o zmianę. Obecny rząd, w obliczu dziury budżetowej i ewidentnego złego funkcjonowania systemu emerytalnego, rozważa różne modyfikacje. Minister Rostowski wspomniał na przykład o możliwości radykalnego ograniczenia przelewów na rzecz funduszy, co oczywiście wywołało furię środowiska bankowo-ubezpieczeniowego. Ponadto minister Jolanta Fedak przy ogromnych sprzeciwach tego potężnego lobby zaproponowała bardzo sensowny pomysł dania wyboru ubezpieczonym – moglibyśmy nasze pieniądze przenieść z funduszy do ZUS lub pozostawić wszystko tak, jak jest. W zależności od naszej indywidualnej decyzji. Lobby bankowe jest przerażone, bo wiadomo, że w wypadku wolnej konkurencji prawdopodobnie większość ubezpieczonych przeniesie się do tańszego ZUS. To ciekawe, jak w obliczu prawdziwej możliwości wyboru „wolnorynkowcy” nagle stają się przeciwnikami większej wolności... I jest jeszcze jedna możliwość, która osobiście bardzo mi się podoba. Można wszystkie aktywa przenieść przymusowo do ZUS, który taniej zrobi to, co robią teraz fundusze, i skończyć wreszcie z tym gigantycznym marnotrawstwem. Tak zrobiła Argentyna i nic strasznego nie stało się w tym kraju po tej reformie. Tyle że u nas media za pieniądze wiadomego lobby rozjechałyby każdy rząd, który odważyłby się to zrobić. ADAM CIOCH
ak księżom i biskupom było wiadomo, Żydzi potrzebowali krwi katolickich dzieci do wypieku macy. Tego nie wypada już dzisiaj mówić, ale wypada jeszcze eksponować na obrazach – takich jak w sandomierskiej katedrze. Co wolno dziś mówić? Że walkę o równouprawnienie gejów i lesbijek prowadzi się po to, aby deprawować... pardon, adoptować dzieci. No może wprost się tego nie robi, ale czyni się takie
J
POLSKA PARAFIALNA Logika tego listu jest zdumiewająca. W całości jest poświęcony nie tyle dzieciom, ile... homoseksualistom, i – jak nietrudno się domyślić – to właśnie przed nimi „cała Polska” ma „chronić dzieci”. To prawie jak w Kielcach w 1946 roku, gdzie w obronie dziecka, które ponoć „porwały Żydy”, wystąpiło pół miasta. Kilkudziesięciu Żydów nie przeżyło tej „ochrony”, a zagubiony chłopak zdrów i cały sam się później znalazł... W jaki sposób ludzie
przestrogę: „(...) aktywiści środowisk homoseksualnych zmierzają do wprowadzenia zmian prawnych, które będą miały opłakane skutki dla wolności słowa, przekonań i sumienia”. Innymi słowy – homoseksualiści są nie tylko groźni dla dzieci, ale i dla wolności słowa! I na koniec wezwanie: „Apelujemy też do wszystkich firm i organizacji o niewspieranie finansowo organizacji i osób, których działania zmierzają do promowania takich nieakceptowanych społecznie
Krętactwa „Mamy i Taty” Środowiska katolickie pod pretekstem ochrony dzieci zorganizowały akcję tępienia największej polskiej mniejszości społecznej. Przypominają się czasy kościelnych nagonek na Żydów w obronie „chrześcijańskich niewiniątek”. czytelne aluzje. Dorabianie homoseksualistom mordy deprawatorów nieletnich, pedofilów, a nawet handlarzy dziećmi (patrz „FiM” 30/2010), to taktyka szeroko stosowana przez katolicką prawicę w Polsce i nie tylko u nas. Wszystko wskazuje na to, że podobnej dezinformacji ma służyć powołanie do istnienia instytucji o słodkiej nazwie Fundacja Mamy i Taty. Założonej przez ludzi związanych z osławionym Opus Dei...
„Cała Polska chroni dzieci” To właśnie z listu pod takim podniosłym tytułem znana jest Fundacja Mamy i Taty. Do tej pory poza udziałem w debatach medialnych i zorganizowaniem zbiórki pieniędzy na własną działalność udało się tej fundacji wylansować właśnie alarmujący list, który jest zbiorem dosyć absurdalnych insynuacji. Organizatorom udało się jednak namówić do jego podpisania niektóre utytułowane osoby, w tym paru wykładowców psychologii i prawa, oraz samego profesora Zolla – katolickiego prawnika i byłego rzecznika praw obywatelskich. Dokument opublikowano na miesiąc przed Europride, ogólnoeuropejskim marszem gejów i lesbijek.
Katoprawica wpaja homofobię nawet dzieciom
homoseksualni, którzy dla prawicowych katolików stali się Żydami naszych czasów, stanowią zagrożenie dla „polskich dzieci”? Otóż autorzy piszą o tym, że na Europride ludzie homoseksualni domagają się prawa do legalnych związków partnerskich, a to jest „pierwszy etap na drodze do adopcji dzieci przez pary homoseksualne”. Dlaczego akurat zaczynać od związków? Dlaczego „Mama i Tata” nie napisze na przykład, że pierwszym etapem do adopcji dzieci było wypuszczenie gejów i lesbijek z więzień, czyli zniesienie wymyślonej przez katolików i protestantów penalizacji homoseksualizmu? Przecież gdyby geje siedzieli w więzieniach, to dobrzy katolicy nie musieliby bać się o dzieci... Od groźnego dla najmłodszych marszu homoseksualistów następuje w liście przejście do troski o dzieci: „Akceptujemy prawo dorosłego człowieka do wyboru swojej życiowej drogi. Uważamy jednak, że nie składa się na nie niczym nieograniczone prawo do posiadania i wychowywania dzieci. Granicą jest w tym wypadku dobro dziecka i prawo do wychowania w rodzinie naturalnej czy adopcyjnej, ale zawsze tworzonej przez mamę i tatę”. Tym bałamutnym stwierdzeniem zajmiemy się niżej, a teraz jeszcze wspomnijmy, że list zawiera również
postulatów”. I jeszcze apel do polityków, aby nie zezwalali „na legalizację małżeństw homoseksualnych oraz adopcję dzieci przez pary homoseksualne”.
Prawo do mamy i taty Bardzo zaciekawił mnie ten fragment listu, który jest niejako sztandarową myślą fundacji – dziecko „ma prawo do wychowania w rodzinie naturalnej czy adopcyjnej, ale zawsze tworzonej przez mamę i tatę”. W jednej z debat wokół Europride widziałem także przedstawiciela fundacji powtarzającego jak mantrę, że „dziecko ma prawo do mamy i taty”. Ten zwrot brzmi tak słodko i przekonująco, że właściwie trudno się z nim nie zgodzić. Ale w jakim sensie dziecko ma „prawo do mamy i taty”? I jeśli tak, to jakie są konsekwencje takiego stawiania sprawy? Żeby było jasne – ten tekst nie jest głosem w debacie na rzecz praw gejów i lesbijek do adopcji. Moim zdaniem, na taką dyskusję jest w Polsce jeszcze o wiele za wcześnie. A to dlatego, że większość ludzi w naszym kraju niczego nie wie o prawdziwych gejach i lesbijkach, zna tylko ich medialne, raczej mniej niż bardziej trafne wyobrażenia. Trudno rozmawiać poważnie o prawach osób, które raz do roku pojawiają się późną wiosną w medialnych
9
doniesieniach o paradach i marszach. To są dla większości ludzi istoty trochę z innej planety – dlaczegóż mieliby przyznawać im prawo akurat do adopcji dzieci? Najpierw polski homoseksualista musi wrócić z psychicznego wygnania, na które tysiąc lat temu skazał go Kościół. Musi sam się pozbierać i objawić jako sąsiad, sąsiadka, koleżanka z pracy, fryzjer z zakładu za rogiem, pan nauczyciel w szkole, aktor w telewizji lub koleżanka córki. Ale do tego trzeba zmiany atmosfery społecznej, która doda odwagi samym zainteresowanym. Czyli trzeba czasu. Celem tego tekstu jest natomiast rozprawienie się z katolicką manipulacją, która – pod pozorem troski o dzieci – nakręca medialną nagonkę na tę przeklętą przez Kościół grupę społeczną. Bo w tym wyklęciu i napiętnowaniu jest właśnie przyczyna homofobii. Co zatem fałszywego jest w stwierdzeniu, że „dziecko ma prawo do mamy i taty”? Samo takie postawienie problemu. Bo nie wszystkie dzieci mają mamę i tatę, i to na ogół nie dlatego, że mają za rodziców parę lesbijek. Setki tysięcy dzieci w tym kraju są wychowywane przez mamę i dziadków, tatę i babcię, przez samych dziadków, przez zakonnice lub przez tzw. obcych ludzi. Istnieją jeszcze dziesiątki innych konfiguracji rodzinno-wychowawczych. I jeśli to prawda, że podstawowym prawem dziecka jest mama i tata, to jakie wnioski katolicka fundacja chce z tego wyciągnąć? Czy te wszystkie dzieci z „nieprawidłowych” rodzin trzeba pozabierać? Czy owdowiali lub rozwiedzeni rodzice mają pod groźbą zabrania im dzieci na siłę znaleźć partnera, bo „dziecko potrzebuje mamy i taty”? Czy samotne matki trzeba zmusić do zamążpójścia? A co z polskim prawem, które pozwala adoptować dziecko samotnej osobie? Zakazać tego? Bo „dziecko potrzebuje mamy i taty”? Przecież to byłby czysty obłęd. Oczywiście, bardzo dobrze jest mieć „mamę i tatę”, szczególnie gdy oboje są odpowiedzialnymi i troskliwymi ludźmi, ale pierwszym prawem dziecka jest prawo do zaspokojenia podstawowych potrzeb, a te bywają przyzwoicie realizowane czasem bez naturalnych rodziców. Nieraz zaspokojenie tych praw w oparciu o rodziców jest zresztą niemożliwe. Pytania, które wyżej postawiłem, wysłałem do Fundacji Mamy i Taty. Ciekaw jestem na przykład, czy chce ona zmuszać samotne matki do zamążpójścia. Podejrzewam, że nie. Bo cała ta heca o „mamie i tacie” nie jest na poważnie. Chodzi tylko o pognębienie homoseksualistów i postawienie ich w oczach społeczeństwa w pozycji wrogów dzieci. I straszenie nimi jak dawniej Żydami – w nadziei, że „ciemny lud to kupi”. Kupi i wyśle kasę na wskazane przez fundację konto. MAREK KRAK Współpr. MiC
10
Nr 32 (544) 6 – 12 VIII 2010 r.
POLSKA PARAFIALNA
Biskupie mity Proboszczowie przekazują parafialnym zespołom charytatywnym tysiąc złotych rocznie, wewnątrzkościelne grupy zajmują się donoszeniem na konkurencję, a wierni nie słuchają biskupów – oto obraz polskiego Kościoła latem 2010 roku. Do tej wyliczanki należy dodać zwalczających się wzajemnie hierarchów, utratę przez nich kontroli nad największymi ugrupowaniami świeckimi (Rodzina Radia Maryja oraz inne organizacje skupione wokół toruńskiej rozgłośni). Mimo to większość polskich polityków od lewa do prawa poprzez centrum nadal uznaje Kościół rzymskokatolicki za organizację społeczną mającą największe wpływy w społeczeństwie. Wmówili im to biskupi opierający się na trzech mitach. Mit pierwszy – Kościół rzymskokatolicki to jednolita organizacja. W rzeczywistości to coraz luźniejsza federacja najróżniejszych grup i grupek. Na to nakłada się ostry konflikt pomiędzy samymi biskupami. Liderzy sporej części wewnątrzkościelnych wspólnot zajmują się, obok budowy własnej pozycji, zwalczaniem konkurencji. Po jednej stronie stoją na przykład grupy Odnowy w Duchu Świętym, niektóre wspólnoty Ruchu Światło-Życie, a po drugiej – środowiska tradycjonalistyczne. O tym, jak wyglądają ich wzajemne relacje, najlepiej możemy się dowiedzieć z katolickiej konserwatywnej platformy blogerskiej Tezeusz. Jej założyciele zachęcają swoich czytelników do przesyłania donosów dotyczących spraw, „których na szczeblu lokalnym Kościoła nie można załatwić, a które zdaniem korespondentów platformy powodują, że cierpi na tym jakiś człowiek i wspólnota katolicka (...)”. Dalej czytamy: „Tezeusz nie boi się zadrzeć z proboszczami, biskupami, opinią kościelną (...), gdyż wymaga tego skuteczność w ujawnianiu nieprawidłowości i poważnych zaniedbań na szczeblu lokalnym Kościoła, i wierzcie, że ujawnienie prawdy ma ogromną moc sprawczą”. Uważna lektura kroniki Tezeusza dowodzi, że jego redakcję interesują głównie spory o zgodność z katolicką ortodoksją, a nie nadużycia finansowe czy zbrodnie pedofilii wśród księży.
Jednym z takich przypadków był konflikt wokół wspólnoty Chefsiba (początkowo pod nazwą Jerycho) działającej od lat 80. XX wieku przy parafii Wniebowstąpienia Pańskiego na warszawskim Ursynowie. Interwencja Tezeusza doprowadziła do faktycznego zmuszenia jej członków do odejścia z Kościoła katolickiego jesienią 2008 roku. Grupa ta należała do ruchu Światło-Życie, czyli popularnych młodzieżowych oaz. Przyjęte przez wspólnotę metody i środki duszpasterskie zdaniem konserwatystów są „niebezpiecznie bliskie fundamentalistycznym grupom neoprotestanckim”, co powoduje, że „dobrzy katolicy nieświadomie zrywają więź z prawdziwym Kościołem” (cytaty z forum Tezeusza). Tak naprawdę złość części środowisk katolickich wywołało hasło promocyjne Chefsiby: „Jesteśmy odpowiedzią na puste i bezpłodne Kościoły katolickie”. Naszym zdaniem przyczyną wojny pomiędzy konserwatystami katolickimi a ursynowską grupą była także skuteczność Chefsiby w przyciąganiu młodzieży, a poza tym liczne kontakty jej lidera w środowisku protestanckim oraz wypływ pieniędzy parafii katolickiej do ośrodków i placówek innowierców. Jak czytamy w jednym z donosów, „pomimo wstępnego entuzjazmu związanego z przygotowywaniem córki do sakramentu bierzmowania przez Chefsibę (między innymi zainteresowanie nastolatki samodzielną lekturą
Pisma Świętego) mój niepokój wzbudziło to, że bohaterowie książek podsuwanych młodzieży przez liderów są zielonoświątkowcami, baptystami (...), natomiast nie ma wśród nich katolików, a wakacyjne obozy odbywają się w domu Arka w Milanówku, należącym do Ewangelicznej Fundacji Pomocy Rodzinie lub w Olesinie, u członków Zboru Chrześcijan Baptystów z Mińska Mazowieckiego”. Grzechem lidera grupy było także promowanie zakupu prezentów w sklepie Bibos przy zborze Chrześcijańska Społeczność oraz wyrażenie zgody, aby założoną przez niego szkołę podstawową i gimnazjum „Samuel” finansowało kilkanaście niekatolickich Kościołów i stowarzyszeń. Nie wykazywał on przy tym chęci promocji placówek prowadzonych przez kurię warszawską i zakony. Co gorsza, bezczelnie powtarzał, że tak rozwinięty w Kościele kult Matki Boskiej nie ma żadnego uzasadnienia w Piśmie Świętym. Kolejne jego „zbrodnie” odkryli twórcy serwisu www.apologetyka.katolik.pl. Poświęcają oni cały swój wolny czas na zwalczanie „protestanckich sekt”, jakie rzekomo zalęgły się w Kościele katolickim. Rozsierdziła ich opinia twórcy Chefsiby, że „każdy poważny przywódca religijny powinien mieć rodzinę, gdyż tylko tam nauczy się, jak być dobrym liderem”. Jego zdaniem, źródłem obowiązków wiernych nie może być ani nauczanie papieży, ani
też samego Kościoła, jako że nie mają one źródła w Piśmie Świętym. Jesienią 2006 roku za Chefsibę zabrali się stołeczni jezuici z klasztoru na Rakowieckiej. W TVP oraz stacjach komercyjnych przedstawiani są jako katoliccy liberałowie. Nie przeszkadza im to organizować w zakonnej szkole (utrzymywana za pieniądze państwa) sesji poświęconych walce z sektami i „promocją zboczeń”. Pod ich naciskiem odpowiadający za dekanat ursynowski biskup Piotr Jarecki 5 maja 2006 roku powołał specjalną komisję weryfikacyjną. Po trwającym niemal dwa i pół roku śledztwie zapadł wyrok: Chefsiba to sekta. Co ciekawe, ogłoszono go bez wysłuchania zdania oskarżonych. Konserwatyści bardzo szybko z myśliwych zamienili się w zwierzynę
łowną. Od wiosny 2007 roku arcybiskup metropolita warszawski Kazimierz Nycz dostaje bowiem ostrzeżenia przed środowiskami zwolenników liturgii łacińskiej. Liderem jej stołecznej grupy jest należący do Opus Dei były marszałek Sejmu RP, Marek Jurek. Reakcja kurii była dość prosta – proboszczowie nagle, jak czytamy w kwartalniku „Nova et Vetera”, zaczęli odmawiać zgody na udostępnienie świątyń na takie msze, a metropolita Warszawy bardzo niechętnie udziela misji kanonicznych „łacińskim” duchownym. Czynią tak także inni biskupi. Wydawcy pisma związani do niedawna z Radiem Maryja radzą zainteresowanym udziałem w tradycyjnej liturgii konspirację i stawianie biskupów przed faktami dokonanymi.
