SAMOSPALENIE
KSIĘDZA PEDOFILA ! Str. 7 INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
LESZE K MILLE R O ZJED NOCZE LEWIC NIU – W YW Y ! Str IAD .1
Nr 33 (650) 23 SIERPNIA 20 12 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
0
3 września wejdzie w życie ustawa, która będzie zmuszała nas – dzieci i dorosłych – do wielu obowiązkowych szczepień. Koncerny farmaceutyczne zyskają miliony. Czy Polacy stracą zdrowie? ! Str. 3
! Str. 11
! Str. 3 ISSN 1509-460X
! Str. 15
2
Nr 33 (650) 17–23 VIII 2012 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Przybycie do Polski Cyryla I – patriarchy moskiewskiego i całej Rusi – ma być uwieńczone pojednaniem Kościołów katolickiego i prawosławnego. Krk łasi się na tę wizytę już od paru lat, bo to dla niego niebywała promocja. Obrzydza mu te zaloty prawica, sugerując, że Cyryl kocha Putina i współpracował z KGB. Do tego hierarchowie nie chcą rozmawiać o Smoleńsku, a to już zakrawa na zdradę i III wojnę światową! Poza jednaniem się z Kościołem katolickim Cyryl I będzie musiał stawić czoła problemom prawosławnych w Polsce. Otóż liczba wiernych tego Kościoła drastycznie maleje, ponieważ wchłania ich Krk albo po prostu rezygnują z wiary. Inaczej wygląda sprawa powołań. Klasztory są pełne mnichów i mniszek! Tylko komu tu służyć? Polacy zajmują 19 lokatę wśród najbardziej religijnych krajów z wynikiem 81 proc. mieszkańców przyznających się do wiary (nie mylić z praktykującymi katolikami). Na pierwszym miejscu jest Ghana, a tuż za nią – Nigeria i Armenia. Ostatnie trzy pozycje od końca na liście zajmują Chińczycy, Japończycy i… Czesi. Pozazdrościć. Badanie objęło 57 państw stanowiących 73 proc. populacji Ziemi. Michał Tusk, syn premiera, objawił słabość rządu. Prawicowe media sugerują, że jego szemrana współpraca z szefem Amber Gold pokazuje, iż tatuś nie upilnował własnego syna, więc nie potrafi też zająć się państwem. Premier Jarosław nie będzie miał takiego problemu. Dyrektorką biura współpracy instytucjonalnej w Kancelarii Prezydenta jest Anna Budzanowska, która zajmuje się m.in. stosunkami Kancelarii z poszczególnymi ministrami. Z pewnością najlepsze (nomen omen) stosunki ma z ministrem skarbu Mikołajem Budzanowskim… Swoim mężem. Posłanka PiS Krystyna Pawłowicz odgrzebała sprawę Madzi z Sosnowca i powiedziała, że winę za jej śmierć ponoszą feministki, bo „buntują się przeciwko tradycyjnej hierarchii wartości”. Mama Madzi należała do nabożnego, chrześcijańskiego ruchu Tebah i z pewnością nie była członkinią na przykład „Feminoteki”. Jeden z największych holdingów finansowych na świecie JPMorgan zamyka fundusz inwestycyjny Global Catholic Ethical Balanced Fund. Zadaniem funduszu było pozyskiwanie pieniędzy od katolików, którzy chcieli powierzać swój kapitał firmom związanym z Kościołem. Okazało się, że takich naiwnych jest niewielu, więc gigant z USA zamyka swój katolicki oddział. Angielski ruch religijny Victorious Pentecostal Assembly sprzedaje „cudowne leki” na raka, łamiąc prawo na Wyspach. Członkowie ruchu twierdzą, że po wypiciu litrowej butelki oliwy z oliwek i 500 ml soku porzeczkowego rak ustępuje. Pastor VPA twierdzi, że w „Piśmie Świętym stoi, iż Bóg może leczyć choroby, i to właśnie jego Kościół przekazuje tę nowinę ludziom”. Przepis udostępniamy za darmo, ale ostrzegamy, że terapia grozi sraczką. Były papieski kamerdyner Paolo Gabriele („FiM” 29/2012) został oskarżony o przecieki i kradzież, za co odpowie przed sądem. Grozi mu 6 lat więzienia. Watykan ogłosił, że Gabriele miał wspólnika – Claudia Sciarpellettiego, informatyka z biur watykańskich. Benedykt XVI może obu panów ułaskawić. Czy to zrobi? Holenderscy naukowcy i biznesmeni chcą skolonizować Marsa. W 2023 roku na Czerwonej Planecie ma się pojawić pierwsza grupa naukowców. Co dwa lata dołączaliby do nich kolejni. W 2033 roku projekt zostanie zamknięty. Problem w tym, że podróżnicy dostaną bilet… w jedną stronę. Powrót z Marsa jest zbyt kosztowny, więc na Ziemię już nigdy nie wrócą. A co z panienkami? Amerykańska archeolożka Angela Micol twierdzi, że dzięki komputerowej aplikacji Google Earth znalazła dwa nowe skupiska piramid. Jeśli odkrycie okaże się prawdą, będzie to przełomowe wydarzenie. Nie dość, że nowe piramidy nie znajdują się jak inne bezpośrednio w pobliżu Kairu, to według Micol są wyższe niż ich odpowiedniczki w Gizie.
Sport to zdrowie całej olimpiady oglądałem w telewizji tylko finał pingponga, bo to, co Chińczycy robią z tak małą piłeczką na tak małym stole, to już nie jest sport, tylko pokaz cyrkowy. Nie był to mój protest przeciwko zamianie na czas olimpiady niemal wszystkich programów informacyjnych na sportowe, choć dzięki temu wyleczyłem się z oglądania TVN24. Jestem po prostu przeciwnikiem organizowania olimpiad i uprawiania lekkoatletyki oraz wielu innych dyscyplin. To już przecież zakrawa na pojedynki gladiatorów i faktycznie nierzadko kończy się śmiercią, jak choćby w przypadku Kamili Skolimowskiej. Zagrożeni są nie tylko ci najlepsi, którzy dostają się do reprezentacji, ale także tysiące innych. Rekordy wyśrubowano do granic ludzkich możliwości, a wciąż istnieje ogromna presja narodów, mediów i kosmicznej kasy na ich dalsze poprawianie. Ludzie! Przecież nawet guma ma granice rozciągliwości, a mięśnie, ścięgna i stawy z gumy nie są. Jeśli ktoś przeżyje forsowne uprawianie sportu w ciągu 10–15 lat, a jego wątroba, nerki i trzustka poradzą sobie w tym czasie z trawieniem różnych chemicznych wynalazków, to regułą jest, że taki organizm popada w ruinę zaraz po zakończeniu kariery i ćwiczeń. Nie bawi mnie zatem rywalizacja ambitnych samobójców. Nieco inna sprawa jest z dyscyplinami drużynowymi, w których rekordy nie padają. Wtedy – niczym poseł Węgrzyn z PO na lesbijki – chętnie popatrzę. Ale też bez przesady, żeby zaraz uzależniać kondycję państwa od kondycji na przykład siatkarzy?! Wszak o to właśnie rządzącym chodzi, żeby ludziska zamienili sobie choć na jakiś czas potrzebę chleba na potrzebę igrzysk. Generalnie uważam, że sport to zajęcie dla szarych ludzi, a nie dla sportowców. Sport pomaga kształtować charakter, radzić sobie ze stresem – wiem to na własnym przykładzie, bo od 25 lat ćwiczę na siłowni. Widziałem ludzi, którzy wychodzili dzięki temu z poważnych nałogów, sam dzięki ćwiczeniom rzuciłem palenie. Z kolei sport zespołowy jest jednym z kluczowych aspektów wychowania młodzieży. Oprócz równomiernego rozwoju fizycznego, w tym koordynacji ruchowej, uczy on współpracy w osiąganiu sukcesu, co wkrótce przełoży się na stanowisko pracy i karierę życiową. Zawodnicy muszą podejmować szybkie i trafne decyzje, umieć wyłonić spośród siebie lidera, być odpowiedzialni za całą drużynę. Dzieci powinny uprawiać sport od najmłodszych lat, z wyłączeniem ćwiczeń siłowych. Małe Jasie rozwijają głównie mięśnie kręgosłupa, brzucha i odcinka lędźwiowego, co eliminuje bóle kręgosłupa u panów Janów w wieku 40+ nawet o 80 procent. Tymczasem Polacy, i to w każdym wieku, wolą oglądać sport na ekranie telewizora lub na arenie. Najlepiej zajadając się przy tym chipsami i popijając piwem lub coca-colą. Sport rekreacyjnie uprawia (zwykle okazjonalnie, np. raz na tydzień rowerek) co drugi dorosły Polak. Dlaczego tak licho? Ponieważ za młodu skórka Jasia nie nasiąknęła potem podczas ćwiczeń. Winne nie są jednak dzieciaki, ale dorośli, którzy do sportu nie chcą lub nie potrafią młodych zachęcić (ich też nikt nie zachęcał) lub uznali, że są w budżecie państwa ważniejsze sprawy (np. dogadzanie klerowi) od kultury fizycznej. Przekłada się to na późniejsze zdrowie obywateli i na wyniki naszych
Z
reprezentacji podczas licznych turniejów. Polscy sportowcy muszą ćwiczyć w domu, na łąkach lub płacić z własnej kieszeni za przygotowanie do turnieju. Tak jak w przypadku Adriana Zielińskiego. Złoty medal uratował go przed dotkliwą karą, którą chcieli nałożyć na niego działacze Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów. Za co? Za to, że wyjechał prywatnie na 2 miesiące doszlifować formę w Gruzji. Kolejnym przykładem jest też jedyna na olimpiadzie polska bokserka, która zaczęła ćwiczyć w wieku 21 lat, bo wcześniej nie miała po temu warunków. Na Zachodzie takie talenty dostałyby miesięczne stypendia po kilka tysięcy euro, i to już od szkoły podstawowej. Ale mocno wierzący Polacy i tak oczekują cudów przed każdymi mistrzostwami. Tymczasem katastrofalną sytuację w polskich szkołach – bo to przecież w nich zaczyna się uwiąd kondycji fizycznej narodu – potwierdziła NIK. Niemal połowa szkół nie ma sali gimnastycznej. Oczywiście salę do katechezy mają wszystkie. Około 30 proc. istniejących salek to małe klitki; mamy zaledwie 1,5 tys. pełnowymiarowych sal gimnastycznych na ponad 26 tys. szkół. Na przykład w Zespole Szkół w Kole w salce gimnastycznej przy pełnej frekwencji przypadało 1,5 m2 na osobę. Najczęściej więc zimą nasze dzieciaki ćwiczą na najszerszym korytarzu, a przebierają się w stroje sportowe w klasach. 75 proc. szkół nie zapewnia uczniom właściwego poziomu bezpieczeństwa w czasie lekcji WF-u. Także sposób prowadzenia zajęć oraz kształcenie studentów na kierunku wychowanie fizyczne NIK oceniła negatywnie. Nauczyciele są na ogół wykwalifikowani, ale nie dbają o poziom i atrakcyjność prowadzonych zajęć i nie pracują nad indywidualnymi talentami sportowymi. Tylko 5 szkół na 42 skontrolowane skorzystało w ciągu roku szkolnego z możliwości poszerzenia zajęć o naukę pływania lub aerobik. Ponad 30 proc. szkół nie organizowało mistrzostw ani spartakiad szkolnych (pamiętacie te spartakiady za wstrętnej komuny?!). Efekt jest taki, że pomimo wprowadzenia trzeciej godziny WF-u w szkołach modne stało się unikanie tych zajęć. Od szkoły podstawowej do liceów nie ćwiczy około 25 proc. uczniów (pomimo obecności na lekcji). Twierdzą, że nie mają stroju sportowego lub przynoszą zwolnienia od rodziców. Zdaniem NIK prawdziwe przyczyny są jednak inne: kiepska infrastruktura, wadliwy systemem oceniania, a przede wszystkim nieatrakcyjne zajęcia. Najczęściej wyglądają one tak, że nauczyciel rzuca dzieciakom piłkę, a sam dekuje się gdzieś na zapleczu. Burmistrz Londynu Boris Johnson zaproponował wprowadzenie dla angielskich dzieci po dwie godziny WF-u... dziennie, by angielscy sportowcy odnosili jeszcze większe sukcesy w sporcie. – Polski nie byłoby na to stać – skomentowała Katarzyna Hall, była minister edukacji. No to ja proponuję coś, na co nas stać: zlikwidować naukę religii rzymskokatolickiej i w to miejsce wprowadzić WF – będzie go wtedy po godzinie na dzień. Dodatkowo zaoszczędzone w ten sposób 1,5 mld zł rocznie należy zainwestować w infrastrukturę sportową, stypendia itp. Polacy będą zdrowsi na ciele i duszy! JONASZ
Nr 33 (650) 17–23 VIII 2012 r. zy jest się czego bać? Pamiętamy aferę z „pandemią świńskiej grypy” – wykreowali ją w 2009 roku producenci szczepionek i zmusili rządy do zakupu setek milionów dawek niesprawdzonych medykamentów. W delikatnej sferze zdrowia jesteśmy jak najdalsi od kategorycznych ocen, ale jeśli posłużyć się metodą czarnowidztwa... Oto kilka kontrowersji naszym zdaniem najistotniejszych: ! „Na potrzebę nowelizacji wskazywały zarówno doświadczenia zebrane przez przedstawicieli administracji centralnej (...), jak również organów Państwowej Inspekcji Sanitarnej” – przekonywała w Sejmie poseł sprawozdawca Alicja Dąbrowska (PO), z zawodu lekarz. Nie ujawniła ani jednego przykładu rzekomych fatalnych doświadczeń dotychczas obowiązującej ustawy, podczas gdy analiza wprowadzonych zmian prowadzi do wniosku, że skorzystają na nich przede wszystkim koncerny farmaceutyczne. Tak twierdzi m.in. wybitny znawca przedmiotu – prof. dr hab. Maria Dorota Majewska, neurobiolog z Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, zajmująca się związkiem szczepień dzieci z ich późniejszym autyzmem. ! „Stara” ustawa definiowała, że zakaźna jest choroba wywołana przez „biologiczne czynniki chorobotwórcze, które ze względu na charakter i sposób szerzenia się stanowią zagrożenie dla zdrowia publicznego”. Teraz natomiast będzie to każda „choroba wywołana przez biologiczny czynnik chorobotwórczy”.
C
3
Powikłania okołoszczepienne Za kilkanaście dni wejdzie w życie nowelizacja ustawy o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi, na mocy której szczepienia staną się jeszcze bardziej obowiązkowe. Sanepid dostanie do ręki instrumenty oddziaływania budzące grozę wielu środowisk rodzicielskich, organizacji pozarządowych, a nawet lekarzy i ludzi nauki. Wprowadzenie nowej, okrojonej definicji odbiega od stosowanych dotychczas reguł, że używamy standardowego nazewnictwa Unii Europejskiej. Na potencjalne skutki tego zabiegu wskazuje dr Jerzy Jaśkowski, założyciel i pierwszy kierownik Poradni Ekologicznej Wojewódzkiego Ośrodka Medycyny Pracy w Gdańsku, były biegły sądowy: – Wszelkie porównania statystyczne okażą się niemożliwe, bowiem to, co wczoraj było chorobą zakaźną, obecnie może być czymś innym, i odwrotnie. Znikną niektóre powikłania poszczepienne, bowiem będzie to nowa choroba. Innymi słowy: nikt nie będzie mógł dochodzić odszkodowań, ponieważ nie będzie żadnych powikłań. Oczywiście w statystyce. Profesor Majewska dodaje, że wykreślenie czynnika infekcyjnego i „zagrożenia dla zdrowia publicznego” pozwoli urzędnikom lub grupom interesu na dowolne zaliczanie
esort obrony dostarczał do Afganistanu sprzęt, którego nie było. Okolicznością łagodzącą jest fakt, że utrzymano to w tajemnicy również przed talibami... Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie prowadzi dwa śledztwa w sprawie (czyli na razie bez zarzutów postawionych konkretnym podejrzanym) „niedopełnienia obowiązków lub przekroczenia uprawnień przez żołnierzy resortu obrony narodowej w trakcie realizowania zamówień publicznych na dostawę sprzętu wojskowego dla polskiego kontyngentu w Afganistanie”. Pod tym enigmatycznym określeniem kryje się zdumiewająca niefrasobliwość i korupcyjne prawdopodobnie układy panujące do niedawna (chodzi o lata 2010–2011) w pionie MON odpowiedzialnym za zakupy uzbrojenia dla naszych „misjonarzy”. Najogólniej rzecz ujmując, chodzi o zamawianie nieistniejącego sprzętu oraz tolerowanie opóźnień w dostawach i manipulowanie karami umownymi. Przykładowo: ! Aukcja elektroniczna przeprowadzona przez Departament Zaopatrywania Sił Zbrojnych MON (obecnie Inspektorat Uzbrojenia) na dwa „Wielosensorowe Systemy Rozpoznania i Dozorowania” wygrana 18 listopada 2010 r. przez konsorcjum firm izraelskich (Elbit i Tadirana) oraz Wojskowego Instytutu Łączności za cenę 49 mln 847 tys. zł! System miał się składać z zainstalowanych na transporterze Rosomak: kamerze, radarze i dalmierzu laserowym, komputerów, monitorów i trzech samolotów bezzałogowych z konsolą operatora, oraz urządzeń obrony własnej.
R
GORĄCE TEMATY
do chorób zakaźnych nawet stanów typu: alergie, zatrucia pokarmowe, ukąszenia przez owady czy pająki. A to z kolei może skutkować przymusem brania eksperymentalnych szczepień i leków, wśród których nie brakuje toksycznych. ! Dotychczas każdy lekarz dokonujący zgłoszenia podejrzenia lub
Zgodnie z umową te cudeńka powinny trafić do armii najpóźniej w sierpniu 2011 r. Terminu nie dotrzymano, a późną jesienią pojazdy przechodziły dopiero próby zdawczo-odbiorcze. Dla wtajemniczonych nie stanowiło to żadnej sensacji, bo już pół roku wcześniej eksperci z Wojskowych Zakładów Mechanicznych w Siemianowicach, producenta Rosomaków, ostrzegali (pismem z 18 kwietnia) szefa Inspektoratu Uzbrojenia gen. bryg. Andrzeja
rozpoznania zakażenia, choroby zakaźnej lub spowodowanego nią zgonu musiał prowadzić odpowiedni rejestr. Przepisy te wykreślono z ustawy. Profesor Majewska podkreśla, że ustawodawca popełnił gruby błąd, oddając nadzór wyłącznie Sanepidowi obarczonemu konfliktem interesu, bo czerpiącemu zyski z rozprowadzania szczepionek: „W Polsce prawie nie gromadzi się dowodów powikłań poszczepiennych i są one ukrywane przed społeczeństwem”. ! Wobec obywateli uchylających się od obowiązku szczepień, u których podejrzewa się lub rozpoznano chorobę zakaźną może być zastosowany środek przymusu bezpośredniego (np. unieruchomienie
zwiększenia bezpieczeństwa polskich sił w Afganistanie 28 czerwca 2010 r. Departament Zaopatrywania zawarł kontrakt z duńską spółką Terma na dostawę systemów obrony i ochrony własnej MASE dla śmigłowców Mi-17 i Mi-24. Nie wdając się w niuanse techniczne, chodziło o zamontowanie specjalnych zasobników chroniących przed rakietami. Uzgodniono cenę 99,8 mln zł! Duńczycy mieli dać za to sprzęt, a jego montaż na śmigłowcach
MON-ttownia Duksa i szefa 33 Rejonowego Przedstawicielstwa Wojskowego mjr. Przemysława Zaprzelskiego, że sprzęt, który miał na cito trafić do Afganistanu, znajduje się na etapie... teoretycznym! Kolejną datą odbioru był 9 grudnia, tymczasem w styczniu 2012 r. trwała „ocena techniczna wykonanych wyrobów oraz rozpatrywanie wyjaśnień wykonawcy”. Kontrakt przewidywał standardowe zapisy dotyczące opustów cenowych za każdy rozpoczęty dzień zwłoki w dostawie oraz kar umownych. W wersji wynegocjowanej kara (naliczana według specjalnego algorytmu) mogła osiągnąć pułap 15 proc. niezrealizowanej części umowy. Jakaś ręka zamieniła 15 na 5... Prokuratura bada, czy drugą wyciągnięto po pieniądze. ! W procedurze Pilnej Potrzeby Operacyjnej (bez przetargu) związanej z koniecznością
powierzono Wojskowym Zakładom Lotniczym nr 1 w Łodzi. Według harmonogramu: pierwszy Mi-17 wyposażony w nowy system samoobrony powinien być gotowy do 5 grudnia 2010 r., ostatni – do końca września 2012 r. (w przypadku Mi-24 odpowiednio: czerwiec 2011 r. i 5 grudnia 2012 r.). Wkrótce okazało się, że trzeba jeszcze rozwiązać wiele „problemów formalnych” oraz „wykonać badania laboratoryjne”. Tych śmigłowców nie ma w Afganistanie do dzisiaj. ! Stosując tę samą „pilną potrzebę”, MON kupił 1 lutego 2010 r. od izraelskiej firmy Aeronautics dwa zestawy bezpilotowców (miniaturowe samoloty szpiegowskie) średniego zasięgu. Kosztowały 89 mln zł! Każdy zestaw składa się z czterech zdalnie sterowanych samolotów, dwóch stacji kontroli lotów i aparatury do obsługi. Pierwszy miał
celem podania leków). Dotychczas o zastosowaniu środka przymusu decydować musiał „lekarz lub felczer udzielający pomocy” danej osobie. W nowym brzmieniu przepisu skreślono wymóg o „udzielającym pomocy”. Dopisano natomiast, że ów przymus stosują „osoby wykonujące zawody medyczne”. Oznacza to, że wystarczy podejrzenie, aby zaaplikować szczepienie osobie, która być może nie potrzebuje żadnej pomocy, a gwałtu dopuszczą się amatorzy, bo przecież sam fakt uprawiania zawodu medycznego nie jest równoznaczny z przeszkoleniem. „Chcę podkreślić, że nie jestem przeciwnikiem szczepień. Proponuję racjonalizację ich programu i dostosowanie go do bezpieczniejszych norm europejskich. Polskie niemowlęta w pierwszych 18 miesiącach życia otrzymują 16 obowiązkowych szczepień przeciw 10 chorobom. Podczas gdy w krajach Europy Zachodniej szczepienia dzieci są dobrowolne, w Polsce stosuje się terror wobec rodziców. Ciekawe jednak, że gdy żądają od lekarzy lub Sanepidu potwierdzenia na piśmie, że biorą pełną odpowiedzialność za możliwe okaleczenie lub uśmiercenie dziecka szczepionką, wszyscy odmawiają podpisania takiego dokumentu” – zauważa prof. Majewska. MARCIN KOS
trafić do Afganistanu najpóźniej we wrześniu 2010 r., na drugim miano szkolić operatorów w Polsce. – Samolotów wciąż jeszcze nie mamy. Przed kilkunastoma dniami zakreśliliśmy nieprzekraczalny termin do 30 września i jeśli do tego czasu firma się nie wywiąże, zrywamy kontrakt. Jeśli chodzi o Systemy Rozpoznania i Dozorowania, udało się wreszcie pomyślnie zakończyć temat, zaś kwestia śmigłowców definitywnie upadła, bo ekspertyzy wykazały, że MASE nie spełnia umówionych warunków – ujawnia nam oficer z Inspektoratu. – Armia nie poniosła jakichś szalonych strat finansowych, bo poza zaliczką na bezpilotowce (30 mln zł – dop. red.) nikomu z góry nie płacono, natomiast z pewnością narażono na szwank bezpieczeństwo żołnierzy. Wyraźnie widać, że przetargowe wpadki są efektem wojny izraelsko-izraelskiej na polskim rynku. U siebie firmy znakomicie się dogadują, ale u nas toczą ciężkie boje, nierzadko o charakterze partyzanckim. W zamówieniach jest tyle brudów, że śledztwo może potrwać kilka lat – podkreśla prokurator wojskowy. Tuż przed wszczęciem śledztwa odpowiedzialny w MON za uzbrojenie i modernizację podsekretarz stanu Marcin Idzik wystartował w konkursie na wiceprezesa Grupy Bumar, głównego zaopatrzeniowca armii. Oczywiście wygrał, więc zrezygnował z posady w rządzie. Brudy pozamiatać ma (byle nie pod dywan!) generał Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych, obecnie wiceminister. ANNA TARCZYŃSKA
4
Nr 33 (650) 17–23 VIII 2012 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Guzik obchodzi Tak zwane gwiazdy nie mają łatwo. Jak być na topie? Co powiedzieć i zrobić, kiedy wszystko już było? Aktorka Anna Guzik („Taniec z gwiazdami”, „Na Wspólnej”, ulubienica gospodyń domowych) via „Super Express” obwieściła światu, że cierpi podczas uprawiania seksu ze swoim narzeczonym. Nie, nie chodzi o jakieś niedopasowanie. Chodzi o to, że robi to przed ślubem. „Dopóki nie stanę na ślubnym kobiercu, żyję w grzechu…” – stwierdziła ze smutkiem 36-latka. „To wyznanie jest szczere, słychać w głosie, że sprawia aktorce ból” – zapewnia rozmawiający z nią redaktor „SE”. Cierpiętniczy lansik już podchwyciły portale katolickie. Wprawdzie wiadomo, że powinna zacisnąć nogi, a nie biadolić, wtedy byłoby bez grzechu, ale… i tak jest dobrze! Przeciętna „wierząca” robi przecież to samo co Guzik i guzik ją to obchodzi. A tu taka celebrytka i takie wyznanie! Przed aktorką jeszcze wiele numerków okupionych łzami – ślub dopiero w styczniu. Co ciekawe, gazetowa spowiedź opatrzona jest zdjęciem Guzikowej wakacyjnie roznegliżowanej. Podpowiadamy Ani, że to też grzech...
No właśnie… W sezonie wakacyjnym uaktywniają się kościelni moralizatorzy i przypominają, jak kobieta WINNA się odziewać. Żeby z daleka było widać – oto idzie czcigodna niewiasta, służebnica Pańska, przed ślubem na pewno mi nie da. W „Niedzieli” widziałam wywody na temat noszenia spodni przez płeć piękną. Byłabym skłonna przyklasnąć, że w sukienkach ładniej, gdyby nie argumentacja antyspodniowa – to pomysł feministek, które były zazdrosne o męskie mundury! A tak wystrojone panie – pisała redaktorka Ewa Polak-Pałkiewicz – mają znikome szanse na udane pożycie z facetem. Nieszczęsne portki „utrzymują w gotowości, by – jak przyjdzie co do czego – rozpocząć wojnę płci, zdystansować mężczyznę, odtrąbić swoją nad nim przewagę”. Brzmi groźnie, prawda? Jeszcze groźniej zagrzmiał angielski biskup Richard Williamson, chętnie cytowany na okoliczność tematu: „Dziewczęta! Żeby być dobrymi matkami, za żadne skarby świata nie pozwólcie nałożyć sobie spodni! Oczywiście nie wszystkie kobiety, które je wkładają, niszczą życie, które noszą
rganizacja, która skutecznie wspierała rozmaite antyspołeczne rozwiązania, stroi się teraz w piórka obrońcy uciśnionych. Straszne to i śmieszne równocześnie. Nasi Czytelnicy z pewnością zauważyli, że mamy w kraju nowy-stary ruch, który robił już przeróżne wolty, a tym razem występuje w roli obrońcy najbiedniejszych. Chodzi o „Solidarność”. Związek ten ma obecnie twarz Piotra Dudy. W roli zatroskanego o mniej zamożnych Polaków jest on równie przekonujący jak Leszek Miller, członek hierarchii PZPR, śpiewający piosenkę Jacka Kaczmarskiego o tym, że „mury runą”. Żeby było jasne, nie mam zamiaru dołączyć do dziennikarskiego chóru antyzwiązkowego. Wiem, że w mediach głównego nurtu dobrze widziany związkowiec to związkowiec pokorny, cichy i milczący. Jeśli tylko zaczyna dopominać się o interesy pracownicze, czyli własne, kolegów lub koleżanek, gdy jest tzw. działaczem, natychmiast zostaje nazwany egoistycznym roszczeniowcem, wywrotowcem i warchołem. Nie zgadzam się na atakowanie związków zawodowych za to, że robią to, co do nich należy. Ale z Dudą i „Solidarnością” sprawa jest zupełnie inna. Kiedy mowa o „Solidarności”, trzeba koniecznie przytoczyć słowa zmarłego niedawno profesora Tadeusza Kowalika („FiM” 32/2012): „Najbardziej masowy i najprężniejszy ruch pracowniczy 2 połowy XX wieku na świecie wygenerował jeden z najbardziej niesprawiedliwych ustrojów społecznych, jaki zna współczesna Europa”. Tak, takie właśnie były skutki działania „Solidarności”
O
w swym łonie, ale wszystkie pomagają w stwarzaniu proaborcyjnego społeczeństwa. Staroświeckość w wyglądzie jest dobra, nowoczesność jest zabójcza”. Pani Polak-Pałkiewicz też zaleca tradycyjne przyodziewki, których wkładanie – na siebie i potomstwo płci żeńskiej – jest dla kobiety „misją kulturową i cywilizacyjną”. Nie ma konkretnych wskazówek odzieżowych, ale chyba wiem, o co chodzi… Ilekroć wchodzę do łódzkiej księgarni archidiecezjalnej (z obowiązku, a nie dla przyjemności) i widzę tamtejsze panie sprzedające (niezakonnice!), mam wrażenie, że zawitałam w siedzibie amiszów. Z kolei na portalu „Polonia Christiana” swoje zdanie w temacie pozostawiła red. Aleksandra Michalczyk. Problem lubieżnego strojenia – wywnioskowała – wynika z faktu, że dziewczyny nie mają pojęcia, co „siedzi” w głowie przeciętnego faceta. „Niejedna niewiasta przyrównuje męską chęć oglądania się za kobietami do swej własnej chęci oglądania się za uroczymi bobasami w wózeczkach” – twierdzi Michalczyk. Stąd apel do mężczyzn! Kobiety trzeba oświecić, wprost wypalić, co siedzi w plugawych męskich głowach: „Przecież toczymy walkę przeciw złu, przeciwko grzechom śmiertelnym, które wciągają ludzi do piekła. Tu nie ma miejsca na delikatne insynuacje!”. JUSTYNA CIEŚLAK
oraz wywodzących się z niej polityków i rządów po 1989 roku. Sam Duda był aktywistą wysokiego szczebla Ruchu Społecznego AWS, który współrządził Polską w latach 1997–2001. Partia Dudy weszła w koalicję z Balcerowiczem i Tuskiem (Unia Wolności) i wepchnęła kraj w załamanie gospodarcze i budżetowe, potężne zadłużenie oraz masowe bezrobocie. Kiedy Duda gardłuje teraz, skądinąd słusznie, przeciwko reformie emerytalnej Tuska, to warto przypomnieć, że jest ona tylko skutkiem, echem reformy, którą zrobił rząd AWS 13 lat temu. Chodzi o słynne OFE. Zatem koledzy Dudy (w tym sam Tusk) narobili bałaganu, który teraz nieudolnie usiłuje się sprzątać, pozostawiając zyski funduszom, a dziury do załatania przyszłym emerytom. Dziwię się, że ktoś tak sprytny jak Duda nie widzi w tym pewnej logiki i udaje, iż nie przykładał ręki do stworzenia całego tego bajzlu. Od lat nie jest też żadną tajemnicą, że „Solidarność” dała się sprowadzić do roli związkowego skrzydła PiS, tej partii, która beztrosko projektowała obniżanie podatków najbogatszym. Nie słyszałem, aby Duda wówczas głośno przeciwko temu protestował. Nie widziałem również Dudy, który krytykowałby medialnego oligarchę Rydzyka. Przeciwnie, żyje z nim w świetnej komitywie. Ciekawe, czy gdy szef „Solidarności” mówił ostatnio o pałacach bogaczy za wielkimi murami, to miał też na myśli siedziby polskich biskupów – grupę, która najlepiej wyszła na polskim kapitalizmie i która zawsze cieszyła się wsparciem jego związku… ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Duda gracz
Prowincjałki W Chojnowie trwa wojna, a poszło o drogę krzyżową namalowaną za PRL-u na ścianach tamtejszego kościoła. Piłat to wypisz, wymaluj ówczesny sekretarz partii, żołnierz wbijający włócznię w bok Zbawiciela to czerwonoarmista, a Cyrenejczyk wygląda jak przodownik pracy. O przyszłości nieprawomyślnej drogi rozsądzi kuria.
DROGA PRZEZ USTRÓJ
Uznał, że najszybciej i najłatwiej zarobi, żebrząc pod kościołem, a większe obroty uzyska, jeśli wystylizuje się na kalekę. W tym celu 41-latek ukradł nawet wózek inwalidzki. Ulokował się pod sopocką świątynią, ale nie zdążył uzbierać kokosów, bo z miejsca „pracy” zgarnęła go policja. Za kradzież, nie za żebry.
KALEKA
Łascy policjanci rozbili szajkę złodziei pojazdów. Odzyskali tym samym 28 samochodów i 7 samolotów. Zabawkowych. Sprawcy to dwaj 8-latkowie, którzy do winy się przyznają.
Z POLOTEM
60 kotletów i napoje – m.in. taki asortyment wynieśli z opolskiego baru 33-letni Michał G. oraz 17-letni Damian D. Łupu nie zdążyli pożreć, bo jako miejsce na jego podział wybrali policyjny parking…
NIE NA ŻARTY
W gminie Kietrz poszło z dymem 400 ton słomy. Załamany właściciel straty wycenił na 300 tys. zł. Do podpalenia przyznały się dwie jego sąsiadki – 14-latka i 16-latka. Stóg podpaliły dla jaj. Opracowała WZ
DZIEWCZYNKI Z ZAPAŁKAMI
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Ludzie myślą, że religia.tv to kanał katolicki. Popatrzmy, co tam mówią o Kościele, jak szkodzą, jak drwią, jak podstępnie interpretują fakty, w sposób nieobiektywny, nieszczery… Jak krytykują Ojca Świętego Benedykta XVI i podważają nauczanie Kościoła. (o. Tadeusz Rydzyk)
!!! Feministki są wynaturzone, a media infekują tymi wynaturzeniami społeczeństwo! (posłanka Krystyna Pawłowicz, PiS)
!!! Katolicy nie powinni głosować na PO i prezydenta Komorowskiego. Jeśli słuchają głosu Kościoła i Episkopatu, który ma bardzo wyraźne zdanie chociażby w sprawach obyczajowych, to nie powinni (…). Jestem katoliczką. Mnie by nie raziło ani nie zdziwiło ogłoszenie Jezusa Chrystusa królem Polski. (jw.)
!!! Olimpiada w Londynie, choć piękna, była ogołocona z Boga. Wierzący sportowcy byli w szponach ateizmu. (ks. Ireneusz Skubiś, redaktor naczelny „Niedzieli”)
!!! Zgodnie z nauczaniem Jana Pawła II katolik nie może mieć własnego zdania w kwestiach moralnych. Dostęp do prawdy ma urząd nauczycielski Kościoła (…). Dla polskiego katolika największym złem jest aborcja, a szatan jest gejem. (prof. Magdalena Środa, etyk)
!!! Nie umiemy obchodzić żałoby w świecki sposób. Z taką sytuacją będziemy mieli do czynienia tak długo, jak zasięg katolicyzmu jako religii właściwie państwowej będzie tak duży jak teraz (…). Zewnętrzne oznaki pobożności nie decydują o tym, czy żyje się po bożemu. Nie jestem przeciwko ceremoniałowi, ale boję się sytuacji, w których zastępuje on uczucia i myślenie. (prof. Jerzy Szacki, socjolog)
!!! Metoda zapłodnienia pozaustrojowego (in vitro) nie budzi żadnych obiekcji etycznych z punktu widzenia świeckiego. Obiekcje natury teologicznej i metafizycznej są zaś wewnętrzną sprawą tych, którzy je mają. Katolicy mogą nie korzystać z metody in vitro, a Stolica Apostolska może jej zakazywać w swoim prawie kanonicznym. Ich sprawa. Watykan nie ma wszelako moralnego prawa wywierać nacisku na suwerenną Rzeczpospolitą Polską, by ta podporządkowała swoje prawo medyczne jej religijnym przekonaniom, nawet jeśli formalnie biskupi są obywatelami polskimi. Zakazywanie in vitro, a tym bardziej karanie za to, byłoby hańbą dla Polski i dowodem tchórzostwa i niesuwerenności w stosunku do Stolicy Apostolskiej. (prof. Jan Hartman, filozof) Wybrali: AC, ASz. SH
Nr 33 (650) 17–23 VIII 2012 r.
