Cały majątek przelał do dwóch nowych, prywatnych firm
SPÓŁKI RYDZYKA Â Str. 3
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 32 (492) 13 SIERPNIA 2009 r. Cena 3,50 zł (w tym 7% VAT)
Socjalizm się skończył. Ale nie dla niektórych państwowych urzędników. Wożą za darmo swoje cztery litery po całym kraju, śpią w luksusowych apartamentach, jedzą rarytasy. Wszystko za nasze pieniądze. Są tylko dwa warunki tego rozpasania: hotel musi być na Jasnej Górze, a pielgrzymka – nazywać się szkoleniem. Â Str. 6, 7
 Str. 9
 Str. 17
ISSN 1509-460X
 Str. 13
2
Nr 32 (492) 7 – 13 VIII 2009 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY „Trzeźwym powinno się być przez cały rok, a sierpień to czas, w którym zwracamy większą uwagę na problem nadużywania alkoholu” – powiedział duszpasterz osób uzależnionych od alkoholu, ksiądz Andrzej Kieliszek (!). No i kto jeszcze twierdzi, że Panbócek (w osobie biskupa) nie ma poczucia humoru? A biskup? Zapytany, co będzie robił jutro podczas duszpasterskiej wizytacji, odpowie zgodnie z prawdą: „Zajrzę do kieliszka”. I tylko jak rozumieć hasła abstynentów, którzy zakrzykną zgodnym chórem „Precz z kieliszkiem!”? Co to jest: idzie, śpiewa i sra po krzakach? Stary dowcip, to pielgrzymka – ktoś odpowie. A nie, bo to... 150 pielgrzymek! Tyle ich jest obecnie w drodze na Jasną Górę. Jedni tradycyjnie idą, drudzy biegną, jeszcze inni jadą konno. Ale ilość nie czyni jakości. Liczba pątników zmniejszyła się w ciągu ostatnich 10 lat o 40 procent. Uwaga, biznesmeni! Tych z pełnymi portfelami, za to ze skołatanymi głowami i duszami zapraszają do swych cel liczne klasztory – na wypoczynek, wyciszenie i doładowanie akumulatorów. Jedźcie. Na przykład do benedyktynów z Tyńca lub franciszkanów z Pińczowa. W końcu lepsza cela w Tyńcu niż we Wronkach. „Żołnierze nadal będą uczestniczyć w uroczystościach patriotyczno-religijnych” – oświadczył minister obrony Klich, rozwiewając tym samym spekulacje głupich mediów, że w armii postawi się tamę kleropatriotyzmowi. Jasne. Na pytanie: „Co żołnierz ma w mundurze?” nadal pada tradycyjna odpowiedź: „Żołnierz w mundurze ma... się modlić”. W łódzkich szkołach (jako pierwszych w Polsce) od nowego roku szkolnego prowadzone będą zajęcia zniechęcające młodzież do seksu przedmałżeńskiego. Przedmiot wykładać mają głównie zakonnice. Mamy nadzieję, że zniechęci to małolatów nie tylko do grzesznego seksu, ale i do grzeszników obłudników żyjących w celibacie. „Express Licheński” – tak nazywa się nowa, uruchomiona przez PKS Warszawa linia na trasie Warszawa–Licheń. Koszt podróży – 40 złotych. Wyjazd z Warszawy Zachodniej o 6 rano. Powrót wieczorem. W programie zwiedzanie bazyliki + darmowy egzemplarz „Naszego Dziennika”. Po pilotażowym „Expressie Licheńskim” PKS zamierza uruchomić podobne linie do wielu innych sanktuariów. A przy okazji zmieni też pewnie nazwę na KKS (Kościelna Komunikacja Samochodowa)... Równouprawnienie nie zawsze odnosi się do kobiet i mężczyzn. Czasem do kobiet i zwierząt. W Limanowej mąż od lat zmuszał żonę do chodzenia w zaprzęgu i orania pola. Nawet wówczas, gdy ta była w ciąży. Gdy „pan domu” był niezadowolony z pracy, polewał kobietę nieczystościami. Sekundował mu w tym ksiądz, który straszył, że jak niewiasta się komuś poskarży, to zamknie ją w zakładzie psychiatrycznym. Na portalu, który podał tę informację, ktoś skomentował: „Uważacie, że to nienormalne, by kobieta ciągnęła pług? Nienormalne byłoby wtedy, gdyby pchała”. Podpis: „katolik”. Wszystko jasne? Watykańska Kongregacja ds. Duchowieństwa pracująca pod czujnym okiem papieża opublikuje wkrótce dokument na temat tzw. dzieci grzechu – czyli potomków księży. Ten wstydliwy dotąd, ale jakże powszechny problem ma ujrzeć w końcu światło dzienne. Dzieci kapłanów uzyskają podobno wszelkie prawa, w tym do nazwiska ojca i do spadku. Patrzcie państwo, a biedak papież Aleksander VI Borgia mający dzieci z własną córką tego nie doczekał! Benedykt XVI podpisał profesjonalny kontrakt płytowy. 30 listopada na płycie CD mają ukazać sie śpiewy papy, m.in. kolędy. Staruszek ma śpiewać po włosku, portugalsku, francusku, niemiecku i po łacinie. A po polsku? Dobrze, że nie... Choć z drugiej strony... może nową jakość nabrałyby słowa „Psibziezieli do Betlejem psiastezie”. Po dwóch latach debat Włoska Agencja ds. Leków (AIFA) zalegalizowała pigułkę aborcyjną (wczesnoporonną) RU486. Kobiety będą ją mogły stosować do 49 dnia ciąży. W odpowiedzi arcybiskup Rino Fisichella, prezes Papieskiej Akademii Życia, oświadczył, że na osoby korzystające z RU automatycznie nałożona zostanie ekskomunika. I tak, po latach, Napoleon, który wypowiedział słynne zdanie, że „całe Włochy są przeklęte”, okazał się wizjonerem. Troje Francuzów zgorszonych nagością aniołów eksponowanych w katedrze w Montauban zakryło ich intymne części ciała gazetami. Obrońcy moralności zostali natychmiast aresztowani. Mój Boże, jak to w ciemnych pogańskich krajach prześladuje się chrześcijan...
ZA TYDZIEŃ KOLEJNA ODSŁONA ROMANSU U W A G A ! BISKUPA KAROLA WOJTYŁY. U W A G A !
Sakralizatorzy Z
tak wielkim autorytetem jak prezydent RP trudno polemizować. Nawet bardzo trudno. Polemika z jego poglądami przypomina dyskusję z krową na rowie. Ciekawe, czy w głowie Kaczki tli się nadzieja na reelekcję i czy to ona popycha go do coraz to nowych „inicjatyw”. Ot, choćby takich jak ustanowienie nowego święta państwowego w rocznicę pogromu warszawskiego 1944. Jak wspomniałem, trudno mnie – chudemu pachołkowi – wyrażać inne poglądy niż Najwyższy Autorytet. No to odniosę się do Niego merytorycznie. Otóż w uzasadnieniu projektu ustawy w sprawie święta 1 sierpnia Kaczyński zawarł tak wielkie kłamstwa i głupoty, że istnieje duże prawdopodobieństwo, iż napisał je sam. Na przykład takie oto zdanie: „Powstanie warszawskie wieńczyło w najbardziej bohaterski sposób wysiłek zbrojny i polityczny Polskiego Państwa Podziemnego, które było wyjątkowym zjawiskiem w całej okupowanej Europie”. No cóż, piękne to było „uwieńczenie” – 200 tysięcy trupów... I kolejne pudło, gdyż drugim „wyjątkowym zjawiskiem” było podziemne państwo marszałka Tity w Jugosławii. A i we Francji by się mogli obrazić. Gdyby się nazywali Kaczyńscy. I jeszcze jedno zdanie: „Cel militarny, jakim było zadanie śmiertelnego ciosu niemieckiemu okupantowi, łączył się z celem politycznym, jakim było stworzenie wolnej, demokratycznej i nowoczesnej Polski, zanim zostanie narzucona nowa, sowiecka niewola”. To miły gest w stronę prezydenta Putina. Zwłaszcza teraz, kiedy swoją obecność w Polsce 1 września uzależnił od braku antyrosyjskich sygnałów z polskiej strony. On sam z kolei dał sygnał, że jeśli przyjedzie, to chciałby dać początek nowemu, pozytywnemu otwarciu w stosunkach obydwu państw. Mógł siedzieć cicho. Wtedy Kaczor nie miałby kolejnej okazji, żeby podskoczyć i kopnąć go w łydkę. Jakże mądrze i dyplomatycznie uzasadnił nowe święto narodowe, kierując do Rosjan i Europy przesłanie: Państwo polskie będzie odtąd czcić rocznicę wydarzenia, które było wymierzone przeciw Rosji. W ogóle to wszystko trzeba wymierzyć przeciwko Rosji. Niedawno L.K. chwalił unię polsko-litewską jako „symbol przymierza narodów Europy Centralnej przeciw Rosji”. Ale wróćmy do kłamstw w tekście uzasadnienia. Czytamy: „Mieszkańcy Warszawy zjednoczyli się wokół wspólnego celu, tworząc jedyne w swoim rodzaju społeczeństwo obywatelskie”. Stary Kaczyński, który ponoć walczył w powstaniu, musiał o nim bajki synusiom przed snem opowiadać. Albo tak walczył, jak ja... Liczne pamiętniki i relacje warszawiaków wskazują, że ludność cywilna zajęta była walką; i owszem – o przeżycie, o żarcie i wodę. Na powstańców leciały joby i złorzeczenia. Jaki cel ma inicjatywa prezydenta poza szkodzeniem stosunkom polsko-rosyjskim? Chodzi o nowe podziały, a przy okazji o ugranie paru punktów u pospólstwa. Kto śmie krytykować pomysł uczczenia pamięci powstańców, tego będzie można nazwać zdrajcą. Ci zaś, którzy w obawie przed takim odium przyklasną prezydentowi, potwierdzą jego... autorytet. Zagrywki w tym stylu do perfekcji opanowała cała hierarchia Kościoła z papieżami na czele. Weźmy szerzony w polskim Krk kult misjonarzy, którzy zginęli za katolicką wiarę na wschodzie, m.in. od kozackich szabli. Niech który spróbuje coś na nich pisnąć! Choćby to, że misjonarze owi często nawracali ogniem i mieczem, a ich ulubionym zajęciem było palenie cerkwi. Może to więc kozacy bronili swojej wiary, a święci byli najeźdźcami? Jeśli prawda w RParafialnej jest niewygodna, trzeba ją dopasować lub przemilczeć.
Przykładem jest sakralizacja powstania. Świętości przecież się nie krytykuje, a poza tym na ich tle Kaczyńscy dobrze się prezentują swojemu bogoojczyźnianemu elektoratowi. Tymczasem krytyczna debata na temat zasadności powstania toczy się od 65 lat. Emigracyjni historycy – profesorowie Ciechanowski i Zawodny – uznali decyzję o jego wybuchu za zbrodnię ludobójstwa. Środowiska polskich kombatantów na emigracji domagały się osądzenia przywódców powstania. Polityczna poprawność, jaka zapanowała w kraju po 1998 roku, nie pozwala jednak na publiczne eksponowanie takich opinii. W mediach brylują historycy IPN z jedyną słuszną, prawą i sprawiedliwą wykładnią dziejów: powstanie było słuszne, a winnym masakry jest Stalin. Nieważne, że tylko idioci mogli przypuszczać, iż ten tyran wesprze projekt wymierzony w jego interesy. Na szczęście propaganda „moralnego zwycięstwa” w postaci totalnej klęski cieszy się coraz mniejszą popularnością (w sondażu z 2003 roku 29 procent licealistów i studentów określiło decyzję o wybuchu powstania jako zbrodnię). Tamę temu ma postawić sakralizacja. Niestety, tylko nieliczne komentarze krajowe, a głównie zagraniczne, ośmielają się wyrażać zdziwienie, że: 1. Dla Polaków głupie bohaterstwo jest ważniejsze od morza krwi (słynna odpowiedź szefa sztabu Komendy Głównej AK gen. Pełczyńskiego na pytanie, co się stanie, jak Rosjanie wstrzymają ofensywę: „Najwyżej Niemcy nas wyrżną”); 2. Można podejmować decyzje strategiczne, nie dysponując odpowiednimi siłami i sprzętem, przedkładając własną dumę nad życie tysięcy (gen. Komorowski – poproszony przez sztabowców o wysłanie w II połowie sierpnia ’44 apelu do Stalina o pomoc – oświadczył, że nie będzie czynić gestów poddańczych) i nie mając dostępu do informacji (szef Warszawskiego Okręgu AK płk Chruściel podjął decyzję, opierając się na plotkach, iż na rogatkach stolicy ktoś widział dwa radzieckie czołgi. Podobne rozeznanie miał A. Kwaśniewski, wydając zgodę na nasz udział w wojnie irackiej); 3. Nie trzeba mieć wiedzy ani doświadczenia, aby zajmować wysokie stanowiska w administracji lub w armii (patrz: ocena gen. Bora-Komorowskiego sporządzona przez J.N. Jeziorańskiego przed powstaniem: „Pchał go na stanowiska dziwny polski system selekcji, zapewniający szanse temu, który nikomu nie wadził”). Nie da się nie zauważyć, iż powstanie, choć było militarnie wymierzone w III Rzeszę, przyniosło jej sporo korzyści. Odsunęło na parę miesięcy rozpoczęcie drugiego etapu ofensywy radzieckiej i pozwoliło przegrupować siły. Nie mówiąc już o łupach wojennych, które ze zrujnowanej stolicy udało się im wywieźć przed zagładą miasta. Powstanie warszawskie nie musiało wybuchnąć. Gen. Bór-Komorowski powinien latem 1944 r. rozwiązać AK. Dzięki temu Polska zachowałaby swoje elity i prawdopodobnie nie musiałaby odbudowywać Warszawy. Czy Polacy – zamiast świętować klęski – nie powinni być dumni z owoców pracy własnych rąk i rozumów? Szkoda, że ówczesnym i dzisiejszym sakralizatorom nie pasuje to do koncepcji politycznych. JONASZ
Nr 32 (492) 7 – 13 VIII 2009 r.
S
tarsze dzieci o. Tadeusza Rydzyka są już tak dobrze znane opinii publicznej i rozpoznawalne, że imperatorowi coraz trudniej wykręcić za ich pośrednictwem jakiś nowy przekręt. Radio Maryja, TV Trwam, „Nasz Dziennik”, fundacje Lux Veritatis i Nasza Przyszłość... – ledwie któreś się zmoczy, to zaraz biorą tatę na języki, że zdeprawował potomstwo, a zdarzają się nawet pasjonaci składający donosy prokuraturze. Cóż począć w tak nieznośnej sytuacji, skoro człowieka wciąż swędzą ręce i nie tylko? O. Rydzyk począł... dwie kolejne córki. Oddał je na wychowanie
(1982–1993) pieściła na posadzie bardzo ważnego dyrektora ds. finansowych Przedsiębiorstwa Spedycji Krajowej? Okazuje się, że ich serdeczna znajomość trwa od dawien dawna... Jak pamiętamy, o. Rydzyk został multimilionerem w efekcie udanego skoku na świadectwa udziałowe Narodowych Funduszy Inwestycyjnych, zbierane przez Radio Maryja na „ratowanie Stoczni Gdańskiej”, która nie dostała później z owej akcji nawet złotówki. Cząstkę (około 5 mln zł) wyłudzonych w ten sposób pieniędzy o. Król – występując jako osoba prywatna – zainwestował jesienią 2000 r. w akcje giełdowej
telefonii komórkowej „wRodzinie”, CenterNet zobowiązał się, że „w terminie do 27 czerwca 2009 r. podpisze kolejne dwie umowy z podmiotami wskazanymi przez fundację Lux Veritatis, dedykowanymi do bezpośredniej współpracy”. I kogóż to o. Tadeusz wskazał? Oczywiście swoją ukochaną Bonum! Niech się teraz dziecko uczy na większych pieniądzach (ok. 150 mln zł w latach 2009–2013), skoro absolutnie niczego nie ryzykuje. Okazuje się bowiem, że umowa nie przewiduje dla niego żadnych kar, a „jako zabezpieczenie ewentualnych roszczeń Bonum, wynikających z niewykonania
~ „działalnością firm centralnych i holdingów, z wyłączeniem finansowych”; ~ „doradztwem w prowadzeniu działalności gospodarczej i zarządzaniu”; ~ „pozostałą działalnością, wspomagając usługi finansowe”. Co ciekawe: do interesu dopuszczono tym razem człowieka z zewnątrz, w osobie adwokata Waldemara Leona Kosińskiego, pozwalając mu objąć w spółce udział o wartości 500 zł, przekładający się na jeden głos podczas obrad Zgromadzenia Wspólników (Bonum zachowała dla siebie 99 głosów).
Córki ojca Rydzyka Dziesiątki tysięcy naiwnych, którzy odejmują sobie od ust, żeby wspomóc „zbożne dzieła” ojca dyrektora, składają się na posag dla jego potomstwa... swojemu wspólnikowi i głównemu księgowemu imperium – o. Janowi Królowi (na zdj. – z o. Rydzykiem). Obie panienki są wyjątkowo zdolne. Popatrzmy, jak szybko się uczą... 9 września 2005 r. na polecenie o. Rydzyka jego księgowy wyjął z kasy imperium 50 tys. zł, wdział maskujący cywilny uniform i zaniósł do sądu radosną nowinę o narodzinach spółki Bonum – z siedzibą przy ul. Jaktorowskiej 3/5 w Warszawie. Przedkładając akta rejestrowe, o. Król zadeklarował, że: ~ tylko on jest szczęśliwym tatusiem, czyli jedynym udziałowcem i prezesem jednoosobowego Zarządu; ~ dziecię będzie się zajmowało m.in. „przygotowywaniem i dostarczaniem żywności dla odbiorców zewnętrznych (katering)”, „prowadzeniem stołówek”, oraz „sprzedażą detaliczną artykułów używanych i toaletowych”. Bonum miała wychowywać się przy Jaktorowskiej incognito. O. Król wynajął na 2 lata lokal od znanego „FiM” przedsiębiorstwa zajmującego się „utrzymaniem ciągłości produkcji oraz ruchu maszyn”, ale już w listopadzie rozwiązał umowę najmu i zgłosił sądowi, że jego pociecha zamieszka teraz przy ul. Ogrodowej 59A, gdzie mieści się luksusowa rezydencja Lux Veritatis. Podjął też wówczas inne ważne decyzje dotyczące dalszej kariery Bonum: ~ żeby mogła oficjalnie kontaktować się ze swoim prawdziwym ojcem dyrektorem, otworzył „oddział spółki” w Toruniu przy ul. Starotoruńskiej 3, czyli w recepcji akademika Rydzykowej Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej; ~ wybrał jej mamę zastępczą, ustanawiając pełnomocnika (tzw. prokurent samoistny) w osobie Lidii Kochanowicz-Mańk. Skąd o. Król wytrzasnął panią Lidię, którą komuna przez 11 lat
spółki Espebepe, obejmując łącznie prawie 34 proc. udziałów (22,79 proc. osobiście oraz 11,20 proc. za pośrednictwem swojego pełnomocnika Aleksandra R.) i stając się jej największym akcjonariuszem. Działająca wówczas w fundacji Nasza Przyszłość Kochanowicz–Mańk (obecnie w warszawskiej centrali Lux Veritatis) wykupiła sobie w Espebepe 5,49 proc. udziałów. W lipcu 2001 roku została członkiem rady nadzorczej tej dogorywającej już spółki. Gdy Espebepe ogłosiło wkrótce upadłość, „stoczniowe” łupy szlag trafił, a o. Król miał jeszcze ból głowy z zastawionymi w banku wekslami na 4 mln 392 tys. zł. Redemptorystom udało się je szczęśliwie wykupić w styczniu 2002 r. za jedyne 2 mln zł, dzięki uprzejmemu pośrednictwu spółki Polkombi, w której – dziwnym trafem – Kochanowicz-Mańk była dyrektorem generalnym. No i któż lepiej niż ona nadawał się do karmienia Bonum, skoro ojciec dyrektor oraz jego księgowy nie mogli nadstawiać własnej piersi, żeby istnienie nowego dziecka mnichów (ślubujących „głoszenie Ewangelii wśród ludzi ubogich i najbardziej zaniedbanych religijnie”) przedwcześnie się nie rypło? Bonum klepała biedę. Przez cały 2006 r. zarobiła na czysto raptem 9324 zł, a również w latach następnych nie przekraczała minimum socjalnego. Dopiero przed kilkunastoma dniami wyszło na jaw, że o. Rydzyk rezerwował dla niej rolę kury mającej mu znosić złote jajka... Gdy 13 czerwca spółka CenterNet S.A., która należy do grupy kapitałowej Romana Karkosika (jeden z najbogatszych Polaków, z majątkiem szacowanym na ok. 1,1 mld dolarów), podpisała z Lux Veritatis umowę o współpracy we wprowadzaniu na rynek nowego operatora
3
GORĄCY TEMAT
~ wynajmuje Geotermii (w osobie o. Króla) „lokal użytkowy na parterze budynku w Toruniu przy ul. Starotoruńskiej 3 o pow. 20 mkw.”, żądając za to 300 zł miesięcznie plus VAT!; ~ mało tego: bojąc się, żeby Geotermia nie zakapowała dziadkowi, kazała jej podpisać cyrograf, że „niniejsza umowa nie może być ujawniana osobom trzecim i objęta jest tajemnicą handlową u każdej ze Stron”. Geotermii niespecjalnie dobrze wiodło się też w interesach, bowiem w 2008 r. jej przychód z działalności gospodarczej wyniósł 14,36 zł, a w ostatecznym bilansie zysków i strat skaleczyła Rodzinę na 1900 zł. „Spółka nie rozpoczęła faktycznej działalności. Prace podjęte dotyczyły opracowania strategii działania na lata 2009–2013” – czytamy w sprawozdaniu z 24 czerwca 2009 roku podpisanym przez prezesa zarządu o. Jana Króla. Jakże fascynująca to zbieżność z harmonogramem wydatkowania 150 mln zł przez CenterNet na „usługi komercyjne dla społeczności skupionej wokół Radia Maryja, TV Trwam, Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej, »Naszego Dziennika« oraz fundacji Nasza Przyszłość”, zapisane we wzmiankowanej wyżej umowie z 13 czerwca... Sytuacja na dzisiaj jest taka, że: ~ o. Rydzyk jest prezesem, a o. Król członkiem dwuosobowego
Co było...
lub nienależytego wykonania zobowiązań”, właściciel CenterNetu wystawił kontrahentowi 10 weksli własnych „in blanco” na kwotę 0,5 mln zł każdy. Innymi słowy: nawet jeśli interes z telefonami nie wypali, córcia da tacie w prezencie 5 mln zł. Pamiętając wszakże, że jest ona formalnie wyłączną własnością o. Króla, byłoby bardzo śmiesznie, gdyby ten np. zwariował i wyjechał na Bahamy... Choć Bonum nie miała jeszcze żadnego łasego na jej wdzięki amatora, a tym bardziej posagu, 20 czerwca 2008 r. (dwa miesiące przed rozpoczęciem przez o. Rydzyka poszukiwań gorącej wody) wysupłała skądś 50 tys. zł i powiła własną spółkę córkę o nazwie Geotermia Toruń, z siedzibą w znanym nam już akademiku przy ul. Starotoruńskiej 3. Kto jest ojcem? No cóż, choć wszystkie ślady wiodą do o. Tadeusza, umówmy się, że to nie on, bo- ...pisze się w rejestr! wiem w konsekwencji musielibyśmy oskarżyć go o rzeczy „Wnuczka” o. Rydzyka nie miastraszne... Pozostaje natomiast udoła szczęśliwego dzieciństwa, bo matkumentowanym fakt, że do notariuka stosowała bardzo zimny wychów. sza znowu zgłosił się o. Król, który Przyjrzyjmy się np. „Umowie najzostał prezesem jednoosobowego zamu z 20 czerwca 2008 r.”, mocą którządu Geotermii, deklarując, że firrej Bonum (reprezentowana przez ma zajmować się będzie: prokurenta Kochanowicz-Mańk):
...a nie jest...
zarządu Lux Veritatis, czyli wszystkie karty i pieniądze całkowicie niezależnej od władz kościelnych fundacji znajdują się tylko w ich rękach; ~ o. Król jest wyłącznym i jak najbardziej prywatnym właścicielem Bonum, będącej 99-procentowym udziałowcem równie prywatnej Geotermii, czyli wszystkie karty i pieniądze znajdują się tylko w jego rękach; ~ dziesiątki tysięcy naiwnych słuchaczy Radia Maryja odejmujących sobie od ust, żeby wspomóc rozgłośnię i jej zbożne dzieła, wciąż myślą, że kasa pozostaje w zbożnych fundacjach i Kościele. ANNA TARCZYŃSKA Fot. MaHus
4
Nr 32 (492) 7 – 13 VIII 2009 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Zmolestowana na maksa Powiało grozą! Superkatolicka „Fronda” ostrzegła przed „skrobaczą bandą zwyrodnialców”, która przystąpiła do... fizycznej eliminacji bogobojnych rodaków! Jak wiadomo, Bozia – z sobie tylko znanych powodów – lubi doświadczać tych, których najbardziej miłuje. Teraz oberwało się najświętszej wśród świeckich niewiast – Joannie Najfeld. Urocza 27-letnia publicystka – ulubienica księży, rozmaitych „Niedziel”, „Naszych Dzienników” i nabożnego radyjka – żadną dewotą nie jest. Do matury, jak sama wyznaje, nie była związana z kościelnymi organizacjami, a temat aborcji i kondomów mało ją obchodził. Maryjne oświecenie przyszło, kiedy to zachciało jej się studiować anglistykę, kierunek wybitnie feministyczny. Tam to nasza bohaterka posłyszała, że Szekspir był gejem, Kościół krzywdzi kobiety i tym podobne bezeceństwa. „Urabiali nas ideologicznie. Czułam się zmolestowana na maksa, ale nie miałam odwagi, żeby zabrać głos” – wspomina. Od diabelskiej agitacji Joanna odpoczywała w kościele. I modliła się: „Panie
D
Boże, daj mi siłę, żebym kiedyś wstała i coś powiedziała. No i rzeczywiście, wkrótce zaczęłam coś na zajęciach przebąkiwać”. To przebąkiwanie zaprowadziło ją w szeregi dewocyjnych manifestacji, marszów życia aż do... programu „Warto rozmawiać”. Joannę wypatrzył sam Pospieszalski, który ubolewał, że w jego programie „po stronie konserwatystów siedzi zwykle jeden stary ksiądz z łupieżem na sutannie”. Katolickie nośniki informacji zgodnym chórem twierdzą, że panna Najfeld okazała się biczem bożym na feministki, gejów, zwolenników aborcji i tym podobnych, którzy nie mogą zdzierżyć, że przygaduje im nie jakieś moherowe babsko, ale sympatyczna dziewczyna, niestara i niebrzydka, która na dodatek mówi tak sensownie! Rzeczowe wypowiedzi, z których zasłynęła Joasia, to m.in.: głośny sprzeciw wobec „lizania rowów”, wyrażony w rozmowie z twórcą homoseksualnego portalu internetowego, czy zakwestionowanie celowości szkolnej edukacji seksualnej, która prowadzić ma do... zwiększenia liczby ciąż i chorób wenerycznych
yskusja, jaka wywiązała się w Wielkiej Brytanii na temat współpracy tamtejszych konserwatystów z PiS-em, pozwala lepiej zrozumieć, jak bardzo śmierdzący jest chlew, do którego wepchnęła Polskę prawica w ciągu ostatnich 8 lat. Tak to już jakoś jest, że jeżeli żyjemy w cuchnącym pomieszczeniu, to z czasem przestajemy czuć odór, który początkowo tak bardzo nam przeszkadzał. Jest to naturalny mechanizm, który sprawia, że akceptujemy coś, co było trudne do przyjęcia, aby móc jakoś w miarę normalnie żyć, aby nie oszaleć od intensywności bodźców zwykle trudnych do zniesienia. Ale za to przystosowanie płacimy pewną cenę – spada stopień naszej wrażliwości, stajemy się obojętni na coś, co do niedawna dotykało nas do żywego. Wreszcie bywa, że jesteśmy w stanie uznać np. przywołany na początku smród za coś normalnego, ba, może nawet przyjemnego... Odkąd na gruzach AWS powstały trzy prawicowe, konkurujące ze sobą partie: LPR, PO i PiS, odtąd zaczął się do nas wlewać poszerzający się strumień politycznej gnojówki. Nie chcę przez to powiedzieć, że wcześniej Polska była perfumerią, ale rywalizacja o względy Kościoła oraz granie na najniższych instynktach, wyszukiwanie wrogów i polowanie na kozły ofiarne przybrało na sile właśnie po roku 2000. Walka na argumenty powoli wygasała, a nasilała się brutalizacja życia publicznego, nakręcało demonizowanie „czerwonych” i „pedałów”, wyszukiwanie szpiegów i zdrajców, wymachiwanie szubienicą, straszenie lustracją. Wielu z nas czuło wstręt do tego wszystkiego i czuje go nadal, ale w końcu jakoś przyzwyczailiśmy się. Przywykliśmy, aby nie zwariować. Już nas niemal nie dziwi, że szefem TVP jest były (?) faszysta, a człowiek o podobnych poglądach i przeszłości był głównym doradcą prezydenta i PiS.
wśród młodych, zwieńczone ludową mądrością: „Ludzie od lat się rozmnażają i nie mają problemu, żeby pokazać dzieciom co od czego”. Beztroskie głoszenie słowa bożego trwałoby dłużej, gdyby nie założycielka Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Wanda Nowicka, kiedy usłyszała, że jest na „liście płac biznesu aborcyjnego” oraz producentów środków antykoncepcyjnych, wytoczyła Najfeld proces o zniewagę. Właśnie odbyła się pierwsza rozprawa. Kolejna – w październiku. Joasia, wspierana przez wszystko co kościelne, walczy! Założyła nawet stronę internetową (mamproces.pl), na której zachęca wszystkich, aby pisać do gazet o lewicowej propagandzie i powiązaniach kobiecych organizacji z przemysłem aborcyjnym. Ksiądz Dariusz Oko z Uniwersytetu Papieskiego im. Jana Pawła II zaapelował: „Jest jedną z najbardziej mądrych, wiernych, odważnych kobiet w polskim Kościele. Jest jak współczesna Judyta. Trzeba ją bronić, podobnie jak kiedyś ks. Popiełuszkę. Ona niejako walczy też w naszym zastępstwie, w imieniu Kościoła. Dlatego dobrze by było, gdyby każdy pomógł jej najlepiej, jak potrafi”. JUSTYNA CIEŚLAK
Bardzo pouczające jest studium chlewa, w jaki zamieniono nasz kraj, przeprowadzone z zewnątrz. Brytyjczycy sami co prawda niejedno u siebie widzieli 25 lat temu, w czasie rządów konserwatywnej sekciarki Margaret Thatcher, ale o jej idiotycznych wypowiedziach i organizowanych wówczas nagonkach (na związkowców, lewicę, homoseksualistów) zdołali już zapomnieć. Tym bardziej że obecnie Partia Konserwatywna stara się przybierać na Wyspach bardziej ludzkie oblicze. Jej lider kilkakrotnie przepraszał różne grupy społeczne za ekscesy i wypaczenia czasów thatcheryzmu. Przejęcie przez Michała Kamińskiego władzy nad konserwatystami w Parlamencie Europejskim wywołało nad Tamizą burzę, której odgłosy tylko w nikłym stopniu docierają do Polski. Konserwatyści przygotowywali się powoli do przejęcia władzy za kilka miesięcy, a sojusz z byłbym faszystą Kamińskim wstrząsnął brytyjską sceną polityczną. Nie jest wykluczone, że bratanie się z PiS-em będzie początkiem upadku konserwatystów. Co kilka dni Brytyjczycy z niedowierzaniem słyszą, że eurodeputowany i jeden z najbardziej wpływowych polityków polskiej opozycji pozostawał pod urokiem seryjnego zabójcy Pinocheta, brał udział w torpedowaniu upamiętnienia ofiar zbrodni w Jedwabnem, ma zwyczaj nazywać niektórych swoich współobywateli mianem „pedałów” i w końcu – że był zwykłym neofaszystowskim bojówkarzem. BBC zrobiła nawet Kamińskiemu psikusa i puściła jego napastliwy bulgot o „pedałach” sprzed kilku lat razem z ostatnią wypowiedzią, kiedy to mówił, że „zawsze darzył szacunkiem osoby homoseksualne”. Efekt był taki jak na angielskiej komedii: jakby BBC spuściła Kamińskiemu spodnie na oczach wielomilionowej widowni. Facet wyszedł na skończonego kłamcę i idiotę. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Chlewem i solą
Prowincjałki Panią Annę Szemerluk z Łodzi, która cierpi na owrzodzenie żylakowe prawej nogi, spotkały dodatkowe „atrakcje”. Lekarz ze szpitala im. Kopernika chciał nogę NATYCHMIAST amputować. Z kolei doktor ze szpitala im. Pirogowa stwierdził, że taki wrzód to pryszcz i nogę można wyleczyć opatrunkami... w domu. Podobno w obu szpitalach personel poczynił zakłady – albo wyleczenie, albo pawulon i kostnica. Jeśli przegra łapiduch z Kopernika, radzimy mu zaciągnąć się do armii. I na front, panie, na front!
