CZARNA LISTA UZDROWISK
! Str. 12
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 34 (703) 29 SIERPNIA 20 13 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Gigantyczna (2,6 mld zł) inwestycja rządu i PKP we francusko-włoskie Pendolino budzi wiele wątpliwości i podejrzeń, podobnie jak konsorcjum, które je produkuje. Choć tu właściwie wątpliwości nie ma… Alstom to firma, która korumpuje urzędników i w związku z tym ma na koncie kilka wyroków sądowych. Czy to wyjaśnia powód, dla którego nasz rząd wybrał akurat Pendolino zamiast idealnych na polskie tory pociągów krajowej produkcji? ! Str. 6
! Str. 3
! Str. 9
ISSN 1509-460X
Fot. Wikipedia
! Str. 8, 9
2
Nr 34 (703) 23–29 VIII 2013 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Poseł Roman Kotliński wystosował pisma do prezydenta Radomia oraz komendanta mazowieckiego policji, w których gratuluje im zatrudnienia Karola Szwalbego, oddanego służbie policjanta i obrońcy Konstytucji RP. Poseł sugeruje też awans lub nagrodę dla komendanta z Radomia. Za dużo, by umrzeć, za mało, by przeżyć. ZUS ujawnił, że tzw. nowe emerytury są średnio o 40 proc. niższe od tych wypłacanych według starych kryteriów. A różnica ta ma się jeszcze pogłębiać! Osoby, które mając wybór, zdecydowały się na tak reklamowane przed laty OFE, muszą teraz pluć sobie w brodę. A może lepiej zorganizować się i napluć do… zupy m.in. Tuskowi – współojcu tej skandalicznej reformy. Rząd ma zamiar podpisać z USA umowę, na mocy której polskie banki będą musiały przekazywać za ocean informacje o klientach, jeśli byli oni kiedykolwiek związani, choćby pobytem, ze Stanami. Umowa z USA jak zwykle nie będzie działała w drugą stronę... Popieramy walkę z unikaniem opodatkowania, ale Polska nie jest rajem podatkowym. Znów mylą nas z kimś innym. Donald Tusk się obudził. Wraz z prezydentem Bronisławem Komorowskim zapowiedział wycofanie polskiego kontyngentu z Afganistanu. Lepiej późno niż wcale, ale problem w tym, że nie bardzo wiadomo, po co tam pojechaliśmy (poza obroną interesów USA). Tyle że wspierany przez Polskę i USA reżim Hamida Karzaja kontroluje sytuację jedynie w swoim pałacu. Stołeczny komitet referendalny oficjalnie oznajmił, że 13 października odbędzie się referendum w sprawie odwołania prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz, wiceprzewodniczącej PO. Pod wnioskiem w tej sprawie zebrano 166 tys. ważnych podpisów. Pani prezydent zapowiada, że będzie walczyć o Warszawę. Tak widać nazwała swój prezydencki stołek. Jeśli HGW przegra, może pociągnąć za sobą całą PO. W grudziądzkim szpitalu pacjenci umierają na tętniaka mózgu, bo nie doczekują operacji. Dlaczego? Ponieważ NFZ nie widzi potrzeby zakontraktowania większej liczby zabiegów. Tętniak nie jest bowiem dla funduszy schorzeniem zagrażającym życiu… Krew człowieka zalewa! W gdańskim komisariacie w niejasnych okolicznościach umarł młody człowiek. Miał wiele urazów. Przypomina się tragiczna historia Grzegorza Przemyka wałkowana przez 30 lat. No, ale wówczas winny był system głęboko niesłuszny. A teraz? Samorządy obruszyły się na rządowy pomysł finansowania odpisu podatkowego dla Kościoła m.in. ze środków trafiających do gmin. Te ostatnie tylko w przyszłym roku miałyby na tym stracić około 150 mln zł. Dyrektor biura Związku Miast Polskich Andrzej Porawski zapowiada protest w tej sprawie. To i tak dużo, jak na papieską kolonię. „Gość Niedzielny” udziela stałego wsparcia Władimirowi Putinowi w jego walce z prawami gejów i lesbijek. Wyśmiewa m.in. protesty sportowców z całego świata przeciwko nowym rosyjskim prawom dyskryminacyjnym. Jeszcze chwila, a polski Kościół ogłosi krucjatę poparcia dla Władimira. Jak to dyktatury potrafią się dzielnie wspierać, prawda? Profesor Zygmunt Bauman, światowej sławy socjolog znienawidzony przez polską prawicę, prosi Dolnośląską Szkołę Wyższą o nieprzyznawanie mu doktoratu honoris causa. Profesor twierdzi, że przyznanie mu tytułu ściągnęłoby na szkołę zbędne ataki. A i tak na świecie jest podziwiany i doceniany. Bez Wrocławia się obejdzie. Pielgrzymki niosą śmierć. W Lubszy autobus wiozący pielgrzymów na Jasną Górę doprowadził do śmiertelnego wypadku. W Indiach kilkunastu pielgrzymów wpadło pod pociąg i zginęło. Cudownych wskrzeszeń nie odnotowano. Cóż, Bashobora pewnie na urlopie… Styl bycia papieża Franciszka złości nie tylko znaczną część hierarchii kościelnej. Papież podpadł ostatnio także mieszkańcom Castel Gandolfo. Szef Watykanu nie przyjechał w tym roku na wakacje do tej miejscowości, przez co popsuł interes miejscowym restauratorom i sklepikarzom, którzy żyją z letniego najazdu pielgrzymów. Ostatecznie Franciszek jest konsekwentny – funduje ubóstwo sobie i innym. W Wielkiej Brytanii policja zatrzymała dwoje aktywistów Brytyjskiej Partii Narodowej za porównywanie Polaków do małp, czyli za podżeganie do nienawiści rasowej. Narodowcy straszą Brytyjczyków „brudnymi emigrantami”. Co zabawne, hasła te podobają się niektórym miejscowym Polakom. Bo ci sądzą, że dotyczą wyłącznie muzułmanów… Niemiecki sąd konstytucyjny nakazał wprowadzenie do dokumentów „trzeciej płci” dla osób o cechach obojnaczych. Niemcy zrobią to jako pierwsi w Europie. Co ciekawe, podobne rozwiązania mają niektóre kraje na… subkontynencie indyjskim. Tam urzędy wcześniej postanowiły uzgodnić papiery z rzeczywistością i długą tradycją, która respektowała od wieków złożoność ludzkiej natury. Hostia podobna do tej w podlaskiej Sokółce, rzekomo krwawiąca, pojawiła się także w meksykańskiej Guadalajarze. Na dodatek miejscowy ksiądz słyszał tam ponoć niebiańskie głosy. Sądzimy, że taki krwawy rodzaj cudu znacznie bardziej pasuje do Meksyku niż do Podlasia – u nas nie zdarza się, aby mordercza mafia narkotykowa sponsorowała Kościół. A tam to normalka.
Bój ostatni ato było gorące. Temperatura powietrza dorównywała tej, jaka panowała w polityce. W parlamencie podnosiły ją kolejne wyczyny klerykałów. Ci zagraniczni pouczali polski parlament, że zakazując męczeńskiej śmierci zwierząt, niszczy wolność religijną. Krajowi bronili własną piersią krzyży, które zdjął komendant miejski policji w Radomiu. O pomoc poprosili miejscowego biskupa, nie zdając sobie sprawy, jak kompromitują siebie i polskie państwo. A na koniec gorącego lata szlag trafiał tysiące naszych kierowców, którzy przy bramkach zjazdowych na A1 stali w korku tyle czasu, ile wcześniej jechali autostradą znad morza. Podobnie jest zresztą pod Łodzią – na zjeździe w Strykowie A2 kończy się długim zjazdem… jednopasmowym oraz rondem, bo na dwa wiadukty zabrakło już kasy. W efekcie autostrady okazały się nieprzydatne, gdyż nie spełniają swojej roli; tylko więcej benzyny spalamy w korkach. Jeden z zagadniętych przez dziennikarza kierowców określił to tak: „Polska to kraj Mrożka i Gombrowicza, tu nie może być normalnie”. Czy aby na pewno? A co się stanie, kiedy wszyscy zaczną tak myśleć i mówić? Tak myśli, niestety, wielu antyklerykałów, zwłaszcza kiedy patrzą na sekowanie praworządnego komendanta, widzą prezydenta RP otoczonego wszędzie wianuszkiem Watykańczyków albo słyszą ze strony klerykałów duchownych i świeckich, że nie są prawdziwymi Polakami, a antyklerykalizm jest chorobą. Nie brak racjonalistów, którzy nie wytrzymali i zrezygnowali z walki o świeckie państwo. A to był błąd. Z dnia na dzień nie zmienimy mentalności 30 milionów ludzi. Jest to proces długotrwały, choć ostatnio nastąpiło wielkie przyspieszenie. Gdy w 1999 roku tworzyłem „Fakty i Mity”, poza garstką ludzi nikt nie wierzył, że tygodnik utrzyma się dłużej niż 3–4 miesiące. Mówiono, że to pismo na Holandię, że polskie społeczeństwo jest zbyt klerykalne. A my przetrwaliśmy 13 lat i tego lata wydaliśmy 700 numer. Jest z nami armia Czytelników. Może jeszcze nie wygralibyśmy z Krzyżakami pod Grunwaldem, ale wojnę podjazdową możemy prowadzić. Byliśmy główną siłą, która przyczyniła się do sukcesu Ruchu Palikota w ostatnich wyborach. Po raz pierwszy w historii Polski jawni antyklerykałowie tak licznie znaleźli się w parlamencie. Zaczęliśmy w nim ciężką walkę o normalne państwo – na przekór sejmowej reszcie, ogromnej większości mediów, sędziom, sondażowniom i tzw. ulicy. A wszystko to sterowane jest z biskupich pałaców. Klerykałowie świeccy i w sutannach nie poddają się, lecz walczą o swój byt. Wiedzą bowiem, że realna siła oddziaływania Kościoła katolickiego na społeczeństwo jest znikoma i ciągle słabnie. I stąd robią wszystko, aby wmontować watykańską instytucję w struktury polskiego państwa. Tak, aby to ono przejęło koszty funkcjonowania kościelnego aparatu. Temu celowi ma służyć zamiana Funduszu Kościelnego na odpis podatkowy z rządową gwarancją dopłat. Goebbelsowskie powtarzanie, że „ponad 90 procent Polek i Polaków stoi twardo przy Kościele”, to propagandowe kłamstwo. To teatr, na który chętnie (dlaczego – o tym na koniec II części) łapie się POPiS i PSL oraz włodarze samorządowi. Jak jest naprawdę? Wystarczy przeglądać fora internetowe. Skala niechęci do zachłannego, obłudnego i autorytarnego (tym razem uciszono jezuitę) Kościoła katolickiego wśród internautów jest przeogromna. Potwierdzają to badania socjologiczne i psychologiczne przeprowadzane przez świeckie oraz kościelne ośrodki.
L
Jestem właśnie po lekturze raportu o sekularyzacji Polski i jej społeczeństwa, opracowanego przez niemieckich i krakowskich… jezuitów. Swoje analizy spisali oni w liczącej 479 stron publikacji. Można ją streścić następująco: Polska szybko się sekularyzuje i tego procesu nikt i nic już nie zatrzyma. Paradoksalnie przyśpiesza go religijność ludowa pozbawiona jakiejkolwiek refleksji. To, na czym budowali przez lata swoją potęgę kolejni prymasi – masowe spędy religijne, gromienie z ambon polityków oraz folklor made in Licheń czy Częstochowa – zbankrutowało i okazało się zaczynem przemiany. Po 1989 roku obserwujemy bowiem nowy jak na Polskę proces tak zwanej prywatyzacji przeżyć religijnych. Ksiądz prof. Janusz Mariański z KUL pisze, że pod tym pojęciem ukrywa się „wybieranie przez ludzi interesujących ich wątków religijnych”. Do praktykowania wiary w Boga Polacy coraz mniej potrzebują instruktorów i pośredników. Zbędne są nakazy i zakazy religijne, gdyż wierni i niewierni nagminnie tworzą własne kodeksy etyczne. Widać to szczególnie w dziedzinie życia seksualnego. Ksiądz Mariański pisze, że „rzeczywista moralność małżeńska i rodzinna kształtuje się (...) niezależnie od wskazań (…) Kościoła. Są one powszechnie krytykowane”. Ze smutkiem zauważa, że „negatywną ocenę wezwań Kościoła głoszą głównie ludzie młodzi, którzy przeszli przez pełną edukację religijną w szkole”. Nie chcą się oni zaangażować w życie parafii, gdyż odrzuca ich autorytarna postawa księży. Ksiądz Mariański dochodzi do wniosku, że Kościół może liczyć w skali kraju na poparcie zaledwie 39 procent wiernych spośród wpisanych do ksiąg parafialnych. Wykształceni, obyci w świecie katolicy zaczynają „przesuwać się na stronę antyklerykalizmu”. Wykładowca KUL twierdzi, że około 19 procent ludzi uznawanych przez Kościół za członków w głębi ducha nie chce mieć z Kościołem nic wspólnego. Należą do nich także politycy, którzy choć tak naprawdę nie wierzą, to „popierają działania Kościoła, gdyż korzystają z jego publicznej legitymacji”. Jeszcze mocniej tezę o postępującej sekularyzacji polskiego społeczeństwa i słabnącej roli Kościoła rzymskiego ilustrują dane dotyczące aktywności oraz praktyk religijnych w poszczególnych diecezjach. Otóż zestawienia z 30 lat wskazują, że klerowi Krk udało się utrzymać wpływ na większe masy społeczne wyłącznie w południowo-wschodniej Polsce. A i tam liczba uczęszczających na niedzielną mszę w diecezji przemyskiej spadła z 75 procent w 1980 roku do 65 procent w 2010 roku. W wielkich aglomeracjach miejskich już w 1980 roku odnotowano bardzo skromną aktywność religijną mieszkańców. Warto przy tym pamiętać, że nie było wtedy galerii i centrów handlowych, gdzie można było spędzić niedzielę. I tak w Warszawie w 1980 roku na msze święte przyszło 42 procent katolików, w Lublinie – 39 procent, w Szczecinie – 36 procent, w Łodzi – 32 procent. A 30 lat później? Warszawa – 33 procent frekwencji, Lublin – 35 procent, Łódź – 25 procent, a Szczecin – 31 procent. Jeszcze gorsze wyniki odnotowano w regionach o strukturalnym bezrobociu. W Radomiu frekwencja na mszach spadła z 54 procent w 1980 roku do 40 procent w 2010 roku. Warmia i Mazury: w 1980 roku na msze w niedziele stawiało się 42 procent, a w 2010 roku – niecałe 36 procent. Biskupi nie mogą także liczyć na konserwatywnych Górnoślązaków. W 1980 roku na mszę świętą chodziło 52 procent spośród nich. W 2010 roku już tylko niecałe 42 procent. O czym to świadczy? Jak i kiedy to się skończy? O tym za tydzień. JONASZ
Nr 34 (703) 23–29 VIII 2013 r.
GORĄCE TEMATY
enerał broni Waldemar Skrzypczak był w latach 2006–2009 dowódcą Wojsk Lądowych. Podał się do dymisji i odszedł z armii w atmosferze konfliktu z ministerialną biurokracją (zarzucał urzędnikom m.in. kupowanie niepotrzebnego sprzętu) oraz Służbą Kontrwywiadu Wojskowego (obrona żołnierzy w sprawie Nangar Khel). Od czerwca 2012 r. jest podsekretarzem stanu MON ds. uzbrojenia i modernizacji. – Gdy gratulowałem mu nominacji, powiedział: „Wiesz, co mnie teraz czeka? Szukanie na mnie haków i ataki ze wszystkich stron”. Dokładnie pamiętam te słowa – mówi były podwładny generała. Jako pierwsza zaatakowała niezawodna „Rzeczpospolita”, która 25 lipca napisała, że SKW skierowało do prokuratury doniesienie na
G
Polowanie na generała Ministerstwo Obrony Narodowej ma do wydania górę pieniędzy. Ponad 130 mld zł przez najbliższe 10 lat na uzbrojenie i sprzęt. O udział w podziale tortu zawzięcie walczą koncerny zbrojeniowe oraz... niektóre media. Skrzypczaka, podejrzewając go o nielegalny lobbing (w domyśle kryminalne łapówkarstwo) na rzecz „jednego z izraelskich koncernów zbrojeniowych”, który pragnie sprzedać Polsce samoloty bezzałogowe. Potwierdzenie tego dziennikarz uzyskał rzekomo „w kilku źródłach”, w tym również w „sferach rządowych”. Wiceministra szczególnie jakoby obciążało to, że „osobiście zna
niektórych szefów izraelskich firm zbrojeniowych i pracujących dla nich lobbystów”, oraz sama „praca w biznesie” po odejściu ze służby. Gazeta oznajmiła, że „bez względu na to, czy SKW znalazło dowody na naruszanie prawa przez generała, doniesienie przeciw Skrzypczakowi stanowi duży polityczny problem dla premiera Donalda Tuska”. Strzał okazał się chybiony, bowiem w resorcie
Minister Joanna Mucha miga się od odpowiedzi na pytania w sprawie kosztów wizyty afrykańskiego kaznodziei na Stadionie Narodowym. Będziemy natrętni. Ministerstwo Sportu i Turystyki konsekwentnie odmawia dostępu do informacji publicznej na temat pieniędzy, jakie wydaje na organizację masowych imprez na Stadionie Narodowym. 6 lipca stadion gościł około 60 tys. osób, które uczestniczyły w rekolekcjach z udziałem o. Johna Bashobory. Organizatorem imprezy była kuria warszawsko-praska. Zawarła ona umowę najmu ze spółką PL.2012+ zarządzającą Narodowym. Za udostępnienie murawy i trybun kuria zobowiązała się zapłacić kwotę zawartą we wspomnianej umowie. Natychmiast po rzeczonych rekolekcjach poseł Roman Kotliński napisał interpelację-zapytanie do minister Joanny Muchy w sprawie kosztów organizacji tego wydarzenia. Pytał również, po czyjej stronie stało finansowanie obsługi, ochrony, nagłośnienia czy oświetlenia imprezy, bowiem znając platformerską służalczość wobec Kościoła, pojawiły się słuszne podejrzenia, że religijne, a jednocześnie komercyjne widowisko (Kościół pobierał opłatę – 40 zł od uczestnika) sfinansowano z pieniędzy publicznych, czyli naszych wspólnych.
obrony nie rozpoczęto jeszcze żadnych procedur dotyczących zakupu systemów bezzałogowych, co oznacza, że teza o lobbingu została wyssana z palca. Dwa tygodnie później do akcji włączył się tygodnik „Wprost”. Tym razem okazało się, że przy zakupie bezzałogowych wież do Rosomaków generał był „szantażowany przez znanego lobbystę” reprezentującego interesy izraelskiego koncernu Rafael, zaś SKW założyła Skrzypczakowi podsłuch telefoniczny, z którego nic, niestety, nie udało się wycisnąć, bo stenogramy rozmów „nie stawiają go w cieniu podejrzeń”. „Trudno byłoby na tej podstawie sformułować
Minister Mucha na pytania zawarte w poselskiej interpelacji nie odpowiedziała, zasłaniając się „tajemnicą przedsiębiorstwa”, czyli spółki PL.2012+. Według minister „działa ona na konkurencyjnym rynku wynajmu powierzchni, a ujawnienie informacji o ponoszonych przez nią kosztach i osiąganych przychodach osłabiłyby znacznie jej pozycję negocjacyjną w rozmowach z potencjalnymi klientami”.
jakieś zarzuty” – łkało „Wprost”. Tygodnik twierdził, że prokuratura już od kwietnia zastanawia się, co z tym fantem zrobić, a kolejni śledczy podrzucają sobie akta „jak gorący kartofel”. – Pudło! Także z Rosomakiem mocno im się popieprzyło, bo już 29 marca MON podpisał umowę z Hutą Stalowa Wola i WB Electronics (polska firma z Ożarowa Mazowieckiego – dop. red.) na prototyp i próbną partię bezzałogowego systemu wieżowego – podkreśla oficer z Inspektoratu Uzbrojenia. Wszystkie te „rewelacje” skwapliwie wykorzystuje specjalistyczna prasa izraelska, która idzie jeszcze
Prawo to obejmuje również uzyskiwanie informacji o działalności organów samorządu gospodarczego i zawodowego, a także innych osób oraz jednostek organizacyjnych w zakresie, w jakim wykonują one zadania władzy publicznej i gospodarują mieniem komunalnym lub majątkiem Skarbu Państwa. Prawo do uzyskiwania informacji obejmuje dostęp do dokumentów oraz wstęp na posiedzenia
Bezprawie Muchy Problem w tym, że PL.2012+ to celowa spółka Ministra Sportu i Turystyki, która została powołana na mocy ustawy o przygotowaniu finałowego turnieju Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej UEFA EURO 2012 z dnia 7 września 2007 r. Jest więc instytucją publiczną, a odmawianie dostępu do informacji publicznej to karygodne łamanie konstytucji, która jasno mówi, że każdy obywatel ma prawo dostępu do niej. „Obywatel ma prawo do uzyskiwania informacji o działalności organów władzy publicznej oraz osób pełniących funkcje publiczne.
kolegialnych organów władzy publicznej pochodzących z powszechnych wyborów, z możliwością rejestracji dźwięku lub obrazu” – zapisano w artykule 61 Konstytucji RP. Joanna Mucha, nie pierwszy raz zresztą, łamie także przepisy zawarte w ustawie o dostępie do informacji publicznej. Czytamy w ustawie, że „każdemu przysługuje prawo dostępu do informacji publicznej (…), w tym uzyskania informacji przetworzonej w takim zakresie, w jakim jest to szczególnie istotne dla interesu publicznego”, dodatkowo każdy obywatel RP ma prawo „wglądu
3
dalej, przekonując, że polski wiceminister ma już status podejrzanego i kajdanki przed oczami. A co SKW faktycznie ma na Skrzypczaka? – Stare śmieci, czyli nic. Powszechnie znane problemy w pierwszym małżeństwie (zakończone rozwodem) i pracę (po odejściu ze służby) w zarządzie prywatnej spółki L&J Techtrading, luźno powiązanej z wojskiem poprzez wykonywanie zleceń na rzecz Bumaru. Koledzy z kontrwywiadu już od kilku lat próbują coś na niego znaleźć, ale wciąż walą głową w mur – śmieje się funkcjonariusz ABW. – Podsłuch? Nie ma w tym nic sensacyjnego, bo wszyscy doskonale wiedzą, że nad modernizacją armii rozpostarto parasol antykorupcyjny, zaś SKW, CBA i ABW dostały w tej sprawie odpowiednie zadania. Wiceminister, podobnie zresztą jak inni urzędnicy zaangażowani w zakupy, składa notatki o zaobserwowanych nieprawidłowościach, więc jeśli w rozmowie z przedstawicielem producenta wyczuje próbę wywierania nacisku, spełnia swoją powinność i zawiadamia kogo trzeba. Generał pracuje jak dotychczas. Minister Tomasz Siemoniak zadeklarował, że ma do niego pełne zaufanie, więc cała akcja spaliła na panewce – zapewnia współpracownik gen. Skrzypczaka. – Powód wywołania szumu medialnego jest bardzo czytelny. Chodzi wyłącznie o sparaliżowanie Skrzypczaka i zablokowanie tych najbardziej zaawansowanych procedur zakupów. Nie wiem, na ile świadomie dziennikarze w tym uczestniczą, ale stali się po prostu narzędziem w rozgrywce o duże pieniądze – przekonuje nasz rozmówca z Inspektoratu Uzbrojenia. Do sprawy wrócimy... TS
do dokumentów urzędowych”, a mimo to zarówno posłowi, jak i dziennikarzom konsekwentnie się tego odmawia. Ujawnienie wysokości kosztów organizacji rekolekcji na Stadionie Narodowym jest bardzo istotne, bowiem w ubiegłym roku Skarb Państwa stracił prawie 5 mln zł na koncercie Madonny, który miał miejsce w tym samym miejscu, gdzie o. Bashobora udawał, że uzdrawia ludzi. Resort sportu także w przypadku występu gwiazdy pop nie podaje do publicznej wiadomości wszystkich informacji, podał jednak kwoty. Do tej pory nie wiadomo, jak wyglądał biznesplan oraz szczegóły rozliczenia zakupu i dystrybucji biletów. Mając na uwadze, że każdy z nas, każdy podatnik, dołożył do tego wydarzenia, te dane powinny być jawne, ponieważ – jak mówi ustawa – są to informacje „szczególnie istotne dla interesu publicznego”. W związku z łamaniem prawa przez Ministerstwo Sportu i Turystyki redakcja „Faktów i Mitów” oraz poseł Kotliński nie wykluczają wystąpienia do sądu administracyjnego przeciwko resortowi, a wcześniej ponowią żądanie ujawnienia kosztów organizacji katolickiej imprezy na Stadionie Narodowym. ARIEL KOWALCZYK
4
Nr 34 (703) 23–29 VIII 2013 r.
z notatnika heretyka
pOLKA POTRAFI
Dostały kota
Valerie Gibson, kanadyjska felietonistka, napisała książkę pt. „Kuguar: przewodnik dla starszych kobiet spotykających się z młodszymi mężczyznami”. Termin „kuguar” (albo puma czy kocica) przyjął się jako określenie niewiast w wieku średnim, które mają dużo młodszych kochanków i nie zamierzają „przerzucać się” na rówieśników. To – zdaniem Gibson – „kobieta, która wie, czego chce. A chce młodszego faceta i mnóstwa dobrego seksu. Nie chce natomiast dzieci, stałego związku i zaangażowania”. Chodzi o znane wszystkim tzw. ryczące czterdziestki, ale nie tylko – te o dekadę starsze też się do „kuguarów” zaliczają. Kocie i drapieżne nazewnictwo wzięło się z tego, że „puma” nie czeka biernie na swoje szczęście, ale sama podrywa. Takie kobiety zawsze były, ale teraz przybywa ich w tempie błyskawicznym. W USA odbywają się wybory Miss Cougar. Są też portale randkowe dla nich. I nie chodzi o sponsoring. Dlatego „kuguarzyce” wcale nie rzucają się na pierwszego lepszego – byle młodszy, byle ją chciał. Są wybredne. Z badań wynika, że najlepszy wiek dla mężczyzny to – zdaniem „pum” – wąski przedział 24–27 lat. Poza tym większość starszych kobiet, które choć raz tego młodego
„miodu” spróbowały, deklaruje, że z mężczyznami rówieśnikami już nic robić nie chce. Wiele osób postrzega takie związki jako nienaturalne i naruszające odwieczne prawa ewolucji, no bo… wiadomo, ona ma być młodsza, żeby zdążyła urodzić jak najwięcej dzieciątek swojemu starszemu i „ustawionemu” partnerowi, który będzie miał środki na tych dzieciątek odchowanie. W badaniach nad coraz popularniejszą relacją starsza kobieta–młody mężczyzna specjalizuje się psycholożka dr Fray Barkley, która próbuje znaleźć odpowiedź na pytanie o atuty gorących „pięćdziesiątek”. Co sprawia, że bywają atrakcyjnymi partnerkami dla młodziaków? Po pierwsze, są pewne siebie. Po prostu żyły wystarczająco długo, by poznać swoją
Codziennie setki osób wyjeżdżają z Polski. Czasem wręcz „uchodzą z życiem”. Zastanawialiście się nad tym, co sobie myślą? W internecie, dzięki życzliwości Czytelników „FiM”, udało się odnaleźć jak najbardziej autentyczne „pożegnanie z ojczyzną” pewnego młodego, dobrze wykształconego człowieka, który właśnie ratuje swoją teraźniejszość i przyszłość w jednym z krajów Europy Zachodniej. Miejsce docelowe nie ma większego znaczenia, napiszę tylko, że to jedno z tych państw, o których mówi się, że mają strasznie wysokie bezrobocie i spore kłopoty gospodarcze. Nie zmienia to faktu, że zapewniają znacznie znośniejsze warunki do życia niż „zielona wyspa” nad Wisłą. Tekst tego specyficznego pożegnania jest krótki, antyklerykalny, napisany nie bez talentu, ale bardzo dosadny. Dlaczego się nim tu zajmuję? Ponieważ ten młody człowiek wyraził w paru słowach to, co czuje spora część pokolenia, które wygnaliśmy z Polski. Wygnaliśmy niby nieumyślnie, ale za to „myślą, mową, uczynkiem”, a zwłaszcza zaniedbaniem w politycznych wyborach. Wiem to z niezliczonych rozmów i korespondencji, także z naszymi czytelnikami uchodźcami. Ludziom tzw. wrażliwym, a zwłaszcza mocno patriotycznym, odradzam lekturę poniższego, bo z całą pewnością się śmiertelnie zgorszą, zanim dotrą do połowy. A zatem: „Bye, bye Polsza! Iranie Europy, Somalio UE, Etiopio Słowian! Obyś zgrzybiała do reszty i spleśniała w swoim pomrocznym oświeceniu. Mam nadzieję, że nigdy nie wrócę już tu na stałe, a polactwo nie będzie mnie straszyć po nocach. Ch…j z tobą.
wartość i potrzeby. Mają swoje życie i mniej wymagań niż młódka. Po drugie, wciąż mogą dobrze wyglądać. Wiwat chirurgia estetyczna! Z roku na rok coraz zmyślniejsza. Po trzecie, są doświadczone. Także w sypialni, bo przerób był większy niż w przypadku 20-latki. Po kolejne, też ważne, „nie słyszą tykania”. Chodzi o tzw. zegar biologiczny, który wybija biblijne: „Idźcie i rozmnażajcie się”, słyszalne zwłaszcza przez młode kobiety, którym chce się mieć dom, męża i dzieci. Eksperci twierdzą, że spadek poziomu płodności u kobiet jest wprost proporcjonalny do wzrostu popędu płciowego. Tak wymyśliła matka natura, żeby zwiększyć szanse na późne poczęcie. W przypadku „pum” 50-letnich problem już nie istnieje. Są po menopauzie, a jak jeszcze nie są, dzieci już nie chcą. To duży plus dla młodych mężczyzn przyzwyczajonych do „rodzinnej” presji ze strony rówieśniczek. Po ostatnie i najważniejsze – pozycja społeczna. Czyli coś, na co od zawsze mężczyźni wabili młodsze kobiety. Młodszym mężczyznom też już można tym zaimponować! Jeszcze pół wieku temu kobiety miały mniejsze możliwości, żeby samodzielnie osiągnąć pożądaną pozycję społeczno-ekonomiczną. Najlepszym sposobem na to było odpowiednie małżeństwo. Dzisiaj mają własne źródło dochodu i są niezależne, co przekłada się na wzrost kobiecej… niewierności. Kierowniczki, dyrektorki itp. wdają się w romanse tak samo często jak ich koledzy na równoległych stołkach. JUSTYNA CIEŚLAK
I z duchem twoim”. Po tych kilku słowach pożegnania nastąpił podpis, wyrażający identyfikację polityczną i światopoglądową autora, ale pomijam go, aby nie oddalać się od istoty tego, co chciał powiedzieć ten młody człowiek. To pożegnanie-klątwa chyba każdemu Czytelnikowi sprawiło przykrość. Nawet komuś, kto nie uważa się za szczególnie związanego z polskością. Bo to, co wyżej, jest przecież do pewnego stopnia także złorzeczeniem pod adresem tych, którzy tu zostają. Ale zamiast się obrazić, pomyślmy trochę… Czy mamy prawo oceniać kogoś, kto przez lata miotał się między „śmieciówkami” a bezrobociem bez zasiłku, bez żadnych szans na normalne życie w jednym z licznych tzw. upadłych polskich powiatów z odsetkiem ludzi pozostających bez pracy powyżej 20 proc. (wśród młodych – powyżej 40 proc.). Potępić kogoś, komu Polska pokazała w ten sposób drzwi, to tak jak skrzyczeć bite przez rodziców dziecko za to, że ich nienawidzi. Ma do tego prawo, a nam – jako tako urządzonym, mniej lub lepiej zabezpieczonym – nic do wystawiania ocen. Ale to nie wszystko. Przecież taka Polska, dla milionów „macoszczyzna”, a nie ojczyzna, nie wzięła się znikąd. Jest jakiś powód, dla którego nie jest czymś w rodzaju Czech, gdzie żyje się wprawdzie niezbyt luksusowo, ale skąd nikt nie musi wyjeżdżać, by przeżyć. Wykuliśmy taką nieprzyjazną Polskę chybionymi wyborami, zaniechaniami, iluzjami, obojętnością przez całe jedno pokolenie. Co za „my”? No my, Polacy, przecież… A jeśli to akurat nie Ty, Bracie Polaku, to co zrobiłeś, aby do tego nie doszło? ADAM CIOCH
Rzeczy pospolite
Żegnaj, macoszczyzno
Prow inc jałk i Czy 41-letni kielczanin, który zwędził rower, chciał od razu uzyskać rozgrzeszenie za swój niecny występek? Najprawdopodobniej, bo policjantom tłumaczył, że 14 sierpnia, czyli w dniu, w którym właściciel jednośladu zgłosił jego kradzież, chciał dogonić pielgrzymkę udającą się na Jasną Górę.
Spóźniony pielgrzym
W Węgorzewie 55-letni motorowerzysta zderzył się z łosiem, po czym ratunkowy śmigłowiec przetransportował rannego do szpitala. Łoś zbiegł z miejsca kolizji i czmychnął do lasu. Na miejscu przez kolejne dwie godziny pracowali śledczy z lokalnej policji. Według oficjalnych komunikatów za wszelką cenę starali się wyjaśnić okoliczności zderzenia. Czyli przesłuchać łosia?
Łoś poszukiwany
Filip ma 9 lat, Marcel – 10 lat. Obaj są mieszkańcami Reszla i obaj trafią przed sąd rodzinny. Wszystko przez to, że bawili się w wojnę, a właściwie w egzekucję. 8-letniemu kumplowi z podwórka kazali uklęknąć, przystawili mu plastikowy pistolet do głowy i na całe gardło darli się: pieniądze albo życie! Chcieli 4 złote, dostali 2, bo tyle chłopak miał. Życie mu dobrodusznie darowali.
Chłopcy z ferajny
Pewna 56-letnia bizneswoman z Białobrzegów prowadziła sklep z odzieżą używaną, czyli lumpeks. W tymże sklepie na zapleczu rozlewała przy okazji nielegalną gorzałę. W chwili zatrzymania zabezpieczono niemal 150 litrów spirytusu, kilkaset pustych butelek, etykiety i kapslownicę.
Lumpenalkohol
Pokłócili się dwaj kumple z Janowa Lubelskiego. Efekt był taki, że jeden drugiemu odgryzł palec. Lokalni lekarze brakujący element przyszyli. Panowie nigdy wcześniej się nie kłócili.
Zażarta dyskusja
34-latek z Chmielnika ma na pieńku z policją po tym, jak na kilku mundurowych rzucił się z siekierą. Zawinili mu tym, że przyjechali wręczyć sąsiadowi wezwanie na przesłuchanie. Agresor był trzeźwy. W przeciwieństwie do 30-latka z Tarnobrzega, który mając 2,5 promila we krwi, ruszył na policjantów z mieczem. Zeznał, że zakłócili mu mir domowy.
