Wstrząsająca spowiedź po 30 latach w klasztorze
BYŁAM ZAKONNICĄ INDEKS 356441
http://www.faktyimity.pl
ISSN 1509-460X
! Str. 8, 9
Nr 36 (496) 10 WRZEŚNIA 2009 r. Cena 3,50 zł (w tym 7% VAT)
„Fakty i Mity” wespół z łódzką lewicą zainicjowały akcję odwołania prezydenta Łodzi, który doprowadza miasto do ruiny. Ciekawe, czy obronią go teraz księża i biskupi, którym tak obficie smarował. ! Str. 3
! Str. 12
! Str. 21
ISSN 1509-460X
Gdzie masz, „ch..u”, czapkę?! ! Str. 10
2
Nr 36 (496) 4 – 10 IX 2009 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Na Westerplatte same nudy. Tusk nigdy nie rozwiąże żadnego problemu, nawet historycznego, bo to nie leży w jego naturze. Tylko Kaczyński nie zawiódł i próbował za wszelką cenę obrazić Putina. Podobno chodzi teraz po pałacu z butelką wina i tłumaczy wszystkim: dałbym Ruskiemu po mordzie, ale on za wysoko głowę nosi! Nieusuwalny prezes TVP, neofaszysta Farfał, zawarł umowę (opatrzono ją klauzulą „tajne”) z Telewizją Trwam Rydzyka. Porozumienie dotyczy bezpłatnej wymiany archiwów pomiędzy TVP a stacją redemptorysty. Dzięki temu Rydzyk zaoszczędzi miliony złotych, a Kościół ma archiwum do dyspozycji. Czegoś podobnego – mimo starań i propozycji finansowych nie udało się uzyskać żadnej innej stacji. Czyli Rydzyk jest szczęściarzem? Nie, to Farfał ma farta, bo wróble ćwierkają, że ceną za archiwa był dyrektorski fotel w Trwam. Skandal na salonach Trójmiasta. Kaczyński (prezydent) odmówił przyznania Jankowskiemu (prałatowi) wysokiego odznaczenia państwowego z okazji rocznicy Sierpnia ’80. To kolejny dowód na to, jak pilnie (i ze zrozumieniem!) głowa państwa czyta „Fakty i Mity”. „Ha, ha, brudasy polityczne. Czy nie jest tak właśnie, że popaprańcy, małpy z brzytwą i paranoicy są najbardziej skoncentrowani w pobliżu Kaczyńskich, Rydzyka, Macierewicza, Walentynowicz, Olszewskiego i jeszcze kilku?”. Oto fragment najnowszego bloga Lecha Wałęsy. No cóż, jesteśmy zdecydowanymi przeciwnikami agresji w sieci. Nawet wtedy, gdy piszący ma stuprocentową rację. Jak w tym przypadku. 20 miliardów złotych. Ile to jest? To grubo ponad pięć stów dla każdego Polaka. Każdego! Albo po całe 200 tysięcy zł dla każdego głodnego dziecka. I już nie są głodne, tylko bogate. Po co bawimy się w arytmetykę? Bo tyle właśnie – 20 miliardów złotych – wyda Polska na zbrojenia. Tylko w przyszłym roku. Najnowszy pomysł Rydzyka to kompleks całorocznych basenów termalnych. Mają być zjeżdżalnie, brodziki dla dzieci, a nawet palmy. Wszystko to z wodą o temp. 35 stopni. Redemptorysta oczywiście liczy na „judaszowe unijne srebrniki” (jak do niedawna nazywał dotacje z UE), które wciąż chce wydrzeć na ogrzewanie kompleksu swojej uczelni. Czy jeśli wyjdą z ww. kompleksów nici, to będzie można mówić o Rydzyku, że to człek bez kompleksów? Rydzykowi naprawdę pali się grunt pod nogami. I ten, w którym wierci dziury, i inny też. Napisał przeto skargę do samego diabła, czyli do Tuska. W liście żali się, że nękają go nielegalne (sic!) kontrole fiskusa, który doszukał się wielkich zaległości podatkowych i w ogóle przekrętów, np. w fundacji Lux Veritatis. „A ja jestem niewinny” – pisze ojciec dyrektor. I jest w tym trochę racji, bo trudno winić wyłącznie pasożyta za to, że pozwala mu się żreć. Z okazji kolejnego święta którejś tam Matki Boskiej głos na Jasnej Górze zabrał metropolita gnieźnieński Henryk Muszyński, który po Glempie będzie prymasem przez 3 miesiące, do emerytury. I prawił: „W Biblii czytamy: Bóg stworzył mężczyznę i niewiastę i zlecił im: bądźcie płodni i rozmnażajcie się. Nierespektowanie tego przykazania sprawia, że wyludniają się całe połacie Europy, a także i naszej ojczyzny”. Pięknie, tyle że pierwszą osobą nierespektującą boskiego prawa jest ksiądz arcybiskup. Chyba że o czymś nie wiemy. Świecki poznański Uniwersytet Adama Mickiewicza szykanuje swojego wykładowcę eksksiędza Tomasza Polaka. Za świeckie poglądy. Po zrzuceniu sutanny profesor spotyka się z ostracyzmem ze strony uniwersyteckich władz. Polak wcześniej podpadł Kościołowi, a także rektorom i dziekanom, kiedy publicznie oskarżył abpa Paetza o zboczone praktyki seksualne. Teraz, jakby co, to zapraszamy do Łodzi... Wstrętny szantażysta groził księdzu Z. z Mogilna (woj. kujawsko-pomorskie), że jak nie odpali mu 20 tysiaków, to nagie zdjęcia kapłana pojawią się w internecie. Skąpy albo przerażony proboszcz rzecz całą zgłosił policji. Ta złapała szantażystę, który jednak nie był oszustem. Faktycznie miał zdjęcia księdza i kapucyna. Kapucyn był okazały i na wierzchu. W sobotę rano katolickie Radio Plus emitować będzie porady seksualne o. Ksawerego Knotza, kapucyna, specjalisty z dziedziny bara-bara. Dla małżonków kochających Boga. Knotz jest doktorem teologii pastoralnej, a specjalizuje się w duszpasterstwie rodzin. Napisał książkę pt. „Seks, jakiego nie znacie”. Podobno nawet niezłą, co jego przełożonym powinno dać wiele do myślenia... Zakładki do książek z upiornym wizerunkiem Rydzyka dostają dzieciaki w 40 miastach na terenie kraju. Akcja przygotowana przez Młodych Socjalistów ma uświadomić uczniom, że nie muszą chodzić na lekcje religii w publicznej szkole. Popieramy założenia przedsięwzięcia, ale żeby zaraz straszyć malców czymś aż tak okropnym? Aby pokazać dzieciom, jak wygląda piekło, nauczycielka religii wzięła do ręki zapałki. I sztuka po sztuce przypalała malców. Nie tylko ich ręce, ale i twarze. Rzecz działa się na Podkarpaciu? Nie, w jednym z miast Indonezji. Ale już niedługo, już niedługo...
Granice prawicy (1) d jakiegoś czasu dowodzimy w „FiM”, że kler i świeccy klerykałowie tracą w Polsce punkty – spada uczestnictwo w praktykach religijnych, ofiarność itp. To prawda. Ale też prawdą jest, że zwierz przyparty do muru najmocniej gryzie. Niestety, główne partie – pospołu z SLD – uznały, że prawicowi ekstremiści mogą gryźć. To, co do niedawna cechowało środowisko Radia Maryja, czyli próby szantażu i kierowanie gróźb pod adresem sądów/prokuratur/władz, zostało uznane za normalną, demokratyczną procedurę. Jeśli sięgniemy do analiz narodzin systemów autorytarnych i partii faszystowskich, znajdziemy niemal kalkę wyczynów polskiej prawicy ostatnich 14 lat. Zauważmy przy tym, że w innych demokracjach skrajne organizacje czy jednostki są przez władzę co najwyżej tolerowane. U nas państwo je ochrania, wspiera i... współtworzy. Zarazę radykalnej prawicy przyniósł rok 1995, rok narodzin Radia Maryja. W polskie życie społeczne – i tak już dość barwne – wkręcił się kleszcz agresji i nienawiści. Pamiętam pierwsze popisy księdza Rydzyka na antenie TVP w programie Jacka Łęskiego. W ciągu 15 minut talib z Torunia zdążył oskarżyć Jacka Kuronia o większość zbrodni z lat 40. i 50., o rozbijanie narodu, okradanie biednych (sic!) i o związki ze Stalinem. Na stek oszczerczych bredni wyplutych w telewizji publicznej machnął ręką dobroduszny Kuroń, a za nim inni. W ten sposób Rydzyk przetestował, jak daleko może się posunąć. Tym zachęcił innych. Radykalna prawica z utęsknieniem wyczekuje na takie sygnały z kruchty. „Uświęcają” i legitymizują one jej działania. Zresztą oczernianie przeciwników na politycznych wiecach, zwanych uroczystościami religijnymi, ma u nas dłuższą historię. Przed Rydzykiem prokuratura odmówiła zajęcia się skandalicznymi wypowiedziami prymasa Glempa (obrażał Żydów i feministki) czy prałata Jankowskiego, łącznie z jego sławnymi wystawami „Grobu Pańskiego”. Oni jednak lżyli i poniżali przy ołtarzu, Rydzyk trafił pod strzechy. Bezkarność dodała napędu zakonnikowi. O jego sile przekonała się w 1995 r. Gronkiewicz-Waltzowa, prawicowa kandydatka na prezydenta RP, którą w Toruniu zdemaskowano jako krypto-Żydówkę. W ciągu miesiąca jej poparcie spadło z 36 na 2 procent. Pod koniec 1995 roku Rydzyk groził sędziom Sądu Najwyższego, którzy wybory prezydenckie wygrane przez Aleksandra Kwaśniewskiego uznali za ważne. Wiosną 1996 roku na antenie RM zachęcał swoich słuchaczy do napaści na lewicowe posłanki. Miały one być strzyżone na łyso, gdyż mordują dzieci poczęte (sejm zliberalizował wówczas ustawę antyaborcyjną). Minister parafianka Suchocka, która prowadziła postępowanie w sprawie tych pogróżek, uznała, że nie było to publiczne wzywanie do przestępstwa. Czyli że można strzyc. Podobnie zakończyła się sprawa akcji wysyłania przez słuchaczy RM pocztówek z groźbami do posłów lewicy i prokuratorów. Kolejną ofiarą stali się dziennikarze publicznej TV, którym ojciec dyrektor uniemożliwił filmowanie zadymy zorganizowanej przez Rodzinę RM w toruńskich zakładach mięsnych. Rozbita kamera i pobity operator to żadne wykroczenie. W tym samym czasie prokuratura i sądy skutecznie ścigały ludzi, którzy na łamach prasy czy poprzez dzieła sztuki odważyli się krytykować Kościół, papieża czy lokalnego biskupa. Metody radiomaryjne udoskonalili pałkarze z Młodzieży Wszechpolskiej. Bezkarnie urządzali napaści na pokojowe, lewicowe pochody każdego 1 maja, na marsze równości i tolerancji oraz feministyczne manify 8 Marca. Zarząd Ruchu – spółki skarbu państwa – mógł nałożyć cenzurę i bezkarnie wyrzucić nasz tygodnik z sieci. Redakcje „Frondy” czy „Christianitas” zaczęły
O
wychwalać amerykańskich skrajnych konserwatystów, którzy w kampanii przeciwaborcyjnej posunęli się do zamachów terrorystycznych i mordów. Poczucie bezkarności polscy radykałowie mieli zapewnione także za czasów rządów tzw. lewicy. Nie dziwi więc, że po objęciu władzy przez PiS w 2005 roku faszyści z MW weszli na ministerialne salony i przejęli państwowe media. Rządy koalicji PO-PSL niczego nie zmieniły. Co więcej, kler i prawicowa ekstrema coraz częściej posuwają się do inwigilowania obywateli i nie pozwalają im korzystać z przynależnych (ograniczonych) praw. Urządzili np. pogoń za 14-letnią ofiarą gwałtu, która chciała przerwać ciążę będącą efektem przestępstwa. Rząd zgodził się, by lekarze zdradzali tajemnicę zawodową i informowali sądy kurialne o problemach swoich pacjentów bez ich zgody (oficjalnie tylko w przypadku spraw o unieważnienie małżeństwa). Obecnie obrońcy katoprawicowej publicystki Joanny Najfeld urządzili kampanię szczucia sądu, który rozpatruje prywatny akt oskarżenia złożony przeciw niej przez Wandę Nowicką. Najfeld od miesięcy obrażała Nowicką – humanistkę i obrończynię praw kobiet. I tu została przekroczona kolejna granica. Po stronie atakujących nie stanęli już tylko neofaszyści z Radia Maryja czy niszowych prawicowych pism, lecz także reprezentanci „Rzeczpospolitej”, drugiego w kraju dziennika, należącego w części do rządu RP. Ich atak był wściekły. W jednym chórze wystąpili Paweł Lisicki, redaktor naczelny „Rz”, jego zastępca Marek Magierowski, Wojciech Cejrowski, Tomasz Terlikowski i Rafał Ziemkiewicz. Wszyscy oni orzekli, że Wanda Nowicka chce ograniczyć wolność słowa, a sąd, który uzna jej racje, nie będzie godzien, aby nazywać go sądem. – My, katolicy, nie musimy udowadniać naszych tez, one same się bronią! Lewica knebluje usta prawdzie! – krzyczał Terlikowski. Stwierdził, że ten, kto pozwoli skazać Najfeld, jest mordercą... Jak taka zaraza i takie indywidua mogły się zalęgnąć w opiniotwórczych mediach? Wyłącznie dzięki działaniu w nich agentów Opus Dei. W ten sposób mniejszość (wojujący katolicy sami przyznają, że są mniejszością) – po latach kompromitacji państwa prawa – uznała się w końcu za uprawnioną do dyktowania całemu społeczeństwu jak żyć, myśleć i postępować. Oni mówią jasno: nas, prawych katolików, nie wolno krytykować, bo tylko my, prawi katolicy, mamy rację. Radykałowie oczywiście wiedzą, że mają marne szanse na wygranie wyborów, że to społeczeństwo w 2007 r. wyrwało władzę z rąk PiS-u. Ale wiedzą też, że ich jedyna szansa na powodzenie to zastraszyć opinię publiczną: antypolską lewicą, różową masonerią, wrogami świętej wiary, zdeprawowanymi ateistami itp. Zastraszyć tak bardzo, aby nie powstał żaden ośrodek buntu. I aby (z pomocą autorytetu Kościoła) umocnić się na pozycji jedynych sprawiedliwych i jedynej wyroczni. Wtedy już nikt im nie powie, że białe jest białe, a czarne jest czarne. JONASZ
Nr 36 (496) 4 – 10 IX 2009 r. „FiM” rozmawiają z Dariuszem Jońskim, sekretarzem Rady Wojewódzkiej SLD w Łodzi i przewodniczącym Klubu Radnych Lewicy – Dziwne, amerykańskie słowo. Chyba nie wpadło komuś do głowy odwoływać prezydenta Obamę? – Prezydenta i owszem, z tym że Łodzi – Jerzego Kropiwnickiego. – Tak na poważnie? – Całkiem na poważnie. Zdaje się, że miarka się przebrała i łodzianie dość już mają tego pana. – Przecież wybory, według kalendarza, za trochę więcej niż rok. Czy warto? – Bardzo warto. Kto wie, co Kropiwnicki może wykombinować przez kolejne 400 dni urzędowania i do jakiej jeszcze zapaści doprowadzić miasto. – Jak technicznie w Łodzi ma wyglądać impeachment? – Trzeba zebrać podpisy 10 procent dorosłych łodzian za odwołaniem prezydenta. W naszych warunkach to jakieś 60 tysięcy osób. Wówczas dojdzie do przyspieszonych wyborów. Jeśli pójdzie na nie trzy piąte elektoratu, który głosował w wyborach poprzednich i połowa plus jedna osoba powie Kropiwnickiemu NIE, łodzianie zaczną tańczyć ze szczęścia na ulicach. – Trudna sprawa. Nie co do tańczenia, tylko namówienia ludzi do głosowania. – Owszem, trudna, ale permanentne zdenerwowanie łodzian dawno już przekroczyło punkt krytyczny. W tym mieście nic nie działa tak jak powinno. Albo nie działa wcale. Najwyższy czas powiedzieć prezydentowi „żegnamy!”. – Broń Boże nie „do widzenia”. – Broń Boże! – Przejdźmy do konkretów. Co podczas swojego prezydentowania źle Kropa zrobił? – Miałbym poważny problem z odpowiedzią, gdyby zapytał pan, co zrobił dobrze. W zasadzie wszystko, czego się dotknie, szlag trafia. – Mogę zatem wybierać? – Proszę... – Sport?
– Mamy w Łodzi piękną halę za 300 milionów złotych i upadający łódzki sport. Rozmawiam z prezesami wszystkich klubów sportowych i słyszę jedno – miasto w żaden sposób im nie pomaga. Prezydent wylewa krokodyle łzy, że ŁKS został zdegradowany, a przez lata nie zrobił dla klubu nic. Dla klubu i jego obiektów. Był pan w hali sportowej ŁKS-u, gdzie gra nasza żeńska drużyna ekstraklasy koszykówki?
GORĄCY TEMAT dumą miasta. Bo to przecież wspaniała promocja. Z tym, że włodarze innych miast doskonale to rozumieją, a Kropiwnicki nie rozumie albo nie chce zrozumieć. A Euro 2012? Taka szansa, jaką miała Łódź, już się nie powtórzy. Naprawdę niewiele trzeba było zrobić, by wejść do gry. Niewiele, ale nie nic. A owo łódzkie „nic” to jest dokładne odzwierciedlenie wysiłku włożonego w wyścig polskich miast po mistrzostwa Europy. Ciekawe, czy Kropiwnicki zdaje sobie sprawę, że po Euro 2012 takie miasta jak Wrocław, Gdańsk czy Poznań przegonią nas dwukrotnie. Już dzisiaj
– szkoły i przedszkola – zdecydowana większość nadaje się do natychmiastowego remontu albo do wyburzenia. Są szkoły, które w zimie przerywają zajęcia, bo na zewnątrz jest cieplej niż w środku. – Wiem. Na Kamczatce? – Akurat na Kamczatce nie ma takich szkół. Nawet w Laponii nie ma... W Łodzi jest za to nowiutka fontanna... niedaleko mieszkania pana prezydenta. Kosztowała 16 milionów. SZESNAŚCIE! A na remonty wszystkich łódzkich szkół przeznaczono na ten rok 28 milionów. To pokazuje dbałość gospodarza o powierzone sobie mienie.
Impeachment – Nie byłem. – A szkoda, ciekawe przeżycie. To chyba jedyne pomieszczenie w Polsce, gdzie rynna zawieszona jest w środku. Bo dziewczynom deszczówka leje się na głowy. – Deszczówka ma właściwości antyłupieżowe. Może pan prezydent dba o włosy dziewcząt? – Może, ale obawiam się, że koszykarkom nie jest do śmiechu. Kolejny przykład to lekkoatleta Sylwester Bednarek. Warunki, w jakich trenuje trzeci skoczek wzwyż na świecie, to skandal światowego nomen omen formatu. – Może i tak, ale za to Łódź wypłaca swojej lekkoatletycznej dumie comiesięczne stypendium. – Owszem. Całe 250 złotych. Za chwilę – i wcale nie będę się Bednarkowi dziwił – ucieknie on do innego klubu w innym mieście. I za kilka miesięcy prezydent Wrocławia czy innego Poznania pochwali się lekkoatletyczną
mają większe budżety. A co będzie za 3 lata – z nowym potencjałem i bajeczną infrastrukturą? – Co będzie? – Polska B w samym środku Polski A. – Ponura wizja... – Owszem. Chce pan jeszcze o sporcie? No to powiem, że żeńska koszykówka ŁKS dostała od miasta całe... 350 tysięcy złotych dotacji, a Lotos Gdynia – 6 milionów. Jak te dwie drużyny mogą w ogóle zmierzyć się na parkiecie jak równy z równym? Mamy też w pierwszej lidze piłkę ręczną. Tę miasto dotuje roczną kwotą 50 tysięcy. Tu już nawet śmiać się szkoda. A sport amatorski? Pasjonaci ćwiczą w salach gimnastycznych od lat nieremontowanych. Na każdej z nich powinna wisieć sporych rozmiarów tabliczka z tekstem: „Przebywanie w tym budynku grozi śmiercią lub ciężkim kalectwem”. Podpisano – prezydent Jerzy Kropiwnicki. – Zmęczyłem się tymi ćwiczeniami sportowymi. Przejdźmy do edukacji. Tu jest może lepiej? – Lepiej? Lepiej... nie mówić! Jest jeszcze gorzej niż ze sportem, choć to się wydaje nieprawdopodobne. W Łodzi na 250 budynków oświatowych
I o ludzi. Chcieliśmy, aby w łódzkich szkołach była pielęgniarka. Choć jeden dzień w tygodniu na parę godzin, bo dzieci mają coraz większe problemy zdrowotne. Koszt? Śmieszny milion. „Nie ma” – rozkłada Kropiwnicki ręce. A na fontannę? Jest 16 razy tyle – cieszy się nie wiadomo z czego. – Ma Pan coś pozytywnego? Na przykład miejskie place i ulice? Transport? – Oczywiście. Bardzo pozytywne jest to, że jeszcze w ogóle istnieją, bo np. z komunikacją miejską sprawa już nie jest taka pewna. Rok jeszcze się nie zakończył, natomiast zakończył pracę czwarty już dyrektor i mamy piątego specjalistę od dróg i transportu. Koordynacja prac wygląda tak, że w końcu remontują jakąś ulicę, a jak już położą asfalt, jak już wymalują zebry i inne pasy, to pojawiają się ci z wodociągów albo ci od prądu i dawaj wiercić dziury i zrywać nawierzchnię. O... właśnie rusza remont ulicy Kilińskiego. – To świetnie! – Lepiej niż świetnie, tylko że środki są na połowę inwestycji. Zerwą więc nawierzchnię, wykopią dziury i będą czekać. Może jakaś forsa się pojawi. Kiedyś... Ciekawie też było z ulicą Traugutta. Razu jednego mieszkańcy przebudzili się rano, przetarli oczy, a tu ulica została zamknięta. A ściślej była ulica, nie ma ulicy. Sklepikarze przyszli otwierać swoje biznesy, szewcy i fryzjerzy swoje punkty... Ale po co, skoro pies z kulawą nogą nie przedostanie się przez napisy: „Przejścia nie ma!”. – Nikt ich wcześniej nie poinformował o remoncie? – Nikt. Bo i po co? To ludzie są dla Kropiwnickiego, a nie on dla nich. Mieszkańcy nie wiedzą, że Łódź wydaje rocznie 30 milionów złotych na własną promocję. Ale prezydent dba, by nie powstała strategia tej promocji. Bo wtedy trzeba
3
byłoby dokładnie rozpisać, ile na co wydajemy i jaki to miastu przynosi wymierny efekt. A tak... kasiorę wydaje się na promocje... pana prezydenta, czyli na jego wycieczki zagraniczne. Ponad sto dni w roku przebywa Kropiwnicki w Izraelu albo innym ulubionym miejscu. – Może i lepiej? Przynajmniej nie przeszkadza. – Racja, tylko, że potem wraca i przewraca wszystko do góry nogami. Najsmutniejsze, że jedna z najbardziej znanych ulic w Polsce – Piotrkowska – umiera. Coraz mniej przechodniów, turystów, klientów. Wobec tego coraz mniej restauratorów, usługodawców itp. Dziś jest tak, że turysta przyjeżdża po coś. Ma jakiś cel. Na przykład wielką wystawę lub atrakcyjny koncert. A w Łodzi? Nawet kalendarza imprez nie ma. Wracając do Piotrkowskiej, to wstyd powiedzieć, ale jest zwyczajnie brudna i śmierdząca. A dodatkowo wieczorami i nocą niebezpieczna. O zaparkowaniu samochodu nie ma nawet co marzyć. – Za to Łódź pretenduje do miana europejskiej stolicy kultury! – Jasne. I w ramach współzawodnictwa z innymi miastami pretendentami kulturalny prezydent krzyczy do miejskiego strażnika kulturalnie: „Ty ch...”. Nominacje mamy w kieszeni, nie ma dwóch zdań. – Jest jeszcze słynny Festiwal Dialogu Czterech Kultur. – Był. Z rangi międzynarodowej przeszedł na krajową, później na regionalną. Teraz to miejska impreza, której nawet nie chce transmitować telewizja. Prezydent kocha podróżować. Ale jak pytamy, co załatwił dla miasta tymi zamorskimi wyjazdami, zapada cisza. Ale cicho nie jest, gdy w swojej śmiesznej czapce i takimże szaliku otwiera jakąś kolejną dętą bogoojczyźnianą imprezę. Nie jest cicho, bo ludzie już na głos się śmieją. Coraz częściej słychać też gwizdy. To smutne. Ale najbardziej przerażające są pomysły Jerzego Kropiwnickiego, z którymi łodzianie będą musieli żyć przez lata, finansując je. Najgłupszy to wkopanie dworca Łódź Fabryczna szesnaście metrów pod ziemię. Gigantyczny, bezsensowny wydatek – w zasadzie nie do udźwignięcia dla budżetu miasta. Ale prezydent się uparł i już zastanawia się, co zrobić z ziemią wykopaną z wielkiej dziury. – Może by usypać kopiec Jana Pawła II? – Niech pan mu czegoś takiego nie podpowiada! – Ma Pan nadzieję, że impeachment – jeśli do niego dojdzie – sprawi, że łodzianie indagowani na temat Jerzego Kropiwnickiego zapytają po głębokim namyśle: A kto to taki? – Mam. Ależ to by było piękne... Rozmawiał MAREK SZENBORN Fot. MaHus Za tydzień część druga wywiadu
4
Nr 36 (496) 4 – 10 IX 2009 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Między Bogiem a prawdą Kościelni moraliści niezmordowanie propagują jeden tylko wzorzec rodziny – sakramentalne małżeństwo, na dodatek nieskalane brudem antykoncepcji. A swojska rzeczywistość? Przez media przetaczają się kolejne dramatyczne historie. Do nierozwiązanego wciąż problemu z surogatką, która urodziła dziecko bezpłodnemu małżeństwu, a teraz chce je odzyskać, doszła sprawa zakazanej u nas sterylizacji. Lekarze ubezpłodnili w ten sposób 43-latkę rodzącą... ósme dziecko (odebrane jej potem po decyzji kuratora). Szumu było co niemiara, przy tym zgodnym chórem rozprawiano o niezbywalnym prawie do płodności. Zapomniano oczywiście o prawie do godnego życia, do nauki i rozwoju bezrefleksyjnie poczętych dzieci, od samego początku skazanych na gorszy start niż ich rówieśnicy. Gdyby nie fakt, że światu grozi przeludnienie, a w szkołach nie ubywa niedożywionych dzieci, można by pomyśleć, że przy prokreacji ilość ważniejsza jest niż jakość, więc absolutnie każdy powinien się postarać. Zainteresowanie Kościoła, wielkiego obrońcy bytów zarodkowych,
ogranicza się do: nawoływania do celibatu (dotyczy niezamężnych); nawoływania do założenia domowej wylęgarni kolejnych dzieci bożych (dotyczy katolickich małżonków). Dla grzeszników niezwiązanych świętym węzłem małżeńskim, którzy przypadkowo rozmnożyli się, a nie bardzo wiedzą, co z tym fantem zrobić, miłosiernie zamontowano „okna życia” – miejsca, gdzie można anonimowo pozostawić niechciane dziecko. Na pomoc finansową nie ma co liczyć. Dylematów, jak (i za co!) wychowywać, nabożni naprawiacze świata nie mają. U nich wszystko jest po staremu – na jedną modłę. W jednym z ostatnich numerów „Naszego Dziennika” ukazało się swoiste kompendium wiedzy na temat płodności
łoneczna Italia to matecznik, rzymskiego przecież, Kościoła katolickiego. Włosi od stuleci są wystawieni na duchowe promieniowanie Watykanu. Nic dziwnego, że cierpią na specyficzną chorobę popromienną. Oddziaływanie centrali Kościoła katolickiego na Włochy przejawia się głównie poprzez specyficzne cechy tego Kościoła: autorytaryzm, korupcję, oddzielenie życia codziennego od wyznawanej ustami etyki oraz zewnętrzną, odpustową religijność. O ile północna, zeświecczona część kraju jest zamożna i nieźle zorganizowana, o tyle im dalej na południe, tym więcej figur płaczących Madonn, kultu ojca Pio i innych cudów świętego Januarego, którym towarzyszy narastający bałagan, korupcja, niedorozwój gospodarczy, oraz autorytarna mentalność ze swoim ucieleśnieniem – wszechobecną mafią. Jest tam też charakterystyczna katolicka „polityka prorodzinna”, czyli zgarnianie wszystkiego pod siebie, choćby i po trupie społeczeństwa. I dzięki tej mentalności zatrutej kościelną niemoralnością zrodził się berlusconizm. A jest to dyktatura, bo choć mało brutalna i niewykluczająca cyklicznych wyborów, to jednak niepodzielną władzę dzierży cwany i pozbawiony skrupułów polityk biznesmen powiązany ze światem mediów. Pozory demokracji, masowe stosowanie manipulacji medialnej, megakorupcja, wspieranie klerykalizmu jako środka przydatnego do manipulowania społeczeństwem – oto włoska, być może już śmiertelna, choroba demokracji. O tym, że straszenie Europy Berlusconim nie jest tylko czczą gadaniną, niech świadczy przykład Francji – sarcozizm nie jest niczym innym, jak trochę bardziej cywilizowaną i trochę mniej chamską odmianą berlusconizmu.
