Biskupi zamieniają 90 mln z Funduszu Kościelnego na pół miliarda
EPISKOPAT CZYNI CUDA! Â Str. 12
INDEKS 356441
http://www.faktyimity.pl
ISSN 1509-460X
Nr 42 (607) 27 PAŹD DZIERNIKA 2011 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Z
aczęło się. Będzie wojna z „Palikotami”. Będą zniesławiania, pomawiania, polowania, prowokacje, obrona krzyża, kłamstwa, krzyki, wrzaski, piski, a za kulisami – fałszowanie teczek w Instytucie Patologii Narodowej. Czy się z tego cieszę? Oczywiście, że nie. Naszemu krajowi potrzeba rozwoju i stabilizacji. Ale musimy przez to przejść, by oczyścić polskie elity z pasożytów i oszołomów. Dlaczego zaczęliśmy od sejmowego krzyża? Ktoś powie, że to błąd, bo na przykład domagając się rewizji postanowień Komisji Majątkowej – największej grabieży (ponad 60 mld zł) w majestacie prawa w dziejach Europy, a może i świata – z pewnością „Palikoty” zdobyłyby dużo większy poklask i sympatię społeczną. Zapewniam, że dojdziemy powoli do wszystkiego, ale trudno nie zacząć od konstytucji i od sali, w której składać będziemy ślubowanie. Bo chyba nikt nie myśli, że chodzi tu o krzyż jako taki, co jednak usilnie próbują dowieść media. Posłowie Ruchu Palikota to osoby bezwyznaniowe lub niepraktykujące, choć oczywiście jako niemowlęta bezwiednie i gwałtem ochrzczone. Zarówno więc im, jak i mnie, osobie o poglądach agnostycznych, krzyż – niezależnie od tego, czy wisi w Sejmie, czy w szalecie – nie przeszkadza. Podkreślam – nie przeszkadza nam jako autonomicznym osobom. Pragniemy jednak żyć w praworządnym państwie i jako obywatele tego państwa nie możemy się pogodzić z nieprzestrzeganiem Konstytucji RP – ustawy zasadniczej, najwyższej instancji prawa stanowionego! Ponadto doskonale rozumiemy, że krzyż na sali sejmowej, a także w innym państwowym urzędzie czy szkole, może przeszkadzać osobom wyznającym religię inną niż chrześcijańska (oraz tym prawdziwym chrześcijanom, którzy oddają cześć Bogu, a nie krzyżowi). Ci mają wówczas prawo nie traktować Polski jako swojej ojczyzny, skoro poddana jest ona obcej im religii. I tak się właśnie dzieje, a nawet jest gorzej, bo wyznawcy innych kościołów, religii oraz ateiści, agnostycy i antyklerykałowie zmuszeni są przez polskie państwo do płacenia podatków na jeden panujący Kościół watykański. Podatku przemycanego via Fundusz Kościelny, pensje kapelanów i katechetów, ulgi (np. sprzedaż nieruchomości z bonifikatą 99 proc.), dotacje z budżetu centralnego, spółek skarbu państwa, samorządów itd. Trudno się oprzeć wrażeniu, że symbolem tej całej polskiej patologii jest krzyż wiszący niezgodnie z prawem ISSN 1509-460X obok państwowego godła. Wisi on w Sejmie niczym zwycięski sztandar Watykanu zatknięty w nocy przez jego dwóch pijanych najemników. I jako taki jest broniony
przez ich następców. Nie jako symbol religijny czy nawet kościelny, ale jako symbol poddania państwa jednej religii i jednemu kościołowi. Czy ktoś bowiem widział, żeby Niesiołowski, Jurek albo inny Gowin modlili się pod wejściem na salę obrad? Czy choćby wzdychali w tym kierunku? Otóż wręcz przeciwnie – w bezpośredniej bliskości symbolu własnej wiary kłócili się, obrażali, pluli jadem i kłamali. Krzyż w Sejmie pojawił się dopiero jesienią 1997 roku – 8 lat po Sejmie kontraktowym – i NIKOMU przez te 8 lat jakoś go nie brakowało. NIKT też spośród stanowiących prawo nie zareagował na jego powieszenie – jawne bezprawie. Jako żywo nasuwa się tu analogia z ostatnimi latami I Rzeczypospolitej, kiedy kolejne sejmy stanowiły prawa, których sami posłowie (po części zdrajcy, z prymasem i biskupami na czele) ani myśleli przestrzegać. W ten sposób, mając najlepszą na owe czasy Konstytucję 3 maja, straciliśmy na 123 lata własne państwo. A dlaczego Polacy mają tak ambiwalentny stosunek do prawa? Ano zawdzięczają to właśnie Kościołowi, któremu tak ślepo służą. Watykański system od swego zarania (sfałszowana donacja cesarza Konstantyna) działa zgodnie z naczelną zasadą Ecclesia supra – Kościół ponad wszystko – według której dobro Kościoła (ziemskie, czyli materialne) ważniejsze jest od Boga, którego zastępuje papież; od Biblii, którą Watykan interpretuje według własnych potrzeb; a także od przykazań, z których łamania można się w każdej chwili wyspowiadać. A dodatkowo wszystko,
łącznie ze zbawieniem, można kupić za pieniądze (np. msze, pokropki czy tzw. wypominki za zmarłych). Także celibat kleru jest po to, żeby go łamać, podobnie jak śluby ubóstwa w zakonach itd. Takiej obłudy Kościół „matka” uczy swoje dzieci i taką mentalność zaszczepia im od przedszkola na katechezie. Gdzie tu jest miejsce na życie wiarą? Nie ma, bo wiarę zastąpił jej symbol. Zresztą symbol wielce kontrowersyjny. Dla obecnych chrześcijan krzyż jest znakiem zbawiennego męczeństwa Chrystusa, ale w sumie co to za pomysł oddawać cześć narzędziu zbrodni? Czy Niesiołowski nie obruszy się, gdy nad drzwiami Sejmu powiesimy gilotynę, topór lub pal? Pierwszym chrześcijanom do głowy nie przyszło modlić się do krzyża. Ponadto o ile na krzyżu – dla Niesiołowskich symbolu miłości – umarł sam Jezus, to pod krzyżem i w jego obecności – setki milionów innych istnień. Bo krzyż to także symbol nienawiści: inkwizycji, palenia na stosie, polowania na wiejskie zielarki („czarownice”), wypraw krzyżowych, eksterminacji Indian – czyli wszystkich nieprzeliczonych zbrodni Kościoła, a także pazerności na władzę i mamonę. Czym różni się krzyż na płaszczach zakonników Najświętszej Maryi Panny albo ten na hitlerowskich paskach, czołgach i samochodach od krzyża sejmowego? Tak się różni, jak dwie zbite belki drewna na Krakowskim Przedmieściu różnią się od krzyża na „świętym obrazie”. Krzyż jest zawsze krzyżem – przedmiotem. Podobnie jak nóż, którym możemy kogoś zabić lub obronić przed śmiercią, ale to nie powód, żeby nóż był przez jednych zakazany, a przez innych otaczany czcią. W końcu można też nim pokroić chleb. Argument za wieszaniem krzyża wywodzący się z tradycji jest zatem nietrafiony. Pewien mądry Czytelnik „FiM” o nicku tewu napisał do mnie: „Biorąc pod uwagę argument na rzecz krzyża, że taka jest tradycja, bo prawie WSZYSCY Polacy są katolikami, można by zadać pytanie, co byłoby, gdyby ktoś obok krzyża równie BEZPRAWNIE i NIELEGALNIE powiesił w Sejmie ukradkiem majtki damskie. To przecież też jest długa tradycja i prawie WSZYSTKIE kobiety noszą majtki. Majtki jako symbol płodności, rodzenia dzieci, wstydliwości. Co w tym strasznego? Czy sfera mitów i symboli zasługuje na większą uwagę niż sfera realiów i rzeczywistości obiektywnej? Czy posłom przeszkadzałby widok damskich majtek? Krzyż nie powinien wisieć w Sejmie, ponieważ legalizuje on władzę Kościoła nad państwem, obecność Kościoła w instytucjach państwa, obowiązkowe nauczanie obskurantyzmu, narzucanie wiary katolickiej WSZYSTKIM bez wyjątku i okradanie państwa przez Kościół. Czy to jest zgodne z konstytucją?”.
 Ciąg dalszy na str. 2
2
Nr 42 (607) 21–27 X 2011 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Jonasz, redaktor naczelny „FiM”, wygrał w drugiej instancji proces z „Gazetą Wyborczą”, która rzuciła na niego oszczerstwo, jakoby w swojej książce „Byłem księdzem” złamał tajemnicę spowiedzi. Nie dziwmy się, kiedy kundelki będą szczekać dalej, bo karawana Jonasza może być ich ostatnim… karawanem. Polska Agencja Prasowa o mało nie wywołała wojny domowej. Otóż podała informację, że w programie „Tomasz Lis na żywo” (TVP2) udział weźmie Tadeusz Szymański – były ubek znęcający się nad politycznymi więźniami. Na portalach katolickich zawrzało. Zapowiadano manifestację na Woronicza, żądano ogona… pardon – głowy Lisa. Wkrótce okazało się, że chodzi o Tadeusza, ale Cymańskiego. Ot, głupia literówka PAP, ale istotny błąd rzeczowy, bo Cymański – owszem – znęca się, ale tylko nad telewidzami. Palikot może mieć wkrótce 41 „rozbójników”! Dowiadujemy się bowiem, że do siedziby Ruchu zawitał nasz ulubiony poseł SLD Sławek Kopyciński. Pomyliły mu się kierunki? Przeciwnie, wybrał kierunek właściwy! „Wypowiadamy Palikotowi wojnę na śmierć i życie. To będzie wojna totalna” – tak dokładnie ogłosiły w internecie katolickie superbetony: Cejrowski, Terlikowski i Wielomski. Wyrażamy wieeeeelką nadzieję, że bój to ich będzie ostatni. „Jarosław Kaczyński musi odejść, żeby prawica mogła wygrać w Polsce wybory. Tylko że jak już odejdzie, to nie będzie w Polsce żadnej prawicy, która mogłaby je wygrać” – ogłosił ze smutkiem „Newsweek”. Ze smutkiem, bo ta kwadratura koła jest nierozwiązywalna nawet dla Sakiewicza, Ziemkiewicza, Wolskiego, Rydzyka oraz Głódzia razem wziętych. Źle się dzieje w PiS. A to znaczy, że się dzieje dobrze. Dla Polski. Ziobro podobno na wylocie za faworyzowanie swoich kandydatów do Sejmu, a nie tych wskazanych przez prezesa. Podobnie Kurski. Obaj planują rokosz, a może nawet stworzenie własnego, nowego ugrupowania. Błaszczak stoi natomiast w drzwiach siedziby PiS. Aby podsadzić prezesa, bo ten ostatni chce wyłączyć światło. W powodzi wojenek sejmowych obrońców krzyża z jego przeciwnikami (i odwrotnie) uwagi mediów uszła taka „głupio nieistotna” informacja, że Polska po raz pierwszy od dziesięcioleci może nie mieć w przyszłym roku deficytu budżetowego. A to z tego powodu, że Narodowy Bank Polski odnotował nieprzewidziane zyski (może nawet 40 mld zł). Teoretycznie nie powinniśmy się cieszyć, że Platforma wywinie się z kryzysu, ale z drugiej strony mamy już wolne do wykorzystania hasło: Polska jest najważniejsza! Dwa tygodnie nie minęły od naszej publikacji opowiadającej o tym, jakim to „przyjemniaczkiem” był Piotr Skarga, a już polscy luteranie po lekturze „FiM” gromko zaprotestowali przeciwko ogłoszeniu roku 2012 rokiem szalonego kaznodziei. Bo nienawidził innowierców i postulował zrobić z Polski kraj wyznaniowy katolicki. Rozumiemy, że to wyróżnienie nadane przez posłów minionego parlamentu miało jeden powód: po 400 latach Skarga dopiął swego. Zaledwie 6 proc. dorosłych Polaków deklaruje, że miało w życiu tylko jednego partnera seksualnego. Za to blisko 50 proc. – że więcej niż dziesięciu. „To jest powód do wstydu – być dziwkarzem lub dziwką” – tak Tomasz Terlikowski z „Frondy” określił 94 proc. Polaków i Polek. Z drugiej strony jakimś dziwnym trafem owe 94 proc. pokrywa się z odsetkiem osób deklarujących się jako wierzące… „Odpowiedzią na coraz bardziej laicyzującą się młodzież na całym świecie musi być powrót Kościoła do swoich antycznych korzeni ewangelizacyjnych, niemal do katakumb, i rozpoczęcie misji niejako od początku” – pisze „Fronda”. Nie zgadzamy się, bo z tego, co ustaliliśmy, lwy w zoologach bardzo się przez dwa tysiąclecia rozleniwiły. Susan Sarandon – z zawodu świetna aktorka – o palpitacje serca przyprawiła katolicką międzynarodówkę, kiedy stwierdziła, że Benedykt XVI, jak był jeszcze 14-letnim Józiem, już zdążył być nazistą. Ależ skąd! – zakrzyknęła międzynarodówka – onże Józef, pacholęciem będąc, siłą do Hitlerjugend wcielony został. I jako żołnierz nie do ludzi, a w powietrze tylko strzelał. I to akurat jest prawda, bo służył w artylerii przeciwlotniczej.
Krzyż wyprowadzić Â Ciąg dalszy ze str. 1 Z całą pewnością nie jest, dlatego Ruch Palikota złożył na ręce Marszałka Sejmu protest w sprawie obecności krzyża w Sejmie, broniąc tym samym Konstytucji RP, która mówi: Ustęp 1. Kościoły i inne związki wyznaniowe są równouprawnione; Ustęp 2. Władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu publicznym. Art. 32 Konstytucji RP stanowi zaś, że: Ustęp 1. Wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne; Ustęp 2. Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny. Dodatkowe gwarancje zawiera art. 53 Konstytucji RP: Ustęp 1. Każdemu zapewnia się wolność sumienia i religii; Ustęp 6. Nikt nie może być zmuszany do uczestniczenia ani do nieuczestniczenia w praktykach religijnych; Ustęp 7. Nikt nie może być zobowiązany przez organy władzy publicznej do ujawnienia swojego światopoglądu, przekonań religijnych lub wyznania. W odpowiedzi na naszą akcję arcybiskup Michalik powiedział: „Przykłady, które idą z trybun poselskich, nie zawsze są budujące. To jest rykoszet, który wróci i musi wrócić zaniżeniem kultury i zaniżeniem poczucia odpowiedzialności za to, co jest w naszych rękach”. I tu wypada się z nim zgodzić – najwyższa pora skończyć z odpowiedzialnością naszego państwa za finansowanie obcego i wrogiego Polsce Kościoła oraz za to, co znajduje się w jego rękach. Niech sam siebie finansuje, a pouczanie innych zacznie od wyjęcia belki z własnego oka. Martwi w tym wszystkim postawa SLD. Okazuje się, że mimo przegranych wyborów jego aparat nadal nie zamierza walczyć o świeckość państwa. Wygląda na to, że zamiast sojuszu z Sojuszem w walce o nowoczesne państwo trzeba będzie „dorżnąć watahę”, a niedobitki niech idą w polityczny niebyt, skoro tego chcą. JONASZ Zapewne już wiecie, że dziennik „Rzeczpospolita” – który tematy do swych publikacji zdobywa, kradnąc je „FiM” (m.in. sprawa abp. Paetza) lub wygrzebując w IPN – zaatakował mnie, posługując się jednym jedynym standardowym kwitkiem SB sprzed ćwierć wieku. Nie jest chyba dla nikogo tajemnicą, że „Fakty i Mity” oraz ja osobiście stanowimy wielkie zagrożenie dla katolickich konserwatystów, którzy w redakcji „Rz” oraz w IPN-ie mają swoje główne przyczółki. Zagrożenie jest tym większe, że znalazłem się w Sejmie stanowiącym prawo. Powtarzam to, co mówiłem już wielokrotnie mediom i co od tygodnia wisi na portalu www.faktyimity.pl – nigdy nie byłem współpracownikiem SB ani żadnej innej służby, nigdy żadnej służbie nie przekazałem o nikim żadnej informacji. W 1989 roku odbyłem jako seminarzysta po II roku studiów rutynową rozmowę z „milicjantem” (tak mi się pan przedstawił), który zapukał do mojego rodzinnego domu. Rozmowy takie przed 1990 rokiem odbyli niemal wszyscy alumni seminariów duchownych. Spotkanie trwało około 15 minut i było monologiem „milicjanta” na temat sytuacji w seminarium. Nie wyciągnął ode mnie niczego. Na jego usilne prośby podpisałem mu jednak rutynowy kwitek potwierdzający, że zachowam spotkanie w tajemnicy, w przeciwnym razie – tak przynajmniej zapewniał – nie otrzymałby zwrotu pieniędzy za przejazd z Włocławka do Kłodawy (tam odbyła się ta wymuszona rozmowa), a ma dzieci i zarabia marnie. Cóż, był to błąd podyktowany moim miękkim sercem. Ponadto ja miałem wtedy 20 lat, on był „panem władzą”. Na tym moja „działalność agenturalna” się zakończyła. Nigdy nie ukrywałem tej kuriozalnej sprawy. Opisałem ją otwarcie i z własnej woli w książce „Byłem księdzem” lata temu, a także w „FiM”. Oto cytat z numeru 12/2007 dotyczący wydarzenia z roku 1989: „(...) latem, podczas moich kleryckich wakacji, do domu rodziców zapukał »milicjant«. Poprosił mnie grzecznie o rozmowę, więc
wyszliśmy na spacer. Następnie przez kilkadziesiąt minut on sam chwalił się swoją »operacyjną« wiedzą na temat seminarium: jakim samochodem jeździ biskup, a jakim rektor; który wykładowca jest najbardziej wymagający; co nam na obiad gotują siostry... Po prostu facet wyjawił mi tajemnice strategiczne dla bezpieczeństwa państwa! Zaraz potem nieudolnie próbował wyciągnąć ode mnie coś równie ekscytującego, a ja udałem, że jestem pod wielkim wrażeniem jego wiedzy i nie mam nic do dodania. Następnie uprzejmy milicjant przez kilkanaście minut molestował mnie o podpis potwierdzający, że odbył ze mną rozmowę. W końcu zgodziłem się (gdybym to ja wiedział, co się będzie działo po 20 latach!) i walnąłem sygnaturę tuż pod tekstem notatki, żeby nie mógł nic dopisać. Nigdy więcej z nim ani z nikim podobnym nie miałem żadnego kontaktu. No i co? No i kiedy ukazała się w 2005 roku tzw. lista Wildsteina, odnalazłem się na niej jako Tajny Współpracownik SB. Śmieszne? Tak, ale to autorzy lustracji są śmieszni i nie wiadomo tylko, czy bardziej głupi, czy złośliwi”. Na konferencji prasowej w Warszawie 17 października udowodniłem, że „Rzeczpospolita” posługuje się wobec mnie esbeckimi fałszywkami. Jej dziennikarz twierdził w tekście, że odbyłem kilka spotkań ze swoim „opiekunem”, gdyż tak zapisał on w swoich notatkach. Na stronie www.faktyimity.pl przedstawiam dokument IPN, który temu przeczy! Wynika z niego niezbicie, że tuż po tym jednym jedynym spotkaniu ze mną funkcjonariusz SB Henryk Marian Marczewski został oddelegowany na studia stacjonarne do Legionowa, ok. 150 kilometrów od Włocławka. No cóż, może – zamiast do swojej rodziny – przyjeżdżał do mnie do seminarium, tyle że raczej musiałby włamywać się do średniowiecznej fortecy w nocy, bo wyjścia na miasto mieliśmy tam raz w tygodniu w towarzystwie co najmniej jednego kolegi. Po latach dowiedziałem się, że niektórzy moi koledzy, na przykład przyłapani na randce z dziewczyną, faktycznie opowiadali esbekom jakieś plotki z seminarium, wśród których największy kaliber stanowić mogła informacja, że jakiś ksiądz profesor politykuje na wykładach. Prywatnie naprawdę bardzo się cieszę z publikacji „Rzepy”. A byłbym wprost szczęśliwy, gdyby IPN wytoczył mi proces lustracyjny! Byłby on bowiem procesem nad IPN-em – chorą, patologiczną, nikomu niepotrzebną (poza paranoikami z PiS) instytucją rodem ze średniowiecznych polowań na czarownice. Instytucją, która pochłania każdego roku około 250 mln zł z naszych podatków i MUSI BYĆ JAK NAJSZYBCIEJ ZLIKWIDOWANA! IPN rzuca cień na tysiące niewinnych ludzi w naszym kraju, bo przecież głupia notatka w „Rzeczpospolitej” na temat jakiejś założonej teczki (miała je chyba połowa Polaków z wyższym wykształceniem i wszyscy księża) suponuje w świadomości społecznej, że oto mamy do czynienia z agentem na miarę tych, którzy donosili na Grzegorza Przemyka czy Popiełuszkę! Poza tym Instytut oraz „Rzepa” stosują wobec swych wrogów ideologicznych chwyt bandycki: jeśli w teczce nie ma nic oprócz notatki o odbytym spotkaniu, twierdzą, że „tyle się tylko zachowało” albo „reszta materiałów została zniszczona”. I kto im udowodni, że tak nie było?! Wielu moich kolegów posłów, także z SLD i innych partii, przyznało się w oświadczeniu lustracyjnym wypełnianym przed wyborami do współpracy z SB, choć de facto taka współpraca nie miała miejsca. Zrobili to ze strachu przed ewentualnym procesem lustracyjnym po wyborach. Ja, choć wiedziałem, że będę zaatakowany, celowo napisałem prawdę – taką, że nie współpracowałem. Dlaczego? Bo tylko prawda może wyzwolić nasz kraj od tej i podobnych patologii! Moi prawnicy rozważają wytoczenie przeciwko „Rzeczpospolitej” procesu o zniesławienie. Na dwa dni przed wyborami wygrałem w drugiej instancji podobną sprawę z „Gazetą Wyborczą”, która rzuciła na mnie oszczerstwo, jakobym w książce „Byłem księdzem” (cz. II) złamał tajemnicę spowiedzi (pisałem ogólnie o grzechach, bez ujawniania danych osób, które spowiadałem). Jak widać, wrogowie postępu i świeckiego państwa boją się nas coraz bardziej. I niech się boją!!! J. Na naszej stronie internetowej www.faktyimity.pl zamieszczamy pełny wniosek Ruchu Palikota do marszałka Schetyny w sprawie krzyża z Sejmu.