NA KLĘCZKACH
KOŚCIELNY OSZUST Marcin Plichta, prezes likwidowanej już firmy Amber Gold, próbuje wymodlić sobie nowy interes, nietykalność albo chociaż sposób na spłatę tysięcy oszukanych Polaków. Biznesmen z sześcioma wyrokami od lat dotuje kościół dominikanów w Gdańsku, bo dla hierarchów nie jest przecież ważne, że ich darczyńca naciągnął i oszukał mnóstwo ludzi. Marcin Plichta wraz z żoną przekazali dominikanom ponad milion – prawdopodobnie nie swoich – złotych. ASz
postaciami stanie 1,7-metrowy postument. Koszt przedsięwzięcia to 300 tys. zł, a społeczny komitet, w którym zasiada m.in. poseł PiS Marek Suski, zebrał dopiero 60 tys. zł. Rzeźbę wykona Andrzej Renes, znany z takich „dzieł” jak pomnik Wyszyńskiego w Warszawie czy tablica ku czci Lecha K. Słowem światowej sławy specjalista. ASz
POBOŻNE ŻYCZENIA
w katolickich mediach, ale szczyt idiotyzmu pojawił się dopiero w „Naszym Dzienniku”. Oto cytowany przez gazetę franciszkanin o. Jan Maria Szewek stwierdził, że „z pewnością gdyby św. Maksymilian żył, dzisiaj walczyłby o miejsce na multipleksie cyfrowym”. W sumie to by pasowało, bo – jak wiemy – Maksymilian Kolbe był antysemitą, a tacy wprost ubóstwiają Radio Maryja i Telewizję Trwam. ASz
TO SZATAN ZABIJA
ZŁOTO SMOLEŃSKIE
Nowy wątek (stare się wyczerpują) w sprawie mamy Madzi z Sosnowca! Tym razem „dziennikarze śledczy” z „Faktu” dowodzą, że Katarzyna W. może być… opętana przez diabła. Cytowany przez tabloid egzorcysta twierdzi, że „diabeł czasem zmusza do tego, by zabić siebie albo własne dziecko”. Teraz nie wiadomo, kogo skaże sąd. Wszak opętana mama Madzi nie odpowiada już za siebie, a z pewnością udane egzorcyzmy obudzą w niej prawdziwą, gorliwą katoliczkę, którą zawsze była. ASz
Komisja Antoniego Macierewicza wieńczy swoją pracę opasłym raportem, który kończy się wnioskiem, że to nie był ani wypadek, ani przypadek, tylko… skutek dwóch eksplozji. Ustalenia komisji wydrukuje księgarnia „Gazety Polskiej”, więc na bzdurach o wybuchach czy betonowych brzozach prawica sporo zarobi, ponieważ czytelnicy „GP” są uzależnieni od katastrofy smoleńskiej niczym od nowych odcinków „Madzi z Sosnowca” i chętnie kupują wszystko, co z nią związane. ASz
ZIOBRYŚCI NIE PŁACĄ Osoby związane z Solidarną Polską zamówiły badanie dotyczące skojarzeń wyborców z różnymi partiami. Naukowcy wywiązali się z powierzonego im zadania, ale poza mizerną zaliczką nie doczekali się całej należności, tj. 10 tys. zł. Politolodzy zapowiadają zgłoszenie sprawy do sądu. Nie wiadomo, dlaczego działacze SP nie chcą zapłacić. Jedyne podejrzenie padło na wyniki badań. Otóż wszystkie partie się z czymś kojarzą – poza… Solidarną Polską. ASz
DRUK BETONU Larum w prawicowej prasie. Właściciel „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze” zamyka swoje drukarnie i przenosi interes najprawdopodobniej do Agory SA. Zdaniem prawicowych publicystów to „kolejny krok ku likwidacji niesfornych pism”. Niby chodzi tylko o zmianę drukarni, ale konserwa boi się, że drukarze Agory wpłyną na treść prawicowych gazet. Ale czym? Chochlikami drukarskimi? ASz
STATUA PiSOWOŚCI W biednym i brzydkim Radomiu, czyli pisowskim zagłębiu, powstanie 2,5-metrowy pomnik Lecha i Marii Kaczyńskich. Monument ma być skończony na trzecią rocznicę śmierci pary prezydenckiej i będzie przedstawiał Lecha czule przytulającego żonę. Pod wyrzeźbionymi
Zdaniem prawników Małgorzaty i Wiesława Zarychtów w polskich sądach powinna wrócić przysięga na Biblię. Mecenasi powołują się na statystyki Kościoła, które mówią, że w Polsce żyje ponad 90 proc. katolików, więc ich zdaniem taka przysięga powinna być wprowadzona. Poza tym twierdzą, że dzięki temu „będzie mniej składania fałszywych zeznań”, więc prawdopodobnie więcej przestępców trafi za kraty w strachu przed Bogiem. Tak, a w ogóle katolicka Polska to raj na ziemi! ASz
HOFMAN ZDEGRADOWANY Rzecznik PiS Adam Hofman został wybrany na szefa struktur partii w Koninie. To zaskoczenie i potworna degradacja dla niedawnej gwiazdy wazeliniarstwa w Sejmie. „Newsweek” donosi, że Hofman jest z obrotu spraw bardzo niezadowolony, bowiem praca w okręgu to „same problemy”. Tygodnik dodał, że Jarosław Kaczyński w dobitny sposób pokazał Hofmanowi, gdzie jego miejsce. „Jak to nie spodziewał się pan tej rekomendacji? Przecież sam pan o nią zabiegał. Przez ostatnie dwa tygodnie, gdy tylko wychodziłem z domu, natykałem się pod drzwiami na swojego kota i pana” – powiedział rzekomo prezes PiS. ASz
ANTYAPTEKA Ruch Palikota złożył skargę do Wojewódzkiego Inspektoratu Farmaceutycznego i Zachodniopomorskiej Izby Aptekarskiej w sprawie farmaceuty z Maszewa (woj. zachodniopomorskie), który nie sprzedaje leków antykoncepcyjnych przez względy etyczne. To pierwsze takie zawiadomienie w Polsce. Obydwie instytucje czekają na opinię głównego inspektora farmaceutycznego, ale – jak wiemy – klauzula sumienia nie weszła w życie, więc odmowa sprzedaży leku jest na szczęście przestępstwem. ASz
OBRAZA MAJESTATU Działacze Ruchu Palikota wkurzyli do czerwoności polski episkopat i całą prawicę. Ośmielili się bowiem założyć grupę satyryczną „Epidiaskop”, która według katolików „kpi z papieskich relikwii i z świętych sakramentów”. Andrzej Jaworski z PiS sprawę skomentował jednoznacznie: „Obraża to znaczną część polskiego społeczeństwa. Posłowie sekty Palikota bardzo często posuwają się do elementów, które są niezgodne z prawem” i zgłosił sprawę do prokuratury. Pierwszy film „Epidiaskopu” można obejrzeć na portalu Faktyimity. pl. ASz
MULTIŚWIĘTY
WŁADZOM BÓG ZAPŁAĆ
Miniona kilka dni temu 71 rocznica śmierci św. Maksymiliana Kolbego wywołała poruszenie
Za nieodpłatne użyczenie świetlic wiejskich na cele liturgiczne przez ponad 2 lata burmistrzom
Wielichowa i Śmigla oraz władzom samorządowym serdecznie dziękuje proboszcz parafii w Wilkowie Polskim. Proboszcz parafii pw. św. Józefa w Tarnowcu składa wielkie dzięki wójtowi gminy Tarnów Grzegorzowi Koziołowi wraz z samorządem za ufundowanie stojącej w przedsionku kościoła wyrzeźbionej w drzewie figury św. Józefa Rzemieślnika. Ale niech tylko władza spróbuje nie dać dotacji na kościół… „Złożyliśmy trzy wnioski o wsparcie z funduszy unijnych, ale obecna władza naszej gminy negatywnie ich oceniła i wnioski zostały odrzucone – pamiętajmy o tym na przyszłość” (pisownia oryg.) – natychmiast podczas niedzielnej mszy wypomina parafialnemu elektoratowi proboszcz Marian Raźnikiewicz z parafii pw. św. Józefa w Wysokiej Strzyżowskiej. AK
KSIĄDZ WYPATRZY Jeszcze do niedawna za element rozpraszająco-podniecający księży podczas niedzielnych mszy głównie uchodziły głębokie damskie dekolty i krótkie spódniczki. Ale czasami również trafiali się obdarzeni tak sokolim wzrokiem urzędnicy Pana Boga, jak ksiądz Zbigniew Kulwikowski, który z ołtarza potrafi wypatrzyć i zgorszyć się widokiem odkrytego pępka, stóp w klapkach lub japonkach czy parafianek siedzących z nogą założoną na nogę. Księdza Ryszarda Piaseckiego z parafii pw. św. Jadwigi w Dębicy o szybsze bicie serca w czasie liturgii przyprawia jednak widok męskich ciał w krótkich spodniach i z obnażonymi torsami. „Apelujemy do panów, zwłaszcza młodzieńców, aby wzięli to pod rozwagę i postarali się o większą staranność w doborze spodni i zapinaniu guzików” – napomina wielebny. Dla odmiany proboszcz z parafii pw. Przemienienia Pańskiego w Garwolinie – zamiast skupić się na sprawowaniu eucharystii – pilnie wypatruje parafian z telefonami komórkowymi, bo przecież „świętokradztwem jest odbieranie telefonów w czasie mszy św. oraz wysyłanie SMS-ów”. AK
5
GMINNE DZIĘKCZYNIENIA Na prośbę wójta zostanie odprawiona dodatkowa msza w intencji mieszkańców gminy – poinformował w sierpniu proboszcz parafii Podwyższenia Krzyża w Miasteczku Krajeńskim. Z inicjatywy wójta owieczki mają podziękować w kościele Panu Bogu za... ukończenie budowy gminnej oczyszczalni ścieków oraz modlić się w duchu ekologicznym o czystą wodę i powietrze. Kościelne dziękczynienie zorganizował również Andrzej Grzmielewicz – burmistrz Miasta i Gminy Bogatynia. Z okazji drugiej rocznicy powodzi, która 7 sierpnia 2010 roku nawiedziła Bogatynię, w podzięce instytucjom, firmom oraz osobom różnych wyznań (sic!) za pomoc udzieloną wówczas mieszkańcom zamówił mszę świętą w bogatyńskiej parafii pw. św. św. Piotra i Pawła. Do udziału we mszy dziękczynnej zostało zaproszonych 400 gości darczyńców, a wszystkich powodzian, którzy otrzymali wsparcie, proboszcz z ambony wezwał do okazania wdzięczności poprzez liczny udział w modłach za ofiarodawców. AK
KOŚCIELNE PLONY Jedną z najważniejszych imprez Mazowsza – tegoroczne XIV Dożynki Województwa Mazowieckiego – tamtejsi samorządowcy wspaniałomyślnie postanowili połączyć z dożynkami diecezji radomskiej. W efekcie organizowane przez władze wojewódzkie świeckie obchody święta plonów odbędą się 26 sierpnia w Kozienicach pod przewodnictwem bpa radomskiego Henryka Tomasika. Zdaniem organizatorów takie kościelno-wojewódzkie świętowanie ma sprzyjać kultywowaniu tradycji regionalnych... „W kulturze polskiej dożynki mają głębokie korzenie. I choć wiążą się z dawnym świętem Słowian, to dziś mają charakter religijny, związany z podziękowaniem Bogu za plony” – krótko i zrozumiale wyjaśnił marszałek województwa mazowieckiego Leszek Ruszczyk. AK
6
Nr 33 (650) 17–23 VIII 2012 r.
POLSKA PARAFIALNA
Bumerang Duchowny wycenił utracony krzyż na pięć tysięcy złotych. Po uwzględnieniu cen rynkowych spuścił o połowę. Gdy go odzyskał, kipiał wściekłością... Stalowa Wola była w ostatnich kilku latach symbolem arogancji Kościoła oraz ilustracją bezradności władzy wobec zawłaszczania przestrzeni publicznej i ułomnych przepisów uniemożliwiających wyegzekwowanie prawa. Przypomnijmy, że miejscowy proboszcz ks. Jerzy Warchoł śmiał się prezydentowi miasta Andrzejowi Szlęzakowi w nos, lekceważąc żądania przeniesienia krzyża posadowionego nielegalnie na gruncie komunalnym, pokropionym przez biskupa Edwarda Frankowskiego (tym sposobem duchowni „obsikali” miejsce pod przyszłą świątynię). Przez ponad rok Powiatowy Inspektorat Nadzoru Budowlanego nie mógł uporać się z usunięciem najsłynniejszej w Polsce samowolki, mimo że dysponował już prawomocnym orzeczeniem sądowym. Gdy w nocy z 15 na 16 czerwca obywatel Krzysztof Obara rozwiązał problem, przenosząc bezpańską nieruchomość na swoją prywatną posesję w Zaklikowie, Kościół zawył z bólu na szczyt świętokradztwa, zaś prokuratura napięła muskuły, obiecując, że dopadnie zuchwalca i oskarży o kradzież (por. „Krajobraz po krzyżu” – „FiM” 27/2012). Tylko prezydent Szlęzak wyraził publicznie zadowolenie z usunięcia krzyża oraz zawstydzenie, że problem musiała rozwiązać osoba postronna. – Strona kościelna nadal idzie w zaparte i to jest żałosne. To świadczy o ich hipokryzji i małości. Chciałbym, aby wreszcie zrozumieli, co się stało z ich aktywnym udziałem, bo miasto nie dało żadnego pretekstu do zajmowania swojej działki – powiedział prezydent Stalowej Woli. Obara podkreślał (m.in. w piśmie do prokuratury), że zatrzymanie krzyża nie jest jego zamiarem i z przyjemnością odda go prawowitemu właścicielowi, jeśli tylko takowy się znajdzie, bo gdy nagabywał wcześniej ks. Edwarda Madeja (dziekan dekanatu stalowowolskiego) oraz proboszcza Warchoła, obaj panowie nie wykazali najmniejszego zainteresowania eksponatem. Po wszczęciu śledztwa i postawieniu zarzutów kradzieży za podejrzanym ujęli się lokalni politycy. Wsparcie zaoferował Robert Smucz, przewodniczący Zarządu Okręgu Ruchu Palikota, który z kolei zainspirował posła RP Dariusza Dziadzię; w sukurs przyszedł także szef stalowolskiej SLD – Bronisław Tofil, pośredniczący w kontaktach z posłem tej formacji Tomaszem Kamińskim.
Organa ścigania znalazły się między kościelnym młotem a kowadłem opinii publicznej zdecydowanie popierającej Obarę (m.in. w tysiącach komentarzy internautów), i to w sytuacji nie tylko niezręcznej, lecz również nad wyraz skomplikowanej od strony prawnej, bo ukraść można tylko w zamiarze bezpośrednim, w celu trwałego przywłaszczenia rzeczy. Zaczęto szukać wyjścia z twarzą. Policja zasięgnęła języka u znawców prawa kanonicznego, jak przewieźć krzyż z Zaklikowa do uznanej za jego właściciela parafii ks. Warchoła, aby Boże broń nie dopuścić się profanacji symbolu, po czym przystąpiono do układania się
z Obarą. Pierwszy etap tajnych negocjacji odbył się 3 sierpnia. Krzysztof Obara: – Władza wyznaczyła mediatora w osobie kierownika Posterunku Policji w Zaklikowie. Nie był z tego powodu szczęśliwy. Mówił, że go wrobili. Moja rola miała polegać na przygotowaniu krzyża do zabrania poprzez wcześniejsze odkręcenie śrub, wykucie części drewnianej z betonu, wykopanie konstrukcji mocującej i ściągnięcie kilku przęseł ogrodzenia działki na odcinku niezbędnym do przeprowadzenia „akcji”. O godzinie drugiej w nocy, gdy zgasną lampy uliczne, z ciemności wynurzy się pojazd, który podjedzie cicho pod utworzoną lukę w płocie. Wyskoczy ekipa 6 do 8 mężczyzn, dwóch sprawnie wyszarpnie krzyż z konstrukcji, pozostali zabiorą w tym czasie umocowanie,
załadują wszystko na platformę samochodu i po kilkudziesięciu sekundach znikną. Taki był plan. „FiM”: – Bez żadnego księdza, który by nadzorował właściwe obchodzenie się z symbolem i pokwitował ci odbiór?! – Ano właśnie. Bez byle jakiego choćby duchownego oraz policji! Pierwotnie wyraziłem zgodę, ale później nabrałem wątpliwości. A jak przyjadą jacyś przebierańcy i krzyż wsiąknie? Przez całą noc biłem się z myślami i nazajutrz z samego rana pobiegłem do mediatora. Oświadczyłem mu, że pomysł nie ma sensu, więc żeby władza nie musiała się wygłupiać, gotów jestem ponownie przenieść krzyż. Sam, do wskazanego celu i całkiem za darmo. – Miał plenipotencje do podejmowania decyzji na gorąco?
– Chyba nie, bo ostateczne uzgodnienia zapadły 7 sierpnia podczas drugiej tury negocjacji. Do komendanta dołączył naczelnik Wydziału Kryminalnego Komendy Powiatowej Policji w Stalowej Woli. Przyjąłem na siebie zobowiązanie, że dostarczę krzyż do parafii Opatrzności Bożej 9 sierpnia o godz. 20. Demontaż (fot. powyżej) w Zaklikowie miał odbyć się bez udziału księdza, a udział policji ograniczony do czuwania w rejonie kościoła oraz odebrania od proboszcza pokwitowania przyjęcia przesyłki. – Jak przebiegła operacja? – Zamocowałem krzyż do bagażnika na dachu, a dodatki do środka. Ktoś musiał obserwować, bo jakiś informator telefonował na policję, że „Obara krzyż wywozi” i w dodatku samochodem nieprzystosowanym do tego rodzaju transportów. Przyjechałem pod kościół punktualnie. Razem z kolegą, żeby mieć
Kazali natychmiast się wynosić...
na wszelki wypadek świadka. Brama otwarta, jakiś cywil macha, żebym szybko wjeżdżał, i zaraz za mną zamknęli przed nosami gapiów. Skierowali mnie na ubocze. Pomogłem w ściąganiu ładunku z samochodu, kilkanaście metrów dalej widziałem przygotowany dołek. Tam go zanieśli i kazali zaraz się wynosić. Atmosfera fatalna, żadnego uśmiechu, żadnej oznaki chrześcijańskiej życzliwości. Nie cieszyli się z odzyskania krzyża, bo wrócił niczym bumerang bez żadnego łupu. Gdyby wzrok księdza proboszcza mógł zabijać, byłbym już trupem. Dla mnie żadna nowość, ale kolega był zdumiony. „Słuchaj, przecież oni aż zioną nienawiścią” – zauważył. Gdy zaczęliśmy porządkować samochód i składać siedzenia, kazali natychmiast przerwać. Krzyczeli, że mogę to sobie zrobić za bramą. – Podpisali protokół odbioru? – Za bramą czekał policjant. Prosił, żebym za kwadrans stawił się na komendę, bo on musi jeszcze uzyskać pokwitowanie. Podobno miał z tym jakiś kłopot, ale ostatecznie załatwiliśmy wszystkie formalności i to już chyba koniec sprawy. Ja ze swojej strony jeszcze tylko spłatam im drobnego psikusa. Nie chcę na razie zdradzać szczegółów, ale zamówiłem już replikę tego krzyża. Zostanie odsłonięty w Zaklikowie 25 grudnia, czyli w zawłaszczonym przez Kościół dniu, który w pogańskim Rzymie był świętem bóstw słońca... ! ! ! – Choć sprawca zwrócił nienależącą do niego rzecz i naprawił szkodę, śledztwo w dalszym ciągu jest prowadzone. Pan Obara wnosił o warunkowe umorzenie, ale dopiero po zgromadzeniu wszystkich materiałów dowodowych prokurator dokona ich oceny i podejmie dalsze decyzje procesowe. Administrator parafii, który złożył zawiadomienie o przestępstwie, wycenił stratę na 5 tys. zł, jednak po zapoznaniu się z cenami rynkowymi obniżył wartość krzyża do 2,5 tys. zł – ujawniła nam Barbara Bandyga, szefowa Prokuratury Rejonowej w Stalowej Woli. – Eee tam... – tylko tyle powiedział nam ks. Warchoł, gdy próbowaliśmy się dowiedzieć, czy jest uradowany ze skuteczności modłów o odzyskanie krzyża. ANNA TARCZYŃSKA
Nr 33 (650) 17–23 VIII 2012 r. roces księdza oskarżonego o molestowanie ministranta i toczące się równolegle śledztwo w sprawie dwóch innych zostaną umorzone. Sprawca popełnił samobójstwo... Rankiem 10 sierpnia na cmentarzu w Łopienniku Nadrzecznym (powiat krasnostawski) znaleziono tlące się jeszcze zwłoki mężczyzny. Był to mieszkający nieopodal 53-letni ks. Bogusław P. z archidiecezji lubelskiej, który zadał sobie śmierć poprzez samospalenie (pozostawił list pożegnalny). Kilkanaście godzin później kuria metropolitalna wydała specjalny komunikat podpisany przez wicekanclerza ks. Krzysztofa Mikołajczuka, że „ks. P (...) w ostatnim czasie został zawieszony w pełnieniu wszelkich posług o charakterze duszpasterskim, w związku z postawionymi mu wcześniej zarzutami. Prokuratury w Krasnymstawie i Lublinie prowadzą dochodzenie w tych sprawach. Ks. Bogusław P (...), zarówno wobec instytucji wymiaru sprawiedliwości, jak i przed swoimi zwierzchnikami nie przyznał się do winy, wyraźnie oświadczając, że zarzucane mu czyny nigdy nie miały miejsca”. Wicekanclerz podkreślił, że ledwie tylko „te sprawy” wyszły na jaw, kuria zadeklarowała współpracę z wymiarem sprawiedliwości i udostępniła prokuraturze „wszelkie dokumenty, o jakie się do niej zwrócono, dla jasnego i pełnego wyjaśnienia sytuacji”. Nazwijmy rzeczy po imieniu... Ksiądz doktor Bogusław P. miał dwa bardzo poważne problemy. Pierwszy dotyczył zarzutów molestowania w latach 2004–2005 niemieckiego ministranta Michaela H. z parafii św.
P
7
M ę c z e n n i k z a pedofilię Ulricha w Pocking (diecezja Passau). W sytuacji „słowo przeciwko słoWedług ustaleń prokuratury dzieciak wu” i standardowego poparcia wiermiał 11 lat, gdy pracujący tam wównych („Oskarżenia to wierutne kłamczas nasz rodak zaczął go stopniowo stwa skierowane przeciwko wybitoswajać, doprowadzając w finale nej osobie i Kościołowi”) duchowny do wkładania ręki w majtki i zabaprezentował dobrą formę psychiczwiania się „materiałem poglądowym” ną. Pękł, gdy 7 sierpnia złożyli mu dysput o męskiej przyjaźni. Próbow Łopienniku niezapowiedzianą wiwał także z 15-letnim Philipem A., zytę policjanci z nakazem zatrzymania i doprowadzenia do lubelskiej przekonując ministranta, że wzajemne dotykanie narządów płciowych jest w Polsce normalnym objawem serdecznego koleżeństwa. Gdy akt oskarżenia wpłynął do Sądu Rejonowego w Krasnymstawie, przez wiele miesięcy trwały formalne przepychanki związane z próbami podrzucenia sprawy Temidzie w Puławach lub Zgorzelcu (por. „Księdza w dobre ręce” – „FiM” 12/2012), aż wreszcie 4 lipca udało się rozpocząć proces. Ksiądz Bogusław odrzucił wszystkie zarzuty i zapewnił, że o swoich rzekomych skłonnościach pedofilskich dowiedział się dopiero od prokuratora. – Kolejną rozprawę wyznaczono na 14 listopada, kiedy to w formie telekonferencji zeznania miał składać pokrzywdzony – ujawnił nam sędzia Aleksander Kopańko, wiceprezes SR Tyle zostało z ks. Bogusława... w Krasnymstawie.
oznańska kuria metropolitalna przejęła kolejną nieruchomość. Tym razem zabytkową willę w centrum miasta... Znakomita lokalizacja, za oknami park – dom przy ul. Noskowskiego 24 jest po prostu rarytasem. Kiedyś mieszkał w nim niemiecki nadburmistrz Poznania, a w 1935 roku budynek przeszedł na własność Katolickiego Instytutu Wychowawczego. Jakim sposobem – nie wiadomo, bowiem nie zachowały się żadne papiery oprócz księgi wieczystej. Po wojnie państwo podniosło willę ze zniszczeń (kosztem ponad 2 mln zł w przeliczeniu na dzisiejsze ceny) i przekazało w zarząd miastu. Obecnie pomieszczenia zajmuje pięć rodzin oraz agencja artystyczna. Kościół nie wykazywał najmniejszego zainteresowania obiektem, natomiast magistratowi jakoś nie przyszło do głowy, żeby dokonać wywłaszczenia. Dopiero w marcu 2008 r. Miejskie Przedsiębiorstwo Gospodarki Mieszkaniowej wystąpiło o stwierdzenie zasiedzenia. Sąd zerknął do księgi wieczystej i zażądał informacji o formalnym właścicielu. MPGP przepytało kilku specjalistów kościelnych, ale żaden nie umiał odpowiedzieć, cóż to za licho ten instytut. Urzędnicy przewertowali biblioteki – też bezskutecznie. Jedynie w katalogu zbiorów Archiwum Archidiecezjalnego natknęli się na wpis o istnieniu jakichś dokumentów dotyczących KIW, ale gdy poprosili o wgląd, usłyszeli, że nie ma takiej opcji, bowiem „są niedostępne”.
P
POLSKA PARAFIALNA
Nam udało się odnaleźć dekret kard. Augusta Hlonda (ówczesny ordynariusz gnieźnieński i poznański) z 31 maja 1933 r. o powołaniu Katolickiego Instytutu Wychowawczego. W akcie erekcyjnym czytamy, że „w wypadku rozwiązania Instytutu Ordynariusz Poznański rozporządza jego majątkiem na cele wychowawcze”. Analizując roczniki przedwojennej prasy, znaleźliśmy jeszcze informację, że siedziba KIW mieściła się przy ul. Chełmońskiego 22, zaś
prokuratury. Usłyszał tam kolejne zarzuty dotyczące dzieci polskich: trzynasto- i czternastolatka. Działo się to w latach 2002–2003, a ci dorośli już dzisiaj mężczyźni kategorycznie i jednoznacznie potwierdzili, że byli wykorzystywani seksualnie przez ks. Bogusława, wówczas proboszcza parafii we wsi Turka. Prokuratura złożyła wniosek o tymczasowe aresztowanie księdza P., Sąd Rejonowy Lublin-Zachód postanowił, że wystarczy dozór policyjny i zakaz opuszczania miejsca pobytu oraz kontaktowania się z pokrzywdzonymi. – Prawdopodobieństwo popełnienia zarzucanych czynów jest wysokie, ale nie ma obaw, że podejrzany będzie utrudniał postępowanie lub nakłaniał do składania fałszywych zeznań – wyjaśnił Artur Ozimek, rzecznik SO w Lublinie. 8 sierpnia w godzinach popołudniowych ks. Bogusław P. odzyskał wolność, a półtorej doby później napisał list, poszedł na cmentarz, nasączył ubranie łatwopalną cieczą i przyłożył zapałkę... W Łopienniku usłyszeliśmy, że winien jest sąd, bo gdyby zastosował areszt, podejrzany nie zrobiłby sobie krzywdy; prokuratura
(wszak rozwiązanie instytutu wymuszało przekazanie majątku na „cele wychowawcze”) i oświadczyli, że już nie chcą żadnego spadku, bo KIW… wciąż działa, aczkolwiek chwilowo nie posiada kierownictwa. Takie zapewnienie złożył na piśmie kanclerz ks. Ireneusz Dosz. Arcybiskup Stanisław Gądecki szybko naprawił wadę, powołując na prezesa KIW archidiecezjalnego ekonoma ks. kanonika Henryka Nowaka, po czym instytut został
G a n g s t e r z y i filantropi przy Noskowskiego instytut prowadził do 1939 roku szkołę pielęgniarską. Co było dalej? – Nic. Instytut został prawdopodobnie rozwiązany jeszcze za czasów arcybiskupa Antoniego Baraniaka (metropolita poznański w latach 1957–1977 – dop. red.), ale przecież nikt się do tego dzisiaj nie przyzna. Jeśli nawet nie dopełniono tej formalności, to istniał jedynie na papierze, bo nawet kuria o nim nie wiedziała. Zorientowali się dopiero wówczas, gdy MPGM uprzejmie ujawniło zapis w księdze wieczystej – ironizuje poznański duchowny. Postępowanie zasiedzeniowe zawisło w próżni, a trzy lata później do sądu wpłynął wniosek kościelnego prawnika o przyznaniu nieruchomości archidiecezji, jako spadkobiercy instytutu. Po miesiącu kurialni oprzytomnieli
dopuszczony do udziału w procesie o zasiedzenie. Gdy sąd oddalił wniosek MPGM o stwierdzenie zasiedzenia, uznając, że KIW istnieje, chociaż nie działa, ks. Nowak zażądał wydania willi i 31 maja 2012 r. dostał, co chciał. To, że Kościół znowu okazał pazerność i, wykorzystując furtkę prawną, przejął nieruchomość wartą miliony, nikogo nie dziwi. Warto natomiast pochylić się nad cymbalstwem urzędników, którzy nie dość, że nie zaskarżyli decyzji sądu I instancji, co pozwoliłoby wykazać fikcję istnienia KIW, to jeszcze... zainwestowali w remont willi przeprowadzony w trakcie toczącego się postępowania. Oto u schyłku 2010 roku MPGM wydało 64 tys. 908,47 zł (netto) „w celu niedopuszczenia do dalszej degradacji obiektu” (tak to określono w uzasadnieniu
(zaszczuła kapłana), no i oczywiście dziennikarze, którzy o wszystkim informowali. Kuria umyła ręce, ograniczając się do apelu o „niewydawanie osądów mogących bezpowrotnie pozbawić zmarłego dobrego imienia”. Otwarte pozostaje pytanie, jak potoczyłoby się życie nieszczęsnego kapłana, gdyby centrala lubelskiego Kościoła zaczęła współpracować z wymiarem sprawiedliwości już w czerwcu 2003 roku, kiedy to ks. Bogusław złożył nagłą dymisję z intratnego probostwa w Turce, a metropolita lubelski podpisał mu 21 czerwca dekret o „pozwoleniu na wstąpienie do Zgromadzenia Najświętszego Odkupiciela (redemptoryści)” umożliwiający ewakuację za granicę... Przypomnijmy, że przebywał jakiś czas w prowadzonym przez zakon sanktuarium maryjnym w Mariazell (Austria), później zakotwiczył w Niemczech. – W powietrzu wisiał okropny skandal, bo do kurii docierały sygnały, że nagabuje seksualnie dzieci. Arcybiskup rozmawiał z nim i namówił na szybką ewakuację. Nie wiem, kto wymyślił redemptorystów, ale musiał mieć również u nich jakieś poparcie, skoro tak szybko załatwiono przyjęcie do zakonu i skierowanie za granicę – powiedział nam w lutym (por. „Sex mit uns” – „FiM” 6/2012) emerytowany profesor KUL. ANNA TARCZYŃSKA Współpraca T.S.
decyzji o pilnej naprawie dachu). Drugie tyle poszło na wymianę instalacji gazowej. Nikt rozumny nie karmi się złudzeniami, że wielebni oddadzą choćby złotówkę z publicznych nakładów na odbudowę i doprowadzenie najnowszej zdobyczy do stanu używalności... Przypomnijmy, że metoda „na spadek” została już przetestowana przy okazji walki o budynek VIII Liceum Ogólnokształcącego przy ul. Głogowskiej w Poznaniu, wzniesiony w latach 20. ubiegłego wieku przez ks. Czesława Piotrowskiego za pożyczone pieniądze (w magistracie, bankach i od osób prywatnych), których nigdy nie oddał. W testamencie przekazał swój majątek kurii, nawet słowem nie wspominając o uwłaszczonej siedem lat wcześniej nieruchomości przy Głogowskiej. Kuria odrzuciła spadek, ale przejął go abp Baraniak (prywatnie, jako „spadkobierca zastępczy”), mimo iż uprawnienia miała także siostra ks. Piotrowskiego oraz trzej synowie jego brata. Finał był taki, że wyrokiem z 2008 r. nieruchomość przeszła prawomocnie na własność archidiecezji, choć nawet Komisja Majątkowa nie uznała jej za dobra kościelne. Kuria otrzymała dodatkowo 4,7 mln zł odszkodowania za część działki zajętej pod ulicę oraz 4,5 mln zł za dotychczasowe bezumowne korzystanie z budynku (szkoła musi wyprowadzić się do końca 2016 r., zaś w tym okresie przejściowym wysokość czynszu ustalono na 53 tys. zł miesięcznie). I tak im dopomóż... urzędniku! DOMINKA NAGEL
8
Nr 33 (650) 17–23 VIII 2012 r.
NASI OKUPANCI
PAŃSTWO W PAŃSTWIE
Indoktrynują za nasze ! Gimnazjum w Kobiórze, instytucja jak najbardziej państwowa (można w to zwątpić, bo z okazji świąt na budynku obok flagi polskiej powiewa papieska – na zdj.),
! Przyjęcie pierwszoklasistów w poczet uczniów Zespołu Szkół Ekonomiczno-Turystycznych w Jeleniej Górze odbyło się w kościele pod wezwaniem Świętych Erazma i Pankracego. Mszę odprawił ksiądz Marek Mendyk, biskup pomocniczy diecezji legnickiej, a samo ślubowanie odbyło się przed ołtarzem. ! W Szkole Podstawowej nr 11 w Szczecinie (publiczna, finansowa-
Swego czasu był nawet plan, aby w każdej komendzie wygospodarować miejsce na kaplicę. Sprawa – przynajmniej na razie – rozeszła się po kościach. Policjanci zmuszani są za to do uczestnictwa w przeróżnych religijnych szopkach. Najczęściej przy okazji Święta Policji czy dorocznego spędu na Jasnej Górze. Nawet jeśli któryś się postawi, bo nie ma w zwyczaju klękać przed
wybierało patrona. Kandydatów było pięciu: Kornel Makuszyński, Józef Piłsudski, Jerzy Dudek (propozycja uczniów), ks. Franciszek Blachnicki, no i oczywiście Jan Paweł II. W finale znalazło się dwóch księży. Wygrał ten ważniejszy. Dlaczego? W uzasadnieniu czytamy, że był wyjątkowy od najmłodszych lat, koleżeński, uczciwy (nie dawał ściągać na klasówkach), wrażliwy, a zarazem silny, nigdy się nie wywyższał, żył w skromnych warunkach, zdarzało się, że rozdawał ubrania, inne przedmioty biedniejszym, był człowiekiem bardzo zorganizowanym. Potrafił zawsze znaleźć na wszystko czas, był wielkim patriotą. Każdego dnia modlił się za Polskę… ! Jubileusz 570-lecia liceum im. Piotra Skargi w Pułtusku. Główny punkt programu – dziękczynna msza w intencji profesorów i absolwentów w Bazylice Kolegiackiej Zwiastowania NMP. ! W rzeszowskiej farze mszą świętą w intencji dyrektorów szkół, nauczycieli i uczniów rozpoczęły się duchowe przygotowania do wyniesienia na ołtarze Sługi Bożego Jana Pawła II. Przy okazji reprezentanci szkół i przedszkoli zostali obdarowani ramowym programem duchowych przygotowań do beatyfikacji Jana Pawła II.
na z budżetu miasta) uczniów aktywizuje się przeróżnymi konkursami. Był na przykład konkurs na różańce. Dzieciaki nizały na żyłki, co im pod rękę wpadło – koraliki, a nawet makaron. Najlepszy produkt spośród ręcznie wykonanych dewocjonaliów wybierało jury, którego trzon stanowiła dyrekcja szkoły. ! Katowice. Tutaj plusa u proboszcza złapać chciała Joanna Szyszknia, dyrektorka Zespołu Szkolno-Przedszkolnego nr 4. Zarządziła dzień bez zajęć lekcyjnych (dyrektor ma do wykorzystania sześć takich dni w ciągu roku szkolnego – dop. red.) i zaordynowała za to wyjście do kościoła połączone z mszą i spowiedzią. Kuratorium, gdzie interweniowali rodzice, jest bezsilne, gdyż dyrektor Szyszknia… nie złamała przepisów. ! ! ! W Policji pracuje 20 kapelanów na etacie oraz około 60 na umowę o dzieło. Płacimy im średnio 1,5 mln zł rocznie, co jest kwotą niebagatelną w sytuacji, kiedy w resorcie brakuje na wszystko. Owi opłacani z kieszeni podatnika kapelani, nawracając komendantów na jedynie słuszną wiarę, nie tylko pracują na bezkarność swoich kolegów po fachu. Dbają również o odpowiedni poziom klerykalizacji. Z sukcesami.