NOGA WTE, NOGA WEWTE
Strażaka Karolka znali wszyscy mieszkańcy Księżostanów. I nic dziwnego, że znali, bo postać to była nietuzinkowa – wysoki na metr, ubrany w niebieską koszulę i takiż kapelusz oraz ciemnozielone spodnie, spod których wystawał pokaźnych rozmiarów penis. Strażak Karolek, wyrzeźbiony przez Kazimierza Tokarskiego, wzbudzał zachwyt, ale i kontrowersje. Pewnej nocy zniknął. Nie wiadomo, czy Karolka ukradli jego miłośnicy, czy raczej obrońcy moralności.
PORWANIE
Chciał zapewnić komfort swoim świniom pewien mieszkaniec Ełku. W tym celu wraz z czterema kolegami ukradł z jednej z ulic miasta 400 sztuk kostki brukowej. Twierdzi, że chciał nią wyłożyć... podłogę w chlewiku. Nie zdążył, bo trefny towar wyniuchały jakieś śledcze „świnie”.
ŚWINIA TEŻ CZŁOWIEK
Rynek zalała seria zeszytów szkolnych z trupimi czaszkami oraz egzystencjalną sentencją „It’s a good day to die” („To dobry dzień, by umrzeć”). Rodzice są oburzeni. Przedstawiciele wydawnictwa tłumaczą, że to światowe trendy.
SAMOBÓJCZE TRENDY
Pewien rowerzysta sterroryzował kasjerki pistoletem (jak się później okazało – hukowym) i zarekwirował gotówkę z kasy katowickiego SKOK-u. Kiedy już z łupem dosiadł swojego jednośladu, wjechał wprost pod koła samochodu. Do kierowcy, który pospieszył ofierze z pomocą, strzelił. Po czym zwiał.
SKOK NA SKOK
Osiem kur zastrzelił z broni pneumatycznej 17-latek z Czaplinka. Wiatrówkę zakupił przez internet, a na kurach sąsiada testował jej możliwości. Opracowali: WZ, RK
RUCHOMY CEL
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Zaprotestowałem, jeśli o to chodzi, żeby 15 sierpnia odbył się koncert Madonny, znaczy nie zaprotestowałem, zapytałem o powody, dlaczego ktoś jest tak bezmyślny, bo wykluczam prowokację ze strony władz miasta, że ustala, czy wydaje zezwolenie na akurat 15 sierpnia, kiedy przed jest 14 sierpnia, a po 15 jest 16 sierpnia i nikomu by z głowy korona ani korona cierniowa nie spadła, gdyby to było nie akurat tego dnia. (Janusz Kochanowski, RPO)
Rzadko kiedy można także spotkać pozytywne przykłady idące od przełożonych. W Kościele polskim jest wielu księży, niektórym biskupom nie robi różnicy, czy będzie pięciu więcej, czy pięciu mniej. (ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski)
Głównym problemem Hiszpanii są jej biskupi. Mam zresztą za złe hiszpańskiej partii socjalistycznej to, że nie reaguje wystarczająco energicznie na agresywny język hierarchów Kościoła. Partia boi się biskupów. (Pedro Almodovar, najsłynniejszy reżyser europejski)
Nie da się utrzymać wzbraniania kobietom dostępu do funkcji kapłańskich, bo nie ma w Biblii przekonujących argumentów, aby kobiety nie mogły jej sprawować. (ks. prof. Alfons Skowronek, katolicki duchowny i teolog z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego)
To zjełczałe tematy i paplanina. (abp Sławoj Leszek Głódź o powyższej wypowiedzi profesora Skowronka)
Jeżeli 100 osób podejmie współżycie z chorą osobą, pokładając ufność w gumce, to 40 z nich zginie. („Miłujcie się”, dwumiesięcznik katolicki)
Jestem za karą śmierci. Przestępca powinien mieć nauczkę na przyszłość. (Britney Spears) Wybrali: RK, AC, OH, JC
Nr 32 (492) 7 – 13 VIII 2009 r.
NA KLĘCZKACH
KURIALNE MANEWRY
HOMO KWAKRZY
Poznańska kuria arcybiskupia zapowiedziała, że odda miastu szkołę, w której mieści się VIII LO, a o którą toczył się spór Kościoła z uczniami („FiM” 13/2009). Ten pozornie wielkoduszny gest wynika z porozumienia zawartego z zarządem Poznania, na mocy którego... miasto da Kościołowi inne nieruchomości w zamian za szkołę. Idziemy o zakład, że kuria nie da się skrzywdzić przy tej zamianie i wyjdzie na tym lepiej niż na zarządzaniu budynkiem szkoły. MaK
Działo się to dzień po dniu, zawsze o godzinie 21! Katedra, jako jeden z największych skarbów miasta Łodzi (pod jej posadzką leżą dziesiątki trupów), otrzymała niedawno supernowoczesne czujniki, połączone bezpośrednio z siedzibą strażaków. Są one tak „genialne”, że reagują zarówno na dym, jak i na kurz. My uważamy, że są jeszcze lepsze, a księża powinni ich używać podczas ostatniego namaszczenia. RK
Kwakrzy (Religijne Towarzystwo Przyjaciół) podczas dorocznego spotkania w Yorku ustalili, że małżeństwa osób tej samej płci powinny być tak samo ważne jak związek kobiety i mężczyzny. Kwakrzy wystąpili do brytyjskiego rządu z odpowiednią petycją. Towarzystwo Przyjaciół to wyznanie chrześcijańskie powstałe w XVII wieku. Jako jeden z pierwszych Kościołów już kilkaset lat temu potępiło niewolnictwo, segregację rasową i dyskryminację kobiet. PPr
ŻYWIĄ I BRONIĄ...
PTASIA GÓRA
Wierni z parafii pw. św. Józefa Rzemieślnika w Nowej Soli bronią księdza, który, według policji, nie udzielił pomocy rowerzyście, po tym jak potrącił go samochodem. Według parafian, policja musi kłamać. Dodatkowo ofiarą napastliwych wiernych padła... strażniczka miejska, która była świadkiem zajścia i wszystko szczegółowo opisała w notatce służbowej. „Ona kręci, pewnie ma coś do księży, ale to nie znaczy, że ma się w ten sposób odgryzać!” – oburzają się. Skąd to wiedzą? „Bo ksiądz twierdzi, że jest niewinny, a kto jak kto, ale kapłan na pewno nie kłamie” – oświadczyli członkowie naprędce zawiązanego komitetu obrony plebana. Obawiamy się, że siła tego argumentu będzie dla sądu nie do odparcia. PPr
RÓŻAŃCEM W PODSTAWKĘ Polska wersja katolicyzmu to zjawisko nieprzewidywalne. Wydawało się, że bohater ubiegłorocznego skandalu – ks. Krzysztof Podstawka, który namawiał czternastoletnią dziewczynkę, by nie usuwała ciąży – stanie się idolem moherowej części społeczeństwa. Tymczasem „słynny” kapłan, który niedawno otrzymał nominację na proboszcza w Czerniejewie, nie został wpuszczony na plebanię przez... miejscowych wiernych. Odmawiali oni różaniec i śpiewali pobożne pieśni po to, by klecha trzymał się od nich jak najdalej. Powód? Poszła fama, że ksiądz narobił długów, które postanowił spłacić kosztem swojej nowej parafii. Abp Życiński udowodnił, że diecezję traktuje jak prywatne ranczo i już zapowiedział, iż nie zmieni swojej decyzji i innego proboszcza nie da. Skutek będzie więc taki, że ks. Podstawka będzie jeździł do Czerniejewa nie tylko po, ale i na... raty. o.P.
DUCHY W KATEDRZE W archikatedrze łódzkiej straszy (Bozia?). Albo się kurzy. W każdym razie nie pali się, bo to sprawdziły już dwa razy całe zastępy straży pożarnej, które na sygnale przyjechały bronić watykańskiego majątku.
alkoholu. Ale dlaczego katolik ma nie pić akurat w sierpniu? Ano dlatego, że sierpień „zapisał się w naszej historii jako czas zwycięstw w walce o wolność »naszą i waszą«” i jest miesiącem aż czterech rocznic narodowych: „cudu nas Wisłą”, „63 dni wolnej Warszawy”, „jasnogórskich ślubów narodu” oraz „zrywu »Solidarności«”– wyjaśnia na stronie Krucjaty Wyzwolenia Człowieka ks. Piotr Kulbacki. Czyżby naprawdę wierzył on, że bohaterowie wspomnianych sierpniowych „zwycięstw” byli abstynentami? AK
WYMÓDL SOBIE PODWYŻKĘ
Przed nami apogeum pielgrzymkowe! Na Jasnej Górze zameldują się (w mniejszej liczbie niż w latach poprzednich) pątnicy ze wszystkich polskich diecezji. Dołączą do nich turyści rowerowi, konni, na wrotkach, w kapeluszach góralskich oraz wdziankach łowickich, kurpiowskich i, przede wszystkim, moherowych. Honorowe trybuny klasztoru będą jak zwykle okupowane przez wójtów, starostów, burmistrzów i posłów. Jeśli chodzi o tych ostatnich, to przed szereg oczywiście wystąpią Kaczki, które na Jasnej Górze czują się jak ryba... to znaczy jak kaczka w wodzie. A może kaczki przyciąga tam zgrana kompania? Bo tak się składa, że to ornitologiczne sanktuarium jest. I choć ostatnio do krainy wiecznych łowów polecieli paulini: Skowronek, Sikorski czy Jaskóła, a do cywila zbiegł o. Kowalik, to wśród zakonników nadal są: o. Ptak, Gołębiowski, Sroka, Kogut, Golub (to po ukraińsku) oraz ptaszysko w wersji prenatalnej, czyli o. Pisanko. A tak w ogóle, to w Częstochowie... niezłe jaja są. o.P.
ABSTYNENCJA PATRIOTYCZNA Polscy biskupi od lat nakazują swoim owieczkom zachowanie abstynencji od alkoholu w sierpniu. Post nie dotyczy procentów zawartych w lekach (więc kurować można się do woli np. nalewkami), tortach oraz winie mszalnym. Trzeba jedynie pamiętać, by zrobić stosowne zakupy zawczasu, ponieważ post sierpniowy obejmuje również zakaz kupowania
W związku z kryzysem zwolnili cię z pracy lub szef zaciekle odmawia podwyżki? No to, zamiast narzekać, trzeba wziąć sprawy w swoje ręce i samemu sobie pomyślność wymodlić! To propozycja warszawskiej prałatury Opus Dei. Skutecznym środkiem na wszelkie kłopoty z pracą ma być podobno codzienne odmawianie nowenny o pracę do św. Josemarii – orędownika osób szukających pracy i dręczonych obawami utraty swego obecnego miejsca zatrudnienia. Świętego Josemarię prosić należy o wstawiennictwo w znalezieniu lub utrzymaniu pracy, uzyskaniu lepszego wynagrodzenia czy poprawie warunków zatrudnienia. Niestety, ponieważ prałatura Opus Dei usilnie prosi wszystkie osoby, które otrzymają łaski za pośrednictwem św. Josemarii Escrivy, o powiadomienie o tym fakcie, należy wnioskować, że nowenna wciąż przechodzi „fazę testów”. AK
BRAK SKALI 15 maja 2009 r., „Gazeta Pomorska”: „(...) w badaniach socjologicznych nadal ponad 90 proc. Polaków określa się jako katolicy”. 25 marca 2008 r. – Dziennik.pl. donosi: Dorota Rabczewska (Doda) „dała się poznać jako osoba ciepła, rodzinna i... rozmodlona. Z całą rodziną wybrała się do kościoła”, będąc na krótkim wypoczynku w swoim rodzinnym Ciechanowie. 28 lipca 2009 r. – portal Pudelek za „Super Expressem” cytuje słowa Dody skierowane do młodzieży: „Jak będziecie się dymać na plaży, to się zabezpieczajcie”. 1 kwietnia 2008 r. portal Plotek.pl przytacza dokument Mensa Polska, który stwierdza: „Pani Dorota Rabczewska (...) uzyskała wynik testu inteligencji 156 IQ w skali Cattela, którą to wartość uzyskuje 1 procent populacji...”. Jak uważacie – czy słynna piosenkarka mieści się bardziej w 90 procentach, czy w jednym? A może jest po prostu Polką katoliczką? o.P.
CHADECY Z GEJAMI Specjalna delegacja rządzącej w Holandii Chrześcijańskiej Demokracji wzięła udział w wielkiej paradzie gejowskiej w Amsterdamie. Była tam „Święta Barka”, na której płynęli (bo parada odbywa się na okrętach rzecznych) przedstawiciele różnych środowisk chrześcijańskich wspierający prawa gejów i lesbijek, w tym właśnie sojusznicy PO i PSL w Parlamencie Europejskim. Poseł Stefan Niesiołowski potępił holenderskich chrześcijan, twierdząc, że robią oni „parodię z Kościoła i Ewangelii” i sugerował, że najwyraźniej tamtejsi chadecy „nie chodzili na lekcje religii”. MaK
FABRYKA SNÓW Włoski producent Silvio Sardi przygotowuje hagiograficzny film fabularny poświęcony Piusowi XII. Katolicka superprodukcja sławiąca papieża, sojusznika Hitlera, ma przyciągnąć gwiazdy Hollywood. Zebrano już ponoć 30 mln dolarów na produkcję, a twórcy chcą jeszcze pozyskać drugie tyle. Film ma pokazać papieża Paccellego
5
jako człowieka świętego i bohatera, sprzeciwiającego się nazizmowi i chroniącego Żydów. Cóż, klisza filmowa, podobnie jak papier, wszystko przyjmie. MaK
INTERESY KOŚCIOŁA Niemiecki bank katolicki Pax-Bank wycofuje się z inwestycji w broń i tytoń. Nagle uznano, że jest to niezgodne z wymogami etycznymi. Swoje konta w kolońskim banku mają parafie i instytucje kościelne. Podejrzane biznesy banku są imponujące. Dokonano np. ogromnej inwestycji w laboratoria farmaceutyczne Wyeth Pharma w USA, które produkują m.in. środki antykoncepcyjne. Pax Bank – jak sam się reklamuje – jest bankiem „dla Kościoła i Caritas. Wykluczona jest inwestycja kapitału naruszająca zasady chrześcijańskie”. PPr
WINO DLA PIELGRZYMA Uczestników pielgrzymki na Jasną Górę obowiązuje całkowity zakaz spożywania napojów z zawartością alkoholu. Tymczasem pielgrzymom zmierzającym do Santiago de Compostela nie tylko nikt tego nie zabrania, ale wręcz zachęca się ich do delektowania się winem. Na dodatek niekiedy całkiem za darmo. Jedną z takich pielgrzymkowych atrakcji „drogi św. Jakuba” jest fontanna wina znajdująca się przed kościołem i klasztorem cysterskim w Irache (654 km do Santiago). Fontanna ma dwa krany: jeden z winem, a drugi z wodą. Umieszczono na niej inskrypcję: „Pielgrzymie, jeśli pragniesz dotrzeć do Santiago w pełni sił witalnych, wypij to wspaniałe wino i wznieś toast na szczęście”. AK
6
Nr 32 (492) 7 – 13 VIII 2009 r.
POLSKA PARAFIALNA
Hotel Jasna Góra Jak zorganizować pielgrzymkę na Jasną Górę, nie biorąc urlopu i nie płacąc z własnej kieszeni ani złotówki? Są ludzie, którzy za publiczne pieniądze załatwią kursokonferencję w posiadłości paulinów... W klasztornym kompleksie na Jasnej Górze, oprócz biznesu dewocyjnego paulini prowadzą również Dom Pielgrzyma im. Jana Pawła II, czyli hotel mogący przyjąć nawet 660 gości. W sezonie pielgrzymkowym są nimi na ogół strudzeni wędrowcy, ale przez pozostałe miesiące tzw. obłożenie jest mizerne, podczas gdy personelowi obsługującemu 210 pokoi (!) trzeba, niestety, płacić. Każdy hotelarz wie, że jedynym lekarstwem na taką dolegliwość są bogate firmy organizujące narady i szkolenia na łonie przyrody. Mnisi też znają się na interesach, więc zachęcają koleżanki i kolegów z branży „możliwością zorganizowania rekolekcji, dni skupienia, seminariów”. Cóż, kiedy zainteresowanie jest zbyt słabe, żeby paulini wyszli na swoje, choć od dochodów z Domu Pielgrzyma (przeznaczanych jakoby „na cele kultowe, naukowe, kulturalne i konserwację zabytków”) nie płacą żadnych podatków. Ratują ich przed stratami instytucje państwowe i samorządowe,
które – mimo polityki drastycznych oszczędności – wykładają pieniądze na organizowanie imprez integracyjnych w posiadłości paulinów, z uwzględnieniem jakże koniecznych w takiej sytuacji akcentów modlitewnych... W dniach 8–10 czerwca 2009 r. Ośrodek Kształcenia Służb Publicznych i Socjalnych – Centrum AV w Częstochowie zorganizował (przy współudziale tamtejszego Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej i Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie) tradycyjną już IX Ogólnopolską Konferencję Pracowników Socjalnych. Honorowy nad nią patronat objęli Jolanta Fedak, minister pracy i polityki społecznej oraz lokalni dygnitarze w osobach prezydenta Tadeusza Wrony i starosty Andrzeja Kwapisza. Wyjaśnijmy, że Centrum AV jest podmiotem gospodarczym (zarabia na wydawaniu książek i czasopism
dotyczących pomocy społecznej, udzielaniu „porad dla jednostek samorządu terytorialnego” oraz organizowaniu szkoleń dla ich pracowników) należącym do Stowarzyszenia Auxilio Venire, kierowanego przez bardzo wpływowego na Śląsku PiS-owskiego działacza Ryszarda Majera (na zdjęciu z lewej), wiceprzewodniczącego Sejmiku Województwa i Rady Pomocy Społecznej przy Ministrze Pracy. Tegoroczna ogólnopolska konferencja dotyczyła „marginalizacji
i wykluczenia społecznego”. Idąc wzorem lat ubiegłych, przybyłych do Częstochowy pracowników socjalnych zakwaterowano w paulińskim domu pielgrzyma, zaś trzydniowe obrady – moderowane osobiście przez Majera – toczyły się na wynajętych od mnichów salonach (m.in. w reprezentacyjnej Auli o. Kordeckiego na Jasnej Górze). Zaciekawiło nas, ile i kogo konkretnie taka przyjemność kosztuje, ale Bogdan Knapik, dyrektor Centrum AV, odparł, że nie zdradzi
H
Jana Bernarda Szlagę. Za to, że stałą i ofiarną troską otacza gminę. To znaczy... był obecny m.in. przy wmurowaniu kamienia węgielnego pod budowę kościoła oraz przy wznoszeniu kaplicy upamiętniającej obecność Karola Wojtyły na Kaszubach.
(„w znaczący sposób przyczynił się do wizyty papieża Jana Pawła II”) i – oczywiście – Krakowa („jest postacią ważną dla kulturowej i społecznej tożsamości Krakowa oraz wszystkich Polaków wyznania katolickiego. Jego wpływ obejmuje również osoby niebędące katolikami”)
I zdążyli. Nic to, że mieszkańcy pamiętają Zimowskiego głównie z tego, że bardzo zawzięcie walczył o zakaz handlu w niedziele. Tak czy inaczej, rajcy biskupowi tytuł do katedry zanieśli. Dosłownie. Sprowadzenie do katedry relikwii św. Wojciecha oraz zabieganie
onorowe tytuły nobilitują. Szczególnie te przyznawane za realne zasługi. W Polsce od lat panuje jednak moda na wykorzystywanie ich jako narzędzia w podlizywaniu się Kościołowi. Wszelkiej maści duchowni, biskupi i arcybiskupi w pokaźnych zbiorach trofeów ciułanych przez lata posługi, zwanej duszpasterską, gromadzą także najwyższe odznaczenia miast, gmin i uczelni. Przyznawane głównie za obecność. Jeszcze częściej – za jej brak. Arcybiskup Tadeusz Gocłowski, już jako honorowy obywatel Gdyni oraz Redy („Ksiądz arcybiskup jest częstym gościem naszego miasta, tutaj od lat ma przyjaciół” – tak uzasadniał nominację przewodniczący RM Kazimierz Okrój), przez radnych Sopotu został wyróżniony między innymi za to, że wciąż nie mogli zapomnieć mszy świętej odprawionej 10 lat temu przez Jana Pawła II. „Nigdy nie zapomnimy też zaangażowania księdza arcybiskupa, by to wielkie przedsięwzięcie doszło do skutku i odbyło się właśnie w Sopocie” – wysmarowali w laudacji. Gmina Brusy zaszczyciła mianem honorowego obywatela ekscelencję
Aleja zasłużonych Honorowe obywatelstwo Płocka dostał „wybitny biskup, pasterz i naukowiec” arcybiskup Stanisław Wielgus. Argumenty, że abp Wielgus zdecydowanie bardziej oddany był kiedyś Służbie Bezpieczeństwa niż obecnie miastu, nikogo z tropu nie zbiły. O tym, że trend nie zamiera, świadczą wyróżnienia, które posypały się w ostatnim czasie. Kardynał Stanisław Dziwisz, honorowy obywatel Wadowic (władze przez ponad 4 lata czekały, aż kardynał znajdzie w swoim kalendarzu wolny dzień i zaszczyci papieskie miasto swoją szlachetną osobą, by zaszczytny tytuł odebrać), Krosna
został ostatnio uhonorowany przez radnych Sejmiku Województwa Kujawsko-Pomorskiego. Odznaką za zasługi dla regionu. Sam Dziwisz mocno się tym faktem zdziwił. Z diecezją radomską żegnał się niedawno arcybiskup Zygmunt Zimowski. Awansował do Rzymu, gdzie zabrał górę prezentów. Wśród nich znalazły się honorowe obywatelstwa od radnych gminy Odrzywół, a także Radomia („w uznaniu licznych zasług dla promowania dobrego imienia Radomia i diecezji radomskiej w kraju i za granicą”). W pośpiechu zwoływali sesję nadzwyczajną, aby zdążyć z honorami, zanim hierarcha spakuje walizki.
o częstą obecność w Łowiczu kardynała Józefa Glempa – oto zasługi, za które honorowe obywatelstwo miasta dostał biskup Andrzej Dziuba. Z kolei pierwszym honorowym obywatelem gminy Ryglice stał się biskup Władysław Bobowski. Bobowskiego nikt tu nie zna i nie pamięta, toteż burmistrz Bernard Karasewicz pamięć ludziom odświeżył i wtedy wszystkim się przypomniało, że „biskup Bobowski przebywał w Ryglicach krótko i to zaraz po ukończeniu seminarium duchownego, jednakże jest bardzo mile wspominany przez najstarszych mieszkańców miasteczka”...
