Nepotyzm, układy finansowe, zlecenia dla swojaków...
PLATFORMA KOLESIÓW W LEGNICY
 Str. 14
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 36 (705) 12 WRZEŚNIA 2013 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Do tej pory odchodzili z Kościoła pojedynczy księża. Po raz pierwszy wraz z księdzem odchodzi niemal całe miasto. Proboszcz kościoła pod wezwaniem św. Stanisława Kostki w Aleksandrowie Łódzkim zabrał ze sobą świątynię, wiernych, urzędników miejskich i kilka szkół. Â Str. 3 3
 Str. 1
 Str. 2
 Str. 11
ISSN 1509-460X
 Str. 12
2
Nr 36 (705) 6–12 IX 2013 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Trzeba trafu, że Katarzyna W. i rodzice 1,5-rocznego Szymonka, którzy zamordowali swoje dzieci, są gorliwymi katolikami. Może to jakaś prastara tradycja – Abraham miał zabić Izaaka, Bóg Ojciec – Jezusa, a katolicy…? Episkopat straszy, że dzieci, które chodzą na etykę zamiast na religię, nie będą dopuszczane do tzw. sakramentów. A na jakie zajęcia z religii chodziły dzieci hurtowo chrzczone w polskich parafiach? Bo chrzest to ponoć najważniejszy sakrament. I tak bez przygotowania? Rośnie odsetek szkół, w których uczy się etyki (ponad 5 proc.), ale to ciągle za mało, aby Polska mogła wykonać wyrok Trybunału w Strasburgu, który potępił dyskryminację uczniów w polskich szkołach (zaniżanie średniej) za pomocą kreski na świadectwie w rubryce religia/etyka. Wielu uczniów nadal nie ma możliwości skorzystania ze świeckich zajęć. A my mamy prostsze rozwiązanie – usuńmy wreszcie ze świadectw szkolnych tę haniebną rubrykę! „Chciałbym, aby jedynym prezydentem Kaczyńskim w historii Polski był mój brat” – z wrodzoną sobie skromnością oświadczył Jarosław Kaczyński. I choć raz możemy się z prezesem PiS zgodzić – jeden prezydent z tej rodziny w zupełności wystarczy! Choć trochę martwi nas, że Jarosław chce zamknąć drogę do prezydentury tysiącom współobywateli noszących to popularne nazwisko. Powiało grozą. Faszyzująca organizacja Młodzież Wszechpolska domaga się delegalizacji SLD oraz Ruchu Palikota, bo „są groźne dla życia narodowego i państwowego” i są „nową bolszewią”. Zdecydowanie lepiej być „nową bolszewią” z nazwy niż starym faszystą z przekonania. Prokuratura w Kozienicach postanowiła jednak nękać śledztwem komisarza policji Karola Szwalbego z Radomia. Chodzi o domniemane wydanie polecenia służbowego zdjęcia krzyży w pomieszczeniach służbowych komendy, które jest jakoby „przekroczeniem uprawnień służbowych”. Ciekawe, że bezprawne wieszanie krzyży w publicznym budynku nigdy nie jest w Polsce przekroczeniem czyichkolwiek uprawnień. Według tygodnika „Wprost” imperium Ryszarda Krauzego – jednego z Polaków do niedawna najbogatszych – upada pod ciężarem długów i chybionych inwestycji (poszukiwania ropy w Kazachstanie). W niczym mu nie pomógł prezent, jaki zrobił 8 lat temu Kościołowi – za 1,6 mln dolarów zakupił od żydowskich właścicieli dom urodzenia Karola Wojtyły w Wadowicach, który przekazał kard. Dziwiszowi. JPII jakoś nie pofatygował się z cudem… OPZZ wystąpił z postulatem minimalnej stawki godzinowej i 38-godzinnego dnia pracy. Zamiast rzeczowej dyskusji pomysł został wyśmiany przez organizacje pracodawców, niepomne na to, że w wielu krajach Europy od dawna istnieje 35godzinny dzień pracy. No ale my mieliśmy być przecież nową Japonią. I jesteśmy, ale tylko pod względem liczby przepracowanych godzin. Panika na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Dramatycznie spadła liczba studentów na przynoszących dochody kierunkach zaocznych, coraz mniej osób chce także studiować kierunki flagowe uczelni, takie jak filozofia czy teologia. Widać zatem dno w kasie szkoły, i to mimo obfitych dotacji rządowych (prawie 100 mln zł rocznie). Zwolniono już kilkudziesięciu pracowników. Od dawna twierdzimy, że katolicyzm i nauka to przeciwieństwa. Dziwnym poczuciem humoru wykazali się radni Drużbic w woj. łódzkim. Nazwali rondo drogowe w Wadlewie imieniem miejscowego proboszcza Jarosława Burskiego, który zginął, wyprzedzając na motorze inny pojazd na remontowanym odcinku drogi. I tak kierowca pirat został patronem skrzyżowania. Tego sam nieboszczyk Mrożek by nie wymyślił. Papież zdymisjonował kardynała Tarcisia Bertone ze stanowiska sekretarza stanu, czyli premiera Watykanu. Bertone był powszechnie oskarżany o współodpowiedzialność za skandale, które od lat wstrząsają Kościołem. Sam zdymisjonowany twierdzi, że oskarżający go to kłębowisko kretów i żmij. Piękne świadectwo naocznego świadka o Watykanie! Jeszcze nie rozpoczęła się na dobre jesień, a w niemieckim Solingen dyskutują, jak nazwać świąteczne oświetlenie na mieście. Jest koncepcja, aby nazywało się ono „zimowe” zamiast „bożonarodzeniowe”. Bo to ostatnie jest mało neutralne światopoglądowo. Pomysł denerwuje niektórych katolików. Mówią o tradycji. Cóż, jeśli o to chodzi, to nazwać je trzeba „światłami Mitry”. W końcu to jego urodziny były świętowane 25 grudnia… W Czechach zbliżają się przedterminowe wybory, które zapewne wygra lewica. I partie lewicowe właśnie licytują się w tym, kto skuteczniej zablokuje restytucję mienia kościelnego dla kościołów, uchwaloną niedawno przez prawicę. Komuniści (tamtejsza „bolszewia”) obiecują nawet referendum w tej sprawie. 80 proc. Czechów nie zgadza się na oddanie 75 mld koron związkom wyznaniowym. A czy Polaków ktoś pytał o zdanie?
Romantyk P
ogłoski o śmierci Janusza Palikota są mocno przesadzone. Wręcz przeciwnie, koniec Ruchu Palikota oznacza początek czegoś dużo większego. Ale kiedy tydzień temu media ogłosiły, że RP na początku października połączy się z kilkoma innymi partiami, tworząc jedną formację – okrasiły to stekiem bzdur i polewą z kpin. Nie wiedząc nawet, jakie partie się jednoczą i jaki będzie ich wspólny program! Zwłaszcza TVN, który hoduje u siebie takich klerykałów jak Hołownia, zaprasza malowanych liberałów jak chamski ks. Sowa albo oszołomów pokroju Terlikowskiego czy Zawiszy. Komentarze w „Faktach TVN” dotyczące powstania nowej, socliberalnej partii ocierały się o naruszenie dóbr osobistych. Wyobraźmy sobie reakcję tych samych „Faktów” na wiadomość, że to PSL, SLD lub PO łączą się z innymi partiami. To byłoby nowe otwarcie, euforia! Dlatego Janusz Palikot i nowa partia, która powstanie w październiku, muszą mieć stale w tyle głowy świadomość, że są wrogami. Wszystkich, oprócz własnych wyborców, a tych ubywa. Dlaczego? Pisałem już, że Klub Ruchu Palikota popełnił kilka wielkich błędów, które podcięły mu skrzydła. Największe z nich to poparcie wydłużenia wieku emerytalnego oraz wykluczenie Wandy Nowickiej i Piotra Chmielowskiego. W tych trzech przypadkach opuściłem głosowania. Po drodze było też kilka niepotrzebnych happeningów, takich jak pozowanie przewodniczącego do fotoradarów, picie szampana w jacuzzi w rocznicę katastrofy smoleńskiej, a nawet wizyta u generała Jaruzelskiego w szpitalu. Mąż stanu, który ma ambicje do rządzenia krajem, nie może robić z siebie wariata. Tym bardziej że nim naprawdę nie jest. Musi za to kalkulować każdy swój gest i przewidywać jego tendencyjne skomentowanie przez wyjątkowo nieprzychylnych oponentów, w tym media. Ktoś zapyta – co mam do Jaruzelskiego? Nic nie mam. Ale kilka milionów wyborców – owszem. Po co brać na siebie odium stanu wojennego z jego ofiarami? Niech weźmie to odium SLD i Leszek Miller, bo to ich bajka. Janusz Palikot jest niepoprawnym idealistą i jeśli coś pokrzyżuje jego polityczną karierę, to właśnie wielka wiara w ludzi i zasady. Polityk, który idzie za głosem serca i rozumu, nie rokuje najlepiej w polskiej rzeczywistości. Tak było z poparciem późniejszych emerytur, kiedy tłumaczył nam, że musimy wziąć odpowiedzialność za system emerytalny, który może się zawalić. Wytrawny, szczwany polityk zapyta: a co to obchodzi opozycję? Jak się zawali – tym lepiej – będziemy szybciej rządzić! W przypadku Nowickiej znów Palikot postawił na konsekwencję do bólu – wzięła pieniądze, nie powiedziała, powinna odejść. Tyle tylko, że takie pryncypium skończyło się utratą własnego marszałka i całego środowiska zaangażowanych politycznie, lewicowych kobiet. Teraz kroi się podobny numer, na którym Ruch Palikota może stracić resztki poparcia i politycznej siły. Przewodniczącym Komisji Nadzwyczajnej w sprawie rządowego projektu dotyczącego izolacji najgroźniejszych przestępców został najmłodszy poseł VII kadencji – Michał Kabaciński z RP. Projekt zakłada przymusowe leczenie w zakładach zamkniętych niebezpiecznych przestępców po odbyciu przez nich kary. Sprawa jest głośna i drażliwa społecznie (podobnie jak emerytury). W przyszłym roku więzienia zaczną opuszczać seryjni mordercy i pedofile, którzy zostali za czasów PRL skazani na śmierć, a później, na mocy amnestii z 1989 roku, wyroki zamieniono im na karę 25 lat pozbawienia wolności. Niektórzy z nich otwarcie deklarują, że po wyjściu będą dalej zabijać i gwałcić; co także potwierdza ich zachowanie w więzieniu. Według projektu dyrektor więzienia może złożyć wniosek o skierowanie takiego skazanego na terapię po odbyciu kary, a psychologowie i psychiatrzy wydadzą opinię. Decyzję podejmie sąd. Pomysł jest racjonalny i niezwykle potrzebny. Tyle że w populistycznym czy też świętym zapale posłowie (głównie z PiS) podczas prac w Komisji mocno go podkręcili. Na przykład nie określili w projekcie żadnej granicy wymiaru kary, po której można uwalnianych więźniów kierować do ośrodków leczenia.
Jest w nim za to mowa o każdym przypadku przestępstwa. Tak więc nawet za kradzież roweru czy niepłacone alimenty po odsiedzeniu pół roku można będzie trafić do wariatkowa nawet na resztę życia (po każdych 6 miesiącach projekt zakłada weryfikację). Niemożliwe? A czemuż to nie? Wystarczy, że szefowi zakładu karnego nie spodoba się czyjaś gęba lub po prostu będzie chciał się odegrać na więźniu za jego niesubordynację. Lekarze psychiatrzy też są omylni. Co robi w tym wypadku Janusz Palikot? Idzie za głosem serca i rozumu. Forsuje na Klubie RP pomysł, żeby nasz przewodniczący przyczynił się do racjonalizacji i liberalizacji projektu. Pozostałych 17 członków Komisji, zwłaszcza z PiS, SP i PO, będzie naturalnie przeciwko zmianom zaproponowanym przez posła Ruchu Palikota. Pod publikę i bez sensu zaczną rzucać komunały, że społeczeństwo trzeba chronić przed dewiantami, że Palikoty chcą wypuszczać morderców i popierają pedofilię. Podchwycą i rozniosą to po kraju wrogie RP media. Ludziska jak zwykle zrozumieją piąte przez dziesiąte i bez zagłębiania się w meritum problemu orzekną, że Palikot to zbok i obrońca zboków. Już raz rozpętały podobną kampanię, kiedy Janusz powiedział, że w dzisiejszych czasach współżyją dzieci w wieku 13–14 lat. On stwierdził fakt, a dziennikarze sformułowali przekaz: oto Palikot namawia dzieci do uprawiania seksu. Wszystko, czego dotknie przewodniczący RP, jest i będzie zadżumione. Dzieje się tak, ponieważ Palikot ma gdzieś wszelkie układy, nie dogaduje się pod stołem, nie kupczy interesami Polaków, a dziadostwo nazywa po imieniu. Czy da mu to kiedyś zwycięstwo? Jeśli tak, to będzie to prawdziwy cud nad Wisłą. Jak dotąd korzyści polityczne przynosi skrajnie odmienna postawa, którą reprezentuje na przykład SLD. Dowodem niech będzie ostatnia sprawa „krzyży radomskich”. Sojusz opowiedział się za niekaraniem komendanta Szwalbego i przypomniał, że SLD jest przeciwny wieszaniu krzyży w urzędach państwowych… Ale! – jak podkreślił „stary czekista” Józef Oleksy (ten od klękania w Częstochowie) – w żadnym razie nie wzywamy do zdejmowania krzyży, gdziekolwiek by one wisiały! Czyli za, a nawet przeciw. Starzy wyjadacze z PZPR wiedzą bowiem dobrze, że Polacy, nawet ci z sercem po lewej stronie, są w większości konserwatywni, i w te nuty z wyborcami grają, ugrywając dwa razy więcej poparcia niż Ruch Palikota, który zamiast częściej wychodzić naprzeciw oczekiwaniom społecznym, usiłuje społeczeństwo edukować, cywilizować. A trudno jest naginać Polaków wychowanych na księżowskich kazaniach do mentalności humanistycznych społeczeństw Zachodu, na przykład Francuzów czy Skandynawów. Nie mam wątpliwości, że RP antycypuje to, co stanie się w Polsce w przyszłości i wyprzedza mentalność Polaków o jakieś dwie dekady w sferze obyczajowości, tolerancji, rozdziału Kościoła od państwa, a także gospodarki – m.in. zaufania fiskusa wobec podatnika. Ale tych dwudziestu najbliższych lat nie wolno stracić, nie stać nas na to. Trzeba, niestety, brać poprawkę na „przypadkowe społeczeństwo”, czasem puścić do niego oko, przytaknąć, pogłaskać. Można być romantykiem, ale nigdy ostatnim. A już na pewno nie takim, który przez swoje romantyczne wizje traci cały majątek (poparcie polityczne) i wypada z interesu. A poza tym sam pomysł zjednoczenia postępowych ruchów uważam za świetny. To oczywiste, że tylko zjednoczony obóz lewicowo-liberalny może przejąć władzę od klerykalnej prawicy; pisałem już o tym 13 lat temu. Cieszy mnie, że w pracę nowej partii zaangażuje się mocno nasz felietonista prof. Jan Hartman, a główną jej siłą – obok Ruchu Palikota – będzie Racja Polskiej Lewicy, powstała jako plon zasiewu „Faktów i Mitów”. JONASZ Zainteresowanych moją aktywnością poselską oraz działalnością Zespołu Świeckiego Państwa, któremu przewodniczę, odsyłam na strony www: www.facebook.com/BiuroPoselskieRomanaKotlinskiego http://roman-kotlinski.sejm.pl/ www.youtube.com/user/JonaszSejmTV/
Nr 36 (705) 6–12 IX 2013 r.
K
siądz Jacek Stasiak (54 l.) pochodzi z Aleksandrowa Łódzkiego. Został wyświęcony w 1984 r., a już po trzech latach pracy na posadzie wikariusza (pół roku we wsi Parzno, następnie w Zgierzu) wyjechał do Niemiec. Ordynariuszem był wówczas abp Władysław Ziółek. – Gdy religia wróciła do szkół, poproszono mnie, bym wrócił. Przez 10 lat uczyłem w aleksandrowskim liceum. Byłem pierwszym prefektem w diecezji, który zajmował się tylko pracą w szkole. Przez cztery lata wykładałem także w warszawskiej Akademii Teologii Katolickiej duchowość chrześcijańską i muzykoterapię. Ponieważ ciągłe dojazdy stały się uciążliwe, założyłem Prywatne Gimnazjum o Profilu Katolickim Scholar, a potem Prywatne Liceum Ogólnokształcące Erazmus – wspomina ks. Stasiak. Założył też Fundację Ekumeniczne Centrum Dialogu Religii i Kultur prowadzącą przychodnię lekarską, zakład rehabilitacyjny, ośrodek dla dzieci autystycznych i – od niedawna – Dom Pomocy Społecznej w Ozorkowie. Stasiak pochodzi z bogatej aleksandrowskiej rodziny i pozostaje „wolnym strzelcem” niezwiązanym formalnie z żadną parafią. Mieszka w swojej prywatnej rezydencji i jest współwłaścicielem księgarni w centrum Łodzi. Przed kilkoma laty ks. Stasiak kupił od ewangelików za symboliczną złotówkę porzuconą i zrujnowaną świątynię pod wezwaniem św. Stanisława Kostki. Po wojnie obiekt w samym centrum miasta przejęła w użytkowanie katolicka parafia św. Archaniołów Rafała i Michała. Grabieżcza gospodarka jej kolejnych proboszczów doprowadziła zabytek z 1828 r. do rangi szaletu miejskiego. W maju 2008 r. ks. Stasiak darował nieruchomość Fundacji i przystąpiono do remontu. Przywrócenie kościoła do stanu świetności kosztowało 2,5 mln zł, z czego około 900 tys. dołożyło miasto. Stanowi on obecnie centrum kulturalne i ekumeniczne, a raz w tygodniu odbywa się tam jedna niedzielna msza odprawiana przez „motorniczego” przedsięwzięcia. Gromadzi więcej wiernych niż nabożeństwa u większych sąsiadów, bo ks. Stasiak mówi ładnie i nie zbiera na tacę. Pięknie odnowiony kościół w prywatnych rękach nie dawał spokoju urzędnikom kurii metropolitalnej, podjudzanym przez wpływowego proboszcza Archaniołów ks. Norberta Ruckiego (zmarł w październiku 2010 r.), który otwarcie zwalczał konkurenta. Zaczęli od prób zlikwidowania mszy, tłumacząc zamiar faktem, że obiekt nie został oficjalnie i po katolicku konsekrowany. „Wypowiadanie się niektórych osób na temat tego kościoła ma się tak jak powierzenie złodziejowi napisania traktatu o moralności kradzieży” – twierdził właściciel obiektu. Ksiądz Stasiak kontratakował i po zakulisowych pertraktacjach,
GORĄCY TEMAT
3
w których niemałą rolę odgrywały „koperty”, metropolita łódzki abp Władysław Ziółek wydał mu 26 stycznia 2012 r. dekret zezwalający „na sprawowanie kultu Bożego” w kościele św. Stanisława, przy czym ewentualne realizowanie tam posług religijnych (chrzty, bierzmowania, śluby itp.) należało każdorazowo uzgadniać z proboszczem od Archaniołów, gdzie miała być sporządzana i przechowywana ich dokumentacja.
Schizma aleksandrowska W niedzielę 1 września w archidiecezji łódzkiej doszło do zbiorowego, demonstracyjnego i popełnionego z pełną premedytacją „grzechu ciężkiego”. Owego aktu dokonało kilkuset wiernych z księdzem, delegacjami instytucji publicznych oraz przedstawicielami lokalnego establishmentu na czele... Sprawa – jak się wydawało definitywnie zamknięta – odżyła, gdy abp Ziółek przeszedł na emeryturę, a na zwolnionym tronie zasiadł (wrzesień 2012 r.) abp Marek Jędraszewski, dotychczasowy biskup pomocniczy w Poznaniu. Zaczęło się od nakazu karnego z 10 czerwca 2013 r., w którym abp Jędraszewski (cyt.): „mając na uwadze dobro duchowe Księdza Jacka Stasiaka, jak i wiernych świeckich zgorszonych łamaniem prawa kanonicznego” nakazał kapłanowi: 1) zamieszkać (z dniem 1 września) w „domu parafialnym Najświętszego Serca Jezusowego w Łodzi przy ul. Retkińskiej 127 w charakterze rezydenta wraz z możliwością sprawowania codziennej Mszy świętej wraz z innymi obowiązkami duszpasterskimi”; 2) zaprzestać (natychmiast) sprawowania mszy w kościele św. Stanisława Kostki; 3) „zaprzestać, w terminie do 31 grudnia 2013 roku, działalności związanej z prowadzeniem Fundacji Ekumeniczne Centrum Dialogu Religii i Kultur, czy innymi podmiotami gospodarczymi i niekościelnymi, takimi jak: prywatne gimnazjum i liceum ogólnokształcące, księgarnia, zakład rehabilitacji i korekty wad postawy, specjalistyczne poradnictwo z rehabilitacją, dom pomocy społecznej”; 4) przedstawić w kurii (do 31 grudnia 2013 r.) „urzędowe dokumenty potwierdzające wykonanie poleceń zawartych w punkcie 3”; 5) powrócić do uczestnictwa w życiu archidiecezji „poprzez udział w sesjach duszpasterskich i katechetycznych oraz rekolekcjach kapłańskich” zgodnie z zatwierdzonym harmonogramem obowiązkowych szkoleń i odpraw służbowych. W zakończeniu abp Jędraszewski zagroził, że niewypełnienie choćby jednego z punktów nakazu „skutkować będzie wymierzeniem właściwej kary kanonicznej, aż do kary suspensy włącznie”. Fakt przyjęcia powyższego do wiadomości ks. Stasiak
potwierdził własnoręcznym podpisem i rzekomo obiecał szefowi – według wersji kurialnej – poprawę. Specjalne obwieszczenie o nakazie rozesłano po wszystkich parafiach Aleksandrowa i Ozorkowa z poleceniem odczytania go w niedzielę 16 czerwca. Arcybiskup wydał ponadto dekret uchylający decyzję poprzednika ze stycznia 2012 r. i postanowił, że ze względu na „nieuregulowany status kanoniczny” kościoła św. Stanisława nie wolno w nim sprawować żadnych mszy ani „obrzędów liturgicznych i paraliturgicznych”. Ksiądz Stasiak pogróżki zignorował, za co 17 czerwca otrzymał upomnienie kanoniczne z informacją, że „kolejne złamanie nakazu skutkować będzie wymierzeniem kary suspensy”. Kuria wystosowała w międzyczasie pismo do magistratu Aleksandrowa, że abp. Jędraszewskiego „poważnie niepokoi fakt organizowania w kościele św. Stanisława Kostki uroczystości kościelno-patriotycznych”. Kanclerz kurii ks. Zbigniew Tracz pouczył burmistrza Jacka Lipińskiego, że wszelkie oficjalne uroczystości powinny odbywać się w centralnej parafii św. Archaniołów, na co urzędnik stwierdził, że dygnitarze kościelni nie będą mu dyktować, gdzie miasto ma organizować swoje imprezy, a jeśli metropolita chciałby przejąć świątynię, to niech najpierw zwróci kasę wyłożoną na remont, bo nie jest to wyłącznie placówka sakralna, lecz centrum życia kulturalnego. „W organizowaniu uroczystości o charakterze patriotyczno-religijnym, władza duchowna Archidiecezji Łódzkiej oczekuje harmonijnego współdziałania z władzą publiczną, dla rozwoju człowieka i dobra wspólnego” – złagodziła stanowisko kuria. Arcybiskup odwlekł ostateczne rozwiązanie, wysyłając 24 czerwca jeszcze jedno upomnienie, a gdy i ono
nie pomogło, 9 sierpnia wymierzył krnąbrnemu kapłanowi „karę suspensy, zabraniającej wykonywania wszystkich aktów władzy święceń” (odprawiania, spowiadania, udzielania sakramentów itp.) z klauzulą, że „brak poprawy spowoduje dalsze sankcje kanoniczne” z możliwym wykopaniem do cywila włącznie. „Ksiądz Jacek Stasiak od 18 sierpnia br. (data doręczenia dekretu – dop. red.) nie może sprawować żadnych czynności kapłańskich” – zakomunikowała centrala archidiecezji. Konflikt nabrał ogólnopolskiego rozgłosu, gdy po niedzielnej mszy odprawionej 25 sierpnia w przytomności ponad 300 wiernych ks. Stasiak oznajmił, że nałożona nań kara jest bezprawna i stanowi ogniwo „wielkiej intrygi” mającej zmusić go do „przekazania kościoła św. Stanisława Kostki na rzecz arcybiskupa i diecezji”. – Biskup lekceważy i ignoruje przepisy prawa oraz dokumentację, którą złożyłem. Bez względu na to, że jesteśmy w Kościele, jesteśmy także obywatelami państwa i obowiązuje nas praworządność. W związku z tym moi adwokaci występują wobec arcybiskupa łódzkiego na drogę sądową o złamanie przepisów prawa i odszkodowanie za wyrządzone mi krzywdy – podkreślił ks. Stasiak. W zakończeniu, nawiązując do poznańskiego etapu kariery abp. Jędraszewskiego, przypomniał, że ma on niezaprzeczalny wkład w próbę tuszowania afery molestanta – abp. Juliusza Paetza (por. „Pomocnik Paetza” – „FiM” 39/202).
26 sierpnia na stronie internetowej archidiecezji zamieszczono ewangeliczną wykładnię „bezstronnego specjalisty” o. Pawła Gużyńskiego, przeora klasztoru dominikanów w Łodzi. Zakonnik orzekł: „Wierni, którzy dowiedzieli się, że jakiś ksiądz jest suspendowany, nie powinni uczestniczyć w żadnych celebracjach ani czynnościach duszpasterskich, jakie by ten ksiądz – mimo zakazu – im proponował. Inaczej – wiedząc, że tak się rzeczy mają – popadają w grzech ciężki”. Trzy dni później władze Aleksandrowa ogłosiły, że w niedzielę 1 września… u Stanisława Kostki odbędzie się uroczysta inauguracja roku szkolnego, połączona z miejskimi obchodami rocznicy wybuchu II wojny światowej, a imprezę rozpocznie msza. Na tę próbę sił stawili się lokalni oficjele: burmistrz Lipiński (na zdjęciu trzeci z lewej), posłanka PO Agnieszka Hanajczyk (druga z lewej), starosta zgierski Krzysztof Kozanecki (w okularach obok Lipińskiego), orkiestra i poczet sztandarowy Ochotniczej Straży Pożarnej, umundurowani przedstawiciele organizacji kombatanckiej, delegacje szkół, kilkuset wiernych. Mszę odprawił ks. Stasiak. Po jej zakończeniu, w krótkiej rozmowie z dziennikarzami wyjaśnił, że dekret o suspensie jest nieważny, bo gdy 10 czerwca podpisywał odbiór nakazu karnego i rozmawiał z arcybiskupem, był na silnych lekach przeciwbólowych o działaniu narkotycznym, więc nie rozumiał, co czyni i co do niego mówią... MARCIN KOS
4
Nr 36 (705) 6–12 IX 2013 r.
z notatnika heretyka
pOLKA POTRAFI
Do opętania jeden krok
Z braku ważniejszych problemów katolicy tzw. zaangażowani wymyślili zabawę pt. „Szukamy diabła”. Przybywa miejsc, w których można go spotkać i uścisnąć mu racicę. Na stronie katolickiej „Frondy” pojawił się tekst ostrzegający przed „nietypowymi” wyjazdami w tropiki. Wakacje się skończyły, ale wzięło ich na ratowanie ludzi jeszcze wypoczywających. Zresztą w egzotyki takie najbardziej egzotyczne jeździ się i w grudniu, bo tam jest wciąż gorąco, więc jest też na „zaś”. Niebezpieczne – jak czytamy – bywają oferty typu: „Egipt – miejsca mocy”, „Egipt – święte miejsca”... Bo wiadomo – właściwe święte miejsca to katolickie kościoły. Ewentualnie „nawiedzone” drzewo, na którym objawiła się jakaś żywiczna Bozia. Do miejsc „niewłaściwych”, ale zareklamowanych jako magiczne, przyczepia się diabeł, którego – chcąc nie chcąc – przywieziemy ze sobą do Polski. Podobne zagrożenia mają nieść ze sobą podróże do Ameryki Południowej, których organizatorzy kuszą „wtajemniczeniem”. Chodzi o wyprawy do miejsc, które kiedyś uchodziły za magiczne (wioska Majów dajmy na to), spotkania z szamanami itp. „Wracamy do hotelu, ale czy jest to powrót
samemu, czy w towarzystwie niewidzialnego towarzysza?”– pyta „Fronda”. Są i takie miejsca, że nie trzeba się spotykać z żadnym szamanem. Tylko pojedziemy i od razu nas opęta. Jako przykład – akurat mało egzotyczny – ksiądz egzorcysta Władysław Cyran podaje Externisteine w Niemczech – kompleks skał piaskowych tak ułożonych, że wieki temu służyły – według większości badaczy – jako miejsce do odprawiania pogańskich rytuałów. Teraz służą tylko do zwiedzania i podziwiania, ale – jak wykłada ksiądz egzorcysta – nie warto. Bo diabłów tam ci całe zastępy! Szczególnie zagrożone są – czytamy jeszcze – panie, które wyjeżdżają w tropiki także po to, żeby poprawiać urodę. Tu już chodzi o zagraniczne wojaże połączone z pobytem w luksusowym spa. Wizyta w takim przybytku może skończyć się – uwaga, będzie
dziwnie – „inicjacją lucyferyczną”. Czyli – próbując ten bełkot zrozumieć – do tej pory taka upiększająca się pani kontaktów z Lucyferem nie miała, nawet pobożna była, ale jak skorzystała ze spa w Tunezji, nabawiła się „poważnych problemów duchowych”. Wróciła do Polski z własnym diabłem. Oczywiście nie po każdym spa. Takie wczasowiczki powinny nauczyć się wnikliwego i – według katolickiej logiki – rozumnego czytania ofert salonów piękności. Zaniepokoić powinno słowo „rytuał” użyte zamiast częstszego „zabiegu”. Przykład: „Tropikalny rytuał pozwalający oczyścić i złuszczyć martwy naskórek przy jednoczesnym wygładzeniu skóry”. Jeszcze mocniej trzeba się zaniepokoić, kiedy jest coś o oczyszczaniu umysłu. Akupunktura, jakieś hawajskie masaże i wszelkie inne patenty z Dalekiego Wschodu to już wrota do piekieł. Jakiś czas temu na temat egzotycznych niebezpieczeństw wypowiadał się inny ksiądz egzorcysta – Michał Olszewski. Opowiedział o opętanej przez diabła pani. Opętanej z powodu wschodnich upodobań i noszenia sari – długiego pasa materiału, którym owijają się kobiety w Indiach. W czasie przepędzania diabła, przyodziewek należało spalić. Na drugi dzień po spaleniu – relacjonuje ks. Olszewski – okazało się, że… sari leży tam, gdzie je spalili. Całe i zdrowe, a nawet wykrochmalone i wyprasowane. „Żyjemy w takim właśnie dziwnym świecie i musimy być czujni!” – ostrzega ks. Cyran. Oj tak, musimy… JUSTYNA CIEŚLAK
Prow inc jałk i Pewna 39-letnia pani z Kosowa Lackiego przywłaszczyła sobie telefon komórkowy. Prawowity właściciel sprawę zgłosił na policji. Na próbę odebrania jej cudzej własności kobieta najpierw odpowiedziała zelżeniem funkcjonariuszki, a później ją pogryzła.
Komórka cielesna
W Rogoźnicy od początku roku szkolnego jest cyrk na kółkach. Wójt odwołał dyrektorkę szkoły i powołał na jej miejsce nową. Poprzedniczka z decyzją się nie zgadza i gabinetu opuścić nie zamierza. Tym bardziej że ma za sobą zarówno wojewodę, jak i rodziców. Do dyrektorskiego biurka pozostaje dostawić jeszcze jeden fotel i liczyć, że panie się polubią.
Dyrektorski poker
Do domu w Jastrzębiu-Zdroju weszli oknem nieproszeni goście. Z łupów byli na tyle zadowoleni, że postanowili uczcić włam znalezionym w lodówce szampanem. Toast przerwała im właścicielka domu, która dzięki szybkiemu refleksowi odzyskała wszystko. Z wyjątkiem szampana.
Niech żyje bal!
Szybko zadziałali też mieszkańcy Augustowa, którzy zaalarmowani krzykiem aptekarki obezwładnili 29-latka uciekającego ulicami miasta ze skarbonką pod pachą. Było w niej ponad 500 zł na lokalne hospicjum dla dzieci. Złodziej miał we krwi ponad 2,3 promila.
Na hospicjum
W Kalinowie mężczyzna ukradł samochód, a kiedy bez większego wysiłku został zatrzymany, wytłumaczył policjantom, że owszem – wziął nie swoje, ale tylko dlatego, że właśnie się przeprowadza i nie ma czym przewieźć gratów. Grozi mu przeprowadzka, ale do więzienia – nawet na 7,5 roku. Opracowała WZ
Pożyczone nie tuczy
myśli niedokończone Religia powinna być przedmiotem obowiązkowym. (arcybiskup Józef Kowalczyk)
Polska potrzebuje władzy, która nie będzie ogłaszała, że nie będzie klękać przed księżmi, tylko takiej, która sięga do tradycji.(Jarosław Kaczyński) Jedną z naszych specjalności eksportowych jest masowe wysyłanie za granicę polskich problemów społecznych. Fabryka tych problemów ciągle pracuje w Polsce pełną parą… Przed dwoma tygodniami napisałem w tej rubryce o drastycznym w formie pożegnaniu z tzw. ojczyzną jednego z tych tysięcy ludzi, których Polska ponoć bardzo potrzebuje, ale w rzeczywistości wykopuje za granicę z powodu braku perspektyw, klerykalizmu i wszechobecnej głupoty. Tekst spotkał się z odzewem. Obszerny list rencisty emigranta uciekającego przed polską nędzą do Włoch zamieściliśmy przed tygodniem. Chciałbym się do niego odnieść. Jedną z wielu rzeczy, o których napisał nasz Czytelnik, a o których rzadko przeczytam w polskich mediach, jest problem bezdomności „wyeksportowanej” z Polski na Zachód, zwłaszcza do krajów o klimacie łagodniejszym niż nasz. Bycie bezdomnym w państwie zamożniejszym ma taką zaletę, że łatwiej jest załapać się na darmową żywność, a śmietniki bogatych są zasobniejsze niż te nadwiślańskie. No i w razie potrzeby więcej można wyżebrać. Poruszyło mnie to, że nasz Czytelnik donosi o zgonach siedmiu bezdomnych znajomych w ciągu zaledwie 1,5 roku, w jednym tylko miasteczku na południu Włoch! To świadczy o przerażającej skali zjawiska. Co w takim razie dzieje się w Rzymie, Mediolanie czy w innym miejscu – ludnym i zamożnym? Iluż tam rodaków poniewiera się po dworcach, śmietnikach, podwórkach i klatkach schodowych? Interesujące jest to, że mimo masowej i stałej emigracji na Zachód zjawisko bezrobocia, a także bezdomności w naszej ojczyźnie ciągle narasta. To ostatnie wzrosło aż o ponad 30 proc. w ciągu zaledwie 3 lat. To porażające!