Najświętszym Sakramentem, zwykle pójść musi, bo takie jest służbowe polecenie przełożonego. A przecież to od przełożonych zależy dalsza kariera, awans, premia. Robią więc niebiescy za ozdobę na przeróżnej maści kościelnych imprezach – pielgrzymkach, procesjach itp. No a poza tym są jeszcze otwarcia komisariatów, święcenie radiowozów czy po prostu biskupie wizytacje. ! ! ! W armii kapelani powoływani są do korpusu oficerskiego. Mają też wszystkie związane z tym przywileje,
Czy każda uroczystość w kraju musi się odbywać w oparach kościelnych kadzideł? Czy ktoś tu nie łamie konstytucji? Jak długo klerykałowie będą zmuszali podwładnych do praktyk religijnych? Kiedy w 1990 r. katechezę wprowadzono do szkół, hierarchowie zarzekali się (m.in. prymas Glemp), że będą jej nauczać całkiem gratis... Dziś lekcje religii finansowane z pieniędzy podatników kosztują nas rocznie około 1,5 miliarda złotych (m.in. płace, zakładowy fundusz świadczeń socjalnych, doskonalenie zawodowe). Okazuje się przy tym, że najpilniejszymi słuchaczami rzeszy 32 tys. katechetów opłacanych przez państwo (połowa to osoby duchowne, a ich wynagrodzenia wynoszą circa 500 mln zł w skali roku) wcale nie są uczniowie. Prymusami są dyrektorzy i nauczyciele, którzy jak kraj długi i szeroki pomagają w indoktrynacji małolatów. I to już nie tylko przy okazji inauguracji i zakończenia roku szkolnego czy poświęcenia tornistrów. ! W Kudowie Zdroju zgodnie z zarządzeniem dyrekcji we wszystkich klasach lekcyjnych szkoły im. JPII w centralnym punkcie wisi krzyż. Na godło też dyrektor zgodę wyraził, ale jego miejsce jest dopiero w cieniu symbolu watykańskiej dominacji (na zdj.). ! „W mojej szkole nie ma w zasadzie żadnych świeckich uroczystości, akademii, apeli. Każde święto jest obchodzone w ten sam monotonny sposób – mszą świętą. A to na sali gimnastycznej, a to na placu przed szkołą, i cała dziatwa ma obowiązek w tym uczestniczyć. Zwykle mszę organizuje się po pierwszej lekcji, nauczyciel ma sprawdzić obecność, zamknąć plecaki w klasie, zaprowadzić na mszę i dopilnować, by młodzież modliła się jak należy” – relacjonuje Marcin, anglista z Krakowa. ! „Przychodzisz do nas jako Apostoł XXI wieku, przychodzisz do nas jako ten, który wezwanie Chrystusa »Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię« uczynił treścią swojego życia. Słowa te przywiodły Cię dzisiaj do nas – do dzieci, które kochają Jezusa i chcą Go coraz lepiej poznawać” – recytowała na powitanie lokalnego biskupa Mazura jedna z uczennic szkoły podstawowej nr 2. Także dyrektor szkoły dziękował biskupowi za okazaną łaskę odwiedzin, podkreślając przy tym wielkie znaczenie Kościoła w marnym ludzkim życiu. Za to Mazur w orędziu do maluczkich głosił potrzebę codziennej modlitwy oraz dążenia do celu, którym jest niebo i Jezus Chrystus.
m.in. możliwość przejścia na emeryturę po 15 latach. W latach 2009–2012 MON przeznaczał na kapelanów (ok. 150 koloratkowego chłopa) mniej więcej 21 mln zł rocznie. Ze świadczenia mieszkaniowego (średnio 750 zł brutto), które jest jedną z form realizacji prawa do zakwaterowania żołnierza zawodowego, korzystało w 2010 r. dwudziestu jeden kapelanów. – Armia to środowisko mocno sklerykalizowane. A im wyższy stopień piramidy zależności, tym bardziej to widać – twierdzą szeregowi żołnierze. Swego czasu pod pretekstem, że obrońcy ojczyzny nie mają się gdzie modlić, hierarchia zaznaczyła tereny pod budowę kaplic na terenie niemal każdej jednostki. To był sprytny ruch, bo dziś, chociaż żołnierze odeszli, kaplice zostały. W miejsce niektórych pobudowano nawet kościoły. Za pieniądze Ordynariatu Polowego, to znaczy… wszystkich podatników. Udział w mszach podczas wojskowych uroczystości nikogo nie zaskakuje. Staje się powoli tradycją, że jak kraj długi i szeroki każdego roku paradują chłopcy ze sztandarami – na przykład z okazji Bożego Ciała. W jednej z warszawskich parafii, a w skali kraju nie jest to z pewnością wyjątek, angażuje się żołnierzy (m.in. orkiestrę wojskową) z okazji urodzin księdza proboszcza, który ma układy z jednym z wysoko postawionych oficerów. Czy ktoś się przeciwko temu buntuje? Rzadko, bo przecież wojsko jest od tego, żeby wykonywać rozkazy. W obecnej sytuacji, kiedy są redukcje i cięcia, nikt nie odmówi dowódcy. ! ! ! Państwowa Straż Pożarna utrzymuje 18 duchownych za circa 750 tys. zł rocznie. Każdemu „strażakowi” kapelanowi przysługuje też dodatek służbowy w wysokości do 50 proc. otrzymywanego uposażenia zasadniczego i dodatku za stopień. Strażacy zaliczają m.in. asysty przy monstrancji na Boże Ciało, msze na 3 maja, 11 listopada, no i warty przy grobie Pańskim na Wielkanoc. To tylko niektóre z obowiązków wpisanych do grafiku. Poziom klerykalizacji w jednostkach zależy od stopnia zażyłości komendanta
Nr 33 (650) 17–23 VIII 2012 r. z kapelanem albo lokalnym środowiskiem kościelnym. – Naprawdę rzadko się zdarza, żeby ktoś uczestniczył w mszach, pielgrzymkach czy święceniach sprzętu z potrzeby serca. Masz iść i koniec. Nie ma gadania. Nikt tu nie pyta o światopogląd – tak metody nabijania frekwencji wyjaśnia Stanisław, strażak z Poznania. ! ! ! Służba Celna ma 6 pełnoetatowych zawodowych kapelanów w stopniu komisarza bądź podkomisarza za circa 400 tys. zł rocznie. Ustanowiono ich w resorcie na mocy porozumienia między Ministrem Finansów i Delegatem Konferencji Episkopatu Polski ds. Służby Celnej: „(…) dla zapewnienia posługi duszpasterskiej w jednostkach organizacyjnych Służby Celnej tworzy się w miarę możliwości kaplice lub izby modlitwy z odpowiednim zabezpieczeniem logistycznym i zgodnie z wymogami liturgicznymi”. A efekty? Ot, choćby ostatnio na przejściu granicznym w Kuźnicy w sali oddziału celnego hucznie otworzono wystawę pt. „Święty Mateusz w wizji artystów”. Na zaproszenie kierownika Jacka Gieniusza z OC Kuźnica przywieźli ją kapelani ks. Piotr Augustyńczuk i ks. Marian Midura. Święty Mateusz jest patronem celników, bo zanim został powołany na apostoła, był celnikiem na „przejściu” w Kafarnaum. A wystawa – jak czytamy na oficjalnej stronie SC – podobno daje mocne wsparcie oraz zachętę od strony moralnej do dobrej, uczciwej i rzetelnej pracy oraz postawy godnej największych nagród nie tylko tu na ziemi, ale przede wszystkim w życiu, które nas czeka… ! ! ! Leśnicy. Każde nadleśnictwo ma kapelana, zwykle z zacięciem myśliwskim. Taki kapelan ma fajny żywot, bo nie dość, że dostaje mundur i najwyższe odznaczenia, to jego obowiązki ograniczają się zwykle do uczestnictwa w branżowych imprezach z popijawą. Jeździ też na terenowe rekolekcje. To doskonała okazja nie tylko do pojedzenia, popicia i polowania, ale przede wszystkim – do ustalenia strategii indoktrynacji na najbliższy rok. ! ! ! Jest poza tym jeszcze Służba Więzienna – około 180 kapelanów za 3 mln zł rocznie; Straż Graniczna – 15 kapelanów na etatach. Koszt ich utrzymania to średnio 1,5 mln zł. W szpitalach pracuje około 1500 kapelanów. Zaszeregowani na 15 grupie (obok pielęgniarki oddziałowej czy technika radioterapii) dostają wynagrodzenie zasadnicze z przedziału 1,3–2,8 tys. zł plus dodatek (do 20 proc.) za wysługę lat. Kosztują podatników około 38 mln zł. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected] Za tydzień o tym, jak wiele są w stanie zrobić samorządowcy dla swoich koloratkowych nadzorców.
PATRZYMY IM NA RĘCE
To miało być budownictwo dla ludzi średniozamożnych, młodych małżeństw z dziećmi, które nie miały szans na kredyt. W teorii było pięknie. W praktyce to upragnione M stało się dla wielu pętlą powoli zaciskającą się na szyi. Konin. TBS Inwestor upadł w roku 2005. Kilka lat później okazało się, że syndyk zabrał się do wyprzedaży majątku, nie informując jednak mieszkańców o możliwości wykupienia lokali. O tym, że mają nowego właściciela, dowiedzieli się dopiero wówczas, gdy przyszedł on z informacją o horrendalnej podwyżce czynszów. Ludzie się zrzeszyli, zaczęli protestować, oflagowali balkony i wyszli na ulice. Dopięli swego. Po kilkunastomiesięcznej walce zostali właścicielami zajmowanych dotąd mieszkań. Kielce. Lokatorzy 128 mieszkań Świętokrzyskiego TBS-u, od 6 lat znajdującego się w stanie upadłości, dostali propozycję: muszą zadeklarować, czy chcą je wykupić po 2837 zł za m2. I wpłacić po 5 tys. zł zadatku, który przepadnie, jeśli w ciągu kilku miesięcy nie zapłacą całości. Ludzie są załamani. A przecież nie są winni upadkowi spółki. Wciąż walczą. Przez lata Towarzystwa Budownictwa Socjalnego, a więc miejskie spółki, uczestniczyły w specjalnym programie rządowym budowy mieszkań dla osób średniozamożnych. Miasto dawało pod bloki komunalny grunt, spółka budowała za preferencyjne kredyty uzyskane w Banku Gospodarstwa Krajowego, zaś przyszli mieszkańcy bloków w podwyższonym czynszu zobowiązali się do spłacania owych kredytów. Rządowy program budowy mieszkań dla klasy średniej skończył się w 2009 roku. Do tego czasu z tej formy zdobycia własnych czterech ścian skorzystały miliony rodzin. – Na mieszkanie własnościowe nie było nas stać, dlatego wydawało się, że TBS dla ludzi takich jak my, młodych i niezamożnych, jest zbawieniem. Wpłaciliśmy 60 tys. zł (z kredytu studenckiego, z wesela, od rodziców i rodziny) i wprowadziliśmy się do betonowych podłóg i niepomalowanych ścian jako pierwsi lokatorzy w bloku. Po 12 latach czynsz za mieszkanie ma wynosić prawie 1200 zł za miesiąc (przy 3 osobach), a Zarząd TBS-u nie chce go sprzedawać – opowiada jeden z lokatorów lubelskiego TBS. W październiku 2011 r. Sejm rzeczywiście przyjął nowelizację ustawy o TBS, która dała możliwość wykupienia mieszkań zajmowanych przez lokatorów. W praktyce jest to martwy przepis – lokatorom nie opłaca się na proponowanych warunkach (po cenach rynkowych) mieszkań kupować, zaś TBS-om – sprzedawać (muszą m.in. oddać zysk państwu i zapłacić podatek dochodowy). Każdy z TBS-u może rzecz jasna zrezygnować. Wówczas – zgodnie z ustawą – dostanie 40 proc. jego wartości. Tyle że nie od razu.
Po pierwszym miesiącu przysługuje mu 10 proc. Reszta dopiero po roku. Wielu lokatorów znalazło się więc w sytuacji patowej – nie stać ich na płacenie wysokiego czynszu, a jednocześnie nie mają gdzie i za co się wyprowadzić. A czynsze są ogromne. W Poznaniu za m2 trzeba płacić około 17 zł, w Katowicach około 14 zł, w Łodzi – 15, a w Warszawie – 20 zł. – Za 50metrowe mieszkanie płacę 980 zł (350 zł idzie na spłatę kredytu zaciągniętego na budowę przez TBS,
sprawiedliwości, transportu i gospodarki. Odpowiedzi – o ile w ogóle jakieś przyszły – coraz bardziej wgniatały ich w ziemię: Mieszkańcy do władz miasta: „Czy obowiązujące nas z tytułu TBS obowiązki nie gwarantują nam żadnych praw? W chwili obecnej praw swoich nie widzimy i nie możemy ich dochodzić – obowiązki na nas pozostają!”. W imieniu prezydenta odpowiedział Marek Bonisławski, asystent. Zapewnił, że dostawca wody jest otwarty na kompromisy. I tyle. Mieszkańcy do ministra transportu i budownictwa: „Ustawa doprowadziła nas do sytuacji krytycznej, takiej, że w XXI wieku w Unii Europejskiej pozostanie nam żyć bez ogrzewania, wody i kanalizacji. Czy ktoś
Interes na TBS reszta to zaliczka za zimną wodę, prognozę ogrzewania i czynsz dla spółki zarządzającej) – mówi mieszkanka gdańskiego osiedla Świętokrzyskiego. To właśnie na tym osiedlu oraz na sąsiednich Kowalach 30 lipca br. wstrzymanie dostaw gazu do kotłowni spowodowało, że z kranów około 400 rodzin przestała lecieć ciepła woda. Jeśli sytuacja nie zmieni się do zimy – nie będzie również ogrzewania w budynkach. – Tylko nasz blok w gazowni jest zadłużony na kilkanaście tysięcy złotych oraz około 35 tys. zł w wodociągach. Koło połowy sierpnia mają nam odciąć wodę – mówią mieszkańcy z Czermińskiego 15. Co takiego stało się w Gdańsku? Ustawa o TBS zezwala na to, żeby rozszerzyć działalność spółki lub wciągnąć do niej inną firmę. Prezes gdańskiego OTBS założył więc firmę deweloperską. Problem w tym, że prezes się przeliczył. Źle zainwestowane pieniądze spowodowały, że spółkę matkę zadłużył na 10 mln zł. Prezes winą obarcza mieszkańców, którzy zalegają z opłatami, ale okazuje się, że dług z należności czynszowych to zaledwie 800 tys. zł. I byłby to problem wyłącznie pana prezesa, gdyby nie fakt, że – zgodnie z obowiązującym prawem – odpowiedzialność za jego czyny ponoszą… lokatorzy TBS-ów! To oni dostali zawiadomienia od komornika. To oni mają zadłużenia spłacać. Pisali wszędzie – od Kancelarii Prezydenta i Premiera, poprzez resorty
kontroluje spółki, którym państwo udzieliło preferencyjnych kredytów na budownictwo społeczne? Co mają zrobić Obywatele RP, których ścigają komornicy za długi przez nich niezawinione? Co mają zrobić, kiedy w majestacie prawa pomimo uiszczonych opłat odcięci są od należnych im mediów? W jaki sposób mogą wrócić do normalności, kiedy konta Zarządcy są zajęte przez komorników, a zgodnie z Umowami mają obowiązek na te konta wpłacać także zaliczki za media? W którym punkcie ta Ustawa miała chronić obywateli średniozamożnych, których dotyczy?!”. Minister odpisał, że współczuje, ale jego uprawnienia „ograniczają się do zatwierdzania umów lub statutów TBS-ów oraz ich zmian”. – W państwie, w którym teoretycznie obowiązuje ład prawny, organ dający nieograniczone możliwości spółce, pomimo dopłat rządowych do projektu umywa ręce i życzy mieszkańcom dużo cierpliwości i siły? – nie kryją zdumienia mieszkańcy. – Jako zarząd spółki sądziliśmy, że ta sprawa będzie do opanowania. Okazuje się, że troszeczkę nas przerosła. Stan jest dosyć krytyczny. W związku z tym, że mamy zajęcie komornicze, jako spółka nie możemy regulować zaległości – przyznał podczas spotkania z lokatorami prezes Tomasz Wawrzko. Nie potrafi powiedzieć, czy coś się zmieni, kiedy się zmieni ani jaki ma plan naprawczy. – Państwo
9
mogą zapłacić za nas – poradził natomiast lokatorom podczas jednego ze spotkań. – Jesteśmy pozostawieni sami sobie. Władze lokalne i ogólnopolskie nie chcą się wtrącać. W tej chwili nie ma żadnego światełka w tunelu. Nikt nie jest w stanie odpowiedzieć nam na pytanie, gdzie możemy uzyskać pomoc. Czy jest jakiś przepis, który mówi, co robić w przypadku tak krytycznym jak ten? Nikt nie widzi problemu – mówią mieszkańcy bloków z terenu miasta Gdańska. Prezydent Paweł Adamowicz jak dotąd wyłącznie spotkał się z prezesem Wawrzką. I czeka. Pomaga swoim mieszkańcom Leszek Grombala, wójt gminy Kolbudy. – My nie przewidujemy żadnych odcięć. Spróbujemy z pominięciem TBS-ów doprowadzić do sytuacji, że mieszkańcy będą za media płacić bezpośrednio u dystrybutorów. W moim odczuciu system cały jest nieludzki. Zamysł był dobry, wyszło jak zwykle – mówi wójt. A tymczasem ludzie radzą sobie jak potrafią. Jedni do mycia rąk na bieżąco kupili termosy z nalewakiem, a wieczorne mycie celebrują w miskach. Mieszkańcy jednego z bloków, który był najmniej zadłużony, zamiast opłacić miesięczny czynsz dla spółki, zrzucili się i pojechali z pieniędzmi do gazowni. Dziś ciepłą wodę mają. Mają też świadomość, że nie jest to wyjście długofalowe, bo przecież spłacili nie swój dług i nie mają pewności, czy zostanie im to zaliczone na poczet czynszu. W kilku blokach tymczasowo „rozwiązano” problem w ten sposób, że licznik gazowy oraz prądu z korytarza przepisał na siebie jeden z lokatorów. Mieszkańcy spłacili zadłużenie i teraz regulują opłaty bezpośrednio u dostawców, w oderwaniu od OTBS. Tyle że to, co się sprawdziło w blokach, gdzie mieszka kilkanaście rodzin, nie ma szans tam, gdzie jest ich kilkadziesiąt. A poza tym… – W tej chwili spłacanie długów u dostawców mediów nie ma sensu. Każda nasza wpłata to jest prezent robiony właścicielowi OTBS-u – mówi jedna z mieszkanek. – Nie mamy pewności, czy za miesiąc czy dwa sytuacja się nie powtórzy. A wtedy będzie już zimno – dodaje Emilia Jóźwik, radna gminy Kolbudy. Wśród różnych opcji prezes Warzko (do czasu oddania tego numeru „FiM” nie odpowiedział na pytania redakcji) nie wyklucza też bankructwa. Co wówczas stanie się z mieszkańcami? Czy podzielą los lokatorów TBS z Konina czy Kielc? Bo – zgodnie z zapisani ustaw – nie mają prawa pierwokupu swoich mieszkań w razie upadku TBS. Jako najemcy nie mogą też zmienić zarządcy ani nie mają wpływu na kontrolę zarządzania. Choć to z ich czynszów opłacane są kredyty, nie mogą w bankach uzyskać informacji, czy spółka nie zalega z płatnościami. Bo nie są stroną. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
10
Nr 33 (650) 17–23 VIII 2012 r.
ZAMIAST SPOWIEDZI
Antyklerykalizm nie będzie wyznacznikiem SLD. Partia stawia na postulaty socjalne i tym chce walczyć o wyborcę. Leszek Miller w rozmowie z „FiM” zdradza też, czym dla niego jest największy polityczny konkurent – Ruch Palikota – i dlaczego na zjednoczenie obu formacji nie ma najmniejszych szans. – Panie premierze, rozmawiamy w momencie, kiedy sondaże nie dają działaczom SLD powodów do optymizmu, pokazując 7–8 proc. poparcia. Dominują, i to od wielu miesięcy, Platforma i PiS. Kiedy prawica, a szczególnie partia rządząca, przestanie podobać się Polakom? – W jednych sondażach mamy 13–14 procent i wyraźną tendencję wzrostową, w innych – 7–8 proc. A co do pozycji PO, to wszystko zależy od sytuacji gospodarczej. Jeżeli prawdziwe są prognozy, które wieszczą pogorszenie się sytuacji w gospodarkach europejskich, zwłaszcza w Niemczech, to jesień może być trudna dla rządzących i to się przełoży na notowania. Ale w innym przypadku ten stan się utrzyma. – Zatem konserwatywna Platforma, która udowodniła, że z lewicowymi postulatami nie chce mieć nic wspólnego, może znowu wygrać wybory? – Do kolejnych wyborów są jeszcze 3 lata, a w polskiej polityce to wieczność. Dopóki Platforma będzie miała premię wynikającą z obaw przed recydywą IV RP, przed powrotem PiS-u do władzy, to wielu potencjalnych wyborców Platformy jest gotowych zamknąć oczy, zatkać sobie nosy i w kolejnych wyborach oddać głos właśnie na PO. – Ale PiS zapowiada już kolejną zmianę wizerunku, w tym przesunięcie Macierewicza na dalszy plan. Część ludzi na pewno znowu uwierzy w premiera Jarosława Kaczyńskiego i PiS ma duże szanse wygrać… – To mało prawdopodobne. PiS czerpie znaczną część swojego poparcia z wizerunku partii antysystemowej, która w dodatku jest partią jednej trumny spoczywającej na Wawelu i jednej tragicznej katastrofy. Gdyby PiS chciał się całkowicie od tego uwolnić, to straci część wyborców, a nie zyska innych. Jeśli PiS naprawdę chciałby dokonać zmiany wizerunkowej, i to radykalnej, to musiałby zmienić całe swoje kierownictwo z Jarosławem Kaczyńskim na czele, odciąć się od IV RP i odejść od utrwalania fałszywej legendy o katastrofie smoleńskiej. A wiadomo, że tego nie zrobi. – A gdzie tutaj miejsce dla SLD? Od wyborów niewiele się zmieniło – poparcie mizerne! – 13–14 procent to niezły wynik, zwłaszcza na tle klęski wyborczej. W ostatnich wyborach zanotowaliśmy najgorszy wynik w swojej historii i byliśmy o krok przed wyeliminowaniem, przed rozkładem SLD i wchłonięciem przez inne partie,
do czego nas zresztą namawiano. Pierwsze miesiące były czasem wychodzenia z przepaści, w której się znaleźliśmy. I to zostało osiągnięte, a jesienią zaprezentujemy szereg rozwiązań w sprawach socjalnych i ekonomicznych. W sytuacji narastających i odczuwalnych trudności bytowych ludzie będą uważnie słuchać tego, co ma do powiedzenia SLD.
– Oczywiście, że ma. Dla nas bowiem konstytucja jest ważniejsza niż ewangelia i przez cały okres naszego istnienia dawaliśmy temu wyraz. Tyle że nigdy nie mieliśmy samodzielnie większości w Sejmie i nie mogliśmy przeprowadzić żadnej ustawy, która szłaby w pożądanym kierunku. W 2001 roku otarliśmy się o większość, ale i tak brakowało głosów, a koalicjant PSL zawsze odmawiał udziału w czymkolwiek, co psuło jego kontakty z Kościołem. – Właśnie, Kościół. Żałuje Pan układu z Kościołem sprzed referendum w sprawie wejścia Polski do Unii Europejskiej? – To nie był żaden układ, ale chętnie powtórzę, że Unia Europejska była warta niejednej mszy. Gdy
Tylko SLD – Na razie SLD szuka wyborców w nadmorskich i górskich kurortach w ramach akcji „Lato z SLD”. Czego oczekują od was ludzie? – Nie przebywamy w kurortach, tylko na ulicach wśród zwykłych zjadaczy chleba. Jeśli chodzi o oczekiwania, to ludzie głównie pytają o warunki egzystencji: czy osiągnięty poziom życia może być utrzymany; dlaczego jest taka drożyzna; dlaczego źle funkcjonuje służba zdrowia; co z pracą, zwłaszcza dla młodych ludzi. Problemy światopoglądowe praktycznie nie istnieją. – A może Pan już nie chce o nich mówić? Pojawiają się głosy, że sprawy światopoglądowe w SLD mają zostać odsunięte na dalszy plan… – Nie na dalszy, ale równorzędny, tak jak to jest w europejskiej socjaldemokracji. Na zachodzie Europy antyklerykalizm jest obecny także w partiach prawicowych i nie jest to wyznacznik lewicowości. Lewica koncentruje się na sprawach socjalnych, rynku pracy, równych szansach i możliwościach dostępu do edukacji i ochrony zdrowia, a także – oczywiście – na sprawach wolnościowych i w tym kontekście również na sprawach światopoglądowych. – Czyli SLD nie będzie zdejmować krzyża w Sejmie? – Próbowaliśmy wtedy, kiedy go zawieszono, czyli w 1997 roku. Ci, którzy obecnie zapowiadali taką akcję, jakoś się do niej nie kwapią. – To może elektorat antyklerykalny nie ma już dla SLD znaczenia?
dzisiaj patrzymy, jak Polska się zmienia, i to nie tylko z uwagi na płynące miliardy euro, ale także na unijne standardy wolnościowe, to wyobraźmy sobie, jak by Polska wyglądała, pozostając na zewnątrz Unii. Największym zagrożeniem referendum akcesyjnego nie był niewystarczający odsetek głosów na TAK, tylko frekwencja. Przy olbrzymim wysiłku na rzecz referendum uzyskaliśmy zaledwie 8 punktów procentowych więcej niż wynosi niezbędne minimum. Wystarczyło wtedy, że proboszczowie nakłoniliby swoich wiernych do pozostania w domu i dziś nie bylibyśmy w Unii Europejskiej. – Dziś najgłośniej w Sejmie o relacjach państwo–Kościół mówi Ruch Palikota, który też się nazywa lewicą. A dla Pana czym jest ta partia? – Tym, czym zawsze była – grupą zamożnych, skrajnie liberalnych przedsiębiorców i biznesmenów o bardzo jasnych postawach światopoglądowych. Tak było na początku i tak jest teraz.
– Na początku dużo mówiło się o współpracy, a nawet o zjednoczeniu, później widzieliśmy wymianę ciosów. Widzi Pan jeszcze szansę na współpracę z Ruchem Palikota? – Współpraca w pewnych sprawach tak, ale zjednoczenie nie. Na to nie ma żadnych szans! – A związki partnerskie czy rozdział Kościoła i państwa, w tym na przykład Fundusz Kościelny? – Wystarczy rzucić okiem na salę sejmową, by przekonać się, że to wszystko jest nierealne. Przewaga orientacji konserwatywno-prawicowej jest wciąż przytłaczająca. Przy tym składzie Sejmu żaden projekt dotyczący wolności światopoglądowych czy równości seksualnych nie przejdzie. Całkiem niedawno prawica nie dopuściła projektu ustaw o związkach partnerskich do porządku obrad Sejmu. W Izbie nie wystarczy mieć rację, trzeba jeszcze mieć większość, a tej nie mamy. – To może trzeba zjednoczyć siły, na przykład na wspólnej liście z Ruchem Palikota w wyborach do Parlamentu Europejskiego? – W polityce nic nie jest wykluczone, ale też nic nie jest pewne. To będzie też zależało od ostatecznego kształtu ordynacji wyborczej. Słyszymy, że w Platformie toczą się prace nad zasadniczą zmianą ordynacji, tak aby Polska była jednym okręgiem wyborczym. Wtedy przed każdą partią polityczną stanie pytanie, jaką przyjąć strategię. – Czyli współpracy w wyborach Pan nie wyklucza? – Na ten moment wykluczam. Ale co będzie za 2 lata – nie wiem. W naszym przypadku 2+2 nie daje 4, dlatego że nasze elektoraty nie są kompatybilne. Zasadnicze przepływy wyborców RP dotyczą PO, a nie SLD. Kiedy niektórzy mówią, że mamy po 10 proc. i po połączeniu będzie 20 proc., to jest to nieprawda. Duża część elektoratu Palikota nie akceptuje Sojuszu Lewicy Demokratycznej, i odwrotnie. – Gdyby Donald Tusk zaproponował SLD wejście do koalicji, jaka byłaby Pana odpowiedź? – Byłoby kilka pytań. Pierwsze, czy w takim razie Platforma zamierza wycofać się z niepotrzebnych i szkodliwych zmian w systemie emerytalnym, każąc Polkom i Polakom pracować do 67 roku życia. Sądzę, że Platforma koalicję raczej zaproponuje Ruchowi Palikota, bo wydłużenie wieku emerytalnego zostało przepchnięte siłami centroprawicowej koalicji, czyli PO, PSL i Ruchu Palikota. – Ostatni kongres SLD pokazał, że SLD to dziś partia raczej osób
dojrzałych. Może potrzeba jakiejś wymiany pokoleniowej, by partia przetrwała trudne czasy? – W SLD zmiana pokoleniowa już była i jak się skończyła, to wszyscy wiemy. Jesteśmy już po tym eksperymencie. A kiedy będzie następny? Nie ma takiej potrzeby, tym bardziej że sekretarzem generalnym SLD został w normalnym trybie 32-letni Krzysztof Gawkowski. Partia nie może być ani organizacją młodzieżową, ani domem spokojnej starości – musi być ugrupowaniem, które korzysta z doświadczeń ludzi różnych pokoleń, gdzie zmiana kierownictw dokonuje się systematycznie, metodą ewolucyjną. – Mówiąc o doświadczeniu, jaki ma Pan dziś stosunek do kapitalizmu, do hasła, że rynek ma zawsze rację? – Taki jak zawsze. Uważam, że z rynkiem nie ma co walczyć, tylko wykorzystywać jego potencjał na rzecz lewicowej polityki społecznej. Nie należy bać się rynku, zamiast tego trzeba określać, w jakich strefach zapewnienie usług społecznych jest ważniejsze niż zysk, a to oznacza pozostawienie tych sfer na przykład edukacji czy ochrony zdrowia w gestii państwa. Wolny rynek nie musi być dowolny, a gospodarka ma służyć człowiekowi, a nie człowiek gospodarce. – A podatek liniowy? – Nieważne, jak się podatek nazywa; ważne, czy wypełnia dwie funkcje – czy spełnia kryteria sprawiedliwości społecznej i czy sprzyja wzrostowi gospodarczemu. Może się nazywać podatek liniowy, żółty, czerwony – wszystko jedno. Dzisiaj podatek liniowy nie byłby instrumentem, który wzmacnia i dynamizuje wzrost gospodarczy, więc nie ma powodów, by się tym zajmować, ale był taki czas, że można było to rozważać. Niewątpliwie w tej chwili w Polsce ważniejszy jest podatek progresywny, bo, niestety, wzrastają różnice dochodowe, i to najszybciej w UE. Należy wrócić do trzeciej stawki podatku PIT – do 40 proc., tak jak było, albo posunąć się do 50 proc. – Wracając do SLD, w 2010 r. opuścił Pan swoją poprzednią partię – Polską Lewicę. Ma Pan jeszcze kontakt z jej działaczami? – Praktycznie nie. Ci, z którymi mam kontakt, odeszli razem ze mną z Polskiej Lewicy do SLD. – Pamiętamy Pański dość niechlubny romans z Samoobroną – start do Sejmu w wyborach 2007 roku. Teraz z kolei założona przez pana partia Polska Lewica w polityce już praktycznie nie istnieje, skończyła się wraz z Pana odejściem. Nie czuje się Pan po tym wszystkim nieswojo? – Nie, dlatego że prosiłem kolegów, aby zrobili to samo. Zachęcałem, żeby uznali, że eksperyment z PL się nie powiódł i że trzeba wracać do SLD. Na lewicy nie ma zapotrzebowania na inną partię poza SLD. Rozmawiał DANIEL PTASZEK Fot. Autor
Nr 33 (650) 17–23 VIII 2012 r. Ze strachu przed spadkiem swoich wpływów polscy katoliccy biskupi od kilku lat dokładniej piorą mózgi dzieci i młodzieży. Koszty ich akcji w ramach pomocy najuboższym opłacają ministrowie, kuratorzy oświaty i szefowie samorządów. Z analiz naukowców wynika, że tylko 15–17 procent rodziców stać było na samodzielne opłacenie kosztów kolonii. Z pomocy budżetu państwa czy gmin w tym roku skorzystało 3–7 procent potrzebujących dzieci. Większość z nich skazana była na wyjazdy zorganizowane przez najróżniejsze organizacje Kościoła katolickiego – oczywiście za nasze pieniądze.
Krótkie kolonie Kościelne kolonie nie trwają zbyt długo (5–7 dni). Notabene świeckie organizacje za te same pieniądze potrafiły przygotować 14, 16-dniowe wyjazdy, ale przecież ksiądz zarabia więcej niż nauczyciel. Dziwnym trafem nie wzbudziło to zainteresowania urzędników. Weźmy województwo małopolskie. Tamtejszy kurator ogłosił późną wiosną tego roku konkurs ofert dla organizacji pozarządowych. Odpowiedziały na niego 32 podmioty: 16 katolickich i 16 świeckich. Salezjański Ruch Troski o Młodzież „Saltrom” zgłosił się i otrzymał ponad 27 tys. zł na wyjazd dla 128 dzieci na krótki tygodniowy wypoczynek. Oddział Miejski Krakowski Towarzystwa Przyjaciół Dzieci zapewnił swoim 58 podopiecznym 12-, 14-dniowe atrakcyjne wyjazdy za nieco ponad 8 tys. zł. W wielu miejscowościach rekrutacją na finansowane przez państwo kolonie
PATRZYMY IM NA RĘCE
Czarne kolonie zajmowały się katolickie kancelarie parafialne. Tak więc były to kolonie dla wiernych Krk.
że kolonie poświęcone Korczakowi będą się ładnie prezentować w urzędowych aktach.