Procent Polaków uznających, że Kościół katolicki odgrywa dużą rolę w życiu politycznym 2010
62
2007
62 64
2006 2004
58
2002
57 68
1999 1988
40 Źródła: CBOS, sondaże regionalne, oprac. własne
Nr 32 (544) 6 – 12 VIII 2010 r. Do nielicznych hierarchów, o których z uznaniem mówią konserwatyści, należą: uchodzący za liberała metropolita lubelski arcybiskup Józef Życiński i biskup płocki Piotr Libera. Trzecią siłą w polskim Kościele jest środowisko Radia Maryja, które podlega hierarchii kościelnej. Jego placówki działają niemal w każdej parafii, dysponuje ono własnymi środkami finansowymi i samodzielnie kreuje swoje władze. W opracowaniu warszawskich socjologów pt. „Czego uczy nas Radio Maryja” możemy przeczytać, że dzisiaj to jego szef wyznacza linię duszpasterską Kościoła w Polsce. Taką sytuację zafundowali Kościołowi katolickiemu sami biskupi, lekceważąc, zdaniem specjalistów, jego wymiar wspólnotowy. Proboszczowie przestali pełnić rolę lokalnego przywódcy. Wspólnoty parafialne poszukały więc własnego opiekuna – ojca Tadeusza Rydzyka. Mit drugi – wizerunek Kościoła zakorzenionego w społeczeństwie i prowadzącego szeroką działalność społeczną. Przeczą temu dane zebrane przez zespół ekspertów z Głównego Urzędu Statystycznego, Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego oraz Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego. W roku 2009 przeprowadził on pierwsze od lat badanie ankietowe aktywności społecznej parafii. Według szacunków, w codzienne prace Kościoła zaangażowane są maksymalnie niecałe dwa miliony świeckich, z czego większość na terenach wiejskich. W miastach we wszelkich organizacjach kościelnych działa nie więcej niż pół miliona Polaków. Przypomnijmy, że zdaniem katolickich biskupów, mają oni pod swoją jurysdykcją około 96 procent dorosłych obywateli RP, czyli jakieś 26 milionów (szacunki po odjęciu najnowszej emigracji). Zatem zaledwie 2 miliony aktywnych katolików to wielka porażka. I nie był to koniec odkryć tego zespołu. Okazało się bowiem, że większość katolickich aktywistów to kobiety w wieku powyżej 60 lat. Na pytanie, dlaczego pracują na rzecz parafii, odpowiadały zgodnie: „Ktoś to musi zrobić, a że nie ma chętnych...”. A chętnych nie będzie. Jak wynika z badań zespołu socjologów Uniwersytetu Jana Kazimierza w Kielcach, tamtejsze nastolatki coraz częściej odrzucają nauczanie Kościoła, ponad 2/3 z nich traktuje wizytę na niedzielnej mszy świętej wyłącznie jako wydarzenie towarzyskie, a prawie 50 procent kończy przyjmowanie sakramentów na... I Komunii Świętej. I co ważne: takie same wyniki badacze uzyskiwali na wsiach i w miastach. Mit trzeci – wielka charytatywna działalność Kościoła. Zespół wymienionych badaczy znalazł także odpowiedź na pytanie, dlaczego Polacy przepytywani od II połowy lat 90. ubiegłego wieku przez świecki CBOS wymieniali Kościół katolicki jako
jedną z ostatnich instytucji, w której można otrzymać pomoc. W 2008 roku parafię jako miejsce wsparcia wymieniło niecałe 32 procent osób, które korzystały z publicznego i prywatnego systemu pomocy społecznej. Wyjaśnienie tej zagadki jest dość proste. Kościół co prawda kreuje się na instytucję wspomagającą biednych, ale jednocześnie większość proboszczów rocznie na potrzeby parafialnego zespołu Caritas przeznacza nie więcej niż ok. 1 tysiąc złotych. Podstawowe jednostki charytatywne nie mają więc środków. Kasę mają za to zbiurokratyzowane struktury kościelne, na przykład Caritasy – ogólnopolski i diecezjalne. Jak wynika z ostrożnych szacunków naukowców SGH, około 76 procent z nich ma roczny budżet wynoszący minimum milion złotych. Wśród organizacji świeckich takimi przychodami może się pochwalić tylko 22 procent fundacji i stowarzyszeń. W ciągu ostatnich 20 lat powstało tylko 38 procent grup parafialnych oraz 41 procent kościelnych instytucji na rzecz ubogich. Organizacje świeckie, mimo że są młodsze (prawie 60 procent działa krócej niż 15 lat) od kościelnych i nie mają dużych środków, cieszą się zaufaniem społecznym. To u nich szukałoby pomocy w razie nieszczęścia ponad 45 procent Polaków, na ich aktywność zwracali uwagę także poszkodowani przez majową powódź. Towarzyszy temu rosnąca niechęć Polaków do tego, aby biskupi współdecydowali o życiu politycznym państwa. Już w 2007 roku ponad 62 procent badanych przez CBOS uznało, że biskupi odgrywają zbyt dużą rolę w bieżącym podejmowaniu decyzji przez rząd i parlament. Zwolenników ograniczenia ich roli znajdziemy wśród niemal wszystkich nurtów politycznych – od lewicy, przez centrum, po radykalną prawicę. Naszym zdaniem, to sympatycy tej ostatniej są coraz większymi zwolennikami milczenia biskupów o polityce. Że żartujemy? Otóż nie. Radykalnych konserwatystów boli brak poparcia ze strony biskupów dla kandydatury Marka Jurka na urząd prezydenta RP. Utrudniano mu prowadzenie kampanii w terenie, a duchowni odmawiali odprawiania mszy w jego intencji. Kościół instytucjonalny postawił niemal wszystko na Jarosława Kaczyńskiego. I przegrał. Pozostały mu „tylko” przywileje podatkowe, księża na państwowych etatach, rosnące z roku na rok dotacje do kościelnych uczelni i coraz bardziej puste kościoły. Nawet w diecezjach uznawanych za ostoje religijności, jak przyznają badacze z UKSW, spadają wpływy z tacy i opłat za sakramenty (chrzest, I komunia, bierzmowanie, małżeństwo) oraz pogrzeby. Ciekawe, jaki plan ratunkowy wymyślą biskupi. Wszystkie dotychczasowe spaliły na panewce. MiC Fot. MaHus
POD PARAGRAFEM
11
Porady prawne W 1984 r. wyszłam za mąż za wdowca, który posiadał dom w stanie surowym. W 1985 r. sąd podzielił majątek na 4/6 dla męża i po 1/6 dla dwójki dzieci. Po rozprawie sądowej mąż notarialnie wykreślił zmarłą żonę z akt wieczystych, ale mnie nigdy tam nie umieścił. Czuję się tak, jakbym była tylko lokatorem tego budynku. Dzieci, choć mają po 1/6 spadku, na razie nie żądają spłat, więc tylko my we dwoje mieszkamy w tym domu. Budynek był w stanie surowym od 1984 r. Zaczęliśmy go dalej budować i w 1986 r. ukończyliśmy budowę. W tym samym roku w październiku wprowadziliśmy się. Proszę o odpowiedź na pytanie, czy ja jako żona mam jakieś prawa do spadku w razie śmierci męża. Czy w chwili obecnej mam prawo do połowy tego majątku? Jeśli tak, to czy mogę swoją część przepisać w testamencie mojemu synowi? Wspólnych dzieci nie mamy – mąż ma z poprzedniego małżeństwa i ja też. (Dzidka) W opisanym przez Panią stanie faktycznym, o ile nie istnieje między Panią a mężem tzw. rozdzielność majątkowa (umowna lub ustawowa), w chwili obecnej posiada Pani udział w tzw. majątku wspólnym małżonków. W jego skład wchodzą przedmioty majątkowe nabyte w czasie trwania wspólności ustawowej przez oboje małżonków lub przez jednego z nich. W szczególności będą to: pobrane wynagrodzenie za pracę i dochody z innej działalności zarobkowej każdego z małżonków, dochody z majątku wspólnego, jak również z majątku osobistego każdego z małżonków, środki zgromadzone na rachunku otwartego lub pracowniczego funduszu emerytalnego każdego z małżonków. Opisana nieruchomość (udział męża), jako nabyta przed powstaniem małżeństwa, nie należy do majątku wspólnego, lecz do odrębnego majątku małżonka. Mimo to w przypadku śmierci męża, o ile nie postanowi on inaczej w testamencie, odziedziczy Pani część udziału w tej nieruchomości. Wynika to z faktu, że w przypadku dziedziczenia ustawowego, regulowanego przepisami kodeksu cywilnego, do spadku w pierwszej kolejności powołane są dzieci spadkodawcy oraz jego małżonek/małżonka. Dzieci i małżonek dziedziczą zasadniczo w częściach równych, jednak część przypadająca małżonkowi nie może być mniejsza niż 1/4 spadku. Oznacza to, że jeżeli Pani mąż ma dwoje dzieci, to każde z nich, tak jak Pani, odziedziczy 1/3 majątku spadkowego. Przysługiwać Pani będzie również prawo do przedmiotów urządzenia domowego (zwykłe
wyposażenie mieszkania, sprzęt AGD), z których korzysta Pani wspólnie z mężem. Oczywiście może Pani w testamencie ustanowić syna swoim spadkobiercą, może Pani jednak rozporządzać jedynie majątkiem, który obecnie posiada, a nie hipotetycznym udziałem w majątku zmarłego w przyszłości męża. Podstawa prawna: ustawa z dnia 23 kwietnia 1964 r. – Kodeks cywilny, DzU 1964.16.93 ze zm.; ustawa z dnia 25 lutego 1964 r. – Kodeks rodzinny i opiekuńczy, DzU 1964.9.59 ze zm. ! ! ! W roku 1999 w formie darowizny aktem notarialnym dałam wnukowi dwie działki orne, zaś w roku 2007 testamentem otrzymał mieszkanie własnościowe. Sobie nie pozostawiłam nic. Utrzymywałam się z emerytury. Myślałam, że jak będę potrzebowała pomocy fizycznej, to wnuk zawsze mi pomoże, jednakże okazało się inaczej. Wnuk nie ma dla mnie wcale czasu i nie odwiedza mnie. Dlatego też wniosłam sprawę do sądu cywilnego o unieważnienie tylko jednej darowizny działki, zaznaczając, że ta działka będzie dla mnie zabezpieczeniem, jak będę potrzebowała opieki. Na rozprawie w dniu 17.11.2009 roku usłyszałam od sędziego, że wnuki, choć są obdarowane, nie mają obowiązku opiekować się dziadkami. Następnie udałam się do prezesa sądu i przedstawiłam mu całą sprawę. Powiedział, że mogę wnieść sprawę do sądu raz jeszcze. Zwracam się do Państwa z pytaniem: czy możliwe jest unieważnienie darowizny tylko jednej z tych działek? Na podstawie art. 898 par. 1 k.c. darczyńca może odwołać darowiznę nawet już wykonaną, jeżeli obdarowany dopuścił się względem niego rażącej niewdzięczności. Natomiast – zgodnie z art. 897 k.c. – jeżeli po wykonaniu darowizny darczyńca popadnie w niedostatek, obdarowany ma obowiązek, w granicach istniejącego jeszcze wzbogacenia, dostarczać darczyńcy środków, których brakuje mu do utrzymania odpowiadającego jego usprawiedliwionym potrzebom albo do wypełnienia tego obowiązku, zwracając darczyńcy wartość wzbogacenia. Jednakże z art. 899 par. 3 k.c. wynika, że darowizna nie może być odwołana po upływie roku od dnia, w którym uprawniony do odwołania dowiedział się o niewdzięczności obdarowanego. Należy także pamiętać, że odwołania umowy darowizny nie można żądać po upływie dwóch lat od jej wykonania, jak stanowi art. 901 par. 2. W związku z powyższym wydaje się, że w opisanym przez Panią
stanie faktycznym nie będzie możliwe odwołanie darowizny. W każdej chwili może Pani jednak zmienić treść testamentu, a nawet wydziedziczyć wnuka. Podstawa prawna: przepisy ustawy z dnia 23 kwietnia 1964 r. – Kodeks cywilny (DzU z dnia 18 maja 1964 r.) ! ! ! Uprzejmie proszę o udzielenie mi porady prawnej w następującej sprawie: ! czy zasadnicza służba wojskowa jest wliczana do wysługi emerytalnej? ! proszę o podanie, który przepis reguluje zaliczenie odbytej zasadniczej służby wojskowej do wysługi emerytalnej. Odpowiedź na Pana pytanie zawarta jest w art. 120 ustawy z dnia 21 listopada 1967 roku o powszechnym obowiązku obrony Rzeczypospolitej Polski: Art. 120. 1. Pracownikowi, który w ciągu trzydziestu dni od dnia zwolnienia z czynnej służby wojskowej podjął pracę u pracodawcy, u którego był zatrudniony w dniu powołania do tej służby, czas odbywania służby wojskowej wlicza się do okresu zatrudnienia u tego pracodawcy w zakresie wszystkich uprawnień wynikających ze stosunku pracy. 2. Pracownikowi, który w ciągu trzydziestu dni od dnia zwolnienia z czynnej służby wojskowej podjął pracę po raz pierwszy lub u innego pracodawcy niż ten, u którego był zatrudniony w dniu powołania do tej służby, czas odbywania służby wojskowej wlicza się do okresu zatrudnienia wymaganego do nabywania lub zachowania uprawnień wynikających ze stosunku pracy, z wyjątkiem uprawnień przysługujących wyłącznie pracownikom u pracodawcy, u którego podjął pracę. 3. Pracownikowi, który podjął pracę po upływie trzydziestu dni od dnia zwolnienia z czynnej służby wojskowej, czas odbywania tej służby wlicza się do okresu zatrudnienia wymaganego do nabycia lub zachowania uprawnień wynikających ze stosunku pracy, z wyjątkiem uprawnień przysługujących wyłącznie pracownikom u pracodawcy, u którego podjęli pracę. Podstawa prawna: ustawa z dnia 21 listopada 1967 r. o powszechnym obowiązku obrony Rzeczypospolitej Polskiej ! ! ! Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
12
Nr 32 (544) 6 – 12 VIII 2010 r.
BEZ DOGMATÓW
Pranie mózgów Po wojnie w Korei wielu amerykańskich jeńców wojennych wróciło do domu i prezentowało niezłomną wiarę w komunizm, który wcześniej starali się zwalczać. Ich zachowanie zafascynowało amerykański wywiad, który zainwestował w opracowanie technik „prania mózgu”. Nie pomyślano, że taniej i efektywniej było po prostu przestudiować historię Kościoła. Część spośród Amerykanów, którzy w czasie konfliktu na Półwyspie Koreańskim trafili do niewoli, znalazło się w rękach chińskich komunistów. Koreańczycy nie dawali sobie rady z krnąbrnymi indywidualistami. Za to służby bezpieczeństwa ludowych Chin potrafiły skłonić wielu z nich do kolaboracji. Jeńcy nie tylko donosili na planujących ucieczki kolegów, ale także zaczynali wierzyć w komunizm. Sukcesy Chińczyków w czymś, co szybko nazwano „praniem mózgu”, były dla Zachodu zaskakujące. Amerykanie szukali odpowiedzi w demonicznych zdolnościach komunistów lub nieznanej technologii. „»Pranie mózgu« nie było zwyczajnym pojęciem. Budziło przerażenie – strach przed utratą kontroli, wolnej woli, a nawet tożsamości. Przeklinano je jako jeszcze jeden przejaw »czerwonej zarazy« (...). Odgrywało rolę podobną do pojęcia zła” – napisała Kathleen Taylor w książce poświęconej właśnie temu tematowi. Dziś te sukcesy chińskiej bezpieki tłumaczy się dużo prościej. Na przykład Robert Cialdini, znany psycholog społeczny, uważa, że Chińczycy zmienili amerykańskich żołnierzy w wierzących komunistów dzięki zastosowaniu prostej metody delikatnej sugestii. Bezpieka świadomie i łagodnie manipulowała psychiką jeńców. Rozpoczynano od wciągnięcia ich w drobną, nieznaczącą współpracę. Mieli na przykład wygłaszać deklaracje dotyczące wad Stanów Zjednoczonych i zalet systemów komunistycznych – drobnych wad i prawdziwych zalet. Później kazano przygotowywać listy zawierające plusy i minusy obydwu systemów. Jakie? Na przykład takie: „W komunizmie nie ma bezrobotnych” lub „W Stanach Zjednoczonych nie wszystko jest takie, jak powinno być” i pisać wypracowania, które rozwijały te myśli. Niektórzy musieli później odczytywać je przed kolegami. Prace innych były wykorzystywane w propagandowych audycjach radiowych. Niekiedy można ich było wysłuchać we wszystkich obozach, w których byli Amerykanie. Więzień, którego „kolaboracja” stała się publiczna, a otoczenie dowiadywało się o rozbieżności między jego postawą i przekonaniami
a działaniem, miał trzy wyjścia: przekonać się do prawdziwości tego, co napisał (czyli zracjonalizować swoje zachowanie), odrzucić wszystko jako nieznaczące lub... zwariować. Bardziej krytyczni potrafili odrzucić wpływ tego, co się stało. Wielu zaczynało się przekonywać do prawdziwości wygłoszonych tez i – nie zmieniając działania – zmieniało postawy. Nawet nie wiedzieli, kiedy stawali się prawdziwymi „kolaborantami”. Trwałość tych zmian była na tyle duża, że wielu z nich nawet po powrocie do domu i wydostaniu się spod presji administracji obozów nadal prezentowało bardzo konsekwentny komunizm, który dla otoczenia sprawiał wrażenie całkowicie szczerego. Wyglądało to tak, jakby zostali od nowa „wychowani”. Możliwość wyczyszczenia człowieka – aż do „czystej karty” – i stworzenia go od nowa wydała się niezwykle kusząca służbom specjalnych zachodniego świata. CIA szybko podjęła program badań nad kontrolą umysłów. Tyle że – jak zwykle – Zachód okazał się mniej delikatny niż Wschód. Zamiast łagodnego wpływu wykorzystano elektrowstrząsy.
Wymazać i naprawić W latach 50. i 60. w kanadyjskim McGill University działał pochodzący ze Szkocji psychiatra Ewen Cameron. Jego badania były częścią większego programu pod nazwą MKULTRA, finansowanego przez CIA. Część informacji ujrzała światło dzienne w latach 70. dzięki wykorzystaniu prawa do informacji publicznej oraz determinacji demokratycznych polityków. Ciekawe informacje przyniosły także procesy cywilne wytoczone w kolejnych latach przez ofiary tego „lekarza”. Cameron wierzył, że z pomocą narkotyków oraz „terapii” elektrowstrząsowej można całkowicie wymazać wady tkwiące w człowieku (także choroby psychiczne) i stworzyć go na nowo według pożądanego wzoru. Eksperymenty były prowadzone na przypadkowych ludziach, którzy na ogół zgłaszali się do psychiatry z niewielkimi problemami. Cierpieli z powodu niepokojów, niewielkich nerwic lub... szukali porady małżeńskiej.
Jedną z ofiar Camerona była Gail Kastner. Dotarła do niej kanadyjska dziennikarka Naomi Klein, która w „Doktrynie Szoku” opisała, jak jej rozmówczyni – jeszcze zanim tymi badaniami zainteresowała się CIA – trafiła do Instytutu w McGill. Była wówczas 18-letnią studentką, która cierpiała z powodu napadów niepokoju. Kiedy trafiła na „leczenie”, była bystrą, sympatyczną i inteligentną młodą kobietą. Po kilku miesiącach, w trakcie których podawano jej duże ilości insuliny i narkotyków, wprowadzano w śpiączkę farmakologiczną oraz poddawano elektrowstrząsom, potrafiła liczyć zaledwie do sześciu. Wówczas zdiagnozowano u niej – będącą specjalnością Camerona – schizofrenię. Dzięki temu kobieta mogła dłużej brać udział w eksperymentach, których celem było całkowite wymazanie osobowości człowieka. Stworzenie czystej karty, na której można zapisać jego nową wersję. Żeby naprawić umysł, trzeba było – zdaniem tego psychiatry – najpierw go zniszczyć. W tym celu sięgano po dostępne środki oraz oryginalne pomysły Szkota. Pacjenci byli faszerowani narkotykami oraz substancjami wywołującymi halucynacje – m.in. PCP oraz LSD. Poddawano ich także procedurze, która polegała na podaniu narkotyku lub trucizny – co powodowało stan świadomej śpiączki (np. kurary) – i odtwarzaniu im wciąż tego samego nagrania. Takie seanse potrafiły trwać kilkanaście godzin dziennie. W skrajnych przypadkach ta sama „wiadomość” była odtwarzana pacjentowi znajdującemu się w stanie wegetatywnym po 20 godzin dziennie przez kilkadziesiąt dni. Miało to doprowadzić do utrwalenia przekonań i informacji odgrywanych z taśmy w celu zastąpienia przez nie istniejących wcześniej w „wymazywanej” osobowości. W drugiej połowie lat 50. osiągnięcia Camerona w programowaniu ludzkich umysłów zainteresowały CIA. Do Instytutu popłynęły pieniądze, a zapał „lekarza” jeszcze się zaostrzył. Zwiększyły się ilości narkotyków i elektrowstrząsów, które otrzymywali „pacjenci”. Psychiatra chciał cofnąć ludzi do stanu sprzed pojawienia się chorób psychicznych. Za sprawą mieszanki „ogłupiających” metod udawało mu się to w wielu wypadkach. Ludzie cofali się do stanu podobnego do wczesnego dzieciństwa. Ich pamięć zanikała. Kiedy Gil Kastner opuściła szpital, wymagała nieprzerwanej opieki. Oddawała mocz na podłogę, mówiła jak dziecko i ssała kciuk. Zgodnie z zamieszczoną
w „Doktrynie Szoku” relacją, domagała się też dziecinnej butelki i smoczka. O ile jednak niszczenie osobowości, które miało być wstępem do terapii, udawało się nieźle, to już zapisywanie karty na nowo nie przynosiło właściwie żadnych skutków. Pacjenci byli zdezorientowani, tracili pamięć i nie wiedzieli, kim są, ale nie stawali się nowymi ludźmi. Naomi Klein twierdzi, że mimo to badania Camerona były bardzo użyteczne dla CIA. Nie pomogły opracować technik „prania mózgu”, ale posłużyły za podstawę do stworzenia podręcznika technik przesłuchiwania, który do dziś służy amerykańskim śledczym poza granicami USA. Jej zdaniem, taki właśnie cel przyświecał Agencji, która sięgnęła po miliony dolarów na finansowanie owych badań.
Krwawa Maria reformuje protestanta Cameron poszedł za daleko. Psychochirurgia nie jest potrzebna, aby zmieniać postawy ludzi. Wiedzieli o tym Chińczycy zajmujący się amerykańskimi więźniami. Wie o tym także Kościół, który w przesłuchiwaniu i nazywanej „nawracaniem” zmianie przekonań ma wielowiekową tradycję. I nie chodzi o techniki propagandy, które kler stosuje w swoim kaznodziejstwie. Bardziej chodzi o wiele wyrazistych przykładów tego, jak katolicy radzili sobie z niepokornymi umysłami. Do najbardziej spektakularnych ofiar zastosowania tych umiejętności należy bez wątpienia abp Thomas Cranmer, twórca anglikańskiej teologii, który po śmierci Henryka VIII stał się jedną z ofiar Marii nazywanej Krwawą. Zapalonej katoliczki, która chciała skłonić go do wyparcia się protestantyzmu. Niedługo po śmierci Henryka VIII Cranmer trafił do Tower. Bez zbędnej zwłoki skazano go na śmierć, jednak niepewna sytuacja w kraju nie pozwalała na wykonanie wyroku. Nie mogąc zabić duchownego, starano się skłonić go do publicznego wyparcia się wiary. Stosowano liczne techniki manipulacji. Anglikanin przez kilka lat żył z wyrokiem śmierci, który w każdej chwili mógł zostać wykonany. Wciąż zmieniano warunki, w których przebywał. Stosowano wymyślny system zachęt i kar. Aranżowano debaty, w których mógł się wycofywać z części swoich tez. Dano nadzieję, że posłuszeństwo pozwoli uratować życie. Ostatecznie złamano go, każąc patrzeć na palonych na stosie towarzyszy – biskupów Latimera i Ridleya.
Gdy podpisał oświadczenie o przejściu na katolicyzm, był już „ich”. Zadziałał ten sam mechanizm, co w przypadku amerykańskich jeńców. Cranmer musiał zracjonalizować swoje publiczne oświadczenie. Gdyby anulowano karę i kontynuowano rozpoczęte „pranie mózgu”, Cranmer mógłby zostać „prawdziwym” katolikiem. Popełniono jednak kilka błędów. Między innymi dopuszczono do jego rozmowy z siostrą, protestantką, która zanegowała podsuwane mu uzasadnienia religijnej wolty i rozbudziła w nim na nowo napięcie emocjonalne, które musiało powstać przy konflikcie między jego silnymi przekonaniami a sprzecznym z nimi działaniem. Jednolite otoczenie, które jednoznacznie popierało decyzję Cranmera, ułatwiało mu wyjaśnienie przed sobą samym słuszności powodów, dla których zmienił wiarę. Nadzieja na uniknięcie egzekucji dostarczała solidnej zachęty, by takiego wytłumaczenia szukać i w nie uwierzyć. Siostra zburzyła tę jednomyślność. Do tego – nie odwołując egzekucji – odebrano mu jakąkolwiek nadzieję. Z tego powodu „nawrócenie” nie było trwałe, choć Cranmer dopiero przed samą śmiercią na stosie wygłosił mowę, w której odwołał przejście na katolicyzm. Włożył do ognia dłoń, którą podpisał oświadczenie stwierdzające zmianę wyznania. Powiedział: „Oto ręka, która to napisała. Niechaj więc pierwsza poniesie karę”. Mimo końcowego niepowodzenia katolicy, którzy zajmowali się „przemianą” Cranmera, wiedzieli co robią. Gdyby nie niewielkie błędy i chęć pozbycia się „groźnego” teologa, być może cieszyliby się jego autentycznym poparciem. Zwłaszcza jeżeli daliby mu szansę przeżycia i zmusili do kilku publicznych wystąpień. Nie byłby to zresztą wyjątek. Wiele razy w swojej historii katolicy zmuszali „grzeszników” do publicznego wyrażenia poparcia dla Kościoła. Nieraz sięgali po metody „prania mózgu” bliźniaczo podobne do tych stosowanych przez chińską bezpiekę, a marzenia wielu katolickich księży przypominają te, które kierowały Cameronem próbującym wymazać umysł i zapisać go na nowo. Cel i metody są podobne. Różna jest tylko nazwa. To, co Chińczycy nazwali „reformą myśli”, Cameron „leczeniem”, a Amerykanie „praniem mózgu”, katolicy nazywają „nawracaniem” lub po prostu „wychowaniem”. Strach pomyśleć, co by się działo, gdyby Kościół wcześniej dysponował środkami, które stosował Ewen Cameron. Może lobotomia (przecięcie połączeń mózgowych zmieniające sposób myślenia człowieka) byłaby standardowym narzędziem wychowania niepokornych w katolickich szkołach? KAROL BRZOSTOWSKI
Nr 32 (544) 6 – 12 VIII 2010 r. iedy parlament kataloński przegłosował inicjatywę obywatelską dotyczącą zakazu korridy w tym regionie, Katalonia stała się dopiero drugim po Wyspach Kanaryjskich hiszpańskim terytorium, na którym zabroniono walki z bykami. Obrońcy praw zwierząt zapowiadają, że „to dopiero początek”, ale patrząc na zwyczaje, tradycje i różne wierzenia, możemy powiedzieć, że do optymizmu, niestety, jeszcze nam daleko. To, jak świat traktuje zwierzęta, mrozi krew w żyłach, dlatego uprzedzamy, że dalsza część artykułu przeznaczona jest dla ludzi o mocnych nerwach. Najpopularniejsza zabawa w całej Hiszpanii to oczywiście korrida. Pierwsza odbyła się na cześć króla Kastylii Alfonsa VIII w 1133 roku. Przyjrzyjmy się, jak wygląda i na czym polega sławna walka z bykami. Specjalnie hodowane byki tuż przed korridą są osłabiane. W celu ograniczenia widzenia i zmniejszenia orientacji zwierzęcia, smaruje się mu oczy wazeliną, często piłuje się rogi, a pasza podawana przed walką koniecznie musi zawierać środki uspokajające. Czekający na swoją kolej buhaj jest zamykany na kilka godzin przed wyjściem na arenę w specjalnym boksie, w którym z braku miejsca nie może się nawet ruszyć. Przez cały czas specjalnie przygotowani do tego ludzie biją go i drażnią, osłabiając. Wszystkie te zabiegi mają ograniczyć niebezpieczeństwo wiążące się z atakami ważącego niemal tonę zwierzęcia. Korrida składa się z trzech części. Podczas pierwszej z nich byk jest wypuszczany na arenę, gdzie czeka na niego torero, którego zadaniem jest prowokowanie do ataku. Następnie do akcji wkraczają pikadorzy – do ich obowiązków należy wbijanie lancy w bardzo unerwiony garb tłuszczu na karku byka. Czynność powtarzają aż pięć razy. Towarzyszący tym okrutnym rytuałom ból i utrata znacznej ilości krwi ogranicza koncentrację i zdolność ruchu byka. W drugiej części korridy na arenę wchodzą tzw. banderilli eros – oczywiście oni także nie są bezbronni. Każdy z nich jest uzbrojony w krótkie harpuny, które muszą wbić w okolice łopatek i karku ledwie przytomnego byka. W tym momencie, podczas ostatniej części tej masakry, do akcji wkracza matador. Jego zadaniem jest wbicie sztyletu w szyję konającego zwierzęcia. Często musi powtarzać pchnięcia, ponieważ tylko nieliczni potrafią zabić za pierwszym razem. Niestety, lansowany przez niektóre telewizje (ostatnio nawet Discovery Channel) na bohatera odważny matador z płachtą jest mitem. To okrutni ludzie, którzy bez skrupułów odbierają życie innym stworzeniom. Ten „sport” był i jest legalny prawie w całej Hiszpanii. Mamy nadzieję, że wraz z Katalonią również inne regiony kraju zakażą korridy na swoich terytoriach. Lobbuje za tym rząd Zapatery.