Nr 42 (607) 21–27 X 2011 r.
GORĄCY TEMAT
Co jest za tym murem? Dyrektor zakładu karnego zasztyletował więźnia. W historii polskiego więziennictwa takiego przypadku jeszcze nie było... Do zbrodni doszło 9 października w więzieniu dla recydywistów w Sztumie. Sprawcą był 50-letni ppłk Andrzej G., oficer z dwudziestopięcioletnim stażem w Służbie Więziennej. Dowodził placówką w Sztumie od 2005 r., a wcześniej kierował elbląskim aresztem śledczym. W listopadzie miał awansować na pełnego pułkownika. Z wykształcenia psycholog, większość swojej kariery spędził na więziennych „eskach”, czyli specjalnych oddziałach dla skazanych z zaburzeniami psychicznymi i upośledzonych umysłowo. Żonaty, ojciec dwojga dorosłych dzieci. Jego ofiarą padł Józef S. (66 l.), łodzianin z Bałut, który po raz pierwszy trafił za kratki, mając zaledwie 19 lat. W Sztumie odbywał (od marca 2010 roku) karę za notoryczne kradzieże. Cierpiał na dolegliwości kręgosłupa i poruszał się na wózku inwalidzkim. Według wersji zaprezentowanej przez władze Służby Więziennej miał wyjść na wolność dopiero w 2030 r. Jest to manipulacja, bowiem podano datę będącą końcem sumy wszystkich kar Józefa S., choć byłyby one wkrótce zastąpione jedną (art. 86 par. 1 kk powiada, że „sąd wymierza karę łączną w granicach od najwyższej z kar wymierzonych za poszczególne przestępstwa do ich sumy, nie przekraczając jednak (...) 15 lat pozbawienia wolności”). Dyrektor mieszka w Malborku. Gdy przyjechał do pracy w niedzielę, jego podwładnych zbytnio to nie zdziwiło, bowiem w zakładzie działała obwodowa komisja wyborcza i choć wstrzymano wszystkie widzenia, ruch na oddziałach był wzmożony. – W sytuacjach nadzwyczajnych obecność głównego szefa jest standardem. Nikt nie mógł być zaskoczony,
że pojawił się z samego rana w zakładzie, choć od poniedziałku rozpoczynał urlop. Nie ma zwyczaju ani formalnych wymogów, żeby go kontrolować, gdy wchodzi na jakiś oddział lub bezpośrednio do celi. Jest natomiast zasadą, żeby nie pozostał w celi sam – powinien być wówczas ubezpieczany przez oddziałowego lub strażnika. Nie przypominam sobie, żeby dyrektor kiedykolwiek odbywał ze skazanymi rozmowy bez świadków poza swoim gabinetem lub pokojem wychowawcy – mówi oficer z działu penitencjarnego. Ppłk G. udał się na jeden z oddziałów. Polecił strażnikowi, żeby otworzył pojedynczą celę i zostawił go z więźniem sam na sam. Po krótkiej pogawędce kazał się zaprowadzić do kolejnej. Tym razem do „dwójki”, gdzie siedział Józef S. Z nim również chciał rozmawiać w cztery oczy, więc funkcjonariusz wyprowadził współlokatora na korytarz. Nie zamykał drzwi na klucz, tylko pozostawił je lekko przymknięte. Nie miał obaw, że szefowi może cokolwiek się przydarzyć, bo w starciu z wysportowanym mężczyzną Józef S. był bez szans. Nie wiemy, co dokładnie rozegrało się w celi – znamy jedynie efekt końcowy: S. otrzymał co najmniej cztery ciosy nożem kuchennym w szyję oraz klatkę piersiową. Zmarł po kilku minutach z wykrwawienia. – Dyrektor prawdopodobnie przyniósł narzędzie ze sobą. Więźniowie miewają w celach ukryte noże, ale ten był zbyt duży. Samo ostrze miało około 15 cm. Niepraktyczny, bo z pewnością zostałby znaleziony nawet podczas rutynowego przeszukania celi – twierdzi oficer. Po „rozmowie” z Józefem S. ppłk G. wyszedł i spokojnie udał się
na dyżurkę. Zakomunikował podwładnym, że przed chwilą zabił więźnia, i poprosił o wezwanie policji. Żaden oczywiście nie uwierzył, ale po chwili złudzenia prysły... Do zakładu przyjechała ekipa śledcza z prokuratorem i biegłym sądowym. Policjanci wyprowadzili dyrektora w kajdankach. Ponieważ wybory trzeba było dokończyć, w obawie przed rozprzestrzenieniem się informacji o zabójstwie i ewentualnym buntem zarządzono stan absolutnej tajemnicy i najwyższej gotowości bojowej, ściągając w trybie alarmowym wszystkich dostępnych funkcjonariuszy. Do wybuchu buntu na szczęście nie doszło. Dwa dni później Sąd Rejonowy Gdańsk-Południe postanowił o zastosowaniu wobec podejrzanego trzymiesięcznego tymczasowego aresztu, a prokuratura zarządziła zbadanie go przez psychiatrów. Ze szczątkowych informacji udzielonych przez śledczych i szefa SW gen. Jacka Włodarskiego wynika, że: ~ Andrzej G. przyznał się do winy, ale odmówił składania wyjaśnień. W chwili zatrzymania był trzeźwy, pozostawił w domu list do rodziny o charakterze pożegnalnym, co pozwala wnioskować, że starannie zaplanował popełnienie w tym dniu jakiegoś szaleństwa; ~ Józef S. zachowywał się agresywnie. Sprawiał kłopoty administracji więziennej oraz prokuraturze, prezentując „postawy roszczeniowe”. Składał pozwy sądowe, nieustannie pisał bezzasadne skargi i zażalenia. Także na dyrektora, obarczanego przezeń odpowiedzialnością za niewłaściwe leczenie; ~ między zabójcą a jego ofiarą nie występowały żadne „bliskie relacje osobiste”. Media codzienne – wobec braku dostępu za kulisy zakładu w Sztumie zdane wyłącznie na oficjalne skąpe relacje (bądź przecieki od osób zainteresowanych własnym
pozytywnym wizerunkiem) – zbudowały na ich podstawie taki oto obraz: ~ praca w więzieniu dla recydywistów jest prawdziwą katorgą, bowiem są to osobnicy, których „nie można traktować po ludzku”; ~ wspaniały profesjonalny dyrektor pragnący zbudować system penitencjarny odpowiadający standardom europejskim („zbyt porządny i miękki”) zabił, bo nie wytrzymał psychicznie konfrontacji z brutalnym i aroganckim złoczyńcą, domagającym się luksusów niedostępnych dla tzw. zwykłego obywatela. „Wyłupiaste szalone oczy, kozia bródka, rozwichrzone resztki włosów na głowie. I nieprawdopodobna agresja. Jak się nakręcił, to wszystkich wokół wyzywał od chujów, bydlaków i skurwysynów” – tak napisała o Józefie S. „Gazeta Wyborcza”. W internecie natychmiast zaroiło się od komentarzy typu: ~ Bandzior, kryminalista, zwyrodnialec ma mieć lepiej niż uczciwy, inteligentny wykształcony człowiek pracujący po kilkanaście godzin dziennie? Gdzie tu logika, sprawiedliwość i zdrowy rozsądek? Przyznaję otwarcie, że cieszę się, słysząc, że więzień popełnił samobójstwo lub został zabity. O jednego syfa mniej do utrzymywania; ~ Zakład karny to dzisiaj sanatorium, gdzie dadzą jeść i wyleczą; więźniowi wszystko się należy, a z nudów pisze skargi. Wszystko za nasze ciężko zarobione pieniądze; ~ Dyrektor po prostu wyrwał chwast i tym samym zaoszczędził na naszych podatkach. Postawy – można by rzec – klasyczne w społeczeństwie przeżartym przez katolicyzm... Jak wygląda inna prawda o Sztumie? – Zacznijmy od tego, że jeśli chodzi o zakłady typu zamkniętego i o zaostrzonym rygorze, to praca z recydywą zalicza się – wbrew pozorom – do najbardziej komfortowych. Podkreślam, że mówię z punktu widzenia doświadczonego funkcjonariusza, który chce mieć na oddziale spokój i porządek. Tacy więźniowie są często ludźmi bardzo zdemoralizowanymi, ale oni też są doświadczeni, więc gdy trafiają do pierdla, dobrze wiedzą, że tylko podporządkowanie się rygorom może im ułatwić przetrwanie oraz przybliżyć ewentualne przedterminowe zwolnienie. Nieporównywalnie gorszym elementem są małolaci – najbardziej niebezpieczni i kompletnie nieprzewidywalni. Józef S. miał pokrzywioną psychikę, jednak jego agresja, czy może raczej desperacja, wypływała z pewnej niemocy. Świadomości, że wyjdzie z więzienia kaleką, jeśli nie wywalczy skutecznego leczenia, które w zakładzie karnym ogranicza się w rzeczywistości do tabletek przeciwbólowych. Zrobiono z niego oficjalnego wariata, więc korzystał z tego statusu i faktycznie czasem „nawrzucał” funkcjonariuszom. Obie strony wzajemnie się nakręcały. Z kolei dyrektor był bardzo ambitny. Myślę, że te skargi (w rzeczywistości
3
raptem pięć, a nie kilkadziesiąt, jak sugerowała nasza centrala) raniły jego dosyć wybujałe poczucie własnej wartości. I choć jest oczywiste, że nie był w tym dniu przy zdrowych zmysłach, to nie ulega również kwestii, że chciał zabić dokładnie tego więźnia – twierdzi więzienny wychowawca. – Ale skargi na nieświeży chleb czy zbyt małe porcje są już chyba przesadą? – Nie do końca. Skazani nie są durniami i mają wyobrażenie, jak wygląda sto gramów kiełbasy, choć nie jedzą jej codziennie. Jeśli więc dostają trzy czwarte przewidzianej w jadłospisie porcji, to potrafią obliczyć, że w skali całego naszego zakładu (1050 osób) ktoś „zaoszczędził” ich kosztem ponad trzydzieści kilogramów. Inny przykład: skoro dostawca przywozi stare pieczywo, choć ma płacone za świeże, powstaje naturalne pytanie, kto i za ile przymknął na to oko. Przetargów raczej nie wygrywają firmy przypadkowe, a resztę sobie dośpiewajcie... Powiem otwarcie, że gdyby w więziennictwie pracowali tylko ludzie uczciwi, odpadłaby nam połowa problemów ze skargami osadzonych. Oni – o ironio! – wcale nie kwestionują konieczności twardego przestrzegania przepisów, ale żądają, aby to działało w obie strony. Zbyt wiele? Moim zdaniem nie. Były pensjonariusz zakładu w Sztumie mówi: – Wyszedłem przed kilkoma miesiącami. Mam niezłą pracę, żyję uczciwie. Widziałem tam dużo draństwa, spędziłem kilkadziesiąt godzin na „dźwiękach” (specjalna dźwiękoszczelna cela izolacyjna – dop. red.), gdzie zapięty pasami srałem i sikałem pod siebie. Powód? Zdaniem... (tu nazwisko funkcjonariusza, a jednocześnie PSL-owskiego działacza samorządowego – dop. red.) byłem „bezczelnie roszczeniowy”. Okazało się, że moje skargi do Centralnego Zarządu SW trafiały z powrotem na biurko dyrektora. Dobre i to, bo u wychowawcy o pseudonimie „Marynara” znaleziono za szafą podczas remontu stertę niewysłanych pism urzędowych oraz prywatnych listów. Żona innego skazanego dodaje: – Pomijając częste pobicia kłopotliwych więźniów, mąż opowiadał mi też o dwóch przypadkach, gdy ewidentne zaniedbania o mały włos nie doprowadziły do ich śmierci. Jednego znam osobiście. Na potworne bóle w nodze podawano mu pyralginę. Nic nie pomagało, więc lekarka zaordynowała ketonal. To samo... Klawisz prześwietlił go wzrokiem i orzekł, że symuluje. Dopiero po trzech miesiącach zawieźli człowieka na badania do normalnego szpitala, a gdy okazało się, że to złośliwy nowotwór, szybciutko przerzucili go do innego zakładu, żeby pozbyć się problemu. Tam dostał przerwę w karze, przeszedł operację i dzięki temu przeżył. W wyroku miał pozbawienie wolności za kradzież. Nie było tam ani słowa o pozbawieniu zdrowia... DOMINIKA NAGEL
4
Nr 42 (607) 21–27 X 2011 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Bezkrwawe łowy Szanse na kobiece szczytowanie rosną wraz z zarobkami i rangą partnera – wybadali amerykańscy uczeni. Potrzeba orgazmu sprawiła, że płeć piękna poluje na tzw. mężczyzn ustawionych. A jeszcze lepiej – ustawionych i popularnych. Niższy sort takich polujących to na przykład groupies, czyli – według definicji – miłośniczki zespołów muzycznych, które „podążają za nimi w poszukiwaniu erotycznej lub emocjonalnej bliskości”. Obecnie to pojęcie ma szersze zastosowanie. Swoje groupies mają politycy, a nawet kryminaliści (Breivik też dostaje listy miłosne). Na Zachodzie wybijającą się kobiecą kastą są uwodzicielki piłkarzy. U nas – zważywszy na kondycję polskiej kadry – polowania się odechciewa. Maskotką brytyjskich mediów jest 29-letnia Imogen Thomas, która „posiadła” tylu futbolistów (nie tylko rodzimych), że starczyłoby na mistrzostwa świata. Ma w kolekcji samego Cristiano Ronaldo! Po każdym romansie idzie do gazet i opowiada, że jest wrażliwa, zagubiona, szuka miłości, a w ogóle to jeszcze przed trzydziestką chce mieć dzieci. Na becikowe już zarobiła, występując w reklamie firmy bukmacherskiej – ubrana w koszulkę Manchesteru (miała wówczas kochanka z tego klubu), zachęcała do obstawiania...
N
Kanon, który obowiązuje od czasów neandertalczyka (sama matka natura wymyśliła!), można streścić tak: mężczyzna szuka najatrakcyjniejszej kobiety, a kobieta szuka najskuteczniejszego dostarczyciela dóbr wszelakich. W praktyce oznacza to, że popularność i pieniądze gwarantują podstarzałym lowelasom dożywotnie brania. Teraz przykład – mój ulubieniec, zapomniany już telewizyjny gwiazdor, który swego czasu jeździł po arabskich dziczach i w blasku jupiterów uwalniał Polki, którym zachciało się ślubu z muzułmaninem. Jednym słowem – nasz Brudny Harry, detektyw Krzysztof Rutkowski. Od kilku lat z wypiekami na twarzy czytam o jego romansach z 20-latkami. A każdy kolejny ciekawszy od poprzedniego! Rutkowski, 51-latek, któremu do Adonisa – nie ukrywajmy – jakoś nie po drodze,
ajzdolniejszy polityk ostatniego XX-lecia popełnia czasem żenujące gafy, których w 40-milionowym kraju jakoś nikt nie potrafi dostrzec. Niemal 2 lata temu przeprowadziliśmy cykl wywiadów z profesorem Mirosławem Karwatem, który już wtedy zauważył, że Donald Tusk jest najbardziej utalentowanym politykiem od 1989 roku, skuteczniejszym w osiąganiu swoich politycznych zamierzeń nawet od Aleksandra Kwaśniewskiego. Dalszy bieg wypadków politycznych potwierdził te diagnozę i Tusk stał się właśnie pierwszym premierem ostatnich dziesięcioleci, który wchodzi w drugą kadencję. Oczywiście ta skuteczność i talent dotyczą przede wszystkim troski o pomyślność własnej kariery, bo ani Tusk, ani Kwaśniewski nie okazali się świetnymi politykami w tym sensie, że załatwili jakiś istotny problem swoich pracodawców, czyli społeczeństwa. Ale też nieszczególnie nam zaszkodzili, co też nie jest bez znaczenia wobec obecnej sytuacji w Polsce. Tuż przed wyborami Donald Tusk, omawiając swoją strategię i plany, pochwalił się pomysłami raczej nieprzynoszącymi mu chluby. Mianowicie w czasie jednej z podróży przedwyborczych wraz z żoną namawiał do rodzenia dzieci. I to w jednym z najbiedniejszych województw – świętokrzyskim. Sam pomysł, aby zastępować normalną politykę prorodzinną, której Polska właściwie nie ma, opowiastkami o tym, jak fajnie jest mieć dzieci, jest nie tylko groteskowy, ale i żenujący. Polaków nie trzeba namawiać do rodzenia dzieci. Jeśli tylko znajdą się w jakimś normalnym kraju, które zapewnia minimum bezpieczeństwa socjalnego i wsparcia dla rodzin (np. w Wielkiej Brytanii), natychmiast
powodzenie ma. Oj, ma! Był krótki romans ze skandalizującą Agnieszką Frykowską; był też wyrok w sprawie zakochanej 28-latki z Chełmna, której sąd zakazał zbliżania się do obiektu westchnień. Każda kolejna zdobycz przedstawiana jest prasie brukowej jako miłość życia i przyszła pani Rutkowska. A potem szlag trafia i nie wychodzi... Ostatnio polski casanova przeszedł samego siebie – wyrwał niedoszłą zakonnicę! A było tak… Kilka lat temu podczas brawurowej akcji na Dolnym Śląsku Rutkowski pochwycił bandytę tuż przy żeńskim klasztorze. Wśród tamtejszych nowicjuszek była siostra Luiza, która zwróciła mu uwagę, że zbyt brutalnie obszedł się ze złoczyńcą. Detektyw wręczył jej wizytówkę i odjechał, a tydzień później siostrzyczka wysłała pierwszy list… W tym samym roku wystąpiła z zakonu. A ponieważ detektyw miał sporo nieromansowych problemów – podejrzenie o pranie brudnych pieniędzy, afera z tzw. śląską mafią paliwową itd. – para zaręczyła się dopiero teraz. „Dla niej nie liczył się przepych, brylanty i luksusowe wozy” – ze wzruszeniem opowiada pan Krzysztof, a 26-letnia narzeczona… pozuje do zdjęć w furach, o których jej wyświęcone koleżanki mogą tylko pomarzyć. JUSTYNA CIEŚLAK
biorą się do rozmnażania. Polki obok Pakistanek są grupą etniczną o największej dzietności na Wyspach, i to bez namów państwa Tusków, a nawet z dala od nich. Ludzie naprawdę w większości nie są idiotami i doskonale wyczuwają, na co i kiedy mogą sobie pozwolić. W tym kontekście rodzi się pytanie, dlaczego Polska współczesna oferuje swoim mieszkańcom mniejsze poczucie bezpieczeństwa socjalnego niż zabiedzony PRL. I czy aby pan premier Tusk (wraz ze swoimi kolegami pseudoliberałami) przez 20 lat, które przesiedział w Sejmie, nie miał z tymi negatywnymi procesami nic wspólnego? Na parę dni przed wyborami Tusk zapewnił też mniejszości seksualne, że dba o ich prawa w ten sposób, żeby zbyt szybkimi zmianami społecznymi same sobie nie zaszkodziły. Innymi słowy – dobry wujek Donald chroni gejów i lesbijki przed prześladowaniami dzięki utrzymywaniu ich w stanie dyskryminacji. Bo – jak zapewnia – „radykalne zmiany mogłyby wywołać ostry sprzeciw”. Przez te radykalne zmiany rozumie… zalegalizowanie związków partnerskich. Ta konstrukcja logiczna (a raczej nielogiczna) jest tak kuriozalna, że aż nie chce się wierzyć, że stworzył ją ktoś tak skądinąd sprytny jak Tusk. Nie istnieje mianowicie żaden kraj, w którym „zbyt szybkie zmiany”, czyli zakończenie dyskryminacji, zaszkodziłyby mniejszościom seksualnym. Emancypacja dokonuje się nawet w Nepalu – jednym z najbardziej zacofanych krajów świata – i nie widać tam żadnej fali agresji. Szkodliwa bywa natomiast marginalizacja tych (i jakichkolwiek innych) środowisk, którą Tusk świadomie utrzymuje, m.in. rękami oraz ustami Radziszewskich, Gowinów i Niesiołowskich. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Siema i ściema
Prowincjałki Cała krakowska policja szuka Matki Boskiej Brzemiennej – a dokładniej jej figurki, którą nieznany na razie sprawca ukradł z kościoła św. Tomasza. Wartość rzeźby to około 5 tys. zł. Opiekujące się kościołem siostry obiecują, że jeśli tylko złodziej się nawróci i figurkę odda, one mu grzech kradzieży wybaczą.
