Krew, włosy, ząb... Ale też narty, buty, miski, meble…
WYSYP RELIKWII PO JPII
4 STRONY WIĘCEJ w niezmieni onej CENIE!!!
 Str. 3
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 32 (597) 18 SIERPNIA 2011 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Pewien artysta w Katolandzie wyobrażał sobie, że skoro Kościół może manifestować w przestrzeni publicznej, to on też. Mylił się. Czy pójdzie siedzieć? A jeśli tak, to na jak długo? Â Str. 6–7
 Str. 19
 Str. 12
ISSN 1509-460X
 Str. 8–9
2
Nr 32 (597) 12–18 VIII 2011 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Dyżurny Beton Kraju, czyli Terlikowski z „Frondy”, wie już, co było przyczyną śmierci Leppera. To diabeł, czyli Zły. Całkiem poważnie donosi o tym naczelny ultrakatolickiej ramoty, a wie to stąd, że szef Samoobrony często korzystał z usług wróżek. Od magii już tylko krok do śmierci i piekła – wiadoma rzecz. Ale co w takim razie z samym Terlikowskim, który zna setki szamanów w sutannach? PiS-owska „Gazeta Polska” chce utworzyć we wrześniu własny dziennik, ale nie ma jeszcze na to odpowiednich środków. W intencji powstania tego dziennika odprawiono więc mszę na Jasnej Górze. Msza to według Kościoła „uobecnienie śmierci Chrystusa”, a każde dziecko w Polsce wie, że Jezus umierał głównie za PiS i Smoleńsk. Na 2 lata więzienia w zawieszeniu oraz grzywnę został skazany franciszkanin, który ukradł z klasztoru w Pińczowie przedmioty zabytkowe wartości 500 tys. zł. Mnich twierdzi, że pieniądze uzyskane ze sprzedaży „nikomu niepotrzebnych” dzieł sztuki rozdawał potrzebującym i przedstawił nawet kilku świadków, którzy tę wersję potwierdzili. Zakonnika nie wykluczono z zakonu. Czyżby doceniono jego przedsiębiorczość? Nowe kościelne święto – „nieporównywalnie ważniejsze od Bożego Narodzenia i Wielkiej Nocy” – wprowadza dla swoich wiernych schizmatycki ksiądz Natanek. Będzie to obchodzone w ostatnią sobotę września (w tym roku – 24 IX) Święto Dwojga Serc: Najświętszego Serca Pana Jezusa i Matki Bożej. We wrześniu (ale jeszcze nie wiadomo kiedy) przypadnie też u Natanka nowy Dzień Dziecka! Guru z Podhala ma też pomysł na nową flagę Polski – będzie biało-amarantowa (czerwień źle mu się kojarzy), a w jej środku znajdzie się złota tarcza z sercem Jezusa i czterema promieniami. Romantyczny ten Natanek – nic, tylko wszędzie serca i serca! Mieszkańcy Wałbrzycha już w pierwszej turze wyborów postanowili, że ich prezydentem będzie Roman Szełemej – kandydat popierany przez skompromitowaną tu skandalami wyborczymi Platformę. Oby wałbrzyskie hasło – „Każdy, byle nie z PiS-u” – nie rozlało się 9 października na całą Polskę. Biskup Antoni Długosz – krajowy duszpasterz Ochotniczych Hufców Pracy (sic!) – opracował listę dopuszczalnych przekleństw, za które nie idzie się do piekła. Oto one: Psiakostka! Motyla noga! Kurza stopa! Piernik jasny! Kurczę blade! Kurtka na wacie! Do kroćset fur beczek! Na krowie kopytko! Kurcze pióro! Kurczę pieczone! Kuchnia felek! Kurza melodia! Czyli można powiedzieć, że JPII, piernik jasny, przymykał oczy na pedofilię. Niemiecki trend – koszmarny sen biskupów – przekroczył granicę na Odrze i dotarł do Polski. Parafia w Chebziu (Ruda Śląska) ma być decyzją kurii zlikwidowana, a budowa tamtejszego kościoła na zawsze wstrzymana. Z przyczyn ekonomicznych, bo najzwyczajniej jej działalność jest dla Krk coraz bardziej deficytowa. A dopłacać do Pana Boga, to kler akurat nie lubi. W niemieckim internecie ogromną popularnością cieszy się strona o księżach i biskupach. Już ponad 5 mln użytkowników zdołało przez kilka miesięcy istnienia witryny wyrazić opinie na temat 40 proc. duchownych (wcześniej powstały podobne strony, dotyczące np. lekarzy i prawników) i są to świadectwa raczej pozytywne. Czas na podobną stronę w Polsce. Oj, tutaj nie będzie tak różowo… Powszechnie uważa się, że to ortodoksyjni żydzi mają religię przesadnie drobiazgową. Przebili ich muzułmanie, a konkretnie mufti Dubaju, który obliczył, że w największym wieżowcu świata – Burdż Chalifa – mieszkańcy pięter od 40 do 150 mają powstrzymywać się w ramadan od jedzenia i picia o 2 minuty dłużej niż mieszkańcy poziomu zero, a pechowcy mieszkający jeszcze wyżej – o 3 minuty dłużej. Wszystko przez to, że na wyższych piętrach dłużej widać zachodzące słońce, a w ramadan wolno jeść i pić tylko nocą. Włoskie stowarzyszenie konsumentów CODACONS poprosiło Benedykta XVI, by zaapelował do parlamentarzystów, aby ci zrezygnowali z pielgrzymki do Ziemi Świętej. „W obliczu światowego kryzysu wznowienie prac parlamentu powinno nastąpić natychmiast, a nie dopiero po pielgrzymce 10 września” – czytamy w liście do BXVI. Odpowiedzi udzielił rzecznik Watykanu. Długiej, więc dokonajmy jej streszczenia: „A gówno nas to obchodzi!”. Stara maksyma mówi, że jak nie możesz czegoś pokonać, to powinieneś to polubić. Naczelny światowy organ prasowy paulinów „Jesus” oświadczył, że książki o Harrym Potterze niosą w sobie chrześcijańskie przesłanie oraz powielają nauki św. Pawła zawarte w Nowym Testamencie! I tak kilkanaście katolickich prac o zgubnym wpływie małego czarodzieja na dziecięce mózgi trzeba będzie napisać od nowa.
Wczasy w oknie P
rzeżywamy właśnie urlopowe szczytowanie i w związku z tym zaciekawiło mnie, jak wypoczywają Polacy, także na tle innych narodów. Sprawa to niebagatelna, gdyż od dobrego wypoczynku zależy zdrowie i poniekąd szczęście pojedynczego człowieka, czyli kondycja narodu. Właściwa regeneracja sił – fizycznych i psychicznych – warunkuje również efektywną pracę, a więc dobrobyt jednostki i całych krajów. Mamy więc tutaj trzy główne cele gatunku ludzkiego: zdrowie, zadowolenie z życia oraz zamożność. Przesadzam? Niekoniecznie. Niemieccy socjologowie policzyli, że od lat 60. wraz z rosnącym wskaźnikiem wyjazdów turystycznych wzrastała u naszych zachodnich sąsiadów wydajność pracy. Podobnie zadziało się w Polsce na początku lat 90., kiedy to mocna złotówka i pomyślność nowych, prywatnych biznesów uczyniła nagle z setek tysięcy Polaków bywalców południowych kurortów. Napisałem „zadziało”, gdyż ostatnimi, kryzysowymi laty wypoczywamy raczej bliżej domu, co nie zawsze musi nam zrobić gorzej niż Tunezja czy Egipt. Kiedy jednak sięgnąłem do statystyk – posmutniałem. 60 proc. rodaków nie wyjedzie w tym roku na żaden odpoczynek dłuższy od weekendu! Tylko 30 proc. odsapnie poza domem ponad 5 dni, a 10 proc. wciąż się zastanawia. Liczba osób deklarujących zamiar wyjazdu na wakacje rośnie wraz z wykształceniem i dochodem, a spada wraz z wiekiem. Tego roku wypocznie 45 proc. osób w wieku do 29 lat (najbardziej mobilni), prawie połowa osób po studiach (49 proc.) i 44 proc. z najwyższymi zarobkami. Spośród osób po 65 roku życia na urlop wybierze się co dziesiąty, 12 proc. z wykształceniem pod- Fot. T.K. stawowym oraz 7 proc. z najniższym uposażeniem. Częściej poza domem wypoczywać będą osoby pracujące umysłowo: pracownicy biurowi (44 proc.) i menedżerowie (52 proc.). Gromadnie wyjadą tylko uczniowie i studenci (60 proc.). Jak można się domyślić, plany urlopowe najrzadziej deklarują mieszkańcy wsi (14 proc.), a najczęściej – mieszkańcy dużych miast powyżej 200 tys. (43 proc.). Byłem kiedyś świadkiem, jak człowiek wybitnie miastowy oznajmił rolnikowi, takiemu z dziada pradziada: „Ty to właściwie całe życie jesteś na wakacjach”. O mały włos nie dostał za to w twarz. Spośród tych, którzy nie planują urlopu, jedna trzecia (32 proc.) planuje zrekompensować sobie jego brak krótkimi wypadami na weekendy. 17 proc. zamierza dzielić czas pomiędzy dom a działkę, która jest szczególnie popularna wśród osób w średnim wieku (40–60 lat). Aż 68 proc. spośród tych, którzy nie pojadą na wakacje, nie wyjedzie nawet na parę dni. Tak więc 42 proc. Polaków w ogóle nie będzie tego lata wypoczywało poza domem. Daje nam to jedno z ostatnich (przed Ukrainą i Albanią) miejsc w Europie. Nawet kryzysowi Grecy (nie mówiąc o Włochach) wyjeżdżają częściej, a o nich naprawdę można powiedzieć, że żyją na wakacjach. A jak organizują sobie wyjazdy polscy urlopowicze? 63 proc. organizuje wypoczynek we własnym zakresie. Co czwarty spędzi wakacje u rodziny lub znajomych. Biura podróży, pomimo coraz bogatszej oferty, są wybierane przez nielicznych (9 proc.); ich popularność nawet spadła o 8 proc. od 2001 roku. Większość ankietowanych postrzega je jako drogie, a z kolei te tańsze – jako niepewne z powodu licznych bankructw. Wypoczynek w kraju wybiera 82 proc.
urlopowiczów. Jawi się on jako tańszy i przeważnie tak jest. Za granicą dochodzą bowiem koszty przejazdu, droższe pamiątki, napiwki czy tzw. gapowe. Na przykład w Grecji jeździłem cały dzień w kółko, gapiąc się i szukając pałacu jakiegoś króla sprzed 3 tysięcy lat. Straciłem czas i pieniądze, a „pałac” był... dokładnie w środku kółka, tyle że został po nim fundament niewidoczny z 20 metrów. Za granicę wyjeżdża tylko 14 proc. Co ciekawe, większość respondentów jako powód swojego turystycznego patriotyzmu nie wskazuje niższych cen, lecz walory turystyczne Polski. To bardzo pięknie, ale serce boli, kiedy widzi się tłumy rodaków siedzących w polarach nad Bałtykiem. Sam raz w życiu przeżyłem taką traumę w Łebie, gdy przez 12 dni ani na chwilę nie wyszło słońce. A kiedy już wyszło, właśnie się pakowaliśmy do wyjazdu. To może i śmiesznie brzmi, ale nie dla kogoś, kto przez okrągły rok, siedząc w biurze, z nadzieją czekał na 2 tygodnie słońca i wody. Od tamtego czasu nie ryzykuję, a pięknem Polski cieszę się podczas weekendów. Jednak mój szacunek dla turystów krajowych jest niezmienny i wprost proporcjonalny do ich desperacji. A ta wyraża się wprost uwielbieniem dla polskiego morza, gdzie – właściwie niezależnie od prognoz pogody – wybiera się rocznie około 33 proc. urlopowiczów; nad jeziora jedzie 21 proc., a w góry – 9 proc. Większość Polaków swój urlop planuje na lipiec (57 proc.), 49 proc. na sierpień, a 8 proc. we wrześniu. Według psychologa prof. Janusza Czapińskiego najważniejsze jest, aby urlop spędzić aktywnie (rower, zwiedzanie, żagle, wspinaczka itp.) – choćby podczas krótkich wypadów krajowych. Bardziej bowiem brakuje nam aktywności fizycznej niż białej, śródziemnomorskiej plaży. To oczywiste, ale zmiana środowiska na ok. 2 tygodnie też, moim zdaniem, jest potrzebna. Największy problem to – zdaniem profesora – zamienniki wynikające z cienkiego portfela. Na przykład zamiast wyjechać, kupujemy nowy telewizor, który też kojarzy się (jakże fatalnie!) z wypoczynkiem. Ja dodałbym do tego jeszcze zaległe prace domowe, działki i ogródki. Mam znajomych, którzy nigdy nie byli na urlopie, choć bardzo ciężko pracują. Powód? Co roku latem robią malowanie lub remont mieszkania. Inni nie mogą zostawić działki, bo wyschnie, czy psa, bo zdechnie, a jeszcze inni oglądają się na... kwiaty w doniczkach. Tak jakby nie można było zorganizować sobie opieki, podlewania itp. Remont też chyba lepiej robić zimą, a latem korzystać ze świeżego powietrza. Obserwuję niemało osób, nawet dość obytych i inteligentnych, które nie wyjeżdżały nigdzie za tzw. komuny, a teraz po prostu boją się swojego pierwszego razu, bo nie wiedzą, jak się zachować na lotnisku, nie znają języków; bo ktoś ich okradnie, oszuka albo po prostu przekroczyli 50. i czują się na to wszystko za starzy... Ludzie, odwagi! Świat jest zbyt piękny, a życie zbyt krótkie, aby spędzać je na zmianę: zimą na kanapie, a latem na balkonie. Znam też kilka osób, które – choć zarabiają poniżej średniej krajowej – zwiedziły całą Europę, i to przed 30. Jeżdżą autostopem, swoim tanim autkiem wyładowanym konserwami z Selgrossa albo zatrzymują się w młodzieżowych schroniskach. To nie to, co własnym jachtem i w Hiltonie, ale widzą to samo, co wszyscy, i cieszą się tą samą przyrodą, różnorodnością świata, a często lepszą atmosferą. I czy to przypadek, że częściej się uśmiechają? JONASZ
Nr 32 (597) 12–18 VIII 2011 r. Nic tak nie stymuluje hojności wiernych jak możliwość wznoszenia modłów do włosa, zęba czy krwi. „Gdy tylko została ustalona data beatyfikacji, ruch w sanktuarium wzrósł” – przyznał ks. Józef Tomiak, kustosz sanktuarium Matki Bożej Cierpliwie Słuchającej w Rokitnie, gdzie zgromadzono kilkadziesiąt relikwii II stopnia, a więc przedmiotów, których używał na co dzień JPII. Kolejka po te najbardziej pożądane relikwie (I stopnia, czyli części ciała, krew czy włosy) ustawiała się coraz dłuższa. Wówczas okoniem stanął Stanisław Dziwisz. Ćwiartować ciała szefa nie chciał. Uznał, że wystarczą ludziom pamiątki po Karolu, no a poza tym do dyspozycji dostał dwie (?) ampułki z krwią pobraną Wojtyle w szpitalu Bambino Gesu, ponoć w celu ewentualnej transfuzji. „Nie wiem, co dali do tej krwi, bo ta krew zachowała się taka, jak była pobrana: jest płynna, w kolorze czerwonym – żywa krew Ojca Świętego. Więc to są najcenniejsze relikwie: żywa krew papieża. Krew Ojca Świętego to jest najwspanialsza relikwia, która nam została. To wyraz jego ogromnej miłości i przywiązania do nas, a także naszej łączności z tym, kogośmy kochali” – rozpływa się Dziwisz, prezentując swoje skarby. Do krwi – co w końcu wyszło na jaw – lekarze dali antykoagulant. To dzięki niemu kardynał do dziś może ją przelewać, choć zarzekał się, że „zasada nasza będzie taka, by za bardzo nie rozszerzać czci krwi Jana Pawła II”. A mimo to dzieli i waży z precyzją godną farmaceuty, wobec czego cudowne rozmnożenie dwóch skromnych ampułek trwa, i to bez widoków na rychły koniec (każda kolejna kropla opatrzona jest rzecz jasna certyfikatem autentyczności). Jeszcze przed (!) beatyfikacją JPII skrawek jego sutanny i kroplę krwi w czerwonym pluszowym relikwiarzu dostał Robert Kubica. Przesyłkę od Dziwisza dostarczył mu na szpitalne łoże dziennikarz TVN24. „Jan Paweł II też uprawiał sport i lubił ludzi sportu” – tak kardynał uzasadnił swą śmieszną decyzję. Skapnął Wojtyła także do krakowskiego Centrum Jana Pawła II „Nie lękajcie się” (zamiast przyobiecanej całej ampułki – zaledwie jedna marna kropla), do katedry na Wawelu oraz na Jasną Górę. Do bazyliki w Licheniu kilka kropli przywiózł biskup włocławski Wiesław Mering, swoją kroplę mają też w Panteonie Wielkich Polaków Świątyni Opatrzności Bożej – od lat powstającej w bólach na warszawskim Wilanowie. Relikwiarz – wkomponowany w portret błogosławionego wykonany w Weronie z drobnych granitowych kamyków i szkła – trafił do sejfu, za pancerną szybę.
GORĄCY TEMAT Krew JPII w Dziwiszowych rękach
Dziel i rządź Kolejni szczęśliwcy to: sanktuarium pw. św. Antoniego w Ostrołęce, sanktuarium Matki Bożej Jaworzyńskiej na Wiktorówkach, kościół św. Trójcy w Kościerzynie, parafia Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny w Kasince Małej, parafia św. Stanisława Biskupa i Męczennika w Nakle, kościół św. Marii Magdaleny w Gołaczewach, kaplica „Ludzi Gór” na Groniu Jana Pawła II w Beskidzie Małym, gdzie mały Karolek przesiadywał w latach swego dzieciństwa, bazylika Ofiarowania Najświętszej Marii Panny w Wadowicach, katedra we Wrześni, sanktuarium w Ludźmierzu, kościół pw. św. Michała Archanioła w Lublinie, bazylika katedralna diecezji sosnowieckiej, parafia Najświętszego Serca Pana Jezusa w Brzezinach Śląskich. Kroplę dostał ks. prof. Waldemar Irek, rektor Papieskiego
Wydziału Teologicznego. Papieska krew trafiła również do włocławskiej katedry oraz ośrodka akademickiego na Lednicy. „Wierzymy, że obecność u nas relikwii przyczyni się do ożywienia wiary w mieście” – cieszył się wikary od św. Józefa Oblubieńca NM Panny w Słupsku z okazji przybycia do parafii kawałka materiału nasączonego krwią JPII. Dziwisz okazał też łaskawość zagranicznym amatorom pośmiertnych gadżetów – kropla krwi oraz fragment alby znalazły się w Sanktuarium Matki Bożej Niepokalanie Poczętej w Cartago na Kostaryce. Z kolei kawałek sutanny, oczywiście z kroplą, znalazł miejsce w ośrodku Polskiej Misji Katolickiej „Concordia” w Niemczech. Jeśli komuś mało krwi (zawsze można resztę rozcieńczyć metodą homeopatyczną), może podążyć
szlakiem pozostałych papieskich relikwii: dwa skrzyżowane włosy JPII znajdują w parafii św. Mikołaja w Grudziądzu. Lokalny biskup dostał je po znajomości od Sławomira Odera. W opolskim Muzeum Diecezjalnym można się pomodlić do różańca z prawdziwej masy perłowej, który Ojciec Święty wręczył biskupowi Alfonsowi Nossolowi podczas koronacji Matki Boskiej Opolskiej 21 czerwca 1983 roku na Górze św. Anny. Muzeum Archidiecezjalne w Przemyślu dysponuje plecakiem z 1967 roku i dmuchanym materacem, a także papieskimi laskami. Są tu również pierwsze czerwone papieskie buty, jakie założył zaraz po konklawe. Na Górze św. Anny mają ojczulkowie aksamit, którym przykryty był klęcznik przygotowany dla JPII na czas nawiedzenia klasztoru.
Jedna kropla Wojtyłowej krwi przebija całe szkielety starych świętych
3
W Wadowicach, domu rodzinnym Wojtyły, relikwii II stopnia jest zatrzęsienie. Można modlić się do woli – zaczynając od obrazka (pamiątka Pierwszej Komunii Świętej), poprzez ubranie sportowe (narty i wyposażenie turystyczne Karola z lat 50.), na stroju kardynalskim, ornacie i sutannie papieskiej kończąc. Ale przecież są jeszcze drzwi, podłoga, meble i miska do mycia. Kto jeszcze nie ma dosyć, może się udać do Krakowa. Tu zdrowaśkę zmówi przy meblach z mieszkania błogosławionego, przy pierwszych (z 1954 roku) i ostatnich (te, których używał jako kardynał) nartach, maszynie do pisania, profesorskiej todze czy szafce nocnej. W Leśnej i Szczecinie uczcimy włosy błogosławionego. „Sprowadziliśmy tę relikwię do naszej parafii, żeby pomogła szczecinianom odnowić serca. Tu jest wielu ludzi, którzy są zagubieni, potrzebują natchnienia i wiary. Wierzymy, że fizyczna obecność Jana Pawła II im to ułatwi” – mówi proboszcz szczecińskiej bazyliki. W Łapach, w parafii św. Krzyża, znajduje się fragment ornatu, w którym JPII odprawiał mszę, z certyfikatem autentyczności sygnowanym przez arcybiskupa Edwarda Nowaka; cztery kilkumilimetrowe fragmenty włosów Jana Pawła II umieszczone w relikwiarzu (silnie strzeżony i podłączony do alarmu) stanęły w kościele w Luzinie; włos JPII w Warszewicach pod Chełmżą zamknięto w specjalnej kapsule. Kawałek sutanny dostała Kapituła Katedralna Płocka oraz parafia w Mokrem. Część zakładki materiału przy jednym ze szwów została odcięta z Wojtyłowej sutanny i zamknięta w relikwiarzu umieszczonym w kościele seminaryjnym w Lublinie. Do kościoła Rozesłania św. Apostołów w Chełmie Dziwisz posłał zakrwawiony kawałek szaty, w którą przyobleczony był Karol w dniu zamachu na placu św. Piotra w Rzymie. ~ ~ ~ Kiedy kardynał Dziwisz zarzekał się, że nie będzie swojego szefa rozdawał na prawo i lewo, ks. Marek Gancarczyk, redaktor Naczelny „Gościa Niedzielnego”, stwierdził krótko: „Dziś, przed beatyfikacją, taka dyskusja jest przedwczesna. Zobaczymy, co się stanie, gdy dojdzie do beatyfikacji, a powszechny, oddolny głos Kościoła mocno opowie się za relikwiami”. No i stało się – metropolita krakowski wciąż rozmnaża i z pewnością pluje sobie w brodę, że nie dał jednak Wojtyły pokroić, bo przecież w nieskończoność nie da się wystawiać certyfikatów autentyczności na krew, której w szpitalnej ampułce było ledwie parę mililitrów. Na czarną godzinę ma jeszcze ząb, który w 1981 roku wybili papieżowi lekarze, ratując go po zamachu. Ale ząb jest tylko jeden! WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
4
Nr 32 (597) 12–18 VIII 2011 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Tarmoszenie macicy Zbliżające się wybory to okazja do odgrzewania tzw. tematów dyżurnych. Przetargowym szlagierem – od lewa do prawa – jest ustawa aborcyjna. Feministyczne działaczki robią wszystko, żeby leżakująca w Sejmie ustawa o całkowitym zakazie aborcji zakończyła swój żywot. Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny organizuje tzw. dni otwarte dla posłów (planowane na 18 i 30 sierpnia), czyli pogadankę na temat rzeczywistych skutków skrobankowego embargo. Każdy poseł, który się pofatyguje, usłyszy, jaka jest rzeczywista skala zjawiska w tzw. podziemiu aborcyjnym i z jakimi problemami Polek od kilkudziesięciu lat zmaga się Fundacja – wyręczając w tym de facto naszych parlamentarzystów. Fundacyjne działaczki stworzyły też obywatelski projekt Ustawy o świadomym rodzicielstwie oraz innych prawach reprodukcyjnych. Zakłada on m.in.: prawo do decydowania o swojej rozrodczości; wprowadzenie do szkół obowiązkowego przedmiotu wiedza o ludzkiej seksualności; bezpłatny dostęp do środków antykoncepcyjnych, aborcji (za pisemną zgodą kobiety, a w przypadku małoletniej poniżej 13 roku życia dodatkowo potrzebna będzie
D
opinia sądu rodzinnego), opieki medycznej w czasie stanu błogosławionego, a także nielubianych przez Kościół badań prenatalnych. Co więcej – projekt zakłada zmianę niefortunnego określenia „dziecko poczęte” na odpowiadające rzeczywistości – „płód”. Tymczasem pomysł całkowitego zakazu aborcji w Polsce skrytykowała nawet międzynarodowa organizacja katolicka. Catholics for Choise (Katolicy na rzecz Wyboru) napisali do naszych posłów: „Jest niesprawiedliwością, gdy kobiety na całym świecie cierpią w wyniku praw, które dają pierwszeństwo politycznym, religijnym i innym ideologiom (...). Jako katoliczki i katolicy nie możemy, działając w dobrej wierze, odwrócić się plecami od kobiet podejmujących trudne decyzje o przerwaniu ciąży (...). To właśnie nasza katolicka wiara nakłada na nas obowiązek traktowania kwestii aborcji ze współczuciem i zrozumieniem (...). Nawet jeśli
ziwnie żyje się w kraju, w którym pospolite i jasne jak słońce kłamstwo zostało uznane za niemożliwy do podważenia dogmat. Z jakiegoś trudnego do pojęcia powodu język, jakim mówi się w mediach o sprawach religijnych i historycznych, został bez walki oddany mitom wyprodukowanym przez skrajną prawicę. Nasza prawica ma już taki mitotwórczy defekt wynikający z dość prymitywnej postawy moralnej. Polega ona na tym, że wszelkie nasze niepowodzenia albo musimy zrzucić na innych, albo musimy im stale zaprzeczać. To zaprzeczanie jest jakby zaklinaniem rzeczywistości – kłamie się tak długo, aż samemu się we własne kłamstwa uwierzy. Ta postawa moralna – wypieranie winy, zrzucanie jej na innych – jest świadectwem niedojrzałości. To moralne przedszkole, w którym dzieci krzyczą do wychowawczyni: „Proszę pani, to nie ja zrobiłem, to on!”. Albo w najgorszym wypadku: „To wprawdzie ja zrobiłem, ale przez niego!”. Tymczasem człowiek dojrzały potrafi spojrzeć prawdzie prosto w oczy i powiedzieć: „To ja popełniłem błąd, trudno, biorę za to odpowiedzialność”. To wymaga dystansu do siebie, ale tylko taką drogą można się w życiu rozwijać. Tymczasem polska wersja prawicowości jest m.in. przejawem prymitywizmu, który nie chce znać prawdy, bo nie wie, co z nią zrobić. Zwyczajnie boi się jej i zwala wszystko na „innych” i „obcych”. Przykładów powyższego mamy na pęczki. Jeden z najświeższych to zwalanie winy za katastrofę smoleńską na Rosjan i „komoruskich”, doszukiwanie się w katastrofach gospodarczych ostatniego 20-lecia spisku
osobiście jesteście przeciwni aborcji, nie musicie tworzyć zakazujących jej przepisów”. O kuriozalnym pomyśle prawicowych parlamentarzystów Federacja poinformowała także Ananda Grovera, specjalnego sprawozdawcę ONZ do spraw zdrowia, oraz Thomasa Hammerberga, komisarza praw człowieka Rady Europy. Przy okazji... Jeszcze w tym roku na ziemi będzie żyć 7 miliardów ludzi (dla porównania: XIX-wieczny ziemski padół łez liczył miliard dusz). Do 2050 roku będzie nas 9 miliardów, a najpóźniej w 2100 roku przekroczymy 10 miliardów – obliczyli naukowcy z Harvardu. Globalne przeludnienie to globalne problemy – z jedzeniem, wodą, opieką medyczną... I tysiące śmierci z tego powodu. Jak na świecie radzą sobie z niekontrolowanym rozrodem? Dla przykładu – władze indyjskiego stanu Radżastan dla mężczyzn, którzy dobrowolnie poddadzą się sterylizacji, przygotowały specjalną... loterię fantową. Do wygrania samochód, motocykl i telewizory. JUSTYNA CIEŚLAK
żydowskiego, ewentualnie niemiecko-żydowskiego (sic!), oskarżanie przez Jarosława Kaczyńskiego „Faktów i Mitów” i „Gazety Wyborczej” o przegranie wyborów itp., itd. Dziecinada, smarkateria, żenada. Ostatnio rozmaite środowiska dały popis publicznego tchórzostwa przy okazji ataku na Radosława Sikorskiego, który określił powstanie warszawskie dosyć precyzyjnym mianem „katastrofy”. Sikorski nie jest bohaterem mojej bajki i z trudem wychodzi z kowbojsko-prawicowego zaczadzenia, któremu przez lata ulegał. Dowodem na to niech będzie jego ostatnia wpadka, gdy usiłował pouczać Norwegów, jak mają karać swoich przestępców. To było i niemądre, i niedyplomatyczne, zwłaszcza jak na szefa MSZ. Ale Sikorski na szczęście uczy się przekraczać ograniczenia swojego ideowego środowiska i jego trzeźwa wypowiedź na temat powstania jest tego świadectwem. Za obnażenie kłamstwa o „moralnym zwycięstwie” powstania rzucili się na niego różni ludzie. Skowyt PiS-owców, którzy kłamstwo warszawskie pracowicie umacniają od lat, nie dziwi, ale krytyka ze strony Bronisława Komorowskiego i Hanny Gronkiewicz-Waltz jest zawstydzająca. Prezydent sugerował, że nie można mówić tak, jak to zrobił Sikorski z okazji rocznicy powstania. Czyli z okazji rocznicy powinniśmy powstanie czcić kłamstwami? Mimo słów krytyki Sikorski nie wycofał się ze swojej oceny i nazwał debatę na ten temat „poważną sprawą”, refleksją potrzebną do tego, aby już nigdy nie popełnić błędów przeszłości. To prawdziwa rewolucja, że w Polsce ktoś z elit rządzących chce się uczyć na błędach przeszłości. Warto to docenić. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Kłamstwo warszawskie
Prowincjałki Na Kasprowy Wierch można będzie wjechać taniej. Rabat, nawet 50-procentowy, dostaną jednak tylko ci, którzy przedstawią stempel potwierdzający pobyt w... sanktuarium Matki Boskiej Fatimskiej na Krzeptówkach. Skąd pomysł? To proste – 14 lat temu Jan Paweł II najpierw odwiedził Krzeptówki, a później kolejką wjechał na Kasprowy.
RABAT PIELGRZYMKOWY
Jan Buszewski, rolnik z Wielkiej Nieszawki, na sprawę sądową stawił się ze szczoteczką do zębów i prośbą o maksymalnie wysoki wyrok za to, że wyniósł z lokalnego sklepu spożywczego chleb i dwa ciastka. Wyniósł, bo – jak tłumaczył – sklep należy do rodziny jego wierzyciela, który wisi mu 14 tys. zł. Poza tym jest zadłużony po uszy i nie ma z czego żyć, więc jak go nie zamkną, to będzie wynosił dalej. Sąd wniosek odrzucił i Buszewskiego uniewinnił.
NIELUDZKI WYROK
Do 75-letniej Bogumiły Grządki, niewidomej mieszkanki Ciechocinka, przychodziła Beata K., opiekunka z MOPSU. Do lekarza i do kościoła woziła ją tak długo, aż zdobyła jej zaufanie. No a wtedy zabrała kobiecie wszystkie oszczędności, zaś w bankach zadłużyła ją na przeszło 150 tys. zł. Pieniądze wypłaciła sobie tytułem odprawy. Bogumiła Grządka spłaca dziś raty i żyje w skrajnej nędzy. Beatą K. zajął się prokurator.
PIJAWKA
9-latek z Lidzbarka Warmińskiego został przyłapany, kiedy ze sklepu wynosił trzy piwa. Zawiadomionym o fakcie policjantom wyjaśnił, że... chciał zrobić niespodziankę mamie. Opracowała WZ
DZIEŃ MATKI
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Poseł Czuma, jako pierwszy członek klubu PO, publicznie ujawnił swoją miłosną orientację (…). Jego raport z prac komisji jest wyznaniem miłości do PiS. (Joanna Senyszyn, europosłanka)
Lepper jako pierwszy nagłośnił sprawę talibów w Klewkach. Myśmy wtedy z niego szydzili. A w 2010 roku Skolimowski za film o talibie uciekającym z Klewek dostał nagrodę w Wenecji. Lepperowi należał się większy szacunek. (Cezary Michalski, publicysta)
Świadomi katolicy nie powinni głosować na partie głoszące hasła, których realizacja mogłyby szkodzić Kościołowi albo zagrażać wyznawanym przez nich wartościom. (ks. dr Jarosław Mrówczyński, zastępca sekretarza Episkopatu, w odpowiedzi na pytanie o to, czy katolicy mogą głosować na partie antyklerykalne)
Ksiądz na korytarzu Parlamentu Europejskiego jest stałym elementem jego pejzażu, to jest ktoś, kto swoją obecnością zwraca uwagę europosłów na ważne sprawy, nad którymi pracują. Księża współpracują z deputowanymi i przekonują ich do określonych działań. Czasem nie zauważamy niektórych niebezpiecznych wątków w projektach, nad którymi pracujemy, na szczęście kościelni eksperci nad tym pracują bardzo intensywnie i nam je wynajdują. (Jan Olbrycht, europoseł z PO)
Tak radykalnego uczłowieczania płodu, jak głosi Tomasz Terlikowski, dokonali tylko niektórzy katoliccy teologowie u schyłku XX wieku. To nie jest norma wśród religii, to jest wyjątek! (Kazimierz Bem, prawnik i pastor ewangelicko-reformowany)
Drogie matki, wasze córki stają się nałożnicami Arabów, Francuzów, protestantów. Oni mają radość, pulchne ciała, ale wasze dzieci toną. Sodoma i Gomora. (ks. dr hab. Piotr Natanek)
W Episkopacie zasiadają masoni, a franciszkanie promują satanistyczne symbole, bo na rozdawanym przez nich medaliku Matka Boska otoczona jest gwiazdami pięcioramiennymi. (jw.)
Ksiądz czy mnich prowadzi życie seksualne w tym sensie, że musi znaleźć właściwy sposób komunikacji z własnymi pragnieniami seksualnymi. Musi znaleźć właściwe odniesienia do kobiet, które spotyka, więc to jest żywe życie seksualne. (ks. Paweł Gużyński, dominikanin) Wybrali: AC, ASz
Nr 32 (597) 12–18 VIII 2011 r.