„FiM” żadnych szczegółów, bowiem nawet liczba uczestników jest ściśle strzeżoną „tajemnicą przedsiębiorstwa”. No, lepiej to już nie mógł nas zanęcić... Po krótkim śledztwie zdobyliśmy niezbite dowody, że w imprezie na Jasnej Górze uczestniczyło około 300 szefów i pracowników ośrodków pomocy społecznej z całego kraju. Za każdego płaciła macierzysta firma, czyli my – podatnicy. Ile? Osobistości ulokowane w kameralnych pokojach dwuosobowych z wyżywieniem (jedna kolacja i obiadokolacja, dwa śniadania i obiady) kosztowały nas po 528 zł od łebka, nocujący w „trójce” – 488 zł, a szeregowcy wciśnięci do „czwórek” – 446 zł. Średnio 487 zł na osobę za 3 doby, czyli w sumie prawie 150 tys. zł. Jedną trzecią tej kwoty wzięła firma Majera, upłynniając po 185 zł za pakiet swoje publikacje zwane „materiałami konferencyjnymi”, a ok. 100 tys. zł poszło do paulinów. I tak jest co roku... „Od 9 lat pracownicy socjalni i samorządowi ośrodków i domów pomocy społecznej przybywają do klasztoru jasnogórskiego, aby zawierzyć Matce Narodu to, co najważniejsze dla pracowników socjalnych, czyli pracę dla dobra drugiego człowieka. Łączą się ze swymi podopiecznymi w modlitwie, nabożeństwie, czuwaniu, w tym wszystkim, co będzie im pomagało przez cały rok, ale również (sic! – dop. red.) wymieniają doświadczenia, rozmawiają, zdobywają
Jeszcze lepiej uzasadnili swą decyzję radni Wałbrzycha, którzy honorowe obywatelstwo przyznali biskupowi Ignacemu Decowi, gorącemu orędownikowi Radia Maryja: „Odkąd osiadł w siedzibie diecezji, nieustannie towarzyszy mieszkańcom Wałbrzycha. Podczas pięciu lat posługi brał udział w uroczystościach religijnych, wygłosił wiele homilii, udzielał sakramentów, odbywał też wizyty duszpasterskie w domach wałbrzyskich parafian. Wskazuje drogi moralne, służy pomocą i radą, często spotyka się z młodzieżą” – napisali w laudacji. Honorową obywatelką Świdnika została natomiast zupełnie z nim niezwiązana... Wanda Półtawska, przyjaciółka JPII, propagatorka jego nauk i posiadaczka kompromitującej jakoby korespondencji. Wszystko dzięki lokalnej Akcji Katolickiej, której przedstawiciele przekonywali radnych, jak wielkim zaszczytem dla mieszkańców byłoby przyjęcie tytułu przez panią doktor. „Przykład jej osoby jest godzien naśladowania, a dla młodych ludzi jest drogowskazem ku szczęśliwemu życiu” – głosiła Maria Okoń z AK. Pod względem honorowania purpuratów nie odstają od władz samorządowych także władze wyższych
Nr 32 (492) 7 – 13 VIII 2009 r. wiedzę” – przyznał Majer w wywiadzie dla Biura Prasowego paulinów, nieopatrznie przedstawiając się w rozmowie (mamy ją udokumentowaną nagraniem dźwiękowym), jako „sekretarz IX Ogólnopolskiej Pielgrzymki Pracowników Socjalnych”... Zapomniał dodać, że pielęgnując i odświeżając kontakty, jego Centrum AV skutecznie pozyskuje prenumeratorów wydawanych periodyków oraz klientów na nieźle płatne usługi doradcze. Z zaledwie wyrywkowych badań „FiM” wynika, że częstochowska firma opracowywała „lokalne strategie rozwiązywania problemów” gmin od Pomorza do Tatr (m.in. Siemiatycze, Złotoryja, Mirosławiec, Kowale Oleckie w woj. warmińsko-mazurskim, Jakubów koło Mińska Mazowieckiego, Śmigiel w Wielkopolsce). I tak się jakoś dziwnie składało, że lobbowali za tymi zleceniami pilni uczestnicy jasnogórskich konferencji-pielgrzymek opłacanych z kasy publicznej... Tymczasem „szefowie domów pomocy społecznej załamują ręce. Tak dramatycznej sytuacji finansowej nie mieli już dawno. W poszczególnych placówkach żywność będzie dostarczana tylko do końca sierpnia lub września” – alarmowała 1 sierpnia krakowska gazeta... – Takich zorganizowanych grup „kursantów” różnych branż mamy w trakcie roku znacznie więcej. Z wystawianych im faktur wynika, że są to przeważnie samorządowcy przyjeżdżający na pielgrzymki w ramach delegacji – mówi „FiM” jedna z pracownic „Hotelu pod Jasną Górą”... DOMINIKA NAGEL
uczelni. Tylko w ostatnim czasie prestiżowy doktorat honoris causa (w normalnych warunkach przyznawany – przypomnijmy – za wybitne zasługi dla ludzkości) otrzymali arcybiskup Ignacy Tokarczuk oraz biskup Tadeusz Rakoczy. Pierwszego zaszczytnym tytułem obdarzył Uniwersytet Rzeszowski, doceniając „zasługi dla Narodu Polskiego” (sic!) oraz fakt, że Tokarczuk jest mężnym i niezłomnym świadkiem prawdy... Drugiego godnością (na wniosek Wydziału Budowy Maszyn i Informatyki) obdarzyła bielska Akademia Techniczno-Humanistyczna. A to dlatego, że – jak uzasadnił rektor – ordynariusz bielsko-żywiecki jest od wielu lat niestrudzonym propagatorem ekumenizmu i ewangelizatorem. Powyższe pojedyncze przypadki uhonorowań to tylko maleńki wycinek zjawiska. Tak naprawdę każdy biskup ordynariusz posiada honorowe obywatelstwo większości miast i miasteczek na obszarze swoich diecezjalnych włości, a także naukowe tytuły większości „swoich” uczelni. Może lepsze to, niżby miał te miasta i uczelnie posiadać faktycznie. A tak przecież drzewiej bywało... JULIA STACHURSKA
W
nioskodawcy desperacko próbują wykazać, że płacenie upaństwowionym księżom za katechizację szkolną nie łamie konstytucji, ale wliczanie oceny z niej do średniej – już tak. Tymczasem stanowi to właśnie najsłabszy punkt całego wniosku – kwestią konstytucyjną jest bowiem to, czy religia powinna być obecna w szkołach czy nie. Przecież jeśli zgodne z Konstytucją RP jest utrzymywanie armii 32 tysięcy nauczycieli religii – czyli oczywisty sojusz tronu z ołtarzem – to wliczenie jej do średniej jest całkowicie zrozumiałe i nieomal naturalne! Po wprowadzeniu religii do szkół w 1990 roku i pensji dla księży w 1997 roku przyszła kolej na oficjalne i triumfalne zastąpienie przez katechezę niegdysiejszych – choć wówczas tylko na uniwersytetach! – obowiązkowych (skoro wliczamy średnią) zajęć z marksizmu-leninizmu. Jeśli właśnie tego życzą sobie biskupi, to niechętni temu posłowie SLD występują w roli katolików świeckich dystansujących się od swej hierarchii. Niestety, dla SLD organem prawnym polskiego katolicyzmu jest Konferencja Episkopatu Polski i to ona ustala, czego żąda od państwa. Biskup Pieronek może więc śmiało wysłać posłów do ich nor. Na dobrą sprawę, ponieważ Trybunał Konstytucyjny w 1993 roku podniósł wyznaniowy charakter państwa do rangi konstytucyjnej, można przewrotnie powiedzieć, że wniosek SLD jest podstępną i bezprawną próbą wprowadzenia w Polsce neutralności światopoglądowej. Taka jest, niestety, konsekwencja skutecznej kościelnej taktyki i prawie 20 lat kłamania na temat religii w szkołach i stopniowego łamania oporu społecznego.
Religia bez krzyży Żeby zrozumieć bezprawie i niemoralność religii w szkołach, trzeba się cofnąć o pół wieku. 4 sierpnia 1958 roku Minister Oświaty Władysław Bieńkowski wydał „Okólnik w sprawie przestrzegania świeckości szkoły”. Nakazał on usunięcie ze szkół krzyży. Była to tzw. akcja dekrucyfikacji. Nie poszło to gładko. Aresztowano 182 osoby, a sprawy 1437 osób skierowano do kolegiów orzekających; posłużono się także ZOMO. Państwo jednak postawiło na swoim, a Kościół się z tym pogodził. Przez kolejne trzy lata uczył religii w szkołach bez krzyży. Podobnie prymas Glemp chce ogłoszenia Matki Boskiej patronką Unii, zupełnie nie przejmując się tym, że Parlament Europejski był o włos od potępienia papieża Benedykta XVI za wypowiedź o prezerwatywach (199 głosów za, 253 przeciw). Ostatecznie religię usunięto ze szkół ustawą o rozwoju systemu oświaty i wychowania z 15 lipca 1961 roku. Jej art. 2 stanowił: „Szkoły i inne placówki oświatowo-wychowawcze są
NASI OKUPANCI instytucjami świeckimi. Całokształt nauczania i wychowania w tych instytucjach ma charakter świecki”. Natomiast art. 39 mówił, iż „wszelka pozaszkolna działalność oświatowa i wychowawcza oraz inne formy pracy z dziećmi i młodzieżą podlegają nadzorowi Ministerstwa Oświaty, który może ustalić zasady i warunki prowadzenia tej działalności lub pracy”. Religię ze szkół usunięto więc drogą ustawową. Było to także zgodne z prawem międzynarodowym – świeckość edukacji jest zasadą
wymagano jedynie od katechetów świeckich. Instrukcja nadal jednak zakazywała katechizować osobom zakonnym z wyjątkiem duchownych zakonnych będących proboszczami parafii. Administrator parafii był zobowiązany do zgłoszenia punktu, wypełniając przy tym szczegółowy kwestionariusz, oraz do składania raz w roku sprawozdania z prowadzenia tam działalności oraz listy ewidencyjnej katechizowanych dzieci. Wprowadzone zasady były dokładnie odwrotne do dzisiejszych
Religia albo (1) edukacja
7
oceny z religii do średniej wszystkich ocen. Z tytułu prowadzenia i kierowania punktami katechetycznymi osobom świeckim miała być wypłacana kwota 1000 złotych miesięcznie, natomiast kwota wypłacona księżom miała być ustalona na mocy umów. Jednak Episkopat z całą stanowczością polecił, aby nikt z duchowieństwa nie podpisywał z władzami umów i tym samym nie pobierał żadnego wynagrodzenia z tego tytułu. Kler zagryzł wargi, by wykazać, że religia to wewnętrzna sprawa Kościoła, a katecheci nie mogą przyjmować pieniędzy od państwa. Ustalono, że księża nauczają religii za darmo, w ramach swojej misji, a katechetów świeckich opłacać będą parafie. Groteską jest, że dzisiaj nawet kurie i działacze
Trybunał Konstytucyjny najprawdopodobniej jesienią rozpatrzy wniosek posłów SLD o zbadanie konstytucyjności rozporządzenia Romana Giertycha wliczającego ocenę z religii do średniej. w większości krajów demokratycznych, a model inkorporacji nadobowiązkowej katechezy może być jedynie tolerowany.
Kościół nie chce kasy?! Na mocy artykułu 39 władze objęły kontrolą państwową kościelne sieci punktów katechetycznych, które Kościół w odpowiedzi zorganizował. 19 sierpnia 1961 r. wydano Zarządzenie Ministra Oświaty w sprawie prowadzenia punktów katechetycznych (DzU Ministerstwa Oświaty nr 10, poz. 124). Na jego mocy podlegały one ścisłemu nadzorowi administracji oświatowej. Zajęcia w punktach katechetycznych mogły być rozpoczęte po uprzednim zarejestrowaniu w inspektoracie oświaty i nie mogły kolidować z rozkładem zajęć szkolnych ucznia. Wprowadzono limit 2 godzin tygodniowo. Duchowni do prowadzenia katechizacji na swym terenie potrzebowali zezwolenia inspektoratu oświaty. 12 września 1961 roku została wydana skrajnie represyjna instrukcja dotycząca rejestracji punktów katechetycznych. Na skutek oporu Kościoła i wiernych 21 listopada została wydana kolejna (DzU Ministerstwa Oświaty nr 23, poz. 177) w wersji złagodzonej, uwzględniającej postulaty Kościoła. Między innymi zwolniła kler od obowiązku posiadania zezwolenia władz oświatowych na prowadzenie zajęć w konkretnym punkcie katechetycznym. Zezwolenia takiego
zasad obecności religii w szkołach. Sekretarz Episkopatu bp Choromański nie dał się jednak tak nabrać jak prof. Samsonowicz i po prostu odmówił wykonywania instrukcji. Księża zaś, korzystając z furtki, jaką dawało zwolnienie z nauczania religii w kościele, użyli fortelu. Salki katechetyczne na terenie kościołów nazywali kaplicami. Poza tym biskupi podkreślali, że katechizacja jest sferą duchową i działalnością religijną, nie zaś oświatową i dlatego nie może podlegać kontroli ze strony władz oświatowych. Teraz sytuacja się odwróciła, więc mówią dokładnie co innego – że katecheza to przedmiot, na którym ocenia się wiedzę, nie zaś wiarę. Jest to oczywiście argument za wliczaniem
katoliccy przypominają o tym, traktując to jako wielkość Kościoła i przykład mądrości prymasa Wyszyńskiego. A przecież dziś sytuacja jest dokładnie ta sama. Tego, czego prymas Wyszyński odmówił w roku 1961, zażądał prymas Glemp 35 lat później i – na własną zgubę – dostał to. Stąd krzyż pański katechetów z religią i pytania o zygotę Jezusa, czyli widome skutki narzucania czegoś na siłę, wbrew soborowi watykańskiemu II. Cdn. MACIEJ PSYK
Projekt konwencji między PRL a Stolicą Apostolską, przyjęty przez Komisję Wspólną Przedstawicieli Rządu i Episkopatu i podpisany przez abpa Jerzego Strobę 4 maja 1988 roku Artykuł 13: 1. Państwo uznaje prawo Kościoła Katolickiego do nauczania religii i religijnego wychowywania dzieci i młodzieży zgodnie z własnymi przekonaniami ich rodziców lub opiekunów prawnych. 2. Nauczanie religii dzieci i młodzieży, jako wewnętrzna sprawa Kościoła Katolickiego, jest organizowane i odbywa się zgodnie z programem ustalonym przez kompetentną władzę kościelną. 3. Nauczanie religii odbywa się w punktach katechetycznych organizowanych w kościołach, kaplicach, budynkach kościelnych lub w innych pomieszczeniach udostępnionych przez właściciela lub działającego z jego upoważnienia administratora. 4. Kościół Katolicki ma także prawo prowadzenia katechizacji osób dorosłych.
8
Nr 32 (492) 7 – 13 VIII 2009 r.
POLSKA PARAFIALNA
Bunt na pokładzie uchodzącego za „Richelieu miejscowej sceny polityczno-towarzyskiej, który zawsze jest tam, gdzie być powinien” – jak charakteryzował go niegdyś lokalny tygodnik. „Po co ks. Biskup zaczynał sprawę Jaworskiego, nie lepiej było wcześniej
samozaparcie i odwagę w ambitnym kontynuowaniu tej budowy, mimo ciężkich oskarżeń parafian, że w intymnym związku topi pieniądze zebrane na złocenie ołtarza („Łaska państwa” – „FiM” 8/2008). Za drugim razem musieliśmy go niestety uderzyć po łapach, bowiem zdobyliśmy twarde dowody, że ksiądz kanonik oskubał swoją własną firmę na ok. 100 tys. zł („Skok na tacę” – „FiM” 33/2008). Brzydko zrobił, bo choć w parafii systematycznie prowadzono nakazane prawem
się zastanowić, niż teraz wycofywać? Czyżby ks. Biskup bał się, żeby nie uderzyły w niego i nie przeszkodziły w odejściu z awansem stare układy »Wicia«?” – pytają enigmatycznie łowiccy konspiratorzy. Ks. Jaworski po raz pierwszy zagościł na naszych łamach, gdy odkryliśmy jego niebywały charytatywny wysiłek, z jakim wypieścił pod Żyrardowem rezydencję (na zdjęciu) zaprzyjaźnionej lekarce z duszpasterstwa rodzin. Podziwialiśmy wtedy
kościelnym zbiórki na Katolicki Uniwersytet Lubelski i utworzoną ku czci papieża Jana Pawła II Fundację „Dzieło Nowego Tysiąclecia”, to mieliśmy na papierze: ~ oświadczenie Sekcji Wpływów Społecznych KUL, że uczelnia nie zobaczyła z tych pieniędzy ani złotówki;
Gdy z Kościoła wycieknie na zewnątrz jakieś świństwo, hierarchowie najczęściej udają, że czytają tylko „Gościa Niedzielnego”, jednak po naszej publikacji biskup łowicki nie wytrzymał ciśnienia... Po ujawnieniu w ubiegłym tygodniu obszernych fragmentów odezwy grupy księży diecezji łowickiej do ordynariusza biskupa Andrzeja Dziuby (na zdjęciu) i kilku innych hierarchów kościelnych, mimo wyraźnie zapowiedzianego ciągu dalszego, otrzymaliśmy wiele telefonów z prośbami, żeby opublikować ów list w całości. Wśród naszych rozmówców przeważali wierni zainteresowani grzeszkami swoich pasterzy, ale dzwonili również księża nieświadomi, co w kurii biskupiej piszczy. – Siedzę na wiejskiej parafii i nie czytam was regularnie, bo w okolicy wszyscy mnie znają, więc żeby dyskretnie kupić gazetę, muszę pojechać do jakiegoś miasta, a nie zawsze mogę. Teraz udało mi się zdobyć pokątnie tylko ksero. W diecezji wszyscy mówią o tym artykule, choć podobno nikt go nie czytał – ironizował pewien proboszcz nalegający na objęcie jego szefów stałym „patronatem medialnym”. Listu księży buntowników nie jesteśmy w stanie opublikować in extenso ze względu na objętość (bite sześć stron maszynopisu), jak również zawarte w nim liczne niuanse i niedopowiedzenia zrozumiałe jedynie dla nadawców, adresata oraz wąskiego kręgu osób z kierownictwa diecezji łowickiej. Wiele „skrótów myślowych” udało nam się jednak rozszyfrować, a wśród nich sprawę ks. kanonika Witolda Jaworskiego, proboszcza największej w Żyrardowie (ponad 11 tys. „dusz”) parafii Wniebowstąpienia Pańskiego,
C
zy przeciętny katolik ma szansę na audiencję u swojego proboszcza? Jeśli chce się wyspowiadać – nie. Jak chce złożyć ofiarę na Kościół – jak najbardziej... Misją Kościoła jest rzekomo „ewangelizacja i udzielanie sakramentów”. Jednak wystarczą dwa telefony do jakiejkolwiek parafii, żeby się przekonać, że oficjalne stanowisko watykańskiego kierownictwa nie dotyczy terenowych jednostek katolickiej organizacji. Nasz dziennikarz postanowił sprawdzić, jak prowincjonalni księża przestrzegają słów Pawła z Tarsu: „Nastawaj w porę i nie w porę” (Tm 4. 2) oraz dokumentów Watykanu, i wcielił się w rolę grzesznika potrzebującego duszpasterskiej pomocy. Wybór miejsca eksperymentu padł na parafię Świętej Tekli w Ciechanowie (tak
zwany klasztorek), należącą do diecezji płockiej. Dlaczego? Bo ta od tygodnia ma nowego proboszcza, księdza Wojciecha Huberta, więc można się było po nim spodziewać szczególnej gorliwości kapłańskiej,
(2)
~ zapewnienie reprezentującego „Dzieło Nowego Tysiąclecia” Andrzeja Goliszka, że fundacja nie odnotowała „z par. pw. Wniebowstąpienia Pańskiego w Żyrardowie żadnych wpłat ze zbiórki kościelnej prowadzonej w ramach corocznego Dnia Papieskiego”. Niestety, nie zdołaliśmy wówczas zweryfikować poszlak, że księdza kanonika osłaniał ktoś z kurii. A co działo się później? – Jest taka zasada, że na wasze publikacje się nie reaguje, ale tym razem pasterz nie wytrzymał ciśnienia i postanowił schować ks. Jaworskiego. Wydał dekret przenoszący go z Żyrardowa do parafii św. Mikołaja w Bąkowie. „Wicio” miał straszną trzęsawkę, że wszystko się wydało, więc pokornie przyjął decyzję szefa, ale nazajutrz... zachorował i – nie opuszczając plebanii – poszedł na zwolnienie lekarskie. W tej sytuacji biskup ustanowił w Żyrardowie tymczasowego administratora. Został nim ks. Konrad Świstak, przyjęty przez wiernych wręcz entuzjastycznie. Ks. Jaworski nie próżnował i przez kilka miesięcy „choroby” uruchamiał wszystkie swoje sprężyny w kurialnym establishmencie, a nawet wydeptywał ścieżki do sekretariatu Episkopatu... Kogo przekabacił i ile „zdrowia” go to kosztowało, nie wiem, ale z pewnością niemało, bo efekt był piorunujący. W maju 2009 r. bp Józef (Zawitkowski, łowicki biskup pomocniczy – dop. red.) przeprowadził w parafii wizytację kanoniczną, której wyniki okazały się po prostu wspaniałe dla ks. Witolda. Następnie pasterz napisał mu specjalny pean
żachnął się i ostro odmówił: – Trzeba było przyjść, jak byłem w kościele! Później – gdy dowiedział się, że interesant chce się pojednać z Bogiem, bo... umarł mu ojciec, zmienił ton na łagodny, ale wciąż
pochwalny odczytywany w parafii podczas niedzielnych mszy. No i ksiądz proboszcz natychmiast cudownie ozdrowiał... – śmieje się jeden z dziekanów diecezji łowickiej. W Żyrardowie zawrzało, gdy 18 czerwca ks. Świstak ogłosił wiernym, że bp Dziuba wydał dekret przenoszący go na inną placówkę w związku z powrotem na stanowisko ks. Jaworskiego. Zebrawszy prawie tysiąc podpisów pod petycją żądającą natychmiastowego odwołania proboszcza, 26 czerwca kilkudziesięciu parafian wybrało się do ordynariusza. – Biskup Andrzej przyjął trzyosobową delegację. Mydlił im oczy, że nie może usunąć proboszcza, bo nie ma instrumentów prawnych, co oczywiście jest bujdą na resorach, bo kodeks kanoniczny przewiduje taką możliwość, „gdy posługiwanie proboszcza staje się szkodliwe lub przynajmniej nieskuteczne”. Delegaci zrelacjonowali tę rozmowę pozostałym pikietującym przed kurią i wtedy zrobiło się już bardzo nieprzyjemnie. Zaczęli skandować jakieś hasła, gwizdali... Sytuacja była do tego stopnia groźna, że pasterz musiał ewakuować się z budynku tylną furtką – relacjonuje nasz rozmówca. „To wszystko ma wpływ na coraz bardziej dramatyczne w skutkach decyzje o niewstępowaniu do Seminarium. Przecież młodzi ludzie słyszą, co księża mówią o Biskupie, że np. traktuje księży jak niewolników do przynoszenia pieniędzy, jak używa dóbr tego świata, co dla niego jest najważniejsze (...). Wiedza ta jest też rozpowszechniana wśród rodzin, dlatego matka odradza synowi wstąpienie do Seminarium: – Do nich przystąpić? Nie ma sensu, skoro masz być taki jak oni, to nie warto, szkoda życia. A młody człowiek rozumuje: – Zamiast robić pieniądze Biskupowi, lepiej zająć się czymś innym i robić je dla siebie oraz własnej rodziny” – piszą zbuntowani księża, zadziwiając przenikliwością... ANNA TARCZYŃSKA
dziennikarz, nie chcąc, by ksiądz rozpoznał jego głos, wyposażył w telefon i dyktafon zaprzyjaźnioną z „FiM” dziewczynę. Przed godziną 21 udało jej się połączyć z proboszczem. Nie prosiła go jednak o spowiedź ani inne katolickie figle-migle, tylko zaproponowała... złożenie pokaźnej ofiary na budowę kościoła dla najnowszej ciechanowskiej parafii, wydzielonej (w czerwcu) przez biskupa Liberę z kościelnej jednostki zarządzanej przez ks. W.M. Huberta. Ksiądz tym razem zapomniał, że nie umie wyłączyć alarmu, a późna pora też mu nie przeszkadzała. „Jestem cały czas w domu, więc nie ma problemu” – zapraszał podstawioną przez redakcję kobietę. I jeszcze jedna informacja – nagrania rozmów telefonicznych wyszły znakomicie. o.P.
Ksiądz jest, ale go nie ma w myśl porzekadła, że świeża miotła najlepiej zamiata. Od niedzieli 12 lipca dzwonił więc dziennikarz do księżulka (zawsze po wieczornym nabożeństwie), by poprosić go o spowiedź. Niestety, okazało się, że zaraz po mszy, o godzinie 18, kapłan gdzieś znikał. Próby trwały równo tydzień, ale wreszcie się udało. 18 lipca o godzinie 21.30 proboszcz podniósł słuchawkę. Na wiadomość, że ktoś o tej porze prosi o udzielenie sakramentu,
odmawiał. Tłumaczył, że jest na parafii od tygodnia, że plebania ma teraz włączony alarm, którego on jeszcze nie umie obsługiwać, bo robi to kościelny. Kłamał! Pół godziny przed opisaną rozmową z ks. Hubertem telefon na plebanii odebrała młoda dziewczyna, która poinformowała dziennikarza, że proboszcza na razie nie ma, a będzie... za pół godziny właśnie. Ergo – ksiądz wrócił do mieszkania, włączył alarm i chciał mieć święty spokój. Następnego dnia
Nr 32 (492) 7 – 13 VIII 2009 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
9
Obchody 90-lecia trochę osłodziły funkcjonariuszom polskiej policji nędzę w komisariatach. Ale fajerwerki nie przysłonią rzeczywistości.
Szarość munduru S
zczególnie uroczyście było na placu Piłsudskiego w Warszawie. Tam padały wielkie i pokrzepiające słowa. „Jestem dumny, że mogę stać na czele takiej formacji, bo bycie policjantem to nie tylko zawód, ale też szczególna misja” – deklamował komendant główny gen. insp. Andrzej Matejuk. Wybrańcom losu wręczył przy okazji akty mianowania na wyższe stopnie służbowe. Biskup polowy Wojska Polskiego generał dywizji Tadeusz Płoski wyświęcił sztandary, które trafiły do dziewięciu jednostek wojewódzkich i powiatowych. Absolwenci szkoły policyjnej otrzymali pierwszy stopień oficerski, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Aleksander Szczygło wręczył odznaczenia państwowe, a minister spraw wewnętrznych i administracji Grzegorz Schetyna – medale oraz odznaki policjantom zasłużonym w zakresie ochrony bezpieczeństwa publicznego. „Państwo nie będzie funkcjonowało bez dobrze wyposażonej policji” – przełomowego odkrycia dokonał premier RP Donald Tusk, obiecując przy tym funkcjonariuszom, że kiedy tylko kraj upora się z kryzysem, jako pierwsi ten stan rzeczy odczują. No, ale skoro jest już po obchodach, wróćmy na komisariaty, gdzie z rzeczywistością zmagają się szeregowi gliniarze. Im czas lipcowych obchodów minął na służbie, a nie w świetle reporterskich fleszy. Z niedowierzaniem obserwowali w telewizorach, z jaką pompą w dobie kryzysu zorganizowano „ich” święto. – 90 lat formacji to oczywiście powód do dumy, ale skoro wciąż tłumaczą nam niedostatki kryzysem, to dlaczego pieniędzy, które w skali kraju wydano na obchody, nie przeznaczono na to, aby zasilić dogorywające garnizony? – zastanawia się Piotr z łódzkiej prewencji. On na wypłatę 2,5 tysiąca złotych tytułem równoważników (ustawowo gwarantowane dodatki do pensji) czeka od stycznia br. Jego koledzy – niewiele krócej. Jeszcze niedawno kuszono ich stabilnością zatrudnienia, pewną pensją oraz bogatym, gwarantowanym pakietem socjalnym. To jednak
mrzonki. Nic zatem dziwnego, że na komisariatach nie jest radośnie. Do wprowadzonych wcześniej zaleceń gotowania wody (tylko tyle, żeby zalać jedną herbatę!), doszły kolejne. Na większości komend oszczędza się już nie tylko paliwo, ale również amunicję, światło oraz papier – zarówno toaletowy, jak i A4. Brakuje rękawiczek jednorazowych, detergentów oraz środków odkażających do radiowozów. Nie zaskakują nikogo regularnie wstrzymywane remonty i inwestycje. Jak tak dalej pójdzie, nie będzie komu strzec naszego bezpieczeństwa. Nabór do formacji, który planowano na 27 lipca, został odwołany. Powód? Brak chętnych. Na Opolszczyźnie jest prawie 100
wolnych etatów. W województwie kujawsko-pomorskim – 217. W zachodniopomorskim – 250. W całym kraju – niemal 5 tysięcy. Jeśli – zgodnie z przewidywaniami – nie odbędzie się także pobór jesienny, na ulicach zabraknie gliniarzy. Tym bardziej
że w ramach łatania dziur ministerstwo samo zamroziło 3 tysiące wakatów. To oznacza, że tylu policjantów nie zostanie przyjętych do służby. Według szefów resortu, tak drastyczne posunięcia nie będą miały wpływu ani na... stan osobowy, ani
na budżet policji. To nieprawda. Po pierwsze dlatego, że wakaty zapewniały swego rodzaju płynność kadrową w garnizonach. Innymi słowy – zanim ktoś odszedł ze służby, komendant miał możliwość przyjęcia i wyszkolenia nowej kadry. Teraz tę
możliwość stracił. Po drugie – decyzja o zamrożeniu wakatów oznacza również, że Komenda Główna Policji nie otrzyma z budżetu około 145 milionów złotych. A więc sumy, która rokrocznie była przeznaczana
na nagrody, materiały biurowe oraz paliwo do radiowozów. Jest źle, a będzie jeszcze gorzej. Nawet po kilka miesięcy czekają obecnie policjanci na wypłatę odpraw emerytalnych, nagród rocznych oraz tzw. równoważników, m.in. za remont mieszkania, dojazdy do pracy czy urlop (w większości wypadków zaległości sięgają 20 proc. pensji). Choć w lipcu komendanci wojewódzcy Policji dostali na łatanie dziur ponad 15 milionów złotych, wystarczyło to na wypłatę niewiele ponad 30 proc.
wszystkich zobowiązań. Zaległości wobec policjantów w zakresie wypłaty świadczeń i należności ustawowych na koniec czerwca br. wynosiły 93 mln złotych. Komendant Policji w Białymstoku zamiast bezczynnie czekać, aż mu wyrównają, postanowił dorobić do pensji. Zatrudnił się na umowę zlecenie jako audytor zarządzania jakością. Nowe zajęcie pana komendanta, który po godzinach służy swą wiedzą prywatnej firmie, jednych dziwi, innych niepokoi. Tym bardziej że staje się w Polsce pewnym zwyczajem. – Praca na dwa etaty wywołuje sporo kontrowersji, ale przecież nie jest nielegalna. Każdy z nas musi uzyskać zgodę swojego komendanta, którą zresztą co roku trzeba odnowić – mówi Wojciech z Poznania. On pracuje jako instruktor nauki jazdy. Inni łatają domowe budżety, zatrudniając się jako taksówkarze, agenci ubezpieczeniowi, ochroniarze, a nawet muzycy. Komenda Główna nie widzi w szerzącym się procederze konfliktu interesów. Tymczasem rozmowy ze związkowcami w niczym nie przypominają sielankowego nastroju z placu Piłsudskiego. Co do zasadniczej kwestii nie mogą się bowiem szeregowi policjanci z naczalstwem dogadać – kiedy wreszcie regularnie będą dostawali to, co im się jak psu miska należy. A że nie chcą o to pytać – jak im sugeruje komendant Matejuk – światowych ekonomistów, zapowiadają protest. Na ulice – jeśli nic się nie zmieni – wyjdą jesienią. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected] Fot. MaHus
10
Nr 32 (492) 7 – 13 VIII 2009 r.
