BISKUPI ZABRALI POLAKOM 150 TYSIĘCY HEKTARÓW Â Str. 9
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 41 (553) 14 PAŹDZIERNIKA 2010 r. Cena 3,90 zł (w tym 7% VAT)
Na lekcjach religii uczniowie dowiadują się od księdza, że homoseksualizm to autostrada do piekła. Po lekcjach religii uczniowie dowiadują się od tego samego księdza katechety, że chętnie by się z nimi przespał... Â Str. 3
 Str. 8
 Str. 13
ISSN 1509-460X
 Str. 6
2
Nr 41 (553) 8–14 X 2010 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Jak grom z jasnego nieba spadł na sklepy z dopalaczami gniew premiera, który zapowiedział „brutalne rozwiązania” oraz „brak litości dla ludzi, którzy chcą zamienić życie obiecujących młodych ludzi w piekło uzależnienia”. Cieszymy się, że po dwóch latach bezczynności wobec dopalaczy rząd nagle (nocne posiedzenie gabinetu!) zaczyna troszczyć się o zdrowie młodzieży. Ale czy atak policji i sanepidu na sklepy z używkami akurat w dniu spotkania zwolenników Palikota nie był przypadkiem propagandowym chwytem mającym odwrócić uwagę społeczeństwa od nowego ruchu politycznego? Kto jest „zdecydowanym wrogiem Kościoła”? Nigdy nie zgadniecie! To prezydent Komorowski. Tak nazwał go Jarosław Kaczyński, który przy okazji uznał antyklerykalizm Palikota za „uderzenie w fundament polskości”. No i wszystko jasne! O tym, że pomniki Lecha Kaczyńskiego powinny stawać w całym kraju, o poddaństwie Polski wobec Rosji i Niemiec, na co PiS nie pozwoli, o „Krytyce Politycznej”, że to lewactwo gorsze niż SLD, i jeszcze o tym, że Tusk chce zniszczyć rozgłośnię Rydzyka, a nad Wisłą zapanuje wkrótce głód, mówił w Radiu Maryja Jarosław Kaczyński. Wielki strateg przez cztery godziny snuł wizję IV RP, przebierając krótkimi nóżkami. Żyjący Kaczyński rozesłał list do kilkudziesięciu ambasadorów obcych krajów, że nieżyjący Kaczyński zażegnał na granicy Gruzji i Rosji III wojnę światową i w ogóle gdyby nie on, to Putin swoim imperializmem przykryłby najpierw Polskę, a później całą Europę. I aby tak się nie stało, mój brat zginął – pisze Kaczyński, którego już chyba tylko Saakaszwili traktuje poważnie, z tym że nie na pewno. „Bardzo żałuję, ale są pewne nieprzemijające wartości, które są najważniejsze” – oświadczył Rostowski, przeciwnik in vitro, zapytany przez dziennikarza, co powie rodzinom, które bezskutecznie starają się o dziecko. Na szczęście ministrowie – zwłaszcza Rostowski – są przemijający. Czesław Bielecki (kandydat PiS na prezydenta Warszawy) popisał się heroiczną odwagą, oświadczając, że on do Radia Maryja by nie poszedł, nawet gdyby dostał zaproszenie. Bielecki woli chodzić do ambasady Chin, gdzie rozdają laptopy w zamian za niepopieranie Tybetu i Dalajlamy. Dobrze działa komputerek, panie kandydacie? Z kapituły Orderu Orła Białego odeszła na znak protestu Prawdziwa Matka Polka Zofia Romaszewska. Media spekulowały, że z tego powodu, iż w głębokiej pogardzie ma Komorowskiego. Otóż nie tylko dlatego. Romaszewska zażądała wyższej kategorii odznaczeń dla Gosiewskiego i Putry (w porównaniu z tymi, które mieli otrzymać Szmajdziński i Jaruga-Nowacka) i zobaczyła w odpowiedzi gest Kozakiewicza. Ciekawe, co przyświecało PiS-ówce. Że ci pierwsi umierali godniej, a ci drudzy nie byli od Kaczyńskiego? „Kościół zbudowany na Chrystusie i apostołach jest niezniszczalny” – obwieścił triumfalnie abp Henryk Hoser. To zapewne miała być pociecha dla wiernych w obliczu skandali pedofilskich i majątkowych, które potrząsnęły Kościołem, i wobec fali wzbierającego w Polsce antyklerykalizmu. Możliwe, że Kościół „zbudowany na Chrystusie” jest niezniszczalny, problem (dla biskupów) w tym, że tym biblijnym Kościołem nie jest Kościół rzymskokatolicki. Prokuratura Okręgowa w Warszawie umorzyła śledztwo w sprawie profanacji krzyża (doniesienie Prawdziwych Polaków) na Krakowskim Przedmieściu. Chodzi o przyniesiony przez młodych ludzi krucyfiks wykonany z puszek „Lecha”. Prokuratorzy to tchórze – zawył na portalu Fronda Tomasz Terlikowski. To bardzo odważni – jak na dzisiejsze czasy – ludzie – odnotowujemy na łamach „FiM”. Ot i różnica zdań. „W gminie Nawrot, w zachodniej Wielkopolsce, jest tradycja hodowli karpia i produkcja różnego rodzaju wyrobów z owego karpia. Wyrobów, które różnią się jakością na korzyść, bardzo na korzyść tego, co robione jest z tej ryby w innych częściach kraju” – mówił Jarosław Kaczyński do rolników. Co w tym niezwykłego? A to, że nie ma takiej gminy w Polsce. Nawet miejscowość o takiej nazwie nie istnieje. Za to karpie tu i ówdzie są. I prochy, na których nieustannie jest Kaczyński. Jeśli prezydent Filipin wprowadzi darmową antykoncepcję, co zapowiada, zostanie ekskomunikowany – zagroziła Filipińska Konferencja Episkopatu Biskupów Katolickich. Z kolei prezydent Benigno Aquino III oświadczył, że się nie ugnie, a jego prawnicy sprawdzają, czy głowa państwa nie jest poddawana szantażowi, za co grozi na Filipinach kara wieloletniego więzienia. Nadstawcie uszu. Coś słyszycie? Owszem, tak właśnie kroczy przez świat antyklerykalizm i wolność. Dla pocieszenia – nie tylko w Polsce ludziskom odbija. Oto przy Organizacji Narodów Zjednoczonych ma powstać wkrótce biuro do spraw kontaktów z obcymi cywilizacjami. Na jego czele stanie Malezyjka Mazlan Othman. Może to nie jest takie głupie: w końcu ONZ rozwiązała już wszystkie problemy na Ziemi, więc może czas pomóc biednym ufoludkom, które już z nędzy zzieleniały?
Przebudzenie O
d czasów Gomułki nie było w naszym kraju tak wielkiej fali nastrojów antyklerykalnych. Tyle że tamte nastroje i spory – jak choćby podczas obchodów tzw. Millennium 1966 – rozgrywały się na płaszczyźnie rząd/partia kontra Kościół. Obecnie to głównie społeczeństwo (internet, sondaże) nadaje ton, to ono mobilizuje polityków do śmiałych reakcji i wypowiedzi. Skąd się ta fala wzięła? Dokąd podąża? Czy jej siła wystarczy tylko na podmycie brzegu watykańskiej kolonii, czy może zaleje Polskę nieodwracalnie? Polskie klerykalne bajoro stało cuchnące i nieporuszone od lat. Aż przyszła połowa minionej dekady – śmierć papieża, wielka emigracja oraz fala nowego ateizmu w środowisku młodych ludzi, którzy słysząc o „pokoleniu JPII”, wkładali do ucha MP3 i wzruszali ramionami. Pierwsze poruszenie w bagnie wywołała koalicja Kaczyńskich z Giertychem w latach 2005–2007, gdy polityczne wahadło było na prawym biegunie. Najgłupsze pomysły Jarka i Romka wspierała konserwatywna PO, w której Rokicie marzyło się budowanie IV RP razem z bliźniakami. Jeśli ktoś ma egzemplarze „FiM” z tego okresu, może przeczytać w moich komentarzach zapowiedź przesilenia, które też wkrótce nastąpiło. Klerykalna głupota zrodziła naturalny opór. Zaktywizowały się środowiska antyklerykalne, lewicowe, ekologiczne i feministyczne. Mrówcza praca dziennikarzy i Czytelników „FiM” oraz RACJI PL, na przykład akcje ulotkowe lub „Uwolnij FiM”, zaczęły przynosić efekty i wielu Polaków przejrzało na oczy. Informacje, zdemaskowane fakty i świadectwa niczym krople drążyły skały, a może raczej czaszki rodaków. Po odejściu Rokity i ostrej konfrontacji z PiS-em PO stało się bardziej centrowe. Obie partie prawicy pojęły, że bez poparcia lewicowych wyborców – języczka u wagi – nie wygrają wyborów. W mediach pojawiło się wiele światłych i wpływowych osób, uaktywniła się i zradykalizowała Madzia Środa, lewicowość zadeklarował Jacek Żakowski, Tomasz Lis stał się centrowym liberałem. Po ludzku zaczęły gadać TVN, „Gazeta Wyborcza” i Monika Olejnik. Nawet wśród prawicowych mediów („Rzeczpospolita”) nastąpił odwrót od klerykalizmu. W ten sposób, koniunkturalnie, reagują media bezideowe. Ale i to cieszyło. Aż przyszedł rok 2010 i wszystko nabrało przyspieszenia. Katastrofa smoleńska i krzyż przysłużyły się polskiej sprawie. Zdobycie Wawelu przez Jarosława Kaczyńskiego oraz klerykalna wiocha pod Pałacem Prezydenckim wywołały falę protestów coraz liczniejszej, racjonalnie myślącej części społeczeństwa. Już nie antyklerykałowie, ale frakcja klerykalno-paranoiczna stała się marginesem. A że nikt nie chce nim być, cała reszta stanęła po drugiej stronie barykady i oczekuje teraz normalnego, świeckiego państwa. Opatrzność po raz kolejny odwróciła się od kleru, który w większości opowiedział się w wyborach za Jarosławem i PiS-owskim krzyżem. Twarz Kościoła nabrała rysów Kaczyńskiego. Ale zdecydowana większość Polaków woli szczerą i jowialną twarz Heni Krzywonos, która ośmieszyła PiSolidarność podczas jej 30. obchodów.
W tym samym czasie narastały kolejne odsłony kościelnej afery pedofilskiej w kolejnych krajach świata i wreszcie wybuchnął skandal z Komisją Majątkową. Na naszych oczach narasta opór przeciwko religii w szkole, imprezy kościelne powoli pustoszeją, podobnie jak seminaria i zakony. Inicjatywy antyklerykalne na wyścigi zgłaszają Napieralski i Palikot. Nie ulega wątpliwości, że obecna, ozdrowieńcza fala antyklerykalizmu nie jest czymś ulotnym i przypadkowym. To nie tylko nerwowa społeczna reakcja na jeden czy drugi wyskok, skandal czy bezczelność ludzi Kościoła lub PiS. To efekt dłuższej ewolucji. Następstwem będzie postępująca przemiana mentalności społeczeństwa, ale także (wreszcie!) konkretne zmiany legislacyjne, polityczne i prawne. Nie ma już w Polsce liczącej się siły, która potrafiłaby odwrócić ten proces, a w kolejce do odkrycia czeka wiele innych afer z udziałem duchownych (może teraz prokuratury odgrzebią doniesienia „FiM”). Zgadzam się z Tomaszem Lisem, który w przedostatnim „Wprost” twierdzi, że antyklerykałowie nie zdobędą władzy wyłącznie w oparciu o antyklerykalne hasła. Pisałem niejednokrotnie dokładnie to samo; ostatnio 2 i 3 tygodnie temu. Lis myli się jednak, pisząc, że „ordynarny antyklerykalizm zawsze poślizgnie się na papieskiej kremówce, rozkwasi sobie nos o szybę w oknie na Franciszkańskiej 3, polegnie w starciu z tradycją, zwyczajem i sentymentem”. „Ordynarne”, Panie Lis, to są przekręty Kościoła, a nie słuszna krytyka tychże. Poza tym młode pokolenie (i większość średniego) ma już w nosie kremówki, zatęchłą tradycję i podszyte strachem sentymenty. Faktem jest natomiast, że aby w Polsce powtórzył się hiszpański zapateryzm, który na trwałe odnowi oblicze tej ziemi, potrzebny jest kompleksowy program modernizacji kraju wdrożony przez szeroką koalicję lewicy i jej sojusznika, najlepiej światłych liberałów – choćby tych spod znaku Palikota. Na fali odnowy nieco na lewo popłynie również PO. Proces przebudzenia już się zaczął. Z punktu widzenia naszych postulatów świeckiego państwa, nie jest ważne, kto je wprowadzi. Jeśli na początek uda się przepchnąć w miarę liberalną ustawę o in vitro – wbrew Episkopatowi – i rozpowszechnić świecką etykę w szkołach w zgodzie z wyrokiem strasburskiego trybunału, to będą pierwsze sygnały, że zmiana nastrojów przynosi owoce w postaci zmiany prawa i obyczajów. Klerykalizm w Polsce będzie trwał tak długo, jak długo politycy będą się bać biskupów. Jeśli zaczną bardziej bać się opinii publicznej niż kleru, wówczas wygramy. Już zaczynają... JONASZ
RELAX
Nr 41 (553) 8–14 X 2010 r.
M
inister Elżbieta Radziszewska (pełnomocnik rządu ds. równego traktowania), występując w telewizji, usiłowała pogrążyć swojego rozmówcę, wytykając mu publicznie, że jest gejem, i udowadniała, że szkoły katolickie mają pełne prawo nie zatrudniać nauczycieli homoseksualnych, jeśli wyjdzie na jaw, że pozostają w stałych związkach. Wpadka ta wywołała falę ostrych protestów i żądań jej zdymisjonowania. Biskupi twardo stanęli w obronie Radziszewskiej: – Dawno nie spotkałem takiego ataku na urzędnika państwowego z powodu jego wypowiedzi. Musimy bronić sytuacji, bo każdy człowiek ma prawo wypowiadać się publicznie o swoich poglądach i przekonaniach – zareagował metropolita warszawski abp Kazimierz Nycz.
apetycznymi, katechizowanymi przezeń chłopcami. Wielebny spędza wiele czasu na gejowskich czatach internetowych, lubi też poflirtować sobie z uczniami za pośrednictwem komunikatora Gadu-Gadu. Wpadła nam w ręce bardzo wymowna dokumentacja kilku takich rozmów. Popatrzmy... W pewien sierpniowy wieczór katecheta nawiązał kontakt z licealistą Krzysztofem, swoim uczniem, którego testował wcześniej podczas szkolnej wycieczki propozycją „umycia pleców”, a później namawiał do wspólnego sponsorowanego wyjazdu nad morze, ale chłopak nie dość, że każdorazowo odmawiał nauczycielowi, to jeszcze opowiedział o tych propozycjach kolegom. Po kilku minutach banalnych pogaduszek o szkolnych układach ks. Tomasz nie wytrzymał:
GORĄCY TEMAT prawdopodobnie poszukiwał w okolicy partnera, bo natrafił na tę fotkę i po owym detalu skojarzył ją ze mną – mówi Krzysztof. Gdy młodzieniec wyjaśnił rozmówcy, że to bardzo stara sprawa, wielebny aż się oblizał: – Ale i tak bardzo fajny jest ten twój penisek. No, teraz to pewnie jeszcze bardziej jędrny i smakowity. Po chwili dodał: – I myślę, że tu, na Gadu-Gadu, już nie musisz mi „księdzować”, możesz zwracać się do mnie tak po prostu per „ty”, w końcu jesteśmy z tej samej gliny, jak już powiedziałem. Tyle tylko, że ja mam więcej lat i może większe doświadczenie w branży. W szkole pogłoski szybko się rozchodzą. Ktoś zobaczył księdza w niedwuznacznej sytuacji, komuś złożył chybioną ofertę... Gdy Krzysztof napomknął w rozmowie, że o katechecie od dawna już przebąkuje
się, ale u siebie już ludzie nic nie widzą. Ksiądz nie może grzeszyć, a jak ludzie pi...ą się na lewo i prawo, potem zabijają swoje dzieci, zanim jeszcze się narodzą, to jest okej, prawda?! – obruszył się kapłan. Potwierdził, że owszem, miewa czasem pewien problem z sumieniem, ale ilekroć się jakiś wyrzut pojawia, załatwia go spowiedzią, podczas gdy jego koledzy po fachu wręcz kpią sobie z „powołania do czystości”: – Najgorzej, jak ktoś grzeszy, a nie idzie do spowiedzi, bo uważa, że to bez sensu. Jeden nawet kiedyś zadzwonił do mnie i mówi: właśnie uprawiam seks z fajnym chłopakiem, rzucisz na mnie klątwę? Jak się żałuje, to dobrze, ale on mnie wyszydził, choć jesteśmy kumplami. Dalej wyznał: – Kilku uczniów o mnie wie i jak rozmawiamy, to normalnie, bez uprzedzeń. Ostatnio nawet jeden mi
się, że lubi chłopców, ks. Tomasz wpadł w panikę: – A co ludzie mówią? Chciałbym wiedzieć, bo to mi pozwoli w przyszłości uniknąć błędów. Bardzo cię proszę, powiedz mi chociaż coś, co mówili. Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, co by było, gdyby mnie zdemaskowano. Nawet jeśli sumienie mam czyste, to afera na całego. Arcybiskupa Paetza też zniszczyli, choć mu niczego nie udowodniono. Nazwali go gejem i to wystarczyło, aby człowieka osądzić oraz zniszczyć. – Że ksiądz miał chłopaka, że mówi o sumieniu, a sam ma z nim problem, jak stoi przy ołtarzu – powtórzył pogłoski Krzysztof. – Jeden z uczniów wiedział, że przez pewien czas byłem z chłopakiem, i to bardzo młodziutkim. A z tym sumieniem to wiesz... od księdza wymaga
powiedział, że jak mnie zdemaskował, to się ucieszył, że może z kimś normalnym porozmawiać o swoich problemach. Są wszakże tacy, którzy ukrywają przyjaźń z duchownym: – Piotrek przychodził do mnie na browarka. Trochę się z nim kiedyś wygłupiłem, bo byłem po alkoholu i zaproponowałem układ. Żeby został i przespał się ze mną. To, że o mnie wiedzą ludzie, którzy nie powinni wiedzieć, to właśnie wina alkoholu. Piotrek dziwnie się później zachowywał w szkole. Bał się, żeby ktoś nie odkrył, że znamy się i jesteśmy na „ty”. Tymczasem inny molestowany uczeń po krótkim romansie z katechetą zachowywał się w szkole niczym zawodowy pokerzysta. – Marek niczego nie dał po sobie poznać. Tak jakbyśmy się nie znali.
Lekcja religii Ksiądz pracujący w szkole jako katecheta proponuje swoim uczniom seks. Innymi słowy – uwodzi uzależnionych od niego służbowo nastolatków. – Szkoły muszą się bronić, ponieważ chcą w tych szkołach wartości moralnych prezentowanych przez Kościół. Szkoła katolicka nie może przyjąć wartości, z którymi się nie identyfikuje – tłumaczył kardynał Stanisław Dziwisz. Zatem – zdaniem duchownych i Radziszewskiej – szkoły katolickie mogą wyrzucać z pracy ludzi szanujących prawo i żyjących zgodnie ze swoim sumieniem. Paradoksalny w tym kontekście jest fakt, że szkoły publiczne tolerują rozbestwionych księży, którzy, mając za plecami wsparcie biskupów i lekceważąc prawo, uczynili z katechezy miejsce seksualnych podbojów. Po raz kolejny okazuje się, że kościelna hierarchia i jej słudzy prezentują podwójne standardy moralne: pobłażliwość dla duchownych, nawet gdy łamią prawo, i prześladowanie świeckich (w tym przypadku – nauczycieli homoseksualistów), także wtedy, gdy nie robią nic złego. ~ ~ ~ Mimo kilkuletniego zaledwie stażu ksiądz Tomasz jest już bardzo znanym kapłanem diecezji kaliskiej i uchodzi za pupila ordynariusza biskupa Stanisława Napierały. Szef uczynił go wikariuszem prestiżowej parafii, nauczycielem religii w jednej ze szkół publicznych oraz organizatorem i przewodnikiem pielgrzymek. Jeśli chodzi o orientację seksualną, to ks. Tomek jest homoseksualistą, który co prawda nie obnosi się publicznie ze swoimi upodobaniami, ale też wcale ich nie ukrywa. Zwłaszcza w kontaktach z najbardziej
– Sam wiesz, że jedziemy na tym samym wózku, a czasem zachowywałeś się, jakbym był nie wiem kim – oskarżył chłopca. Gdy ten wyraził wątpliwości co do tego, o jaki wózek chodzi, katecheta stwierdził: – Przypomnij sobie naszą rozmowę, gdy chciałem, abyś mi dotrzymał towarzystwa na wyjeździe. Nie miałem żadnych złych zamiarów, a zrobiłeś ze mnie śmiecia. Swój swojego nie powinien tak traktować, Krzysiu... Zaczął przekonywać rozmówcę, żeby dał sobie spokój z dziewczynami i przestał walczyć z naturą, bo jego wrodzoną orientacją jest niewątpliwie homoseksualizm. – Od naszych pierwszych spotkań w szkole, w sposobie, w jaki się do mnie zwracałeś, wyczuwałem, że jesteś gejem, a jak zobaczyłem pewne zdjęcie, na którym było również widać twój pasek od spodni, to już wiedziałem na sto procent, że jesteś. Ja czułem od początku, że jesteś gejem, dlatego na wycieczce były te głupie SMS-y o spotkaniu i umyciu pleców. To, że ktoś jest gejem, nie znaczy, że jest zły. Trzeba po prostu żyć w zgodzie ze swoim sumieniem, bo nawet papież może być gejem, ale wie, kim jest i żyje święcie, prawda? – tłumaczył chłopcu ks. Tomasz. O co chodzi z tym paskiem? – Przed kilkoma laty coś mi strzeliło do głowy, żeby sfotografować swoje genitalia. W tle było widać bardzo charakterystyczny detal. Zdjęcie posłałem kumplowi, a ten opublikował je na portalu gejowskim, ujawniając, że „model” pochodzi z Kalisza. Ksiądz
3
A przecież miał przeze mnie duże problemy, bo jego starszy brat przejrzał kiedyś w archiwum Gadu-Gadu rozmowy ze mną i się normalnie wściekł. Szczęście, że nas nie pozabijał – zauważył katolicki pedagog. Wprowadzając Krzysztofa w tajemnice „branży”, doświadczony licznymi miłostkami kapłan przestrzegał: – Jak się pierwszy raz zakochałem, to myślałem, że to już na śmierć i życie, a okazało się to epizodem. Najdłużej byłem z Maćkiem, trzy lata. Z Darkiem mija nam właśnie 16 miesięcy. Uważaj, bo nawet jak ktoś wyda ci się fajny i będzie mówił, że cię pokochał, to nie znaczy, że tak jest. Wielu tylko patrzy, aby wykorzystać, a potem skaczą na inny kwiatek. Byleby mu dobrze dać d...y albo go dobrze zer...ąć. Niektórzy budzą obrzydzenie z tym swoim zboczeniem. Nie wybierają tego, kto im daje miłość, ale tego, kto ma większego ptaka. Pamiętaj też o tajemnicy. Gej geja nie powinien wydać światu, bo świat geja by zniszczył, rozumiesz? ~ ~ ~ W kolejnej rozmowie, po grze wstępnej i niewinnych flircikach, świątobliwy mąż wyznał, że próbował niedawno zwabić do łóżka ucznia z innej klasy: – Proponowałem mu układ, wszystko było na dobrej drodze, ale ostatecznie zrezygnował, bo nie odpowiadało mu to, kim jestem. A ty chciałbyś żyć z księdzem? Odpowiadałbym ci fizycznie? – zasypywał Krzysztofa pytaniami. Gdy chłopak odparł, że niespecjalnie pali się do takiego związku, duchowny zapewnił, że pyta tylko z niewinnej ciekawości, bo obecnie żyje z Darkiem i wcale nie zamierza go zdradzać: – Twierdzi, że jestem atrakcyjny i mój pierwszy chłopak Mateusz podobnie mówił. Powiem ci szczerze, że Darek też ma fajnego, ślicznego ptaszka, ale tylko do pieszczot. W sprawach łóżkowych wcale się nie dobraliśmy, bo ja jestem tylko aktywny, a Darek analu w ogóle nie toleruje. Z tobą też chyba bym się nie dobrał, bo wolałbym zakisić w tobie ogórka, a ty pewnie wolałbyś we mnie wejść, ale ja jeszcze nigdy nikogo nie wpuściłem w siebie – opowiadał o seksualnych niuansach swojego związku. Krzysztof był mało podatny na tę jakże specyficzną katechizację, więc ks. Tomasz próbował nakłonić go do rozmowy na plebanii. – Wpadnij kiedyś do mnie wieczorkiem, pogadamy sobie przy browarku. Mam dwa pokoje, mógłbyś przenocować. Oczywiście bez podtekstów, ja bym swojego ucznia nie tknął nawet palcem – zachęcał. Chłopak nie wpadł, ale z posiadanej przez nas dokumentacji wynika, że kilku jego kolegów ze szkolnej ławy skorzystało z zaproszenia katechety... ANNA TARCZYŃSKA
4
Nr 41 (553) 8–14 X 2010 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Ciążowe makabry Przez media przetaczają się kolejne szokujące historie z niedoszłymi rodzicielkami w roli głównej. Istotna kwestia prokreacji w opinii kościółkowych moralistów ogranicza się do celibatu w przypadku pań niezamężnych, tudzież prowadzenia domowej wylęgarni dzieci bożych – w przypadku szczęśliwie zaślubionych. Skatechizowana edukacja seksualna w szkołach, utrudniony dostęp do antykoncepcji, restrykcyjna ustawa antyaborcyjna – do jakich sytuacji to może prowadzić? Nietrudno zgadnąć... Zdarza się, że ludzie, którzy niechcący rozmnożyli się i nie bardzo wiedzą, co z tym fantem zrobić, wpadają na coraz bardziej makabryczne pomysły... ...16-latka spod Wałbrzycha zaszła w ciążę. Nie pomogły domowe, znane dziewczynkom w jej wieku sposoby na pozbycie się „problemu” (w internecie roi się od opisów eksperymentów, jakie przeprowadzają na sobie młode niewiasty, dla których załatwienie pokątnej skrobanki jest zbyt kłopotliwe). Dziewczyna poprosiła 2 lata starszego od siebie sprawcę ciąży o... serię kopniaków i razów w brzuch. Chłopak musiał się postarać, bo nastolatka poroniła, a nieżyjącego już wcześniaka wyniosła na śmietnik.
P
remier chciałby stworzyć Polskę, która nie będzie ani antyklerykalna, ani klerykalna. Problem polega na tym, że pomiędzy tymi dwoma pojęciami nie ma stanu pośredniego. Donald Tusk kocha wszystkich i każdemu chciałby zrobić dobrze. To już znamy i nazywamy to „polityką miłości”, czyli rodzajem pozy politycznej, która polega na unikaniu gwałtownych konfrontacji i ostrych słów. Po czasach nienawistnej IV RP taka polityczna gra była i pozostaje wartością samą w sobie, która daje nieco poczucia bezpieczeństwa i studzi nakręcane przez PiS negatywne emocje. Polityka miłości nie zmienia jednak faktu, że serce pana premiera nie kocha wszystkich jednakowo. Oszczędności zapowiedziane przez rząd nie dotkną najzamożniejszych, a ciężary spoczną na plecach całej reszty: VAT płacony przy zakupach przez wszystkich pójdzie do góry, ale podatek dochodowy dla najwyższych dochodów na pewno nie; podatek płacony przez firmy (jeden z najniższych w Unii) także nie wzrośnie. Podobnie było z obniżkami podatków dochodowych sprzed 3 lat – 2 procent najzamożniejszych podatników (czyli m.in. najlepiej płatni urzędnicy rządowi) dostało 8 procent obniżki, reszta – jeden mały procencik. Miłość miłością, ale serce zna swoich wybranych. Drastycznie zostaną natomiast w przyszłym roku obniżone wydatki budżetu na zwalczanie bezrobocia, co będzie skutkowało oczywiście większą liczbą ludzi bez pracy. To też świadczy o preferencjach sercowych rządu. Zatem wypowiedziana kilka dni temu zapowiedź premiera, że
Sprawcy poronienia grozi teraz od sześciu miesięcy do 8 lat więzienia. Młoda położnica (dziewczyna z tzw. normalnego domu) odpowie za doprowadzenie do śmierci dziecka i nakłanianie swojego chłopaka do przerwania ciąży. Kolejny przykład. Jeszcze bardziej przerażający. Pokazuje, do czego w praktyce, w tzw. społecznych nizinach (wśród osób z ograniczoną świadomością społeczną, zaburzonych psychicznie i moralnie) prowadzi utrudniony dostęp do aborcji. Do opolskiego sądu trafił właśnie akt oskarżenia w sprawie 28-latki, która pozbywała się kolejno trójki swoich dzieci... zakopując je tuż po porodzie w przygotowanym wcześniej dole. Kobieta odpowie za morderstwo dwóch noworodków i usiłowanie zabójstwa trzeciego (nie wiedziała, że dziecko urodziło się martwe). Jak się okazało, wcześniej rodziła... jeszcze trzy razy – na szczęście dzieci pozostawiła w szpitalu. Wykluczono już okoliczność łagodzącą, zwykle braną pod uwagę w podobnych okolicznościach, czyli tzw. szok poporodowy. Tutaj położnica ukrywała ostatnie ciąże i wszystko wskazuje na to, że od samego początku wiedziała, w jaki sposób pozbędzie się „kłopotu”. JUSTYNA CIEŚLAK
„chronieni będą najubożsi”, jest raczej pobożnym życzeniem i PR-owskim chwytem, które mają się nijak do faktycznie podejmowanych decyzji. Premier zapewnił także, że „Platforma nie jest partią antyklerykalną” i że nie pozwoli, aby „wizja nowoczesnego państwa zamieniła się w tandetny, propagandowy antyklerykalizm”. Nie wiem, co to jest „tandetny, propagandowy antyklerykalizm”. Może chodzi o antyklerykalizm nieszczery? Czyżby miał na myśli swojego kolegę Palikota? Normalny antyklerykalizm jest dążeniem do likwidacji klerykalizmu, a klerykalizm jest systemem dominacji jednego wyznania nad innymi światopoglądami i jednego Kościoła nad całym społeczeństwem. Kto odcina się od antyklerykalizmu, zgadza się na klerykalizm. Nie ma innego wyjścia. Przeklinanie antyklerykalizmu to trochę tak jak atakowanie demokracji. Kto twierdzi, że trzeba ją znieść, ten akceptuje, godzi się i zapowiada tę lub inną formę dyktatury. I tu także nie ma stanów pośrednich. Zatem ogłoszenie, że PO nie jest antyklerykalna, oznacza, iż akceptuje ona klerykalizm, czyli to, co jest w Polsce teraz, a co przez 20 ostatnich lat ustanowili koledzy Tuska wywodzący się z „Solidarności” i on sam też – wszak od przemian 1989 roku należy do polskiej klasy politycznej. Klerykalizm nie wziął się w Polsce jedynie z pragnień biskupów: został stworzony przez określone, prawicowe środowiska polityczne i generalnie zaakceptowany przez SLD-owską pseudolewicę. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Antyklerykalizm potępiony
Prowincjałki Najpierw proboszcz białostockiej katedry stawał na głowie, żeby wpisać znajdujące się przed nią schody z końca lat 30. XX wieku do rejestru zabytków. Gdy się już udało, wziął dotację na ich odrestaurowanie. A jak już wziął dotację – zrównał schody z ziemią.
I PO SCHODACH
Na czerwonym świetle przejechał przez skrzyżowanie 55-letni mieszkaniec Człuchowa. Przyjęcia mandatu odmówił, bo – jak tłumaczył policjantom – pędził tak dlatego, żeby w związku z męczącą go biegunką skorzystać z toalety.
PILĄCA POTRZEBA
Ona po zatruciu alkoholowym, on po dopalaczach – uprawiali namiętny seks na szpitalnym łóżku na oddziale toksykologii Instytutu Medycyny Pracy w Łodzi. Kiedy personel otrząsnął się z szoku, parę przygodnych kochanków rozdzielił. Byli mocno obrażeni. Opracowała WZ
SZPITALNE HARCE
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Proszę mnie nie straszyć. (Joanna Kluzik-Rostkowska z PiS-u do Jarosława Kaczyńskiego)
Mnie Jarosław podczas całej kampanii może raz zasugerował, że bierze jakieś środki farmakologiczne. Widywałam go codziennie i w żadnej mierze nie sprawiał wrażenia osoby, która nad sobą nie panuje. Nie wyglądał na człowieka ubezwłasnowolnionego przez farmakologię. (jw.)
Nie mam 80 ani 100 lat, ani też nie dzieje się nic takiego, bym musiał odchodzić z polityki. Nie ma więc żadnych powodów, bym traktował siebie jako przejściowego prezesa PiS. (Jarosław Kaczyński)
Jeśli chodzi o kolejne wystąpienia prezesa Jarosława Kaczyńskiego, to, wybaczą państwo, ale ja zadaję sobie zawsze pytanie, czy tym razem pan prezes jest na proszkach, czy nie. (minister Radosław Sikorski)
Zniknięcie Palikota zmienia klimat w Platformie. Znika bicz na nadętych konserwatystów, zapyziałych tradycjonalistów i przedstawicieli liberalnego betonu, których w partii jest wielu. Będą się teraz jeszcze bardziej nadymać i posapywać niby-intelektualnie. Krynice XIX-wiecznych mądrości łatwiej będą sobie znajdowały ujście. To zawsze prowadziło prawicę do uwiądu. (Jacek Żakowski, dziennikarz)
Rosja przeprowadza manewry, w których Polska jest traktowana jako wróg. Manewry oznaczają, że Rosja przygotowuje armię do ewentualnej wojny z Polską. Ja bym chciał wiedzieć, co na to premier, ministrowie obrony i MSZ, którzy przez ostatnie miesiące prześcigali się w pochlebnych opiniach na temat Rosji, co sądzą na ten temat? Bo jeśli ktoś robi manewry, w których Polska jest wrogiem, to przygotowuje swój kraj do wojny z Polską. (europoseł PiS, Michał Kamiński)
Teraz w Polsce jest tak źle, że już może być tylko lepiej, czekam na pierwsze aresztowania biskupów w aferze związanej z pracami Komisji Majątkowej. Jeśli to nastąpi, będzie nadzieja na zmiany na lepsze. (Joanna Senyszyn)
Jeżeli nie będzie zgody (Episkopatu – przyp. red.) na wprowadzenie przejrzystości działań, zachowań, systemu odwoławczego, czyli możliwości dwuinstancyjnego decydowania, to wtedy trzeba sobie powiedzieć wprost – zamknijmy Komisję Majątkową i zakończmy ten proceder. Do końca roku. (Grzegorz Schetyna, PO)
Palikot wnosi do życia publicznego sztuczne penisy, świńskie ryje i marną wódkę, a teraz dorzuca prymitywny antyklerykalizm. (Zbigniew Girzyński, PiS)
Na miłość boską – takich ludzi trzeba leczyć! (prof. Nałęcz o byłej szefowej MSZ Annie Fotydze)
Kościół przegiął moralnie. To jest ohydne. Mamy do czynienia z filozofią zdzierstwa. Kościół zasłużył na to, aby otrzymać sierpowy cios w nos. (Andrzej Celiński, poseł lewicy) Wybrali: AC, OH, ASz
Nr 41 (553) 8–14 X 2010 r.