NA KLĘCZKACH
WYBORY KATASTROFALNE Wiadomo już, jak będzie wyglądał początek kampanii wyborczej PiS. Politycy tej partii będą nawiązywać do spotu z 2005 roku, który pokazywał, jak z domowej lodówki znikała żywność – to miała być przestroga przed potencjalnymi skutkami rządów PO. W tym roku sztab wyborczy PiS stworzył plakaty, których tłem jest ponownie lodówka, na której wiszą żółte fiszki z ich postulatami: „Jeden podręcznik zamiast kredytów na książki”, „Uczciwy i skuteczny rząd zamiast korupcji władzy”. Poza postulatami na lodówce „zawiśnie” zdjęcie Lecha i Marii Kaczyńskich, bo – jak sugeruje jeden z pomysłodawców kampanii – należy również przypomnieć, że „sprawa katastrofy jest niewyjaśniona i trzeba o niej pamiętać”. Wygląda na to, że Kuba Wojewódzki, śpiewając piosenkę „Po trupach do celu”, przewidział meritum kampanii PiS. ASz
WYPADKI OPATRZNOŚCI i Hanna Foltyn-Kubicka – nie widzieli wprawdzie, jak „Nergal” niszczy Biblię, ale ponoć obejrzeli w internecie filmik ukazujący całe zajście. Zatem usilnie zabiegali o to, aby ich uczucia poczuły się obrażone. Foltyn-Kubicka powiedziała, że muzyk „wpisał się w scenariusz niszczenia religii katolickiej w zjednoczonej Europie. Bez tradycji chrześcijańskiej taka Europa przestanie istnieć”. ASz
BIEDNI MILIONERZY
POWSTANIE ANTYRADZIECKIE „Nasz Dziennik” w ramach debaty na temat powstania warszawskiego opublikował tekst profesora Witolda Kieżuna (specjalista od zarządzania), w którym autor dowodzi, że zryw z 1 sierpnia 1944 r. miał ogromny sens, bo... powstrzymał na kilka miesięcy marsz Armii Czerwonej na Berlin. Zdaniem autora Europa powinna być Polakom dogłębnie wdzięczna za tę „kontynuację tradycji obrony przed najazdem bizantyjsko-azjatyckiej kultury”. Powstanie warszawskie jest dla Kieżuna tym samym, co bitwa pod Legnicą przeciw Tatarom albo odsiecz wiedeńska przeciw Turkom. I pomyśleć, że gdyby nie gazetka Rydzyka, my, głupi, myślelibyśmy, że powstańcy walczyli z Niemcami, a nie z Armią Czerwoną. AC
RELIGIA TO KARIERA
GORE NAM, GORE!
W niezbyt elegancki sposób pożegnał Andrzeja Leppera arcybiskup Kazimierz Nycz, który w kontekście wieści o samobójstwie polityka powiedział, że „religią współczesnego człowieka staje się kariera, polityka, a kiedy coś nie wyjdzie, ludzie nie wytrzymują...”. Dziwnie te słowa brzmią w ustach biskupa, bo w żadnym innym zawodzie kariera nie łączy się z religią tak ściśle jak w jego własnym. Ciekawe, czy Leppera pochowają pod płotem, czy jak biskupów – w katedrze. MaK
W Warszawie spłonął częściowo kościół. Nie zabytkowy, ale pamiątkowy – wotum za „cud nad Wisłą” z 1920 roku. Pożar wywołało zapewne niedbalstwo ekipy remontowej pracującej na dachu. Już słychać głosy na korytarzach mazowieckiego Urzędu Marszałkowskiego, że starym zwyczajem włączy się on w odbudowę watykańskiego biznesu. Sprawę będziemy wnikliwie śledzić. AC
UPIORY WRACAJĄ Prezes TVP Juliusz Braun zapowiedział powrót Jana Pospieszalskiego do mediów publicznych. „Jego obecność w telewizji jest przesądzona. Osobiście mi na tym zależy” – zapowiedział prezes. Ale to wcale nie jedyny przejaw powrotu prawicowców do TVP. Pojawi się także Bronisław Wildstein, choć na razie tylko w swoim dziele. Teatr Telewizji ma zrealizować spektakl w oparciu o powieść „Dolina Nicości” autorstwa tego piewcy PiS-u. Zgadujemy, że sztuka ta to będzie prawdziwy dramat. MaK
ZAOCZNIE OBRAŻENI W czasie trwającego od tygodnia procesu karnego przeciwko Adamowi „Nergalowi” Darskiemu, oskarżonemu o obrazę uczuć religijnych za podarcie Biblii na koncercie w 2007 roku, do sądu zgłosiło się czterech polityków PiS, którzy stwierdzili, że ich uczucia również zostały znieważone. Działacze PiS – Andrzej Jaworski, Zbigniew Kozak, Jolanta Szczypińska
Mimo otrzymania gigantycznej dotacji lubelscy dominikanie wciąż sępią o pieniądze. Wysłali już około tysiąca listów do zamożnych i wpływowych ludzi w Polsce z prośbą o wsparcie finansowe remontu ich klasztoru. Duchowni dostali już co prawda ponad 8,5 mln złotych dofinansowania z unijnej kasy, ale ta kwota okazała się niewystarczająca. Niestety, mało kto odpowiedział na rozesłane przez nich listy. Ale ci najwierniejsi, zwłaszcza w obliczu kampanii wyborczej, nie zawodzą. Poseł PiS Sławomir Zawiślak wysłał zapytanie do Ministra Kultury o możliwą pomoc finansową dla „biednych” ojczulków. ASz
WYSTAWIENIE „DZIENNICZKA” 15 sierpnia w bazylice łagiewnickiej (diec. krakowska) ma być na kilka godzin wystawiony do publicznego podziwiania rękopis „Dzienniczka” siostry Faustyny Kowalskiej, katolickiej świętej uważanej za mistyczkę (tak naprawdę była chora psychicznie). Co ciekawe, przez 20 lat od 1959 roku kult miłosierdzia Bożego propagowany przez Kowalską był zakazany przez Watykan, bo uznano, że przeżycia Faustyny nie mają charakteru nadprzyrodzonego. Zakaz zniósł (po znajomości?) Karol Wojtyła zaraz po tym, jak został ogłoszony papieżem. Czy zatem poprzedni papież był omylny, gdy kultu „mistyczki” zabraniał, czy też mylił się JPII, gdy go uznał? MaK
CUDA JASNOGÓRSKIE Radni SLD z Częstochowy licytują się na inicjatywy antyklerykalne. Po interpelacji radnego Łukasza Wabnica („FiM” 31/2011), który domaga się wyciszenia jasnogórskiego nagłośnienia terroryzującego centrum miasta, z wnioskiem o uchwalenie podatku od pielgrzymów wystąpił radny Marek Balt, przewodniczący rady miasta. Balt chce, aby każdy pielgrzym nocujący w Częstochowie zapłacił 1,99 zł (dzieci i młodzież 0,99 zł) na potrzeby Częstochowy. Opłata byłaby pobierana we wszystkich miejscach noclegowych. MaK
NIE MA GŁUPICH Ksiądz Paweł Stępkowski, paulin i przewodnik pieszych pielgrzymek jasnogórskich, przyznaje, że od końca lat 80. – czasów dla Kościoła złotych – liczba chętnych do pobożnych wędrówek drastycznie spadła. I tak w pieszej pielgrzymce warszawskiej zamiast 50 tysięcy pątników (tak bywało dawniej) wędruje obecnie 9 tysięcy, co oznacza spadek o ponad 80 procent! Teraz MUSZĄ więc pielgrzymować żołnierze... AC
Na kolumnę pielgrzymów maszerujących z Nysy na Jasną Górę wpadł we mgle w okolicach Strzelec Opolskich rozpędzony samochód osobowy. Potrącił aż 11 osób – 3 są w stanie ciężkim. Czy po całej serii drogowych katastrof pielgrzymkowych trzeba jeszcze więcej dowodów na to, że Bóg sprzeciwia się pielgrzymującym do Maryi, a siedzących w domu obdarza łaską? MaK
SPŁYWANIE Z KASĄ Akademickie Stowarzyszenie Przystań organizuje spływy-pielgrzymki, podczas których uczestnicy poddawani są edukacji religijnej. Mogą się dokształcić m.in. z dziedziny... „biblijnego zarządzania finansami”. Zgadujemy, że nie chodzi o ewangeliczny cytat: „Rozdaj wszystko, co masz, ubogim”... AC
MATKA BOSKA PIENIĘŻNA Któż nie marzy o tym, by kasa sama spadała mu z nieba? Teoretycznie jest na to prosty sposób. Katolik, który pożąda kasy, winien odmawiać zamieszczoną w oficjalnym katalogu katolickich modlitw na różne okazje „mantrę” z prośbą do Matki Boskiej o pomoc w sprawach materialnych. Wystarczy tylko w modłach o kasę najpierw wziąć Maryję na pochlebstwa: „Królowo Rodzin naszych i Matko Pięknej Miłości! Przekonani o Twej gotowości przyjścia nam z pomocą nie tylko w duchowych, lecz i doczesnych potrzebach naszego życia, zwracamy się do Ciebie, nasza Droga Matko, z pokornym i uniżonym sercem”. Potem na litość: „Ośmielamy się prosić o wsparcie w naszych kłopotach materialnych, z którymi na skutek niepomyślnego zbiegu okoliczności nie możemy sobie poradzić”. A na koniec sprytnie zaszantażować: „Wierzymy, że jesteś nie tylko bogata i hojna, lecz także niezrównanie dobra i życzliwa (...). Racz
5
wesprzeć nas, Maryjo, w naszych doczesnych potrzebach (...), a będziemy wdzięcznym sercem głosić chwałę Twoją”. AK
WYPRAWY KRZYŻOWE CD. Ksiądz kapitan Krzysztof Kara, duszpasterz żołnierzy polskich w Afganistanie, ujawnił, że udziela rozgrzeszenia na prawo i lewo. Rozgrzesza nawet osoby żyjące w konkubinatach i po rozwodzie, czego z reguły zabrania prawo kanoniczne. A wszystko dlatego, że żołnierze żyją w „warunkach stale zagrażających życiu”. Identycznie postępowali papieże w średniowieczu, udzielając odpustów zupełnych wszystkim, którzy brali udział w wyprawach krzyżowych na wschód. Czyli wciąż warto bić Araba! MaK
PRZECIW KONKURENCJI Władze Nowego Sącza są zaskoczone słowami biskupa Wiktora Skworca, który skrytykował ich zgodę na otwarcie kasyna w budynku hotelu „Beskid”. Biskup w czasie jednego z kazań nazwał działania władz „grzechem społecznym”. Kasyno będzie się mieścić w pobliżu jednej z parafii katolickich. Zdaniem Skworca „będziemy mieli kolejny w tym mieście punkt, w którym będzie dochodziło do uzależnienia człowieka”. Faktycznie, kościelna ambona, czyli jedno z miejsc zniewalania ludzi, już w tamtej okolicy z pewnością wystarczy. PPr
ŚWIĘTY POCZOPEK W Puszczy Knyszyńskiej, w miejscowości Poczopek, powstanie... święty gaj. Nie będzie on jednak związany z religiami etnicznymi, które czciły lasy i bory, ale z katolicyzmem. Na skrawku puszczy zebrane zostaną krzyże, kapliczki i deski wotywne z Podlasia. Będzie to jedyne takie „święte miejsce” w Europie, a zorganizuje je... Nadleśnictwo Krynki, czyli firma państwowa. AC
6
Nr 32 (597) 12–18 VIII 2011 r.
ZAMIAST SPOWIEDZI
Za wypieranie się ojca oraz nadmiar radości polski artysta może trafić do kryminału...
Motylem jestem Podczas tegorocznych obrzędów święta Bożego Ciała procesji wędrującej ulicami wokół łódzkiej katedry towarzyszył na krótkim odcinku człowiek w przebraniu motyla. Kilku księży próbowało go schwytać, ale był zbyt szybki. Biegał, przykucał, podskakiwał, cieszył dzieci, aż wreszcie odleciał. Jak to motyl... Jego tropem podążył pewien przebrany w garnitur „entomolog”. Odłączył się od procesji, bo identyfikacja „owada” była dlań o niebo ważniejsza niż dalszy udział w ceremonii religijnej. Udało mu się to
z pomocą policji ściągniętej w trybie alarmowym do „półnagiego mężczyzny publicznie siejącego zgorszenie”. Funkcjonariusz rutynowo wylegitymował „motyla” i pouczył, żeby przestał już tego dnia latać, bo będzie zadyma, a ten zapewnił, że właśnie skończył, więc nie ma tematu. Po czterech dniach okazało się, że temat jest. „Wierni parafii archikatedralnej łódzkiej są oburzeni zaburzeniem procesji Bożego Ciała. Zachowanie osoby przebranej za motyla oraz operatorów kamer i aparatów fotograficznych każą sądzić, że incydent był zaplanowany, przygotowany oraz przeprowadzony z rozmysłem. Czyn ten zaburzył przebieg procesji Bożego Ciała. Zaś reakcja wiernych świeckich oraz kapłanów każe sądzić, że doszło do obrazy uczuć religijnych” – napisał w specjalnym oświadczeniu ksiądz proboszcz Ireneusz Kulesza. Posunął się jeszcze dalej: podczas niedzielnej mszy zgwałcił przepisy o ochronie danych osobowych, wymieniając „motyla” z imienia i nazwiska, oraz podjudzał wiernych do podpisywania wyłożonej w kościele listy „obrażonych”, po czym zażądał od Prokuratury
Rejonowej Łódź-Górna przykładnego ukarania przebierańca za „obrazę uczuć religijnych” i „znieważenie miejsca przeznaczonego do publicznego wykonywania obrzędów religijnych” (publicznej drogi!), co w Polsce jest zagrożone pozbawieniem wolności do lat 2. Prokuratura zachowała się nad wyraz racjonalnie, odmawiając wszczęcia śledztwa. Jej rzecznik Krzysztof Kopania wyjaśnia: – Nie stwierdziliśmy złośliwego przeszkadzania w obrzędzie religijnym ani poniżania wiernych. Wielebni byli innego zdania i zaskarżyli tę decyzję do sądu, zatem na definitywne rozstrzygnięcie trzeba jeszcze poczekać...
~ ~ ~ „FiM” rozmawiają ze sprawcą zamieszania – łódzkim artystą malarzem Pawłem Hajncelem. – Co cię podkusiło, żeby zadzierać z Kościołem, zakłócając mu imprezę? – To była moja druga procesja. W 2007 roku założyłem strój białego niedźwiedzia. Podobny do tego z zakopiańskich Krupówek. Włączyłem się do procesji i szedłem razem z wiernymi. Zrobiło mi się w tym „misiu” cholernie gorąco, a gdy ludzie zaczęli mnie poszturchiwać, żebym poszedł precz, stanąłem na chodniku. Nikomu nie przyszło do głowy wzywać policję. Sama
impreza przypominała pochód pierwszomajowy. Ja pozdrawiałem ich, a oni mnie. Myśleli, że jestem częścią scenografii. Uśmiechali się, wznosili jakieś okrzyki, machali ręką, niektórzy robili sobie nawet ze mną zdjęcia... – zero nastroju religijnego. Wyszło na jaw, że ta cała sfera sacrum jest po prostu szyldem. – Musiałeś latem zakładać futro, żeby się o tym przekonać? – Pamiętaj, że były to czasy niepodzielnych rządów braci Kaczyńskich. Kościół robił i dostawał, co chciał, Rydzyk rósł w siłę, a każdą państwową uroczystość musiał „zaszczycić” swoją obecnością biskup. Biały miś stanowił mój osobisty protest przeciwko zmuszaniu obywateli, niezależnie od ich poglądów, do podporządkowania się katolickiej (a)moralności. Przeciwko nadużywaniu symboli religijnych, anektowaniu przestrzeni publicznej i niespotykanej w żadnym cywilizowanym
Nr 32 (597) 12–18 VIII 2011 r. państwie wszechwładzy Kościoła. Reagowanie na takie sytuacje poprzez prezentowanie ich w krzywym zwierciadle lub prowokację jest obowiązkiem artysty. – W tym roku poszedłeś na łatwiznę, żeby się zbytnio nie spocić... – (Śmiech). Sama decyzja wynikała z tego, że Kościół wciąż gra pierwsze skrzypce i politycy nieustannie jedzą biskupom z ręki, a pomysł z pląsającym motylem podsunęły mi kwiatki rozsypywane przez dziewczynki podczas procesji. Fruwałem wśród nich i było sporo radości. Tylko księża mieli zawzięte miny, usiłując mnie złapać. W tych swoich ubrankach i obwieszeni łańcuchami nie mieli szans, bo ja co rano biegam po kilka kilometrów. – Domyślasz się, skąd proboszcz znał twoje personalia? – Ksiądz Kulesza jest moim dalekim krewnym. Obaj pochodzimy z Łasku. Telefonował do tamtejszego proboszcza, narzekając, że ziemia łaska wydała takiego padalca. Myślę, że właśnie te związki rodzinne go nakręcają. Gdyby trochę pomyślał, toby po prostu podszedł, pogłaskał, podał rękę lub pocałował w czoło, i byłbym rozbrojony. – Jak tłumaczyłeś się w prokuraturze? – W ogóle mnie nie przesłuchiwali. Będę natomiast miał sprawę karną za transparent trzymany podczas transmisji z beatyfikacji Wojtyły. Pamiętasz tych dwóch facetów w pobliżu katedry trzymających napis: „On nie jest moim ojcem”? Byłem jednym z nich. – Krótko mówiąc, recydywa... – Nie mogłem już wytrzymać tej schizy! Skaczesz po kanałach telewizyjnych i wszędzie ON. Włączasz radio lub otwierasz gazetę – to samo. Zaglądasz do internetu – na czołówkach: „nasz ojciec święty”, „nasz papież”. Rzekomo wszystkich Polaków. Wkurzyłem się i postanowiłem pokazać, że moim akurat nie jest! Pomógł mi Krzysiek Kuszej (artysta malujący m.in. motywy dzieci wykorzystywanych seksualnie przez księży, za co postawiono mu niedawno zarzut propagowania pedofilii – por. „Sztuka osądu”, „FiM” 29/2011). Razem trzymaliśmy ten transparent, choć atakowała nas Straż Miejska, księża i dresiarze. Nie było łatwo, bo wiało jak cholera, a płachta miała sześć metrów długości i ledwo utrzymaliśmy ten żagiel. Wezwali policję, ale po naradach z obecnymi na imprezie dygnitarzami z Urzędu Miasta dali nam spokój, żeby nie wywoływać skandalu. Mówili, że jesteśmy na prywatnym terenie kurii. „Skoro tak, niech biskup wystawi tabliczki lub go ogrodzi oraz sprzedaje bilety” – odpowiedziałem i staliśmy dalej.
ZAMIAST SPOWIEDZI
7
– Jak sformułowano zarzuty? – „Przeszkadzanie w przebiegu niezakazanego zgromadzenia”. Maksimum 14 dni aresztu, ale to dopiero po wakacjach. – Na jednym z prawicowych portali internetowych napisali o tobie, że masz „obsesję na punkcie wiary i Kościoła”... – Zostałem wychowany patriotycznie i religijnie. Chrzest, pierwsza komunia... Aż do piątej klasy podstawówki, kiedy to katechetka odkryła, że tkwi we mnie diabeł, po czym zaczęła tak intensywnie go wypędzać, że do bierzmowania już
Paweł Hajncel jest członkiem niezależnych grup i stowarzyszeń artystycznych: Stowarzyszenia Twórców Kultury Niezależnej Kil-210, Stowarzyszenia Galeria Xylolit, Legendy Grupy Momentaryzm Ścierwo, punkowej grupy Pogodancepolo i TTCC Czarny Niejadek, Human-ex oraz Gruse Hajncel Group. Zajmuje się malarstwem, sztuką wideo, rysuje komiksy, tworzy murale. W swoich obrazach często przedstawia świat z punktu widzenia dziecka, choć bohaterowie jego obrazkowych opowieści są ludźmi dorosłymi, uwięzionymi w małych ciałkach. Wydobywa w ten sposób zarówno komizm, jak i tragizm takiej sytuacji. Z kolei w swoich pracach wideo wybiera tematykę związaną z historią i tożsamością Polaków. Dystans i ironia, z jaką traktuje narodowego ducha, pozwalają mu uciec od patosu. nie dotrwałem. Rodzice na szczęście nie włóczyli mnie siłą do kościoła, choć sami regularnie co niedziela tam uczęszczali. Zabierali tylko moją siostrę, ja natomiast oddychałem
wolnością, a nie oparami kadzidła. Pole, las, plac zabaw... No i Pan Bóg mnie kiedyś pokarał za słuchanie ptaków zamiast smętnego zawodzenia, bo spadłem z huśtawki i złamałem rękę (śmiech).
– Idźmy dalej... – Później było liceum plastyczne w Łodzi i Akademia Sztuk Pięknych (po niej mogłem się tylko podetrzeć dyplomem, bo magister sztuki
nikomu nie był potrzebny). Pracowałem więc na budowie, w firmie reklamowej, jako konserwator latarń, przez jakiś czas uczyłem w gimnazjum... Tam po raz pierwszy Kościół dotknął mnie osobiście. Byłem niepokorny: zdejmowałem podczas swoich lekcji krzyż ze ściany, protestowałem przeciwko wywieszaniu przez bibliotekarkę świętych obrazków na tablicy szkolnej, więc po inspekcji
z kuratorium okazało się, że moje papiery z ukończonego kursu pedagogicznego są nieważne, zaś kolega z pokoju nauczycielskiego (niejaki Rysiu – katecheta) żadnego specjalistycznego wykształcenia mieć nie musi, bo wystarczy mu kwit od biskupa. I tak się chyba zaczęło... – I niech tak zostanie. Dziękujemy ci za rozmowę. ANNA TARCZYŃSKA
8
Nr 32 (597) 12–18 VIII 2011 r.
PAŃSTWO WYZNANIOWE
Operacja Pielgrzymka Wojsko podnosi sprawność obronną poprzez odmawianie godzinek, różańca i koronek. Zapłaciliśmy za to ponad pół miliona złotych... Ilekroć w armii wydarzy się jakieś nieszczęście, przyczyną jest zazwyczaj bałagan organizacyjny i brak kasy. Najdobitniejszym tego przykładem była katastrofa smoleńska, po której wyszła na jaw koszmarna bylejakość, oraz fakt, że z braku środków zaniechano szkolenia pilotów na symulatorach. Do tego niedostateczna obsada kadrowa 36. pułku wymuszała pracę ponad siły pilotów, a rządowy samolot był, mówiąc oględnie, taki sobie. Wojsku nigdy jednak nie brakuje sprawności i pieniędzy na religijne szwancparady. Popatrzmy, jak w bieżącym roku kierownictwo MON i najwyżsi rangą dowódcy przygotowywali podkomendnych do „spontanicznej i dobrowolnej” pielgrzymki wojskowej, która 5 sierpnia po mszy w Katedrze Polowej WP wyruszyła z Warszawy na Jasną Górę: ~ 21 czerwca niesławnej pamięci minister obrony narodowej Bogdan Klich wydał Decyzję nr 243/MON „w sprawie XX Pieszej Pielgrzymki Żołnierzy na Jasną Górę w Częstochowie”, która była tak tajna, że zaraz po przeczytaniu należało ten papier zapewne zjeść, żeby nie zostawić jakiegoś śladu. To nie żart, bowiem w „Dzienniku Urzędowym MON” (13/2011) między decyzjami o kolejnych numerach 242 (wprowadzenie do użytku Regulaminu Służby na Okrętach Marynarki Wojennej) i 244 (połączenie jednostek budżetowych) jest czarna dziura, a rzecznik resortu obrony grzecznie przez nas zapytany, o co w tym dokumencie chodziło, nabrał wody w usta i wciąż nie może jej przełknąć. Udało nam się jednak co nieco dowiedzieć. – Klich, na osobiste życzenie biskupa polowego Józefa Guzdka, nakazał szefowi Sztabu Generalnego WP udzielenie najdalej idącej pomocy (także finansowej) przy organizowaniu pielgrzymki. Posunął się nawet do tego, że polecił, aby wszyscy uczestniczący w niej żołnierze (pielgrzymi i ich obsługa logistyczna) byli żywieni bezpłatnie – ujawnia oficer pracujący w MON; ~ 1 lipca szef Sztabu Generalnego WP gen. Mieczysław Cieniuch wydał rozkaz nr 605/SG/BK, którym postawił armię w stan najwyższej gotowości religijnej.
biskup polowy Guzdek
Wzorem swojego kolegi z MON również rzecznik prasowy SG WP oniemiał, bo mimo upływu trzech tygodni od wysłania mu pytań o przyczyny oraz koszty tej (nad)gorliwości, jakoś nie możemy doczekać się odpowiedzi. Ale i w tym przypadku zdołaliśmy uchylić rąbka tajemnicy. – Szef rozkazał dowódcom poszczególnych rodzajów wojsk oraz Inspektoratowi Wsparcia Sił Zbrojnych, żeby w porozumieniu z Ordynariatem Polowym wydzielili odpowiednie siły i środki do obsługi pielgrzymów, oraz zakreślił terminy dopięcia poszczególnych przedsięwzięć na ostatni guzik. Sytuacja była szczególna zwłaszcza dla Inspektoratu, który po raz pierwszy uczestniczył w tej imprezie – podkreśla nasz sympatyk ze Sztabu Generalnego. Sprawdziliśmy, jak operacja Pielgrzymka wyglądała na poziomie poszczególnych rodzajów sił zbrojnych.
Ponieważ ich trzonem (2/3 stanu osobowego) są Wojska Lądowe, wzięliśmy pod lupę właśnie tę formację, której dowódcę, gen. broni Zbigniewa Głowienkę, szef SG WP uczynił głównym organizatorem kościelnej imprezy. Generał podszedł
do sprawy bardzo profesjonalnie i najpierw powołał specjalny Zespół Koordynacyjny, a później (rozkazem nr 295 z 18 lipca 2011 r.) nakazał: ~ swojemu zastępcy gen. dyw. Andrzejowi Malinowskiemu – sprawować ogólny nadzór nad
przygotowaniami żołnierzy do pielgrzymki oraz załatwić im bezpośredni transport z macierzystych garnizonów do JW 4226 (dowodzona przez płk. Marka Kalwasińskiego 2. Regionalna Baza Logistyczna w Warszawie-Rembertowie, gdzie wyznaczono rejon zgrupowania), a następnie z Częstochowy prościutko do domu; ~ szefowi Oddziału Wychowawczego płk. Longinowi Piórkowskiemu – utrzymywać roboczy kontakt z Ordynariatem Polowym i sztabem Inspektoratu Wsparcia oraz wezwać orkiestrę wojskową z Krakowa mającą rozweselać pielgrzymów na Przeprośnej Górce (ostatni etap trasy), a także w Częstochowie; ~ szefowi Służby Zdrowia płk. Radosławowi Skrzypczyńskiemu – zorganizować takie zabezpieczenie medyczne (lekarze, personel pielęgniarski), którego nie powstydziłby się najlepszy szpital. W ramach pomocy doraźnej pielgrzymom nie
miało prawa zabraknąć maści na odciski ani jakiegokolwiek innego wydawanego bezpłatnie (!) medykamentu. Zdecydowanie najwięcej roboty mieli oficerowie ze szczebla liniowego. Stojący na czele 2. Korpusu Zmechanizowanego gen. dyw. Jerzy Biziewski oraz dowódcy wszystkich dywizji, brygad i pozostałych „jednostek bezpośredniego podporządkowania” musieli: udzielić urlopów wszystkim zainteresowanym żołnierzom i cywilnym pracownikom wojska, przetransportować całą tę ekipę (wraz z rodzinami) samochodami służbowymi do rejonu zgrupowania w Rembertowie, zaopatrzyć ich na czas podróży w suchy prowiant i napoje, dopilnować, żeby żaden żołnierz nie zabrał ze sobą cywilnych ciuchów (były surowo zakazane!), wyposażyć ich w śpiwory i ubiór przystosowany zarówno do słoty, jak i upałów, a trzy dni przed rozpoczęciem imprezy – złożyć Szefowi Oddziału Wychowawczego meldunki o gotowości do udziału w pielgrzymce. Nie próżnowano też w specjalistycznych pododdziałach:
Nr 32 (597) 12–18 VIII 2011 r. „Módlmy sięęę...” – Centralna Grupa Działań Psychologicznych w akcji
~ płk Marek Dragan (dowódca Centralnej Grupy Działań Psychologicznych) otrzymał rozkaz skierowania w dniach 3–14 sierpnia do dyspozycji komendanta 2. Regionalnej Bazy płk. Marka Kalwasińskiego „rozgłośni elektroakustycznej »Perkun« wraz z obsługą”. Dodajmy, że ów sprzęt zamontowany na podwoziu pojazdu Honker służy do walki psychologicznej (sic!), polegającej na osłabianiu morale przeciwnika transmisją odpowiednio spreparowanych komunikatów (fot. powyżej); ~ zadaniem płka Jarosława Klepczarka (3. Batalion Zabezpieczenia) było przygotowanie specjalnego samochodowego kasyna polowego wraz z obsługą (gotowość bojową knajpy na kółkach wyznaczono na 3 sierpnia), a także ogłoszenie mobilizacji wszystkim zaopatrzeniowcom oraz kucharzom, którzy w latach ubiegłych zajmowali się karmieniem pielgrzymów (chodziło o doświadczenie). Sprzęt i ludzi miał oddać na dwa tygodnie do wyłącznej dyspozycji płk. Zenona Dąbrowskiego (1. Batalion Zabezpieczenia), który był osobiście odpowiedzialny za to, żeby wszyscy umundurowani pątnicy mogli najeść się oraz napić do syta i bezpłatnie!
~ ~ ~ Pielgrzymka (około 750 żołnierzy i pracowników wojska oraz ich rodzin) wyruszyła w trasę 5 sierpnia. Wbrew szumnym zapowiedziom uczestnictwa licznych reprezentacji innych armii odliczyli się tylko Niemcy (50 osób) oraz Słowacy (5 osób). Anonsowani wcześniej Chorwaci, Litwini, Ukraińcy i Amerykanie mieli najwyraźniej poważniejsze sprawy na głowie. Ile za to wszystko zapłaciliśmy? „Koszt pielgrzymki wyniesie około 130 tys. zł i zostanie pokryty ze środków finansowych Ordynariatu Polowego WP, Inspektoratu Wsparcia Sił Zbrojnych oraz Inspektoratu Wojskowej Służby Zdrowia” – zapewnił nas rzecznik prasowy DWLąd ppłk Tomasz Szulejko. – Chyba mówi tylko o żarciu i lekarstwach. Według wstępnych wyliczeń cała operacja pochłonęła ponad pół miliona złotych. Jeśli zaś chodzi o firmę pana Guzdka, to udział Ordynariatu ograniczył się do załatwienia przenośnych kibli i wyprodukowania identyfikatorów. Kosztowało ich to nie więcej niż 15 tys. zł – podkreśla sztabowiec z Inspektoratu Wsparcia.
PAŃSTWO WYZNANIOWE Kolumna zabezpieczenia... pielgrzymów
Po co to wszystko? „Dotychczasowe doświadczenia dowodzą, że udział w pielgrzymce pozytywnie wpływa na podniesienie świadomości obywatelskiej, narodowej, historycznej, a także obronnej” – tłumaczy ppłk Szulejko, dając do zrozumienia, że „nieświadomi”, którzy nie poszli do Częstochowy, są jakby mniej warci... A co tam słychać na pielgrzymce w ramach podnoszenia rzeczonej „świadomości”? „Jak każdego dnia w drodze odmówiliśmy godzinki, różaniec, koronkę. W modlitwie oprócz indywidualnych intencji szczególnie prosiliśmy o liczne powołania kapłańskie i zakonne. Modliliśmy się za Biskupa Polowego ks. Józefa Guzdka oraz wszystkich kapelanów i siostry zakonne pracujące w Katedrze Polowej” – napisał specjalny korespondent Ordynariatu Polowego w sprawozdaniu z czwartego dnia imprezy. ANNA TARCZYŃSKA Fot. Mac, MH
9
10
Nr 32 (597) 12–18 VIII 2011 r.
POD PARAGRAFEM
Porady prawne Emerytura Nawiązując do treści zagadnień omawianych w kilku numerach Waszego tygodnika, zwracam się z uprzejmą prośbą o sprecyzowanie, czy emerytura każdego z małżonków zaliczana jest do ustawowej wspólności majątkowej małżonków. Co zrobić, jeżeli jeden z małżonków przeważającą część swojej emerytury przekazuje – wbrew sprzeciwowi drugiego małżonka – członkowi rodziny (syn ma już własną rodzinę) na spłatę jego długów i w istotny sposób narusza wydolność budżetu wspólnego gospodarstwa domowego. Czy istnieje możliwość prawna do zablokowania takiego postępowania przez drugiego z małżonków? Odpowiadając na pierwsze pytanie, zdecydowanie trzeba stwierdzić, że emerytura – podobnie jak pobrane wynagrodzenie za pracę lub renta – również wchodzi w skład majątku wspólnego małżonków pozostających we wspólności majątkowej. W kodeksie rodzinnym i opiekuńczym wyrażono zasadę, zgodnie z którą każde z małżonków jest uprawnione do samodzielnego zarządzania majątkiem wspólnym. Przez zarząd majątkiem rozumie się również zbywanie rzeczy i praw stanowiących składnik tego majątku, rozporządzanie tymi rzeczami lub prawami, obciążanie ich ograniczonymi prawami rzeczowymi, a także oddanie ich w najem lub dzierżawę. Nie oznacza to jednak, że małżonkowie nie są zabezpieczeni przed lekkomyślnymi czy niegospodarnymi zachowaniami swojego partnera. Małżonek może bowiem sprzeciwić się czynności zarządu majątkiem wspólnym zamierzonej przez drugiego małżonka. Aby sprzeciw był skuteczny, musi zostać zgłoszony przed dokonaniem zamierzonej czynności. W stosunku do osoby trzeciej sprzeciw jest skuteczny, jeżeli osoba ta mogła się z nim zapoznać przed dokonaniem czynności prawnej. Jeżeli mimo to dojdzie do dokonania czynności, należy uznać, że jest ona sprzeczna z ustawą, co stanowi argument do uznania jej za czynność nieważną. Jeżeli jednak małżonek, pomimo wyrażonego sprzeciwu, nadal podejmuje czynności, z którymi jego partner się nie zgadza, szczególnie gdy działania te są nagminne i uporczywe, zachowanie takie może być uznane jako argument przemawiający za pozbawieniem go prawa samodzielnego zarządu majątkiem wspólnym, a nawet ustanowieniem przez sąd rozdzielności majątkowej. Możliwość pozbawienia samodzielnego zarządu majątkiem wspólnym współmałżonka uregulowana została w art. 40 Kodeksu rodzinnego
i opiekuńczego. Zgodnie z jego treścią sąd z ważnych powodów może na żądanie jednego z małżonków pozbawić drugiego małżonka samodzielnego zarządu majątkiem wspólnym. Za ważne powody uznaje się wykonywanie zarządu w sposób, który powoduje naruszenie lub poważne zagrożenie interesów majątkowych rodziny. Wskazuje się, że chodzi tu zarówno o okoliczności zawinione, jak i niezawinione przez małżonka. Wskazane ograniczenie może obejmować zarówno cały wspólny majątek, jak i wyszczególnione składniki. Postępowanie wszczyna się na wniosek jednego z małżonków, a sprawa rozpoznawana jest w trybie nieprocesowym. Sądem właściwym jest sąd rejonowy, właściwy dla miejsca zamieszkania małżonków. Sprawa rozpatrywana jest w składzie jednego sędziego, bez udziału ławników.
