ŻONY I DZIECI KSIĘŻY ! Str. 11 INDEKS 356441
http://www.faktyimity.pl
ISSN 1509-460X
Nr 32 (649) 16 SIERPNIA 20 12 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
INGER E KOŚC NCJA W PA IOŁA – RAP ŃSTWO ORT c z. I ! St r. 6 -7
Naiwni darczyńcy „Caritasu” myślą, że wspierają biednych i ubogich. Tak naprawdę pomagają jednak „bezdomnym”, których stać na wyłożenie… 432 tysięcy na nowe mieszkanie w blokach budowanych przez tę kościelną firmę. Dostać za darmo i sprzedać za 15 milionów – czyż to nie jest cud po katolicku?! ! Str. 9
! Str. 7 ! Str. 3 ISSN 1509-460X
! Str. 15
2
Nr 32 (649) 10–16 VIII 2012 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Pan prezydent Komorowski wymyślił projekt budowy polskiej tarczy antyrakietowej. Ma kosztować 15 miliardów złotych (sic!). To pieniądze, których nie wydamy w Afganistanie, bo już nas tam nie będzie. Komorowski jako minister obrony w nieszczęsnym rządzie Buzka miał udział w sprowadzeniu nam na głowy kosztownych samolotów F-16. A może zamiast tarczy wystarczyłyby słynne komorowskie „drzwi od stodoły”? Włocławski biskup Wiesław Mering wezwał prezydenta Komorowskiego do lobbowania na rzecz interesów Telewizji Trwam. Jego zdaniem głowa państwa ma wpłynąć na Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, aby załatwiła Rydzykowi miejsce na multipleksie. Jako dar dla Benedykta XVI. Innymi słowy – biskup wzywa prezydenta do działania na rzecz dla interesów prywatnej firmy. Kiedyś to się nazywało składaniem korupcyjnych propozycji. Poseł Jan Bury, szef Klubu Parlamentarnego PSL, ma spółkę dostarczającą za unijne pieniądze żywność dla klientów Caritasu. Pośredniczy w tym Agencja Rynku Rolnego. A w agencji pracuje żona Burego (ma udziały w spółce męża). Poseł cieszy się, że rodzina jest razem. Przed rokiem Burego przyłapano na posiadaniu udziałów w spółkach prawa handlowego w ilościach zabronionych dla urzędnika państwowego (był wówczas wiceministrem skarbu państwa). Krzyż pański z tym PSL-em! W największych miastach rządzonych przez PiS bezrobocie jest równe niemal zeru! Oczywiście jeśli chodzi o rodziny i przyjaciół członków partii Kaczyńskiego. W Radomiu w miejskich spółkach pracują matki, żony, siostry, bracia oraz dalsi i bliżsi krewni dygnitarzy PiS. Wczesną jesienią dojdzie do bratobójczej walki między kanałami TV Trwam a Religia TV. Okazuje się, że przewodniczący KRRiT Jan Dworak planuje rozpisanie konkursu na miejsce na multipleksie dla programu o charakterze „społeczno-religijnym”, a takim szczycą się obie telewizje. Rydzyk już zarzuca Religii TV, że jest stacją „koncesjonowaną” i „niekościelną”. Dwie telewizje, dwie partie oraz ks. Rydzyk przeciwko ks. Sowie. Czas zacząć przyjmować zakłady! Posłanka Solidarnej Polski Marzena Wróbel dostała od Marcina Różyca z portalu Natemat.pl w lipcu zaszczytne pierwsze miejsce wśród najgorzej ubranych posłanek. Modowe upodobania pani Wróbel już dawno zauważył były poseł PO Robert Węgrzyn, który na widok koleżanki stwierdził w zachwycie: „Jaki kolor ubrała, kuźwa!”. W jednych krajach ścigają się na wysokość drapaczy chmur, w innych jest ruch w kościelnych dzwonnicach. Proboszcz parafii barnabitów w Warszawie ks. Kazimierz Maria Lorek zapragnął wybudować przy swoim kościele dzwonnicę, której wysokość ograniczyłyby jedynie przepisy lotnicze – ponad 140 metrów! Na szczęście stołeczny ratusz nie zgodził się na górnolotne zapędy ks. Lorka. Pozwolił mu jedynie na 40 metrów… Coraz więcej Polek skarży się na katolickich ginekologów. Lekarze, zwłaszcza w małych miejscowościach, odmawiają przepisania pacjentkom leków antykoncepcyjnych, proponując w zamian katolickie metody leczenia. Chodzi o zabawy śluzem i termometrem. Radosław Pazura, młodszy brat Cezarego, założył Fundację Kapucyńską im. bł. Aniceta Koplińskiego, aby – jak pierwotnie mówił – rozbudować jadłodajnie dla ubogich. Po założeniu fundacji okazało się, że zostanie zbudowany także ośrodek socjoterapeutyczny, czyli kolejne centrum katoindoktrynacji. Niemiecka wioślarka Nadja Drygalla wyleciała z igrzysk olimpijskich za romans z neonazistą! U naszych zachodnich sąsiadów problem neonazizmu jest surowo traktowany, ale to nie przeszkadza, by ludzie reprezentujący te skandaliczne poglądy startowali w wyborach. Tak było właśnie z chłopakiem Drygalli, który kandydował do parlamentu w Rostocku. Peter Kearney, dyrektor Katolickiego Biura Szkockich Mediów, broni arcybiskupa Glasgow Philipa Tartaglii za niefortunną wypowiedź, jakoby polityk David Cairns umarł, ponieważ prowadził „homoseksualny tryb życia”. Obydwaj duchowni panowie wierzą, że istnieją medyczne dowody na szkodliwość współżycia osób tej samej płci. Medycyna uważa natomiast, że groźny bywa po prostu seks bez zabezpieczeń, czyli po katolicku. Ameryka dorobiła się swojego Breivika. Były żołnierz, rasista, rozstrzelał modlących się wyznawców sikhizmu. Tym razem nie był to więc występ tzw. szaleńca, ale atak o podłożu ideologicznym. Obłudni zwolennicy dostępu do broni w USA z pewnością powiedzą, że gdyby sikhowie mieli w świątyni zbrojownię z karabinami maszynowymi lub czołg, wówczas nie doszłoby do tragedii.
Dwumyślenie lat temu antyklerykałowie i racjonaliści skupieni wokół tygodnika „Fakty i Mity” odpowiedzieli na mój apel zbudowania partii politycznej. Tak powstała Antyklerykalna Partia Postępu RACJA, dziś RACJA Polskiej Lewicy. Była odpowiedzią na totalną klerykalizację kraju, nie bez udziału tzw. lewicy z SLD. Znikąd ratunku… Chciałem więc pokazać, że są w tym kraju ludzie inaczej myślący, i włączyć nasze środowisko w politykę, zainicjować zmiany. RACJI nie ominęły walki frakcyjne, rozłamy i personalne gry. Jaki jest bilans tych 10 lat? Ktoś powie, że nie najlepszy, skoro partia nigdy nie przekroczyła progu wyborczego. Tak, to prawda. Powody były różne, w tym i finansowe – „Fakty i Mity” dopiero umacniały się na rynku. Patrząc jednak z perspektywy historycznej, osiągnęliśmy sukces. Startowaliśmy jako polityczna ekstrema opluwana przez kler i prawicę, lekceważona przez pseudolewicę. Nasz język i stawianie tezy faktycznej świeckości państwa – dawno zrealizowane w Europie Zachodniej – były nad Wisłą czystym radykalizmem. Debatą publiczną i jej językiem władali niepodzielnie katoliccy fundamentaliści. Skąd brała się ich siła? Aby zrozumieć fenomen klerykalizacji III RP, musimy się cofnąć do jesieni 1949 roku. To już wówczas władze Polski Ludowej nadały uprzywilejowaną pozycję Kościołowi rzymskokatolickiemu, oczywiście w zamian za owocną dla obu stron współpracę, tylko niekiedy (późniejsze uwięzienie Wyszyńskiego, któremu nadane przywileje nie wystarczały) zakłócaną. Hierarchia miała być katalizatorem nastrojów i pośrednikiem, miała oswajać naród z nową władzą. Racjonaliści nigdy nie mieli takiego szczęścia, nie byli w Polsce partnerem dla nikogo. Władze PRL traktowały ich jak część systemu, a z samym sobą nie robi się interesów. Wykorzystali to biskupi katoliccy po przełomie roku 1989. Wyszli z założenia, że skoro racjonaliści byli częścią władz Polski Ludowej, które odeszły w niesławie, to i oni powinni zniknąć ze sceny publicznej. Taki sposób myślenia przyjęły też świeckie klerykalne elity polityczne nowego państwa. To był walec, przed którym ucieczka była bardzo trudna. Wielu humanistów i antyklerykałów, w tym ludzi kultury i nauki, zrezygnowało z działalności publicznej. Niestety, część elit, dla ratowania karier, podjęła decyzję o przejściu na ciemną (klerykalną) stronę mocy. Co mógł pomyśleć szeregowy racjonalista, widząc, że jego utytułowany autorytet leży plackiem przed biskupem? Znam byłego sekretarza POP, który obsobaczał prostych partyjniaków za to, że chrzcili dzieci; wysyłał agentów na procesje Bożego Ciała, aby wypatrywali członków PZPR, a po kilku latach sam na tych procesjach trzymał baldachim nad proboszczem. Pamiętam, jak w 1991 roku laiccy kandydaci Unii Demokratycznej do Sejmu z Łodzi żebrali w kurii o audiencję u biskupa Ziółka. Mówili, że „tylko biskup może zatrzymać kampanię nienawiści przeciwko Unii Demokratycznej”. Tymczasem Łódź już w 1991 roku należała do miast o najniższej frekwencji na niedzielnych mszach, a UD kreowała się na partię liberalną, odwołującą się do ludzi wykształconych. Klerykalnej dyktaturze poddała się także zawstydzona swoją przeszłością lewica spod znaku Unii Pracy i SLD. I tak hierarchia Krk faktycznie przejęła władzę w całym kraju. Przywrócenie normalności zajmie nam lata. Dlatego skromne na pierwszy rzut oka dokonania RACJI są tak naprawdę godne podziwu. Zaistnieliśmy, i to jak! Na początku RACJA liczyła ponad 10 tys. członków. Jej koła powstały w każdym dużym i średnim mieście. Partia, we współpracy z „FiM”, otworzyła ludziom oczy na skalę rabunku państwowych i samorządowych finansów przez Kościół (m.in.
10
rozprowadziliśmy miliony ulotek!), ponadto władze i członkowie partii w całym kraju podjęli w tych sprawach tysiące protestów. To dzięki nam dzisiaj ponad 60 procent ludzi pytanych przez ośrodki badań wskazuje, że państwo w znacznym stopniu finansuje działalność Krk. Potępia to ponad 33 procent wyborców PSL, 30 procent wyborców PO, 51 procent wyborców SLD i 67 procent wyborców Ruchu Palikota. Prawie 60 procent Polaków jest przeciwnych jakimkolwiek dotacjom z budżetu państwa i samorządów na rzecz Kościoła. Narasta niechęć do wtrącania się biskupów w prace parlamentu, rządu i samorządów. Dziś społeczeństwo jest dużo bardziej świadome niż 10 lat temu. Są tego wymierne owoce. Bez pracy u podstaw członków RACJI nie byłoby sukcesu Ruchu Palikota, zwrotu na lewo SLD, a racjonalizm nie wyszedłby z kanałów na salony polityczne i przed kamery największych polskich mediów. Nie stałby się po raz pierwszy partnerem. Powinno to budzić nasz entuzjazm i radość. A jednak… Do pełnego wyzwolenia Polaków jeszcze trochę poczekamy. Co z tego, że ludzie nie chcą udziału Kościoła w polityce i potępiają pasożytnictwo kleru, skoro jednocześnie… akceptują te patologie?! Problem w tym, że mentalność sporej części społeczeństwa cechuje dwumyślenie. Ma ono swoje korzenie jeszcze w czasach zaborów i okupacji, ugruntowało się w PRL, ale największym mistrzem dwumyślenia – lub, jak kto woli, hipokryzji – jest Kościół; dwulicowości uczy nas od wieków kler żyjący podwójnym życiem. Jedne poglądy mam w domu dla rodziny, inne w rozmowach po niedzielnej sumie, inne w pracy, wobec kolegów. Najbardziej przeraża to, że takim dwumyśleniem dotknięci są nie tylko ci, którzy pamiętają okupacyjną kolaborację czy słuchanie „Wolnej Europy” w stanie wojennym, ale i młodzi absolwenci szkół wyższych. Uczniowie gimnazjów czy liceów w temacie świeckości państwa wydają się przy nich rewolucjonistami. Ponad 80 procent młodzieży poniżej 20 roku życia chce rozdziału państwa i Kościoła! Badania te potwierdził wysoki poziom debat podczas ostatniego Przystanku Woodstook. Inaczej absolwenci uczelni. W większości uznają oni postulaty antyklerykalne za niemożliwe do zrealizowania w najbliższej przyszłości. Skąd bierze się owa międzypokoleniowa przepaść? Obecni absolwenci mają ogromne trudności w znalezieniu pracy. Do mojego biura poselskiego każdego tygodnia przychodzą dziesiątki takich młodych ludzi, często już zrezygnowanych. Jeśli nie mogę pomóc, radzę im uczyć się języków i wyjeżdżać. Bo cóż mogę powiedzieć dziewczynie po politechnice, która 2 lata zasuwa za 900 zł w Biedronce? Ci dwudziestoparolatkowie dostali już szkołę życia; wiedzą, że światem rządzą pieniądze i układy, a w wielu miejscach, zwłaszcza wschodniej Polski, o zatrudnieniu decyduje nieformalna rekomendacja proboszcza. Siła i możliwości Kościoła robią na nich wrażenie. Wystarczy wówczas wpływ środowiska, presja rodziny i szybko podporządkowują się narzuconym obyczajom. Jest to zjawisko niebezpieczne, bowiem najbardziej kreatywna część społeczeństwa godzi się na obecny stan rzeczy. Z relacji osób, które zbierały podpisy pod projektem liberalizacji przerywania ciąży, wynika, że najłatwiej było namówić licealistów, panie w średnim wieku i osoby starsze. Młode absolwentki studiów odpowiadały, że „sprawa ich nie interesuje”. W dłuższych rozmowach wyjaśniały, że przecież „są tysiące sposobów na przerwanie ciąży”, „zrobi to niemal każdy lekarz”, „odpowiednie środki można kupić przez internet”. „Po co zmieniać prawo i wywoływać narodową awanturę?” – dodawały. Jednocześnie przyznawały: „Wiem, że ustawa antyaborcyjna nie działa”… Nie są to jedyne przykłady dwumyślenia pokolenia z dyplomem.
! Ciąg dalszy na str. 10
Nr 32 (649) 10–16 VIII 2012 r. o Aresztu Śledczego w Wałbrzychu wtrącono 48-letniego duchownego. Miejscowa prokuratura podejrzewa go o pedofilię szczególnie ohydną, bo uprawianą z wychowankami domu dziecka. – Podejrzany usłyszał dwa zarzuty: doprowadzenia chłopca w wieku 10 lat do poddania się tzw. innym czynnościom seksualnym, określanym przez psychologów mianem „złego dotyku”, oraz propozycji zachowań o charakterze pedofilskim składanych SMS-ami innemu 13-letniemu chłopcu. Sprawa wyszła na jaw dzięki czujności dyrekcji domu dziecka, w której pokrzywdzeni chłopcy przebywali. W toku śledztwa ustaliliśmy, że przypadkowo nawiązał kontakt z tą właśnie placówką. Zdobył zaufanie nie tylko dzieci, ale także dyrekcji, a w listopadzie 2011 r. Sąd Rodzinny w Wałbrzychu wyraził nawet zgodę na urlopowanie dzieci przez duchownego, co wiązało się z tym, że mógł je zabierać i spędzać z nimi wolny czas. W miejscu jego pobytu we Wrocławiu przeprowadzono przeszukanie. Prokurator i funkcjonariusze policji zatrzymali wiele nośników elektronicznych, płyt CD i DVD, dwa laptopy, telefony komórkowe i karty SIM. Są one obecnie badane przez biegłych w celu ustalenia, czy zawierają treści o charakterze pedofilskim bądź pornografię dziecięcą – tyle ujawniła nam Ewa Ścierzyńska z Prokuratury Okręgowej w Świdnicy. Na użytek mediów puszczono jeszcze „bączka” z inicjałami tymczasowo aresztowanego Huberta S., co skutecznie zdezorientowało media, bowiem ów kapłan używa na co dzień zakonnego imienia Iwo (wymiennie także Iwon). Traf chciał, że znamy go nie od dzisiaj...
D
Ojciec Iwo płacił i wymagał
Ojciec dr Iwo S. uchodzi za jednego z najznakomitszych w Polsce specjalistów z dziedziny muzyki kościelnej. Jego dorobek naukowy to 11 książek, 15 artykułów, 8 recenzji i wiele tłumaczeń. Jest franciszkaninem Prowincji Wniebowzięcia NMP mającej swoją centralę w Katowicach-Panewnikach. Tam uczęszczał do seminarium duchownego (w latach 1984–1990), później specjalizował się w teologii pastoralnej w opolskiej filii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego (1991–1996) i uzyskał doktorat (pracą pt. „Problem
korelacji kryzysu psychicznego i kryzysu wiary w literaturze psychologiczno-teologicznej”) na wydziale Teologicznym Uniwersytetu Opolskiego. Władze zakonne skierowały go następnie do Papieskiego Instytutu Muzyki Sakralnej w Rzymie (1997–2003), skąd przywiózł kolejny doktorat – tym razem z chorału gregoriańskiego.
GORĄCY TEMAT Ponieważ panewniccy franciszkanie nie mają we Wrocławiu własnej ekspozytury, o. Iwo zamieszkał u bonifratrów w kompleksie przy ul. Traugutta 55/57, którego największą część (obok zakonnej apteki i punktu ziołolecznictwa) zajmuje publiczny Szpital Kliniczny nr 5. W szpitalnej kaplicy odprawiał „dyżurne” msze, okazjonalnie wizytował również chorych
o rui i porubstwie u bonifratrów w dwóch listach do rzymskiej centrali zakonu, a nie doczekawszy się reakcji, napisał 4 listopada 2005 r. do generała o. Pascuala Piles Ferrando: „Na podstawie wydarzeń i faktów, które przedstawiłem w moich listach, oraz z powodu braku nadziei na poprawę, doszedłem do głębokiego przekonania, że w Delegaturze Śląskiej powstała
Uczucia ojcowskie Polscy franciszkanie przeżywają trudne chwile. Niemal równocześnie wpadło dwóch mnichów z upodobaniami do dzieci... W nagrodę za wyniki w nauce i tym właśnie sposobem zaprzyjaźnił otrzymał nominację (wrzesień 2004 się z kilkunastoletnim pacjentem roku) na szefa prestiżowego klasz– wychowankiem Domu Dziecka toru w Opolu, gdzie obok zajęć ad„Catharina” w Nowym Siodle (gm. ministracyjnych wykładał w Studium Muzyki Kościelnej przy Wydziale Teologicznym miejscowego uniwersytetu oraz w Seminarium Duchownym Archidiecezji Katowickiej. Po niespełna 8 miesiącach sprawowania władzy o. Iwo nieoczekiwanie zrezygnował z posady gwardiana. Według Policjanci namierzali amatora dziewczęcych wdzięków i... wersji oficjalnej uczynił to dobrowolnie, a powodem Mieroszów, powiat wałbrzyski). Odbyły „względy zdrowotne”. Podobno wiedzając później chłopca, poznał jebardzo zaniemógł na serce, co nie go młodszych kolegów. Przywoził im przeszkadzało mu wszakże w kontyprezenty, wysłuchiwał zwierzeń i zanuowaniu zajęć z klerykami. bierał na kilkudniowe wspólne eska– Opowiadał o rzekomych kłopady… Gdy opiekunowie nabrali popotach z krążeniem, ale w zakonie dejrzeń i zawiadomili prokuraturę, krążyły wieści, jakoby miał grubą dwaj „przyjaciele” mnicha zostali przewpadkę natury obyczajowej – twiersłuchani przez sąd w obecności psydzi były franciszkanin. chologa. Ciąg dalszy już znamy, – Mieliśmy sygnały, że gwardian przy czym należy jeszcze dodać, że płacił kieszonkowe bardzo młodemu ojciec Iwo absolutnie nie przyznaje chłopcu z tzw. marginesu. Nie zdąsię do winy, choć na twardym dysku żyliśmy ustalić za co, bo nagle znikjednego z laptopów odnaleziono bonął – wspomina nasz sympatyk gatą kolekcję pornografii dziecięcej... z opolskiej policji. Intrygującą okolicznością spraPo krótkiej „rekonwalescencji” wy o. Iwo jest jego „miejsce pobyw Rybniku o. Iwo został przenietu we Wrocławiu”, wspomniane siony do stolicy Dolnego Śląska, a jeprzez prok. Ścierzyńską w kontekgo kariera znowu nabrała rozpędu. ście przeszukania. Okazuje się boZostał wicedyrektorem i wykładowwiem, że tamtejszym Konwentem cą Metropolitalnego Studium Orgaoo. Bonifratrów zarządza 43-letni nistowskiego (instytucja archidiecebrat Karol Jacek Siembab (pełni zjalna), dyrygował założonym przez również funkcję szefa Śląskiej Desiebie zespołem Schola Gregorialegatury Prowincjalnej zakonu), na Wratislaviensis, otrzymał etat adpod którego skrzydłami rozkwitały iunkta w Katedrze Muzykologii Wynajbardziej niebywałe z opisywanych działu Nauk Historycznych i Pedana naszych łamach skandali seksugogicznych Uniwersytetu Wrocławalnych (por. „Homofratrzy” i „Big skiego, brał udział w pracach eksSex Brothers” – „FiM” 4, 10/2006). kluzywnego zespołu naukowego, poPrzypomnijmy, że zdesperowany wołanego przez paulinów do zbadabr. Łukasz Wojciech Chruszcz, jenia „tradycji liturgiczno-muzycznej den z najważniejszych wówczas współJasnej Góry”... pracowników br. Karola, raportował
nadzwyczajna sytuacja. Jako współodpowiedzialny za Delegaturę nie mogę powstałej sytuacji w zgodzie z sumieniem ani zaakceptować, ani też dłużej tolerować. Na podstawie wyżej wymienionych faktów proszę pokornie Ojca Generała o zwolnienie mnie z urzędów Pierwszego Definitora (doradcy Siembaba – dop. red.) i Mistrza Nowicjatu”. – Nie mogłem identyfikować się z zakonem, w którym ofiary nadużyć seksualnych były karane, a sprawcy brani w opiekę.
3
Czy fakt rezydowania podejrzanego franciszkanina we wrocławskim konwencie ma jakiś związek z „renomą” bonifratrów? Częściową odpowiedź na to pytanie już znamy, ale z zaprezentowaniem dowodów musimy się jeszcze trochę powstrzymać... ! ! ! Bardzo podobny pech dotknął przed kilkoma dniami franciszkanów konwentualnych z warszawskiej Prowincji Matki Bożej Niepokalanej, która oprócz placówek w Polsce (m.in. Niepokalanów) zawiaduje także parafią Matki Boskiej Częstochowskiej w Bostonie (USA), gdzie urzęduje trzech mnichów z 41-letnim proboszczem ojcem Andrzejem U. na czele. Ściślej rzecz ujmując, byłym proboszczem, bo 1 sierpnia archidiecezja bostońska wydała oficjalny komunikat, że został zawieszony w związku z oskarżeniem o ściąganie z internetu i rozpowszechnianie pornografii dziecięcej, o czym poinformowano zarząd prowincji. Policjanci namierzali amatora dziecięcych wdzięków od połowy czerwca i gdy 31 lipca przyszli na plebanię z nakazem przeszukania, zastali go akurat… przy transmisji plików z nagimi dziewczynkami w wieku 8–10 lat. Został zwolniony z aresztu za kaucją w wysokości 15 tys. dol. Ponadto sąd nałożył nań obowiązek noszenia specjalnej bransoletki lokalizującej miejsce pobytu oraz zakaz korzystania z internetu i nawiązywania jakichkolwiek kontaktów z nieletnimi poniżej 16 roku życia. Ojciec U. pochodzi z Knurowa, ukończył seminarium duchowne franciszkanów w Łodzi (1998 r.), później grasował na misjach w Afryce, a od 2008 roku był proboszczem w Bostonie. Jego poprzednik – o. Andrzej S. – tylko dzięki szybkiej ewakuacji do kraju uniknął aresztowania za zgwałcenie chłopca z polskiej
...trafili Andrzeja
Ponieważ nie otrzymałem z Rzymu satysfakcjonującej odpowiedzi, po 25 latach kapłaństwa postanowiłem rzucić to wszystko, nie czekając na decyzję Adwokat: – Grozi ojcu, generała. Co więcej: uznałem, że również z takim Kościołem nie mogę się identyfikować, i formalnie wystąpiłem z Kościoła rzymskokatolickiego – podkreśla niegdysiejszy br. Łukasz, a obecnie pan Wojciech Chruszcz, dyrektor domu starców w Austrii.
niestety, 25 lat...
rodziny. Tym razem podejrzanemu zatrzymano paszport, a jeśli trwające obecnie poszukiwania uwidocznionych na zdjęciach ofiar zakończą się powodzeniem, grozi mu nawet 25 lat więzienia. ANNA TARCZYŃSKA
4
Nr 32 (649) 10–16 VIII 2012 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Pysie smoleńskie Niech awarią prądu Bóg przerwie koncert Madonny! – wołali nawiedzeni katolicy. „Skąd się biorą tacy kretyni?! Przecież awaria prądu mogła doprowadzić do groźnych sytuacji, na przykład zadeptania kogoś. O to modlili się katolicy?” – zapytała mnie Pani Kasia, Czytelniczka „FiM”. Nie znam obłąkanych „madonnozą”, za to dwóch moich znajomych zachorowało na inne klerykalne obłędy. Kolega numer 1 zaniemógł na chorobę smoleńską. Numer 2 nabawił się „pedałozy”, „ciotozy” i „Pysiozy”. Było tak... Pan 1, nazwijmy go Janem, kilka lat temu wyemigrował za chlebem. Kierunek najpopularniejszy – Anglia. Tam to, z powodów bliżej mi nieznanych, stał się gorącym miłośnikiem dwójcy: „Bóg i ojczyzna”. Przełomowym momentem był 10 kwietnia roku Pańskiego 2010, kiedy wiadomo, co się stało. Wtedy Jan poznał – via internet – innych nudzących się prawicowych emigrantów i razem rozpoczęli batalię przeciwko Tuskom, Ruskom, mgłom, brzozom itd. Wszyscy wiemy, o co chodzi. Sensem jego życia stał się „zamach” na ojczyznę, którą opuścił, żeby żyć bogaciej (nie zapierdziela na zmywaku, trafił o wiele lepiej). Chociaż – przyznać trzeba – tupolewowa pasja sprawiła, że Jan pojawiał się na ojczyzny łonie. Przylatywał na zloty tzw. rodzin smoleńskich (szczegółów nie byłam godna poznać).
Do czego doprowadziła choroba smoleńska? Był pewien wtorkowy wieczór. Wróciłam – powspółczujcie mi trochę! – po kilkunastu godzinach pracy. „Odpalę internet i popiszę z dawno niewidzianym kumplem. Zrelaksuję się!” – tak pomyślałam i zrobiłam... Ja: – Co słychać? Odp.: – Czy polski raport na temat katastrofy smoleńskiej wyjaśnił nam różnice w długościach czasu zapisów na pozyskiwanych od Rosjan kopiach z czarnej skrzynki? Ja: – Poznałeś jakąś dziewczynę? Odp.: – Polska strona nie miała możliwości przesłuchania płk. Krasnokutzkija, który według specjalistów bezprawnie sprowadzał polskiego rządowego Tu-154 i wywierał naciski na kontrolerów lotniska, przez co zmusił ich do zmiany decyzji o odesłaniu polskiego samolotu na lotnisko zapasowe... Ja: – Pracujesz tam, gdzie pracowałeś, tak? Odp.: – A dymy wokół lotniska na ścieżce podejścia? Czemu ktoś wypalał trawę w deszczowy dzień?! Polska zginie! Wywiozą cię na Sybir, a ty będziesz myślała, że jedziesz na wakacje! Poszłam spać. Bez kołdry, żeby hartować się przed Sybirem. Kolega nr 2. Nazwijmy go Pawłem, żeby było po papiesku. Znamy się od wielu lat. Był do tańca i różańca. Nikomu nie przeszkadzało, że on chodzi do kościoła, a ja nie. I też kilka lat temu wyjechał do pracy. Nie za granicę, ale
Polsce pojawił się pierwszy stylita, czyli słupnik. Człowiek, który swoje życie związał ze słupem i z żebraniem. U schyłku starożytności wielką karierę na Bliskim Wschodzie zrobili pustelnicy mieszkający na słupach. Budowali sobie coś w rodzaju kolumny, umieszczali na niej platformę i na niej spędzali resztę życia. Utrzymywali się na ogół z żebractwa, zajmowali się modlitwą i głoszeniem kazań. Ich z pewnością niezbyt pięknie pachnące dziwactwo było przedmiotem podziwu i kultu. Niektórzy stylici uchodzą zresztą do dziś za świętych w Kościołach prawosławnym i katolickim. Te zamierzchłe religijne dewiacje przypomniały mi się, gdy przeczytałem o ich pierwszym polskim naśladowcy. 30-letni mieszkaniec Łodzi zamieszkał bowiem w… słupie. Ogłoszeniowym. Bezdomny nędzarz przynajmniej przez 5 tygodni wślizgiwał się codziennie przez niewielki otwór do słupa stojącego obok Manufaktury – jednego z najbardziej znanych centrów handlowych w Polsce. Oczywiście polski stylita nie był zapewne motywowany względami religijnymi, nie szukał też uznania jak jego bliskowschodni koledzy, ale raczej schronienia. Jedyne, co łączy nowego i starych stylitów, to ów słup i niejasne źródła utrzymania. Różni wszystko inne – no może jeszcze poza smrodem i odrażającym wyglądem. Najbardziej zaś różni odbiór społeczny. Protoplaści stylityzmu byli bohaterami, a bohater tej opowieści – raczej
W
na odludzie. Z nudów chyba wciągnął się w katolickie portale typu „Fronda” czy „Rebelya”, które są tak święte, że aż ześwirowane. Tu można pokusić się o regułę, że samotność plus internet sprzyjają rozwojowi psychoz, które może zostałyby w powijakach. Paweł stał się katolikiem walczącym. Zaczęło się „niewinnie”, bo od zwierząt. Któregoś niepięknego dnia usłyszałam, że nieważne, czy się czworonogi bije, czy zabija, bo one – pozbawione duszy – „pewnie nawet nie czują bólu”… Każdy, kto przerabiał na biologii układ nerwowy, może się zdziwić. Ciut później mój kolega stał się internetowym pogromcą soczków „Pysio”. Chodzi o to, że ich producent robi też napoje energetyczne „Demon”, które promuje Nergal – przez katolików uważany za naczelnego satanistę kraju. Od „Pysiów” Paweł żwawo przemaszerował do „ciot” i „pedałów”. „Ciota” to mniej niż „pedał” (ale też niedobrze!) i żeby zasłużyć na to miano, wystarczyło walczyć o prawa zwierząt albo… należeć do Ruchu Palikota. Jeszcze później w Pawłowych komentarzach zagościł… morderca Breivik i zdjęcia opatrzone złotymi myślami typu: „Wyjdzie za 25 lat, a wtedy strzeżcie się, komuchy!”. Przyszykowałam biały kaftan i… czekam na ciąg dalszy☺. Pozdrawiam Panią Kasię. Jakoś przeżyjemy! JUSTYNA CIEŚLAK
społecznym „odpadem”. Specjalnie użyłem tego drastycznego sformułowania. Nie dlatego, żebym traktował jakiegokolwiek człowieka jako „odpad”, ale z powodu tego, że tak właśnie traktuje ich społeczeństwo i jego instytucje. Tego człowieka „eksmitowano” w końcu z jego słupa, bo zamieszkiwał go „nielegalnie”! A czy można jakoś zalegalizować brak własnego kąta do życia?! Interesujące jest to, że polski system opieki społecznej trwa w przedziwnej schizofrenii. Nieszczęśnika zawieziono „na obserwację do szpitala”, bo miał rany głowy, ale w Polsce nie działa system, który zabezpieczałby przed stoczeniem się w tak wielki życiowy upadek. Czyli leczy się niektóre skutki systemu, bez zmieniania jego zasad, które produkują nieszczęścia. To jest strasznie kosztowne i beznadziejnie nieskuteczne. Domyślam się, że niektórzy czytelnicy pomyśleli, że polski stylita to alkoholik. Bardzo możliwe, że nim jest. Nie zmienia to jednak faktu, że słowo „alkoholik” załatwia bardzo wiele spraw w Polsce. Najważniejsza z nich to szybkie dostarczanie ulgi: ono natychmiast zwalnia od wszelkiego poczucia odpowiedzialności i współczucia. Tymczasem znacząca część przypadków alkoholizmu w Polsce to tylko nieuchronny efekt końcowy bezduszności systemu produkującego „ludzi zbędnych”. To objaw zupełnie innej choroby, która w jakiejś mierze, oczywiście różnej, toczy całe społeczeństwo. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Słupnik
Prowincjałki 58-letnia mieszkanka gminy Bystrzyca Kłodzka postanowiła zadbać o swoje bezpieczeństwo i założyć elektrycznego pastucha. W tym celu podłączyła prąd pod ogrodzenie posesji. Ofiarą 230 V płynących po drucie włożonym do domowego gniazdka padła... klacz sąsiada.
ZRÓB TO SAM
71-latek z Mysłowic wziął pożyczkę. Kiedy po jedną z rat stawił się u niego pracownik lichwiarskiej firmy, stanął okoniem i stwierdził, że płacił nie będzie. Żeby argumenty wzmocnić, wyjął broń i zaczął grozić, że natręta zabije. Pożyczkodawca zawiadomił policję. Ta ustaliła, że sędziwy dłużnik wymachiwał atrapą…
PRECZ Z LICHWĄ!
Kryminalni z Ełku zatrzymali plantatorkę konopi. Okazała się nią 73-latka, która maryśkę uprawiała w szklarni na swojej działce. Było tego sporo, bo oprócz sadzonek w szklarni i w doniczkach w domu znaleziono jeszcze 730 gramów suszu. Kobieta tłumaczyła, że konopie miały jej posłużyć jako przyprawa do potraw.
ZAMIAST PIEPRZU
W jednym z nadmorskich kurortów wpadł komendant policji. Na gorącym uczynku, a konkretnie na tym, jak namawiał właściciela miejscowej firmy przewozowej, by ten podkładał gwoździe pod koła pojazdów konkurencji. No a najlepiej – radził – to ludzi skrzyknąć, kominiarki założyć i wpierdol spuścić. Zapewnił, że nie znajdzie sprawcy pobicia. Trwa postępowanie dyscyplinarne.
SPRAWIEDLIWY
W Ustce dwóch podchmielonych wczasowiczów podprowadziło lokalnym policjantom radiowóz. Długo się łupem nie nacieszyli, bo z uwagi na procenty nie byli w stanie prowadzić. Radochy było jednak co niemiara. Opracowała WZ
WAKACJE Z GLINAMI
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Pozytywnym przykładem kompromisu politycznego zawartego z poszanowaniem zdrowego rozsądku i odmiennych wrażliwości jest ustawa antyaborcyjna. (prezydent Bronisław Komorowski)
!!! Popieram związki partnerskie, bo jestem chrześcijaninem. Jeśli wierzymy w miłość, to dlaczego mamy kochającym się ludziom utrudniać życie? (europoseł Jarosław Wałęsa, PO)
!!! Jak każdy z nas znam kilka homoseksualnych rodzin. Najczęstszy układ to babcia, mama, córka. Same kobiety. To przecież jednopłciowa rodzina. Wiele jest ich w Polsce. (prof. Magdalena Środa, etyk)
!!! Był bluźnierczy, wulgarny i wyuzdany. Czy ulegamy zbydlęceniu, dekadencji i miernocie? To są fundamentalne pytania o przyszłość! (abp Henryk Hoser o koncercie Madonny, którego nie widział)
!!! Nie jestem entuzjastą Telewizji Trwam, która mieni się katolicką, a jest medium partyjnym. Radio Maryja zawsze było radiem partyjnym, zawsze przeskakiwało z jednego konika w Sejmie na drugiego. Ojciec Rydzyk stawiał zawsze na taką partię, na którą mu się opłacało. Zanim rozpocznie nowy biznes, powinien rozliczyć się z pieniędzy, które zbierał na Stocznię Gdańską. Niech redemptorysta rozliczy się z wielu swoich mętnych działań, zanim podejmie się nowych. To następny chwyt. Budowa świątyni to zawsze rzecz ładna, ale sposób naciągania ludzi mi się nie podoba. (bp Tadeusz Pieronek)
!!! Trwa maniakalny atak na Kościół. Nie wiem, skąd wziął się ten bunt. (jw.)
!!! Związki partnerskie nie są nikomu potrzebne do szczęścia. Natura ma swoje wymogi, a głupie pomysły nie mogą wchodzić w te struktury, które mają swoje naturalne uzasadnienie. Niech szukają innych rozwiązań. (jw.)
