26 basenów, 3-piętrowy hotel, centrum odnowy biologicznej...
RYDZYK BUDUJE ŚWIĄTYNIĘ Â Str. 3 INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 35 (600) 8 WRZEŚNIA 2011 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
III Zlot Czytelników „Faktów i Mitów” oraz Słuchaczy Radia „FiM” przeszedł do historii. W malowniczej dolinie nad Pilicą spotkali się racjonaliści i humaniści z Francji, Danii, Niemiec, Czech, Słowacji, Anglii, USA i oczywiście z Polski. Jak było? JAK W TYTULE! Â Str. 2, 14–15
 Str. 17,
25
 Str. 12 ISSN 1509-460X
 Str. 7
2
Nr 35 (600) 2–8 IX 2011 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
III ZJAZD „FAKTÓW I MITÓW”. BYŁO...
FAKTY Szykuje się autentyczny Trybunał Stanu dla Kaczyńskiego i Ziobry za śmierć Barbary Blidy. W Sejmie zbierane są w tym celu podpisy. I nieźle idzie. Nieźle, bo obaj panowie gromy rzucali na politykę „grubej kreski”. No to doczekają się zasady „grubego sznura”. Pamiętliwość i mściwość Prezesa znana jest wielu nie od dziś. Ale od dziś – Sobeckiej, posłance Radia Maryja. Zleciała na 18 miejsce toruńsko-włocławskiej listy wyborczej PiS. No bo na chwilę zdradziła Kaczyńskiego z Libertasem. A Prezes jest tak zazdrosnym kochankiem, że nawet wstawiennictwo ich wspólnego ojca (dyrektora) nie pomogło. Ale w momencie oddawania tego numeru „FiM” do druku stał się cud! Sobecka w ostatniej chwili 18 miejsce zamieniła na 7. Czy za sprawką Ojca tegoÇ, czy tegoÈ? Po konwencji PiS Kaczyński wsiadł do służbowego samochodu. Ten, często przekraczając podwójną ciągłą, powiózł Prezesa przez teren zabudowany z szybkością ponad 160 km/godz. „Moim zdaniem to nie jest istotny temat” – oświadczył Adam Hofman. Zgadzamy się, ale do czasu. Bo czasem jest to idąca poboczem grupka dzieci, widoczna na nagraniu szaleńczej jazdy Prezesa. A czasem – 96 pasażerów tupolewa… Płocki kandydat PiS do Sejmu – były wiceszef CBA Maciej Wąsik – zatankował na stacji paliwo, po czym uciekł, nie płacąc. Złapany przyznał się do winy. Grozi mu więzienie. Ale może uratuje go immunitet! Już przed wojną całą sprawę przewidział Ludwik Sempoliński, brawurowo śpiewając „Ten Wąsik, ach ten Wąsik!”. Edmund Klich – kandydat na parlamentarzystę z ramienia Komitetu Obywatele do Senatu – reklamuje swoją osobę plakatem ze... spadającym tupolewem. Jak się okazuje, Tu-154 niejednemu spadł (i jeszcze spadnie) z nieba. Na Jasnej Górze cud! 26-letni mężczyzna skoczył z wyższego tarasu klasztornej wieży (40 metrów) i zabił się na miejscu. Piszemy „cud”, bo normalnie Częstochowska Dziewica zawsze ratuje desperatów w podobnych przypadkach. „Szatan znów zwyciężył” – całkiem poważnie oświadczyło Stowarzyszenie Dziennikarzy Katolickich po informacji, że Adam Darski („Nergal”) będzie jednym z prowadzących program „The Voice of Poland” (TVP2). „To zgoda na profanowanie symboliki chrześcijańskiej i promowanie wśród młodzieży satanizmu” – wrzeszczą członkowie SDK. Nic to... Nareszcie mamy jakąś misję Publicznej. Jak dobrze pójdzie, to nawet Terlikowski pójdzie do diabła. Przywozisz z Afryki murzyńską maskę? Z Tajlandii – Buddę? Z Chin – drzewko szczęścia? Kamyk talizman – znad Atlantyku? Szatan tylko na to czeka, by cię zniewolić! – ogłasza egzorcysta ks. Maciej Sarbinowicz i dodaje, że najlepiej jest tak niebezpieczne pamiątki wyrzucić! Jeśli Budda jest przypadkowo ze złota, a drzewko z korali i ametystów, to przypuszczamy, że jeszcze bezpieczniej jest wrzucić to do kościelnej skarbonki. W Kolnie (woj. podlaskie) policjanci – pospołu z towarzyszącymi im księżmi – postanowili kontrolować trzeźwość kierowców. Ciekawe, co zrobią, jak zatrzymają Głódzia na podwójnym gazie... Władze Odessy zakazały procesji eucharystycznej z okazji lokalnych Dni Młodzieży. Powód? Niektórzy mieszkańcy miasta są coraz bardziej zdenerwowani na Kościół i mogłoby dojść do przykrych sytuacji. Z Odessy do Polski jest niecałe 1000 kilometrów, a wiatry wiejące ze Wschodu liczne przynoszą zmiany. „Zrobił trzęsienie ziemi, zrobił huragan. I rzekł: »Czy w końcu zaczniecie mnie słuchać?«. Nie wiem, co jeszcze Bóg musiałby zrobić, by zwrócić uwagę polityków?” – oświadczyła Michele Bachmann, która ubiega się o nominację z ramienia partii republikańskiej w wyborach prezydenckich w 2012 r. Chcecie mieć takie cyrki w Polsce? To zagłosujcie na Marka Jurka... Władze Irlandii zamierzają wprowadzić prawo ścigające każdego, kto nie ujawni prokuraturze znanych sobie przypadków pedofilii. Nowy przepis w tym względzie ma nawet znosić tajemnicę spowiedzi. „To zakwestionowanie prawa katolika do wolności sumienia!” – zawył Watykan. Tam prawo do wolności sumienia (w tym przypadku ukrywania przestępstw) jest ważniejsze od ścigania gwałcicieli i deprawatorów. W niemieckim podręczniku szkolnym dla 12-latków pojawiła się czytanka, w której dziewczynka z Polski – Anna Mitschek (?) – jest „brzydko ubrana”, „blada”, „chuda”, „pociągająca nosem” i „w ogóle odrażająca”. W polskich mediach zawrzało. Niepotrzebnie. I tak każdy wie, że nawet takie polskie dziewczyny są bardziej „pociągające” niż gruba, obleśna Berta.
FiMtastycznie! W
nocy z 27 na 28 sierpnia Stwórca stracił cierpliwość i uznał, że już dłużej nie będzie tolerował największego na świecie nagromadzenia na metr kwadratowy antyklerykałów, ateistów, agnostyków racjonalistów. Wybrał największy ze swoich piorunów i... ...i nie trafił. Pewnikiem staruszek już leciwy, oczy nie te, choć brak poczucia humoru i marsowa mina pozostały. Burza, która rozszalała się nad campingiem w Sulejowie ani na chwilę nie przerwała III Zjazdu Czytelników „Faktów i Mitów”. Wręcz przeciwnie – uderzające kilka metrów od nas błyskawice potraktowaliśmy jak zafundowane nam przez Jonasza fajerwerki. Ale powróćmy ab ovo. Pierwsi zjazdowicze dotarli do Sulejowa już w czwartkowe popołudnie. W tej liczbie Mariusz z Niemiec – odziany w skóry motocyklista, który przejechał 1000 kilometrów, aby poczuć radość humanistycznej wspólnoty! Ale nie był w tej mierze rekordzistą. Przelicytowała go piękna doktorantka muzykologii z Paryża. Choć i ona nie została „mistrzynią świata”. Na najwyższy stopień pudła załapał się Czarek ze swoją śliczną córeczką Kamilą. Tata i latorośl specjalnie na sam Zjazd (na jedną tylko dobę!) przylecieli z Nowego Jorku. A potem nie mogli wrócić do domu, bo Absolut – kiedy nie udało mu się z piorunami nad Sulejowem – ze złości rozpętał nad USA huragan Irene. W ogóle z szerokiego świata – Niemiec, Czech, Francji, Anglii itd. – przyleciało i przyjechało na naszą (Waszą) imprezę mnóstwo ludzi. Wszyscy jak jeden mąż twierdzili, że „FiM” są dla nich jak łyk świeżego powietrza w zatęchłym od klerykalizmu środowisku polonijnym. Swoistą klasę dla siebie stanowiło też małżeństwo Ślązaków, którym ojczystym językiem była najczystsza śląska gwara. Humanistyczne i racjonalistyczne hasła (np. Richarda Dawkinsa) po śląsku – to trzeba było usłyszeć. A słuchając, dało się i wzrok na tym i owym zaczepić, bo okazało się, że antyklerykalizm w jakiś przedziwny sposób współgra z urodą... Tradycyjnie już (po raz drugi na Zjeździe „FiM”) ochy i achy wywoływało każdorazowe pojawienie się ślicznych jak wiosenny poranek bliźniaczek z Olkusza (dziś są już studentkami medycyny). Męskie oczy wędrowały także za Olą, Elizą, Ewą, Anią, Jolą i wieloma innymi paniami. Żeńskie zaś – za Pawłem i za wspomnianym wcześniej Mariuszem, który prawdziwą furorę zrobił, przebierając się w sutannę. W tym stroju wmieszał się cichaczem w tłum uczestników pobliskiego zlotu motocyklistów. Gdyby harleyowcy wiedzieli, komu się w pas kłaniają, nasz zmotoryzowany antyklerykał nie wróciłby do Berlina w jednym kawałku. Podczas całej imprezy wszyscy goście – 140 osób – zauważyli pewien bardzo dotkliwy brak. Pewnego rodzaju niedostatek, którego nie przewidzieli organizatorzy. TO BRAK SNU! No bo jakże tu spać, kiedy jeszcze się nie podyskutowało z tym, nie pospierało z owym, nie zgodziło z tą i nie popolemizowało z tamtą czy ową? A tu już druga... a tu już czwarta nad ranem... A przecież trzeba jeszcze zatańczyć, a jeszcze urżnąć nożem i popić piwem kawał upieczonej nad ogniem świni. I dalej dyskutować. Na przykład
z gościem Zjazdu – posłem Sławkiem Kopycińskim (ten słynny – od gnębienia Komisji Majątkowej). Piszemy Sławkiem, bo już na dzień dobry parlamentarzysta zaznaczył, że wprost nalega i domaga się, aby wszyscy antyklerykałowie i humaniści mówili do niego per ty. No więc mówili. Na przykład tak: – Sławku, czy jest szansa, by wyrugować ze szkół ogłupiającą dzieci i młodzież naukę religii? – Trudna sprawa, ale znalazłem sposób. Lewica w nadchodzącej kadencji Sejmu musi przypomnieć Kościołowi jego solenne obietnice (w tym osobiste zapewnienie Glempa), że katecheci będą nauczać za darmo. I wyegzekwować te niegdysiejsze zapewnienia, dzięki którym katecheza weszła do programów nauczania. Gdy księża i zakonnice zaczną pracować za darmo albo „jeszcze gorzej” – za pieniądze biskupa – to problem natychmiast sam się rozwiąże. OKLASKI! Jeszcze większe nastąpiły po tym, gdy okazało się, że poseł (nie tylko on zresztą) znakomicie prezentuje się w autentycznej sutannie. ~ ~ ~
Sposobem na to, aby nadmiar piwa i ideologiczno-teologicznych emocji zastąpić inną adrenaliną, był turniej sprawnościowy. Podzieleni na sześć drużyn uczestnicy nie mogli na przykład przez jakiś czas trafić z karabinków pneumatycznych do celu. Ale w mig przestali pudłować, gdy prowadzący konkurencję Marek podpowiedział, aby uruchomić wyobraźnię i zamiast puszeczek po coca-coli zobaczyć coś innego. Ciekawe, co też takiego strzelcy dostrzegli poprzez muszkę i szczerbinkę karabinka? Zresztą nieważne co, ważne, że to „coś” dostawało już potem raz za razem, a i następna konkurencja – rzut moherowym beretem – wypadła wobec tego świetnie. „Jak wy tak, to ja tak” – pomyślał Absolut i po nieudanym ataku piorunowym przypalił nas czterdziestostopniowym upałem – żar wprost lał się z bezchmurnego nieba. Triumf Jego był jednak krótki, bo ateistka Ola skądś wykombinowała podłączony do hydrantu wąż strażacki, a obficie polani wodą od razu poczuliśmy się lepiej. Na takie dictum Stwórca wziął i skapitulował. ~ ~ ~
Jednym z hitów Zjazdu była możliwość zrobienia sobie zdjęcia z ojcem Rydzykiem. Powiecie: niemożliwe? No to popatrzcie na zdjęcia. Także na to zbiorowe, na którym widać sto kilkadziesiąt roześmianych, pogodnych par oczu. – Wiecie, co różni nas od tych Polaków spod krzyża na Krakowskim Przedmieściu i tych spod jasnogórskich murów? Gdyby ktoś z nas pojawił się wśród nich, zostałby – w najlepszym razie – opluty lub podzieliłby los pobitej dziennikarki Polsatu. Natomiast gdyby grupa „onych” zawitała do nas, poczęstowalibyśmy ich ciepłym słowem i chłodnym piwem – powiedział Piotr, jeden z uczestników Zlotu. To najprawdziwsza prawda. Sami celniej byśmy tego nie ujęli.
 Ciąg dalszy na str. 14 i 15
Nr 35 (600) 2–8 IX 2011 r.
O
biekt powstanie tam, gdzie jeszcze niedawno Rydzyk planował elektrociepłownię termalną produkującą około 5 megawatów prądu ze źródeł wrzątku, do którego nie zdołał się niestety dowiercić, topiąc w zaledwie ciepłej wodzie kilkanaście milionów złotych. Żeby się odkuć, wymyślił wówczas zespół basenów. Bardzo skądinąd słusznie, bowiem uzyskana temperatura wystarczała do podgrzania wody oraz infrastruktury obiektu. Ba, ale jak do takiej idei przekonać Rodzinę RM, składającą się w najhojniejszej większości z ludzi kojarzących słowo „basen” z naczyniem przy łóżku? Bez ich pieniędzy biznes nie miałby szans powodzenia, bo przecież żaden szanujący się bank nie udzieli kredytu gołodupcowi, który żyjąc w luksusie, oświadcza publicznie, że nie zapłaci 3,5 tys. zł grzywny, bo jest pusty jak bęben, i będzie musiał odsiedzieć zasądzoną karę zastępczą w więzieniu (vide: głośna sprawa wyroku za nielegalną zbiórkę publiczną). Wielebny Tadeusz lansuje więc sztandarową wersję „budowy świątyni”, z rzadka tylko przebąkując, że jak coś zostanie, to zrobi obok ośrodek balneologiczny. Mami tą wizją swoich zwolenników od 2 lat. Dla ilustracji: ~ Październik 2009. „Budowę pragniemy rozpocząć w najbliższych miesiącach, na wiosnę [2010 r.]. Trwają intensywne przygotowania. Ufamy, iż wielu rodaków z Polski i Polonii zechce mieć udział w powstaniu świątyni, przez swą chociażby najmniejszą cegiełkę złożoną na jej budowę. Nazwiska ofiarodawców od tysiąca złotych wzwyż będą umieszczone w odpowiednim miejscu tej świątyni” – obiecywał; ~ Luty 2011. „Dzielę się wielką radością, iż świątynia – wotum wdzięczności Rodziny Radia Maryja za Jana Pawła II – decyzją księdza biskupa ordynariusza diecezji toruńskiej Andrzeja Suskiego będzie pod wezwaniem Maryi Gwiazdy Nowej Ewangelizacji i Błogosławionego Jana Pawła II. Prosimy o modlitwę, byśmy mogli rozpocząć jej budowę już w maju tego roku i byśmy szybko ją wybudowali. Dziękujemy tym wszystkim, którzy chcą przyczynić się do jej wybudowania. Niech na pamiątkę potomnym będą nazwiska każdego ze słuchaczy Radia Maryja na murach tej świątyni jako jej fundatorów. Pragniemy oczywiście, by była ona nieduża, ale piękna. Bóg zapłać” – mówił w specjalnym komunikacie ogłoszonym na antenie RM. W równoległej wypowiedzi dla „Naszego Dziennika” nieopatrznie przyznał, że z majem trochę się zagalopował: „Nie wiem jednak, czy dostaniemy pozwolenie, bo sprawa przebiega z wielkimi oporami. To jest wyraźnie Boża sprawa, bo szatan bardzo się denerwuje i chce przeszkadzać” – ujawnił spisek i przypominał o obowiązku „materialnego wsparcia dzieła”.
Rydzyk swoim zwyczajem mijał się z prawdą: nie miał cienia szansy na rozpoczęcie inwestycji w obiecywanym terminie, bowiem dopiero w maju 2011 r. złożył (formalnie – jego fundacja Lux Veritatis) w magistracie wymagane papiery o zgodę na przedsięwzięcie zatytułowane „Świątynia i Termy Toruńskie przy Drodze Starotoruńskiej w Toruniu wraz z infrastrukturą”. Wyszło przy okazji na jaw, że chodzi nie tylko o kościół, ale także (a raczej przede wszystkim) o kompleks hotelowy z aquaparkiem. Urzędnik toruńskiego ratusza ujawnia nam: Dokumentacja była
GORĄCY TEMAT Cóż zatem wiemy o oficjalnych zamiarach dyrektora RM? ~ Cała część „wodna” planowanej przezeń inwestycji to w sumie 26 odkrytych lub zadaszonych różnej wielkości zbiorników (13 basenów z wodą słodką, 10 – z geotermalną i 3 – z solankową). Największy (pod częściowo rozsuwanym dachem) ma mieć 331 mkw. powierzchni oraz 131 cm głębokości i wykorzystywać „kranówkę”, w której będą się mogły pluskać jednocześnie 74 osoby. Wokół zjeżdżalnie, brodziki, łaźnie parowe, sauny, jacuzzi i tym podobne atrakcje, nie wyłączając basenu ze sztucznymi falami oraz zaplecza
Modły o życie boksera Adamka
Towimor oraz dostarczanie nadwyżek do miejskiej sieci ciepłowniczej. – To są zwyczajne mrzonki. 65 stopni Celsjusza na wypływie wystarczy tylko dla basenów i co najwyżej hotelu – ocenia geolog pracujący przy podobnym parametrami źródle w Białce Tatrzańskiej. ~ Cały kompleks (14,3 ha powierzchni) będzie obsługiwany przez 52 pracowników (po 6 w kościele i ciepłowni oraz 40 w części rozrywkowo-wypoczynkowej) i – Bóg raczy wiedzieć ilu – „moherowych” wolontariuszy. A cena? Według nieoficjalnych szacunków realizacja całej inwestycji kosztowałaby minimum 300 mln zł (za sam aquapark o podanych gabarytach Rydzyk musiałby zapłacić ok. 100 mln zł). – Przedsięwzięcie jest biznesowo świetnym pomysłem, ale ani on, ani zadłużona obecnie na ponad 20 mln zł Lux Veritatis nie mają takich pieniędzy. To, co ewentualnie wyciśnie z Rodziny, będzie kroplą w morzu potrzeb. Pozostaje tylko jakiś potężny inwestor. Czy go znajdzie? Przypuszczam, że w całej operacji chodzi jedynie o rozpoczęcie budowy, co na wiele lat dostarczy Rydzykowi argumentów do podgrzewania ofiarności izualizacja) (w m ołe ści ko z – ocenia urzędnik tork Aquapa ruńskiej skarbówki. Jeden z miejscowych duchownych ~ Dwupoziomowy „nie za dujest odmiennego zdania: ży” kościół ma pomieścić 3 tys. wier– Prędzej czy później ojciec Tanych. Górna kondygnacja będzie redeusz zdobędzie potrzebną gotówpliką prywatnej watykańskiej kaplikę, bo nie cofa się przed niczym. cy JPII, na dolnym poziomie m.in. Na początku lipca odbyła się poloKaplica Pamięci (granitowa ściana nijna pielgrzymka Rodziny Radia z nazwiskami Polaków ratujących Maryja do sanktuarium w Doyleofiary Holocaustu oraz tablice stown (tzw. amerykańska Częstocho„miejsc męczeństwa narodu polskiewa – dop. red.). Zawiózł na nią grugo”). Obie części połączą schody pę księży z naszym biskupem Suskim i windy; na placu przed świątynią zana czele. W trakcie uroczystości doplanowano wodotryski. puścił do ołtarza boksera Tomasza ~ Ciepłownia z pompownią woAdamka i zebrani modlili się, żeby dy termalnej ma zaopatrywać baseten wyszedł o własnych siłach z rinny i ogrzewać wszystkie obiekty (aqugu po bijatyce z Witalijem Kliczapark, hotel, bursa Rydzykowej Wyżką. Adamek podobno dał za ten wyszej Szkoły Kultury Społecznej i Mestęp „cegłę”, nie cegiełkę, ale niedialnej). Dyrektor RM wciąż spodziesmak pozostał... wa się takiego ukropu, że zapowiaANNA TARCZYŃSKA da ogrzewanie pobliskiego zakładu
Rydzykoland Dyrektor Radia Maryja zamierza wybudować aquapark z kościołem. Dobrze wie, że na samej świątyni już niedługo trudno będzie zarobić. niepełna, ponieważ brakowało wymaganej ekspertyzy dotyczącej oddziaływania inwestycji na środowisko. W połowie czerwca wydział architektury wezwał do uzupełnienia papierów, co ojciec Tadeusz spełnił pod koniec lipca, i dopiero wówczas procedura mogła ruszyć. Regionalny Dyrektor Ochrony Środowiska w Bydgoszczy dokona teraz tzw. uzgodnień warunków realizacji przedsięwzięcia, Powiatowy Inspektor Sanitarny w Toruniu je zaopiniuje, a prezydent wyda ostateczną decyzję, co jeszcze trochę potrwa. „Tatko” prawdopodobnie nie przewidział, że prezydent musi upublicznić fakt prowadzenia postępowania administracyjnego w sprawie oceny oddziaływania na środowisko oraz udostępnić każdemu chętnemu dokumentację celem umożliwienia składania ewentualnych wniosków i zastrzeżeń. Od 8 sierpnia, kiedy to ukazało się oficjalne zawiadomienie otwierające trzytygodniowy okres udostępniania akt, my przeżywamy zmasowany nalot mediów i ciekawskich obywateli, a ojca dyrektora chyba zamurowało. Nagle zamilkł, choć wcześniej bez przerwy wycierał sobie buzię tym nowym kościołem i „cegiełkami”.
Pokaz projektu świątyni
gastronomiczno-handlowego. Owe atrakcje zaplanowano dla około 1400 osób dziennie. Na parkingach pomieszczą się 32 autobusy i 494 auta osobowe. ~ Obok aguaparku ma stanąć trzypiętrowy hotel na 80 miejsc. Niezbyt duży, ale za to bardzo komfortowy. Jego parter to m.in. trzy sale konferencyjne. Na ostatniej kondygnacji pokoje o najwyższym standardzie, przeznaczone dla ludzi, którzy za nocleg u Rydzyka gotowi będą zapłacić najwyższą cenę (trudno oprzeć się wizji, że te superapartamenty będą zajmowane przez biskupów). W obiekcie przewidziano dwie restauracje i centrum odnowy biologicznej (kilka basenów rekreacyjno-leczniczych, sale do ćwiczeń gimnastycznych, gabinety kosmetyczne), przeznaczone „tylko dla gości”, oraz ogólnodostępną kawiarnię. Wejścia do stref zastrzeżonych będą ściśle kontrolowane, zaś osoby z zewnątrz zaproszone przez mieszkańców hotelu wejdą do środka odrębną śluzą, gdzie żadna nie umknie uwagi wielebnego nadzorcy.
3
4
Nr 35 (600) 2–8 IX 2011 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Igraszki z diabłem Na początku lat 80. ubiegłego wieku amerykańskie media doniosły o satanistach, którzy porywają i mordują dzieci. Temat podchwycili specjaliści od tropienia diabła i z czasem przerodził się on w ogólnonarodową histerię. Mordujący w imię szatana pojawili się nie wiadomo skąd i nie wiadomo gdzie. Zabijali w najwymyślniejszy sposób. Ludzie opowiadali sobie o przypadkach kanibalizmu, wampiryzmu, ofiarach składanych z noworodków, gwałtach, grzebaniu żywcem... Na policję zgłaszali się dorośli obywatele, którym „przypominało się”, że w dzieciństwie mieli do czynienia z satanistami. Według „ekspertów” bezbożnymi mordercami miały być nawet dwa miliony Amerykanów, w tym wysocy rangą mundurowi – stąd problemy z wykryciem sprawców. Według przeprowadzonych wówczas badań aż 70 proc. obywateli wierzyło w rytualne zbrodnie, mimo że nigdy nie pojawiły się konkretne dowody. Szczególną kontrolą objęto przedszkola – satanistów szukano bowiem także wśród wychowawców. W efekcie kilkadziesiąt przedszkolanek trafiło do więzienia. Psychoza trwała aż do końca lat 80. Agent FBI Kenneth Lanning przeanalizował trzysta przypadków, w których zbrodni dokonali rzekomi sataniści, ale okazało się, że nie było żadnych danych, które mogłyby to potwierdzić. Z więzień uwalniano
oskarżonych, a na jaw wyszły zaniedbania sądów, które skazywały bez niezbitych dowodów. Kilkadziesiąt lat później w kraju nad Wisłą walka z Belzebubem trwa w najlepsze. Zaczął się nowy rok szkolno-przedszkolny i... zagrożone czują się przedszkolanki odpowiedzialne za wychów Polaków katolików ab ovo. W tym roku na sesji Rady Miejskiej w Płońsku dyskutowano na temat przedszkoli. Z braku ważniejszych problemów na tapetę trafił opracowany przez pedagogów program edukacyjny dla kilkulatków – „Mały odkrywca w przedszkolu”.
Oto doszukano się w nim treści... satanistycznych. Zabawy proponowane dla przedszkolaków to m.in. „Zajączek”. Główną postacią jest niewidzialny zając, który zostawia dzieciom listy z zadaniami – muszą na przykład narysować karmnik dla głodnej sarenki. Zarówno dla obradujących w Płońsku, jak i dla prawicowych publicystów kontrowersyjna okazała się niewidzialność zwierzątka. Skoro go nie widać, to znaczy, że jest duchem! A duchy mogą być złe. Co więcej, zając to symbol wielkanocny i kojarzy się ze zmartwychwstałym Jezusem. Inna „satanistyczna” zabawa to „Wyspa”. Dzieci udają, że są na bezludnej wyspie i znajdują klucz, który przenosi ich w czasie i przestrzeni – wyobrażają sobie egzotyczne podróże, poznają różne kultury. Wydawałoby się – sympatyczna, rozwijająca wyobraźnię zabawa, ale pomniejszym „natankom” niebezpiecznie skojarzyła się z przeklętym „Harrym Potterem”. „Mały odkrywca” wprawdzie trafił do przedszkoli, ale przedszkolanki wciąż straszy się, że narażają najmłodsze pokolenie na bliskie spotkanie z diabłem. Prawicowy dziennikarz Robert Kożuchowski ubolewa (www.plonszczanin.pl, 29 sierpnia), że „w programie »Mały odkrywca« nie pada nawet jedno słowo o chrześcijaństwie, co w kraju katolickim jest głupotą lub zwykłą bezczelnością”… JUSTYNA CIEŚLAK
Prowincjałki Przez dwa miesiące spowiadał i odprawiał msze, inkasując od proboszcza z Budziska po 50 zł za każdą. 18-latek z Wołomina w końcu wpadł, choć nie za sprawą mało rozgarniętego (?) lokalnego dobrodzieja, lecz dociekliwych policjantów, których zaintrygował zdumiewająco młody wygląd „księdza”.
POWOŁANIE
34-letni mieszkaniec Tucholi przyszedł do sklepu po paczkę prezerwatyw. Tak bardzo spieszył się, aby zrobić z niej użytek, że nie zapłacił. Wyrozumiały policjant ukarał amatora gumek jedynie 50-złotowym mandatem.
TESTOSTERON
46-letni właściciel psa zdemolował sklep spożywczy we Włocławku. Wszystko przez to, że ekspedientka za nic nie chciała się zgodzić, aby klient zrobił zakupy wespół ze swoim pupilem.
W IMIĘ RÓWNOUPRAWNIENIA
58-latek z gminy Sadkowice kradł wieńce z cmentarza w Białej Rawskiej. A że wpadł na gorącym uczynku, policjanci postanowili przeszukać jego dom. W łóżku znaleźli zmumifikowane zwłoki jego 84-letniej matki. W domu była też żywa 61-letnia siostra. Rodzeństwo – na wniosek prokuratury – zbadają biegli psychiatrzy.
AŻ PO GRÓB
W Chełmży pewna 41-latka nie znalazła swojego roweru zaparkowanego przed sklepem. Niewiele myśląc, wzięła pierwszy z brzegu jednoślad i pojechała do domu. Niestety, odpowie przed sądem za kradzież, a nie za wymianę. Opracowała WZ
WYMIANA
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Z PSL-em to jest tak, że te chłopy wyjechali ze swoich miasteczek, wsi, trafili do Warszawy – zdziczeli, zbaranieli: tańczą, śpiewają, głosują za ustawami, np. za związkami partnerskimi; chłopy wyjechały ze wsi i kompletnie im odbiło. (poseł Adam Hofman, PiS)
To, co się wyrywa z Hofmana, jest niestety na takim poziomie, że powinno uchodzić z niego raczej nie ustami, a przeciwnym końcem przewodu pokarmowego. (poseł Aleksander Sopliński, PSL)
K
to by pomyślał, że tak szybko doczekamy czasów, w których prawowierny katolik będzie w popularnych mediach opisywany jak oryginał i dziwadło. Istnieje język mówienia o polskich katolikach, który dobrze znamy od lat. Język biskupów, którzy mówią o „katolickim narodzie”, na którego czele kroczą pasterze przemawiający w jego imieniu. Istnieje język TVP i brukowców, który mówi „o nas, wierzących”, jak o jednorodnej masie, jak o totalnej, ogarniającej wszystko katolickiej rzeczywistości i oczywistości. Wszystkich tych, którzy z różnych powodów z tą masą się nie utożsamiają, język ów skazuje na wykluczenie i marginalizację. Po to się go właśnie używa. Na szczęście następują jednak zmiany i wyraźna, psychologiczna marginalizacja środowisk prawicy katolickiej. Biskupi, politycy i publicyści katoliccy najpierw zaczęli się rozpychać łokciami. Gdy pokazali w całej krasie swoje poglądy i sposób działania, okazało się, że nastąpiła ich kompromitacja. Przełomem była chyba kwestia in vitro, gdy większość Polaków ze zdumieniem i zgrozą pojęła, jak absurdalne i szkodliwe są poglądy Kościoła. Ogromna część społeczeństwa mentalnie odsunęła się od sfanatyzowanej mniejszości tzw. moherów, czyli ludzi bez reszty oddanych Kościołowi. Dzisiaj w wysokonakładowej prasie można spotkać teksty, w których katolicy (coraz częściej to słowo oznacza fanatycznych, kościelnych ortodoksów) są
przedstawiani jako mniejszość, która może czasem wzbudza zainteresowanie, ale jednocześnie – zażenowanie lub śmiech. I tak w „Gazecie Wyborczej” czytam wywiad z Konradem Szołajskim, który nakręcił film („I Bóg stworzył seks”) o seksualnych obyczajach i problemach erotycznych prawowiernych katolików. Dziennikarz mówi do reżysera: „Zrobiłeś z katolików zoo, kosmitów, ludzie będą oglądać i rechotać”. Kim są ci ludzie, którzy w katolickim przecież kraju będą śmiać się z katolików? To większość widzów, dla których prawowierny katolik to już tylko egzotyczny dziwoląg pokroju Terlikowskiego. Reżyser wyjaśnia, że nie miał zamiaru kpić – po prostu „przyjął postawę antropologa”, który bada zjawisko. Zatem tzw. moher jest postrzegany trochę tak jak plemię Papuasów o mało typowych, zainteresowaniach i obyczajach. Przykościelni katolicy stają się więc kulturowo przysłowiowymi „onymi”, czyli... obcymi. Zresztą owi katolicy sami siebie zaczynają postrzegać w taki sposób. Poseł Artur Górski w wywiadzie dla „Super Expressu” cieszy się, że prezes Kaczyński docenia „elektorat katolicki” i przyznaje jego kandydatom dobre miejsca na listach PiS. Wygląda więc na to, że tzw. katolicy to prawa, pobożna flanka Prawa i Sprawiedliwości. Religijno-polityczny rezerwat. Trochę to mało, jak na rzekomo „katolicki naród”, którym tak pysznią się biskupi. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Katolicy, czyli „oni”
Jarosław Kaczyński to nie jest jakiś potwór, którym się powinno straszyć dzieci. Nie, to jest chłodny polityk, który ma zamiar zrealizować swój program polityczny, który moim zdaniem jest szkodliwy dla kraju, i dlatego się trzeba temu przeciwstawić (…). Jego pomysł na Polskę jest antymodernizacyjny, antypostępowy. De facto to jest ciągnięcie Polski na wschód, a nie na zachód. (minister Sławomir Nowak, Kancelaria Prezydenta RP)
Konstytucja musi być ważniejsza niż Ewangelia.