Nie jest też żadnym pocieszeniem, że w paru krajach Europy Wschodniej jest jeszcze gorzej. Że z przereklamowanej Litwy (procentowo) uciekło więcej ludzi niż z Polski, a niektóre dzielnice stołecznego Wilna wyglądają gorzej niż Radom. Że w Bułgarii padł chyba rekord Europy – z tego kraju za życia jednego pokolenia wyjechał co trzeci mieszkaniec, a w Rumunii zaistniało nieznane dotąd w świecie zjawisko – więcej osób pobiera emerytury niż pracuje, bo ci, którzy mogliby pracować, masowo opuścili kraj. To, że niemal cały nasz region cierpi na podobne bolączki, świadczy tylko o tym, że wszędzie uwierzono w błędną doktrynę gospodarczą, która przyniosła podobne skutki. Tak ustawiono życie społeczno-gospodarcze, że pozwala ono wzbogacić się nielicznym kosztem reszty. Reszta ma sobie jakoś poradzić, wyjechać lub się powiesić. Rządzący i tak się wyżywią. Ze wskaźników społecznych wybiera się zaś te, które mogą pokazać, że „jest dobrze”. Czyli że rośnie mityczny PKB, choć on sam niewiele znaczy; że buduje się mieszkania, choć tylko dla tej zamożniejszej mniejszości; że rośnie liczba studentów, choć ich dyplomy są często nic niewarte. Zdaję sobie sprawę z tego, że dla części Czytelników tego rodzaju przemyślenia są szokujące. Nasze społeczeństwo tak się skutecznie rozpadło, że grupa wygranych nie tylko nie zna życia przegranych, lecz nie wierzy już nawet w ich istnienie. Choć mija ich na ulicach, żyje tuż za rogiem, a nawet ich zatrudnia. Ten stan społecznego niedowidzenia ma wiele przyczyn, a jedną z nich jest potężna presja wszechobecnej indoktrynacji „zorientowania na sukces”. Dostrzegamy tylko jego przejawy – prawdziwe lub rzekome – a cała reszta rzeczywistości uchodzi naszej uwadze. ADAM CIOCH
Rzeczy pospolite
Żegnaj, macoszczyzno cd.
O Jarosławie Kaczyńskim pisać będą w książkach tak samo jak o de Gaulle’u, Adenauerze, Thatcher czy Reaganie. (Adam Hofman, PiS)
Nie wyobrażam sobie koalicji z partią, która buduje swoją popularność na smoleńskich trumnach. Nie mógłbym być w jednym rządzie z panem Kaczyńskim, Kamińskim, Macierewiczem. Mam bogatą wyobraźnię, ale koalicji SLD z PiS sobie nie wyobrażam. Kaczyński i Ziobro powinni stanąć jak najszybciej przed Trybunałem Stanu. (Leszek Miller)
Kaczyński zamiast na marsz w obronie pracowników wybiera się na marsz Rodziny Radia Maryja. Zamiast w obronie pracowników będzie maszerował w obronie interesów i interesików zaprzyjaźnionego biznesmena w sutannie. (Wojciech Olejniczak, europoseł SLD)
John Godson, o którym się mówi „konserwatysta”, jest po prostu chrześcijaninem i właśnie z powodu swojej religii odszedł z PO. (Dominik Tarczyński, dziennikarz prawicowy)
Nie ma już państwa. Są tylko jaśniepaństwo, którzy niczym Cezar skierują kciuk w dół lub w górę. Dadzą jałmużnę lub nie. (Piotr Ikonowicz)
Elastyczni mają być wyłącznie pracownicy, poświęcając dla zysków pracodawców życie prywatne, rodzinne i swobodę dysponowania samym sobą. Ci sami politycy, którzy mówią dzisiaj, że największym dobrem człowieka jest praca, przed chwilą wprowadzili kolejną deregulację czasu pracy pozbawiającą godziwej pracy i zapłaty za pracę w nadgodzinach. (posłanka Anna Grodzka, Ruch Palikota)
Człowieku dożynkowy, ostrzegam cię. Bez komunii, bez modlitwy – zdziczejesz, a potem przyjdzie oziębłość, seks i wyznasz: Ale ja jestem niewierzący! Nauczyciele czcigodni! Dlaczego nie zaczynacie lekcji od modlitwy, tylko od wychowania seksualnego? Postępowi jesteście! Więc wychowamy gejów i lesbijki. Taka cywilizacja zgnije, bo jest cywilizacją śmierci. (biskup Józef Zawitkowski) Wybrali: AC, MZB, PPr, SH
Nr 36 (705) 6–12 IX 2013 r.
na klęczkach z wypadku, ale cały bilans tej tragedii nie przynosi szczególnej chluby opatrzności, a tym bardziej „świętej opiekunce górników”. MaK
Niebezpieczne związki? W pierwszym półroczu 2013 r. ślub wzięło w Polsce 64,1 tys. par. W ubiegłym roku było ich o 12 proc. więcej. Tak niskiego wyniku GUS nie notował od dekady. Z badań urzędu wynika, że młodzi Polacy wolą pozostawać w związkach partnerskich. W ciągu ostatnich 10 lat ich liczba wzrosła aż o 63 proc., i to pomimo prawicowej nagonki oraz kościelnych bredni na temat wyższości sakramentalnych związków i grzesznego życia na kocią łapę. ASz
POwolny rozkład Platforma Obywatelska podcina swe konserwatywne skrzydło. Najpierw z członkostwa w partii zrezygnował poseł John Godson. Decyzję tę motywował różnicami światopoglądowymi oraz „różnymi naciskami”. Zaraz potem przedstawiciele prezydium klubu PO poinformowali, iż Jacek Żalek został zawieszony na 3 miesiące w prawach członka PO oraz że dostał kwartalny zakaz wystąpień publicznych. Jarosław Gowin natomiast dostał 1000 zł grzywny za wielokrotne łamanie dyscypliny klubowej. W geście solidarności z Żalkiem Gowin sam zawiesił swe członkostwo w Platformie. Ten gest zainspirował kolejnego platformerskiego polityka – europosła Artura Zasadę – który też „się zawiesił”. Czyżby ten trend zwiastował początek końca PO? MZB
się ks. Marian Raźnikiewicz, proboszcz parafii pw. św. Józefa w Wysokiej Strzyżowskiej. Z ambony wygłosił do swoich owieczek przedwyborcze kazanie, wskazując na kogo i dlaczego należy głosować: „O poparcie zwraca się do naszych parafian kandydat Prawa i Sprawiedliwości Pan Zdzisław Pupa. Jest on człowiekiem bardzo religijnym, członkiem Zarządu Stowarzyszenia Rodzin Katolickich, był także senatorem i posłem, wielokrotnie pomagał nam w załatwianiu różnych spraw parafialnych i popierał nasze inicjatywy odnowy naszych zabytkowych kościołów (...). Na takiego człowieka warto zagłosować. Oczywiście każdy jest człowiekiem wolnym – zrobi jak uważa. Ale pamiętajmy, że Polska idzie w złym kierunku...”. AK
Czołówka aborcyjna
Władcy marionetek Wybory uzupełniające do Senatu na Podkarpaciu, czyli w tradycyjnym bastionie prawicowców, sprawiły, że na polskiej prawicy trwa wojna na całego. Konkurenci – PiS oraz SP – wbijają sobie szpile oraz podkładają świnie. Jarosław Kaczyński, prezes PiS, oskarżył rywali z SP o rozbijanie prawicy. Chodziło mu o to, że konkurenci wystawili w wyborach własnego kandydata, Kazimierza Ziobrę, uszczuplając tym samym szanse człowieka PiS – Zdzisławy Pupy. Konkurenci nie zwlekali z odwetem. Jacek Kurski (SP) ujawnił SMS-a, w którym prezes Kaczyński zakazuje członkom swej partii udziału we wrześniowych protestach związków zawodowych. Akurat dla tych protestów pozbycie się PiS-owskiego ciężaru to zdecydowana korzyść. MZB
Ksiądz wchodzi w Pupę W związku z zaplanowanymi na 8 września br. wyborami uzupełniającymi do Senatu w kilku powiatach województwa podkarpackiego w agitację czynnie zaangażował
Z okazji 1 września, czyli rocznicy wybuchu drugiej wojny światowej, abp Gądecki, określił ten najkrwawszy w dziejach ludzkości konflikt mianem „wielkiej kompromitacji ówczesnych chrześcijan”. Takiemu wyrazowi szczerości arcybiskupa można by chętnie przyklasnąć, gdyby nie fakt, że duchowny nazwał faszystowskie Niemcy mianem „czołówki aborcyjnej i eutanazyjnej XX wieku”, przez co wojna – zdaniem wiceprzewodniczącego KEP – nie skończyła się w 1945 r. Oczywiście Gądecki tym stwierdzeniem nie chciał dokuczyć Hitlerowi, lecz współczesnym zwolennikom legalności eutanazji i aborcji, które z hitlerowskimi praktykami mają niewiele wspólnego. My przypominamy Gądeckiemu o entuzjastycznej postawie Watykanu wobec tej „czołówki aborcyjnej i eutanazyjnej XX wieku”, o wspólnym „zamawianiu piwa” przez dygnitarzy Rzeszy i duchownych, poparciu Watykanu dla planu Barbarossa, milczeniu wobec Holokaustu czy wsparciu udzielanym przez Watykan zbrodniarzom w ucieczce przed odpowiedzialnością. MZ
Koniec (nie)sławy Wielka, medialna kariera Katarzyny W., lepiej znanej jako „mama Madzi”, chyba dobiegła końca. Oskarżona została skazana na 25 lat więzienia. Wymiar sprawiedliwości stwierdził też, że Katarzyna W. chciała pozbyć się córki, ponieważ sądziła, że rujnuje ona jej przyszłość. Historia „matki Madzi” nie tylko dostarcza wielu argumentów zwolennikom legalizacji aborcji, lecz także prowokuje wiele pytań o morale mediów przedstawiających nietypowy wizerunek morderczyni: nie w więziennym uniformie, lecz na przykład w bikini, i to na koniu. MZB
Kamień grobowy Warszawa stawia kolejny kamień papieski – pierwszy postawiono z okazji 4 rocznicy śmierci JPII. Głosami radnych PO, PiS i… SLD w Radzie Dzielnicy Śródmieście przeforsowano uchwałę, przez którą budżet miasta zostanie uszczuplony o 140 tys. zł. Pieniądze pójdą na „Wykonanie kamienia upamiętniającego Mszę Papieską z dn. 9.06.1991 r. na terenie Parku Agrykola”. Będzie to jednolity blok kamienny z antracytowego granitu, na którym znajdzie się napis przypominający o odprawieniu mszy. I tyle. Radni twierdzą, że sfinansują tę „inwestycję” dzięki większym od planowanych dochodów dzielnicy. Przepadła inicjatywa zgłoszona przez Ruch Palikota, by dodatkowe fundusze przeznaczyć na edukację. Głos zabrał też Parlamentarny Zespół Świeckiego Państwa, podkreślając, że wydawanie środków na cele religijne, kiedy brakuje pieniędzy na oświatę, opiekę zdrowotną czy społeczną, jest bezczelnością i marnotrawstwem. DP
Koniec objawień Okazało się, że słynne objawienia Lecha Kaczyńskiego na oknie zamieszkiwanej przez niego przed laty kamienicy („FiM” 35/2013) były odbiciem części dachu i gzymsu sąsiedniego budynku. Sensację wokół „wizerunku” zrobiła dziennikarka „Gazety Polskiej Codziennie”. „Cud okienny” podzielił zatem los słynnego trotylu. MaK
Barbara i kabel W kopalni Mysłowice-Wesoła trzech górników nie przeżyło przygniecenia 5 tonami kabli. Jeden z pracowników kopalni ten wypadek przeżył. Prasie brukowej powiedział, że zawdzięcza swoje życie „Bogu i świętej Barbarze”, notabene – postaci całkiem fikcyjnej. Rozumiemy radość ocalonego
Olbrzym gliniany „Gość Niedzielny” podnieca się rzekomo ogromnym i niewykorzystanym potencjałem ewangelizacyjnym parafii katolickich w Polsce. Ponoć wystarczy parafie rozbudzić i kraj będzie (do bólu) katolicki. Tylko że fakty są takie, iż jest to olbrzym na glinianych nogach. Polscy katolicy nie bardzo ufają księżom, a nawet nieprzesadnie wierzą w katolickiego Boga. Wierzą za to w wigilię, choinkę, karpia i pisanki, czyli w tzw. tradycję. Wielkiej ewangelizacji (raczej katolicyzacji) z barszczu z uszkami raczej nie będzie. I chyba dobrze… MaK
Nieetyczny dekalog Rok szkolny ledwie się rozpoczął, a katoliccy hierarchowie już zaczęli grzmieć o wyższości zajęć katechezy nad etyką. Ks. prof. Tadeusz Panuś z Katedry Katechetyki Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie powiedział nawet, że „gdy uczeń wybiera etykę w szkole zamiast lekcji religii, to grzeszy przeciw pierwszemu przykazaniu”. Krk ma doświadczenie w usuwaniu (II przykazanie) i łamaniu przykazań, a jeśli jakieś wybitnie mu się nie podoba, to bez ogródek zmienia je na własną modłę. ASz
Nawracanie Słupska Pod patronatem lewicowego ponoć prezydenta Słupska Macieja Kobylińskiego (należał do PZPR, obecnie w SLD) w dniach 1–11 września w mieście zaplanowano przeprowadzenie akcji ewangelizacji miasta i mieszkańców pod
5
hasłem „Miasto dla Jezusa”. W programie kościelnego nawracania Słupska i słupczan przewidziano między innymi mszę z zawierzeniem miasta Jezusowi Chrystusowi oraz „Tramwaj Ewangelizacyjny”, czyli dwudniowy ośmiogodzinny dyżur egzorcysty w zabytkowym tramwaju stojącym na ul. Nowobramskiej. Dodatkową „atrakcją” dla mieszkańców ma być również zorganizowana przez parafię pw. NSPJ ewangelizacja od drzwi do drzwi, w czasie której kościelni misjonarze mają pukać do wszystkich drzwi, chodząc od domu do domu i od mieszkania do mieszkania. AK
Światowe dni plajty Katolickie światowe dni młodzieży w Rio de Janeiro (z udziałem papieża) zakończyły się wielką finansową katastrofą dla miejscowego Kościoła. Pod młotek poszedł katolicki kompleks szpitalny (równowartość 61 mln zł), ale to nie wystarczy na pokrycie dziury. Podobnie było z poprzednimi katolickimi spotkaniami (Paryż, Toronto), bo też spowodowały znaczne straty. W 2015 r. przyjdzie czas na straty miasta Krakowa. Bo nie wierzymy, że straci na tym Archidiecezja Krakowska. Takie numery nie z naszymi biskupami! MaK
Madonna kliniczna Ks. Peter West z USA postanowił walczyć z aborcją za pomocą… ikony Matki Boskiej Częstochowskiej. Obraz od niedawna bierze udział w akcji amerykańskich katolików „Od oceanu do oceanu”, w której „proliferzy” czuwają pod tzw. „klinikami aborcyjnymi”. Podobno Czarna Madonna doprowadziła już swoją boskością do nawrócenia… trzech kobiet chcących dokonać aborcji. Niestety, nikt poza czuwającymi o przypadkach nawróceń nie słyszał. ASz
6
Nr 36 (705) 6–12 IX 2013 r.
POLSKA PARAFIALNA
Towarzycho Jezusowe Znany jezuita ojciec Krzysztof Mądel został karnie odsunięty od duszpasterstwa. Okoliczności tej decyzji rzucają bijące w oczy światło na wewnątrzkościelne stosunki. Oficjalnym powodem jest incydent, do którego doszło 7 sierpnia 2013 r. w nowosądeckim klasztorze. Oto tło, przebieg oraz konsekwencje wydarzenia: Prowincjał Towarzystwa Jezusowego Prowincji Polski Południowej ojciec Wojciech Ziółek w piśmie do członków zgromadzenia: „[o. Mądel] dopuścił się agresji fizycznej wobec jednego ze Współbraci, powodując jego poważne obrażenia (rana cięta i tłuczona głowy oraz zwichnięcie i złamanie kości stawu obojczykowo-barkowego) oraz konieczność tygodniowej hospitalizacji i operacji”. Ojciec Krzysztof: – To ja zostałem sponiewierany słowem wiele razy, a tego dnia specjalnie, a później pobity, ręką na odlew przez księdza, który mnie wyzywał, przeklinał, publicznie ośmieszał... Kiedy zaczął kląć, zasłoniłem się gazetą, ale gdy stanął tuż przy moim fotelu, dotykając mnie, wpadłem w panikę. W końcu uderzył mnie w twarz, zaczął mi wciskać gazetę w twarz czy do ust i wtedy już nic nie kontrolowałem. Chciałem go jak najszybciej odepchnąć. Złego księdza trzeba odepchnąć ze wszystkich sił… To przeszło mi wtedy przez myśl, gdy wyczekiwał nade mną… I wróciły bardzo przykre wspomnienia molestowania seksualnego z dzieciństwa, gdy proboszcz brał mnie
na rozmowy do zakrystii czy na plebanię, sadzał na kolanach i kazał się rozbierać. „W związku Ojciec Mądel z oświadczeniem o. Mądela dotyczącym jego traumatycznych przeżyć z dzieciństwa (...) od kiedy mi o nich powiedział (17 sierpnia), jestem tym bardzo poruszony i – jeśli okazałyby się prawdą – zdeterminowany, aby zrobić wszystko, co w naszej mocy, by ze strony Zakonu otrzymał on w tej kwestii wszelką możliwą pomoc”. – Żałuję, że prowincjał nie napisał tego, co wie, a co z łatwością powinien już wcześniej znaleźć w mojej teczce (sam jej nigdy nie widziałem, więc tylko się domyślam, co tam jest). Otóż od samego początku formacji w 1985 roku prosiłem przełożonych i wychowawców o pomoc terapeutyczną w związku z chorobą alkoholową ojca, sytuacją w domu rodzinnym i przeżyciami związanymi z molestowaniem. Nie wszystkim przełożonym o tym mówiłem, ale wszystkim prowincjałom, częściej jednak mówiłem o tym ojcom duchowym i kierownikom w czasie rekolekcji. Oni takich próśb nie zapisują w teczkach personalnych, wszyscy jednak tak samo sugerowali, że sobie dobrze radzę, ale z alkoholizmem
Ksiądz Mucha
ojca już nic nie da się zrobić, a sprawę molestowania trzeba zostawić Bogu. Ja sam powinienem się z tym pogodzić, a ponadto usłyszałem, że ów ksiądz „aż tak bardzo” mnie nie krzywdził. Socjusz (asystent prowincjała) o. Jakub Kołacz: „O. Prowincjał zaprosił o. Mądela na rozmowę w Krakowie. Rozmowa miała miejsce 17 sierpnia, a w jej trakcie o. Mądel przedstawił swój opis wydarzeń (wcześniej przesłał go o. Prowincjałowi drogą mailową). (...) Rozmowa ta – trwająca niespełna godzinę – nie została jednak zakończona, ponieważ o. Mądel, pomimo wyraźnych próśb, opuścił pokój Prowincjała”. – Musiałem przerwać, bo się rozpłakałem jak dzieciak. Tu jednak nie chodzi o ucieczkę w zachowania szczenięce, ale o przykre wspomnienia. Prowincjał dość sensownie zasugerował, że moje zachowanie (7 sierpnia – dop. red.) to echo choroby alkoholowej ojca i że powinienem podjąć terapię. Ja tego nie wykluczyłem, ale powiedziałem, że
sytuacja była jakby żywcem wyjęta z doznań w dzieciństwie; no i wtedy pękłem. Prowincjał kontynuuje: „25 sierpnia rozmawiałem z każdym ze Współbraci ze wspólnoty w Nowym Sączu, a następnie odbyłem krótkie spotkanie z całą Wspólnotą. Wszystkie te rozmowy miały na celu nie tylko znalezienie sprawiedliwego rozwiązania dla istniejącej bolesnej sytuacji (...), ale też otoczenie szczególną troską »ofiar«, czyli wszystkich, którzy zostali pokrzywdzeni na skutek tych dwóch wydarzeń: sprzed kilkunastu dni, jak i sprzed lat. Wśród tych osób, oprócz o. Mądela i pokrzywdzonego przez niego Współbrata, są też inni Współbracia, a także bliscy nam ludzie (...), których wieloletnie zaufanie do jezuitów zostało mocno nadszarpnięte i wystawione na poważną próbę”. – Ja nadal nie mam wstępu do kościoła, a ten, kto mnie pobił, znów pracuje. Ksiądz prałat Andrzej Mucha, w latach 1974–1983 proboszcz rodzinnej parafii o. Mądela w Zalasowej
(od czterech lat na emeryturze): „Nigdy nie miało miejsca z mojej strony jakiekolwiek molestowanie o charakterze seksualnym w stosunku do osoby o. Krzysztofa lub jego brata (...). Jeżeli o. Krzysztof Mądel ma poczucie krzywdy, może swoich praw dochodzić na drodze postępowania kościelnego lub państwowego”. – Krzywdził dzieci we wszystkich parafiach, w których pracował. To, co przeżyłem w ósmym i dziewiątym roku życia, na zawsze pozostanie traumą, przykładem jak nie powinien postępować kapłan. Nie chcę i nie dopuszczę, żeby ktokolwiek kiedykolwiek znowu się z takim zachowaniem zetknął. Osobnym problem jest lęk Kościoła przed zgorszeniem, który paraliżuje wszystko, sprzyja przestępcom, a ofiary strąca w przepaść lekceważenia i drwin – zauważa ojciec Krzysztof. ANNA TARCZYŃSKA PS Komentarze o. Mądela są kompilacją jego zwierzeń zamieszczonych na Facebooku i blogu internetowym.
Dom katuszy Zamieszanie wokół domu pomocy w Krasnymstawie. Schorowani, potrzebujący pomocy ludzie skarżą się, że są tam okradani i narażeni na przemoc. W Domu Pomocy Społecznej im. Błogosławionego Jana Pawła II w Krasnymstawie przebywa blisko 300 mieszkańców. Placówce tej – składającej się z sieci kilku powiatowych ośrodków – szefuje Aneta Mróz. Dochodzi tam zdaniem części pensjonariuszy do odrażających scen: wybuchają bójki, personel napuszcza pensjonariuszy na siebie, mieszkańcy nie mogą swobodnie przemieszczać się między domami ze względu na pozamykane na kłódkę drzwi i bramy. Za zgodą kuratorów – pracowników DPS – pieniądze z depozytów podopiecznych, jakie zostają im po opłaceniu pobytu, wydaje się na działalność ośrodków i prowadzonych w nich zajęć. Dyrekcja DPS twierdzi, że w placówce nie dochodzi do żadnych nieprawidłowości,
a wszelkie ograniczenia wolności pensjonariuszy wprowadzane są dla ich dobra, ponieważ w pobliżu buduje się zbiornik wodny i jeżdżą ciężarówki. Faktem jest jednak to, iż o samobójczej próbie kilkunastoletniego chłopca, który chciał się powiesić (personalia do wiadomości redakcji) nie powiadomiono policji, a jedynie wezwano pogotowie. Karetka zabrała chłopaka do szpitala i sprawa na tym dla kierownictwa placówki się zakończyła. – On tylko opowiadał o swoich samobójczych myślach – zapewnia dyrektor Mróz. Tymczasem 5 lat temu w tym samym ośrodku jeden z podopiecznych wyskoczył z okna. Jakby tego było mało, na 60 mieszkańców zasadniczo przypada jeden opiekun, co świadczy o nie najlepszej strukturze zatrudnienia. O tym, co dzieje się w DPS, poinformowano PSL-owskiego starostę krasnostawskiego Janusza Szpaka, który dwukrotnie przybył na zebrania z udziałem mieszkańców
ośrodków. Ich sytuacja jednak przez to się nie polepszyła. Co więcej, na pierwszym ze spotkań nie było dyrektor Mróz, która akurat w tym czasie uczestniczyła w pielgrzymce do Częstochowy... DPS, któremu patronuje polski papież, zatrudnia blisko 200 osób. Razem z niepozbawionymi praw publicznych mieszkańcami
daje to silny elektorat. Starosta Szpak (proszony o komentarz tłumaczył się, że wszystkim się zajmie, lecz po powrocie z delegacji na Ukrainie) powinien więc chyba wziąć sobie do serca losy pensjonariuszy wspomnianej placówki. KAZIMIERZ CIUCIURKA Fot. Autor
Nr 36 (705) 6–12 IX 2013 r.
7 Fot. MaHus
R
odzinny Dom Dziecka w Pile przestał istnieć z chwilą, gdy trzy podopieczne zeznały na policji, że są molestowane przez 53-letniego Dariusza M., dyrektora placówki. Zastosowano wobec niego trzymiesięczny areszt. Tak samo potraktowano 54-latka z Piekar Śląskich, który jest podejrzewany o molestowanie oraz obcowanie płciowe z 7-letnią dziewczynką. Pod zarzutem doprowadzenia nieletniej do innej czynności seksualnej tymczasowo aresztowano nadkomisarza Marcina S., policjanta z KWP w Gdańsku. Wszystkim grozi kara do 12 lat pozbawienia wolności. ~ ~ ~ Edyta N. (imię zmienione – dop. red.) czyta takie wiadomości w internecie i jest wściekła. Pięcioro jej dzieci było molestowanych przez własnego ojca. Dlaczego mimo dowodów wciąż cieszy się wolnością i bez przeszkód pracuje z dziećmi – tego Edyta pojąć nie potrafi. Jest też bezradna – nie wie, do której jeszcze państwowej instytucji powinna się zgłosić, aby jej dzieci mogły wreszcie spokojnie żyć. ~ ~ ~ Z notatek biegłego psychologa, który zajmuje się dziećmi N.: ~ Syn, dziś lat 15, zespół dziecka molestowanego seksualnie – rozwój psychoseksualny zaburzony, wszystko kojarzy mu się z seksem: kontakty seksualne z ojcem od wczesnego dzieciństwa (od zabaw budzących niepokój i nietypowego mycia intymnych części ciała po kontakty oralne i analne), z rodzeństwem, a także innymi, głównie młodszymi dziećmi. Sam inicjuje kontakty o charakterze seksualnym, stał się sprawcą przemocy wobec innych dzieci, w tym rodzeństwa. Masturbuje się w ich obecności, dotyka ich w miejsca intymne, doprowadza do kontaktu seksualnego. Za namową i zachętą ojca współżył seksualnie z młodszą siostrą. ~ Córka, lat 14, zespół dziecka molestowanego seksualnie – zachwianie poczucia bezpieczeństwa, niemożność oderwania się od przeszłości.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Za czterema ścianami tzw. przykładnych, katolickich domów odgrywają się czasami prawdziwe horrory. Taki horror przeżyło pięcioro dzieci N.
Dotyk zła Opowiedziała o tym, co zrobili jej ojciec i brat. Kiedy opowiadała o kontaktach seksualnych, zaobserwowano u niej silną potrzebę wyrzucenia z siebie przeżyć. ~ ~ ~ Małżonkowie N. z miejscowości O. na Mazurach na początku byli wzorowym małżeństwem. On realizował się zawodowo, ona zajmowała się domem i wychowywaniem potomstwa. Jak na dobrą katolicką żonę przystało, urodziła tyle dzieci, ile Bóg dał. Im dał pięcioro. Nie pracowała – dzieci pochłaniały jej czas. I chociaż wydawało jej się, że jest – jak to mówią – dobrą żoną, zaczęli się od siebie oddalać, a dzieci – sprawiać kłopoty wychowawcze. Po czasie zrozumiała, że gdy on ją bije i siłą zmusza do seksu, to ona jest ofiarą, a nie sprawcą… Edycie mimo wszystko zależało na mężu i rodzinie. Zaczęli szukać
Jak poznać, że nasze dziecko może być ofiarą przestępstwa seksualnego? Sygnały, których nie należy ignorować, to m.in.: ból i/lub krwawienia z gardła, okolicy genitaliów lub odbytu; infekcje dróg moczowo-płciowych; zachowania seksualnie nieodpowiednie do wieku, obsesyjne zajmowanie się kwestiami seksualnymi, odgrywanie z zabawkami lub innymi dziećmi aktów seksualnych, rysowanie narządów płciowych (np. penisa we wzwodzie), histeryczne zachowanie podczas zdejmowania ich ubrania, szczególnie bielizny, okazywanie bardzo silnego lęku wobec określonej osoby, powtarzanie, że są złe, nieprzyzwoite i niegrzeczne, uleganie regresji; zmiana ze szczęśliwych i aktywnych w wycofane oraz pełne obaw; podejmowanie rodzicielskiej roli w domu, zdają się wtedy starsze niż są w rzeczywistości (ofiary kazirodztwa); posiadanie pieniędzy z niewiadomych źródeł; bojaźliwość; odmowa widzenia się z określonymi dorosłymi bez wyraźnie widocznego powodu. Dzieci, które mogły paść ofiarą pedofila sugerują, że mają tajemnicę, o której nie mogą powiedzieć; pytają, czy dotrzyma się tajemnicy, jeśli coś powiedzą. Mówią, że ich przyjaciel ma problem; prezentują nagłe, niewytłumaczalne zmiany w zachowaniu; stają się silnie depresyjne, podejmują próby samobójcze; uciekają z domu; przestają się cieszyć wcześniej lubianymi zajęciami.
pomocy w kręgach ludzi takich jak oni – wierzących. Trafili do ośrodka rekolekcyjnego na północy Polski. Tam zawiązała się grupa przyjaciół. N. zaczęli ośrodek odwiedzać regularnie. I właśnie tam po raz pierwszy do Edyty dotarło, że jej dzieci nie są po prostu niegrzeczne, lecz ich niecodzienne zachowanie ma podłoże dramatyczne. Odkryła, że są przez ojca wykorzystywane seksualnie. Dostała wtedy wsparcie od prowadzących ośrodek. To zresztą oni otworzyli jej oczy na rzeczywiste problemy rodziny. ~ ~ ~ Były mąż Edyty w oczach osób postronnych był nieskazitelny. Niezwykle pobożny i ułożony, regularnie chodził do kościoła i co tydzień odliczał się po „ciało Chrystusa”. O takich w Polsce mówi się: przykładny katolik. Nie miał większego problemu z tym, by przekonać otoczenie, że żonę i dzieci odebrała mu sekta z ośrodka rekolekcyjnego i że to jej członkowie kazali mu wcześniej wymierzać dzieciom kary cielesne. Trafił ze swym rewelacjami nawet do biskupa, który wkrótce nakazał księdzu wspierającemu Edytę i jej dzieci, aby więcej się w sprawy rodziny N. nie wtrącał, bo wyleci ze swojej parafii. Edyta chodziła do kurii w ślad za mężem, opowiadała o rodzinnym dramacie, prosiła o wsparcie. W końcu usłyszała od hierarchy, że ma iść do pracy, zająć się dziećmi i nie rozpowiadać publicznie „takich rzeczy”. A co to za „rzeczy”? Oto fragmenty relacji ofiar, pierwsze sygnały, jakie wypłynęły podczas rozmów z psychologiem: Syn: „Tata nie bawił się z dziećmi, nie chodził na spacery, nie pomagał w lekcjach, tylko chętnie mył (...)
w dziwny sposób. Jak mył dzieci, to jeździł ręką tak długo między nogami”. Córka 1: „A. i N. krzyczeli przy tym myciu taty – jak mył ich między nogami. Pamiętam, jak zmuszał mnie, żebym się do niego przytulała. Miałam odrazę, bo dziwnie się do mnie przytulał. Pamiętam, że to było bardzo nieprzyjemne, jak tata mnie mył... Miałam rozszerzone nogi”. Córka 2: „Mył gołą ręką, wkładał palce głęboko w rowek. Dwa, trzy razy wkładał mi palec do pupy. Nie mówiłam, że mnie boli, bo się go bałam. Był miły, jak mnie mył, a tak normalnie to był niemiły”. ~ ~ ~ Edyta przyznaje, że wcześniej dramatu, jaki rozgrywał się pod jej dachem, nie zauważyła. – Dzieci nic nie mówiły. Panicznie się bały – zarówno ojca, jak i tego, że jeśli komuś powiedzą, nikt im nie uwierzy. Szantażował je, zastraszał, groził, że mnie zabije, a je powywozi, zostawi w lesie. Wszystko to opisały w listach i notatkach podczas terapii – mówi. Pewnego styczniowego dnia 2012 r. nie wytrzymała i uciekła z dziećmi z domu. Trafiła do ośrodka wsparcia. Rozpoczęła terapię. „Stwierdzam, że istnieje wysokie prawdopodobieństwo popełnienia przestępstwa seksualnego i wielokrotnego doprowadzenia do innej czynności seksualnej małoletnich przez ich ojca przy jednoczesnym stosowaniu przemocy psychicznej i fizycznej” – napisała w zawiadomieniu do prokuratury dyrektorka ośrodka. To był maj 2012 r. Niedługo później dzieci zostały przesłuchane. Okazało się, że mają typowe symptomy dzieci molestowanych kazirodczo, a ich zeznania były szokujące – ojciec dotykał ich miejsc intymnych, pobudzał manualnie
i zmuszał do wzajemności, nakłaniał i zmuszał do obcowania płciowego z rodzeństwem, nagrywał ich aktywność seksualną na telefon bądź kamerę, woził swoje najstarsze dzieci do innych mężczyzn… ~ ~ ~ N., który do winy się nie przyznaje, miał trafić do aresztu, ale jakimś cudem nie trafił. Dostał tylko sądowy zakaz zbliżania się do rodziny oraz kontaktowania się z nią, co nie przeszkadza mu regularnie spacerować w pobliżu ich domu. – Biskup stanął po stronie pedofila, uwiarygodnił go. Każdy umywa ręce. Minął ponad rok od złożenia zeznań przez dzieci i nic się nie dzieje. Rzecznik praw dziecka nawet nie odpowiedział. To się w nich ciągle mieli, kotłuje. Wszystkie są pod opieką specjalistów, przechodzą terapię dla ofiar przemocy seksualnej. Do niedawna były na lekach – opowiada załamana Edyta. ~ ~ ~ Opinie biegłych seksuologów potwierdzają wieloletnie molestowanie dzieci przez ich ojca. Najstarszy syn, chyba najbardziej przez ojca skrzywdzony, został skierowany na długoterminową terapię dla ofiar przemocy seksualnej. Prokuratura wciąż się jednak zastanawiała, co z tym fantem zrobić. W końcu zdecydowała się zwrócić z prośbą o opinię do Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie. – Od ponad półtora roku walczę o bezpieczeństwo dzieci. Niestety, pedofil, mimo zakazu i kamer, przejeżdża pod naszym domem, czuje się bezkarny. Mijają kolejne miesiące i nic się w tej sprawie nie dzieje, a moje dzieci boją się wychodzić z domu – mówi Edyta. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
8
Nr 36 (705) 6–12 IX 2013 r.