!!! Pomysł produkowania dzieci w laboratoriach nie zyska błogosławieństwa Stwórcy, tylko „błogosławieństwo” Lucyfera. Jest to kolejny pomysł Lucyfera, aby wykopać przepaść między rodzącym się życiem a Bogiem, między małżonkami a potomstwem, jak między samymi małżonkami. Na ziemi nie ma takiego autorytetu, który pozwoliłby na in vitro poza Lucyferem. Jego celem jest oderwanie rodziny od Boga i zniszczenie jej. (ks. prof. Jerzy Bajda, teolog moralista) Wybrali: AC, PAR
Nr 32 (649) 10–16 VIII 2012 r.
NA KLĘCZKACH
POLSKA LEŻY W EUROPIE? Polska jest jedynym obok Litwy i Rumunii krajem w Unii, w którym państwo nie dotuje zapłodnienia in vitro. Poza Unią skąpi się na nią pieniędzy jeszcze w Mołdawii, Rosji i na Ukrainie. Natomiast dotuje in vitro biedniejsza od Polski muzułmańska Turcja! Jeśli chodzi o legalizację związków partnerskich, to nie ma jej tylko w południowo-wschodniej flance Unii – w pasie od Malty przez Grecję, wschodnie Bałkany, Polskę aż po Estonię. Wygląda więc na to, że ze względów mentalnych nasz kraj powinien się był ubiegać raczej o członkostwo Wspólnoty Niepodległych Państw lub Ligi Arabskiej niż Unii Europejskiej. MaK
z niego zyski przemysł medyczny. No i największy zarzut – że nie jest metodą leczenia bezpłodności, ale służy „wyprodukowaniu dziecka”. Brawo, od razu widać, że pan poseł uważał na lekcjach religii, ale, niestety, na zajęciach z logiki był na wagarach. MaK
NYCZ CHCE DZIECI
ZŁO KOŚCIELNE Ksiądz Marek Gancarczyk, redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego”, pogratulował parlamentarzystom zwalczającym związki partnerskie odrzucenia projektu Ruchu Palikota. Stwierdził, że parlamentarzyści nie powinni głosować „za złem moralnym”, a takie związki są dla niego właśnie takim złem. Ta argumentacja ma jednak krótkie nogi – ktoś może zechcieć kiedyś zdelegalizować Kościół rzymskokatolicki jako ostoję i propagatora różnych rodzajów zła moralnego – dyskryminacji, wyłudzeń, przyzwolenia dla pedofilii itp. MaK
SKOK NA TRYBUNAŁ PiS zaskarżył ustawę o SKOK-ach do Trybunału Konstytucyjnego, bo nie chce, aby ta instytucja była pod opieką Komisji Nadzoru Finansowego. Czy ma to związek z tym, że niektórzy parlamentarzyści PiS są związani z tą firmą i że SKOK-i zamawiają reklamy w mediach wspierających Jarosława Kaczyńskiego? Aż boimy się pomyśleć! MaK
NA SMYCZY RYDZYKA Solidarna Polska walczy o przetrwanie, a kluczowe w tej kwestii jest zdobycie przychylności – najlepiej wyłączności względów księdza Rydzyka. Zapewne w tym celu posłanka Beata Kempa napisała do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji prośbę, aby „nadawcom społecznym” (vide TV Trwam Rydzyka) umożliwić emisję komercyjnych reklam. Czy to już jest bezczelny, nielegalny lobbing, czy tylko wyraz pobożności? MaK
Arcybiskup Kazimierz Nycz pogroził rodzinom, „które ulegają pokusie jednego dziecka”. Bo dzieci trzeba mieć więcej. Uznał także, że również Kościół powinien dbać o rodzinę. Faktycznie, tylko niektórzy księża dbają o swoje dzieci – patrz nasz raport na str. 11. MaK
POD KONTROLĄ! Ruch Palikota domaga się od marszałek Sejmu stworzenia specjalnego zespołu parlamentarnego ds. reprywatyzacji. W wielu miejscowościach na terenie kraju, zwłaszcza w Warszawie, trwa proces dzikiej prywatyzacji, w wyniku którego urzędnicy przekazują majątek wielomilionowej wartości spadkobiercom dawnych właścicieli nieruchomości lub innym osobom, które nabyły prawa do roszczeń. Zwłaszcza w tym drugim przypadku nie sposób dociec, w jaki sposób reprywatyzacja „wyrównuje dawne szkody”. MaK
PiS Z NARODOWCAMI Z okazji rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego odbył się marsz faszyzującej organizacji Narodowe Odrodzenie Polski. W pochodzie uczestniczyły także „bratnie dusze” NOP-owców – aktywiści Młodzieży Wszechpolskiej i Artur Górski, poseł z partii Kaczyńskiego, tak bardzo kiedyś zatroskany o przyszłość białej rasy za prezydentury Obamy. MaK
MYŚLICIEL Z PO Na łamach „Rzeczpospolitej” poseł PO Jacek Tomczak dowodzi, że „in vitro jest metodą przeniesioną z weterynarii” i że czerpie
zaplanował szereg „cudownych” imprez. Okoliczni mieszkańcy mają do wyboru atrakcje w postaci udziału w grze miejskiej „Czerwone hordy”, zorganizowanej w ramach realizacji projektu „Pobudzanie inicjatyw oddolnych w zakresie dziedzictwa historycznego Gminy Radzymin”, turnieju brydżowego „Cud nad Wisłą”, zlotu motocyklowego „MotoCud”, wyścigu rowerowego „Cud nad Wisłą”, zawodów wędkarskich „Cud nad Wisłą”, półmaratonu ulicznego „Cud nad Wisłą”, biegu dziecięcego „Cud nad Wisłą”, zawodów gołębiarskich „Cud nad Wisłą” oraz kilku mszy. I tylko jeden cud burmistrzowi Radzymina nie wyszedł – uświetnienia swoją osobą rocznicowych uroczystości „Cudu nad Wisłą” odmówił Jarosław Kaczyński. AK
15 sierpnia na... „I Publiczne Ucałowanie Relikwii Krwi Błogosławionego JPII”. Imprezę wprawdzie organizuje proboszcz lokalnego kościoła, ale udzielenia błogosławieństwa i patronatu „pierwszemu publicznemu całowaniu” nie mógł sobie odmówić burmistrz Nowego Warpna Władysław Kiraga. Początek całowania zaplanowano na godz. 14. A po całowaniu może przytulanko i pierwsza noc z relikwią… AK
PARAFIALNE ZOO W Lutoryżu na Podkarpaciu przez wiele miesięcy pojawiały się ulotki atakujące z nazwiska różne osoby związane z miejscową parafią, w tym księdza i kościelnego. Autor opowiadał w nich o ciemnych machinacjach różnych osób, zdradach i chorobach, na które rzekomo cierpią. Wreszcie ulotkami zajęła się policja. Sprawcą zamieszania okazał się… miejscowy organista. MaK
5
Większość Czechów (80 proc.) sprzeciwia się ustawie, a ich wściekłość wywołuje to, że jednocześnie władze fundują społeczeństwu radykalne oszczędności. W Czechach tylko 14 proc. ludności należy do jakiegokolwiek wyznania, a nawet z tej garstki większość nie praktykuje. MaK
WARTOŚCI PO NIEMIECKU Poruszenie w Niemczech wywołał arcybiskup Bambergu Ludwig Schick. Oświadczył, że przydałoby się prawo „chroniące religijne wartości i uczucia”. Hierarcha został natychmiast zrugany przez Volkera Becka, szefa frakcji Zielonych w Bundestagu, który zarzucił mu działanie przeciwko „demokratycznym prawom i wolnościom”. Chleba naszego, niemieckiego, daj nam dzisiaj… MaK
MODLITWA O DYSKRYMINACJĘ
URZĘDOWE PIELGRZYMKI
NAWIEDZENI SAKIEWICZEM
Wyprawianie i witanie przez władze samorządowe pielgrzymek zdążających na Jasną Górę stało się już urzędową świecką tradycją. W Zamościu pielgrzymów uroczyście do Częstochowy wyprawiał prezydent Marcin Zamoyski i przewodniczący Rady Miasta Jan Matwiejuk. W Toruniu pątników żegnał prezydent Michał Zaleski. W Ostrowi Mazowieckiej oficjalna delegacja z Urzędu Miasta – wiceburmistrz Danuta Janusz, naczelnicy wydziałów oraz pracownicy magistratu – w godzinach pracy wyczekiwała przed ratuszem w celu powitania pielgrzymki łomżyńskiej. Burmistrz miasta Przeworska Maria Dubrawska-Lichtarska poszła nawet kilka kilometrów dalej i zdobyła się na trud wyprowadzenia z miasta pielgrzymki przemyskiej. Urząd Miasta w Ząbkowicach Śląskich natomiast chwali się wędrującymi na Jasną Górę pielgrzymami wystrojonymi w koszulki z logo gminy. AK
Przyboczny dziennikarz Jarosława Kaczyńskiego i redaktor naczelny „Gazety Polskiej” lansuje wśród swoich czytelników konkurs, w którym jedną z głównych nagród jest… on sam. Jeśli czytelnik wymyśli dobre hasło promujące gazetę, to PAN Sakiewicz odwiedzi w nagrodę jego miejscowość. Wodzu, prowadź… na Smoleńsk! MaK
Episkopat Francji rzadko angażuje się politycznie, bo to kraj laicki, więc nie wypada. Jednak w tym roku na 15 sierpnia zapowiedziano modły „o matkę i ojca dla każdego dziecka”. Pod tym słodkim, niewinnym hasłem kryje się modlitwa o niepowodzenie planów rządowych zrównania w prawach związków dwui jednopłciowych. Przeciw biskupom wystąpiła tymczasem katoliczka Nadine Morano – była minister rodziny w prawicowym rządzie. MaK
CZESI PRZECIW CZECHOM
KATOLICZKA MYŚLĄCA
Zdominowana przez prawicę izba niższa czeskiego parlamentu przegłosowała ustawę reprywatyzacyjną, która odda Kościołom (głównie katolickiemu) równowartość 5 miliardów euro. Należność zostanie oddana w połowie w naturze, a w połowie w ratach pieniężnych przez 30 lat. Ustawę odrzuci zapewne zdominowany przez lewicę senat, ale prawica mimo to ma szansę na wprowadzenie ustawy w życie. Ma bowiem chętnego do złożenia podpisu prezydenta Klausa oraz zdecydowaną większość w izbie niższej, która odrzuci senackie weto.
Melinda Gates, żona Billa Gatesa, jednego z najbogatszych ludzi na ziemi, zapowiedziała, że dołoży wszelkich starań, aby rozpowszechnić sztuczną antykoncepcję na świecie. Melinda jest katoliczką, ale w tej sprawie kompletnie nie zgadza się z Watykanem. „Kościół to ludzie, którzy go tworzą. W moim kraju 82 proc. katolików uważa antykoncepcję za moralnie akceptowalną. Więc pozwólmy kobietom z Afryki i Azji decydować” – powiedziała na konferencji w Londynie. Fundacja Gatesów na rozwój antykoncepcji chce wydać 200 milionów dolarów. ASz
TERLIKOWSKI POD SĄD Alicja Tysiąc wytoczyła proces katolickiemu dziennikarzowi Tomaszowi Terlikowskiemu. Redaktor naczelny portalu Fronda.pl porównał jej walkę o prawo do legalnej aborcji z działalnością Adolfa Eichmanna, hitlerowskiego architekta Holocaustu. Alicja Tysiąc żąda od Terlikowskiego przeprosin i 130 tys. zł odszkodowania. MaK
CUD W RADZYMINIE
PIERWSZE CAŁOWANIE
Z okazji 92 rocznicy „cudu nad Wisłą”, czyli zwycięstwa nad bolszewikami, burmistrz Radzymina
Oficjalny serwis Miasta i Gminy Nowe Warpno w województwie zachodniopomorskim zaprasza
6
Nr 32 (649) 10–16 VIII 2012 r.
NASI OKUPANCI
Stosunki sponsorowane Pakość. Tutejsi franciszkanie mieli na stanie zespół barokowych, acz totalnie zrujnowanych kapliczek – tzw. Kalwarię Pakoską. Potrzebna była kasa na remont. No to się znalazła! Kuria Metropolitalna w Gnieźnie oraz Kuria Prowincjalna Zakonu Braci Mniejszych Franciszkanów użyczyły (!) gminie Pakość reprezentowanej przez burmistrza Wiesława Kończala 12 kaplic kalwaryjskich, budynek, który ma się stać w przyszłości centrum informacji, oraz około 35 ha zaniedbanych, pokrytych samosiejkami terenów zielonych, które trzeba przeobrazić w wysokiej jakości park. Jako „biorący w użyczenie” gmina zobowiązała się poza tym do wykonania oświetlenia, odwodnienia, monitoringu kapliczek, budowy ścieżek spacerowo-rowerowych oraz parkingu na kilkadziesiąt miejsc wraz z sanitariatami. Czasu na wszystko mało, bo – zgodnie z zapisami umowy – całość (oczywiście już wyrychtowaną) ma gmina oddać kurii do 31 grudnia 2017 roku. Radni niemal jednogłośnie przyklepali uchwałę, na mocy której zdecydowali o zaciągnięciu kredytu długoterminowego w wysokości ponad 5 mln zł w trzech transzach (2010 r. – 1 228 204 zł; 2011 r. – 2 136 238 zł; 2012 r. – 1 774 572 zł). Kredyt – według założeń – ma zostać spłacony do końca grudnia 2025 roku z dochodów własnych gminy, pozyskanych z tytułu podatku od nieruchomości. Piotrków Trybunalski. Na kolejną tu, jedenastą już parafię, która zamarzyła się łódzkiemu biskupowi Władysławowi Ziółkowi, radni oddali (w trybie bezprzetargowym) 0,39 ha atrakcyjnie położonych gruntów na rozwijającym się dynamicznie osiedlu. W uzasadnieniu uchwały zapisano, że kuria jako formę przekazania wskazała sprzedaż z możliwością uwzględnienia
Mizdrzenie się państwowych urzędników do kleru pokazuje, że wcale nie potrzeba więzów krwi lub partyjnego koleżeństwa (vide afera taśmowa), żeby liczyć na specjalne traktowanie. Wystarczy, że w tle pojawi się odrobina purpury. stosownej (czytaj: 99-procentowej) bonifikaty. Kaplica już stoi. Szczecin. Na 20 mln zł wycenił rzeczoznawca szpital im. Karola Boromeusza oraz przylegający do niego park. Za tyle z powodzeniem można było ów miejski majątek sprzedać, żeby podreperować kulawy budżet. Majątek trafił jednak w ręce Kongregacji Sióstr Miłosierdzia św. Karola Boromeusza z Domu Generalnego w Trzebnicy. W doprowadzeniu do szczęśliwego dla sióstr finiszu niełatwych wobec społecznego oporu negocjacji pomógł metropolita szczecińsko-kamieński abp Andrzej Dzięga. Ten zaczął od tego, że na dywanik wezwał prezydenta miasta Piotra Krzystka. „Dyskusja przebiegła w dobrej atmosferze i będziemy się jeszcze
– Jak idzie temat kościelny na sesji rady, to z reguły przechodzi bez większych dyskusji – twierdzi jeden z kołobrzeskich urzędników. Rzecz wygląda identycznie w skali całego kraju, a wymienione obok przypadki to zaledwie promil tego, co ludzie odpowiedzialni za państwowe mienie są w stanie zrobić dla ludzi Kościoła. Zdaniem Julii Pitery najlepszym sposobem unikania pewnych patologii jest jawność. Przytoczymy zatem kolejny wycinek z całości obrazu polskiej kościelno-urzędniczej patologii: Ma podejście do urzędników proboszcz radomskiej katedry. W 2008 roku dostał 45 tys. zł na remont elewacji zachodniej, kolejne 40 tys. zł, tym razem na remont wieży, sypnął urząd marszałkowski. W 2009 roku miasto sfinansowało odrestaurowanie witraży (400 tys. zł), w 2010 r. na system monitoringu i ochrony przeciwpożarowej z „Regionalnego Programu Operacyjnego” Województwa Mazowieckiego poszło niemal 500 tys. zł, zaś gmina dorzuciła 700 tys. zł na elewację wschodnią. W 2011 r. proboszcz zainkasował 81 tys. zł z gminnego programu na rewitalizację zabytków oraz 6,6 mln zł m.in. na wymianę posadzek, mensy ołtarzowej, montaż pompy cieplnej, z RPO Województwa Mazowieckiego. Żyć, nie umierać. „Skoro jesteśmy w Unii Europejskiej, to musimy z niej wydobyć wszystko, co się tylko da” – stwierdził kanclerz wrocławskiej kurii ks. Leon Czaja. Jego sutannowi koledzy dostają średnio ponad
spotykać w tej sprawie z urzędnikami. To dopiero początek drogi” – cieszyła się s. Barbara Groń, przełożona generalna boromeuszek. Niedługo później metropolita Dzięga zwołał na swoje salony radę miasta! Pół roku później radni przegłosowali uchwałę swojego prezydenta, który za 0,1 proc. wartości (niecałe 20 tys. zł!) oddał boromeuszkom miejskie mienie. Lublin. Władze Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego wypatrzyły w Dębówce nieopodal Lublina atrakcyjny kompleks nieruchomości wart około 15 mln zł (trzy działki uzbrojone, częściowo zabudowane i ogrodzone, o łącznej powierzchni 12 ha). No i tak długo mizdrzyły się do generalnego dyrektora Lasów Państwowych, aż w końcu dostały.
W nieodpłatne i bezterminowe użytkowanie na cele nauki, dydaktyki oraz ochrony przyrody – jak tłumaczono. Do dziś grunt leży i czeka. Zapewne na lepsze polityczne układy i kolejne prezenty. Kołobrzeg. Caritas diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej prowadzi tutaj ośrodek charytatywny dla dzieci pw. Aniołów Stróżów. Położony pięknie. 600 m od morza na terenach, które kiedyś należały do PKP. Już nie należą, bo Caritas ziemię najpierw wydzierżawił, a później – nie zawracając sobie głowy potrzebnymi pozwoleniami – pobudował na niej ośrodek, zajmując przy okazji kolejne należące do miasta działki. Konsekwencji popełnionego przestępstwa samowoli budowlanej nikt nie poniósł. Dlaczego?
700 mln zł rocznie. Głównie na zabytki, ale nie tylko. 1,2 mln zł dostali na rozbudowę kościelnej drukarni w Kielcach oraz wyposażenie jej w „innowacyjne oprogramowanie do zarządzania produkcją”; 2,4 mln zł – na budowę kościelnego domu zdrojowego w Iwoniczu-Zdroju; 17,3 mln zł – na Centrum Dialogu z „salami do medytacji” i zapleczem hotelowym przy Wyższym Seminarium Duchownym w Toruniu; 40,9 mln zł otrzymała archidiecezja łódzka – na stworzenie „centrów idei” w Łasku, Łodzi i Piotrkowie; na przebudowę i rozbudowę budynku klasztornego Sióstr Szkolnych de Notre Dame we Wrocławiu zgromadzenie dostało 6 mln zł; na przebudowę zespołu poklasztornego w Głębowicach (pow. wołowski) i stworzenie tam bazy hotelowej proboszcz parafii Matki Bożej Szkaplerznej dostał 4,01 mln zł; na przebudowę kurialnych włości w centrum Wrocławia – prawie 13,7 mln zł; seminarium diecezji elbląskiej – 2,4 mln zł na „rozbudowę infrastruktury dydaktycznej”, seminarium diecezji przemyskiej – 741 tys. zł („modernizacja pomieszczeń bibliotecznych i czytelni”), seminarium diecezji tarnowskiej – 6 mln zł („adaptacja budynku WSD na bibliotekę i czytelnię”), seminarium diecezji zielonogórsko-gorzowskiej – 4,9 mln zł („termomodernizacja obiektu”). A dalej – na rewitalizację kościoła świętego Floriana w Koprzywnicy (powiat sandomierski) poszło z Regionalnego Programu 4 mln
Radni debatowali, debatowali… aż w końcu – uznając szczytny cel działalności Caritasu – uradzili, że oddadzą majątek w trybie bezprzetargowym i z 99-procentową bonifikatą. Budżet stracił na tym około 1,5 mln zł. Caritas – omijając prawo i ciesząc się przychylnością lokalnej władzy – zyskał ośrodek, który owszem przyjmuje w sezonie kilka turnusów dzieci, ale poza tym świetnie działa na noclegowym rynku komercyjnym. Nocleg trzeba rezerwować nawet z rocznym wyprzedzeniem. W tymże samym Kołobrzegu proboszcz parafii Miłosierdzia Bożego ks. Leszek Karpiuk ponad hektar gruntu w centrum miasta (wartość wolnorynkowa około 4 mln zł) kupił za... 463 zł 48 gr. Kiedy tylko wygasł miejscowy plan zagospodarowania, na działce, gdzie miał powstać kościół, wyrósł blok mieszkalny. Na sprzedaży mieszkań ksiądz zarobił około 100 mln zł. Za wykorzystanie darowanego niezgodnie z przeznaczeniem zapłacił miastu „karę” w wysokości 47 tys. 501 zł 74 gr. Rybaki nad Jeziorem Łańskim, blisko Olsztyna. Tutaj był kiedyś wart 11 mln 394 tys. 555 zł rządowy ośrodek wczasowy. Caritas dostał go w podarunku od uczynnego państwa dowodzonego wówczas przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego i jego świtę via Agencja Nieruchomości Rolnych. Usatysfakcjonowany abp Wojciech Ziemba natychmiast okrzyknął kompleks Archidiecezjalnym Ośrodkiem Charytatywnym Caritas Archidiecezji Warmińskiej. W deklaracjach leżących u podstaw darowizny stało, że watykańczycy zorganizują tam ośrodek kolonijny dla dzieci z rodzin dysfunkcyjnych na 120 miejsc, Środowiskowy Dom Samopomocy dla osób niepełnosprawnych intelektualnie wraz z Centrum Szkoleniowym dla niepełnosprawnych na 40 miejsc oraz centrum szkoleniowe dla wolontariuszy, żeby mieli się gdzie uczyć, jak pomagać wykluczonym z powodu ubóstwa. W praktyce ośrodek w Rybakach stał się świetnie prosperującym… hotelem oferującym wczasy,
zł. Resztę (3 mln zł) dorzuciły solidarnie Urząd Marszałkowski oraz Urząd Miasta i Gminy Koprzywnica. Tylko w jednym roku zarząd województwa pomorskiego dał 30 parafiom katolickim 2 mln 66 tys. 439 zł. W województwie podkarpackim 2 mln zł przelano na konta 117 katolickich organizacji. W Świdnicy 2 mln zł kosztuje podatników zagospodarowanie i przebudowa placu papieskiego. W ramach wciąż obowiązującego Funduszu Kościelnego państwo przeznaczyło na duchownych w ostatnich latach odpowiednio: w 2008 roku – 95,9 mln zł; w 2009 r. – 86,3 mln zł; w 2010 r. – 90,9 mln zł; w 2011 r. – 89,2 mln zł. Od Komisji Majątkowej Kościół wziął 60 tysięcy hektarów gruntów wartych około 70 miliardów złotych oraz (dodatkowo) 107,5 milionów złotych rekompensat w gotówce i 490 nieruchomości zabudowanych. Dziś decyzje Komisji znajdują się pod lupą śledczych, między innymi z powodu zafałszowanych kwot w operatach szacunkowych opracowywanych przez kościelnych biegłych. Były one nawet 5-, 6-krotnie niższe od cen rynkowych. No i na koniec wypada wspomnieć tradycyjną już hojność, z jaką KGHM Polska Miedź, spółka Skarbu Państwa, obdarowuje przeróżnej maści kościelne podmioty. Poprzez Fundację Polska Miedź tylko w 2011 r. do instytucji kościelnych wypompowano z KGHM-u 3 mln 389 tys. zł. Opracowała WZ
Nr 32 (649) 10–16 VIII 2012 r. „kursorekolekcje”, obozy jeździeckie, tzw. zielone szkoły, imprezy integracyjne itp. Darowizny nikt biskupowi jak dotąd odebrać nie śmie. Rzeszów. Ku końcowi zbliża się budowa Instytutu Teologiczno-Pastoralnego. Cieszy się z tego faktu ksiądz dyrektor Andrzej Cypryś. A powód do radości ma, bo ruszyła ta kościelna inwestycja wyłącznie za sprawą nadzwyczajnej przychylności państwowych urzędników. Marszałek województwa podkarpackiego Zygmunt Cholewiński najpierw projekt umieścił na liście projektów priorytetowych, czym zagwarantował kościelnym budowniczym 85 proc. z szacowanych 41 mln zł kosztów budowy. Następnie przekazał na budowę Instytutu 2,4 ha gruntu, którego wartość to ponad 6 mln zł. Toruń. Tutaj sobie równych nie ma Tadeusz Rydzyk. W 2002 r. upatrzył sobie kamienicę na toruńskiej starówce. Kupiła ją od miasta spółka SPES (wydawca „Naszego Dziennika”). Za 771 tys. zł, czyli za psie pieniądze, bo nieruchomość wyceniono na 1,5 mln zł. Bonifikatę radni przyklepali, bo w ciągu 2 lat spółka miała zacząć kamienicę doprowadzać do świetności (karę w razie niedotrzymania warunków umowy ustalono na 385,5 tys. zł). Ale nie doprowadziła, a zamiast tego przed upływem terminu pogoniła budynek fundacji „Nasza Przyszłość” należącej do… o. Tadeusza Rydzyka! Kolejne dwa lata tatko palcem nie ruszył, a w końcu odstąpił nieruchomość kurii biskupiej. Ta remont rozpoczęła dzięki… dotacjom z kasy publicznej (dotychczas 1,2 mln zł). O należną w tej sytuacji kwotę 385,5 tys. zł tytułem kary od Rydzykowej spółki władze miasta się nie upomniały. Nowy Skoszyn. Ksiądz Jan Mikos szefuje schronisku „Nasze Gospodarstwo”. Przez lata w Mikosowy biznes zaangażowana była lokalna władza. Do Skoszyna płynęły więc samorządowe, a nawet państwowe dotacje, m.in. 550 tys. zł z rezerwy budżetowej. Pieniądze (budowa nowego domu – na zdjęciu – kosztowała 3 mln zł) płynęły nawet wówczas, kiedy wyszło na jaw, że pod przykrywką schroniska od 20 lat ks. Mikos prowadzi nielegalny dom starców. Nielegalny, bo bez wymaganej koncesji. Przemyśl. Archidiecezja Przemyska aplikowała w Urzędzie Marszałkowskim o unijne dofinansowanie w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Podkarpackiego na lata 2007–2013. Jej projekt rewitalizacji zespołu klasztornego i parkowego na cele społeczne oraz edukacyjno-kulturalne, a także wyremontowania siedziby diecezjalnego radia trafił po weryfikacji na 6 miejsce listy rezerwowej, co w praktyce oznaczało niemal zerowe szanse na realizację. To rozzłościło arcybiskupa Michalika. Po reprymendzie ze strony kurii jej projekt awansował na miejsce… pierwsze. Zarząd województwa doznał
bowiem olśnienia i uznał nagle, że projekt „wykazuje dużą innowacyjność planowanych działań oraz interdyscyplinarny charakter i szerokie oddziaływanie w kluczowych dla województwa celach strategicznych. Jest ważny, kompleksowy i innowacyjny”. Wartość inwestycji – 10 mln zł. Unijne dofinansowanie – 8,6 mln zł. O tyle mniej dostaną inni wnioskodawcy. Gdańsk. Tutaj władzę za mordę trzyma generał dywizji w stanie spoczynku Sławoj Leszek Głódź. Przyzwyczaił się, że lokalne władze mu dogadzają, zaś listę aktualnych potrzeb przedstawia na naradach zwoływanych u siebie na salonach. Jak choćby wówczas, gdy Sejmik Województwa Pomorskiego na wymianę stolarki okiennej i drzwiowej w jego nowej chałupie w Gdańsku-Oruni dał mu 155,7 tys. zł. Kobiór. Pod budowę filii Kurii Metropolitalnej Archidiecezji Katowickiej w Kobiórze (imponujący pałac) biskup potrzebował 3,5 ha gruntów położonych na skraju lasu („FiM” 8/2012). No to zamienił się z nadleśnictwem, oferując w zamian gorsze lokalizacyjnie tereny. O wyrównanie różnicy nikt się nie dopominał i zapewne nie ma z tym związku fakt, że akurat w tym czasie w ziemię od kurii hurtem zaopatrzyło się kierownictwo nadleśnictwa. Pewnie ceny były akurat niezwykle okazyjne… Czeladź. Władze miasta wymyśliły, że na skwerze w centrum, tuż obok kościoła, ustawią rzeźbę czarownicy. Chciały w ten sposób nawiązać do ściętej, a następnie spalonej na stosie Katarzyny Włodyczkowej, oskarżonej o sprowadzenie na miasto powodzi w 1736 r. Miasto podjęło stosowną uchwałę, zamówiło wizerunek kobiety na miotle, zapłaciło za niego artyście 93 tys. zł, a on zadanie wykonał. Zanim jednak dzieło ustawiono na miejscu, jak grom z jasnego nieba spadła informacja, że nie godzi się na takie bezeceństwa lokalny proboszcz. Zawstydzeni włodarze z Czeladzi natychmiast machnęli nowy plan zagospodarowania skweru, zastępując czarownicę trzema aniołkami. – Ta zmiana była bardzo dobrym pomysłem władz, bo anioły będą wskazywały ludziom drogę do kościoła! – pochwalił burmistrza pleban. Siedlec. Rada gminy podjęła uchwałę „w sprawie wyrażenia zgody na zaciągnięcie zobowiązań wekslowych z przeznaczeniem na poręczenie kredytu z Banku Spółdzielczego w Siedlcu na dofinansowanie projektu realizowanego przez parafię Najświętszej Maryi Panny Wniebowziętej w Kopanicy”, upoważniając wójta do podżyrowania plebanowi pożyczki w kwocie 500 tys. zł na remont dachu świątyni. Mieszkańcom pozostaje modlić się o to, aby proboszcz sumiennie spłacał wszystkie raty! OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected] Za tydzień – o indoktrynacji religijnej w państwowych instytucjach.
PATRZYMY IM NA RĘCE
7
Familiada Na posadach z rozdania politycznego trzeba szybko się nachapać, bo mają one wadę kadencyjności. O wiele spokojniej konsumuje się „małą łyżką” w środowiskach oplecionych powiązaniami rodzinnymi... Sąd Rejonowy Lublin-Zachód miał dwa wolne etaty sędziowskie, na które zgłosiło się 35 chętnych. W tej grupie znalazły się m.in.: Monika Obłoza – żona Łukasza (wiceprezesa Sądu Rejonowego Lublin-Wschód) – i Joanna Samulak-Lowe – córka Anny (przewodniczącej Wydziału Karnego Odwoławczego Sądu Okręgowego w Lublinie). Wedle obowiązujących procedur początkowe etapy selekcji polegają na zaopiniowaniu kandydatur przez Kolegium Sądu Okręgowego (od czterech do ośmiu członków z prezesem SO na czele), a zwycięzców wskazuje następnie Zgromadzenie Ogólne Sędziów danego okręgu. Traf chciał, że przewodnicząca Anna jest członkiem zarówno Kolegium, jak i Zgromadzenia, w którym zasiada także wiceprezes Łukasz. Reguły gry są w takich sytuacjach jasne: „Zasady etyki zawodowej sędziów wymagają, aby członek Kolegium nie brał udziału w głosowaniu dotyczącym obsadzenia wolnego stanowiska sędziowskiego, na które kandyduje członek jego najbliższej rodziny, a co najmniej powstrzymał się od głosowania. To samo dotyczy głosowania podczas Zgromadzenia. Sędzia, którego najbliższy członek rodziny kandyduje na wolne stanowisko sędziowskie, nie powinien również sporządzać oceny kwalifikacyjnej innych kandydatów aspirujących do tego samego stanowiska”. Takie są zalecenia Krajowej Rady Sądownictwa z 8 maja 2012 r. A jak załatwiono sprawę w Lublinie? Głosowanie było wprawdzie tajne, ale wiadomo, że mąż oraz mama brali w nim udział. Sędzia Samulak nieopatrznie nawet przyznała, że poparła córkę, ale zaraz zastrzegła, że również wszystkich jej rywali. Na finiszu żona i córka poległy (werdyktem KRS z 12 czerwca), ale niesmak pozostał.