K
MITY KOŚCIOŁA
W imię Pana Na całym świecie w tradycjach i zwyczajach różnych religii, wierzeń i guseł zwierzęta zwykle odgrywają znaczącą rolę. Niestety, nierzadko są dręczone i maltretowane – często w imię Boga. ! ! ! Nieprzypadkowo na początku tego artykułu wymieniliśmy Hiszpanię, która na całym świecie słynie z makabrycznego traktowania zwierząt. Co roku w tym kraju obchodzi się około dwóch tysięcy świąt, podczas których maltretowanie zwierząt jest na porządku dziennym. Mieszkańcy Manganeses de la Polvorosa niedaleko Zamory, świętując pamięć św. Wincentego (był torturowany, a w końcu ukrzyżowany),
W wielu miejscowościach żywcem kastruje się dorosłe byki. Po co? W imię Maryi Panny i jej domniemanego niepokalania. Buhaje przed tym zabiegiem często uczestniczą w innym hiszpańskim obrzędzie. Otóż na przykład w mieście Tordesillas kilkudziesięciu mężczyzn ściga nieszczęsne zwierzę, rzucając w niego ostrymi włóczniami. Ten, któremu uda się je przewrócić, dostaje w prezencie jego jądra. Ot, taki świąteczny konkurs...
zrzucają żywe kozy z ponad 20-metrowej kościelnej dzwonnicy. Te, które jakimś cudem nie giną na miejscu, są dobijane przez zgromadzonych katolików ręcznie zdobionymi strzałkami, przygotowanymi przez miejscowe zakonnice. Od kilkudziesięciu lat obrońcy zwierząt bezskutecznie próbowali zakończyć mordy na biednych rogaczach. Napisali w tej sprawie nawet do samego Jana Pawła II wszak to obrzęd katolicki. Niestety, papież Polak nawet nie raczył odpowiedzieć na prośby i głosy dosłownie z całego świata. Sami mieszkańcy miasta również nie mają ochoty na rezygnację z tej potwornej tradycji. Według nich cały proceder ma walory wychowawcze, ponieważ do karmienia i pielęgnacji kóz wyznaczane są najczęściej dzieci, dzięki czemu mają uczyć się opieki i troski o zwierzęta. Do tego dowodzą, że rogacze przed zrzuceniem są przez wszystkich rozpieszczane, bo to podobno pozbawia je... stresu. W innym hiszpańskim mieście – Rebledo da Chavela – okoliczni mieszkańcy wieszają na słupach słoje, w których zamykane są gołębie bądź wiewiórki. „Zabawa” polega na tym, aby zabić albo zranić kamieniami biedne zwierzę, zanim osunie się bezwładnie na ziemię.
Nie możemy zapomnieć o słynnej Pampelunie, gdzie co roku od 6 do 14 lipca organizowany jest religijny odpust ku czci św. Fermina, jednego z pierwszych pampeluńskich chrześcijan, którego nawrócił sam biskup Tuluzy św. Saturnin. Ów Fermin został biskupem Amiens we Francji, gdzie ponoć zginął śmiercią męczeńską. Dla uczczenia jego pamięci hiszpańscy katolicy gonią po całym mieście stado bydła, które składa się dokładnie z sześciu krów i sześciu byków. Zwierzęta muszą pokonać 825 metrów wąskimi ulicami Pampeluny i dotrzeć do Plaza de Toros. Rozwrzeszczany tłum pogania biedne
stworzenia, a ochotnicy z gazetami w rękach próbują doprowadzić je do celu, oszalałe z przerażenia. Jakby tego było mało, to w „nagrodę” wszystkie byki biorące udział w gonitwie zostają zabite jeszcze tego samego dnia podczas korridy. W kilku miastach do katolickich zabaw należy również owijanie byczych rogów nasączonymi łatwopalną substancją szmatami, które uczestnicy zabawy podpalają. Przerażone zwierzęta często z całym impetem uderzają w ściany budynków, nie mogąc wytrzymać potwornego bólu i strachu. Te, które za wszelką cenę chcą przeżyć, czeka inna tortura. Ludzie z okien swoich mieszkań rzucają w nie wszystkim, co może zrobić bykom krzywdę. W miejscowości Carpio del Tajo na głównym placu przywiązywano kiedyś ptaki do krótkich sznurów. Później ku uciesze tłumów ochotnicy ukręcali im głowy. Niestety, nie tylko w Hiszpanii zwierzęta traktuje się w niedopuszczalny sposób. W Afryce maltretowanie jest na porządku dziennym. Od wieków w różnych kulturach w taki czy inny sposób wybija się często całe gatunki. Węże, niezależnie od rodzaju, są przypiekane żywcem, a kapiący z nich tłuszcz wykorzystuje się do leczenia różnych chorób.
13
Populacja słoni natomiast przez chciwych kłusowników spadła z kilku milionów do kilkuset tysięcy. Wszystko dla skóry, mięsa i oczywiście cennych kłów. Niby w tej chwili słonie są pod ścisłą ochroną ustanowioną przez międzynarodową konwencję CITES, ale co z tego, skoro władze niektórych krajów zapowiedziały, że będą wybijać sympatyczne zwierzęta, bo jest ich za dużo. Ministerstwo środowiska uważa, że bezpieczniej i taniej będzie strzelać do słoni, zamiast budować im większe parki i rezerwaty. Pismo Święte niestety również na ogół do przyjaciół zwierząt nie należy. Cytat z Księgi Rodzaju: „Wszystko, co się porusza i żyje, jest przeznaczone dla was na pokarm”. Zatem istoty czujące i cierpiące są przez Biblię traktowane jedynie jako przedmioty mające służyć człowiekowi. Są po prostu żywnością. Ale nie tylko. Ciekawy jest również taki fragment: „Noe zbudował ołtarz dla Pana i wziąwszy ze wszystkich zwierząt czystych i z ptaków czystych, złożył je w ofierze całopalnej na tym ołtarzu. Gdy Pan poczuł miłą woń, rzekł do siebie: Nie będę już więcej złorzeczył ziemi ze względu na ludzi” (Rdz 8. 20–21). Wynika z niego, że złożona ze zwierząt ofiara tak się rzekomo spodobała Bogu, że ten obiecał więcej nie zsyłać potopu. Najczęściej jednak ofiary należało składać za popełniane grzechy: „A jeżeli jakiś człowiek z prostego ludu zgrzeszy nieświadomie, wykraczając przeciwko jednemu z przykazań Pańskich, których przekraczać nie wolno, i ściągnie na siebie winę, a potem uświadomi sobie swój grzech, który popełnił, złoży jako swoją ofiarę kozę, samicę bez skazy, za swój grzech, który popełnił; położy rękę swoją na głowie ofiary za grzech i zarżnie to zwierzę ofiary za grzech na miejscu, gdzie się składa ofiary całopalne” (Kpł 4. 27–31). Zwierzęta od wieków tępione, męczone, maltretowane i w końcu zabijane, nadal wiernie służą ludziom. Kiedyś wielki niemiecki filozof Arthur Schopenhauer powiedział: „Zaiste, chciałoby się powiedzieć, że ludzie są diabłami na ziemi, a zwierzęta dręczonymi przez nich duszami”. Niestety, wypada się z nim zgodzić. ARIEL KOWALCZYK
14
BRACIA MNIEJSI KŁUJĄCY
Pogotowie jeżo
Pogryzione przez psa, nadszarpnięte kosiarką, sieroty, których matkę rozjechał samochód. Wygłodzone, schorowane – takie jeżowe nieszczęścia trafiają do jedynego w Polsce Ośrodka Rehabilitacji Jeży w Krakowie. Zdecydowana większość przypadków to te poszkodowane przez człowieka. Jak Igłusia. Kiedy była malutka, ktoś zrobił jej „dowcip”: obwiązał wokół brzuszka wstążkę do kwiatów. Zwierzątko rosło, a z każdym dniem wstążka coraz mocniej zaciskała się wokół tułowia, wbijając się w ciało. Do ośrodka trafiła więc z głęboką ropiejącą raną. Z trudem udało się ją odratować. „Maluszki” – osiem małych jeżyków – przyjechały do ośrodka po tym, jak wygłodzone rozpaczliwie tuliły się do umierającej od trucizn na ślimaki mamy, której nie dało się uratować. Zwykle w ośrodku jest kilkudziesięciu rekonwalescentów. Dochodzą do zdrowia dzięki opiece i ogromnej determinacji Andrzeja Kuziomskiego. O nim samym można bez przesady powiedzieć, że podporządkował podopiecznym całe swoje życie. Odróżnia ich bez kłopotu, bo – jak wyjaśnia – nie ma dwóch identycznych jeży. – Ciągle brakuje pomocnych rąk do pracy, a tej jest ogrom, tak w dzień, jak i w nocy... – mówi. Jeżami zajmuje się sam. Kiedy w dzień śpią, sprząta
boksy, jedzie na zakupy, a jak trzeba, to i do kliniki na zabiegi. Poza tym załatwia papierkowe sprawy fundacji. Kiedy późnym popołudniem zaczynają tuptać, przychodzi czas na przygotowanie posiłków i karmienie, zabiegi rehabilitacyjne, podawanie lekarstw, kąpiele, bieżące sprzątanie. Jeże to owadożercy – dorosły osobnik potrzebuje zjeść około 150 g owadów dziennie. Na wolności w ciągu nocy pokonuje w tym celu nawet kilkanaście kilometrów, bo niełatwo jest tyle znaleźć nawet w ogródku, a co dopiero w opryskiwanym lesie. To dlatego jeże tak licznie opuszczają lasy i szukają nowych miejsc do życia. A współczesne miasto jest pełne niebezpieczeństw – zaplątują się w porzucone sznurki, siatki, woreczki foliowe i są masowo rozjeżdżane na drogach. Pogotowie jest całodobowe. Każdy, kto znajdzie jeża, może liczyć na fachowe wskazówki, jak się nim zaopiekować. Toteż telefon (nr 503–309–303) dzwoni nieustannie. Ludzie pytają, czym karmić, jak sobie radzić ze zwierzątkiem. Pan Andrzej odpowiada i tłumaczy cierpliwie: nie wolno dawać
jeżom mleka krowiego, tylko kozie. Przenosić trzeba, chwytając je za fałd skóry z igliwiem na grzbiecie. Zdecydowanie i szybko, żeby nie zdążyły się wypłoszyć, bo wtedy stroszą igły. Jak trzeba, wysyła e-maila instruktażowego z obszernym kompendium wiedzy, jak się iglastym zaopiekować. Bo w Polsce, niestety, ciągle bardzo dobrze się mają jeżowe mity. Na przykład ten o wściekliźnie. Tymczasem jeż wytwarza pienistą ślinę i językiem przenosi ją na kolce przy poznawaniu każdego nowego zapachu. To rytuał samonamaszczenia. Jeże, także w Polsce, są pod ścisłą prawną ochroną, a od 2004 r. – ze wskazaniem na ochronę czynną. To oznacza, że przykładny obywatel ma bezwzględny obowiązek ratowania każdego osobnika wymagającego pomocy! Taka przynajmniej jest teoria. W praktyce właściciele psów nie reagują, kiedy ich pupil zagryza jeża lub się nim „bawi”. Podczas ogrodowych porządków jeże często palone są żywcem wraz z niechcianymi stertami gałęzi, w których zrobiły sobie gniazdo. Padają też ofiarami koszenia trawników (nagminne rozszarpywanie na strzępy, często także matki w gnieździe z młodymi) oraz trucizn na ślimaki czy mrówki! A przecież dopuszczenie do śmierci jeża jest w świetle obowiązującego prawa takim samym przestępstwem, jak zabicie żubra czy niedźwiedzia!
– W roku 2025 w Europie prawdopodobnie w ogóle nie będzie już jeży, bo wyginą, jeżeli nie zaczniemy w końcu działać. Byłoby dobrze, gdyby skupiono się na tym, co jest teraz i co trzeba robić już, żeby nasze dzieci miały szansę zobaczyć żywego jeża – mówi Kuziomski. Co jego zdaniem należy robić? Uświadamiać i edukować. Uczyć, jak tworzyć im miejsca do życia, jak chronić naturalne siedliska, no a przede wszystkim – samodzielnie stwarzać im jak najwięcej miejsc do bezpiecznego bytowania, zostawiać w ogródkach miejsca dzikie, zarośnięte i chronione przed opadami, by miały gdzie przezimować, i oczywiście – dokarmiać.
Nie należy jednak „uszczęśliwiać” jeża ślimakami czy dżdżownicami, bowiem w ok. 95 proc. są one nosicielami wielu pasożytów wewnętrznych (tasiemce, nicienie czy robaki sercowo-płucne), które – rozwijając się w organizmie jeża – powoli go zabijają. Według Kuziomskiego, największą tragedią polskich jeży jest właśnie to, że są pod ochroną. Ten fakt rodzi ogromne trudności w udzielaniu im pomocy. Już samo państwo, które ustawowo chroni jeże, nie daje swoim służbom odpowiednich narzędzi. W praktyce rannym jeżem nie ma się kto zająć. Inny problem to weterynarze. – Nic nie wiedzą o jeżach. Na porządku dziennym jest profilaktyczne
Nr 32 (544) 6 – 12 VIII 2010 r.
15
owe
odrobaczanie preparatem dla psów i kotów Frontline, który dla jeży jest śmiertelnie niebezpieczny, bo uszkadza mózg i prowadzi do śmierci. Ostatnia polska książka o jeżach została wydana w 1956 roku – mówi pan Andrzej. On sam współpracuje z krakowską kliniką Arka. Tam leczy swoje jeże i tam przechodzą skomplikowane nierzadko operacje. Kilka operacji miał w Arce na przykład jeż, który do pana Andrzeja trafił ze Zgierza. Większość podopiecznych Andrzeja Kuziomskiego po rehabilitacji wraca do swojego naturalnego środowiska, a że to jeże synantropijne (związane z terenem zagospodarowanym
przez ludzi), nie wolno ich wywozić do lasu. Trafiają do ogrodów i na działki. Ów powrót do natury to za każdym razem szczególny dzień. Każde miejsce wypuszczenia jeża jest uzgodnione z Regionalną Dyrekcją Ochrony Środowiska. – Przed wypuszczeniem jeża należy go przyzwyczaić do pokarmu naturalnego, czyli owadów. Dostępne owady – drewnojady i mączniki – nie należą do tanich karm... Dlatego każdy grosz jest niemal na wagę złota – mówi Kuziomski. Potrzeby są ogromne, także poza wyżywieniem (tygodniowo podopieczni zjadają 18–20 litrów tych owadów!). Przyda się każda ilość najdelikatniejszego siana, szarego papieru
toaletowego i ręczników papierowych. A także ręce do pracy przy jeżach i do opieki nad maluszkami, które trzeba karmić mlekiem, co zajmuje 6–8 godzin w ciągu doby. No a w pogotowiu jeżowym się nie przelewa. – Przed kamerami wiele mi obiecywano. Ale na obietnicach się skończyło. Dlatego szczególnie dziękuję wszystkim dotychczasowym darczyńcom, dzięki którym ośrodek w ogóle jeszcze istnieje, a jeże mają nieco lepsze warunki – pan Andrzej nie ukrywa żalu. Uzasadnionego. Bo choć chętnych do bezinteresownej pomocy nie ma, znaleźli się jednak tacy, którzy z działalności Kuziomskiego czerpią profity.
Strony internetowe: http://ratujjeze.bloog.pl/?ticaid=6a616 oraz www.jeze.byethost14.com nie należą do Pogotowia Jeżowego. Zostały stworzone wyłącznie po to, aby wyłudzać pieniądze od potencjalnych darczyńców (obecnie sprawa jest w toku zgłaszania do prokuratury). – Materiały i informacje zamieszczone na tych portalach są w większości skradzione z mojego profilu na Cafeanimal i galerii na Picasaweb. Pogotowie Jeżowe nie posiada żadnej strony internetowej z tej prostej przyczyny, że nie ma na to pieniędzy!
Nie pojawił się jak dotąd nikt chętny, kto zechciałby takową zrobić, a co najważniejsze, później prowadzić w ramach wolontariatu – tłumaczy pan Andrzej. Podkreśla przy tym, że także wpłaty i darowizny na rzecz pomocy dla jeży dokonywane na konto PSOJ „Nasze Jeże” nie trafiają ani do niego, ani do prowadzonego przezeń, jedynego w Polsce specjalistycznego Ośrodka Rehabilitacji Jeży. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected] Fot. Autor, Gregory Michenaud
Fundacja IGLIWIAK ul. Kąpielowa 4, 30-4 434 Kraków nr konta: 69 1540 1115 2111 6011 8877 0001
16
Nr 32 (544) 6 – 12 VIII 2010 r.
ZE ŚWIATA
CHRZEST OSTATECZNY Duchowny raz na zawsze wyzwolił dziecko z grzechu pierworodnego. W Mołdawii podczas ceremonii chrztu ksiądz utopił sześciomiesięczne dziecko. Historia wstrząsnęła całym krajem. Duchowny, zanurzając malucha w chrzcielnicy, nie zakrył mu ust. Kiedy rodzina zauważyła, że ich pociecha jest sina, a z nosa i uszu leci jej krew, natychmiast powiadomiła pogotowie i próbowała reanimować półrocznego potomka. Mimo natychmiastowej pomocy, dziecko zmarło w drodze do szpitala. Księdzu Walentinowi za nieumyślne spowodowanie śmierci grożą 3 lata więzienia. ASz
ATAK NA ZAPATERĘ Już się przyzwyczailiśmy, że od czasu do czasu któryś z watykańskich notabli atakuje premiera Hiszpanii. To pewnie w ramach szacunku dla suwerenności tego kraju...
KLER ŚPIEWA Drżyjcie Madonno i Dodo, rośnie wam silna konkurencja – Les Prêtres (Kapłani). To grupa muzyczna złożona z dwóch księży oraz seminarzysty, która podbija francuskie listy przebojów. Biskup z ich diecezji nie kryje zachwytu: „Trzeba iść z duchem czasu. Przecież w dobie pociągów superekspresowych nie jeżdżę dyliżansem”. Zespół często podróżuje z koncertami po Francji, a duchowni, których oblegają rzesze fanów, słyszą o sobie, że są „świeżym powiewem chrześcijaństwa”. PPr
PAPA JEST BE Podczas włoskiego festiwalu filmowego Giffoni Film Festival dla dzieci i młodzieży gościem nadzwyczajnym była słynna aktorka Susan Sarandon. Kiedy przemawiała do uczestników imprezy, kilka słów poświęciła Benedyktowi XVI: „Nie podoba mi się ten papież. Włochom się podoba? Uważam, że jego osoba budzi wątpliwości”. Oczywiście tą krytyką sprowadziła na siebie gniew wojujących katolików, którzy nawołują do bojkotowania filmów z udziałem słynnej aktorki. ASz
Wiadomości, które napływają z uniwersytetów w Lancashire i Leeds w Wielkiej Brytanii, mogą zaburzyć pożycie oraz mir domowy niejednej pary. Dźwięki wydawane przez kobiety w trakcie seksu, mające wyrażać ekstazę, to w przypadku 80 proc. samic kit i udawanie.
PISARZ BENEDYKT Obecny papież ma szczęście do chlapnięć i gaf. Tym razem napisał książkę... Ledwie książka BXVI dla dzieci ujrzała światło dzienne, a już została ostro skrytykowana przez działaczki katolickie za antyfeminizm. A konkretnie za to, że pisząc o otoczeniu Jezusa, pominął rolę kobiet. A była ona przecież niemała, żeby tylko przypomnieć Marię Magdalenę, Samarytankę czy bogate kobiety, które Jezusa i jego ekipę utrzymywały. Co na to Watykan? Jak zwykle pokrętnie się tłumaczy. Mianowicie tym, że papież książki tak naprawdę nie napisał, tylko dał swoje nazwisko. Czyli postawił swoją sygnaturę pod czymś, z czym zupełnie się nie zgadza? MaK
BISKUPI DO KĄTA
Przewodniczący Papieskiej Akademii Życia i członek Opus Dei, ksiądz Ignacio Carrasco De Paula, nazwał nową, bardziej liberalną ustawę aborcyjną w Hiszpanii „całkowicie, absolutnie bezmyślną i odpowiadającą mentalności Zapatery”. Duchowny podkreślił: „On promuje wszystko, co podstawiają mu jako prawo, ale nie jest w stanie zrozumieć, czym jest prawo”. Innymi słowy – zasugerował, że premier jednego z największych krajów Europy jest idiotą. MaK
ŁÓŻKOWE OSZUSTWA
Przed tygodniem pisaliśmy, że biskupi chcą w Chile ułaskawienia katolickich prawicowych zbrodniarzy. Nic im jednak z tego nie wyjdzie. Prawicowy prezydent kraju Sebastian Pinera przeciwstawił się oczekiwaniom biskupów. Chodzi o zwolnienie z więzień sprawców zbrodni z czasów dyktatury Pinocheta. Prezydent oświadczył, że „zbrodnie przeciwko prawom człowieka wciąż budzą napięcia i spory, dlatego generalne ułaskawienie byłoby dziś nieroztropne i niewłaściwe”. Co istotne – urzędujący prezydent reprezentuje środowiska zbliżone do ekipy dawnego dyktatora, ale do władzy doszedł niewielką ilością głosów. W Polsce PO ma teraz pełnię władzy, jednak czy nasza władza ma jądra? MaK
KONFESJONAŁ 666 Kler niejednokrotnie wykazywał się pomysłowością w zdobywaniu pieniędzy na swoje cele. Tym razem jedna z wiedeńskich parafii rzymskokatolickich, aby mieć na remont świątyni, postanowiła sprzedać na aukcji internetowej... konfesjonał. Miejscowy proboszcz chwalił swój produkt, że można go przerobić na saunę bądź bar. Kwota osiągnięta na aukcji była dość wymowna – 666,66 euro. Arcybiskupstwo wiedeńskie zablokowało sprzedaż. PPr
wysiłków i techniki – stwierdzają. Ponieważ kobiety nie mają wytrysku, mężczyźni muszą polegać na sygnałach akustycznych. Okazuje się, że mężczyźni także symulują orgazm, choć rzadziej: robiło to (przynajmniej raz) 36 proc. ankietowanych samców. Takie zachowanie jest głęboko zakorzenione w ewolucji. Samice małp makaków manipulują wytryskami samców: jeśli samiec im się podoba, wydają odgłosy podniecenia, co jest zaraźliwe. Jeśli nie, usiłują nieatrakcyjnego małpiszona zniechęcić do amorów milczeniem. Jeśli samica nie wydaje specyficznych odgłosów, samiec nie ma wytrysku. Jeśli wydaje, kopuluje z większym wigorem i motywacją. Mało to wszystko romantyczne – ale prawdziwe... CS
PIĘKNI I HOJNI Celem nie jest uzewnętrznienie narastającej przyjemności, ale manipulowanie partnerem. Badacze usystematyzowali gatunki seksualnej wokalizy i jej związek z orgazmem, jeśli takowego panie doznają, i spytali o motywy. Okazało się, że okrzyki, westchnienia i jęki są produktem wyrafinowanego zamysłu, a nie niemożności powstrzymania euforycznych reakcji sięgających zenitu. Odgłosy mające stymulować partnera nie odzwierciedlają stanu podniecenia partnerki – stwierdzili naukowcy i określili to „manipulowaniem zachowaniem mężczyzn dla własnych celów”. Jakie to cele? Na szczęście nie są materialne. Kobiety nie robią tego, żeby dostać od kochanka pierścionek z brylantem. Wiąże się to z brakiem możliwości osiągnięcia orgazmu, co implikuje nudę, gdy kopulacja się przedłuża. Warto więc efektami wokalnymi stymulować podniecenie partnera, żeby szybciej skończył, odwrócił się i zasnął. Mężczyźni mają zwyczaj stawiać sobie zadania i dążyć do ich realizacji. Jedna z ankietowanych kobiet określiła to tak: „Będzie piłował tak długo, aż udam, że doświadczam rozkoszy”. To obala mit o męskim egoizmie. Większość kobiet stwierdza, że wydawane przez nie odgłosy podniecenia mają utwierdzić mężczyznę w przekonaniu, że jest świetnym kochankiem. Częstotliwość, intensywność i głośność wokalizy jest zwykle odwrotnie proporcjonalna do przyjemności, jakiej doznają kobiety. Badacze stwierdzają, że podczas seksu oralnego, gdy szansa kobiet na osiągnięcie autentycznego orgazmu wydatnie wzrasta, zazwyczaj nie wydają żadnych dźwięków. Rezultaty badań w Leeds i Lancashire nie dziwią wcale naukowców z Uniwersytetu Kansas, którzy w ubiegłym roku opublikowali wyniki obserwacji w raporcie pt. „Jak kobiety i mężczyźni symulują orgazm”. Mężczyzna czuje się w obowiązku zapewnić kobiecie orgazm, który świadczy o dobrej jakości jego
Najpiękniejsi ludzie pomogą brzydalom w płodzeniu atrakcyjnego potomstwa! Internetowy portal Beautifulpeople.com skupia najpiękniejszych na świecie ludzi – kilkaset tysięcy wybrańców, którzy przeszli szczegółową selekcję i uznani zostali za szalenie atrakcyjnych. Greg Hodge, szef portalu, uruchomił właśnie wśród najpiękniejszych... wirtualny bank spermy i komórek jajowych. Brzydsi obywatele świata, którzy mają problem z rozmnożeniem (ewentualnie problemu nie mają, ale chcą mieć ładne dzieci), mogą spośród tych najatrakcyjniejszych wybrać odpowiedniego dla siebie reproduktora i zaproponować mu korzystną transakcję. JC
foodami. Około 80 procent Brytyjek kupowało już pupilom prezenty urodzinowe. Tyle samo cierpiało z powodu poczucia winy, kiedy wychodziły z domu, zostawiając w nim ukochanego zwierzaka. Ponad 20 proc. pań zmieniło umeblowanie mieszkania, żeby zwierzę czuło się w nim swobodniej. Optymiści twierdzą, że taka – wcale nie psia – miłość może być przygotowaniem do wychowywania dzieci i sprawdzeniem się w roli matki. JC
BEZPRAWIE KOŚCIOŁA Pisaliśmy już, że dyskryminujące praktyki Kościoła rzymskiego wchodzą w konflikt z prawami krajów demokratycznych. Ot na przykład w Nowej Zelandii. Sąd nakazał tam wypłacenie przez jedną z katolickich szkół odszkodowania i ogłoszenie przeprosin wobec trenera żeńskiej drużyny sportu o nazwie netball. Dyrekcja szkoły zwolniła go bowiem z pracy zaraz po tym, gdy odkryła, że jest homoseksualistą. Ukarana placówka oświatowa po ogłoszeniu wyroku zaproponowała trenerowi powrót do pracy, ale on oferty nie przyjął i zatrudnił się w innej szkole. Też katolickiej. Sąd nakazał dyrekcji ukaranej szkoły przymusowo przejść szkolenie uświadamiające z zakresu praw człowieka. MaK
PRAPENIS Szwedzcy archeolodzy trafili na zaskakujące znalezisko.