S
i planowania rodziny – artykuł redaktora Jakubowskiego „Gdy wyjątek zamienia się w regułę”. Potępiony został już nawet kalendarzyk małżeński, jeśli... przestrzegamy go zbyt restrykcyjnie. Stosowanie antykoncepcji, zdaniem autora, jest „żałosną zabawą w chowanego z Panem Bogiem”, dowodem braku zaufania do partnera, przejawem egoizmu, złem, które zubaża małżeństwo i w konsekwencji prowadzi do jego rozpadu. W błędzie są ci, którzy sądzą, że rodzina z jednym czy dwojgiem dzieci jest „normalna”. Nie jest! Jeśli kogoś stać na zakup mieszkania, samochodu albo wakacje, a nie planuje powiększenia rodziny o kolejnego dzidziusia – grzeszy. Jeśli martwi się o zapewnienie odpowiedniej jakości życia swoim dzieciom i z tego powodu nie płodzi kolejnych – grzeszy. Tymczasem w realnym świecie, w Zabrzu, znaleziono kolejnego porzuconego noworodka (co roku mamy kilkadziesiąt takich przypadków). Brak edukacji seksualnej, dostępu do antykoncepcji plus ustawa antyaborcyjna skutkują tym, że zachodzą w ciążę kobiety, które pozbywają się „problemu” w taki właśnie sposób. JUSTYNA CIEŚLAK
Ponieważ Kościół zawsze dogaduje się z silniejszym, porozumiał się też dobrze z Berlusconim, który karmi kler państwową kasą, blokuje reformy niemiłe Watykanowi (ustrzelił np. legalizację konkubinatów), a w zamian cieszy się wsparciem świata katolickiego i jego mediów. Niekończące się afery obyczajowe oraz kolejny rozwód premiera Włoch musiały jednak wzbudzić reakcję Kościoła, oskarżanego przez lewicę, część jego własnych wiernych i mediów o cyniczny sojusz z wyuzdanym „antychrystem”. I tutaj Watykan zaliczył kopniaka z niespodziewanej strony. Berlusconi, zamiast pokornie znosić krytykę, ugryzł episkopat Włoch w bardzo czułe miejsce. To najbardziej wstydliwe. Obnażył mianowicie w swoich mediach afery związane z Dinem Boffo – czołowym dziennikarzem katolickim, szefem dziennika „Avvenire”, oficjalnego organu prasowego episkopatu. Okazało się, że ten prominentny działacz Akcji Katolickiej ma na swoim koncie homoseksualne romanse, molestowanie seksualne zakończone wyrokiem skazującym oraz polubowne załatwienie innej afery związanej z molestowaniem, która zakończyła się wypłatą odszkodowania. Boffo został zaatakowany przez gazetę „Il Giornale”, która należy do rodziny Berlusconiego. Dziennik ten nie kryje zresztą, że skandalizujący materiał jest odpowiedzią na krytykę postawy moralnej premiera ze strony episkopatu. I tak to Kościół, który przyłożył rękę do zbudowania półdyktatury Berlusconiego, stał się zakładnikiem swojego sojusznika. Można być pewnym, że ludzie Berlusconiego mają teczki nie tylko na Boffo, ale i na jego szefów w piuskach. Przypomina się sprawa Wielgusa – biskupi, którzy współbudowali autorytarny system Kaczyńskich, padli jego ofiarą, gdy nie chcieli spełniać życzeń prezesa PiS. Kto buduje dyktaturę, ten z jej ręki prędzej czy później obrywa. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Choroba popromienna
Prowincjałki 42-letni mieszkaniec Łodzi ukradł z kościoła pokrywę chrzcielnicy. Dlaczego właśnie pokrywę, nie potrafił wytłumaczyć. Może dlatego, że była ładnie zdobiona... A że na kradzieży kościelnego mienia wpadł już nie po raz pierwszy, grozi mu 5 lat więzienia.
ZBIERACZ DEWOCJONALIÓW
23-letni Tomasz K. z Ełku zatrzymał orszak weselny i zażądał flaszek lub pieniędzy w zamian za tzw. bramę. Kiedy nie dostał, zaczął pluć na samochód, a w końcu go porysował. Z kolei w Sypniewie do pałacu, w którym miało się odbyć wesele, włamali się trzej młodzi mężczyzni. Ukradli 35 kilogramów mięsa i wędlin.
NA KRZYWY RYJ
Dla zabawy – jak wyjaśnili policji – podpalili bezdomnego na dworcu w Lęborku. Dwie kobiety – 20- i 22-letnia – oraz ich 26-letni kompan zostali zatrzymani. Mężczyzna trafił do szpitala z poparzeniami 60 proc. ciała.
ZABAWY Z OGNIEM
W niedzielny wieczór w Białymstoku pewien 30-latek wybrał się na „krojenie” aut. A że nie miał co zrobić ze swoim 4-letnim synkiem, zabrał go ze sobą. Synek go wsypał, bo pozostawiony sam sobie darł się wniebogłosy. We Wrocławiu 16-latek z tatusiem wywołali fałszywy alarm bombowy. Policja ewakuowała ze starówki 3 tysiące osób.
GANGI RODZINNE
Pewna 15-latka z Węgorzewa naskarżyła policji na swojego ojca, że ten zabronił jej pić mleko, a na domiar złego nie zamierzał kupić podręczników do szkoły. Jak wyjaśnił tatuś – miała to być kara za to, że dziewczyna nie chciała doić krów. Opracowała WZ
NIE DOISZ, NIE PIJ!
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE O wolności naszej decydujemy sami. Nikt nie może być tym, który wyznacza granice tej naszej wolności osobistej i nikt nie może zastępować Boga w tej sprawie. (Minister zdrowia Ewa Kopacz)
!!! My, ludzie wierzący, jesteśmy przekonani, że to powszechne pragnienie dobra w człowieku jest konsekwencją stworzenia nas na obraz Boga, dlatego uznajemy, że nie można być dobrym bez Boga. (ks. Andrzej Przybylski, „Niedziela” 35/2009)
!!! Nie jesteśmy w stanie przewidzieć skutków ubocznych manipulacji genetycznych (...). Przede wszystkim jednak musimy sobie odpowiedzieć, czy chcemy żyć w świecie postludzkim, w którym granice gatunków zostały zatarte. Jeżeli zdecydujemy się dopuścić manipulacje genetyczne, na pewno inaczej trzeba będzie zdefiniować wolność. (Jarosław Gowin)
!!! Do sprawy abpa Paetza zjawiskiem homoseksualizmu nie interesowałem się. Ale wtedy i później spotkałem wielu młodych ludzi głęboko skrzywdzonych w takich sprawach. I jestem tu jak młot na czarownice, a antyhomoseksualizm to ważny składnik mojej dzisiejszej tożsamości. (jw.)
!!! Generał Jaruzelski jest tak kontrowersyjną osobą dla wielu Polaków, że jego pojawienie się na Westerplatte spowodowałoby zdziwienie. (Andrzej Przewoźnik)
!!! Jeżeli prezydent Kaczyński mówi, że w pewnych sytuacjach trzynastolatka ma prawo do aborcji, to sam odrzuca prawa Kościoła i nakłada na siebie ekskomunikę. W następną niedzielę nie ma prawa do komunii. (Wojciech Cejrowski)
!!! Zaprośmy wszystkich obywateli, na piwo się umówmy, a nie na mszę! (Władysław Frasyniuk o świętowaniu porozumień sierpniowych)
!!! To nasze seminarium nie ma nawet boiska do siatkówki. A jak mnie pokazywano, kiedy odzyskałem ten hektar parku oliwskiego, który nam się przecież należał? Jak wilkołaka, który siedzi w krzakach i czeka na matkę z dzieckiem w wózku. Czy to normalna sytuacja, jeżeli jest tu stu alumnów i oni muszą chodzić na AWF, żeby pograć w siatkówkę? To już na wsiach są boiska, a nawet korty. (abp Leszek Głódź) Wybrali: OH, JC, RK, PP
Nr 36 (496) 4 – 10 IX 2009 r.
NA KLĘCZKACH
NAJDROŻSZE SERCE ARCYBISKUPA Na początku września emerytowany metropolita gdański abp Tadeusz Gocłowski zostanie przesłuchany jako świadek w procesie dotyczącym afery finansowej w Stella Maris. Przesłuchanie – tradycyjnie w przypadku księcia Kościoła – odbędzie się nie w budynku sądu, tylko w pałacu biskupim. Zdecydowano o tym po ekspertyzie lekarza. Zadawanie pytań watykańskiemu aparatczykowi w polskim urzędzie jest tak dalece niestosowne, że grozi rzekomo zawałem serca. Sam Gocłowski nie uskarżał się na dolegliwości kardiologiczne, gdy był pupilem katolickich mediów, dla których bez przerwy udzielał wywiadów. Teraz odpowiedzi na pytania grożą poważną zapaścią. Jak przypuszczamy, będzie to zapaść... pamięci arcybiskupa. o.P.
praktykujących spadł tam o 10 procent w ciągu zaledwie jednego roku – do 37 procent. MaK
KONIEC WAKACJI OD KOŚCIOŁA
OJCIEC DUCHOWNY W Wałbrzychu proces z księdzem wygrała 18-letnia dziewczyna. Udowodniła 39-letniemu Henrykowi A., że jest ojcem jej dziecka. Kiedy wybuchł skandal, świdnicka kuria biskupia przeniosła księdza najpierw na gorszą, wiejską parafię, a później schowała go w domu księży emerytów, gdzie przebywa „na urlopie zdrowotnym”. Sąd kazał duchownemu płacić po 600 zł miesięcznych alimentów i odebrał mu prawa rodzicielskie, ponieważ nie wykazuje żadnego zainteresowania swoim dzieckiem. MaK
KAROL JEDNAK UZDRAWIA Ma 2,7 wysokości, 10 metrów w obwodzie i waży 35 ton. Od tysiącleci leżał sobie na polu pod Żukowem i był jedynie głazem narzutowym uznanym za pomnik przyrody. Jednak odkąd przetransportowano go z pola i ustawiono na skwerku w centrum wsi obok kapliczki, podobno zyskał... cudowną moc. Nie tylko uzdrawia, ale też wyzwala w osobach, które go dotkną, pozytywną energię i chęć do działania. Tak przynajmniej reklamują giganta mieszkańcy Żukowa. A wystarczy się tylko do niego przytulić. W związku z tym niedawno zapadła decyzja o konieczności ochrzczenia pogańskiego kamienia. Jedyny możliwy wybór: „Karol”. Z tej też okazji już wkrótce głaz doczeka się stosownej dekoracji w postaci czarnej granitowej płyty z napisem „Karol – Janowi Pawłowi II – mieszkańcy Żukowa”. AK
BIAŁY STOK! Pisaliśmy już kilkakrotnie, że w Polsce ubywa praktykujących katolików. Swoisty rekord padł właśnie w Białymstoku i okolicach – odsetek
Wakacje, wakacje i po wakacjach. Ale zanim uczniowie zasiądą w szkolnych ławach, muszą wcześniej zaliczyć spowiedź, komunię, mszę, a nawet pielgrzymkę. „Spowiedź z racji rozpoczęcia roku szkolnego od piątku 28.08, codziennie od godz. 17.00” – informuje proboszcz parafii pw. Niepokalanego Serca NMP w Łochowie, ostrzegając potencjalnych wagarowiczów, że „spowiedź i komunie św. z racji rozpoczęcia roku szkolnego” zostaną odnotowane na pierwszej stronie zeszytu do religii, a wpisy będą skrupulatnie kontrolowane w czasie kolędy. Ale oprócz gorliwych księży uczniów dyscyplinują również władze świeckich szkół. Na przykład dyrekcja Publicznego Gimnazjum im. kard. S. Wyszyńskiego w Zdzieszowicach przebieg uroczystej inauguracji roku szkolnego 1 września 2009 zaplanowała następująco: „7.45 – uczniowie klas I–III gromadzą się pod kościołem pw. św. Antoniego w Zdzieszowicach i spotykają się ze swoimi wychowawcami; 8.00–9.00 – uroczysta msza święta w kościele pw. św. Antoniego; 9.00–9.15 – przemarsz uczestników inauguracji z kościoła na dziedziniec zdzieszowickiego gimnazjum”. Jeszcze bardziej kościelna jest Publiczna Szkoła Podstawowa w Starym Kisielinie, która z okazji rozpoczęcia nowego roku szkolnego wespół z tamtejszą parafią organizuje kilkugodzinną pieszą pielgrzymkę dla uczniów i nauczycieli do kościoła w Przytoku. AK
REPETYTORIUM SEKSU Po wyjściu z kościoła mało kto pamięta o rekolekcyjnych naukach i głoszącym je kapłanie. No, chyba że kazania mówi „jeden z najwybitniejszych rekolekcjonistów w Polsce”, i na dodatek odbywają się w świątyni biznesmenów z górnej półki. Wówczas homilie wydaje się na płycie CD i próbuje się je opchnąć wiernym. Na taki pomysł wpadli przedsiębiorczy paulini z Leśniowa. Mnichów – poza spodziewanymi korzyściami finansowymi – zdopingowało to, że do małżonków w ich sanktuarium przemawiał sam ks. Piotr Pawlukiewicz – duszpasterz parlamentarzystów, teolog waginy i penisa oraz autor katolickiego hitu, jakim była seria wykładów pt. „Seks – poezja czy rzemiosło”. Cena płyty to dobrowolna ofiara na pauliński klasztor, ale wiadomo, że powinna mieć minimum dwa zera, bo bogaci zakonnicy teorię „wdowiego grosza” znają tylko z semickiej mitologii. o.P.
DROGĘ WSKAŻE POLICJA W Gródku zabłąkane owieczki katolickie skutecznie sprowadzi na właściwą drogę... policja. Tak przynajmniej zapewnia proboszcz tamtejszej parafii pw. Miłosierdzia Bożego, reklamując jej atrakcje. „Można po przybyciu – czytamy w parafialnej zachęcie do odwiedzin – pomodlić się przed niezwykłym wizerunkiem Miłosiernego Jezusa Wileńskiego, poprosić o wstawiennictwo św. Faustynę w obecności jej relikwii. Będąc nad Zalewem Gródeckim można zaczerpnąć światła Matki Bożej Gwiazdy Zarannej (jedyna w Polsce figura Matki Bożej na wodzie, 6 m wysokości), a w pobliskich lasach, na kamieniach św. Wojciecha stanąć oko w oko z 1000-letnią historią tego miejsca. Wracając zachęcam, by odpocząć na Papieskiej Łączce, gdzie w 1956 r. biwakował ks. Karol Wojtyła – Jan Paweł II. Gdyby ktoś zbłądził – proszę pytać policję o drogę – na pewno pomogą i skoordynują pomyłkę”. AK
UCIECZKA Z KOŚCIOŁA Jak niebezpieczne mogą być skutki rozmodlenia polskiej policji, donosi „Tygodnik Podlaski”. W Białej Podlaskiej, podczas konwojowania groźnego przestępcy na rozprawę do sądu, przez niefrasobliwość policjantki i funkcjonariuszki straży miejskiej doszło do jego ucieczki. Kiedy konwój przechodził obok kościoła, bandyta, który dzień wcześniej omal nie zabił funkcjonariusza CBŚ,
nagle wyraził jakoby pilną potrzebę pomodlenia się w intencji łagodnego wyroku. Konwojujące go panie katoliczki miłosiernie mu to umożliwiły, a kiedy po chwili ponownie zajrzały do kościoła, nie znalazły tam nawet Ducha Świętego. Na szczęście zbiega szybko zatrzymał patrol drogówki. Sprawę „chrześcijańskiego miłosierdzia” konwojentek szczegółowo bada prokuratura. AK
KSIĘŻA W ODWROCIE Irlandia była niedawno wyspą szczęśliwości i rajem dla Polaków, a także dla polskich księży, którzy podążyli w ślad za rodakami. Teraz media donoszą o odpływie do kraju i jednych, i drugich. Polskim księżom nie w smak także atmosfera panująca w Irlandii, która – po ujawnieniu afery z masowym wykorzystywaniem dzieci w kościelnych sierocińcach – stała się dla kleru nie do zniesienia. PPr
LUKI W PAMIĘCI Według autora rosyjskiego filmu, jako pierwsza z hitlerowskimi Niemcami porozumiała się Polska. Zawierając z nimi pakt w 1934 r., stała się jakoby pierwszym w świecie sojusznikiem hitlerowskich Niemiec. Polscy publicyści zaczęli prześcigać się w kalumniach na Rosję. Ale wszyscy zapomnieli o małym, ale bardzo ważnym szczególe – otóż pierwszym sojusznikiem Hitlera był Watykan, który zawarł konkordat z III Rzeszą rok wcześniej – 20 lipca 1933 roku, legitymizując rządy faszystów. Jak bliskie cele miały hitlerowskie Niemcy i Watykan, świadczą najlepiej słowa Adolfa Hitlera, który podczas rozmowy z bp. Berningiem z Osnabbrück powiedział: „Jeśli chodzi o Żydów, to realizuję tę samą politykę, jaką przyjął Kościół katolicki przed 1500 laty”. PP
5
JEJ EKSCELENCJA Ordynariuszem diecezji ołomunieckiej Czeskiego Kościoła Husyckiego (jedno z największych wyznań u naszych południowych sąsiadów) została Jana Szilerova, która pełni funkcję duchownego od 35 lat. Pani biskup jest osobą powtórnie zamężną. Czesi jak zwykle wyprzedzają Polaków: najpierw w przyjęciu chrześcijaństwa, potem w buncie wobec Rzymu, a teraz także w kościelnej emancypacji kobiet (jeśli nie liczyć naszych mariawitów). MaK
ŁAPÓWKA TO DATEK Rumuńska prokuratura oskarżyła prawosławnego arcybiskupa o przyjęcie łapówki oraz o składanie fałszywych oświadczeń. Teodozjusz, arcybiskup Tomis, jest podejrzany o przyjęcie łapówki w zamian za ułatwienie studentowi teologii zostania duchownym. Oprócz arcybiskupa o współudział zostało oskarżonych dwóch innych duchownych prawosławnych. Gdy kilka miesięcy wcześniej pojawiły się pierwsze oskarżenia, arcybiskup stwierdził, że takie łapówki powinny być uznawane za datki na rzecz Kościoła. PPr
REKLAMA KOŚCIOŁA Aby przyciągnąć niepraktykujących katolików do Kościoła, diecezja w Sacramento (Kalifornia) zorganizuje reklamową kampanię telewizyjną. Telewizja wyemituje przygotowane reklamy aż 1200 razy w okresie od 18 grudnia br. do 31 styczna 2010 roku. Koszty przedsięwzięcia – w wysokości 380 tysięcy dolarów – będą pochodziły z datków wiernych. I znowu jesteśmy lepsi od jankesów – u nas watykańską firmę na okrągło reklamują dziennikarze i prezenterzy prywatnych oraz publicznej TV. I to za Bóg zapłać. PPr
6
Nr 36 (496) 4 – 10 IX 2009 r.
POLSKA PARAFIALNA
Krakowskie abecadło cz. 3 Oto kolejna porcja przykładów i dowodów na to, że Królewskie Miasto Kraków w tempie zastraszającym zmienia nazwę na kościelne miasto Kraków.
w pobliżu swego klasztoru na Salwatorze. Wszystko wydawało się więc oczywiste, a roszczenia norbertanek bezzasadne i bezczelne, jednak nie w Katolandzie. Kiedy w całą sprawę zaangażował się Episkopat (sic!), krakowskie urzędasy zaczęły trząść portkami i ostatecznie cofnęły pozwolenie na budowę. W odpowiedzi doszło do protestów sympatyków Cracovii zarówno wobec norbertanek, jak i zastraszonych przez kler urzędników. Na ogrodzeniu stadionu wywieszono wielki transparent: „Norbertanki, swoją pazernością
na dawnej części błoń, czyli ich rzeOjcowie misjonarze otrzymakomej własności. Klub Cracovia, jeli 20 ha ziemi oraz kamienicę den z najstarszych i najbardziej zaprzy ulicy Floriańskiej. służonych dla polskiego sportu, nie„Nie lękajcie się”, pod tym cklistety, chylił się w tym okresie ku wym tytułem kryje się obecnie jedupadkowi. Ratunkiem dla popularna z największych inwestycji w Polnych „pasów” był alians z niemiecsce, czyli budowa na zgliszczach Zaką firmą Ivaco, która na części klukładów Sodowych Solvai papieskiebowych obiektów planowała wybugo Wojtyłowa. dować galerię handlową Cracovia Oczywiście przy ogromnym drenażu publicznych pieniędzy, gdyż ta kupa betonu i próżności ma kosztować – według ostrożnych danych – ponad 200 mln zł. Ojcem całego przedsięwzięcia jest rzekomo skromny i nielubiący rozgłosu kardynał Stanisław Dziwisz. Kiedy miasto podarowało Dziwiszowi teren pod całą inwestycję, ten zaklinał się, że Wojtyłowo powstanie li tylko ze składek wiernych. Kiedy jednak po kilku latach okazało się, że z tych składek można postawić jedynie niewielką kapliczkę, arcybiskup zaprzągł do finansowania najwyższe władze Krakowa. Prezydent miasta Jacek Majchrowski w budżecie miasta – tylko na 2009 rok – wyasygnował kwotę 3,1 mln zł na DziwiW kamienicy misjonarzy mieści się bar Mc Donald’s szową fanaberię. Kraków ma również sfinansować całą infraIvaco Center, wraz z podziemstrukturę drogową wokół sanktunym, wielopoziomowym parkinarium. Dla wspierania całego przedgiem. W zamian za teren Niemsięwzięcia powstała nawet wspólna cy mieli przebudować stadion inicjatywa marszałka województwa, oraz przekazywać pewną część prezydenta miasta i kurii o wzniozysku z inwestycji na działalność słej nazwie Instytut Dialogu Mięsportową klubu. Wydawało się, dzykulturowego. Ale „Wojtyłowo” że dla Cracovii wreszcie zaświeto tylko jedna „perła w koronie” ciło słońce, bo Niemcy niezwłoczDziwisza. O wielu innych „klejnonie przystąpili do pracy. Na potach” pisaliśmy w dwóch odcinkach. czątek wyburzono budynek, gdzie Dziś część kolejna. mieściła się siedziba klubu i przyNorbertanki nazywano kiedyś stąpiono do budowy podziemnepaniami na Zwierzyńcu, jednak go parkingu. Właśnie wtedy, gdy po latach ta kurtuazyjna nazwa zaInfrastruktura turystyczna inwestycja nabrała rozpędu i obie częła nabierać dosłownego znaczeprzy sanktuarium w Łagiewnikach strony poniosły już spore kosznia i siostrzyczki postanowiły rościć ty, do akcji wkroczyły norbertansobie prawa do jednej z najpiękhańbicie Kościół”. Kibice nie mogli ki. Wystąpiły do miasta o wstrzymaniejszych krakowskich dzielnic. uwierzyć, iż działania Kościoła monie całej inwestycji i natychmiastoProblemy z zachłannymi mniszgą okazać się gwoździem do trumwy zwrot terenów. W odpowiedzi kami Kraków ma już od stuleci. Znany dla Cracovii, tak ponoć lubianej prawnicy z krakowskiego magistrane są podania o słynnych procesach przez JPII. Niewiele to pomogło tu przedstawili siostrzyczkom wyprzed sądami królewskimi i papie– budowa stanęła, a cała sprawa pis z księgi wieczystej, z którego skimi między władzami miasta a zaugrzęzła w trybach machiny urzędjasno wynikało, iż przedmiotowy tekonem o prawo do krakowskich błoń niczej pracującej pod czujnym okiem ren należy do gminy, a KS Craco(łąka 40 ha w samym centrum miaEpiskopatu. via użytkuje go od 1912 roku! Masta!). Mimo uregulowania sporu, Mijały lata, a Cracovia nie miało tego, mniszki za swe wątpliwe (!) siostrzyczki przy każdej okazji wyła budynku klubowego, Niemcy się roszczenia (na ich miejscu zwykły ciągały spod habitu nowe żądania. niecierpliwili, grożąc władzom Kraobywatel byłby już dawno i z wielW latach 90. ubiegłego stulecia wykowa procesem odszkodowawczym, kim hukiem, tudzież kopniakiem, stąpiły z roszczeniami wobec klubu a decyzję o budowie to podejmowyrzucony za drzwi) otrzymały sportowego Cracovia oraz hotelu wano, to znów cofano. Norbertanw 1990 roku 51 ha atrakcyjnych teo tej samej nazwie, zarzucając obu ki, nie mając sensownych atutów, renów w dzielnicy Lubocza oraz podmiotom, iż swe siedziby mają
starały się całą sprawę maksymalnie przeciągać, licząc na gigantyczny (kolejny!) haracz za wycofanie roszczeń. Gdy wreszcie sprawa dotarła do Biura Głównego Inspektora Nadzoru Budowlanego, a ten wydał decyzję pozytywną dla Cracovii, wydawało się, że koszmar nareszcie minął. Nic bardziej mylnego, bo przyparty do muru Ryszard Masłowski, ówczesny wojewoda małopolski związany z AWS-em, miał wydać Niemcom ostateczne pozwolenie na budowę. Termin decyzji wyznaczył na 13 lutego 2001 r., lecz tego dnia w siedzibach Cracovii oraz Ivaco zamiast uroczystego szampana musiano znów przełknąć kielich goryczy. Otóż pan wojewoda tego feralnego dnia udał się na... urlop, a jego zastępca – związany z Unią Wolności Jerzy Meysztowicz – oświadczył dziennikarzom, iż nie będzie żadnego pozwolenia na budowę, bo... nie zgodził się na to Episkopat! Zrozpaczony prezes Cracovii Andrzej Palczewski kierował błagalne prośby do krakowskiej Kurii o zmianę swego stanowiska, powołując się przy tym na autorytet JPII jako sympatyka Cracovii, ale naiwny nie wiedział, że gdy w Kościele idzie o biznes, to wszelkie
autorytety, delikatnie mówiąc, można sobie wsadzić... między bajki. Tej całej prawnourzędniczej farsy nie wytrzymali sympatycy „pasów” i kilka dni po wystąpieniu Meysztowicza zorganizowali w obronie klubu wielką manifestację przed Urzędem Wojewódzkim. Ich transparenty, np.: „Episkopat niszczy Cracovię”, potępiały urzędników i działania Kościoła. Doszło nawet do starć z policją. Tego już było za dużo dla i tak cierpliwych Niemców, którzy przez 3,5 roku zmagali się z polską biurokracją (w tym wypadku słowo
„polską” jest raczej na wyrost). Firma Ivaco, której przedstawiciele już nawet nie umieli określić, ile razy otrzymywali i tracili pozwolenie na inwestycję, zabrała z placu budowy sprzęt i zażenowana wyniosła się za Odrę. Oczywiście, zostali w Krakowie jej prawnicy, którzy złożyli w sądzie pozew o gigantyczne odszkodowanie za straty, jakie poniosło konsorcjum w związku z farsą polskiej praworządności. A Cracovia została zrobiona na szaro, a raczej na czarno, tzn. ze zburzonym budynkiem klubowym i nadal nieunormowaną sytuacją prawną dla swoich terenów, co uniemożliwiało jakąkolwiek inwestycję. I tak przez ostatnie lata jeden z najbardziej zasłużonych polskich klubów sportowych funkcjonował bez dachu nad głową, mając całe zaplecze w robotniczych barakach. Cały spór zażegnał dopiero w 2005 roku (gdy po AWS-ie nie było już śladu) kojarzony z lewicą prezydent Krakowa prof. Jacek Majchrowski. Siostrzyczki za odstąpienie od roszczeń otrzymały grunty zamienne w dzielnicy Prądnik oraz przeszło 10 mln zł haraczu. W ostatniej dekadzie minionego stulecia te same siostrzyczki zdążyły napsuć sporo krwi radiu RMF-FM, które swą siedzibę miało w poaustriackich fortach u podnóży kopca Kościuszki. W akcję przeciw rozgłośni zaangażowany był również prezydent miasta Józef Lasota – wielki przyjaciel kleru. Ostatecznie radio RMF wyniosło się z Krakowa do pobliskiej Alwerni. Następnie zakonnice próbowały blokować budowę linii kolejowej z Krakowa do lotniska w Balicach, bo inwestycja miała jakoby przebiegać przez ich prastare ziemie. Sprawę uregulował jak zwykle prezydent Majchrowski. Akademia Rolnicza w Krakowie straciła na rzecz norbertanek prawie 9 ha częściowo zabudowanych terenów w mieście. Kolejne na liście jest nadleśnictwo w Zabierzowie, które prawdopodobnie musi dać mniszkom przeszło 70 ha. Oczywiście, te działania nie przeszkadzają zakonnicom wyciągać dotacji z publicznej kasy, i to przy wydatnej pomocy usłużnych polityków. Na początku tego roku, poseł PO Ireneusz Raś, którego brat jest osobistym sekretarzem kard. Dziwisza, wystąpił z oficjalnym pismem do Bogdana Zdrojewskiego – ministra kultury i dziedzictwa narodowego – o przyznanie dotacji na remont klasztoru Norbertanek w podkrakowskich Imbramowicach, a ten lekką rączką wypłacił siostrzyczkom 182 tys. złotych. O dalszych zaborach Kościoła w Krakowie napiszemy niebawem. MAREK PAWŁOWSKI
[email protected] Fot. Autor
Nr 36 (496) 4 – 10 IX 2009 r. notą kardynalną hierarchii jest cierpliwość. Do cierpliwych należy pasterz Kościoła dolnośląskiego Jego Ekscelencja arcybiskup Marian Gołębiewski. Zaplanował sobie, że do 86 istniejących we Wrocławiu kościołów dobuduje jeszcze trzy. Realizuje swój plan misternie, choć z jednym wymarzonym przybytkiem idzie nadzwyczaj opornie, co już musi Jego Ekscelencję nieźle wkurzać... Rok 2006. Wówczas swoimi marzeniami o rozbudowie latyfundiów po raz pierwszy podzielił się z miejskimi urzędnikami. Wskazał palcem lokalizację i zażyczył sobie przyklepania odpowiedniego planu zagospodarowania. Świątynia miała powstać na terenie ogródków działkowych „Lepsze jutro” – oazy zieleni położonej w niemal ścisłym centrum miasta (fot. poniżej). Radni wolę Gołębiewskiego spełnili. „Teren jest pokryty w większości ogrodami działkowymi. Zgodnie ze studium, ma być przeznaczony w części pod tereny rekreacyjne i zielone. Wyznacza się tereny zielone, ponieważ w tym rejonie jest spory niedosyt zieleni miejskiej (...). Wyznacza się obszar pod kościół na wniosek kurii” – referował podczas sesji wyjątkowo prokościelny urbanista miasta Tomasz Ossowicz. W maju uchwała LI/3167/06 z ujętym w planie kościołem została przyjęta. Żaden radny nie śmiał się sprzeciwić. Rok 2007. Sprzeciwiło się budowlanym planom kurii Prezydium Krajowej Rady Polskiego Związku Działkowców, do którego wystosowano prośbę o oddanie 1,35 hektara wzorowo zagospodarowanych ogródków na spełnienie ambicji Gołębiewskiego. Dostaliby w zamian świątynię wysoką na 30 metrów, z asfaltową, szeroką na 20 metrów drogą dojazdową oraz parkingiem. „Proponowaną przez Miasto lokalizację obiektu można uznać za nieprzemyślaną i nieuwzględniającą konsekwencji z niej wynikających. Wnioskiem o likwidację zostały objęte dobrze zagospodarowane działki rodzinne położone na terenie, do którego Polski Związek Działkowców uzyskał prawo użytkowania wieczystego” – zauważyło prezydium KR PZD, dając tym samym do zrozumienia, że aspiracje biskupa ma gdzieś. Lokatorzy okolicznych bloków wtedy jeszcze nie mieli o sprawie bladego pojęcia. Rok 2008. Protestami oraz odpowiedzią na pytanie, czy kolejny kościół w miejscu, gdzie w najbliższym sąsiedztwie są już 2 ogromne i prawie puste, zaś w promieniu dwóch kilometrów – 8, jest komukolwiek potrzebny, nikt nie zawracał sobie głowy. Arcybiskup – pogoniony ze środka ogródków – postanowił usadowić się na ich skraju. W styczniu prezes Okręgowego Zarządu Polskiego Związku Działkowców we Wrocławiu Janusz Moszkowski pozytywnie,
POLSKA PARAFIALNA
C
O tym, jak w czasach upragnionej demokracji powstają nowe kościoły, naród nie ma pojęcia. Przynajmniej do czasu, kiedy nie przekona się o tym na własnej skórze. W lekcji poglądowej uczestniczą właśnie mieszkańcy Wrocławia.