Autorzy blogu internetowego (summumius.wordpress.com) znający najciemniejsze zakamarki lubelskiej Temidy dokonali przeglądu kadr jednego z wydziałów sądu rejonowego: „Ponad połowa osób zatrudnionych – sędziów, referendarzy, asystentów i sekretarzy – była czyjąś rodziną. Najczęściej kogoś z sądu okręgowego, czasem apelacyjnego. W znacznej części były to osoby, które bez nepotycznego wsparcia w sądzie nigdy by się nie znalazły. Zaczęliśmy hobbystycznie sprawdzać inne wydziały. Tak samo...”. Emerytowany łódzki sędzia mówi: – Podobna sytuacja panuje wszędzie. Nie znajdziecie w naszym okręgu sądu, w którym nie ma wewnętrznych powiązań rodzinnych. Taka już jest, niestety, tradycja, a układy – wielopokoleniowe. ! ! ! Na wyższych uczelniach wiruje karuzela kadrowa, bo z dniem 1 października zacznie obowiązywać żelazna zasada (wymóg ustawowy), że „pomiędzy nauczycielem akademickim a zatrudnionym w tej samej uczelni jego małżonkiem, krewnym lub powinowatym do drugiego stopnia włącznie oraz osobą pozostającą w stosunku przysposobienia, opieki lub kurateli nie może powstać stosunek bezpośredniej podległości służbowej”. Wprowadzono ją, aby przeciwdziałać nepotyzmowi. Dokonywane obecnie transfery obrazują skalę zjawiska. Oto przykłady: ! Wrocław. Na Akademii Medycznej dr Przemysław Szyber musiał odejść z Katedry i Kliniki Chirurgii Ogólnej, bowiem kieruje nią jego ojciec prof. Piotr Szyber, natomiast prof. Eugeniusz Baran zdecydował się przejść na emeryturę, żeby nie blokować dalszej kariery synowi Wojciechowi i jego żonie Aleksandrze. Na uniwersytecie
w stan spoczynku przeszedł prof. Romuald Gelles, co pozwoliło zachować stanowisko córce Katarzynie, zaś prof. Eugenia Mastalska-Fojcik, której podwładnym był dotychczas jej mąż prof. Ryszard Mastalski, oddała kierownictwo Katedry Prawa Finansowego w inne ręce. ! Śląski Uniwersytet Medyczny. Rektor uczelni prof. Ewa Małecka-Tendera nie musi kłopotać się zmianami, ale jej córka zatrudniona w Katedrze i Klinice Kardiologii kierowanej przez prof. Michała Tenderę (mąż pani rektor) ma problem, podobnie zresztą jak dr Karolina Sieroń-Stołtny pracująca u taty – prof. Aleksandra Sieronia. ! Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie. Paranoiczna wręcz sytuacja panuje na Wydziale Sztuki, gdzie na przykład dziekan prof. Piotr Obarek (konsultant Komisji ds. Budownictwa Sakralnego archidiecezji warmińskiej) jest także przewodniczącym Komisji ds. Oceny Nauczycieli Akademickich, w której działa jego żona dr Izabella Janiszewska-Obarek, a gdy w listopadzie 2011 roku syn Jakub Obarek ukończył z wyróżnieniem studia na tymże wydziale, promotorem pracy artystycznej absolwenta był prof. Piotr, a recenzentem – dr Izabella. Profesor Leszek Pacholski (w latach 2005–2008 rektor Uniwersytetu Wrocławskiego) twierdzi, że polskie uczelnie to po prostu rodzinne spółdzielnie. Rektor Politechniki Poznańskiej prof. Adam Hamrol powątpiewa w skuteczność przepisów mających zapobiec nepotyzmowi, bowiem dzięki sieciom wzajemnych powiązań rodzic bez trudu załatwi swojemu dziecku pracę na innej uczelni. Mimo tych ułomności i luk szkolnictwo wyższe wytyczyło szlak walki z nepotyzmem. Teraz czas na sądy, prokuraturę, wojsko, policję, służby specjalne, administrację państwową i samorządową... Ludzie zdolni i wykształceni, choćby nawet krewni bądź „znajomi królika”, z pewnością dadzą sobie radę. ANNA TARCZYŃSKA
8
Nr 32 (649) 10–16 VIII 2012 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Kładka widokowa W Obrazowie niedaleko Sandomierza lokalna władza szczyci się nową inwestycją. Oddała tu niedawno do użytku specyficzny taras widokowy. Przykościelny. Powód do gminnej dumy kosztował niemal 273 tys. zł. 70 proc. kasy wyssano z Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Świętokrzyskiego na 2007–2013 Działanie 6.2. Rewitalizacja małych miast. Resztę dała gmina. A to dlatego, że owa 20-metrowa kładka ma ponoć Obrazowowi znacząco dodać atrakcyjności. Cieszy się ksiądz proboszcz, wściekli są mieszkańcy. Dlaczego? „Kładka ma na celu połączenie terenu kościoła i plebanii (…); powstanie w miejscu nieistniejącej już kładki. Po starej konstrukcji pozostały jedynie furtki w murze kościelnym i w ogrodzeniu plebanii. Będzie umiejscowiona nad działką o numerze ewidencyjnym 333 (droga powiatowa nr 0782T). Konstrukcja będzie wsparta na betonowych podporach słupowych utwierdzonych w stopach fundamentowych” – czytamy w gminnym ogłoszeniu przetargowym. Krzysztof Tworek, wójt Obrazowa, nie widzi nic złego w sfinansowaniu kościelnej inwestycji. – Zyskaliśmy również taras widokowy – nową
atrakcję, która wzbogaci walory gminy. Z tego, co nam wiadomo, jest to największa tego typu kładka w Polsce – nie kryje dumy Tworek. Nie mąci mu tej radości nawet fakt, że sfinansowana z publicznego kładka łączy kościół z plebanią i… parkingiem przy plebanii. A to oznacza, że przepiękny widok na dziurawą drogę powiatową i kawałek stawu może do woli podziwiać sam proboszcz i jego goście. Reszta nie ma potrzeby, aby się tam zapuszczać. Nic więc dziwnego, że nie zyskała sobie gminna inwestycja serca mieszkańców... – Buduje się kładkę dla jednego księdza, aby nie przechodził przez ulicę, tylko po kładce. Kładka w tym miejscu to kpina – uważa większość z nich. Inni dodają, że znacznie bardziej kole ich w oczy fakt, iż dzieci do szkoły chodzą po ulicy, bo nie mają chodnika. – Szkoda, że wójt nie pomyślał o pozyskaniu funduszy unijnych na coś bardziej pożytecznego – twierdzi Ewa. – Przedszkole chce wójt likwidować, bo pieniędzy nie ma, a kładkę
księdzu zrobił; szkołę likwiduje, bo pieniędzy brak, ale na kładeczkę są. W jakim kraju my żyjemy, że tak się trwoni publiczne pieniądze! – zastanawia się Patrycja. Rzeczywiście, nie jest Obrazów najbogatszą polską gminą. Brakuje na przykład na oświatę. Z tego tytułu wójt namawiał rodziców sześciolatków, żeby wysłali swoje dzieci do szkoły. Byłaby wtedy oszczędność na „zerówkach”. Szkołę podstawową w Głazowie od 1 stycznia 2013 roku przejmie Stowarzyszenie „Nasz Region”, a jeśli szkoła w Bilczy nie znajdzie stowarzyszenia, które by ją prowadziło, może
zostać zlikwidowana. Zabrakło też ostatnio pieniędzy na dofinansowanie na samochód do przewozu niepełnosprawnych. Wprawdzie Środowiskowy Dom Samopomocy w Kleczanowie pozyskał na ten cel pieniądze z PFRON-u, ale, niestety, tylko 30 proc. O resztę wystąpił do gminy. Ta odmówiła, tłumacząc się pustką w kasie. ! ! ! Marianie z Lichenia, znani są z tego, że jak już robią biznes, to z rozmachem… Oni też postawili kładkę (na zdjęciu). Pięciometrową. W lasku w Grąblinie – stałym przystanku dla pielgrzymujących do Lichenia amatorów tandety. W połowie XIX wieku lasek zasłynął z objawień, których doświadczył jakoby lokalny pastuch Sikatka. Trzy lata temu znów o Grąblinie było głośno, a to za sprawą kontemplacyjnych mniszek
Dzieje polskiego wywiadu ( 2) Służby zwiadowcze odrodziły się wraz z niepodległością w 1918 r. I od razu odniosły spore sukcesy. Wywiad nam współczesny – historycznie rzecz biorąc – wypada zacząć od służby zwanej wywiadowczą w Legionach Polskich w latach 1914–1917. Był to wywiad i kontrwywiad typowo wojskowy, nastawiony przede wszystkim na rozpoznanie bliskiego pola walki i wyłapywanie ewentualnych szpiegów rosyjskich we własnych szeregach. Służby te wykonywały swoje zadania pod nadzorem służb austriackich. Bezpośrednio nadzorował je późniejszy generał dywizji WP – Włodzimierz Ostoja-Zagórski, w tamtym czasie kapitan Sztabu Generalnego Cesarstwa Austro-Węgier. Z tamtego zresztą okresu pochodziła wzajemna niechęć, żeby nie rzec nienawiść, Zagórskiego do ówczesnego brygadiera Józefa Piłsudskiego. Faktem jest, że po zamachu majowym Zagórski zaginął. Do dziś nieznane są jego losy. W czerwcu 1917 r. w ramach tworzonej we Francji armii polskiej, zwanej później Błękitną Armią od koloru mundurów, powstały komórki wywiadu i kontrwywiadu wojskowego spełniające tę samą rolę co ich odpowiedniki w Legionach. Ich kadrę kierowniczą stanowili zawodowi oficerowie armii francuskiej, z których co najmniej kilkudziesięciu zostało
później przydzielonych w charakterze doradców do naszych służb specjalnych już w czasie ich formowania w kraju. Zresztą francuscy doradcy wojskowi w pierwszych latach niepodległości stanowili bardzo liczną grupę w całej naszej armii – 1000 oficerów różnych stopni i specjalności. Należy podkreślić pewną wyjątkowość naszych służb specjalnych okresu międzywojennego. Polegała ona na tym, że niemal w każdym wypadku oficerowie doskonale znali kraj swojego zainteresowania służbowego, bo najczęściej w nim do wojny zamieszkiwali. Na przykład na kierunku wschodnim w całym wielkim pionie „W” (Wschód) służyli oficerowie urodzeni, wychowani i wykształceni w dawnym zaborze rosyjskim. Znali świetnie nie tylko język, ale także mentalność, kulturę, środowisko, wreszcie coś, co zwykle określa się „duchem narodu”. To samo dotyczyło kierunku na zachód. Biegła znajomość co najmniej dwóch języków zachodnich, w tym niemieckiego, była oczywistością. Jednak szczególnie wszystkie te elementy, składające się na dobrą pracę wywiadowczą, przydały się w roku 1920, w przeddzień manewru znad Wieprza i bitwy warszawskiej. Decyzję o ugrupowaniu swoich wojsk do bitwy i uderzeniu oskrzydlającym od południowego zachodu wojsk Tuchaczewskiego
podjęto na podstawie materiałów uzyskanych przez polskich kryptologów, którzy złamali rosyjskie szyfry wojskowe i czytali na bieżąco korespondencję Tuchaczewskiego zarówno z Wojenną Radą Rewolucyjną w Moskwie, jak i jego rozkazy do podległych wojsk. Polacy znali też treść depesz kierowanych przez Lenina i Trockiego do Budionnego i Stalina, nakazujących im przerwać oblężenie Lwowa i uderzyć wraz z Tuchaczewskim na Warszawę. Po roku 1920 Sztab Generalny miał strukturę oddziałów. Służby wywiadu i kontrwywiadu tworzyły Oddział II Sztabu Generalnego. Oddział ten dzielił się na dwa piony: Wydział Wywiadowczy i Kontrwywiadowczy. Istniały też wydziały, które z dzisiejszej perspektywy można określić jako pomocnicze, jednakże odgrywające w całej strukturze i działaniu ogromną rolę – na przykład przywołana znaczniej wcześniej w tekście służba kryptologiczna albo biuro ewidencyjne, do którego spływały informacje ze wszystkich pionów i placówek zewnętrznych oraz z innych ministerstw. Biuro to dokonywało wszechstronnej analizy uzyskiwanego materiału, a następnie sporządzało stosowne raporty, rozsyłając je generałom. O ile polskie struktury wojskowe w omawianym okresie były już dość sprawne i okrzepłe, o tyle struktury podległe Ministerstwu Spraw Wewnętrznych czy Ministerstwu Skarbu były nieudolne, niewyszkolone i źle wykonywały
anuncjatek, które w liczbie czterech zostały zwiezione po to, żeby – jak tłumaczył kustosz sanktuarium ks. Wiktor Gumienny – pomagać w omadlaniu pielgrzymów. Dla mniszek rzutcy marianie w tempie ekspresowym pobudowali ekskluzywny kompleks – kościół z odrębną kaplicą oraz trzykondygnacyjny budynek klasztoru wraz z hektarowym ogrodem. Odtąd pielgrzymi naprawdę mają co w Grąblinie oglądać… Co zrobić, żeby atrakcji nie przeoczyli – głowili się księża marianie, aż w końcu wymyślili. Zbudujemy „obiekt noclegowo-turystyczny wraz z zagospodarowaniem przyległego terenu” – zadeklarowali lokalnej władzy. Warunkiem była pomoc władz w uzyskaniu unijnej dotacji. I władze pomogły. Na Dom Pielgrzyma „Nazaret” (taką nazwę nosi projekt), czyli obiekt hotelowo-gastronomiczny na 48 miejsc noclegowych, z możliwością zorganizowania wesela, komunii czy chrztu, z Wielkopolskiego Regionalnego Programu Operacyjnego na lata 2007–2013 wyszarpnięto ponad 3,2 mln zł (koszt całości to ok. 5 mln zł). Przed domem pielgrzyma jest parking. No a rzeczona wcześniej kładka, za którą marianie zapłacili z własnej kieszeni (to znaczy z datków wiernych), łączy ów parking z miejscem objawień. Inwestycja szybko się więc zwróci. A będzie jeszcze lepiej, bo starostwo chce w najbliższej przyszłości zabrać się za poszerzanie drogi prowadzącej z Konina do Lichenia. WIKTORIA ZIMIŃSKA Fot. Autor
swoją służbę w ochronie granic. Dopiero utworzenie (w ramach MSW) w 1924 r. formacji o nazwie Korpus Ochrony Pogranicza, specjalnie do ochrony granicy z ZSRR, zaczęło stopniowo uspokajać sytuację na wschodniej granicy. Wcześniej na porządku dziennym były napady zorganizowanych grup przemytniczych, rabunkowych i terrorystycznych na nasze tereny przygraniczne. Często były one jedynie przykrywką do przerzucania na zachód przez WCzK (później GPU, OGPU) szpiegów i dywersantów. Obiektywnie trzeba stwierdzić, że strona polska nieźle się na tym polu rewanżowała. Na czele podobnych, polskich grup przemytniczo-dywersyjnych zwykle stali funkcjonariusze polskiego wywiadu, przenikający na wrogi teren bądź to w celach dywersyjnych, bądź to w celu spotkania z własną agenturą. Jednym z takich polskich wywiadowców był znany później dzięki Melchiorowi Wańkowiczowi pisarz Sergiusz Piasecki. Na początku lat 20. pozyskał on do współpracy kilku oficerów Armii Czerwonej z garnizonów w Mińsku i Borysowie. Zrealizował też kilka działań dywersyjnych, jednak później związał się z zawodowymi przemytnikami i w efekcie został schwytany przez polską policję. Miał już na sumieniu kilku zastrzelonych polskich strażników granicznych, a kary śmierci uniknął jedynie dlatego, że doceniono jego wcześniejsze zasługi. Został skazany na karę dożywotniego, ciężkiego więzienia, ale wyciągnął go stamtąd Wańkowicz, który w prasie przypominał o tych zasługach, a jednocześnie odkrył talent pisarski byłego agenta. MARCIN SZYMAŃSKI
Nr 32 (649) 10–16 VIII 2012 r.
POLSKA PARAFIALNA
9
Caritas Development Ksiądz Stanisław Słowik, dyrektor Caritas diecezji kieleckiej, postanowił spróbować sił w nieruchomościach. Handlem rzecz jasna nie zajmuje się sam. Ma od tego ludzi. Wiśniówka. Niewielkie, ładnie położone podkieleckie osiedle. Dawniej niemal wszyscy mężczyźni pracowali w lokalnej kopalni kruszywa. Dziś po tych dobrych czasach zostało ledwie wspomnienie. Przez lata z „dobrodziejstw” prywatyzacji kopalni korzystał, kto mógł. Nie pogardził też ksiądz Słowik i w 2009 r. przejął od Kieleckich Kopalni Kwarcytu SA spory kawałek lasu oraz stary blaszak, w którym za czasów świetności państwowej firmy zorganizowano prowizoryczne mieszkania dla pracowników. Wszyscy mówili na to „hotel”. Cena transakcji pozostaje tajemnicą, której szef Caritasu zdradzić nie chce. Nikt tu jednak nie ma wątpliwości, że fortuny na grunt nie wydał: – Ksiądz dyrektor Słowik raczej nie jest skłonny do płacenia za cokolwiek, a jeśli nawet zapłacił, to cena wolnorynkowa tego gruntu z pewnością nawet nie była brana pod uwagę – mówi nam gminny urzędnik. Agata Niebudek-Śmiech, rzecznik prasowy kieleckiego starosty, informuje, że w tym samym roku, kiedy grunt stał się własnością Caritasu, w użytkowanie wieczyste przejęła go Fundacja „Pomost”. Fundacja została powołana przy kieleckiej Caritas właśnie w 2009 r. Oficjalnie jako jednostka, która ma wspierać ubogich w wychodzeniu z bezdomności. Członkowie rady nadzorczej to m.in. szef kieleckiego Caritasu, czyli wspomniany ks. Stanisław, oraz jego zastępca w caritasowskiej strukturze – ks. Krzysztof Banasik. „Pomostem” dowodzi Andrzej Ławicki, cywil. Fundacja już rok później rozpoczęła w Wiśniówce karczowanie lasu, a wkrótce ze ściółki zaczęły wyrastać… domy. Czyżby dla biednych bezdomnych? Otóż nie!
„Witamy państwa w świecie naszego pomysłu. Przyświecała nam idea stworzenia pięknego osiedla. Enklawy spokoju i swobody mieszkania. W miejscu zielonym, cichym i spokojnym, gdzie można zregenerować siły po trudach dnia codziennego, a jednocześnie położonego bardzo blisko centrum stolicy regionu świętokrzyskiego. Nasze osiedle ma wielką szansę być taką oazą spokoju – miejscem, gdzie będzie pięknie się mieszkać i do którego mieszkańcy będą wracać codziennie z wielką radością!” – chwalą się na swojej stronie ojcowie „Pomostu”. Ów pomysł nazywa się „Osiedle dla Ciebie”, a strona internetowa „dobroczynnej” fundacji jest mu poświęcona niemal w całości. Mieszkanie w stanie deweloperskim kosztuje w Caritasie 4266 zł brutto za m2. Za 179 m2 segmentu (powierzchnia mieszkaniowa i gospodarcza) trzeba zapłacić 432 tys. zł brutto. Drogo nie jest, więc lokale rozchodzą się jak świeże bułki. Budynki z pierwszego etapu (sześć segmentów i blok wielorodzinny na dziesięć mieszkań) zostały już sprzedane. Obecnie trwają zapisy chętnych na drugi etap budowy (600 m2 w segmentach oraz kolejne cztery bloki wielorodzinne), a jego zakończenie zaplanowano na wiosnę przyszłego roku. Zostały cztery wolne mieszkania. Żeby uniknąć nieścisłości, pytam jednak dyrektora „Pomostu”, czy nowe osiedle w Wiśniówce powstaje z myślą o biednych i bezdomnych, których Fundacja „Pomost” otoczy opieką: – To jest osiedle dla każdego, kto ma pieniądze. Osiedle zamknięte, ogrodzone. Tam się stworzy taka enklawa… Fundacja jest deweloperem, pozyskała tereny, buduje mieszkania i segmenty. Nie wiem, dlaczego ludzie się
sugerują, że jak jakaś fundacja, to od razu musi być dla biednych – zżyma się dyrektor Ławicki. Jadwiga Duda, zastępca wójta gminy Masłów, deklaruje, że na temat realizowanej w jego gminie inwestycji wie niewiele. Twierdzi, że w żaden sposób jej nie wspiera. Jako chętna do zamieszkania w „oazie” dowiaduję się od szefa „Pomostu”, że będą do osiedla prowadziły dwie drogi dojazdowe. Koszty ich eksploatacji podzielą między siebie wszyscy mieszkańcy. No, chyba że… – Spróbujemy drogę oddać
pod zarząd gminy, żeby gmina ją odgarniała, to wtedy nie będzie dodatkowych kosztów – swój chytry plan zdradza dyrektor Ławicki. Czy w takim razie pieniądze z biznesu idą na pomoc potrzebującym? Pieniądze ze sprzedaży (docelowo pięć bloków z 50 mieszkaniami plus 18 segmentów) – wyjaśnia dyrektor Ławicki – zostaną przeznaczone na trzeci etap, czyli m.in. garaże i centrum stomatologiczne. Powstanie w miejsce zrujnowanego blaszaka, który dziś tylko psuje krajobraz. Obecnie – jak czytamy na stronie internetowej „Pomostu” – w tymże blaszaku (na zdjęciu obok) znajduje się m.in. hostel, w którym znalazły zakwaterowanie osoby najbardziej potrzebujące. Za klitkę o cienkich ścianach, w której zimą za zimno, a latem za gorąco, płacą tu ludzie około 300 zł miesięcznie. Zdaniem dyrektora fundacji powinni się
cieszyć, bo gdzie indziej zapłaciliby tysiąc. Ile będą płacić, kiedy w trzecim etapie budowy osiedla blaszak zmieni się w „budynek usług w zakresie służby zdrowia, opieki społecznej i administracji” – strach pomyśleć. – Ksiądz Słowik pomaga tym, których na to stać – nie pozostawia wątpliwości jeden z gminnych urzędników. Zapytaliśmy ks. Słowika o to, jakich profitów spodziewa się kielecka Caritas z tytułu
sprzedaży mieszkań w oazie w Wiśniówce. Nie odpowiedział. Policzmy sami. Człowiek z branży zapewnia, że zysk dewelopera to co najmniej 70 proc. ceny, za jaką sprzedaje mieszkania na wolnym rynku. – Caritasowi buduje firma, z którą jest związany od lat. Stawiali między innymi w Świniarach, Rudce czy Proszowicach. Pewnie dają specjalne rabaty – dodaje. Przyjmijmy jednak, że ksiądz Słowik będzie miał ze swojej inwestycji tylko 70 proc. na czysto. Caritas ma w Wiśniówce 50 mieszkań (średnio po 50 m2 jedno) w blokach, co daje średnio w sumie 10,6 mln zł. 18 szeregowców (niektóre zostały podzielone na mieszkania) – to w sumie co najmniej 10 mln zł. To znaczy, że na konto Caritasu wpłynie co najmniej 15 mln zł czystego zysku (70 proc. z przychodu)! Co z tego będą mieli biedni i potrzebujący?
To pytanie zasadne, bo przecież chyba takie były intencje ofiarodawców! Odpowiedź brzmi: kolejne inwestycje Caritasu, na które będą mogli tylko popatrzeć. A jakie poza tym wielkie dzieła przez niemal 4 lata działalności zdołała zrealizować kościelna fundacja? ! Przyjęła na kolonie grupę dzieci z Białorusi. Kolonie odbyły się w ośrodku Caritasu niedaleko Kielc, a dofinansowane zostały przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych. ! W ramach gminnego programu wychodzenia z bezdomności i na zlecenie Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej udało się pozyskać 5 mieszkań (chętnych zgłosiło się 150) dla bezdomnych (przez 18 miesięcy będą płacić wyłącznie za media), którzy mają szansę na powrót na rynek pracy. Skutki problemu bezdomności „Pomost” będzie łagodzić za pieniądze UE w ramach projektu 1.18 „Tworzenie i rozwijanie standardów usług pomocy i integracji społecznej” (jest o co walczyć, bo budżet projektu to 170 940 593 zł). ! Jeszcze w tym roku zamierza rozpocząć rozbudowę caritasowskiego ośrodka w Kaczynie, gdzie regularnie przyjmuje biedną młodzież, za której pobyt płacą na przykład… samorządy. Wstępne plany to m.in. pięć nowych domków. WIKTORIA ZIMIŃSKA Fot. Autor
10
Nr 32 (649) 10–16 VIII 2012 r.
POD PARAGRAFEM
Porady prawne Ciężar realny W jednym z numerów pisaliście Państwo o przedawnieniu roszczeń. W 1966 roku kupiliśmy z mężem gospodarstwo rolne o powierzchni 3 ha wraz z domem mieszkalnym. Gospodarstwo to było obciążone ciężarem realnym na rzecz Skarbu Państwa w wysokości 85,7 kwintala żyta i kiedy otrzymaliśmy akt własności, ciężar ten przeszedł na nas. My, młodzi nabywcy, nie mieliśmy pojęcia, co to oznacza; nie wiedzieliśmy, że to jest dług, który trzeba spłacić. Nikt się wtedy o to nie upomniał. W 2001 roku przekazaliśmy gospodarstwo córce, i dopiero wtedy pani notariusz wspomniała, że trzeba to wykreślić. My nie dowiedzieliśmy się, kto ma to zrobić i jak to załatwić, a obecnie córka, która chce sprzedać działkę rolną, dowiedziała się, że nie może, ponieważ ten ciężar trzeba spłacić. Nie wiemy, jak z tego wybrnąć. W związku z tym chciałabym się dowiedzieć, czy ciężar ten nie jest już przedawniony i jak wykreślić go z księgi wieczystej? Ciężar realny obciążający Państwa nieruchomość stanowi ograniczone prawo rzeczowe, a w związku z tym nie znajdują dla niego zastosowania przepisy o przedawnieniu roszczeń majątkowych. Ciężary realne zostały ustanowione przepisami dekretu z dnia 8 sierpnia 1946 r. o wpisywaniu w księgach hipotecznych (gruntowych) prawa do własności nieruchomości przejętych na cele reformy rolnej (Dz.U. nr 39, poz. 233 ze zm.). Zgodnie z art. 2 ust. 2 ww. dekretu miały one zabezpieczać należności Skarbu Państwa z tytułu niezapłaconej przez rolników ceny ziemi i inwentarza. W przypadku gdy ciężary te powstały na podstawie dekretu o reformie rolnej jako zabezpieczenie ceny kupna nieruchomości lub inwentarza, organem właściwym do wystawienia dokumentów niezbędnych do wykreślenia ciężaru realnego, jego przeliczenia i przyjęcia należności jest starosta powiatu.
Po dokonaniu spłaty, a następnie ustaleniu przez starostę, że nie istnieje ciężar realny obciążający nieruchomość, oraz wydaniu przez starostę niezbędnych dokumentów fakt ten potwierdzających, należy złożyć wniosek o wykreślenie wpisu ciężaru realnego z księgi wieczystej. Wniosek ten składa się do sądu rejonowego właściwego dla prowadzenia księgi wieczystej Państwa nieruchomości.
W zakresie egzekucji z wierzytelności o wypłatę emerytury należy zauważyć, że nie jest to wyraźnie wyodrębniony sposób egzekucji świadczeń pieniężnych w egzekucji cywilnej. Przepisy dotyczące tego sposobu egzekucji mieszczą się w ramach przepisów dotyczących egzekucji z innych wierzytelności. Wskazują one, że chodzi o wierzytelności przysługujące dłużnikowi, nie zaś członkowi jego rodziny.
Obciążenie komornicze emerytury
Korzystanie z drogi sąsiada
Czy emerytura mojego partnera po zawarciu ze mną związku małżeńskiego może podlegać obciążeniu komorniczemu? Mój syn jest niewypłacalnym dłużnikiem alimentacyjnym. Przepisy Kodeksu postępowania cywilnego nie pozwalają komornikowi na prowadzenie egzekucji z zaopatrzenia emerytalnego męża matki dłużnika. Przepisy te stanowią, że zasadniczo egzekucja jest skierowana do majątku dłużnika. Możliwość zajęcia przez komornika składników majątku nienależących do dłużnika będącego osobą fizyczną wiąże się z egzekucją z majątku wspólnego małżonków po uzyskaniu przez wierzyciela klauzuli wykonalności przeciwko małżonkowi dłużnika. Zdarza się również, że komornik zajmie rzeczy ruchome będące własnością osoby trzeciej. Dzieje się tak wtedy, gdy dokonując zajęcia rzeczy ruchomych będących we władaniu dłużnika, komornik trafi na rzeczy będące własnością osoby trzeciej i zajmie je przez przypadek. Nawet jednak w takiej sytuacji właścicielowi rzeczy służą środki ochrony przed zajęciem – powództwo przeciwegzekucyjne.
Dom, w którym mieszkam, jest położony na działce, która nie ma dostępu do drogi publicznej. Od kilkunastu lat dojeżdżam
Dwumyślenie " Ciąg dalszy ze str. 2 Zerknąłem na fora internetowe rodzin z małymi dziećmi. Tam króluje wątek: czy chrzcić dziecko? Często rodzice – na przykład internautka posługująca się ksywką „paola76” – wprost oświadczają, że „jedno z nich nie wierzy w Boga, zaś drugie nie praktykuje”. Widzą jednak potrzebę chrztu, bo „nalega na to rodzina, gdyż w naszym kraju, gdzie 95 procent jest katolikami, brak katolickiego chrztu wystawia dziecko na szykany ze strony innych dzieci czy nauczycieli”. Inna internautka o nicku
przez grunty stanowiące własność mojego sąsiada – posiadam wydaną przez niego pisemną zgodę na przejazd. Moje wątpliwości dotyczą tego, czy taka pisemna zgoda uprawnia mnie do korzystania z drogi w przypadku zmiany właściciela? Czy możliwe jest zasiedzenie prawa do korzystania z cudzej drogi? W Pani sprawie mamy do czynienia ze służebnością drogi koniecznej. Jest to rodzaj służebności gruntowej. W myśl obowiązujących przepisów można żądać ustanowienia służebności drogi koniecznej od właściciela gruntów sąsiednich między innymi w przypadku, gdy nasza nieruchomość nie ma dostępu do drogi publicznej. Z tym że właścicielowi nieruchomości obciążonej należy się
wynagrodzenie. Ustanowiona służebność obciąża każdoczesnego właściciela nieruchomości sąsiedniej. Służebność drogi koniecznej może zostać ustanowiona na podstawie umowy lub orzeczenia sądowego. Jej nabycie może również nastąpić poprzez zasiedzenie. Gdy do ustanowienia służebności dochodzi w drodze umowy, oświadczenie woli właściciela obciążonej nieruchomości sąsiedniej musi zostać złożone w formie aktu notarialnego. Natomiast oświadczenie woli właściciela nieruchomości władnącej może być składane w formie dowolnej. Strony powinny ustalić sposób korzystania z drogi koniecznej, określić jej trasę. Nie należy zapominać o ujawnieniu służebności w księgach wieczystych obu nieruchomości. Możliwe jest również zasiedzenie służebności drogi koniecznej. Aby to nastąpiło, muszą być spełnione łącznie następujące warunki: mamy do czynienia z posiadaniem samoistnym (właścicielem lub osobą, która zachowuje się jak właściciel), upłynął odpowiedni okres (20 lat – gdy nieświadomie naruszamy czyjeś prawo, 30 lat – gdy mamy tego świadomość) i grunt został przystosowany jako droga (np. utwardzenie czy wybrukowanie).
Zasiłek pogrzebowy Po śmierci chcę być skremowana, a moje prochy mają zostać rozrzucone. Czy osoba spełniająca moją prośbę nie zostanie ukarana? I czy otrzyma z ZUS pieniądze na taki pogrzeb? Zasiłek pogrzebowy jest przyznawany i wypłacany przez ZUS. Wnioskujący o wypłatę zasiłku pogrzebowego winien wykazać w szczególności, że pokrył koszty pogrzebu. Stanowi o tym art. 78 ust. 1 ustawy z dnia 17 grudnia 1998 r. (tekst jednolity: Dz.U. 2009 nr 153 poz. 1227). Nie po każdym zmarłym można otrzymać zasiłek pogrzebowy. Zasiłek przysługuje po śmierci ubezpieczonego, czyli najczęściej pracownika, w razie śmierci emeryta, rencisty lub osoby, która co prawda
„darunia” dodaje, że choć jest ateistką, to ochrzciła swoją córkę, „aby zapobiec problemom w przyszłości z komunią, bierzmowaniem”. Inna twierdzi, że zrobiła to, aby „nie pozbawiać swoich dzieci atrakcji towarzyszących Pierwszej Komunii Świętej”. Możemy także odnaleźć głosy zdeklarowanych racjonalistów, którzy ochrzcili swoje dzieci, aby… „nie zabierać im szansy na nieśmiertelność”... (ślepa wiara u ateistów!!!). Są i tacy, którzy przekonują, że sami nie wierzą, ale zazdroszczą wiary innym, gdyż „dzięki wierze ludziom łatwiej jest przechodzić przez problemy w życiu”. Daje ona bowiem „oparcie i siłę”. Najgorsze jest jednak to, że wiarę w Boga utożsamiają z wszechobecnym Kościołem rzymskokatolickim, bo innego nie znają. Takie dwumyślenie legitymizuje klerykalne państwo. To ono pozwala politykom deklarować, że nie będą klękać przed klerem, mimo że będą czynić to nagminnie. To ono nie pozwala
nie pobierała emerytury ani renty, ale spełniała warunki do ich otrzymania. Zasiłek przysługuje również po zmarłym, który pobierał zasiłek chorobowy, świadczenie rehabilitacyjne, zasiłek macierzyński. Przy tradycyjnym rozumieniu ceremonii pochówku wnioskodawca winien wykazać zatem co najmniej poniesienie wydatków związanych z zakupem trumny, wykopaniem grobu, złożeniem ciała i ewentualnie przewozem zwłok. Zasiłek pogrzebowy przysługuje również w przypadku kremacji zwłok. Nie należy obawiać się kary z powodu dokonania kremacji, ponieważ kremacja jest sposobem pochówku uznanym przez prawo i dopuszczalnym przez Kościół. Wniosek o zasiłek pogrzebowy składa się na druku ZUS Z-12. Jest on dostępny na stronie internetowej Zakładu Ubezpieczeń Społecznych oraz w każdej jednostce ZUS. Wniosek o zasiłek pogrzebowy wnioskodawca składa w jednostce Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, która jest właściwa według miejsca zamieszkania wnioskodawcy. Z wnioskiem o wypłatę zasiłku pogrzebowego należy zgłosić się do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych w ciągu 12 miesięcy od dnia śmierci zmarłego. Prawo do zasiłku pogrzebowego wygasa w razie niezgłoszenia wniosku o jego przyznanie w okresie 12 miesięcy. Oprócz wypełnionego wniosku osoba, która ubiega się o zasiłek pogrzebowy, musi złożyć również dokumenty, które potwierdzają jej prawo do zasiłku. Są to przede wszystkim dokumenty poświadczające, że to wnioskodawca pokrył koszty pogrzebu. Do tych dokumentów zalicza się: skrócony odpis aktu zgonu zmarłego, oryginały rachunków poniesionych kosztów pogrzebu, w przypadku gdy oryginały zostały złożone w banku – wnioskodawca może złożyć kopie rachunków potwierdzone przez bank. ! ! ! Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
odrzucić wpływu katolickich biskupów w diecezjach i świeckich urzędach. Gdy tego nie przełamiemy, gdy nie przekroczymy mentalnego rubikonu Polaków – nie odbudujemy normalnego państwa. Potrzebujemy na to czasu. 10 lat to za mało. Musimy odzyskiwać uczelnię po uczelni, szkołę po szkole, gminę po gminie. To tam hierarchia katolicka zabetonowała swoje wpływy. To tam drenuje kasy, niszczy tkankę społeczną i zaraża umysły. Musimy jej odpowiedzieć tysiącem lokalnych klubów racjonalistów, tysiącem stron www, fundacjami charytatywnymi i edukacyjnymi. I odwagą. Także w propagowaniu – na przykład na forach internetowych naszej gazety. Odwaga jednostek porywa inne jednostki i wtedy będą to już setki tysięcy i miliony. Przełamiemy polskie dwumyślenie. A kiedy pałeczkę przejmą po nas dzisiejsze nastolatki – odzyskamy nasz kraj. Praca RACJI nie pójdzie na marne. JONASZ
Nr 32 (649) 10–16 VIII 2012 r. ygodnik „Newsweek” Tomasza Lisa napisał o związkach duchownych z kobietami i tolerowaniu zjawiska przez biskupów. Ta ckliwa opowieść o kilku anonimowych księżowskich romansach oraz ich owocach, określana nie wiedzieć czemu mianem „raportu”, przeszłaby zapewne bez echa, gdyby nie wściekłe reakcje „Rzeczpospolitej” („Tekst jest warsztatową porażką – napisany na jednym źródle, nie ma w nim tzw. drugiej strony, popełnia dramatyczny błąd w wyliczeniach”), „Gościa Niedzielnego” („Pojedyncze anonimowe przykłady i szacunkowe dane z jakichś badań, o których metodzie nie dowiadujemy się niczego”) czy wreszcie felietonisty Szymona Hołowni, który na znak protestu odszedł z „Newsweeka” („Czego dowiedzieliśmy się z tekstu, który miał mi pokazać, »jak polski Kościół toleruje podwójne życie księży«? 1. Że jest w nim dwóch księży, którzy mają dzieci i obaj zdaje się są obciążeni dodatkowymi komplikacjami. 2. Że jest jeden ksiądz, który ma dzieci i którego biskup przeniósł do stanu świeckiego. 3. Że istnieje dwóch księży oraz jeden profesor (znany socjolog religii Józef Baniak – dop. red.), którzy mają przemożne wrażenie (bo nie adresy, nazwiska i dane), że to szerszy problem”). Prawda leży jak zwykle pośrodku, bo tygodnik faktycznie popełnił kilka uogólnień i błąd arytmetyczny, ale również krytycy najedli się szaleju, oczekując od autorek zaprezentowania opinii biskupów na temat nieprzestrzegających celibatu księży, zaś od prof. Baniaka… – personaliów i adresów. Nie entuzjazmujemy się w „FiM” życiem seksualnym duchownych oraz ich potomstwem, wychodząc z założenia, że lepiej, aby mieli własne partnerki lub partnerów, niż podrywali cudze lub uwodzili dzieci. Ujawniamy sprawy tylko wówczas, gdy związek z kobietą zdecydowanie wykracza poza prywatność partnerów, brutalnie rozbija czyjeś małżeństwo, dotyczy oszusta matrymonialnego bądź osobnika o wyjątkowo pokrętnej, na przykład potrójnej moralności, pozwalającej mu piętnować innych za „życie w grzechu”. Daliśmy się jednak wywołać do tablicy przez „Newsweek” tymi „dwoma, którzy mają dzieci”… Oto nasza garść przykładów… ! Na początek jeden, dla ilustracji, z dawnej epoki: ksiądz Bolesław był proboszczem zamożnej podłódzkiej parafii. W mieście, kwadrans jazdy samochodem od plebanii, mieszkała pani Roma z ich zaledwie kilkuletnią wówczas córką. Kobieta nie musiała pracować, bo jego dochody całkowicie pokrywały bieżące potrzeby i pozwalały odłożyć co nieco na spokojną starość. Duchowny spędzał z rodziną wprawdzie tylko wieczory oraz urlopy, ale wierni coś zwąchali. Zaczęli słać do kurii donosy, a wścibska sąsiadka Romy biła w tej dziedzinie wszelkie rekordy. Ponieważ działo się to u schyłku Peerelu,
T
jeden z takich listów przechwyciła bezpieka, po czym zaproponowała proboszczowi układ: luźna kooperacja w zamian za pomoc w rozwiązaniu problemu niebezpiecznie już nabrzmiałego, bowiem zawistni urzędnicy biskupa sygnały z anonimów zbadali i potwierdzili, że ich kolega nocuje u Romy, jest widywany z dzieckiem na spacerach, a nierzadko odprowadza je nawet do przedszkola. – Biskup wyznaczył mi już termin specjalnej audiencji, więc nie miałem wyboru. Wprawdzie za takie grzechy nie wyrzucano wówczas do „cywila”, ale stanowisko rezydenta na jakimś zadupiu było niemal pewne – opowiadał nam przed laty ks. Bolesław.
POLSKA PARAFIALNA troskliwą opieką bliskich swojego „kuzyna alkoholika”, dając jego potomstwu własne nazwisko. Niekiedy opowiadał, że pracuje w policji. Gdy syn i córka trochę podrośli, kobieta kupiła dwupiętrowy dom z działką. Doskonale położony, rzut beretem od centrum miasta. Z czego, skoro dotychczasowe mieszkanie puściła w arendę? Ksiądz Józef nie pozostawił po sobie żadnego śladu w akcie notarialnym, a urząd skarbowy nie zainteresował się, skąd bezrobotna miała na to wszystko pieniądze (formalnie jest właścicielką połowy hacjendy, dwie pozostałe ćwiartki należą do niepracującego syna i córki). Sytuacją nie zainteresowała się również kuria biskupia,
dmucha, odważnie dał córce i synowi własne nazwisko, a nie brzmi ono Kowalski... Kuria zna bardzo trudną sytuację rodzinną kapłana (plebania oddalona od sypialni prawie o 100 km), więc dotychczasowy ordynariusz abp Wacław Depo (obecnie metropolita częstochowski) krzywdy podwładnemu nie zrobił. Co uczyni bp Marian Rojek, który od półtora miesiąca jest nowym szefem diecezji, Bóg raczy wiedzieć. ! Ksiądz Henryk z diecezji świdnickiej od niespełna roku był proboszczem swojej pierwszej parafii, gdy biskup Ignacy Dec nagle odwołał go ze stanowiska i skierował na urlop zdrowotny. Faktycznym powodem było dziecko poczęte przez uczennicę
Kochaj albo (z)rzuć Księża oraz ich żony i dzieci to w Polsce temat tabu, a złamanie tej reguły doprowadza niektórych publicystów do szału.