Rano modlitwa…
Katopółkolonie
Wiele z tych wyjazdów było w rzeczywistości zielonymi szkołami dla ministrantów, kościelnych chórów czy oaz. Ot, choćby chłopcy z regionu Siedlec mieli doskonalić umiejętności posługi podczas mszy świętej, a dziewczynki miały się nauczyć pieśni liturgicznych. Dzieci z Archidiecezji Katowickiej poznały wreszcie zbawienną różnicę pomiędzy modlitwami porannymi a wieczornymi. I to zupełnie oficjalnie. Zdaniem organizatorów wyjazdu „pozwoliło im to udoskonalić niezbędną w życiu codziennym umiejętność samodzielnego układania modlitwy uwielbienia, dziękczynienia, przeproszenia, błagalnej”. Maluchy z Grudziądza uczyły się rozróżniać role męskie i kobiece w życiu rodziny, a te z Małopolski poznały „cennik przyjaźni i miłości bliźniego”. Dzieciaki z Lubelskiego zwiedzały natomiast zapomniane niewielkie sanktuaria maryjne. Co ciekawe, oficjalnym formalnym patronem większości katolickich obozów był Janusz Korczak. Dzieciaki nie miały jednak szans na rzetelne poznanie dorobku Żyda męczennika. Według internautów był to doskonały chwyt marketingowy. Sejm ustanowił bowiem rok 2012 rokiem Janusza Korczaka. Szefowie państwowych i samorządowych agend prześcigają się, kto zrobi więcej imprez ku jego czci. Także Kościół wie,
Katolickie organizacje aktywnie zbierały zlecenia samorządowców także na organizację tak zwanych półkolonii. Pod tą nazwą kryły się zajęcia dla dzieci w miejscu zamieszkania. I tutaj także nie było niespodzianek. Większość środków łyknął
Kościół katolicki i organizacje z nim powiązane, bez względu na to, czy decyzję w danym mieście, powiecie czy gminie wydawała lewica, czy prawica. Na początek zobaczmy, jak środki na półkolonie podzielił lewicowy prezydent Tarnobrzega Norbert Mastalerz. Stopa bezrobocia jest tam wyższa niż średnia w kraju i wynosi
Emerytura na słowo „Jak dobrze mieć sąsiada” – śpiewała przed laty Halina Kunicka. O tym, że warto – zwłaszcza takiego, który zajmuje w pracy biurko obok nas – możemy się wkrótce przekonać jeszcze bardziej. Bez jego zeznań możemy bowiem w ogóle nie otrzymać emerytury. Nasze świadectwa pracy nie mają większego znaczenia. Na mocy obowiązującego prawa posiadają charakter dokumentów prywatnych, a nie dokumentów urzędowych. Zgodnie z artykułem 244 paragraf 1 Kodeksu postępowania cywilnego tymi ostatnimi są wyłącznie „dokumenty sporządzone (…) przez powołane do tego organy władzy publicznej i inne organy państwowe”. W mądrych prawniczych książkach przeczytamy, że „tylko takie dokumenty stanowią dowód tego, co zostało w nich (…) zaświadczone”. W konsekwencji
„żadne zaświadczenie, poświadczenie czy świadectwo pracy sporządzone przez pracodawcę (…) nie będzie miało mocy (…) urzędowej”. Zdaniem Sądu Najwyższego uprawnia to ZUS do ich szczegółowego weryfikowania. Urzędnicy mają więc prawo zażądać od nas okazania dokumentów innych niż świadectwo pracy, poświadczających przedstawione przez nas informacje o wysokości zarobków, okresach zatrudnienia, charakterze pracy. I tutaj tysiące ludzi wpadnie w prawną pułapkę, bo nie będą w stanie przedstawić zaświadczeń innych niż świadectwo pracy. Stało się tak za sprawą samego państwa, które wcześniej pozwoliło na zniszczenie akt pracowniczych. Do grudnia 1990 roku szefowie zakładów mogli je przesłać na makulaturę już po 12 latach istnienia. Wiele podmiotów (zakłady rzemieślnicze, firmy polonijne, niektóre spółdzielnie,
14 procent. Bezowocnie szuka pracy 3 tysiące mieszkańców miasta. Ci, którzy mają zatrudnienie, mogą liczyć na nie więcej niż 2000 zł brutto pensji miesięcznie. Najlepsze programy wakacyjnych imprez dla dzieci według urzędników przygotowały: Stowarzyszenie Rodzin Katolickich Diecezji Sandomierskiej Koło przy Parafii św. Barbary (19-tysięczny grant), katolicka Fundacja Światło-Życie (drobne 3920 zł) i Stowarzyszenie Rodzin Katolickich Diecezji Sandomierskiej Koło przy Parafii oo. Dominikanów (1470 zł). Miejscowi szachiści na obóz dla dzieciaków i zajęcia w mieście dostali całe 980 zł. Jeszcze niższe kwoty
dostały zrzeszenia młodych, świeckich, sportowców. Przenieśmy się teraz na ziemię lubuską. Jej stolicą włada od ponad 6 lat lewicowy prezydent Janusz Kubicki. Bezrobocie sięga tam 9 procent. Średnia pensja to 2365 zł brutto. Ten rok miejscowe organizacje katolickie zaliczą
banki) mogło mielić dokumenty swoich pracowników jeszcze szybciej. W styczniu 1991 roku minister finansów zobowiązał pracodawców do przechowywania teczek pracowników przez 20 lat. Przedsiębiorcy mający kłopoty finansowe niszczyli jednak na masową skalę kosztowne w utrzymaniu pracownicze archiwa. Niektórzy wydawali je swoim pracownikom do przechowywania w domach. Według relacji internautów urzędnicy w wielu oddziałach ZUS negują autentyczność tak przechowywanych dokumentów. Czy jest więc wyjście z tej pułapki? Zdaniem ekspertów, z którymi rozmawialiśmy, ratunkiem mogą być zeznania dawnych kolegów z pracy. Im więcej osób je złoży, tym większe prawdopodobieństwo wygranej. Należy dodać, że sądy – w odróżnieniu od ZUS – traktują je jako bardzo ważny dowód potwierdzający prawo do emerytury. Ale na tym nie koniec trudności. Twórcy reformy emerytalnej przygotowali także niespodziankę dla osób przechodzących na emeryturę po 2015 roku. Otóż wysokość
11
do udanych. Po kilkuletniej przerwie znowu są liczącymi się beneficjentami samorządowych dotacji. Caritas Diecezji Zielonogórsko-Gorzowskiej wraz z Katolickim Stowarzyszeniem Młodzieży oraz pięcioma parafiami zgarnął ponad 25 tys. zł. Zobaczmy, jak samorządową kasę na półkolonie dzielił Andrzej Kosztowniak (PiS), włodarz ponad 200-tysięcznego mazowieckiego Radomia. W czerwcu tego roku statystycy odnotowali tam jedne z najwyższych wskaźników bezrobocia na Mazowszu (ponad 21 proc.), zaś przeciętne pensje radomian należały do skromnych (nieco ponad 2000 zł brutto). Świeccy społecznicy skarżyli się na trudności z odnalezieniem w urzędowym serwisie internetowym ogłoszenia o dotacjach. Władze Radomia ukryły je bowiem w szufladzie „Gminny Program Profilaktyki i Rozwiązywania Problemów Alkoholowych na 2012 r.”. Za to ponad 390-tysięcznym budżetem, pochodzącym z wyżej wymienionego programu na półkolonie, podzielili się niemal równo działacze piłkarscy oraz proboszczowie katolickich parafii. A jakie to atrakcje na katolickich półkoloniach zapewnili dzieciakom samorządowcy? W świetlicy Caritasu Diecezji Radomskiej małolaty mogły „oglądać dobre chrześcijańskie filmy, przeczytać książki o życiu Jana Pawła II czy pomodlić się”. W Warszawie natomiast pomiędzy turniejami gier planszowych uczestnicy półkolonii wysłuchali pogadanek na temat zdrowego trybu życia, właściwych ról w dorosłym życiu chłopców i dziewcząt. No i oczywiście codziennie celebrowali msze święte. Nieliczni uczestnicy półkolonii organizowanych przez Caritas mieli szasnę na zajęcia sportowe. Programy imprez zorganizowanych przez świeckie organizacje były znacznie bogatsze. I to mimo że władze przeznaczyły na nie znacznie mniejsze środki. MC
ich świadczeń będzie zależeć od tak zwanego kapitału początkowego. Na 11 milionów przyszłych emerytów zrzucono obowiązek dostarczenia ZUS-owi dokumentów poświadczających staż pracy i zarobki. Prawie 3,5 miliona ludzi jeszcze tego nie uczyniło. Powody ich zwłoki są różne. Większość z nich rozpaczliwie szuka po kraju miejsc przechowywania kwitów pracowniczych. Jeżeli ich nie odnajdzie, to ZUS uzna, że pracowaliśmy za najniższą pensję, co w konsekwencji poskutkuje głodową emeryturą. Niestety, i tak może się okazać, że będzie ona wyższa od świadczenia z OFE... Wielu internautów chce w związku z tym skarżyć Polskę przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu. Zdaniem znawców orzecznictwa takie powództwo ma spore szanse na uwzględnienie. W państwach cywilizowanych władza nie może bowiem nakładać na obywateli niewykonalnych obowiązków. A takim właśnie jest żądanie dostarczenia dokumentów zniszczonych wcześniej na polecenie tegoż państwa. MP
[email protected]
12
Nr 33 (650) 17–23 VIII 2012 r.
ZA KULISAMI
Twórczość Barei pełna jest absurdu i politycznych aluzji. Filmy są tym śmieszniejsze, że wszystko, co pokazują, zdarzyło się naprawdę, w dziwnej krainie zwanej PRL-em… Na początku lat 80. ubiegłego wieku reżyser takich hitów pełnometrażowych jak „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?” czy „Brunet wieczorową porą” nakręcił serial. Tak powstały kultowe już dziś „Alternatywy 4” z 1983 roku. Ale sam pomysł na opowieść o losach mieszkańców nowego bloku pojawił się 4 lata przed jego nakręceniem. A było tak... Kiedy Maciej Rybiński, współscenarzysta „Alternatyw”, otrzymał w 1979 roku mieszkanie, od razu postanowił, że to wielkie wydarzenie przeniesie na ekran. Ówcześni odbiorcy od razu poniali, że tytułowy blok wraz z jego mieszkańcami to nic innego jak PRL ze wszystkimi warstwami społecznymi, począwszy od chłoporobotnika,
a na profesorze kończąc. O to, że serial nie będzie nudny, zadbała „barwna” rzeczywistość początku lat osiemdziesiątych XX wieku. I tak w filmie roi się od kolejek do pustych sklepów, przymusowych i nikomu niepotrzebnych zebrań, spartaczonych mieszkań oraz kombinowania, co zrobić, by lepiej się w tym całym bałaganie urządzić… Wróćmy do samego scenariusza… Skoro był blok i lokatorzy, musiał być i dozorca. Twórcy postawili tu na chama, intryganta i lenia o paradoksalnie brzmiącym nazwisku Anioł. Bohater był idealnym ucieleśnieniem ówczesnej (czy aby na pewno tylko tamtej?) władzy, karierowiczem, błyskawicznie podporządkowującym sobie bezradnych mieszkańców. Tę kultową już dziś postać zagrał brawurowo nieodżałowany Roman Wilhelmi. I chociaż rola dozorcy Anioła miała początkowo przypaść Ludwikowi Pakowi (pamiętny Zdzisław Dyrman z „Misia”), to oglądając Wilhelmiego w tej odsłonie, nie sposób odnieść wrażenia, że kreowana postać została stworzona specjalnie dla niego. Hanna Bieniusiewicz, aktorka, która w serialu wcieliła się w postać Ewy, wspominała, że na planie panowała typowo rodzinna atmosfera. W wolnych chwilach
ekipa z lubością oddawała się na przykład grze w karty i kości. Działo się tak, bo cała plejada gwiazd, która wystąpiła w serialu, bardzo się lubiła, a jeszcze bardziej lubiła Stasia Bareję. Bożena Dykiel (rewelacyjna Miećka Aniołowa) przytoczyła po latach anegdotę z planu, z udziałem swoim, Barei właśnie i Zosi Czerwińskiej
Wielką zażyłość aktorów z Bareją świetnie ilustrują też niektóre odcinki. Szczególnie ten, w którym mieszkaniem towarzysza Winnickiego podczas nieobecności dygnitarza zajmuje się Anioł, oraz ten, kiedy do jednego z mieszkańców bloku przychodzi paczka ze Stanów. Aby zapełnić plan deficytową kiełbasą, sami aktorzy oddawali część swoich kartek na mięso, a puszki z zagranicznym jedzeniem pożyczali (sic!) z Peweksu. Prace nad „Alternatywami 4” ukończono w 1983 roku. Ponieważ polscy aktorzy w okresie stanu
nie żyją, to zaświadczenia o ich śmierci. W konsekwencji Bareja stoczył wiele bojów z cenzurą o okoliczności śmierci rodziców Cichockiego. Cenzura: – Zginęli na zsyłce? Nie, tak nie może być! Bareja: – To niech będzie, że pod Lenino. Cenzura: – On to jeszcze, ale ona? Bareja: – Była sanitariuszką… Cenzura: – Nie, też niedobrze. Nie będziemy eksponować ofiar tej bitwy. Niech pan wymyśli inne miasto. Bareja (śmiertelnie poważnie): – Karl-Marx-Stadt.
prominenta. Ale odniesienie do sławnej bitwy pojawia się w tej produkcji w jeszcze innym kontekście. W marcu 1981 r. powstało skrajnie nacjonalistyczne, faszyzujące Zjednoczenie Patriotyczne Grunwald, z lubością głoszące hasła antysemickie. Organizację powołał do życia reżyser Bohdan Poręba, wielki przeciwnik twórczości Barei. Jako członek partii Poręba bardzo często brał udział w kolaudacjach z jego filmów. Bezlitośnie obszedł się z filmem „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”, w którym nie spodobała mu się biegająca po ulicach Warszawy świnia,
WAKACJE Z SERIALAMI (5)
Świat według Barei
(żona Balcerka). Otóż kiedy mąż pani Bożeny w czasie kręcenia „Alternatyw” przywiózł z zagranicy kawę bezkofeinową, aktorka od razu pomyślała o Barei, jego zamiłowaniu do czarnego napoju i, niestety, chorym sercu reżysera. Przyniosła więc rzeczony produkt na plan filmowy, tłumacząc Stasiowi, że teraz – bez obaw o zdrowie – będzie mógł się kawki napić. Niebędąca w temacie, ale pchana ciekawością Zosia Czerwińska dopadła Dykielową z pytaniem, co przyniosła reżyserowi. Wytłumaczywszy w czym rzecz, pani Bożena usłyszała od swojej koleżanki rozbrajające podsumowanie: „Phi, kawa bez kofeiny to jak cipka bez dziurki”…
wojennego bojkotowali udział w telewizji i radiu ze względu na propagandowy charakter tych mediów, był to jedyny serial, jaki powstał w tamtym czasie. Stało się tak tylko dlatego, że prace nad całością zaczęły się jeszcze przed 13 grudnia 1981 r. i trzeba było je zakończyć. Czytelne serialowe aluzje do sytuacji politycznych nieraz sprawiały, że reżyser lądował na dywaniku u decydentów. Było tak choćby w przypadku pamiętnej sceny, kiedy to obywatel Cichocki (Bronisław Pawlik) przychodzi do prezesa po obiecany przydział na mieszkanie, a ten każe mu najpierw przynieść zaświadczenia o zgodzie rodziców, a ponieważ rodzice
Ostatecznie w emitowanej w latach 80. ocenzurowanej wersji filmu ojciec Cichockiego „umarł jeszcze w czterdziestym trzecim”. W nadawanej dziś pełnej wersji: „w czterdziestym trzecim u nich na mrozie”. Perypetie z cenzurą sprawiły, że serial doczekał się premiery dopiero w 1986 roku. Rok później fani Barei mogli obejrzeć w telewizji serial „Zmiennicy”, w którym tłem do opowieści o PRL-u stały się perypetie warszawskich, państwowych taksówkarzy. Podobnie jak w „Alternatywach” i tu mamy do czynienia z kolejkami w sklepach, cwaniactwem i kumoterstwem. Ale to wcale niejedyne analogie występujące w serialach. Motywem wykorzystanym przez reżysera w obu produkcjach była… „Bitwa pod Grunwaldem”. Kiedy rzeczone płótno należące do towarzysza Winnickiego jest przenoszone przez klatkę schodową w bloku przy Alternatywy 4, Balcerek stwierdza: „Taka bitwa jest u nas na Targówku u rzeźnika, jak rzucą balerony, tylko że bab jest więcej”. Ów obraz pojawia się ponownie w „Zmiennikach” w mieszkaniu widmo, należącym do… wyżej wymienionego
a sam obraz w skali od 1 do 25 ocenił na… zero. Bareja musiał potem przez rok przerabiać swoje dzieło, ale nie pozostał dłużny swojemu antagoniście. W tym celu w „Zmiennikach” powołał do życia reżysera Waldemara Barewicza, który kręci „Spadkobierców Grunwaldu”. Aluzje do Poręby są tu oczywiste – także wtedy, gdy Barewicz wygłasza pod adresem swojego przeciwnika zdanie: „Taka zajadłość nie leży w charakterze Polaka i Słowianina w ogólności”. Mówiąc to, wykonuje znamienny gest – przebiera palcami prawej ręki po brodzie, sugerując, że wszyscy jego przeciwnicy są pochodzenia żydowskiego. W serialu pojawia się również gazeta „Rzeczy”, służąca do przemytu narkotyków. To także aluzja do organizacji Poręby, która wydawała pismo „Rzeczywistość”. Oba seriale od lat cieszą się niesłabnącym powodzeniem, bawiąc kolejne pokolenia odbiorców. Dla tych starszych są niejako ich własną biografią, a dla najmłodszych, znających PRL jedynie z opowieści – prawdziwym hitem science-fiction. Tak czy owak magnetyzm dzieła Barei sprawił, że postanowiono nakręcić kontynuację serialu „Alternatywy 4”, i to pod równie wymowną nazwą: „Dylematu 5”. Reżyserem przedsięwzięcia został Grzegorz Warchoł (redaktor telewizji kręcący szczęśliwców z przydziałem na mieszkanie). Niestety, wskutek ostrych słów zarówno ze strony telewidzów, jak i krytyków powstały tylko 3 odcinki nowej serii. Całość przedsięwzięcia wcielający się w postać Balcerka Witold Pyrkosz, skwitował następującymi słowami: „(…) wszystkie ingrediencje tego tortu były najwyższego gatunku i obsada też z najwyższej półki. Niestety, kucharz był z niższej. Jak to wszystko wymieszał, powstał zakalec (…). Poza tym reżyser okazał się pozbawiony poczucia humoru”. Fakt, Bareja może być tylko jeden… PAULINA ARCISZEWSKA-SIEK
Nr 33 (650) 17–23 VIII 2012 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
13
Niedorozwój gminy
Gołdap – kraina łowców przygód – tej treści reklamowy slogan wymyślili tu specjaliści od promocji. Gołdap – kraina twórców absurdu – taką treść dyktuje tu życie. Galwiecie. Niewielka, urokliwie położona wieś. Jeden z jej atrybutów – jezioro Ostrówek – zamiast być perełką regionu i lokalną atrakcją, popada w ruinę. Sława Tarasiewicz, o której pisał niedawno Jonasz w swoim komentarzu, kilkanaście lat temu po raz pierwszy gminny teren wokół jeziora uporządkowała, wykarczowała chwasty, posadziła trawę. Wszystko w czynie społecznym. Każdego kolejnego roku wynajmowała kogoś, kto trawę kosił. Po co? – Obok mojego gospodarstwa przebiega szlak turystyczny, po którym porusza się wielu rowerzystów i spacerowiczów. Wszyscy strudzeni turyści odpoczywają przy jeziorze. Nie mogłam pozwolić na to, aby ten teren zaniedbany przez gminę był zaśmiecony, zarośnięty chwastami. To jest przecież wizytówka wsi, w której mieszkam, wizytówka gminy, w której żyję – wyjaśnia. Plażę też sama usypała. Pomosty zrobiła już trzy. Na własną rękę i za własne pieniądze. Pierwszy trafił nawet na foldery promujące województwo. Zwykle kosiła trawę cztery razy w roku. W tym nie ruszyła palcem. Nie zbiera też do swojego kontenera śmieci. Bo i po co, skoro gmina w żaden sposób nie pomaga… W czym rzecz? Sława Tarasiewicz, jako właścicielka świetnie prosperującego gospodarstwa agroturystycznego, chciała wydzierżawić ledwie kawałek gminnego gruntu. Właśnie ten, o który przez lata dbała. Pomysł na ów grunt ma taki, aby stworzyć plażę z prawdziwego zdarzenia, pływającą scenę, na której odbywałyby się koncerty, oraz widownię. Taka idea zrodziła
się głównie dlatego, że do jej gospodarstwa regularnie przyjeżdżają artyści. Chętni, aby przy okazji zrobić coś dla regionu. Dlaczego władza nie daje na to przyzwolenia? Na to pytanie do chwili oddawania tego numeru „FiM” do druku nie otrzymaliśmy od burmistrza odpowiedzi. – Chciałam wydzierżawić ten teren na cele edukacyjne, kulturalne, aby – co powtarzam od wielu lat – korzystali z tego i turyści, i mieszkańcy wsi. Mam innowacyjne projekty, ale tutejsza władza podcina skrzydła – mówi Tarasiewicz. Od 2002 roku wysyła do burmistrza Marka Mirosa pisma. W sumie kilkanaście, a w każdym prośba o „wydzierżawienie lub sprzedaż części działki 77 położonej we wsi Galwiecie”. Na każde z pism odpowiedź z urzędu przychodziła odmowna. Z każdym rokiem coraz bardziej kuriozalna. Oto przykłady: ! 2002 r. – „Działka 77 sklasyfikowana jako wody płynące nie może być wydzierżawiona jako działka pod uprawy rolne lub inną działalność gospodarczą”; ! 2004 r. – „Proponowany sposób wykorzystania tych gruntów nie ma nic wspólnego z prowadzeniem upraw rolnych, a związany jest raczej z działalnością gospodarczą”; ! 2006 r. – „Działka 77 została przejęta przez gminę w celu zapewnienia warunków wypoczynkowo-rekreacyjnych jej mieszkańcom”; ! 2007 r. – „Poważnie obawiamy się, że nawet zobowiązanie dzierżawcy do publicznego udostępniania dojścia do jeziora zakończy się w rzeczywistości całkowitym zakazem dojścia lub co najmniej poważnym ograniczeniem korzystania”;
! 2009 r. – „W sprawie utworzenia plaży nad j. Ostrówek informuję, że w 2010 roku planowane jest opracowanie Planu Odnowy Miejscowości Galwiecie”. ! 2012 r. – „Biorąc pod uwagę zainteresowanie dzierżawą przedmiotowej działki, jej położeniem na obszarze Natury 2000, konieczne jest obiektywne rozważenie wszystkich aspektów sprawy z uwzględnieniem skutków, jakie wynikają z ewentualnej dzierżawy tego gruntu nie tylko dla społeczności lokalnej, ale
tego typu działalności na uzyskanie dużej liczby potencjalnych odbiorców. Wyjątkowe możliwości rozwoju agroturystyki istnieją na obszarach cennych przyrodniczo – w szczególności Natura 2000. Jej rozwój praktycznie nie koliduje z ochroną walorów przyrodniczych obszaru, dlatego też powinien być wspierany i popularyzowany. Wygląda na to, że można wszędzie, tylko nie na terenie gminy Gołdap. A w Galwieciach plaży nie ma do dziś. Pomost się rozpada, chwasty
również dla środowiska przyrodniczego. W związku z powyższym proszę o wykazanie cierpliwości w oczekiwaniu na ostateczną decyzję w tej sprawie”. Podejście gminnych urzędników nijak ma się do rządowych zaleceń. One mówią jasno, że działalność agroturystyczna z roku na rok zyskuje większe zainteresowanie oraz popularność. Rosnące zapotrzebowanie na agroturystykę daje możliwości osobom zainteresowanym prowadzeniem
zarastają brzeg. Jezioro zarasta i jak tak dalej pójdzie, zamieni się w cuchnące bagno, a śmieci swoim trybem wpisują się w krajobraz Natury 2000. – Działania burmistrza zakrawają na farsę. Wielość podań, sposób, czas i uzasadnienie odpowiedzi to dobre tematy dla kabaretu – mówi Sława Tarasiewicz. Rzeczywiście, komu jak komu, ale akurat jej trudno zarzucić brak dobrej woli.
Stworzyła jedyne w gminie prywatne Małe Muzeum Regionalne czynne codziennie i bezpłatnie! Organizowała wiele imprez artystycznych, edukacyjnych, kulturalnych. Sponsorowała wiele działań kulturalnych. – Los mieszkańców wsi Galwiecie zawsze był mi bliski. Od chwili zamieszkania w tej wsi staram się o jej promocję i dobre imię. Wieś Galwiecie jest znana nie tylko w Polsce, ale i na świecie. W moich kronikach powstało kilkadziesiąt wierszy o tej wsi, powstało kilka filmów. To wszystko robię, aby turyści z całego świata przyjeżdżali na wypoczynek do tego pięknego miejsca. Aby mieszkańcy mieli możliwość osiągania dodatkowych dochodów ze sprzedaży chleba, masła, grzybów, malin, poziomek, żurawiny i rękodzieła. Przez wiele lat zdobyłam dla mojej wsi i gminy Gołdap nagrody, dyplomy, medale, puchary i statuetki. Moja jednoosobowa firma daje możliwość uzyskiwania dodatkowych dochodów wielu mieszkańcom. Filmy, które powstały na terenie mojego gospodarstwa, wsi Galwiecie i gminy Gołdap znakomicie promują ziemię gołdapską. Wielokrotnie reprezentowałam swoją małą ojczyznę na międzynarodowych targach, konferencjach i sympozjach. Trzy Świerki, moje gospodarstwo, to jeden z najlepszych produktów gminy Gołdap! – wylicza. W najbliższym czasie zamierza wystąpić do sądu o odszkodowanie za utracone zyski oraz zapłatę za dwunastoletni okres sprzątania gminnego terenu. W gminie przekonają się, że z tak operatywną kobietą jak ona lepiej nie zadzierać… WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
14
BEZ DOGMATÓW
ezpośrednim powodem tego, że „przestępstwo bez ofiary” (przy dobrowolnym stosunku nikt przecież nie był poszkodowany!) w ogóle uważano za przestępstwo i karano tak surowo, była kilkusetletnia kampania prowadzona przez Kościół. Jej celem było (i jest) utożsamienie ludzkiej seksualności z grzechem. Zwykle odwoływano się wówczas do rozróżniania tego, co naturalne, i tego, co nienaturale, a decydowali o wszystkim mnisi… ubrani w sukienki i przesiadujący w klasztorach. Istotne było przy tym nie tylko to, że czynności nie służą prokreacji, ale i to, że kobietę uważano za podporządkowaną mężczyźnie i mającą mu służyć. Zatem zdrada ze strony kobiety czy miłość lesbijska to były formy wykroczenia przeciwko prawu… własności. Taki na przykład Piotr Abelard, objaśniając św. Pawła, pisał, że kobieta nie może współżyć z kobietą, gdyż jej genitalia zostały stworzone na użytek mężczyzn, więc wykorzystanie ich w jakimkolwiek innym celu miało być wystąpieniem przeciw naturalnemu porządkowi rzeczy.
B
3 razy śmierć Dziś oczywiście wszelkie wywody tego rodzaju – historyczne i współczesne – wywołują jedynie uśmiech politowania. Jednak wówczas były przyczyną, dla której wiele kobiet zakończyło życie w dramatycznych okolicznościach. Ich jedyną winą było to, że kochały kogoś, kogo nie pozwalała im kochać panująca religia. Jednak zgodnie z kodeksami pisanymi przez katolickich jurystów była to wina niezmiernie poważna i zalecano, by przykładnie karać ją śmiercią. Trzeba jednak podkreślić, że w teologicznych dyskusjach (o ile można je tak nazwać) pojawiały się opinie, iż nie każdy stosunek tego rodzaju musi zasługiwać na najwyższą karę. Dywagowano na przykład o tym, jak zachowywać się zależnie od tego, co, kto, komu i jak... Opisy bywały nadzwyczaj „techniczne” i dokładne, i niejeden uznałby je za pornografię (jak widać, jest to temat, który celibatariuszy cieszy i zajmuje od wieków). Sporo wiemy o tym, w jaki sposób karano „sodomitów”. Znacznie mniej o tym, co spotykało kobiety, choć przekazy mówią przede wszystkim topieniu, wieszaniu oraz „oczyszczającym z grzechów” paleniu na stosie. Chodzi o to, że chociaż na przestępstwo tych pierwszych rzadziej przymykano oko, to przy okazji ogłaszania wyroków rzadko podawano rodzaj przewinienia, ukrywając je za niezbyt zgrabnymi eufemizmami. Mimo to wiemy, że egzekucje przeprowadzano. Zachowały się choćby przekazy o utopieniu w XV wieku w Speier dziewczyny, która „oddawała się lesbijskiej miłości”. Ale też i o zakonnicach, które trafiły na stos za niewłaściwe używanie swych „narzędzi”, co było oczywiście jedną ze wspomnianych przenośni. Montaigne opisał powieszenie kobiety, która
Masturbacja z s o d o m i ą (2) przebrała się za mężczyznę i prowadziła życie właściwe dla mężczyzny. Uznano, że zdradziła swoją płeć. A w takim na przykład włoskim Treviso za sodomię karano w sposób, który miał nie tylko zadać ból, ale też poniżyć człowieka skazanego na śmierć. Gdy chodziło o mężczyznę,
okrutniejsze. Choć niemal nigdy nie mówili wprost, za co karano.
Fanatyzm reformowany Pobożni sędziowie unikali nazywania rzeczy po imieniu (nawet przy okazji wykonywania kary śmierci przez
Jeden ze średniowiecznych francuskich kodeksów karnych za męską sodomię przewidywał za pierwszym razem karę odjęcia jąder, za drugim – pozbawienie członka, a za trzecim – spalenie „grzesznika”. Równie bezwzględnie traktowano kobiety. to złapanego rozbierano do naga i przywiązywano do pala w centralnej części miasta. Następnie przebijano gwoździem penis mężczyzny i pozostawiano na dobę pod strażą.
utopienie), przewidując, że owe przewinienia mogą zainteresować dusze czyste, religijne… A jednak kilka spraw tego rodzaju, prowadzonych przez protestanckie trybunały kalwińskiej
Nazajutrz wyprowadzano go za miasto i tam palono na stosie. W wypadku kobiet wszystko przebiegało dokładnie tak samo – z wyjątkiem przebicia członka. Przy tej okazji nie można pominąć faktu, że kodeks dotyczył wielu osób, ponieważ Italia była wówczas uważana za miejsce, z którego homoseksualizm rozchodził się na resztę Europy. Dałoby się to zapewne powiązać ze znaczącą liczbą duchownych funkcjonujących w tym kraju oraz istnieniem w nim dworu papieskiego. Tak przynajmniej twierdzili protestanci, którzy poszli z tym wszystkim o krok dalej, bo poważnie traktując słowa wpajane im przez katolicki kler, sięgali po kary jeszcze
Genewy, opisał William Naphy w książce zatytułowanej „Sex Crimes”. Ciekawy był na przykład proces niejakiej Marie Libernet, którą oskarżono o to, że mówiła do dwóch młodych dziewcząt rzeczy „złe i nienadające się powtórzenia, które powodowały u nich odrazę”. Z tym że odraza nie mogła być w tym wypadku zbyt wielka, ponieważ kolejnym przestępstwem było to, że z jedna z nich znalazła się w łóżku, a druga patrzyła na odbywające się tam igraszki. Sama Marie nie przyznawała się do winy i nawet torturami nie udało się z niej wydobyć odpowiedniego wyznania. Wkrótce zresztą oprawcy zorientowali się, że oskarżający toczą z nią spór spadkowy i mogą mieć
interes w skazaniu kobiety... Dochodzenie wprawdzie przerwano, ale na wszelki wypadek kobietę wypędzono z miasta. Samo podejrzenie wystarczało bowiem, by sędziowie nie zechcieli ryzykować moralności prawych obywateli protestanckiego miasta, którzy mogliby przecież zarazić się złem… Działo się to w roku 1557. Zaledwie dwa lata później doszło do kolejnego procesu, w którym oskarżona miała mniej szczęścia. Kilkunastoletnia służąca została oskarżona o to, że „wkładała palec w naturę” 15-letniej córki jej pracodawców. A przy okazji obie dotykały także penisa młodszego syna gospodarzy, by „sprawdzić, czy to prawda, że męski członek może się wydłużać”. Wyrok był okrutny. Służącą utopiono. Na wykonanie kary musiała patrzeć też jej 15-letnia partnerka seksualna,
którą następnie pobito i wygnano z miasta, grożąc, że jeżeli kiedykolwiek wróci, skończy jak służąca. Jedynie chłopca łaskawie uniewinniono, uznając, że był za młody, by wiedzieć, co robi. Zgromadzona przy wykonywaniu kary publika usłyszała natomiast, że „kobieta popełniła przestępstwo, którego nie można nazywać, i była opętana przez Diabła”.
Łechtaczki giganty Podobny koniec spotkał kilka lat później Francoise Mazel, którą także utopiono, a miejski prawnik zalecił, by „nie publikować informacji o sprawie, a jedynie, że chodzi o czyn wstrętny i nienaturalny”.
Tym, co wyróżniało ten proces od poprzedniego, były jednak szczegóły pokazujące, do jak wielkich absurdów prowadzi nadmierny purytanizm połączony z kompletną ignorancją. Otóż kobieta została oskarżona o to, że korzystając z tego, iż spała w jednym łóżku z koleżanką, molestowała ją. A dokładnie posiadła ją w sposób, który jest właściwy dla mężczyzn (przyznała się do tego na torturach). O tym, jak to w ogóle było możliwe, milczano. Co prawda, wówczas nie musiało to brzmieć aż tak absurdalnie jak dziś, wierzono bowiem powszechnie, że kobieca łechtaczka – kiedy jest odpowiednio duża – może w czasie stosunku pełnić rolę penisa... Potwierdza to choćby historia Hendrikje Verschuur, która w XVII wieku w męskim przebraniu zaciągnęła się do armii księcia Nassau i brała udział w walkach. Kiedy zorientowano się, że żołnierz jest w rzeczywistości kobietą, poddaną ją badaniu. Doktor Nicolaas Tulp pisał po nim, że „ma ona łechtaczkę wielkości dziecięcego penisa i grubości połowy małego palca i użyła jej, by poznać cieleśnie kilka kobiet”. Z jedną z nich tworzyła zresztą stały związek, który – tu znów opis współczesnych – „był tak silny, że gdyby to było możliwe, z chęcią by się pobrały”. To jednak nie było możliwe, ale i tak wszystko skończyło się „szczęśliwie” – chłostą oraz 25-letnim wygnaniem. Podejście do lesbijskiej miłości zmieniało się zgodnie z duchem czasów i zależnie od powagi, z jaką traktowano panującą religię. Na przykład w czasach renesansu lub oświecenia, kiedy rozkwitał humanizm, mniej mieszano się do związków międzyludzkich, ale gdy powracała ciemnota, każde odstępstwo od obyczajowych norm groziło poważnymi konsekwencjami. W wielu wypadkach nawet śmiercią. Od tej reguły zdarzały się jednak wyjątki. Na przykład wiktoriańska Anglia, która tępiła wszelkie przejawy ludzkiej seksualności i z chęcią oskarżała męskich „sodomitów”, nie stworzyła prawa wymierzonego w lesbijskie związki. Dlaczego? Podobno takiej potrzeby nie widziała sama królowa Wiktoria, która uznawała, że takie rzeczy są niemożliwe, wobec czego nie potrzebują kodyfikacji. A z drugiej strony także w czasach, gdy wydawałoby się, że wszystko powinno być „w porządku”, zdarzali się wybitni nadgorliwcy. Naphy opisał sprawę kobiety, która żyła pod koniec wieku XVIII i choć była zamężna, utrzymywała seksualne relacje z wieloma partnerkami. Oburzało to jej wuja, ale kiedy ten próbował wymusić na mężu potępienie żony, usłyszał od niego: „Moja żona może robić, co tylko chce. Jeżeli ja jestem zadowolony, to nie jest to twoja sprawa”. Stróż moralności tych zapewnień nie posłuchał i zaangażował w sprawę władze. Jak się to skończyło, nie wiadomo. Był to jednak czas, gdy kara za takie wykroczenie mogła być bardzo sroga, zatem moralizatorstwo mogło złamać życie tej kobiety. KAROL BRZOSTOWSKI
Nr 33 (650) 17–23 VIII 2012 r. polskiej świadomości narodowej od wieków symbolika Kresów, czyli ziem wschodnich I RP w granicach z 1772 r., odwoływała się do cywilizacyjnego i kulturotwórczego znaczenia polskiej kolonizacji. Podstawowym składnikiem polskiego mitu kresowego jako wyrazu swoistego narcyzmu było poczucie polskiej wyższości na Wschodzie oraz spełnianego tam posłannictwa cywilizacyjnego i religijnego. Stosunki między Polakami a tubylcami przypominały relacje między panem a niewolnikiem z tej racji, że – jak to ujęła Zofia Kossak-Szczucka – „Polacy byli prawdziwymi właścicielami, panami kraju siłą faktów, tradycji, ogólnego przekonania”. Niestety, panujący „dobrodzieje” byli z reguły wyzyskiwaczami, a bojownicy o Polskę nie uznawali na ogół narodowych i niepodległościowych aspiracji Ukraińców, Białorusinów i Litwinów na ich terytoriach etnicznych i historycznych. Liczne powstania – na przykład w XVIII w. Iwana Gonty i Maksyma Żeleźniaka, podczas którego zginęło około 200 tys. Polaków i Żydów, oraz pomniejsze bunty kozacko-chłopskie przeciwko polskiemu panowaniu na Ukrainie i Białorusi, a mające jedno ze źródeł w wojnie religijnej między prawosławiem a unią brzeską i katolicyzmem – położyły się cieniem na stosunkach polsko-ukraińskich w wiekach XIX i XX. Do rangi symbolu urosło to, że w czasie powstania styczniowego emancypująca się chłopska Ukraina z nienawiścią potraktowała rozdawców tzw. Złotej Hramoty, która obiecywała im wolność i ziemię na własność. Myśl o kolonizacji Wschodu po okresie depolonizacji, ukrainizacji i rusyfikacji była kontynuowana w 20-leciu międzywojennym, a jej celem było odbudowanie potęgi polskiej choćby na części dawnych Kresów. Ginął w tym wszystkim głos rozsądku, na przykład Stanisława Ignacego Witkiewicza, który w „Niemytych duszach” uznał całą polską mitologię narodowo-kresową za niewiele wartą i określił Kresy Wschodnie jako „stale otwartą ranę państwa polskiego”. Polityka wzmacniania polskości, zmierzająca w stronę asymilacji narodowej, a także ukraiński terroryzm zantagonizowały dwa zwaśnione narody – polski i ukraiński – w obliczu nadciągającej wojny. Po upadku II RP wielu Ukraińców tym chętniej opowiedziało się po stronie III Rzeszy. 30 czerwca 1941 r. banderowcy z faszystowskiej i terrorystycznej OUN-B (Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów, która przy pomocy Ukraińskiej Powstańczej Armii odegrała kluczową rolę w przeprowadzeniu zaplanowanego ludobójstwa polskiej ludności cywilnej na południowo-wschodnich ziemiach Polski) w otoczeniu swastyk ogłosili we Lwowie akt odnowienia państwa ukraińskiego, zapewniając w tekście proklamacji o lojalności wobec Adolfa Hitlera. Führer nie zamierzał jednak uwzględniać w swoich planach
W
restytucji Ukrainy, która miała być spichlerzem Rzeszy. Chętnie za to posłużył się – jako jednym z narzędzi terroru – Ukraińską Policją Pomocniczą, która wzięła udział w holokauście Żydów na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. Fakt ten stał się dla
tysiąca na Wołyniu. Żywiąc nienawiść do wszystkiego, co polskie, działali podstępnie w myśl 8 przykazania Dekalogu ukraińskiego nacjonalisty („Nienawiścią oraz podstępem będziesz przyjmował wrogów Twego Narodu”) – mordowali z biało-czerwonymi opa-
Faszyści ukraińscy w latach 1939–1945 i po zakończeniu wojny zamordowali około 500 tys. Polaków przy zastosowaniu co najmniej… 362 metod torturowania i zabijania. ukraińskich nacjonalistów zachętą do eksterminacji Polaków na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, które – jak twierdzili – przez wieki były pod polską okupacją.
skami na przedramieniu i pod szyldem... Polskiego Komitetu Pomocy Uciekinierom. Planowali również wzniecenie na Kresach Wschodnich antypolskiego powstania, którego
nie można zapomnieć o tym, iż nienawiść, która ujawniła się w czasie okupacji, była wyhodowana znacznie wcześniej i stanowiła realizację uchwały podjętej przez OUN na swym I Zjeździe 1929 r. mówiącej bez osłony o »czyszczeniu etnicznym«”. Więź Cerkwi greckokatolickiej z terrorystyczną OUN-UPA była bezdyskusyjna, co przyznają rzetelni historycy ukraińscy, na przykład Wasyl Iwaniszyn, który stwierdził, że „OUN była dzieckiem greckokatolickiej Cerkwi, ale dzieckiem, któremu było za ciasno w ramach polityki metropolity”. Inny historyk – Wiktor Poliszczuk – stwierdził, że „jeżeli duchowny ukraiński jest równocześnie ukraińskim nacjonalistą, to zdradza
15
nastąpiło w okresie całego 1944 r. oraz do połowy 1945 r. Liczba ofiar w Małopolsce Wschodniej II RP tylko w latach 1943–1944 sięgnęła około 150 tys. Według Aleksandra Kormana, który wobec braku dokładnych danych liczbowych przyjął metodę obliczeniową per analogium, w latach 1939–1945 i w pierwszych latach po zakończeniu wojny terroryści z OUN i OUN-UPA zamordowali – w większości w bestialski sposób w potwornych torturach! – około 500 tys. Polaków. Liczba ta koreluje z wypowiedzią Leonida Krawczuka, prezydenta Ukrainy w latach 1991–1994, który podczas wizyty w Warszawie w maju 1992 r. stwierdził: „Nie ukrywamy i nie przemilczamy: w czasie drugiej
Ludobójstwo UPA Ukraińskim nacjonalistom nie przestała się śnić wolna, niepodległa, samostijna Ukraina, jak mówiły słowa hymnu OUN, „od Sanu po Kaukaz”, a nawet od Krynicy. Kiedy więc ukazała się odezwa przywódcy Cerkwi greckokatolickiej, lwowskiego metropolity Andreja Szeptyckiego, wzywająca w lipcu 1941 r. ludność ukraińską do sypania mohił, tj. kopców, z okazji uzyskania wolności i niepodległości (tak im się wówczas wydawało), ogarnęła Ukraińców gorączka ich budowania. Uroczystościom związanym z ich sypaniem i poświęceniem towarzyszyły teatralne sceny grzebania „trumny zmarłej Polski” wraz z „ukraińskimi kajdanami”.