NA KLĘCZKACH
PREMIER W BŁOCIE Anna Fotyga – była minister spraw zagranicznych – opublikowała na portalu Prawa i Sprawiedliwości artykuł mówiący o relacjach polsko-rosyjskich i rzekomym skandalicznym zachowaniu premiera Tuska w Smoleńsku. „Największym znanym w historii polityki zagranicznej i najtragiczniejszym w skutkach złamaniem konsensusu była gra Donalda Tuska i innych ważnych przedstawicieli jego obozu z Rosjanami w sprawie obchodów katyńskich, przeciw własnemu Prezydentowi” – grzmiała była minister i dodała: „Pana miejsce, Panie Premierze, w Smoleńsku, po katastrofie, było w pozycji na baczność, w błocie i ciemności przy ciele Prezydenta, a nie w uścisku Putina. Z tego uścisku już się Pan nie wywinie. Nie zazdroszczę Panu”. Dlaczego w takim razie pani Fotyga nie przyjechała z Jarosławem Kaczyńskim na miejsce wypadku, aby stać na baczność w błocie? ASz
SOJUSZNICY RADZI Ostro skrytykowana przez tych, którym powinna służyć, minister Elżbieta Radziszewska (zwana Radzią) podjęła się zdumiewających form obrony. Na rządowej stronie internetowej swojego urzędu, a więc na koszt podatników, zaczęła publikować homofobiczne teksty nt. „lobby gejowskiego” i „homoseksualizmu politycznego”, co jest już jawnym szyderstwem z istoty jej urzędu, którą jest walka z przejawami dyskryminacji. Obok takich tekstów pojawił się tam m.in. list poparcia dla pani minister wystosowany przez część środowisk muzułmańskich. Czekamy aż „Radzia” opublikuje list z gratulacjami od ambasady Iranu... MaK
ALBO, ALBO Niepełnosprawny dziennikarz muzyczny „Radia i” archidiecezji białostockiej został zwolniony z pracy, gdyż będzie kandydował w wyborach samorządowych z ramienia SLD. Tomasz Zatorski, do niedawna prezenter muzyczny w katolickim radiu, nie kryje zdziwienia i żalu. Do tej pory pracował w rozgłośni na umowę o dzieło, ale od października miał zostać zatrudniony na pełny etat, a jego pierwsze wynagrodzenie byłoby refundowane przez PFRON. Dyrektor radia postawił sprawę jasno: „albo praca, albo kandydowanie”. Chodzi najprawdopodobniej o upodobania polityczne Zatorskiego. Radny białostockiego SLD, prawnik Wiesław Kobyliński, powiedział, że „nikt wprost takiego zarzutu mu nie postawił i nie chce nikt tego głośno powiedzieć”.
Po czym przyznał, że jeśli sytuacja szybko się nie wyjaśni, to skieruje sprawę do sądu pracy. ASz
CUDA W RZESZOWIE
Na terenie przeznaczonym pod boisko piłkarskie nie powstanie kolejny kościół. Tak zadecydowali radni Rzeszowa po protestach mieszkańców. Sytuacja jest o tyle paradoksalna, że o przyznanie ziemi Kościołowi wnioskował popularny prezydent miasta Tadeusz Ferenc związany z lewicą, a przeciw tej klerykalnej darowiźnie protestowali... radni PiS, którzy zarzucili prezydentowi populistyczne gesty przedwyborcze. MaK
DALI ŚWIADECTWO W kościele pw. Krzyża Świętego w Łomży już po raz czwarty odbyło się diecezjalne spotkanie osób publicznych, czyli parlamentarzystów, samorządowców i wszystkich pracowników urzędów z terenu diecezji łomżyńskiej. Tematem przewodnim tegorocznego kurialnego spotkania parlamentarzystów, samorządowców i urzędników było „dawanie świadectwa czynnej miłości miłosiernej w życiu publicznym”. W programie znalazło się także adresowane do osób odpowiedzialności społecznej forum dyskusyjne poprowadzone przez młodzież łomżyńskich szkół średnich. A korzystając z okazji, „zagadnienia współpracy administracji państwowej i samorządowej z Radiem Nadzieja”, szczegółowo przybliżył zgromadzonym ksiądz dyrektor programowy tejże rozgłośni, co przed nadchodzącymi wyborami zapewne przyda się jak znalazł. Zgodnie z założeniami kurii łomżyńskiej, spotkanie zorganizowane 2 października było „okazją do modlitewnego zatrzymania się, refleksji intelektualnej i pogłębienia wzajemnych więzi”. AK
ŚWIĘTE OGRÓDKI W Lublinie na osiedlu Bronowice rozpocznie się niedługo budowa czterech ogródków jordanowskich.
Niby nic w tym dziwnego, ale radni osiedla wpadli na pomysł nadania wszystkim skwerom imion świętych i „prawie świętych”. Patroni: Jan Paweł II, kard. Stefan Wyszyński, ks. Jerzy Popiełuszko i Matka Boska Fatimska mają – wedle intencji działaczy – odstraszać potencjalnych wandali. „Początkowo wydawało mi się, że to zbyt wielcy święci do takich ogródków. Potem jednak przekonałem się do tego pomysłu. Na patronów wybrano świętych i błogosławionych dlatego, żeby nie niszczyli tych miejsc chuligani. Na ul. Łabędzkiej jest dom parafialny. Patronuje mu Jan Paweł II. I ten budynek nie jest niszczony” – powiedział Adam Głowacz, przewodniczący zarządu dzielnicy Bronowice. Ciekawe, dlaczego tak skuteczni patroni nie ustrzegli naszego kraju przed powodziami... ASz
DO TAŃCA I RÓŻAŃCA Ksiądz Rafał Woźnica ze Śląska wygrał konkurs tańca towarzyskiego w Radlinie. Duchowny wywijał partnerką tak umiejętnie, że zachwycił jury i publiczność. Szczególnie podobało się publice, jak ksiądz z gracją sadzał sobie tancerkę na kolana. Organizatorem konkursu jest choreograf Grzegorz nomen omen Święty. MaK
TANIEC MISYJNY W Łodzi powstanie pierwsza w Polsce szkoła tańca chrześcijańskiego – Dance Hope (taniec nadziei). Absolwenci nie będą jednak uczestniczyć w konkursach tanecznych, lecz ewangelizować za pomocą ruchów ciała. Inicjatorem akcji jest katolicki ruch Światło-Życie. Tonący tańca się chwyta? MaK
WYŚCIG PO KREMÓWKI Hitem tegorocznej edycji X Dnia Papieskiego w Puławach ma być „Rowerowy wyścig po kremówki” zorganizowany przez... Urząd Miasta i Starostwo Powiatowe w Puławach oraz tamtejsze parafie. Do udziału w imprezie zaproszeni są uczniowie wszystkich szkół oraz osoby dorosłe. Rowerowemu ściganiu puławskimi ulicami przyświecać ma „popularyzacja myśli zaczerpniętych z nauczania Jana Pawła II oraz przybliżenie uczestnikom wyścigu modelu życia zaproponowanego przez Ojca Świętego”. Na inaugurację zawodów zaplanowano otwarcie wystawy „Jan Paweł II–Benedykt XVI. Maria. Młodzi. Stworzenie: wspólna droga” w Urzędzie Miasta. Zwycięzcy „wyścigu po kremówki” otrzymają nagrodę od prezydenta Puław, Janusza Grobla.
Zanim jednak amatorzy kolarstwa ruszą na start, powinni zapoznać się z regulaminem, bowiem organizatorzy papieskiego wyścigu nie zapewniają ani ubezpieczenia na czas zawodów, ani nie biorą odpowiedzialności za wypadki podczas zawodów. Ponadto niepełnoletniemu kolarzowi rodzice powinni wystawić zaświadczenie, że ich pociecha „nie ma przeciwwskazań zdrowotnych i wychowawczych, które mogą utrudniać lub uniemożliwiać jego udział w zawodach”. AK
PIELGRZYMKA Z JPII Z okazji dnia papieskiego w dniach 8–10 października mieszkańcy Rzeszowa będą mogli odbyć pielgrzymkę z... Janem Pawłem II. To znaczy – w ramach „programu duchowych przygotowań do wyniesienia na ołtarze JP II” mogą nawiedzić rzeszowskie kościoły związane z osobami, które JPII beatyfikował lub kanonizował, oraz miejski ratusz, gdzie znajdują się tablice upamiętniające pobyt papieża w Rzeszowie. Pielgrzymować można indywidualnie, rodzinnie, koleżeńsko lub klasowo i nawet przez trzy dni. Trasa pielgrzymki obejmuje zaliczenie 6 stacji obowiązkowych oraz jednej z czterech do wyboru. W celu odbycia pielgrzymki należy pobrać kartę pielgrzyma papieskiego i na poszczególnych stacjach uzyskać poświadczenie swojej pielgrzymiej obecności, czyli pieczątkę. Zaliczenie stacji wiąże się z wykonaniem określonego „ćwiczenia” – odmówienia
5
dziesiątki różańca, odnowienia przyrzeczenia chrzcielnego, modlitwy w intencji, adoracji oraz zwiedzenia ratusza. Przy ostatniej stacji pielgrzymi zostaną wpisani do Księgi Pielgrzyma Papieskiego oraz otrzymają potwierdzenie odprawienia pielgrzymki. Szczegółowy raport z papieskiej pielgrzymki przedstawiony zostanie podczas wieczornego koncertu papieskiego na rzeszowskim rynku. AK
NIESŁUSZNE WYRÓŻNIENIE? Watykan mocno skrytykował przyznanie tegorocznej Nagrody Nobla Robertowi G. Edwardsowi za odkrycie metody in vitro. „Uważam, że wybór Roberta G. Edwardsa jest kompletnie nie na miejscu. Powodów do wątpliwości nie jest mało. Przede wszystkim, bez Edwardsa nie byłoby rynku oocytów wraz z handlem milionami z nich. Po drugie, bez Edwardsa nie byłoby na całym świecie wielkiej liczby zamrażarek pełnych embrionów, które w najlepszym razie oczekują na przeniesienie do macic, ale – co bardziej prawdopodobne – zostaną porzucone, by umrzeć. I to jest problem, za który jest odpowiedzialny” – powiedział przewodniczący Papieskiej Akademii Życia abp Ignacio Carrasco de Paula. Jak się okazuje, Kościół nawet z człowieka, który przyczynił się do powstania milionów istnień ludzkich, potrafi zrobić... „wroga życia”. ASz
6
Nr 41 (553) 8–14 X 2010 r.
POLSKA PARAFIALNA
TRYBUNA(Ł) LUDU
Trzoda Tematów zastępczych, odciągających uwagę opinii publicznej od rzeczywistych problemów, mamy pod dostatkiem. „Jest straszliwa agresja, oskarżanie, że Kościół rzekomo jest pazerny. Kościół nie sięga po cudze, Kościół ma tak samo prawo do sprawiedliwości jak każda instytucja, jak każdy obywatel” – te słowa wypowiedział podczas homilii ordynariusz diecezji drohiczyńskiej bp Antoni Dydycz. A według biskupa, Kościół ma prawo do sprawiedliwości, ponieważ przez 200 ostatnich lat zaborcy i komuniści zabierali mu właściwie wszystko. Poza tym... nie odzyskuje niczego dla siebie, no i „nigdy w dziejach Polski niczego nie odsprzedał obcym ani niczego nie wywiózł za granicę. Kościół z wielką pieczołowitością strzeże różnych dóbr i wciąż je odnawia” – prawił dalej biskup. I aż dziwne, że się nie zachłysnął... ~ Jak biskupi Kościoła katolickiego doszli do majątków w przeszłości?
Z pracy rąk? A może wskutek innych nie do końca moralnie uczciwych działań przez ostatnie kilkaset lat? Dostali od kogoś? Ale od kogo? („zuwak”); ~ Ubodzy w duchu biskupi trzymają się zębami gigantycznego majątku i prędzej dadzą się pociąć, niż zrezygnować z dóbr materialnych („Donald”); ~ Kościołowi należy się ziemia, bo, jak wiemy, oni są świetnymi rolnikami. Zawsze cieszył mnie widok księdza za pługiem („gojiro”); ~ Konkordat – rak tego kraju („miś”); ~ Jakich krzywd doznali, to widać po plebaniach, autach i przy okazji licznych uroczystości (nawet państwowych), gdzie kroczą niezliczone pasibrzuchy obwieszone złotem jako główne postacie! Mieliście żyć skromnie, wręcz ubogo i nauczać wiary! A żyjecie jak milionerzy, zajmując się
wyłącznie powiększaniem majątku, polityką i deprawowaniem młodzieży! Nadszedł czas nie na zmiany, ale całkowitą likwidację tego przestępczego ugrupowania spod znaku krzyża! („gAZIK”); ~ Masz biskupie rację, to nie pazerność polskiego kleru, to wasza niezaspokojona chciwość („zezol”); ~ Potęga naszego Kościoła to hektary i pałace biskupów („ar”). ~ ~ ~ „Wkrótce staną w Polsce pomniki Lecha Kaczyńskiego. Będą skwery i ulice imienia Lecha Kaczyńskiego, bo tego domaga się wielu Polaków. Dobrze, żebyśmy pamięć ofiar katastrofy smoleńskiej kultywowali, a nie zabijali” – zadeklarowała Beata Kempa (PiS) w wywiadzie dla Onet.pl. Propozycję internauci przyjęli z entuzjazmem: ~ Owszem, staną w zimie i na wiosnę stopnieją („korab1”); ~ Matko święta, będą wszędzie stawiać krasnoludki! („angela”); ~ To byłaby nieuczciwa konkurencja dla krasnali ogrodowych („jogi691”); ~ Niech stawiają wszędzie pomniki, byleby tylko za własną poselską dietę („Zdzich”);
Droga (s)krzyżowa(ń)
K
~ Proponuję rzeźbę z obliczem Lecha na Giewoncie („Jadźka”); ~ Tylko piramidy będą odpowiednie! („agent JP23”); ~ Pomnik Lecha na każdej Kempie! („Zenek”); ~ Piłsudski na Kasztance, a Kaczyński na Kempie! („antymon”); ~ Proponuję mianować L. Kaczyńskiego królem Polski („kodi”);
~ Zamienić święto Trzech Króli na Czterech Króli! („greus”); ~ A miniaturki będą wkładane do chipsów („cedeef”). ~ ~ ~ „My mamy wodza, a wy macie żelaznego Plastusia” – tymi słowy
ościół katolicki słynie z dewocyjnej histerii, która każe doszukiwać się wszędzie diabła. Nawet w mrówkach i psach. Wierzenia te dotrwały do naszych czasów... W 1713 roku w Brazylii sąd biskupi wydał wyrok na opętane przez diabła mrówki podkopujące fundamenty katolickiego klasztoru. Sąd kategorycznie nakazał im pozostawić w spokoju zakonników przybyłych z misją szerzenia chrześcijaństwa i wynieść się na wskazane pole, co podobno poskutkowało. Tego rodzaju groteskowe procesy w sądach kościelnych do połowy XVIII wieku nie były niczym nadzwyczajnym. W przeszłości na porządku dziennym było również egzorcyzmowanie przez biskupów komarów, szarańczy, szczurów, gąsienic i innych „plag diabelskich”. Okazuje się jednak, że w dwudziestym pierwszym wieku wiara w to, że szatan może opętać zwierzę, wcale nie tak definitywnie poszła w zapomnienie. Przynajmniej w katolickiej Polsce. Co więcej, wciąż jest popularyzowana przez kościelnych egzorcystów, którzy radzą uważnie przyglądać się hodowanym w domach „braciom mniejszym”. Tak na wszelki wypadek, bo w końcu nigdy nie wiadomo, czy aby w celu szkodzenia człowiekowi w kotkach, pieskach, a może nawet akwariowych rybkach nie znalazł sobie wygodnego schronienia diabeł. Zapobiegawczo najlepiej domowe zwierzątko zawczasu poświęcić. Tego rodzaju obrzędy tradycyjnie organizowane są w dniu św. Rocha (16 sierpnia) oraz w dniu św. Franciszka (4 października). A z „opętanych” braci mniejszych oczywiście należy czym
poseł PiS Zbigniew Girzyński scharakteryzował przywódcę SLD Grzegorza Napieralskiego. ~ Zagadka: nie ma prawa jazdy i konta w banku, jest starym kawalerem, wszędzie doszukuje się spisku, wszystkich podejrzewa, jest złośliwy, żyje tylko z kotem. Ma rację każdy, kto pomyślał, że to Gargamel („h. probus”); ~ Wodzem to był Napoleon, a wy macie wodzusia, który kontroluje każdy wasz oddech, stosując dyktat i zamordyzm. Jesteście przez niego tak zniewoleni, że chyba nawet w swoich czterech ścianach własnego domu nie jesteście pewni siebie („to klapa”); ~ Jarek wodzem? Chyba Apaczów! („Road”); ~ Z wodza została POPiSkująca mrówka („Iwona”); ~ Lepszy Plastuś niż naćpany wodzu i betonowa gwardia przyboczna („pisia”); ~ Nasza scena polityczna to prawdziwa szopka. Nie ma tylko Jezuska i świętej rodziny. Została sama trzoda („alex914”). JULIA STACHURSKA
prędzej wypędzić „złe moce” za pomocą katolickich egzorcyzmów. O tym, że to całkiem „poważna sprawa”, można przeczytać na przykład na stronie parafii pw. Błogosławionego Piotra Jerzego Frassatiego w Lublinie: Był taki przypadek – w małej miejscowości szatan od dłuższego czasu dręczył dziecko. Egzorcyzmy nie pomagały. Wówczas egzorcystę coś natchnęło i podszedł do dużego psa, który mieszkał razem z rzekomo opętanym. Rozpoczął nad nim odmawiać modlitwy o uwolnienie. Pies zaczął skowyczeć, wyć tarzać się, po czym uciekł. Od tamtej pory dolegliwości dziecka minęły. Dla odmiany sanktuarium św. Antoniego w Ratowie na swojej witrynie w artykule reklamującym cudowną skuteczność wody egzorcyzmowanej (dla niewtajemniczonych: najzwyklejsza kranówka, nad którą ksiądz egzorcysta wypowiedział katolickie zaklęcia służące do wypędzania złych duchów) przytacza następujące świadectwo: Mieszkam na III piętrze. Sąsiedzi z IV piętra mieli wielkiego czarnego psa, którego zawsze się bałam. Sprowadzany na dół, zwykle z dużą siłą uderzał bokiem lub tyłem w moje drzwi. Pewnego razu poświęciłam schody wodą egzorcyzmowaną tuż przed 15.00, przed wyprowadzeniem bestii na spacer. W chwilę potem usłyszałam na schodach ruch oraz mocny głos właścicielki psa, więc wyjrzałam przez wziernik. Stała z psem między dwoma piętrami i popychała go, bo nie chciał schodzić i skomlił (...). Próbował przeskoczyć balustradę, lecz i na dole schody były pokropione. Wyszedł sąsiad i we dwoje popchnęli psa, a ten ze skowytem, jak poparzony, wielkimi susami przebiegł przez miejsca skropione wodą egzorcyzmowaną. AK
Diabeł tkwi w Burku
Fot. Autor 28 września dokładnie o godzinie 15 na ponad stu skrzyżowaniach w Łodzi rozpoczęto odmawianie koronki do miłosierdzia Bożego, w intencji miasta i całego świata. Akcja po raz pierwszy odbyła się trzy lata temu, a jej inicjatorem jest jezuita o. Remigiusz Recław. Pomysłu pozazdrościły duchownemu inne miasta, przez co w ponad 50 polskich miejscowościach odmawiano naraz tzw. koronkę słowami: „Dla jego bolesnej męki miej miłosierdzie dla nas i całego świata”. Dokładnie o 15 wybraliśmy się na wycieczkę po łódzkich skrzyżowaniach i sprawdziliśmy, ilu łodzian wzięło udział w tej 10-minutowej akcji. Okazało się, że w prawie 750-tysięcznym mieście tylko niespełna tysiąc osób uważało, iż pomysł jest słuszny, więc należy wyjść z różańcem na ulicę. Niewielkie grupki z reguły mocno starszych osób klepały paciorki w oparach spalin samochodowych. Dla przeciętnego mieszkańca miasta to „wydarzenie” było prawie nie do zauważenia, a rozentuzjazmowane babcie zaraz po zakończeniu modlitwy szybko rozeszły się do domów. ARIEL KOWALCZYK
Nr 41 (553) 8–14 X 2010 r.
POLSKA PARAFIALNA
7
Nowy „dom opieki”
Stare schronisko
Dom zły Ksiądz Jan Mikos to w Świętokrzyskiem swoiste przedsiębiorstwo. Rozkręcone na tyle, że nie przeszkadza nikomu nawet to, iż działa nielegalnie. Chodzi o schronisko dla bezdomnych rolników „Nasze Gospodarstwo” w Nowym Skoszynie. O tym, jak funkcjonuje, pisaliśmy już w „FiM” 15/2010 (por. „Dom niespokojnej starości”). Przypomnijmy: ~ O raju na ziemi, jaki miał ksiądz Mikos stworzyć swoim podopiecznym, ci ostatni wypowiadali się tak jak jedna z mieszkanek: – Przyszłam tu zdrowa, wyszłam jako strzęp człowieka. To tylko na zewnątrz tak pięknie wygląda. Jak przyjeżdżają media, mieszkańcy robią za folklor, uśmiechają się i chwalą. Szara codzienność jest dla nas okrutna. A owa szara codzienność to m.in. brak fachowej opieki nad zniedołężniałymi staruszkami, karygodne warunki sanitarne, nadzwyczaj skromne (mimo wsparcia Świętokrzyskiego Banku Żywności) posiłki; przymusowa praca, także przy budowie nowego budynku schroniska. ~ Idea jego wybudowania narodziła się w głowie księdza Mikosa podobno dlatego, że chciał dziadkom zapewnić luksusy (dom, w którym od lat mieszkają, to rozpadająca się rudera, niespełniająca standardów sanitarnych czy przeciwpożarowych). Toteż na szczytny cel pieniądze płynęły szerokim strumieniem z kraju i zagranicy...
~ Płynąć nie przestały nawet wówczas, kiedy wyszło na jaw, że pod przykrywką schroniska od 20 lat ks. Mikos prowadzi nielegalny dom starców. Nielegalny, bo bez wymaganej koncesji. Zgodnie z obowiązującą w Polsce ustawą o pomocy społecznej, schronisko to miejsce tymczasowego pobytu, a u ks. Mikosa – co wykazała kontrola prawidłowości działania przeprowadzona w 2009 roku przez Wydział Polityki Społecznej Urzędu Wojewódzkiego – ludzie przebywają latami. Niektórzy mają nawet stałe zameldowanie. ~ ~ ~ Instytucje, które powinny czuć się odpowiedzialne za to, aby bałagan ks. Mikosa wreszcie uporządkować – udają, że problemu nie ma. Dlatego Nowy Skoszyn odwiedziliśmy ponownie. Żeby sprawdzić, czy zaszły jakieś zmiany, a także dlatego, że 25 września br. ks. Jan Mikos uroczyście otworzył nowy dom. „Dom Opieki w Nowym Skoszynie” – stało na oficjalnych zaproszeniach. Tymczasem – jak informuje Agata Wojda, rzecznik prasowy wojewody świętokrzyskiego, dom wciąż nie ma uregulowanej sytuacji prawnej, a ksiądz nie wystąpił z wnioskiem o utworzenie placówki całodobowej. Wojewoda może interweniować wyłącznie w sytuacji, gdy na terenie
placówki przebywają osoby wymagające stałej opieki. Takich w Nowym Skoszynie nie ma, więc Wojda – zapewniając, że urzędnicy wojewody jeszcze w czwartym kwartale br. przeprowadzą kontrolę w schronisku – odsyła nas do starosty ostrowieckiego Waldemara Palucha. Pan starosta dziełu księdza Mikosa mocno kibicuje, a dowodem tego jest choćby jego uczestnictwo w przecinaniu wstęgi podczas otwarcia nowego domu. Czy z równym zaangażowaniem czuwa nad tym, aby wszystko na jego terenie było lege artis? „Starosta ostrowiecki jako organ nadzorujący stowarzyszenia mające siedzibę na terenie powiatu ostrowieckiego nie posiada uprawnień do kontrolowania ich działalności. Dlatego też działalność Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta (Koło w Skoszynie) nie była przedmiotem kontroli ze strony organu nadzorującego. (...) przedmiotem zainteresowania organu nadzoru jest wyłącznie działalność stowarzyszenia” – informuje rzecznik starosty Robert Mikulski. Na pytanie, kto w takim razie jest uprawniony do kontrolowania działalności schroniska, odpowiedzi nie uzyskaliśmy. Podobnie jak na pytanie, dlaczego Waldemar Paluch firmuje swoim urzędem inwestycję o nieuregulowanej sytuacji prawnej. ~ ~ ~ Wobec wielu nieprawidłowości, jakie narosły wokół Mikosowego dzieła, a także faktu, że Prokuratura Rejonowa w Ostrowcu Świętokrzyskim prowadzi śledztwo (dotyczące m.in.
czuwa przecież zarząd koła Towarzystwa im. Brata Alberta w Nowym Skoszynie. Zasiada w nim m.in. Teresa Piwnik, była wicestarosta ostrowiecka, a obecnie radna powiatowa, oraz Józef Grabowski, radny sejmiku wojewódzkiego i szef powiatowego SLD w Ostrowcu Świętokrzyskim. Z niemałym trudem udało nam się dotrzeć do jednego z byłych członków zarządu. Niełatwo też było namówić go na wspomnienia, bo do przeszłości związanej z Nowym Skoszynem wraca – jak mówi – niechętnie. – To koło jest fikcją. Członkowie nie mają Od Od prawej: prawej: starosta starosta Waldemar Waldemar Paluch, Paluch, nic do powiedzenia, wójt wójt Krzysztof Krzysztof Gajewski Gajewski ii ks. ks. Jan Jan Mikos Mikos o niczym nie decydują. Rządzi wyłącznie ksiądz Mikos – mówi. Co poza tym Przybył też Krzysztof Gajewbudziło jego sprzeciw? ski, wójt gminy Waśniów: – Ksiądz To, że zebrania odbywały się raz Jan Mikos wkłada wiele starań, by w roku, tuż przed Bożym Narodzezaspokoić potrzeby ludzi starszych, niem. Zwykle łączono je z opłatchorych, opuszczonych. Dziś otwiekiem, więc nie wypadało podejmoramy nowy obiekt, który był marzewać drażliwych tematów. Nie przedniem nas wszystkich. Jest ksiądz wzostawiano też żadnych sprawozdań rem do naśladowania, bowiem całe finansowych, pojawił się za to pożycie bliskie są księdzu losy ludzi pomysł, aby pensjonariuszom schronikrzywdzonych i potrzebujących ska zabierać 100 proc. ich świad– oświadczył w swojej przemowie. czeń, a w zamian wydawać słodyCzy nie przeszkadza wójtowi cze i papierosy. fakt, że schronisko ks. Mikosa funkcjonuje nielegalnie? – Tam jeszcze ~ ~ ~ nic nie było robione oprócz pokaBudowa nowego domu kosztozania obiektu, zaproszenia ludzi, wała 3 miliony złotych. Zapłacili którzy mogą pomóc, wesprzeć fitakże podatnicy, bo do Nowego nansowo – wyjaśnił nam Krzysztof Skoszyna wpłynęło 550 tys. zł z reGajewski. zerwy budżetowej. Podczas uroczyWedług niego, ci, którzy źle móstości otwarcia o terminie przewią o Mikosie i jego dziele, to złoprowadzki mieszkańców schroniska śliwcy, którzy sami nic nie zrobili, do nowych luksusów nie padło ani a innych chcą oceniać. Poza tym ks. jedno słowo. Mikos nie działa sam. Nad prawidłoWIKTORIA ZIMIŃSKA wym funkcjonowaniem schroniska
[email protected]
fizycznego i psychicznego znęcania się nad pensjonariuszami), niełatwo było ks. Janowi zebrać na otwarciu znane osoby. Mimo usilnych starań nie uświetnił uroczystości biskup sandomierski Krzysztof Nitkiewicz. Dopisało za to lokalne Koło Gospodyń Wiejskich.
8
A
Nr 41 (553) 8–14 X 2010 r.
KOŚCIELNY ROZBIÓR POLSKI
resztowanie Marka P., byłego funkcjonariusza Służby Bezpieczeństwa, który jako pełnomocnik parafii i zakonów wykazał się nadzwyczajną skutecznością w postępowaniu przed Komisją Majątkową, uzyskując dla swoich mocodawców wszystko, czego tylko zapragnęli, wywołało falę publikacji przypominających największe kościelne przekręty i ogrom dóbr oddanych wielebnym na otarcie łez za komunę. Gorąca atmosfera musiała wywołać wśród biskupów panikę, skoro głos w tej sprawie zabrała nawet najwyższa kościelna instancja. Podczas specjalnej konferencji prasowej zwołanej po zakończeniu obrad konferencji Episkopatu abp Józef Michalik zapewniał: – Nie mamy nic wspólnego z Markiem P. oskarżonym o korupcję. Nie był on – jak to próbują przedstawiać media – pełnomocnikiem Kościoła, a jedynie niektórych jego instytucji. Kościół nie ma żadnego interesu w tym, żeby bronić jakichś dróg nieuczciwych. – Jeśli były jakieś nieprawidłowości wokół Komisji Majątkowej, to musi wszystko ocenić sąd. Komentarze w prasie, ukazujące się przed prawomocnymi wyrokami sądowymi, są wysoce niesprawiedliwe – ubolewał sekretarz generalny Episkopatu bp Stanisław Budzik. ~ ~ ~ Do zamknięcia Marka P. walnie przyczynił się jego zaufany niegdyś wspólnik w interesach Dariusz Moskała (na hamaku). Układ mieli prosty: pan Dariusz był prezesem zarządu, a jego siostra Irena K. – członkiem rady nadzorczej w spółce Żywieckie należącej do Marka P., zaś ten zasiadał w radach nadzorczych firm Moskały (spółka Super-Nowa wydająca dwutygodnik o tym samym tytule oraz biuro turystyczne Fregata). Stosunki obu panów zaczęły się lekko psuć, gdy 8 sierpnia 2007 r. Fregatę przejęło Opactwo Ojców Cystersów w Krakowie-Mogile, płacąc zań 7 mln 419 tys. zł – cząstkę fortuny uzyskanej od Komisji Majątkowej (działki w centrum Krakowa o łącznej wartości ok. 24 mln zł, według wyceny zleconej przez zakon) za uprzejmym wstawiennictwem Marka P. Cystersi nie ruszyli wówczas ludzi Moskały z kluczowych stanowisk w firmie (jemu pozostawili funkcję prokurenta zarządu), zaś swoje udziały we Fregacie wydzierżawili na 20 lat spółce Żywieckie. Otwarta wojna między wspólnikami wybuchła w 2009 r., a zaczęła się tak: ~ w marcu mnisi wpompowali w interes dodatkowe 13,5 mln zł, a całkowitą nad nim kontrolę przekazali Markowi P., który po kilku miesiącach pozbawił Moskałę prokury i zdjął z posady dotychczasowego prezesa Piotra S., powołując na jego miejsce Edytę P., zaufaną współpracownicę ze spółki Żywieckie. Sam wraz z synami Konradem i Martinem utworzył radę nadzorczą Fregaty;
~ w czerwcu cystersi odebrali Moskale nawet jego ukochaną gazetę, przejmując za pośrednictwem Fregaty wydawnictwo Super-Nowa (kapitał założycielski podniesiono do 4,5 mln zł, prezesem została pani Edyta, a Marek i Konrad P. zdominowali radę nadzorczą spółki). Pozostawiony na lodzie Moskała poleciał z jęzorem do prokuratury, gdzie powiedział, że... z na polecenie Marka P. osobiście wręczył 20 tys. zł łapówki adwokatowi Piotrowi P. (przedstawiciel Kościoła w Komisji Majątkowej, a jednocześnie doradca ekonomiczny biskupa płockiego Piotra Libery), zaś kancelaria tego prawnika przy ul. Rycerskiej na warszawskiej Starówce (w budynku będącym własnością sióstr elżbietanek korzystających z usług Marka P. w kilkunastu postępowaniach przed komisją) została wynajęta i wyremontowana za pieniądze firmy Żywieckie (ok. 170 tys. zł), która wypłacała również pensję sekretarce mecenasa zatrudnionej formalnie na etacie tejże spółki. Odnotujmy, że Piotr P. stanowczo oskarżeniom Moskały zaprzecza;
rycerstwo. Gdy s. Paula zwąchała się z Markiem P., za jego pośrednictwem zażądała od miasta 6 ha gruntów, na których posadowiony jest stadion Cracovii i hotel. Odstąpiła od roszczeń za 11 mln zł, na którą to kwotę złożyły się ofiarowane im budynki, prawie dwa hektary lukratywnych działek oraz ponad 6,6 mln zł wyrównania w gotówce. Pozostaje tajemnicą, ile przeorysza odpaliła za to swojemu pełnomocnikowi (podpisała mu plenipotencję na 30 lat!), w każdym razie
długo, jak sama zechce, co jest obrzydliwym wręcz gwałtem na kodeksie kanonicznym, bowiem nakazuje on jednoznacznie, żeby zakonni „przełożeni ustanawiani na określony czas nie sprawowali urzędów, z którymi łączy się władza rządzenia, przez dłuższy okres bez przerw”. Tak powiedziała nam osoba związana z klasztorem norbertanek, dzięki której zdołaliśmy odsłonić kulisy wspólnych operacji s. Pauli, Marka P. i kardynała (por. „Co jest za tym murem” – „FiM” 32/2008).