Gliniarz twój wróg
W Leżajsku wpadł fałszerz pieniędzy. Wcześniej z pomocą swego 57-letniego kumpla wprowadził do obiegu znaczną ilość 10-złotówek. Sam fałszerz ma zaledwie… 12 lat. Opracowali: WZ, MZ
Młody zdolny
myśli niedokończone Nie będę ojca Rydzyka uczył, kogo ma popierać, ale mobilizacja wokół PiS jest konieczna. (poseł Stanisław Pięta, PiS)
Wydaje się, że część katolickich publicystów w Polsce ma kłopot z Franciszkiem. Nigdzie indziej nie wystąpiła taka nerwowość, nie pojawiła się też równie gorliwa potrzeba interpretacji słów papieża. (dr Magdalena Ogórek, Uniwersytet Opolski)
Słuchając homilii rodzimych hierarchów i księży, tracę wiarę, że dobry i miłosierny Bóg działa w Kościele katolickim. Polskie homilie wygłaszane przez duchownych nasycone są pogaństwem i bałwochwalstwem. (Jarosław Makowski, teolog i filozof)
Choć jesteśmy kuszeni przez smoki jak Maryja, wypowiadamy się przeciw cywilizacji śmierci. (abp Wacław Depo)
Przyjechał do mnie kolega, ostatnio stracił pracę. Akurat była pora obiadowa, no to wziąłem go do jadalni. Był piątek, dzień postny, a u nas zupa grzybowa i łosoś. Widziałem, że mu głupio. (Zakonnik w wywiadzie dla „Dużego Formatu”)
Warszawskie referendum na rok przed wyborami jest aktem politycznym o jednoznacznym celu. Ma obalić panią prezydent wywodzącą się z partii rządzącej, żeby łatwiej było obalić cały rząd. W Warszawie przez ostatnie lata dokonano wiele dobrych poczynań. Panią prezydent można za wiele dokonań pochwalić. Absencja w referendum nie jest grzechem. (prymas Józef Kowalczyk) Wybrali: RK, AC, PPr
Nr 34 (703) 23–29 VIII 2013 r.
na klęczkach
Co widzi prymas? Prymas Polski abp Józef Kowalczyk udzielił wywiadu „Rzeczpospolitej”. Człowiek, który rzadko wychodzi ze swojego pałacu, stwierdził, że „nie widzi w Polsce wielkiego przepychu wśród biskupów i kapłanów”. Zdecydowanie poparł Hannę Gronkiewicz-Waltz w jej konflikcie z warszawską opozycją, co powinno zwłaszcza zainteresować jej przeciwników z PiS, partii przykościelnej. Przedstawił swoje stanowisko w sprawie uboju rytualnego, który uważa za możliwy do zaakceptowania. Dowiedzieliśmy się od prymasa m.in., że mimo milionów ofiar, jakie ma na swoim koncie katolicyzm, religia ta „nie zna ofiar krwawych”. Stwierdził on także, że „do państwa należy uregulowanie osobom tej samej płci żyjącym razem wszystkiego tego, co dotyczy spraw majątkowych, spadkowych, dziedziczenia itp.”. Innymi słowy, poparł legalizację – w tej lub innej formie – związków partnerskich! Widać, że prymas w tej kwestii dostosowuje się – ku zgrozie rodzimych Terlikowskich – do nowych trendów w Watykanie. Ciekawi nas natomiast, co PO obiecało prymasowi za tak wyraźne poparcie Gronkiewicz-Waltz. Szkoda, że PiS lub ktokolwiek inny nie zbierze się na odwagę i nie zaprotestuje w nuncjaturze, bo to przecież jawne naruszenie konkordatu. ASz
Dziura Rostowskiego Rząd przyjął projekt nowelizacji budżetu na 2013 r., zwiększając deficyt o około 16 mld zł. Planowane dochody państwa będą mniejsze o około 23,7 mld zł. Pierwotny projekt budżetu bazował na hurraoptymistycznych założeniach ministra Jacka Rostowskiego, któremu w styczniu tego roku przyśnił się wzrost PKB na poziomie 2,2 proc. Obecnie nawet resort finansów przyznaje, że produkt krajowy wzrasta w znacznie gorszym tempie. Politycy PO nie widzą jednak powodów do dymisji ministra finansów. Może faktycznie wcale nie trzeba wyrzucać Rostowskiego z pracy – choćby po to, żeby nie zwiększać bezrobocia. Wystarczy przenieść go na inne stanowisko? Na przykład na krajowego bajkopisarza lub dyżurnego satyryka? MZB
Promocja zabobonu Zaproszenie do Polski Bashobory, oszołoma z Afryki, który rzekomo uzdrawia i przywraca do życia zmarłych („FiM” 28/2013), to dla abp. Hosera wciąż za mało ekstrawagancji. Z okazji 93. rocznicy „cudu nad Wisłą”, która przypada w dzień wniebowzięcia NMP, arcybiskup warszawsko-praski wciska ludziom, że w nocy z 14 na
15 sierpnia 1920 roku nad oddziałami Armii Czerwonej objawiła się Matka Boska, wywołując w jej szeregach popłoch. Zdaniem Hosera na ten „cud” istnieją udokumentowane świadectwa wielu uczestników. Cóż więc się stało 1 i 17 września 1939 roku, że – mimo modłów – „Matka Boska” nie wywołała popłochu wśród wojsk niemieckich i radzieckich? Czy Hoser zna odpowiedź na to pytanie? MZ
Meksykańska fala
Bez sauny nie razbieriosz Jan Tomaszewski, poseł PiS i dawny bramkarz, chciałby, aby polskie prawo dotyczące osób o orientacji homoseksualnej było takie samo jak w Rosji, czyli dyskryminująco-prześladujące. Stwierdził wprawdzie, że do gejów sportowców uprawiających indywidualne dyscypliny sportowe nie ma nic, ale jego obiekcje budzą sytuacje, kiedy to w drużynie piłkarskiej w szatni gej sportowiec przebierałby się z pozostałymi. W takim wypadku bramkarz wyprosiłby homoseksualistę z szatni… Na te słowa zareagował przytomnie Robert Biedroń z Ruchu Palikota, który przypomniał koledze „Jankowi” niedawne wspólne zabawy z piłką i zaproponował przerobienie jego uprzedzeń w sejmowej saunie. MZ
Jezuita zakneblowany
Banda 450 kiboli Ruchu Chorzów przed meczem z Arką Gdynia poszła na plażę. Tam kilkudziesięciu z nich brutalnie pobiło meksykańskich marynarzy. Następnego dnia po tym incydencie wybuchła żenująca dyskusja o tym, kto wszczął burdę. Wszystko przez to, że rzecznik KGP Mariusz Sokołowski obejrzał nagranie z monitoringu i oświadczył, że to napaleni Meksykanie sprowokowali Polaków – rzekomo zaczepiali plażowiczkę. Zupełnie inne wnioski z tego samego zapisu wyciągnął jednak prokurator rejonowy z Gdyni Witold Niesiołowski. Ta historia prowokuje do postawienia wielu pytań, m.in. dlaczego policja wpuściła hordę kiboli, którą powinna obstawiać, na miejską plażę? Czemu interweniowała po godzinie? Jak to możliwe, że rzecznik policji broni kiboli? Czyżby wyczuwał wiatr zmian i nadchodzące rządy polityków sprzyjających stadionowym bandytom? MZB
Jak u Mrożka Umarł Sławomir Mrożek, najsłynniejszy polski dramatopisarz. Mało kto chce pamiętać, że jego niedawna, druga emigracja spowodowana była niechęcią do współczesnej, prawicowo-liberalnej Polski. Z ostrożnych wypowiedzi Mrożka można było wywnioskować, że chodzi m.in. o klerykalizm. I ten dziwny lęk przed jasnym przedstawieniem powodów emigracji był jakiś taki „jak u Mrożka”. MaK
Kolejny katolicki duchowny dostał zakaz wypowiadania się. Jezuita ojciec Krzysztof Mądel ma milczeć. Nie wolno mu przedstawiać swoich opinii w prasie, internecie ani w żadnych mediach. Nie może także pracować w dotychczasowej parafii. To kara za opinie, które wygłaszał w ostatnich miesiącach, oraz za… udział w bójce, podczas której miał rzekomo zranić jednego z jezuitów. Ponoć został do bijatyki sprowokowany. Zakaz wypowiedzi wydał prowincjał krakowskich jezuitów Wojciech Ziółek. Jezuita od dłuższego czasu był na cenzurowanym. Publicznie bronił ks. Lemańskiego, krytykował abp. Hosera i PiS za smoleńską obłudę. Stwierdził również, że ks. de Bérier, specjalista ds. bruzdy dotykowej, to „habilitowany nieuk”. PPr
Doda nam wolności? Trybunał Konstytucyjny przyjął do rozpatrzenia (90 proc. odrzuca) skargę adwokata Doroty Rabczewskiej (Dody) skazanej za obrazę uczuć religijnych. Zdaniem skarżącej prawo chroniące te uczucia narusza m.in. wolność słowa i wolność sumienia. Treść skargi zwraca też uwagę, że Polska jest jedynym krajem w Europie, który chroni tego rodzaju bliżej nieokreślone uczucia. MaK
Biskupi na komendę Biskupi radomscy, Henryk Tomasik i Adam Odzimek, potępili troskę o konstytucyjną świeckość policji, jaką wykazuje komendant
wojewódzki Karol Szwalbe („FiM” 33/2013). Natomiast miejscowy kapelan policji zapowiedział w prasie pisowskiej, że usunięte „świętości” – krzyż i obraz patrona policjantów – wrócą na swoje miejsce. Roma locuta, causa finita. MaK
Uwolnić Przemyśl Czyżby Podkarpacie zaczynało mieć dość rządów prawicowych katotalibów? W tym regionie coraz większą popularnością cieszy się antyprezydencki portal opisujący „dokonania” Roberta Chomy, prezydenta Przemyśla, ofiarnego podnóżka arcybiskupa Józefa Michalika. Daniel Stołowski, założyciel portalu, stawia Chomie całą litanię zarzutów, m.in. fatalną sytuację ekonomiczną miasta, nieudane inwestycje, rosnące bezrobocie, podwyżki opłat oraz zakup luksusowego auta. Prezydent do rewelacji publikowanych przez portal podchodzi bez emocji, uznając krytykę za część składową demokracji. Przypomina też nieudaną próbę zorganizowania referendum w sprawie odwołania władz miasta. Pomysł nie wypalił, bo inicjatorzy nie wskazali rywala dla Chomy. Cóż, niejeden polityk sądził, że nie ma z kim przegrać, ale zawsze w końcu ktoś się znajdował. MZB
Nie chce się dzielić Ksiądz Andrzej Stasiak stał się kolejną ofiarą biskupich represji wymierzonych w nieposłusznych księży. Ten ksiądz milioner i biznesmen z Aleksandrowa Łódzkiego najpierw został wezwany do podporządkowania kurii swoich prywatnych interesów, a kiedy odmówił, otrzymał po kilku tygodniach karę suspensy. Kara dotyczy m.in. zakazu odprawiania mszy w poewangelickim kościele, który przed laty przejęła fundacja księdza Stasiaka. MaK
Papież nieczłowiek Telewizja Polska ma zapłacić karę w wysokości 5 tys. zł za wyemitowanie skeczu kabaretu „Limo”, w którym satyryk Abelard Giza mówił m.in., że „papież jest tylko
5
zwykłym facetem, ma swoje wady, zalety... Ale to jest zwykły człowiek”. Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji wyraźnie nie spodobało się uczłowieczenie papieża, więc postanowiła TVP ukarać, mimo że audycja była kierowana do widzów dorosłych, świadomych konwencji programu. Satyrycznej konwencji, bo przecież każdy głupi wie, że papież nie jest człowiekiem i nie ma wad. ASz
„Boska” chciwość Figury Maryi i Jezusa z jarosławskiego Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej dostały nowe szczerozłote korony. Pod koniec ubiegłego roku stare, wytarte insygnia jakoby same spadły z głów posągów („FiM” 4/2013), przez co w kościele natychmiast oficjalnie (!) ogłoszono, że Maryja i Jezus zażądali w ten sposób nowych błyskotek. Duchowni od razu ogłosili zbiórkę pieniędzy i złota wśród parafian, a ci karnie oddawali swoje kosztowności. Nowe korony zrobiono m.in. ze „złota najwyższej próby”, rubinów i pereł. Ważą ponad 2 kg i są warte 700 tys. zł. Ponoć bezrobotni i bezdomni z Jarosławia są bardzo dumni. ASz
Prohibicja na odpust Urząd miasta w Kalwarii Zebrzydowskiej aktywnie włączył się w organizację tygodniowego odpustu Wniebowzięcia NMP. W trosce o zwiększenie bezpieczeństwa pielgrzymów burmistrz miasta Zbigniew Stradomski zarządził w dniach 16–18 sierpnia włączenie całonocnego oświetlenia ulicznego w miejscowościach Bugaj, Brody i Kalwaria Zebrzydowska. Żeby zaś spodziewanych „dziesiątek tysięcy” przybyłych po odpuszczenie grzechów nie wystawiać na pokusy pijaństwa, na czas trwania odpustu na terenie Kalwarii Zebrzydowskiej został ustanowiony tygodniowy (11–18 sierpnia) zakaz sprzedaży i podawania alkoholu (z wyjątkiem piwa). Kwestię publicznego picia wina mszalnego przez księży podczas mszy dyskretnie przemilczano... AK
6
Nr 34 (703) 23–29 VIII 2013 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Bezdomne i zapomniane NIK skontrolowała 18 gmin oraz 19 schronisk i innych instytucji zajmujących się opieką nad zwierzętami i ich wyłapywaniem. Dodatkowo wyjaśnienia w sprawie opieki nad bezdomnymi psami i kotami złożyło 121 gmin nieobjętych kontrolą. Celem inspekcji było sprawdzenie, czy gminy wywiązują się z zadań w zakresie ochrony czworonogów i warunków ich pobytu w schroniskach. Okazało się, że – niestety – wciąż tego nie robią, co z resztą wielokrotnie podkreśla NIK. Gminy nie zapewniały właściwej opieki nad bezdomnymi zwierzakami oraz nieskutecznie zapobiegały ich bezdomności, a schroniska nie zapewniły właściwych warunków. Ponad 1/3 środków publicznych przeznaczonych na ochronę zwierząt wydatkowano z naruszeniem prawa albo niegospodarnie. Według kontrolerów na negatywną ocenę złożyły się takie nieprawidłowości jak niepodejmowanie skutecznych działań w celu ograniczenia populacji bezdomnych zwierząt, a nawet całkowity brak takich działań (50 proc. skontrolowanych gmin!), nieprzestrzezganie zakazu odławiania bezdomnych psów i kotów bez zapewnienia im miejsc w schroniskach (61 proc.), zlecanie takiej czynności firmom, które nie miały do tego uprawnień (67 proc.), często bez podjęcia stosownej uchwały przez rady gminy
(40 proc.), wydatkowanie nielegalnie lub niegospodarnie 1,6 mln zł (36 proc. środków z budżetów 18 gmin) na rzecz przedsiębiorstw, które nie posiadały wymaganych zezwoleń ani nie zapewniły standardu usług dotyczących opieki. NIK negatywnie ocenia też działalność samych schronisk, które głównie z powodu przepełnienia w 12 na 14 przypadków (sic!) nie zapewniały właściwych warunków pobytu i wyżywienia. Zakaz wyłapywania bezdomnych zwierząt bez wolnych miejsc w schronisku jest praktycznie niewykonalny. Kontrolerzy wykryli mnóstwo zaniedbań w większości badanych gmin. Na przykład w gminie Górno (woj. świętokrzyskie) bezdomne czworonogi odławiała (na podstawie umowy zawartej z gminą) Ochotnicza Straż Pożarna w Skarżysku Kamiennej. W przypadku braku miejsc w schroniskach, po przebadaniu, zaszczepieniu przeciwko wściekliźnie, sterylizacji lub kastracji zwierzęta te były… wypuszczane w miejscu ich wyłapania. W schronisku w Radysach (woj. warmińsko-mazurskie) psy przebywały w niezadaszonych kojcach w błocie i kałużach. Nie zapewniono im legowisk – na każdym wybiegu niezależnie od liczby zwierząt była tylko jedna, nieocieplona, kryta blachą falistą buda. Nie odseparowano zwierzaków
olski rząd podpisał miliardowy kontrakt z jedną z najbardziej skorumpowanych firm na świecie. Nareszcie możemy się pochwalić pociągami z prawdziwego zdarzenia. Decyzją rządu PKP za 2,6 mld zł kupiły od włosko-francuskiej firmy „Alstom” 20 superpociągów zwanych Pendolino („FiM” 33/2013). Politycy w swojej dobroci dla uciemiężonego starym i rozklekotanym taborem narodu rozpędzili się do tego stopnia, że we wspomnianej kwocie zawarli nawet pomoc serwisowo-techniczną. To tyle, jeśli chodzi o dobroć naszych rządzących, bowiem za tą „wspaniałą” inwestycją stoi mnóstwo znaków zapytania, na które redakcja „Faktów i Mitów” (patrz numer poprzedni „FiM”) wciąż nie otrzymała odpowiedzi – mimo prób rozmowy z osobami odpowiedzialnymi za ten kolejowy przetarg. Spółki PKP, które wciąż przynoszą straty, na zakup nowych pociągów zaciągnęły kredyt w euro przy poręczeniu Skarbu Państwa. Odsetki tego kredytu będziemy pośrednio spłacać przez prawie 20 lat (sic!). Kasa z pożyczki zamiast do polskiej firmy produkującej pociągi (a jest takich sporo – np. PESA Bydgoszcz, EC Engineering sp. z o. o.) trafiła do zagranicznego przedsiębiorstwa „Alstom”, które z powierzonego zadania wywiązało się oczywiście
P
chorych ani samic ze szczeniętami od dorosłych osobników. Zwierzęta były karmione odpadami. W schronisku w Miedarach (woj. śląskie) nie zapewniono im ochrony przed zimnem. Miały do dyspozycji jedną drewnianą budę umieszczoną bezpośrednio na betonie, do tego tak małą,
że nie mogły się pomieścić. Niewłaściwie zorganizowano też karmienie, ponieważ karmę podawano w jednym pojemniku, co ograniczało dostęp do niej mniejszym i słabszym zwierzakom. Poza tym wspomniane jedzenie nie spełniało powszechnie przyjętych norm żywienia, bo zawierało głównie węglowodany. W niespełniającym warunków lokalizacyjnych Hotelu dla Zwierząt i Ptactwa Domowego w Łodzi (znajduje się o kilka metrów od najbliższych zabudowań mieszkalnych) brakowało wybiegów dla zdrowych psów. Panowało tam olbrzymie przepełnienie. Zarówno w Hotelu, jak i w należącym
w klatkach i kojcach znajdujących się w stodole i piwnicy, bez dostępu do wody czy światła dziennego. W schronisku w Ruskiej Wsi (woj. warmińsko-mazurskie) „izolatki” dla chorych zwierząt znajdowały się w pawilonie, w którym przebywały zarówno zdrowe osobniki, jak i te w trakcie kwarantanny. Przegrody między boksami nie zapobiegały przemieszczaniu się zwierząt. Na 116 czworonogów przypadało tylko 17 niezaopatrzonych w podściółkę bud. Kanalizacja nie zapewniała odprowadzenia gromadzących się w boksach odchodów. Psy nie korzystały codziennie z wybiegów. Skutkiem
Fot. MaHus
W przepełnionych schroniskach umiera co czwarte zwierzę. Z pieniędzy przeznaczonych na cele opiekuńcze ponad jedna trzecia została wydana nielegalnie lub niegospodarnie.
do tego samego właściciela schronisku w Wojtyszkach czworonogi były karmione wyłącznie ubocznymi produktami pochodzenia zwierzęcego 3 kategorii, co według uczestniczącej w oględzinach biegłej z zakresu weterynarii było niezgodne z powszechnie przyjętymi dawkami pokarmowymi (właściwa dieta powinna zawierać także inne składniki, takie jak warzywa, pokarmy zbożowe, witaminy i dodatki mineralne). W schronisku w Klembowie (woj. mazowieckie) przebywało od 200 do ponad 300 zwierząt, które przetrzymywano m.in.
śpiewająco. Pendolino są faktycznie niezłe. Z ust oficjeli PKP mogliśmy nawet usłyszeć, że to „najlepszy polski produkt na szynach”. Problem w tym, że owe szyny są kompletnie nieprzygotowane na tak luksusowy tabor. Od 1989 r. nie wybudowano choćby centymetra nowej trasy, za to usunięto prawie 5 tys. km torów („FiM” 14/2013). Pendolino, owszem, będą mogły jeździć, ale tak szybko jak zwykłe ekspresówki. Dodatkowo prędkość 160 km/godz., z którą mają
niebezpiecznym dla ludzkości i praworządności. „Alstom” jako jedyną nominowano za działania korupcyjne, więc de facto znalazła się w ścisłym gronie firm najbardziej na świecie skorumpowanych. Z licznych doniesień na temat tego przedsiębiorstwa wynika, że załatwia ono sprzedaż swoich produktów poprzez korumpowanie decydentów kontraktów – to jego stała praktyka biznesowa. Portal informacyjny Railway Gazette
Podejrzane Pendolino się poruszać w 2014 r. nowe pociągi, jest znacznie niższa od obowiązującej konwencjonalne składy w Niemczech czy Austrii, mimo że nasi sąsiedzi zapłacili za każdą identyczną maszynę dokładnie połowę mniej od nas!!! Polski zakup może być więc nie tylko bezsensowny, ale jest również bardzo podejrzany pod kątem korupcyjnym. Kiedy przyjrzymy się firmie „Alstom”, to zobaczymy, że sprawa wygląda bardzo niepokojąco. Otóż przedsiębiorstwo to zostało nominowane do nagrody The Public Eye People’s Award 2013 – dawanej firmom zagrażającym demokracji,
zajmujący się dostarczaniem najświeższych wiadomości z rynku kolejowego donosił, że w 2010 r. kontrakt między Polską a „Alstomem” na zakup Pendolino wynosił 400 mln euro. Rok później jego wartość wzrosła do… 665 mln. Na witrynie Public Eye czytamy, że „Alstom” jest zamieszana w skandale korupcyjne na całym świecie. Firma ta była wielokrotnie skazywana lub lustrowana za przekupywanie polityków w wielu krajach. Do korumpowania miało dochodzić na tyle często, że jury konkursu uważa, że to stała i celowa strategia firmy. Oto niektóre z przypadków:
zaniedbań była m.in. bardzo wysoka śmiertelność. NIK dowodzi również, że w latach 2011–2012 dziesięć gmin z województwa zachodniopomorskiego, zapłaciło 86,9 tys. zł firmie „Animal Control” z Polic za wyłapanie 471 bezdomnych zwierząt, z których 227 nie dostarczono do schronisk. Przedsiębiorstwo nie prowadziło ewidencji i nie poinformowało też o tym, że od listopada 2009 r. nie dysponuje nieruchomością w Węgorniku, w której to (zgodnie z zezwoleniem na prowadzenie działalności) miały być przetrzymywane wyłapywane czworonogi. Z kolei do schroniska w Białogardzie (woj. zachodniopomorskie) pośrednik dostarczał psy wyłapane m.in. na terenie województwa świętokrzyskiego, z gmin położonych w odległości nawet około 500 km (Ożarów, Kije, Strawczyn i Końskie), przez co znacznie rosły wydatki. Firma liczyła koszty transportu (przy stawkach od 2,20 zł do 3,54 zł za km) oraz 610 zł dla wyłapującego i od 1,2 tys. zł do 1,5 tys. zł za przyjęcie każdego psa do schroniska. Wszystkie skontrolowane gminy zostały zobowiązane do natychmiastowego poprawienia warunków w schroniskach oraz rzetelnego wyłapywania, a także ewidencjonowania bezdomnych psów i kotów. W związku ze stwierdzonymi nieprawidłowościami NIK skierowała do organów ścigania 10 zawiadomień o uzasadnionych podejrzeniach popełnienia przestępstw lub wykroczeń, które dotyczyły w szczególności odławiania zwierząt bez wymaganych zezwoleń i bez zapewnienia im miejsca w schroniskach objętych nadzorem weterynaryjnym, wprowadzenia w błąd organów administracji publicznej, naruszenia przepisów podatkowych oraz jedno zawiadomienie o naruszeniu dyscypliny finansów publicznych. ŁUKASZ LIPIŃSKI
! W lipcu 2004 r. „Alstom International” została zobowiązana przez meksykański sąd do zapłacenia grzywny w wysokości 31 tys. dol. oraz wykluczona na 2 lata z udziału w państwowych przetargach za przekupywanie tamtejszych polityków; ! W 2008 r. włoskie władze skazały byłego przedstawiciela „Alstom Power” za przekupywanie państwowego koncernu „Enel” w celu wpłynięcia na wynik przetargu na modernizację elektrowni w Sardynii; ! W 2011 r. „Alstom” została przez władze szwajcarskie skazana na grzywnę w wysokości 36,4 mln franków szwajcarskich (30 mln euro) za korumpowanie polityków na Łotwie, w Malezji i Tunezji. Według śledztwa pracownicy firmy mieli przeznaczać znaczną część swoich honorariów na wywieranie wpływu na lokalnych urzędników… Skontaktowaliśmy się z przedstawicielami „Alstom” w Polsce. Pani Katarzyna Moczarska – odpowiedzialna za kontakty z mediami – powiedziała nam, że nominacja do korupcyjnej nagrody jest sprawą całej korporacji. Zobowiązała się przekazać nasze pytania do głównej siedziby firmy, ponieważ – jak usłyszeliśmy – „Alstom” w Polsce nie będzie zajmował stanowiska w tej sprawie. ARIEL KOWALCZYK
Nr 34 (703) 23–29 VIII 2013 r.
NASI OKUPANCI
7
Biskup ełcki Jerzy Mazur z gospodarską wizytą w komendzie policji i straży pożarnej
Wrzask klerykałów Decyzja komendanta radomskiej policji o usunięciu krzyży ze ścian jego osobistego gabinetu i sekretariatu oraz religijnego obrazu z sali odpraw służbowych kadry kierowniczej doprowadziła hierarchów kościelnych do głębokiej frustracji. „Z niepokojem przyjęliśmy informacje o wydarzeniach, które dokonały się na terenie Komendy Miejskiej Policji w Radomiu. Wyrażamy zdecydowany sprzeciw przeciwko praktykom zdejmowania Krzyża z tych miejsc, w których był obecny. Wyrażamy nadzieję, że ten Krzyż wróci na swoje miejsce i będzie pomagał w umacnianiu postawy służby osób zatroskanych o dobro wspólne i porządek społeczny” – napisali we wspólnym oświadczeniu miejscowi biskupi Henryk Tomasik (ordynariusz) i Adam Odzimek. Fala pogaństwa jak walec idzie przez naszą ojczyznę. Ona idzie przez instytucje państwowe, przez środki przekazu. Dzisiaj mamy przykład – to jest Radom. Sami z siebie wyprodukowaliśmy cwaniaków i karierowiczów, którzy dostali się do elit. Próbują karierę robić na hańbie walki z tym, co najważniejsze w naszym narodzie, walki z wiarą, Chrystusem, z moralnością – grzmiał przewodniczący Konferencji Episkopatu abp Józef Michalik podczas występu na odpuście w Kalwarii Pacławskiej. Po raz kolejny proponuje się nam na ziemi polskiej wolność od Chrystusa i jego krzyża poprzez spychanie religii chrześcijańskiej do spraw prywatnych. Rzekomo konstytucja, zapewniając neutralność światopoglądową państwa, zabrania uzewnętrzniać przekonania religijne w życiu publicznym – trąbił z Jasnej Góry do pielgrzymów metropolita częstochowski abp Wacław Depo. Podobną sytuację obserwowaliśmy niespełna rok temu, gdy prof. Janusz Ostoja-Zagórski – rektor Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego
Choć poziom klerykalizacji Polski przekroczył już granicę absurdu, biskupi wciąż chcą więcej i więcej... w Bydgoszczy – nakazał zdjąć krucyfiksy w swoim gabinecie oraz w sali senatu uczelni. „Chcę jasno wyrazić prawdziwy ból i głęboką niezgodę z podjętą przez Pana decyzją” – napisał doń biskup włocławski Wiesław Mering, zaś posłowie PiS toczyli pianę, oskarżając profesora o „nietolerancję i siłowe narzucanie światopoglądu laickiego” (Bartosz Kownacki), a nawet „gwałcenie konstytucji” (Anna Sobecka). W tych wściekłych reakcjach nie chodzi oczywiście o konkretny krzyż w Radomiu czy Bydgoszczy, lecz zasadę: logo korporacji Krk musi wisieć wszędzie gdzie tylko można i już udało się je zainstalować, a każdy śmiałek, który kombinuje, żeby ów stan rzeczy naruszyć, powinien wiedzieć, że zostanie napiętnowany. Czy w polskiej rzeczywistości można jeszcze cokolwiek zmienić, żeby biskupów nie bolało? Popatrzmy: władze państwowe i samorządowe jedzą im z ręki, zwłaszcza przed wyborami; sądownictwo i prokuratura nie mają zastrzeżeń, aczkolwiek trzeba nad nimi popracować; VIP-owskie miejsca dla wielebnych i składanie im hołdów podczas świeckich uroczystości to normalka; media publiczne – na kolanach; szkoły i przedszkola – opanowane przez armię katechetów; obowiązkowe „pokropki” pojazdów służbowych, wojskowego sprzętu do zabijania, instytucji, budynków, biur i lokali użytkowych, dróg, mostów, sztandarów, oczyszczalni ścieków, a nawet... rzek oraz jezior to standard; zawłaszczanie przestrzeni publicznej na imprezy plenerowe (pielgrzymki, procesje, nawiedzenia itp.)
przechodzi bez problemów; łoskot dzwonów o poranku – również; służby (zdrowia i mundurowe) pod kontrolą kapelanów... Najbardziej drastyczne – w konfrontacji z teorią o świeckim państwie – objawy klerykalizacji obserwujemy w wojsku, policji, straży pożarnej i w szkołach. Oto garstka charakterystycznych przykładów: ! 18 lipca w Toruniu odbyły się uroczystości poprzedzające Święto Policji. „Obchody zapoczątkował przemarsz pocztu sztandarowego, kompanii honorowej i kolumny funkcjonariuszy do katedry Św. Janów, gdzie uroczystą Mszą Świętą w intencji policjantów i ich rodzin celebrował Jego Ekscelencja Biskup Toruński Andrzej Wojciech Suski w obecności księży towarzyszących” – czytamy w komunikacie zamieszczonym na urzędowej stronie internetowej komendy miejskiej. Z tej samej okazji zorganizowano 2 sierpnia w Świeradowie-Zdroju imprezę dla garnizonu powiatu Lubań (woj. dolnośląskie). „W uroczystościach uczestniczył Komendant Wojewódzki Policji we Wrocławiu insp. Wojciech Ołdyński, obchody rozpoczęły się uroczystą mszą świętą w kościele Św. Józefa Oblubieńca NMP” – podkreśla rzecznik KPP; ! Gdy komendant powiatowy Państwowej Straży Pożarnej w Łowiczu bryg. Piotr Błaszczyk odchodził na emeryturę, procedurę przekazania obowiązków jego następcy bryg. Jackowi Szeligowskiemu osobiście nadzorował biskup łowicki Andrzej Dziuba; ! 15 sierpnia w późnych godzinach wieczornych stawiła się w Częstochowie śmietanka naszej armii z szefem Inspektoratu Wsparcia Sił Zbrojnych gen. broni Edwardem Gruszką, szefem Inżynierii Wojskowej gen. bryg. Bogusławem Bębenkiem, komendantem głównym Żandarmerii Wojskowej gen. dyw. Mirosławem Rozmusem oraz kilkoma nieco mniej ważnymi generałami. Towarzyszyło im liczne grono oficerów i podoficerów, a biskup polowy WP Józef Guzdek miał ich wszystkich za asystę podczas tzw. apelu jasnogórskiego ku radości „pionu ideolo” ordynariatu. Poczuwszy autentyczną potrzebę duchową, panowie generałowie
Szpital w Grudziądzu: „konsylium lekarskie” przy wprowadzaniu relikwii
Biskup polowy Józef Guzdek w Komendzie Stołecznej Policji
Święcenie Kanału Augustowskiego i sprzętu pływającego Straży Granicznej
mogli przyjechać dyskretnie i modlić się żarliwie, ale kogo by to wówczas interesowało...; ! Ogłoszenie na stronie internetowej Szkoły Podstawowej w Wędrzynie (cyt. z zachowaniem pisowni oryginału): „Chciałabym w imieniu własnym, czyli Dyrektora Szkoły, Uczniów oraz Rodziców podziękować ks. Kapelanowi Krzysztofowi Pietrzniakowi, p. Wiesławowi Borowczykowi oraz p. Witoldowi Wasylków (odpowiednio: feldkurat z Ordynariatu Polowego, emerytowany pułkownik z korzeniami w Ludowym Wojsku Polskim – były komendant poligonu w Wędrzynie, nadleśniczy z Sulęcina – dop. red.) za umożliwienie i zorganizowanie wyjazdu do Gdańska na Audjęcję u Arcybiskupa Gdańskiego”. Tak napisała mgr Edyta Jakóbczak po łaskawym jej przyjęciu przez „Flaszkę” Głódzia. Najnowszym pomysłem specjalistów od kościelnego marketingu
jest wprowadzanie tzw. relikwii do instytucji publicznych. Wynalazek pomyślnie przetestowano w czterech placówkach służby zdrowia: Wojskowym Instytucie Medycznym (Warszawa), zamojskim Szpitalu Wojewódzkim, elbląskim Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym i – ostatnio – w Regionalnym Szpitalu Specjalistycznym w Grudziądzu, gdzie wokół bp. Suskiego oraz grupy towarzyszących mu proboszczów tańczyli wszyscy regionalni liderzy PO z marszałkiem województwa kujawsko-pomorskiego Piotrem Całbeckim, prezydentem miasta Robertem Malinowskim oraz posłem Tomaszem Szymańskim na czele. Z wiarygodnych źródeł wiemy, że „projekt relikwie” będzie konsekwentnie rozszerzany, bowiem uruchomiona przez kard. Stanisława Dziwisza linia produkcyjna (certyfikowane krople krwi wiadomo czyjej) działa pełną parą... ANNA TARCZYŃSKA
8
Nr 34 (703) 23–29 VIII 2013 r.
POLSKA PARAFIALNA 2
3
Niektórych zżera rutyna, inni wznoszą się na szczyty pomysłowości, aby dostarczyć wiernym rozrywki. Ci ostatni jednak nie zawsze zrywają boki ze śmiechu.
Ksiądz żywemu...