CZCICIEL
Dyrektor szpitala w Grudziądzu zamierza opublikować na stronie internetowej zdjęcia złodziei plądrujących jego placówkę. Wszystko po tym, jak na filmach z monitoringu zobaczył, że pewien tatuś, który przyszedł do szpitala z chorą córką, okrada z zabawek oddział dziecięcy.
OKO ZA OKO
58-letniemu kursantowi z Piotrkowa Trybunalskiego nie powiodło się podczas egzaminu na prawo jazdy. Za ten stan rzeczy oberwało się egzaminatorowi. I to solidnie. Kursant może za to zaliczyć trzy lata więzienia.
ZĄB ZA ZĄB
W Gilowicach za ponad milion złotych władza zbudowała cmentarz komunalny. Powstał dlatego, że na tym istniejącym proboszcz nie może już upchnąć nawet szpilki. Ten nowy, chociaż od kilku miesięcy już gotowy, świeci pustkami, bo nie ma chętnego, który jako pierwszy wykupiłby na nim miejsce. Nikt nie chce, by jego zmarły leżał na cmentarzu w samotności…
KTO PIERWSZY?
28-latek włamał się do spożywczaka w Wadowicach. Zdążył sobie zapakować trzy reklamówki alkoholu, papierosów i kawy, kiedy na gorącym uczynku złapali go policjanci. Rzecz miała miejsce kilkaset metrów od zakładu karnego, z którego właśnie wypuszczono go na przepustkę. Opracowała WZ
ZAKUPY
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Zobaczcie, jak młodzież zagłosowała. Przecież to jest straszne! Wchodzi do Sejmu mężczyzna, który stał się kobietą, transwestyta. Wchodzą sodomici! (ksiądz Tadeusz Rydzyk)
Będę wyciągał ludzi z lewicy. Mam już kogoś na oku, ale nie powiem kogo. Wie pani, że nie mogę tego powiedzieć, bo to spowoduje panikę i blokadę tego manewru, ale oczywiście będą zmiany. (Janusz Palikot w rozmowie z Moniką Olejnik)
Gdyby Janusz Palikot się przemógł, to powinien dać na mszę, by podziękować biskupom za ten wynik. Bez polskich biskupów ten wynik byłby niemożliwy. (prof. Radosław Markowski, politolog)
PO wygrała wybory, ale nie jest największym zwycięzcą. Największym zwycięzcą jest Janusz Palikot, z którym premier będzie musiał się układać w Sejmie, czy mu się to podoba, czy nie. Nie uważam, że Palikot będzie pieskiem na usługach Tuska, a jego klub na usługach PO, wykonując polecenia. (Ludwik Dorn)
Palikot jest reakcją na zachowanie tych z Torunia. Oni tak irytują i denerwują, że przez Rydzyka powstają takie Palikoty. Jeśli Kościół nie rozwiąże rozsądnie problemu z Torunia, to będzie rosło poparcie Palikota właśnie jako reakcja na Toruń. (Lech Wałęsa)
Jeśli Palikot waży się dotknąć krzyża, będzie miał także ze mną do czynienia. Krzyża nikt nie może ruszyć, bo Polska to naród katolicki. (jw.)
Nikt nie ma prawa ściągać krzyża, który wisi, bo to jest pewien zwyczaj. Jest to swego rodzaju wyposażenie sali. (posłanka Joanna Fabisiak, PO)
Nie zamierzam być w gronie tych, co kochają inaczej, tych, co przekształcają się z mężczyzn na kobiety i odwrotnie. (poseł Ryszard Zbrzyzny z SLD w odpowiedzi na pytanie, czy wstąpiłby do Ruchu Palikota)
Konserwatystom powiem: jeśli Bóg stworzył człowieka, stworzył również Annę Grodzką. Niech mają pretensje do Boga, że coś mu się pomerdało. Pani Grodzka jest bardzo rozsądną osobą, ta kobieta jest znakomita. (Władysław Frasyniuk, były przewodniczący Unii Wolności – Partii Demokratycznej) Wybrali: PAR, ASz, AC
Nr 42 (607) 21–27 X 2011 r.
NA KLĘCZKACH
PALIKOT ZJE TUSKA? Zdaniem Janusza Czapińskiego, psychologa społecznego i jednego z najbardziej znanych w Polsce badaczy opinii, wejście Ruchu Palikota do Sejmu jest początkiem wielkich zmian porównywalnych z rewoltą lat 60 w USA i Europie Zachodniej. Czapiński podkreśla ogromne poparcie młodzieży dla programu Ruchu Palikota oraz fakt, że w Polsce stale wzrasta liczba osób zupełnie niepraktykujących – w ciągu ostatnich 20 lat z 13 do 33 procent. Według psychologa nowy ruch społeczny wpłynie znacząco na przesunięcie się na lewo całej sceny politycznej, w tym PO. MaK
przez Radio Maryja nie dostało się do Sejmu i Senatu lub uzyskało słabe wyniki (jak Sobecka w Toruniu), a wyborcy Kaczyńskiego głosowali chętniej na innych kandydatów. Nie weszła do Sejmu słynna Urszula Krupa (dawniej LPR), skrajnie prawicowa lekarka startująca z Piotrkowa Trybunalskiego, mimo że w tym okręgu PiS dostał aż 4 mandaty. AC
ZOOFILIA W SEJMIE?
RUCH PRZECIW RUCHOWI Skrajna prawica katolicka gra larum od ogłoszenia wyników wyborów. Paniczny strach przed Ruchem Palikota każe PiS-owi proponować kuriozalną „uchwałę w obronie krzyża”, portalowi konserwatyzm. pl – ogłaszać „wojnę totalną z bandą, która wyszła z czeluści piekielnych”, a Stowarzyszeniu Unum Principium (protestowali przeciwko koncertowi Madonny w Warszawie) – wzywać do stworzenia ustawy „chroniącej religię katolicką”. MaK
PUSTO POD KRZYŻEM Według rozmaitych sondaży internetowych w sprawie zdjęcia krzyża sejmowego postulat ten popiera od 50 do 70 proc. respondentów. Jeśli zauważyć, że na Ruch Palikota głosowało tylko 10 proc. wyborców, to potencjał osób zainteresowanych świeckością państwa wydaje się ogromny i ciągle politycznie niewykorzystany. AC
INSTYTUT OBRAŻONYCH Adwokat Kazimierz Smoliński zamierza zainicjować powstanie instytutu zajmującego się monitorowaniem przypadków naruszania oraz znieważania uczuć i symboli religijnych. Instytut ma m.in. pomagać w składaniu pozwów sądowych osobom, które uznały, że ich uczucia zostały obrażone. Smoliński (były poseł PiS) uważa, że społeczeństwo powoli przyzwyczaja się do profanowania religii i znieważania wierzących, bo „prawo w tym temacie zupełnie nie funkcjonuje”. Jasne! Przekonali się o tym Nergal, Nieznalska, Motyl z Łodzi, Doda i inni… ASz
na „jedynie słuszną” partię. Jednak proboszczowi parafii pw. św. Floriana w Kolbudach, ks. prałatowi Józefowi Nowakowi, zdarzyła się poważna wpadka, gdyż… zareklamował konkurencję. Za jego błogosławieństwem w salce katechetycznej oraz przed kościołem materiały wyborcze znanej księdzu osoby kolportowało stowarzyszenie „Młodzi Kreatywni”. I teraz wielebny kaja się następująco: „Przepraszam wszystkich wiernych parafii pw. św. Floriana w Kolbudach za promowanie w niedzielę 2 X 2011 roku o godz. 9 organizacji prezentującej treści wrogie Kościołowi oraz antychrześcijański styl życia”. AK
MILIARDER MAŁOROLNY
Ksiądz profesor Paweł Bortkiewicz z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu na antenie Radia Maryja ostrzegał słuchaczy przed „dewiacjami”, które może do Sejmu wprowadzić Ruch Palikota. „Zawzięta dążność do legalizacji aborcji, do przywilejów związanych z legalizacją związków homoseksualnych, z adopcją dzieci przez te związki jest dla mnie patologią życia społecznego i naruszaniem pewnych norm, także zdroworozsądkowych” – mówił duchowny. Wtórował mu o. Dariusz Drążek, który na podstawie książki „Bitwa o Madryt” opisał „zapaterską” Hiszpanię, gdzie według niego istnieją takie zjawiska jak „propaganda i zachęcanie do współżycia dzieci i młodzieży, zarówno z płcią przeciwną, jak i osobami tej samej płci, a nawet propagowanie zoofilii, czyli seksu ze zwierzętami”. ASz
ZAWSZE WIERNY Leonard Krasulski, poseł PiS z okręgu elbląskiego, wzbudził wesołość internautów z powodu treści podziękowania, jakie wystosował do swoich wyborców. Przede wszystkim obiecał im, że będzie „sumiennie kontynuował działania zgodne z nauką Kościoła”. Nic, tylko wypada poprosić Kościół o wypłacanie mu uposażenia poselskiego. MaK
Jacek D. – 13. na liście najbogatszych Polaków, twórca jednej z największych na świecie firm produkujących maszyny górnicze, którego majątek szacuje się na 1,4 mld zł – nielegalnie odkupywał ziemię od Kościoła. Tak twierdzi gliwicka prokuratura. Kiedy Kościół dostał od Komisji Majątkowej kilkaset hektarów w okolicach Pyskowic, Wieszowej i Zabrza, kler natychmiast wystawił je na sprzedaż. Według przepisów do pierwokupu mają prawo wyłącznie okoliczni rolnicy, więc Jacek D. załatwił sobie fałszywy meldunek i dokumenty poświadczające, że jest rolnikiem. Dzięki machlojce udało mu się kupić znaczną część tych terenów, a pośrednikiem w transakcji był osławiony Marek P. W śledztwie wykazano, że w podobny sposób Jacek D. i członkowie jego rodziny nabyli więcej działek. Do sprawy wrócimy. ASz
NA PALI(KOCIĄ) ŁAPĘ Według danych GUS gwałtownie rośnie liczba dzieci urodzonych ze związków niebędących formalnymi małżeństwami. Jest tych nieślubnych narodzin już 21 proc., ale w województwach zachodniej części Polski wskaźnik ten sięga aż 38 proc., a w niektórych powiatach nawet 47 proc.! W dużych miastach rekordzistką jest Łódź – 30 proc. Mapa rekordowych nieślubnych narodzin zdumiewająco pokrywa się z mapą regionów, w których przeważa głosowanie na PO i lewicę. Na PiS-owskim Podkarpaciu i w Małopolsce takich urodzin jest najmniej – 11 proc. MaK
NIE SŁUCHAJĄ TATKI
DUCH ŚWIĘTY ZASPAŁ?
DZIECI BREIVIKA
„Rzeczpospolita”, dziennik (jeszcze) propisowski, zauważa, że większość kandydatów wspieranych
Księża w różny sposób motywowali wiernych do głosowania w wyborach parlamentarnych
Śledztwo prowadzone w Polsce w związku z masakrą w Norwegii doprowadziło do zaskakujących
5
ustaleń. Wprawdzie nikt z Polski nie wspierał Breivika, ale zatrzymano aż 16 osób z naszego kraju, które nabywały środki do produkcji materiałów wybuchowych w tym samym polskim sklepie internetowym, w którym zakupy robił norweski zabójca. 11 osób już usłyszało zarzuty, w tym właściciel sklepu. AC
mapie – obok Iranu, Chin i Arabii Saudyjskiej – znalazły się m.in.: Francja, Wielka Brytania, Szwecja, Belgia i Holandia. A zatem kraje, w których Kościół katolicki nie wpływa na ustawodawstwo, nie linczuje ateistów i nie pasożytuje na budżecie, siłą rzeczy są „dyskryminujące”. MaK
NARÓD WYBRANY
TO CUD, ŻE JEST CUD!
„Chcesz zabijać? Zabij się sam!” – tak zachęca do obejrzenia „znienawidzonej przez diabła i jego zwolenników” wystawy „Wybierz życie” proboszcz parafii św. Krzyża w Płocku. Przy okazji wyjaśnia owieczkom, w czym tak naprawdę tkwi problem aborcji: „Ciekawe, dlaczego tak mało osób wierzących zastanawia się, dlaczego szatanowi tak bardzo zależy na zabijaniu nienarodzonych? (…). Tu idzie walka o nasz Naród, który wybrała sobie Maryja i Pan Jezus Miłosierny. Nie będzie dzieci, nie będzie Narodu. Zabijanie dzieci pogrąży Naród w niewoli śmierci”. AK
HANDEL Z PANEM BOGIEM Coraz trudniej namówić chłopców do ministrantury. Parafia pw. św. Józefa w Świdnicy wzywa więc rodziców do „zachęcenia” swoich synów, by ci wstępowali w szeregi kościelnej służby. „Wobec perspektywy życia wiecznego ważniejszą formą aktywności młodego człowieka jest służba przy ołtarzu niż wszelkiego rodzaju kółka zainteresowań – argumentuje proboszcz. – Zresztą przecież Bóg jest dawcą talentów, jeśli zatem ktoś mu służy, może liczyć na szczególne łaski w rozwoju swojego człowieczeństwa”. Ponadto syn-ministrant ma „stanowić wyróżnienie dla całej rodziny oraz stawać się przyczyną znacznie obfitszego Bożego błogosławieństwa”. AK
MANIA PRZEŚLADOWCZA „Gość Niedzielny” przedstawił tekst oraz mapę krajów, w których chrześcijanie są, zdaniem tego katolickiego tygodnika, prześladowani lub dyskryminowani. Na tej
Według internetowego portalu Vatican Insider watykańska Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych zajmuje się ganz nowym cudem, dokonanym za wstawiennictwem JPII. Chodzi oczywiście o kolejne tajemnicze uzdrowienie, którego nie da się wytłumaczyć z medycznego punktu widzenia. Vatican Insider nie podaje, niestety, szczegółów domniemanego cudu, ale wiadomo już, że dokumenty w tej sprawie trafiły na biurko kard. Angela Amato, szefa kongregacji, który nie ukrywa, że chce przyspieszyć beatyfikację polskiego papieża. Ciekawe, czy do wyświęcenia JPII wystarczy osoba, która się nie ujawni. Czy to nie będzie cud sam w sobie? ASz
KOLEJ NA JONASZA…? Honduraski biskup Luis Santos Villeda może stać się prezydentem swojego kraju. I to lewicowym! Już od 2008 roku lewicowym prezydentem Paragwaju jest były katolicki biskup Fernando Lugo (notabene przyznał się w 2009 roku do ojcostwa dwuletniego dziecka). Honduraski biskup Villeda chce iść w polityczne ślady Lugi. Zwany jest „czerwonym biskupem”. Po przejściu na emeryturę, która nastąpi już za kilka tygodni, zamierza się poświęcić polityce. Będzie on wówczas kandydatem Liberalnej Partii Hondurasu na urząd prezydenta. „Czerwony biskup” był już dwukrotnie proszony o kandydowanie, jednak odmawiał z powodu sprawowania urzędu biskupa. Jego naczelną troską, jak twierdzi, jest los biednych. Tak więc faktycznie czynnym biskupem być nie może… PPr
6
Nr 42 (607) 21–27 X 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Przed wyborami przedstawiciele Krk robili wszystko, aby wesprzeć hołubioną przez siebie partię. Przede wszystkim były spotkania z kandydatami PiS organizowane w kościołach. Na przykład w sali katechetycznej przy parafii św. Jana Chrzciciela i św. Alberta Chmielowskiego w Gdyni wiec wyborczy urządził Jarosław Sellin, a Kazimierz Michał Ujazdowski przemawiał prosto z ambony kilku wrocławskich kościołów. W Czytelni Katolickiej przy parafii św. Klemensa w Ustroniu z wyborcami rozmawiali też kandydaci na posłów z list PiS – Krzysztof Czabański i Stanisław Pięta. Były prośby o wsparcie do biskupów, a nawet intencje mszalne, w których kandydaci PiS do Sejmu i Senatu dziękowali za pontyfikat Jana Pawła II, a msze, oczywiście z podaniem nazwiska ofiarodawcy, księża odprawiali w dniu wyborów. O to, aby Polska powyborcza miała wyłącznie maryjne oblicze, starał się jak mógł także tatko Tadeusz Rydzyk. Ten nie żałował swoim pupilom (m.in. Anna Sobecka, Jan Szyszko, Arkadiusz Mularczyk, Beata Kempa czy Antoni Macierewicz) czasu antenowego, a oprócz tego słuchacze byli przez wielebnego regularnie karmieni taką między innymi propagandową papką: ~ Chciałbym powiedzieć, kto przeszkadza nam. Cały czas właśnie ci rządzący. Ta opcja, która równocześnie jest bardzo przeciwko cywilizacji chrześcijańskiej; ~ I teraz wybierać tych, którzy będą służyć Polsce. Również z list PiS-u. Wybierać tych, którzy są najlepsi. Nie patrzyłbym, którzy są na którym miejscu, tylko wybrać tych, którzy dobrze służyli dotąd. I to jest apel do wszystkich z nas, zadbajmy o Polskę. Zadbajcie o Polskę, dla waszych dzieci, dla waszych wnuków. Bo tą Polskę nam rozgrabiają, niszczą absolutnie; ~ I tak samo inna partia (Ruch Palikota – dop. red.) powstała, która jest wybitnie antychrześcijańska, agresywnie antychrześcijańska. Nie znaczy, że jeżeli oni się wywodzą i by pogniewali się z tą Platformą, no to nie jest zagrywka jakichś służb, które stworzyły następną grupę po to, żeby się zjednoczyć i właśnie tą naszą cywilizację zniszczyć, naszą kulturę i ludzi, którym zależy na prawdzie, sprawiedliwości, pokoju, miłości, solidarności wzajemnej i tak dalej; ~ Krajowa Rada nie przyznała nam multipleksa (…). Chce nam zamknąć usta na przyszłość automatycznie. Po prostu nie będziemy mieli miejsca w eterze w tej nowej technologii. Oczywiście Krajowa Rada w składzie PO, PSL i SLD. Ci ludzie, trzeba wiedzieć, i teraz wybierać tych, którzy będą służyli Polsce. Głosy płynące z Radia Maryja aktywnie wspierali publicyści „Naszego Dziennika”, na wszelkie możliwe sposoby usiłujący obrzydzić swoim czytelnikom Ruch Palikota: „Atak na krzyż to wprawdzie główny punkt założeń nowej frakcji, ale nie jedyny.