Ci z SB załatwili mu papier z urzędu stanu cywilnego. Oryginalny, podbity wszelkimi pieczęciami. Stało w nim czarno na białym, że ojcem dziecka jest... brat ks. Bolesława, co kapłan potwierdził biskupowi dodatkową „pieczątką” w postaci rytualnej tzw. przysięgi na krzyż. I choć profilaktycznie przeniesiono go wkrótce na inną parafię, nie klepał biedy. Doczekał spokojnej starości (IPN nie dokopał się do akt), kupił rodzinie większe i bardziej komfortowe mieszkanie, córka skończyła studia... Szkliły nam się oczy ze wzruszenia, gdy czytaliśmy, jak pięknie opowiadał na łamach tygodnika katolickiego „Niedziela” o swoich dokonaniach duszpasterskich. Niedawno zmarł, więc tylko wnuczętami nie zdążył się nacieszyć. ! Ksiądz kanonik Józef jest proboszczem; Bożena wraz z dwójką ich dzieci mieszka w Kielcach (wszyscy noszą nazwisko świątobliwego męża, a pociechom wpisano w papierach, że tata ma na imię Józef), odległych od miejsca pracy jedynego żywiciela rodziny o 90 kilometrów z ogonkiem. Ona pracowała kiedyś jako pielęgniarka, ale od kilkunastu lat zajmuje się wyłącznie domem. Gdy postanowiła przybrać (wraz z dziećmi) nazwisko kanonika, cała rodzina zamieszkiwała jeszcze w blokach, gdzie on siłą rzeczy nocował nie częściej niż dwa, trzy razy w tygodniu. W lokalnej społeczności uchodził za będącego w ciągłych rozjazdach „partnera życiowego” kobiety lub „dobrego wujka”, który otoczył
którą o nieświętym żywocie Józefa osobiście informował ojciec M. z pewnego bardzo szanowanego zgromadzenia zakonnego. ! Ksiądz Witold Ś. był od 12 lat proboszczem parafii nieopodal Gniezna (także archidiecezjalnym duszpasterzem policji), gdy w kwietniu 2011 roku został nagle odwołany z wszystkich sprawowanych urzędów. Powód? – Wierni pisali na niego donosy do kurii, że ma dwójkę dzieci. Arcybiskupowi Muszyńskiemu to nie przeszkadzało, ale gdy nastał Kowalczyk, wezwali Witka na przesłuchanie. Mógł oczywiście wszystkiemu zaprzeczyć, co byłoby dla wszystkich najwygodniejsze, ale uniósł się honorem i przyznał. Na protokół, więc nie było już wyjścia. Dostał do wyboru: definitywne rozstanie z rodziną lub sutanną. Wybrał to drugie. Wkurzył się, bo w czasie śledztwa po okolicznych wsiach łaził Stefański z kurii (wikariusz biskupi ds. trudnych i nadzwyczajnych – dop. red.) i przepytywał sołtysów, zbierał plotki... Szkoda człowieka. Rzucili go na żer, podczas gdy kilku kolegom znajdujących się w bardzo podobnej sytuacji włos z głowy nie spadł – zauważa duchowny z Gniezna. ! Proboszcz spod Biłgoraja (diec. zamojsko-lubaczowska) jest nie tylko ojcem dorosłych już Katarzyny i Szymona oraz podporą finansową rodziny, ale nawet szczęśliwym dziadkiem. Każde dziecko i ich matkę zaopatrzył we własne mieszkanie w Lublinie, samochody średniej klasy (fiaty panda), chucha,
z Wałbrzycha, którą pleban przygotowywał do bierzmowania, zaś w chwilach wolnych brał do łóżka. Po narodzinach wyparł się ojcostwa. Nie chciał też płacić alimentów, ale zlecone przez sąd badania DNA ujawniły nagą prawdę. Kilka miesięcy później szef przeniósł go do sąsiedniej diecezji zielonogórsko-gorzowskiej. Obecnie jest rezydentem parafii w powiatowym mieście K. oraz katechizuje i... przygotowuje do bierzmowania młodzież z tamtejszego Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych. ! Po 17 latach noszenia białego habitu ojciec N. postanowił odejść z zakonu paulinów. Miał wówczas 37 lat i dyplom Papieskiej Akademii Teologicznej. – Postawiłem na uczciwość. Miałem tak jak inni udawać, że moja ukochana jest kuzynką albo pozwolić, żeby nasze dziecko mówiło do mnie „wujku”? Chcieli mnie zatrzymać, żeby uniknąć skandalu. Najpierw kusili wyjazdem na paulińską parafię w Rzymie. Po czterech miesiącach dostałem dekret o przeniesieniu do Doylestown, „amerykańskiej Częstochowy”. Odmówiłem, choć kombinowali na różne sposoby, przekonując, że w Ameryce będzie mi dobrze, dostanę tam więcej pieniędzy i na kobietę przymkną oko. Generał (o. Izydor Matuszewski – dop. red.) wezwał mnie na Jasną Górę. Rozmowa odbyła się w dobrej atmosferze. Oznajmiłem mu, że mam maleńkie dziecko i nieodwołalnie odchodzę z zakonu. On zaś, podając przykład jednego z naszych ojców
11
w Doylestown, tłumaczył, że przecież nie muszę, bo w USA – podobnie jak tamten – spokojnie zarobię na alimenty. Mówił o księdzu spod Częstochowy, który ma całą gromadkę dzieci i nikt nie robi z tego dramatu. Dałem się ostatecznie namówić na kompromisowy roczny urlop poza klasztorem. Po zakończeniu generał przysłał wezwanie na rozmowę. Nie pojechałem. Bombardowali dalej, żądając natychmiastowego powrotu do klasztoru. Wreszcie jeden z paulinów udzielił mi świetnej rady: „Weź ślub cywilny, bo te debile nie dadzą ci spokoju”. Szybko sprawdziłem w kodeksie kanonicznym: bingo! Zakonnik, który „zawarł małżeństwo lub usiłował je zawrzeć, nawet tylko cywilne”, zostaje z mocy prawa wydalony. Popędziliśmy z dziewczyną do urzędu stanu cywilnego i... odzyskałem wreszcie wolność – wspomina były zakonnik. ! W analogicznych lub zbliżonych okolicznościach zrzucili w ostatnich kilku latach sutanny: Artur G., Grzegorz Sz. oraz Rafał D. (wszyscy z diecezji gliwickiej); dr Andrzej J. (po studiach w Rzymie sprawował funkcję rzecznika wrocławskiej kurii metropolitalnej, dyrektora oddziału „Gościa Niedzielnego”, wykładał w seminarium duchownym i działał jako korespondent Katolickiej Agencji Informacyjnej); działacz przykościelnego harcerstwa Arkadiusz K. i Sebastian P. (obaj także z Wrocławia); Artur S. z diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej (autor niestrawnej dla hierarchów książki obrazującej rolę płci pięknej w oczach papieży oraz ideologów katolickich); Paweł Sz. z diecezji włocławskiej (proboszcz prestiżowej parafii w Koninie); Wiesław M. (wikariusz z diecezji opolskiej, który zostawił swojemu proboszczowi list rozwiązujący umowę o pracę z Kościołem na zawsze i ze skutkiem natychmiastowym, po czym udał się w siną dal z pewną młódką); dr hab. Piotr B. (profesor Uniwersytetu Szczecińskiego, gdzie na Wydziale Teologicznym kierował Katedrą Egzegezy i Teologii Biblijnej Starego Testamentu); Ryszard J. z archidiecezji łódzkiej; Stanisław D. i Adam W. (diec. łomżyńska); Grzegorz K. (diec. łowicka); Bogusław W. i Jacek J. (obaj z diec. tarnowskiej). W diecezji płockiej wikariusze jakby się zmówili, bo niemal jednocześnie robotę dla miłości porzucili: Radosław D., Krzysztof L. i Krzysztof M.; z Ordynariatu Polowego WP odeszli: Józef K., Jacek K., Paweł Rz. i Paweł G.; w archidiecezji gnieźnieńskiej: Marek R. i Tomasz R.; w rzeszowskiej: Tomasz S. i Piotr S. Naukowiec dr Jacek L. z diecezji łowickiej wybrał uroczą kobietę kosztem nieapetycznego ordynariusza, zaś Mariusz K. nawet nie podziękował za współpracę biskupowi tarnowskiemu... Nazwiska i adresy udostępnimy felietoniście Hołowni, jeśli zwróci się o to z odpowiednio umotywowaną prośbą, coby się więcej nie ośmieszał. MARCIN KOS Współpraca T.S.
12
Nr 32 (649) 10–16 VIII 2012 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Hipokryzja żałobna Śmierć wybitnego krytyka III RP, człowieka kneblowanego za życia, stała się okazją do autoreklamy tych, którzy go lekceważyli. Przed kilkoma dniami zmarł profesor Tadeusz Kowalik (na zdjęciu) – jeden z najwybitniejszych polskich ekonomistów i myślicieli społecznych. Zgaduję, że większości czytelników pozostaje on nieznany i nie jest to kwestia przypadku. Profesor Kowalik był mianowicie jednym z najbardziej wytrawnych i dociekliwych krytyków systemu panującego obecnie w Polsce. Podobnie zresztą jak i systemu poprzedniego. Z tego powodu i wtedy, i ostatnio bywał marginalizowany przez tych, którzy decydują o tym, kto ma prawo brać udział w debacie publicznej. Z Kowalikiem wszyscy możni mieli problem. On od zawsze był lewicowcem, ale zawsze też na swój własny sposób. Owszem, przez pewien czas należał do PZPR, ale rychło zadarł z partyjną ortodoksją. Partii, która uważała się za forpocztę lewicowości, trudno jednak było walczyć z socjalistą, bo nie dało mu się dorobić ani nacjonalistycznej, ani kapitalistycznej gęby. Profesor był znawcą i propagatorem – choć nie bezkrytycznym – systemu skandynawskiego. A ten i za PRL-u, i teraz nie jest mile widziany nad Wisłą. Wtedy był zanadto kapitalistyczny, a teraz jest zanadto lewicowy. Kowalik związał się z KOR-em, a potem był jednym z głównych doradców ekonomicznych pierwszej „Solidarności”. Czyli, jak się to teraz mówi, należał do tzw. demokratycznej
opozycji. I kiedy opozycja w 1989 roku stała się władzą, również nie bardzo wiedziała, co z Kowalikiem zrobić. Bo kiedy on zorientował się, że jego dawni koledzy zdradzili pracowników, po których plecach wdrapali się na szczyty władzy, stał się bezwzględnym krytykiem przyjętych rozwiązań. Próbował jeszcze ratować Polskę przed planem Balcerowicza, ale, niestety, nie miał dostatecznej siły przebicia. Aby ocalić resztki dawnej, prospołecznej „Solidarności”, założył z kolegami (m.in. z Ryszardem Bugajem, Zbigniewem Bujakiem, Karolem Modzelewskim i Aleksandrem Małachowskim) Unię Pracy. Ale i ona nie wpłynęła znacząco na losy Polski – została odrzucona przez prawicę solidarnościową, a później zwasalizowana przez SLD. Wreszcie porzucił aktywność polityczną – zajął się wyłącznie nauką, publicystyką i spotkaniami z ludźmi, którzy podzielali jego punkt widzenia. Podzielił los tych wszystkich, którzy krytykowali bezduszny, szkodliwy i marnotrawny system społeczno-gospodarczy III RP. W mediach głównego nurtu pojawiał się bardzo rzadko, bo decydentom zależało na tym, aby Polacy nie zdawali sobie sprawy z różnorodności wyboru, aby wierzyli, że to, co oglądają w TVN lub czytają w „Rzeczpospolitej”, jest jedyną możliwą i racjonalną opcją. Z ekonomią zrobiono to, co z kwestiami
a temat tego, czy straż miejska jest potrzebna, czy nie, dyskusje trwają od lat. Formacja jednak ma się nieźle, a na dodatek co rusz zalicza interwencje niezbędne dla ładu społecznego… Pewna mieszkanka Cieszyna ma psa. 19 lipca jak każdego dnia wyprowadziła go na spacer. Kontakt ze swoim czworonogiem ma – jak zapewnia – dobry, ale, niestety, nie na tyle, żeby miała pojęcie o tym, iż feralnego 19 lipca jej pies miał kłopoty gastryczne. Mówiąc dosadniej – rozwolnienie. Trasę pokonywali tę, co zwykle. Na wysokości siedziby cieszyńskiej straży miejskiej pupil naszej bohaterki nie wytrzymał. Zdążyła z chodnika odciągnąć go na pobliski trawnik, gdzie zwierzę oddało płynne odchody. Psu widocznie ulżyło. „Halo, pani to posprząta!” – usłyszała w tej chwili jego właścicielka. Głos należał do siedzącego w aucie strażnika miejskiego, który w końcu uznał za stosowne do burzycieli publicznego porządku podejść. Jeszcze raz pouczył, żeby natychmiast po psie sprzątnąć. Wytłumaczyła, że nie widzi sposobu, aby kupę o tak rzadkiej konsystencji z trawnika usunąć. Zaproponowała, że przyniesie wodę, bo mieszka zaledwie sto metrów dalej, i ekskrementy pupila spłucze.
N
światopoglądowymi – wykastrowano całą sprawdzoną gamę rozwiązań i pozostawiono tylko jeden wybór. W etyce i sprawach światopoglądowych – rzymski katolicyzm, a w sprawach gospodarczych – fundamentalizm wolnorynkowy na wzór latynoamerykański. I taka właśnie – kaleka i wykastrowana – jest polska demokracja. Tak jak w starym dowcipie sprzed stu lat – można pić każdy napój, pod warunkiem że będzie to coca-cola, i można jeździć każdym samochodem, pod warunkiem że będzie to czarny Ford T.
Strażnik takiej opcji nie przyjął. A że nie mógł przestępczyni przeciwko jakości zieleni wylegitymować, bo traf chciał, że na spacer wyszła bez dowodu osobistego, wręczył wezwanie do osobistego stawiennictwa w siedzibie SM.
Tym większe było moje zdumienie, gdy we wspomnieniu pośmiertnym o Kowaliku zamieszczonym w „Gazecie Wyborczej” przeczytałem, że profesor wielokrotnie krytykował system m.in. na łamach… „Gazety Wyborczej”. Ale napisać coś takiego, to tak jakby powiedzieć, że Kościół udzielił Galileuszowi forum do głoszenia swoich poglądów. I nie dodać, że tym forum był trybunał inkwizycyjny! Albo powiedzieć, że na łamach „Trybuny Ludu” krytykowano PRL (bo czasem krytykowano),
panie, tuż po tym jak psie odchody z trawnika upłynniły, udały się na dyżurkę cieszyńskiej straży. Żeby stróża porządku odnaleźć i poprosić, aby odnotował naprawienie szkody. Strażnik, niestety, nie był już zainteresowany
Kupa roboty I odszedł. Cieszynianka przyznaje, że rozważała wówczas pomysł, aby wykorzystać do sprzątania swoją koszulę, no ale wtedy na bank wpadłaby z deszczu pod rynnę, bo gorliwy strażnik oskarżyłby ją nie tylko o obnażanie się w miejscach publicznych, ale i o nieposzanowanie władzy. Gdy się nieco otrząsnęła, poszła do chałupy po przyrzeczoną funkcjonariuszowi butlę z wodą. Na wszelki wypadek wzięła na świadka zmywania dowodów przestępstwa swoją rodzicielkę. Obydwie
oględzinami miejsca przestępstwa – chciał natomiast wręczyć obywatelce mandat za wykroczenie. Mniej więcej 30-minutowe leżakowanie efektu psiego rozwolnienia na trawniku wycenił na 150 zł. Obywatelka mandatu nie przyjęła. Napisała za to skargę do komendanta. Ten – chcąc nie chcąć – musiał się nad psią kupą pochylić. No i okazało się, że – jak to w farsie bywa – uczestnicy zajścia postrzegają je w zgoła inny sposób.
ale nie dopowiedzieć, że „Trybuna” była propagandową podporą PRL-u właśnie. Przecież jedną z przyczyn wielu nieszczęść ostatnich 20 lat jest zawłaszczenie głównych mediów prywatnych i publicznych przez zwolenników fundamentalizmu rynkowego, którzy spłaszczyli i zdeformowali debatę o najważniejszych sprawach kraju. I tak jest w dużej mierze do chwili obecnej, a dowodem tego jest groteskowa dyskusja polegająca na braku dyskusji w sprawie reformy emerytalnej Tuska, a parę lat temu – na przykład na temat wojny w Iraku. W tej pseudodebacie reprezentanci poglądów niefundamentalistycznych byli i są traktowani jak paprotki – nic nieznaczące ozdoby mające usprawiedliwiać dyktat tych, którzy przeforsowali swój punkt widzenia. Tak aby potem można było powiedzieć, że przecież naród się wypowiedział, debata się odbyła. Tylko że ostatnie w niej słowo ma zawsze ta sama opcja. Ogromną winę za ten narodowy skandal ponosi m.in. „Gazeta Wyborcza”. To jeden z powodów, dla których demokracja w Polsce jest taka marna i kaleka, zmanipulowana przez korporacje i „autorytety” opłacane przez banki. Profesor Kowalik robił co mógł, ale jego praca była w dużej mierze szarżą kawalerii na czołgi przeciwnika. Na szczęście jego myśli i słowa zostały zasiane w umysłach tysięcy ludzi. I oni już sobie poradzą z tymi czołgami prędzej czy później. Wszak żadna władza nie trwa wiecznie – nawet dominacja Kościoła katolickiego i „Gazety Wyborczej”. ADAM CIOCH PS Na stronie www.polskatransformacja.muza.com.pl można znaleźć omówienie ostatniej książki profesora oraz wywiad z nim.
Obywatelka: – Zostałam w agresywny sposób zaczepiona przez strażnika miejskiego, który nie przedstawił się, tylko podniesionym tonem nakazał natychmiastowe sprzątnięcie nieczystości. Strażnik: – To skarżąca zachowywała się opryskliwie i lekceważąco. Komendant skargę uznał za bezzasadną, a w piśmie do obywatelki napisał: „Gdyby w czasie interwencji strażników miejskich wyraziła pani wolę posprzątania po wyprowadzanym psie, to wezwanie i dalsze czynności byłyby niepotrzebne. Wyjaśnienia uczestniczących w zdarzeniu strażników przeczą zarzutom zawartym w skardze”. Obywatelka się nie poddaje. Żąda konfrontacji. Za nieprzyjęcie mandatu – jak informuje pan komendant – właścicielka czworonoga stanie przed cieszyńskim sądem rejonowym. Liczy na to, że wymiar sprawiedliwości dogłębnie i szczegółowo przeanalizuje dowody. Może nawet powoła biegłego, który odpowie na zasadnicze w tej sprawie pytanie: czy rzeczywiście był sens angażować sztab ludzi w rozważania nad tym, co należy zrobić z rzadką psią kupą? A my pozostajemy z nadzieją, że w całym Cieszynie organy nie mają większych spraw do ścigania. JULIA STACHURSKA
Nr 32 (649) 10–16 VIII 2012 r. ozmawiamy z byłym duchownym jednego z kościołów charyzmatyczno-zielonoświątkowych. Był wychowany i działał w środowisku, które chełpi się rzekomym oglądaniem częstych uzdrowień i innych cudów. Nasz rozmówca po kilkudziesięciu latach zerwał ze swoim Kościołem, lecz zachował wiarę w Boga i w Biblię. Z powodów rodzinnych i z obawy przed ostracyzmem środowiskowym zgodził się na rozmowę tylko pod warunkiem zachowania anonimowości.
R
– Jak to jest, gdy po kilkudziesięciu latach działalności religijnej człowiek dochodzi do wniosku, że się mylił? Że został wprowadzony w błąd i że innych w błąd wprowadzał. – Nie odszedłem od Boga, pozostawiłem jedynie ruch charyzmatyczno-zielonoświątkowy, który w moim mniemaniu i wieloletnim doświadczaniu jest niezgodny z nauką Biblii oraz bardzo destrukcyjny dla swych członków. Z lektury Biblii jasno możemy wywnioskować, że poznanie każdego człowieka jest tylko cząstkowe, niekompletne, a wierni winni brać przykład z biblijnych berejczyków, tzn. badać pisma, czy tak się sprawy mają. Przez dziesiątki lat badałem, obserwowałem, doświadczałem, a skutkiem jest pozostawienie ruchu charyzmatyczno-zielonoświątkowego. Muszę też zaznaczyć, że jako czynny pastor i nauczyciel nigdy w swoim przekazie, nauczaniu nie kładłem nacisku na tzw. charyzmaty, tylko na etykę życia odwzorowywaną z wzorca, jakim jest Jezus Chrystus. Reasumując, nie mogę powiedzieć, że się myliłem – po prostu miałem długi okres badania pism i otaczającej rzeczywistości. – Co szkodliwego Pana zdaniem jest w charyzmatyczno-zielonoświątkowym nurcie chrześcijaństwa? – Przede wszystkim w ruchu tym nie kładzie się nacisku na naukę Biblii (jak w innych kościołach ewangelicznych), na racjonalne przyswajanie jej wartości. Dominuje tu sztuczne wywoływanie entuzjazmu, nad którym czuwają pastorzy, liderzy, prorocy, etc. To właśnie oni są kreatorami niekontrolowanej zbiorowej histerii na nabożeństwach, bo odpowiednio sterując emocjami ludzkimi, wprowadzają ludzi w trans, z czego manipulowani nie zdają sobie sprawy. Działania takie psychomanipulatorzy nazywają działaniem ducha (chodzi o Ducha Świętego). Charyzmatycy, zielonoświątkowcy wykorzystują niedostrzegalne na pierwszy rzut oka zbiorowe urojenia, które odzwierciedlają urojenie pastora lub innego przywódcy. Przeżycie zbiorowego urojenia scala grupę, dając liderowi poczucie tworzenia elitarnej wspólnoty, i uzasadnia indywidualne przypadki urojeń wewnątrz urojenia zbiorowego. – Ale przecież Nowy Testament obiecuje nie religię samych słów,
ale także realnych „znaków i cudów”? Ruch charyzmatyczny nie jest tym objawieniem „pełnej ewangelii”, za które się podaje? – Biblia wspomina o znakach i cudach i one się dzieją dzisiaj, ale to wcale nie muszą być spektakularne zjawiska. Czy cudem nie jest, gdy ludzie z natury źli, grzeszni, po poznaniu Boga całkowicie zmieniają swoje życie? Ze złych stają się dobrzy, empatyczni, kochający bliźnich. Zdarza się, że Bóg wysłucha naszych próśb i na przykład uzdrowi kogoś.
ZAMIAST SPOWIEDZI – W Liście do Koryntian ap. Paweł wymienia dary Ducha Świętego (DŚ) – jako pierwsze mądrość i wiedzę, a na samym końcu dar języków. A więc on istnieje, on ma czemuś służyć. Wszystkie dary DŚ mają budować Kościół (gr. ekklesia, czyli grupa ludzi wezwana do przebywania razem, zgromadzenie wierzących w dowolnym miejscu). Chcę mocno wyartykułować, że Kościół to ludzie, a nie budynek do sprawowania kultu religijnego, a wszystkie dary DŚ mają wzmacniać wiarę wierzących.
„zielonoświątkowy prorok” to osoba poważana, która wszystko może wyprorokować. Te ich proroctwa wprowadzają destrukcję psychiczną, niszczą ludzi, przesuwają ich jak pionki na szachownicy. Proroctwa zielonoświątkowe to nic innego, tylko obrzydliwe wieszczenie. Z tym że zielonoświątkowcy przyjmują te banialuki jako „słowo od Boga”. Prawdziwa działalność Ducha to pomoc wiernemu w życiu chrześcijańskim. Uważam, że zielonoświątkowcy są dużym nierozpoznanym jeszcze zagrożeniem dla Kościoła biblijnego. – Dlaczego? Czy to nie przesada? – Inni ewangeliczni chrześcijanie traktują ich jak braci w wierze, gdy faktycznie są to biblijni wywrotowcy. Czytelników w celu zdobycia gruntowniejszej wiedzy w tym zakresie odsyłam do jedynej monografii zielonoświątkowej: „Historii ruchu zielonoświątkowego i odnowy charyzmatycznej”, autorstwa Vinsona Synana. 100 lat – tak krótko istnieją konfesje zielonoświątkowo-charyzmatyczne, a już wyrządziły tyle
Cuda na kiju Tak było z moją siostrą w wierze, która mimo stwierdzonego raka piersi prosiła o modlitwy. Bóg wysłuchał nas – choroba ustąpiła (potwierdzili to lekarze), a ona żyje i ma się dobrze. Natomiast zielonoświątkowcy robią na swoich nabożeństwach show, a cel jest oczywisty – ogłupić i pozyskać nowych zwolenników, wyznawców. Ludzie mają to do siebie, że lubią oglądać teatr, patrzeć na coś niecodziennego, być gapiem. Więcej – każdy chce być młody, piękny, zdrowy i bogaty. A więc różni cwaniacy wykorzystują naiwnych. Na swoich show wmawiają ludziom najdziwniejsze rzeczy. Kto kiedykolwiek w historii Kościoła słyszał i widział, żeby mównicę (kazalnicę) oświetlać kolorowymi światłami? A dzisiaj u charyzmatyków to występuje. Ruch charyzmatyczny nie jest przejawem „pełnej ewangelii”; jest ruchem zawodowo-komercyjnym dla przywódców. Dla nich to zawód – „sprzedają swój produkt” (doktrynę) w chwytliwym opakowaniu. Przypomnę, że wielki apostoł pogan Paweł utrzymywał się z pracy zawodowej (szył namioty) i głosił ideę chrześcijańską. – Jak to jest ze słynnym „darem języków”? Co tak naprawdę wypowiadają wierzący? Bo ja mam wrażenie, że po prostu coś tam sobie gaworzą jak dzieci.
Charyzmatycy błędnie nauczają, że chrzest DŚ znamionują obce języki. Inną praktyką występującą u zielonoświątkowców jest wspólne mówienie językami. Biblia jasno naucza, że „na językach w zgromadzeniu” może mówić dwóch, trzech, po kolei i tylko wówczas, kiedy jest tłumacz. O tym zielonoświątkowcy nie wiedzą lub celowo to pomijają. Zauważę również, że tzw. glosolalia występują i w innych religiach, a nawet w voodoo. – A co z proroctwami? Czy to nie jest tak, że rzekome „słowa od Boga” to po prostu próba, czasem zapewne podświadoma, manipulowania innymi ludźmi? – Prorok to „religijny zwiastun”. W ogólnym sensie teologicznym prorokiem można nazwać każdą osobę, która jest upoważniona do przekazywania objawienia Bożego. Natomiast społeczność, w której jest dokonywane to objawienie, ma „osądzać”, czy jest zgodne z Pismem Świętym (patrz 1 Kor 14. 29). U zielonoświątkowców jest to instrument do wszystkiego. Najczęściej do manipulowania ludźmi, a jednak
szkody biblijnemu Kościołowi. Ukazują się na szczęście opracowania krytyczne wobec tego młodego ruchu, ale potrzeba ich znacznie więcej. Zielonoświątkowcy „wciskają” się wszędzie… Pewnie pan słyszał o zielonoświątkowcach/charyzmatykach katolickich. Ruch ten to emocja, społeczne wyżycie się. Szkoda, że nie biblijne poznanie prawdy. – A jak Pan ocenia popularne w tym środowisku wyganianie diabła? Widziałem, jak z osób po prostu przygnębionych wypędzano „demona smutku” albo „demona śmierci”… – Wcale nie będę tego oceniał! Daleki jestem od egzorcyzmów i spirytyzmu. To nie moja „działka”; nie będę jej uprawiał i zniechęcam innych do jej uprawiania. – Ruch charyzmatyczny to także – a może przede wszystkim – problem władzy. W protestantyzmie to jeden z najbardziej autorytarnych nurtów, gdzie rzekomo przez Ducha prowadzeni „pasterze” uzurpują sobie władzę czasem przypominającą roszczenia katolickiego kleru. W tych Kościołach często to już nie wierni rządzą, ale pastor lub rada starszych. – To pytanie z tezą, którą podzielam. Jak świat światem ludziom zawsze chodziło o władzę i „kasę”. Kler katolicki, protestancki i każdy inny jest podobny. Niestety! W okresie
13
antyku, kiedy powstawał Kościół Chrystusa, nie było pastorów – byli starsi (episkopos, prezbiteros), którzy w teokratyczny sposób kierowali zborami (kościoły lokalne). Byli to ludzie bardziej dojrzali duchowo od nowo wstępujących do Kościoła. Byli pasterzami dla „stada owieczek Bożych”, nauczycielami. Dla nich wzorcem był Chrystus, a oni byli wzorcami dla mniej doświadczonych, obeznanych w pismach. A dzisiaj? Często w zborach mamy dyktatorów, zręcznych „polityków”, którzy za wszelką cenę chcą utrzymać władzę nad poddanymi. Należy przy okazji wspomnieć, że jeszcze 30 lat temu w zborach ewangelicznych w Polsce nie było pastorów. We wspólnocie zborowej wszyscy byli braćmi i siostrami. Byli starsi zboru i przełożony zboru, który reprezentował wspólnotę na zewnątrz, na przykład przed władzą – wówczas komunistyczną. – Wśród duchownych nurtu charyzmatycznego spotykamy całe rodzinne dynastie. Pastorzy tłumaczą to szczególnym Bożym błogosławieństwem dla pewnych rodzin. A ja mam wrażenie, że to raczej swego rodzaju nepotyzm, jak ten w PSL lub PO. Pastorami zostają zięciowie i synowie, obejmujący stołki duchownych po ojcach i teściach lub przy ich poparciu. – Dzisiaj „pastor” to nie idea, pasja, za którą niekiedy oddawało się życie. Obecnie to zawód, choć czasem żongluje się jeszcze słowem służba. To praca mało stresowa. Należy też pozyskać sobie sprzyjającego proroka, wówczas dyktatorowi (przepraszam… pastorowi) nic nie grozi, ma ciepłą posadę. Dobrze być w miarę elokwentnym, ale nie trzeba być inteligentnym – prostactwo przechodzi. Najlepiej mówić ludziom to, co chcą słyszeć. O czymś takim jak pokuta zupełnie zapomniano. Nie dba się o życie ludzi według norm biblijnych, tj. bezgrzeszne. Wystarczy, żeby ludzie wyznawali, że Jezus jest ich panem. Podnieś swoją rękę na znak przyjęcia Jezusa, to wystarczy. A gdzie zmiana życia, pojednanie z Bogiem, tzw. nowonarodzenie?! W zborze dobrze mieć rytmiczną grupę śpiewającą – to przyciąga młodzież. Ważne jest tak zagospodarować wolny czas wiernych, żeby już go nie mieli na samodzielne czytanie Biblii, samodzielne myślenie. Nie można też dopuścić do kontaktów z innymi grupami ewangelicznymi, bo mogliby w konfrontacji, rozmowach „przejrzeć na duchowe oczy”. Takie sekciarskie wyalienowanie nazywa się dbaniem o czystość duchową. Co pozostało? Drenować kieszenie wiernych na swoje zawodowe pobory! Dobrze mieć w zborze operatywnego biznesmena, założyć fundację – to też przynosi dochody. Dlaczego zatem takiego „przedsiębiorstwa” nie przekazać lub nie dzielić się nim z synem lub zięciem?! Rozmawiał MAREK KRAK
14
BEZ DOGMATÓW
Im większe są w danym kraju różnice pomiędzy pensjami szefów i ich pracowników, tym częściej ludzie sięgają po narkotyki i alkohol. Dlaczego tak jest? Związki pomiędzy odurzaniem się a nierównością naukowcy starają się wyjaśnić poprzez fascynujące badania prowadzone w ramach nauk społeczno-biologicznych. Coraz trudniej jest dzisiaj rozdzielić to, co o ludziach mówi neurobiologia lub prymatologia oraz klasyczna socjologia z ekonomią.
powiodło się lepiej, a więc zajmują wyższą pozycję w stadnej hierarchii, mają też wyższy poziom dopaminy w mózgu. I to nie tylko w porównaniu z innymi, ale też z czasem, gdy żyły samotnie. Bycie „szefem” spowodowało poprawę działania tego niezwykle ważnego systemu w mózgu. „Ten pomiar funkcji dopaminowej
Autorzy podkreślili, że z ich pracy płyną dwa istotne wnioski: zmiana pozycji społecznej bardzo szybko zmienia sposób, w jaki funkcjonują układy naszego mózgu, oraz to, że podatność na nadużywanie kokainy może być wynikiem tych zmian.
Zabójczy stres Makaki zachowywały się jak ludzie, którzy – nie mogąc zapewnić sobie innych sposobów na poprawę samopoczucia i zdobycie pozytywnych wrażeń – sięgają po to, co najtańsze i najbardziej
więc dziwnego, że używanie narkotyków takich jak kokaina, marihuana czy heroina jest bardziej rozpowszechnione w społeczeństwach o większych nierównościach” – pisali Richard Wilkinson i Kate Pickett we wspaniałym i godnym polecenia „Duchu równości”. Stres jest w takich społecznościach często wynikiem lęku o byt, ponieważ tam, gdzie jest więcej nierówności, tam też więcej biedy. I to nawet w państwach zamożnych. Jednak nie tylko bieda jest tutaj problemem. Chodzi także o sprzeciw wobec niesprawiedliwego traktowania, który – jak
Prochy na osłodę Odpowiedzi na pytanie o przyczyny plag społecznych szukali między innymi naukowcy z Uniwersytetu Medycznego Wake Forest. Przeprowadzili oni wieloletni projekt badawczy, którego celem było sprawdzenie zależności pomiędzy hierarchą społeczną, działaniem układu dopaminowego u makaków a ich skłonnością do sięgania po kokainę. Inspiracją byli dla badaczy jednak ludzie, ponieważ zaburzenia w poziomie serotoniny i dopaminy od dawna wiąże się z występowaniem u naszego gatunku zaburzeń psychicznych. W tym uzależnień.
Nierówność zabija
Gdy makaki lubią kokę Ludzi nie można było obsadzić w roli obiektów doświadczalnych i zastąpiono ich naszymi ewolucyjni kuzynami, a dokładnie 20 makakakami jawajskimi. Małpy zostały umieszczone w specjalnie przygotowanym „domu”. Przez pierwsze półtora roku mieszkały oddzielnie i poddano je uważnej obserwacji. Mierzono między innymi poziom testosteronu, kortyzolu i innych hormonów. Wykorzystywano też pozytonową tomografię emisyjną, która pozwala określić działanie systemów neuroprzekaźnikowych – na przykład serotoninowego i dopaminowego. Kiedy wszystko zostało już dokładnie zmierzone, małpy połączono w grupy złożone z czterech osobników. Znów poddano je obserwacji, by określić pozycje, które zajmą w nowych społecznościach. Zwracano uwagę na zachowania agresywne i na to, komu udawało się wymusić posłuch. Policzono też, jak często jedne małpy są iskane przez inne, a więc są obiektem ich zainteresowania, oraz jak wiele czasu spędzają w towarzystwie. Stwierdzono, że osobniki dominujące były – co nie wywołało zaskoczenia – znacznie bardziej agresywne, ale też słuchane i oblegane. Kiedy hierarchie się już wyklarowały, ponownie zmierzono poziom hormonów i przeprowadzono badania PET. Okazało się, że ci, którym
kamyka, to zachowanie drugiej zmieniało się diametralnie. Nie tylko nie zgadzała się na gorsze traktowanie, ale też eksperymentator kilka razy oberwał warzywem rzuconym w złości. To pokazuje, że kapucynki, tak jak i większość ludzi, złoszczą się, gdy mają gorzej i kiedy są niesprawiedliwie traktowane. Uznano więc, że jedna z najważniejszych cech zapewniających spoistość grup społecznych – niechęć do niesprawiedliwości – jest czymś, co wyewoluowało u wspólnych przodków ludzi i małp, czyli przynajmniej kilka milionów lat temu. Wyciągnięto z tego daleko idące (ale zapewne słuszne) wnioski, że to, iż niechęć do niesprawiedliwości jest wczesnym produktem ewolucji, który utrzymał się u rozdzielonych gatunków przez miliony lat, jest dowodem funkcjonalności współpracy. Oznacza to także, że gdy mamy poczucie, iż jesteśmy dobrze traktowani i „wszystko jest w porządku”, nawet kiedy obiektywnie jest gorzej (np. biedniej), to nasze poczucie zadowolenia z życia nie ulega pogorszeniu.
sugeruje, że raczej nie chodziło o predyspozycję, a o to, że zmiany były konsekwencją objęcia roli dominującej w grupie” – pisali autorzy eksperymentu. U osobników podporządkowanych nic się nie zmieniło. Ale to nie wszystko. Ponieważ zaburzenia poziomu dopaminy są wiązane z podatnością na uzależnienia (jak chcą jedni) lub dążeniem do samoleczenia z wykorzystaniem dostępnych substancji (jak chcą inni), to w eksperymencie sprawdzono także tę zależność. Makaki nauczono korzystać z kokainy i mierzono poziom jej „spożycia”. Okazało się, że osobniki dominujące, które i bez tego nie miały problemów z dopaminą, korzystały z niej znacznie rzadziej niż te, które znalazły się na dole społecznej drabiny. To specjalnie nie dziwi, ponieważ „szefowie” grup mogli liczyć na różne przyjemności: od bycia iskanymi do towarzystwa podporządkowanych osobników. Natomiast te ostatnie mogły szukać pocieszenia jedynie w używkach.
dostępne. W polskim przypadku byłby to przede wszystkim alkohol. Jednak nie chodzi jedynie o wrażenia pozytywne, ale i te negatywne. Przede wszystkim o stres i frustrację. Żeby to zobrazować, znów skorzystano z obserwacji zwierząt. Badania nad uzależnieniami szczurów bardzo wyraźnie pokazują, że zwierzęta zestresowane uzależniają się znacznie szybciej. Co więcej, kiedy działo się tak, że uspokojone szczury przestawały pomagać sobie kokainą lub heroiną, to wystarczyło na powrót je zestresować, by ponownie po nie sięgnęły. Badania na makakach i szczurach mają swoje ograniczenia, jednak są przekonujące. To, że stres i frustracja prowadzą do zachowań autodestrukcyjnych, nie jest bowiem żadną tajemnicą. Tak jak i to, że stres przewlekły – który silnie wiąże się z biedą – odpowiada za genezę wielu chorób cywilizacyjnych. Także, choć nie tylko, uzależnień. „Niska pozycja w hierarchii statusu jest dla większości ludzi bolesna, nic
uczą prymatolodzy – jest wrodzony i mógł powstać na długo, zanim pojawił się homo sapiens.