Gnębienie owiec choć jednoosobowo (niezgodnie ze statutem Polskiego Związku Działkowców), zaopiniował natomiast podsunięty przez kurię pomysł wybudowania kościoła na obrzeżu działek, tuż pod oknami okolicznych bloków (około stu metrów od pierwotnej lokalizacji). W marcu prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz przyklepał wniosek firmy telekomunikacyjnej ITE sp. z o.o. w sprawie zagospodarowania kościelnej wieży pod budowę infrastruktury telefonii komórkowej. W lipcu z kolei va banque zagrał Gołębiewski, pokazując wreszcie, o co mu tak naprawdę chodzi. Bo że nie o marne 1,35 ha (ROD „Lepsze Jutro” zajmuje 16,12 ha), można się było domyślać od początku. Potwierdził owe domysły podwładny biskupa, wikariusz katedry ks. Zbigniew Orda, który w jego imieniu wystąpił do miasta o... zmiany w projekcie zagospodarowania przestrzennego. A wnosił między innymi o: zwiększenie wysokości kościoła oraz dopisanie do obiektów mu towarzyszących stołówek, kawiarni, żłobków i przedszkoli przyparafialnych; dopuszczenie stworzenia miejsc parkingowych oraz wznoszenia obiektów kaplicznych, figur i innych obiektów kultu religijnego na całym terenie objętym planem! Planowanie kościelnego miasteczka szło gładko. Do czasu, aż o sprawie nowego sąsiedztwa dowiedzieli się lokatorzy z bloku naprzeciwko planowanej inwestycji. Wściekli się nie na żarty, bo kiedy 13 lat temu wykładali wszystkie oszczędności i zadłużali się w bankach, żeby kupić najdroższe wówczas we Wrocławiu mieszkania w nowoczesnych i otoczonych zielenią blokach, dokładnie studiowali plan
zagospodarowania dla otaczającego ich terenu. Stało tam jak wół, że na rozciągających się pod ich oknami ogródkach działkowych miejscy urzędnicy planują wyłącznie tereny rekreacyjno-sportowe. Nikt nie wspominał o betonowym obiekcie sakralnym zasłaniającym wszystko na 30 metrów do góry, w dodatku z wielką dzwonnicą pokrytą masztami telefonii komórkowej. Toteż – mimo trwającego sezonu urlopowego – zmobilizowali siły i przystąpili do odpierania kurialnego ataku („Bunt w owczarni” „FiM” 38/2008).
z mieszkańcami. Mimo to społeczeństwo obywatelskie zwyciężyło. We wrześniu prezydent obwieścił, że szanuje głos swoich wyborców i kościół zaplanowany na obrzeżach ogródków nie stanie. Przy okazji oddalił też roszczenia księdza Ordy z wrocławskiej katedry. Ludzie odetchnęli z ulgą, w lokalnej rozgłośni radiowej dziękowali nawet władzy. „Czy państwo sobie zdajecie sprawę, ile jest sposobów na to, żeby ten kościół powstał?” – w krótkiej wymianie zdań poza anteną uświadamiał mieszkańcom
Pod protestem, w którym poinformowali prezydenta, że większość z nich ma dalej do lekarza pierwszego kontaktu niż do istniejącego na osiedlu kościoła, zebrali niemal 2 tysiące podpisów. Protestowały też wszystkie okoliczne spółdzielnie mieszkaniowe. Za budową obiektu sakralnego – oprócz samej kurii – opowiedziała się... jedna osoba. Przedstawiciel kurii, ksiądz Czesław Mazur, twierdził, że problem liczby protestujących ma się nijak do stwierdzenia arcybiskupa, że kościół w tym rejonie jest potrzebny i publicznie doradzał... montaż dźwiękoszczelnych szyb w oknach jako antidotum na łomotanie kościelnych dzwonów. Kanclerz kurii ks. Leon Czaja nie ukrywał, że nie ma żadnej podstawy, żeby konsultować inwestycje
geodeta Ossowicz. Wówczas sobie nie zdawali, oszołomieni zwycięstwem i takimi deklaracjami: „Będziemy szukać nowej lokalizacji. Jednak zdanie parafian zawsze jest dla nas najważniejsze”. Tak na fali porażki opowiadał rzecznik prasowy archidiecezji ks. Andrzej Jerie. Ale nie po to przecież jego zwierzchnik ostrzył sobie apetyt na kawał intratnej ziemi w centrum miasta, żeby nagle udawać, że nabawił się niestrawności. Już 3 miesiące później – podpierając się konkordatem – arcybiskup metropolitarny Marian Gołębiewski wystąpił do prezydenta Rafała Dutkiewicza z podaniem o... wydzielenie i przekazanie na rzecz archidiecezji wrocławskiej terenu
7
o powierzchni 0,23 ha na cele sakralne. Ów teren to... samo serce ogródków działkowych, a więc lokalizacja, którą ponad 2 lata wcześniej oprotestowało prezydium PZD! Rok 2009. „Nowa” lokalizacja rozwścieczyła zarówno mieszkańców okolicznych bloków (obiekt sakralny stałby około 30 metrów od okien najbliższego budynku!), jak i działkowców. A że ci ostatni z przysługującego im prawa wieczystego użytkowania terenu rezygnować nie zamierzają, a siłą odebrać nikt im nie może (ogrody działkowe to według obowiązującej ustawy najbardziej nienaruszalny teren w kraju), miasto, które słowa „kościół” tym razem nie używa, próbuje uderzać w inną strunę. Wystąpiło bowiem do zarządu ogródków działkowych z wnioskiem o przekazanie terenu pod... realizację celu publicznego, jakim jest budowa ulic dojazdowych. Po co staruszkom uprawiającym marchewkę szeroka na 20 metrów droga dojazdowa zakończona placem o powierzchni 0,24 ha pośrodku oazy działkowiczów, którzy na posiadany układ dróg nie narzekają – tego już nie wyjaśniono. Oficjalnie. Bo nieoficjalnie dowiedzieli się w urzędzie miasta, że droga ma prowadzić do... kościoła. – Temat wraca jak bumerang. Każdego roku. Zawsze latem, kiedy większość mieszkańców okolicy – pracowników akademickich – wyjeżdża na wakacje, korzystając z trzymiesięcznej przerwy, więc trudniej zewrzeć szeregi – mówi Tomasz Cichy. Powtórka z rozrywki zafundowana przez abpa Gołębiewskiego trwa. Zarząd ogródków działkowych na pniu uchwalił, że na żadną drogę działek oddawać nie zamierza. Tym bardziej że wiązałoby się to ze zburzeniem Domu Działkowca wyremontowanego w ciągu ostatnich lat kosztem kilkudziesięciu tysięcy złotych, uciułanych przez użytkowników działek. To z kolei uniemożliwiłoby pracę zarządu i działalność całego ogrodu. Tyle że Gołębiewskiemu właśnie o to chodzi! – Dlaczego miasto, żeby dogodzić arcybiskupowi, zabiera tym staruszkom należne im ziemie i nie buduje na tym czegoś naprawdę potrzebnego mieszkańcom, tylko kościół, którego oni nie chcą? – zastanawia się Sabina Cichy. Dopóki w planie zagospodarowania będzie widniał obiekt sakralny, mieszkańcy nie zaznają spokoju. Postanowili więc wystąpić o zmianę planu, wskazując na oczywistą dla nich bezzasadność budowy kolejnego w rejonie kościoła w sytuacji, gdy te już istniejące świecą pustkami. Czy sojusz władzy kościelnej i samorządowej wygra ze zdrowym rozsądkiem i ludzką determinacją? Zobaczymy. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected] Fot. Autor
8
Nr 36 (496) 4 – 10 IX 2009 r.
MITY KOŚCIOŁA
ROZMOWA Z SIOSTRĄ BERNARDĄ, KTÓRA PO BLISKO 30 LATACH POBYTU W ZAKONIE...
Przeskoczyła mur oja rozmówczyni ma, a raczej miała, na imię Bernarda. Klasztorne imię. Własnego, prawdziwego, nie wolno było jej używać. Ciekawe, jak podobnymi prawami rządzą się wszelkie zamknięte społeczności. Wojsko, więzienie, zakon itp... Hierarchia ważności, terror, ksywa zamiast imienia, specyficzny język odizolowanych podkultur. Po dwudziestu kilku latach Bernarda opuściła zakon. Potrzeba było jeszcze kilku, by zdecydowała się na rozmowę z dziennikarzem „Faktów i Mitów”. To ostatnia spowiedź w jej życiu. Kto wie, czy nie najważniejsza. Rozliczenie z przeszłością, z samą sobą. Ale nie przed Bogiem. W zakonie, widząc otaczającą ją rzeczywistość, przestała Mu ufać. Potem w Niego wierzyć. Siedzimy przy kawiarnianym stoliku na peryferiach Bielska-Białej. Jej sylwetkę skrywa półmrok, no bo zawsze jakieś wścibskie oczy mogłyby zobaczyć, później skojarzyć... Pyta o gwarancję anonimowości, bo poza najbliższą rodziną nikt nie wie, kim kiedyś była. Dziś jest psychologiem, specjalistą od tak zwanych trudnych dzieci. Włączam maleńki dyktafon. Zaczynamy rozmowę. – Dlaczego zaczęła pani swoją opowieść od siostry Magdaleny? – Bo jej przykład powinien zapalić mi w głowie nie jedną, ale sto żarówek. Niestety, tak się nie stało. Cóż, w końcu co może wiedzieć o świecie kilkunastoletnia gówniara z zapyziałego miasteczka lat 70.? – Co zatem było nie tak z Magdaleną? – Na początku wszystko było w porządku. Same sukcesy. Już jako zakonnica skończyła socjologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i wydała własną płytę z religijnymi songami. Mam ją do dziś, jest prześliczna. Nie wiem, w jaki sposób weszła w kontakty z zakonem ojców marianów, ale bardzo się z nimi przyjaźniła. Z generałem zgromadzenia pojechała do Londynu promować swoją płytę i wróciła w ciąży. – Z kim? – Z ojcem generałem zakonu, który towarzyszył jej w całym angielskim tournée jako impresario. Pamiętam, był chyba poniedziałek, pora obiadu. Wydawałam posiłki przez kuchenne okienko, kiedy zobaczyłam ją ostatni raz. Weszła do jadalni z siostrą przełożoną. W habicie, ale ciąża była już tak zaawansowana, że krągły brzuszek doskonale uwydatniał się spod materiału. Jak
M
– Mówiłyśmy do niej: „siostro Magdaleno”. Piękna, miła kobieta. Cudownie grała na gitarze, miała doskonały głos i nieprawdopodobne poczucie rytmu. Krążyły plotki, że lata wcześniej była jedną z siódemki „Filipinek”. – Tych słynnych ze Szczecina? – Tych! I to mogła być prawda, bo rzeczywiście ze Szczecina pochodziła. Poza tym była bliźniaczo podobna do jednej z Filipinek z okładki płyty. Tylko oczywiście starsza. Jeśli szukała Boga i ukojenia w klasztorze, to ani jednego, ani drugiego tu nie znalazła. zwykle piękna, ale bardzo smutna. To był jeden z największych skandali w historii naszego zgromadzenia nazaretanek. Nie żeby seks był tu czymś zupełnie nieznanym – o tym opowiem później – ale proszę mi wierzyć, widok habitowej zakonnicy w zaawansowanej ciąży rzeczywiście robił wrażenie. Do dziś nie wiem, z jakiego powodu nam – zakonnym nowicjuszkom – pokazano Magdalenę w tym stanie, w szóstym miesiącu ciąży. Może to miało być jakieś memento? Nigdy później nie widziałam kochanej siostry Magdaleny. Krążyły krzepiące plotki, że ułożyła sobie życie w Anglii. Nie wiem, czy to prawda, bo wszelki słuch po niej zaginął. Z żadną z nas – nawet ze mną, swoją pupilką – już nigdy się nie skontaktowała. – Zacznijmy ab ovo. Jak i po co trafiła Pani do zakonu? – Szesnastoletniej smarkuli z małej mieściny, uczennicy zawodówki w klasie dla stolarzy, dziewczynie z marzeniami, ale bez nadziei na ich realizację, osobie, która zna życie tylko z kolorowych pisemek dla nastolatek – wszystko można wmówić. Wystarczy tylko pokazać możliwość innego, niby lepszego życia. Coś jak w sekcie. Mieszkałam w internacie, daleko od rodziny i jej ciepła. Zakonnice z pobliskiego klasztoru doskonale wyczuły sytuację. Zapraszały na nabożeństwa, po nich na wspólne picie herbaty, na ciasteczka i pogawędki. To było w Ostrzeszowie. Czułyśmy się wszystkie szczególnie wyróżnione. I nawet się nie obejrzałyśmy, jak te spotkania stawały się coraz częstsze. I coraz częściej przychodziły
na nie zakonne nowicjuszki, czyli zakonnice przed ślubami. To były prawie nasze rówieśnice, ale wyglądały tak wspaniale, godnie, tak dorośle. Opowiadały i opowiadały. – O czym? – O urokach, a raczej o szczęściu, jakie daje życie w klasztorze. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam wspomnianą wcześniej siostrę Magdalenę. Proszę wierzyć, że wspólne śpiewanie piosenek z byłą Filipinką robiło na nas – prowincjuszkach – piorunujące wrażenie. I w ten sposób dałam się skusić. I jeszcze jedna koleżanka. Zanim miałam okazję świętować osiemnastkę, zatrzasnęła się za mną klasztorna furta. Na blisko 30 lat. Był rok 1975. – Próbuję sobie wyobrazić, jak to było. Przed murem klasztoru... A był jakiś mur? – Pewnie. Półtorametrowej grubości! – A więc przed tym grubym murem stoi jakieś „nieszczęście” z tobołkiem w rękach. – Ale by się pan zdziwił. Ten tobołek zająłby z pół ciężarówki. Do dziś nie wiem dlaczego, ale wszystkiego trzeba było przywieźć po 12 sztuk. A więc 12 pełnych kompletów pościeli dobrego gatunku, 12 kompletów bielizny osobistej przewiewnej i 12 zimowej, tyleż ręczników i jeszcze 12 sztuk ciepłych ubrań. I tak dalej. Kilkadziesiąt kilogramów różności. Wszystko było od razu odbierane. Także przywiezione pieniądze. – Co dostawałyście w zamian? – Habit. – Innymi słowy, nowej oblubienicy Chrystusa konieczny był posag?
– Bez opisanego posagu nikt nie miał wstępu za klasztorną furtę. Moim pierwszym zakonnym przystankiem był Ostrzeszów, później Kalisz. Zostałam postulantką, czyli kandydatką, której wszyscy się przyglądają. Czy się nadaje, czy nie. – Co weryfikowało opinie? – Na przykład to, czy nie znajdujesz, broń Boże, przyjemności w męskim towarzystwie. Nie chodzi o jakieś relacje dwuznaczne, o skłonności, tylko o zwykłe sympatie, uśmiechy. Już zbyt długa rozmowa, nawet z księdzem, była bardzo naganna. Dla postulantki wręcz dyskryminująca. Każda z nas była pod tym kątem skrupulatnie oceniana, inwigilowana dzień i noc. W Ostrzeszowie było maleńkie przyzakonne przedszkole. Bardzo elitarne i bardzo drogie. Pracowałam w nim jako pomocnica wychowawczyni. W życiu nie zgadnie pan, czyje dzieci do tej placówki były posyłane. Niesłychane, ale prawie w stu procentach był to narybek okolicznych partyjnych notabli – decydentów. W Kaliszu, następnym moim przystanku, było identycznie: znów przedszkole, znów drogie i znowu dla ówczesnej decydenckiej elity. Cóż, pecunia non olet. Rodzice tych malców płacili bez szemrania. Jednym z wabików była zdolna siostra Lojola, która miała niesamowity talent do nauczania dzieci języków obcych. – Czy kadra pedagogiczna dostawała jakieś wynagrodzenie? – Ani grosza. Siostra ekonomka pobierała czesne od rodziców i robiła dla przedszkola potrzebne zakupy. Pieniądze płynęły całkowicie poza nami – przedszkolankami.
– Tak czy inaczej praca w przedszkolu nie należy do jakichś nadzwyczajnie ciężkich... – Ale przecież to nie było jedyne nasze zajęcie w klasztorze. Pracowałyśmy oprócz tego na zmiany i w gospodarstwie rolnym, i w pralni, i w kuchni, i w ogrodzie, w zakrystii i przy furcie. – Co to znaczy „przy furcie”? – Ciekawe zajęcie. Tam wyznaczane były najbardziej zaufane siostry. Co dzień, a przynajmniej dwa razy w tygodniu, ktoś zakon odwiedzał. Spektrum gości było wielkie: od listonosza czy hydraulika po biskupa. No i taka siostra miała w lot zadecydować, jakiej kategorii był taki gość. Czy podjąć go bardzo godnie w specjalnych zakonnych pomieszczeniach, czy raczej nie zawracać sobie nim głowy. Wbrew pozorom nie były to łatwe decyzje. Pukał na przykład miejscowy burmistrz, komunista z przekonania, ale wiele od niego zależało. Przyjmowany był więc jak gość z dawna oczekiwany, natomiast okoliczny wikary z jakąś sprawą mógł sobie czekać i czekać. Burmistrz nazywany był u nas gościem z wyższych sfer, a byle księżulo – plebsem. Brało się to między innymi stąd, że taki burmistrz czy wójt często zamawiał po cichu mszę za spore pieniądze. A co mógł zamówić wikary? – Jak wyglądał rozkład waszego dnia za klasztornym murem? – Pobudka o godzinie 5.15, potem sprzątanie i toaleta; godz. 6 – modlitwa dziękczynna, czyli brewiarz, a o 6.30 – msza. Od siódmej śniadanie, później medytacje.
Nr 36 (496) 4 – 10 IX 2009 r. O godz. 8 wymarsz do pracy. Wewnątrz klasztoru i na zewnątrz. Na przykład siostry katechetki dostawały bilety na autobus i jechały na lekcje rozsiane po całym powiecie. Ich zarobki zgarniał klasztor. Dziewczyny nie dostawały ani grosza. – Mieszkałyście panie w pokojach... – ... w celach. Trzy-, czteroosobowych. Szczególnie wyróżnione miały tak zwane „dwójki”, ale o tym też opowiem później. – Rozrywki? – Jeden telewizor we wspólnej sali i możliwość oglądania około pół godziny programu dziennie. Zazwyczaj dziennika telewizyjnego. O filmach nie było mowy. W zamian miałyśmy próby chóru i katolicką prasę. Od czasu do czasu wielką sensację stanowiło nadejście egzemplarza tygodnika „Przekrój”. Wtedy były zapisy i kolejki. O godz. 22, a często i znacznie wcześniej z powodu zmęczenia, szłyśmy spać. – Wróćmy jednak do Pani osobistej kariery. O ile karierą można nazwać dyplom stolarza po zawodówce. – Zaczęłam i skończyłam liceum. Wieczorowe. Ze średnią 4,5! Cały dzień ciężko pracowałam, a uczyłam się nocami. Trochę z duszą na ramieniu, bo przykłady tego, co działo się ze zbyt ambitnymi siostrami indywidualistkami miałam aż nadto dobitne. Jedna z sióstr, bardzo inteligentna i wykształcona, przez jakiś czas przełożona nas wszystkich, lubiła towarzystwo księdza kapelana. I proszę akurat tu nie szukać podtekstów. Dyskutowali, śmiali się, żartowali. Ot, zwyczajnie i naprawdę cieszyli się swoim towarzystwem. Dopóty, dopóki ktoś nie doniósł wyżej. Bo co jak co, ale śmiać się beztrosko to akurat w zakonie nie wolno. Siostra Klemensa znikła tak szybko, jak się w klasztorze pojawiła. Ksiądz kapelan też został gdzieś przeniesiony. – Chyba nie tylko o śmiech tu chodziło? – Nawet o uśmiech mogło pójść. Jedna z nowicjuszek skończyła swoją zakonną karierę z tego powodu, że mijając w korytarzu księdza czy inną zakonnicę, uśmiechała się... niezwykle promiennie. To wystarczyło. To dziwne, bo radość dowodzi zadowolenia z życia. Preferowano jednak smutek, zgorzknienie, pochylone czoło... – Trwała tam Pani całe lata, więc Bernarda raczej przestrzegała posępnej, klasztornej reguły? – Na razie to wszystko jeszcze do mnie nie docierało. Uczyłam się, dokształcałam, kończyłam kolejne kursy, byłam zamotana. W końcu uzyskałam status dyplomowanej opiekunki przedszkolnej. – No to była radość w klasztorze. – Raczej zawiść i złość, bo zamiast ssać pieniądze od rodziców naszych podopiecznych, walczyłam
o coraz lepsze warunki pobytu dzieci. O pomoce dydaktyczne, o bardziej kaloryczne posiłki. Wszelkie wydatki były bardzo źle widziane. Zwłaszcza wtedy, gdy pracowałam w placówce dla dzieci autystycznych. A za wesołość i radosny śmiech z dziećmi też lądowałam na dywaniku u przełożonej. „Zakonnica powinna powstrzymywać się od wesołości i zachowywać godnie” – mówiła. A ja na to, że to są małe dzieci, które potrzebują serca. „No to co z tego?” – słyszałam w odpowiedzi. W dodatku jeszcze bezczelnie zrobiłam prawo jazdy. Moje akcje w klasztorze, w kolejnych jego filiach, wyglądały coraz marniej. – Bo? – Bo nie umiałam wchodzić w układy. Ten układ istnieje w klasztorach od stuleci i nazywa się donosicielstwo. To sieć oplatająca zakonne mury, a także dusze zakonnic i zakonników. Zasada jest
MITY KOŚCIOŁA jakaś ciąża i aborcja – Sylwka przeniesiono do małej wiejskiej parafii. Kurpianka zrzuciła habit i... została jego gospodynią na plebanii. Mam nadzieję, że są szczęśliwi! Zakonne ciąże i nieznany ojciec też nie należały do rzadkości. – Ale, jak przypuszczam, to były tematy dnia w klasztorze? – Ależ skąd! Nikomu nie wolno było o tym nawet wspomnieć. Tylko że... Tylko że życie nie zna próżni i jakoś wszyscy o wszystkim wiedzieli. Skąd? Powiedzmy, że roznosiło się... I wszystkie wiedziałyśmy też, że karą za grzechy nieczystości jest śmierć. – Nie bardzo rozumiem... – Śmierć jest w klasztorach tematem zdecydowanie tabu. Ale przecież zakonnice w końcu umierają. Jeśli któraś umiera szczególnie strasznie, np. na raka, to żadna z sióstr nie powinna jej współczuć. Nie wolno jej!
– A tak, że dostałam straszliwych bólów brzucha. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Wezwano pogotowie. Okazało się jednak, że to na szczęście tylko atak kamicy nerkowej. – Tylko? Na szczęście? – Na szczęście! Tylko! A nie ciąża. – Uff... Zmieńmy na chwilę temat. Czy w tak małych społecznościach mikroproblemy nie urastają do rangi kwestii superważnych? – Żeby pan wiedział jak! Na przykład zakonnice nierzadko biją się. Normalnie okładają pięściami. Kopią i plują na siebie. – Bo? – Bo jedna powiesiła pranie na sznurku innej. To wystarczy do awantury, która czasem kończy się opatrunkami. Proszę mi wierzyć, nic tak „pięknie” nie kwitnie w przyzakonnych ogródkach jak nienawiść.
Kościół przy klasztorze w Ostrzeszowie
prosta: donoszą na mnie, to ja muszę prześcignąć ich w donoszeniu. A jak zdobędę naprawdę istotną informację, to mam plus u przełożonej, jeśli jej tę wiadomość przekażę. A ona dalej. Najniższe rangą zakonnice donoszą na współtowarzyszki swoim opiekunkom, te – siostrom wyżej postawionym w hierarchii. Z kolei one swoim przełożonym, i tak wszystko dociera do pająka siedzącego w środku sieci. Do generalnej przełożonej zakonu. Potem może też do biskupa, lecz tego już nie wiem na pewno. – Jak przypuszczam, wiele donosów dotyczyło delikatnej kwestii libido. Jak tłumią to młode, zdrowe, często atrakcyjne dziewczyny? – Tak jak potrafią. Najczęściej pracą. Tajemnicą poliszynela jest kwestia samozaspokajania się – i proszę tu nie wymagać ode mnie szczegółów. Obserwowałam kiedyś miłość – odwzajemnioną – odwiedzającego nas często księdza Sylwka (zapamiętały pokerzysta!) do młodziutkiej siostry Kurpianki. Dziecka jeszcze prawie. Gdy gruchnął skandal – podobno
– Pani żartuje. – Nie. Nie żartuję! Pamiętam siostrę Jadwigę. Konała w celi prawie dwa miesiące. A konając, wyła z bólu dzień i noc. Przychodził lekarz i dawał zastrzyk z morfiny. Morfina przestawała działać, a ona krzyczała i rzęziła. Coraz głośniej i głośniej. W końcu ciszej. Aż ucichła. Wstydzę się, ale wszystkie poczułyśmy ulgę. Pamięta pan, opowiadałam o siostrze Lojoli – tej od niebywałych zdolności językowych? Boże święty, jak ona strasznie umierała... Wyła kilka dni jak zarzynane zwierzę. A w zakonie oficjalnie skwitowano to tak, że cierpiała słusznie, bo w ten sposób Bóg karze za grzechy, zanim do siebie zabierze. Nikt nie wiedział, za jakie grzechy Lojola cierpiała. Ale stwierdzono, że widocznie musiała mieć jakieś ukryte. – A współczucie? – Nie spotkałam się w klasztorze z empatią. Tak umierała – mówiono – bo Bóg tego chciał A On na pewno wie, co robi! Co do mnie, to o mało się nie pomylił. – Jak?
– Poza relegowaniem z klasztoru, jakie były sankcje za przewinienia? – Degradacja, degradacja i jeszcze raz degradacja. – Co było na samym dnie? – Zdziwi się pan, ale moim zdaniem nic aż tak strasznego. Dnem w hierarchii klasztornej była praca w gospodarstwie ze zwierzętami. Z krowami, ze świniami. Doglądanie ich. Co ciekawe, znałam zakonnice, które bardzo sobie te zajęcia chwaliły. „Wolę doglądać te świnie, niż widzieć na co dzień inne” – mówiła znajoma siostra i chyba rozumiałam tę metaforę. – A co przynosiło ślepe zakonne posłuszeństwo? – Awanse. – Tylko co komu po pięciu się w hierarchii donosicielstwa i włazidupstwa? – Im wyżej, tym bliżej było do konfitur. Wszelkie, niemałe przychody klasztoru i zakonu nie były nigdzie ewidencjonowane. Żadnych podatków, nic. I jakoś tak się dziwnie składało, że rodziny zakonnic na topie ni stąd, ni zowąd zaczęły
9
nagle opływać w dostatki... Odnawiały dom albo budowały nowy. Kupowały samochód. My, szeregowe siostry, obserwowałyśmy to niejako z zewnątrz. Jako regułę. Wcale tego nie ukrywano. Wierność zostaje wynagrodzona. Miałyśmy być tego świadome. I byłyśmy. To miało mobilizować... – Wróćmy jeszcze na chwilę do wstydliwego tematu płciowości. Jak ją można pokonać? – Pracą. O to stara się zakon. No i modlitwą. To dla wierzących. I... – I... – Najczęściej poprzez samogwałt. No i skoki na boki. Jakiś motel. Jakaś przypadkowa znajomość, najczęściej z księdzem, bo jemu też zależało na dyskrecji. Byle szybko, byle nikt się nie dowiedział. To było w zasadzie tolerowane, przynajmniej detektywów za nami nie wypuszczano. Ciąża – to dopiero była tragedia! – A miłość jednopłciowa? – Cóż, kwitła jak we wszystkich zamkniętych strukturach. I była w klasztorze rugowana. Ale jakoś tak bez przekonania. Pamiętam siostrę Urszulę. Miłą dziewczynę mieszkającą w dwuosobowej celi z inną zakonnicą. To u nazaretanek był raczej ewenement. Wszyscy wiedzieli, o co chodzi, z ich niedwuznacznego zachowania, ale Ula miała rodzinę w Niemczech, która co miesiąc słała sowite ofiary, więc z miłości zakonnic nie robiono problemu. Inne siostry, które miały się ku sobie, znajdowały sto sposobów, by być razem. Wszystkie o tym wiedziałyśmy, przełożona też, ale co mogła zrobić? Sama też, jak mi się wydaje, całkiem nie była bez winy. Zresztą o jakiej winie ja tu mówię. – Czy istnieje w zakonie coś takiego jak tajemnica spowiedzi? – Wolne żarty. Najintymniejsze sekrety zdradzone księdzu w konfesjonale już po kilku godzinach docierały do przełożonej, a w ciągu tygodnia krążyły po całym klasztorze. Wszyscy o tym wiedzieli, wszyscy powtarzali i po cichu dyskutowali, a do spowiedzi i tak chodzili, bo musieli. – Co powiedziałaby dziś Pani siedemnastoletniej smarkuli, która ma ochotę zostać zakonnicą? – Co bym powiedziała? Kochanie... ucz się albo pracuj, albo – powiem za Owsiakiem – rób co chcesz. Tylko nie idź do klasztoru, bo zmarnujesz sobie życie. Tak jak ja zmarnowałam jego najpiękniejszą połowę. Rozmawiał MAREK SZENBORN PS Znacznie obszerniejsze wspomnienia siostry Bernardy, która już poza klasztorem skończyła studia psychologiczne i jest wziętym specjalistą, znajdą Państwo w jej pamiętnikach, które ukażą się drukiem w ciągu roku. O ich wydaniu poinformujemy.