Odszkodowanie od spółdzielni Z powodu ostatnich ulew zalało mi mieszkanie. Nie stać mnie było na jego ubezpieczenie. Czy w takim wypadku należy mi się odszkodowanie od spółdzielni? Jakie kroki powinienem podjąć? Nieubezpieczenie przez Pana mieszkania nie uwalnia spółdzielni od odpowiedzialności, jeśli to ona jest winna powstania szkody. Skoro doszło do zalania mieszkania z powodu opadów, prawdopodobne jest, że odpowiedzialność za to ponosi zarządca budynku, czyli spółdzielnia. To na niej ciąży obowiązek dbania o prawidłowy stan nieruchomości. Spółdzielnia ma obowiązek udzielić Panu informacji na temat ubezpieczyciela i numeru wykupionej przez nich polisy. Szkodę należy zgłosić ubezpieczycielowi, wskazując jednocześnie numer polisy. Trzeba również sporządzić protokół szkody, a więc udokumentować zakres szkód, jakie powstały w wyniku zalania. Jeśli szkody są poważne, to w celu ustalenia kosztów remontu warto skorzystać z usług specjalistów: wykonawcy lub rzeczoznawcy (w przypadku przedmiotów). Protokół sporządza się przy udziale przedstawiciela spółdzielni mieszkaniowej lub ubezpieczyciela. Jeżeli spółdzielnia nie ma ubezpieczenia lub z jakichkolwiek przyczyn nie chce wyjawić jego danych, albo też sam ubezpieczyciel nie uznał swojej odpowiedzialności, możliwe jest również dochodzenie odszkodowania bezpośrednio od sprawcy szkody, czyli spółdzielni mieszkaniowej. W takim przypadku zawiadamiamy spółdzielnię o szkodzie i sporządzamy protokół szkody. Zgodnie z Kodeksem cywilnym poszkodowany ma prawo wyboru sposobu naprawienia szkody – albo poprzez przywrócenie do stanu poprzedniego, albo poprzez zapłatę
odpowiedniej sumy pieniężnej. Gdyby jednak przywrócenie stanu poprzedniego było niemożliwe albo gdyby pociągało za sobą dla zobowiązanego nadmierne trudności lub koszty, roszczenie poszkodowanego ogranicza się do świadczenia w pieniądzu. W praktyce mamy zazwyczaj do czynienia z zapłatą odszkodowania. Musimy zatem udokumentować wszelkie wydatki, jakie ponieśliśmy na remont mieszkania i naprawę sprzętu. Następnie wzywamy spółdzielnię do zapłaty odpowiedniej kwoty we wskazanym przez nas terminie. Wezwanie należy wysłać listem poleconym za potwierdzeniem odbioru. Warto w nim umieścić informację, że w przypadku bezskutecznego upływu terminu sprawa zostanie skierowana na drogę sądową, przez co dojdzie do znaczącego wzrostu kosztów postępowania. Jeśli pomimo wezwania spółdzielnia nie zapłaci wskazanej sumy, nie pozostaje nic innego, jak wystąpić do sądu z pozwem o zapłatę. Mamy na to 3 lata od momentu dowiedzenia się o powstaniu szkody i o osobie obowiązanej do jej naprawienia. Termin ten nie może być jednak dłuższy niż 10 lat od zdarzenia wywołującego szkodę. Należy pamiętać, że to na nas ciąży obowiązek udowodnienia zarówno winy spółdzielni, jak i wartości poniesionej szkody, a co za tym idzie – wysokości żądanego odszkodowania.
Obowiązek podatkowy Jak to właściwie jest z opłatami od spadku? Wszędzie czytam, że spadkobiercy z pierwszej linii nie płacą nic, a ja musiałam zapłacić Urzędowi Skarbowemu 4800 zł. W spadku po zmarłej mamie dostałam dom i dosyć dużą działkę. Mama nie zostawiła testamentu, więc przeprowadziłam postępowanie spadkowe. Jak zatem wygląda sytuacja z podatkiem w moim przypadku? Ustawą z dnia 16 listopada 2006 r. o zmianie ustawy o podatku od spadków i darowizn oraz ustawy o podatku od czynności cywilnoprawnych wprowadzono art. 4a do pierwszej ze wskazanych ustaw, na mocy którego małżonek, zstępni, wstępni, pasierbowie, rodzeństwo, ojczym i macocha zwolnieni są od obowiązku podatkowego w przypadku nabycia przez nich własności rzeczy lub praw majątkowych. Przepis ten obowiązuje od 1 stycznia 2007 r. Warunkiem jest, aby w ciągu 6 miesięcy (początkowo był to miesiąc) zgłosić nabycie własności rzeczy lub praw majątkowych właściwemu naczelnikowi urzędu skarbowego. Termin ten w przypadku dziedziczenia liczony jest od dnia uprawomocnienia się orzeczenia sądu stwierdzającego nabycie spadku lub zarejestrowania aktu poświadczenia
dziedziczenia przez notariusza. Jeżeli o przeprowadzonym postępowaniu spadkobierca dowiedział się już po upływie wskazanych 6 miesięcy, wtedy powinien zawiadomić naczelnika urzędu skarbowego w ciągu 6 miesięcy, liczonych od momentu, gdy się o tym dowiedział. Musi również uprawdopodobnić fakt późniejszego powzięcia wiadomości o ich nabyciu. Obowiązek zgłoszenia nie występuje, jeżeli wartość odziedziczonego spadku (łącznie z innymi ewentualnymi przysporzeniami od zmarłego, dokonanymi w ciągu 5 lat poprzedzających rok nabycia spadku) nie przekroczyła kwoty 9637 zł. Jeśli spadkodawca uchybi terminowi zgłoszenia, konsekwencją będzie utrata prawa do omawianego zwolnienia podatkowego. Nabycie własności rzeczy lub praw majątkowych będzie wtedy podlegało opodatkowaniu na zasadach określonych dla nabywców zaliczonych do I grupy podatkowej. Na podstawie Pani listu trudno określić, z jakiego tytułu została Pani zobowiązana do zapłaty należności na rzecz Urzędu Skarbowego. Jako córka spadkodawczyni zgodnie z ustawą podlega Pani zwolnieniu podatkowemu od spadków. Być może obowiązek zapłaty był konsekwencją zaniechania przez Panią obowiązku zgłoszenia naczelnikowi US faktu dziedziczenia nieruchomości.
Renta rodzinna W zeszłym roku zmarł mój konkubent, z którym mam syna. Dziecko ma obecnie 10 miesięcy. Czy należy mu się renta po ojcu, socjalna lub inna? Ojciec dziecka pobierał rentę rodzinną po swojej matce i nigdy nie pracował, bo zginął, kiedy miał 23 lata i jeszcze się uczył. Czy w takiej sytuacji mogę ubiegać się o jakieś inne świadczenie dla syna? Obecnie jestem na urlopie wychowawczym i mój miesięczny dochód wynosi 630 zł na dwie osoby. Jeśli chodzi o świadczenia przyznawane w oparciu o ustawę o emeryturach i rentach, tylko renta rodzinna daje możliwość ubiegania się o pieniądze z powodu śmierci jednego z rodziców. Od razu trzeba jednak zauważyć, że w przedstawionym przypadku kryteria przyznania ww. świadczenia nie zostały spełnione. Ojciec dziecka w chwili śmierci musiałby mieć bowiem ustalone prawo do emerytury lub renty z tytułu niezdolności do pracy albo spełniać warunki wymagane do uzyskania jednego z tych świadczeń. Przy czym, oceniając prawo do renty, organ przyjmuje, że zmarły był całkowicie niezdolny do pracy. Skoro ojciec dziecka nie ma wymaganych okresów składkowych i nieskładkowych, renta rodzinna według zasad ogólnych nie może być przyznana. Istnieje jednakże możliwość ubiegania się o rentę na zasadach szczególnych. Zgodnie z przepisami ustawy
o emeryturach i rentach Prezes ZUS może przyznać świadczenie, jeśli nawet niespełnione są ustawowe warunki do jego przyznania. Żeby ubiegać się o przyznanie renty rodzinnej w tym trybie, wpierw należy wystąpić o jej przyznanie na zasadach ogólnych. Dopiero po odmowie przyznania renty z powodu niespełniania przesłanek można ubiegać się o przyznanie renty w drodze wyjątku. Ustawa wskazuje warunki, jakie musi spełniać ubiegający się o taką rentę: ~ wskutek szczególnych okoliczności nie spełnia warunków wymaganych w ustawie do uzyskania prawa do emerytury lub renty, ~ nie może podjąć pracy lub działalności objętej ubezpieczeniem społecznym ze względu na całkowitą niezdolność do pracy lub wiek, ~ nie posiada niezbędnych środków utrzymania. ~ Wiek uniemożliwiający podjęcie pracy to lata poniżej 18 roku życia oraz wiek emerytalny. Oprócz renty rodzinnej może się Pani również ubiegać o zasiłek rodzinny w opiece społecznej. Zasiłek rodzinny ma na celu częściowe pokrycie wydatków związanych z utrzymaniem dziecka. O zasiłek mogą się ubiegać rodzice, prawni opiekunowie lub osoby faktycznie opiekujące się dzieckiem (jeśli wystąpiły do sądu z wnioskiem o przysposobienie dziecka), a także – po spełnieniu dodatkowych warunków – osoba ucząca się. Wskazane osoby (z wyjątkiem osoby uczącej się) mogą ubiegać się o zasiłek do momentu ukończenia przez dziecko 18 roku życia. Od tej zasady są jednak wyjątki. Jeżeli dziecko pobiera naukę, zasiłek przysługuje mu do jej ukończenia, nie dłużej jednak niż do ukończenia przez nie 21 roku życia, a jeśli kontynuuje naukę w szkole lub szkole wyższej i legitymuje się orzeczeniem o umiarkowanym albo znacznym stopniu niepełnosprawności – nie dłużej niż do ukończenia 24 roku życia. Osoba ucząca się jest natomiast uprawniona do renty nie dłużej niż do ukończenia 24 roku życia. Dodatkowo należy wskazać na kryterium dochodowe. Dochód rodziny w przeliczeniu na osobę lub dochód osoby uczącej się nie może przekroczyć 504 zł, a jeśli członkiem rodziny jest dziecko niepełnosprawne – 583 zł. Do zasiłku rodzinnego w Pani przypadku dochodziłby ponadto dodatek z tytułu samotnego wychowania dziecka. ~ ~ ~ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
Nr 32 (597) 12–18 VIII 2011 r.
POD PARAGRAFEM
Hucpa maksymalna W kraju trwa debata nad ewentualnym podniesieniem płacy minimalnej. Niektórzy chcieliby natomiast zepchnąć Polskę w tej dziedzinie do poziomu państw Trzeciego Świata. Mimo wzrostu gospodarczego mierzonego wskaźnikiem PKB (Produkt Krajowy Brutto) sytuacja na rynku pracy w Polsce jest niewesoła – gorsza niż w wielu innych państwach o podobnej stopie wzrostu („FiM” 29/2011). Mamy 11,7 proc. (lipiec 2011) osób bez legalnego zatrudnienia, czyli ponad 1,8 miliona bezrobotnych. Bezrobocie ma w Polsce charakter chroniczny, a lokalnie – nawet trwale katastrofalny. Ostatnie dwa miesiące wykazały na dodatek jeszcze jedną, nową i bardzo niepokojącą tendencję, na którą zwracamy uwagę bodaj jako pierwszy tygodnik w Polsce. Po raz pierwszy od kryzysowej zapaści roku 2009 bezrobocie liczone rok do roku – zamiast spadać – zaczyna znów rosnąć. Statystyki zanotowały to zjawisko po raz pierwszy w czerwcu br. (bezrobocie w czerwcu 2011 r. było wyższe niż w czerwcu 2010 r.), a lipiec potwierdził, że jest to już chyba zjawisko trwałe. Skoro przy 4-procentowym, czyli niezłym, wzroście PKB mamy relatywny wzrost bezrobocia, to co będzie, jeśli wskaźniki wzrostu zaczną słabnąć? A zaczną, bo czasy idą w Europie nienajlepsze. Zjawisko to jest tym bardziej niepokojące, że ten regres następuje w sytuacji, gdy otworzył się dla naszych
pracowników rynek pracy w Niemczech, Austrii i Szwajcarii i mały strumień polskich bezrobotnych popłynął już w tamtą stronę, odciążając krajowe urzędy pracy i statystyki. Nic to jednak nie pomaga, a polski rząd najwyraźniej nie ma głowy do takich rzeczy jak miejsca pracy dla ludzi. Kilka miesięcy temu rozpoczęła się w kraju debata nad przyśpieszeniem wzrostu płacy minimalnej. Przypomnijmy, że wynosi ona obecnie zaledwie 40 proc. uposażenia średniego, podczas gdy Unia zaleca, aby stanowiła 60 proc. średniej pensji. Zatem nasza pensja minimalna jest o połowę za niska (zamiast 1000 zł na rękę powinno być 1500 zł). Oczywiście rację mają ci, którzy przestrzegają przed raptownym podnoszeniem najniższych zarobków, ponieważ wiele firm nie wytrzymałoby takiego obciążenia. Ale jakieś kroki trzeba w końcu podjąć, aby podnieść standard życia najbiedniejszych i zapobiec dalszemu rozwarstwianiu społeczeństwa.
I
dlatego Warszawa jako miasto szczególnie ponoć dyskryminowane podniosła najgłośniejszy raban. Jednak wszyscy „pokrzywdzeni” zapominają o jednej podstawowej kwestii – ogromna część obciążonych owym podatkiem miejscowości (w szczególności Warszawa) cieszy się jednocześnie wielkimi przywilejami
mię zbója z Karpat, symbolu socjalistycznej urawniłowki, trafiło na sztandar jednej z najbardziej obłudnych akcji ostatnich lat. Od kilku miesięcy rozbrzmiewa w mediach i na ulicach dużych miast hasło: „Stop janosikowe!”. Otóż samorządowcy i tzw. działacze społeczni najbogatszych w Polsce miast, gmin, powiatów i jednego województwa – mazowieckiego – podnieśli raban nad swoją rzekomą krzywdą – podatkiem, który muszą płacić na rzecz biedniejszych samorządów. To, że członkowie władz walczą o większe pieniądze dla siebie i swoich administracji, nie jest zaskakujące, ale używane przez nich argumenty są wyjątkowo nietrafione i zakłamane. Podatek zwany janosikowym płacą najbogatsze jednostki samorządowe w Polsce i na ogół nie jest on wysoki. Zależy od osiąganych dochodów w przeliczeniu na jednego mieszkańca. W Poznaniu wynosi on na przykład 2 proc. dochodów, w Bydgoszczy – 0,5 proc., w Łodzi – mniej niż 1 proc. Tylko w Warszawie wynosi 8 proc. I zapewne
„Płaca minimalna zabija miejsca pracy”. Ich autorzy, ekonomiści natchnieni duchem Leszka Balcerowicza, przekonują, że wzrost płacy minimalnej jest nieszczęściem dla kraju, bo zniechęci pracodawców do zatrudniania i doprowadzi do wzrostu bezrobocia. Sugerują
wręcz, że płacę minimalną należałoby jeszcze obniżyć, a może nawet zlikwidować. Pewien wykładowca przekonuje, że „nic by się nie stało, gdyby takiej określonej przez państwo płacy minimalnej nie było. W niektórych krajach rozwiniętych jej nie ma”. Szkoda, że ten demagog nie mówi, dlaczego jej tam nie ma. Ano dlatego, że jest niepotrzebna – tam po prostu istnieją lepsze narzędzia kontroli płac i one zapewniają pracownikom zarobki wyższe od tych, które wymuszałaby płaca minimalna. Takim państwem, przynajmniej do niedawna pozbawionym urzędowej płacy minimalnej, była na przykład Szwecja. W tym kraju 70 proc. zatrudnionych należy do związków zawodowych (w Polsce mniej niż 10 proc.), które wynegocjowały niemal w każdej branży odpowiednie widełki zarobków, które obowiązują pracodawców na terenie całego kraju. Jest to coś w rodzaju branżowej płacy minimalnej, innej dla każdego zawodu. W Szwecji istnieje zresztą stały mechanizm debaty między pracownikami i pracodawcami – wspierany również przez państwo. Zapewnia on godziwe zarobki i warunki pracy z jednej strony oraz rozwój nowoczesnej gospodarki z drugiej. Podobna sytuacja jest w Niemczech, bo tam też nie było płacy minimalnej, a na dodatek pracownicy mają
Wyróżnienie stołecznością tego jednego z setek polskich miast nie jest bynajmniej oczywiste. Zdecydowało o niej przyzwyczajenie, zwane też tradycją historyczną. Nigdzie nie jest powiedziane, że stolicą musi być największe miasto albo że stolica musi być jedna. Holandia ma na przykład dwie – Hagę i Amsterdam.
opłacane z podatków uiszczanych przez wszystkich Polaków. Dzięki nim Warszawa ma gigantyczny zastrzyk gotówki nie tylko w podatkach, ale też i w fakcie, że zarobki urzędników są wydawane w tym mieście. Warszawa jest też stolicą województwa mazowieckiego – jako siedziba central urzędów
1000 zł na rękę za pełnoetatową pracę nie starczy przecież na samodzielne życie pojedynczej osoby – co najwyżej na skromne utrzymanie przy rodzinie. Projekt odpowiedniej ustawy podnoszącej stopniowo najmniejsze zarobki do 50 proc. średniej krajowej zaproponowali związkowcy, ale rząd waha się w tej sprawie. W tej sytuacji przystąpili do gry apostołowie fundamentalizmu rynkowego, strasząc społeczeństwo okropnymi rzekomo skutkami podniesienia niskich pensji. W „Gazecie Wyborczej” ukazały się teksty pod takimi oto tytułami: „Płaca minimalna jest zbędna”;
Lament uprzywilejowanych wynikającymi z pełnionych przez nie funkcji administracyjnych. Przywilejami przynoszącymi gigantyczne pieniądze. Nie mają one na ogół wiele wspólnego z pracowitością, gospodarnością lub zaradnością władz i ich mieszkańców. Klasycznym przykładem „dyskryminowanego” przez janosikowe miasta jest Warszawa, jedyne miasto wymienione w polskiej konstytucji z nazwy. O specjalnym, także dochodowym, statusie Warszawy decyduje 29 artykuł konstytucji – „Stolicą Rzeczpospolitej Polskiej jest Warszawa”.
W każdym razie w Polsce to Warszawę spotkało stołeczne wyróżnienie i wszystkie apanaże z tym związane – jako siedziba władz państwa oraz niemal wszystkich urzędów centralnych – ma gwarantowane 28 tysięcy miejsc pracy, a część z nich to etaty znakomite, świetnie płatne i stabilne, w których cała pensja jest ozusowana, co łączy się z przyzwoitą emeryturą na starość. W samym tylko Ministerstwie Finansów pracuje 2,5 tysiąca osób. Dodajmy, żeby nie było żadnych wątpliwości – wszystkie te miejsca pracy są
marszałkowskiego i wojewódzkiego. Administracja ta jest opłacana z podatków wszystkich Mazowszan. Ale to nie wszystko. Fakt stołeczności sprawia, że Warszawa stała się siedzibą zarządów tysięcy firm, w których są kolejne setki tysięcy świetnych etatów (oraz wpływy z podatków VAT i CIT). Niektóre centrale zatrudniają nawet setki pracowników. Stolica to także wielkie uczelnie państwowe, również w dużej mierze utrzymywane z budżetu państwa. Cały ten efekt stołeczności przyciąga miliony turystów, interesantów
11
wpływ na zarządzanie koncernami, w których są zatrudnieni. Jak widać, z niezłym skutkiem dla tych koncernów, jeśli weźmie się pod uwagę potęgę niemieckiego przemysłu. Zatem opowieści pseudoekspertów o braku płacy minimalnej w niektórych krajach rozwiniętych są nie tylko półprawdami, ale niemal jawnymi kłamstwami, których celem jest wprowadzenie w błąd opinii publicznej. Sugeruje się, że w zamożnych krajach żyje się bez podstawowych zabezpieczeń prawa pracy, tymczasem one tam są, tylko inaczej się nazywają. Chodzi o to, aby zdezorientowanych Polaków pozbawić tego, czym cieszą się mieszkańcy innych krajów. Płaca minimalna istnieje nawet w ultraliberalnych Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii – najbardziej liberalnym (i społecznie rozwarstwionym) kraju Unii Europejskiej. We Francji wynosi ona na przykład 1300 euro (5200 zł), czyli stosunkowo dużo, zważywszy że średnia pensja jest tam tylko o kilkaset euro wyższa. A jednak ta sytuacja nie powoduje masowego bezrobocia, mimo że Francja ma najwyższy przyrost naturalny w Europie i żeby wchłonąć nowe osoby, musi kreować ciągle kolejne miejsca pracy. W Polsce tymczasem ludności ubywa, a bezrobocie znów zaczyna rosnąć – i to przy marnych płacach. Wniosek jest jeden – wysokość płacy minimalnej ma niewielki związek z wysokością bezrobocia i nie powoduje jego wzrostu. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że im wyższe płace, tym wyższa siła nabywcza ludności, a więc większe zapotrzebowanie na towary i usługi. A więc także na nowe miejsca pracy. MaK
i studentów, którzy zasilają swoimi pieniędzmi hotele, restauracje i wynajmują tysiące mieszkań. Daje to w sumie wielomiliardowe obroty i tworzy Warszawę taką, jaką wszyscy znamy – wielkie, prężne, zamożne jak na polskie warunki i dobrze rozwijające się miasto. W tej sytuacji płacz nad tym, że to bogate miasto, w dużej mierze dzięki podatkom wszystkich Polaków, musi oddać nędzne 8 proc. swoich dochodów innym, jest nie tylko niepoważny, ale i trochę nieprzyzwoity. Powyższe uwagi dotyczą w pewnym stopniu także małych „stolic” lokalnych: siedzib władz wojewódzkich i powiatowych, które korzystają ze swojej pozycji (urzędy, sądy, szpitale, szkoły wyższe i średnie itp.), zyskując tysiące miejsc pracy oraz dochody podatkowe z tym związane. Nic im się więc nie stanie, jeśli mniej uprzywilejowanym oddadzą 1–2 proc. swoich dochodów. I tak – dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, czyli swojemu administracyjnemu wyróżnieniu – są finansowo „na plusie”. ADAM CIOCH
12
Nr 32 (597) 12–18 VIII 2011 r.
U NAS I GDZIE INDZIEJ
Żadna praca nie hańbi Masturbowanie knurów. Osiem godzin dziennie, pięć dni w tygodniu... Albo testowanie zapachów dobywających się z ludzkich odbytów. Czy są pieniądze, za które chciałbyś tak pracować? A takie zajęcia naprawdę istnieją. Podobno żadna praca nie hańbi. Tak utarło się powiadać, choć w czasach „realnego socjalizmu” zwykło się dodawać, że... wyjątkiem jest praca społeczna. Ale tak całkiem poważnie – czy istnieją dostatecznie wysokie pieniądze, które skłoniłyby Was do pracy w zawodzie, jeśli już na samą myśl o nim robi się niedobrze? Sprawdźmy. Oto lista najobrzydliwszych lub najbardziej dołujących zawodów świata. By nie szokować, zaczniemy delikatnie: Strażnik Pałacu Buckingham. Stoi godzinami w całkowitym bezruchu. W palącym słońcu i ulewnym deszczu. Ma absolutny zakaz uśmiechania się, wydawania z siebie jakiegokolwiek dźwięku, a nawet zbyt częstego mrugania oczami. Nie wolno mu reagować na zaczepki i docinki turystów czy nawet na pocałunki turystek. Czas wolny po służbie przeznacza na doprowadzanie swojego munduru do wyglądu nienagannego. Nie wiemy, jakie są kryteria doboru kandydatów do tej pracy, ale podpowiadamy, żeby ze względów humanitarnych zatrudniać facetów z naturalną skłonnością do bezruchu, często pracujących w charakterze mimów. Licznik ryb. Pracuje za grubą kryształową szybą, na przykład w jednej z cieśnin duńskich. Przed nim przepływają ławice ryb. Musi je policzyć i ustalić gatunek. Każda ławica i każdy rodzaj ryby to błyskawiczne wciśnięcie odpowiedniego klawisza na wielkiej konsoli. 12 godzin na dobę. Praca wbrew pozorom bardzo odpowiedzialna. Od jej wyników zależą tzw. kwoty połowowe dla rybaków. Także polskich. Poławiacz pereł. Schodzi pod powierzchnię morza coraz niżej i na coraz dłużej w poszukiwaniu naturalnych pereł. Niektórzy poławiacze nurkują na kilkadziesiąt metrów w głąb i przebywają pod wodą nawet 7 minut. To jeden z najlepiej płatnych zawodów świata. Jego przedstawiciel zarabia – na przykład w Australii – około 1,5 tysiąca dolarów. DZIENNIE! Ale jest i ciemna strona tego popłatnego zajęcia: tylko nieliczni poławiacze pereł żyją dłużej niż 30 lat, a do absolutnych wyjątków należy przekroczenie czterdziestki. Czyżby w Australii nie znali akwalungów?
Gumolog. Zawód na oko przyjemny. Specjalista gumolog przez 8 godzin dziennie żuje gumę i przekazuje jej producentowi ocenę smaku oraz czas, po jakim staje się ona kompletnie „jałowa”. Ocenia także, jak wielkie balony da się z niej zrobić. I choć taka profesja wydaje się bezstresowa, to spieszymy dodać, że nawet najbardziej doświadczeni gumolodzy po 8 godzinach pracy mają kłopoty z przeżuciem normalnego posiłku – zwykle poprzestają na pokarmach płynnych i papkach. Kaskader trików specjalnych. Gdy jakaś postać z filmu musi leżeć w trumnie pełnej robali albo wpada do kanału ściekowego i tam ociera się o szczurze futerka, albo na przykład pająk wchodzi bohaterowi do ust, to
na planie zastępuje aktora specjalny kaskader. Żaden film grozy bez niego się nie obejdzie. Sprzątacz toi toiów. Jest nim zazwyczaj specjalna maszyna, ale... Ale często toi toie wywracają się, bo na przykład kibice wracający z meczu mają akurat taką fantazję. Gdy kabina zostaje wywrócona, do dzieła musi ruszyć sprzątacz toi toiów. Wężem z wodą oraz specjalnym mopem czyści oraz odkaża sufit, ściany i podłogę kabiny. Mimo że taki pracownik zarabia średnio 50 tysięcy dolarów rocznie, wystarczającej liczby chętnych ciągle brakuje. Czyściciel rur ściekowych. Spokojnie, spokojnie... To praca wykonywana tylko w Indiach. Tamże kanały ściekowe to rury o przekroju ok. 0,7 metra. Wobec takiego „fi” zatykają się one nader często i wtedy woła się specjalnego czyściciela, a on – zaopatrzony w wiadro oraz przyrząd przypominający motykę – wchodzi do rury i pełznie nią, aż
dotrze do korka, czyli zatoru. Jego treść zostaje załadowana do wiadra i wyniesiona (a raczej wywleczona) na zewnątrz. Średni zator potrzebuje kilkakrotnego powtórzenia takiej operacji. Czyściciel rur ściekowych zarabia w Indiach 100 dolarów miesięcznie. Kontroler zapachów z odbytu. Fachem tym para się kilkanaście osób na świecie, i to w najlepszych klinikach medycznych. Kilka z nich to gastrolodzy z dyplomami. Kontroler ma na twarzy specjalną maskę z rurą, którą podłącza się do... łatwo sobie wyobrazić czego. Na podstawie rodzaju zapachu taki specjalista potrafi wstępnie zdiagnozować schorzenie gastryczne pacjenta. Jeśli woń jest szczególnie obrzydliwa, próbka gazu zostaje przesłana do laboratorium w celu dokonania dalszych analiz. Wysokość zarobków kontrolerów zapachów z odbytu jest piln i e strzeżoną tajemnicą... Tester odchodów. Jest zatrudniany przez firmy produkujące zestawy do domowego odkażania szamb i latryn. Te zestawy to przede wszystkim chemikalia dobrane odpowiednio dla danego regionu świata i dla pory roku. Jednak przedtem ktoś musi przetestować ich skuteczność. Od tego są właśnie testerzy, którzy napełniają specjalne pojemniki zawartością szamb, by później na tej treści wykonywać skomplikowane próby chemiczne i obserwować reakcje. Masturbator knurów. Sperma zwierząt, na przykład knurów lub byków, potrzebna jest do badań genetycznych, a przede wszystkim do sztucznego zapładniania samic. W pierwszym przypadku nasienie pobiera się specjalną sondą, ale do inseminacji nic nie zastąpi spermy uzyskanej w sposób... no prawie naturalny. Tu do dzieła
przystępuje masturbator, który ręką odzianą w gumową rękawicę... dobiera się do knura unieruchomionego w odpowiednim kojcu. Mówi się, że każda praca powinna przynosić satysfakcję, ale tu satysfakcję ma raczej pan świnia.
W Polsce masturbator zarabia ok. 2,5 tys. zł netto miesięcznie. Czyli nieźle, choć nie odnotowano przypadku, by ktokolwiek pochwalił się kolegom lub rodzinie, czym tak naprawdę się zajmuje. Sprzątacz w kinie porno. Praca na oko podobna do tej, jaką wykonuje pracownik Silverscreena czy innego multiplexu. Po każdym seansie filmowym wchodzi do oświetlonej i pustej już sali kinowej i sprząta ją z... Niestety, nie z resztek popcornu, plastikowych kubków czy papierków od cukierków. Za pomocą mopa i specjalnych detergentów zmywa wcześniej zlokalizowane... nie wdawajmy się w szczegóły. Dość powiedzieć, że w sporym kinie porno – np. w Hamburgu – trzej pracownicy potrzebują aż godziny na uprzątnięcie śladów „kinomanów”. Sprzątacz w kinie porno zarabia do 2,5 tys. euro miesięcznie. W Polsce nikt nie przyznaje się do wykonywania tej profesji, choć jej przedstawiciele oczywiście istnieją. Sprzątacz zwierzęcych zwłok z jezdni. Ileż to razy mamy przed oczami przykry widok: leżące na drodze zwierzę przejechane przez samochód. Takich obrazków byłoby dużo więcej, gdyby nie sprzątacze zwłok.
Przybywają wezwani przez służby miejskie i zabierają (często zeskrobują) to, co zostało. Jest to praca bardzo niebezpieczna, bo sprzątacz często pracuje w trakcie natężonego ruchu kołowego i musi uważać, aby sam nie stał się plackiem na jezdni. Polscy sprzątacze zwierzęcych zwłok zarabiają 1,2 tys. zł netto miesięcznie. Ale chętni nie ustawiają się w kolejce po tę pracę. Tester zapachu z ust. Pracuje nosem. Ocenia woń z ust ochotników z próchnicą, niestrawnością i innymi zaburzeniami trawienia, po spożyciu czosnku, ryb oraz tych, którzy obudzili się na kacu gigancie. Wyniki ocenia w skali od 1 do 10. Po co? A po to, by powiedzieć firmie produkującej dezodoranty do ust, jak skuteczne są jej wyroby. Wącha więc ludzki oddech przed i po użyciu dezodorantu. Tester karmy dla zwierząt. Wybrane psy i koty spożywają podczas doświadczeń wiele rodzajów karmy suchej i mokrej (tej drogiej i tej taniej – z resztek i odpadków). Jedna smakuje im bardziej, inna mniej. Ale z jakiego powodu? Ustalenie tego to właśnie zadanie dla testera karmy zwierzęcej. Jeśli jakaś karma cieszy się specjalnym zainteresowaniem czworonogów, tester własnymi kubkami smakowymi ocenia, czy jest bardziej słona, czy raczej ostra; czy powodem jest dobrze wyczuwalny smak ryby, czy może zapach lekko nieświeżego mięsa. Wszystko, żeby dogodzić naszym milusińskim. Patoekolog. To człowiek, który dosłownie grzebie w g...nie. Z tym że takim bardziej wiekowym. Przekopuje zatem latryny – i te prastare (starorzymskie lub starogreckie), i te młodsze, bo... średniowieczne. Gdy znajdzie to, co go interesuje, bada zawartość chemiczną i mikrobiologiczną odkrycia. Po co? A po to, żeby ustalić, czym żywili się nasi przodkowie na różnych szczeblach drabiny społecznej. ~ ~ ~ Oto lista najohydniejszych zawodów świata. Oczywiście wszystko jest relatywne, więc może są jeszcze gorsze profesje, jeszcze bardziej obrzydliwe. Na przykład bycie szefem Klubu Parlamentarnego PiS, takim Błaszczakiem? Albo siostrą zakonną, która podmywa tyłek starego zgreda – biskupa? Cóż, rzecz gustu. Istnieje też zestaw najatrakcyjniejszych, najbardziej pożądanych i prestiżowych zawodów świata. Ale to już jest materiał na następną opowieść. MAREK SZENBORN
Nr 32 (597) 12–18 VIII 2011 r.
BEZ DOGMATÓW
T
ono smakowało bardzo dobrze. Dlaczego? Jeżeli odpowiedź należałaby do mnie, wskazałbym na snobizm. W końcu nie chodzi jedynie o przyjemność, ale także o to, by inni wiedzieli, że nas stać. To daje radość i zwiększa odczuwaną przyjemność. Naukowcy unikają jednak takich odpowiedzi, ponieważ trudno je zmierzyć. Udało im się jednak udowodnić, że jeżeli ludzie myślą,
o, że smakosze (tak samo jak zwykli „użytkownicy”), kiedy nie widzą etykiety, nie są w stanie rozróżnić tanich i drogich trunków, jest swoistą tajemnicą poliszynela. Niby wszyscy o tym wiedzą, ale większości – zwłaszcza w świecie wina – nie opłaca się o tym mówić. Do tego każdemu, kto chciałby podważać jakość kosztującego krocie wina, można łatwo przykleić etykietkę skąpego lub takiego, którego po prostu nie stać.
Im droższe wino – niezależnie od tego, która z butelek akurat została oznakowana wyższą ceną! – tym większe pobudzenie tej części mózgu. Oczywiście także subiektywne oceny przyznawane przez sędziów były coraz wyższe. Co ciekawe, wszyscy uczestnicy badania po jego zakończeniu twierdzili, że wyraźnie czuli różnicę pomiędzy pięcioma gatunkami wina, które podano im do testowania.