Anioły i demony Odsłaniamy kulisy wspólnych operacji zakonnicy, byłego funkcjonariusza bezpieki i kardynała... z latem 2007 r. w ośrodku wczasowym Fregaty podejmował nieodpłatnie ówczesnego członka Komisji Majątkowej – mecenasa Krzysztofa W. (dzisiaj jej współprzewodniczący z ramienia Kościoła). Ten przyznaje, że faktycznie nie uiścił należności za pobyt, bo był „gościem pana Moskały”; z w sierpniu 2008 r., działając jako ówczesny prezes spółki Żywieckie, zawarł z przełożoną krakowskich norbertanek s. Paulą (Zofia Torczyńska) fikcyjną umowę kupna-sprzedaży zakonnych gruntów, których wartość określono na prawie ćwierć miliona złotych, a niedługo później klasztor wystawił spółce lipną fakturę (na ponad 200 tys. zł) za niewykonane usługi. Marek P. jest obecnie właścicielem ziemi, choć za nią nie zapłacił, a przeorysza sprawy nie komentuje. ~ ~ ~ Zatrzymajmy się na chwilę przy wątku norbertanek. W latach 1991–1992 mniszki bez większych problemów załatwiły sobie w Komisji Majątkowej 9 ha gruntów na krakowskim Zwierzyńcu (kompleks Akademii Rolniczej) i 50 ha w Luboczy (nieruchomość rolna), jako rekompensatę za upaństwowienie folwarków, które przed wiekami podarowało zakonowi jakieś
wiadomo nam ponad wszelką wątpliwość, że jedną z form rewanżu było oddanie spółce Żywieckie w użytkowanie jednej kondygnacji należącego do zakonu biurowca przy ul. Włóczków 2. W grudniu 2005 r. Marek P. ulokował tam siedzibę swojej firmy zajmującej się administrowaniem kościelnymi nieruchomościami. Szefowa norbertanek miała jednak o wiele poważniejszy problem, bo mieć miliony (według ostrożnych szacunków majątek zakonu wynosi ponad 140 mln zł) to nie to samo, co niepodzielnie nimi władać, a do tego w listopadzie 2007 r. upływała jej kadencja i s. Paula doskonale zdawała sobie sprawę, że nie ma cienia szans na reelekcję. Wybawicielem okazał się Marek P., który dzięki doskonałym układom w krakowskiej kurii metropolitalnej załatwił s. Pauli dożywotnią nominację podpisaną osobiście przez kard. Dziwisza. Jakim sposobem? – Obiecała, że sowicie go wynagrodzi, jeśli wymyśli jakiś fortel, żeby zachowała stanowisko. Był organizatorem i wykonawcą tej operacji w każdym jej szczególe. Wydeptywał ścieżki do kardynała (z wydatną pomocą księdza infułata Bronisława Fidelusa, proboszcza bazyliki Mariackiej, który od 2002 r. także korzystał z usług byłego funkcjonariusza SB), pociągał za sznurki, wymyślił nawet wysłanie przez kurię do klasztoru wizytatora, żeby spacyfikował nastroje i przekonywał siostry, jak bardzo Paula nadaje się na przeoryszę... No i wreszcie załatwił dekret pozostawiający ją na stanowisku tak
(2)
Dodajmy, że konstytucja norbertanek wyraźnie zastrzega (w punkcie 228), że dokonywanie jakichkolwiek poważnych wydatków i rozporządzanie dobrami doczesnymi musi odbywać się za zgodą rady zakonu oraz w konsultacji z jego komisją finansową. Tymczasem za cichym przyzwoleniem kard. Dziwisza u świątobliwych panien z Krakowa nie działa żadne ciało kolegialne, bo rada istnieje tylko na papierze. Siostra Paula (i tylko ona) wciąż trzyma wszystkie klucze do kasy, podczas gdy wedle kodeksu kanonicznego, „w każdym instytucie życia konsekrowanego powinien być ekonom, różny od wyższego przełożonego”. Czy uzyskanie takiej pozycji nie jest warte znacznie więcej niż banalne pół miliona złotych, które przeorysza utopiła w szemranych interesach z Markiem P.? – Miarą tej niesłychanej obłudy jest fakt, że pod patronatem kardynała tworzyli wspólnie fikcję, a dzisiaj ona usiłuje dla zachowania twarzy uzyskać status pokrzywdzonej – podkreśla duchowny zbliżony do kurii metropolitalnej w Krakowie. – Pan P. nie ma nic do czynienia z arcybiskupstwem krakowskim. O ile wiem, nie miał z nim nic wspólnego także w przeszłości – zarzekał się publicznie po aresztowaniu Marka P. ks. Robert Nęcek, rzecznik kard. Dziwisza. ~ ~ ~ Według twierdzeń Moskały, późną jesienią 2008 r. Markowi P. zaczęła już palić się ziemia pod stopami
i ukrył w jego posiadłości kilkanaście pudeł z dokumentacją dotyczącą Komisji Majątkowej. Wywiózł później te papiery do Czech, gdzie zakładał firmę, która miała posłużyć do wyprowadzenia z Polski kapitału spółki Żywieckie (przemianowana w maju 2010 r. na Jenion Estates), ale ciągu dalszego Moskała rzekomo już nie znał. Oto wynik naszych ustaleń: 17 lutego 2009 r. w Czeskim Cieszynie zarejestrowano pod numerem 28574249 spółkę „Żywieckie Czech” z siedzibą przy ul. Štefánikova 20/21 i kapitałem założycielskim w wysokości 2 mln koron (równowartość ok. 320 tys. zł). Jej radę nadzorczą utworzyli tradycyjnie już Marek P. i jego syn Konrad (z tatą w roli przewodniczącego), ale trzecim członkiem i wiceprzewodniczącą została Magdalena Sz.-Ch. zajmująca na co dzień bardzo eksponowane stanowisko w... Urzędzie Miejskim w Bielsku-Białej – mieście, w którym narodziła się kariera kościelnego pełnomocnika i jego pierwszego wspólnika ks. Tadeusza Nowoka, współprzewodniczącego Komisji Majątkowej w latach 2000–2003 (por. „Anioły i demony” – „FiM” 40/2010). Moskała zapomniał jednak lub nie chciał powiedzieć śledczym, że on sam został pierwszym prezesem zarządu nowo powołanej spółki „Żywieckie Czech” oraz sprawował tę funkcję do 28 grudnia 2009 r., czyli jeszcze podczas przesłuchań w ABW i CBA. Pewną ciekawostką owego niedopowiedzenia jest fakt, że ówczesnym miejscem jego stałego urzędowania (adres do korespondencji) było biuro przy ul. Kolbaczewskiej 4 w stolicy, gdzie – jak sprawdziliśmy – mieści się wyłącznie... klasztor elżbietanek. Tych samych, w których warszawskim domu prowincjalnym Marek P. uwił gniazdko członkowi Komisji Majątkowej i załatwił 47 hektarów gruntu na warszawskiej Białołęce (według wynajętych przez zakon rzeczoznawców wartych 30,7 mln złotych, a zdaniem eksperta Agencji Nieruchomości Rolnych – ponad 106 mln zł). A co z archiwum Marka P. wywiezionym jakoby do Czech? – Jeśli papiery dotyczące komisji tam są, to z pewnością będziemy je mieli. W jaki sposób? Pozostawmy to na razie w dyskrecji. Co przyniosą? Trudno powiedzieć, ale nie przypuszczam, żeby powaliły na kolana, bo ten facet działał bardzo umiejętnie. Jeśli w areszcie nie pęknie lub nie pojawią się nowe dowody, dostanie tylko klapsa zamiast porządnego kopa, ponieważ wiarygodność Moskały mającego mnóstwo za uszami jest, delikatnie rzecz ujmując, umiarkowana, a jakoś nie czuć u nas klimatu, żeby dobrać się do tyłków kooperującemu z Markiem P. duchowieństwu, co mogłoby przynieść wyraźny postęp w śledztwie – twierdzi nasz informator z CBA. Do sprawy wkrótce wrócimy... ANNA TARCZYŃSKA
Nr 41 (553) 8–14 X 2010 r.
KOŚCIELNY ROZBIÓR POLSKI
Spis(ek) majątkowy W mediach pojawiają się rozmaite, ale zwykle zaniżone dane dotyczące nieruchomości zawłaszczonych przez Kościół. Oto nasz raport: Kościół wyrwał Polsce grunty o powierzchni co najmniej 154 tys. hektarów oraz 7 tys. budynków i lokali... Podstawowymi aktami prawnymi wykorzystywanymi do obdarowywania Kościoła nieruchomościami (grunty i budynki) są: 1. Ustawa z 17 maja 1989 r. o stosunku Państwa do Kościoła katolickiego w Rzeczypospolitej Polskiej. Mocą jej przepisów: ~ większość nieruchomości, które pozostawały we władaniu instytucji kościelnych do czasu wejścia ustawy w życie, automatycznie stawała się ich własnością; ~ parafiom, które „po dniu 8 maja 1945 r. podjęły działalność na Ziemiach Zachodnich i Północnych”, można było dać (decyzją wojewody w porozumieniu z prezesem Agencji Nieruchomości Rolnych) do 15 hektarów gruntów na założenie gospodarstwa rolnego, a tamtejszym biskupstwom, seminariom duchownym i zgromadzeniom zakonnym – nawet do 50 hektarów; ~ powołano do życia Komisję Majątkową spłacającą „rachunki krzywd” za komunę poprzez „przywrócenie własności upaństwowionych nieruchomości lub ich części” (w przypadku, gdy zabrano je z naruszeniem prawa) bądź „przyznanie odpowiedniej nieruchomości zamiennej, gdyby przywrócenie własności natrafiało na trudne do przezwyciężenia przeszkody”, a w ostateczności – wypłacenie odszkodowania. Mocą arbitralnych decyzji komisji ciężar zaspokojenia tych roszczeń spoczywa na samorządach (muszą oddać bez szemrania wypatrzoną przez wielebnych nieruchomość lub za nią zapłacić) oraz na Skarbie Państwa, reprezentowanym przez ANR bądź Lasy Państwowe (w naturze, poprzez przekazanie wskazanych gruntów przyznanych jako zamiennik). Komisję wyposażono ponadto w uprawnienie do zwrotu (lub przyznania odszkodowania) gruntów i obiektów przejętych przez
państwo zgodnie z obowiązującym prawem (w ramach egzekucji zaległości podatkowych), a także ofiarowania Kościołowi każdej własności niczyjej („nieruchomości lub ich części, których stan prawny nie jest ustalony”); ~ zobligowano samorządy do pokornego spełniania życzeń biskupa diecezjalnego lub wyższego przełożonego zakonnego. Na ich wniosek miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego muszą obejmować inwestycje sakralne i kościelne oraz katolickie cmentarze wyznaniowe, a grunty państwowe lub komunalne położone na wskazanym czarnym palcem terytorium „będą oddawane w użytkowanie wieczyste albo podlegały sprzedaży kościelnym osobom prawnym(...)”; 2. Ustawa z 21 sierpnia 1997 r. o gospodarce nieruchomościami, pozwalająca na ich bezprzetargową sprzedaż lub oddawanie w użytkowanie wieczyste „Kościołom i związkom wyznaniowym mającym uregulowane stosunki z państwem, na cele działalności sakralnej” oraz „osobom prawnym, które prowadzą działalność charytatywną, opiekuńczą, oświatową, wychowawczą (...), na cele niezwiązane z działalnością zarobkową”, a w przypadku sprzedaży – na udzielanie tymże instytucjom najdalej idącej bonifikaty (wynosi na ogół 99 proc.). Praktyczne wykorzystanie owych udogodnień polega na tym, że gdzie tylko znajdzie się jakiś ładny kawałek gruntu (kwestia dotyczy zwłaszcza miast i regionów atrakcyjnych turystycznie), tam natychmiast pojawia się pilna konieczność zainstalowania siedziby „kościelnej osoby prawnej” (parafia, dom zakonny, ośrodek Caritasu itp.) lub poszerzenia terytorium już istniejącej w celu „poprawienia jej zagospodarowania” bądź też „dalszego rozwijania działalności
charytatywno-opiekuńczej i wychowawczej”. Jaki majątek Kościół przejął, korzystając z furtek otworzonych owymi ustawami i dzięki łaskawości urzędników, którzy dawali, choć nie zawsze musieli? Zsumowanie wszystkich tych dóbr jest właściwie niewykonalne, ale spróbujmy je chociaż oszacować... ~ ~ ~ Stosunkowo najprostsza wydaje się sprawa z Komisją Majątkową, która niemal po dwudziestu latach działania w całkowitej konspiracji została wreszcie zmuszona (staraniem posła SLD Sławomira Kopycińskiego) do ujawnienia niektórych liczb, więc dzisiaj już wiemy oficjalnie (por. „Grabież” – „FiM” 21/2010), że po rozpatrzeniu ok. 95 proc. spośród 3063 wniosków o zadośćuczynienie instytucjom kościelnym przyznano: ~ 60,8 tys. ha gruntów i 490 nieruchomości zabudowanych (m.in.: 9 przedszkoli, 8 szkół podstawowych, 18 szkół ponadpodstawowych, 8 domów dziecka, 10 domów pomocy społecznej, 19 szpitali, 15 zakładów opieki zdrowotnej, 3 muzea, 2 teatry, 2 biblioteki, budynek Izby Skarbowej, prokuratury, operetki, sądu rejonowego, dworca PKS, browaru oraz 45 obiektów związanych z wykonywaniem kultu religijnego – kościołów, plebanii, kaplic) o łącznej wartości 24,1 mld zł; ~ odszkodowania pieniężne – w sumie 107,5 mln zł. Należy jednak podkreślić, że: ~ powyższe kwoty są silnie zaniżone, gdyż przedstawiają wyłącznie operaty szacunkowe, wykonywane na zlecenie wnioskodawców, którzy w przypadku występowania o nieruchomości zamienne byli zainteresowani zawyżaniem wartości utraconych majątków i jak najniższą wyceną dóbr mających je zrekompensować (komisja stosuje zasadę równoważności cenowej, przy której za działkę miejską oszacowaną na milion złotych przyznaje warte teoretycznie tyle samo setki hektarów w mniej atrakcyjnej okolicy). Przypomnijmy, że w kilkunastu opisywanych przez „FiM” najbardziej drastycznych przypadkach oszacowania gruntów, na które strona kościelna miała chrapkę,
były nawet 5-, 6-krotnie niższe od cen rynkowych (np. dwie działki w Zabrzu wycenione na 7 mln zł i przyznane stowarzyszeniu firmowanemu przez zakon albertynek, warte były faktycznie – według ekspertów Prokuratury Okręgowej w Gliwicach – co najmniej 40 mln zł); ~ Ujawniona przez komisję kwota 24,1 mld zł nie obejmuje 1485 spraw (ponad połowa złożonych wniosków!), w których w ogóle nie dokonywano operatów szacunkowych, bowiem nie było takiej potrzeby, skoro strony zgodziły się co do istoty oraz ceny roszczenia i załatwiono je ugodą. Według naszych szacunków, gminy oraz Skarb Państwa oddały w ten sposób parafiom i zakonom ok. 10 tys. hektarów i 200 nieruchomości zabudowanych. Summa summarum: nie będzie żadną przesadą stwierdzenie, że faktyczna wielkość majątku przekazanego Kościołowi (tylko staraniem Komisji) to ponad 70 tys. ha gruntów i 600 nieruchomości zabudowanych, których łączna wartość wynosi co najmniej 50 miliardów złotych. A jak wygląda sprawa z podarunkami na podstawie pozostałych przepisów? Po wejściu w życie ustawy z 17 maja 1989 r. na własność instytucji kościelnych przeszło automatycznie ponad 11 tys. ha (według danych oficjalnych), które pozostawały wówczas w ich władaniu. Liczba budynków jest, niestety, nieznana. Apetyty parafii, biskupstw, zakonów i seminariów duchownych na Ziemiach Zachodnich i Północnych państwo usiłowało zaspokoić areałem o łącznej powierzchni 25 tys. ha. Niestety, okazuje się, że to o wiele za mało, bo na swój przydział oczekuje obecnie w kolejce ok. 450 kościelnych osób prawnych. Zejdźmy teraz na poziom gmin... Nasza redakcja od wielu lat rejestruje i opisuje przypadki ofiarowywania przez samorządy parafiom oraz różnym organizacjom przykościelnym gruntów, budynków i lokali użytkowych, co dla niepoznaki określa się mianem sprzedaży z 99-procentową bonifikatą. Nie jesteśmy oczywiście w stanie kontrolować na bieżąco wszystkich 2479 gmin, ale w naszej
9
kartotece mamy już 308 samorządów, które tylko w latach 2004–2010 przekazały w ręce wielebnych co najmniej 800 nieruchomości zabudowanych oraz 1200 ha gruntów. Ile tego będzie w skali całego kraju? Według praw statystyki, ok. 6400 budynków lub lokali i prawie 10 tys. hektarów ziemi! ~ ~ ~ Po wybuchu afery związanej z działalnością kościelnego pełnomocnika Marka P. w Komisji Majątkowej jedna z ogólnopolskich gazet próbuje wprowadzić w błąd opinię publiczną, konfrontując wielkość obszaru przekazanego (mocą obu wymienionych na wstępie ustaw) instytucjom kat. Kościoła z zasobów Agencji Nieruchomości Rolnych (76,3 tys. ha do końca 2009 r.) z danymi ujawnionymi przez Komisję (60,8 tys. ha). Ponieważ gazeta robi wielkie halo wokół poszukiwań tej różnicy, wyjaśniamy: ANR realizuje zaledwie część orzeczeń Komisji Majątkowej. – Agencja Nieruchomości Rolnych (do 16 lipca 2003 r. Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa) przekazała Kościołowi katolickiemu ponad 76 tys. ha. Dotyczy to, łącznie, nieruchomości przekazanych na: utworzenie lub powiększenie gospodarstw rolnych, cele sprawowania kultu religijnego lub działalność o charakterze charytatywno-opiekuńczym oraz oświatowo-wychowawczym, a także nieruchomości przekazanych w ramach postępowań regulacyjnych, czyli wykonujących orzeczenia Komisji Majątkowej – potwierdza Wojciech Adamczyk z Biura Prasowego ANR. Ile agencja oddała „na boku”, czyli poza orzeczeniami Komisji? Okazuje się, że nigdy nie prowadzono statystyk z podziałem na poszczególne tytuły prawne, mocą których oddawano nieruchomości. – Nie prowadzono, natomiast kilkakrotnie porównywałem, ile i na co dano. Z tych 76 tysięcy hektarów prawie połowa poszła na inne cele niż przywrócenie własności – zapewnia nasz informator z Ministerstwa Rolnictwa. ~ ~ ~ Podsumowując wszystkie liczby, otrzymujemy taki oto wynik: w minionym dwudziestoleciu kat. Kościół wyrwał Polsce grunty o powierzchni co najmniej 154 tys. ha oraz 7 tys. rozmaitych obiektów mieszkalnych lub użytkowych. Ich wartości w pieniądzu nawet nie próbujemy oszacować... DOMINIKA NAGEL
Nieruchomości przekazane przez ANR kościołom w latach 1992-2009 (w ha)
577 0
Tylko z tego jednego źródła Kościół dostał ponad 76 tys. hektarów
Źródło:
10
Nr 41 (553) 8–14 X 2010 r.
POD PARAGRAFEM
Porady prawne Umowa dożywocia Mama Pana Tadeusza zapisała wnuczce, a siostrzenicy Pana Tadeusza, dom z działką na podstawie umowy dożywocia. Jednakże siostrzenica kompletnie się jego matką nie zajmowała i nie opiekowała. Tylko Pan Tadeusz opiekował się mamą. Pytanie prawne: Na czym polega instytucja dożywocia oraz zachowku? Zgodnie z postanowieniami kodeksu cywilnego, w szczególności art. 991, zachowek należy się zstępnym, małżonkowi oraz rodzicom spadkodawcy, którzy byliby powołani do spadku z ustawy. Jednakże, konieczne jest spełnienie jeszcze dodatkowych warunków. Zachowek należy się powyższym osobom, jeżeli osoba uprawniona jest niezdolna do pracy albo jeżeli zstępny uprawniony jest małoletnim – wtedy uprawnionemu przypada 2/3 wartości udziału spadkowego, który przypadałby mu przy dziedziczeniu; w innych zaś wypadkach wysokość zachowku wynosi połowę wartości tego udziału. Z umową dożywocia w rozumieniu kodeksu cywilnego mamy do czynienia w momencie gdy w zamian za przeniesienie własności nieruchomości nabywca zobowiązał się zapewnić zbywcy dożywotnie utrzymanie. Przez dożywotnie utrzymanie, jeżeli strony w umowie nie postanowią inaczej, należy rozumieć: przyjęcie zbywcy jako domownika, dostarczanie zbywcy wyżywienia, ubrania, mieszkania, światła i opału, zapewnienie mu odpowiedniej pomocy i pielęgnacji w chorobie; zbywcy należy także sprawić z własnych kosztów pogrzeb. Warto nadmienić, że przeniesienie własności nieruchomości na podstawie umowy o dożywocie następuje z jednoczesnym obciążeniem nieruchomości prawem dożywocia. W wyniku tego w razie zbycia nieruchomości obciążonej prawem dożywocia nabywca ponosi osobistą odpowiedzialność za świadczenia tym prawem objęte. Kodeks cywilny stanowi, że prawo dożywocia jest niezbywalne. Źródło: ustawa z dnia 23 kwietnia 1964 roku – Kodeks cywilny
Leczenie w zakładzie karnym Mój przyjaciel Jan z Warszawy przebywa obecnie w zakładzie karnym. Jest chory na oczy, a ostatnio stan jego wzroku uległ pogorszeniu – tj. nie widzi na prawe oko. W związku z pogorszeniem się stanu zdrowia mój przyjaciel odbył konsultację u lekarza
w zakładzie karnym oraz przebywał na badaniach w szpitalu w warunkach wolnościowych. Po przeprowadzeniu badań okazało się, że może wymagać leczenia szpitalnego, a nawet operacyjnego. Jednakże w obawie o własne zdrowie nie wyraził on zgody na leczenie w warunkach więziennych, gdyż chciałby się leczyć w warunkach wolnościowych. Pytanie prawne: Czy pogorszenie się stanu zdrowia, czyli utrata wzroku na jedno oko, uprawnia do zastosowania przerwy w odbywaniu kary? Podstawą udzielenia obligatoryjnej przerwy w odbywaniu kary pozbawienia wolności jest m.in. ciężka choroba uniemożliwiająca wykonywanie kary (art. 150 par. 1 w zw. z art. 153 par. 1 k.k.w.). Oznacza to, że stan zdrowia skazanego
nasuwa uzasadnioną obawę o jego życie lub stwarza poważne zagrożenie dla jego zdrowia. Jednakże sam fakt choroby skazanego nie jest wystarczającym powodem do orzeczenia przerwy w wykonaniu kary, jeśli skazany może być leczony w szpitalnym zakładzie karnym, a jego życiu nie zagraża bezpośrednie niebezpieczeństwo. Pobyt w takim szpitalu nie przerywa wykonania kary. Ustawodawca przewidział, że fakultatywną podstawą udzielenia przerwy mogą być również ważne względy zdrowotne (art. 153 par. 2 k.k.w.). Sąd penitencjarny dokonuje oceny wniosku skazanego o udzielenie przerwy w odbywaniu kary pozbawienia wolności na podstawie opinii lekarskiej. Jeśli lekarz uznał, że osadzony może być leczony bez konieczności przerwy w wykonaniu
kary, to sąd mimo to może jej udzielić, jeżeli uzna, że przemawiają za tym ważne względy zdrowotne. Źródło: ustawa z dnia 6 czerwca 1997 roku – Kodeks karny wykonawczy (DzU 1997, nr 90, poz. 557)
Umowa sprzedaży za pośrednictwem Allegro W sierpniu 2009 roku Pani Justyna upoważniła ustnie Pana Kacpra do zawarcia umowy sprzedaży, za pośrednictwem systemu Allegro.pl, której przedmiotem był ciśnieniowy ekspres do kawy firmy La Cimbali. Wystawcą przedmiotu na Allegro.pl była córka Pana Wiktora. Według opisu znajdującego się na stronie internetowej Allegro.pl, ciśnieniowy ekspres do kawy był
nowy i sprawny. Przed zakupem Pani Justyna zadzwoniła do sprzedawcy – z rozmowy tej dowiedziała się, że ekspres był jednak używany, ale jest całkowicie sprawny. W dniu 29.08.2009 roku Pan Kacper zawarł umowę sprzedaży za pośrednictwem Allegro.pl, wybierając opcję „Kup teraz”, której przedmiotem był ciśnieniowy ekspres do kawy o wartości 1850 zł. W dniu zakupu Pan Kacper dokonał przelewu ww. kwoty pieniędzy na wskazane konto bankowe. Przed zawarciem umowy strony nie wyłączyły odpowiedzialności z tytułu rękojmi za wady rzeczy. Około 06.09.2009 roku Pani Justyna wraz z Panem Kacprem osobiście odebrali ciśnieniowy ekspres do kawy. Na miejscu nie mieli możliwości sprawdzenia, czy jest
on sprawny i zgodny z opisem. Następnego dnia, po podłączeniu ekspresu, okazało się, że nie działa on prawidłowo, a jego eksploatacja jest niemożliwa. Pani Justyna zadzwoniła do Pana Wiktora, który zobowiązał się do zwrotu pieniędzy za niesprawny ekspres oraz zwrotu kosztów dojazdu do jego miejsca zamieszkania. W dniu 23.09.2009 roku Pani Justyna wraz z Panem Kacprem nie zastali właściciela ekspresu w miejscu jego zamieszkania; pozostawili go osobie, która znajdowała się w mieszkaniu wskazanym przez Pana Wiktora. Otrzymali od tej osoby pisemne potwierdzenie odbioru wystawione z upoważnienia Pana Wiktora. Do dnia dzisiejszego właściciel ekspresu nie zwrócił Pani Justynie pieniędzy, ponadto kontakt z nim jest niemożliwy – nie odbiera telefonu, nie odpisuje na mejla. Pytanie prawne: Jakie są szanse odzyskania kwoty uiszczonej za ekspres w ramach prawa karnego? W obecnym stanie faktycznym należy rozważyć zachowanie sprzedawcy, które wyczerpuje znamiona art. 284 k.k. (przywłaszczenie). Sprzedawca nie wywiązując się ze świadczenia wzajemnego – zwrotu należności równej cenie ekspresu – dopuścił się przywłaszczenia prawa majątkowego. Jest to przestępstwo skutkowe, które nastąpiło, gdy sprzedawca zapewnił pokrzywdzonego o zwrocie kwoty zakupu. Należy również mieć na uwadze możliwość zakwalifikowania czynu sprzedawcy z art. 286 k.k. (oszustwo). Sprzedawca, zobowiązując się do zwrotu kwoty zakupu, wprowadził w błąd Panią Justynę, co spowodowało mylne wyobrażenie o stanie rzeczywistym i wpłynęło na podjęcie niekorzystnej decyzji majątkowej. Należy przede wszystkim zwrócić uwagę na tryb ścigania za owe przestępstwo. Przywłaszczenie jest ścigane z urzędu, dlatego też działania mogą się ograniczyć jedynie do złożenia zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa na Policji bądź do prokuratury. Zawiadomienie takie może być złożone w formie pisemnej lub ustnej. Po otrzymaniu zawiadomienia o przestępstwie organ powołany do prowadzenia postępowania przygotowawczego (Policja lub prokurator) wydaje postanowienie o wszczęciu bądź o odmowie wszczęcia dochodzenia (art. 305 par. 1 k.p.k.). Pokrzywdzonemu przysługuje możliwość złożenia zażalenia na to postanowienie do sądu za pośrednictwem prokuratora, który zatwierdził postanowienie o odmowie wszczęcie dochodzenia, w terminie 7 dni od doręczenia postanowienia (art. 306
par. 1 k.p.k. w związku z art. 325a par 2 k.p.k.). Kwestię realizacji roszczeń cywilnych, szczególnie naprawienia szkody, jaka wynikła na skutek przywłaszczenia, normuje art. 46 par. 1 k.k. Wniosek w przedmiocie naprawienia szkody może złożyć prokurator na rzecz pokrzywdzonego bądź sam pokrzywdzony. Może uczynić to nie później niż do zakończenia pierwszego przesłuchania pokrzywdzonego przed sądem na rozprawie głównej (art. 49a k.p.k.). Obowiązek naprawienia szkody nakłada sąd niezależnie od kary za dane przestępstwo. Nałożenie obowiązku naprawienia szkody ma charakter obligatoryjny w wypadku uznania oskarżonego za winnego popełnienia zarzucanego mu przestępstwa. Wówczas sąd zobowiązuje oskarżonego do naprawienia szkody na rzecz pokrzywdzonego w określonym terminie w całości lub tylko w części. W razie skazania sąd nie może pozostawić takiego wniosku bez rozpoznania. Jeśli osoba uprawniona nie złoży omawianego wniosku, to przepisy procedury karnej przewidują instytucję odszkodowania z urzędu na rzecz pokrzywdzonego. W razie skazania oskarżonego sąd może zasądzić odszkodowanie, z tym że takie rozstrzygnięcie ma charakter fakultatywny (art. 415 par. 4 k.p.k.). Sąd nie może nałożyć obowiązku naprawienia szkody, zarówno na wniosek pokrzywdzonego, jak i z urzędu, jeżeli to samo roszczenie jest przedmiotem postępowania cywilnego (art. 49a i art. 415 par. 4 w związku z art. 65 par. 1 k.p.k.). Sąd karny, który orzekł o roszczeniach majątkowych, nadaje na żądanie pokrzywdzonego klauzulę wykonalności, w tym orzeczenia nakładającego obowiązek naprawienia szkody (art. 107 par. 1 k.p.k.). Inną możliwością dochodzenia roszczeń cywilnych w procesie karnym jest wytoczenie powództwa cywilnego (powództwo adhezyjne) na podstawie art. 62 k.p.k. W wypadku wniesienia takiego powództwa powód cywilny w procesie karnym jest tymczasowo zwolniony od obowiązku uiszczenia wpisu od tego powództwa (art. 642 k.p.k.), natomiast stosuje się odpowiednio przepisy kodeksu postępowania cywilnego (art. 70 k.p.k.), co oznacza, że pozew musi odpowiadać wymaganiom formalnym określonym w procedurze cywilnej – na przykład powód powinien załączyć odpis pozwu. Źródło: ustawa z dnia 6 czerwca 1997 roku – Kodeks postępowania karnego (DzU 1997, nr 89, poz. 555) Opracował MECENAS Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”.
Nr 41 (553) 8–14 X 2010 r.
N
a świecie bardzo popularne są rządowe programy wsparcia budownictwa mieszkaniowego. Dzięki nim wielu polityków wygrywało wybory i zdobywało władzę, a wielu niezamożnych ludzi miało szansę na mieszkanie. Część z tych programów prowadzi jednak do zaburzeń na rynkach finansowych. Proste rozdawnictwo kredytów hipotecznych prowadzi do powstania bardzo niebezpiecznej bańki spekulacyjnej. Przekonały się o tym władze USA, gdzie rządowy program tanich pożyczek z opartymi na nich obligacjami doprowadził do załamania giełd, banków i towarzystw ubezpieczeniowych latem 2008 roku. Dało to początek największemu od lat 30. XX wieku międzynarodowemu kryzysowi gospodarczemu. W Europie wysoką cenę za rozdawnictwo pieniędzy na mieszkania zapłaciły Węgry, Łotwa i Estonia. Zdaniem naukowców i praktyków, znacznie lepsze efekty od prostego dotowania zakupu mieszkania przynoszą określone rządowe programy: ~ pomoc samorządom przy budowie naprawdę tanich mieszkań na wynajem (im więcej ich jest, tym na rynku mamy niższe ceny); ~ wsparcie mieszkaniowych kas oszczędnościowych, które dzięki pomocy budżetu państwa oferują tańsze kredyty. Ich system opiera się na założeniu, że przez określony czas (zazwyczaj nie mniej niż 8 lat) obywatel odkłada niewielkie kwoty w kasie, aby potem otrzymać kredyt na brakującą do zakupu lokalu kwotę. Tutaj jednak obowiązuje surowy reżim dotyczący wielkości mieszkania. Za kredyt z kasy oszczędnościowej nie da się bowiem kupić willi. Komercyjne firmy budowlane, aby zaoferować swoje mieszkania klientom kas, muszą obniżać ceny. Ich rozwój w Polsce zablokowali urzędnicy ministerstwa finansów; ~ wsparcie budowy infrastruktury technicznej (sieci gazowe, wodociągowe, energetyczne, ciepłownicze oraz telekomunikacyjne), którą budują bardzo często więźniowie; ~ działania na rzecz uproszczenia procesu inwestycyjnego (krótki czas oczekiwania na wydanie wszystkich pozwoleń i zezwoleń, informatyzacja ksiąg wieczystych). W Polsce musi być inaczej i nadal w stolicy mamy działki należące dziś do – uwaga! – carskich jednostek wojskowych. W wielu gminach średni czas oczekiwania na komplet wszystkich pozwoleń i zezwoleń wynosi trzy lata. Zamiast tych rozwiązań prawicowe rządy zafundowały nam – od 2006 roku program „Rodzina na swoim”. Wymyślony przez Jerzego Polaczka, a kontynuowany
PATRZYMY IM NA RĘCE
11
Domek z kart W ramach pomocy ubogim rodzinom polska prawica dofinansowuje tym zamożnym zakup luksusowych willi. Na tym właśnie polega rządowy program „Rodzina na swoim”. przez Cezarego Grabarczyka – od samego początku spotkał się z krytyką ekspertów. Jego twórcy oparli się bowiem na najprymitywniejszej metodzie wsparcia zakupu
zasadę rządowych programów pomocy przy zakupie mieszkania. Na całym świecie (poza USA) są one bowiem ograniczone wyłącznie do pierwszego w życiu lokalu.
mieszkania, czyli na rządowych dopłatach do kredytów. Z powodów ideologicznych wykluczono przy tym z możliwości ubiegania się o taką pożyczkę osoby samotne. Dyskryminacja singli ma zniknąć dopiero w roku 2011 (na rok przed zakończeniem programu). Dodatkowo przepisy ustawy są tak nieprecyzyjne, że oddają los zainteresowanych rodzin w ręce bankowców. Formalnie państwo dopłaca do kredytów na zakup mieszkań o powierzchni nie większej niż 75 metrów kwadratowych lub domów do 140 metrów kwadratowych. Według naszych informacji, wystarczy prosta zamiana w opisie nieruchomości i luksusowy dwupoziomowy apartament staje się malutkim mieszkaniem. Piętro staje się wtedy poddaszem, a jako takie nie jest wliczane do powierzchni mieszkalnej. Podobnie ma się rzecz z domami jednorodzinnymi. Bankowcy podchodzą także niezwykle luźno do przepisu ustawy, która wyklucza z możliwości otrzymania dopłaty do zakupu nowego mieszkania rodzinę już posiadającą lokum. Wystarczy bowiem oświadczenie zainteresowanych, że stare mieszkanie sprzedadzą. Nie trzeba przy tym określać terminu planowanej transakcji. Łamie to podstawową
Zazwyczaj rządowe programy wsparcia budownictwa mieszkaniowego mają na celu rozładowanie bańki spekulacyjnej. Państwo pomaga bowiem przy zakupie mieszkania lub domu o pewnej wartości. Firmy budowlane, chcąc zmieścić się w limicie, muszą oferować na rynku niższe ceny. Spekulanci mają wtedy bardzo wąski margines do działania, ograniczony zazwyczaj do najdroższych luksusowych willi i apartamentów. Politykom PiS podobały się jednak reguły gry obowiązujące w USA. Tam nie było żadnych limitów, a ceny nieruchomości ustalali spekulanci. Gdy bańka pękła, okazało się, że realna wartość skredytowanych nieruchomości jest niższa od udzielonego przez bank kredytu. Przed przyjęciem takiego rozwiązania uchroniło Polskę prawo Unii Europejskiej. Pozwala ono na udzielanie pomocy publicznej tylko i wyłącznie pod pewnymi warunkami. W przypadku sektora budowlanego są to zazwyczaj limity cen mieszkań lub domów, których zakup i budowa objęte są rządowymi dotacjami. Na zachodzie Europy sposób ich wyliczenia jest zabezpieczony przed próbami manipulowania ze strony budowlańców i banków.