10
PATRZYMY IM NA RĘCE
rzeciw forsowanej przez Kaczyńskich budowie w Polsce elementów amerykańskiej tarczy antyrakietowej protestowało od początku wielu ekspertów i analityków zajmujących się obronnością i prognozami międzynarodowymi – m.in. Wojciech Łuczak, redaktor naczelny prestiżowego miesięcznika „Raport – Wojsko. Technika. Obronność”; Roman Kuźniar, profesor Uniwersytetu Warszawskiego (twórca pierwszej po 20 latach w polskim MSZ komórki zajmującej się analizami strategicznymi) oraz Przemysław Kierończyk, doktor prawa z Uniwersytetu Gdańskiego. Zwracali oni uwagę na to, że amerykańska tarcza wcale nie ma na celu ochrony terytorium Polski, lecz ma ochraniać amerykański radar zainstalowany w Czechach. Prawnicy byli zgodni, że ta inwestycja wiąże się z drastycznym ograniczeniem polskiej suwerenności. Zgodnie z amerykańską tradycją, znaczną część kosztów budowy wyrzutni i obiektów towarzyszących miała pokryć Polska (budowa dróg, wszystkich niezbędnych instalacji itp.). Mieliśmy także płacić za jej utrzymanie. Mitem PiS-u była teza, że dzięki bazie wzrosną przychody polskich przedsiębiorców budowlanych czy dostawców sprzętu, żywności, gdyż na mocy amerykańskich przepisów strategiczne inwestycje mogą realizować wyłącznie certyfikowane firmy z USA (patrz „FiM” 33/2007). Tak naprawdę to amerykańska baza zmniejszała nasze bezpieczeństwo, wystawiając Polskę na cel ataku terrorystycznego. Tym bardziej że już trzy razy wspólnie z USA uczestniczyliśmy w zbrojnym ataku na niepodległe państwa (Jugosławia, Irak, Afganistan). Rządzący zawarli także – wbrew stanowisku niezależnych od rządu ekspertów – kontrakt na dostawę samolotów F-16. Model, który nam zaoferowano (docelowo 48 samolotów za 4 miliardy 700 milionów dolarów), był przestarzały, a jego zakup wymagał wyłożenia dodatkowo ponad 322 milionów dol. na budowę od podstaw zaplecza służącego do obsługi tych samolotów. Do wyboru F-16 przekonał polskich polityków zaoferowany przez koncern LMC
P
pakiet offsetowy. W latach 90. ubiegłego wieku w prawie międzynarodowym pojawiły się tak zwane umowy offsetowe, niekiedy nazywane kompensacyjnymi. Na ich mocy zagraniczny dostawca sprzętu wojskowego był zobowiązany do inwestycji w państwie odbiorcy. Jednym z wzorcowych przykładów wykorzystania offsetu była Finlandia i firma Nokia. Fiński rząd kupił samolot F-18. W zamian za to do Nokii, która wtedy była fabryką papieru, kabli elektrycznych i telewizorów, napłynęły licencje i kasa, dzięki czemu przerodziła się ona w światowego lidera
Nr 36 (496) 4 – 10 IX 2009 r.
Idiotyczne umowy i zmarnowane szanse to bilans operacji zakupu samolotów F-16. Szykuje się jej powtórka w związku z planami zakupu przez Polskę rakiet Patriot.
Nasi górą rynku najnowocześniejszych przenodowiedział się, że w wartym pół przygotowali”. Taki właśnie los spośnych urządzeń telekomunikacyjnych. miliarda kontrakcie nie zawarto tkał dwa najciekawsze i najważniejW Polsce też tak miało być. LMC żadnej (!) klauzuli, która zmusze projekty offsetowe. Po pierwsze przekonał do siebie polityków, skłaszałaby Amerykanów do jego wyTetra: system ogólnokrajowej zabezdając na piśmie zobowiązanie do zapełnienia (kary umowne, karne odpieczonej przed podsłuchem łącznoinwestowania w Polsce kwoty 9 misetki). Nie określono w sposób jaści radiowej dla policji, służb ratunliardów 700 milionów dolarów. Wesny, przed którym sądem będą rozkowych i administracji. Niemalże godług Najwyższej Izby Kontroli, po 5 strzygane ewentualne spory; towy projekt do realizacji za amelatach realizacji umowy Amerykarykańskie pieniądze został na począt! Brak regulacji prawnych oraz nom udało się zrealizować może poku 2006 roku wycofany przez pochometod szacowania wartości realizołowę zadeklarowanej kwoty inwestydzące z PiS kierownictwo MSWiA. wanego offsetu. Polski rząd przyjmucji. Warto przy tym zwrócić uwagę, A zakładał on przeniesienie do Polski je rozliczenia, nie wiedząc dokładnie, że większość z nich dotyczy amerykańskich inwestycji poczynionych w... amerykańskich przedsiębiorstwach działających w Polsce (na przykład hala montażowa samochodów Opel w Gliwicach). Według NIK, z pozostałych tylko co czwarty projekt przyczynia się do modernizacji polskich przedsiębiorstw. W raporcie czytamy, że projekty „nie były związane ani z transferem nowoczesnych technologii, ani szeroko rozumianymi inwestycjami, ani nie udzielały certyfikacji przedsiębiorstwom. Dawały jedynie bieżące korzyści, takie jak poprawa sytuacji rynkowej zakładu czy jego konkuren- Od prawej: P. Gosiewski, P. Kowal, M. Pawlak, H. Milcarz. cyjności, ale nie polepszały jego Niezainteresowani debatą panowie zniknęli po półgodzinie sytuacji ekonomiczno-finansowej”. produkcji radiostacji, stacji bazoco one zawierają. Przykładowo: przedwych oraz osprzętu. Oprogramowałożone przez władze UŁ kwity nie Rząd i nierząd nie, w tym szyfry, mieli dostarczyć zawierają informacji o wartości zopolscy naukowcy. Politycy zlekcebowiązań offsetowych zrealizowanych Naszym zdaniem, jest kilka poważyli także unikalny projekt nieprzez amerykańskich partnerów w lawodów takiego stanu rzeczy. bieskiego lasera, prowadzony przez tach 2003–2007. ! Ujawniony przez NIK brak Instytut Wysokich Ciśnień Polskiej strategii offsetowej. Dotąd rząd nie Okazało się także, że państwo Akademii Nauk. Ostrożne szacunwie, co chce dzięki offsetowi osiąpolskie nie ma możliwości wczeki wskazywały, że inwestycja w jegnąć i gdzie ma on być ukierunkośniejszego sprawdzenia wskazanego seryjną produkcję zwróci się wany. Rządowy plan ma być gotogo przez LMC amerykańskiego po 2, 3 latach; wy dopiero w grudniu tego roku. partnera umowy offsetowej. Efekt? Sześć lat po zawarciu umowy!; Wojskowe Zakłady Lotnicze nr 2 ! Częste zmiany urzędników w Bydgoszczy przez 3 lata negozajmujących się offsetem; ! Brak podręcznika offsetowecjowały realizację dużego kontrakgo dla polskich przedsiębiorców; ! Podpisywanie przez polskie tu z rekomendowaną przez LMC podmioty umów bez analizy ich ! Zmienność decyzji polskich rząfirmą, która na końcu okazała się treści. To właśnie od inspektorów dów, wynikająca z polityki „odrzucacałkowicie niewiarygodna, bo miała NIK rektor Uniwersytetu Łódzkiego my wszystko, co nasi poprzednicy
symboliczny kapitał własny, zaś dokumentacja, którą zaoferowała, to były zwykłe podręczniki dostępne w księgarniach internetowych. Sami także ułatwialiśmy taką, a nie inną realizację innych umów offsetowych. W 2007 roku ówczesny minister obrony narodowej Aleksander Szczygło kupił od Amerykanów dla polskiego kontyngentu w Afganistanie samoloty bezzałogowe bez systemu transmisji obrazu do mobilnych baz. Na współpracę z USA przy ich produkcji chrapkę miały polskie firmy. Nic z tego nie wyszło, a wojsko dostało sprzęt bezużyteczny w walce z talibami. Przetworzenie zdjęć po kilkunastu godzinach od ich zrobienia w walce z mobilnymi partyzantami mija się z celem. Latem 2009 roku biurokraci z MON wpadli także na pomysł, aby zwolnić z offsetu zagranicznych dostawców dla polskich jednostek w Afganistanie, Libanie i Kosowie. Praktycznie oznacza to rezygnację przez rząd z zawierania nowych umów offsetowych, gdyż 85 procent dostaw sprzętu dla armii wiąże się z misjami zagranicznymi. Majstrowaniu przy umowie offsetowej towarzyszy debata na temat nowego systemu obrony Polski przed atakiem z powietrza. Wśród polityków dominuje opinia, że jedynym wyjściem jest zakup – po półtora miliarda dolarów za sztukę (!!!) – kilku lub kilkunastu amerykańskich rakiet Patriot. A jest to nieprawda. Otóż cały system możemy mieć za ułamek tej kwoty. Grupa państwowych firm skupionych wokół Bumaru ma w swojej ofercie najnowocześniejsze zestawy radarów (w tym będący światowym hitem radar dalekiego zasięgu Warta), systemy dokładnego celowania optycznego i elektronicznego, stanowiska dowodzenia i łączności, identyfikacji swój-obcy oraz... same wyrzutnie (stacjonarne, naręczne oraz na samochodach). Mogą one służyć zarówno do obrony całego kraju, jak i wybranych obiektów (bazy wojskowe, rafinerie). W pakiecie znajdują się także systemy szkoleniowe (między innymi najnowocześniejsze w świecie symulatory). Jedynym elementem, który musimy zaimportować, są rakiety krótkiego, średniego i dalekiego zasięgu. I tu kłania się europejska firma MBDA. Nasi partnerzy z Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec oraz Włoch wyrazili wstępną zgodę na to, aby technologia produkcji niektórych pocisków została przekazana polskim firmom. W zamian za to nasze zestawy znajdą się w międzynarodowej ofercie MBDA. Wstępne prace nad polonizacją rakiet zakończyły się sukcesem. Pierwszej publicznej prezentacji inicjatywy Bumaru przysłuchiwali się (obok dziennikarzy „FiM”) liczni wojskowi oraz jeden tylko polityk – wiceminister obrony narodowej Zenon Kosiniak-Kamysz. Inni nie mieli czasu, aby wpaść do Kielc i uzupełnić swoją wiedzę. MiC Fot. MaHus
Nr 36 (496) 4 – 10 IX 2009 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
Krwawa niedziela Lech Kaczyński powiedział na Westerplatte, że Polska nie ma powodu, by odrabiać lekcję pokory. Generalnie zgoda, ale... do świętości też nam daleko. Pierwsze dni września 1939 roku były dla Polski tragiczne. Nasze dowództwo – zaskoczone zmasowanym niemieckim atakiem – nie było w stanie skutecznie przeciwstawić się agresorowi. Dlatego wódz naczelny polecił armiom wycofanie się z zagrożonych pozycji, by skoncentrować siły dla obrony Warszawy. Skutek tego był taki, że już na samym początku kampanii wrześniowej znaczna część Polski była zajęta przez Niemców. Na głównych drogach panował ogromny chaos. Wojsko mieszało się z uciekającą ludnością cywilną, a wszystkiemu towarzyszyły naloty hitlerowskich samolotów. Bardzo szybko prysł mit o potędze sanacyjnej Polski, więc trudno się dziwić, że społeczeństwo było zawiedzione i rozgoryczone. Często też za niepowodzenia obwiniano zamieszkującą nasz kraj liczną mniejszość niemiecką, posądzając ją o szpiegostwo i dywersję. Bardzo popularna była wtedy teoria o działającej w Polsce piątej kolumnie tzw. „uśpionych” niemieckich agentów, którzy mieli się ujawnić i rozsadzić kraj od środka. Szczególnie trudna i napięta sytuacja panowała wówczas w Bydgoszczy, która leżała na obszarze tzw. polskiego korytarza pomorskiego. Tamtędy przechodziły rzesze uciekinierów z zajętego przez Niemców Pomorza i taki widok musiał potęgować poczucie klęski i przygnębienia. W związku z tym, że miasto było od wieków zamieszkałe przez liczną ludność niemiecką, podejrzenia o działalność dywersyjną trafiły na szczególnie podatny grunt. Psychoza, podsycana skutecznie przez radio i prasę, zaczęła się jeszcze przed wybuchem wojny. Niemcy byli posądzani (często na wyrost), że np. lusterkami dają znaki samolotom o miejscach strategicznych obiektów, a wszelkie zakłócenia w odbiorze radiowym zwalano na działalność niemieckich szpiegów, którzy za pomocą skrywanych radiostacji mieli przekazywać meldunki do Berlina. Konsekwencją takich okoliczności były Błękitne Legiony – paramilitarne organizacje mające bronić miasta i zwalczać ewentualną niemiecką dywersję. Dodatkowo, na dzień przed wybuchem wojny, dokonano zmiany na stanowisku komendanta wojskowego miasta. Majora Sławińskiego zastąpił major rezerwy Wojciech Albrycht, aktywny działacz nacjonalistycznego
Związku Hallerczyków. Utworzona została ponadto wyposażona w broń straż obywatelska, którą zarządzał Konrad Fiedler – przywódca miejscowej endecji. Co wydarzyło się w Bydgoszczy w dniach następnych? Oficjalna, przyjęta w Polsce wersja mówi, że 3 września grupa niemieckich dywersantów, złożona głównie z członków Selbstschutzu oraz Hitlerjugend, ostrzelała wycofującą się przez Bydgoszcz armię Pomorze pod dowództwem gen. Władysława Bortnowskiego. W rezultacie doszło w mieście do walk ulicznych zakończonych pacyfikacją niemieckich dywersantów. Tymczasem niemieccy historycy (a nie mam tu na myśli goebbelsowskiej propagandy, która porównała bydgoski pogrom do nocy św. Bartłomieja) sugerują od dawna, że w mieście nie było żadnego niemieckiego powstania, tylko po prostu „Polakom puściły nerwy i wyładowali swój gniew na niemieckich bydgoszczanach”. Jednak znając niemiecki pragmatyzm, nie zaś upodobanie do samobójczych zrywów, jakoś trudno wyobrazić sobie, że kilkuset niemieckich dywersantów z bronią pod pachą biega po mieście i strzela do kilkunastu tysięcy żołnierzy, podczas gdy w mieście znajduje się armia Pomorze, a ulice są patrolowane przez uzbrojone formacje straży obywatelskiej. Spośród polskich historyków, pierwszy z tej obiegowej i urzędowej wersji wydarzeń wyłamał się profesor Włodzimierz Jastrzębski, kierownik Instytutu Historii Akademii Bydgoskiej, specjalista z dziedziny historii najnowszej Pomorza i Kujaw. Jastrzębski, po wieloletnich badaniach historii okupacji niemieckiej na Pomorzu, wysunął tezę, iż na początku września 1939 roku nie było w Bydgoszczy żadnej dywersji niemieckiej: „Coraz bardziej przekonuję się do tego, że Polacy nie wytrzymali utrzymującego się od wiosny napięcia i wojny propagandowej prowadzonej przez stronę niemiecką i oskarżającej Polaków o prześladowanie mniejszości. Polacy twierdzili, że mniejszość niemiecka to
szpiedzy, dywersanci itd. Tymczasem faktycznych aktów dywersji czy udowodnionego szpiegostwa praktycznie nie było” – twierdzi profesor. Co więc się działo feralnej niedzieli? Jastrzębski przytacza tu pewien incydent, o którym zgodnie wspominają świadkowie polscy i niemieccy. Otóż od 2 września przez
Bydgoszcz przetaczała się fala uciekinierów przemieszana z wycofującymi się wojskami, głównie z Gdańska. Następnego dnia, w niedzielę rano, w okolicy starych torów kolejowych na skrzyżowaniu Gdańskiej i Artyleryjskiej (dzisiejsza ulica Kamienna) zgromadził się tłum bydgoszczan. Panowało zrozumiałe napięcie i złość na agresora. W pewnym momencie jakieś ciężkie działo zjechało z nawierzchni szutrowej na brukową. Rozległ się hałas, ktoś wzniecił
okrzyk, że oto jadą niemieckie czołgi, rozpoczęła się straszliwa panika. Kto żyw, ruszył na oślep Gdańską, tratując wszystko po drodze. Chcąc opanować popłoch, niektórzy oficerowie zaczęli strzelać w powietrze, żeby lawinę zatrzymać, wydobyć ludzi z amoku. Zostało to odebrane jako strzały dywersantów niemieckich. Wieść poszła w miasto, a że trafiła na wyjątkowo podatny grunt, rozpoczęło się polowanie na miejscowych Niemców, przybierające charakter pogromu. Samorzutnie zorganizowały się grupki żołnierzy i cywilnych bydgoszczan – pewnych, że to Niemcy strzelają – i zadziałał mechanizm nie do powstrzymania. Przeszukiwano domy, a ponieważ w tym czasie w rękach bydgoszczan było już sporo broni, wydawano ją masowo hallerczykom i straży obywatelskiej. W zamieszkach brali też czynny udział uczniowie Liceum im. Kopernika, gdzie nauczycielem był wspomniany wcześniej Albrycht. Ocalały z pogromu 78-letni Hermann Dietz, znany lekarz społecznik, który skrył się w piwnicy swojego domu przy Gdańskiej, relacjonował później, że wtargnęła tam jakaś grupka i chciała go wyprowadzić, ale wstawił się za nim Polak, jego woźnica, i to go uratowało. Około godz. 17 mjr Albrycht zameldował gen. Przyjałkowskiemu, dowódcy wojska stacjonującego w mieście i okolicach, że w Bydgoszczy
11
jest już spokój. Kłamał! Strzały w mieście słychać było przez całą noc, a rano, 4 września, rozpoczęła się już normalna pacyfikacja Szwederowa (dzielnica Bydgoszczy). Patrole systematycznie wchodziły do domów, wyciągały Niemców i rozstrzeliwały ich. W dzielnicach Jachcice i Szwederowo spalono dwa ewangelickie zbory. Liczbą ofiar, w zależności od potrzeb, dowolnie żonglowano. Jednak najbliżej prawdy wydaje się być niemiecki historyk Hugo Rasmus, przedwojenny mieszkaniec Bydgoszczy, który ustalił z imienia i nazwiska 385 Niemców zabitych w tych dniach (patrz zdjęcia). Zaś liczba zabitych po stronie polskiej to 20–30 osób, które zginęły głównie na skutek tragicznej pomyłki lub w wyniku obrony Niemców. 5 września do Bydgoszczy wkroczyły wojska niemieckie. Straż obywatelska skapitulowała pod groźbą ostrzału miasta z ciężkich dział. Niemcy od razu przystąpili do wyłapywania winnych masakry. Schwytanych sprawców i przypadkowych mężczyzn zgromadzono na Starym Rynku, a ich życie miało być gwarancją spokoju w mieście. Jednak przez następne dni z niektórych miejsc w centrum miasta strzelano do esesmanów. W odwecie – przede wszystkim za krwawą niedzielę – rozstrzelano większość potencjalnych uczestników feralnych zajść. Oczywiście i w tym przypadku powstały duże rozbieżności co do liczby ofiar. Zaraz po wojnie mówiono o 36 tys. 350 zamordowanych, jednak podczas ekshumacji zwłok w „dolinie śmierci” – miejscu egzekucji i masowych grobów – natrafiano na 306 ciał. Dziś najbliższe prawdy są dane, iż podczas całej okupacji zginęło ok. 6600 bydgoszczan. Po opublikowaniu raportu na głowę profesora Jastrzębskiego posypały się gromy, że plami polską martyrologię i że zaprzedał się Niemcom. Jednak mało kto zdecydował się na merytoryczną polemikę. Oczywiście prym w oskarżeniach wiedli historycy IPN-u, zarzucając profesorowi... działalność w PZPR. Swojego czasu wiceprezes IPN Witold Kulesza wystąpił nawet do Sądu Najwyższego RFN o stwierdzenie nieważności wyroków skazujących jesienią 1939 r. polskich mieszkańców bydgoszczy za udział w krwawej niedzieli, jednak z marnym skutkiem. Oczywiście, bydgoski epizod jest tylko drobnym wycinkiem losów Polski podczas II wojny światowej i w żaden sposób nie może wpłynąć na całkowity obraz wydarzeń, w którym to strona niemiecka była jedynym agresorem i głównym sprawcą zniszczeń, mordów oraz niewyobrażalnych cierpień ludności cywilnej. Jednak stosowanie w historii dogmatów zwykle ją zniekształca, a dla pewnych faktów bywa czasem krzywdzące. MAREK PAWŁOWSKI
[email protected]
12
A TO POLSKA WŁAŚNIE
! Rodzina Barbary Zając została rozbita 2 lata temu. Jej i mężowi sąd z urzędu, uznając, że nie są w stanie podołać odpowiedzialnemu rodzicielstwu, odebrał trójkę z pięciorga dzieci. Zawsze dobrze się nimi opiekowali, żadna instytucja nie stwierdziła najmniejszego na tym polu zaniedbania. Rodzeństwo rozdzielono. Marysia, 14-letnia córka Zająców, została umieszczona w ośrodku oddalonym 400 kilometrów od domu. Franek i Krysia trafili do domu dziecka w Gdańsku. Zającowie codziennie odwiedzają dwie swe najmłodsze, a mimo to przez lata ani razu dzieciaki nie otrzymały przepustki do domu. O powrocie dzieci do rodziny sąd w ogóle nie chce słyszeć. ! Jan Koszałka przez ponad 5 lat samotnie wychowywał swego syna Ośka. Ojcem był troskliwym i oddanym, co nie przeszkadzało wysokiemu sądowi rodzinnemu syna mu odebrać i umieścić w rodzinie zastępczej. Żaden urzędnik nie pofatygował się, żeby sprawdzić, w jakich warunkach żyje malec, nikt o zdanie nie zapytał choćby nauczycieli. Pod szkołę przyjechał kurator w towarzystwie policjantów i Ośka zabrał do domu dziecka. Sąd wydał też nakaz całkowitego odizolowania ojca od syna, ponieważ uznał bezpodstawne oskarżenia, że dziecko ma złe warunki mieszkaniowe. W tym roku ojcu po raz pierwszy udało się uzyskać zgodę na wspólne wakacje z synem. Nie były sielankowe. Pewnej nocy do ich domu wtargnęli policjanci i siłą dziecko zabrali. Okazało się, że sąd się rozmyślił i... zaocznie zmienił swoje wcześniejsze postanowienie. ! Joanna i Artur Kowalscy stracili czwórkę dzieci. Sąd odebrał je i skierował do rodziny zastępczej, motywując swą decyzję sytuacją materialną i mieszkaniową biologicznych rodziców. Na wzajemne spotkania też nie wyraził zgody. Takich historii w skali kraju są tysiące. W samym powiecie kartuskim tylko w jeden weekend odebrano rodzicom 16 dzieci, od stycznia do maja br. – aż 42! Obecnie w domach dziecka jest prawie 30 tysięcy dzieci. W rodzinach zastępczych – niemal 70 tysięcy. Każdego roku do tych instytucji trafia około 6 tysięcy kolejnych. W większości takich, które mają rodziców bądź najbliższą rodzinę, a zostały z nimi rozdzielone na podstawie pochopnych, często mylnych decyzji sądów. Ta pochopność zaskakuje jeszcze z innego powodu. Otóż pobyt jednego malca w placówce opiekuńczej to dla budżetu państwa wydatek co najmniej 3 tys. zł miesięcznie! Jedna trzecia tej sumy wystarczyłaby, żeby pomóc jego biologicznej rodzinie... – Każdy dzień w domu dziecka to dla małego człowieka tragedia – twierdzi minister Jolanta Fedak. Sędziowie rodzinni są najwyraźniej innego zdania. Wystarczy bieda, bezrobocie, a ostatnio – nawet nieład w mieszkaniu. Dlaczego z takim upodobaniem wyrywają dzieci z ich naturalnego otoczenia? Dlaczego
Bo tato nie ma pracy. Bo mama nie sprząta. Bo dziecko chodzi na wagary. Coraz bardziej błahe powody decydują o tym, że sędziowie rodzinni – zamiast spajać – rozbijają rodziny.
Dzieci śmieci w sytuacjach, kiedy rodzinę można by wspomóc i zjednoczyć, sędziowie decydują się ją zniszczyć? – Tu łamana jest konstytucja i samo prawo, które winno wspierać i otaczać opieką każdego bez wyjątku. Kto ponosi koszty takiego stanu rzeczy? Rodzina i społeczeństwo. Nie ma żadnego programu realizującego założenia prawa w przedmiocie wsparcia rodziny przez cywilizowane państwo, które ma do tego specjalne instytucje. Brakuje realnej pomocy rodzinom. Zarzewiem patologii są sądy rodzinne, których urzędnicy z pełną premedytacją powiększają przestrzeń zła – twierdzi Barbara Zając, zaś archiwa Inicjatywy Społecznej Rodziny Pomorza pełne są dokumentów, które potwierdzają te słowa. Jej zdaniem, sądy to twory antyrodzinne, nastawione na niszczenie rodziny, więzi rodzinnych i tradycji. Eskalującemu procederowi tworzenia setek tysięcy półsierot w majestacie prawa biernie przygląda się zarówno Rzecznik Praw Obywatelskich, jak i Rzecznik Praw Dziecka. – Dzieci odbiera się rodzicom tak na wszelki wypadek, prewencyjnie, na podstawie pomówień sąsiadów, po pobieżnym rozpoznaniu sytuacji,
nie myśląc o ich przyszłości i o tym, jakie cierpienie oznacza rozłąka z kochającymi, choć biednymi lub mało zaradnymi rodzicami. A już kilka miesięcy spędzonych w domu dziecka
Rodziny Pomorza. Według nich, dziecko zaczyna być przez polski system traktowane niczym towar zapewniający byt sztabowi ludzi. Zupełnie nie zainteresowanych ich losem.