Niechęć do niesprawiedliwości Kilka lat temu prymatolożka Sarah Brosnan przeprowadziła znacznie prostszy, ale też fascynujący eksperyment, który pokazał, że nie tylko ludzie wiedzą lub raczej czują, iż są niesprawiedliwie traktowani. I, dodajmy, nie tylko ludziom się to nie podoba. Współpracująca z Fransem de Wallem badaczka połączyła małpki w pary i umieściła w klatkach w sposób, który pozwalał im widzieć się nawzajem. Następnie zaczęła z nimi „handlować” – na przykład kapucynki za kamyk dostawały plasterek ogórka. I wszystko było w porządku, gdy obie otrzymywały to samo. Jednak kiedy warunki nieco zmieniono i jedna z nich zamiast ogórka dostawała smaczniejsze winogrono lub otrzymywała ogórek/winogrono, choć nie oddała
Wskaźniki takie jak długość i mierzona na różne sposoby jakość życia znacznie mocniej korelują z poziomem nierówności niż liczonym w dolarach dochodem. Choć trzeba oczywiście podkreślić, że tak staje się dopiero po przekroczeniu pewnego poziomu, który pozwala zaspokoić podstawowe potrzeby. Analizy porównawcze pokazują, że w zasadzie każdy ze wskaźników społecznych w jakiś sposób zależy od tego, jak nierówno dzieli się wypracowany przez wszystkich dochód. Ciekawym przykładem są na przykład Stany Zjednoczone, bo chociaż jako kraj są wyjątkowo bogate, to pod względem średniej oczekiwanej długości życia zajmują dopiero 38 miejsce na świecie. Wszystko to jest wynikiem wielu czynników, wśród których kluczową rolę odgrywają właśnie stres i frustracja, rodzące się z poczucia niesprawiedliwości znaczącej części społeczeństwa. Frustrację wywołuje nie tylko obiektywne ubóstwo, ale i poczucie tego, że z niewiadomych przyczyn ma się gorzej niż inni. A w świecie, w którym pieniądz odgrywa rolę bożka i liczy się jedynie to, co można za niego kupić, zawsze jest ktoś, kto ma więcej. Lepiej i dłużej żyje się po prostu tam, gdzie większość żyje na przyzwoitym poziomie. Czyli tak jak ma to miejsce choćby u naszego zamożnego północnego sąsiada lub nieco mniej zamożnego południowego. Gorzej jest za to tam, gdzie niewielu ma bardzo wiele, a pozostali też chcą bardzo wiele mieć. Żyją w przekonaniu, że to, ile dóbr mają, zależy jedynie od nich, choć w rzeczywistości nie zależy. To przekonanie jest właśnie prostą drogą do obniżania średniej długości życia za sprawą nabawienia się chorób serca z zawałem włącznie… K.B.
Nr 32 (649) 10–16 VIII 2012 r.
15
Masturbacja z s o d o m i ą (1) W 1707 roku niejaki Samuel Self wraz z licznym gronem współlokatorów stanął przed sądem w Norwich. Oskarżano go o zachowanie „straszne i nienaturalne”. Winą biedaka było to, że chciał zaoszczędzić i w tym celu zamienił dom w jaskinię rozpusty, gdzie w bardzo typowy sposób robiono rzeczy raczej nietypowe. Samuel był księgarzem, któremu jednak w biznesie wiodło się co najwyżej średnio. Problemy pogłębiało między innymi to, że małżonka mężczyzny, która poznała go, gdy był człowiekiem w miarę zamożnym, nie mogła tego zrozumieć i nie zgadzała się na ograniczenia wydatków. W związku z tym Self postanowił… ograniczyć żonę.
Przyzwoity sadomasochizm W tym celu zaaranżował sytuację, w której kobieta zdradziła go z jednym z lokatorów. Przekonany, że to wystarczy do uzyskania rozwodu, zgłosił się do sądu, który miał go uwolnić od lubiącej wydatki małżonki i nakazać rozstanie bez konieczności płacenia alimentów. W sądzie okazało się jednak, że Self nie był taki sprytny i to nie żona będzie w całej sprawie oskarżoną. No, w każdym razie nie tylko ona. Żona postanowiła bowiem opowiedzieć, w jaki sposób odbywały się owe zdrady, i przedstawiła obraz gospodarstwa domowego, o którym można było powiedzieć wszystko, tylko nie to, że było typowe. Dom Samuela Selfa, w którym – oprócz niego i żony – pomieszkiwało pięcioro lokatorów (w tym jedno małżeństwo oraz jeden mężczyzna i dwie kobiety stanu wolnego), za sprawą jego prób doprowadzenia do rozwodu stał się miejscem, w którym praktykowano biczowanie, podglądactwo i grupowy seks. Dokładnie chodziło o to, że seks był tam poprzedzany biciem i biczowaniem, które wówczas było już opisywane nie tylko w żywotach świętych, ale także w literaturze pornograficznej. A do tego uprawiał go tam w zasadzie każdy z każdą, podczas gdy inni patrzyli. Wśród patrzących zdarzali się zresztą także goście, których specjalnie w tym celu zapraszano. Wszystko to potwierdziło dochodzenie sądowe, w którym ujawniono jednak także pewne okoliczności łagodzące. Otóż mimo że domownicy Selfa oddawali się rozrywkom na owe czasy zaskakującym, to wszystko odbywało się w „odpowiednich” ramach. Mianowicie, mimo że na porządku
dziennym było bicie i podglądactwo, to wszystko zawsze odbywało się w heteroseksualnych parach, które stosowały jedynie pozycję misjonarską. „Poza liczbą osób w pokoju, które uprawiały seks lub patrzyły na niego, i biczowanie, ciężko to wszystko w ogóle uznać za interesujące” – pisał William Naphy w „Sex Crimes”.
„Zbrodnie nienaturalne” Trudno jednak przyznać mu rację, bo być może samo przestępstwo nie było interesujące, ale to, że ludzie angażujący się w rozrywki tak wyuzdane i nietypowe nie odważyli się na złamanie nakazu stosowania pozycji misjonarskiej, jest bardzo ciekawe. Powodem było zapewne to, że ludziom wychowywanym na tłumaczonych przez parafialnych księży pismach teologów katolickich i protestanckich mogło się wszystko pomieszać:) Tym
oddawaniu się tej niecnej przyjemności. Taki choćby franciszkanin Jean Benedicti twierdził, że „jeżeli dana osoba masturbuje się, myśląc o zamężnej kobiecie, jest winna, oprócz masturbacji, także cudzołóstwa; jeżeli pożąda dziewicy, jest to gwałt; gdy krewnego – kazirodztwo; jeżeli zakonnicy – świętokradztwo; a jeżeli innego mężczyzny – sodomia”. W jaki sposób mnich stworzył ten katalog – nie wiadomo. Wiadomo za to, że wywody tego rodzaju miały swoje konsekwencje i choć wszystkich nieletnich onanistów ukarać się nie dało, to nie brak też historii, gdy pierwsze seksualne eksperymenty kończyły się utopieniem lub powieszeniem. Tak było na przykład w 1600 roku w Genewie, gdzie syn lokalnego posiadacza ziemskiego angażował się w tego rodzaju nielegalne praktyki z młodziutkim pasterzem. Chłopcy – bogatszy nęcił drugiego podarkami – zaczęli od onanizowania się w swoim
W świecie zdominowanym przez chrześcijaństwo w rozmaitych odmianach zabijano ludzi z różnych zaskakujących powodów. Chociażby z powodu masturbacji lub seksu z krową. bardziej że choć ówczesne gadanie księży i pastorów wiele nie różniło się od gadania dzisiejszego, to konsekwencje idące za niesłuchaniem mogły być wówczas zupełnie innego kalibru i słuchać trzeba było z nieco większą uwagą. „Trzeba pamiętać, że perwersja oraz przestępstwa seksualne były poważnymi wykroczeniami w tym okresie (pomiędzy renesansem a oświeceniem – KB). Za wszystkie groziła egzekucja. Sądów używano, efektywnie i z całą siłą, by propagować i podtrzymywać normatywny model małżeństwa heteroseksualnego uprawiającego seks w pozycji misjonarskiej” – pisał Naphy. Przy czym dotyczyło to choćby zjawiska takiego jak masturbacja. Była to wprawdzie sprawa tak powszechna, że na ogół ignorowana lub ściągająca jedynie ostrzeżenia. Profilaktyka obejmowała na przykład to, aby bardziej namiętnym kobietom zakazać czytania, ponieważ różnorodne romanse skłaniają je do tego, że „mogą trzymać książkę tylko jedną ręką”... Ale bywało i tak, że teologiczne zawiłości prowadziły do poważniejszych kar. Niekiedy uznawano na przykład, że o ile onanizm jako metoda na rozładowanie napięcia seksualnego jest dopuszczalny, o tyle niedopuszczalne jest już grzeszne myślenie towarzyszące
towarzystwie, by posunąć się o krok dalej i onanizować się wzajemnie. Cała sprawa zapewne nigdy nie skończyłaby się przed sądem, nie było to bowiem wówczas zjawisko rzadkie, a do tego o wszystkim wiedziało wielu ludzi, wliczając w to rodziny obu młodzieńców. Niestety, zamożniejszy młodzieniec postanowił odebrać jeden z danych wcześniej prezentów. To skończyło się bójką, po której 16-letni pasterz pobiegł do domu zalany łzami, krzycząc po drodze o „pederaście”. Matka nie zdążyła – choć próbowała – uciszyć go na czas i wszystko usłyszał miejscowy pastor. Duchowny doniósł gdzie trzeba i rozpoczęło się dochodzenie. Podczas tortur dociekliwi sędziowie wydobyli od obu przyznanie się do uprawiania sodomii. Wyrok: śmierć przez utopienie.
Naturalny gwałt Pomieszanie z poplątaniem, które spowodowali teologowie rozwodzący się nad naturalnością seksu, doskonale widać, gdy sprawę powyżej opisaną zestawi się z innym wyrokiem, wydanym w Genewie ponad 30 lat wcześniej. W 1569 roku Claude Crestien i Jacquez Molliez zostali zatrzymani za „libertynizm”. Określenie to
w rzeczywistości odnosiło się do formy zbiorowego gwałtu, którego miejscowi „panowie” dopuścili się na jednej ze służących. Ta zaszła w ciążę i musząc wytłumaczyć się z podejrzenia o... cudzołóstwo, opowiedziała swoją historię. Otóż kobieta stała się ofiarą pięciu miejscowych szlachciców, którzy zatrzymali ją w sypialni domu jednego z nich i kolejno uprawiali z nią seks. Szybko okazało się, że sam gwałt nie stanowi wielkiego problemu. Sąd dochodził za to, w jakiej kolejności gwałcono dziewkę – tu musiał być i był zachowany porządek oparty na ważności poszczególnych mężczyzn. Dociekano, czy w przerwach panowie nie onanizowali się lub nie dotykali nawzajem oraz czy nie podglądali, jak nad kobietą znęcają się inni. Żaden z nich nie przyznał się jednak do tych „gorszych” wykroczeń i wszyscy zgodnie podtrzymywali, że między nimi do niczego nie doszło. Dzięki temu uniknęli egzekucji. Za „libertynizm” – nie za gwałt – skazano ich na chłostę oraz wygnanie z ogarniętej religijną pasją Genewy. Masturbacja, za którą utopiono dwóch nastolatków, była dla pobożnych sędziów przestępstwem gorszym od zbiorowego gwałtu. Do dziś żyjemy zresztą z bagażem podobnego kabotynizmu, w którym „wykroczenia” pozbawione ofiary są często – z powodu obowiązujących przekonań moralnych – traktowane jako gorsze niż te, na skutek których cierpią ludzie.
Moja miłość Jaillete Nie brak też ciekawostek związanych ze sprawami o seksualnej naturze. Interesująca była choćby nadzwyczajna dociekliwość śledczych, którzy w kontroli tej sfery życia znajdowali perwersyjną przyjemność. Z wieków XVI i XVII zachowały się na przykład liczne przekazy dotyczące procesów wytaczanych przeciw ludziom, którzy uprawiali seks ze zwierzętami. Takich delikwentów wprawdzie bardzo rzadko udawało się skazać, jednak
już samo badanie winy dostarczało śledczym wiele radości. Bywało na przykład tak, że kiedy jeden z mieszkańców wioski zgłaszał, iż przyłapał kogoś na procederze tego rodzaju, rozpoczynało się dochodzenie angażujące całą miejscowość. Podczas śledztwa prowadzonego w Burgundii (rozpoczęło się od doniesienia, że widziano „młodzieńca uprawiającego seks z krową”) przesłuchano kilkadziesiąt osób i nie udało się skazać nikogo. W innym mierzono nawet, czy członek oskarżanego mógł dosięgnąć okolic intymnych krowy. Podobno nie mógł. Ale były i takie dochodzenia, które kończyły się egzekucją. Tak zdarzyło się choćby w wypadku Jeana François-Bessona, którego nakryto in flagranti z niejaką Jaillette, krową właśnie. Dwóch świadków zdarzenia ze szczegółami opisało, jak w ciszy obserwowali 25-letniego oskarżonego, który oddawał się aktom „nienaturalnego cudzołóstwa”. Sam mężczyzna, widząc, że nie uda mu się uniknąć kary, przyznał się do „przestępstwa sodomii popełnionego poprzez kopulowanie z jedną z krów, która przebywała we wspomnianej stodole”. Łaski jednak nie uzyskał i za karę został utopiony. ! ! ! Najwyższy wymiar kary, jak wspomniałem, groził zresztą za wszystko. Oczywiście zależnie od czasu i miejsca, ponieważ teologów czasami słuchano bardziej, a niekiedy mniej. Jednak wszystko, co „nienaturalne” – przy czym do wykroczeń tego rodzaju zaliczano wszystko, co wykracza poza ograniczony do prokreacji seks małżeński w pozycji misjonarskiej – karano z ogromną surowością. Takie podejście prowadziło do ogromnych paradoksów. Łaskawiej oceniano bowiem sytuacje, w których były ofiary (zwłaszcza nisko urodzone), ale krzywdzono je w sposób „naturalny”, niż te, gdzie wszystko odbywało się za obopólną zgodą. KAROL BRZOSTOWSKI
16
Nr 32 (649) 10–16 VIII 2012 r.
ZE ŚWIATA
OLIMPIJSKI WYCHODEK Pływacy sikają do basenu – wyrzuciła z siebie Amerykanka Carly Geehr, która też pływała kiedyś na olimpiadach. Robią to wszyscy, chociaż niektórzy zaprzeczają – przekonuje Geehr. Niecny proceder najczęściej następuje wtedy, gdy są już w wodzie i czekają na start. „Jeśli chcesz być profesjonalnym pływakiem, musisz się pogodzić z tym, że pływasz w wodzie, do której ktoś sika”– podsumowała Amerykanka.
Na badania załapał się „Titanic” i wypadł nieźle – przeżyło najwięcej kobiet i dzieci; uratowano ich ponadtrzykrotnie więcej niż mężczyzn. Ale to wyjątek. Średnia światowa jest bardziej przygnębiająca – przeżywa dwa razy mniej kobiet. A dzieci jeszcze mniej niż kobiet. Raz na 4 przypadki o ich los zatroszczył się kapitan statku. Tylko w połowie wypadków kapitan opuszczał pokład jako ostatni. O pasażerów często nie dbała też załoga, która na łodziach ratunkowych szukała miejsca głównie dla siebie. W badaniach najgorzej wypadli Brytyjczycy.
DIRTY DANCING Ulicznice w Nowej Zelandii tańczą, żeby zwabić klientów. Niestety, robią to nieprzepisowo.
DOMOWE PRZEDSZKOLE Niania z okolic Kaliningradu opiekowała się 2-letnią dziewczynką, przy okazji pijąc wódkę i oglądając telewizję. Kiedy jej podopieczna „wtrąciła się” i zmieniła kanał w telewizorze, 29-letnia bona – mocno wkurzona i mocno pijana – złapała dziecko i rzuciła nim o łóżko, a potem podłogę. Dziewczynka uderzyła głową o metalowy grzejnik. Trzeba było wezwać pogotowie. Niani grozi 10 lat odsiadki.
ZAJĘCIA TECHNICZNE Panie do wygibasów używają znaków drogowych, które przy okazji łamią i wyginają. Mieszkańcy Auckland doliczyli się 40 zbezczeszczonych drogowskazów – tylko w ciągu ostatniego roku. Władze miejskie domagają się od rządu zmiany przepisów, dzięki którym będzie można zabronić prostytutkom pracy i tańczenia w pobliżu domów i obiektów sportowych.
POSTNA OPIEKA Opiekunka kolonijna we Francji wiozła swoich podopiecznych mikrobusem i nagle zasłabła. Spowodowała wypadek. Rannych zostało sześcioro dzieci. Po przebadaniu pani kierowcy okazało się, że przyczyną zasłabnięcia był głód i pragnienie. Trwał ramadan i kobieta – praktykująca muzułmanka – przykładnie pościła. Po kontroli ośrodka, w którym przebywały dzieci, wyszło na jaw, że wśród opiekunów jest więcej poszczących. Wszyscy zostali zwolnieni z pracy. Sprawa wywołała mnóstwo kontrowersji wśród wyznawców islamu, którzy poczuli się „religijnie dyskryminowani”.
W szkole dzieci szybko się nudzą i trzeba je zabawiać. Na nietradycyjny pomysł wpadły nauczycielki z Taranaki w Nowej Zelandii. W jednej z tamtejszych szkół wymyślono konkurs na najlepiej ubranego oposa. Zwierzęta przeznaczone do przystrojenia były... martwe. Zdjęcia z turnieju trafiły do lokalnej prasy. „Oposy to nie zabawki! Nawet te nieżyjące” – zaprotestowali ekolodzy. „Te zwierzęta to szkodniki. Poza tym ludzi po śmierci też się upiększa” – odpowiedziała Pauline Sutton, dyrektorka szkoły.
SZCZEKAJĄCY BERBEĆ Włosi mają coraz mniej dzieci. Za to psów coraz więcej.
Nic dziwnego, że – mimo kryzysu – w górę poszły obroty całego przemysłu produkującego jedzenie i akcesoria dla czworonogów.
PRZETŁUSZCZENIE ŚWIATA Jest nas za dużo – od lat narzekają ekolodzy. Większy problem w tym, że coraz więcej ważymy – dodają angielscy naukowcy. Badacze z London of Hygiene and TropicalMedicine opublikowali artykuł, w którym twierdzą, że pod względem zapotrzebowania na energię dodatkowe kilogramy mają takie samo znaczenie jak większa liczebność populacji. Według ONZ i WHO już w 2005 r. ludzkość ważyła około 287 mln ton, z czego co najmniej 15 mln pochodziło z nadwagi, a 3,5 mln – z otyłości. Najciężsi Ziemianie drepczą po Ameryce Północnej.
PERFUMY ODCHUDZAJĄCE Można ładnie pachnieć i przy okazji gubić zbędne kilogramy. Francuska firma „Velds” wypuściła na rynek spray odchudzający dla kobiet. W jego skład wchodzi kofeina, karnityna oraz ekstrakt z sinic, który pobudza enzymy odpowiedzialne za spalanie tkanki tłuszczowej. Kosmetyk ma wywoływać zwiększone wydzielanie beta-endorfin, które powodują, że mamy mniejszy apetyt. Badania przeprowadzono na paniach w wieku 18–70 lat, które nie stosowały żadnej diety. Aż 75 proc. z nich jadło mniej niż zazwyczaj. Producent radzi, żeby psiknąć się rano – jak wszystkimi innymi perfumami – i dopsikiwać w ciągu dnia, jeśli najdzie nas ochota na czekoladę lub hamburgera. Przy okazji mamy zapewniony świeży, cytrusowy zapach.
GRUBY JAK MNICH Nie tylko księża katoliccy rosną wszerz. Buddyjscy duchowni tak samo. Tajlandzki urząd zdrowia ogłosił, że coraz więcej mnichów cierpi na nadwagę i choroby spowodowane niewłaściwą dietą. Wszystko przez wiernych, którzy – według tradycji – żywią swoich duchowych przewodników. Mnisi biorą swoje koszyczki, chodzą po wsiach i proszą dobrych ludzi o jedzeniowe datki. A dobrzy ludzie są coraz lepsi! Lekarze przebadali 246 mnichów. Okazało się, że 45 proc. z nich ma nadwagę, a 40 proc. cierpi na cukrzycę. Zalecono post.
RATUJ SIĘ KTO MOŻE! Kiedy grozi nam śmierć, przepisy, honor i wszystko inne przestaje mieć znaczenie. Naukowcy ze szwedzkiego Uniwersytetu Uppsala analizowali przypadki zatonięć statków pasażerskich od 1852 do 2011 roku. Interesowało ich, jak sprawdzili się kapitanowie – czy do końca zostali na pokładzie. No i czy przestrzegano gentelmeńskiego „najpierw kobiety i dzieci”.
WYNOCHA DO SIEBIE! Tak przynajmniej jest w Mediolanie. Wszystko przez kryzys i strach przed przyszłością – twierdzą eksperci. Do tego dochodzą horrendalne ceny mieszkań. Rodziny z dziećmi przenoszą się na przedmieścia. W metropoliach pozostają przede wszystkim ludzie starsi, a także samotni karierowicze. Zarówno jedni, jak i drudzy często kupują psa do towarzystwa.
Zagraniczne wojaże to także robienie zdjęć – wszystkim i wszystkiemu. Francuz Nicolas Demeersman zorganizował wystawę „Fucking tourist” (nie warto tłumaczyć). Zaprezentował paryżanom zdjęcia ludzi z różnych zakątków świata, pokazujących środkowy palec do obiektywu. Na dziwny pomysł wpadł, kiedy sam
jeździł po krajach tropikalnych i cykał rdzennych mieszkańców. Aż pewnego razu usłyszał: „Nie! Nie jestem obiektem folklorystycznym!”. Wtedy Nicolas postanowił upamiętnić tubylców, którzy dosyć mają natrętnych turystów.
płacą o połowę mniej, a bilet nie jest tani – w przeliczeniu około 60 zł. W pobliżu kasy ustawiono stragan z minispódniczkami. Liczba gości zwiększyła się dwukrotnie. Przychodzą głównie mężczyźni.
ONI TEŻ UDAJĄ ZŁOTY INTERES Spragnieni luksusu smakosze zapłacą każdą cenę, żeby spróbować czegoś nowego.
Stąd popularność jadalnego złota. Smaku nie ma żadnego. Co najwyżej trochę rozświeca potrawę. Za to kosztuje! Po Nowym Jorku jeździ furgonetka bufet – sprzedają w niej najdroższe hamburgery świata. Douche Burger kosztuje 666 dolarów. W jego skład wchodzi nie tylko wołowina, ale także homary, trufle, kawior. A wszystko gustownie owinięte 6 złotymi listkami. Z kolei restauracja „Magic Oven” z Toronto oferuje pizzę przyozdobioną złotym listkiem – 108 dolarów.
5 CM DO NIEBA Kobieta nosząca obcasy ma większe szanse na orgazm – przekonuje włoska lekarka. Doktor Maria Cerutto ustaliła, że noszenie takiego obuwia to regularna gimnastyka mięśni pochwy i dna miednicy, zwanych „mięśniami przyjemności” – im są silniejsze, tym lepsze doznania seksualne. Wystarczy – zdaniem Cerutto – obcasik zaledwie 5-centymetrowy.
Co udają? Orgazmy. Tak wynika z badań prowadzonych na portalu Askmen.com. O swoim pożyciu opowiedziało 49 tys. panów. Aż 39 proc. z nich przyznało się do łóżkowego aktorstwa, a 23 proc. z nich twierdzi, że przytrafiło się to więcej niż raz. Od 2010 roku, kiedy przeprowadzono podobną ankietę, „udawaczy” przybyło o 6 procent. Wielu mężczyzn cierpi na tzw. opóźnioną ejakulację, czyli problemy z osiągnięciem orgazmu. Poza tym płeć brzydka jest coraz bardziej przemęczona i przepracowana, co też wpływa na potencję.
ZABÓJCZE ZBLIŻENIE Młodej mieszkance Zimbabwe nie układało się pożycie z mężem. Seks uprawiali, ale jakiś taki… nieciekawy. Przynajmniej w opinii 23-letniej niewiasty, która po pomoc udała się do miejscowego znachora. Ten wręczył jej magiczną miksturę na „zwiększenie kobiecych doznań”. Dziewczyna wróciła, zjadła co trzeba, zaciągnęła ślubnego do łóżka i… istne szaleństwo! W opinii męża kobieta wiła się w dzikich spazmach, krzyczała, krzyczała i… umarła. Policjanci zabezpieczyli nadjedzony afrodyzjak. Na razie jako powód zgonu wpisano: „Zbyt dużo przyjemności seksualnej”.
UŚMIECHNIJ SIĘ! Nawet fałszywy uśmiech pozwala nam się zrelaksować – twierdzą naukowcy z Uniwersytetu w Kansas.
PATENT NA SAMOTNOŚĆ Nie chciałam być sama – wyjaśniła 72-letnia Amerykanka, która 1,5 roku przechowywała zwłoki nieżyjącego konkubenta. Linda Chase, kiedy jej partner umarł, sobie znanymi sposobami zabalsamowała ciało i nadal mieszkała w należącym do mężczyzny domu. Na pociechę pobierała jeszcze wszystkie należące się konkubentowi świadczenia (w sumie ok. 28 tys. dol.). Musiało minąć 18 miesięcy, zanim krewni zmarłego zorientowali się, że dawno go nie widzieli… Teraz żądają przykładnego ukarania starszej pani.
ZNIŻKA ZA MINI Kobitki, które przyjdą w krótkiej spódnicy, mniej zapłacą – ogłosili właściciele parku rozrywki w Chinach. Mini musi być krótsza niż 38 cm. Wtedy odwiedzające park w Guilin
W badaniu wzięło udział 169 studentów. Część z nich wyszczerzyła usta w przymusowym uśmiechu. A wesoło nie było, bo wszyscy musieli robić różne niefajne rzeczy – na przykład znosić polewanie lodowatą wodą. Okazało się, że w stresujących sytuacjach fałszywie uśmiechnięci mają niższe tętno. „To nie wyleczy przewlekłego stresu spowodowanego traumatycznym wydarzeniem, na przykład przejściem tornada. Jednak uśmiech może zredukować negatywny wpływ stresu” – skomentowała psycholożka dr Sarah Pressman, współautorka badań. Opracowała JUSTYNA CIEŚLAK
Nr 32 (649) 10–16 VIII 2012 r. o łączy Kościół rzymskokatolicki z filmami Kodaka, kowalstwem i maszynami do pisania? Wszystko to zniknęło lub jest zagrożone zniknięciem w swej klasycznej postaci. Diarmaida MacCulloha nie można zbyć machnięciem ręki. Jest członkiem Akademii Brytyjskiej i profesorem uniwersytetu oksfordzkiego
C
ZE ŚWIATA
zaznacza, że żaden inny Kościół w historii nie narzucił swemu klerowi celibatu. Taki imperatyw staje się „coraz bardziej nierealny” – podobnie jak ostre zwalczanie postulatów wyświęcania kobiet. „To nie jest reakcja racjonalnej instytucji” – twierdzi MacCulloh. Samych wiernych nie czeka żaden kataklizm – uspokaja historyk,
Kościół umiera specjalizującym się w historii religii. Dlatego można być pewnym, że jego opinia sprawia, iż watykański sanhedryn czuje się nieswojo. MacCulloh zapowiada, że Kościół katolicki czeka schizma, spowodowana narastającą rozbieżnością stanowisk w kwestiach moralnej i społecznej nauki Kościoła. Będzie ona przede wszystkim zasługą dwu ostatnich papieży. Zarówno Jan Paweł II, jak i Benedykt XVI nie szczędzili wysiłków, by „napisać na nowo” historię II Synodu Watykańskiego, który obradował w latach 1962–1965, a jego dokonaniem był plan gruntownej reformy i modernizacji Kościoła. Obaj ostatni liderzy katolicyzmu starali się przedstawiać plon synodu jako „niewielkie zmiany w zarządzaniu Kościołem”, nie zaś „radykalną zmianę w sposobie sprawowania władzy”. Stanowisko obu papieży wywołało „gniewny sprzeciw” tych, którzy dążą do kontynuacji wcielania w życie reform. Profesor MacCulloh
który jest także diakonem Kościoła anglikańskiego. „Chrześcijaństwo, największa światowa religia, rozwija się dynamicznie, ma przed sobą świetlaną przyszłość. Konflikty w łonie religii są nieuniknione i zdrowe; religia bez nich obumiera”. Należy rozumieć, że katolicyzm zupełnie się zreformuje, rozpadnie lub rozpłynie w innych wyznaniach.
Diarmaid MacCulloh
Nie tylko MacCulloh czarno widzi przyszłość Kościoła katolickiego w obecnej postaci. Bill Tammeus, pastor prezbiteriański, dziennikarz i autor popularnych książek na temat wiary, twierdzi, że katolicyzm umiera i w ciągu kilku pokoleń przestanie istnieć – przynajmniej w USA. Zniknie tak jak kowale, maszyna do pisania i filmy Kodaka – zapewnia. Stanie się tak przez jego uparty konserwatyzm i niedostosowanie się do zmieniających się czasów. Kościół traci swą zdolność dominacji – ludzie nie słuchają sztywnych i niezmiennych odpowiedzi na pytania, których nie da się zbyć świątobliwymi banałami. Podobna jest opinia religioznawcy Richarda Giannone’a: „Kościół nie chce, nie może lub boi się dostosować do ewoluującego społeczeństwa. Sercem Kościoła powinna być społeczność, w której egzystuje. W autentycznej społeczności nie ma miejsca na niekwestionowane posłuszeństwo cenzurującej władzy religijnej. Kościół musi być otwarty na wątpliwości wiernych, musi być wybaczający. Nie może bronić przesądów przed wyrokami nauki”. Protestanccy duchowni nie twierdzą, że zagrożenia stoją tylko przed Kościołem katolickim, ale protestantyzm nie jest odgórnie sterowany, nie kieruje nim „nieomylny” lider. Łatwiej mu dostosować się do zmieniających się czasów i mentalności wiernych. Zagrożony uwiądem jest natomiast protestancki fundamentalizm, którego nakaz literalnej interpretacji Biblii jest nie do obrony. PIOTR ZAWODNY
Mormoni go home Nawet w świeckim kraju większe grupy społeczne próbują ustawiać życie mniejszym. Na szczęcie władza staje zwykle po stronie równości i neutralności. W bardzo burżuazyjnej i mocno prawicowej podwersalskiej miejscowości Le Chesnay (region paryski) ma powstać pierwsza we Francji kontynentalnej prawdziwa świątynia mormonów (Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich). Ta odmiana chrześcijaństwa liczy nad Sekwaną 36 tys. wiernych, którzy mają do swojej dyspozycji 110 zwykłych kościołów. Kościół jest jednak dla nich raczej miejscem spotkań religijnych i społecznościowych (w jego obrębie znajdują się nawet sale koszykówki), a tzw. świątynia jest im niezbędna do ważnych rytuałów religijnych, które do tej pory musieli odprawiać w państwach ościennych. Mieszkańcy Le Chesnay, w większości katolicy (na jakieś 30 tys. dusz przypada tutaj kilkadziesiąt budynków sakralnych!), krzywym okiem patrzą na „nowych”. Jeden z miejscowych proboszczów pozwolił sobie nawet wydać do swych owieczek odezwę, zatytułowaną „Mormońska dolegliwość”, w której martwi się o przyszłość lokalnej dziatwy w związku z pojawieniem się innowierczych przybyszów. Czego boją się podwersalscy katolicy? Czy mormoni są tacy straszni, jak ich malują księża? Faktem jest, że pozostają wyznaniem zamkniętym i jakby celowo tajemniczym. Śmieszą trochę pośmiertnymi chrztami ogółu ludzkości, wkurzają ewangelizatorami w garniturach, którzy zaczepiają czasem na ulicach i zachęcają radosną wizją religijną – ich symbolem jest Chrystus
zmartwychwstały, a nie ukrzyżowany. Jak dla naszego współczesnego stylu życia ich reguły są surowe (nie wolno im np. spożywać alkoholu, kawy, herbaty). Jak każda mniejszość wśród większości odznaczają się silnym życiem wspólnotowym, a to – między innymi – napędza strachu miejscowym. Katolicy obawiają się, że część wiernych Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich przeprowadzi się na ich teren i powstanie kulturalno-gospodarcza mormońska sieć: kluby dla młodzieży, stowarzyszenia sportowe, sklepy i rzemieślnicy. Tym bardziej że miasto to bogate jest już w wiele analogicznych instytucji katolickich (kościelne harcerstwo, parafialna pomoc szkolna itd.). Z ekonomicznego punktu widzenia mormoni jako nabywcy tego terenu okazali się kontrahentem najkorzystniejszym. Dwa lokalne stowarzyszenia, które złożyły wniosek o anulowanie przeprowadzonej z mormonami transakcji, twierdzą, że dostali oni zgodę (od prawicowego mera!) wyjątkowo szybko i że w tym miejscu zamiast wielkiego kościoła powinny stanąć socjalne budynki mieszkalne. Mer odpowiada na te zarzuty konkretnymi liczbami – aby postawić tam bloki mieszkalne, miasto musiałoby dysponować funduszami na zakup omawianego obszaru, a wyceniona na 16,5 miliona euro parcela zakupiona została przez mormonów za… 20 milionów. I jak tu odmówić legalnemu nabywcy, który nie tylko się nie targuje, ale jeszcze dokłada miastu? AGNIESZKA ŚWIRNIAK-ABÉMONTI, Paryż
17
Biskup pod lupą P
olicja bada podejrzane interesy jednego z biskupów w katolickiej Słowacji.
Jan Sokol jest emerytowanym biskupem Trnavy, znanym ze współpracy z władzami komunistycznymi, chwalenia faszysty Tisy i dziwnych interesów. W ostatnich tygodniach po odwołaniu przez Watykan jego następcy, biskupa Roberta Bezaka („FiM” 28/2012), na Słowacji zapanowała konsternacja. Jakiś czas później ujawniono, że policja prowadzi śledztwo w sprawie Sokola – chodzi o przekazanie organizacji prowadzonej przez jego krewnego równowartości 2 mln zł
z kościelnej kasy oraz o zaskakujący przelew (400 tys. dol. na konto Sokola w Banku Watykańskim). Nadawcą pieniędzy była jedna z wielkich słowackich sieci handlowych. Jest jednak pewien problem z tym śledztwem. Aby prokuratura mogła skierować do sądu akt oskarżenia przeciw Sokolowi, arcybiskupstwo musi uznać, że doszło do wyrządzenia szkody. Jest raczej wątpliwe, aby zrobił to jakikolwiek szef diecezji lojalny wobec Watykanu. MaK
Tęczowy Wietnam R
ząd w Hanoi przygotowuje się do legalizacji małżeństw jednopłciowych. Jako jeden z pierwszych krajów w Azji!
Minister sprawiedliwości Wietnamu zapowiedział legalizację małżeństw jednopłciowych. Jego zdaniem kraj potrzebuje uregulowania tej kwestii ze względu na setki tysięcy osób, które nie mogą rejestrować na przykład wspólnej własności ani dziedziczyć jak członkowie rodzin. Plany te są o tyle zaskakujące, że Wietnam
jest krajem stosunkowo konserwatywnym nawet jak na Azję, a rządząca tam partia komunistyczna radzieckiego typu raczej nie wykazywała zainteresowania tego rodzaju potrzebami mieszkańców. W tym roku odbyła się pierwsza w Hanoi manifestacja na rzecz praw mniejszości seksualnych. MaK
To się pomodlili... W
jednym z monachijskich meczetów doszło do dyskusji pomiędzy wiernymi. W jej efekcie rany odniosło 6 osób.