Pokolenie JP...alikota Niemal półtora miliona Polaków powiedziało 9 października „tak” świeckiej Polsce. Powiedziało to tak donośnie, że Kościół aż zatrząsł się w posadach. Kolejne akordy to postulat łatwiejszego uśmiercania poczętych dzieci w imię uproszczenia życia kobietom, plan refundacji zapłodnienia pozaustrojowego metodą in vitro (z pieniędzy podatników przeciwnych temu procederowi), usunięcie religii ze szkół, dołożenie księżom, legalizacja marihuany i przygotowanie pakietu ustaw definiujących przywileje dla homoseksualistów. A w finale przewiduje się, jeśli nie wygnanie z kraju, to przynajmniej postawienie prezesa PiS, który notabene formację Palikota zamierza ignorować, przed Trybunałem Stanu. W skrócie – nowoczesne państwo z marzeń Jerzego Urbana”. Aby do tego nie dopuścić, w róg zadęli też biskupi. Ustami między innymi kard. Stanisława Dziwisza („To są bardzo ważne wybory. Od ich wyniku zależy, w którym kierunku pójdzie Polska”), abpa Józefa Michalika („To jest dramat, że w katolickiej Polsce, chrześcijańskiej Polsce próbuje się zepchnąć na margines, czyli zamknąć w getto myślowe i getto społeczne, obecność Ewangelii, Bożego prawa, krzyża, Pisma Świętego. Chrześcijanin w Polsce musi wiedzieć, na kogo chce oddać zaufanie. Czy będzie tylko edukacja zwykła, czy wychowywanie w wartościach chrześcijańskich. Czy będzie miejsce dla starego człowieka, dla inwalidy, dla chorego w rodzinach naszych, czy trzeba będzie tworzyć DPS-y bez liku, to też od nas zależy, od tych, których obdarzymy naszym zaufaniem”) czy bpa Ignacego Deca („Mówimy kandydatom do parlamentu, jak nie chcecie bronić życia w całej rozciągłości, od poczęcia aż do naturalnej śmierci, jak nie chcecie i nie macie zamiaru uchwalać dobrego, słusznego prawa, jak nie macie zamiaru dbać o prawdziwe dobro Ojczyzny – to nie ubiegajcie się o władzę, o fotele poselskie i senackie, o fotele ministerialne. Polska bowiem potrzebuje ludzi sumienia, broniących prawa Bożego, praw człowieka i narodu, prawa do życia człowieka, tego bezbronnego, niewinnego, żyjącego pod sercem matki”). A jednak w dniu wyborów młodzi gniewni pokonali moherowe berety. Dla Kościoła nadszedł czas refleksji. Jak przyjął policzek od niemal stuprocentowo katolickiego narodu? Episkopat nie jest jednogłośny. Robi dobrą minę do złej gry i wskazuje winnego. Według kard. Dziwisza „wielu naszych rodaków pogubiło się w poszukiwaniach właściwego kształtu życia osobistego, rodzinnego i społecznego, nie odróżniając dobra od zła
(…). Miejsce w polityce zdobywa się, walcząc z wartościami, które stanowiły zawsze o tożsamości narodu. Bluźnierstwo uważa się za sztukę, a patriotyzm i miłość ojczyzny za zacofanie”. Biskup siedlecki Zbigniew Kiernikowski szuka rozwiązania („Rezultat wyborów parlamentarnych wskazuje na naglącą konieczność
liberalizacji aborcji. Mamy osobnika o nieustalonej tożsamości, to znaczy o zmienionej tożsamości, bo niezmienionej płci (…), czołowego piewcę praw osób homoseksualnych, a właściwie przywilejów dla osób homoseksualnych, mamy dwóch redaktorów czasopism antyklerykalnych, antyreligijnych, a nade wszystko wulgarnych i prymitywnych w swoim odbiorze treści. Mając taką ekipę, możemy się spodziewać, że tematami, które będą wnoszone przez tę ekipę, nie będą na pewno sprawy związane z demokracją, z poprawą polityki
Abp Józef Michalik komentuje wynik wyborów
zajęcia się formacją wiary u ludzi dorosłych, w szczególności młodych (…). Procent młodych ludzi, którzy głosowali na przykład za partią pana P., gdzie jest wyraźna negacja nauczania Kościoła, powinien przebudzić wielu duszpasterzy i stawiać pytanie, co robimy, a przede wszystkim jak robimy, by właściwie kształtować odpowiedzialne postawy wynikające z wiary…”), a abp Tadeusz Gocłowski bije się w piersi („Skłóceni politycy byli zgorszeniem dla narodu. Dlatego w takim tle wypływa ktoś trzeci, kto daje jakieś propozycje, które są zaskakująco dramatyczne. Wynik wyborczy Palikota musi nas ocucić, to zimny prysznic dla Kościoła”). Tak dotkliwego policzka nie mogą rzecz jasna przeżyć także redemptoryści w Toruniu: „W Sejmie znaleźli się ludzie, których nie powinno być. Jest postać samego lidera, który rozpoczyna swoje bycie na scenie parlamentarnej w nowej odsłonie od postulatu zdjęcia krzyża z sali sejmowej. To nie jest tylko kwestia drobnego symbolu, ale to jest kwestia bardzo istotna dla określania cywilizowanych relacji stosunku państwa i Kościoła. W tym samym ugrupowaniu znajdują się ludzie, którzy reprezentują radykalny antyfeminizm. Możemy spodziewać się tutaj momentalnie, jak mniemam, głosów dotyczących
rodzinnej, z poprawą polityki dotyczącej naszego bezpieczeństwa energetycznego czy politycznego, walką z bezrobociem czy ubóstwem, ale będą to kwestie kuriozalne, marginalne, a zarazem autentycznie szkodliwe dla życia społecznego. Są to ludzie, którzy nie byli i nie powinni zasiadać w ławach sejmowych, bo to kompromitacja dla idei polityki jako takiej. Dla mnie są to jednostki reprezentujące patologizację życia społecznego” – przekonywał słuchaczy ks. prof. Paweł Bortkiewicz. Dostało się też Polakom nieprzykładanym katolikom: „Problemem (…) są także wyborcy, którzy na tych ludzi głosowali (…). To jest kwestia odpowiedzialności przed Bogiem! To jest działalność, która służy ewidentnej walce z Kościołem katolickim, z wartościami chrześcijańskimi, z tym, co buduje naszą tożsamość. Ludzie, którzy robią to, co jest słuszne, prawe i dobre, są spychani po prostu na margines jako oszołomy, jako ludzie nie z tej planety, nienowocześni. Przywróćmy normalność. Trzeba z patologią walczyć”. Jeszcze dramatyczniej rzecz postrzega sam Tatko: „Jesteśmy rozpracowywani przecież od zakończenia wojny (…). Ten trend z Moskwy, no a teraz inny trend, tamta lewica i teraz nowa lewica, to trzeba
wiedzieć. Zorganizowana sprawa. No a my też się mamy organizować i nie poddawać się (…). Formować, organizować się, gdzie się da, zatrzymywać wszelką destrukcję, gdzie się da. Nikt nie może być obojętnym, stać z boku. Gdzie się da – jeden człowiek, drugiego znajdziesz, trzeciego. Organizować się przy tych posłach, którzy wyszli z tej prawicy niby”. A organizować się trzeba dlatego, że – według toruńskiego agitatora – wszyscy powinniśmy ratować dzieci i młodzież: „Zobaczcie, jak młodzież głosowała, jak młodzież myśli (…). Zagłosowali na tych ludzi, którzy, no, nawet nie chcę mówić. Przecież to jest straszne. Wchodzi do Sejmu mężczyzna, który stał się kobietą. Transwestyta. Ja nie mówię, ja nie jestem przeciwko człowiekowi, ale widzimy, jakie wartości on niesie. Wchodzą ludzie, jak ktoś nazwał, sodomici. Ludzie, to już jest bardzo poważna sprawa. Zobaczcie, co się dzieje z Polską, bardzo szybko”. Wobec tego nie zasypia gruszek w popiele niezastąpiony w takich sprawach Tomasz Terlikowski. Na portalu Fronda.pl czytamy: Na szybko konieczne jest stworzenie kordonu sanitarnego wokół Janusza Palikota i jego ludzi (choćby Ryszarda Grodzkiego vel Anny Grodzkiej). Konserwatyści, chrześcijanie, ale także ludzie, którzy uznają jeszcze obecność jakichkolwiek zasad w życiu publicznym, powinni zrobić wszystko, by nie dopuścić do wejścia do rządu Ruchu Palikota. Blokowania takiej możliwości trzeba się domagać szczególnie mocno od „konserwatystów” z PO i PSL-u. Jeśli ich obecność ma mieć jeszcze jakikolwiek sens, to właśnie w tej sprawie. No a przede wszystkim stara się pan redaktor doradzić, jak najskuteczniej zwalczyć „wulgarny nowolewicowy palikotyzm”. I tak: ~ Politycy wykorzystują wiarę i instytucje do promowania siebie i swoich rządów, a Kościół – z troski o to, by nie stracić swojego miejsca w szeregu, a także całkiem sporych środków finansowych – jak ognia unika zbyt ostrego i jednoznacznego nauczania polityków; ~ Konieczne jest dostrzeżenie głębokiej hipokryzji, jaka wciąż nas dotyka (a Palikot na niej jedzie). Osądzając innych, niechętnie osądzamy siebie, potępiając akty homoseksualne, tolerujemy je w swoich środowiskach (nie będę wymieniał nazwisk, ale każdy, kto zna historię Kościoła w Polsce w minionym dziesięcioleciu, je zna), potępiając niesprawiedliwość – także w kwestiach finansowych – tolerujemy ją w swoich kościelnych instytucjach, a wreszcie jak niepodległości bronimy naszych, nawet gdy robić tego zwyczajnie nie należy. I na takiej hipokryzji, braku odwagi do zmierzenia się z własnymi wyzwaniami także będzie jechał Palikot i media. Jeśli chcemy im wybić broń z ręki, musimy się zmierzyć z tym, co rzeczywiście jest cuchnącą raną. I zamiast ją ukrywać, trzeba ją oczyścić i wyciąć. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
Nr 42 (607) 21–27 X 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
7
N
ajnowsze zestawienie ekstradotacji przyznanych Kościołowi w ramach tzw. programów unijnych (poprzez składki członkowskie współfinansowane pośrednio z budżetu naszego państwa) dedykujemy ludziom głodnym, bezdomnym, wegetującym w obskurnych ruderach, zarzynającym się kredytami, żeby zamieszkać we własnym mieszkaniu, eksmitowanym na bruk... Zacznijmy od dotacji drobnych, czyli od kasy dla parafii: ~ Świętego Jana Chrzciciela w Warszawie – jako „skarbiec dziedzictwa kultury” (precyzyjniej byłoby skarbonka) – dostała 17 mln 767 tys. 672 zł; ~ Świętego Krzyża w Warszawie – na renowację kościoła wraz z przyległościami („ważne obiekty dziedzictwa kultury narodowej”) – 16 mln 368 tys. 147,50 zł; ~ Najświętszego Serca Jezusa w Śremie – 7 mln 956 tys. 18,87 zł (pierwsza rata!) celem „przebudowy obszaru poprzemysłowego” na ściśle wyznaniowe Katolickie Centrum Edukacji i Kultury; ~ Zmartwychwstania Pańskiego i św. Tomasza Apostoła w Zamościu – 7 mln 750 tys. 358,01 zł (remont kościoła i zagospodarowanie jego otoczenia); ~ Grobu Bożego w Miechowie – na rewaloryzację zespołu klasztornego wraz z Domem Generałów, gdzie biskupi będą niechybnie odbywać ćwiczenia wojskowe w stylu „flaszki” Głódzia – 7 mln 712 tys. 295,48 zł; ~ Opieki Najświętszej Maryi Panny w Radomiu – na remont świątyni i budowę systemu ogrzewania ekologicznego wypłaciliśmy proboszczowi okrągłe 6 mln 660 tys. zł; ~ Podwyższenia Krzyża Świętego w Zwoleniu wzięła 6 mln 499 tys. 930,53 zł (remont kościoła i adaptacja starej plebani dla potrzeb religijnego Centrum Regionalnego); ~ Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Kraśniku – 5 mln 885 tys. 723,49 zł kosztował remont i „adaptacja obiektu na cele turystyki kulturowej”. Dochód za bilety wstępu trafi oczywiście do portfela proboszcza; ~ Świętego Antoniego w Rybniku – 4 mln 954 tys. 62,20 zł celem „zachowania dziedzictwa kulturowego” poprzez upiększenie kościoła przy ul. Mikołowskiej; ~ Miłosierdzia Bożego i Świętej Faustyny w Toruniu na budowę „Ośrodka parafialnego Samarytanin” dostała 4 mln 914 tys. 812,90 zł; ~ Znalezienia Krzyża Świętego i św. Andrzeja Apostoła w Końskowoli – 4 mln 583 tys. 451,15 zł na remont i konserwację warsztatu pracy plebana i wikarych; ~ Ścięcia św. Jana Chrzciciela w Chojnicach – remont u obsługujących ją jezuitów (zakwalifikowany jako „restauracja”) kosztował 4 mln 47 tys. 552,83 zł; ~ Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel w Głębowicach (woj. dolnośląskie) – 4 mln 10 tys. 212,89 zł na przebudowę dawnego klasztoru;
Studnia bez dna ~ Wniebowzięcia NMP w Proszowicach (woj. małopolskie) – tamtejszy pleban przyjął 3 mln 860 tys. 101,72 zł celem zagospodarowania terenu oraz „zabezpieczenia kościoła przed katastrofą budowlaną”, czyli po prostu zawaleniem; ~ Świętego Klemensa w Ustroniu (woj. śląskie) – ksiądz proboszcz Antoni Sapota dostał na remont posiadłości 3 mln 858 tys. 563,96 zł pod warunkiem, że naprawi też chałupę swojego sąsiada administrującego
w tym akurat przypadku oznacza remont; ~ Wniebowzięcia NMP w Kłodawie (woj. wielkopolskie) – 3 mln 213 tys. 671,69 zł celem przeprowadzenia konserwacji zespołu klasztornego. Na jego murach widnieją banery reklamowe Radia Maryja, jednak multimilioner Rydzyk nie dorzucił do interesu nawet złotówki; ~ Świętego Mikołaja w Jedlni (woj. mazowieckie) – za przystosowanie do „rozwoju turystyki kulturowej”
Episkopat chce od państwa pieniędzy. Chodzi o kilkaset milionów z odpisów podatkowych. Podobno brakuje im na dobroczynność… Z nami żartów nie ma, więc odświeżymy biskupom pamięć i pokażemy, ile ostatnio dostali. parafią ewangelicko-augsburską, co ma „wpłynąć na wzrost znaczenia ekumenizmu”; ~ Narodzenia NMP w Sulisławicach (woj. świętokrzyskie) – faktura za remont tamtejszego sanktuarium opiewa na 3 mln 840 tys. 901,95 zł; ~ Zmartwychwstania Pańskiego na warszawskim Targówku – za 3 mln 660 tys. 683,28 zł wyremontuje kościół, dzwonnicę, no i oczywiście plebanię. Wszystko w ramach „ochrony dziedzictwa kulturowego”; ~ Świętego Jana Bosko w Suchorzu (woj. pomorskie) świątynię i plebanię ma już ful wypas, więc wzięła teraz 3 mln 399 tys. 380,62 zł na „szlak turystyczny” wzdłuż czterech okolicznych kościołów; ~ Narodzenia NMP w Swarzewie (woj. pomorskie) – 3 mln 377 tys. 211,16 zł (pierwsza rata) na upiększenie tamtejszego sanktuarium Królowej Polskiego Morza. Dodatkową kasę (druga rata) w wysokości 1 mln 698 tys. 730,09 zł proboszcz ks. Stanisław Majkowski dostał na wspólny „program promocji i informacji turystycznej” dla swojego i czterech innych okolicznych kościołów; ~ Wniebowzięcia NMP w Kartuzach potrzebowała 3 mln 316 tys. 339,49 zł, żeby odrestaurować klasztorny refektarz (w języku kościelnym salon jadalny). Gmina nie chciała być gorsza i dołożyła 150 tys. zł; ~ Matki Boskiej Bolesnej i św. Wojciecha w Opolu otrzymała 3 mln 254 tys. 172,67 zł na restaurację, która
proboszcz zainkasował 2 mln 979 tys. 200,26 zł; ~ Świętego Jana Ewangelisty w Szczecinie – 2 mln 976 tys. 210 zł na „podniesienie atrakcyjności historycznej”; ~ Ducha Świętego w Zielonej Górze – cena za hybrydowy układ grzewczy kościoła i plebanii wyniosła 2 mln 945 tys. 421,38 zł; ~ Przemienienia Pańskiego w Garbowie (woj. lubelskie) – 2 mln 799 tys. 586,40 zł wzięła na „renowację zapewniającą bezpieczeństwo parafian i zwiedzających”; ~ Przemienienia Pańskiego w Radzyminie – proboszcz dostał na odświeżenie plebanii 2 mln 785 tys. 924,61 zł. Wypłatę uzasadniono „szansą na podniesienie atrakcyjności gminy”; ~ Świętego Jana Chrzciciela w Przemyślu – remont i konserwacja kościelnej wieży „celem udostępnienia turystom” kosztowała nas 2 mln 764 tys. 265,22 zł; ~ Wniebowzięcia NMP w Cieszkowie (woj. dolnośląskie) – 2 mln 716 tys. 350 zł to cena „rewitalizacji kościoła”; ~ Zwiastowania NMP w Miedźnie (woj. mazowieckie) – na remont zabytkowej karczmy i zajazdu proboszcz ks. Andrzej Oleszczuk dostał 2 mln 599 tys. 780,22 zł. Dodatkowo „dzięki dobrej współpracy z władzami Gminy Miedzna oraz Powiatu Węgrowskiego udało się dotychczas pozyskać wsparcie w kwocie 150 tys. zł” – chwali samorządowców wielebny,
aczkolwiek udziałami w odnowionej knajpie się nie podzielił; ~ Świętego Ludwika we Włodawie – 2 mln 569 tys. 328 zł zapłaciliśmy za „poprawę dostępności turystycznej” do kościoła; ~ Trójcy Przenajświętszej w Wilamowicach (woj. śląskie) – dostała 2 mln 307 tys. 611,91 zł na budowę przykościelnego przedszkola prowadzonego przez mniszki ze zgromadzenia Służebniczek Starowiejskich. 20 września obiekt poświęcił ordynariusz diecezji bielsko-żywieckiej bp Tadeusz Rakoczy. Okazało się przy okazji, że publiczna kasa poszła na „wotum wdzięczności za beatyfikację i kanonizację św. abp. Józefa Bilczewskiego”; ~ Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Skrzatuszu (woj. wielkopolskie) – przyznano jej 2 mln 301 tys. 961,21 zł na poprawę wyglądu miejscowego sanktuarium; ~ Matki Bożej Wspomożenia Wiernych w Lublinie – 2 mln 297 tys. 746,52 zł dostała na renowację kościoła administrowanego przez salezjanów, zakonu słynnego z niedawnej afery stulecia, w której dziesięciu mnichów wyłudziło z banku 418 mln zł; ~ Świętych Zygmunta i Jadwigi Śl. w Kędzierzynie-Koźlu – jej konto zasiliła kwota 2 mln 277 tys. 168,19 zł celem „przebudowy zaplecza dla potrzeb kulturalno-oświatowych”. Dla instytucji świeckich siłą rzeczy zabrakło; ~ W województwie podkarpackim parafia pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w Brzostku wzięła 2 mln 170 tys. 341,41 zł na „żywy pomnik Jana Pawła II”, czyli odpłatny dom stałego pobytu dla 35 osób; św. Iwona i Matki Bożej Uzdrowienia Chorych w Iwoniczu-Zdroju – 2 mln 46 tys. 845,50 zł na budowę Domu Zdrojowego „Sacerdotibus Emeritis”, zaś św. Wawrzyńca w Radymnie – 1 mln 941 tys. 496,91 zł na przykościelne centrum socjoterapeutyczne; ~ Nawiedzenia NMP w Bardzie (woj. dolnośląskie) – za 1 mln 859 tys. 229,39 zł proboszcz odnowi organy i zbuduje niepełnosprawnym podjazd do kościoła; ~ Świętego Mikołaja w Szewnie (woj. świętokrzyskie) – konserwacja miejscowego kościoła kosztowała nas 1 mln 845 tys. 204,11 zł; ~ Świętych Jana Chrzciciela i Bartłomieja Apostoła w Kazimierzu Dolnym – za „zwiększenie dostępności”
do zgromadzonych tam zabytków sakralnych zapłaciliśmy 1 mln 751 tys. 142,61 zł; ~ Świętego Jakuba Apostoła w Małujowicach (woj. opolskie) – dostała 1 mln 703 tys. 400 zł na konserwację polichromii, a remont kościoła Narodzenia NMP w Pszowie (woj. śląskie) kosztował 1 mln 654 tys. 701,80 zł; ~ W województwie podkarpackim parafia pw. Świętych Michała Archanioła i Anny w Dydni przyjęła jak swoje 1 mln 641 tys. 203,56 zł, a Trójcy Świętej w Bieździedzy obdarowana została kwotą 1 mln 573 tys. 637,87 zł (na remonty); ~ Świętego Stanisława B.M. w Niedźwiadnej (woj. podlaskie) – 1 mln 512 tys. 234,76 zł. Z przeznaczeniem jak wyżej; ~ Matki Bożej Łaskawej w Chmielniku (woj. podkarpackie) – dostała wsparcie w wysokości 1 mln 493 tys. 32,70 zł, żeby się „stermomodernizowała”; ~ Najświętszego Serca Pana Jezusa w Olsztynie – 1 mln 278 tys. 977,95 zł („rewitalizacja zabytkowej tkanki”); ~ Andrzeja Apostoła w Lipnicy Murowanej (woj. małopolskie) – 1 mln 213 tys. 875,49 zł na „rewitalizację kościoła”; ~ Świętego Michała Archanioła w Łagowie (woj. świętokrzyskie) – 1 mln 141 tys. 871,57 zł na „rewitalizację kościoła”; ~ Wszystkich Świętych w Sobolowie (woj. małopolskie) – 1 mln 136 tys. 930,25 zł na remont; ~ Świętego Mikołaja w Rychwałdzie (woj. małopolskie) – 1 mln 100 tys. 133,61 zł. Po to, żeby doprowadzić ją do wyglądu umożliwiającego uzyskanie statusu bazyliki; ~ Świętego Jana Chrzciciela w Grzegorzowicach (woj. świętokrzyskie) dostała 1 mln 50 tys. zł na remont. W sumie ponad 195 mln zł! Mniej niż milion na głowę dostało 93 proboszczów. I tak: w przedziale od 500 do 999 tys. zł zmieściło się 20 parafii, które zainkasowały łącznie ponad 13,3 mln zł; od 200 do 499 tys. zł – 34 parafie (11,7 mln zł); zaś od 30 do 199 tys. zł – 39 parafii (prawie 3 mln zł). Łatwo dalej policzyć, że tylko parafie i tylko na inwestycje remontowo-budowlane dostały w prezencie 223 mln zł. To równowartość nowych mieszkań dla co najmniej tysiąca rodzin. Za tydzień pokażemy, ile pieniędzy wyrwali biskupi, zakony, Caritasy oraz inne przykościelne agendy... ANNA TARCZYŃSKA
8
Nr 42 (607) 21–27 X 2011 r.