zostawia ślady na psychice – mówi Andrzej Słonawski, wiceprzewodniczący Inicjatywy Społecznej Porozumienie Rawskie. Inny aspekt sytuacji dostrzegają członkowie Inicjatywy Społecznej
„Na nieszczęściu rodzin żerują domy dziecka, kuratorzy, tzw. biegli, urzędnicy tzw. sądów rodzinnych i tzw. rodziny zastępcze, które zrobiły sobie z tego procederu źródło czerpania ogromnych zysków pod parawanem nośnego społecznie pseudomiłosierdzia i opieki. Mamy świadomość istnienia wśród nich kilkuprocentowego marginesu, który jest autentycznie zainteresowany realizacją szczytnych celów. Jednak większość sowicie opłacanych rodzin zastępczych funkcjonuje tylko dla chęci zysku za cenę sieroctwa dzieci, z którymi nikt się nie liczy. Biologiczni
rodzice w walce o dzieci z taką machiną są miażdżeni, nie mają żadnych szans” – uważają przedstawiciele Inicjatywy. Tych, dla których dobro najmłodszych rzeczywiście jest nadrzędne, niepokoją także trwające obecnie prace nad opracowanym przez minister Fedak projektem ustawy przeciwdziałającej przemocy w rodzinie. Wzbudzają ogromne kontrowersje, bo proponowane zapisy (m.in. możliwość odebrania dziecka bez orzeczenia sądu) mają sprawić, że urzędnikom państwowym jeszcze łatwiej (!) będzie zabierać dzieci od rodziców: – Dużo wątpliwości budzi przepis dotyczący uprawnień pracowników socjalnych do odbierania dzieci. Doświadczenie pokazuje, że te osoby nie są przygotowane do tego typu działań. Postaramy się powalczyć o zapisanie w ustawie, że w przypadku problemów finansowych rodziny nie wolno odbierać dzieci rodzicom, lecz wspierać taką rodzinę – mówi Anna Samusionek z fundacji „Razem lepiej”. – Ustawa nie łagodzi, ale eskaluje konflikty rodzinne. Nie bierze pod uwagę przyczyn dysfunkcji rodzinnych, podłoża konfliktów, lecz skupia się wyłącznie na jej skutkach. Nie pociąga do odpowiedzialności karnej osób pomawiających, biegłych nierzetelnie sporządzających opinie oraz terapeutów, którzy u osób uznanych za ofiary przemocy wywołują syndrom fałszywych wspomnień. Ustawa o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie w świetle moich badań empirycznych jest bublem prawnym, który sprzyja patologizacji relacji rodzinnych i społecznych – uważa z kolei Barbara Gujska z Polskiego Towarzystwa Higieny Psychicznej. Wszyscy są zgodni co do jednego – dziecko powinno być odbierane z rodziny wówczas, gdy wszelkie środki pomocy zostały wyczerpane. To zapewniają mu konwencja o ochronie praw dziecka i konstytucja RP. Właśnie dlatego z prośbą o nadzór nad trwającymi sprawami i wyciągnięcie sankcji za naruszenie praw dziecka zrozpaczeni rodzice zwrócili się do Marka Michalaka – rzecznika praw dziecka. Ten nie zareagował. 31 sierpnia br. przedstawiciele Porozumienia Rawskiego oraz rodziny poszkodowane przez coraz bardziej godzący w dobro dziecka i polskiej rodziny system sądownictwa stawili się pod biurem rzecznika, aby usłyszeć z jego ust sprawozdanie z prowadzonego postępowania. Przyjechali m.in. Zającowie, Kowalscy i Koszałka. Pan rzecznik, niestety, niewiele miał do powiedzenia w kwestii realizacji obietnic złożonych 3 miesiące wcześniej, ale zadeklarował, że tym razem zabierze się do roboty. Tylko dlaczego do takiej aktywności trzeba go zmuszać pikietami pod oknem gabinetu? WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected] Fot. AS
Nr 36 (496) 4 – 10 IX 2009 r. jej życiu córka mówi, że jest „hardcorowe”. I nie ma w tym wiele przesady. Kilkanaście lat temu w urzędzie miasta Beata złożyła wniosek o przydział mieszkania kwaterunkowego do remontu na własny koszt. Ona, samotnie wychowująca 11-letnią wówczas Justynę, pracująca, uczciwa i obowiązkowa, wydawała się idealną kandydatką do powierzenia jej miejskiego mienia. Okazało się, że mieszkania do remontu nie dostanie, bo ma za małe zarobki. Te same zarobki okazały się jednak za duże na to, aby mogła się ubiegać o mieszkanie socjalne. Nie miała szczęścia, bo choć mijały lata, a ona ponawiała wnioski, wciąż odbijała się od urzędniczych drzwi. Zawsze byli bardziej potrzebujący niż ona. W tym czasie mieszkała gdzie się dało. Kątem u rodziny albo w wynajmowanym. Kiedy kolejny już raz została bez dachu nad głową, zdarzyło się nawet, że poszła wraz z córką do schroniska Brata Alberta. Ale nie została. Nawet nie dlatego, że opłaty (300 zł miesięcznie od osoby) wydały jej się horrendalne. Bardziej dlatego, że od zawsze walczyła. I tym razem też nie chciała się poddać. W tym czasie poznała Jarosława. We dwójkę łatwiej było stawiać czoła przeciwnościom. Wynajęli mieszkanie. Umowę z właścicielem (okazał na tę okoliczność stosowne dokumenty) podpisała na 2 lata. Z góry też uregulowała należność. 21 tysięcy złotych (!), które pożyczyła z banku, miały im zapewnić spokój i własny kąt. To było dla niej szczególnie ważne, bo studiująca biologię córka właśnie dostała się na drugi fakultet. – Cena najmu nie była wysoka, dlatego się zdecydowaliśmy, ale mieszkanie było zdewastowane. Na podłogach, grzejnikach i kuchence gazowej centymetrowa warstwa odchodów gołębich wymieszanych z piórami, brak szyb w oknach, niesprawna elektryka, brak wody – opowiada Beata. Jarosław, jako budowlaniec, wykonał niezbędny remont. Ich upragniona stabilizacja trwała jednak tylko kilkanaście miesięcy. Do czasu, aż w skrzynce na listy Beata znalazła wezwanie do zapłaty niemal 50 tysięcy złotych tytułem zaległości w opłatach czynszu (co oznacza, że nie płacono go przez co najmniej dziesięć lat!). Wkrótce też pojawiła się prawowita najemczyni lokalu – jak się wówczas okazało – komunalnego, i nakazała go opuścić. Wtedy zdali sobie sprawę, że padli ofiarami oszusta. Dziś człowiek, który ich okłamał, jest poszukiwany przez policję. Oni, wraz z całym dobytkiem, trafili do... garażu znajomego, w samym sercu miasta. Beata przez okrągły tydzień pracuje po 10 lub 12 godzin dziennie,
O
13
Miasto marzeń żeby spłacić kredyt i zarobić na utrzymanie. – Przez lata staram się walczyć o własny kąt. Nie kombinuję, nie oszukuję, tylko cierpliwie czekam. Płacę podatki w tym kraju, od kiedy zaczęłam pracować i teraz nie mam nic – wyznaje. O tym, że kwitnie nielegalny handel mieszkaniami znajdującymi się w zasobach miasta, przekonać się nietrudno: „Dam odstępne za mieszkanie we Wrocławiu lub okolicach, może to być największa ruina, zadłużone. Cena, jaką mogę zaoferować, to 10 000 zł. Jeśli ktoś z państwa ma takie mieszkanie, a nie ma co z nim zrobić i musi płacić czynsz oraz wszelkie inne opłaty związane z tym mieszkaniem, to proszę odpisać. Ja oferuję 10 000 zł, a miasto tylko formularz do podpisania o zbycie mieszkania”; „Dam odstępne za mieszkanie TBS we Wrocławiu do 80 000 zł (ze wszystkimi opłatami) najlepiej 2-pokojowe lub duże 1-pokojowe. Oferty wraz ze zdjęciami proszę przesłać na adres ke(…)@o2.pl”; „Odstąpię miejsce w TBS (odstępne partycypacje, kaucja). Mieszkanie
o pow. 51.09 m2, rozkładowe, 2-pokojowe, kuchnia, II piętro. Nowo budowane osiedle na Brochowie, przy ul. Wileńskiej we Wrocławiu. Zostanie oddane do użytku w 2010 roku. Proszę o kontakt pod numerami: 717 (…) 596, 502 (…) 817” – lokalne strony internetowe pełne są tego typu ogłoszeń. Gdyby więc Beata chciała mieszkanie komunalne zdobyć w sposób niezgodny z prawem, nie miałaby z tym większych kłopotów. Ale nie chce. O przedziwnej polityce mieszkaniowej, kupczeniu gminnym mieniem oraz swoim naiwnym czekaniu Beata i Jarosław postanowili natomiast
Wrocław, stolica Dolnego Śląska, miasto sukcesu, stu mostów i fontanny multimedialnej. Symbol nowoczesności, który jednak ma plamy na honorze. Na przykład Beatę Krawczyk. powiadomić prezydenta Rafała Dutkiewicza, jego zastępcę oraz dyrektora miejskiego Departamentu Nieruchomości i Eksploatacji. „Czy uczciwa rodzina, oboje pracujemy, odprowadzamy podatki, córka studiuje, musi tułać się po nieuczciwie wynajmowanych lokalach? Nie stać nas na kupno własnego mieszkania, ale na pewno stać nas na regularne opłacanie czynszu, ratalnej spłaty tego lub innego mieszkania od gminy Wrocław. Dbać o nie i przeprowadzać regularne remonty, a nie odnajmować, jak robią inni. W naszym mieście czujemy się pariasami, ale od kilku dni, gdy dowiadujemy się, że kupczenie lokalami komunalnymi, nieściągalność czynszu to dla Urzędu Miejskiego normalność, jesteśmy zdeterminowanymi pariasami. Wierząc w Pańską prezydenturę, popierając od lat, Życzymy Zdrowych i Spokojnych Świąt Wielkanocnych, bo my, Panie Prezydencie, mieć ich nie będziemy” – napisali w dramatycznym liście. To było w kwietniu br. Prezydent nie zareagował na pismo szaraczków, jego zastępca też nie. Z biura dyrektora departamentu nieruchomości dostali odpowiedź, że mogą starać się o mieszkanie na zasadach ogólnych. Po raz kolejny Beata poszła więc złożyć stosowny wniosek. Miała nadzieję, że tym razem się uda, bo gdyby dostała nawet najbardziej zdewastowane mieszkanie, remontowałaby je, nawet kosztem jedzenia. Cieszyła się do chwili, gdy dowiedziała się, że tym razem jej zarobki są... za wysokie, żeby mogła się ubiegać o lokal do remontu. Żeby dostać mieszkanie z Towarzystwa
Budownictwa Socjalnego – zarabia z kolei za mało. – Już nie mam siły na przepychanki z urzędnikami. W końcu coś we mnie pękło. Zastanawiam się, kim ja jestem. W każdym cywilizowanym kraju, jeżeli człowiek pracuje, powinien coś mieć i być kimś. Nie chodzi o to, żeby się wywyższać, ale żeby go nie upokarzali. Ja czuję się upokorzona i coraz częściej nie chce mi się żyć – mówi rozżalona kobieta. Justyna wyjechała do rodziny. Beata i Jarosław robią wszystko, by w kilkumetrowym garażu spędzać jak najmniej czasu. Nie tylko dlatego, że w dzień jest tu tak duszno, że trudno oddychać, ale przede wszystkim dlatego, że nie chcą, aby „sąsiedzi” zorientowali się, iż ktoś tu mieszka. Szwędają się więc wieczorami po okolicznych parkach, jadają u Chińczyków,
a w potrzebną do egzystencji wodę zaopatrują się w supermarketach. – Najgorsze są niedziele. Włóczymy się po sklepach, czasem jak przyjedzie córka spotykamy się w parku bądź w jakiejś knajpie. Kiedy zostaję sama, nawet nie zapalam światła, żeby nie wzbudzić niczyjego zainteresowania – mówi Beata ze łzami w oczach. Zdarza im się, że w tej wędrówce po mieście zajdą na pergolę przy Hali Stulecia. Wtedy podziwiają jedną z największych w Europie multimedialnych fontann – dumę prezydenta Dutkiewicza. Za każdym razem przeliczają jednak, ile mieszkań mogłoby trafić do ludzi, gdyby 20 milionów złotych zamiast na igrzyska przeznaczono na chleb... WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected] Fot. Autor
W 2003 roku na komunalne mieszkanie do remontu czekało we Wrocławiu około 4 tysięcy rodzin, prawie 2 tysiące – na lokal socjalny. Poirytowany bezczynnością urzędników Jerzy Sznerch, przewodniczący Rady Osiedla Nadodrze, tylko na swoim terenie znalazł ponad sto pustostanów z uregulowanym stanem prawnym. – Od kilku lat nikt w nich nie mieszka. Przecież można dać je ludziom – przekonywał. Listę mieszkań przekazał urzędnikom. Większością w ogóle się nie zainteresowali. W roku 2008 radni wpadli natomiast na genialny pomysł wynajęcia agencji ochrony do strzeżenia przed dewastacją lub dzikimi lokatorami dwustu pustostanów. Koszt: kilkaset tysięcy złotych rocznie. Obecnie w mieście jest około tysiąca pustostanów, choć zainteresowani mieszkańcy, którzy tropią je na własną rękę, twierdzą, że to dane mocno zaniżone. Dlaczego w pustych lokalach nie mogą mieszkać ludzie, to – jak na razie – urzędnicza tajemnica. Tylko jak ma się do tego artykuł 75 Konstytucji RP, który głosi, że „władze publiczne prowadzą politykę sprzyjającą zaspokajaniu potrzeb mieszkaniowych obywateli, w szczególności przeciwdziałają bezdomności, wspierają rozwój budownictwa socjalnego oraz popierają działania obywateli zmierzające do uzyskania własnego mieszkania”?
14
Nr 36 (496) 4 – 10 IX 2009 r.
ZE ŚWIATA
SPRAWA KARDYNALNA Na terenie zarządzanym przez kardynała Rogera Mahony’ego, lidera największej archidiecezji USA, wykryto kilkaset przypadków pedofilii księży. Ale ciemne chmury nad głową hierarchy gromadzą się nadal.
Archidiecezja w roku 2007 zgodziła się zapłacić 660 mln dol. tytułem odszkodowania: sprawy załatwiono polubownie. Lecz do dziś sytuacja nie wraca do normy. Wychodzą na jaw wciąż nowe sprawki, a prokuratura stanowa coraz intensywniej szczypie kardynała. Hierarcha przez lata walczył jak lew, by nie dopuścić do nakazanego przez sąd ujawnienia akt duchownych zamieszanych w proceder. Teraz może stać się pierwszym tej rangi duchownym oskarżonym z urzędu w procesie karnym o utrudnianie działań wymiaru sprawiedliwości. Ks. Michael Baker, pedofil recydywista skazany w roku 2007 na 10 lat więzienia (tylko za jego przestępstwa archidiecezja bulnęła 1,3 mln), został wezwany przez wielką ławę przysięgłych do stawienia się w roli świadka. Baker przez dekady molestował seksualnie małoletnich chłopców. 20 lat temu wyznał Mahony’emu, że jest przestępcą seksualnym, lecz ten pozwolił mu pozostać w archidiecezji. Najpierw wysłał go na kurację do zamkniętego ośrodka dla księży w stanie Nowy Meksyk, ale potem przywrócił na parafię, gdzie Baker nadal molestował. Śledztwo ma wyjaśnić, czy Mahony oraz inni członkowie kierownictwa archidiecezji złamali prawo, nie informując o kryminalnych działaniach księży gwałcących dzieci. Nie uczynili też nic, by zapewnić bezpieczeństwo dzieciom, odizolować przestępcę i sprawić, by poniósł karę. TN
atrakcyjne dla homoseksualistów, bo mogą prowadzić podwójne życie. To dobra kryjówka dla tych, którzy boją się stawić czoła obowiązkom rodzinnym. Kościół katolicki to azyl dla gejów. Kościół preferuje postawy homoseksualne, faworyzując osoby zniewieściałe, posłuszne, bezkrytyczne, które bez zastrzeżeń zaakceptują wolę przełożonych”. Wielu księży korzysta z datków wiernych, by zaspokajać swe homoseksualne potrzeby, np. duchowni geje zbierają datki na biednych, a potem przeznaczają pieniądze na kochanków. „Doświadczenie 45 lat w Kościele daje mi moralne prawo do formułowania takich wniosków” – mówi ks. Robledo. JF
WŁASNORĘCZNA ZMIANA PŁCI Kiedy 61-letni Brytyjczyk Roland Mery udał się do toalety, obwieściwszy małżonce, że boli go głowa, nie miała oczywiście żadnych podstaw do paniki...
CZEŚĆ PRZYWRÓCONA Moralno-obyczajowa czujność czasami słono kosztuje. Miasteczko Franklin położone w centrum amerykańskiego „pasa biblijnego” zapłaciło za nią 2 mln dol. Na komputerze służbowym Joe Williamsa, dyrektora zakładu oczyszczania miasta, wykryto rok temu zgrozę: gołe panienki. Notabl został natychmiast wyrzucony z pracy. Nikt nie słuchał jego zapewnień, że fotek z internetu nie ściągał i jest niewinny. Bo kto by uwierzył rozpustnikowi, erotomanowi, a i przestępcy seksualnemu pewnie też? Sąd uwierzył i przyznał właśnie Williamsowi 2 mln dol. odszkodowania za utraconą cześć i pracę. Ekspert komputerowy stwierdził bowiem, że golasy znalazły się na komputerze za sprawą wirusów, a nie lubieżności urzędnika. CS
UWIĄD AZJI W Manili w minorowej atmosferze dobiegła końca konferencja azjatyckich biskupów katolickich. Zatroskanie powoduje rosnąca liczba mieszanych wyznaniowo małżeństw, zmniejszająca się liczba księży i wymierzone w nich akty przemocy.
Dodatkowo purpuraci usłyszeli słowa reprymendy od uczestniczącego w konferencji kardynała Francisa Arinze – wysłannika Watykanu. Dostojnik ostrzegł ich przed niekorzystnymi tendencjami zaczynającymi dominować w Kościele w Azji. Adoracja Boga – mówił Arinze – powinna się manifestować klęczeniem, głębokimi ukłonami i milczeniem. Niczym innym! Wszelkie
RAK OŚWIECONY Obiad przy świecach, dyskretna muzyka – cóż może być bardziej romantycznego? I bardziej szkodliwego? Naukowcy z South Carolina University przetestowali skład dymu, wydzielającego się przy paleniu świec parafinowych i rezultaty nie są krzepiące. Wykryto w nim benzen, który może się przyczyniać do powstawania nowotworów, zwłaszcza białaczki, oraz toluen, który ma negatywny wpływ na system nerwowy, a wdychany w dużych ilościach przez ciężarne może powodować defekty płodu. Oczywiście, nie oznacza to, że kolacja przy świecach skończy się na onkologii – chodzi o częstotliwość i długość ekspozycji na trucizny. Alternatywą są świece z wosku roślinnego, nieemitujące szkodliwych substancji. Słodka muzyka jest wciąż nieszkodliwa. TN
ROZKOSZE W WC Mery zabrał ze sobą baterię środków przeciwbólowych i nóż, którym amputował prącie i jądra, tracąc przy tym prawie litr krwi. Można sobie wyobrazić ból, ale autokastrat mówi: „Jak tylko wyszedłem z łazienki po zrobieniu tego, od razu poczułem się dobrze”. Od czwartego roku życia Mery czuł się kobietą i cierpienie, jakie musiał przejść, by pozbawić się symboli męskości, nie miało znaczenia: „Ból nie był problemem!”. Żona od razu zauważyła, że z mężem jest coś nie tak – był blady jak ściana i wołał: „Dzwoń po pogotowie”. Wprawdzie wspominał o swym płciowym problemie, ale nie przypuszczała, że zdecyduje się na tak drastyczną akcję. Okaleczonego odwieziono do szpitala, lecz żona nie mogła mu towarzyszyć, bo policja uznała łazienkę za „miejsce przestępstwa”, a ją... za podejrzaną. Została natychmiast zatrzymana. Lekarz, opatrując krocze przyszłej pani Mery (nowe imię będzie brzmiało Rolanda), stwierdził, że zabieg został wykonany „prawie fachowo” i... pogratulował umiejętności. JF
MARYCHA NA RAKA
KOŚCIÓŁ AZYLEM GEJÓW? Znaczną konsternację w środowisku katolickich sług bożych Kolumbii wywołała najnowsza książka ich kolegi – ks. Germaina Robledo. Publikacja nosi tytuł „W kierunku kleru homoseksualnego”. Autor stawia tezę, że 30 proc. księży w jego archidiecezji to geje. Ks. Robledo nie poprzestał na książce – udzielił też wywiadu pismu „Semana”. Konstatuje w nim, że duchowny to nie zajęcie dla homoseksualistów, choć, jak zapewnia, nic przeciwko nim nie ma. Celibat – jego zdaniem – nie jest początkiem problemu: „Kapłaństwo jest
inne działania, zwłaszcza taniec, są niedopuszczalne. Także dystrybucja komunii jest wyłączną domeną księży – przypomniał. Użycie koszyków z opłatkiem i kielichów z winem jest niedopuszczalne. Gorący i wilgotny klimat azjatycki nie może być usprawiedliwieniem dla ubioru odmiennego niż obowiązujący podczas mszy. PZ
Nie chodzi, rzecz jasna, o palenie, ale być może wkrótce preparat zawierający aktywny chemicznie składnik trawki będzie bronią przeciw nowotworowi prostaty. Badacze z Uniwersytetu Alcala w Madrycie przeprowadzili na szczurach badania laboratoryjne, które jednoznacznie wykazały, że substancje zawarte w marihuanie powstrzymują rozwój komórek rakowych. Blokują receptor umożliwiający dzielenie się tkanek guza. Potwierdzają to dane uczonych japońskich: związki zawarte w marihuanie nie tylko hamują rozrost nowotworu prostaty, najczęstszej postaci raka u mężczyzn, ale także mają podobne działanie na guzy piersi i mózgu. PZ
Holendrzy są znani ze swego mało restrykcyjnego podejścia do narkotyków. I luzu. Pewne zaskoczenie budzą więc opublikowane właśnie wyniki sondażu.
na podrażnienie błon śluzowych nosa. Może być wywołane nie tylko przez wirusową czy bakteryjną chorobę, lecz przez kurz, pyłki, dym, perfumy, chemikalia itp. Pęd powietrza wydobywający się w trakcie „a psik” jest ogromny: cząsteczki mają prędkość 140–1400 km/godz. Jeśli z organizmu wydobywają się wirusy grypy, to trzeba wiedzieć, że są one odporne i mogą przeżyć godziny na zewnątrz. Dlatego tak ważne jest mycie rąk i twarzy. Zdarzają się przypadki kichania niekontrolowanego: w 1957 roku 13-letnia dziewczynka kichała non stop przez dwa miesiące. W roku 1994 rekord ten pobił nastolatek kichający na okrągło przez cały rok. Kichnięcie sprawia ulgę, stąd miłośnicy tabaki. Kichanie może mieć związek z seksem: w 1972 roku lekarze opisali przypadek 69-letniego pana, który skarżył się, że dostaje ataku kichania zaraz po orgazmie, a w roku ubiegłym stwierdzono przypadek mężczyzny, który zaczyna kichać, gdy ma sprośne myśli. Literatura naukowa opisuje 17 przypadków tego typu. Ale były i trzy inne, kiedy orgazm następował... zaraz po kichnięciu. TN
KURCZAKOZAURY Kanadyjski paleontolog twierdzi, że z genów kurcząt można stworzyć najprawdziwszego dinozaura!
Tysiącosobowej grupie dorosłych zadano pytanie, co sprawia im największą przyjemność. Proszę nawet nie próbować zgadywać! Oto Holendrzy jako najmilszą czynność wymieniają tę w ubikacji... Takiej odpowiedzi udzieliło 88 proc. ankietowanych. Na drugim miejscu w kategorii największych przyjemności znalazła się pogawędka z przyjaciółmi, na trzecim zaś rekreacja na świeżym powietrzu. Seks i orgazm (właśnie to chciałoby się uznać za zajęcie faworyzowane, prawda?) wskazuje tylko 21 proc. Holendrów. Czyżby zatwardzenie było powszechnym schorzeniem narodu egzystującego w depresji? CS
KICHANIE I ORGAZM Co mogą mieć ze sobą wspólnego? Okazuje się, że mogą i nie chodzi tu o kichanie na seks. Światowa Organizacja Zdrowia postraszyła jesienną inwazją świńskiej grypy i ludzie zaczynają nerwowo reagować na kichanie w miejscu publicznym. Nie zawsze oznacza ono zarażenie zakaźną chorobą: kichanie jest odruchową reakcją organizmu
Hans Larsson, 38-letni pracownik katedry makroewolucji na uniwersytecie w Montrealu, od 10 lat bada embriony kurczaków. Ma nadzieję, że w ten sposób uzyska i rozwinie cechy ich przodków, dinozaurów. Naukowiec nie planuje bynajmniej wcielić w życie scenariusza filmu „Park jurajski”. Chodzi mu raczej o rozwinięcie badań nad ewolucją. Jeśli eksperyment się powiedzie, będzie to kolejny dowód na to, że ptaki pochodzą bezpośrednio od prehistorycznych jaszczurów. Projektów Larssona, który nie powołał jeszcze do życia ani jednego dinozaura, na razie nikt nie potępił. Wspiera je między innymi National Geographic. JC
Nr 36 (496) 4 – 10 IX 2009 r.
MITY KOŚCIOŁA
15
Zamulona głębia wiary K
„Trzeźwy” jak ksiądz Wczoraj wieczorem zgłosił się u księdza kanonika Dziurzyńskiego policjant z zawiadomieniem, że na policji jest pijany jakiś ksiądz, ażeby go sobie zabrać. Dwaj wikarzy udali się po konfratra i przywieźli go do kapituły. Tutaj przenocował, a rano miał udać się na rekolekcje. Niestety, znaleziono go przed poł. znowu nietrzeźwego... – odnotował pod koniec kwietnia 1926 roku ksiądz prowadzący kronikę katedry lwowskiej. Problem z trzeźwością kleru Kościół miał od zawsze. Wprawdzie w pierwszych wiekach chrześcijaństwa zdarzali się kapłani, którzy – nie chcąc upodabniać się do nadużywających trunków pogan – całkowicie wyrzekali się wina. Tacy nawet do sprawowania mszy świętej zamiast wina konsekrowali... wodę lub mleko. Jednak takie „heretyckie” pomysły szybko zostały przez Kościół przezwyciężone. W średniowieczu alkoholizm duchowieństwa osiągnął tak gorszące rozmiary, że władze kościelne zmuszone były oficjalnie wypowiedzieć wojnę nałogowemu pijaństwu kleru. Cóż z tego, kiedy zarówno zakazy prowadzenia przez duchownych karczem, jak i ich odwiedzania ewidentnie dowodzą, jak mało się nimi przejmowano. Nie pomagały nakładane na w sutannowych i habitowych pijaków ani kary finansowe, ani groźba suspensy. Kler noce całe spędzał w knajpach na piciu, a co biedniejsi jego przedstawiciele zmuszeni byli dorabiać sobie, osobiście szykując trunki. Synod budzyński w 1279 roku zakazywał plebanom szynkowania wina w swoich domach. Biskup krakowski Jan Grot w 1331 roku zaostrzył karę pieniężną, skazując duchownych bywających w karczmach, a jeśli delikwent nie mógł zapłacić kary, miał być „pozbawiony czci”. W 1326 roku synod uniejowski zabronił duchownym zachęcania swym przykładem innych do picia, nakładając na nieposłusznych karę w wysokości trzech grzywien lub skazując
na miesiąc pokuty w klasztorze. Biskup wrocławski Wacław w 1410 roku napominał duchownych, by pod karą trzech grzywien srebra nie brali udziału w ucztach ani nie wstępowali do karczmy w czasie stypy. Zakazy te ponawiały następnie synody z 1446, 1448 i 1473 roku. Wydane w diecezji przemyskiej w 1415 roku statuty synodalne na wstęp do karczmy zezwalały jedynie prałatom. Ale już w 1529 roku biskup przemyski Jan Karnkowski wszystkich duchownych przyłapanych w karczmie skazywał bez wyjątku na odsiadkę w więzieniu przez miesiąc. Z kolei kapituła płocka w 1433 roku uczęszczającym do szynków księżom groziła karą pieniężną, a w przypadku jej nieuiszczenia – ekskomuniką. Cóż z tego, że egzekwowaniem trzeźwości kleru i wymierzaniem kar zajmowały się sądy kościelne tradycyjnie obradujące w karczmach, a wyroki wydawali... pijani sędziowie duchowni. Za kołnierz nie wylewano także w klasztorach. W XV wieku głogóweccy zakonnicy podczas zbiorowego pijaństwa o mało nie spalili klasztoru. Z kolei przyznanie augustianom z Oleśna prawa do wyszynku piwa i gorzałki tak negatywnie odbiło się na moralności braciszków, że obficie sycone klasztornym winem i piwem uczty preferowali nad obowiązki duszpasterskie. Do tego stopnia musieli je zaniedbywać, że w proteście przeciw trybowi życia zakonników rada miejska i mieszczanie wybudowali sobie w Oleśnie nowy kościół. Siedemnastowieczny
Jarosław słynął natomiast z klasztornej apteki, w której oprócz maści i konfitur siostry benedyktynki serwowały pierwszorzędne „olejki żytnie”, tj. bimber, sprzedawany na kwarty. Natomiast klasztor bernardynów w Paradyżu na wieki wieków rozsławił braciszek, który dziarsko opróżniając duszkiem sześć słynnych półgarncowych kielichów „Sursum corda”, zdołał pokonać nawet największego pijaka osiemnastowiecznej Rzeczypospolitej – krajczego koronnego Adama Małachowskiego. Nie obywało się też bez awantur z udziałem pijanych duchownych. W 1502 roku do sądu biskupiego w Wieluniu sprawę przeciwko proboszczowi ze wsi Stołesz skierował jego sługa Jan Gozdek. Obaj panowie spędzali noc Bożego Narodzenia w karczmie na grze w kości, racząc się przy tym uczciwie trunkami, gdy nagle z nieznanych powodów pijany pleban walnął kmiecia kielichem w głowę z taką siłą, że polała się krew. W 1730 roku na bankiecie wydanym przez kapitułę wileńską biskup Bogusław Korwin Gosiewski rzucił w świeżo wybranego biskupa wileńskiego Michała Zienkowicza kielichem i butelką. Zdarzały się również większe skandale. W 1636 roku podczas wizyty króla Władysława IV Wazy w Wilnie, witające monarchę wyższe duchowieństwo – nie mogąc się doczekać imprezy – zawczasu popiło sobie tak solidnie, że – jak pisał kanclerz wielki litewski Albrycht Stanisław Radziwiłł – „sama tylko infuła była trzeźwa”. Na dodatek na pożegnanie króla biskup wileński Abraham Wojna odśpiewał „Te Deum laudamus”, co Władysław IV uznał za obrazę majestatu, postrzegając za wyraz radości z powodu jego odjazdu. Pół wieku później udzielający ślubu w Grodnie biskup krakowski Jan Małachowski był tak wstawiony, że zamiast okularów usiłował sobie na nos włożyć biskupi pierścień. AK
atolicka doktryna podobna jest do statutu PiS. Wszystko można, jeśli słucha się prezesa...
Biblia i rozum to zdecydowanie za mało, by pojąć, o co chodzi Kościołowi. W poszukiwaniu sensu „boskiej instytucji” gubią się nie tylko wierni, ale i księża. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że ów mętlik doktrynalny to zwykłe bałaganiarstwo, jakie towarzyszy katolicyzmowi od stuleci. Czas na konkrety. Przeciętny wierny jest zdania, że Kościół sprzeciwia się karze śmierci. Dowodem jest tu stanowisko JPII, który całą mocą swego urzędu apelował o niewykonywanie i wymazanie z prawodawstwa jej dopuszczalności. Nic to, że Katechizm napisany i zatwierdzony za pontyfikatu polskiego papieża przyzwala na egzekucję skazańców... Przyjrzawszy się bliżej stanowisku Krk wobec kary śmierci, widzimy schizofreniczność posługi papieskiej. Oto bowiem „następca Piotra” jest – według soboru watykańskiego I – nieomylny w sprawach wiary i obyczajów, ale (na wszelki wypadek...) może błądzić jako prywatny teolog. I papieże nieraz błądzili. Kilka przykładów. Biskup rzymski Liberiusz (352–366) był de facto arianinem, czyli jego wiara była zbliżona do dzisiejszych – znienawidzonych przez kler – świadków Jehowy. Honoriusz I (625–638) promował teorię, że Jezus ma jedną wolę (monoteletyzm), co było niezgodne z dogmatem. Notabene papież ten był wyklinany przez następców i nazywany heretykiem przez cały teologiczny establishment. Natomiast Jan XXII (1316–1334) nie wierzył w istnienie piekła oraz twierdził, że człowiek po śmierci czeka na Sąd Ostateczny, co kłóciło się z wcześniejszą praktyką kanonizacji i późniejszym orzeczeniem Benedykta XII (mox post mortem – sąd od razu po śmierci). I niby skąd przysłowiowy Kowalski ma wiedzieć, czy B16 – mówiąc w Afryce o prezerwatywach – przemawiał jako papież (ex cathedra) czy jako profesor Ratzinger? Swoją drogą, to stanowisko Watykanu w sprawie antykoncepcji łączy się makabrycznie zarówno z refleksją o karze śmierci, jak i z papieską „nieomylnością”. Przez takie, a nie inne nakazy Krk przyczynia się do śmierci (AIDS) wielu ludzi nie tylko w Afryce, a – co
za tym idzie – bezbłędność biskupa Rzymu kontrastuje z piątym przykazaniem dekalogu... Duch Święty często kpił z katolickich decydentów, zmieniając doktryny, których wcześniejsze nieprzestrzeganie groziło stosem albo odsadzeniem od czci i wiary! Bo zafascynowany ascezą Kościół potępiał prawie wszystko, co mogło ulżyć doli zapracowanych owieczek. Krzywym okiem patrzył zarówno na używanie pługa, jak i krótkie spodenki gimnazjalistek ćwiczących na lekcjach wychowania fizycznego (biskup łomżyński Stanisław Kostka Łukomski). Jednak Kościół, który tak często kompromitował się „objawionymi” na chwilę prawdami, dziś jest już ostrożniejszy w promowaniu swoich „nieomylnych” mądrości. Zanim Watykan ogłosi wiernym kolejną bajkę „do zbawienia koniecznie potrzebną”, wysyła swoich harcowników, którzy niby prywatnie przedstawiają jakąś teorię, sondują ją, a w razie porażki szybko się wycofują. Kim są ci harcownicy? To cała masa księży, którzy na rozkaz papieża gotowi są potępić samego Jezusa. Charakterystycznym przykładem jest tu o. Zygmunt Okliński – rektor seminarium paulinów na Skałce w Krakowie w latach 1993–1996. Na wykładach ze swojego przedmiotu (homiletyka) głosił studentom, że internet jest dziełem... szatana. Jak to argumentował? W alfabecie hebrajskim każdej literce podporządkowana jest jakaś cyfra. Na przykład „w” (waw) odpowiada szóstka. Trzy literki „w”, od jakich zaczynają się adresy stron internetowych, to tyle samo, co trzy szóstki. A to już symbol bestii! Głupi klerycy (alumn = nieoświecony) uśmiechali się z politowaniem, słysząc takie brednie, więc rektor nie sprzedawał dalej swoich rewelacji. Za to inne równie genialne prawdy dalej są wlewane do mózgownic owieczek. Niepokalane poczęcie, wniebowzięcie i wiele innych, o których nie mówi ani Biblia, ani najstarsza tradycja, a rozum wypowiada się tylko z dezaprobatą – są dogmatami, czyli prawdami, w które trzeba wierzyć albo... won ze wspólnoty – anatema sit! I jak tu wypłynąć na głębię wiary, skoro pod płytkim lustrem wody jest drugie dno – pełne mułu niedorzeczności? o.P.
16
Nr 36 (496) 4 – 10 IX 2009 r.