Tak jest ze wszystkim
50 proc. na 50 proc. Cała sprawa całkiem niedawno trafiła do mainstreamowych serwisów informacyjnych. Wszystko stało się za sprawą Richarda Wisemana, znanego brytyjskiego naukowca i popularyzatora nauki, który postanowił przeprowadzić „winny” eksperyment w miejscu, gdzie mógł mu łatwo nadać rozgłos. Wybrał imprezę „Science Fair” w Edynburgu i poprosił 578 gości tego wydarzenia, by spróbowali i ocenili po 16 różnych win (8 białych i 8 czerwonych). Trunki były podzielone w pary, które znacząco różniły się ceną. Okazało się, że „testerzy” prawidłowo zidentyfikowali droższe w zaledwie 50 proc. przypadków. Rozkład odpowiedzi był więc całkowicie losowy. Do tego zgadywanie najgorzej wychodziło w parach, gdzie rozpiętość ceny była największa. Na przykład w wypadku czerwonego Bordeaux, gdzie tańsza butelka kosztowała niecałe 25 zł, a droższa dobrze ponad 100 zł, 61 proc. jako lepszą określiło tę pierwszą. Gdy różnica była mniejsza, zwiększała się także trafność odpowiedzi. Oczywiście Wiseman nie wymyślił eksperymentu po to, by odkryć nową prawdę. Ten brytyjski psycholog chciał jedynie nadać rozgłos wiedzy, która jest powszechna w gronie ekspertów – i tych od wina, i tych od badania mechanizmów poznawczych człowieka. Zainspirowała go długa lista publikacji i podobnych badań, które pokazują, że testerzy wina nie potrafią ocenić, jak wiele „ochów i achów” należy wydać nad jego lampką, jeżeli wcześniej nie mieli okazji zapoznać się z etykietką. W jednym z takich badań brano dwie butelki wina i rozlewano do czterech kieliszków. Trunki były tego samego gatunku, jednak różnił je rocznik – jeden był dobry, drugi gorszy. Następnie trzy z nich (dwie z tym samym i jedną z „innym” winem) dawano człowiekowi, który
13
Dobre tanie wino Słyszeliście kiedyś, że dobre wino musi być drogie? Albo, co gorsza, że im jest droższe, tym lepiej smakuje? Tymczasem okazuje się, że wszystko to jest wymysłem snobów, a wino tanie i drogie jest dokładnie takie samo. Przynajmniej dopóki nie wiadomo, ile trzeba zapłacić za butelkę. miał wskazać lampki, w których był ten sam napój. Udało się to 41 proc. osób uczestniczących w badaniu. Losowe szanse na właściwe wykonanie tego przynajmniej z pozoru prostego zadania były niewiele mniejsze, bo 33 proc. Z kolei w 2008 roku zespół badaczy kierowany przez Robina Goldsteina – dziennikarza kulinarnego znanego choćby z bloga Freakonomics – zebrał i przeanalizował wyniki „ślepych” testów wina dokonanych podczas 17 imprez. W czasie przeprowadzania prób zadbano, by ani podający, ani smakujący nie wiedzieli, co znajduje się w butelce (ceny serwowanych napojów wahały się od 1,65 do 150 dolarów). Opierając się jedynie na własnych zmysłach, mieli ocenić trunek według czterostopniowej skali – od „wspaniały”, poprzez „dobry” i „w porządku”, do „zły”. Okazało się, że osoby, które nie są ekspertami, lepiej oceniały wina tańsze. Eksperci (na przykład sommelierzy) wina tanie oraz drogie oceniali podobnie. Jednak w obu
przypadkach różnice były nieznaczne i w gruncie rzeczy sprowadzały się do tego, że trunki niczym się nie różnią. Przynajmniej w smaku. „Podsumowując, na dużej próbie »ślepych testów« wykazaliśmy, że korelacja pomiędzy ceną wina i tym, jak jest oceniane, jest niewielka i raczej negatywna. Jeżeli »testerzy« nie są ekspertami, to na ogół drogie wina smakują im gorzej. Wyniki badań sugerują także, że cena i rekomendacje krytyków nie mogą pomóc osobom, dla których najważniejsze są wewnętrzne zalety trunku” – napisali autorzy eksperymentu.
Zastaw się, a postaw się Tak jest jednak tylko wtedy, kiedy testy są „ślepe”. Wszystko diametralnie się zmienia, kiedy wiemy, ile trzeba zapłacić za butelkę. Jeżeli są to naprawdę duże sumy i próbujący o tym wie, to takie napoje są oceniane zdecydowanie lepiej. Jeśli na tanim winie nakleimy drogą etykietę, zwykle będzie
że to, co piją, jest drogie, to nie tylko ocenią płyn lepiej, bo tak trzeba, ale także realnie odczuwają większe zadowolenie. Hilke Plassmann (oraz jej współpracownicy) z California Institute of Technology przeprowadziła „winny” eksperyment, w którym za pomocą funkcjonalnego magnetycznego rezonansu jądrowego sprawdzała, w jaki sposób podczas picia zachowuje się ośrodek przyjemności w ludzkim mózgu. 20 osób zostało poproszonych o spróbowanie pięciu odmian Cabernet Sauvignions. Poinformowano je, że cena poszczególnych próbek jest różna i wynosi od 5 do 90 dolarów za butelkę. Przy czym w rzeczywistości zamiast pięciu podawano tylko trzy różne gatunki, dwa z nich opisując jednocześnie różnymi cenami (na przykład 10 i 90 dolarów). U różnych osób zamieniono także informacje o wartości napoju. Na przykład to Cabernet, które u jednego z badanych miało kosztować 90 dolarów, u innego było warte zaledwie 5 dolarów. Jednocześnie monitorowano pobudzenie poszczególnych obszarów mózgu uczestników badania. Okazało się, że cena w żaden sposób nie wpływa na mniejszą lub większą aktywność tych jego części, które odpowiadają za smak. Za to wyraźne różnice zauważono w obszarze odpowiedzialnym za przyjemność.
„Myślenie rządzi się nie tylko regułą »drogi = dobry«, ale i jej odwrotnością w postaci reguły »tani = kiepski«. Zauważmy bowiem, że w języku angielskim słowo »tani« znaczy nie tylko tyle co niedrogi, ale i »pośledniej jakości«” – pisał psycholog społeczny Robert Cialdini, który kilka lat swojego życia poświęcił na badanie strategii handlowców różnej maści. Wskazywał jednocześnie, że posługiwanie się ceną jest tym stereotypem, po który szczególnie chętnie sięgają klienci, by ocenić jakość oferowanych towarów. Coraz częstsze badania wpływu ceny na zachowanie ludzi potwierdzają skuteczność tego rodzaju działań. Okazuje się bowiem, że rzeczywiście, niezależnie od jakości produktu, jesteśmy wyjątkowo skłonni przypisywać (a nawet odczuwać) lepsze działanie temu, za co trzeba więcej zapłacić. W jednym z takich eksperymentów ludziom zamiast leków przeciwbólowych podawano placebo, informując o cenie danego „środka”. Co się okazało? Że droższe placebo lepiej uśmierza ból niż tańsze. To, że ani w jednym, ani w drugim nie było nic, co mogłoby zadziałać, było zupełnie nieistotne. Podobnie okazało się, że napoje energetyczne, które dużo kosztują (choć ich skład jest identyczny jak tych tanich), bardziej poprawiają zdolność rozwiązywania zadań, a ocena filmu zależy od tego, ile trzeba zapłacić za bilet. To, że droższe musi być lepsze, jest jednym z wielu społecznych mitów, które akceptujemy w naturalny sposób. Powiązanie ceny z jakością – podobnie jak wiele innych stereotypów – jest bowiem jednym z drogowskazów pozwalających poruszać się po dzisiejszym świecie. Z drugiej strony warto jednak pamiętać, że jest też użytecznym narzędziem dla marketerów lub handlowców, którzy chcą nam drogo wepchnąć coś, co równie dobrze można kupić tanio. W końcu pieniądze nie śmierdzą, a na niewielu rzeczach da się zarabiać tak jak na snobizmie. KAROL BRZOSTOWSKI
14
Nr 32 (597) 12–18 VIII 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
sprośnych filmów. Dlaczego jednak wobec tak rzekomo mocnych argumentów rządy wielu państw demokratycznych nie chcą zakazu treści erotycznych? Powód jest prosty. Badania, na które powołują się konserwatyści, są naukowo nieweryfikowalne. Nie mają tak zwanej metryczki, czyli wskazania, kiedy dokładnie je przeprowadzono, jak dobierano uczestników, w jakim byli wieku, jaki był ich stan cywilny, dochody, pochodzenie społeczne i rasowe czy wykształcenie. Jest to elementarz pracy naukowej, który poznają studenci I roku socjologii, psychologii, kryminologii. Amerykańscy badacze Larry Baron i Murray Strauss obalili tezę o związku sex shopów z liczbą przestępstw w ich pobliżu. Okazało się, że Fagan pominął w swojej prezentacji bardzo istotny element, jakim była demografia. W USA, tam gdzie mieszkają młodzi, nieżonaci mężczyźni, odnotowuje się większą liczbę przestępstw seksualnych. Wybierając do prezentacji dzielnice z sex
Katoliccy fundamentaliści przystępują w Polsce do wojny z kolejnym „złem”. Tym razem walczą o wolne od erotyki kioski z prasą, księgarnie, kanały telewizyjne i internet. Jeśli fundamentaliści zwyciężą, nielegalne staną się ekspozycje tysięcy dzieł sztuki w galeriach, a biblioteki będą sporządzać nowe rejestry druków zakazanych. Chcą tego prawicowi politycy wspierani przez garstkę działaczy fundacji i stowarzyszeń katolickich. Swoją kampanię prowadzą pod hasłem wolności konsumenckiej, godności człowieka i praw dzieci. Marzy im się rozszerzenie na wszystkie publikacje erotyczne obowiązującego dzisiaj, słusznego zakazu produkcji i sprzedaży materiałów pornograficznych z udziałem dzieci, zwierząt i ociekających przemocą. Domagają się tego posłowie PO i PiS. Od 2001 roku złożyli już w tej sprawie ponad 150 interpelacji i zapytań. Według Hanny Mierzejewskiej, dziennikarki tygodnika „Niedziela” i byłej już posłanki PiS, obrazoburcze są zdjęcia Nan Goldin wystawiane w 2003 roku w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski w Warszawie. W interpelacji można przeczytać, że autorka zdjęć „otwarcie przyznaje się do tego, że od lat żyje wśród pederastów i lesbijek, a sama jest biseksualistką (...) i agresywnie promuje ten sposób życia”, co wywołało „(...) stanowczy sprzeciw wielu Polaków (...), bowiem (...) niedopuszczalne jest, aby w państwowej prestiżowej galerii stolicy odbywała się za pieniądze podatników tego rodzaju edukacja”. Kaliski poseł PO Wojciech Ziemniak zauważył z kolei, że „(...) w każdym kiosku z gazetami można nabyć pisma o charakterze pornograficznym (...), co powoduje, że na odbiór tych treści narażone są dzieci”. Jego walkę z legalnymi pismami wspiera Stowarzyszenie Twoja Sprawa – Twój Ruch. Pod jego naciskiem Empiki wycofały ze sprzedaży plakaty, na których było widać nagie kobiece piersi. Przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Jan Dworak (były radny PO województwa mazowieckiego) po donosach Stowarzyszenia nałożył na TVN karę w wysokości 300 tys. zł za program Ewy Drzyzgi „Rozmowy w toku”, poświęcony przygodnemu seksowi. Poseł Artur Górski z PiS zażądał natomiast „zrobienia porządku” z kilkoma satelitarnymi kanałami telewizyjnymi. Nadały one przed pierwszą w nocy filmy pokazujące... nagie kobiece piersi. Kino Polska pokazało obraz
Seks spod lady Jerzego Domaradzkiego „Łuk Erosa”, TVP Kultura – „Pogodę na jutro” Jerzego Stuhra, a Tele 5 – „Szpiegowski pojedynek” Raymonda Martina. Krakowska posłanka Platformy Katarzyna Matusik-Lipiec podzieliła się z ministrem kultury i dziedzictwa narodowego Bogdanem Zdrojewskim (także PO) refleksją, że w wyniku braku jasnej regulacji „młodzi widzowie wchodzą na kinowe projekcje filmów zastrzeżonych dla wyższych kategorii wiekowych”. W opracowaniu Patricka Fagana, popularnego w Polsce ideologa walki z pornografią zza oceanu, czytamy, że dostęp do treści erotycznych prowadzi do rozpadu rodzin oraz coraz większej liczby dzieci urodzonych ze związków pozamałżeńskich. Towarzyszy temu „(...) zanik tabu seksualnego” i „powszechna tolerancja dla nienaturalnych zachowań (homoseksualizm, perwersyjne pozycje)”. Jego zdaniem oglądanie przez rodziców filmów erotycznych powoduje, że dzieci tracą „poczucie bezpieczeństwa i serdeczności”. Nastolatki mające dostęp do publikacji dla dorosłych tracą wiarę w swoje zdolności, gorzej się uczą, nie mogą się dogadać z kolegami i zapadają na ciężką depresję. Zdaniem owego amerykańskiego analityka, łatwy dostęp do filmów
i publikacji erotycznych wprost przekłada się na liczbę przestępstw. Według jego wyliczeń, w latach 90. XX wieku w jednej z dzielnic Kalifornii aż 36 procent napadów i gwałtów miało miejsce w pobliżu... sex shopów. Jerry Kirk, inny amerykański pseudonaukowiec religijny, dowodzi, że aż „83 procent sprawców gwałtów przed popełnieniem przestępstwa oglądało film erotyczny”. Jego opinię zdaje się potwierdzać profesor Victor Cline
z Uniwersytetu Stanowego w Utah (stan zdominowany przez ultrakonserwatywnych mormonów). Zbadał on w latach 80. XX wieku grupę 240 erotomanów skazanych za napaści na tle seksualnym. Wszyscy jakoby oświadczyli, że ich problemy zaczęły się po obejrzeniu
shopami, pracowicie pominął te zamieszkane przez młode małżeństwa i osoby starsze. A tych była większość. Oczywiście skala przestępczości seksualnej była tam znacznie niższa niż w dzielnicach, gdzie żyli młodzi nieżonaci mężczyźni.
Cios w tezę o zgubnym wpływie erotyki na życie małżeńskie zadał w 1992 roku profesor William Marshall, który opublikował wyniki swoich badań nad zachowaniami grupy funkcjonariuszy kanadyjskiej Służby Celnej. Do ich obowiązków należało przeglądanie przez co najmniej 15 godzin w tygodniu zarekwirowanych przesyłek z ostrą, wulgarną erotyką. Okazało się, że ich praca nie ma żadnego wpływu na relacje z partnerkami i partnerami, że „nie mają żadnych wulgarnych wizji seksualnych ani nie odczuwają nadmiernego podniecenia”. Amerykański kryminolog profesor C. Wilson w 1979 roku opublikował pierwszą z serii pracę poświęconą gwałcicielom. Już wtedy prawie 95 proc. przepytanych
przez niego przestępców seksualnych odpowiedziało, że w młodości nie oglądało filmów i czasopism erotycznych. Według duńskiego kryminologa Berla Kutchinsky’ego, który na początku lat 90. XX wieku upublicznił wyniki swoich wieloletnich badań nad gwałcicielami, poważny ich odsetek wręcz rezygnuje z myślenia o gwałcie, gdy pod ręką znajdzie odpowiednie publikacje erotyczne (samogwałt neutralizuje napięcie seksualne). Siłę jego opinii wzmacniają policyjne statystyki. W Danii w 1967 roku – tuż po zniesieniu zakazu dystrybucji treści erotycznych – odnotowano aż o 35 proc. mniej gwałtów i napaści na tle seksualnym. Podobny efekt przyniosło zliberalizowanie w USA w 1993 roku federalnych ograniczeń w sprzedaży publikacji erotycznych. Eksperci z Uniwersytetu Hawajów oraz Narodowego Centrum Badań Policyjnych wyliczyli, że w Japonii liczba gwałtów spadła po wprowadzeniu w 1995 roku moratorium na ściganie producentów, sprzedawców i kupujących publikacje erotyczne (z ponad 5 tysięcy notowanych jeszcze w latach 70. i 80. do 1500 przypadków rocznie. Również w Polsce po zniesieniu w 1990 roku cenzury kryminolodzy odnotowali wprawdzie niewielki, ale wyraźny spadek liczby zgłoszonych gwałtów... W państwach, które od lat 60. XX wieku wdrażały drakońskie ograniczenia w dostępie do materiałów erotycznych, odnotowano natomiast gwałtowny wzrost przypadków gwałtu. W Singapurze w 1965 roku – tuż po wprowadzeniu restrykcji – stwierdzono o 69 proc. więcej napaści na tle seksualnym w porównaniu z rokiem 1964. Policja australijskiego stanu Queensland po wejściu w 1969 zakazu publikacji pornograficznych odnotowała o 23 proc. więcej gwałtów, a w Szanghaju liczba gwałtów wzrosła prawie o 70 proc. Możemy oczywiście odrzucić analizy kryminologów i policyjne statystyki oraz wprowadzić powszechny zakaz prezentacji treści erotycznych, tylko jak wyznaczyć granicę pomiędzy sztuką a perwersją? Jest to niewykonalne. Wrzucanie do jednego worka erotyki i pornografii to wymarzona zagrywka dla mafii. Niskim kosztem zwiększa ona wówczas swoje dochody. A walka z nią jest trudna, kosztowna i przeważnie nie przynosi efektów. Przekonali się o tym zwolennicy totalnej wojny z miękkimi narkotykami. Po wprowadzeniu ich zakazu dostęp do twardych, szkodliwych substancji stał się w wielu krajach znacznie łatwiejszy. Mafii zależy bowiem na coraz większej liczbie odbiorców zażywających drogie, silne narkotyki. Tak samo będzie z erotyką. Łagodne filmy i czasopisma wyrzucone ze sklepów zostaną zastąpione przez publikacje podziemne, sprzedawane na bazarach i pełne przemocy. MiC
Nr 32 (597) 12–18 VIII 2011 r.
ROBIĄ, CO CHCĄ
15
Przystanek Wolność
N
a tegorocznym rockowym festiwalu fundacji Jurka Owsiaka bawiła się niezliczona liczba uczestników. Piszę „niezliczona”, bo według policji do Kostrzyna nad Odrą zawitało około 700 tysięcy osób, inne źródła podają natomiast, że było ich... ponad milion! W ślad za złowieszczymi tytułami katolickiej prasy na temat imprezy WOŚP – „Przystanek do piekła”, „Demoralizatorzy w natarciu” – ekipa „FiM” wybrała się na kostrzyńskie pola, aby na własne oczy, uszy i w ogóle organoleptycznie doświadczyć opisywanej deprawacji. No i racja. Już na rogatkach małego nadodrzańskiego miasteczka mijaliśmy kompletnie „zdemoralizowanych”, bo roztańczonych, rozśpiewanych i w ogóle świetnie bawiących się młodych ludzi. Poczuliśmy z nimi silny związek deprawacyjny, bo dokładnie tak samo „zdemoralizowani” jesteśmy my sami. To, co naprawdę tak rozwściecza katolickich propagandystów, to z pewnością silny antyklerykalizm i religijna obojętność lub przeciwnie – antykościelna ironia i prześmiewczość większości uczestników Woodstocku. Tylko tu można bowiem znaleźć namiot członków Kościoła Latającego Potwora Spaghetti, transparenty z napisami „Księża na księżyc” czy „Piwa i różańca nie odmawiam”. Skoro tak, pospacerowaliśmy sobie po mieście namiotowym liczącym 500 tysięcy mieszkańców
Tolerancja, ekologia, muzyka, świetna zabawa i niepowtarzalny klimat – oto XVII Przystanek Woodstock. i porozdawaliśmy firmowe koszulki oraz archiwalne numery „Faktów i Mitów”. No i patrzcie państwo... nikt z nas nie spotkał się z jakąkolwiek niechęcią, odmową, dezaprobatą – a już o żadnych wyzwiskach czy grożeniu pobiciem (co ma czasem miejsce na innych imprezach) nie mogło być mowy. Ale nie wszędzie, kochani... Niestety, nie wszędzie. Bo wkrótce swoje kroki skierowaliśmy na sąsiedni Przystanek Jezus. Impreza jest organizowana przez Katolickie Stowarzyszenie w Służbie Nowej Ewangelizacji – Wspólnota świętego Tymoteusza z Gubina. Przystanek Jezus, którego celem jest „posługa ewangelizacyjna pośród młodych na Przystanku Woodstock”, zebrał w szczycie może... 300 (trzysta!) osób. Głoszących tak zwaną „dobrą nowinę”, czyli samych działaczy i organizatorów
Przystanku Jezus, było dużo więcej niż chętnych do ich wysłuchania. Do zbawiania woodstockowiczów zrekrutowano w sumie 60 księży, prawie 100 kleryków, 50 zakonnic oraz 300 osób świeckich. No i katolicka jaczejka mało trupem nie padła, kiedy całkiem spora grupa młodych ludzi postanowiła wybrać się w nieklerykalnych koszulkach „FiM” pod samą scenę Jezusowego przystanku. Obrazoburców nagradzał pełen aprobaty śmiech innych widzów. Ale całkiem nie do śmiechu było ewangelizatorom, którzy rzucili się do zasłaniania obiektywów dziennikarskich aparatów i kamer. „Bez pozwolenia nie można robić zdjęć!” – darł się młody ksiądz i aż spurpurowiał z tego swojego posłannictwa. Jak spod ziemi wyrosło też dwóch młodych facetów bez szyi i w koszulkach z napisami: „Jezus not dead”. Zanim pomyśleliśmy, że „not dead”, bo szczęśliwie nie wpadł w ich łapy, już kazali nam się wynosić do diabła. „Za 10 lat będziecie się wstydzić swojego durnowactwa” – powiedział na pożegnanie jeden z nich. Ponieważ 10 lat to kupa czasu, więc zabraliśmy się do kontynuowania
zwiedzania Owsiakowego festiwalu. Czy pito? Pito i ukrywanie tego nie ma sensu. Piwsko lało się, i to w dużych ilościach, ale z jakiegoś powodu setki litrów wypitego browaru nie owocowały żadną agresją, wręcz przeciwnie. Biuro Prasowe WOŚP poinformowało w sobotę (ostatni dzień Przystanku Woodstock), że „policja odnotowała jedynie 1/3 ilość naruszeń prawa z poprzedniego roku.
 Ciąg dalszy na str. 16
16
ROBIĄ, CO CHCĄ
Przystanek
 Ciąg dalszy ze str. 15 Wszystkich zdarzeń odnotowano około 50, z czego kryminalnych 40 (16 przypadków było związanych z posiadaniem narkotyków). Na terenie festiwalu odnotowano jedynie 1 przypadek rozboju – osoba podejrzana została zatrzymana”. Jak na prawie milionową imprezę młodzieżową to olbrzymi sukces organizatorów i dowód na to, że uczestnicy Woodstocku Ci „od Jezusa” nas wyganiali...
to nie „narkomani, alkoholicy i zadymiarze”, a spokojni miłośnicy rockowych koncertów. Dość powiedzieć, że w zaledwie 100-tysięcznym mieście policja odnotowuje w dowolny weekend wielokrotnie więcej tzw. „zdarzeń” i incydentów. Tegoroczny festiwal to również promocja „odpowiedzialnej postawy wobec środowiska i zachęcanie do sprzątania i segregacji odpadów”. Podczas koncertów, w ramach ekologicznej akcji „Bądź fair wobec środowiska. Daj śmieciom kosza”, uczestnicy zebrali prawie 4 tony kubków i puszek. Za oddanie pięciu pustych plastikowych butelek każdy dostawał za darmo 0,5 litra wody mineralnej. Chętni mogli również pojeździć na stacjonarnych rowerach
generujących prąd. Ponadto w czasie koncertów około 2400 osób oddało w sumie 1100 litrów krwi. Organizatorzy poza rockowymi koncertami zorganizowali mnóstwo darmowych warsztatów i wykładów. Pod hasłem Akademia Sztuk Przepięknych (ASP) uczestnicy festiwalu mogli dyskutować z Markiem Belką, Janem Ołdakowskim, Markiem Koterskim, Wojciechem Mannem i wieloma innymi topowymi postaciami naszego kraju. Podczas poprzednich spotkań w ramach ASP na warsztaty z woodstockową młodzieżą przybywali m.in. Lech Wałęsa, Tadeusz Mazowiecki i Leszek Balcerowicz. Wspomniany wcześniej ponury Przystanek Jezus – nieudolnie
Nr 32 (597) 12–18 VIII 2011 r.
Wolność
naśladując swojego radosnego sąsiada – zorganizował w tym roku spotkanie z autorami filmów „Solidarni 2010” i „Krzyż” – Janem Pospieszalskim i Ewą Stankiewicz. Ci, przepojeni charakterystyczną dla siebie miłością bliźniego, podczas krótkiego ględzenia zdążyli obrazić ponad połowę społeczeństwa, nazywając przeciwników krzyża na Krakowskim Przedmieściu „bojówkami i hordami kojarzącymi się tylko z Hitlerjugend”, nic sobie nie robiąc z okrzyków coraz bardziej zniesmaczonej młodzieży: „Precz z politykowaniem na Przystanku Jezus!”. Inni młodzi ludzie odegrali wymyślony
na miejscu prześmiewczy happening, skandując na wiele gardeł: „Gdzie jest krzyż?!”. Przystanek Woodstock za rok osiągnie pełnoletność. I jakoś nie ma z nim typowych problemów dorastania: nie jest niebezpieczny i nie generuje patologii. Przeciwnie – festiwal zdążył już wychować pokolenie ludzi, u których próżno szukać objawów zepsucia i arogancji rzekomo zaszczepionych w nich przez Jurka Owiaka. Czyli – parafrazując św. Augustyna – „Kochajta się, szanujta i róbta, co chceta!”. W imię wolności. ARIEL KOWALCZYK
17
18
Nr 32 (597) 12–18 VIII 2011 r.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
Premier, który nie klęka Można być praktykującym katolikiem i głową rządu w katolickim kraju, a jednocześnie nie dogadzać Kościołowi za wszelką cenę. Na przykład w Irlandii... Kilka tygodni temu w Dublinie po publikacji trzeciego już raportu o przestępstwach seksualnych (i innych) kleru rząd postanowił z hierarchią kościelną zagrać ostro („FiM” 31/2011). Rozliczenie Kościoła i jego centrali wydaje się zatem nieuchronne, szczególnie że raport czwarty, z diecezji Cloyne, stwierdza nie tylko łamanie prawa, ale także krętactwa biskupów i Watykanu. Poniżej cytujemy w obszernych fragmentach nieznane właściwie w Polsce przemówienie parlamentarne premiera Irlandii Endy Kenny’ego, które zrobiło w Europie wielkie wrażenie. Wbrew pozorom Kenny nie jest wściekłym lewicowcem, ale politykiem centrowej partii w konserwatywnym kraju. Politykiem, który nie obiecuje, że będzie stał wyprostowany przed klerem, ale który nie klęczy naprawdę. Oto fragmenty jego przemowy: „Po raz pierwszy w Irlandii raport w sprawie nadużyć seksualnych wobec dzieci obnaża starania Stolicy Apostolskiej, aby udaremnić śledztwo w niepodległej, demokratycznej republice. Nie trzy dekady temu, ale zaledwie trzy lata temu! Raport z Cloyne ujawnia nieprawidłowości, chaos, wyniosłość,
narcyzm, które dominują w watykańskiej kulturze do naszych dni. Gwałty i znęcanie się nad dziećmi były bagatelizowane w interesie potęgi instytucji (Kościoła – przyp. red.), jej siły i reputacji. Sposób, w jaki reagowano w Watykanie na przestępstwa kleru, nie miał nic wspólnego z radykalizmem,
pokorą i współczuciem, na których Kościół był zbudowany, a które są jego istotą i celem istnienia. Raport z Cloyne łamie serce. Dowiadujemy się, jak wiele ofiar żyje w miejscach, w których doznały krzywdy, a sprawcy tych krzywd cieszą się szacunkiem otoczenia. Udzielają ślubów i pogrzebów, a w jednym wypadku gwałciciel udzielał nawet ślubu swojej ofierze. Przedstawiciele rządu irlandzkiego wezwali nuncjusza i poinformowali go o wadze działań i zachowaniach Stolicy Apostolskiej
Ksiądz oskarży biskupa Wciąż nie widać finału pojedynku biskupa Franka Devine’a z diecezji Venice na Florydzie z polskim księdzem Stanem Strycharzem z parafii St. Leo w Bonita Springs. Ponad rok temu hierarcha postanowił go usunąć ze stanowiska – przybył nawet w tym celu do kościoła i poinformował wiernych, że kapłan spłodził dziecko. Strycharz – autor rozbudowy parafii popierany przez parafian – replikował, że o dziecku jego przełożony wiedział wcześniej i jakoś mu ks. Strycharz to nie przeszkadzało. „Rzecz w tym, że nie zgodziłem się, mimo nacisków biskupa, wyrzucić z pracy pracownika parafii, który obejmował tam kierownicze stanowisko, bo uważałem, że nie ma ku temu podstaw” – wyjaśnia polski duchowny. W początkach lipca diecezja – po długim milczeniu w sprawie Strycharza – publicznie oskarżyła go o sprzeniewierzenie miliona dolarów, które były przeznaczone na rozbudowę parafii. 665 tys. proboszcz prawdopodobnie wydał na swoje prywatne potrzeby, a resztę wypłacił swemu bratu – właścicielowi firmy budowlanej.
Hierarcha zapewnia, że fakt kradzieży może potwierdzić przedstawiciel świeckiej firmy rewizyjnej. Devine nie wystąpił jednak ani z oskarżeniem kryminalnym o defraudację do władz cywilnych, ani nie wszczął procedury z mocy prawa kanonicznego, a oskarżony duchowny wciąż pozostaje na utrzymaniu diecezji. Biskup sformułował też inne zarzuty wobec swego podwładnego: podobno miał on „niestosowne” stosunki z parafianką oraz chadza do barów dla gejów. Strycharz zarzeka się, że to nieprawda, bo takie, a nie inne użycie funduszy na rozbudowę było efektem prośby dyrektora diecezji ds. budowlanych, który chciał, by proboszcz płacił za materiały swą kartą kredytową, a jego wydatki miały być potem zrefundowane przez diecezję. Biskupa niezmiernie denerwuje to, że wierni nie przyjęli pokornie do wiadomości jego oskarżeń. Co więcej – zawiązali komitet „ocalenia” parafii i ks. Strycharza oraz zebrali sporo pieniędzy na jego obronę. Adwokaci ks. Strycharza zapowiedzieli, że wkrótce wytoczą szefowi diecezji proces bp Devine za zniesławienie. CS
oraz o tym, że rząd uważa je za nie do przyjęcia. Klerykalizm sprawił, że nawet wpływowi Irlandczycy byli bezsilni wobec koszmarnych przestępstw Kościoła opisywanych w poprzednich raportach. Rzymski klerykalizm jest niszczący także dla wielu dobrych księży, tych, którzy starają się o uratowanie swojego człowieczeństwa, a nawet zdrowia psychicznego... Ale na szczęście dla nich i dla nas nie żyjemy w Rzymie! Tu nie ma już szkół magdalenek (kościelne obozy pracy przymusowej dla kobiet
B
óg. Na dźwięk tego słowa trzeba padać na kolana, modlitwy wznosić, winę wielką wyznawać, korzyć się, o zmiłowanie zabiegać. Pytania: kto to Bóg, skąd i dlaczego? – to bluźnierstwo i pukanie do wrót piekła. Nauka bezbożna niewiele sobie z tego robi. Odsłaniamy DNA religii – mówią współcześni badacze,
– przyp. red.), gdzie świst sutanny zagłuszał sumienia i ludzkie uczucia. Rytm kadzielnicy nie rządzi już światem katolicko-irlandzkim. Tu jest Republika Irlandzka w roku 2011! Żyjemy w republice praw, w republice społecznego porządku, gdzie ani arogancja, ani rządy jakiejś szczególnego rodzaju »moralności« nie będą ignorowane ani tolerowane! Jako praktykującemu katolikowi nie przychodzi mi łatwo mówienie tego wszystkiego. Wielu z nas, dojrzewając, uczyło się być częścią Kościoła pielgrzymującego. Ale dzisiaj Kościół musi być Kościołem pokutującym! Pokutującym głęboko za koszmary, które popełnił, które ukrył i którym zaprzeczył. W imię Boga! Ale także dla dobra tej instytucji. Irlandia zbyt długo zaniedbywała swoje dzieci! Jako premier zrobię wszystko, aby przywrócić dzieciństwu niewinność. Wieloletnie działania poprzedniego rządu (klerykalny rząd prawicowy – przyp. red.) nie były w tej kwestii zadowalające. Prawa tego kraju zawsze będą górować nad prawem kanoniczym. Kardynał Ratzinger powiedział, że »sposoby postępowania właściwe dla świeckiego społeczeństwa nie mogą być tak po prostu zaaplikowane Kościołowi«. Jako premier jasno deklaruję, że jeśli chodzi o ochronę dzieci w tym państwie, standardy postępowania, które Kościół uważa za właściwie dla siebie, nie mogą i nie będą stosowane w kraju demokratycznym i społeczeństwie obywatelskim, jakim jest Irlandia. Ani »tak po prostu«, ani w żaden inny sposób. Dzieci przede wszystkim!”. Oprac. MAREK KRAK
To adaptacyjna strategia powstała na bazie selekcji naturalnej. Człowiek potrzebuje jakiegoś probierza, wzorca, który pozwala odróżnić przyzwoitość od nieprzyzwoitości, dobro od zła. Niedawno psychologowie zidentyfikowali neurologiczny mechanizm interpretowany jako postrzeganie świętości. Kanadyjski
DNA religii za nic mając zakazy i tupanie papieży. W rezultacie obserwujemy, jak powiększa się pole racjonalności, a kurczą się obszary, których treści należało brać na wiarę i bez zadawania pytań. Ludzie mają wrodzoną potrzebę identyfikowania się z czymś potężniejszym – odkrył to już w latach 40. minionego wieku psychiatra John Boulby. Nie mogą żyć bez świadomości ochrony. Pierwszą istotą zapewniającą bezpieczeństwo jest matka, a potem jej miejsce zajmuje superrodziciel: Bóg.
psycholog Michael Persinger, który nad tym pracował, wyjaśnia, że duchowa przemiana świętego Pawła w drodze do Damaszku była najprawdopodobniej spowodowana atakiem epilepsji. Im bardziej rozumiemy psychologię i neurologię, tym lepiej odsłaniamy korzenie religii – stwierdza J. Anderson Thomson, psychiatra z Uniwersytetu Wirginii. „Możemy stać się lepsi jako gatunek, jeśli przyjmiemy do wiadomości, że to człowiek stworzył religię” – zapewnia. PZ
Nr 32 (597) 12–18 VIII 2011 r.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
19
Kościół przeciwko ludzkości Kierowanie organizacją ukrywającą przestępstwa seksualne swoich funkcjonariuszy oraz ujarzmiającą podstępnie zwerbowanych członków groźbami i siejącymi śmierć zakazami – to zarzuty wobec urzędującego papieża, z którymi będzie się musiał zmierzyć wymiar sprawiedliwości. W Biurze Prokuratora Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze czeka na rozpoznanie zawiadomienie o zbrodniach przeciwko ludzkości popełnionych przez Josepha Ratzingera, pseudonim Benedykt XVI. Szef tegoż Biura – Argentyńczyk Luis Moreno-Ocampo – ma twardy orzech do zgryzienia, bowiem autorami doniesienia (zarejestrowane pod sygn. OTP-CR-48/11) są znani niemieccy adwokaci Christian Sailer i Gert-Joachim Hetzel, którzy starannie opisali najbardziej haniebne dokonania firmy zarządzanej przez podejrzanego, a sprawa odbiła się głośnym echem w europejskich mediach. Oczywiście z wyjątkiem Polski, gdzie zauważyliśmy ją tylko my (por. „Ratzinger do karceru” – „FiM” 21/2011) i portal internetowy Racjonalista.pl. Wszyscy inni oślepli i ogłuchli. Powód? No cóż, każdą tezę oskarżenia można by także przypisać poprzednikowi Benedykta XVI. Dzisiaj wracamy do tematu, bowiem mamy przed sobą uwierzytelnione tłumaczenie kilkudziesięciostronicowego dokumentu leżącego na biurku Moreno-Ocampo. Choć jego treść nie stanowi dla Czytelników „FiM” sensacji, to doprawdy warto się przekonać, że w cywilizowanym świecie nie jesteśmy osamotnieni. Oto fragmenty owego pisma (zachowano pisownię tłumaczenia, wstawki i komentarze redakcyjne zaznaczono kursywą):
Wstęp do uzasadnienia Zawiadomienie odnosi się do trzech przestępstw, które do tej pory nie zostały zaskarżone tylko dlatego, że tradycyjny szacunek wobec zwierzchników Kościoła zmącił świadomość prawną. Gdyby jakaś nowa grupa religijna za pomocą zmasowanego psychicznego nacisku zmuszała członków, aby włączali do niej swoje nowo narodzone dzieci, żeby przez całe życie finansowały tę grupę i we wszystkim stosowały się do poleceń, nazwano by ją niebezpieczną sektą. Państwo prawdopodobnie rozwiązałoby taką grupę, a jej przywódców oskarżyło o szantaż i wykorzystywanie. Jeśliby taka sekta była rozpowszechniona w Afryce i pod groźbą ciężkich kar zabraniała swoim członkom używania prezerwatyw, narażając ich na masowe (częstokroć
śmiertelne) zarażenie wirusem HIV, to jej przywódcy stanęliby przed sądem. Czy może być inaczej tylko dlatego, że ta sekta nazywa się Kościołem, którego zwierzchnik uzurpuje sobie nieomylność? Jeśliby w sekcie o zasięgu światowym setki tysięcy dzieci wykorzystywano seksualnie i zbrodnie te na polecenie przywódcy tuszowano celem wyjęcia spod ścigania karnego, to takiej kryminalnej organizacji wytoczono by proces karny. Czy może być inaczej tylko dlatego, że ta sekta nazywa się Kościołem, a polecenie przemilczania przestępstw wyszło nie od bossa mafii, lecz papieża? Nie! Nie może być inaczej. Od kiedy zbrodnie przeciwko ludzkości podlegają karze, udawanie, że się tego nie widzi, nie jest już dopuszczalne. Dalej autorzy precyzują zarzuty dotyczące trzech przestępstw, za które dr Joseph Ratzinger jako były kardynał, a obecnie papież jest odpowiedzialny karnie: ~ Kierowanie ogólnoświatową totalitarną organizacją ujarzmiającą swoich przymusowych członków za pomocą gróźb budzących strach i szkodzących zdrowiu psychicznemu; ~ Utrzymywanie siejącego śmierć zakazu używania prezerwatyw także wtedy, gdy istnieje zagrożenie zakażeniem HIV/AIDS; ~ Ugruntowywanie systemu tuszowania i poplecznictwa przestępstw seksualnych popełnianych przez księży katolickich, co sprzyja coraz to nowym występkom.
chrztu zaraz po urodzeniu, pozbawialiby je bezcennej łaski stania się dzieckiem Bożym” (teza nr 1250). Z kolei Kodeks prawa kanonicznego powiada, że: ~ „Rodzice mają obowiązek troszczyć się, ażeby ich dzieci zostały ochrzczone w pierwszych tygodniach; możliwie najszybciej po urodzeniu” (kan. 867 § 1); ~ Jeśli dziecku grozi śmierć, to powinno zostać ochrzczone nawet wbrew woli jego niekatolickich rodziców (kan. 868 § 2). Większość rodziców nagina się do tych treści i chrzci dzieci najczęściej kilka tygodni po urodzeniu. Według panującego poglądu wystarcza do tego ich prawo do wychowania potomka, chociaż według nauki katolickiej chrzest wiąże osobę go przyjmującą w sposób dorównujący pańszczyźnie („Stając się członkiem Kościoła, ochrzczony nie należy już do samego siebie (...). Od tej chwili jest powołany, by (...) był posłuszny i uległy przełożonym w Kościele” – Katechizm, teza 1269). Wcielenie do Kościoła jest nieodwołalne,
Skoro tak jest, to chyba tylko ograniczenia w prawie świeckim powstrzymują Kościół od wykonania tych śmiertelnych gróźb, które Stary Testament przygotował dla łamiących przysięgę małżeńską, homoseksualistów, heretyków i nieposłusznych dzieci. Gdyby współczesny człowiek o zdrowych zmysłach nie wiązał tych słów z „prawdziwym słowem Bożym”, to według obowiązujących w Kościele reguł będzie uznany za głosiciela herezji i powinien zostać surowo ukarany. Skutkiem takiego terroru jest u wielu ludzi, szczególnie u dzieci i młodzieży, strach przed grzechem, chroniczne wyrzuty sumienia, hipochondria i „eklezjogenne nerwice” pociągające za sobą niewolniczą uległość wobec Kościoła.