POD PARAGRAFEM
Minister z jedną nogą Biskupi katoliccy, funkcjonariusze Opus Dei, profesor Jerzy Hausner – oto lista twórców kultury przygotowana przez ministra Bogdana Zdrojewskiego. Nic dziwnego, że sam minister chce upadku swego ministerstwa. Bogdan Zdrojewski jako jedyny członek rządu Tuska ciepło wypowiadał się o swoim poprzedniku z PiS Kazimierzu Michale Ujazdowskim. Okres wymiany uprzejmości przerwała decyzja Zdrojewskiego o zakończeniu dotowania prawicowych i noefaszystowskich organizacji młodzieżowych w ramach programu „Patriotyzm jutra” („FiM” 30/2008, 4/2009). Kontrolerom z Kancelarii Premiera nie udało się ustalić, na co wydano miliony złotych. Jednak od wczesnego lata 2008 r. obaj panowie zaczęli na nowo się lubić. Zdaniem komentatorów, na zmianę relacji obu tych prawicowych polityków wpływ miały następujące okoliczności: ~ Po pierwsze – polityka kadrowa ministra Zdrojewskiego. Na wielu kluczowych stanowiskach pozostali urzędnicy zatrudnieni przez Ujazdowskiego. Przykładem jest dyrekcja i rada programowa Narodowego Centrum Kultury. Zgodnie ze statutem, jego zadaniem jest „podtrzymywanie i upowszechnianie tradycji narodowej i państwowej, promocja polskiego dziedzictwa narodowego jako elementu europejskiego dziedzictwa kulturowego oraz edukacja kulturalna”. Na zlecenie szefów dyplomacji i kultury NCK administruje programem
polsko-ukraińskiej wymiany młodzieży. Szkoli także dyrektorów teatrów, muzeów i domów kultury. Realizację tych wszystkich zadań nadzoruje rada programowa NCK w składzie: Rafał Dutkiewicz – prezydent Wrocławia, były wykładowca KUL, sympatyzujący z Ruchem Polska XXI Kazimierza Michała Ujazdowskiego, prof. Ryszard Legutko – były minister edukacji w rządzie J. Kaczyńskiego, od czerwca 2009 roku eurodeputowany PiS, dominikanin Jacek Salij, szef wrocławskiego Ossolineum dr Adolf Juzwenko oraz twórca pomników Jana Pawła II prof. Kazimierz Zemła. Gdy zapytaliśmy ministra Zdrojewskiego, czy przypadkiem skład rady programowej NCK nie jest jednostronny politycznie i wyznaniowo, usłyszeliśmy, że nie. Eksperci dodają, że na poprawę stosunków pomiędzy politykami wpływa też powierzenie przez ministra Zdrojewskiego kierowania Europejskim Centrum Solidarności o. Maciejowi Ziębie, który przyjaźni się z Ujazdowskim; ~ Po drugie – Zdrojewski nie zmienił reguł dotowania przez państwo czasopism i książek. Na liście wydawnictw kulturalnych, które w 2009 roku dostały budżetowe pieniądze, znaleźliśmy „Frondę”, której redakcja zajmuje się poszukiwaniem
homoseksualnych spisków, „Presje”, które oskarżały polską lewicę o to, że po roku 1989 chciała zniszczyć Kościół katolicki, konserwatywną „Nową Res Publicę” oraz dominikańskie „W drodze”. Dowodem na pluralizm ministra jest przyznanie niewielkich grantów wydawcom lewicowej „Krytyki Politycznej” oraz liberalnego „Przeglądu Politycznego”. Na wsparcie nie zasłużyło za to świetnie redagowane „Słowo Żydowskie” ani „Przegląd Prawosławny”. Czytelnictwo promować będzie między innymi konkurs recytatorski poezji religijnej „Ojcze Nasz”. Wspomniane Narodowe Centrum Kultury udzieliło także wsparcia prawicowemu Ośrodkowi Myśli Politycznej i założonej wiosną 2009 roku przez asystentów byłego ministra Ujazdowskiego fundacji „Pamięć i Tożsamość”. Obie te organizacje w ramach obchodów rocznicy wybuchu II wojny światowej będą promować myśl Adolfa Bocheńskiego, konserwatywnego, antysemickiego publicysty z lat 30. XX wieku. Kościelne zabytki traktowane są za Zdrojewskiego nadal jako najcenniejsze i najważniejsze: w roku 2009 na 189 dotacji tylko 12 otrzymały podmioty świeckie. Dzięki Zdrojewskiemu kurie biskupie, zakony czy parafie nie muszą się troszczyć o tak zwany wkład własny do funduszy
Porady prawne Dwadzieścia lat temu aktem notarialnym w formie darowizny teść przepisał mi gospodarstwo rolne tylko dlatego, abym mógł uzyskać pełną emeryturę rolniczą (taki był wymóg). Obecnie jego córka żąda zachowku bądź uzupełnienia zachowku. Teść zmarł rok temu. Ona straszy mnie sądem. Czy w takim przypadku należy się jej zachowek i czy sąd może go zasądzić? Zachowek to roszczenie skierowane do spadkobiercy testamentowego o wypłatę kwoty pieniężnej odpowiadającej wartości 1/2 bądź – jeśli uprawniony jest trwale niezdolny do pracy albo jeżeli uprawniony zstępny jest małoletni – 2/3 udziału spadkowego, jaki by im przypadał, gdyby zaszło dziedziczenie ustawowe. Z art. 994 par. 1 kodeksu cywilnego wynika, że przy obliczaniu zachowku nie dolicza się do spadku drobnych darowizn zwyczajowo w danych stosunkach przyjętych ani dokonanych wcześniej niż przed dziesięciu laty, licząc wstecz od otwarcia spadku, darowizn na rzecz osób
niebędących spadkobiercami albo uprawnionymi do zachowku. Jeżeli teść zostawił testament, w którym pozostałą część swojego majątku przepisał na osoby inne niż jego córka (np. na Pana), to może ona domagać się zachowku, ale liczony on będzie według stanu majątku z chwili śmierci spadkodawcy, natomiast darowizna, którą zyskał Pan od teścia, ze względu na fakt, iż dokonano jej ponad 10 lat przed śmiercią spadkodawcy. Jeśli jednak teść nie sporządził testamentu, córka, jako spadkobierca ustawowy, nie ma możliwości wnoszenia o zachowek, nie może też rościć pretensji do Pana ze względu na to, iż darowizny dokonano ponad 10 lat przed otwarciem spadku. Podstawa prawna: ustawa z dnia 23 kwietnia 1964 r. – Kodeks cywilny – DzU nr 16, poz. 93 z późn. zm. ~ ~ ~ Moja córka mieszkała i mieszka w lokalu zakładowym, który otrzymała jako pracownik tych zakładów. Mieszkanie zostało wykupione od zakładu w obecności notariusza i córka uzyskała akt
europejskich. Finansuje go bowiem budżet resortu kultury. Na liście obdarowanych znajdziemy między innymi paulinów z Jasnej Góry, którzy łyknęli ostatnio 5 milionów złotych na współfinansowaną przez UE przebudowę dróg wjazdowych do klasztoru i budowę nowych parkingów. Poza rozdawaniem kasy na katolickie projekty Bogdan Zdrojewski wpadł na pomysł przeprowadzenia wielkiej reformy instytucji kultury. Jak mówią złośliwi, jeżeli ją przeprowadzi w całości, będzie ostatnim ministrem kultury i dziedzictwa narodowego... Zdrojewski dowodzi bowiem, że ponad 250 jego podwładnych jest zbędnych, gdyż dokumentację reformy instytucji kulturalnych musiał kupić u zewnętrznych ekspertów za prawie 400 tysięcy złotych. W pakiecie znalazły się także przygotowane przez prywatne kancelarie projekty ustaw. Jest to powrót do polityki rządu Buzka, gdzie prawo pisali wynajmowani doradcy, przez nikogo niekontrolowani. Na nasze pytanie, w jakim trybie minister kultury zlecił opracowanie projektu reformy, pani rzecznik wyjaśniła, że osobiście prosił o to wybitnych
ekspertów. Tak naprawdę był nim jeden człowiek – profesor Jerzy Hausner. Pomysł tego liberała, który pracował już w rządach Millera i Belki, oparł się na prostym założeniu. Instytucje kultury (teatry, muzea, galerie, filharmonie, domy kultury) działają źle, bowiem ich pracownicy nie czują presji rynku. Zależy im tylko na etatach. W dokumentach widzimy jednak pewne niekonsekwencje. I tak na przykład nie podoba się Hausnerowi, że teatry dramatyczne „nie są nastawione na realizację ambitnych przedsięwzięć artystycznych. Ich misja polega (...) na dostarczeniu rozrywki przeciętnemu widzowi przy zastosowaniu przeciętnego repertuaru”. Cóż, każdy wie, że zarabia się nie na ambicji, tylko na rozrywce. Według Hausnera, opłaty za wstęp do muzeów oraz teatrów są niskie, ale jednocześnie pisze, że Polaków... nie stać na ich ponoszenie. To jak w końcu jest? Jedynym lekarstwem, jakie należy zastosować, jest prywatyzacja i urynkowienie instytucji kultury. Powinny je prowadzić głównie samorządy w formie fundacji i spółek użyteczności publicznej. Tylko kilka najważniejszych muzeów i teatrów powinno zachować status państwowej instytucji. Inni mają wreszcie przejść na własny garnuszek. Albo upaść! Pewnym ratunkiem przed ich całkowitą zagładą może być jednak pozostawienie w katalogu zadań własnych gmin obowiązku upowszechniania kultury. Daje to słabą, bo słabą, ale jednak jakąś gwarancję, że pieniądze te gminy dostaną. Szkoda, że wrogiego Polsce Kościoła watykańskiego nie traktują panowie równie MiC Fot. BE&W niechętnie jak kultury...
własności. Czy w tej sytuacji zachodzi konieczność dokonania wpisu, rejestracji – do ksiąg wieczystych prowadzonych przez sąd? Jakie są tego koszty? Aby uregulować sprawę własności opisanej przez Panią nieruchomości, należy założyć księgę wieczystą. Księgi wieczyste prowadzi się w celu ustalenia stanu prawnego nieruchomości. Dla każdej nieruchomości prowadzi się odrębną księgę wieczystą. Księgi wieczyste zakłada i prowadzi się dla nieruchomości, które nie mają ksiąg wieczystych albo których księgi wieczyste zaginęły lub uległy zniszczeniu. Księgi wieczyste zakłada i dokonuje w nich wpisów sąd wieczystoksięgowy (sąd rejonowy) na podstawie wniosku złożonego przez osobę uprawnioną. Wniosek o dokonanie wpisu Pani córka powinna złożyć na urzędowym formularzu, chyba że wniosek zawarty jest w akcie notarialnym. Wniosek podlega opłacie stałej, której kwotę określa ustawa z dnia 28 lipca 2005 roku o kosztach sądowych w sprawach cywilnych – obecnie jest to 200 złotych. Wniosek o założenie księgi wieczystej i dokonanie wpisu może też złożyć właściciel nieruchomości, użytkownik wieczysty, osoba, na rzecz której wpis ma nastąpić albo wierzyciel, jeżeli przysługuje mu prawo, które może być wpisane w księdze wieczystej.
Do wniosku o założenie księgi wieczystej Pani córka powinna dołączyć dokumenty stwierdzające nabycie własności nieruchomości określonej we wniosku. Ponadto do wniosku o założenie księgi wieczystej powinny być dołączone dokumenty stanowiące podstawę oznaczenia nieruchomości. Dane dotyczące nieruchomości gruntowych i budynkowych wpisuje się w księdze wieczystej na podstawie wyrysu z mapy ewidencyjnej oraz wypisu z rejestru gruntów lub innego dokumentu sporządzonego na podstawie przepisów o ewidencji gruntów i budynków. Dokumenty te powinny być zaopatrzone w klauzulę właściwego organu prowadzącego ewidencję gruntów i budynków, stwierdzającą, że przeznaczone są do dokonywania wpisów w księgach wieczystych. Podstawa prawna: ustawa z dnia 6 lipca 1982 r. o księgach wieczystych i hipotece (DzU 2001.124.1361); ustawa z dnia 28 lipca 2005 roku o kosztach sądowych w sprawach cywilnych (DzU 2005 nr 167 poz. 1398). ~ ~ ~ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
Nr 32 (492) 7 – 13 VIII 2009 r.
W
większości państw europejskich lata 90. i początek wieku XXI to czas państwowych inwestycji w służby ochrony zabytków. Rosły wynagrodzenia jej pracowników, więcej pieniędzy przeznaczano na inwestycje. My poszliśmy inną drogą. Kopiowaliśmy rozwiązania, jakie na fali demokratyzacji przyjęła Rosja Jelcyna. Zaczął się proces nieustannych zmian organizacyjnych służb ochrony zabytków, a towarzyszyło temu radykalne zmniejszenie nakładów finansowych na nie. W 2008 roku listę wynagrodzeń państwowej służby zamykali konserwatorzy ochrony zabytków oraz lekarze weterynarii z inspekcji weterynaryjnej („FiM” 45/2007). Ich pracownicy dostawali pensje na poziomie najniższej krajowej. Rząd Buzka w 1999 roku zrekompensował wojewodom utratę części władzy na rzecz samorządów poprzez podporządkowanie im szefów najróżniejszych państwowych służb, w tym wojewódzkich konserwatorów zabytków. Według ekspertów, z którymi rozmawialiśmy, decyzja ta doprowadziła do skrajnego upolitycznienia. Po prostu pochodzący z partyjnego nadania wojewoda samodzielnie zaczął decydować o tym, kto będzie konserwatorem zabytków, a kto nie. Politycznym łupem stały się także stanowiska szefa regionalnego sanepidu, inspekcji weterynaryjnej, nadzoru budowlanego itp. Zdaniem ekspertów z Międzynarodowego Centrum Kultury, niezwykle groźne następstwa przyniosło także nadanie wojewodom prawa do samodzielnego ustalania wysokości budżetu wojewódzkich konserwatorów zabytków. Taki stan rzeczy uzależnia ich wprost od lokalnych układów politycznych i kościelnych. Konflikt z wpływowym biskupem może się przecież skończyć obniżeniem budżetu. Nie możemy zapominać, iż samo prawo niemal zachęca do niszczenia zabytkowych budowli i układów urbanistycznych. Ot, weźmy np. samowolę proboszcza parafii wawelskiej, który, nie mając prawa własności do wawelskiego wzgórza, postawił tam szkaradny pomnik Jana Pawła II. I nic mu się nie stało („FiM” 35/2008 i 10/2008). Mimo apeli wojewódzkiego konserwatora zabytków, radni Łodzi na wniosek jej prezydenta Jerzego Kropiwnickiego wyrazili zgodę na rozbiórki cennych architektonicznie i urbanistycznie obiektów poprzemysłowych. Władze podwarszawskiego Konstancina zachęcały właścicieli zabytkowych willi do ich dewastacji, aby potem można było je rozebrać. Ochronę zabytków utrudnia (obok złego prawa i politycznego uzależnienia konserwatorów) ideologiczne, tj. religijne definiowanie, co jest, a co nie jest zabytkiem. Prowadzi to często do zaniechania ochrony cennych, ale nie kościelnych,
materialnych pamiątek, np. śladów wielkiego dziedzictwa polskich Żydów (w tym wielu szkół rabinackich). Za przykład może nam posłużyć stan jednej z najpiękniejszych na Lubelszczyźnie synagog w Łaszczowie. Od ponad 18 lat niszczeje pozbawiona dachu, a działania ze strony władz ograniczają się do usuwania drzewek, które wyrastają na jej ruinach. A że może być inaczej, dowodzi przykład Zamościa i okolic. Dzięki inicjatywie Fundacji Ochrony
PATRZYMY IM NA RĘCE
11
dotyczące tak zwanych parków kulturowych. O wiele lepiej mają się zabytki położone na obszarze parków narodowych i krajobrazowych. Chroni je bowiem skutecznie prawo o ochronie środowiska. Po prostu prowadzenie wszelkich prac na ich terenie, w tym rozbiórek, podlega ścisłemu nadzorowi. Jednym z czynników, które spowodowały załamanie się sytemu ochrony dziedzictwa kulturowego w Polsce, była, zdaniem analityków MCK, panująca wśród polityków
Co stanowi polskie dziedzictwo kulturalne? Watykańskie świątynie. Inne zabytki tylko zaśmiecają nasz krajobraz. Oto synteza raportu poświęconego stanowi służby konserwatorów zabytków.
Konserwatorzy Watykanu
Budynki „Uniontexu”, który w latach 80. zatrudniał 14 tys. ludzi
Dziedzictwa Żydowskiego oraz tamtejszych burmistrzów i prezydenta Zamościa powstał szlak chasydzki. Mimo kryzysu tamtejsi hotelarze notują stały wzrost liczby gości z Izraela oraz USA.
ogólna niechęć do osób prowadzących przed 1989 rokiem aktywne życie zawodowe i społeczne. Na fali kolejnych czystek, które znacznie nasiliły się po 1999 roku, z pracy w służbie ochrony zabytków odeszło
W jego fotelu zasiedli ludzie spoza branży. Lewica obowiązki GKZ powierzyła polonistce Aleksandrze Jakubowskiej, a prawica (PiS i PO) filozofowi Tomaszowi Mertcie. Na to wszystko nałożył się brak jednego, centralnego, pełnego katalogu zabytków – zarówno nieruchomych, jak i obrazów, kolekcji archeologicznych, muzykaliów i innych. Naszym zdaniem, służba ochrony zabytków przestała przestrzegać konstytucji RP. Nie
Ruiny łódzkiej kurii
Lekceważymy także potrzebę ochrony unikalnych układów urbanistycznych pochodzących zarówno z połowy XIX wieku (Księży Młyn w Łodzi), jak też z lat... 50. XX wieku. Wielką polityczną awanturę wywołało wpisanie przez małopolskiego konserwatora na listę zabytków układu urbanistycznego Nowej Huty. Eksperci z MCK zwrócili także uwagę na utrudniający ochronę zabytków chaos w planowaniu przestrzennym. Twórcy dokumentacji zarządzania terenami nie liczą się z opinią konserwatora. Bo prawo na to pozwala. Ot, choćby regulacje
Elegancka kamienica w centrum Łodzi
wielu wybitnych ekspertów. Pojawiła się w niej dotkliwa luka pokoleniowa. Chaos w służbie ochrony zabytków powiększyło obniżenie po 2002 roku rangi i znaczenia Generalnego Konserwatora Zabytków.
wykonuje bowiem nałożonego na nią obowiązku ochrony dziedzictwa narodowego. Poza tym łamie konstytucyjną zasadę religijnej neutralności władz państwowych, bo wspiera prawie wyłącznie majątek Kościoła
katolickiego. To on dostaje najwięcej dotacji na remonty swoich świątyń, klasztorów i plebanii. Przykład: Wojewódzki Konserwator Zabytków w Lublinie udzielił w 2008 roku łącznie 61 grantów, z czego jednostki Krk dostały 44 na łączną kwotę ponad 493 tysięcy zł. Zachodniopomorski konserwator miał mniej kasy i mógł wysupłać na dotacje tylko 410 tysięcy złotych na 11 kościelnych projektów (sześć dotacji dostały gminy i prywatni właściciele zabytkowych budowli). Na Warmii i Mazurach budżet WKZ pozwolił na pomoc 25 właścicielom obiektów zabytkowych: 19 spośród nich to zamożne katolickie parafie i placówki zakonne – dostały one łącznie ponad 200 tysięcy. Region śląski w 2009 roku na 36 dotacji tylko 2 przeznaczył na prace konserwatorskie zabytkowych obiektów przemysłowych, łódzki udzielił w tym roku 16 dotacji, w tym tylko jedną na pilne prace ratunkowe przy obiekcie, który nie jest świątynią, a całe... 950 złotych wydał na wsparcie miłośników kolei, którzy zabrali się za ratowanie zabytkowego parowozu. Przy właściwej polityce oba te regiony mogłyby zarabiać kasę na wycieczkach po dzielnicach przemysłowych. Tak właśnie podchodzą do starych fabryk Brytyjczycy. Jak widać, postulat całkowitej likwidacji służby ochrony zabytków jest zasadny. Aby przelewać pieniądze na konta Kościoła, wystarczy przecież tylko jeden kasjer. MiC Fot. MaHus
12
CZAS NA OGÓRKI
Groch z kapustą Otaczają nas pamiątki z podróży – zarówno tych dalekich, egzotycznych, jak i całkiem bliskich. Są więc rzeźbione anioły z Białegostoku i maski z Gabonu. W takiej scenerii Elżbieta Dzikowska opowiada między innymi o grochu i kapuście... – Właśnie wróciła Pani z... – ... Gabonu, kraju zupełnie nieturystycznego, w 80 procentach zarośniętego dżunglą. Jest tam trochę dróg asfaltowych, trochę ubitych, ale bywa, że drogi krajowe, oznaczone na mapie czerwonymi kreskami, to w rzeczywistości ścieżki. I to zarośnięte trawą, krzakami. Z drewnianymi mostkami, które się rozpadają, i z kałużami na tyle głębokimi, że aby się przez nie przedostać, trzeba zakrywać je gałęziami. Bardzo się wówczas przydawała maczeta i siekiera. Ale to również kraj, gdzie prawie wszyscy są animistami, wyznawcami religii poświęconej duchom przodków. W tej religii wciąż istnieje zwyczaj składania ofiary. Podobno kiedy trzeba się pozbyć jakiegoś kandydata w wyborach, kiedy są kłopoty w rodzinie, jeśli rodzi się dziecko z zajęczą wargą albo dzieci jest po prostu za dużo, wówczas używa się trucizny – najczęściej proszku z wąsów pantery. – Ale Gabon to także – według Jarosława Kaczyńskiego – niewielkie afrykańskie państwo, w którym podstawą gospodarki są orzeszki ziemne... – Nie ma tam wiele orzeszków. Jest za to ropa naftowa, złoto, diamenty, mangan i uran, a dochód narodowy brutto jest dwa razy większy niż w Polsce. Z tym że nikt nie umie tego faktu odpowiednio wykorzystać. W tym bogatym kraju produkuje się tylko piwo i papier toaletowy. Wszystko inne, nawet zapałki, sprowadza się z zagranicy. – A co podróżnikowi oferuje Polska? – Piękną naturę. Mazury, Puszczę Białowieską, wielokulturowe Podlasie, Kotlinę Biebrzy, Dolny Śląsk, gdzie zamków więcej niż nad Loarą. Szlak architektury drewnianej, a więc Dębno, Lipnicę Murowaną, Blizne koło Brzozowa. To są perły, arcydzieła. – Pani zdaniem, Polacy to naród wczasowiczów czy podróżników?
– Choć są ludzie, którzy odpoczywają, opalając się na plaży, bardzo często w zagranicznych podróżach w zupełnie nieoczekiwanych miejscach spotykam Polaków. Wielu moich przyjaciół podróżuje albo pragnie podróżować. – Groch i kapusta to... – Moje danie firmowe. Przystawka z niepłukanej kiszonej kapusty. Osobno gotuje się kapustę, osobno groch, miesza się, dodaje dużo kminku i cebulkę smażoną na maśle. I to jest pyszne. Wszyscy chwalą. – Wszyscy chwalą też Polskę zamkniętą w „Grochu i kapuście” – serii przewodników...
– ... subiektywnych. „Groch i kapusta”, analogia do „Pieprzu i wanilii”, to opowieści o tym, co swojskie, przaśne, tutejsze. Opowieści o ciekawych moim zdaniem regionach Polski. Bardzo różnych – takich, które już są uznane za turystyczne, i takich, które jeszcze do nich nie należą. To książka adresowana do każdego. Mówi o przyrodzie naszego kraju, o zabytkach, o ludziach i tradycjach. A więc o tym, co powinniśmy wiedzieć, będąc w danym regionie. – W erze otwartych granic bardziej kusząca do podróżowania wydaje się jednak zagranica… – Dlatego chciałam obudzić w Polakach nie tylko chęć czynnego odpoczynku, ale i poznawania własnego
kraju. W dobie popularnych podróży zagranicznych – Polska została zamknięta, zapomniana. Dlatego ja się nią zajęłam. Polacy odkrywają świat albo nawet już go odkryli, np. w Chorwacji, Turcji, Egipcie. Ja odkrywam Polskę. Bo takich plaż jak nad Bałtykiem nie ma nigdzie. U nas jest piasek jak puder, a że woda trochę chłodniejsza niż w innych morzach, to przecież zdrowo (śmiech). – W „Grochu i kapuście” prezentuje Pani głównie mało znane miejsca. – W Polsce dwa podstawowe kierunki wyjazdów to północ i południe. Tatry i Sopot. A przecież powinniśmy poznać cały kraj. Pojechać do Wielkopolski, na Kaszuby czy Mazowsze, przejechać Szlak Piastowski, który powinien być trasą pielgrzymki narodowej. Dlatego staram się
proponować przede wszystkim wędrówki po szlakach mało znanych. Dużymi miastami się nie interesuję, bo one są wystarczająco dokładnie opisane i łatwo dostępne. – W jaki sposób wyławia Pani swoje perły? – Wszędzie, gdzie jestem, pytam o ciekawych ludzi. Ludzi z pasją. I dowiaduję się, że na przykład w Radzionkowie ktoś założył Muzeum Chleba, że pod Jarocinem jest nauczyciel, który zbudował planetarium. Że wciąż żyjący 102-letni profesor Antoni Rusikoń z wnukiem przemierzył całą Jurę Krakowsko-Częstochowską, a Tomek Zawałek z Paczkowa od lat całkowicie społecznie opiekuje się miejscowymi zabytkami. – Ale Elżbiecie Dzikowskiej zapewne łatwiej podróżować niż przeciętnemu Kowalskiemu.