NASI OKUPANCI
KORZENIE POLSKI (22)
Słowiańskie boginie W wierzeniach dawnych Słowian oprócz bogów istotną rolę odgrywały boginie. Najbardziej znane spośród nich były: Mokosz, Łada, Dodola, Kupała i Marzanna. Słowianie czcili wielu bogów i byli przesądni. Dominującą rolę w ich kulcie odgrywały bóstwa rodzaju męskiego, co nie może dziwić, biorąc pod uwagę fakt, że ród słowiański kształtował się na zasadzie odojcowskiej, a nie matriarchatu. W opinii znacznej części badaczy nie zawsze tak jednak było. Istnieje przypuszczenie, i to poparte solidnym materiałem archeologicznym, że w najbardziej archaicznych kulturach zarówno kobiety, jak i mężczyźni czcili wspólnie Wielką Boginię (Wielką Macierz lub Praboginię), która rodziła boskich synów i boskie córki. Mało tego – wielu uważa, że to właśnie koncepcja kobiety jako dawczyni życia legła u podstaw powstania religii i dopiero męskie religie wyparły pradawny kult Wielkiej Bogini (pogląd ten przedstawił Dan Brown w swoim bestsellerze „Kod Leonarda da Vinci”). Proces wykorzeniania symboli Wielkiej Bogini rozpoczął się już 6–8 tys. lat temu wraz z łupieżczymi najazdami grup mężczyzn, zwanych Indoeuropejczykami, Aryjczykami lub Kurganami i był kontynuowany przez Izraelitów, a następnie przez cywilizację chrześcijańską. W nowym świecie Wielką Boginię coraz częściej zaczęto sprowadzać
W
do roli małżonki męskiego bóstwa, które odtąd zajęło najwyższe miejsce w panteonie bogów, dzierżąc pioruny lub inne narzędzia władzy i zniszczenia. Udowodniono niedawno, że największy ośrodek kultu maryjnego w Polsce – częstochowska Jasna Góra – założony został w miejscu, gdzie niegdyś żywo kwitła neolityczna kultura Wielkiej Bogini. Podobnych miejsc na ziemiach polskich było z pewnością znacznie więcej. Kult Matki Ziemi miał duże znaczenie również wśród Słowian. Większość badaczy religii Słowian jest zgodna, że cechy Wielkiej Bogini, związane z płodnością i odradzaniem się do życia, łączyła w sobie słowiańska bogini Mokosz (lub Makosz). Ślady jej kultu najliczniej poświadczone zostały we wschodniej Słowiańszczyźnie (w Polsce zachowały się nazwy geograficzne Mokos, Mokosznica, Mokoszyn). Pomimo pewnych analogii fińskich, słowiańskość owej bogini nie budzi zastrzeżeń, a jej imię wywodzone jest od rdzenia mok-, oznaczającego „mokry”. Imię to sugeruje związek bogini z Wilgotną Matką Ziemi i jej kultem. Mokosz czczona była niezależnie od pory roku, ale szczególny okres obrzędowy z nią związany przypadał na
niezliczonych dyskusjach, ja kie toczą się w domach i w in ternecie, często można spotkać się z pytaniem, a właściwie zarzutem kierowanym pod adresem ludzi niewie rzących: Dlaczego właściwie propaguje cie tak gorliwie wasze poglądy? Pogląd ten na ogół formułowany jest przez ludzi wierzących, którzy dziwią się ateistom, że ci, czasem z wielkim zapałem i oddaniem, propagują swój punkt widzenia. – Przecież wy w NIC nie wierzycie! – mówią wierzący. – Jak możecie być oddanymi apostołami NICZEGO?! Dajcie nam spokój, wstydźcie się i siedźcie cicho. Co wam przeszkadza, że ktoś wierzy w to, na co ma ochotę! Czy niewierzący mają prawo do działania w poczuciu misji i czy jest to misja głoszenia nicości? Myślę, że każdy może ze swoim życiem zrobić to, co zechce, o ile nie przekracza prawa państwa ustanowionego przez wspólnotę. Na tym polega wolność, jaką daje ateistyczny humanizm. Można spędzać życie na realizacji zainteresowań lub poszukiwaniu przyjemności. Jeśli ktoś chce, może podążyć za głosem natury i po prostu oddać się wychowaniu dzieci. Znam też takich, którzy bardzo lubią dzieci i dlatego... nie mają ich, bo nie chcą narazić je na życie w niesympatycznym świecie, na choroby i śmierć, a samych siebie
wiosnę. Przestrzegano, aby w czasie jej święta nie rwać trawy ani nie uderzać kijami o ziemię, a upadek wymagał przeprosin. Mokosz uważano za boginię aktywności seksualnej i urodzaju, a także opiekunkę zajęć kobiecych. Żeby wywołać urodzaj i płodność, zwracano się do Mokosz, praktykując rozmaite obrzędy. Niektórzy badacze (na przykład czeski slawista Lubor Niederle) porównywali Mokosz do greckiej Afrodyty i kananejskiej Asztarte. Matkę Ziemię czcili Słowianie w gajach, przy świętych źródłach, rzekach i na świętych wzniesieniach. Inną słowiańską boginią, też związaną z płodnością i wegetacją, była Łada. Co ciekawe, w stworzonym przez Jana Długosza panteonie polskim występuje ona jako bóstwo męskie, odpowiednik rzymskiego Marsa. Innego zdania był Maciej Miechowita, który opisał rzekomy kult bóstw greckich na ziemiach polskich, utrzymując, że Łada była w rzeczywistości Ledą, matką Lela i Polela (bliźniacy, odpowiednicy Kastora i Polluksa). Śladami obecności bóstwa żeńskiego u Słowian był również kult oddawany żonie jednego z naczelnych bogów Słowian, Peruna. Boginią tą była
na wyrzuty sumienia i frustracje z tym związane. I jedni, i drudzy mogą też znaleźć inne powody do życia. Jednym z nich jest np. propagowanie świeckiego humanizmu. Humanistyczna wizja świata nie skupia się bynajmniej na podkreślaniu faktu nieistnienia bogów. Ateizm lub agnostycyzm to tylko
Dodola (Dudula) i jej odpowiedniczka – Perperuna (Peperuna). Była to bogini deszczu – żeńska hipostaza Peruna. Z jej kultem praktykowany był obrzęd sprowadzania deszczu, który polegał na tym, że młode dziewczyny przybrane zielenią oprowadzane były nago i polewane wodą. Słowiańską boginią żądz miłosnych była Kupała. Czczono ją (tak jak na Podhalu) jako patronkę „mądrych niewiast”, czyli znachorek zajmujących się leczeniem ziołami i odwracających złe czary. Każdy pokrzywdzony wskutek złych czarów mógł po odprawieniu specjalnych obrzędów liczyć na jej pomoc. Podobno jej świątynia wznosiła się na
w hałasie innych poglądów propagowanych często nachalnie i za ciężkie pieniądze. Pytanie o napęd i motywację do działania jest, oczywiście, bardzo dobrze postawioną kwestią. Dobrze jest zbadać samego siebie, znaleźć i nazwać to, co pcha nas do działania. A motywacje mogą być przeróżne:
ŻYCIE PO RELIGII
Misja humanistyczna punkt wyjścia, a nie koniec drogi. Humanizm laicki jest oparty na wartościach, które nie mają nic wspólnego z nicością, negacją czy pustką. Fundamentem jest tutaj Deklaracja praw człowieka (razem z prawami ekonomicznymi, socjalnymi i kulturowymi), a drogą do jej realizacji jest szeroko pojęta demokracja i współdziałanie. Celem jest maksymalne dobro maksymalnej liczby ludzi, oceniane oczywiście ze świeckiej perspektywy. Humaniści mają powód do głoszenia swoich poglądów jeszcze i z tej przyczyny, że jest to środowisko, którego nie słychać i nie widać – właściwie nie istnieje w świadomości społecznej. Humanizm niegłoszony będzie umierał i zginie
nienawiść, współczucie, zemsta, strach, sympatia, samoobrona, lojalność wobec myślących podobnie, chęć popisania się lub niesienia pomocy i zapewne jeszcze kilkadziesiąt innych rzeczy. Każde z tych silnych uczuć może być źródłem poczucia misji, a w omawianym przypadku – także misji niesienia humanistycznego ateizmu. Ateiści i agnostycy są w Polsce obecnie stosunkowo niewielką mniejszością. Poza okolicami wielkich miast są na ogół mocno osamotnieni i nieobce są im takie stany psychiczne jak frustracja, strach, a nawet poczucie osaczenia. Nie ma w tym nic dziwnego – wszak żyją w kraju zdominowanym ideologicznie
Ślęży, a obok płynął zdrój przywracający zdrowie, a nawet wskrzeszający zmarłych. Istnienie tej świątyni nie zostało jednak udowodnione. Innym bóstwem słowiańskim była personifikacja zimy, śmierci i choroby, czyli Marzanna. Topienie Marzanny należy do nielicznych obrzędów prasłowiańskich (pogańskich) kultywowanych powszechnie do dziś. W folklorze polskim przetrwał zwyczaj robienia słomianej kukły, którą następnie topi się w pierwszym dniu kalendarzowej wiosny, tj. 21 marca (u Słowian było to tzw. Jare Święto). W ten sposób symbolicznie przepędza się zimę, a wita wiosnę. Z topieniem Marzanny związane są różne przesądy: nie wolno dotknąć płynącej w wodzie kukły ani obejrzeć się za siebie w drodze powrotnej. Chrześcijaństwo na różne sposoby próbowało walczyć ze zwyczajem topienia Marzanny, lecz bez powodzenia. Jednym z pomysłów kleru było zastąpienie topienia Marzanny zrzucaniem z wieży kościoła kukły przedstawiającej Judasza. Marzanna była, wedle Jana Długosza, tożsama z rzymską Cererą, boginią urodzaju. Pośród innych słowiańskich bogiń wymienić trzeba też Dziewannę (u Długosza była odpowiedniczką Diany, boginią lasów i polowań), Dzidzileyę (odpowiedniczka Wenery) oraz Rodzanice – bóstwa opiekujące się rodem, losem i dolą człowieka. Nadto znano całe mnóstwo demonów, w znacznej mierze płci żeńskiej, których nazwy zachowały się w folklorze słowiańskim (na przykład Baba-Jaga). ARTUR CECUŁA
przez ogromną, wpływową i skrajnie autorytarną sektę religijną, która chce kontrolować wszystko i wszystkich. Każdy, kto nie skłoni przed nią głowy i nie przystanie na jej warunki, musi się liczyć z upokorzeniami, dyskryminacją, odgrywaniem roli obywatela drugiej kategorii. Pokusa pogrążenia się we frustracji, beznadziei, złości i innych negatywnych uczuciach oraz pokusa działania pod ich wpływem jest bardzo silna. Ale błogosławieni, którzy nie dadzą sobie narzucić warunków dyktowanych przez dominującego przeciwnika. Możemy starannie wypracować w sobie higienę psychiczną, która pozwoli patrzeć na świat spokojnie i łagodnie, a także działać konsekwentnie, lecz bez niszczenia innych. Sądzę, że najlepszym motorem do działania jest współczucie, czy może lepiej – współodczuwanie, bo ten pierwszy termin zabarwiony jest trochę sentymentalną pozą łaskawego pochylania się nad cudzą biedą. Głosimy humanizm, bo szkoda nie tylko nas samych, ale i innych ludzi zniewolonych dogmatyczną, opresyjną wizją świata. Nie chcę, aby mi się źle działo i dla innych także chcę życia w humanistycznej wolności i w świecie mniej wypełnionym przemocą, wyzyskiem i oszustwem. Nie wydaje mi się, aby to była ewangelia pustki i nicości. MAREK KRAK
Nr 36 (496) 4 – 10 IX 2009 r.
J
an Hus był kaznodzieją i docentem uniwersytetu w Pradze. Krytykował ówczesny Kościół, czym wzbudził nienawiść hierarchii. Za to, że nie zechciał odwołać swoich poglądów, czcigodni ojcowie zebrani na soborze w Konstancji postanowili upiec go na wolnym ogniu. Jako męczennik Kościoła został ojcem ruchu antykatolickiego w Czechach. Urodził się w 1370 r. w biednej czeskiej rodzinie. Tytuł magistra teologii uzyskał w roku 1396 r. na Uniwersytecie Praskim. Święcenia kapłańskie otrzymał w roku 1400, po czym przydzielono mu do posługi kościół Betlejem w Pradze na trzy tysiące słuchaczy. W 1409 r. został
i jego bogactwo. Opowiadał się za sekularyzacją dóbr kościelnych, czym właśnie zyskał najwięcej poparcia wśród arystokracji czeskiej – bezpośrednio sekularyzacją zainteresowanej. Wywołał tym także wielki niepokój kościelnych wielmożów. Tak więc w 1409 r. arcybiskup praski Zbynko wezwał Husa przed trybunał inkwizycji w sprawie pism Wiklifa. Odmówił. W roku 1411 został wyklęty, a Kościół rzucił ekskomunikę również na Pragę. W 1412 roku Hus stracił poparcie króla czeskiego Wacława z powodu potępienia wyprawy krzyżowej, którą tenże był bezpośrednio zainteresowany finansowo. Musiał zatem udać się na emigrację.
PRZEMILCZANA HISTORIA Rzymu i nieskoordynowany projekt budowy kościoła narodowego. Tylko najbardziej wolnomyślne kraje zdobywały się na tworzenie kościołów narodowych. „Kościół husycki” to po prostu „kościół czeski”, tak jak „kościół gallikański” to „kościół francuski”. Oba te kraje przodują dziś w laicyzacji. Wśród różnych odłamów husytyzmu główne znaczenie miały umiarkowana frakcja utrakwistów oraz radykalniejszy odłam taborytów. Utrakwiści dążyli do kompromisu z Kościołem, a swoje roszczenia ograniczali do udzielania wiernym komunii pod dwiema postaciami (kielich stał się zresztą symbolem całego ruchu husyckiego;
W roku 1419 wybuchło w Czechach husyckie powstanie zwrócone zarówno przeciwko królowi, jak i Kościołowi. Jego początkiem była tzw. defenestracja praska, czyli usunięcie antyhusyckich urzędników miejskich i zajęcie Pragi. W roku 1420 papież Marcin V wydał bullę, w której zapowiedział krucjatę przeciwko czeskiemu kacerstwu. Spowodowało to zjednoczenie utrakwistów i taborytów. Sformułowano wówczas tzw. cztery artykuły praskie, które później czeski parlament ogłosił obowiązującym prawem. Opowiadały się one za: 1 – wolnym głoszeniem Słowa Bożego; 2 – komunią pod dwiema postaciami; 3 – kościołem ubogich (co wyrażało się w postulowaniu
NIEZNANE OBLICZA CHRZEŚCIJAŃSTWA (19)
Czescy buntownicy „Był on niby Janem Chrzcicielem, poprzedzającym reformację. Płomienie stosu jego zapaliły wśród kościoła łunę, przed której blaskiem dziwnie pierzchała ciemność, i której światło nie tak prędko ugasnąć miało”. (d’Aubigne) obrany rektorem Uniwersytetu Praskiego. Na jego msze uczęszczała sama królowa Zofia (późniejsza wierna jego zwolenniczka), a zdołał zaskarbić sobie również przychylność króla. Jego kazania cieszyły się takim powodzeniem, że nierzadko wygłaszał okolicznościowe mowy na synodach. Poparcie czeskiej arystokracji zdobył sobie, krytykując zbytek kościelny. To szerokie poparcie zdało się jednak na nic, bowiem miał potężnego wroga – Kościół. W debacie nad tezami Wiklifa, który potępiał nauki kościelne, Hus opowiedział się po stronie jego zwolenników. Wprawdzie nie odrzucał kościelnej nauki o transsubstancjacji (zamianie chleba w ciało, a wina w krew podczas mszy), lecz jego wizja prawdziwego Kościoła nosiła wyraźne znamiona wpływu Wiklifa. Rozróżniał on Kościół „widzialny” i „niewidzialny”. Kościół niewidzialny, którego koncepcja będzie się później przewijać w niektórych doktrynach protestanckich, to ludzie wybrani uprzednio przez Boga (predestynacja). Należy podkreślić: kościół niewidzialny to nie struktury czy urzędy, lecz ludzie. Jego głową jest wyłącznie Chrystus, nie papież. Wprawdzie jego doktryna nie była spójna, lecz chodziło mu przede wszystkim o podważenie konieczności posłuszeństwa urzędnikom kościelnym. Konieczność zerwania podległości wobec papieża była tym bardziej uzasadniona, że w latach 1409–1417 Kościołem zarządzało aż trzech papieży jednocześnie (!). Jednak nie tyle zajmowała go krytyka dogmatyczna, co potępienie zepsutych obyczajów duchowieństwa
W roku 1415 został wezwany na sobór w Konstancji (ten sam, na który ściągnęło ponad siedemset prostytutek, bynajmniej nie po to, aby się modlić). Przyjechał, gdyż otrzymał glejt bezpieczeństwa od cesarza Zygmunta. Nie wiedział biedak, że dla srogich purpuratów spod sztandaru „miłości bliźniego” żadne glejty się nie liczą, choćby były wydane przez samego Pana Boga. Upiekli go 6 lipca 1415 roku. Rok później to samo spotkało jego współpracownika, Hieronima z Pragi. Niestety, nie mogąc spalić Wiklifa, zadowolono się tym, że wykopano jego kości sprzed 30 lat i spalono je publicznie... Po męczeńskiej śmierci Husa przedstawiciele czeskiej arystokracji wystosowali pismo z oficjalnym protestem opatrzonym kilkuset podpisami. Oczywiście Kościół się tym nie przejął. Jeszcze w XIX w. redaktor katolickiego dziennika francuskiego „L’Univers” Louis Veuillot pisał z zaciętością godną ojców soborowych: „Jeśli można czegoś żałować, to tego, że nie spalono Jana Husa wcześniej, że Luter nie spłonął razem z nim i że w czasach Reformacji nie było w Europie władcy obdarzonego wystarczająco silną wiarą i rozsądkiem politycznym, by rozpoczął krucjatę przeciwko krajom, które zatruła herezja”. Koncepcja Kościoła niewidzialnego oraz męczeńska śmierć Husa przyczyniły się do ożywienia sił antykatolickich w Czechach, które, bez względu na różnice teologiczne, skupiły się pod jego patronatem. Warto to podkreślić: husytyzm nie jest żadną doktryną ani szkołą teologii heretyckiej. To po prostu specyficznie czeski ruch sprzeciwu wobec
Praga. Hus, zamordowany przez Kościół, to bohater narodowy Czech
umieszczali go na swych sztandarach i książkach). Utrakwistami byli przede wszystkim arystokraci, bogaci mieszczanie oraz uniwersyteccy reformatorzy. Taboryci zaś żądania mieli dalej idące: zlikwidować Kościół katolicki i ukarać grzesznych księży; wysuwali ponadto pewne postulaty społeczne. Zajmowało ich przede wszystkim organizowanie wiernych – urządzano uroczyste „wieczerze pańskie” stylizowane na posiłki biblijne, pielgrzymki i in. W wolnych chwilach napadano na klasztory, łupiąc majątek kościelny. Pod szyldem husytyzmu rozwijały się także najrozmaitsze radykalne grupy heretyckie, takie jak adamici czy pikardzi. Największe znaczenie teologiczne wywarł waldensizm, który wprowadził do ruchu husyckiego odrzucenie przysiąg, ognia czyśćcowego, kultu świętych i obrazów oraz... żądanie skrócenia mszy. Inkorporacji waldensizmu do husytyzmu dokonał Mikołaj z Drezna. Duże znaczenie miał ludowy aspekt herezji husyckiej z jej centralnym wierzeniem-marzeniem – o zbliżającym się Tysiącletnim Królestwie i ukaraniu złych oraz nagrodzeniu dobrych – wszystko w duchu socjalistycznym lub komunistycznym.
odebrania Kościołowi posiadanych dóbr majątkowych); 4 – ograniczeniem sądownictwa kościelnego (opowiadanie się za karaniem „grzechów ciężkich” jedynie na mocy wyroku sądu państwowego). Militarne sukcesy powstańców (pod dowództwem Jana Żiżki), walczących przez długie lata z powodzeniem przeciwko pięciu znacznie liczniejszym armiom „krzyżowców”, są imponujące. Na odnotowanie zasługuje fakt, że agitacja husytów w szeregach przeciwnika spowodowała m.in. przejście na ich stronę całych kontyngentów armii polskiej. Szczególną cechą herezji husyckiej były niewątpliwie legendarne wręcz sukcesy militarne, które zawróciły w głowie liderom tak, że ci poczęli tracić z oczu inne kwestie. W tle działań militarnych rozwinęły się grupy akcentujące pacyfizm, takie jak wspólnota Petra Chelczyckiego (1390–1460), zwana później „braćmi czeskimi”. Chelczycki w Encyklopedii Britannica zwany jest „czołowym myślicielem XV-wiecznego ruchu czeskiej reformacji husyckiej”, choć niewątpliwie jego myśl była marginalna w całej masie husyckiej. Chciał walczyć bez walki, jak później Gandhi, ale nie
17
przekonał do tego praktycznie i realistycznie nastawionych Czechów, którym zakompleksieni Polacy wytykają brak ducha bojowego. Faktycznie – Czesi nie zrywali się za często do boju w walce bez perspektyw, w czym Polacy osiągnęli mistrzostwo. Kiedy jednak mieli możliwości – w czasach husyckich – wspinali się na wyżyny waleczności. Oręż katolicko-niemiecki poddał się w roku 1433, podejmując negocjacje. Ich efekt, tzw. kompaktaty, zadowolił głównie czeską arystokrację. Z praskich artykułów dozwolono im brać komunię pod dwiema postaciami. Mogli też zatrzymać to, co skonfiskowali Kościołowi (warto dodać, że skonfiskowali prawie wszystko). Papież nie uznał jednak kompaktatów. Niemniej stały się one podstawą Kościoła utrakwistycznego (pokonanego dopiero w 1623 r. w czasie wojny trzydziestoletniej). Odróżniał się on od Kościoła katolickiego praktyką używania kielicha dla świeckich, komunią dzieci i kultem Husa zamiast papieża. Kapłani husyccy, podobnie jak prawosławni, zapuszczali też długie brody. Kościół ten był zarazem pierwszą oficjalną alternatywą dla Kościoła katolickiego. Narodowy Kościół utrakwistyczny był dziełem umiarkowanych husytów. Pozostało jeszcze tylko rozprawić się z radykalnymi taborytami, co miało miejsce w maju 1434 roku. Złączone siły katolików i zaspokojonych utrakwistów rozgromiły w bratobójczej bitwie pod Lipanami taborytów, zabijając przy tym ich lidera Prokopa Wielkiego. Niedobitki palono w następnych latach na stosach. Części ruchu taborycko-waldensowskiego udało się znaleźć schronienie w Niemczech. Na szerzenie się husytyzmu w Polsce wywarły wpływ dwa czynniki: 1. jego antyniemiecki charakter; 2. rosnący antyklerykalizm szlachecki (wynikający głównie z rozszerzających się przywilejów oraz uniezależnienia się kościelnego sądownictwa). W roku 1420 utrakwiści zaproponowali Władysławowi Jagielle objęcie tronu czeskiego po śmierci Wacława IV, lecz pod wpływem możnych duchownych i świeckich propozycja została odrzucona w obawie przed posądzeniem o popieranie heretyków. Przyjął ją jednak brat Władysława – Witold, książę litewski, który wysłał do Czech jako swego namiestnika Zygmunta Korybutowicza i kilka chorągwi polskich ochotników. Po kilku miesiącach musiał się on jednak stamtąd wycofać. Poprzez wpływ wszechpotężnego biskupa krakowskiego Zbigniewa Oleśnickiego Jagiełło był coraz bardziej wrogi husytyzmowi, co doprowadziło do tego, że w edykcie wieluńskim z 1424 r. potępiono cztery praskie artykuły, a za ich popieranie przewidziano surowe kary (banicja, konfiskata dóbr, utrata szlachectwa). Husytyzm w Polsce przetrwał jednak aż do przełomu XV i XVI w. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
18
Zaczęło się od tego, że tuż po elekcji Obamy napisała do niego Pamela Anderson. W liście namawiała prezydenta USA do wprowadzenia obowiązkowego wegetarianizmu w szkołach oraz dekryminalizacji posiadania
List do Obamy marihuany. Potem do prezydenta Ameryki napisał Hamas. List przekazał poprzez amerykańskich senatorów przebywających na terenie Gazy po styczniowej ofensywie wojsk izraelskich. Wprost do rąk prezydenta listu przekazać nie mogli, bo Obama z nimi nie gada, bo uważa Hamas za organizację terrorystyczną. W liście prosili go, żeby jednak pogadał. Kiedy kilka dni temu do Obamy napisali Wałęsa i Kwaśniewski, błagając go o obiecane przez poprzednika rakiety, którymi będziemy mogli przypieprzyć np. w Rosję, poczułem się zażenowany. Pomyślałem, że już chyba tylko ja do Obamy nie napisałem. Nie chcę być ostatni, dlatego postanowiłem naprawić ten błąd. Też chciałbym
inął już rok, a ja nie mogę zapomnieć tego wydarzenia... Czyżby jakieś przewrażliwienie? Wyszedłem z autobusu i swoje kroki szybko skierowałem do Ośrodka Rehabilitacji w miejscowości X, gdzie przebywała moja dziewięćdziesięcioletnia matka. Po złamaniu szyjki udowej i udanej operacji w Poznaniu została w tym zakładzie poddana zabiegom, dzięki którym miała odzyskać sprawność. Ujrzałem nowoczesny ośrodek, bardzo estetycznie wyglądający, otoczony zielenią, przypominający raczej sanatorium, a w nim spotkałem znakomitych lekarzy i rehabilitantów oraz opiekuńcze pielęgniarki. Po serdecznym powitaniu wykonałem przy chorej matce kilka rutynowych czynności: pomogłem jej podnieść się i wsiąść na wózek, zawiozłem na spacer, pomogłem też skonsumować obiad i zabawiałem cichą konwersacją. Nagle, w porze popołudniowej, siedząc przy łóżku, na którym drzemała chora, usłyszałem donośny głos: – Niech będzie pochwalony, przyjmą panie komunię świętą? – Nie. Dziękuję – odpowiedziała moja matka. – Ach... nie chce pani przyjąć – tonem zdziwienia z odrobiną jadu w głosie odezwał się ksiądz. – Ja przyjmuję komunię raz w tygodniu – usprawiedliwiała się, patrząc w przestrzeń, moja matula.
M
Nr 36 (496) 4 – 10 IX 2009 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
o coś Obamę prosić. W dzieciństwie pisałem do słusznego Dziadka Mroza. Teraz geopolityka mówi, że prawdziwy Mikołaj, który spełnia życzenia, żyje w Ameryce. Drogi Panie Prezydencie Obamo! W pierwszych słowach mojego listu donoszę, że mam się dobrze, czego i Panu życzę. Piszę do Pana z małego kraju we Wschodniej Europie, znanego u Was jako mało znaczący protektorat Waszyngtonu, gdzie żyją białe niedźwiedzie i Słowianie. Ktoś w administracji na pewno wskaże Panu to miejsce na mapie. Bardzo się cieszę, że Ameryka to taki postępowy kraj i wybrała na prezydenta czarnego. Szczerze gratuluję. Chcę Pana jednak poinformować, że mój kraj jest jeszcze bardziej otwarty i nowoczesny niż Pana Ojczyzna. Czarni w moim kraju mają się dużo lepiej niż w USA. Czarni nie płacą u nas podatków, a państwo nadaje im ziemie, stawia pomniki najbardziej zasłużonym dla siebie samych i buduje w każdej miejscowości obiekty ich kultu. Bo może Pan nie wie, ale w Priwislanskim Kraju wszyscy czarni, jak jeden mąż, wyznają jedną wiarę. Niemal każda instytucja państwowa, dbając o ich „równe prawa”, zapewnia im u siebie sowicie wynagradzane etaty. W wojsku,
– Raz w tygodniu to się może pani kąpać – odpowiedział tonem oburzenia człowiek trzydziestokilkuletni, dobrze odżywiony, w czarnej sukience. Zaniepokojony tą sytuacją i oburzony niegrzeczną uwagą rzekłem: – Proszę księdza, moja matka jest niewidoma i ma dziewięćdziesiąt lat...
szpitalach i polskich, państwowych szkołach. Niemal w każdym mieście jedna z głównych ulic nosi imię jednego z synów tej rasy. Na przykład w Krakowie, polskim mieście, w budynku, w którym nocował kiedyś wódz czarnych, kapcie, których on używał, do dziś są obiektem kultu i pielgrzymek. Czarni u nas mają swoją telewizję, radio i gazety, wyższe uczelnie, a nawet własną telefonię komórkową. Czarni stanowią też u nas prawo. Dla białych. Z jednej strony nie pozwalają się białym skrobać, a z drugiej rozmnażanie osobom niepłodnym utrudniają. Prawo to jest często bardzo restrykcyjne, więc nasze państwo, biorąc pod uwagę prawa tej mniejszości, gwarantuje, by te przepisy ich nie dotyczyły. Z tego powodu czarny w Polsce może na przykład prowadzić samochód po spożyciu alkoholu i tylko drzewo na zakręcie może jego wolność ograniczyć. Słowem, czarni w naszym kraju mają się jak pączki w maśle. Wiem, jak sam Pan jest tolerancyjny, dlatego mam nadzieję, że lepiej Pan zrozumie problem ludzi żyjących w Polsce, którzy praktyk voodoo nie uprawiają. Z tego powodu są jednak dyskryminowani. Nie wiem, co odpowiedział Pan Pameli Anderson w kwestii marihuany. U nas mamy inny problem: 90 procent mojego ludu spożywa
– Czy pan jest katolikiem? – atak zaczął się wzmagać, a modlitwa została przerwana. – Tak, z urodzenia – odpowiedziałem. Wreszcie padł rozkaz: – Proszę wstać! Nie wykonałem tego polecenia. Niezadowolony z mojej postawy zapytał: – Czy pan jest niepełnosprawny?
opium. Dystrybucją opium, podobnie jak w Pana kraju, zajmują się u nas już od tysiąclecia właśnie czarni. Niestety, u nas, zarówno dealer, jak i ćpun, pozostają całkowicie bezkarni, ale dotyczy to tylko opium – za marychę idzie się do pudła. Skądinąd wiem, jak zdecydowanie walczy Pan, także za pomocą naszych żołnierzy, z uprawami opium w Afganistanie. Jeśli nie jest Pan w stanie zbombardować naszych ośrodków produkcji opium (dysponuję adresami), tak jak robi to Pan z talibami, to może wpłynie Pan na polskie władze, by choć dealerów chciały karać? Może jak ludzie nie dostaną swojej dawki opium, to się obudzą i przejrzą w końcu na oczy. W imię wolności, praw człowieka i McDonalda, zrzucacie bomby na różne kraje, by usłuchały Waszego autorytetu. Nie proszę jeszcze o to. Proszę tylko tupnąć mocno w podłogę. To dla władz naszej prowincji powinno wystarczyć. Na koniec, w mojej trawestacji, przypomnę słowa wielkiego Pana rodaka – Martina Luthera Kinga: „Miałem sen, że czwórka moich małych dzieci żyć będzie w społeczeństwie, w którym oceniać się je będzie nie według wyznania, lecz według zalet ich charakteru!”. My tak właśnie śnimy. I wszystko jest all right... dopóki się nie budzimy. God bless America! Jarosław Augustyniak PS Byłbym zapomniał. Proszę też, odpowiadając na list naszych byłych prezydentów, pamiętać, że pozostają oni pod silnym wpływem opium, co znacznie ogranicza ich widzenie rzeczywistości.
od których na domiar złego odwróciły się nawet ultrakatolickie rodziny, odmawiając pomocy (czego przykładem była sąsiadka dziękująca Bogu za polepszenie stanu zdrowia), potrafią ich pognębić poprzez wprowadzanie tak niezdrowego klimatu. Myślę, że moja matka, którą rodzina bardzo się zajmowała, nie zasłużyła sobie swoim
Chciałbym zapomnieć Myślałem, że usłyszę słowo przepraszam, że spotkam się z jakimś ludzkim odruchem, usprawiedliwieniem. Udał, że nie słyszy, i zajął się szybko kobietą leżącą na sąsiednim łóżku, która płaczliwym głosem powiedziała, że chciałaby podziękować Bogu, dzięki któremu po wylewie powróciła do tak dobrego stanu zdrowia, i wręczyła księdzu jakieś zawiniątko na ofiarę. Komunikanty postawił na stole, gdzie znajdowały się rolki papieru toaletowego, i rozpoczął modlitwę, którą wkrótce przerwał, przypuszczając atak w moją stronę: – Pan siedzi tyłem do Pana Boga, proszę się odwrócić. – Siedzę bokiem, a nie tyłem – powiedziałem spokojnie, usiłując ton jego agresji zniwelować.