(Leszek Miller)
Wielu posłów bierze pod uwagę zdanie księży. (poseł SLD Jerzy Wenderlich w rozmowie na temat ustawy antyaborcyjnej i stosunków polityki z Kościołem)
Oczekiwanie, że Kościół będzie milczał podczas kampanii wyborczej, jest nieuzasadnione. (arcybiskup Józef Michalik)
Polski kompromis aborcyjny ocieka krwią tysięcy ofiar. (senator Czesław Ryszka, PiS)
Kryzys dziewictwa idzie w parze z kryzysem macierzyństwa. Szacunek dla jednego pociąga za sobą wartość drugiego. Tak się dzieje u Maryi, gdzie dziewictwo podkreśla wartość macierzyństwa. I tak powinno być w zdrowym społeczeństwie. (arcybiskup Mieczysław Mokrzycki)
Idzie się w kierunku ustawy, na mocy której będzie można strzelać do Polaków. Także matek Polek w stanie błogosławionym, dzieci i inwalidów! Bez ostrzeżenia! Strzelać! Gdzie ja jestem? To chyba nawet nie robiło ZOMO. Oni coś tam krzyczeli, jak mieli strzelać. To mi przypomina nazizm i stalinizm. (ksiądz Rydzyk o ustawie zwiększającej zakres wykorzystywania broni przez policję) Wybrali: AC, PAR, ASz i RK
Nr 35 (600) 2–8 IX 2011 r.
NA KLĘCZKACH
FAŁSZYWE WZGLĘDY W sobotę na konwencji PiS Jarosław Kaczyński pochwalił się przed zgromadzonymi szerokim poparciem dla swojej partii. „Niedawno zawarliśmy szeroką koalicję, bo popierają nas odważni ludzie z różnych środowisk: naukowych, pracowniczych, z polskiego Kościoła. Nie mogę tutaj, na ziemi śląskiej, nie wspomnieć o kardynale Gulbinowiczu, o biskupie Decu” – powiedział prezes. Nie byłoby w tym nic dziwnego, ale... Ale wymienieni przez Kaczyńskiego hierarchowie nie wiedzą w ogóle, co jest grane. „Żadnej zgody na wymienienie nazwiska kardynała nie było” – powiedział ks. Stanisław Jóźwiak, rzecznik wrocławskiej kurii, gdzie urzęduje emerytowany kard. Gulbinowicz. Nie tylko chyba zresztą „zgody”, bo z kolei ks. Łukasz Ziemiński, który reprezentuje bpa Deca, oświadczył, że jego zwierzchnik także żadnego poparcia Kaczyńskiemu nie obiecywał. ASz
BUDZIK DZWONI DO KUL-U Następcą zmarłego arcybiskupa Józefa Życińskiego na włościach w Lublinie i kanclerzem KUL-u zostanie biskup Stanisław Budzik, sekretarz Episkopatu Polski. Związany z Kościołem dziennik „Rzeczpospolita” zachwala poglądy Budzika jako rzekomą kontynuację linii poprzednika, nieco mniej obskuranckiej od reprezentowanej przez większość biskupów. My pamiętamy nominata z brawurowej obrony Komisji Majątkowej oraz ataku na posła Sławomira Kopycińskiego, który domagał się wyjaśnienia kulisów przechwytywania przez Kościół wielomiliardowego majątku. MaK
ŁAŃCUCH NA KŁOPOTKA
CICHCEM PRZEZ SEJM Dziwne rzeczy dzieją się w polskim parlamencie tuż przed wygaśnięciem jego kadencji. Przechodzą tajemniczo sknocone ustawy (np. o GMO) albo przeciwnie – w interesie niewielkich grup blokowane są sensowne projekty prawa (np. chroniące pieniądze klientów firm deweloperskich). Z powodu zablokowania przez marszałka Schetynę tego ostatniego, Polska jest bodaj jedynym krajem w Unii, w którym ludzie wpłacający deweloperom pieniądze są pozbawieni ustawowych zabezpieczeń na wypadek bankructwa firm deweloperskich. W ostatnich dniach przez Sejm przemknęła natomiast ustawa nadająca organom ścigania prawo do inwigilowania obywateli z byle powodu, np. „znieważenia organów konstytucyjnych”. Gdyby nie czujność jednej z dziennikarek, nikt by tego nie zauważył. Cuda, cuda nam przegłosowują (albo blokują), licząc na to, że nie zauważymy tego w ferworze kampanii wyborczej. MaK
RADOŚĆ W BRANIU Kościół prawosławny w Polsce postanowił nie być gorszy od swojego katolickiego odpowiednika i chce silniej pociągnąć polską armię za portfel. Już teraz prawosławny ordynariat wojskowy ma 17 kapelanów i 2 kościoły na utrzymaniu wojska. Zamarzyła mu się jeszcze katedra polowa za jedyne 20 mln złotych. W MON-ie zgłupieli, co z tą prośbą zrobić: zaakceptować w czasach kryzysu – źle, oficjalnie odmówić przy wszystkich prezentach robionych dla katolików – jeszcze gorzej. AC
(PO) ubolewa, że miasto nie zablokowało Marszu Równości zorganizowanego w czerwcu 2011 r. m.in. przez gejów i lesbijki. Zdaniem Jędrzejczak marsz spowodował – uwaga! – upadek ulicy Piotrkowskiej, bo zniechęcił łodzian do bywania na niej. Czerwiec ubiegłego roku... A co ma powiedzieć wielu łodzian, którzy muszą oglądać Jędrzejczak codziennie?! Czyżby dlatego tak wielu mieszkańców Łodzi opuściło ją w ostatnich paru latach? MaK
KULTURA SAMOLOTOWA TVP szykuje do nowej ramówki program z Janem (dawniej także Marią) Rokitą poświęcony kulturze. Program o nazwie „Kultura, głupcze!”, w którym pierwsze skrzypce miałby zagrać bezrobotny ostatnio Rokita, będzie komentować obyczaje i życie publiczne. Zapewne niedoszły „premier z Krakowa” będzie mówił o skromności oraz kulturze podróżowania w samolotach klasą business („Ratunku, Niemcy mnie biją!”). Cieszymy się, że TVParafialna przywróci Polsce taki kryształowy wzorzec klasy i dobrych manier. MaK
BIAŁY BIAŁYSTOK
Poseł PSL Eugeniusz Kłopotek ma niemały kłopotek, po tym jak zawyrokował, że trzymanie psów na łańcuchach jest na wsiach „zwyczajem uświęconym tradycją”. Internauci oburzeni usprawiedliwianiem brutalności tradycją zmówili się na Facebooku na wysyłanie łańcuchów do biura Kłopotka. Niech się święci świecka tradycja! Tylko czy świnię (tu ukłon w stronę świń) da się utrzymać na łańcuchu...? AC
ZERO KWALIFIKACJI Biskup Kazimierz Górny orzekł, że ludzie, którzy w jakikolwiek sposób dopuszczają aborcję, „nie mają kwalifikacji do stanowienia prawa”, czyli nie mogą być politykami. Tyle jeden biskup Górny. Cały naród powinien zapytać: czy Kościół katolicki totalnie i tyle razy moralnie skompromitowany w swojej historii ma jakieś kwalifikacje do zajmowania się sprawami etycznymi i wystawiania innym cenzurek? AC
LEKARZA OD ZARAZ! Łódzka radna PiS Bożenna Jędrzejczak w interpelacji skierowanej do prezydent Hanny Zdanowskiej
W prawicowej do bólu stolicy Podlasia trwa swoisty festiwal wielokulturowości. W ciągu zaledwie kilku dni nieznani sprawcy zdemolowali i podpalili Centrum Kultury Muzułmańskiej oraz próbowali puścić z dymem (razem z ludźmi!) mieszkanie polsko-pakistańskiego małżeństwa. W regionie zaatakowano także dwa budynki po byłych synagogach. Czyżby to w ramach akcji „Polska dla Polaków, ziemia dla ziemniaków”? MaK
ROK MSZALNY Oficjalna inauguracja roku szkolnego w publicznych placówkach oświatowych nie może się odbyć bez katolickiej mszy. Aby uczniowie wzięli udział w kościelnym obrządku, dyrekcje szkół kombinują na kilka sposobów. I tak dyrekcja Gimnazjum nr 2 w Szubinie 1 września zaprosiła uczniów na godz. 8.00 na uroczyste rozpoczęcie roku szkolnego na placu apelowym po to, żeby na godz. 9.00 pod opieką wychowawcy zaprowadzić ich parami na mszę do kościoła. Po mszy uczniowie pod opieką wychowawcy grzecznie wrócili na boisko szkolne. Ale można jeszcze prościej. W Zespole Szkół w Wysokiem rok szkolny 2011/2012 zainaugurowano „Mszą Św. na sali gimnastycznej” (pisownia oryginalna).
W Zespole Szkół Technicznych w Ostrowie Wielkopolskim mszę dla uczniów i belfrów odprawiono w szkolnej sali konferencyjnej, natomiast Szkoła Podstawowa nr 2 im. Zygmunta Augusta w Augustowie na dobry początek zafundowała całej społeczności szkolnej „polową mszę św. na boisku”. AK
WOJTYŁOWE ŚLADY Do aktywnego spędzania czasu poprzez zdobywanie Pielgrzymiej Odznaki Krajoznawczej „Śladami Jana Pawła II” zachęca warszawskie koło PTTK „Młodzi, Silni, Weseli”. Co więcej, zwiedzać Polskę śladami papieskimi i uzyskać pielgrzymią odznakę może każdy, niezależnie od przynależności organizacyjnej, poglądów politycznych i religijnych, sprawności fizycznej czy miejsca zamieszkania. Trzeba tylko udokumentować nawiedzenie miejsc związanych z osobą Karola Wojtyły. A rozsianych po całej Polsce śladów JPII są tysiące. Według niepełnego wykazu sporządzonego przez Romana Henryka Orlicza (instruktor krajoznawstwa Polski) turyści mogą pielgrzymować – pieszo, rowerem, samochodem, kajakiem itp. – do 509 papieskich pomników w Polsce, 297 miejscowości odwiedzonych przez Karola Wojtyłę służbowo lub obiektów jakoś z nim związanych, 410 zasadzonych dębów papieskich, 1058 szkół noszących jego imię oraz przemierzać góry, lasy, rzeki i jeziora 24 szlakami papieskimi. AK
PIORUNEM W KRZYŻ Połamać wielki krzyż, i to w takim katolickim kraju jak Polska, to jest wydarzenie! Tym razem jednak nikt nie zawiadomi policji ani prokuratury. Bowiem na krzyż pogniewało się samo Niebo, rażąc go piorunem. Rzecz wydarzyła się przy domu niejakich Czyżyków w Karniszynie (woj. mazowieckie). Zdaniem gospodarzy wydarzenie jest cudem, bo piorun – zamiast w dom – walnął w stojący w pobliżu znak
5
chrześcijaństwa. Cóż, gdyby walnął w dom, mielibyśmy nie mniej cudowne ocalenie krzyża. PPr
BUNT NA ANTYPODACH Kilka miesięcy temu papież zdymisjonował australijskiego biskupa Billa Morrisa, bo ten głośno mówił o ordynacji kobiet. Reakcją była fala oburzenia, do której dołączyli także inni biskupi australijscy. Połowa z 42 hierarchów jest za podpisaniem petycji skierowanej do Benedykta XVI w obronie biskupa. Petycję rozesłano do 1369 parafii. Konserwatywni purpuraci, np. abp Mark Coleridge z Canberry, zakazali księżom dystrybucji petycji, ale wielu biskupów zamierza oficjalnie zapytać Kongregację Doktryny Wiary, czy zakaz ordynacji kobiet ma cechę nieomylności. CS
WATYKAN POD PRĘGIERZEM W USA toczą się przed sądami federalnymi dwa postępowania, w których oskarżonymi są Watykan i jego koryfeusze. Nie udało się procesom zapobiec, powołując się na suwerenność państwową. Ostatnio po raz pierwszy Stolica Apostolska zmuszona została do udostępnienia sądom amerykańskim swych archiwów dotyczących księży, którzy popełnili przestępstwa seksualne będące przedmiotem procesów. Adwokat Anderson – reprezentujący poszkodowanych – oświadczył: „Dokumenty pokazują to, co twierdziliśmy od dekad. Watykan kontroluje wszystkie kwestie dotyczące księży”. Wśród 1800 stron znajduje się m.in. list przełożonego zakonu Servite Fathers do kierownictwa w Rzymie, który dowodzi, że zakon był w pełni świadom przestępstw swego zakonnika, ks. Andrew Ronana, ale i tak przemieszczał go najpierw z Irlandii do USA, a potem z parafii do parafii. Przełożeni prosili Watykan o zeświecczenie zakonnika, by uniknąć skandalu i wydatków. Dla dyrekcji Kościoła sytuacja nie wygląda obiecująco. CS
6
Nr 35 (600) 2–8 IX 2011 r.
MITY KOŚCIOŁA
Milicjant Niepokalanej Mija 70 lat od śmierci Maksymiliana Kolbego – świętego, którego kanonizacja miała propagandowo przykryć hańbę katolickiego antysemityzmu i współpracy Kościoła z faszyzmem. Ale nic z tej sztuczki nie wyszło, m.in. dlatego, że sam męczennik był sztandarowym antysemitą. Kim był o. Maksymilian Kolbe (1894–1941), z oficjalnie lansowanych laurek wie każde dziecko. Był „szaleńcem Bożym”, który uczył miłości do drugiego człowieka. A jednak ocena „szaleństwa”, zarówno poglądów, jak i samego ojca dyrektora Centrali Milicji Niepokalanej (Militia Imaculatae) zamordowanego w Auschwitz, wciąż nie daje spokoju przedstawicielom Kościoła. „Święty Maksymilian Maria Kolbe mówił, co myślał, bez żadnych ogródek. Oskarżał żydów wręcz o wszelkie zło tego świata, ale zarazem kazał się za nich modlić” – tłumaczy dr Stanisław Krajski z Akademii Teologii Katolickiej (obecnie UKSW) w Warszawie we wstępie do wydanego w 1998 roku wyboru pism św. Kolbego. Jednocześnie zapewnia czytelników, że wszystkie teksty o. Kolbego „są zgodne z porządkiem wiary i moralności katolickiej. Wszystko to, co jest w nich powiedziane o żydach, nie ma najmniejszych znamion grzechu antysemityzmu”. Również „ani nienawiści, ani chęci odwetu” w stosunku do żydów i masonów u św. Maksymiliana nie zdołał się dopatrzyć o. Roman Aleksander Soczewka. Kolbe „nie był antysemitą w obiegowym sensie tego słowa, ale był antymasonem” – stwierdza to z całą stanowczością na podstawie wnikliwej analizy filologicznej
O
pojęć „żyd” i „mason” w zachowanych pismach świętego. Według jego skrupulatnych wyliczeń wypowiedzi Kolbego dotyczące żydów stanowią w jego pismach zaledwie 3,3 proc., a na temat masonów – 2,8 proc. Jedynie za „ekspresyjne” o. Soczewka uznał wypowiedzi Kolbego o żydach w rodzaju: „czerwona masoneria – to żydzi”; „prowadzą przewrotną prasę i godzą w fundament kościoła”; „zaprzeczają istnieniu grzechu pierworodnego”; „uczą, że wolno oszukiwać, okraść chrześcijanina”; „zależy im, aby obyczajność upadła”; „redagują złe, gorszące czasopisma”; „niższe warstwy żydowskie zabierają nam chleb, wyższe zagrażają chrześcijańskim przekonaniom”. Podobnie interpretował żądanie zdemaskowania posłów żydowskich: „Bardzo proszę panów (posłów, którzy jedli mięso w piątek w restauracji) o jedną tylko rzecz, aby albo jawnie przyznali się do protestantów, żydów czy mahometan”. Masoneria – według Kolbego – miała demoralizować, dążyć do zniszczenia Kościoła i religii chrześcijańskiej, przeczyć cudom, uprawiać kult szatana, rządzić kinem, teatrem, literaturą, sztuką, promować „świńską modę”. W istocie zaś okazała się „zorganizowaną kliką fanatycznych żydów”. Za „ekspresyjny” uznał też o. Soczewka postulat „rozumnego odżydzenia Polski”. W końcu cel Kolbemu
tym, że władza świecka nie zawsze ulegała Kościołowi i potrafiła bronić swoich interesów, świadczyć może zabawna historia wojny piwnej, która wybuchła w XIV wieku we Wrocławiu. Zatarg pomiędzy wrocławskimi rajcami a biskupami zaczął się z pozoru całkiem niewinnie – od zarekwirowania prezentu wysłanego w 1380 roku na Boże Narodzenie przez księcia legnickiego swojemu bratu Henrykowi, dziekanowi katedry wrocławskiej. Tym prezentem był wóz pełen beczek z luksusowym i drogim piwem świdnickim. Straż miejska, powołując się na przepisy, zatrzymała wóz i skonfiskowała jego zawartość. „Zdarzyło się, że obywatele wrocławscy nie dozwalali, abyśmy do katedry sprowadzali piwo do picia spoza miasta” – żalił się potem biskup Mikołaj. I usiłował tłumaczyć: „Z tego powodu, jak i z powodu innych praw kościoła, które rada miasta w czasie wakansu na stolicy biskupiej zaprzeczyła, powstał spór między kapitułą i obywatelami miasta i z tej przyczyny zachowany był interdykt kościelny”.
przyświecał „szczytny” – nawrócenie na jedynie słuszną katolicką wiarę, bo „gdy wszyscy żydzi mieszkający między nami poproszą dobrowolnie o chrzest św., część ideału Milicji Niepokalanej zostanie osiągnięta”. Z kolei definicja żyda i masona jako „człowieka, którego trzeba nawrócić na chrześcijaństwo dla jego dobra, dla dobra Polski i dla dobra, czyli chwały Niepokalanej Matki Bożej” ma stanowić najlepsze świadectwo miłości o. Kolbego do drugiego człowieka. A uczył jej św. Maksymilian m.in. tak: „Jesteśmy świadkami gorączkowej akcji zwróconej przeciw Kościołowi bożemu i to, niestety, nie bezowocnej. Apostołów bez liku. W rejestrze Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego zapisano aż 15 ich grup: badacze Pisma Świętego, baptyści, zwolennicy nauki pierwszych chrześcijan, adwentyści siódmego dnia, joannici, metodyści, Kościół Boży, Wolny Kościół ewangelicki, ewangeliczni chrześcijanie, sztundyści, karaimi, duchoborcy, mesjaniści, staroobrzędowcy (starowiercy-starokatolicy) i czesko-bracki Kościół. Nie ograniczają się oni do głoszenia fałszu słowem, ale też, i to bardzo obficie, zasypują nasze miasta i wioski najróżnorodniejszymi drukami w postaci czasopism, broszur, kartek ulotnych, a nawet książek. (…) i zatruwają serca wiernych. Cała ta robota to jednak tylko wstęp. Za tymi strażami przednimi idzie dopiero gros armii nieprzyjaciela. Kto nim jest? Może na pierwszy rzut oka zda się przesadzone, jeżeli powiem, że pierwszorzędnym, największym i najpotężniejszym wrogiem
Z perspektywy interesów władz Wrocławia rzecz przedstawiała się nieco inaczej. Na mocy prawa mili, nadanego przez księcia Henryka IV (1273 r.), rada miejska dysponowała przywilejem monopolu na sprowadzanie i wyszynk zamiejscowego piwa w piwnicy należącej do ratusza.
Kościoła jest masoneria” („Wrogowie Kościoła dzisiaj” 1922). „Masoni to nic innego jak tylko zorganizowana klika fanatycznych żydów, dążących do zniszczenia Kościoła Katolickiego, któremu sam Bóg-Człowiek zapewnił, że bramy piekielne nie zwyciężą go. Biedni, szaleni uderzają głową o skałę.
Gdy ktoś z nas napotka żyda, niechaj westchnie o jego nawrócenie do Niepokalanej, chociażby tylko myślą, np. „Jezus Maryja”, a gdy się zdarzy napotkać rabina, który ma większą odpowiedzialność, bo za siebie i za tych, których prowadzi, rachunek przed Bogiem zdać musi, wypada więcej modlitwy ofiarować, chociażby „Zdrowaś Maryjo” („Rycerz Niepokalanej” 1/1926). „Panowie Senatorzy i Posłowie, którzy kruszycie kopie o bezwyznaniową
piwa, ale o ukrócenie przemytu piwa przez biskupów. W akcie zemsty za skonfiskowane piwo biskup Wacław z kapituły katedralnej 8 stycznia 1381 roku rzucił na Wrocław... klątwę kościelną. W całym Wrocławiu na dziewięć miesięcy zostały zamknięte wszystkie kościoły, nie
Wojna o piwo W związku z tym, że piwu warzonemu przez lokalnych browarników daleko było do rangi najwyższej jakości trunku, szczególnie cenione piwo – sprzedawane wyłącznie w ratuszowej piwnicy, a sprowadzane ze Świdnicy – stanowiło dla wrocławskich rajców nader dochodowy interes. Monopol władz postanowiła przełamać wrocławska kapituła, która zaczęła potajemnie sprowadzać świdnicki trunek do swoich karczem na Ostrowie Tumskim. W rzeczy samej nie chodziło więc o prezent bożonarodzeniowy w postaci ulubionego
odprawiano mszy, nie spowiadano, nie udzielano chrztów, komunii ani kościelnych pogrzebów. Wprawdzie arcybiskup gnieźnieński Janusz radził biskupom wrocławskim zdjąć klątwę i załatwić sprawę z władzami miasta polubownie, jednak purpuraci nie dali za wygraną. W tej sytuacji rajcy o rozstrzygnięcie sporu zwrócili się do króla czeskiego Wacława IV. Na to kapituła wraz z sądem kościelnym manifestacyjnie opuściła Wrocław i przeniosła się do Nysy. Kiedy w czerwcu 1381 roku
szkołę, pamiętajcie, że tysiące niewinnych dzieci do was słusznie będzie czuło żal, że »pierwej« o Bogu nie wiedziały i wy jesteście najokrutniejszymi wrogami młodzieży i narodu godnymi surowej kary po śmierci i na tym jeszcze świecie. To samo tyczy się Obywateli i Obywatelek, którzy i które odważają się głosować na takich karygodnych kandydatów, popierać ich słowem, piórem albo prenumerowaniem, lub szerzeniem »bezwyznaniowych« piśmideł” („Rycerz Niepokalanej” 3/1924). „Niepokalana musi zawładnąć naprawdę całą Polską. Ona musi być przedmiotem tkliwej miłości każdego, a zwłaszcza młodzieńczego serca. Ona musi być w Sejmie, Ona w Senacie. Ona, niepokalana Królowa, ma wskazywać nam drogę. Ona krzepić siły. – My chcemy, by rządziła w Polsce i poza Polską – Niepokalana” („Rycerz Niepokalanej” 6/1926). „Celem Milicji Niepokalanej jest: »Starać się o nawrócenie grzeszników, heretyków, schizmatyków itd., a zwłaszcza masonów, i o uświęcenie wszystkich pod opieką i z pośrednictwem Niepokalanej«. Więc staranie się o nawrócenie grzeszników, niekatolików i uświęcenie wszystkich, czyli miłość ku wszystkim bez w względu na różnice wiary i narodowości, by im przybliżyć szczęście, które daje zbliżenie do Boga, pierwszego źródła wszelkiego szczęścia, praktyczne umiłowanie Boga, czyli uświęcenie” (Ulotka Milicji z 1938 r.). „Czyż nie lepiej i wam, masonom polskim, okpionym przez garstkę żydów, i wam, kierownicy żydowscy, którzyście dali się zbałamucić nieprzyjacielowi ludzkości, szatanowi, zwrócić się szczerze do Boga, uznać Zbawiciela Jezusa Chrystusa, pokochać Niepokalaną i pod jej sztandarami zdobywać dla Niej dusze?” („Rycerz Niepokalanej” 9/1926). AK
król przybył do Wrocławia, aby przyjąć hołd książąt śląskich, i zażyczył sobie odprawienia mszy, duchowni kategorycznie odmówili. Wówczas Wacław IV nakazał swojemu wojsku splądrować klasztory wrocławskie, domy kanoników i pałac biskupi. „Wojnę piwną” przerwała dopiero ingerencja legata papieskiego, który przybył do Wrocławia i 15 września zdjął z miasta klątwę rzuconą przez biskupów za zarekwirowane przez władze piwo. Zdołał też przekonać członków kapituły do zawarcia ugody z królem czeskim. W zamian za obietnicę budowy na Ostrowie Tumskim zamku królewskiego przez kapitułę wrocławską (nigdy nie została ona zrealizowana), Wacław IV zobowiązał się bronić biskupów przed nadmiernymi opłatami pobieranymi przez papieskich kolektorów. W kwestii piwnej po zapłaceniu okupu w wysokości 5000 marek miasto zagwarantowało klerowi swobodny import piwa spoza Wrocławia na Ostrów Tumski. Jednak złocisty trunek wolno było biskupom sprowadzać wyłącznie na potrzeby własne, bez prawa sprzedaży ani przyjezdnym ani mieszczanom wrocławskim. AK
Nr 35 (600) 2–8 IX 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
7
Złoto ziemi czarnej Choć wielebni nie orzą ani nie sieją, uzyskują z rolnictwa wielomilionowe plony... Parafia Bożego Ciała w Oleśnie (woj. opolskie) dostała od państwa 15 ha gruntów rolnych. W jednym kawałku – stanowiącym działkę oznaczoną w dokumentacji geodezyjnej numerem 2134/329 (na zdjęciu w czerwonej ramce). Z formalnego punktu widzenia wszystko odbyło się lege artis, bowiem wedle ustawy o stosunku państwa do Kościoła katolickiego: ~ parafiom (także miejskim!) z tzw. Ziem Zachodnich i Północnych można (czyli nie ma żadnego prawnego przymusu), na ich wniosek, przekazać nieodpłatnie z zasobów Skarbu Państwa do 15 ha ziemi celem założenia gospodarstwa rolnego; ~ stosowną decyzję w tej sprawie podejmuje wojewoda właściwy ze względu na miejsce położenia nieruchomości, po uzyskaniu zgody prezesa Agencji Nieruchomości Rolnych. Jak to się odbywa w praktyce? – Gdy proboszcz składa wniosek, zazwyczaj jest już zorientowany, co Agencja ma w pobliżu parafii, i po wstępnych z nią negocjacjach sugeruje konkretne miejsce. Jeśli nie ma z jego strony żadnych propozycji, wojewoda sięga do uzupełnianego na bieżąco rejestru gruntów pozostających w zarządzie ANR i sam oferuje odpowiednią działkę, a najczęściej kilka, bo doprawdy bardzo trudno znaleźć taką w sam raz, jeśli chodzi o powierzchnię. Gdy wszystkie trzy strony już się dogadają, wojewoda podpisuje decyzję, która stanowi podstawę do dokonania wpisu w księdze wieczystej – tłumaczy zaprzyjaźniony z „FiM” urzędnik Oddziału Terenowego ANR w Opolu. Z faktu, że proboszcz „się orientuje”, nie wynika oczywiście, że trzeba spełnić każdą jego zachciankę, bowiem podstawowym zasmarkanym obowiązkiem wojewody i Agencji jest dbałość o interes publiczny, co polega m.in. na tym, że najbardziej atrakcyjnymi gruntami powinni dysponować (dzierżawić, sprzedawać) tak, aby państwo czy gmina zyskały jak najwięcej. Przekonajmy się, jak to wyglądało w przypadku Olesna... Podarowana parafii nieruchomość ma formę pięcioboku, którego jedna krawędź przylega bezpośrednio do trasy wylotowej na Łódź (ul. Gorzowska to droga wojewódzka nr 487), druga – do ul. Leśnej, a pozostałe graniczą z kilkoma
mniejszymi poletkami, z których trzy (w sumie 11,18 ha) są własnością osób fizycznych, zaś jedno (5,4 ha) należy do Gminy Olesno. Krótko mówiąc: kościelny grunt jest – jak to zwykle bywa – najbardziej kształtny i atrakcyjny inwestycyjnie, więc stanowił potencjalną żyłę złota. – Od zawsze wszystkim było wiadomo, że tamte tereny zostaną przekwalifikowane, bowiem spośród położonych najbliżej miasta tylko one nadają się pod ewentualne inwestycje – podkreśla pracownica magistratu. I tak też się stało. Gdy Rada Miejska przystąpiła do sporządzania planu zagospodarowania przestrzennego, jako jeden z pierwszych wzięła na tapetę właśnie rejon ulic Gorzowskiej i Leśnej, po czym: ~ uchwałą z 28 kwietnia 2010 r. radni jednogłośnie przeklasyfikowali obszar – z parafialnymi gruntami w centrum – przeznaczając go pod działalność produkcyjno-przemysłowo-usługową; ~ przyjęli uchwałę nr LII/355/10 akceptującą objęcie znajdującej się tam działki gminnej granicami Katowickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej; ~ w wydanym przez urząd miasta specjalnym dwujęzycznym informatorze „Oferty inwestycyjne Gminy Olesno 2010”, w dziale „Tereny inwestycyjne”, jako rzadkiej urody rarytas uwzględniono kompleks
wspomnianych na wstępie pięciu działek z plebańską pośrodku. W pełni uzbrojone (elektryczność na miejscu, zaś gaz, wodociąg, kanalizacja i linia telefoniczna niemal pod nosem) „działki sąsiadują ze sobą i przeznaczone są do zagospodarowania jako jeden kompleks gospodarczy” – kusi i zastrzega burmistrz Sylwester Lewicki; ~ żeby podnieść atrakcyjność oferty, miasto zainwestowało jeszcze w przebudowę ul. Leśnej. „Chodzi o przystosowanie jej do transportu ciężkiego” – tłumaczył radnym urzędnik Roman Kokot (kierownik Wydziału Gospodarki Nieruchomościami i Lokalami) podczas posiedzenia Komisji Rewizyjnej, które odbyło się 9 listopada 2010 r. – Burmistrz bardzo intensywnie działał i negocjował, żeby cały obszar, czyli 31,5 ha, włączyć do strefy ekonomicznej, choć największym tego beneficjentem byłaby parafia – zauważa nasza rozmówczyni. Poprosiliśmy o komentarz przedstawiciela władz miasta. Pod nieobecność przebywającego na urlopie Lewickiego odpowiedzi udzielił nam jego zastępca Jerzy Chęciński: – Sprawę strefy ekonomicznej zatwierdziła Rada Miasta. Została wytyczona i zgłoszona do Podstrefy Gliwice. Staramy się o jej poszerzenie, włącznie z gruntami kościelnymi, bowiem w planie zagospodarowania są to już tereny inwestycyjne.