1 arafia w Rygałówce jest spora – należy do niej aż 13 okolicznych wsi. Zarządza nią ksiądz Grzegorz Zwierzyński – duszpasterz doświadczony, który „ludu bożego” na co dzień nie rozpieszcza. Mówią we wsi, że za pogrzeb trzeba zapłacić grubo ponad tysiąc złotych, za ślub to już w ogóle szkoda gadać, a na kolędzie bez dwóch stów się nie obejdzie. Normalnie na Zwierzyńskiego jednak nie narzekają, bo oprócz tego, że owce ostro doi, to o kościół dba. Ostatnio jednak ksiądz Grzegorz był w potrzebie wyjątkowej, bo nie dość, że zaczął mu się sypać parkan przy kościele, to jeszcze przyszedł czas na opłacanie rachunków za śmieci. Uznał, że skoro śmieci są parafialne, to muszą się na nie zrzucić wszyscy. Usiadł, policzył i wyszło mu czarno na białym, że każde gospodarstwo musi włożyć do koperty 80 zł. Postanowił ponadto, że za zbiórkę odpowiedzialni będą sołtysi. Nie wszystkim poszło gładko, bo zbiesili się mieszkańcy biednej wsi Bartniki, którzy uradzili, że dać mogą, ale najwyżej po 50 zł. Kierowali się – co ważne – nie skąpstwem, ale
P
życiowymi potrzebami. Takimi całkiem przyziemnymi jak konieczność zakupienia lekarstw, chleba czy kawałka mięsa na niedzielę. Kiedy więc sołtys Bartnik zalakowaną kopertę bez żadnych wyjaśnień księdzu na stół położył, nie spodziewał się, że wyjdzie z tego chryja. A pleban już następnego dnia wezwał nieszczęśnika na dywanik i rzucił mu kopertę pod nos. Oświadczył, że dziadowskich pieniędzy to on przyjmować nie będzie, no i że ma mu się sołtys bez pozostałej kwoty nie pokazywać. Chłopina kopertę wziął, zwołał kolejne wiejskie zebranie i ludziom postawę księdza zreferował. Tych najpierw zatkało, a kiedy już wzięli głęboki oddech, uznali, że w takim razie płacić nie będą wcale. Ksiądz Grzegorz od incydentu ręce umywa. „Lud boży” sprawę opisał biskupowi, bo ma nadzieję, że ten księdza proboszcza z chciwości wyleczy. ! ! ! W Gałkowie Dużym mają wierni proboszcza czyściciela albo – jak uważają niektórzy – miłośnika drwa trzaskającego w kominku. Tak czy inaczej pod topór księdza
Sławomira Ochockiego poszły niemal wszystkie drzewa z otoczenia kościoła, cmentarza i plebanii. Wierni ponad 10-letnią posługę dobrodzieja podsumowują w następujący sposób: najpierw pozbawił pięknych starych iglaków ogród przy starej plebanii, „skrócił” wiekowe lipy rosnące wokół kościoła w taki sposób, że ogołocił je również z kory, przez co usychają. Zostało ich już niewiele. Jest jeden dąb, a że w tym roku został „skrócony”, też zaczyna zamierać. Następnie usunął dorodne, zdrowe i piękne ponadstuletnie akacje z alei prowadzącej na cmentarz parafialny. W tym roku wyciął najstarsze potężne, na pewno dobrze ponadstuletnie lipy, akacje i kasztanowce na cmentarzu. ! ! ! Z kolei panujący na warszawskim Rembertowie proboszcz Edward Żmijewski już przygotowuje swoje owce na wrześniowe obchody misji parafialnych, które to misje mają „pogłębić życie sakramentalne rodzin oraz ich łączność z Bogiem”. I tak ostatniego dnia misji do kościoła każde osiedle ma przytargać w procesji 5-metrowy krzyż, koniecznie drewniany. Ów krzyż, kiedy już na placu
przykościelnym odbębni swoje, ma być zabrany i uroczyście umieszczony na… każdym należącym do parafii osiedlu. Dodatkowo w miejscu godnym, czyli uzgodnionym wcześniej nie z jakimś tam gospodarzem terenu, ale z samym proboszczem. Ten zaleca, aby przy zatkniętym w ziemię krucyfiksie odmawiać Koronkę do Miłosierdzia Bożego, ewentualnie Gorzkie żale (patrz skan). Jest szansa, że będziemy świadkami powtórki z cyrków, jakie odchodziły w słynnej z niechcianego krzyża Stalowej Woli. ! ! ! Proboszcz parafii Radogoszcz k. Lubania we wsi Nawojów Łużycki też ma zadziwiający system pracy. Otóż na niedziele zbiera intencje z całego tygodnia i odprawia je hurtowo, choć za każdą kasuje po stówce, zaś w dni powszednie robi sobie wolne (por. zdj. 2). – Cały tydzień w ogóle nie odprawia mszy zwanej świętą, zaniedbując pozostających w łasce uświęcającej parafian, czym działa na ich szkodę przez to, że nie mogą tego stanu trwania przedłużyć o kolejny tydzień – ironizują mieszkańcy. Ponadto na tablicy ogłoszeń ksiądz proboszcz wiesza dekrety biskupa, ale nie dba o to, by były
czytelne (na zdjęciu 3 dekret biskupa legnickiego o odpustach w Roku Wiary). Na nudę narzekać nie mogą parafianie od św. Stanisława we Włocławku. Czekające na uroczystość chrztu rodziny osesków najpierw napawały się widokiem leżącego przed ołtarzem roweru, a później usłyszały warkot silnika motocykla. Na tej właśnie maszynie przyjechał ksiądz. Przed drzwiami świątyni zgasił silnik, a później – odpychając się nogami od ziemi – dojechał do ołtarza i poszedł „odprawiać” (patrz zdj. 1). Po zakończeniu mszy sytuacja wyglądała identycznie – relacjonują zdumieni uczestnicy uroczystości. Młodzi mówią, że długo się później zastanawiali, czemu te symbole miały podczas ich zaślubin służyć. Pewnie tak będą myśleć do platynowych godów. Ksiądz Piotr Zamaria z Radomia też jeździ, tyle że rikszą. Przejażdżki tym właśnie pojazdem oferuje osobom starszym bądź chorym, które zapragną odwiedzić administrowaną przez niego miejską nekropolię. A ponieważ rikszę napędza siłą własnych mięśni, już stał się bohaterem. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
Nr 34 (703) 23–29 VIII 2013 r.
POLSKA PARAFIALNA
Pod dywanem biskupa Ostra cenzura, podejrzana (nad)opiekuńczość i sponsoring... – w kuriach biskupich trwa intensywne sprzątanie. Wyższe Seminarium Duchowne w Ełku kształci diecezjalny narybek w ten sposób, że klerycy pierwszego roku przez kilka miesięcy żyją w oddzieleniu od pozostałych, odbywając tzw. kurs propedeutyczny, który ma na celu sprawdzenie ich przydatności do zawodu poprzez „prowadzenie do pogłębionej refleksji nad słusznością podjętej decyzji o wstąpieniu do seminarium i przekonaniu o autentyczności swojego powołania”. Są wówczas zakwaterowani poza głównym gmachem WSD, w wyodrębnionych pomieszczeniach parafii katedralnej św. Wojciecha, użyczonych przez proboszcza ks. kanonika Marka Janowskiego, a bezpośredni nadzór nad ich formacją sprawuje prefekt ks. Dariusz Zalewski. W roku akademickim 2012/2013 akces do seminarium złożyło sześciu kandydatów. Mieli pecha, że nikt nie ostrzegł ich przed grasującym w obiekcie zalotnikiem... – Wszystko toczyło się normalnie, aż tu nagle pewnego późnego wieczoru do ich pokoju zakradł się młody człowiek, którego znali z widzenia, bo stale zamieszkuje na plebanii. Wśliznął się do łóżka jednego z kleryków i zaczął go obściskiwać. Dotykał genitaliów, próbował całować i onanizować. Napastowany bronił się, ale tamten nie przestawał. Ponieważ nikogo z przełożonych w pobliżu akurat nie było, chłopcy wezwali policję. Patrol przyjechał dosyć szybko, pojawili się też księża... (tu nazwiska – dop. red.). Obaj pod wyraźnym wpływem alkoholu. Policjanci spisali zeznania i odjechali, zaś kleryków ukarano nazajutrz upomnieniami za
niepotrzebne wywołanie afery. Pod groźbą dyscyplinarnego usunięcia z seminarium zabroniono im z kimkolwiek o sprawie rozmawiać. Gdy mimo zakazu próbowali porozmawiać z biskupem Jerzym Mazurem (ordynariusz diecezji ełckiej – dop. red.), ten od razu wyskoczył z pyskiem i nie dał im nawet dojść do słowa. Zamknął temat, ogłaszając oficjalną wersję, że chutliwy młodzieniec mieszka na plebanii, bo jest chory, a miłosierny ksiądz kanonik tylko się nim opiekuje. Nikt jakoś pasterzowi nie uwierzył. Nawet ci z najmłodszych roczników – zauważa kleryk ełckiego WSD. – Alumni tak się rozbestwili dyskusjami o relacjach seksualnych diecezjalnej elity, że biskup Mazur postanowił usunąć ze stanowiska rektora WSD ks. Andrzeja Jaśkę. Chce zastąpić go ks. Antonim Skowrońskim, dotychczasowym kanclerzem kurii. Decyzja ma zostać ogłoszona tuż przed rozpoczęciem nowego roku akademickiego – ujawnia sympatyzujący z „FiM” wikariusz. ! ! ! Seksaferę w WSD diecezji sosnowieckiej związaną z ujawnieniem szczegółów wizyty księdza M.T., rektora tej uczelni, w klubie gejowskim zamieciono pod dywan rezygnacją duchownego z zajmowanego dotychczas stanowiska celem „poświęcenia się wyłącznie pracy naukowej” (por. „Homo-oszołomo” – „FiM” 27/2013). Ordynariusz bp Grzegorz Kaszak krzywdy faworytowi nie zrobił i chwała mu za to, że zainstalował sekowanego przez prawicowych żurnalistów podwładnego w najbardziej prestiżowej
Ocenzurowany ksiądz Woźniak (z lewej) i biskup Kaszak
parafii katedralnej, gdzie ks. M.T. mieszka, odprawia msze i spowiada. Druga strona tego samego medalu wygląda mniej chwalebnie... Ksiądz kanonik Zygmunt Woźniak (82 l.) był przez kilkadziesiąt lat proboszczem (ostatnio w parafii św. Maksymiliana w Dąbrowie Górniczej). Po przejściu na emeryturę osiadł w Domu św. Józefa w Będzinie – diecezjalnym ośrodku dla szczególnie zasłużonych seniorów, pełniącym także funkcje hotelowe dla czynnych zawodowo najważniejszych kurialistów z kanclerzem na czele. Biskup Kaszak mianował ks. Zygmunta kronikarzem Domu. Ale nie chodziło tylko o jego lekkie pióro, doskonały zmysł obserwacyjny oraz swobodne posługiwanie się internetem. – Woźniak napisał książkę zatytułowaną „Bogu z Jego darów” i przygotował do druku część drugą. Gdy pojawiła się jej partia pilotażowa, kuria wpadła w panikę. Biskup zatrzymał proces wydawniczy, nakazał zarekwirować wszystkie egzemplarze, powołał specjalną komisję do zbadania zawartych w książce treści, a nawet
wydał księżom polecenie, żeby donosili o każdym sygnale, że pozycja jeszcze gdzieś fizycznie istnieje. Dzisiaj jest ona białym krukiem. Miałem okazję ją przekartkować. Zygmunt przelał na papier swoją wiedzę o nadużyciach w diecezji oraz homo-mafijnych układach. Dostał kategoryczny zakaz podejmowania jakichkolwiek inicjatyw piśmienniczych i pozostaje pod czujną obserwacją, czy aby się z tego nie wyłamuje – twierdzi emerytowany duchowny z Sosnowca. Ponieważ mimo intensywnych starań nie zdobyliśmy drugiej części „Bogu z Jego darów”, zwróciliśmy się bezpośrednio do autora. – Proszę wybaczyć, ale nie mogę jej sprzedać ani w jakiejkolwiek innej formie udostępnić. Musicie popytać u innych księży, bo ja miałem już wystarczająco dużo kłopotów ze strony przełożonych i nie chcę kolejnych. W zasadzie nie wolno mi nawet rozmawiać o tej książce – wyjaśnił szczerze zakłopotany ks. Woźniak. Szczęśliwym posiadaczom zakazanego dzieła składamy niniejszym ofertę jego zakupu lub wypożyczenia.
9
Gwarantujemy dyskrecję, cena do negocjacji... ! ! ! Z komunikatu Komendy Wojewódzkiej Policji w Gorzowie Wielkopolskim: „Funkcjonariusze ruchu drogowego patrolujący okolice gminy Stare Kurowo (diecezja zielonogórsko-gorzowska – dop. red.) zauważyli, jak w ich kierunku zbliża się osobowa skoda. Okazało się, że za kierownicą auta siedział 15-letni mieszkaniec gminy, a obok niego właściciel pojazdu. Młodzieniec tłumaczył policjantom, że chciał się „przejechać”. Właściciel auta, także mieszkaniec gminy Stare Kurowo, został ukarany mandatem karnym za to, że udostępnił samochód osobie, która nie miała uprawnień do kierowania. O zachowaniu 15-latka poinformowano Sąd Rodzinny i Nieletnich w Strzelcach Krajeńskich”. Policja przemilczała fakt, że ów nastolatek (personalia znane redakcji) jest ministrantem, zaś właściciel skody to wielce wpływowy proboszcz i dziekan, 62-letni ks. kanonik dr Roman S. – Już od kilku miesięcy otrzymywaliśmy sygnały, że jeździ z małolatem, pozwalając mu prowadzić. Nierzadko po nocy. Parafianie są bardzo tolerancyjni, ale także wyczuleni, ponieważ „wujek Roman” wykazuje zamiłowanie do sponsorowania wybranych chłopców. Wcześniej miał pod czułą opieką ministranta Robercika M., a gdy ten dorósł i wyjechał, wziął sobie następnego. Rówieśnicy już niejednokrotnie skopali koledze tyłek za tę kłującą w oczy przyjaźń, więc ksiądz kupił mu teraz na otarcie łez tableta i traktorek-kosiarkę, którym chłopak jeździ wokół plebanii, żeby się wprawiać. Chory układ, skoro jednak rodzice i kuria biskupia nie reagują, nic nam do tego – podkreśla policjant ze Strzelec. Ksiądz Roman S. nie odpowiedział „FiM” na pytanie o motywy nocnych eskapad z ministrantem (bez prawa jazdy!) za kółkiem. ANNA TARCZYŃSKA
Zdrowie generałów! Wielka mobilizacja w częstochowskim szpitalu! Epidemia?! Nie, pielgrzymka. Orkiestra Reprezentacyjna Wojska Polskiego, arcybiskup częstochowski i biskup polowy WP, dwóch naszych rodzimych generałów i pięciu z armii sojuszniczych, kilkudziesięciu kapelanów – tak wyglądała czołówka 22. Pieszej Pielgrzymki Żołnierzy, która w sile ponad 600 wojaków z Polski, USA, Niemiec, Litwy i Łotwy wkroczyła 14 sierpnia na Jasną Górę. Najwyższy szarżą był dowódca Wojsk Lądowych gen. broni Zbigniew Głowienka (na zdjęciu obok biskupa polowego Józefa Guzdka). W wypowiedzi dla paulińskiej rozgłośni radiowej ujawnił, że podległa mu formacja wraz z Inspektoratem Wsparcia Sił Zbrojnych tradycyjnie już zajmowała się
„współorganizacją i zabezpieczeniem” imprezy. „Mamy doświadczenie, jesteśmy wyposażeni, mamy określony sprzęt, który i w misjach wykorzystujemy, przygotowani jesteśmy do trudnych warunków polowych, ażeby właściwe się zabezpieczyć” – chwalił się gen. Głowienka. A w praktyce pielgrzymkowej? Dotarliśmy do dokumentu, który powinien dać wiele do myślenia zwykłemu „mięsu armatniemu” i cywilbandzie korzystającej z usług publicznej służby zdrowia. Oto zarządzeniem dyrektora naczelnego Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego
w Częstochowie 14 sierpnia postawiono w stan gotowości bojowej wszystkie (z wyłączeniem dziecięcych, psychiatrycznych i onkologicznych)
oddziały tej placówki. Zarezerwowano sale i łóżka, dostawy z banku krwi, zmobilizowano dodatkowy personel. Powód: teoretyczna możliwość, że przechadzka na Jasną Górę zaszkodzi któremuś z siedmiu generałów! – Takie było życzenie armii i polecenie wojewody śląskiego. Na szczęście żaden z pacjentów nie zmarł nam podczas przenoszenia – podkreśla jeden z ordynatorów. MARCIN KOS
10
Nr 34 (703) 23–29 VIII 2013 r.
POD PARAGRAFEM
nieustannie ścigających deputowanego po ulicach rodzinnego Podkarpacia, wyzywających go i smarujących na murach „heterole do gazu!”. Jego kolejna interpelacja (z marca 2013 r.) to zapewne pokłosie traumy, jakiej doznał dzięki potwornym homopingwinom. Oto wywodził on, że „projektodawcy (...) ustaw o związkach partnerskich przyczyniają się do zaburzeń rozwoju dzieci, więc może i tych należałoby (...) izolować od społeczeństwa”. Zauważał jednocześnie, że w tym celu należałoby znieść ich immunitet parlamentarny. Jak należy sądzić, pierwszym krokiem powinno być sprawdzenie orientacji seksualnej posłów, następnie napiętnowanie ich i w końcu odizolowanie (w ramach walki z dyskryminowaniem uciśnionego polityka z dominacją homoseksualnego lobby). Trzeba przyznać, że jest to zaiste diaboliczny plan królobójstwa na polskiej prawicy. Ale to nie koniec antyhomoseksualnej krucjaty Kazimierza Ziobry. W maju 2013 r. został on poruszony do głębi dwiema konferencjami z udziałem nauczycieli szkół wszystkich szczebli, podczas których „dyskutanci zachęcali do częstszej organizacji spotkań z działaczami promującymi homoseksualizm, takimi jak Robert Biedroń”. Biorąc pod uwagę, że poseł SP wysmarował trzykrotnie więcej interpelacji „w sprawie homoseksualizmu” niż Biedroń, słuszny jest ten protest – wszak o jego
znoju podczas konferencji pewnie nikt nie wspomniał. Aktywnym homopropagandystą jest również poseł Artur Górski, znany z obrony „cywilizacji białego człowieka”. Na posiedzeniu Sejmu w lipcu 2013 r. wyraził zaniepokojenie faktem, że „pod wpływem lobby homoseksualistów Ministerstwo Zdrowia usunęło zapis o tym, że homoseksualizm należy do zaburzeń i patologii”. Słuszny jest ten niepokój. Otóż macki homolobby sięgają aż WHO, która skreśliła homoseksualizm z listy „zaburzeń i patologii” w 1990 r. Działania Ministerstwa Zdrowia są jedynie pokłosiem tego skandalu. Poseł Jan Dziedziczak zauważył natomiast rezolutnie, że „procent samobójstw wśród homoseksualistów jest znacznie wyższy. To jest ewidentny sygnał, że to szczęścia nie daje”. Genderowi kłamcy twierdzą, że samobójstwa homoseksualistów to w dużej mierze zasługa polskiego państwa, które uprawia instytucjonalny homocaust, systematycznie obrażając i poniżając ustami swoich przedstawicieli oraz odmawiając wszelkich praw osobom LGBT, na przykład bluzgając im w twarz pawiami, takimi jak wypowiedź posła Tadeusza Woźniaka: „Homoseksualizm od wieków uważa się za poważne zepsucie”. Jednak my dajemy odpór tym pogłoskom! W Polsce pod rządami tak oświeconej klasy politycznej nie jest możliwe, aby ktoś czuł się wyalienowany i napiętnowany. Niedopuszczalne jest nawet uznawanie, że za samobójstwa osób LGBT odpowiadają prawicowi politycy – wszak wykazaliśmy, że angażują się oni silnie we włączanie tematyki homoseksualizmu w samo centrum debaty publicznej (tzw. mainstreaming). JERZY DOLNICKI
a) na wszystkich działkach rolnych położonych na obszarze ONW, b) na części działek rolnych położonych na obszarze ONW, a łączna powierzchnia działek rolnych, na których nadal jest prowadzona działalność rolnicza, wynosi mniej niż hektar; albo: 2) część płatności ONW, która została przyznana do powierzchni tych działek rolnych, na których nastąpiło to zaniechanie, za cały okres jej pobierania, jeżeli łączna powierzchnia działek rolnych, na których nadal jest prowadzona działalność rolnicza, wynosi co najmniej hektar. Przepis par. 9 ust. 3 rozporządzenia RM stanowi o okolicznościach, w których płatność ONW nie podlega zwrotowi. Okoliczności te są następujące: 1) przerwanie prowadzenia działalności nastąpiło na skutek zaistnienia chociażby jednej z następujących okoliczności: a) długotrwała niezdolność do pracy producenta rolnego, b) wystąpienie klęski żywiołowej, c) zniszczenie budynków inwentarskich w gospodarstwie rolnym
producenta rolnego na skutek ognia lub innych zdarzeń losowych w rozumieniu przepisów o ubezpieczeniach obowiązkowych, Ubezpieczeniowym Funduszu Gwarancyjnym i Polskim Biurze Ubezpieczycieli Komunikacyjnych, d) wystąpienie choroby zakaźnej zwierząt w gospodarstwie rolnym producenta rolnego, e) wywłaszczenie nieruchomości, na której są położone działki rolne objęte wnioskiem, f) rozwiązanie przez wydzierżawiającego umowy dzierżawy gruntów rolnych, na których są położone działki rolne objęte wnioskiem, z powodu zaistnienia okoliczności, za które dzierżawca nie ponosi odpowiedzialności. Aby móc powołać się na te okoliczności, w myśl par. 9 ust. 3 pkt 2 przytaczanego Rozporządzenia Rady Ministrów, producent rolny musi zawiadomić kierownika biura powiatowego Agencji o zaistnieniu chociażby jednej ze wskazanych wyżej okoliczności, na skutek której nastąpiło zaniechanie działalności rolniczej. Opracował MECENAS
CO W PRAWIE PISZCZY
Sejmowa homopropaganda Słowo „homoseksualizm” ostatnio pada w Sejmie na tyle często, że sytuacja powoli ewoluuje w stronę „homopropagandy”. Najczęściej temat pojawia się w wypowiedziach będących wyrazem zatroskania naszej awangardy intelektualnej – że tak pozwolę sobie określić posłanki i posłów na Sejm – „problemem homoseksualizmu”. Deputowani, niestety, nie są w stanie pojąć, iż homoseksualizm jest orientacją seksualną, a nie problemem, i że można go leczyć z równym skutkiem, jaki przynoszą próby namówienia europosła Jacka Kurskiego na ostrożną jazdę samochodem czy Krystyny Pawłowiczówny na elegancję wypowiedzi. Starać się można, ale próżny to trud i daremne żale. Co zaskakujące, najaktywniejszymi homopropagandystami są posłowie prawicy. Ci bowiem najczęściej poruszają w swoich ustnych i pisemnych wypowiedziach temat jednej z dwóch podstawowych orientacji seksualnych. Co interesowało posłów „w temacie homoseksualizmu”? Posłankę Pawłowicz na przykład zajmowała kwestia leczenia. Odporna na wiedzę posłanka (bo przecież wiemy od ponad 20 lat, że homoseksualizm nie jest chorobą i się go nie leczy – o czym zaświadcza m.in. Światowa Organizacja Zdrowia) dociekała w interpelacji z marca tego roku,
czy minister zdrowia nie sądzi, że działania rządu „winny pójść w kierunku wspierania działań umożliwiających osobom z problemem homoseksualizmu podjęcie właściwej terapii”. Minister nie uważał, a nawet zatwardziale odparł, że „terapia konwersyjna (tj. reparatyw- Poseł Artur Górski na) jest nieetycznym nadużyprawicowej partii), ten będzie może ciem psychiatrii i zasługuje na sankrozczarowany, że owymi seksualnymi cje ze strony środowiska profesjonaagresorami były... homoseksualne pinlistów”. Posłanka profesorka nie ustagwiny wychowujące wspólnie małe je jednak w zachęcaniu do „leczenia” pingwiniątko. Poseł niestety nie zdragejów oraz lesbijek. dził, na czym polegała agresja pinSzczególną skłonność do zajmogwinów homoterrorystów. Sterrorywania się tzw. problemem homosekzowany deputowany dociekał w insualizmu zdradza poseł Kazimierz terpelacji, „dlaczego pozwala się Ziobro z Solidarnej Polski. Ten abna publiczną dyskryminację i obrasolwent KUL i były hutnik (po przeżanie osób heteroseksualnych (które mianie tak jak wielu innych działaczy jako jedyne zgodnie z prawem natu„Solidarności” został oczywiście dyry gwarantują prokreację)?”. Złoślirektorem – on akurat w urzędzie prawiec dodałby, że żywym przykładem cy) aż trzykrotnie ekscytował się hoowego „gwarantowania prokreacji” moseksualizmem w swoich interpelajest koleżanka Kazimierza Ziobry cjach. Oto w maju 2012 r. wypłakiz sejmowych ław, wspomniana już pował się ministrowi sprawiedliwości, że słanka Pawłowiczówna. No wprost homoseksualiści „agresywnie i ekspansywnie promują swoją seksualmultum dziatek spłodziła! My nie ność”. Kto spodziewał się, że Ziobrę jesteśmy jednak złośliwi i przyłączanapadł w sejmowej toalecie jakiś homy się do poselskiego pytania pomoseksualny poseł (np. lider innej rażeni wizją hord homoseksualistów
Porady prawne Płatności ONW Posiadałem gospodarstwo rolne i w latach 2004, 2005, 2006 składałem wnioski o przyznanie pomocy finansowej z tytułu ONW, którą otrzymałem. W październiku 2006 r. sprzedałem gospodarstwo, ponieważ stan zdrowia nie pozwalał mi dalej go prowadzić. Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa przysłała mi decyzję zwrotu w całości pobranych płatności ONW. Czy Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa słusznie zasądziła zwrot otrzymanych płatności ONW? Z podanych przez Pana informacji wynika, że pobierał Pan środki finansowe z tytułu ONW przez trzy lata (2004, 2005, 2006), a w październiku przestał Pan prowadzić gospodarstwo i zdecydował się na
sprzedaż. Niestety, decyzja nakazująca zwrot w całości otrzymanych płatności jest prawidłowa na gruncie obowiązujących przepisów. Rozporządzenie 1257/1999/WE z dnia 17 maja 1999 roku w sprawie wsparcia rozwoju wsi przez Europejski Fundusz Orientacji i Gwarancji Rolnej w art. 14 przewiduje szereg warunków, które należy spełnić, by otrzymać dopłaty ONW. Jeden z nich jest przewidziany w art. 14 ust. 2 ww. rozporządzenia. Przepis ten stanowi, że dodatki wyrównawcze są przyznawane na każdy hektar gruntów użytkowanych rolniczo przez rolników, którzy m.in. podejmują się prowadzić działalność rolniczą na obszarze o mniej korzystnych warunkach gospodarowania, przez przynajmniej pięć lat od pierwszej wypłaty dodatku wyrównawczego. Sankcje za niezachowanie tego wymogu znajdują się w Rozporządzeniu Rady Ministrów
z dnia 14 kwietnia 2004 r. w sprawie szczegółowych warunków i trybu udzielania pomocy finansowej na wspieranie działalności rolniczej na obszarach o niekorzystnych warunkach gospodarowania, objętej planem rozwoju obszarów wiejskich (Dz.U. z 14.04.2004, nr 73, poz. 657 z późn. zm.). Paragraf 9 ust. 2 wskazanego rozporządzenia RM stanowi, że w przypadku zaniechania działalności rolniczej na działkach rolnych położonych na obszarze ONW w okresie objętym zobowiązaniem, o którym mowa m.in. w par. 2 ust. 1 pkt 1 tego rozporządzenia (który z kolei odsyła do przytoczonego powyżej rozporządzenia 1257/1999/WE, przewidującego zobowiązanie rolnika do pięcioletniego gospodarowania), producent rolny zwraca: 1) całość płatności ONW za cały okres jej pobierania, jeżeli zaniechanie to nastąpiło:
Nr 34 (703) 23–29 VIII 2013 r. zacuje się, że przybysze z Rosji, Ukrainy i Białorusi wydają u nas na zakupy ponad 6 mld złotych rocznie. W związku z tym już w 2008 r. Radosław Sikorski, szef polskiej dyplomacji, obiecywał: „(…) wzmożona ochrona wschodnich granic unijnych, jakimi są granice RP z Rosją, Ukrainą i Białorusią, nie doprowadzi do tworzenia nowych barier na kontynencie. Chcemy takiego uregulowania zasad ruchu osobowego ze wschodnimi sąsiadami, aby nie stwarzać niepotrzebnych ograniczeń w przyjazdach. Tym zaś, którzy widzą w nas rusofobów, powiadamy: chcemy, by obywatele Federacji Rosyjskiej, podobnie jak Ukrainy czy Białorusi (…), mieli jak najbardziej ułatwiony dostęp do Unii Europejskiej, by mogli swobodnie przybywać jako mile widziani turyści, studenci i przedsiębiorcy”.
S
PATRZYMY IM NA RĘCE
pod koniec XX wieku należały do najwyższych w Federacji Rosyjskiej i ta tendencja nadal się utrzymuje. Prezydent Władimir Putin już w 2001 roku zalecił rządowi Rosji „podjęcie działań na rzecz utworzenia w Kaliningradzie centrum usług finansowych na miarę Frankfurtu i miejsca integracji Rosji z UE”. Zalecenie to nie uległo zmianie, a miasto rośnie w siłę. Pat wokół obwodu kaliningradzkiego rozwiązał wiosną 2005 roku ówczesny minister spraw zagranicznych Niemiec Joschka Fischer z Partii Zielonych. Przekazał on urzędnikom Komisji Europejskiej niemieckie tłumaczenia starych, nieobowiązujących już, polsko-czechosłowackich i polsko-czeskich umów o tak zwanym małym ruchu granicznym.
W potrzasku W rzeczywistości nasza wschodnia granica jest murem trudnym do przeskoczenia ze względu na kłopoty z uzyskaniem polskiej wizy. Sytuacji nie ułatwia nawet fakt, że Warszawa podpisała ze swymi wschodnimi sąsiadami umowy o małym ruchu granicznym, przewidujące uproszczony tryb przekraczania granic. Porozumienia te dotyczą mieszkańców i osób zameldowanych w pasie przygranicznych gmin. Przez wiele lat w granicznej pułapce tkwili mieszkańcy obwodu kaliningradzkiego, otoczonego zewsząd przez państwa UE. Jest to klasyczny przykład eksklawy. W podręczniku do nauki stosunków międzynarodowych profesora Romana Kuźniara czytamy, że jest to „część terytorium państwa A otoczona przez zwarte obszary należące do państwa B, federacji lub unii państw”. Rosjanie już wiosną 2001 r. zwrócili się do ówczesnego premiera Jerzego Buzka z prośbą o uregulowanie sprawy przejazdów mieszkańców obwodu kaliningradzkiego przez i do Polski. W odpowiedzi usłyszeli, że „w tej sprawie Polska będzie się kierowała zasadami układu z Schengen. Nie ma więc mowy o żadnych eksterytorialnych korytarzach prowadzących przez Polskę do Kaliningradu, będącego częścią terytorium Rosji”. Jego słowa powtórzył rok później Leszek Miller. Rzecz w tym, że oficjalnie żaden wysłannik władz Rosji nigdy nie wspomniał o żadnych korytarzach. Prosili oni tylko o bardziej liberalną wykładnię regulacji strefy Schengen, na przykład bezpłatne wizy tranzytowe wydawane przez Polskę i Litwę.
Bruksela interweniuje W tle tej rozgrywki stały olbrzymie pieniądze. Otóż Kaliningrad w 1988 r. stał się specjalną strefą ekonomiczną. Zachodnie firmy inwestowały tam na potęgę. Przeciętne dochody mieszkańców tego regionu już
Mur graniczny Kolejki pod polskimi konsulatami w Rosji, na Białorusi i Ukrainie, dziwni pośrednicy pomagający w pozyskaniu wiz i zawieszający się system komputerowy – tak w praktyce wygląda „otwarcie na Wschód”. Na ich podstawie mieszkańcy gmin położonych w 15-kilometrowej strefie przygranicznej mogli wjeżdżać na terytorium drugiego państwa na podstawie dokumentu tożsamości (dowód osobisty, prawo jazdy, książeczka ubezpieczeniowa) – bez potrzeby wyrabiania paszportu i wizy. Doradcy KE mieli przygotować analogiczne rozwiązania dla Kaliningradu. Udało się to w listopadzie 2006 roku. Parlament Europejski projekt stosowanego rozporządzenia przyjął 26 grudnia 2006 roku, i to większością głosów (?). Przeciw głosowali między innymi eurodeputowani brytyjskiej Partii Konserwatywnej, członkowie włoskiej skrajnej prawicy oraz naszego PiS i LPR. Komisja Europejska zaproponowała Polsce, Litwie i Rosji, aby na początek mały ruch graniczny wdrożyć w obwodzie kaliningradzkim. Spotkało się to ze zdecydowanym sprzeciwem ówczesnych prezydentów Polski i Litwy, tj. Lecha Kaczyńskiego i Valdasa Adamkusa. Obaj dowodzili, że doprowadzi to do obniżenia poziomu bezpieczeństwa w całej Unii, bo Kaliningrad jest siedliskiem mafii. Ich sprzeciw nie wstrzymał na szczęście prac unijnych, polskich i rosyjskich zespołów przygotowujących odpowiednie regulacje. Ostatecznie całość prac udało się zamknąć wiosną 2012 roku. Wtedy to Sejm przegłosował ratyfikację umowy pomiędzy Polską a Rosją w sprawie małego ruchu granicznego.
Przeciwko głosowali posłowie PiS, dowodzeni przez takie tuzy dyplomacji jak była minister spraw zagranicznych Anna Fotyga, były wiceszef dyplomacji Krzysztof Szczerski i były wiceszef BBN Witold Waszczykowski. Ten ostatni twierdził, że Rosji nie wolno iść na rękę, lecz raczej ukarać za brak demokracji. Wszyscy oni w latach 2006–2007 tworzyli – ku rozbawieniu naszych partnerów z innych państw – ścisłe kierownictwo MSZ i Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej. Są także wymieniani jako kandydaci do ministerialnych foteli po ewentualnych wygranych przez PiS wyborach w 2015 r. Według nich mały ruch graniczny z obwodem kaliningradzkim grozi zalaniem Europy przez tamtejszą mafię, a więc rozłoży UE gospodarczo i politycznie. Ich zdaniem ułatwienia w podróżowaniu jego mieszkańców do Polski są zbędne, gdyż… nie mają oni bliskich na naszych cmentarzach. Ta sama trójka w 2007 r. ostatecznie zablokowała budowę polsko-białoruskiego przejścia granicznego Włodawa-Tomaszówka. Wszystkie niezbędne dokumenty w tej sprawie przygotował jeszcze rząd Marka Belki. Władze białoruskie czekały z odwetem 3 lata. Wiosną 2010 roku zablokowały bezterminowo wejście w życie umowy o małym ruchu granicznym w rejonie Białegostoku. W swojej kampanii sprzeciwu wobec otwarcia granicy z Kaliningradem posłowie PiS zapomnieli
o drobiazgu, jakim jest kilkunastotysięczna kaliningradzka Polonia. Skąd ona się tam wzięła? Większość stanowią osiedleni tam przez Rosjan ewakuowani z Kazachstanu potomkowie Polaków deportowanych w latach 1937–1940 z Ukrainy i Białorusi. Na początku 2011 r. skarżyli się oni, że choć mają Polskę za miedzą, to nie mogą do niej swobodnie przyjechać ze względu na koszty i procedury wizowe, bo nie obejmuje ich Karta Polaka. Obowiązujący od lipca 2012 r. mały ruch graniczny wszystko odmienił.
Niewykorzystane szanse Cieszą się z niego bardzo producenci i usługodawcy działający na terenie Warmii i Mazur oraz ich kontrahenci z głębi Polski, bo równie dobrej koniunktury gospodarczej nie notowali od ponad 15 lat. Przyjeżdżający bogaci Rosjanie kupują na pniu polską żywność, meble, plastikowe okna, kleje budowlane i farby, gry komputerowe, zabawki. Chętnie korzystają z salonów fryzjerskich, restauracji i pubów, gdzie zostawiają spore kwoty. Z szacunków GUS wynika, że w okresie od października 2012 roku do marca 2013 roku mieszkańcy samego obwodu kaliningradzkiego wydali w Polsce ponad 220 milionów złotych. Zadowolenia nie ukrywa także rosyjska lokalna administracja, bo wzrosły jej przychody z tytułu opłat paszportowych. Pomiędzy lipcem 2012 roku a czerwcem 2013 roku przyjęła ponad 600 tysięcy wniosków o jego wydanie. Z raportu władz obwodu wynika, że w czerwcu ubiegłego roku posiadało go tylko 150 tysięcy spośród 970
11
tysięcy jego mieszkańców, a w połowie sierpnia 2013 roku – już 850 tysięcy. Większość posiadaczy występuje o polskie wizy i dokumenty małego ruchu granicznego. Niestety, muszą stać w długich kolejkach do konsulatu lub korzystać z odpłatnego pośrednictwa tak zwanych centrów wizowych. Rosyjskie lokalne serwisy internetowe zwracają uwagę na kolejki do odprawy na czterech czynnych przejściach granicznych. Są one zbyt małe, aby sprawnie obsłużyć rosnącą liczbę podróżnych. Jeszcze gorzej władze Polski traktują Białorusinów i Ukraińców. Trzeba to natychmiast zmienić, i to w naszym interesie! Siła nabywcza wschodnich Słowian z roku na rok rośnie, ale – niestety – powoli zaczynamy przegrywać rywalizację o ich portfele. – Analiza przygotowana przez Jakuba Łoginowa, korespondenta wpływowego ukraińskiego tygodnika opinii „Dżerkało Tyżnia” w Polsce, wyjaśnia, że jedną z przyczyn jest bardzo długi czas standardowego oczekiwania na krótkoterminową wizę. Sięga on już nie tygodni, ale miesięcy. Nasze konsulaty w Rosji, na Białorusi i Ukrainie zatrudniają po prostu za mało ludzi. Ich prace miał uprościć system elektronicznego składania wniosków, ale blokują go skutecznie miejscowi hakerzy, którzy współpracują z sieciami pośredników oferujących pomoc w przyśpieszeniu załatwienia wizy. Znany ukraiński podróżnik i bloger Orest Zub wyliczył, że osoby korzystające z ich pośrednictwa płacą za nią – zamiast 35 – nawet 300 euro. Trudności w uzyskaniu przez Białorusinów polskiej wizy są na rękę prezydentowi Aleksandrowi Łukaszence, bo na tym buduje on propagandę zniechęcania do Polski. Do argumentu poniżania i lekceważenia ubiegających się o wizę odwołują się także w swoich antypolskich akcjach ukraińscy szowiniści. Kolejki może zmniejszyć wydawanie od razu wiz długoterminowych, ale dzisiaj dominują te krótkoterminowe. Pięcioletnie pozwolenia na wielokrotny wjazd wystawiają Białorusinom i Ukraińcom dyplomaci łotewscy, fińscy i słowaccy, którzy nie boją się ewentualnych problemów z gośćmi ze Wschodu. Wiedzą bowiem, że zgodnie z regulacją strefy Schengen unieważnienie w takim przypadku wizy i wydalenie niemile widzianego przybysza jest bardzo proste. Także dwie bratysławskie firmy prywatne uruchomiły w tym roku regularne bezpośrednie linie autokarowe na Ukrainę i Białoruś. Niektóre z tych autobusów jadą tranzytem przez Polskę. W cenie najdroższego biletu znajdziemy także słowacką pięcioletnią wizę oraz pomoc przy załatwianiu dużych zakupów. Oczywiście w firmach słowackich, nie polskich. MC
12
Nr 34 (703) 23–29 VIII 2013 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
ak przynajmniej uważa minister zdrowia, który czuwa nad tym, czy kurorty spełniają restrykcyjne walory ustawowe (mowa o ustawie z dnia 28 lipca 2005 r. o lecznictwie uzdrowiskowym, uzdrowiskach i obszarach ochrony uzdrowiskowej oraz o gminach uzdrowiskowych). Jego pracownicy stwierdzili ostatnio, że dziesięć spośród 45 oficjalnie uznanych uzdrowisk, tzw. statutowych, nie ma powodów do dumy. Na liście, szybko ochrzczonej czarną, znalazły się Goczałkowice-Zdrój, Kamień Pomorski, Sopot, Cieplice-Zdrój, Augustów, Muszyna, Dąbki, Krasnobród, Wapienne i Supraśl.