Nr 32 (492) 7 – 13 VIII 2009 r. – Rzeczywiście, mnie ludzie nie uważają za obcą. Przecież swego czasu gościłam u nich co niedziela z programem „Pieprz i wanilia”. Myślę, że z tego względu jestem szczególnie uprzywilejowana. Ale uważam, że jeżeli ktoś chce podróżować, zawsze znajdzie sposób. Tym bardziej że poprzez podróżowanie uczymy się nie tylko przyrody czy zabytków. Uczymy się też innych ludzi. Tolerancji, pokory, zrozumienia. Tego, że nam się nic nie należy. Musimy się o wszystko starać. A podróże – ja to powtarzam do znudzenia – to najlepszy uniwersytet. Ja na nim skończyłam kilka fakultetów – etnografię, archeologię, religioznawstwo czy etnologię. – Jesteśmy z natury smutnym narodem. Można się zarazić optymizmem, podróżując po świecie? – Uśmiech to najłatwiejszy język międzynarodowy, który nie tylko odmładza i upiększa, ale – jak mówią – regeneruje pamięć. Optymizm panuje zwłaszcza w Azji Południowo-Wschodniej, która jest biedna, ale ludzie są otwarci, życzliwi i uśmiechnięci. – W czym tkwi ich tajemnica? – W tradycji, także religijnej. Katolicki Bóg cierpi na krzyżu, a Budda się uśmiecha. Więc lamowie się uśmiechają. I zwykli ludzie też. – Magiczne miejsca Elżbiety Dzikowskiej to... – Zimbabwe, a zwłaszcza rezerwat Matobo, w którym żyją białe nosorożce, a w czasie suszy rząd z Harare przysyła delegację z ofiarami dla bogini Mwari i podobno deszcz zaczyna padać. Jej świątynia znajduje się gdzieś w skałach rezerwatu, ale gdzie dokładnie – to wie tylko kapłan. Tam jest kompleks różnych wrażeń – i fizycznych, i estetycznych, i duchowych – co stwarza tę wyjątkowość. A w Polsce – Bieszczady. Ustrzyki Górne. Tam spędzam urlop, ładując akumulatory. – A raj? – Dla mnie raj znajduje się w Budach, w Kotlinie Biebrzy, wśród największych bagien Europy. – Planuje Pani emeryturę? – Starość to lenistwo umysłowe niezależne od wieku. Ja uważam, że wszystko co najciekawsze – jeszcze przede mną. Najpiękniejsza podróż, najciekawsze przeżycie. Powoli umiera ten – jak pisał Pablo Neruda – kto nie podróżuje, nie czyta książek, nie słucha muzyki, kto nie obserwuje, kto nigdy nie porozmawia z nieznajomym. Ja to wszystko staram się robić. I dlatego ciągle intensywnie żyję. Nie umieram. – Gdzie zatem w najbliższym czasie spotkamy Elżbietę Dzikowską? – W Wenecji na biennale sztuki. Na Ukrainie wraz z delegacją Sanoka, którego jestem honorowym obywatelem. Później na Madagaskarze, gdzie jeszcze nigdy nie byłam, no i w październiku – na Opolszczyźnie. Rozmawiała WIKTORIA ZIMIŃSKA
T
en największy średniowieczny manuskrypt zawiera 312 welinowych kart (pierwotnie 320) i waży... 75 kilogramów! Dwudziestodwucentymetrowej grubości księga ma wysokość 92 i szerokość 50 cm. Powstała na przełomie XII i XIII wieku w benedyktyńskim klasztorze w Podlazicach, niedaleko miasta Chrudim. Do wykonania wszystkich kart użyto skór ze 160 cieląt. Opowieść o jednym z najbardziej tajemniczych dzieł w historii rozpoczyna się w murach sędziwego opactwa, które kilka wieków później zniknęło z powierzchni ziemi. Nie wiadomo dokładnie, kiedy powstały pierwsze zapiski, ale ostatnie pochodzą z 1229 roku. Już wówczas księga miała olbrzymią wartość, więc została oddana w zastaw klasztorowi cystersów w Siedlcu. Jednak benedyktynom zależało na kodeksie, więc go odkupili i umieścili w murach klasztoru w Brevnowie. W latach 1477–1593 księga spoczywała w klasztornej bibliotece w Broumovie, aż trafiła wreszcie do Pragi. Tu stała się cennym kąskiem kolekcji Rudolfa II Habsburga. Był rok 1648, zbliżał się kres wojny trzydziestoletniej. Kolekcja Rudolfa padła łupem wojsk szwedzkich i – podobnie jak to bywało nieco później podczas potopu w Polsce – trafiła do Sztokholmu. Szwedzcy oficerowie, doceniając znaczenie księgi, zechcieli osobiście podarować ją królowej Krystynie. Ta zgodziła się na umieszczenie manuskryptu w zamkowej bibliotece, lecz kiedy abdykowała, z nieznanego powodu nie zabrała ze sobą tego skarbu. W 1697 roku doszło do pożaru. Ogień zniszczył bezcenne dzieła sztuki zgromadzone w zamku, ale dziwnym trafem na „Diabelskiej Biblii” nie ma najmniejszego śladu ognia. Według legendy, która przetrwała do dziś, ktoś oknem wyrzucił kodeks. Niektórzy mówią, że woluminowi z pomocą pospieszył sam wysłannik piekieł. Przez ponad 3 wieki diabelska księga spoczywa w Szwedzkiej Królewskiej Bibliotece w Sztokholmie. Czesi pamiętają jednak o tajemniczym manuskrypcie i podejmują starania o sprowadzenie go do Pragi. Sprawa jest niezwykle delikatna i zajmują się nią dyplomaci oraz politycy
obu państw. Liczne obwarowania i ograniczenia zostają wreszcie podpisane i Szwedzi zgadzają się na... wypożyczenie zabytkowego dzieła. 24 września 2007 r. „Codex Gigas” powraca czasowo do Pragi. Dziennie
Boemorum” Kosmasa z Pragi, „Etymologia” Izydora z Sewilli, jakieś dzieła Flawiusza, traktaty historyczne i filozoficzne. Z pewnością tak wielkiego zainteresowania nie mógł wzbudzić także kalendarz z nekrologiem,
NIE DO WIARY
Biblia diabła Świat zna tylko jedną taką księgę i podobnie jak chrześcijańskie Pismo Święte jest ona naznaczona odwieczną tajemnicą. Niektórzy uważają „Codex Gigas” za dzieło... samego szatana, którego wielka demoniczna podobizna znajduje się na jednej z kart tej księgi.
księgę może oglądać zaledwie 400 osób, i to w grupach po 60 osób na godzinę. Zwiedzający wchodzą do klimatyzowanego pomieszczenia i obcują z zabytkiem zaledwie 10 minut. To wszystko jeszcze bardziej pobudza wyobraźnię i prowokuje liczne pytania. Wbrew pozorom średniowieczne księgi nie są czymś wyjątkowym. Mimo licznych wojen i kataklizmów, jakie przetaczały się w ciągu wieków przez całą Europę, do naszych czasów takich ksiąg przetrwało sporo, głównie dzięki solidnym murom klasztorów i świątyń. Potężne manuskrypty, podobne do tego z Czech, oglądać można także i w Polsce, m.in. w słynnej bibliotece cysterskiego klasztoru w Mogile pod Krakowem. Cóż zatem tak frapującego znajduje się w „Diabelskiej Biblii”, że wciąż budzi ona wielką sensację i wywołuje spory historyków? Zapewne nie chodzi o zawartość, bo ta jest raczej typowa. Ot, Stary i Nowy Testament przepisany po łacinie, „Chronica
lista braci zakonnych z klasztoru w Podlazicach czy lokalne zapiski, a nawet bogate iluminacje. Niemal wszystkie dzieła opuszczające klasztorne skryptoria posiadały przecież przepiękne zdobienia szokujące do dziś tabuny badaczy średniowiecznych ksiąg. A jednak w „Diabelskiej Biblii” jest coś odmiennego. Grafolodzy, którzy analizowali pismo, twierdzą zgodnie, że jest ono z całą pewnością dziełem jednego człowieka, jednakże ów skryba musiał być postacią niezwyczajną, nadludzką. Otóż podobne dzieło jedna osoba musiałaby pisać dzień i noc przez... 200 lat. A w dodatku musiała to być osoba bardzo sprawna. Tu jednak mamy do czynienia z zagadką nie tylko jakiegoś matuzalema, ale także kogoś, kogo nie imały się żadne choroby, nie towarzyszyły zmienne nastroje, jakiekolwiek rozterki. Zawsze to samo jednorodne pismo, bez emocji, jakby z komputerowej drukarki. To właśnie zastanawiało zawsze tych, którzy
Pobożny rzeźnik morderca W
grudniu 1924 roku wybuchła we Wrocławiu panika po opublikowaniu szokującej informacji o handlarzu ludzkim mięsem – Karlu Denkem z Ziębic (ówczesny niemiecki Muensterberg). I niestety, nie była to żadna kaczka dziennikarska. 54-letni Denke, który utrzymywał się z obnośnego handlu wyrobami skórzanymi oraz legalnej sprzedaży wędlin i peklowanej, ponoć znakomitej, wieprzowiny bez kości w Ziębicach i na targu we Wrocławiu, nagle okazał się mordercą.
Powszechnie szanowany obywatel, który dotąd uchodził za nadzwyczaj pobożnego ewangelika zawsze chętnie udzielajacego noclegu bezdomnym zwalnianym z więzień i szpitali, został zatrzymany przez policję do wyjaśnienia, gdy poważnie ranny żebrak oskarżył go o próbę zabójstwa. Osadzony w areszcie popełnił samobójstwo. Kilka dni później, kiedy policjanci w celu zabezpieczania majątku samobójcy udali się do jego mieszkania, niespodziewanie dokonali wyjątkowo makabrycznego odkrycia. Znaleźli zapeklowane mięso i kości
13
oglądali i badali dzieło. I skłonni byli twierdzić, że księga powstała... w bardzo krótkim czasie. Od takiego wniosku już bardzo blisko do legendy. A mówi ona o skrybie mnichu, który za złamanie reguły zakonnej skazany został na zamurowanie żywcem. By uniknąć tak drakońskiej kary, obiecał braciszkom, że w ciągu jednej nocy stworzy dzieło na wieczną chwałę klasztoru. Zakonnicy postanowili dać braciszkowi ostatnią szansę, jednak koło północy zrozpaczony skryba zdał sobie sprawę, że nie zdąży wypełnić obietnicy i w zamian za pomoc zaprzedał duszę diabłu. Wysłannik piekieł dokończył manuskrypt, a wdzięczny mnich zamieścił w księdze wizerunek swojego wybawiciela. Michael Gillik, największy badacz szatańskiej biblii, potwierdza, że księga jest dziełem jednego człowieka. Świadczy o tym nie tylko analiza grafologiczna, ale i tajemniczy zapis znajdujący się na końcu księgi: „Hermanus”. Słowo to oznacza pustelnika, eremitę. Zatrzymajmy się jeszcze na moment przy owym tajemniczym konterfekcie diabła. Wizerunki wysłanników piekieł można spotkać w wielu starych księgach, jednakże rzadko diabeł prezentowany jest w taki sposób jak w opisywanym dziele. Na 290 stronie „Kodeksu” znajduje się hipnotyzujący demon, który w żadnym przypadku nie powinien się przyśnić porządnemu chrześcijaninowi. Zatem człowiek wierzący nie powinien oglądać takiego wizerunku, do tego zamieszczonego w „świętej księdze”. A jednak diabeł od wieków fascynuje człowieka. Ten synonim zła, demon, kusiciel i potępiony mieszkaniec piekieł mimo paraliżującego strachu nie tylko był chętnie oglądany w księgach, takich właśnie jak tutaj omawiana, ale często trafiał do poezji czy malarstwa. Choć „Diabelska Biblia” liczy ponad 300 stron, najczęściej oglądana jest właśnie karta z wizerunkiem szatana. BARBARA SAWA
ludzkie, aparaturę do produkcji mydła oraz paski i sznurowadła wykonane z ludzkiej skóry. Podejrzenia potwierdziły analizy biegłych sądowych, a dokumenty znalezione w mieszkaniu Denkego pozwoliły ustalić dane personalne dwudziestu ofiar. Rzeczywistą liczbę osób przerobionych przez ziębickiego rzeźnika na mięso i inne wyroby śledczy oszacowali na ponad 2-krotnie większą. Okoliczna ludność przez kilka miesięcy nie jadła mięsa, lokalna fabryka konserw zbankrutowała na skutek podejrzeń, że zaopatrywała się w mięso u Denkego, a w dawnym ogródku ziębickiego kanibala jeszcze przez kilkadziesiąt lat znajdywano ludzkie kości. AK
14
Gubernator dziwkarz M
ark Sanford, gubernator Południowej Karoliny, polityk konserwatywny i bardzo rygorystyczny moralnie (wobec innych), szykował się do boju o prezydenturę w roku 2012, ale pośliznął się na kochance. Na tydzień przepadł po nim ślad i nikt – łącznie z żoną – nie miał pojęcia, gdzie jest i co robi. Personel, starając się kryć szefa, opowiadał, że pewnie wędruje po Appalachach. Sanforda przyłapano jednak, jak wysiadał z samolotu z Buenos Aires i wkrótce nie mógł zaprzeczyć, że udał się tam na randez-vous z brazylijską kochanką. Nie po raz pierwszy zresztą, i to za pieniądze podatników. Sny o prezydenturze szlag trafił, ale Sanford nie chce zrzec się gubernatorstwa, jak to uczynił
demokrata, gubernator Spitzer z Nowego Jorku, gdy wykryto jego randki z call girl. Wpadł właśnie na pomysł, że wyborcy zapewne mu darują, jeśli powoła się na Boga. Rozesłał więc do gazet artykuł swego autorstwa, w którym oznajmia, że „Bóg go odmieni i ze skandalu wyłoni się jako lider skromniejszy, a zarazem bardziej efektywny”. Jeśli tak byłoby w istocie, należałoby wymagać od wszystkich polityków, by jako warunek wyboru na stanowisko składali przyrzeczenie, że przyprawią żonie rogi. JF
Podatek za bezgrzeszność T
Nr 32 (492) 7 – 13 VIII 2009 r.
ZE ŚWIATA
en diaboliczny pomysł zrodził się w republikańskiej głowie Steva Buyera, kongresmena z Indiany.
Jego plan przewiduje, że wszyscy kopulujący bez kondomów będą płacić więcej za ubezpieczenie zdrowotne, bo angażują się w ryzykowną działalność. Towarzyszyć im mają obciążeni dodatkowymi opłatami palacze oraz ci, którzy mają nadwagę (3/4 Amerykanów!) i nie gimnastykują się. Pomysł pyszny, Ameryka pozbyłaby się w mgnieniu oka ogromnego deficytu budżetowego, bo ludzie zgłaszaliby się do urzędów finansowych, pokazywali
rachunki, a tam... Nie ma dowodu kupna kondomów? Aaa, to będzie podatek... Tłuści świadczyliby swym sadłem, że nie uprawiają wymaganego joggingu i nie jeżdżą na rowerze. Jest to, niestety, plan samobójczy, bo otyła większość Amerykanów prędzej pogoni Buyera na drzewo, niż zapłaci podwójnie za tłuszcz. Poza tym już potępiają go duszpasterze katoliccy: przecież używanie prezerwatyw to grzech śmiertelny! TN
Przybywa matuzalemów N
iedawno w wieku 112 lat zakończył życie najstarszy człowiek świata. Osób w tej kategorii będzie coraz więcej.
Ludzi w wieku ponad 100 lat przybywa dynamicznie. Kiedyś w ogóle ich nie było, w latach 50. XX w. kilka tysięcy, a obecnie żyje ponad 340 tys. W połowie wieku populacja stulatków ma osiągnąć pułap 6 mln. Obecnie najwięcej ich żyje w USA i Japonii. W tym ostatnim kraju będzie ich przybywać najszybciej, głównie dzięki zdrowiej diecie (ryż i ryby); w roku 2050 będą stanowić prawie 1 proc. populacji Japonii. Liczba matuzalemów szybko zwiększa się również
w Grecji, Włoszech, Singapurze i Monako. Demografowie twierdzą, że to przede wszystkim rezultat postępów medycyny i lepszej diety, dzięki której mniej jest ofiar zawałów i wylewów. Nie bez wpływu jest także zmiana stylu życia na bardziej aktywny. Starzenie się ludności świata będzie kosztowne: droga jest opieka, przede wszystkim medyczna, nad starymi ludźmi; w USA już dziś przewiduje się konieczność rychłego zwiększenia liczby ośrodków opieki i domów starców. JF
J
ak powszechnie wiadomo, prezydent John Kennedy, choć zabity 46 lat temu, wciąż jest żywy, i to nie tylko w USA. Jego legenda nie słabnie – małpują go coraz to nowe pokolenia polityków. Nie cichną też spiskowe teorie dotyczące jego śmierci.
tu chodzi, bo takowych nie było. Dowodzi tego reakcja na samobójczą śmierć Marilyn Monroe – kochanki po pewnym czasie odrzuconej („To samobójstwo nie przyprawiło prezydenta o wyrzuty sumienia” – konstatuje Mercurio). Chodzi więc o cierpienia fizyczne. Kennedy bezustannie walczył z bólem spowodowanym
w roli prezydenckich alfonsów, naganiając mu towar. Zaliczone panie raczej dyskretnie milczą o skali swych erotycznych przeżyć z prezydentem (babciom nie wypada chwalić się puszczalstwem), ale Mercurio konstatuje na podstawie listy schorzeń Kennedy’ego, że – choć był czempionem ilościowym – to
Kennedy: ogier-iinwalida Co ciekawe, pośmiertnej aureoli wcale nie rujnują opowieści o jego erotycznych podbojach. I to w kraju, gdzie niejeden polityk przypłacił polityczną karierą skok w bok. Ostatnim wkładem w ten bogato udokumentowany dział biografii Kennedy’ego jest ukazująca się właśnie książka Brytyjczyka Jeda Mercuria „American Adulterer” (Amerykański cudzołożnik). Autor ma wykształcenie medyczne, a przygotowywał się do pisania, prowadząc dociekliwe badania życiorysu Kennedy’ego oraz historii jego chorób. Jeśli połowa tego, co opisuje Mercurio, jest prawdą, Kennedy’emu należy się miejsce w panteonie najsłynniejszych donżuanów świata. Orgazm, będący motywem nieustającego pościgu za niezliczonymi spódniczkami, był okupiony cierpieniami. Nie, nie o moralne cierpienia
A
kontuzją na boisku futbolowym i ranami na wojnie; chorował także na upośledzającą fizycznie chorobę Addisona i lekarze na okrągło szpikowali go tonami leków. Mimo wszystko nie tracił wigoru. Mercurio opisuje jego podboje seksualne od wczesnej młodości; motywacją było przeświadczenie, że zaspokojenie seksualne jest dlań medyczną koniecznością. Kiedyś wyznał brytyjskiemu premierowi, że jeśli nie skosi czegoś nowego co najmniej raz na 3 dni, to czuje się chory. Na szczęście dolegliwości wywołane wstrzemięźliwością seksualną mu nie doskwierały – w Białym Domu nie przepuścił żadnej dzierlatce. Kopulował z taką intensywnością, że nie był w stanie spamiętać imion kochanek. Jego podwładni, przyjaciele (m.in. Frank Sinatra), a także goryle z Secret Service często występowali
teistyczna kampania autobusowa dotarła także do Finlandii. Wywołała ostrą dyskusję. Ale o to właśnie chodziło organizatorom. Finlandia jest mocno zeświecczona, ale formalnie pozostaje, podobnie jak większość krajów skandynawskich, państwem luterańskim. Tamtejsi humaniści i wolnomyśliciele postanowili, idąc za wzorem wielu krajów na kilku kontynentach, ożywić nieco debatę światopoglądową, wynajmując reklamy z ateistycznymi hasłami na autobusach komunikacji miejskiej. Natychmiast po rozpoczęciu akcji jedna prywatna osoba złożyła doniesienie o naruszeniu prawa do fińskiej rady kontrolującej przekazy reklamowe, ale organ ten zapowiedział, że rozpatrzy skargę w sierpniu, czyli już po zakończeniu kampanii. W Helsinkach akcja rozpoczęła się bez przeszkód, mimo że kilku kierowców komunikacji publicznej wyznających islam zapowiadało bojkot i odmowę podjęcia pracy
z jakością seksu było marnie. Z powodu swych dolegliwości był prawie inwalidą, seks był więc krótki i po łebkach. Jeśli nawet Kennedy czerpał z niego jakąś satysfakcję, to dr Mercurio poważnie wątpi, czy jego partnerki były zadowolone. Najwyżej ambicjonalnie... Jego małżonka, Jacqueline, znosiła wyczyny swego ogiera z godnością, bo nic innego prócz rozwodu (na pewnym etapie go rozważała) jej nie pozostało. Frustracje topiła, szalejąc po sklepach, wydając forsę na stroje i wyposażenie domu. W końcowej fazie – pisze autor „Amerykańskiego cudzołożnika” – Kennedy miał się nieco ustatkować, odkrył, że kocha żonę i poświęcał dużo uwagi dwójce dzieci. Dziś z całej rodziny żyje tylko córka – Caroline – i musi czytać to wszystko... PIOTR ZAWODNY
w pojazdach wiozących ateistyczne czy może raczej agnostyczne hasło: „Prawdopodobnie Boga nie ma. Przestań się martwić i zacznij cieszyć się życiem”. Do bojkotu w końcu nie doszło, zorganizowano jednak niewielką manifestację pod hasłem: „Bóg istnieje!”. Większość uczestników pikiety rekrutowała się spośród niewielkiej w Finlandii społeczności islamskiej, pojawił się też na niej jeden pastor luterański. Fińską opinię publiczną rozbawił nieco fakt, że najzagorzalszym wrogiem akcji humanistów był nawrócony na islam były działacz komunistyczny, będący swego czasu szpiegiem KGB... Żaden Kościół w stolicy pięciomilionowego kraju nie zwalczał akcji ateistów, bo uznano, że mieści się ona w ramach społeczeństwa demokratycznego. W Turku i Tampere natomiast lokalne władze transportowe wymusiły na organizatorach złagodzenie sloganu reklamowego tak, aby największa graficznie część napisu nie kłuła w oczy ateizmem. MAREK KRAK
Arktyczne wojny religijne
O
tym, że brak umiaru szkodzi, przekonali się dwaj dżentelmeni zatrzymani na włosko-szwajcarskiej granicy z walizeczką wartą 134 miliardy dolarów. Niemożliwe? A jednak! Walizka zawierała bowiem pakiet amerykańskich obligacji o najwyższych nominałach – 249 papierów wartościowych opiewających na pół miliarda dolarów każdy i 10 sztuk obligacji Kennedy’ego o nominale jednego miliarda dolarów. Nie znajdują się one w publicznym obrocie i ich nabywcami są zazwyczaj wyłącznie instytucje rządowe lub banki centralne. Pakiecik zbadali spece z laboratoriów kryminalistycznych z USA
Co za dużo, to niezdrowo i Włoch. Ich werdykt był jednoznaczny – pakiet to fałszywki wykonane z genialną precyzją. Cała sprawa nie wyszłaby na światło dzienne, gdyby nie niechlujstwo fałszerza paszportów owych dżentelmenów. W zapale wstawił im w paszporty naraz dwie kompletne wizy wjazdowe: włoską i szwajcarską, zapominając, iż oba państwa należą do tak zwanej strefy Schengen. Na jej podstawie, aby podróżować po 22 państwach Europy (między innymi Szwajcarii i większości państw
UE) wystarczy jedna wiza wjazdowa. W paszportach gości podających się za Japończyków wbite były dwie. Uproszczenie nie obejmuje jednak kontroli celnej na zewnętrznych granicach UE. I właśnie wtedy obaj panowie wpadli. Ich paszporty wydały się mocno podejrzane agentom włoskiej skarbówki. Po dokładnej kontroli ujawnili oni plik papierów wartościowych. Kara za ów przemyt może wynieść nawet 38 miliardów euro. Prawdziwych. MiC
Nr 32 (492) 7 – 13 VIII 2009 r.
ZAMIAST SPOWIEDZI
15
Kościół nigdy nie zaakceptował Darwina Krytyk religii Michael Schmidt-Salomon polemizuje z tezą, że nauki przyrodnicze można pogodzić z religią, i domaga się święta ewolucji. Panie Schmidt-Salomon, jest pan rzecznikiem zarządu Stowarzyszenia im. Giordana Bruna, krytycznego wobec religii. Proponuje pan zamianę Wniebowstąpienia na Dzień Ewolucji. O co panu chodzi? Czy ma to być jakaś wielka prowokacja? W zasadzie nasze żądanie jest zupełnie normalne! Żyjemy w państwie, w którym co najmniej jedna trzecia mieszkańców nie uznaje żadnych wartości religijnych. Jednak święta są w dalszym ciągu zdominowane przez rytuały religijne. Należy to zmienić. Ostatecznie mamy również ewolucję kulturalną – także w kalendarzu świąt. Należałoby więc uwzględnić fakt, że obecnie jedna trzecia społeczeństwa to bezwyznaniowcy, więc ich postawa powinna zostać uwzględniona w kalendarzu świąt. Nasuwa się myśl, że w Roku Darwina należałoby utworzyć Dzień Ewolucji – również dlatego, ponieważ sądzimy, że konsekwencje światopoglądowe teorii ewolucji nie zostały wystarczająco uwzględnione. Co ma pan na myśli? Teoria ewolucji wyjaśnia powstanie sensownych wzorców, których podstawą nie było celowe planowanie. Przedtem teolodzy mogli mówić: spójrzcie na przyrodę; za nią musi się ukrywać jakiś plan, gdyż w sposób naturalny coś takiego nie mogłoby powstać. Teoria ewolucji udowadnia jednak, że podstawą porządku może być w wystarczającym stopniu ślepa gra przypadku i konieczności. Czy to znaczy, że akceptacja teorii Darwina jest jednoznaczna z negacją Boga? Przynajmniej istnienie Boga jako celowo działającego Stwórcy jest sprzeczne z teorią ewolucji, gdyż ewolucja nie jest procesem ukierunkowanym. Jednak tradycyjne religie nie mogą się obyć bez osobowego Stwórcy działającego planowo. Chrześcijanin, który chociażby
w miarę poważnie traktuje swoją religię, musi z konieczności wierzyć w Boga Stwórcę! Nie oznacza to wcale, że musi być zwolennikiem amerykańskiej wersji kreacjonizmu. Chrześcijanin może sobie powiedzieć: ewolucja miała miejsce, a wszechświat istnieje już 13,5 mld lat. Nie może jednak zrezygnować z wiary, że Bóg chciał nas stworzyć według swojego planu. Jeśli przestanę wierzyć w ideę stworzenia, to w zasadzie muszę odrzucić wszystko, co składa się na wiarę chrześcijańską. Wielu naukowców uważa, że można pogodzić teorię Darwina z religią. Filozof Juergen Mittelstrass mówi, że Darwin i Kościół nigdy nie byli na stopie wojennej: zadaniem nauki jest objaśnianie świata, a zadaniem wiary – nadawanie życiu ludzkiemu sensu. Przecież to oznacza sensowny podział ról. To brzmi całkiem sympatycznie. Jednak metody badawcze nauk przyrodniczych są sprzeczne ze sposobem argumentacji religii. Niektórzy próbują ten fakt ignorować. Ale jeśli dokładnie się przyjrzymy, to stwierdzimy, że Kościół nigdy nie akceptował Darwina. Zaakceptował wprawdzie, że ciało człowieka jest efektem ewolucji, i że człowiek i szympans mogli mieć wspólnego przodka. Nie chce jednak pogodzić się z tezą, że wyższe funkcje psychiczne, a więc to, co Kościół nazywa duszą, powstały również na drodze ewolucyjnej. Kościół domaga się od wiernych dualizmu w sprawie ciała i ducha. Jest to sprzeczne z tym wszystkim, co wiemy z badań nad mózgiem. Dla wielu ludzi religia jest ważna, ponieważ tworzy „reguły gry” i reprezentuje wartości. Religia jest uważana za kręgosłup moralności. Często słyszy się ten argument, ale od strony empirycznej jest on fałszywy. Prawa człowieka, wolność słowa, równouprawnienie
M kobiet, demokracja – to nie były wartości religijne, lecz musiały zostać wywalczone w starciu z religią. Pisma prekursorów demokracji i praw człowieka lądowały z reguły na watykańskim wykazie druków zakazanych. Jeśli zagłębi się pan w encykliki, listy pasterskie i papieskie okólniki, to zauważy pan, że do XX wieku papieże byli przeciwni tym ideom. A np. swoboda seksualna jest dla Watykanu jeszcze do dziś pojęciem obcym. Badania naukowe udowodniły, że ludzie wierzący są łagodniejsi i bardziej zaangażowani społecznie niż niewierzący w Boga. Zgadza się, religia powoduje czasem umacnianie się współpracy w grupie. Jest jednak druga strona medalu – współpraca we własnej grupie prowadzi do izolacji wobec ludzi spoza grupy. Ponadto im bardziej współpracują z sobą członkowie danej społeczności, tym ostrzejsze są wewnętrzne i zewnętrzne konflikty przez nią powodowane. Można to udowodnić na podstawie islamskiego fundamentalizmu (czy polskiego katolicyzmu – przyp. red.). Weźmy za przykład Osamę bin Ladena: wewnątrz własnej grupy jest dobroczyńcą. Czytając to, co napisał, można wzruszać się nad nim do łez. Za to, co ufundował wdowom i sierotom, i za to, że poświęcił życie w luksusie dla swojej wspólnoty. Oczywiście, my, ludzie Zachodu, nie uważamy go za dobroczyńcę, lecz za niebezpiecznego terrorystę, jakim dla nas rzeczywiście jest, gdyż nie należymy do jego grupy. Osama jest klasycznym przykładem podwójnej moralności, która brzmi: my jesteśmy dobrzy, wy jesteście źli, ale
ichael Schmidt-Salomon, lat 41, kieruje Fundacją im. Giordana Bruna i należy do niemieckich rzeczników ruchu „Brights” o nastawieniu ateistycznym.
my z pomocą Boga nad wami zwyciężymy! Ten koncept religijny powodował w historii straszliwe katastrofy, i to do dzisiejszego dnia. Mówi pan, że tolerancja jest ważna. Co w takim razie jest złego w społecznej inicjatywie „Pro-Reli”, która chce zastąpić naukę etyki w szkołach przedmiotami fakultatywnymi etyka/religia i dać tym samym większą swobodę wyboru? O większej swobodzie wyboru nie może być mowy! Dzieci, które uczęszczałyby na lekcje religii, nie miałyby możliwości jednocześnie uczestniczyć w lekcji etyki. Podstawowy problem polega na tym, że „Pro-Reli” potęguje światopoglądową gettoizację naszego społeczeństwa, zamiast ją zmniejszać. Potrzebujemy pilnie przedmiotu, na którym młodzież i dzieci dyskutowałyby wspólnie nad dobrymi formami współpracy z możliwością informowania się bez uprzedzeń o każdym światopoglądzie i religii. Rozwiązanie przyjęte w Berlinie można uważać za duży postęp. „Pro-Reli” chce cofnąć koło historii. Pańska fundacja wspiera inicjatywę, aby w Berlinie, Kolonii i Monachium na autobusach umieścić napis o treści: „Z pewnością (graniczącą z prawdopodobieństwem) można powiedzieć, że Boga nie ma”. Przedsiębiorstwa komunikacyjne odrzucają ten pomysł, mimo że podobna akcja udała się w Ameryce, Wielkiej Brytanii i Hiszpanii. Dlaczego u nas jest inaczej? W Niemczech nie ma rzeczywistego rozdziału państwa od Kościoła. Państwo przyjmuje często rolę
obrońcy religii, podczas gdy niewierzący są traktowani po macoszemu, zarówno w sferze medialnej, jak i politycznej. Właśnie dlatego potrzebujemy świeckiej kampanii reklamowej, bo chociaż w Niemczech jest więcej obywateli o świeckim światopoglądzie niż katolików czy protestantów, to każdy z tych 25 milionów ludzi myśli, że jest sam. W jaki sposób chce pan dotrzeć do tych 25 milionów niewierzących? Przecież oni stanowią nadzwyczaj barwną mozaikę. Utworzyliśmy grupę badawczą o nazwie „Światopogląd w Niemczech”, aby dowiedzieć się, jacy to są ludzie. Stwierdziliśmy, że ci, którzy nie przyznają się do żadnej religii, to światopoglądowo i politycznie bardziej homogeniczna grupa niż członkowie wspólnot ewangelickich czy katolickich. W większości kwestii społecznych, etycznych i światopoglądowych niewierzący mówią tym samym głosem, podczas gdy członkowie Kościołów mają poglądy bardziej zróżnicowane. Dotyczy to np. eutanazji osób śmiertelnie chorych oraz akceptacji teorii ewolucji. Można więc bez trudu stwierdzić, czego pragnie większość obywateli o świeckim światopoglądzie. Nie jest to postawa gorsza niż we wspólnotach kościelnych. Kościoły wskazują wprawdzie na liczby wyznawców, ale bagatelizują fakt, że ludzie (w 99 procentach) stają się członkami Kościoła w momencie, kiedy sami o tym nie mogą decydować – mianowicie przy chrzcie. HENRYK STANKE na podstawie „Tagesspiegel”
16
Nr 32 (492) 7 – 13 VIII 2009 r.