Narzędziami debaty w domu modlitwy były drewniane pałki i noże. W „rozmowie” uczestniczyło około 50 wiernych. Jeden z nich stracił ucho. Zadziwiające jest to,
jakie narzędzia pobożni ludzie zabierają czasem ze sobą na modlitwę. Czyżby miały one wzmacniać modlitewne intencje przez wygrażanie nimi Allachowi? MaK
18
Nr 32 (649) 10–16 VIII 2012 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Lekceważenie niepełnosprawnych cd. Żaden urząd w Rzeczypospolitej nie jest zainteresowany sprawdzeniem, czy krzywdzące dla starszych niepełnosprawnych prawo jest zgodne z konstytucją. Przed tygodniem („FiM” 31/2012) napisałem o moich skargach do prezydenta RP i Rzecznika Praw Obywatelskich. Prosiłem o złożenie zapytania do Trybunału Konstytucyjnego (bo zwykły obywatel nie ma prawa tego zrobić) o zbadanie, czy przepis z 2003 roku znoszący zasiłek pielęgnacyjny z MOPS dla niepełnosprawnych po 75 roku życia jest zgodny z prawem. Obydwie instytucje odesłały mnie do Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej. Dostałem właśnie stamtąd odpowiedzi, które zainteresują zapewne wielu czytelników. Pani Janina Szumlicz jest autorką obydwu odpowiedzi. Najbardziej charakterystyczne jest w nich jednak to, że pani ta unika jak diabeł święconej wody terminów: TRYBUNAŁ KONSTYTUCYJNY oraz KONSTYTUCJA. Ani razu żaden z nich nie pojawia się w żadnym z jej pism, choć tylko ślepiec mógłby nie dostrzec, że ja swoje obydwie skargi oparłem w 100 proc. na Konstytucji RP. Aż pół roku musiało upłynąć, bym uzyskał pewność, że obydwa te
organy konstytucyjne (Biuro Rzecznika i Kancelaria Prezydenta) idą ręka w rękę z organem ustawodawczym (parlament), a pośredniczy w tym Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej. Prowadzi to więc do wniosku, że my, obywatele tego kraju, jesteśmy dla nich zwyczajnym motłochem, który jest im potrzebny tylko przy urnach wyborczych. Czyli że to my jesteśmy dla nich, a nie oni dla nas. To się w głowie nie mieści! Ukazuje to zatem, że nasze państwo w sposób perfidny, z premedytacją i wbrew konstytucji okrada tę najbardziej zasłużoną i oczekującą pomocy ze strony tegoż państwa garstkę swoich seniorów – najstarszych niepełnosprawnych emerytów. Zważywszy że chodzi tu tylko o 153 zł miesięcznie i że ta garstka nie jest zbyt liczna, co tym razem także mocno akcentuję, nie byłby to wielki uszczerbek w budżecie państwa. Ale byłaby to bardzo ważna pomoc dla tych ludzi, którzy muszą liczyć każdy grosz. Tymczasem dla władzy niepełnosprawny emeryt to drzazga za paznokciem! To nikomu już nie potrzebna zawalidroga oraz rak na budżecie państwa i jeśli uszczupli mu się jego budżet, to szybciej wykorkuje! Oto
dewiza, którą rząd bardzo skutecznie stosuje. Łupi więc niepełnosprawnych emerytów, by nie zabrakło szmalu na pensje dla katechetów i by biskupom żyło się dostatniej. Ten złodziejski bubel prawny powstał za rządów Leszka Millera, znanego z podlizywania się Krk, a nade wszystko z ofiary, jaką złożył na ręce prałata Jankowskiego z kościoła św. Brygidy w Gdańsku. Bubel stworzyli zatem ci, którzy mają się za nieustających lewicowców i godnych następców Wielkiego Proletariatu, czyli sejmowi partyjniacy z SLD, a zatwierdził to były prezydent Aleksander Kwaśniewski, który również wywodzi się z tego gniazda. Ma on także na sumieniu złożenie swojego podpisu pod konkordatem, który cofnął nas w XIX w., do czasów obowiązkowego płacenia dziesięciny Kościołowi rzymskokatolickiemu. A wydawałoby się, że to taki postępowy facet! Grabież dokonywana na niepełnosprawnych emerytach trwa już 9 lat i, jak widać, nic nie wskazuje na to, by nasze (?) państwo chciało to zmienić. Czyż nie najwyższy czas, by ktoś położył temu tamę?! Witold Pater
[email protected]
Między dżumą a cholerą Patrząc na całą historię Kościoła katolickiego i analizując mechanizmy funkcjonowania tej instytucji aż po czasy współczesne, można podsumować: z pustego i Salomon nie naleje. Niezależnie od tego, czy Kościół katolicki dalej będzie zmierzać radykalną drogą „Ojca Dyrektora”, czy też wybierze drogę Kościoła tzw. otwartego (na który wciąż czeka wielu naiwnych), symbolizowanego w naszym kraju przez ks. Bonieckiego, i tak ta instytucja stoi przed wyborem między dżumą a cholerą. Obrazowo to przedstawiając, Kościół w pierwszej wersji zamknie się we własnych okopach irracjonalnego radykalizmu, co sprawi, że z biegiem czasu stanie się niczym innym, tylko nieliczną grupą „katolibów”. Alternatywną, drugą wersją jest Kościół „otwarty”, ale to wersja utopijna, będąca swego rodzaju podcinaniem gałęzi z drzewa ciemnoty, na której się siedzi. Dlaczego tak uważam? Kościół katolicki, jaki znamy, nie opiera się na naukach Chrystusa zapisanych w Nowym Testamencie. Filozofia Kościoła jest oparta na naukach „wielkich myślicieli katolickich”. Jednym z najbardziej zasłużonych dla myśli katolickiej jest św. Tomasz z Akwinu. Nie trzeba głęboko siedzieć w literaturze teologicznej, aby przekonać się, jakie poglądy miał Tomasz i wielu jemu podobnych na przykład na temat kobiet i życia seksualnego. Toż to zgroza pomieszana z żenadą! Zastanawiam się równocześnie, jakich katolików jest współcześnie więcej. Czy pokornych, bezmyślnych owieczek pasterza w sakralnych szatach, czy hipokrytów z krzyżem wymalowanym na czole na pokaz, jednocześnie nie stosujących się do zakazów antykoncepcji, seksu przedmałżeńskiego itd. Myślę, że obie wersje są aktualne, podobnie liczne i tylko ta pierwsza wersja jest dla kościoła pewniakiem bardziej trwałym.
A co z Kościołem „otwartym”? Duchowni katoliccy doskonale wiedzą, co się stało z kościołami, które wyrzekły się zwierzchnictwa papieskiego, otwierając się bardziej na osiągnięcia współczesnej nauki i – co najważniejsze – na prawo jednostki samostanowienia o swoim życiu. Człowiek wyzwolony staje się człowiekiem myślącym. Człowiek wyzwolony bardziej wierzy w dowody naukowe niż w to, co pisali „napruci winem i palący jakieś zioła” autorzy wiadomej księgi, nie mówiąc o papieżach zbrodniarzach. Watykan natomiast jest obecnie ostatnią monarchią absolutną w Europie i wątpię, by tzw. Stolica Apostolska zrezygnowała z tego ustroju jako „jedynego słusznego” i rzeczywiście zgodnego z katolickim systemem filozoficznym. Podobnie Kościół nie zrezygnuje z wielu innych absurdalnych tradycji, które w kontekście trwania tej instytucji mają sens, nawet jeśli stoją w opozycji do zdrowego rozsądku. Religia katolicka absolutnie nie przystaje do naszych czasów, i to nie tylko w wymiarze dzisiejszego postępu nauki. Europa już dawno wyszła z okresu krwawych wojen, głodu, totalitaryzmów. Władza totalitarna może trwać tylko dzięki kultowi jednostki albo kultowi boskiemu. Ten kult jest niczym tuba propagandowa sankcjonująca niepodważalność władzy. Tylko absolutne podporządkowanie namaszczonej „boską ręką” władzy ziemskiej daje nadzieję (naiwnym!) na lepsze życie wieczne po śmierci. Dlatego Kościół katolicki świetnie funkcjonował w Europie podczas wieków słusznie określanych ciemnymi (Średniowiecze), kiedy to wśród Europejczyków analfabetyzm był powszechny, a głód, epidemie i niepewność dożycia następnego dnia siłą rzeczy skłaniały człowieka do myślenia bardziej o tym, co go spotka po śmierci, bo tu, na ziemi, nie widać było nadziei na lepsze jutro. Urszula Werkowska
zasami zastanawiam się nad tym, skąd w naszym kraju jest tyle chamstwa, zakłamania, znieczulicy, agresji, braku zaufania. Dochodzę do wniosku, że jest to wina tego, iż większość rodaków nie potrafi samodzielnie myśleć. Ludzie poddają się przeróżnym manipulacjom i propagandzie mass mediów, którymi sterują tacy czy inni politycy. I najgorsze w tym jest to, że wierzą we wszystko, co usłyszą i przeczytają, bez żadnego zastanowienia czy zdrowego osądu danej wiadomości.
C
Jaka jest recepta na uzdrowienie naszego społeczeństwa? Nie jestem psychologiem ani socjologiem – po prostu chcę się podzielić swoim wnioskiem, który wysnułem z obserwacji poczynionych w swoim mieście, z rozmyślań i rozmów z ludźmi należącymi do którejś tych grup. Potrzebna jest rewolucja… I nie mam na myśli żadnego palenia opon przed Sejmem, protestów czy zabójstw rządzących. Potrzebna jest rewolucja w myśleniu. A więc recepta jest jedyna i moim zdaniem oczywista – należy zmusić tych
Dwa kłamstwa Ostatnio głoszone są dwie „prawdy” czy – jak kto woli – kłamstwa. Jedna to prawda o tak zwanym mordzie smoleńskim, czyli „prawda” o spiskach, zagrożeniu. Tu dzieli się naród na „wierzących” w te bzdury i „niewierzących”, czyli Polaków „niepełnowartościowych i złych”. Ta „prawda” zmusza swoich wyznawców do najgorszych zachowań wobec innych, czyli inaczej myślących rodaków, każąc dostrzegać w nich wrogów. Druga prawda to mit „zielonej wyspy”, „kraju mlekiem i miodem płynącego”. Jej propagatorzy każą wyznawcom wierzyć, że w Polsce nie ma bezrobocia, że wszyscy są szczęśliwi i mają się bardzo dobrze. Jaka jest różnica między wyznawcami tych „prawd”? Ci drudzy są mniejszym (ale czy na pewno?) zagrożeniem, bo na razie nie organizują choćby marszów z pochodniami i nie mają w oczach żądzy odwetu.
wszystkich „wierzących” ludzi do samodzielnego myślenia, a tych, którzy tego nie potrafią, należy nauczyć tej pięknej sztuki, która czyni nas mądrymi i otwartymi. Jak to uczynić? Najlepiej przykładem – pokazywać wszystkim znajomym, że samodzielne myślenie nie boli, że jest wspaniałe i dobre. Tylko otwarcie mózgów tym dwóm grupom uczyni nasz kraj lepszym, a nasze społeczeństwo – bardziej otwartym i przyjaznym. Do tego trzeba pracy u podstaw i wytrwałości, a także wiary w to, że sukces jest możliwy. A więc na koniec słowa, które Jonasz często powtarza na antenie radia czy na łamach „FiM”: „Trzeba siać, siać, siać”. Wierzę głęboko, że za jakiś czas uda nam się obudzić w nowej i lepszej Polsce, ale musimy o nią zacząć walczyć już dzisiaj. Kamil Lesiak, Bełchatów
Nasz Czytelnik Bogdan Pokrowski pozdrawia z Sandomierza
Nr 32 (649) 10–16 VIII 2012 r.
LISTY Precz z PiS-em! No i PiS-iaki znowu dali koncert swojej głupoty i obłudy. Podczas uroczystości związanych z rocznicą powstania warszawskiego znowu wznosili okrzyki „Precz z komuną”, jak gdyby powstańcy Warszawy wywołali powstanie w celu utrwalenia władzy ludowej, a nie walki z okupantem hitlerowskim. Do tego buczenie, które stawia ich na równi z baranami (przepraszam barany za to porównanie). Moim zdaniem te oszołomy z PiS-u uważają, że na czele powstania warszawskiego stał Jarosław Kaczyński, a jego zastępcą był jego brat Lech, i że to im jak zwykle należy oddawać hołd, a nie poległym powstańcom. Przy tym wywołanie powstania warszawskiego uważam za duży błąd, bo było ono bezcelowe – granice i wpływy powojenne były już ustalone w Jałcie, więc żadne powstanie, nawet wygrane, nie mogło zmienić biegu historii; i tak zostalibyśmy oddani pod dominację radziecką. Przywódcy powstania popełnili kolosalny błąd, skazując setki tysięcy osób na śmierć, a miasto – na totalne zniszczenie. Za to należą im się słowa krytyki, lecz żołnierzom powstańczym należy się hołd i cześć za ich bohaterską walkę, bo oni jako zwykli żołnierze nie mogli brać pod uwagę ówczesnych politycznych niuansów i celowości tego powstania – po prostu szli i ginęli za ojczyznę, a nie za PiS. Podobało mi się emocjonalne podejście do tych prawicowych oszołomów gen. Ścibora-Rylskiego, jednak wątpię, żeby takie oszołomy zrozumiały jego przekaz. Józef Frąszczak
Słowo (d)o wiernych Jeżeli to tylko Bóg daje życie, to dlaczego ludzie tak głęboko wierzący (np. minister sprawiedliwości, ale nie tylko) kwestionują Jego wolę o poczęciu dzieci „z probówki”? Jeśliby bowiem On uznał, że jest to coś złego, toby nie tchnął w nich życia. Ci, którzy to kwestionują, są chyba wielkimi grzesznikami, chociaż twierdzą, że są wierzący. Jeśli zaś uważają, że to nie Bóg dał życie tym dzieciom, tylko człowiek, który miesza się w sprawy Boga, to też grzeszą, bo brak im wiary w Jego moc, natomiast przyznają tę moc człowiekowi. Jeśli nie lubią dzieci zdrowych, a preferują dzieci kalekie, a do tego nie udzielają później takim osobom pomocy, to znowu grzeszą, i to śmiertelnie, bo skazują takie żywe istoty, mające pełnię praw, na przerażające cierpienia do końca ich życia i życia ich rodziców. I tacy ludzie ciągle są przekonani o swojej wielkiej wierze i jedynej słuszności! Jak to z nimi jest? Czytelnik
Co łaska dla biskupa Czytając artykuł „Leją na laikat” („FiM” 29/2012), przypomniałem sobie jednego księdza. Był on proboszczem parafii w wiosce na terenie woj. rzeszowskiego – jeszcze za czasów PRL. Wioska nie była zbyt bogata, a ksiądz miał swoje potrzeby. Postanowił temu zaradzić. Napisał list do biskupa w Przemyślu i załączył 500
ja, mieszkający przy ulicy, gdzie często przechodzą wszelkiego rodzaju procesje, w oknie swojego mieszkania umieścił swoje włochate (fuj, ohyda!) cztery litery, umieszczone oczywiście w granicach mieszkania, które przecież nie jest miejscem publicznym. Moim zamiarem nie byłoby oczywiście urażenie uczuć religijnych, tylko manifestacja poparcia dla naturyzmu. Nie zdziwiłbym się,
wykroczeń, który mówi: „Wykroczenie uważa się za popełnione na miejscu, gdzie sprawca działał lub zaniechał działania, do którego był obowiązany, albo gdzie skutek nastąpił lub miał nastąpić”. Jeżeli więc moje zachowanie jest zauważalne przez osoby przebywające w miejscu publicznym i jeżeli zakłóca ono spokój, porządek publiczny, spoczynek nocny albo wywołuje zgorszenie w miejscu publicznym, tj. skutek mojego nagannego zachowania następuje w miejscu publicznym, to podlegam odpowiedzialności, bo czyn taki jest wykroczeniem. Zastanawiam się, czy opisanej w artykule odmowy podjęcia czynności przez policjantów czy też strażników miejskich nie należy zakwalifikować jako niedopełnienie obowiązków służbowych. Bogusław Smardzewski
„prezydent tysiąclecia” (znane są przecież jego wschodnie fobie) chciał wywołać? Następnie zaś wsiadłby do samolotu, poleciał do któregoś z „umiłowanych” przywódców innego kraju i byłby „prezydentem na uchodźstwie”. Wydaje mi się, że taki stan rzeczy bardzo by mu odpowiadał. A kraj i współobywatele? Głupstwo! Taki wzorzec w historii Polski przecież już był. Dalej Pani pisze: „A może jesteśmy testowani (przez Boga) na siłę wiary – porażka za porażką, kopniak za kopniakiem…”. Tak jest. Widać to wyraźnie chociażby po licznych katastrofach, „osiągnięciach” w piłce nożnej, na olimpiadzie, w powodziach i innych klęskach żywiołowych... No to może Panu B. obrzydły już te ciągłe żądania i jękliwe modły? Bo przecież Krk tylko jęczy: zlituj się, odpuść nam nasze winy, wybacz itd. Nie ma tu podziękowań za samo życie, za pięknie „stworzony” świat, nie ma nawoływań do dbania o to „dzieło Boże”. MareK, Białystok
Do Pani Justyny Cieślak
dolarów, zaznaczając, że jest to ofiara zebrana przez wiernych w intencji modlitwy za pomyślność parafii. Dodał przy tym, że bardzo przeprasza jego ekscelencję za zbyt skromną ofiarę, ale parafianie są bardzo biedni i nie stać ich na więcej. Nie minęły 4 miesiące, a proboszcz został przeniesiony do innej miejscowości, gdzie ludzie byli znacznie bogatsi. Opłaciło się to zarówno jemu, jak i biskupowi. Jeżeli chodzi o biskupów, to praktycznie żaden śmiertelnik nie ma szans na bezpośrednie z nim spotkanie. Aby dostąpić tego zaszczytu – jak poinformował jeden z księży – „należy zabiegać o audiencję”. Jak te zabiegi wyglądają, to już nie dopowiedział. Domniemywać należy, że najlepszą metodą „zabiegania” jest przykład wyżej wymienionego proboszcza. Ważne jest, aby przekazana suma (zawsze w jakiejś intencji) nie była mała, bo ekscelencja może się obrazić, co również nie spodoba się Panu Bogu, którego jest przedstawicielem. Ivo
19
SZKIEŁKO I OKO
gdybym mimo to został przykładnie ukarany. Nie będę się odnosił do kwestii definicji „spokoju publicznego”, „porządku publicznego” ani zakłócenia „spokoju/porządku publicznego”, gdyż przypuszczam, że pani rzecznik będąca strażnikiem miejskim, i to na wysokim stanowisku, zapewne zapoznała się z wydanym w grudniu 2004 roku przez MSWiA Zespół ds. Współpracy ze Strażami Gminnymi (Miejskimi) zbiorem opinii prawnych, gdzie zostały one zdefiniowane. Co do mojej odpowiedzialności za wybryk (którego jednak nie zamierzam się dopuścić) i ewentualnej odpowiedzialności organizatorów „wystaw”, to polecam lekturę art. 4 par. 2 Kodeksu
Bardzo Pani dziękuję za artykuł „Służebnice Pańskie” („FiM” 29/2012), z którym się całkowicie zgadzam. Pisze Pani: „Wystarczy się modlić i czekać na to, co niebiosa ześlą. Wyszło dobrze – Bóg tak chciał. Wyszło źle – to samo”. Jednak w kontekście tego stwierdzenia zupełnie nie rozumiem, dlaczego „prawdziwi” Polacy winnych – na przykład za katastrofę smoleńską – szukają wśród ludzi (czyt. Rosjan). Jeśli nawet popełnili oni błędy albo postąpili niewłaściwie, to przecież „Bóg tak chciał”... Przecież to Jego kaprysy. Chyba trzeba im to głośno uzmysłowić, może dotrze i może nareszcie zakończy się ten obłęd! A jeśli to nie był boski kaprys? Jeżeli to było celowe boskie działanie, którego celem było uratowanie kraju przed wojną pomiędzy Polską a wschodnimi sąsiadami, którą nasz
„BYŁEM
Świeccy mistrzowie ceremonii pogrzebowej Państwo Borowikowie tel. 601 299 227
Świecki mistrz ceremonii pogrzebowej Mirosław Nadratowski tel. 721 269 207
Świecki mistrz ceremonii pogrzebowej Stefan Szwanke Włocławek tel. 604 576 824
KSIĘDZEM”
Głośna saga Romana Kotlińskiego – Jonasza
Gorszyciele maluczkich Kiedy czytałem artykuł dotyczący prezentacji drastycznych zdjęć antyaborcyjnych („FiM” 29/2012), zdziwiło mnie, że nie było w tej sprawie jakiejkolwiek reakcji ani ze strony policji, ani straży miejskiej (gminnej). Jeśli chodzi o „wystawy” na plebanii, parafii czy w kościele, to rozumiem, że teren ten traktowany jest jak prywatny, niebędący w świetle prawa miejscem publicznym, a brak reakcji uważam za objaw strachu przed czarną władzą lub efekt niewiedzy. Jestem ciekawy, czy pani rzecznik taką samą pokrętną wykładnię prawną zastosowałaby, gdybym
I
II Prawdziwe oblicze Kościoła katolickiego w Polsce
III Owce ofiarami pasterzy
Cena jednego egzemplarza – 12 zł plus koszty przesyłki
Owoce zła Przy zakupie sagi – opłata 30 złotych plus koszt przesyłki
Prezent – czwarta książka Zamówienia prosimy przesyłać pod adresem: Relax nad Białym Sp. z o.o., ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, niespodzianka – gratis!!! e-mail:
[email protected] lub telefonicznie: (42) 630-70-66 Zamawiając książki, prosimy podać adres odbiorcy wraz z jego numerem telefonu
20
Nr 32 (649) 10–16 VIII 2012 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
PAŃSTWO NA WYGNANIU (10)
Amerykański „sojusznik” Kiedy stawało się jasne, że dotychczasowy największy polski sprzymierzeniec – Wielka Brytania – coraz bardziej ulega wpływom ZSRR, generał Władysław Sikorski udał się za ocean, aby pozyskać tamtejszy rząd dla sprawy polskiej. Wszelkie ustalenia Sikorskiego z Rosjanami przebiegłyby dosyć poprawnie, gdyby nie fakt, że Sikorski nie poruszył jednej z najważniejszych kwestii – sprawy przyszłych granic. Wyraźnie obruszyło to środowiska emigracyjne. Powszechnie sądzono, że w sytuacji politycznej, w jakiej znajdował się wówczas ZSRR (wojska niemieckie zbliżały się do Moskwy), rozmowa ze Stalinem była najlepszą i być może jedyną okazją do uzgodnienia tak ważnej sprawy. Niestety, te obawy były uzasadnione, a zaniedbanie Sikorskiego srodze się na Polsce zemściło. Opozycja polityczna przeciwko Sikorskiemu była bardzo zbliżona do znanej z okresu II RP opozycji antysanacyjnej, bo sposób działania i dyktatorskie zapędy Sikorskiego przypominały zachowania znane w Polsce po przewrocie majowym w 1926 roku. Emigracyjna opozycja zgromadziła większość nurtów politycznych. Główny trzon stanowiła prawicowa endecja skupiona wokół Zagranicznego Obozu Narodowego z Tadeuszem Bieleckim, Władysławem Folkierskim oraz Adamem Doboszyńskim (znany z antyżydowskiego rajdu na Myślenice w 1937 roku) na czele. Dalej był obóz piłsudczykowski, któremu przewodził dawny wojewoda śląski Michał Grażyński oraz były premier Marian Zyndram Kościałkowski. Iskrzyło również wśród rządowych koalicjantów, gdyż część PPS-u skupiona wokół Adamów Pragiera i Ciołkosza oficjalnie występowała przeciw Sikorskiemu oraz w Stronnictwie Ludowym, gdzie potępiano wszechwładzę Stanisława Mikołajczyka. Do tego grona zaliczali się również żołnierze karnie przetrzymywani w obozach na wyspie Bute. Pewnym usprawiedliwieniem dla generała Sikorskiego mógł być fakt, że działał on w warunkach wojny, która zwykle zmusza przywódców do podejmowania drastyczniejszych działań. Z drugiej strony
opozycja, nie mogąc walczyć metodami parlamentarnymi, też mogła posunąć się do bardziej radykalnych zachowań. Końcówka roku 1941 roku okazała się kolejnym wielkim przełomem dla losów wojny. 7 grudnia japońskie lotnictwo zniszczyło amerykańską bazę Pearl Harbor na Pacyfiku, co spowodowało przystąpienie Stanów Zjednoczonych do wojny. Natomiast Armia Czerwona ogromnym wysiłkiem powstrzymała ofensywę Wehrmachtu pod Moskwą i tu i ówdzie zaczęła przejmować inicjatywę na froncie. Idąc za ciosem, dyplomacja radziecka zaczęła przygotowywać polityczny grunt pod nowe podboje w Europie Wschodniej. W pierwszej kolejności starano się nakłonić Brytyjczyków do przekonania strony polskiej, aby zaakceptowała granicę wschodnią według kryteriów etnograficznych opartych na tzw. linii Curzona. Wtedy Sikorski zrozumiał, jakim błędem było nieporuszenie sprawy granic we wzajemnych rozmowach ze stroną rosyjską. Polski przywódca postanowił zwrócić się o pomoc do Stanów Zjednoczonych, które po przystąpieniu do wojny bardziej zaczęły interesować się przyszłą wizją powojennej Europy. Sikorski wyruszył za ocean z końcem marca 1942 roku. Podróż ta mogła się skończyć tragicznie, gdyż na pokładzie czterosilnikowego Liberatora znalazła się świeca zapalająca z zapalnikiem zegarowym, używana w brytyjskim lotnictwie do niszczenia własnych samolotów zmuszonych do lądowanie na terytorium wroga. Ładunek miał odkryć i rozbroić lecący z Sikorskim pułkownik Bohdan Kleczyński, ekspert lotniczy przy polskiej ambasadzie w Waszyngtonie. Późniejsze śledztwo wprawdzie nie wyjaśniło szczegółów, choć pewne podejrzenia padały właśnie na płk. Kleczyńskiego. Czy Kleczyński był tak zdesperowany, że gotów był poświęcić swoje życie dla zabicia generała? I dlaczego podczas lotu unicestwił jednak
Roosevelt i Sikorski
śmiercionośny ładunek? Odpowiedzi na te pytania Kleczyński zabrał do grobu, gdyż kilka miesięcy po tragicznej śmierci Sikorskiego zginął w tajemniczo wyglądającym wypadku drogowym w Szkocji. Sikorski o próbie zamachu dowiedział się dopiero po powrocie do Anglii, komentując zdarzenie proroczymi słowami, że zginie w katastrofie na morzu. Druga wizyta Sikorskiego w Ameryce zakończyła się podobnie jak wcześniejsza – mizernym skutkiem. Pomimo wielu starań nie udało się podpisać z amerykańską stroną nawet najskromniejszej deklaracji łączącej oba kraje. Podczas spotkania z amerykańskim prezydentem Franklinem Rooseveltem Sikorski roztaczał propagowaną jeszcze przez marszałka Józefa Piłsudskiego federacyjną wizję państw Europy Środkowej pod zwierzchnictwem Polski. Roosevelt zdawał się słuchać z życzliwym zainteresowaniem, wystrzegał się jednak jakichkolwiek deklaracji, zapewniając jedynie polskiego przywódcę, że sprawy granic ustalane będą dopiero po zakończeniu wojny i wszelkie wiążące deklaracje z Rosją byłyby teraz przedwczesne. Rąbka tajemnicy uchylił nieco doradca Roosevelta, Adolf Berle, twierdząc, że „Rosja wyjdzie z tej wojny jako jedno z nielicznych mocarstw światowych i nie da się uniknąć uwzględnienia interesów i postulatów takiego organizmu”. Jedynym pozytywem wizyty było uzyskanie na potrzeby podziemia w Polsce pożyczki w wysokości 12,5 miliona dolarów rocznie, płaconych do końca wojny. Zupełnie jednak zawiodła akcja werbunkowa do wojska polskiego wśród amerykańskiej Polonii, gdzie z kilkumilionowej diaspory zgłosiło się raptem tysiąc rekrutów. Zniechęcony do rodaków w USA Sikorski odrzucił propozycję współpracy ze środowiskami polonijnymi, choć te wykazywały coraz większą polityczną aktywność i dojrzałość. W czerwcu 1942 roku
doszło do kongresu zjednoczeniowego amerykańskiej Polonii i zawiązano Komitet Narodowy Amerykanów Polskiego Pochodzenia pod przywództwem Maksymiliana Węgrzynka. Komitet ten, o wyraźnym piłsudczykowskim nastawieniu, odegrał niemałą rolę w kształtowaniu opinii publicznej w USA, z którym w pewnym stopniu musieli się liczyć amerykańscy prezydenci. Niemożność nawiązania współpracy amerykańskiej Polonii z polskim rządem odbiła się niekorzystnie dla szeroko pojętej kwestii polskiej, zwłaszcza że świat powoli wypatrywał końca wojny i związanego z tym ustalenia nowego ładu. Błąd ten próbował naprawić bliski współpracownik Sikorskiego, ksiądz Zygmunt Kaczyński, który będąc w Stanach Zjednoczonych, próbował poprzez polskie parafie oraz organizacje katolickie, z wiodącym Polskim Zjednoczeniem Rzymskokatolickim, zachęcić Polaków do poparcia rządu w Londynie. Jednak i ta misja zakończyła się fiaskiem, głównie za sprawą urzędującej tam polskiej hierarchii kościelnej, która zarzucała emigracyjnemu rządowi, że jest... żydowsko-masoński. Te dość liczne wówczas antysemickie napaści polskiego kleru, w czasie kiedy rozgrywał się największy historyczny dramat narodu żydowskiego, były jednym wielkim skandalem, którego odium spadło na Polskę. Faktem jest, że istniały powiązania Sikorskiego i jego otoczenia ze środowiskami masońskimi; oprócz generała spośród polskich polityków związanych z masonerią można wymienić prezydenta Władysława Raczkiewicza, ministra spraw zagranicznych Augusta Zaleskiego oraz członków rządu: Stanisława Kota, Adama Pragiera czy Tadeusza Tomaszewskiego. Spośród polityków żydowskich przebywających w Londynie na uwagę zasługuje działalność Ignacego Schwarzbarta czy Szmula Zygielbojma, którzy
alarmowali światową opinię publiczną, aby wywarły naciski na rządy amerykański i angielski w celu ratowania ofiar Holokaustu. Niestety, bezskutecznie – zachodni świat pozostał głuchy na te apele, a wobec tej obojętności i swojej bezsilności Zygielbojm po upadku powstania w getcie warszawskim (zginęła tam jego żona i dzieci) popełnił samobójstwo. Przed śmiercią wysłał jeszcze list do prezydenta Raczkiewicza i premiera Sikorskiego: „Nie mogę pozostać w spokoju. Nie mogę żyć, gdy resztki narodu żydowskiego w Polsce, którego jestem przedstawicielem, są likwidowane. Moi towarzysze w getcie warszawskim polegli z bronią w ręku w ostatnim bohaterskim boju. Nie było mi sądzonym zginąć tak jak oni, razem z nimi. Ale należę do nich i do ich grobów masowych. Śmiercią swoją pragnę wyrazić najsilniejszy protest przeciw bierności, z którą świat przygląda się i dopuszcza zagładę ludu żydowskiego”. Niemal w tym samym czasie, kiedy Sikorski bawił w Ameryce, na przeciwległym krańcu świata również zapadały decyzje niezwykle istotne dla Polski – i to wcale nie po myśli polskiego premiera. Generał Władysław Anders niczym niezależny wojskowy watażka na własną rękę udał się do Moskwy, gdzie w rozmowach ze Stalinem uzgodnił ewakuację części polskiej armii do będącej w brytyjskim władaniu Persji (obecny Iran). Na przełomie marca i kwietnia 1942 roku terytorium ZSRR opuściło około 30 tysięcy polskich żołnierzy i 14 tysięcy cywilów. Sikorski nie był w stanie tej przeprowadzce przeciwdziałać. Pozostało mu tylko robienie dobrej miny i na kwietniowej sesji Rady Narodowej oświadczył, że ewakuacja wojska z ZSRR nastąpiła... na jego rozkaz. Zaprosił również Andersa do Londynu, by w bezpośrednich rozmowach okiełznać niesfornego generała. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
Nr 32 (649) 10–16 VIII 2012 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
O roztropności i wierze Proszę o wyjaśnienie dwóch spraw: 1. Co oznacza biblijny zwrot „roztropni jak węże” (Mt 10. 16)? 2. Czym właściwie jest wiara i jakie przynosi korzyści? Przeczytałem bowiem w magazynie „Nieznany Świat” artykuł pt. „Wiara”, ale publicysta zdaje się nie wiedzieć, czym ona jest. Mam nadzieję, że Pan wyjaśni tę sprawę zgodnie z biblijnym znaczeniem. Zacznę od metafory zwierzęcej, jakiej użył Jezus w wersecie zalecającym roztropność, a właściwie od przytoczenia tego tekstu z innych przekładów Nowego Testamentu, w których użyto innego słowa niż „roztropni”: „Bądźcie więc przezorni jako węże, a prości jako gołębice” (Pismo Święte Nowego Testamentu – przekład ks. Eugeniusza Dąbrowskiego); „Bądźcie więc czujni jak węże i łagodni jak gołębie” (Pismo Święte Nowego Testamentu – przekład ekumeniczny na trzecie tysiąclecie). Z szerszego kontekstu wynika, że Jezus skierował te słowa do apostołów, których powołał do głoszenia ewangelii o Królestwie Niebios. Ponieważ zaś byli oni „jak owce między wilkami” i zewsząd groziło im niebezpieczeństwo, Jezus radził im, by byli roztropni jak węże i niewinni jak gołębice. To znaczy aby jak wąż w ogrodzie Eden, który jest symbolem przebiegłości i sprytu (por. Rdz 3. 1–5), również oni byli roztropni, przezorni, czujni. „Bądźcie trzeźwi – pisał apostoł Piotr – czuwajcie!” (1 P 5. 8, por. Mt 7. 15; Dz 20. 29). Z drugiej zaś strony, aby byli jako gołębice, które w Biblii są symbolem nadziei (Rdz 8. 8–11), Ducha Świętego (Mt 3. 16), łagodności i niewinności, a dziś także symbolem pokoju. Innymi słowy: uczniowie Jezusa mają być „mądrzy w tym, co dobre, a czyści wobec zła” (Rz. 16. 19), czyli „prowadzić wśród pogan [narodów] życie nienaganne, aby ci, którzy ich obmawiają jako złoczyńców, przypatrując się bliżej dobrym uczynkom, wysławiali Boga w dzień nawiedzenia” (1 P 2. 12). Mają więc zarówno dbać o własne bezpieczeństwo, ale także umieć rozróżniać, co należy, a czego nie należy czynić. Roztropność to bowiem zdolność podejmowania właściwych decyzji moralnych i życiowych, to tzw. mądrość życiowa pomagająca człowiekowi przewidywać i rozwiązywać codzienne problemy i właściwie planować swoje poczynania oraz zadania. A czym jest wiara? Zanim spróbuję odpowiedzieć na to pytanie zgodnie z tym, co mówi Biblia, warto przypomnieć najpierw, jak pojęcie wiary definiuje rzymski katolicyzm. Otóż w katolicyzmie wiara
oznacza przylgnięcie wiernego do prawd przekazywanych przez Kościół rzymskokatolicki, a konkretnie przez tzw. magisterium Kościoła (hierarchia z papieżem na czele), które uważa się za nieomylnego nauczyciela i interpretatora Biblii i tradycji. Przy czym katolicyzm opiera
człowieka na Słowo Boże. Jest decyzją podjętą w odpowiedzi na Bożą inicjatywę, ma ona bowiem początek w Bogu, w Jego Słowie i w działaniu Jego Ducha (Hbr 3. 7–8). Jest pierwszym krokiem człowieka do swego Stwórcy i Ojca, korzeniem i początkiem życia chrześcijańskiego. Biblijnym przykładem takiej wiary jest Abraham, ojciec wszystkich wierzących, który usłyszawszy od Boga nakaz: „Wyjdź z ziemi swojej i od rodziny swojej” (Rdz 12. 1), „(…) wybrał się w drogę, jak mu rozkazał Pan” (Rdz 12. 4). Kiedy zaś usłyszał obietnicę: „Spójrz ku niebu i policz gwiazdy, jeśli możesz je policzyć! (…). Tak liczne będzie potomstwo twoje”
Bogu, z całego serca i z całej duszy, abyś przestrzegał przykazań Pana i jego ustaw, które Ja ci dziś nadaję dla twego dobra” (Pwt 10. 12–13, por. Mi 6. 8). A więc człowiek może wzrastać w wierze, aż uzyska całkowitą pewność, że „świadectwo Boże jest wiarygodne” (1 J 5. 9). „Wiara jest [bowiem] pewnością tego, czego się spodziewamy, przeświadczeniem o tym, czego nie widzimy” (Hbr 11. 1). Oczywiście, pewność tę możemy posiadać wyłącznie na podstawie Bożych obietnic. Jeśli tej podstawy nie ma lub za podstawę przyjmuje się tzw. tradycję, czyli nauki ludzkie (por. Mk 7. 7–9, 13) – jak to ma miejsce
„Nieomylny nauczyciel” Pius XII olśniewał maluczkich
się głównie na tradycji, ponieważ – jak pisze ks. Marian Michalski – „wiedzę o tym, co jest, a co nie jest naprawdę nauką objawioną przez Chrystusa, czerpie katolik nie tyle z Pisma Świętego, ile przede wszystkim z żywej tradycji Kościoła” („Refleksje na tematy religijne”, Warszawa 1957, s. 207). Dlaczego? Ponieważ Kościół papieski naucza, że Pismo Święte „nie zawiera wszystkich prawd objawionych. Uzupełnieniem Pisma Świętego jest Tradycja, czyli Ustne Podanie” (ks. W. Kalinowski, „Dogmatyka katolicka”, Poznań 1954, s. 61). Niestety, w Biblii nie ma mowy o takim podejściu i takim wywyższeniu ludzkiej tradycji, która roi się od błędów, zbrodni itp. A czym jest wiara w znaczeniu biblijnym? Jest przyjęciem przez człowieka za prawdę wyłącznie treści podanych przez Boga (objawienie Boże), a zawartych wyłącznie w Piśmie Świętym (Hbr 1. 1–2; 2. 1–4). Apostoł Paweł ujął to tak: „Wiara tedy jest ze słuchania, a słuchanie przez Słowo Chrystusowe” (Rz 10. 17). Innymi słowy: wiara jest odpowiedzią
(Rdz 15. 5), „(…) uwierzył Panu, a On poczytał mu to ku usprawiedliwieniu” (Rdz 15. 6). Historia Abrahama jest więc przykładem żywej wiary, która przedstawia nam wszystko, czego Bóg od nas oczekuje i czego my od Niego powinniśmy oczekiwać – krótko mówiąc, wyraża się ona w całkowitym zaufaniu Bogu, które wzrasta proporcjonalnie do poznania Boga. Początkiem takiego poznania jest nie tylko nawiązanie pozytywnych relacji z Bogiem, ale również właściwie pojęta „bojaźń Pana” (Prz 1. 7; 9. 10), czyli odrzucenie wszelkiego zła. „Bać się Pana – znaczy nienawidzić zła; nienawidzę buty i pychy, złych postępków oraz przewrotnej mowy” (Prz 8. 13). Znakiem biblijnej wiary jest zatem całkowite posłuszeństwo, zaufanie Jego słowu i poleganie na Bogu w każdej sytuacji (Prz 3. 5). Mojżesz wyraził to następująco: „Teraz więc, Izraelu, czego żąda od ciebie Pan, twój Bóg! Tylko abyś okazywał cześć Panu, swemu Bogu, abyś chodził tylko jego drogami, abyś go miłował i służył Panu, swemu
właśnie w katolicyzmie – człowiek nie tylko nie ma obowiązku wierzyć w nie, ale – w świetle nauki Pisma Świętego – nie ma nawet prawa wierzyć. Jeśli zaś wierzy w coś bezpodstawnie, to nie jest człowiekiem wierzącym w biblijnym tego słowa znaczeniu, a jedynie religijnym. Wracając do wzrostu w wierze, należy także dodać, że wzrost ten zależeć będzie również od tego, jak wierzący będzie reagował na działanie Boże i różne trudności, które służą jego doświadczeniu. „Weselcie się z tego – pisał apostoł Piotr – mimo że teraz na krótko, gdy trzeba, zasmuceni jesteście różnymi doświadczeniami, ażeby wypróbowana wiara wasza okazała się cenniejsza niż znikome złoto, w ogniu wypróbowane” (1 P 1. 6–7). Niestety, chociaż ludzie wierzący na ogół wiedzą, że ich wiara może wzrosnąć lub zmaleć w zależności od tego, jak będą reagować na bolesne doświadczenia, nie zawsze chętnie poddają się takiej dyscyplinie. Żadne bowiem bolesne doświadczenia nie są przyjemne, nawet
21
jeśli wiemy, że „później wydają błogi owoc sprawiedliwości tym, którzy przez nie zostali wyćwiczeni” (Hbr 12. 11). Warto jednak pamiętać, że tak jak żaden sportowiec nie osiągnie dobrych wyników bez odpowiedniej dyscypliny (ćwiczenia, zmęczenie, ból), tak również człowiek wierzący nie osiągnie ostatecznego zbawienia bez samozaparcia (Hbr 12. 1–3). Oprócz zbawienia wiara przysparza człowiekowi wierzącemu także wiele innych korzyści. Według Biblii jest ona źródłem wszelkich duchowych błogosławieństw („Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” – J 20. 29) i podstawą usynowienia (Ef 1. 3, 5). „Tym, którzy go przyjęli [Jezusa jako Chrystusa], dał prawo stać się dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię jego” (J 1. 12). W innym miejscu czytamy: „Usprawiedliwieni z wiary, pokój mamy z Bogiem przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa, dzięki któremu też mamy dostęp przez wiarę do tej łaski, w której stoimy, i chlubimy się nadzieją chwały Bożej” (Rz 5. 1–2). Wiara jest też warunkiem otrzymania Ducha (Ga 3. 2–3), „zapieczętowania obiecanym Duchem Świętym, który jest rękojmią dziedzictwa naszego” (Ef 1. 13–14). Dzięki wierze wielu znalazło także spokój i radość oraz sens życia i nadzieję na życie wieczne. Tak było zarówno w przypadku Saula z Tarsu (późniejszy apostoł Paweł), w którego życiu zaszła niezwykła zmiana. I tak jest w przypadku milionów ludzi, którzy zostają wyzwoleni z przeróżnych nałogów, patologii oraz wszelakich grzechów. Krótko mówiąc, wraz z wiarą spływa na człowieka wiele przeróżnych dóbr duchowych i materialnych, takich jak dobre imię, szacunek u ludzi, zdrowie i materialne korzyści wynikające chociażby z ewangelicznego etosu pracy, oszczędności, wstrzemięźliwości oraz abstynencji. Bo „sprawiedliwy żyje dzięki swej wierności” (Ha 2. 4, BT) i nie wydaje pieniędzy na chociażby szkodliwe nałogi. Oto dlaczego wiara ma tak fundamentalne znaczenie dla ludzi wierzących i dlaczego „bez wiary nie można podobać się Bogu” (Hbr 11. 6). Bóg bowiem ze swojej strony uczynił wszystko, abyśmy uwierzyli. Nigdy nie oczekiwał od ludzi czegoś, czego ci nie mogliby uczynić, aby dostąpić zbawienia. Byłby wręcz niesprawiedliwy, gdyby oczekiwał od nas na przykład wyjątkowej inteligencji czy wiedzy. On jednak tego nie oczekuje, a zbawienie uzależnił od wiary, aby było dostępne dla każdego, kto chce je przyjąć. A zatem, wiara może być źródłem wielu błogosławieństw, ale to od nas zależy, czy zechcemy „wierzyć ewangelii” (Mk 1. 15). Oto jak zachęca nas do tego Lothar Zenetti: „Ci, którzy żyją nadzieją, widzą dalej. Ci, co żyją miłością, widzą głębiej. Ci, co żyją wiarą, widzą wszystko w innym świetle”. BOLESŁAW PARMA
22
Nr 32 (649) 10–16 VIII 2012 r.