U nas formalnie obowiązują podobne reguły. W praktyce jest jednak inaczej. Dowodem na to są obwieszczenia wojewodów z września tego roku o wartości odtworzeniowej metra kwadratowego lokali mieszkalnych. Służy on nie tylko do wyliczenia limitów wartości mieszkań objętych budżetowymi dopłatami, ale także określenia maksymalnych stawek podwyżek czynszów w kwaterunkowych kamienicach. Jak zauważyli
internauci, w Polsce dało się zauważyć niespotykane w świecie zjawisko: przy niskiej inflacji ceny mieszkań w stolicy potrafiły poszybować w ciągu roku o 19 procent. Dodatkowo okazało się, że do dnia dzisiejszego obowiązują instrukcje Jerzego Kropiwnickiego (w rządze Jerzego Buzka minister budownictwa i rozwoju regionalnego) oraz Piotra Mynca (AWS-owski szef Urzędu Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast) w sprawie sposobu wyliczania owej wartości odtworzeniowej. Pozwalają one na zawyżanie limitów cen mieszkań oraz maksymalnych podwyżek czynszów. Jak to się dzieje? Otóż wojewodowie wliczają do nich dwa razy koszty prac instalacyjnych i wykończeniowych mieszkań (okna, drzwi, kable, podłogi) oraz prognozy inflacji. Dodają je do danych Głównego Urzędu Statystycznego, które owe koszty i inflację już zawierają. Okazuje się także, że polskie prawo pozwala na bezkarne okłamywanie państwowych służb statystycznych. Otóż firmy budowlane mogą wpisywać w sprawozdania dotyczące kosztów budowy mieszkań dowolne kwoty przesyłane GUS. Pozwala to na zamaskowanie rzeczywistej skali prowizji, jaką płacą nabywcy
mieszkań niektórym firmom budowlanym. Spróbował ją wyliczyć zespół ekspertów Narodowego Banku Polskiego. Według ich badań, które bazują na ankietach, analizach sprawozdań finansowych firm budowlanych oraz wykazach cen materiałów, wiosną 2008 roku średni koszt budowy 1 metra kwadratowego mieszkania o średnim standardzie w Warszawie wyniósł około 4 tysięcy złotych. Przypomnijmy, że wtedy właśnie przeżywaliśmy wywołane przez rządy PiS nieuzasadnione wzrosty cen materiałów i robocizny. Firmy w raportach do GUS zameldowały, że ich koszty wyniosły prawie... 8 tysięcy złotych. Jeszcze ciekawiej wygląda analiza ostatniego kwartału 2009 roku. Z publikacji NBP wynika, że średni koszt budowy 1 metra mieszkania wyniósł w stolicy niecałe 3,5 tysięcy złotych. W papierach do GUS firmy oświadczyły jednak, że była to kwota ponad 7 tysięcy złotych. Okazuje się także, że niespotykane nigdzie poza Polską zjawisko zatrudniania przez developerów dziesiątek podwykonawców ma swoje uzasadnienie. Co ciekawe, większość z nich stanowią firmy zależne od głównego inwestora. Ten prosty zabieg księgowy pozwala bowiem na oficjalną redukcję zysków firm budowlanych niemal do zera. Stąd biorą się niewielkie podatki, jakie płacą niektóre duże i średnie firmy deweloperskie. Zawyżanie kosztów budowy pozwala na oferowanie w ramach rządowego programu „Rodzina na swoim” luksusowych mieszkań i willi. A przecież miał on służyć niezbyt zamożnym rodzinom do zakupu tanich mieszkań. Ich jednak nie ma, bo nie ma zachęt, aby je budować. Warto przy tym zwrócić uwagę, że od paru lat ceny mieszkań na wynajem zawyżają gminy, budując za pieniądze budżetu luksusowe lokale w ramach Towarzystw Budownictwa Społecznego. Wpływa to także na rynek mieszkań używanych, gdzie z trudem można znaleźć niedrogie lokale. Jedynym politykiem, który wykazał zainteresowanie odkrytą przez nas nieprawidłowością, był poseł SLD Wiesław Szczepański. Zobowiązał się on do przepytania odpowiedzialnych za to urzędników rządu PO. MiC
12
Nr 41 (553) 8–14 X 2010 r.
ZAMIAST SPOWIEDZI
Wierzę w przypadek O misji posła, konieczności renegocjacji konkordatu, Kościele oraz jakości w dzisiejszej polityce rozmawiamy z Krystyną Łybacką – byłą minister edukacji, posłanką SLD. – „Chcę służyć ludziom” – tak brzmi Pani polityczne motto. Chyba niełatwe w realizacji... – Jeśli poseł chce, może pośredniczyć w zbudowaniu łańcucha ludzi dobrej woli. Dla urzędnika sprawa jest załatwiona wówczas, gdy trafi na biurko innego urzędnika. Potrzeba kogoś, kto stanie pomiędzy tymi biurkami. Staram się być tą osobą. Dlatego w żadnej kampanii, bez względu na to, jakie było hasło centralne, nie zmieniłam własnego. Ono zawsze było i będzie na każdym moim plakacie. Bo posłować należy maksymalnie profesjonalnie, ale filozofia tego posłowania musi być całkowicie służebna. Nie ma takiej sprawy ludzkiej, którą nie powinnam się zająć. No chyba że jest ona z pogranicza biznesu i polityki. – Jako minister edukacji też pamiętała Pani o tym, że jest przez ludzi posłana? – Tym bardziej wtedy. Jeden z moich kolegów powiedział wówczas: „Ty chyba zwariowałaś, minister, który ma dyżury?”. – Co usłyszał w odpowiedzi? – Im człowiek wyżej zajdzie, tym bardziej są mu potrzebne ludzkie ręce, gdy będzie spadał. – Rzeczywiście można liczyć na te ręce? – Ludzie, ulica to jest mój największy kapitał. Kiedy w ostatnich wyborach SLD zrzuciło mnie na trzecie miejsce na liście wyborczej, uznając, że czas na młodych, to właśnie ulica pokazała, kogo ceni. Dostałam więcej głosów niż pierwsza osoba na liście. – Jak zatem zyskać uznanie ulicy? – Metodą kręgów na wodzie. Jeśli ktoś przyjdzie do mojego biura poselskiego i otrzyma spodziewaną pomoc, powie o tym innym.
I w Poznaniu wiedzą, że nie ma takiej sprawy, z którą się do Łybackiej nie idzie. – A jeśli wsparcia potrzebuje sympatyk opozycji? – Nigdy nie pytam o poglądy. To jest rzecz drugorzędna, ważne są dla mnie ludzkie problemy. – Sytuacja, z której jest Pani najbardziej dumna? – Pewnego dnia, to był weekend, zobaczyłam w telewizji regionalnej reportaż o dwuletnim chłopcu. Urodził się z wytrzebieniem, był karmiony pozaustrojowo za pomocą specjalnej pompy, którą rodzice wypożyczyli z Centrum Zdrowia Dziecka. Tyle że tę pompę musieli oddać w poniedziałek. Na zakup własnej uzbierali tylko część potrzebnej kwoty. Uznałam, że muszę zadziałać. Poruszyłam niebo i ziemię, udało się. Chłopiec na czas pompę dostał. Wiem, że choć dawano mu małe szanse – przeżył. Do tej pory nie znam jego nazwiska. – A nie jest tak, że im wyżej i dłużej w Sejmie, tym politycy bardziej oddalają się od społeczeństwa? – To ich największy błąd. Kiedy ja, jako całkowity żółtodziób, w 1991 roku trafiłam do Sejmu, pani redaktor Hennelowa powiedziała zdanie, które ciągle mi brzmi w uszach: „Na Wiejskiej można zapomnieć, że istnieje Polska”. Te słowa są dla mnie niczym negatywne motto. – Jest Pani w polityce niemal od 20 lat. Co zmieniło się najbardziej? – Przede wszystkim kampanie wyborcze. Pierwszą robiłam prawie bez pieniędzy, chodząc od drzwi do drzwi, ze spotkania na spotkanie. Nikt mnie nie znał, musiałam przekonać do siebie ludzi. Teraz wystarczy mieć pieniądze, plakaty
i reklamówki w telewizji. Tylko że polityk, dla którego ważne jest tylko to, aby dobrze wypaść w mediach, to człowiek, który zapomniał o swoim prawdziwym powołaniu. Bardzo boleję nad tym, że niestety, wraz ze wzrostem siły rażenia mediów, szczególnie telewizji, maleje poziom zainteresowania wyborcami. Kalkulacja jest prosta – w terenie zobaczy polityka kilkanaście bądź kilkadziesiąt osób, w telewizji – miliony. Tyle że z pogadania w telewizji często nic nie wynika. – Mówią, że obca jest Pani nienawiść i obłuda. Jak osoba z takimi cechami patrzy na dzisiejszą scenę polityczną? – Wraz ze wzrostem marketingu politycznego nasila się oderwanie od ludzi, manipulowanie nimi i obłuda polityczna. Panuje zasada – im częściej jesteś w okienku, tym bardziej szczerzysz zęby, żeby uznali, że jesteś sympatyczny. Bo przecież nauczyli cię, że tylko 5 proc. zwraca uwagę na to, o czym mówisz, a 95 proc. na to, jak wyglądasz. W związku z tym masz się dobrze prezentować, a nie mądrze mówić. Obecnie przy dobrej reklamie można przemycić do parlamentu kogoś, kto nie ma pojęcia o polityce. – Co wyróżnia SLD na owej scenie? – Zdecydowany kurs na obronę konstytucji ze wszystkimi jej zapisami, w tym neutralności światopoglądowej, równości i tolerancji. Poza tym SLD jest chyba jedynym ugrupowaniem, które w świecie zdominowanym przez marketing polityczny odwołuje się do bezpośrednich
Krystyna Łybacka – ur. 10 lutego 1946 r., polityk, dr nauk matematycznych, wykładowca akademicki. Absolwentka Wydziału Matematyczno-Fizyczno-Chemicznego Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu. W 1976 obroniła pracę doktorską w Instytucie Matematyki Politechniki Poznańskiej („Losowy podział kwadratu”). Od 1968 r. jest pracownikiem naukowo-dydaktycznym Instytutu Matematyki Politechniki Poznańskiej (nadal prowadzi wykłady z teorii prawdopodobieństwa procesów losowych i statystyki dla studentów I roku elektroniki i telekomunikacji Politechniki Poznańskiej). W latach 1968–1991 pełniła funkcję sekretarza technicznego i naukowego Polskiego Towarzystwa Matematycznego. W latach 1986–1991 była prezesem Związku Nauczycielstwa Polskiego na Politechnice Poznańskiej. W roku 1993 wstąpiła do SdRP. Od roku 1991 posłanka na Sejm Rzeczypospolitej Polskiej I, II i III, IV i V Kadencji. Od 1996 roku przewodnicząca RW SdRP w Poznaniu (od 1999 r. RW SLD w Poznaniu). W grudniu 1999 r. została wiceprzewodniczącą Zarządu Krajowego SLD. W gabinecie Leszka Millera objęła funkcję Ministra Edukacji Narodowej i Sportu. W latach 2004–2005 Wiceprzewodnicząca Klubu Parlamentarnego SLD. W obecnej kadencji Sejmu przewodnicząca sejmowej podkomisji stałej do spraw nauki i szkolnictwa wyższego. Wielokrotnie nagradzana: trzykrotna nagroda resortowa, Złoty Krzyż Zasługi, Złota Odznaka ZNP, liczne odznaczenia regionalne. Za działalność na rzecz polsko-francuskiej wymiany parlamentarnej odznaczona przez prezydenta Chiraca. Wyróżniona przez Towarzystwo im. Hipolita Cegielskiego statuetką Hipolita dla Lidera Pracy Organicznej (źródło: www.lybacka.pl)
kontaktów. Kiedy spojrzymy na inne partie, zobaczymy tylko marketing: świetne zarządzanie ludzkimi emocjami – to PiS. Świetne zarządzanie informacją – PO. My idziemy uścisnąć rękę, a nie przez telewizor powiedzieć: kochamy was.
– Ale zarzuca się wam, że robicie to pod publikę. – Ci, którzy zarzucają, sami tego nie zrobią. Boją się. Krytykując nas, usprawiedliwiają siebie. Poza tym ludzie przyzwyczaili się do obecnego stylu polityki, więc nie chce im się wracać do tego, który jest bardziej czaso- i pracochłonny. – A może po prostu do tego, żeby stanąć twarzą w twarz z wyborcą, potrzeba odwagi? – Potrzeba. „Ojej, a pani na żywo to wygląda lepiej niż w telewizji” – tak ludzie najczęściej reagują na mój widok. Trzeba się jednak przygotować także na to, że ktoś ofuknie, powie: „Nienawidzę pani”. No a poza tym taki styl uprawiania polityki wymaga czasu. Ale też nic nie daje takiej satysfakcji jak bycie między ludźmi. To, że ja – wspierana przez naprawdę wspaniałych pracowników mojego biura – mogę pomóc drugiemu człowiekowi. Niedawno była u nas praktykantka, która poznała już wcześniej kilka innych biur. Powiedziała, że jesteśmy jedynymi, którzy ludziom pomagają. To był największy komplement, jaki mogłam usłyszeć. – Na ile prawdziwa jest ta nowa, nawet nieco antyklerykalna, twarz Sojuszu? – Mam wrażenie, że zdecydowane nastawienie na zachowanie
świeckości państwa to wreszcie dojrzały, stabilny i co najważniejsze – trwały trend. Tym bardziej że od 20 lat nigdy w Polsce nie było sytuacji, w której tak mocno ludzie by zauważyli, jak wiele kler ma na sumieniu i jak obłudny jest w swoim zachowaniu. W przypadku krzyża smoleńskiego polscy hierarchowie ogłosili schizmę, uznając, że krzyż to nie jest ich sprawa. No bo nagle okazało się, że albo ci pod krzyżem są niewierzący, albo Kościół nie jest wspólnotą wiernych. Druga sprawa to Komisja Majątkowa i aresztowanie Marka P. Zadaję pytanie, którego do tej pory nikt nie postawił: kto dawał temu facetowi pieniądze na łapówki? Przecież nie płacił ze swoich... – Wielu – także politykom – trudno przełknąć tę pigułkę. – Charakterystyczną cechą polskiego katolicyzmu jest ludyczność, przynależność do wspólnoty z dziada pradziada, a co za tym idzie – bezrefleksyjność. Sytuacja z krzyżem smoleńskim czy z Komisją Majątkową kazała Polakom spojrzeć inaczej na hierarchię i Kościół. W jednej chwili oświetliła tę instytucję niczym potężny reflektor. Oczom wiernych ukazał się nieładny obraz. Dostrzegli, że coś jest nie tak. I chociaż Polacy kulturowo są mocno osadzeni w posłuszeństwie dla duchownych, na usta ciśnie się pytanie: „Ekscelencjo, księże biskupie, ksiądz żyje dla Kościoła czy już z Kościoła?”. – Jako doświadczony polityk dostrzega Pani szansę na realny rozdział państwa od Kościoła? –W Sejmie leży (już nawet po pierwszym czytaniu w komisji), i wystarczy ją skierować na posiedzenie, SLD-owska ustawa, która mówi o odrębnych świadectwach z religii. Wystarczy odrobina dobrej woli i wierność konstytucji, żeby ją uchwalić. Poza tym uważam, że SLD powinno żądać renegocjacji konkordatu... – Właśnie taką inicjatywę podjęli rodzice uczniów, którzy nie uczęszczają na lekcje religii. Zbierają właśnie podpisy pod petycją do premiera. Chcą m.in. całkowitego wyprowadzenia religii ze szkół. Utopia czy szansa? – Jedyna szansa. Jako minister edukacji intensywnie studiowałam, czy mogę wyprowadzić religię ze szkół.
Nr 41 (553) 8–14 X 2010 r. Jedno wiem ponad wszelką wątpliwość – bez zmian zapisów w konkordacie jest to niemożliwe. Chyba, że hierarchowie powiedzą jasno, że wolą, aby te zajęcia odbywały się w salkach przykościelnych. – Akurat na to trudno liczyć. Renegocjacja konkordatu wydaje się zresztą równie mało prawdopodobna... – Ale nie niemożliwa. Nie bez znaczenia jest więc presja społeczeństwa, które dojrzało do racjonalnego spojrzenia na sprawy wiary. Przecież to, że chcemy państwa neutralnego światopoglądowo, nie oznacza, że występujemy przeciwko ludziom wierzącym. Włosi, mocno katolicki kraj, przeprowadzili renegocjację konkordatu. To pokazuje, że można. Potrzeba tylko silnej woli politycznej. A mam wrażenie, że właśnie teraz ona jest. – Pozostaje jeszcze fikcyjny wybór pomiędzy religią a etyką. Wybór, który niby jest, chociaż wszyscy wiedzą, że tak naprawdę go nie ma. – W 1997 roku głosowanie dotyczące odrębnych świadectw z religii przegraliśmy przez polityków Unii Pracy, którzy wstrzymali się od głosu. To przesądziło o kształcie ustawy. Żeby więc zachować pozory świeckości i neutralności państwa, wpisano ten wybór pomiędzy religią a etyką. Tyle że nikt nie pomyślał o tym, że aby nauczać etyki, potrzebni są... nauczyciele etyki, bo przecież byłoby paranoją, gdyby uczyli jej księża. Ja jako minister edukacji zaczęłam kształcić nauczycieli etyki. Dziś się tego nie robi, choć skandalem jest, że w resorcie zostają pieniądze właśnie na kształcenie nauczycieli. – Nie należy Pani do pokornych owiec... – Ja zawsze byłam przekorna. Kiedy objęłam stanowisko w resorcie w 2001 r., zmieniłam m.in. podstawy programowe z przedmiotu wychowanie do życia w rodzinie. Przez pół roku korespondowałam z Episkopatem, który protestował przeciwko pewnym blokom programowym. Nie do przełknięcia był na przykład blok „określanie tożsamości seksualnej”. Ale został. – Podobno była też Pani pierwszym ministrem edukacji, który ściągnął do resortu prymasa Polski. – Mieliśmy podpisywać umowę o otwarciu wydziału teologicznego na uniwersytecie w Szczecinie. Sekretarz prymasa zaprosił mnie w tym celu na Miodową. Grzecznie wyjaśniłam, że albo podpiszemy umowę u mnie, czyli na Szucha, albo nie podpiszemy w ogóle. Przyjechał. Pierwsze słowa, jakie usłyszałam, brzmiały: „Podpisuję szóstą umowę, po raz pierwszy tu”. – Zapewne nie zrezygnowała Pani z riposty. Co usłyszały uszy prymasa? – Że pięć razy był to błąd. Nie tylko formalny, ale też dlatego, że nigdzie w Warszawie nie ma szansy
zobaczyć tak pięknie zachowanych wnętrz w stylu art de ´ e co. Przyznam, że zaniemówił. – Po wyborach prezydenckich powiedziała Pani, że Jarosław Kaczyński nie przegrał. Podtrzymuje Pani tę opinię? – Wtedy rzeczywiście nie przegrał, bo biorąc pod uwagę, na jaką ocenę obiektywnie zasługiwał oraz jak ludzie pamiętali dwa lata jego rządów, ten wynik był nieprawdopodobnym sukcesem. Osiągniętym właśnie dzięki marketingowi politycznemu. Bo przecież ludzie nagle zapomnieli, jakim był premierem. Zapomnieli o jego zamordyzmie. Teraz Kaczyński przegrywa dzień po dniu. Dramatycznie szybko traci ugrany wcześniej kapitał. – Słabość? – Jeden raz w życiu miałam okazję podać mu rękę i spojrzeć w oczy. Podczas żałobnego posiedzenia po katastrofie smoleńskiej. Przez wiele dni byłam pod wrażeniem tych oczu. Nigdy nie widziałam spojrzenia o takiej sile. To nie jest słaby człowiek. – Kobiecie łatwo się odnaleźć w męskim ciągle świecie polityki? – Nigdy nie czułam się gorsza dlatego, że jestem kobietą. W komisji konstytucyjnej pracowałam wspólnie z pewnym czynnym wciąż politykiem. Traktował mnie jak powietrze, w końcu zaczął mi zadawać zagadki logiczne. Pierwszą rozwiązałam, kiedy zadał mi drugą – wiedziałam, że mnie sprawdza. Przy trzeciej się wściekłam. I tym razem to ja zadałam zagadkę jemu: „Powszechnie wiadomo, że aby kobieta była w połowie tak dobra jak mężczyzna, musi być od niego dwa razy lepsza. Ile razy jestem lepsza od ciebie?”. – Podziałało? – To był moment, w którym ten ważny polityk zaczął się ze mną liczyć. Do niego nikt tak nie mówił. Wszyscy wyłącznie potakiwali. Ja nie potrzebuję wyjątkowego traktowania. Nie jestem mniej sprawna, więc nie ma potrzeby, aby ktoś mi dawał fory. Chcę jednego – stawać do równorzędnej walki i nie przegrać jej dlatego, że jestem kobietą. Kobieta w polityce nie może być wycofana. Musi podkreślić, że jest równorzędnym partnerem. – Krystyna Łybacka widzi siebie poza polityką? – Paradoksalnie najtrudniej jest tym, którzy zajmują się tylko polityką i nie wyobrażają sobie poza nią życia. Żeby zostać, nie wypaść poza nawias, przekroczą wiele granic. Ja nie mam takich dylematów. Wciąż jestem związana z uczelnią, mam dokąd wracać. – Pani wierzy? – Jestem specjalistą z teorii prawdopodobieństwa, więc bardzo wierzę w przypadek. Tak naprawdę z przypadku zostałam politykiem. Rozmawiała OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
RACJONALIŚCI
13
Teraz antyklerykalizm! W
ódz liberalnej rewolucji czy polityczny hochsztapler? Jedno jest pewne – przebojem wdarł się na scenę polityczną. Teraz marzy mu się trzęsienie ziemi i rewolucja na miarę XXI wieku. Kiedy wchodził do wypełnionej po brzegi Sali Kongresowej, towarzyszyły mu dźwięki z „Odysei kosmicznej”. Bo Janusz Palikot stawia na przyszłość. Nie interesują go zamierzchłe czasy i historyczne spory. Polska to skansen, i to chce zmienić. A sięga po odważne metody. Zrezygnował z prowadzenia lubelskich struktur Platformy, a kilka dni później porzucił członkostwo w partii. Idzie na swoje. Najpierw ruch, później stowarzyszenie i wreszcie partia – Nowoczesna Polska. Za rok chciałby mieć już swoich posłów i układać się w koalicji rządzącej państwem. Skandalista Palikot nie chce jednak typowej partii. Nie buduje wokół niej wielkiej ideologii. Zamiast baronów proponuje struktury oparte na aktywnej młodzieży, zamiast biurokracji chce wykorzystać internet. Jego partia ma dążyć do realizacji zadań, a nie stanowić zakład emerytalny dla kolejnych tchórzliwych działaczy z legitymacją partyjną noszoną latami w kieszeni. „To ci sami politycy, te same polityczne dinozaury: Waldemar Pawlak, Jarosław Kaczyński i nawet Donald Tusk to są ludzie od 20 lat obecni w polityce” – mówił Palikot i nie zostawił suchej nitki nawet na swoich kolegach, bo dodał, że premier jest wypluty, a Platforma to „dupowata, stara, zgryźliwa i zgnuśniała ciotka”. Na razie nie ma wokół siebie wielkich nazwisk. Wprawdzie na kongresie można było zobaczyć Magdalenę Środę, Manuelę Gretkowską, Ryszarda Kalisza (który i tak z SLD nie bierze rozwodu), Andrzeja Celińskiego, Kazimierza Kutza czy Korę Jackowską, ale oni wszyscy są ostrożni w swoich politycznych deklaracjach. Jednego natomiast Palikotowi odmówić nie można – ma wielkie pieniądze, co jest podstawowym warunkiem tworzenia nowego ugrupowania. Kontrowersyjny poseł uderza w najmocniejsze tony. Chce być pierwszym antyklerykałem Polski. Oprócz kilku liberalnych rozwiązań gospodarczych proponuje całkowity liberalizm w najbardziej drażliwych kwestiach światopoglądowych. Edukacja seksualna dla każdego, darmowa antykoncepcja, legalizacja aborcji, in vitro bez ograniczeń, związki partnerskie osób tej samej płci. Największe owacje dostał jednak za walkę z kościelnymi przywilejami. „Dziś – mówił wprost – trzeba położyć kres dominacji Kościoła. Od 10 kwietnia – wielkiej tragedii – można odnieść wrażenie, że nie istnieje państwo polskie, że jest okupowane przez Kościół. Jest
wiele rzeczy, które trzeba zrobić, by odzyskać państwo polskie”. Oprócz likwidacji Komisji Majątkowej i Funduszu Kościelnego, Palikot postuluje przede wszystkim wyprowadzenie religii ze szkół, wprowadzenie obowiązkowej etyki i uwolnienie uroczystości państwowych od „wypasionych brzuchów biskupów”. Subwencjonowanie Kościoła musi się skończyć, jak i cały jego imperializm – podkreśla poseł.
Palikot wierzy, że jest mesjaszem dla antyklerykałów, liberałów i wszystkich, którzy myślą w kategoriach Polski nowoczesnej, wyrwanej z kościelnych i konserwatywnych kajdan. U jednych wywołuje poklask, u innych uśmiech politowania. Sypią się kolejne zarzuty o powielanie pomysłów programowych PO i SLD. Ale i przeszłość budzi wątpliwości. Ma na koncie współpracę z konserwatystami, był udziałowcem spółki Ozon Media, która przez bity rok wypuszczała na rynek skrajnie prawicowy tygodnik „Ozon”. Później Palikot dokonał radykalnej zmiany – stał się obrońcą uciśnionych. Organizował happeningi ze sztucznymi penisami, stawał w obronie ludzi SLD, Żydów i gejów, pokazywał świńskie łby na konferencjach prasowych, prowadził kilkuletni, zmasowany atak na PiS i braci Kaczyńskich. Bez tego nie byłoby takiego Palikota, jakiego znamy dzisiaj. Nowoczesna Polska i jej antyklerykalny charakter mogą być tylko kolejnym epizodem w wielkim politycznym show posła z Lublina, który nie pozwoli o nim zapomnieć przez kilka kolejnych miesięcy. Coraz bardziej podgrzewane przez wszędobylskich, zachłannych duchownych antyklerykalne nastroje są teraz idealnym impulsem do stworzenia nowego ruchu politycznego. Pokazały to protesty przeciwników dominacji Kościoła przed krzyżem, pokazała pełna Sala Kongresowa podczas kongresu ruchu Palikota, i wreszcie około 10 tys. deklaracji, jakie zdążył już zebrać poseł. Byłoby smutne, gdyby zmarnował się taki potencjał. DANIEL PTASZEK Fot. Autor
14
D
POLSKA PARAFIALNA
ojechaliśmy na miejsce przed południem. Nie zastaliśmy kilkudziesięciometrowego Jezusa, a tylko brzydki, szary cokół. Różnica jest taka, że tuż obok niego leży prawie gotowa głowa Chrystusa z wyciągniętymi przed siebie ramionami. Nie kryjąc zdziwienia – no bo wydaje się, że poszczególne elementy pomnika można już bez trudu połączyć – udaliśmy się na spotkanie z mieszkańcem Świebodzina. Pan Piotr, ewidentnie wściekły na chciwość i pychę pomysłodawców 36-metrowego pomnika, opowiedział nam, dlaczego robota stoi w miejscu i jakie konsekwencje może przynieść jej ewentualne wykończenie. – Najprawdopodobniej ten kolos nigdy nie będzie gotowy, a już na pewno nie w tej chwili. Nikt nie zna dokładnej wagi monumentu, przez co żadna normalna firma czy nawet wojsko nie udostępni swojego sprzętu do przytwierdzenia głowy do korpusu. Zauważcie panowie, że te dwa dźwigi stojące obok Jezusa są za małe, żeby zakończyć budowę – mówi pan Piotr. Faktycznie, dźwigi w zestawieniu z ogromem obelisku wyglądają jak zabawki i na pewno nie dadzą rady unieść tej nieszczęsnej głowy. – Mało tego. Całość znajduje się na specjalnie do tego celu przygotowanym 16-metrowym nasypie. Proszę zwrócić uwagę, że jest on stanowczo za mały na utrzymanie odpowiednich rozmiarów dźwigu. Budowniczy musieliby stworzyć nową platformę, a na to nie ma miejsca, pieniędzy i czasu. Do tego wszystkiego dochodzi sprawa stabilności cokołu. On nie jest wbity w ziemię, tylko w ten nasyp, dokładnie na głębokość 12 metrów. Co za tym idzie, silniejsze wichury mogą to wszystko przewrócić. – dodaje nasz rozmówca. Włos nam się zjeżył na głowie, bo Chrystus finalnie ma być nie tylko celem pielgrzymek, ale i najwyższym punktem widokowym w Świebodzinie. Przez jego koronę cierniową będzie się przewijać mnóstwo ludzi. To się może skończyć tragedią... – Oczywiście, że może wydarzyć się nieszczęście. Poza tym warto zwrócić uwagę na materiały, z jakich powstał obelisk. Dla zmniejszenia jego ciężaru w około 3/4 został wypełniony styrodurem. To rodzaj utwardzonego styropianu. Styropian, jak każdy związek polimerowy, pod wpływem wysokiej temperatury bardzo łatwo się topi. Nie muszę chyba mówić, że ten pomnik jako najwyższy punkt w mieście będzie przyciągał setki piorunów, a co za tym idzie, może zamienić się w wielką pochodnię. Naszą uwagę przykuło również małe wzgórze oddalone najwyżej o 50 metrów od pomnika. Zapytaliśmy, co to takiego i dlaczego to wzniesienie jeszcze nie zostało zrównane z ziemią. W tym momencie pan Piotr wziął głęboki oddech i powiedział, prawie krzycząc:
Od naszej ostatniej wizyty u świebodzińskiego Chrystusa minęło kilka miesięcy. Sporo się przez ten czas zmieniło, więc postanowiliśmy udać się tam z ponowną „pielgrzymką”.
Złoty cielec
(2)
– To jest dopiero kuriozum! Na tym wzgórzu znajduje się mały budynek, to jest stacja uzdatniania wody dla całego Świebodzina. Nie rozumiem, jak można budować turystyczną atrakcję tak blisko ochronnej strefy wodociągowej. Kto do jasnej cholery na to pozwolił? Poza realnym niebezpieczeństwem zawalenia się pomnika będziemy niedługo mieli wodę uzdatnianą moczem pielgrzymów. Płakać się chce. Faktycznie – sprawa wygląda fatalnie, ale patrząc ze strony marketingowej... w całym mieście z kranów będzie leciała święcona woda... I właśnie kierując się tym tropem, zapytaliśmy naszego rozmówcę o stosunek innych mieszkańców miasta do Jezusa kolosa. – Jak to w naszym kraju bywa, na jednego przeciwnika jest co najmniej pięciu entuzjastów. Jedni chwalą, inni liczą na ruch w interesie. Myślą już o turystach i rozwoju miasta. Ale za to mieszkańcy pobliskiego osiedla są załamani – budowali się w spokojnej okolicy, a teraz będą mieli „sajgon”. Rzeczywiście – sytuacja jest nie do pozazdroszczenia. Willowe osiedle znajduje się w odległości około 400 metrów od Jezusa. Ci ludzie mogą zapomnieć o spokoju, dla którego przenieśli się na obrzeża miasta. Jakim cudem i za czyje pieniądze ten Jezusowy posąg powstaje na tak atrakcyjnej działce, tuż obok stacji uzdatniania wody i osiedla domów jednorodzinnych? Niestety, nikt dokładnie nie zna na to pytanie odpowiedzi. Nasz rozmówca również nie jest w stanie nam odpowiedzieć. Wszystko opiera się na spekulacjach świebodzian.
– Pomysłodawca pomnika – były proboszcz pobliskiej parafii ks. Sylwester Zawadzki – zgłosił projekt do gminy jako małą architekturę. Czyli swobodnie pomnik Chrystusa można porównać do ogrodowego krasnala. Gmina zafundowała dotację na tzw. infrastrukturę, czyli zagospodarowanie zieleni, ścieżek i dróżek oraz wybudowanie parkingu dla autokarów i samochodów zwiedzających. Nasza gmina jest w takich przypadkach dosyć rozrzutna. Przed laty dała pieniądze na ołtarz, ale z funduszu na ratowanie zabytków. Nikogo nie interesowało, że kościół, w którym stanął ów ołtarz, jest nowy. Nie ma mowy o jakimkolwiek zabytku. Uzbrojeni w wiedzę na temat świebodzińskiego Chrystusa udaliśmy się na spotkanie z jednym z gminnych urzędników, w celu uzyskania konkretnych danych na temat jego finansowania. Niestety i w tym przypadku nie udało nam się dowiedzieć, skąd płyną niemałe przecież pieniądze. – Jeśli chodzi o finansowanie, to jest to zagadka, której ja jako urzędnik nie jestem w stanie rozwiązać. Pamiętam jak w czasie poprzedniej kadencji rady miasta pojawił się, zainicjowany przez prawicę postulat, aby przekazać na budowę pomnika sporo pieniędzy. Na szczęście pomysł nie
przeszedł – powiedział urzędnik chcący zachować anonimowość. – No dobra, ale grunt daliście... – Przeznaczyliśmy. W tamtym rejonie poza stacją uzdatniania wody znajduje się też magistrala gazowa, więc jest to strefa ochronna pod względem budownictwa. – Jak to ochronna? Przecież ten pomnik jest gigantyczny, to nie mała architektura.
– Jeśli chodzi o jego wielkość, to ja nie chcę się wypowiadać. Pamiętam, jak zgadzaliśmy się na 10 metrów wysokości, a on i tak cały czas rósł i rósł... – Dobrze, ale co to miało być? Daliście ziemię, a proboszcz miał już gotowy plan? – Ta ziemia to nie nasza własność, tylko Agencji Nieruchomości. Myśmy tylko urealnili ten projekt. Inspektor nadzoru budowlanego wstrzymał budowę, bo to kwalifikowało się pod normalne prawo budowlane.