NASI OKUPANCI
KORZENIE POLSKI (18)
Wierzenia Słowian Na temat religii Słowian istnieją niejednokrotnie sprzeczne opinie. Nie zachowało się żadne dzieło pisane, zawierające wierzenia i mity Słowian w ich pierwotnym brzmieniu. Spośród Słowian jedynie Słowianie Zachodni (ich rdzenne ziemie znajdowały się na zachód od Łaby) oraz mieszkańcy Rusi Kijowskiej pozostawili po sobie zauważalne ślady w dziejach religii. Wierzenia te nie są jednak całkiem jasne, zaś ich interpretacje znacznie się między sobą różnią. O pierwotnych wierzeniach Słowian południowych źródła średniowieczne zachowują niemal zupełne milczenie. Opisanie wierzeń dawnych Słowian nie jest zadaniem łatwym, bo badacze nie dysponują dziełem podobnym do germańskiej „Eddy” (datowanej na IX w. i opisującej religię dawnych mieszkańców Skandynawii) lub innych sag albo też pieśni celtyckich. Czeski slawista Lubor Niederle (1865–1944), jeden z najwybitniejszych badaczy religii dawnych Słowian, oceniając ograniczoność źródeł, stwierdził: „(...) o słowiańskiej religii mamy wprawdzie szereg starych wiadomości, ale są one tak ubogie, że w istocie wiemy o niej mało. Nie można ich porównać z bogactwem źródeł do mitologii germańskiej albo galijskiej, greckiej albo rzymskiej, nie mówiąc o indyjskiej”. Z czasów wczesnego średniowiecza zachował się
J
właściwie jeden tylko przekaz, który odnosi się wprost do zwyczajów i wierzeń Słowian. Jest to krótki passus z połowy VI w. z dzieła „Historia wojen” historyka bizantyjskiego Prokopiusza z Cezarei (ok. 490–560). Według Prokopiusza, plemiona Skalwinów i Antów – protoplastów Słowian – wierzyły w jednego boga, pana całego świata i twórcę błyskawicy, któremu składano w ofierze woły i inne zwierzęta ofiarne. Oddawano ponadto cześć rzekom, nimfom i innym duchom, im także składając ofiary, a w czasie tych ofiar czyniono wróżby. Od relacji Prokopiusza następuje w źródłach kompletna luka aż do drugiej połowy IX w., czyli do czasów, kiedy na dobre rozpoczęła się konfrontacja Słowian z chrześcijaństwem. Powstałe od tego okresu źródła pisane na temat religii Słowian są nie tylko szczupłe i ubogie treścią, ale – co dodatkowo utrudnia ich interpretację – wyszły spod pióra pisarzy jej nieprzychylnych, a możliwe, że i nie zawsze dobrze poinformowanych. Z założenia bowiem religia Słowian jawiła się dla chrześcijańskich autorów jako godna najwyższego potępienia. Toteż utożsamiano ją z idololatrią, bałwochwalstwem.
ak wiele innych społeczeństw o niedostatecznym poczuciu wła snej wartości mamy tendencję do popadania w skrajności. Albo kogoś lub coś wynosimy nad niebiosa, albo total nie potępiamy. Wciąż cierpimy na głę boki deficyt trzeźwej refleksji. Przez ostatnie dwa tygodnie przeżywaliśmy kolejną narodową kanonizację. Tym razem w roli „santo subito” wystąpił zmarły właśnie Leszek Kołakowski. Tak to już nad Wisłą jest, że trzeba na okrągło szlifować diamenty „moralnych autorytetów”, należy wyszukiwać kolejnych „santo” i wynosić na ołtarze „subito”. Osoby uznane za „autorytety” nie mogą nad Wisłą być po prostu interesującymi ludźmi ze swoimi wadami i zaletami. Muszą zaraz po zgonie zostać wyniesieni na narodowe ołtarze, okadzeni pochwalnymi hymnami w stu obłudnych i nudnych wydaniach. Żadnej spokojnej analizy, żadnego trzeźwego namysłu – nic, tylko czołobitne hołdy. Pośpiech i pewna nerwowość tych kanonizacji zdradzają jednak czającą się za oparami kadzideł sztuczność i hipokryzję. Leszek Kołakowski jest na pewno postacią ciekawą i godną uwagi, nawet ze względu na swoją niejednoznaczność. Dla mnie jest zresztą postacią raczej smutną i do pewnego stopnia tragiczną, ale o tym niżej.
Dysponujący tak ograniczonymi i niejednoznacznymi źródłami badacze, różnią się między sobą nawet w kwestii tak fundamentalnej jak charakter wierzeń Słowian. Tak więc dla jednych kult Słowian miał wyraźnie animistyczne cechy, bo czczono w nim przede wszystkim duchy natury i zjawiska przyrody. Wspomniany Niederle podstawowe znaczenie w światopoglądzie słowiańskim przypisywał demonologii (wraz z kultem przodków, czyli manizmem, i kultem sił przyrody): „Stary Słowianin żył przede wszystkim wśród świata duchów równorzędnych znaczeniem i siłą. Wypełniały one równomiernie i ożywiały całą przyrodę w jego otoczeniu”. Człowiek, czując swoją zależność od nich, starał się odwrócić ich szkodliwe działanie i zjednać je sobie. Inni z kolei badacze wysuwają zupełnie przeciwstawną opinię, a mianowicie, że religia Słowian zbliżona była do monoteizmu. Nawiązują w ten sposób do koncepcji tzw. pramonoteizmu, czyli poglądu, według którego początkowym
W czasie wojny jako nastolatek został sierotą, potem zapalił się do marksizmu-leninizmu w jego wyjątkowo paskudnym, bo stalinowskim wydaniu. Wziął nawet udział w nagonce na profesora Tatarkiewicza, który m.in. w jej efekcie stracił pracę. Jednak od połowy lat 50. Kołakowski przeżył przemianę,
stadium wierzeń była cześć oddawana jednemu Bogu. Pierwszym rzecznikiem tej koncepcji był anglosaski ewolucjonista Andrew Lang (1844–1912), zaś czołowym jej propagatorem stał się katolicki duchowny Wilhelm Schmidt (1868–1954), który dowodził, że źródłem religii było „praobjawienie”. Wiele sprzeczności wśród badaczy wywołuje również kwestia zależności religii Słowian od obcych wpływów. Pojawiły się tezy, że dopiero pod wpływem kontaktów z plemionami celtyckimi i germańskimi ukształtowały się słowiańskie bóstwa. Zwraca się też uwagę na kierunek wschodni, skąd nadejść miał kult Słońca, a także polikefalizm (bóstwa wielogłowe) – dobrze poświadczony zwłaszcza na Połabiu – oraz na kierunek południowy, skąd przenikały wpływy grecko-rzymskie. Uznając politeizm za zjawisko późniejsze, część badaczy uzależnia jego powstanie od inicjatywy czynników odgórnych, instytucji państwowej oraz
Powiem więcej, uważam ludzi, którzy twierdzą, że nigdy nie zmienili swoich poglądów w jakiejkolwiek kwestii, za bardzo podejrzanych, i sądzę, że albo kłamią, pozując na przenikliwych geniuszy, albo zwyczajnie nie mają żadnych poglądów. Błądzenie jest przecież nieodmienną częścią myślenia i poszukiwania.
ŻYCIE PO RELIGII
Kanonizacja która uczyniła z niego marksistę krytycznego wobec partyjnej ortodoksji. W końcu pomagał osobom szykanowanym w czasach Gomułki, aż sam stracił posadę i emigrował. Zamieszkał w Anglii, gdzie rozstał się ostatecznie z lewicowością i został... Kim? Humanistą? Racjonalistą? No właśnie, tego dokładnie nie wiadomo. Jestem ostatnią osobą, która byłaby skora do krytykowania kogoś za zmianę światopoglądu. Nie tylko dlatego, że sam przeżyłem wielką życiową przemianę i teraz wstydzę się wielu rzeczy, które robiłem i mówiłem wcześniej. Uważam, że każdy człowiek myślący ewoluuje, choć nie zawsze te zmiany są takie dramatyczne jak np. u Kołakowskiego.
Tylko bezmyślni nie popełniają pomyłek. Oczywiście, nie jest bez znaczenia, w jaką stronę i dlaczego ewoluujemy. I czy nasze nowe poglądy są wyrazem poszukiwania prawdy o sobie i życiu, czy może tylko kolejną pozą, która ma nam pomóc wygodnie się urządzić. W ostatnich dniach nazwano Kołakowskiego „jednym z najmądrzejszych ludzi”, „wielkim autorytetem moralnym”, a także „demaskatorem totalitaryzmów”. Jednak wiele wypowiedzi profesora z ostatnich dziesięcioleci budzi moje zdziwienie, a nawet zażenowanie. Jak na rzekomego pogromcę totalitaryzmów dziwnie oszczędzał rzymskie chrześcijaństwo, które trzymało przecież Europę w żelaznym uścisku przez półtora tysiąca lat.
kapłanów, którzy spowodowali wywyższenie pewnych demonów ponad inne duchy. I tak z demonów zjawisk niebieskich wyłonić się miał bóg słońca Swaróg, z demonów atmosfery – bóg burzy Perun, zaś z demonów opiekuńczych – bóg bydła Weles. Pojawiły się też tezy, że Słowianie zaczęli budować swoje świątynie dopiero po zetknięciu z chrześcijaństwem, zadowalając się wcześniej miejscami kultu pod otwartym niebem. Badacze różnią się między sobą również w kwestii, który z bogów słowiańskich był bóstwem naczelnym, najważniejszym. Najczęściej przyjmuje się, że był nim Świętowit, czyli „Święty Pan”. Inni, idąc za Prokopiuszem, uważają, że najwyższą istotą mógł być gromowładny Perun (Perkun). Wiele nieporozumień spowodowało stosowanie nieprzystającej do religii Słowian miary greckiej, rzymskiej bądź innej. Tendencji tej wyraz dał Jan Długosz, który religię Słowian chciał traktować na podobieństwo panteonu Greków i Rzymian, tj. kultu Jowisza, Diany, Wenus i innych. Nowsze badania unaoczniły istotną rozbieżność pomiędzy politeistycznym systemem grecko-rzymskim a wierzeniami Słowian. Wiara w istoty duchowe Słowian nie była oparta ani na ścisłej dogmatyce, ani na rozbudowanej teologii bądź mitologii. Nie została też ujęta w ramy religii państwowej. Wiara dawnych Słowian pozostawała przede wszystkim w ich sercach i umysłach. ARTUR CECUŁA
Kilka dekad marksizmu-leninizmu u władzy to pestka w porównaniu ze stuleciami religijnej dyktatury. Jako niby-agnostyk bardzo przysłużył się też Kościołowi pochlebnymi wypowiedziami. Za to jego głos jako domniemanego humanisty nie był jakoś w Polsce słyszalny – ani w sprawach społecznych, ani politycznych, ani światopoglądowych. Jakoś nie uwierały go barbarzyństwa fundamentalizmu rynkowego ani klerykalizacja. Wziął za to udział w haniebnej akcji zorganizowanej przez „Gazetę Wyborczą” na rzecz udziału Polski w wojnie w Iraku. W ostatnich latach bardzo trafnie krytykowała Kołakowskiego profesor Barbara Stanosz, wytykając mu niekonsekwencję i oddawanie zawstydzających, jak na człowieka kierującego się ponoć racjonalnym myśleniem, usług Kościołowi. Patrząc na nowego polskiego „świętego” z tej perspektywy, widzę go jako postać przygnębiającą. Rozpoczął swoje życie jako wierny sługa stalinowskiej dyktatury. Ostatnią książkę wydał natomiast w katolickim wydawnictwie, jego pogrzeb poprzedziła msza, a trumna spoczęła pod krzyżem – znakiem, pod którym prześladowano setki milionów ludzi. Rozumiem, że można sympatyzować z chrześcijaństwem, ale żeby uciekając od totalitaryzmów, wpaść pod skrzydła najbardziej autorytarnej i obłudnej jego odmiany – to doprawdy rozczarowujące. MAREK KRAK
Nr 32 (492) 7 – 13 VIII 2009 r.
C
hrześcijańscy nudyści zwani są adamitami, gdyż w uzasadnieniach swoich praktyk sięgają do samego raju, Adama i Ewy. Adam i Ewa chadzali nadzy, dopóki nie dali się zbałamucić przez węża. Ale to nagość była wyznacznikiem ich czystości i bezgrzeszności. Później zgrzeszyli i zaczęli się ubierać. Ale przecież po to Jezus miał przyjść, aby Adamowy grzech zmazać, czyli znów można chodzić nago jak w raju! Trzeba przyznać, że opowieści innych chrześcijan o znaczeniu Jezusowej ofiary nie grzeszą logiką. Jezus przyszedł ponoć jako zbawca w pewnym określonym momencie
obnosić się z tym boskim cudem, bez paranoicznego lęku przed ciałem i jego naturalnymi funkcjami. Z drugiej jednak strony, chrześcijańscy nudyści odrzucają humanistyczną filozofię kultu przyrody i natury, dominującą wśród pozostałych nudystów. Według nich, może to trącić idolatrią. Przez swoją nagość chcą oni czcić Stwórcę, a nie stworzenie. Dla większości grup chrześcijańskich nudystów nagość i seksualizm nie muszą iść ze sobą w parze. Nie ma to więc być żadna forma folgowania chuciom czy zbiorowym orgiom. Część z nich jednak łączy lub łączyła nudyzm z większą swobodą seksualną.
PRZEMILCZANA HISTORIA ekstatyczne nagusy, i nie jest to jedynie przerysowanie reżysera. Zarówno dawna żydowska mykwa, jak i wczesny chrześcijański chrzest odbywały się nago, nie wyłączając ceremonii zbiorowych, w których mężczyźni, kobiety i dzieci wspólnie w nagości przechodzili na jasną stronę mocy. Pierwsi adamici z czasem wymarli i zapanowały średniowieczne mroki. Dopiero w późnym średniowieczu, kiedy nastało pewne ożywienie twórczości heretyckiej, powrócono do tych idei religijnych. Chrześcijański nudyzm, zwany też neoadamityzmem, praktykowali w XIII w. Bracia i Siostry Wolnego Ducha z Niderlandów, taboryci w Bohemii; w XIV w. – begardzi
doktryny katolickiej. Centralna część tryptyku, przedstawiająca sam Ogród ziemskich rozkoszy, ma obrazować upadek ludzkości, która pławi się w nagiej cielesności. Problem w tym, że owa środkowa część nazbyt przypomina raj (choćby cztery rzeki u góry), aby miała być obrazem upadku ludzkości. Oczywiście obraz ten jest wizją adamicką – ziemski raj ukazany jest jako kraina radosnych golasów, przedstawiona wybitnie w pozytywnych barwach – ludzie i zwierzęta żyjący w harmonii (np. piękny człowiek z kwiatkiem jedzący z pyszczka ptaszkowi), biali na równi z czarnymi, nikt nie czuje się obsesyjnie skrępowany cielesnością, a nagość przestaje być
NIEZNANE OBLICZA CHRZEŚCIJAŃSTWA (15)
Kościół rozbierany Choć główny nurt chrześcijaństwa uprawiał pruderię obyczajową, to podziemie czasem od tego odchodziło i od początków istnienia chrześcijaństwa po dziś dzień istnieją grupy wiernych nudystów, które z nagości czynią swój główny wyróżnik i artykuł wiary. dziejów, ale co się po jego przyjściu zmieniło? Jak się wydaje, nie za wiele, choć można śmiało dowieść, że zmiany cywilizacyjne były raczej na gorsze niż na lepsze. Więc Jezus przyszedł, rzekomo odkupił nasze grzechy i zmazał grzech Adamowy, ale ludzie po jego śmierci tak samo nienawidzą się i mordują, jak i przed jego narodzeniem. Adamici natomiast wskazywali na realny efekt Jezusowej wizyty: zmazana została wina Adama i znów możemy, jak dawniej w raju, chodzić nago. Co więcej, aby przybliżyć ów raj, nagość jest wręcz nakazem religijnym! Tymczasem dziecięca niewinność kończy się wówczas, gdy w pewnym momencie rodzice bezmyślnie powtarzają to, co diabeł powiedział Adamowi i Ewie w raju: Zobaczcie, jesteście nadzy, odziejcie się, wstydźcie się swej nagości! Doktryna ta jest jak widać nie tylko ciekawa, ale i całkiem nieźle uzasadniona. Podkreślali oni, że Jehowa i Jezus nigdzie expressis verbis nie potępili nudyzmu i nie formułowali wytycznych do chodzenia w określonym odzieniu. Zauważali też, że w dawnych czasach rasizm i antynudyzm często szły ze sobą w parze, gdyż ludzie Zachodu nie chcieli być kojarzeni z „nagimi dzikusami z dżungli”, postrzeganymi jako stojący niżej cywilizacyjnie. Biała nieopalona skóra była wyznacznikiem wyższego statusu społecznego. Chrześcijańscy nudyści skłonni są postrzegać ciało ludzkie jako najdoskonalsze z boskich dzieł. Ukrywanie tego cudu jest lekceważące wobec Boga. Należy dumnie
Historycznie pierwszą tego rodzaju wspólnotę chrześcijańską tworzył jeden z odłamów gnostyckich istniejących od II do IV w. na terenach północnej Afryki. Przez ojców kościelnych zwani byli oni adamitami lub adamianami. Niektórzy widzieli w nich odgałęzienie gnostyckich karpokracjan, których charakteryzował zmysłowy mistycyzm i całkowite uwolnienie od „ziemskiego” prawa moralnego. Teodoret widział w nich rozpustną sektę opisywaną przez Klemensa Aleksandryjskiego. Inni z kolei upatrywali w nich ascetów, którzy poprzez praktykowanie nagości i wyrzeczenie się małżeństwa usiłowali okiełznać cielesne chucie. W tym przypadku brak pożądania w obliczu nagości miał być dowodem ostatecznego pokonania zmysłowych słabości. Z psychofizjologicznego punktu widzenia wydaje się, że musiało to pozostawać jedynie nieosiągalnym wzorcem. Epifaniusz i św. Augustyn wymieniali adamitów z nazwy i opisywali ich. Nazywali ich kościół „Rajem”, którego członkowie starali się odnawiać pierwotną niewinność Adama i Ewy. Według nich, adamici skupieni w Raju praktykowali „święty nudyzm”, odrzucali małżeństwo jako obce Edenowi, żyli sobie w całkowitym oderwaniu od praw i obyczajów i sprzeciwiali się kwalifikowaniu jakichkolwiek swoich czynów jako „dobre” lub „złe”. W beztroskiej nagości chwalili Pana. W kontrowersyjnym „Ostatnim kuszeniu Chrystusa” Martina Scorsesego wierni skupieni wokół Jana Chrzciciela pokazani są jako
w Niemczech. Begardzi w Bohemii zwani byli pikardami. Swoją komunę miłosną zorganizowali na wysepce leżącej na rzece Nežárka. Praktykowali tam nudyzm, wolną miłość, odrzucali małżeństwo i prywatną własność. Tych z kolei sami taboryci oskarżyli o rozwiązłość, po czym rozpoczęli ich systematyczne niszczenie. W 1421 r. wielki wódz husytów, którzy sami gnębieni byli przez katolików, rozpoczął kampanię karną przeciwko pikardom. W następnych miesiącach husyci konsekwentnie palili pikardów na stosach. Rozczulając się nad czeskimi husytami, warto o tym pamiętać. W XV w. zwolennikiem doktryny adamitów był, jak się przypuszcza, sam Heronim Bosch z Niderlandów, który z pewnością malował także na zamówienie sekt adamickich. Jego najsłynniejszym obrazem jest olbrzymi tryptyk pt. „Ogród ziemskich rozkoszy” (patrz reprodukcja). Ten wspaniały obraz powszechnie jest źle interpretowany, gdyż odczytuje się go w świetle
grzechem. To prawdopodobnie najwybitniejsze malarskie przestawienie wizji adamitów. W XVI w. adamici pojawili się wśród amsterdamskich anabaptystów. Grupa zwała się Naaktloopers, czyli „nadzy wędrowcy”. Było to 11 osób – 6 mężczyzn i 5 kobiet. W lutym roku 1535 spacerowali nago ulicami Amsterdamu, głosząc „słowo boże” i „nagą prawdę”. Wkrótce ich pochwycono i ucięto głowy. W Anglii doktryny adamitów realizowane były w łonie angielskich dysydentów (nonkonformiści), w grupie istniejącej w latach 1641–1650. Wspólnoty adamitów odrodziły się w Bohemii po 1781 roku, korzystając z edyktu o tolerancji cesarza Józefa II. Kolejny raz dowiadujemy się o nich w roku 1849 w związku z prześladowaniami cesarskimi wspólnoty z czeskiego miasta Chrudim, funkcjonującej pod nazwą Koła Chrudimskiego. Wyznawała ona tajną doktrynę o wszechmocnej „Odkupicielce Wszechświata”. Swe nocne zebrania odbywała nago.
17
Dziś zorganizowane grupy chrześcijańskich nudystów istnieją w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Holandii i Brazylii – głównie jako parakościoły. Oto niektóre ich strony internetowe: naturist-christians.org, christian-naturists.com, christiannc.com, ldssdc.info. Ich logo to przekreślony listek figowy. Chrześcijański nudyzm praktykowany jest także przez część mormonów. Odrzucają oni nauczanie większości chrześcijan mówiące, że ciało jest siedzibą Złego, a jedynie Duch jest boski. Postrzegają ciało jako świątynię, w której mieszka duch. Zostało ono przecież stworzone na obraz i podobieństwo Boga. Księga Mormona wspiera zasady nudyzmu. Bóg mówi do Jereda, że jego duch jest identyczny z jego fizycznym ciałem. Inaczej jednak niż większość chrześcijan, mormoni nie wierzą w koncepcję grzechu pierworodnego, czyli w przyrodzoną grzeszność ludzkiej natury, spowodowaną pierwotnym Adamowym upadkiem. Ich drugi Artykuł Wiary głosi: Wierzymy, że człowiek będzie karany jedynie za własne grzechy i nie jest obciążony dziedzictwem Adamowym. Bliżej im więc do akceptacji ciała. Współcześni chrześcijańscy nudyści uważają, że dekadencja seksualna, objawiająca się w uzależnieniu od pornografii czy w pedofilii, jest bezpośrednim skutkiem braku prezentowania swobodnej nagości w dzieciństwie. W nudyzmie postrzegają więc nie tylko wyraz woli Boga, ale i remedium na wiele zaburzeń o podłożu seksualnym we współczesnych społeczeństwach. Uważają, że społeczna, aseksualna nagość może być remedium na przemoc, gwałty, a nawet ludobójstwa. Wskazują, że nazistowskie Niemcy zakazały prawnie nudyzmu w ramach regulowania poprawnego niemieckiego stylu życia (Gleichschaltung). Także inni ludobójcy zakazywali nudyzmu, m.in. Józef Stalin, Mao Zedong, Pol Pot, Hideki Tojo (zwany Hitlerem Dalekiego Wschodu), Idi Amin (zwany rzeźnikiem z Ugandy), Omar al-Baszir (ludobójstwo w Darfurze) czy Czang Kaj-szek. Przyznam, że nie wiem, czy nudyzm praktykowany szerzej może przynieść te wszystkie profity społeczne, o jakich piszą chrześcijańscy nudyści. Nie jestem też pewien, czy chciałbym upowszechnienia nudyzmu. Uważam jednak, że nieco więcej swobody w stosunku do ciała i wstydu przydałoby się nam na pewno, zwłaszcza w prywatnych domach. Adamici to z pewnością jedna z najbardziej fascynujących doktryn chrześcijańskich. Gdyby i w naszym siermiężnym chrześcijaństwie zaczęto się spierać o to, czy należy nosić majtki, nasza rzeczywistość stałaby się bardziej kolorowa i zabawna. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
18
Nr 32 (492) 7 – 13 VIII 2009 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Refleksje o powstaniu O powstaniu warszawskim mówi się, że było konieczne i że mieszkańcy Warszawy wykazali ducha patriotyzmu i chęć walki z barbarzyńskim okupantem. Ale jakim kosztem... Ci, którzy wywołali powstanie, byli dobrze wyszkolonymi dowódcami... Dobrze orientowali się w ogólnej sytuacji politycznej i dobrze wiedzieli, kto rozdaje karty w tej wojnie. Wiedzieli również, że wyłamanie się z polityki prowadzonej przez tych, którzy dużo wcześniej zdecydowali o podziale świata, było nie tylko katastrofalnym błędem, ale wręcz samobójstwem. Podziemne władze prolondyńskie były zdecydowane posłać tysiące na bój, nie dając im środków do walki – odpowiedniego uzbrojenia i wsparcia. Nie było pancernej ani nawet zwykłej broni strzeleckiej i amunicji do niej. W imieniu Rządu Londyńskiego gen. Bór-Komorowski po prostu wydał wyrok na Warszawę i warszawiaków. Miasto zburzono, a oszukani mieszkańcy „na stos oddali swój los” – niepotrzebnie ginęli za ludzi łaknących władzy. Dla zdobycia przez nich władzy walczyło i poległo 200 tys. powstańców i innych mieszkańców Warszawy. Wielu pozostało kalekami na całe życie. Tego panowie z Londynu nie brali pod uwagę! Uważali, że motłoch ma dla nich i za nich poświęcać życie. Zastanawia fakt, że polska prawica uwielbia świętować z pompą rocznice, w których Polska i Polacy ponosili klęski. Czy na tradycjach klęsk panowie Kaczyńscy, Giertych i inni chcą budować patriotyzm? Patriotyzm buduje się na sukcesach
P
– zarówno w czasie walki, jak i w czasie pokoju. Ceni się mądrość dowódcy, a także politykę przywódcy. Nie uczy się patriotyzmu na głupocie, w wyniku której młodzi Polacy ginęli, byli bici, więzieni i upodleni. Jesteśmy przeciwni, by wpajać młodzieży patriotyzm poprzez wspominanie klęsk narodowych – np. pokazywanie heroizmu młodzieży warszawskiej, która ginęła masowo od kul wroga, nie mając odpowiednich środków do walki. W czasie powstania (a raczej jatki) w walkach o Warszawę uczestniczyły też jednostki 1. Armii Wojska Polskiego, które poniosły dość duże straty, nie osiągając celu. Sześć miesięcy później – 17 stycznia 1945 roku – 1. Armia Wojska Polskiego przez jedną dobę wyzwoliła Warszawę bez liczących się strat. To na takich przesłankach należy budować patriotyzm – na zwycięstwach, a nie na nieprzemyślanych decyzjach wątpliwych przywódców, by z poświęceniem dać się zabić bez osiągnięcia celu. Kierownictwo polityczne i wojskowe Armii Ludowej było przeciwne wywołaniu powstania w Warszawie, bo obawiało się jego nieobliczalnych skutków. Kiedy jednak powstanie stało się faktem, a ludność została narażona na śmiertelne niebezpieczeństwo, podjęto decyzję o przystąpieniu oddziałów AL do walk powstańczych. Dowódca Armii Ludowej – mjr „Ryszard” – zameldował dowódcy AK gotowość
ostanowiłam do Państwa napisać, aby pokazać, jak księża w moim małym miasteczku traktują ludzi. Tu nie ma mowy o miłości, przebaczeniu czy pomocy bliskim, wręcz przeciwnie – nasi księża poniżają, obrażają i odzierają ludzi z godności. Obłuda księży polega na tym, że sami uczą wiernych kłamstwa, i to tego perfidnego, bo w żywe oczy. W sposób bezczelny chcą decydować o innych, wkraczać w ich strefę prywatną i oceniać. Tylko nasuwa się pytanie: jakim prawem? Na jakiej podstawie? Jakim prawem ksiądz może dzielić ludzi na DOBRYCH, bo chodzą do kościoła co niedzielę i on ich zna, i ZŁYCH – bo nie uczestniczą w mszach świętych i on ich nie zna. Mam 28 lat, sakramenty święte przyjęłam, tzn. rodzice za mnie zadecydowali, bo jako dziecko nie byłam świadoma tych wyborów. Na lekcje religii uczęszczałam, choć dużo z nich pozytywnego nie wynosiłam. Od wielu lat nie chodzę do kościoła, co spowodowane jest rozczarowaniem instytucją kościelną, jednak ten fakt nie oznacza, że jestem osobą złą, nic niewartą i nie
formacji AL do walki i podporządkowania się taktycznie dowództwu Armii Krajowej. Decyzja została przez dowództwo AK zaakceptowana i żołnierze Armii Ludowej walczyli we wszystkich dzielnicach Warszawy na najbardziej wysuniętych placówkach powstańczych, o czym się dziś prawie nie mówi. AL była na Woli, Starym Mieście, Żoliborzu, w Śródmieściu i na Czerniakowie. Na rozkaz dowódcy AK – płka Wachnowskiego – 157-osobowy oddział żołnierzy Armii Ludowej, złożony głównie z żołnierzy Batalionu im. Czwartaków, osłaniał odwrót oddziałów AK ze Starego Miasta do Śródmieścia i jako ostatni opuścił Starówkę. Kiedy 2 września wchodzili w śmierdzącą czeluść kanałów ściekowych, było ich już tylko 36 osób. W szeregach AL w walkach o wyzwolenie stolicy wzięli udział członkowie organizacji Związku Walki Młodych oraz czwartacy, bardzo dzielni młodzi ludzie, których wielu poległo na barykadach Woli, Żoliborza, Czerniakowa, Starego Miasta, gdzie zginął prawie cały sztab AL. Piękni, młodzi, czasem aż za bardzo młodzi, zdrowi, dzielni ludzie oddawali swoje życie lub wychodzili z tej walki okaleczeni. Mnie udało się przeżyć. Nie myśleliśmy o politycznych uprzedzeniach, mając na uwadze tylko jedno marzenie – wyzwolić ojczyznę od znienawidzonego okupanta, który panoszył się w naszym kraju przez pięć długich lat. O uznaniu dla bohaterskich żołnierzy AL świadczy fakt, iż komendant główny AK, gen. Bór-Komorowski – znany jako przeciwnik Armii Ludowej – osobiście odznaczył Edwina Rozłuckiego „Gustawa”
mogę zostać matką chrzestną swojego bratanka. Poproszono mnie, abym nią została, co bardzo mnie ucieszyło i oczywiście zgodziłam się. I tu zaczynają się schody... Kilka dni przed planowanym chrztem poszłam do
i kilku innych AL-owców orderami Virtuti Militari i Krzyżem Walecznych. Po zmianie ustroju w naszej ojczyźnie decydenci nie chcą jednak uznać faktu, że w powstaniu warszawskim brały udział rzesze członków Armii Ludowej, Związku Walki Młodych i czwartaków. 26 sierpnia dowódca AL mjr „Ryszard” zwołał naradę sztabu. Była godzina 10. Nadleciały jak zwykle samoloty, które codziennie od świtu do zmroku, z kilkuminutowymi przerwami, bombardowały miasto. Bomby trafiły w oficyny, gdzie akurat obradował sztab, i przecięły je na pół – jakby jakimś ostrym nożem. Żołnierze AL rzucili się na ratunek. Przez bramę trudno się było przecisnąć, bo zawalona była zwłokami powstańców i cywili przebywających akurat na podwórku. Podmuch wybuchu wrzucił ich do bramy. Odrzucali gruz aż do zmroku. Po godzinie wydobyli 3 zasypanych uczestników narady, na szczęście jeszcze żywych. Uratował się jeszcze „Konrad” – Lech Kobyliński, dowódca Batalionu im. Czwartaków. Wbiegł do sieni z meldunkiem do sztabu i usłyszał krzyk mjra Ryszarda, który nakazywał mu ucieczkę przez dziurę w ścianie. To był ostatni rozkaz majora „Ryszarda”. „Konrad” zdążył, a „Ryszard” – niestety – nie, bo w tym momencie zawaliła się ściana domu. Pod wieczór odkopali ciała dwóch członków sztabu – kpt. „Edwarda” i mjra „Feliksa”. Dalej nie mieli już sił i środków. I przestali wierzyć, że pod gruzami może być jeszcze ktoś żywy. Ciała członków sztabu wydobyto po wojnie. Na pogrzebie marszałek Rola-Żymierski powiedział
nie otrzymam. Po krótkiej, lecz trochę burzliwej rozmowie stanęło na tym, że ksiądz wypisze mi na białej kartce poświadczenie o udziale w sakramentach. Jednak na tej samej kartce dopisał, że nie uczestniczę w życiu
Nie ma tego złego... swojej parafii NSPJ w Turku po zaświadczenie potwierdzające sakrament bierzmowania, by móc je dostarczyć do parafii, w której dziecko miało być chrzczone. Przyjął mnie bardzo młody ksiądz K. (ponoć jest w mojej parafii od listopada 2008 roku, więc sadzę, że nie zna kilku tysięcy parafian w 15-tysięcznej parafii), a usłyszawszy, w jakiej sprawie zawitałam, od razu wyskoczył na mnie z oburzeniem, że nie widuje mnie w kościele, że nie jestem godna, aby dostąpić zaszczytu bycia matką chrzestną (mam już jednego chrześniaka od 11 lat), więc żadnego zaświadczenia
sakramentalnym naszej parafii i w JEGO OCENIE nie mogę być dopuszczona do godności matki chrzestnej. Czy „osoba” nazywająca siebie księdzem, która stwierdza, że mnie nie zna, ma jakiekolwiek prawo do tego, aby mnie oceniać czy osądzać? To ja się zastanawiam, co takiego dobrego dla naszej parafii zrobił ten ksiądz. I tak trzy dni przed chrztem okazało się, że dziecko nie będzie mieć matki chrzestnej. Postanowiłam jednak walczyć z tą „czarną mafią” i udowodnić im, że to nie oni nami rządzą, że nie będą nam układać życia.