3. Zbrodnie przeciwko ludzkości Nakaz wiary praktykowany wobec przymusowo rekrutowanych i w ten sam sposób zatrzymywanych wiernych (groźbami niewyobrażalnych
Wielka „dwójca”
zaś wystąpienie grozi wiecznym piekłem (zgodnie z Kodeksem i Katechizmem jest uznawane za szczególnie ciężki grzech gwarantujący delikwentowi ekskomunikę).
1. Przymusowe członkostwo
2. Terror psychiczny
Kościół rzymskokatolicki werbuje wyznawców poprzez akt przymusu polegający na ochrzczeniu bezwolnych niemowląt. Chrzest następuje z reguły w wieku niemowlęcym, bo katolickim rodzicom każe się wierzyć, że ich nowo narodzone dziecko jest obciążone grzechem pierworodnym, z którego w żaden inny sposób nie można go uwolnić. W Katechizmie brzmi to dosłownie tak: „Dzieci, rodząc się z upadłą i skażoną grzechem pierworodnym naturą, również potrzebują nowego narodzenia w chrzcie, aby zostały wyzwolone z mocy ciemności i przeniesione do Królestwa wolności dzieci Bożych (...). Gdyby Kościół i rodzice nie dopuszczali dziecka do
W tym punkcie autorzy przytaczają szereg kar wyszczególnionych w Starym Testamencie. Przykładowo: „Mężczyzna, który cudzołoży z żoną bliźniego, musi ponieść śmierć, i to zarówno on sam, jak i cudzołożnica”; „A jeśli ktoś w zuchwalstwie swoim nie usłucha kapłana, będącego tam na służbie u Pana, Boga twego, lub sędziego, to ten człowiek poniesie śmierć”. I przypominają: Takie teksty wydają się już nieaktualne, jednak Kościół uważa inaczej. II Sobór Watykański postanowił, że księgi Starego i Nowego Testamentu obowiązują w całości ze wszystkimi ich częściami jako święte i kanoniczne, bo były pisane pod wpływem Ducha Świętego.
mąk piekielnych) jest ciężkim ograniczeniem wolności osobistego rozwoju ludzi i ich duchowej integralności. To, że członkowie Kościoła jeszcze nie załamali się psychicznie, można wyjaśnić tylko tym, że wielu z nich niezbyt serio traktuje groźby. Owa wewnętrzna emigracja nie zmienia jednak faktu, że jest to nieludzki system, którego celem jest totalne duchowe i umysłowe podporządkowanie członków Kościoła przyznającego, że „wszystko, co jest przeciwne wierze, musi być z największą stanowczością usunięte i wytępione” (cyt. za opracowaniem Josefa Neunera i Heinricha Rossa „Wiara Kościoła w dokumentach zwiastowania nauki”, wydanie XIII z 1971 r.). Jak dosłownie rozumie to Kościół, dowodzą krwawe ślady wypraw krzyżowych, inkwizycja i palenie na stosie czarownic. Że Kościół swojej werbalnej przemocy nie realizuje obecnie, także fizycznie nie zmienia faktu, że jest to system duchowego zniewolenia łamiący prawa
człowieka. Powtarzająca się w różnorodnych wariantach groźba: „Jeśli nie uwierzysz w to, co ci mówię, będziesz cierpiał wieczne męki piekielne”, skierowana jest do ludzi, od których Kościół oczekuje, że potraktują ją poważnie. Wielu w nią wierzy, stając się stopniowo (albo nawet chronicznie) chorymi. Młodzi ludzie mają poczucie grzechu podczas pierwszych kontaktów seksualnych, małżeństwa boją się stosować środki antykoncepcyjne, niekatolicy poślubiający katolików muszą się zobowiązać, że będą wychowywać dzieci wbrew swojej wierze, psychicznie chorzy godzą się na „wypędzanie z siebie złych duchów” przez egzorcystów, a rodzice ryzykują przy tym nawet śmierć swojego dziecka. Dzieci wykorzystywane seksualnie przez księży i rodzice ofiar czują się zobowiązani zbrodnie te przemilczać. Afrykańscy katolicy zarażają się HIV, bo nie wolno im używać prezerwatyw. Nie trzeba wnikać, jakie faktyczne szkody i spustoszenia wywołał kościelny terror psychiczny, bowiem do stwierdzenia przestępstw przeciwko ludzkości wystarczy zaistnienie „poważnego zagrożenia zdrowia ofiar”. Kościelny system przymusu podlega zatem pod zespół znamion czynu przestępczego określonego jako „inne nieludzkie działania podobnego rodzaju” (tzn. podobne do wskazanych w art. 7 ust. 1 Statutu MTK wymieniającego m.in. niewolnictwo seksualne, przymusową prostytucję, apartheid). Ten system istnieje od około 1500 lat i w krajach zachodnich stał się ugruntowaną religią. Nie nastąpiło to na drodze dobrowolnego uznania, lecz wymuszonego członkostwa, duchowego ucisku i krwawej przemocy. Z wynikami procesu historycznego, który doprowadził do powstania „Kościoła światowego”, pogodzono się nolens volens (chcąc nie chcąc) za sprawą tradycji i przyzwyczajenia, chociaż od wieków dochodziło do stawiania oporów natury filozoficznej i religijnej. Wszelkie przejawy sprzeciwu były jednak zawsze skutecznie tłumione, nierzadko krwawo i z pomocą władzy państwowej. Pomoc władz świeckich polegała także na tym, że nie stawiano żadnych prawnych granic w utrzymaniu sprzecznego z prawami człowieka kościelnego systemu przymusu. ~ ~ ~ Ciąg dalszy (rozdział zatytułowany „Protektorat nad popełnionymi przez kler przestępstwami na tle seksualnym” i dowody osobistej odpowiedzialności Josepha Ratzingera) – za tydzień. Kto chciałby już teraz poprzeć akt oskarżenia, może to uczynić na stronie internetowej http://www.popeaccountability.org/do-you-approve-/polski.php DOMINIKA NAGEL
20
Nr 32 (597) 12–18 VIII 2011 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Bieszczadzkie demony Wyjeżdżając z Wielkopolski w Bieszczady, myślałem, że opuszczam miejsce klerykalne i zaściankowe. Po powrocie uznałem jednak Wielkopolskę za region światły w porównaniu z tym, co zobaczyłem w bieszczadzkich wsiach. W Polsce przydrożne Maryjki, krzyże i Jezuski to nic nadzwyczajnego, ale takiego ich nagromadzenia jeszcze nie widziałem. Co kawałek można było zobaczyć Maryjki wszelakiej maści i rodzaju: ogrodowe, nadrzewne, z koroną, z dzieciątkiem, duże i małe, z domkiem i zadaszone, na piedestale i umieszczone pod dachem domów. Największe wrażenie zrobiły na mnie jednak Maryjki face to face (zwrócone do siebie twarzą przy jednym skrzyżowaniu!) oraz takie, które przypominały krasnale ogrodowe – miały podobny kształt i podobną kolorystykę, tak jakby wyszły z masowej produkcji od jednego producenta. W takich chwilach człowiek się zastanawia: o co tu chodzi? O pokazanie innym swojej religijności? O modę? O konkurencję (kto postawi większą i lepszą)? Nie zrobiłyby na mnie wrażenia te krzyże, Jezuski i Maryjki, gdyby nie to, że Bieszczady to biedny region i gminy mogłyby przeznaczać
M
inęła właśnie kolejna rocznica powstania warszawskiego. Sześćdziesiąta siódma. Zamyśliłam się nad tym, jak w każdą wcześniejszą rocznicę. Studiowałam matematykę i handel zagraniczny. Łącznie 10 lat. Plus 11 lat szkoły do uzyskania matury, co w sumie daje 21 lat nauki. Przeczytałam sporo książek historycznych, w tym również o powstaniu warszawskim, i nijak nie mogę zrozumieć, jaki ono miało sens.
Nie upieram się, że potrafię myśleć logicznie (chociaż wskazywałoby na to studiowanie matematyki), ale jestem absolutnie pewna innej mojej umiejętności – wyczucia proporcji. W związku z tym zestawiam takie liczby: Około 200 tysięcy ofiar cywilnych i 10 tysięcy żołnierzy powstania warszawskiego przy... 9 ofiarach stanu wojennego. 9 zabitych górników to było 9 niepotrzebnych śmierci, ludzkich tragedii. Ale co oznacza blisko 200 tysięcy ofiar?
Powstańcze zamyślenia pieniądze na różne inne cele. Chociażby na rozwój zamierającej turystyki. Te wszystkie pomniki kultu widocznie nie spełniają swojego zadania, bo drogi nadal są w wielu miejscach dziurawe, domy popadają w ruinę, infrastruktura i szlaki turystyczne są zaniedbane, a poza będącymi w mniejszości bogatymi przedsiębiorstwami agroturystycznymi prawie nie ma miejsc pracy. Chyba że chodzi o coś innego, że o inne rzeczy modlą się tamtejsi
ludzie. Bo jednak liczne kościoły są ciągle remontowane (ale przeważnie te katolickie) i widać, że tamtejszemu klerowi dobrze się wiedzie. Może to najpierw o nowy kościół modlą się ludzie, chociaż sami muszą korzystać ze zrujnowanego mostu z jednostronnym ruchem i gnijącymi deskami. Po stronie słowackiej wszystko jest jak należy. Są nawet małe źródełka (z drewnianymi daszkami), z których można się napić. Bywa jednak, że rozsądnie myślącego człowieka przerazi widok metalowego krzyża na szczycie Smerek (1222 m). Na innym szczycie może zaskoczyć krzyż przyniesiony w hołdzie papieżowi (ciekawe, co by było, gdyby ateiści wnieśli sobie swój symbol?), a na szlaku... miejsce upamiętniające katastrofę smoleńską. Dla każdego humanisty będzie to podróż, w której cofnie się w czasie, zobaczy zaściankowość sprzed wielu lat (tam nadal żywą), czasem się przerazi, czasem zaśmieje, ale na szczęście przede wszystkim zachwyci się obrazami nieoszpeconej jeszcze przyrody. Tomasz Wala, Opalenica
Rodziny Palmirskie Moja babcia, Agata Ogrodowczyk, została aresztowana przez Gestapo w wyniku denuncjacji 29 sierpnia 1940 roku i uwięziona na Pawiaku. 17 września 1940 roku, po dziewiętnastu dniach tortur, została rozstrzelana w Palmirach i pochowana w bezimiennym grobie. Mój ojciec, porucznik Armii Krajowej i II Armii Wojska Polskiego, zginął w 1945 r. Dla mojej mamy była to tak wielka trauma, że o rozstrzelaniu mojej babci w Palmirach dowiedziałem się, mając chyba ze czterdzieści lat. Obserwując jednokierunkowość troski o pamięć martyrologii narodu polskiego, doszedłem do wniosku, że nadszedł czas, aby powołać Stowarzyszenie Rodzin Palmirskich, które nie pozwoli zapomnieć o tych zbiorowych egzekucjach dokonanych przez hitlerowskiego okupanta na polskich obywatelach. W wielu muzeach
Rzeczypospolitej Polskiej umieszczono portrety Polaków zamordowanych w Katyniu czy Miednoje. Niektóre wystawy na przykład wręcz sugerują, że Polacy ginęli tylko na wschodzie. Według autorów wystaw, wśród ofiar wojny nie ma Polaków zamordowanych w Oświęcimiu, Mauthausen-Gusen, Buchenwaldzie, Sobiborze, Treblince czy rozstrzelanych w Palmirach. Chciałbym uzupełnić tę lukę, powołując Stowarzyszenie Rodzin Palmirskich. Do współpracy zapraszam dzieci, wnuki i prawnuki osób rozstrzelanych w Palmirach. Osoby zainteresowane powołaniem takiego stowarzyszenia proszę o kontakt na adres Redakcji „Faktów i Mitów” z dopiskiem „Palmiry” lub zgłoszenie swojego zainteresowania tym tematem na adres e-mailowy:
[email protected]. Bogdan Pokrowski Patriota (bez przymiotnika prawdziwy czy nieprawdziwy)
Moja przyjaciółka, bardzo związana z „Solidarnością” i Kościołem, tłumaczyła mi, że to bardzo proste, a mianowicie: powstanie było militarnie skierowane przeciwko Niemcom, a politycznie – przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Gdyby Rosjanie zachowali się tak, jak liczył na to rząd polski w Londynie, a także dowództwo Armii Krajowej, Warszawa byłaby wolna, nie byłoby okupacji sowieckiej, a władzę w Polsce sprawowałby obóz londyński. Wyobraziłam sobie tę koncepcję polityczno-militarną: Rosjanie, zgodnie z oczekiwaniami, zachowują się szlachetnie. Armia Czerwona wkracza na początku sierpnia 1944 roku do Warszawy. Przegania Niemców, kłania się przywódcom powstania i oświadcza: Warszawa jest do waszej dyspozycji, chłopaki. Zasłużyliście. Gdyby nie wasze butelki z benzyną na czołgi, kto wie, co by było. A my teraz tylko zabierzemy naszych zabitych i rannych, po cichutku wycofamy się z waszej stolicy i pogonimy Niemców dalej – do Berlina. Jednak to marzenie się nie spełniło i w powstaniu zginęło około 200 tysięcy cywili, a Warszawa została prawie zmieciona z powierzchni ziemi. Generał Jaruzelski też wiedział, że lepiej na szlachetność Rosjan nie liczyć (w tym wypadku szlachetność polegałaby na tym, że Rosjanie w 1981 roku nie wkroczyliby do Polski). Gdyby Generał był tak ufny jak w 1944 roku zwierzchnicy państwa podziemnego, być może znowu zginęłoby około 200 tysięcy ludzi (tak twierdzą niektórzy specjaliści od sztuki wojennej).
To byli powstańcy, bohaterska młodzież, która szła na śmierć, wierząc, że wyzwoli Warszawę. To byli również cywile, którzy masowo stanęli do walki o wyzwolenie narodu spod faszystowskiej niewoli. Ale to byli także mieszkańcy Warszawy, niezdolni do walki, którzy chcieli żyć i pozostali w swoich domach. To byli chorzy, starcy i dzieci. Nie znam tych statystyk, ale rodziny były wówczas liczniejsze niż obecnie. A więc musiało być kilkadziesiąt tysięcy ofiar wśród dzieci. Gdybym wyobraziła sobie w tej chwili najbardziej okrutną śmierć, zapewne znalazłoby się wiele dzieci, które w taki właśnie sposób zapłaciły za powstanie. W wyniku kapitulacji podpisanej 2 października 1944 roku do niewoli trafiło ponad 17 tysięcy powstańców, na nędzę i poniewierkę poszło kilkaset tysięcy mieszkańców. Generał Komorowski „Bór”, wraz ze swoim sztabem, poszedł do obozu jeńców jako naczelny wódz mianowany po powstaniu przez prezydenta Raczkiewicza. Inny sprawca powstania warszawskiego – generał Okulicki „Niedźwiadek” – został 1 października mianowany dowódcą AK. W Warszawie stoi pomnik Muzeum Powstania Warszawskiego, jest ulica „Bora” Komorowskiego, nie ma natomiast żadnego pomnika poległych dzieci. A może piramida z kamieni dla wszystkich (z 200 tysięcy kamieni) powinna być ułożona na ulicy organizatora powstania warszawskiego – generała Komorowskiego „Bora”... Krystyna Badurka-Rytel Warszawa
Nr 32 (597) 12–18 VIII 2011 r.
LISTY Powstrzymać wojnę Platforma staje się coraz bardziej partią eklektyczną, bezideową – od klerykała Gowina etc., poprzez centrową Kidawę-Błońską etc., po lewicowych Arłukowicza czy Rosatiego. To jest typowa partia władzy, ale tylko na wygranie wyborów – z rządzeniem może być potem tylko gorzej. Taki twór będzie niejednomyślny poglądowo, będzie jak Wałęsa, który był ZA, a nawet PRZECIW, i to jednocześnie. W przypadku PO będzie podobnie, a najbardziej w sprawach społeczno-światopoglądowych, takich jak in vitro, związki partnerskie, aborcja, rozdział państwa od Kościoła etc. Tacy politycy jak Gowin będą przeciwko wprowadzeniu tych zmian, Arłukowicz i Rosati – za, a taki Niesiołowski – i za, i przeciw, w zależności od tego, którą nogą wstanie tego dnia rano. O kompromis będzie tu ciężko, o ile w ogóle będzie on możliwy, więc kolejne 4 lata zostaną przegadane bez wymiernych efektów, tak jak w obecnej kadencji. Żeby temu zapobiec, konieczna jest względna równowaga sił w parlamencie między lewicą a prawicą. Dzisiaj toczy się zażarty pojedynek pomiędzy samą prawicą, bo PO i PiS wywodzą się z tego samego pnia. Poglądy w tych sprawach mają zbieżne, więc spór ten toczy się nie o obronę swoich racji, tylko o palmę pierwszeństwa. Taki spór nigdy nie wygaśnie (bez względu na to, które z nich wygra wybory), a PiS po ich przegraniu jeszcze bardziej się zradykalizuje. Lewica ma inne poglądy niż prawica, dlatego spór między nimi byłby merytoryczny, na argumenty, polityka byłaby czytelniejsza, a utrzymanie obecnego status quo tylko zaostrzy jeszcze walkę pomiędzy PO a PiS. Nie stać nas już na kontynuowanie tego, bo wpadniemy w marazm i stagnację. Tylko lewica we współpracy z Palikotem i RACJĄ PL jest w stanie powstrzymać tę destrukcyjną wojnę pomiędzy prawicą, dlatego warto wziąć to pod uwagę podczas wyborów i poprzez głosowanie doprowadzić do racjonalnej równowagi pomiędzy prawicą a lewicą w parlamencie. Nie pozwoli to wprawdzie na realizację naszych antyklerykalnych postulatów w całości, ale w dużej części na pewno. Józef Frąszczak
Kopanie Warzechą Na moim blogu internetowym kontrazlewej.blogspot.com pozwoliłem sobie na polemikę z absurdalnymi tezami skrajnie prawicowego, propisowskiego dziennikarza Łukasza Warzechy, byłego naczelnego „Faktu” (sugerował m.in., że Breivik to lewicowiec). Nie omieszkałem go
o tym poinformować. Oto jak na mój tekst zareagował w e-mailu do mnie: „Pana wpis to stek obelg bez śladu argumentu. Podziwiam jednakże Pańską bezczelność, która pozwala Panu pisać do mnie i linkować do tego żałosnego kawałka. W normalnych warunkach zasługiwałby Pan najwyżej na to, żeby kopnąć Pana w tyłek. Ponieważ jednak rzecz dzieje się w wirtualu, przeto proszę przyjąć, że kopię Pana w tyłek wirtualnie. Bez śladu nienależnego szacunku”.
Tacy właśnie redaktorzy od siedmiu boleści uznają się za tuzów dziennikarstwa, krzycząc przy okazji o reorganizacji mediów publicznych, że to zamach na wolność słowa. Bo ta może być tylko wtedy, kiedy w TVP występują Ziemkiewicz, Terlikowski, Cejrowski czy Warzecha. Paweł Krysiński
„Zakamuflowani” Urodziłam się na Śląsku, tak jak moi rodzice, dziadkowie, pradziadkowie. To taka moja – jak ktoś powiedział – mała ojczyzna. Na Śląsku znajdziecie „pnioki” (mieszkańcy z dziada pradziada) „krzoki” (drugie i kolejne pokolenie, które przybyło spoza Śląska) i „ptoki”, które przyleciały, ale w każdej chwili mogą odlecieć. Nasza historia jest bardzo ciekawa i nie mniej tragiczna. Wystarczy wspomnieć powstańców i Górę św. Anny, harcerzy z „Wieży spadochronowej” albo Wójcika i Skrzeka (wujek muzyka Józefa Skrzeka), którzy pod koniec II wojny światowej zostali powieszeni „za polskość” przez Niemców w Bytkowie (obecnie dzielnica Siemianowic Śląskich) i o których mało kto wie. Nie da się też zataić, że kiedyś Śląsk tworzyli również osadnicy z Niemiec, którzy budowali tu kopalnie, osiedla mieszkaniowe, a także przedszkola. Ich potomkowie również są Ślązakami, a że mają inne korzenie... Co w tym złego? Panu Tadeuszowi Galiszowi (emerytowany wykładowca Politechniki Śląskiej – dop. red.) proponuję przeczytanie pięknej książki pt. „Czarny Ogród” Pani Małgorzaty Szejnert, a potem głęboką refleksję.
SZKIEŁKO I OKO Może w ten sposób uzupełni swoje braki dotyczące historii Śląska. A może Szanowna Redakcja opisze po „Historii PRL” historię Śląska? Zapewniam, że można ją czytać z zapartym tchem. IS
Kocioł wybuchnie Obecny czas wydaje mi się zbliżony do okresu międzywojennego. W Europie gotuje się jak w kotle;
na razie nadmiar emocji rozładowują bestialsko jednostki, jak na przykład w Norwegii, ale gdzieś konflikt wkrótce wybuchnie, choć może nie zaraz. Z uwagi na położenie geograficzne Polska jest najlepszym miejscem na tego typu działania. Uważam, że z jednostką można zrobić wszystko. Jeśli z jednostką, to i z narodem również. Wszystko, czego nie da się udowodnić, po prostu nie istnieje. Rola Boga – rozwikłanie tego problemu przez naukę pozwoli nam egzystować. Tyle że to kwestia złożona, bo dotyczy wielu bogatych państw. M.
Szanowny Jonaszu! Chciałbym się odnieść do Pańskich ostatnich komentarzy. W wielu kwestiach zgadzam się z Panem w 100 procentach. Głównym powodem do radości jest to, że młodzież powoli mądrzeje. W tym roku po raz pierwszy od wielu lat na studia techniczne było więcej kandydatów niż na humanistyczne (przynajmniej na uczelniach krakowskich). Przeraża mnie natomiast obleganie kierunków absolutnie nieprzyszłościowych. Na przykład w tym roku na kierunek cywilizacje Bliskiego Wschodu (UJ) było kilku kandydatów na jedno miejsce!!! Co po czymś takim można robić? Kilka lat temu można było iść do „Wielkiej gry”, ale, niestety, tego teleturnieju już nie ma. Głównym winowajcą jest państwo, które daje pieniądze na prowadzenie takich kierunków. Odpowiedzialność ponoszą także rodzice, którzy nie potrafią bądź
też nie chcą wyjaśnić dzieciom, że po kierunkach typu: filologia, politologia czy wymienione przeze mnie cywilizacje Bliskiego Wschodu będą mieli ogromne problemy ze znalezieniem pracy, bo nawet na kasjera w Tesco będą za mądrzy. Spora wina leży też po stronie samych studentów, którzy bardzo często przy wyborze kierunku studiów kierują się tym, że on ładnie brzmi albo że koleżanka tam idzie. Miałem w tym roku taką przeprawę z córką. Ubzdurała sobie, że pójdzie na kierunek stosunki międzynarodowe. Wiele miesięcy wraz z żoną tłumaczyliśmy jej, że to nie ma sensu, że to kierunek bez żadnych perspektyw. Na szczęście dziecko w porę zmądrzało i od października idzie na biotechnologię. Napisał Pan takie zdanie: „Absolwenci ciężkich kierunków prawniczych nie potrafią napisać prostego pisma do sądu, bo ma studiach poznali tylko strukturę takiego dokumentu”. Mój syn jest obecnie na IV roku prawa i gdy opowiedział mi, co się wyrabia na praktykach, to aż mi się włos zjeżył na głowie. Jeśli ktoś idzie do kancelarii prawniczej na praktyki bez żadnych znajomości, to może się tam nauczyć jedynie perfekcyjnej obsługi ekspresu do kawy oraz najkrótszej drogi na pocztę, gdyż praktykanci nie są dopuszczani do poważniejszych zadań. Mój syn miał akurat takie szczęście, że mój bliski przyjaciel ma swoją kancelarię, więc traktował go dobrze, można powiedzieć, że był bardziej jego asystentem niż praktykantem. Marek Koraszewski
Kochany alkoholiku ateisto Czytałem twoje wywody („FiM” 31/2011) i nie zgadzam się z tym, co piszesz. Ruch AA opiera się na 12 krokach i 12 tradycjach, na podstawie których trzeźwiejemy. W 3 kroku jest wyraźnie wskazane, że „postanowiliśmy powierzyć naszą wolę i nasze życie opiece Boga, JAKKOLWIEK GO POJMUJEMY”. I tu daj innym alkoholikom trzeźwieć, tak jak oni sami to czują i widzą. Są ogólnopolskie zjazdy AA: w pierwszą sobotę czerwca – w Częstochowie i w ostatnią sobotę lipca – w Licheniu. Mieszkam w Poznaniu. Do Częstochowy jest mi za daleko, ale do Lichenia jeżdżę co rok. Jadę tam tylko po to, żeby spotkać się z przyjaciółmi alkoholikami z całej Polski, posłuchać, co mówią, jak trzeźwieją i to, co mi pasuje, wprowadzam w życie, i trzeźwieję dalej. Widocznie masz małą abstynencję, jeżeli wypowiedzi o Bogu Cię drażnią. Ja mam już 17 lat trzeźwości i mnie to nie przeszkadza. Każdy trzeźwieje tak, jak potrafi. Ważne, że jest trzeźwy razem ze swoją rodziną. Piszesz, że niewiele i zarazem dużo wyniosłeś ze spotkania
21
z innymi alkoholikami. Kupiłeś sobie kapelusz i popływałeś w jeziorze. Ja kupiłem bardzo dużo. Na trawniku przed bazyliką odbywa się mityng AA. Tam wypowiadają się wszyscy, co mają odwagę. Ja też tam jestem i nie leżę krzyżem, ale pępkiem w górę, i ze skupieniem słucham świadectw innych. Ja powołałem do życia grupę AA Odrodzenie we Władysławowie. Pomimo że mam wątpliwości co do istnienia Boga, a na grupę przychodzą wierzący, postanowiłem, że będzie odprawiona msza i grupa zostanie pobłogosławiona. Proboszcz odmówił mi tej przyjemności. Grupa nie jest poświęcona jak inne, ale istnieje już 10 lat, a alkoholicy przychodzą i trzeźwieją. Bo my trzeźwiejemy w 12 krokach i 12 tradycjach, a nie w istnieniu katolickiego Boga. Więc życzę Ci alkoholiku ateisto Januszu długiej trzeźwości bez wiary w Boga. Odpuść sobie to, co Tobie nie pasuje, a wybierz to, co jest dla Ciebie dobre, wprowadzaj to w życie i trzeźwiej. Zdzisław z Poznania alkoholik
Postawa męskości a katolicyzm Chciałbym się odnieść do artykułu Marka Kraka pt. „Krew i Honor” („FiM” 30/2011). Zgadzam się z autorem, jednak chciałbym przedstawić własne przemyślenia na temat rozumienia postawy „męskości” przez katolików. System patriarchalny w Krk opiera się na mężczyźnie jako słudze kościelnej ideologii, dlatego też w Krk na kierownicze stanowiska dopuszcza się tylko mężczyzn przyjmujących role najemnych wojowników religijnych. Krk tym samym poniża mężczyzn, wykorzystując ich jako narzędzie do rozprzestrzeniania wiary, np. w wielu rodzinach. Dla przykładu – mamy samego Boga Ojca, a dlaczego nie kobietę? Wypromowanemu zaś mężczyźnie Krk nakazuje poniżenie w postaci uległości wobec władz kościelnych, czyli modlitwy na kolanach. Czyż nie oznacza to okaleczania ludzkiej godności? Wszystkiemu winien jest system Krk, który opiera się na pierwotnych instynktach męskiej władzy, rodem z jaskini. Tak więc mamy wielu „obrońców wiary”, którzy sieją nietolerancję w obronie swych wątłych poglądów o podstawach istnienia świata. W przeciwnym razie ich światopogląd zawaliłby się, stojąc w dzisiejszych czasach postępu naukowego na kruchych nogach. Natomiast ateista otwarty jest na inne poglądy, dzięki czemu daje wolny wybór światopoglądu swej rodzinie oraz innym, gdyż jego świat nie opiera się na wpojonych siłą dogmatach. A czyż w zdominowanej przez Krk Polsce prawdziwą „męskością” nie jest promowanie ateizmu? Oto prawdziwy heroizm. Marek Lewandowicz
22
Nr 32 (597) 12–18 VIII 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
Non omnis... Byli u szczytu sławy. Kochała i podziwiała ich cała Polska. Aktorzy, których barwne życie przerwała niespodziewanie ona... Śmierć. Właśnie mija piąta rocznica śmierci Ewy Sałackiej (zmarła w wyniku wstrząsu anafilaktycznego po użądleniu osy) i czwarta – Jacka Chmielnika (zmarł w wyniku porażenia prądem z wadliwej instalacji elektrycznej). Ale kino polskie, od kiedy powstało, często mierzy się z podobnymi dramatami... Odkąd w latach trzydziestych XX wieku nastąpił znaczny rozwój polskiej kinematografii, nie mogło w niej zabraknąć amantów z prawdziwego zdarzenia. Jednym z nich – aktorem, reżyserem i scenarzystą, człowiekiem uwielbianym i podziwianym – był Eugeniusz Bodo, znany z takich filmów jak „Paweł i Gaweł” czy „Piętro wyżej”.
w Moskwie trafił ostatecznie do łagru w Kotłasie pod Archangielskiem. Przez 2 lata poddawano go torturom, aby przyznał się do rzekomego szpiegostwa na rzecz Szwajcarii. Zmarł 7 października 1943 roku z wycieńczenia i postępującej pelagry. Ubrany w brudny łachman, wychudzony, ze śladami owrzodzeń na głowie w niczym nie przypominał dawnego amanta.