T
4,26 zł za dobę od osoby przebywającej na obszarze uzdrowiska), ale także niemałe dotacje z budżetu państwa, w wysokości równej wpływom z tytułu opłaty uzdrowiskowej pobranej w roku poprzedzającym rok bazowy. To znaczy od kilkuset tysięcy złotych do kilku milionów. Nic dziwnego, że włodarze zagrożonych gmin protestują, chociaż nie zawsze są bez winy. ! ! ! Dąbki to uzdrowisko położone w gminie Darłowo. Na szali leży tu około tysiąca miejsc pracy w siedmiu zakładach leczniczych. Na listę ministra trafiły Dąbki z uwagi na brak własnej borowiny. Jest ona sprowadzana z Kołobrzegu i nie dlatego, że
Chore uzdrowiska Z biegiem lat nasze kurorty sukcesywnie przeobrażają się z zapyziałych w europejskie. Mimo to co czwarte polskie uzdrowisko niedomaga. Grzechy główne: hałas, zapylenie, brak eksploatacji złóż leczniczych. Stowarzyszenie Gmin Uzdrowiskowych zarzuca Ministerstwu Zdrowia indolencję oraz krecią robotę. Resort z kolei wytyka władzom kurortów opieszałość i brak zaangażowania. Krzysztof Bąk, rzecznik resortu zdrowia, wyjaśnia, że gminy miały czas na przygotowanie się do zmian i spełnienie odpowiednich warunków: – Minister poinformował je o konieczności usunięcia nieprawidłowości na ich obszarze w decyzjach wydanych w 2009 r., potwierdzających możliwość prowadzenia lecznictwa uzdrowiskowego. Gminy miały na przygotowania do zmian 5 lat. Teraz ministerstwo daje im czas do końca roku. Pomiędzy młotem a kowadłem znaleźli się kuracjusze, bo nie mają pewności, czy wybierając się do wód, nie zostaną przypadkiem nabici w butelkę. A oni są na wagę złota, wszak generują zatrudnienie nie tylko w sanatoriach i zakładach leczniczych, ale również we wszystkich obiektach, z których przy okazji pobytu korzystają. Gra idzie o wysoką stawkę. Statut uzdrowiska oznacza dla gmin nie tylko dodatkowe pieniądze od przebywających na jej terenie gości (zgodnie z obwieszczeniem ministra finansów w sprawie górnych stawek kwotowych podatków i opłat lokalnych w 2013 r. stawka opłaty uzdrowiskowej może wynosić do
na terenie Dąbek nie ma złóż, ale dlatego, że są one położone na terenie Agencji Rynku Rolnego (złoża „Porzecze” na 3-hektarowej działce pomiędzy Pęciszewkiem i Porzeczem), zaś gmina od czterech lat usiłuje je przejąć, ale bezskutecznie. Kolejny przetarg ma się odbyć jesienią 2013 r. i władze Darłowa zarzekają się, że jak tylko uda się w końcu wygrać – ruszą z wydobyciem. Ale wójt Darłowa nie próbował nawet przejąć działki od Agencji. Brak eksploatacji borowiny wytknął minister Bartosz Arłukowicz również władzom Augustowa oraz Krasnobrodu, który torf ten sprowadza z Horyńca, chociaż już ponad 10 lat temu, a więc w czasie, gdy miasteczko uzyskało status uzdrowiska, gmina kupiła działkę ze złożami. Przez ten czas władze nie poczyniły żadnych kroków, aby eksploatację rozpocząć. – Zakłady lecznictwa, które znajdują się na obszarze uzdrowiska, powinny używać tych surowców w terapii – mówi Krzysztof Bąk. Dla Tadeusza Popławskiego z Urzędu Miejskiego w Augustowie, argumenty rzecznika MZ są nie do przyjęcia, bo faktycznie – Augustów borowinę sprowadza z Białegostoku, ale tylko dlatego, że jego złoża zostały objęte obszarem Natura 2000, co oznacza całkowity zakaz eksploatacji… ! ! ! Kolejny kłopot to hałas. Jego nadmiar wytyka resort między innymi władzom Kamienia Pomorskiego
czy Goczałkowic-Zdroju. Hałas stał się przyczyną, z powodu której pod znakiem zapytania stoi uzdrowiskowa przyszłość Sopotu. Minister uznał, że w tym kurorcie panuje zbyt duży hałas i przekroczona jest norma pyłu PM10 – mieszaniny substancji organicznych i nieorganicznych (m.in. metale ciężkie i dioksyny). Miasto ma do stracenia nie tylko 3,4 mln zł rocznie z tytułu wpływów z opłaty uzdrowiskowej, ale również blisko dwie setki miejsc pracy. Władze miasta już dwa lata temu zapewniały, że z pyłem się uporają, jednak urzędnicy ministra Arłukowicza nie doczekali się informacji na temat podjętych w tym kierunku działań. Przyparty do muru prezydent Sopotu Jacek Karnowski postanowił zamknąć część ulic dla samochodów ciężarowych oraz posadzić szpaler drzew. Liczy, że to problem rozwiąże. Z pyłem kłopot mają również Cieplice-Zdrój, które do końca bieżącego roku mają doprowadzić do normy stężenie pyłów zawieszonych. Zdaniem Jana Golby, szefa Stowarzyszenia Gmin Uzdrowiskowych (SGU), normy hałasu zostały przekroczone o kilka decybeli, ale za to – wbrew temu, co zapowiada ministerstwo – uzdrowiskom nie można odebrać statusu. Przepychanka trwa, bo ministerstwo nie odpuszcza. A władze SGU jego działalność podsumowują w bardzo mocnych słowach (patrz ramka). Resort zdrowia do czasu oddania tego numeru „FiM” do druku nie przygotował riposty. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected] Fot. Autor
Fragmenty listu Stowarzyszenia Gmin Uzdrowiskowych do Ministra Zdrowia Uzdrowiska dla większości gmin, na obszarze których są położone, są dobrem bezcennym nie tylko z samego tytułu statusu uzdrowiskowego, ale także z tytułu wartości, które prezentują, i inspiracji, jakie czynią w zakresie rozwoju turystyki, rekreacji, spa, wellness, beauty. W szeroko rozumianym sektorze uzdrowiskowym pracuje ponad 20 tys. osób, a w turystyce ulokowanej w uzdrowiskach – około 60 tys. osób. Trzeba również pamiętać, że w ostatnich ośmiu latach w miejscowościach uzdrowiskowych zainwestowano w infrastrukturę uzdrowiskową, okołouzdrowiskową i turystyczną około 1,3 mld zł środków krajowych i unijnych. Stało się to niemałym wysiłkiem gmin, na obszarze których uzdrowiska są położone, ale dzięki temu są one dziś wyjątkowo dobrze doinwestowane i nie odbiegają w tym zakresie standardem w stosunku do tych europejskich. Przekazana przez Ministerstwo Zdrowia informacja nie tylko ten pozytywny wypracowany z wielkim mozołem wizerunek osłabiła, ale go wręcz zdeprecjonowała. Nie ma wątpliwości, że skutkować to będzie powściągliwością polskich kuracjuszy i turystów w wyborze miejsca swojego wypoczynku czy leczenia w wymienionych w informacji miejscowości uzdrowiskowych, tym bardziej że według Ministerstwa Zdrowia zagrożone są one nadmiernym hałasem, zanieczyszczeniem powietrza, niestosowaniem surowców naturalnych w procesie leczenia uzdrowiskowego. Te informacje to nie tylko dezinformacja, ale także kompletny brak profesjonalizmu i ewidentne nadużycie w stosunku do wszystkich polskich uzdrowisk, przeciwko czemu stanowczo protestujemy. (...) dla uzdrowisk nie ma obecnie ustalonego szczególnego (zaostrzonego) poziomu niektórych substancji w powietrzu, bo utraciło już moc zarówno rozporządzenie Ministra Środowiska z 2002 r., jak i 2006 r. Obowiązuje Rozporządzenie MŚ z dnia 24 sierpnia 2012 r. w sprawie poziomów niektórych substancji w powietrzu, w którym nie ma zaostrzonych norm dla uzdrowisk, oraz Rozporządzenie MŚ z dnia 13 września w sprawie oceny poziomów substancji w powietrzu. Ministerstwo Zdrowia także powinno wiedzieć i to, że Rozporządzenie Ministra Środowiska z dnia 14 czerwca 2007 r. w sprawie dopuszczalnych poziomów hałasu w środowisku określa zaostrzony poziom hałasu tylko dla strefy „A” uzdrowiska. Ponadto należy pamiętać, że nawet przekroczenie niektórych wskaźników – w tym przypadku może dotyczyć to tylko hałasu – nie powoduje utraty statusu uzdrowiska (...). Wymienione przez Ministerstwo Zdrowia uchybienia w żadnym przypadku nie są podstawą do wszczęcia procedury likwidacji uzdrowiska z wyjątkiem uzdrowiska Supraśl. Epatowanie społeczeństwa informacjami o zagrożeniu bytu 10 uzdrowisk w świetle zupełnie innych faktów prawnych i merytorycznych niż te, które zostały podane przez pracownika Ministerstwa Zdrowia, spowodowało nadszarpnięcie pozytywnego wizerunku uzdrowisk i w konsekwencji może doprowadzić do utraty kilku tysięcy miejsc pracy w kraju, w którym każde miejsce pracy jest na przysłowiową wagę złota. Mamy nadzieję, że minister w odpowiedni sposób zareaguje na zdarzenie, które miało miejsce, i wyjaśni wprowadzonemu w błąd społeczeństwu, że uchybienia, na które zwraca uwagę nadgorliwy urzędnik Ministerstwa Zdrowia, nie są i nie mogą być podstawą do pozbawiania uzdrowisk ich statusu. Oprac. OH
Nr 34 (703) 23–29 VIII 2013 r.
MITY KOŚCIOŁA
13
Igraszki z diabłem Czasem trudno się połapać, czy Kościół katolicki zwalcza diabła, czy też raczej go reklamuje. Także niektórzy katolicy mają z tym rozróżnieniem spory problem. Kilkakrotnie w ostatnim czasie pisaliśmy („FiM” 20/2013, 38/2012) o głębokiej wierze i atencji, jaką wielu świeckich i duchownych katolików obdarza szatana oraz okultyzm. Wierzą oni w diabła gorliwiej niż sataniści, a w czary – silniej niż niejedna czarownica. Choć oczywiście zapewniają, że szatana nienawidzą, a magii się brzydzą. Niektórzy egzorcyści opowiadają na przykład o swoich rozmowach z tzw. złymi duchami, także na tematy teologiczne. Byłoby to wszystko nawet zabawne, bo nic tak nie ośmiesza Kościoła jak on sam siebie, gdyby nie fakt, że zabawy w egzorcyzmy i straszenie czarami powodują u wielu osób zbędne rozterki, lęki oraz kłopoty natury psychicznej. Niektórzy – ci nieco wrażliwsi i nieco mniej zrównoważeni – zaczynają wierzyć, że mieszkają w ich psychice jakieś inne istoty. Cierpią z tego powodu, a nie ma zbyt wielu kompetentnych osób i środowisk, które chciałyby i potrafiły im pomóc. Okazuje się właśnie, że ta nasilająca się „promocja diabelstwa” (na wielką skalę propagują ją np. media pisowskie) zaczęła niepokoić także niektóre środowiska katolickie.
Nie wiemy, czy to po lekturze „FiM”, czy pod wpływem własnych przemyśleń atak na środowiska egzorcystyczne przypuścił „Tygodnik Powszechny”, pismo kościelne, ale takie trochę przez episkopat i większość kleru nielubiane. Bo za mało konserwatywne. „Tygodnik” zarzuca egzorcystom, że wykreowali się na celebrytów i że plotą w mediach żenujące głupstwa. Ksiądz Adam Boniecki na przykład zauważa: „Jeśli ktoś głosi, że szatańskie niebezpieczeństwo czai się w zaklętych przedmiotach, muzyce, ubraniu, w homeopatii, ćwiczeniach jogi, w jasełkowych diabłach – to czy nie jest już w świecie magii”? Duchowny przypomina, że niestworzone diabelskie historie rozpowszechniano od stuleci, aby reklamować sanktuaria w wojnie konkurencyjnej o klientów, tj. pielgrzymów. Zastanawia się, czy „przybywa egzorcystów, bo przybywa opętanych, czy przybywa opętanych, bo przybywa egzorcystów”… Boniecki prosi, aby egzorcyści nie wystawiali na pośmiewisko Kościoła. Bardzo to ładne, ale znacznie bardziej niż dobre imię Kościoła, który już od dawna go nie ma, martwią mnie
Ruchy abstynenckie nie zostały zainicjowane przez Kościół, ale przez środowiska lekarskie w XIX w. Długo zmagano się z oporem ze strony kleru, który słynął z zamiłowania do alkoholu i często czerpał znaczne zyski z jego produkcji. Powstające w XIX w. towarzystwa zwalczające pijaństwo kler oskarżał o związki z masonerią, o wrogość wobec Kościoła katolickiego i wszelkie inne „herezje” oraz kategorycznie zabraniał wstępowania do nich swoim wiernym. Poszło głównie o to, że świeccy obrońcy trzeźwości o rozpijanie społeczeństw ośmielili się oskarżać duchowieństwo. W ramach walki z alkoholizmem postulowali oni „uroczyste skasowanie” po parafiach, klasztorach i biskupstwach gorzelni, browarów oraz „piwnic pełnych omszonych butelek”, a niektórzy domagali się nawet likwidacji zakonów mnisich jako tych, które „produkują w olbrzymich rozmiarach” alkohol. „Ksiądz, a więc naczynie prawdziwego nabożeństwa i najprawdziwszej wiary jak tylko zacznie pić regularnie i codziennie, zatraca uczucia moralności” – pisał bez ogródek dr Benedykt Dybowski w rozprawie „O wpływie trunków alkoholicznych na organizm zwierzęcy i ludzki”, wydanej we Lwowie w 1902 roku. Kwestionariusz rozesłany w Galicji przez dr Zofię Daszyńską z Towarzystwa Eleuteryi wykazał, że księża piją tam „porządnie”. „Duchowieństwo świeckie i zakonne bez piwnic
ofiary egzorcystycznych eksperymentów. Przecież tzw. opętani to są konkretne osoby i ich rodziny, umęczone, oszukane, skołowane. Czasem bliskie samobójstwa. Do diabła z „dobrym imieniem” Kościoła! Tu ludzi trzeba ratować od skutków kościelnej głupoty, a czasem także złej woli. Jeszcze dalej niż Boniecki idzie jezuita Jacek Prusak, który swoim kolegom w katolickim kapłaństwie zarzuca, że „stworzyli krąg wzajemnej adoracji fascynujący się szatanem i robią darmową reklamę złu”. To jakby żywcem z „FiM” spisane! Nazywa ich też „celebrytami od szatana” i zarzuca narcyzm. Alarmuje także: „Przybywa »opętanych« – to problem dla psychiatrów mających potem do czynienia z ofiarami nie diabła, lecz księży. Największym problem są bowiem ich nadużycia, a nie demony”. Zauważa też, że poglądy wielu egzorcystów mają niewiele wspólnego z wiarą chrześcijańską. W końcu chrześcijanin to człowiek zbawiony, a skoro tak, to jakim to cudem egzorcyści „diagnozują” tyle problemów z szatanem u ludzi wierzących? To bardzo dobre pytanie, moim zdaniem! Odpowiedzi pojawia się kilka, w tym wszystkie złośliwe. Być może egzorcyści są po prostu nie tyle zepsutymi przed media „celebrytami” co po prostu oszustami. Albo… wierni Kościoła katolickiego nie są tak naprawdę chrześcijanami. Jedno i drugie jednocześnie
klasztornych i parafialnych egzystować nie może” – reasumował dr Dybowski. Wspominał, że kiedy w towarzystwie złożonym z kilku dam oraz mężczyzn przydarzyło mu się zwiedzać klasztor na Bielanach w Krakowie, na zakończenie wizyty wszyscy zostali ugoszczeni przez przeora starannie dobranymi butelkami wina – lekkiego i słodkiego dla dam, a także mocnego w omszonych butelkach dla mężczyzn.
też nie jest wykluczone. Nie wiem, która odpowiedź bardziej przypadłaby do gustu księdzu Prusakowi… Jezuita zwraca także uwagę na to, że zabawy z diabłem (w diabła?) są po prostu finansowo opłacalne. Wskazuje przy tym na miesięcznik „Egzorcysta”, który potrafił zrobić celebrytę z samego szatana. „Tygodnik Powszechny” pokpiwa nawet ze słynnego rzymskiego egzorcysty Gabriela Amortha, uznając go za „pierwszą medialną gwiazdę” w tym fachu.
chrześcijańską” w Galicji na przełomie XIX i XX wieku wypadało znacznie więcej wypitego alkoholu niż na statystycznego obywatela (stosunkowo mało pili Żydzi). A statystycznie (włączając w to dzieci) na głowę katolika wypadało po 10 litrów wódki 50-procentowej oraz 18 litrów piwa. „Jeżeli umiano skutecznie wmówić prostaczkom, że istnieją różnice grzeszne pomiędzy mięsem zwierząt ssących i ptactw
Cieszę się, że w samym Kościele pojawili się ludzie, którzy biją na alarm i próbują ratować ofiary katolickich zabobonów. Jednak trudno uciec przy tej okazji od pytania o to, czym jest w takim razie Kościół katolicki, skoro muszą po nim „sprzątać” psychiatrzy. I jak to możliwe, że w praworządnym ponoć kraju tak szkodliwa instytucja działa sobie i zarabia pieniądze, nie niepokojona przez wymiar sprawiedliwości. ADAM CIOCH
a raz w tygodniu nie piją wcale, oraz tych, którzy nie piją wódki, a innych napojów wyskokowych używają umiarkowanie. Celu jednak nie udało się zrealizować, ponieważ duchowni zaczęli się domagać stworzenia czwartej kategorii członków obejmującej tych, którzy piją wódkę, byle dobrą (tzn. nie zafarbowaną) i krajowego wyrobu. Temu zaś stanowczo przeciwstawił się ksiądz prezes, argumentując, że kościelne bractwo zapewniające odpuszczanie grzechów tym, którzy piją wódkę dobrą i krajową, byłoby absurdem. Walka z abstynencją rozgorzała również z innej strony. U pewnego słoweńskiego kanonika odbywały się imieniny – relacjonował ks. Lenard. W czasie imprezy solenizant wypatrzył wśród gości dwóch młodych absolutnie trzeźwych księży. Na pytanie, dlaczego nie piją, odparli, że są zdeklarowanymi abstynentami. Kanonik uznał, że przez grzeczność powinni wypić przynajmniej za jego zdrowie i rozkazał im pić „pod posłuszeństwem kanonicznym”. Niepijący księża obstawali przy swoim. Oburzony kanonik poskarżył się więc biskupowi. Ten zaś wkrótce wystosował list pasterski, w którym polecił wszystkim księżom zachowywać abstynencję, z wyraźnym jednak zastrzeżeniem, że „wstrzemięźliwości nie należy posuwać aż do obrażania bliźniego i naruszania braterskiej miłości”! AK
Pij, księdza nie obrażaj! Innym razem, goszcząc w jednym z lwowskich probostw w wigilię odpustu ku czci Matki Boskiej, Dybowski dostrzegł w kościelnych apartamentach stojące rzędami baterie starych flaszek z winem. Zdumiony takim widokiem u wielebnych, którzy przecież ślubowali ubóstwo i wstrzemięźliwość, doktor spytał proboszcza, jak udaje mu się to godzić ze stanowiskiem kapłana. Duchowny odparł, że wina są przygotowane na ucztę mającą się odbyć po odpuście. Natomiast na uwagę, że trunki musiały bardzo drogo kosztować, wielebny przyklasnął mu, że lwowskie probostwo szczyci się taką piwnica, jakiej nie uświadczy się nawet u magnatów... Skoro przykład szedł ze strony duchowieństwa, to nic dziwnego, że na „przeciętną jednostkę
a ryb (…), to stokroć łatwiej jest unaocznić grzeszne używanie wódki i wykazać skutki jej diabelskie” – argumentował Dybowski, za co kler odwdzięczył mu się etykietką „wroga Kościoła”. Opór wobec zwalczania alkoholizmu i zamiłowanie do trunków nie były jednak wyłącznie specyfiką polskiego duchowieństwa. Przybyły w 1906 r. do Krakowa ksiądz dr Leopold Lenard z Lublany referował nikłe postępy na froncie walki z pijaństwem u Słoweńców. Oto dwaj słoweńscy księża próbowali założyć kościelne bractwo trzeźwości pod patronatem biskupa. Zwołali wiec przeciwalkoholowy w pałacu biskupim i ułożyli regułę towarzystwa wstrzemięźliwości, które miało zrzeszać trzy kategorie członków: abstynentów, tych, którzy piją umiarkowanie,
14
Nr 34 (703) 23–29 VIII 2013 r.
BEZ DOGMATÓW
Umarł dobór. Niech żyje wybór! Coraz więcej ekspertów mówi, że wśród ludzi w krajach rozwiniętych nie funkcjonuje już dobór naturalny. To zmiana, która zagraża istnieniu naszego gatunku. Na szczęście jest nadzieja, że będziemy potrafili wyręczyć naturę. Za pomocą biotechnologii i metod, które są czarnym snem katolickich radykałów. Wiele wskazuje jednak na to, że jako gatunek nie będziemy mieli wyjścia. Alternatywą dla sięgania po biotechnologię i inżynierię genetyczną będzie bowiem sytuacja, w której nawarstwiające się negatywne mutacje doprowadzą do degeneracji całej lub prawie całej populacji.
Cukier ewolucjonistów Laktoza to cukier, który ewolucjoniści uwielbiają i bardzo często o nim opowiadają. Nie dlatego, że jakoś wyjątkowo im smakuje. W każdym razie nie tylko dlatego. Powód jest inny. Pojawienie się tolerancji na obecne w mleku ssaków węglowodany to jeden z najlepszych przykładów na to, co u ludzi potrafi zdziałać dobór naturalny. A potrafi naprawdę wiele. Do przyswajania laktozy potrzebny jest specjalny enzym nazywany lektazą. Jego obecność w organizmie pozwala trawić cukry obecne w mleku ssaków. Enzym ten jest obecny niemal u wszystkich dzieci, ponieważ bez niego nie moglibyśmy odżywiać się pokarmem pochodzącym od matki. Jednak gdy dorastamy, wielu z nas około piątego roku życia traci zdolność tolerowania laktozy i picie mleka kończy się nieprzyjemną niestrawnością i groźną biegunką. Dotyczy to większości ludzi. Ale nie wszystkich. Około 30 proc. światowej populacji może pić mleko także w dorosłym życiu. Wśród nich są niemal wszyscy Europejczycy (zwłaszcza z północy) oraz niektórzy mieszkańcy Bliskiego Wschodu, Afryki oraz Indii. Reszta świata musi się zadowolić jogurtem (mleko przetrawione już przez bakterie). W niektórych krajach Azji świeże mleko trawi zaledwie 5 proc. dorosłych. Dlaczego? Odpowiedź można odnaleźć, cofając się 10 tys. lat wstecz. Wcześniej nie było dorosłych ludzi, którzy byliby w stanie pić mleko. Musieli zadowalać się wodą, która
– choć zwykle czystsza niż obecnie – zawierała jednak sporo patogenów, które w świecie bez leków bywały zabójcze. Wówczas, a był to mniej więcej czas, gdy z łowców i zbieraczy zmienialiśmy się w rolników (początkowo fatalnie się to odbiło na naszej diecie i zdrowiu), w okolicach Żyznego Półksiężyca (Bliski Wschód) pojawiła się mutacja genetyczna, która spowodowała, że jej nosiciele nie tracili możliwości picia mleka, gdy dorastali. Rozniosła się ona po ówczesnym świecie w ekspresowym tempie (w międzyczasie pojawiły się jeszcze inne, wywołujące ten sam efekt), dając swoim nosicielom ogromną przewagę w wyścigu do przeżycia i pozostawienia potomstwa.
Inni mówią bowiem, że kobiety pijące mleko mogły zgromadzić więcej tkanki tłuszczowej, co przekładało się na płodność i atrakcyjność. Miały zatem więcej potomstwa, które nosiło tę samą mutację co ona. Oprócz tego mleko jest stałym i stosunkowo pewnym źródłem witamin i minerałów, których po przejściu na monotonną dietę rolników zaczęło nam brakować (potwierdzają to m.in. szkielety pierwszych osiadłych ludzi, bo wskazują na znacznie gorsze zdrowie i mniejsze rozmiary ciała niż u wędrownych zbieraczy). Pijący mleko byli więksi, silniejsi i zdrowsi. Czyli wychodzili na plus.
Inflacja negatywnych mutacji Dobór naturalny zdecydował o tym, że korzystna mutacja się rozprzestrzeniła, a ludzie – jako gatunek – stali się zdrowsi i lepiej przystosowani. To działało jeszcze 50 lat
się dożyć 21 lat. Mówił o tym niedawno w BBC Steve Jones, znany genetyk z University College of London. Według niego wszystkie te zgony były materiałem dla doboru naturalnego. Wiele z tych dzieci umierało z powodu genów, które nosiły. Dziś około 99 proc. wszystkich przychodzących na świat dzieci dożywa tego wieku. W każdym razie w krajach wysoko rozwiniętych. To powoduje, że dalej przenoszone są mutacje, które inaczej nie miałyby szans na przetrwanie lub rozwój, ponieważ wyeliminowałyby je lub ograniczyły mechanizmy doboru naturalnego. Tu medycyna uniemożliwia im – i bardzo słusznie! – działanie. Wcześniej było tak, że natura promowała pojawiające się „na ślepo” korzystne mutacje, a likwidowała te niekorzystne. Teraz ten mechanizm nie działa lub jest przynajmniej bardzo ograniczony. A to powoduje, że chorób jest coraz więcej i więcej. I może przyjść moment, w którym trudno będzie sobie poradzić z tym przyrostem. Dziś jeszcze Zachód jest ratowany przez imigrację. Okazuje się bowiem (tu rasistowscy eugenicy przewracają się w grobach!), że dzięki napływowi przybyszów z części świata, gdzie dobór naturalny wciąż istnieje, pula genów ulega pewnemu odnowieniu, a proces nawarstwiania mutacji – spowolnieniu. A zatem przybysze nas „poprawiają”. A w każdym razie poprawiają Europę,
Pij mleko! Będziesz wielki! Jaką? Ewolucjoniści wymieniają kilka i spierają się o to, czyj pomysł jest najlepszy, ale wydaje się, że jest to pusta kłótnia, ponieważ wszyscy mają po troszę rację. Pardis Sabedi z Harvardu podkreśla na przykład, że chodzi właśnie o dostęp do płynu nadającego się do picia. Nigdy nie było wiadomo, co płynie z wodą w strumieniu, natomiast mleko od zdrowej krowy zwykle jest zdrowe. „Argument z wodą do picia działa w Afryce, ale w Europie słabiej” – tak na łamach „Slate” podważał wartość tego pomysłu Mark Thomas z University College of London. „Jeżeli nie udały ci się zbiory i nie mogłeś pić mleka, to byłeś martwy” – przekonywał, podkreślając, że jego zdaniem jest to lepsze uzasadnienie. Bo tak naprawdę żadne nie jest wystarczające. Tylko nie sposób znaleźć powodu, dla którego obie tezy nie miałyby być jednocześnie prawdziwe. A można dołożyć do nich jeszcze więcej komplementarnych pomysłów.
temu. Dziś nie działa. Dlaczego? Bo kiedy nie możemy pić laktozy, to kupimy sobie coś innego. Nie ma żadnego powodu, by natura promowała mutacje korzystne kosztem niekorzystnych. I rzecz nie ogranicza się do mleka. Poważniejszym problemem niż brak rozwoju jest powolna, choć wielu twierdzi, że nawet przyspieszająca, inflacja negatywnych mutacji genetycznych w bogatych krajach Zachodu. Dochodzi do niej za sprawą ogromnych zmian, które wprowadziliśmy w świecie w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Przede wszystkim w medycynie, bo dziś potrafi ona ratować ludzi, których dobór naturalny skazałby na śmierć. Rozwijająca się technologia diametralnie zmieniła warunki, w których zachodzi ewolucja. W czasach Szekspira tylko jednemu z trojga angielskich dzieci udawało
bo do Polski prawie nikt nie chce przyjeżdżać. Jednak to, co jest ratunkiem dzisiaj, nie będzie nim zawsze. Choćby dlatego, że zmiana, która już zaszła na Zachodzie, powoli dokonuje się też w innych częściach świata.
Zginiemy bez biotechnologii Brzmi to jak oskarżenie cywilizacji, która zapewnia dostęp do ratującej życie opieki medycznej. Jednak tak – oczywiście! – nie jest. To jedynie wstęp do jej obrony. Przed kim? Przed obrońcami prawa naturalnego w rodzaju biskupów i różnych Terlikowskich, którzy nie dostrzegają tego i nie rozumieją, jak bardzo świat się zmienia, i forsują fałszywe, a także groźne alternatywy.
Takie na przykład jak przeciwstawienie biotechnologii i etyki. Tymczasem – jeżeli nic się nie zmieni – biotechnologia stanie się jedynym ratunkiem dla etyki. Musimy bowiem oswajać się z myślą, że alternatywą jest to, że albo wkrótce zaczniemy wyręczać dobór naturalny, albo będziemy musieli pozwolić mu działać. Możliwości – prawdopodobnie – będziemy mieć, bo po części mamy je już dzisiaj. Naukowe nowinki pozwalają, by dobór naturalny zastąpić świadomym wyborem. Już dziś stosuje się – w bogatych krajach nawet często – tzw. diagnostykę preimplementacyjną, która pozwala w czasie zabiegów in vitro wybrać i wszczepić ten zarodek, który ma najmniej wad genetycznych. Dziś tak bywa, ale bardzo możliwe, że już niedługo będzie musiało tak być. Brzmi jak inżyniera genetyczna? I słusznie. Bo to jest, i będzie coraz bardziej, inżynieria genetyczna. Pytanie, które domaga się odpowiedzi, nie dotyczy bowiem tego, czy można się na to zgodzić ze względów etycznych. Dotyczy ono raczej tego, czy chcemy z pomocą nauki spróbować uratować współczesną etykę, czy raczej wolimy wrócić do czasów, gdy prawo do życia mieli jedynie najsilniejsi i najzdrowsi. Jeżeli proces inflacji negatywnych mutacji będzie narastał, to – jeżeli nic się nie zmieni – jedyną alternatywą dla inżynierii genetycznej będzie zgoda na to, by ludzie umierali, mimo że dysponujemy technologią, która mogłaby uratować ich (nasze?) życie. To być może będzie się niektórym podobać, ponieważ nic tak dobrze nie wpływa na dochody z tacy jak strach przed „czarną śmiercią” zesłaną przez Boga. Jednak dla reszty jest przyszłością mało pociągającą. Mówiąc krótko i wprost: postęp technologiczny spowodował, że dziś stoimy przed wyborem, w którym z jednej strony możemy zrezygnować z biotechnologii, ale wtedy musimy też zrezygnować z penicyliny i wrócić do pijawek oraz upuszczania krwi, a z drugiej – możemy penicylinę zachować, ale wtedy dobór naturalny musimy zastąpić wyborem dokonywanym przez nas samych. Dlatego promowane przez radykalnych katolików odrzucenie biotechnologii (w tym in vitro) i etyki jest niebezpieczne. Będziemy musieli zdecydować się albo na biotechnologię, albo na rezygnację z penicyliny. Czyli także rezygnację z naszej etyki, która nakazuje ratować każde życie. Mnie raczej średnio podoba się wyrzucenie do kosza antybiotyków, leków na astmę, cukrzycę, grypę, itd., itp. w imię ochrony zarodków oraz katolickiego katechizmu. A Wam? KAROL BRZOSTOWSKI
Nr 34 (703) 23–29 VIII 2013 r.
ZE ŚWIATA
Święty mimo woli Rosyjski supergwiazdor Piotr Mamonow był największym skandalistą rosyjskiego show-biznesu. Z nudów zagrał nawiedzonego mnicha w kultowym filmie „Wyspa”. Okrzyknięto go cudotwórcą i świętym. Artysta nie kryje przerażenia… Gwiazdor przyszedł na świat w 1951 r. w Moskwie. Dzieciństwo spędził w szemranym zaułku Bolszoj Karetnyj wśród meneli i złodziei. Ani sąsiedzi, ani nauczyciele nie wróżyli mu świetlanej przyszłości: Mamonow miał wprawdzie wybitne talenty, ale nie takie, jakich oczekiwałoby społeczeństwo. Chłopak świetnie tańczył rock’n’rolla, najlepiej na świecie zębami otwierał butelki z piwem, fantastycznie się bił i rewelacyjnie pakował się w kłopoty. W skrócie: miał przed sobą tylko dwie ścieżki kariery. Mógł zostać artystą albo nihilistą. Przez wiele lat nie był w stanie zdecydować, która z ról bardziej mu pasuje, i ślizgał się między performance’ami a chuligańskimi wybrykami.