OKIEM SCEPTYKA
POLAK NIEKATOLIK (5)
Grecko -ssłowiański chrzest Mieszka? Przyjęte jest, że chrzest Mieszka I odbył się w 966 r. Możliwe jednak, że książę Polan przyjął chrzest wcześniej – w obrządku Cyryla i Metodego. Uczono nas, że w 966 r., być może w Wielką Sobotę 14 kwietnia, Mieszko I został ochrzczony w obrządku rzymskim i to zapoczątkowało proces chrystianizacji państwa Polan. Tylko miejsce chrztu nie jest znane… Mogło to być któreś z miast Cesarstwa, na przykład Ratyzbona, ale równie dobrze Poznań, Ostrów Lednicki lub Gniezno. W każdym razie oficjalna wersja jest taka, że Mieszko miał chrześcijański miecz na gardle, a jego pogańskiemu państwu zagrażała krwawa chrystianizacja ze strony Cesarstwa i feudałów niemieckich. O chrzcie Mieszka w 966 r. mówi zapis z Rocznika kapituły krakowskiej: „Mesco dux Poloniae baptizatur”, jednak ani to źródło, ani kronikarze (Gall Anonim i Thietmar), chociaż podają różne szczegóły odnoszące się do Mieszka, poza romantyczną tradycją niczego o motywach jego decyzji nie przekazali. Możliwe jest więc, że w 966 r. chrztu de facto nie było – Mieszko pod tą datą wcale nie został „ochrzczony”, lecz po prostu obrządek grecko-słowiański zmienił na obrządek rzymski, a chrześcijaństwo słowiańskie – na chrześcijaństwo rzymskie. Tak zwany Rocznik Krasińskich z XIII w. podaje, że Mieszko został ochrzczony przez Cyryla i Metodego i konfirmowany przez św.
D
Wojciecha („Myeschko per Cirilum et Methodium baptizatur et per Adalbertum confirmatur”). Oczywiście wykluczone jest, by osoby te miały bezpośrednio coś wspólnego z Mieszkiem – wszak Metody zmarł w 885 r., a Wojciech miał w 966 r. 10 lat. Jednak pomimo oczywistego anachronizmu coś musiało skłonić autora do powiązania księcia Polan z obydwoma Grekami i Czechem. Notka staje się jasna jako przenośnia, że nie chodzi tu o ścisłość historyczną, lecz o obrządki, jakie te osoby reprezentowały. Tezę o pierwszeństwie obrządku grecko-słowiańskiego propagował Maciej z Miechowa w „Kronice Polski” z 1521 r. (pierwsze drukowane dzieje Polski, będące podsumowaniem wieloletnich badań Miechowity nad historią i geografią ziem polskich). Pogląd ten reprezentowali również Adam Naruszewicz, Joachim Lelewel, Karol Szajnocha oraz Wacław Aleksander Maciejowski. Adam Naruszewicz w „Historii narodu polskiego” z 1836 r. stwierdził, że natrafił na rodzime i obce źródła, które podają, że Siemowit, pradziad Mieszka, był chrześcijaninem nawróconym przez Cyryla i Metodego lub ich uczniów. W legendzie o „Aniołach u Piasta” widział prawdopodobieństwo chrztu owego księcia („FiM” 31/2012).
uchowni, niestety, nie są specjalistami w żadnej pożytecznej dla ludzi dziedzinie. Niczym wróżki tworzą swoją niszę życiową, z której nikt poza nimi nie odnosi korzyści. W Polskich mediach głównego nurtu niewiele znajdziemy rozmów z ludźmi krzewiącymi światopogląd racjonalistyczny. Świat mediów – czy szerzej: świat polskich elit – nawet jeśli sam jest w sporej części niereligijny, to z religią jest mu po drodze. Z powodów polityczno-biznesowych. Po cóż społeczeństwo ma się uczyć racjonalnego myślenia? Ludzie zapatrzeni w życie przyszłe nie będą mieli głowy do zmieniania życia teraźniejszego. Nie będą chcieli reform, sprawiedliwości, udziałów w zyskach itp. herezji. „Słowem Bożym” skutecznie zaknebluje im się usta i zasłoni oczy. Od czasu do czasu jednak trafia do naszego grajdołu jakieś słowo rozsądku. W jednym z ostatnich numerów polskiego „Newsweeka” ukazał się wywiad z Richardem Dawkinsem, angielskim naukowcem i racjonalistą, którego Czytelnikom niniejszego cyklu przedstawiać nie trzeba. Wywiad jest godzien odnotowania także z uwagi na jego zabawne aspekty, bo poza angielskim humorem Dawkinsa jest jeszcze humor niezamierzony,
Natomiast Wacław Aleksander Maciejowski, którego zalicza się do najwybitniejszych historyków polskich I połowy XIX w., dowodził, że obrządek grecko-słowiański rozpowszechnił się w Polsce jeszcze przed wprowadzeniem obrządku łacińskiego i że Mieszko był najpierw ochrzczony w obrządku grecko-słowiańskim i dopiero potem „przeszedł na obrządek łaciński, przyjmując chrzest po raz wtóry”. Na fakt, że zarówno Mieszko, jak i jego podwładni od dawna byli już chrześcijanami, tyle że obrządku cyrylo-metodiańskiego, pośrednio wskazuje ślub Mieszka i Dobrawy, który odbył się w 965 r., a więc na rok przed datą uważaną za chrzest Mieszka. Z relacji Thietmara – biskupa merseburskiego najbliższego czasowo tym wydarzeniom – wynika, że okres ten przekraczał nawet dwa lata. Taka kolejność – najpierw małżeństwo, a potem chrzest – budzi zdumienie i wydaje się nieprawdopodobne, aby chrześcijański władca
gdy brytyjski popularyzator nauki zderza się z mentalnością polskiego dziennikarza. Dawkins mocno zaatakował Kościół katolicki: „Polska jest zdominowana przez Kościół katolicki, najgorszą instytucję na świecie, która walczy z antykoncepcją i szkodzi
Czech zgodził się wydać Dobrawę za poganina, nie wymagając od niego uprzednio chrztu, zwłaszcza gdy pamięta się o notce Galla Anonima, że „Mieszko w takich pogrążony był błędach pogaństwa, że wedle swego zwyczaju siedmiu żon zażywał”. Z punktu widzenia chrześcijaństwa małżeństwo chrześcijanki z poganinem byłoby skandaliczne i żaden duchowny nie udzieliłby takiego ślubu. Tymczasem Dobrawa nie tylko wyszła za Mieszka, ale rok później, w roku „chrztu polskiego”, urodziła mu syna Bolesława (niektórzy podają, że to było w 967 r.). Nieprawdą zatem musi być to, co zapisał Gall, iż Dobrawa nie podzieliła z mężem łoża, zanim wyrzekł się „błędów pogaństwa i przeszedł na łono matki-Kościoła”. Wynika z tego, że Mieszko był wyznawcą obrządku grecko-słowiańskiego, więc ślub z nim, jako chrześcijaninem, zyskał aprobatę Krk.
obrażać, ja tylko mówię prawdę”. Na to usłyszał pytanie z innej beczki, oznaczające zmianę tematu dalszej rozmowy. I pozostał biedny Anglik w nieświadomości co do wielkich zalet katolicyzmu, które są najwyraźniej najpilniej strzeżoną polską tajemnicą.
ŻYCIE PO RELIGII
Haniebne osiągnięcia Afrykanom, przekonując ich, by nie używali prezerwatyw – co ułatwia szerzenie się epidemii AIDS. Osiągnięcia Kościoła katolickiego w dziedzinie moralności są haniebne”. W tym miejscu naukowiec spodziewał się zapewne od inteligentnego polskiego rozmówcy potwierdzenia albo dodania kilku słów w podobnym duchu. Tymczasem usłyszał coś, co mu pewnie przez całe życie nie przyszło do głowy: „Kościół ma również piękne karty w swej historii”. Dawkins chciał się zapewne dowiedzieć jakie, więc zasugerował pojednawczą gotowość do dyskusji: „Zawsze można usiąść i porozmawiać, nie chcę nikogo
Cóż, zapewne bez obrony czci Kościoła katolickiego wywiad nie mógłby się ukazać w Polsce w wysokonakładowym tygodniku. Mimo że dziennikarz starał się bronić roli religii, Dawkinsowi udało się przemycić kilka interesujących myśli krytycznych w swoim charakterystycznym kategorycznym stylu. O roli nauki i religii w poznaniu: „Religia próbowała różne rzeczy wytłumaczyć, ale zawiodła. To nauka prawidłowo odpowiedziała na pytania dotyczące m.in. kształtu ziemi i zmaga się z rozwiązaniem problemów, których jeszcze nie rozumiemy. I jeśli kiedykolwiek rozwikłamy kolejne sekrety naszego wszechświata,
Ponieważ duchowieństwo łacińskie nazywało wyznawców słowiańskiego obrządku „poganami”, a sam obrządek – „religią skażoną bałwochwalstwem”, powstało w efekcie terminologiczne pomieszanie utrudniające odkrycie wątków słowiańskiego obrządku w okresie tworzenia się państwa piastowskiego. Możliwe, że Mieszko przyjął chrzest słowiański w wieku 7 lat; otóż tradycja dworska przekazała, że Mieszko był przez 7 lat od swojego urodzenia niewidomy, a „przejrzał na oczy” dopiero w czasie uczty postrzyżynowej. Jeżeli Mieszko urodził się około 930 r., to jego chrzest nastąpił około 937 r. Ponieważ dwa razy chrztu się nie udziela, w 966 r. mogło nie być chrztu rzymskiego, a jedynie stwierdzenie zmiany obrządku. Wersja, że czeski książę wydał swą córkę za poganina po to, by ta namówiła go do chrztu, jak chcą kronikarze, jest nieprawdopodobna. Mieszko był ostrożnym politykiem. Zmiana obrządku stała się w jego oczach potrzebą polityczną, odpowiadała też Rzymowi, który obawiał się cyrylo-metodianizmu. Na decyzji małżeńskiej i na przyjęciu obrządku rzymskiego mógł zaważyć fakt, że Mieszko walczył w tym czasie na północnym zachodzie z Wieletami, których wspomagał książę czeski. Ponieważ Mieszko, już jako łacinnik, nie szerzył więcej cyrylo-metodianizmu, co Rzym i Cesarstwo przyjęli z zadowoleniem, zyskał sojusznika w księciu czeskim w walce z Wieletami o Pomorze. ARTUR CECUŁA
dokonamy tego dzięki nauce, a nie religii”. Naukowiec stara się także obalić tezę modną w świecie religijnym (czyli m.in. w Polsce), że nauka i religia nie wchodzą ze sobą w konflikt, bo zajmują się różnymi dziedzinami: „Nauka i religia zadają często te same pytania – dlaczego powstał świat, dlaczego istniejemy. Różnica polega na tym, że nauka odpowiada na te pytania, w przeciwieństwie do religii. Religia pyta także o sprawy moralne. Sam fakt, że religia zadaje podobne pytania, nie oznacza, że udziela na nie dobrej odpowiedzi. Zakładanie, że religia ma jakiś monopol na prawdy, do których naukowcy jeszcze nie dotarli, jest pozbawione jakichkolwiek podstaw”. Dawkins opowiada także o badaniach naukowych, które wykazały niezbicie, że różdżkarstwo i homeopatia są nienaukowe. Zauważa, że zdemaskowani zwolennicy tych poglądów reagowali zawsze w ten sposób – złością, a nie przyznaniem się do błędu. Prawdę mówiąc, znam dobrze tę reakcję. Od czasu do czasu dostaję gniewne listy od zwolenników różnych irracjonalnych poglądów. Zamiast argumentów otrzymuję histeryczne protesty. Z histerią trudno jednak dyskutować, bo nie ma żadnej niezbędnej do tego płaszczyzny. MAREK KRAK
Nr 32 (649) 10–16 VIII 2012 r. Oczywiście: skoro nie staniecie się jak dzieci, nie wejdziecie do tego królestwa niebieskiego (...). Lecz my nie pragniemy bynajmniej dostać się do królestwa niebieskiego: mężami staliśmy się – dlatego pragniemy królestwa ziemskiego. Fryderyk Nietzsche Małe dziecko jest bezsilne, niesamodzielne, potrzebuje opieki i miłości. Dorosły człowiek zazwyczaj musi się zdobyć na samodzielność. Choć rzeczywistość nie daje prawa bytu pewnym pragnieniom, to religia – na przekór wymogom realnego świata – daje możliwość ich zaspokojenia w fantazji: „Wszechmocny i sprawiedliwy Bóg i dobrotliwa natura jawią się nam jako wspaniałe sublimacje postaci ojca i matki, ba, raczej jako odnowione formy, restytucje wyobrażeń wczesnodziecięcych. Religijność w perspektywie biologicznej wynika z trwałego poczucia ludzkiej bezradności, z potrzeby pomocy biednego człowieka, który (…) odczuwa swe położenie niczym małe dziecko w okresie wczesnego dzieciństwa, podejmując próbę zanegowania jego beznadziejności przez regresywne odnowienie sił, po których spodziewał się wówczas ochrony”1. Dorosły człowiek kieruje się tym, co Freud nazwał „zasadą rzeczywistości”, tzn. postrzega świat takim, jakim jest: świat jest głuchy na pragnienia człowieka. Nie oznacza to, że pragnienia i marzenia nigdy się nie spełniają, lecz aby tak się stało, najczęściej trzeba włożyć w to sporo pracy. Bywa i tak, że trzeba się wyrzec niektórych pragnień całkowicie i umieć pogodzić się z tym wyrzeczeniem. Dziecko natomiast kieruje się „zasadą przyjemności”, tj. roszczeniową postawą wobec rzeczywistości. Wydaje mu się, że należy mu się wszystko, czego zapragnie, i to bez wysiłku oraz natychmiast. Towarzyszy temu „narcyzm”, którego nie należy mylić z egoizmem. W egoizmie obecne jest przekonanie, że czyjeś wszystkie życzenia powinny być spełniane, natomiast osoba cierpiąca na schorzenie zwane narcyzmem wierzy, że świat jest (a nie tylko powinien być) tak urządzony, by spełniać jej życzenia – co jest nierealistycznym złudzeniem. Także religia zniekształca obraz tego, jakim świat jest, na obraz tego, jakim ludzie chcieliby, aby był. Dlatego Freud surowo ocenia przekonania religijne, twierdząc, że przypominają najostrzejszą formę nieleczonego narcyzmu – psychozę. Twierdzi, że religia „zawiera system złudzeń życzeniowych związanych z negacją rzeczywistości, jaki w stanie izolowanym znaleźć możemy jedynie w wypadku amencji – stanie błogiego splątania halucynacyjnego”2. Religia nie godzi się z tym, że świat jest obojętny na ludzkie pragnienia, nie akceptuje go takim, jakim jest, a realistyczne podejście zastępują życzeniowe fantazje: „Pretensje do szczególnego znaczenia wysuwa przypadek polegający na tym, że większa liczba ludzi wspólnie podejmuje próbę zapewnienia sobie szczęścia i ochrony przed cierpieniem za sprawą urojonego przekształcenia
rzeczywistości. Mianem takiego zbiorowego obłędu musimy określić także religie ludzkości”3. Przykładem takiego „urojonego przekształcenia rzeczywistości” jest wyobrażenie, że świat został urządzony przez Boga z uwagi na człowieka i z miłości do niego – mówiąc inaczej: że cały kosmos i przyroda kręcą się wokół pępka świata, jakim miałby być człowiek. Taki jest sens
KĄCIK FILOZOFICZNY tzw. myślenie życzeniowe. Jego przejawem jest wiara w sprawczą moc modlitwy: choć spełnienie pragnień wymaga podjęcia wysiłku, to wierzący wolą uznać, że samo przedstawienie swych życzeń w modlitwie wystarczy, by zostały spełnione. Myślenie życzeniowe jest postawą wspólną dzieciństwu jednostki i prehistorii ludzkości, a choć z czasem ustępuje trzeźwej ocenie rzeczywistości, to przez długi czas religia pozostawiała otwartą furtkę tej niedojrzałej postawie: „W stadium animistycznym człowiek przypisuje wszechmoc samemu sobie; w stadium religijnym
ludzkości; (…) przeraźliwe wrażenie dziecięcej bezradności obudziło potrzebę ochrony – ochrony przez miłość – potrzebę zaspokojoną przez ojca, a poznanie tego, iż owa bezradność utrzymuje się przez całe życie, spowodowało, że indywiduum zaczęło się kurczowo trzymać wiary w istnienie jedynego – za to potężnego – ojca”7. Tak więc religia jest złudzeniem dla dorosłych, które pozwala zaspokoić potrzebę bezpieczeństwa. Freud nie ocenia samej tej potrzeby jako dziecinnej, bowiem także jako dorośli jesteśmy wydani na pastwę przykrych zdarzeń, więc
Wierzyć jak dzieci Freud głosił, że wiara religijna to stan psychicznej niedojrzałości, a religia przypomina dzieciństwo z uwagi na to, że zajmuje miejsce dziecięcych fantazji, które pomagają dzieciom radzić sobie ze swoją bezradnością. wiary w opatrzność – „jest tak jawnie infantylna, tak obca rzeczywistości, że człowieka przyjaźnie usposobionego do rodzaju ludzkiego aż boli, gdy pomyśli, że znaczna większość śmiertelników nigdy nie wzniesie się ponad to ujęcie życia”4. Wbrew zasadzie rzeczywistości religia stwarza iluzję, że istnieje wszechmocna siła, która czasem spełnia życzenia bez podejmowania wysiłku. Jak wspomniałem powyżej, dojrzałość polega nie tylko na zdolności do podjęcia wysiłku w celu spełnienia życzeń, ale i na zdolności całkowitej rezygnacji z pewnych pragnień. Dla przykładu: aby zjeść ulubioną potrawę, trzeba na nią zapracować, ale czasem – na przykład gdy jest zbyt droga – trzeba z niej zrezygnować i umieć się z tym pogodzić (tupanie nogami i tak nic nie da). Może się wydawać, że pod tym względem trudno cokolwiek zarzucić religii. Zwłaszcza niektóre z nich – w tym chrześcijaństwo – propagują wstrzemięźliwość, a nawet ascezę, więc wydaje się, że wysoko cenią zdolność wyrzekania się pragnień. Jednak to tylko pozorne wyrzeczenie: co prawda wierzący rezygnuje z zaspokojenia życzeń tu i teraz, lecz w zamian zyska tym większe zaspokojenie w dalekiej przyszłości, ponieważ „troskliwa Opatrzność (…) w zaświatach wynagrodzi mu każdy zawód, jaki stał się jego udziałem”5. Tendencja do wynagradzania sobie wyrzeczeń jawi się jeszcze jaskrawiej w islamie, w którym – bez owijania w bawełnę – wierzy się, że pośmiertną nagrodą za święty żywot będą bynajmniej nieświęte usługi świadczone przez gromadę dziewic. Kolejnym zjawiskiem pozwalającym na przeprowadzenie analogii między religią a dzieciństwem jest
odstępuje wprawdzie tę właściwość bogom, ale nie rezygnuje z niej całkiem serio, zastrzega sobie bowiem – poprzez różnego rodzaju oddziaływania – możliwość kierowania nimi wedle życzeń. W światopoglądzie naukowym nie ma już miejsca na wszechmoc człowieka; przyznał on się do swej znikomości i z rezygnacją poddał się śmierci, jak również wszystkim innym koniecznościom biologicznym”6.
Freud uważał, że religia jest czymś, co zastępuje dziecinne fantazje. Małe dziecko myśli, że jego tata jest najsilniejszym i najmądrzejszym mężczyzną, który zawsze uchroni je przed krzywdą. Wraz z dorastaniem iluzja o wszechmocy ojca upada, człowiek zaczyna dostrzegać, że nie istnieje osoba zdolna ochronić go przed wszystkimi zrządzeniami losu. Trudno się z tym pogodzić, a religia daje łatwe wyjście z tej rozpaczliwej sytuacji, gdyż oferuje człowiekowi nowego ojca, który ma być naprawdę wszechmocny: „Wyobrażenia te (…) to złudzenia spełnienia najstarszych, najsilniejszych, najpilniejszych życzeń
zrozumiały jest nasz lęk przed nimi i chęć uniknięcia ich. Dziecinność religii polega nie na tym, że zaspokaja ona potrzebę bezpieczeństwa, lecz na środkach, jakimi się posługuje w tym celu. Dojrzały człowiek – kierujący się zasadą rzeczywistości – stara się osobiście zadbać o swoje bezpieczeństwo. Wierzący i dzieci liczą na potężnego ojca. Dojrzały człowiek stara się przekształcać świat, natomiast wierzący i dzieci uspokajają się złudzeniami. Freud nazywa religię złudzeniem, lecz nie urojeniem, o którym można mieć pewność, że jest fałszywe,
natomiast złudzenie „nie musi być niewykonalne czy sprzeczne z rzeczywistością”8. Istotą złudzenia jest to, że ten, kto w nie wierzy, wierzy nie dlatego, że ma dowód na prawdziwość swego przekonania, lecz dlatego, że chce, aby było prawdziwe. Wiara nie dąży do poznania tego, jak naprawdę jest, zatem nie objawia żadnej prawdy o świecie zewnętrznym. Służy zaspokojeniu życzeń, które towarzyszą człowiekowi od kołyski po trumnę, więc jedyne, co – niechcący – objawia, to pragnienia drzemiące w głębi ludzkiej psychiki. Może się wydawać, że wizja świata pozbawionego Boga Ojca mającego swe dzieci w opiece, świata,
23
w którym nie każde cierpienie zostanie wynagrodzone – że taka wizja jest niezwykle przygnębiająca. Freud sądził przeciwnie: odrzucenie złudzeń o opiece niebiańskiego ojca zmusi ludzi do podjęcia samodzielnego wysiłku nad ulepszeniem – w miarę możliwości – tego świata. A jeśli ten świat – dzięki pracy – stanie się miejscem bezpieczniejszym, potrzeba utopijnego raju znacznie się zmniejszy. Freud wierzył, że w końcu rozum i nauka pomogą człowiekowi zaspokoić potrzeby realizowane wcześniej przez religię: „Jeśli człowiek wie, że zdany jest na własne siły (…), uczy się używać ich we właściwy sposób (…). Dzięki temu, że wszystkie swe nadzieje odwróci od zaświatów i wszystkie uwolnione w ten sposób siły skoncentruje na życiu ziemskim, osiągnie prawdopodobnie tyle, że życie stanie się znośne dla wszystkich (…)”9. Odrzucenie religii nie tylko zapobiegnie marnotrawstwu sił na złudne cele, ale uczyni też człowieka odporniejszym na ciosy losu. Nadmierna wrażliwość na nie bierze się z wybujałych oczekiwań wobec życia, zaś religia – obiecując takie „gołębie na dachu” jak na przykład życie wieczne – jedynie wzmacnia w człowieku postawę rozpieszczonego dziecka. Gdy człowiek wyzbędzie się religijnej, roszczeniowej postawy wobec życia, nie będzie ulegał ciągłym rozczarowaniom10. Co więcej, religia pociesza człowieka właśnie dlatego, że wskutek przesadnych oczekiwań często potrzebuje on pocieszenia. Mówiąc inaczej, religijne pocieszenie jest lekiem na sztuczne problemy, które wytworzyła sama religia. Dopiero wraz z przyjęciem pewnej pokory wobec losu człowiek będzie mężniej go znosił, a tym samym nie będzie już potrzebował pocieszenia. Jednak pokora wobec losu nie oznacza biernego poddania się losowi – oznacza raczej to, że aby spełnić marzenia, trzeba wstać z kolan i wziąć się do pracy. PAWEŁ PARMA
[email protected] 1. S. Freud, „Leonarda da Vinci wspomnienie z dzieciństwa” [w:] „Sztuki plastyczne i literatura”, Warszawa 2009, s. 120. 2. Tenże, „Przyszłość pewnego złudzenia” [w:] „Pisma społeczne”, Warszawa 2009, s. 151–152. 3. Tenże, „Kultura jako źródło cierpień” [w:] „Pisma społeczne”, dz. cyt., s. 178. 4. Tamże, s. 172. 5. Tamże. 6. S. Freud, „Totem i tabu” [w:] „Pisma społeczne”, dz. cyt., s. 318. 7. Tenże, „Przyszłość pewnego złudzenia”, dz. cyt., s. 142. 8. Tamże. 9. Tamże, s. 156–157. 10. Tamże, s. 160.
24
Nr 32 (649) 10–16 VIII 2012 r.
GRUNT TO ZDROWIE
otąd chorzy na osteoporozę słyszeli zwykle takie oto zalecenia: pijcie przynajmniej cztery szklanki mleka dziennie; jedzcie dużo nabiału; przyjmujcie leki suplementujące żeński hormon estrogen, a z pewnością pozbędziecie się choroby, nazywanej inaczej rzeszotowieniem kości. W świetle najnowszych badań okazuje się, że te zalecenia są całkowicie bezpodstawne. Co więcej – mogą się przyczynić do nasilenia objawów chorobowych oraz wystąpienia innych, równie dokuczliwych schorzeń.
D
Przereklamowany wapń Pierwsze objawy osteoporozy w wysoko uprzemysłowionych regionach Europy występują u mieszkańców już w wieku 30 lat. Co więcej, choroba coraz częściej wykrywana jest u dzieci. Bez wątpienia fakty te wskazują na jej cywilizacyjne podłoże. Istotą procesu chorobowego degenerującego kości jest ich demineralizacja, w wyniku czego wyglądają one w środku jak dziurawy ser szwajcarski. Stają się wtedy kruche i łamliwe. Następstwem tego są częste złamania, nierzadko skomplikowane i trudno się gojące – na przykład złamanie nasady szyjki kości udowej lub miednicy. Medycyna klasyczna za taki stan obwinia niedobór wapnia oraz niski poziom żeńskich hormonów, który jest konsekwencją menopauzy. Badania porównawcze przeprowadzone na szeroką skalę mówią jednak co innego. Nie w każdym zakątku świata kobiety w trakcie i po menopauzie cierpią na rzeszotowienie kości. Ba, w wielu regionach w ogóle ten problem nie występuje. Wiele kobiet pochodzących na przykład z Malezji nawet 30 lat po menopauzie nie choruje na osteoporozę, nie traci swojego wzrostu i nie cierpi na „wdowi garb”. Zespół naukowców zbadał u nich poziom hormonów oraz gęstość kości. Badania wykazały, że poziom estrogenu u tych kobiet był na tym samym poziomie co u białych kobiet pochodzących z Ameryki Północnej, a w niektórych przypadkach nawet niższy. Dlaczego więc u Amerykanek według statystyk nawet co druga kobieta po 60 roku życia jest narażona na poważne złamania będące konsekwencją postępującej osteoporozy? Aby odpowiedzieć na to pytanie, przyjrzyjmy się bliżej mechanizmom budowy i odbudowy tkanki kostnej. Kość – chociaż wydaje się stałym i statycznym tworem – jest tkanką podlegającą ciągłym procesom. W każdej chwili w naszych ciałach następuje wchłanianie zużytych komórek kostnych i tworzenie nowych. Produkty przemiany materii oraz składniki odżywcze są stale usuwane z tkanki kostnej i dostarczane do niej za pośrednictwem krwi. Prawidłowy przebieg tych procesów warunkuje zdrową i mocną tkankę kostną. Kość tworzą dwa typy komórek:
kościogubne (osteoklasty) i kościotwórcze (osteoblasty). Zadaniem osteoklastów jest poszukiwanie w tkance kostnej części wymagających odnowy. Rozpuszczają one także zużyte komórki kości, w wyniku czego w ich miejscu powstaje pusta przestrzeń. Wówczas w to miejsce kierują się osteoblasty i wypełniają je nową tkanką kostną. Proces ten nosi nazwę „ponownego modelowania kości”. Jego zaburzenie przyczynia się do powstania procesu rzeszotowienia kości, zwanego osteoporozą (gdy traci się więcej komórek, a mniej odbudowuje, dochodzi do utraty masy kości).
Koniec prostych recept Czy to aby nie zmniejszona podaż wapnia jest odpowiedzialna za zaburzenia procesu „ponownego modelowania kości”? Medycyna podaje
marzyć o silnych kościach. Jednak wykorzystywane są one tylko wtedy, gdy znajdują się we właściwej równowadze. Na przykład dieta składająca się głównie z mięsa, napojów gazowanych i przetworzonej żywności obfitującej w duże ilości fosforu naraża nasze kości na duże ubytki, ponieważ zbyt wysoka ilość fosforu w kościach wyprze z nich wapń. Brak urozmaiconej diety, a tylko zwiększenie podaży wapnia nie poprawi gęstości kości tylko może przyczynić się do powstania kamieni nerkowych lub zwapnienia stawów.