Toczą się jeszcze formalne procedury, ale jesteśmy bardzo blisko ich sfinalizowania – potwierdził wiceburmistrz. Podsumowując: działka sprezentowana wielebnym przez państwo na założenie gospodarstwa rolnego znajdzie się lada moment w samym centrum obszaru strefy ekonomicznej i jeśli zechce tam wejść jakiś duży inwestor, będzie musiał zapłacić proboszczowi za grunt około 10–15 mln zł. Wytłumaczeniem tegoż cudownego wzbogacenia się może być fakt, że z inicjatywy burmistrza Lewickiego (członek rady parafialnej) Olesno zostało „zawierzone Trójjedynemu Bogu i macierzyńskiej opiece Bogarodzicy Maryi” (wszyscy samorządowcy i urzędnicy złożyli uroczystą przysięgę o budowaniu pomyślności mieszkańców „na fundamencie chrześcijańskich wartości”), a sala obrad Urzędu Miejskiego jest dzisiaj tak pięknie udekorowana gadżetami religijnymi, jak mało który kościół... ~ ~ ~ Przed Sądem Okręgowym we Wrocławiu zakończył się proces dwóch byłych pracowników Dolnośląskiego Urzędu Wojewódzkiego – dyrektora Wydziału Rozwoju Regionalnego Janusza J. i podległego mu inspektora Rafała Z. – oskarżonych o niegospodarność polegającą na bezprawnym przekazaniu dolnośląskim parafiom (głównie diecezji
legnickiej) w latach 2002–2004 ponad 540 ha państwowej ziemi. Patent zastosowany przez Kościół był prosty jak konstrukcja cepa. Proboszczowie (w sumie 46 osób) składali wnioski o nieodpłatne przekazanie ustawowych 15 ha gruntów. Gdy już je dostali, występowali o kolejne. I też dostawali – na przykład parafia Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Złotoryi, która wzięła 41,82 ha. Każdy pleban był de facto tylko „słupem”, choć w pełni świadomym, bo na przykład w diecezji legnickiej natychmiast po obdarowaniu stawiali się u notariusza i wystawiali kanclerzowi kurii ks. Józefowi Lisowskiemu pełnomocnictwo do sprzedaży ziemi, która równie szybko przechodziła w ręce prywatne. Były dyrektor Janusz J. podpisywał w imieniu wojewody wszystkie inkryminowane decyzje, a urzędnik Rafał Z. przygotowywał ich projekty. Ten pierwszy został przez sąd uniewinniony, drugiemu zaś warunkowo umorzono postępowanie na roczny okres próby. Prokuratura zapowiada apelację. „Było fizyczną niemożliwością, żebym weryfikował dokumentację, bo wówczas praca całego wydziału stanęłaby w miejscu” – przekonywał oskarżony Janusz J. „Ja nie wydawałem żadnych decyzji, tylko przygotowywałem dokumenty. W urzędzie mieliśmy totalny bałagan, bo nie istniał żaden rejestr parafii i przekazanych im gruntów, a szefowie bez przerwy mnie poganiali, żebym jak najszybciej załatwiał wnioski proboszczów” – tłumaczył Rafał Z., obecnie adwokat. Warto dodać, że: ~ afera wyszła na jaw za sprawą byłego wojewody Krzysztofa Grzelczyka (PiS), który zawiadomił prokuraturę o podejrzeniu zorganizowanego oszustwa sterowanego przez ks. Lisowskiego. MSWiA unieważniło wszystkie bezprawne decyzje, ale parafie wniosły odwołanie i sprawa wciąż (mimo upływu 5 lat!) nie została rozstrzygnięta; ~ kanclerz Lisowski zapewnia, że nie ma bladego pojęcia o jakimkolwiek przekręcie; kuria ziemi nie odda, bo już dawno została sprzedana, zaś na zwrot kasy też nie ma co liczyć, ponieważ wszystkie pieniądze „się rozeszły”. I żeby w ogóle nie zawracać mu głowy, skoro to urząd miał bajzel w dokumentach; ~ znienawidzony przez hierarchów kościelnych były wojewoda Grzelczyk honorowo zrezygnował z kandydowania do Sejmu, gdy PiS zaoferował mu... 15 miejsce na wrocławskiej liście. „Otrzymałem niepoważną propozycję” – wyjaśnia powody wycofania się. ANNA TARCZYŃSKA
8
Nr 35 (600) 2–8 IX 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
Nawracanie taktyczne A
postazja, która zwykle przybiera formę wojny z proboszczem, drastyczny spadek powołań kapłańskich oraz brak aktywności wiernych wprowadzają polski Kościół w ślepą uliczkę. „Coraz częściej spotykamy się ze zjawiskiem niewiary. I to nie tylko w środowiskach wielkomiejskich, lecz także w małomiasteczkowych czy wiejskich. Coraz częściej spotykamy takie małżeństwa, w których jedna ze stron deklaruje się jako niewierząca. Zwiększa się liczba rodziców, którzy nie przywiązują wagi do chrztu dzieci” – diagnozują trzeźwo członkowie Episkopatu RP. Ratunku upatrują w ewangelizacji i dialogu. W ramach profilaktyki duszpasterskiej Komitet ds. Dialogu z Niewierzącymi Rady Konferencji Episkopatu Polski ds. Dialogu Religijnego opracował specjalną instrukcję obsługi niewierzących. Ma ona służyć kapłanom w sprowadzaniu niewiernych na właściwą drogę, a także zahamować proces odchodzenia od wiary. „W kontakcie z niewierzącymi należy pamiętać, że łaskę wiary daje Bóg, a zadaniem człowieka jest oczyścić przedpole, usunąć uprzedzenia, dostarczyć przesłanek racjonalnych, wiedzy na temat wiary, chrześcijaństwa i Kościoła” – instruują purpuraci. A w jaki sposób owo przedpole oczyścić? Najpierw trzeba takiego odstępcę zaklasyfikować do odpowiedniej grupy. To znaczy szybko ustalić, czy mamy do czynienia z ateistą, a więc człowiekiem o „sprecyzowanym systemie myślowym i określonej filozofii życiowej”; niewierzącym, to znaczy takim, którego niewiara wywodzi się z życiowych doświadczeń, niemożności pogodzenia swego życia z wymaganiami wiary (m.in. żyjący w nieformalnych związkach, rozwodnicy), poglądów politycznych czy też „rzeczywistych czy urojonych pretensji do duchownych”; czy może z obojętnym religijnie, a więc kimś, kto dał się opanować materializmowi praktycznemu, jest wątpiący bądź poszukujący. Duchowny zazwyczaj spotyka niewierzącego przy okazji chrztu, Pierwszej Komunii, ślubu czy pogrzebu, no ale również podczas wizyty duszpasterskiej („Mając po przeprowadzeniu kolędy rozeznanie duszpasterskie w potrzebach niektórych kategorii parafian, należałoby przeprowadzić odrębną wizytę duszpasterską pośród tych, którzy potrzebują więcej czasu na dyskusję” – pouczają hierarchowie), przy załatwianiu spraw w różnych instytucjach czy urzędach, a także w relacjach towarzyskich. Z punktu widzenia Episkopatu „spotkania te mogą mieć wielkie znaczenie dla życia tych ludzi i mogą być okazją do prowadzenia wśród nich ewangelizacji”. Szara rzeczywistość ewangelizacji nie sprzyja: „W kancelarii parafialnej
niewierzący mogą spotkać się z bardzo różnym przyjęciem. Niejednokrotnie z góry uważa się ich za wrogów Kościoła i dlatego wielu z nich wychodzi z takiego kontaktu z niesmakiem, z żalem, że potraktowano ich nieprzyjaźnie w instytucji, która głosi miłość do wszystkich”. Nie tędy droga! Bo takie spotkanie jest przecież doskonałą okazją do nawrócenia. Ale pod żadnym pozorem
Czas, który w tym celu należy wykorzystać szczególnie, to Wielki Post oraz Adwent. Wówczas najlepiej zorganizować dla ludzi niewierzących czy niepraktykujących dni refleksji humanistycznej czy rozmów na temat wiary, niewiary i problemów, które powodują odchodzenie ludzi od chrześcijaństwa. Miejsce powinno być kameralne, a więc raczej nie kościół, tylko plebania. A jeszcze
Kościołowi od lat regularnie ubywa wiernych. W akcie desperacji Episkopat opracował niezbędnik dla księży, żeby wiedzieli, jak obchodzić się z niewierzącymi, żeby ich... nawrócić.
nie można tego robić na siłę. A jak w takim razie ma się zachować ksiądz, gdy spotka odstępcę poza swoją plebanią? „Tu dużo zależy od zwykłej, ludzkiej kultury duszpasterza, od tego, w jaki sposób prowadzi rozmowę, jakie daje świadectwo. Chodzi o szacunek dla człowieka, także dla jego odmiennych poglądów, o gotowość słuchania i służenia pomocą. Czasami taki pierwszy, nieformalny i nieurzędowy kontakt może być pomostem w stronę Ewangelii” – radzą biskupi. To, czy sprowadzą zagubione owce na drogę swej wiary, zależy od samych duszpasterzy – od ich gorliwości oraz tego, czy mają poczucie „potrzeby niesienia Dobrej Nowiny także tym, którzy odeszli lub są niewierzący”. A jeśli mają, to „w wielkich miastach należy dążyć do stworzenia duszpasterstwa ludzi niewierzących. Należałoby chyba zacząć od właściwego ustawienia ludzi urzędujących w kancelariach parafialnych. Osoby tam urzędujące winny być szczególnie otwarte na świat myśli, przekonań, problemów ludzi tam przychodzących, szczególnie niewierzących”. Bo przecież „niewierzący, który pojawi się w kancelarii parafialnej, jest przeważnie obciążony różnymi uprzedzeniami i nieufny wobec obcego dla siebie miejsca”. W związku z powyższym „należy podejść do niego ze zrozumieniem, szacunkiem i spokojem, nawet wtedy, gdy z jego strony padną jakieś ostre słowa. Dobrze byłoby, gdyby w każdej wielkomiejskiej parafii był przynajmniej jeden ksiądz przygotowany do rozmów i spotkań z ludźmi niewierzącymi czy dystansującymi się od Kościoła”.
lepiej – mieszkanie wierzących świeckich parafian. Jeśli już odstępca zdecyduje się złapać wypuszczoną nań przynętę, duszpasterz musi nauczyć się rozmawiać. „Na początku kontaktu z takimi ludźmi możemy mieć do czynienia z potrzebą cierpliwego wysłuchania zarzutów, jakie stawiają, zranień, które nadal są żywe. W takiej cierpliwej rozmowie powinno dojść do możliwości odreagowania tych wszystkich niechęci do wiary czy Kościoła, które się w nich nagromadziły. Nie jest to etap odpierania zarzutów, obrony, ale etap słuchania”. Kolejny etap to wyznanie powodów, dla których grzesznik odszedł od jedynie słusznej wiary. A wówczas „należy odnieść się do nich z miłością, szacunkiem i zrozumieniem, nie tylko z czysto taktycznych względów. Należy pamiętać, że za takim odejściem od Boga i Kościoła kryje się na ogół ludzka tragedia, dramat życiowy, a także ich własne przemyślenia, na podstawie których powiedzieli kiedyś w życiu Bogu: »Nie«”. Dopiero po wyznaniu przychodzi czas na dialog, przy czym pod żadnym pozorem nie może się on zaczynać od nawracania, bowiem to, „czynione zbyt natrętnie, jest odczytywane jako zamach na wolność. Człowiek współczesny jest bardzo uczulony na szacunek dla wolności i szybko zniechęci się do rozmówcy, który jest natrętem”. Zamiast tego mają się duchowni dzielić własnym doświadczeniem wiary. No ale z tym to – jak prorokujemy – może być prawdziwy problem... WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
Liczby nie kłamią „Coraz więcej jest małżeństw, w których jedna strona deklaruje się jako niewierząca, coraz częściej chrzcimy ludzi dorosłych, co wskazuje na to, że wzrasta liczba rodziców, którzy nie przywiązują wagi do chrztu swoich dzieci. Pewna część ludzi swój stosunek do wiary kwituje lekceważącym wzruszeniem ramion” – przyznaje ksiądz Jan Pałyga (pallotyn). Kto i dlaczego szkodzi Kościołowi? Według księdza Pałygi „najpierw duchowni, którzy zapominają, że ksiądz jest nie tylko człowiekiem, który ma przekazywać światu posłannictwo, ale że on sam jest posłannictwem. Śmiem nawet twierdzić, że w Polsce duchowni są najczęstszą przyczyną nie tylko odchodzenia ludzi od Kościoła, ale i wiary. A dzieje się to wtedy, gdy zapominają o ewangelicznym standardzie życia, gdy nonszalancko traktują ludzi i ich potrzeby duchowe, gdy okazują wrogość ludziom myślącym inaczej niż oni, gdy angażują się w bezsensowne bójki polityczne, gdy nie podchodzą z miłością i przyjaźnią do każdego człowieka, a zwłaszcza tych, którzy pogubili się w życiu”. Takie podejście przekłada się na liczby: według Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego w 1990 r. 50 proc. Polaków w każdą niedzielę uczestniczyło we mszy, w 1999 r. – 47 proc., w 2008 r. – zaledwie 40 proc. Wyniki badań przeprowadzonych wśród młodzieży szkół ponadpodstawowych przez Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego w 1996 r.: za głęboko wierzących uznało się tylko 10 proc. badanych, wierzących – 32 proc., niezdecydowanych – 24,7 proc., obojętnych – 14,9 proc., niewierzących – 6,2 proc. Systematycznie praktykuje 21,9 proc. badanych, niesystematycznie – 27,9 proc., natomiast 17,5 proc. przyznało, że nie praktykuje wcale. Przy czym autodeklaracja wiary nie zawsze pokrywa się z praktykami religijnymi. Młodzież z terenów słabiej zurbanizowanych częściej deklaruje udział w praktykach religijnych. Najmniej praktykująca młodzież zamieszkuje archidiecezje: łódzką, warszawską i szczecińsko-kamieńską. „Polskiej młodzieży łatwiej jest manifestować przywiązanie do wiary, niż żyć nią na co dzień” – diagnozuje ksiądz Antoni Zaremba. Na podstawie badań OSS OPINIA ISKK przeprowadzonych w latach 1997–2006, w rankingu praktyk religijnych najwyższe wskaźniki uzyskały diecezje ze wschodniej ściany Polski: tarnowska, sandomierska, lubelska, łomżyńska (tutaj też występował największy wskaźnik identyfikacji z parafią). Najniższe wskaźniki to diecezje: warszawska, łódzka, włocławska. Niskie i średnie wskaźniki uzyskały diecezje: szczecińsko-kamieńska, poznańska, częstochowska i krakowska. Realizowany model religijności zawiera wiele niekonsekwencji. Wśród deklarujących się jako wierzący i głęboko wierzący 20–60 proc. to osoby, które nie praktykują systematycznie. Na coniedzielną mszę nieregularnie uczęszcza 25–75 proc. osób deklarujących się jako wierzące i głęboko wierzące. Przynajmniej raz w roku do spowiedzi przystępuje 66–95 proc. osób badanych z tej grupy, ale raz na kilka lat (lub wcale) przystępuje 4–28 proc. z nich. „Wiara i religijność Polaków dwadzieścia lat po rozpoczęciu przemian ustrojowych” – ten sondaż CBOS-u z 2009 r. pokazał, że dla 81 proc. badanych tym, co nadaje sens ludzkiemu życiu, jest szczęście rodzinne, dalej – satysfakcjonująca praca (44 proc.), zaufanie innych ludzi (39 proc.), miłość (36 proc.) oraz spokojne życie (36 proc.). Wiara uplasowała się dopiero na szóstej pozycji. „Deklaracjom silnej wiary i religijności oraz częstemu uczestnictwu w praktykach religijnych sprzyja starszy wiek, zamieszkiwanie na wsi lub w małym mieście, niezbyt wysoki poziom wykształcenia i raczej niska pozycja społeczno-zawodowa, a także prawicowe poglądy polityczne. Bardziej religijne są też kobiety niż mężczyźni. Stosunkowo najniższymi wskaźnikami religijności charakteryzują się badani z wyższym wykształceniem, o wysokim statusie materialnym i zawodowym, mieszkańcy największych miast, respondenci deklarujący lewicowe poglądy polityczne, raczej młodzi lub w średnim wieku, częściej mężczyźni niż kobiety” – taką prawidłowość zauważyli analitycy CBOS-u. Frekwencja na mszy według badań Instytutu Statystyk Kościoła Katolickiego z 2010 r.: diecezja tarnowska – 71 proc.; rzeszowska – 67 proc.; przemyska – 62 proc.; krakowska – 52 proc.; bielsko-żywiecka – 51 proc.; gliwicka – 42 proc.; katowicka – 41 proc.; częstochowska – 39 proc.; sosnowiecka – 28 proc. WZ
Nr 35 (600) 2–8 IX 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
9
K
anon 2300 Katechizmu Kościoła katolickiego: „Ciała zmarłych powinny być traktowane z szacunkiem i miłością wypływającą z wiary i nadziei zmartwychwstania”. W środowisku ludzi szczycących się głęboką wiarą ów kanon powinien być szczególnie hołubiony. Chyba że chęć zysku przysłoni idee. Na cmentarzu należącym do parafii św. Mikołaja w Starym Fordonie jest chłodnia i kaplica. Pieczę nad nimi sprawuje proboszcz, ksiądz kanonik Roman Buliński. Z obydwu pomieszczeń – jeśli zachodzi potrzeba – korzystają niemal wszystkie lokalne firmy funeralne. Zdecydowanie najczęściej – Fordoński Zakład Pogrzebowy, założony i prowadzony przez parafialnego organistę Marka Pawłowskiego, trzeba przyznać – człowieka orkiestrę. Pawłowski (jak sam przyznaje, stosunki z proboszczem od św. Mikołaja ma bardzo dobre, wręcz ojcowskie) do września 2010 r. był też z nadania Bulińskiego zarządcą parafialnego cmentarza. „Zakaz ograniczania dostępu do świadczenia usług na cmentarzu ma charakter bezwzględny” – tak uważają pracownicy Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Jako zarządca cmentarza miał jednak pan Marek swoje zasady i dyktował twarde warunki, skutecznie utrudniając pracę konkurencji. Potrafił na przykład inkasować pieniądze za – jak to nazywał – „nadzór nad kopaniem grobu”. To były wysokie stawki, bo przekraczały nawet... koszt wykopania mogiły. Tak czy inaczej, nasz bohater po zaledwie kilku miesiącach działalności miał więcej pogrzebów niż firmy od lat działające na lokalnym rynku. Czy dlatego, że był lepszy albo tańszy? Ci, którzy mieli okazję skorzystać z jego usług, wiedzą, że niekoniecznie. Fakt ten zawdzięcza raczej – co z przykrością odnotowują właściciele konkurencyjnych zakładów, z którymi rozmawialiśmy – wydatnemu wsparciu księdza proboszcza oraz jego sutannowych kolegów. Tych, którzy swoich parafian intensywnie edukują (z ambony, na stronach internetowych), że po śmierci kogoś bliskiego najpierw trzeba przyjść do księdza, a nie do zakładu pogrzebowego. Idą więc ludzie do kancelarii parafialnej, a stamtąd – od razu do firmy Pawłowskiego. Nic zatem dziwnego, że temu ostatniemu nie zaszkodziło nawet zdarzenie z początku marca br., kiedy to ktoś wypatrzył karawan jego firmy na ogólnodostępnym, wielopoziomowym parkingu. Stał tam kilka godzin, choć wewnątrz znajdowało się ciało. Sprawa jednak ucichła. Pawłowski tłumaczył, że wszystko było lege artis, zaś całe zajście to nic innego jak atak zazdrosnej konkurencji. To jednak nie koniec kontrowersji. Oto w połowie sierpnia Grzegorz Falkowski, właściciel zakładu pogrzebowego Nero-Falkowski, chciał na cmentarzu, a konkretnie
Pogrzebani z buta Czy nieboszczykowi zależy, w jakich warunkach spędzi ostatnie dni na tym łez padole? Ksiądz i organista z bydgoskiego Fordonu najwyraźniej doszli do wniosku, że niespecjalnie. w chłodni, złożyć ciało swojego klienta. Nie złożył go ze względu na panujące w tym miejscu warunki – odrapane, zagrzybione ściany, tynk na podłodze, walające się wokół śmieci, rój much oraz bijący z wnętrza smród. Dwa dni później, choć warunki się nie zmieniły, pojawiły się w chłodni zwłoki mężczyzny zawinięte w worek. Jak się później okazało, był to, mówiąc kolokwialnie... nieboszczyk Pawłowskiego. Tymczasem – zgodnie z obowiązującymi w tym względzie przepisami – każda chłodnia powinna być regularnie dezynfekowana i czyszczona, utrzymana w możliwie najwyższych warunkach higienicznych. Pod żadnym pozorem nie powinny się w niej znajdować śmieci, szczególnie jeśli są to m.in. worki, w których przewozi się ciała zmarłych, a tak właśnie było w chłodni parafialnego cmentarza, która przypomina raczej ziemiankę niż kostnicę. Takie odpady należy bezwzględnie oddać
do utylizacji. Tyle że to kosztuje (11–20 zł za kilogram – dop. red.). – To już nie tylko brak szacunku dla żywych, ale przede wszystkim dla umarłych. Trzymanie ich w takich warunkach to bezczeszczenie – mówi jeden z mieszkańców Fordonu. Falkowski zdecydował, że w cmentarnej kostnicy swojego klienta nie zostawi, a potencjalnym zagrożeniem zdrowia i życia ludzi zainteresował odpowiednie instytucje. A to dlatego, że – jak sam mówi – takie śmieci to bomba dla nas wszystkich. Każdy może się zarazić. To jest igranie z naszym zdrowiem. Falkowski zapewnia, że wcześniej kilka razy interweniował w tej sprawie, rozmawiał z proboszczem, ale bez skutku. Jak się okazało, nie lepiej było w cmentarnej kaplicy. Zagrzybione ściany, wilgoć i ukryte za kotarą narzędzia. Wśród nich maszynki do golenia nieboszczyków, zużyte rękawiczki jednorazowe, szczotki i grzebienie. Czy to oznacza, że w kaplicy, gdzie bliscy przychodzą żegnać swoich zmarłych, szykowano do pochówku zwłoki? Według Grzegorza Falkowskiego fakt, że na posadzce w kaplicy pracownicy z firmy organisty ubierają zwłoki,
to lokalna tajemnica poliszynela. Nie zaprzecza temu także obecny zarządca cmentarza, choć – jak mówi – na własne oczy nie widział. – W dniu kontroli w chłodni były nosze z nieubranymi zwłokami, chociaż nie ma tam pomieszczenia do ich ubierania. Z kolei za kotarą w kaplicy znajdowały się duże ilości zużytego sprzętu jednorazowego, m.in. rękawiczek i ręczników, zaś podłoga była brudna – wszystko to wskazuje, że zwłoki były tam ubierane – mówi z kolei Renata Zborowska-Dobosz, rzecznik Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Bydgoszczy. Także Arkadiusz Kuziemski, dyrektor Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Bydgoszczy, przyznał, że potwierdziły się wszystkie zgłoszone zarzuty i uwagi. Kara, jaką sanepid wymierzył, to... 100 złotych oraz nakaz poprawy warunków. Chłodnia została zamknięta zaledwie na kilka dni. W tym czasie pomalowano tylko wnętrza i... znów działa. Czy tyle wystarczyło, aby osuszyć ściany, chemicznie usunąć z nich zagrzybienie, przeprowadzić generalny remont? Na połowę września sanepid zapowiada kolejną kontrolę.
Ludzi bulwersuje także fakt, że w miejscu nadzorowanym przez księdza zmarli nie mogą mieć godnego pochówku. Tę oraz kilka innych kwestii drażniących opinię publiczną staraliśmy się wyjaśnić, kontaktując się m.in. z właścicielem Fordońskiego Zakładu Pogrzebowego, ale Marek Pawłowski rozmawiać nie chciał. Ksiądz proboszcz Buliński, który – jak sam przyznaje – w chłodni nigdy nie był (!), dopatruje się w całej sprawie ataku konkurencji. – Przedstawia się nas jako prześladowców. Nie jesteśmy nimi. Wskazujemy jedynie jego bezprawne działania i domagamy się uczciwego konkurowania na rynku funeralnym. Wykorzystywanie autorytetu kościelnego do uzyskiwania korzyści majątkowych jest co najmniej niemoralne i niegodne modelowego organisty i jego wspólnika, czyli proboszcza, bo to oni łamią wszelkie zasady – wyjaśnia Hanna Nowak-Stańczak z Zakładu Pogrzebowego Nowak. Jak zaznacza, jej firma nigdy nie korzystała z cmentarnej chłodni, za to niejednokrotnie miała okazję doświadczyć, jak robi się interesy po katolicku. Do sprawy wrócimy. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
10
Nr 35 (600) 2–8 IX 2011 r.
POD PARAGRAFEM
Porady prawne Rozwód zaoczny Mój mąż wyjechał do Anglii 4 maja 2005 r. Nasze kontakty są bardzo luźne, tzn. czasami napisze SMS-a z pozdrowieniami. Od czasu wyjazdu nie był w Polsce, nie wspiera mnie finansowo. Wiem, że jest tam związany z kobietą. Chciałabym uzyskać rozwód z jego winy. Niestety, nie znam jego adresu. Czy jest możliwość uzyskania rozwodu zaocznego? Nadmieniam, że jestem bez pracy i prawa do zasiłku. Możliwe jest wydanie przez sąd orzeczenia rozwodowego bez obecności strony pozwanej, w tym przypadku – męża. Wprawdzie przepisy kodeksu postępowania cywilnego stanowią, iż w sprawach o rozwód dowód z przesłuchania stron jest obligatoryjny, a więc konieczny, to jednak istnieją od tej zasady wyjątki. Gdy z przyczyn natury faktycznej lub prawnej przesłuchać można co do okoliczności spornych tylko jedną stronę, sąd oceni, czy mimo to należy przesłuchać tę stronę, czy też dowód ten pominąć w zupełności. Sąd postąpi tak samo, gdy druga strona lub niektórzy ze współuczestników nie stawili się na przesłuchanie stron lub odmówili zeznań. W orzecznictwie przyjmuje się, że samo przebywanie strony za granicą nie jest jeszcze dostateczną podstawą do rezygnacji z jej przesłuchania (z uwagi na możliwość skorzystania z pomocy sądowej), jednak podstawą tą może być niemożność ustalenia miejsca jego przebywania. Gdy miejsce zamieszkania strony nie jest znane, wraz z pozwem należy złożyć do sądu wniosek o ustanowienie kuratora procesowego. Kodeks rodzinny i opiekuńczy stanowi, że dla ochrony praw osoby, która z powodu nieobecności nie może prowadzić swoich spraw, a nie ma pełnomocnika, ustanawia się kuratora. Podstawą są również przepisy postępowania, które wskazują, że w przypadku gdy stronie, której miejsce pobytu nie jest znane, ma być doręczony pozew lub inne pismo procesowe wywołujące potrzebę podjęcia obrony jej praw, do chwili zgłoszenia się strony albo jej przedstawiciela lub pełnomocnika doręczenie może nastąpić tylko do rąk kuratora ustanowionego na wniosek osoby zainteresowanej przez sąd orzekający. We wniosku tym należy wskazać okoliczności, które uprawdopodobnią brak naszej wiedzy na temat
miejsca zamieszkania pozwanego. Wyznaczony przez sąd kurator ma obowiązek podejmować za nieobecnego wszystkie czynności procesowe, które są niezbędne dla obrony jego praw w toku całego procesu. Powinien również podjąć starania w celu odnalezienia strony i umożliwienia jej włączenia się do postępowania. Z tych powodów, w miarę możliwości, kuratorem powinna być osoba bliska stronie, najlepiej członek jej rodziny. Najczęściej sądy jednak ustanawiają kuratorów spośród swoich pracowników. Jeżeli z powodu braku środków finansowych nie stać Pani na złożenie pozwu o rozwód, warto złożyć również wniosek o zwolnienie z kosztów sądowych. Do wniosku dołącza się stosowne oświadczenie składane na odpowiednim formularzu sądowym, w którym przedstawia się informacje na temat swojej sytuacji rodzinnej, majątkowej, osiąganych dochodach i źródłach utrzymania.
Zasiłek pielęgnacyjny Czym jest zasiłek pielęgnacyjny? Na stosowny wniosek otrzymałam decyzję, w której orzeczono o przyznaniu mi zasiłku pielęgnacyjnego w wysokości 153 zł z tytułu ukończenia 75 roku życia. Decyzję wydał Wydział Świadczeń Rodzinnych Urzędu Miasta. Odwołałam się od tej decyzji, zgodnie z pouczeniem, do Samorządowego Kolegium Odwoławczego, ponieważ wiem, że wszystkie osoby, które ukończyły 75 lat i pobierają świadczenia emerytalno-rentowe, otrzymują dodatek pielęgnacyjny w wysokości 186,71 zł. I tu nasuwa się pytanie, co jest czym i co się komu należy? Przecież 186,71 zł to nie to samo co 153 zł. Już na wstępie należy podkreślić, że zasiłek i dodatek pielęgnacyjny to, mimo podobieństwa nazwy, dwa różne świadczenia, wypłacane przez odrębne jednostki na podstawie odrębnych ustaw. Mało tego, uprawnienie do dodatku wyłącza automatycznie prawo do zasiłku pielęgnacyjnego.
Zasiłek pielęgnacyjny przyznaje się w celu częściowego pokrycia wydatków wynikających z konieczności zapewnienia opieki i pomocy innej osoby w związku z niezdolnością do samodzielnej egzystencji uprawnionego. Uprawnionymi są: 1) niepełnosprawne dziecko; 2) osoba niepełnosprawna w wieku powyżej 16 roku życia, jeżeli legitymuje się orzeczeniem o znacznym stopniu niepełnosprawności; 3) osoba niepełnosprawna w wieku powyżej 16 roku życia, legitymująca się orzeczeniem o umiarkowanym stopniu niepełnosprawności, jeżeli niepełnosprawność powstała w wieku do ukończenia 21 roku życia; 4) osoba, która ukończyła 75 lat. Istnieją jednocześnie przesłanki, których wystąpienie będzie skutkować odmową przyznania zasiłku pielęgnacyjnego. Sytuacja taka zachodzi, gdy:
1) osoba uprawniona przebywa w instytucji zapewniającej całodobowe utrzymanie; 2) członkowi rodziny przysługuje za granicą świadczenie na pokrycie wydatków związanych z pielęgnacją tej osoby (chyba że co innego wynika z umów z innymi państwami); 3) osobie uprawnionej przysługuje prawo do dodatku pielęgnacyjnego. Zasiłek pielęgnacyjny przyznawany jest na czas nieokreślony, chyba że orzeczenie o niepełnosprawności lub orzeczenie o stopniu niepełnosprawności zostało wydane na czas określony. Zasiłek przysługuje na podstawie ustawy z dnia 28 listopada 2003 r. o świadczeniach rodzinnych. Wypłacany jest przez wójta (burmistrza lub prezydenta miasta), który może upoważnić do wypłaty swojego zastępcę albo kierownika ośrodka pomocy społecznej. Aby go otrzymać, należy złożyć stosowny wniosek w urzędzie gminy lub miasta albo w ośrodku pomocy społecznej. Jeśli podstawą do jego ubiegania się jest niepełnosprawność, należy załączyć również zaświadczenie o niepełnosprawności. Wniosek należy złożyć w okresie 3 miesięcy od dnia wydania orzeczenia o niepełnosprawności.
Wysokość zasiłku wynosi obecnie 153 zł. Dodatek pielęgnacyjny jest natomiast wypłacany na podstawie ustawy z dnia 17 grudnia 1998 r. o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Przysługuje on osobie uprawnionej do emerytury lub renty, jeżeli osoba ta została uznana za całkowicie niezdolną do pracy oraz do samodzielnej egzystencji albo ukończyła 75 lat. Aby uzyskać ten dodatek, osoba zainteresowana musi złożyć wniosek. Do wniosku należy dołączyć orzeczenie lekarza orzecznika ZUS o całkowitej niezdolności do pracy oraz niezdolności do samodzielnej egzystencji. Wniosku nie muszą składać osoby, które skończyły 75 lat – im dodatek przyznawany jest z urzędu. Do dodatku pielęgnacyjnego nie są uprawnione osoby, które przebywają w zakładzie opiekuńczoleczniczym lub w zakładzie pielęgnacyjno-opiekuńczym, chyba że przez okres dłuższy niż 2 tygodnie w miesiącu przebywają poza tymi placówkami. Dodatek ten jest wypłacany przez ZUS. Jego wysokość od 1 marca 2011 r. wynosi 186,71 zł miesięcznie. Jeżeli więc spełnia Pani kryteria do przyznania dodatku pielęgnacyjnego do emerytury, zostanie on Pani przyznany z urzędu. Z tym dniem przestanie Pani przysługiwać prawo do zasiłku pielęgnacyjnego. Wtedy konieczne jest poinformowanie ośrodka pomocy społecznej o uzyskaniu dodatku pielęgnacyjnego z ZUS-u. Jeśli się tego zaniecha i będzie się pobierało oba świadczenia, zasiłek zostanie uznany za świadczenie nienależne i zostanie nałożony obowiązek jego zwrotu.
Zwrot podatku akcyzowego Czy rolnik zobowiązany jest składać wniosek o zwrot akcyzy paliwowej dwa razy w roku, czy może jednorazowo za cały rok? Zwrot podatku akcyzowego przysługuje producentom rolnym na podstawie ustawy z dnia 10 marca 2006 r. o zwrocie podatku akcyzowego zawartego w cenie oleju napędowego wykorzystywanego do produkcji rolnej. Jako producenta rolnego ustawa definiuje osobę fizyczną, osobę prawną lub jednostkę organizacyjną nieposiadającą osobowości prawnej, będącą posiadaczem gospodarstwa rolnego w rozumieniu przepisów o podatku rolnym. Kwotę zwrotu podatku stanowi iloczyn ilości oleju napędowego zakupionego przez rolnika (potwierdzone wystawionymi fakturami VAT) i stawki zwrotu podatku na litr, obowiązującej
w dniu złożenia wniosku o zwrot podatku, w ramach rocznego limitu. Ustawa w art. 5 ust. 2 stanowi, że zwrot podatku przyznaje się za okres 6 miesięcy poprzedzających miesiąc złożenia wniosku o zwrot podatku. Z tego powodu dalsza część ustawy konsekwentnie realizuje to założenie, wskazując po 2 terminy, w których należy składać wnioski i w trakcie których wypłacany jest zwrot. Tak więc wniosek o zwrot podatku należy składać w terminach od dnia 1 marca do dnia 31 marca i od dnia 1 września do dnia 30 września danego roku. Natomiast wypłata zwróconego podatku następuje od dnia 1 maja do dnia 31 maja oraz od dnia 1 listopada do dnia 30 listopada. Wniosek składa się do wójta lub burmistrza (prezydenta miasta) właściwego ze względu na miejsce położenia gruntów będących w posiadaniu lub współposiadaniu producenta rolnego. W ustawie wskazano, jakie informacje powinny być zawarte we wniosku: ~ imię i nazwisko, miejsce zamieszkania i adres albo nazwa siedziby i adres producenta rolnego; ~ numer identyfikacji podatkowej (NIP) producenta rolnego, jeżeli został nadany; ~ numer ewidencyjny powszechnego elektronicznego systemu ewidencji ludności (PESEL) albo numer dowodu osobistego lub innego dokumentu potwierdzającego tożsamość producenta rolnego oraz nazwę organu, który wydał dokument, jeśli producent rolny jest osobą fizyczną; ~ oświadczenie o powierzchni użytków rolnych, położonych na obszarze gminy, do której wójta, burmistrza (prezydenta miasta) jest składany wniosek o zwrot podatku; ~ pisemna zgoda pozostałych współposiadaczy, jeżeli producent rolny jest współposiadaczem gruntów gospodarstwa rolnego; ~ numer rachunku bankowego, jęsli zwrot podatku nastąpi w formie przelewu. Do wniosku załącza się faktury VAT potwierdzające zakup paliwa, ewentualnie ich kopie potwierdzone za zgodność (przez wójta, ewentualnie burmistrza, prezydenta miasta albo pracownika urzędu gminy lub miasta). Podsumowując – można się ubiegać o zwrot akcyzy jedynie za 6 miesięcy wstecz. Jeżeli więc chcemy uzyskać zwrot za cały rok, należy składać wnioski 2 razy w roku. ~ ~ ~ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
Nr 35 (600) 2–8 IX 2011 r.