Chodząca patologia Za młodu razem z przyjaciółmi wpadał do knajp i tańczył twista na stołach po to, aby zaszokować publiczność i zaimponować dziewczynom. W połowie lat 70. przestało mu to wystarczać. Postanowił założyć własny zespół. W tych latach w ZSRR panowała moda na hipisów. Tyle że wychowany wśród bandytów Mamonow nie był w stanie zaakceptować ideologii opartej na pokoju i miłości. O wiele bliżej było mu do zgniłego i nihilistycznego punk rocka. Razem z kolegami artystami i z kumplami gitowcami założył więc alternatywną nowofalową punkową kapelę Zwuki Mu. W tym czasie pił do nieprzytomności i pisał piosenki o wszystkim tym, o czym nie było można: o alkoholiku konsumującym wodę toaletową z braku „procentów”, o seksie, zdradach, perwersji oraz o patologii. Oto jedna z nich (wszystkie cytaty za antologią radzieckiego undergroundu pt. „Oczami radzieckiej zabawki” Konstantego Usenki): W dzieciństwie lubiłem drapać się po policzkach/ W dzieciństwie lubiłem drapać się po tyłku/ Kiedy na ciebie wlazłem/ Nie myśl, że się czerwienię – to tylko uczulenie/ Takie piosenki jak ta cytowana nie mogły spodobać się ani krytykom, ani establishmentowi. Artyści oficjalnego nurtu nie kryli obrzydzenia. „Jestem piękną kobietą, śpiewam ładne piosenki dla ładnych ludzi. Brzydcy i ohydni też mają swoją muzykę – na przykład zespół Zwuki Mu” – tak wybryki Mamonowa & spółki
komentowała primadonna Ałła Pugaczowa. Tyle że osoby „brzydkie i ohydne” ewidentnie były najbardziej rozwojową grupą rosyjskiego społeczeństwa, bo wstrętne moskiewskie punki odnosiły coraz większe sukcesy. Ich pierwszy koncert w 1984 r. w Petersburgu był sensacją, a kolejne miały moc odpowiadającą eksplozji bomby atomowej. W kwietniu 1986 r. Zwuki Mu zagrały koncert w Chemicznym Domu Kultury im. Kurczatowa i zaśpiewały wiele katastroficznych piosenek. Tuż po tym koncercie wybuchł reaktor w Czarnobylu, a wokalista kapeli zyskał famę proroka. „Mamonow (…) wygląda jak farba obłażąca ze ścian podmiejskiego dworca autobusowego. Ma niekompletne uzębienie, tiki nerwowe i wydaje z siebie nieartykułowane odgłosy. Jest w tym prawdziwe świrostwo i realny ból. Taki rosyjski jurodiwy” (czyli osoba święta i opętana zarazem) – tak opisywało go petersburskie pisemko dla punkrockowców. Wieści o radzieckim świrze jakimś cudem dotarły do legendarnego brytyjskiego producenta Briana Eno. – Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Ten człowiek jest opętany – zachwycał się Brytyjczyk i zaprosił kapelę do Londynu na sesję nagraniową. Te zachwyty nie trwały długo, bo muzyk wpadł w alkoholowy ciąg, demolował wszystko, czego się dotknął, i chciał zerwać współpracę z producentem. – Mamonow jest jak błazen opętany przez diabła, oszalały i żałosny, kruchy oraz niebezpieczny dla otoczenia – żalił się Eno, nieświadomie reklamując Zwuki Mu na całą Europę. Kapela pojechała w trasę po Wielkiej Brytanii, RFN i USA. Na tych koncertach Mamonow zmieniał się w diabła: rozwalał statywy i mikrofony, demolował co się da. W 1989 r. zrozumiał, że jak nie zmieni stylu życia, to umrze. Przerzucił się więc na teatr i film, ale nie zrezygnował z alkoholu.
Paranoik i morfinista Zadebiutował rolą demonicznego dostawcy morfiny w niezwykłym filmie Rashida Nugamanowa pt. „Igła”. W 1990 r. zagrał saksofonistę alkoholika w „Taxi blues” Pawła Ługina. Ten film był nie tylko
metaforą upadku ZSRR, ale też opowieścią o tym, że w sztuce najważniejsza jest szczerość. „Taxi blues” zachwycił krytyków we Francji oraz w USA, nagrodzono go Złotą Palmą w Cannes, nominowano do Złotego Globu oraz do Cezara. Publiczność waliła do kin drzwiami i oknami, a Mamonow… przestał wytrzymywać z samym sobą. Miał dość swego szaleństwa i picia. Odnosił sukcesy, ale za granicą: występował
w Niemczech razem z Teatrem Stanisławskiego. W Rosji było znacznie gorzej: koncert Zwuki Mu w Teatrze Puszkina zakończył się skandalem. Publika rzucała w scenę butelkami, doszło do burdy, przerażona administracja przerwała show i wyrzuciła kapelę razem z fanami na ulicę. Zresztą rosyjscy menadżerowie kultury szli z duchem czasu: na początku lat 90. z hukiem padł ZSRR i komunizm. W Rosji zapanował dziki kapitalizm i większość ludzi koncentrowała się na tym, aby się jak najszybciej dorobić lub chociaż jakoś przeżyć. Z tego powodu zarówno radiostacje, jak i osoby organizujące koncerty przerzuciły się na artystów wykonujących muzykę pop. Na nich można było zarobić, na punkach – nie. W tym czasie wokalista zrozumiał, że nadszedł czas, by zmienił swoje życie. Zaczął odczuwać metafizyczne lęki. „Na prowincji jest czyściej. W stolicy wszystko krzyczy: „Daj się nażreć pokusie”. Sława i bogactwo to największe grzechy” – śpiewał. Kupił domek we wsi Jefanowo i ukrył się tam przed swymi demonami: sukcesem i wódką. Niespodziewanie przeżył objawienie religijne i nawrócił się na prawosławie. Został ascetą, pościł i kąpał się w przeręblach. Fani nie wiedzieli, czy to
żart, czy kolejny odjazd gwiazdora. Piotr Mamonow nie przestał jednak śpiewać ani komponować, szybko więc zyskał famę punkrockowego pustelnika po ostrych przejściach. To właśnie ta sława sprawiła, że alternatywna grupa twórców Sami Swoi namówiła go, by zagrał szalonego lekarza, który na zlecenie FSB przeprowadza eksperymenty na ludziach. Niskobudżetowy film „Pył” został rosyjskim superhitem i sprawił, że wielki świat, a konkretnie Paweł Ługin, przypomniał sobie o punkrockowym proroku i namówił muzyka, by zagrał w jego nowym filmie. Wokalista wcielił się w postać nawiedzonego pustelnika, ojca Anatola, człowieka, który pragnie odkupić ciężkie grzechy z czasów młodości i dlatego osiadł gdzieś na wyspie nad brzegiem Morza Białego. Po latach eremita zyskał rozgłos jako cudotwórca i egzorcysta, a przy tym miłość miejscowych i nienawiść hierarchów. Ten film został obsypany nagrodami i wyniósł „ojca Anatola” na szczyty, tyle że nie takie, jakich muzyk by się spodziewał: Rosjanie okrzyknęli go anarchistycznym świętym. Wszystko przez to, że na rozdaniu prestiżowych nagród Złoty Orzeł Piotr Mamonow opowiedział o tragicznej śmierci operatora na planie. Kamerzysta zmarł na zawał, bo pogotowie przyjechało za późno. Artysta opowiedział o tym ze sceny i winą za zaistniałą sytuację obciążył Władimira Putina. Nie zostawił na polityku suchej nitki. Krytykował pazerny system i bezduszność władz. Grzmiał, że rząd oszczędza na ludziach, ma w nosie ich problemy i że takie nastawienie doprowadzi do tego, że Rosjanie wkrótce wymrą, a Rosję zasiedlą Chińczycy. Nie były to brednie starego pijaka, tylko trzeźwa analiza sytuacji: ludność Rosji malała w błyskawicznym tempie. Nic więc dziwnego, że wypowiedź Mamonowa wywołała gigantyczny skandal. Przemówienie ocenzurowano, a artysta uciekł do swej wioski, ale nie na długo.
Car nonkonformista Paweł Ługin postanowił bowiem „pojechać” na kontrowersyjnej sławie swojego aktora. Zaproponował mu rolę Iwana Groźnego w swym filmie „Car”. Wokalista znów zagrał samego siebie: władcę uważającego się za boskiego pomazańca i przekonanego, że potrafi interpretować boskie znaki zapowiadające zbliżanie się Sądu Ostatecznego. Car chciał
15
uchronić swój kraj przed upadkiem i z tego powodu wprowadził władzę absolutną. Niszczył każdego, kto stanął mu na drodze. Tym kimś był Filip, zwierzchnik klasztoru ma Wyspach Sołowieckich, duchowny „dotknięty łaską czynienia cudów”. W zamierzeniu film był alegorią Rosji czasów stalinowskich. W praktyce stał się uniwersalną opowieścią o walce dobra ze złem, w dodatku wiele mówiącą o rosyjskiej mentalności. Po tym jak trafił na ekrany, Mamonow został uznany za świętego – rosyjskiego Bashoborę! Do jego wioski zaczęli pielgrzymować chorzy, licząc na magiczne uzdrowienie. Tyle że nasz bohater – psychopata i pijak z wieloletnim stażem – wykazał się znacznie większą odpowiedzialnością niż arcybiskup Henryk Hoser, lekarz z wykształcenia, człowiek, który ściągnął na Stadion Narodowy cudotwórcę z Afryki i pobierał od naiwnych po 40 zł za wejście na imprezę z uzdrowicielem. Mamonow przekonywał na łamach prasy, że nie ma żadnych magicznych zdolności, i wzywał zdesperowanych wiernych, żeby odpuścili sobie wizyty u niego. Przypominał swą burzliwą młodość i opowiadał, że „jest po pachy ubabrany w nieczystościach”. – Błagam was z mojego bagna: nie przyjeżdżajcie tu – apelował. Przypominał, że wiara polega na tym, by „czyścić własne brudy”, i na wsłuchiwaniu się w potrzeby bliźnich, pomaganiu im, a nie na cudach-wiankach. Krytykował prawosławny i katolicki blichtr oraz fakt, że duchowni „mają parcie” na pieniądze, pozycję oraz władzę, a zapominają o Bogu. Wspominał, że tak samo zachowują się wierni. W efekcie cały świat coraz szybciej zmienia się w Sodomę i Gomorę. Artysta przekonywał na łamach prasy, że ludzie powinni poczuwać się do odpowiedzialności za własne błędy, zamiast winić bliżej nieokreślonych innych. – Tak długo, jak będziemy zamykać się we własnych skorupach, ignorować zdanie innych i rozmawiać tylko o tym, co nam się nie podoba, tak długo nie będziemy w stanie ze sobą żyć ani budować wspólnego kraju – mówił w wywiadach prasowych. Tyle że osiągnął efekt przeciwny od zamierzonego, bo po tych przemowach ludzie zaczęli nadciągać do jego wioski pociągami i autobusami. Teraz już nie wiadomo, czy bardziej liczą na cuda, czy raczej chcą posłuchać kogoś, kto ich nie oceni, nie wytknie grzechów ani nie skasuje ich za to na spore, „co łaska”, tylko wysłucha i powie, co jego zdaniem powinno być w życiu najważniejsze: nie fetysze w postaci wzrostu gospodarczego za wszelką cenę, nie wypasione domy i fury, tylko poczucie szczęścia i szacunek samego siebie, a także dla drugiego człowieka – niezależnie od jego narodowości, poglądów czy wyznania. Zapewne nie tylko Rosjanie czekają na takie przesłanie. MAŁGORZATA BORKOWSKA
16
Nr 34 (703) 23–29 VIII 2013 r.
ZE ŚWIATA
Z KIM ROZMAWIA KIM Korea Północna może się poszczycić własnym smartfonem. Fabrykę, w której odbyła się prezentacja telefonu, odwiedził przywódca KRLD, Kim Dzong Un.
FC i AFC Leopards odmówili wejścia do szatni. Piłkarze obu drużyn obawiali się, że ci z drużyny przeciwnej (wspólnie ze swoimi kibicami) rzucili urok na to miejsce. Czyli że w środku czeka na nich całe stado sił nieczystych! Niektóre piłkarskie kluby przeznaczają część budżetu na różnych szamanów, którzy odczyniają złe uroki. Bywało już, że w przeddzień ważnego meczu na boisku odprawiano czary z wykorzystaniem... wypożyczonych z kostnicy zwłok. Za to jednym z lokalnych „czarodziejskich” sposobów na piłkarski sukces jest występ w koszulce nasiąkniętej... moczem.
ŁYŻKA ANTYŚLUBNA
„Aparat ma dobrą rozdzielczość. Wyświetlacz też mi się podoba. Telefon na pewno przypadnie do gustu użytkownikom” – zachwalał przywódca. Zachodni obserwatorzy twierdzą, że urządzenia są sprowadzane z Chin – w całości lub w częściach – a w północnokoreańskiej fabryce jedynie się je pakuje. Na żadnym zdjęciu z fabryki nie widać taśmy produkcyjnej. Aż 95 proc. tamtejszego społeczeństwa i tak nie korzysta z dobrodziejstw współczesnej technologii. Telefony komórkowe i „prawdziwy” internet to przywilej elity. Cała reszta skazana jest na dostęp do sieci wewnętrznej, czyli kontrolowanej przez państwo.
PLUS JEDEN Chińczycy chcą zamienić politykę jednego dziecka i pozwolić na posiadanie drugiego. Zmianę przepisów zapowiedział dyrektor działu propagandy Komisji Zdrowia i Planowania Rodziny Mao Qu’an. W pierwszej kolejności obejmie ona pary, w których co najmniej jeden z małżonków jest jedynakiem. Ewolucja polityki rodzinnej podyktowana jest planowanym skokiem urbanizacyjnym – rząd chiński zamierza do 2030 r. przenieść 250 mln ludzi ze wsi do miast. Będą wówczas potrzebni nowi pracownicy do fabryk i na budowy. Politykę jednego dziecka wprowadzono w 1976 roku. Wprawdzie Chiny nadal są najludniejszym krajem świata, ale przyrost naturalny wynosi tu zaledwie 0,46 proc. rocznie, co stawia je dopiero na 154 miejscu światowego rankingu.
DUCH FUTBOLU Na całym świecie jest podobnie: 22 piłkarzy, sędzia główny, sędziowie asystenci... Ale w Kenii na boisku piłki nożnej występuje ktoś jeszcze. Duchy! Podczas niedawnego meczu zawodnicy tamtejszych klubów Tusker
Młode Azjatki mieszkające w Wielkiej Brytanii są wywożone z Wysp i zmuszane do poślubienia swoich rodaków. Nastolatki (głównie z Pakistanu, Bangladeszu i Indii) jadą na niechciany ślub pod pretekstem wakacyjnego odpoczynku. W tym okresie organizuje się najwięcej przymusowych małżeństw. W ciągu roku ujawnia się ponad 1,5 tys. takich przypadków. Co trzeci dotyczy dziewczyny poniżej 16 roku życia. Organizacje broniące praw kobiet doradzają dziewczynom staranne ukrycie w bagażu podręcznym jakichś metalowych przedmiotów, które wykryją urządzenia na lotnisku. Sprawdzają się schowane w bieliźnie łyżki. Dzięki temu trickowi Azjatki w ostatniej chwili mogą uniknąć wejścia do samolotu.
WYSPA NAIWNOŚCI Im jesteśmy starsi, tym bardziej łatwowierni – twierdzi Elizabeth Castle z Uniwersytetu Kalifornijskiego. Przeprowadzony eksperyment pokazał, że ludzie starsi przyjaźniej oceniają – w przeciwieństwie do młodszych – twarze większości obserwowanych osób. W czasie badania osobom młodym i takim po 55 roku życia pokazywano rysunki twarzy – o różnych wyrazach ust i oczu – z prośbą o przypisanie do grup: budzące zaufanie, nieufność lub neutralne. Twarze, które młodszej grupie wydawały się „podejrzane”, najczęściej nie były takie w oczach grupy starszej. Dzieje się tak z powodu obniżającej się z wiekiem aktywności w obszarze mózgu zwanym wyspą, który jest związany z procesami oceny ryzyka oraz okazywania zaufania.
DOM ODCHUDZAJĄCY W jednym z bloków w Osace mieszkają wyłącznie kobiety. I wspólnie dbają o utrzymanie zgrabnej sylwetki. W budynku „Lady Share House B&D” wysokość ceny najmu zależy od wagi wynajmujących. Jeśli lokatorki schudną, płacą niższy czynsz, jeżeli przytyją – cena wynajmu rośnie. Kobiety waży się raz na 3 miesiące. W budynku jest siłownia oraz biblioteka z książkami o dietach
i ćwiczeniach odchudzających. Mari Kataoka, administratorka bloku, wyjaśnia, że taka inicjatywa miała na celu stworzenie przyjaznego środowiska dla otyłych kobiet, które za wszelką cenę chcą schudnąć. Jednak mieszkania w budynku równie często wynajmują te Japonki, które problemów z nadwagą nie mają, ale nie chcą, żeby to się zmieniło. Administratorce zarzuca się, że w swoim „odchudzającym domu” postarała się nie tylko o siłownię i specjalistyczną biblioteczkę, ale i… sklepik z przekąskami i słodzonymi napojami. Pewnie po to, żeby czynsze wcale nie robiły się mniejsze! „To ma wyćwiczyć w lokatorkach silną wolę” – tłumaczy się Kataoka.
MLEKO SIĘ ROZLAŁO Od tego roku francuscy geje mogą adoptować dzieci. Ich rodaczki – odpłatnie – pomagają im w wychowaniu potomstwa.
że to szlachetny zawód. Ważny zwłaszcza dla młodych matek, które chcą karmić piersią”. Każdy masaż trwa 1,5 godziny.
PIĘKNI I BIALI Znana marka odzieżowa A&F chce, żeby ich ubrania nosili tylko piękni i zgrabni. Pracownicy też mają tak wyglądać. W A&F nie znajdziemy ubrań w rozmiarze „XL”, o „XXL” nawet nie wspominając. Z tego powodu firma była wielokrotnie oskarżana o dyskryminację ludzi otyłych. Oficjalnie głoszoną polityką marki jest „komunikacja pomiędzy ludźmi, którzy dobrze wyglądają”. Sprzedawcy też muszą być atrakcyjni, zgodnie z zasadą, że ładne przyciąga ładne. Rekrutacją do sklepów odzieżowego giganta zainteresowała się francuska organizacja obrońców praw człowieka Le Defenseur Des Droits. We Francji sklepy tej sieci są bardzo popularne. „Uważamy, że dobry wygląd nie powinien być decydującym czynnikiem przy przyjmowaniu do pracy sprzedawcy” – powiedział Dominique Baudis, szef organizacji. Kilka lat temu w Stanach A&F zapłaciła 40 mln dol. kary za zatrudnianie wyłącznie białych Amerykanów.
DOBRA ŻONA
Na tamtejszych portalach internetowych przybywa ogłoszeń od karmiących kobiet, które wynajmują swoje piersi gejowskim parom. Stawka to nawet kilkaset euro za dzień. Zgodnie z francuskimi przepisami kobiecym mlekiem – teoretycznie – nie można handlować. Jego dystrybucją mogą zajmować się jedynie placówki państwowe. Ale internetowe niańki i tak cieszą się ogromnym powodzeniem.
MASAŻYSTA BIUSTU W Chinach coraz popularniejszy męski zawód to masażysta kobiecych piersi. Wcale nie robi się tego dla rozrywki. To w Państwie Środka szanowana profesja z tradycjami, choć do niedawna zarezerwowana wyłącznie dla kobiet – pielęgniarek albo opiekunek dla dzieci. Szybkie tempo życia i zanieczyszczenie środowiska sprawiają, że coraz więcej matek ma problem z produkowaniem mleka. Obecnie w Chinach tylko 28 proc. dzieci poniżej 6 miesiąca życia jest karmionych naturalnym pokarmem. „Na początku moja rodzina nie rozumiała, czemu wybrałem sobie taką profesję jako sposób na życie. To, że będę dotykał obcych kobiet, budziło sprzeciw mojej dziewczyny – opowiada Yang Jun, 29-letni wykwalifikowany masażysta biustu. – Ale uświadomiłem jej i moim krewnym,
Ciężarną mieszkankę chińskiej prowincji Heilongjiand mąż przyłapał z kochankiem. Kobieta nie chciała zostać na lodzie (to zrozumiałe w jej odmiennym stanie), więc obiecała ślubnemu, że osobiście przyprowadzi mu jakąś dziewczynę do łóżka, żeby „było po równo”. Dziewicę, jeśli się uda! Jak obiecała, tak zrobiła. Zwabiła do domu napotkaną na ulicy 17-latkę i na miejscu nakarmiła ją jogurtem naszprycowanym prochami nasennymi. Kiedy dziewczyna była już nieprzytomna, do akcji wkroczył mąż. Podczas gwałtu ofiara się przebudziła. Krzyki i szamotaninę usłyszała żona gwałciciela, która przybiegła mu z pomocą. Oboje udusili nastolatkę kołdrą. Mężczyzna zapakował ciało do walizki i spalił je na obrzeżach miasta. Policja trafiła na trop małżonków dzięki nagraniom z ulicznego monitoringu.
BACH NA CHULIGANÓW W centrum angielskiego miasta Stockport jest wiele pubów i całodobowy bar z fast foodami. Nocni imprezowicze najpierw odwiedzają knajpy. A kiedy już ledwo stoją na nogach, żeby oprzytomnieć – jak na Anglików przystało – idą najeść się frytek i hamburgerów. Kierownictwo jadłodajni narzekało na ekscesy nocnych gości, a w końcu wpadło na pomysł, żeby uciszyć ich... muzyką klasyczną.
Okazało się, że lecący z głośników Bach czy Beethoven zamienia chuliganów w dżentelmenów! Nikomu nie chce się wrzeszczeć ani niczego demolować. Pomysł pochwaliła miejscowa policja.
ŚLUB Z ŁASKI Tak zwane kobiety wyzwolone wciąż decydują się na zamążpójście. Ale musi być po feministycznemu – informuje „Daily Mail”. Jak wygląda feministyczny ślub? Po pierwsze, obywa się bez pierścionka zaręczynowego. Zdaniem brytyjskich feministek to symbol kojarzący się z „rezerwacją” kobiety, która od tej pory ma być już niedostępna dla innych mężczyzn, co uwłacza jej godności. Młoda para wspólnie podejmuje decyzję o ślubie. I jest rozważnie, a nie romantycznie! Białej sukni też nie ma, bo to kolor, który symbolizował seksualną niewinność panny młodej, czyli wstyd. Te współczesne panny młode (feministyczne zwłaszcza) niewinne od dawna nie są, więc wybierają inne kolory – nawet czerń, żeby odważnie zerwać z tradycją. „Skoro mężczyźni nie muszą pokazywać strojem, że są „czyści”, my też nie musimy” – przekonują. Oczywiście po ślubowaniu pozostają przy swoim nazwisku.
ZNIŻKA ZA MINI Władze angielskiego miasteczka Brentwood apelują do taksówkarzy, aby obniżyli swoje taryfy. Ale nie dla wszystkich.
Uprzywilejowane mają być kobiety, na dodatek te skąpo ubrane. Chodzi o nocne i wieczorne kursy. Radni Brentwood przekonują, że takie panie – wracające z pubów i dyskotek – są najczęstszym obiektem ataków na tle seksualnym. A jeśli taksówki będą tańsze – wydedukowały władze – dziewczyny częściej wybiorą taki bezpieczny sposób powrotu do domu. Krytycy twierdzą, że kobiety będą teraz specjalnie ubierać się bardziej prowokująco, żeby „zasłużyć” na tańszą przejażdżkę. „To niemożliwe! Nie można już na siebie mniej założyć!” – powiedział mediom jeden z pomysłodawców taksówkowej reformy, obserwujący wracające z imprez pijane rodaczki. Opracowała JUSTYNA CIEŚLAK
Nr 34 (703) 23–29 VIII 2013 r.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
rzez USA przetoczył się niszczycielski huragan – „Ks. Helmut Schuller” (na zdjęciu). Wyrządził niepowetowane szkody w duszyczkach wiernych, siejąc w nich straszne ziarno nieposłuszeństwa. Niewątpliwie w taki sposób postrzegają amerykańscy hierarchowie trzytygodniowe tournée po USA duchownego dysydenta z Austrii, czyli Helmuta Schullera właśnie. Usiłowali nawet dawać mu odpór, zanim jeszcze postawił rebeliancką nogę na ziemi
P
Pastor też gej ościół katolicki pod rządami Jana Pawła II i Benedykta XVI zakopał się w konserwatyzmie. Są jednak Kościoły chrześcijańskie, które się reformują i są dla katolików wzorem demokracji.
K
Huragan Schuller Waszyngtona. Kardynałowie – bostoński Sean O’Malley i nowojorski Timothy Dolan – starali się wizytę zablokować, apelując do zwierzchnika Austriaka, kardynała wiedeńskiego Schönborna, by zakazał mu wojażu. Nic z tego. Wiedeński książę kościelny albo nie był w stanie, albo nie zamierzał udzielić pomocy ortodoksyjnym kumplom z drugiej strony wielkiej wody. Episkopat USA musiał więc działać na własną rękę. We wszystkich 15 miastach, które Schuller planował odwiedzić – m.in. w Nowym Jorku, Bostonie, Detroit i Chicago – wydano zakazy wpuszczania go na tereny należące do Kościoła. Szeregowym księżom zabroniono przyjmować buntownika nawet we własnych domach. W Filadelfii arcybiskupa zdradziły zakonnice: siostry św. Józefa zaprosiły wywrotowca do siebie, do Chestnut Hill College. Chaput zawył z furii i zgrozy, określając decyzję siostrzyczek jako „pożałowania
17
godną”. Poza tym gościny katolickiemu duchownemu z Austrii hojną ręką udzielali duchowni protestanccy. Frekwencja wiernych, łasych na wezwania do nieposłuszeństwa, dopisała. Schuller przemierzył Stany ze wschodu na zachód, rozpowszechniając wezwanie do nieposłuszeństwa Watykanowi i apel o reformy w Kościele. Tezy te zawarł po raz pierwszy w dokumencie „Wezwanie do nieposłuszeństwa” opublikowanym w Austrii w 2011 r. Postuluje on na przykład otwarcie Kościoła dla kobiet oraz lepsze relacje z homoseksualistami. W USA mówił, że „księża w tym kraju są totalnie uzależnieni od biskupów, którzy stosują metody dyktatorskie”. W Kościele funkcjonuje nakaz absolutnego posłuszeństwa, a społeczność wiernych jest ignorowana. „Te struktury są trudne do przyjęcia dla księży i szkodliwe dla Kościoła. Posłuszeństwo w dyktaturze to niebezpieczna rzecz”. Schuller podkreślał, że nie wzywa do buntu przeciw religii,
lecz do nieposłuszeństwa wobec władz kościelnych. „Odkryłem, że w Stanach wielu wiernych katolików dąży do reform w Kościele, który bardzo kocha – skonstatował nieprawomyślny duchowny. – Nie ma tu miejsca na obawy i zastraszanie. Musimy domagać się swoich praw jako katolicy”. Schuller twierdzi, że w stosunkach ze środowiskiem homoseksualnych katolików nie powinno się koncentrować na tym, kto z kim zawiera związek, ale czy panuje w nim szacunek i wierność. Austriacki kapłan wzywał wiernych amerykańskich, by domagali się na serio reform i – jeśli trzeba – wstrzymywali wpłaty na Kościół: „Potęga biskupów opiera się na naszych pieniądzach i milczeniu”. To, że Schuller nie został dotąd wyrzucony do cywila, świadczy o tym, że wciąż istnieje szansa na zreformowanie Kościoła, zwłaszcza pod rządami latynoskiego papieża o poglądach odmiennych od dwu poprzedników. CS
Kościół Szkocji (ewangelicko-reformowane wyznanie historycznie dominujące w kraju) zezwolił na wyświęcanie osób homoseksualnych na duchownych. W praktyce oznacza to, że liberalne parafie mają prawo do powoływania na stanowiska kościelne mężczyzn i kobiet przyznających się do homoseksualizmu, choć stanowisko Kościoła Szkocji wobec samego zjawiska pozostaje negatywne. Wynik głosowania na Zgromadzeniu Ogólnym Kościoła Szkocji nie oznacza automatycznie, że regulacja staje się kościelnym prawem. Propozycja musi przejść całą legislacyjną drogę – podczas przyszłorocznych obrad Zgromadzenia zostanie zgłoszony oficjalny tekst uchwały, który przez rok będzie ratyfikowany przez poszczególne parafie, by w kolejnym roku powrócić do Zgromadzenia. Zatem ostateczne uchwalenie tej regulacji przewidywane jest na 2015 rok.
Wysocy hierarchowie tamtejszego Kościoła mają nadzieję, że to głosowanie zakończy czteroletni rozłam w jego strukturach. W 2009 roku parafia w Aberdeen wybrała na swego lidera religijnego Scotta Renniego, duchownego, który przyznaje się do homoseksualizmu. Tę decyzję poparło Zgromadzenie Ogólne, ale zanotowano także protesty – odeszło kilkoro duchownych, a w zeszłym roku kongregacja z Glasgow wycofała się w całości ze struktur Kościoła Szkocji. Dziś głosy w Kościele Szkocji także są podzielone. Wielebna Lorna Hood, przewodnicząca obrad Zgromadzenia, nie kryła zadowolenia, stwierdzając, że „to głosowanie to ogromny krok w kierunku jedności i pokoju w łonie Kościoła”. Pojawiają się także opinie negatywne – najczęściej naciskające na fakt, że nowe prawo odchodzi zbyt daleko od nauczania biblijnego. AmerG.
Kościoła wojna z narodem ilipińska hierarchia przegrała trzecią rundę walki o zablokowanie ustawy promującej świadome rodzicielstwo. Sprowokowała jednak czwartą.
F
Przygody prałata honorowego Casus księdza Arthura Coyle’a, wyższego rangą duchownego archidiecezji bostońskiej, w całej okazałości uzmysławia absurd obowiązkowego celibatu. Wrogowie Kościoła w osobach policjantów odkryli obecność 60-letniego prałata Coyle’a w niedzielę 4 sierpnia o godz. 17 na polskim cmentarzu w Lovell. Nie modlił się tam za dusze zmarłych, tylko konsumował (dokładniej: dawał się konsumować) w samochodzie dawczynię płatnej miłości. Zapewne był tam nie pierwszy raz, ponieważ zdaniem funkcjonariuszy policji „w rejonie miasta, gdzie po ulicach krążą głównie sprzedawcy narkotyków i prostytutki, policjanci obserwowali czarną terenówkę chevrolet equinox dziesiątki razy w ciągu minionych 10 miesięcy. Krążyła wokół przechadzających się prostytutek, zwalniała”. Oto jak feralna niedziela wyglądała oczami detektywa Rafaela Rivery: „Zauważyłem, że chevrolet znów krąży w tym rejonie, zatrzymuje się, wsiada do niego znana nam i wielokrotnie zatrzymywana prostytutka. Pojechałem za nimi. Gdy zatrzymali się na skraju polskiego cmentarza, po kilku minutach podszedłem do auta. Mr. Coyle był bardzo zdenerwowany. 38-letnia Siriwan Kongkaew wyjaśniła, że otrzymała zlecenie na seks oralny, a jako dowód zapłaty pokazała dwa 20-dolarowe banknoty. „Już go obsługiwałam wcześniej” – stwierdziła. Zapytałem go, dlaczego ją zabrał. Odpowiedział, że w celu
seksualnym, ale nie zdążyło do niczego dojść. Dlatego twierdził, że jest niewinny” – opowiadał detektyw. Seks bez szczytowania miał finał na komisariacie, a kapłan odzyskał wolność po opłaceniu kaucji wynoszącej 500 dol. Prałat Coyle to szycha archidiecezji, podlega bezpośrednio kardynałowi Seanowi O’Malleyowi. 28 grudnia 2012 r. papa Benedykt wyniósł go do godności prałata honorowego. Kardynał O’Malley, ogłaszając to, oświadczył: „Prałat Coyle zasłużył się dla kapłaństwa swą wzorową służbą Chrystusowi i Kościołowi. Jego pracę cechuje oddanie i poświęcenie. W Roku Wiary modlimy się, by Pan w dalszym ciągu mu błogosławił”. Dziękując za wyróżnienie, prałat honorowy stwierdził: „Ze skromnością przyjmuję wyrazy uznania Ojca Świętego. Jego nieprzerwana miłość wobec naszej archidiecezji pokazuje ogromne zaufanie dla przywództwa kard. O’Malley’a oraz księży, z którymi służę. Inspiruje nas to do pomocy ludziom i zbliżania się do Boga. Wszyscy jesteśmy powołani do świętości”. Mitchell Garabedian, znany adwokat reprezentujący w setkach spraw ofiary pedofilii księży, komentował seksskandal w następujący sposób: „Mamy więc zwierzchnika duchownych, który nadzoruje także przestrzeganie celibatu, a jednocześnie od miesięcy wynajmuje sobie prostytutki. Nie trzeba być geniuszem, żeby widzieć, że mamy problem”. CS
Ustawę zatwierdzoną (po 8 latach bojów!) przez parlament i prezydenta – mimo intensywnych protestów hierarchów i ich świeckich podwykonawców – aktywiści religijni zaskarżyli do Sądu Najwyższego kraju. 80 proc. Filipińczyków to katolicy, ale mimo kampanii kłamstw – na przykład twierdzenia, że używanie kondomów prowadzi do deformacji porodowych – ponad 70 proc. populacji zaaprobowało nowe prawo. Według danych ONZ 600 mln kobiet z najbiedniejszych krajów stosuje antykoncepcję, ale aż 220 mln
wciąż nie ma do niej dostępu. Gdyby było inaczej, nie odnotowywano by 54 mln niechcianych ciąż i 26 mln aborcji rocznie. Liczba kobiet płacących życiem za próbę pozbycia się płodu zmniejszyłaby się o 79 tys. rocznie. Głównym hamulcowym jest dogmatyczny, konserwatywny Kościół katolicki. I tu ciekawostka – rządy tych krajów afrykańskich, w których większość ludzi wyznaje islam, znacznie łatwiej dogadują się z plemiennymi wodzami i imamami, którzy godzą się popierać promocję antykoncepcji. PZ
Nr 34 (703) 23–29 VIII 2013 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
bwieszczam przeto, że włamywacze, doliniarze, kieszonkowcy, mordercy, oszuści, fałszerze, przemytnicy, pedofile (z przewagą duchownych) mogą czuć się w Polsce jak najlepiej. Włos z głowy im nie spadnie. Policja nie ma czasu na ich ściganie, zajęta jest bowiem zupełnie czym innym niż prozaiczne łapanie bandytów. Policja snuje się w pielgrzymkach. Policja czuwa przy ołtarzach. Katolickich, rzecz jasna. Wspomaga ich w tym heroicznym dziele ceremoniał policyjny, stanowiący załącznik do zarządzenia nr 122 Komendanta Głównego Policji z 25 maja 2012 r. w sprawie ceremoniału policyjnego. Już w pkt 1 rozdziału I mowa jest o udziale policyjnej asysty honorowej w uroczystościach patriotyczno-religijnych. Potem jest jeszcze gorzej. Punkt 2 rozdziału II zaleca włączać „nabożeństwo w intencji policjantów” do scenariusza corocznego Święta Policji. W pkt 4 przewiduje się poprzedzenie nabożeństwem uroczystości wręczenia sztandaru; żeby nikt nie miał wątpliwości, nakazuje się (!) również, by na osobnym stoliku umieścić przed wręczeniem sztandaru „paramenty (naczynia liturgiczne)”, i powiada, że przedstawiciel fundatora „prosi duchownego o poświęcenie sztandaru”, po czym następuje „odmówienie modlitwy i poświęcenie sztandaru”. Nie „może prosić”, lecz musi, nie „może nastąpić”, lecz po prostu następuje! Punkt 10 dotyczy powitania zwłok policjanta, który zmarł tragicznie za granicą – po uzgodnieniu z rodziną zmarłego „duszpasterz odmawia modlitwę oraz dokonuje poświęcenia trumny lub urny”. Punkt 11 traktuje o uroczystościach pogrzebowych: nakazuje się w nim, co jest przepisem zdecydowanie haniebnym, by nie wyznaczać policyjnej asysty honorowej na pogrzeby policjantów zmarłych śmiercią samobójczą (przecież znaczny procent samobójstw funkcjonariuszy wynika z atmosfery służby, z mobbingu, z presji rozmodlonych przełożonych!), rozpływa się natomiast i roztkliwia nad religijnym aspektem pogrzebu. Dowiadujemy się mianowicie, że to duchowny prowadzi religijny pogrzeb; że w przypadku kremacji można ją podzielić na „nabożeństwo żałobne” i „pochówek urny”; że w uzgodnieniu z rodziną na czele konduktu widnieje „symbol religijny”, a duchowny odmawia egzekwie. Punkt 15 reguluje obecność asysty policyjnej w uroczystościach ślubnych, m.in. w obiektach sakralnych. Rozdział III – tu punkty 2 i 3 otwierają drogę do niczym nieskrępowanego włączania modlitwy i poświęcenia pomników (tablic pamiątkowych) do scenariuszy ich odsłaniania. Bez wątpienia najbardziej kuriozalny, zdumiewający i bezsensowny jest rozdział III pkt 5, poświęcony bez reszty uroczystościom
Fot. KWP Gdańsk
18
O
Regulamin klerykalnej służalczości O Policji można było ostatnio przeczytać w „FiM” całkiem sporo. Skoro w interesie całego społeczeństwa i świeckiego państwa trzeba funkcjonariuszom nieprzerwanie i dokładnie patrzeć na ręce, postanowiłem zerknąć na nie i ja. Rzecz jasna, krytycznie. „o charakterze patriotyczno-religijnym”. Żeby nikt nie zastanawiał się zbyt długo nad tym, o jakie wyznanie chodzi, powiada się w tym punkcie wprost, że szczegóły obecności Policji w tego typu szopkach dotyczą „obrządku rzymskokatolickiego”, co zaś dotyczy „innych wyznań”, to „dowódca uroczystości uwzględnia zasady postępowania obowiązujące w ramach danego wyznania”. Stwierdzenie to jest więcej niż idiotyczne. Po pierwsze – zwraca uwagę bzdurna funkcja „dowódca uroczystości” (czyżby to odpowiednik na przykład starosty weselnego, który odtąd powinien być nazywany „dowódcą wesela”?). Po drugie – tworzącym ceremoniał policyjnym prominentom zdarzyło się zapomnieć, że Konstytucja RP zakłada równouprawnienie wszystkich wspólnot religijnych, a skoro tak, to ceremoniał powinien się odnosić detalicznie do szczegółów liturgii każdej obecnej w Polsce konfesji (nie wyłączając wierzeń prasłowiańskich, Wiary Baha’i, szamanistów z Instytutu Śardza Ling, różokrzyżowców, członków Zachodniego Zakonu Sufi i wyznawców Kościoła Latającego Potwora Spaghetti), albo nie odnosić się do żadnego wyznania. Takie, a nie inne brzmienie ceremoniału uprzywilejowuje tylko jeden Kościół, skądinąd szkodliwy i zepsuty, przez co ceremoniał ten należy uznać za niezgodny z Konstytucją RP.