– Wcześniej budowali bez pozwolenia? – Tego nie wiem. Ktoś w starostwie wydał pozwolenie, ale nie wiem dokładnie, jak to wyglądało. Uwierzcie mi panowie, że ja chciałem te pieniądze przeznaczyć na renowację zabytków miasta – przecież mamy ich sporo. – Co gmina będzie z tego miała? Słyszeliśmy, że robicie parking. – Pod warunkiem, że ta inwestycja dojdzie do końca, bo pomysłodawca (ks. Zawadzki – przyp. red.) odszedł na emeryturę i nie jest już proboszczem. Parę lat temu przewidzieliśmy kwotę około 1,5 mln złotych na infrastrukturę wokół pomnika. Później – ze względu na kłopoty przy budowie – zmniejszyliśmy tę kwotę o połowę, a teraz już żadne pieniądze nie są przewidziane. Nie będziemy przecież budować parkingu przy czymś, co może nigdy nie powstać – zakończył nasz rozmówca. Z informacji, jakie udało nam się uzyskać od okolicznych mieszkańców, wynika, że ks. Zawadzki był przedsiębiorcą i miał sporo pieniędzy, które podobno sam zainwestował w pomnik Chrystusa, ale w mieście mówi się też o tajemniczych sponsorach – dwóch braciach – krewnych księdza. Jak jest naprawdę? Nikt nie jest w stanie odpowiedzieć. Tajemnica finansowania pomnika jest strzeżona lepiej niż słynny amerykański Fort Knox. Zajrzeliśmy na forum Świebodzina. Tam dyskusja na temat betonowo-styropianowego pomnika wrze. Przeciwników zdaje się być nieznacznie mniej od zwolenników, stąd gorąca atmosfera. „Ciekawe, kiedy w dobudowanej dłoni tegoż Jezuska pojawi się nowy wiklinowy koszyk na datki. Nie spodziewałem się, że w Świebodzinie taki ciemnogród mieszka (...). Ludzie będą się zatrzymywać obok pomnika, a miasto kwitnąć z dobrobytu będzie? Chyba zatrzymywać się będą tylko po to, żeby zobaczyć, jak wygląda prawdziwy mieszkaniec średniowiecznego Szwejbusa” – napisał Marko. W odpowiedzi jeden z „prawdziwych Polaków” od razu ustawił go w szeregu: „Ci, co wypisują takie brednie, będą się smażyć w piekle. Dla mnie to prostaki, pedofile, narkomani, plugawcy, złodzieje, ateiści, pojebusy. Bardzo się cieszę, że pomnik zaraz powstanie”. Ludzie związani z budową pomnika zarzekają się, że głowa zostanie ustawiona na cokole 21 listopada. Do sprawy wkrótce wrócimy. ARIEL KOWALCZYK MAREK SZENBORN Fot. Autorzy
Nr 41 (553) 8–14 X 2010 r.
Tournée Madonny Niedawno zakończyła się wycieczka kopii obrazu Matki Boskiej Jasnogórskiej w archidiecezji łódzkiej. Ikona „nawiedzała” nie tylko kościoły, ale również miejsca stricte świeckie. Od samego początku wizyta obrazu zawsze Dziewicy budziła kontrowersje. Politycy łódzkiego SLD razem ze swoim wiceprezydentem miasta Dariuszem Jońskim kazali pozdejmować z ulic i budynków banery reklamujące peregrynacje Matki Boskiej. Argumentowali – zresztą słusznie – że te tablice i billboardy zostały zawieszone bez porozumienia z Zarządem Dróg i Transportu, a do tego są tak niestabilne, że zagrażają kierowcom i przechodniom. Co z tego, że faktycznie banery pozdejmowano, skoro pracownicy łódzkiego magistratu musieli tłumaczyć się przed hierarchami ze swojego rozporządzenia i zaniechali ukarania Kościoła za nielegalne umieszczanie reklam na terenie miasta. Wędrówka obrazu Matki Boskiej Jasnogórskiej po archidiecezji łódzkiej trwała rok. W tym czasie podróżowała po parafiach, spędzając w każdej po kilka dni. Niestety zachłanność duchownych nie ograniczyła się wyłącznie do kościelnych instytucji: ikona Matki Boskiej podróżowała po szpitalach, aresztach i – co gorsza – po osiedlach mieszkaniowych, gdzie pielgrzymkową siłą skutecznie
ograniczała albo całkowicie likwidowała ruch uliczny. Obraz odwiedził m.in. Uniwersytecki Szpital Kliniczny im. Wojskowej Akademii Medycznej – Centralny Szpital Weteranów w Łodzi, gdzie w tej kościelnej imprezie uczestniczyli m.in.: senator PO Maciej Grubski, posłanka PO Hanna Zdanowska (obecnie kandydatka na prezydenta Łodzi z ramienia Platformy), ks. Piotr Turek – Łodzianin Roku i kapelan aresztu śledczego, podejrzewany kiedyś przez prokuraturę o przekazywanie więźniom grypsów i umożliwianie im nielegalnych rozmów telefonicznych. Na trasie Matki Boskiej znalazł się również Szpital Powiatowy w Brzezinach, Szpital św. Jana Bożego, Szpital im. Mikołaja Kopernika, Wojewódzki Szpital w Piotrkowie Trybunalskim i szpital w Łasku. Poza tym obraz „nawiedził” również osiedle Retkinia w Łodzi, przez co na kilka godzin tamtejszy ruch uliczny był mocno ograniczony, a część tramwajów w ogóle nie kursowała. Obraz przeszedł jeszcze przez zakład karny w Piotrkowie, areszt śledczy w Ignacewie i Dom Pomocy Społecznej w Brzezinach. Z naszej rozmowy z łódzką kurią wynika, że jeżeli na parafialnej trasie obrazu pojawiła się jakaś w miarę
duża świecka instytucja, to automatycznie odbywała się tam oddzielna uroczystość, na której oczywiście zbierano datki. Na szczęście niedawno ikona Najświętszej Panienki opuściła województwo łódzkie i miejmy nadzieję, że prędko tutaj nie wróci. ARIEL KOWALCZYK Fot. MaHus
15
16
B
lisko 81-letni brytyjski pastor Ronald Glazebrook zginął w kwietniu 2001 r. O zabójstwo oskarżano młodego chłopaka, którego duchowny przyjął pod swój dach. Wówczas sąd uznał, że 17-latek z zimną krwią zamordował człowieka, który poświęcił swoje życie pomocy innym. Niedawno, po ponownym procesie, rzekomy morderca wyszedł na wolność. 8 lat temu całą sprawę przedstawiano jednoznacznie. Glazebrook był ostoją lokalnej społeczności. Rozwiedziony w latach 80. mężczyzna całe życie poświęcił pomocy biednym. Wśród tych biednych znalazł się i Christopher Hunnisett, którego pastor poznał, gdy ten miał 15 lat. Chłopak, który był ministrantem, zdobył sobie sympatię wielebnego. Pomagał mu w pracach w ogrodzie. Połączyło ich też będące pasją duchownego żeglarstwo. Kiedy 81-latek dowiedział się o domowych kłopotach swojego podopiecznego, szybko zaoferował mu mieszkanie. Rodzice nie mieli nic przeciwko, ponieważ ich dom nie był zbyt obszerny i chłopak, który przygotowywał się do egzaminów kończących szkołę średnią, musiał dzielić pokój z bratem. Mężczyzna udostępnił Christopherowi parter swojego wiktoriańskiego domku. Specjalnie dla niego kupił także komputer oraz podłączył internet. Chłopak mógł też do woli korzystać z łodzi należącej do Glazebrooka. Do tego – przynajmniej na początku – nie musiał nic płacić za zakwaterowanie. Wszystko wydawało się sielanką. Nikt też nie podejrzewał wielebnego o niecne zamiary w stosunku do nastolatka. W okresie tym Hunnisett zdał między innymi egzaminy GCSE (coś w rodzaju małej matury), a później poszedł do pracy i zaczął płacić gospodarzowi za mieszkanie 70 funtów tygodniowo. Niedługo potem doszło do tragedii. W kwietniu 2001 roku emerytowany pastor nie pojawił się na nabożeństwie w lokalnym kościele. Policja została zawiadomiona o zaginięciu mężczyzny przez jego córkę. Rozpoczęło się dochodzenie, którego celem było odnalezienie pastora. Jednak szybko, zamiast szukać mężczyzny, zaczęto szukać ciała.
Z
Nr 41 (553) 8–14 X 2010 r.
ZE ŚWIATA
Morderca ofiarą? Powodem były ślady krwi, które odkryto w łodzi i samochodzie pastora. Od razu zaczęto podejrzewać morderstwo. Nie trzeba też było wiele czasu, by pierwsze podejrzenia padły na młodego lokatora. Po początkowych przesłuchaniach nie było jednak podstaw do zatrzymania chłopaka. Te pojawiły się po trzech tygodniach, gdy odnaleziono części poćwiartowanego ciała mężczyzny. Zatrzymano 17-letniego wówczas Hunnisetta i jego kolegę Jasona Grovesa. Chłopcy przyznali się do ukrycia zwłok. Ale nie do zabójstwa. Groves ze szczegółami opowiedział, jak jego szkolny przyjaciel próbował wypłynąć łodzią i wyrzucić zwłoki za burtę do morza, jednak był zbyt kiepskim żeglarzem, by wydostać się poza zatokę. Mówił, że później wywieźli ciało Glazebrooka samochodem, a Hunnisett za pomocą siekiery i piły poćwiartował je. Prokurator nie miał żadnych wątpliwości. Założył, że skoro to Christopher chciał ukryć ciało, to także on musiał zabić swojego dobroczyńcę. Szybko odkryto także motyw. „Moja cierpliwość do Christophera ostatecznie się wyczerpała. Kilka razy ostrzegałem go, że jego zachowanie jest nie do zaakceptowania, jednak on się tym kompletnie nie przejmuje” – napisał duchowny do matki 17-latka, ale listu nie zdążył wysłać. Wywiad środowiskowy potwierdził, że relacje między lokatorem i właścicielem domu od pewnego czasu nie układały się najlepiej. Z jednej strony Glazebrook zabraniał Hunnisettowi spotykać się z przyjaciółmi. Z drugiej – młodzian słuchał głośnej muzyki i przesiadywał po nocach. Pojawili się świadkowie, którzy twierdzili, że starszy mężczyzna był po prostu terroryzowany. Kiedy uznano jeszcze, że Hunnisett wykazuje skłonność do agresji oraz jest fanem wszystkiego, co dotyczy jednostek SAS, przestano mieć wątpliwości i postawiono mu zarzut morderstwa. Miało go uprawdopodabniać nawet to, że będący fanem
całego świata napłynęło ponad 7300 próśb i apeli. O łaskę zabiegała Unia Europejska, a także Amnesty International i znani ludzie. Bez skutku – 23 września o godz. 21.13 Teresa Lewis została zabita zastrzykiem trucizny w więzieniu w Jarratt w Wirginii. Gubernator nie znalazł podstaw do darowania jej życia, a Sąd Najwyższy odmówił rozpatrzenia apelacji. Poprzednią osobę płci żeńskiej ten bogobojny stan wysłał w zaświaty w roku 1912, a ostatnią w USA egzekucję kobiety wykonano w Teksasie w roku 2005. Sprawa 41-letniej Lewis jest wyjątkowa nie ze względu na płeć. W dobie dążenia do zrównania w prawach mężczyzn i kobiet mordercy w spódnicach nie powinni być traktowani łagodnie tylko dlatego, że je noszą.
literatury fantasy i science fiction chłopak pisywał opowiadania, które zdaniem śledczych były... dziwne. Do wszystkiego dochodziły też nieprawdopodobne tłumaczenia. Młody człowiek twierdził na przykład, że pastora zabili członkowie jakiejś nieznanej organizacji. Ostatecznie zaczął mówić, że po prostu obudził się rano i w wannie znalazł ciało Glazebrooka. Przerażony, że nie udzielił mu pomocy i będzie mieć problemy, postanowił się go pozbyć. Wraz z Grovesem przyznał się do zarzutu zbezczeszczenia i ukrycia zwłok. Uparcie utrzymywał jednak, że nie zabił mężczyzny.
Przysięgli nie dali mu wiary. – Ty, Hunnisett, zabiłeś Ronalda Glazebrooka. To był starszy mężczyzna, którego wyróżniała nie tylko wiara, ale też dobroczynność i przyjaźń do ciebie – uzasadniał sędzia wymierzając karę. – To było zimne i wyrachowane – dodawał. Podkreślił także, że tak naprawdę nie do końca wiadomo, co się stało i w jaki sposób pastor został przez 17-latka zabity, jednak to podobno nie miało znaczenia. Sąd skazał go za morderstwo i wymierzył mu karę 5,5 lat pozbawienia wolności. Później w sądzie apelacyjnym podniesiono karę do 11 lat.
W czasie procesu prokurator wiele razy podkreślał, że sam oskarżony z całą mocą zaprzecza, by zbrodnia miała jakikolwiek związek z wykorzystywaniem seksualnym. Wysłanie 17-letniego chłopaka do więzienia nie było jednak końcem sprawy. Po pewnym czasie jego adwokat zaczął się starać o powtórzenie procesu, powołując się na nieznane dotąd okoliczności sprawy.
Prokuratur nie widział powodów, by tak się stało. Już w czasie ponownego procesu mówił, że nowa linia obrony nie jest przekonująca, ponieważ nie użyto jej za pierwszym razem, a przecież oskarżony mógł już wtedy ujawnić motyw i przebieg wydarzeń. Uznano, że skoro tego nie zrobił, oznacza to, że wszystko wymyślił później. Oskarżyciel podkreślał, że motywem były kłótnie i zbliżające się wyrzucenie chłopaka z domu. Jednak sam Hunnisett, który w międzyczasie skończył 26 lat, przedstawił zupełnie nową wersję wydarzeń z feralnej nocy. Christopher opowiedział o molestowaniu seksualnym, którego był ofiarą i przed którym się bronił. Zgodnie z opowieścią chłopaka, podstarzały pastor często go odwiedzał w nocy. Do molestowania
dochodziło podobno między innymi na należącej do niego łodzi. Chłopak mówił, że niekiedy zdarzało się to dwa razy w tygodniu, a niekiedy duchowny przez dłuższy czas dawał mu spokój. Podkreślał, że rosła w nim nienawiść do gospodarza. Jednocześnie ogromnie wstydził się tego, co się działo. Chłopak zostawał na nogach do późna w nocy, ponieważ czekał, aż Glazebrook zaśnie i nie będzie już zagrażał seksualnymi „awansami”. Zastawiał drzwi do sypialni łóżkiem. Także kąpać zaczął się późno w nocy, by nie dawać pastorowi okazji do odwiedzin w łazience. Jednak kwietniowej nocy, kiedy doszło do zdarzenia, pastor i tak przyszedł do łazienki, w której Christopher brał kąpiel. Był ubrany w piżamę. Usiadł na oparciu wanny. Powiedział 17-latkowi, że go kocha. Zgodnie z relacją Hunnisetta, duchowny złapał go za wewnętrzną część uda. – Uderzyłem go. Cios był tak silny, jak tylko potrafiłem. Trafiłem w głowę, a on wpadł do wanny głową naprzód. Przez chwilę leżał na mnie. Wyrywałem się, chciałem się wydostać – opowiadał chłopak. Później uciekł do pokoju. Gdy rano wyszedł z pokoju zobaczył w wannie zwłoki. Poprosił o pomoc Grovesa i dalej wszystko potoczyło się zgodnie z wersją przedstawioną podczas pierwszego procesu. Ponownie przyznał się do zbezczeszczenia zwłok. Jego wersję uwiarygodnił emeryt, który był jednym ze świadków obrony. Mężczyzna opowiedział, jak w latach 40. stał się ulubieńcem młodego wówczas Glazebrooka i podobnie jak Hunnisett był przez pastora molestowany... podczas żeglarskich wycieczek. Przysięgli przez sześć godzin rozważali wersję, którą przedstawiła obrona. W końcu uwierzyli w nią i uznali, że skazany wcześniej Christopher Hunnisett jest niewinny i nie może odpowiadać za morderstwo i alternatywny zarzut spowodowania śmierci. 26-letni mężczyzna, którego na rozprawę dowieziono z więzienia, w którym spędził osiem lat, wyszedł z sądu jako wolny człowiek. Z bandyty zmienił się w ofiarę. KAROL BRZOSTOWSKI
Egzekucja nawróconej bestii Istotne jest co innego: Lewis sama nie popełniła morderstwa, choć zginęło przez nią dwoje ludzi – w roku 2002 jej męża i pasierba zabili wynajęci przez nią zabójcy. Pasierb szedł na wojnę do Iraku i dostał ubezpieczenie na ćwierć miliona dolarów, ale żeby mogła je zagarnąć, musiał zginąć pierwszy spadkobierca, czyli jego ojciec, a mąż Lewis. Kobieta obiecała wykonawcom morderstwa część pieniędzy z polisy, a z jednym miała romans. Poza tym prostytuowała swą nieletnią córkę. Żaden z niej anioł.
Wykonawcy mordu dostali dożywocie, bo sędzia uznał, że to Lewis była główną winną i mózgiem spisku. Mimo że była na pograniczu niedorozwoju umysłowego, a jeden z zabójców przyznał, że cynicznie nią manipulował, by zagarnąć wszystkie pieniądze. Potem, w roku 2006, popełnił w więzieniu samobójstwo. Adwokat Lewis usiłował przekonywać – zresztą bezowocnie – że w tej sytuacji jego klientka nie powinna płacić życiem. Stwierdzono, że Lewis, która od razu przyznała się do winy i wyraziła skruchę, zmieniła
się w więzieniu zupełnie – pomagała innym więźniarkom i stała się bardzo religijna. Przypadek Lewis jest szczególny z jeszcze innego powodu. W Stanach co rusz zdarza się, często w sferach hollywoodzkich, że ktoś zleca usługę ukatrupienia współmałżonka. Najczęściej dla pieniędzy z ubezpieczenia, ale też dla zdobycia wolności i z zemsty. Zamożni zleceniodawcy zawsze wychodzili z tego z życiem, dostawali najwyżej kilka czy kilkanaście lat odsiadki, natomiast wykonawcy często kończyli w trumnie. CS
Nr 41 (553) 8–14 X 2010 r.
K
toś tam w górze wyraźnie nas nie lubi – rzekł Benedykt, spoglądając w niebo. Jeśli nawet tak nie powiedział, to byłoby całkowicie zrozumiałe, gdyby powiedział... Watykan wciąż trafia z deszczu pod rynnę. Ogólnoświatowy skandal pedofilski nie chce odchodzić w przeszłość – przeciwnie, robi się coraz koszmarniejszy. Wydawało się, że będzie wreszcie chwila ulgi po wizycie BXVI w Wielkiej Brytanii,
Dei, a prezes od roku, w wywiadzie dla dziennika gospodarczego „Il Sole 24” oświadczył, że czuje się „upokorzony, bo pomyłka proceduralna została wykorzystana jako pretekst do ataku na instytucję, prezesa i cały Watykan”. Niewątpliwie chodzi jednak o coś więcej niż o zwykłą pomyłkę czy nieporozumienie, które można byłoby wyjaśnić jednym telefonem bez podejmowania spektakularnych akcji. Bank watykański jest uznawany
Instytut dzieł podejrzanych bo choć zapowiadała się ona na kolejny problem, uznana została za sukces. Nagle, masz babo placek: dzień później włoska prokuratura kładzie rękę na 23 mln euro banku watykańskiego i obejmuje śledztwem jego dyrekcję, podejrzewając pranie brudnych pieniędzy. Czy to możliwe, że Instytut Dzieł Religijnych (krotochwilna oficjalna nazwa banku), który wedle definicji papieskiej ma zajmować się pieniędzmi przeznaczonymi na „pobożne cele”, prowadzi brudne interesy? Narodowy Bank Włoch poinformował prokuraturę – taki miał obowiązek – że dwa transfery elektroniczne banku watykańskiego naruszają prawo włoskie dotyczące zapobiegania przerzutom nielegalnych pieniędzy – nie wiadomo, kto jest właścicielem pieniędzy. 20 mln przekazano – poprzez bank Credito Artigiano – do oddziału amerykańskiego banku inwestycyjnego JP Morgan we Frankfurcie, a 3 mln – do Banco del Fucino. Fundusze tymczasowo zarekwirowano, a prezes „Instytutu” Gotti Tedeschi i generalny dyrektor Paolo Cipriani są przesłuchiwani przez prokuratorów. Z prędkością niezwykłą jak na obyczaje Watykanu (22 września, 2 dni po akcji prokuratury) tak zwana Stolica Apostolska pospieszyła z wyjaśnieniami. Najpierw w artykule na pierwszej stronie „L’Osservatore Romano”, a potem w liście rzecznika watykańskiego Federica Lombardiego do redakcji „Financial Times”. To zwykła „pomyłka”, „nieporozumienie”, „błąd proceduralny” – bagatelizował rzecznik. Władze Watykanu wyraziły zdumienie i zaskoczenie akcją prokuratury. „Bez trudu można sobie wyobrazić, że operacje stanowiące przedmiot obecnego dochodzenia mogłyby zostać szybko i łatwo wyjaśnione” – zapewniano. Pismo „Avvenire”, organ Konferencji Włoskich Biskupów, nazwało śledztwo „obraźliwym i niewytłumaczalnym”. Tedeschi, bankowiec o rozległych koneksjach watykańskich, członek Opus
za należący do suwerennego państwa; mało tego – jest traktowany jako działający poza strukturami instytucji finansowych Unii Europejskiej i dlatego podlega znacznie bardziej skrupulatnemu monitorowaniu. Jego obowiązkiem było podanie, kto jest właścicielem transferowanych pieniędzy, a nie uczynił tego. Wbrew zapewnieniom Lombardiego, nie był to przelew bankowych pieniędzy z jednego konta na drugie: okazuje się, że owe dwa
miliony euro z transferowanej kwoty miały „licznych właścicieli”. Jakich? Tego zamierza się dowiedzieć prokuratura. „La Repubblica” stwierdza, że z polecenia sędziego blokującego przelew można wywnioskować, iż chodzi o coś znacznie poważniejszego. W grudniu 2009 roku prestiżowy magazyn „Panorama” pisał, że bank watykański pierze brudne pieniądze za pośrednictwem największego banku włoskiego Unicredit. Dochodzenie w sprawie przelewów banku watykańskiego policja finansowa Guardia di Finanza wszczęła co najmniej przed rokiem; dotyczy dużej liczby przelewów pieniędzy należących do „osób trzecich”. Śledczych zaintrygowały 3 duże (między 22 a 25 mln euro) depozyty
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI w Credito Artigiano, pochodzące z likwidowanych kont w „Instytucie” z lat 2008–2009. Ta sama gazeta informuje, że prokuratura czekała 5 dni – na próżno – na wyjaśnienia watykańskiego banku, zanim podjęła akcję. Prawdopodobnie kierownictwo banku i Watykan liczyli, że władze odpuszczą i jeszcze raz uda się zachować w tajemnicy operacje „Instytutu”, który w opinii Jeffreya Robinsona, eksperta od prania pieniędzy, jest „najbardziej utajnionym bankiem świata. Nie udało się. Po raz pierwszy włoskie władze zablokowały konto tego banku. Wprawdzie lustracje banków zdarzały się, ale niezmiernie rzadko. W przypadku banku watykańskiego nie wiadomo nawet, jakim kapitałem on dysponuje, ale mówi się o 6–7 mld euro. Watykan posiada m.in. wartościowe holdingi nieruchomościowe i jest ogromnym posiadaczem ziemskim. O jakichkolwiek kontrolach zewnętrznych oczywiście nie ma mowy. Wysiłki ocalałych z Holokaustu, którzy w roku 2009 usiłowali w USA sądzić Watykan, zarzucając, że w jego banku ukrywane są pieniądze zrabowane ofiarom, rozbiły się o kwestię suwerenności. Kontrolę nad „Instytutem” sprawuje komisja pięciu wyższych rangą kardynałów pod kierunkiem sekretarza stanu. Akcja włoskich władz niesie wyjątkowo szkodliwe konsekwencje dla Watykanu. Niezależnie od tego, co zostanie wykryte, każde medialne doniesienie o banku watykańskim owocuje przypominaniem afery z lat 80., kiedy „Instytut”, jako największy właściciel akcji największego prywatnego banku włoskiego, Banco Ambrosiano, przyczynił się do jego bankructwa. Arcybiskup Paul Marcinkus (na zdjęciu), szef banku watykańskiego, został wówczas wezwany na przesłuchanie w celu wyjaśnienia powiązań z mafią, ale zasłonił się immunitetem dyplomatycznym i wyniósł do Arizony. Jego bank nie przyznawał się do niczego, ale w „geście dobrej woli” wypłacił wierzycielom Ambrosiano 224 mln dolarów. Prezes Ambrosiano Roberto Calvi został później znaleziony pod londyńskim mostem. Śledztwa nie wyjaśniły, czy popełnił samobójstwo, czy raczej załatwiła go mafia, mszcząc się za finansowe straty. Dochodzenie podjęte przez władze włoskie przy otwartej kurtynie jest dla Watykanu sygnałem złowróżbnym, bo dotąd był we Włoszech chroniony i nietykalny. Jak widać, te czasy należą do przeszłości. We Włoszech słychać pytania, czy „Instytut” nie powinien zostać poddany kontroli państwa, jak wszystkie inne banki, a jego nadzorcy pozbawieni ochrony immunitetu dyplomatycznego. Jeśli śledztwo potwierdzi podejrzenia, złota wolność i mroczne interesy mogą zostać na zawsze ukrócone. PIOTR ZAWODNY
17
Oblicza nie z tej ziemi J
est prowincjonalna droga w Luizjanie. Niby nic nadzwyczajnego, a jednak... Koło miejscowości Hathway dyndał nad nią... Jezus.
Rickey Navarre jechał sobie tą drogą, spojrzał i ujrzał... Drewniany słup elektryczny w kształcie krzyża, opleciony latoroślą – wypisz, wymaluj Chrystus! „Jakby do nas mówił: Patrzę, strzegę was, odpowiem na wasze modlitwy” – interpretuje Navarre. Ale nadciągnęli barbarzyńcy: To pnącze to zagrożenie. Obok wysokie napięcie, ktoś się wespnie i trup! – stwierdzili elektrycy i odpalili piły. Stos winorośli legł u stóp krzyża-słupa. Nie zmartwychwstał. Ale ludzie kładą kwiaty pod słupem i modlą się. Wygląda na to, że Syn Boży jął naśladować swą matkę, bo dotąd to Maryja miała nawyk ukazywania się w wysoce nietypowych lokalizacjach. Na początku września Jezus ukazał się na skarpetce (zaszokowanego) Jamesa Hendersona w Anglii. W ostatnich latach pojawił się zresztą w wielu dziwnych miejscach: na kanapce, chlebie, gumie do żucia, pierogu, żelazku, zdjęciu rentgenowskim, szybie samochodowej, na psim tyłku, na korze drzewa, na czekoladce kit-kat. Za dużo tej świętości – musiał pomyśleć Szatan i pojawił się
w łazience Laszlo Csrefko w Budapeszcie. Węgier wymienił kafelki, a żona brała inauguracyjny prysznic. Nagle wrzasnęła i goła uciekła, krzycząc, że podgląda ją diabeł. W rzeczy samej – skonstatował mąż. Na jednym kafelku pojawiła się głowa Szatana. Csrefko dałby sobie uciąć własną, że wcześniej jej nie było. Higiena rodziny ucierpiała, bo szatańska łazienka stoi nieczynna, a oni myją się w zlewie na parterze domu, czekając na egzorcystę. Jeśli specjaliście nie uda się wykurzyć Szatana, łazienkę trzeba będzie zamurować. Nie jest to debiut króla ciemności. 11 września 2001 r. w Nowym Jorku dziennikarze przepytywali świadków, którzy przysięgali, że w dymie ujrzeli szatańskie oblicze (w internecie krąży nawet jego zdjęcie, ale może być retuszowane). W roku 2005 diabeł zawitał do sklepu zoologicznego we Frankfort w Indianie. Po pożarze, który ani chybi spowodował, umieścił swój wizerunek na skorupie żółwia Lucky. Zwierzak miał dzięki diabłu szczęście, bo jako jedyny ocalał z pożogi. CS
Antykoncepcja? Nigdy! A
merykańska konferencja biskupów wezwała departament zdrowia rządu federalnego, by nie grzeszył i nie godził się na włączanie antykoncepcji ani usług sterylizacyjnych do katalogu objętego ubezpieczeniem. Organizacja Planned Parenthood postuluje, by usługi te były świadczone za darmo. Taki dyktat – wskazują biskupi – „stanowi pogwałcenie prawa wolności sumienia innych, którzy mają zastrzeżenia religijne i moralne wobec takich procedur”. Diecezja Madison w stanie Wisconsin sprzeciwiła się prawu stanowemu nakazującemu włączenie sztucznej kontroli urodzin do pakietu usług ubezpieczeniowych. Biskup Robert Molino określił antykoncepcję jako „głęboko niemoralną”
i ostrzegł wszystkich pracowników instytucji katolickich, że zostaną wyrzuceni z pracy, jeśli zgodzą się na włączenie tych usług do swego ubezpieczenia. „Antykoncepcja redukuje rolę Boga, dawcy życia w małżeństwie” – stwierdził. Kościół katolicki w Wisconsin, który domagał się niedopuszczenia do legalizacji prawa stanowego obejmującego ubezpieczeniem antykoncepcję i środki niedopuszczające do zapłodnienia, podawane 72 godziny po gwałcie, przegrał tę walkę. TN
18
Nr 41 (553) 8–14 X 2010 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
HISTORIA PRL (29)
Bunt młodego pokolenia Druga połowa lat 60. to okres, gdy dorastało pierwsze pokolenie ludzi urodzonych po wojnie. Zarysował się wtedy wielki konflikt pokoleniowy pomiędzy „starymi”, którzy często swój światopogląd kształtowali w realiach wojny, a ludźmi wchodzącymi w dorosłe życie, do których nie trafiała ta retoryka. „Antysyjonistyczne” masówki zorganizowane przez władze
Wojnę i wojenne mity postrzegali oni jako coś absurdalnego i archaicznego – w przeciwieństwie do kosmopolitycznej wizji świata trwającego w harmonii i pokoju. Wśród młodych ludzi triumfy święciły ruchy pacyfistyczne, anarchistyczne, hipisowskie i lewackie. Rok 1968 był okresem, kiedy przez Europę, Stany Zjednoczone i wiele innych zakątków świata przelała się rewolta młodych. Nowa generacja zdawała się odrzucać wszystko, w co wierzyli „starzy”: dotychczasową instytucję państwa, dumę narodową, patriotyzm, układ społeczny oparty na hierarchicznej strukturze, dotychczasową religię, a nawet rodzinę w jej tradycyjnej, patriarchalnej roli. Pierwsze protesty pojawiły się w Stanach Zjednoczonych uwikłanych w „brudną wojnę” w Wietnamie, nieakceptowaną przez ogół społeczeństwa. Sprzeciwiano się również obowiązującemu w USA rasistowskiemu prawu dyskryminującemu Murzynów, których zmuszano do korzystania z oddzielnych szkół i zajmowania wyznaczonych miejsc w środkach komunikacji lub lokalach publicznych. Zamieszki społeczne nasiliły się po zabójstwie w Południowej Karolinie trzech studentów walczących o prawa dla Afroamerykanów oraz po masakrze w wietnamskiej wiosce My Lai, gdzie 16 marca 1968 roku żołnierze amerykańscy zabili ponad stu nieuzbrojonych cywilów, których podejrzewali o ukrywanie partyzantów Demokratycznej Republiki Wietnamu. Jednak prawdziwe apogeum protesty osiągnęły po zamordowaniu lidera walki na rzecz równouprawnienia – pastora Martina Luthera Kinga. Dramat rozegrał się również w sąsiednim Meksyku, gdzie na placu Trzech Kultur od kul służb bezpieczeństwa zginęło prawie trzystu protestujących studentów. Młodzi ludzie protestowali również w Azji – w Japonii strajkowało
370 wyższych uczelni, następnie zamieszki przeniosły się na ulice, paraliżując życie kraju na kilka miesięcy. Jednak nas najbardziej będzie interesował stary kontynent. Tutaj areną szczególnie dramatycznych zamieszek była Francja, gdzie falę studenckich protestów wywołała decyzja rządu o likwidacji wydziału humanistycznego paryskiej Sorbony liczącego 12 tys. studentów. Jednak tło protestów, jak w większości analogicznych przypadków, miało dużo głębsze podłoże społeczne, spotęgowane nad Sekwaną wojną wietnamską (pierwotnie prowadziła ją Francja) oraz konfliktem kolonialnym w Algierii. We Francji, w odróżnieniu od innych krajów, protesty przybrały dużo szerszą formę, gdyż do studentów przyłączyli się robotnicy, lewicowe partie polityczne, ekolodzy, intelektualiści oraz emigranci. W szczytowym okresie konfliktu (Paryski Maj) ok. piętnastu milionów ludzi było zaangażowanych w protesty – Francja znalazła się wówczas na krawędzi wojny domowej, a prezydent Charles de Gaulle rozważał wprowadzenie stanu wojennego. Oprócz Francji, areną studenckich wystąpień w Europie były m.in. uniwersytety w Edynburgu, Hull i Keele w Wielkiej Brytanii, Katolicki Uniwersytet w Leuven w Belgii, niemieckie uniwersytety w Hamburgu (bastion niemieckiej lewicy), Hanowerze, Frankfurcie i Berlinie Zachodnim. Do nich dołączyły włoskie: w Mediolanie, Pizie i Rzymie. Protesty dotarły również za żelazną kurtynę, gdzie do najgłośniejszych wystąpień doszło na Uniwersytecie Karola w Pradze oraz Uniwersytecie Warszawskim. W październiku 1964 roku dwaj pracownicy naukowi Uniwersytetu Warszawskiego i członkowie PZPR – Jacek Kuroń oraz Karol Modzelewski – w myśl ideałów października (odwilż 1956 roku) opublikowali tekst, w którym skrytykowali w duchu lewicowym panujący
w Polsce ustrój, gospodarkę oraz politykę partii. W odpowiedzi pod zarzutem rozpowszechniania rzekomo trockistowskich poglądów zostali wydaleni z PZPR i aresztowani. Dwa lata później na tej samej uczelni prof. Leszek Kołakowski na zebraniu ZMS poddał krytyce brak praworządności w Polsce oraz poczynania władzy. Również i on wyleciał za to z partii, lecz w geście solidarności legitymacje zwrócili znani literaci, m.in. Marian i Kazimierz Brandysowie, Igor Newerly oraz Witold Wirpsza. Wydarzenia te spowodowały spory ferment w środowisku UW, gdzie coraz większy rozgłos zyskiwała polityczno-towarzyska grupa studentów, której przewodził student historii Adam Michnik. Członkowie tej grupy regularnie odwiedzali zebrania ZMS i PZPR, na których, powołując się na postulaty października, zadawali niewygodne pytania i prowokowali nieprawomyślne dyskusje, czym zakłócali porządek obrad. Na tych spotkaniach z reguły pojawiali się niespodziewanie, stąd przylgnęła do nich nazwa „komandosi”. A. Michnik wspominał po latach: „Nasz spór z Gomułką jest sporem wewnątrz rodziny (...), bo odwoływaliśmy się do wspólnych korzeni. Marksistowska pępowina nie została jeszcze do końca zerwana”. Do grupy tej oprócz Michnika należeli m.in.: jego dziewczyna Barbara Toruńczyk, Seweryn Blumsztajn, Jan Gross, Ewa Zarzycka, Aleksander Perski, Jan Lityński, Włodzimierz Rabinowicz, Aleksander Smolar, Maryla Hopfinger, Waldemar Kuczyński, Andrzej Mencwel i Jadwiga Staniszkis. Wśród „komadosów” były również dzieci ówczesnych dygnitarzy, na przykład Maryna Ochab, córka byłego I sekretarza KC PZPR Edwarda Ochaba, a sam Karol Modzelewski, czołowy obok Michnika opozycjonista PRL-u, był przybranym
synem stalinowskiego ministra spraw zagranicznych, Zygmunta Modzelewskiego. W połowie lat 60. gwałtownie malał kryzys zaufania, jakim społeczeństwo obdarzyło ekipę rządzącą po przemianach październikowych. Wielkie inwestycje gospodarcze poczynione przez ekipę Władysława Gomułki w niewielkim stopniu przełożyły się na poprawę stopy życiowej, co pogłębiało niezadowolenie społeczne. Sam Gomułka, który po dojściu do władzy cieszył się niekwestionowanym autorytetem, zaczął być szybko obwiniany o wszelkie niepowodzenia w kraju. Co gorsza, tow. „Wiesław” nigdy nie był postacią medialną. Jego monotonne i długie przemówienia w stylu: „podrożała żywność, ale za to potaniały lokomotywy” stawały się coraz częściej przedmiotem kpin. W tym miejscu należy przypomnieć, co już było nadmienione, że był to okres wielkiego konfliktu pokoleniowego. Polska klasa rządząca, wywodząca się z opozycyjnej grupy socjalistów i komunistów II RP, kształtowała się podczas sanacyjnej dyktatury, a później okupacji hitlerowskiej. Dlatego jej koronnym argumentem było stałe zestawianie obecnej stopy życiowej obywateli i sytuacji robotników II RP. Jeśli ten argument jakoś przekonywał osoby starsze, to zupełnie nie trafiał do ludzi młodych, coraz lepiej wykształconych, z dużymi ambicjami i aspiracjami. Spadek poparcia Gomułki próbował wykorzystać jego najgroźniejszy rywal polityczny – Mieczysław Moczar, który kierował MSW. Resort ten pod jego przywództwem stał się prawdziwym państwem w państwie. Dodatkowo Moczar sprytnie połączył tę funkcję z kierownictwem nad Związkiem Bojowników o Wolność i Demokrację, łącząc w ten sposób byłych i aktywnych funkcjonariuszy resortów obrony
w jedną frakcję nazywaną potocznie „partyzantami”. Stworzył wtedy skądinąd słuszną koncepcję likwidacji podziału na byłych partyzantów AL i AK. Przyniosło mu to popularność wśród środowisk kombatanckich obu opcji. Chęć współpracy z Moczarem zgłosiło wiele wpływowych osobistości ze środowiska akowskiego, m.in. gen. Jan Mazurkiewicz ps. „Radosław”, szef Kedywu (kierownictwo dywersji AK) i legendarny dowódca jednego z oddziałów powstania warszawskiego, który został wiceprezesem ZBoWiD-u. Organizacja ta szybko zaczęła głosić poglądy nacjonalistyczne i antysemickie. 5 czerwca 1967 roku koalicja państw arabskich zaatakowała państwo Izrael, jednak armia izraelska w błyskotliwej kampanii trwającej raptem kilka dni (wojna sześciodniowa) odniosła sukces, zajmując przy okazji strategiczne tereny wrogich sąsiadów. Wydarzenie to, choć miało miejsce z dala od Polski, okazało się brzemienne w skutkach dla sytuacji w naszym kraju. Klęska państw arabskich stała się pośrednio prestiżową porażką ZSRR, który politycznie i militarnie wspierał te kraje. Cztery dni po wybuchu wojny w Moskwie na wspólnych obradach państw Układu Warszawskiego zapadła decyzja o zerwaniu przez państwa członkowskie stosunków dyplomatycznych z Izraelem. Ze wspólnego frontu wyłamała się tylko Rumunia rządzona przez Nikolae Ceausescu. Antyizraelskie stanowisko ZSRR stworzyło szansę przed frakcją Moczara, która, głosząc antysemickie postulaty, starała się zdyskontować Gomułkę i przejąć władzę w kraju. „Partyzanci” skutecznie wzniecili nastroje antysemickie w aparacie partyjnym, instytucjach i społeczeństwie. W zakładach pracy organizowano „antysyjonistyczne” wiece. Osobom o domniemanych bądź faktycznych korzeniach żydowskich stawiano charakterystyczne dla owych czasów zarzuty rewizjonizmu i kosmopolityzmu, za czym kryć się miała zawoalowana niechęć do Polski. Moczarowcy kreowali się na wiernych narodowi patriotów i „prawdziwych Polaków”. Rozpętana wtedy nagonka na Polaków żydowskiego pochodzenia doprowadziła do tego, że przeszło trzynaście tysięcy obywateli, na ogół świetnie wykształconych, zostało dosłownie wyrzuconych ze swojego kraju. Wydarzenia te były bez wątpienia jedną z najczarniejszych kart najnowszej historii Polski. Była to nie tylko akcja haniebna, ale także brzemienna w skutki, bo na świecie utrwalił się wizerunek Polaka antysemity. Co gorsza, z powodu wymuszonej emigracji straciliśmy znaczącą część naszej elity intelektualnej, i to część na ogół światłą – antyklerykalną i krytyczną wobec Kościoła, a to nie pozostało bez wpływu na dalsze losy kraju. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
Nr 41 (553) 8–14 X 2010 r.