POD PARAGRAFEM
11 1
2
Z(a)bytki Politycy od 2003 roku chwalą się, że wdrożyli doskonały system ochrony zabytków w Polsce. Ich zdaniem żadnej z 22 499 świeckich budowli lub ich zespołów nie zagraża samowolne zburzenie, przeprowadzony na dziko remont ani dziwna przebudowa. A to dlatego, że – zdaniem Aleksandry Jakubowskiej, która w latach 2001–2003 pełniła w rządzie Leszka Millera obowiązki Generalnego Konserwatora Zabytków – udało się wreszcie wprowadzić „precyzyjne rozdzielenie zakresu kompetencji organów ochrony zabytków”. Rozdzielenie to miało spowodować, że „prace konserwatorskie, restauratorskie, budowlane, badania architektoniczne i technologiczne prowadzone przy zabytkach toczyć się będą pod ścisłą kontrolą konserwatorów”. Ci ostatni – zdaniem Jakubowskiej – otrzymali olbrzymią władzę, a świadomym niszczycielom zabytków grożą surowe kary. Co ciekawe, reprezentanci prawicy (PiS, PO i LPR) w pełni podzielili opinie rządu SLD-PSL. I tylko eksperci opowiadali, że w ustawie jest pełno luk. Gdyby ich wysłuchano, być może zjawisko nazwane przez publicystów syndromem konstancińskim nie nabrałoby takich rozmiarów. Pod tym określeniem kryje się świadome niszczycielskie działanie niektórych właścicieli zabytków. Doprowadzają je oni do takiego stanu, że jedynym rozwiązaniem jest zamówienie ekip rozbiórkowych. Na masową skalę testowano ten pomysł w położonym tuż przy granicy Warszawy miasteczku Konstancin-Jeziorna. Zazwyczaj dość zamożny właściciel, którego interesowała wyłącznie działka, a nie sam zabytkowy dom, na początek wystawiał go na łup zbieraczy złomu oraz bezdomnych. Wizyty tych ostatnich kończyły się pożarem, który poważnie uszkadzał konstrukcję budynku. Nadzór budowlany wydawał więc zgodę na rozbiórkę zgliszcz – i to bez informowania o tym konserwatora zabytków. Rzecz w tym, że takie postępowanie jest w pełni zgodne z prawem.
Konserwator zabytków z kolei nie ma obowiązku informowania nadzoru budowlanego, jakie budynki objął ochroną. Innym popularnym, aczkolwiek droższym sposobem na pozbycie się niechcianego zabytku jest rozpoczęcie
Daty jej zburzenia nie udało się ustalić, gdyż kierujący pracami budowlanymi obkleił płot okalający Julisin zasłoną z folii. Podobny los spotkał liczne cenne budynki w Otwocku i Poznaniu. W stolicy Wielkopolski spłonęła
Prawna anarchia, urzędnicze spory i niskie kary za świadome niszczenie zabytkowych budowli – tak państwo dba o nasze świeckie dziedzictwo. w jego pobliżu głębokich wykopów. W efekcie dochodzi do uszkodzeń konstrukcji budynku. Finał jest ten sam – zagrożenie zawaleniem i rozbiórka. Dodajmy do tego, że większość gmin skutecznie zwolniła się z obowiązku konsultowania projektów inwestycji z konserwatorem zabytków. Taki obowiązek dotyczy wyłącznie sytuacji, kiedy w gminie uchwalono plan zagospodarowania przestrzennego. Ostatecznie na miejscu zabytkowych willi we wspomnianym Konstancinie-Jeziornej stanęły bezstylowe rezydencje i apartamnetowce. Społecznicy nazywają taki proceder „współczesnym barbarzyństwem”. Ich zdaniem najlepszą ilustracją takich zachowań mogą być losy perły architektury – willi Julisin. Postawił ją w latach 1933–1935 – według projektu słynnego architekta Czesława Przybylskiego – bankier Gustaw Wertheim. Znawcy przedmiotu wskazują, że trzy budynki – willę Julisin, siedzibę stołecznego Teatru Polskiego oraz tak zwany Dom bez Kantów położony przy Krakowskim Przedmieściu – łączyło wkomponowanie w przestrzeń dzielnicy oraz staranne dobranie i rozplanowanie okien i klatki schodowej. Przed II wojną światową willa pełniła funkcję konstancińskiego centrum kulturalnego. Po 1945 roku w Julisinie zamieszkał prezydent Bolesław Bierut, później mieściły się w niej szkoły i sanatorium dla nauczycieli. Po 1990 roku willa trafiła w ręce prywatne i w końcu rozjechał ją buldożer.
część kompleksu dawnych koszar wojskowych przy ulicy Rolnej. Ogień strawił także zabytkowy młyn Hermanka (zespół budynków z czerwonej cegły, gdzie mieścił się największy poznański młyn parowy). Nie udało się też uratować zabytkowego spichlerza w dzielnicy Starołęka. Położone na warszawskiej Pradze unikalne zabudowania parowozowni i browaru zostały rozebrane, gdyż pisma o objęciu ich ochroną konserwatorską nie dotarły na czas do służb budowlanych. W przypadku parowozowni pochodzącej z lat 1860–1862 decyzje o wpisie zostały wydane przez Mazowieckiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków dokładnie w momencie, kiedy buldożer łamał jej ostatni słup. Rzecz pewnie rozeszłaby się po kościach, gdyby nie bezpośrednie relacje telewizyjne z pobojowiska. Zdenerwowany wojewoda zarządził kontrolę w biurach Mazowieckiego i Stołecznego Konserwatora Zabytków. Ze sporządzonych przez jego wysłanników informacji możemy się dowiedzieć o kolejnej luce prawnej, która dezintegruje ochronę zabytków. Otóż zgodnie z prawem samorządowy miejski konserwator zabytków nie ma obowiązku informowania wojewódzkiego (rządowego) konserwatora o podejmowanych przez siebie działaniach. Przekonał się o tym bardzo sprawny łódzki wojewódzki konserwator zabytków Wojciech Szygendowski. Od społeczników dowiedział się, że inwestor rozbiera kompleks zabudowań dawnej Fabryki Taśm Gumowych Emila Wicke.
Na miejscu okazało się, że przed laty miejski konserwator zabytków, nie informując nikogo, zgodził się na wyburzenie jednego z ciekawszych w Łodzi neorenesansowych zespołów rezydencjonalno-przemysłowych. Szybka reakcja wojewódzkiego konserwatora zapobiegła zniszczeniu kolejnego łódzkiego zabytku. Niestety, nie udało się uratować cennej willi przy ul. Zgierskiej. Okazało się przy tym, że żaden z urzędów nie dysponuje jej planami. Nie będzie więc można zmusić właściciela wielokrotnie podpalanej willi do jej odbudowy. Pożary i szabrownicy doprowadzili także do ruiny unikalną w skali Europy starą łódzką zajezdnię tramwajową. Rozpada się część Uniontexu (fot. 2) po tym, jak w 1987 roku odwiedził ten ogromny zakład Jan Paweł II. Eksperci naliczyli w Łodzi aż 26 zabytkowych zakładów, willi i kamienic, które zniknęły z pejzażu miasta w ciągu ostatnich 6 lat. Zdarzają się jednak inwestorzy, którzy dbają o zakupione zabytki. Konsultują wszystkie swoje pomysły z konserwatorami i jeszcze na tym zarabiają. Najsłynniejsze tego typu przedsięwzięcie to zrealizowana przez francuską grupę Apsyd łódzka Manufaktura. Dawną fabrykę Izraela Poznańskiego przy ulicy Ogrodowej, znaną z filmu „Ziemia obiecana”, przekształcili w jedno z największych w Europie centrów handlowo-rozrywkowowo-muzealno-konferencyjnych (fot. 1). Polscy inwestorzy mają także na swoim koncie zakończone sukcesem adaptacje dawnych hal przemysłowych. W starej łódzkiej fabryce Kindermana powstał hotel. W tym samym mieście zdewastowana dawna tkalnia Adolfa Daubego z końca XIX wieku zamieniła się w nowoczesny biurowiec. Kompozytor Janusz Trzciński zrujnowane hale fabryki tenisówek w jednej
z najbiedniejszych dzielnic Warszawy – Smulkach – zamienił w jedno z najmodniejszych centrów kulturalno-biznesowych. Szefowie łódzkiego Atlasa (producent klejów i zapraw) swoje nowoczesne biura urządzili w części kompleksu dawnej Fabryki Biedermana. Pozostałe zabudowania trafiły w ręce innych firm. Zdewastowane, zostały rozebrane w 2009 roku. Zgodę na to wydał prezydent Jerzy Kropiwnicki. Nie poinformował on o tym Biura Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. O słabości polskiego sytemu ochrony zabytków może także świadczyć to, co dzieje się na starych cmentarzach. Znikające groby i pomniki to niemal codzienność. Wszystko, aby pozyskać place pod nowe groby. Za taki wyczyn – podobnie jak za celowe niszczenie zabytkowej willi, kamienicy czy fabryki – grozi grzywna w wysokości aż… 500 złotych. Według ustawodawcy tacy niszczyciele są znacznie mniej niebezpieczni niż roztargnieni kolekcjonerzy. Tym ostatnim, gdy zgubią całość lub część swoich własnych (!) zbiorów wpisanych do specjalnego rejestru, grozi grzywna w wysokości nawet 5 tysięcy złotych. Co ciekawe, urzędnicy nie muszą informować właściciela kolekcji o dokonanym wpisie do rejestru zabytków… Nie brakuje za to środków na ciągłe remonty katolickich świątyń. Niektóre z nich nie mają nawet 60 lat. Według urzędników są to dobra narodowe. Nie są nimi natomiast – w zgodnej opinii Radosława Sikorskiego z PO oraz sympatyzującego z PiS Czesława Bieleckiego – ani stołeczny Pałac Kultury i Nauki, ani najstarsze socrealistyczne osiedla w Nowej Hucie. Ciekawe, że to tam, a nie na Jasną Górę śmigają autokary ze studentami architektury, urbanistyki, historii sztuki z Europy Zachodniej, Chin czy USA. Głupi jacyś czy co? MiC Fot. Mac
12
Nr 35 (600) 2–8 IX 2011 r.
BEZ DOGMATÓW
J
ednym z największych oszustw ostatniego XX-lecia było wmówienie Polakom, że istnieje jakiś jeden idealny społeczno-gospodarczy model, zwany kapitalizmem, do którego należy dążyć. Tymczasem takich modeli kapitalizmu, bynajmniej nie idealnych, jest co najmniej kilka, ale nas pozbawiono szansy na opowiedzenie się za jednym z nich. Próbowano nam bez dyskusji narzucić model rzekomo jedynie słuszny, oparty na wzorcach zza oceanu. Tymczasem wybór jednego z tych modeli jest też wyborem pewnego wzoru cywilizacyjnego i sposobu na życie. Pomiędzy skrajnymi wersjami kapitalizmu zionie prawdziwa przepaść mentalna i cywilizacyjna. Dobrze to widać, jeśli za skrajny model po prawej stronie uznać wzorzec amerykański, a po lewej – tak zwany socjalizm skandynawski. Ten pierwszy, przyjmując pewne uproszczenia, promuje indywidualizm, rozpasany konsumpcjonizm, rywalizację i wyścig szczurów. Ten drugi – znów nieco upraszczając – akcentuje raczej mentalność wspólnotową i zespołową, poczucie odpowiedzialności za siebie i innych, myślenie proekologiczne, pewną skromność i umiarkowanie w stylu bycia. Główne media w Polsce przez dwie dekady formowały nas raczej w duchu tego pierwszego modelu, czemu sprzyjał katolicki konserwatyzm, nasz tradycyjny problem z zaufaniem do innych oraz brak myślenia w kategoriach wspólnego osiągania określonych celów. Oto małe zestawienie skutków różnic cywilizacyjnych: innym ludziom ufa tylko 11 proc. Polaków, natomiast aż 64 proc. Norwegów. To prawdziwa przepaść mentalna.
Między karą a zemstą Zamachy w Oslo i na Utoi niejako przy okazji postawiły przed oczami Polaków to raczej mało u nas znane społeczeństwo, leżące na uboczu Europy. Media wzięły na tapetę norweski system społeczny, tamtejszy wymiar sprawiedliwości, kulturę i obyczajowość. Norwegia jest dosyć typowym przykładem modelu skandynawskiego, wzmocnionego dodatkowo naftowo-gazowym dobrobytem i długimi rządami socjaldemokracji. Model ten jest od zawsze solą w oku polskich środowisk konserwatywnych, które złości i gorszy samo istnienie socjalizmu skandynawskiego. Bo to istnienie Skandynawii takiej, jaką ona jest, zaprzecza kanonom rynkowego fundamentalizmu, który pozostaje prawdziwą Biblią polskich elit. Nie dość, że ten nordycki model istnieje, to jeszcze wzorcowo przetrwał kryzys, nie ma problemów z długami, cieszy się najlepszą w świecie edukacją (o zgrozo – państwową!) i stosuje rozwiązania, które zaprzeczają świętym prawdom obowiązującym nad Wisłą.
Symbole opieki i troski Parku Vigelanda w Oslo
Zderzenie cywilizacji Wydarzenia w Norwegii sprzed kilku tygodni sprawiły, że wielu Polaków mogło się zetknąć ze sposobem myślenia, który jest nam raczej obcy. Ciasna, konserwatywna, represyjna mentalność, wyprodukowana przez polski katolicyzm i tutejszy siermiężny kapitalizm, zderzyła się... No właśnie, z czym? Niedawno („FiM” 30/2011) mój redakcyjny kolega Marek Szenborn opisał wyczerpująco tamtejszy system penitencjarny, według naszych kategorii zbyt łagodny, ale w rzeczywistości jeden z najskuteczniejszych na świecie. W kontekście debat na ten temat zetknąłem się z historią młodej Polki aresztowanej kilka lat temu w Szwecji za przemyt narkotyków. Gdyby trafiła do więzienia w Polsce, zapewne wyszłaby po kilku latach jako zdemoralizowana, toksyczna osoba, zatruwająca życie własne i całego otoczenia. W Szwecji – dzięki umiejętnej resocjalizacji i więziennej szkole – nauczono ją wielu umiejętności i przywrócono społeczeństwu. Dziś ta kobieta jest w Polsce cenioną sekretarką w dużej firmie. Odpowiedzialna, praktyczna mentalność skandynawska, tworząca nierepresyjną i mądrą cywilizację, nie tylko wymierzyła sprawiedliwość, ale uratowała temu zagubionemu dziecku życie. Czy nie o to powinno przede wszystkim chodzić w wymiarze sprawiedliwości?
Bez efekciarstwa Pewne zdumienie w Polsce wywołała reakcja rządu norweskiego na masakrę. Zamiast wygrażać pięścią i straszyć skrajną prawicę odwetem (zarówno Tusk, jak i np. Putin zapewne zrobiliby to, jak można sądzić z ich dotychczasowych zachowań przy podobnych okazjach), premier socjaldemokratycznego norweskiego rządu wykazał niesłychane umiarkowanie i odpowiedzialność. Jego celem było uspokojenie nastrojów i niedopuszczenie do rozlania się po kraju fali nienawiści
i niekontrolowanych emocji. Udało mu się to w 100 proc., a rodacy – tak z prawa, jak i z lewa – ten prawdziwie humanistyczny profesjonalizm docenili. Reakcja premiera Stoltenberga zyskała 93 proc. pozytywnych ocen wśród Norwegów, co jest zapewne rekordem w ocenie działań rządu gdziekolwiek na świecie. Ten rodzaj zarządzania tragedią narodową jest możliwy tylko w dojrzałym emocjonalnie społeczeństwie, które dorobiło się elity politycznej o wysokim poziomie odpowiedzialności. Takie społeczeństwa i elity nie biorą się jednak znikąd – kształtuje je określony typ cywilizacji uformowanej na specyficznych wartościach. Zostały one zresztą przez Stoltenberga w tamtych dniach nazwane – to solidarność, wzajemna troska i opieka. Zwróćmy uwagę na słowo „opieka”, które w naszym kręgu kulturowym kojarzy się raczej ze słabością. Tam jest uznawana za jedną z podstawowych form wzajemnych relacji międzyludzkich. Rzecz zdumiewająca i raczej na polski rozum niepojęta – na norweskim Facebooku wkrótce po masakrze pojawił się profil poświęcony matce mordercy. Bynajmniej nie zawierał obelg. Był tam taki wpis: „Także Ty jesteś jedną z ofiar, którą trzeba się zaopiekować i wobec której należy okazać miłość”. Wpisało się tam ponad 50 tys. osób w kraju liczącym mniej niż 5 mln mieszkańców... I jeszcze jedno – Jens Stoltenberg ze swoim spokojem i brakiem efekciarstwa zostałby nad Wisłą uznany za polityka nijakiego i nie wygrałby żadnych wyborów. Charakterystyczne jest też to, że
w Skandynawii osoba tak zewnętrznie mało atrakcyjna jak np. Tarja Halonen (przez Finów zwana żartobliwie Mamą Muminków), dwukrotnie wygrała wybory na prezydenta Finlandii. To jest świadectwem politycznego wyrobienia sporej części wyborców, umiejętności odróżniania ziarna od plew i odporności na pseudouroki tak zwanej demokracji telewizyjnej.
Demokracja zamiast rynkokracji Gdy część polskiej prasy w kontekście afery Breivika emocjonowała się debatą o urokach kary śmierci, norwescy intelektualiści rzucili się na ratunek tamtejszego modelu życia społecznego. Wyczuli, że fala niekontrolowanych emocji może mu zagrozić. Publikowali więc teksty podkreślające wagę dotychczasowego systemu, otwartości na innych ludzi i potrzeby solidarności. Pisarze, specjaliści od prawa karnego i inni intelektualiści – zamiast pomstować – zachęcali do wytrwałości w przetrwaniu barbarzyńskiego ataku i ocalenia norweskiego dorobku. Wezwano do dalszego budowania „kultury pokoju”, do przemyślenia udziału Norwegii w konflikcie w Afganistanie jako formie legitymizacji przemocy, do przeanalizowania agresji tkwiącej w kulturze popularnej (gry komputerowe itp.), do obniżenia temperatury debaty politycznej. Przestrzegano przed kierowaniem się strachem. W tym samym czasie w tygodniku „Newsweek Polska” ukazał się zdumiewający tekst próbujący pokazać Norwegię w krzywym zwierciadle. Polska edycja „Newsweeka” jest wydawana przez słynny prawicowy koncern niemiecki Axel Springer i pewnie dlatego ten tygodnik stał się ostoją i muzeum fundamentalizmu rynkowego w Polsce. Gdy PO próbowało nieco naruszyć interesy koncernów stojących za OFE, tygodnik zarzucił partii Tuska… skłonność do socjalizmu. „Newsweek Polska” chętnie lansuje antyspołeczne
pomysły gospodarcze, atakuje koncepcję państwa dobrobytu albo banalizuje protesty społeczne, tak jak ostatnio te w Izraelu. Redakcja nie odpuściła sobie przy okazji tragedii w Oslo sposobności do wymierzenia policzka skandynawskiemu socjalizmowi. „Newsweek” już w nagłówku oskarżył Norwegię o zarabianie na wojnach w Trzecim Świecie. Okazuje się, że Norwegowie sprzedają trochę broni, wprawdzie nie do krajów prowadzących wojny, ale inne kraje ponoć ją tam reeksportują. To według tygodnika „Newsweek Polska” brudzi Norwegom ręce. Szkoda, że nie uznano za gorszący sam fakt posiadania przez ten kraj armii. Tekst jest pełen idiotycznych tez, choćby takiej, że „większość Norwegów ma dość rządów lewicy”. Tak się jednak składa, że koalicja lewicowa rządzi w tym kraju drugą kadencję z rzędu, a z krótkimi przerwami – nawet od 50 lat. Wygląda na to, że w „Newsweeku” lepiej wiedzą niż sami Norwegowie, jakie nad fiordami panują nastroje polityczne. Zdaniem polskiej gazetki „rządząca Partia Pracy zaskakująco przypomina PiS” (sic!) Przetarłem oczy z niedowierzania i doczytałem, że to podobieństwo polega na tym, że tamtejsza lewica, podobnie jak większość Norwegów, nie garnie się do Unii Europejskiej, jest związana ze związkami zawodowymi, które, o zgrozo, są tam silne, i jeszcze na dodatek wspiera udział państwa w gospodarce. Dla „Newsweeka” ten skuteczny i zdroworozsądkowy styl uprawiania polityki – zgodny z interesami obywateli zamożnego kraju, ale niezgodny z dogmatami fundamentalizmu rynkowego – jest najwyraźniej odrażający. Redakcja opisuje Norwegię jako kraj leniwych pracowników (pewnie dlatego na emeryturę przechodzi się tam w wieku 67 lat – najpóźniej w Europie!) i państwo, „które ma w nosie resztę świata”. A to zapewne z tego powodu, że rząd w Oslo jest cenionym rozjemcą w konfliktach międzynarodowych i udziela ogromnej pomocy charytatywnej wielu krajom świata (Polsce w ramach Norweskiego Mechanizmu Finansowego przyznano około miliarda euro – m.in. na ratowanie zabytków). Tak to polska gazetka, korzystając z tragedii, nasikała publicznie na model społeczeństwa, którego nie potrafi i nie chce zrozumieć. Mam nadzieję, że ambasada Norwegii w Warszawie rychło zmontuje ekipę polskich doradców z „Newsweeka”, która uratuje nierozumny i zdeprawowany naród norweski przed niechybną gospodarczą i moralną zgubą. W końcu my tu w Polsce nie produkujemy broni, nie mamy biedy, niedożywionych dzieci, no i pomagamy całemu światu. Po prostu raj pod patronatem Jana Pawła II... MAREK KRAK
Nr 35 (600) 2–8 IX 2011 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
13
Eksport rewolucji MSZ potwierdza, że z pieniędzy podatników Polska finansuje organizacje mające na celu obalenie legalnego prezydenta sąsiedniego kraju... W Mińsku zatrzymano 49-letniego Aleksandra Bialackiego (w Polsce nazywany Alesiem), dyrektora nielegalnej na Białorusi organizacji Centrum Obrony Praw Człowieka „Wiosna”. Stało się to 4 sierpnia 2011 r. Po przeszukaniu jego biura, mieszkania i domku letniskowego został przewieziony do Komitetu Kontroli Państwowej, gdzie przedstawiono mu zarzuty zatajania dochodów „w szczególnie dużych rozmiarach” (ponad 1 mld rubli, czyli ponad 550 tys. zł) i uchylania się od płacenia podatków (zagrożone łączną karą pozbawienia wolności do lat 7). Decyzją sądu został aresztowany na dwa miesiące. Dane o środkach finansowych oraz przepływach na osobistych kontach Bialackiego (jego współpracownicy zapewniają, że nie były to prywatne pieniądze, lecz środki „otrzymywane od zachodnich instytucji na wsparcie osób represjonowanych”) białoruskie władze uzyskały z Litwy i Polski w drodze tzw. pomocy prawnej. Jeśli chodzi o nasz kraj, wykonano postanowienia międzypaństwowej umowy, której art. 19 powiada, że pomocy wolno odmówić tylko wówczas, „jeśli jej udzielenie mogłoby zagrozić suwerenności lub bezpieczeństwu państwa albo pozostawałoby w sprzeczności z podstawowymi zasadami prawa wezwanej Umawiającej się Strony”. Choć prokuratorzy nie mieli pojęcia, że chodzi o jakiegoś opozycjonistę (gwoli ścisłości dodajmy, że wystarczyło skorzystać z wyszukiwarki internetowej), konsekwencją przekazania informacji były decyzje personalne: Krzysztof Karsznicki, dyrektor Departamentu Współpracy Międzynarodowej w Prokuraturze Generalnej, został zmuszony do rezygnacji ze stanowiska, jego zastępczynię Annę Wiśniewską zdymisjonowano, a wobec prowadzącej sprawę Anny Adamiak wszczęto postępowanie służbowe z perspektywą ostrych sankcji dyscyplinarnych. Uzasadniając tę decyzję, Prokurator Generalny Andrzej Seremet tłumaczył, że już w styczniu, idąc za sugestiami Ministra Spraw Zagranicznych Radosława Sikorskiego, wydał swoim ludziom pisemne dyspozycje mające ich „uwrażliwić” na wszelkie wnioski z Mińska. W wydanym 12 sierpnia
Minister Sikorski jeszcze nauczy prezydenta Łukaszenkę rozumu
specjalnym oświadczeniu MSZ potwierdziło, że po grudniowych wyborach prezydenckich na Białorusi „podjęło konsultacje z właściwymi instytucjami polskimi i działania na rzecz wzmocnienia bezpieczeństwa informacji dotyczącej polskich kont bankowych” należących do zaangażowanych w działalność opozycyjną obywateli tego państwa, bowiem udzielana im pomoc finansowa, „znacznie po 19 grudnia 2010 roku zwiększona, ma kluczowe znaczenie dla ograniczenia totalitarnych zamierzeń reżimu Aleksandra Łukaszenki”. Tym oto sposobem MSZ jednoznacznie przyznał, że Polska finansuje (i to w coraz większej skali) organizacje mające na celu obalenie, jakkolwiek by patrzeć legalnego, prezydenta sąsiedniego kraju.
Marszałek Schetyn a przyjął Natalię Bia lacką
Oczywiście znamy wersję o doszczętnym sfałszowaniu białoruskich wyborów, ale warto podkreślić, że poza werbalnymi zapewnieniami nikt
Marka Belki, później ekspert w Innigdy nie pokazał żadnego „twarstytucie Studiów Wschodnich); fundego” dowodu wskazującego na jej dacja „Semper Polonia” (działa prawdziwość. ~ ~ ~ Oficjalne pieniądze transferowane są na Białoruś za pośrednictwem organizacji pozarządowych, bowiem ustawa o finansach publicznych zabrania bezpośrednich wypłat z budżetu państwa nawet dla organizacji polonijnych, których sponsorem jest Senat, a na szczeblu podziału środków – Komisja ds. Emigracji i Łączności z Polakami za Granicą. Głównymi beneficjentami pochłaniaackii Bialack jącymi łącznie ok. 80 proc. caś” Bial „Aleś” der „Ale Alek sander Aleksan łej puli są: Stowarzyszenie pod nadzorem merytorycznym MSZ, „Wspólnota Polska”, które działa a jej prezesem jest ściśle sympatypod patronatem Senatu, a kierowazujący niegdyś z lewicą Marek Haune jest obecnie przez posła Longiszyld) oraz założona przez działana Komołowskiego; ustanowiona czy PiS fundacja „Wolność i Demokracja” z prezesem Tomaszem Pisulą i sekretarzem Markiem Bućką. Kwoty otrzymywane przez te instytucje to tajemnica, a w Senacie dowiedzieliśmy się jedynie tyle, że pomoc finansowa przeznaczona na „szerokie wsparcie, zarówno moralne, jak i materialne”, naszych rodaków żyjących na Białorusi „w ostatnich kilku latach (do 2010 r. – dop. red.) wynosiła ok. 7 mln zł rocznie”. No, ale Bialacki i większość jego kolegów Polakami z pewnością nie są. A zatem? – Wystarczy, że „moralnie wspierają”. Ci z „Wolności i Demokracji” przez Skarb Państwa fundacja „Poteż urzędują w kraju, a tylko na wymoc Polakom na Wschodzie” z Oldawanie dwóch niskonakładowych gą Iwaniak na czele (była podseczasopism i prowadzenie portalu inkretarz stanu i doradca premiera ternetowego biorą ponad 300 tys. zł
rocznie. Jeśli chodzi o rozliczenia przyznawanych dotacji, Senat nie jest drobiazgowy, więc bez trudu można ich część „przekierować”, byleby tylko wszystko zgadzało się w papierach. Największa jednak kasa płynie do białoruskiej opozycji z firm kontrolowanych przez wywiad oraz z organizacji kręcących się przy MSZ, na przykład... (tu nazwa, którą z ostrożności procesowej zachowamy w dyskrecji). Wpadka prokuratury wywołała taką histerię dlatego, że Mińsk – mając w ręku historię przelewów – z łatwością rozszyfruje cały system transferów. Wszystko trzeba teraz budować od początku – podkreśla były oficer wywiadu pracujący do niedawna na Białorusi w charakterze dyplomaty. – Sikorski wolał przyznać się do wspierania opozycji, zanim Łukaszenko zademonstruje dokumenty w telewizji – dodaje nasz sympatyk z MSZ. 23 sierpnia marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna przyjął Natalię Bialacką, żonę Alesia, którą „totalitarny reżim” bez najmniejszych problemów wypuścił za granicę. Marszałek wyraził ubolewanie, że „powody tego aresztowania leżą po polskiej stronie” i solennie obiecał pani Natalii, iż „w przyszłości wszystkie polskie służby w sposób niezwykle staranny będą odpowiadać na oczekiwania strony białoruskiej”. Zwłaszcza służby zajmujące się urządzaniem cudzych domów... DOMINIKA NAGEL
14
ZLOT CZYTELNIKÓW „FiM”
Było FiMtastyc
 Ciąg dalszy ze str. 2
D
o „nowych świeckich tradycji” naszych Zlotów należy też konkurs wiedzy o humanizmie oraz o „Faktach i Mitach”. Nie jesteśmy jednak do końca pewni, czy warto go kontynuować, skoro uczestnicy mogą walczyć jedynie o drugie miejsce. Pierwsze bowiem zarezerwował sobie Bartek spod Raciborza. Piekielnie trudne pytania były dla niego już drugi rok z rzędu dziecinną igraszką. Gość ma łeb jak sklep – ot co! Jeszcze inna tradycja Zlotów to nasz grafik Tomek. Kolejka doń dłuższa była niż za „komuny” pod mięsnym. Cierpliwi ucieszyli się z portretu. ~ ~ ~ W antyklerykalnym środowisku jest coś takiego, czego próżno szukać w innych społecznościach. To wielka radość wspólnoty. Każdy, kto przyjechał indywidualnie i początkowo czuł się nieco skrępowany,
już dosłownie po kilku minutach – radośnie przygarnięty – stawał się duszą towarzystwa i z dawna oczekiwanym przyjacielem. Na przykład Olek z Bytomia z nieśmiałego młodego człowieka w mig przemienił się w wodzireja niekończących się polemik i dyskusji. Owo zjawisko potwierdziła podająca nam wyborne posiłki kelnerka Aleksandra. Dziewczyna wraz ze swoim narzeczonym dopiero co powróciła z przedmałżeńskiej pielgrzymki do Częstochowy. Pierwszy raz w życiu widziała antyklerykałów w takiej liczbie, więc przez dwa dni obserwowała nas z rosnącym zdumieniem. Pierwotny strach, dystans, a nawet niechęć, trzeciego dnia zmieniły się w nieskrywaną sympatię, której egzemplifikacją były rozbrajające słowa: – O Boże, jesteście przefajni, cudowni, a ja myślałam, że... Wiemy, co myślała, i dobrze, że zweryfikowała swoje zdanie na temat „diabłów wcielonych”. Nie ona pierwsza, nie ostatnia. Ot, na przykład egzystujący sobie nieopodal obóz młodzieżowy patrzył na nas z coraz większym zainteresowaniem. Jego uczestnicy przyczłapali w końcu do naszych pieleszy z nieśmiałym pytaniem, czy też mogliby dostać firmowe koszulki „Faktów i Mitów”. A tych już wolnych nie było. I wiecie, co się stało? Wielu uczestników zlotu ściągnęło (z „krwawiącym sercem”) ze swoich pleców zabawne T-shirty i wręczyło je młodym ludziom. Ot tak – po prostu. Koniec końców roześmiani nastolatkowie robią teraz za nasze żywe reklamy. – Rozpoczęliśmy budowę antyklerykalnego centrum szkoleniowo-rekreacyjnego. To będzie oaza, matecznik wszystkich humanistów
– ogłosił wszem wobec Jonasz. Deklaracja wzbudziła ent No bo dobrze wiedzieć, że będziemy mieli swoje miejsce n Nasze antyklerykalne i racjonalistyczne uroczysko. Z nieg sze wypoczęte nad czystą wodą orły – umocnione w wiedz budowane siłą wspólnoty podobnie myślących – będą wy na cały kraj. I zmieniać oblicze tej ziemi. A jeśli już o tym to Jonasz miał też inną dobrą nowinę – o swoim kandyd z pierwszego miejsca łódzkiej listy Ruchu Palikota. A przede kim o coraz większej szansie na przekroczenie przez „pa ców” progu 5 procent i wejście do Sejmu. Chociaż naszem czelnemu kariera polityczna się nie uśmiecha, bo pracy w r cji i na budowie ma co niemiara, to jednak obrał kurs na W ską, aby promować i forsować nasze wspólne idee. Wśród licznych pomysłów na promocję tygodnika naczelnemu „FiM” najbardziej spodobał się ten zgłoszony przez mamę wspomnianych bliźniaczek: – Myślę, że nasz tygodnik dobrze by było reklamować w niewielkich gminnych, a nawet osiedlowych gazetkach. Koszt minimalny, a oddziaływanie w środowiskach duże – oświadczyła Jola i dodała, że zaraz stosowny anons umieści w tygodniku wychodzącym w jej miejscowości. Co my na to? Jak na lato. I prosimy o liczne naśladownictwo.