Michał Znicz
Eugeniusz Bodo
Ale gdy kraj zaczęła zalewać hitlerowska fala, tysiące Polaków zaczęło uciekać na wschód. Stosunkowo bezpieczną przystanią stał się dla nich Lwów. Tam – mimo że pod okupacją radziecką – działały teatrzyki rewiowe, zespoły kabaretowe i tam znalazł schronienie także Bodo, występując z powodzeniem w zespole Tea-Jazz Henryka Warsa. Kiedy cała trupa miała wyjechać na występy w głąb ZSRR, Bodo nagle odmówił. Jego koledzy z zespołu dopiero wówczas dowiedzieli się, że aktor posiada obywatelstwo szwajcarskie (naprawdę nazywał się Bogdan Eugene Junod) i chce wyjechać do Ameryki. Ekipa Warsa próbowała go namówić na wyjazd, ale aktor się uparł... I nagle w czerwcu 1941 roku, we Lwowie, niemal w środku Europy, ten człowiek orkiestra zniknął bez śladu – po prostu rozpłynął się w powietrzu. Przez dziesięciolecia próbowano wyjaśnić tę tajemnicę, snuto rozmaite domysły, by wreszcie na początku tego roku poznać prawdę o zniknięciu niezapomnianego Bodo. Aktor został 25 czerwca aresztowany przez NKWD, zaraz po tym jak do Lwowa wkroczyli Niemcy. Przetrzymywany w więzieniu
Kolejnym przedwojennym aktorem, którego śmierć przez lata budziła wątpliwości, był Michał Znicz. W odróżnieniu od Boda nie miał urody amanta, ale za to miał wielki talent komediowy, który wielokrotnie objawiał w grywanych przez siebie postaciach. Znicz naprawdę nazywał się Feiertag. W związku ze swoim pochodzeniem znalazł się w czasie wojny w warszawskim getcie, z którego wydostała go żona – Janina Morska. Zmarł 24 grudnia 1943 roku, ale przyczyna jego śmierci do dziś budzi kontrowersje. Według jednej z wersji popełnił samobójstwo, inna głosi, że został zadenuncjowany na gestapo. Najprawdopodobniej zmarł jednak podczas likwidacji szpitala psychiatrycznego „Zofiówka” w Otwocku w ramach nazistowskiego programu eutanazji osób psychicznie chorych. Kolejną tragiczną postacią przedwojennego kina była Ina Benita. Taka nasza polska Marilyn Monroe. Długowłosa blond piękność o przenikliwym spojrzeniu szybko wpadła w oko producentom i publiczności. Z powodzeniem grywała femme fatale, zarówno w komediach, jak i dramatach („Jaśnie pan szofer”, „Gehenna”). Jako że Ina Benita lubiła wydawać pieniądze, po wybuchu wojny szybko
roztrwoniła oszczędności. Dlatego bez zażenowania przyjęła propozycję grania nie tylko w jawnych teatrach, bojkotowanych przez znaczną część polskich aktorów („Komedia”, „Niebieski Motyl”), ale i erotycznych rewiach („Kapryśny kociak” czy „CacJan Himilsbach i Zdzisław Maklakiewicz ko z dziurką”). To tam w 1942 roku wypatrzył Inę austriacki oficer Weprzy wódeczce. Fragmenty „opery” im dostać się do tzw. kamieniołomu hrmachtu. Mimo że aktorka była dotarły do samego Gomułki, który (klub nocny – przyp. red.) w hotelu wciąż zamężna z operatorem Stanibył jedną z czołowych postaci dzieBristol. Był zawsze dżentelmenem, sławem Lipińskim, zamieszkała ze ła „Szpota”. Pierwszy sekretarz dowięc nie odmówił pomocy. Przy wejswoim adoratorem, a rok później wystał szału i nazwał autora „człowieściu wywiązała się awantura, wezwajechała z nim do Wiednia. Ale siekiem o mentalności alfonsa”. Oczyno milicję. Podobno dostał pałką. lanka zakochanych nie trwała dłuwiście na przesłuchaniach SzpotańNieprzytomny leżał na Krakowskim go. W 1944 roku oficera za związek ski zaprzeczał, że jest autorem „CiPrzedmieściu. Jakoś dotarł do maz Benitą oskarżono o „skalanie czychych i gęgaczy”. Ale nagle na jedmy, ale wkrótce umarł”... stości rasy germańskiej”, za co gronej z rozpraw stawił się PawlikowO tym, jak bardzo aktora zaczęziła mu śmierć. Rozkazu rozstrzelaski i, ku zdumieniu wszystkich, przyło brakować jego przyjacielowi Hinia nie wykonano, ale żołnierza odeznał, że sam był świadkiem, jak Szpot milsbachowi, świadczy rozmowa tesłano na front wschodni, skąd nigdy pisał swoją „operę”. Cała Polska dolefoniczna Janka z matką Maklakienie wrócił. Aktorka jako Ina Lipińwiedziała się, że „Duduś” to kapuś, wicza: – Dzień dobry, jest Zdzisiek? ska znalazła się na Pawiaku, gdzie który podobno był morfinistą i tym – Nie ma, panie Janku, przecież wiosną 1944 roku urodziła syna. Zdzisiek nie żyje, był pan na poZwolniono ją trzy miesiące później właśnie „cisi” płacili mu za donoszegrzebie... – Wiem, kurwa, ale nie – 31 lipca. Zginęła, mając 32 lata, nie na artystów. Dla Pawlikowskiego mogę się z tym pogodzić! w powstaniu warszawskim, kiedy zaczął się koszmar. Lew salonowy, akKiedy w 1967 roku Zbigniew Cyz dzieckiem na rękach próbowała tor powszechnie lubiany i podziwiabulski zginął pod kołami pociągu, przedostać się kanałami ze Starówny, stał się odtąd kłębkiem nerwów, polskie środowisko filmowe myślaki do Śródmieścia. Ciał jej i synka niczłowiekiem samotnym i nikomu ło, że drugiego takiego nie będzie. gdy nie odnaleziono. Ale Zbyszek znalazł swojego następW roku 1976 poniósł śmierć cę. Jacka Zejdlera – niezapomniaartysta, którego bez wątpienia nego odtwórcę głównej roli w kulmożna nazwać człowiekiem ortowym serialu dla młodzieży „Stakiestrą. Adam Pawlikowski był wiam na Tolka Banana” – porówm.in. aktorem, dziennikarzem, nywano nie tylko z Cybulskim, ale krytykiem filmowym i kompozyi z Jamesem Deanem. Chociaż nie torem, a nazywano go pieszczozrobił kariery, zmarł w wieku 25 lat. tliwie „Dudusiem”. Do historii Niektórzy głosili, że zginął w wypolskiego kina weszła scena z filpadku samochodowym, inni, że utomu „Popiół i diament” Andrzepił się w rzece. Jeszcze inni, biorąc ja Wajdy, w której on i Zbigniew pod uwagę zaangażowanie aktora Cybulski zapalają przy barze alw opozycję antykomunistyczną, kohol w kieliszkach jako znicze twierdzili, że został zamordowany dla poległych na wojnie kolegów. przez SB. Przyczyna śmierci Jacka Początku zdarzeń, które doprojest jednak dużo bardziej prozaiczwadziły do tragicznej śmierci Pawna. Sylwestra z 1979 na 1980 rok likowskiego, należy doszukiwać Adam Pawlikowski aktor miał spędzić w towarzystwie się w połowie lat 60. Wtedy też zaczęły krążyć po Warszawie fragniepotrzebnym. W efekcie wylądomenty antykomunistycznej „opery” wał w szpitalu psychiatrycznym. Przez Janusza Szpotańskiego – „Cisi kilka lat leczył się z depresji, ale bezi gęgacze”. Pierwsi byli ubekami, skutecznie. 17 stycznia 1976 roku drudzy – inteligentami. Pech chciał, wyskoczył ze swojego mieszkania że sam autor często recytował swój na siódmym piętrze wieżowca. utwór tu i ówdzie, na imprezach, Rok po śmierci Pawlikowskiego zmarł niezapomniany Zdzisław Ina Benita Maklakiewicz. Razem ze swoim przyjacielem Janem Himilsbachem stworzył wiele niezapomnianych duetów komediowych, jak choćby we „Wniebowziętych” Jacek Zejdler Andrzeja Kondriatuka. 9 października 1977 roku „Maklak” dziewczyny. Niestety, ta wystawiła w wieku 50 lat zmarł w wyniku chłopaka do wiatru, wyjeżdżając z inpobicia. Chyba najlepiej jego nym do Szwecji. Upokorzony zaśmierć opisał właśnie Kondratiuk mknął się w swoim domu w Opolu (reżyser, u którego aktor często i wsadził głowę do piecyka gazowegrał): „Krytycznego dnia dwie go. Wcześniej wyciągnął korki, żeznajome panie nie najcięższych by nie spowodować wybuchu. Jego obyczajów – Janek mówił o nich ciało znaleziono po dwóch dniach... »kurwy lekkiego pochodzenia« – poprosiły Zdziśka, aby pomógł PAULINA ARCISZEWSKA-SIEK
Nr 32 (597) 12–18 VIII 2011 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Zniewoleni przez Boga? Po przeczytaniu artykułu red. Parmy „Wieża Babel” („FiM” 27/2011) muszę wejść w polemikę z postawionymi w nim tezami. Wiele z nich, moim zdaniem, pozbawionych jest podstaw. Już poprzez zakaz zbliżania się do drzew poznania i życia Bóg utrudnił ludziom życie. Zakazał przecież poznania i rozróżniania dobra od zła, wiedzy, samodzielnego myślenia, a to przecież odróżnia człowieka od zwierząt i jest jego podstawową cechą. Zniewolenie umysłowe raczej nie ułatwia życia. Mało tego, Bóg stworzył kusiciela, żeby ten namówił człowieka do złamania zakazu, a samego człowieka uczynił podatnym na grzech. Uważam więc, że to Bóg skomplikował mu życie, bo dał Adamowi ograniczone możliwości, a wymagał jak od samego siebie. Stworzył człowieka niby na swoje podobieństwo, a jednocześnie uczynił go gorszym, zazdrośnie rezerwując najlepsze cechy dla siebie. Jeśli zatem Adam próbował zrzucić winę na Ewę, a nawet na Boga, to właśnie dlatego, że taki charakter dał mu Bóg. Naturę człowieka i jego skłonności nadał mu przecież nie kto inny, tylko Bóg. To tylko część listu zawierającego wiele podobnych kontrargumentów, które – zdaniem Czytelnika – obalają tezę, że Bóg nie jest odpowiedzialny za trudności, z którymi od zarania boryka się cała ludzkość. Ponieważ Autor listu domaga się odpowiedzi na przedstawione argumenty, konieczne jest, aby je dokładniej rozpatrzeć. Pierwsze pytanie, na które należy sobie odpowiedzieć, brzmi: czy Bóg rzeczywiście jest odpowiedzialny za grzech Adama? Warto najpierw podkreślić, że należy ono do najtrudniejszych (nawet najwięksi myśliciele nie mogą w pełni zrozumieć i wyjaśnić istoty grzechu pierwszych ludzi), bo dotyczy zdarzenia, którego nikt nie był świadkiem. Jesteśmy zatem zdani wyłącznie na informacje zawarte w Biblii, osobiste wnioski oraz komentarze innych. Mimo wszystko warto jednak podjąć umysłowy wysiłek, aby przynajmniej w jakimś stopniu wejrzeć w te sprawy i wyciągnąć odpowiednie dla siebie wnioski. Cóż zatem mówi nam Biblia? Przede wszystkim stwierdza, że człowiek został ukształtowany na Boży obraz i podobieństwo (Rdz 1. 27). Co to znaczy? Otóż Biblia wyraźnie uczy, że człowiek został stworzony na podobieństwo Boga w sensie duchowym, czyli osobowościowym. Rzecz dotyczy więc sfery intelektualnej, wolicjonalnej i emocjonalnej człowieka oraz jego wyjątkowej pozycji. „Bóg stworzył [bowiem] człowieka prawym” (Koh 7. 29) i postawił go na czele wszelkiego stworzenia, aby nad nim panował (Rdz 1. 28). To z kolei oznacza, że od samego początku zarówno umysł człowieka,
jego uczucia, jak i wola harmonizowały z wolą Bożą jako najwyższą normą życia i postępowania, zachowując wolność od jakiegokolwiek zła. Wynika z tego, że człowiek został stworzony z niezmiernie wysokim potencjałem duchowości. Dlatego też miał nieograniczone możliwości rozwoju niemalże pod każdym względem – zarówno duchowym, jak i fizycznym. Szczególnym więc wyróżnikiem owego podobieństwa do Boga jest wyjątkowa pozycja człowieka wśród wszelkich stworzeń (zasadniczo różnych od niego), o czym też mówi następujący tekst: „Uczyniłeś go niewiele mniejszym od Boga, chwałą i dostojeństwem uwieńczyłeś go. Dałeś mu panowanie nad dziełami rąk swoich, wszystko złożyłeś pod stopy jego” (Ps 8. 6–7, por. Rdz 1. 28). Tak więc – poza wyjątkowymi zdolnościami twórczymi człowieka – jego udział w panowaniu nad ziemią i wszelkim stworzeniem oraz pozycja jako istoty najwyżej w tym świecie postawionej świadczą o podobieństwie do swego Stwórcy. Ale jak w takim razie człowiek mógł w ogóle popełnić grzech? Rabi Chajim z Wołożyna proponuje takie wyjaśnienie: „Przed grzechem Adam był wolny i mógł kierować się zarówno ku dobru, jak i ku jego przeciwieństwu – taki był przecież cel całego stworzenia. Adam mógł więc popełnić grzech i rzeczywiście tak się stało. Jednak nie było w nim pragnienia zła. Wewnętrznie był całkowicie dobry, bez żadnej domieszki zła czy jakiejkolwiek skłonności ku niemu. Pragnienie zła stało poza nim, z dala od niego; był wolny w tym sensie, że mógł uczynić zło częścią siebie, jeśli chciał, tak jak człowiek może,
jeśli chce, wejść w ogień. Namowa do grzechu musiała przyjść spoza niego – od »węża«. Różni się to bardzo od okoliczności, w jakich żyjemy, gdy jecer hara [skłonność do złego], która kusi kogoś do grzechu, jest wewnątrz niego i wydaje mu się, że to on sam chce zgrzeszyć, a nie, że ktoś z zewnątrz chce go do tego nakłonić” (Elijahu E. Dessler, „Pożądanie prawdy”, Kraków 2003, s. 13). Dalej autor dodaje: „Oczywiste jest, że »wewnątrz« i »zewnątrz«, o których mowa w ostatnim zdaniu u rabiego Chajima, należy rozumieć w kategoriach psychologicznych. W dzisiejszych czasach, po grzechu Adama, jecer hara jest wewnątrz nas, co oznacza, że przedstawia siebie w pierwszej osobie: »ja chcę to«, »ja pragnę tego«. Z drugiej strony, jecer tow [skłonność do dobrego] przedstawia swoje żądania w drugiej osobie: »powinieneś to zrobić«, »nie wolno ci tego robić«. Mówi do nas, jakby była inną osobą, kimś poza nami. Każdy może łatwo to sprawdzić w odniesieniu do siebie” (tamże). Zdaniem wielu badaczy – zarówno żydowskich, jak i chrześcijańskich – nie jest więc tak, że Adam przed popełnieniem grzechu, czyli zanim zetknął się z jego skutkami, nie miał
zdolności poznania i rozróżniania dobra od zła. Nie był przecież pozbawiony możliwości samodzielnego myślenia (nie był robotem), a tym bardziej nie był zniewolony umysłowo, bo gdyby tak było, nie byłby w ogóle w stanie dopuścić się przestępstwa. Zakaz spożywania owocu z drzewa poznania dobra i zła nie pozbawiał zatem Adama jakiegokolwiek dobra i w żaden też sposób nie komplikował mu życia. Przeciwnie, chronił go przed przykrymi i bolesnymi następstwami ze śmiercią włącznie. Innymi słowy, dopóki Adam i Ewa przestrzegali tego zakazu (prawa), dopóty byli wolni od zła i jego następstw. Dopiero kiedy go złamali, doświadczyli jego skutków. Zerwanie owocu z drzewa poznania dobra i zła nie tyle więc umożliwiło im zrozumienie różnicy pomiędzy jednym a drugim, ile raczej spowodowało, że przez osobiste doświadczenie uświadomili sobie, jak przykre i bolesne są skutki zła. Uświadomili też sobie, jak wielkie dobro utracili. Powróćmy jednak do kolejnej kwestii: czy Bóg stworzył kusiciela, żeby ten namówił człowieka do złamania zakazu? Czy już samo przyzwolenie na kuszenie pierwszych ludzi nie przemawia przeciwko Bogu?
23
Odpowiedź na to pytanie ściśle wiąże się z tym, co już zostało przedstawione. Kusiciel nie został stworzony przez Boga jako szatan, ale jako bezgrzeszny anioł światłości. Anioł ten mógł więc – podobnie jak Adam – kierować się zarówno ku dobru, jak i ku jego przeciwieństwu. Chociaż Biblia nie mówi tego wprost, to jednak z niektórych tekstów można wysnuć takie wnioski. Na przykład z proroctwa Ezechiela, które mówi o królu Tyru, wynika, że dotyczy ono również kogoś innego, kogo pogański król jedynie reprezentował: „Byłeś odbiciem doskonałości, pełnym mądrości i skończonego piękna, byłeś w Edenie, ogrodzie Bożym (…). Obok cheruba, który bronił wstępu, postawiłem cię; byłeś na świętej górze Bożej (…). Nienagannym byłeś w postępowaniu swoim od dnia, gdy zostałeś stworzony, aż dotąd, gdy odkryto u ciebie niegodziwość” (Ez 28. 13–15). Z Księgi Izajasza z kolei wynika, że ten, którego nazywano synem jutrzenki, upadł z powodu pychy. „Mawiał [bowiem] w swoim sercu: »Wstąpię na niebiosa, swój tron wyniosę ponad gwiazdy Boże (…), zrównam się z Najwyższym«” (Iz 14. 13–14). Biblia nie podaje jednak szczegółów, w jaki sposób zgrzeszył i jak do tego doszło. Można jedynie wnioskować, że Lucyfer (łac. lucifer – przynoszący światło, gwiazda poranna) – podobnie jak Adam – również upadł z powodu złego wykorzystania swej wolnej woli. Czy przyzwolenie na kuszenie pierwszych ludzi nie przemawia jednak przeciwko Bogu? Niekoniecznie, ponieważ pierwsi rodzice mieli zdolność dokonywania wyboru, a pokusa, z jaką przyszło im się zmierzyć, nie przekraczała ich duchowych możliwości. Według św. Pawła „Bóg jest wierny i nie dopuści, abyście byli kuszeni ponad siły wasze, ale z pokuszeniem da i wyjście, abyście je mogli znieść” (1 Kor 10. 13). To znaczy, że Adam i Ewa nie musieli ulec pokusie, czego dowiódł również Chrystus, który przyszedł na ten świat „w postaci grzesznego ciała” i „potępił grzech w ciele” (Rz 8. 3). Mam nadzieję, że powyższe rozważania w jakimś stopniu wyjaśniają omawiane kwestie. Oczywiście można mieć inne zdanie, można również nie wierzyć w Boga, w biblijny przekaz, ale z jednym na pewno wszyscy musimy się zgodzić: człowiek sam komplikuje sobie życie. Prawda jest więc taka, że bardzo często „to głupota prowadzi człowieka na manowce, a potem jego serce wybucha gniewem na Pana [Boga]” (Prz 19. 3). A więc według Biblii (na stronie tej prezentowany jest bowiem biblijny punkt widzenia) to człowiek – ulegając pokusie „węża” – sam doprowadził siebie do ruiny duchowej i moralnej, a nie Bóg. „Albowiem co człowiek sieje, to i żąć będzie” (Ga 6. 7). BOLESŁAW PARMA
24
Nr 32 (597) 12–18 VIII 2011 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (43)
Inkorporacja Estonii W 1600 r. Zygmunt III Waza inkorporował Estonię do Rzeczypospolitej. Tymczasem w Szwecji żołnierze Rzeczypospolitej próbowali wywołać powstanie. W miarę jak w XVI–XVII w. rozwijał się handel bałtycki i wzrastała rola Morza Bałtyckiego jako drogi komunikacyjnej, wzrosło znaczenie jego wybrzeży. Dlatego kilka monarchii położonych w zlewisku Bałtyku dążyło do zagarnięcia wschodnich i południowych wybrzeży nadbałtyckich. Do władztwa nad tymi terenami pretendowały Dania, Szwecja, Litwa i Polska, a także walcząca o dostęp do Bałtyku Rosja. Obszarem najbardziej atrakcyjnym dla ekspansji stały się od połowy XVI w. Inflanty (obecnie Łotwa i Estonia), a rywalizacja o nie doprowadziła w końcu do wybuchu północnej wojny siedmioletniej (1563–1570), a następnie wojen polsko-moskiewskich za Stefana Batorego. W efekcie do Rzeczypospolitej zostały włączone niemal całe Inflanty, oprócz północnej części ziem estońskich i tamtejszych wysp, które opanowała Szwecja. Batory zażądał od Szwecji zwrotu Estonii, lecz król szwedzki ani myślał ustępować. Ponieważ wojna ze Szwecją nie była wpisana w plan królewski, zdecydowano się na razie na pokój.
P
Koniec XVI w. zapisał się wybuchem długiej, bo trwającej z przerwami 60 lat, wojny polsko-szwedzkiej o władzę nad Bałtykiem. Rozpoczęła się ona właśnie na ziemiach estońskich, a wybuchła na gruncie agresywnych dążeń Szwecji z jednej strony i dynastycznych planów Zygmunta III Wazy z drugiej. Bezpośrednim powodem wojny była przede wszystkim sprawa przynależności państwowej ziem estońskich, a poza tym król polski dążył do zawładnięcia koroną szwedzką. W dłuższej perspektywie w planach polskich i papieskich ziemie inflanckie miały odegrać rolę forpoczty katolicyzmu i kontrreformacji na drodze do katolicyzacji Rosji, rekatolicyzacji Inflant oraz Szwecji. Konflikt polsko-szwedzki miał silny aspekt religijny, bo Szwecja była wojującym państwem luterańskim, a Polska – wojującym państwem katolickim, w którym triumfowała kontrreformacja. Kiedy w 1587 roku Zygmunt III Waza, Jagiellon po kądzieli i następca tronu szwedzkiego, został królem Polski, w pactach conventach zobowiązał się do przyłączenia
r awi c o we ś r odo wi s ka ka t o l i c ki e ciągle nie potrafią sobie pora d z i ć z f a k t e m , ż e j e d e n z nich – wierzących konserwatystów – okazał się zbrodniarzem. Muszę od razu zaznaczyć, co chyba nie spodoba się części krytyków religii, że osobiście nie przeceniałbym religijności Andersa Breivika. Z całą pewnością był on chrześcijańskim konserwatystą, człowiekiem sympatyzującym z katolicyzmem (pisaliśmy o tym w „FiM” 30/2011), ale nie ma żadnych znanych powodów, aby sądzić, że religia w jakiś decydujący sposób zaważyła na jego decyzji o masowym zabijaniu przypadkowych osób. Jego zbrodnicze czyny mają raczej główne źródło w zaburzonym ego oraz politycznej paranoi spiskowej, która stała się przewodnim motywem jego życia. Uważam, że dla konserwatywnych środowisk religijnych dużo bardziej kompromitujące jest to, że wiara Breivika, która wydaje się absolutnie szczera, bynajmniej nie przeszkodziła mu w byciu zbrodniarzem. Przecież ludzie Kościoła tak bardzo lubili, zwłaszcza w Polsce, łączyć masową zbrodnię z odwróceniem się człowieka od Boga... Ileż to razy słyszeliśmy ten niemądry cytat z Dostojewskiego, że „jeśli Boga nie ma, to wszystko wolno”? Ileż razy pokazywano nam ateistę Stalina albo Hitlera w tym samym celu farbowanego na człowieka niewierzącego? Dawne zbrodnie religijne (podobnie jak współczesne) przemilczano,
do Rzeczypospolitej tej części Estonii, która do tej pory znajdowała się pod panowaniem szwedzkim. Sprawa Estonii była jednym z elementów przetargowych dla obu obozów walczących o osadzenie swojego kandydata na tronie polskim. Obóz optujący za Zygmuntem III Wazą uważał, że jedną z korzyści osadzenia na tronie polskim królewicza szwedzkiego będzie przyłączenie do Rzeczypospolitej Estonii. Sprawa Estonii wróciła, gdy Zygmunt III Waza objął tron szwedzki po śmierci swojego ojca – Jana III. Sejmiki szlacheckie natychmiast przypomniały Zygmuntowi III o niewygodnej dla niego i nie do przyjęcia przez Szwedów obietnicy, domagając się, aby inkorporacji dokonał już w czasie podróży do Szwecji: „Serio się u Jego Królewskiej Mości domawiać mają, aby (…) będąc w tej drodze swej, do skutku to Jego Królewska Mość
nie mówiono o związkach Kościoła z faszyzmem. Polakom już na zawsze zbrodnia miała się kojarzyć z „ateistyczną cywilizacją śmierci”. Aż przyszedł ze swoim karabinem Breivik – zwolennik ekumenicznego soboru Kościołów Europy – i okazało się, że nawet jeśli Bóg jest, to też wszystko wolno. Tymczasem
przywieść raczył, tak jakby Koronie jako własny członek jej była przywrócona”. Obawa przed obcą, polską dominacją, zniesieniem luteranizmu jako religii państwowej w Szwecji oraz utratą Estonii sprawiła, że Szwecja i Rzeczpospolita – mimo że połączyła je osoba jednego władcy – pozostały sobie obce. W 1595 roku sejm szwedzki podjął uchwałę, która nakazała katolikom opuszczenie kraju. Padł ostatni bastion katolicyzmu szwedzkiego, jakim był klasztor brygidek w Vadsten. Jego zakonnice przeniosły się do Polski. By pokonać zbuntowanych poddanych Zygmunta III, sejm polski zgodził się na wyjazd króla do Szwecji i uchwalił podatki na zaciąg wojska. Zezwolono na wyjazd, gdy król oświadczył, „że o zatrzymanie i uspokojenie tamtego królestwa szwedzkiego idzie”. Z Gdańska wypłynęło 85 okrętów. Początek zapowiadał sukces. Pomimo burzy, która rozpędziła okręty, zajęto Kalmar, a Jan Łaski wkroczył do pozbawionego wojska Sztokholmu. Jednak wojska królewskie poniosły w głównej bitwie klęskę, a niechętni królowi Szwedzi przeprowadzili kilka lat później detronizację Zygmunta III, pozbawiając tym samym całą „polską” linię Wazów praw
ponoć uniemożliwia zbrodnie, bo „nie wszystko wolno”. Sękowski zresztą lansuje się na mistrza ponurej, katolickiej groteski, bo niedawno zasłynął twierdzeniem, że aborcja jest tak samo zła jak zastrzelenie dorosłego człowieka. Nawet zapiekli wrogowie aborcji zwykle wiedzą, że nie jest ona tym samym co
ŻYCIE PO RELIGII
Trauma katolicka z ambon ciągle słyszymy, że to wiara rzekomo najskuteczniej odciąga ludzi od występków i zbrodni. Życie po raz kolejny pokazało, że jest to zupełna fikcja, pobożne życzenie. Czują to jakoś nasi prawicowi katolicy, czyli większość polskich mediów, i wiją się w swoich teoriach, nie wiedząc, co z tym faktem począć. Najradykalniej postąpili NOP-owcy, czyli faszyzujący pobożni nacjonaliści, którzy po prostu kłamią, nazywając Breivika lewicowcem, feministą, zwolennikiem gejów i filosemitą. Inni – na przykład Stefan Sękowski, dziennikarz „Gościa Niedzielnego” – wprawdzie przyznali, że Breivik jest prawicowcem, ale zaraz pokazali palcem na bezbożną lewicę, krzycząc: „U was też jest terroryzm!”. Można i tak, tylko nadal nie mamy odpowiedzi na pytanie, jak to jest z tym Bogiem, w którego wiara
zabójstwo człowieka, ale cóż – nie wszyscy dali sobie urobić mózgi przez Kościół katolicki tak, jak pozwolił na to Sękowski. Trauma katolicka wyraża się także w tym, że niektórzy księża, wbrew nauczaniu Jana Pawła II i współczesnym dokumentom ich własnego Kościoła, usprawiedliwiają stosowanie kary śmierci. To niesamowite, jak ludzie mający zwykle pełną gębę „naszego umiłowanego Ojca Świętego” potrafią zbagatelizować publicznie i oficjalnie to, czego on nauczał, jeśli tylko jest to w interesie prawicowo-kościelnej sitwy w tym kraju. Mistrzem w tym okazał się ksiądz Tomasz Jaklewicz z „Gościa Niedzielnego”. I w tej samej gazecie przeczytałem jeszcze zdumiewającą recenzję skandynawskich kryminałów pod znamiennym tytułem „Zabójcza Skandynawia”. Okazało się, że norweskie
do tronu. Ponieważ Zygmunt III za wszelką cenę pragnął odzyskać tron szwedzki, 12 marca 1600 roku, używając nadal tytułu króla Szwecji i zgodnie z obietnicą daną podczas elekcji, uroczyście ogłosił na Sejmie inkorporację Estonii do Rzeczypospolitej – w ten sposób chciał pozyskać pomoc ze strony magnaterii polskiej. Jako zdetronizowany władca dał więc to, czym nie władał. W odpowiedzi Szwecja wszczęła działania wojenne w Inflantach. Wcześniej jeszcze, bo jesienią 1599 roku, 8 okrętów królewskich podjęło próbę wywołania powstania w Szwecji. Dopłynęły one do Alvsborga, lecz nie tyle poniosły klęskę, co spotkały się z brakiem odzewu. Nikt nie chciał walczyć w interesie Zygmunta III Wazy. Dowodzone przez wojewodę wendeńskiego Jerzego Farensbacha oddziały (600 jazdy oraz 1000 szlachty inflanckiej i nieco estońskiej) dotarły z kolei do Rewla, czyli obecnego Tallina. Do miasta ich jednak nie wpuszczono. Gdy nadeszły wieści o sukcesach szwedzkich w Finlandii, Estonii i Inflantach, Farensbach rozpuścił wojsko i wrócił w granice Rzeczypospolitej. Akt inkorporacji Estonii ogłoszony przez Zygmunta III miał charakter tylko formalny, bo Rzeczpospolita nie była przygotowana do wojny ze Szwecją i siłowego zajęcia Estonii. Jej siły były zaangażowane na granicy południowej, bo Polska była wówczas uwikłana w kolejną awanturę z księstwami naddunajskimi i Turcją. ARTUR CECUŁA
i szwedzkie powieści kryminalne są złe, ponieważ jest tam zbyt wiele poprawności politycznej, za dużo pochwał dla wolności seksualnej i tolerancji dla homoseksualistów. No i jeszcze skandynawscy autorzy posądzają o zbrodnie fundamentalistów chrześcijańskich. Jak oni mogą! Nie wiem, jak trzeba być aroganckim, aby napisać i opublikować coś podobnego, kiedy właśnie fundamentalista chrześcijański zrobił w „realu” to, co zrobił. W tej sytuacji powieściopisarzy nordyckich – zamiast krytykować – trzeba by uznać za proroków, tym bardziej że w ponurej historii Breivika jest pozytywny wątek... lesbijski, z jakiegoś powodu w Polsce przemilczany. Otóż gdy konserwatywny chrześcijanin strzelał do dzieci, dwie lesbijki – Hege Dalen i Toril Hansen – które jadły z córką obiad na brzegu jeziora, podjęły akcję ratunkową. Gdy usłyszały strzały i przerażające krzyki dobiegające z Utoyi, ryzykując życie, czterokrotnie podpłynęły swoją łódką pod wyspę i wyciągnęły z wody 40 osób. Raz podpłynęły na tyle blisko, że uratowały grupkę młodzieży ukrywającą się w przybrzeżnej grocie. Nic nie wiadomo o światopoglądzie tych dzielnych kobiet, ale nie sądzę, wnioskując z ich stylu bycia (jawny związek jednopłciowy i lesbijskie macierzyństwo), aby były konserwatywnymi chrześcijankami. Ludzka solidarność, a nawet heroizm, świetnie – jak widać – obywają się bez katalogu prawicowych i katolickich wartości. MAREK KRAK
Nr 32 (597) 12–18 VIII 2011 r.
C
elestyn, którego nazwano „jednym z pierwszych wielkich papieży-nepotystów”, uczynił kardynałami dwóch swoich siostrzeńców, zaś swojemu kuzynowi Giovanniemu Gaetano umożliwił skupienie lenn Vicovaro, Licenzy, Roccagiovine i Nettuno. Skuteczna polityka „rodzinna” Celestyna III (naprawdę nazywał się Giacinto – Hiacynt Bobone) zbudowała potęgę rodu Orsinich, którzy nie tylko zaistnieli dzięki nepotyzmowi, ale objęli też przywództwo propapieskiej partii gwelfów. Zresztą samo pojęcie nepotyzmu i zwyczaj bezwzględnego windowania swoich to negatywny wkład papiestwa w kulturę europejską.