POLSKA PARAFIALNA
Elektromodły Maszyna do modlenia, aplikacje mobilne, programy komputerowe i wiadomości SMS. Kościół próbuje nagiąć nowe technologie do swojego starego przekazu… Skończyły się czasy, kiedy wierni chodzili do kościoła stadami, a w świątyniach brakowało dla nich miejsc. Według Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego tylko 40 proc. wiernych chodzi na msze, a do komunii przystępuje zaledwie 16,2 proc. Ze wspomnianych 40 proc. aż trzy czwarte to tzw. katolicy niedzielni, którzy do kościoła chodzą raz w tygodniu. Już co piąty badany przez ISKK w ogóle się nie modli – nawet indywidualnie. Liczba wiernych spada nieubłaganie, a wraz z nimi spada liczba datków, jakie niegdyś zostawiali na księżowskiej tacy. Duchowni prześcigają się w pomysłach, jak ściągnąć kasę od nielicznych gości na mszach. Musimy im oddać, że koncepcje mają naprawdę innowacyjne. W Proszowicach (woj. małopolskie) w jednym z kościołów tuż obok ołtarza stoi… „maszyna do modlenia”. Tego rodzaju urządzenia pojawiły się tu i ówdzie w Polsce już kilka lat temu, ale po fali krytyki można było sądzić, że ten proceder został powstrzymany. Każdy wierny może do maszyny wrzucić 1, 2 lub 5 zł, które odpowiednio dają „lampkę nadziei”, dwie lampki i… niezliczone łaski. Wrzucając kilka pięciozłotówek możemy namnożyć wprost niezliczone względy tam
D
na górze, więc nie brakuje chętnych do kupienia sobie katolickiego nieba. Z drugiej strony – czym różni się taka maszyna od kupienia mszy za pomyślność zmarłego? Niczym. Proboszcz kościoła nie widzi więc w swoim zachowaniu nic karygodnego. Niemal w każdym kącie świątyni stawia też standardowe skarbonki na rozmaite remonty, kwiaty i inne ozdoby. Zarabia również na spotkaniach z wiernymi, bo sama rozmowa z nim podczas kolędy ma według mieszkańców Proszowic kosztować nie mniej niż 100 zł. Na inny i nieco nowocześniejszy pomysł wpadła komisja Konferencji Episkopatu Polski ds. Misji. Hierarchowie postanowili zwrócić się do wszystkich posiadaczy telefonów komórkowych o wsparcie misjonarzy przez wysłanie SMS-a. Za „jedne” 2,44 zł z VAT każdy może dofinansować misje – na przykład w Afryce. KEP zastrzega, że wszystkie pieniądze przeznaczy na wspomniany cel, ale rozliczeń z tego tytułu jeszcze nikt nie widział. Na rękę duchownym poszli
yrektor łódzkiej Izby Skarbowej chce, aby Kościół płacił podatki od pogrzebów! To sytuacja bez precedensu, kiedy urzędnik państwowy ośmielił się podnieść rękę na majątek Krk. Łódzka IS w swojej opinii na temat podatku od pogrzebów powołała się na art. 43 pkt 1 ustawy 31 o VAT, który mówi, że zwalnia się z tego podatku usługi wykonywane przez „Kościoły i związki wyznaniowe, o których mowa w przepisach o stosunku Państwa do Kościoła Katolickiego w Rzeczypospolitej Polskiej oraz w przepisach o stosunku Państwa do Kościołów i innych związków wyznaniowych, w zakresie interesu zbiorowego swoich członków, na rzecz ich członków w zamian za składki, których wysokość i zasady ustalania wynikają z przepisów statutowych tych podmiotów, pod warunkiem że podmioty te nie są nastawione na osiąganie zysków, jeżeli zwolnienie nie spowoduje naruszenia warunków konkurencji”. Według fiskusa przepisy jasno mówią, że zwolnione z podatku są usługi służące całej wspólnocie Kościoła, a przecież w przypadku pogrzebów sprawa dotyczy wyłącznie osób indywidualnych. Powołując się na klasyfikację Głównego Urzędu Statystycznego, urzędnicy podają, że do tej pory do grupy niefiskalnej, czyli nieobjętej podatkiem VAT, należą takie usługi kościelne jak udzielanie ślubów lub
w tym aspekcie najwięksi operatorzy, ponieważ zgodnie uznali, że od księżulków prowizji pobierać nie będą, ale już dla świeckich fundacji charytatywnych tak hojni, niestety, nie są… Zarabianie poprzez esemesowanie zastosował już kilka lat temu Kościół austriacki. Hierarchowie z rzymskokatolickiej diecezji Graz-Seckau rozesłali do wiernych tysiące wiadomości z nakazem… uregulowania zaległych kościelnych opłat. Księża nie ograniczyli się wyłącznie do wysyłania wiadomości tylko tym, którzy zostawiali swój numer
organizowanie pogrzebów. Jednak przepisy podatkowe – co zauważa fiskus – nie definiują takich pojęć jak „składka” i „ofiara”, więc według interpretacji dyrektora łódzkiej Izby Skarbowej należy w tej sprawie odwołać się do ich językowych definicji. Według „Słownika języka polskiego PWN” słowo „składka” oznacza zbiórkę pieniędzy na jakiś cel; kwotę pieniężną wpłacaną regularnie i obowiązkowo przez jedną osobę do wspólnej kasy, na jakiś wspólny cel. Z kolei „ofiara” oznacza to,
w parafiach z własnej woli. Władzom diecezji udało się zdobyć pełną bazę abonentów mieszkających na ich terenie, więc nawet niepraktykujący dostawali nakaz zapłaty. Hierarchowie nie wiedzieli wówczas, że łamią prawo, bo wysyłanie tysięcy niechcianych wiadomości to tzw. spamowanie, a prawo w Austrii za taki występek karze grzywną w wysokości 37 tys. euro. Niestety, nie udało nam się dociec, czy chciwi księża zapłacili za swoją pomysłowość.
wspomniany wymóg świadczenia usług całej wspólnocie Kościoła. Zdaniem IS, w przypadku pogrzebów Krk tego nie spełnia, ponieważ działa w interesie osób indywidualnych. W interpretacji przepisów podatkowych czytamy, że pojęcie interesu zbiorowego nie zostało opisane w ustawie, dlatego również i w tym przypadku posilono się słownikiem, który mówi, że „interes” to pożytek, korzyść lub przedsięwzięcie przynoszące korzyść materialną, a z kolei słowo „zbiorowy” odnosi się do pewnej
Podatkiem… w Kościół! co ofiarowuje się komuś na jakiś cel; wyrzeczenie się czegoś cennego dla kogoś lub ze względu na coś, np. w imię wartości patriotycznych lub religijnych. Należy przy tym pamiętać, że składka i ofiara to nie to samo, bowiem składka jest obowiązkowa i wynika z konkretnych uregulowań, na przykład ustawowych, statutowych, a ofiara jest opłatą dobrowolną. Według urzędników pieniądze pobierane w ten sposób przez Kościół nie mają charakteru składki wymienionej w ustawie o VAT. Kolejnym zagadnieniem, które pracownicy Izby Skarbowej podają w wątpliwość, jest
grupy ludzi lub zbioru rzeczy. Pochówek, zawieranie umów określających prawo do grobu czy samo jego kopanie wykonywane są w odniesieniu do poszczególnych członków Kościoła i wiążą się z konkretnym świadczeniem. Ponad wszelką wątpliwość nie można w tym przypadku stwierdzić, że pojedyncza usługa pogrzebowa działa w interesie zbiorowym. Kościół oczywiście twierdzi zupełnie inaczej. Według hierarchów z łódzkiej kurii usługi świadczone na cmentarzach wyznaniowych są zgodne z konkordatem. Ponadto pochówki mają służyć dla ogółu wspólnoty, a nie dla
Coraz częściej bogatsi księża opłacają nawet drogich programistów, aby ci stworzyli dla nich takie programy i aplikacje na komórki, które pomogą dotrzeć do jak największej liczby posiadaczy telefonu. Na szczęście, patrząc na statystyki użytkowników tego typu rozwiązań, Kościół jest daleko w tyle nawet za najprostszymi grami dla najmłodszych. ŁUKASZ LIPIŃSKI
zysku. Hipokryzja duchownych jak zwykle nie zna granic. Katolickie usługi pogrzebowe są w Polsce najdroższe. Parafie nierzadko każą sobie płacić po 3 tys. zł za pogrzeb, a jeśli ktoś pieniędzy nie ma, to księża odmawiają pochówku. Mieliśmy przykład takiego wydarzenia na początku tego roku w jednej z parafii suwalskich. Ksiądz Janusz Ch. zabronił grabarzom zasypywać grób zmarłej kobiety, ponieważ jej rodziny nie było stać na zapłacenie mu prawie 1,5 tys. zł, a na zasiłek z ZUS nie miał ochoty czekać… Nie ma żadnej wątpliwości, że katolickie usługi takie jak pogrzeb są nastawione przede wszystkim na zysk, więc tzw. ofiary przeznaczone na ten cel powinny być zgodnie z prawem opodatkowane. Zwróciliśmy się do łódzkiej Izby Skarbowej z pytaniem, czy podobnej interpretacji prawa mogą spodziewać się także śluby oraz chrzty, gdzie sytuacja jest analogiczna do pogrzebów, ale nie uzyskaliśmy jednoznacznej odpowiedzi. Rzecznik prasowy IS Agnieszka Pawlak stwierdziła, że opisana wyżej sprawa dotyczy wyłącznie pogrzebów, a urzędnicy nie zajmowali się dotąd innymi usługami kościelnymi, bowiem nikt nie dostarczył wniosku o ich interpretację. Oczywiście dziennikarze „FiM” niezwłocznie już taki wniosek doręczyli! ARIEL KOWALCZYK
Nr 36 (705) 6–12 IX 2013 r. – Panie Profesorze, co Pan takiego przeskrobał, że dostał wezwanie na przesłuchanie? I to doręczone osobiście przez policjanta! – Otrzymałem wezwanie do komisariatu na dzień 17 września, a więc na dzień w rocznicę napaści sowieckiej na Polskę, w charakterze świadka w sprawie o naruszenie uczuć religijnych. Policja w naszym kraju zajmuje się już nie tylko obrażaniem uczuć religijnych, ale również ich naruszaniem. Prawo jednak nie wyszczególnia takiego przestępstwa. Naruszeniem uczucia religijnego można bowiem nazwać każdą krytyczną wypowiedź na temat religii. Myślę, że jest to precedens w skali europejskiej po drugiej wojnie światowej. Takie praktyki świadczą o tym, że staczamy się powoli w otchłań państwa teokratycznego, rządzonego przez katolickich ajatollahów. – Ponoć o tym, że poszukuje Pana policja, dowiedział się Pan z… uczelni, czyli swojego miejsca pracy. – Tak, policjant zadzwonił do sekretariatu Instytutu Filozofii. Tego rodzaju akt jest faktycznie próbą zastraszenia mnie w miejscu pracy. Policja jako instytucja jest bowiem legalnym organem przemocy. Zastosowano wobec mnie, w formie symbolicznej, przemoc. Wyznaczenie daty przesłuchania w rocznicę napaści bolszewików na Polskę może być odebrane w tym kontekście jako przekaz symboliczny, tym bardziej że ściganie tak zwanych „przestępców religijnych” jest w istocie formą tępienia wolnomyślicieli lub ateistów. Państwo polskie legalizuje więc praktyki prozelityzmu, czyli nawracania niepokornych jednostek na religię katolicką metodą przesłuchań. Wezwanie do komisariatu traktuję tak, jakbym dostał laleczkę voodoo przebitą szpilką. – W jaki sposób uraził Pan uczucia religijne i czyje? – Nie wiem. Wypowiadając się, zawsze kieruję się intencją wyrażenia własnej interpretacji, oceny czy opisu faktów. To, czy ktoś kogoś obraził religijnie, zależy od dwóch czynników: czy osoba czuje się obrażona oraz czy wypowiedź sprawiła, że obrażający przypisał inwektywę przedmiotowi czci lub miejscu obrzędów religijnych. Nie posługuję się inwektywami w swoim języku, więc żadnych uczuć religijnych nie mogłem obrazić. – Pana przypadek to chyba precedens. Dotąd o tzw. obrazę uczuć religijnych oskarżano na ogół artystów, dziennikarzy i wydawców. Profesorów zostawiano raczej w spokoju. – Tak. To jest niebezpieczny precedens na skalę europejską. Totalitaryzm zwykle zaczyna się od testu na zamykanie ust niepokornym. Tę sytuację tak właśnie traktuję. Jeśli test się nie uda, to środowiska totalitarne „zrejterują”. Jeśli się uda, nastąpi eskalacja takich praktyk. Zakładam nawet, że dla celów testowych mogę zostać skazany na karę
ZAMIAST SPOWIEDZI
Uczucia rozumem obrażone Rozmowa z doktorem habilitowanym Wojciechem Krysztofiakiem, filozofem z Uniwersytetu Szczecińskiego, logikiem, racjonalistą. więzienia. Kodeks przewiduje karę dwóch lat pozbawienia wolności za obrazę uczuć religijnych. To, czy test się uda czy nie, zależy od mobilizacji środowisk wolnomyślicielskich, od tego czy zaprotestują w sposób zdecydowany przed praktykami krępowania wolności słowa i sumienia przez Kościół katolicki w Polsce. – Pisał Pan niedawno w internecie o „kanibalistycznym Bożym Ciele”. Może właśnie ten kanibalizm kogoś uraził? Choć to byłoby dziwne. Przecież Kościół wierzy, że w czasie komunii zjada się prawdziwe ciało i pije prawdziwą krew Jezusa z Nazaretu. – W swoim tekście dokonałem hermeneutycznej analizy źródeł symboliki tego święta. Kanibalizm sakralny to zjawisko powszechne w religii. Spożywanie fragmentów ludzkiego ciała, według rozmaitych rytuałów, przybliża nas do bóstwa. W Nowym Testamencie ten wątek jest również obecny. Także w kulturze ten topos występuje (filmy: „Szamanka” czy „Milczenie owiec”). Źródłem tego święta była ostra dyskusja filozoficzno-teologiczna dotycząca tego, czy w akcie konsekracji mamy do czynienia z faktyczną, realną przemianą chleba w ciało Chrystusa oraz przemianą wina w jego krew, czy też tylko z jej symbolem. Zwyciężył pierwszy pogląd, a zwolenników drugiego określono jako heretyków i „wyrżnięto ich w pień”. Boże Ciało to celebracja będąca apoteozą tamtego, średniowiecznego zwycięstwa nad heretykami. To święto bierze więc swój początek z mordów religijnych dokonanych na zwolennikach interpretacji symbolicznej. Z punktu widzenia pragmatyki doktrynalnej „rozwiązanie symboliczne” skazywało Boga na banicję w zaświaty. Taki koncept nie mógłby służyć do straszenia maluczkich karą za grzechy, a to na tej zasadzie, że jak starego w domu nie ma, to hulaj dusza, piekła nie ma. – Z Pańskiej przygody z policją wynika, że – według pewnych
środowisk – nie można już merytorycznie krytykować pewnych wierzeń religijnych. Zwłaszcza z pozycji ateistycznych. – Nie krytykuję Kościoła i religii z pozycji ateistycznych. W aspekcie poznawczym ateizm traktuję tak samo jak teizm, bo i ateiści, i teiści wytwarzają bezsensowne zdania w sensie poznawczym. Jestem w tej kwestii zwolennikiem logicznego empiryzmu. Krytykuję Kościół z pozycji instytucjonalno-wolnościowych. Każdy ma prawo wierzyć w swojego krasnoludka, nie ma jednak prawa narzucać innym tej wiary i co więcej – przymuszać innych do płacenia haraczu za „krasnoludkowe hobby”. Kościół wypełnił już swoją misję, w której się sprawdził, mianowicie – w misji obalenia totalitarnego państwa (komunizmu w Polsce), ale nie może nas zmuszać do nowego – katolickiego totalitaryzmu. Działalność Kościoła lat 80. nadal cenię wysoko, a księdza Popiełuszkę uważam za bohatera. Natomiast dzisiaj PiS i ogromna część katolickiego środowiska PO oraz SLD chce narzucić kaganiec na usta mniejszości ateistycznej, antyklerykalnej i liberalnej. Nic dziwnego, że prymas Kowalczyk poparł partię Tuska, upokarzając w ten sposób Kaczyńskiego, zaś Oleksy (katolik) atakuje Ruch Palikota. – Wcześniej doszło do tego, że stracił Pan profesorską posadę na uczelni. Dlaczego? – Zostałem zdegradowany z „powodów moralnych” przez prof. Kromolicką, dziekana Wydziału Humanistycznego, i to pomimo pozytywnego przegłosowania kontynuacji mojej profesury przez Radę Wydziału. Obecnie p. dziekan aspiruje do tytułu profesora belwederskiego, nie posiadając ani jednego artykułu naukowego w zachodnim czasopiśmie z listy ERiH (lista obejmująca prestiżowe czasopisma naukowe z całego świata). W Uniwersytecie jest upowszechniany news, że również posiada aspiracje zostania rektorem.
Byłaby to tragedia dla Uniwersytetu Szczecińskiego. Rektorami powinni zostawać „względnie wybitni” naukowcy, którzy posiadają doświadczenie w prowadzeniu badań naukowych zweryfikowane na światowym rynku naukowym. Nauka jest bowiem globalna. – W jakim charakterze pracuje Pan teraz na Uniwersytecie Szczecińskim? – Jestem obecnie adiunktem z habilitacją. Niestety, moje wnioski o otwarcie konkursu na stanowisko profesora, w którym chciałbym wystartować, są blokowane, chociaż mój dorobek naukowy plasuje mnie w pierwszej dziesiątce pośród wszystkich pracowników naukowych Wydziału Humanistycznego US (pośród pedagogów, politologów, socjologów, psychologów, historyków, archeologów i filozofów), a moje badania naukowe są finansowane przez Narodowe Centrum Nauki. – Jak Pan i Pana poglądy są odbierane przez studentów? – Moi studenci nie uważają moich poglądów za gorszące. Kilka lat temu wytoczono mi na Uniwersytecie Szczecińskim sprawę dyscyplinarną, w której zarzucano mi obrażanie uczuć religijnych. Około 200 studentek pedagogiki podpisało się pod oświadczeniem (po egzaminie, z którego „odesłałem” około 15 proc.), że moje zajęcia były przeprowadzane w sposób poprawny, 20 z nich wręczyło mi osobiste laurki, w których wyrażały opinię, że zajęcia z logiki były ich najlepszymi w całej historii studiowania. Sprawę wygrałem, gdyż okazało się, że prorektor Wojtaszak przez prawie dwa lata kontaktował się z kilkoma studentkami zaocznymi, wymagając od nich złożenia na piśmie skargi na mnie i nie informując mnie o tym. Tym samym złamał ustawę o danych osobowych. Za „zbieranie haków” grozi dwa lata więzienia… – Szczecin to miasto z jednej strony zeświecczone i antyklerykalne, a z drugiej – ośrodek z silnymi
9
wpływami Opus Dei. Czy to się jakoś czuje? – Czuje się to w sposób typowy dla opisanej przez pana sytuacji. Jeśli nie masz pozycji społecznej, chodzisz po nocnych klubach, po domach publicznych, pijesz, zdradzasz, „puszczasz się”, nikt nawet na ciebie nie spojrzy. Jeśli natomiast masz pozycję publiczną, wymaga się od ciebie poprawności politycznej. Jeśli jej zasady łamiesz, jesteś karany. W Szczecinie nauczyciel nie może zdjąć krzyża ze ściany w klasie szkolnej, bo natychmiast zostanie zwolniony i zaszczuty przez „katolickie młodzieżowe i rodzicielskie szwadrony”. W szczecińskich środowiskach akademickich wyczuwa się strach wśród kolegów przed publicznym wyrażaniem ocen negatywnych pod adresem Kościoła lub wygłaszaniem ateistycznych przekonań. Indyferenci religijni lękają się katolików, a różnice w przekonaniach religijnych niszczą zdrowe, bezinteresowne relacje społeczne między ludźmi. Mój bliski kolega, pisowiec, zerwał ze mną i z moją żoną relacje towarzyskie. Jednocześnie najlepsza przyjaciółka naszego domu, ortodoksyjna katoliczka, czyta moje antyklerykalne teksty i nadal nas zaprasza na grzyby do siebie do lasu. – Jest Pan logikiem. Jak z Pańskiego punktu widzenia wygląda język mediów w naszym kraju? Czasami, zwłaszcza w tematyce światopoglądowej, można odnieść wrażenie bełkotu i galimatiasu: mamy „ojców świętych”, „dzieci nienarodzone”, „msze święte” itd., itp. – Media w Polsce są polityczne. Wszystkie tygodniki opinii prezentują ściśle określoną linię polityczną, a w dziennikach brakuje pogłębionych analiz przeprowadzanych z różnych, często konkurencyjnych punktów widzenia. Na blogach jest już inaczej – mamy teksty propagandowe bez ściemniania, że są „obiektywnymi analizami”, pisane z intencją pokazania wartości określonej opcji politycznej. To są często dobre teksty, bo ich autorzy wysilają się, aby pokazać swój punkt widzenia czytelnikowi. Co do zawartości informacyjnej, to mam fatalną opinię o krajowych mediach. Żaden serwis radiowy ani telewizyjny nie zaczyna się od tego, co najistotniejsze dla naszych portfeli: indeksu Dow Jones i Nikkei oraz sytuacji na giełdach NYSE, LSE i pozostałych. Zwykle zaczynamy od wypadków na drogach i mszy świętych. Tym samym media nie uwrażliwiają społeczeństwa na analizę ekonomiczną jego sytuacji gospodarczej, co czyni nas „debilami ekonomicznymi”. – Zapewne wielu Czytelników zastanawia się teraz, jak można by Panu pomóc w tej sytuacji. – Organizować protesty!!! Lub tacę po złotówce od każdego, żebym mógł wyemigrować do jakiegoś „fajnego kraju”:). Może nawet katolicy ochoczo przystąpiliby do „zrzuty”. Rozmawiał ADAM CIOCH
10
Nr 36 (705) 6–12 IX 2013 r.
POD PARAGRAFEM
CO W PRAWIE PISZCZY
Solidarna nienawiść Niezawodni jak zwykle posłowie Klubu Solidarnej Polski stworzyli nowy projekt ustawy dotyczący służb mundurowych. Pomysłodawcy domagają się emerytur poniżej progu ubóstwa dla żołnierzy, milicjantów, funkcjonariuszy służb specjalnych, strażaków i funkcjonariuszy innych służb mundurowych PRL, którzy w latach 1944–1990 pełnili służbę w organach bezpieczeństwa państwa (m.in. zwiad ochrony pogranicza, informacja wojskowa itp.)
i krzywdzonych obywateli. Do tych ostatnich należy zapewne senator Zbigniew Romaszewski, który za swoje niedole w okresie PRL otrzyma na otarcie łez 240 tysięcy złotych zadośćuczynienia.
Spójrzcie, jak wciąż sprawna, Jak dobrze się trzyma w naszym stuleciu nienawiść.
Ach, te inne uczucia – cherlawe i ślamazarne. Od kiedy to braterstwo może liczyć na tłumy?
Z projektu ustawy wynika, że w przypadku tych osób emerytura – z urzędu i ze skutkiem natychmiastowym – miałaby ulec obniżeniu z obecnego poziomu 0,7 proc. do 0,25 proc. podstawy wymiaru, a w przypadku okresów służby równorzędnych ze służbą w organach (chodzi tu m.in. o służbę w jednostkach pożarniczych) z 2,6 proc. do 0,92 proc. Niezła i sprawiedliwość na początek. Potem już pędzi sama. Nienawiść. Nienawiść. Twarz jej wykrzywia grymas ekstazy miłosnej. Projekt ustawy wyposażony jest w nadętą preambułę, w której czytamy m.in., że służby, których ustawa dotyczy, pełniły funkcje policji politycznej (cóż za odkrycie!), dopuszczały się zbrodni i nie ponosiły ryzyka utraty zdrowia i życia (kilku jednak zginęło). Nadto, w preambule „wyróżnia się” tych obywateli, którzy stanęli po stronie wolności
Autorzy projektu w uzasadnieniu podnoszą, że projekt jest odpowiedzią na „apele poszkodowanych”. Należy do nich zapewne sprawozdawca projektu – poseł Patryk Jaki, urodzony w 1985 r., bo autorzy z pewnością nie mają na myśli milionów Polaków żyjących z głodowych emerytur, którym ta ustawa bytu nie poprawi. Zdaniem autorów, adresatami ustawy są ci, którzy pełnili „wierną służbę systemowi komunistycznemu”. W głowach autorów nie zalęgła się przy tym myśl, że wielu ludzi, których chcą skazać na głodową śmierć w imię politycznej krucjaty, to ludzie, którzy służyli wiernie swojemu państwu – takiemu, jakie chwilowo nie ze swej woli mieli. Ile dywanów z ludzi porozpościerała na ilu placach, stadionach. Uzasadniając projekt, autorzy nie wykazali się zdolnością przewidywania. Napisali bowiem, że „z uwagi
Trudno sobie wyobrazić, że można by jeszcze bardziej sklerykalizować polską szkołę. Istnieją jednak i takie pomysły… Podstawa programowa kształcenia ogólnego w polskim systemie edukacji uwzględnia wyłącznie korelację „świeckich” przedmiotów szkolnych, pomijając całkowicie korelację ich nauczania z religią katolicką – ubolewa Alicja Lorenz, doradca metodyczny religii, na stronie wojewódzkiej placówki doskonalenia nauczycieli akredytowanej przez zachodniopomorskiego kuratora oświaty, czyli Centrum Edukacji Nauczycieli w Koszalinie. Stąd w swojej prezentacji „Korelacja nauki religii z edukacją szkolną” stara się podpowiedzieć, w jaki sposób w szkole przeprowadzić integrację nauczania religii katolickiej, między innymi z lekcjami biologii. „Wydaje się, że warto uzupełnić braki i potraktować biologię jako przedmiot kształcenia, w którym istnieje wiele obszarów tematycznych zasługujących na korelację z nauką religii” – podkreśla Lorenz. Wynika z tego, że zadaniem
W swojej bezczelności autorzy projektu posuwają się do przywołania konstytucyjnej zasady sprawiedliwości społecznej. Szkoda, że nie pamiętają o zasadzie państwa prawnego (również konstytucyjnej), która zakazuje stosowania prawa wstecz w celu pogorszenia sytuacji jego adresatów. Wycieranie sobie gęby sprawiedliwością jest szczególnie obrzydliwe, jeśli zważyć, że tego rodzaju rozwiązania stanowią rodzaj odpowiedzialności zbiorowej, w ramach której jednako zostaną potraktowane ewidentne ubeckie mendy, jak i ci, którzy w imię świadomego wyboru walczyli o Polskę społecznej sprawiedliwości, mając w pamięci najgorsze doświadczenia z okresu „sanacji”. Do nowych zadań w każdej chwili gotowa. Jeżeli musi poczekać, poczeka. Mówią, że ślepa. Ślepa? Ma bystre oczy snajpera i śmiało patrzy w przyszłość – ona jedna.*
na panujący w naszym kraju kryzys finansowy nie stać nas na utrzymywanie przywilejów ludzi, których działalność została negatywnie oceniona przez historię”. Cóż, trudno się spodziewać, żeby historia inaczej niż negatywnie oceniła byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę, który na konferencji prasowej pomawiał o morderstwo lekarza ratującego ludziom życie; Beatę Kempę, która była jego podwładną w kaczystowskiej bezpiece; Jacka Kurskiego, byłego dziennikarza, który nie wahał się użyć sądów do walki z wolnością słowa, czy też Tadeusza Cymańskiego, którego najinteligentniejszą częścią jest wskazujący palec. Trudno spodziewać się też, aby historia obeszła się łaskawie z całą prawicową formacją ideową, która walczy z równouprawnieniem
dydaktycznym nauczyciela religii powinno stać się „uzupełnianie luk merytorycznych” istniejących w szkolnym programie nauczania, co – uwaga! – wymaga „dialogu i współpracy z nauczycielami biologii”. Nauczyciel religii jest
mniejszości seksualnych w podobny sposób jak 60 lat temu walczono z ruchem wyzwolenia czarnoskórych Amerykanów. Z perspektywy czasu nie będziemy również patrzeć inaczej niż negatywnie na tworzenie „religii smoleńskiej”, próby rozwalania państwa w najtrudniejszych dla niego momentach i watykańską wasalizację – za które to postępki odpowiada właśnie polska katolicka prawica z działaczami Solidarnej Polski włącznie. Może więc mądrzej byłoby nie powoływać się na osądy historii? Zwłaszcza że większość Polaków nadal uważa, iż stan wojenny był bardzo złym wyborem, ale lepszego wówczas nie było. A nade wszystko nigdy jej nie nudzi motyw schludnego oprawcy nad splugawioną ofiarą.
wszystkie wymagania dotyczące moralności i prawa naturalnego, a w przypadku ludzi wierzących – wszystkie wymagania Ewangelii Chrystusowej”. Dowiadujemy się przy okazji, że nauczyciela wychowawcę powinna cechować
W korelacji z Kościołem przy tym „zobowiązany do podejmowania polemiki z wiadomościami, które są błędne i niezgodne z nauczaniem Kościoła”. Szkolną misją katechetyczną Alicja Lorenz proponuje również objąć lekcje wychowawcze, które winny być prowadzone „w oparciu o wzorce osobowe”. Nauczyciel wychowawca, „chcąc zilustrować omawianą prawdę na lekcji wychowawczej, odpowiednie wzory osobowe znajdzie w Biblii, hagiografii, a także wśród ludzi żyjących aktualnie w świecie i realizujących w trudnych sytuacjach życiowych
„jednoznaczna postawa ideowa” oraz „upór w dobrem”… Niestety, korelacja religii katolickiej z nauczaniem przedmiotów szkolnych to w polskich świeckich szkołach standard. Świadczą o tym publikowane przez nauczycieli konspekty lekcji. „Miłość jest najpiękniejszą religią” – scenariusz lekcji języka polskiego w korelacji z religią w kl. III Gimnazjum nr 3 im. M. Konopnickiej w Ciechanowie. Cel edukacyjny: „Uczeń (…) integruje treści przedmiotowe – język polski z religią” oraz „przywołuje
Zdaniem autorów, ustawa wywoła „pozytywne skutki społeczne”. Cóż, jeżeli ma się „moralność”, która polega na radowaniu się, kiedy komuś jest gorzej – to owszem. Większość Polaków to jednak ludzie normalni, o prawidłowym kręgosłupie moralnym. Większość Polaków ma też najpewniej w głębokim poważaniu zarówno „działaczy opozycji”, którzy dzisiaj domagają się fruktów za swe przeszłe zasługi (rzekomo ponoszone nie w imię materialnych korzyści), spania na styropianie czy też rozliczenia z wymierającym (z przyczyn biologicznych) aparatem dawnej bezpieki. Zwłaszcza że współczesna bezpieka dostarcza nie mniej ciekawych obserwacji. JERZY DOLNICKI *Wykorzystano fragmenty wiersza „Nienawiść” autorstwa Wisławy Szymborskiej.
w swojej pamięci postać największego autorytetu naszych czasów – Jana Pawła II”. Za podsumowanie lekcji języka polskiego służą „słowa Ojca Świętego podkreślające rolę miłości w życiu człowieka”. Na stronie Publicznego Gimnazjum w Pajęcznie konspekt zajęć edukacyjnych z języka polskiego w korelacji z religią pt. „Obraz Matki Boskiej w Pajęcznie – dzieło sztuki, świadek historii miasta i przedmiot kultu religijnego” zamieszcza nauczycielka języka polskiego. Pierwsza część lekcji polskiego odbywa się w kościele przed obrazem Matki Boskiej Pajęckiej i obejmuje przedstawienie obrazu jako przedmiotu kultu religijnego (nauczyciel religii opowiada o cudach przypisywanych wstawiennictwu MB Pajęckiej). Celem korelacji lekcji języka polskiego z religią ma być „kształcenie postaw tolerancji religijnej”, a jako pracę domową nauczycielka w świeckiej szkole proponuje uczniom napisanie modlitwy skierowanej do Matki Boskiej Pajęckiej (sic!). AK
Nr 36 (705) 6–12 IX 2013 r.
U
siłowanie napisania historii na nowo – wspierane przez historyków z IPN oraz neoliberalnych publicystów – to zwykła polityczna manipulacja. Buntownikom z 1980 roku chodziło o gospodarkę socjalną i państwo szanujące pluralizm ideologiczny. Strajkujący robotnicy i ich doradcy wcale nie myśleli o restytucji dzikiego kapitalizmu, który wprowadziła ekipa Leszka Balcerowicza. Nie chcieli tego także wybrani w czerwcu 1989 roku posłowie i senatorowie
rynku, polegających na zatrzymaniu wzrostu wynagrodzeń i podnoszeniu cen. Jest to zresztą najkrótsza droga do wywołania hiperinflacji. Zastosowały ją w latach 1989–1990 rządy Mieczysława Rakowskiego oraz Tadeusza Mazowieckiego. Uwolnienie latem 1989 roku cen żywności, a jesienią – paliw i alkoholu doprowadziło do hiperinflacji. Jej wskaźnik w połowie maja 1990 r. sięgnął 600 procent rocznie. Dopiero ekipie Marka Belki udało się ją zbić w 2004 r. do cywilizowanego poziomu 3–4 proc. rocznie.
PRZEMILCZANA HISTORIA
nie wiadomo, kto był autorem poszczególnych części jego planu. Z publikacji profesora Stanisława Gomułki można wyciągnąć wniosek, że o ostatecznym kształcie programu rządu premiera Mazowieckiego zdecydowała grupa ekonomistów z tak zwanej neoliberalnej szkoły chicagowskiej. Szczegółów planu nie znali ani pozostali członkowie rządu, ani parlamentarzyści „Solidarności”. Mimo to udzielili rządowi pełnego poparcia! Wiosną ubiegłego roku koalicja PO-PSL, przy poparciu większości Klubu Ruchu Palikota, ale bez przeprowadzenia parlamentarnej debaty ekspertów, przyjęła ustawę o podniesieniu wieku emerytalnego do 67 lat dla mężczyzn i dla kobiet. Tymczasem strajkujący 33 lata temu domagali się obniżenia wieku emerytalnego. Odpowiadało to tendencjom, jakie wtedy, w latach 80. obowiązywały w wielu państwach Europy Zachodniej (Irlandia, Wielka Brytania, Hiszpania). W grudniu 1989 r. porzucono postulowaną osiem lat wcześniej, a wzorowaną na Jugosławii i państwach skandynawskich, koncepcję samorządu pracowniczego. Jej twórcami byli Jacek Kuroń i Karol Modzelewski. Postulat samorządności miał z czasem objąć także gminy i dzielnice wielkich miast. Celem programu powszechnej samorządności miało być włączenie obywateli w bieżące procesy sprawowania władzy. Jesienią 1989 roku w jego ramach funkcjonowało 6 tysięcy dobrze prosperujących średnich i dużych firm zatrudniających prawie 6 milionów pracowników. W prace samorządu pracowniczego zaangażowanych było prawie 137 tys. osób. Byli oni największymi przeciwnikami dzikiej prywatyzacji. W odpowiedzi Leszek Balcerowicz ograniczył kompetencje rad. Wśród robotniczych postulatów znajdziemy także żądania czysto polityczne, dotyczące ograniczenia cenzury, odstąpienia od karania za przekonania polityczne. Instytucja cenzury została zniesiona 11 kwietnia 1990 r., ale państwowy aparat zastąpili natychmiast duchowni katoliccy i ich świeccy pomagierzy. Ponadto z badań Inicjatywy Indeks 73 wynika, że tylko w latach 2005–2012 prokuratura wszczęła pod pretekstem „obrazy uczuć religijnych” ponad 50 śledztw przeciwko artystom, szefom galerii i kin. Za spełniony z nawiązką można uznać natomiast postulat transmisji w Polskim Radiu niedzielnej mszy. Kościół katolicki stał się bowiem w praktyce głównym kadrowym mediów publicznych, a jego wysłannicy wyeliminowali z dobrych miejsc w ramówce TVP i Polskiego Radia audycje innowiercze. MC
Podpisanie porozumień sierpniowych – mural w Gdańsku
Nieporozumienia sierpniowe Konserwatywni liberałowie, populiści oraz biskupi odnajdują w porozumieniach rządu i robotników z 1980 r. zgodę na totalną prywatyzację, likwidację polityki społecznej, a także klerykalizację państwa. Zgodę, której nigdy nie było. „Solidarności”. A jednak to ci ostatni popchnęli Polskę w kierunku, którego prawie nikt nie oczekiwał.