Wśród historyków ukraińskich dominuje przeświadczenie o pierwszeństwie martyrologii Ukraińców, a mianowicie, że to właśnie w okresie wojennym zabójstwa Ukraińców i pacyfikacje ukraińskich wsi przez Polaków na Lubelszczyźnie i Chełmszczyźnie spowodowały działania odwetowe UPA na Wołyniu. Twierdzenie to jest jednak kłamliwe, gdyż UPA znacznie wcześniej przystąpiła do akcji ludobójstwa na Wołyniu. Mordy na Polakach rozpoczęli OUN-owcy jako pierwsi, już we wrześniu 1939 r., i wówczas – według szacunkowych danych – w ich akcjach dywersyjnych zginęło około 2 tysięcy Polaków w Galicji Wschodniej i około
datę ustaliła Abwehra na dzień 20 września 1939 r. i którego przywódcą miał być płk Andrij Melnyk, ps. Konsul-1, komendant główny OUN. Agresja ZSRR na Polskę 17 września 1939 r. i układ znany pod nazwą paktu Ribbentrop-Mołotow z dnia 23 sierpnia 1939 r., stanowiący de facto o IV rozbiorze Polski, zdezaktualizowały te plany. Morderczo-rabunkowe napady terrorystów zarówno z OUN, jak i później z UPA na ludność polską trwały – z różnym
nasileniem – przez cały okres wojny, tj. od 1939 do 1945 r., a także w pierwszych latach po jej zakończeniu – do 1948 r. Częstotliwość mordów wzrosła w drugiej połowie 1941 r. i na początku 1942 r. Prowadzone w latach 1941–1944 negocjacje polskich i ukraińskich podziemnych organizacji wobec skrajnie sprzecznych interesów obydwu stron nie powiodły się. Także interwencje u arcybiskupa Szeptyckiego – duchownego ponoszącego moralną odpowiedzialność za ludobójstwo kresowej ludności polskiej – z prośbą o list pasterski, w którym potępiłby rzezie na Polakach, pozostały bez echa. Podczas prowadzonych rozmów „Szeptycki tłumaczył, że
Jezusa Chrystusa, on oszukuje samego siebie (…). Już samo pojawienie się »Dekalogu«, dziesięciorga przykazań ukraińskiego nacjonalisty, musiało, powinno było wywołać reakcję, powinna była być przeprowadzona na szeroką skalę zakrojona akcja przeciwko temu dokumentowi, przeciwko jego sformułowaniom”.
Duchowni ukraińscy, którzy podżegali do zbrodni, często czynili to z poświęceniem narzędzi zbrodni w celu bezgrzesznego mordowania Polaków. Święcili również bochenki chleba, które przenoszono jako wici do rzezi na polskich sąsiadach. Przyzwoici duchowni, na przykład prawosławny metropolita wołyńsko-żytomierski Hromadski i biskup prawosławny Manuiła, którzy, chcąc pozostać w zgodzie z chrześcijańskim nauczaniem, potępili ludobójstwo na Polakach, zginęli w zasadzkach zorganizowanych przez OUN. Banderowcy potraktowali ich jak zdrajców narodu. Kulminacją banderowskiego ludobójstwa na Polakach były lata 1943–1945, w pierwszej kolejności w dawnym województwie wołyńskim, a jego apogeum (z „krwawą niedzielą” 11 lipca 1943 r.) przypadło na okres od lutego 1943 r. do lutego 1944 r., pochłaniając około 70 tys. ofiar. Analogiczną czystkę etniczną przeprowadziła OUN-UPA w dawnej Małopolsce Wschodniej, w byłych województwach lwowskim, stanisławowskim oraz tarnopolskim, a jej zaktywizowanie
wojny światowej ukraińscy szowiniści zabili około pół miliona Polaków na Kresach Wschodnich przedwrześniowej Polski (…). Szowinizm ukraiński to wrzód na zdrowym ciele ukraińskiego narodu, to wyrzut naszego sumienia względem narodu polskiego”. Ten sam badacz wyszczególnił i udokumentował 362 metody torturowania Polaków i zadawania im śmierci. Pomysłowość tortur była nagradzana przez dowództwo. Szczególnym bestialstwem odznaczało się masowe znęcanie się i mordowanie dzieci. (Aleksander Korman, „Stosunek UPA do Polaków na ziemiach południowo-wschodnich II Rzeczypospolitej”). Zbrodniarze z OUN-UPA nosili w sobie skłonności do nadzwyczajnego okrucieństwa, które łączyli z szydzeniem z ofiar, wystawianiem zwłok na pośmiewisko. Bywało, że rozwieszali jelita ofiar na ścianie z napisem: „Polska od morza do morza”. W powszechnym użyciu było ironiczne powiedzenie: Pomałeńku rizaty, bo ce dobry czołowik! („Pomaleńku rżnąć, bo to dobry człowiek!”), a określenie pohulaty oznaczało totalną rzeź. Stepana Banderę (1909–1959), jako przywódcę OUN-B, z tej racji, że ponosi on polityczną odpowiedzialność za zbrodniczą ideologię tej organizacji i za jej okrutną realizację przez UPA, należy zaliczyć do największych zbrodniarzy XX wieku. W tym świetle postępujący na Ukrainie proces gloryfikacji Bandery, jego współpracowników i organizacji OUN i UPA urąga wszelkim normom przyzwoitości i powinien spotkać się z ostrym sprzeciwem oraz potępieniem ze strony polskich władz. Nie może być też zgody na choćby częściową rehabilitację członków OUN-UPA, czyli na zacieranie prawdy historycznej o tym, kto był ofiarą, a kto sprawcą, w imię modnego dziś pojednania polsko-ukraińskiego. ARTUR CECUŁA
16
Nr 33 (650) 17–23 VIII 2012 r.
ZE ŚWIATA
ADOLF SYN BOŻY W rosyjskich archiwach znaleziono listy, które Niemcy wysyłali Führerowi w latach 1924–1945. Dokumenty przetłumaczono na angielski i wydano w książce „Listy do Hitlera”. Fani wodza III Rzeszy pisali m.in.: „Wierzę w Boga Ojca, wszechmocnego stwórcę nieba i ziemi i w Adolfa Hitlera, syna jego wybranego, który wybawi naród niemiecki od żmijowego wylęgu: Żydów, klechów i dynastii. Amen”. Było też trochę krytycznych opinii (odważni!). Pisali nawet Żydzi. Na wszystkie listy odpowiadano.
BUZIA JAK ATŁAS W Egipcie wystartował pierwszy program telewizyjny dla kobiet. Będzie przełom? Nie będzie.
Pracują też tylko kobiety. Prezenterki, reżyserki i realizatorki dźwięku w „Mariji” są od stóp do głów okapturzone. Safa Refaj, redaktorka naczelna, oficjalnie potępia rodaczki, które nie chcą się zasłaniać. Nawet jeśli któraś występuje w jej programie, jej twarz jest później przykładnie „rozmyta”. Cel telewizji – przyuczanie niewiast, jak żyć moralnie.
Amerykanie, którzy myślą podobnie, tłumnie nawiedzają teraz jego restauracje „Chick-fil-A” i objadają się kurczakami (specjalność firmy). Mają gdzie uprawiać ideologiczną konsumpcję – 1600 barów w 39 stanach. Zyski sieci kilkakrotnie wzrosły. Z kolei homoseksualiści, którzy chcą legalizacji małżeństw jednopłciowych, urządzili w odpowiedzi „Dzień Pocałunku Osób Tej Samej Płci”. Przychodzili przed bary „Chick-fil-A”, żeby prowokacyjnie całować się i obrzydzać homofobom jedzenie drobiu.
GRUBASOLOGIA Otyłość to żadna choroba. To powód do dumy! – twierdzi 130-kilogramowa Cat Pause. Brytyjka zajmuje się nową dziedziną wiedzy, którą określa jako fat studies (grubasologia). Bada, jak chudzi reagują na grubych. Próbuje obalić stereotypowe równanie tłusty = chory. Przekonuje też, że niektórzy są więksi z natury i wcale nie chodzi o obżeranie i kanapoleżenie, bo nie brakuje fat activists – grubych aktywnych. Ważą dużo za dużo, ale uprawiają sporty. Grubasologia na „dzień dobry” doczekała się wielu przeciwników. „Nie chodzi tylko o to, ile ważysz przy danym wzroście, chodzi też o to, czy tłuszcz odkłada się w wątrobie, trzustce i innych miejscach, których nie widać” – skomentowała Elaine Rush, specjalista od spraw żywienia z Uniwersytetu w Auckland.
PIECZONE GOŁĄBKI Urzędnik z Argentyny znalazł sposób na dwa problemy – plagę gołębi i głodujące dzieci.
LOVE BURDEL STORY Seks bez zobowiązań nie istnieje – obwieścił magazyn dla panów „Men and Masculinities”. Redaktorzy doszli do takich wniosków, analizując fora internetowe dla klientów agencji towarzyskich. Wyszło im, że spotkania z prostytutkami, które w teorii oznaczają seks bez uczuć i zobowiązań, nierzadko kończą się zakochaniem w damie obsługującej. „W ostatnich latach zjawisko pań do towarzystwa spowszedniało. Płatny seks z takimi prostytutkami przypomina coraz bardziej zwykłe wyjście na randkę, a powtarzane często staje się formą związku zbudowanego na emocjach. Przynajmniej dla mężczyzny” – napisano w artykule. Co trzeci wpis forumowicza klienta dotyczył uczuć. Wielu panów przychodzi do domu uciech, żeby wyżalić się i pogadać.
NAPALONA PIRATKA Mandy Ramsey chciała podniecić swojego męża, co po kilku latach małżeństwa nie jest łatwe… Umówili się na randkę, żeby było jak za starych – podniecających – czasów. Mandy wsiadła do samochodu i wyruszyła na schadzkę… topless! A że nie mogła się doczekać, jechała za szybko. Policjanci ruszyli w pościg. Kobieta tak bardzo wstydziła się gołych cycków, że dodała gazu – gnała ulicami, ignorowała znaki „STOP”, skasowała kilka krzewów. Żeby ją złapać, zaangażowano policyjny helikopter. Pojmaną 35-letnią cycatkę wpakowano na 2 dni do paki. Musiała jeszcze wpłacić 5 tys. dol. kaucji.
PENIS WART MILIONY SZKOŁA PRAWIE ZAKONNA
Matthew Wall pędził motorem do pracy, kiedy wjechała na niego ciężarówka. W wypadku – nie ze swojej winy – 27-latek stracił 3,8 cm penisa. Z tego powodu wylali go z pracy w marynarce wojennej. Matthew wywalczył właśnie aż 7,5 mln dol. odszkodowania! Nie przewidziała tego żona poszkodowanego, która wcześniej zażądała rozwodu.
Żeby obrzydzić nastolatkom seks, trzeba się naprawdę mocno starać. Regulamin szkoły publicznej Delhi Charter w Luizjanie zabrania uczennicom… zachodzenia w ciążę. Kiedy jest podejrzenie, że jakaś zaszła, musi zrobić test. Wynik pozytywny – wypad ze szkoły. Odmowa badania – to samo. W regulaminie uwzględniono również „rozsądne kary cielesne”, takie jak „klaps w pośladki”. Sprawą zainteresowała się American Civil Liberties Union – jedna z organizacji broniących praw obywatelskich.
REKLAMA GEJOWSKA Dan T. Cathy, właściciel sieci barów z fast foodami, głośno powiedział: „NIE dla małżeństw homoseksualistów!”. Są sprzeczne z Biblią – to główny argument. „Myślę, że sprowadzamy na nasz naród sąd boży, kiedy trzęsiemy na Niego pięścią i mówimy: »Wiemy lepiej od Ciebie, czym jest małżeństwo«. Modlę się, by łaska boża spłynęła na to aroganckie pokolenie!” – zagrzmiał Cathy.
SMS OD OWCY
Te drugie mogą zjadać te pierwsze – ogłosił Oscar De Allende, pracujący w lokalnym urzędzie ochrony środowiska. Gołębie mięso miało być serwowane w szkołach w ramach rządowego programu dożywiania najbiedniejszych uczniów. „Szacujemy populację gołębi w Cordobie na 600 mln. Potraktujmy te ptaki jako obfite zasoby mięsa, a nie plagę” – powiedział urzędnik, który za kontrowersyjną wypowiedź został zawieszony w pełnieniu obowiązków.
Szwajcarskie wilki to utrapienie tamtejszych pasterzy owiec. Ofiarą drapieżników padają głównie zwierzęta z małych stad, których właścicieli nie stać na psa pasterskiego. Doktor Jean-Marc Landry z organizacji Kora opracował specjalne obroże dla baranków, które rejestrują ich puls. Ustalono, że tętno spoczynkowe owcy to 60–80 uderzeń na minutę. Owcy zdenerwowanej – 3 razy większe. Obroże mają chronić na 3 sposoby: gdy puls wzrośnie, chip wyśle właścicielowi SMS-a z tą informacją; rozlegnie się alarm; ulotnią się substancje drażniące.
GOŁA GŁĘBIA Stephen Gough dużo spacerował, rozmyślał, aż… doznał duchowego olśnienia.
Nasze ciała są piękne i dobre, powinniśmy je odsłonić! – wydedukował Anglik. Był rok 2000. Od tamtej pory żyje na golasa. Niedługo po swoim „odkryciu” Gough – ubrany w buty i plecak – wyruszył przez Kornwalię. Jego celem była szkocka wioska John O’ Groats. Starał się omijać ludzkie siedliska, ale co jakiś czas zatrzymywała go policja. Wtedy zakładał szybko ciuchy i tłumaczył się. Mundurowi – ubawieni – jechali w swoją stronę. W Szkocji Gough trafił na kilka miesięcy do ciupy, ale włóczęgę dokończył. Na miejscu czekali na niego dziennikarze. „Nagi wędrowiec” – tak zaczęto go nazywać – wrócił do domu, choć jego spokój wciąż mąciła myśl nieznośna… „Dlaczego ja się ubierałem przed tymi policjantami?! Zero konsekwencji!” – zganił samego siebie i poszedł drugi raz. Też goły. Tym razem miał towarzystwo – panią Melanie Roberts. I poszli – nadzy jak Bóg przykazał – a za nimi tłum dziennikarzy. Było znów tak samo. Do Szkocji policjanci łapali, ale wypuszczali. W Szkocji wypuścić nie chcieli. Na rozprawę sądową w Edynburgu Gough odmówił włożenia ubrań. Melanie złamała się i włożyła. Odsiadka Stephena trwała 2 tygodnie i goła para znów ruszyła przed siebie. Byli coraz popularniejsi i funkcjonariusze nie mogli udawać, że ich nie widzą. Kiedy odsiadki się powtarzały, Melanie uciekła. W 2006 r. Gough rozebrał się w samolocie. Na lotnisku już czekali na niego policjanci. Od tamtej pory „nagi wędrowiec” mało wędruje. Z krótkimi przerwami wciąż siedzi w pace. Oczywiście goły. Regularnie badają go psychiatrzy – supernormalny. „Żyję na głębszym poziomie niż wy” – tłumaczy golas idealista.
PRZEMYTNIK Więźniowie w Rostowie znaleźli sposób na szmuglowanie heroiny. Robił to za nich kot więzienny. Za skrytkę służyła zwierzęca obróżka. Kto kończył odsiadkę, zabierał mruczka ze sobą i przyodziewał w narkotyk. Tak załadowany zwierzak był wypuszczany wolno i sam wracał do domu, czyli do pierdla. Kocie wędrówki zainteresowały strażników. „Proceder wykryto
i zakończono” – poinformował miejscowy urząd ds. walki z narkotykami. Nie wiadomo, czy kot siedzi.
KOTY TO DRANIE Nasze mruczki to zawodowi mordercy – udowodnili naukowcy z University of Georgia. Do badań wybrano około 60 rodzin posiadających koty wolnowychodzące. Byli to mieszkańcy Athens w Georgii. Zwierzakom przyczepiono miniaturowe kamery. Ustalono, że około 30 proc. domowych kotów poluje, zabijając znacznie więcej zwierząt, niż przypuszczano. Około 49 proc. swoich ofiar koty pozostawiają na miejscu „zbrodni”; 30 proc. – zjadają; pozostałe „trofea” przynoszą do domu i składają w darze właścicielowi. Mruczki najchętniej polują na jaszczurki, węże i żaby. Niestety, 12 proc. ich obiadów to ptaki. Jest to jeden z powodów, dla których wielu tamtejszym ptasim gatunkom grozi wyginięcie – ustalili badacze.
ŚMIECH NA SALI Oto do czego prowadzi przedłużające się staropanieństwo.
Burtty Chakra Anita, 42-latka z Sydney, bardzo chce wyjść za mąż. Jako astrolog z wykształcenia wypatrzyła w gwiazdach, że już, już, lada moment pojawi się upragniony książę z bajki. Według gwiazd – w październiku. Najpóźniej – w listopadzie. Pełna wiary pani Burtty już zaplanowała ślub na kwiecień przyszłego roku – zarezerwowała salę i kwiaty, zaprosiła gości. „Rozmawiałam nawet z bratem, żeby przesunął termin swojego ślubu. Zależy mi, aby wyznaczona przeze mnie data z niczym nie kolidowała” – cieszy się kobieta.
ETATOWY UMAWIACZ Dzisiejszy randkowicz jest coraz bardziej leniwy. Już od dawna rolę ulicznych i kawiarnianych zaczepek przejęły internetowe portale randkowe. Teraz pojawił się nowy fach – date assistants, czyli ktoś pomagający w wirtualnym podrywie. Wynajęty fachowiec zaczepi wybraną przez nas osobę i będzie z nią konwersował tak umiejętnie, żeby zgodziła się na spotkanie. Umówienie na randkę – 120 euro. Opracowała JUSTYNA CIEŚLAK
Nr 33 (650) 17–23 VIII 2012 r.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
Milczenie pasterza Benedykt XVI ma kłopot. Kolejny. W Connecticut. Sąd w stanie Connecticut wydał diecezji Norwich polecenie, by ujawniła 600 stron dokumentów ze swych archiwów, które dotyczą przestępstw ks. Thomasa Shea. Był on przestępcą seksualnym, o czym diecezja wiedziała, lecz przesuwała go z parafii na parafię, dzięki czemu ten recydywista mógł działać przez długie lata. W końcu molestowania nie udało się już dłużej trzymać w tajemnicy – kilka procesów zakończyło się polubownym porozumieniem i wypłatą odszkodowań. Nie można jednak powiedzieć, że szef diecezji nie czynił starań, by sprawcę 15 wiarygodnie udokumentowanych przestępstw seksualnych na dziewczynkach (jedna z ofiar trzykrotnie usiłowała popełnić samobójstwo) spotkała jakaś kara.
Nie, nie zawiadomił policji, co powinien był uczynić. Wśród ujawnionych dokumentów znajduje się list, jaki bp Michael Cote wysłał do prefekta Kongregacji Doktryny Wiary Josepha Ratzingera 8 kwietnia 2005 roku. „Spustoszenia dokonane przez ks. Shea są olbrzymie – pisał biskup. – Psychologiczne, emocjonalne i duchowe zniszczenia są nie do oszacowania”. Wymienił wiarygodne zarzuty i wspomniał o próbach samobójczych. Wnioskował, by
Bp Michael Cote
Watykan zeświecczył księdza. W odpowiedzi Ratzinger uspokajał, że nie jest to konieczne, bo kapłan jest już w domu starców i nikomu nie zaszkodzi. Niecały miesiąc po tej odpowiedzi Ratzinger zmienił sutannę na białą szatę papieską. Shea umarł w roku 2006, jednak niezgoda Watykanu na jego zeświecczenie – mimo ewidentnych dowodów przestępstw – będzie poruszana w trakcie procesu, który wkrótce się rozpocznie.
David Clohessy
– Żaden katolicki notabl na ziemi nie miał większej wiedzy o przestępstwach seksualnych księży niż Benedykt – twierdzi David Clohessy, dyrektor Survivors Network, organizacji wspierających ofiary pedofilii kleru. – Nie podjął jednak żadnych kroków, by procederowi zapobiec, a czasem, jak w tym przypadku, przyczynił się do cierpienia ofiar. PIOTR ZAWODNY
17
Gorliwość kaleczenia ebata wokół obrzezania przeniosła się z Niemiec do Austrii i osiągnęła jeszcze większe natężenie. Po czerwcowej decyzji sądu tradycja twardo się trzyma, jeśli w Kolonii zakazującego obrzezajest związana z religią. nia chłopców wybuchła w NiemW Austrii przedmiotem ataków czech bomba religijno-polityczna. nie stał się sąd, lecz gubernator jedPolitycy przerazili się oskarżeń nego z regionów – chadecki (sic!) o antysemityzm i odcięli od zdapolityk Marcus Wallner. Ośmienia sędziów kolońskich, a główne lił się zalecić lekarzom wstrzymywyznania chrześcijańskie oraz oczywanie się od obrzezywania chłopwiście ci, którzy kaleczą własnych ców, dopóki sądy nie wyjaśnią, czy synów, czyli muzułmanie i Żydzi, kaleczenie dzieci jest w Austrii lestanęli ramię w ramię „w obronie galne. Nad Dunajem – podobnie swobód religijnych”. O prawie jak w Niemczech – także zawiązadziecka do integralności własnego ła się święta liga trzech religii abraciała oczywiście pobożni działacze hamicznych wrzeszcząca o naruszasię nie zająknęli. I – co ciekawe niu wolności religijnych. Może – oczywiście nikt nie kwestionuje na znak solidarności z islamem i jupodobnego zakazu kaleczenia daizmem biskupi zechcieliby się sadziewczynek, bo to też stara tradymi obrzezać? Przynajmniej ich gorcja, ale jakby mniej powiązana liwość w tej materii nie śmierdziałaby hipokryzją. MaK z religią. Innymi słowy – niemądra
D
Pobożne reformy W
północnym Mali umacnia się islamski kalifat. Z całym swoim tragikomicznym decorum.
Syndrom komputerowy Ślęczenie przed ekranem komputera staje się nagminną formą spędzania czasu zarówno w pracy, jak i po pracy. Nie bez wpływu na zdrowie. Badania nad wpływem komputera i treści, jakie on emituje, na mózg są w toku, a rezultaty nie są krzepiące. Można wpaść w nałóg, a zbyt długie i systematyczne używanie komputera wywołuje patologiczne zmiany w organie myślenia. Ostatnie studia badawcze stwierdzają, że na pierwszej linii zagrożenia są oczy. Okuliści twierdzą, że komputer zwiększa zagrożenie jaskrą, chorobą kończącą się utratą wzroku. Oczy ludzkie nie są przystosowane do wpatrywania się bez przerw w niewielkie pole w odległości kilkudziesięciu centymetrów. Sprawnie pracują, gdy mają możność skupiania się na różnych obiektach w różnej odległości. Efekty patrzenia w ekran to zamglone widzenie, niemożność skupienia wzroku. Siedzenie przed komputerem powoduje zmniejszenie częstotliwości mrugania: normalnie mruga się 12–15 razy na minutę, a przed monitorem – tylko 4–5 razy. W rezultacie oczy nie są dostatecznie nawilżone, co powoduje podrażnienia, zaczerwienienie, swędzenie i pieczenie. Również światło emitowane przez ekran nie jest
samym środku chorobowej katastrofy dał się znów słyszeć pobożny bełkot katolickiego hierarchy. – Społeczność międzynarodowa okazuje nam, Afrykańczykom, arogancję – poskarżył się afrykański biskup Xolelo Kumalo. – Mają gotowe rozwiązania. Nie pytają. Wiedzą, co jest dobre dla nas, Afrykańczyków, a kondomy to część tej arogancji. Wywiad biskupa w formie skargi miał miejsce w RPA, kraju, w którym 22 proc. populacji zainfekowane jest wirusem HIV. – Kondomy
W
zdrowe dla wzroku. To tak, jakby wpatrywać się przez godziny bez przerwy w żarówkę – mówi dr Jeffrey Abshel, okulista analizujący zagrożenia dla oczu w miejscu pracy. Amerykański National Eye Institute konstatuje, że w ciągu 25 lat za sprawą komputerów liczba przypadków krótkowzroczności zwiększyła się o 66 proc. Kolejne zagrożenie wiąże się z tkwieniem w niewygodnej pozycji przez godziny, co powoduje schorzenia karku, bóle kręgosłupa i głowy. Wszystkie dolegliwości, jakich nabywamy za sprawą komputera, doczekały się określenia „syndromu komputerowego”. W USA cierpi nań 150–200 mln ludzi – 90 proc. użytkowników komputerów, którzy używają ich więcej niż przez 3 godziny dziennie. Dlatego te dolegliwości uplasowały się na pierwszym miejscu listy zagrożeń zdrowotnych w miejscu pracy. Jak się bronić? Przede wszystkim przerwy. Co 10 minut przez 10–20 sekund trzeba patrzeć na coś w dalszej odległości niż komputerowy ekran. Co godzinę oczom i ciału należy się trochę dłuższa przerwa, trzeba wstać i przeciągnąć się. Niektóre firmy optyczne produkują okulary specjalnie dostosowane do potrzeb ludzi używających (nadużywających) komputerów. ST
Związani z Al-Kaidą islamiści zdobyli kilka miesięcy temu północną część Republiki Mali i z miejsca przystąpili do zaprowadzania świętych porządków. Ofiarą padło najpierw Timbuktu, średniowieczne miasto, światowy skarb kultury UNESCO, taki jak nasz Toruń lub Kraków. Zniszczono tam nie dość islamskie zabytki i biblioteki. Teraz przyszło do zabijania, i to nie
Skazana na Hioba onsekwencje jazdy po pijanemu są wszędzie bardzo przykre – czasem także z przyczyn natury religijnej. arbitralnych kar” – twierdzi prof. 28-letnia Cassandra Tolley Kenneth Gaines, prawnik z Uniz Karoliny Południowej zna sprawersytetu Karoliny Południowej. wę z autopsji: mocno pijana jechaCiekawe, co sędzia chciał osiąła pod prąd i wpadła na inny sagnąć, wybierając właśnie ten kamochód, raniąc dwoje ludzi. Dowałek Biblii? Hiob stracił wszyststała za to 8 lat odsiadki plus ko łącznie ze zdrowiem, a na do5 lat nadzoru sądowego i nie ma datek zabito mu liczne dzieci. Ale w tym nic nadzwyczaj dziwnego. nigdy nie wyrzekł się religii, co mu Co w jej historii jest nietypowe, Bóg wynagrodził. Zdrowie wrócito wyrok dodatkowy, który wymieło, majątek też, a nowe dzieci zarzył jej sędzia: ma przeczytać Księstąpiły utracone. Czyżby miała gę Hioba ze Starego Testamentu w tym być pociecha, że Tolley odi napisać streszczenie. „Sędzia nie zyska kiedyś prawo jazdy? CS ma uprawnień do dodawania takich
K
Jezus na AIDS nie są rozwiązaniem epidemii AIDS – objawił hierarcha. – Ludzie myślą, że one zapobiegają zarażeniu. Ale one pomagają epidemii się rozprzestrzeniać, bo każdy młody w szkole uczony jest o kondomach w ramach edukacji seksualnej. Nie kondomy, więc co? Kumalo nie pozwala, by wierni zadręczali się tym pytaniem. „Naszą największą
potrzebą w tej chwili jest ewangelizacja – wyjaśnia. – Gdy ludzie złączą się z Jezusem, większość problemów zniknie. Nie tylko AIDS, ale także korupcja i przemoc”. Tymczasem, chociaż ludzie od kilku tysięcy lat „złączają się z Jezusem” pod batutą Kościoła, większość tych problemów – także w Afryce – wciąż nam towarzyszy. JF
tylko malijskich jeńców wojennych. Morduje się lub biczuje pary żyjące bez ślubu. Miejscowa ludność, choć też muzułmańska, jest w szoku; próbuje protestować, ale boi się też represji, bo pobożni watażkowie są bezwzględni. Wszędzie konfiskuje się papierosy i pali je publicznie. Ale to nie wszystko – zakazano oglądania telewizji i… gry w piłkę nożną. MaK
18
Nr 33 (650) 17–23 VIII 2012 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Takie obchody, jacy politycy Powstanie Warszawskie stało się elementem ideologii promowanej przez polityków katoprawicy. Martyrologia, męczennicy, bohaterowie pogrzebani za młodu... Kult męczeństwa w imię tzw. narodowych wartości. Z drugiej strony (często także na lewicy) traktuje się powstanie jako wydarzenie pozbawione jakiegokolwiek sensu. Jak dziś wydarzenia sprzed 68 lat oceniają młodzi ludzie? Coraz bardziej dochodzę do wniosku, że jest im obojętne, za co walczyli nasi przodkowie. Nie zastanawiają się, czy był jakikolwiek sens podjęcia szaleńczej walki, która zakończyła się śmiercią tysięcy powstańców. Młodzież wychowana w dobie internetu, spędzająca czas przed ekranem monitora i odbiornikiem TV nie zajmuje się analizami wydarzeń sprzed lat. Skoro mogą wyjechać do Helmuta, popracować nie za dojczmarki wprawdzie, lecz za euro, to co ich obchodzi jakieś tam powstanie, w którym nasi dziadkowie strzelali się z Niemcami? Mnie niesmaczy, kiedy słyszę głosy, czy nie lepiej jest obchodzić rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego na wesoło. Może przy grillu i przy kielichu? Żenada! 68 rocznica wybuchu powstania nie różniła się niczym od poprzednich obchodów. To był polityczny spektakl, spychający w cień żyjących jeszcze uczestników jednej z najbardziej krwawych bitew w historii Polski.