LISTY Plany Palikota Swoje prawdziwe zamiary Palikot pokaże w dalszej działalności. Gdyby potwierdziły się jego pierwotne założenia, że jego głównym celem jest zdyskredytowanie lewicy, a po częściowym przejęciu jej elektoratu (to jest najbardziej prawdopodobne) – powtórny sojusz z PO, to powinien dostać od nas czerwoną kartkę podczas wyborów. To jest szyte zbyt grubymi nićmi – niszczyć tych, z którymi się ma wspólne poglądy, a myśleć o sojuszu z tymi, których się obecnie krytykuje. Nie wiem, czy na takie sprzeczności ktoś się nabierze. Podtrzymuję swoje pierwotne założenie, że gdyby Palikot na fali krytyki PO chciał współpracować z lewicą, chociażby tylko w obszarach światopoglądowych i społecznych, należałoby taką współpracę przyjąć, bo to da profity obydwu stronom, lecz gdyby dalej brnął w bezsens niszczenia lewicy, oznaczałoby to, że jest tylko narzędziem w ręku Tuska, a ich wspólny cel to zniszczenie konkurencji. Wówczas musimy się temu przeciwstawić i podczas wyborów pokazać mu gest Kozakiewicza. Przecież elektorat lewicy, a w szczególności ten antyklerykalny, stanowią ludzie myślący, którzy potrafią wyciągać wnioski. Nie pójdą bezmyślnie za swoim guru, jak to robi elektorat PiS-u. Kaczyński od pewnego czasu jedzie na „dopalaczach”, głosi brednię za brednią, a oni dalej mu wierzą jak wyroczni – nas stać na refleksję. Józef Frąszczak, Głogów
Dylemat dla Radziszewskiej Skoro przeszkadzają jej lesbijki i geje zatrudnieni w szkołach katolickich, to co pani (za przeproszeniem...) minister sądzi o gejach w sutannach i lesbijkach w zakonnych habitach, zatrudnionych w szkolnictwie jako nauczyciele religii? Nie mamy nic przeciwko homoseksualistom wśród personelu kościelno-seminaryjno-zakonnego. To normalne i bardzo częste zjawisko, które nie jest dla nikogo żadną tajemnicą i nie powinno podlegać krytyce ani dyskryminacji. To Radziszewska, broniąc praw kościelnych, stwarza precedens do dyskryminacji i konfliktów. Ta narzucona przez kościelne władze Polski „pacynka” w normalnym kraju, gdzie władzę sprawuje rząd, a nie Episkopat, nie miałaby żadnych szans na stanowisko „pełnomocnika rządu do spraw równego traktowania”. Silnie praktykująca swoją wiarę, i to służbowo, Radziszewska jest z zawodu lekarką... Strach pomyśleć,
jaki los czeka pacjentów, których dr Radziszewska będzie „uzdrawiała” za pomocą religijnych „prawd i dogmatów o cierpieniu, które uszlachetnia”, i idąc za wzorem „matki” Teresy z Kalkuty, będzie miłosiernie odmawiała cierpiącym środków znieczulających i przeciwbólowych... Wojtek i Krzysia
Kościół na swoim Chciałbym zabrać głos w sprawie podatku kościelnego, o jakim pisał Pan Tomek w „FiM” 39/2010. Podam przykład jednej z parafii hamburskich w Niemczech. Każdy
parafianin deklaruje dobrowolnie, ile miesięcznie chce przekazywać na potrzeby parafii (np. 1 proc.). Żadne inne haracze, za ślub, pogrzeb itd., nie są pobierane. Taca istnieje, ale nie jest obowiązkowa, i zawsze na konkretny cel. Rozliczana jest potem przez radę parafialną, wybieraną demokratycznie przez wszystkich parafian. Proboszcz nie manipuluje nimi i nie decyduje o finansach. Fiskus automatycznie odejmuje parafianom zadeklarowaną kwotę i przekazuje na konto parafii, a funduszem owym dysponuje rada. Proboszcz ma ustalone miesięczne wynagrodzenie i powiem Wam szczerze, że w finansach jest tam porządek – nie ma żebrania i wymuszania, jak to się dzieje u nas, w dzikim kraju. Dopóki nie będzie jawności finansowej, tylko robienie biznesu poza jakąkolwiek kontrolą (szara strefa), dopóty będzie bałagan. Jestem za podatkiem na rzecz Kościoła, pod warunkiem jednak, że Kościół przestanie być finansowany przez budżet państwa, czyli faktycznie przez ateistów takich jak ja – bez ich przyzwolenia. Jerzy Zabielski, Gdańsk
Zabezpieczyć dowody! Skala afer finansowych w katolickim Banku Ambrosiano to prawie nic w porównaniu z ogromem przestępstw finansowych popełnionych w nadwiślańskiej rządowo-biskupiej
SZKIEŁKO I OKO Komisji Majątkowej. Na skutek jej zakulisowej, tajnej działalności Kościół katolicki stał się w Polsce największym posiadaczem ziemskim i największym deweloperem. Biskupi przestraszeni szumem medialnym wokół tej sprawy domagają się teraz, aby w ciągu pół roku Komisja Majątkowa... zakończyła działalność. My, obywatele RP, powinniśmy natomiast domagać się od organów państwowych (np. pisząc listy, wysyłając mejle itp.), aby szybko i dokładnie zostały zabezpieczone oraz zarchiwizowane dokumenty z działalności tego pozakonstytucyjnego, kryminogennego tworu administracyjnego.
Dokumenty z przeszło 20-letniej działalności Komisji Majątkowej będą przydatne w już toczących się i w przyszłych postępowaniach śledczo-sądowych i nie można dopuścić do tego, aby mieli teraz do nich dostęp biskupi, gdyż wiadomo, co z nimi zrobią. Następnym tematem czekającym w kolejce, aby zainteresowali się nim dziennikarze (poza „FiM”),
jest działalność tzw. Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu powołanej na mocy haniebnego konkordatu. Andrzej
Zobowiązania Kościoła Do napisania tego listu nakłoniły mnie niejasności w przekazach medialnych dotyczących spraw związanych z majątkiem Kościoła, a dokładnie z Komisją Majątkową. Proszę o wyjaśnienie nam, czytelnikom, takiej sprawy: Komisja ustaliła jakiś majątek dla Kościoła; został przekazany, a teraz okazuje się, że Kościół powinien ten majątek oddać. Kościół twierdzi, że nie ma pieniędzy ani majątku (majątek został wcześniej sprzedany); w takim razie państwo powinno dać na przykład gminie odszkodowanie. Jak można twierdzić, że Kościół nie ma pieniędzy? Nie ma pieniędzy jakaś konkretna parafia, ale nie Kościół. Czy nie jest on traktowany jako całość? Decyzje o zbyciu zatwierdza Watykan. Jak pieniędzy nie ma konkretna parafia, to niech ich władza administracyjna znajdzie fundusze wyżej, sięgając aż do Watykanu. Przecież to jedna firma. Mirosław Jadach Szanowny Panie Pytania, jakie Pan stawia, są fundamentalne. Na początku musimy wyjaśnić, że polskie samorządy (gminy, powiaty, województwa) wzorem całej Europy cieszą się pełną ochroną prawną. Oznacza to, że państwo polskie nie może bez odszkodowania zabierać im majątku i przekazywać innym podmiotom. Tę zasadę naruszała, za wiedzą i zgodą rządu, Komisja Majątkowa. Poszkodowane gminy, powiaty i województwa mogą więc pozwać o odszkodowanie państwo polskie oraz
„BYŁEM
jednostkę Kościoła katolickiego, która otrzymała ich majątek. Niestety, nie jest możliwe pozwanie Kościoła katolickiego jako całości, gdyż zgodnie z regułami prawa wyznaniowego, każda jego jednostka organizacyjna (parafia, diecezja, zakon) może odpowiadać wyłącznie za swoje zobowiązania i działania. Redakcja
Do końca umiłował Poseł Sławomir Kopyciński ocenia wartość nieruchomości przekazanych Kościołowi przez Komisję Majątkową na około 100 miliardów złotych. Wiele z nich zostało przekazanych podczas pontyfikatu Jana Pawła II. Papież uwielbiany przez rzesze katolików w Polsce dobrze wiedział, ile budynków i ziemi posiadł w ten sposób Kościół w jego ojczyźnie, którą podobno tak bardzo kochał. Ale jak tylko pojawiała się możliwość wzbogacenia jego drugiej, prawdziwej ojczyzny, to miłość ta gwałtownie topniała – właśnie na rzecz Watykanu. Jednak postawa taka była jak najbardziej racjonalna dla papieża jako szefa największego biznesu na świecie, dla którego łacińska maksyma pecunia non olet jest szczególnie miła, a priorytetem jest maksymalny zysk za wszelką cenę. Jerzy Baranowski Tydzień temu oszacowaliśmy (nikt nie ma dokładnych danych) faktyczne straty państwa na rzecz Kościoła rzymskokatolickiego, będące konsekwencją działalności Komisji Majątkowej, na 50 miliardów. Poseł Kopyciński podwoił tę sumę. Nasze szacunki są jak zwykle ostrożniejsze, ale biorąc pod uwagę np. ogromny wzrost cen nieruchomości w ostatnich 20 latach, to poseł Kopyciński może mieć rację. Redakcja
KSIĘDZEM”
Głośna saga Romana Kotlińskiego – Jonasza
I
II Prawdziwe oblicze Kościoła katolickiego w Polsce
III Owce ofiarami pasterzy
Cena jednego egzemplarza – 12 zł plus koszty przesyłki Zamówienia prosimy przesyłać pod adresem: Relax, ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, e-mail:
[email protected], lub telefonicznie (0-42) 630-70-66
19
Owoce zła Przy zakupie sagi – opłata 30 złotych plus koszt przesyłki
Prezent – czwarta książka niespodzianka – gratis!!!
20
Nr 41 (553) 8–14 X 2010 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (1)
Chrystus narodów? Nie jesteśmy narodem aniołów, narodem, który nigdy nikogo nie skrzywdził. Tak jak inni najeżdżaliśmy, paliliśmy, rabowaliśmy, zabieraliśmy cudze ziemie. Innymi słowy – byliśmy i jesteśmy tacy jak inni. Choć wolelibyśmy siebie widzieć lepszymi, co też jest naturalne. Oddajemy do lektury i oceny Czytelników nowy cykl, w którym chcemy się rozprawić z chyba największym polskim mitem – wyobrażeniem o naszej szczególności moralnej, etycznej niepokalaności i anielskiej naturze narodowej. Politycznie zmitologizowana historia nauczana w szkołach przemilcza lub reinterpretuje fakty niewygodne dla narodowego samozadowolenia. A główną misją naszego tygodnika jest przecież „ujawnianie faktów (także nieprzyjemnych) i obalanie mitów”. Również tych, które dostarczają błogiego zadowolenia. Mity narodowe to trudny, kontrowersyjny i niewygodny temat. Każdy naród ma w swojej historii mity, do których wraca, by dodać sobie otuchy – zwłaszcza w chwilach dla siebie trudnych, wymagających jedności myślenia i poświęcenia. Mity narodowe mają to do siebie, że są przyjmowane i szanowane przez ogół, a każda próba ich racjonalnej krytyki spotyka się z potępieniem. Mówi się, że mity są tym bardziej nieśmiertelne, im mniej sensowne. Co istotne, mity dają wyobrażenie o świecie, utrwalają często błędne
Ś
stereotypy, a także tworzą system wartości – mówią o tym, co jest dozwolone i pożądane, a co jest złe. Niektóre teorie, na których wychowane zostały narody, niewątpliwie spowodowały w znacznej mierze brak krytycyzmu i trzeźwości w ocenianiu życia narodowego, a zwłaszcza państwowego. Tymi drogami podążył na przykład rozwój imperializmu rosyjskiego. Idee o misji dziejowej Rosji zjawiły się zrazu u marzycieli, by stać się następnie hasłem tłumów i uzasadniać każdy akt przemocy zewnętrznej czy wewnętrznej. W Cerkwi rosyjskiej uformowała się doktryna jedynego prawdziwego i prawowiernego narodu chrześcijańskiego, wybranego przez Boga do spełnienia wielkich celów i obdarzonego doskonałą religią – prawosławną. W imię prawosławnego posłannictwa głoszono bezwzględną rusyfikację jako walkę z elementami niechrześcijańskimi i schizmatyckimi. Śledząc każde inne kaznodziejstwo wojenne czy publicystykę patriotyczną narodów, odnaleźć można niewyczerpalne bogactwo mitów o potrzebie nacjonalizacji idei Boga.
rodowi ska rel i gi j ne zarzucaj ą at e istom przede wszystkim brak poko ry. Jednak pokora wierzących wobec Boga miewa cechy płaszczenia się przed kimś wpływowym i możnym. Trudno to uznać za piękne i wzniosłe – zarówno na poziomie etyki, jak i estetyki. Rzekomy brak pokory ateistów w rozumieniu wierzących wypływa zwykle z dwóch przesłanek. Po pierwsze, w ocenie ludzi religijnych samo wyznanie niewiary jest pyszałkowate, bo przecież „nikt nie udowodnił, że Boga nie ma”. Byłby to zatem popełniony przez ateistów błąd w poznaniu wypływający z zarozumialstwa. Z tą tezą rozprawiliśmy się kilkakrotnie na tych łamach, więc tylko przypomnę, że nie trzeba udowadniać nieistnienia czegokolwiek, aby zasadnie w to nie wierzyć. Drugi zarzut dotyczący braku skromności związany jest z tym, że ateiści uchodzą za ludzi „o twardym karku”, że użyję języka biblijnego, czyli takich, którzy skrycie może i wierzą, ale nie chcą się ukorzyć przed majestatem stwórcy. Zatem ich pierwszym problemem światopoglądowym, jak sądzą wierzący (dla nich brak wiary to właśnie „problem”), niekoniecznie jest niewiara – to może być po prostu hardość. Oto ludzki proch, który nie chce się podporządkować woli Pana
My, Polacy, też mamy swoje mity narodowe. W chwilach rozkwitu i potęgi Polski miały one uzasadnić jej przewodnictwo, w chwilach zaś upadku – podtrzymywać ducha i krzepić wiarę w wartość i siłę narodu. Wyraz megalomanii polskiej dał w 1633 r. franciszkanin Wojciech Dębołęcki, pisząc w swoim „Wywodzie”, że „najstarodawniejsze w Europie królestwo Polskie lubo Scythyjskie samo tylko na świecie ma prawdziwe sukcessory Jadama, Setha i Japheta; w panowaniu świata od Boga w Raju postanowionym”. Dalej autor stwierdza, że przeniesiono tron świata z Libanu do Korony Polskiej, że Polacy Scytowie są najdawniejszym narodem i w prostej linii dziedziczą władzę polityczną nad całym światem: „Pewna rzecz jest, że biały orzeł niedługo znowu przez wszystek świat skrzydła swe rozciągnie, gdy którykolwiek król polski albo akwiloński Turki podbiwszy tron abo Majestat świata z Polski do Syrjej przeniesie i tamże go na górze Libańskiej, gdzie beł się począł i skąd go tu do nas Polach, przodek nasz przeniósł, postanowi. Na którem z następcami swemi aż do zakończenia świata znowu jak przedtem Azjej, Afryce i Europie, jeśli nie szerzej, panować będzie”.
Wszechświata! Nie chce paść na kolana! Toż to bezczelność, szaleństwo, głupota! Ale właściwie co jest takiego odrażającego w braku chęci do klękania przed istotą, która dominuje nad nami absolutnie? Teologia chrześcijańska nie pozostawia złudzeń. Bóg jest wielki, silny i chce przejąć pełną kontrolę
Mamy tutaj przedstawioną teorię imperializmu polskiego, opartą na starożytnych rodowodach. Mit Polski jako narodu wybranego, który ma do spełnienia ważną misję dziejową, owego „przedmurza” (antemurale Christianitatis), był wśród szlachty polskiej powszechny – pomysł wyjątkowego posłannictwa Polski widać już u Długosza i u Ostroroga, rozwijali go zaś Skarga, Potocki, Starowolski, Kochowski i inni, łącząc wojnę z obroną katolicyzmu, z obroną państwa. Polacy postrzegali siebie jako granicę oddzielającą od pogańskich Prusów i Litwinów; następnie od muzułmańskich Tatarów i Turków, od rosyjskich
do posłuszeństwa i kto nas stworzył dla tzw. chwały, czyli w sumie dla samozadowolenia? Przecież według Biblii celem człowieka jest przede wszystkim wypowiadanie pochlebstw pod adresem Boga, opowiadanie, jaki jest piękny, mądry, sprawiedliwy i dobry. Czymże innym jest modlitwa? No bo cóż innego
ŻYCIE PO RELIGII
Klęcząc przed silniejszym nad światem (w walce z Szatanem). On tego pragnie i osiągnie swój cel za wszelką cenę. Teraz jest czas przerwy w jawności jego panowania (niektórzy chrześcijanie z kolei twierdzą, że Bóg na chwilę oddał władzę Szatanowi), ale on tu wróci i zrobi porządek, rzucając wszystkich na kolana. Jeśli na chwilę przyjąć, że Bóg naprawdę istnieje, to nawrócenie czy chęć przypodobania się Wielkiemu Panu Kosmosu można by uznać za postawę do pewnego stopnia rozsądną. Ale czy aby na pewno moralnie słuszną i piękną? Co jest ładnego w padaniu na kolana przed kimś, kto chce nas strachem zmusić
wyrażają zawołania, których pełna jest liturgia i Biblia: „chwała Panu”, „alleluja”, „niech będzie pochwalony...”, „hosanna”, „oddajmy cześć”, „złóżmy hołd” itp., itd. Przecież to jest jedno wielkie lizusostwo, żeby nie użyć bardziej obraźliwych określeń! Można takie zachowanie uznać za przezorne, wyrachowane, sprytne, w pewnym sensie mądre, skoro się przyjmuje, że Bóg jest, ale na pewno nie za wzniosłe i piękne! Cóż podniosłego jest w płaszczeniu się pod czyimiś stopami? Nawet modlitwy błagalne, które tak lubią ludzie wierzący, w gruncie rzeczy mają za cel jedynie pokazanie Bogu, że od niego zależymy.
schizmatyków, a później od międzywojennej plagi komunizmu i faszyzmu. Ostatecznie Polska stała się przedmurzem NATO i UE. Gdy kraj znalazł się w niewoli, pojawił się mit ofiary – to mesjanizm. Oto Polska, niepokalany naród wybrany, dalej spełnia swą misję dziejową, cierpiąc za zbawienie świata. Wielcy poeci romantyczni patrzyli na ofiarę Polski jak na śmierć Chrystusa na Golgocie – twierdzili, że Polska jest Chrystusem narodów. Także ten mit nie jest własnością Polski. W przeszłości Polski jest wiele wydarzeń, które napawają dumą. Kiedy patrzymy w przeszłość, z dumą myślimy o tym, czego dokonali nasi przodkowie, krocząc nierzadko zawiłymi ścieżkami do wolności. Zbyt często jednak idealizuje się przeszłość. W naszej historii nie brakuje wydarzeń, które nie pasują do wyidealizowanej wizji o nas. Nie jesteśmy cudownym narodem aniołów, który nigdy nikogo nie skrzywdził. Najeżdżaliśmy, paliliśmy i łupiliśmy, okupowaliśmy, zagarnialiśmy obce ziemie we własnym interesie, ale też zbyt często posłuszni silniejszym od nas – rozkazom królów, cesarzy, papieży, premierów czy prezydentów. Nie różnimy się pod tym względem od innych narodów. Już Bolesław Chrobry zbrojnie zajmował Pragę i Kijów, a polscy krzyżowcy podbijali pogańskich sąsiadów walczących o niezależność. W interesie papiestwa Polacy przelewali krew jeszcze dalej – w Ziemi Świętej. ARTUR CECUŁA
Gdyby Bóg istniał, to czy nie wiedziałby, czego ludziom potrzeba? Modlitwa-prośba jest tylko jedną więcej formą okazania poddania, zależności i tzw. pokory. Zatem całą religijność, zakładając, że Bóg istnieje, można by uznać za rozsądną taktykę przetrwania wobec bezwzględnej potężnej istoty, w konfrontacji z którą nie mamy żadnych szans. A chrześcijaństwo jeszcze każe ludziom kochać taką wszechmocną istotę! Bóg grozi nam śmiercią i potwornymi cierpieniami, a my go... kochamy. Zdarzyło mi się spotkać w życiu ze dwie takie osoby, które na kochanków/kochanki i partnerów/partnerki życiowe wybierają wyłącznie osoby słabe i totalnie uzależnione od siebie, najlepiej jednocześnie finansowo i mieszkaniowo. Nie potrafią tworzyć prawdziwego partnerstwa, a kręci ich „kochanie” wyłącznie kogoś, z kim mogą zrobić właściwie wszystko, co zechcą. Lubią dostawać „miłość” połączoną ze strachem i poddaniem. Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie to jest patologia. To układ, którym próbuje się zamaskować niedojrzałość i deformację charakteru. Obawiam się, że wiele z takiej charakteropatii jest w obrazie Boga, jaki serwują nam święte księgi i rozmaite teologie. MAREK KRAK
Nr 41 (553) 8–14 X 2010 r.
R
ugia to wyspa na Morzu Bałtyckim, należąca dziś do Niemiec. Jej warunki naturalne z urozmaiconą linią brzegową od dawien dawna sprzyjały skupianiu się jednostek osadniczych wokół głównego grodu. W starożytności wyspa zamieszkana była przez germańskie plemię Rugiów, a we wczesnym średniowieczu – przez słowiańskich Ranów (słowiańska nazwa wyspy to Ruja). Największy ośrodek osadniczy usytuowany był w południowej części wyspy, w miejscowości Gardziec Rugijski (obecnie Garz), gdzie znajdował się gród książęcy powstały około IX w. Znajdowały się w nim trzy świątynie słowiańskie. Czczono tam Porewita oraz Rujewita, którego imię znaczyło „pan Rugii”. Początkowo Gardziec Rugijski był stolicą Rugii, jednak na przełomie XI i XII w. utracił pierwszeństwo na rzecz Arkony. Gród słowiański Arkona i zarazem ośrodek kultowy Świętowita znajdował się na przylądku wyspy najbardziej wysuniętym na północ. Z trzech stron – od wschodu, południa i północy – chroniły go wody Bałtyku. Nadto spadzisty i wysoki (ponad 40 m) brzeg cypla stwarzał korzystne warunki do obrony – strome ściany wyglądały z daleka jak mur obronny. Od strony zachodniej Arkona otoczona była wysokim wałem ziemnym, który potężną klamrą zamykał cały obszar grodu arkońskiego. Później powstał jeszcze potężniejszy wał drewniano-ziemny, o wysokości ponad 10 m i długości ponad 250 m. Dominacja Świętowita arkońskiego nad innymi bóstwami czy kultami plemiennymi Rugian-Ranów nastąpiła około 1068 r., kiedy to pod naporem Niemców upadła Radogoszcz – wielki ośrodek kultowy i polityczny Wieletów – słowiańskich plemion połabskich. Od tego czasu datuje się złoty wiek Arkony, ostatniej ostoi pogańskiej Słowiańszczyzny. Zachowała się obszerna relacja dotycząca Arkony oraz sprawowanego w niej kultu i wyglądu świątyni, co stanowi ewenement, jeśli chodzi o religię Słowian. Jej autorem był duński proboszcz z Roskilde, Saxo Grammaticus, żyjący na przełomie XII i XIII w. Kronika zwie się „Geta Danorum” („Czyny Danów”) i dotyczy wojen króla duńskiego Waldemara I (1131–1182). Oto co zastał Saxo w Arkonie: „Środek grodu zajął plac, na którym widziałeś wcale piękną bożnicę z drzewa, słynną nie tylko dla okazałej służby, ale i dla posągu w niej zamieszczonego. Zewnętrzny obwód bożnicy ciekawił rzeźbami i malowidłami rozmaitymi bardzo pierwotnymi (...). Samą świątynię otaczał rząd podwójny: zewnętrzny ze ścian, o dachu czerwonym; wewnętrzny tylko o czterech słupach; miał zamiast ścian kobierce zawieszone, a podzielał z zewnętrznym tylko dach i kilka belek poprzecznych. W świątyni stał olbrzymi posąg, przewyższający wielkością wszelkie rozmiary ciała ludzkiego, rażący czterema głowami i tyluż szyjami; dwie
wprzód, dwie w tył, jedna głowa na prawo, druga na lewo. Wąs był tak ogolony, a głowa tak przystrzyżona, że umyślnie wyraził artysta fryzurę u Rugian zwyczajną. W prawej ręce trzymał róg urobiony z wszelkiego kruszcu, w który kapłan świadomy obrzędu dorocznie wina nalewał, aby móc z płynu wróżyć o urodzaju przyszłego roku. Lewe ramię opierało się o bok niby zgięciem. Suknia posągu sięgała goleni, z drzewa innego urobionych, a tak nieznacznie w kolana wpojonych, żeś tylko przy starannych oględzinach dojrzał miejsca znitowania. Nogi spoczywały wprost na ziemi,
PRZEMILCZANA HISTORIA który rozporządza mocą nadprzyrodzoną, świętą. W języku Słowian święty oznaczał silnego, mocarza, a zatem chodziłoby o boga mocnego, co sprowadza się wprost do synonimu bóstwa w ogóle, do bóstwa, które z natury rzeczy jest wszechmocne. Saxo opisał też dokładnie uroczysty obrzęd odprawiany na cześć Świętowita wczesną jesienią, tuż po żniwach: „Kapłan, co wbrew powszechnemu zwyczajowi długimi wąsami, a włosami się wyróżniał, omiatał dzień przed uroczystością najstaranniej świątynię, do której sam jeden mógł wstępować. Strzegł się
a gmin, i pytał, czy go za nim widzą. Gdy ci odpowiadali, że go widzą, wypowiadał życzenie, aby za rok nie mogli go zobaczyć (...). Potem pozdrawiał zebranych niby od bożka (...). Resztę dnia zapełniali dziką wesołością, spożywając potrawy ofiarne aż do przesytu, gdyż ofiary bogu ślubowane służyły obżarciu”. Kult Świętowita w Arkonie był perfekcyjnie zorganizowany i miał dużą siłę oddziaływania. Stanowił wyraz dojrzałej i ukierunkowanej religii; charakteryzował się dyscypliną w zakresie przestrzegania rytuału obchodzonych świąt, przyjętych
Troja Północy Arkona, twierdza połabskich Słowian, aż do roku 1168 broniła się przed przymusową chrystianizacją i ekspansją Kościoła. Była ostatnią ostoją pogańskiej Słowiańszczyzny. gdyż sama podstawa była w ziemi ukryta. Obok widziałeś wędzidło, siodło i liczne odznaki; miecz niezwykłej wielkości powiększał dziw, którego pochwę i rękojeść pysznej roboty srebro zalecało”. Świątynia arkońska była budowlą wieloczłonową o założeniu kwadratowym. Przypuszczalnie jej boki, tj. ogrodzenie zewnętrzne, nie przekraczały 20 m. Natomiast budynek, w którym znajdował się posąg bóstwa, zbudowany na planie kwadratu, nie przekraczał 4 m. Wyobrażenie bóstwa o czterech obliczach nawiązywało do symboliki uświęconego słupa i drzewa obróconego ku czterem stronom świata, umieszczonego pośrodku ziemi i rozumianego jako środek komunikacji z niebiosami. Pojmowano je jako przedstawione uosobienie najwyższej mocy. Świętowit arkoński jawił się jako bóg ogarniający swym spojrzeniem wszechświat i był prawdopodobnie tożsamy z bogiem Perunem, naczelnym bóstwem Słowian (Świętowita próbuje się też utożsamiać ze Swarogiem-Swarożycem). Był więc bogiem nieba, wojny, urodzaju i pioruna. Imię bóstwa, Świętowit (Święty Pan), oznaczało tego,
Figura Świętowita w Arkonie
przy tym, aby dechu wewnątrz świątyni nie wypuścić. Ilekroć miał oddech wciągnąć lub wypuścić, tylekroć biegł do drzwi, by dech ludzki boga nie owionął, a przez to nie pokalał. Następnego dnia, gdy lud przed wejściem czekał, wyjąwszy bóstwu kielich, badał, czy coś z miary wlanego napoju nie ubyło, co było oznaką nieurodzaju w przyszłym roku. Gdy to stwierdził, nakazywał zachować płody na czas przyszły. Jeśli zaś nic nie ubyło, wieszczył o przyszłej obfitości. Zgodnie z tą coroczną wróżbą napominał bądź do obfitszego, bądź do oszczędniejszego zużywania zapasów. Wylawszy stare wino u nóg posągu na ofiarę, nalewał świeżego do pucharu. Oddawszy następnie cześć posągowi, jakby przypijając do niego, prosił uroczystymi słowami to dla siebie, to dla ojczyzny o dobra doczesne, o pomnożenie dostatków i zwycięstw dla obywateli. Po czym przyłożywszy do ust puchar, pijąc jednym haustem, szybko go wysączał, a napełniwszy świeżym miodem, znowu wsuwał w prawicę posągu. Przynoszono na ofiarę także kołacz przyprawiony miodem, okrągłego kształtu, a takiej wielkości, że dorównywał prawie wysokości człowieka. Stawiał go kapłan między siebie
zwyczajów kultowych i rytuałów pogrzebowych. Był czymś w rodzaju religii państwowej. Świętowit brał udział we wszystkich sprawach życia duchowego i społecznego – zażegnywał klęski nieurodzaju, chronił przed wrogami, jednoczył zwaśnione plemiona, ale też gwarantował zbawienie duszy oraz czyste życie po śmierci. Kapłani, których zwano żercami, cieszyli się wielkim zaufaniem, a ich wróżby decydowały o polityce plemienia. Rzeszy kapłanów przewodził arcykapłan. Dzięki świątyni poświęconej tak wielkiemu bogu Arkona stała się celem rozlicznych pielgrzymek z okolicznych krajów, a jej stan posiadania rósł szybko, zwłaszcza w okresie gospodarczej i militarnej prosperity. Przejawem bliskiej łączności ludu ze Świętowitem i służącymi mu kapłanami było m.in. „opodatkowanie” na rzecz świątyni. Słano do niej daniny i dary ze wszystkich ziem słowiańskich, a nawet niesłowiańskich, o czym świadczy puchar darowany Arkonie przez chrześcijańskiego króla Danii Swena. Nawet od kupców przybywających na Rugię ściągano opłaty do skarbca świątynnego. O wielkości Arkony świadczył również fakt, że Świętowit
21
posiadał własną elitarną drużynę, którą tworzyło 300 jeźdźców. Strzegła ona skarbca, ale brała również udział w walkach w imieniu boga. Tu znajdowała się także stajnia „świętego konia”, który służył do wróżenia. Zawsze był to koń maści białej, a jego kult, tak jak kult Świętowita arkońskiego, stanowił odbicie indoeuropejskiego prawzoru. Ranów uważano za pogan najbardziej zatwardziałych. Podobno Świętowitowi składali od czasu do czasu ofiary z ludzi, szczególnie chrześcijan. A jednak kronikarz Helmond pisał o nich tak: „(...) mimo że u nich nienawiść do chrześcijaństwa i zarzewie zabobonu silniejsze są niż u innych Słowian, odznaczają się wielu przyrodzonymi przymiotami dobrymi. Są w wysokiej mierze gościnni i rodzicom oddają należytą cześć. Nie znajdziesz też u nich nędzarza ani żebraka (...). Gościnność bowiem i opieka nad rodzicami u Słowian uchodzą za cnoty główne”. Siła ich plemienia brała się z dobrego zmysłu organizacyjnego, scentralizowanej władzy oraz handlu i rybołówstwa. Rozbudowana flota była kolejnym atutem. Bogata Arkona stanowiła łakomy kąsek. Najazdy wrogów, często pod pozorem zaprowadzenia chrześcijaństwa, miały na celu zdobycie skarbów arkońskich. W roku 1137 duński król Eryk Emmune, zgromadziwszy tysiąc okrętów, uderzył na Arkonę. Krótkotrwała okupacja Arkony zakończyła się masowym chrztem Ranów, ale gdy Duńczycy odpłynęli, dzielni Ranowie przepędzili pozostawioną na wyspie grupę kapłanów chrześcijańskich i wrócili do wiary swych przodków. W roku 1168 Duńczycy pod wodzą Waldemara I, wspólnie z książętami Pomorzan i Obodrzyców, ponownie uderzyli na Arkonę. Ranowie bronili się rozpaczliwie przez dwa miesiące. O zdobyciu Arkony przesądził przypadek. Jeden z oblegających, niezauważony przez nikogo, podpalił główną bramę, od której następnie zajęła się świątynia Świętowita. Ranowie, widząc płonący ołtarz swojego boga, wpadli w przerażenie i poddali się. O wydarzeniach tych Helmond pisał tak: „Wówczas kazał [Waldemar I] ściągnąć ów starożytny posąg Świętowita czczony przez wszystkie ludy Słowian i rozkazał założyć powróz na jego szyi, ciągnąć go na oczach Słowian pośród wojska, na koniec rozbić na kawałki i wrzucić do ognia. Zniszczył też miejsce święte, niwecząc cały jego kult, a bogaty skarbiec złupił”. Tak zginęła Arkona, zwana niekiedy „Troją Północy” – ostatnia twierdza połabskich Słowian i bastion ich religii. Dziś nie pozostało po niej prawie nic. Przed wejściem stoi skromna tablica informująca o fakcie, że istniała tu kiedyś osada słowiańska i miejsce kultu. Zachowały się jeszcze resztki wału obronnego, otaczającego niegdyś świątynię Świętowita. ARTUR CECUŁA
22
Nr 41 (553) 8–14 X 2010 r.