Socjalizm – tak! Wprowadzaniu i ugruntowaniu kapitalizmu po 1989 r. towarzyszyła opowieść o tym, że porozumienia z sierpnia oraz września 1980 r. były kolejną odsłoną rozpoczętej we wrześniu 1939 r. walki o wolną Polskę. Aby to wrażenie wzmocnić, w 2010 r. posłowie ustanowili nowe odznaczenie o nazwie Krzyż Wolności i Solidarności. Mogą go otrzymać aktywiści wszelkich formacji opozycyjnych z lat 1956–1989, w tym Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność”. Tych ostatnich prezydenci RP Lech Kaczyński oraz Bronisław Komorowski nazywali „żołnierzami II RP odrzucającymi socjalistyczne idee i rozwiązania gospodarcze”. Tymczasem sami aktywiści „Solidarności” w listopadzie 1981 r. oraz wiosną 1989 r. za podstawowy cel swojej działalności przyjmowali „walkę o poprawę warunków bytu wszystkich ludzi pracy”. Co brzmi zdecydowanie „socjalistycznie”. Gdy uważnie przeczytamy ekonomiczną część porozumień, z łatwością zauważymy, że dotyczyły one gospodarki społecznej opartej na równości szans i możliwości. Stąd też postulat ryczałtowej powszechnej podwyżki wynagrodzeń o 2 tys. ówczesnych złotych. Robotnicy domagali się także, aby do czasu opanowania kryzysu wprowadzić kartki na mięso i jego przetwory. W podręcznikach historii gospodarczej możemy przeczytać, że jest to „podstawowa metoda opanowania deficytu towarów”. Nie znajdziemy tam za to neoliberalnych metod równoważenia
Wybuchowi hiperinflacji z lata 1989 roku sprzyjało utrzymanie – wbrew robotniczym postulatom – tak zwanych cen komercyjnych i eksportu wewnętrznego. Pod tym pojęciem ukrywała się sprzedaż krajowych i importowanych przez państwo – w należących do niego sklepach – deficytowych towarów po cenach wyższych niż rynkowe. Towarzyszyła temu emisja przez należący do PRL Bank Pekao SA tak zwanych bonów towarowych. W opracowaniu pt. „Historia bankowości w Polsce” czytamy, że były one „wydawane w zamian za waluty osobom, które otrzymywały przelewy z tytułu emerytur, rent, spadków, darowizn, honorariów autorskich z USA, Kanady i Europy Zachodniej oraz obywatelom PRL pracującym za granicą na rzecz polskich firm”. Samodzielna sprzedaż walut przez obywateli była formalnie zakazana. System bonów oraz eksportu wewnętrznego generował dodatkowe zadłużenie wewnętrzne państwa i sprzyjał czarnemu rynkowi walut. Protestujący robotnicy domagali się od władz m.in. „zapewnienia odpowiedniej liczby miejsc w żłobkach i przedszkolach dla dzieci kobiet pracujących”. Po 33 latach od podpisania porozumień w wielu polskich miastach posłanie malucha do przedszkola lub żłobka jest bardzo kosztowne. Widać to po odsetku dzieci korzystających w roku 2013/2014 z pełnego wychowania przedszkolnego – w miastach wynosi on 40 procent, a na wsi zaledwie 28 procent. Za pewien sukces robotników można uznać operację wydłużenia przez PO-PSL w 2013 r. urlopów rodzicielskich wraz z towarzyszącym im skromnym zasiłkiem. Nie udało im się za to zmusić rządzących do prowadzenia
prospołecznej polityki mieszkaniowej. Od 1990 r. samorządy, spółdzielnie i prywatni inwestorzy budują prawie wyłącznie lokale na sprzedaż. W 2012 roku oddali ich 153 tysiące. Jest to mniej niż w środku stanu wojennego i kryzysu lat 80. Warto pamiętać, że z szacunków inżynierów budownictwa wynika, iż w ciągu najbliższych pięciu lat trzeba będzie wyburzyć ponad milion mieszkań. Większość z nich to lokale komunalne w dużych i średnich miastach, tymczasem ich włodarze budują rocznie nie więcej niż 9,5 tys. mieszkań do wynajęcia. Porozumienia sierpniowe zawierały także zobowiązanie rządu do „wprowadzenia wszystkich wolnych sobót oraz zwiększenia wymiaru urlopów dla pracowników zatrudnionych w tak zwanym ruchu ciągłym i systemie 4-brygadowym”. W lipcu 2013 roku ponad dwa miliony bezrobotnych Polek oraz Polaków miało wolny od pracy cały tydzień, a nawet miesiące i lata. Prawa do urlopu i świadczeń chorobowych nie miało z kolei ponad 4 miliony zatrudnionych na tak zwanych umowach śmieciowych.
Precz z nomenklaturą! Strajkujący robotnicy domagali się także szerokich zmian w bieżącym zarządzaniu państwem. Uznali za konieczne „wprowadzenie zasady doboru kadr kierowniczych ze względu na kwalifikacje, a nie przynależność partyjną”. W połowie lat 80. XX w. PZPR zrezygnowała z bieżącej kontroli wyboru szefów ponad połowy średnich i dużych przedsiębiorstw. Tymczasem po 1990 roku liderzy partii odwołujących się do etosu „Solidarności” za polityczne uznali nawet etaty sprzątaczek w urzędach. Odrzucili także postulat robotników strajkujących w sierpniu 1980 r. dotyczący „podania do publicznej wiadomości pełnej informacji o sytuacji społeczno-gospodarczej”. Tylko w ten sposób można wyjaśnić publikowanie od 1990 r. przez
większość ministrów finansów niekompletnych i niespójnych raportów o stanie państwowej kasy. Przekonaliśmy się o tym latem 2013 r., kiedy okazało się z dnia na dzień, że deficyt budżetu państwa będzie większy o 16 miliardów złotych. Resort finansów przez całe pierwsze półrocze tego roku twierdził z kolei, że budżet jest w świetnej formie. Strajkujący i ich doradcy chcieli powszechnej debaty nad reformami. Zgodziła się na to ówczesna komisja rządowa. W porozumieniu znalazł się więc zapis, na mocy którego „wszystkie środowiska i warstwy społeczne miały prawo udziału w dyskusji nad programem reform”. Wbrew propagandzie IPN władze Polski Ludowej były otwarte na dialog i rozmowę o gospodarce. Zapraszały do niej nawet ekspertów związanych z opozycją, a ich głos był wysłuchiwany między innymi na posiedzeniach powołanej przez gen. Wojciecha Jaruzelskiego Rady Konsultacyjnej przy Przewodniczącym Rady Państwa. Po 1989 roku obserwujemy proces zamykania się rządzących na krytyczne głosy. I to pomimo obietnicy Komitetu Obywatelskiego Solidarności z kwietnia 1989 roku, że będzie dbać „o swobodę dyskusji nad różnymi programami i demokratycznego wyboru tego z nich, który będzie się cieszył największym poparciem społecznym”. Gwarantowano nam także „poddanie polityki gospodarczej i reform skutecznej kontroli społecznej”. Jesienią 1989 roku ten sam Komitet uznał ów postulat za nieobowiązujący. Najważniejsze reformy wprowadzono znienacka i bez debaty, odmawiając poddania ich pod referendum. Leszek Balcerowicz w rozmowie z Teresą Torańską mówił o tym w następujący sposób: „Pojęcie społeczeństwo to takie upraszczające, a więc błędne dziennikarskie stwierdzenie, bo co to jest społeczeństwo? Jedni chcieli odrzucenia socjalizmu, inni nie chcieli, jeszcze inni nie wiedzieli, czego chcieć”. Co ważne – do dzisiaj
11
12
Nr 36 (705) 6–12 IX 2013 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
P
oniższa historia wydarzyła się w połowie tego roku. Nasz Czytelnik przez 3 miesiące walczył o życie swojej mamy. Był wykpiwany, traktowany z wrogością. Spotkał się z niekompetentnymi lekarzami, bezdusznymi pielęgniarkami, w końcu z fatalną opieką terminalną. Niestety, swojej walki nie wygrał… Oddajmy głos jemu samemu: Na początku kwietnia obudził mnie krzyk matki. Leżała w sąsiednim pokoju na podłodze. Do dziś mam ten obraz przez oczami. Straciła na chwilę przytomność i upadając, uderzyła się w prawą skroń. Początkowo nie chciała wzywać karetki, ale w końcu uległa moim namowom. W jasielskim szpitalu powiedzieli nam, że to prawdopodobnie guz mózgu. Do pełnej diagnozy potrzebne były następne badania, jednak mama nie chciała kontynuować ich w tej placówce, ponieważ była nieprzyjemnie traktowana przez lekarzy, którzy całkowicie ją olewali. Tak samo jak i pielęgniarki. Poza tym sugerowali, że jest wariatką. Sam słyszałem, jak jeden z nich ze złością nazwał ją psychicznie chorą, choć wykształcony doktor powinien wiedzieć, że guz mózgu mógł mieć znaczny wpływ na jej zachowanie. Zabrałem mamę do domu i tam przekonałem, że nie ma wyjścia i musi się leczyć. Kilka dni później zemdlała ponownie – miała atak padaczki. Na szczęście byłem wówczas przy niej i tym razem nie zrobiła sobie krzywdy. Po tym zdarzeniu leczenie było już obowiązkowe.
Leczenie nie dla chorych Na oddziale neurologii w Szpitalu Specjalistycznym w Jaśle nie pozostawiono nam wątpliwości – rak. Lekarze nie znaleźli ogniska choroby i kazali zrobić kolejne badania, ale w oddalonym o 60 km Szpitalu Onkologicznym w Brzozowie. Tam wizyta trwała… 5 minut. Tamtejszy radiolog zażądał od nas „biopsji guza, aby zlokalizować ognisko choroby”. Wystawił skierowanie na zwykłej kartce papieru, nie grzesząc przy tym znajomością języka polskiego. Skierował mamę na wizytę u neurochirurga w Szpitalu Powiatowym im. Edmunda Biernackiego w Mielcu, czyli jakieś 100 km od naszego rodzinnego Jasła. Zadzwoniłem tam natychmiast. Okazało się, że na wizytę musimy czekać aż półtora miesiąca. Próbowałem jakoś wpłynąć na panie pracujące w rejestracji, ale stwierdziły, że u nich są „same takie przypadki”. Upływający w tej beznadziejności czas fatalnie wpływał na mamę. Po dwóch tygodniach lewa strona jej ciała została trwale sparaliżowana. Miała skurcz spazmatyczny, cierpiała z bólu. Nie mogła tak długo czekać na wizytę u lekarza. Zadzwoniłem do Szpitala Wojewódzkiego nr 2 w Rzeszowie.
Szpitale bez nadziei Przerzucanie pacjentów do różnych placówek, absurdalne przepisy, kilometrowe kolejki, upodlenie człowieka. Polskie szpitale… Udało się nam umówić wizytę o tydzień wcześniej niż w Mielcu. Oczekiwanie było nie do zniesienia – wypełnione niesamowitym bólem, paraliżującym kolejne partie ciała mamy. Kiedy nadszedł dzień wyjazdu, mama nie mogła już chodzić. Niestety, lekarz rodzinny nie załatwił nam karetki, ponieważ nie miał podpisanej umowy ze szpitalem. Żaden doktor z Jasła nie chciał wypisać odpowiedniego skierowania, ponieważ, jak powiedział mi jeden z nich, „to nie jego pacjent i mało go to obchodzi, że nie mam jak zawieźć matki do Rzeszowa”. Pożyczyłem samochód od brata. Spieszyłem się, jechałem jak najszybciej mogłem. Każda dziura w jezdni, każdy wybój powodował u mamy niesamowity ból. W rzeszowskim szpitalu powiedzieli nam, że skierowanie od radiologa jest nic niewartym skrawkiem papieru. Ubłagałem pielęgniarki, aby położyły mamę na szpitalnym oddziale ratunkowym, bo jej stan był fatalny, a sam poszedłem do neurochirurga. Pokazałem mu dotychczasowe wyniki badań i usłyszałem, że „szkoda jego czasu takim zawracaniem dupy, bo guz jest nieoperacyjny”.
Tłumaczyłem, że zależy mi jedynie na biopsji, ponieważ jest konieczna do przeprowadzenia naświetleń, lekarz jednak po raz kolejny powiedział mi, że (cytuję) „zawracam mu dupę”. Kazał wracać do Brzozowa na leczenie radiologiczne. Tam z kolei powiedzieli mi, że w żadnym wypadku bez biopsji nie podejmą leczenia… Koło się zamknęło! Swoją drogą, stan mamy w trakcie tych przepychanek na tyle się pogorszył, że nie nadawała się już chyba do żadnego leczenia. Nie mogła jeść, pić, chodzić.
Beznadziejny przypadek Nie miałem z nią żadnego kontaktu poza chwilowymi przebłyskami świadomości. Leki przeciwbólowe, które dostawała, powoli przestawały działać. Nawet potrójne dawki nie dawały już rezultatu. Musiałem własnoręcznie podawać mamie morfinę i podłączać kroplówki, ponieważ wciąż czekaliśmy w kolejce na hospicjum domowe, a pielęgniarka środowiskowa z przychodni
udało się mamę przewieźć czymś podobnym do karetki. Samochodem z miejscem leżącym. Był też z nami ratownik medyczny. W Gorlicach mama leżała niecały tydzień. Drugiego dnia pobytu odzyskała świadomość po raz ostatni. Trwało to dosłownie niecałą minutę. Zdążyliśmy się jedynie przytulić. Dzień przed jej śmiercią, zastałem ją duszącą się i topiącą się we własnej ślinie nagromadzonej po atakach padaczki. Poszedłem szybko do pielęgniarek i zażądałem, by natychmiast coś zrobiły, a one z głupim uśmieszkiem odparły, że nie mają czym tego odessać, bo sprzęt jest zepsuty. Dopiero po mojej znacznie ostrzejszej reakcji natychmiast znalazło się działające urządzenie. Następnego dnia wieczorem powiadomiono mnie o śmierci mamy. Powodem zgonu była niewydolność serca. We wszystkich placówkach, które powinny leczyć i ratować chorego człowieka spotkałem się z całkowitym brakiem empatii, nierzadko z wrogością, bo na przykład zdarzyło mi się przeszkodzić komuś w jedzeniu śniadania. Stan mojej mamy był wszystkim obojętny. Zachowanie lekarzy i personelu – niebywale chamskie. Chciałem tylko ją uratować, zmusić ich do robienia rzeczy, do których zostali zatrudnieni, a oni traktowali mnie jak intruza.
Ostatnie pożegnanie… Zakład pogrzebowy organizujący pochówek, chcąc uniknąć płacenia wyższego podatku, wystawił mi rachunek na 1,4 tys. zł, choć w rzeczywistości zapłaciłem 3,5 tys. Z rodzinnego grobowca pracownicy wykopali szczątki mojego dziadka, ale… zapomnieli już ich zakopać. Przy grobie znalazłem wiele kości, choć pewnie byłoby ich znacznie więcej, ponieważ ich część z pewnością rozniosły szwendające się po cmentarzu psy. Natychmiast zadzwoniłem na policję, a ta wezwała pracownika zakładu pogrzebowego. Przy funkcjonariuszach zostałem przeproszony i dostałem zapewnienie o wysokim rabacie, bo przecież wcześniej zamówiłem nagrobek. W zamian za zniżkę miałem nie składać doniesienia o zbezczeszczeniu zwłok dziadka przez pracowników tego zakładu. Okazało się, że w końcu zapłaciłem pełną sumę bez żadnych upustów. Oczywiście złożyłem na policji stosowne zawiadomienie w tej sprawie. Redakcja posiada nazwę zakładu pogrzebowego oraz nazwiska lekarzy wymienionych w artykule. Niestety, do tej pory nie udało nam się uzyskać od nich odpowiednich wyjaśnień, więc nie podajemy tych danych do publicznej wiadomości. ARIEL KOWALCZYK
zionych Jedna z kości znale śle na cmentarzu w Ja
nie mogła przychodzić do nas co 4 godziny. W końcu przestały także działać leki przeciwpadaczkowe. Kolejne ataki padaczki prowadziły do długich bezdechów i topienia się mamy we własnej ślinie. Nie mogła dłużej leżeć w domu – jej stan był zbyt poważny. Szpital w Jaśle odmówił przyjęcia, tłumacząc, że „to beznadziejny przypadek i tylko łóżko byłoby zajęte bez sensu”. Zostałem zmuszony do wizyty w hospicjum, ale w obydwu tego typu jasielskich placówkach były długie kolejki, a ja nie mogłem czekać. Zacząłem szukać oddziału paliatywnego możliwie najbliżej domu. W Jaśle takiego nie było. W Krośnie był remontowany, a w Brzozowie nie przyjmowali nikogo spoza powiatu brzozowskiego. Dopiero w Gorlicach znalazło się miejsce. Tym razem
Nr 36 (705) 6–12 IX 2013 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
13
Okantowani na cztery kąty Kilka milionów obywateli zostało okradzionych przez państwo za pośrednictwem banków. Zachciało im się mieszkania... W okresie PRL nowe lokum można było uzyskać od gminy lub zakładu pracy. Ludziom, którzy takiej perspektywy nie mieli lub nie dysponowali środkami na kupno własnego domu, pozostawały tzw. książeczki mieszkaniowe systematycznego oszczędzania. Troskliwi dziadkowie zakładali je wnukom, zapobiegliwi rodzice – dzieciom. Co miesiąc wpłacali pieniądze, nierzadko odejmując sobie od ust, bo układ był absolutnie bezpieczny: państwo (poręczyciel zobowiązań PKO BP) gwarantowało (specjalną premią dotowaną z budżetu), że osoby, które zgromadzą określony wkład (podstawowy na M-2 z możliwością dalszego oszczędzania do kosztu M-4), pozyskają lokal za niezmienioną cenę bez względu na czas oczekiwania. Zgodnie z Zarządzeniem Prezesa NBP z 24 lutego 1986 r. środki gromadzone na książeczkach mieszkaniowych przez okres nie krótszy niż pięć lat obejmowała gwarancja realnej wartości wkładów do wysokości nieprzekraczającej kosztów budowy 50 mkw. powierzchni użytkowej mieszkania w domu wielorodzinnym i 70 mkw. w jednorodzinnym. Zarejestrowane w spółdzielniach mieszkaniowych bądź u wojewodów imienne książeczki posiadało w sumie ponad 7 mln osób, z czego niespełna połowa zdążyła odebrać klucze do swojego upragnionego „M” przed transformacją ustrojową. Gdy nastała tzw. demokracja, a w ślad za nią szalejąca inflacja (rok 1979 – 7 proc., 1989 – 251,1 proc., 1990 – 585,8 proc.) i denominacja, system runął. – W 1989 roku zapanował taki bałagan prawny, że nikt nie honorował uprawnień ciułaczy. Zdemolowano kolejki po mieszkania, bo „Solidarność” na siłę wydzierała łupy dla swoich działaczy, podobnie zresztą jak czynili to nieco wcześniej odchodzący w niebyt wysocy rangą funkcjonariusze PRL-u – przyznaje emerytowany prezes spółdzielni mieszkaniowej w Krakowie. – Miałam dwie książeczki założone na córki. Od 1979 r. zarejestrowane w spółdzielni z pełnym wymaganym wówczas wkładem uprawniającym do nabycia mieszkania.
Jeden wkład w wysokości 60 tys. zł stanowił wówczas równowartość moich dwuletnich ponadprzeciętnych dochodów. W efekcie denominacji na każdej książeczce zostało 6 złotych z ogonkiem. Wraz z odsetkami. Za wyliczone przez bank premie gwarancyjne mogłabym ewentualnie kupić dzieciom dobre rowery – ironizuje Ewa B. z Warszawy. Należy podkreślić, że ów „pełny wkład”, zależny od wielkości i typu mieszkania (lokatorskiego bądź własnościowego) stanowił w istocie zaliczkę budowlaną, zaś pozostałą część spółdzielnia pokrywała z kredytu w znacznej części umarzanego na koszt budżetu państwa. Systematycznie oszczędzający mieli zapewnienie państwa, że ich wkład wraz z premią gwarancyjną całkowicie wypełni koszty budowy. Po okresie przełomu ustrojowego okazało się, że oczekujący w kolejkach nie mają właściwie żadnych szans na mieszkanie, zaś Sąd Najwyższy stwierdził (uchwałą z 29 lipca 1993 r.), że wkład zgromadzony na książeczce oraz premia gwarancyjna należna jej posiadaczowi nie podlegają waloryzacji w trybie art. 358 par. 3 Kodeksu cywilnego („W razie istotnej zmiany siły nabywczej pieniądza po powstaniu zobowiązania, sąd może po rozważeniu interesów stron, zgodnie z zasadami współżycia społecznego, zmienić wysokość lub sposób spełnienia świadczenia pieniężnego, chociażby były ustalone w orzeczeniu lub umowie”). W uzasadnieniu orzeczenia SN zaakcentował: „O zmianie wysokości premii gwarancyjnej należnej posiadaczom mieszkaniowych książeczek oszczędnościowych powinno zadecydować Państwo, wykorzystując przysługujące mu prawne formy działania”. Rząd się jednak nie kwapił i 3,5 mln obywateli (tyle książeczek istniało na koniec 1996 r.) zostało na lodzie z oszczędnościami życia, za które mogli zaszaleć w barze mlecznym.
Zagrożenie buntem społecznym spacyfikowała „Ustawa z 30 listopada 1995 r. o pomocy państwa w spłacie niektórych kredytów mieszkaniowych, udzielaniu premii gwarancyjnych oraz refundacji bankom wypłaconych premii gwarancyjnych”. Na jej podstawie o premię mogli starać się tylko posiadacze książeczek wystawionych do 23 października 1990 r. i pod warunkiem poniesienia wcześniej wydatków na określone cele mieszkaniowe lub budowlane. Ludzie musieli najpierw zapłacić oraz zebrać odpowiednie dokumenty i dopiero wówczas mogli udać się do banku, aby zlikwidować książeczkę w celu zainkasowania „premii” w wysokości... 6–10 tys. zł (zależnie od okresów i wysokości wnoszenia wpłat, wysokości oprocentowania w danym roku lub kwartale, ceny metra kwadratowego powierzchni użytkowej budynku mieszkalnego i kilku innych wskaźników bardzo skomplikowanego wzoru). Wymogom uprawniającym do skorzystania z tej łaski nie mogli oczywiście podołać najbiedniejsi, których nie stać było na inwestycje.
– Ta ustawa załatwiła mnie na amen. Zebrałam wkład uzupełniony z pożyczką z funduszu mieszkaniowego w zakładzie pracy. Zakład przekazał pieniądze bezpośrednio na konto spółdzielni, więc nie zostały one zapisane w książeczce. Podobno nie było takiej możliwości prawnej. Pożyczkę spłaciłam w jej realnej jeszcze wartości, mieszkania nie doczekałam, zaś na moim koncie w spółdzielni zostało po denominacji kilkanaście złotych. Przepisy wprowadzone w 1995 r. takich przypadków niestety nie uwzględniały – wspomina Krystyna R. z Wrocławia. Według aktualnego stanu prawnego (po wprowadzonej w 2009 r. nowelizacji wspomnianej ustawy o pomocy państwa, poszerzającej katalog tytułów uprawniających do otrzymania premii gwarancyjnej) posiadacze książeczek mają dziś na otarcie łez ułamkowy zwrot wydatków poniesionych przy zakupie mieszkania lub domu, przekształceniu prawa do lokalu na własnościowe, wykupie mieszkania komunalnego, budowie własnego domu (jeśli wcześniej wykażą nakład w wysokości co najmniej 20 proc. wartości kosztorysowej) itp. Można też zdecydować się na remont (wymiana okien, instalacji gazowej lub elektrycznej), ale tylko własnego lokalu i nie od razu, bowiem harmonogram premii przewiduje, że w 2013 r. realizowane są książeczki z lat 1980–1985, od 1 stycznia 2014 r. – wystawione w 1986 r., a od 1 stycznia 2015 r. – wystawione w 1987 r., itd. „Systematycznych” książeczek systematycznie ubywa: według danych Ministerstwa Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej (MTBiGM) w 1997 r. było ich 3,5 mln, na koniec I półrocza 2012 r. – 1,23 mln. Nikt nie wie, ile osób je zlikwidowało, ponieważ nie mogło
sprostać wymogom przepisów pozwalających na odebranie kilku tysięcy złotych premii gwarancyjnej (aktualna średnia – 11,7 tys. zł). Wiadomo jedynie, że na ich refundację bankom państwo przeznaczyło w latach 2008–2011 ponad 1,6 mld zł, w roku 2012 – 470 mln zł. „Nie przewiduje się innego niż oprocentowanie i premia gwarancyjna waloryzowania wkładów gromadzonych na książeczkach mieszkaniowych” – podkreśla Piotr Styczeń, podsekretarz stanu w MTBiGM. Kolejne rządy umiały zrekompensować Kościołowi faktyczne oraz domniemane krzywdy, sądy konsekwentnie przyznają horrendalne odszkodowania za utracone po wojnie majątki ludziom, których stać na wynajęcie najlepszych kancelarii prawnych... A co mają robić ci, których państwo ewidentnie wyprowadziło na manowce? – Z grupą kilkudziesięciu osób podobnie jak i ja okantowanych założyliśmy w Krakowie Krajowe Stowarzyszenie Posiadaczy Książeczek Mieszkaniowych PKO BP z lat 1970–1989. Mamy już wpis do KRS, zbieramy zgłoszenia z całej Polski, przygotowujemy się do wniesienia pozwu zbiorowego. Próbowaliśmy docierać do posłów PO i PiS, ale skutecznie nas unikają lub zbywają, bo temat jest niewygodny. Będziemy więc sami walczyć o rewaloryzację. To są ciężko zapracowane pieniądze rodziców, którzy chcieli zapewnić dzieciom lepsze życie – podkreśla Andrzej Kubasiak, jeden z ojców-założycieli stowarzyszenia. Postaramy się tej akcji kibicować... MARCIN KOS PS. Najbliższe zebranie grupy założycielskiej stowarzyszenia i członków wspierających odbędzie się 7 września o godz. 11 w klubie studenckim „Nowy Żaczek” w Krakowie przy ul. 3 Maja 5.
14
Nr 36 (705) 6–12 IX 2013 r.
POD PARAGRAFEM
Rodzinna Platforma Legnica stała się doskonałą platformą dla rozwoju publicznego szkolnictwa wyższego. Jest bardzo rodzinnie, o ile ktoś do odpowiedniej rodziny tu należy... „Tak naprawdę chodzi o konflikt aparatczyków rządzących Platformą i gotowych na wszystko, by w kryzysie zachować dobrze płatne miejsca pracy w urzędach oraz spółkach państwowych, a osobami, które mogą czuć się rozczarowane obecną polityką rządu, a zwłaszcza brakiem reform”. Tak kondycję PO zdiagnozował Przemysław Wipler, przewodniczący Stowarzyszenia Republikanie. Ta diagnoza sprawdza się nie tylko w odniesieniu do centrali. W Legnicy niektórzy mówią bardziej brutalnie. – Tutaj jest układ pomiędzy prezydentem miasta i jego ludźmi, władzami największej w kraju uczelni zawodowej (Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa) oraz lokalnej Platformy Obywatelskiej. Ludzie są powiązani. Są tacy, którzy funkcjonują we wszystkich trzech sferach jednocześnie – słyszę od lokalnego działacza Platformy. Dla ilustracji: Jacek Kiełb, radny PO, który przy okazji pracuje w PWSZ jako zastępca kierownika administracji, ma też posadę na miejskim basenie. Ze strony PO pierwsze skrzypce gra Wiesław Pichla, przewodniczący zarządu powiatowego, zwolennik układania się z Tadeuszem Krzakowskim (SLD), prezydentem miasta, no a poza tym właścicielem firmy budowlanej Arbud. Żona przewodniczącego, Grażyna, pełni funkcję sekretarza powiatowego PO, a jest też szefową komisji gospodarki w radzie miasta. W zarządzie powiatowym zasiada jeszcze Piotr Żabicki, również radny miejski, prywatnie członek rodziny Pichlów. – Trzy osoby z rodziny w zarządzie powiatowym, który rozdaje karty i podejmuje wszystkie najważniejsze polityczne decyzje – o kandydatach do funkcji w radzie miasta i o koalicjach. To jest co najmniej nieetyczne. Jak były wybory, stwierdzili, że
oni wszystko ustalą, my mamy tylko przyklepać. My się tutaj po prostu dusimy. Nie można tego rozwalić. Ja się spodziewałem, że takie układy to mogą funkcjonować w małych miasteczkach, gdzie rączka rączkę myje. Sądziłem, że Legnica jest na to za duża – mówi były członek legnickiej PO. Grzegorz Schetyna, szef dolnośląskiej PO, na pytania dotyczące familiarności i nepotyzmu w lokalnych strukturach partii do czasu oddania tego numeru „FiM” do druku nie odpowiedział. A jeden z bardziej znaczących dowodów wzajemnej sympatii to pieniądze, które miastu zostały z unijnego projektu rewitalizacji. Mieszkańcy chcieli, by zaoszczędzone 1,7 mln euro trafiło na Zakaczawie – zdegradowaną dzielnicę bez placów zabaw czy domu kultury dla dzieci. Prezydent uparł się jednak, by dopieścić PWSZ, które akurat potrzebowało środków na wyposażenie nowego budynku uczelni. W pierwszym podejściu rada miasta się postawiła. Udało się za drugim razem, gdy Tadeusz Krzakowski dzięki politycznym roszadom miał już większość w radzie. – Przekazywanie takiej kwoty instytucji, w której pracuje gość z dwoma prawomocnymi wyrokami, w tym za niegospodarność, jest jakimś nieporozumieniem – twierdzi lokalny działacz PO. Mowa o wywodzącym się z Platformy Jerzym S. (na samym początku, kiedy PO nie była jeszcze partią, a ruchem obywatelskim, był jej koordynatorem na Legnicę), szarej eminencji PWSZ i bez wątpienia ojca jej dzisiejszej świetności (patrz zdjęcie). Szkoła słynie w regionie z tego, że niemal wszystkie pieniądze, jakie do niej trafiają, przeznacza na inwestycje budowlane. Powód – oprócz prestiżowego – jest czysto pragmatyczny. – Żyje z tego połowa
miasta – żartują, zapewne nieco przerysowując, lokalni przedsiębiorcy. Jerzy S., niegdyś kanclerz, obecnie zastępca kanclerza (zdegradowany z uwagi na wyroki sądowe), ma w ręku asa niebywałego – „szefuje” ogromnej państwowej uczelni, która zatrudnia setki osób (wśród nich nie tylko członkowie rodziny wicekanclerza, ale również lokalni prokuratorzy, sędziowie, policjanci bądź ich najbliżsi), ma etaty, przetargi, zlecenia... – To prywatna firma sponsorowana z budżetu państwa. S. po wyrokach zmieniono zakres obowiązków, ale tylko w papierach. W praktyce z nim się prowadzi rozmowy i on podejmuje decyzje. Dla niego to wygodne, bo choć faktycznie zarządza uczelnią, nie podpisuje żadnych kwitów – mówią zgodnie byli i obecni pracownicy szkoły. O wyjaśnienie tej niecodziennej sytuacji poprosiliśmy oficjalnego kanclerza PWSZ Roberta Burbę. „Zastępca kanclerza, podobnie jak pozostali członkowie kadry kierowniczej uczelni ma zapewnione odpowiednie warunki pracy, stosownie do zajmowanego stanowiska. Dostosowany do stanowiska jest też zakres jego kompetencji” – odpowiedział w jego imieniu Mirosław Szczypiorski, rzecznik prasowy PWSZ. Przed sąd były kanclerz trafił m.in. za niegospodarność polegającą na tym, że działkę, którą PWSZ dostała od Skarbu Państwa pod budowę osiedla dla kadry (pobudowali się tam sam kanclerz oraz były rektor), najpierw dzierżawił za psie pieniądze, czyli za tysiąc
złotych rocznie (prokurator podnosił, że w tym czasie za te tereny można było zainkasować 14 tysięcy rocznie), a w końcu sprzedał za niespełna 300 tys. zł (niedługo później jedną działkę na tym terenie nowy właściciel sprzedawał za więcej pieniędzy niż zapłacił za całość). A uczelniane 1,5 ha kupiła firma Handlomix należąca do Andrzeja P. Nie ma tu mowy o przypadku. Współpraca Jerzego S. z Andrzejem P. zaczęła się wraz z początkami PWSZ, kiedy to Handlomix podpisał z uczelnią umowę o prowadzenie gastronomii. Umowę piękną, bo nie dość, że dającą firmie wyłączność, to jeszcze gwarantującą, że w wypadku jednostronnego wypowiedzenia szkoła ma zapłacić przedsiębiorcy 800 tysięcy złotych (!) odszkodowania. Wkrótce biznesmenowi P. gotowanie się znudziło. Szczególnie gdy okazało się, że ma niebywałe szczęście i wygrywa niemal każde zamówienie publiczne ogłaszane przez PWSZ na inwestora zastępczego. Eldorado! A co dalej? – Gdy już wygra, szuka podwykonawców. W szeregu ustawia się Budobratex,
gdzie prokurentem jest Adam B., prywatnie szwagier P. W mieście tajemnicą poliszynela jest, że żyje w dobrych stosunkach z przewodniczącym Pichlą, właścicielem Arbudu. Obydwaj działają w Stowarzyszeniu „Nauka i Przyszłość” – tłumaczy zależności osoba przez kilka lat pracująca w ścisłym kierownictwie uczelni. Tyle, jeśli chodzi o budowlankę. Ale przecież szkoła potrzebuje jeszcze m.in. sprzątania. Jak panowie skonstatowali, że mogliby zarabiać i na tym, zwolniono z PWSZ sprzątaczki. Ich miejsce zajęła firma Konkret należąca do znanego nam już Andrzeja P. i jego żony. Tylko przez trzy miesiące wakacyjne 2012 r. szkoła zapłaciła za sprzątanie ponad 210 tys. zł. I to w okresie wakacyjnym, kiedy jest robiona konserwacja wszystkich podłóg, a więc można koszty sprzątania obniżyć nawet o 80 proc.! Żadna dotychczasowa kontrola nie wypatrzyła takiej rozrzutności. Jak i tego, że za obsługę serwisową wszystkich instalacji elektrycznych firmie Tadeusza K. uczelnia płaciła miesięcznie ponad 5 tys. zł (dodatkowo raz na 5 lat niemal 50 tys. zł za pomiary elektryczne instalacji), mimo że na etacie jest konserwator z uprawnieniami elektryka, zaś konkurencyjne firmy są w stanie taką usługę wykonać za dużo niższą kwotę. – Zakres przedmiotowej umowy jest rozbieżny z zakresami obowiązków zatrudnonych na uczelni konserwatorów, którzy dbają o bieżące utrzymanie stanu technicznego obiektów – twierdzi rzecznik Szczypiorski. ~ ~ ~ Do sprawy wrócimy. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
Nr 36 (705) 6–12 IX 2013 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
15
W
1683 r. wojsko polskie pod wodzą króla Jana III Sobieskiego pospieszyło na pomoc Wiedniowi – stolicy Cesarstwa Austrii oblężonej przez Turków. Bitwa będąca ostatnim wielkim triumfem militarnym Rzeczypospolitej Szlacheckiej nie została wykorzystana politycznie. Co gorsza – kolejne kampanie wojskowe, a właściwie krucjaty katolickiej Polski przeciwko islamskiej Turcji doprowadziły do osłabienia pozycji Rzeczypospolitej na arenie politycznej Europy, a nawet, zdaniem niektórych badaczy, rozpoczęły proces upadku państwa, zakończonego rozbiorami przez potężnych sąsiadów – Austrię, Prusy oraz Rosję. W świadomości historycznej przeciętnego Polaka bitwa rozegrana pod Wiedniem 12 września 1683 r. funkcjonuje jako przykład waleczności polskiej husarii i symbol naszej ówczesnej potęgi wśród państw europejskich. Trzeba przyznać, że to niewątpliwe zwycięstwo posłużyło do stworzenia swoistego mitu, rozwijanego przez lata w celu dowartościowania naszego zbiorowego, narodowego ego, nadszarpniętego jakże częstymi w naszej historii przegranymi wojnami oraz XIX-wieczną dezintegracją państwa. Dziś warto bez hurrapatriotycznych emocji naszkicować rzeczywiste tło tego wydarzenia oraz ukazać jego konsekwencje. Rozpoczęta w 1666 r. wojna z Wielką Portą (tak nazywano Imperium Osmańskie) w pierwszej fazie zakończyła się zajęciem przez Turków należącej do Polski części Ukrainy i upokarzającym dla Rzeczypospolitej traktatem pokojowym podpisanym w 1672 r. w Buczaczu. Przegrana wstrząsnęła polską szlachtą. Odstawiając na chwilę warcholstwo polityczne, z charakterystycznym dla tego okresu prawem liberum veto, zdobyła się ona na wysiłek przygotowania odpowiednio silnej armii, która w listopadzie 1673 r. pod wodzą ówczesnego hetmana Sobieskiego w brawurowy sposób pobiła wojska tureckie pod Chocimiem. Zwycięstwo to pozwoliło zatrzymać na jakiś czas ekspansję osmańską, a w 1674 r. także dało Janowi Sobieskiemu, jako „zbawcy Ojczyzny”, koronę królewską. Po koronacji król Jan III Sobieski nie palił się specjalnie do kontynuacji wojny z Turkami. Zawierając z nimi rozejm w 1676 r. próbował wcielić w życie inną, oryginalną koncepcję polityczną. Pragnął wzmocnić pozycję Rzeczypospolitej nad Morzem Bałtyckim poprzez podbój Prus Książęcych. Aby zrealizować to przedsięwzięcie, musiał jednak zakończyć wojnę z Wielką Portą. Głównym sojusznikiem w tych planach oraz pośrednikiem w rokowaniach pokojowych z Turcją miała być Francja. Historycy są zgodni, że to pod wpływem żony, Marii Kazimiery d’Arquien, Francuzki, która przeszła do historii jako królowa Marysieńka, Jan III Sobieski zdecydował się na poparcie paryskiej polityki międzynarodowej. Zawarto więc stosowne traktaty z Francją
12 września bieżącego roku mija 330 rocznica odsieczy wiedeńskiej. Zwycięstwa, które obróciło się w początek klęski.