Z całym szacunkiem dla ofiar powstania i uczestników chciałoby się rzec, że takie są obchody, jacy politycy. Dla nich to po prostu kolejna okazja do przypomnienia się wyborcom, podzielenia się swoimi opiniami i poglądami. Grając na patriotyzmie Polaków, politycy związani z Kościołem usiłują śmiertelne żniwo powstania – tysiące ofiar i zburzone miasto – przekuć w sukces, narzucając swoją ocenę heroicznej, ale zbyt wcześnie podjętej walki. Dziś politycy prawicowi dowodzą, że powstanie było sprzeciwem wobec planów Stalina, który chciał u nas wprowadzić komunizm, oraz wobec nazizmu. Niestety, środowiska związane z PiS skupiły się kolejny raz jedynie na Stalinie. Jak towarzystwo spod znaku prawicy, Rydzyka i PiS rozumie pojęcie patriotyzmu? Buczenie, gwizdy, krzyki podczas przemówień polityków. Buczące smarki, „patrioci” od siedmiu boleści sami sobie wystawili świadectwo. Podobnie jak kilka lat temu poseł PiS Adam Hofman, według którego Powstanie Warszawskie trwało 28 dni, czy też proboszcz parafii w Pęcicach, który w kazaniu ku czci poległych i pomordowanych harcerzy oznajmił, że wnukowie Wehrmachtu rządzący Polską prowadzą ją na zatracenie... Hałaśliwa zgraja katoprawicowych
Pani pozna Pana Niezależna finansowo 66-latka, wykształcenie pomaturalne, przyjemna powierzchowność, średniego wzrostu, pozna kulturalnego, niepalącego Pana w stosownym wieku. Woj. śląskie (1/a/33) Wdowa pozna Pana dobrego usposobienia, do lat 63, w celu wspólnego życia. Katowice (2/a/33) Wolna, 79/158/53, niezależna finansowo, z mieszkaniem, wykształcenie średnie, domatorka, uczciwa i szczera, lubiąca spacery, wycieczki i krzyżówki, pozna Pana, kulturalnego, bez nałogów i zobowiązań, w wieku 79–84 l., z Łodzi i okolic (3/a/33) Biedna, stara, brzydka i nieciekawa, chce poznać Pana, który będzie ją kochał i szanował,
tępaków nie doczekała się słowa potępienia z ust kardynała Nycza, który skrytykował piosenkarkę Madonnę za „bluźnierczy” występ na Stadionie Narodowym. Dlaczego próbuje się wmawiać Polakom, że ogrom ofiar i spalona, zrównana z ziemią Warszawa to sukces? Dlaczego krytyczna ocena decyzji o zbyt wczesnym i nieodpowiedzialnym rozpoczęciu powstania, ocena jego skutków, jest tak histerycznie atakowana przez prawicowe środowiska? Czy zawsze mamy czcić bohaterów tylko post mortem? Zawsze mamy być męczennikami, mieć bohaterów, ale tylko martwych, byleby było ich mnóstwo i życie ich poświęcono bez wahania i zastanowienia? Oczami wyobraźni widzę całe to katolicko-narodowe towarzystwo w przypadku zbrojnego konfliktu w Polsce. Nie zostałoby nic z patriotyzmu, sloganu „Bóg, honor, ojczyzna”, szafowanego na co dzień, powstałby za to kolejny rząd na uchodźstwie – z prezydentem, premierem, ministrami, PiS-owską opozycją, episkopatem, prymasem, biskupami itd., itp. Tylko kto by ich ugościł? Watykan? Zostawmy w spokoju zarówno ofiary, jak i żyjących uczestników powstania. Nie gdybajmy, siedząc w wygodnym fotelu przy kawie, czy wtedy, w 1944 roku, można było podjąć inną, lepszą dla kraju decyzję. Takiego komfortu nie mieli powstańcy, którzy postanowili walczyć. Inne to były czasy, inna sytuacja polityczna. Czy dziś bylibyśmy w stanie stawić czoło wspólnemu wrogowi? Czy w jednym szeregu stanęliby zwolennicy PiS, PO, SLD i Ruchu Palikota? Paweł Krysiński
a jeszcze lepiej, żeby miała z kim porozmawiać. Tylko z okolic Warszawy (4/a/33) Samotna, niepaląca, szczupła, skromna domatorka, pozna Pana w wieku 69–72 l. o podobnych walorach. Katowice (5/a/33) Odpowiedzialna, lojalna, ciepła 65-latka zaprzyjaźni się z interesującym, starszym intelektualistą, amatorem szeroko pojętej sztuki, psychologii, miłośnikiem przyrody, człowiekiem dobrym i pogodnym. Warszawa (6/a/33) Pan pozna Panią Kawaler, 42 l., 170 cm wzrostu, bezdzietny, niepalący, obecnie w ZK, pozna Panią, wiek bez znaczenia. Grudziądz (1/b/33) Wolny wdowiec, 74/163/68, wykształcony i tolerancyjny, realista, sprawny, z poczuciem humoru, bez nałogów i zobowiązań, wszechstronne zainteresowania, z własnym mieszkaniem, pozna trochę młodszą Panią, szczupłą i wolną, niezależną finansowo, bez nałogów, w celu stałego związku. Katowice (2/b/33)
statnio słynny już p. Tomasz Terlikowski, wypowiadając się na temat apostazji, przypomniał słowa, którymi katoliccy hierarchowie z papieżem włącznie w miarę regularnie straszą maluczkich… Otóż hierarchowie twierdzą, że „Nie ma innej drogi zbawienia (także dla niewierzących czy innowierców), niż przez wcielonego Boga w Kościele”. Jest to stwierdzenie bezczelnie hucpiarskie, obliczone oczywiście na „swoich”, bo „innych” może co najwyżej wkurzyć do żywego.
O
się, złamasie. Ch... ci do tego, kto i jak będzie zbawiony!”. Oczywiste jest, że na takie dictum, tj. stwierdzenie, że „nie ma innej drogi zbawienia (także dla niewierzących czy innowierców, w tym katolików), niż przez Latającego Potwora Spaghetti”, p. Terlikowski też miałby prawo dostać białej gorączki i zacząć rzucać k…mi. A przecież niesłusznie, bo jeżeli on i inni szamani uzurpują sobie prawo do wciskania głupoty o najlepszych sposobach uzyskania zbawienia (cokolwiek by to dziwne określenie miało oznaczać), to to samo prawo
Drogi do zbawienia
Ci, co wierzą w papieża, może tego nie wiedzą, ale ludzie po maturze z reguły słyszeli już o Latającym Potworze Spaghetti, który jest Bogiem wyznania o nazwie Kościół Latającego Potwora Spaghetti. Jego wyznawcy, których nazywamy pastafarianami, znani są z poczucia humoru, więc zapewne nie obrazi ich uczuć religijnych następujące zdanie: Gdyby któregoś z pastafarian totalnie pogięło i odjęło mu rozum, w wyniku czego przyszłoby mu do głowy twierdzić, że „nie ma innej drogi zbawienia (także dla niewierzących czy innowierców), niż przez Latającego Potwora Spaghetti”, to zasłużenie usłyszałby: „Wal
Emeryt, 175/88/62, własne mieszkanie, pozna Panią, która przywróci mu radość życia i wiarę w człowieka. Wołomin (3/b/33) 52-letni, wolny, bez zobowiązań, szczery i uczuciowy, tolerancyjny, ceniący stałość w związku, lubiący muzykę, spacery i wycieczki, obecnie w ZK, pozna Panią, wiek bez znaczenia. Łęczyca (4/b/33) 30-letni kawaler bez zobowiązań, szczery, uczuciowy, z poczuciem humoru, obecnie w ZK, pozna Panią w wieku 25–40 l., wolną i niezależną. Łęczyca (5/b/33) Inne Pan po 70. szuka kolegów, dla których liczy się serce człowieka, do stałej i szczerej korespondencji. Warszawa (1/c/33) Samotny prawiczek, 32 l., bez nałogów i zobowiązań, uczciwy i szczery, posiadający mądrość życiową i pogodę ducha, lubiący muzykę, spacery i wycieczki, obecnie w ZK, pragnie poznać przyjaciół i nie być samotny. Łęczyca (2/c/33)
przysługuje przecież i pastafarianom. Nie można go też oczywiście odmówić żadnej innej sekcie. Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe. Ramen (czyli „amen” po pastafariańsku). A tak na marginesie: nic panu, panie Terlikowski, do tego, czy i przez kogo ja zostanę zbawiony lub nie. Mnie to po prostu totalnie wisi, ale jeżeli p. Terlikowski wierzy w to, co mówi, i chciałby na przykład kupić moją duszę, aby ją potem zbawić (lub nawet i potępić – wsio ryba), to oczekuję jakiejś ciekawej propozycji. Przetarg nieograniczony, na życzenie może być faktura z VAT-em… Włodzimierz Galant Kopenhaga
Emerytka w bardzo trudnej sytuacji finansowej, czytelniczka „FiM”, podejmie pracę. Pruszków (3/c/33) Jak zamieścić bezpłatne ogłoszenie? 1. Do listu z własnym anonsem (krótki i czytelny) należy dołączyć znaczek pocztowy (luzem) za 1,55 zł i wysłać na nasz adres z dopiskiem „Anons”. Jak odpowiedzieć na ogłoszenie? 1. Wybierz ofertę(y), na którą(e) chcesz odpowiedzieć. 2. Napisz czytelny list z odpowiedzią i podaj swój adres (lub e-mail). 3. List włóż do koperty, zaklej ją, a w miejscu na znaczek wpisz numer oferty, na którą odpowiadasz. 4. Kopertę tę wraz ze znaczkiem za 1,55 zł (liczba znaczków musi odpowiadać liczbie odpowiedzi) włóż do większej koperty i wyślij na nasz adres. Oferty bez załączonych znaczków (luzem) nie będą przekazywane adresatom.
Nr 33 (650) 17–23 VIII 2012 r.
LISTY I po igrzyskach… Skończyły się wielkie igrzyska kolejnej olimpiady w Londynie. Nasi wrócili z 10 medalami. Na ponad 200osobową ekipę tylko 10 medali – to skandal. Ale pokazuje on głębie raka toczącego polski sport. Udowodniło to także Euro 2012, gdzie Polacy, będąc w grupie marzeń, nie byli w stanie z niej wyjść! Ale najbardziej wkurzyły mnie idiotyczne tłumaczenia i biadolenia sportowców, którzy wrócili nawet nie na tarczy, ale kompletnie bez tarczy. Czego one dowodzą? Ano tego, że ci ludzie pojechali tam bez motywacji, kompletnie nieprzygotowani. Zdaje się, że wiem, co trzeba zrobić, żeby ci sportowcy wreszcie przypomnieli sobie, że są sportowcami i reprezentantami Polski. Rada na to jest prosta: pojechałeś i zawaliłeś, w takim razie zwracaj wszystkie koszty, jakie władowano w ciebie w ramach przygotowań do olimpiady: zwracaj pieniądze za wszystkie szkolenia, treningi, obozy kondycyjne i szkoleniowe, za hotele, bilety i inne koszty związane z twoim wyjazdem. I już. Jakby przyszło takiemu „sportowcowi” zwrócić koszty za swoje „występy”, to poważnie by się zastanowił, czy w ogóle jechać, czy nie. I o to chodzi. Mam dość totalnego obciachu i śpiewania, że „nic się nie stało”. Mam dość ich idiotycznych tłumaczeń. Bo właśnie, że się stało! Jak walnie się po kieszeni jednego z drugim „sportowca”, to wreszcie będzie miał właściwą motywację do walki o medale. Aut Caesar aut nihil – i innej drogi być nie powinno! I rzecz trzecia – dość popełniania zbrodni na naszej młodzieży. WF powinien być obowiązkowy, bez żadnych zwolnień, żadnych ulg. Ciekawe, że w innych krajach coś takiego jest nie do pomyślenia, ale inne kraje mają dzięki temu zaplecze, z którego potem ma się kadrę narodową, a u nas? Jak ktoś się wybije ponad miernotę, to od razu jest sprzedany do innego klubu (tak jest w przypadku piłki kopanej). To jest właśnie chore. Potem żaden Smuda nie jest w stanie przygotować drużyny, której zawodnicy kopią każdy w innym klubie, w innym kraju i w innym stylu. Ale wiesza się wszystkie zdechłe psy na tymże Smudzie, choć powinno się powiesić tych, którzy są odpowiedzialni za transfery naszych piłkarzy do innych klubów. R. Leśniakiewicz
I po olimpiadzie… Skończyły się nareszcie igrzyska w Londynie i już fala krytyki z naszych mediów płynie, że się polscy sportowcy słabiutko spisali, bo za mało medali ze sobą zabrali.
A my się nie zgadzajmy z tym! Z takiej przyczyny, iż na igrzyskach były głupie dyscypliny i stąd się właśnie wzięła sytuacja taka, że już pola popisu zbrakło dla Polaka… Jakieś skoki lub rzuty? Gdyby skok do stołków, rzut frazesem lub choćby i kopanie dołków były w sporcie, medali byśmy nazgarniali i mistrzami zostali w olimpijskiej skali.
Że twórcom olimpiady nie przyszło do głowy, by wprowadzić pielgrzymki – polski sport masowy, to wielkie zaniedbanie, które nas oburza, więc, chcąc nie chcąc, flaszeczką trzeba się odurzać, uskuteczniwszy wcześniej – w Gdańsku czy Opolu nasz numer popisowy – bieg do monopolu… Apoloniusz B. Ciołkiewicz
Folwark prezesa Należę do grona tych „cichych” czytelników, co to z reguły pozostają w cieniu wydarzeń, jednakże tym razem, jako że i mnie to dotyczy, nie wytrzymałem obłudy pana prezesa Związku Działkowców. Czytając wywiad, którego udzielił, zauważyłem – mimo mojego względnie młodego wieku – wyciekającą wszechobecną mateczkę PRL. Z wypowiedzi wnioskuje się, że działkowicze to jedna, wielka rodzina i w ogóle wszystko jest super. Spieszę panu donieść, że tak nie jest. Nie wiem, co chciał osiągnąć, wprowadzając czytelników w błąd. Ja mam działkę od ponad 30 lat, z przekazania jeszcze po ojcu. Sytuacja na naszych działkach Metalowiec w Chojnicach na Pomorzu jest taka, że z pomocą burmistrza, pana Finstera, zmierzamy do przejścia do miasta jako osiedle mieszkaniowe (przy około 80 proc. popierających). Rzecz oczywiście jest bardzo mocno blokowana przez zarząd ogródków w Gdańsku – wielokrotnie dochodziło do słownych utarczek i rzucania oskarżeń. Obecnie
19
SZKIEŁKO I OKO czekamy na decyzję sądu, która miała być ogłoszona w maju; tkwimy w bezruchu, nie wiedząc, co się dzieje. Proces ten samoczynnie rozpoczął się faktem, że wielu ludzi, ratując się od biedy i bezdomności, zostało zmuszonych do zamieszkania na działkach, co bardzo mocno odciążyło też obowiązek miasta do dostarczenia lokali socjalnych. Na dziś działki funkcjonują bardziej jako osiedle domków jednorodzinnych. Dlatego dziwię się, że pan prezes żył w błogiej nieświadomości, iż kolejny teren może zostać przejęty przez miasto (odpadłyby mu składki od ponad 400 działkowców). Sprawa
Metalowca nie jest jedyna w naszym okręgu. Ciekaw jestem ogromu zjawiska w skali kraju. Podsumowując (i nie ujmując ludziom, którzy przyjeżdżają na działkę, aby wypocząć czy zebrać plony swoich upraw), życzę panu prezesowi szerszego otwarcia oczu na to, co się dzieje. Panie
prezesie, działkowcy to ludzie i wyborcy, dlatego powinien pan pozwolić im decydować o swoim losie, a nie z góry narzucać swoje jedynie słuszne zdanie; w końcu im szybciej sprawa się wyjaśni, tym szybciej wszyscy będziemy mogli się skupić na wypoczynku na swej działce/ogródku przydomowym (niepotrzebne skreślić). Działkowiec, głos z Pomorza
Jest źle, będzie gorzej To stwierdzenie usłyszałem na dworcu PKS w Ciechocinku od pewnego sympatycznego emeryta (l. 70, 1036 zł), a ponieważ mieliśmy obaj sporo czasu, pan Janusz kontynuował swój monolog. Nie rozumiał, dlaczego kraj zmusza swoich obywateli do wegetacji, do życia poniżej minimum biologicznego, dlaczego taki prezydent cieszy się poparciem 70 proc. społeczeństwa, dlaczego w czasach kryzysu zaprasza na koszt podatników papieża B16, aby poinformować go „o troskach i radościach rodaków”? Pan Janusz zwrócił uwagę, że za pieniądze przeznaczone na tę wizytę można by pomóc ofiarom trąb powietrznych, które często tego lata nawiedzają nasz kraj. Jak wiadomo, dostają oni z chudej kasy po 6 tys. zł! Pan emeryt jest przekonany, że pan prezydent mógłby – jeśli już musi – polecieć do papieża samolotem, nawet z małżonką, a to doniosłe wydarzenie pokazałaby telewizja. Dowiedziałem się też, że maszerujące (na szczęście nieliczne) oddziały
wojskowych pielgrzymów lepiej byłoby wykorzystać do niesienia pomocy poszkodowanym podczas burz i nawałnic. W sprawie pedofilii duchownych emeryt stwierdził, że nasz kraj to dla tych zboczków eldorado. Nie muszą już wyjeżdżać za granice, aby ewangelizować, natomiast w USA niechybnie trafiliby tam, gdzie ich miejsce, czyli za kraty więzienne. Mogłem p. Januszowi tylko przytakiwać. Być może jeszcze się spotkamy… lek
10-lecie RACJI Składam gorące podziękowania członkom, sympatykom i wszystkim, którzy 11.08.2012 r. uczestniczyli (nie tylko w Toruniu na statku) w uroczystościach 10 rocznicy RACJI PL. Jeszcze raz dziękuję za wkład, zaangażowanie i chęć budowania państwa świeckiego. Józef Ziółkowski
Kochani! Przypominamy, że na osoby, które dokonały wpłaty za uczestnictwo w corocznym Zlocie Czytelników „FiM”, czekamy w piątek 24.08. w Spale, w Zespole Domów Wczasowych przy ul. Mościckiego 19, w godzinach popołudniowych. Redakcja
Zamów prenumeratę „Faktów i Mitów” na Poczcie Polskiej Zapraszamy Czytelników „Faktów i Mitów” do skorzystania z możliwości zamówienia prenumeraty za pośrednictwem Poczty Polskiej. Prenumeraty realizowane będą od października 2012 roku po dokonaniu przedpłaty: 48 zł na IV kwartał 2012. Zaprenumerowane egzemplarze będą doręczane pod wskazany adres bez dodatkowych opłat na terenie całego kraju.
Zamówienie Przedpłaty na prenumeratę przyjmowane są: we wszystkich urzędach pocztowych, u listonoszy, za pośrednictwem witryny internetowej www.prenumerata/poczta-polska.pl
Infolinia (w dni robocze) 8.00–20.00 pod numerem 801-333-444 (dla telefonów stacjonarnych) lub (43) 842-06-00 (dla telefonów komórkowych).
Terminy przyjmowania przedpłat a) W urzędach pocztowych właściwych dla miejsca zamieszkania lub siedziby prenumeratora przedpłaty przyjmowane są do końca sierpnia 2012 roku. b) We wszystkich urzędach pocztowych bez względu na miejsce zamieszkania (siedzibę) prenumeratora oraz przez internet przedpłaty przyjmowane są do 25 sierpnia 2012 roku.
Serdecznie zapraszamy!
20
Nr 33 (650) 17–23 VIII 2012 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
PAŃSTWO NA WYGNANIU (11)
Armia Andersa Latem 1942 roku ponadstutysięczna rzesza Polaków opuściła Związek Radziecki. Ludzie ci wierzyli, że ich szlak bojowy, nawet okrężną drogą, powiedzie ich do Polski. Niestety, jako zorganizowanej armii nigdy nie było im dane wrócić do kraju.
Dowodzenie najliczniejszą polską armią było dla niezwykle ambitnego generała Władysława Andersa nie lada pokusą do prowadzenia własnej polityki. Oczywiście nie mogło się to spodobać Władysławowi Sikorskiemu, czyli naczelnemu wodzowi, który wezwał Andersa do Londynu, aby się z nim rozmówić. Generał przybył do Anglii 21 kwietnia 1942 roku. Po uroczystym śniadaniu u prezydenta Władysława Raczkiewicza udał się do sztabu wodza naczelnego. Sikorski już podczas powitania nie krył rozgoryczenia, bo zwrócił się do Andersa słowami: „Nabałaganił pan generał niepotrzebnie ze sprawami organizacyjnymi i w ogóle z ewakuacją” (Anders na własną rękę wyprowadził część wojsk z ZSRR do Iranu – przyp. red.). Następnie kategorycznie nakazał Andersowi pozostawienie reszty armii w ZSRR i prowadzenie dalszej rekrutacji. Ponadto Sikorski, aby ograniczyć samowolne zapędy niesfornego dowódcy, mianował generała Józefa Zająca zwierzchnikiem całości wojsk polskich na Bliskim Wschodzie, na którą to posadę bardzo liczył Anders. Kolejną próbą sił między dowódcami było polecenie Sikorskiego, aby część ewakuowanej z ZSRR armii przetransportować do Szkocji w celu wzmocnienia korpusu bezpośrednio podległemu naczelnemu wodzowi. Tu Anders kategorycznie się sprzeciwił i w efekcie – po ostrej wymianie zdań – Sikorski, choć wyczulony na punkcie swojego autorytetu, wycofał się z tego zamiaru (sic!). Przez miesiąc pobytu na Wyspach Brytyjskich Anders zdołał sobie zaskarbić wielką popularność i sympatię opinii publicznej. Buńczuczny generał – ogolony na łyso i paradujący w wojskowym mundurze niczym prosto z linii frontu – wydawał się uosobieniem twardego i dzielnego żołnierza, tak potrzebnego w ciężkich latach wojny. Miejscowa Polonia wręcz oszalała na jego punkcie, zaś popadające w rusofilię angielskie koła rządowe z zainteresowaniem słuchały jego wypowiedzi o sojuszniczej Rosji. Wzajemny kontakt ułatwiało jednakowe stanowisko wobec resztek armii polskiej stacjonujących w ZSRR,
które zarówno Anders, jak i rząd brytyjski chętnie widzieliby na kontrolowanym przez Anglików Bliskim Wschodzie. Generał Sikorski, najwyraźniej pogodziwszy się z faktem, że teraz ma kolejnego (po gen. Kazimierzu Sosnkowskim) wielkiego politycznego rywala, jakoby wpisał się w ten chór pochwalny i dla zachowania pozorów swojej władzy udekorował Andersa, jeszcze za udział w kampanii wrześniowej, Orderem Virtuti Militari. Ponadto Naczelny Wódz zgodził się, aby Anders dokonywał inspekcji wszystkich oddziałów wojsk polskich stacjonujących na Bliskim Wschodzie, co de facto dawało mu pełne zwierzchnictwo nad armią i w konsekwencji przyczynek do powstania kolejnego polskiego ośrodka politycznego, niezależnego od Naczelnego Wodza i rządu w Londynie. Sikorski wierzył, że dzięki tym koneksjom Anders utrzyma część polskiej armii w ZSRR i będzie dalej nadzorował rekrutację, gdyż według wielu sygnałów spora część Polaków jeszcze nie odzyskała wolności. Anders jednak konsekwentnie dążył do przeniesienia całego wojska do Persji. Tymczasem ofensywa wojsk niemiecko-włoskich w Afryce Północnej posunęła się znacznie na wschód, zagrażając Kanałowi Sueskiemu. Dla Brytyjczyków operujących na tym teatrze działań wojennych każda dodatkowa dywizja była na wagę złota. Dlatego rząd angielski wzmógł naciski na Sikorskiego, Andersa oraz Stalina w celu przekazania pod ich zwierzchnictwo sformowanej polskiej armii. Anglicy już z wyprzedzeniem szykowali nowe obozy dla Polaków w Kazvin i Pahlevi, oferując również zaopiekowanie się dziesiątkami tysięcy polskich cywilów podążających za armią. Presja Anglików była tak wielka, że Sikorski ostatecznie uległ temu żądaniu, jednak nie miało to już większego znaczenia, bo 31 lipca 1942 r. (rok po podpisaniu układu Sikorski–Majski) generałowie Anders i Zygmunt Szyszko-Bohusz podpisali ze stroną rosyjską protokół o ewakuacji wojsk polskich z ZSRR. Do Persji przeszło około 45 tys. żołnierzy oraz ponad 30 tys. ludności cywilnej (w ZSRR postało jeszcze według różnych szacunków kilkaset tysięcy
Generałowie: Anders i Sikorski
Polaków, tworząc później w większości kolejną armię – im. Tadeusza Kościuszki). Ewakuacja wojsk polskich z terenów ZSRR zbiegła się z wielką ofensywą Wermachtu w rejonie Wołgi, gdzie w ramach planu Fall Blau („Niebieski Plan” – przyp. red.), mającego odciąć ZSRR od bazy surowcowej oraz sparaliżować transport na Wołdze, dwie niemieckie armie równocześnie zaatakowały rejon Kaukazu i Stalingrad. Istniała groźba, że powtórzy się sytuacja
sprzed roku, kiedy Wehrmacht – niszcząc każdy opór Armii Czerwonej – nieuchronnie zbliżał się do Moskwy. Rosjanie jednak zdążyli już wyciągnąć wnioski z tamtej bolesnej lekcji, a ich poczynania nie były tak chaotyczne i nieskoordynowane. Wprawdzie wojska niemieckie dosyć sprawnie przesuwały się w rejonie Kaukazu, jednak na północy, w okolicach Stalingradu, Rosjanie stawili zaciekły opór, nie ustępując z linii Wołgi. Nietrudno się też domyślić, że w chwili, kiedy Armia Czerwona kierowała wszelkie rezerwy do obrony stalingradzkiego przyczółka, który powstrzymywał cały południowy front, opuszczenie ZSRR przez polską armię nie wywołało najlepszego wrażenia. Radzieccy sztabowcy chcieli
tam bowiem skierować również sformowane już jednostki polskie, które sami wyposażyli i umundurowali. Prasa radziecka nie pozostawiła na Polakach suchej nitki, zarzucając im brak chęci do walki i ucieczkę z pola bitwy. Z początkiem sierpnia 1942 roku przygotowani do opuszczenia ZSRR Polacy zostali zgrupowani w Krasnowodzku, gdzie wsiedli na przygotowane przez Rosjan okręty „Kaganowicz” i „Żdanow”. Wkrótce oba statki po bezpiecznym rejsie po Morzu Kaspijskim dopłynęły do irańskiego portu w Pahlevi. Z ewakuowanych żołnierzy oraz polskich jednostek będących już wcześniej na Bliskim Wschodzie, głównie z wycofanej z Afryki Brygady Strzelców Karpackich dowodzonej przez generała Stanisława Kopańskiego, sformowano Armię Polską na Wschodzie. Początkowo stacjonujący w Iraku polscy żołnierze, którymi dowodził Anders, mieli za zadanie ochronę pól naftowych w Mosulu i Kiruku i dopiero po roku zapadła decyzja o przeniesieniu Polaków do Palestyny. Kontrowany przez Brytyjczyków obszar był, oprócz Londynu i wcześniej Paryża, głównym centrum polskiej emigracji. Jeszcze przed wojną na tereny obecnego Izraela wyemigrowało wiele tysięcy polskich Żydów, tak więc w Jerozolimie, podobnie jak w Tel Awiwie, polskie sklepy, restauracje i drobne przedsiębiorstwa wcale nie należały do rzadkości, a język polski był słyszany równie często jak hebrajski czy angielski. Zawierucha wojenna spowodowała, że do Palestyny ściągali również polscy uciekinierzy z Rumuni i Węgier. W tej sytuacji zaczęło tam kwitnąć polskie życie społeczno-polityczne – powstawały nawet polskie organizacje, na przykład piłsudczykowskie Koło Demokratyczne pod przewodnictwem Janusza Jędrzejewicza i Heleny Baryszowej. A kiedy przybyła jeszcze
stutysięczna armia Andersa, to tworzące się państwo żydowskie zostało niemal zupełnie zdominowane przez żywioł polski. Choć Palestyny nie dotknęły bezpośrednio działania wojenne, był to rejon również niezwykle zapalny – głównie ze względu na działającą tam partyzantkę żydowską, której celem było wyzwolenie Palestyny spod dominacji brytyjskiej i utworzenie niepodległego państwa Izrael. Podczas stacjonowania tam polskiej armii jej szeregi samowolnie opuściło (często z bronią w ręku) około 3,5 tys. Żydów, którzy zasilili miejscowe organizacje militarne – Hagana i Irgun. Jednym z nich był kapral Menachem Begin (Mieczysław Biegun), późniejszy premier Izraela, sygnatariusz słynnego porozumienia izraelsko-egipskiego w Camp David i laureat Pokojowej Nagrody Nobla z 1978 roku. Brytyjczycy na wieść o masowych ucieczkach żydowskich żołnierzy zażądali od polskiego dowództwa wyciągnięcia konsekwencji wobec dezerterów. Jednak Anders wydał poufne dyspozycje, aby polska żandarmeria nie ścigała uciekinierów. „Gdy przybył tam (do Palestyny – przyp. red.) nasz korpus, podziemna armia Izraela prowadziła przeciwko armii brytyjskiej podjazdową walkę, która ograniczała się do pojedynczych ataków na samochody i inne obiekty wojskowe. Miała ona na celu zmuszenie Anglików do opuszczenia Palestyny. Nasi żołnierze Żydzi zaczęli od razu nawiązywać kontakty ze społeczeństwem żydowskim (...). Stosunek do tego naszych oficerów był jednomyślny: jeśli lojalność tych uciekinierów jest po stronie Izraela, to niech idą” – pisał we wspomnieniach generał Anders. Sympatycznym epizodem Armii Andersa był syryjski niedźwiedź brunatny o imieniu Wojtek (fot. obok). Małym misiem zaopiekowali się żołnierze z kompanii zaopatrzenia. Kiedy niedźwiedź podrósł (osiągnął 250 kg wagi) szybko stał się ulubieńcem armii – został nawet wpisany na listę personelu kompanii i otrzymywał regularny żołd w postaci zwiększonej racji żywnościowej, a jego ulubionym zajęciem były zapasy z żołnierzami (kilkoma jednocześnie), picie… piwa oraz zjadanie… papierosów. Według niektórych wersji Wojtek brał udział w walkach o Monte Casino, transportując skrzynie z amunicją. Po wojnie wraz z armią znalazł się w Szkocji, gdzie ostatecznie trafił do ogrodu zoologicznego w Edynburgu. Jednak wieść o słynnym misiu żołnierzu rozniosła się po Wielkiej Brytami. O Wojtku powstawały książki, piosenki i audycje radiowe, a o śmierci misia w 1963 roku informowały nawet brytyjskie media. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
Nr 33 (650) 17–23 VIII 2012 r.
OKIEM BIBLISTY
z różnych wspólnot wyznaniowych, czyli osoby na ogół bardzo dobrze zorientowane biblijnie. Gdybym rzeczywiście manipulował treścią Biblii, to właśnie oni zareagowaliby jako pierwsi. Tak jednak nie jest. Owszem, zdarzy się, że niektórzy Czytelnicy nie zawsze podzielają moje stanowisko, mam przecież inne spojrzenie na pewne zagadnienia eschatologiczne oraz odrzucam katolickie dogmaty z kultem niedzielnym i Trójcą włącznie. Mimo to mam bardzo dobre kontakty z wieloma Czytelnikami, którzy oceniają moje artykuły zupełnie inaczej, niż czyni to mój Adwersarz. Dodam, że dzięki stronie biblijnej wielu Czytelników wyszło
dogmatów, czyli spod władzy hierarchicznego Kościoła. Warto zatem w tym miejscu podkreślić, że w rozmowie z wiernymi Kościoła katolickiego, dla których wiara i Bóg mają naprawdę fundamentalne znaczenie i którzy mają również wielki szacunek do Słowa Bożego, liczą się głównie argumenty biblijne, a nie ateistyczne. To bowiem dzięki biblijnym argumentom katolicy mogą m.in. zrozumieć, że autorytet Kościoła nie jest i nie może być nadrzędny w stosunku do Biblii (Mt 22. 29); że Pismo Święte jest wystarczająco zrozumiałe, aby każdy wierzący dotarł do istoty przesłania Bożego, niezbędnego do zbawienia (2 Tm 3. 15–17); że apostoł Piotr nie był ani głową Kościoła, ani pierwszym papieżem (Ef 1. 22–23); że chrzest niemowląt nie jest chrztem w biblijnym tego słowa znaczeniu (Mk 16. 15–16); że koncepcja czyśćca zbudowana jest na błędnym zrozumieniu sposobu, w jaki człowiek może być zbawiony (Ef 2. 8–10); że
także z katolicyzmu, co jednocześnie dowodzi, że Biblia jest najskuteczniejszym orężem (por. Ef 6. 17) w walce z wszelkimi wypaczeniami „wiary, która raz na zawsze została przekazana świętym” (Judy 3). Szkoda, że Czytelnik tego m.in. nie bierze pod uwagę, a także zdaje się zapominać o tym, że to właśnie ewangelicznie wierzący reformatorzy, dla których inspiracją była akurat Biblia, przyczynili się do wyzwolenia całych narodów spod jarzma papieskiego Rzymu. Oto dlaczego również ja tak często odnoszę się do Biblii, do biblijnej egzegezy, chociaż tak bardzo przeszkadza to Czytelnikowi, że chciałby, abym ograniczył się wyłącznie do religioznawstwa. Czynię to, ponieważ Biblia nie tylko demaskuje odstępczy system papieski, ale wyzwala również rzesze szczerze wierzących katolików od niebiblijnej tradycji i papieskich
tradycja nie może być umieszczona na równi z Biblią (Mk 7. 7–9, 13); że dogmaty maryjne nie mają oparcia w Biblii (Mk 3. 31–35; Łk 11. 27–28; Dz 1. 14); że spowiedź uszna przed pośredniczącym kapłanem jest nie do przyjęcia (1 Tm 2. 5; 1 J 1. 9; 2. 1–2); że Kościół zmienił przykazania Dekalogu (Wj 20. 4–6, 8–11; Dn 7. 25). Zwróćmy uwagę, że tego właśnie wpływu Biblii Kościół rzymskokatolicki zawsze obawiał się najbardziej i dlatego też przez całe wieki bronił do niej dostępu. Na przykład synod w Tuluzie (1229 r.) zakazał posiadania Biblii zarówno w wersji łacińskiej, jak i w przekładzie na języki narodowe, zaś synod w Tarragonie (1304 r.) nakazał te wszystkie narodowe Biblie zebrać i spalić. Warto również przypomnieć radę, jakiej kardynałowie udzielili papieżowi Juliuszowi III przy jego wyborze na tron w 1551 roku:
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Manipulacja Biblią Jeden z Czytelników, który już od lat polemizuje ze mną, traktując ową polemikę – jak pisze w ostatnim liście – jako zabawę intelektualną, nie pierwszy już raz kieruje pod moim adresem liczne zarzuty. Z uwagi na to, że lista tych zarzutów jest dość długa (każdorazowo list zawiera kilkanaście stron w formacie A4), poniżej przytaczam jedynie te, które mają świadczyć o tym, że „manipuluję treścią Biblii”. W jaki sposób rzekomo to czynię? Przede wszystkim w ten, że „przejawiam dogmatyczną pewność siebie, serwując czytelnikom skrupulatnie wyselekcjonowane cytaty dla udowodnienia z góry przyjętych tez, pomijając sprzeczne z nimi”. Zarzuca mi, że „zapominam o zasadach logicznego rozumowania i rozprawiam o czynieniu cudów, kreacjonizmie lub działaniach szatana i demonów, choć według Biblii siedzą one spętane wiekuistymi więzami w Tartarze (Judy 5–7; 2 P 2. 4)”. Jego zdaniem „nie zauważam [w Biblii] licznych sprzeczności, absurdów, niemoralnych opowieści i okrucieństwa”, a jest tak dlatego, że jestem „niewolnikiem dogmatów: wiary w niewidzialny byt, »natchnioną« księgę oraz stworzenie świata i ludzi w sposób opisany w Biblii”. Twierdzi, że od katolicyzmu „różnię się tylko szczegółami” i „prowadzę jałowy spór z Kościołem katolickim, bo podstawą sporu jest mało wiarygodne Pismo nieznanego pochodzenia”. To tyle w największym skrócie, jeśli chodzi o jego zarzuty. Czy są one jednak słuszne? Cóż, przyznaję – zapewne ku uciesze Czytelnika – że w pewnym sensie jestem dogmatyczny, jeśli dogmat rozumieć jako wyrażenie treści wiary opartej na jasnych i jednoznacznych tekstach biblijnych. Krótko mówiąc, owa „pewność” doktrynalna nie ma nic wspólnego ani z pewnością siebie, ani z soborowymi (papieskimi) dogmatami, a jedynie z prawdami wiary bezpośrednio wywodzącymi się z Pisma Świętego, chociażby z następującym wyznaniem apostolskim, że „Chrystus umarł za grzechy nasze według Pism i że został pogrzebany, i że dnia trzeciego został z martwy wzbudzony według Pism” (1 Kor 15. 3–4). Poza tym, jeśli chodzi o powyższy zarzut Czytelnika, to w pierwszej kolejności powinien on być skierowany pod adresem apostołów i uczniów apostolskich, którym zawdzięczamy powstanie pism Nowego Testamentu. Wszak Czytelnik odrzuca świadectwo ich pism jako mało wiarygodne. Skoro zaś tak się rzeczy mają, staje on po stronie tych,
którzy „nakazali im [apostołom], aby w ogóle nie mówili ani nie nauczali w imieniu Jezusa” (Dz 4. 18). Jak na ten zakaz zareagowali apostołowie Piotr i Jan? Oto ich odpowiedź: „Czy słuszna to rzecz w obliczu Boga raczej was słuchać aniżeli Boga, sami osądźcie; my bowiem nie możemy nie mówić o tym, co widzieliśmy i słyszeliśmy” (w. 19–20). W związku z ich postawą mogę zatem jedynie mieć nadzieję, że jak żaden rozsądny człowiek nie powinien żywić pretensji do apostołów, że świadczyli „o tym, co widzieli i słyszeli” jako świadkowie Jezusa, tak też nie powinien jej mieć w stosunku do chrześcijan, „którzy przez ich słowo uwierzyli” (J 17. 20) w Jezusa Chrystusa i głoszą ewangelię. Można przecież nie wierzyć świadectwu apostołów i nie podzielać stanowiska chrześcijan, również mojego (do czego każdy ma prawo), ale – biorąc pod uwagę konstytucyjnie zagwarantowane prawo do wolności myśli, sumienia i wyznania – nikt nie powinien przejawiać postawy wrogości wobec religii jako takiej oraz wobec samych wierzących. Czytelnik co prawda nie wyraża jej w jakiś szczególny sposób, nie posuwa się na przykład do gróźb, ale bardzo często w swych listach piętnuje mnie jako zacietrzewionego „fundamentalistę” oraz zarzuca mi, że „manipuluję treścią Biblii”. Te zaś etykietki są przykładem niezrozumiałej dla mnie i nieprzyjaznej retoryki – tym bardziej że ja sam jestem antyklerykałem, tyle że chrześcijańskim. Przyznaję oczywiście, że religie, z katolicyzmem na czele, mają wiele na sumieniu, więc słusznie są krytykowane i nie ma co ich zbytnio żałować, ale Czytelnik często kpi z samej wiary, a nawet z Biblii i wierzących, chociaż – jak pisałem w jednym z wcześniejszych artykułów – chrześcijanie mają mocne podstawy wierzyć Pismu Świętemu i swojemu doświadczeniu religijnemu. Wracając do jego zarzutu, że „serwuję czytelnikom skrupulatnie wyselekcjonowane cytaty”, mam wrażenie, że nie docenia on także inteligencji Czytelników. Dlaczego? Ponieważ większość z nich to wierzący
21
„Ze wszystkich rad, jakie możemy udzielić Waszej Świątobliwości, uznaliśmy poniższą za najważniejszą: Musimy zwrócić baczną uwagę i z całej siły zapobiec, gdyż rozchodzi się o bardzo ważną rzecz. Czytanie Ewangelii powinno być, na ile to tylko możliwe, jak najmniej dozwolone, szczególnie w nowoczesnych językach i w krajach, które podlegają Twej władzy. To trochę, które zwykle przy mszy jest czytane, powinno wystarczyć i nikomu nie powinno być dozwolone czytać więcej. Tak długo, jak naród zadowala się małym, Twoim interesom będzie się powodzić, lecz z chwilą, gdy naród zapragnie czytać więcej, zaczną Twoje interesy cierpieć. Pismo Święte jest tą książką, która bardziej niż jakakolwiek inna wywołuje przeciw nam opór i przypływ burzy, przez który my prawie zgubieni jesteśmy. Zaprawdę, gdy kto naukę Biblii pilnie bada i porówna z tym, co się dzieje w naszych kościołach, znajdzie wkrótce sprzeczność i ujrzy, że nasza nauka częściej jest z nią w wielkiej sprzeczności (pogr. – Autor). A gdy naród to zrozumie, będzie nas bezustannie krytykować, aż wszystko wyjawi, a wtedy będziemy przedmiotem wszechświatowego szyderstwa i nienawiści. Jest to przeto konieczne, aby Pismo Świete od oczu narodu zostało usunięte, jednakże z wielką ostrożnością, ażeby nie wywołać wrzawy”. Tekst ten zachowany jest w Bibliotece Narodowej w Paryżu. Ukazał się 3 listopada 1911 r. w jerozolimskim tygodniku „The Truth” („Prawda”). Oto dlaczego odwoływanie się do Biblii jest tak ważne. Księga ta przecież nie tylko pobudza czytelników do refleksji, ale jest też – jak wierzą chrześcijanie – jedynym źródłem zbawiennej prawdy Bożej, która pomaga zdemaskować wszelkie odstępcze nauki, które z biegiem czasu zakradły się do chrześcijaństwa. Do tych przekłamań doszło dlatego, że biskupi rzymscy odstąpili od zasad wiary zawartych w Piśmie i zaczęli szukać oparcia dla swoich błędnych nauk gdzie indziej, m.in. w tzw. tradycji (postanowienia papieży i soborów). Szkoda, że Czytelnik zdaje się tego wszystkiego nie dostrzegać i twierdzi, że od katolicyzmu „różnię się tylko szczegółami” i „prowadzę jałowy spór z Kościołem katolickim, bo podstawą sporu jest mało wiarygodne Pismo nieznanego pochodzenia”. Cóż, trudno dyskutować z kimś, kto przejawia tak totalną niechęć do chrześcijan i kogo obraża sam fakt, że w ogóle ośmielają się oni wierzyć w Stwórcę, cuda i „natchnioną księgę” pełną sprzeczności, a co gorsza, że mają oni tupet – jak ja – „rozprawiać” o tak niewiarygodnych sprawach. Ale czy Pismo rzeczywiście jest aż tak niewiarygodne, jak twierdzi Czytelnik? O tym już za tydzień… BOLESŁAW PARMA
22
Nr 33 (650) 17–23 VIII 2012 r.