– Tak, jestem niepełnosprawny – odrzekłem wcale nie kłamiąc, gdyż mam grupę inwalidzką. Ksiądz przerywaną modlitwę wyklepał do końca (bo jak to inaczej nazwać), a sąsiadka mamy przyjęła komunię świętą, wierząc głęboko, że do polepszenia jej stanu zdrowia przyczynił się Bóg, a nie nauka. Wychodząc z sali, rzucił mi – siedemdziesięciolatkowi – uwagę: – Widzę, że usta pana są także niesprawne. Na co, nie pozostając dłużnym, spokojnie wycedziłem: – Ale rozum mam jeszcze bardzo sprawny. Wtedy właśnie dostrzegłem, że stan zdrowia pacjentów jest duchownym bardzo obojętny. Zamiast nieść pocieszenie ludziom, którzy znajdują się w opłakanym stanie zdrowotnym,
życiem na takie potraktowanie przez księdza: była prawa, pracowita, opiekuńcza, wychowała i wykształciła troje dzieci. Okazało się, że buta nie ma granic... Dowiedziałem się, że modlić trzeba się niezależnie od wewnętrznej potrzeby, że wstawać i klękać trzeba na rozkaz. A jeśli ktoś jest innego wyznania, to musi się deklarować. Te doznania „zbliżyły” mnie jeszcze bardziej do Kościoła, jego urzędników i pozostaną trwale w mojej świadomości. Aleksander Talarkiewicz PS Moja matka dzięki Ośrodkowi Rehabilitacji powróciła do dawnej sprawności, poruszała się samodzielnie i zdawała sobie sprawę z wielkości nauki, którą w pełni doceniała. Zmarła sześć miesięcy temu, a ja nie mogę wymazać tej sceny z pamięci.
Nr 36 (496) 4 – 10 IX 2009 r.
LISTY Rosjanie nie muszą nas przepraszać Wciąż trwa atak naszych pseudohistoryków, mający na celu poróżnienie Polaków z narodem rosyjskim. Na pewno nie leży to w interesie Polski. Dla Polski i dla mnie osobiście wojna zaczęła się 1 września 1939, bo miałem właśnie rozpocząć naukę w szkole podstawowej. Dla Anglików i Francuzów kilka dni później. Dla Rosjan w czerwcu 1941 r., gdy hitlerowscy bandyci zaczęli mordować ludność i palić im domy, ale dla Czechów znacznie przed 1939 rokiem, gdy hitlerowcy rozpoczęli mordowanie obywateli czeskich pochodzenia żydowskiego. Należy odróżniać naród od kliki rządzącej. Rosjanie byli o wiele dłużej zniewoleni przez stalinowski reżim niż my i nie mogą odpowiadać za stalinowskie zbrodnie. Władze Rosji demokratycznej przyznały, że Katyń to była stalinowska zbrodnia, pozwoliły wybudować cmentarz i na tym powinno się zakończyć sprawę. Stalin (Gruzin) był absolutnym dyktatorem i nawet jego wspólnik Mołotow nie mógł nic zrobić, gdy zesłano do łagru jego żonę. Pakt Ribbentrop–Mołotow jest faktycznie paktem między dwoma dyktatorami – Hitlerem i Stalinem. Jeśli nasi politycy chcą rozdrapywać rany, to niech siądą na koń, szable w dłoń i hajda na Lwów i Wilno. W 1938 roku hitlerowcy wkroczyli do Czechosłowacji. Czy nasi politycy, zagarniając Zaolzie, nie tłumaczyli agresji koniecznością ochrony ludności polskiej (Stalin tłumaczył najazd 17 września ochroną Białorusinów, Litwinów i Żydów)? I czy ten fakt nie może być przyczyną zarzutów o zmowie naszych władz z Hitlerem? Ciekawe, jaka jest opinia historyków czeskich w tej sprawie. To dzięki przegnaniu Niemców przez Armię Czerwoną w roku 1945 mogłem pójść do polskiej szkoły. Czas najwyższy przestać rozdrapywać rany i zabrać się do współpracy z Rosją, podobnie jak to już dawno uczynili mądrzy Niemcy. Nie mieszać narodów z klikami rządzącymi. Rosjanie nie muszą nikogo przepraszać. Pod rządami Stalina zginęło ich dużo więcej niż Polaków. Brawo, Panie Premierze. Niech Pan nie słucha głosów pieniaczy. Dobre stosunki z Rosją – to właśnie współczesny patriotyzm. Eja
Watykan też winny Piszę ten list w przeddzień 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej, gdyż nasuwają mi się pewne refleksje. Czy Kościół katolicki w Niemczech wraz ze swoim mocodawcą w Watykanie nie powinien współodpowiadać za mordy dokonane na ludzkości przez Hitlera?
Faktem jest, że Watykan popierał lub nawet wspierał czynnie faszystów, nie tylko hitlerowskich. Takich jak na Słowacji, z prałatem i szambelanem papieskim Tisem na czele, we Włoszech z Mussolinim, w Hiszpanii z generałem Franco, w Chile z Pinochetem, w Chorwacji z ustaszami i bpem Stepinacem. I wielu innych. Czy ogrom faktów nie wskazuje na winę watykańczyków?
Myślę, że to odpowiednia pora, aby rozpocząć publiczną debatę na ten trudny temat (tabu?). Przecież nikt już dzisiaj nie boi się klątw rzucanych przez hegemona z Watykanu. Waldemar Szydłowski
Poseł kurialny Niejaki Wojciech Cejrowski był zaproszony do TVP Info 26.08.09, aby dać wykładnię, jak w państwie demokratycznym powinien się zachować katolik. Otóż według Cejrowskiego np. poseł (nieważne, kto go wybrał i czyje interesy reprezentuje) musi słuchać biskupów i ich pouczeń, jeśli się określa, że jest katolikiem. To jest najważniejsze, nawet nie partia, do której należy. Myślałem, że się zes...m ze śmiechu. Pan wc-kwadrans nie wie, jak w naszym kraju zostaje się katolikiem, że po urodzeniu obywatela chrzci się, nie pytając go o zgodę. I w taki oto sposób z urzędu niejako stajemy się katolikami – poddanymi biskupów, panie Cejrowski. Stanley
Czcigodny podejrzany Zwracam się z prośbą do Redakcji i czytelników „FiM” o poparcie moich wyrazów współczucia dla abpa Gocłowskiego, który ponoć podupadł był na zdrowiu. Ciągano go za niewinność na zeznania w związku z działalnością spółki Stella Maris. Teraz przesłuchanie odbędzie się w kurii biskupiej. I tę decyzję należy uznać za jak najbardziej słuszną. Bo przecież nie ma porównania i nie znajdzie się analogii
LISTY OD CZYTELNIKÓW w działalności spółki Stella Maris np. z aferą węglową na Śląsku. Działalność SM miała charakter „charytatywny”, podczas gdy afera węglowa miała na celu wzbogacenie się Skorumpowanych Jednostek kosztem całego społeczeństwa, a więc miała charakter antypaństwowy. Dlatego też (chyba) jednostki CBA (spod sztandarów byłego ministra sprawiedliwości, prokuratora
generalnego IV RP) bez rozgłosu, zdecydowanie i skutecznie wkroczyły ranną porą do siedziby „uczestników” afery węglowej, doprowadzając do spektakularnej śmierci Barbary Blidy (potem niektórzy orzekli: „Musiała mieć coś na sumieniu, skoro sobie życie odebrała”). Stąd też abp Gocłowski będzie słusznie przesłuchany w kurii, co pozwoli mu na uniknięcie dodatkowych stresów, cierpienia, a nawet trudnych do przewidzenia (tragicznych) skutków (vide Barbara Blida). Mieczysław Drozdowski Pruszków
Kraj bez rządu Krajem naszym rządzi episkopat, a rządy, parlamenty, senaty, a nawet samorządy, faktycznie są wykonawcami poleceń episkopatu, biskupów i proboszczów, których nikt nie wybierał. Do elity rządzącej dołączył związek zawodowy „Solidarność”, którego boi się nawet premier. A dowodem tego jest obecna manifestacja „Solidarności Stoczni Gdańskiej” pod siedzibą premiera Tuska. Przecież ta sama „Solidarność” nie tak dawno domagała się sprzedaży Stoczni Gdańskiej Ukraińcom. A teraz, gdy prywatny właściciel podjął decyzję o zwolnieniu części pracowników, ci sami związkowcy najpierw domagali się pomocy finansowej dla prywatnej już stoczni w postaci dotacji... od państwa, a teraz specjalnych odpraw dla siebie – też od państwa. Dlaczego nie domagają się tych odpraw od właściciela? Sprawa jest prosta. Prywatny właściciel takich odpraw im
nie da, a widząc słabość naszych rządów, próbują wymusić te odprawy z naszych podatków. Słabość rządów umożliwia anarchizację kraju i ta sytuacja staje się coraz bardziej realna i groźna. S.M.
Znam tę historię „Fakty i Mity” pisały sporo na temat romansu papieża z Ireną Kinaszewską, ale Wasi redaktorzy nie wyciągnęli z tego mądrych wniosków. Zło nie polegało na tym, że on miał kochankę, bo takich przypadków jest na pęczki wśród kleru, lecz na tym, że złamał serce tej kobiecie, wpędził ją w alkoholizm. To nie była zwykła przyjaźń, lecz wielki romans (sami pisaliście, że spędzali razem wiele czasu i że niejedno małżeństwo mogłoby brać z nich przykład). Kapłan‚ kawaler, który angażuje się tak poważnie, powinien wiedzieć, co robi, i że bardzo trudno jest się z tego wyplątać. Tymczasem „mądry” Wojtyła poszedł tutaj na całość. Był równie zaślepiony jak ona, jakby nie zdając sobie sprawy z konsekwencji, a te okazały się dla niej fatalne w skutkach. Dlatego miał ją na sumieniu do końca życia. Poświęcił ją na ołtarzu swojej kariery. Znam tę historię. Niezłe ziółko z tego Wojtyły, ekspresowy tryb kanonizacji odpada więc z hukiem. Co do Dusi (Wanda Półtawska – dop. red.), media zrobiły sztuczny szum wokół tej sprawy, aby odwieść uwagę od Irenki, która dzięki „Faktom i Mitom” stała się popularna po śmierci. Chcieli zdezorientować Polaków, rozmyć cały ten problem, wskazując na inne przypadki platonicznych przyjaźni papieża z kobietami. Maria
Papieże Hitlera Po przeczytaniu art. Krzysztofa Mrozia ,,Jak manipuluje się historią” chciałbym dorzucić do tego troszkę historii. Poprzednikiem Piusa XII był Pius XI, Achille Ratti (1922–1939), który był w Polsce nuncjuszem papieskim i otrzymał odznaczenie Orła Białego. Po objęciu papieskiego fotela podpisał 11.02.1929 roku z faszystą Mussolinim traktat laterański, co spowodowało, że Watykan stał się państwem samodzielnym. Poparł inwazję Mussoliniego na Albanię i Etiopię. Za jego rządów Watykan dostał od faszystów włoskich 92 miliony dolarów. Od Hitlera dostał 5-procentowy podatek religijny płacony od niemieckich katolików w Niemczech. Hitler powiedział: ,,Widać, że idea faszystowska bliższa jest chrześcijaństwu niż żydowski liberalizm lub marksistowski ateizm”. Kiedy Hitler napadł na Polskę, biskupi niemieccy wydali dekret do żołnierzy niemieckich: ,,W historycznej godzinie dziejowej zachęcamy naszych katolickich żołnierzy do
19
posłuszeństwa Führerowi i napominamy, aby wypełniali swój obowiązek ofiarnie, z całym poświęceniem swojej osobowości. Wierzących nawołujemy do żarliwych modlitw, aby Boska Opatrzność doprowadziła rozpętaną wojnę do błogosławionego sukcesu ojczyzny i przyniosła pokój jej obywatelom”. Szczytem hańby jest to, że nasz rodak Karol Wojtyła chciał beatyfikować hitlerowskiego papieża i nawet rozpoczął proces w tej sprawie. Ratzinger, mimo że był wychowywany na lekturze „Mein Kampf” i jako 15-letni chłopiec wstąpił do młodzieżowej organizacji, wstrzymał beatyfikację. Jest to pierwszy przypadek w historii papiestwa. Jak ma się to do wydanego w 1870 roku przez papieża Piusa IX dogmatu o nieomylności papieża? A przy okazji... Pius IX wniósł do Kongresu Stanów Zjednoczonych projekt ustawy zabraniającej wydobywania z ziemi ropy naftowej, którą Bóg tam umieścił, aby czarci mieli czym pod kotłami palić. Marian Kozak RACJA Siedlce
Są dobrzy księża! Po chrześcijańsku pozdrawiam Redakcję „Faktów i Mitów” oraz wszystkich jej Czytelników. Nie co dzień otrzymujecie pozdrowienia od księdza... Tak, jestem czynnym księdzem, proboszczem na średniej wielkości parafii. Czytam „FiM” prawie regularnie i zgadzam się z wieloma artykułami. Boli mnie co prawda, że księża nazywani są na Waszych łamach „pasibrzuchami”, „klechami”, czy jeszcze gorzej: zboczeńcami. Nie wolno stosować takich uogólnień wobec nikogo! Mam nadzieję, że odnosicie to tylko do opisywanych przypadków. Niestety, muszę przyznać, że generalnie macie rację – w polskim Kościele jest wiele nieprawości, i to głównie wśród duchownych. Ideały ewangeliczne się nie liczą, liczy się kasa i dogodzenie własnej potrzebie władzy nad ludźmi. To przykre. Wiedziałem o tym już jako kleryk w seminarium, gdzie byłem molestowany przez ojca duchownego, a w mojej rodzinnej miejscowości miałem jak najgorszy przykład proboszcza – chorobliwego materialisty. Jednak udało mi się zachować wiarę, za co jestem wdzięczny Bogu i Jego Matce, bo o to wielokrotnie w modlitwach prosiłem. Rozumiem ludzi niewierzących, że są daleko od takiego Kościoła. Zapewniam jednak, że są księża dobrzy i święci, po prostu porządni, uczciwi ludzie. Szczerze i z powołania głoszą oni ewangelię i dają jej świadectwo (czekam na obiecany przez księdza Kotlińskiego artykuł na ten temat). I jeszcze jedno – czytam wszystkie odcinki biblijne Pana Parmy i często wykorzystuję je podczas kazań. Uważam, że Pan Parma odkrywa prawdziwe oblicze chrześcijaństwa. Ksiądz proboszcz
20
Nr 36 (496) 4 – 10 IX 2009 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
O organizacji W listach ap. Pawła czytamy, że istnieje tylko ,,jedno ciało”, którego ,,głową” jest Jezus Chrystus (Ef 4. 4; 5. 23). Biblia mówi też, że Jahwe jest Bogiem porządku (1 Kor 14. 33) i stoi na czele organizacji niebiańskiej (Ap 4. 1–11). Czy to oznacza, że i na ziemi Bóg posiada taką jedyną religijną organizację (instytucję, kościół), poza którą nie ma zbawienia i od której zależy skuteczna ewangelizacja świata? Zacznę od stwierdzenia, że chociaż Chrystus jest głową, a Jego wyznawcy ciałem powołanym do jedności, nie chodzi tu o jedność w znaczeniu jednej organizacji religijnej z centralnym zarządzaniem, z przewodniczącym, arcybiskupem, patriarchą czy też papieżem na czele, lecz o jedność duchową opartą na „fundamencie apostołów i proroków, którego kamieniem węgielnym jest sam Jezus Chrystus” (Ef 2. 20). Innymi słowy, chodzi o jedność wiary i nadziei, która oparta jest na miłości do Boga i miłości wzajemnej wszystkich wyznawców Jezusa Chrystusa. Dlatego też każde odmienne stanowisko, a szczególnie te, które uzależnia zbawienie od przynależności do określonej denominacji, jest nie tylko niebiblijne, ale również błędne, bo niejako powiela roszczenia Kościoła rzymskiego, który na soborze florenckim w 1442 roku ogłosił, że „nikt, kto pozostaje poza Kościołem katolickim, nie tylko poganin, ale także Żyd, heretyk, schizmatyk, nie może być uczestnikiem życia wiecznego”. O tym, że stanowisko to jest z założenia błędne, świadczy właściwie cała Biblia. Już bowiem historia Izraela, który był przecież w pewnym okresie swojej historii centralistycznie i teokratycznie zarządzanym państwem, dowodzi, że żaden system religijny, choćby najlepiej zorganizowany, a nawet oparty na Prawie Bożym – jak to miało miejsce w przypadku religii Mojżeszowej – nie może nikogo zbawić. Co więcej, sama Biblia mówi również, że ówczesny system religijny (ustanowiony z boskiego nakazu) zawiódł, bo zamiast „zwiastowania [Bożej] chwały” (Iz 43. 10, 21), Izrael sprzeniewierzył się Bogu i znieważył Jego świętość (Iz 43. 27–28). Religia, a konkretnie judaizm i chrystianizm, może nam zatem jedynie wskazać drogę do zbawienia, ale nie może nikogo zbawić. Zbawienie bowiem dostępne jest tylko w Jezusie Chrystusie (Mt 1. 21; J 14. 6; Dz 4. 12). Po drugie, Jezus nie założył żadnego kościoła ani żadnej innej instytucji centralnie zarządzanej, bo „przyszedł do owiec zaginionych z domu Izraela” (Mt 15. 24), aby ożywić,
odnowić i zbawić społeczność izraelską, do której zaprosił wszystkie narody, aby uczestniczyły w wierze Izraela i tworzyły „jedną [duchową] owczarnię” (J 10. 16). Stąd też lansowana przez kler katolicki wizja instytucji kościelnej, która po Pięćdziesiątnicy tworzyła odrębną organizację, jest niezgodna ze świadectwem księgi Dziejów Apostolskich. Chrześcijaństwo bowiem początkowo było ściśle związane z judaizmem (Dz 2.–5.) i ten stan rzeczy trwał przynajmniej aż do wybuchu prześladowań zboru w Jerozolimie (Dz 8. 1). Po trzecie, od samego początku (od odłączenia się od synagogi) zbory zakładane przez apostołów były autonomiczne, czyli samorządne, samowystarczalne i niezależne również w pracy ewangelizacyjnej. Taki właśnie wzorzec znaleźć można w księdze Dziejów Apostolskich, która opisuje około 25-letni okres wczesnej historii chrześcijaństwa. Czytamy w niej, że ilekroć w wyniku zwiastowania ewangelii powstawały zbory, były one prowadzone przez miejscowych starszych i dlatego były one niezależne (Dz 14. 21–23), czyli że nie podlegały żadnemu scentralizowanemu systemowi władzy. Każdy bowiem zbór odpowiedzialny był przed Głową – Chrystusem i przed jego uczniami (Ap 2. 1, 7, 11, 17; 22. 16). Księga Dziejów Apostolskich pokazuje nam, że nawet tak znaczącej misji, jaką była rozpoczęta w Antiochii misja ewangelizacja wśród pogan, nie konsultowano wcześniej z gminą jerozolimską. Misja ta bowiem podjęta była pod wpływem Ducha Świętego (Dz 13. 1–3), czyli zgodnie z wolą Jezusa Chrystusa (Dz 1. 8), który najwidoczniej po to pominął tak ważny ośrodek, jakim była Jerozolima, aby pokazać, że nie działa On przez jakąś centralną władzę kościelną, lecz przez bezpośrednie oddziaływanie na jednostki (tak było np. z powołaniem i wysłaniem ap. Piotra do domu Korneliusza) i lokalne zbory polegające tylko na Nim. Jedyną zatem organizacją przedstawioną w Dziejach Apostolskich i w pozostałych pismach Nowego Testamentu, która jest uprawniona do prowadzenia pracy ewangelizacyjnej
i przestrzegania dyscypliny, jest lokalny zbór. Według tego, czego nauczał Jezus oraz apostołowie, lokalny zbór posiada też najwyższą władzę do rozstrzygania spraw pomiędzy wierzącymi (Mt 18. 15–18; 1 Kor 5. 11–13). To znaczy, że nie ma jakiegoś nadrzędnego ciała kierowniczego nad jakimkolwiek zborem, ponieważ każdy zbór zarządzany jest przez kierownictwo lokalne, które jest odpowiedzialne przed Bogiem na podstawie Słowa Bożego. Nowy Testament nie daje więc podstaw dla jakiejkolwiek centralizacji, a już na pewno takiej, jaka ma miejsce w papieskim Rzymie. Jedyną bowiem Głową – zarówno nad wszystkimi zborami, jak i w każdym lokalnym zborze – jest Chrystus, obecny duchem, aby przez starszych sprawować pieczę nad swoim ludem (Ap 2. 1; Mt 18. 20; 28. 20). Wyraźnie można to zobaczyć na przykładzie zboru w Efezie (Dz 20. 28), który powinien być wzorem dla
jest więc posłuszeństwo. „Uczcie je [narody] zachowywać wszystko, co wam przykazałem” – powiedział Jezus (Mt 28. 20). Każde odstępstwo od tej zasady, czyli od „nauki apostolskiej” (Dz 2. 42), jest zatem dowodem sprzeniewierzenia się Chrystusowi, które jednocześnie świadczy o tym, że „wilki drapieżne” zawładnęły „trzodą” (Dz 20. 29–31). Być może ktoś w tym miejscu powoła się na spotkanie apostołów i starszych w Jerozolimie (Dz 15.), aby wykazać, że chrześcijanie jednak potrzebują jakiejś wyższej instancji, która sprawowałaby władzę nad całością. Czy jednak narada apostołów i starszych w Jerozolimie rzeczywiście świadczy o centralnym zarządzaniu „ciałem Chrystusa”? Nic podobnego. Była ona bowiem zwołana tylko jeden raz, i to z uwagi na zaistniały problem obrzezania. Można powiedzieć, że zgromadzenie w Jerozolimie było pod każdym względem wyjątkowe. Dlaczego?
Fot. WHOBE
Ani feudalna hierarchia, ani średniowieczna organizacja Kościoła rzymskokatolickiego nie mają nic wspólnego z biblijnym wzorcem
innych zborów (wszystkich chrześcijan), bez względu na ich przynależność denominacyjną. Czym charakteryzował się ten zbór? Po pierwsze, był to ,,zbór Pański nabyty własną jego krwią”. Oznacza to, że wierzący są własnością tego, których ich odkupił i podlegają przede wszystkim Chrystusowi. Po drugie, jako że był to zbór Pański, Duch Święty sam ustanowił starszych (biskupów – gr. episkopos – dosł. ten, który dogląda stada) odpowiedzialnych za funkcjonowanie tego zboru. Po trzecie, zbór był zarządzany autonomicznie przez kilku starszych, na co wskazuje użyta w wersecie 17 i 28 liczba mnoga odnosząca się do ,,starszych zboru” z Efezu, oraz inne teksty mówiące o tym, że w zborach wyznaczano starszych (Dz 14. 23; Tt 1. 5). Po czwarte wreszcie, wierzący porównani zostali do duchowej trzody, która ma słuchać i podążać za jedynym prawdziwym Pasterzem (J 10. 14, 27). Miarą przynależności do Jezusa Chrystusa (wierzących) i duchowego przywództwa (starszych zboru)
Przede wszystkim dlatego, że odbyło się w Jerozolimie, gdzie ten problem miał swoje źródło (Dz 15. 1, 24). Dlatego Paweł i Barnaba udali się właśnie do tego miasta, aby przedłożyć sprawę duchowym przywódcom i tym, którzy spowodowali to nieporozumienie. Po drugie, problem był wyjątkowy, bo niektórzy ze stronnictwa faryzeuszów uważali, że nawróconych pogan „trzeba obrzezać i nakazać im, żeby przestrzegali zakonu Mojżesza” (Dz 15. 5). Jak wiemy, problem ten został rozwiązany, a postanowienie apostolskie zostało przekazane na piśmie i o żadnym innym zgromadzeniu tego rodzaju w czasach apostolskich Nowy Testament już nie wspomina. Po trzecie, o wyjątkowości tego zgromadzenia stanowiły również osoby w nim uczestniczące, przede wszystkim apostołowie (Dz 15. 4, 6), którzy powołani zostali do głoszenia ewangelii (Mk 3. 14), świadczenia o zmartwychwstałym Chrystusie (Dz 1. 8) i do budowania „Ciała Chrystusowego” (1 Kor 3. 10–11; Ef 2. 20).
Dzisiaj natomiast nie mamy już apostołów, którzy rozstrzygaliby te czy inne problemy zborowe. Pozostała nam jednak „nauka apostolska” (Dz 2. 42), która wyraźnie określa, „jak należy postępować w domu Bożym” (1 Tm 3. 15). Poza tym Nowy Testament uczy nas również zasad ewangelizacji. Głosi, że skuteczna ewangelizacja zależna jest przede wszystkim od duchowego zespolenia z Bogiem. Sami bowiem na tym polu niewiele zdołamy zrobić. I z takiego założenia wychodził apostoł Paweł, który napisał: „Bo któż to jest Apollos? Albo, któż to jest Paweł? Słudzy, dzięki którym uwierzyliście, a z których każdy dokonał tyle, ile dał mu Pan. Ja zasadziłem, Apollos podlał, a wzrost dał Bóg. A zatem ani ten, co sadzi, jest czymś, ani ten, który podlewa, lecz Bóg, który daje wzrost. Bo ten, co sadzi, i ten, co podlewa, jedno mają zadanie i każdy własną zapłatę odbierze według swojej pracy. Albowiem współpracownikami Bożymi jesteśmy” (1 Kor 3. 5–9, por. Kol 4. 3–6). Co więcej, skuteczna ewangelizacja nie zależy również od bardziej lub mniej zorganizowanej wspólnoty, lecz od wpływu Ducha Bożego i całkowitego poświęcenia się wierzących Bogu. To oczywiste, że dobrze zorganizowany zbór, społeczność wyznaniowa albo wspólnoty wyznaniowe więcej mogą osiągnąć, współdziałając ze sobą, niż działając w pojedynkę. W celu ewangelizacji świata powstają różne inicjatywy. Jednak – mimo tych pozytywnych działań – żadna społeczność wyznaniowa nie może twierdzić (co jeszcze czasami się słyszy, i to nie tylko z Watykanu), że jest jedynym kościołem, religijnym ruchem, organizacją wyznaniową, decydującą o zbawieniu i ewangelizacji świata. Nie ma bowiem doskonałych kościołów i nieomylnych ludzi; wszędzie można spotkać zarówno prawdziwych chrześcijan, jak i hipokrytów (2 Tm 3. 5). Poza tym warto pamiętać, że tylko Bóg „zna tych, którzy są jego” (2 Tm 2. 19). Reasumując: jedyną organizacją przedstawioną w Nowym Testamencie jest lokalny zbór. Wszystkie zbory w czasach apostolskich były autonomiczne. Były co prawda duchowo współzależne, ale zarządzane były przez braci starszych wywodzących się z miejscowego zboru. Żaden zbór nie miał władzy nad drugim. Organizowanie zatem zborów przez jakiś centralny organ kierowniczy roszczący sobie prawo do posiadania władzy nad całością jest nieuzasadnione i antychrześcijańskie. Nowy Testament nie daje bowiem podstawy dla żadnej centralizacji władzy – ani w Rzymie, ani gdziekolwiek indziej. Błędem więc wielu chrześcijańskich wyznań (kościołów) jest to, że zamiast wrócić do wzorca z Dziejów Apostolskich, czyli do autonomii zborów lokalnych, zastąpili odstępczy Kościół rzymski innymi zorganizowanymi kościołami. BOLESŁAW PARMA
Nr 36 (496) 4 – 10 IX 2009 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Wojna polsko-rruska Złościmy się, że historię piszą nam pospołu Rosjanie i Niemcy? Niesłusznie. Jesteśmy takim dziwnym krajem, że jedyne przyzwoite i w miarę obiektywne podręczniki (nie do końca jednak) opisujące nasze dzieje najstarsze i najnowsze stworzył Anglik Norman Davies. Bo Polska to jest naprawdę „Boże igrzysko”. Nie dojadł, nie dospał, tylko myślał i myślał, a w jego przypadku ten wysiłek nie wróży niczego dobrego. Rosyjskie przysłowie mówi: Dumał nie dumał, carem nie budiesz. Prezydentowi RP nie tłumaczono, bo wie, że i tak jest carem. Wielkiej Polski. Dumą Narodu! Niewielką, ale zawsze. No a o czymże dumała nasza duma narodowa? Dumała, jak tu obrazić Putina. Co prawda duma kiedyś tam (mam nadzieję) czytała „Zemstę” niejakiego Fredry, gdzie stało tak: „Jeśliś wstąpił w progi moje, włos ci z głowy spaść nie może”, ale to było dawno. I historycznie, i szkolnie. Więc się zapomniało. Zwłaszcza że była blisko piąta rano. Kto normalny mówi wówczas coś do rzeczy? Nikt. A mało normalny to już w ogóle... Na przykład porównuje Holokaust do zbrodni katyńskiej. A wojenkę rosyjsko-gruzińską do układów monachijskich. Wypowiadający te słowa paradoksalnie zrównał się ze Stalinem. Przynajmniej we frazeologii. Józef Wissarionowicz powiedział słynne zdanie, że „śmierć jednostki jest tragedią, a śmierć tysięcy to już tylko statystyka”. Statystycznie rzecz biorąc, co jakieś 50 lat do władzy
dochodzi idiota. Jak niegroźny, to dobrze. Jak groźny... lepiej nie mówić. Na szczęście nasz jest mało groźny, choć jadowity. We wtorek rosyjska służba wywiadu (SWR) informowała podczas konferencji prasowej, że Polacy paktowali z Hitlerem nad wspólną polityką zaborczą Czechosłowacji, Ukrainy, Białorusi, Litwy. Nawet Finlandii. Rosjanie twierdzili, że są na to dokumenty. Nawet opublikowali je w internecie. A odpowiedź polskiej strony? Powinna być historyczna, a nie histeryczna. Różnica jednej litery, ale wielka różnica. Tylko znów brakuje nam historyków. Za to nie brakuje małych pieniaczy. Historycy polscy klasy Daviesa powinni spokojnie odpowiedzieć (i udowodnić), że wywiad radziecki (na przykład osławiona „Czerwona Orkiestra”) fabrykował dokumenty we wszystkich kierunkach. Na zasadzie, że mogą się kiedyś przydać. Znane są np. „oryginały” listów Himmlera do Stalina z propozycjami wspólnej kampanii przeciw Ameryce. Przez ocean! Bzdura? Oczywiście, ale znam podręczniki historii, które wspominają o tym jako o „pewnej możliwości”. No ale co tam historia! Ważne, że wojna trwa nadal. Wojna polsko-ruska. W niej wszelkie chwyty są dozwolone. Jeden chwyt szczególnie ujął mnie za gardło. Abp Głódź o kampanii sprzed 70 laty był uprzejmy powiedzieć: „To była wojna wydana Chrystusowi i krzyżowi. Nowy porządek zaczął negować prawdziwą historię europejską, która wyrosła
P
olityk, biznesmen, gorliwy kato lik, zabójca, złodziej. Coraz wię cej dowiadujemy się o człowieku, którego niezwykle cenił polski papież i przykościelna prawica.