Ostatnia polska krucjata i Szwecją w Jaworowie w 1675 r. oraz w Gdańsku w 1677 r. Do realizacji ekspansji polskiej nad Bałtykiem jednak nie doszło. Zdecydowały o tym dwa czynniki polityczne: wewnętrzny i zewnętrzny. Pierwszy związany był ze sprzeciwem polskiej szlachty i magnaterii, bo dla nich polityczne koncepcje króla były nie do zrozumienia. Drugi, kluczowy, dotyczył stanowiska Państwa Kościelnego. Najbardziej bowiem nieprzejednanymi przeciwnikami pokoju z Turcją była tzw. Stolica Apostolska, a wraz z nią Austria, i każda w imię własnych interesów. Kuria Rzymska bała się utracić cennego sprzymierzeńca w walce z islamem, Wiedeń natomiast obawiał się, że po pokoju zawartym z Polską, Imperium Osmańskie zwiększyłoby częstotliwość ataków na ziemie należące do austriackich Habsburgów. Innymi słowy, wojna polsko-turecka była bardzo na rękę zarówno głowie Kościoła katolickiego, jak i austriackiemu cesarzowi. Zwłaszcza Rzym nie ustawał w wysiłkach, aby podgrzewać w Rzeczypospolitej ducha walki. Papież Innocenty XI w swojej korespondencji z Sobieskim roztaczał w 1677 r. katastroficzne wizje klęsk i niewoli polskich katolików, które miały rzekomo pojawić się w następstwie planowanego zawarcia pokoju z Turkami. Jednocześnie biskup rzymski przypominał o obowiązku walki chrześcijańskiego władcy z niewiernymi, po raz pierwszy odwołując się do koncepcji
Polski jako „przedmurza chrześcijaństwa”. Rzeczpospolita miała rzekomo swoistą misję obrony katolickiej Europy przed pogańskimi najeźdźcami z terenów Azji i Bliskiego Wschodu. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że Państwo Kościelne ze szczególną estymą odnosiło się Polski. Nic bardziej mylnego! W rzeczywistości papiestwo traktowało Rzeczpospolitą jedynie jako instrument swojej polityki zagranicznej, a Polaków jak mięso armatnie. W tym kontekście za symboliczny należy uznać skandal dyplomatyczny, do jakiego doszło kilka dni po wysłaniu wspomnianego wyżej papieskiego listu. Odpowiedzialny za kontakty z Polską rzymski kardynał Virginio Orsini polecił przenieść herb naszego kraju, umieszczony początkowo we frontonie pałacu kardynalskiego, do jednej z mniej godnych oficyn budynku. Dopiero po silnych protestach polskiej szlachty i osobistej interwencji polskiego króla herb wrócił na swoje wcześniejsze, bardziej godne miejsce. Trudno było wtedy o bardziej jaskrawy przejaw stosunku Państwa Kościelnego do majestatu Rzeczypospolitej… Jan III Sobieski ugiął się jednak pod presją papiestwa i czynił przygotowania do wojny z Turkami pod hasłem obrony katolicyzmu. Pod względem propagandowym odsiecz Wiedniowi mogła przypominać krucjatę. Nie wszyscy jednak potrafili docenić naszą „bratnią” pomoc wojskową. Cesarz austriacki Leopold I
Jan Matejko – Bitwa pod Wiedniem
okazał się być niewdzięcznikiem – Polaków, którzy ocalili cesarstwo, potraktował chłodno, choć po wiedeńskim zwycięstwie nadal walczyli oni z Wielką Portą. Jeszcze w tym samym roku w pogoni za Turkami wojsko polskie stoczyło w październiku 1683 r. ciężką, dwudniową, ostatecznie wygraną bitwę pod Parkanami, w której niewiele brakowało, by Jan III Sobieski poniósł śmierć. Dopiero kiedy w wojnie z Imperium Osmańskim skończył się etap błyskotliwych zwycięstw, Polacy zaczęli zastanawiać się nad sensem kontynuowania walki. Wiktoria wiedeńska nie mogła bowiem przysłonić bolesnego faktu, że poza potwierdzeniem kunsztu wojennego wojsk Rzeczypospolitej nie zyskano nic – żadnych z ziem polskich zajętych przez Turcję. Dostrzegała to szlachta polska, która, kiedy już opadł entuzjazm wywołany zwycięstwem, zaczęła poddawać krytyce wojenny animusz władcy. Główne zarzuty wobec króla dotyczyły skutków wojny dla wewnętrznej kondycji Rzeczypospolitej, gdyż kraj znalazł się na skraju finansowej i gospodarczej katastrofy. Wydatki na wyprawę królewską nie zostały odpowiednio zrekompensowane zdobyczami wojennymi. Jan III Sobieski pozostał jednak głuchy na słowa krytyki, kontynuując swoją świętą wojnę. Najwyraźniej uwierzył papieżowi, że został powołany do wykonania boskiego planu. Dość powiedzieć, że nazajutrz po zwycięstwie pod Wiedniem polski władca wysłał do papieża list o następującej treści: „Przybyliśmy, zobaczyliśmy i zwyciężył Bóg”. Wymowa tego listu wiele mówi o tym, w jakich kategoriach władca interpretował potrzebę walki z Turcją. Zdaniem polskich historyków (m.in. Janusza Tazbira), jedynym racjonalnym posunięciem w ówczesnej sytuacji politycznej Polski powinno być podpisanie traktatu pokojowego z Imperium Osmańskim. Rzeczpospolita, wykorzystując sprzyjającą atmosferę zwycięstwa spod Wiednia, mogła pozwolić sobie na stawianie warunków Wielkiej Porcie. Jan III Sobieski postąpił jednak inaczej – 5 marca 1684 r. podpisał traktat sojuszniczy ustanawiający Ligę Świętą, przymierze, w którym oprócz Rzeczypospolitej brała udział Austria, Państwo
Kościelne i Wenecja. Na mocy tego układu kraje sojusznicze zobowiązane zostały do zorganizowanej walki przeciwko muzułmańskiej Turcji. Dla Polski udział w Lidze oznaczał okres długich i wyczerpujących walk z Imperium Osmańskim, z których to wszelkie polityczne korzyści wyciągnęły Austria i papieski Rzym. Wiedeń, nie chcąc zbytnio pomagać militarnie Rzeczypospolitej w obawie przed jej zbytnim wzmocnieniem na Bałkanach, z zadowoleniem obserwował, jak polskie wojska wykrwawiały się w kolejnych kampaniach mołdawskich w 1686 i 1691 r. Ze swoich zobowiązań nie wywiązał się także watykański sojusznik. Po śmierci Innocentego XI w 1689 r. jego następcy na „tronie Piotrowym” nie byli już zainteresowani kontynuacją wojny, zmniejszając subwencje finansowe dla Polski na ten cel o 90 proc. Nie zważając na krzywdzący stosunek Rzymu do Rzeczypospolitej, rodzimy episkopat ustawicznie nakłaniał do kontynuowania niepopularnej wojny, co wzbudzało oburzenie wśród bardziej światłej szlachty. Wściekłość magnaterii wywoływała także coraz wyraźniej próba restauracji w Polsce monarchii dziedzicznej, Sobieski planował bowiem osadzić na tronie swojego syna Jakuba. Temu celowi miały m.in. służyć prowadzone przez króla wyprawy mołdawskie. Tego dla polskiej magnaterii było za wiele. Zawiązali silną opozycję arystokratyczną, która doprowadziła do zerwania sejmu w 1688 r., próbując nawet w tajemnicy przygotować detronizację króla. Wobec zaostrzającej się sytuacji wewnętrznej kraju, Sobieski po raz kolejny musiał zrezygnować ze swoich planów. Niestety, Polska prowadziła wojnę z Turcją nawet po jego śmierci w 1696 r. Ostateczny pokój zawarto dopiero w 1699 r. w Karłowicach. Za cenę zwrotu Podola Rzeczpospolita zrzekała się roszczeń do Mołdawii. W taki sposób zakończyła się wojenna epopeja Polski, która zaufała cynicznym namowom papiestwa i uległa takiemu osłabieniu, że utorowała drogę wielkiej katastrofie narodowej – rozbiorom kraju pod koniec XVIII w. T. ROM
16
Nr 36 (705) 6–12 IX 2013 r.
ZE ŚWIATA
Humanitarne bombardowanie?
wadach jest on po prostu społecznie mniej szkodliwy i bardziej przewidywalny. Rząd ten ma jednak jedną, chyba nieusuwalną niedogodność – nie lubi USA, a ceni wieloletni sojusz z Rosją i Iranem. Z tego właśnie powodu jest obalany. Wcale nie z powodu dyktatorskich zapędów Asada. Na Bliskim Wschodzie są niezliczone dyktatury hołubione przez Amerykanów, a przecież USA nie budują żadnych „demokratycznych opozycji” przeciwko
Przywódcy wojowniczych państw Zachodu, z Obamą na czele, zdają się mówić: skoro Syryjczycy cierpią od 2 lat wskutek wojny domowej, to zróbmy dla nich coś dobrego. Zbombardujmy ich! Kiedy zamykaliśmy ten numer, wojna koalicji państw zachodnich (z USA i Francją na czele) przeciwko rządowi syryjskiemu była już właściwie postanowiona. Amerykański prezydent czekał tylko na koncentrację sił i błogosławieństwo Kongresu. Kiedy czytacie ten tekst, być może humanitarne, demokratyczne, wolne i dobre bomby spadają już na Damaszek – ponoć najstarsze nieprzerwanie zamieszkane miasto świata. Wiem, że sarkazm jest tu być może nie na miejscu, ale czasem czarny nawet humor bywa lekarstwem na szaleństwo świata. Możliwe też, że to rzeczywiście reżim Baszara al-Asada wbrew wszelkiej logice – gdy w Syrii gościła delegacja ONZ – użył broni chemicznej i nie była to prowokacja jego przeciwników, Al-Kaidy ani obcych wywiadów, które chciałyby rozstrzygnięcia tego nierozstrzygniętego dotąd konfliktu. Nie ma jednak wątpliwości, że kraje zainteresowane
C
inwazją wskazały Asada jako winowajcę na kilka dni przedtem, nim zdobyto jakiekolwiek dowody na sprawców tej zbrodni; nawet jeśli były to dowody fałszywe. I także to powinno budzić najwyższą czujność. Czujność jest także wskazana ze względu na architektów planowanej interwencji. Państwa te wielokrotnie brały udział w rozmaitych brudnych wojnach i szemranych prowokacjach. Francja była głównym podżegaczem w czasie niedawnej wojny w Libii i wspiera wrogów Asada, którzy są zapewne gorsi niż on sam. Amerykanie mają na sumieniu nieskończoną liczbę kłamstw i nadużyć. Od dobrze znanych oszustw poprzedzających napad na Irak i Jugosławię, po wspieranie jednej ze stron konfliktu syryjskiego. Warto może przypomnieć jedną z najważniejszych rzeczy w tej całej historii: wojny domowej w Syrii i jej 100 tys. ofiar nie byłoby
o jest patriotyzmem? Skrupulatne wykonywanie polecenia władzy państwowej czy publiczne demaskowanie jej nadużyć – nawet z narażeniem na szwank wizerunku kraju i jego niektórych interesów? Wiele atramentu wylano na temat dwóch byłych pracowników amerykańskich służb specjalnych, którzy w ostatnich latach ujawnili niezliczoną ilość tajnych dokumentów. Jeden z nich to opisywany u nas szeroko bohater (lub antybohater) ostatnich tygodni Edward Snowden, a inny, mniej znany w Polsce, to Bradley Manning, skazany niedawno na 35 lat więzienia dawny żołnierz US Army, który przekazał tysiące dokumentów kontrowersyjnemu portalowi WikiLeaks. Sprawa ta wymyka się łatwym ocenom, bo obydwaj panowie, w odróżnieniu na przykład od pułkownika Kuklińskiego, nie działali – a przynajmniej tak się wydaje – z pobudek, które kojarzyłyby się z chęcią pozyskania dóbr materialnych. Nic nie wskazuje też na to, aby działali na czyjeś zlecenie. Nie byli nawet agentami, a tym bardziej podwójnymi agentami. Działali – mądrze lub
bez wspierania anty-Asadowskiej opozycji przez USA i kraje sojusznicze, takie jak Arabia Saudyjska. Co do samego Asada, to oczywiście trudno go żałować, ale warto przypomnieć, że syryjska dyktatura była dotkliwa tylko dla swoich politycznych przeciwników. Reszta społeczeństwa mogła żyć i pracować w spokoju. Natomiast znaczna część syryjskich powstańców morduje nie tylko przeciwników politycznych, ale także ludzi po prostu wierzących inaczej. I to jest różnica, która przemawiałaby na korzyść pozostawienia obecnego rządu na swoim miejscu. Przy wszelkich
głupio, to akurat sprawa dyskusyjna – z własnej inicjatywy i na własną odpowiedzialność. Nie da się ich więc zaszufladkować do wygodnej przegródki z napisem „szpieg” czy „zdrajca”. Owszem, obaj zdradzili tajemnice swojego państwa, ale czy w sytuacji, w której uznali, że to państwa zdradziły swoich
tym królom, szejkom i prezydentom. Nie dajmy się więc nabrać na „obalanie dyktatur”. Gdy są proamerykańskie, okazują się niesłychanie sympatyczne, a dyktatorom włos z głowy nie spadnie. Nawet tej chciwej, bezwzględnej i fanatycznie religijnej rodzince rządzącej w Arabii Saudyjskiej. Powyższe nie oznacza bynajmniej, że międzynarodowe interwencje wojskowe zawsze są niedopuszczalne. Przeciwnie! Dyktatorzy powinni czuć na plecach oddech światowej opinii publicznej, co zapewne uratuje wielu ludziom życie. Tyle że do tej pory „interwencje humanitarne” były zwykle powodowane niskimi pobudkami, na przykład apetytem na ropę, a szczytne hasła służą jedynie za mgłę maskującą rzeczywiste intencje interwentów. Przecież nawet Hitler atakował rozmaite kraje
służy, za nic ma ludzkie prawa i życie. Postanowił więc działać tak jak potrafił. Ujawnił setki tysięcy dokumentów, które zadziałały na wiele rządów jak ściągnięcie komuś majtek w miejscu publicznym. Ujawniły korupcję, bezduszność i zakłamanie polityków i stały się pouczającą lekcją dla świata
zawsze tylko w „dobrych celach”. W Polsce ratował prześladowaną ponoć strasznie mniejszość niemiecką, a w ZSRR szedł na pomoc ofiarom stalinowskiej dyktatury. Jeżeli to rzeczywiście ludzie prezydenta Asada użyli gazów bojowych (z rozmysłem, a nie przypadkiem), to istnieje wiele narzędzi nacisku, aby ich przywołać do porządku. Począwszy od sankcji dyplomatycznych i gospodarczych. Frontalny atak może czasem przeciwnika tylko popchnąć do desperacji, co spowoduje eskalację ofiar w Syrii i w całym świecie. Atak de facto będzie wymierzony w cały kraj, bo ginąć będą głównie syryjscy cywile, tym bardziej że Asad rozkazał już poukrywać strategiczne cele i przemieścić wojska. Takie obrzucenie bombami niewinnego narodu może tylko umocnić istniejącą władzę, czyli panowanie obecnego prezydenta. W chwilach zagrożenia, w obliczu jednego wroga, naród integruje się z rządzącymi i ze swoim wojskiem. Czy ktoś z obecnych podżegaczy wojennych poważnie nad tym się zastanawia, czy może podobnie jak kiedyś w Iraku brane są pod uwagę wyłącznie tzw. dobre intencje potencjalnych najeźdźców? I warto też pamiętać o tym, że także żołnierze syryjscy, czyli „wrogowie”, którzy zginą w czasie amerykańsko-europejskiego ataku, będą niewinnymi ofiarami tej wojny. Nikt ich nie pytał o zdanie przy poborze do wojska, a samo noszenie munduru nie jest równoznaczne z odpowiedzialnością za ukartowane przez polityków zbrodnie. Dziwne, że to właśnie politycy o żołnierskich ofiarach tak chętnie zapominają. MAREK KRAK
dokumentów sprawiają, że rządy USA i Wielkiej Brytanii muszą się gorliwie tłumaczyć przed całym światem z łamania prawa, zwłaszcza prawa do prywatności. Generalnie jest to prawo źle na świecie chronione i być może rewelacje Snowdena przyniosą jakieś międzynarodowe uzgodnienia, które go zabezpieczą. Poza tym warto pamiętać, że swobody i prawa, które już mamy, są bardzo kruche. Różni cwani ludzie chętnie je ograniczą, jeśli nie będziemy w stanie ich obronić, albo będą sobie uzurpować prawa do nękania, torturowania i zabijania w imię „wolności i demokracji”. Albo w jakiekolwiek inne piękne imię. Tak zwana wojna z terrorem, która toczy się od 12 lat i nie przestaje nakręcać terroryzmu, jest tego wymownym świadectwem. Przypomnijmy, że zanim napadliśmy na Irak, nie było tam w zasadzie zamachów terrorystycznych. Tymczasem tylko w zeszłym miesiącu w różnych aktach politycznej i religijnej przemocy zginęło w Iraku 800 osób. Ponad 20 osób każdego dnia, czyli jeden trup na godzinę… MaK
Zdrajcy czy bohaterowie? obywateli – łamiąc ich prawa – tego rodzaju „zdrada” nie jest po prostu ujawnieniem nielojalności władz? Charakterystyczny jest przypadek Manninga, młodego żołnierza, który pod Bagdadem przeżył szok, obejrzawszy słynny już filmik pokazujący, jak załogi amerykańskich helikopterów bawią się zabijaniem przypadkowych ludzi na ulicy – nawet dziennikarzy Reutersa, a później pasażerów samochodu, którzy pospieszyli im na pomoc. Wszystko to wyglądało jak wojenna gra komputerowa, ale w rzeczywistości było bezkarną zbrodnią wojenną. Manning zrozumiał, że bierze udział w czymś odrażającym, a państwo, któremu
w zakresie stanu tzw. demokracji. Przypomnijmy także, że Manning był źle i poniżająco traktowany w amerykańskim areszcie śledczym, co także daje do myślenia. W jego obronie występowało wiele osób; zdarzyła się nawet dymisja wpływowego urzędnika, który w ten sposób zaprotestował przeciwko nieludzkiemu traktowaniu żołnierza. Po wyroku Manning miał zacytować słynnego amerykańskiego lewicowego historyka Howarda Zinna: „Nie ma flagi czy sztandaru tak wielkiego, by jego wartość usprawiedliwiała mordowanie niewinnych ludzi”. Podobną pracę wykonał Snowden, a kolejne partie publikowanych przez niego
Nr 36 (705) 6–12 IX 2013 r.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI zgwałcił 8-letniego chłopca. Hierarcha utrzymuje, że nigdy nie widział pisemnych ostrzeżeń, które kierowano do diecezji. W świetle faktów przyznaje się, że przyjmował prezenty od pedofila Maloneya, ale zapewnia, że były niemal bezwartościowe. Chodzi o takie podarki jak złote i srebrne monety, aparat fotograficzny i gotówka, którą arcybiskup, jak sam stwierdził, zamierzał wydać na… wyścigach konnych. Myers pozwolił innemu przestępcy, ks. Michaelowi Fugee na kontakt z dziećmi, kiedy przyznał się on do ich molestowania i podpisał obietnicę, że będzie się trzymał z dala od nieletnich. W ubiegłym roku umieścił go w parafii Oradell, nie informując parafian o przeszłości swego podwładnego. W roku 2004 Myers napisał list rekomendacyjny innemu księdzu, tydzień po tym, jak został on oskarżony o włamanie się do domu kobiety i pobicie jej. W tym samym roku zawiesił swego podwładnego za przestępstwa seksualne, ale nikogo o nich nie powiadomił. W roku 2007 nie poinformował parafian, że ich proboszcz jest pedofilem. Ludzie z taką przeszłością bluzgają na ofiary swych podwładnych, a wszystkim namawiającym ich do rezygnacji wygrażają pięścią, straszą piekłem i pokazują środkowy palec. TN
Arcybiskup bez skruchy John Myers, arcybiskup Newark w stanie New Jersey, zamiast okazać skruchę, kopie i gryzie wszystkich krytyków. I dalej się pogrąża. Szef archidiecezji krył podwładnych, którzy dopuszczali się niewątpliwych przestępstw seksualnych. Opinia publiczna domaga się ustąpienia hierarchy ze stanowiska. Myers nie chce o tym słyszeć. Pod koniec sierpnia przystąpił do kontrataku w szokującej formie i stylu. Dziennikarze i komentatorzy uznali za nieprawdopodobne, że w roku 2013 wyższy funkcjonariusz kościelny odważa się wyrażać w ten sposób pod adresem ofiar swych podwładnych. W liście Myersa nie ma słowa skruchy ani współczucia dla poszkodowanych. Purpurat nie waha się ich obrażać, insynuować, że „obwiniają Kościół o problemy swoich rodzin”. Krytyków miesza z błotem jako „nikczemnych, złych i niemoralnych”. Grozi im karą bożą: „Bóg
z pewnością we właściwym czasie was rozliczy”. Najnowsze wieści pochodzą z procesu, który Kościół właśnie zastopował, polubownie wypłacając poszkodowanym 1 mln 350 tys. dolarów. Arcybiskup Myers oskarżany był o ignorowanie wiarygodnych zarzutów przeciwko ks. Thomasowi Maloneyowi, który kilkakrotnie
Żydowskie skarby Watykanu Franciszek zapowiedział „przezroczystość” totalnie skompromitowanego banku watykańskiego. Ta deklaracja może go sporo kosztować… Ernst von Freyberg, nowy prezes banku, został formalnie poproszony, by ujawnił 30 aktualnych kont swego banku. Zostały one zidentyfikowane jako zawierające pieniądze zrabowane podczas II wojny światowej ofiarom Holokaustu na Bałkanach. Dane zostały zebrane z wykorzystaniem kilku źródeł: raportów rządowych oraz oświadczeń Williama Gowena, ówczesnego funkcjonariusza USA, który służył w Rzymie w latach 1946–1947. Doktor Jonathan Levy, adwokat kilku tysięcy zainteresowanych – ofiar Holokaustu, ich dzieci oraz
Prokuratura Dominikany bardzo tęskni za polskim księdzem Wojciechem G. Zdecydowanie chce go przyskrzynić. Polski kapłan szerzył słowo boże na karaibskiej wyspie przez 8 długich lat, w kościele w Juncalito. Nagle przepadł jak kamień w wodę. Najpierw szukano go w okolicy, na Dominikanie, potem uznano, że wyjechał do ojczystej Polski. Niestety, organa ścigania mają bardzo mocne dowody, by
organizacji żydowskich – wystąpił jednocześnie do rzecznika praw obywatelskich Komisji Europejskiej z prośbą o pomoc w prześwietleniu kasy Watykanu. Kwoty, które mają nadzieję znaleźć prawnicy, zostały zagrabione przez faszystowskich ustaszy – katolickich nacjonalistów chorwackich. Chodzi głównie o złoto i precjoza. Skarb ustaszy pod koniec wojny został wywieziony z Jugosławii i w roku 1946 zdeponowany w banku watykańskim. Wniosek o ujawnienie zawartości 30 kont Instytutu Dzieł Religijnych wpłynął natychmiast po deklaracji papieża o pragnieniu zagwarantowania przezroczystości. PZ
Tropiki tropią twierdzić, że atak nostalgii nie był motywem wyjazdu. Księdzu G. udowodniono trzy przypadki molestowania seksualnego nieletnich („FiM” 24/2013) i prokuratura prosiła Kościół, by namówił kapłana do powrotu na gościnną Dominikanę. Bez skutku. W efekcie na przełomie czerwca i lipca tego roku
prokurator Luiza Liranzo przyznała naszemu misjonarzowi status ściganego i zwróciła się do dominikańskiego ministerstwa sprawiedliwości, by wystąpiło do władz polskich o ekstradycję ks. G. Aktualnie ministerstwo czeka na werdykt sądu, który zapoznaje się ze sprawą. ST
17
Święte mleko atalog tricków, jakie stosują duchowni, by skłonić wiernych do obcowania erotycznego, jest bogaty, ale nikt nie wpadł na tak intrygujący pomysł jak pastor brazylijski Valdeci Sobrino Picanto.
K
Duchowny nauczał owieczki, że Duch Święty objawia się poprzez jego członek, w postaci „świętego mleka” wydzielanego przez ten organ. Penis został „konsekrowany przez Stwórcę, który wypełnił go Duchem Świętym w postaci błogosławionego mleka”, które – zapewniał pastor – wydzielane jest „w procesie ewangelizacji”. „On nas przekonał – mówi jeden z wyznawców – że jedyna droga, jaką Bóg może przeniknąć do naszego życia prowadzi
przez nasze usta i jego penisa. Często po mszy ojciec Valdeci zabierał nas do pomieszczenia, gdzie trzymał datki i zlecał nam seks oralny, dopóki Duch Święty nie objawi się w procesie ejakulacji”. Udzielanie komunii zostało bezterminowo zawieszone w związku z aresztowaniem posiadacza „świętego mleka”. Kiedy wyprowadzano go w kajdankach do więzienia, hardo zapewniał, że za murami planuje kontynuować misję dystrybucji „świętości” dla współwięźniów. CS
Normalność w Kanadzie W
e francuskojęzycznej prowincji Quebec władze chcą wprowadzić „Kartę wartości quebeckich”. Bardzo laicką.
Władze chcą oddzielenia m.in. sfery religijnej od państwowej poprzez zakaz eksponowania symboli wyznaniowych w miejscach publicznych oraz zakaz ich noszenia na sobie, np. w postaci muzułmańskiej chusty lub krzyżyka. Przeciwnicy reformy zarzucają premier prowincji Pauline Marois, że taka karta zamknie drogę
do awansu urzędnikom praktykującym obyczaje religijne. Nie dotyczy to tylko katolików, ale też muzułmanów i żydów. Także niektóre środowiska emigrantów sprzeciwiają się planom rządu Quebecu, powołując się m.in. na zagwarantowaną przez kanadyjską konstytucję wolność wyznania. MZ
Ksiądz zagospodarowany K
sięża nie mają żon, bo nie mogą. Mają za to swoje ukochane gospodynie.
Pani z Mołdawii, która pracowała na katolickiej plebanii we Włoszech przez 12 lat, tak sumiennie wykonywała swoje obowiązki, że… proboszcz zapisał jej w testamencie 800 tys. euro. Diecezja z Brescii postanowiła podać w wątpliwość ostatnią wolę księdza i wystąpiła na drogę prawną. Adwokaci
kurii twierdzą, że pod koniec życia duchowny przestał odróżniać majątek parafii od własnego i przechowywał wszystko na jednym koncie. Podczas pierwszej rozprawy strony doszły do porozumienia w sprawie jego zamrożenia do chwili wyjaśnienia wszystkich wątpliwości. PPr
18
Nr 36 (705) 6–12 IX 2013 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Diabeł by się uśmiał! W Bielsku-Białej istnieje Diecezjalna Szkoła Nowej Ewangelizacji śś. Cyryla i Metodego. Istnieje i pisze oświadczenia broniące skompromitowanych pogromców diabła. Zarząd szkoły zapewne nie narzeka na nadmiar pracy, skoro znajduje czas na zajmowanie się bzdurami. Właśnie wydał oświadczenie, w którym wzywa do zaprzestania ośmieszania w mediach głównego nurtu tzw. posługi egzorcystów. Klerykałowie żądają, by ustała wesołość, zniknęły kpiące komentarze i umilkła krytyka, która spotkała fantastę w sukience, niejakiego Przemysława Sawę. Katolicki ksiądz, chyba uważający Polaków, nie tylko katolików, za idiotów rodem ze średniowiecza, jakiś czas temu straszył wiernych szatanem. Sawa na serio twierdzi, że zły duch czai się dosłownie wszędzie, m.in. w muzyce i filmach („FiM” 33/2013). Wszyscy, którzy zapoznali się z broszurą duchownego i jego tezami – rzekomo udowodnionymi, bo będącymi jakoby opisem doświadczeń egzorcystów – dosłownie pękali ze śmiechu! Kto wie, może ten i ów parsknął nawet szatańskim śmiechem? XXI wiek, środek Europy, duży kraj nad Wisłą, a facet w sukience przedstawia wiernym swoje wizje, pobożne życzenia i manipulacje jako fakty. Koń by się uśmiał! Zarząd wspomnianej bielskiej szkoły szybko zrozumiał, że trzeba ratować resztki powagi i upadłą reputację księdza Sawy. Księdza, który dziwnym trafem zasiada w zarządzie tejże szkoły! Taki mały, katolicki zbieg okoliczności! Przyznam, że dość rozpaczliwe pismo klerykałów i księdza wzbudziło we mnie większą wesołość niż broszura wielebnego, której publikacji on sam dziś zakazuje, by nie ośmieszać się dalej. Tym tłumaczę jego cenzorski zabieg i nieudolne zasłanianie się własnością intelektualną. Tłumaczenie, że broszura służy ludziom wierzącym, nawet mnie nie
zastanawia: ksiądz odkrył smutną dla siebie prawdę, że ateiści nie dają się nabierać na katolickie gusła i czary, no i... próżno szukać przypadków „opętania” wśród niewierzących! Co stało na przeszkodzie, by ksiądz przekazał swoją broszurkę kolegom po fachu, zamiast ujawniać ją światu? Podejrzewam, że jakieś 10 proc. kleru to ludzie wierzący, więc istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że pisanina trafiłaby we właściwe ręce. Bo i po co dzielić się swoimi przemyśleniami dotyczącymi wiary w diabła? Co się wydarzyło w Kościele, że kler tak zaniedbał wiarę w Boga, skąd taka fascynacja „siłami ciemności”, demonami, egzorcyzmami i straszeniem naiwnych wiernych? Dosypują coś sobie do wina czy może szkodzi kanibalizm, jakim jest spożywanie ciała Chrystusa? Jeśli egzorcyści tak rwą się do czynu, niech poddadzą zabiegom Tadeusza Rydzyka i jego kumpli w sukienkach, posłów z partii pewnego prezesa oraz katooszołomskich dziennikarzy. Redaktor pewnej katoprawicowej gazety chwalił się w ubiegłym roku medalionem ze św. Benedyktem, nad którym jakiś ksiądz odprawił egzorcyzm. Niestety, nie sfilmowano umykającego z kawałka metalu złego ducha... Taki sam wisiorek miał otrzymać prezes PiS Jarosław Kaczyński. Nie widziałem go na szyi Jarosława, ale postaram się przyjrzeć jego kotu – możliwe, że zwierzaka uszczęśliwiono biżuterią. – Szatan ostatnio strasznie się uaktywnił. Nie słyszałem, by kiedyś działał tak mocno jak teraz. Trzeba uważać – zdradził jakiś czas temu Jan Szymborski, katolicki ksiądz, oczywiście egzorcysta. Jedno mnie zastanawia: egzorcyści to służby obecne w Kościele... Służby! Kiedy Komisja Wspólna Rządu i Episkopatu, jak zwykle za plecami Polaków, bez naszej zgody i wiedzy, uzna, że tym członkom specjalnej, kościelnej służby należy się resortowe wynagrodzenie? Paweł Krysiński
Nasz Czytelnik Pan Jerzy pozdrawia z Japonii
Nie da się ukryć, że Polacy lubią narzekać – wszak to jedna z naszych wad narodowych. Zewsząd płynie jeden i ten sam przekaz: polska kolej jest niebezpieczna, przestarzała, śmierdząca... Można by tak wymieniać bez końca.