ZAMIAST SPOWIEDZI
Nie modlę się, Anja Orthodox, jedna z czołowych polskich wokalistek rockowych i gwiazda zespołu Closterkeller, pięknie śpiewa. Posłuchajmy... – Jaką „płytę” byś nam poleciła? – (śmiech...) Tylko od razu ustalmy, że nie pominiemy wątku artystycznego. „Kolorowe” gazety mają kompletnie w dupie mój głos, muzykę i twórczość. Ważny jest tylko rozmiar cycków, dieta, z kim się bzykałam oraz kto jest ojcem moich dzieci. Cholery można dostać! – Masz złe doświadczenia? – W grudniu 2007 roku zażartowałam w wywiadzie dla pewnego tabloidu, że mój trzymiesięczny wówczas synek Kubuś to „taki mały słodki wampirek”. Mówiłam o łapczywym ssaniu mleka, tymczasem gazeta dała do tego tekstu wielki tytuł: „Wychowuje syna na wampira”. – No i Closterkeller trafił na czarną listę Ogólnopolskiego Komitetu Obrony przed Sektami jako jeden z zespołów propagujących satanizm... – Podobno nawet na wysoką pozycję. PiS był wówczas u władzy i paranoje sięgały zenitu. Zaczęłam całkiem serio zastanawiać się nad wyjazdem z Polski na stałe. Odetchnęłam, gdy polegli w wyborach. – Opowiedz o waszej muzyce. – Dominują w niej akcenty monumentalne. Są one najsilniejszym punktem, ale nie gramy wyłącznie muzyki gotyckiej. Jesteśmy przede wszystkim zespołem rockowym. Powiedziałabym tak: gramy mrocznego klimatycznego rocka, ale także kawałki z kopem, zaś obok metalu – również czysto popowe ballady... Closterkeller to szalenie eklektyczny zespół i taka też jest każda nasza płyta. U wielu zespołów wystarczy posłuchać trzech, czterech kawałków i już wiadomo, co grają. Ale nie u nas. – Kim są odbiorcy? – Przekrój wiekowy fanów jest bardzo szeroki. Od 16, 17 lat (najczęściej) do trzydziestki. Ale na koncerty przychodzą też czterdziestolatkowie, nierzadko z dziećmi. – Kto dla was komponuje i pisze teksty? – Sami. Wszyscy w Closterkeller są bardzo twórczymi artystami. Ja dowodzę ekipą i jestem szefem „działu kadr”. Udało mi się zebrać znakomitych muzyków, ludzi o wielkich sercach, w których płonie ogień. Wena w nich dosłownie buzuje. Są wspaniali i tworzą piękne rzeczy, ale tacy ludzie miewają
krzyczę trudne charaktery. Zebranie ich do kupy tworzy mieszankę wybuchową i czasem dzieją się u nas za zamkniętymi drzwiami straszne rzeczy, bo ja też jestem kawał cholery. Po kobiecemu łagodna, miła i sympatyczna, ale gdy trzeba wziąć towarzystwo za twarz – stanowcza i bezwzględna. Jeśli chodzi o teksty, wszystkie są moje. To poletko, na które nikogo nie wpuszczam. Natchnienie? Czy ja wiem... Po prostu siadam i zaczynam pisać. Mam masę zeszytów, karteluszków... Taką tekściarnię z zapisywanymi całe lata pomysłami. Czasem z nich korzystam, a czasem jest to błysk, chwila... – nie ma żadnych reguł. – Grasz na jakimś instrumencie? – Potrafię posługiwać się syntezatorem, ale to nie znaczy, że umiem grać na klawiszach, choć potrafię zaprogramować fajne brzmienia. Trochę komponuję, ale przede wszystkim jestem wokalistką. – Słuchając cię, można poczuć, jak człowieka przechodzą ciarki... – Mam szalenie silny aparat głosowy. Jakiś czas temu wybrałam się na badania do lekarza, specjalistki foniatry. Usiadła z wrażenia. „Ma pani struny niczym liny okrętowe” – orzekła. Podobno mogę dać sobie w palnik nie raz, nie dwa i ich nie zniszczę (śmiech...). Kilka razy śpiewałam z takim przeciążeniem, że aż niedopuszczalnym. Sama sobie później mówiłam: z ciebie, Anka, kawał idiotki. Większość wokalistów straciłaby po tym głos na resztę życia, a ja jakoś pochechłałam przez miesiąc i doszłam do siebie. Minusem jest to, że mam pewien problem ze śpiewaniem delikatnym. Jest taki jeden utwór „Abracadabra” na naszej ostatniej płycie „Bordeaux”. Strasznie się nad nim męczyłam. No, ale coś za coś... – Wywalałaś już ludzi z zespołu? – Oczywiście! Kary pieniężne? Raczej nie. Kiedyś strasznie się wściekłam, bo człowiek wyszedł na scenę, będąc na wyraźnym rauszu. „Obcinam ci połowę kasy” – orzekłam. Upierał się, że był trzeźwy jak widelec. Pokazałam mu nagranie wideo. Wyraźnie widać, że napruty. On swoje... Ale to był incydentalny przypadek. Teraz jesteśmy taką ekipą, że absolutnie nie pijemy przed ani w trakcie koncertu. Ja w ogóle nabrałam wstrętu do alkoholu.
– Tylko nie mów, że byłaś na jakimś odwyku... – Nie no, nie jest aż tak źle! Wzięło się to z niechęci do pijaków. Nie cierpię pijanych, po prostu ich nienawidzę. Do szału doprowadzało mnie, gdy podczas trasy koncertowej co wieczór przytaczały się jakieś bełkocące typy, mendzące, upierdliwe. Po którymś dniu z rzędu miałam już ochotę takiego zabić, bo ile razy można znosić takich nawaleńców! Czy ja muszę spędzać czas na użeraniu się z jakimś naprutym debilem? No i w pewnym momencie po prostu zaczęłam ich szczerze nienawidzić... – Podobno także palaczy... – Zwłaszcza pijaka z papierosem, który próbuje cię obejmować i przypala fają włosy. Obejrzałam film z jakiejś imprezy, podczas której byłam nieźle wstawiona, i załamałam się. Postanowiłam: basta, żadnych używek! Raz tylko się skusiłam, gdy po koncercie w Elblągu zobaczyłam martini bianco, tonik, cytrynkę... Kiedyś mój ulubiony drink. Mariusz (to mój mąż) mówi: napij się, jeden ci nie zaszkodzi. No dobra. Tak się tym jednym wstawiłam, że szok. Po pół godziny przeszło, ale czułam się okropnie. – Ale temat cię nakręca… – Bo wkurza mnie ten pokutujący w polskim społeczeństwie kretyński schemat, że bez alkoholu nie ma imprezy. Młodzi ludzie bez zamulenia sobie mózgu nie potrafią się bawić czy chociażby posiedzieć i pogadać. Jako małolatka też, niestety, jechałam tym nurtem. Teraz staram się pokazać moim fanom, że można inaczej. Nie próbuję ich wychowywać, bo nie jestem żadną matką Teresą, ale zarażam przykładem. Jestem dumna, gdy zostają po koncercie na pogaduchy i coraz częściej widzę, że są trzeźwiuteńcy. – Królowa rocka wychodzi ot tak, po prostu, do ludu?! – Naturalnie. Nie piastuję w sobie gwiazdorstwa. Ogranicza się ono do przekonania, że posiadam wyjątkowy głos i tworzę taką sztukę, za którą należy mi się szacunek. Znam swoją wartość i mówię otwarcie, że jestem dumna ze swoich osiągnięć. Mierzi mnie, gdy ktoś czuje się lepszy od innych, bo on stoi na scenicznym podwyższeniu, a tamci na dole. Gawędziłam niedawno po koncercie z młodziutką dziewczyną. Śliczna laska. I nagle mówi, jaki to zaszczyt ją kopnął, że może obok mnie stać, bo ja jestem taka
wspaniała, a ona jest nikim. Zapytałam, czym się zajmuje. Okazało się, że studiuje równolegle na dwóch trudnych kierunkach, a do tego opiekuje się dziećmi zmarłej ciotki. I taki heros twierdzi, że jest nikim! – Oślepił ją blask gwiazdy. – O wartości człowieka nie decyduje to, że występuje na scenie lub kościelnej ambonie, bądź pokazują go w telewizji. Szlag mnie trafia na widok tych celebrytów rodem z „Big Brothera”, którzy ledwie mówią po polsku. Owszem, w czasie koncertu ja jestem gwiazdą, a ludzie muszą mnie słuchać. Gdy schodzę z estrady, moja wartość musi być mierzona według takich samych kryteriów jak w przypadku każdej innej osoby. Jestem pełna pokory wobec ludzi. Ważne jest, co prezentuję swoim życiem i czynami, a nie zdjęciem w „kolorowej” gazecie. – A skoro wspomniałaś o ambonie... – Bywałam już stamtąd wyklinana i nazywana antychrystem. Wyznawcy katolicyzmu nie mogą pojąć, dlaczego nie staram się zrozumieć ich Boga. Ja w niego po prostu nie wierzę. Odrzuciłam Kościół w wieku 14 lat, gdy podczas bierzmowania jakiegoś wypasionego klechę najbardziej interesowała zbiórka kasy. Także moje dzieci trzymam jak najdalej od tej firmy. – Czyli jednak satanistka! – Tylko przygłupy utożsamiają ateistę z satanistą. – Przed kilkoma laty krążyła plotka, że podczas koncertu zadedykowałaś utwór Janowi Pawłowi II. – Totalna bzdura! Nigdy nie zadedykowałam swojego utworu żadnemu papieżowi. Chociaż być może
powinnam. Na przykład „Czarną Apokalipsę”, w której śpiewam: „(…) sprzedają dobro i wiarę, tonę w fałszu ich słów”, bądź „Ate” z frazą: „(…) już nie modlę się, tylko czasem krzyczę” (śmiech...). Pamiętam, że w dniu owego koncertu przypadała jakaś kolejna rocznica czegoś tam i prawie wszystkie media padły na kolana, więc powiedziałam ze sceny, że tutaj można oddychać pełną piersią i nie będziemy nikomu niczego dedykować. Nawiasem mówiąc, wydaje mi się, że papież Wojtyła miałby dla mnie więcej zrozumienia niż jego zakłamani urzędnicy i fanatyczni wielbiciele. – W utworze „W moim kraju” śpiewasz o „czarnym wietrze” i „polityce wysysającej mózg”... – Polityka, a zwłaszcza nacjonalizmy wszechobecne w antychrześcijańskim Kościele katolickim, to dno i wodorosty. – Nie boisz się oskarżenia o obrazę uczuć religijnych? – Kto nie chce mnie słuchać, nie musi. Poza tym ja nie obrażam cudzych poglądów, tylko prezentuję swoje. Jeśli ów fakt kogoś obraża, to idąc dalej tym tokiem rozumowania, jego poglądy obrażają moje uczucia. Bzdura! – Przypomnijmy więc wszystkim obecnym i przyszłym fanom, że w najbliższym czasie będzie Cię można usłyszeć w Łodzi (piątek 21 października – klub „Luka”), a kolejne miasta na trasie koncertowej Abracadabra Gothic Tour 2011 znajdą na stronie internetowej www.anja.pl. Dziękujemy za rozmowę. – A ja pozdrawiam wszystkich waszych fanów. Jestem jednym z nich. ANNA TARCZYŃSKA
Nr 42 (607) 21–27 X 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
R
ok 2005. We Włodowie mieszkańców terroryzuje 60-letni Józef Ciechanowicz. Po ponad 34 latach łącznej kary wyszedł z więzienia i przez kilka kolejnych groził sąsiadom, obrażał ich i zastraszał. Wielokrotnie alarmowana policja w końcu przestaje reagować na wezwania. Nie przyjeżdża nawet wówczas, gdy Józef zaczyna przekuwać groźby w czyny. Mężczyźni z wioski – w obawie o życie swoje i swoich dzieci – załatwiają sprawę na własną rękę. Siedmiu z nich zatłukło Józefa na śmierć. Po zabójców policja przyjechała kilkoma radiowozami, choć wcześniej – wzywana do poskromienia terrorysty – przyjechać nie chciała. Kiedy było już „po wszystkim” (tak określali to miejscowi), przedstawiciele instytucji odpowiedzialnych za prawo i porządek bili się w piersi i zapewniali, że taka sytuacja już nigdy się w Polsce nie powtórzy. Innymi słowy – policja będzie już tylko dzielna, świadoma, sprawna i skuteczna w obronie spokojnych ludzi przed patologią. Rok 2011. – To, czego doświadczamy wraz z sąsiadami, stanowi całkowite pogwałcenie wszystkich standardów państwa demokratycznego – twierdzi Izabela L. Pozostali mówią po prostu: – gehenna. Miejscowość B., kilkanaście kilometrów od Gdańska. A jednak Polska z tej perspektywy wygląda jak republika bananowa – tak twierdzą jej mieszkańcy. We wsi jest zaledwie kilka domów. Wśród nich ten Krzysztofa i Ilony M. oraz ich krewnych. O rodzinę M. pytamy w jednej z lokalnych instytucji pomocowych: – Nadużywają alkoholu, ciągle się awanturują, mają też bogatą kryminalną przeszłość. Jeden kiedyś podpalił swój dom, inny siedzi za morderstwo – twierdzi urzędnik, który prosi o niepodawanie nazwiska. Głośna muzyka, groźby, straszenie pobiciem i wulgarne wyzwiska to tylko niektóre formy, za pomocą których M. uprzykrzają życie sąsiadom – relacjonują mieszkańcy B. Po tym jak Izabela L. pierwszy raz wezwała policję z komendy w Kolbudach, Krzysztof M. nie tylko wyzwał ją od najgorszych, ale też zapewnił, że jeśli sytuacja się powtórzy, dłużej nie będzie mogła tutaj mieszkać. Nie zamierzała czekać, aż sąsiad spełni swoje groźby, i powiadomiła o nich lokalną policję. Kilka lat temu, gdy kolbudzki posterunek zyskał miano komisariatu, ówczesny komendant powiatowy zapewniał: „Chcemy być bliżej obywateli, dać im większe poczucie bezpieczeństwa”. Takie same deklaracje słyszeli mieszkańcy gminy z ust podkomisarz Katarzyny Kwiatkowskiej, obecnej komendant komisariatu w Kolbudach.
Kadr z filmu „Lincz”
Cena strachu Kiedy w maju bieżącego roku przejmowała stery w kolbudzkim komisariacie, przekonywała, że przy niej mieszkańcy mogą czuć się bezpiecznie jak nigdy dotąd: „Jeśli państwo macie zastrzeżenia co do ładu, porządku publicznego, proszę mnie zawiadamiać” – zachęcała.
Waldemar P.: „Niniejszym zawiadamiam o kolejnych formach nękania i zastraszania mojej rodziny przez bezkarną rodzinę Krzysztofa i Ilony M.”. I wylicza, że dzieci M. notorycznie zastraszają i nękają jego córki, co przybrało już takie rozmiary, że dziewczynki
Kiedy własny dom przestaje być bezpieczny, ludzie tracą nie tylko spokój, ale i panowanie nad sobą. Mieszkańcy B. wreszcie dostrzegli światełko w tunelu. Na ręce komisarz Kwiatkowskiej posypały się ustne i pisemne zgłoszenia: Józef M.: „Szykany wobec nas zaczęły się, kiedy ja i żona nie zgodziliśmy się na składanie fałszywych zeznań w sprawie o zakłócanie spokoju przez rodzinę Krzysztofa i Ilony M., zgłoszonej na policję przez sąsiadkę, p. Izabelę L.” – pisze w piśmie do lokalnej policji po tym, jak kilkukrotnie zostały zignorowane jego ustne zgłoszenia, m.in. o tym, że dzieci M. wykrzykują w jego stronę wyzwiska, plują na niego i dokuczają jego dzieciom. Izabela L.: „Z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że groźby wykrzykiwane po wielokroć przez Krzysztofa M.: »Jak jeszcze raz wezwiesz na mnie policję, to nie będziesz tutaj mieszkać« wzbudziły we mnie przerażenie. Ponadto w godzinach nocnych w dniu 21.08.2011 r. w moją stronę została rzucona zapalona petarda. Przebywałam wówczas na terenie swojej posesji”.
boją sie chodzić drogą przy posesji M., więc idąc do i ze szkoły, przechodzą przez pole, co przecież nie jest ani bezpieczne, ani normalne. Żaneta P.: „Jesteśmy z mężem osobami spokojnymi, nie mamy i nie mieliśmy żadnych konfliktów z sąsiadami do czasu zakupienia działki w pobliżu rodziny M. przed dwoma laty. Boimy się o nas, nasze małoletnie dzieci i nasz dom, bo mamy do czynienia z osobami o dużej agresji. Ciągłe i bezpodstawne zaczepki w obecności naszych dzieci nie pozwalają na normalne życie, stwarzając stan ciągłego zagrożenia, a nawet przerażenia. Jestem w posiadaniu nagrania na telefon komórkowy, jak Krzysztof M. zaczepiał mojego męża pracującego na polu i w agresywny sposób w obecności naszego dziecka groził mu pobiciem. Niestety, policjantka z KPP Pruszcz Gdański przyjmująca nasze zeznanie w tej spawie nie zgodziła się na odtworzenie tego nagrania, jak również na jego zabezpieczenie przez policję”.