bardzo piękne słowa: „(...) walka Armii Ludowej, jej sztabu, jej bohaterskich żołnierzy, walka PAL, Milicji Ludowej RPPS, walka szarej masy żołnierzy AK i wielu bezimiennych bohaterów – to przejaw wspaniałej wielkoduszności, która kazała im umierać w boju, ginąć za cudze błędy, ale do końca do ostatniego tchu pozostać ze swoim narodem (...). Żegnajcie, towarzysze broni! Niech wam lekka będzie ta ziemia warszawskiej ulicy, której tak pięknie i dumnie umieliście bronić, niech wam nie ciąży ten kamień brukowy, który tak szczodrze napoiliście swoją bohaterską, serdeczną krwią”. Uczestnicy walk o Warszawę w czasie powstania warszawskiego mają wyrobiony pogląd na tę zbrodnię. Oddają dziś hołd walczącym i poległym żołnierzom i powstańcom wszystkich formacji i walecznie ginącej młodzieży. Hańba tym, dla których życie ludzkie nie przedstawiało wartości. Chlubą jest to, że żołnierze polscy – szczególnie 1. i 2. Armii Wojska Polskiego – u boku wschodniego alianta, Związku Radzieckiego, wyzwalali kraj spod buta okupanta. Wyzwalali Warszawę, Gdańsk, Gdynię; chronili zabytki Krakowa, przywrócili macierzy Pomorze Zachodnie ze Szczecinem, łamiąc bunkry Wału Pomorskiego i wyzwolili Kołobrzeg. Polski żołnierz zatknął flagę polską na Bramie Brandenburskiej. To są zdobycze, na których należy budować patriotyzm młodzieży polskiej, a nie na powstaniu warszawskim, gdzie zginęło wiele tysięcy żołnierzy i cywilów, dla samego buntu i zniszczeń, które przez długi czas kosztem wielu wyrzeczeń PRL odbudowywała. Czy ogromny trud odbudowy poszedł w zapomnienie? Zdzisława Demner Przewodnicząca Środowiska Związku Walki Młodych Armii Ludowej Nadesłał Marcin Antoniak
Zaczęłam wydzwaniać – najpierw do kurii włocławskiej, potem do ks. dziekana, aż w końcu w piątek została mi udzielona pomoc. Dzięki ks. dziekanowi Michalskiemu z Rusocic, który wstawił się za mną, w piątek późnym wieczorem otrzymałam zaświadczenie wypisane przez proboszcza NSPJ w Turku i w niedzielę zostałam matką chrzestną. Dziękuję tylko, że ten cyrk nie odbywał się na mszy, tylko w zaciszu. Czuję się zawiedziona, upokorzona i zniesmaczona. Już nigdy nie będę chciała zostać matką chrzestną, bo nie mam zamiaru żebrać o papierek, ale długo jeszcze będę się zastanawiać, czy chcę, aby moje dziecko przyjęło sakrament chrztu i wstąpiło do takiego Kościoła, czy może lepiej będzie zostawić tę decyzję jemu samemu, kiedy dorośnie. Podobno to Bóg będzie nas oceniać, więc niech takie osoby jak ks. K. nie wyręczają go w tym. Dzięki takim zachowaniom i waszemu wsparciu świadomie i bez strachu przed innymi występuję z Kościoła rzymskokatolickiego. Właśnie wypełniam AKT APOSTAZJI. Dziękuję. Agnieszka Szydłowska
Nr 32 (492) 7 – 13 VIII 2009 r.
LISTY Instytut Politycznego Nepotyzmu Do mojej regionalnej gazety „Dziennik Wschodni’, onegdaj „Dziennik Ludu”, wetknięto ulotkę IPN-u o powstaniu warszawskim, w którym wzięli udział „wyłącznie żołnierze AK”. (sic!) „Niemcy i Sowieci po obu stronach frontu zwalczali oddziały idące powstaniu na pomoc” – oto cytat z ulotki. Czytałem o powstaniu kilka opracowań w formie książek. Jednak o tzw. zwalczaniu idących na pomoc Warszawie, zwłaszcza z prawej strony, nie czytałem. Przecież po wschodniej stronie nie było Niemców, skoro front wschodni dotarł na przedpola Pragi. Wśród jednostek powstańczych spieszących na pomoc walczącej Warszawie i wspierających ją z zewnątrz w ciągu dwumiesięcznych walk zostały zdziesiątkowane w bojach w Puszczy Kampinoskiej oddziały AK „Kampinos”, z którymi współpracowała kompania AL ppor. „Teocha” (T. Kufel). Do powstania przyłączyły się oddziały AL (dowódca mjr B. Kowalski „Ryszard Piasecki”). Na Starym Mieście poległo 5 członków warszawskiego sztabu AL z mjr. B. Kowalskim. Pomoc ze strony 1 Armii WP to najcięższe walki na Powiślu i przyczółku czerniakowskim 16–22 września oraz przyczółku żoliborskim 17–21 września. Przeciw hitlerowcom w ciężkich walkach na Woli wspólnie walczyły oddziały AK z oddziałem AL (dowódca – por. Z. Paszkowski).
LISTY OD CZYTELNIKÓW
Podobnie na Żoliborzu (dowódca AL kpt. J. Szaniawski „Szwed” i por. Z. Kliszko „Zenon”). Należy pamiętać, że w powstaniu brały udział oddziały i pododdziały PAL, KB, PLAN oraz inne formacje. IPN z martyrologii Polaków czyni wazeliniarski konformizm polityczno-koniunkturalny. Komu i czemu
to ma służyć? Kto wreszcie w tym kraju ukróci poczynania pseudohistoryków politykierów? Bogusław Tunik, Puławy
Jak on śmiał?! Do tej pory uważałam prezydenta Kaczyńskiego za człowieka myślącego i w miarę przyzwoitego, ale po niedzielnych uroczystościach, gdy stwierdził pompatycznie, iż PRL był „państwem, które śmiało się nazywać Polską”, pomyślałam, że jest to zwyczajny niewdzięcznik i wiarołomca. Jak on śmiał wyrazić się w ten sposób o swojej ojczyźnie, która go wykarmiła, dała za darmo wyższe wykształcenie i tytuł doktora,
odbudowała zniszczoną w 98 procentach (po powstaniu) Warszawę, z którą związał niemal całe swoje życie, zrobiła z niego i z jego brata bliźniaka słynne osobowości filmowe... Nie da się ukryć, że gdyby nie PRL, to nie wiadomo, czy byśmy w ogóle mieli szansę na niepodległość. Mogliśmy bowiem być anektowani
jak Litwa czy Łotwa (zaraz po wojnie wszystko było możliwe) i kto wie, jak by się potoczyły wówczas dalsze losy Europy. Przecież Stalin z powodzeniem mógł postawić takie ultimatum na spotkaniu wielkiej trójki w Jałcie i wcale nie jestem taka pewna, jak zachowaliby się wówczas Churchill i Roosevelt. Wielki wstyd i hańba, że wybraliśmy takie zera, które na naszych oczach odcinają się od swoich korzeni i nie dostrzegają (lub nie chcą dostrzec), że dzięki nim stajemy się po raz kolejny zniewoleni. I to przez wroga wyhodowanego na własnej piersi – Kościół rzymskokatolicki, który zagrabia wszystko, co tylko się da, i wpycha swoje brudne łapska w każdą dziedzinę naszego życia. Ciekawe,
ile skosili szmalu z racji udziału w powstańczych uroczystościach, bo przecież oni niczego nie robią bezinteresownie. A wody święconej się polało, że ho, ho! Karolina
Szczyty dyletanctwa Słyszymy w radiu, że niektóre rodzime oszołomy chcą nazwać jakieś rondo imieniem wolnego Tybetu. No cóż, ciemnota i głupota nie bolą! Żeby wypowiadać się w sprawie Tybetu, który jest dla Chińczyków jak (nie przymierzając) Śląsk dla Polski, trzeba najpierw posiąść wiedzę o tej prowincji. 1. Jaka jest struktura polityczna? 2. Kto sprawuje władzę? 3. Ile jest ludności? 4. Ilu jest mnichów? 5. Ilu mnichów przypada na 1 tys. ludności? 6. Jakie stosunki społeczno-polityczno-religijne panują na linii mnisi-ludność cywilna? Po zaspokojeniu wiedzy na ww. temat można wypowiadać się w sprawie Tybetu. Jan Ciosek, Gryfice
Obłuda w nazwach Nadawanie ulicom, parkom, rondom itp. imion patronów wywodzących się z PRL, choćby nie wiem ile dobrego zrobili dla Polaków, nazywa się propagowaniem ustroju totalitarnego. Także obieranie za patronów naszych przodków, którzy w minionych wiekach walczyli z zacofaniem, ciemnotą, dewocją i zabobonami, często płacąc za to męczeńską śmiercią na stosie, jest też
19
w naszym kraju „prawdziwie po chrześcijańsku” potępiane. W związku z tym mam pytanie: czy powszechnie wybieranie na patronów ulic, obiektów publicznych, oświatowych, kulturalnych itp. różnych świętych i nadawanie nazw kojarzonych z Krk nie jest propagowaniem idei państwa wyznaniowego? Jest to skandaliczne łamanie Konstytucji RP? Co na to władze, konstytucjonaliści? Czas na Trybunał w Strasburgu! Aleksander K.
Polskie dylematy Nie chcę wspierać mafii, a jednocześnie wiem, że teraz być ateistą to znaczy być wykluczonym ze społeczeństwa. Jestem z narzeczonym u progu wspólnego życia, a już dobrze wiemy, co to znaczy. Decyzję o tym, że nie chcę brać ślubu w kościele, rozumie chyba tylko mój przyszły mąż. Co innego jego i moja rodzina. Każdy przekonuje, że bez ślubu kościelnego ksiądz nie ochrzci nam dzieci, a co za tym idzie – nie dopuści do pierwszej komunii. Nasze dzieci mogą kiedyś mieć do nas pretensje, że przez naszą postawę wobec Kościoła są wytykane palcami, odrzucone przez społeczeństwo. I w tym momencie zaczynam się zastanawiać. Bo przecież zależy mi na tym, żeby moje potomstwo było szczęśliwe. Muszę przyznać, że jestem w kropce. Nie chcę być egoistką, ale nie chcę też robić tego, co nie jest zgodne z moim światopoglądem. Zastanawiam się też, ile jest ludzi z takimi dylematami i ile osób poddaje się tej kościelnej manipulacji. alexandra 1988
PRZYPOMINAMY O WIELKIM KONKURSIE W odpowiedzi na pytania Czytelników przypominamy zasady konkursu, który rozpoczął się przed miesiącem. Jeszcze przez cztery tygodnie na specjalnych kuponach będziemy dla Was kodować pewne słowa. Klucz do nich znajdziecie w „Księdze Jonasza” (konkurs to ukłon naczelnego „FiM” wobec tych, którzy kupili jego książkę). Cotygodniowy szyfr wyglądać będzie na przykład tak – 172/P/4/2: ~ pierwsza liczba 172 określa numer strony, ~ litera P lub L będą opisywały szpalty na stronie (P – prawa szpalta, L – lewa szpalta), ~ następna liczba 4 to numer wiersza szpalty (od góry), ~ 2 to liczba określająca pełne słowo wersu w wybranej szpalcie od lewej do prawej. W tym przypadku będzie to słowo „unią”. Od 10 lipca do 28 sierpnia drukujemy osiem kuponów. Na każdym z nich zakodowaliśmy trzy słowa. Czyli łącznie są do odszyfrowania dwadzieścia cztery słowa. Aby wziąć udział w zabawie, należy wybrać minimum cztery kupony i mając do dyspozycji maksymalnie dwanaście słów, należy z nich ułożyć tylko jedno hasło, najcelniej oddające (do wyboru): a) przesłanie Jonasza, b) reklamę „Faktów i Mitów”, c) kłamstwa Kościoła i kleru.
Podpowiemy, że zaszyfrowane słowa są rzeczownikami. Dla zwiększenia możliwości twórczych zezwalamy na to, aby słowa odszyfrowane użyć w dowolnym przypadku, jak również na dodanie od siebie czasowników i dowolnej liczby innych słów. Dopiero wówczas użyte kupony – minimum cztery z ośmiu – wraz z wymyślonym hasłem zapisanym na kartce papieru lub kartce pocztowej wkładamy do koperty i wysyłamy na adres redakcji: Wydawnictwo Błaja News Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 ŁÓDŹ z dopiskiem: „Wielki konkurs” Na kupony czekamy do 15 września 2009 r. Liczy się data stempla pocztowego. Ogłoszenie wyników – 2 października 2009 r. Zwycięzca, czyli autor najtrafniejszego zdaniem jury (naczalstwo „FiM”) hasła pojedzie za granicę z osobą towarzyszącą na cud-wycieczkę. Inni laureaci – w liczbie trudnej dziś do przewidzenia – niech wyglądają listonosza taszczącego wielką pakę redakcyjnych upominków. Pamiętajmy. Często krótkie hasła lepiej oddają sytuację, bo, jak pisał Stanisław Jerzy Lec: „Dlaczego piszę tak krótkie fraszki? Bo słów mi brak”. A skąd wziąć „Księgę Jonasza”? A pożyczyć sobie od kogoś, kto już ją ma, albo udać się do dobrej biblioteki. Albo zamówić ją w naszej redakcji pod telefonem (042) 630-70-66. Dostawa błyskawiczna! Ponieważ wydrukujemy jeszcze cztery kupony, zapraszamy do udziału w zabawie!!! Redakcja „FiM”
5 50/P/3/2 184/P/18/2 143/P/12/6
20
Nr 32 (492) 7 – 13 VIII 2009 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Wybrani i odrzuceni W nawiązaniu do artykułu ,,Wybranie i odrzucenie Saula” („FiM” 30/2009) mam pytanie: jak to w rzeczywistości jest z tym Bożym wybraniem i odrzuceniem? A konkretnie, od czego zależy jedno i drugie? Czy mógłby pan podać inne przykłady biblijnych postaci (poza królem Saulem), które dostąpiły wybrania, a następnie odrzucenia? I jeszcze jedno: dlaczego Bóg wyciąga tak daleko idące konsekwencje w przypadku tak mało znaczących przewinień, jak na przykład to Saulowe? Rozpocznijmy od stwierdzenia, że wybranie jest przede wszystkim sprawą łaski, a nie zasług człowieka. Zależy więc od Boga, od Jego zmiłowania (Wj 33. 19). To jednak nie oznacza, że dla Boga obojętne jest nasze postępowanie. Biblia mówi bowiem, że „Pan wodzi oczyma swymi po całej ziemi, aby wzmacniać tych, którzy szczerym sercem są przy nim” (2 Krn 16. 9, por. 1 Sm 16. 7) oraz: „Pan spogląda z niebios na ludzi, aby zobaczyć, czy jest kto rozumny, który szuka Boga” (Ps 14. 2). Oczywiście, suwerenny Bóg może powoływać i wybierać ludzi, nie tłumacząc się nikomu ze swojego postępowania. Mimo to w wielu przypadkach, bazując na przytoczonych tekstach, możemy próbować odgadnąć przyczyny Bożego wyboru. Oto Biblia podaje, że Bóg wybrał Abrahama, aby w nim „błogosławione były wszystkie plemiona ziemi” (Rdz 12. 3), i nie mówi, co zadecydowało o tym wybraniu. Możemy przypuszczać, że chociaż wcześniej jego rodzina ,,służyła innym bogom” (Joz 24. 2), został on powołany i wybrany dlatego, że intuicyjnie wyczuwał, iż owi ,,bogowie” nie istnieją, skoro nie mają żadnego wpływu na jego życie (Ps 115. 4–7). Poza tym w jego rodzinie mogły pozostać wspomnienia o Bogu, któremu służył Noe. Przypomnijmy, że Heber, który z czasem stał się ,,Hebrajczykiem”, był jednym z prawnuków Noego (Rdz 11. 15), przodkiem Abrahama (Rdz 11. 10–26). Prawdopodobne jest więc, że wiara jego przodków nie wygasła całkowicie w domu jego ojca i Abraham szukał Absolutu, o którym mógł słyszeć, a który różnił się od martwych bożków (por. Ps 14. 2). Mógł też szczerze poszukiwać sensu życia, jak wielu czyni to i dziś, zanim Bóg objawi się im w swej zbawczej mocy. Niezależnie od tego, jak było naprawdę, według Biblii jedno jest pewne: ,,Bóg nie ma względu na osobę, lecz w każdym narodzie miły mu jest ten, kto się go boi i sprawiedliwie postępuje” (Dz 10. 34–35). Tekst ten potwierdza zatem, że chociaż powołanie i wybranie zależy od Boga,
patrzy On również na to, jak człowiek wykorzystuje swoją wolną wolę, i na serce człowieka (1 Sm 16. 7). Zgodnie z obietnicami, jakie otrzymał Abraham, oraz przymierzem, które Bóg z nim zawarł (Rdz 12. 2; 13. 15; 15. 5–18; 17. 1–13), Stwórca wybrał sobie jeden naród, aby był „szczególną [Jego] własnością pośród wszystkich ludów (...) królestwem kapłańskim i narodem świętym” (Wj 19. 5–6). Następnie pośród tego narodu Bóg wybrał Aarona i jego synów, aby pełnili służbę kapłańską (Wj 28. 1), oraz lewitów, których przeznaczył do pomocy kapłanom (Lb 8. 6, 16–19; Pwt 10. 8). Poza nimi szczególnego wybrania dostąpili również prorocy, sędziowie i królowie. Warto w tym miejscu dodać, że zarówno celem wybrania narodu, jak i jednostek było całkowite odłączenie i poświęcenie Bogu (Pwt 7. 6). Przeznaczony do świętości był więc cały Izrael z prorokami, kapłanami i królami włącznie. I tu dochodzimy do przyczyn odrzucenia, ponieważ – jak głosi Biblia – Izraelici, mimo wybrania i zawartego przymierza z Bogiem, bardzo często za nic mieli owo wybranie i łamali warunki tego przymierza. Spójrzmy na przykłady. Pierwszy z nich mówi o tragicznej śmierci dwóch kapłanów, synów Aarona, których strawił ,,ogień od Pana”. Dlaczego zginęli? Według Biblii, stało się tak dlatego, że sprzecznie z przykazaniem Bożym, ofiarowali Mu ,,inny ogień” (Kpł 10. 1). Nie był to ogień poświęcony, nie pochodził więc z ołtarza, na którym pierwszą ofiarę strawił ,,ogień od Pana” (Kpł 9. 24). A przecież ten właśnie ogień miał być stale podtrzymywany i używany do celów kultowych (6. 12–13). Ponadto kontekst wskazuje na to, że Nadab i Abihu wkroczyli do Namiotu Zgromadzenia pod wpływem alkoholu (10. 9–10). Swym działaniem znieważyli zatem Boga, który ich wybrał, wyróżnił i uprzywilejował. Poza tym ich grzech był tym większy, że popełnili go na oczach innych, i to w świętym Przybytku, ,,przed Bogiem”.
Taka oto była odpowiedź Boga na jawny bunt tych, którzy wzgardzili przywilejem służby przy świętym Przybytku oraz doprowadzili do zamętu w obozie, a nawet gotowi byli uśmiercić Mojżesza i Aarona. Znieważenie Boga (1 Sm 3. 13), brak poszanowania dla ,,prawa obowiązującego kapłanów i lud” (1 Sm 2. 12–13), stosowanie przemocy (2. 16), zgubny wpływ na innych (2. 17) oraz nierząd to z kolei główne przyczyny odrzucenia synów Heliego, którzy urząd kapłański wykorzystywali wyłącznie dla zaspokojenia własnych egoistycznych celów. Z tekstu biblijnego wynika, że zanim Chofni i Pinechas, synowie Heliego, zginęli (4. 11), Bóg oświadczył, iż ,,będą wzgardzeni” (2. 30), osądzeni (3. 13), a ich grzech ,,nie będzie zmazany” (3. 14). Surowe wyroki spadały nie tylko na jednostki czy też grupy mącicieli, ale również na cały Izrael. Naród ten bowiem stale buntował się przeciwko Bogu i Mojżeszowi. Później, po śmierci Mojżesza i Jozuego, popadł
Biblia mówi: ,,Na bliskich moich okazuje się świętość moja, a wobec całego ludu chwała moja” (Kpł 10. 3). W przekładzie Pardes Lauder tekst ten brzmi: ,,Będę uświęcony przez tych, którzy są Mi oddani, i będę chwalony przed całym ludem”. Synowie Aarona natomiast zlekceważyli zarówno świętość Boga, jak i powierzony im urząd kapłański. A oto inny przykład. Mówi on z kolei o jawnym buncie Koracha (Lewity), Datana i Abirama (z pokolenia Rubena) przeciwko Mojżeszowi i Aaronowi, do którego przyłączyło się również wielu Lewitów (Lb 16.). Z tekstu biblijnego wynika, że bunt ten miał charakter otwartej religijno-politycznej rebelii, której celem było podważenie prawowitej władzy Mojżesza i przejęcie jej w swoje ręce. Korach po prostu publicznie oskarżył Mojżesza i Aarona o przywłaszczenie sobie przywództwa. Zakwestionował w ten sposób Boże pochodzenie ich urzędu oraz zaprzeczył Bożemu charakterowi ich misji. Odrzucił więc Boże przykazania dotyczące kapłaństwa i wmówił Lewitom, którzy przyłączyli się do niego, że im również należy się urząd kapłański (16. 8–10). Biblia mówi, że kiedy buntownikom udało się wciągnąć do spisku aż 250 innych żądających kapłaństwa, Śmierć króla Saula a nawet zasiać w umyw bałwochwalstwo i służył innym bosłach pozostałych zwątpienie w wiagom (Sdz 8. 33–34). W okresie parygodność Mojżesza i zaszczuć przenowania Salomona doszło w końcu ciwko niemu cały zbór, Mojżesz zwródo całkowitego odstępstwa od Boga. cił się do Boga (w. 15), a następnie Salomon bowiem „oddawał pokłon odpowiedział ludowi: ,,Po tym poAsztarcie, bogini Sydończyków, i Keznacie, że Pan mnie posłał, abym domoszowi, bogu Moabu, i Milkonowi, konał wszystkich tych czynów, i że bogu Ammonitów” (1 Krl 11. 33). z własnej woli nic nie czyniłem: Jeże,,Przeto rzekł Pan do Salomona: li oni umrą taką śmiercią jak wszyscy Ponieważ dopuściłeś się tego i nie doludzie i spotka ich los wszystkich lutrzymałeś przymierza ze mną, aby przedzi, to nie Pan mnie posłał. Lecz jestrzegać przykazań, które ci nadażeli Pan dokona rzeczy nadzwyczajłem, przeto wyrwę ci królestwo, a dam nej, że ziemia otworzy swoją czeluść je twojemu słudze” (1 Krl 11. 11). i pochłonie ich oraz wszystko, co do nich należy, i żywcem zstąpią do podPóźniej było już tylko gorzej, ziemi, wtedy poznacie, że ci mężowie szczególnie w północnej części krózbezcześcili Pana” (w. 28–30). lestwa, w którym prawie wszyscy Dalej czytamy: ,,A gdy wypowiekrólowie „czynili to, co jest złe dział wszystkie te słowa, rozstąpiła się w oczach Pana”. To zaś doprowaziemia pod ich nogami. Ziemia rozdziło do upadku państwa izraelskiewarła swoją czeluść i pochłonęła ich go i zdobycia Samarii przez armię (...). Ogień też wyszedł od Pana i poasyryjską. Oto główne przyczyny odchłonął owych dwustu pięćdziesięciu rzucenia Izraela. „A stało się tak, mężów, którzy ofiarowali kadzidło” ponieważ synowie izraelscy grzeszyli (w. 31–32, 35). przeciwko Panu (...). Odrzucili
wszystkie przykazania Pana, Boga swego, i sporządzili sobie dwa odlewane cielce, sporządzili sobie posąg Aszery i oddawali pokłon całemu zastępowi niebieskiemu, i służyli Baalowi. Oddawali też na spalenie swoich synów i swoje córki i uprawiali czarodziejstwo i wróżbiarstwo, i całkowicie się zaprzedali, czyniąc to, co jest złe w oczach Pana (...). Oburzył się więc Pan bardzo na Izraela i odrzucił ich sprzed swego oblicza” (2 Krl 17. 7, 16–18). Ale że i Judejczycy nie przestrzegali przykazań Bożych, a poszli za zwyczajami Izraela, toteż Bóg wzgardził całym rodem Izraela i upokorzył ich, odrzucił i wydał ich do czasu w ręce króla babilońskiego (2 Krl 24. 10–16). Zgodnie z proroctwem Jeremiasza, dostali się więc do niewoli babilońskiej na okres 70 lat (Jer 25. 8–12; 29. 10). Jak zatem Biblia tłumaczy surowość Bożych sądów? Czyni to w następujący sposób. Po pierwsze, stwierdza: „Tylko o was zatroszczyłem się spośród wszystkich pokoleń ziemi, dlatego was będę karał za wszystkie wasze winy” (Am 3. 2). Po drugie, głosi: ,,Komu wiele dano, od tego wiele będzie się żądać, a komu wiele powierzono, od tego więcej będzie się wymagać” (Łk 12. 48). Po trzecie, ostrzega: ,,Bo jeśli otrzymawszy poznanie prawdy, rozmyślnie grzeszymy, nie ma już dla nas ofiary za grzech” (Hbr 10. 10). Według Biblii zatem, im bliższy ktoś jest Bogu (został wyróżniony) i zna Jego wolę, tym ściślej musi przestrzegać Bożych przykazań i tym bardziej też doświadczy, że woli Jego nie można bezkarnie naruszać. Nie może więc oczekiwać, że Bóg będzie wobec niego pobłażliwy. Przeciwnie, im większe światło i przywileje, tym większe wymagania i tym surowszy wyrok dla przestępcy (Jk 3. 1). „Bóg nie ma [bowiem] względu na osobę”. Nie jest stronniczy i niesprawiedliwy, i nie pozbawia nikogo określonego urzędu, przywilejów lub dziedzictwa bez uzasadnienia. Z ludzkiego punktu widzenia, może nam się co prawda wydawać, że pewne przewinienia były mało znaczące. Jednak z biblijnego punktu widzenia, rzecz przedstawia się zupełnie inaczej. Bóg bowiem od samego początku oczekiwał od swego ludu, aby rozróżniał między tym, co święte, a tym, co pospolite (Kpł 10. 10; 11. 44–47). Żydzi byli tego świadomi. I dlatego Bóg nie godził się na żadne połowiczne posłuszeństwo. Wiadomo bowiem, że ,,kto jest wierny w najmniejszej sprawie i w wielkiej jest wierny, a kto w najmniejszej jest niesprawiedliwy i w wielkiej jest niesprawiedliwy” (Łk 16. 10). BOLESŁAW PARMA
Nr 32 (492) 7 – 13 VIII 2009 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
21
GŁASKANIE JEŻA
Daleko od Sodomy Dziesięć dni bez Kaczyńskich, bez Tuska i bez Napieralskiego. Z daleka od kryzysu, od księży dobrodziei i złodziei, od afer. Prasy zero, internetu brak, telewizja... A gdzież tam! Miałem lepsze rzeczy do roboty. Byłem otóż, mili Państwo, na urlopie. Zanim pojechałem, usiadłem nad mapą Polski. U góry morze: Sopot, Międzyzdroje, Rewal. Odpada. U dołu góry: Zakopane, Szklarska Poręba, Solina... Mowy nie ma. Ale jest coś pośrodku. Dokładnie w samym centrum kraju, w sercu Europy. Coś, czego istnienia nie podejrzewa przeciętny Polak. „Wyspa bezludna” w samym środku mapy. Gdzie to jest? Dokoła małego miasteczka o nazwie Gostynin, a ów Gostynin można odnaleźć kilkadziesiąt kilometrów od Płocka. Na zachód od Wisły. Znajdziecie tam jeziora tak czyste, że można pić z nich wodę, bo pochodzi ona ze źródeł. Oraz takież strumienie. I maciupeńkie wioski zagubione w leśnych ostępach. Motyle wszelkich barw i wyciągnięte dłonie przyjaznych ludzi. Są też i spore świnie w dużej liczbie. Na szczęście dzikie, a więc nieporównywalnie mniej niebezpieczne od takich, o które można się nieźle potknąć, gdy ci je ktoś podłoży. Pojezierze gostynińskie szczerze polecam tym wszystkim, którzy kochają rower lub piesze wędrówki.