Nr 35 (600) 2–8 IX 2011 r.
cznie!
tuzjazm. na ziemi. o to nazę i podylatywać m mowa, dowaniu e wszystalikotowmu naredakWiej-
z
~ ~ ~ Dziękujemy Wam, Kochani, za to, że jesteście. Tak naprawdę to Wy, a dopiero później my stanowimy coś, co można już nazwać Rodziną „Faktów i Mitów”. Wiedzą o tym dobrze wszyscy uczestnicy III Zjazdu Czytelników „FiM”. A ci, którzy jeszcze tego nie są pewni, będą się mogli przekonać za rok podczas IV Zjazdu. O czym zapewniają Was i jeszcze raz dziękują za wszystko obecni na Zlocie: Jonasz, Marek, Adam, Ariel, Marzena, Paulina, Ewa, Tomek, Maciek, Bartek, Andrzej i Justyna. Fot. Mac, MarS
15
16
Nr 35 (600) 2–8 IX 2011 r.
ZE ŚWIATA
INNOWACJE SPOWIEDNIKA Motywy, jakimi kierował się ks. Edward Warnakulasuriya (wbrew brzmieniu nazwiska, duchowny katolicki), wprowadzając innowacje do procedury spowiedzi, nie są jasne. Jasne jest, że zaprowadziły go na ławę oskarżonych. Kapłan z parafii św. Bernarda w Simsbury w stanie Connecticut zaprosił 18-letniego wiernego „na spowiedź” na plebanię. Za pierwszym razem było w miarę tradycyjnie, choć bez konfesjonału, ale za drugim razem, zanim przybyły parafianin zdążył wyznać grzechy, ksiądz polecił mu spuścić spodnie, a następnie przycisnął krucyfiks do genitaliów. Jaka była intencja duchownego i czy się na tym skończyło, na razie nie wiadomo, lecz został oskarżony o napaść seksualną, a arcybiskup zawiesił go w czynnościach zawodowych. CS
NIE TYLKO ADAMEK Episkopat Filipin w walce z rządem znalazł niespodziewanego sojusznika – jednego z najlepszych azjatyckich bokserów.
JEZUS W TURBANIE W Australii muzułmanie reklamują swoją religię za pomocą osoby… Jezusa.
TEORIA KONTRA PRAKTYKA
Chodzi oczywiście o Jezusa w wersji koranicznej, czyli jednego z najważniejszych proroków islamu. Nie ma on wiele wspólnego z chrześcijańskim Jezusem, mimo że chodzi o tę samą osobę. Na ulicach Sydney pojawiły się plakaty sponsorowane przez muzułmańskie organizacje: „Jezus prorokiem islamu” lub „Święty Koran: ostateczny testament”. Chrześcijanie są tą akcją zgorszeni. MaK
KSIĄDZ TO MA ŻYCIE!
Manny Pacquiao jest uzdolnionym pięściarzem i – podobnie jak polski Adamek – konserwatywnym katolikiem. Człowiek żyjący z uderzania bliźnich w pierwszy i drugi policzek opowiedział się przeciwko rządowemu programowi darmowego rozdawania środków antykoncepcyjnych w przeludnionych Filipinach. Pacquiao uważa, że nigdy by się nie urodził, gdyby jego biedni rodzice mieli dostęp do antykoncepcji; wezwał także swoich fanów do popierania stanowiska episkopatu. MaK
BLUŹNI I GORSZY? Polityczne ramię pakistańskich islamistów postanowiło zdelegalizować Biblię. Bo jest bluźniercza i gorsząca. Członkowie partii Jamiat-Ulema-e-Islami złożyli w Sądzie Najwyższym Pakistanu pozew przeciwko Biblii. Uważają, że wiele jej fragmentów ma charakter „pornograficzny i bluźnierczy” i oczekują zakazu jej posiadania i rozpowszechniania. Miejscowi chrześcijanie protestują i zapewne wygrają, bo zakaz kolportażu świętej księgi miałby trudne do przewidzenia konsekwencje – na przykład delegalizację wszystkich chrześcijańskich Kościołów. MaK
zbytki. Dostał 6 lat. Dlaczego? – pyta „Chicago Tribune”. – Skąd ta różnica? Przypuszczalnie dlatego, że pan Valdez nie był kapłanem, ale zaledwie diakonem... PZ
Wielokrotnie na niniejszych łamach reklamowaliśmy walory i benefity spływające na każdego, kto wybierze karierę księdza. Niestraszne mu bezrobocie i niestabilność zatrudnienia, nie musi się martwić o sprawy materialne ani katować wyścigiem szczurów. Otacza go szacunek lub uwielbienie, a gdy zamiłowania seksualne wpędzą w tarapaty, koledzy wykazują lojalność i solidarność, zaś przełożeni chronią i bronią z całą determinacją. Jaki inny zawód zapewni takie miody? Potwierdza to właśnie sprawa Johna Regana, księdza spod Chicago. A właściwie rozprawa. Wielebny odpowiadał za sprzeniewierzenie 300 tys. dolarów datków wiernych parafii św. Waltera w Roselle i przepuszczenie ich w kasynach. Prokurator domagał się 10 lat. Ale sędzia musiała być bogobojną katoliczką, bo – po ojcowskim zruganiu łkającego i proszącego o łaskę duchownego za słabość charakteru – wymierzyła mu inną karę: 60 dni aresztu. „Wiem, że nie wszyscy są usatysfakcjonowani. Ale naprawdę nie pojmuję, co dałoby wsadzenie ks. Regana do więzienia na 30 czy 40 miesięcy” – oświadczyła sędzia Helen Kapas. Gazeta „Chicago Tribune”, najwyraźniej bezbożna i antyklerykalna, podpowiada: dałoby to, że sprawiedliwości i równości stałoby się zadość. Przytacza przykład George’a Valdeza. Przestępstwo identyczne: rąbnął z kasy kościoła św. Marii w Chicago 300 tys., które przepuścił na ślub córki i inne
Ksiądz David Szatkowski nie przypuszczał, że udział w konferencji specjalistów prawa kanonicznego w La Crosse w stanie Wisconsin zakończy w kajdankach. 15-letnia dziewczyna zawiadomiła policję, że przed hotelem Radisson podszedł do niej pijany mężczyzna, zarzucił ręce na ramiona i jął obmacywać po biuście. Jedna z osób jej towarzyszących zrobiła zdjęcie napastnika telefonem komórkowym. Następnego dnia ogier został zidentyfikowany: był nim wielebny Szatkowski właśnie. Nawet sam ksiądz rozpoznał się na zdjęciu, choć twierdzi, że tylko rozmawiał z młodymi ludźmi przed hotelem, w którym uprzednio wypił kilka drinków. Nikogo nie macał, Boże broń. Przypuszczalnie drinków było więcej, niż sądził, bo są świadkowie czynu... Incydent jest o tyle ciekawy, że 37-letni duchowny to nie byle wikary, który wyrwał się z wiejskiej plebanii – ks. Szatkowski jest wykładowcą teologii w Sacred Heart School of Theology. Niedawno wrócił z Rzymu, gdzie przez 5 lat pracował nad doktorską dysertacją o przemocy seksualnej hierarchów kościelnych wobec dzieci… CS
BUDDA NIE NA PLECY Rząd Tajlandii wmieszał się do interesu tatuażowego. Chodzi o uczucia religijne.
Bama Group pokazuje, że ta tendencja słabnie. Frekwencja pań w kościołach spadła w ciągu 20 lat o 11 proc. (do 44 proc. populacji Stanów). Liczba kobiet czytających Biblię spadła o 10 proc. (do 40 proc.). O 9 proc. zmniejszyły się szeregi wolontariuszek udzielających się na niwie religijno-kościelnej. Tylko jedna cyfra sondażu wykazuje tendencję rosnącą: jest o 17 proc. więcej pań, które nie przekraczają progu kościoła. To wszystko zwiastuny o wiele poważniejszych konsekwencji, bo kobiety są strażniczkami domowych i rodzinnych tradycji. Skoro one stronią od kościoła, to na msze nie pójdą też ich mężowie ani dzieci. Są to znaczące zmiany kulturowe w społeczeństwie amerykańskim. Dlaczego tak się dzieje? Kobiety są szczególnie uwrażliwione na seksualne molestowanie dzieci i młodzieży przez księży. Są też coraz bardziej zapracowane i na aktywność kościelną nie mają czasu ani ochoty. ST
POWRÓT DZIESIĘCINY? Pogrążający się w kryzysie Kościół katolicki w Irlandii rozpaczliwie szuka pieniędzy. Chce nawet opodatkować wiernych. Gwałtowny spadek praktyk religijnych, gigantyczne odszkodowania dla ofiar przestępstw kleru oraz ograniczona z powodu kryzysu ofiarność (jeszcze) wiernych sprawiły, że archidiecezja dublińska, w której jest najmniej praktykujących, rozważa opodatkowanie wiernych. Może to jednak doprowadzić do przyspieszenia odchodzenia tych, którzy jeszcze do kościoła chodzą. Wszak niewielu chce płacić za grzechy kleru. MaK
DYM I GŁUCHOTA Lista szkód zdrowotnych wywołanych paleniem tytoniu i ekspozycją na dym nie ma końca. Najnowsze z ujawnionych zagrożeń jest następujące: nastolatki w wieku 12–19 lat wystawione na wpływ papierosowego dymu dwukrotnie częściej doznają utraty słuchu. Im większa ekspozycja, tym większe ryzyko. Taki jest wniosek studium badawczego Uniwersytetu Nowojorskiego. Wcześniej naukowcy stwierdzili korelację między wdychaniem dymu przez dzieci, a infekcjami uszu. W USA, gdzie stosunkowo niewielu ludzi pali papierosy, na dym z drugiej ręki wystawiona jest połowa populacji. Można się domyślać, że niebezpieczeństwo dla uszu jest znacznie większe, gdy pali się aktywnie. CS
TELEWIZJA ALBO ZDROWIE... Jeśli ma się ukończone 25 lat i przykłada się wagę do długości życia, warto na telewizorze ustawić stoper i uruchamiać go razem z odbiornikiem.
NIE ZAWAL ZAWAŁU
Ministerstwo Kultury Tajlandii zwróciło się do miejscowych artystów tatuażu o zaprzestanie wykonywania na ciałach klientów, głównie turystów, podobizn Buddy. Dla wyznawców tajskiego buddyzmu jest to wyraz lekceważenia założyciela ich religii. Specjalne inspekcje mają nachodzić salony tatuażu, a ministerstwo już stara się o sformułowanie odpowiedniego prawa. MaK
STRONIĄ OD PEDOFILÓW Szczury zbiegające ze statku zwiastują katastrofę. W Kościele, przynajmniej w USA, ich rolę spełniają teraz kobiety. Zawsze są bardziej religijne od samców i o wiele częściej ciągną na msze. Tymczasem ostatni sondaż
Za pewny objaw zawału serca zwykło się uważać przeszywający ból w klatce piersiowej. Okazuje się, że to nieprawda. Zwiastunem ataku nie musi być silny ból – stwierdzono w Uniwersytecie Pensylwanii. „Słaby ból nie oznacza, że serce nie jest zagrożone” – mówi dr Anna Chang, koordynator zespołu. Klasyczne objawy ataku serca to uczucie bólu lub ucisku w klatce piersiowej, ale także krótki oddech, mdłości, wymioty i osłabienie. Ból nie musi wcale być zlokalizowany w klatce piersiowej: może objawiać się w ramieniu, w plecach, brzuchu lub szczęce – przypomina dr Rijav Gulati, kardiolog z renomowanej Mayo Clinic w Rochester. Lepszą od bólu wskazówką, że ktoś doznał zawału serca, jest to, że przywozi go na pogotowie karetka. To dlatego, że ludzie często ignorują mniej intensywne bóle i decydują się wzywać pomoc dopiero wtedy, gdy pojawi się cały zespół symptomów. Lekarze podkreślają jednak, że każdy ból w okolicach klatki piersiowej wymaga szybkiej interwencji lekarskiej. „Powinien być traktowany poważnie niezależnie od intensywności” – twierdzi dr Gulavi. CS
Wówczas wie się dokładnie, o ile nasze życie będzie skrócone przez oglądanie telewizji. Naukowcy z australijskiego Uniwersytetu Queensland po przeprowadzonych badaniach stwierdzili, że codzienna 6-godzinna sesja przed ekranem oznacza skrócenie życia o 5 lat. Nie chodzi bynajmniej o czas ani o to, że tak szkodliwe jest to, co się ogląda. Chodzi o siedzenie przed ekranem – bezruch (brak fizycznej aktywności), który powoduje, że organy ciała przestawiają się na jałowy bieg. Efekt spędzenia godziny przed telewizorem jest taki sam jak wypalenie 2 papierosów: życie skraca się o 22 minuty. Ludzie palą coraz mniej, ale telewizji oglądają coraz więcej. Wcześniejsze badania, także australijskie, pokazały, że oglądanie TV przez godzinę dziennie zwiększa ryzyko przedwczesnej śmierci o 8 proc. Jak temu zapobiec? Rada jest prosta – aktywność fizyczna. 15 minut ćwiczeń dziennie wydłuża życie o 3 lata. Nie chodzi o forsowną gimnastykę, w zupełności wystarczy przechadzka szybkim krokiem. ST
Nr 35 (600) 2–8 IX 2011 r.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
Ewangelia kata Wojskowa dyscyplina, mordercze treningi, kary cielesne, maltretowanie psychofizyczne, podtapianie, a wszystko w imię Boga – oto sposoby niektórych fundamentalnych chrześcijan na wychowywanie dzieci. Nawet jednorocznych. Ewangelista, pastor i misjonarz chrześcijański Michael Pearl – „doświadczony” i miłujący Boga ojciec kilkorga dzieci – napisał (wraz z żoną Debi) elementarz, który według niego jest najlepszą instrukcją wychowywania dzieci. Według nas poradnik „Jak trenować dziecko” to raczej dzieło zwyrodniałego tresera oprawcy. „»Nie kocha syna, kto rózgi żałuje, kto kocha go – w porę karci (Prz 13. 24)«. (...) Przytoczony werset jasno stwierdza, że niestosowanie rózgi wynika z braku prawdziwej miłości rodziców do dziecka. »Ależ nie! – krzyczy matka. – Zbyt mocno kocham swoje dziecko, żeby je bić«. Rodzic, który odpowiada w ten sposób, nie rozumie autorytetu Słowa Bożego, natury miłości, swych własnych uczuć, charakteru Boga ani potrzeb dziecka” – pisze w swojej książce Pearl. Zanim zagłębimy się w lekturę tego katechizmu kata, warto opisać skutki, do jakich może ona doprowadzić. Kevin i Elisabeth Schatzowie – małżeństwo z Kalifornii – wszelkie instrukcje Pearla traktowało jak boskie przepisy, więc każdą namowę do fizycznego i psychicznego karcenia swoich dzieci wcielało w życie. Z wielką ochotą i zdwojoną siłą. Jeszcze trzy lata temu rodzina Schatzów była chwalona przez lokalne media za piękną postawę rodzicielską, bo mimo szóstki dzieci zdecydowali się na adopcję jeszcze trójki maluchów z Liberii. Dziś to „godne naśladowania małżeństwo” zostało oskarżone o zabójstwo 7-letniej, adoptowanej córki i doprowadzenie do krytycznego stanu zdrowotnego 11-letniego syna. Kevin i Elisabeth uznali, że nie będą wysyłać swoich pociech do szkoły, ponieważ sami są w stanie przekazać im niezbędną wiedzę. W rezultacie doszło do tego, że gdy 7-latka podczas nauki języka angielskiego źle wymówiła obce dla niej dotąd słowo, mama za karę wieszała ją na kilka godzin głową w dół, a tatuś bił ją jeszcze rózgą. Oboje systematycznie karali też syna, bo uważali że 11-letni chłopiec miał „zły wpływ na siostrę”, a do tego „strasznie kłamał”. Karcili go tak dotkliwie, że w końcu trafił do szpitala w stanie krytycznym. Zwyrodniali rodzice odpowiedzą za to i inne przestępstwa wobec dzieci przed amerykańskim sądem. Lecz o dziwo, pomimo ich zeznań, z których jasno wynika, że literalnie stosowali zasady
żywcem wyjęte z książki „Jak trenować dziecko”, publikacja jest nadal wydawana i świetnie się sprzedaje. Na polski rynek trafiła dzięki Oficynie Wydawniczej Vocatio, która reklamuje się hasłem: „Książki dla tych, których kochamy”. Skoro tak kochają dzieci, jak wynika z sentencji, to proponujemy, aby chociaż częściowo zaglądali do materiałów, które wydają. Po lekturze dzieła małżeństwa Pearlów można z łatwością orzec, że jest to podręcznik dla psychopatycznego obozowego kapo. Już na samym początku czytamy, że zawarte w książce „prawdy nie są wcale jakimiś nowymi, głębokimi odkryciami będącymi wynikiem profesjonalnych badań, ale raczej tymi samymi technikami, które amisze stosują do ćwiczenia swoich upartych mułów; tymi samymi zasadami, według których Bóg szkoli swoje dzieci”. Porównanie wychowania dzieci do tresury bydła jest idealną zapowiedzią kolejnych rozdziałów. Dalej czytamy bowiem, że „większość rodziców nie wierzy w to, że już małe dzieci można ćwiczyć w posłuszeństwie. Trening taki niekoniecznie wymaga od dziecka zdolności rozumowania, bo (...) nawet myszy i szczury można wytresować, aby reagowały na określone bodźce. Za pomocą odpowiedniego treningu można nauczyć psa doskonałego posłuszeństwa. Jeśli da się wyszkolić psa na przewodnika, aby był w stanie bezpiecznie prowadzić niewidomego, unikając niebezpieczeństw miejskich ulic, czyż jako rodzice nie jesteśmy bardziej uprawnieni do większych oczekiwań wobec naszych rozumnych dzieci? Czyżby nie dało się tak wyćwiczyć dzieci, aby nie ruszały określonych rzeczy? Przecież nawet psa można wytresować, aby przybiegał, warował, siedział, był cicho lub aportował na komendę. Niestety, wielu ludziom brak elementarnych umiejętności szkolenia i dlatego nigdy nie udało im się wytresować nawet własnego psa. Są jednak także inni ludzie na świecie, którym każdego dnia to się udaje nawet z najgłupszym kundlem”. Ktoś może powiedzieć, że powyższe porównania nie są jeszcze namową do przemocy, ale... „Kiedy moje dzieci wchodziły w wiek, gdy potrafiły już raczkować (w jednym przypadku toczyć się) po pokoju, rozpoczynałem sesje treningowe. Spróbujcie sami. Umieśćcie jakiś atrakcyjny przedmiot w zasięgu dziecka, na przykład w rogu
pokoju, do którego dziecku nie będzie wolno wchodzić, albo na stole, gdzie stoi sok jabłkowy. Kiedy dziecko go zauważy i ruszy w jego kierunku, powiedzcie miłym i spokojnym głosem: »Nie, nie dotykaj tego«. Ponieważ w tym wieku dziecko zna już słowo »nie«, zatrzyma się na chwilę, spojrzy na was ze zdziwieniem, a potem odwróci się i chwyci przedmiot. Wtedy spokojnie wymierzcie mu jeden korygujący raz rózgą w rękę, mówiąc jednocześnie: »Nie«. Pamiętajcie, że w tym momencie nie karzecie dziecka, ale je ćwiczycie”. Michael Pearl, podpierając się bez przerwy Biblią, pisze: „Kiedy Bóg
Ty go uderzysz rózgą, a od Szeolu (kraina umarłych – przyp. red.) zachowasz mu duszę (Prz 23. 12–14)”; „Rózga i karcenie udziela mądrości; chłopiec pozostawiony sobie jest wstydem dla matki (Prz 29. 15)”; „Karć syna: kłopotów ci to zaoszczędzi i pociechą twej duszy się stanie (Prz 29. 17)”; „Jakiż to bowiem syn, którego by ojciec nie karcił? Jeśli jesteście bez karania, którego uczestnikami stali się wszyscy, nie jesteście synami, ale dziećmi nieprawymi (Hbr 12. 6–8)”. No dobra, ale czy rózga może być faktycznie pocieszeniem?! Pearl twierdzi, że jak najbardziej: „Jeśli w swoim sercu nie potraktujesz tego środka dyscyplinującego jako pocieszenia dla swego dziecka, jego stosowanie mija się z celem. Twój kij i Twoja łaska są tym, co mnie pociesza (Ps 23. 4). (...) będę go karcił rózgą (2 Sm 7. 14). (...) ukarzę rózgą ich przewinienia, a winę ich biczami
Michael i Debi Pearl
chciał »wyćwiczyć« pierwsze ze swoich dzieci w posłuszeństwie, nie umieścił zakazanego przedmiotu poza ich zasięgiem. Zamiast tego w środku ogrodu zasadził drzewo poznania dobra i zła (Rdz 3. 3). Ponieważ było ono łatwo dostępne, Adam i Ewa byli znacznie częściej wystawieni na pokusę. Celem Boga nie było uchronienie drzewa, ale raczej wyćwiczenie posłuszeństwa pierwszych ludzi. Zauważmy, że nie było to jedynie »drzewo poznania zła«, ale drzewo poznania dobra i zła”. Karmiącym mamom, które „dziecko gryzie podczas karmienia piersią”, Pearl radzi korzystać z doświadczeń jego żony: „Kiedy dziecko ją ugryzło, pociągała je za włosy (jeśli dzieci nie mają jeszcze włosów, trzeba znaleźć inny sposób). Proszę zrozumieć: dziecko w takiej sytuacji nie jest wcale karane, a jedynie warunkowane (...). Matka, która powstrzymuje się od korzystania z rózgi ze względu na rzekomą miłość do swego dziecka, nie rozumie charakteru Boga i Jego metod postępowania z narodem wybranym”. Dla przypomnienia i obrony swoich teorii autor wymienia kilka Boskich zasad, których każdy rodzic musi się trzymać: „Karz syna swego, dopóki [jeszcze] jest nadzieja, i nie zważaj na jego narzekanie (Prz 19. 18)”; „W sercu chłopięcym głupota się mieści, rózga karności wypędzi ją stamtąd (Prz 22. 15)”; „Karcenia chłopcu nie żałuj, gdy rózgą uderzysz – nie umrze.
(Ps 89. 32). (...) Dalej zwlekaj z użyciem rózgi, a wychowasz w końcu współczesnego »nazistę«. Po krótkim wyjaśnieniu tego, czym jest złe nastawienie i potrzeba miłości, cierpliwie i spokojnie wymierz kilka razów rózgą w pupę. Jakimś dziwnym sposobem po ośmiu lub dziesięciu smagnięciach trucizna zamienia się w przypływ miłości i zadowolenia”. A co jeśli maluch tak bardzo boi się kary, że próbuję uciec, schować się przed rodzicem tyranem? „Jednym z elementów treningu jest gotowość do poddania się karze. Jeśli jednak dopiero zaczynasz ćwiczyć zbuntowane dziecko, które stara się uciec przed dyscypliną i jest zbyt wzburzone, aby cię posłuchać, musisz je unieruchomić. Jeśli zostaniesz zmuszony, by je docisnąć własnym ciężarem do podłogi, zrób to. Trzymaj je tak długo, aż okaże uległość. Udowodnij mu, że jesteś większy, twardszy, bardziej wytrwały i że nie wzrusza cię jego płacz (choćby cię wzruszał). Trzymaj stawiające opór dziecko w tej pozycji przez kilka minut, dopóki całkowicie ci się nie podda (...). Kiedy wymierzasz karę rózgą, każ się dziecku położyć na łóżku lub na tapczanie, pupą do góry. Gdy leży w tej
17
pozycji, udziel mu upomnienia – cała jego uwaga jest teraz skupiona na tobie. Bez pośpiechu zacznij wymierzać kolejne razy. Jeśli będziesz robił to za szybko, możesz nie dać mu dość czasu na to, aby zaszła w nim wewnętrzna przemiana”. Można zapomnieć o dawaniu klapsów w pupę ręką zawiniętą w pieluchę, bo to „daremny środek dyscyplinujący, ale bardzo skutecznie przyczynia się do skrzywień kręgosłupa (...). Każde warunkowanie cielesne, jeśli ma skutecznie wzmacniać rodzicielskie pouczenie, musi wywołać jakiś ból. Najbardziej skuteczną metodą jest uderzenie cienką witką na gołą dobrze unerwioną skórę (...). Matka wymierza mu bez pośpiechu około dziesięciu smagnięć po gołych łydkach. Chłopiec płacze z bólu. Jeśli nadal będzie się buntował, wywijając się na boki i broniąc się przed karą albo wyrażając złość, wtedy powinna odczekać chwilę i pouczyć go raz jeszcze, a potem znowu wymierzyć mu kilka razów (...). Przez resztę dnia będzie szczęśliwy i uległy. Zmiana jest niewiarygodna”. Na koniec recenzji tego zdumiewającego podręcznika warto zacytować jeszcze część rozdziału, w którym Pearl opisuje, jak... podtapiał swoje dzieci. Aż dziw bierze, że nie stanął przed sądem – i za to, i za inne nawoływania do przemocy: „W ciepły wiosenny dzień poszedłem za naszą najstarszą córką, która chwiejnymi krokami zmierzała w stronę zachęcająco wyglądającego stawu. Przez chwilę bawiła się przy brzegu, aż w końcu udało jej się zejść w dół do samej wody. Stałem tuż obok, podczas gdy ona pochyliła się, sięgając ręką w kierunku lustra lśniącego kolorami. Plusk! Wpadła. Powstrzymałem swój niepokój na tyle, aby zdążyła się podnieść w zimnej wodzie, ale jednocześnie poczuć, że nie może oddychać. Kiedy panika dała o sobie znać (u niej i u mnie, nie mówiąc już o jej matce), wyciągnąłem ją z wody i zganiłem za zbliżanie się do stawu. Powtórzyliśmy ten sam proces ze wszystkimi naszymi dziećmi. Trzeba przyznać, że mieliśmy pewien problem z Szalom. Bardzo wcześnie zaczęła się przemieszczać: już w wieku czterech miesięcy umiała raczkować, a chodzić zaczęła, gdy miała siedem miesięcy. Zawsze miała wspaniałą koordynację ruchową. Po prostu nie chciała wpaść do stawu. Zmęczyło mnie już chodzenie za nią do stawu. Aby doprowadzić naukę do końca, postanowiłem ją dyskretnie popchnąć. Kiedy więc stała wychylona nad wodą, po prostu lekko szturchnąłem ją stopą”. ARIEL KOWALCZYK
 Ciąg dalszy na str. 25
18
Nr 35 (600) 2–8 IX 2011 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Humaniści – nie tacy ostatni Postanowiłem odnieść się do listu Czytelnika („FiM” 32/2011) – pana Marka – który przyjmuje modną ostatnio postawę deprecjonowania humanistów i humanistycznych kierunków. Otóż generalnie sukces człowieka tylko w niewielkim stopniu zależy od rodzaju ukończonych studiów – ważniejsze są personalne umiejętności, zaradność, chęć do nauki i pracy. Pan Marek nie dostrzega tego, przyjmując tezę, że wszystko zależy od znajomości. Moim zdaniem warto jednak pamiętać o starej zasadzie, która mówi, że chcącemu nie dzieje się krzywda. Z braku miejsca podam tylko kilka przykładów. Moja znajoma studiuje kulturoznawstwo bliskowschodnie i bynajmniej nie jest nieudacznikiem – uczy się arabskiego (znajomość egzotycznego języka to ogromny atut na rynku pracy), prowadzi w Maroku własne projekty. Robi to, co lubi, i jeszcze jej za to dobrze płacą.
Ja sam zaś studiuję tak wykpiwane przez pana Marka stosunki międzynarodowe. Mogę powiedzieć tylko tyle, że dzięki międzynarodowym konferencjom, odczytom (również własnym), wolontariatom (m.in. Wrocław Global Forum, Parlament Europejski) oraz działalności w kole naukowym rozwijam się, poznaję interesujących ludzi – nie dlatego, że ktoś mi coś załatwił, a dlatego, że sam to wypracowałem. W tym roku będę się ubiegał o stypendium Prezesa Rady Ministrów. Należy celować wysoko, zdobywać doświadczenie – choćby i na bezpłatnych praktykach (organizuje je np. AIESEC), za to z możliwością wyjazdu w dowolne miejsce na świecie – i mozolnie piąć się w górę. Nikt nie mówi, że to proste, ale z drugiej strony studiowanie „przyszłościowego” kierunku wcale nie musi oznaczać automatycznego sukcesu, tak samo jak na pewno nie przyniesie go rezygnowanie ze swoich planów już
na starcie. Rodzic, który „wyjaśnia dziecku, że dane studia są złe”, w moim przekonaniu robi mu ogromną krzywdę, nie pozwalając mu rozwinąć skrzydeł w kierunku, jaki je interesuje. Czy praca służy tylko i wyłącznie zarabianiu pieniędzy, czy jest również narzędziem samorealizacji? Wątpię w to, że można się spełniać w zawodzie, którego wybór został narzucony siłą. Znów podam przykład z autopsji – ukończyłem w liceum klasę matematyczno-informatyczną, w której większość moich znajomych miała podobny stosunek do humanistów jak pan Marek. Z moimi wynikami z matury z matematyki (nie była jeszcze obowiązkowa) dostałbym się na każdą politechnikę w kraju, ale wiedziałem, że po prostu nie pasjonują mnie nauki ścisłe, i dlatego wybrałem stosunki międzynarodowe. Szkoda, że pozbawia pan własną córkę możliwości decydowania o tym, co dla niej samej będzie najlepsze. Student
Daniel Salwarowicz, czyta „FiM” nawet na lodowcu Svartisen, największym w północnej Europie.
Pani pozna Pana: Wdowa w wieku 67 lat, miła, ciepła, serdeczna i pełna humoru, bez zobowiązań, pozna wysokiego, kulturalnego Pana z Warszawy lub okolic. (1/a/35) Elegancka Pani po 60, 164/70, zodiakalny Rak, wolna i niezależna finansowo, o miłej aparycji, o wszechstronnych zainteresowaniach, kochająca życie z pasją, naturę i podróże, pozna wolnego Pana, bez nałogów, realnego partnera na dobre i złe. Radom (2/a/35)
Niezależna, sympatyczna wdowa około 60 zaprzyjaźni się z wolnym, kulturalnym Panem w stosownym wieku. Woj. lubuskie (3/a/35) 72-letnia niezależna wdowa, 163/70, ze średnim wykształceniem, domatorka, optymistka, lubiąca dobrą książkę, film, muzykę i spacery, pozna kulturalnego Pana o wielu zainteresowaniach, bez nałogów, w stosownym wieku, na wspólną jesień życia. Kutno (4/a/35) 72-letnia ateistka, w separacji, pozna inteligentnego, kulturalnego i odpowiedzialnego Pana, dającego poczucie bezpieczeństwa. Warszawa (5/a/35) Pan pozna Panią: Przystojny, ciemny szatyn, niepalący, dobrze zbudowany, lubiący zwierzęta, przyrodę i sport, interesujący się motoryzacją, pozna Panią w każdym
D
o napisania moich rozważań skłonił mnie artykuł „Wstydźcie się »nie wstydzić«” („FiM” 31/2011). Na hasło „Nie wstydźcie się Jezusa” propagowane przez Kościół odpowiadam od razu, że Jezusa się nie wstydzę, i to z kilku powodów, które wymienię: 1. Był Żydem, a w dodatku obywatelem Izraela okupowanego wówczas przez Rzym, więc trudno, abym ja, obywatel RP, miał się go wstydzić. Czy na przykład Holendrzy powinni wstydzić się za rządzącego kiedyś Hiszpanią gen. Franco albo Duńczycy za Hitlera?
zapewne nie ominęłyby delikwenta. A gdyby powrócił – tak jak wspomniany wcześniej święty – i dokonał dodatkowo zniszczenia ołtarza, to – o ile bractwo moherowe nie zlinczowałoby gościa – mógłby liczyć na kilkuletnie utrzymanie na koszt RP. Sumując, powtórzę jeszcze raz: Jezusa się nie wstydzę, bo nie mam za co, natomiast narzędzie kaźni, jakim jest krzyż, raczej nie przyozdobi mojego pokoju, tak jak gilotyna będąca symbolem rewolucji francuskiej nie zdobi mieszkań obywateli tego państwa. Być może Jezusa wstydzą się jego wyznawcy, bo nie mogą pogodzić
Kto ma się wstydzić 2. Nie był członkiem mojej rodziny. 3. Przez niemal tysiąc lat na terenie kraju, w którym mieszkam, był postacią całkowicie nieznaną, więc żadnego czynu, za który można by się wstydzić, nie mógł tu dokonać. 4. Jest postacią niemal mityczną, której wizerunek i dokonania ukształtowano wiele lat później na potrzeby budującej się nowej potęgi, czyli Kościoła. Owszem, wstydzić powinni się ci, którzy namawiają do „niewstydzenia się” za czyny, których pod przykrywką wdrażania religii chrześcijańskiej dokonali krzyżowcy na terenach uważanych za pogańskie. Jako obywatel, którego korzenie znajdują się w Gnieźnie, najczęściej słyszałem o św. Wojciechu i jego śmierci. Z punktu widzenia obywatela XXI wieku był on postacią pozbawioną jakiejkolwiek kultury, a w świetle obecnego prawa był wręcz chuliganem. Wyobraźmy sobie w dzisiejszych czasach człowieka wkraczającego do kościoła w czasie mszy i głośno nawołującego do zmiany przekonań. Pewnie szybko odprowadzono by go na najbliższy komisariat policji, gdzie spisano by protokół, a następnie sądzono za godzenie w wartości chrześcijańskie. Wyrok w zawieszeniu i jakaś kara finansowa
wieku, nieszukającą przygód, wyrozumiałą, o dobrym sercu. (1/b/35) Kawaler, 46/178/76, szatyn z niebieskimi oczami, zodiakalny Rak, przebywający w ZK do 2012 roku, pozna Panią w wieku 35–50 lat, która go pokocha i stworzy z nim prawdziwy dom. (2/b/35) Mężczyzna, 45/186/98, obecnie przebywający w ZK, szuka swojej drugiej połowy, aby zacząć nowe życie – z szacunkiem, miłością i szczerością, na dobre i złe. (3/b/35) Wdowiec w wieku 70 lat, samotny ateista, zaprzyjaźni się z inteligentną, wykształconą mieszkanką Krakowa o podobnych poglądach. (4/b/35) Inne: Rencistka z Krakowa, 57 lat, prosi wszystkich racjonalistów i humanistów oraz Czytelników „Faktów i Mitów” o kontakt. (1/c/35)
swojej wiary z antysemityzmem, choć na zewnątrz udają, że wszystko jest w porządku. Co za hipokryzja... Niejako przy okazji przypomina się przedwojenny dowcip. W przedziale jedzie młody wikary i Żyd. W pewnym momencie Żyd zwraca się do wikarego z pytaniem, kim mógłby być, gdyby się więcej modlił. Na to wikary odpowiada, że proboszczem. Żyd ponownie drąży temat: „A co by było, gdybyś się jeszcze bardziej modlił?”. Pada odpowiedź, że biskupem. Po kolejnych pytaniach dochodzą do godności papieża. Wówczas Żyd pyta: „A gdybyś się modlił jeszcze więcej, czy mógłbyś zostać Bogiem?”. Wówczas wikary bardzo wzburzony odpowiada, że to niemożliwe i że takie pytanie nie powinno paść. Na to Żyd stwierdza: „A jednemu z naszych się udało”. Daniel Jewasiński
Jak zamieścić bezpłatne ogłoszenie? 1. Do listu z własnym anonsem (krótki i czytelny) należy dołączyć znaczek pocztowy (luzem) za 1,55 zł i wysłać na nasz adres z dopiskiem „Anons”. Jak odpowiedzieć na ogłoszenie? 1. Wybierz ofertę(y), na którą(e) chcesz odpowiedzieć. 2. Napisz czytelny list z odpowiedzią i podaj swój adres (lub e-mail). 3. List włóż do koperty, zaklej ją, a w miejscu na znaczek wpisz numer oferty, na którą odpowiadasz. 4. Kopertę tę wraz ze znaczkiem za 1,55 zł (liczba znaczków musi odpowiadać liczbie odpowiedzi) włóż do większej koperty i wyślij na nasz adres. Oferty bez załączonych znaczków (luzem) nie będą przekazywane adresatom.