Doktor Stanley Garn przez ponad 50 lat badał populacje ludzi Ameryki Północnej i Środkowej pod kątem zależności pomiędzy przyjmowaniem zwiększonych dawek wapnia a powstrzymywaniem procesu utraty tkanki kostnej. Okazało się,
w dziedzinie żywienia, autor licznych publikacji oraz założyciel Instytutu Colgana, powiedział: „Zalecenia lekarzy, aby pić mleko w celu ochrony przed osteoporozą, to stek bzdur”. Potwierdza to fakt, że państwa, w których spożywa się duże ilości
Gdy kości kruszeją „wyśrubowane” limity dziennego zapotrzebowania na ten kluczowy dla naszych kości budulec. Według nich powinniśmy spożywać go nie mniej niż 1000 mg dziennie. Ciężarne oraz osoby podczas rekonwalescencji
że nie ma takiej prawidłowości. Prawdą jest, że przyjmowanie wapnia w odpowiednich ilościach i w odpowiednim wieku korzystnie wpływa na zdrowie kości, jednak z przeprowadzonych badań wynika, że
Osteoporoza to jedna z chorób, które w większości przypadków dotykają głównie kobiety w zaawansowanym wieku. Coraz częściej zaczyna jednak atakować także mężczyzn. Jak się przed nią chronić? mają „poprzeczkę” ustawioną jeszcze wyżej – do 1500 mg dziennie. Wapń buduje kości, a estrogen nadzoruje ten proces. Prosta sprawa. Okazuje się jednak, że nie do końca. Odkryto szereg faktów podważających ten utarty schemat. Otóż na przykład afrykańska społeczność Bantu ma najniższy na świecie wskaźnik zachorowalności na osteoporozę. Badania przeprowadzone wśród członków tej społeczności wykazały, że spożycie wapnia kształtuje się u nich na poziomie zaledwie od 175 do 476 mg na dobę. Średnia spożycia wapnia na osobę w Japonii także wynosi niewiele, bo 540 mg na dobę. I również w tym państwie osteoporoza nie jest dolegliwością powszechnie występującą, ponadto Japończycy szczycą się najdłuższą średnią życia ze wszystkich ludzi na świecie. Również badania mieszkańców Chin, Gambii, Cejlonu, Surinamu, Peru i innych krajów potwierdzają fakt, że mniejsze spożycie wapnia wiąże się z niższymi wskaźnikami zachorowań na osteoporozę. Co więcej, często potwierdza się zależność, że im kraj mniej uprzemysłowiony, tym mniejsza liczba osób z rzeszotowieniem kości. Czyżby dobrobyt i zbyt obfita dieta podwyższały ryzyko zachorowania?
spożywanie tego mikroelementu w dużych ilościach nie warunkuje wcale ich lepszej kondycji. Badania wykazały, że zażywanie preparatów wapniowych wcale nie chroni przed osteoporozą i nie zmniejsza ryzyka złamania kości. Wykazały też, że suplementacja dużych ilości preparatów wapniowych prowadzi do 50-procentowego (sic!) wzrostu ryzyka złamań kości. Magazyn „Science” zamieścił już w kwietniu 1978 roku artykuł, w którym napisano, że „związek wapnia z osteoporozą stwierdzono na podstawie niedostatecznych danych” i że osoby lansujące ten pogląd nie brały pod uwagę ustaleń nauki. Niepodważalną prawdą jest natomiast to, że dieta bogata w wapń stosowana we wczesnych latach rozwoju dziecka, w okresie dojrzewania oraz w okresie poprzedzającym wystąpienie menopauzy może się przyczyniać do wzmocnienia kości i tym samym do zmniejszenia ryzyka ich złamań w trakcie i po menopauzie.
Kluczowa równowaga Rewolucją w sposobie postrzegania diety związanej z osteoporozą są poglądy doktora Michaela Colgana. Ten amerykański ekspert
produktów mlecznych, charakteryzują się najwyższym wskaźnikiem zachorowalności na osteoporozę. Odwrotną tendencję zaobserwować można w krajach o niskim spożyciu nabiału. Doktor Colgan uważa, że dla organizmu człowieka kluczowe jest utrzymanie prawidłowej równowagi kwasowo-zasadowej krwi. Dieta zbyt bogata w białko zwierzęce oraz nabiał powoduje podwyższenie kwasowości krwi. Aby przywrócić równowagę kwasowo-zasadową, nasz organizm zmuszony jest do pobierania wapnia z kości, oszczędzając ten zawarty we krwi, ponieważ jest on wykorzystywany przez komórki ciała do utrzymania procesów życiowych. W ten sposób dochodzi do niedoborów tego mikroelementu w tkance kostnej. Homeostaza (równowaga) w organizmie jest zatem warunkiem zdrowia. Nasz organizm jest bardzo złożonym mechanizmem i aby działał prawidłowo, należy o niego dbać i nie zaniedbywać żadnego z aspektów jego funkcjonowania. Dotyczy to również zdrowych kości. Nadmiar białek, miałka, warzona sól, tłuszcze nasycone, cukier, niektóre leki (kortykosterydy), alkohol, kofeina, tytoń, nadmierne działanie promieni słonecznych, toksyny występujące w środowisku naturalnym, usunięcie jajników i macicy oraz inne stresogenne czynniki oddziałują na funkcjonowanie gruczołów dokrewnych mających bezpośrednie znaczenie w profilaktyce i leczeniu osteoporozy. Prawidłową kondycję tkanki kostnej warunkują nie tylko „zmitologizowany” wapń i estrogen, ale także inne mikroelementy: fosfor, magnez, mangan, cynk, miedź, bor, krzem, fluor, witaminy A, C, D, B6, B12, K, kwas foliowy, podstawowe kwasy tłuszczowe oraz egzogenne białka to „budulec”, bez którego próżno
Lecznicza dieta Skuteczna walka z osteoporozą jest możliwa. Trzeba ją jednak podjąć na kilku płaszczyznach jednocześnie. Należy opracować zasadową dietę, której podstawą będą surowe warzywa, owoce oraz rośliny strączkowe bogate w białko roślinne. Korzystne będą też owoce morza i morskie ryby oraz gotowana lub pieczona wołowina i drób. Należy także usprawnić układ trawienny poprzez regularność posiłków oraz przyjmowanie naturalnych kefirów i jogurtów bogatych w probiotyczne bakterie pomagające w trawieniu. Z jadłospisu powinno się wykluczyć wszelkie niekorzystne, wspomniane wcześniej produkty zaburzające procesy rewitalizacji naszego kośćca (np. występujący m.in. w szpinaku kwas szczawiowy, kwas fitynowy z łusek ziaren zbóż, alkohol, kofeinę, sól czy błonnik pokarmowy). Dobrą wieścią dla czytelników jest fakt, że leczenie osteoporozy można podjąć w każdym wieku i w każdym stopniu jej zaawansowania. Właściwą dietę możemy wspomóc preparatami zawierającymi naturalny progesteron, hydroksyapatyt, cytrynian wapniowy oraz chińskimi mieszankami ziołowymi. Przepis na naturalny preparat wspomagający walkę z osteoporozą przedstawia w swojej książce rosyjski naturoterapeuta Michaił Tombak. Zaleca on spożywanie skorupek jaj kurzych będących źródłem znakomicie przyswajalnego (nie odkłada się w niepożądanych miejscach) wapnia. Oprócz węglanu wapnia w skorupce są też inne pożyteczne mikroelementy: miedź, fluor, żelazo, mangan, molibden, siarka, krzem czy cynk. Skorupki nie tylko wzmacniają tkankę kostną, ale także – według Tombaka – usuwają z organizmu pierwiastki promieniotwórcze. Do przeprowadzenia terapii najlepiej wybrać jajka ekologiczne. Skorupkę trzeba zanurzyć na 5 minut we wrzątku, pozostawić do wyschnięcia, i zmielić w maszynce do kawy lub blenderze. Spożywamy od 0,5 do 2 g skorupki dziennie. Można ją spożywać z sokiem cytrynowym lub dodawać do przygotowywanych potraw. Tombak zaleca przeprowadzenie dwóch kuracji rocznie, po 30 dni każda (w styczniu i listopadzie). Za tydzień kompletny plan ćwiczeń dla osób cierpiących na osteoporozę. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 32 (649) 10–16 VIII 2012 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
25
TVP jak dom uciech Czas wakacji w telewizjach to czas odgrzewanych kotletów, które już wiele lat temu obsiadły muchy, a kilka psów zdążyło je chwilę wcześniej kilka razy przetrawić i wydalić. Wiedza to jednak nie to samo co świadomość, a z tą bywa bardzo różnie. Sezon letni to czas, kiedy politycy robią wreszcie to, co z uwagi na swój zazwyczaj żenujący poziom intelektualny robić powinni: znikają w jakimś niebycie, z którego, cholera wie po co, z nastaniem września wracają. Wyjątkiem jest oczywiście Jarosław Kaczyński i jego pośladkolubne otoczenie. Sam prezes nie może, niestety, wyjechać na regularny wypoczynek z jedyną rodziną, jaką ma, czyli z kotem – wszak nie ma jeszcze kempingów z kuwetami zamiast drewnianych domków. O większej kuwecie dla prezesa nie wspominam, bo chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę z faktu, że o psychikę zwierzęcia dbać trzeba, co sprowadza się do tego, że kot umieszczony w kuwecie powinien widzieć swojego właściciela w czymś podobnym, żeby nie dostać zapaści. Prezes to jednak wyjątek, a on reguły nie czyni, więc pacjenci kompleksu „Wiejska” tłumnie wyjechali ku radości nas – maluczkich. Korzystając z tego, że nie trzeba lizać pośladków tego czy innego polityka, zarządcy publicznej telewizji
przystąpili do układania jesiennej ramówki. A że są geniuszami, wpadli na kilka genialnych pomysłów wprost z przodka zalanej kopalni. Po pierwsze – nie będzie żadnych nowych produkcji dla dzieci, oprócz jakiejś tam jednej, której tytuł nie jest akurat istotny. Do tej pory TVP produkowała i emitowała kilka cykli programowych dla najmłodszych, jednak najmłodsi widocznie już się zestarzeli (w jednym i w drugim przypadku mózg zaczyna działać podobnie) i takowych programów nie potrzebują. Jasne. Przecież każdy komercyjny kanał dla dzieci oferuje non stop pranie mózgu treściami, które z kształtowaniem psychiki i poczucia smaku widza niewiele mają wspólnego – wszak sam jestem fanem wielu kreskówek, które bez kreski wspomagającej namiętnie oglądamy podczas spotkań towarzyskich. To produkcje dla nas, dorosłych facetów ze zwichrowanym poczuciem humoru, ale z pewnością nie dla dzieci. Takie działanie telewizji publicznej wydaje się jednak zrozumiałe, kiedy sami jej szefowie wieszczą rychły jej koniec, bo na nic – a już na misję w szczególności – nie ma pieniędzy: tzw. wierszówki są w TVP sukcesywnie zmniejszane, a umowy ze stałych stają się czasowe. Brak funduszy wymusza cięcia. Ale brak funduszy wymusza też ich wydawanie, bo przecież najłatwiej
ak co roku sierpień ogłoszono z ambon miesiącem narodowej trzeźwości. Nie chodzi o zwykłą trzeźwość – Kościół wzywa do sięgnięcia po „wielki oręż do walki ze złem”, jakim ma być „post od alkoholu”. Ponieważ zgodnie z polską tradycją nie pić tak zupełnie bez intencji nie wypada, księża nakazują zachować abstynencję ze względów
J
wydaje się pieniądze, które nie są przez spółkę wypracowane, a wyjmowane z kieszeni podatników. Jako że na czele całej TVP i jej poszczególnych komórek trwają aintelektualne indywidua, które pojęcie „misja Telewizji Publicznej” kojarzą z wyprawą na Marsa, nie mogą misyjnych programów ani wymyślać, ani tym bardziej produkować – to nie na ich dwa zwoje mózgowe, z których jeden odpowiada z pewnością za zwieracz, a drugi jest od zawsze nieczynny. Mogą za to nieudolnie kopiować formaty ze stacji komercyjnych, zatrudniając do tego przebrzmiałych pseudoartystów, którzy z talentem mają tyle wspólnego, co ja z byciem arcybiskupem gnieźnieńskim. A oto niektóre przykłady obrazujące poziom gaż dla kilku podrzędnych grajków wioskowych (za udział w programie „Bitwa na głosy”): Andrzej Piaseczny, czyli spec od łzawego wycia dla małolatów – 350 tys. zł, Rodowicz – 220 tys. zł, jakaś Farma (ferma?) czy Farna
Wystarczy poczytać pamiętniki i wspomnienia. Do historii przeszły choćby słynne toasty za Konarmię Budionnego, największego wroga w wojnie bolszewicko-polskiej. Z kolei w szykującej się do obrony Warszawie w sierpniu 1920 roku w związku z wprowadzeniem całkowitego zakazu sprzedaży alkoholu patriotyczni restauratorzy podali klientom wódkę w filiżankach, słono sobie licząc
(kimkolwiek jest) – 250 tys. zł, a „kompozytor” muzyki discopolopoważnej Piotr Rubik – 200 tys. zł. Poza tymi wirtuozami niezłą kasę dostaną też Kozidrak i Gawliński. Ten tir pieniędzy to Wasze pieniądze, drodzy Państwo! TVP zapłaci tym personom-non-gratom za udział w jakimś durnym „szole” dla członkiń kółek różańcowych, których wiedza o świecie nie sięga dalej niż poza kuchenny blat i „Modę na sukces”. Tak robi się misję na Marsa! Pytam: gdzie jest przedstawiciel właściciela TVP, czyli minister skarbu? Gdzie jest KRRiT? Z jakich to merytorycznych powodów powołano na stanowiska zarządców TVP ludzi, którzy nam – podatnikom – już nie śmieją się, ale plują otwarcie w twarz?! W TVP myślą chyba, że wszyscy jesteśmy ograniczonymi kmiotami, którzy nie widzą tego, że TVP musi być dookreślana jako „publiczna” – tak samo jak publiczny jest dom uciech, zwany zwyczajowo burdelem.
Na mocy ustawy Ministerstwo Zdrowia Publicznego zabroniło sprzedawania i podawania napojów zawierających jakiekolwiek ilości alkoholu osobom poniżej 21 lat oraz uczniom uczęszczającym do szkół niższych i średnich… bez względu na wiek, na kredyt, pod zastaw lub za wykonaną pracę. Niedopuszczalna była sprzedaż do spożycia napojów o zawartości powyżej 45 proc. alkoholu.
Trzeźwy jak Polak religijnych i patriotycznych. Poprzez wpisanie się na kościelne listy niepijących prawdziwy Polak katolik ma podziękować za wszystkie „dobrodziejstwa historyczne, które w sierpniu przeżywała ojczyzna na przestrzeni wieków”. Tak motywują to wielebni. W szczególności należy pościć od alkoholu na pamiątkę „zwycięstwa pod sztandarem Maryi”, tzw. cudu nad Wisłą z 1920 roku. Konia z rzędem temu, kto zgadnie, co wspólnego ma „cud nad Wisłą” z alkoholową abstynencją… Wojsko polskie w 1920 roku – mimo wyposażenia żołnierzy w 400 tys. egzemplarzy odezw o treści religijnej, 220 tys. sztuk obrazków z ofiarowaniem się Sercu Jezusowemu, 120 tys. sztuk aktów poświęcających się Sercu Jezusowemu, 100 tys. medalików i szkaplerzy oraz 1 tys. książeczek o treści religijnej – klubem abstynenta nie było.
„za swój patriotyzm” – na co pomstowała ówczesna prasa, oburzona faktem, że za flaszkę wartości około 200 marek serwowaną w filiżankach trzeba płacić aż 2000 marek. A wszystko przez wprowadzoną w 1920 roku w Polsce częściową prohibicję. Wprawdzie w 1920 roku, wedle oficjalnych statystyk, Polacy konsumowali rekordowo mało alkoholu w dziejach całej Rzeczypospolitej (ledwie nieco ponad 1 litr czystego spirytusu rocznie na mieszkańca), jednak nie był to skutek patriotyczno-religijnych uniesień, ale szalejącej wówczas drożyzny i zniszczonych w czasie działań wojennych gorzelni. Mimo to 23 kwietnia 1920 roku Sejm wprowadził restrykcyjną ustawę o ograniczeniach w spożyciu i sprzedaży napojów alkoholowych zarówno w naczyniach zamkniętych, jak i otwartych.
Ponadto ustawa szczegółowo precyzowała, gdzie wolno było sprzedawać alkohol. Ustalono normę, że jeden punkt handlu alkoholem powyżej 2,5 proc. mógł przypadać na… 2,5 tys. mieszkańców, przy czym najwyżej połowa punktów mogła być przeznaczona do wyszynku. W miastach obrót alkoholem został zakazany w odległości mniejszej niż 50 m od fabryk, w których pracowało więcej niż 50 robotników oraz „100 metrów od zewnętrznych granic budynków, w których mieszczą się kościoły, domy modlitw wyznań w Państwie uznanych, szkoły, sądy, więzienia, dworce i stacje kolejowe, przystanie statków parowych, koszary oraz zakłady, zatrudniające więcej niż 100 robotników”. Na wsiach odległość ta wynosić musiała już nie 100, a 300 metrów. Sprzedawać ani podawać napojów zawierających jakiekolwiek ilości alkoholu nie
Trzecim i ostatnim przykładem bezczelności nie tylko władz TVP, ale też tzw. „osób publicznych” jest planowany na jesień nowy program Wojciecha Manna. Fakt: szanowałem Manna, ale to było kiedyś. Dziś jak ulał należy mu zaśpiewać fragment piosenki Perfectu: „Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść”. I to wydaje się aż nadto jasne, bo ze sceny trzeba zejść o własnych siłach, gdy żuchwa nie spadła jeszcze na podłogę, a kilka osób przed telewizorem nadal zachwyca się niezrozumiałym dla mnie bełkotem wydobywającym się ze środka Wojciecha Manna. Nie widzę też powodu, dla którego TVP musi z naszych podatków finansować ów projekt z Mannem na czele, zatytułowany „Kocham to, co lubię” lub odwrotnie. Jeśli Mann ma potrzebę opowiadania o tym, co kocha lub lubi, to od tego są puby, spotkania przy świątecznym stole lub Dom w Skolimowie, choć pewnie jego pensjonariusze lubują się w rozrywce przez wielkie „R”, a nie w tym, co serwuje nam TVP. Kończąc, pragnę podkreślić, że może nie jestem, ale bywam estetą. Dlatego też nie włączam TVP, bo zbyt długo zajęłoby mi doczyszczenie podłogi, na którą wprost z telewizora wylałyby się fekalia w postaci tego, co TVP głównie emituje. Miłego odbioru (czegokolwiek poza TVP). KUBA WĄTŁY
wolno było w niedzielę i święta, od godziny 15 dnia przedświątecznego do godziny 10 dnia poświątecznego, czyli co tydzień od 15 w sobotę do 10 w poniedziałek. Ponadto całkowitą prohibicję wprowadzano w miejscowościach, w których zarządzono pobór wojskowy lub mobilizację, wybory lub głosowanie oraz w czasie, gdy odbywały się tam jakiekolwiek „tłumne zebrania ludności”, to jest targi, jarmarki, odpusty, misje czy pielgrzymki. Do tego władze gmin miały możliwość wprowadzenia w wyniku referendum całkowitego zakazu sprzedaży alkoholu w obrębie swoich granic. Zgodnie z ustawą osoba przyłapana w stanie nietrzeźwości w miejscu publicznym podlegała karze „bez względu na swoje zachowanie się”, podobnie jak każdy, kto „drugiego do takiego stanu nietrzeźwości doprowadził”. Za złamanie przepisów ustawy groziła grzywna do 20 tys. marek lub areszt do 1 miesiąca, a w przypadku recydywy – grzywna do 100 tys. marek lub areszt do 3 miesięcy. Nieżyciowa i powszechnie łamana ustawa obowiązywała w II Rzeczypospolitej aż do czasu jej liberalizacji w 1931 roku. Ponieważ zgodnie z przepisami prawa trudno się było napić czegoś mocniejszego, praktycznym rozwiązaniem stał się praktykowany w sobotnie popołudnia i niedziele w restauracjach i wyszynkach zwyczaj picia wódki nie w kieliszkach, jak drzewiej bywało, ale elegancko w filiżankach – jako rzekomy napój niealkoholowy. AK
26
Nr 32 (649) 10–16 VIII 2012 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Bliźniaki z PSL-u u
Tak zwani ludowcy, czyli partia specjalizująca się w żerowaniu na spółkach państwowych, produkują ludzi o specyficznym profilu mentalnym. Kiedy przyjrzeć się im bliżej, okazuje się, że łączy ich nie
tylko mentalność i styl bycia, ale upodobnili się do siebie nawet fizycznie. Czy Kalemba i Pawlak nie wykazują zadziwiającego wręcz podobieństwa? Oceńcie sami! JANUSZ PALIKOT
REKLAMA
REKLAMA
do pł y ku ta pi CD en ia !
REKLAMA
Pedofilne rozdwojenie jaźni
R
edakcja tygodnika "Fakty i Mity" ma zaszczyt przedstawić nową płytę Waldemara Koconia „Nie wierzę...” Artysta, nie chcąc być utożsamiany z „instytucją największego społecznego zaufania”, na której miliony ludzi doznają bolesnego zawodu, swoją płytą dokonuje duchowej apostazji. Będąc zwykłym Polakiem, a nie nacjonalistycznym krzykaczem patriotą, wyśpiewuje również synowską miłość do Mamy i Ojczyzny. Wyraża w tekstach radość, że Polska kroczy drogą postępu, wolności, ludzkiej solidarności i wspólnoty. Słuchając płyty, odczujemy więź duchową z Waldemarem Koconiem. To rzadkość wśród dzisiejszych artystów.
Zamówienia płyty można składać: - telefonicznie pod numerem (+42) 630 70 66; - elektronicznie:
[email protected]; - po dokonaniu przedpłaty na konto "Błaja News" Sp. z o.o., 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777
Płyta jest w cenie
29,90 zł
Zamówienia zagraniczne realizujemy po wcześniejszym kontakcie i uzgodnieniu ceny wysyłki.
+ koszty wysyłki*
*4,10 zł przy przedpłacie za wysyłkę
*10,50 zł przy płatności podczas odbioru
W Polsce dzieci są, niczym pociągi w Czechach, pod szczególnym nadzorem. Niestety, nie oznacza to dla nich niczego dobrego. Wręcz przeciwnie. Wszystko w tej materii jest grą pozorów, niezdrowych emocji, klerykalnych nacisków i medialnego szumu. Najbardziej chronione są oczywiście dzieci właśnie poczęte. Chronione nie tyle przez matki (wszak ciąża jest stanem fizjologicznym, a nie błogosławionym), co przez idiotyczną, wymuszoną przez episkopat, antyaborcyjną ustawę i różnej maści rzekomych obrońców życia. Świeckich i duchownych. Namnożyło się ich co niemiara, bo to nic nie kosztuje poza mieleniem ozorem, a nobilituje i ustawia w gronie świątobliwych mężów. Tak gdzieś między Gowinem a Michalikiem. Z całą powagą dokonują duchowej adopcji cudzych zygot i modlą się, by żywe, choć już nieważne, czy całe i zdrowe, dotrwały do urodzenia. Walczą z badaniami prenatalnymi i co najwyżej w katolickiej prasie lub z ambony pouczają wątpiących, że rodzinę najbardziej „ubogaca” niepełnosprawne dziecko, które (tak jak i potomka gwałciciela) można oddać. Rodzinie, zakonnikowi, małpie, byle nie homoseksualiście. W ostateczności można też pójść śladami poznańskiego księdza i pozwolić dziecku umrzeć zaraz po urodzeniu, by powiększyło grono aniołków. Z kolei jeśli umrze matka, ma szansę zostać świętą, jak Gianna Beretta-Molla, albo przynajmniej bohaterką filmu, jak nasza siatkarka Agata Mróz-Olszewska. Dziecko już urodzone nie budzi tak pozytywnych emocji, jak zapłodnione jajeczko czy embrion. Może dlatego, że wymaga dużo czasu, pracy, pieniędzy, a przede wszystkim – wyrzeczeń. I tylko dla kochających go bliskich i zboczeńców pedofilów jest najpiękniejsze i przenajsłodsze. Reszta widzi je realistycznie: małe, stale ryczące, łyse, bezzębne, z wielkim brzuchem i krótkimi, krzywymi nogami. Jakkolwiek by patrzeć, nie jest to współczesny ideał urody. W celu wyprowadzenia progenitury na ludzi cała Polska bije dzieci. Naturalnie tylko własne i w domowym zaciszu, bo od kilku lat to oficjalnie, czyli ustawowo, zabronione. Dla psychicznej równowagi większość czuje się zobowiązana roztkliwiać nad cudzymi dziećmi. Oczywiście bez przesady, a więc nie do tego stopnia, by interweniować, gdy są bite, molestowane i gwałcone, zwłaszcza
przez księży. Tego nie robi nawet rzecznik praw dziecka. Ale gdy któreś zostanie zakatowane na śmierć, można zrobić manifestację wiary jak najbardziej. Wtedy, by poprawić własne samopoczucie i podreperować ego, idzie się na pogrzeb, płacze wniebogłosy, zapala świeczki i znosi zabawki na miejsce znalezienia zwłok lub pochówku. Nikomu nie przychodzi nawet do głowy, żeby te zabawki zanieść do domu dziecka, bo małe trupki budzą zdecydowanie intensywniejsze emocje niż biedne, niechciane dzieci, masowo produkowane przez ustawę antyaborcyjną i bezmyślnych rodziców, wychowanych na kościelnych naukach.
Media wyczuły tę potrzebę mas i z lubością grają na najniższych instynktach. Nie darmo przy każdej katastrofie opinia publiczna jest szczegółowo informowana o liczbie dzieci wśród ofiar. To bardzo nowomodne podejście. W starożytnej Grecji powszechnie uznawano, że rozpacz po stracie bliskiej osoby powinna być proporcjonalna do czasu potrzebnego do jej odtworzenia. Toteż specjalnie nie martwiło poronienie, śmierć noworodka czy małego dziecka, gdyż w ciągu kilku miesięcy, a najdalej lat, można było mieć nowego potomka. Prawdziwą tragedią – i słusznie – była śmierć człowieka dorosłego. Im starszego, tym dotkliwszą. Nie tylko dlatego, że więcej sobą reprezentował i więcej dobrego mógł dla społeczeństwa zrobić. Jeśli jego rodzice też już nie żyli, był nie do odtworzenia. Na tej zasadzie uważano także, że z tonącej łódki należy ratować najpierw nie współmałżonka czy dzieci, bo można mieć kolejnego i kolejne, ale rodziców, a gdy już nie żyją – rodzeństwo. Pogląd ten utrzymywał się przez całe wieki. Dopiero współcześnie ukształtowało się społeczeństwo pedofilne, które dzieci kocha ponad wszystko, choć głównie w teorii. Oczywiście najbardziej poczęte. Wszak wychowana przez Kościół matka małej Madzi z Sosnowca opory miała tylko
przed usunięciem ciąży. Przed uduszeniem córki już raczej żadnych. W sezonie ogórkowym, z braku tragedii na miarę Ajschylosa, media rozpętały burzę wokół pozostawienia na lotnisku, pod opieką pani z informacji, dwuletniej dziewczynki, której paszport okazał się nieważny, a mimo to rodzice z jej jedenastoletnim bratem udali się na wakacje. Głosy potępienia padały zewsząd. Wyrażano zdziwienie, że samolot nie został zawrócony, a rodziców nie deportowano z urlopu. Prokuratura prowadzi śledztwo z art. 160 kk w sprawie narażenia „na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu”. Ponoć powodem podjęcia śledztwa jest informacja, wszelako niepotwierdzona, że przez kilka minut dziecko płakało. To oczywiście możliwe, ale gdyby robić rodzicom sprawy za płaczące dzieci, wszyscy musieliby siedzieć. W rzeczywistości sprawa jest dęta. Mała Maja przebywała bez swoich bliskich zaledwie 12 minut. I cały czas pod opieką, tyle że obcych. Dosłownie po chwili zajęła się nią wezwana przez rodziców ukochana niania i wujek z ciocią. Niezależnie od siebie pędzili na lotnisko co koń mechaniczny wyskoczy i gdyby nie korki, odebraliby Maję jeszcze z rąk jej matki, a nie pani z informacji. Mimo że wszyscy cali i zdrowi, krew się nie polała, a nawet nie wiadomo, czy choć łzy (cóż za zawód), temat jest chwytliwy. Media podjudzają, domorośli moraliści pouczają, wymiar sprawiedliwości działa. Rośnie miłe poczucie, że Polska nie da zrobić krzywdy żadnemu swojemu małemu obywatelowi. Oczywiście pod warunkiem, że sprawcą krzywdy nie będzie ksiądz, zakonnica lub katecheta. Ale to drobny szczegół. Liczy się ogólna zasada. Pedofilne rozdwojenie jaźni ma już rozmiary epidemii i najzacniejsze trafia głowy. Jurek Owsiak, zamiast zaśpiewać: „Polacy, nic się nie stało”, postępowanie rodziców dziewczynki nazywa kurewstwem. A przecież rokrocznie w Finale Wielkiej Orkiestry Świątecznej sam naraża tysiące nieletnich wolontariuszy, którzy zbierają datki, na niebezpieczeństwo napadu i związane z tym nie tylko krótkotrwałe łzy. Jedynym lekarstwem na tę toczącą polskie społeczeństwo chorobę jest rozsądek i prawdziwa, pozbawiona egzaltacji miłość do dzieci. Wszystkich, bo naprawdę wszystkie są nasze. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
Nr 32 (649) 10–16 VIII 2012 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE 20 1. 2. 3. 4. 5. 6.
powodów, dla których czekolada jest lepsza niż seks: Czekoladę zawsze można zdobyć. W przypadku czekolady nieważny jest rozmiar ani to, czy jest twarda, czy miękka. Pierwszy raz z czekoladą nigdy nie stanowi problemu. Dwie osoby tej samej płci mogą jeść razem czekoladę, nie wywołując skandalu. Czekoladę można jeść codziennie i o każdej porze. Czekoladę można jeść w każdym miejscu: w biurze, prowadząc samochód, nawet w obecności policji czy własnej matki. 7. Choćbyśmy nie wiem jak hałaśliwie jedli czekoladę, sąsiedzi nie będą protestować. 8. Nie trzeba odczekać godziny, żeby zjeść następną czekoladę. 9. Czekolada nie będzie się skarżyć, jeśli zjemy ją za szybko albo ugryziemy za mocno. 10. Jedząc czekoladę, nie można zarazić się AIDS. 11. Od czekolady nie zachodzi się w ciążę. 12. Po zjedzeniu czekolady nie musimy się przytulać czule do opakowania. 13. Nigdy nie jest się ani za młodym, ani za starym, żeby zjeść czekoladę. 14. Czekolada nie boi się słowa: zobowiązanie. 15. Czekolada nigdy nie robi sceny zazdrości, ma w głębokim poważaniu to, czy jest zdradzana z innymi markami i smakami. 16. W przypadku czekolady nie musimy kłamać ani udawać. 17. Kiedy nie mamy ochoty na czekoladę, nie musimy tłumaczyć się bólem głowy. 18. Nikt nie zrywa związku z powodu braku czekolady ani jej niskiej jakości. 19. Nikt nie wpada w depresję, gdy z rynku znika jego ulubiona marka czekolady. 20. Czekoladę możemy MIEĆ.
Podjeżdża „beemka” pod blok, wysiada dres i wrzeszczy: – Kryyyśkaaa! Na balkon na piątym piętrze wypada teflonowa blondynka. – Co? – Zrób se grę wstępną, zara przyjde. KRZYŻÓWKA Krzyżówkę rozwiązujemy, wpisując po DWIE LITERY do każdej kratki Poziomo: 1) ostatnia płyta, 4) donosiciel mówiący na ucho, 8) czwarty człowiek na Ziemi, 9) pnie tnie, 11) po tej imprezie głowa się gibie, 13) ptaki w nosie, 15) stawia się w stawie, 16) piracki trunek, 17) klawisz pierwszy z brzegu, 19) jednostka ciszy, 20) tam najłatwiej stracić głowę, 21) jedzie z Rawy do Warszawy, 23) w skład Łodzi wchodzi, 26) uczestnika balu skrywa w każdym calu, 29) ciągnie idola do Opola, 30) odtwarza dźwięki z tasiemki, 31) trucizna na strych, 35) stąd witaminki dla roślinki, 36) poważanie, cześć, z metysa, 39) każda władza się go trzyma, 41) zmartwienie dla wróżki, 42) włosy do kolanek, 44) bez niego teatr na nic, 45) nie wiadomo, co z nim zrobić, 46) o smakołyku z cukru na patyku, 48) chińska żywica, nie byle jaka, 49) wstawki na nogawki, 50) wyciekowi mówi: stop!, 52) między kotłem a garnkiem, 53) kupa kości. Pionowo: 2) ma koronę z grabarza, 3) wiązanka, od zdradzonego kochanka, 5) to uzdrowisko zaczyna się od ust, 6) plus, minus, 7) królewska wódka, 10) strzelisty styl na bis, 12) owce maca, 14) nimi pług zagony czesze, 15) cesarz jak pawian?, 16) tytuł w dyskografii, 18) Perfect chciał, aby wrócił, 20) wychodzi spod igły, 22) pomiatanie kotami przez gościa z dwiema belkami, 24) biura w uczelnianych murach, 25) hotel „S” klasy, 27) nie jedz do woli, bo cię rozboli, 28) ekstrakt bankowy, 32) stawia wszystko na jedną kartę, 33) wstyd, do okrycia się za życia, 34) byczy pejcz z owiec, 35) łączy Turcję z Atlantykiem, 37) Mali w skali, 38) żywi się ogniem, 40) ojciec rydzyka, 43) u nogi, 45) zachód, którego czasem szkoda, 47) na budowie pcha się, ale nie rozpycha, 49) kąpielisko całe w głazach, 51) koniec sopla.
Szef podjechał pod biuro nowym porsche: – Nie ma co, ładne autko, szefie. – Cóż mogę powiedzieć. Pracuj ciężko, zostawaj po godzinach, a może w przyszłym roku będę miał jeszcze lepsze. ! ! ! Odczuwam pewien niepokój, widząc znak „droga jednokierunkowa” przy wjeździe na cmentarz… ! ! ! – Czy mam jeszcze u ciebie szansę? – Przykro mi, nie upijam się już tak jak kiedyś… 2
1
3
5
4
9
8
7 12
11
13 18
17
6
14
16
15
19
20
22
21 25
24
23
26
10
27
28
29
30 31
34
32
35
39
36 3
40
2
33
44
37
41 45
43 46
1
47 50
49 52
42
38 43 48
51
53
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie – odpowiedź na pytanie: Co to za język, w którym nawet „gówno” brzmi mądrze?
1
2
3
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 30/2012: „Poeta, tylko głowa nie ta”. Nagrody otrzymują: Stanisława Getman z Dębna, Jadwiga Skarpetowska z Sadownego, Maria Smoleń z Milanówka. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna: cena 52 zł za drugi kwartał 2012 r., cena 52 zł za trzeci kwartał 2012 r., cena 48 zł za czwarty kwartał 2012 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł za drugi kwartał 2012 r., 52 zł za trzeci kwartał 2012 r., 48 zł za czwarty kwartał 2012 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 3. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 4. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-0020-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 5. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 6. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 7. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
ŚWIĘTUSZENIE
A gdyby jednak wiara zawiodła, przynajmniej apteka blisko... Fot. O.H.
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 32 (649) 10–16 VIII 2012 r.
JAJA JAK BIRETY ochający seks ludziska wymyślają kolejne łóżkowe gadżety. Żeby nie było nudno. ! W Stanach można kupić nadmuchiwanego prezydenta Obamę z nadmuchiwaną erekcją. Hasło reklamowe produktu: „Spieprzył naszą ekonomię, teraz ty możesz wypieprzyć jego!”. ! Dmuchaną lalę „Goo Gobblin’Granny” wymyślono dla miłośników starszych pań. Gumowa seniorka ma sztuczną wyjmowaną szczękę. ! Wibrator „Pearl Royal” wykonany jest z platyny i przyozdobiony szafirami i perłami (ok. 1000 szt.). Jedna perełka służy jako włącznik i wyłącznik wibracji, ale można ją też wyjąć i nosić na łańcuszku. Platynowy penis dla celebrytek kosztuje milion dolarów. ! Jest jeszcze „taniocha” za 60 tys. dol. – wibrator z białego złota, który odkręca się w połowie długości, a tam... niespodzianka! Pierścionek wysadzany 177 diamentami. Idealny pomysł na zaręczyny, kiedy dziadek milioner oświadcza się 20-latce. ! Dla pan, które z niejednego pieca jadły, wszystko widziały i wszystko wkładały, wymyślono wibrator wykonany na wzór... penisa orki. ! Za kilkadziesiąt tysięcy dolarów różne zachodnie firmy zrobią nam dmuchaną lalę, jaką sobie
K
CUDA-WIANKI
Seksowne AGD wymarzyliśmy. Może być na wzór hollywoodzkiej gwiazdy albo narzeczonej, która rzuciła („skoro ona mnie wydymała, to ja ją teraz...”). Sztuczni ludzie powstają na bazie tytanowego szkieletu z użyciem świetnej imitacji skóry. ! Miłośnicy damskich stóp zamiast lalki mogą kupić gumową stópkę właśnie. Podeszwę gadżetu wzbogacono o… sztuczną waginę. ! Mniejsi zboczeńcy mogą nabyć poduszkę łonową. Pomysł Japończyków. Takie sztuczne kobiece podbrzusze. Kolana też się
załapały, za to nie ma pochwy i innych otworów. Służy do spania i odpoczywania. ! Dla miłośników kobiet i koni wymyślono specjalną zatyczkę analną. Do srebrnego korka, który umieszcza się w newralgicznym miejscu, przyczepiono... pokaźny pukiel końskiej grzywy. Cena – 3,5 tys. dol. ! Kiedyś do łaskotania wystarczało piórko. Teraz w wersji luksusowej gili-gili robi się puchem z marabuta przyczepionym do pierścionka z 24-karatowego złota. Kosztuje 4,5 tys. dol. ! Bardzo bogaci panowie nie przystroją swojego „skarbu” w byle jaką gumę. Dla nich firma Louis Vuitton zrobiła markowe prezerwatywy – 68 dol. za sztukę. Poza ceną i luksusowymi literkami „LV” niczym nie różnią się od taniej gumowej „siostry” ze stacji benzynowej. ! Kiedy nasz czworonożny przyjaciel okazuje się temperamentny i gwałci nogi gości, można mu kupić sztuczną psią lalę (w Polsce dostała nazwę „psirucha”). Do zwierzęcej kukiełki z dziurką sprzedaje się spray o zapachu suczki. JC