Z relacji mieszkańców wynika, że lokalni policjanci proszeni o interwencję najczęściej odmawiali przyjazdu albo pojawiali się z wielogodzinnym opóźnieniem, nie dając w dodatku wiary osobom poszkodowanym. Twierdzą też, że dopóki się nic nie stanie (!), oni nie mogą interweniować. Radzą, żeby na groźby i zaczepki nie zwracać uwagi. Wobec takiego stanu rzeczy zaszczuci mieszkańcy B. zaczęli wydzwaniać nie tylko do komendy w Kolbudach, ale i do powiatowej w Pruszczu, a nawet wojewódzkiej w Gdańsku. Skutek? Przeciwko Izabeli L. zostało wszczęte postępowanie z art. 66 Kodeksu wykroczeń. Jest oskarżana o tzw. wywołanie niepotrzebnych czynności policjantów. Podkomisarz Kwiatkowska odmówiła wszczęcia postępowania ze względu na to, że „zachowanie Krzysztofa M., aczkolwiek naganne etycznie, nie wypełnia zamion czynu zabronionego (…). Słowa kierowane przez Krzysztofa M. – cyt. »nie będziesz tu mieszkać« – nie wskazują jednoznacznie i obiektywnie na zamiar popełnienia jakiegokolwiek przestępstwa. Nadto grożenie popełnieniem przestępstwa jako znamię czynu z art. 190 par. 1 kk jest tylko wówczas karalne, gdy groźba ta wzbudza w zagrożonym obawę jej spełnienia i obawa taka jest uzasadniona, zaś ocena pojawienia się takowej obawy opiera się nie tylko na informacjach zagrożonej o doznaniach własnych, ale
9
w równym stopniu na obserwowanych przez innych symptomach zagrożenia (…). Należy stwierdzić, iż słowa te wyrażają groźbę niedookreśloną, niewyrażającą niczego konkretnego” – napisała w zasadnieniu pani podkomisarz, a decyzję policjantki zatwierdził prokurator. Tymczasem – według orzecznictwa Sądu Najwyższego – dla stwierdzenia istnienia obawy nie jest konieczne stwierdzenie obiektywnego niebezpieczeństwa realizacji groźby, tj. tego, czy sprawca miał rzeczywisty zamiar jej spełnienia, ani tego, czy miał faktyczne możliwości jej spełnienia. Ważny jest jedynie subiektywny odbiór tej groźby u pokrzywdzonego, czyli to, czy faktycznie wzbudziła ona u niego obawę spełnienia, tj. wywołała uczucie strachu lub zagrożenia (SN z 27 kwietnia 1990 r., IV KR 69/90, PS 1993, nr 5, poz. 84). Organa ścigania najwidoczniej uznały, że trwający w B. stan notorycznego zagrożenia kilku niezależnie donoszących o tym fakcie rodzin to wyłącznie błahy konflikt sąsiedzki – tak w efekcie sądzą mieszkańcy. Mówią też, że są już na skraju wytrzymałości psychicznej i z dnia na dzień rośnie ich uzasadniona panika. Boją się. Mówią, że czują się jak wystraszone psy. – Ciągle musimy się tłumaczyć, że naprawdę potrzebujemy pomocy, że prosimy, aby policja przyjechała. Nie jesteśmy w stanie ochronić siebie i naszych dzieci przed notoryczną agresją rodziny M. No i nie rozumiemy, dlaczego policjant może nam sugerować zmowę i nie podejmować stosownych działań? Co jeszcze musi się wydarzyć, żeby ktoś nam pomógł? W końcu dojdzie do nieszczęścia – mówią. Zdaniem Marka Paszkiewicza, komendanta powiatowego z Pruszcza Gdańskiego, życie wymaga, aby stosować się do zasad współżycia społecznego. Mówi, że do wszystkich zgłoszeń policja podchodzi z należytą powagą, a w niektórych sprawach prowadzone są postępowania, choć żadna – z wyjątkiem jednej – nie skończyła się skierowaniem do sądu. Problemem w trwającym w B. sporze jest – zdaniem komendanta – wzajemna niechęć stron konfliktu oraz brak akceptacji dla jakiegokolwiek rozstrzygnięcia przez Policję, bo zawsze jest ono nie po myśli którejś ze stron. Zapewnia nas jednak, że na rozwiązaniu konfliktu mu zależy. W tym celu po interwencji „FiM” wystąpił do wójta gminy Kolbudy z prośbą o powołanie zespołu interdyscyplinarnego, w skład którego miałby wejść m.in. dzielnicowy, psycholog, pracownik GOPS i przedstawiciel gminy. – Chcę, aby zwołano spotkanie, na które zaprosimy wszystkie strony konfliktu i doprowadzimy do rozmowy między nimi – zapewnia Paszkiewicz. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
10
Nr 42 (607) 21–27 X 2011 r.
POD PARAGRAFEM
Porady prawne Uznanie długu a przedawnienie roszczenia Moje pytanie dotyczy przedawnienia roszczenia. Niestety, sprawy w moim życiu potoczyły się tak, że zaciągnąłem dług na sporą kwotę. Z tego, co się orientuję, zobowiązanie jest już przedawnione. Ostatnio podczas korespondencji z moim wierzycielem zasugerowałem mu ten fakt. On jednak stwierdził, że nie mam racji, bo w międzyczasie uznałem dług. Moje pytanie brzmi: w jaki sposób dochodzi do uznania długu i kiedy ten fakt wpływa na przedawnienie roszczenia? Zgodnie z treścią art. 117 Kodeksu cywilnego roszczenia majątkowe co do zasady ulegają przedawnieniu. Nie oznacza to, że dług wygasa (przestaje istnieć). Jednakże zobowiązanie przekształca się w zobowiązanie naturalne, co oznacza, że dłużnik może skutecznie uchylić się od zaspokojenia roszczenia, a wierzyciela nie będzie wspierał aparat przymusu sądowo-prawnego do jego wyegzekwowania. Stwierdzenie przedawnienia następuje na zarzut pozwanego podniesiony przed sądem. Jeśli dłużnik tego zaniecha, sąd z urzędu nie uwzględni tego zarzutu i zasądzi kwotę do zapłaty. Terminy przedawnienia nie mogą być skracane ani wydłużane w umowie. Bieg terminu zaczyna się w dniu, w którym roszczenie stało się wymagalne – a więc co do zasady w dniu, w którym miała nastąpić zapłata. Istnieją 2 podstawowe terminy przedawnienia – 10 lat i 3 lata. Okres 10-letni ma zastosowanie w sytuacji, gdy przepis szczególny nie ustanawia innego terminu. Po 10 latach przedawniają się również roszczenia stwierdzone w prawomocnym orzeczeniu sądowym – bez względu na to, czy dla danego rodzaju roszczenia przewidziano krótszy termin (jednakże jeśli orzeczenie obejmuje również roszczenia okresowe, to roszczenia te – powstałe już po wydaniu orzeczenia – przedawniają się po 3 latach). Okres 3-letni dotyczy świadczeń okresowych (w tym odsetek) oraz roszczeń związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej. Od wyżej wymienionej zasady ogólnej istnieją jednak liczne wyjątki. Przykładowo: Po 3 latach przedawniają się: ~ roszczenia ze stosunku pracy, ~ roszczenia o naprawienie szkody wyrządzonej czynem niedozwolonym (okres 3-letni liczony jest od dnia, w którym poszkodowany dowiedział się o szkodzie i osobie odpowiedzialnej, jednakże przedawnia się
najpóźniej po 10 latach od dnia powstania szkody), ~ roszczenia z weksla, ~ roszczenia z umów ubezpieczenia, ~ roszczenia o świadczenia alimentacyjne, ~ roszczenia z tytułu zachowku. Po 2 latach przedawniają się: ~ roszczenia z umowy sprzedaży dokonanej w zakresie działalności przedsiębiorstwa sprzedawcy,
roszczenia. W praktyce oznacza to m.in. wniesienie pozwu, złożenie wniosku o zawarcie ugody, skierowanie sprawy do mediacji, a w przypadku zasądzonego roszczenia – złożenie wniosku do komornika o wszczęcie egzekucji. Dłużnik w swych kontaktach z wierzycielem powinien zachować szczególną ostrożność, ponieważ jego działanie
~ roszczenia prowadzących gospodarstwa rolne z tytułu sprzedaży płodów rolnych i leśnych, ~ roszczenia z rachunku bankowego, ~ roszczenia z umowy o dzieło (termin liczony jest od dnia oddania dzieła lub od dnia, w którym zgodnie z umową powinno być oddane). Termin przedawnienia wynoszący 1 rok przewidziany jest na przykład dla: ~ roszczeń z umowy spedycji, ~ roszczeń z umowy przewozu rzeczy i osób, ~ roszczeń z umowy przedwstępnej, ~ roszczeń wynajmującego przeciwko najemcy o naprawienie szkody z powodu uszkodzenia lub pogorszenia rzeczy oraz roszczeń najemcy przeciwko wynajmującemu o zwrot nakładów albo nadpłaconego czynszu. Bieg terminu przedawnienia może jednakże zostać przerwany zarówno w wyniku działania wierzyciela, jak i dłużnika. Skutkiem przerwania jest rozpoczęcie biegu terminu od nowa. Wierzyciel może przerwać bieg przedawnienia przez każdą czynność dokonaną przed sądem lub innym organem powołanym do rozpoznawania spraw lub egzekwowania roszczeń danego rodzaju albo przed sądem polubownym, przedsięwziętą bezpośrednio w celu dochodzenia lub ustalenia albo zaspokojenia lub zabezpieczenia
również może spowodować przerwanie biegu przedawnienia. Artykuł 123 par. 1 pkt 2 Kodeksu cywilnego stanowi, że bieg przedawnienia przerywa się przez uznanie roszczenia przez osobę, przeciwko której roszczenie przysługuje. Uznanie dłużnika może przybrać postać uznania właściwego lub uznania niewłaściwego. Uznanie właściwe nie przysparza większego problemu w praktyce stosowania prawa. Jest to w istocie oświadczenie woli, poprzez które dłużnik w sposób wyraźny uznaje istnienie swojego długu i zobowiązuje się do jego spłaty. Bardziej niebezpieczne – z punktu widzenia dłużnika – jest uznanie niewłaściwe. Nie jest ono bowiem oświadczeniem woli, a jedynie oświadczeniem wiedzy, i zakres zachowań dłużnika, które przez sąd mogą zostać potraktowane jako uznanie długu, jest dość szeroki. W grę może tu wchodzić na przykład zwrócenie się przez dłużnika do wierzyciela z prośbą o rozłożenie należności na raty, prośba o odroczenie terminu płatności, obniżenie odsetek, zwolnienie z długu, a nawet zwyczajna polemika na temat momentu powstania należności. Typowym przykładem uznania niewłaściwego jest częściowe wykonanie zobowiązania lub zapłata od niego odsetek (chyba że z czynności dłużnika wynika, iż te wpłaty traktował jako uregulowanie całego długu).
Z pozycji dłużnika istotne jest zatem, aby w kontaktach z wierzycielem zachować powściągliwość i korespondencję z nim ograniczyć do minimum.
Obowiązek przyłączenia kanalizacji Przy mojej ulicy do niedawna nie było poprowadzonej sieci kanalizacyjnej, dlatego korzystaliśmy z szamba. Ostatnio kanalizacja została wybudowana, jednak przyłączenie do niej jest bardzo drogie i nie stać nas na nie. Mimo to urząd miasta nakazał nam dokonanie przyłączenia i zagroził, że w razie zaniechania nałoży na nas karę grzywny. Czy rzeczywiście musimy się podłączać, skoro nasze szambo jest szczelne i nie zagraża środowisku? W świetle obowiązujących przepisów prawnych przyłączenie się do istniejącej sieci kanalizacyjnej jest obowiązkiem właściciela nieruchomości. Obowiązek ten wynika z art. 5 ust. 1 pkt 2 Ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach. Posiadanie szamba lub ewentualnie przydomowej oczyszczalni ścieków jest dozwolone w wypadku, gdy budowa sieci kanalizacyjnej jest technicznie lub ekonomicznie nieuzasadniona. Jeżeli ktoś posiada już wybudowaną oczyszczalnię, nie ciąży na nim obowiązek przyłączenia się do sieci kanalizacyjnej. W przypadku szamba właścicielowi nieruchomości taki przywilej nie przysługuje. Przy dyskusji na temat obowiązku przyłączenia sieci kanalizacyjnej jako podstawę prawną wskazuje się również przepisy prawa budowlanego, które stanowią, że na działce można postawić budynek mieszkalny, jeżeli ma ona zapewnioną możliwość podłączenia do sieci wodociągowej i kanalizacyjnej. Jeżeli działka nie ma dostępu do podstawowych mediów, możliwe jest wzniesienie budynku mieszkalnego, ale jedynie pod warunkiem zapewnienia indywidualnego ujęcia wody oraz wybudowania szamba lub przydomowej oczyszczalni ścieków. Głównym powodem wprowadzenia takiego uregulowania jest dbałość o ochronę środowiska naturalnego. Jeżeli właściciel nieruchomości nie zastosuje się do polecenia organu administracji, zostanie wydana decyzja administracyjna, w której zostanie orzeczony obowiązek wykonania przyłączenia. Jeżeli decyzja nie zostanie wykonana do dnia wskazanego przez organ administracyjny, właścicielowi nieruchomości grozi kara grzywny. Kara ta wynika z Ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach, a postępowanie w tej sprawie odbywa się zgodnie z przepisami Kodeksu postępowania w sprawach o wykroczenia. Należy zaznaczyć, że wykonanie decyzji nakazującej przyłączenie podlega również egzekucji w trybie przepisów
Ustawy o postępowaniu egzekucyjnym w administracji.
Umowa przedwstępna Obecnie prowadzę rozmowy z deweloperem, od którego chcę kupić mieszkanie. Jesteśmy na etapie zawierania umowy przedwstępnej. Deweloper zaproponował zawarcie tej umowy na piśmie, aby oszczędzić na kosztach notarialnych. Czy takie rozwiązanie jest dla mnie bezpieczne? Szczerze odradzam takie rozwiązanie. Korzystniej jest wydać pewną kwotę na notariusza i mieć pewność zabezpieczenia własnych interesów, niż oszczędzić pozornie na wydatkach, a potem ponosić tego konsekwencje. Deweloperzy przy zawieraniu umów pisemnych często stosują własne wzorce umowne, które zawierają niekorzystne dla klientów rozwiązania, a możliwość negocjacji w tym wypadku okazuje się zazwyczaj dość ograniczona. Trzeba bowiem pamiętać, że umowy te zazwyczaj przygotowywane są przez prawników, którzy w umiejętny sposób potrafią zatuszować niekorzystne dla klientów postanowienia. Oczywiście takimi praktykami narażają się na postępowanie przed Prezesem Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, ponieważ wzorce umowne powinny być formułowane w sposób zrozumiały i jednoznaczny. Z punktu widzenia klienta lepiej jednak zabezpieczyć swoje interesy wcześniej. Umowa notarialna ma znaczną przewagę nad zwykłą umową pisemną, bowiem na jej podstawie można dochodzić przed sądem wykonania przyrzeczonej umowy – orzeczenie sądu zastępuje w takim wypadku oświadczenie dewelopera o przeniesieniu własności lokalu. Dysponując przedwstępną umową notarialną, można również wnosić o ujawnienie swego roszczenia w księdze wieczystej nieruchomości. Roszczenie to będzie wówczas skuteczne przeciwko każdoczesnemu właścicielowi. Zwykła pisemna forma umowy przedwstępnej jest takiej ochrony pozbawiona. Niedoszły nabywca nieruchomości na jej podstawie może jedynie dochodzić odszkodowania za niezawarcie przyrzeczonej umowy. Może zatem ubiegać się nie tylko o zwrot wpłaconych już pieniędzy, ale również o pokrycie wydatków poniesionych w związku z zawarciem umowy przedwstępnej, na przykład kosztów uzyskania stosownych zezwoleń administracyjnych, dokumentów, odpisów z ksiąg wieczystych czy kosztów podróży. ~ ~ ~ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
Nr 42 (607) 21–27 X 2011 r.
Fot. Katarzyna Czarnota
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Rozwijające się kraje (wcale nie te najbogatsze) walkę z biedą rozpoczęły od likwidowania osiedli slumsów. W Polsce jest odwrotnie – takie osiedla tworzy się z radością! Współczesne państwa demokratyczne zrezygnowały ze stosowania kary zesłania oraz wsadzania do więzienia za długi. Na tej liście znajdziemy też Polskę. Lecz tylko teoretycznie, bo od lat 90. XX w. takie kary stosują, aczkolwiek nieformalnie, rodzime samorządy, zsyłając ubogich ludzi do osiedli kontenerowych. Ich zdaniem jest to forma realizacji konstytucyjnego obowiązku „(…) zaspokojenia potrzeb mieszkaniowych, a w szczególności przeciwdziałania bezdomności i wspierania rozwoju budownictwa socjalnego (…)”. Tworzą w ten sposób getta biedy. W efekcie
G
– zamiast rozwiązywać problemy społeczne – tylko je potęgują. Skąd wziął się w Polsce pomysł na kontenerowe osiedla, mimo że ich stawianie narusza prawo? Zgodnie z jego regułami są to bowiem obiekty tymczasowe, nienadające się do stałego zamieszkania. W 1993 roku przepisy te nie przeszkadzały ówczesnemu sekretarzowi miasta Łodzi, politykowi ZChN Włodzimierzowi Tomaszewskiemu (w latach 2002–2010 pełnił on funkcję I wiceprezydenta Łodzi, a dzisiaj jest szefem miejskich wodociągów). Polecił on postawienie na peryferiach miasta
dyby ktoś nie wiedział – Polska to bardzo bogaty kraj i może sobie pozwolić na rezygnację z miliardów dodatkowych wpływów do budżetu. Eksperci i przedsiębiorcy od lat zwracają uwagę na coraz bardziej skomplikowane przepisy podatkowe. Gubią się w nich już sami urzędnicy resortu finansów. Bijemy za to światowe rekordy czasu, jaki księgowi firm potrzebują na wypełnienie wszystkich dokumentów wymaganych przez urzędy skarbowe. Polski ustawodawca wprowadził przy tym szereg przepisów zachęcających do działalności przestępczej – chociażby regulacje dotyczące opodatkowania handlu paliwami i złomem. W analizie prokuratora Jerzego Dużego z Prokuratury Okręgowej w Bydgoszczy czytamy, że „zajmują się tym zorganizowane grupy przestępcze (…)”. Ich zwalczanie jest trudne, gdyż obowiązujące regulacje prawne są wewnętrznie niespójne, a różne państwowe
blaszaków, gdyż władze miasta szukały zastępczych mieszkań dla dawnych dozorców budynków komunalnych. Kontenerowe osiedla wybudowano także w roku 1997. Rząd Włodzimierza Cimoszewicza traktował je jako tymczasowe miejsca schronienia dla ofiar kataklizmu. Politycy koalicji AWS-UW uznali je jednak za obiekty docelowe, dzięki czemu mogli wykreślić z budżetu państwa środki przeznaczone na pomoc w odbudowie zalanych miast i wsi. Przy okazji władze samorządowe zaczęły traktować kontenery jako mieszkania socjalne dla osób niepłacących czynszu. W 2008 roku radni dzielnicy Żoliborz przyszli z takim pomysłem do prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz. Koalicja PO-PiS-SLD przekonywała, że będzie to „straszak na niesolidnych
agendy nie współpracują ze sobą. Polscy politycy zrezygnowali z możliwości nadania kontrolerom skarbowym dodatkowych uprawnień, na przykład prawa utajniania części zeznań, możliwości przeprowadzenia kontroli bez uprzedzenia itp. (tak jest w państwach
i zalegających z opłatami lokatorów”. Ich zapału nie podzielili z powodów proceduralnych urzędnicy miejskiego ratusza i pomysł został odłożony na półkę. Wydaje się, że prawdziwym powodem zawieszenia prac nad żoliborskim osiedlem kontenerowym było to, że miasto nie znalazło taniej wolnej działki. W innych miastach budowa osiedli kontenerowych trwa w najlepsze, mimo że są one droższe od najskromniejszych bloków komunalnych. Te jednak nie powstają, chociaż rząd Donalda Tuska chce pokryć znaczną część kosztów takich inwestycji. A mieszkań komunalnych brakuje. Z roku na rok spada przy tym liczba osób, które otrzymują dodatki mieszkaniowe. Decyzją ministra infrastruktury Cezarego Grabarczyka prawa do takiej pomocy nie mają
uwagę, że walkę z mafią paliwową i złomową utrudniają wadliwie zredagowane przepisy dotyczące prania brudnych pieniędzy. Skalę nielegalnych interesów zmniejszyłoby wprowadzenie w Polsce kilku rozwiązań, jakie obowiązują w większości państw UE. Są to
Mafia górą zachodnich). Warto także pamiętać, że przyjęliśmy niezwykle krótkie terminy przedawnienia karalności przestępstw podatkowych (już po upływie 5 lat sprawcy większości z nich mogą się czuć bezkarni). W większości państw Europy są one dłuższe. Tamtejsi politycy wiedzą bowiem, że ustalenie, kto w rzeczywistości organizował i zarabiał na nielegalnych operacjach, trwa wiele lat. Eksperci zwracają
między innymi: podział płatności podatku VAT pomiędzy firmy uczestniczące w danej operacji, wdrożenie centralnego automatycznego systemu ewidencji monitoringu należności podatkowych oraz zwiększenie skali wymiany informacji podatkowej z państwami Unii Europejskiej i Wspólnoty Niepodległych Państw. Do bardzo wielu oszustw wykorzystuje się zagraniczne koncerny.