z dekalogu”. Tak prawił Rydzykowy hierarcha. Pięknie. Tylko któż to poświęcił niemieckie dywizje do bitwy z imieniem Zbawiciela na ustach? Czy aby nie papa Pius? Kto wypisywał na klamrach pasów niemieckich mundurów „Bóg jest z nami?”. Po tym, co stało się we wrześniu ’39, wygląda na to, że rzeczywiście był wówczas z nimi. A nie z katolicką Polską... „Nasz parlament potępił pakt Ribbentrop-Mołotow. Mamy prawo oczekiwać, że inne państwa potępią akty zawarte z III Rzeszą” – powiedział Putin na Westerplatte i dodał: „Mój kraj przyznaje się do błędu i bierze udział w budowie nowego świata”. Można przywódcy Rosji nie lubić, ale klasy nie można mu odmówić. Słuchając jego przemówienia, miałem wrażenie, że bardziej mówi do Rosjan niż do Polaków. A oni, Rosjanie – jak przypuszczam – otwierali oczy ze zdumienia. Sugestia, czysta i przejrzysta, że ZSRR był współodpowiedzialny za II wojnę światową, musiała nad Wołgą, na Uralu i na Kamczatce niejednego wgnieść w fotel. Ucierpiała rosyjska duma (nie tylko o ichni parlament tu chodzi)... No a nasz wodzuś w innym wiercił się fotelu. Podskakiwał, łapki zacierał i kombinował, jak tu znaleźć się na czołówkach światowych mediów. I jak mało co, to akurat mu się udało. Światowe agencje jak najgorzej odebrały przemówienie (a właściwie dwa przemówienia) Kaczyńskiego. Nawet stonowana amerykańska NBC zarzuciła prezydentowi polski małostkowość, a tradycyjnie
napełnia wzniosłymi uczuciami, zwłaszcza jeśli ofiarom można nadać etykietki „komunistów”, a oprawca był dobrym katolikiem. Stąd podziw i cześć dla dyktatorów i zabójców takich jak Franco i Pinochet, których większość ofiar
niewtrącająca się w nic angielska BBC tym razem złamała zasadę i wystąpienie naszego wodzusia określiła słowami: „Brak taktu, wyczucia i umiaru”. Korespondent NTW wprost natomiast powiedział, że
po słowach Kaczyńskiego „tradycyjną gościnność Polaków należy traktować jako kolejny mit”. Na szczęście wyważone słowa Tuska zrobiły w świecie polityki niezłe wrażenie. Gdyby premierem był drugi Kaczor, jak nic mielibyśmy następną wojnę polsko-ruską. Może nie militarną, ale też dotkliwą, bo ekonomiczną. Rosjanie i tak nie mogą przeżyć obelg prezydenta Polski. We wtorek wieczorem, w chwili, gdy już niemal oddawaliśmy ten numer „FiM” do druku, pierwszy program państwowej rosyjskiej telewizji „Rassija” (ogląda go w czasie rzeczywistym ponad 50 milionów telewidzów) wyemitował dokument o ataku Niemców i Polaków na Czechosłowację i o aneksji przez Polskę Zaolzia. Pokazano fotki (gdzie oni je wykopali?) ze wspólnej polsko-hitlerowskiej defilady zwycięstwa. Spiker zapowiadający program nie ukrywał, że to... „dla odświeżenia pamięci prezydentowi Polski”. Czy Rosjanie pokazali
sprawiedliwości ciągle odkrywa kolejne rozdziały historii „boskiego Augusta”. W tych dniach aresztowano na przykład 129 osob podejrzanych o udział w zamordowaniu ponad 3 tysiecy ludzi, kórych Pinochet uznał
Interesy sługi Kościoła Augusto Pinochet był i jest idolem skrajnej prawicy, w tym polskiej. Cywilizowane odmiany tego kierunku politycznego na świecie odcinają się od tej postaci, ale rodzima prawica, niestety, nie jest cywilizowana. Jej myślenie jest zaburzone przez kadzidło ideologii Kościoła i zoologiczny antykomunizm, a właściwie nienawiść do wszystkiego, co lewicowe lub mające tylko pozór lewicowości. Jeden z prawicowych publicystów stwierdził, że ludzie ci chętnie pojechaliby do Kanady własnoręcznie zabijać małe foki tylko dlatego, żeby zrobić na złość ekologom, bo zieloni, jak wiadomo, to czerwoni inaczej. Masowe mordowanie przez tego lub innego dyktatora nie tylko ich nie brzydzi, ale wręcz
zresztą komunistami nigdy nie była. Dla ludzi z PiS i niektórych z PO hiszpańskojęzyczni rzeźnicy są mężami opatrznościowymi, których prowadził Bóg, by ocalili świat dla wpływów Kościoła i wielkiego kapitału. Chile stało się u nas wzorem do tego stopnia, że Polska – jako jedyny kraj na świecie (w czasach Buzka) – skopiowała tamtejszy system emerytalny. Już wówczas było o nim wiadomo, że jest niewydolny i marnotrawny. Ale system chilijski wymyślili ludzie z Opus Dei otaczający Pinocheta, a w AWS (przedszkole PiS i PO) wiele mieli do powiedzenia właśnie ludzie z tej organizacji. Drugi z wymienionych wyżej dyktatorów zmarł stosunkowo niedawno i chilijski wymiar
za przeciwników politycznych. Od lat wiadomo już było, że rzekomy mąż opatrznościowy okradł swój kraj na miliony. Teraz okazuje się, że w grę wchodziły setki milionów, a nawet miliard dolarów. Pinochet dorabiał się na różne sposoby – uczestniczył w handlu narkotykami i sprzedawał nielegalnie broń do Chorwacji w czasie wojny bałkańskiej. Ten ostatni wątek jest bardzo ciekawy, bo pierwszym krajem, który uznał niepodległość Chorwacji po rozpadzie Jugosławii był Watykan i dyplomacja watykańska zawsze wspierała interesy tego kraju, mając zapewne w życzliwej pamięci jego modelowo krwawą katolickość z czasów II wojny
21
nieprawdę? Niestety – prawdę, co kolejny raz powinno nam wszystkim uświadomić, że historia jest trudna i że – jeszcze raz to powiem – od histerii dzieli ją tylko jedna literka. No a na koniec taki smaczek pa duszam, że użyję pięknego rosyjskiego języka. Niezawodny „Nasz Dziennik” też przecież jakoś w wojnie polsko-ruskiej musiał zaistnieć. Uczynił to piórem swojego felietonisty Marka Czachorowskiego. Po lekturze jego tekstu dowiecie się wreszcie, z jakiego powodu Niemcy i ZSRR napadli na Polskę. Po to, BY WPROWADZIĆ TU ABORCJĘ! Czachorowski pisze: „Nasi wrześniowi agresorzy należeli do aborcyjnej światowej czołówki w XX stuleciu, o czym się dzisiaj zazwyczaj nie pamięta. Walcząc dzielnie do końca wojny, niestety nie udało nam się jednak całkowicie uniknąć infekcji tej zbrodniczej mentalności naszych okupantów. Do dzisiaj nie możemy się przecież uporać z krwawym proaborcyjnym prawnym spadkiem po Niemcach i ZSRS, co dobrze ilustruje aktualny bolszewicki stan umysłów wielu polskich polityków odnośnie do in vitro. Miejmy jednak nadzieję, że wybudzi ich – i cały Naród – ostatni dokument Episkopatu Polski. Inaczej bowiem trzeba nam z bólem przyznać, że jeszcze ta nasza ostatnia obronna wojna się nie skończyła”. A prawda historyczna? A fakty? Takie, że Stalin i Hitler byli zdeklarowanymi, wręcz fanatycznymi przeciwnikami aborcji! Co tam fakty? Przecież dżentelmeni o faktach nie rozmawiają, a dżentelmenów to w „Naszym Dzienniku” można liczyć na pęczki. MAREK SZENBORN
światowej. Gdyby Chilijczykom udało się dowieść, że katolicki dyktator wspierał militarnie Chorwatów w porozumieniu z Watykanem, to byłoby niezwykle smakowite. Augusto dorobił się także na prowadzonej przez niego szerokiej prywatyzacji, tak chwalonej przez polskich ekonomistów. Dwie wielkie firmy – koncern chemiczny Soquimich (roczne zyski ok. 67 mln USD) i firma ubezpieczeniowa ISE trafiły w ręce, trzeba trafu, zięciów dyktatora – Julia Ponce i Jorge Araveny. To się nazywa prowadzić politykę prorodzinną... Kiedy w Polsce ogłaszano stan wojenny, działacze „Solidarności” na murach pisali: „Jaruzelski – polski Pinochet”. Ci sami ludzie teraz nie zaryzykowaliby zapewne takiego porównania, aby nie obrazić... swojego chilijskiego ulubieńca. Tyle że polski „dyktator” niczego się na swoich rządach nie dorobił, a skutki przewrotu działań Jaruzelskiego były zdecydowanie mniej drastyczne i krwawe oraz bez porównania mniej bolesne społecznie. Taka jest mniej więcej różnica pomiędzy dyktatorem słusznym i hołubionym przez Kościół a niesłusznymi, bo kojarzącymi się z Moskwą. No tak, ale Moskwa była bezbożna. ADAM CIOCH
22
iersz ten znaleźliśmy w pewnej antologii poezji współczesnej. Wydrukowano go tuż obok poezji Herberta, a jednak autor zbioru przy tym akurat tekście zapomniał (?) podać nazwiska poety. Ale tak czy inaczej przeczytać warto. A może ktoś z was wie, kto napisał „U Poncjusza Piłata”?
W
Okienko z wierszem Zbiegowiska czyniłeś na drogach, Tłumom chamów użyczałeś chleba. A i to nie ujdzie na sucho, Że „bogacz (tak mówiłeś?) nie przejdzie do nieba jako wielbłąd przez igielne ucho”. Zgranych sobie wziąłeś towarzyszy: Bezrobotne pastuchy, rybaki-nicponie. Motłoch z tobą szedł, głodny i bosy, Nie zacni obywatele. Czas już było rozruchy uciszyć, demonstracjom położyć koniec. Władza miała cierpliwości dosyć, Lecz nie za wiele. Tu są – widzisz – raporty dokładne. Dawno ciebie nie miałem na oku. No, a teraz syp prędko i składnie, Jakich miałeś wspólników, Wywrotowy proroku. Milczysz? Dobrze. A w szabas w świątyni Kto bił kupce i wywracał kramy? To porządny Judejczyk tak czynił? Takich my znamy! Nie znaleźli przy tobie pieniędzy. Biedny jesteś, co? Żarty wolne! (...)
zień przed rozprawą w Katowicach w procesie o naruszenie dóbr osobistych Alicji Tysiąc przeciwko redaktorowi naczelnemu katolickiego tygodnika „Gość Niedzielny” gazeta „Dziennik” opublikowała artykuł Bogumiła Łozińskiego pt. „Prawo do oceny rzeczywistości”, który ewidentnie miał wpłynąć na orzeczenie sądu. Autor w tym sporze staje po stronie księdza i dowodzi, że Polska jest państwem, w którym nie ma cenzury i wobec tego chrześcijanie mają prawo do oceny rzeczywistości zgodnie z wyznawanymi zasadami. Nawiasem mówiąc, nie rozumiem, dlaczego autor, podobnie jak polski kler, używa słowa „chrześcijański” jako synonimu słowa „katolicki”, skoro różnice między religiami chrześcijańskimi są znaczne, np. w kwestii przerywania ciąży. Jak z tego wynika, ja też mam prawo do oceny rzeczywistości, więc bardzo się ucieszyłam, że moja polemika z artykułem p. Łozińskiego ukaże się w „Dzienniku” – także dlatego, że Konstytucja RP zabrania cenzury prewencyjnej (art. 54). We wszystkich cywilizowanych społeczeństwach zdrowie i życie matki oraz interes jej już żyjących dzieci (zdrowa matka) są priorytetowe w stosunku do życia embrionu. Tak uczono studentów medycyny nawet w przedwojennej Polsce, kiedy obowiązywał całkowity zakaz przerywania ciąży. Alicja Tysiąc – matka trojga dzieci, która nie powinna rodzić ze względu na
D
Nr 36 (496) 4 – 10 IX 2009 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Histo/eria narodowa Mylił się Fukuyama, wiążąc koniec historii z upadkiem komunizmu. Historię powszechną unicestwiają nacjonalizmy i fanatyzm religijny. W zamian tworzą własne narodowe historie. Zazwyczaj niestworzone i niewiele mające wspólnego z rzeczywistością. Fakty i dokumenty są bardziej przeszkodą niż fundamentem historycznych wizji przeszłości. Ich podstawę stanowią kształtowane na polityczne zamówienie wyobrażenia o niespotykanej wspaniałości i szlachetności własnego narodu i nikczemności innych. Zwłaszcza sąsiadów, którzy zawsze do nas z nożem, choć my do nich wyłącznie z chlebem. Obchody 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej unaoczniają to bardziej niż kiedykolwiek dotąd. Mamy co najmniej tyle oficjalnych wersji historii, ile państw uczestniczących w tamtych tragicznych wydarzeniach. Kanclerz Merkel, jak to kobieta, wyraziła się jasno i jednoznacznie. „1 września 1939 roku Niemcy napadły na Polskę, dokonując ataku na Westerplatte. Tym samym
ponoszą winę i odpowiedzialność za wybuch wojny”. Zgromadzenie Parlamentarne OBWE w rezolucji z okazji 70. rocznicy paktu Ribbentrop-Mołotow winą za rozpętanie wojny w jednakowym stopniu obarczyło Hitlera i Stalina. Zrównanie roli Niemiec i Związku Radzieckiego w rozpętaniu II wojny światowej prezydent Miedwiediew uznał za „cyniczne kłamstwo”. Polacy – za szczerą prawdę. 61 proc. badanych przez GfK Polonia podziela opinię OBWE, a tylko 30 proc. – niemieckiej kanclerz biorącej wszystko na swoją pierś. Rusofobiczny PiS poczuł się jak kaczka w wodzie. Poseł Girzyński zażądał cofnięcia Putinowi zaproszenia, jeśli ten nie przeprosi za 1939 rok. Nie słychać oczekiwań, żeby podczas uroczystości na Westerplatte Anglia i Francja kajały się za to, że we wrześniu nie przyszły Polsce z pomocą. Najwyraźniej rozumiemy ich ówczesne racje. Wszak rok wcześniej, w marcu 1938 roku, nie pomogły Austrii,
Prawo do oceny grożącą ślepotę, logicznie rzecz biorąc – gdybyśmy żyli w kraju wystarczająco cywilizowanym – powinna była być poddana sterylizacji najpóźniej po drugim porodzie. Ale w Polsce sterylizacja jest zabroniona. Gdyby oślepła i nie mogłaby się opiekować dziećmi, w tym nowonarodzonym, dzieci zabrano by do domu dziecka... Pogląd, że aborcja jest zabójstwem, także i w niedawnej przeszłości nie był całkowicie podzielany – nawet przez katolików. I to jakich! Na przykład Pius XII udzielił dyspensy na aborcję grupie białych zakonnic belgijskich zgwałconych przez rebeliantów murzyńskich w Kongu belgijskim. Pewnie doszedł do głosu jego rasizm. W internecie mogą państwo przeczytać list, jaki Pius XII wystosował do dowódcy wojsk amerykańskich, które pod koniec wojny weszły do Rzymu. Prosił w nim, żeby do Watykanu nie wysyłał żołnierzy czarnej rasy. Pius XII ma być świętym... Świętym ma być też Jan Paweł II. Nieświadomi niczego polscy katolicy muszą zachodzić w głowę, dlaczego proces wyświęcania trwa tak długo. Niewątpliwie przyczyniają się do tego protesty, których pełno było w prasie zachodniej, a które poniekąd dotyczą także poruszanego tu tematu. Jana Pawła II oskarża się m.in. o spowodowanie pośrednio śmierci na AIDS
niewyobrażalnej liczby Afrykanów z powodu zakazu stosowania prezerwatyw, niszczenia przez katolickie misjonarki prezerwatyw dostarczanych przez WHO albo uczenia dzieci robienia z nich balonów do zabawy. Efektem m.in. tego zakazu – upowszechnianego także przez polskich misjonarzy finansowanych przez polskiego podatnika – są miliony sierot, których rodzice zmarli w młodym wieku. P. Łoziński pisze, cytuję: „Głośno oświadczam: aborcja jest zabójstwem i pani Tysiąc, dążąc do aborcji, chciała zabić swoje własne dziecko”. W myśl tego nazewnictwa, zabójczyniami są miliony Polek, przecież głównie katoliczek (co najmniej 250 tys. rocznie), które usunęły i będą usuwać ciążę, czy to się komuś podoba czy nie. Taka jest rzeczywistość. A liczby te nie są absolutnie przesadzone, skoro rząd brytyjski podał oficjalnie, że w 2007 roku 31 tys. Polek usunęło ciążę tylko w Wielkiej Brytanii. W swoim artykule Łoziński stwierdza, że w „Gościu Niedzielnym” nie użyto wobec pani Tysiąc określenia „zabójczyni”. Jak można było użyć takiego określenia, skoro do przerwania ciąży nie doszło? Używano wyrażenia „niedoszła zabójczyni”, a sędziów trybunału w Strasburgu, którzy uznali racje A. Tysiąc, przyrównano
a we wrześniu zawarły z Niemcami i Włochami układ monachijski, pozwalający na rozbiór Czech. Polska też nie protestowała. Nie miała czasu. Brała Zaolzie. Wolimy o tym nie pamiętać. Jak i o wielu innych, ciemnych kartach naszej historii. Chcemy przeprosin, szacunku i podziwu. Czujemy zwłaszcza niedosyt tego ostatniego. 75 proc. Polaków uważa, że nasz wkład w pokonanie hitlerowskich Niemiec był duży, a 13 proc., że wręcz decydujący. Równocześnie ponad połowa jest zdania, że świat tego nie docenia. Według 70 proc. badanych, winę ponoszą władze, które niedostatecznie dbają o upowszechnianie wiedzy o polskim wkładzie w wygranie II wojny światowej. Pierwszowrześniowa okrągłorocznicowa pompa na Westerplatte miała pokazać, że jest inaczej. Wyszło jak zawsze. I to się nie zmieni, dopóki każdy kraj będzie uznawał tylko swoją, polukrowaną, narodową historię i dostawał histerii, słysząc inne wersje. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl PS Drodzy Przyjaciele! Jestem nominowana do Lustra Szkła Kontaktowego. Mamy szansę znowu wygrać. Bardzo proszę o wysyłanie na nr 7124 SMS-ów o treści: TAK. 9
do hitlerowców z obozu koncentracyjnego. Nie mogę więc pojąć, jak dziennikarz, który wie doskonale, że słowa mogą ranić, może uważać, że nic się nie stało. Czy trzeba mieć bardzo bujną wyobraźnię, żeby wiedzieć, co czują już duże dzieci Alicji Tysiąc i co czuje i będzie czuła najmłodsza, dziś prawie 9-letnia Julka, kiedy przeczyta te słowa? Powodowane wyniesionym z domu chrześcijańskim miłosierdziem dzieci w szkole ich nie oszczędzają. Czy można się dziwić, że dzieci Alicji wymagają terapii psychologicznej, na którą jej nie stać? Na taką terapię całej rodziny potrzebne są pieniądze i dlatego słuszne jest żądanie finansowego zadośćuczynienia. Autor zapomniał o podstawowej zasadzie obowiązującej wszystkie demokracje: wolność, także wolność słowa, musi się kończyć tam, gdzie zaczyna się krzywda drugiego człowieka. Teresa Jakubowska przewodnicząca partii RACJA PL
[email protected] PS W środę 9 września 2009 r. o godz. 10.30 w sali nr C2.41 Sądu Okręgowego w Katowicach, ul. Francuska 70 A (nowy budynek) odbędzie się rozprawa – prawdopodobnie ostatnia – w procesie Alicja Tysiąc v. „Gość Niedzielny”. Wszystkich członków i sympatyków RACJI PL zapraszamy do zamanifestowania solidarności z Alicją przed budynkiem sądu.
RACJA Polskiej Lewicy www.racja.org.pl, tel. (022) 620 69 66
Nr 36 (496) 4 – 10 IX 2009 r.
Dyrygent, niezadowolony z perkusji, sadzi złośliwostkę: – Jak widać, że z człowieka nie jest materiał na muzyka, to mu się daje dwie pałeczki i sadza za bębnem. Na co ktoś z perkusji odpowiada: – A jak i do tego się nie nadaje, to mu się jedną pałeczkę odbiera i szykuje na dyrygenta. ! ! ! Ojciec z synem idą ulicą. Dziecko całą drogę marudzi: – Tato, kup mi lody, no kup mi lody, no kup... Ojciec w końcu nie wytrzymuje: – Ja też bym zjadł loda, ale pieniądze mamy tylko na wódkę. KRZYŻÓWKA Krzyżówkę rozwiązujemy, wpisując po DWIE LITERY do każdej kratki Poziomo: 1) odbitka od kosza, 4) z niego robią tort na bis, 8) do widzenia z dachu, 9) zrób to piórem na Mazurach, 11) rola dla rolnika, 13) tysiąc w kilometrze, 15) ta proteza trafia w płot, 16) śpiew drzew, 17) chodzą po plecach, 19) poręczenie za uwolnienie, 20) chodzi w sutannie pełnej łat, 21) idąc do kogoś, idziesz z nią, bo przecież bez niej byś nie poszedł, 23) gdy ktoś wyskakuje z bryczki, 26) musi mieć wodoodporny makijaż, 28) w dąbrowach się chowa, 31) dla niego warto mieć interes, 33) rozmodlona twierdza, 34) ubytek w Żelazowej Woli, 36) toczony bez tokarki, 37) swemu oka nie wykole, 38) szatan, który robi dobrze, 40) państwo niedużych, 41) kostka pana Rubika, 42) to ona bierze pieniądze pod stołem, 44) kręci z gwiazdami, 45) metoda, np. na głoda. Pionowo: 2) sześćdziesiątka w kopalni, 3) ptaki z paki, 5) to ją wbijasz, docinając, 6) na wsady i odpady, 7) obraz malowany potem, 10) chodzi cały obolały, 12) król na deskach, 14) bankowa zachęta dla klienta, 15) w tej krainie Noteć płynie, 16) co będzie, gdy baca się wkurzy w szałasie?, 18) pasta z owoców, 20) skoro trudno mu chodzić, to jak mu dogodzić?, 22) ślad marszu na rauszu, 24) co ma ten pan, na którego lecą panie?, 25) kaskada w Bieszczadach, 26) młody otoczony przez wody, 27) nikt go nie wyrwie do tablicy, 28) zwinna gadzina, 29) jest wolny za karę, 30) czy ten materiał powstał podczas deszczu w Lionie?, 32) wiele głosów w nim śpiewa, 35) połówka panoramy, 37) tuli się do koszuli, 39) on do klaczy biec nie raczy, 41) w łodzi jest tak czy siak, a Warszawie tego brak, 43) siedzi z panem pod platanem. Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie z cyklu „Humor zeszytów szkolnych”
23
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Pan Prezydent RP wymknął się ochronie i niezauważony opuścił posiadłość na Helu. Złapał stopa i późnym popołudniem wylądował we Władysławowie. Kiedy spostrzegł, że nie ma kasy, szybko pomaszerował na pocztę, wymachując książeczką oszczędnościową PKO. Tam jednak okazało się, że nie wziął ze sobą dowodu osobistego i panienka nie chciała mu pieniędzy wypłacić. Trochę zły powiedział: – Przecież ja jestem Lech Kaczyński. Prezydent RP. – Każdy może tak powiedzieć – odparła panienka z okienka. – No ale jak mam pani udowodnić, że ja to ja? – nie dawał za wygraną Lechu. – Hmm... – pomyślała panienka. – Wie pan, kiedyś był tu Krzysztof Krawczyk i też nie miał dowodu, ale zaśpiewał „Parostatek” i wypłaciliśmy mu pieniądze. Innym razem Adam Małysz pokazywał, jak się ląduje telemarkiem, i też mu uwierzyliśmy. Może i pan jakoś nam udowodni, że jest pan prezydentem. – No, nie wiem – odpowiedział zły jak diabli Kaczyński. – Przychodzą mi do głowy same jakieś pojeb...ne pomysły, a do tego dziad jakiś nie przypomniał mi o tym dowodzie... – Oczywiście, panie prezydencie – przerwała mu panienka. – W jakich nominałach mam panu wypłacić pieniądze? ! ! ! Muhammed był znanym ekspertem od dywanów. Przyjaciel poprosił go, aby wycenił mu dywany w sklepie. Za każdy dywan miał Muhammedowi fundować butelkę wódki. Dotyka Muhammed pierwszego dywanu, zamyka oczy i bardzo pewnie mówi: – Perski, XVI wiek, 5 tys. dolarów... Po czym wypija wódkę. Dotyka drugiego dywanu: – Syjamski, rzadki okaz, V wiek, 10 tys. dolarów... Wypija kolejną wódkę... Na drugi dzień budzi się Muhammed w domu. Cały jest poobijany, więc pyta żonę: – Kochanie, powiedz mi, ale szczerze, co wczoraj tak naprawdę działo się ze mną? Na to żona: – To, że wczoraj wróciłeś do domu pijany jak wieprz – w porządku. To, że zapaskudziłeś cały przedpokój – w porządku. To, że załatwiłeś się do umywalki – jeszcze OK, ale kiedy się obok mnie położyłeś, dotknąłeś moich pośladków i wymamrotałeś: „Stara mata kokosowa, 5 centów” – tego już nie wytrzymałam! ! ! ! Drugą noc z rzędu pod naszym oknem wył autoalarm. Bez przerwy. Rano zobaczyłem karteczkę: „Uprzejmie proszę o naprawę autoalarmu, przeszkadza nam w spaniu”. Karteczka była starannie przybita gwoździem do drzwi kierowcy... 1
2
7
4
8
11
13
12
17 15
16
36
1
29 13
42
41 12
30
34
35 40
39
38
37
44
11
28
33
6
14
7
20
9
27
32
16
24
23
26
31
10
22 3
25
8
15
19
21
10
9 14
18
6
5
4
3
5
43
45 2
1
2
3
4
5
11
12
13
14
15
6
7
8
9
10
16
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 33/2009: „Grecy zrobili Trojan w konia”. Nagrody otrzymują: Stanisława Wąsowicz z Grzybowa, Bożena Skrodzka z Gdańska, Jolanta Klupp z Warszawy. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na adres:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. Sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Anna Tarczyńska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Maja Husko; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 39 zł za jeden kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 39 zł za kwartał (156 zł za rok). Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
24
Nr 36 (496) 4 – 10 IX 2009 r.
JAJA JAK BIRETY
ŚWIĘTUSZENIE
Ćwiczenia z Boga
Fot. R.W. Awgul
W okolicach Osiecka istnieje i reklamuje się konkurencja dla Kościoła rzymskokatolickiego. Ludzie od tysiącleci łamią sobie głowę nad kwestią istnienia Boga, a tu – „warsztaty”, i po problemie!
Czarny humor
Rys. Tomasz Kapuściński
Rozmawia dwóch podstarzałych księży: – Chciałbym umrzeć nagle, bez cierpienia, chorowania – mówi pierwszy. – A ja chciałbym zginąć zastrzelony przez zazdrosnego męża!
! ! ! Na religii ksiądz opowiada o Sądzie Ostatecznym: – Słońce się zaćmi, księżyc i gwiazdy spadać będą, runą mury i wstaną umarli... Na to zgłasza się mały Jaś z pytaniem: – Proszę księdza, czy tego dnia będziemy mieli w szkole wolne?
arzycie czasem o wielkiej wygranej na loterii? Żeby móc bezkarnie oznajmić światu, że wszystko wam „lotto”, a potem... hulaj dusza! Tymczasem stare porzekadło przestrzega: pieniądze szczęścia nie dają! Problemy rodziny Smithów z Londynu zaczęły się, kiedy pan domu wygrał 20 milionów funtów. Nagły przypływ gotówki sprawił, że obudził się w nim prawdziwy donżuan. Kiedy zaczął uganiać się za spódniczkami, pani Smith zażądała połowy wygranej, a udane dotąd życie rodzinne szlag trafił. Świeżo upieczony milioner popędził do sądu z pozwem rozwodowym, ale... w porę przypomniał sobie, że spłodził ośmioro dzieci, zatem wolność mu się nie opłaci. Rodzinnym problemom przezornie zapobiegła pewna Brytyjka, która na antenie radia BBC wyznała anonimowo, że nie powie mężowi o wygranej – 1,5 miliona funtów. Z obawy, że małżonek rzuci pracę i zostanie hulaką. Ulokowane na koncie pieniądze czekają na czarną godzinę. Jednemu z mieszkańców Oldenburga w Niemczech poszczęściło się na loterii tydzień po tym, jak sąd skazał go na 17 miesięcy paki za jazdę po pijanemu i bez prawa jazdy. Tamtejszy wymiar sprawiedliwości ulitował się i odstąpił od kary więzienia, ale... poprosił o hojny datek na kasę państwa i organizacje charytatywne.
M
CUDA-WIANKI
Ofiary losu W angielskiej miejscowości Hull nikt nie zgłosił się po wygrane 2 mln funtów. Nie pomogły apele w telewizji, prasie i radiu. Nad miastem latał nawet samolot z przyczepionym transparentem wzywającym do odebrania pieniędzy. Po pewnym czasie do jednej z gazet w Hull napisała 89-letnia pani, wyznając, że szczęśliwy kupon wypełnił jej nieżyjący już mąż. Wiekowa laureatka uznała, że jest za stara na skorzystanie z fortuny, nie ma też krewnych, którym mogłaby ją przekazać, więc wygraną ma w głębokim poważaniu. Na nic zdały się apele szpitali, przytułków i fundacji charytatywnych. Pieniądze przepadły.
Ogromną wygraną chciał się podzielić z bliźnimi pewien Amerykanin. Pierwsza organizacja charytatywna, do której się udał, oferując 3 miliony dolarów, odmówiła. Powód? Fundacja zajmowała się między innymi uzależnionymi od hazardu i loterii, więc uznano, że przyjęcie datku „wysłałoby zły sygnał do podopiecznych”. I jak tu nie zniechęcić się do dobroczynności? Kiedy Carl Prance, 50-latek z Wielkiej Brytanii, wygrał miliony na loterii, bez żalu porzucił pracę kolejarza i po 34 latach przeszedł na emeryturę. Przez 10 miesięcy jeździł po świecie i pławił się w luksusach, aż wreszcie... straszliwie zatęsknił za robotą. Ze względów zdrowotnych nie powrócił wprawdzie na stanowisko maszynisty, ale zaproponowano mu pracę biurową. Carl żyje tak samo jak przed niespodziewanym wzbogaceniem się. No, może nie do końca... Do pracy jeździ jaguarem. JC