OKIEM BIBLISTY
HISTORIA SOBORÓW I DOGMATÓW (44)
Dekret o ekumenizmie (2) Kościół katolicki zmienił stosunek do ekumenizmu, ale nie zmienił swoich celów. A należy do nich podporządkowanie Watykanowi wszystkich chrześcijan na świecie. Aby przywrócić jedność wśród chrześcijan, II Sobór Watykański postanowił w swym dekrecie „przedłożyć wszystkim katolikom środki, drogi i sposoby, za pomocą których mogliby sami odpowiedzieć temu wezwaniu Bożemu i łasce” (p. 1). Wymienia się je głównie w pierwszych dwóch rozdziałach zatytułowanych „Katolickie zasady ekumenizmu” oraz „Wprowadzenie ekumenizmu w życie”. Oto najważniejsze założenia. Przede wszystkim podkreśla się, że „aby wszyscy byli jedno” (J 17. 21), Chrystus „ustanowił przedziwny sakrament Eucharystii, który oznacza i sprawia jedność Kościoła” (I 2). Rzym oczekuje więc, aby wszyscy chrześcijanie ostatecznie „skupili się w jednym sprawowaniu Eucharystii w jedność jednego i jedynego Kościoła” (p. 4). Istotą bowiem tego jedynego Kościoła jest katolicki obrządek mszalny, powtarzający codziennie w sposób bezkrwawy ofiarę za grzechy ludzkości. Rzym oczekuje więc czegoś, co dla protestantów jest absolutnie nie do przyjęcia. Ofiara mszy składanej codziennie za grzechy świata nie ma bowiem biblijnego uzasadnienia. Przeciwnie, w Liście do Hebrajczyków czytamy, że „gdy On [Chrystus] złożył raz na zawsze jedną ofiarę za grzechy, usiadł po prawicy Bożej (...). Albowiem jedną ofiarą uczynił na zawsze doskonałymi tych, którzy są uświęceni (...). I jeszcze: A grzechów ich i ich nieprawości nie wspomnę więcej. Gdzie zaś jest ich odpuszczenie, tam nie ma już ofiary za grzech” (10. 12, 14, 17–18). Warto dodać, że podczas Ostatniej Wieczerzy Chrystus powiedział: „To czyńcie na pamiątkę moją” (Łk 22. 19). Wieczerza Pańska (nie msza!) jest zatem wspomnieniem ofiary Chrystusa, nie zaś jej ponowieniem. I tak rozumiał to również apostoł Paweł, który dwukrotnie użył słowa „pamiątka” (por. 1 Kor 11. 23–25), dodając: „Albowiem ilekroć ten chleb jecie, a z kielicha tego pijecie, śmierć Pańską zwiastujcie, aż przyjdzie” (11. 26). Innymi słowy, chrześcijanie powinni „głosić”, czyli podtrzymywać pamięć o śmierci Chrystusa, nie powinni jednak składać ofiar mszalnych. Ofiarowanie mszy za grzechy jest bezużyteczne, ale również bluźniercze, bo deprecjonuje jedyną ofiarę Chrystusa. Tym bardziej że w katolicyzmie kapłan odnawiający ofiarę Chrystusową we mszy jest pośrednikiem pomiędzy Bogiem a człowiekiem,
Nowy Testament uczy przecież, że takim jedynym pośrednikiem jest Jezus Chrystus (1 Tm 2. 5–6). Jak widać, oba katolickie sakramenty: kapłaństwa i eucharystii, z biblijnego punktu widzenia są nie do przyjęcia. Przypomnijmy, że te właśnie sprzeczne z Pismem sakramenty, które stanowią o istocie Kościoła rzymskokatolickiego, były m.in. przyczyną sporów i podziałów w chrześcijaństwie. Czyżby teraz Rzym oczekiwał, że protestanci je zaakceptują? Kolejną fundamentalną zasadą ekumenizmu katolickiego jest chrzest. „Chrzest stanowi sakramentalny węzeł jedności trwający między wszystkimi przezeń odrodzonymi” (III, 22). Kościół rzymskokatolicki uznaje więc wszystkich ochrzczonych niekatolików za braci, pod warunkiem że zostali „prawidłowo ochrzczeni” z użyciem wody oraz formuły: „W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”. Problem polega na tym, że również ów rzekomo „prawidłowy chrzest” odbiega od nowotestamentowej normy, bo kiedy jedni chrzczą przez „pokropienie” lub „polanie”, Nowy Testament uczy o chrzcie przez całkowite zanurzenie w wodzie. Mówi też o chrzcie osób wierzących, czyli na tyle dorosłych, że same mogą podjąć decyzję. Wyklucza więc tzw. chrzest niemowląt. A zatem, jeśli warunkiem jedności – jak uczy sobór – ma być prawidłowy chrzest, wszystkie zainteresowane wspólnoty eklezjalne powinny przede wszystkim dostosować się do nauki i praktyki apostolskiej. Co więcej, ponieważ to Kościół rzymskokatolicki dopomina się o prawidłowy chrzest, on też jako pierwszy powinien dać przykład i przyznać, że chrzest niemowląt jest niezgodny z nauką Chrystusa i apostołów. Powinien też przyznać, że chrzest sam w sobie nie powoduje wewnętrznej przemiany, ta bowiem dokonuje się przez słowo Boże i moc Ducha Świętego (J 15. 3; Jk 1. 18; 1 P 1. 23; Ef 1. 13). Poza tym powinien również powrócić do praktyki chrztu w imieniu Jezusa Chrystusa, zgodnie z jego znaczeniem (Rz 6. 3–6), a więc zgodnie z nauką i praktyką apostolską, która przecież doskonale jest znana teologom katolickim. Oto co na ten temat pisze ks. prof. Józef Kudasiewicz: „W Jezusowym nakazie chrztu (Mt 28. 19) »(...), udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego«, należy
odróżnić autentyczne, pierwotne słowa Pana od elementów interpretacyjno-redakcyjnych (...). Jakie więc słowa wypowiedział sam Jezus? Współcześni badacze przyjmują prawie powszechnie, że Jezus wypowiedział następujące zdanie: »(...) udzielając chrztu w imię moje«. W ten sposób swój chrzest przeciwstawił dotychczasowym praktykom chrzcielnym. Formuła »w imię moje« ma znaczenie przyczynowe, wskazuje na źródło, z którego chrzest czerpie swą moc. Tak rozumiane powiedzenie Jezusa zgodne jest ze zdaniem wprowadzającym:
brzmiał: »chrzcząc ich w Moje imię«, a później został rozszerzony, gdy wypracowano [katolicki] dogmat [o Trójcy]” („For Christ’s Sake”, s. 103). I tak dochodzimy do kolejnego warunku, jaki stawia Vaticanum II, a brzmi on następująco: „W tym ruchu ku jedności, który zwie się ruchem ekumenicznym, uczestniczą ci, którzy wzywają Boga w Trójcy Jedynego” (p. 1). Sobór wzywa zatem: „W obliczu narodów niech wszyscy chrześcijanie wyznają wiarę w Jednego i Troistego Boga” (II, 12). Innymi słowy, nikt nie może przystąpić
Benedykt XVI i abp Ramsey, przywódca anglikanów
»Dana jest mi wszelka moc« (Mt 28. 18). Apostołowie i Kościół pierwotny, nawiązując do słowa Jezusowego, zamiast zaimka dzierżawczego »moje« wstawiali imię Jezusa. Stąd też w formułach chrzcielnych Dziejów Apostolskich spotyka się następujące formuły: »w imię Jezusa Chrystusa« (Dz 2. 38; 10. 48) lub »w imię Pana Jezusa« (8. 16; 19. 5)” („Jak rozumieć Pismo Święte?”, 1987, cz. III. „Jezus historii – Chrystus wiary”, s. 106–107). Podobnie rzecz ujął anglikański duchowny Tom Harpur: „Ta [trynitarna] formuła nie pojawia się nigdzie indziej w Nowym Testamencie i wiemy z jedynego dostępnego świadectwa [reszty Nowego Testamentu], że pierwotny Kościół nie chrzcił ludzi z użyciem tych słów; chrzest odbywał się tylko »na rzecz« lub »w imię« Jezusa. To dowodzi, że werset ten pierwotnie
do ruchu ekumenicznego, jeśli nie wierzy w Trójcę. To znaczy, że nie wystarczy wierzyć – zgodnie z Biblią – w jedynego Boga (Wj 20. 3; Pwt 6. 4; Mt 4. 10; J 17. 3; 1 Kor 8. 4–6), jeśli nie wierzy się w katolicki dogmat. Co więcej, kto nie uznaje „Troistego Boga”, ten jest również heretykiem nawet w przekonaniu protestantów, którzy ignorują fakt, że dogmat Trójcy ma pogańskie korzenie i stanowi apogeum zwiedzenia, o którym mówi Apokalipsa. Warto zauważyć, że greckie określenie oikumene, od którego wywodzi się słowo „ekumenia”, w pierwotnym ujęciu biblijnym oznacza „cały świat” i występuje ono m.in. w tekście Apokalipsy, który mówi o „trzech duchach nieczystych” (16. 13). Czytamy: „A są to czyniące cuda duchy demonów, które idą do królów całego świata” (16. 14). Zostało więc ono użyte
w związku z duchowym zwiedzeniem, które ma ogarnąć wszystkie narody. Czyż katolicka ekumenia mająca na celu wymuszanie kompromisów nie jest właśnie takim zwiedzeniem? Cóż z tego, że dekret o ekumenizmie zaleca pewne zmiany, skoro dotyczą one jedynie „usunięcia słów, opinii i czynów” (p. 4), które by raziły „braci odłączonych” (bo tak się ich odtąd nazywa) oraz specyficznie pojętego „dialogu”? Jakiż pożytek z „jedności w różnorodności”, jeśli ta dotyczy jedynie praktyk religijnych, liturgii itp., a nie doktryny? Dlaczego pominięto doktrynę? Ta wymaga bowiem wspomnianego „dialogu”, bo Rzym „zdaje sobie sprawę z tego, że [wśród protestantów] istnieją poważne odchylenia od nauki Kościoła katolickiego” (III, 20), szczególnie w rozumieniu i przyjęciu ustroju Kościoła (papiestwo i hierarchia) oraz w uznaniu jego zbawczej roli. „Pełnię bowiem zbawczych środków osiągnąć można jedynie w Kościele Chrystusowym, który stanowi powszechną pomoc do zbawienia. Wierzymy mianowicie, że jednemu Kolegium apostolskiemu, któremu przewodzi Piotr, powierzył Pan wszystkie dobra Nowego Przymierza celem utworzenia jednego Ciała Chrystusowego na ziemi, z którym powinni zjednoczyć się całkowicie wszyscy, już w jakiś sposób przynależący do Ludu Bożego” (p. 3). Czy powyżej przytoczone teksty dekretu nie skłaniają do pytania o sens dialogu ekumenicznego? Wszak mimo że sobór Vaticanum II zrobił pewien ukłon w stronę niekatolików, zachęcając również do wspólnych zgromadzeń modlitewnych i poznania „doktryny i historii, życia duchowego i kultowego, psychologii religijnej oraz kultury właściwej braciom” (II, 9), dekret o ekumenizmie faktycznie wyklucza jakikolwiek dialog. Dialog zakłada bowiem rozmowę równorzędnych partnerów, Rzym zaś stoi na stanowisku własnej nieomylności. Ponadto wszystkim innym Kościołom przypisuje braki i „poważne odchylenia od nauki Kościoła katolickiego”, chociażby wynikające z nieuznawania prymatu następców Piotra oraz „roli Maryi w dziele zbawienia” (III, 20). Sobór przyznał co prawda, że Rzym ponosi współwinę za wszelkie podziały, ale w jakim celu to uczynił? Czy nie po to raczej, aby podnieść swój autorytet moralny i na powrót odzyskać zaufanie społeczeństwa? Czy można jednak ufać instytucji, którą obciąża krew milionów ofiar? Cóż, pozostaje mieć nadzieję, że chociaż Rzym nigdy nie zrezygnuje z bluźnierstwa i bałwochwalstwa, gdyż jest to istotą jego nauczania, to jednak słowa ap. Pawła będą stanowiły wystarczającą przestrogę, aby nawet liberalni teologowie protestanccy wzięli je sobie do serca. Dotyczy to zwłaszcza słów: „Nie chodźcie w obcym jarzmie z niewiernymi (...). Dlatego wyjdźcie spośród nich i odłączcie się, mówi Pan, i nieczystego się nie dotykajcie” (2 Kor 6. 14, 17). BOLESŁAW PARMA
Nr 41 (553) 8–14 X 2010 r.
Z
a pomocą apelu do władzy świeckiej cesarza papież postanowił walczyć z szerzącym się na Wschodzie monofizytyzmem, który zdominował tamtejsze kościoły. 10 stycznia 476 r. pisał do cesarza uzurpatora Bazyliskusa: „Już gdy tylko zważę cześć, z jaką zawsze uniżenie spoglądam ku chrześcijańskim cesarzom, żywię życzenie, by temu zobowiązującemu mnie uczuciu dawać wyraz w nieprzerwanej korespondencji z wami”. Mówił też o swej „najuniżeńszej i miłującej czci” wobec majestatu cesarza. Po kokieterii zmienił ton, uderzając w „zbójectwa fałszywych
się, by wiara, nasza jedyna nadzieja zbawienia (...) mogła doznawać jakiegokolwiek uszczerbku, jeśli chcecie, by Bóg był łaskaw Wam i Waszemu państwu” (Collectio Avellana, 56). Zauważmy tę mieszankę słodkich i górnolotnych komplementów adresowanych do władcy uzurpatora oraz pełnych obelg nagabywań o strącenie z tronu biskupa „gladiatora”, który w przekonaniu papieskim zajmował go bezprawnie. Jest to jednocześnie język szantażu i pogróżki („jeśli nie chcecie, by podnieśli się przeciw wam”). Papież Symplicjusz wprowadza tutaj nowe pojęcie zbawienia państwa – dzięki machinacjom Opatrzności. Można
OKIEM SCEPTYKA Wkrótce po objęciu władzy przez nowego cesarza papież zaczął uwodzić nowego władcę. Zażądał jednocześnie dymisji i wygnania („bez powrotu”) swoich przeciwników: Pawła z Efezu, Piotra Folusznika, Tymoteusza Ailurosa i szeregu innych. Cesarz odwołał Tymoteusza, który przed wykonaniem zarządzenia zdążył oddać duszę Panu. Jego miejsce znów zajął monofizyta, Piotr III Mongos, jednak po miesiącu urzędowania został obalony przez mnichów katolickich, którzy obsadzili swojego kandydata – Solophakiosa. Przez miasto przetoczyły się tumulty i polała się krew. Mongosa skazano na deportację.
biskupów i pierwszeństwem nad wszystkimi innymi, jak było uznawane, nim objęliśmy panowanie”. Z inicjatywy cesarza patriarcha wespół z Piotrem Mongosem opracował „Akt zjednoczenia”, tzw. Henotikon, który ukazał się jako dekret cesarski. Koncepcja teologiczna Henotikonu bazuje na pojednawczej formule wiary z 433 r. Jednak „zgniły kompromis” okazał się niezadowalający zarówno dla jednej, jak i dla drugiej strony. Mało tego, powstało jeszcze więcej frakcji! „Tak więc zamiast dwóch powstały cztery partie: katolików, stronników Henotikonu odpadłych od katolicyzmu, stronników Henotikonu z monofizytyzmu
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (8)
Zbawianie państwa Wielki budowniczy – takim masońsko zalatującym przydomkiem zaszczycony został 47 „namiestnik Chrystusa” – św. Symplicjusz (468–483). Politykiem był miernym i nieudolnym, więc siły papiestwa zanadto nie wzmocnił. Jedyne, co mu wychodziło, to budowanie nowych kościołów i bazylik. Wtedy, kiedy upadało cesarstwo zachodniorzymskie. nauczycieli na Wschodzie”. Najwięcej miał do zarzucenia „biskupowi mordercy Tymoteuszowi”, który to „na nowo rozdmuchał ogień dawnego szaleństwa”, „zwołał zgraję ludzi wykolejonych” i „na nowo zawładnął Kościołem Aleksandrii, który wcześniej skalał krwią biskupią, i (...) przepędził także obecnego prawowitego biskupa”. Dalej pisał: „Mój duch, czcigodny cesarzu, wzdraga się, gdy tak zastanawiam się nad tymi wszystkimi zbrodniami, które ten »gladiator« popełnił. Ale jeszcze bardziej, powiem to otwarcie, przeraziło mnie, że wszystko to mogło się stać, że tak powiem, na oczach Waszego Majestatu. Któż bowiem nie zna lub kto wątpi w prawdziwą pobożność umysłu Waszego Majestatu i oddanie prawom prawdziwej wiary? Wszak to niebiańskie zrządzenie Opatrzności tak pokierowało, że dla zbawienia państwa wzrastaliście, mając przed oczyma cnotliwy przykład obu cesarzy, Marcjana i Leona, że przez nich zostaliście pouczeni, jak żarliwie przeżywać z innymi prawdę katolicką, tak że nikt nie śmie wątpić, że w wierności wobec wiary idziecie w ślady tych, których następcą w godności cesarskiej jesteście (...). Pośród wszystkich czynności państwowych pobożny władca powinien się troszczyć o to, co chroni jego władztwo. (...) przed wszystkimi innymi rzeczami winno się znaleźć prawe wypełnianie obowiązków względem nieba (...) bez niego nic nie może dobrze trwać. (...) nie dozwólcie, by nieprzyjaciele starej wiary bezkarnie czynili swe dzieło, jeśli chcecie, by nie podnieśli się przeciw wam nieprzyjaciele (...). Nie gódźcie
zatem przyjąć, że jest to formuła równoległa do zbawienia jednostki. O ile jednak o to pierwsze mieli się troszczyć papieże, biskupi i księża, o tyle zbawieniu państwa dopomagać mieliby świeccy monarchowie, pilnujący, by papież sprawnie mógł zarządzać swoim Kościołem. Cesarz Bazyliskus (475–476), który początkowo sprzyjał monofizytom, nie wdał się w swoich „cnotliwych” poprzedników, z których pierwszy usunął z urzędu biskupa monofizytę Dioskura i obsadził go biskupem papistą, drugi zaś, równie gorący zwolennik Chalcedonu, kiedy wybuchły zamieszki katolickie przeciwko ariańskiemu cezarowi Asparowi, zawiązał przeciw niemu udany spisek i pod wymyślonym zarzutem doprowadził do jego egzekucji (471). Cnoty owych tytanów moralności katolickiej są w oświetleniu papieskim niepodważalne. Nieudolny „Bazyliszek”, czując na plecach oddech swego konkurenta i szukając gdzie się da sprzymierzeńców, po kilku miesiącach od ogłoszenia monofizytyzmu wyznaniem państwowym zmienia obowiązującą teologię nową ustawą, orzekając, że „wiara apostolska i ortodoksyjna (...) sama nienaruszona i niezłomna pozostaje w mocy i panuje na zawsze we wszystkich katolickich i apostolskich Kościołach prawowiernego ludu (...)”. Nie uchroniło to jednak Bazyliskusa przed utratą władzy w sierpniu 476 r. na rzecz Zenona Izauryjczyka (474–491, z wyjęciem epizodu „Bazyliszka”).
Święty Symplicjusz
Zenon nie był ani papistą, ani monofizytą, chciał jedynie rozwiązać problem wojen religijnych pomiędzy tymi dwoma ugrupowaniami chrześcijan. Jego ekumeniczna inicjatywa i próba zjednoczenia chrześcijan zakończyły się jednak jeszcze większym zacietrzewieniem i sporami. Próbując rozwiązać dylemat pochalcedońskiego rozłamu chrześcijaństwa, udał się jednak z propozycją nie do papieża, tylko do patriarchy Konstantynopola Akacjusza, czyli do „papieża” Wschodu. Jest to zrozumiałe chociażby dlatego, że to Konstantynopol, a nie Rzym, był jego stolicą. Papież musiał czuć się spoliczkowany takim orzeczeniem jego cesarskiej mości, której swego czasu gorliwie zadeklarował swoją lojalność: „Kościół Konstantynopola jest matką naszej pobożności i wszystkich prawowiernych chrześcijan i ten najświętszy tron naszego miasta ma prawomocnie cieszyć się po wsze czasy wszystkimi przywilejami i godnościami odnośnie do praw konsekrowania
i monofizytów ścisłych. Piotr Mongos podpisał Henotikon i objął rządy Kościoła aleksandryjskiego. Nie uznali go jednak katolicy i monofizyci ściśli. Ci ostatni utworzyli nową sektę Acefalów – Akephaloi” (ksiądz A. Wyrzykowski). Niemniej cesarz zabronił papieżom wszczynania kłótni o liczbę natur w Chrystusie. Henotikon miał doprowadzić do pojednania Kościoła papieskiego ze zwolennikami monofizytyzmu. Doprowadził jednak do trwającej w latach 484–519 tzw. schizmy akacjańskiej, zakończonej przyjęciem przez Konstantynopol kanonów soboru w Chalcedonie. Cesarska próba zjednoczenia chrześcijan dokonywana była przede wszystkim w interesie państwa. Władca uważał bowiem, że przez pogodzenie katolików i monofizytów zapewni sobie spokój wewnętrzny oraz uciszy bitwy teologiczne i religijne. Późniejsza historia pokazała jednak, że silne podziały religijne w społeczeństwie niosą wprawdzie ryzyko zamieszek i monachomachii, niemniej
23
jedność religijna skupiona wokół scentralizowanej instytucji powoduje, że domaga się ona coraz więcej praw politycznych i prerogatyw władczych – stając się nawet zagrożeniem dla samej władzy świeckiej. 4 września 476 wódz germański Odoaker zdetronizował ostatniego cesarza zachodniorzymskiego Romulusa „Augustulusa” i wygnał go do Neapolu, samemu ogłaszając się królem Italii. Głęboko symboliczne jest to, że w tym samym czasie w Rzymie działał papież – wielki budowniczy, który po raz pierwszy w historii zamienił budynek publiczny usytuowany na Wzgórzu Eskwilijskim w kościół katolicki San Andrea In Catabarbara. Upadek Cesarstwa Zachodniego jest bardzo ważną datą przełomową w dziejach papiestwa. Papież Symplicjusz zapewne nijak tego nie odczuł ani nie rozumiał. Przeciwnie nawet – mógł odnosić wrażenie kryzysu papiestwa, gdyż upadek znaczenia Rzymu, jak i całego zachodniego cesarstwa, przejściowo spowodował upadek autorytetu papieskiego. Symplicjusz wielokrotnie czuł się niejako poza boiskiem głównych chrześcijańskich rozgrywek. Piłkę rozgrywali wówczas do spółki patriarcha Konstantynopola z cesarzem Zenonem. Niemniej jednak za zakrętem historii czaiła się już potęga papiestwa budowana w oparciu o plemiona germańskie, tzw. barbarzyńskie. W całej swojej historii w okresie Cesarstwa Starorzymskiego Kościół nie mógł marzyć o takiej potędze, jaką dał mu „barbarzyński” okres jego historii. Nowym władcą Italii był wprawdzie chrześcijanin, ale ariańskiej orientacji, a to potencjalnie mogło być gorsze od władzy poganina. Tępiące zaciekle ariańską herezję papiestwo mogło spodziewać się wszystkiego najgorszego od władcy ariańskiego. Ten jednak okazał się tolerancyjny, a papież był komplementowany. Zapewne nie chodziło o żadną tolerancję, a o respekt dla jedynej kojarzącej się z cesarstwem instytucji, która wśród mnogości plemion barbarzyńskich zaczęła wyrastać na spinającego tę mozaikę arbitra – jako pamiątka symboliczna po dawnym Rzymie i źródło uświęcenia nowego porządku. Jednak niewiele brakowało aby wraz z upadkiem Cesarstwa upadło również papiestwo. Wystarczyło, żeby arianin Odoaker – zamiast współpracować z antyariańskim papieżem – zniszczył papiestwo i forsował zdecentralizowane chrześcijaństwo ariańskie podporządkowane władcy. Jak mogłaby się potoczyć historia Zachodu, gdyby plemiona germańskie (były przeważnie ariańskie i przejęły Zachód) nie nawiązały romansu z papiestwem, lecz pozostały przy arianizmie, w którym nie ma miejsca na dywagacje nad teologicznymi aspektami równania 1=3 (tzw. tajemnica Trójcy)? Czy byłoby mniej stosów, prześladowań i zabobonów? MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 41 (553) 8–14 X 2010 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Jesienna odporność Nadeszła jesień, a wraz z nią wietrzne i chłodne dni. Niestety, w tym roku synoptycy zapowiadają rychłą, długą i wyjątkowo mroźną zimę. Co możemy zrobić, aby zmobilizować organizm do walki z infekcjami? Zacznijmy od podstaw, czyli właściwego pożywienia. Jak to jest, że jedni z nas szybko łapią katar, nawet podczas upalnego lata, a innym bezkarnie uchodzą zimowe kąpiele w lodowatym morzu czy rzece? Za taki stan rzeczy odpowiedzialny jest układ immunologiczny – magiczny zespół elementów naszego organizmu, stanowiący naturalną zaporę przeciw wszelkiego rodzaju infekcjom bakteryjnym, wirusowym czy grzybiczym. Główną rolę odgrywają w nim rozsiane w całym organizmie komórki zwane limfocytami, które po zidentyfikowaniu intruza przystępują do działania. Ich liczba jest tak duża, że u zdrowego człowieka sięga 1 proc. wagi ciała. Śmiało możemy nazwać je armią strzegącą nas przed intruzami. Rolę obronną w naszym organizmie pełnią też błony śluzowe i skóra. Skóra ma odczyn kwaśny, czyli niekorzystny dla bakterii, a na dodatek gruczoły łojowe wydzielają bakteriobójcze nienasycone kwasy tłuszczowe. Stałe złuszczanie się naskórka ułatwia pozbywanie się bakterii i innych drobnoustrojów bytujących na skórze. Błony śluzowe natomiast pokryte są ochronnym śluzem, który może stanowić dla bakteryjnych agresorów przeszkodę nie do pokonania. Jest jeszcze jeden warunek zdrowotnego sukcesu – z najróżniejszymi intruzami może sobie poradzić tylko dobrze wytrenowana i wyedukowana
armia. Co to oznacza w przypadku naszego układu immunologicznego? A to, że stosowanie bez umiaru środków antyseptycznych przyczynia się do zwiększonej ilości nękających nas infekcji. W społeczeństwach wysoko cywilizowanych dzieci wychowywane w sterylnych warunkach są bardzo podatne na wszelkie infekcje, ponieważ ich układ odpornościowy nie zetknął się z większością chorobotwórczych mikrobów i nie nauczył rozpoznawać ich jako agresorów. W dalszym życiu może to skutkować rozwojem chorób autoimmunologicznych, niebezpiecznych alergii, a już na pewno słabą odpornością na wszelkie przypadłości. Nie chodzi więc o to, aby wyeliminować z naszego otoczenia wszelkie zarazki i mikroby, lecz o to, by tak wzmocnić nasz układ immunologiczny, aby bez trudu rozpoznawał i skutecznie eliminował każde zagrożenie. I tutaj dochodzimy do wspomnianych podstaw, czyli właściwego odżywienia naszej „armii”. Braki niektórych podstawowych składników odżywczych w menu odgrywają niebagatelną rolę w osłabieniu bariery ochronnej. Na szczęście są to procesy odwracalne. Przede wszystkim musimy zdać sobie sprawę z faktu, że czasem wystarczy dodatkowe kilkaset kalorii, aby organizm odzyskał pełnię sił obronnych. Zagrożenie osłabieniem
odporności dotyczy także pań stosujących drastyczne diety odchudzające. Tymczasem wraz z nastaniem chłodniejszej pory roku wzrasta zapotrzebowanie naszego organizmu na energię, ponieważ zużywamy jej więcej na utrzymanie stałej ciepłoty ciała. Spożywanie posiłków takich jak latem może nie pokryć wszystkich potrzeb organizmu. Bardzo częstym powodem osłabienia naszych sił obronnych są braki białka. Jest to związane z poziomem albuminy we krwi. Albumina to
jego niesfermentowanych przetworów takich jak twarożki, serki itp. Świeże krowie mleko nie jest korzystne dla organizmu człowieka, który nie posiada odpowiedniej ilości enzymów do jego trawienia, co jest przyczyną nadmiernego obciążenia układu trawiennego i towarzyszących temu skutków ubocznych. Niebagatelną rolę w podnoszeniu naszej odporności pełnią też witaminy. Szczególnie ważne są te z grupy B oraz C, D i E. Dostarczymy ich sobie, jedząc regularnie
białko niezbędne do prawidłowej pracy systemu immunologicznego – stanowi 60 proc. osocza. Aby nie dopuścić do braków tego cennego składnika, należy spożywać: jaja na miękko – co dwa dni, wędzone czy gotowane na parze ryby morskie (lub coraz popularniejsze sushi), krwiste lub surowe mięsa (tatar czy mało wysmażona wątróbka) oraz sfermentowane sery. Warto też włączyć do naszego jadłospisu wzbogacone w wapń mleko sojowe, kefiry i jogurty, a zrezygnować ze świeżego mleka oraz
takie produkty jak suszone drożdże piwne, surowa marchew (najlepiej z ekologicznych upraw), oleje z wątrób ryb morskich, wątróbki drobiowe, cytryny, natka pietruszki, brokuły czy kiszona kapusta. Także niedobory lub – uwaga! – nadmiar mikroelementów mają znaczenie w stymulowaniu naszych sił obronnych, bo ważne jest, aby zachować właściwe proporcje takich składników jak cynk, miedź, żelazo czy selen. Nie poleca się ich suplementować w postaci preparatów aptecznych, tylko spożywać
Zakichana jesień
K
atar – któż go nie miał? Najbardziej popularna dolegliwość występująca pod każdą szerokością i długością geograficzną. Jest takie słynne powiedzenie, że nieleczony trwa tydzień, a leczony tylko siedem dni. Gwałtowne zmiany temperatury mają duży wpływ na nasze zdrowie i samopoczucie.