Co z tym Pendolino W całym tym gąszczu skądinąd prawdziwych zarzutów pojawia się swoiste „światełko w tunelu”, którym jest właśnie Pendolino. Niestety i w tym przypadku postanowiono nie zostawić na nim suchej nitki. Fakty są tymczasem takie, że media po prostu kłamią lub informują tendencyjnie albo wybiórczo w poszukiwaniu taniej sensacji. Ale do rzeczy: Cieszmy się, i to bardzo, i bądźmy dumni, że będziemy jeździć składami tej klasy! Pamiętajmy, że czas eksploatacji takich pociągów to 30–40 lat. Co by było, gdyby za kilka lat, kiedy coraz więcej szlaków będzie przystosowanych do prędkości 200 km/godz. i większej nie bylibyśmy w stanie tego wykorzystać? Zalety z posiadania tej klasy taboru to: – możliwość zbierania doświadczeń eksploatacyjnych (nawierzchnia, obiekty inżynieryjne, rozjazdy, sieć, zasilanie, etc.) dla kolei dużych prędkości, na przykład pod kątem budowy linii „Y” (Warszawa–Łódź–Poznań/Wrocław) oraz samej CMK; – przyciągnięcie na kolej zupełnie nowych grup klientów, którym do tej pory jazda pociągiem była zupełnie obca, bo przypominała tę z XIX wieku; – wydźwięk propagandowy, pokazujący polską kolej w zupełnie innym świetle, jako szybką, bezpieczną i nowoczesną; – wymuszenie na zarządcy infrastruktury modernizacji linii i dostosowanie ich do prędkości 200 km/godz. (co już ma miejsce); – odczuwalne skrócenie czasu przejazdu pomiędzy największymi miastami; – konkurencyjność wobec połączeń lotniczych; – podniesienie komfortu podróżowania; – znaczące zwiększenie bezpieczeństwa prowadzenia ruchu pociągami poprzez zastosowanie „automatycznego pilota”, czyli sygnalizacji kabinowej (system ECTS); – zwiększenie przejezdności, a więc i efektywności wykorzystania istniejących linii, po których będzie kursował ten pociąg (szlaki CMK, E-65, E-30); – poprawa jakości usług w innych częściach Polski. Wprowadzenie Pendolino spowoduje, że najlepszy tabor PKP IC, który jest dziś wykorzystywany na tych trasach, zostanie przeniesiony na inne linie, co przełoży się na znaczną poprawę komfortu podróżujących... I tak dalej. Co do argumentu, że lepiej było kupić polskie pociągi, to przypominam, że ŻADEN polski producent nie stanął do przetargu. Podobnie było z przetargiem na myśliwce wielozadaniowe, bo czym polskie firmy miały konkurować? TS11 Iskra? Nie mamy i jeszcze długo nie będziemy mogli wyprodukować pociągu klasy wysokich prędkości (HS)! Pociągi kupuje się na kilkadziesiąt lat, więc gdyby faktycznie kupiono krajowe Elfy (27WE) czy Impulsy (31WE) lub ich wersje dalekobieżne na 160 km/godz., to po dwóch latach, przy torach na 200 km/godz. mogłoby się okazać, że zakup tak
wolnych składów, niemogących w pełni wykorzystać infrastruktury, był bezsensowny, a dziesiątki miliardów złotych zmarnowane! Argument, że nie mamy po czym jeździć tak szybkimi składami także odrzucam. Centralna Magistrala Kolejowa już w czasie projektowania była geometrycznie przystosowana do jazdy z prędkością 250 km/godz.! Przypomnę, że w 1994 roku w Polsce został ustanowiony do dziś niepobity rekord prędkości w Europie Środkowo-Wschodniej na kolei wynoszący 250,1 km/godz. Wówczas PKP planowało zakupić 9 sztuk Pendolino ETR 460, jakie obecnie jeżdżą w Czechach. Przypomnę jeszcze tylko, że te składy mogą poruszać się z prędkością maksymalną 230 km/godz., a w jazdach planowych u naszych południowych sąsiadów nie przekraczają (i jeszcze długo nie przekroczą) 160 km/godz. i to tylko na wybranych odcinkach! I tam nikt jakoś z tego nie robi tragedii, nie opluwa, nie wyśmiewa... No ale to takie polskie – opluwać, co dobre. A my teraz pokażemy co może Pendolino w Polsce i z tego powinniśmy być dumni!!! Przedstawiłem sprawę jak tylko krótko się dało. Wiem, że temat jest rozwojowy i bardzo kontrowersyjny. Zainteresowanym służę swoją wiedzą, a zbliżający się Zlot Czytelników będzie doskonałą okazją, żeby przedyskutować te kwestie, i to w szerszym gronie. Aleksander Głowacki Od redakcji W artykule na temat pociągów Pendolino naszym celem nie było kwestionowanie bez wątpienia znakomitej klasy tych maszyn, a napiętnowanie działań PKP, na które składa się zakup nowoczesnego taboru od zagranicznej firmy, znanej na całym świecie z korupcyjnych afer. Za miliardowy kredyt (jego odsetki będziemy spłacać jeszcze 20 lat) PKP sprawiło nam zabawki, których przez najbliższe lata nie da się w pełni wykorzystać. Wspomniana przez Pana przymusowa modernizacja infrastruktury jest faktycznie konieczna, ale już dziś wiadomo, że na wielu odcinkach nie przyniesie pożądanego efektu, bowiem zamówiony przez PKP model Pendolino nie ma możliwości odchylania pojazdu tak, by szybciej pokonywał łuki. Stwierdził to sam prezes PKP InterCity Janusz Malinowski. Wspomniał Pan również o przetargu, do którego nie przystąpiła żadna polska firma. Proszę wziąć pod uwagę, że owy przetarg mógł zostać skonstruowany pod konkretnego producenta pociągów. O tym, że polskie firmy potrafią produkować pociągi, świadczy chociażby fakt, że kolejny przetarg na zakup szybkiego taboru wygrała m.in. polska firma Newag, która wyprodukuje 20 nowoczesnych maszyn, rozwijających prędkość nie mniejszą, niż 160 km/godz. Nie piętnujemy modernizacji kolei, ponieważ jest ona niewątpliwie potrzebna. Uważamy natomiast, że należy unowocześniać ją z głową, bowiem w grę wchodzą publiczne, a więc nasze pieniądze. Redakcja
Nr 36 (705) 6–12 IX 2013 r.
LISTY Palikoty, odsuńcie Palikota Zmiana nazwy Ruch Palikota to dobry pomysł, ale nie w tej kolejności. Janusz Palikot chce zmieniać nazwę, statut i program. A to nie o to chodzi! Spadające sondaże dla RP to nie wina ani nazwy, ani rzekomo wadliwego programu. Powodem tego jest sam Palikot. Szkoda, że jeszcze tego nie zrozumiał i będzie Was dalej ciągnął w dół. Kolejność powinna być taka: Palikot ustępuje sam bądź usuwa go partia. Nowe władze ogłaszają przełom, odcinając się od nielojalnej wobec lewicowego elektoratu polityki byłego szefa i wtedy zmieniają nazwę oraz program. Dokąd Janusz Palikot będzie szefował Waszemu ugrupowaniu, dotąd będziecie tracić na wiarygodności, a co za tym idzie – w sondażach. Wszystkie te zmiany proponowane przez Janusza Palikota, które mają być wcielane podczas jego szefowania, wytrącają tylko z rąk ostatnią deskę ratunku nowemu szefostwu, które prędzej czy później wybrane będzie. Ileż razy można zmieniać nazwę, aby się odciąć od złej przeszłości i ileż to razy można mamić wyborców nadzieją na zmiany?! Raz tak, ale nie więcej!!! Więc jeśli zrobicie to teraz, bez usunięcia balastu, który ciągnie Was ku topieli, to zatoniecie, pozbawiając się tej drugiej szansy. Palikot popuścić nie chce – jak Miller. Z tym że ten jest cwańszy. Nie musi nic robić, by rosły mu sondaże, wystarczy, że będzie ośmieszał lewicowość Ruchu Palikota. Kilka tygodni temu pan Palikot nawoływał i zapraszał do swojego ugrupowania osoby z Platformy Obywatelskiej. Żenada... Nie chcę krakać, ale wydaje mi się, że właśnie straciliście szansę na wejście do następnego Sejmu… Jacek Kłokocki
Jeden jasny przekaz Ruch Palikota po zmianach musi się jasno określić, czy bliżej mu do centrolewicy czy do liberalizmu gospodarczego. Słuchałem w TV posła Gibały – jego poglądy na gospodarkę są stricte neoliberalne, nawet bardziej od poglądów jego wuja Gowina, któremu źle w „socjalnej” PO. Jeszcze trochę, a pomyślałbym, że Gibała wyjdzie z propozycją zaproszenia wuja Gowina do Ruchu Palikota. Część polityków RP jest za trendem lewicowym w gospodarce, część za odchyleniem liberalnym, a nawet neoliberalnym jak Gibała. Taki nierównomierny przekaz nie jest czytelny dla społeczeństwa, bo wyborcy są zdezorientowani, jaką politykę gospodarczą w końcu partia zamierza prowadzić, a to nie sprzyja przyciąganiu wyborcy. W październiku szykuje się kongres RP, na którym
koniecznie trzeba określić priorytety na przyszłość, żeby nie było dwugłosu, jak jest obecnie. Mam nadzieję, że partia obierze kierunek centrolewicowy, bo inaczej wielu z nas nie będzie z nimi po drodze. Na lewo od PO jest duży obszar do zagospodarowania, na prawo już nie za bardzo, więc myślę, że w końcu obiorą kierunek lewoskrętny. A głos Gibały, który jest za jeszcze większym uelastycznieniem czasu pracy, będzie można traktować jako głos odosobniony.
Czekam na konkrety po kongresie, i żeby potem nie były to czcze słowa, tylko takie, które należy przeobrazić w czyny. Obecnie Janusz Palikot staje się w końcu politykiem merytorycznym, jego koncepcja zmian w partii jest obiecująca. Myślę, że Janusz i reszta polityków jego partii podołają naszym oczekiwaniom. J.F.
Chory prymas Z ubolewaniem stwierdzić należy, że prymas Polski abp Józef Kowalczyk zachorował bądź też był pod wpływem. Pierwsze symptomy były widoczne znacznie wcześniej, ale nie w takim stopniu, by wzbudziły zainteresowanie. Szczyt nastąpił podczas obchodów dorocznego Dnia Katechetycznego, na którym prymas Kowalczyk apodyktycznie oświadczył, że w szkołach „religia musi być obowiązkowa i jest niezbędna w kształceniu”. Czy człowiek trzeźwo myślący i zdrowy na umyśle może coś podobnego powiedzieć? Idąc w tym kierunku, należałoby zmienić konstytucję przez wykreślenie artykułu, który mówi, że Polska jest państwem świeckim. Oczywiście dla Kościoła to żaden problem. Wystarczy porozumienie prymasa, premiera i prezydenta. O jakimkolwiek referendum nie ma mowy, gdyż jak swego czasu oświadczył były prymas Józef Glemp „w sprawach wiary i wiadomych wartości referendum się nie przeprowadza”. Dlatego też wskazane jest, aby katolicy modlili się o jak najszybsze wyzdrowienie prymasa. Warto przy okazji przeczytać w internecie wypowiedzi na ten temat. W przeważającej części nie dość, że wyrażają sprzeciw, to jeszcze używane sformułowania są więcej niż obraźliwe. Czytelnik
SZKIEŁKO I OKO Robią z nas debili Nic człowieka tak nie denerwuje, jak to, kiedy widzi przedstawicieli władzy, którzy plotą różne bzdury i uważają, że ktoś jest taki naiwny, że w to uwierzy. Wiadomo jest, że rodzice w większości są przeciwni, aby ich dzieci rozpoczynały naukę w wieku 6 lat (liczne protesty). Na przekór tym faktom Ministerstwo Edukacji Narodowej w telewizji pokazuje radośnie uśmiechnięte mamy, które
są wprost zachwycone tym, że posłały swoje dzieci do szkoły w wieku sześciu lat. Namawiają przy tym innych, aby zrobili podobnie. Według ministerstwa tych zadowolonych jest 90 proc. Na jakiej podstawie i jaki geniusz wymyślił takie stwierdzenie, to już jest słodka tajemnica pani minister Krystyny Szumilas oraz jej doradców. Również w telewizji widzi się i słyszy, jak resort zdrowia nawołuje do przeprowadzania profilaktycznych badań onkologicznych. Dodaje przy tym, że wcześniejsze wykrycie tej choroby umożliwia szybsze wyleczenie. To jest czysta kpina. Na przyjęcie do szpitala na onkologię czeka się kilka miesięcy, a niektóre szpitale nie przyjmują chorych w ogóle, gdyż limit przyznany na rok 2013 przez NFZ został już wyczerpany. W takich sytuacjach to nie wiadomo, czy obywateli tego kraju przepojonego wartościami chrześcijańskimi uważa się za ostatnich debili, którym wszystko
można wmówić, czy też rządzący są zdrowi na umyśle inaczej. Wydaje się, że to drugie jest prawdziwe. I.
Zasługa PRL-u Amerykańska dziennikarka Amanda Ripley napisała książkę „Najmądrzejsze dzieci świata”. Temat książki dotyczył szkolnictwa w USA, Finlandii, Korei Południowej i Polski. Jako materiał badawczy posłużyły jej obserwacje trzech amerykańskich studentów uczących się w każdym z wyżej wymienionych krajów. Okazało się, że Polacy są lepiej wykształceni niż Amerykanie, a także potrafią samodzielnie i logicznie myśleć. W dalszej części dziennikarka wywodzi ciekawe teorie, a mianowicie, że przed 2000 r. w Polsce połowa dorosłych mieszkających na wsi ukończyła zaledwie szkołę podstawową. Wszystko to jednak uległo zmianie dzięki reformom Mirosława Handkego, ministra edukacji w rządzie Jerzego Buzka. Nie wiadomo, na jakiej podstawie pani Amanda Ripley doszła do takich wniosków, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Zapewne korzystała z doradców z AWS. Nad takim zakłamaniem nie można przejść obojętnie. Należy wyraźnie podkreślić, że analfabetyzm zlikwidowała PRL. Świadczy o tym chociażby wybudowanie 1000 szkół na tysiąclecie Polski. Gdyby zaraz po wojnie rządziła prawica o dzisiejszej mentalności, to zamiast szkół mielibyśmy kolejne 1000 kościołów i większą część narodu podpisującą się trzema krzyżykami. Każdy ustrój ma swoje wady i zalety, ale obiektywizm wymaga, by mówiąc o jednych nie pomijać drugich. Prawda jest taka, że pan Mirosław Handke był najgorszym ministrem edukacji, który wprowadził sześcioklasowe szkoły podstawowe i gimnazja oraz popełnił błędy przy opracowywaniu Karty nauczyciela. W końcu podał się do dymisji. Tak wyglądają w skrócie jego dokonania. Dodać należy, że obecnie myśli się o powrocie do dawnego systemu. Ivo
Wakacyjna kartka z Sopotu od naszego Czytelnika
19
Eliminacja ludzi Wojsko Polskie wprowadziło nowy, z pewnością bardziej humanitarny, sposób walki. W komunikatach telewizyjnych wielokrotnie mówiono o napadzie na polską bazę w Afganistanie. Ranni zostali polscy żołnierze. Ale napastnicy nie zostali zabici, lecz „wyeliminowani”. Jako laik w dziedzinie wojskowości nie potrafię wskazać, czym różni się zabijanie od eliminowania. Ale muszę przyznać, że eliminowanie brzmi jakby bardziej „humanitarnie”. Władek
Największy grzesznik Kto jest największym grzesznikiem według Biblii? Z dokładnej analizy Listu Jakuba (4. 17) wynika, że im ktoś ma większe możliwości spełniania pięknych uczynków, tym większym jest grzesznikiem, jeśli ich nie spełnia. A zatem odpowiedzialność premiera jest o wiele większa niż odpowiedzialność gminnego urzędnika, a największym grzesznikiem jest Bóg, który mając największe możliwości spełniania pięknych uczynków, woli dopuszczać ogrom zła. Tylko ta osoba ma prawo twierdzić, że się mylę, która potrafi to udowodnić… Janusz Stawicki
Ateiści są boscy Jesienią ruszy II edycja billboardowej akcji ateistycznej organizowanej przez Fundację „Wolność od Religii”. Hasło przewodnie, które będzie prezentowane w całej Polsce, brzmi: „Ateiści są boscy”. Koszty wynajmu billboardów pokrywają ateiści swoimi dobrowolnymi wpłatami pieniężnymi. Im więcej będzie wpłat, tym więcej haseł pojawi się na naszych ulicach. Darowizny na rzecz ateistycznych billboardów Fundacji „Wolność od Religii” (www.wolnoscodreligii.pl) można wpłacać na konto bankowe z dopiskiem: „Darowizna na billboard”. Andrzej z Gdańska
20
Nr 36 (705) 6–12 IX 2013 r.
bez dogmatów
Szkoła po francusku
(2)
Francja od zamierzchłych już czasów jest krajem wielowyznaniowym i wieloreligijnym. Gdyby chcieć iść za głosem większości rodziców w mojej dzielnicy, dzieci uczyłyby się zapewne w szkole Koranu! Nie wiem, czy nie połowa paryżan to muzułmanie. Mamy też sporo ludności hinduskiej, zaś Francuzi „od pokoleń” są najczęściej zupełnie laiccy, wręcz po prostu niewierzący. Dlatego nawet w szkołach prywatnych, w których – jak pisałam – istnieje możliwość chodzenia na religię, znajdziemy dzieci, które z żadnym wyznaniem nie mają nic wspólnego.
Edukacja wielowyznaniowa W związku z tym, że Koran w życiu religijnym muzułmanów jest używany w języku oryginału, wyznawcy Allacha zmuszeni są znać arabski, żeby się połapać we własnym wyznaniu. Dlatego niektórzy koledzy i koleżanki mojej córki z klasy biegają w soboty i niedziele na lekcje języka arabskiego i religii do pobliskiego meczetu. Obserwuję jednak, że coraz więcej Afrykańczyków kultury islamskiej nie przywiązuje uwagi do religijnych szczegółów, w przeciwieństwie do Arabów i ich potomków. Ci ostatni nie puszczą dzieciaka ze szkołą do teatru, jeśli sztuka rzekomo nie odpowiada ich zapatrywaniom. Religijni Żydzi najczęściej prowadzają swoje potomstwo do szkół wyznaniowych – oczywiście niekoedukacyjnych. Tylko raz spotkałam się z potomkami Żydów (polskich zresztą) w szkole publicznej. Była to jednak rodzina statystycznego Polaka katolika XXI wieku, czyli obchodząca święta, ale i świątynię… z daleka. Dzieci uczyły się hebrajskiego pod wpływem mieszkającej w Tel Awiwie babki, która była nakierowana bardziej kulturowo – do tego stopnia, że zabroniła kiedyś wnukowi ćwiczyć na skrzypcach zadany utwór Haendla. Bo był skomponowany na Boże Narodzenie… Trudno pisać o lekcjach religii hinduistów – choćby dlatego, że ich spotkania mają funkcję bardzo społecznościową. Z trzech dużych przybyłych do Francji społeczności religijnych (judaizm, islam, hinduizm), hinduiści są najmniej zintegrowani z kulturą (a co gorsza – językiem!) obecnego kraju zamieszkania. Ich religia praktykowana jest w dużej mierze (podobnie jak w Indiach) w warunkach rodzinno-domowych. Na ich barwne świąteczne procesje przychodzi natomiast wielu innowierców, których przyjmują z otwartymi ramionami nawet w swoich świątyniach.
Dziś francuska szkoła jest nie tylko publiczna, czyli prowadzona przez państwo, a nie kler – ale również nie ma w niej mowy o nauce religii. W każdym razie zupełnie nierealne jest, aby którakolwiek z religii wprowadziła do szkoły publicznej swoje obyczaje, święta, nie wspominając o nauce! W ramach laickości nie praktykuje się też obchodzenia czy prezentowania świąt różnych religii. Mogą zdarzyć się świeckie symbole w rodzaju choinki (często kupowana przez niechrześcijańskie rodziny na prośbę dzieci), ale już nawet malowanie jaj na Wielkanoc zbyt mocno kojarzy się tu – zresztą niesłusznie – z Kościołem i zostało od dawna zaniechane. Pozostaje faktem, że od wieków wolne są od pracy jedynie święta chrześcijańskie, na co jednak, co ciekawe, nikt nie narzeka, a szkoły i miejsca pracy potrafią pójść ludziom innych wyznań na rękę.
Do szkoły bez medalika Czy wiecie, że wielu polskich uczniów nie zostałoby wpuszczonych do francuskiej szkoły publicznej? Dlaczego? Z powodu dyndającego u szyi krzyża czy innego medalika z Matką Boską. Żeby nie było, że jakąś dyskryminację wobec katolików się uprawia w tym bezbożnym kraju, dodam, że tak samo nie przekroczy szkolnego progu żyd w mycce, hinduista w turbanie, muzułmanka z chustą na głowie itp. Zresztą robienie porządku z symbolami religijnymi zaczęło się właśnie od dziewcząt w chustach. Nauczyciele wuefu zgłaszali (wielu potraktowało to jako pretekst) niebezpieczeństwo związane z uczęszczaniem na tę lekcję w religijnej szmatce na głowie. A niebezpieczeństwo jest zupełnie realne, bo przy wykonywaniu ćwiczeń
lub podczas gier sportowych łatwo o wypadek, gdy uczestniczy się w nich z głową obwiązaną tkaniną. Zresztą w wielu francuskich przedszkolach zakazane są wisiorki, kolczyki, a nawet… szaliki, gdyż grożą zahaczeniem się, pociągnięciem, skaleczeniem, a te ostatnie nawet uduszeniem. Chusty na głowach wiąże się zaś różnie – niektóre zasłaniają również szyję i spływają na klatkę piersiową, a poza tym ich poły przypinane są szpilkami. Nikt nie będzie przecież robił przeglądu wojskowego, sprawdzając, czy religijna chustka umocowana jest tak, czy siak; czy wiązanie owo stwarza zagrożenie, że nie wspomnę o precedensach. I choć noszenie chust dotyczy dziewcząt z reguły dopiero w wieku licealnym, wuef, a nawet i przerwa, są równie co przedszkolna pauza momentami podatnymi na zahaczenia, szarpnięcia i wypadki cielesne. Ponadto higiena! Wyobrażacie sobie te zlepione potem wuefowym włosy (u praktykujących muzułmanek najczęściej niechętnie skracane) pod kawałkiem materiału, który noszą przez cały dzień? I to one same – „nosicielki” chust – buntując się wobec próśb nauczycieli, zwróciły uwagę na religijny aspekt sprawy. Już w 1989 r. pierwsze trzy muzułmanki zostały po prostu skreślone z listy uczniów za niesubordynację, czyli odmowę chodzenia po szkole z gołą głową. Dodam, że rodzice poparli swoje córki. Przekraczanie przepisów szkoły państwowej wynikało jasno i bynajmniej tego nie skrywały, z pobudek czysto religijnych, a ich wyznanie zaleca im lub wręcz nakazuje (w zależności od interpretacji) chowanie włosów
przed widokiem publicznym. Według Koranu czyni się to po to, aby nie kusić mężczyzn.
Wolność, równość, braterstwo W roku 2004 sytuacja najpierw zaczęła lekko drażnić otoczenie, potem mocno zirytowała ciało pedagogiczne, a na koniec rozsierdziła ministra edukacji tego laickiego kraju. Tylko że interpretacje laickości były dwie. Według jednej – w świeckim kraju nie należy obnosić się ze swoją religią i religijnością, według drugiej – laickość, w swej pierwotnej definicji oznacza niewtrącanie się państwa do spraw wyznaniowych obywateli. Obie frakcje odwoływały się do ustawowego rozdziału państwa od kościołów. Co więc zrobić ze szkołą, która jako przestrzeń państwowa ma działać w sposób laicki? I w której wersji? Między rokiem 1994 a 2003 około 100 dziewcząt zostało usuniętych z gimnazjów i liceów francuskich z powodu noszenia w placówce szkolnej islamskiej chusty. W połowie przypadków sądy anulowały te decyzje. Jednocześnie szkoły borykają się z innymi przypadkami. Na przykład praktykujący uczniowie wyznania mojżeszowego, którzy z różnych powodów znaleźli się w szkole państwowej, nie przychodzą na lekcje w piątki po południu (zimą) i w soboty rano, z powodu szabatu (zaczynającego się wraz z zachodem słońca w piątek i trwającego do zachodu w sobotę). W celu zażegnania konfliktów i zrównania wszystkich w prawach i obowiązkach ówczesny prawicowy (!) prezydent Jacques Chirac postanowił zakazać, w imię laickości kraju, noszenia ostentacyjnych oznak przynależności religijnej. Najwyraźniej
znaczna większość deputowanych nie miała problemu z interpretacją laickości i po 3 miesiącach – 15 marca 2004 roku – wszedł w życie opisywany zakaz. Dotyczy on – jak już wspomniałam – chust, mycek, turbanów, ubrań oznakowanych religijnie (napisy typu „Jezus mnie kocha”), dużych wisiorków itd., itp. Szkoła jest neutralna. Koniec, kropka. Laickość, wolność, równość, braterstwo. Laickość – wiadomo, oznacza nieobnoszenie się ze swoim wyznaniem w instytucjach publicznych; państwo, w tym szkoła, nie limituje jednak w żaden sposób praktyk prywatnych. Wolność – po szkole można sobie nawet garnek na makaron założyć na głowę, jeśli jest się wyznawcą pastafarianizmu. Sama widziałam dziewczyny zawijające sobie głowy za szkolnym płotem i młodych hinduistów wyciągających z teczki turban! Równość i braterstwo – no właśnie... I tu dochodzimy do wartości drogiej Francuzom od 1968 roku, czyli od „rewolucji seksualnej”. Choć oczywiście i w tym kraju istnieją problemy z równością płci (pensje), nikt nie poda w wątpliwość wartości człowieczej kobiety i jej prawa do wykonywania tych samych zawodów i czynności, co męska część społeczeństwa. Chusta islamska jawi się – zresztą nie tylko tutaj – jako symbol zniewolenia kobiety przez mężczyznę, sprowadzenia jej do rangi istoty niższej i grzesznej (to ona go kusi nawet włosami, a jemu nie można zarzucić, że nie potrafi się powstrzymać od patrzenia na nią). Dlatego wprowadzenie zakazu zakrywania głowy – przynajmniej w szkole publicznej, która od swego pierwszego dnia jest uosobieniem równych szans społecznych – to moim zdaniem wybór słuszny i długofalowy. Ukazuje młodym i ich rodzinom model społeczeństwa sprawiedliwego (przynajmniej w założeniach) i poniekąd do sprawiedliwości tej zmusza. Może uda się w ten sposób przygotować lepszą, bardziej egalitarną przyszłość nowym pokoleniom? Jednak na francuskiej ulicy jeszcze długo, a może i zawsze, będziemy spotykać kobiety okryte chustami. Od dwóch lat za to nie wolno nosić poza kręgiem prywatnym nic, co zasłaniałoby twarz. Ostatnio zaś zaproponowano nakaz zdejmowania chust w prywatnych miejscach pracy, tych związanych z usługami publicznymi – zwłaszcza w instytucjach dotyczących dzieci. Obowiązuje on od dawna funkcjonariuszy państwowych (nauczyciele, lekarze, pielęgniarki, policjanci itp.). Co ciekawe, istnieje takowy zakaz na przykład w islamskiej Turcji czy Indonezji! Jeśli tylko jest to sposób na zwalczanie dwóch rzeczy: nierówności i przenikania religii do sfery publicznej, należy niewątpliwie, choć z pełnym poszanowaniem innych kultur (patrz zasada laickości), kontynuować tę szkolną i pozaszkolną drogę. AGNIESZKA ABÉMONTI-ŚWIRNIAK, Paryż
Nr 36 (705) 6–12 IX 2013 r.
okiem biblisty
„Tajemnica Trójcy Świętej stanowi centrum wiary i życia chrześcijańskiego (…). Tajemnica ta jest najbardziej podstawowym i istotnym nauczaniem w hierarchii prawd wiary (…). Trójca jest tajemnicą wiary w sensie ścisłym, jedną z ukrytych tajemnic Boga, które nie mogą być poznane, jeśli nie są objawione przez Boga” (Katechizm Kościoła Katolickiego, p. 234, 237). Takie jest stanowisko Kościoła rzymskokatolickiego i podobnie nauczają wszystkie Kościoły należące do Światowej Rady Kościołów (jest to warunek przynależności do tej ekumenicznej organizacji). Czy jest jednak sens wierzyć w coś, co jest tajemnicą? Czy ów tajemniczy dogmat powinien zajmować centralne miejsce w „hierarchii prawd wiary”? Czy rozsądnie jest wierzyć w coś, czego Bóg nie objawił, skoro nie mówi o tym Biblia, która – jak głosi również Kościół rzymskokatolicki – zawiera Boże objawienie?
Objawienie czy tajemnica? Aby odpowiedzieć na te pytania, przede wszystkim podkreślić należy, że dla ludzi wierzących liczy się tylko to, co zostało jasno i wyraźnie objawione w Piśmie Świętym, które jest podstawą i źródłem wiary (Rz 10. 17). Wiara oparta na tym fundamencie proroków i apostołów jest z kolei „pewnością tego, czego się spodziewamy, przeświadczeniem o tym, czego nie widzimy” (Hbr 11. 1). „Pewność” ta wyklucza zaś wszelkie tajemnice. Chociaż bowiem „cząstkowa jest nasza wiedza” (1 Kor 13. 9), to jednak „to, co o Bogu wiedzieć można, jest jawne, gdyż Bóg to objawił” (Rz 1. 19). Prawda o Bogu jest zatem prosta i dostępna dla wszystkich, którzy pragną Go poznać. Bóg objawia się bowiem nie tylko w dziełach stworzenia (por. Ps 19. 2–5; Iz 40. 26), ale przemawia do nas także z kart Biblii (Hbr 1. 1–2). Czyni to zaś w sposób prosty i zrozumiały, ponieważ nie ma u Niego „żadnej odmiany ani zaćmienia” (Jk 1. 17) lub niejasności. W „hierarchii prawd wiary” nie ma zatem miejsca dla „tajemnicy Trójcy”, bo Biblia nie mówi o jakimś tajemnym Bogu w Trójcy, lecz o tym Jedynym, jak czytamy: „Jam jest Pan [JHWH], Bóg twój (...). Nie będziesz miał innych bogów obok mnie” (Wj 20, 2–3); „Słuchaj, Izraelu! Pan [JHWH] jest Bogiem naszym, Pan [JHWH] jedynie” (Pwt 6. 4, por. Mk 12. 29); „Niech wiedzą, że Ty jedynie, który masz imię Jahwe, Jesteś Najwyższym ponad całym światem” (Ps 83, 19); „Ja jestem Pan [JHWH] i nie ma innego, oprócz mnie nie ma Boga” (Iz 45, 5); „A to jest żywot wieczny, aby poznali ciebie, jedynego prawdziwego Boga i Jezusa Chrystusa, którego posłałeś” (J 17. 3).
O tym, że Biblia nie mówi o Trójcy i nie zawiera takich sformułowań jak „Bóg w Trójcy Jedyny”, przyznają zresztą sami teolodzy katoliccy. W „Encyklopedii biblijnej” czytamy: „Samo słowo [Trójca] nie pojawia się w Biblii. Powszechnie się uważa, że termin ten ukuł albo przynajmniej użył go jako pierwszy w odniesieniu do Boga Tertulian (ok. 145–220). Wyraźna nauka
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Trójca Święta
(8)
o Trójcy została więc uformowana w okresie pobiblijnym”. To znaczy – jak czytamy dalej – że „tak jak została ona zdefiniowana na wielkich soborach Kościoła w IV i V w., nie znajduje się w Nowym Testamencie” (Prymasowska seria biblijna, Warszawa 1999, s. 1285). W cytowanym wyżej Katechizmie czytamy też, że „dla sformułowania dogmatu Trójcy Świętej Kościół musiał rozwinąć własną terminologię za pomocą pojęć filozoficznych” (p. 251). Nasuwa się pytanie: skoro teolodzy katoliccy przyznają, że nauka o Trójcy nie znajduje się w Nowym Testamencie i dla jej sformułowania „Kościół musiał rozwinąć własną terminologię za pomocą pojęć filozoficznych”, to dlaczego za prawdziwych chrześcijan uważa się tylko tych, którzy wierzą w ten niezrozumiały i obcy Biblii dogmat? Przecież gdyby doktryna Trójcy była konieczna do zbawienia, to Bóg by ją objawił w sposób jasny i wyraźny. Czytamy zaś, że „dla nas istnieje tylko jeden Bóg Ojciec (…) i jeden Pan, Jezus Chrystus” (1 Kor 8. 6). Przy czym ówcześni Żydzi nie oczekiwali na Mesjasza Boga, lecz Mesjasza, który miał być potomkiem niewiasty (Rdz 3. 15), prorokiem „spośród ich braci” podobnym do Mojżesza (Pwt 18. 15–19), sługą Jahwe, pośrednikiem przymierza i światłością dla narodów (Iz 42. 1–8; 49. 6–7; 53. 1–12; 61, 1; Dn 9. 25–26), arcykapłanem i sędzią, który zasiądzie po prawicy Najwyższego (Ps 2. 2, 4–8; Ps 110. 1–4). Oczekiwali więc, że Mesjasz będzie kimś wyjątkowym, charyzmatycznym przywódcą duchowym i politycznym,
ale nie Bogiem (Iz 11. 1–5; Łk 24. 21; Dz 1. 6).