P
Aż wstyd powiedzieć, ale nie podejrzewałem, że są jeszcze przysiółki, do których prowadzą jedynie leśne ścieżki. Nawet na mapach ciężko je znaleźć, bo twórcy tutejszej kartografii nie byli ludźmi przesadnie pedantycznymi czy też drobiazgowo dbającymi o szczegóły. W dodatku w podłożu są jakieś ślady rud darniowych, a może limonitów czy syderytów. W każdym razie coś z żelazem, bo profesjonalny kompas często wariował i upierał się kretyn jeden, że północ jest dokładnie tam, gdzie w południe świeciło słoneczko. Jadę oto ja – cyklista – swoim jednośladem, aż tu wyrasta z krajobrazu jakaś urokliwa wioska, której
od pozorem ochrony dzieci oraz wspierania wartości rodzinnych i chrześcijańskich na Litwie przegłosowano profaszystowskie prawo. Zachwyceni są tym faktem posłowie PiS, którzy chcą legislacyjny gniot przeszczepić Polakom. Przed miesiącem („FiM” 27/2009) pisaliśmy, że ustępujący prezydent Litwy Adamkus wyrzucił do kosza przyjętą przez Sejmas ustawę zakazującą „propagowania homoseksualizmu, biseksualizmu i poligamii w miejscach publicznych”. Prezydent stwierdził (niezupełnie odżegnując się od dziwacznego pomysłu prawicy), że prawo jest tak źle sformułowane, iż nawet powiedzenie czegoś pozytywnego o homoseksualistach w rozmowie ze znajomym na przystanku (czyli w miejscu publicznym) uczyni z człowieka przestępcę. Jednak konserwatywni twórcy Prawa o Ochronie Dzieci i Młodzieży przed Szkodliwymi Skutkami Publicznej Informacji ustawę raz jeszcze przepchnęli przez parlament i znaczącą większością głosów obalili weto głowy państwa. Nowe prawo jest świetnym sposobem zafundowania społeczeństwu zgnębionemu kryzysem darmowych igrzysk i rozrywki znanej jako polowanie na czarownice. Produkcja na Litwie spadła o 30 proc. w ciągu roku i kraj awansował właśnie na listę państw najbardziej na świecie pogrążonych ekonomicznie. Politycy (notabene – koalicjanci PiS w Parlamencie Europejskim), zamiast ratować gospodarkę i ludzi, propagują
jako żywo nie powinno w tym miejscu być. Kilka chałup na krzyż i przaśna dziewoja na leśnym dukcie. Gdzie jestem? W Zuzinowie, oczywiście – informuje mnie panienka. Jakim Zuzinowie? – rozkładam ręce i mapę. A nie, na tej mapie to pan tego nie znajdzie – śmieje się i tyle ją widzę. Następnego dnia wyruszam w podróż w całkowicie inne miejsce pojezierza. Przeciwne do wczorajszego. Satelity chyba pospadały do Pacyfiku, bo GPS pokazuje gest Kozakiewicza, kompas kręci się w kółko i jak okiem sięgnąć ani żywego ducha. Ale nie, po kilku godzinach zupełnego odludzia pojawia się jeden duch, wcale, ale to wcale żwawy. I w spódnicy. Ratunku, gdzie jestem? – pytam kobitkę. – Dokładnie w tym samym miejscu co wczoraj, w Zuzinowie – odpowiada mi
„wartości chrześcijańskie”, które oczywiście z prawdziwym – biblijnym chrześcijaństwem – nie mają nic wspólnego. Jeśli nic się nie wydarzy, to 10 marca 2010 roku, gdy ustawa wejdzie w życie, znacznego ograniczenia dozna na Litwie wolność słowa, a część społeczeństwa zostanie wyjęta w pewnym sensie spod ochrony prawa. Zamknięte zostaną gejowskie strony internetowe, nie
zjawa. Jak się okazuje, ta sama. Może to jakaś miejscowa strzyga mamiąca od stuleci wędrowców na rozstajach? A może wszystkie drogi prowadzą do Zuzinowa? To jednak był pikuś (pan Pikuś?) w porównaniu z tym, co dopiero miało mnie spotkać. Oglądaliście w TV niedawne tornado, wiekowe drzewa powyrywane z korzeniami, rzeki, którym pomyliły się koryta? No, to ja właśnie tamże to przeżyłem. Aż wstyd powiedzieć, ale nie kataklizm w przyrodzie, tylko w cywilizacji okazał się dla mnie najbardziej dotkliwy. Po burzy – podczas której pioruny rozłupywały kilkusetletnie dęby jak wykałaczki – zapanowała cisza. Najdotkliwsza, bo w eterze. Komórka uparcie pokazywała zero zasięgu. Mobilny internet mojego laptopa zamarł. Gdzieś zniknęła elektryczność, zdematerializował się sygnał telewizyjny i radiowy. Nawet nieliczne stacjonarne telefony przestały działać. W samym środku Polski.
być nawet 1500 euro grzywny, więzienie lub prace przymusowe – szczegółowe przepisy karne mają być przegłosowane już jesienią. Jedyną szansą na obalenie nowego prawa jest ustrzelenie go przez litewski trybunał konstytucyjny. Odpowiedni wniosek skierowała już grupa posłów liberalnych, bo ustawa narusza szereg praw obywatelskich zagwarantowanych w konstytucji i prawach UE, np. prawo
Kołtuny po litewsku będzie wolno organizować manifestacji (wiosną 2010 roku miała być zorganizowana w Wilnie wielka Gay Pride państw nadbałtyckich), a m.in. na nauczycieli padnie strach, bo każda dwuznaczna wypowiedź na temat homoseksualności, np. w odpowiedzi na pytanie ucznia, może uczynić z nich przestępców. Ustawa jest także kagańcem dla mediów – niewinne z pozoru pokazanie w reportażu np. szczęśliwej pary gejów, czyli powiedzenie czegokolwiek pozytywnego o tej grupie społecznej, może stać się powodem do wytoczenia gazecie procesu. Posłowie ustalili, że homoseksualiści są źli i groźni, a prawo będzie czuwać, żeby tak było. Jest się czego bać, bo karą za „propagandę homoseksualną” może
do wolności słowa, prawo do informacji, prawo dziecka do właściwej edukacji oraz zakaz dyskryminacji z powodu orientacji seksualnej. Idiotyczne prawo zostało potępione przez Unię Europejską i większość rządów. Politycy litewscy są w kłopocie, bo spotykają się z krytyką wszędzie, gdziekolwiek się pojawią. Manifestacje piętnujące władze Litwy odbyły się nawet w Polsce, a posłowie Lewicy, SdPl, oraz trójka z PO (Kazimierz Kutz, Joanna Mucha i Jerzy Fedorowicz) wystosowali ostre w tonie pismo do Sejmasu, w którym stwierdzili, że nowe prawo „wyklucza Litwę ze wspólnoty demokratycznej i nowoczesnych państw europejskich”. Niestety, dyskryminująca ustawa to nie jest tylko problem Litwinów. Jeśli ktoś na świecie
Powiecie raj? Może, ale nie dla mnie. Okazało się, jak makabrycznie jestem ucywilizowanym, oswojonym zwierzęciem. Niestety bardzo, ale to bardzo homo faber! Zostały książki. Też dobrze, ale łapałem się na ponawianych spojrzeniach kierowanych w stronę wyświetlacza komórki. Jest już zasięg, czy nadal nie ma? Zasięgu nie było, ale nagle... deus ex machina... słyszę głos. Bardzo już ze mną musiało być źle na tym pustkowiu, bo przysiągłbym, że to głos Jonasza. Przetarłem oczy, a tu nagle za głosem wyłoniła się cała postać szefa „FiM”. – Przyjechałem – mówi – z odsieczą. Odsiecz znajdowała się w sporym pudle i była bardzo smaczna. I to nie była tym razem ułuda. Na szczęście! Długo o tej ekspedycji ratunkowej gaworzyliśmy przy wieczornym grillu. Dłużej niż na redakcyjnej planówce. Cóż, urlop ma swoje prawa i jest tylko raz do roku. MAREK SZENBORN
wymyśli coś głupiego, zawsze można być pewnym, że aktywiści PiS-u ten pomysł podchwycą. I tak posłowie Arkadiusz Mularczyk i Artur Górski poprosili administrację sejmową o przetłumaczenie tekstu ustawy na język polski, ponieważ planują przepchnięcie podobnego prawa w Polsce. Zainteresowanie pomysłem przejawia także szefostwo klubu PiS i jesienią mają odbyć się rozmowy w tej sprawie. Chyba jednak dobrzy katolicy z Litwy i Polski nie przemyśleli wszystkich konsekwencji swoich cenzorskich pomysłów. Jeśli prawo wejdzie w życie, może doprowadzić do wyrzucenia ze szkół... lekcji religii, a Biblii – z księgarń i kościołów, czyli miejsc publicznych. Przynajmniej teoretycznie, bowiem katolickie dzieci powinny poznawać Biblię i pozostaje ona, nadal teoretycznie, fundamentem kościelnego nauczania. A tam znajduje się np. hymn żałobny Dawida sławiący jego gorącą miłość do Jonatana (2 Sm 1, 26: „(...) żal mi Ciebie, bracie mój Jonatanie, byłeś mi bardzo miły, a miłość Twoja była mi rozkoszniejsza niż miłość kobiety”) oraz mnóstwo sympatycznych przykładów związków poligamicznych zawieranych przez mężów bożych (np. Abrahama). Czy naprawdę chcecie cenzurowania Biblii i prześladowania Kościoła, Mularczyku z Górskim? Bo że chcecie ośmieszyć Polskę na świecie, to w waszym przypadku nic nowego. MAREK KRAK
22
Nr 32 (492) 7 – 13 VIII 2009 r.
RACJONALIŚCI
„H
amlet” Szekspira. Jakże mgliście pamiętamy go ze szkoły. W zasadzie tylko słynne „Być albo nie być”. A nad czym zastanawiał się duński królewicz? Drogowskazem z całą pewnością nie była mu religia. Tylko rozterka. I obawa. Nawet strach. Dołóżmy do tego sonet 66 i już mamy mniej lub bardziej uświadomione pytania każdego z nas.
Okienko z wierszem Być albo nie być, to wielkie pytanie. Jestli w istocie szlachetniejszą rzeczą Znosić pociski zawistnego losu Czy też, stawiwszy czoło morzu nędzy, Przez opór wybrnąć z niego? – Umrzeć – zasnąć – I na tym koniec. – Gdybyśmy wiedzieli, Że raz zasnąwszy, zakończym na zawsze Boleści serca i owe tysiączne Właściwe naszej naturze wstrząśnienia, Kres taki byłby celem na tej ziemi Najpożądańszym. Umrzeć – zasnąć. – Zasnąć! Może śnić? – w tym sęk cały, jakie bowiem W tym śnie śmiertelnym marzenia przyjść mogą, Kiedy zrzucimy z siebie więzy ciała, To zastanawia nas: i toć to czyni Tak długowieczną niedolę; bo któż by Scierpiał pogardę i zniewagi świata, Krzywdy ciemiężcy, obelgi dumnego, Lekceważonej miłości męczarnie, Odwłokę prawa, butę władz i owe Upokorzenia, które nieustannie Cichej zasługi stają się udziałem, Gdyby od tego kawałkiem żelaza Mógł się uwolnić? Któż by dźwigał ciężar Nudnego życia i pocił się pod nim, Gdyby obawa tego obcego nam kraju, Skąd nikt nie wraca, nie wątliła woli I nie kazała nam pędzić dni raczej W złem już wiadomym niż uchodząc przed nim Popadać w inne, którego nie znamy. Tak to rozwaga czyni nas tchórzami;
Sonet 66 W śmierć jak w sen odejść pragnę, znużony tym wszystkim: Tym, jak rzadko zasługę nagradza zapłata, Jak miernota się stroi i raduje zyskiem, Jak czysta ufność krzywdzi wiarołomstwo świata, Jak hańba blask honoru rychło brudem maże, Jak żądza na złą drogę dziewiczość sprowadza, Jak zacność bezskutecznie odpiera potwarze, Jak moc pospólną trwoni nieudolna władza, Jak sztućce zatykają usta jej wrogowie, Jak naukę w pacht biorą ignorantów stada, Jak prosta prawdomówność głupotą się zowie, Jak dobro złu na sługę najwyżej się nada. Znużony – odejść pragnę; lecz chęć w sobie dławię: Jeśli umrę, sam na sam z światem cię zostawię.
Kontakty wojewódzkie RACJI Polskiej Lewicy dolnośląskie kujawsko-pomorskie lubelskie lubuskie łódzkie małopolskie mazowieckie opolskie podkarpackie podlaskie pomorskie śląskie świętokrzyskie warm.-maz. (wsch.) warm.-maz. (zach.) wielkopolskie zachodniopomorskie
Jerzy Dereń Józef Ziółkowski Joanna Gajda Czesława Król Halina Krysiak Stanisław Błąkała Joanna Gajda Kazimierz Zych Andrzej Walas Bożena Jackowska Barbara Krzykowska Waldemar Kleszcz Józef Niedziela Jan Barański Krzysztof Stawicki Witold Kayser Tadeusz Szyk
tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0
698 873 975 607 811 780 501 760 011 604 939 427 607 708 631 692 226 020 501 760 011 667 252 030 606 870 540 502 443 985 691 943 633 606 681 923 609 483 480 784 266 544 512 312 606 61 821 74 06 510 127 928
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Coraz czarniej Kościół jest niczym kabaret. Instytucje te, choć z różnych przyczyn, najlepiej miały się za PRL. Naturalnie z wyjątkiem czarnego, bo przecież wcale nie czerwonego okresu stalinizmu. Przedstawiciele najwyższych władz partyjnych i państwowych rzadko bywali w obydwu przybytkach. W pierwszym nie bardzo mogli, choć wielu chciało. W drugim odwrotnie. Z braku poczucia humoru. Dzięki cenzurze, zarówno kazania, jak i kabaretowe teksty, były subtelniejsze i bardziej wyrafinowane. I wierni, i widzowie dopatrywali się w nich więcej niż faktycznie było i cieszyli się jak dzieci, że przywalano Onym. Księża nie epatowali dobrobytem i zachowywali się skromniej, by podtrzymywać mit, że są biedni i szykanowani. W rzeczywistości, kasy nigdy im nie brakowało, a z władzą – z wyjątkiem nielicznych przypadków – współpracowali dobrze, choć tajnie. Między Kościołem a państwem stosunki były dobrosąsiedzkie. Jak Pawlaka z Kargulem. Każda ze stron odnosiła korzyści z istnienia znanego i przewidywalnego wroga. Księża dostawali zezwolenia na budowę nowych kościołów, przydział na cegły, cement, dachówki i co tam było trzeba. Jak władza nie mogła lub akurat naprawdę nie miała, przymykała oczy na budowlane samowolki i korzystanie z kradzionych materiałów. W zamian miała chrzty, śluby, pierwsze komunie i ostatnie namaszczenia. Księża nie puszczali pary z ust, chyba że oficerom prowadzącym. Obowiązywała niepisana umowa i każda ze stron jej przestrzegała. Dzięki temu wszyscy mieli na wszystkich jakieś haki. I tak się to kręciło. Nawet zapędy „Solidarności” były w latach 80. hamowane przez kościelną hierarchię.
Rypnęło się w roku 1989. Jeszcze rzutem na taśmę Sejm klepnął w maju ustawę Rakowskiego, dającą Kościołowi katolickiemu rozliczne przywileje. Głównie, choć nie tylko, finansowe. W nowe czasy Kościół wszedł wywianowany przez komuchów jak żadna inna instytucja, a duchowni – jak żaden inny obywatel. Wszystko zostało zmierzone, zważone i nie tyle policzone, co przeliczone. Na żywą gotówkę lub łatwą do spieniężenia dobrze zlokalizowaną ziemię. Biskupi poszli za ciosem. Obwieścili urbi et orbi, że pod wodzą JPII obalili komunizm, co 4 czerwca ogłosiła aktorka Szczepkowska. I zaczęli przejmować władzę w państwie. Wyrzucali ze swoich i rzekomo swoich posiadłości przedszkola, domy starców, szpitale i prywatnych lokatorów. Oprócz kasy domagali się coraz większych honorów i realnego wpływu na życie obywateli. Popierani przez księży parlamentarzyści zaczęli majstrować przy prawie. Początkowo indywidualnie i cichcem. 3 sierpnia 1990 roku do szkół wprowadzono religię. Ministerialną instrukcją, do której wydania nie było podstaw prawnych. Obrońcy tego bezprawia twierdzili, że wszystko jest w porządku, bo katechezę wprowadzono nie do szkolnych programów, a jedynie do szkolnych budynków. Kabaretowy tekściarz nie wymyśliłby zabawniejszego tłumaczenia. Trybunał Konstytucyjny podzielił jednak to stanowisko i bezprawie usankcjonował. Wreszcie można było sale katechetyczne odpłatnie wynajmować na sklepiki, magazyny, a nawet szkołom na lekcje. Wszystkiego – oprócz religii. Sukces kościelnej części Komisji Wspólnej był niekwestionowany. Nadszedł czas na kolejne kroki
w kierunku klerykalizacji państwa. Hasło: „Tylko pod krzyżem, tylko pod tym znakiem, Polska jest Polską, a Polak Polakiem” zostało zmaterializowane w Senacie RP w październiku 1992 roku. Sejm na ukrzyżowanie swojej sali posiedzeń plenarnych musiał poczekać do nocy z 19 na 20 października 1997 r. Wieszając krzyż, poseł Wójcik z AWS spadł z drabiny. Był to upadek symboliczny, po którym, mimo kilkakrotnego kandydowania gdzie się dało, Wójcik do niczego się już nigdy nie dostał. Katopolitycy nie chcieli w tym ujrzeć palca bożego. Na wyprzódki starali się uchwalać dziesięć przykazań i dawać na Kościół z budżetu. Nie wszystko się udało, ale niestety – większość. Wprowadzono restrykcyjną ustawę antyaborcyjną, zaostrzono postępowania rozwodowe. Pieniądze, około 5 mld złotych rocznie, płynęły szerokim strumieniem do wszystkich kościelnych instytucji. Zgodnie z prawem albo wbrew prawu. Nie miało to większego znaczenia. Decydowała wyłącznie arytmetyka, czyli sejmowa większość. Nikt nie chciał się wychylić. Polski Kościół, choć pod wieloma względami podobny do kabaretu, jest coraz mniej śmieszny, a coraz bardziej straszny. Rozbestwiony uległością i przymilnością polityków, chce wciąż więcej i więcej. Nie ma żadnych ograniczeń ani hamulców. Już jest nie 5 razy B (bezczelny, bogaty, bezduszny, bezideowy i bezkarny), ale co najmniej... To właśnie zadanie dla moich Czytelników na wakacje. Kto przypisze Kościołowi jako instytucji najwięcej najtrafniejszych cech na literę b, pojedzie na dwudniową wycieczkę do Brukseli. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
RACJA zaprasza Zapraszamy do wzięcia udziału w uroczystych obchodach 7 rocznicy powstania RACJI oraz ogłoszonego przez partię Dnia Antyklerykała. Impreza odbędzie się 8 sierpnia w Katowicach na placu przed Teatrem Śląskim. Start – godz. 11. W tym roku manifestujemy pod hasłem: „Wszyscy jesteśmy Polakami i wobec prawa jesteśmy równi”. Naszą akcją pragniemy zwrócić szczególną uwagę na: – łamanie praw obywatelskich, – uprzywilejowanie Kościoła rzymskokatolickiego, jego przemożny wpływ na życie polityczne, gospodarcze i społeczne w Polsce, – niesprawiedliwe obciążanie skutkami kryzysu tych, którzy nie odpowiadają za jego powstanie, czyli ludzi pracy, rencistów i emerytów, oraz najuboższej części polskiego społeczeństwa. Podczas imprezy przewidziane są oficjalne wystąpienia przedstawicieli partii i organizacji zaprzyjaźnionych. Zapraszamy też na specjalny happening drużyny kultywującej wierzenia i zwyczaje prasłowiańskie, promocję jedynego w kraju tygodnika antyklerykalnego „Fakty i Mity” oraz inne atrakcje. Wszystkich, którzy chcieliby zabrać głos w trakcie zgromadzenia, lub mają pytania, prosimy o kontakt z koordynatorem imprezy: Dariusz Lekki, tel. 606 240 530, e-mail:
[email protected]. PAMIĘTAJCIE, ŻE NIE POWINNO TAM ZABRAKNĄĆ NIKOGO, KOMU PRZYŚWIECA IDEA ŚWIECKIEGO PAŃSTWA!!!
RACJA Polskiej Lewicy www.racja.org.pl, tel. (022) 620 69 66
Nr 32 (492) 7 – 13 VIII 2009 r.
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
23
Do podanych cen należy doliczyć koszty wysyłki według cennika Poczty Polskiej w zależności od sumarycznej wagi zamówienia.
40 cm
1. Ceny listów i paczek przy przedpłacie (płatność przed wysyłką):
ICZNA EKOLOG ORBA T PY NA ZAKUKO LKO YL T TY
cena
10zł za sztukę
2. Ceny paczek pobraniowych ekonomicznych (płatność przy odbiorze wysyłki): - do 0,5 kg = 10,50 zł, - ponad 0,5 kg do 1 kg = 12,50 zł, - ponad 1 kg do 2 kg = 14 zł.
35 cm
A NALEPK W Ó IK N L E CZYT ÓW” KTÓW i MIT ”FA O KO LK YL T TY cena
3 zł
za sztukę
Przesyłka listowa polecona ekonomiczna (wysyłka mniejszych zamówień: do 4 koszulek, czapeczki): - ponad 0,1 kg do 0,35 kg = 4,10 zł, - ponad 0,35 kg do 0,50 kg = 4,90 zł, - ponad 0,50 kg do 1,00 kg = 7,00 zł. Paczki pocztowe ekonomiczne (wysyłka cięższych zamówień od 5 koszulek): - do 1 kg = 9,50 zł, - ponad 1 kg do 2 kg = 11 zł.
9 cm
Przykładowe wagi gadżetów: - koszulki M około 0,14 kg, - koszulki L około 0,15 kg, - koszulki XL około 0,16 kg, - koszulki XXL około 0,17 kg, - kubek 1 sztuka około 0,336 kg, - czapka około 0,076 kg, - pudełko paczki około 0,071 kg.
TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. Sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Ryszard Poradowski – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Maja Husko; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 39 zł za jeden kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 39 zł za kwartał (156 zł za rok). Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
24
ŚWIĘTUSZENIE
Płacisz, jedziesz
W Wolsztynie wiedzą, jak „uczcić” świętego Krzysztofa. Auta pod kropidło podjeżdżają kolejno, a od płacenia nikt się nie wymiga Fot. Joanna P.
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 32 (492) 7 – 13 VIII 2009 r.
JAJA JAK BIRETY
T
ych wszystkich, którzy sądzą, że opowiadanie kawałów zależy od wrodzonych zdolności mówcy, spieszymy poinformować, że zdolności humorystyczne mają ścisły związek z wykonywaną profesją. Na przykład kolejarze. Ci mają dowcip zazwyczaj spóźniony. Pracownicy przemysłu ciężkiego, tacy jak hutnicy i stoczniowcy, charakteryzują się ciężkim humorem, zaś kawały operatorów walców drogowych są cienkie. Żarty pilotów są odlotowe, a kierowców – odjazdowe. I tylko dowcip taksówkarzy nieznających dobrze topografii miasta potrafi być czasem nie na miejscu. Podobnie rzecz ma się z ornitologami, którzy są święcie przekonani, że ich poczucie humoru jest lekkie jak piórko. Strażacy – spalą każdy dowcip, a żarty modystek są do czapy. Są też fachowcy, których kawałów nie da się zapomnieć – na przykład tacy młotkowi, blacharze czy cieśle... Oni jak przywalą dowcipasem, to... Podobnie introligatorzy, którzy potrafią nieźle przyciąć w towarzystwie, a kwiaciarki, to już zupełnie opowiadają cięte żarty. Ale o ile babcie klozetowe mają tani humor, o tyle dowcipy ich klientów są już zawsze mniej lub bardziej celne.
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Znacie ten dowcip? Pecha mają słuchacze żartownisiów żujących gumy, bowiem ich żarty zawsze się ciągną. Nie należy też dać się zwieść opowieściom sprzedawców różnego rodzaju diet-cudów... ci zawsze wciskają głodne kawałki. Podobnie jest z krawcami
i garderobianymi, którzy opowiadają żarty ni przypiął, a striptizerki – ni wypiął. Rzeźnicy uwielbiają świńskie dowcipy, kucharze – słone lub pieprzne, a kelnerzy niesmaczne. Górnicy, jak grabarze, wolą za to czarny humor, zaś baletnice specjalizują się w puentach. I gdyby tak ocenić powyższe zestawienie, to jedynie ginekolodzy nie powinni mieć problemów z opowiadaniem kawałów. Przecież oni są z natury dowcipni... PAR