Nr 35 (600) 2–8 IX 2011 r.
LISTY Szansa dla NAS Pojawiła się pierwsza szansa na znalezienie się w Sejmie większej grupy antyklerykałów. I to nie żadnych apartczyków i oportunistów jak Napieralski, ale osób, które zatroszczą się o to, aby Kościół znalazł się tam, gdzie powinien, czyli poza polityką i przestrzenią publiczną. Ruch Palikota w sondażach ulicznych i internetowych zyskuje do 10 procent poparcia. Pokazuje to też, jak bardzo mediom i innym ugrupowaniom jest nie na rękę ta partia w Sejmie. W sondażach ośrodków badania opinii publicznej ten sam Ruch Palikota osiąga około 2 procent lub nie jest brany pod uwagę. Dziwne? Cud? Raczej chęć wywołania u wyborców dedukcji: oni nie mają szans, więc jednak zagłosuję na... Nie dajmy się oszukać. Liczba ankietowanych w badaniu ośrodków badawczych to zazwyczaj tysiąc osób, zaś w sondach ulicznych wypowiedziało się już 33 tysiące ludzi i badania trwają dalej. Szczegółowe dane na stronie: wybory. xaa. pl. Mamy szansę jeszcze polepszyć ten wynik. Wszyscy widzą, że Palikot idzie pod prąd. Przyjął pod swoje skrzydła Roberta Biedronia i Wandę Nowicką. Mimo że w czołowych mediach panuje „embargo” na nazwę RACJA PL, to Ruch Palikota nie boi się i jednoczy z prawdziwymi antyklerykałami. Może to przez to panuje taki strach, że dostaniemy się (tak, my! – bo to wreszcie przedstawiciele nas wszystkich!) do Sejmu. Na koniec chciałbym pogratulować Romanowi Kotlińskiemu pozycji lidera na liście Ruchu w Łodzi. To wielka szansa dla antyklerykałów na wejście do wielkiej polityki. Tomasz Wala, Opalenica
Pan Prezydent Miasta Słupska Maciej Kobyliński Tygodnik „Fakty i Mity” doniósł, że zamierzacie postawić krzyż papieski za 200 tys. złotych. Jako pionier Słupska pytam, czy to ma być „Krzyż na drogę” dla Karola Wojtyły, który jako cudotwórca odmienił oblicza tej ziemi i przemienił klasę robotniczą w dziadów i żebraków, czy też krzyż za zasługi? Ale jakie? Żadnych zasług ze strony JPII, zwłaszcza dla Słupska, nie znam. Nawet gdy został świętym, nie ostrzegł swoich bałwochwalców przed tragedią smoleńską. Panie Prezydencie! Jest Pan najlepszym ojcem miasta po tow. Janie Stępniu. Obszczekiwany przez kundelków z PiS-u i PO doskonale Pan sobie radzi. Te 200 tysięcy – zamiast przeznaczać na czyn bałwochwalczy – proponuję wydatkować na ofiary debilnej „terapii szokowej” Leszka Balcerowicza – niszczyciela Polski. Na byłych robotników
nieistniejących już fabryk i przedsiębiorstw państwowych. Na tych, którzy każdego dnia w długich kolejkach stoją na ulicy Niedziałkowskiego po talerz zupy lub kromkę chleba. Tym, którzy szukają resztek żywności na śmietnikach. Kiedy patrzę na tych nieszczęśników, przypominają mi się moje lata młodzieńcze. Lata międzywojenne. Wówczas też miliony ludzi nie miały pracy. Tysiące biedaków umierało z głodu.
Jeśli Bóg istnieje, niech broni nas przed głodem, wojną i kapitalizmem oraz przed kaczyzmem. O.O.
SZKIEŁKO I OKO udowodnił. Pokazał, że w tym kraju można zrobić karierę polityczną, nie mając poparcia tzw. „autorytetów” w postaci Michnika, Żakowskiego, Paradowskiej czy innych Lisów. Udowodnił, że nawet zwykły rolnik z PGR może do czegoś dojść. Mam ogromną nadzieję, że prokuratura dokładnie zbada okoliczności „samobójstwa” Leppera, gdyż zaliczam się do grona osób, które w to nie wierzą. Media lansowały tezę, że Lepper jest przegrany.
Człowiek, który walczy, nie jest przegrany, a Lepper miał o co walczyć, między innymi o życie syna – a taki człowiek się nie wiesza. Czytelnik
PO wyborach… Jeden raz udało mi się usłyszeć w TV ministra Rostowskiego, który pochwalił się, że ma przygotowaną dokumentację, aby wprowadzić po wyborach podatek KATASTRALNY i AKCYZĘ na węgiel. Było to jeden raz, a potem te pomysły zostały skutecznie wyciszone. Do wprowadzenia tych podatków przymierzał się już kiedyś Balcerowicz, ale wtedy nie było woli politycznej. Obecnie, po wyborach, PO pod pretekstem kryzysu wprowadzi je. Podatek katastralny to jest 1 procent od wartości mieszkania, działki, domu i wszelkich nieruchomości. Oczywiście my, podatnicy, będziemy musieli zapłacić też za rzeczoznawców, bo ktoś te „nasze dobra” musi wycenić do celów podatkowych. I tak za mieszkania w blokach o wartości 180 tys. zł zapłacimy podatek katastralny 150 zł miesięcznie, za c.o. – po wprowadzeniu akcyzy na węgiel – też około 150 zł. Wrosną ceny energii elektrycznej i gazu oraz koszty stałe utrzymania mieszkania lub domku. Zaznaczam, że w moim regionie cena węgla we wszystkich gatunkach od kwietnia do sierpnia wzrosła około 100 zł za tonę. Powyższe podatki nie dotkną kleru rzymskokatolickiego, gdyż z mocy ustawy interesy Pana Boga w Polsce zostaną nieopodatkowane. Życzę rodakom mądrego wyboru. Za zły – będziemy płacić wszyscy przez wiele lat. Edward Kowalski, Gniezno
Lepper się nie zabił Wiem, że temat jest już trochę nieaktualny, ale chciałabym się odnieść do śmierci Leppera. Nigdy nie uważałam go za „męża stanu”, lecz uważam, że ten człowiek coś
Strach się bać Kiedy oglądam programy Telewizji Polskiej, jestem załamany. Obawiam się wyników jesiennych wyborów. PiS ma poparcie Krk i lepszą tubę propagandową (Radio Maryja, Telewizja Trwam). Sukienkowym zależy na wygranej PiS – owiną sobie tę mierną partię wokół swoich pazernych łap. Nie żal mi PO – żal mi ukochanej ojczyzny. Sukienkowi zapłacą naiwnym burmistrzom, wojewodom i innym sprzedawczykom za otrzymane dobra. Czarna mafia czeka na wygrane wybory PiS-u. Dopiero rozpoczną dojenie ojczyzny. Spójrzmy na listę kandydatów do Sejmu RP. Same oszołomy: Kamiński, tancerka Fotyga, agent Tomek i wielu, wielu innych. O słusznych wdowach i wdowcach nie wspomnę. Jacy to są specjaliści do zasiadania w Sejmie RP?! Prawdopodobnie od mgły i helu. Od takich fachowców broń nas, Boże. Emeryt
Zielarki czarownice Z „Tygodnika Śląskiego” dowiedziałem się ostatnio, dlaczego tzw. „czarownice” na masową skalę były mordowane przez Kościół rzymskokatolicki. Nieszczęsne kobiety zielarki ośmieliły się wejść w obszar, który Kościół zarezerwował tylko dla siebie – uzdrawianie ziołami, dawanie nadziei, a nierzadko – zdrowia. Tej niecnej konkurencji pozbywali się „świętobliwi” duchowni, posługując się swoimi szwadronami śmierci, tzw. Świętą Inkwizycją. Tysiące niewinnych kobiet za karę, że zbierały zioła i leczyły nimi ludzi, skazywano na długotrwałe
okrutne tortury, a potem na śmierć w niewyobrażalnych mękach na stosie. Oto zażartość. Władysław Salik
Anioły stróże Pielgrzymkę do Częstochowy osłania policja. Tak 6 sierpnia 2011 roku podało w porannych wiadomościach Polskie Radio Program I. Cytuję z pamięci: „Z Warszawy wyrusza 300 pielgrzymka do Częstochowy. Na ulicach miasta maszerującą kolumnę osłania z przodu jeden samochód policyjny, a z tyłu drugi”. Policja utrzymywana jest, jak wiadomo, z budżetu państwa. Jeśli ktoś ma taką religijną zachciankę, to niech sobie pielgrzymuje, ile tylko chce, ale dlaczego ma mu usługiwać państwo?! Od czasu do czasu słyszymy w przekazach, że policja nie ma pieniędzy na benzynę i ogranicza patrole samochodowe, że brakuje na komputery, na środki czystości itp. Ale nie na benzynę dla pielgrzymki, choć nie mało trzeba skopcić paliwa, jadąc krajową „jedynką”. Do tego dochodzi oderwanie funkcjonariuszy od zadań służbowych, do których zostali powołani. Czy nie wystarcza to, że pielgrzymkę – ponieważ jest uduchowiona – ma w opiece Anioł Stróż? Wszak to do niego ślą modły pątnicy. A on to robi za darmo. Marian Skrzypek, Rzeszów
Bóg nie pomógł Moi rodzice wierzyli w Boga i Kościół. Po pierwszej wojnie światowej na apel księży o rozmnażaniu się i zapewnieniu, że „kogo Bóg stworzył, tego głodem nie umorzy”, wzięli się „do roboty”. Do 1928 r. dorobili się pięciu synów i pięciu córek. Dwie z nich zmarły z głodu po kilku miesiącach od urodzenia. Mamie zabrakło pokarmu, a na mleko nie było pieniędzy. Bóg nie pomógł. Mama zmarła na gruźlicę w 1930 r., a ojciec nigdy nie miał stałej pracy. Każdego dnia błagaliśmy Boga o chleb powszedni. Bez skutku. Dopiero, paradoksalnie, w czasie okupacji hitlerowskiej mieliśmy stałą pracę. W 1945 r. nie Bóg, ale nowy ustrój stworzył nam warunki do godnego życia. Każdy miał stałą pracę, opiekę lekarską, mieszkanie i wszelkie dobra socjalne. Ta sytuacja nie podobała się m.in. klerowi. Od 1946 r. chodziłem na wybory. Zawsze głosowałem na lewicę. Wielu jej przywódców zdradziło nas. Mają na kolanach odciski od klękania przed klerem. W jesiennych wyborach głosuję na partię pana Palikota. Były katolik
Oczywisty wybór! Ponieważ tzw. mainstreamowe media i sondaże wyborcze uznają RPP za margines niewart uwagi
19
i w wyborach niewart więcej niż błąd wyborczy, mam propozycję dla wszystkich, którym leży na sercu dobro kraju, a w szczególności uwolnienie Polski od watykańskiej okupacji. Zróbcie tak jak ja. W dzień wyborów wybierzcie się do Łodzi, aby tam oddać swój głos na człowieka, który naprawdę reprezentuje wasze poglądy, i jeśli będzie już w Sejmie, na pewno podejmie ważne dla nas sprawy. W ten sposób wprowadzimy do parlamentu człowieka (Jonasza), któremu nikt nie będzie w stanie zamknąć ust, i wreszcie tematy podejmowane na łamach „FiM” ujrzą, że tak powiem, światło dzienne. Dariusz Kowalski Szanowny Panie! Dziękujemy za pomysł. Wiąże się to jednak z obowiązkiem dopełnienia pewnych kwestii przez wyborcę. Osoby, które są zameldowane na pobyt stały lub są dopisane do spisu wyborców w miejscu faktycznego zamieszkania poza okręgiem wyborczym Łódź (obejmuje on miasto Łódź i powiaty brzeziński i łódzki wschodni), a chcą głosować na Jonasza, powinny najpóźniej w piątek 7 października 2011 r. pobrać z właściwego urzędu gminy zaświadczenie o prawie do głosowania. Aby przyśpieszyć rozpatrzenie naszej prośby, warto telefonicznie, faksem lub e-mailem uprzedzić o tym urzędników. Przed wyjazdem na wybory do okręgu Łódź należy sprawdzić, czy zabraliśmy wspomniane zaświadczenie oraz dokument ze zdjęciem, które poświadczą naszą tożsamość (paszport, prawo jazdy, dowód osobisty). Tak wyposażeni możemy udać się do dowolnego lokalu wyborczego w łódzkim okręgu wyborczym. Redakcja
Obczyzna „Polszczyzna” Mądrze gada, czy też plecie, ma swój język Polak przecie! Tośmy już Rejowi dłużni, że od gęsi nas odróżnił. Rzeczypospolitej siła w jej języku również tkwiła... Dziś kruszeje ta potęga, dziś z angielska Polak gęga... Pierwszy przykład tezy tej: zamiast dobrze jest okej! Dalej iść śladami tymi, to nie twarz dziś masz, a imidż... Co jest w stanie nas roztkliwić? Nie życiorys czyjś, lecz siwi! No, przykładów dosyć, zatem trzeba skończyć postulatem, bo gdy język rani uszy, to jest o co kopie kruszyć! Więc współcześni poloniści walczcie o to, niech się ziści: Żeby wbrew tendencjom modnym polski znów był siebie godny! Pazurami! Wet za wet! Bo do d... będzie wnet... Postscriptum Angielskiemu nie ubędzie, kiedy polski polskim będzie... Maria
20
Nr 35 (600) 2–8 IX 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
Jak fabrykuje się świętych „Wybrała Boga ponad wszystko” („Nasz Dziennik”), „Nie porzuciła swej wiary” (ekai. pl), „Odmówiła przejścia na judaizm. Zapłaciła za to życiem” („Fronda”) albo już wprost „Zdejmuj krzyż albo giń!” (forum Stanisława Michalkiewicza). Pod takimi tytułami raczono w Polsce wiernych historią Rosjanki Aliny Milan (na zdjęciu), która w marcu zmarła w Izraelu. Świętą robił z niej już oficjalnie w Radiu Maryja ks. prof. Waldemar Chrostowski, choć to święta tylko sojusznicza, bo prawosławna. Jest tylko jeden problem – to wszystko kłamstwa. Piękna dziewczyna kończąca studia prawnicze na elitarnym Uniwersytecie Moskiewskim im. Łomonosowa umiera na pasożytnicze zakażenie wątroby. Można ją uratować w Izraelu, ale Żydzi stawiają warunek: życie w zamian za wyparcie się Chrystusa. Dają jej menorę i mówią: „Całuj albo umieraj. My tu chrześcijan nie potrzebujemy”. Dziewczyna wybiera śmierć. Umiera 14 marca. Kurtyna. Oklaski. Tak, w dużym skrócie, chce to widzieć prasa katolicka. Historia jest tak nieprawdopodobna, że od razu wygląda na propagandę religijną z dyskretną domieszką antysemityzmu. Ksiądz Waldemar Chrostowski (były współprzewodniczący Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów, oskarżany o antysemityzm – ewenement na skalę światową) nie tracił zresztą czasu,
by pokazać, że taka sojusznicza święta od razu stała się przydatna dla polskich biskupów: „I wreszcie to wydarzenie mówi nam coś o państwie Izrael i sytuacji, jaka tam panuje. Gdy mówimy o chrześcijańskich korzeniach i chrześcijańskiej tożsamości
światowej sławy lekarz dr Walery Szumakow jeszcze w latach 70.! Rok temu w moskiewskim Centrum Badawczym Szumakowa przeszczepiono trzymiesięcznemu niemowlęciu fragment wątroby ojca. Dziewczyna była tak samo skazana na
Polskie media katolickie wykreowały właśnie nową świętą – dobrą chrześcijankę, którą o śmierć przyprawili rzekomo źli Żydzi. Dorobiono kobiecie wzruszającą historię, tyle że fałszywą. Europy, także w kontekście Polski budzi to sprzeciwy, często nawet otwartą wrogość i staje się przyczyną kpin, szyderstwa, ironii. A państwo Izrael ma wyraźny profil religijny – judaistyczny, i ci sami, którzy lekceważą chrześcijaństwo, nie posuną się do analogicznej kpiny w przypadku państwa Izrael i judaizmu. To też jest bardzo znaczące”. Wszystkie polskie wersje tej historii podały, że w Rosji nie przeprowadza się przeszczepów wątroby. Już ta pierwsza informacja wydaje się podejrzana. Rosjanie przez dziesiątki lat wysyłali ludzi w kosmos, byli gotowi do wojny atomowej – i miałoby się okazać, że w kraju liczącym 143 miliony mieszkańców nie ma ani jednego zespołu transplantacji wątroby? To ciekawe, bo w znacznie mniejszej Polsce jest ich pięć. Minuta w internecie wystarczy, by się dowiedzieć, że w ZSRR wątroby przeszczepiał m.in.
szpital w Izraelu jak Lech Wałęsa na by-passy w USA. Po prostu każdy ma prawo szukać dla siebie najlepszej opieki lekarskiej. Niedawno – dzięki wstawiennictwu kardynała Dziwisza – do lepszego szpitala został przeniesiony Jan Rokita. Jeśli wolała się leczyć w innym kraju, a nie w Moskwie (gdzie mieszkała, więc miała szpital na miejscu), to już jej sprawa. Dalej, jeśli sprawdzić fakty, jest już tylko gorzej. Nawet „Fronda” pisze, że obywatelstwo Izraela otrzymują wyłącznie żydzi lub ateiści (zostawmy na chwilę, na ile to prawda). Oznacza to, że tytuł: „Odmówiła przejścia na judaizm. Zapłaciła za to życiem” jest kłamstwem nawet w świetle owego artykułu! Ale to nadal dopiero początek. Po śmierci dziewczyny gazety w Rosji zaczęły z niej robić świętą, powołując się na pierwszy artykuł z 21 marca na stronie
pravda.ru (internetowa wersja gazety, która do 1991 roku była oficjalną tubą radzieckiego komunizmu). Vladislav Vladimirov z „Prawdy” oparł się na dwóch źródłach – popie Aleksandrze Naruszewie, który rozmawiał z nią przed wylotem do Izraela, i wpisie blogera Nikity Mendkowicza. Nie dał ani linijki rzecznikowi szpitala. Tego było już za dużo dla rosyjsko-izraelskiego portalu newsru.co.il, który przeprowadził własne dochodzenie. Oto fakty. 3 lata temu u studentki prawa Aliny Milan stwierdzono zapalenie wątroby. Leczyła się w moskiewskim Instytucie Sklifosowskiego, lecz jej stan stopniowo się pogarszał. Dziewczyna robiła się żółta. 25 października przeszła operację wycięcia fragmentu organu, ale okazało się, że było znacznie gorzej, niż podejrzewano. Miała zaawansowaną alweokokozę wątroby (bąblowica) – śmiertelną chorobę wywoływaną przez najbardziej złośliwy gatunek tasiemca Echinococcus multilocularis. Lekarze bezradnie rozłożyli ręce. Rodzina szukała ratunku poza Rosją i w październiku The Tel-Aviv Sourasky Medical Center odpowiedział, że może ją przyjąć. Dziewczyna umierała, rytm serca był nieregularny – lekarze powiedzieli matce, że zostały jej najwyżej dwa tygodnie. 11 listopada przyjechały do Tel Awiwu. Dziewczyna niezwłocznie przeszła trzy zabiegi
ratujące jej życie. Niestety, 26 listopada zachorowała na sepsę. Od tego czasu leżała pod respiratorem na oddziale intensywnej terapii. Rzeczniczka szpitala Aviva Shemer powiedziała newsru.co.il: „Pacjentka nie miała zabiegów chirurgicznych ani przeszczepu wątroby, ponieważ nie dało się tego zoperować. Gdyby sytuacja wymagała operacji chirurgicznej, zostałaby ona przeprowadzona niezależnie od jej stanu finansowego. Kobieta przybyła do nas w bardzo złym stanie. Przez trzy miesiące lekarze walczyli z pasożytami, jednak bez powodzenia. Powtarzam – w jej sytuacji transplantacja była niemożliwa. Bezpośrednią przyczyną śmierci były pasożyty. Przybyła do nas z zainfekowaną wątrobą, jednak nie wiemy, kiedy jej ciało zostało zaatakowane przez pasożyty. Tak więc informacje jakoby nie przeprowadzono operacji z powodu braku ubezpieczenia zdrowotnego nie są prawdą”. To wszystko wyjaśnia, nie gwałcąc przy tym zdrowego rozsądku. Dziewczyna miała zniszczoną wątrobę, rozsiane po ciele tasiemce, a do tego doszła jeszcze sepsa. W takiej sytuacji medycyna jest bezradna – tu mógł pomóc tylko drugi cud błogosławionego Jana Pawła II, którego niestety zabrakło. Szukała ratunku poza Rosją, mając – dzięki zorganizowanej zbiórce pieniędzy – środki na miesiąc leczenia. Moskiewscy lekarze dawali jej tydzień, góra dwa, izraelscy wydłużyli agonię do trzech miesięcy. W tej tragicznej historii sprawa obywatelstwa izraelskiego (albo raczej prawa pobytu – certyfikatu „oleh”) pojawiła się na poboczu, ponieważ babcia dziewczyny, mieszkająca w Izraelu, chciała je załatwić w trybie ekspresowym – poprzez rosyjskojęzyczną posłankę do Knesetu. Wszystkie wersje tej historii (według „Frondy” Alina zmarła w… Moskwie) potwierdzają jednak, że Rosjanka nie wypełniła nawet dokumentacji, bo ubzdurała sobie, że byłoby to wyrzeczenie się wiary. Trudno jednak, by Izrael przyznawał prawo pobytu komuś, kto o to nawet nie wystąpił. Zdziwienie może natomiast budzić fakt, dlaczego... nie chciała napisać w odpowiedniej rubryce, że jest chrześcijanką. Odmowa przyznania statusu imigranta w ogóle nie była przesądzona, ponieważ Alina była córką Żyda, a ustawa z 1970 roku odmawia go jedynie „osobom, które były Żydami i dobrowolnie zmieniły wyznanie”. I ten przepis jest dość ograniczony, ponieważ nie obejmuje osób zmuszonych do zmiany wyznania, wychowanych w dzieciństwie poza judaizmem ani żydów mesjanistycznych. Alina w ogóle pod niego nie podpadała, bo nie mogła porzucić judaizmu – nigdy go nie wyznawała. I tak z kobiety, która nie chciała napisać, że jest chrześcijanką, zrobiono „męczennicę za wiarę”. Zaiste, arcydzieło współpracy między „Prawdą” a Radiem Maryja. MACIEJ PSYK
Nr 35 (600) 2–8 IX 2011 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Paradoksy wszechmocy (2) Jeśli chodzi o połączenie atrybutu wszechmocy z wszechwiedzą, ponownie natrafiamy na absurd, który z przyjemnością objaśnię: Jeśli bowiem Bóg jest wszechwiedzący, to z góry wie, że zamierza, korzystając ze swej wszechmocy, w jakimś momencie zmienić bieg zdarzeń. To zaś oznacza, że nie może już zmienić zdania i powstrzymać się od działania, co z kolei przeczy jego wszechmocy. Ależ on może zmienić zdanie – wykrzyknie ten i ów. Skoro tak, to nie jest wszechwiedzący, bo gdy miał wcześniej ułożony plan, nie wiedział, że zdanie to zmieni. Ależ wiedział – zakrzyknie znów ten i ów. W takim razie... wracamy do punktu wyjścia, czyli do Boga jako niewolnika własnego planu. Wobec powyższego zachęcam pana B.P. do sięgnięcia po szerszą lekturę z tematu, chociażby z zakresu logiki klasycznej czy modalnej. Ograniczanie się do studiowania wyłącznie Biblii musi posiać w umyśle badacza nasiona, z których wykiełkować może tylko fundamentalne, ontologiczne zacietrzewienie na silnym podłożu myślenia życzeniowego. Powyższy fragment jest dalszą częścią polemicznego listu, cytowanego w poprzednim numerze „FiM”. Zawiera jeden solidny zarzut merytoryczny, a zakończony jest kilkoma – teoretycznie nieistotnymi – złośliwościami. Przedstawiony zarzut (tak jak i poprzedni, rozważany tydzień temu) obiera sobie za cel krytyki naiwną wersję teizmu chrześcijańskiego, a mam podstawy sądzić, że jest to jedyna wersja znana wielu krytykom chrześcijaństwa. Na zadane pytanie („czy Bóg może zmieniać swoje decyzje?”) dam prostą odpowiedź, której konsekwentnie będę się trzymał: Bóg jest niezmienny, co nie przeczy Jego wszechmocy, czego postaram się dowieść poniżej. Wymaga to wstępnego uściślenia kilku kwestii. Kluczowym zagadnieniem jest to, jak rozumieć niezmienność Boga. Jedną z odpowiedzi na to pytanie dał na przełomie IV i V w n.e. Augustyn z Hippony w swych „Wyznaniach” w księdze XI. Rozważał on tam to, co Bóg robił, zanim stworzył świat. Otóż nic nie robił, ponieważ zanim stworzył świat, nie było żadnego „zanim”. Bóg stworzył zarówno przestrzeń, jak i czas wraz ze światem, a zarazem sam pozostaje poza porządkiem czasu i przestrzeni. Tak więc wieczność Boga nie oznacza nieskończenie długiego trwania w czasie, lecz bycie poza czasem. Dlatego też wszelkie określenia dotyczące Boga – posługujące się zwrotami typu „zanim”, „później” i innymi dotyczącymi czasu – są jedynie metaforami. „Wszystko to w niewielkim stopniu przypomina większość popularnych wizerunków Boga, w których jest On (…) zazwyczaj bardzo zajęty, ponieważ wysłuchuje modłów, decyduje, na które odpowiedzieć, a w miarę pojawiania się nowych faktów zmienia kolejne decyzje, czy wreszcie angażuje się
w długie kłótnie ze swymi patriarchami i prorokami (…). Wszystkie stwierdzenia na temat Boga, które przypisują Mu zdolność działania lub zmiany, czy występują w Biblii czy nie, są stwierdzeniami metaforycznymi. Zmieniają się tylko byty skończone, a nie Bóg, którego żadna zmiana nie dotyczy” [1]. Nasz język odzwierciedla nasze postrzeganie świata jako rzeczywistości czasoprzestrzennej. Bóg jest poza czasem i przestrzenią. Dlatego, mówiąc o Bogu, człowiek może posługiwać się tylko metaforami i analogiami. Zakładając, że Biblia jest słowem Bożym, można powiedzieć, że chociaż nie oddaje ona tego, jaki Bóg jest sam w sobie, to daje jednak najlepsze jego rozumienie, jakie człowiek jest w stanie osiągnąć – jest jakby przekazem Ojca dostosowanym do poziomu dzieci. Podana wyżej charakterystyka wieczności Boga ma ważkie konsekwencje dla rozumienia elementów kultu chrześcijańskiego. Otóż okazuje się, że modlitwa nie jest aktem przekonywania wahającego się Boga. Bóg „od zawsze” wiedział, że ktoś kiedyś się pomodli, wiedział, o co się pomodli, i wiedział, czy sam da na modlitwę odpowiedź pozytywną czy negatywną. Pismo powiada: „A modląc się, nie bądźcie wielomówni jak poganie; albowiem oni sądzą, że dla swej wielomówności będą wysłuchani. Nie bądźcie do nich podobni, gdyż wie Bóg, Ojciec wasz, czego potrzebujecie, przedtem, zanim go poprosicie” (Mt 6. 7–8). Jak widać, przywołanie przykładu pogan sugeruje krytykę antropomorficznych wyobrażeń o Bogu. Wieczność Boga – rozumiana jako bezczasowość – oznacza też, że cała historia, która dla nas ma wymiar czasowego trwania, dla Niego w zasadzie nie istnieje, bądź – mówiąc inaczej – wszystko, co dla nas istnieje po kolei, dla Boga istnieje
równocześnie. Ta suwerenność wobec czasu świata doczesnego sugerowana była na długo przed scholastyką: „(…) u Pana jeden dzień jest jak tysiąc lat” (2 P 3. 8); „Albowiem tysiąc lat w oczach twoich jest jak dzień wczorajszy” (Ps 90. 4). Bezczasowość wyklucza wyobrażenie, wedle którego Bóg najpierw przeprowadza namysł, później decyduje, a w końcu działa. Jego wszechwiedza oznacza, że nie musi być żadnego namysłu, gdyż On od razu wie wszystko. Tak jak nie musi rozważać decyzji, tak też decyzja nie poprzedza jej wykonania, lecz są one równoczesne. „Kiedy mówimy, że Bóg stwarza świat, nie
jest niewolnikiem własnej niezmienności (nie może zmienić decyzji, nawet gdyby bardzo chciał). Z powyższego wynika, że Bóg niczego takiego nie może chcieć. Nawet jeśli oddać pole polemiście i potraktować Boga jako byt czasowo zmienny, to jego krytyka byłaby nietrafna z uwagi na mylne pojmowanie wolności. Otóż wolność nie polega na „permanentnej rewolucji”, kulcie niekonsekwencji. Oto przykład: podejmuję decyzję, kierując się pewnymi wartościami czy celami. Dajmy na to, że chcę dokonać wyboru jak najtańszego samochodu. I kupuję najtańszy. Pojmowanie wolności, jaką zakłada
Święty Augustyn z Hippony
nadajemy temu słowu sensu, wedle którego Bóg najpierw wymyśla świat, a potem tworzy go po kawałku, wprowadzając tu i tam poprawki, jeśli konkretny wynik okazuje się niezgodny z planem. Cały świat, od początku do końca, wyłonił się z Boga w jednym aczasowym akcie” [2]. Zatem pytanie o to, czy Bóg zmienia swoje plany, opiera się na błędzie kategorialnym, który polega na rozpatrywaniu Jego bytu w kategoriach czasoprzestrzennych. Innymi słowy: pytanie to jest źle postawione, bezsensowne. Słuszne byłoby tylko o tyle, jeśliby przyjąć naiwne wyobrażenia Boga, co być może jest i wygodne (krytyka staje się wtedy łatwiejsza), lecz nie do końca uczciwe. Jednak „ten i ów” odpowie: no dobrze, zatem Bóg jest niezmienny, ale wciąż
się w przedstawionym zarzucie, sugeruje, że powinienem postąpić na przekór wybranym wartościom i kupić samochód droższy. No dobrze – powie ten i ów – ale jeśli wybór jest zdeterminowany na przykład przez twój charakter, to jesteś zniewolony swoim charakterem. Tak samo fakt, że Bóg – skoro jest dobry – zawsze chce wybrać dobrze, oznacza, że jest zniewolony przez to, że jest dobry... Jeśli tak pojmować zniewolenie, to przyznaję: Bóg jest zniewolony tym, że chce dobra i nie mógłby wybrać zła. Tak samo jest „zniewolony” swoją niezmiennością. Jednak zarówno dobro, jak i niezmienność należą do Jego istoty. Zazwyczaj zniewolenie oznacza przymus zewnętrzny, natomiast gdy ktoś sam wybiera, że chce poddać się jakiemuś ograniczeniu
21
(na przykład wybierać zawsze dobrze), to ten zniewalający wybór jest jego wyborem, którego dokonał, swobodnie dysponując swoją wolą. Chcę zaznaczyć, że aby dać odpowiedź na postawione mi zarzuty (dotyczą one w ogóle chrześcijańskiej wersji teizmu), odwołałem się do rozważań średniowiecznej teologii katolickiej. Podkreślam to, by pokazać dwie rzeczy. Po pierwsze, mój horyzont myślowy nie jest ograniczony murami dogmatycznej twierdzy jakiegokolwiek wyznania, bo chociaż sam jestem nastawiony krytycznie wobec katolicyzmu, korzystam z jego dorobku filozoficznego. Czynię to zwłaszcza wtedy, gdy stawiane mi zarzuty dotyczą raczej zagadnień filozoficznych niż kontrowersji natury egzegetycznej. Ponadto korzystam z dorobku intelektualnego teologii i hermeneutyki wypracowanej w ramach szeroko pojętego protestantyzmu: od Schleiermachera po Tillicha. Sięgam też do myślicieli z kręgu tradycji judaizmu, takich jak Martin Buber czy Joshua Herschel. A zatem szukam odpowiedzi, nawiązując do różnych tradycji intelektualnych, o ile znajduję w nich coś inspirującego dla zgłębiania problematyki biblistycznej. Nie jestem też „zacietrzewiony ontologicznie” tj. nie jestem fundamentalistą czy fanatykiem. Jeśli utożsamić wszelką religijność z fanatyzmem – a tak niestety czynią wojujący ateiści – to pojęcie „fanatyzmu” traci sens (który zasadza się na odróżnieniu tolerancyjnych i myślących wierzących od fanatyków), tak samo jak na przykład utożsamianie wszelkich postaci patriotyzmu z nacjonalizmem. Po drugie, pewne problemy, m.in. „absurd, który z przyjemnością wyjaśniał” mój adwersarz, zostały wyjaśnione (i odparte jako poważne zarzuty) jakieś szesnaście wieków temu (przez Augustyna). Ponawianie tych zarzutów świadczy o braku rozeznania w literaturze przedmiotu, co jest częste u wojujących ateistów [3]. Dla podniesienia poziomu dyskusji, radziłbym zatem przestudiować trochę literatury przedmiotu i przebadać rzetelnie dorobek intelektualny atakowanego chrześcijaństwa [4], a dopiero później wytaczać „niepodważalne” zarzuty. Raczej pobłażliwość – niż „ontologiczne zacietrzewienie” – budzi ta wciąż odgrzewana, a dawno nieświeża, „ontologiczna zupa”. BOLESŁAW PARMA 1. Keith Ward, „Bóg”, Poznań 2006, s. 210–211. 2. Tamże, s. 209. 3. Nie dotyczy to oczywiście ateizmu wyrafinowanego teoretycznie, który dzieje tych sporów zna i nie podnosi kwestii dawno rozstrzygniętych – świetnym przykładem takiej dyskusji na wysokim poziomie była debata radiowa w BBC z 1948 roku, odbywająca się między Bertrandem Russellem a Frederickiem Coplestonem, a także spory toczone między Alvinem Plantingą a Johnem Mackiem. 4. Polecam „Historię filozofii” Coplestona, tomy nr 2 i 3.