Odpowiedź na zarzuty Na koniec warto jeszcze odnieść się do oskarżeń, które bardzo często padają ze strony zwolenników Trójcy pod adresem antytrynitarzy. Zarzucają im, że kłamliwie przedstawiają doktrynę Trójcy, pomniejszają rangę Jezusa Chrystusa oraz w ogóle przejawiają złą wolę i upór. Co sądzić o tych zarzutach? Po pierwsze – oskarżyciele, którzy przypisują złą wolę antytrynitarzom, powinni ją przypisać również wszystkim prorokom, Chrystusowi, apostołom i wszystkim, którzy na przestrzeni wieków opowiadali się za biblijnym monoteizmem i odrzucali sprzeczny ze zdrowym rozsądkiem kościelny dogmat. Swoją drogą, każdy ma prawo wierzyć jak chce i nie należy od razu dopatrywać się w tym złej woli. Po drugie – można się nie zgadzać z czyimś stanowiskiem, a nawet uważać, że jego poglądy są błędne. Jednak aby zarzucać komuś złą wolę (kłamstwo), trzeba by znać jego myśli, a te – jak głosi Biblia – zna jedynie Bóg. Dlatego też Jezus powiedział: „Nie sądźcie” (Mt 7. 1). Poza tym czy zakładanie z góry, że ktoś kłamie, nie utrudnia ewentualnego dialogu? Po trzecie – z całym naciskiem należy podkreślić, że Bóg nie wymaga od nas „więcej ponad to, co napisano” (1 Kor 4. 6). To znaczy, że jeśli Biblia nie mówi na przykład o Trójcy, to nikt nie musi w nią wierzyć. Jeśli nie mówi, aby modlić się i czcić Ducha Świętego, to nikt nie musi tego czynić, pamiętając przy
tym, aby nikogo nie prześladować za to, że wierzy i postępuje inaczej. Ta zasada dotyczy wszystkich tzw. prawd wiary, jak chociażby kultu Marii i świętych. Po czwarte – każdy wierzący w Trójcę powinien się też poważnie zastanowić, co jest dla niego ważniejsze: kościelne wyznanie wiary czy też „wiara, która raz na zawsze została przekazana świętym” (Jud 3)? Tym bardziej że to rozszerzone katolickie credo, zwane atanazjańskim wyznaniem wiary, mówi między innymi: „Ktokolwiek chce być zbawionym, przede wszystkim potrzeba, aby wyznawał katolicką wiarę. Której jeśliby kto nie zachował całej i nienaruszonej, ten niewątpliwie zginie na wieki. Wiara zaś katolicka jest ta: abyśmy Boga jednego w Trójcy, a Trójcę w jedności czcili (…). Jaki Ojciec, taki Syn, taki Duch Święty (…). Wiekuisty Ojciec, wiekuisty Syn, wiekuisty Duch Święty. Wszelako nie trzej wiekuiści, lecz Jeden wiekuisty (…). Także wszechmogący Ojciec, wszechmogący Syn, wszechmogący Duch Święty. A jednak nie trzej wszechmogący, lecz jeden Wszechmogący. Tak Ojciec Bogiem, Syn Bogiem, Duch Święty Bogiem (...). Tak Ojciec Panem, Syn Panem, Duch Święty Panem. A przecież nie trzej panowie, lecz jeden jest Pan (…). A w tej Trójcy nic wcześniejszego albo późniejszego, nic większego albo mniejszego, ale wszystkie trzy osoby są sobie współwiekuiste, i równe. Tak więc we wszystkim i wszędzie, jak już wyżej powiedziano, i w Trójcy jedność, i w jedności Trójcę czcić należy. Kto więc chce być zbawionym, tak niechaj o Trójcy trzyma (…). Ta jest
21
wiara katolicka, której jeżeli kto wiernie i mocno nie wyznaje, zbawiony być nie może” (Symbol wiary katolickiej pod imieniem św. Atanazego zamieszczony w dodatku do książki: „O prawdziwości religii katolickiej” według św. Augustyna wolnym przekładem napisał L.R., Kraków 1853, s. 213–229). Co więcej, wszyscy protestanci uznający Trójcę powinni się też zastanowić, czy protestując przeciwko katolickim wypaczeniom doktrynalnym, nie protestują także przeciwko sobie. Skoro bowiem Biblia nie uzasadnia wiary w Trójcę, to protestanci kierują się dogmatem, który przemawia przeciwko nim, dogmatem, którego zresztą nikt nie potrafi pojąć. Katolicki teolog Hans Küng pisze o tym tak: „Nawet wykształceni mahometanie po prostu nie potrafią tego pojąć, tak jak i Żydzi do tej pory nie mogą zrozumieć, co to jest Trójca (…). Podkreślanie w nauce o Trójcy różnic między jednym Bogiem a trzema hipostazami nie trafia do przekonania mahometanom, których różne terminy teologiczne zaczerpnięte z języka syryjskiego, greckiego i łaciny raczej zbijają z tropu, niż oświecają. Mahometanie uznają to za zwykłą grę słów (…). Jeżeli Bóg jest jeden i jedyny w swoim rodzaju, to po co dodawać do tego pojęcia coś, co tę jedność i wyjątkowość może tylko osłabić lub przekreślić?” (Christianity and the World Religions). Innymi słowy: po co komplikować coś, co jest proste, jasne i zrozumiałe? Czy wiara w Trójcę nie jest oddaniem hołdu autorytetowi Kościoła papieskiego, który (nie tylko zresztą ten Kościół) ma na swoim sumieniu krew wielu zacnych krzewicieli biblijnego monoteizmu? I wreszcie – czy chrześcijanie, którzy wierzą w Trójcę, zdają sobie sprawę z tego, że doktryna ta jest bluźnierstwem przeciwko pierwszemu i największemu przykazaniu (Wj 20. 1–3; Mk 12. 29)? Reasumując: prawda Pisma Świętego jest prosta. Mówi, że istnieje tylko jeden Bóg. Nie mówi więc nic o jednym Bogu w trzech czy trzech w jednym – jak głosi katolicki dogmat. Nie jest to nauka biblijna. Biblia nie używa ani słowa „Trójca”, ani nawet nie zawiera wyrażenia mającego w przybliżeniu podobne znaczenie. Nie da się zatem biblijnie uzasadnić, że Jezus Chrystus objawił innego Boga niż Jedyny Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba (por. Mt 22. 32). Nie da się też dowieść, że wiara w Trójcę jest niezbędna do zbawienia. Dlatego też wykluczanie wierzących z Kościołów, piętnowanie ich, przypisywanie im złej woli, straszenie piekłem tylko dlatego, że odrzucają kościelny dogmat, jest absolutnie nie do przyjęcia (por. J 16. 2). Oby to zrozumieli wszyscy, którzy głoszą, że „trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi” (Dz 5. 29). BOLESŁAW PARMA
22
Nr 36 (705) 6–12 IX 2013 r.
okiem sceptyka
Polak niekatolik (59)
Polski Demostenes Mikołaj Sienicki, zwolennik kalwinizmu, następnie arianin, aż 9 razy był wybrany na marszałka sejmu. Jako świetny mówca zyskał przydomek „Demostenesa sejmów polskich”.
Postępowi politycy szlacheccy XVI w. domagali się reform politycznych oraz społecznych. Wybitnym przedstawicielem tego nurtu był właśnie Mikołaj Sienicki, poseł ziemi chełmskiej, działacz sejmowy, wielokrotny marszałek izby poselskiej, konsekwentny przywódca i zręczny taktyk parlamentarny oraz doskonały znawca zasad prawa polskiego. Był twórcą polskiego języka prawnego i politycznego, jemu też, a nie wzorującemu się na nim Piotrowi Skardze, należy się tytuł ojca polskiej sztuki krasomówczej. Mikołaj Sienicki, syn Stanisława, podkomorzego bełskiego i Barbary, podkomorzanki koronnej i bratanicy arcybiskupa gnieźnieńskiego, urodził się około 1521 r. Wiadomo, że w 1535 r. zapisał się na studia na Uniwersytecie Jagiellońskim. Prawdopodobnie pozostawał w Krakowie pod opieką stryja i pod jego skrzydłami zaczynał karierę polityczną. W 1545 r. woził, jak wcześniej jego ojciec, legacje królewskie na sejmiki chełmskie i, jak sam wspominał, już za rządów króla Zygmunta Starego działał w parlamencie. Za panowania Zygmunta II Augusta marszałkował na większości sejmów. W latach 1550–1583 uczestniczył w 22 z 25 sejmów i aż 9 razy wybierany był na marszałka poselskiego, co znaczy, że nikt przed
M
nim ani po nim w czasach I RP nie był obdarzony tak dużym zaufaniem przez posłów. Do obowiązków Sienickiego jako marszałka należało między innymi przemawianie w imieniu izby przed królem i senatem, a przede wszystkim przy witaniu i żegnaniu króla. W ciągu długich lat działalności sejmowej credo polityczne Sienickiego stanowiły żądania centralizacji państwa, usprawnienia wymiaru sprawiedliwości oraz administracji, ograniczenia wpływów magnaterii, a przede wszystkim – krytyka wyższego duchowieństwa, między innymi za uzurpację praw należnych monarsze. Wskazywał na „domowy nierząd” jako przyczynę zła, demaskował chciwość i egoizm posłów i senatorów, piętnował zależność kleru i państwa polskiego od papiestwa. Pilnował przestrzegania zasady wyższości prawa polskiego nad królem. Monarcha w oczach Sienickiego był tylko pierwszym
odlitwa, nieodłączny atrybut religijności, nastręcza wielu problemów logicznych. Po cóż zawracać głowę komuś, kto i tak wie wszystko? I – przede wszystkim – wie, co jest dla nas najlepsze. Modlitwa uchodzi za rzecz absolutnie niezbędną w tzw. życiu duchowym. Właściwie nie sposób wyobrazić sobie człowieka religijnego na sposób chrześcijański, żydowski czy islamski, który by się nigdy nie modlił. Z Bogiem ponoć można i należy rozmawiać. Ale… co właściwie modlitwa ma wspólnego z rozmową? Otóż nic nie ma z normalną międzyosobową komunikacją wspólnego. Po pierwsze – dlatego że w 90 proc. przypadków to, co rozumie się przez modlitwę, jest w rzeczywistości powtarzaniem formułek. Często wielokrotnie tych samych. W przypadku rzeczywistego kontaktu dwóch żywych osób komunikowanie się za pomocą formułek byłoby uznane za obraźliwe. Kto chciałby, aby współmałżonek mówił mu codziennie to samo, niezależnie od okoliczności? Przecież lepiej chyba już nic nie mówić, niż traktować kogoś jak kosz na śmieci, do którego wrzuca
urzędnikiem państwa, a prawo polskie ustala jego prawa i obowiązki. Prawo polskie stawiał najwyżej, a nawet uważał je za najdoskonalsze na świecie, i z dumą mówił: „(…) o żadnym cesarskim, włoskim, papieskim prawie nie wiemy”, a ze szczególną niechęcią wyrażał się o prawie kościelnym. Posłów trzymał krótko, nie pozwalał im samowolnie opuszczać sejmu, a w przerwach pomiędzy obradami żądał, aby nie próżnowali, ale czytali statuty. Konsekwentnie domagał się zwołania soboru ogólnopolskiego i utworzenia kościoła narodowego. Uważał, że jego powołanie przyczyni się do uniknięcia zamieszek społecznych, a od króla żądał stanowczej decyzji w tej sprawie. Niestety, większość
się kartki papieru zapisane stale z tym samym tekstem. Po drugie – rozmowa wymaga wzajemności, a zadający pytanie zwykle oczekuje na odpowiedź. Ja wiem, że część wierzących odpowie, że Bóg do nich mówi. Przez znaki i wydarzenia. Albo przez tzw. wewnętrzny głos. Ale bez kitu! Ten głos to przecież my
postulatów wysuwanych przez Sienickiego w imieniu izby – w tym pomysł zorganizowania soboru narodowego, tj. „rozmowy krześcijańskiej”, czy położenia kresu jurysdykcji duchownej – nie doczekało się realizacji. Jako orędownik naprawy państwa oraz wróg możnych Sienicki nie cieszył się sympatią oligarchii magnackiej, zwłaszcza duchownej. Przeciwko Sienickiemu jako najpoważniejszemu przywódcy szlachty wystąpił przybyły do Polski w 1563 r. nuncjusz papieski Commendoni, który – strasząc króla Zygmunta Augusta widmem rewolucji – odżegnywał go od współpracy z protestantami. W czasie bezkrólewia po śmierci Zygmunta Augusta Sienicki wziął udział w zredagowaniu protestacji przeciwko przywłaszczeniu sobie przez arcybiskupa gnieźnieńskiego Jakuba Uchańskiego tytułu prymasa i interrexa. Antymagnacki sprzeciw apelował: „(…) przodkowania nie przyznawajmy księdzu arcybiskupowi ani panom rządów”. Znaczną rolę odegrał Sienicki również przy redagowaniu i zawiązaniu konfederacji warszawskiej – aktu uchwalonego 23 stycznia 1573 r. na sejmie konwokacyjnym w Warszawie, który miał zapewnić ewangelikom polskim
„rozmową z Bogiem”, warto zastanowić się nad hipotetycznym adresatem naszych modłów. Modlitwy zasadniczo mogą być albo proszące, albo dziękczynne, albo pochwalne. Te pierwsze wydają się daremne, ponieważ po pierwsze – Bóg wie, czego potrzebujemy, a po drugie – on wie lepiej niż my sami, czego nam potrzeba. Proszenie o coś
ŻYCIE PO RELIGII
Naprzykrzanie się Bogu sami, a znaki i wydarzenia zawsze można sobie wykroić na własną miarę. Zawsze mnie też intrygowało, dlaczego wierzących nie męczy takie oto proste pytanie: po co właściwie Bóg miałby się bawić z nami w tę ciuciubabkę i wiecznie się ukrywać? Coś zbroił? Jest taki wstydliwy? Przecież to jego milczenie jest kompromitujące! Nie dla nas. Dla niego, oczywiście. Skoro już ustaliliśmy, że wbrew katechizmowej definicji modlitwa nie jest żadną
niewłaściwego byłoby idiotyczne. A namawianie go do tego, aby zmienił jakąś swoją decyzję, bo my mamy na coś tam ochotę, wydaje się aroganckie. Wierzący twierdzą, że Bóg lubi być proszony, bo chce wiedzieć, że wszystkiego od niego oczekujemy. Tak? To po co o tym mówić? Przecież on wie, czy oczekujemy czegoś od niego, czy nie, bez naszych słów. Modły dziękczynne także są pozbawione sensu, bo Bóg wie bez naszej gadaniny, czy
równouprawnienie polityczne i tolerancję religijną. Najbardziej zaciętą walkę marszałek prowadził przeciwko hierarchii duchownej. Demaskował jej antypaństwową, antypolską rolę, zależność polityczną od papieża, któremu biskupi składają przysięgę, uchylanie się od ponoszenia ciężarów na rzecz państwa, jak również szpiegowską działalność legata papieskiego. Wytrwale zwalczał jurysdykcję kościelną oraz pasożytniczą rolę kleru, zwłaszcza instytucję dziesięciny, której prawo polskie nie przewiduje, zaś uposażenie duchowieństwa ma rację bytu o tyle, o ile użytkuje się je na utrzymanie szkół, szpitali i podobnych instytucji. Przekonanie, że „Polak, to nie niewolnik popowski” (księżowski), zaprowadziło Sienickiego w szeregi reformacji. Wybitny mówca związał się z umiarkowanym skrzydłem reformacji, a następnie z jej radykalnym nurtem ariańskim, i arianinem pozostał już do końca życia. Bronił swoich współwyznawców na sejmach i dumny był, że należy do tych, „których kolano nie kłania się przed Baalem”. W kwestii Trójcy skłaniał się ku dyteizmowi Piotra z Goniądza, a w 1569 r. w czasie zaprzysiężenia aktu unii z Litwą pomimo gniewu królewskiego nie chciał przysiąc na Trójcę. Ostatnia wiadomość o Sienickim pochodzi z końca 1581 roku. Nawracający protestantów w Zamościu i okolicy ksiądz Jan Herbert poinformował, że będąc w lecie u Sienickiego zastał u niego „krakowską szlachtę, różnej między sobą religiej”. Niewiele ostatecznie Herbert tam zdziałał i tylko pani podkomorzyna była zadowolona z jego pobytu. Został więc marszałek arianinem aż do śmierci, a umarł najprawdopodobniej w pierwszej połowie 1582 r. ARTUR CECUŁA
jesteśmy wdzięczni, czy nie. Gadanina mogłaby tylko zagłuszyć nasze prawdziwe intencje. Co do modłów pochwalnych, to z nimi jest jeszcze większy problem. Ponoć Bóg potrzebuje naszych komplementów. Teologia chrześcijańska mówi nawet jednomyślnie, że Bóg po to nas stworzył, abyśmy go ciągle chwalili i że będzie to nasze główne, a możliwe, że i jedyne zajęcie w niebie. I tu pojawia się problem charakterologiczny. Jeśli Bóg jest tak spragniony pochwał, że wyprodukował sobie miliardy kukiełek, które go chwalą głównie ze strachu przed potępieniem (czyli z tzw. miłości chrześcijańskiej), to znaczy, że… nie zasługuje na chwalenie. Bo któżby szczerze chwalił takiego próżnego bufona?! Przecież to nieprzyzwoite i żenujące. No i strasznie nudne. I tak przez całą wieczność?! Krytyk religii Christopher Hitchens zauważył, że chrześcijańskie niebo ma wiele wspólnego z wielkimi publicznymi obrzędami w Korei Północnej, gdzie wielbi się przywódców partii i państwa. Powiedział, że nigdy nie chciałby w czymś takim uczestniczyć. I jeszcze nazywać to „nagrodą wieczną”?! MAREK KRAK
Nr 36 (705) 6–12 IX 2013 r.
P
ocząwszy od I wojny światowej powstało na wybrzeżu gwinejskim wiele afrochrześcijańskich ruchów religijno-politycznych. Przede wszystkim zasługuje na uwagę ruch „drugiego Eliasza proroka”, który rozwinął się w południowej Nigerii, w rejonie wpływów Kościoła anglikańskiego. Gmina anglikańska cieszyła się tutaj autonomią, jednakże ludność afrykańska dążyła do uzyskania pełnej samodzielności w sferze życia religijnego. Na tym tle powstał separatystyczny ruch związany z postacią Garricka Sokariego Braida, zwanego też drugim Eliaszem prorokiem.
gmina pod nazwą Zjednoczonego Kościoła Metodystów. Przyczyną utworzenia tego separatystycznego kościoła była gwałtowna kampania misjonarzy-metodystów przeciwko poligamii. W latach 20. i 30. XX w. ruchy separatystyczne na rzecz niezależności kościoła nabrały w Nigerii jeszcze większego rozmachu. Kryły się za tym masowe wędrówki ludności, która poszukując pracy, znalazła się w trudnej sytuacji. W latach 20. XX w. powstał w Nigerii Zachodniej ruch religijny Cherubinów i Serafinów – najliczniejsza formacja na terenie Afryki Zachodniej. Jego założycielem był Mojżesz Orimolade Tunolaze, który został
przemilczana historia
Jak chrzczono Afrykę Ruch na rzecz niezależności kościoła od Europejczyków zyskał wielki rozmach w Nigerii. Sprawił m.in., że jest to obecnie jeden z krajów najbardziej fanatycznych pod względem religijnym.
Braid urodził się w prowincji Kalaber i stał się pobożnym chrześcijaninem dobrze znającym Biblię. W latach I wojny światowej zaczął zyskiwać wielką popularność dzięki opowieściom o swoich proroczych widzeniach, które zwiastowały przyszłe wydarzenia. Garrick ogłosił się wtedy drugim prorokiem Eliaszem, zaczął nawracać i masowo chrzcić oraz uzdrawiać chorych za pomocą modlitwy i dotknięcia rękami. Szybko zyskał zwolenników zarówno wśród chrześcijan, jak i wyznawców animizmu, zapewniając Nigeryjczyków, że jego religia rozwiąże ich problemy. Nakazał zniszczenie bożków, zakazał sprawowania obrzędów magicznych, stosowania lekarstw, zarówno tradycyjnych, jak i europejskich, oraz picia napojów alkoholowych. Informacje o drugim Eliaszu pochodzą od biskupa anglikańskiego, Jamesa Johnsona i jego dwóch misjonarzy. Kościół anglikański początkowo z zadowoleniem przyjmował religijną odnowę w swoim łonie, kiedy jednak wzrosło znaczenie Braida, misjonarze mu się sprzeciwili, a lokalna administracja kolonialna uznała jego ruch za antyeuropejski i zastosowała represje. Braid był dwukrotnie więziony w sprawie o działalność wywrotową oraz za to, że zbierał pieniądze pod fałszywymi pretekstami. Biskup Johnson skarżył się, że zakaz używania alkoholu ogłoszony przez drugiego Eliasza proroka spowodował w dochodach Europejczyków znaczne straty. Braid zmarł w 1918 r., lecz nadal jest czczony jako założyciel przez różne kościoły w południowo-wschodniej Nigerii. W 1917 r., a więc niemal równocześnie z drugim Eliaszem, w Lagos powstała
ochrzczony i należał do Kościoła anglikańskiego. Wskutek choroby nie władał nogami, ale swoim zwolennikom głosił, że wyzdrowiał dzięki modlitwie. Zaczął więc głosić „słowo Boże” wędrując od wsi do wsi, lecz nie miał początkowo wielu wyznawców. W 1925 r. został wezwany do chorej dziewczyny Abiodun Akinsowon, która przez wiele miesięcy nie mogła wstać z łóżka. Jawili się jej aniołowie, którzy unosili ją do nieba. Orimolade kazał dziewczynie wstać i ta wyzdrowiała. Od tej pory Orimolade stał się sławny, a powołując się na widzenia i „głos Boży”, nadał swojemu ruchowi nazwę Cherubinów i Serafinów. Formacja ta wyróżniała się ekstatycznym rytuałem, a to bardziej pociągało miejscową ludność niż dogmatyka i rytuał kościołów zachodnich. To spowodowało, że w ciągu 30 lat Kościół Cherubinów i Serafinów zdobył blisko pół miliona wyznawców – byłych chrześcijan, muzułmanów i wyznawców kultów tradycyjnych. Początkowo Orimolade zachowywał więź z Kościołem anglikańskim, ale misjonarze z dezaprobatą odnosili się do jego mistycyzmu. W doktrynie ruchu położono nacisk na Biblię, którą czytano wiernym w języku joruba. Zbawienie zapewniała tylko modlitwa, dzięki której każdy wierny zyskiwał łaskę wyrażającą się w widzeniach, darze proroczym, zdolności uzdrawiania chorych etc. Ceremonie rytualne polegały na modłach śpiewanych przy dźwiękach bębnów, a wierni wpadali wówczas w trans, dostawali drgawek i konwulsji. Orimolade – głowa założonego przez siebie kościoła – przyjął tytuł „ojca modlących się” (baba aladhura),
(34)
duch pomocnik i opiekun – włada on potężną siłą, może uzdrawiać chorych, obdarzać bogactwem i długowiecznością oraz zapewnić zwycięstwo nad wrogami. Każdy wyznawca może nawiązać z nim bezpośredni kontakt, a widomym tego znakiem mają być drgawki i konwulsje owładniętego Duchem, zdolność mówienia niezrozumiałymi językami etc. Postać Jezusa Chrystusa odgrywa w tym kościele znikomą rolę. Inny niezależny kościół afrochrześcijański powstał w 1946 r. w Ibadanie w Nigerii jako Kościół Świętej Gminy Etiopskiej. Został założony w misji anglikańskiej Mojżesz Orimolade Tunolaze przez nauczyciela szkolnego, który mianował się „wielkim prorokiem, przywódcą duchowym i prymasem zaś następny szczebel w hierarchii całej Afryki”. W kazaniach głosił stanowili „modlący się” (aladhura). nadejście Królestwa Bożego, triumJeszcze za życia Orimolade w jego kościele nastąpił rozłam. fu prawdy, sprawiedliwości i miłości. Nową gminę utworzyła Abiodun Nadejście mesjasza miało być objaAkinsowon, która sama zaczęła prowieniem się Boga Zbawiciela Afryrokować i skupiać wiernych wokół kanów, Boga Starego Testamentu, siebie. Szczególnie po śmierci Oriktóry dawno temu objawił się plemolade w 1932 r. powstało wiele mieniu Joruba w postaci Szango – grup z własnymi prorokami na czeboga burzy, a w szczególności piole. Nie zmienia to faktu, że przed runa (prawdopodobnie Szango był proklamowaniem niepodległości Nijednym z pierwszych królów Jorugerii w 1960 r. Kościół Cherubinów ba). Tak jak w przypadku kościołów i Serafinów stał się jedną z najlicztypu etiopskiego, powstanie tego kościoła było wyrazem sprzeciwu niejszych i najbardziej wpływowych wobec rządu imperialnego i polityki organizacji afrochrześcijańskich. Do hegemonii białych misji nad ludami tej pory posiada on własne szkoafrykańskimi. ły, domy dziecka oraz seminaria Na uwagę zasługuje również kośduchowne. W opozycji do Kościoła miciół założony przez A.F. Beyioku, dziennikarza nigeryjskiego. Początsyjnego zaistniał w Nigerii także Kościół Ducha Świętego, powstały kowo był on członkiem jednego około 1930 r. w prowincji Kalabar z kościołów afrochrześcijańskich, wśród plemienia Anang. Istotę dokjednakże został wykluczony z potryny stanowił kult Ducha Świętego, wodu polemik religijnych. Domajak również kult przodków i natugał się oczyszczenia chrześcijaństwa z wpływów kościołów zachodnich ry, której składa się ofiary (wśród i przywrócenia jego prawdziwego plemion Nigerii rozpowszechniona ducha w oparciu o religię Joruba. jest wiara, że dusze zmarłych przodNie wierzył przy tym w wyzwolenie ków aż do czasu wcielenia się na polityczne bez wyzwolenia duchopowrót w człowieka bytują w postaci ptaków, węży, jaszczurek, żab wego. W 1943 r. założył w Lagos oraz ryb). Duch Święty, zwany Edikościół, w którym zespolił elementy chrześcijaństwa z kultem boga Ifa. sana Odudu, postrzegany jest jako
23
W jego doktrynie Chrystus był wysłannikiem i kapłanem boga Ifa. Nauczał również, że na wizerunkach Bóg winien mieć postać Afrykanina, a aniołów należy malować z wełnistymi włosami. No i sprzeciwiał się malowaniu czarnych diabłów. Doktryna tego kościoła połączyła wiarę chrześcijańską z wieszczbiarstwem (wróżyło się zwłaszcza z orzechów palmowych lub z pestek owoców palmowych), bowiem mniemano, że i Chrystus wróżył. Ważniejsze było jednak, że patronem wróżbiarstwa było bóstwo Ifa, tamtejszy bóg mądrości. Olbrzymi kraj, jakim jest Nigeria, był kolonią brytyjską, z ludnością prawie całkowicie afrykańską. Białe rządy opierały się w tej części Afryki na systemie „rządów pośrednich”, który rozsławiany był przez propagandę brytyjską jako modelowy przykład brytyjskich rządów imperialnych. Polegał on na powierzeniu władzy przywódcom plemiennym i sprawowaniu paternalistycznej opieki nad szefami plemion przez urzędników kolonialnych. W ten sposób udało się brytyjskim władzom rządzić całą Nigerią (z jedną piątą ludności Czarnego Lądu) przy pomocy nie więcej niż kilkuset urzędników państwowych (w 1926 r. w Nigerii Południowej jeden biały urzędnik przypadał na 70 tys. rdzennych mieszkańców). W Nigerii także system zarządzania pośredniego stosowany był w sferze życia religijnego w stopniu największym. Już w 1920 r. Kościołowi misyjnemu działającemu wśród Joruba przyznano samodzielną bazę finansową i uprawnienia do krzewienia wiary. Władzę zwierzchnią zachowywali jednak nadal misjonarze. Pomimo dużej wagi, jaką przywiązywano do lokalnego duchowieństwa, któremu misje w znacznym stopniu przekazywały zarządzanie sprawami kościelnymi, nie zapobiegło to buntom i secesji. W Nigerii Północnej, gdzie niewolnictwo było silnie rozwinięte, rząd kolonialny stosował prawa utrudniające jego zniesienie, toteż niewolnictwo zanikało powoli i zostało uznane za nielegalne dopiero w 1936 r. Dzisiejsza Nigeria jest jednym najbardziej religijnych krajów świata. Wynika to między innymi z faktu, że większość Nigeryjczyków żyje za mniej niż 1 dolara dziennie. Innym powodem jest to, że na muzułmańskiej północy oraz na chrześcijańsko-animistycznym południu kraju pierwszą formą kształcenia dzieci jest religia. Klasy szkolne i sale wykładowe są przedłużeniem kościołów i meczetów. W Nigerii ateizm jest tematem tabu. Każdy, kto publicznie oznajmia swój ateizm, naraża się na niebezpieczeństwo, a jeśli jest politykiem, to popełnia w ten sposób polityczne samobójstwo. Ludzie, którzy nie wyznają żadnej religii lub wiary w Boga są bojkotowani, maltretowani i dyskryminowani. ARTUR CECUŁA
24
J
Nr 36 (705) 6–12 IX 2013 r.
grunt to zdrowie
ak to najczęściej bywa z naturalnymi substancjami leczniczymi, siarkę znano od starożytności. Szczególną estymą cieszyła się ona wśród średniowiecznych alchemików, którzy próbowali za jej pomocą otrzymać złoto oraz cudowny eliksir młodości. Mieli w tej drugiej kwestii nieco racji, ponieważ minerał ten wchodzi w skład wszystkich tkanek ludzkiego organizmu i jest podstawą wielu związków biologicznie czynnych. Dlatego jako ważny składnik podstawowej dla życia struktury białkowej jest niezbędny do tworzenia i restrukturyzacji połączeń organicznych, wpływając przy tym rewitalizująco na ustrój człowieka. Siarkę zawierają kluczowe dla naszego zdrowia aminokwasy: cysteiny, cystyny i metioniny, tauryny. Wchodzi ona też w skład takich związków jak insulina, glutation (niezbędny dla prawidłowej pracy układu nerwowego), kwas limonowy, biotyna, heparyna (substancja obniżająca ciśnienie krwi), witamina B1, witamina H oraz koenzym A. Najlepiej znany jest pozytywny wpływ siarki na stan stawów i chrząstek stawowych, jednak równie efektywne jest leczenie nią schorzeń skórnych i odtruwanie organizmu. Wykazuje też działanie regenerujące, opóźnia oznaki starzenia, uodparnia i wzmacnia cały organizm. Taką pożyteczną substancję pozyskujemy, spożywając produkty bogate w białko: mięso, podroby, drób, ryby, jaja, mleko i nabiał. Zawierają ją także rośliny, m.in. chrzan, kapusta, kalafior i rzeżucha, szparagi, awokado, brokuły, selery, czarne i czerwone porzeczki. Jest ona również składnikiem dyni, kukurydzy, fig, grochu, fasoli i sałaty. Odnajdziemy ją m.in. w majeranku, cebuli, owsie, pasternaku, gruszkach, ziemniakach, rzodkiewce, rzepie, soi i pomidorach. Łatwo wywnioskować, że niedobory siarki związane są ze zbyt niską podażą białka, a co za tym idzie – zawierających ją aminokwasów. Braki te objawiają się kruchymi i łamliwymi włosami, a także paznokciami i zmianami dermatologicznymi. Przy znaczącym deficycie tego pierwiastka mogą się pojawić problemy ze stawami, łuszczyca, nieostre widzenie oraz stany depresyjne i chroniczne zmęczenie. Dodatkowo niski poziom siarki powoduje, że niezbędne dla prawidłowego funkcjonowania naszego organizmu minerały, takie jak magnez, krzem, sód, mangan, wapń, żelazo, chlor, jod i potas są gorzej przyswajalne. Wskutek tego następuje znaczące osłabienie procesów metabolicznych, charakteryzujące się zaburzeniami przyswajania tłuszczów, białek i węglowodanów. Niedobory siarki wynikające z mniejszej podaży produktów w nią bogatych mogą też być następstwem pewnych schorzeń. Obserwuje się je przy toksycznym oraz wirusowym uszkodzeniu wątroby, przy gorączce reumatycznej
Pozyskiwanie siarki na zboczach wulkanu w południowo-wschodniej Azji
Diabelska siła Wiele mówi się o zaletach magnezu, wapnia czy żelaza, niewiele jednak osób wie, że siarka jest minerałem niezbędnym dla naszego zdrowia i wykazuje wiele właściwości terapeutycznych.
i reumatoidalnym zapaleniu stawów, w procesach nowotworowych oraz po napromieniowaniu jonizującym. Zaobserwowano również spadek jej ilości w organizmie podczas choroby wieńcowej i w stanach zawałowych mięśnia sercowego. Siarka ma szerokie spektrum działania i bierze udział w wielu procesach biologicznych. Wspólnie z fosforem oraz manganem pobudza pracę mózgu i układu nerwowego. Chroni oczy przed zaćmą, pomaga w produkcji protoplazmy, wchodzi w skład zębów i kości. Pozytywnie wpływa też na układ hormonalny i pokarmowy, na aktywność wielu enzymów oraz wykazuje właściwości przeciwcukrzycowe, wchodząc w skład insuliny – hormonu regulującego poziom cukru we krwi. Ponadto związki zawierające siarkę są składnikiem tętnic odpowiedzialnym za ich elastyczność. Zawiera ją także heparyna – substancja obniżająca ciśnienie krwi. Dzięki swoim właściwościom jej suplementacja wykorzystywana jest w walce z dolegliwościami takimi jak: ¦ choroby zwyrodnieniowe; ¦ zmiany reumatyczne (artretyzm, reumatyzm); ¦ dna moczanowa; ¦ dolegliwości płucne; ¦ zapalenie zatok przynosowych;
¦ schorzenia dermatologiczne: m.in., egzemy, łuszczyce (w tym łuszczyca stawowa); ¦ czyraki, świerzb; ¦ trądzik krostkowy i różowaty; ¦ alergia skórna; ¦ zaburzenia wątrobowo-żółciowe; ¦ cukrzyca; ¦ zapalenia tętnic oraz nadciśnienie i miażdżyca naczyń. Bez wątpienia najbardziej znane są sanatoryjne kuracje wodami siarczkowymi. Ich skuteczność jest niepodważalna i bazuje na fakcie, że siarka jest jednym z podstawowych budulców tkanki łącznej i kolagenu, z których zbudowane są stawy. Dzięki temu usprawnia ich działanie i ułatwia regenerację. Posiada także właściwości przeciwzapalne, dzięki czemu łagodzi bóle, likwiduje ogniska zwyrodnieniowe i obniża w surowicy poziom kwasu moczowego, który jest wydalany z moczem. Jest to bardzo ważna informacja dla osób cierpiących na dnę moczanową. Najbardziej znane polskie uzdrowiska bogate w wody siarczkowe to Swoszowice, Krzeszowice, Busko-Zdrój, Solec-Zdrój. Ceni się też Horyniec, Mateczny, Wieniec-Zdrój, Lądek-Zdrój, Przerzeczyn, Zakopane, Koszuty i Międzyrzecze. Wodami siarczkowymi leczy się schorzenia reumatologiczne
i pourazowe narządów ruchu, dolegliwości przewodu pokarmowego oraz dróg oddechowych, zaburzenia przemiany materii, zatrucia przemysłowe oraz zaburzenia pracy systemu nerwowego. Oprócz tych powszechnie znanych właściwości leczniczych siarka posiada także inne „talenty” medyczne, m.in. działanie odtruwające. Wspomaga w tym wątrobę, ponieważ związki zawierające siarkę oddziałują w procesach mechanicznej detoksykacji oraz blokują absorpcję toksyn. Ponadto zobojętnia wiele trujących związków, metabolitów i produktów rozkładu białek. Dzieje się tak dlatego, że prawie 75 proc. siarki zatrzymywanej w organizmie jest utleniane do siarczanów i wydalane – przede wszystkim z moczem. Ponadto część siarczanów wchodzi w połączenia ze związkami organicznymi i w ten sposób przyczynia się do detoksykacji – m.in. siarczanu nikotyny. Siarka bierze również udział w eliminacji cholesterolu, związków fenolu, sterydów oraz kwasów żółciowych. Stosuje się ją w leczeniu zatruć metalami ciężkimi, takimi jak rtęć, ołów czy arsen. Ma także właściwości grzybo- i bakteriobójcze. Przyjmowana doustnie wraz z antybiotykami zwiększa skuteczność ich działania. Badania przeprowadzane na pacjentach poddanych kuracji siarką wykazywały wyjałowienie ich organizmów z grzybów pleśniowych i chorobotwórczych bakterii, spadek poziomu przeciwciał antygrzybicznych oraz przeciwbakteryjnych, a także korzystny wpływ na odporność komórkową.