WAKACJE W NIBYLANDII We Włoszech zaobserwowano intrygujące zjawisko – ludzie udają, że wyjechali na wakacje... Problem dotyczy tych, którzy z powodu wszechobecnego kryzysu popadli w finansowy dołek i wstydzą się, że nie stać ich na wakacyjny wyjazd. Biorą dwa tygodnie wolnego (jak to za dobrych czasów bywało), paradują z walizkami, żegnają się z sąsiadami, wyjeżdżają niby, po czym... wracają cichcem do domu i ukrywają się w nim na okres urlopu. Miejscem kryjówki bywa też mieszkanie krewnych lub znajomych. Liczba udawanych urlopowiczów w ciągu ostatnich kilku lat potroiła się. Zdolnościami aktorskimi swoich obywateli zainteresowali się włoscy psycholodzy. JC
KOCIE MAMY Coraz więcej kobiet, zwłaszcza bezdzietnych, lokuje swoje uczucia macierzyńskie w piesku lub kotku. Stosowne badania przeprowadziła dr Deborah Wells z angielskiego Queens University w Belfaście. Aż 82 proc. zwierzęcych opiekunek karmi (a często przekarmia) czworonogi tym, co same jedzą – także chipsami, ciastkami i fast
Naukowcy prowadzący wykopaliska w miejscowości Motala w południowej Szwecji wykopali najstarszą w tej części Europy rzeźbę penisa. Według informacji podanych przez naukowców, ma ona około 11 cm długości i 2 cm średnicy, a jej wiek szacuje się na 6 tys. lat. Rzeźba wykonana jest z kości jelenia i najprawdopodobniej pełniła funkcję wibratora. Spiesząc z pomocą szwedzkim naukowcom, podpowiadamy, że rozmiary znaleziska sugerują, iż pochodzi ono z terenów azjatyckich. ASz
Nr 32 (544) 6 – 12 VIII 2010 r.
ZE ŚWIATA
Pasje Gibsona „Spójrz na siebie. Wyglądasz jak spocona świnia. Nie mam z tobą więzi duchowej. Sprawię, że zgwałci cię banda czarnuchów, ty dziwko!” – te przepełnione miłością bliźniego słowa należą do Mela Gibsona, światowej ikony katolicyzmu a skierowane były do pięknej Oksany. Na gorącym uczynku pogróżek wobec swojej konkubiny przyłapał twórcę „Pasji” serwis internetowy RadarOnline.com, który zdobył nagrania jego rozmów, a właściwie wybuchów aberracyjnej wściekłości. Celem tych ataków jest była rosyjska modelka Oksana Grigoriewa, dla której Gibson porzucił (po 28 latach małżeństwa) żonę i siedmioro dzieci. Rok wcześniej o tej samej żonie mówił, że jest dla niego „skałą Gibraltaru i miłością życia”. Jednocześnie ubolewał, że po śmierci trafi ona do piekła, „bo nie jest dość żarliwą katoliczką”. A wracając do nowej (byłej) miłości życia i nowej (niedoszłej) skały, czyli Oksany, to już nie jest ona taka śliczna jak niedawno. Słynny kochanek wybił jej bowiem kilka przednich zębów i powyrywał całe pukle włosów. Wielokrotnie straszył też młodą kobietę, że ją zabije, na dowód czego wkładał lufę pistoletu do jej ust i kazał żegnać się z ośmiomiesięcznych dzieckiem. Jako prawdziwy tatuś katolik nie omieszkał też malca kilka razy dotkliwie, rzecz jasna „wychowawczo”, pobić. Oczywiście Gibson, czekając na sprawę sądową (i to nie jedną) wszystkiemu zaprzecza, ale od czego są miniaturowe urządzenia rejestrujące. To dzięki nim media poznały m.in. treść rozmowy Mela z Oksaną, w której aktor krzyczy,
że „dziwka” zasłużyła sobie na wszystko, co jej zrobił, ale to jeszcze mało, bo dopiero teraz uczyni jej życie piekłem. Znów padają groźby śmierci, a wszystko przeplatane jest takim stekiem najohydniejszych wulgaryzmów, że nie sposób tego cytować. Słowa „Nienawidzę cię, ty kurwo, bo nie masz duszy” – należą do najłagodniejszych. Jak już wspomnieliśmy, ikona katolickiego kina czeka na kilka procesów sądowych: karnych – za obelgi, znęcanie się fizyczne i psychiczne, ciężkie pobicia, a nawet groźby pozbawienia swojej konkubiny życia; cywilnych – o odszkodowania i alimenty. Na razie ma sądowy zakaz zbliżania się do Oksany Grigoriewej i dziecka.
Znawcy filmowego świata twierdzą, że to koniec Gibsona. Bo chociaż jest niezależny od producentów (swoje filmy finansuje sam), to jednak trudno sobie wyobrazić, żeby jakaś znacząca sieć kin przyjęła jego kolejny film do dystrybucji. Może też być i tak, że ultrakatolicki filmowiec już niczego nie nakręci ani w niczym nie zagra, bo trafi na ładnych parę latek do więzienia. Podobno prokurator stanowy aż pali się do takiego rozwiązania, a i sędziowie widzą w zbliżających się procesach trampolinę do medialnej sławy, czyli kariery. Mel Gibson bowiem nieźle zalazł za skórę także wymiarowi sprawiedliwości. Tuż po premierze „Pasji”, która została uznana za film skrajnie
postępowania, które przedstawił mediom: „Tego dnia Izrael wkroczył do Libanu, więc byłem zły na Żydów. Jak każdy prawdziwy katolik...”. I jak każdy katolik fundamentalista głęboko wierzy w swoje posłannictwo. Podczas konferencji prasowej po premierze „Pasji” mówił tak: „Wierzę, że rozwój mojej kariery i osobowości prowadził mnie właśnie do tego filmu. Duch Święty przemawiał przeze mnie, kiedy kręciłem ten projekt. Ja byłem tylko kierującym kamerą, a to on nakręcił ten obraz. Mam nadzieję, że ten film będzie miał moc Ewangelii!”. Aby być takim człowiekiem jak obecnie, tak żarliwym katolikiem, Melowi zapewne potrzebne były odpowiednie wzorce. Znalazł je
Mel z żoną
Mel z Oksaną
antysemicki, reżyser, zatrzymany przez policjantów do rutynowej kontroli, krzyczał: „Jesteście cholerni Żydzi! To wy odpowiadacie za wszelkie zło na świecie. No... przyznajcie się, wy pier... eni Żydzi!”. Po zbadaniu alkomatem okazało się, że słynny antysemita ma ponad trzy promile alkoholu w wydychanym powietrzu, co w tym przypadku nie było okolicznością łagodzącą – wręcz przeciwnie! No ale przecież Gibson ma „niezłe” wytłumaczenie swojego
w osobie własnego ojca Huttona Gibsona, który przez całe życie bardziej od diabła nienawidził tylko lewicowców i Żydów. Był jednym z bardziej znanych Amerykanów negujących holokaust. „Bardzo wielu uznanych za zmarłych w obozach koncentracyjnych Żydów mieszka obecnie w Brooklynie i śmieje się z nas w kułak” – zwykł powiadać. A ponieważ obecność „śmierdzących czosnkiem parchów” (to też cytat z taty Gibsona) w USA zaczęła mu coraz bardziej
17
przeszkadzać, przeniósł się do Australii. Tam zasłynął broszurką, w której napisał, że Jan Paweł II jest... Żydem i komunistą. Jego zdaniem bowiem, JPII był zdecydowanie za bardzo liberalny. Synek poszedł jeszcze dalej. Rok temu założył własny ruch religijny o nazwie Kościół Katolicki Świętej Rodziny i wybudował okazałą świątynię w Agoura Hills w Kalifornii. Stu (!) swoim wyznawcom (których utrzymuje z własnych pieniędzy) zapowiedział, że wrócą pod skrzydła Watykanu dopiero wówczas, gdy ten zrezygnuje z ducha II soboru. I jeszcze ogłosi, że absolutnie nie wolno stosować jakichkolwiek środków antykoncepcyjnych. Nawet metod naturalnych, z kalendarzykiem włącznie: „Tylko Bóg wie, ile dzieci powinniśmy mieć. Musimy to zaakceptować. Człowiek nie może decydować, kto ma prawo przyjść na ten świat, a kto nie. Ta decyzja nie należy do nas tylko do Niego”. Chwilę później zaszokował świat pełnymi nienawiści wypowiedziami na temat gejów. W wywiadzie dla „El Pais” powiedział: „Przecież oni wsadzają sobie ch... w tyłek. Czy on naprawdę do tego służy?”. Ślady fobicznej odrazy do Żydów, gejów, lewicowców, Murzynów itp. widać w wielu filmach reżysera: W „Pasji” (gdzie dwór Antypasa to gromada zniewieściałych homoseksualistów – dewiantów), w „Braveheart” i wielu innych. Łatwo też znaleźć ślady wcale nie skrywanej pochwały faszyzmu i fascynacji nazizmem, gdzie dumny biały człowiek – chrześcijanin rozprawia się z barbarzyńcami. „Każdy ma prawo wybierać swój styl życia, ale byt narodu musi opierać się na niezłomnych zasadach. Ja osobiście nie uznaję ostatnio tak modnego relatywizmu moralnego. W najważniejszych sprawach czarne jest czarne, a białe – białe. A największą wartością jest niezłomna, nierozerwalna rodzina”– mówił Gibson kilka lat temu na konferencji prasowej. No właśnie, rodzina... Ciekawe, czy sądy wezmą te słowa jako okoliczność łagodzącą, czy może raczej wręcz przeciwnie. A jednak Mel Gibson nadal znajduje licznych obrońców. Oto w prestiżowym „The American Catholic” ukazał się list otwarty Stowarzyszenia Katolików USA. Czytamy w nim m.in.: „Mel Gibson jest poddany wielkiej presji, żyjąc i pracując w Hollywood. On potrzebuje pomocy swoich braci katolików (...). Jedyna rzecz, jaką możemy zrobić, to modlić się za niego (...). On obdarował nas wielkim filmowym dziełem – »Pasją« – i zasługuje na naszą uwagę. Wróć do nas, bracie! Potrzebujemy artysty tak jak Ty wielbiącego Chrystusa”. Najbliższe procesy Gibsona, a dokładnie wyroki, jakie zapadną, pokażą, czy bezgraniczna miłość reżysera do katolickiego Boga jest odwzajemniona. MAREK SZENBORN
Nr 32 (544) 6 – 12 VIII 2010 r.
NIECH NAS ZOBACZĄ!
Do podanych cen należy doliczyć koszty wysyłki według cennika Poczty Polskiej w zależności od sumarycznej wagi zamówienia. 1. Ceny listów i paczek przy przedpłacie (płatność przed wysyłką):
40 cm
18
ICZNA EKOLOG ORBA T PY NA ZAKUKO TYL
za sztukę
Przesyłka listowa polecona ekonomiczna (wysyłka mniejszych zamówień: do 4 koszulek, czapeczki): - ponad 0,1 kg do 0,35 kg = 4,10 zł, - ponad 0,35 kg do 0,50 kg = 4,90 zł, - ponad 0,50 kg do 1,00 kg = 7,00 zł. Paczki pocztowe ekonomiczne (wysyłka cięższych zamówień od 5 koszulek): - do 1 kg = 9,50 zł, - ponad 1 kg do 2 kg = 11 zł. 2. Ceny paczek pobraniowych ekonomicznych (płatność przy odbiorze wysyłki): - do 0,5 kg = 10,50 zł, - ponad 0,5 kg do 1 kg = 12,50 zł, - ponad 1 kg do 2 kg = 14 zł.
35 cm
A NALEPK W Ó IK CZYTELN ITÓW” AKTÓW i M ”F GRATIS GO DO KAŻDE IA N ZAMÓWIE
9 cm
Przykładowe wagi gadżetów: - koszulki M około 0,14 kg, - koszulki L około 0,15 kg, - koszulki XL około 0,16 kg, - koszulki XXL około 0,17 kg, - kubek 1 sztuka około 0,336 kg, - czapka około 0,076 kg, - pudełko paczki około 0,071 kg.
Nr 32 (544) 6 – 12 VIII 2010 r.
LISTY Europa się śmieje Mieliśmy piękną i podniosłą uroczystość przeniesienia krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego do Kościoła św. Anny. Prawdziwi Polacy stanęli jednak na wysokości zadania i nic z tego nie wyszło. Polski rząd i Kościół ugiął się przez protestami talibów. Państwo przegrało z religijnym fanatyzmem. Europa się śmieje. Takiego folkloru nie ma już w Europie, a w naszym skansenie JPII ma się on bardzo dobrze. Przed pałacem byli sami katolicy. Jakiż to wspaniały widok dla nas, ateistów. Jak krzyż pięknie połączył Polaków. Katolicy pogonili przybyłych po krzyż księży. Cyrk na kółkach! Miał rację ten, kto powiedział, że religia to opium dla mas. Ja rozumiem, że w Irlandii walczą ze sobą katolicy i protestanci. Tam jest o co. No bo jak można nie uznawać, że Matka Boska była dziewicą?! Ale że katolicy walczą z katolikami, tego jeszcze nie grali. Ciąg dalszy nastąpi. Chrońmy nasze dzieci przed religią, jakąkolwiek. Czytelnik, Gdańsk
Krzyż obłędu Obserwuję to, co się dzieje pod krzyżem. Słucham pogróżek „prawdziwych Polaków” i zastanawiam się, komu na tym zależy, by Polska zamieniła się w drugi Belfast. Komu zależy na tym, by w centrum XXI-wiecznej Europy powtórzyło się Sarajewo, Srebrenica czy Londonderry? Komu zależy na tym, by Polacy nienawidzili Polaków tylko dlatego, że nie podzielają ich chorych wyobrażeń religijnych?
SZKIEŁKO I OKO
Czy naprawdę Polsce potrzebna jest głupia i bezsensowna wojna w obronie dwóch kawałków drewna? A może chcemy mieć tutaj drugi Izrael z jego państwem talmudycznym albo któryś z krajów arabskich? Paranoja! Toż to powrót do najgorszych czasów największej średniowiecznej ciemnoty i religijnego obłędu, który nigdy naszemu krajowi niczego dobrego nie przyniósł.
Ale PiS-owi i jego skarlałemu duchowo przywódcy taka atmosfera odpowiada. Marzy mu się powrót do żłobu i koryta za wszelką cenę. Znowu chce powtórzyć scenariusz z lat 80., kiedy to ogłupieni przez kler i „Solidarność” robotnicy i młodzież szli na zomowskie pały, a tymczasem rozmaite Geremki, Wałęsy, Jankowskie, Kaczyńscy, Rulewskie, Gwiazdy i inni już dzielili przyszłe wpływy w III czy IV Najjaśniejszej Pomrocznej. Ten naród zgłupiał przez te 20 lat i zamiast skorzystać z szansy, jaką dała mu wolność – zaprzepaścił ją, zmarnował w bzdurnych „wojnach na górze”, „wojnach o krzyże” i innych idiotyzmach, które już dawno
„BYŁEM
przeskoczyły te istniejące w PRL-u. PiS-owi marzy się wojna religijna w Polsce i wojna ideologiczna z Rosją. To nic, że obie nie mają sensu, ale najważniejsze jest to, że „Polska może być biedna czy zniewolona – byle była katolicka”. Bawcie się, durne Wolaczki, bawcie w profanację symboli. Bawcie się w swe bzdurne wojenki. Traćcie resztę czasu z owych 5 minut
chwały, które podarowała wam Historia. Tylko potem nie płaczcie, kiedy znów ktoś nas weźmie pod swój but. Polak jest kimś wspaniałym tylko wtedy, kiedy ma bat nad grzbietem i bagnet na gardle. Kiedy jest wolny – głupieje i parszywieje. Jak teraz. R.K.L.
Nadzieja w Tusku? Rząd szuka pieniędzy na zasypanie deficytu budżetowego i na początek zdecydował o podniesieniu stawki VAT o 1 proc. Obliczono, że przyniesie to dochód w wysokości około 5 mld zł. Dotknie to najmniej uposażonych obywateli, bo ci bogatsi
KSIĘDZEM”
Głośna saga Romana Kotlińskiego – Jonasza
I
II Prawdziwe oblicze Kościoła katolickiego w Polsce
III Owce ofiarami pasterzy
Cena jednego egzemplarza – 12 zł plus koszty przesyłki Zamówienia prosimy przesyłać pod adresem: Wydawnictwo „NINIWA”, ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, e-mail:
[email protected], lub telefonicznie (0-42) 630-70-66
Owoce zła Przy zakupie sagi – opłata 30 złotych plus koszt przesyłki
Prezent – czwarta książka niespodzianka – gratis!!!
tego nie odczują. Według oficjalnych danych, państwo na Kościół kat. łoży także ok. 5 mld zł rocznie. Tam są pieniądze, których obcięcie może wzbogacić budżet o wymierną kwotę. Pieniądze te są, moim zdaniem, wyrzucane w błoto, albowiem Kościół jako instytucja nie tworzy żadnych dóbr materialnych. Wiara nie jest sprawą wymierną finansowo, każdy powinien ją prezentować indywidualnie, na swój wyszukany sposób. Do tego nie są potrzebni przewodnicy tacy jak księża, którzy widzą w tym wszystkim tylko swoje korzyści materialne, a z Bogiem i religią mają tyle wspólnego, co słoń z żabą. Jeżeli mamy się wszyscy dokładać do ratowania budżetu, to każdy według posiadania, najbogatsi – jak Kościół – najwięcej, biedniejsi mniej, a nie odwrotnie, jak zamierza to robić rząd Tuska. Nie wierzę, żeby premier tego nie dostrzegał, nie jest przecież klerykalnym fundamentalistą jak Gowin czy Jurek. Nawet jego ślub kościelny (wcześniej przez kilkanaście lat żył w związku cywilnym) miał podłoże polityczne, a nie religijne. Wziął go tuż przed poprzednimi wyborami prezydenckimi, licząc na poparcie Kościoła. Nie udało się, wygrał Lech Kaczyński. Tusk nie powinien więc mieć skrupułów, żeby sięgnąć do kasy Kościoła. Józef Frąszczak, Głogów
Wiara czyni cuda W myśl tej zasady firmy farmaceutyczne mogłyby za duże pieniądze sprzedawać placebo, czyli niby-lek pomagający tylko tym, co wierzą w jego działanie. Coś w rodzaju świeckiego opłatka. A jeżeli zacznie się używać farmaceutyków o nazwach pochodzących z Biblii, to wyleczenie gwarantowane. Początek dała tabletka z krzyżykiem, która nie wszystkim kojarzy się z medycyną. Krzyżyk w zamyśle był gwarancją wypędzenia bólu. Oprócz historycznych pigułek, które można było kupić wszędzie, pojawiły się później leki i zioła sporządzane przez różnej maści zakony. Ale mamy czasy współczesne i czas na medycynę spod znaku wielkiego krzyża. Pojawiła się reklama leku Opokan. Strzał w dychę. Przecież Wolacy nie kupią już ibupromu czy paracetamolu. Jedyny, który może pomóc, to opokan. Powinniśmy pójść dalej tą drogą i zacząć nazywać lekarstwa tak, żeby sama
19
nazwa miała właściwości lecznicze. Na początek można stworzyć takie leki jak: parafial, hostialox, monstrancjol czy procesjan. Wystarczy podpisać umowę pomiędzy Ministerstwem Zdrowia i Episkopatem, który będzie zatwierdzał nazwy (za Bóg zapłać, ale nie mniej niż...) i będziemy WIERZYĆ, że jesteśmy zdrowi! Piotr Chróścik
Rocznica klęski Nadchodzi kolejna rocznica wielkiej narodowej klęski. Generał Anders powiedział o powstaniu warszawskim, że to była nie tylko głupota, ale zbrodnia, i zabiegał o to, by dowódców powstania postawić przed sądem. Jestem pewien, że słusznie, bo już starożytni Rzymianie mówili, że na wojny nie wysyła się swojej przyszłości. Dzisiaj z tej strasznej tragedii (tysiąckrotnie większej niż katastrofa pod Smoleńskiem) współcześni robią jarmark. Mój przyczynek do tej rocznicy jest następujący: W 1944 r. w sierpniu, Mars – bóg wojny przecie – rozstawił zwarte szyki po całym powiecie, Zaczynając wojenne, groźne polowanie. Wziął całą okolicę w swoje posiadanie. Bomby, kule, granaty w nieboskłonie grzmiały. Odłamki zaś i szrapnele wokoło spadały. Potem aż pod Warszawę przesunął rubieże, Gdzie w bardzo ciężkich walkach ginęli żołnierze. A jeszcze do tego – ludzkie życie tanie – Idioci w Warszawie wzniecili Powstanie. A walki były ciężkie, krew się strugą lała. Do Powstania stanęła młodzież przewspaniała. Zapłonęły pochodnią kamienice całe. W ogniu wojny walczyły nawet dzieci małe. Lecz nim się w myślach wodzów sumienie obudzi, Już w Warszawie zginęło ćwierć miliona ludzi. Dwa miesiące ta walka bezsensowna biegła, Waląc w gruzy Warszawę. Nadzieja poległa. Paweł Kołodziejczyk Warszawa
20
KORZENIE POLSKI (69)
Misja Ottona Misje pomorskie Ottona, biskupa Bambergu, zakończyły się sukcesem. Także tutaj katolicyzm szedł po trupach do celu. Chrystianizację poprzedziła wieloletnia wojna Bolesława Krzywoustego z Pomorzanami. Kronice Galla Anonima zawdzięczamy wiadomość, że rycerzom w walkach towarzyszyli ich biskupi, udzielając rozgrzeszenia i odprawiając msze przed bitwą. Przed podjęciem nowej wyprawy misyjnej Bolesław Krzywousty zebrał biskupów polskich, żeby znaleźć osobę, która mogłaby objąć przewodnictwo misji i ponieść znak krzyża między lud pogański. Jednak żaden z biskupów nie chciał się podjąć misyjnego trudu. Wśród ówczesnego episkopatu polskiego nie znaleźli się chętni do narażania się na zniewagi czy nawet śmierć męczeńską. W tej sytuacji wybór księcia padł na niemieckiego biskupa i misjonarza – Ottona z Bambergu. Otton był Niemcem, wywodzącym się ze znakomitego rodu frankońskiego Mistelbachów. Był kanclerzem cesarskiego dworu, a od 1102 r. biskupem Bambergu. Zasłynął jako założyciel ośrodków życia zakonnego, opartych na zreformowanej regule benedyktyńskiej. Jego przyjazne kontakty z Krzywoustym sięgały jeszcze
W
Nr 32 (544) 6 – 12 VIII 2010 r.