Jestem urażony i zniesmaczony, gdy czytam, że w ceremoniale tym, skądinąd akcie normatywnym ustanowionym przez organ świeckiego państwa, nakazuje się na przykład oddawać pocztowi sztandarowemu honory (!) podczas czytania ewangelii, jakiegoś podnoszenia hostii i machania rękami na znak błogosławieństwa. Jakim prawem odziani w mundury ludzie, opłacani z podatków płaconych przeze mnie i przez Czytelników „FiM”, mają manewrować sztandarem na znak czci oddawanej okrągłemu opłatkowi? A dlaczego nakazuje się policyjnej orkiestrze odegranie hymnu państwowego po wejściu do kościoła? To jest bezczeszczenie Mazurka Dąbrowskiego, który nie jest kolędą czy pokracznym zawodzeniem zmurszałych dewotek o „spuszczaniu na ziemskie niwy”, lecz symbolem świeckiego państwa! Czy pokłady absurdu zawarte w tym ceremoniale muszą być aż tak bezgraniczne? Jest i w tym ceremoniale niemal niezauważalny drobiazg, który odsłania autentyczne przesłanki twórców tego poronionego i nikomu niepotrzebnego dokumentu. Wspomniany już rozdział II pkt 11 tylko pozornie zrównuje obsługiwane przez policyjną asystę pogrzeby świeckie i religijne, należy go bowiem odczytywać w ścisłym związku z rozdziałem VI pkt 4, zawierającym rysunkowe
schematy poszczególnych ceremonii. Zwraca uwagę to, że na przykład w odniesieniu do ustawienia pododdziałów podczas składania wieńców czy uroczystego apelu rozdział VI pkt 4 zawiera jedynie ich przykłady, z czym kontrastuje „Ustawienie konduktu pogrzebowego z udziałem policyjnej asysty honorowej”. Nie przykładowe, lecz jedyne możliwe, a w nim, proszę bardzo: na pierwszym planie „symbol religijny” (rzecz jasna, okraszony krzyżem), a przed trumną duchowny (żaden tam mistrz ceremonii). Skoro tak, to przydzielenie asysty policyjnej na pogrzeb bezwyznaniowego policjanta czy milicjanta (dotyczy to bowiem również funkcjonariuszy w stanie spoczynku) okazuje się niemożliwe, gdy dowolny komendant zinterpretuje ceremoniał tak, jak życzyli tego sobie jego autorzy i ich mocodawcy, i uzna, że asysta należy się tylko na pogrzeb wyznaniowy. A co na to rodziny funkcjonariuszy wierzących, ale nie chrześcijan, czy nawet chrześcijan, ale nie katolików, czyli tych, którzy za skrzyżowanymi deszczułkami nie postąpią choćby jednym krokiem? Czyż i oni nie są dyskryminowani? Na początku lipca wszedł w życie regulamin nr 1/2013 Dyrektora Generalnego Służby Więziennej z 4 czerwca 2013 r. w sprawie ceremoniału SW oraz musztry ceremonialnej. Co do tego, że nikomu do niczego nie jest on potrzebny, nie mam wątpliwości, chcę jednak podkreślić, że w kwestiach wyznaniowych jest on napisany znacznie lepiej od ceremoniału policyjnego. Skoro bowiem dopuszcza się udział asysty honorowej „w obrządku sakralnym” (par. 23), nie rozróżnia
się rzymskokatolickiego i innych, nie nakazuje nikomu łopotać sztandarem na widok księżych łapsk trzymających jakąś książkę, lecz poleca uzgadniać udział i zachowanie się funkcjonariuszy i asysty SW w nabożeństwie „z przedstawicielami kościołów i związków wyznaniowych prowadzących uroczystość” (par. 24). Najwyraźniej polska „klawiatura” nie trzęsie portkami przed biskupami jedynie słusznego wyznania w sposób tak ewidentny, jak czynią to policjanci, permanentnie wystraszeni i służalczy względem fioletowych dygnitarzy. A ci fioletowe mają i łachy, i nierzadko nochale. Jest jednak szansa na to, że i w Policji coś zmieni się na lepsze. Niech przykład inspektora Karola Szwalbe z Radomia („FiM” 33/2013) powędruje wszędzie tam, gdzie nad policjantem czy jakimkolwiek innym państwowym urzędnikiem opłacanym z kieszeni podatników wiszą na ścianie dwie skrzyżowane listewki albo i jakiś „święty” bohomaz. Jeśli już ktoś ma tak spaczone gusta, że musi żyć w ich sąsiedztwie, niech obwiesza nimi własny dom. Fakt, że podlegli komendantowi bigoci wysmażyli na inspektora skargę do biskupa (!), wystawia tym donosicielom jak najgorsze świadectwo. A jeśli jakikolwiek policjant chadza do kościoła czy wlecze się po coś do Częstochowy, ma czynić to najzupełniej prywatnie – nigdy w mundurze. O żadnych zorganizowanych pielgrzymkach w państwie laickim nie może być mowy! Zadaniem Policji i wszelkich służb mundurowych nie jest wystawanie przed ołtarzami i okazywanie upokarzającego serwilizmu wobec odzianych w sukienki poddanych głowy obcego państwa. Służby te istnieją wyłącznie po to, by chronić bezpieczeństwo i porządek publiczny, ścigać przestępców, zapobiegać łamaniu prawa. Przez duchownych również! Przed władzami wyposażonymi w kompetencję stanowienia prawa stoją zadania o kolosalnie istotnym charakterze, polskie prawo jest bowiem niespójne, wyrywkowe, pełne luk. Rzecz nie tylko w tym, że jakość aktów prawnych jest coraz gorsza, ale i w tym, że prawodawca nie spieszy się bynajmniej z ustanawianiem regulacji o istotnym dla społeczeństwa charakterze, bo jest mocno zaabsorbowany drobiazgami i głupotami. To nic, że stan gospodarki jest coraz gorszy, że bezrobocie, bezdomność i bieda szaleją, że stan publicznej służby zdrowia jest paranoicznie horrendalny. Legislator nie ma na to czasu, skoro zajmuje się ubojem rytualnym stanowiącym kaprys garstki fanatyków, ingeruje w prywatne życie ludzi, usiłując zakazać im zapłodnienia in vitro, ustanawia kolejne, coraz to bardziej durne święta, obmyśla nowe ceremoniały dla różnych mundurowych formacji, podczas gdy jeszcze nie tak dawno wystarczał ceremoniał wojskowy. Opamiętaj się, prawodawco! Dr MACIEJ KIJOWSKI
Nr 34 (703) 23–29 VIII 2013 r.
LISTY Medialny faszyzm Tadeusz Rydzyk nie przegapił okazji, by pouczyć bojaźliwą KRRiT, jak ma wyglądać rynek mediów oraz jakie stacje powinny się znaleźć na cyfrowym multipleksie. W mniemaniu sukienkowego biznesmena jedno miejsce na multipleksie dla jedynej (sic!) katolickiej stacji, czyli TV Trwam, to jest nic, a nawet skandal. Powinno być tyle mediów prawdziwie polskich, z polskim systemem wartości, ile jest procent katolików! Nie wiem, czy toruński tata wierzy, że powtórzona po stokroć brednia stanie się prawdą, w którą wierzą słuchacze Radia Maryja, widzowie TV Trwam i wyborcy PiS, ale na pewno wierzy, że jego słowo z katolickimi mediami ciałem się stanie przy bardziej sprzyjającej mu władzy. PiS Jarosława Kaczyńskiego już o to zadba, by w Twoim domu, Czytelniku, brzmiał jedynie katolicki głos. Co prawda w ocenie Rydzyka katolickie media wcale nie znaczą pobożne. Biznesmen rozpacza, że niemal wszystkie media w Polsce nie są polskie – nie tylko pod względem struktury własności, ale i struktury wartości. Media będą wtedy polskie, gdy będą miały WŁAŚCIWĄ strukturę wartości. Katolicką. Czytaj: radiomaryjną! Co dalej? Może do pracy w mediach zamknie się drogę dla niekatolików i wszystkich tych, którzy nie ukończyli uniwersytetu toruńskiego tatki? Dziennikarze zamiast legitymacji prasowej będą posługiwali się zaświadczeniem od proboszcza, że są praktykującymi katolikami, słuchającymi Radia Maryja i oglądającymi TV Trwam? Ile jest procent katolików w Polsce? Bo na pewno nie mityczne 95 proc.! Telewizja publiczna od wielu lat przeżywa kryzys finansowy, spada oglądalność, maleją wpływy z reklam. Nie tylko z tego powodu, że pojawiła się konkurencja i robi lepsze programy. Odwrót widzów sprzed odbiornika telewizyjnego trwa i nic tego procesu nie zatrzyma. Chyba że nastanie w końcu w Polsce rząd, który zmieni idiotyczny zapis w ustawie o Radiofonii i Telewizji, który stanowi, że wszyscy nadawcy zobowiązani są respektować chrześcijański system wartości. Konia z rzędem temu, kto przedstawi definicję tegoż! Czy ma to być respektowanie dekalogu? A tatko Rydzyk go przestrzega od a do zet, skoro jego bożkiem jest mamona? Widzowie to nie tylko katolicy, to również innowiercy, ateiści oraz katolicy, którzy nie życzą sobie polityczno-religijnej, nachalnej propagandy płynącej z telewizyjnego odbiornika. Tadeusz Rydzyk i stojący za nim
politycy marzą o wyeliminowaniu z rynku wszystkich, którym nie po drodze z Trwam, i tymi „wartościami chrześcijańskimi”, które rzekomo „ubogacają” społeczeństwo. To nic innego jak medialny faszyzm! Toruński klecha marzy, by to jego polityczna telewizja i pomniejsze telewizyjki, które podlizują się Kościołowi i PiS, pozostały jedynymi graczami na rynku. Przy chylącej się ku upadkowi
Uleganie tym szatańskim pokusom może bowiem grozić wizytą księdza egzorcysty. A po jego wizycie nic już nie będzie wyglądać tak samo. Lista jest dużo dłuższa. To dobra lektura na upalne dni – wszak śmiech to zdrowie. Przed użyciem radzę wszystkim zapoznać się z treścią owej ulotki, a nade wszystko – szybko skontaktować się z lekarzem bądź farmaceutą, gdyż każdy religijny lęk
Polskie cuda-wianki
Wolę morze!
Kościół trąbi o cudzie nad Wisłą z poręki Matki Boskiej podczas bitwy warszawskiej z Armią Czerwoną w 1920 r. Już widzę oczyma wyobraźni żołnierzy radzieckich spieprzających na widok jakiejś fatamorgany pod postacią Matki Boskiej – już chyba prędzej pokładliby się ze śmiechu. Podobne cuda podobno były podczas tzw. obrony Częstochowy podczas szwedzkiego potopu, lecz historia zaczyna odkrywać kulisy tej rzekomej obrony, która jest mitem powtarzanym z poręki Kościoła. Bitwa warszawska nie była żadnym cudem, tylko strategicznym majstersztykiem i efektem rozkodowania radzieckich depesz, co dało nam zwycięstwo nad Armią Czerwoną. Kościół potrafi wszystko przeobrazić na swoją mityczną modłę o cudach – to jest wiadome wszem wobec – nie bierze tylko pod uwagę, że swoim poglądem dezawuuje dokonania naszych dowódców wojskowych z Piłsudskim na czele, który chyba w grobie się przewraca. Czytelnik
„Dziękuję” Ci, Jonaszu, za „reklamę” naszego Bałtyku. Z pewnością dużo masz racji; woda nie zawsze jest czysta i ciepła, chociaż ostatnio się to zmienia na lepsze, i z tą pogodą jest prawie tak, jak napisałeś w swoim komentarzu („FiM” 32/2013). Mieszkam blisko plaży w Gdańsku. Mamy piękną ścieżkę rowerową do samej Gdyni, oczywiście dzięki unijnym pieniądzom; plaże są szerokie, ładne, a piasek jest czysty i drobny – jest to niewątpliwie zaleta. Nie wyobrażam sobie mieszkać gdzie indziej, na przykład w centralnej Polsce (Łódź). Byłem kiedyś w Łodzi na ulicy Zielonej 15. Z kolegami odwiedziliśmy Twoją redakcję. Budynek mi się podobał, ale o ulicy tego samego bym nie powiedział. No cóż, myślę, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. I jeszcze jedno – w dobie ocieplenia, jakie nam jest wróżone, Bałtyk chyba spełnia swoje zadanie. Przyjeżdżajcie tu się ochłodzić, powdychać jodu i odpoczywać. Ostatnio Trójmiasto nam wypiękniało i będzie tu coraz piękniej, a to, co pisałeś, bardziej dotyczy otwartego morza. Nad zatoką jest zawsze cieplej i mniej dmucha, no i poza tym w Trójmieście jest co robić i niekoniecznie gorzałę pić. Pozdrawiam cieplutko Jerzy Zabielski, Gdańsk
Bezgraniczna głupota TVP rysuje się szkodliwy dla Polski scenariusz: TV Trwam przy pomocy sprzyjających jej polityków zostałaby telewizją publiczną. Kto chce, niech nie wierzy... Paweł Krysiński
Come on, Sawa! No cóż, religia jaka jest, każdy widzi. Mimo wakacji i wydawać by się mogło odpoczynku od tej indoktrynacji funkcjonariusze Kościoła potrafią mnie nadal zaskoczyć. Tym razem to mój imiennik ks. Przemysław Sawa, który ostrzega przed „zagrożeniami duchownymi”. Jednym słowem – każdy z nas jest po trosze satanistą. Lista zagrożeń jest długa i wyjątkowo rozległa. Zakazy i ostrzeżenia to swoiste credo religii, bez której ona obejść się nie może. To oczywista oczywistość, że wierzący starają się być dobrzy, gdyż boją się ognia piekielnego, jakkolwiek dziwnie by to brzmiało, z kolei ateiści są dobrzy z natury, bo po prostu im się to opłaca. A fakt, że tym pierwszym bycie dobrym, uczciwym, empatycznym nie wychodzi, to już zupełnie inna sprawa. O czym więc ostrzega pan ksiądz Przemysław? Między innymi o tym, że słuchanie Rolling Stonesów, Boba Marleya i Pink Floydów, granie w gry RPG, trenowanie judo, a także praktykowanie kamasutry oraz oglądanie „Gwiezdnych wojen” albo „Wojowniczych żółwi ninja” to rzekomo wielkie zagrożenie.
19
SZKIEŁKO I OKO
niewłaściwie stosowany zagraża twojemu życiu lub zdrowiu. Amen! Przemysław Prekiel
Uczcie się na błędach! PO idzie drogą byłego SLD – nic dodać, nic ująć. To pokazuje, jak władza ludzi deprawuje – sprawując ją traci się kontrolę nad rzeczywistością. Trudno mi to przyznać, ale najlepszy strategicznie wybieg zastosował Kaczyński w 2007 r. Widząc, że traci kontrolę nad władzą, oddał ją pospiesznie, nie czekając na całkowitą marginalizację – teraz ma blisko 30 proc. poparcia i trzyma w szachu innych. Gdyby SLD z Millerem postąpiło podobnie, to obecnie lewica miałaby ponad 20 proc., bo zachowałaby swój żelazny elektorat i mogła myśleć o wygraniu kolejnych wyborów. Miller, składając swój podpis pod aktem wstąpienia do UE, doprowadził do całkowitej marginalizacji SLD (m.in. poprzez uleganie Kościołowi), a gdyby wcześniej oddał władzę, zaraz po rokoszu Borowskiego, to zachowałby swoje jeszcze dość wysokie poparcie. Niestety, jego partykularny interes zniweczył to. Wygląda na to, że Kaczyński jest lepszym strategiem niż Miller czy Tusk, dlatego zróbmy wszystko, żeby jego plany się nie ziściły, tzn. żeby PiS nie wygrało wyborów. Wielka szkoda, że nasza lewica nie uczy się na błędach. Józef Frąszczak
Dochodzę do wniosku że ludzka głupota nie ma granic, szczególnie gdy chodzi o tzw. umacnianie wiary. Zdumienie budzi, gdy wierutne bzdury głosi człowiek utytułowany stopniem naukowym. Takim jest ks. dr Przemysław Sawa – egzorcysta i równocześnie dyrektor Diecezjalnej Szkoły Nowej Ewangelizacji w Bielsku-Białej. Wymieniony wydalił z siebie dokument (zawierający 60 pozycji), który przestrzega o obecności demonów dosłownie wszędzie („FiM” 33/2013). Odnosi się wrażenie, że przedstawiciele Kościoła wymyślają różne rzeczy, aby po prostu zaistnieć, wychodząc z założenia, że jak się o czymś nie mówi, to tak jakby tego nie było. Stąd też takie pomysły jak podwórkowe kółka różańcowe, które nabrały rozgłosu dzięki Kazimierze Szczuce. Spowodowała to jej wypowiedź, w której niezbyt pochlebnie wyraziła się o ich organizatorce, nie wiedząc, że jest to osoba niepełnosprawna. Efektem tego było wielokrotne przepraszanie, o czym z lubością i nieustannie informowały media. Kuriozum stanowią też modlitwy za parlamentarzystów, adopcja duchowa dzieci afrykańskich (na pewno im się polepszy, szczególnie tam, gdzie nie ma wody ani pożywienia), organizowanie krucjat, omadlanie miast, wprowadzenie przez radnych mody na modlitwy przed każdą sesją. Nie wymieniam innych przykładów, gdyż jest ich zbyt wiele. Można sobie zadać tylko jedno pytanie. Czy to jest kraj ludzi myślących, czy debili? Czytelnik
Och, Jurku! Złego słowa nie powiem o polskich plażach czy tym bardziej o Trójmieście! A już z brzydką Łodzią to nie ma żadnego porównania. Gdybym tak mógł przenieść się z redakcją do Gdańska lub Sopotu! Gdynia też piękna. Ale pogoda często kiepska. Teraz dużo czasu spędzam w ośrodku „FiM” Białe Źródła, pod Gostyninem. Piękne tereny, zapraszam wszystkich! Jonasz
Świeccy mistrzowie ceremonii pogrzebowej Państwo Borowikowie tel. 601 299 227
Świecki mistrz ceremonii pogrzebowej Mirosław Nadratowski tel. 721 269 207
Świecki mistrz ceremonii pogrzebowej Stefan Szwanke Włocławek tel. 604 576 824
20
Nr 34 (703) 23–29 VIII 2013 r.
przemilczana historia
K
to dziś pamięta, że to Aleksander Świętochowski, czołowy ideolog i publicysta polskiego pozytywizmu oraz twórca programu pracy organicznej, jako pierwszy na gruncie polskim propagował etykę niezależną? Za główne zadania autonomicznej etyki naukowej Świętochowski uważał wyzwolenie praw moralnych spod władzy autorytetów, oparcie moralności na podstawach naturalistycznych oraz krytykę wszelkich metafizycznych i teologicznych teorii etycznych. Celem jego pracy doktorskiej z filozofii „O powstawaniu praw moralnych” (1877 r.) oraz rozprawy „Źródła moralności” (1912 r.) było udowodnienie laickiej genezy moralności i negacja koncepcji jej boskiego pochodzenia. Religie „papież polskich pozytywistów” postrzegał jako fikcje służące zmumifikowaniu pewnych form moralności poprzez uznanie ich za sacrum. „Religia jako steoretyzowana fikcja – twierdził – sama przez się nie zawiera źródeł moralności, które kryją się wyłącznie w życiu, ale jest jednym z najbardziej utrwalających ją środków. Skoro powstanie i wytrzyma próbę praktyczną jakiś nakaz lub zakaz, wchodzi w skład przykazań
Moralność
wolna od religii
a także uczuciach ludzkich. Ukazywał rozwój wyobrażeń moralnych w różnych epokach i u różnych ludów w korelacji z naturalnymi popędami człowieka oraz zmieniającymi się na przestrzeni dziejów potrzebami, warunkami życia i obyczajami. Domagał się, by nauka raz na zawsze rozstała się z przesądem wywodzenia moralności ze świadomości, która jakoby rozpoznaje bądź wolę boską, bądź – jak twierdzą inni – prawa natury. „Ani tedy człowiek dziki, ani kulturalny nie posiada sumienia pod postacią osobnego narządu psychicznego, lecz ocenia wartość czynów skombinowaną miarą pojęć i uczuć” – argumentował. Geneza praw moralnych nie tkwi w boskim pochodzeniu. Prawa moralne wywodzą się
Przez kręgi klerykalne został okrzyknięty antychrystem i masonem, a jego filozoficzno-publicystyczna kampania na rzecz etyki laickiej – zuchwałym bluźnierstwem. boskich i tradycji świętych, staje się dogmatem. Wtedy już jego moc obowiązująca jest na długo zapewniona i potrzeba licznych oraz potężnych uderzeń postępu, ażeby skruszyć skamieniały w wierze przeżytek etyczny”. Podobną funkcję mumifikacji przypisywał obyczajom, które w danej społeczności pełnią rolę sumienia publicznego, wyznaczają wzorce postępowania i określają cele wychowania. W konsekwencji „wierzymy, myślimy, czujemy, postępujemy, popełniamy zbrodnie i bohaterstwa dlatego, że inni to czynią, nie zastanawiając się wcale, czy to jest rozumne lub niedorzeczne, zacne lub niegodziwe, brzydkie lub szpetne”. Odrzuciwszy koncepcję wiecznych, niezmiennych i ogólnie obowiązujących praw moralnego postępowania, Świętochowski stwierdził, że etyka normatywna to jedynie czyste kaznodziejstwo, a nie nauka. Za etykę naukową uznał wyłącznie etykę opisową. Definiował ją jako naukę historyczną, która zajmuje się opisywaniem faktów moralnych, badaniem praw moralnych, norm i ocen. Moralność traktował jako zjawisko historyczne, kształtujące się wraz z ewolucją społeczeństw. Zmienność i różnorodność zasad moralnych starał się ilustrować szeroko opracowanym materiałem etnograficznym i historycznym, dowodząc, że na przestrzeni dziejów moralność występuje w licznych odmianach oraz postaciach, co związane jest z różnicami w psychice,
z utrwalonych w społeczności norm. Ich rodowód jest następujący: z popędów woli (instynktów) rodzą się czyny, z czynów – normy (obyczaje), z norm – ich formuły, czyli prawa moralne. Moralność zatem to z jednej strony nakazy pochodzące z instynktów, z drugiej – zakazy pochodzące z doświadczenia. Pierwotnym źródłem uczuć moralnych jest instynkt samozachowawczy (w etyce zwany egoizmem), przejawiający się w pożądaniu własności (zaspokojenie głodu, pragnienie zbytku). Te naturalne dyspozycje odziedziczone przez człowieka po przodkach zwierzęcych wraz z rozwojem ludzkiej świadomości oraz kultury wysublimowały się, stając się obowiązującymi normami. Pierwsze reguły moralne powstały w obrębie rodziny, kiedy człowiek zdołał na tyle okiełznać swój prymitywny egoizm i oparte na nim poczucie własności, że zaczął odczuwać sympatię do najbliższych, to znaczy poddawać się pewnym prawom i wypełniać przypisane obowiązki. Moralność początkowo dotyczyła wąskiego kręgu rodzinnego, a poza nią rozciągało się „bezmierne pole samowoli”. Wobec obcych człowiek nie odczuwał żadnego moralnego skrępowania. Dopiero z czasem moralność rodzinna stała się moralnością rodową, z rodowej – narodową, z narodowej – rasową. A z rasowej – marzył Świętochowski – kiedyś może stanie się ludzką. Na razie (tj. w czasach Świętochowskiego)
moralność sięgnęła ras, ale wciąż nie dosięgła człowieczeństwa. Pokutuje bowiem przekonanie, że ważniejszym obowiązkiem jest czynić dobrze krewnym niż bliźnim. Za większe przestępstwo wciąż uchodzi krzywda wyrządzona rodakowi niż cudzoziemcowi. Postęp moralny polegający na zaniku egoizmu na rzecz altruizmu – zdaniem Świętochowskiego – dokonuje się stopniowo w procesie historycznego, ewolucyjnego rozwoju moralności. Przejawia się to w kumulującej się świadomości moralnej społeczeństw i kształtowaniu się coraz bardziej uniwersalnych oraz doskonalszych zasad moralnego postępowania. Świętochowski twierdził wprawdzie, że nie ma norm niezmiennych ani powszechnych praw moralnych, a wszystkie absolutne systemy wartości są fałszywe, jednak nie był absolutnym relatywistą. Nie negował istnienia hierarchii wartości. Uważał, że kształtuje się ona w drodze ewolucji społecznej. Reguły moralne, które dotyczą na przykład posłuszeństwa żony wobec męża oraz dzieci wobec rodziców, są przeważnie wytworami stosunków siły, czyli egoizmu. Takie wartości jak godność człowieka, wolność myśli i sumienia ludzkość uznała za cenne dopiero wówczas, kiedy człowiek zrozumiał, że stanowi nie tylko część społeczności, ale jest też odrębnym bytem. Szczególnie ostrej krytyce Świętochowski poddawał moralność
chrześcijańską. Przyznawał, że dopóki ludzie pozostają na etapie „dzikości”, religia przedstawia pewien system wiedzy i udziela człowiekowi odpowiedzi na pytania, których nie może rozstrzygnąć za pomocą badań. W klerykalizmie, który Polaków „gniecie od wieków i gnieść będzie jeszcze przez wieki”, upatrywał największą przeszkodę dla postępu cywilizacyjnego i etycznego. Chociaż duchowieństwo katolickie
w całej Europie posiada wielkie wpływy i przywileje, nigdzie jednak nie ingeruje tak głęboko w życie ludzkie jak w przypadku Polaków: „Ono go nie wypuszcza z rąk nawet po śmierci. Żadna inna organizacja lub władza świecka nie może się mierzyć z tą groźną potęgą”. Piętnował promowaną przez Kościół obłudę, w tym „świętą” instytucję małżeństwa. Nierozerwalność małżeństwa jest pomysłem dobrym, szkoda tylko, że nie daje się zastosować do ludzi – przekonywał. Ironizował też, że „mężczyzna dla przekonania kobiety kochanej o swej miłości ma tysiące sposobów, ale o swym szacunku tylko jeden – małżeństwo”. Wieścił, że wraz z postępem moralnym i społecznym zajdą znaczne zmiany w sferze życia rodzinnego, włącznie z rozpadem tradycyjnie pojmowanego małżeństwa i rodziny. Każda epoka ma swój ideał moralności. Etyka indywidualna jest wytworem nowoczesności. W praktyce oznacza to, że człowiek odzyskuje swoją wolność – kobieta od męża, dziecko od rodziców, podwładny od zwierzchników, a obywatel od rządu. W tym kierunku zmierza postęp moralny. W przyszłości solidarność społeczna powinna ulegać spotęgowaniu, jednak nie może się to dokonywać kosztem ograniczenia niezależności jednostki. Chociaż moralność i prawo długo jeszcze będą porządkować stosunki międzyludzkie, Świętochowski wyobrażał sobie, że w przyszłości kodeksy moralne w miarę rozwoju kultury powinny zaniknąć i zostać zastąpione przez świadomą wolę czynienia dobra. A wówczas nie będą już potrzebne nakazy ani nakazy, bo czynienie dobra stanie się dla ludzi niejako „organiczne”. Zanim to jednak nastąpi, „długo jeszcze ludzkość będzie kuła kajdany i wędzidła dla skrępowania i okiełznania złej i dzikiej samowoli człowieka”. AK
Nr 34 (703) 23–29 VIII 2013 r.
okiem biblisty
Niektórzy trynitarze uważają, że naukę o tzw. Trójcy Świętej popiera również szereg tekstów z Apokalipsy św. Jana. Twierdzą, że księga ta nie tylko dowodzi pełnej boskości i równości Jezusa z wszechmogącym Bogiem, ale także potwierdza osobowość Ducha Świętego. Przekonajmy się zatem, czy mają rację. „Trynitarne” pozdrowienie Już we wprowadzeniu do księgi Apokalipsy zwolennicy Trójcy dostrzegają trynitarną naturę Boga. Mówić ma o tym następujący fragment: „Łaska wam i pokój od tego, który jest i który był, i który ma przyjść, i od siedmiu duchów, które są przed jego tronem, i od Jezusa Chrystusa, który jest świadkiem wiernym, pierworodnym z umarłych i władcą nad królami ziemskimi. Jemu, który (…) uczynił nas rodem królewskim, kapłanami Boga i Ojca swojego, niech będzie chwała i moc na wieki wieków” (1. 4–6). Twierdzą, że tekst ten wyraźnie mówi o Bogu Ojcu, Duchu Świętym i Jezusie Chrystusie, czyli o Trójcy. Czy jest tak w rzeczywistości? Niekoniecznie. Chociaż bowiem fragment ten mówi o Bogu i Chrystusie, to jednak wyrażenie „siedem duchów” (liczba siedem w Biblii symbolizuje pełnię, całość) odnosi się nie do trzeciej istoty boskiej, ale do aniołów, które – jak czytamy w innym miejscu – są „płomieniami ognia”, „służebnymi duchami, posyłanymi do pełnienia służby gwoli tych, którzy mają dostąpić zbawienia” (Hbr 1. 7, 14, por. Ps 104. 4; 34. 8; 91. 11; Dn 7. 10). Protestancki biblista Eduard Lohse pisze o tym tak: „Prorok (…) przejął wyobrażenia, które wywodzą się ze starobabilońskiej wiary w gwiazdy. Czczono wtedy słońce, księżyc i pięć znanych wówczas planet jako bogów decydujących o biegu czasu (w wielu językach znajduje to odzwierciedlenie w nazwach dni tygodnia – przyp. red.). Ale w Izraelu nie uważano ciał niebieskich za bogów, lecz za dzieła Boga, które muszą Mu służyć. Toteż zamiast o siedmiu gwiazdach mówiono w Izraelu o siedmiu duchach, które stoją przed Bogiem, czekając na Jego rozkazy (por. Księga Tobiasza 12, 15). Słowo o siedmiu duchach należy do kręgu wyobrażeń o siedmiu gwiazdach i siedmiu archaniołach (por. 3, 1), gdyż duchy te stoją niby pochodnie płonące przed tronem Bożym (4, 5), gotowe, by pójść jako posłowie Boży (aniołowie) do każdej krainy” („Objawienie św. Jana”, Wydawnictwo „Zwiastun”, Warszawa 1985, s. 22, 23). A oto – dla porównania – i sam tekst z Księgi Tobiasza: „Ja jestem Rafał, jeden z siedmiu aniołów, którzy stoją w pogotowiu i wchodzą przed majestat Pański” (12. 15 BT). Podobne stanowisko zajmuje inny biblista, David Aune, który upatruje w „siedmiu duchach
o tym, że Jezus przecież nie wszystko wie (Mt 24. 36; Mk 13. 32). Księga Apokalipsy rozpoczyna się bowiem następującym stwierdzeniem: „Objawienie Jezusa Chrystusa, które dał mu Bóg” (Ap 1. 1). Warto również zauważyć, że – według Apokalipsy – Jezus otrzymał to objawienie już po wniebowstąpieniu, a to znaczy, że wcześniej o nim nie wiedział. Krótko mówiąc, są pewne rzeczy, o których wie tylko Bóg.
najważniejszych aniołów Bożych” („World Biblical Commentary: Revelation 1–5”, Dallas 1997, s. 34). Niezależnie od tego, czy określenie „siedem duchów” odnosi się siedmiu, czy też do wszystkich aniołów (por. Łk 9. 26), w świetle Pisma Świętego nie może ono odnosić się do trzeciej istoty boskiej, ponieważ Biblia nie mówi o Duchu Świętym jako istocie, lecz mocy i wpływie samego Boga. Wynika to m.in. ze słów Jezusa, który obiecał uczniom, że „zostaną przyobleczeni mocą z wysokości” (Łk 24. 49, por. Dz 1. 8) oraz z porównania Ducha Bożego do „palca Bożego” (Mt 12. 28; Łk 11. 20). Zauważmy też, że gdyby Duch Święty był odrębną istotą, to Jezus musiałby być synem Ducha Świętego, a nie Boga (Łk 1. 32, 35). Poza
Wizja wywyższonego Chrystusa
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Trójca Święta tym czy Jezus kiedykolwiek modlił się do Ducha Świętego? Czy czynili to apostołowie? Czy Dawid, kiedy zgrzeszył, prosił Ducha Świętego, aby go nie opuszczał, czy też prosił Boga, aby „nie odbierał mu swego Ducha Świętego” (Ps 51. 13)? Przeciwko osobowości Ducha Świętego przemawia również fakt, że Biblia ani jednym słowem nie wspomina o tronie dla Ducha Świętego. Nawet w końcowej wizji Księgi Apokalipsy, gdzie ukazany został „tron Boga i Baranka” (22. 3), o tronie Ducha Świętego nie mówi się wcale. Nie mówi też o nim Biblia hebrajska (ST). Na przykład Księga Daniela, chociaż zawiera wizję Boga, Syna Człowieczego i aniołów, ani jednym słowem nie wspomina o Duchu Świętym (7. 9–10, 13–14). A przecież gdyby Duch Święty był trzecią osobą Trójcy, to powinien zasiadać po lewicy Boga, skoro po Jego prawicy zasiada Chrystus. Natomiast „siedem duchów” z Księgi Apokalipsy nie zasiada na jakichkolwiek tronach, lecz znajduje się przed tronem Boga (1. 4; 4. 5), czyli w miejscu, gdzie stoją aniołowie (Ap 8. 2, por. Dn 7. 10.). Jedno jest pewne: twierdzenie trynitarzy, że już wstęp Księgi Apokalipsy mówi o osobowości Ducha Świętego oraz Trójcy, nie znajduje potwierdzenia ani w Starym, ani
21
w Nowym Testamencie, włącznie z Księgą Apokalipsy.