Mikroelement ten wspomaga również wytwarzanie kwasów żółciowych potrzebnych do trawienia tłuszczu. Działanie żółciopędne jest korzystne zarówno w profilaktyce, jak i w początkowych stadiach kamicy żółciowej, a także w stanach zapalnych wątroby oraz dróg żółciowych. Związki zawierające siarkę to także substancje o działaniu antyoksydacyjnym, podobnie jak witaminy E, C czy selen. Powodują one „wymiatanie” z organizmu szkodliwych wolnych rodników – substancji patogennych odpowiedzialnych za degenerację komórek i przyczyniających się do zmian kancerogennych. Siarka wykazuje pozytywny wpływ na przemianę białkową i powoduje zwiększoną produkcję immunoglobulin – przeciwciał biorących udział we wszystkich procesach odpornościowych. Ma też zastosowanie w kosmetyce. Powszechnie znane było ono już w średniowieczu, kiedy to siarczanym kadzidłem okadzano osoby z problemami skórnymi. Siarka jest jedynym minerałem, który potrafi zwalczyć bakteryjne zakażenia naszych zewnętrznych powłok. Pomaga zachować piękną cerę, lśniące włosy oraz mocne i zdrowe paznokcie. Jest świetnym antyseptykiem leczącym trądzik oraz łojotok, ponieważ reguluje pracę gruczołów łojowych, oczyszcza skórę, a także poprawia jej ukrwienie. W drogeriach oraz aptekach zaopatrzyć się można w mydło siarkowe, które pomaga utrzymać naszą cerę w nienagannym stanie. Siarka jest również podstawowym składnikiem keratyny – białka skóry włosów i paznokci oraz kolagenu warunkującego prawidłowy ich stan, wygląd i elastyczność. Na polskim rynku preparatem zawierającym organiczną siarkę jest Sufrin. Zawiera on nieutlenioną formę tego makroelementu charakteryzującą się najwyższym stopniem przyswajalności. Jest to bardzo ważny parametr, ponieważ wysoka absorpcja substancji bioaktywnych jest warunkiem skutecznej terapii. Świetna przyswajalność makroelementów zawartych w Sufrinie została potwierdzona w badaniach przeprowadzonych przez profesora Jaquot z katedry farmacji Uniwersytetu w Chatenay. Wykazały one, że jest ona prawie w połowie absorbowana w przewodzie pokarmowym, wydalana zaś zostaje z moczem. Bilans przyswajalności i eliminacji siarki z organizmu wskazuje na wchłanianie i pozostawanie w tkankach dużej części siarki. Po jednorazowej dawce preparatu, obserwuje się powolne wydalanie jej z organizmu, które trwa do 24 godzin. Zatem kiedy ktoś będzie Państwa straszył piekłem, wiecznym ogniem i siarką, proszę pamiętać o dobroczynnym działaniu tego pierwiastka oraz o korzyściach, jakie odniósłby nasz organizm z takiej siarkowej kuracji… ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 36 (705) 6–12 IX 2013 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
FILOZOFIA STOSOWANA
Sprawiedliwe zdrowie Wbrew pozorom etyka medyczna (bioetyka) nie jest dyscypliną naznaczoną przez fundamentalne spory ideologiczne. Opiera się bowiem na kilku wartościach oraz postulatach, które łączą wszystkich ludzi ponad podziałami religijnymi, kulturowymi i wszelkimi innymi. Można je ująć następująco: bezpieczeństwo (każdy chce być leczony w sposób bezpieczny), efektywność (każdy chce być leczony skutecznie, a jednocześnie nie chce, by marnotrawiono środki publiczne na lecznictwo), godność (każdy chce być traktowany życzliwie i z szacunkiem, a nie poniżany i lekceważony), autonomia (każdy chce mieć prawo kontrolować to, co zamierzają z nim robić lekarze) oraz sprawiedliwość (każdy chce mieć nie gorszy od innych dostęp do świadczeń medycznych). Ze wszystkich wymienionych wartości najtrudniej zapewnić realizację tej ostatniej, czyli sprawiedliwości. Z wielu powodów w każdym społeczeństwie dostęp do świadczeń medycznych jest mniej czy bardziej nierówny. Nierówności te występują
E
na kilku płaszczyznach. Po pierwsze mają charakter klasowy i „statusowy”, co oznacza, że bogatsi, lepiej poinformowani i w ogóle należący do wyższych warstw społeczeństwa mają lepsze zabezpieczenie medyczne, i to również w systemie lecznictwa publicznego. Po drugie, nierówności mają wymiar terytorialny. Ludzie mieszkający w regionach zamożniejszych i w dużych miastach z reguły mogą liczyć na lepszą opiekę medyczną, niż osoby mieszkające w regionach biednych i zaniedbanych. Po trzecie, nierówności występują pomiędzy dyscyplinami medycyny i rodzajami chorób. Są choroby „szlachetne”, takie jak zawał serca, i „poślednie”, np. reumatyzm. Kardiologia jest w systemie ważniejsza niż reumatologia, nie mówiąc już o psychiatrii. Rządzi tu reguła, wedle której większe środki kieruje się na zwalczanie chorób ciężkich i masowo występujących (cukrzyca), jak również na obsługę chorych w stanach ostrych i zagrażających życiu, a mniejsze – na leczenie chorób przewlekłych, nie zagrażających bezpośrednio życiu. No i wreszcie inaczej traktuje się dzieci czy też
ugene Victor Debs, jeden z założycieli amerykańskiego ruchu związkowego z przełomu XIX i XX wieku, zawdzięczał swoje drugie imię czczonemu w jego rodzinie Wiktorowi Hugo. Związkowcy, socjaliści, wizjonerzy, zmieniacze świata, którzy nieśli ze sobą postęp, byli najczęściej samoukami. Mimo ogłupiającej, bydlęcej pracy podejmowanej zwykle przed osiągnięciem pełnoletności, a nierzadko w dzieciństwie, znajdowali siłę i czas, by czytać książki. Gwałtowne i łapczywe zetknięcie się z dorobkiem najwybitniejszych umysłów sprawiało, że w czasach niewyobrażalnego zniewolenia ludzie skazani na niewolę potrafili poszerzyć swoje horyzonty i żyć życiem ludzi wolnych. Bici, zamykani do więzień, zwalniani z pracy, wytyczali nowe horyzonty naszej cywilizacji. Kiedy chodziłem do liceum (w latach 70. XX wieku) w każdym robotniczym domu były półki z książkami. Ukazanie się nowej pozycji na rynku wydawniczym było powodem ożywionych dyskusji wśród uczniów, a ich kupowanie stało się powszechnym zwyczajem. Istniały pozycje, na które trzeba było „polować”, i to mimo nakładów – w porównaniu z dzisiejszymi – naprawdę ogromnych. Młodzi ludzie szpanowali raczej znajomością prozy Cortazara czy Gombrowicza, niż materialnymi sukcesami rodziców. Popisywanie się zamożnością spotykało się raczej z drwiną niż podziwem, bo wśród materialnej mizerii PRL-u kwitło bogactwo duchowe i intelektualne. Dorastając, przeżywaliśmy kolejno – niczym koklusz czy świnkę – romantyzm, pozytywizm, młodopolskie uniesienia i egzystencjalne rozdrapy. Ludzie, komunikując się, nawiązywali kontakt za pomocą cytatów literackich
kobiety w ciąży, a inaczej ludzi starych i schorowanych. Ci ostatni znaczą dla systemu i dla szpitala znacznie mniej, niż chorzy młodzi, których śmierć byłaby odstępstwem od „naturalnej kolei rzeczy”, kiedy to ludzie starzy przenoszą się już na tamten świat. Panuje powszechna zgoda, że tak być nie powinno, a jednak wszędzie do pewnego stopnia tak jest. Również w Polsce. Starsza kobieta z małej wioski na wschodzie, cierpiąca na chorobę wieńcową, cukrzycę i artretyzm może liczyć na leczenie bierne oraz zachowawcze, podczas gdy podobnie ciężko chorująca młoda osoba z dobrze ustosunkowanych kręgów mieszczańskich, a w dodatku mająca w rodzinie lekarza, będzie leczona kompleksowo i aktywnie. Co można zrobić, żeby system ochrony zdrowia nikogo nie wykluczał ani nie dyskryminował? Aby dawał równe szanse biednym i bogatym, młodym i starym, tym z miast i tym ze wsi? Najważniejszym warunkiem sprawiedliwości w ochronie zdrowia jest przejrzystość procesów podejmowania
(dzisiaj cytują debilne powiedzonka z reklam telewizyjnych). Naszym kodem kulturowym była literatura, a nie techniki sprzedaży. Dziś osoba, która nie ma w domu telewizora (a są na szczęście jeszcze tacy ludzie) ma kłopot z nawiązaniem komunikacji z bliźnimi. Po rozstrzygnięciu dylematu „mieć czy być” nakreślonego przez Ericha Fromma, bożyszcze mojej młodości, na korzyść „mieć”, społeczeństwo skupiło się na gromadzeniu
decyzji o rozdziale zawsze zbyt szczupłych środków na świadczenia zdrowotne i rozwój infrastruktury medycznej. Środki te znajdują się w dyspozycji NFZ, a częściowo też Ministerstwa Zdrowia. Teoretycznie ich dzielenie polega na połączeniu analizy ekonometrycznej, uwzględniającej efektywność poszczególnych procedur medycznych oraz potrzeby zdrowotne, z negocjacjami pomiędzy „interesariuszami”. Niestety, to drugie mocno szwankuje. W rzeczywistości pieniądze w znacznej mierze idą tam, gdzie są mocni ludzie – ważni profesorowie,
konformistycznym i posłusznym, prezentującym w badaniach socjologicznych zadowolenie z życia, które w świetle coraz bardziej alarmujących raportów z badań GUS i Eurostatu i poszerzaniu się sfery ubóstwa, jest coraz bardziej gówno warte. Najważniejszą, i to trwałą formą wykluczenia społecznego, jakie nastąpiło w wyniku zmiany ustroju, jest wykluczenie kulturowe. Trudno sobie dziś wyobrazić, że kiedyś
GŁOS OBURZONYCH
Społeczeństwo głuchoniemych rzeczy, tak jak kiedyś gromadziło myśli i przeżycia. Z drugiej strony duża część społeczeństwa musi z konieczności skupić się na materialnej sferze życia, przede wszystkim ze względu na kłopoty z zaspokojeniem podstawowych potrzeb życiowych, podczas gdy mniejszość koncentruje się na gromadzeniu nadmiaru dóbr, próbując nimi zapełnić coraz większą pustkę duchową i intelektualną. Dziś, kiedy powoli wracamy do stosunków pracy i płacy z przełomu wieku XIX i XX, szansa, że społeczeństwo postawi skuteczny opór, jest mniejsza, bo nie istnieje świat myśli, który umożliwiałby intelektualny opór wobec władzy bogatych nad biednymi, dyktatu korporacji nad demokracją. W społeczeństwie telewidzów mamy do czynienia z coraz bardziej absolutną kontrolą umysłów. Katastrofalne dane dotyczące czytelnictwa wyjaśniają aż nadto, dlaczego Polacy, którzy byli kiedyś narodem buntowników, stali się społeczeństwem
jednym z ważnych powodów zamieszek i rozruchów było przedstawienie teatralne, na które „waliło” całe miasto. Trudno wyobrazić sobie kolejki po bilety do teatru, bo dziś ich repertuar jest raczej wodewilowy, a teatr i opera stały się miejscami, w których nowobogaccy porównują ubrania. Żeby określić, co z życiem kulturalnym i duchowym społeczeństwa robi telewizja publiczna zarządzana jak kiosk z kapuchą, wystarczy przypomnieć, że transmisję z konkursu chopinowskiego zepchnięto do niszowego kanału Kultura o żałośnie niskiej oglądalności. Niemiecki okupant robił wszystko, żeby zniszczyć duchowe i umysłowe podstawy narodu polskiego. Sprowadzić Polaków do roli bezmyślnej, zbydlęconej siły roboczej. Społeczeństwo polskie stawiło jednak skuteczny opór. Życie kulturalne, tajne komplety – wszystko to kwitło w podziemiu, mimo że zagrożone było karą śmierci. Polska kultura przetrwała nawet
25
szefowie klinik i dyrektorzy szpitali – zdolni je od urzędników pozyskać. Tymczasem tak naprawdę zdrowie publiczne to część polityki. Samą technokracją nie uzyska się sprawiedliwości, tym bardziej że cyferki to bardzo usłużne stworzonka. Jeśli w podziale środków mają być uwzględnieni wszyscy potrzebujący, ich reprezentanci muszą pojawić się przy stołach negocjacyjnych. Bo przecież nieobecni nie mają racji. Dlatego tak ważne jest, aby na wszystkich szczeblach NFZ i samorządów obywały się panele negocjacyjne z udziałem świadczeniodawców (szpitale), płatników (władze), lekarzy różnych dyscyplin, specjalistów od ekonomii w ochronie zdrowia oraz przedstawicieli organizacji pacjentów. Władze, rzecz jasna, takiej demokracji w racjonowaniu środków nie lubią. W końcu dzielenie kasy to największa frajda w tym całym rządzeniu. Niestety, chętnie pozwalamy urzędnikom na tę rozkoszną zabawę, nie egzekwując swoich praw. Medycyna będzie bardziej sprawiedliwa, gdy zechce nam się – jako pacjentom i obywatelom – patrzeć władzy na ręce i zaangażować się w podejmowanie decyzji. Mamy całkiem sporo uprawnień. Tylko trzeba zacząć z nich korzystać. JAN HARTMAN
stalinowską indoktrynację, aby po 1956 roku wybuchnąć wspaniałą literaturą, filmem, plakatem, teatrem. Polacy nauczeni czytać, pisać, chodzić do teatru i myśleć buntowali się przeciw cenzurze i uciskowi politycznemu Moskwy. W końcu zwyciężyliśmy, aby ponieść ostateczną klęskę. Książek, których już nikt nie czyta, nie trzeba cenzurować. Władza kapitału nad ogłupiałym społeczeństwem jest niemal absolutna. Więzi społeczne usychają wraz z utratą tego najważniejszego wspólnego kulturowego kontekstu. Coraz mniej liczni inteligenci nie są rozumiani, bo odwołują się do myśli i lektur, mówią skrótami, których większość już nie rozumie. W nudnych debatach telewizyjnych dziennikarze i politycy operują miałkimi faktami, nieosadzonymi w żadnym spójnym systemie wartości czy przemyśleń. Dyskusje te niczego nie wyjaśniają, bo rozmawiający odznaczają się wyjątkowo niską wiedzą i kulturą, zastępowaną agresją i pozerstwem. Wyższe uczelnie wypuszczają na świat całe pokolenia chamów i prostaków, których motywacja jest wyłącznie ekonomiczna, a wiedza specjalistyczna i oderwana od najistotniejszych potrzeb istoty ludzkiej. Wiedza stała się towarem, nabywanym po to, by móc nabywać więcej towarów, najchętniej luksusowych. José Ortega y Gasset wieszczo pisał: „(…) umysły przeciętne i banalne, wiedząc o swej przeciętności i banalności, mają czelność domagać się prawa do bycia przeciętnymi i do narzucania tych cech wszystkim innym”. Człowiek masowy ery postindustrialnej jest skazany na niewolę, bo o wolności – prawdziwej wolności, o jakiej pisze Erich Fromm – można się dowiedzieć tylko z książek, których już prawie nikt nie kupuje. Bez nich jesteśmy głuchoniemi i bezwolni. PIOTR IKONOWICZ
26
Nr 36 (705) 6–12 IX 2013 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Nauczyciele, głupcze! Rząd zwalnia 7 tysięcy nauczycieli, bo jest niż demograficzny. Rodzi się coraz mniej dzieci, więc nie potrzeba tylu nauczycieli. Czy rzeczywiście? Klasy w Polsce są duże, liczą od 20 do 30 uczniów. Nauczyciel nie ma więc za bardzo możliwości na indywidualną pracę z nimi. Dodatkowo nasz system pedagogiczny oparty jest na testach, które oduczają od kreatywnego myślenia. Może więc warto dojść do wniosku, że nadmiar nauczycieli to nie kłopot, tylko szansa? Czy nie lepiej nawet zadłużyć się trochę, by zrealizować ambitny cel edukacyjny? Mógłby to być na przykład znaczny wzrost inteligencji emocjonalnej u uczniów, nauka przedsiębiorczości albo nauczanie języków na poziomie umożliwiającym zdanie po gimnazjum egzaminu państwowego. Ewentualnie nauka kreatywności albo edukacja zdrowotna. Wykształćmy Polaka XXI wieku! Chodzi jednak nie tylko o cele pedagogiczne. Istnieje wiele zadań społecznych, które można zrealizować, mając większą liczbę nauczycieli. Przede wszystkim można skończyć z nauką w domu, z odrabianiem pracy domowej i korepetycjami. Z tego ostatniego powodu rodzice często nie decydują się na więcej niż jedno dziecko. Matki nie wracają do zawodu, a w rodzinach trwa wieczna kłótnia o to, kto dziś odrabia z dziećmi prace domowe. Łatwo to zmienić, korzystając z nadwyżki nauczycieli. Wystarczy, że prace odrabia się w szkole
po przerwie obiadowej, wówczas dzieci nie będą musiały nosić podręczników szkolnych w plecakach ani torbach, a cały handel książkami można by zracjonalizować i obniżyć ich cenę. To się nam wszystkim opłaci. Te kraje, które zainwestowały w edukację, dokonały największego skoku technologicznego w przemyśle w ostatnich latach. Warto iść tą drogą. Pomysłów na wykorzystanie nadmiaru nauczycieli jest mnóstwo, ale rząd jak zwykle wybiera drogę najprostszą – redukcję zatrudnienia! Oczywiście nikt nie podniesie ręki na watykańską religię w państwowych szkołach ani – UWAGA – na 45 tysięcy katechetów. A gdyby to właśnie ich przenieść do budynków kościelnych i na kościelny garnuszek, nie trzeba byłoby zwalniać innych nauczycieli, tych naprawdę potrzebnych. Co więcej, zostałoby jeszcze ok. 1 miliarda złotych na inne formy edukacji! Jakaś straszna niewiara w moc polityki przebija z każdego działania administracji. To przerażające i trzeba to zmienić . JANUSZ PALIKOT
Emerytura Emerytura niejedno ma imię. Może stanowić upragnione wybawienie od obowiązku pracy, ale też niepożądany koniec zawodowej aktywności. Perspektywa emeryckiego życia nie cieszy zwłaszcza tych, którzy piastują wysokie stanowiska i pragną pozostać na nich do śmierci. Są to przede wszystkim politycy i duchowni. Pierwszym wiek emerytalny ustanawiają wyborcy. Drugim – Kodeks kanoniczny. Górną granicą jest 75 lat, ale ostatecznie wszystko zależy od przełożonego. Ksiądz Lemański dostał emerycką polewkę jako zaledwie pięćdziesięciodwulatek. Ma ją spożywać w Domu Księży Emerytów w Otwocku. Jeśli akty nieposłuszeństwa w polskim Kościele będą postępować w takim tempie jak ostatnimi laty, średni wiek emerytowanych proboszczów może się niebezpiecznie zbliżyć do wieku studentów seminariów duchownych. Odmłodzeniu, choć nie tak radykalnemu, ulegnie Konferencja Episkopatu Polski, licząca 136 biskupów, w tym 92 czynnych. Aż 99 z nich zostało nominowanych przez JPII, a to oznacza, że są konserwatywni i kochają luksusy. W najbliższym roku powinno odejść na emeryturę trzynastu, co stanowi odpowiednio 10 i 14 proc. najwyższego stanu duchownego. Z pewnością nastąpi odmłodzenie kadry kierowniczej urzędników Pana Boga (obecnie średnia wieku biskupów to 69 lat). Natomiast mało prawdopodobne, by ortodoksów zastąpili postępowcy, gdyż takich po prostu nie ma. Nieliczni albo z Kościoła odeszli, albo nie mają szans na awans. Najwięcej spekulacji dotyczących następcy budzi spodziewane odejście prymasa Kowalczyka i kard. Dziwisza. Arcybiskup Kowalczyk
już złożył na ręce papieża Franciszka rezygnację z pełnionego urzędu. Ponieważ wcześniej wypowiedział się sensownie o związkach partnerskich (że powinny być przez państwo uregulowane), za co został „ekskomunikowany” przez papieża Terlikowskiego, poczuł nieodpartą potrzebę wygłoszenia opinii, która zdejmie z niego odium modernisty. No i wystąpił z płomienną obroną katechezy. A raczej z atakiem na wszystkich, którzy nie uznają jej za najważniejszy przedmiot we współczesnej szkole. Wezwał, by lekcje religii były obowiązkowe, gdyż są niezbędne w kształceniu ogólnym. Najwyraźniej, z racji wieku, pomylił katechezę z religioznawstwem. Ocenił bowiem, że „jeśli uczeń ma opuszczać szkołę z wykształceniem ogólnym, to w tym wykształceniu nie może zabraknąć wiedzy na temat religii i kultury chrześcijańskiej, wśród której wyrósł. W przeciwnym wypadku będzie to wiedza niepełna”. Nawoływanie do obowiązkowej katechezy w szkołach to próba wymuszenia większego finansowania Kościoła. Jednak katecheza groźniejsza jest dla moralnego i umysłowego rozwoju uczniów niż dla budżetu. Katecheci uczą nietolerancji, przemocy, agresji, wpajają fałszywy obraz świata, zaprzeczają naukowym odkryciom. Kosztuje to Polskę 1,5 mld zł rocznie w ramach subwencji oświatowej, a także kolejne miliardy w postaci obecnych i przyszłych emerytur. W odróżnieniu od Gniezna w Krakowie cisza. Sam zainteresowany bynajmniej nie jest zainteresowany odstąpieniem komukolwiek swojego wawelskiego folwarku. Pretendentów oczywiście co niemiara, ale niewiele z tego wynika. Jak bowiem wiadomo z Ewangelii wg św. Mateusza, „wielu jest powołanych,
lecz mało wybranych”. Spekuluje się, że Franciszek przedłuży Dziwiszowi nakaz pracy o dwa lata. Zapewne usłyszymy, że za wstawiennictwem bł. JPII. Jedynie papież nie podlega żadnym wiekowym restrykcjom. Casus JPII pokazał, że nawet bez świadomości można latami trwać na piotrowym stolcu. Zausznicy papieża Polaka, pragnąc jak najdłużej utrzymać władzę, dorobili do tego mit krzyża, który trzeba nieść, i misji, której nie można porzucić. Dobrowolne odejście Benedykta XVI wywołało szok, gdyż sprowadziło watykański urząd do poziomu pracy, która wymaga siły i umysłowej sprawności. Wierni zobaczyli, że papież jest takim samym człowiekiem jak oni – też jest wynajęty do pracy, tyle że przez Ducha Świętego. Po czasie także Benedyktowi w stanie spoczynku wydało się to zbytnim odarciem z nadzwyczajności. I postanowił naprawić błąd. Niedawno w prywatnej, ale natychmiast ujawnionej rozmowie oświadczył, że abdykował w wyniku „mistycznego doświadczenia”, w trakcie którego „tak powiedział mu Bóg”. Jako intelektualista, dodał, że „to nie chodzi o żadne objawienie czy zjawisko tego rodzaju”. Ot, zwyczajna rozmowa z Bogiem. Zgoła odmiennych objawień doznają politycy. Bóg każe im trwać na stanowisku do śmierci. Niestety, informuje ich o tym w cztery oczy i zapewne tylko przez niedopatrzenie nie przekazuje swojej woli wyborcom. Powoduje to uzasadnioną frustrację w świecie polityki. Zwłaszcza w Polsce, gdzie każdy katoprawicowiec chciałby być na politycznym posterunku do śmierci – jak JPII. Choć niekoniecznie w takim stanie. JOANNA SENYSZYN senyszyn.blog.onet.pl senyszyn.eu
FUNDACJA „FiM” Fundacja pod nazwą „W człowieku widzieć brata”, której prezesem jest Roman Kotliński – Jonasz, redaktor naczelny „FiM”, ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc ludziom znajdującym się w trudnej sytuacji życiowej: chorym, samotnym, uzależnionym, niepełnosprawnym, bezdomnym, dzieciom i młodzieży z domów dziecka. A także pomagać w upowszechnianiu edukacji, kultury i zasad współżycia z ludźmi. Nasza fundacja ma status organizacji pożytku publicznego i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Nie ma też kosztów własnych, gdyż pracują w niej społecznie dziennikarze i pracownicy „Faktów i Mitów”. W ten sposób wszystkie wpływy pieniężne i dary rzeczowe trafiają do potrzebujących. Zachęcamy przedsiębiorców, osoby prowadzące działalność gospodarczą, które mają możliwość odliczenia darowizny, oraz wszystkich ludzi dobrej woli do wsparcia szczytnego celu, jakim jest bezinteresowna pomoc podopiecznym naszej fundacji. Tych, którzy zechcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty na poniżej wskazane dane: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291, KRS 0000274691, www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
Nr 36 (705) 6–12 IX 2013 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE W szpitalu leży nieprzytomny mężczyzna, a przy nim siedzi troskliwa żona. W pewnym momencie chory budzi się, patrzy na żonę i pyta: – Byłaś przy mnie zawsze, kiedy spotykało mnie jakieś nieszczęście, prawda? – Tak, kochanie. – Byłaś przy mnie, kiedy mnie z pracy wywalili? – Tak, kochanie. – A gdy moja firma zbankrutowała, też przy mnie byłaś? – Tak, kochanie. – A gdy nam się chałupa spaliła? – Też przy tobie byłam, kochanie. – Teraz, gdy miałem ten cholerny wylew, też przy mnie jesteś? – Tak, kochanie. – Wiesz co? Ty mi przynosisz pecha!
1 8
O
C
9
H
P 16
O
Poziomo: 1) słychać na planie przed filmowaniem, 5) dukaty spod łopaty, 8) żółta farba w ochraniaczu, 10) skrzydlaty dźwięk, 11) miasto świętego Tomasza, z winka, 14) moda, która była i wróciła, 15) zupa z jednej kostki, 16) z takiej frakcji wyjdzie młoda, 18) to, co łączy i krępuje, 19) najbardziej miękki befsztyk świata, 21) czułym szkodzi, 22) buraczki, kabaczki..., 23) ten dokument zawsze wraca, 25) bóstwo z Izy, 26) taniec z działem personalnym, 29) biały na balu, 30) to doń Eros ludzi budzi, 32) ustęp dla oskarżonego, 33) do niej ładnie, 34) przyprawa z antykiem, 35) meblowy fach, 40) gdy ktoś lubi zjeść... po ludzku, 45) oczywista oczywistość, 46) same kobiety, niestety, 47) do większości jej daleko, 52) statek na wodę w niezwykłym stanie, 57) ułani jak malowani, 59) korzeń w musztardzie, 61) siekierkę przypomina w dłoni Indianina, 62) złe lub przerobowe, 63) pokazuje kierowcy co i jak, 64) w ogrodzie zbudowana, 68) porcje wykładane w dyskusji, 69) tam na oprycha czeka flacha i zagrycha, 72) mały elektrodonosiciel, 73) przybył z Marsa albo z Wenus, 74) przywdział zbroję i ruszył pod Troję, aby toczyć boje, 75) tam walczą byki na oczach publiki, 76) koń nim pędzi, 77) wszystkiemu winien (tak jak cyklista), 78) trzy łyżeczki syropu z porzeczki, 79) raz ma kwiat na sto lat, 80) same zalety ma… niestety, 81) pies na lisy i zające, 82) Grecja i Szwecja, 83) ostro bierze się do roli. Pionowo: 1) święta góra, słodka jak mało która, 2) cenny podpis, 3) nomenklatura, 4) potrafi się sprężyć, 5) krewny z kijaszkiem, 6) oderwane pojęcie, 7) morze, nasze morze, 8) rozśpiewane miasto z polem, 9) nie daje zasnąć, 12) palące uczucie, 13) co alpejczyk ma z tyrana?, 17) uczulenie na pylenie, 20) służy do wyciągania wniosków, z zalania, 23) główne zajęcie górali na hali, 24) spacerują po nim panie w Mediolanie, 27) wczesne skaleczenia, 28) czym jest pokój dla żołnierza?, 29) kto zawsze będzie w warszawskiej legendzie?, 31) wężowe lub gęsie okrzyki, 36) ptak z wielkim dziobem, 37) łączą kasztana i furmana, 38) jest, bo nikt nie wygrał, 39) gdy serduszko puka, 41) ... kandydatów – do obsadzania wakatów, 42) spaceruje na leżąco, bo nie umie jeszcze chodzić, 43) pierwsza na froncie, 44) nie każde angielskie, 47) to z nią lata dyplomata, 48) zaproszenie do szlemika, 49) kto z rodzeństwem się nie kłóci?, 50) niestrawny dodatek do surówki, 51) wróbli gadanie, 52) tere-fere kuku, strzela baba z łuku, 53) obwódka z botoksu, 54) elegancki klozet, 55) rżną i tną w wiatrakach, 56) coś jak ktoś, 58) i Sienkiewicz, i Wałęsa, 60) tyle chleba, ile trzeba... dla całej rodziny, 61) to auto na siebie musi zarabiać, 65) zamkowa rzeka, 66) niebieska zatoka Morza Czerwonego, 67) przykre wrażenie, zniesmaczenie, 69) mruga na drodze, 70) zabaweczka Prusa, 71) krewniak ze wsparciem szychy na starcie.
D
W
E
Y 32
P
15
S
K
S
A
T
K
M
O
N
37
L
I
E
L
T
O 74
A
R
J
A
N
72
K
A
A
K
18
39
T
Ę
Z
Z
J
D
30
N W
S
20
A
R
E
W O
40
50
Z
E
M
T
58
59
N
67
A
I
O
C
E
E
41
A
N
A
O
K
R
J
B
A
K
I
A
63
Z
C
J
E
R
K
N
N
N D
E
E
A
D
M
61
N
O
A
K
21
M
D
A W
Ł
K
17
R
K
L
E
K U
44
Z
13
A
A
I
E
55
T
L E
A
76
A
L
A
A W
K
K
Ł 71
I
N
A
E O
P
K H
K
U
L
T
56
E
R
70
I
C
24
L
H
11
M
I
O
C
C
I
N
T
81
A
N
43
54
4
L
O
I
M
28
Y
K
I
G
7
R
I
69
S
27
A
A
B
M
R T
Z
S
T
78
O
O
K O
A
6
A
I
T
Ó
83
K
26
A 53
A
A
14
Y
B
A
16
19
73
E
N
O
R
R
H
I
A
60
O
80
T
82
E
A
S
A
M
Y
42
I
O
75
I
M
P
R
L
S 77
52
68
B
B
Y
N A
L
Ó Ć
T
S
B
51
A
31
34
13
I
S
K
K
W
20
K
K
W
9
Z
12
2
T
46
Ś
K
19
A
O
O
Ł
A
Z
W
Ó
R
A
B A
T A
7
11
S
Y 22
Y
O
T
62
A W
R
Ż
C T
15
R
B
N
R
3
I
12
33
Ł
B G
F
A
S
D
66
J
A
L
10
A
T
R
I
A
O
6
K
Ę
M
49
N
S
P
O
25
W
S
Y
R A
38
O
W
E
5
S
18
G
I
A
R
4
S Ł
R
O
I
79
R
3
10
R
E
W
65
R
E
8
P
T
29
C 48
E
L
A
J
A
O
I
S
J A
E
G
N Z
L
E
I
64
5
A
A 47
M
R
R
36
A
A
E
S
45
S
17
O
U
57
22
A
A 35
R
Ł
2
L
U
14
21 24
1
A
A
L 23
R
K
O
A
R
T
Z
23
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie – dokończenie scenki. Na lekcji języka polskiego nauczyciel pyta: – Czym będzie wyraz „chętnie” w zdaniu: „Uczniowie chętnie wracają do szkoły po wakacjach”? Zgłasza się Jasio:
K
1
Ł
2
A
3
M
4
S
5
T
6
W
7
E
8
M
9
,
P
10
A
11
N
12
I
13
E
14
P
15
R
16
O
17
F
18
E
19
S
20
O
21
R
22
Z
23
E
24
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 34/2013: „Popatrz, a zaczynali od stajenki”. Nagrody otrzymują: Urszula Rybacka z Lublina, Grzegorz Czarmak z Kalwarii Zebrzydowskiej, Ewa Naftańska z Lublina. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn , Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 639 85 41; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 630 72 33; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna – 48 zł za IV kwartał 2013 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS Sp. z o.o., 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 48 za IV kwartał 2013 r.; b) RUCH S.A.: Zamówienia na prenumeratę w wersji papierowej i na e-wydania można składać bezpośrednio na stronie www.prenumerata.ruch.com.pl. Ewentualne pytania prosimy kierować na adres e-mail:
[email protected] lub kontaktując się z Telefonicznym Biurem Obsługi Klienta pod numerem: 801 800 803 lub 22 717 59 59 – czynne w godzinach 7.00–18.00. Koszt połączenia wg taryfy operatora. 3. Zagraniczna prenumerata elektroniczna: informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl/presssubscription/. Prenumerator upoważnia firmę BŁAJA News Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 4. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hübsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326, http://www.prenumerata.de. 5. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 6. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
Nr 36 (705) 6–12 IX 2013 r.
JAJA JAK BIRETY
demotywatory.pl
ŚWIĘTUSZENIE
Rys. Tomasz Kapuściński
Wniebowzięcie – 2 tysiące lat później...
W
akacje za nami. Światowe zabytki, dzieła sztuki i egzotyczne zwierzęta odpoczną po najazdach turystów wandali. ~ Amerykański turysta Labros Hydras podczas nurkowania w Grecji złapał ośmiornicę. Nie zwyczajną, tylko taką z sześcioma mackami. Z reguły macek jest osiem. Do tej pory na świecie złapano dwa takie okazy. To byłby ten drugi! Byłby, ale został zjedzony. Na pamiątkę zostały zdjęcia z połowu. ~ Do zdjęć mimowolnie „zapozował” też delfin z Chin. Grupa turystów znalazła go rannego na brzegu. Prawdopodobnie ucierpiał na skutek kolizji z łodzią. Kąpiący się – zamiast wezwać pomoc do zwierzęcia – zrobili sobie z nim wymyślną sesję zdjęciową. Fotki trafiły później na Facebooka. Pod koniec pozowania delfin był już martwy. ~ „Ding Jinhao tu był” – taki napis wyrył chiński nastolatek w egipskiej świątyni na płaskorzeźbie liczącej 3,5 tys. lat. Zbezczeszczenie zabytku uwiecznili na zdjęciu jego rodacy. Fotki pojawiły się w sieci i w mediach. Chłopca spotkał publiczny lincz. Nękano go w szkole. Rodzice Dinga musieli publicznie przeprosić za wybryk syna. ~ Turysta z USA podczas wizyty w Opera del Duomo we Florencji wpadł na pomysł, żeby siłować się na rękę z XIV-wiecznym
CUDA-WIANKI
Przybyli, zobaczyli, zniszczyli posągiem. W ten sposób figura straciła mały palec u ręki. ~ Moherowe klify to odcinek wybrzeża Oceanu Atlantyckiego, zbudowany z wapieni i piaskowców – jedna z głównych atrakcji Irlandii. Dwóch autostopowiczów z Paryża postanowiło upiększyć dzieło natury – wymalowali na jednej ze skał ogromne graffiti. Film z malowania wrzucili do sieci. ~ Dla turystów nie ma żadnej świętości – przekonują „ochroniarze” z Bazyliki św. Piotra. Codziennie użerają się z delikwentami, którzy włażą do konfesjonałów lub wulgarnie obłapiają nabożne rzeźby. Prośby o „godne zachowanie” podróżujący mają gdzieś. Turyści płci męskiej chcą zwiedzać bazylikę w krótkich spodenkach i T-shirtach, damy – z odsłoniętymi ramionami. Kilka lat
temu zatrzymano mężczyznę, który przebrany za księdza siedział w konfesjonale i pozował do zdjęć. Zmorą sprzątających jest przyklejana guma do żucia. ~ Organizacja Tourist Concern ustaliła, że turyści odwiedzający egzotyczne rejony świata zużywają ok. 16 razy więcej wody niż tubylcy. W ten sposób przyczyniają się do wybuchów lokalnych konfliktów i szerzenia się chorób. Badacze przyglądali się zużyciu wody m.in. na wyspie Bali, w Indonezji i wybrzeżach Tanzanii. „Podczas gdy luksusowe hotele zapewniają swoim klientom możliwość cieszenia się prysznicem kilka razy dziennie i kąpielą w basenie, nawadniają ogrody oraz pola golfowe, sąsiednie gospodarstwa domowe, rolnicy, a także małe firmy borykają się z niedoborem wody” – podsumowano w raporcie. JC