22
Nr 35 (600) 2–8 IX 2011 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (46)
Polsko-sszwedzka wojna o Estonię Inkorporacja Estonii przez Rzeczpospolitą doprowadziła do wojny polsko-szwedzkiej. Walki wyniszczyły zarówno ziemie estońskie, jak i łotewskie. Od samego początku swojego panowania w Inflantach Polacy i Litwini toczyli krwawą i długą wojnę o te ziemie z carem moskiewskim. Dopiero w 1582 r. wojna ta została ostatecznie przez Rzeczpospolitą wygrana. Pokój nie trwał jednak długo, bowiem już w 1600 r. w Estonii i na ziemiach łotewskich rozpoczęła się wojna polsko-szwedzka, która trwała do 1629 r. W wojny polsko-szwedzkie w Inflantach zaangażowane były nie tylko bezpośrednio walczące ze sobą strony, ale też papiestwo, cesarstwo i Francja. Konsekwencją tych walk były ogromne straty materialne i demograficzne na tamtejszych ziemiach, a także kolejny podział łotewskiego i estońskiego obszaru etnicznego. Kiedy po śmierci króla szwedzkiego Jana III Wazy, król polski Zygmunt III Waza wyruszył w sierpniu 1593 r. z Warszawy do Szwecji w towarzystwie królowej, szlachty koronnej i litewskiej oraz grupy duchowieństwa Krk, któremu przewodził nuncjusz papieski Malaspino, wydawało się, że Rzeczpospolita jest o krok od zawładnięcia Szwecją i utworzenia państwa polsko-litewsko-szwedzkiego. Te same nadzieje żywił papież Klemens VII, który dążył do powrotu protestanckiej Szwecji na łono Krk.
O
Szybko jednak nieufność Szwedów wobec Rzeczypospolitej przerodziła się w niechęć i wrogość. Powodem była nierozstrzygnięta kwestia Estonii (jej inkorporowania domagały się sejmiki polskie i litewskie), obawa Szwedów przed polską dominacją i niemożliwe do pogodzenia różnice wyznaniowe, kulturowe, językowe. Zygmunt III próbował zbrojnie dochodzić swoich dziedzicznych praw, ale – pobity w polu i wzięty do niewoli – za cenę ustępstw politycznych został wypuszczony do Polski, a następnie (w 1599 r.) zdetronizowany przez sejm szwedzki. W następnym roku Zygmunt III, który nadal używał tytułu króla szwedzkiego, ogłosił inkorporację Estonii do Rzeczypospolitej, a to oznaczało kolejną wojnę ze Szwecją, do której Estonia wówczas należała. W 1600 r. 14-tysięczna armia szwedzka wkroczyła na ziemie południowoestońskie, zajęła je i dotarła do Dźwiny. Luterańska szlachta inflancka – odsunięta przez panów polskich i litewskich od godności i stanowisk oraz niechętna Rzeczypospolitej ze względu na jej ucisk kontrreformacyjny i kościelną dziesięcinę – powitała Szwedów bardzo przychylnie, tak jak wyzwolicieli. Chłopi estońscy i łotewscy również bez wahania przechodzili
statnie grupki katolików – skłó cone i zmarginalizowane. Kate cheza 2 r a z y w m i e s i ą c u , r e l i gijne pogrzeby bez księży... To nie pieśń przyszłości, to europejska rzeczywistość A.D. 2011. W ultrakonserwatywnym tygodniku katolickim „Niedziela” ukazał się niedawno wywiad z polskim księdzem pracującym na francuskiej prowincji w regionie Poitiers. Obraz upadku Kościoła katolickiego, który przytacza, może w katolickiej Polsce podnieść na duchu niejednego antyklerykała. Dlatego podaję kilka wniosków płynących z wywiadu z księdzem Jerzym Skotnickim, które przemawiają lepiej niż niejedna statystyka. Polski proboszcz na francuskich saksach musiał najpierw przeżyć szok kulturowy. Z pozornie masowego jeszcze polskiego katolicyzmu trafił w katolicyzm wyspowy, schyłkowy. Skotnicki najpierw był we Francji duszpasterzem na... 12 parafiach jednocześnie. W pierwszej chwili sądził, że będzie się opiekował parafiami, których duszpasterze wzięli jednocześnie urlopy, ale okazało się, że były to urlopy wieczyste – po prostu nie ma już w tamtej okolicy żadnych księży. Od lat. Później przeniesiono go na teren, w którym obsługiwał „tylko” 5 parafii – w sumie około
na stronę Szwedów, kuszeni obietnicami wolności, jaką cieszyli się chłopi szwedzcy. Luteranie przekazali im także część skonfiskowanych, ogromnych majątków biskupów i zakonów. Syn hetmana litewskiego Janusza Radziwiłła w liście do ojca napisał „o dziwnych fortelach i sposobach, którymi Karol lud prosty pociąga do siebie, to jest ludzkością wielką, a obietnicą wielkich wolności” i dalej – że „śmie to udawać, jakoby (…) Pan nasz miał mieć porozumienie z papieżem, aby wszystkie ewangeliki z państw swych wytracił”. Historyk łotewski Edgars Dunsdorf stwierdził, że na początku wojny chłopi byli przychylnie nastawieni do Polaków, a w niektórych miejscach nawet aktywnie ich wspomagali, jednak w toku działań wojennych i w wyniku rabunków ich nastawienie wobec żołnierzy polskich zmieniło się w nienawiść. W niektórych miejscach chłopi
7 tysięcy mieszkańców. Tylko 300 z nich chodzi jeszcze do kościoła, i to raczej nie co tydzień. Zresztą trudno tam chodzić do kościoła co tydzień, bo msza jest tylko raz na dwa tygodnie w 4 z 5 z tych parafii. Tylko jedna, największa parafia ma jeszcze msze cotygodniowe. Tam się do kościoła regularnie
zbierali się w kilkutysięczne grupy i z lasów atakowali oddziały polskie. W 1601 r. 15-tysięczna armia polska, dowodzona przez Jana Zamojskiego, rozpoczęła wypieranie Szwedów z ziem łotewskich i estońskich. Wojnie tej kler katolicki, któremu zależało na odzyskaniu włości, nadał charakter wyznaniowy. Znalazło to swój wyraz między innymi w modłach na intencję pokonania heretyków, które nakazał w 1601 r. prymas Stanisław Karnkowski, a także w kazaniu Piotra Skargi, wygłoszonym w chwili wyjazdu króla z Wilna i wydanym drukiem. W kazaniu tym, które odbiło się nieprzyjaznym echem poza granicami Polski, kaznodzieja grzmiał: „Poznają, co to Bóg katolicki i jako swoich bronić, a bluźnierce niesprawiedliwe poniżać umie”. Zwycięstwa wojsk Rzeczypospolitej, jak pod Kiesią (Cesis) w 1600 roku, pod Kokenhauzen
W katolicyzmie zanikającym znika także katecheza. Dzieci chodzą na nią przez 4 lata 2 razy w miesiącu. Oczywiście obowiązuje surowy zakaz katechizowania w publicznych szkołach – religii naucza się przy parafiach. Bierzmowanie odbywa się raz na... 5 lat. Ale większość uczestników katechezy nie ma ochoty
ŻYCIE PO RELIGII
Postkatolicyzm co najwyżej „jeździ” w poszukiwaniu księdza do jakiejś ceremonii. A ksiądz pojawia się to tu, to tam, odwiedzając opustoszałe wiejskie kościoły. W tym regionie Europy często sprawuje się obrzędy kościelne bez udziału duchownego. Jeśli proboszcz wyjeżdża poza swoje parafie, na przykład na urlop, to pogrzeby katolickie celebrują świeccy, bo nie ma księdza, który mógłby uzupełnić wakat. Proboszcz spowiada tylko po telefonicznym umówieniu się, ale nawet wśród praktykujących katolików nie ma na spowiedź uszną zbyt wielu chętnych, bo Francuzi nie bardzo ją lubią.
w nim uczestniczyć. Dzieci kończą swoją skromną (w porównaniu z Polską) edukację religijną tzw. wyznaniem wiary, po czym... znikają z życia Kościoła. Pojawiają się na własnym ślubie, ale nie za często, bo wielu Francuzów ma za sobą ślub cywilny, cywilny związek partnerski (tzw. PACS) albo żyje w konkubinacie. Jak każda marginalna sekta francuski Kościół katolicki cierpi na ostre podziały. Katolicka prawica odprawia msze łacińskie w rycie trydenckim (tyłem do wiernych), co jest tam o wiele bardziej popularne niż w Polsce. Istnieje też nurt lewicowy katolicyzmu, mający luźny stosunek do zasad i rytuałów watykańskich,
(Kuoknese) w 1601 r., pod Białym Kamieniem (Paide) w 1604 r. czy też pod Kircholmem w 1605 r. (Salaspilis), co najwyżej powstrzymały napór przeciwnika. Świetne było zwłaszcza zwycięstwo pod Kircholmem, gdzie 3,5 tys. ciężkiej jazdy polskiej rozgromiło niemal 10tysięczną armię szwedzką. Zginęło 6 tys. Szwedów i tylko 100 żołnierzy Rzeczypospolitej. Gratulacje przesłali wówczas papież Paweł V, nuncjusz papieski Claudio Rangoni, cesarz, król angielski, sułtan turecki i szach perski. W 1617 r. Szwedzi wznowili działania wojenne i opanowali znaczną część Inflant. W latach 1625–1629 kolejne szwedzkie sukcesy (nad Dźwiną i u ujścia Wisły) przekreśliły polskie nadzieje na odzyskanie Estonii. Panowanie szwedzkie na tych ziemiach sankcjonowały rozejmy w Altmarku (1629 r.) i Sztumskiej Wsi (1635 r.). Rzeczpospolita zachowała jedynie tzw. Inflanty Polskie, nie licząc Kurlandii. Wojny polsko-szwedzkie doprowadziły do ogromnych zniszczeń i wyludnienia ziem estońskich. Powiększył je panujący nieurodzaj i głód, który prowadził do aktów kanibalizmu. W efekcie liczba ludności na ziemiach estońskich spadła znacznie poniżej stanu z początku XIII w. Były tereny całkowicie wyludnione, na których doszło nawet do zerwania ciągłości kulturowej. Ciężkie było także położenie przodków współczesnego narodu łotewskiego. Sztuczny podział Inflant po wojnach polsko-szwedzkich na dwie części stał się podłożem różnic, które jeszcze dzisiaj dzielą mieszkańców ziem łotewskich stanowiących niegdyś jedność. ARTUR CECUŁA
ale zaangażowany społecznie. Katolicyzmu przypominającego pod względem obrzędów i mentalności ten polski jest niewiele. W regionie księdza Skotnickiego dosyć ciekawa jest sytuacja religijna więźniów. W zeświecczonym kraju większość osadzonych za rozmaite przestępstwa to ludzie religijni, bardzo często muzułmanie, a wśród kapelanów więziennych jest w związku z tym trzy razy więcej imamów niż księży. Tak mniej więcej wygląda Kościół katolicki wtedy, gdy państwo nie pompuje już weń publicznych pieniędzy (we Francji jest tak od 4 pokoleń), nie wspomaga religijnej propagandy, na przykład organizowaną w szkołach katechezą, i skrupulatnie przestrzega reguł świeckości. Taki Kościół po prostu zwolna umiera. Jest kustoszem średniowiecznych zabytków oraz punktem usługowym – i to w zasadzie jego jedyne dostrzegalne role. Większa część ludności Francji ma się dobrze bez religijnych podpórek, potrafi zorganizować sprawne społeczeństwo dobrobytu i udane życie osobiste. Paradoksalnie, zeświecczeni Francuzi mają najwięcej dzieci spośród wszystkich Europejczyków. Nie z posłuszeństwa dla rozrodczych nakazów Stwórcy, ale dlatego, że sprzyja temu system społeczno-gospodarczy kraju. MAREK KRAK
Nr 35 (600) 2–8 IX 2011 r.
P
apież Grzegorz IX (1227–1241) kontynuował politykę swojego wuja, papieża Innocentego III. Zaledwie trzy dni po swojej konsekracji wysłał do cesarza Fryderyka II Hohenstaufa list z żądaniem niezwłocznego zorganizowania przyrzeczonej krucjaty. Fryderyk ogłosił, że jest gotowy do realizacji tego zadania, i zebrał armię w porcie Brindisi. Wypłynęli 8 września, a we wszystkich kościołach dudniło wówczas Te Deum. Po kilku jednak dniach przyszła do Rzymu wiadomość, że cesarz zachorował poważnie na morzu i zarządził odroczenie krucjaty. Papież wpadł wtedy we
krucjaty stał człowiek ekskomunikowany z Kościoła, a papież, dowiedziawszy się, że wyklęty ruszył na świętą wojnę bez wystarania się o zdjęcie klątwy, jedynie umocnił się w woli trwałego usunięcia go z Kościoła. Głosił przy tym, że Fryderyk nie pojechał do Jerozolimy jako rycerz Chrystusa, lecz jako zwykły pirat. Po drugie – krucjata okazała się w przeciwieństwie do poprzednich skuteczna: wyklęty cesarz odzyskał Jerozolimę. Po trzecie – uczynił to bez masakr i walki zbrojnej. Cesarz – znany z tolerancji wobec muzułmanów – potrafił w drodze pokojowych rozmów z sułtanami Egiptu wynegocjować koronę Królestwa Jerozolimskiego.
OKIEM SCEPTYKA 10 czerwca 1229 r. Cesarz był przy tym pragmatykiem, a nie fanatykiem, więc nawet po tylu zniewagach ze strony papieża nie chciał z nim walczyć, tylko wysłał emisariuszy w celu zawarcia pokoju. Kiedy jednak ten odrzucił pokój, Fryderyk bez większych trudności wykurzył papieskich najemników ze swoich ziem. Było to niecodzienne widowisko, kiedy Saraceni Fryderyka, walczący tym razem pod znakiem krzyża, ścigali bezładnie uciekających wojaków papieskich. Wściekły papież znów ogłosił ekskomunikę cesarza i dodatkowo jego rzymskich popleczników, ale jego sytuacja była nie do pozazdroszczenia
W czerwcu 1230 r. papież zawarł pokój z cesarzem, z którym wynegocjował nawet ściganie heretyków. Po obsesji krucjatowej tępienie herezji stało się drugą namiętnością Grzegorza IX, tym bardziej że po swojej długiej nieobecności w Rzymie zastał miasto opanowane przez heretyków. Nawet część kleru popadła w herezję. Zresztą nie tylko w Rzymie, ale w całym Państwie Kościelnym – w Orvieto, Perugii, Viterbo, Lombardii – wszędzie było ich pełno. Dążenia polityczne bardzo się wówczas przeplatały z dążeniami religijnymi heretyków, a papież postrzegał ich jako „robactwo, które zalęgło się
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (52)
Papież i „Antychryst” Papiestwo w osobie Grzegorza IX posunęło się do tego, że wyklęło cesarza walczącego z muzułmanami i zorganizowało krucjatę przeciwko… katolikom. Nie z miłości islamu, ale z powodu nieokiełznanego pragnienia władzy. wściekłość i nie chciał słuchać żadnych wyjaśnień ani przyrzeczeń. 29 września – ustrojony w pełne szaty pontyfikalne – zainscenizował w katedrze w Anagni uroczyste ekskomunikowanie cesarza. Był to groteskowy krok – cesarz został ekskomunikowany, bo zachorował. W odpowiedzi na to cesarz wydał manifest bezprecedensowy – zawierający krytykę papiestwa, jego zepsucia i żądzy świeckiej władzy. Było to coś o tyle wyjątkowego, że najmocniejszy monarcha świecki w Europie poniekąd „legalizował” heretycki sposób mówienia o papiestwie jako o instytucji antyapostolskiej i antyewangelicznej. Nie można nie doceniać znaczenia batalii Fryderyka II dla późniejszej eksplozji heretyckiej, której nawet brutalna inkwizycja nie była w stanie powstrzymać. Manifest cesarza został na głos odczytany na rzymskim Kapitolu przez jednego z najwybitniejszych ówczesnych prawników, Roffreda z Benewentu. Kiedy rzymianie zwietrzyli, że papież znów znalazł się w tarapatach, ponownie ożywiła się partia republikańska, która upatrywała swojej szansy w pognębieniu go. Grzegorz, widząc wrogie nastroje w Rzymie, postanowił ponowić uroczystą ekskomunikę cesarza na Wielkanoc 1228 r.; kiedy jednak czytał wyrok na Fryderyka, republikanie przerwali mu i usunęli go z Bazyliki świętego Piotra, a niedługo później i z Rzymu. Kiedy po kilku miesiącach cesarz odzyskał zdrowie, już bez przeszkód ruszył na swoją krucjatę. Była ona pod każdym względem wyjątkowa. Po pierwsze – na czele świętej
Rzecz to znamienna, że owa „piracka” wyprawa obyła się bez przelewu krwi, podczas gdy poprzednie – prowadzone z błogosławieństwem papieskim – pogromami znaczyły trasy swoich pochodów. Ponieważ duchowieństwo trzymało się z dala od wyklętego, 18 marca 1229 r. cesarz samodzielnie koronował się na króla Jerozolimy. Ugoda pomiędzy dwoma światłymi władcami: sułtanem Al-Kamilem i cesarzem Fryderykiem II – bardzo niezwykła jak na ówczesne czasy religijnego szaleństwa – sprawiedliwie dzieliła dostęp do świętych miejsc islamu i chrześcijaństwa: każda religia mogła zachować swoje święte miejsca. Po tym traktacie cesarz pozostał na Wschodzie i – nawiązując stosunki z sułtanami – kontynuował pokojową dyplomację, aby zapewnić Sycylii stosunki handlowe z Bliskim Wschodem. Ekskomunikowany cesarz zyskał sławę w całej Europie, ale dla papieża stał się już ewidentnym antychrystem. Grzegorz usiłował nawet wyłonić w Niemczech antykróla i uwolnił od posłuszeństwa sycylijskich poddanych Fryderyka. W odpowiedzi na niepapieską krucjatę ogłosił krucjatę... przeciwko cesarzowi i pod jego nieobecność zaatakował cesarskie ziemie we Włoszech. Do pomocy wezwał Lombardię, Hiszpanię, Francję i Anglię, które zobowiązał do niezwłocznego dostarczenia dziesięcin lub wojsk. Udało mu się zająć kilka cesarskich miast. Kiedy w Jerozolimie cesarz dowiedział się o włoskiej antykrucjacie papieża, która pustoszy jego ziemie, niezwłocznie zwinął armię i ruszył do Włoch, gdzie wylądował
Grzegorz IX rzucający klątwę
– wydał na swoją bezsensowną awanturę wojenną mnóstwo pieniędzy i nie osiągnął niczego. A na dodatek za długo już pozostawał na wygnaniu, bo przecież nawet Rzym zbuntował się przeciwko niemu. Z odsieczą przyszła papieżowi… katastrofa naturalna. Często bowiem tak bywa, że przy tragicznych wydarzeniach ludzie tracą rozsądek i popadają w zabobon. Wiosną 1230 r. Rzym nawiedziła powódź, której konsekwencją był nie tylko głód, ale i wielka zaraza. Blady strach padł na niedawnych antyklerykałów, którzy ograbili rzymski kler i pozwolili rozgościć się rzeszom heretyków. Zaczęli wierzyć, że powódź była konsekwencją wygnania „Ojca Świętego”. Kanclerz wraz z byłym senatorem padli do stóp papieża, błagając go o powrót. I tak wkrótce Grzegorz triumfalnie powrócił do miasta z nadzieją odparcia zarazy.
w winnicy Pana” i które należy bezlitośnie wygnieść. W lutym 1231 r. Grzegorz rozszerzył prawa przeciwko heretykom, wprowadzając karę śmierci, z tym że owa kara była wymierzana przez władze świeckie. Edykt Grzegorza uczynił też wykrywanie herezji pierwszym obowiązkiem wszystkich mieszkańców, zaś publiczne lub prywatne dyskutowanie prawd wiary zostało uznane za przestępstwo zagrożone karą ekskomuniki. Fanatyzm papieża na tyle jednak ostudził przesądy rzymian, które wybuchły w czasie zarazy, że w maju 1231 r. znów został wygnany z miasta. W odwecie za prześladowanie heretyków nałożono podatki na kościoły, a rzymianie podjęli nawet ekspedycje wojenne przeciwko dominium papieskiemu (Toskania, Lacjum). W marcu 1233 r. pozwolono papieżowi wrócić do Rzymu, choć
23
kardynałowie odradzali mu powrót do „miasta wrzeszczących bestii”. Mieszkańcy zaoferowali papieżowi zgodę w zamian za sowitą opłatę. Zaraz po tym Grzegorz zajął się reformowaniem procesu inkwizycyjnego i ze względu na te działania jest dziś uznawany za papieża, który ukończył konstruowanie przerażającej machiny inkwizycyjnej. 2 kwietnia 1233 r. wydał w tej sprawie dwie bulle dotyczące Francji: „Ille humani Genesis” oraz „Licet ad capientes”. Pierwsza informowała tamtejszych biskupów, że ściganiem herezji na ich terenach zajmą się dominikanie (biskupi zajmowali się bardziej intrygami politycznymi, a w tępieniu herezji byli na ogół słabi, natomiast dominikanie jak nikt potrafili rozpalić fanatyzm prześladowań). Druga bulla skierowana była do samych dominikanów, którym papież udzielał stosownych instrukcji i pełnomocnictw w bezwzględnym tępieniu herezji. Wprawdzie dzisiejsi apologeci Inkwizycji opowiadają o niej szereg bajek, na przykład, że wprowadziła instytucję odwołania, ale w bulli papieża wyraźnie jest podkreślone: macie karać „bez jakiejkolwiek możliwości odwołania się”, macie łamać opór władz świeckich „bez możliwości odwołania”! Ostatnie lata pontyfikatu to walka z cesarzem na śmierć i życie. Kiedy papież nie zechciał udzielić cesarzowi wsparcia w jego zmaganiach z buntem miast lombardzkich (zostały pokonane w listopadzie 1237 r.), cesarz ogłosił królem Sardynii jednego ze swoich nieślubnych synów. Żaden inny cesarz niemiecki nie miał we Włoszech tak dużej realnej władzy jak Fryderyk II i żaden nie był tak blisko połknięcia Państwa Kościelnego. 20 marca 1239 r. papież rzucił na cesarza ekskomunikę, nazwał go „Antychrystem” i głosił, że do jego walki z cesarzem nie mogą odnosić się żadne prawa moralne. Aby wzmocnić efekt, urządził na ulicach Rzymu procesję truposzy, podczas której niesiono „głowy apostołów Piotra i Pawła”. Bulla ekskomunikująca cesarza pełna jest zarzutów wobec niego: „Ten szerzący zarazę król twierdzi (posługujemy się jego własnymi słowami), że cały świat został otumaniony przez trzech oszustów, Mojżesza, Mahometa i Chrystusa, z których pierwsi dwaj umarli godnie, trzeci zaś – powieszony na krzyżu (...). Herezję tę wspiera błędnym mniemaniem, że człowiek nie powinien wierzyć w nic, czego nie można dowieść w sposób naturalny lub rozumowy”. W odpowiedzi Fryderyk wezwał do zwołania soboru, który miał osądzić szalonego „Namiestnika Chrystusa”. Wkrótce też dokonał najazdu na Państwo Kościelne i otoczył Rzym. Papież usiłował jeszcze przeprowadzić w mieście sobór, lecz cesarz uwięził wówczas wielu biskupów zmierzających do miasta. Papież zmarł w trakcie tego oblężenia. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 35 (600) 2–8 IX 2011 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Hemoroidy
Żylaki odbytu to wstydliwa dolegliwość, która najczęściej doskwiera osobom w podeszłym wieku. Co najważniejsze – im wcześniej przełamiemy wstyd i pofatygujemy się z wizytą do lekarza, tym skuteczniejsza będzie terapia. Wczesne podjęcie leczenia hemoroidów jest gwarantem całkowitego wyzdrowienia. Szacuje się, że na hemoroidy cierpi nawet do 30 proc. osób dorosłych. Najbardziej narażone na tę chorobę są osoby, które prowadzą siedzący tryb życia, nadużywają alkoholu, a także kobiety w ciąży oraz osoby po 50 roku życia. Hemoroidy są żylakami, czyli rozszerzonymi żyłami okolicy odbytu. Bywają nazywane także guzkami krwawicznymi i są umiejscowione 3–4 cm w głąb odbytu. Żyły te normalnie funkcjonują jako uszczelnienie odbytu i ułatwiają wydalanie stolca. Wielokrotne naprężanie się przy oddawaniu stolca może wywoływać utrwalony obrzęk. Wówczas rozszerzone żyły uciskają otaczające nerwy, powodując uczucie świądu i dyskomfortu. Hemoroidy umiejscawiają się na zewnątrz lub wewnątrz odbytu. Żylaki zewnętrzne są bardziej bolesne, natomiast wewnętrzne łatwiej krwawią. W społeczeństwie pokutuje pogląd, że hemoroidy dostaje się od siedzenia na zimnym podłożu. Rzeczywiście, może tak się zdarzyć, bo po dłuższym siedzeniu w takim miejscu mogą się pojawić stany zapalne i zakrzepy. Przyczyny hemoroidów są jednak zróżnicowane. Często są to uwarunkowania genetyczne, niewłaściwa dieta, chroniczne zaparcia i siedzący tryb życia. Do ich powstawania przyczyniają się także schorzenia wątroby, picie alkoholu, nadciśnienie oraz otyłość. Hemoroidy często nazywane są chorobą pracowników biurowych i kierowców, gdyż wielogodzinne siedzenie w jednym miejscu sprzyja ich powstawaniu.
Rozróżniamy cztery stopnie zaawansowania choroby: I stopień – „wychodzenie” małych żylaków na światło dzienne. Nie powodują one jeszcze problemów ani dyskomfortu, ale towarzyszą im krwawienia. II stopień – dochodzi do samoistnego wypadania guzków hemoroidowych. Pojawiają się większe guzki, które powodują ból i krwawienie. Wypadają podczas oddawania stolca i spontanicznie wsuwają się do środka. III stopień – żylaki wysuwają się na zewnątrz, ale można je jeszcze z powrotem umieścić w kanale odbytowym. IV stopień – wypadanie tkanki bez możliwości umieszczenia jej z powrotem. Od II stopnia dolegliwości są bardzo bolesne nie tylko przy korzystaniu z toalety, ale także podczas innych czynności, nawet tych wykonywanych w pozycji stojącej. Leczenie hemoroidów powinno być poprzedzone dokładnymi oględzinami przez lekarza oraz kompletem badań wykluczających choroby, takie jak na przykład rak jelita grubego. Diagnoza odbywa się poprzez badania proktologiczne – anoskopię lub kolonoskopię. Anoskopia to badanie proktologiczne trwające kilka lub kilkanaście minut, podczas którego lekarz wprowadza sondę poprzez odbyt i ogląda hemoroidy. Badanie to odbywa się po zastosowaniu znieczulenia miejscowego. Kolonoskopia zaś to badanie wykorzystujące wprowadzony do odbytu endoskop (giętki aparat optyczno-eletroniczny). Korzystając z okazji,
bada się jelito grube na całej długości. Badanie trwa około 20 minut i jest poprzedzone podaniem środków rozluźniających i znieczulających. Kolonoskopia pozwala także na pobranie do badań próbek tkanek. Zabiegi te, choć nieprzyjemne, dzięki znieczuleniom są bezbolesne. Do niedawna jedyną prawdziwie skuteczną metodą pozbycia się hemoroidów był zabieg operacyjny – bolesny, wymagający ogólnego znieczulenia i niekiedy powodujący komplikacje. W ostatnich czasach lekarze opracowali jednak nowe nieoperacyjne metody leczenia tej dolegliwości. Skleroterapia – metoda polegająca na tym, że wokół powiększonego hemoroidu robi się niewielkie zastrzyki. W naczyniach, z których zbudowane są jego ścianki, tworzy się zakrzep, przez co niedotleniony i niedożywiany guzek w końcu odpada. Przed zabiegiem trzeba jednak najpierw wyleczyć stan zapalny. Elektrokoagulacja – metoda usuwania hemoroidów oraz innych zmian skórnych, takich jak brodawki wirusowe, brodawki łojotokowe, rozszerzone naczynia krwionośne, włókniaki, prosaki. Jest to jedna z metod elektrochirurgii, w której wykorzystuje się prąd elektryczny o wysokiej częstotliwości. Przepływając przez elektrody, wytwarza on ciepło, które powoduje koagulację białka tkankowego i zamykanie drobnych naczyń skóry. Zabieg jest bolesny, dlatego często stosuje się znieczulenie miejscowe. Po zabiegu należy unikać ekspozycji na słońcu, solarium oraz kąpieli w basenie. Przeciwwskazaniami do zabiegu są: rozrusznik serca, zaburzenia krzepnięcia, zaburzenia krążenia, cukrzyca i ciąża.