OKIEM SCEPTYKA
lat dziecięcych, gdyż był kapelanem rodziców polskiego księcia – Władysława Hermana i Judyty, a być może i jemu udzielał pierwszych nauk. Krzywousty miał też na uwadze pozytywną rolę, jaką odegrał Otton w zawarciu jego małżeństwa z hrabianką Bergu Salomeą. Tak więc na korzyść Ottona jako przyszłego „apostoła Pomorza” przemawiały lojalność wobec osoby księcia, zrozumienie dla polskiej polityki i – co istotne – to, że swoim autorytetem mógł osłonić misję polską na Pomorzu przed podważeniem jej zasadności formalnoprawnej przez hierarchów Kościoła niemieckiego, zwłaszcza zaś arcybiskupów magdeburskiego i bremeńsko-hamburskiego. Podczas pobytu w Polsce Otto zdążył się zaznajomić z kulturą i językiem słowiańskim. Na Pomorze przybył w czerwcu 1124 r. Nie chcąc powtórzyć błędu swojego poprzednika Bernarda Hiszpana, którego ubóstwo nie zaimponowało bogatym Pomorzanom, Otton pojawił się w asyście licznych kapłanów niemieckich, a także trzech kapłanów polskich, m.in. kapelana-tłumacza Wojciecha. Otton
iara religijna oraz szerzej, wiara we wszelkie niezwykłości, potrzebuje specyficznego paliwa – przeżyć własnych lub cudzych, które będą podsycać płomień zaufania do religii. Od czasu do czasu spotykam ludzi, którzy mówią mi mniej więcej coś takiego: „Może pan sobie nie wierzyć, to w zasadzie pana sprawa, ale gdyby pan przeżył to co ja, to nie mógłby pan być ateistą”. To samo zwykle mówią osoby wierzące w tzw. życie pozagrobowe, doznania paranormalne, a także ci, którzy widzieli UFO. Religie karmią się przeżyciami swoich wiernych, zwłaszcza wtedy, gdy przeżycia te są tzw. cudami. Do szczególnej perfekcji doszły w tym wszelkie nurty charyzmatyczno-zielonoświątkowe w chrześcijaństwie, które swój niezwykle bujny rozwój zawdzięczają właśnie naciskowi, jaki kładą na przeżycia i cuda. Częstokroć są to niemal całe festiwale cudowności połączone z paroksyzmami radości i/lub płaczu, publicznymi wrzaskami, tarzaniem się po podłodze... Osoby przebywające w takim środowisku nabywają egzaltowanego sposobu bycia, wszędzie dopatrują się boskiego działania i stają się niezwykle podatne na wpływy psychiczne, w tym na kryptohipnozę stosowaną przez pastorów, księży i „cudotwórców”. I wtedy to już naprawdę „dzieją się cuda”. Dobrze, o ile cała sprawa kończy się na histerii, a nie prowadzi do zaburzeń psychicznych lub do podjęcia idiotycznych decyzji życiowych.
„(...) gorliwie starał się o to, by było widoczne, że nie tylko niczego nie potrzebuje od nich [Pomorzan], lecz sam jest bogaty (...). Przybrawszy zatem odpowiednich kapłanów i zaopatrzywszy ich na drogę, kazał im zabrać ze sobą odpowiedniej ilości mszały, inne księgi, kielichy, szaty liturgiczne oraz wszelkie przybory mszalne (...). Szaty także i materiały drogocenne, a także inne podarunki odpowiednie dla osób znakomitych i bogatych ewangelista szczery i roztropny zabrał na drogę ewangelii (...)”. Na pomorskiej granicy przywitał Ottona książę pomorski Warcisław I, który przejął formalną opiekę nad misjonarzami. Najpierw przybył Otton do Pyrzyc, gdzie „(...) wygłosiwszy kazanie, ochrzcił około pięciuset osób obojga płci”. Na tak zwanym Wzgórzu Chramowym, gdzie w czasie trwania misji zburzono świątynię Swarożyca, Otton polecił zbudować drewniany kościółek oraz pozostawił jednego z misjonarzy, aby prowadził dalej chrystianizacyjne dzieło. W Kamieniu Pomorskim, siedzibie książęcej, Otton przebywał trzy miesiące i ochrzcił 3585 osób. Po chrzcie zwyczajowo podejmowano biedniejszą ludność jadłem i napojami, możnym natomiast i bardziej znaczącym osobom rozdawano podarki, które miały im przypomnieć uroczysty dzień. Nikt nie zgłosił się za to do chrztu w Wolinie. Wolinianie wypędzili misjonarzy poza bramy miasta, Ottona zaś poranili. Dopiero po sukcesie w Szczecinie, którego ludność
Zewnętrzni obserwatorzy, niemający doświadczeń z tego rodzaju zjawiskami, patrzą na nie ze zdumieniem i częstokroć są kolejnymi w kolejce do zwerbowania. Bo jeśli samemu ma się wiarę, to czy można oprzeć się niezliczonym opowieściom o cudach i nawróceniach? Jako nastolatek wychowany w religijnym domu i podtruty już nieco pochopnym zaufaniem do Biblii, też padłem ofiarą
z obawy przed represjami Krzywoustego zgodziła się na chrzest, w ślad za nim poszedł Wolin i inne osady. Miejscowością, w której Otton zakończył swoją pierwszą misję chrystianizacyjną na Pomorzu, był Białograd. Łącznie podczas tej misji chrzest przyjęło 22 165 Pomorzan. Reakcja pogańska spowodowała, że Otton cztery lata później ponownie udał się na Pomorze. W kwietniu 1128 r. przybył do kraju Luciców, gdzie w mieście Uznoim, położonym na wyspie Uznam, 10 czerwca 1128 r. na wiecu możnowładców lucickich, pod groźbą wyniszczającej wojny ludność tego nadbałtyckiego kraju zdecydowała się na przyjęcie chrześcijaństwa. Część Luciców uznała ten akt za zdradę tradycji przodków. W Szczecinie kapłani pogańscy zawarli tajne porozumienie
codziennego. I choć nas zaskakuje, to przecież stanowi fragment naszego świata, a nie jakiejś zaświatowej nadprzyrodzoności. Nieszczęściem naszych czasów jest m.in. powódź książkowych świadectw cudowności oraz literatury pseudonaukowej. Nadprodukcja tych materiałów jest drugą stroną medalu, jakim była oświata płynąca z upowszechnienia się książek. Wszystkie te rzeczy są także
ŻYCIE PO RELIGII
Przeżycia i świadectwa takiej propagandy. Potem, a jakże, sam doświadczałem „cudownych przeżyć”. Zeszło mi kilkanaście lat na tym, aby się od tego nieszczęścia uwolnić. Od tamtej pory nauczyłem się nie lekceważyć przeżyć własnych i cudzych, ale jednocześnie utrzymywać, jak wierzę, zdrowy dystans wobec nich. To prawda, że zdarzają się niecodzienne rzeczy, ale jaka właściwie jest ich natura? Czy niecodzienność oznacza cudowność? Niecodzienność to także wygrana w totka, upadek samolotu lub nieoczekiwane wyzdrowienie z poważnej choroby, ale nie ma w tym niczego przekraczającego prawa natury. Niecodzienność jest paradoksalnie częścią, choć statystycznie rzadszą, naszego... dnia
relacjami z przeżyć, tyle że cudzych wobec tego, co jest naszym osobistym doświadczeniem. I niekoniecznie autentycznych. Zwykle przynoszących jednak zysk autorom i wydawcom. Dobrze jest nauczyć się bronić siebie i najbliższych przed tego typu „literaturą”. Niestety dopóki jakaś publikacja nie jest oszczerstwem, przed którym może się sądownie bronić pokrzywdzony, dopóty nie jesteśmy przez państwo chronieni przed kłamstwami. Autorzy właściwie mogą łgać do woli, zwłaszcza w dziedzinach, które nie sposób zweryfikować. Możemy napisać, że raka należy leczyć trawą, bo sami tak się wyleczyliśmy, albo że rozmawialiśmy z duszami czyśćcowymi. Kto i jak to zweryfikuje?
z działającym na Rugii stronnictwem pogańskim, aby wspólnym wysiłkiem postawić tamę hamującą postęp chrześcijaństwa. Szerzącą się w mieście zarazę ogłosili jako zemstę znieważonych bogów. Gdy Otton przybył do miasta, wedle kronikarza Wolfganga z Pruefeningu, rzekomo zdarzył się cud: uniesione w górę włócznie szczecinian, które miały przeszyć ciało biskupa, zawisły martwo w porażonych nagłą niemocą dłoniach i opadły dopiero wówczas, gdy Otton pobłogosławił oniemiały tłum znakiem krzyża. Wysłana na pomoc flota rugijska została odparta przez szczecińskie stronnictwo chrześcijańskie. Nie powiodła się również próba zamachu na biskupa. Wysłany potajemnie okręt, który miał zaskoczyć misjonarzy na wodach Zalewu Odrzańskiego, został odpędzony przez eskortę. W tym samym czasie zamordowani zostali dwaj kapłani pogańscy, najwięksi spośród wichrzycieli. Zwłoki jednego odnaleziono powieszone na krzyżu, innego zaś poraziła nagła śmierć w chwili ogłoszenia przepowiedni. Podczas obydwu wypraw misyjnych na Pomorze Otton założył 14 kościołów w 12 miejscowościach. W Polsce miastem szczególnie związanym ze św. Ottonem i jego kultem są Pyrzyce, gdzie znajduje się studzienka ze źródłem świętego – patrona tego miasta. ARTUR CECUŁA
Półki księgarskie uginają się także pod literaturą opisującą rzekome tajne doświadczenia w ukrytych laboratoriach CIA lub NASA, spiski naukowców pragnących ukryć prawdę przed światem oraz przeżycia uczonych rzekomo sekowanych przez środowisko naukowe z powodu własnych odkryć. Niestety, zwykle wszystkie tego typu książki są niemal w całości zmyślone, przesadzone lub tak skonstruowane, aby czytelnik doszedł do wniosków niemających wiele wspólnego z rzeczywistością. Może to zabrzmi śmiesznie, ale znam kilka osób, które wierzą w coś niesamowitego tylko dlatego, że przeczytały o tym w jakiejś książce. 500 lat minęło od wynalazku Gutenberga, a druk nadal dla niektórych ma magiczną siłę. Wystarczy jakieś głupstwo wydać w formie książki, aby zaraz znalazło się grono wyznawców. Tymczasem fakty są takie, że każdy normalny uczony, który dokonał jakiegoś istotnego odkrycia, biegnie z nim do renomowanego czasopisma naukowego (są ich całe rankingi). Tam studiuje jego pracę grono konsultantów – najlepszych światowych specjalistów w danej dziedzinie. Jeśli tekst ukaże się drukiem, to dane badania są weryfikowane w laboratoriach na całym świecie. I dopiero wówczas można mówić o prawdziwym odkryciu. Żaden poważny uczony nie zaczyna ogłaszania swoich odkryć od publikowania sensacyjnych książek na temat swojej pracy, bo zostałby uznany za hochsztaplera. MAREK KRAK
Nr 32 (544) 6 – 12 VIII 2010 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
Powstanie nad grobem Obchodzimy kolejną rocznicę nieodpowiedzialnej decyzji rządu londyńskiego i dowództwa AK, której skutkiem było wywołanie w Warszawie powstania. Uroczyście i podniośle, z udziałem najwyższych dostojników państwowych i kościelnych świętowaliśmy dni największej w dziejach Polski bitewnej klęski, przez apologetów powstania nazywanej „dniami wolności i chwały”. Mamy być z niej dumni i puszyć się przed całym światem naszym bohaterstwem. Nadal żyjemy w zakłamaniu i stawiamy pomniki jego organizatorom – fałszywym bohaterom. Z przykrością należy stwierdzić, jak słusznie zauważył przed paroma laty profesor Paweł Wieczorkiewicz, że bohaterów zaczęto z nich robić już w chwili upadku powstania. Mianowanie „za wybitne zasługi” Naczelnym Wodzem Polskich Sił Zbrojnych gen. Bora-Komorowskiego i awansowanie na stopień generała dowódcy powstania Chruściela świadczą o „grubymi nićmi szytej” próbie tuszowania kompromitacji. Podkreślmy – mianowano Naczelnym Wodzem człowieka, który doprowadził do tragedii Warszawy i za kilka dni miał znaleźć się w obozie jenieckim. Przekroczono wszelkie granice absurdu, ośmieszając się przed światem. Poza wszystkim nie miał on żadnych szans na objęcie ww. funkcji. Wykorzystując nienawiść mieszkańców Warszawy do okupantów, generał Bór-Komorowski próbował osiągnąć coś zupełnie innego, niż oficjalnie zakomunikował. Pod pretekstem upragnionej walki z Niemcami w rzeczywistości zmierzał do politycznej konfrontacji ze Związkiem Radzieckim i Polskim Komitetem Wyzwolenia Narodowego. Rozkaz Bora-Komorowskiego z 1 sierpnia 1944 roku brzmiał: „Żołnierze Stolicy! Wydałem dziś upragniony przez Was rozkaz do jawnej walki z odwiecznym wrogiem Polski, najeźdźcą niemieckim. Po pięciu blisko latach nieprzerwanej i twardej walki prowadzonej w podziemiach konspiracji, stajecie dziś z bronią w ręku, by ojczyźnie przywrócić wolność i wymierzyć zbrodniarzom niemieckim przykładową karę za terror i zbrodnie dokonane na ziemiach polskich”. Powstańcy i cywilni mieszkańcy Warszawy zostali oszukani. Wykorzystując nienawiść do okupantów, w rzeczywistości wciągnięto ich do rozgrywki z jednym z najważniejszych członków koalicji antyhitlerowskiej – Związkiem Radzieckim. A tego świadomie i dobrowolnie w sierpniu 1944 roku nie zaakceptowałby prawdopodobnie żaden zdrowo myślący warszawianin, oczekujący
upragnionego zwycięstwa nad Niemcami. Warszawianie byli przekonani, że wyzwolenie stolicy – przy decydującym udziale Armii Czerwonej – potrwa krótko. Przystępując 1 sierpnia do nierównej walki, praktycznie nieuzbrojeni, wierzyli jednak (jak to Polacy katolicy...), że idą po zwycięstwo. Stąd ich entuzjazm. Nie wiedzieli, co jest głównym celem dowództwa AK i rządu emigracyjnego. Nie mogli nawet przypuszczać, że chcą oflagować miasto i doprowadzić do zajęcia kilku ważnych gmachów publicznych przez przedstawicieli rządu emigracyjnego na kilka godzin przed zakładanym wejściem Armii Czerwonej, a w przypadku jej zatrzymania się lub nieudzielenia pomocy powstańcom – „umrzeć z honorem” i „wstrząsnąć sumieniem świata” na ruinach stolicy. Niektórzy umarli z honorem, większość zaś została wymordowana lub poległa pod gruzami przez dwa miesiące pacyfikowania miasta. W dniu rozpoczęcia powstania Armia Krajowa nie posiadała w Warszawie żadnego działa przeciwlotniczego. Dlatego każdy zdobyty przez powstańców gmach najczęściej stawał się ich (i ludności cywilnej) grobem. Niemieckie stukasy i messerschmitty bezkarnie obracały w ruinę te zdobyte obiekty. Wykonały 1408 lotów bombardujących. Niemcy stracili tylko dwa samoloty: jeden nad Kampinosem, a drugi nad Starym Miastem. Była to ich najtańsza operacja lotnicza podczas całej drugiej wojny światowej. Szybkie oflagowywanie przez powstańców zdobytych budynków i ulic ułatwiało orientację, które miejsca należy bombardować. Po pierwszych zmasowanych nalotach chorągwie i flagi zaczęły znikać na oczach zdezorientowanych cywilów. Wydając rozkaz o rozpoczęciu powstania bez wcześniejszych uzgodnień z aliantami, Bór-Komorowski dał szansę spełnienia najbardziej nieludzkiego rozkazu Reichsführera SS Himmlera: „Każdego mieszkańca Warszawy należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców, Warszawa ma być zrównana z ziemią i w ten sposób ma być stworzony zastraszający przykład dla całej Europy”. Dziś, niezależnie od oceny tego bestialskiego rozkazu, z przykrością musimy sobie uświadomić, że „zawdzięczamy” go nieodpowiedzialnej, nieuzgodnionej z aliantami, podjętej wbrew ich zaleceniom, decyzji rządu londyńskiego i dowództwa AK.
Już w drugim dniu powstania H. Himmler stwierdził: „Akcja Polaków jest dobrodziejstwem. Wykończymy ich (...). Warszawa zostanie zlikwidowana, a to miasto (...) stolica narodu (...), który przez 700 lat wstrzymywał nas w naszym dążeniu na wschód (...) przestanie istnieć”. Nie mylmy zatem skutków z przyczynami. Powiedzmy wyraźnie: Niemcy nie planowali wcześniej zrównania Warszawy z ziemią. Postanowili to zrobić właśnie w ramach odwetu za wybuch powstania. Oddzielnym zagadnieniem jest jego trwanie przez 63 dni, co z dumą podkreślają apologeci powstania. Dziś, mając dostęp do wielu dokumentów i wypowiedzi bezpośrednich uczestników wojny, możemy niemal z pewnością stwierdzić, że Niemcom nie zależało na zbyt szybkim jego upadku, gdyż mieli pewność, że Stalin orientuje się w rzeczywistych zamiarach rządu londyńskiego i nie zamierza z nim współdziałać. Rozumowali więc prawidłowo: Stalin nie zaatakuje tak długo, jak długo pozwolą oni walczyć i wykrwawiać się powstańcom. Czas był Niemcom potrzebny na przygotowanie linii obrony Wału Pomorskiego i Odry. Karygodną nieodpowiedzialnością rządu emigracyjnego było stwarzanie wobec kierownictwa AK w kraju wrażenia, że jego działanie odbywać się będzie w porozumieniu i za aprobatą aliantów zachodnich oraz że może ono liczyć na ich pomoc. W rzeczywistości o powstaniu Churchill dowiedział się 2 sierpnia, a Roosevelt dzień później. Nie przekazano ani Anglikom, ani Amerykanom, że powstanie wywołano bez porozumienia z Armią Czerwoną, która, jak się wydawało, za kilka dni miała zdobyć Warszawę. Przygotowano powstanie w pełnej tajemnicy przed Armią Czerwoną i nacierającymi u jej boku Polakami z armii Berlinga. Decyzja została podjęta, jak podkreślaliśmy, w pośpiechu, gdyż – zdaniem dowództwa AK – istniała obawa, że może nie zdążyć z powstaniem przed wkroczeniem do Warszawy żołnierzy radzieckich. Nie sprawy operacyjno-wojskowe przecież, jak podkreśla większość poważnych historyków, lecz stricte polityczne spowodowały przyspieszenie decyzji o rozpoczęciu działań zbrojnych. Pośpiech spowodował, że Churchill dopiero w drugim dniu powstania został oficjalnie poinformowany przez prezydenta Raczkiewicza. Na dowód zacytujmy treść przekazanej informacji: „Szanowny Panie Premierze, Warszawa od dwóch dni walczy. Niezbędnym warunkiem uratowania miasta jest zrzucenie dużej ilości sprzętu i amunicji dziś w nocy we
wskazanych punktach (...). Należy się obawiać, że bez Pańskiej decyzji dającej tej operacji najwyższe pierwszeństwo, na noc dzisiejszą (3/4 sierpnia) może ona w ogóle się nie odbyć. Jeśliby tak się stało, naród mój tego by nie zrozumiał, że w najbardziej krytycznym momencie pozostał bez pomocy ze strony swego brytyjskiego sojusznika. Apeluję do Pańskiej przyjaźni do Polski i do Pana głębokiego zrozumienia solidarności żołnierskiej”. Alianci zachodni nie zamierzali jednak niczego czynić na froncie wschodnim bez uzgodnienia ze stroną radziecką. Dlatego też, podejmując decyzję o pierwszych zrzutach broni na Warszawę, premier Churchill uznał za stosowne 4 sierpnia powiadomić Stalina, że wchodzi na teren jego operacji wojskowej: „Na usilną prośbę polskiej armii podziemnej zrzucamy, w zależności od pogody około 60 ton sprzętu i amunicji na południowo-zachodnią dzielnicę Warszawy, gdzie, jak mówią, wybuchło powstanie przeciwko Niemcom i Polacy prowadzą zażarte walki (...). Może to stanowić pomoc dla waszych operacji”. Zwrócimy uwagę na użyte w depeszy określenie „jak mówią”, które wyraźnie daje do zrozumienia, że z decyzją o powstaniu Brytyjczycy nie mają nic wspólnego, a dowiedzieli się o nim od Polaków. A teraz kilka uwag o podkreślanym powszechnie entuzjastycznym poparciu powstania przez mieszkańców Warszawy. Jest to tylko częściowa prawda i dotyczy pierwszych 10, 15 dni walki. Warszawiacy spodziewali się pomocy aliantów, nie wiedząc, że ani w Londynie, ani w Moskwie nic nie załatwiono. Liczyli na szybkie zwycięstwo, czuli powiew wolności. Stąd ten podniosły nastrój, wielka solidarność z organizatorami powstania i chęć pomocy. Wspólne przebywanie powstańców z ludnością cywilną w schronach i piwnicach, w atmosferze ciągłego bombardowania i śmierci, wytwarzało wiele nieporozumień i wrogości. Żołnierze nierzadko zmuszali cywilów do prac przy budowie i naprawianiu barykad, gaszeniu pożarów i kopaniu rowów pod ogniem nieprzyjaciela. Ludność cywilna, widząc beznadziejność kontynuacji powstania, coraz częściej myślała nie o walce, nie o wykonywaniu często absurdalnych poleceń dowódców AK, tylko o ratowaniu życia własnych rodzin. Dochodziło do wielu buntów, a często nawet próbowano sforsować barykady i oddać się w ręce Niemców, aby uratować życie własnych dzieci. Tak było na Starym Mieście, gdzie AK-owcy strzelali do... uciekających cywilów.