Alfa i omega A co z tytułem „alfa i omega” (Ap 1. 8; 21. 6; 22. 12–13), który Księga Apokalipsy odnosi do Boga? Przecież i Jezus został nazwany „pierwszym i ostatnim”, czyli tytułem podobnym do „alfy i omegi” (Ap 1. 17; 2. 8). Czy to oznacza, że jest wszechmocny i równy Bogu – jak twierdzą zwolennicy Trójcy? Pozornie tak to może wyglądać, jednak po starannej egzegezie tekstu okazuje się, że określenie „pierwszy i ostatni” stosowane w odniesieniu do Jezusa, użyte zostało w kontekście jego śmierci i zmartwychwstania: „Byłem umarły, lecz oto żyję na wieki wieków i mam klucze śmierci i piekła [Hadesu]” (Ap 1. 18). Oznacza to, że jak Jezus zmartwychwstał „jako pierwszy” (1 Kor 15. 23), tak on też jako „ostatni Adam, stał się duchem ożywiającym” (1 Kor 15. 45). Poza tym użycie tych samych określeń i tytułów, jakie Biblia stosuje do Boga w odniesieniu do Chrystusa, nie oznacza jeszcze, że jest on równy Bogu (por. J 20. 17; 1 Kor 8. 4–6; 11. 3; 15. 24–28). Jeśli nawet Jezus nazwany został „Królem królów i Panem panów” (Ap 19. 16; 17. 14), a więc tytułem samego Boga (por. 1 Tm 6. 15; Dn 2. 47; Pwt 10. 17), należy pamiętać,
(6)
że jest nim tylko dlatego, że to Bóg „wielce go wywyższył” (Flp 2. 9 nn.) i uczynił go „Panem i Chrystusem” (Dz 2. 36, por. Mt 28. 18). Co więcej, warto również zwrócić uwagę na to, że podobne tytuły zostały w Biblii użyte także w odniesieniu do ludzi. Taki tytuł nosił Nabuchodonozor, król babiloński (Ez 26. 7; Dn 2. 37), który nazwany został również „sługą Bożym” (Jr 25. 9), i Artakserkses, król perski (Ezd 7. 12). Z kolei Cyrus, król perski, nazwany został Bożym pasterzem i pomazańcem: „On moim pasterzem, wykona całkowicie moją wolę” (Iz 44. 28; 45. 1, por. 2 Kron 36. 23; Ezd 1. 2). Nazwanie kogoś bogiem, pierwszym i ostatnim, królem królów, sędzią czy też pasterzem, nie oznacza więc jeszcze, że jest nim w stopniu absolutnym. „Bo chociaż nawet są tak zwani bogowie, czy to na niebie, czy na ziemi, i dlatego jest wielu bogów i wielu panów” (1 Kor 8. 5), to wcale nie oznacza, że są oni sobie równi, a tym bardziej że są równi z Bogiem. I to dotyczy również Chrystusa, który aż czterokrotnie, i to w jednym wersecie, mówi o swoim Bogu: „Zwycięzcę uczynię filarem w świątyni Boga mojego (…), i wypisze na nim imię Boga mojego, i nazwę miasta Boga mojego, nowego Jeruzalem, które zstępuje z nieba od Boga mojego” (Ap 3. 12). Poza tym Księga Apokalipsy potwierdza również słowa z Ewangelii Mateusza i Marka, które mówią
Zwolennicy Trójcy nie poprzestają jednak tylko na tytułach, które rzekomo mają dowodzić boskiej równości Jezusa z Bogiem. Twierdzą także, że skoro aniołowie nie przyjmują ludzkiej chwały (Ap 19. 10; 22. 8–9), to Jezus, który przyjmuje taką samą cześć jak Bóg, musi również być Bogiem, bo inaczej oddawanie mu czci byłoby bałwochwalstwem (Ap 5. 8–14). Również ten argument tylko pozornie wydaje się przekonujący. Nie można bowiem zapominać o tym, że to „Bóg wielce go [Chrystusa] wywyższył i obdarzył go imieniem, które jest ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zginało się wszelkie kolano na niebie i na ziemi, i pod ziemią i aby wszelki język wyznawał, że Jezus Chrystus jest Panem, ku chwale Boga Ojca” (Flp 2. 9–11). Poza tym warto też przypomnieć, dlaczego Bóg go wywyższył. Oto jak na to pytanie odpowiada apostoł Paweł oraz Księga Apokalipsy. Odpowiedź jest niemal identyczna: Bóg uczynił to dlatego, że Jezus „był posłuszny aż do śmierci” (Flp 2. 8); „ponieważ został zabity i odkupił dla Boga krwią swoją ludzi z każdego plemienia i języka, i ludu, i narodu” (Ap 5. 9). Innymi słowy: jak Bóg „upodobał sobie, żeby w nim zamieszkała cała pełnia boskości” (Kol 1. 19), tak też upodobał sobie wywyższyć go, aby odbierał „cześć i chwałę” (Ap 5. 13). Można to zilustrować następującym przykładem z życia Józefa na dworze faraona. Otóż jak Józef (protoplasta Jezusa) zarządzał domem faraona (Rdz 41. 40), tak Jezus zarządza domem Bożym (Hbr 3. 1–6; Ef 2. 19). Jak poddani faraona mieli stosować się do poleceń Józefa, tak wierzący mają respektować przykazania Jezusa (Pwt 18. 15, 18–19; Mt 17. 5). Jak Józef był drugim po faraonie (w. 41), tak Jezus jest drugim po Bogu (Mt 28. 18; 1 Kor 15. 27–28). Jak Józef został wywyższony i otrzymał zaszczytne imię (w. 42–45), tak Bóg wywyższył Chrystusa i obdarzył go zaszczytnym imieniem. Podsumowując, Księga Apokalipsy uczy, że Jezus wszystko otrzymał od swojego Boga, sam jednak nie uważał siebie za Boga w absolutnym tego słowa znaczeniu. Nie popiera więc twierdzeń zwolenników Trójcy, także tych, które dotyczą osobowości Ducha Świętego, ale o tym więcej w oddzielnym opracowaniu. BOLESŁAW PARMA
22
Nr 34 (703) 23–29 VIII 2013 r.
okiem sceptyka
Polak niekatolik (57)
Zabity dla Trójcy W 1611 r. uwięziono arianina Jana Tyskiewicza za to, że odmówił złożenia przysięgi w imię Trójcy Świętej. Skazano go na karę śmierci, torturowano i stracono na rynku w Warszawie. W Polsce prześladowania religijne dotykały szlachtę w mniejszym stopniu niż na przykład mieszczan. Biskupi czuli bowiem respekt przed arystokracją, a przed mieszczanami – nie. Z tego powodu duchowni usiłowali dowieść na przykładzie mieszkańców miast, że ich jurysdykcja kościelnosądowa jest wciąż żywotna. W 1554 r. biskup poznański Jędrzej Czarnkowski uwięził pod zarzutem szerzenia herezji mieszczanina Grzegorza Grycerę, krawca Serafina i aptekarza Jakuba, zaś dominikański inkwizytor Paweł Sarabin skazał ich na spalenie żywcem na stosie. Oburzona szlachta pod wodzą kasztelana międzyrzeckiego, luteranina Stanisława Ostroroga, i wojewody brzesko-kujawskiego Łukasza Górki, brata czeskiego, wpadła do miasta i uwolniła więźniów. Potem biskup uwięził poznańskiego szewca Pawła Organistę i w obawie przed demonstracjami potajemnie skazał go na śmierć. Jednakże protestancka szlachta zachowała czujność i uratowała nieszczęsnego szewca. Ostroróg rzekł wówczas do biskupa: „Nie bierzemy na siebie obrony szewca, ale przewidujemy, iżbyś to samo, co ci się dziś z szewcem udało, zrobił jutro z Ostrorógiem i innymi”. W Polsce rzadko mordowano heretyków. Fakt ten kaznodzieja braci
Ś
czeskich Szymon Teofil Turnowski tłumaczył działaniem opatrzności bożej. Nie zmienia to jednak faktu, że w naszym kraju palono w pogromach zbory, grabiono mienie protestantów, „innowierców” bito, profanowano cmentarze i ciała zmarłych. Z „Kroniki zboru ewangelickiego krakowskiego”, autorstwa brata czeskiego Andrzeja Węgierskiego, wynika, że od połowy XVI w. do połowy XVII w. zginęło w Krakowie 10–12 ewangelików, i to z ręki fanatycznego tłumu podczas pogromów. Równocześnie, w tej samej epoce, sąd skazał na śmierć co najmniej dwoje „innowierców”: Melchiorową Wajglową (80-letnia kobieta spalona w 1539 r. na rynku krakowskim) oraz Jana Tyskiewicza (mieszczanin z Bielska Podlaskiego). Oboje zostali straceni za to, że nie wierzyli w dogmat Trójcy. Jan Tyskiewicz, alias Iwan Tyszkiewicz, Iwan Tyskowic, Jan Tyszkowicz, był arianinem znanym ze swoich poglądów. Kiedy wzbogacił się, obejmując spadek, niechętni mu rywale do schedy, w tym burmistrz Bielska, uknuli spisek mający na celu pozbycie się konkurenta. Gdy mieszczanin
rodowiska religijne zarzucają niewierzącym pospolitą głupotę. Ale jak przyjrzeć się faktom, to ateistom i agnostykom nie brakuje inteligencji. Przynajmniej statystycznie. Zdanie „Rzekł głupiec w sercu swoim: nie ma Boga” (Psalmy 14. i 53.) to jedna z najbardziej znanych fraz biblijnych. Twierdzenie to stało się kanwą niezliczonych kazań oraz popularnych wyobrażeń, wedle których brak religijności jest przejawem bezmyślności. No bo jak można mówić, że Boga nie ma, skoro ksiądz i wszyscy znajomi twierdzą, że on jest! Tymczasem cytowane zdanie jest ciekawym świadectwem tego, że niewiara w bogów nie jest bynajmniej wynalazkiem współczesnym, ale towarzyszyła ludzkości od zawsze. I to nie tylko w wysublimowanej antycznej kulturze greckiej czy indyjskiej, ale również wśród prostych bliskowschodnich pasterzy. Bo przecież fakty są takie, że Boga nigdzie nie ma, nawet jeśli wszyscy wokół mówią coś przeciwnego. W każdym razie jest on bardzo dobrze schowany; na tyle dobrze, że to schowanie oznacza w praktyce tyle samo co nieistnienie.
został radnym, intryganci zaczęli się od niego domagać, by składając rachunki, złożył przed sądem przysięgę na drewniany krucyfiks w imię Trójcy Świętej. Arianin jednak wzbraniał się przed tym gestem „On zaś rzekł, że to jest drewno, a ja nie na drewno nieme, lecz na Boga żywiącego i Pana Jezusa przysiąc gotówem, podobniejby na słońce przysięgać niż na to, co człowiek urobił. Rzekł urząd: kiedy nie chcesz na figurę męki Pańskiej przysięgać, przysiążże choć na Boga w Trójcy jedynego. On rzekł: ja Trójce nie znam i nie wiem, co jest, ale znam Boga jedynego, który jest Ojcem P. Chrystusowem, stworzycielem nieba i ziemi, na tego przysięgać będę. Oni potwarliwie do ksiąg zapisać kazali, że figurę męki Pańskiej zrzucił i podeptał
W dzisiejszych czasach odwieczne zarzucanie niewierzącym głupoty zyskało pewien perwersyjny wymiar. Otóż ludzie współcześni lubią badać i analizować wszystko to, co tylko takim badaniom się poddaje. Bada się więc także związki wiary/niewiary oraz inteligencji, a wnioski, jakie się z tego nasuwają, nie są wesołe dla środowisk religijnych. I jest to
i bluźnierskie i zelżywe o niej mówił, że Trójcę Św. bluźnił albo raczej Boga w Trójcy jedynego, mówiąc, że Trójca nie jest Bóg, nie wiem, co jest, czy chłop czy niewiasta”. Niektóre relacje podają, że doszło wówczas do awantury z księdzem, a Tyskiewicz został uderzony. Burmistrz bezpodstawnie oskarżył arianina o zrzucenie i podeptanie krucyfiksu oraz o bluźnierstwo wobec trzech osób boskich. Na tej podstawie „heretyk” został uwięziony. Sąd go uwolnił, lecz sędzia skierował sprawę na dwór królewski, który początkowo odrzucił karę śmierci. Wtedy we wszystko wmieszała się królowa Konstancja Habsburżanka, żona Zygmunta III Wazy, właścicielka
ośrodek badawczy śledzona od dzieciństwa do śmierci. Wyniki tej metaanalizy zostały opublikowane w czasopiśmie fachowym „Personality and Social Psychology Studies”, a upowszechnił je brytyjski „The Independent”. Okazuje się, że na 63 badania aż 53 wykazują negatywną korelację pomiędzy religijnością a inteligencją.
ŻYCIE PO RELIGII
Głupia sprawa o tyle zawstydzające, że przez tysiąclecia głoszono, że tylko głupcy nie wierzą w Boga… Profesor Miron Zuckerman z Uniwersytetu w Rochester dokonał podsumowania 63 badań naukowych przeprowadzanych od dziesięcioleci w różnych krajach. Starały się one uchwycić ewentualne związki pomiędzy przekonaniami światopoglądowymi a poziomem inteligencji badanych osób. Niektóre z tych naukowych śledztw trwały bardzo długo – na przykład dana osoba była przez
To znaczy, że im większa była inteligencja danej grupy, tym mniejsza religijność. I odwrotnie. Oczywiście chodzi o wartości statystyczne, bo w przypadku tej lub innej konkretnej osoby mogło się zdarzyć odwrotnie – że była ona ponadprzeciętnie wybitna i bardzo pobożna. Warto przy tym zauważyć, że przez inteligencję w badaniach rozumiano „umiejętność myślenia, planowania, rozwiązywania problemów, myślenia abstrakcyjnego, rozumienia
Bielska, dewotka słynąca z uprzedzeń religijnych. Wpływ królowej sprawił, że sprawa została ponownie rozpatrzona. Tyskiewicz zyskał wtedy możliwość odrzucenia socynianizmu i przejścia na katolicyzm, ale nie skorzystał z tej szansy. Jezuitom i mnichom, którzy u niego na każdy dzień bywając od jego religiej odwodzili i na opinie rzymskiego kościoła namawiali, wolność od więzienia i od śmierci, jeśliby do kościoła przystał, obiecując, nie tylko się zwątlić nie dał, ale też taki im odpór z Pisma ś. dawał, że sami stateczności jego przy prawdzie zbawiennej, choć to oni uporem heretyckim zwali, świadectwo przed ludźmi dawali” – wspominali kronikarze. Tyskiewicza osadzono w więzieniu w Warszawie – „siedział na dnie ciężkiej wieży”. 16 listopada 1611 r. w piątek rano posłano po niego piechotę królewską i wywiódłszy z ciemnicy, przywiedziono na rynek do wójta Marcina Kickiego. Więzień wysłuchał tam dekretu asesorskiego orzekającego o winie i karze śmierci. Następnie wyprowadzono go przed kamienicę, przed którą stał już stos. „(…) odwróciwszy się twarzą od stosu drew onych, a obróciwszy się do żony, z którą idąc rozmawiał, rzekł im: Dajcież mi już pokój zwodziciele, słudzy Antychrystowi, jakoście mię nie zwiedli przez ten czas, tak ani teraz zwiedziecie, ufam Bogu i nie ustraszycie tą kupą drew, bom ja gotów i to wszystko wytrwać dla Boga i dla wiary mojej”. Ostatecznie wykonano nań wyrok „i tam mu język naprzód kleszczami wyciągnąwszy urżniono, potem ścięto rękę i nogę, na ostatek illas amputatas partes et reliquam corpus na stos drew włożywszy spalono”. ARTUR CECUŁA
złożonych idei, szybkiego uczenia się i uczenia się z doświadczenia”. Jedno z analizowanych badań dotyczyło aż 1500 ponadprzeciętnie uzdolnionych osób (IQ powyżej 135) w długiej perspektywie czasowej. Okazuje się, że nawet w bardzo podeszłym wieku te osoby były statystycznie mniej wierzące niż ich otoczenie. Jak wyjaśniano to zjawisko? Zwykle tak, że osoby inteligentniejsze bardzo cenią to, co możliwe do sprawdzenia, fakty zakorzenione w nauce. A religia do takich zjawisk nie należy. Jest też taka teoria, która wskazuje na wysokie poczucie własnej wartości ludzi zdolniejszych, które jakoby przeszkadza im wierzyć. Cokolwiek by to było, to chyba wiem, co teraz zapewne pomyśleli wierzący czytelnicy niniejszego cyklu. Mianowicie to, że jeśli nawet te wszystkie badania są wiarygodne, to nic nie szkodzi, bo „Bóg wybrał sobie prostaczków do zbawienia”. Bo tego również uczy Biblia. Cóż, być może, ale jak w takim razie rozumieć zacytowany na początku psalm? I czy „słowo Boże” może się mylić? Bo ciągle słyszymy, że nie może… MAREK KRAK
Nr 34 (703) 23–29 VIII 2013 r.
23
przemilczana historia
W
1202 r. Kurlandia, południowa prowincja Inflant (współcześnie na Łotwie), znalazła się w posiadaniu zakonu kawalerów mieczowych, założonego przez feudałów niemieckich, którzy dążyli do opanowania wschodniego wybrzeża Morza Bałtyckiego – Inflant (a więc dzisiejszej Łotwy i Estonii) oraz ziem ruskich. Kawalerowie mieczowi byli zorganizowani w podobny sposób co Krzyżacy. Ruszyli na podbój Litwy i ziem ruskich, lecz napotkali silny opór. Połączyli się więc w 1237 r. z Krzyżakami i odtąd jako zakon inflancki stanowili część zakonu krzyżackiego z oddzielnym wielkim mistrzem krajowym – landmistrzem. W XVI w. na tych terenach szerzył się luteranizm, co przyspieszyło rozkład zakonu. Dodatkowo w połowie XVI w. o wpływy na tych terenach zabiegali Polacy, Litwini, Rosjanie, Duńczycy, Szwedzi i Prusacy. O tereny dzisiejszej Łotwy i Estonii wojska polsko-litewskie stoczyły krwawe wojny zakończone rozbiorem tego regionu. Gotthard Kettler, ostatni mistrz inflanckiej gałęzi zakonu krzyżackiego, poddał Inflanty wspólnie Polsce i Litwie. Wzorem pruskim w 1561 r. zakon został sekularyzowany; Kettler zrzucił habit, przyjął luteranizm, rozwiązał zakon kawalerów mieczowych i niejako „w nagrodę” otrzymał dziedziczną władzę jako lennik króla polskiego w południowej części Inflant – w Księstwie Kurlandii i Semigalii. Kurlandia cieszyła się dużą autonomią, a w XVII w. przeżyła okres świetności, który był wynikiem rozwoju przemysłu stoczniowego i handlu morskiego. Prawnuk Gottharda Kettlera, książę Jakub Kettler, który w 1642 r. objął tron w Mitawie (obecnie Jelgava), oparł się na wzorcach holenderskich, a ambicją jego życia stało się przejęcie rynku budowy statków w Europie oraz posiadanie kolonii zamorskich w Afryce i w Nowym Świecie jako gwarancji szybkiego rozwoju kraju. Już w 1647 r. Jakub jako lojalny wasal Rzeczypospolitej zaproponował polskiemu królowi Władysławowi IV Wazie oraz kupcom kurlandzkim, gdańskim i królewieckim założenie kompanii do prowadzenia handlu z Indiami Wschodnimi i Zachodnimi, a także Afryką, jednakże ani król, ani kupcy z Polski nie podjęli tej inicjatywy. Później proponował udział w kolonialnym interesie również królowi Janowi Kazimierzowi, rzecz jednak rozbiła się o brak środków, silnej floty, a także brak zainteresowania władcy kwestiami morskimi i wreszcie – o geopolitykę. Książę Jakub bezskutecznie zabiegał o poparcie króla polskiego, jak również papieża Innocentego X, by zorganizować flotę złożoną z 40 okrętów w celu pozyskania większych terenów do kolonizacji w Afryce i Ameryce. Wedle projektu Rzeczpospolita miałaby objąć
W połowie XVII w. luterańska Kurlandia, lenne księstwo Rzeczypospolitej Obojga Narodów, po wyprawach morskich do brzegów Afryki Zachodniej zdobyła kolonie nad rzeką Gambią.
Jak chrzczono Afrykę
(32)
w posiadanie obszary na północ od równika – w obecnej Gujanie i północnej Brazylii (jeden z kurlandzkich fortów na Tobago ochrzczono nawet na cześć Jana Kazimierza „grodem Kazimierza”), ale wobec wymienionych okoliczności Kurlandczycy zaczęli działać na własną rękę. Kurlandia skierowała się najpierw ku Afryce i ujściu rzeki Gambii. Gambia, obecnie małe państewko w Afryce Zachodniej, wchodziła w skład istniejącego aż do XVII w. muzułmańskiego imperium Mali. Jego potęga bazowała na handlu solą, złotem i niewolnikami oraz na kontroli szlaków transsaharyjskich, zaś Songai i Kanem-Bornu – stolice imperium – były ośrodkami kultu religijnego oraz centrami propagandy islamskiej. O kontrolę nad ujściem rzeki współzawodniczyli Portugalczycy, Hiszpanie i Holendrzy, a później – Anglicy oraz Francuzi, bowiem obszar ten był uważany za idealny punkt wypadowy do podboju wnętrza Afryki. W 1651 r. wysłannicy Kettlera kupili za niewielką sumę od miejscowego władcy Barra wysepkę rzeczną w zachodniej Gambii. Portugalczycy nazwali ją wyspą św. Andrzeja (obecnie wyspa James). Kurlandia stała się również właścicielką skrawka lądu znajdującego się naprzeciwko wyspy. Ponadto Kurlandczycy wydzierżawili od króla Kombo wyspę Banjul (obecnie Wyspa św. Marii). Ostatnim nabytkiem był pas lądu w rejonie Gassanu, położonego kilkadziesiąt kilometrów w górę rzeki. Centrum nowo powstałej kolonii stanowił
fort na Wyspie św. Andrzeja, który w pełni kontrolował żeglugę na rzece, a jego komendant był jednocześnie gubernatorem. Drugi, mniejszy posterunek handlowy wzniesiono na Wyspie św. Marii, a w osadzie Jufureh wybudowano Fort Jillifree. Na Wyspie św. Andrzeja wybudowano także kościół ewangelicki, którego pierwszym pastorem był Gottschalk Ebeling, a po nim przybył do Gambii Joachim Dannenfeld. W instrukcji książęcej przeznaczonej dla tego ostatniego nakazano mu dbać nie tylko o dusze kolonistów, ale i o to, aby nawracał pogan na luteranizm; w tym też celu miał się nauczyć miejscowego języka. Na tym skrawku Afryki chrześcijaństwo pojawiło się kilka wieków później niż islam, przyjęty przez miejscowych za pośrednictwem Berberów z Mauretanii. Wiara w proroka Mahometa była silnie zakorzeniona w tym regionie, chrześcijaństwo nie stanowiło dla niej większej konkurencji, a chrześcijańscy misjonarze nigdy nie odnieśli tam większych sukcesów. Gubernatorzy kolonii utrzymywali pokojowe stosunki z władcami gambijskich plemion. Wymieniali dary i pisali listy w języku dyplomacji – po łacinie. Z Gambii przywożono piasek, kość słoniową, pieprz, masło palmowe, wosk oraz perły, a z Kurlandii eksportowano wyroby metalowe, tkackie, szklane i ceramiczne. Czarnych niewolników dostarczali Kurlandczykom z głębi lądu wędrowni kupcy Diula, należący do grupy plemion Mandingo. Gambia była przez wieki dla kolonizatorów
wielkim ośrodkiem handlu niewolnikami, wywieziono prawdopodobnie 3 miliony miejscowych. Wielu z nich było dalej wysyłanych do Nowej Kurlandii, czyli do kolonii na karaibskim Tobago. Jednym z punktów przerzutu afrykańskiej siły roboczej z tej części świata był Fort Jillifree, który, co ciekawe, stał się słynny w latach 70. XX w. za sprawą powieści „Korzenie – Saga amerykańskiej rodziny” amerykańskiego czarnoskórego pisarza Alexa Haleya oraz telewizyjnego serialu „Korzenie” (patrz foto), opowiadających historię Kunta Kinte, jednego z przodków autora, członka szczepu Mandingo. Został on niewolnikiem i pracował na farmie w Virginii. Kurlandzka kolonia w Afryce prosperowała coraz lepiej. Na mocy zarządzenia księcia Jakuba każdy, kto udał się do kolonii, był zwolniony z poddaństwa, co spowodowało napływ kurlandzkich chłopów i rzemieślników z całymi rodzinami. Osadnicy, zgodnie z wolą księcia Kettlera, mieli uczyć się języka i zwyczajów tubylców, a także próbować nawracać miejscowych na luteranizm. Afrykańscy władcy raz nawet sami wysłali poselstwo do kurlandzkiej Mitawy oraz wspierali militarnie Kurlandczyków przy obronie fortów przeciw atakującym je Holendrom. We wrześniu 1658 r. szwedzki generał Douglas aresztował w Mitawie księcia Jakuba wraz z rodziną za to, że podczas szwedzkiego „potopu” zachował lojalność wobec Jana Kazimierza. Holendrzy, korzystając z tej sytuacji, dwa razy zajmowali Gambię kurlandzką – w 1659 r.
i w 1660 r. Po okresie chwilowego odzyskania władzy przez gubernatora Otto Stiela, który uzyskał pomoc tubylców uważających Kurlandczyków za swoich lenników, Wyspa św. Andrzeja wraz z innymi koloniami Kurlandii dostała się pod zarząd brytyjski. 17 listopada 1664 r. Kurlandia formalnie przekazała Wielkiej Brytanii swoje posiadłości nad rzeką Gambia w zamian za uznanie prawa do kolonizacji Małych Antyli. Tak zakończyła się afrykańska przygoda poddanych Pierwszej Rzeczypospolitej. W latach 1681–1682 doszło w Gambii do buntu niewolników przeciwko kolonizatorom. W Futa Dżalon powstała niezależna osada. W 1785 r. buntownicy ścinali głowy właścicielom niewolników, puszczali z dymem pola ryżowe i utworzyli samodzielną wspólnotę. Misja chrystianizacyjna w Afryce Zachodniej – wznowiona w latach 80. XVIII w. przez Wielką Brytanię w celu tworzenia kolonii pod pretekstem pomocy ubogim i zbawienia dusz „czarnych pogan” oraz podejmowana w XIX w. i od początku XX w. – oddziaływała w Gambii na niewielki krąg ludności. Anglicy uważali ten teren za strefę swoich wyłącznych wpływów, by w efekcie po konferencji berlińskiej w 1884 r. zdobyć ją dla siebie. Misje chrześcijańskie w tym kraju, podobnie jak w Liberii i Sierra Leone, działały głównie wśród wyzwolonych niewolników amerykańskich oraz angielskich. Miejscowi w większości pozostali wierni islamowi lub tradycyjnym kultom i stawiali opór chrześcijaństwu. ARTUR CECUŁA
24
Nr 34 (703) 23–29 VIII 2013 r.
grunt to zdrowie
J
ej nazwa pochodzi od Tatarów – grupy etnicznej, której najprawdopodobniej zawdzięczamy zadomowienie się tej rośliny w Europie Środkowo-Wschodniej. Hipotezę tę potwierdza także ludowa nazwa tej rośliny – tatarskie ziele. Tatarzy używali jej do dezynfekcji wody pitnej. W Polsce popularność zawdzięcza ona Zielonym Świątkom – podczas tego święta była nieodzownym elementem dekorującym ściany i podłogi domostw. Oprócz walorów estetycznych posiada także właściwości bakteriobójcze oraz umożliwiające likwidację insektów i oczyszczenie powietrza. Gospodynie domowe uszczelniały kłączem kadzie i robiły z niego krochmal, stosowały go również jako przyprawę korzenną do ciast, budyniów oraz kompotów, kandyzowały w cukrze, a następnie podawały w charakterze świątecznego przysmaku. Liście tej rośliny służyły – i czasem nadal służą – jako podkładki pod bochenki chleba wkładane do pieca.
Z mokradeł do apteki Tatarak pochodzi z okolic Indii i Chin, ponieważ tylko w tych rejonach występują owady, które mogą go zapylić. W naszych szerokościach geograficznych rozmnaża się on wegetatywnie. Jeśli ktoś z Państwa chciałby obsadzić nim przydomowe oczko wodne, powinien pod koniec lata, gdy bagna i moczary wysychają, wyciągać tatarak z błota i pociąć kłącze wzdłuż na mniej więcej dziesięciocentymetrowe kawałki. Każdy z nich musi mieć kilka korzeni, aby móc zakorzenić się w nowym miejscu. Nowe stanowiska dla tataraku muszą oczywiście charakteryzować się dużą wilgotnością. Roślina ta wytwarza zanurzone w wodzie, długie, walcowate kłącze. Posiada trójboczną łodygę – czerwoną u podstawy i wyrastającą do około metra ponad lustro wody. Liście mają mieczowaty kształt. Jej charakterystyczny kolbowaty kwiatostan o długości od 5 do 10 centymetrów ma drobniutkie kwiaty, z których w naszych warunkach klimatycznych nie zawiązują się owoce. Do celów leczniczych zbiera się od wiosny do jesieni aromatyczne kłącza. Po oczyszczeniu z liści, łodyg oraz korzeni myje się je dokładnie, tnie na dwudziestocentymetrowe odcinki i suszy w suszarniach ogrzewanych w temperaturze do 35°C. Z ususzonego kłącza uzyskuje się proszek służący do przygotowywania naparów, odwarów itp. preparatów. Służy ono ponadto do destylacji olejku tatarakowego, równie cennego medykamentu. Kłącze tataraku zawiera do 5,5 proc. olejku eterycznego, a w olejku z niego sporządzonym występuje kilkadziesiąt substancji czynnych – m.in. a- i ß-azaron, kariofilen, kadinen, akoron, kalamen, kamfen, pinen oraz mircen. Ponadto w kłączu występują garbniki, związek gorzki
szklanki wody ciepłej i odstawić na godzinę do napęcznienia. Zagotować i odstawić na 10 minut, po czym przecedzić. Pić 2/3 szklanki 3 razy dziennie jako środek przeciwbakteryjny, rozkurczowy, żółciotwórczy i przeciwzapalny w zapaleniu pęcherzyka żółciowego oraz dróg żółciowych.
Zioła przeciw łupieżowi, łojotokowi, opóźniające łysienie
Pożytki z tataraku akoryna i akoretyna, cholina, śluz, węglowodany, dużo skrobi, kwasy organiczne oraz sole mineralne. m m m Od wieków preparaty z kłącza tataraku stosowane są w zaburzeniach trawiennych. Podane doustnie pobudzają wydzielanie soku żołądkowego i usprawniają trawienie oraz przyswajanie pokarmów.
Wprawdzie większość źródeł zapewnia o całkowitym braku skutków ubocznych terapii tatarakowej, ale niektóre przestrzegają przed nadmiernym stosowaniem olejku z tej rośliny ze względu na zawartość estrów fenolowych – m.in. a- i ß-azaronów. Osoby, które ich nadużywają, narażone są na ryzyko nowotworów dwunastnicy i wątroby.
Ta pospolita roślina, która rośnie nad brzegami wód stojących i moczarów, jest cennym surowcem zielarskim stosowanym w wielu dolegliwościach. Zwiększają również wydzielanie śluzów pokrywających błonę śluzową żołądka warstwą ochronną. Wzmagają także proces wytwarzania żółci. W przypadku bólu zębów żuto kłącza świeże lub suszone. U palaczy tytoniu takie spożywanie tataraku wywołuje lekkie nudności, co może być wykorzystane w terapii antynikotynowej. Napary i odwary z tataraku stymulują prawidłowe ruchy perystaltyczne jelit. Przeciwdziałają też wzdęciom, polepszają przepływ żółci do dwunastnicy i nieznacznie zwiększają dobową ilość wydalanego moczu. Zawarte w olejku izomery azaronu po przyjęciu doustnym działają uspokajająco i wzmacniająco. Stosowany zewnętrznie zmniejsza dolegliwości reumatyczne oraz bóle towarzyszące skazie moczanowej (dna, artretyzm). W mieszankach z innymi ziołami (Urogran) kłącze tataraku stosuje się w chorobach dróg moczowych, a także w stanach wyczerpania nerwowego i stresu. Preparaty z tej rośliny mają również zastosowanie kosmetyczne. Dzięki działaniu przeciwzapalnemu używa się ich do płukania jamy ustnej i gardła oraz do obmywania głowy w przypadku łupieżu, łojotokowego zapalenia skóry i wypadania włosów. Dzieje się tak dzięki przeciwzapalnemu, ściągającemu i bakteriobójczemu działaniu tataraku.
Zastosowanie praktyczne Napar z kłącza tataraku 1/2 łyżki rozdrobnionych kłączy tataraku zalać 1 szklanką wody wrzącej i parzyć w termosie przez godzinę. Pić 1/4–1/3 szklanki 2–3 razy dziennie 30 minut przed posiłkiem jako środek pobudzający wydzielanie soku żołądkowego, poprawiający trawienie, wiatropędny i uspokajający.
Odwar z kłącza tataraku 1–2 łyżki rozdrobnionych kłączy tataraku i 1 łyżkę ziela skrzypu zalać 2–3 szklankami wody ciepłej. Gotować powoli pod przykryciem przez 3–5 minut. Odstawić na 15 minut i przecedzić. Stosować do obmywania głowy w przypadku łupieżu oraz łojotokowego zapalenia skóry głowy. Również do płukania jamy ustnej i gardła w stanach zapalnych błon śluzowych, do obmywania sromu oraz odbytu, a po rozcieńczeniu równą ilością wody – do irygacji.
Nalewka tatarakowa Tinctura Calami 100 g kłączy rozdrobnionych suchych lub świeżych zalać 30–50-procentowym alkoholem (300 ml) i odstawić na 14 dni, po czym przefiltrować.
Jest stosowana doustnie w dawce 20–40 kropli w wodzie przed jedzeniem (aby zwiększyć apetyt) lub 40–60 kropli w wodzie po jedzeniu (aby ułatwić trawienie i zapobiec wzdęciom). Zewnętrznie – 1/2 łyżeczki na 1/2 szklanki wody do płukania jamy ustnej i gardła.
Mieszanka przeciwpadaczkowa Zmieszać po 50 g kłącza tataraku, ziela serdecznika i ziela glistnika oraz po 25 g ziela dziurawca, ziela marzanki wonnej, a także liści bobrka. Wsypać do termosu 2–3 łyżki ziół i zalać 2 szklankami wody wrzącej. Zamknąć i odstawić na godzinę. Pić po 1/2–2/3 szklanki 2–3 razy dziennie między posiłkami jako środek rozkurczowy i uspokajający. Stosuje się pomocniczo w padaczce oraz nerwicy wegetatywnej, podnieceniu nerwowym i trudnościach w zasypianiu.
Mieszanka na dolegliwości trzustki Zmieszać po 50 g kłączy tataraku i korzeni mniszka oraz po 25 g szyszek chmielu, ziela mięty pieprzowej, korzenia pokrzywy i ziela macierzanki lub ziela tymianku. Zioła sproszkować w młynku elektrycznym i przechowywać w zamkniętym słoiku. Do 200 g miodu lub dżemu, powideł, konfitur dodać 5 łyżek sproszkowanych ziół i wymieszać. Przyjmować po 1–2 łyżeczki 1–2 razy dziennie przez dłuższy czas. Można również 1/3–1/2 łyżeczki proszku wsypać do 1/3 szklanki wody, mleka lub soku owocowego i wypić. Stymuluje wydzielanie żółci i soku trzustkowego, poprawia trawienie, przyswajanie pokarmów, posiada także właściwości przeciwzapalne.
Zioła w kamicy żółciowej Zmieszać równe ilości kłączy tataraku, ziela glistnika, liści mięty pieprzowej, korzeni mniszka, kory kruszyny, ziela szanty i ziela pięciornika gęsiego. Zalać 2 łyżki ziół 2 i 1/2
Zmieszać 80 g mieszanki ziołowej Kapilosan z 25 g liści brzozy i kłącza tataraku. Do litra wody ciepłej wsypać 3–4 łyżki ziół i gotować powoli 5 minut pod przykryciem. Odstawić na 3 minuty i przecedzić do miski. Obmywać skórę głowy, lekko masując. Nie wycierać, lecz zawinąć ręcznik na głowie w turban na 30 minut. Przed zabiegiem umyć głowę mydłem dziegciowym lub siarkowym. Stosować co 2–3 dni, a gdy nastąpi poprawa – co tydzień. Jednocześnie przyjmować tabletki pantotenianu wapnia po 25 mg 3 razy dziennie po 2–3 sztuki przez kilka tygodni.