11
właściciele mieszkań. Nie liczy się tutaj ani standard lokalu, ani dochody, ani sytuacja osobista. Ważny jest tylko zapis w księdze wieczystej. W ten sposób pracownicy byłych PGR-ów zostali pozbawieni pomocy państwa w utrzymaniu mieszkania. Nie mają pieniędzy na ich utrzymanie i grozi im eksmisja na bruk. Zdaniem zespołu badaczy z ośrodka Rozbrat przesiedlenie do kontenerowego osiedla tylko pogłębi biedę i problemy ich mieszkańców. Nowe miejsca zamieszkania położone są na peryferiach miast, co znacznie zwiększa koszty dojazdu do pracy i szkoły. Nieszczelne kontenery można ogrzewać wyłącznie elektrycznymi grzejnikami, więc lokatorzy płacą za zużytą energię nawet 1000 złotych miesięcznie. Mimo to w większości mieszkań bardzo szybko pojawia się grzyb, który przyczynia się do wielu chorób. Lokatorzy nie mają jednak pieniędzy na leki, więc stan ich zdrowia bardzo szybko się pogarsza. Urzędnicy mają na to jedną odpowiedź: „Winni są temu sami mieszkańcy, bo źle użytkują przydzielone im mieszkania”. O tym, że to kontenery są wadliwe, nie przekonał ich nawet lód osadzający się zimą na drzwiach wewnętrznych. Nie dowierzają także badaniom prowadzonym przez profesor UŁ Wielisławę Warzywodę-Kruszyńską, przekonującym, że w takich osiedlach nastąpi dziedziczenie biedy, co tylko pogłębi proces marginalizacji mieszkańców kontenerowych osiedli. Urzędnicy nie zauważyli, że Europa stawia na zupełnie inne budownictwo socjalne. Komisja Europejska oraz rządy 26 państw promują niewielkie energooszczędne bloki ogrzewane na gaz. Ze swoimi kontenerami będziemy niedługo skansenem, a może raczej slumsem Europy. Nie można się nie zgodzić z analizą liberalnej „Res Publica”, że samorządy rozpoczynają wysiedlenia od najsłabszych – od tych lokatorów, którym trudniej jest się bronić. Kiedy jednak oni trafią do kontenerów, przyjdzie pora na następnych ludzi. Kto zatrzyma to szaleństwo? MiC
Analitycy renomowanej firmy doradczej PricewaterhouseCoopers wyliczyli, że co roku państwa UE tracą na mafijnych oszustwach około 120 miliardów euro. W przypadku Polski eksperci szacują, że jest to 13 miliardów złotych rocznie. W tym kontekście warto pamiętać, że jednoprocentowa podwyżka VAT przynosi budżetowi państwa zaledwie 5 miliardów złotych – tak wyliczył profesor Grzegorz Kołodko. Przedstawiciele Ministerstwa Finansów nie mieli jednak ochoty na rozmowę o tym, jak ograniczyć szarą strefę i zwiększyć dochody budżetu państwa. Wybiorą pewnie najprostszą metodę, czyli kolejną podwyżkę podatku VAT i akcyzy. MICHAŁ CHARZYŃSKI W tekście wykorzystałem raport Izby Gospodarczej Metali Nieżelaznych i Recyklingu, przedstawiony podczas XXI Forum Ekonomicznego w Krynicy.
12
Nr 42 (607) 21–27 X 2011 r.
POD PARAGRAFEM
Tuż po wyborach parlamentarnych episkopat ustami arcybiskupa Stanisława Budzika przedłożył politykom zadanie na kolejną kadencję. Chciałby bowiem poszerzyć strefę swoich wpływów. To nowe żądanie przywilejów jest opakowane – tak jak Kościół lubi – w pozornie pojednawczą propozycję. Zaproponowano rezygnację z Funduszu Kościelnego w zamian za ustanowienie w Polsce podatku kościelnego. Media zrobiły z tego sensację tygodnia i paru
Kościół katolicki przedstawił politykom propozycję rezygnacji z jednego z przywilejów finansowych, która sprawi, że… do jego kasy wpłynie jeszcze więcej publicznych środków.
za dawno już oddane „utracone mienie” jest wypłacana. Wiadomo było od dawna, że Fundusz Kościelny nie jest do utrzymania na dłuższą metę. Zatem biskupi postanowili pozbyć się go, ale w taki cwany sposób, aby jeszcze na tym zarobić. Byłyby to dwa zwycięstwa w jednym – Kościół dobrowolnie zrezygnowałby z jakichś pieniędzy w duchu ewangelicznego ubóstwa (sukces PR-owski), a jednocześnie jego stan posiadania jeszcze by się powiększył (korzyść materialna). Niżej wyjaśnimy, jak bardzo wzrosłyby te wpływy. Kościół to bardzo stare przedsiębiorstwo i jego menedżerowie doskonale znają różne efektowne chwyty.
Podatek kościelny Budzik zaproponował, aby w zamian za Fundusz Kościelny wprowadzić słynny podatek kościelny
Komu przydzwoni Budzik antyklerykałów dało się już na ten numer nabrać.
Kto daje i odbiera… Kościół wie, że od lat środowiska świeckie domagają się m.in. likwidacji tzw. Funduszu Kościelnego i że jest to kościelny przywilej najbardziej kłopotliwy i najtrudniejszy do obrony. Fundusz, pozycja w budżecie państwa opiewająca na mniej więcej 90 mln zł rocznie, jest reliktem czasów stalinowskich, dodajmy, że absolutnie obecnie niezasadnym. Władze PRL postanowiły mianowicie zrekompensować Kościołowi konfiskatę majątków ziemskich i nieruchomości poprzez regularne łożenie na ubezpieczenie społeczne duchownych (obecnie częściowe dla większości kleru lub całkowite w przypadku misjonarzy zagranicznych i zakonnic klauzurowych) oraz dofinansowywanie remontu zabytków kościelnych i wspieranie działalności charytatywnej oraz opiekuńczej związków wyznaniowych. Tak się jednak składa, że Kościół zaczął zwolna odzyskiwać swoje dobra już w czasach Polski Ludowej. Mimo to fundusz nadal był zasilany ze środków publicznych. Pod koniec PRL-u stworzono wreszcie Komisję Majątkową, która zaczęła przyznawać Kościołowi gigantyczne nieruchomości w trybie lawinowym, a mimo to rekompensata
– dobrowolny odpis z podatku dochodowego na rzecz związku wyznaniowego. Ta zamiana wygląda na pozór bardzo atrakcyjnie dla antyklerykałów, bo wiele naszych środowisk życzyło sobie takiego podatku. Mówiono: „Niech Kościół odczepi się od kasy państwa, a wierni niech się opodatkują dobrowolnie na jego rzecz”. Antyklerykałowie liczyli przy okazji, że w związku z tym podatkiem spadnie liczba wiernych, bo „martwe dusze” – katolicy niepraktykujący – nie będą mieli ochoty opodatkowywać się na rzecz Kościoła. Zatem będzie więcej apostazji – mniemali. Niektórzy antyklerykałowie byli jednak niechętni podatkowi i podkreślali, że miesza on nadal sprawy kościelne i publiczne, bo to państwo byłoby pośrednikiem w jego pobieraniu. Jednak propozycja arcybiskupa lubelskiego poparta przez rzecznika episkopatu, księdza Józefa Klocha, tylko pozornie ma coś wspólnego z oczekiwaniami antyklerykałów przyjaznych podatkowi kościelnemu. W rzeczywistości jest to mistyfikacja mająca ukryć chęć głębszego sięgnięcia do kieszeni państwa. Pomysł jest tak skonstruowany, aby podatnik wspierający Kościół w żaden sposób tego nie odczuł. Na tej samej zasadzie, na jakiej ci z nas, którzy wspierają jednym procentem swojego podatku dochodowego organizację pożytku publicznego, nie odczuwają tego wydatku. Po prostu, gdybyśmy
tego nie zrobili, to i tak podatek poszedłby do budżetu państwa. Kościół chciałby zatem, aby podatek kościelny był kolejnym „jednym procentem”, który moglibyśmy sobie odpisać od tego, co już i tak płacimy dla państwa. Podatek ten nie zwiększy więc liczby apostazji. Ponadto to, co trafiłoby do Kościoła, nie trafiłoby do państwa. Znów kler pasłby się groszem de facto publicznym.
Istota mistyfikacji W jaki sposób Kościół zwiększyłby swoje wpływy związane z zamianą Funduszu Kościelnego na nowy podatek? Sprawa jest banalnie prosta. Osoby fizyczne wpłacają około 60 mld zł podatku dochodowego. Jeden procent z tej kwoty to 600 mln zł. Łatwo sobie wyobrazić, że Kościół będzie miał informacje o osobach, które wpłacają taki podatek, i będzie wywierał presję na pozostałych, ociągających się wiernych, aby taki podatek wpłacali. Będzie ich szantażował podniesieniem „co łaska” przy okazji ślubów, pogrzebów i kolęd. Ponieważ wiernych nic ten podatek nie będzie kosztował (na jego odprowadzaniu – powtórzmy – straci budżet państwa), dla świętego spokoju przystaną na żądania kleru. Ile z tego będzie miał Kościół? Od 600 mln odejmijmy 10 proc. podatków od tych, którzy obecnie nie deklarują się jako katolicy.
Kościołowi zostanie mniej więcej 540 milionów złotych. A więc Kościół, „rezygnując” z 90 milionów złotych Funduszu Kościelnego, zyska sześciokrotnie więcej! Nawet nieco więcej niż sześciokrotnie, ponieważ środkami Funduszu Kościół obecnie musi się dzielić z mniejszościowymi związkami wyznaniowymi, a w przyszłości te 540 mln zł miałby tylko dla siebie. Inne wyznania i religie będą mogły także apelować do swoich wiernych o płacenie odpowiedniego podatku. Mimo że płatnicy podatku dochodowego nie odczują wprost tej nowej daniny na Kościół, to wszyscy odczują ją pośrednio. W taki mianowicie sposób, że państwo będzie dysponowało mniejszym budżetem na inne wydatki i będzie trzeba zarządzić oszczędności. Czy 540 mln zł to jest duża kwota? To prawie tyle, ile rocznie kosztuje Polaków utrzymanie Sejmu i Senatu. Zatem środki, które pójdą na Kościół, spowodują znaczącą i bolesną dziurę w budżecie.
Jak to robią inni Nie da się modelu proponowanego przez episkopat porównać ze słynnym niemieckim podatkiem kościelnym. Przede wszystkim dlatego, że tamten podatek jest dodatkowym świadczeniem ponoszonym przez wiernych poszczególnych związków wyznaniowych
i państwo w zasadzie na nim nie traci. Odlicza go wprawdzie od kwoty zarobku danej osoby przed opodatkowaniem, ale też pobiera od Kościołów opłatę za administrowanie całym tym systemem. W każdym landzie istnieje również górna kwota, jaką jedna osoba może wpłacić na Kościół w ramach tego obciążenia. Podatek ten w Niemczech jest odczuwalnym ciężarem dla budżetu domowego, ponieważ wynosi przeciętnie kilkadziesiąt euro na miesiąc na osobę. Osoby występujące z Kościoła, zwłaszcza niezamożne, odczuwają więc miłe skutki ewentualnej apostazji, gdy się na nią decydują. W ich portfelach pozostaje po prostu więcej pieniędzy. Poza podatkiem kościelnym, który płacą wierni, a nie państwo, budżet niemiecki nie wspiera w zasadzie wprost kościołów, nie licząc kilkuset milionów euro płaconych corocznie jako rekompensata za mienie kościelne znacjonalizowane w czasach napoleońskich. Obecnie lewica niemiecka dąży do zlikwidowania tego świadczenia w zamian za jednorazową rekompensatę. Rozwiązania zbliżone do proponowanego przez polskich biskupów, obciążające budżet państwa (przez odpis od podatku dochodowego), istnieją natomiast na Węgrzech i we Włoszech.
Podatek akceptowalny Podsumujmy. Istnieje taka formuła podatku kościelnego, która byłaby możliwa do zaakceptowania przez środowiska świeckie pod pewnymi warunkami. Taki podatek miałby sens tylko wówczas, gdyby był świadczeniem dodatkowym, a nie odpisem od normalnych dochodowych obciążeń fiskalnych obywateli. Tworząc taki system, państwo polskie zrezygnowałoby jednocześnie z wszelkich dotychczasowych świadczeń na rzecz Kościoła. Należałoby zrezygnować nie tylko z Funduszu Kościelnego (i tak jest wypłacany bezzasadnie), ale Kościół musiałby wziąć na swoje barki utrzymanie katechetów, kapelanów i całego tego majdanu wydatków kościelnych, za który płacimy co roku 5 mld złotych z publicznej kasy. Przy okazji tworzenia tego systemu trzeba by jednak odpowiedzieć na pytanie, czy tego rodzaju podatek nie narusza jednak prawa obywateli do milczenia na temat swojego światopoglądu. Moim zdaniem nie narusza, bo nie oznacza on (tak jak w Niemczech) automatycznej przynależności do związku wyznaniowego, na rzecz którego płaci się podatek. W Niemczech rezygnacja z płacenia podatku jest równoznaczna z apostazją. W Polsce taki system powiązań nie musiałby przecież obowiązywać. ADAM CIOCH
Nr 42 (607) 21–27 X 2011 r.
NADCHODZĄ OŚWIECENI
13
Marsz racjonalistów Już po raz trzeci polscy ateiści i agnostycy zebrali się na wspólnym marszu w Krakowie. Po pierwsze – aby wykrzyczeć: „Istniejemy!”; po drugie – aby skłonić do myślenia tych, którzy uważają, że wpływy berła i ołtarza zostały w Polsce już dawno określone i nie podlegają dyskusji. Kilkaset osób przeszło ulicami miasta, które jeszcze niedawno było kojarzone z wonią zatęchłej kruchty Dziwisza, a dziś odnalazło nowy wizerunek z twarzą Anny Grodzkiej. Wolnomyśliciele jak co roku manifestowali swoją obecność w przestrzeni publicznej i domagali się równych praw – takich samych, jakimi państwo darzy katolików. Kilka setek pikietujących ruszyło stolicą Małopolski nie w celu indoktrynowania, namawiania do swoich „jedynie słusznych” racji czy narzucania jakiegokolwiek światopoglądu, ale w celu zaznaczenia swojej obecności i pokazania, że są siłą, z którą trzeba i warto się w tym kraju liczyć. Przemierzając kolejne place i ulice z transparentami: „Bóg, honor, dulszczyzna”, „Dajcie Nergalowi święty spokój!”, „Świecka Polska – Świecka Europa”, „Każdy myślący człowiek jest ateistą”, „Świeckość Państwa, dość poddaństwa”, „Tylko owce potrzebują pasterza”, „Noś swój krzyż osobiście... Nie podrzucaj” – manifestujący trafili na kilkudziesięcioosobową grupę uczestników 11. Spotkania Młodzieży Pijarskiej. Młodzi pijarzy na widok „diabelskiej manifestacji” niezwłocznie zaczęli śpiewać religijne pieśni i rozdawać racjonalistom różańce oraz krzyżyki. Ci postanowili nie wdawać się w pyskówki i ruszyli dalej, by ostatecznie na drzwiach Urzędu Wojewódzkiego zawiesić swoje postulaty. Dla racjonalistów ważne jest przede wszystkim: ~ równe traktowanie wierzących i niewierzących w Polsce; ~ rozliczenie winnych nadużyć związanych z działalnością Komisji Majątkowej i naprawienie zaistniałych krzywd;
~ usunięcie z kodeksu karnego artykułu o obrazie uczuć religijnych; ~ wyłączenie religii z programów nauczania szkół publicznych; ~ zaprzestania dotowania Kościoła z budżetu państwa; ~ uwolnienia przestrzeni publicznej od symboliki religijnej. W III Marszu Ateistów i Agnostyków udział wzięli prof. Joanna Senyszyn i prof. Jan Hartman. Ich płomienne przemówienia wzbudziły wśród zgromadzonych zachwyt i gromkie brawa. – Drogie siostry ateistki i agnostyczki, drodzy bracia ateiści i agnostycy. Cieszę się, że po raz kolejny spotykamy się na marszu. Pokazujemy w ten sposób naszej klerykalnej ojczyźnie, że jesteśmy jej pełnoprawnymi obywatelami. Niestety, większość polityków nie rozumie, że państwo i polityka powinny być świeckie. W Sejmie wciąż panują politycy katoliccy o mentalności dziewiętnastowiecznej, którzy nie rozumieją świeckości – mówiła do zgromadzonych Joanna Senyszyn. Natomiast Jan Hartman poruszył we właściwym sobie logicznym wywodzie najgorętszy obecnie temat: – Czternaście lat temu nieznani sprawcy pod osłoną nocy zawiesili nad drzwiami sali obrad plenarnych Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej krucyfiks. Dlaczego zrobili to pod osłoną nocy? Dlaczego zrobili to po kryjomu? Dlaczego jako chrześcijanie i pełnoprawni obywatele Rzeczypospolitej nie zrobili tego w świetle dnia i jupiterów przed kamerami Telewizji Trwam i jakiejkolwiek innej! Dlaczego nie zrobili tego jawnie? Chyba
dlatego, że mieli poczucie, że coś jest nie tak, że coś się nie zgadza, że być może to działanie nie jest do końca legalne. Z drugiej strony mogli liczyć na bezkarność. Mogli liczyć, że nikt nie odważy się dotknąć krzyża, zdjąć krucyfiksu, bo cóż by miało to oznaczać? Oczywiście zamach na chrześcijaństwo, zamach na krzyż, no i doskonałą sposobność do tego, by obrońcy krzyża mogli się wykazać. Jak w języku etyki nazywa się takie działanie, kiedy postępujemy nielegalnie, ale w nadziei, że skutki naszych złych czynów nie będą mogły zostać napiętnowane i ukarane? To się nazywa szantaż moralny. Powieszę krzyż, a co, odważysz się go zdjąć?