21
Kpiną z warszawiaków wydają się wielokrotnie wypowiadane podczas obchodów kolejnych rocznic wybuchu powstania słowa prezydenta Kaczyńskiego, że udział w nim był najpiękniejszą chwilą w ich życiu, chwilą prawdziwej wolności. Dziesiątki tysięcy spalonych żywcem, potopionych w kanałach, przywalonych gruzami cywilów na pewno nie pragnęło takiej „wolności”. Oni w tych momentach przeklinali Bora-Komorowskiego i innych sprawców ich tragedii w przeddzień wyzwolenia Warszawy, gdy po kilku dniach powstania było jasne, że Warszawa staje się ich grobem. Wielu polskich historyków przytacza „ku pokrzepieniu serc” nieprawdziwe dane o stratach niemieckich poniesionych podczas powstania (10 tys. zabitych, 9 tys. rannych i 7 tys. zaginionych). Ujawnione ostatnio dokumenty niemieckie mówią, że straty jednostek podległych von dem Bachowi-Zalewskiemu wyniosły 1570 zabitych i 9 tysięcy rannych. Żołnierze niemieccy tylko w niewielkiej liczbie brali udział w tłumieniu powstania. Niemcy wykorzystali do walki z powstańcami podległe im oddziały składające się z przedstawicieli narodów podbitych: z Rosjan, Ukraińców, Łotyszów, radzieckich Azjatów, przestępców Dirwilangera i własne jednostki policyjne. Nieprzypadkowo nie dowodził nimi żaden dowódca wojsk frontowych, a generał policji von dem Bach-Zalewski. Jednostki frontowe, stojące u bram Warszawy, w walkach z powstańcami nie uczestniczyły, gdyż Niemcy nie widzieli takiej potrzeby. Oni wcale nie spieszyli się z pokonaniem powstańców. W sumie zginęło po stronie polskiej około 20 tysięcy powstańców i żołnierzy armii Berlinga i niemal 200 tysięcy ludności cywilnej wobec mniej niż 2 tysięcy ze strony przeciwnika. Stąd wniosek, że na jednego zabitego Niemca przypadało około 100 Polaków. W każdej armii świata taki rezultat byłby powodem skierowania dowódców pod sąd polowy, a u nas awansowano kilku z nich na generałów, ich imieniem nazywa się ulice, szkoły, drużyny harcerskie, a nawet buduje się im pomniki. prof. dr hab. ZBIGNIEW ANTOSZEWSKI O powstaniu powiedzieli: Gen. Władysław Anders: „Stolica pomimo bezprzykładnego w historii bohaterstwa z góry skazana jest na zagładę. Wywołanie powstania uważamy za ciężką zbrodnię i pytamy się, kto ponosi za to odpowiedzialność”. Mjr Stanisław Żochowski, członek Sztabu Naczelnego Wodza: „Płk Demel polecił mi przygotować uzasadnienie dla odznaczenia gen. Bora krzyżem Virtuti Militari II klasy. Odszukałem statut Orderu. II klasa może być przyznana generałowi za samodzielne działanie, które było zwycięską bitwą lub walnie przyczyniło się do zwycięstwa. Złożyłem wniosek na oddanie gen. Bora pod sąd za zniszczenie stolicy, spowodowanie ogromnych strat i nieosiągnięcie żadnego celu”.
22
Nr 32 (544) 6 – 12 VIII 2010 r.
OKIEM BIBLISTY
HISTORIA SOBORÓW I DOGMATÓW (35)
Syllabus błędów Giovani Ferretti, czyli papież Pius IX (1846–1878), zapisał się w historii nie tylko jako twórca dogmatów o niepokalanym poczęciu oraz prymacie i nieomylności biskupa Rzymu, ale również jako obrońca skrajnego konserwatyzmu Kościoła, czemu dał wyraz w słynnym wykazie błędów XIX wieku – tak zwanym Syllabusie. Jego 32-letni pontyfikat (najdłuższy w dziejach papiestwa) przypadał na lata walk o zjednoczenie narodu, kiedy to ruchy narodowowyzwoleńcze odebrały mu Państwo Kościelne i wcieliły do Królestwa Italii. Już z tego widać, że Pius IX nie miał łatwego życia i być może dlatego stał się człowiekiem nieustępliwym i nieufnym zarówno wobec przeciwników, jak i w stosunku do swoich współpracowników. Odrzucał wszelkie nowatorskie poglądy, opinie, teorie religijne i społeczno-polityczne, potępiając m.in. ideę zjednoczenia Włoch oraz błędy obozu modernistycznego (stronnictwo reform w Kościele), które – jego zdaniem – prowadziły katolicyzm do zguby. W roku 1864 (8 grudnia), czyli dokładnie w dziesięć lat po ogłoszeniu dogmatu o niepokalanym poczęciu (o czym już pisaliśmy), Pius IX przygotował i ogłosił encyklikę „Quanta cura” oraz słynny „Syllabus”, czyli katalog osiemdziesięciu potępionych przez siebie doktryn modernistycznych. Doktryny te obejmowały poglądy teologiczno-filozoficzne i moralne, jak również prawne i polityczne – dotyczące stosunków państwa i Kościoła oraz wolności sumienia i swobody wyrażania własnych przekonań. Oto najważniejsze z twierdzeń, które jako sprzeczne i szkodzące nauce Kościoła zostały uroczyście potępione przez papieża: „Wszystkie bez różnicy dogmaty religii chrześcijańskiej są przedmiotem wiedzy naturalnej lub filozofii, a rozum ludzki wykształcony historycznie, na mocy swoich przyrodzonych możliwości i zasad, jest w stanie dojść do prawdziwego poznania wszystkich, nawet najskrytszych dogmatów, o ile dogmaty te przedłożone byłyby rozumowi jako przedmiot [badań](9). Dekrety Stolicy Apostolskiej i kongregacji rzymskich przeszkadzają w swobodnym postępie nauki (12). Każdy człowiek ma swobodę wyboru i wyznawania religii, którą przy pomocy światła rozumu uzna za prawdziwą (15). Protestantyzm nie jest niczym innym, jak tylko jedną z różnych form tej samej prawdziwie chrześcijańskiej religii, w której tak samo można się podobać Bogu, jak i w Kościele katolickim (18).
Kościół katolicki nie jest społecznością prawdziwą i doskonałą, w pełni wolną; nie posiada własnych, stałych praw nadanych przez boskiego Założyciela; do władzy świeckiej należy określenie praw Kościoła i granic, w których może on z nich korzystać (19). Kościół nie ma władzy ustalania z mocą dogmatu, że religia Kościoła katolickiego jest jedynie prawdziwą (21). Papieże rzymscy i sobory powszechne wykraczały poza granice swej władzy, przywłaszczały sobie prawa władców, a nawet błądziły w ustaleniach dotyczących wiary i moralności (23). Kościół nie ma prawa do używania siły ani żadnej władzy doczesnej bezpośredniej lub pośredniej (24). Należy całkowicie znieść, nawet bez porozumienia ze Stolicą Apostolską i mimo jej sprzeciwu, sądownictwo kościelne w sprawach doczesnych, czy to cywilnych, czy karnych, dotyczących osób duchownych (31). Można ustanawiać Kościoły narodowe niezależne od władzy papieża rzymskiego i całkiem oddzielone (37). Nauka Kościoła katolickiego przeciwna jest dobru i interesom społeczności ludzkiej (40). W wypadku konfliktu ustaw dwóch władz, prawo świeckie ma pierwszeństwo (42). Władzy świeckiej wolno anulować, wymówić i unieważnić uroczyste umowy (czyli konkordaty) zawarte ze Stolicą Apostolską, a odnoszące się do praw regulujących niezależność życia kościelnego – i to bez jej zgody i mimo jej sprzeciwu (43). Zarząd wszelkich szkół publicznych, w których wychowywana jest młodzież chrześcijańskiej rzeczypospolitej (z wyłączeniem, pod pewnymi warunkami, seminariów biskupich), może i powinien należeć do władzy świeckiej – przy czym nikomu nie przyznaje się prawa do mieszania się w sprawy dyscypliny szkolnej, porządku studiów, nadawania stopni, wyboru i zatwierdzania nauczycieli (45). Co więcej, nawet w seminariach duchownych plan studiów podlega władzy świeckiej (46). Królowie i książęta nie tylko wyłączeni są spod jurysdykcji Kościoła, ale nawet w kwestiach jurysdykcji stoją ponad Kościołem (54). Kościół ma być oddzielony od państwa, a państwo od Kościoła (55). Zniesienie świeckiej suwerenności, z której korzysta Stolica Święta, bardzo
by posłużyło wolności i szczęśliwości Kościoła rzymskokatolickiego (76). W naszej epoce nie jest już użyteczne, by religia katolicka miała status jedynej religii państwowej, z wykluczeniem wszystkich innych wyznań (77). Chwalebne jest więc, że w pewnych krajach uważanych za katolickie ustawy zezwalają, by przybysze mogli tam sprawować publicznie swoje nabożeństwa (78). Jest bowiem fałszem, jakoby wolność prawna wyznań i pełne prawo wszystkich do manifestowania jawnie i publicznie wszelkich swoich opinii i mniemań prowadziły do łatwiejszego ulegania przez ludy zepsuciu moralnemu i duchowemu i sprzyjały zasadzie indyferentyzmu (79).
może samodzielnie orzekać, co jest prawdą, a co fałszem. Prywatny osąd, nawet jeśli wierzący odwołuje się do Biblii, nigdy nie może być podstawą religijnych przekonań, bowiem to Kościół hierarchiczny, z papieżem na czele, ma być przewodnikiem wiernych. Konsekwencją tego jest więc potępienie wolności wyboru religii (15), potępienie protestantyzmu (18), a w tytule do czwartej części „Syllabusa” (cały dokument podzielony jest na dziesięć części) jako szkodliwe prądy wymienia się socjalizm, komunizm, towarzystwa biblijne i liberalne stowarzyszenia duchownych. Z biblijnego punktu widzenia trudno się oczywiście zgodzić z twierdzeniem – mimo szczerych intencji w nim zawartych – że będąc protestantem „tak samo można się podobać Bogu, jak i w Kościele katolickim” (18). Co prawda „Bóg nie ma względu na osobę, lecz w każdym narodzie miły mu jest ten, kto się go boi i sprawiedliwie postępuje” (Dz 10. 34–35), nie do przyjęcia jest jednak, aby Bóg miał upodobanie
Giovani Ferretti – Pius IX
Papież rzymski może i powinien pogodzić się i pojednać z postępem, liberalizmem i cywilizacją współczesną (80)” (Michał Wojciechowski, „Syllabus błędów”, „Powściągliwość i Praca” 46/1995, nr 10, s. 8–10). Już na pierwszy rzut oka widać, że wszystkie powyższe twierdzenia, tak znienawidzone przez papieża, są jak najbardziej uzasadnione i tak też zostały odebrane przez ogół, a nawet przez wielu postępowych katolików, którzy protestowali przeciw „Syllabusowi”. Jan Wierusz Kowalski pisze: „Został on [Syllabus] przyjęty w całym Kościele z mieszanymi uczuciami, nieraz wprost z zażenowaniem, czemu dali wyraz niektórzy biskupi w swoich listach i przemówieniach” („Katolicyzm nowożytny XV–XX wiek”, s. 145). Nie mogło zresztą być inaczej, skoro papież, potępiając twierdzenia zawarte w „Syllabusie”, zanegował i tym samym potępił zarówno prawo do wolności sumienia i swobody wyrażania własnych poglądów, jak i zasady suwerenności państwowej. Według Piusa IX, człowiek jest istotą ograniczoną, niesamodzielną, złą i skażoną grzechem; stąd też nie
w fałszywych dogmatach katolickich, a tym samym w obrońcach tychże fałszywych idei. Podobnie jest z papieskim potępieniem protestanckich towarzystw biblijnych, które biskupi katoliccy – przynajmniej niektórzy – tak wzięli sobie do serca, że jeszcze dziś propagowanie „niekatolickich Biblii” uważają za szkodliwe. Przykładem tego może być list pasterski biskupa z kurii kaliskiej, który był odczytywany podczas mszy 16 maja br. List ten ostrzegał wiernych m.in. przed groźnymi sektami i ruchami religijnymi pochodzenia protestanckiego, takimi jak „Jehowici, Miecz Ducha, Gedeonici”. Cytuję: „Grupy te próbują pozyskiwać sobie zwolenników przejawami serdeczności, pomocą charytatywną; rozpowszechniają też okrojone i bez zatwierdzenia Kościoła wydania Pisma Świętego...”. A przecież – jak dowodzi biskup – katolicy mają Pismo Święte z imprimatur Kościoła, „nie trzeba więc im gratisowo wciskać innych wydań Biblii”. Dodam jedynie, że na nic zdało się pisemne wyjaśnienie, iż Międzynarodowe Stowarzyszenie Gedeonitów
nie jest żadnym ruchem religijnym, a tym bardziej sektą oraz że rozpowszechniany przez to stowarzyszenie Nowy Testament zawiera dokładnie te same księgi co wydania katolickie, którymi bardzo często posługują się sami księża katoliccy. Biskup pozostał nieugięty, pisząc: „Proszę zaprzestać praktyk prozelitycznych na terenie Diecezji Kaliskiej”. To tylko jeden z przykładów świadczących o tym, jak dalekosiężny wpływ na umysły niektórych duchownych wywarł „Syllabus”. Wiadomo bowiem, że Kościół papieski sam uprawia prozelityzm, uprzedzony jest też do wszelkich nurtów ideologicznych i wyznaniowych, które odnoszą się krytycznie do jego polityki. Nie może również pogodzić się z faktem, że prawie we wszystkich krajach uznawanych dawniej za katolickie utracił status jedynie prawdziwej religii (21). Poza tym nie może pogodzić się z rozdziałem Kościoła od państwa (55) oraz z podporządkowaniem Kościoła państwu (19, 20); na przykład z możliwością zmiany lub anulowania konkordatu (43) czy też kontrolą nauki w katolickich szkołach i seminariach (45, 46). Po prostu papiestwo nadal chciałoby dzierżyć władzę absolutną i wysługiwać się władzą doczesną, aby z jej pomocą narzucać innym swoją wolę i uchodzić przy tym za niekwestionowany autorytet we wszelkich sprawach (23, 24, 54). Tej polityce sprzeciwili się już dawno temu królowie państw katolickich. Przypomnijmy, że o ograniczeniu władzy papieża mówiły już tzw. artykuły gallikańskie uchwalone na synodzie w Paryżu w 1682 r. Głosiły one, że papież w sprawach świeckich nie ma żadnej władzy nad panującymi, a państwo jest zupełnie niezależne od władzy kościelnej; papież podlega soborowi; papież nie może zmieniać uchwał synodów francuskich; dekrety papieskie dotyczące wiary tylko wtedy są nieomylne, gdy podziela je cały Kościół. Idee te znalazły swój wyraz w połowie XVIII wieku w Niemczech w febronianizmie, na czele którego stał biskup trewirski Hontheim (pseudonim Febroniusz), oraz w józefinizmie w Austrii, kiedy cesarz Józef II (1780–1790) postanowił zreformować życie kościelne. Cokolwiek by zatem powiedzieć o treści „Syllabusa”, jedno jest pewne: był on desperacką próbą obrony przestarzałej katolickiej wizji świata opartej na skrajnym konserwatyzmie – wizji, która nie tylko odrzuca zasady państwa światopoglądowo neutralnego i liberalnego, ale również neguje zasady suwerenności państwowej. Innymi słowy: jest to tekst rażąco sprzeczny zarówno z przesłaniem Ewangelii, jak również z nowoczesną wizją świata, w którym jest miejsce dla różnych nurtów ideologicznych. Można jedynie mieć nadzieję, że pod takim dokumentem podpisaliby się dziś już tylko nieliczni hierarchowie Kościoła. BOLESŁAW PARMA
Nr 32 (544) 6 – 12 VIII 2010 r. nitarianizm jest zwornikiem pomiędzy światem chrześcijańskim a ateistycznym – w pierwszej połowie XX w. unitarianie byli współtwórcami ruchu humanistycznego, z którego w drugiej połowie XX w. rozwinął się tzw. świecki humanizm. Unitariański uniwersalizm jest syntezą unitarianizmu i uniwersalizmu. Oba były nurtami liberalnej teologii. Ten pierwszy wywodzi się z nurtu ariańskiego (bracia polscy) i socyniańskiego oraz arminiańskiego i został uformowany w dojrzałej postaci ok. 1825 r. Ten drugi uformował się w roku 1793 i głosił powszechność zbawienia (apokatastaza). Oba nurty połączyły się w 1961 r.
U
„Wszyscy wykształceni ludzie w Massachusetts byli unitarianami. Wszyscy zarządcy i profesorowie Harvardu byli unitarianami. Cała elita pieniędzy i mody wypełniała unitariańskie kościoły. Sędziowie byli unitarianami, wydając wyroki, przez które szczególne cechy organizacji kościelnej, tak skrupulatnie urządzone przez naszych Ojców Pielgrzymów, były anulowane”. Krytycy unitarianizmu żartowali, że jego nauka ograniczona była do „ojcostwa Boga, braterstwa ludzi i sąsiedztwa Bostonu”. W istocie unitarianizm miał swoje źródła m.in. w arminianizmie, a swój rodowód wywodził od Erazma z Rotterdamu, a nie od amerykańskich Ojców Założycieli.
OKIEM SCEPTYKA i kładło nacisk na chrześcijańskie korzenie ruchu. Kolejne pokolenia szły dalej. Słynny poeta Ralph Waldo Emerson (1803–1882) po ordynacji na pastora odmówił sprawowania eucharystii, która jego zdaniem nie miała sensu w teologii unitariańskiej. Dając początek transcendentalizmowi, zapoczątkował główny spór w łonie ruchu w XIX w. – pomiędzy transcendentalistami a bardziej konserwatywnymi unitarianami. Transcendentaliści coraz częściej zaczęli odrzucać korzenie chrześcijańskie. Unitarianami było 5 prezydentów USA: Thomas Jefferson, John Adams, John Quincy Adams, Millard Fillmore, William Howard Taft.