Organizm stara się przystosować do ciągle zmieniającej aury, ale przy wahaniach pogodowych – nie zawsze sobie z tym radzi. Dlatego trzeba wspomóc układ odpornościowy i pomóc mu przetrwać jesienno-zimowe chłody. Przede wszystkim należy unikać gwałtownych zmian temperatur. Zarówno wychłodzenie, jak i zbyt szybkie rozgrzanie organizmu może prowadzić do przeziębień, a w rezultacie do kataru. Dlatego, jeśli tylko to możliwe, trzeba stopniować ochładzanie lub ogrzewanie organizmu. Na przykład po powrocie z dworu nie siadajmy za szybko przy ciepłym kaloryferze, dodatkowo ubrani w trzy swetry i uzbrojeni w kubek z gorącą herbatą. Najpierw wskazane jest przewietrzenie pomieszczeń, żeby organizm powoli przestawił się na wyższą, pokojową temperaturę. Nawet
jeśli za oknem jest szaro, chłodno i nieprzyjemnie, wietrzenie pomieszczeń powinno być obowiązkowym punktem każdego dnia. Dzięki temu zmniejsza się stężenie drobnoustrojów, a przy okazji – w wywietrzonym pokoju lepiej się oddycha i wypoczywa. Katar jest wyjątkowo dokuczliwym objawem, gdyż nie tylko utrudnia swobodne oddychanie, ale również wpływa na nasze samopoczucie. Zwłaszcza w nocy może nam się dać we znaki, bo utrudnione oddychanie będzie przyczyną niewyspania i niedotlenienia organizmu. Warto więc już przy pierwszych objawach wyposażyć się w preparaty, które udrożnią nos, ułatwią oddychanie, a także pozwolą uniknąć bolesnych obtarć skrzydełek nosowych z powodu pocierania chusteczką. Najpopularniejsze są wygodne aerozole
w naturalnych produktach – takich jak owoce morza, pełnoziarniste pieczywo, ryby, mięsa oraz – o dziwo – w tzw. kawiorze dla ubogich, czyli... kaszance. Nawiasem mówiąc, kaszanka, jeśli nie jest przesączona tłuszczem, to danie pożywne, bo dzięki występującej w niej kaszy zawiera sporo węglowodanów złożonych, a dzięki krwi i podrobom – witaminy i mikroelementy. Istotnym elementem są też spożywane przez nas tłuszcze. Przykładowo – źle przechowywane, zestarzałe tłuszcze wielonienasycone, choć bardzo zdrowe, posiadają właściwości hamujące uwalnianie limfocytów, co skutkuje osłabionymi reakcjami immunologicznymi. Powinny być przechowywane w lodówce i po otwarciu dość szybko spożyte. Korzystne jest spożycie łyżeczki oliwy z oliwek lub oleju lnianego dwa razy dziennie, co dostarczy nam dodatkowej porcji energii i witaminy E oraz obniży poziom niekorzystnych frakcji cholesterolu. Ważne, aby spożywać duże ilości warzyw kapustnych, które zawierają sporo witaminy C. Najlepiej zjadać je na surowo lub ugotowane na parze. Dotyczy to zresztą wszystkich warzyw i owoców. Mają wtedy dodatkową zaletę – pomagają usuwać z naszych jelit pozostałości po nie do końca strawionych pokarmach, które gniją i zatruwają nasz organizm, przyczyniając się do jego osłabiania. Dobroczynne działanie wykazuje też jogurt naturalny. Ważne, aby sprawdzić na opakowaniu, czy nie jest „poprawiony” dodatkami takimi jak mleko w proszku czy cukier. Badania dowiodły, że 450 gramów jogurtu dziennie pozwala podnieść odporność organizmu nawet u ludzi cierpiących na AIDS. Za tydzień o kolejnym kroku do uzyskania „żelaznego” organizmu, odpornego na infekcje i przeziębienia. ZENON ABRACHAMOWICZ
do nosa, bo działają prawie natychmiast, obkurczając naczynia krwionośne błony śluzowej nosa. Zmniejszony przepływ krwi powoduje zmniejszenie obrzęku błony, a w efekcie poprawia się drożność przewodów nosowych. Zatoki przynosowe są wówczas lepiej wentylowane, co ułatwia odpływ zalegającej w nich wydzieliny. Decydując się na taki sposób walki z katarem, wybierajmy preparaty w płynie, a nie oleiste, oraz takie, które jednocześnie mają właściwości nawilżające, np. Afrin, Otrivin, Nasivin. Wystarczą 2, 3 rozpylenia do każdej z dziurek, aby zmniejszył się obrzęk błony śluzowej nosa. Przy wyborze aerozolu do nosa tak samo jak szybkość działania ważna jest jego długość, która zależy od substancji czynnej zawartej w produkcie. Afrin na przykład zawiera chlorowodorek oxymetazoliny, która działa nawet do 12 godzin, więc ma duże znaczenie dla jakości naszego snu. Może być stosowany również przy zapaleniu zatok, a nawet przy alergicznym nieżycie nosa. MIRANDA BELT
Nr 41 (553) 8–14 X 2010 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
25
GŁASKANIE JEŻA
W tym szaleństwie jest metoda Jarosław Kaczyński zwariował – oto najczęściej powtarzana diagnoza komentatorów politycznych. Głośno – tych z lewa; półgębkiem – tych z prawa. W scenie 2 Aktu II najsłynniejszego bodaj dramatu w historii padają takie oto słowa Poloniusza, który zaczyna zdaje się rozumieć cel postępującej aberracji młodego księcia... Poloniusz: W tym szaleństwie jest metoda – czy nie szkodzi ci powietrze, książę? Nie chciałbyś odejść? Hamlet: Z tego świata? Poloniusz: W samej rzeczy, w grobie nie ma przeciągów. ~ ~ ~ Ja wiem, że przyrównywanie Kaczyńskiego – pełnego nienawiści człowieka – do pięknoducha Hamleta jest tyleż ryzykowne co śmieszne, jednak pewne podobieństwa widzę. Obaj stracili najbliższą osobę, obaj chorobliwie próbują dociec przyczyny śmierci, i obaj popadają w obłęd. Czy jednak i w jednym, i w drugim przypadku nie jest to aberracja udawana? Mająca w zamierzeniu uśpić otoczenie? Po to, aby traktowany pobłażliwie „wariat” mógł po cichu realizować swój chytry plan? Hamletowi to się udało, choć koniec, jak wiemy, był dość opłakany. A czy to samo uda się Kaczyńskiemu? Na ile jego obłęd jest – a moim zdaniem jest – lipny?
P
~ ~ ~ Najpierw przyjrzyjmy się miazmatom szaleństwa prezesa PiS. Oto czwórka ludzi – Migalski, Jakubiak, Kluzik-Rostkowska i Poncyljusz – którzy wypromowali prezesa z niemal zerowym poparciem, z niechęcią, a nawet strachem i pogardą okazywaną przez większość społeczeństwa, na blisko pięćdziesięcioprocentowego czarnego konia, popada w niełaskę. Pierwsza dwójka wylatuje na zbitą mordę, druga wyleci wkrótce. Ale wspomniana czwórka to nie tylko osoby, którym prezes za pomysłową (choć oszukańczą) kampanię wyborczą powinien być dozgonnie wdzięczny. To nieliczni bodaj pretorianie z jego otoczenia z dość ludzką (używam słowa „dość”, by nie przesadzić) twarzą. Bo w PiS wszystko działa na zasadzie kontrastu: tu w porównaniu z Brudzińskim Poncyljusz jawi się jako wyciszony dżentelmen. A w zestawieniu z Kempą, Sobecką czy Wróbel Kluzik-Rostkowska i Jakubiak to pełne wewnętrznego ciepła damy, o nieprzeciętnej urodzie w dodatku. Ale samobóje kadrowe to przecież nie koniec, a dopiero początek kaczyńskiego szaleństwa ostatnich dwóch miesięcy. Oto samotny bliźniak postanowił zabić się o krzyż smoleński. Te demonstracyjne wizyty na Krakowskim Przedmieściu, to solidaryzowanie się z „obrońcami”, ta
rzed wojną nauczyciel to miał pozycję społeczną i autorytet – z rozrzewnieniem wzdycha dziś niejeden belfer na fali. Taka nostalgia nie dziwi, bo okres międzywojenny jest obecnie idealizowany przez środowiska prawicowe, zwłaszcza PiS. Można jednak wątpić, by którykolwiek ze współczesnych nauczycieli naprawdę marzył o pracy w szkole w takich warunkach jak za czasów II Rzeczypospolitej. Ta nostalgia wynika zapewne z niewiedzy. Wszystkim belfrom tęsknie powołującym się na stare, dobre przedwojenne czasy warto przypomnieć, że w latach trzydziestych średnio na jednego nauczyciela przypadało 75 dzieci. Średnio, co oznacza, że wiejskiemu nauczycielowi zdarzało się nauczać niekiedy nawet 150 uczniów. Trudno w to uwierzyć, ale w roku szkolnym 1935/1936 zabrakło szkół i nauczycieli dla prawie miliona dzieci. Jednocześnie funkcjonowało zjawisko bezpłatnych praktykantów, czyli wykwalifikowanych, ale bezrobotnych nauczycieli, którzy w nadziei na uzyskanie etatu pracowali w szkole bezpłatnie nawet przez kilka lat. Jeszcze osobliwiej sytuacja nauczycieli wyglądała na Śląsku. W 1926 roku wsparty autorytetem Kościoła katolickiego Sejm Śląski wprowadził ustawę mówiącą, że w szkole mogą nauczać, obok mężczyzn, wyłącznie kobiety niezamężne. Automatycznie więc z chwilą zamążpójścia kobieta traciła prawo
deklaracja, że nie poda więcej ręki Komorowskiemu i Tuskowi, bo są moralnie (a może nie tylko moralnie) odpowiedzialni za śmierć brata... Wszystko to razem do kupy napędza klientelę Platformie Obywatelskiej. Nawet taką klientelę, która w życiu na PO nie oddałaby swojego głosu, ale teraz oddaje (przynajmniej na razie w sondażach), bo niejeden myśli sobie tak: muszę głosować na Platformę, by ocalić Polskę przed niebezpiecznym wariatem. Jakby tego było jeszcze mało, Jarosław Kaczyński rozsyła list do ambasadorów obcych państw o tak skandalicznej treści (powszechnie już znanej, więc nie będę przytaczał), że nawet członkom jego własnej partii szczeny opadły ze zdumienia i języki kołkiem stanęły, gdy do kamer próbowali tłumaczyć, co też prezes miał na myśli, i czy to aby nie jest ewidentna zdrada racji stanu własnego kraju. ~ ~ ~ No i jak bumerang wraca pytanie kluczowe: po co Kaczyński to wszystko robi – oszalał, czy jest w tym jakiś zamysł? Moim zdaniem jest. Otóż prezes PiS przegrał wybory dosłownie o włos (a mógł – powiedzmy to sobie szczerze – wygrać) i tak znakomity wynik zawdzięcza
do wykonywania zawodu nauczycielskiego. Ustanowiony na wniosek Kościoła obowiązkowy celibat dla śląskich nauczycielek został zniesiony – o dziwo! – również za rekomendacją Kościoła – postanowieniem Sejmu RP w kwietniu 1938 roku. A wszystko za sprawą
pomysłowi wspomnianej wcześniej czwórki, by przyoblec go w skórę baranka („raz na zawsze koniec wojny polsko-polskiej”). Ale to się jednak nie udało. I prezes wie, że nikt już w podobną ściemę nigdy więcej nie uwierzy. Nikt drugi raz nie da się oszukać, że Jarosław Kaczyński to brat łata, spokojny wyważony polityk, miły starszy pan. Więc co mu pozostało, by utrzymać się w polityce jako może nie pierwszoplanowa, ale znacząca siła? Robić to, co od lat potrafi najlepiej: dzielić! Wszak tylko on „wie”, gdzie jest Polska, gdzie stało ZOMO, a gdzie Prawdziwi Polacy. Gdzie jest kłamstwo, a gdzie prawda. Oczywiście tylko tam, gdzie pan prezes palcem pokaże.
Również w innych regionach przedwojennej Polski życie nauczycieli nie było aż taką sielanką, jak dziś chcieliby to widzieć niektórzy. Na krakowskich Błoniach małżeństwo nauczycieli – 28-letni Stanisław Wijała i młodsza od niego Irena – popełnili samobójstwo,
Los nauczyciela kampanii prasowej rozpętanej w 1937 roku przez redakcję katolickiego tygodnika „Gość Niedzielny”, który, choć wcześniej gorąco opowiadał się za celibatem nauczycielek, w końcu doszedł do wniosku, że „zasadniczo miejsce kobiety jest w domu, a w szkołach powinni uczyć mężczyźni. Jednakże ustawa powoduje szkody moralne – nauczycielki żyją w związkach nieformalnych z mężczyznami”. Narzucony nauczycielkom celibat nie wyczerpywał jednak śląskich absurdów. O ile w szkołach nauczać mogły wyłącznie panny, o tyle mężczyzna, chcąc awansować na posadę kierownika szkoły, dla odmiany zobowiązany był wcześniej się ożenić. Nie koniec na tym – funkcja kierownika szkoły powszechnej na Śląsku „tradycyjnie i organicznie” musiała łączyć się... z posadą organisty przy kościele parafialnym. Kto nie nadawał się na organistę, nie miał jednocześnie kwalifikacji do kierowania szkołą.
strzelając sobie w usta z rewolweru. Oboje byli nauczycielami z województwa kieleckiego – ona uczyła w szkole w Różanej, on w sąsiednich Łęgowicach. Jak się okazało z pozostawionego listu, małżonkowie zdecydowali pozbawić się życia za obopólną zgodą, ponieważ zostali rozdzieleni dekretem inspektora szkolnego, który mianował Wijała kierownikiem szkoły w bardzo odległej miejscowości. Wdrożone postępowanie dyscyplinarne przeciwko inspektorowi potwierdziło niewłaściwe postępowanie wobec podwładnych nauczycieli. Oprócz tego przez całe dwudziestolecie międzywojenne z ambon i na łamach katolickiej prasy wciąż apelowano: „W szkole polskiej należy przyznać pierwsze miejsce nauce religii oraz sakramentom i praktykom religijnym wspomagającym łaską pracę nad duszą dziecka. W szkole polskiej winien uczyć i wychowywać nauczyciel katolik. Katolik nie z rubryki
Co da Kaczyńskiemu taka polityka? Co mu da to, że najbardziej twardogłowi, najwierniejsi PiS-owcy okopują się wraz z nim w oblężonej twierdzy? Otóż Jarosław Kaczyński postanowił moim zdaniem przejąć i zagospodarować całą skrajnie prawą część sceny politycznej, od niego aż do ściany (już skrajni prawicowcy garną się pod jego skrzydełka, widząc polityczne konfitury – np. mandaty poselskie). To, według wyliczeń różnych politologów, da mu od 18 nawet do 25 procent stałego poparcia. I do emerytury pozostawi na scenie politycznej jako liczącego się gracza. Ale prezes może też jeszcze na coś liczyć... Na co? Otóż wyobraźmy sobie, że za rok, za półtora, nawet za dwa lata mamy powtórkę z kryzysu, co zdaniem ekonomistów wielce jest prawdopodobne. Tym razem recesja nie ominie już Polski i uderzy w nią m.in. bezrobociem (a tego zapowiedzi już widzimy). Kto wie, czy wówczas Kaczyński (ze Śniadkiem) nie przypomni narodowi o sobie jeszcze raz i nie poprowadzi gigantycznego marszu z pochodniami? Próby tego spektaklu są już przecież trenowane. MAREK SZENBORN
w metryce, z przyzwyczajenia, z mody lub sentymentu, ale odpowiedzialny za dusze powierzonych mu dzieci i świecący przykładem swego życia wychowawca”. Przy czym nie tylko praca w szkole, ale i życie prywatne nauczycieli podlegało skrupulatnej kontroli i ingerencji ze strony duchowieństwa i organizacji katolickich. A podpaść można było dosłownie za byle co. Na przykład nauczycielowi Władysławowi Brajewskiemu w 1931 roku wytoczono proces za to, że mówiąc o padającym deszczu, ośmielił się zażartować, iż jest on wynikiem niedyspozycji patronującej pogodzie św. Teresy. Sąd Okręgowy w Lublinie naturalnie nie wykazał się poczuciem humoru i na podstawie zeznań jednego zaledwie świadka, którym było dziesięcioletnie dziecko, zasądził rok więzienia. Na porządku dziennym było również wysyłanie przez proboszczów listów do kierowników szkół, jak choćby tego przytoczonego przez Janinę Barycką w wydanej w 1934 roku książce „Stosunek kleru do państwa i oświaty”: „Szanowny Panie! Ks. Biskup wydał rozporządzenie, by każdy proboszcz doniósł, którzy z nauczycieli są katolikami praktykującymi, a którzy są katolikami tylko z metryki chrztu i czy bywają na Mszy św. w niedzielę i święta, a przeto zapytuję Szan. Pana, czy Pan w tym roku odprawił spowiedź wielkanocną. Jeżeli tak – to proszę o złożenie mi dowodu. Z szacunkiem proboszcz ks. kan. O.W.”. AK
26
Nr 41 (553) 8–14 X 2010 r.
RACJONALIŚCI
M
amy październik w kalendarzu i za oknem, więc i u nas „Październik” – ten z przedwojennego tomiku wierszy Jana Szczawieja, poety niesłusznie zapomnianego.
Okienko z wierszem Październik Nad błękitną zadymką owianą Szarych pól mazowieckich codzienność Z głębi nieba wklęsłego dziś rano Zszedł październik pochmurny i senny. Cichym smutkiem uśmiechnął się ranek, Że zbyteczne są prośby i dary, Jarzębiny, płomienie miedziane Strugą deszczu pogasić się starał. Mlecznobiodrych, płaczących brzóz kępy Jak łzy ronią spłowiałe swe serca, Ostępami się włóczy ból tępy Po mchów miękkich, kosmatych kobiercach. Jego skargi, modlitwy najcichsze Siwy wiatr wciąż roznosi skroś wioski, Że niepełne stodoły i spichrze, Że nie kończy się bieda i troski. Czemu łaski twe, niebo, tak rzadkie? Czemu gniewem swym tylko nas darzysz? Patrz, na dróg skrzyżowaniu ukradkiem Martwy kamień ociera łzę z twarzy.
RACJA zaprasza członków i sympatyków na: z zebranie otwarte – sobota 9 października 2010 r., godz. 10 Dom Kultury ALTERNATYWA OLSZTYN, ul. Profesorska 15 Krzysztof Stawicki tel. 512 312 606 z zebranie otwarte – niedziela 10 października 2010 r., godz. 10 BIAŁYSTOK, ul. Choroszczańska 24 Edward Bok tel. 797 194 707
II Marsz Ateistów i Agnostyków Celem Marszów Ateistów i Agnostyków jest zaistnienie niewierzących w przestrzeni publicznej i przypomnienie, że w Polsce istnieją ludzie niewierzący. Jest to o tyle ważne, że w sytuacji, kiedy jakiejś mniejszości nie widać, łatwo ją dyskryminować, pomijać jej interesy i prawa, zwłaszcza w tworzeniu praw, które mają obowiązywać wszystkich obywateli. Wychodzimy z założenia, że jeżeli jakaś mniejszość chce, by respektowano jej prawa, musi głośno i systematycznie o tym mówić w przestrzeni publicznej, a formą tego jest właśnie nasz marsz. W tym roku ma on służyć prezentacji różnych organizacji i nieformalnych grup dążących do neutralności światopoglądowej. Kraków, plac Wolnica, 9 października, godzina 14.00–15.30. Organizatorzy: Stowarzyszenie Młodzi Wolnomyśliciele Na finansowanie udziału partii RACJA w wyborach zostało utworzone specjalne konto bankowe RACJA PL Fundusz Wyborczy nr 65 1560 0013 2027 0408 9924 0002 Serdecznie prosimy naszych sympatyków i członków o pomoc finansową w formie przelewu wyłącznie z prywatnego (nie firmowego) konta bankowego darczyńcy – osoby fizycznej. W tytule wpłaty prosimy dodać numer PESEL. Wpłaty nie mogą przekraczać kwoty 19 500 zł rocznie od jednej osoby. Przypominamy z żalem, że osoby stale mieszkające za granicą, nawet polscy obywatele i nawet nasi członkowie, nie mogą dokonywać wpłat z zagranicy przelewem na żadne konto bankowe partii. Z góry dziękujemy!
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Słowo bez honoru W czasach prehistorycznych ludzie porozumiewali się za pomocą gestów, mimiki, sztuki wizualnej. Mowa zrewolucjonizowała ich zamknięty świat. Wreszcie mogli przekazywać więcej wiadomości, ale też myśli, uczuć, idei. Słowo mówione, choć ulotne, stało się potęgą. Przez tysiąclecia było ważniejsze od pisanych dokumentów. Formuła „wielu ludzi widziało i słyszało” stanowiła swoiste notarialne poświadczenie. Powiedzenia: „Słowo się rzekło, kobyłka u płota”; „Słowo raz dane ma być wiernie dotrzymane”; „Słowo droższe od pieniędzy” czy wreszcie „Milczenie jest złotem” dowodzą niezwykłej wagi słów. Zwłaszcza tych wypowiadanych publicznie. Szczególną rangę miało słowo honoru. Było niczym podpis na wekslu. Niechętnie je dawano w czasach, gdy honor ceniono bardziej niż życie. Niedotrzymanie słowa było wówczas nie tylko uszczerbkiem na honorze. Pociągało za sobą różnego rodzaju sankcje. Z finansowymi włącznie. Było w tym dużo fałszu, obłudy i działania na pokaz. Ludzie nie byli ani lepsi, ani uczciwsi, ale przynajmniej bardziej zważali na to, co mówią. Zwłaszcza publicznie.
Ta reguła przestała obowiązywać w początkach III RP. Prawica i kler mówili, co im ślina na język przyniosła. W przeświadczeniu, że wolno im więcej, poseł Moczulski rozszyfrował skrót PZPR jako „płatni zdrajcy, pachołki Rosji”, a poseł Zawisza ryczał do lewej strony sali sejmowej: „Małczat, sobaki!”. Jakiś wybraniec narodu w debacie antyaborcyjnej użył sformułowania „kiedy człowiek używa kobiety”, a posłanka Nowina-Konopczyna mówiła o „przypadkowym społeczeństwie”. Wprawdzie wszyscy oni zostali negatywnie zweryfikowani przez elektorat, ale bynajmniej nie za swoje haniebne słowa. Raczej za zły wybór listy, z której startowali do Sejmu w kolejnych kadencjach. W odpowiednim momencie nie wykazali rewolucyjnej czujności i nie zmienili partii albo zmienili na mniej popularną. Od kilku lat słowa coraz częściej służą nie tyle politycznej debacie, co zwracaniu uwagi na mówiącego. Są towarem, który ma przyciągnąć nabywców. Dlatego miejsce programów wyborczych zajmują chwytliwe hasła. Poseł Palikot wśród 15 postulatów nie zawarł ani jednego dotyczącego gospodarki. Trafnie wyczuł, że to nie zainteresowałoby jego zwolenników przybyłych na kongres. Zaoferował im ściśle to, czego
oczekiwali. Krytykował wszystkie partie za niespełnianie wyborczych obietnic, choć ma świadomość, że swoich też nie zrealizuje. Nawet jeśli przekroczy 5-procentowy próg i dostanie się do Sejmu. Jednak nawet on nie posunął się do powiedzenia, jak Jón Gnarr, przywódca islandzkiej Najlepszej Partii: „Możemy obiecywać więcej niż ktokolwiek inny, bo nie zamierzamy dotrzymywać obietnic”. Palikot wyczuwa, że w odróżnieniu od Islandczyków, Polacy nie są gotowi na tak daleko idącą szczerość. Wprawdzie zdają sobie sprawę, że większość wypowiadanych słów świadczy o braku honoru, ale mimo to oczekują przynajmniej pozorów. Soczystości, jędrności, nawet z domieszką wulgaryzmu – tego chcą w telewizyjnych i radiowych występach swoich ulubieńców. Na zjazdach, kongresach, konwencjach czekają na poważne obietnice. Dlatego Wałęsa dawał wszystkim po sto tysięcy złotych, Kaczyński trzy miliony mieszkań, Tusk irlandzki dobrobyt, a Palikot obiecał świeckie państwo. Wyjdzie mu tak samo, jak „Przyjazne Państwo”, ale przynajmniej jest sporo szumu wokół idei naprawdę wartej wprowadzenia w życie. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
Konkurs foto Takich Czytelników nam trzeba! Panu Tomaszowi z Opalenicy gratulujemy – zarówno właściwego wyboru, jak i honorarium autorskiego za zdjęcie.
Nr 41 (553) 8–14 X 2010 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Biegnie facet za odjeżdżającym z peronu pociągiem, macha rękami, krzyczy... W końcu pociąg znika powoli w oddali, zdyszany facet ciężko opada na ławkę. Podchodzi do niego kolejarz: – Co, spóźnił się pan na pociąg? – Nie, k**wa, wyganiałem go z dworca! ~ ~ ~ W pociągu podróżny zwraca się do współpasażerki: – Czy mogłaby pani powiedzieć synkowi, żeby przestał mnie przedrzeźniać? – Oczywiście. Jasiu, przestań zachowywać się jak kretyn! ~ ~ ~ Według ostatnich sondaży, 40 proc. polskich nastolatków optymistycznie patrzy w przyszłość. Pozostałe 60 proc. nie ma pieniędzy na narkotyki. 1
R
3
2
Ó
Ż
Z 10
Znaleziono na www.jeja.pl
Adam i Ewa spacerują po raju. – Adam, kochasz mnie? – Pewnie. Pomyślałem nawet, żeby się ożenić. – No i co? – No i nic. Pomyślałem, pomyślałem i mi przeszło. ~ ~ ~ Światem rządzi miłość. Ja na przykład kocham wypić! KRZYŻÓWKA Poziomo: 1) przeciwniczka sumy, 5) dacza i to, co ją otacza, 9) zawsze z tyłu, 10) lubi mieszać w spokoju, 11) to tam dziekani na dywanik są wzywani, 13) praca z drutu, 14) walczy z blokadą na drodze, 15) to tam baca kasę wpłaca, 17) jego broń to woń, 18) cara para, 20) Madejowe łoże, 21) skarga poety, 22) miał ją stryjek, nim dostał kijek, 25) nie znosi być na minusie, 26) Zielona Wyspa, 27) coś obcego w ustach, 29) na marginesie, 32) chowa bez słowa, 35) idzie po kolei, 36) na granicy dawnej stolicy, 39) tam czarne jest białe, a białe jest czarne, 43) wielbłąda nie rusza, 44) co legalnie w naszym kraju kupić, aby być na haju?, 46) o kuli wie wszystko, 47) Pan Tadeusz ma ją z przodu, 50) łapie byka za rogi, 52) o panu z Mediolanu, 53) Kiedy byłem małym chłopcem, to on śpiewał, 54) za te czarne, cudne... serce, duszę bym dał, 55) poszarpana sukmana, 57) leni się na polu, 58) góry bok, 59) ciągle używa sierpa lub haka, 60) jest oryginalna i w domu jej się nie spotyka, 61) w tym kanale newsy stale, 62) rzemieślnik z diamentem w dłoni, 63) zwany pożądaniem w Nowym Orleanie. Pionowo: 1) premierowa obsada, 2) mały gad, co ma jad, 3) nosi coś twojego, czego mu nie dałeś, 4) mała książeczka z legendami, 5) inne auta są wolniejsze, lecz czy przez to gorsze?, 6) który minister jest myślami za granicą?, 7) jego dar to żar, 8) przypuszcza się, 10) Janko, 12) nieszczęście w teatrze, 13) do leżenia, nie tylko dla lenia, 16) znany z szafowania, 17) na nim spotkanie, 19) ona ino udaje wino, 22) diabli wiedzą kogo czczą, 23) mały u małego biznesmena, 24) to nie dama, lecz kawał chama, 27) taka pycha to nie grzech, 28) barwny, duży łuk po burzy, 30) żona Lennona, 31) jej stale nie wypada, 33) dusiciel pod brodą, 34) Charles, 36) jemu nie śni się o kompromisie, 37) nie dotyka kasownika, 38) to prawo zabiera oko za oko i ząb za ząb, 40) stowarzyszenie z gilem, 41) znacie ten żal po utracie?, 42) piernikowi nic do niego, 45) zemsty wymaga, 46) Ukraina dla Błochina, 48) pod nim mało opalone ciało, 49) będzie płacił, póki się nie uwolni z sieci, 51) chłopak do łóżka, 52) ma trzy nogi, od aparatu do podłogi, 56) prawy ma pierwszeństwo, 58) prawie jak skóra z jaszczura.
M
13
T
52
R
U
A
57
P
48
R
Y
C Z
M
7
C
30
N
O
R
R
O
A
37 4
G
23
O
Y K
O
A 6
K
T
A
P
I
A
L
A
8
B
51
J
53
N
C
54
Z
H B
I
L 62
S
S
45
48
O
P
A
L
45
N
J
C
49
E
61
C
N
G
26
T
R
B
Ę
R
47
I
T
A
O
41
T
I
Y
A
M W
12
42 13
G
N
W I
T
A
K
T 56
O
R
O
Y
N
Y
S
58
T
Z
A
D
A
32
34
Ę 41
S
A R
A
21
A
L
24
52
Z
N 63
Z
U
Y
60
33
G
A
Z
N E
K 1
I
27
I
C
O
A
R
C
D I
40
T O
A
N
A
E
A F
O
39
46 49
A
R
I
E
A
A
54
A
K
A
J
B
L
G
K
K
57
W J
Z
P 20
G
S Z
G
G
32
Z
S
L
O
C
E
50
P
R
16
U
A
35
L
42
37
R
19
A
38
T
K
A
24
12
A 15
C E
T
A
R
21
Ę 36
O
Y
40
T
14
26 28
A
A
Ń
K
I
28
N W
E Z
R
U
30
I
31
44
E
43
E
R
E E
T
S
I
T
E
L
E
8
J
Ł
R
H
Y
M
17
S 2
U
39
A
11
I
S
O
C
23
5
K
S 18
Y
25
A
18
56
A
C
Z
E
N 27
47
O
B
7
E
I
R
I K
34
S
O
S
E
6
O
11
K
C I
Ł
46
L
K
Ś
I
W
59
K
T
P
14
A
A
I
55
A
5
A
A
T
38
O
50
L
15
N
A
19
I
35
A
D
S
T
E
N
D
A 44
9
22
Z
9
N
A
55
31
T
I
U
Y
N 36
43
51
E
K
Z
N
29
C
29
C
A
A
Ł
17
S
53
I
4
C
M
J
K
25
C
D
Z
20
I
M
Ą
22
3
N
S
T
K
A
A O
K
16
10
A A
J
33
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie z cyklu „Niezapomniane słowa wybrańców narodu” (Sławomir Nowak)
J
A
R
B
U
D
L
E
1
21
A
40
2
22
41
3
23
42
O U
4
24
S J S
5
25
43
Ł E E
6
A W 7
26
44
D
Z
T
Ę
27
K
45
K
8
46
28
47
I
9
29
A S
10
30
P
48
C I O
11
31
49
Z
12
Y
A
J
L
I
32
50
13
Ń
14
15
P
33
51
S 34
T
52
Y
53
K
16
I
A
R
C
Z
35
54
17
36
55
N
I
I
I
18
T
37
N
56
38
19
E
20
39
Ą
57
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 39/2010: „Jeśli coś was ciągnie do ojczyzny, to niewykluczone, że to prokurator”. Nagrody otrzymują: Nikodem Bluszcz z Dobroszyc, Stanisława Zalewska z Zamościa, Jerzy Grabarczyk z Krakowa. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Maja Husko; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52,80 zł na czwarty kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 52,80 zł na czwarty kwartał. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
28
ŚWIĘTUSZENIE Krzyż pod ochroną
Rys. Tomasz Kapuściński
Fot. J.Ch.
Nr 41 (553) 8–14 X 2010 r.
JAJA JAK BIRETY
P
rzerażające lub zabawne, koniecznie niebanalne – muzea XXI wieku. ~ Ekspozycję poświęconą najokrutniejszym zbrodniom mafii możemy obejrzeć we Włoszech. Wystawę w Salemi przygotowano z dbałością o szczegóły – sztuczna krew, zapach cygar, setki fotografii bestialsko zamordowanych ludzi. Po kilku przypadkach omdleń wstęp mają tylko osoby, które ukończyły 16 lat, a przed najbardziej drastycznymi kabinami wywieszono ostrzeżenia. ~ Muzeum Komunikacji w Berlinie proponuje wystawę poświęconą roli plotki w naszym życiu. Dzięki interaktywnej ekspozycji zatytułowanej „A słyszałeś, że...?” zwiedzający dowiedzą się, jak tworzą się plotki, jak wpływają na życie kolejnych osób, oraz poznają kilka sławnych życiorysów ludzi zniszczonych właśnie przez oszczerstwa. ~ W Singapurze, w związku ze społecznym zapotrzebowaniem, powstało Muzeum Nieudanych Związków, prezentujące wszystko, co kojarzy się z rozstaniami i rozwodami: romantyczne listy, wspólne fotografie, pluszowe misie – wszystko opatrzone prawdziwymi historiami miłosnymi, które fatalnie się skończyły. ~ Nabożni turyści odwiedzają rzymskie Muzeum Dusz Czyśćcowych, w którym niejaki Victor Jouet, XIX-wieczny zakonnik, zgromadził liczne
CUDA-WIANKI
Gabinety osobliwości „dowody” na odwiedziny zmarłych przebywających w czyśćcu – głównie odciski palców i dłoni wypalone na książkach i fragmentach tkanin. ~ W stolicy Japonii możemy odwiedzić jedyne na świecie Muzeum Pasożytów. Turyści spragnieni osobliwych wrażeń mogą z bliska przyjrzeć się różnym tasiemcom, glistom ludzkim i owsikom, poznać ich sposoby na przetrwanie, a na koniec zakupić uroczy breloczek lub koszulkę z wizerunkiem pasożyta, który z jakichś powodów najbardziej przypadł im do gustu.
~ Muzeum Psich Obroży znajduje się w angielskim mieście Leeds. Obecnie wystawa liczy sobie setki eksponatów; najstarsze mają około 500 lat. ~ Miłośniczki samczych wdzięków powinny nawiedzić Muzeum Fallusa w islandzkim mieście Husavik. Ekspozycja obejmuje kilkaset penisów, należących do najróżniejszych gatunków ssaków lądowych i morskich. Ludzkiego przyrodzenia nikt jeszcze nie dostarczył. ~ W stanie Maryland otwarto Muzeum Menstruacji, prezentujące bogatą, wielowiekową kolekcję podpasek, tamponów, pasków i fartuszków higienicznych oraz zdjęcia chat, do których przepędzano indiańskie kobiety w „dni nieczyste”. ~ W rodzimej Szklarskiej Porębie możemy odwiedzić Muzeum Tanich Win, gdzie zobaczymy setki butelek z uroczymi etykietkami, na przykład: Kuszące Wisienki, Komandos, Karabiny, Kartony Wiśniowe mocne i różne inne Złote Jelenie. Odważni mogą nie tylko obejrzeć, ale i posmakować. JC