Fotokoagulacja – metoda podobna do powyższej. Pod powiększone hemoroidy kieruje się promienie podczerwone, które tam zamieniają się w energię cieplną i niszczą chore tkanki. Tworzy się blizna odcinająca dostęp krwi, dzięki czemu guzek obumiera i odpada. Zabieg trwa kilka sekund, ale można zlikwidować najwyżej dwa guzki naraz, kolejne – dopiero po około 3, 4 tygodniach. Ligatura Barrona – praktycznie bezbolesna metoda leczenia hemoroidów o dość szerokim zastosowaniu praktycznie we wszystkich stopniach choroby hemoroidowej. Na podstawę podessanego przez specjalne urządzenie guzka krwawniczego nakładana jest gumka, która doprowadza do miejscowej martwicy, a następnie do odpadnięcia guzka. Zwykle jest on wydalony przez pacjenta mniej więcej w tydzień od zabiegu. Zaletami tej metody są: czas zabiegu, który trwa tylko kilka minut, praktycznie brak bólu i konieczności znieczulenia oraz niewielkie koszty. Pacjent nie musi stosować żadnej specjalnej diety ani przerywać codziennej aktywności. Krioterapia – ciekawa metoda, którą możemy sami zastosować w domu. Polega na przyłożeniu w chore miejsce zimna (w tym wypadku bezpośrednio na hemoroidy). Wykonuje się to za pomocą specjalnego przyrządu. Zastosowane miejscowo zimno, według zapewnień producentów, przynosi natychmiastową ulgę, zmniejsza ból i świąd, a także hamuje krwawienie. Działa zarówno na hemoroidy zewnętrzne, jak i wewnętrzne. Systematyczne stosowanie krioterapii już po kilku tygodniach całkowicie likwiduje symptomy choroby hemoroidalnej. Metoda ta była stosowana już w ubiegłym stuleciu. W Polsce możemy kupić 2 przyrządy do krioterapii hemoroidów: HEMOR-RITE (cena: około 80 zł) oraz ANUREX (cena podobna jak u konkurencji). Przed przystąpieniem do zabiegu przyrząd powinien pozostać w zamrażarce co najmniej 2 godziny, aby uzyskać odpowiednią temperaturę. Po wyjęciu z zamrażarki na przyrząd trzeba nałożyć krem nadający mu odpowiedni poślizg. Należy położyć się na boku, a nogę, na której się nie spoczywa, zgiąć i podciągnąć kolano do klatki piersiowej. Następnie delikatnie wprowadza się urządzenie do odbytu i pozostawia tam od 5 do 10 minut – do czasu, gdy się ogrzeje i osiągnie temperaturę ciała. Zabieg można powtarzać w ciągu dnia tyle razy, ile jest to potrzebne. Na początku terapii zalecane jest stosowanie przyrządu przynajmniej 4 razy dziennie. Później można
zmniejszyć ilość aplikacji do 2 razy dziennie, by po ustąpieniu intensywnych objawów stosować je już tylko profilaktycznie (kilka razy w tygodniu). W czasie stosowania krioterapii nie ma potrzeby używania dodatkowych środków na hemoroidy (maści czy czopki). Po zabiegu należy przemyć urządzenie ciepłą wodą i mydłem. Można je również zdezynfekować roztworem nadmanganianu potasu lub innym utleniaczem przeznaczonym do tego celu. Pamiętać należy, aby na co najmniej 2 godziny przed następnym zabiegiem znów umieścić urządzenie w zamrażarce. Producent przyrządu Anurex podaje, że badania kliniczne przeprowadzone w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Francji, Hiszpanii i Niemczech wykazały 95-procentową skuteczność w przynoszeniu ulgi i likwidowaniu objawów hemoroidalnych. Dopóki jednak guzki hemoroidalne są niewielkie, a choroba jest w stadium początkowym, możemy z nią skutecznie walczyć, stosując proste i tanie sposoby. Na początku powinno się złagodzić podrażnienia błony śluzowej i zlikwidować stan zapalny. Służą do tego maści i czopki, które najczęściej zawierają wyciągi roślinne (np. Emorect, Hemorectal, Procto-Glyvenol, Hemorol, Ruscolex), działające przeciwbólowo i odkażająco oraz zmniejszające świąd i obrzęk. Pieczenie zlikwidują, a przy okazji przyspieszą gojenie, nasiadówki w odwarach ziołowych z kory dębu, rumianku i nagietka. Łyżkę ziół zalewamy 2 szklankami wody, doprowadzamy do wrzenia i gotujemy około 10 minut. Przecedzamy do miski, dolewamy wody i siadamy w misce na 10–15 minut. Do mycia okolic odbytu używajmy specjalnego preparatu (np. płyn Analen), który jednocześnie działa odkażająco i kojąco. Niezwykle ważne jest, aby zlikwidować źródło zaparć. W tym celu powinno się zwiększyć w naszej codziennej diecie podaż warzyw i owoców. Do sałatek i musli dodawajmy otręby pszenne (zawarty w nich błonnik pomoże nam usprawnić pracę jelit). Unikajmy natomiast produktów wywołujących zatwardzenia, takich jak słodycze, produkty z białej mąki czy produkty drażniące jelita (ostre przyprawy, mocna kawa i herbata, alkohol). Istotne jest też wypijanie około 2,5 l niegazowanej wody mineralnej dziennie. Na czas walki z tą dolegliwością powinniśmy również ograniczyć wysiłek fizyczny, który – zwiększając ciśnienie krwi – także przyczynia się do eskalacji problemu. I nie wierzcie, że najlepszym środkiem na hemoroidy jest środek pupy. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 35 (600) 2–8 IX 2011 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Męczennica Mają narody swoje święte bohaterki; ma np. Francja Joannę d’Arc – z zawodu dziewicę; ma i Polska Katarzynę Łaniewską – z zawodu aktorkę czwartoplanową. Jaszczurka nadrzewna o nazwie kameleon ma zadziwiającą i powszechnie znaną zdolność. Otóż zmienia ubarwienie w zależności od aktualnych potrzeb (niekoniecznie od barwy podłoża), no i dodatkowo ma jeszcze sympatyczny pyszczek. Pyski ludzkich kameleonów sympatyczne nie są – wręcz przeciwnie – a ich zdolność upodobniania się do otoczenia oraz przedziwna umiejętność politycznej i światopoglądowej mimikry już nie budzą podziwu, tylko wstręt i odrazę. Ot, choćby wspomniany niedawno w tym miejscu poeta Rymkiewicz – niegdyś komuch betonowy i fanatyczny wręcz działacz minionej epoki – dziś wraz z Pospieszalskim dźwiga sztandar Kaczyńskiego i rozlicza jego nieprzyjaciół, piętnując jako zdrajców z Komunistycznej Partii Polski.
Teraz do naszego panoptikum, do egzemplarzy, których miejsce jest w ozdobnym słoju z formaliną, dołączmy kolejnego przedstawiciela ludzkich kameleonów. Nazywa się Katarzyna Łaniewska. Znacie? To babcia z indoktrynującego malców programu „Ziarno” oraz gospodyni księdza z oglądanej z wypiekami (wstydu) na twarzy „Plebanii”. Łaniewska udzieliła arcykatolickiemu tygodnikowi „Niedziela” wywiadu, w którym opowiedziała m.in., jak to była prześladowana przez wstrętnych komuchów, jaką to była męczennicą stanu wojennego i wielką admiratorką księdza Popiełuszki. Zawsze zaś – nawet wtedy jak Kaczyńskiego nie było jeszcze na świecie – to ona już go kochała nade wszystko. Pięknie. Przyjrzyjmy się zatem męczeńskiej drodze aktorki od filmowych „ogonów”, halabardniczce polskich teatrów.
 Ciąg dalszy ze str. 17
W
ywiad z Piotrem Wacławikiem, wydawcą z Oficyny Wydawniczej Vocatio. – Po lekturze książki „Jak trenować dziecko”, którą wydaliście, i zapoznaniu się z państwa hasłem reklamowym: „Książki dla tych, których kochamy”, chciałbym się dowiedzieć, czy czytał pan wymienioną przeze mnie lekturę. – Oczywiście. Czytam wszystkie książki, które wydajemy. – Uważa pan, że tę książkę napisali ludzie, którzy kochają dzieci? – Skąd takie pytanie? – W tej książce namawia się rodziców do bicia dzieci, chłostania ich rózgami oraz podtapiania. – Pan czytał tę książkę? – Oczywiście! Jestem świeżo po lekturze. – Skoro jest pan świeżo po lekturze, potrafi pan sformułować główną myśl tej książki? – O ile jestem w stanie dobrze zinterpretować słowa autora, to próbuje on nieudolnie przekazać czytelnikowi, że dzieci się nie karze, tylko ćwiczy i trenuje. – Rzecz w tym, że miałem okazję poznać autora i jego pięcioro dzieci – świetnych młodych ludzi, którzy fantastycznie dają sobie radę w życiu. Chciałbym, aby tacy ludzie mnie otaczali. To wszystko pod jej wpływem. – Podaję cytat: „(...) jeśli dopiero zaczynasz ćwiczyć zbuntowane dziecko, które stara się uciec przed dyscypliną i jest zbyt wzburzone, aby cię posłuchać, musisz je unieruchomić. Jeśli zostaniesz zmuszony, by je docisnąć własnym ciężarem do podłogi, zrób to. Trzymaj je tak długo, aż okaże uległość. Udowodnij mu, że jesteś większy, twardszy,
Jeszcze w czasach stalinowskich podstępnie wciągnięto ją w poczet członków Związku Młodzieży Polskiej i siłą (ani chybi torturami) mianowano jego sekretarzem. Jak ona – nieboga – się broniła, jak na życie chciała targnąć ze sznurem. Nic nie pomogło. Została komuszą aktywistą i nawet się nie obejrzała, jak socjalistyczną karierę kontynuowała w Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Cóż to dla młodej dziewczyny musiała być za hańba, piąć się po kolejnych szczeblach partyjnej kariery! Ale bezpiece i te tortury nie wystarczyły. W roku 1966 Łaniewska została poniżona poprzez przypięcie do jej dziewiczej piersi Złotego Krzyża Zasługi. Przepłakała calutką noc. Rano musiała wstać i przyjąć na wątłe ramiona kolejny krzyż w postaci Nagrody Głównej Centralnej Rady Związków Zawodowych. Ledwie się otrząsnęła z tych zgryzot, a już przywalona została głazem, czyli Medalem Tysiąclecia Państwa Polskiego. Myślała, że pod ziemię się zapadnie ze wstydu, i nawet zapadła, ale i tam komuszy ciemiężcy ją odnaleźli i torturowali
bardziej wytrwały”. To jest powód do zadowolenia? Chciałby pan, aby pana dzieci były tak wychowywane? – To jest o wiele lepsze niż pastwienie się nad dziećmi. – Przygniatanie dzieci własnym ciężarem ciała nie jest postawieniem się?! – Co pan zrobi, jeśli pana dziecko wpadnie w szał, no co pan zrobi? – Z pewnością nie docisnę go do podłogi. To znęcanie się nad dziećmi w pełnym tego słowa znaczeniu.
odznaczeniem „Za Zasługi dla Warszawy” (1970 r.). A ona ponoć chciała do Gdańska, do walczącej stoczni. Ale nie mogła, bo złapano ją na dworcu i zastawiono drogę Krzyżem Kawalerskim (później nawet Oficerskim) Orderu Odrodzenia Polski. Nadszedł rok 1976. Ursus. Radom. Warchoły. Niesławne „ścieżki zdrowia”. Jakże ona musiała bronić tych robotników, jak za nich własną pierś nadstawiać, skoro prokremlowscy oprawcy z szyderstwem wręczyli jej Złoty Medal za Zasługi dla Obronności Kraju”!!!
„Jakim sposobem ona to wszystko, do cholery, wytrzymuje?” – miał tyleż gniewnie, co z podziwem zapytać swoje psy gończe towarzysz Edward Gierek. „Nie potraficie
– Dać dziecku do rączki podpaloną petardę, aby przekonało się, że to niebezpieczne... – To ekstremum, a nie o to tutaj chodzi. – Wrzucanie małego dziecka do wody to też jest ekstremum. – Przecież nikt go nie wrzucił, tylko delikatnie popchnął. – Co to za różnica? – Nie wie pan? – Delikatne popchnięcie małego dziecka do wody również jest ekstremum.
Ewangelia kata – No a co, jak zacznie szaleć po ulicy? Trzeba mieć własną koncepcję, aby krytykować inną. Myślę, że autor chciał powiedzieć: „Przeciwstawcie swoją siłę, swoją masę ciała przeciw szaleństwu dziecka”. Nie chodzi o to, żeby się nad nim pastwić, tylko żeby je unieruchomić. – Pan Pearl pisze również, że miał problem z córką Szalom, która nie mogła przyswoić zakazu zbliżania się do wody, bo miała wspaniałą koordynację ruchową i cytuję: „(...) po prostu nie chciała wpaść do stawu. Zmęczyło mnie już chodzenie za nią do stawu. Aby doprowadzić naukę do końca, postanowiłem ją dyskretnie popchnąć. Kiedy więc stała wychylona nad wodą, po prostu lekko szturchnąłem ją stopą”. To według pana dobre wychowywanie dzieci? – To lepsze niż zostawienie dziecka samego nad stawem, żeby utonęło. – Autor nie zostawił dziecka nad wodą – szedł za nim i celowo wrzucił je do wody. – To metoda nauki przez doświadczenie.
– To nie było małe dziecko. – Z książki wynika, że dziewczynka mogła mieć około 10 lat. – No to to już była całkiem solidna dziewczyna. – Zna pan sprawę Kevina i Elisabeth Shatzów Kalifornii, którzy zafascynowani książką Pearla stosowali jego instrukcje? Przez te praktyki zostali oskarżeni o zamordowanie swojej 7-letniej córki i doprowadzenie do krytycznego stanu 11-letniego syna. – Pan mówi o osobach chorych psychicznie. – W tej chwili są sądzeni jako zdrowi ludzie. – Nikt przecież nie chce robić krzywdy dzieciom! – Uważa pan, że bicie rózgą dzieci po „bardzo unerwionych częściach ciała”, bicie po łydkach, dociskanie do ziemi ciężarem własnego ciała i – jak to pan określił – delikatne pchnięcie dziecka do wody nie jest robieniem im krzywdy?
25
baby załatwić raz, a dobrze?”. Przerażona sfora aparatczyków partyjnych wytoczyła więc z arsenału najcięższe działo, najokropniejsze narzędzie tortur. I aż trudno w to uwierzyć, ale Katarzyna Łaniewska wytrzymała i taką hańbę – mianowicie przyznanie jej Złotej Odznaki Zasłużonego Działacza Frontu Jedności Narodu. Przyjaciele już nawet kupili wieniec, bo czegoś podobnego nie przeżyłby nawet silny mężczyzna – ot, choćby jej mąż Ignacy Gogolewski. A ona przeżyła. Za to on nie wytrzymał i uciekł gdzie pieprz rośnie… Oto bardzo skrótowo przedstawiony życiorys świętej polskiej męczennicy. Skrótowo, bo przecież z braku miejsca nie przypomnieliśmy całej usianej cierniami drogi kariery zawodowej. Na przykład nigdy nie zagrała wymarzonej Ofelii czy Julii, za to siłą, przykutą łańcuchem, kazano jej grać w komunistycznych propagandowych agitkach – ot, choćby w filmie „Spotkanie ze szpiegiem” (1964 r.). Zemściła się na oprawcach, tak jak umiała najlepiej – zagrała źle. Bardzo źle. Drogi Czytelniku, gdy jutro zobaczysz Łaniewską w „Plebanii” albo Łaniewską w „Ziarnie”, wiedz, że widzisz osobę wybitną, a jej udawana mierność to tylko wyuczony od młodości trik kameleona. MAREK SZENBORN PS Ww. jest JEDYNKĄ PiS z Warszawy do Senatu. Gratulacje!
– Jeżeli robi się to z wyczuciem i umiarem, po to żeby dziecko czegoś nauczyć, to ono na pewno na tym zyska. Jeżeli stosowanie tych zasad jest doprowadzone do ekstremum, to oczywiście, że będzie szkodziło dziecku. Czytelnik musi zrozumieć czwarty rozdział tej książki. Kluczem do tego jest wychowywanie własnego dziecka i chęć przygotowania go do wyzwań, jakie stawia przed nim życie. – Jeżeli rodzice kochają swoje dzieci, to z pewnością tak nie postępują. To, co opisuje Pearl, to fanatyczne żądze, zaspokajanie własnych fanatycznych pragnień instruktora komandosów, do tego masochisty. – Pan nie zna autora. – Wystarczy, że przeczytałem jego książkę. – Znane mi są ataki na pana Pearla przez różne środowiska. Na przykład jest taka pani dziennikarka na Wschodnim Wybrzeżu, która reprezentuje jakieś tam lesbijskie magazyny i która non stop go atakuje, bo nie podoba się jej ta koncepcja wychowania. Przecież ona nie wychowała ani jednego swojego dziecka, a nie podoba jej się zasada używania rózgi. To jest koncepcja biblijna. Pan Pearl przywołuje fragmenty Biblii. – Sugeruje pan, że wszystko, co jest napisane w Biblii, odnosi się do naszego dzisiejszego życia i powinniśmy się do tego stosować? – Oczywiście! A pan tak nie uważa? – Przykro mi, ale nie. ARIEL KOWALCZYK PS Polską edycją podręcznika „Jak trenować dziecko” niezwłocznie zainteresujemy prokuraturę i poprosimy, aby sprawdziła, czy wydawca – poprzez publikację namawiającą do przemocy, a nawet do psychicznego i fizycznego znęcania się – nie popełnił przestępstwa.
26
Nr 35 (600) 2–8 IX 2011 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Impresje obyczajowo-kkampanijne
Ściema
Stałem przed budynkiem Polsatu i czekałem na to, czy Tusk z Pawlakiem zgodzą się na debatę ze mną, ponieważ Kaczyński i Napieralski stchórzyli!!! Na ekranie widziałem przestraszone oczy premiera i zadziwienie wicepremiera, gdy szef informacji Polsatu pytał ich o to, czy akceptują Palikota. Nie chcieli. Bali się! Tusk ma kompleks Palikota, bo jest ode mnie gorzej wykształcony! Więc się boi. Pawlak w ogóle nie grzeszy kompetencjami, więc stał za strachem Tuska. A jednak niesmak pozostał i był widoczny w każdym – sztucznym – geście premiera w czasie debaty! Dwa dni później poszedłem na debatę z minister edukacji Hall. Gomułka by się tego nie powstydził. Wyznaczeni dyskutanci, nagrane wcześniej pytania, pytania internautów, a gdy próbowałem przebić się przez tę ustawkę, to prowadzący, oczywiście
z PO, przerywał mi co dwa słowa. Ten lęk, że Palikot coś powie, był doprawdy wzruszający. To lęk z czasów, gdy guma do żucia to było zagrożenie dla systemu, gdzie czerwone spodnie to było ryzyko kryzysu moralnego, zawirowania ideowego. Jakże to przykre! Jakże zdumiewające! Ściema PiS-u w sprawie debaty, ściema PO w sprawie debaty, strach Napieralskiego przed debatą, do której nie jest przygotowany – oto oblicze polskiej polityki! Żenada, ściema, ustawka – ale na końcu przecież wstyd! Jak to się stało, że nasze życie publiczne to takie byle co? Jak to się stało, że nam już nawet nie wstyd? Że nienormalne jest normalne? Czy potrafimy się jeszcze obudzić? Gdzie nasza odwaga? Napijmy się bimbru i zarządźmy zmiany. Dość ściemy! Czas na prawdę! Czas na zmianę! JANUSZ PALIKOT
Kończą się wakacje. Polska żyje rozpoczynającym się właśnie nowym rokiem szkolnym, bo prawie każdy, jak nie jest uczniem, to ma ucznia w rodzinie. Problemem jest coraz droższa wyprawka pierwszoklasisty. Już nie mniej niż 400 zł. Poważna pozycja w domowym budżecie. Zwłaszcza że starsze dzieci też muszą dostać nowe zeszyty i książki. O dziwo, nie znajduje to odzwierciedlenia w mediach. Dominują w nich wybory parlamentarne i plotki o celebrytach. Ponieważ popyt tworzy podaż, kogo nie interesuje polityka, ten chętnie poczyta o romansach, ślubach i ciążach gwiazd i gwiazdek. Na topie jest zwłaszcza prokreacja. O miano posiadaczki najatrakcyjniejszego brzucha walczą od pewnego czasu Dorota Gawryluk, Anna Mucha, Anna Przybylska i Katarzyna Skrzynecka oraz – podobno również bardzo znane, ale nie bardzo wiadomo komu i z czego – Kamila Baar, Klaudia Carlos, Karolina Gorczyca, Małgorzata Kosik, Karolina Malinowska, Magdalena Steczkowska, Francys Sudnicka, Magdalena Stużyńska i Aneta Zając, która jako jedyna z tego grona urodzi bliźnięta. W odróżnieniu od populacji III RP populacja celebrytów nie jest zagrożona i rozwija się pomyślnie. Zainteresowanie kolejnymi etapami rozrodczej fizjologii celebrytek podsycą konkursy na najefektowniejszy poród, najczystsze wody płodowe, największe łożysko, najdłuższą pępowinę i naturalnie najładniejszego niemowlaka oraz najszczęśliwszego tatusia. W przyszłości, aby nie dyskryminować mężczyzn, dobrze byłoby też wytypować posiadaczy najruchliwszych plemników.
Wojna, nawet bardziej zawzięta niż plemników, toczy się o miejsca na sejmowych i senackich listach. Na szczęście już finisz, bo 30 sierpnia o północy zakończyła się rejestracja. Wreszcie wiemy, że bolesna wdowa Gosiewska idzie do Senatu, a bolesna matka i bolesna rozwódka Gosiewska – do Sejmu. Chcą się zajmować rozwiązaniem tajemnicy katastrofy smoleńskiej. Ciekawe, czy Macierewicz już się boi, czy może cieszy. Podobne zainteresowania, choć też niekoniecznie kompetencje, ma Zuzanna Kurtyka startująca do Senatu z Krakowa. Stoczy ona śmiertelny bój z byłym ministrem obrony Bogdanem Klichem. Zapewne będzie przedstawiany przez PiS jako walka dobra ze złem, smoleńskiego kata z wdową po ofierze. Złożonej na ołtarzu prawdziwej polskości, patriotyzmu, antykomunizmu, moralności i co tam jeszcze komu strzeli do łba. Szkoda, że z tego okręgu nie kandyduje także Edmund Klich, szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych i były polski akredytowany przy MAK. Byłby komplet. Szefową Komitetu honorowego kandydatki Kurtykowej powinna zostać wiceszefowa „Gazety Polskiej”, Katarzyna Hejke, której małżeństwo rozbił ponoć gloryfikowany zarówno za życia, jak i po śmierci były prezes IPN. W kwietniu 2009 roku swój dramat zdradzonego męża opisał w liście do prezydenta Lecha Kaczyńskiego prof. Hejke, oburzony nadaniem kochankowi żony orderu za odwagę: „Moja żona jest znaną dziennikarką prawicowej prasy, która w okresie romansu z panem Januszem Kurtyką napisała szereg artykułów dotyczących lustracji
i zawierających treści dostępne jedynie w archiwach IPN. Wierzę, że gdyby nie nadużył on swojej funkcji, to nie byłby w stanie uwieść mojej żony”. Ujawnienie tych prywatnie smutnych, a publicznie porażających faktów tłumaczył niezgodą na obsypywanie prezesa Kurtyki „zaszczytami w sferze moralnej”. Smoleńska katastrofa poniekąd rozsupłała splecione losy rodziny Hejków i Kurtyków. Pomagając wdowie po swoim przyjacielu w kampanii wyborczej, prawicowa dziennikarka dokonałaby aktu swoistego zadośćuczynienia. Czy Katarzyna Hejke znajdzie na to czas i chęci, będzie w dużej mierze zależało od oczekiwań jej nowego ponoć partnera, agenta Tomka. To także kandydat PiS w nadchodzących wyborach. Dla odmiany – w województwie świętokrzyskim. Zamyka listę, którą otwiera Beata Kempa. Cokolwiek się jeszcze stanie, nie ulega wątpliwości, że „Gazeta Polska” ma w gronie znajomych redakcji wielu kandydatów do popierania. W ciężkiej pracy nie będzie też ustawać Radio Maryja i Telewizja Trwam. Rydzyk już zanotował pierwszy sukces. Posłanka Sobecka, która miała startować dopiero z osiemnastego miejsca, przed samą rejestracją listy awansowała na siódme. Byt kształtuje świadomość, a media – listy. Raz wychodzi to demokracji na dobre, raz na złe. Ciekawe, jak wypadną w wyborach Chlebowski, Piesiewicz, Węgrzyn i inni kandydujący bohaterowie afer. Czy rozgłos, choć negatywny, przełoży się na wyborcze głosy i przyniesie im sukces? Odpowiedź poznamy 10 października. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
FUNDACJA „FiM” Nasza redakcja patronuje fundacji pod nazwą Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, której prezesem jest Roman Kotliński – Jonasz, redaktor naczelny „FiM”. Fundacja ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc potrzebującym rodakom – zwłaszcza głodnym dzieciom, a także przewlekle chorym, bezrobotnym i bezdomnym. Ponieważ kościelne fundacje i stowarzyszenia w swej działalności charytatywnej (jakże skromnej jak na ich możliwości) nagminnie wyróżniają osoby związane z Kościołem, a innowierców, agnostyków i ateistów pomijają – my będziemy wypełniać tę lukę i pomagać w pierwszej kolejności właśnie im. Nasza fundacja ma status organizacji pożytku publicznego i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Tych, którzy chcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, Zielona 15, 90-601 Łódź, ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291 www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
Nr 35 (600) 2–8 IX 2011 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Jaki jest szczyt rewolucji seksualnej? Rok 2055. List wysłany do „Bravo”: „Mam 11 lat i wciąż jestem dziewicą. Czy to znaczy, że mój ojciec jest gejem?”. ~ ~ ~ – Jasiu, czy to prawda, że twój dziadek stracił język podczas wojny? – Prawda. – A jak to się stało? – Nie wiem, dziadek nigdy nam o tym nie mówił.
1
40
2 4 7
W warsztacie samochodowym klient siedzi w fotelu i czyta gazetę, a na kanale stoi samochód. Przychodzi mechanik i zabiera się do auta. Po chwili mówi do klienta: – Przydałoby się wymienić świece. – To wymieniaj pan, tylko szybko. Mechanik czuje, że złapał frajera, i nawija dalej: – Pasek rozrządu też do wymiany. Klocki i tarcze też. I płyn hamulcowy, i wycieraczki... – Wymieniaj pan, tylko szybciej, bo nie mam czasu. Mechanik skończył, odstawił samochód i mówi: – No, gotowe. – No to teraz – mówi klient, pokazując palcem samochód przed warsztatem – bierz się pan wreszcie za mój! KRZYŻÓWKA Odgadnięte wyrazy 6-lliterowe wpisujemy zgodnie z ruchem wskazówek zegara, rozpoczynając od pola oznaczonego strzałką Wirowo: 1) minimum w talii, 2) gdyby była mała, wymówką by została, 3) golf tak, a tenis nie, 4) jest taki tępy, że i ostrzenie mu nie pomoże, 5) liczba na linie, 6) nim objedzony plecie androny, 7) buty z jednym bokiem, 8) spotkanie z całusami w planie, 9) na aucie, lecz nie piłka, 10) część filmu w zoo, 11) czeka, by mu oddać serce, 12) seryjny, ciężki zabójca, 13) bywa, że się przebiera, 14) nie ma wąsów, więc nie jest dziadkiem, 15) na co się dzieli kraj do wyborów?, 16) w lecie potrafi przypiec, 17) przynosi, o co klient prosi, 18) pustoszą sad jak grad, 19) osada na styku Arizony i Meksyku, 20) łowił ryby razem z szopem, 21) eliminuje wroga na gorąco, 22) pozycja zapasowa, 23) nie dla niego niestety podniety, 24) bywa czasem z zawijasem, 25) Święta na Bliskim Wschodzie, 26) pnącze się po niej plącze, 27) bal bez sęków, 28) co kończy się obroną?, 29) super, hiper, 30) pała z klingą, 31) liczy się dla wilczycy, 32) między ułanem a kasztanem, 33) naturysta ich nie (z) nosi, 34) biały z jajami, 35) mięso masuje, 36) diabełek z okrzyku, 37) zabójczo pluje, 38) wbrew pozorom Angol jest tam gościem, 39) Kraków w Afryce, 40) na scenie okamgnienie, 41) oklaski i krzyki publiki, 42) tuzin zer ma, 43) przytuli zamiast matuli, 44) wołowina, że ho! ho!, 45) rozpieszczony Andrzej, 46) kosmetyki dla spirytystów, 47) żaglowiec dla Leona, 48) Królestwo Smoka między Chinami a Indiami, 49) jeszcze wyjdzie z niego świnia, 50) maluchy staruchy, 51) tata, co za piłką lata, 52) zamglona ojczyzna Byrona, 53) zajęcie dla flegmatyka, 54) ogniwo baterii, 55) twierdząc, że są boskie, Rzymianie mieli rację, 56) książki z mapami, 57) prawie dwa lata noszą młode w łonie, 58) czeka na sumę, 59) pieje z zachwytu, 60) na co się jedzie z Polski do Chin?
11 49
16
8
19
26 45
33
25
46
20
43 48
12
51 55
52
2 26
10
40
37
24
44
32
27
41
50
50
34
36 47
13
44
45
49 28
53 56
54
35
57 11
58
36
43
31
41
6
1
33
22
15
28
35
47 7
23 27
39 23
15
19
48
34
42
14
18
4
38
5
51
14
30
17
42
22
10
29 24
46
25
3
9
21
17
21
18
6
13
9
20
37
5
30
12
8
29
39
16
3
32
60
59
38
31
Litery z pól ponumerowanych utworzą rozwiązanie – odpowiedź na pytanie: Dlaczego mężczyzna pobudza się ogromnie na widok nagich kobiecych piersi?
1
2
3
4
5
6
7
14
15
16
17
18
19
23
24
25
26
27
28
35
36
38
39
40
41
37
9
10
20
21
22
29
30
31
43
44
8
42
11
12
32
33
34
45
46
47
13
48
49
50
51
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 33/2011: „Namiot”. Nagrody otrzymują: Józef Kaszuba z Trzebini, Wojciech Kulig z Kóz, Janina Kalicińska z Lubania. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna: cena 51 zł na czwarty kwartał 2011 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 51 zł na czwarty kwartał 2011 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 3. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 4. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 5. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 6. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 7. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
ŚWIĘTUSZENIE
H umor Południe USA, małe miasteczko w stanie Alabama. Poturbowane zwłoki Czarnego na środku ulicy. Na ciele wiele śladów po kulach. Do zdarzenia właśnie zajechał szeryf: – No, no. Takiego makabrycznego samobójstwa dawno nie widziałem. ~ ~ ~
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 35 (600) 2–8 IX 2011 r.
JAJA JAK BIRETY
Kotolik
Na rozprawie sędzia pyta oskarżonego: – Dlaczego uciekł pan z więzienia? – Bo chciałem się ożenić. – No to ma pan dziwne poczucie wolności. ~ ~ ~ W zoo: – Tato, dlaczego ta gorylica tak krzywo na nas patrzy? – Uspokój się, synku, to dopiero kasa...
G
eniusz może się urodzić zarówno w rodzinie profesorów, jak i analfabetów. Oto sylwetki kilku niezwykle utalentowanych dzieciaków. ~ Hindus Akrit Jaswal jako 7-latek zoperował – bez żadnego medycznego przygotowania – rękę 8-latki, której rodziców nie było stać na wizytę w szpitalu. Jako 12-latek został przyjęty na uniwersytet. Obecnie jest studentem i pracuje nad lekiem na raka. ~ Igor Falecki (nasz rodak) już w wieku 4 lat potrafił grać na perkusji jak zawodowiec. O współpracę z nim – obecnie 9-latkiem – zabiegają najwięksi producenci sprzętu muzycznego. ~ Gregory Robert Smith jako 13-latek został adwokatem praw dzieci i założył organizację Międzynarodowi Młodzi Adwokaci, promującą pokój na świecie. Był już nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla. ~ Michael Kearney, dziś 27-latek, swoje pierwsze słowa wypowiedział w wieku czterech miesięcy. W szóstym miesiącu życia powiedział do pediatry: „Mam infekcję ucha”, a czytać nauczył się cztery miesiące później. W wieku sześciu lat skończył szkołę podstawową. Figuruje w „Księdze rekordów Guinnessa” jako najmłodsza osoba, która ukończyła college (w wieku 10 lat). Profesorem został jako 17-latek.
CUDA-WIANKI
Cudowne dzieci ~ Geniuszem malarstwa abstrakcyjnego okrzyknięto 4-letnią Aelitę Andre. Malować zaczęła 2 lata temu. Krytycy porównują jej prace do obrazów Picassa. Właścicielka galerii na Manhattanie, w której można zobaczyć malunki Aelity, mówi o niej: „Jest zadziwiająco utalentowaną malarką, a jej umysł pracuje jak umysł uznanego artysty lub krytyka sztuki”. ~ Angielkę Elainę Smith, kiedy miała 7 lat, zatrudniła rozgłośnia radiowa, po tym jak podczas programu na żywo zadzwoniła na antenę, żeby doradzić słuchaczce porzuconej przez męża. „Idź na kręgle ze znajomymi i wypij dzbanek mleka” – powiedziała Elaina. Obecnie, 3 lata po debiucie, Elaina ma swoją audycję i doradza w życiowych problemach. Gdy jedna ze słuchaczek zapytała, jak zdobyć mężczyznę, dziewczynka
odpowiedziała: „Trzęś swoim tyłeczkiem na parkiecie”. Kiedy inna kobieta pytała, jak odzyskać narzeczonego, Elaina rezolutnie stwierdziła: „Życie jest za krótkie na zamartwianie się przez jakiegokolwiek faceta”. ~ Laurence Rook, 13-letni Brytyjczyk, startował w szkolnym konkursie na projekt wynalazku. Dzięki temu świat elektroniki wzbogacił się o smart bell – dzwonek do drzwi, który po włączeniu „dzwoni” też na komórkę właściciela domu. To świetny sposób na złodziei, którzy przed rabunkiem najczęściej dzwonią, żeby upewnić się, czy dom jest pusty. Odbierając połączenie, możemy też rozmawiać z osobą znajdującą się przed drzwiami. Projekt zobaczyła znajoma rodziców Laurence’a – wysłała go do Chin, a rok później otrzymała prototyp, którym zainteresowało się kilka koncernów elektronicznych. JC