porządku społecznego”. Różnicę pomiędzy religią teistów a religią humanistów wyjaśniał poprzez odwołanie się do słów kardynała Newmana, który tak ujął istotę religii: „Przez religię rozumiem poznanie Boga i nasze powinności względem niego”. Dietrich analogicznie wyjaśniał religię humanistyczną: „Przez religię rozumiem poznanie człowieka i nasze powinności względem niego”. Religia humanistyczna obywa się bez mitów: „Humanizm nie uznaje istnienia sił ponadnaturalnych. Przyjmuje czysto naturalistyczną koncepcję wszechświata. Znaczy to, że nie podziela wiary w to, że istnieje jakakolwiek osobowa istota poza wszechświatem, która kontroluje i zarządza
NIEZNANE OBLICZA CHRZEŚCIJAŃSTWA (65)
Religia humanistów Unitariański uniwersalizm (UU) jest nurtem religijnym, który jedną nogą tkwi jeszcze w epoce chrześcijańskiej, gdy druga wychodzi już poza nią. W zasadzie jest to już „herezja” postchrześcijańska. Unitarianizm narodził się w Nowej Anglii (kolebka kultury USA, sześć północno-wschodnich stanów) w łonie anglikanizmu pozostającego pod wpływem arminianizmu (humanistyczny nurt w kalwinizmie). Za pierwszego unitariańskiego pastora Nowej Anglii uznaje się Jonathana Mayhewa (1720–1766), przy czym wówczas „unitarianizm” był jeszcze nurtem wewnętrznym anglikanizmu. Mayhew, który w 1747 r. został pastorem West Church w Bostonie, jako pierwszy duchowny anglikański otwarcie i jednoznacznie zakwestionował nieomylność Biblii, boskość Chrystusa i doktrynę Trójcy Świętej („Ani papiści, ani protestanci nie powinni się łudzić, że będą zrozumiani, skoro nie rozumieją sami siebie. Nie powinni także myśleć, że nonsensy i sprzeczności będą zbyt święte, by uniknąć złośliwości”). Pierwsza niezależna wspólnota unitariańska powstała w 1787 r., kiedy najstarsza parafia anglikańska Nowej Anglii odmówiła posłuszeństwa konserwatywnemu biskupowi. W kolejnych dekadach nastąpił bujny rozkwit unitarianizmu. W zasadzie cały Boston był wkrótce unitariański, stąd też zwano go nawet „religią Bostonu”. Z czasem jednak stawał się coraz bardziej religią elity, bo najbiedniejsze klasy zaczęły odpływać w kierunku kongregacjonalizmu, baptyzmu i katolicyzmu. Elity bostońskie co najmniej do połowy XIX w. były w całości unitariańskie. Oliver Wendel Holmes, pisząc o bostońskich pluto- i arystokracji, jako ich wspólną cechę wymienia „unitariańską wiarę w postęp ludzkości”. Na początku XIX w. pewien kalwiński duchowny pisał:
Unitarianie stworzyli tzw. renesans amerykański, skupiony wokół czasopism „North American Review” (1815) i „Christian Examiner” (1824). Unitarianizm wnosił do chrześcijaństwa niebywały ładunek afirmacji i „wiary w świat”, wiary w ludzką dobroć i postęp społeczny. „Chrześcijaństwo – pisał William Ellery Channing – powinno wyjść z ciemności i zepsucia przeszłości w swoim własnym niebiańskim splendorze i swej boskiej prostocie. Powinniśmy zrozumieć, że ma ono jeden zasadniczy cel – udoskonalić ludzką naturę, uczynić z ludzi istoty szlachetniejsze”. Szybko opowiedział się przeciw niewolnictwu, kiedy tradycyjne nurty chrześcijaństwa uzasadniały je jeszcze za pomocą Biblii. Unitarianie jako pierwsi poparli ruch sufrażystek, dążący do równouprawnienia kobiet. Dopuścili też równouprawnienie kobiet w łonie swoich struktur (w 1869 r. kobiety były już delegatkami na konferencję generalną, a w 1871 r. pierwsza kobieta została pastorem). Z drugiej jednak strony nie byli zainteresowani przesadnym rozpowszechnianiem swoich idei. Traktowali je z założenia jako elitarne. Jeden z liderów ruchu, James Freeman Clark, w 1865 r. pisał: „Unitariańskie Kościoły w Bostonie nie widzą żadnego powodu, by propagować swoją wiarę. Traktują ją jak luksus zarezerwowany wyłącznie dla nich (...). Słyszałem, jak wspominały, iż nie chcą uczynić unitarianizmu czymś zbyt pospolitym”. Antydogmatyzm unitariański posuwał się coraz dalej. Pierwsze pokolenie unitarian zachowywało jeszcze głęboką protestancką pobożność
Ralph Waldo Emerson
W pierwszej połowie XX w. w łonie unitarianizmu rozgorzał spór pomiędzy „teistami” a „humanistami”. Ci drudzy zradykalizowali stanowisko unitariańskie, przesuwając cały ciężar odniesień religijnych na człowieka, a wiarę w transcendentnego Boga czyniąc w najlepszym razie dopuszczalną. Religijni humaniści nie odrzucali bynajmniej korzeni chrześcijańskich, sprowadzając jednak chrześcijaństwo do jego domniemanych motywów społecznych – chęci emancypacji zniewolonej ludzkości. Za ojca religijnego humanizmu uchodzi John H. Dietrich (1878–1957), autor takich prac jak „The Religion of a Sceptic” (1911), „The Religion of Evolution” (1917), „The Religion of Humanity” (1919). W pracy pt. „Unitarianism and Humanism” (opublikowana w 1927 r.), w zbiorze „Humanist Sermons” pod red. C.W. Reese’a, pisał: „Humanizm jest formą religii lub raczej powinienem powiedzieć, formą nacisku religijnego, który rozwija się znacząco w ramach towarzystwa unitariańskiego (...). [Humanizm] pojmuje religię jako duchowy entuzjazm ukierunkowany na wzbogacenie indywidualnego życia i udoskonalenie
nim i która może czynić to nawet z pogwałceniem praw natury”. Humanizm leży u samej genezy unitarianizmu: „Prawdziwym powodem, dla którego unitarianizm był naturalną glebą dla rozwoju humanizmu, jest fakt, że (...) był buntem przeciwko chrześcijańskiej ortodoksji w interesie wartości i godności natury ludzkiej i świętości ludzkiego życia”. Religijny humanizm chrześcijański to czysta wiara w postęp, człowieka i budowę „raju” na ziemi: „Drugą fundamentalną zasadą humanizmu jest wiara w możliwość udoskonalenia ludzkiego życia (...). Ta wiara nadała rozmachu i mocy wczesnemu chrześcijaństwu. Nie chodziło w nim o patetyczne opowieści o życiu Jezusa ani o tragiczną historię jego śmierci; to nie prostoduszny mit jego triumfalnego zmartwychwstania rozpalił wczesnych chrześcijan”. W 1929 r. pastor unitariański Ch. F. Potter założył First Humanist Society of New York, do którego przyłączyli się m.in.: Julian Huxley, John Dewey, Albert Einstein i Tomasz Mann. Rok później Potter ze swą małżonką napisał dzieło pt. „Humanism: A New Religion”, po czym zaangażował się
23
w walkę o równouprawnienie kobiet, świadome macierzyństwo, świeckie rozwody i zniesienie kary śmierci. W 1933 r. powstał bardzo ważny dokument, Manifest humanistyczny, całościowa prezentacja „nowej religii” – humanizmu. Niemal połowę sygnatariuszy stanowili unitarianie (w tym Potter i Dietrich). Trzy manifesty – ten z 1933 r., następny z 1973 r. oraz z 2000 r. – uznaje się za fundamentalne dokumenty współczesnego ruchu humanistycznego, czyli światowej społeczności agnostyków i ateistów. Warto pamiętać o ich religijnej proweniencji. Kolejne manifesty „oczyściły” prezentację humanizmu z wątków religijnych, ale przekaz został zasadniczo ten sam. W drugiej połowie XX w. ton humanizmowi nadawał humanizm świecki i to pewnie pod jego wpływem dokonał się kolejny przełom w łonie unitarian – ich zjednoczenie z uniwersalistami i powołanie Unitarian Universalist Association (UUA), który liczy dziś ponad 1000 parafii i skupia 150 tys. członków w USA. UUA stał się wkrótce jednym z najbardziej progresywnych nurtów kościelnych – udziela poparcia teologii wyzwolenia i teologii feministycznej, daje śluby gejom i lesbijkom i prowadzi dialog ekumeniczny. UUA nie ma doktryny ani wyznania wiary, choć sformułowało kilka zasad, pod którymi podpisują się członkowie: 1. Wiara w niezbywalną wartość i godność każdego człowieka; 2. Sprawiedliwość, słuszność (equity) i miłosierdzie międzyludzkich relacji; 3. Akceptacja siebie i zachęcanie do rozwoju duchowego w kongregacjach; 4. Wolne i odpowiedzialne poszukiwanie prawdy i sensu; 5. Wolność sumienia i demokracja w ramach kongregacji oraz społeczeństwa; 6. Celem społeczności międzynarodowej powinien być pokój, wolność i sprawiedliwość dla wszystkich; 7. Szacunek dla współzależności całej sieci życia, której jesteśmy częścią. UUA może już jedynie mówić o swych chrześcijańskich korzeniach. Nie jest jednak organizacją chrześcijańską. Skupia wyznawców różnych religii i „wiar”. Wedle badania z 1997 roku, przeprowadzonego na 10 tys. członków UUA, 46 proc. unitariańskich uniwersalistów określało siebie jako humanistów, 19 proc. – jako wyznawców religii skoncentrowanej na ziemi/naturze (New Age, neopogaństwo, wikka itp.), 13 proc. określiło się mianem teistów, zaś jedynie 9,5 proc. uznało się za chrześcijan. Najbardziej zatem zauważalne związki łączą unitarianizm z ruchem humanistycznym, ale ten pierwszy jest zdecydowanie mniej określony i zdefiniowany, bo dopuszcza różne formy i przejawy poszukiwania religijnego i quasi-religijnego. Ruch unitariański można uznać za formę brakującego ogniwa pomiędzy współczesną zachodnią kulturą świecką a chrześcijaństwem. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
amy pełnię sezonu ogórkowego. Chciałbym, abyście Państwo, czytając także moje teksty, rozluźnili się nieco i uśmiechnęli. Dlatego pragnę przybliżyć rosyjską tradycyjną medycynę ludową. Zaznaczam dobitnie, że nie namawiam nikogo do zastosowania przedstawionych poniżej kuracji. Moim skromnym zdaniem, aby leczyć się według tych receptur, trzeba mieć naprawdę końskie (a może ruskie) zdrowie. Zaczniemy łagodnie, aby nie szokować. Mamy wakacje, wiele osób przebywa nad wodą, posilając się świeżo złowionymi smażonymi rybkami. Co zrobić, kiedy utkwi nam w gardle jakaś złośliwa ość? Oto stary rosyjski sposób: „Jeden koniec woskowej świecy roztopić nad ogniem i szybko (dopóki nie zastygnie) przyłożyć do wystającej części ości. W ciągu pół minuty wosk zastygnie, ość się do niego przymocuje i łatwo ją będzie można wówczas wydostać wraz z woskiem”. Całkiem prosty sposób. Gorzej tylko, jak pomocna dłoń kompana będzie się zanadto trzęsła od nadmiaru spożytego alkoholu, do którego to owa rybka była zakąską. Wraz z ością wyciągnąć możemy migdałki. Ciekawy jest też sposób na bóle głowy: „Oczyścić z białego miąższu świeżą cytrynową skórkę (o średnicy 2 cm), przyłożyć wewnętrzną stroną do skroni i jakiś czas przytrzymać. Pod cytrynową skórką powstanie czerwona plama, która zacznie piec i swędzieć. Ból głowy szybko ustanie”. Ten sposób nawiązuje do porzekadła „klin wybija się klinem”. Jeden ból „wygania” inny. A oto ulubiony sposób syberyjskich znachorów na hemoroidy: „Na każdy hemoroidalny guzek kładzie się pijawkę. Gdy pijawka się napije, sama odpada, a guzek zasycha. Uwaga! Przed zabiegiem chore miejsca trzeba dokładnie wymyć bezzapachowym mydłem, bo pijawki nie tolerują zapachów”. Należy więc powstrzymać się przed puszczaniem wiatrów, bo z kuracji „nici”. Pijawki pomagają ponoć także na zapalenie opon mózgowych: „Chorobę tę rosyjscy znachorzy najczęściej leczą pijawkami. Umieszczają wiele pijawek w okolicy nosa i odbytu chorego. Po bardzo krótkim czasie chory czuje się znacznie lepiej”. Pijawki z pewnością... Bardzo ciekawe są sposoby pozwalające zwalczyć niemoc seksualną u mężczyzn: „Przede wszystkim trzeba wypoczywać i długo sypiać (9–10 godzin na dobę). Jak najczęściej korzystać z kąpieli słonecznych i parowych. Nieodzowne są dwie krótkie (3–6 dni) i jedna długa (25–30 dni) głodówki. Z diety należy całkowicie wyłączyć napoje alkoholowe, kawę i herbatę. Dwa razy dziennie należy jeść sałatki z surowych warzyw, koniecznie zawierających marchew, buraki i rzepę.
M
Nr 32 (544) 6 – 12 VIII 2010 r.
GRUNT TO ZDROWIE Doświadczeni medycy radzą, by zakupić w aptece komplet rozszerzaczy odbytu (wzierników). Z czterech, znajdujących się w komplecie, używać najpierw najmniejszego, stopniowo dochodząc do najszerszego. Wszyscy mężczyźni, cierpiący z powodu impotencji obowiązkowo powinni w leczeniu zastosować takie rozszerzacze. Będziecie panowie zdumieni, jakie ogromne korzyści dają one w powyższym przypadku. Natomiast pierwszym etapem leczenia niemocy płciowej powinno być »wymaczanie«. W tym celu należy wieczorem nalać do wanny wodę o temperaturze ciała i zostawić
Jeżeli zabiegi te mężczyzna przeprowadza kilka razy w ciągu dnia, wynik jest rewelacyjny, bo przywraca całkowicie sprawność seksualną. Podobno nie ma lepszego lekarstwa na tę przypadłość, aniżeli sposób opisany powyżej”. I po co tu wydawać pieniądze na viagrę, skoro wystarczy kilka kostek lodu! Jeszcze bardziej bezkompromisowa jest kuracja mająca na celu likwidację kamieni żółciowych: „Do rosyjskiego znachora Timofieja Pietrowa zwrócił się po poradę angielski milioner od dwudziestu lat cierpiący na bóle w okolicy woreczka żółciowego. Wielu lekarzy przekonywało
bóle minęły całkowicie i bezpowrotnie. Chory w dobrym nastroju wstał. Po krótkim czasie rozpuszczone kamienie – w postaci drobnego piasku – wydostały się wraz z moczem na zewnątrz”. To rzeczywiście prawdziwy cud, zważywszy, że woreczek żółciowy jest połączony przewodami żółciowymi z dwunastnicą, czyli kamienie wyszłyby razem z kałem. Ale może Rosjanie mają to inaczej rozwiązane... Także anemia nie jest straszna rosyjskim specjalistom od naturoterapii: „Wystarczy regularnie pić mleko maciory karmiącej prosięta lub kocicy karmiącej kocięta.
Rosyjska ruletka O tym, że Rosjanie to naród dość ekstremalny, wiadomo nie od dziś. Świadczyć o tym może chociażby ilość i jakość spożywanego przez nich alkoholu. Nie wszyscy zdają sobie jednak sprawę z tego, że ich medycyna ludowa jest równie ekstremalna...
lekko odkręcony kurek z gorącą wodą, aby utrzymać tę samą temperaturę kąpieli. W takiej wodzie o temperaturze ciała należy pozostawać całą noc. Czynność tę trzeba powtarzać przez 30 dni”. Znachorzy proponują również taką metodę leczenia: „Wieczorem nalać do dwóch miednic wodę, do jednej – zimną, do drugiej – gorącą. W tych miednicach na przemian robić nasiadówki, od 10 do 12 razy w każdej, za każdym razem siedzieć dokładnie 1 minutę (zimna – gorąca – zimna itd.)”. Znakomite rezultaty daje także zastosowanie lodu... „W tym celu należy narąbać półtora funta lodu, zawinąć go w ośmiokrotnie złożoną gazę i położyć ten »okład« najpierw na głowę, potem na żebra w okolicy serca, następnie na mosznę. Na każdej wymienionej części ciała »okład« trzymać dokładnie 1 minutę. Czynność powtarzać kilkakrotnie, aby czas całego zabiegu trwał od 9 do 15 minut.
go wcześniej, iż powodem cierpienia są duże kamienie w woreczku żółciowym, co było potwierdzone zdjęciami rentgenowskimi. Jedynie strach przed operacją sprawił, że woreczek żółciowy milionera pozostał na swoim miejscu. Leczący bogatego Anglika znachor zastosował następującą metodę uzdrawiania: Po kilku lewatywach i oczyszczaniu żołądka chorego poddano głodówce na cały okres leczenia. Wypijał on dziennie 10–12 szklanek gorącej wody. Do każdej szklanki dodawano sok z 1 cytryny. Oprócz tego chory pił co dzień 3 dawki mieszaniny soków – marchwiowego, buraczanego i ogórkowego. Na każdą porcję, składającą się z 16 uncji, przypadało: 10 uncji marchwiowego, 3 buraczanego i 3 uncje ogórkowego. W drugim dniu głodówki chory odczuwał silne skurcze, po10–15 minut każdy. Pod koniec tygodnia nastąpił kryzys i chory – z bólu – dosłownie tarzał się po dywanie przez pół godziny. Potem wydarzył się cud... wszystkie
Mleko należy doić wprost do filiżanki”. Ostrzegam w tym miejscu czytelnika, że wedle polskiego prawa zoofilia jest karalna, więc jeśli będziecie krzątać się w ten sposób wokół inwentarza, róbcie to tak, żeby nie podpatrzył was sąsiad... Ropne zapalenie dziąseł wymaga bardziej finezyjnego działania: „Na dno malutkiego rondelka wlać ćwierć cala płynnego lipowego miodu. Następnie bardzo stary i mocno zardzewiały gwóźdź należy rozgrzać do czerwoności i włożyć go do miodu. Wokół miodu natychmiast wytworzy się czarna substancja przypominająca dziegieć. Tą substancją właśnie należy smarować dziąsła, przede wszystkim wieczorem przed snem. Ropne zapalenie dziąseł zwykle szybko przechodzi, opuchlizna schodzi, a zdrowie chorego znacznie się poprawia. Uwaga! Gwóźdź – obowiązkowo – powinien być bardzo stary i mocno zardzewiały. Rdza w tym przypadku odgrywa najważniejszą rolę.
Podczas nagrzewania gwoździa nie wolno na niego dmuchać ani go dotykać, żeby nie zniszczyć rdzy”. Czyż to nie jest rewolucja w medycynie?! Moim zdecydowanym faworytem jest jednak ten oto stary sposób leczenia anginy: „Blisko ust chorego trzyma się dużą żabę i zmusza chorego, by wprost na nią oddychał. Serce żaby zaczyna coraz szybciej bić, a chory odzyskuje coraz lepsze samopoczucie. Takie leczenie stosuje się wówczas, gdy chory nie tylko nie może jeść i pić, lecz również nie może mówić. Po 8, 10 minutach choroba przechodzi, bo zabiera ją żaba. I rzeczywiście, po tym zabiegu żaba wykonuje dwa, trzy skoki i... umiera. Chory natomiast w bardzo krótkim czasie powraca do zdrowia”. W Polsce jakiś czas temu popularna była dziecięca zabawa w nadmuchiwanie żaby przez słomkę. Dzieciaki były wówczas zdrowsze, a rodzice oszczędzali na antybiotykach. I komu to przeszkadzało... W stosunku do powyższego sposobu leczenia anginy kuracja antyprzeziębieniowa to prawie medycyna klasyczna: „Znany naturalista Kniejp na podstawie wielu doświadczeń życiowych zalecał chorym na przeziębienie (z wysoką temperaturą!), by napełnili wannę lodowatą wodą i stali w niej dokładnie minutę. Ni mniej, ni więcej! Następnie należy założyć wełniane pończochy i przez 15 minut szybko i nieprzerwanie chodzić po pokoju. Po kwadransie położyć się spać. Kiedyś chory poskarżył się Kniejpowi, że jego zalecenia nieomal doprowadziły go do śmierci. – Czy pan stał w lodowatej wodzie dokładnie 1 minutę? – zapytał naturalista. – Nie tylko jedną! Całe 5 minut przestałem – wyjaśnił skarżący się pacjent, czym wywołał przerażenie na twarzy Kniejpa. Inny jego pacjent, mający wysoką temperaturę spowodowaną przeziębieniem, nalał do wanny lodowatą wodę po kostki u nóg, przestał w niej dokładnie 1 minutę, lecz nie chciał siebie męczyć chodzeniem po pokoju, jak zalecano. Po prostu od razu położył się do łóżka. Efekt żaden...”. No cóż, niektóre szczegóły leczenia mogą sprawiać wrażenie zbyt drobiazgowych, ale to w nich przecież zawarta jest istota leczenia. „Diabeł tkwi w szczegółach”, jak powiedział pewien pop do wiernych, żądając na ofiarę banknotów zamiast bilonu. Myślę, że dość obrazowo przedstawiłem Czytelnikom istotę rosyjskiej medycyny naturalnej, która jest równie prosta, bezkompromisowa i pomysłowa, jak cały nasz bratni naród. I chociaż w skali represji komunistycznych przeciwko rosyjskiemu narodowi szkody wywołane powyższymi terapiami są znikome, apeluję do Państwa o umiar w ich stosowaniu. ZENON ABRACHAMOWICZ (Przepisy lecznicze ze strony: http://spojrzenie.com.pl)
Nr 32 (544) 6 – 12 VIII 2010 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Prawdziwi Polacy Sami tak o sobie mówią. Kim są? Ortodoksyjnymi katolikami? Ostatnimi obrońcami wartości i krzyża? Narodowcami? Płomiennymi patriotami? Czy może raczej konformistyczną tłuszczą, która nie tak w końcu dawno krzyczała: „Niech żyje towarzysz Wiesław!”? Jeden z bardziej znanych obrońców krzyża spod prezydenckiego pałacu (jego pieniactwo i fanatyzm chętnie pokazują kamery) to emerytowany milicjant, dowódca plutonu ZOMO w stanie wojennym. Ale dziś już nie stoi tam, gdzie ZOMO stało. Szast-prast i przeskoczył na drugą stronę barykady, gdzie jest równie przydatny. 30 lat temu pałował demonstrantów, wyznając, tak jak mocodawcy, zasadę „kto nie z nami, ten przeciw nam”. O dziwo, facet zmienił owych mocodawców, ale nie zdanie. Dziś – jak wtedy – jest przekonany, że wszyscy myślący inaczej to wrogowie. A z wrogami trzeba walczyć. Kiedyś pałą, dziś krzyżem i obelgą. Co ciekawe, pod „smoleńskim krzyżem” widać było także osoby stosunkowo młode. To głównie kibice Legii. Co tak różnych ludzi jednoczy? Bo przecież nie drewniany symbol Kościoła. Przecież nie pamięć o bardzo kiepskim prezydencie. Otóż nacjonalizm ich jednoczy i identyfikuje. Wielka Polska tylko dla Polaków. To jednak dla tych „patriotów” nic innego jak tylko sztandary i puste, nic nieznaczące hasła,
bo całe to panoptikum o historii Polski nie wie tak naprawdę nic. Przecież i kibol o niskim czole i byczym karku, rozdający gapiom małe biało-czerwone flagi, i babina o fanatycznym wzroku Savonaroli, rozdająca ulotki z różańcem w ręku, bardzo by się zdziwili na wieść, że jeden z obiektów ich kultu – właściciel Kasztanki Piłsudski – był agnostykiem, rozwodnikiem, że zmienił wyznanie, aby poślubić rozwódkę, że do szału doprowadzali go polscy katoliccy bigoci, o których wyrażał się z najwyższą pogardą, by nie rzec – nienawiścią. No i dawny marszałek (a dokładniej jego całkowicie zafałszowany, wyidealizowany obraz) miał być teraz zastąpiony przez Kaczyńskiego. Kolejną inkarnację naczelnika – patrioty, prawdziwego Polaka. Prawie się to udało, ale na szczęście raczej się nie znajdzie we współczesnej Polsce takiej liczby ksenofobów i półanalfabetów, żeby można było z nimi wygrać wybory. Jest to jednak niestety tak liczna grupa, że skutecznie torpeduje wszelkie próby cywilizowania, normalnienia i laicyzacji kraju. Walka o krzyże na krzyże dopiero się rozpoczęła. W Poznaniu radiomaryjny „patriota” wbił krzyż w grunt, na którym na powstać kilka apartamentowców. Na zasadzie „nie, bo nie!”. No i deweloper, który ma wszystkie stosowne zezwolenia
onad dekadę walczyli mieszkańcy Ursynowa o to, żeby pośrodku osiedla nie stanął kolejny kościół. I wygrali! Do budowy kościoła – okazałego, bo z 18metrową wieżą, kaplicą i ośrodkiem duszpasterskim – wydelegowany został ksiądz prałat Tadeusz Wojdat, proboszcz parafii Wniebowstąpienia Pańskiego. Konieczność wzniesienia kolejnej na osiedlu świątyni duchowni tłumaczyli faktem, że istniejąca parafia liczy ponad 30 tysięcy dusz. To znaczy – według kościelnych norm – o 15 tysięcy za dużo. Lokalizacja nowej budowli – park im. Romana Kozłowskiego, nieopodal Kopy Cwila, niecały kilometr od parafii proboszcza Wojdata (notabene największej w stolicy dwukondygnacyjnej świątyni!). Dlaczego akurat w tym miejscu? Dlatego, że parafia Wniebowstąpienia Pańskiego w 1999 r. dostała tę ziemię od miasta – w wyniku wymiany działek. Już wtedy proboszcz (czyt. kuria) miał plany na budowę, ale mieszkańcy postawili weto. Sprawa stanęła nawet na wokandzie Naczelnego Sądu Administracyjnego, który w 2002 r. uznał, że ludzie mają prawo do przestrzeni niezabudowanej kościołami i nakazał pozostawić park jako park. Zakwestionował przy okazji fakt przekazania terenów Kościołowi. Nadszedł jednak rok 2005 – stery władzy przejęła prawica, no i naprawiła „błędne” rozumowanie sądu. Komisja Majątkowa
P
i prawo po swojej stronie, boi się wbić łopatę w ukrzyżowany plac. BBC podała to jako ciekawostkę z buszmeńskiego kraju równą narodzinom cielaka z dwoma głowami. Prowadzący program prezenter brytyjskiej telewizji nawet nie próbował ukryć wesołości. Stajemy się już nie skansenem (tym od dawna jesteśmy), ale pośmiewiskiem Europy. Telewizja niemiecka zainstalowała swoje kamery na Powązkach nieopodal pomnika Gloria Victis.
MSWiA, za zgodą kościółkowych radnych Warszawy, przekazała Archidiecezji Warszawskiej 6420 mkw. w zamian za odstąpienie przez Kościół od roszczeń do dwóch niewiele wartych działek w Śródmieściu (1700 mkw.). W konsekwencji Kościół dostał to, o czym
Szeroko musiano otwierać ze zdumienia oczy nad Renem, gdy ZDF pokazała, jak prezydent elekt i popularny w Niemczech profesor Bartoszewski są wygwizdywani i wybuczani przez własny naród „Prawdziwych Polaków”. Za to „PP” dla Kaczyńskiego mieli burzliwe oklaski, by nie powiedzieć – owacje. I podobne dla Macierewicza. Ten przyda się w Nowej Polsce, jak otworzy się kolejną Berezę dla Żydów, komuchów, dziennikarzy TVN i czytelników „Faktów i Mitów”.
Rozpoczęło się prawdziwe pospolite ruszenie. Plakaty wzywające do protestów wisiały na każdym ogłoszeniowym słupie, setki mieszkańców protestowały podczas specjalnych posiedzeń rady dzielnicy. – My chcemy parku, nie obiektów kubaturowych. Władze nie są
25
I tylko o bohaterach sprzed 66 lat „PP” jakoś zapomnieli. „Smutne, czego doczekałam w wolnej podobno Polsce. To już za tzw. komuny darzono nas większym szacunkiem. Ci, którzy wtedy, 1 sierpnia, przychodzili na Powązki, chcieli oddać autentyczny hołd poległym bohaterom, a nie urządzać hucpy polityczne” – powie staruszka, kiedyś piętnastoletnia łączniczka powstańczego oddziału, i wraz z grupą innych oburzonych powstańców opuści na znak protestu cmentarz. Przy odgłosach kolejnego buczenia rzecz jasna. A bo to w końcu wiadomo, co to za jedni – ci powstańcy? Przecież w powstaniu walczyła również Armia Ludowa. Czyli komuchy... „Rozliczyć winnych katastrofy pod Smoleńskiem!” – transparent tej o treści trzymał wysoko nad tłumem jeden z Prawdziwych Polaków. W domyśle – Tuska i jego „bandę”. Ciekawy pomysł w dniu, kiedy to, mając w pamięci 96 ofiar Smoleńska, godnie czcimy (a raczej mieliśmy taki zamiar) śmierć poległych w Powstaniu 18 tysięcy żołnierzy Armii Krajowej i 6 tysięcy z AL oraz kościuszkowców. Gdy pamiętamy o 200 tysiącach poległych warszawiaków, o pięknym mieście, które zostało zrównane z ziemią tak jak kiedyś Kartagina czy Hiroszima. Czy kiedyś nad głowami (albo w głowach) tej tłuszczy załopocze myśl, że może najwyższy czas rozliczyć historycznie tych, którzy wysłali tysiące młodych ludzi na pewną i tyleż bezsensowną śmierć – wbrew zdrowemu rozsądkowi i radom aliantów? Nie, bo ci, co wydawali rozkazy 66 lat temu, to też byli „Prawdziwi Polacy”. MAREK SZENBORN Fot. Ariel Kowalczyk
Jednak nie tylko mieszkańcy Ursynowa stanęli na drodze do realizacji marzeń kurii. Inną przeszkodę stanowiło studium urbanistyczne, a także projekt zagospodarowania przestrzennego. Przewidywały one możliwość przeprowadzenia w tym miejscu jedynie inwestycji
Warto protestować marzył, i do tematu budowy niechcianej przez ludzi świątyni wrócił (por. „FiM” 47/2007). Ale mieszkańcy zdania nie zmienili. Chcieli parku, w zasadzie jedynego tutaj obszaru rekreacyjnego, terenu do spotkań, festynów, koncertów, obchodów dni dzielnicy. Kościoła nie chcieli. Głównie dlatego – jak tłumaczyli – że obecna świątynia, którą przez 20 lat budowali z własnych pieniędzy, zupełnie im wystarcza.
od budowy kościołów, a do budowy szkół, boisk, ulic, przedszkoli. I tego potrzeba na Ursynowie – mówili niemal jednym głosem. Nie pomogły takie fortele kurii jak wyznaczenie Jana Pawła II na patrona świątyni ani nawet ostre słowa sekretarza kurii ks. Grzegorza Kalwarczyka. „Normalni ludzie nie protestują przeciwko budowie kościoła. Ci, co protestują, potem się wstydzą samych siebie” – podsumował bliźnich kapłan.