OKIEM SCEPTYKA
POLAK NIEKATOLIK (6)
Antyrzymscy władcy Polski Kronikarze katoliccy ostro potraktowali Bezpryma i Bolesława II Zapomnianego, bo obydwaj wyrzekli się związków z chrześcijaństwem rzymskim. Wydarzenia, które miały miejsce po śmierci króla Mieszka II w 1034 r. i trwały do przejęcia władzy przez Kazimierza Odnowiciela, w tym rządy króla Bolesława II Zapomnianego, były okresem wielkiego kryzysu monarchii piastowskiej. Istotną rolę miało w tym czasie antychrześcijańskie powstanie w latach 1037–1038, które ogarnęło znaczną część ziem polskich. Jeszcze wcześniej, bo zaraz po śmierci Bolesława Chrobrego, swoją dążność do tronu ogłosił Bezprym, pierworodny syn Chrobrego i jego węgierskiej żony. Był on pozbawiony przez ojca praw do rządów i przebywał z matką na obczyźnie. Bezprym oparł swoje dążności do władzy na żywiołach rodzimej wiary oraz na cyrylometodianizmie, a przyszło mu to tym łatwiej, że cechowała go niechęć do Krk. Zamknięty na wiele lat w klasztorze kamedułów pod Rawenną z tego właśnie wyznania uczynił zapewne jedną z przyczyn swych krzywd. Zrzucił habit, zamieniając różaniec na miecz, zerwał związki z łacinnikami i otrzymał poparcie wyznawców obrządku grecko-słowiańskiego, dyskryminowanego i postrzeganego jako chrześcijaństwo gorszego rodzaju, od X w. systematycznie zwalczane przez chrześcijaństwo rzymskie. Wszak niedługo po śmierci Metodego papież
C
Stefan VI oficjalnie potępił go jako heretyka, a na wszystkich zwolenników obrządku grecko-słowiańskiego rzucił ekskomunikę. Bezprym chciał przywrócić cyrylometodianizm, dlatego wypędził Mieszka II, wyznawcę obrządku rzymskiego, i demonstracyjnie odesłał insygnia koronacyjne, chcąc podkreślić, że trzyma się jak najdalej od łacinników, którym przewodził Mieszko II. Liczył pewnie, że koronę królewską nałoży mu arcybiskup słowiański w Krakowie. Nic jednak z tego planu nie wyszło, bo niedługo potem, w 1032 r., Bezprym został zamordowany, i to „nie bez udziału swoich braci” – o czym donoszą „Roczniki hildesheimskie”. Co nie udało się Bezprymowi, najprawdopodobniej zrealizował „legendarny” Bolesław II, figurujący w historii jako Bolesław II Zapomniany. Ten król Polski został prawdopodobnie koronowany przez arcybiskupa cyrylo-metodiańskiego. Bolesław był pierworodnym synem Mieszka II i Rychezy, wnuczki cesarza niemieckiego Ottona II. Po raz pierwszy wspomina o nim, niestety źle, XIII-wieczna „Kronika wielkopolska”, współtworzona przez biskupa poznańskiego Boguchwała II. „Gdy zmarł
zy ludzie niereligijni potrafią być pomocni i hojni? Wielu ludzi w to wątpi z powodu uprzedzeń i re ligijnego zaślepienia. Niedawno ukazał się w internecie (www. racjonalista.pl) artykuł z polskim tłumaczeniem tekstu Richarda Dawkinsa pt. „Nie potrzebujesz Boga, żeby być dobrym i szczodrym”. Tekst oryginalny w języku angielskim pod takim samym tytułem ukazał się na stronie Fundacji Richarda Dawkinsa. I to mnie trochę martwi. Bo dziwne jest takie stawianie sprawy. Oczywiście, zgadzam się z tezą zawartą w tytule tekstu Dawkinsa. Tyle tylko, że nie ma chyba powodów, aby w debacie pomiędzy ludźmi niereligijnymi ciągle używać tak sformułowanych argumentów. Bo to sugeruje jakoby jednak istniał w rzeczywistości jakiś problem z byciem niereligijnym i dobrym. Tymczasem on istnieje tylko w głowach ludzi wierzących. Tym bardziej więc niewierzący nie powinni formułować sugestii etycznych w takiej dziwnej, pokręconej i dwuznacznej formie. Przede wszystkim jednak trzeba podkreślić, że nie istnieje żaden istotny związek pomiędzy byciem pomocnym dla innych a wiarą
w roku Pańskim 1033 [Mieszko II], nastąpił po nim pierworodny syn jego Bolesław. Skoro ten został ukoronowany na króla, wyrządził swej matce wiele zniewag. Matka jego pochodząca ze znakomitego rodu, zabrawszy syna swego Kazimierza, wróciła do ziemi ojczystej w Saksonii, do Brunszwiku, i umieściwszy tam syna dla nauki, miała wstąpić do jakiegoś klasztoru. Bolesław zaś z powodu srogości i potworności występków, zbrodni okrutnych i nieludzkich, których się dopuszczał, źle skończył swe życie, i choć odznaczony został koroną królewską, nie policzony został nawet w liczbie królów i książąt polskich dla wielkiej nieprawości swojej. Po śmierci jego wielkie zaburzenia i wojny domowe wszczęły się w królestwie”. W niemieckiej „Kronice z Braunweiler” mowa jest o okrutnym prześladowaniu Rychezy przez syna.
w Boga. Ludzie są zasadniczo moralni ze względów natury społecznej i emocjonalnej, a nie religijnej lub filozoficznej. Kiedyś widziałem w jednym ze sporych i raczej ateistycznych miast Europy, jak przy wejściu
Żadne ze źródeł nie wyjaśniło, na czym polegały „potworne występki” Bolesława Zapomnianego, a Gall Anonim nie raczył nawet wspomnieć o tym królu (o Bezprymie zresztą też). Zachodzi więc pytanie, co takiego trzeba było uczynić, aby zostać skazanym przez kronikarzy kościelnych na wieczyste zapomnienie? Wszak przedstawiciele królewskiego rodu Piastów nierzadko wcześniej i później dopuszczali się czynów okrutnych i haniebnych, zaś Bolesław swojej matki, królowej Polski, nie zabił, a co najwyżej przyczynił się do jej wypędzenia. Otóż jedynie bezpardonowa walka z Krk, mająca na celu usunięcie tegoż Kościoła z polskich ziem, mogła kwalifikować się do miana „największej zbrodni”. Choć przyjmuje się, że Bolesław Zapomniany, a wcześniej Bezprym, walczyli o powrót Polski do pogaństwa, możliwe jest, że obaj zostali
może liczyć na jakąś pomoc od innych, gdy będzie w potrzebie jako niewidomy, na wózku inwalidzkim lub w podobnej sytuacji. Irytuje mnie, gdy czasem słyszę, jak wierzący znajomi mówią, że ktoś jest miłym
ŻYCIE PO RELIGII
Dobroć świecka do wagonu metra przewrócił się człowiek niewidomy. Natychmiast rzuciły mu się na pomoc wszystkie stojące akurat w pobliżu osoby. Prawdopodobnie identyczna byłaby reakcja w mieście w większości katolickim, protestanckim lub muzułmańskim. Ludzie bywają pomocni z tysiąca powodów, a jednym z najmniej docenianych, a bardzo ważnych, jest ten, że chcemy mieć sami o sobie dobre mniemanie i sami na ogół chcemy widzieć się jako ludzie zachowujący się „w porządku”. Czyli także jako chętni do pomocy wobec potrzebujących. Między innymi dzięki temu błogosławionemu egocentryzmowi każdy z nas
i ciepłym człowiekiem, mimo iż stracił wiarę w Boga. Tego rodzaju pochwała wydaje mi się trochę obraźliwa, a ponadto wskazuje na butę światopoglądową osób, które ją wypowiadają. Bo nie da się ukryć, że uważają się one za lepsze od swoich bliźnich ze względu na wyznawaną wiarę. Taka pochwała wskazuje raczej na coś, o czym wierzący woleliby zapomnieć. Mianowicie na mnóstwo pokus etycznych, na które naraża ich wyznawanie wiary. Jednym z takich niebezpieczeństw jest właśnie pycha. Religie bardzo mocno akcentują własną wyjątkowość, a przez to także wyjątkowość swoich wyznawców. Ponadto
pozyskani dla obrządku grecko-słowiańskiego. Ponieważ królowa Rycheza, Niemka, chciała najprawdopodobniej rządzić jako regentka w imieniu młodocianego syna, a korzystając z okazji, zniszczyć cyrylometodianizm, przeto wydała zarządzenie o jego likwidacji, co skłoniło wyznawców obrządku grecko-słowiańskiego do akcji przeciwko niej. Przy pomocy arcybiskupa krakowskiego niezależnego od kurii rzymskiej osadzili Bolesława na tronie, a Rychezę wypędzili z Polski. Koronowany król, wnuk Bolesława Chrobrego, został zamordowany w 1037 r. prawdopodobnie przez zwolenników Rychezy, czyli opozycję niemiecko-łacińską. Po królobójstwie Bolesława II Zapomnianego wybuchło w Polsce powstanie ludowe. Natomiast zabijanie biskupów i kapłanów, o którym mówi Gall Anonim, nie wymieniając wszakże żadnego męczennika z imienia, jakby na to nie zasłużyli (!), właściwie mogło być rzezią kleru grecko-słowiańskiego. Polska okupiła swój powrót pod auspicje Rzymu szeregiem ciężkich zobowiązań, za cenę których papież Benedykt VIII zdjął śluby zakonne z Kazimierza Odnowiciela i pozwolił na objęcie przezeń władzy. Kazał przy tym przywrócić świętopietrze i dziesięciny. Zobowiązania księcia dotyczyły także duchownych. Odtąd „nie będą zapuszczać włosów na głowie i brodzie, zwyczajem barbarzyńskim, ale będą je starannie postrzygać”, będą nosić tonsury oraz odpowiednio się ubierać. Niewątpliwie polecenie to odnosiło się do obrządku cyrylo-metodiańskiego, którego duchowni – wzorem bizantyńskim – nosili długie brody, włosy, wąsy, nie znali tonsury i przywdziewali długie szaty. Chodziło o to, by kler grecko-słowiański także pod wzglądem zewnętrznym uległ zlatynizowaniu. ARTUR CECUŁA
nakaz pomocy w pierwszym rzędzie „dla braci” sprawia, że „nie-braci” możemy czasem w ogóle nie dostrzegać, a w każdym razie nie znaleźć na to dostatecznej moralnej siły i uwagi. Innym niebezpieczeństwem jest – co szczególnie popularne w niektórych środowiskach charyzmatycznych – traktowanie pomocy dla innych jako swego rodzaju waluty, która ma nam kupić boską przychylność: ja coś komuś ofiaruję w nadziei na to, że Bóg hojnie mi odpłaci. I jeszcze jedna ważna pułapka – mylenie ofiar ponoszonych na ewangelizację z pomocą dla bliźnich. Działalność misyjna jest bardzo względnym dobrem, bo za takie uchodzi jedynie w oczach ludzi ją organizujących. W świecie realnym ewangelizacja nie musi się wiązać z żadną rzeczywistą korzyścią ludzi nawracanych. Czasem może im przynieść wręcz nieszczęście – na przykład gdy wmówi się im, że złem moralnym są rzeczy etycznie obojętne, takie jak masturbacja lub rozwód. Zatem tytuł tekstu Dawkinsa powinien raczej brzmieć: „Uważaj, czy twoja wiara nie naraża na szwank twojej dobroci lub szczodrości”. MAREK KRAK
Nr 33 (650) 17–23 VIII 2012 r. lemensowi przyszło zebrać burzę z wiatrów zasianych przez jego siedemnastowiecznych poprzedników. Po konklawe nowy papież pochwalił publicznie Ludwika XIV za odważne przyjęcie dziedzictwa hiszpańskiego dla jego wnuka, przez które Filip V Burbon został uznany za nowego „króla arcykatolickiego”. Papież od razu wysłał mu gratulacje oraz opatrzył subsydiami z dóbr kościelnych na czekającą go wojnę. Pierwszy etap wojny sukcesyjnej z protestantami należał do Francji. Poseł wenecki, oficjalnie neutralny, pisał wówczas, że „papież nie mógł
K
Z pomocą sojuszniczą przyszedł Klemens XI, który wysłał odpusty dla Gabriela de La Fayolle, mnicha, który stanął na czele milicji katolickiej, zajmującej się okrutnymi pacyfikacjami. W „Memoirs of the Wars of the Cévennes” (1726 r.) Jean Cavalier pisał: „Kiedy siedzieliśmy w środku lasu, otrzymałem przerażającą wiadomość, że papież ogłosił się naszym śmiertelnym wrogiem i dołączył swoją duchową broń do doczesnej Ludwika Wielkiego. Jego Świątobliwość cisnął swym gromem z Watykanu i ogłosił Świętą Wojnę przeciwko nam. Oto kopia tej deklaracji: »Klemens XI, Sługa Sług Pańskich, do naszego ukochanego syna w Chrystusie, Ambrosiusa,
OKIEM SCEPTYKA Zniszczono wówczas 466 miejscowości, a w czasie deportacji zabito kilka tysięcy hugenotów. Obie strony dopuszczały się okrucieństw, lecz szczególnie wyróżniali się najeźdźcy, w tym katolickie komando Cadets de la Croix. W wyniku akcji ziemie Sewennów zamieniły się w pustynię. Poprzez Polskę i papieskiego protegowanego Augusta II Sasa Klemens włączył się także do rozgrywek wojny północnej. Na początku swego panowania Sakson wplątał Polskę w wojnę Rosji, Prus, Saksonii, Hanoweru i Danii przeciwko Szwecji. Zaatakowany przez dużą ligę Karol XII wsparł więc polską opozycję przeciwko Augustowi, co
obaleniu przez kler nowego króla. „Mówił, że odpoczywa od trudów wojny, rozpracowując intrygi Kurii Rzymskiej, jako że musi walczyć z nią na papierze, podczas kiedy innych władców musiał atakować prawdziwą bronią” (Voltaire). Wiosną 1707 roku Francuzi zostali wyparci z Włoch przez Austriaków, a nowy cesarz, Józef I, ogłosił, że zamierza przywrócić dawne tradycje cesarskie we Włoszech. Kiedy zaczął realizować prawa z dawnych lenn cesarskich, papież był przerażony. Jego poprzednicy anektowali w przeszłości szereg ziem cesarskich, a teraz jako stronnik wrogiego obozu mógł wszystko utracić. Bezceremonialny
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (94)
Rozbiór papieskiego dominium Klemens XI (1700–1721) otwiera listę Ojców Świętych Oświecenia. Dla papiestwa zaczęło się ono nie atakami heretyków, pogan czy wolnomyślicieli, lecz gwałtami zadanymi papieżowi przez czołowe katolickie mocarstwa Europy. ukryć swej radości i zadowolenia z powodu sukcesów wojsk francuskich”. W liście do cesarza jego ambasador przy tzw. Stolicy Apostolskiej, Leopold Joseph von Lamberg, pisał, że w Kurii Rzymskiej jest więcej ateistów niż chrześcijan, zaś samego Ojca Świętego charakteryzował jako wytrawnego hipokrytę. Jednocześnie armia francuska była kompromitowana przez uzbrojonych w kosy i szable partyzantów hugenockich z Sewennów we wschodniej Langwedocji, którzy 24 lipca 1702 roku rozpoczęli tzw. powstanie kamizardów. Zaczęło się ono od zabicia okrutnego misjonarza katolickiego François de Langlade du Chayla, którego już wcześniej w Tajlandii usiłowali zabić buddyści. Po powrocie do Francji został archiprezbiterem Sewennów i zaangażował się w represje przeciw resztkom hugenockim. Jego dom budził grozę jako katownia, gdzie torturowano heretyków, a nawet ich dzieci. Robert Louis Stevenson pisał, że ojciec Chayla „kazał swym więźniom ściskać rozżarzone węgle i wyrywał im włosy z bród, by przekonać ich, że zbłądzili”. Dziesięciokrotnie silniejsze siły wojskowe nie były w stanie zgnieść powstania fanatyków. Dowódcy doszli do przekonania, że dalej tak szarpać się nie można i należy zastosować środki radykalne: wojna totalna i pacyfikacja Sewennów.
biskupa Allez, pozdrowienie i błogosławieństwo Boże. Nic nie może wyrazić ogromu przykrości, jakiej doświadczyliśmy, słysząc z ust wielce szanownego ambasadora Francji, że heretycy w Sewennach, przeklęte plemię starożytnych Albigensów, podnieśli niedawno broń przeciwko Kościołowi i Królowi. Z tego powodu, mając na celu powstrzymanie rozprzestrzeniania się tej szalonej plagi, która zdawała się być już wytrzebiona dzięki pobożności Ludwika Wielkiego, uważamy za konieczne pójść chwalebnym przykładem naszych poprzedników w podobnych sytuacjach. Stąd też, aby zachęcić i zaangażować Bożych wybrańców do wytępienia tego przeklętego plemienia bezbożników, które od wieków w nienawiści ma zarówno Boga, jak i Cesarza, ufając własnej mocy wiązania i rozwiązywania, którą Zbawiciel obdarzył Głowę Apostołów, przyznajemy i dajemy nieograniczenie całkowite odpuszczenie wszystkich grzechów w ogólności, dla tych wszystkich, którzy włączą się do tej Świętej Milicji, jeśli zdarzy się tak, że polegną w walce. W tym celu wydajemy niniejszą bullę, która ma wisieć na drzwiach kościołów twojej diecezji do czasu jak szaleńcy ci zostaną powstrzymani. Dane w Rzymie, 1 maja, Anno Domini 1703, w czwartym roku naszego pontyfikatu«”. Od września do grudnia 1703 roku miała miejsce zmasowana pacyfikacja, tzw. palenie Sewennów.
Klemens XI podczas procesji na placu Świętego Piotra
doprowadziło do wojny domowej. W styczniu 1704 roku konfederacja warszawska ogłosiła detronizację Augusta, a w lipcu obrano na króla Stanisława Leszczyńskiego. August wycofał się do Saksonii, lecz znalazł wsparcie w papieżu. Augustus – ostatni promyk papieskiej nadziei na krucjatę przeciwko Otomanom – miał w Rzymie zdecydowanego obrońcę. „Sejm konwokował bez zwłoki, gdzie wszystkie przeszkody zostały usunięte, z wyjątkiem protestu Kurii Rzymskiej, która samotnie podjęła próbę pokrzyżowania tych planów” (Voltaire, „History of Charles XII”). W 1705 roku papież wysłał brewe „Inter gravissimas”, adresowane do wszystkich biskupów, którym pod groźbą suspensy zabronił udziału w konsekracji nowego króla, a także w jakikolwiek inny sposób naruszać prawa Augusta. Prymasa Radziejowskiego, przewodniczącego konfederacji warszawskiej, zawiesił w urzędowaniu. W Warszawie, gdzie 4 października 1705 roku miała odbyć się konsekracja, podjęto wszelkie środki bezpieczeństwa, by list papieski nie doszedł do adresatów oraz by został unieszkodliwiony. Karol XII rozlepił w Warszawie afisze które pod groźbą surowych kar zabraniały klerowi mieszania się w sprawy państwowe. Przed bramami siedzib biskupich ustawił straże królewskie i zabronił obcym wjazdu do miasta. Środki te miały zapobiec
przemarsz przez Państwo Kościelne i sam Rzym wojsk cesarskich udających się na podbój Neapolu był dla papieża wielkim skandalem. Kiedy naczelny dowódca armii cesarskiej na półwyspie zażądał kontrybucji od Parmy i Piacenzy, uznanych przez Rzym za lenna papieskie, konflikt był już jawny. W momencie gdy wojska cesarskie zostały powitane entuzjastycznie w Neapolu, Klemens miał wrażenie, że oto zmartwychwstały najgorsze demony średniowiecza. Wojna wybuchła w 1708 roku, po zajęciu w maju przez wojska cesarskie Comacchio (mieścina na północy Włoch, którą Państwo Kościelne anektowało w 1598 roku). Papież zaczął od strzelania ekskomunikami, a kiedy ich efekty okazały się niezadowalające, wezwał władców katolickich na pomoc przeciwko profanatorom. Okazało się jednak, że katoliccy władcy w najlepszym razie pozostają bierni, a niektórzy opowiedzieli się przeciwko papieżowi (Piemont, Modena). Jak za dawnych czasów, Ojciec Święty zaczął się zbroić do walki z cesarzem. Szykowała się ostatnia w dziejach konfrontacja zbrojna papieża i cesarza. Ze skarbca w Zamku św. Anioła wydobyto 500 tys. skudów – rezerwę na czarną godzinę, która właśnie nadeszła. Papież wystawił 25-tysięczną armię pod wodzą wyrzuconego z armii cesarskiej za nieudolność L.F. Marsigliego.
23
Pruscy protestanci radzili sobie z nią bez większych problemów. Papież dostał ultimatum: ma skapitulować do 15 stycznia 1709 roku, bo inaczej utraci Rzym. Na dwa tygodnie przed ostatecznym terminem zaczął dramatycznie dobijać się do nieba o pomoc – zarządził jubileusz, wielkie modły i pokutne procesje. Do samego końca wierzył, że jego Bóg go nie opuścił i że mściciel apostolskich krzywd nadejść może nawet w ostatniej chwili. Skapitulował godzinę przed północą 15 stycznia. W traktacie pokojowym został zobligowany do rozbrojenia się. Do tego czasu w Państwie Kościelnym miało stacjonować 6 regimentów „bratniej armii” arcykatolickiego imperatora. Papież chciał ukryć przed Francją swoje poparcie dla pretendenta Habsburgów na tron hiszpański, obawiał się bowiem, że może utracić źródła przychodów z dominium Francji i Hiszpanii (m.in. Awinion). Dlatego też punkt ten znalazł się w oddzielnym tajnym aneksie. Nie na wiele się to zdało, gdyż po zawarciu pokoju ambasador francuski opuścił Rzym, oświadczając, że przestał on już być siedzibą Kościoła. W maju miasto opuścił ambasador hiszpański, a z Madrytu wygnano nuncjusza papieskiego. 29 czerwca edykt Filipa V przejmował wszystkie uposażenia papiestwa w Hiszpanii i zabraniał jakichkolwiek relacji z Rzymem. Kiedy w październiku papież ogłosił swoje poparcie dla pretendenta habsburskiego, młody Burbon zaostrzył sankcje. Ordonans z 12 grudnia nakazywał wszystkich wasalom Filipa – pod groźbą konfiskaty mienia – w ciągu 4 miesięcy opuścić Rzym i Państwo Kościelne. Wojna sukcesyjna zakończyła się traktatami z lat 1713–1714. Francja uznała protestancką sukcesję w Anglii i – pomimo ostrych protestów papieża – tytuł królewski protestanckiego margrafa Brandenburgii. Bez żadnego komentarza pozbawiono głowę Kościoła lenna sycylijskiego, neapolitańskiego i sardyńskiego. Wiktor Amadeusz II, książę Sabaudii i Piemontu, otrzymał tytuł króla Sycylii i władzę nad lokalnym kościołem. Sardynię i Królestwo Neapolu wziął cesarz. Żadna potęga katolicka nie zaprotestowała przeciwko tym przejęciom. Po całej Europie papież ciskał wściekłe protesty przeciwko trzem nowym traktatom pokojowym. „Głowa Kościoła nie poprzestanie na słowach, ale użyje całej swej energii dla naprawienia krzywd wyrządzonych religii i Stolicy Świętej”. Tyle że nikt nie zwracał już uwagi na papieskie pretensje do władzy świeckiej, tak jak wcześniej nikt nie pytał go o zdanie na temat nowego podziału Europy, a jego propozycje „mediacji” zbywano wymownym milczeniem. Kiedy 20 lutego 1715 roku papież wydał bullę, którą „unieważniał” monarchię sycylijską, jej król nawet nie zadał sobie trudu, aby obalać ten kompletnie bezwartościowy akt. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
potrzebie aktywności fizycznej w profilaktyce i leczeniu tej dolegliwości przekonuje chociażby fakt, że unieruchomienie spowodowane jakimkolwiek urazem lub chorobą oraz związany z nim brak ruchu to czynniki przyczyniające się do utraty masy kostnej. Proces ten jest nawet nazwany przez medycynę osteoporozą immobilizacyjną. Podstawą jej leczenia jest aktywność fizyczna, która przyczynia się do zwolnienia tempa utraty masy kostnej i przyspiesza regenerację. Dlatego codzienna aktywność fizyczna jest niezwykle ważna. Mało kto wie, że – oprócz treningu mięśni i aparatu ruchowego – ma ona zasadnicze znaczenie dla naszego kośćca. Okazuje się, że nawet zwykły, regularny spacer pomaga osiągnąć taki efekt. Chcę pomóc Czytelnikom w samodzielnym przygotowaniu programu ćwiczeń. Aby to zrobić, poznamy odpowiednie ćwiczenia oraz określimy zakres i intensywność ich przeprowadzania. Muszą bowiem Państwo być świadomi, że dane ćwiczenie ma pozytywny wpływ tylko na kości, której ono bezpośrednio dotyczy. Inne kości szkieletu nie są wtedy poddawane korzystnym obciążeniom. Plan treningowy opiszę od ćwiczeń najprostszych i najmniej męczących, ponieważ zakładam, że zainteresuje on wiele osób, które dotychczas nie poddawały się jakiemukolwiek reżimowi treningowemu. Osoby bardziej zaawansowane będą mogły rozpocząć rehabilitację na przykład od omówionych w dalszej części tekstu ćwiczeń izometrycznych. Cel wszystkich ćwiczeń – oprócz zwiększenia masy kostnej – to ogólna poprawa sprawności fizycznej, zwiększenie wydolności wysiłkowej, poprawa zakresu ruchu w stawach, polepszenie koordynacji ruchowej oraz wzmocnienie i uelastycznienie mięśni. Poniżej opisane ćwiczenia powinno się uprawiać codziennie. Dzień bez nich to dzień stracony. Zdaję sobie sprawę, że dla większości osób codzienny pobyt na pływalni jest niemożliwy, ale w takim przypadku należy skonstruować plan treningowy tak, aby móc z niego korzystać przynajmniej raz w tygodniu. Jako że ćwiczenia możemy przeplatać (aby uniknąć nudy i rutyny), przykładowy tydzień może wyglądać następująco: ! poniedziałek – spacer (1 godz.); ! wtorek – rower (2 godz.); ! środa – pływanie (1 godz.); ! czwartek – spacer (2 godz.); ! piątek – rower (3 godz.); ! sobota – spacer (2 godz.) i rower (2 godz.); ! niedziela – rower (4 godz.). Tydzień traktujemy jako mikrocykl, podczas którego zwiększamy intensywność ćwiczeń aż do niedzieli, by w poniedziałek, zmniejszając
O
Nr 33 (650) 17–23 VIII 2012 r.
GRUNT TO ZDROWIE ich zakres, rozpocząć kolejny. W miarę gdy czujemy, że stajemy się silniejsi i bardziej wydolni, zwiększamy też ilość codziennego treningu oraz jego intensywność. Jeśli wcześniej przejeżdżaliśmy w godzinę na przykład 10 km, to naturalne będzie zwiększenie tego dystansu. Pamiętajmy jednak, że podstawą sukcesu jest regularność ćwiczeń. Na pierwszym etapie walki ruchem z osteoporozą skupimy się na spacerach, jeździe na rowerze oraz pływaniu. To świetne ćwiczenia – nie obciążają zanadto stawów oraz
Kolejny typ ćwiczeń to specjalistyczny izometryczny trening opracowany dla osób cierpiących na osteoporozę. Ćwiczenia izometryczne są statycznymi ćwiczeniami siłowymi niewymagającymi obciążeń. Ich słynnym propagatorem był ponad sto lat temu siłacz Max Sick, który w ten sposób osiągnął niebywałą siłę. Niestety, nie mogą ich wykonywać osoby cierpiące na nadciśnienie. Pozostałe muszą podczas ćwiczeń bezwzględnie pamiętać o regularnym oddychaniu i niezatrzymywaniu oddechu, ponieważ takie zachowanie prowadzi szybko do nadciśnienia
Ćwiczenie 5 Kładziemy się na wznak i zginamy kolana pod kątem prostym. Rozsuwamy ramiona od ciała również pod kątem prostym, przedramiona i dłonie powinny być zwrócone do góry. Kolejno należy naciskać podłoże łokciami z maksymalną siłą i utrzymać się w tej pozycji przez około 5 sekund. Ćwiczenie również powtarzamy 10 razy. Ćwiczenie 6 Układamy się na boku z nogami wyprostowanymi w stawach biodrowych i kolanowych, głowa powinna spoczywać na wyciągniętym
Uginamy nogi w kolanach, obniżając biodra i utrzymując jednocześnie prosty tułów. Wykonujemy 3 serie tego ćwiczenia po 10 wykroków na każdą nogę. Przysiady Hantelki trzymamy tak samo jak w poprzednim ćwiczeniu. Stojąc na całych stopach, robimy przysiad, nie pochylając się do przodu i nie na palcach stóp. Dla ułatwienia pod pięty możemy podłożyć sobie deskę lub takiej samej grubości książki. Stopy powinny być ułożone nieco szerzej niż biodra. Wykonujemy 3 serie po 12 powtórzeń.
Osteoporoza – ćwiczenia minimalizują ryzyko innych kontuzji. Należy pamiętać, że nasze kości na skutek choroby są kruche i łamliwe. Dlatego bezwzględnie trzeba unikać takich form aktywności fizycznej, jak forsowne bieganie, aerobik czy taniec. Zabronione są
tętniczego. Oddychamy głęboko i równo, co gwarantuje bezpieczeństwo wykonywanych ćwiczeń. Ćwiczenie 1 Siadamy na stołku, nie korzystając z oparcia. Łokcie unosimy do góry, dłonie spinamy w klamrę
Tydzień temu zająłem się osteoporozą – schorzeniem, które często występuje u osób w podeszłym wieku, głównie u kobiet. Teraz zaproponuję Państwu ćwiczenia fizyczne – potężną broń do walki z rzeszotowieniem kości. ćwiczenia dynamiczne, podczas których dochodzi do niebezpiecznych napięć oraz przeciążeń. Tempo spaceru powinno być szybsze niż w przypadku spaceru rekreacyjnego, ale jednocześnie nie powinno powodować zadyszki. Tak jak w innych formach aktywności fizycznej, tak i tu należy regularnie zwiększać tempo i dziennie pokonywany dystans. Pływanie jest zbawienne dla mięśni kręgosłupa, a także jego samego oraz kończyn górnych. Dodatkowo poprawia tolerancję na wysiłek. Tempo pływania nie może powodować większego zmęczenia, a jednorazowo w wodzie nie należy przebywać dłużej niż 10–15 minut, przeplatając ten czas na przykład pobytem w jacuzzi. Pozycja podczas jazdy na rowerze powinna charakteryzować się prostymi plecami, pochylonymi 10–15 stopni do przodu. Jazda z zupełnie wypionowanym kręgosłupem naraża go bowiem na przeciążenia międzykręgowe podczas pokonywania nierówności. Należy też tak ustawić siodełko, żeby w najniższym punkcie noga wyprostowana była w 95 proc. (nigdy całkowicie). Siodełko nie może być też zbyt nisko, ponieważ spowoduje to przeciążenie kolan. Powyższe ćwiczenia przeznaczone są zarówno dla osób rozpoczynających przygodę z rehabilitacją ruchową, jak i dla zaawansowanych.
za głową i wspieramy o potylicę. Łokcie należy odchylić maksymalnie do tyłu, a dłonie powinny być unieruchomione na potylicy. W czasie odchylania łokci trzeba wziąć głęboki wdech, a przy ich rozluźnianiu wykonać wydech. Ćwiczenie należy powtórzyć 10 razy. Ćwiczenie 2 Kładziemy się na podłodze, pod klatkę piersiową i brzuch podkładamy poduszkę. Ręce prostujemy za plecami. Nogi powinny być również wyprostowane w taki sposób, jak przy staniu na palcach, które powinny być oparte o podłogę. Należy unosić głowę i ramiona od podłogi tak, aby brzuch i dolna część klatki piersiowej pozostawały na podłodze. Wskazane jest utrzymanie tej pozycji, licząc do 5, oraz powtórzenie ćwiczenia 10 razy. Ćwiczenie 3 Klękamy na podłodze i podpieramy tułów na wyprostowanych rękach. Następnie unosimy od podłogi lekko zgiętą w kolanie nogę, aż do jej wyprostowania w stawie biodrowym. Uniesioną nogę powinno się utrzymać w tej pozycji, licząc do 5. Ćwiczenie powtórzyć 10 razy dla każdej z nóg. Ćwiczenie 4 Leżymy na wznak, ręce splatamy na brzuchu, a głowę opieramy na podłodze. Wyprostowane w kolanach nogi należy unieść na wysokość 25–30 cm i utrzymać je w takiej pozycji, licząc do 5. Ćwiczenie powtarzamy 10 razy.
ramieniu. Następnie unosimy do góry wyprostowaną w kolanie nogę, odsuwając ją od podłogi na tyle, na ile pozwala nam zakres ruchów. Należy pozostać w takiej pozycji, licząc do 5. Ćwiczenie powtarzamy 10 razy. Ostatnio coraz częściej słychać opinie o pozytywnym wpływie (o dziwo) ćwiczeń siłowych, również tych z obciążeniami. Sprzyjają one efektywnemu zwiększeniu gęstości tkanki kostnej. Przeprowadzone pod tym kątem badania dowiodły, że w ciągu 2 lat u kobiet ćwiczących przynajmniej trzy razy w tygodniu nastąpił wzrost gęstości ich kości o ponad 5 procent. Kobiety, które nie uprawiały sportu, straciły w tym samym czasie 1,2 proc. masy kości. Ciągłe poddawanie kości odpowiednio dozowanym przeciążeniom wzmacnia i zagęszcza ich strukturę tak, jak zahartowane są dłonie karatemanów zdolnych bez żadnych szkód dla siebie rozbijać nimi cegły i inne materiały budowlane. Nie chcę tym zachęcać Czytelników do zapisywania się na karate czy inne sztuki walki, gdyż mogłoby to przynieść osobom z osteoporozą więcej szkód niż pożytku. Lepiej pozostać przy opisanych w tym artykule sposobach walki z rzeszotowieniem kości. Bez wątpienia jednak intensywne uprawianie sportu w młodzieńczych latach skutkuje gęstszymi i mocniejszymi kośćmi. Najprostszym treningiem siłowym będzie już spacer pod górę lub marsz po schodach czy też jazda na rowerze górskim przy jak najmniejszym przełożeniu przerzutki. Osoby po kilkunastu miesiącach opisanego powyżej treningu wprowadzającego mogą w ten właśnie sposób podnieść intensywność ćwiczeń. Można też wzbogacić ćwiczenia izometryczne o ćwiczenia z hantelkami. Na początek wystarczą takie dwukilogramowe. Oto kilka propozycji: Wykroki Hantelki trzymamy w dłoniach opuszczonych luźno wzdłuż tułowia. Wykonujemy wykrok do przodu, nie ruszając z miejsca tylnej nogi.