Zioła zwiększające potencję Zmieszać po 50 g kłącza tataraku, ziela pięciornika gęsiego i kwiatów nagietka oraz po 25 g liści melisy, liści pokrzywy, a także ziela ruty. Do 2 szklanek wody ciepłej wsypać półtorej łyżki ziół, pozostawić na 30 minut do napęcznienia i ogrzać na małym ogniu do wrzenia (nie gotować). Odstawić na 10 minut i przecedzić. Pić 2–3 razy dziennie po 2/3 szklanki między posiłkami i jednocześnie przyjmować po kapsułce witaminy E. Działa ogólnie wzmacniająco.
Kąpiel wzmacniająca Zmieszać 50 g kłączy tataraku oraz po 25 g ziela przywrotnika lub liści pokrzywy i kwiatów lipy. Całość zalać 2–3 l wody ciepłej i pod przykryciem ogrzać powoli do wrzenia. Odstawić na 10 minut i przecedzić. Wlać do wanny wypełnionej do 1/3 objętości wodą o temperaturze 36–38°C. Pozostałe po przecedzeniu zioła umieścić w płóciennym woreczku i włożyć do wanny. Czas kąpieli to 10–20 minut. Powtarzać co 2–3 dni przez 2 tygodnie, a później co 3–5 dni przez 2 miesiące. Działa ogólnie wzmacniająco i zwiększa potencję. Korzystne jest równoczesne picie ziół wzmacniających – na przykład wyciągu z żeń-szenia.
Kąpiel z olejku tatarakowego 2–4 łyżeczki olejku tatarakowego na 1/2 wanny wody o temperaturze 37°C. Czas kąpieli to 15–20 minut. Działa uspokajająco, a także przeciwświądowo, przeciwzapalnie i bakteriobójczo w niektórych chorobach skórnych. ZENON ABRACHAMOWICZ Źródła: rozanski.li; Wikipedia; Aleksander Ożarowski, Wacław Jaroniewski, „Rośliny lecznicze i ich praktyczne zastosowanie”, Instytut Wydawniczy Związków Zawodowych, Warszawa 1987
Nr 34 (703) 23–29 VIII 2013 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
25
FILOZOFIA STOSOWANA
Pozytywnie zakręceni Każdy uczył się w szkole o pozytywizmie jako epoce w dziejach literatury polskiej, ale jego znaczenie jest znacznie szersze. Kojarzymy pozytywizm z Prusem i Świętochowskim, ale także z Sienkiewiczem oraz Kraszewskim. Pamiętamy, że pozytywizm to „praca u podstaw”, a więc edukacja dla ludu, a także „praca organiczna”, czyli tworzenie zrębów nowoczesnej polskiej gospodarki. Jednakże pozytywizm to nie tylko literatura i nie tylko Polska. To prąd umysłowy, który w drugiej połowie XIX wieku przeorał całą kulturę Zachodu i w największym stopniu przyczynił się do powstania kultury oraz cywilizacji, którą poznaliśmy osobiście, żyjąc w wieku XX. Pozytywizm, dziecko oświecenia, nie był jednolity. Jak każdy szeroki i wpływowy prąd umysłowy miał swoje rozmaite nurty, a także meandry i odnogi. Wszystko zaczęło się od francuskiego filozofa oraz twórcy socjologii Augusta Comte’a (1798–1857) i jego głównego dzieła „Kurs filozofii pozytywnej”. Mentalność i poglądy Comte’a różniły się znacznie od tego, co nazywano pozytywizmem bliżej naszych czasów. Jednak najważniejsze przekonania wszyscy pozytywiści mieli wspólne. Po pierwsze – wiara w nauki empiryczne,
bo tylko poznanie ściśle naukowe warte jest zachodu i tylko do nauki należy odwoływać się we wszystkich sprawach postępu oraz szczęścia ludzkości. Po drugie – właśnie postęp, czyli rozwój! Ludzkość dzięki nauce nareszcie bierze swoje sprawy w swoje ręce i może zmieniać świat na lepsze, czyniąc ludzkie życie bardziej rozumnym, cywilizowanym oraz szczęśliwszym. Po trzecie – reforma! Stosunki społeczne oparte na feudalnym podziale klasowym i zacofanej gospodarce trzeba stopniowo, lecz stanowczo zmieniać w taki sposób, by z dobrodziejstw cywilizowanego życia, rozumu, a także kultury mogli korzystać wszyscy – również ci, których przez biedę oraz ciemnotę z udziału w dobrodziejstwach cywilizacji wykluczano. Właśnie akcent położony na rozwój, czyli na pozytywne działanie, w odróżnieniu od samej tylko krytyki oraz trwania w utartych, konserwatywnych rutynach, uzasadnia tę nieco tajemniczo brzmiącą nazwę „pozytywizm”. Rozłam w pozytywizmie związany jest z punktem trzecim, czyli programem społecznym. Jedni pójdą drogą kosmopolitycznego liberalizmu, głosząc jedność rozumu i jedność ludzkości; inni
amienicznik podwyższający lokatorom czynsz powołuje się na potrzebę osiągania „godziwego zysku”. Czym ten zysk właściwie jest? Gordon Gekko, postać z filmu Oliviera Stone’a „Wall Street”, sam nie był w stanie powiedzieć, kiedy będzie miał dość zarabiania, ale przekonywał, że greed is good (chciwość jest dobra). Napędza gospodarkę. Jest właściwa i działa. Najlepiej oddaje ducha ewolucji. Z kolei według Arystotelesa zarabianiem pieniędzy winni zajmować się ludzie z najniższych warstw społecznych, gdyż taka praca uniemożliwia poszukiwanie mądrości czy zdobycie cnoty. Tomasz z Akwinu dopuszczał jako maksymalne oprocentowanie pożyczek na poziomie 12 proc. Co czyni zysk nadmiernym, niemożliwym do społecznego zaakceptowania, niegodziwym? Wysokość czy sposób osiągania? Ludzie moralni powiedzą za Arystotelesem i Platonem, a także teoretykiem Janem Pawłem II, że zysk powinien służyć jakiemuś pożytecznemu celowi społecznemu, a nie być celem samym w sobie. Rozumna działalność gospodarcza człowieka powinna sprawiać, że jej skutek przewyższa poniesione nakłady. Bo rozwój przysparza pożytków ludziom, społeczeństwu, krajowi, a nawet ludzkości. Jednak oderwanie zysku od społecznego, cywilizacyjnego celu, któremu ma służyć, powoduje, że można go osiągać, niszcząc, a nie tworząc. Przykładem jest tu międzynarodowa spekulacja
K
postawią na emancypację, czyli walkę wyzwoleńczą niższych klas społecznych pod światłym przywództwem liderów nauki, pióra i gospodarki, a więc walkę o równouprawnienie chłopów, mniejszości narodowych, kobiet – w ramach tworzącego się nowoczesnego narodu. Ci pierwsi będą patrzeć sceptycznie na narodową egzaltację, a zwłaszcza na udział religii w przebudzeniu narodowym, zaś drudzy będą szukać kompromisu między
na giełdach czy produkcja zbrojeniowa. Niewątpliwie zarobek osiągany dzięki grabieży majątków Żydów eksterminowanych przez III Rzeszę był niegodziwy. Podobnie jak zyski liczone przez akcjonariuszy współczesnych koncernów zbrojeniowych, których produkcja służy wyłącznie uśmiercaniu ludzi w mundurach i bez mundurów. Niegodziwy profit osiąga też spekulant giełdowy, który jednym kliknięciem w klawiaturę komputera pozbawia
ideałami oświecenia publicznego, postępu i demokracji a tradycjami narodowymi oraz przewodnią rolą Kościoła. Słowem, jedni pozytywiści skłaniali się bardziej ku liberalizmowi, a drudzy – ku konserwatyzmowi. Zwolennicy szeroko rozumianego ancien regime’u, czyli stosunków
do zarobienia lecą jak pszczoły do miodu do każdego interesu pozwalającego na lepszy zarobek. Tak jednak dzieje się tylko teoretycznie, czyli w warunkach znacznego rozdrobnienia kapitału, które umożliwia stosunkowo wolną konkurencję. Współczesny świat wygląda jednak zupełnie inaczej. Kapitał jest w rękach coraz mniej licznej elity, która otrzymuje monopol na inwestowanie, co przejawia się tym, że przeciętny obywatel
GŁOS OBURZONYCH
Zysk i etyka pracy i środków do życia tysiące ludzi w kraju, którego nazwy nie potrafi nawet dokładnie wymówić. Zysk nie jest zatem pojęciem, które można, jak chcą liberałowie, wyjąć spod oceny moralnej. Zgodnie z liberalnym powiedzeniem, że „nie ma darmowych obiadów”, zarobki osiągane zbyt łatwo, bez wysiłku, mają swoją cenę, którą zwykle płacą ci, których kosztem się je zdobywa. Przedstawiciele neoliberalnej szkoły ekonomicznej twierdzą, że elementarną sprawiedliwość zapewnia rynek poprzez działanie mechanizmu popytu i podaży. W takich warunkach bowiem trudno osiągnąć nadmierny, zbyt łatwy profit, gdyż inwestorzy, chętni
Polski czy Zimbabwe nie wertuje na co dzień z wypiekami na twarzy notowań na światowych giełdach. Jest gorzej, obywatele ci mają dostęp do pieniędzy tylko wtedy, gdy pracują, a pieniądze służą im zwykle nie do inwestowania, lecz do przeżycia. Ponieważ w tej dziedzinie rynek jakoś nie przywraca równowagi między podażą i popytem, istnieje zdecydowana przewaga podaży obywateli gotowych do pracy nad liczbą chętnych do jej zakupu. W tej sytuacji sprzedający wobec kupującego znajduje się w sytuacji przymusowej, a jej wykorzystanie poprzez zaoferowanie zbyt niskiej ceny pracy i płacy jest okazją dla pracodawcy do osiągnięcia niegodziwego zysku.
społecznych opartych na podziale klasowym i supremacji arystokracji sprzymierzonej z Kościołem, z biegiem czasu przystosowywali swoje poglądy i oczekiwania do zmieniającej się szybko rzeczywistości. Zwalczanie nauki jako wynalazku szatana nic nie dało, a opór wobec demokracji na początku XX wieku stracił sens. Z tego przystosowania wyrósł nowoczesny konserwatyzm, którego polityczną reprezentacją jest dziś chrześcijańska demokracja. Natomiast bardziej radykalni postępowcy (aczkolwiek nie rewolucyjni, lecz nastawieni na ewolucyjne zmiany) stali się ojcami założycielami współczesnej socjaldemokracji. Poniekąd wszyscy demokraci naszych czasów, otwarci na nowoczesność i myślący o polityce w kategoriach racjonalno-pragmatycznych, a nie mitologiczno-religijnych, są dziećmi pozytywizmu. Ale prawdziwych pozytywistów w naszych czasach prawie już nie ma. Życie nauczyło nas, że nauka nie rozwiąże wszystkich problemów społecznych, a „światopogląd naukowy” sam w sobie nie jest teorią naukową, lecz jednym z systemów filozoficznych. Słowem, jesteśmy zbyt sceptyczni, by nadal być pozytywistami. JAN HARTMAN
Wróćmy jednak do naszego lokatora i kamienicznika. Posiadacz kamienicy jest właścicielem dobra rzadkiego, bo według obliczeń w naszym kraju brakuje około 2 milionów mieszkań. Może więc żądać ceny rynkowej, która zwykle przekracza możliwości finansowe lokatora. Ten zaś ma do wyboru albo mieszkanie pod mostem lub na ulicy (rynek nie oferuje niestety tanich mieszkań pod wynajem), albo ponoszenie takich opłat, jakich kamienicznik sobie zażyczy – nawet kosztem zaspokojenia elementarnych potrzeb życiowych. Niegodziwość zysku kamienicznika wynika z dwóch czynników. Z wykorzystania przymusowej sytuacji drugiej strony umowy najmu. I z tego, że zarobek kamienicznika jest osiągany poprzez zmuszenie lokatora do drastycznego ograniczenia środków na swoje podstawowe utrzymanie. Jest to przysłowiowe odejmowanie dzieciom od ust czy narażanie emerytów na niewykupywanie recept. To nie demagogia, tak się dzieje! Mimo to sądy często ograniczają się do porównania wysokości czynszu z cenami oferowanymi na rynku i uznaniu, że żądanie kamienicznika jest uzasadnione potrzebą osiągnięcia „godziwego zysku”. Profit jako taki może być i bardzo często bywa motorem rozwoju i postępu. Ale pod warunkiem, że nie jest osiągany za wszelką cenę ani kosztem cierpienia innych ludzi. Czemu księża o tym nie mówią na kazaniach? Bo straciliby bogatych sponsorów? PIOTR IKONOWICZ
26
Nr 34 (703) 23–29 VIII 2013 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Wakacyjna Cuda polskie lista marzeń Marzy mi się kraj, gdzie łatwo się żyje, na przykład tak jak w Norwegii, gdzie najważniejsze jest dobre samopoczucie zarówno własne, jak i bliźnich. Państwo to funkcjonuje w taki sposób, by uprościć ludziom życie. W obiegowej opinii Norwegia jest krajem bogatych plebejuszy, którzy wszystko zawdzięczają odkryciu gigantycznych złóż ropy naftowej oraz gazu ziemnego w latach 1960–1970. Tymczasem Norwegowie wszystko zawdzięczają samym sobie, a raczej takim narodowym cechom charakteru jak dokładność, oszczędność, pracowitość, uczciwość, zaradność, życzliwość. Są bogaci nie z tego powodu, że odkryli gaz i ropę, tylko dlatego, że zamiast wydawać zarobione dzięki nim pieniądze na zbytki typu śpiewające fontanny czy wypasione stadiony, zainwestowali w specjalny rządowy fundusz emerytalny. Zgromadzili na nim około 730 mld dolarów – to ich „zaskórniaki” na ciężkie czasy. Spośród narodów europejskich największe zaufanie do siebie mają właśnie Norwegowie. Koncentrują się na tym, żeby swoją pracę wykonać w taki sposób, by maksymalnie ułatwić życie innym. Wszystkie zasady są proste. Prawo jest jasne oraz przejrzyste, a biurokraci starają się załatwiać wszystkie sprawy „od ręki”. I to przez telefon! A jeśli „za pierwszym podejściem” nie potrafią udzielić precyzyjnej odpowiedzi, to biorą namiary na interesanta, drążą temat, a następnie oddzwaniają. Dzięki temu obie strony oszczędzają czas, pieniądze i nerwy – petent nie musi chodzić do urzędu ani wisieć urzędnikowi nad głową. Fachowcy, na przykład mechanicy samochodowi, nie ograniczają się do wykonania napraw wskazanych przez właściciela, tylko dokładnie sprawdzają całe auto i sugerują, co warto zrobić, by w przyszłości uniknąć skomplikowanych, kosztownych napraw. Każdy Norweg stara się jak najsumienniej wykonywać swą pracę i może liczyć na to samo ze strony rodaka – dzięki temu wszystko działa, choć nikt się nie spieszy, nie zrywa, nie przepracowuje, a i komunikacja jeździ zgodnie z rozkładem. Tak jak w Polsce w Norwegii najważniejszą wartością jest rodzina. Różnica polega jednak na tym, że Norwegowie nie przejmują się kwestią tzw. modelu, czyli nie interesuje ich to, czy rodzice są po ślubie ani jaka jest ich orientacja seksualna. Przejmują się za to tym, żeby rodzinie żyło się jak najlepiej i najwygodniej. Działania te nie ograniczają się do
rozdawania pieniędzy z osławionego socjalu (choć norweskie „becikowe” sięga 17 tys. zł!). W tym kraju urzędnicy opieki społecznej z własnej inicjatywy interesują się losem podopiecznych i w razie potrzeby interweniują. Właśnie z tego powodu nie słyszymy dramatycznych historii o zakatowanych przez rodziców norweskich dzieciach. Funkcjonuje system przydziału mieszkań komunalnych i dodatków mieszkaniowych dla rodzin słabiej sytuowanych, niemal wszystkie dzieci mają zapewniony dostęp do przedszkola oraz żłobka, a placówki te działają w takich godzinach, by rodzice mogli spokojnie odebrać swe pociechy po pracy. Uczniowie pięciu pierwszych klas szkoły podstawowej nie mają pracy domowej, bo wszystko robią w szkole, pod okiem nauczyciela. Gdy kończą liceum, mówią w dwóch obcych językach – po angielsku i francusku bądź hiszpańsku, i to bez potrzeby korepetycji. Młody przedsiębiorca może liczyć na pomoc urzędników. Wprawdzie nie funkcjonuje formuła idealna, umożliwiająca założenie firmy na próbę bez konieczności ponoszenia podatków, ale istnieje szereg innych ułatwień. Początkujący biznesmen może założyć firmę przez telefon, później dosłać potrzebne dokumenty, a pracownicy urzędów pracy są zobowiązani do udzielenia mu wyczerpujących informacji na każde pytanie, pomocy w wypełnieniu dokumentów oraz wskazania sensownych kursów dokształcających. Urzędnicy mają zaufanie do przedsiębiorców i nie gnębią firm kontrolami, ale też z drugiej strony biznesmeni zdają sobie sprawę z nieuchronności ewentualnej kary. W tym kraju nieuczciwość po prostu się nie opłaca. Dodatkowo w Norwegii absolutnym immunitetem cieszy się tylko król. Być może z tego powodu wszyscy urzędnicy państwowi niższego szczebla – w tym prokuratorzy – zachowują się przyzwoicie, a norweska rodzina panująca słynie ze skromności i bezpretensjonalności. Nikt tam nie dba o żyrandole. Olaf – ojciec obecnego króla Haralda V – słynął z tego, że kochał proste rozrywki. Zimą wsiadał do metra, kasował bilet i jechał do publicznego parku pobiegać na nartach wycieczkowych – tzw. biegówkach. Zaś syn Haralda V, książę Haakon, ożenił się z kelnerką, samotną matką nieślubnego dziecka. Małżonkowie starają się żyć tak jak ich poddani – na luzie i bez pośpiechu. Nie ma się co dziwić, że największą mniejszością w Norwegii są Polacy. A może by spróbować zaszczepić choć trochę Norwegii nad Wisłą? JANUSZ PALIKOT
Polska jest ponoć krajem cudów, dzięki którym jesteśmy wolni, silni, zwarci, gotowi i nie oddamy ani guzika. Z innymi częściami kraju i garderoby już gorzej, a to ze względu na położenie, warcholstwo, brawurę, awanturnictwo, słomiany zapał, a także brak realizmu i wyobraźni, czyli jakośtobędzizm, które zazwyczaj przeważały nad pozytywnymi cechami narodowymi.
Cuda dokonywały się najczęściej za sprawą Matki Boskiej, która tytułem i koroną królowej Polski jest poniekąd zobowiązana do ich sprowadzania na swoich poddanych. Mechanizm jest pozornie prosty: Polacy katolicy wznoszą modły o szczególną opiekę i sukcesy, Boża Rodzicielka wstawia się u Boga Ojca i wyprasza, co się da. Najgłośniejsze cuda to mityczna obrona Częstochowy przed Szwedami, zwycięstwo nad Turkami pod Wiedniem, nad bolszewikami pod Warszawą i nad rodzimymi komuchami w 1989 r. Ich analiza prowadzi do zgoła nieoczekiwanych wniosków. Naprawdę tylko obrona Częstochowy, której w sensie militarnym w ogóle nie było, da się zakwalifikować jako cud. Oczywiście nie boski, ale ludzki. To prawdziwy cud, że przeor Kordecki miał na tyle rozumu, żeby 7 listopada 1655 r. dobrowolnie, w wiernopoddańczym liście, uznać władzę szwedzkiego króla Karola Gustawa, za co w nagrodę otrzymał list żelazny, gwarantujący bezpieczeństwo klasztoru. W dodatku, mając już pewność nienaruszalności sanktuarium, odmówił polsko-szwedzkim oddziałom wstępu do środka, aby porażeni bogactwem żołdacy nie zrabowali jasnogórskich kosztowności. Kordecki miał świadomość własnej rozwagi, ale też polskiej niechęci do racjonalnych działań i powszechnego umiłowania walki do krwi ostatniej.
Wiedział, że jego czyn nie spotka się z aprobatą. Nie tylko IPN, którego istnienia zapewne nie przewidywał, ale przede wszystkim współczesnych. Toteż w 1658 r. napisał autopochwałę pt. „Nova Gigantomachia”, w której oprócz mitologizowania epizodu jasnogórskiego przypisał sobie szereg osiągnięć. Reszty dokonał Henryk Sienkiewicz w „Potopie”.
Oczywiście Kościół skrzętnie się pod cud podczepił i eksploatuje go coraz intensywniej w tysiącach pielgrzymek. Zwycięstwo pod Wiedniem oddał Bogu sam król Jan III Sobieski, rzeczywisty autor skutecznej odsieczy. Bezpośrednio po bitwie, 12 września 1683 r. wieczorem, w liście do papieża Innocentego XI napisał: „Venimus, vidimus et Deus vicit” (Przybyliśmy, zobaczyliśmy i Bóg zwyciężył). Pisany w tym samym czasie list do ukochanej Marysieńki nie był aż tak jednoznacznie skromny. Zaczynał się od słów: „Bóg i Pan nasz na wieki błogosławiony dał zwycięstwo i sławę narodowi naszemu, o jakiej wieki przeszłe nigdy nie słyszały”. Jednakże już z podziału łupów wyłania się zgoła inny udział Boga i króla w zwycięstwie nad Turkami. Do Watykanu wraz z listem wysłany został haftowany złotem, zielony sztandar z namiotu Kara Mustafy, omyłkowo uznany za sztandar proroka. Natomiast do Krakowa pojechało 400 wozów wypełnionych po brzegi bronią, siodłami, namiotami, arrasami, tkaninami, ubiorami i wszelkimi innymi wojennymi zdobyczami. Arcybiskup Hoser utrzymuje, że zwycięstwo w bitwie warszawskiej 15 sierpnia 1920 r. było następstwem „wyraźnej ingerencji opatrzności bożej w historię krajów i narodów. W nocy z 14 na 15 sierpnia miał także miejsce cud objawienia się Najświętszej Maryi Panny nad oddziałami Armii Czerwonej,
wywołując popłoch w jej szeregach”. Według biskupa warszawsko-praskiego boska ingerencja dokonała się dlatego, że na terenie stolicy trwała nieprzerwana modlitwa o ocalenie Polski przed nawałą bolszewicką. „I zostaliśmy wysłuchani”. Matka Boska wyparła z bitewnej legendy ks. Skorupkę, który przez długi czas był uznawany za prowadzącego atak z krzyżem wzniesionym do nieba, choć faktycznie zginął przypadkowo, na tyłach, ugodzony zbłąkaną kulą, a jego śmierci nikt nie zauważył. Oszustwa dopuścił się Sztab Generalny WP, w którego komunikacie z 16 sierpnia opisano „bohaterską śmierć ks. kapelana Ignacego Skorupki (...), który w stule i z krzyżem w ręku przodował atakującym oddziałom”. Także dowódca kompanii, ppor. Mieczysław Słowikowski, kłamliwie pisał we wspomnieniach, że zgodził się na udział ks. Skorupki w ataku i widział moment jego upadku. Arcybiskup Hoser słusznie uznał, że lepsza, a przede wszystkim trudniejsza do obalenia, jest wiara w zbawienny udział w zwycięstwie Matki Boskiej niż młodego księdza. Zwłaszcza że oszustwo z ks. Skorupką jest już powszechnie znane. Zarazem abp Hoser nie raczył wyjaśnić, dlaczego na inne modły opatrzność jest głucha niczym pień. Niewątpliwie cudów byłoby znacznie więcej, gdyby za fakty nadprzyrodzonego pochodzenia uznać nie tylko faktyczne lub urojone zwycięstwa, ale i klęski. Jednak nawet zakłamanemu polskiemu klerowi nie przychodzi do głowy przypisanie opatrzności bożej rozbiorów, powstania listopadowego, styczniowego, warszawskiego czy kampanii wrześniowej 1939 r. To zresztą jedyna dziedzina, w której Kościół wykazuje względną wstrzemięźliwość. Woli się koncentrować na gromadzeniu majątku, obronie przestępców w sutannach oraz walce z seksem, antykoncepcją, aborcją, in vitro, feminizmem, genderyzmem i innymi diabelskimi wymysłami. A cuda zostawia ciemnemu ludowi i przy rocznicowych okazjach przypomina maluczkim, że nic dobrego i wielkiego nie zdarza się w Polsce bez Boga. Zwłaszcza bez jego czarnych urzędników. JOANNA SENYSZYN senyszyn.blog.onet.pl senyszyn.eu
Nr 34 (703) 23–29 VIII 2013 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE Do wytwórni pasztetów przyjechała kontrola z sanepidu. – Czy ten pasztet zajęczy jest naprawdę z zająca? – Tak, ale prawdę mówiąc, dodajemy jeszcze trochę koniny. – Tak? A w jakich proporcjach? – Pół na pół. Jeden zając, jeden koń. ! ! ! Facet siedzi godzinę u seksuologa i dzwoni do żony: – Cześć, Kaśka. Kiedy my się ostatnio kochaliśmy, bo lekarz mnie pyta... – A kto mówi? ! ! ! – Józek! Czym się różni zasłona od papieru toaletowego? – Nie wiem. – Czyli to ty...! 1
S
20
2
Ł
U
T 10
K
Poziomo: 1) może po kimś zaginąć, 6) o sobie tak powie, bo mieszka w Mrągowie, 9) dworskie gierki, 10) mieszka w Kartuzach, Pucku lub..., 11) to nie jest prosta droga, 13) po Paryżu i Marsylii największy jest on, 14) kieł, który wyrósł w miejscu dziury, 18) stoi otworem za Bosforem, 20) moda jak płytka woda – po kostki, 21) drogi w mieście, 23) w tym kościelnym utworze niezdrowa się chowa, 24) dostojna izba, 27) patron wiedzących komu bije dzwon, 28) wyje na widok złodzieja samochodów, 30) odrodzenie, 31) część miny z... z palnika, 32) pamiątka po złotym rogu, 34) w kwestionariusz stale zerka, 37) wyspa popularna wśród antysemitów, 40) placek jakby pod ogieniek, 41) modlitwy tu, za tych, co tam, 42) zabaweczka z grzechem, 46) wspiera premiera, 50) zamienię na wstąpienie, 51) ku czci, 53) udaje chorego, 54) stale myśli o procentach, 58) inny niż inni, 60) potulny obłoczek, 61) jaki kwiat pod wodę zwiał?, 62) cylindryczny brud, 63) trusia mężusia, 64) dziewczę ze zdrowaśki, 66) jego zadanie to obijanie, 69) nie anie, 70) dyżurny z pistoletem, 71) sspaw, złączenie lub sklejenie, 72) lubi być sam na sam, 73) posłanie pod daniem, 74) cukierki w wazonie. Pionowo: 1) jego racja jest nadrzędna, 2) kawałek zysku, 3) z ibisem kwiatek do herbaty, 4) kawał drogi, 5) kluska o pucołowatej twarzy, 6) robi to, co chce mieć i czarownica, i cieć, 7) kicają po łące, 8) to jej wada, że stal zjada, 10) zajmujący mężczyzna, 12) kreska gotowa przenosić słowa, 13) miasto, szwajcarskie, nie nasze, na paszę, 15) narodziny, z miotły, 16) skręcona z konopi, 17) mi – tak, tobie – nie, 19) wycieczkowiczom służy do podróży, 20) wojskowe utwory, 22) spis byków w podręczniku, 25) Białe, Czarne i Czerwone, 26) każda studentka ma jego numer, 28) anielska nauka, 29) biega dłużej niż inni, 32) w ścianie schowanie, 33) przysmak, że palce lizać, 35) ziółka w naparstku, 36) krowa w tym kraju ma jak w raju, 38) bezzałogowe badanie opinii publicznej, 39) podkładka od świadka, 42) Szwajcarska w Watykanie, 43) zaszło na jawie, 44) laska taternika, 45) wychodzi na scenę, z traktora, 46) skrzynia do mokrej roboty, 47) rozpieszczona wybranka Filona, 48) żyje w realu, 49) winna beczułka, 52) siedem dziewcząt właśnie stąd, 53) zginął pod Gibraltarem, 55) w parze z winą i winami, 56) zagięte ciosy na przeciwnika, 57) tam śpi zwierzę, 59) w takiej celi nie ma pryczy, na której można się byczyć, 61) co się wymienia na dzień dobry?, 65) czupryna Murzyna, 67) auto z kołnierzykiem, 68) zjawiska nie z tej ziemi, 69) góry w Skandynawii.
13
L
Y
U 23
C
11
H
R
34
A
M
R
E
N
36
I
3
O
D
A G
Z
A
22
D
K
E
T
Z
Ś
P
Ł
D
I
A
70
O
18
I
G
R O
B
E
Y
8
N
L
T A
M
41
W
46
A
K
C
T 55
L
I
R
R A
Y
R
A
R
A
E
S
6
O
A
N
D
67
P
1
68
I
C
O D
L
S
L
63
K
A
57
24
P
U
D
19
O
27
E
29
M A
N
P
18
A
22
E
R
N
A
G
C
K
L
12
A
I
38
S
L
A
M
N
U
E
S
N
U
K
P
K
A
O
K
39
A
I
K
Y
K
R
I B
48
R
I
49
A
N N
T A
I
A
Ł E
A
T
N
A
25
5
L
S 69
N R
I
L W
T
A
A
R
A
O
E L
19
U
K
N
47
E
J
I
Ł
I
Z
D
61
K
74
D
L
A
I
S
12
I
T
M
Y
71
Z
O
S
R
A
A
R
Z
E
8
R D
Ń
O
E
A
O
Ż
U
U
T
53
E
23
R
K
H
J
C
A
33
S 56
Z
Ą
Z
37
B
T
31
U
45
K
R
U
N
2
T
A
O
17
7
A
O
B
K
B
72
R
A
I
R
O
T
E
73
26
A
11
U
A
9
K
16
66
C
A
15
L
R
F
K
A
60
A
Z
52
I
26
14
S
G
21
N
O
A
K
N
T
50
59
62 65
T
A
A
A
T
54
K W
K
M
O
M
L
R
G
E
P
R
R
O
H
16
M
32
E
Y Z
25
S
L
C
S
A
N
Z
A
U
M
I
O
G
44
E
W
I 64
A
R
A
I
L
J
R 58
7
S
28
I 43
R
W 51
27
17
K
A
21
M
6
P
T
15
24
N
40
P
K
Z
K
N
B
Ł
S
I
A
42
A
I
I
A
5
E
14
R
N
35
U
I
R
N
9
Z
20
O
E
S
N
M
E 30
4
4
H
D
A
O
3
C
A
K
10
D S
Y
13
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie – dokończenie scenki. Dwóch turystów zwiedza Watykan, podziwiają przepych i bogactwo. Wtem jeden wzdycha i mówi:
P
O
O
D
1
18
2
19
P
3
A S
4
20
T T
5
21
R
6
A
22
Z J
7
23
A
, E
24
N
Z
8
25
K
26
I
9
A
10
C
11
Z
12
Y
13
N
14
A
15
L
16
I
17
27
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 32/2013: „NA KRECIE”. Nagrody otrzymują: Danuta Stysz z Włocławka, Maksymilian Bednarek z Łodzi, Paweł Rafanowicz z Białegostoku. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn , Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 639 85 41; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 630 72 33; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna – cena 52 za III kwartał 2013 r., 100 zł za II połowę 2013 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS Sp. z o.o., 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 za III kwartał 2013 r., 100 zł za II połowę 2013 r.; b) RUCH S.A.: Zamówienia na prenumeratę w wersji papierowej i na e-wydania można składać bezpośrednio na stronie www.prenumerata.ruch.com.pl. Ewentualne pytania prosimy kierować na adres e-mail:
[email protected] lub kontaktując się z Telefonicznym Biurem Obsługi Klienta pod numerem: 801 800 803 lub 22 717 59 59 – czynne w godzinach 7.00–18.00. Koszt połączenia wg taryfy operatora. 3. Zagraniczna prenumerata elektroniczna: informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl/presssubscription/. Prenumerator upoważnia firmę BŁAJA News Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 4. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hübsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326, http://www.prenumerata.de. 5. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 6. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
Nr 34 (703) 23–29 VIII 2013 r.
JAJA JAK BIRETY
Rys. Tomasz Kapuściński
Fot. R.K.
ŚWIĘTUSZENIE Pojazd uprzywilejowany
ęczenie zwierząt ma w historii kina długą tradycję. Wszystko dla udramatyzowania fabuły. ! W westernie „Jesse James” z 1939 r. konia zepchnięto w przepaść (to samo kazał zrobić Andrzej Wajda na planie „Popiołów”). Po tym wydarzeniu na amerykańskich planach filmowych zaczęli pojawiać się członkowie American Humanae Association, organizacji kontrolującej, jak traktowane są czworonogi. To oni zatwierdzają informację następującej treści: „Żadne zwierzę nie ucierpiało podczas kręcenia tego filmu”. Tak jest do tej pory, tyle że… inne organizacje prozwierzęce zarzucają AHA branie łapówek od środowiska filmowego. Dla przykładu – opinię przyjaznego zwierzakom dostał film „Hobbit”, a jeszcze przed premierą okazało się, że z powodu niewłaściwych warunków panujących na farmie powstałej na potrzeby produkcji ginęły konie, kozy i kury. ! Na planie kostiumowego filmu „Ben Hur” z 1959 r. zginęło 100 koni, co wyjaśniono „względami artystycznymi”. ! Węgierka Judith Elek podczas kręcenia obrazu „Flisacy” w 1990 roku kazała spalić 14 żywych owiec. Na wieść o tym 69 naukowców Uniwersytetu Jagiellońskiego wystosowało do władz list, w którym domagali się, aby reżyserka nie mogła przekroczyć granicy Polski.
M
CUDA-WIANKI
Gorsi aktorzy ! Na planie filmu „Cannibal Holocaust”, kręconego przeszło 30 lat temu, widać rąbane maczetami żółwie, dekapitację małpy i inne okropieństwa. Nie pomogły wyjaśnienia, że zabite zwierzęta były później zjadane przez tubylców – mieszkańców Puszczy Amazońskiej. Reżyser i producenci zapłacili karę. ! W filmie „Hei tai yang 731”, opowiadającym o okrucieństwach japońskiej armii w czasie drugiej wojny światowej, kot jest żywcem zjadany przez stado szczurów. Dla mnie jako reżysera ta scena miała znaczenie. Od was zależy jego odkrycie” – wyjaśnił Tun Fei Mou. ! W 2005 r. w czasie kręcenia filmu „Manderlay” Larsa von Triera dla udramatyzowania fabuły zabito osła. Szwedzkie prawo nie zabrania takich praktyk – pod warunkiem że na planie jest obecny weterynarz.
Tyle że... scenę wycięto w trakcie montażu. ! Sarah Baeckler, badaczka małp, sprawdzała, jak firma Amazing Animal Actors szkoli małpy występujące na planie. Widziała, że zwierzęta były bite i żyły w ciągłym stresie. Wyszczerzone zęby szympansów na ekranie to nie objaw radości, ale strachu! ! Producenci filmu „Tańczący z wilkami” do scen z martwymi zwierzętami wykorzystywali te, które były ofiarami wypadków drogowych. Dostarczały je lokalne firmy zarządzające drogami. ! Cierpienia zwierząt udało się też uniknąć na planie „Evana Wszechmogącego”. Zwierzaków było tam sporo, bo w filmie pojawia się biblijna arka wypełniona nimi po brzegi. Twórcy zadbali o to, żeby naturalni wrogowie znajdowali się w bezpiecznej odległości od siebie. Czworonożni aktorzy mieli czas na odpoczynek i zabawę. JC