Ursynowskie osiedla zaczęto budować w połowie lat 70. Państwo odbierało chłopom pola, aby Warszawa mogła się rozwijać. Wypłacano odszkodowania. Przepisy były takie: żeby ziemię zabrać, należało wskazać, co powstanie na konkretnej działce: blok, boisko, szkoła czy droga. Prawo mówiło, że gdyby na terenach, które chłopom wówczas zabrano, powstało coś innego, niż założono w planach, należało płacić gigantyczne (dziś) odszkodowania albo ziemię oddać. Pobliski hipermarket wypłacił odszkodowanie dawnemu właścicielowi ziemi, bo w planach zagospodarowania Ursynowa na terenie, gdzie teraz stoi sklep, zaplanowano salę gimnastyczną. Budowy kościołów również nie przewidywano (por. „FiM” 13/2006)...
parkowej. Z tego właśnie powodu kuria – nie słuchając głosów wiernych – wystąpiła o zmianę warunków zabudowy – z terenu zielonego na budowlany. Arcybiskup Kazimierz Nycz zadeklarował bowiem, że kościół odpuści, ale ziemię – już jako budowlaną – chętnie przehandluje. Na to urzędnicy miejscy zgody nie wyrazili. Ostatnie podejście zrobił biskup w 2009 roku. Wbrew głośnym deklaracjom, że kościoła nie zbuduje, wystąpił z prośbą o przekwalifikowanie terenu tak, aby kościół przy Kopie Cwila mógł powstać. Kropkę nad i postawiła właśnie prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz. Wszelkie obawy mieszkańców i nadzieje kleru rozwiała jej decyzja o nieuznaniu uwag Kurii zgłoszonych do planu zagospodarowania przestrzennego. To oznacza, że Kościół może na swoim terenie posadzić co najwyżej drzewa. JULIA STACHURSKA
26
Nr 32 (544) 6 – 12 VIII 2010 r.
RACJONALIŚCI
Okienko z wierszem W przyszłym roku mija setna rocznica urodzin Czesława Miłosza. Zrodził się więc w kręgach wybitnych twórców kultury pomysł popierany przez część parlamentarzystów (SLD, PO), żeby rok 2011 ogłosić rokiem Miłosza (tak będzie np. w USA, Kanadzie, a nawet w Australii) i w Krakowie odsłonić pomnik poety. Nie chce o tym słyszeć PiS ani Radio Maryja. Posłanka Sobecka już zbiera podpisy pod protestem. Dlaczego „Prawdziwi Polacy” tak nienawidzą Czesława Miłosza? Za słowa gorzkiej prawdy. Na przykład takie: Przyrzekłem sobie, że nie zawrę nigdy przymierza z polskim katolicyzmem (...), czyli że nie poddam się małpom. ! ! ! Kurczowy patriotyzm bywa nieraz odpowiedzią na wewnętrzną zdradę. ! ! ! Może tak się zdarzyć, że kler będzie celebrować obrzęd narodowy, kropiąc, święcąc, egzorcyzmując, ośmieszając się zarazem swoim tępieniem seksu, a tymczasem będzie postępowało wydrążanie się religii od wewnątrz i za parę dziesiątków lat Polska stanie się krajem równie mało chrześcijańskim jak Anglia czy Francja, z dodatkiem antyklerykalizmu, którego zaciekłość będzie proporcjonalna do władzy kleru i jego programu państwa wyznaniowego. ! ! ! To, że w buddyzmie nie istnieje pojęcie Boga osobowego, wydaje mi się najbardziej atrakcyjne. To znaczy można wyznawać światopogląd naukowy i jednocześnie być buddystą. ! ! ! Moja niechęć do przywódców AK była silna (...), cały konspiracyjny aparat żył nierealnością, ponieważ w siebie pompował narodową ekstazę.
Lewica wywalczyła pomnik „Żołnierzom II Armii Wojska Polskiego” – z taką intencją poznańscy twórcy zabiorą się za opracowanie i stworzenie monumentu, który znajdzie swoje godne miejsce w stolicy Wielkopolski. A wszystko dzięki uporowi środowisk lewicowych – nie dały sobie zamknąć ust prawicowymi połajankami. Poznańska Rada Miasta wyraziła zgodę na wzniesienie pomnika. Po dużych bojach o monument, głównie kombatanci mogą odtrąbić swój sukces. Ale nie tylko oni – także lewica, w tym RACJA Polskiej Lewicy, która wspierała starania o uhonorowanie II Armii WP. Nie było łatwo. Dyskusja była zażarta. Prawica, kierując się własną wizją polityki historycznej, dosłownie stawała na głowie, by zablokować budowę. „Bo ci żołnierze nie są godni stawiania im pomników!” – padały obrzydliwe argumenty. „Satysfakcja inicjatorów wynika ze skutecznego przeciwstawienia się podłej »polityce historycznej« IPN mającej na celu wymazać lub zohydzić w świadomości Polaków dzieje Polski Ludowej. Pozytywna decyzja poznańskiej Rady nastąpiła w pierwszą rocznicę barbarzyńskiego i bezprawnego zniszczenia pięknego modernistycznego monumentu »Walter« przez prawicowe, fanatycznie antykomunistyczne lobby w pewnych kręgach władz Poznania” – twierdzi Edward Skrzypczak, wiceprzewodniczący komitetu inicjującego powstanie pomnika. Pomnik gen. Karola Świerczewskiego rozebrano. Ale powstanie monument na cześć armii, którą dowodził. II Armia Wojska Polskiego powstała w 1944 roku jako część Ludowego Wojska Polskiego. Aktywnie walczyła przeciwko hitlerowcom między innymi w rejonie Drezna, brała też udział w operacji praskiej. Armia liczyła około 100 tys. żołnierzy. Wielu z nich pochodziło z Wielkopolski. Niektóre oddziały walczyły o Poznań. Pamiętając te zasługi, kombatanci chcą uhonorować żołnierzy. Tym razem opór środowisk prawicowych został przezwyciężony. DP
RACJA Polskiej Lewicy www.racja.org.pl tel. (022) 620 69 66 Darowizny na działalność RACJI PL (adres: ul. E. Plater 55/81, 00-113 Warszawa) Getin Bank, nr 67 1560 0013 2026 0026 9351 1001 (niezbędny PESEL darczyńcy w tytule wpłaty)
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Bo zupa... i inne preteksty Przemoc wobec kobiet i dzieci to najbardziej wstydliwy problem współczesnego świata. Jak w każdej drażliwej sprawie, tak i w tej najchętniej stosowana jest metoda na strusia. Schować głowę w piasek i udawać, że nic złego się nie dzieje. Dobre rezultaty daje też przekierowanie uwagi na inne, rzekomo ważniejsze kwestie. Dlatego łatwiej dostać Nagrodę Nobla za walkę z globalnym ociepleniem klimatu niż za walkę o ocieplenie stosunków międzyludzkich. Nawet jeśli nie jest to zgodne z testamentem Alfreda Nobla. Przemoc wobec kobiet stanowi brutalne naruszenie praw człowieka, a w szczególności prawa do życia, bezpieczeństwa, godności, integralności fizycznej i umysłowej, a także prawa do dokonywania wyborów związanych ze sferą seksualną i reprodukcją oraz do zdrowia w tym zakresie. Art. 1 Deklaracji ONZ z 1993 r. o eliminacji przemocy wobec kobiet definiuje ją jako „każdy akt przemocy wobec osób płci żeńskiej, którego rezultatem jest lub może być krzywda lub cierpienie fizyczne, seksualne lub psychiczne, a także groźby takich aktów, przymus lub samowolne pozbawienie wolności, mające miejsce zarówno w życiu publicznym, jak i w życiu prywatnym”. Przemoc wobec kobiet jest główną przeszkodą w zapewnieniu równości płci, a także najpowszechniejszym naruszeniem praw człowieka, obejmującym wszystkie obszary geograficzne, gospodarcze, kulturowe i społeczne. Przemoc ma różne oblicza. Od przemocy domowej, przez handel kobietami dla celów wykorzystania seksualnego, do okrutnych, tradycyjnych praktyk zagrażających życiu i zdrowiu kobiet. Stosują ją, jak w piosence Ficowskiego
i Sygietyńskiego, „i górnicy, i hutnicy, i murarze, kolejarze, i rolnicy, ogrodnicy, krawcy, tkacze i spawacze, i cywile i żołnierze”. Ponieważ przemoc nie zna ograniczeń, z lubością stosują ją także ludzie wykształceni, profesorów nie wyłączając. Co najwyżej stosowane przez nich formy są bardziej wyrafinowane, ale też niekoniecznie. Przemoc uzależnia sprawcę jak narkotyk. Toteż jego organizm potrzebuje coraz większych dawek. Zazwyczaj zaczyna się od poszturchiwania, popychania, a kończy na ciężkich uszkodzeniach ciała i zabójstwach. Rocznie więcej kobiet umiera z powodu przemocy niż na choroby nowotworowe. Przemoc wyniszcza wszystkich, którzy się z nią zetkną. Bite kobiety są – tak jak w przypadku partnerów alkoholików – współuzależnione od przemocy. Zazwyczaj nie potrafią się wyrwać z kręgu zła, choć to jedyny ratunek. Godzą się na życie z oprawcą najczęściej z powodu braku środków do życia i pomocy z zewnątrz, wstydu, bezradności. Wcale nierzadko mają niczym nieuzasadnioną nadzieję, że zmienią kata. Na lepsze, zamiast na inny, łagodniejszy model. Według opinii hiszpańskiej deputowanej, Eleny Valenciano, „w Unii Europejskiej nawet krowy są chronione lepiej niż kobiety”. Jeśli popatrzeć na statystyki, dużo w tym racji. Codziennie w Europie jedna na pięć kobiet pada ofiarą przemocy fizycznej, a co dziesiąta cierpi w wyniku przemocy seksualnej. Łączną liczbę kobiet, które padły ofiarą przemocy w krajach Unii Europejskiej, szacuje się na 100 milionów. To 20 proc. populacji zamieszkującej 27 państw członkowskich i 45 proc. kobiet mieszkających w UE. 1 do 2 milionów kobiet doświadcza
jej codziennie. Miejscem, w którym kobieta najbardziej narażona jest na przemoc, jest jej własny dom. Od 12 do 15 proc. Europejek powyżej 16 roku życia skazanych jest na przemoc domową i przemoc w związkach. Przemoc domowa wobec kobiet przybiera różne formy: psychiczną, fizyczną, seksualną, ekonomiczną. Wobec dzieci stosuje ją często i ojciec, i matka. Jako zjawisko nagminne i społecznie aprobowane, przemoc przechodzi z pokolenia na pokolenie. Powszechne jest przekonanie, że to jedynie problem indywidualny konkretnej kobiety czy rodziny. Nic bardziej błędnego. To poważny problem społeczno-polityczny, związany z gorszym położeniem kobiet w strukturach społeczno-ekonomicznych oraz z ich dyskryminacją w społeczeństwach zdominowanych przez mężczyzn. Pod tym względem Polska nie odstaje od pozostałych krajów członkowskich. Nie musi Unii gonić. Jest w czołówce. 36 proc. obywateli RP przynajmniej raz w życiu było ofiarą przemocy ze strony partnera lub współmałżonka. W przeważającej mierze są to kobiety i dzieci. Rocznie przemocy domowej doświadcza nie mniej niż 800 tysięcy Polek. Z tej liczby około 150 ginie. To 33 proc. wszystkich zabójstw w Polsce. W rzeczywistości rozmiary domowego piekła kobiet są o wiele większe. Wiele przypadków nigdy nie zostaje ujawnionych. Biją – jak pięknie napisał Mazowiecki w preambule do konstytucji RP – „wszyscy obywatele Rzeczypospolitej, zarówno wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i niepodzielający tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł”. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
Zaproszenie Śląska Rada Wojewódzka RACJI Polskiej Lewicy serdecznie zaprasza na coroczne obchody Dnia Antyklerykała, które odbędą się w sobotę 7 sierpnia bieżącego roku w Katowicach. Celem imprezy jest promowanie idei racjonalnego postrzegania świata oraz wyrażenie sprzeciwu wobec postępującej indoktrynacji religijnej i klerykalizacji większości obszarów życia społecznego w Polsce. Nie możemy dopuścić, by w XXI wieku o polityce i gospodarce kraju decydował Kościół katolicki. Jego instytucje i hierarchowie nie biorą udziału w wytwarzaniu majątku narodowego, a szeroko korzystają z ulg i przywilejów, którymi obdarzają ich urzędnicy państwowi i politycy sprawujący władzę. Po raz kolejny wspólnie zademonstrujmy, że RACJA jest po naszej stronie, że antyklerykalizm to nie zbrodnia, lecz światła idea! Impreza rozpoczyna się o godz. 10.30 zbiórką na katowickim Rynku (plac przed Teatrem Śląskim). O godz. 11.00 wyruszy kolorowy korowód. Przemaszerujemy aleją Wojciecha Korfantego pod pomnik Powstańców Śląskich, gdzie będą miały miejsce wystąpienia przedstawicieli RACJI Polskiej Lewicy oraz przybyłych gości. W trakcie imprezy z namiotu przy pomniku rozdawane będą egzemplarze tygodnika „Fakty i Mity” oraz materiały promujące partię. Kazimierz Zych, przewodniczący Śląskiej Rady Wojewódzkiej RACJI PL Po zakończeniu centralnej imprezy dla członków RACJI i przybyłych gości przewidziana jest część nieoficjalna. Odpowiedzi na wszelkie pytania odnośnie do organizacji i przebiegu imprezy udzieli Dariusz Lekki. tel. kom.: 784 448 671, e-mail:
[email protected]
Nr 32 (544) 6 – 12 VIII 2010 r.
Znalezione na www.demotywatory.pl
KRZYŻÓWKA Krzyżówkę rozwiązujemy, wpisując po DWIE LITERY do każdej kratki Poziomo: 1) sprzedaż od święta, 4) granie z umiarem, 8) deska na dach, 9) huczne przyjęcie na końcu sztafety, 11) z nutką w salonie, 13) boli, gdy się ją odnosi, 15) jedzenie dla Wiktora, 16) niezmiennie się szerzy wśród młodzieży, 17) po fachu, 19) broń biała jak papier, 20) kamizelka do tańca, 21) domowy front, 23) wchodzą w krew, 26) płynie w Londynie, 28) po co są długie suknie?, 31) żywe sedno, 33) na co słońce patrzy z góry?, 34) źle, gdy w palcach zanika, 36) w co pójdziecie na parkiecie?, 37) niepełny wzwód dryblera, 38) część Biblii u kantora, 40) kto opłynie, ten zasłynie, 41) piąte zawadza, 42) co tam ciągnie widza: film czy kukurydza?, 44) autooperacja brzucha, 45) pokręcisz trochę i w kajaku – znajdziesz taniec. Pionowo: 2) a więc w starożytnym Rzymie, 3) powtarza się w Tybecie, 5) efektowne uszkodzenie, 6) zachęta dla biednego konsumenta, 7) co do stawania mają zadania?, 10) rachunków niwa – bywa wnikliwa, 12) grzywacze inaczej, 14) gadanie o planie, 15) zbawienie ją czeka, jak Żeromskiego rzeka, 16) w co można grać z ulami?, 18) ale plama!, 20) ze śmiechu się zrywa, 22) wędlina z klasą, 24) za duże jest na to, 25) halowe ssaki, 26) z wózeczkiem lata, 27) tego wymaga trudna sprawa, 28) dla wieprza i Wieprza, 29) też mi sztuka!, 30) daje wgląd w głąb, 32) ciężkie odcienie, 35) co chłop trzyma przy komórce?, 37) bez tego ciała szybciej się działa, 39) wódka z kija, czyli o śliwowicy w Srebrenicy, 41) na pniu, 43) nikt ich nie zna, bo są z wina.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Bandyta wchodzi do banku, kradnie pieniądze z kasy, po czym podchodzi do jednego z klientów i pyta: – Widziałeś, co zrobiłem? – Tak i mam zamiar zadzwonić na policję. Złodziej przyłożył mu pistolet do głowy i strzelił. Kiedy podszedł do następnego klienta z tym samym pytaniem, ten odpowiedział: – Nic nie widziałem i nic nie słyszałem, ale moja żona widziała. ! ! ! – Panie doktorze, jestem wykończona. Odkąd mój mąż zachorował, dzień i noc muszę czuwać przy jego łóżku. – Przecież przysłałem państwu młodą pielęgniarkę. – Właśnie dlatego! ! ! ! Rozmawiają dwie ciężarne koleżanki: – Zauważyłam, że w im bardziej zaawansowanej ciąży jestem, tym więcej kobiet się do mnie uśmiecha. Nie rozumiem dlaczego. – Bo jesteś od nich grubsza. ! ! ! Żona do męża przed wyjściem na plażę: – Chciałabym założyć coś, co zadziwi wszystkich! – To załóż łyżwy... ! ! ! Cała prawda o kobietach: " Wszystkie kobiety są wredne, ale niektóre mają duże cycki. " Kobieca definicja słowa „już” zawsze zawiera zwrot „jeszcze tylko...”. " Kobiety nie można zmienić, to znaczy można zmienić kobietę, ale to niczego nie zmienia. " Jeśli laska ma króciutką spódniczkę, to facetowi powiewa, czy jej torebka pasuje do butów. " Kobietę znacznie łatwiej rozebrać wbrew jej woli, niż ubrać zgodnie z jej życzeniem. " Niekiedy kobieta traktuje faceta jak budzik. Najpierw go nakręci, ale skończyć nie da. " Nie wyganiajcie tej „małpy w czerwonym” – to może być Mikołaj! " Kobiety mają dwa rodzaje pretensji: nie mają co na siebie włożyć i mają za mało miejsca w szafie. " Gdy mężczyźnie źle – szuka żony; gdy mężczyźnie dobrze – żona jego szuka. " Jeżeli spotkałeś kobietę swoich marzeń, to o pozostałych marzeniach możesz zapomnieć. " Mężczyźni i kobiety zgadzają się tylko co do jednego – nie można wierzyć kobietom! " Jaka jest różnica między mężczyzną a kobietą? Kobieta wymaga wszystkiego od jednego mężczyzny, a mężczyzna wymaga jednego od wszystkich kobiet. 1
2
7
13
12
17
19
27
26
1
20
2
41
29 4
38
37
24
28
33
32 3
16
23
22
21
31
10
15
14
18
25
6
9
8
11
36
5
4
3
34
35 40
39 42
30
43
45
44
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie – odpowiedź na pytanie: Czego papież nie używa, a mąż żonie daje?
1
2
3
4
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 30/2010: „Prędzej ci serce pęknie”. Nagrody otrzymują: Kurt Lukaszczyk z Bytomia, Grażyna Jędrusik z Katowic, Jerzy Doliński z Krakowa. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Maja Husko; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52,80 zł na czwarty kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 52,80 zł na czwarty kwartał. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
28
ŚWIĘTUSZENIE
Plac trzech... tysięcy krzyży
H umor – Dlaczego lekarze mają białe fartuchy, a nie czarne? – Na białym krew wygląda cieplej i jakby radośniej. ! ! ! – Co korniki jedzą na obiad? – Stół szwedzki. ! ! ! – I pamiętaj! E-mail nie cieszy tak, jak zwykły list! – rzekł do kobiety listonosz, dopinając spodnie.
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 32 (544) 6 – 12 VIII 2010 r.
JAJA JAK BIRETY
Brońmy krzyża!
Sznajper.joemonster.org
! ! ! – Dlaczego Kościół zakazuje kobietom miłości francuskiej? – Bo jak połknie, to kanibalizm, a jak wypluje, to aborcja. ! ! ! – Dlaczego zamordował pan swoją pierwszą żonę?! – Bo mnie nie kochała. – A drugą?! – Bo ja jej nie kochałem. – A dlaczego zamordował pan trzecią?! – Z przyzwyczajenia!
obiety mają odchudzanie zakodowane w mózgach... ...orzekli naukowcy z Brigham Young Uniwersity. Potwierdził to przeprowadzony eksperyment. Paniom pokazano zdjęcia różnych kobiet – szczupłych i grubych. Przy ekspozycji „większych” okazów w mózgach oglądających – nawet tych z nienaganną sylwetką – uaktywniał się obszar związany z samooceną. U mężczyzn podobnej reakcji nie zaobserwowano. ! Masowe odchudzanie polityków przed najróżniejszymi wyborami ma sens tylko w przypadku kobiet. Naukowcy z Uniwersytetu Missouri zbadali, że mężczyźni przy kości (por. poseł Kalisz) postrzegani są jako bardziej godni zaufania. Kobieta jako reprezentantka narodu – zdaniem wyborców – powinna być szczupła. ! Dieta „MŻ” (mniej żreć) jest coraz mniej popularna. Pojawiło się za to mnóstwo oryginalniejszych zamienników. I tak... ! Zgodnie z zaleceniami diety frutariańskiej, powinniśmy jeść wyłącznie owoce. W rajskim ogrodzie – tłumaczą frutarianie – zapewne niczego innego się nie jadło, znaczy się – tak wymyślił sam Pan Bóg! Niestety, Stwórca źle to wykombinował... Tak ubogi jadłospis szybko pozbawi nas potrzebnej do życia energii.
K
CUDA-WIANKI
Diety cud ! Desperatki, które poszukują towarzystwa w odchudzaniu, łykają wyprodukowaną w Chinach, a sprzedawaną w internecie, pigułkę zainfekowaną... główką tasiemca. Takie odchudzanie (może doprowadzić do śmierci!) jest coraz popularniejsze wśród zachodnich gwiazd ekranu. ! Zdaniem innych maniaków, najistotniejsze w diecie jest odpowiednie przeżuwanie. Według Horacego Fletchera, który w XIX wieku opracował „dietę przeżuwającą”, każdy kęs należy przemlaskać aż 32 razy, po czym... przechylić głowę w tył, żeby to, co najlepiej przeżute, wpadło do żołądka, a resztę – wypluć. Twórca diety schudł 20 kg w czasie 4 miesięcy.
! Dieta śpiącej królewny ogranicza się do jak najdłuższego spania. Kiedy śpimy, to nie jemy – wiadomo. Stosujący taką dietę najczęściej rujnują zdrowie, bo nadużywają środków nasennych. „Królewską” dietę stosował sam Elvis Presley. ! Według niejakiego Kevina Trudeau – samozwańczego dietetyka z ambicjami, autora książki „Lekarstwo na utratę wagi” – hormon HCG (znajduje się w moczu ciężarnych) hamuje apetyt. Wystarczy więc zaaplikować go nieciężarnym odchudzającym się i gotowe. Niestety, pierwsze testy na chętnym materiale ludzkim nie potwierdziły rewolucyjności metody. ! Jak przeprowadzić tzw. dietę w niebieskich okularach? Wystarczy zamontować na nosie okulary z zabarwionymi na niebiesko szkłami. Zdaniem tych, którzy to dziwactwo wymyślili, błękit sprawi, że będziemy zrelaksowani, a wszystkie potrawy będą wyglądać mniej apetycznie. JC