Król niemiecki przybył do Włoch już na początku 1191 r. z kategorycznym postanowieniem wyegzekwowania papieskiej ceremonii koronacyjnej, ale akurat trafił na śmierć papieża Klemensa III. Rozlokował wówczas swoje wojsko nieopodal Rzymu i czekał na wybór nowego papieża. Hiacynta wprawdzie wybrano już w marcu, lecz przyjął on kunktatorską strategię odwlekania konsekracji papieskiej, aby w miarę możliwości pozbyć się Hohenstaufa, bo wiedział, jak bardzo paliło się Henrykowi do zdobycia opornej Sycylii. Już poprzedni papieże starali się udaremnić jego małżeństwo z Konstancją Sycylijską, córką króla Sycylii Rogera II, ale teraz korona
OKIEM SCEPTYKA zgnieceni lub wygnani w nędzy (...). Przez podwójną zdradę – cesarza i papieża – jedno z najstarszych miast Lacjum zostało zniszczone na zawsze w dniu 17 kwietnia 1191 r.”. Zniszczono w ten sposób barbarzyńsko starożytny kurort, gdzie tworzył m.in. Cyceron („Rozmowy tuskulańskie”). Pogrążono też znamienitą rodzinę hrabiów tuskulańskich, którzy przetrwali jednak w niektórych swoich gałęziach, a główną z nich była rodzina Colonnów, która objęła w późniejszych latach przywództwo nad antypapieską partią gibelinów. Dwa dni po pożodze, 19 kwietnia, senat rzymski odwdzięczył się temu, który wydał miasto na rzeź, i uchwalił przekazanie papieżowi własności
o porażce cesarza w jednej z bitew, doszło do buntu przeciwko cesarzowi, a na jego czele stanął arcybiskup Kolonii, Adolf I. W tej sytuacji Henryk musiał zawiesić kampanię italską. Papież po cichu popierał wszelkie bunty i spiski przeciwko cesarzowi, a nawet obłożył interdyktem procesarskie opactwo Monte Cassino (podobny los spotkał Pizę). Nieco później nadał Tankredowi Sycylię jako lenno i zawarł z nim korzystny konkordat w Gravina (maj–lipiec 1192). W 1194 r. Tankred opuścił ziemski padół, a Henryk – tym razem już bez problemów – objął Sycylię we władanie, lecz ani myślał o składaniu przysięgi wobec jej
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (49)
Pasterz zdradza owce W okresie pontyfikatu Celestyna III (1191–1198) upadła heretycko-laicka Republika Rzymu i miasto znów powróciło do papieża. Na kolejne przebudzenie ludności Wiecznego Miasta w zrywie przeciw papiestwu trzeba było czekać aż do XIX w. Obok nieco późniejszego rodu Colonnów (o generalnie antypapieskiej orientacji) familia Orsinich – dzięki promocji Celestyna – na całe wieki stała się najpotężniejszym rodem rzymskim, z którego wyszło 3 papieży, 34 kardynałów i nie wiadomo jak wielu innych wysokich urzędników kościelnych. Dopiero w okresie renesansu monopol Orsinich zdołała przełamać na pewien czas rodzina Borgiów, która została wykreowana na symbol moralnego upadku papiestwa, chociaż Orsini też nie mniej mieli „zasług”. Hiacynt młodość dawno miał już za sobą, bo na papieskim tronie zasiadł w wieku 85 lat. Był w jakimś stopniu kandydatem kompromisowym pomiędzy frakcjami kardynalskimi. Jeśli jednak tego wielkiego nepotystę arcybiskup Tomasz Becket uważał za „jednego z dwóch” nieprzekupnych kardynałów, to możemy sobie wyobrazić, jaka była kondycja moralna „świętego kolegium rzymskiego”. Może być i tak, że kardynałowie wybrali spośród siebie najmniej drapieżnego, ale stojącego już nad grobem. A jednak ten starzec przechytrzył wszystkich. Nie dość, że rządził aż 7 lat, czyli ponad ówczesną średnią, to jeszcze doprowadził do zdominowania późnośredniowiecznego Rzymu przez swoją rodzinę. 13 kwietnia 1191 r. udzielono mu święceń kapłańskich, 14 kwietnia konsekrowano na papieża, a 15 kwietnia, chcąc nie chcąc, ukoronował na cesarza Henryka VI Hohenstaufa (1165–1197), syna Rudobrodego.
sycylijska prawnie mu się należała. Kiedy pomysł przeczekania nie wypalił, Hiacynt ogłosił się wreszcie Celestynem i dokonał koronacji. Przedtem jednak wszystkie strony zawarły haniebny układ przeciwko jedynemu kozłowi ofiarnemu – nieszczęsnemu miastu Tusculum. Otóż pomimo wcześniejszego paktu papieża Klemensa III i senatu rzymskiego o zgnieceniu Tusculum miasto już trzeci rok dzielnie, lecz desperacko broniło się przed zjednoczonymi siłami papiesko-rzymskimi. Było to możliwe tylko dzięki wyżebraniu od cesarza jednego garnizonu niemieckiego. Teraz, kiedy Henryk przybył do Rzymu założyć koronę, nie tylko papież zaczął mataczyć wokół sprawy, ale i senat postawił warunek wycofania garnizonu z Tusculum pod groźbą zablokowania koronacji cesarskiej. Cesarz odparł, że sam dał słowo tuskulańczykom, więc umywa ręce i rozstrzygnięcie sprawy przekazuje na sumienie „ojca świętego”. Papież sumienie miał bogate jak szkatułka św. Franciszka, więc łatwo wziął na siebie decyzję o pozbawieniu Tusculum obrony. Dzień po koronacji cesarskiej wojska niemieckie wycofały się, a w mieście zaczęła się rzeź i pożoga. Gregorovius opisuje to tak: „Nieszczęsne miasto wkrótce zaznało tragicznego upadku. Zostało [przez cesarza] zwrócone z powrotem papieżowi, a ten poddał je jego niszczycielom i rzymianie runęli na swoje bezbronne ofiary. Wbrew wierze i umowom, z miasta nie został nawet kamień na kamieniu, zaś mieszkańcy
Kronikarz Roger z Howden, propapieski propagandysta, upowszechnił krzepiącą bajkę o tym, że Celestyn III koronował cesarza nogą
resztek Tusculum. Smętne pozostałości miasta rozgrabiło więc papiestwo, po czym na wieki zaginął po nim wszelki ślad. Dopiero w XIX w. odkryto ruiny Tusculum, a dziś na szczycie wzgórza Tusculo stoi wielki krzyż. Jakby drwina historii – wszak przez papieski krzyż miasto zostało wydane na zniszczenie! Po upadku Tusculum Henryk VI mógł wreszcie rozpocząć kluczową kampanię militarną, z jaką przybył do Italii – odzyskanie Sycylii, która mu się prawowicie należała i w której namieszali papieże. Klemens III wsparł bowiem bunt w Królestwie Sycylii przeciwko Hohenstaufowi i udzielił poparcia dla koronacji Tankreda z Lecce (1138–1194), bękarta księcia Apulii, na króla sycylijskiego (1190 r.). Dopiero po załatwieniu spraw w Niemczech Hohenstauf mógł uderzyć na Tankreda, a „słaby Celestyn nie mógł temu przeciwstawić nic poza bezużytecznymi modlitwami” (Gregorovius). Tymczasem w Niemczech, na wieść
niby-suwerena – papieża. Podjął też działania mające ograniczyć władzę kościelną papieża na Sycylii. Po podbojach monarcha uznał, że byłoby wskazane, aby jego syna namaścił „ojciec święty”, co byłoby atutem w staraniach o dziedziczność tronu w ramach dynastii. Aby zyskać przychylność papieża zaoferował mu przeprowadzenie krucjaty na niewiernych. Papież przystał na krucjatę i zaczął ją ogłaszać w kilku krajach europejskich (odbyła się w roku 1197, zresztą bez sukcesów), ale odrzucił porozumienie, zarzucając cesarzowi, że pogwałcił świętą własność papieską i uwięził kilku opornych biskupów sycylijskich. Tymczasem w papieskim Rzymie dogorywała republika. Została ona pół wieku wcześniej utworzona przez zwykłych obywateli i to oni kształtowali jej oblicze oraz zasiadali w senacie. Aż w końcu przyszedł kryzys. „Chrześcijański Rzym był w stanie wywołać przejściowe wrzenie na rzecz swojej wolności
25
i wielkości, jednak pozbawiony został przez papiestwo swoich prawdziwych cnót obywatelskich (…). Opanowane przez księży miasto nie było już w stanie wydawać z siebie obywateli o heroicznych znamionach starożytności. Nieszczęśni mieszkańcy (…), którzy w ciągu roku więcej mieli świąt aniżeli dni roboczych, nie posiadali majętności, ponieważ jej nie wytwarzali, a zatem brak im było również świadomości własnej godności i siły” – zauważa Gregorovius. Klasa średnia zaczęła się w końcu załamywać i uginać pod naporem patrycjuszy, ci zaś nie byli w stanie tworzyć realnej opozycji wobec papiestwa, gdyż wieloma nićmi byli od niego uzależnieni ekonomicznie. W istocie byli dostojnymi wasalami i żebrakami papieży, biskupów i pobożnych fundacji. Polityka Kurii Rzymskiej dążyła dotąd do konsekwentnego podporządkowywania wasalnego kolejnych arystokratów miejskich i torpedowała wszelką akumulację rodzinnych majętności przez rzymskie rody. Jedynie dwa rody skutecznie oparły się temu i zbudowały swoją potęgę: Orsinich i Colonnów. Pierwsi poprzez nepotyzm papieża, drudzy – na bazie nienawiści do papieża. Pierwszym etapem likwidacji Republiki było zdominowanie senatu przez arystokrację, podczas gdy dotąd przez pół wieku dominowali w nim plebejusze. Kiedy pozbawiono ich władzy, doszło do buntu, który doprowadził do wprowadzenia rządów jednoosobowych. Funkcję summus senatora objął Benedict Carushomo – przedstawiciel klasy średniej, którego rządy tchnęły w republikę resztki siły. Pozbawiono papieża przychodów z miasta i spoza miasta, a w dystryktach prowincjonalnych ustanowiono sędziów republikańskich. Papież początkowo nie chciał uznawać władzy Benedykta, lecz wkrótce się ugiął. Dzięki Benedyktowi Rzym otrzymał też pierwszy statut municypalny, który został ratyfikowany przez ogół mieszkańców. Jego rządy trwały 2 lata, w kolejnych Rzym znów przeszedł we władanie zależnego od papieża patrycjatu. Inne kraje zajmowały papieża jedynie marginalnie, choć zaangażowany był w rekonkwistę w Hiszpanii. Trzykrotnie potępił króla Leonu i Galicji, Alfonsa IX – raz za małżeństwo z krewną, a drugi za wciągnięcie do swojej armii wojsk muzułmańskich, które walczyły przeciwko kalifatowi Almohadów. Trzecia ekskomunika (połączona z interdyktem dla królestwa Leonu) spadła za kolejne małżeństwo – też z kuzynką. Ostatnim akordem konfliktu papieża z cesarzem był wybuch buntu antycesarskiego na Sycylii, w czym swój udział miał również „ojciec święty”. Henryk stłumił te rozruchy z wielką brutalnością, lecz zmarł niedługo później, a wkrótce także papież podążył za nim do grobu. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
26
W
Nr 32 (597) 12–18 VIII 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
niedzielę 4 czerwca 1989 roku rozpoczął się w Polsce jeden z najważniejszych narodowych testów – pierwsze częściowo wolne wybory parlamentarne. Frekwencja wyniosła zaledwie 62 proc., co najwyraźniej wskazywało, że spora część społeczeństwa, tzw. milcząca mniejszość, która w kolejnych latach przerodziła się w milczącą większość, była zniechęcona przepychankami na scenie politycznej. Jednak sam wynik wyborów był niekwestionowanym sukcesem opozycji, która w pierwszej turze zdobyła 160 ze 161 zakontraktowanych dla niej miejsc w parlamencie i 92 fotele senatorskie. Dodatkowe 7 miejsc opozycja zdobyła w drugiej turze wyborów, gdzie przy jeszcze mniejszej frekwencji (25 proc.) „Solidarność” przypieczętowała swój sukces. Jedynym senatorem spoza listy „S” był Henryk Stokłosa – przedsiębiorca z okręgu pilskiego. Ogółem poparcie dla „Solidarności” wynosiło 40 proc., dlatego trudno tu mówić, wbrew powszechnym dzisiaj opiniom, że związek wspierała większość społeczeństwa. Zarysowała się również polityczna mapa Polski, gdyż klerykalna, de facto prawicowa „S” największe poparcie uzyskała w południowo-wschodniej Polsce. Natomiast strona rządowa relatywnie największy sukces zanotowała w województwach północno-zachodnich. Najwyższą frekwencję zanotowano w województwie rzeszowskim (71,52 proc.), natomiast na przeciwległym biegunie była Łódź, gdzie do wyborów poszło niewiele ponad połowę uprawnionych. Wybory czerwcowe stanowiły milowy krok w stronę demokracji. Jednak po drodze do niej wiele jeszcze mogło się wydarzyć. Polska wciąż tkwiła w Układzie Warszawskim, którego pozostali członkowie z niepokojem obserwowali polityczne zmiany w naszym kraju. Co ciekawe, najmniej pomruków niezadowolenia dochodziło z rządzonego przez Michaiła Gorbaczowa ZSRR. Równolegle z wyborami w Polsce w Chinach doszło do masakry na placu Tiananmen, gdzie czołgi dosłownie zmiażdżyły namiotowe miasto stworzone przez studentów, którzy domagali się demokratycznych przemian w Państwie Środka. Liczbę ofiar tej tragedii szacuje się od 200 do 2 tysięcy zabitych. Tymczasem w pozostałych państwach Europy Wschodniej, choć opozycja powoli zaczęła zwierać szeregi, nic nie zapowiadało, że w najbliższym czasie mogą nastąpić większe zmiany. Wprawdzie śladem Polski podążały Węgry, gdzie opozycyjne Węgierskie Forum Demokratyczne prowadziło rozmowy z rządem, zakończone węgierskim okrągłym stołem, ale już w Czechosłowacji Vaclav Havel, lider tamtejszej opozycji, mógł co najwyżej świętować warunkowe zwolnienie z więzienia, gdzie zresztą po kilku miesiącach znów trafił. Natomiast
HISTORIA PRL (71)
Sztandar wyprowadzić! Z końcem 1989 roku Polska Rzeczpospolita Ludowa odeszła do historii, ustępując miejsca III Rzeczypospolitej Polskiej, którą okrzyknięto państwem prawa i wolności. Niestety, dla wielu przeciętnych obywateli była to wolność od pracy i chleba.
w NRD marzeniem wielu obywateli była ucieczka do Niemiec Zachodnich – niektórzy drogę do lepszego życia wybrali przez Polskę, gdzie w podwarszawskich ośrodkach wczasowych znaleźli tymczasowe schronienie, a rząd polski – wspólnie z ambasadą RFN – organizował im bezpieczny tranzyt do RFN. Niemców przewożono tam promami przez Szwecję lub też pociągami (po trudnych negocjacjach ze stroną enerdowską polskiemu rządowi udało się bowiem uzyskać od Ericka Honeckera zgodę na bezpieczny tranzyt dwóch „pociągów wolności” z nielegalnymi uchodźcami). Oczywiście, choć cały demokratyczny świat wspierał Polskę w jej przemianach, to jednak nie do końca wierzył w trwałość tych zmian. Przełomowym momentem dla ukształtowania się współczesnego oblicza Europy był amerykańsko-radziecki szczyt na Malcie w grudniu 1989 roku, kiedy to przywódcy obu rywalizujących ze sobą mocarstw – George Bush (senior) i Michaił Gorbaczow – ogłosili koniec epoki zimnej wojny. Natomiast wydarzeniem, od którego nie było już odwrotu do starego porządku, było zburzenie miesiąc wcześniej muru berlińskiego. W lipcu 1989 roku rozpoczął swoją działalność tzw. sejm kontraktowy, którego marszałkiem został Mikołaj Kozakiewicz z ZSL, a w zdominowanej przez opozycję izbie wyższej fotel marszałka objął Andrzej Stelmachowski. Posłowie pierwszej w historii PRL niecenzurowanej opozycji parlamentarnej zjednoczyli się w Obywatelski Klub Parlamentarny pod przewodnictwem Bronisława Geremka i rozpoczęli swoją polityczną batalię, jednak już przy użyciu konstytucyjnych metod.
Już na samym początku przed nowym parlamentem stanął problem wyboru prezydenta. Zgodnie z wcześniejszymi sugestiami miała nim być dotychczasowa osoba numer jeden w państwie – generał Wojciech Jaruzelski. Jednak, co ciekawe, ze strony pezetpeerowskich koalicjantów – ZSL i SD – zaczęły docierać sygnały, że nie wszyscy zamierzają poprzeć wybór Jaruzelskiego. Podobnego zdania była również spora część posłów z partii rządzącej, którzy uważali, że generał chce sobie załatwić prezydenturę kosztem PZPR i pójdzie z opozycją na układy. Tymczasem z polityczną ofertą wystąpił Adam Michnik, który na łamach „Gazety Wyborczej” rzucił hasło: „Wasz prezydent, nasz premier”, co sugerowało, że w przypadku oddania „Solidarności” funkcji premiera jej posłowie poprą kandydata partii na urząd prezydenta. Tymczasem Jaruzelski, kiedy zorientował się, jak krucho jest z jego poparciem, zrezygnował z kandydowania i na urząd prezydenta zarekomendował szefa MSW Czesława Kiszczaka. Kiszczak zyskał uznanie w oczach lidera opozycji Lecha Wałęsy oraz episkopatu, który najwyraźniej już zapomniał, ile Jaruzelski zrobił dla umocnienia prawnej i finansowej pozycji Kościoła w Polsce. Dwukrotnie też dochodziło do poufnych spotkań w pałacu biskupim w Gdańsku pomiędzy tamtejszym metropolitą biskupem Tadeuszem Gocłowskim, Kiszczakiem i Wałęsą. Nieoczekiwanie pomoc przyszła z najmniej spodziewanej strony. Otóż goszczący wtedy z wizytą w Polsce amerykański prezydent George Bush publicznie stwierdził, że wybór generała Jaruzelskiego na urząd prezydenta będzie najwłaściwszy.
Mocnego poparcia Jaruzelskiemu udzielił również prezydent Francji François Mitterrand. 19 lipca 1989 roku Zgromadzenie Narodowe ostatecznie wybrało na urząd prezydenta generała Jaruzelskiego. Sam wybór był jednak dla elekta upokarzającym spektaklem, bo zadecydował dosłownie jeden głos przewagi oraz fakt, że kilku posłów „S” oddało głosy nieważne. W parlamencie szybko powstały kolejne zawirowania – tym razem w związku z obsadzeniem funkcji premiera. 2 sierpnia do dymisji podał się rząd Mieczysława Rakowskiego, a wkrótce na jego miejsce prezydent Jaruzelski powołał Czesława Kiszczaka. Ten fakt nie spodobał się opozycji, zwłaszcza jeśli uznać, że obowiązywało hasło Michnika: „Wasz prezydent, nasz premier”. Z drugiej strony, słabnąca „przewodnia siła narodu” mogła się przekonać, co warci są jej dotychczasowi koalicjanci – ZSL i SD. Przywódcy „Solidarności” zachowali się jak starzy sejmowi wyjadacze i szybko wbili klin w tę wieloletnią koalicję. Wkrótce liderzy trzech dotychczas mniejszościowych ugrupowań – Lech Wałęsa, Roman Malinowski (ZSL) i Jerzy Jóźwiak (SD) – wydali oświadczenie, że są w stanie utworzyć wspólną koalicję i objąć rządy w państwie. Wobec zaistniałej sytuacji prezydent Jaruzelski przyjął dymisję Kiszczaka, a utworzenie nowego rządu powierzył związanemu z „S” Tadeuszowi Mazowieckiemu. W swym pierwszym exposé nowy premier powiedział: „Przeszłość oddzielamy grubą kreską. Odpowiadać będziemy jedynie za to, co uczyniliśmy, aby wydobyć Polskę z obecnego stanu załamania”. Słowa te zostały odebrane jako symboliczne
zamknięcie rozdziału PRL i rozpoczęcie nowego okresu w historii Polski. Oznaczały także abolicję dla osób, które w nowych realiach politycznych mogłyby być pociągnięte do odpowiedzialności karnej za niektóre decyzje w minionym czterdziestoleciu. Oczywiście w III RP, zwłaszcza po postaniu IPN, szybko zapomniano o tej deklaracji. Innym zapewnieniem Mazowieckiego była obietnica utworzenia w Polsce „społecznej gospodarki rynkowej”, którą zajął się minister finansów Leszek Balcerowicz. Wzorując się na radykalnych rozwiązaniach gospodarczych (terapia szokowa) opracowanych przez amerykańskiego finansistę Jeffreya Sachsa, przygotował on program, który miał przeprowadzić Polskę z gospodarki socjalistycznej w wolnorynkową. Balcerowicz zastosował więc całkowite uwolnienie chronionych dotychczas przez państwo cen oraz doprowadził do „zderzenia” sektora państwowego z prywatnym biznesem, przy zdecydowanym faworyzowaniu kapitału zagranicznego. Firmy zagraniczne, robiąc interesy w Polsce, były nierzadko zwalniane z płacenia podatku dochodowego i miały nawet zagwarantowany przez NBP stały kurs dolara (kotwica walutowa), czyli upraszczając – państwo polskie jednostronnie gwarantowało swoim kontrahentom stabilny zysk. Wytworzył się więc przysłowiowy raj dla międzynarodowych spekulantów, bo wystarczyło wymienić na przykład milion dolarów na złotówki, zdeponować je w polskim banku na 150 proc. w skali roku (była wówczas ogromna inflacja), by po tym okresie przy sztywnym kursie dolara mieć zagwarantowany zysk półtora miliona dolarów.
Nr 32 (597) 12–18 VIII 2011 r. Natomiast przedsiębiorstwa państwowe – w dużej mierze nastawione na handel z ZSRR, który z przyczyn politycznych był stale marginalizowany – nie mogąc liczyć na specjalne preferencje, nie wytrzymywały brutalnej rywalizacji rynkowej, zwłaszcza że środek ciężkości polskiego handlu zagranicznego sztucznie przesuwał się ze Wschodu na dosyć nasycony i trudno dostępny dla polskich firm rynek zachodni. Dla ekonomistów z drużyny Balcerowicza nie miało znaczenia, że sektor gospodarki państwowej oprócz działalności stricte gospodarczej spełnia jeszcze bardzo ważną rolę społeczną, dając bezpieczne zatrudnienie milionom Polaków. Skutek tej terapii szokowej był opłakany – redukcja zatrudnienia w wielu państwowych przedsiębiorstwach, a nawet bankructwo firm, które wcale nie musiały upadać. Wytworzoną wtedy lukę w gospodarce musiano natychmiast uzupełniać importem. Rozpad wręcz całych gałęzi przemysłu, takich jak zbrojeniówka w okręgu radomskim, przemysł włókienniczy w aglomeracji łódzkiej czy przemysł wydobywczy (Tarnobrzeg, Wałbrzych), skutkował powstaniem wielu rejonów nędzy z żyjącą tam tzw. klasą ludzi wykluczonych, wegetujących na skraju ubóstwa, bez szans na godną pracę, a często nawet i podstawową opiekę medyczną. Zdewastowano także polskie rolnictwo, wpuszczono na polski rynek w niekontrolowany sposób towary z importu, co w dużej mierze odbiło się na wzroście cen oraz spadku jakości żywności. Do 1993 roku nieznane szerzej w PRL zjawisko bezrobocia osiągnęło poziom 16,5 proc., a wiele państwowych zakładów, często sztucznie postawionych w stan upadłości, zostało przejętych przez tworzącą się nową nomenklaturę, wywodzącą się z PZPR oraz „Solidarności”. Uderzenie w sektor państwowy rykoszetem odbiło się również na budżetówce, powodując ogromną zapaść w służbie zdrowia, nauce, oświacie oraz kulturze. Tragiczną sytuację w jakimś stopniu miały łagodzić działania osłonowe resortu pracy i polityki socjalnej, któremu przewodził Jacek Kuroń (rozdawanie zupek „kuroniówek”). Oczywiście szybko też pojawiły się kolejne fale strajków i protesty społeczne, w tym słynne rolnicze blokady dróg organizowane przez zmarłego niedawno Andrzeja Leppera. Paradoksalnie, koniec dyktatury PZPR z powodu nieudolności i ideologicznych uprzedzeń nowej ekipy stał się dla milionów ludzi bolesnym rozczarowaniem. 29 listopada 1989 roku Sejm znowelizował konstytucję, z której zniknął ideologiczny zapis o „przewodniej roli PZPR i przyjaźni z ZSRR”. Polskę, która od tej pory miała się nazywać Rzecząpospolitą Polską, określono mianem państwa prawa, w którym władza zwierzchnia należy do narodu. Wzorowane na czasach piastowskich i obowiązujące w PRL godło narodowe zmieniono, dodając
koronę na głowę Orła Białego. Tymczasem jednym z posunięć „państwa prawa” było bezprawne (bez zgody Sejmu, jednak pod naciskiem Episkopatu) administracyjne orzeczenie ministra edukacji narodowej i byłego członka PZPR Henryka Samsonowicza o wprowadzeniu od września 1990 roku religii do szkół. 29 stycznia 1990 roku w Sali Kongresowej warszawskiego Pałacu Kultury uczestnicy ostatniego Zjazdu PZPR podjęli decyzję o zakończeniu działalności partii istniejącej od 1948 roku. Wydarzenie to można przyjąć za symboliczny koniec epoki PRL. Było to państwo, które kształtowało się jeszcze w warunkach wojny i konspiracji, z nieokreślonymi granicami, które musiano wywalczyć zbrojnie, a później – w niezwykle trudnych rokowaniach z państwami zachodnimi. Rządy Polski Ludowej zastały kraj potwornie zniszczony (procentowo najbardziej na świecie), uboższy o 1/3 populacji, z nieokreślonym statusem prawnym Ziem Zachodnich, ze skarbem narodowym, który początkowo mieścił się w niewielkiej walizce ministra finansów w rządzie PKWN – Jana Hannemana. Z przyczyn politycznych PRL była pozbawiona szerszej międzynawowej pomocy, jednak stało przed nią karkołomne zadanie utrzymania integralności oraz odbudowy państwa – począwszy od zrujnowanej Warszawy. Kraj musiał zagospodarować Ziemie Odzyskane, a później stworzyć godne warunki życia dla kilkunastu milionów nowych obywateli, gdyż Polska w okresie powojennym musiała zmierzyć się z największym w Europie przyrostem naturalnym. Dziś zaś, po latach, dzięki sprzedaży wypracowanego wtedy majątku kolejne rządy III RP ratują swój budżet, potępiając – o ironio! – rzekomo księżycową gospodarkę tamtych czasów. Na zakończenie zjazdu ostatni sekretarz PZPR Mieczysław Rakowski zwrócił się do zebranych: „Przyjęliśmy uchwałę o zakończeniu działalności partii, która moim zdaniem (...) odegrała wielką historyczną rolę – czy się to komuś podoba, czy nie – w życiu narodu polskiego. Co więcej, wrosła w jego świadomość i dziś, kończąc, żegnając się z nią, wcale nie uważam, że kładziemy ją do trumny. Zamykamy tylko pewien rozdział w historii, wprawdzie pogmatwanego, ale także bogatego w twórcze osiągnięcia, polskiego rewolucyjnego ruchu robotniczego (…). Tyle złego powiedziano o tej partii, ale ja sądzę, że godność i uczciwość ludzka powinna nas chronić od wydawania o niej sądów tylko negatywnych albo też wyrażania sądów potępieńczych”. A kończąc swe wystąpienie, ostatni sekretarz zwrócił się do zebranych: „Proszę o powstanie towarzyszek i towarzyszy. Sztandar Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej – wyprowadzić!”. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
PRZEMILCZANA HISTORIA
27
Tak jak jarmarki związane były z terminami odpustów i świąt kościelnych, tak targi niedzielne – z niedzielnym obowiązkiem uczestniczenia we mszy. Nasilenie życia religijnego, a więc popularne odpusty i różnego rodzaju „łaski”, szeroko reklamowane przez lokalne ośrodki kultu i uzyW niedziele centra handlowe cieszą się zdecydowanie skiwane za sprawą niby-cudownych większą frekwencją niż msze święte. Nie może tego figur, automatycznie powodowały przeboleć Kościół i bezskutecznie zakazuje swoim rozwój handlu. Po drugie – i nie mniej istotne – w dobie pańszczyowieczkom robienia zakupów oraz domaga się zny niedziela była dla chłopa jedyod władz świeckich ustanowienia zakazu handlu nym dniem wolnym od pracy. w katolickie święta. Nie zawsze tak jednak było... Akcję ukrócania handlu świąteczno-niedzielnego zainicjowała dopiero uchwalona przez sejm w 1768 „To jest miastom szkodliwe, iż Niegdyś o przywileje handlu roku rekwizycja do Stolicy Apostolksięża przy wsiach kędy kościoły tarw niedziele i święta kościelne oraz skiej, domagająca się przeniesienia gi założyli przeciw prawu, tak iż miamożliwość czerpania z niego zysków licznych świąt kościelnych z dni posteczka zubożyli niczym więcej jak tyusilnie zabiegali sami księża. Józef wszednich na niedziele. Jej twórcy mi targi, a piwa po wsiach warzeMaroszek w „Targowiskach wiejargumentowali, że „pomniejszenie niem; tymże się wsi ubożą i naboskich w Koronie Polskiej w drugiej liczby świąt większe ich [powoduje] żeństwo ginie, kiedy około kościoła połowie XVII i XVIII wieku” pouszanowanie” oraz ogranicza „okakiermasze a pospolicie gorzałkowe” daje, że jeszcze niespełna trzysta lat zję gwałcenia praw kościelnych przez – ubolewał Anzelm Gostomski temu Kościół był organizatorem co potrzeby naglące”, to jest okazją w drugiej połowie XVI wieku. Szczedziesiątego z niedzielnych targów. do „zbytków, pijaństwa i swawoli”. gólną misją na polu rozwoju hanDziwnym zbiegiem okoliczności kler W 1775 roku Pius VI łaskawie przydlu niedzielnego po wsiach wykazabezproblemowo godził wówczas chylił się do polskiej prośby (ależ li się jezuici. De facto jednak instyświąteczny handel z katolicką dokmieli nasi rządzący wówczas probletucje kościelne, żeby organizować tryną i ani trochę nie brzydził się my...), wyrażając zgodę na redukcję po wsiach targi w niedziele na tzw. pobieraniem opłat targowych z kupświąt. Wówczas w związku z przepoświętnem, wcale nie potrzeboczenia w „dniu Pańskim”. Oto tylniesieniem świąt na niedziele zaczęwały zabiegać o nadawanie przez ko garść przykładów. to wyznaczać nowe terW 1667 roku pleminy targów i jarmarków. ban Juchnowca KoOdtąd jarmarki najczęścielnego, w którym ściej odbywać się miały znajdował się kościół nazajutrz po świętach, cudami słynący, wya targi – przeważnie w postarał się o przywiniedziałki. Jednak do czalej królewski na orsu zniesienia pańszczyzny ganizację targu niez przyczyn oczywistych dzielnego oraz cztetermin poniedziałkowy rech jarmarków pozostawał czystą teorią. – w tym trzech na W praktyce targ ponieświęta Matki Boskiej. działkowy rozpoczynał się W 1718 roku królewpo staremu w niedzielę, ski przywilej targów z tą jedynie różnicą, że niedzielnych uzyskanie przed, jak wcześniej li dla swojej „misji” bywało, ale po nabożeńwe wsi Myszyniec jestwach. zuici. Znamienne, że 30 lat później, kieKiedy handel niedy jezuickim misjodzielny przestał być dla narzom po sąsiedzkościoła opłacalny, ku wyrosła konkua majątki kościelne zorencja w postaci zastały skonfiskowane łożonej przez staroprzez zaborców, kler zastów ostrołęckich czął się domagać od osady targowej Nowy władz świeckich jego liMyszyniec, w obronie kwidacji. W 1830 roku zysków zakonu czerw Królestwie Polskim panych z niedzielnena życzenie Kościoła podFot. Alex Wolf go handlu interwejęto próbę administracyjniował sam nuncjusz nego uwolnienia świąt króla specjalnych przywilejów targopapieski. Kiedy natomiast w 1766 i niedziel od handlowej „profanacji”, wych. Starały się o nie głównie dla roku król Stanisław August przya księża skrupulatnie przeprowawyeliminowania konkurencyjnych znał wsi Dudzicze, słynącej z cudzili lustracje, gdzie i kiedy odbytargów miejskich. Współcześnie żydownej figury Matki Boskiej, przywało się niedzielne handlowanie. Ale wym dowodem na funkcjonowanie wilej targów poniedziałkowych choć powszechnie lamentowali, że w przeszłości niedzielnych targów i trzech jarmarków (m.in. w świętam, gdzie mają miejsce targi niew wielu miejscowościach jest używato Trzech Króli!), nie przypadło to dzielne, połowa parafian nie pojana do dzisiaj nazwa placu przykodo gustu władzom kościelnym, powia się na mszach w kościele, tradyścielnego – rynek. Przy okazji warnieważ było konkurencją dla kocja niedzielnych zakupów okazała się to wspomnieć, że z niejednego taścielnych spędów. Ze stosowną renie do wykorzenienia. Wprowadzekiego niedzielnego targowiska przykompensatą na rzecz tamtejszego nie konsekwentnych i rygorystyczkościelnego narodziło się miasto. Takleru zmuszony był więc wystąpić nych regulacji dotyczących zakazu ka była m.in. geneza Białegostoku. sam papież, nadając w 1778 roku handlu w niedziele i święta oraz kaNieprzypadkowo cotygodniowa kościołowi w Dudziczach prawo ranie łamiących ustawowy zakaz udawymiana handlowa po wsiach trahandlowania raz w miesiącu w tzw. ło się Kościołowi wymusić dopiero dycyjnie miała miejsce w niedziele. młodzikowe niedziele. w II Rzeczypospolitej. AK
Święty handel
28
Nr 32 (597) 12–18 VIII 2011 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Dieta cukrzyka (cz. 2)
Błonnik, białko i tłuszcze to oprócz omówionych tydzień temu węglowodanów kolejne podstawowe składniki pokarmowe, od których właściwych proporcji i jakości zależy kondycja zdrowotna chorych na cukrzycę. Błonnik Zaliczamy go do węglowodanów nieprzyswajalnych. Nie ulega trawieniu w przewodzie pokarmowym i nie ma wartości energetycznej. Jego zalety polegają na powiększaniu objętości posiłków w żołądku i jelitach, przez co potęguje się uczucie sytości. Reguluje pracę układu trawiennego, a także ma wpływ na szybkość wchłaniania cukrów, co jest bardzo ważne dla diabetyków. Błonnik występuje w dwóch postaciach: jako rozpuszczalny i nierozpuszczalny. Rozpuszczalny ma duże znaczenie dla cukrzyków, ponieważ spowalnia wchłanianie cukrów i zapobiega dużym wahaniom poziomu glukozy we krwi; ma również wpływ na obniżenie poziomu złego cholesterolu. Zawierają go otręby i płatki owsiane, suche nasiona roślin strączkowych, marchew, dynia, brokuły, kapusta, jabłka, owoce cytrusowe. Warto pamiętać o tych produktach (przynajmniej dwóch z listy) podczas komponowania codziennej diety. Błonnik nierozpuszczalny przyspiesza pracę jelit, zapobiega zaparciom, zwiększa objętość stolca oraz pochłania i wiąże niektóre substancje, również toksyczne, przyczyniając się do oczyszczenia jelit. Wykorzystywany jest on także w dietach odchudzających, bo jako „wypełniacz” przez dłuższy czas utrzymuje uczucie sytości. Występuje w następujących produktach: otręby pszenne, pieczywo razowe z mąki z pełnego przemiału, grube kasze (gryczana, pęczak), ciemny ryż, warzywa, owoce.
Białko Jest to składnik pokarmowy mający fundamentalne znaczenie dla budowy i regeneracji komórek naszego ciała. Powinno ono stanowić 15–20 proc. wartości energetycznej diety. Białko przyjmowane z nadmiarem jest obciążeniem dla nerek, dlatego osoby z cukrzycą powinny ograniczyć jego spożycie do 0,8 g na kilogram masy ciała, pamiętając o tym, żeby w diecie przeważało białko roślinne. Produkty zwierzęce bogate w pełnowartościowe białko to: czerwone mięso (zwłaszcza wołowina), drób, ryby pełnomorskie, jaja, mleko oraz jego przetwory. Najlepiej jest je gotować lub dusić, unikając smażenia, w wyniku którego potrawy stają się ciężkostrawne. Nie poleca się mięsa wieprzowego, ponieważ jest tłuste i prowadzi do wzrostu poziomu złego cholesterolu. Wskazane jest zwiększenie spożycia ryb, szczególnie morskich, kosztem innych mięs. Powinny być one spożywane przynajmniej raz, a jeszcze lepiej – 2 razy w tygodniu. Ryby są bogatym źródłem zarówno pełnowartościowego białka, jak i wielonienasyconych kwasów tłuszczowych, które mają wpływ na obniżenie cholesterolu i ciśnienia krwi oraz działają przeciwzakrzepowo. Z produktów roślinnych bogatym źródłem białka są suche nasiona roślin strączkowych (groch, fasola, soczewica, soja), polecane w diecie osób chorych na cukrzycę również ze względu na znaczną zawartość błonnika rozpuszczalnego (pektyna).