Rozpiętki Kładziemy się na podłodze, a hantelki trzymamy w górze nad klatką piersiową w wyprostowanych rękach. Powoli „rozkładamy” ręce na boki, nie dotykając nimi jednak do podłoża. W dolnej fazie ruchu powinny być one nieco ugięte w stawach łokciowych. Wykonujemy 3 serie po 12 powtórzeń. Wznosy tułowia Kładziemy się na brzuchu, stopy wkładamy na przykład pod wersalkę, dłonie trzymające hantelki opieramy na karku i z pozycji leżącej wznosimy tułów do góry, starając się spojrzeć na sufit. Wykonujemy również 3 serie po 10 powtórzeń. Wyciskanie sztangielek Stojąc, wznosimy dłonie ze sztangielkami na wysokość barków i naprzemiennie wznosimy raz jedną, raz drugą nad głowę, aż do pełnego wyprostu. Wykonujemy 3 serie po 12–15 ruchów. Wznosy przedramion W ostatnim ćwiczeniu stoimy, ręce z hantelkami swobodnie wiszą wzdłuż tułowia. Podnosimy handelki, uginając rękę w stawie łokciowym, który nieruchomo trzymamy przyciśnięty do tułowia. Wykonujemy również 3 serie po 10 powtórzeń dla każdej ręki. Te typowo siłowe ćwiczenia oprócz kości wzmocnią także znacząco nasze mięśnie, co jest bardzo ważne, gdyż to one chronią kościec, utrzymują kręgosłup w pionie, zabezpieczając go chociażby przed niebezpiecznym skręcaniem i wyginaniem. Osoby, które czują się na siłach, mogą stosować te ćwiczenia zamiast lub zamiennie z ćwiczeniami izometrycznymi. Ale nie szarżujemy z obciążeniem! Ciężar nie może nam przeszkadzać w ćwiczeniach, a siły powinniśmy zachować tyle, żeby po skończeniu danej serii mieć jej jeszcze w zapasie na kilka dodatkowych powtórzeń. Również i w tym typie ćwiczeń ważne jest regularne i ciągłe oddychanie. Pozdrawiam i życzę wytrwałości w walce z osteoporozą. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 33 (650) 17–23 VIII 2012 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
Pojednanie Czas wakacji to kompletnie głupkowata aktywność polityków, pielgrzymki do miasta seksu wakacyjnego (Częstochowa), młody Tusk piszący jako dziennikarz do siebie, podróż za jeden uśmiech i amber, który nie okazał się gold. Zanim rozwinę się na temat mojego fetysza intelektualnego, czyli Kościoła papieskiego, chciałbym delikatnie wspomnieć, że Jarosław Kaczyński zmienił dostawcę wazeliny. Dotychczasowy jej dystrybutor, czyli Adam Hofman, został rzucony przez prezesa na odcinek konińskiego PiS-u. PiS w Koninie musi być bardzo wyjątkowy i wyjątkowo nawet jak na PiS tępy, skoro wysłano tam faceta specjalizującego się w oliwieniu lub – jak wolę ja – wazelinowaniu. To swoiste zesłanie powodowane jest tym, że Kaczyński odkrył w PiS-ie sejmowym niejaką Krystynę Pawłowicz, której uroda jest wprost proporcjonalna do jej własnej inteligencji. Wróćmy jednak do Hofmana, który ponoć „przewazelinował” swoją karierę. Kaczyński miał powiedzieć, że Hofman sam prosił się o tę nominację, bo przez ostatnie dwa tygodnie, wychodząc z domu, natykał się na swojego kota i Hofmana właśnie. Kiedy facet daje facetowi w pysk pięścią, to jest to normalna bójka. Kiedy natomiast prezes otwartą dłonią zamaszyście uderza Hofmana w twarz, to jest to nie tyle uderzenie w policzek tego drugiego, co absolutne i bezdyskusyjne poniżenie go. Bo nic tak fizycznie mężczyzny poniżyć nie może jak strzał z otwartej dłoni innego mężczyzny prosto
w jego twarz. No, ale czort wie kim prezes czuje się naprawdę i w sumie to jego sprawa, jeśli ma w sobie więcej z kobiety niż z mężczyzny, lejąc po pysku właśnie jak kobieta. Może powinien operacyjnie zmienić płeć jak Anna Grodzka? Dla Hofmana ten awans to jak skierowanie Nikołaja Jeżowa, kiedyś bardzo bliskiego współpracownika Koby, na odcinek Komisarza Żeglugi Śródlądowej. Niedługo później
uzyskaniu pełni ziemskiego szczęścia i zbawienia wiecznego potrzebna będzie pomoc państwa… To ono winno ustawowo zakazać niezachowywania dziewictwa przez narzeczoną, niedonoszenia ciąży, przed- i pozamałżeńskiego współżycia, onanizmu, prostytucji, oglądania pornografii, homoseksualizmu, fałszywego oskarżania cnotliwie prowadzących się żon, rozwodów, pijaństwa kapłanów, dotykania świętych przedmiotów przez nienamaszczoną osobę, nieświętowania świąt, nieposłuszeństwa dzieci wobec rodziców, bałwochwalstwa, bluźnierstwa, odstępstwa od wiary, czarów i czarnoksięstwa. Za naruszenia wyżej wymienionych chrześcijańskich zasad władze świeckie mają moralny obowiązek karać niesubordynowanych obywateli śmiercią, a za pomniejsze grzechy – wymierzać kary cielesne polegające na obcięciu członków lub na publicznej chłoście. O życiu w takim idealnie chrześcijańskim państwie śmiertelnie serio marzy katolicki publicysta Mirosław Salwowski, znany czytelnikom „FiM” z prowadzonej od lat w imię Boga zaciekłej wojny z diabelskimi kostiumami bikini, koedukacyjnymi plażami i damskimi spodniami. Tym razem z pomieszania
W
Jeżow pożegnał się z tym łez padołem. Czy, jak i w jaki sposób Hofman pożegna się z kim i czym – to pokaże nam czas. Choć obstawiam, że to chwilowa banicja, bo przecież idzie jesień, a z nią PiS-owska ofensywa programowa, która być może wymaga świeżej krwi nie pierwszej już młodości Pani Pawłowicz, a nie człowieka z wazeliny. Kontynuując wątek wazeliny, chciałoby się – z racji wakacyjnej
nudy – skupić nad kwestią pojednania Episkopatu Polski z Rosyjską Cerkwią. Gest to zaiste piękny, choć moim zdaniem kompletnie wakacyjny i jeszcze bardziej niezrozumiały, bo Kościół katolicki nie ma szans ani na wrogie, ani tym bardziej na pokojowe przejęcie rynku wschodniego; wszak papiescy nie robią niczego bezinteresownie. Zarządcy tamtejszego rynku, którymi są rezydenci Kremla, działają ręką w rękę ze strukturalnym Kościołem prawosławnym. O nic innego Kościołowi katolickiemu chodzić nie może jak o ekspansję na dziki, bo niekatolicki dotąd, teren. Europa jest już coraz słabiej wydolna (czyt. wydojona), a w takich na przykład Stanach
Przepis na raj cytatów z Biblii, świętych i papieży solidnie wysmażył pyszną katolicką utopię. A oto przepis na raj na ziemi à la Salwowski, a może raczej à la średniowiecze. Każda władza dana jest z nieba, a na czele każdego narodu Bóg postawił przywódcę. Ponieważ Bóg jest jedynym suwerennym i najwyższym Panem Świata, wszystko musi być Jemu poddane i Jemu służyć. „Mądrym zrządzeniem Boga” jedni rządzą, a drudzy są poddani. Obywatel powinien więc pokornie służyć władzy, za nią się modlić, na klęczkach wypraszać łaski dla siebie i za nie dziękczynić. Neutralność światopoglądowa państwa jest z założenia fałszywa, a rozdział państwa od „przyrodzonych praw Kościoła” jest szkodliwym błędem. Zgodnie z prawem naturalnym, które „każdego zniewala do oddawania Bogu czci religijnej”, cała
społeczność – władza świecka, urzędnicy i obywatele – musi się stale „wypłacać Bogu” kultem publicznym. Oczywiście niedopuszczalne jest wybieranie religii wedle swojego widzimisię. Wyznawać wolno tylko religię katolicką
25
Zjednoczonych aresztuje się nawet biskupa, który co prawda pedofilem nie był, ale przypadki pedofilii ukrywał. Skandal! Proponuję Episkopatowi Polski, by spróbował pojednać się z ofiarami katolickich księży w Polsce, a takich ofiar jest coraz więcej, choć nadal, poza doniesieniami „Faktów i Mitów”, nie wiemy, jaka jest skala pedofilii wśród katolickiego kleru, bo biskupi skrzętnie te dane ukrywają. Bo że mają co ukrywać, to już wiem z codziennej lektury prasy polskiej. Episkopat Polski mógłby też sam z siebie zakończyć rozmowy z ministrem Bonim na temat odpisu z podatku na swoją rzecz. Już wiemy, że dyskusje o Funduszu Kościelnym są bez sensu, bo to przecież kropla w morzu pieniędzy, które corocznie są transferowane z budżetu państwa i samorządów do jakiegoś głównego ekonoma Krk i do każdej filii Krk z osobna. I tak dochodzimy do wniosku, że wspomniane wyżej pojednanie Episkopatu Polski z Rosyjską Cerkwią to nic więcej, jak tylko gra pozorów. Ale ja pewnie nic nie rozumiem, bo nigdy nie byłem nawet pedofilem, a co dopiero mówić o byciu księdzem. Ale wbrew pozorom jest szansa na pojednanie. Bo też jest jeden punkt wspólny zarówno dla Rosjan, jak i dla Polaków, bez względu na to, jaki Kościół reprezentują: wódka. Bo wódka to napój tych, którzy chcą zagłuszyć wyrzuty sumienia. A jako że Kościół katolicki takowych nie ma, to zostaje mu picie, choćby z Rosjanami, za zdrowie dam. A jeśli nie dam, to polskich rodzin, by rodziły kolejnych katolików ratujących statystyki kościelne lub mogących się przydać do aktów pedofilii wśród katolickiego kleru, których ujawnianych jest coraz więcej. By lud boży wiedział, jak służący Bogu rozumieją miłość bliźniego. Za Waszu zdarowie! KUBA WĄTŁY
– „jedyną prawdziwą, którą Bóg ustanowił na świecie, i naznaczył wyraźnymi i precyzyjnymi osobami i znakami, tak by każdy mógł ją rozpoznać i przyjąć”. Skoro państwo ma się rządzić przykazaniami bożymi, logiczną konsekwencją musi być państwowy monopol na cnotliwe i bogobojne wychowywanie wedle norm Kościoła. Bicie dzieci jest jak najbardziej dozwolone „dla unicestwienia grzechu”. Za to koedukacja i seksedukacja – bezwzględnie zakazane. Równouprawnienie płci – zdaniem Salwowskiego – jest sprzeczne z postanowieniami Boga, bo – jak „zamierzył i postanowił Stwórca” – kobieta i mężczyzna są równi jedynie podczas… współżycia w związku małżeńskim. Koedukacja w szkole, równouprawnienie oraz wszelkie publiczne ćwiczenia gimnastyczne i sportowe to „obraza kobiecej skromności”. Do tego w idealnie katolickim państwie podstawową powinnością każdego pracodawcy w interesie „dobra publicznego i prywatnego” jest zapewnienie pracownikom „sposobności do spełniania obowiązków względem Boga” oraz unikanie moralnego niebezpieczeństwa wynikającego z „pomieszania osób różnej płci” w miejscach pracy. Ufff… AK
26
Nr 33 (650) 17–23 VIII 2012 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Mowa Baumanna Krąży z rąk do rąk i z ust do ust już kilka miesięcy. Owiana legendą. Przekazywana ze ściszonym głosem i tajemniczym uśmiechem na ustach. Niczym odnaleziona schulzowska „księga”. Oczekiwane słowo. Co? Mowa Baumanna. Wygłoszona w maju 2011 r. na zjeździe krakowskiej Kuźnicy tajemnicza mowa Baumanna to odpowiedź na pytanie: „Co z tą lewicą?”. Kilka stron uważnej refleksji o kondycji polityki i zapaści lewicy. Tekst wart lektury, ale póki co dostępny tylko wtajemniczonym. Dlatego postanowiłem trochę rozpowszechnić jego treść. Główne tezy tego wystąpienia poznałem 30 czerwca 2011 roku – na dzień przed rozpoczęciem polskiej prezydencki w Unii. W Krasnogrodzie odbyła się uroczystość otwarcia ośrodka „Pogranicze” w dawnej posiadłości kuzynów Czesława Miłosza. To dziś bez wątpienia najciekawsze w kraju miejsce pamiątka po Miłoszu. Baumann, Wodziński, Markowski mieli tam wykłady w obecności pary prezydenckiej. Wykłady o inności, o Europie, o dialogu. Po tych zajęciach pojechaliśmy na obiad do restauracji „Pod Sieją” nad Wigrami. Po drodze i na miejscu gadaliśmy o kondycji polityki. Tamte opinie w dużym stopniu znalazły się w słynnej mowie Baumanna. O co chodzi? Najmocniejsza teza profesora Baumanna to twierdzenie o rozejściu mocy i polityki. Polityka dziś nie ma mocy sprawczej, czyli zdolności do działania. Polityka tylko udaje, że działa. Pozoruje! Nie ma mocy, i to z wielu powodów. Po pierwsze – pozbyła się wielu narzędzi wskutek prywatyzacji przemysłu i banków. Po drugie – wielkie przemiany spowodowane globalizacją i swobodnym przepływem kapitału (wielkie korporacje) doprowadziły do sytuacji, w której regulacje lokalne, czyli krajowe, są mało skuteczne. Po trzecie – zmiany w przemyśle spowodowały zanik wielkich grup pracowniczych. Przemysł wytwarza zaledwie kilka procent wzrostu w USA. Sytuacja w Niemczech i w Polsce – relatywnie najlepsza – jest i tak zupełnie inna niż sto lat temu. Dziś żadna władza w Europie nie ma prawdziwych zdolności do działania, do zainicjowania przemian gospodarczych i społecznych. Jest to teza wdzięczna i w części prawdziwa, ale przecież nie jest tak, że politycy nie mogą zrobić całej masy posunięć mniej spektakularnych
niż drukowanie pieniędzy w narodowych bankach czy dofinansowanie kulejących zakładów państwowych! Przeciwnie, gdyby to politycy byli dziś zdolni i wykształceni do funkcji, które sprawują, tak jak menadżerowie korporacji, to mając za sobą państwo, mogliby mimo wszystko wiele zdziałać – także w przemyśle! Inna teza profesora zakłada, że lewica i prawica to to samo. Liberalna gospodarka i nic więcej! Lewica zrezygnowała z własnej koncepcji gospodarczej i proponuje w zasadzie to samo co prawica. Zanik ideologii, deregulacja, outcorcing, rozproszenie odpowiedzialności. Dziś czołowi politycy lewicy jedynie powtarzają propozycje liberałów i nic więcej. Wraz z upadkiem komunizmu presja na bardziej społeczne myślenie w kapitalizmie całkowicie się skończyła. Symbolem takiego myślenia w kraju jest Leszek Miller z jednej strony, a Dariusz Rosati z drugiej. Obaj politycy rzekomo lewicowi, a w gruncie rzeczy liberalni i konserwatywni. Z tezą Baumanna mogę się zgodzić, choć przykłady z Ameryki Południowej temu przeczą. Jest wciąż ogromny potencjał rozwojowy w sytuacji zmniejszania nierówności. Najsłabiej zarabiający, a nie najlepiej, jak chcą liberałowie, stanowią wciąż największy potencjał rozwoju. To zresztą i dla Baumanna jest kryterium dzisiejszej lewicy – więcej równości! I wreszcie najważniejsza moim zdaniem teza to propozycja nowych, a zarazem starych wartości jako podstawowych narzędzi polityki lewicowej dzisiaj. Oprócz wspomnianej już równości to ciągła myśl o najsłabszych w społeczeństwie. Niby nic. A przecież to jest dziś oś sporu. Dla liberałów to właśnie silny, bogaty i wykształcony jest podstawą rozwoju. Jego dalsze sukcesy mają dać w konsekwencji poprawę losu pozostałych. I to zarówno poprawę losu ludzi, jak i miast czy regionów. Tymczasem lewica, kierując się do słabszego, nie tylko w sposób radykalny wyraża priorytety inne niż wzrost gospodarczy, ale także praktycznie nazywa niedającą się zasypać przepaść z prawicą. Na zadane przeze mnie rok temu pytanie: „Kto bardziej zostanie w polskiej kulturze: Gombrowicz czy Miłosz?”, profesor odpowiedział: „Harry Potter”. I niech to będzie znak czasu. JANUSZ PALIKOT
Bąkart Tuska Dzieci są dla rodziców radością, ale i utrapieniem. Według jednej ze wschodnich mądrości – karą za grzechy w poprzednim wcieleniu. Czy jednak faktycznie bezdzietność prezesa Kaczyńskiego i posłanki Pawłowicz wynika z tego, że byli ongiś wcielonymi aniołami i dopiero w kolejnym życiu doczekają się licznej, nieznośnej gromadki? A co takiego nawyrabiał premier Donald Tusk, że pierworodny puścił mu Bąka. Michał Tusk zmultiplikował się już w 2000 roku. Drugie życie rozpoczął w wirtualu jako Józef Bąk – bezrobotny mieszkaniec Żukowa, bez wykształcenia, ale z komputerem i e-mailową skrzynką. Trudno ocenić, czemu służył ten wygłup, a tym bardziej dlaczego przetrwał 12 lat. Tłumaczenie, że skrzynka Bąka łatwiej się otwierała, dzięki czemu artykuły do „Wyborczej”, kiedy już był jej pracownikiem, dochodziły szybciej, jest równie idiotyczne co cała sytuacja. Niewykluczone, że młody Tusk źle się czuł w skórze syna znanego polityka i nie chciał być kojarzony z ojcem. Jednak wybór nowej tożsamości budzi uzasadnione zdumienie. W czasach, kiedy użytkownicy sieci dodają sobie wszystkiego, oprócz lat, Michał Tusk się masochistycznie zdegradował. Pod względem pozycji
społecznej, zawodowej, materialnej i pochodzenia. Oczywiście w realu cały czas był synem swojego ojca, a od pewnego czasu także bratem siostry celebrytki. Z wszystkimi wadami, ale i niewątpliwymi zaletami takiej pozycji. Nawet jeśli dziennikarskie początki i późniejszy awans zawdzięcza tylko sobie, to czy można to powiedzieć także o ponadprzeciętnie płatnej pracy w Porcie Lotniczym Gdańsk. Pracy, którą – z polecenia prezesa portu – łączył z doradzaniem OLT Express. Jej właściciel twierdzi, że ujawniał mu handlowe tajemnice lotniska. To już byłoby podpadające pod kodeks karny działanie na szkodę pierwszego pracodawcy, a nie tylko nieetyczne zachowanie, jak w przypadku opublikowania, pod nazwiskiem redakcyjnego kolegi, wywiadu z dyrektorem OLT Jarosławem Frankowskim. Wywiadu, do którego i pytania, i odpowiedzi napisał sam Tusk. Wtedy jeszcze pracownik „Gazety Wyborczej”. Odszedł z niej dla chleba. Nowe zajęcia były zdecydowanie intratniejsze i zarabiałby na nich spokojnie, gdyby nie wyjątkowo pechowy zbieg afery taśmowej PSL z upadkiem
najpierw OLT, a w chwilę później – należącego do tego samego właściciela – Amber Gold. Premier Tusk, chcąc pognębić ludowców, zażądał, aby syn nowego ministra rolnictwa, Stanisława Kalemby, zrezygnował z pracy w Agencji Rynku Rolnego. W odpowiedzi młody Kalemba poinformował publicznie, na co premier może mu wskoczyć i w co pocałować. Do wymiany uprzejmości dołączył europoseł Kalinowski, proponując, by z pracy zrezygnował raczej syn Tuska, bo dostał ją bez konkursu, podczas gdy Kalembiak pracuje w ARR 10 lat, a zaczynał od gońca. I zaczęło się branie pod lupę premierowskiego syna, który okazał się być w dwójcy jedyny: Tuskobąk. Z każdym dniem wychodziły nowe, coraz mniej miłe szczegóły. Premier ponoć nakazał pierworodnemu milczenie i zapewnił, że komisji śledczej nie będzie. Młody się wyłamał i udzielił dawnym kolegom z „Wyborczej” wybielająco-samobiczującego wywiadu. Nie byli zbyt nachalni ani dociekliwi. Ze zrozumieniem przyjęli prośbę: „Napiszcie, że jestem debilem”. A może po prostu podzielają ten pogląd. Ruszyła lawina dywagacji, czy ojciec odpowiada za dorosłego syna. Rozpowszechnia się opinia, że nawet jeśli ogólnie tak, to nie dotyczy to starego Tuska, bo Kaczyński, choć bezdzietny, jest zdecydowanie gorszy. Poniekąd racjonalna. Wszak lepszy ojciec Bąkarta niż IV RP. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
FUNDACJA „FiM” Fundacja pod nazwą „W człowieku widzieć brata”, której prezesem jest Roman Kotliński – Jonasz, redaktor naczelny „FiM”, ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc ludziom znajdującym się w trudnej sytuacji życiowej: chorym, samotnym, uzależnionym, niepełnosprawnym, bezdomnym, dzieciom i młodzieży z domów dziecka. A także pomagać w upowszechnianiu edukacji, kultury i zasad współżycia z ludźmi. Nasza fundacja ma status organizacji pożytku publicznego i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Nie ma też kosztów własnych, gdyż pracują w niej społecznie dziennikarze i pracownicy „Faktów i Mitów”. W ten sposób wszystkie wpływy pieniężne i dary rzeczowe trafiają do potrzebujących. Zachęcamy przedsiębiorców, osoby prowadzące działalność gospodarczą, które mają możliwość odliczenia darowizny, oraz wszystkich ludzi dobrej woli do wsparcia szczytnego celu, jakim jest bezinteresowna pomoc podopiecznym naszej fundacji. Tych, którzy zechcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty na poniżej wskazane dane: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata” ul. Zielona 15, 90-601 Łódź ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291 KRS 0000274691 www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
Nr 33 (650) 17–23 VIII 2012 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
W Irlandii przewodnik w górach objaśnia: – Te wydrążenia w skale powstały dzięki Szkotowi, który zgubił pensa i powiedział o tym znajomym. ! ! ! W biurze podróży klient mówi: – Mam 50 euro na tanie wczasy, ale żeby na miejscu były: basen, biblioteka, bilard, siłownia i sauna, a w pokoju – telewizor, kino domowe i komputer z internetem. – Polecam szwedzkie więzienie... ! ! ! Jasiu wraca do domu po pierwszym dniu w szkole: – Czego pożytecznego się dowiedziałeś w szkole? – pyta tata. – Że inne dzieci mają znacznie większe kieszonkowe – odpowiada Jasiu. ! ! ! Szef nazywał swoją sekretarkę Słoneczkiem. Sam przy niej promieniał… Aż któregoś dnia spochmurniał. Słoneczko zaszło…
1 8 KRZYŻÓWKA Poziomo: 1) ziółko na ulicy, 5) gdy rzeka z koryta ucieka, 8) wejście w posiadanie bułki na śniadanie, 10) nadgryziony laptop, 11) o pacie w debacie, 14) tkany na ściany, 15) allegro – tak, a eBay – nie, 16) chodzą z białymi laskami, 18) mają pędzelki w zarysie, 19) życiowa prosi, by ją podnosić, 21) wśród dziatek bez ojców i matek, 22) można go nabrać i się nim cieszyć, 23) magazyn wspomnień, 25) stroi się dla zabawy, 26) z takich aniołków i komar powstanie, 29) litera nieobca analfabecie, 30) dziewczyna z Konina, 32) pułkownik na fali, 33) to Ignacy odkrył w pracy, 34) z niej naoczny świadek zna, 35) po nim na liście studentów jest mniej, 40) gromadzenie rzeczy w cenie, 45) między plusem a minusem, 46) twórcza pomysłowość, 47) wpycha się przez gardło, by zajrzeć do brzucha, 52) tu przesiadują miłośnicy szatana, 57) w Pearl Harbor statkom urządził jatkę, 59) samuraj sobiepan, 61) producent samochodów kombi, 62) zasila Wartę w dobra, 63) galeria z organami, 64) medalowa połowa, 68) przerwa w szkole na swawole, 69) tam wybucha, gdzie się związków nie słucha, 72) kliny z tkaniny, 73) po dyskusji bolą go ręce, 74) satelita urana do prania?, 75) ozdoba z liści z kantem, 76) jadą wozy kolorowe, 77) jaki Sir John nadaje ton?, 78) stracony, gdy nos na kwintę spuszczony, 79) komputerowa odnowa, 80) na monitorze i w soborze, 81) między primus i pares, 82) Woody z planu i ekranu, 83) zdobyta przez konia. Pionowo: 1) staw pod barkiem, 2) w pracy odpycha wszystko od siebie, 3) chłodne zarodków traktowanie, 4) przecinek piętro wyżej, 5) choćby chciał, to nie poślubi żadnej swej pacjentki, 6) furka z premierowego podwórka, 7) mają pióra, a dziobów nie, 8) Gruba w Warszawie pije wodę z Wisły, 9) z zebrami pod nogami, 12) w co ucieka przepióreczka?, 13) stoi przed barem, w którym można szybko zjeść, 17) tak powiecie o ślicznym facecie, 20) w tej loterii Tom jest na pierwszym miejscu, 23) leży na trawniku, 24) w nim za kratami siedzą latami, 27) pręty z grilla, 28) stan górali skalistych, 29) walki toczone, ... na jeziorach, 31) w tych salach studenci mają zajęcia, 36) mieszkanka Zakaukazia, 37) czerwonomorski kurort na pustyni, 38) gra, co mami milionami, 39) specjalista od mokrej roboty, 41) pogodny instytut, 42) dziewczyny młode prezentują modę, 43) oznacza łódkę Apacza, 44) kto ma z mamą jedną mamę?, 47) wysyłany w świat zza krat, 48) w ciszy usłyszysz, 49) takie powieści kocha ród niewieści, 50) do przesiewania kandydatów, 51) owieczka przy świeczkach, 52) w puszce skupiony, 53) kniaź w operze, 54) z bitwą nad morzem, 55) żółw wojownik, 56) stara amerykanka, 58) szary, zwykły, statystyczny, 60) jemu pisarz każe opowiadać, 61) chodzi w zegarku, 65) z trzema dzwonkami, 66) osiołkowi w żłobie dano, 67) o strongmanie na arenie, 69) setka Kozaków w koszu, 70) bonifikata na zakup fiata, 71) w konkursie pienia ocenia.
K
9
U
P
A 3
L
E
23
P
I
S
I
E
I
Ę
Ć
24
A
M
11
O
A
32
K
O
M
O 36
S
K
A
N
A 45
I
Z
1
37
E
O
L
48
S
R Y
A
E 65
S
A
T
T
66
O
72
E 74
A
14
8
E
6
29
B
E
O
R
E
O
39
N
A
I
Ż
A
R
R
A
T
A
I
O
13
T
50
S
T
N
Z
41
B
52
K
A 58
I
E
N
B
I
E
L
A
15
T
R
R
60
N
F
E
I
A
K
10
N
53
I
I
K
N
E
R
R
W
C 27
R
P
S
43
C
18
J
R
T
M O
W
76
T
A
N
H 44
T
W O
C
J
I
N
A
E 55
E
N
K
56 9
I I
N
A
J 70
R
5
A N T
Y
A
A
71
J
K
U
B
O
A
81
A
U
N
54
S
I
D
O
69
28
K
Z
E
I
J
S
A
R
O
A
U
A
Ó
K
T
42
B
O
P
L
O M
Z
A
2
O
K
C
83
R
T
Y
E
T R
O
N
I
S
N
B
G
16
13
A
M O
A
Ł
12
78
T
80
19
N
A
N
H
E 73
O
I
61
C
R
75
E
W
N 63
R
I
O
I
A
68
E L
O
A
K
A
P
O
E
O
59
O
L
U
G P
Ł
L
40
51
T
A
M
O
20
31
A
12
R
A
R
E
7
26
I
Y
T
G
34
A
M
S
Y I
O 19
46
K
L
P
Z
Y N
F
I
U
30
O
W 11
M
E 22
T
25
E
R
A
A
S
7
E
I
T
I
67
82
Y
N
A W
E
R
L
E 15
O
18
T
L
6
Y
E
O
E
P
M
T
W
U
62
77
P
33
T
S
I
5
A
A
Ż
S
E
R
4
O
4
Z
I
M O
N
L
W
R
T 79
O
A
R
R
T R
A
3
10
D
O
O
M
P 64
L
49
T
Z
57
38
Ś
A
A
U
J
J
I 47
D
I
R
I
K
E
35
G
P
B 17
K
17
2
U
14
21
K
O
O
I
16
Ś
N
Ł
R O
T
E
R
A
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie z cyklu „Niezapomniane słowa wybrańców narodu” (Jan Bury, przewodniczący Klubu Parlamentarnego PSL)
G O 1
2
Ś
3
Ć
4
W
5
D
6
O M 7
8
-
K
9
A
10
M
11
E
12
R
13
A
14
W
15
R
16
U
17
C
18
H
19
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 31/2012: „A ja jestem Bill i wolę z dziewczynami”. Nagrody otrzymują: Longina Kolano z Krakowa, Adam Sadkowski z Kalisza, Anna Cichy z Wisły. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna: cena 52 zł za drugi kwartał 2012 r., cena 52 zł za trzeci kwartał 2012 r., cena 48 zł za czwarty kwartał 2012 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł za drugi kwartał 2012 r., 52 zł za trzeci kwartał 2012 r., 48 zł za czwarty kwartał 2012 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 3. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 4. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-0020-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 5. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 6. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 7. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
ŚWIĘTUSZENIE
Humor Ksiądz spowiada gaździnę: – A nie spaliście gaździno z obcym chłopem? – A bo to obcy chłop da pospać? ! ! ! – Wyobraź sobie, że istnieje świat bez internetu… – Poważnie?! – Serio, serio! – Dawaj linka!
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 33 (650) 17–23 VIII 2012 r.
JAJA JAK BIRETY
Matka Boska zmarła?
! ! ! Zenku, masz jakieś marzenie? Tak. Jakie? Marzę, by przestać pić. To przestań. Ale jak potem żyć bez marzeń? ! ! ! W aptece: – Poproszę coś, dzięki czemu będę mógł z kobietami, no wie pani... – Viagrę? – Nie... A chloroform jest? – – – – – –
dkrywcy nowych gatunków roślin i zwierząt mogą wymyślać im nazwy. Jakie tylko chcą. ! Karol Linneusz – XVIII-wieczny przyrodnik, zwany ojcem systematyki – jeden z grzybów skojarzył sobie z penisem i nazwał Phallus. A jakiś kwiatek wydał mu się podobny do kobiecego środka, stąd „imię” Clitoris – od łacińskiej nazwy łechtaczki. ! W 1937 r. niemiecki entomolog Oscar Scheibel opisał nieznanego wcześniej chrząszcza. Stworzenie było pozbawione oczu i mieszkało w słoweńskich jaskiniach. Scheibel nazwał go Anophtalmus (ślepaczek), a że najpopularniejszym Niemcem był wówczas wiadomo kto, dołożył do nazwy – hitleri. Sam wódz był zadowolony, a ślepe robaki stały się popularne wśród nazistów. Nazwa przetrwała, bowiem zasady obowiązujące w taksonomii nie pozwalają na zmiany z przyczyn politycznych. ! W 1972 r. Irena Dworakowska, polska entomolog, nowy gatunek pluskwiaka – z braku lepszego pomysłu – ochrzciła Dziwneono etcetera. ! Doktor Greg Edgecombe, australijski badacz trylobitów (wymarłe morskie stawonogi), honorował ulubionych muzyków, na przykład Micka Jaggera (Aegrotocatellus jageri) i Paula McCartneya (Struszia mccartneyi). ! „Własnym” dinozaurem może się pochwalić rockman Mark
O
CUDA-WIANKI
Jak cię piszą Knopfler z Dire Straits. Na jego cześć naukowcy nazwali jednego z wymarłych gadów Masiakasaurus knopfleri. ! Nienaukowcy też eksperymentują. Pewna szwedzka para próbowała nazwać syna... Brfxxccxxmnpccclll mmnprxvcimnckssqlbb11116. Literowo-znakowy twór miał być wyrazem ich artystycznej kreacji. Nie udało się. Sąd ukarał ich grzywną za sam pomysł. ! Tysiące Chińczyków nosi imię Olimpiada. Najczęściej chłopcy. Także w Chinach jedno z małżeństw chciało nazwać swojego potomka „@”, tłumacząc, że znak używany
w e-mailach najlepiej wyrazi ich miłość do dziecka… ! Sąd we Włoszech nie pozwolił na imię Piętaszek. To miał być żywy dowód uwielbienia dla powieści „Robinson Crusoe”. Wymiar sprawiedliwości orzekł: „Ta postać charakteryzuje się służalczością i poczuciem niższości i nigdy nie osiągnie poziomu cywilizowanego człowieka”. ! W Nowej Zelandii sądownie zmieniono zarejestrowane wcześniej imię... Talula Tańczy Hula z Hawajów. Nie udało się także z Ogierem i Owocem Seksu... ! Egipcjanin Jamal Ibrahim nazwał swoją nowo narodzoną córkę Facebook. Dziewczynka dostała imię na cześć portalu społecznościowego, bo przyczynił się on do obalenia rządu Mubaraka – został wykorzystany do zorganizowania protestu na placu Tahrir. ! Polscy rodzice też mają wenę. Nasi urzędnicy nie pozwolili już na… Kermita, bo „kojarzy się tylko z żabą z telewizji”. Nie było zmiłuj dla bogobojnego imienia Hosanna, które wybrano dla jednej z małych Polek. JC