Tłuszcze Powinny stanowić 30–35 proc. zapotrzebowania energetycznego i nie należy zwiększać tej dawki. Nie należy też całkowicie rezygnować z tłuszczów w diecie, ponieważ są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania organizmu. Tłuszcze pochodzenia zwierzęcego zawierają kwasy tłuszczowe nasycone, które powodują wzrost stężenia cholesterolu we krwi i mogą przyczyniać się do rozwoju miażdżycy. Dlatego powinny być w diecie cukrzyka mocno ograniczone. Osoby mające podwyższony poziom cholesterolu we krwi powinny również ograniczyć spożycie żółtek (do 2–3 tygodniowo). Zaleca się natomiast spożywanie tłuszczów roślinnych, które są o wiele zdrowsze. Źródłem bardzo zdrowych kwasów tłuszczowych są oleje tłoczone na zimno: rzepakowy, sojowy, słonecznikowy, kukurydziany, z pestek dyni, arachidowy oraz oliwa z oliwek. Alkohol Najlepiej wykluczyć go zupełnie z diety diabetyka. Szczególnie niebezpieczny może być u osób przyjmujących insulinę, ponieważ wzmaga jej działanie, co może doprowadzić do hipoglikemii, czyli niedoboru cukru we krwi. Dopuszczalne jest spożycie niewielkich ilości win wytrawnych, ale tylko w trakcie posiłku, nigdy na czczo. Mogą sobie na to pozwolić jedynie osoby z wyrównaną cukrzycą, u których nie występują schorzenia współistniejące, takie jak nadciśnienie tętnicze czy nadwaga. Osoby cierpiące na cukrzycę powinny prowadzić uregulowany tryb życia. Dieta powinna dostarczać codziennie bardzo podobną ilość kalorii i składników odżywczych. Większe ilości pożywienia przyjmować można tylko w dni, kiedy
zwiększony jest wysiłek fizyczny oraz podczas choroby. W pierwszym przypadku mięśnie zużywają dużo energii, co może doprowadzić do deficytu glukozy we krwi, w drugim natomiast – organizm także pracuje na wyższych obrotach i potrzebuje większej dawki energii. Przed wysiłkiem fizycznym wykraczającym poza zwykłe codzienne czynności należy zjeść dodatkową porcję węglowodanów (np. 1/2 szklanki soku owocowego, 1 kromka chleba lub 2, 3 herbatniki na 1 godzinę zwykłego spaceru). Ilość i rodzaj węglowodanów wchodzących w skład takiego posiłku są uzależnione od poziomu cukru mierzonego bezpośrednio przed wysiłkiem. Nie należy podejmować wysiłku fizycznego w przypadku, gdy wartość glikemii przekracza 250 mg/dl (13,9 mmol/l) u chorych z cukrzycą typu I i 300 mg/dl (16,7 mmol/l) u chorych z cukrzycą typu II. Przygotowując dietę, powinno się uwzględnić rodzaj stosowanej przez siebie insuliny, kulminacyjny moment jej działania oraz ilość wstrzyknięć. Także ilość posiłków może być różna (4–7 posiłków w ciągu dnia), w zależności od rodzaju i ilości wstrzyknięć insuliny. Zazwyczaj składają się na nie trzy posiłki główne, większe objętościowo (I śniadanie, obiad, kolacja), oraz mniejsze przekąski (II śniadanie, podwieczorek, posiłek przed snem). Spożywane powinny być co 2, 3 godziny, żeby uniknąć uczucia głodu oraz uzyskać lepsze wyrównanie cukrzycy. Osoby stosujące analogi insuliny (np. Humalog, NovoRapid) mogą poprzestać na czterech posiłkach, rezygnując z II śniadania i podwieczorku. Bardziej rygorystycznie muszą przestrzegać pór i wielkości posiłków chorzy stosujący konwencjonalną insulinoterapię (2 wstrzyknięcia w ciągu doby). Osoby stosujące metodę wielokrotnych wstrzyknięć insuliny mają większy komfort, ponieważ mogą przesuwać pory posiłków oraz zmieniać ich objętość bez ryzyka powikłań. Każdy z posiłków głównych (I śniadanie, obiad i kolacja) powinien oprócz węglowodanów zawierać także tłuszcze i białko, ponieważ opóźniają one wchłanianie tych pierwszych, a to z kolei pozwala na uniknięcie niebezpiecznych wahań poziomu cukru we krwi. Diabetycy przyjmujący insulinę zawsze powinni nosić przy sobie glukozę lub inne produkty zawierające szybkowchłanialne węglowodany proste (np. cukierki, słodki sok owocowy lub posłodzona herbata). W przypadku niespodziewanej hipoglikemii, czyli spadku poziomu cukru poniżej progu 60 mg, trzeba działać naprawdę szybko – przede wszystkim trzeba spożyć 2, 3 łyżeczki cukru w czystej postaci, zjeść kilka cukierków, wypić pół szklanki coca-coli lub soku owocowego. Następnie trzeba zjeść kanapkę z pieczywem, bo zawarte w nim węglowodany złożone pomogą przez dłuższy
czas utrzymać poziom cukru podniesiony przez węglowodany proste. Trzeba też pamiętać o tym, że cukrzyca występuje w dwóch typach. Osoby z cukrzycą typu I generalnie powinny unikać produktów zawierających węglowodany proste. Przyjmowanie i rodzaj insulinoterapii lekarz dobiera indywidualnie, dostosowując ją do nawyków żywieniowych oraz trybu życia chorego. Dieta dla chorych z cukrzycą typu II jest dużo bardziej skomplikowana – jej zadaniem jest nie tylko utrzymanie dobrej kontroli metabolicznej choroby i poziomu cukru, ale także redukcja lub utrzymanie masy ciała, bo tej cukrzycy zazwyczaj towarzyszy nadciśnienie i otyłość. W związku z tym olbrzymie znaczenie ma ogólna kaloryczność diety i właściwe proporcje omówionych powyżej składników pokarmowych. Ta postać cukrzycy jest najczęstsza – stanowi około 85 proc. wszystkich zachorowań, a dotyka zazwyczaj osoby w średnim i starszym wieku. Przykładowa dieta o dawce energetycznej 2200 kcal dla osób z cukrzycą typu II: I śniadanie makrela wędzona (50 g); chleb razowy żytni (100 g); sałatka: ogórek (100 g), szczypior (20 g). II śniadanie jogurt naturalny (100 g); margaryna (5 g); pumpernikiel (50 g); sałatka: marchewka tarta (100 g) + sok z wyciśniętej pomarańczy; brzoskwinia (100 g); 2 jabłka (200 g). Obiad barszcz czerwony z ziemniakami: włoszczyzna (50 g), buraki (60 g), ziemniaki (150 g), oliwa z oliwek (8 g); kurczak pieczony w folii (50 g); ryż na sypko (30 g); gotowana marchewka (100 g) z groszkiem (100 g). Podwieczorek kisiel z truskawek (150 g); jabłko (100 g). Kolacja chleb mieszany (100 g); sałatka: ser żółty (40 g), por (100 g), groszek (100 g), ketchup (35 g); margaryna (15 g); banan (70 g). Na koniec warto przypomnieć o ksylitolu, czyli cukrze brzozowym (pisaliśmy o nim w jednym z wcześniejszych artykułów). Jest to dla diabetyków doskonały zamiennik cukru (tak samo smakuje i wygląda), który ma kolosalną zaletę – insulina prawie wcale nie bierze udziału w jego trawieniu, więc jego spożywanie nie wiąże się z ryzykiem wahań cukru we krwi. Niestety, sporą wadą jest jego wysoka cena – około 40 zł za pół kilograma. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 32 (597) 12–18 VIII 2011 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
29
GŁASKANIE JEŻA
Gwóźdź do trumny Leppera Andrzej Lepper to nie jest koń, którego obstawiałem i któremu kibicowałem, choć spotkałem go i rozmawiałem z nim kilkakrotnie. Zawsze z jego inicjatywy, bo był taki czas, że ludowy przywódca zabiegał o przychylność „FiM”. Nie tyle zresztą dla siebie, co dla „Samoobrony”. Oczywiście nic z tego nie wyszło, bo wyjść nie mogło, ale do naszej redakcji zawitał (patrz zdjęcie). Nie od rzeczy będzie przytoczenie tu pewnej wesołej anegdoty z udziałem Przewodniczącego. Jadę sobie oto na umówione z nim spotkanie do Warszawy, a tu nasz redakcyjny kierowca coraz dziwniej się zachowuje. Jakoś tak patrzy z ukosa, uśmiecha się przymilnie i... – Co jest, Rysiu? – pytam zdziwiony, a on jakoś tak cichnie i duka, jakby czegoś wydusić z siebie nie mógł, choć zazwyczaj buzia mu się nie zamyka. – No bo ja mam sprawę taką, tylko... tylko że będziesz się gniewał, jak powiem. – Nie będę, wal! – Na pewno nie będziesz? Bo to... wiesz... takie to głupie trochę jest, ale ja bym jeden raz w życiu miał do ciebie prośbę. No bo ja tak bardzo chciałbym, żebyś mnie zabrał na spotkanie z Lepperem. Choć na chwilkę. Nie powiem, zamurowało mnie nieco. – Po co ci to? Dlaczego? – No bo ja, Mareczku... no bo ja strasznie kocham pana Andrzeja. Teraz zamurowało mnie już na całego i taki zamurowany dojechałem na Jerozolimskie do siedziby „Samoobrony”. Wysiadając, rzuciłem krótkie „chodź”, a Rysiowi jakby kto skrzydła doprawił. Wywiad z Lepperem rozpoczął się punktualnie, ale cóż to była za dziwna rozmowa. Ledwo zdanie mogłem co jakiś czas wtrącić. Pierwsze skrzypce grał Rysio. Duszą towarzystwa stał się nagle. Perorował, zadawał pytania, opowiadał dowcipy, a wszystko przerywał retorycznym pytaniem akcentowanym klepnięciem rozmówcy w ramię: „No i jak tam, panie Andrzejku”. „Leci, panie Rysiu, jakoś leci” – słyszał w odpowiedzi, bo obaj panowie tak nadzwyczajnie przypadli sobie do gustu, że skończyło się to ich wspólnym zdjęciem. Sam robiłem, bo mi kazali. Z lokalu „Samoobrony” wychodziłem nie tyle wściekły, co już do końca zamurowany. Widocznie tego dnia miał być to mój stan permanentny, bo czekała mnie jeszcze jedna niespodzianka: – Rysiek! Jak ty, do jasnej cholery, mogłeś do wicemarszałka Sejmu,
~ ~ ~ Lepper nigdy nie był ulubieńcem Warszawki. Salony pogardzały nim, uważały go za element gorszy „rasowo” i intelektualnie, nie ufały mu i... obrzydliwie wykorzystywały do swoich celów. Jak to salony.
~ ~ ~ Ta anegdota, która na stałe przeszła do kanonu redakcyjnych opowieści, przypomniała mi się nagle po tragicznej wiadomości, jaka nadeszła w piątkowe popołudnie. Dlaczego? Bo doskonale opisuje nie tyle naszego Rysia, co Leppera. Taki był. Z jednej strony denerwujący demagog,
Dziś, z perspektywy czasu, cała ta lepperiada z drogowymi blokadami, z rozsypywaniem zboża na tory, z zajmowaniem sejmowej trybuny wydaje się śmieszną igraszką w porównaniu z opresyjnym państwem IV PR, jakie zgotowali nam Kaczyńscy, Ziobro, Kamiński i reszta tej bandy. Do konstrukcji
doszło do zmontowania wymierzonej w niego fałszywej, ohydnej afery gruntowej. A co było? Tylko lekkie przekroczenie przepisów przez agentów CBA, którzy posługiwali się sfałszowanymi dokumentami. A tego, że szef CBA Kamiński i jego pieski z Zarządu Operacyjnego CBA staną wkrótce przed sądem za przekroczenie uprawnień i bezprawną prowokację wobec funkcjonariusza rządu, Czuma już nie zauważa. A afera przeciekowa? Tu przewodniczący komisji dopatruje się zaledwie lekkich uchybień Ziobry i Engelkinga. Prawdziwe kuriozum to fragment Czumowego sprawozdania dotyczący zachowania protegowanej Ziobry – prokurator Elżbiety Janickiej. Przypomnijmy: to ta miła pani – szefowa warszawskiej Prokuratury Okręgowej – groziła podległym sobie prokuratorom, że „puknie ich” (sic!), jeśli przed wyborami do Sejmu 2007 aresztują Tomasza Lipca, byłego ministra sportu z ramienia
„chłopski filozof”, ludowy trybun i blokadowy watażka, a z drugiej – zwyczajny, życzliwy ludziom, miły, nawet ciepły człowiek bez zadęć salonów, bez nawyków Warszawki, bez tego całego sztucznego sztafażu, blichtru i obłudnego łgarstwa. O jego naturalności, ale przecież i jakiejś pierwotnej bezkompromisowości świadczy też i inna sytuacja. Dopiero wykiełkowała afera pedofilska kleru, więc dzwonię do różnych polityków z prośbą o komentarz. Kolejnym jest Lepper: – Co bym zrobił? Jaja bym kazał poucinać tym zboczeńcom w sutannach. Razem z kutasami! – Mam tak napisać, panie przewodniczący? – Ma pan tak napisać!
i do żyrowania tego chorego tworu przewodniczący „Samoobrony” był chwilowo i arytmetycznie potrzebny. Chwilowo, bo kiedy użyteczny być przestał, do jego eliminacji nie tylko ze struktur władzy, ale i z politycznego życia posłużono się ordynarną prowokacją. Tak grali bracia Kaczyńscy, bo inaczej postępować nie umieli. Nie tylko z Lepperem – z każdym, kto nie był z nimi, kto według nich stał tam, gdzie ZOMO. I to właśnie miała poznać, nazwać po imieniu i rozliczyć komisja posła Czumy. Jaką musiał mieć minę Andrzej Lepper, gdy w czwartkowy wieczór czytał cieniutki, 88-stronicowy dokument, w którym stało, że w ogóle nie
PiS. Co na to przewodniczący Czuma? To według niego tylko sprawa dla prokuratorskiego sądu dyscyplinarnego. Ot, co... W sprawozdaniu Czumy czytamy za to, że „w latach 2005–2007 nie istniał mechanizm, który umożliwiałby funkcjonariuszom publicznym zajmującym kierownicze stanowiska państwowe nielegalne wywieranie wpływów na prokuratorów, funkcjonariuszy policji i służb specjalnych”. Są w takim razie tylko dwie możliwości: albo Czuma zwariował, albo on i my żyliśmy w dwóch zupełnie innych państwach. A może jest jeszcze i trzecia możliwość? O niej za chwilę. Bo jeszcze kilka cytatów z Czumowego sprawozdania:
w końcu do wicepremiera rządu Polski, mówić „panie Andrzejku”? Czyś ty ocipiał?! – No bo ja go, Mareczku, tak bardzo kocham – odparł rozbrajająco Rysio, zupełnie nie rozumiejąc, o co mi chodzi.
W czwartek 4 sierpnia Lepper miał w ręku wnioski Czumy z prac tzw. komisji naciskowej. Czytał, że IV RP była państwem prawa, że nie było żadnych nacisków, nie było Blidy, walki z „układem”, afery gruntowej, walenia go w łeb dyktafonem. Po czwartku przyszedł piątek...
„(...) brak jest podstaw do tego, aby zarzucić naruszenie prawa byłemu ministrowi sprawiedliwości Zbigniewowi Ziobrze (...). Komisja nie znalazła podstaw do formułowania wniosków o pociągnięcie do odpowiedzialności konstytucyjnej żadnych osób (...). Mariusz Kamiński nie podejmował działań, które można ocenić jako wymuszenia przekroczenia uprawnień wobec podległych funkcjonariuszy (...). Zatem nic nie było – jak mawia klasyk Kononowicz. Nie było IV RP – państwa strachu, nienawiści, wyimaginowanych układów, zapaści transplantologii, CBŚ, ABW i CBA pukających nad ranem w drzwi. Nie było też śmierci Blidy, podsłuchów, nacisków, wymuszeń itd... Czytał to wszystko Andrzej Lepper i chłopskim oczom nie wierzył. Ja też. Tylko że mnie świat nie walił się na łeb. To nie ja zostałem podstępnie wyautowany, wyrzucony na margines. Co tam margines... na śmietnik. Owszem, Lepper nie był święty, wiele miał za uszami, a na przykład w sprawie tak zwanej seksafery raczej nie chciałbym być jego obrońcą, ale... Ale w czwartkowy wieczór dowiedział się, że jego śmiertelni wrogowie i dręczyciele to ludzie honoru. Wcześniej zmagał się z ciężką chorobą syna, z bankowymi wierzycielami walącymi do drzwi, z licznymi procesami... Hiob by to wytrzymał. On nie. A sprawozdanie Czumy mogło być dlań ową kroplą przepełniającą kielich. Ostatnim gwoździem. Katolickie media (Terlikowski i inni) rozwrzeszczały się, że w śmierć Leppera mogą być zamieszane osoby trzecie. Kto wie, czy paradoksalnie nie mają racji... Wróćmy na chwilę do owej tajemniczej trzeciej możliwości mogącej wytłumaczyć nam bezsensowne, nierozumne (a może wcale nie) postępowanie Czumy i jego zdumiewające konkluzje. Otóż Andrzej Czuma ponownie chce być posłem. Startuje więc w wyborach z szóstego miejsca listy warszawskiej. Czyli jest raczej bez szans. No, chyba że stanie się cud. Czy jego sprawozdanie ma być pomocne dla takiego cudu, czyli dla życzliwości elektoratu PiS? Na razie Kaczyński, Ziobro, Mularczyk, Kamiński, Brudziński i reszta są Czumą i jego zemstą na Tusku za „szóstkę” zachwyceni! Jeszcze bardziej tym, że z nieba spadła im kolejna trumna, którą można przed wyborami grać! Trumna, do której Ziobro będzie mógł nareszcie wykorzystać swój słynny gwóźdź. Co przecież kiedyś zapowiadał. MAREK SZENBORN
30
Nr 32 (597) 12–18 VIII 2011 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Piętno Leppera Nie przepadałem za nim, a jednak jego śmierć mną wstrząsnęła. Nawet czuję się trochę winny. Nie protestowałem, gdy Kaczyński i CBA używali wobec niego metod na granicy prawa. Nie protestowałem, bo to dotyczyło Leppera, a należało protestować. Prawo jest prawem. Ma być przestrzegane wobec każdego. Nie protestował Tusk i nie protestowały liczne święte głowy wielu dziennikarzy, którzy tak hojnie bronią godności Jarosława Kaczyńskiego czy Ludwika Dorna. Lepper stał się symbolem obciachu i chamstwa, więc można było wobec niego wszystko. I dlatego jego samobójcza śmierć jest tak szokująca – jest wyzwaniem rzuconym nam wszystkim. Gdzie byliście, aby zagwarantować mi godność? – pyta trup Leppera. Samobójcze śmierci osób publicznych zawsze nabierają dodatkowego sensu. Może jest w tym coś z pozostawania na polu bitwy do końca, a nie uciekania w przebraniu? I dlatego to robi na nas takie wrażenie? Czy śmierć samobójcza może być bohaterska? Jak się teraz z tą śmiercią obejdziemy? Co zrobić z trupem wicepremiera
w rządzie Jarosława Kaczyńskiego i wicemarszałka Sejmu z czasów rządów Leszka Millera? Trzeba jeszcze przypomnieć, że gdyby nie poparcie Leppera, to Lech Kaczyński nie byłby prezydentem w 2005 roku. Więcej – gdyby nie Lepper, istotna cześć obywateli nie miałaby szansy na to, aby ich problemy stały się elementem debaty politycznej. Co zrobić teraz z tym wszystkim? Milczenie o Lepperze też coś mówi! Czy był więc Lepper człowiekiem, który odcisnął swoje piętno i przejdzie do legendy? Czy był przystawką, którą pożarł Jarosław Kaczyński i dostanie teraz co najwyżej niestrawności? Gdzie będzie pochowany? Na Wawelu obok prezydenta, którego poparł? Czy w kącie cmentarza, w miejscu dla samobójców? A może odbędzie się wreszcie jakiś pogrzeb świecki? Czy odbędą się uroczystości państwowe z udziałem najważniejszych osób w państwie? Czy wszystko stanie się gdzieś w rodzinnej wsi, po cichu, bez drażnienia innych? Nie wiadomo, co zrobić z Lepperem po śmierci. Dopóki żył, wszystko wydawało się o wiele łatwiejsze. Takie przaśne i swojskie jak on sam. JANUSZ PALIKOT
Wolontariusze, którzy chcą pomóc w zbieraniu podpisów na listach poparcia KOMITETU WYBORCZEGO RUCHU PALIKOTA w Łodzi, proszeni są o kontakt pod nr. telefonu: 601 066 206.
RACJA Polskiej Lewicy oraz Ruch Palikota organizują protest przeciwko oddaniu Liceum Ogólnokształcącego im. Hetmana Żółkiewskiego Kościołowi rzymskokatolickiemu, który chce je przekształcić w Muzeum Diecezjalne. Protest odbędzie się przed Urzędem Miasta Siedlce w dniu 1 września 2011 roku o godz. 13. Wszystkich chętnych, którzy są przeciwni oddaniu na rzecz Kościoła zabytkowego budynku stanowiącego wspólny majątek, serdecznie zapraszamy do wzięcia udziału w proteście. Marian Kozak, RACJA Siedlce
Zjazd czytelników „FiM” (26–28.08.) zbliża się wielkimi krokami. Potwierdzamy ostatecznie miejsce zlotu, którym jest: Ośrodek Sportu i Rekreacji „VICTORIA” ul. Błonie 1, 97-330 Sulejów Do zobaczenia!
Trędowaci Trędowata Heleny Mniszkówny, choć literaturze przyniosła więcej szkody niż pożytku, jako określenie odtrącanych nadaje się do stałego wykorzystania. Widać już taka polska natura, że dla własnego wywyższenia potrzebuje innych poniżać, wyszydzać, ośmieszać. Duma narodowa Polaków bierze się nie z rzeczywistych osiągnięć, których przecież nie brakuje, ale z pielęgnowania mitu o wyjątkowości i nadzwyczajności piastowskiej nacji oraz ciągłego eksponowania doznanych krzywd, tragedii i klęsk. Przede wszystkim zaś z porównań. Jesteśmy tym lepsi, im inni są gorsi. Stąd tak miłe sercu każdego prawdziwego Polaka, choć całkowicie pozbawione podstaw, przekonanie, że Rzeczpospolita znajduje się pod szczególną opieką Matki Boskiej, królowej Polski, a byłoby jeszcze lepiej, gdyby do kompletu i Chrystusa intronizować na króla III RP. Każda katastrofa, która nas dotyka, musi być, choćby w jakimś aspekcie, największa i już z tego powodu godna wyjątkowego uznania. Umiłowanie mitu powstania warszawskiego wynika z faktu, że żaden inny kraj nie miał tak kompletnie zniszczonej stolicy, a 200 tysięcy zabitych to ponaddwukrotnie więcej niż zginęło od wybuchu bomby atomowej w Hiroszimie (wliczając zgony w wyniku choroby popromiennej). Dzięki powstaniu możemy dołożyć do zbrodni katyńskiej bezduszność radzieckiej armii, która nie pomogła. Pozwala to zapomnieć o jej zasługach, choćby w uratowaniu
Krakowa i jego cudownych zabytków. Zresztą, jak się okazuje, całkiem słusznie, bo dr Teodor Gąsiorowski, dzielny historyk z IPN, odkrył nie tak dawno, że znani z umiłowania sztuki i zabytków hitlerowcy wcale nie zamierzali zburzyć Krakowa, a Rosjanom po prostu nie chciało się go zdobywać. Ktokolwiek wyłamie się z uznanej formuły, jest trędowaty. Nie wolno szargać świętości. Nawet jeśli obraża rozum. Dlatego do zarażonego filosemickim trądem Grossa dołączył ostatnio zainfekowany antypowstańczo minister Sikorski. Ośmielił się określić sierpniowy zryw mianem „narodowej katastrofy”, z której należy wyciągnąć wnioski. Gwoli sprawiedliwości trzeba stwierdzić, że gdyby je nazwał największym sukcesem polskiego oręża i myśli politycznej, zostałby najprawdopodobniej okrzyknięty bezczelnym szydercą. Zwłaszcza w polityce trędowaci zmieniają się jak w kalejdoskopie. W III RP pierwszymi trędowatymi byli lewicowcy. Ponieważ nie chcieli dobrowolnie wisieć na drzewach zamiast liści, Michnik ogłosił, że wolno im mniej. A jeśli tyle samo lub więcej, to jedynie pod warunkiem, że przeszli na kapitalizm. Jak Geremek czy Balcerowicz. Samo bywanie na grillach u p. Rapaczyńskiej nie było wystarczające, choć naturalnie przydawało upragnionego szlachectwa. O dziwo, najniebezpieczniejsze było picie z samym guru „Gazety Wyborczej”. Na szczęście tylko dla niektórych kończyło się wyrokiem skazującym i odsiadką.
Ujmując chronologicznie, kolejnymi trędowatymi były dwie przystawki PiS: LPR i Samoobrona. Zostały skutecznie wyeliminowane. Częściowo na własną prośbę. W pewnej mierze na skutek działań prezesa Kaczyńskiego & company. Samoobrona, choć mająca korzenie w ziemi, okazała się dość odporna na zakażenie aferą gruntową. Padła dopiero na seksualnej, mimo że akurat p. Aneta Krawczyk nie jest ikoną na sztandar walki z molestowaniem seksualnym w pracy. Spadające notowania prezydenta Kaczyńskiego skutecznie zatrzymała dopiero jego śmierć w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem. Natychmiast okrzyknięto ją największą w historii ludzkości. Zdumieni Polacy dowiedzieli się, że stracili najwspanialszego w historii prezydenta i kwiat polskiej polityki. O dziwo, politycy pozostali przy życiu nie poczuli się, z wyjątkiem nielicznych, dotknięci. Uznali, że jazda na trumnach jest bardziej opłacalna niż dbałość o własne, dobre imię. A może po prostu zrozumieli, że w Polsce jest tylko jeden sposób, żeby przestać być w czyichś oczach trędowatym. Zginąć, umrzeć, w ostateczności popełnić samobójstwo. Nawet jeśli nad trumną nie będzie cicho, to na pewno nikt nie powie złego słowa. Raczej przeciwnie. Wszyscy, na wyścigi, zechcą wykonywać testament. Naturalnie – ze spodziewanym dobrodziejstwem inwentarza. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
Kampania ruszyła Streszczenie przemówienia Przewodniczącego RACJI PL na wspólnych wiecach z Ruchem Palikota w Jarocinie, Ostrowie Wielkopolskim i we Wrześni. RACJA PL powstała 9 lat temu jako ruch sprzeciwu wobec postępującej klerykalizacji Polski pod rządami lewicy parlamentarnej, która – mając ponad 40-procentowe poparcie – sprzeniewierzyła się swoim wyborczym obietnicom i umocniła Komisję Majątkową, zamiast ją zlikwidować, wzmocniła pozycję kapelanów nie tylko w wojsku i policji, ale praktycznie we wszystkich ważnych instytucjach państwowych. Klerykalizacja naszego kraju kosztuje budżet państwa 7 mld zł rocznie, nie licząc dotacji samorządowych. RACJA PL jest jedyną partią w Polsce, która otwarcie o tym mówi i demonstruje przeciwko takim praktykom. To my – wyśmiewani i opluwani przez media głównego nurtu, wspierani tylko przez tygodnik „Fakty i Mity” – wyszliśmy na ulice wielu miast w Polsce w proteście przeciwko podpisaniu konkordatu, który uzależnił nasze państwo od Kościoła katolickiego. Protestowaliśmy przeciwko Komisji Majątkowej grabiącej dobro narodowe. Piętnowaliśmy i nadal piętnujemy nadużycia i bezkarność kleru katolickiego oraz spolegliwych urzędników państwowych. Walczymy o prawa kobiet. A czy kiedykolwiek Państwo o nas słyszeli? Nie! Bo istnieje embargo informacyjne na naszą partię. Nawet panu Januszowi zakazano w wystąpieniach telewizyjnych wymieniać nazwę naszej partii jako swojego wyborczego sojusznika! Program RACJI od programu Ruchu Palikota różnią tylko szczegóły, zatem postanowiliśmy poprzeć dążenia pana Janusza Palikota i wraz z nim chcemy zbudować państwo świeckie przyjazne obywatelowi – silną i nowoczesną Polskę. Można to zrobić tylko wtedy, kiedy uda się skruszyć ten partyjny beton czterech partii parlamentarnych na Wiejskiej, które od 20 lat niszczą, psują nasz kraj i kawałek po kawałku oddają go najmniejszemu państwu świata. Watykan zajmuje powierzchnię zaledwie 44 ha, a w Polsce na przykład na każdą parafię na Ziemiach Zachodnich i Północnych otrzymał 15 ha. Nasze państwo przekazuje na rzecz Watykanu miliardowe kwoty, które mogą być spożytkowanie na podniesienie emerytur, rent, poziomu służby zdrowia, oświaty. W zamian otrzymujemy od Kościoła katolickiego święte obrazki, krew papieża i wiadro święconej wody. A także pochwałę przemocy w rodzinie, molestowanie dzieci i ubezwłasnowolnienie kobiet! RACJA mówi – dość! Razem z Waszą pomocą możemy zmienić oblicze tej ziemi. Nie wierzcie Państwo sondażom i nie bójcie się oddać na nas głos. Obce Ci kłamstwo, przemoc, ciemnota... głosuj na RACJĘ i Palikota. Ryszard Dąbrowski, Przewodniczący RACJI PL
Nr 32 (597) 12–18 VIII 2011 r.
31
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
3-letnia dziewczynka używała wulgaryzmów. Jej mama zagroziła więc, że jeżeli sytuacja nadal będzie się powtarzać, to mała może iść sobie w świat i nie wracać do domu. Były trzy dni spokoju, jednak sytuacja się powtórzyła i groźba została spełniona. Dziewczynka wzięła więc swoją walizeczkę, wsadziła tam lalki i inne zabawki, po czym wyszła z domu, a drzwi zamknęły się za nią. Jej mama patrzyła jednak przez judasza, by zobaczyć, co córka zrobi. Ta usiadła na schodach i zaczęła się zastanawiać. Mama wyszła wtedy i siadła przed nią. Mama: – Tu masz swój dom i jest ci w nim dobrze. Widzisz, jednak nie chcesz iść w świat. Dziewczynka: – Ale mamo, ja chcę, tylko ja, kulwa, nie wiem w którą stronę... ~ ~ ~ Jak wyglądałby świat bez mężczyzn? Byłby pełen szczęśliwych, grubych kobiet.
1 Rozmawiają dwie przyjaciółki: – Wiesz, miałam problem z nałogiem. – Co, piłaś? – Nie, byłam nimfomanką. – I jak sobie z tym poradziłaś? – Musiałam się zaszyć. ~ ~ ~ Żona latarnika woła do męża: – Kochanie! Wygraliśmy w konkursie! – Cudownie! Ale co?! – Dwutygodniowe wczasy nad morzem! ~ ~ ~ Rozmowa w pociągu: – Panie konduktorze, czy w Zimnej Wodzie staje? – Chyba kaczorowi... KRZYŻÓWKA Odgadnięte wyrazy 6-lliterowe wpisujemy zgodnie z ruchem wskazówek zegara, rozpoczynając od pola oznaczonego strzałką Wirowo: 1) pogodowy deseń, 2) panorama w ramach, 3) na nią czeka rata, 4) z piękną w parze, 5) umie czarować, 6) tata, dla mnie i mojego brata, 7) część wywiadu z zakupami, 8) po rozwiązaniu nie występuje, 9) z pasty słyną, 10) kawał świni, lecz nie schab, 11) co ma uzi do munduru?, 12) wypełniona aktami z hakami, 13) całowanie na powitanie, 14) toksyczna gadka, 15) szafa, a w niej moda, 16) łączysz dwa słowa i jest gotowa, 17) uczeń ma to z czarta, 18) co to za święty, co pomaga w nagonce?, 19) co pracodawca potrafi zrobić, z ulotki?, 20) łoże, pożal się Boże, 21) cała zgorzkniała, 22) bywa, że mija, a wczasowiczka niczyja, 23) najwyższy w Rosji, 24) roślina z komina, 25) narodziny rogacza, 26) na co z rodziną jedzie ktoś, komu się wiedzie?, 27) amatorzy winek z malinek, 28) tamtejsze schody weszły do kina, 29) stać by go było na Wenus, z Milo, 30) gładka przy kładkach, 31) klawisz pomagający w ucieczce, 32) bywa cały zaropiały, 33) co wyrosło w Chinach z mimozy?, 34) płynie w Szczebrzeszynie, 35) dla ducha lub dla brzucha, 36) trzepie na granicy, 37) chmara ich lata zamiast krawata, 38) piorą brudy w czterech ścianach, 39) wystarczy rzec „egzystencjalista” i sprawa oczywista, 40) ubikacja byle jaka, 41) tam złota palma odbić może, 42) kuka tam szukaj, 43) sama się przyznać nie może, 44) markowy album, 45) na szyi stuła, na głowie..., 46) trawa jak drzewo, 47) o dziewczynie w magicznej krainie, 48) nie pomyl czasami z praktykami, 49) przywiązany do lipy, 50) czarny na drodze, 51) perłowa tylko u mięczaków, 52) to stąd leciały iskry w świat, 53) władca z przeznaczeniem hiszpańskim imieniem, 54) sprzątanie na zawołanie, 55) grają w duszy, 56) słodka glazura, 57) ulubiony chleb wynalazcy telefonu, 58) kobieta znana z Hamleta, 59) grób, lecz nie w dole, a w górze, 60) jak mak wymieszasz, to go zrobisz.
2 24
4 7 11
8
11 8
27
29
35
46
18
31
58
41 45 50
33
53
56
55
15
49 28
52
32
21 23
48
47 51
40
44
43
36
24 34
12
22 17
39
42
25
28 31
1
38
36
4 7
2
27
34
15 19
14
33
20
23 6
26
30
9
10 14
22 19
25
5
9
18
21
37
30
17
20
29
6
13
10
16
5
32
3
12
13
3
54
35
57
26
59
16
60
L itery zzpponumerowanych ól ponumerowanychpól utwutworzą orzą rozw iązanie Litery rozwiązanie.
1
2
3
4
5
6
7
13
14
15
16
17
18
19
23
24
25
26
28
27
8
9
20
21
22
29
30
31
10
11
12
32
33
34
35
36
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 30/2011: „Seks jest jak skok na bungee – dodaje adrenaliny, a gdy pęknie guma, masz przerąbane”. Nagrody otrzymują: Artur Garstkiewicz z Lwówka, Anna Mokrzycka z Opatówka, Stanisława Rucka z Opola. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna: cena 51 zł na czwarty kwartał 2011 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 51 zł na czwarty kwartał 2011 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 3. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 4. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 5. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 6. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 7. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
32
ŚWIĘTUSZENIE
Papablokada
JPII skutecznie blokuje Kozłowiecki Park Krajobrazowy
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 32 (597) 12–18 VIII 2011 r.
JAJA JAK BIRETY
Fot. Czytelnik
K
raść też trzeba umieć! – mawiają doświadczeni w tym fachu. ~ Charles Taylor z Kansas – podejrzany o napad na sklep i kradzież butów – na rozprawę, która odbyła się 3 miesiące później, przywdział... ukradzione buty. Jak można być aż takim debilem?! – mocno dziwił się sędzia. Charles trafił za kratki. ~ W Niemczech doszło do udanego napadu na bank. Następnego dnia 19-letni bandzior znalazł w gazecie opis swojej osoby – tak dokładny, że przeraził się i wysłał do redakcji sprostowanie: „Sprawca tak naprawdę jest wyższy. Jest również bardzo przystojny. Z miejsca zdarzenia wcale nie uciekł na rowerze, ale bardzo drogim sportowym samochodem”. Dziennikarze o niefortunnym liście poinformowali policję. ~ Niedoświadczony złodziej, 18-letni Charles Meriweather, wtargnął do domu w Baltimore, sterroryzował właścicielkę i zajął się okradaniem. Nie znalazł ani biżuterii, ani pieniędzy. Wkurzony, zażądał wypisania czeku na odpowiednią sumkę i – oczywiście – na własne nazwisko. Aresztowano go kilka godzin później. ~ Olga, 28-letnia właścicielka salonu fryzjerskiego, w osobliwy sposób poradziła sobie z 32-letnim włamywaczem. Rosjanka była zaprawioną we wschodnich sztukach walki...
CUDA-WIANKI
Z życia kradzieja nimfomanką. Rabuś – skuty kajdankami i faszerowany viagrą – musiał świadczyć najwymyślniejsze usługi seksualne. Po 2 dniach, litościwie wypuszczony, najpierw udał się do szpitala (miał zerwane wędzidełko), a następnie na policję, żeby złożyć doniesienie o gwałcie. Fryzjerka zapewniała, że – owszem – seks uprawiali, ale mężczyzna był karmiony i dostał 1000 rubli na odchodne. ~ Dennisa Newtona aresztowano za napad i kradzież. W czasie rozprawy, kiedy jeden ze świadków
wskazał go jako przestępcę, Newton wrzasnął: „Powinienem odstrzelić ci ten p...y łeb!”. Na sali zapanowała krępująca cisza, po czym oskarżony dodał: „Oczywiście, gdybym tam był”... ~ Kalifornijczyk Stephen Le próbował włamać się do ciężarówki. Nakrył go właściciel pojazdu i wezwał policję. Stephen, uciekając, przeskoczył mijane ogrodzenie i... wylądował na terenie więzienia. ~ W Ohio trzej zamaskowani bandyci wtargnęli do domu małżonków, których sterroryzowali i okradli. Jeden ze złodziei, 20-letni Stephen Bennett, tego samego dnia wrócił na miejsce przestępstwa – już bez maski. Pani domu tak mu się spodobała, że postanowił zaprosić ją na randkę. Kobieta rozpoznała szabrownika. ~ Na posterunek policji w Nigerii grupa oburzonych mieszkańców przyprowadziła kozę... oskarżoną o napad z bronią. Świadkowie zgodnie zeznali, że tajemniczy mężczyzna próbował ukraść samochód, a kiedy zorientował się, że nic z tego, przemienił się w kozę. JC