Odważysz się? Nie! To właśnie nazywamy szantażem moralnym. Tak właśnie traktuje się krzyż w katolickiej Polsce? Ściana sali obrad plenarnych Sejmu ani ściany żadnych innych budynków państwowych nie są miejscem na ogłaszanie jakichkolwiek poglądów, w tym także poglądów religijnych, politycznych i etycznych. Tylko pod tym warunkiem obywatele będą mogli wierzyć, że państwo traktuje wszystkich obywateli tak samo, że nie faworyzuje nikogo, że nie daje żadnych sygnałów, iż jedni obywatele (na przykład chrześcijanie) są im drożsi niż niewierzący albo przeciwnicy chrześcijan, bo w tym kraju
wolno też być przeciwnikiem tych wartości. Dlatego forma państwa (prawo polskie) musi być całkowicie bezstronna w zakresie kwestii światopoglądowych i religijnych. Gołe ściany Sejmu nie są symbolem niechęci do chrześcijaństwa – są symbolem szacunku do polskiej konstytucji, szacunku do wszystkich obywateli i wszystkich różnic, które ich dzielą. Przestrzeń publiczna to nie jest przestrzeń wystawowa. Państwo musi przestrzegać Konstytucji RP na serio, a nie puszczać do nas oko, że jesteśmy państwem liberalnym i neutralnym światopoglądowo. ARIEL KOWALCZYK Fot. A. Monterys i T. Bąkowski
14
PRZEMILCZANA HISTORIA
TAJEMNE BRACTWA (cz. 1)
Różokrzyżowcy Podobno posiedli tajemnicę nieśmiertelności; podobno ich wiedza pochodziła ze starożytnej Atlantydy; podobno weszli w posiadanie kamienia filozoficznego; podobno ich założyciel… nigdy nie istniał. Słowo „podobno” nierozerwalnie wiąże się z tym najbardziej tajemniczym bractwem. O różokrzyżowcach naprawdę niewiele wiadomo, choć tajemne stowarzyszenie jest znacznie starsze niż starożytny Egipt, bo jego założycielem był podobno… biblijny Adam (?!). Na dobrą sprawę pierwszą pewną o nich wzmiankę odnajdujemy w książce „Fama Fraternitatis”, która ukazała się w roku 1614 w Hesji. Dokładny tytuł jest zaiste barokowy i brzmi: „Uniwersalna i powszechna reforma całego kosmosu. Fama Fraternitatis Honorowego Bractwa Różo-Krzyża skierowana do wszystkich władców Europy oraz krótka odpowiedź przesłana przez pana Haselmeyera, który z tej przyczyny został aresztowany przez jezuitów, wtrącony do więzienia i zakuty w łańcuchy na galerze. Teraz wydana drukiem do wiadomości wszystkich ludzi o szczerych sercach”. W dziele zamieszczono biografię niejakiego Christiana Rosenkreutza – legendarnego założyciela, a raczej odnowiciela bractwa (niektórzy historycy wskazują na tekst jeszcze wcześniejszy – z roku 1606). Podejrzewa się, że autorem obu druków napisanych w formie listów był luterański pastor Johann Valentin Andreae (1586–1654), a jego dzieło miało wzmocnić przeświadczenie, że chrześcijaństwo opiera się na fundamentach znacznie starszych niż rzymski Kościół. Jakkolwiek by jednak było, „Fama Fraternitatis” opisuje, że Wielki Mistrz Christian Rosenkreutz urodził się w biednej niemieckiej rodzinie w roku 1378. Oddany na wychowanie do klasztoru udał się w wieku 16 lat z jednym z mnichów do Ziemi Świętej. Nie dotarł jednak do celu (jego padre zmarł w trakcie podróży) i zamiast w Jerozolimie wylądował w Damkarze (dziś Jemen) – słynnym centrum bliskowschodniej nauki. Tam, studiując pod okiem miejscowych uczonych, posiadł tajniki matematyki i nauk przyrodniczych. W Damkarze też pierwszy raz (ale nie ostatni) zetknął się ze słynną „Liber Mundi” (Księga Świata skupiająca całą wiedzę ludzkości). Co ciekawe, współcześni różokrzyżowcy – a tacy jak najbardziej istnieją
– za „Liber Mundi” uważają internet i jakoś trudno odmówić im racji. Ale wróćmy do naszego mistrza. Po trzech latach studiów pod okiem najwybitniejszych mędrców Wschodu Rosenkreutz ruszył najpierw do Egiptu, a później do Fezu w Maroku (ówczesny Oxford i Sorbona razem wzięte), gdzie znów zetknął się z „Liber Mundi” i gdzie znalazł tajemny klucz do jej odczytania. W końcu – zaopatrzony w wiedzę niedostępną Europejczykom – powrócił przez Hiszpanię i Francję do Niemiec. Tam przez następne pięć lat studiował tajemne księgi gnostyczne, uczył się medycyny i przede wszystkim medytował. W końcu, uznawszy, że osiągnął stan duchowej i umysłowej doskonałości, założył (wskrzesił?) wraz z siedmioma uczniami Bractwo Różokrzyżowców, a ono z kolei wybudowało klasztor Ducha Świętego. Jego członkowie stworzyli też tajemny język, w którym spisali całą swoją wiedzę. A była to wiedza daleko wykraczająca poza to, czego do tej pory ludzkość była w stanie się dowiedzieć i nauczyć. Po śmierci Christiana Rosenkreutza (żył podobno 160 lat!) jego ciało zostało pochowane w nieznanym miejscu. W końcu jednak grobowiec odnaleźli bracia różokrzyżowcy (z kolejnych pokoleń), i to dokładnie w chwili,
gdy Wielki Mistrz sobie tego życzył (świadczyła o tym jakoby stosowna inskrypcja widniejąca na drzwiach krypty). Ciało Rosenkreutza – nietknięte przez czas – leżało na kamiennym katafalku, a obok płonęła wieczna lampa emitująca białe, jaskrawe, oślepiające
światło nieznanego pochodzenia. W rękach Wielki Mistrz trzymał pergaminową, spisaną złotymi literami księgę, w której zapisano Największe Tajemnice Świata – między innymi receptę nieśmiertelności. Zgodnie z poleceniem księgi ostatni różokrzyżowcy znający tajny język niezwłocznie rozproszyli się po całym świecie, a we wspomnianej na początku „Fama Fraternitatis” ujawnili tylko te fragmenty dzieła swego mistrza, na których publikacje on sam pozwalał. Ile – z historycznego punktu widzenia – warte są te opowieści? Niewiele. To raczej hagiograficzna legenda mająca dać różokrzyżowcom tyleż solidne, co mistyczne i ezoteryczne fundamenty. Tak jak imię i nazwisko ich mistrza wprost odwołujące się do Chrystusa oraz znaku krzyża i róży – obecnych od najdawniejszych czasów w Kabale. Współcześni historycy podważają, a nawet negują autentyczność postaci Rosenkreutza, wskazując na inne, fundamentalne dla różokrzyżowców dzieło – „Gody alchemiczne” (1616 r.). To rodzaj autobiografii, w której Rosenkreutz opisuje swoją młodość całkiem inaczej, niż chce tego „Fama…”. Kim więc tak naprawdę byli (i są nadal) różokrzyżowcy? Z całą pewnością bractwem (kościołem?) gnostycznym, przyjmującym po trosze
idee wszystkich wielkich religii wraz z ich świętymi księgami. Co ciekawe, w wielu ich dziełach odnajdujemy zadziwiające zbieżności z dorobkiem Paracelsusa (1493–1541) – tajemniczego szwajcarskiego lekarza i alchemika, który pierwszy odkrył i opisał istnienie gazów oraz sformułował zasadę świętą dziś dla homeopatii: „Cóż jest trucizną? Wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną. Tylko dawka czyni, że dana substancja nie jest trucizną”. Do dziś krążą legendy, że Paracelsus wyprodukował metal lżejszy od powietrza (ślady tego „odkrycia” odnajdujemy nawet w polskiej literaturze), nie miał kłopotu z transformacją rtęci w złoto oraz posiadł tajemnicę kamienia filozoficznego. Niektórzy historycy są przekonani, że Christian Rosenkreutz i Philippus Aureolus Paracelsus to ta sama osoba. Obok wielkiego uznania dla nauk Paracelsusa (i dla nauki w ogóle) różokrzyżowcy dość lekceważąco odnosili się do przywódców religijnych (nawet do Chrystusa i Mahometa), a już współczesnych im przywódców Kościoła katolickiego traktowali z pogardą czy wręcz z wrogością. Dla nich jedyną istotą ponadwartościową jest Bóg w swojej czystej i niepodzielnej postaci i ten Bóg chce, aby ludzkość dorosła do poznania boskiej tajemnicy. Ta tajemnica to nic innego jak pewien wzór matematyczny. Jego zrozumienie sprawi, że wszystkie tajemnice Wszechświata (w tym tak pożądana przez wszystkich tajemnica nieśmiertelności) staną się oczywiste i proste. Ciekawe, że o istnieniu podobnego wzoru – opisu wszystkiego – mówił Albert Einstein, a nie wyklucza go współczesna fizyka, nazywając ogólną teorią pola. Wcale niewykluczone, że o krok od jej odkrycia był zapomniany dziś polski matematyk Teodor Kałuża, który połączył teorię względności z równaniami pola Maxwella i ogłosił, że… jeśli założy się istnienie piątego wymiaru, to „wzór na wszystko da się stworzyć”. Różokrzyżowcy twierdzą, że właśnie Rosenkreutzowi udało się ów wzór posiąść, a ponieważ konsekwencje jego poznania przez nadal zbyt głupią ludzkość byłyby katastrofalne, musi on na razie pozostawać w ukryciu. A przy okazji: Christian Rosenkreutz to nowy – i jedyny prawdziwy – prorok. To chyba oczywiste. I tożsame dla wszelkich quasi-religii i sekt. Jak dalece ówczesna Europa wierzyła w pogłoski o wiedzy różokrzyżowców, niech świadczy fakt, że
austriacki arcyksiążę Maksymilian III Habsburg (1558–1618) – także Mistrz Zakonu Krzyżackiego! – zwrócił się oficjalnie do Bractwa o udostępnienie formuły, „która może powstrzymać zło i niesprawiedliwość szerzące się na świecie”. W kolejnych swoich dziełach różokrzyżowcy zapowiadali wypełnienie się proroctw Apokalipsy, po których – tysiąc lat później – władzę nad światem przejmie… Zgadliście kto? – oczywiście Bractwo Różokrzyżowców. Już na zawsze! Co ciekawe, pojawiły się też gnostyczne publikacje, w których uchylano rąbka tajemnicy dotyczącej sekretnego języka, w którym spisano „Liber Mundi” i którym posługiwali się różokrzyżowcy. To tak zwany „język Adamowy”, czyli mowa, którą Adam porozumiewał się w raju z Bogiem. Tu dochodzimy do wspomnianej wcześniej Kabały… Oto według pewnych odłamów alchemii różokrzyżowej „Liber Mundi” to Biblia, a „język Adamowy” to jej kod. Kto go pozna, zrozumie wszystko. Ale jak w to wierzyć, skoro w roku 1799 ukazał się drukiem pamiętnik Andreae – luterańskiego pastora, który przyznaje, że różokrzyżowców sam wymyślił, a dla zabawy oraz uwiarygodnienia mistyfikacji święte księgi Bractwa napisał własnoręcznie. Co na to współcześni historycy? Twierdzą, że to możliwe i przytaczają dowody, że Andreae w mitologię i legendę różokrzyżowców może mieć pewien wkład. Jednak nie decydujący, chociaż... Chociaż dziwnym zbiegiem okoliczności krzyż i róża stanowią herb rodu Andreae. Bractwo Różokrzyżowców przez wielu utożsamiane jest z jednej strony z masonerią, z drugiej – ze średniowieczną i późniejszą alchemią. Na dodatek uważa się, że połączenie symboli róży i krzyża to nic innego jak odwieczny mariaż pierwiastka męskiego i żeńskiego (róża – wagina; miecz – penis). Stąd mamy już tylko krok do innych tajemnych bractw: Iluminatów i Zakonu Syjonu. Ale to już będzie następna opowieść. Wszystkich, którzy o różokrzyżowcach, alchemii i tajemnicach przeszłości chcą czytać z wypiekami na twarzy, zachęcam do przeczytania niezwykłej powieści „Legenda Pendragonów”, napisanej w roku 1934 przez węgierskiego pisarza Antala Szerba (polskie wydanie – 1971 r). Rzecz dziesięć razy lepsza od „Kodu Leonarda da Vinci” Dana Browna. Sprawdziłem, książka jest do kupienia w internetowych antykwariatach (np. pod adresem: www.swistak.pl) lub w formie e-booków i PDF na www.chomikuj.pl. MAREK SZENBORN PS Współcześnie Bractwa Różokrzyżowców rozsiane są po całym świecie. Najliczniejsze i najaktywniejsze odnajdziecie w Anglii (Societas Rosicruciana in Anglia oraz Fraternitas Rosae Crucis) i w Danii. Ośrodki tego bractwa można znaleźć także w Polsce (Warszawa, Katowice, Wrocław, Koszalin i Wieluń).
Nr 42 (607) 21–27 X 2011 r.
W
edług większości dziennikarzy nowi parlamentarzyści to nikomu nieznane marionetki bez własnego zdania, ludzie bez przeszłości i przyszłości. Więc nie należy się w Sejmie do nich przyzwyczajać. Niestety, ten zakłamany obraz jest powielany przez czołowe katomedia w kraju, a komentatorzy polityczni – zamiast obalać – przyklaskują podobnym opiniom. Idąc naprzeciw oczekiwaniom Czytelników „FiM”, przygotowaliśmy listę wszystkich posłów Ruchu Palikota, zadając każdemu z nich pytania o budowę i przyszły kształt świeckiej Polski i jakże ważny w tym aspekcie antyklerykalizm. Czy trzecia siła polityczna w kraju to naprawdę wartościowi i perspektywiczni ludzie? Warto zapamiętać, bo wszyscy z niżej opisanych osób otworzą niedługo w swoich okolicach biura poselskie, gdzie każdy z Was będzie mógł przyjść, uzyskać dodatkowe informacje, a przede wszystkim – pomoc.
Poczet „Palikotów” „Były ksiądz, gej oraz transseksualista w Sejmie” – grzmią od kilkunastu dni prawicowe media. Kim tak naprawdę są posłowie Ruchu Palikota? nie płaci się składek zdrowotnych. Nie mogę tego zrozumieć. Kto odważy się nie być katolikiem, automatycznie jest atakowany. Ot, choćby ja… Od początku mojej kandydatury do Sejmu RP z listy Ruchu Palikota jestem bez przerwy sekowana, a moja praca jest deprecjonowana. W tych bezpardonowych atakach pierwsze skrzypce gra oczywiście Kościół poprzez usłużne mu media. Tak dalej być nie może!
HENRYK KMIECIK Okręg legnicko-jeleniogórski
HALINA SZYMIEC-RACZYŃSKA Okręg wałbrzyski 62 lata, doktor nauk medycznych, specjalista ginekolog-położnik: – Powszechnie mówi się, że już mamy świeckie państwo, a to przecież nieprawda. Kościół jest wszechobecny. Pojawia się na każdych
30 lat, magister Akademii Ekonomicznej w Poznaniu: – Antyklerykalizm to walka z patologiami w Kościele, a nie walka z Kościołem. Walka o tolerancję, o mniejszości. Antyklerykalizm to również walka z patologiami w różnych innych obszarach. Europa się zmienia. Na przykładzie zachodnich państw widzimy napływ różnych ludzi, kultur i religii. Świeckie państwo to m.in. rozpoczęcie debaty na ten temat. Musimy się rozwijać i oswoić z myślą, że niedługo u nas będzie podobnie. Już wkrótce naturalne będzie to, że w szkołach czy urzędach będą się pojawiać ludzie odmiennych kultur, na przykład Arabowie. Świeckie państwo to państwo przyjazne wszystkim, więc nie możemy zamykać się we własnych katolickich granicach – musimy być nowocześni. Jestem katolikiem, ale przecież nie możemy w kółko powtarzać, że
WINCENTY ELSNER Okręg wrocławski
MICHAŁ PACHOLSKI Okręg sieradzki
Okręg bydgoski
58 lat, technik mechanik oraz elektryk: – Chcę żyć w świeckim państwie. W państwie, które jest niezależne od Kościoła. Powinniśmy w tej kwestii oprzeć się na wzorze niemieckim. Mieszkałem nad Renem ponad 8 lat i widziałem na własne oczy, jak polityka względem Kościoła wspaniale tam funkcjonuje. Antyklerykalizm to nie jest nic złego, nikt z nas nie jest przeciwko religii czy przeciwko Kościołowi. Chodzi o to, aby duchowni przestali mieszać się w sprawy państwowe. Kościół powinien powrócić do kościoła, a polityka do polityki.
w teraźniejszości. W Polsce jest miejsce dla wszystkich obywateli i każdy z nas może mieć swój własny światopogląd. I to jest właśnie świeckie państwo – wolne od wszelkich nacisków ze strony religijnych przywódców.
takich jak ja jest w Polsce 94 procent. Dzięki różnym sondażom i debatom na ten temat widać, że Kościół nie ma aż takiej przewagi. Między innymi dlatego uważam, że krzyża w Sejmie nie powinno być. Wystarczy kaplica, która już jest (…) wyrazem poszanowania katolickiej większości w kraju.
ŁUKASZ KRUPA
państwowych uroczystościach, jest w polityce i szkole. Wszędzie! Co do szkół, warto zwrócić uwagę, kiedy odbywają się lekcje religii. Najczęściej w środku wszystkich zajęć. Jak wiemy, z etyką bywa różnie, zazwyczaj fatalnie, więc dzieci plączą się po korytarzach bez żadnej opieki. Tak nie może być! Pamiętajmy, że nie jesteśmy państwem katolickim! Musimy opodatkować Kościół, a dopiero wtedy zobaczymy, ilu tak naprawdę mamy prawdziwych katolików. Powinniśmy też występować przeciwko tej hierarchii Kościoła, która bez przerwy wpływa na politykę. Marzę o tym, aby wszyscy Polacy mieli równe szanse i prawa. Nie interesuje mnie, czy ktoś jest hetero-, czy homoseksualny, czy jest katolikiem, czy może muzułmaninem – ważny jest sam człowiek. Kościół występuje przeciwko temu wszystkiemu, co jest nam potrzebne w nowoczesnej cywilizacji. Nie zgadza się na przykład na oświatę seksualną i przez to mamy tysiące niechcianych ciąż. Z kolei przez potępianie zabiegów in vitro duchowni odbierają rodzinom szanse na dzieci. Poza tym na Kościół idą olbrzymie pieniądze z budżetu państwa, Komisja Majątkowa, Fundusz Kościelny, lekcje religii i tak dalej. Kler dostał już z nawiązką odszkodowanie za utracone ziemie i budynki, a mimo to wciąż chce więcej i więcej. To pochłania ogromne pieniądze, a w tym samym czasie kobietom na urlopach wychowawczych
15
26 lat, mgr inż. geodezji na WSGK w Kutnie: – Dla mnie antyklerykalizm to brak zgody na takie działania hierarchii kościelnej, które z wiarą nie mają nic wspólnego. Uważam, że wiara to stan ducha, którego nie należy manifestować na każdym kroku. Do tego jest odpowiednie, godne miejsce i godność. Niestety, dzisiaj wiara stała się pewnego rodzaju „towarem komercyjnym”, czyli biznesem. Zatraciła swoją pierwotną tożsamość i należne miejsce przez działania duchowieństwa. Ja temu zjawisku mówię „nie”. Mówię „nie” przywilejom i wszechwładzy kleru w naszej ojczyźnie. Wiara – owszem, ale w miejscach kultu, w rozsądnym wymiarze. Konstytucja RP zapewnia równość wszystkim obywatelom. Mamy te same prawa i obowiązki, a dzisiaj – patrząc na poczynania hierarchów kościelnych i ich wpływ na wiele obszarów życia społecznego, na przykład na politykę, edukację czy nawet kulturę – mogę stwierdzić, że nie tylko Konstytucja RP nie jest przestrzegana, ale również Kościół zatracił swoją tożsamość. Uważam, że to nie przede wszystkim Polsce są potrzebne reformy, ale Kościołowi, który musi się odnaleźć
55 lat, informatyk, studiował w Instytucie Cybernetyki Technicznej Politechniki Wrocławskiej, specjalność: budowa i oprogramowanie maszyn cyfrowych: – Świeckie państwo to przede wszystkim kwestia przepisów prawa. Nie można nazwać świeckim takiego państwa, w którym istnieje religia panująca albo kościół państwowy. Świeckie państwo jest neutralne wobec wszelkich poglądów religijnych oraz filozoficznych. Prawo stanowione przez władze świeckiego państwa nie może być oparte na doktrynie jakiegokolwiek kościoła. Dlatego dyskusja, na przykład o aborcji, nie powinna być prowadzona przez organy kościelne, lecz odbywać się z udziałem specjalistów z dziedziny medycyny, tak by powstałe przepisy zabezpieczały przede wszystkim zdrowie kobiety i interesy państwa. Dopóki w Polsce ustawy będą konsultowane z organizacjami religijnymi, nie będziemy krajem świeckim. Antyklerykalizm to sprzeciw wobec wpływu kleru na pozareligijną działalność człowieka. To protest wobec „wpychania” się Kościoła, a właściwie głównie jego hierarchów, w każdą dziedzinę życia. Nie jest ważne, czy jest to sfera gospodarki, zdrowia czy szkolnictwa. Prawem każdego kościoła jest wskazywać drogę zgodną z zasadami religii, ale nie może to być jedyna prawnie dozwolona droga. Antyklerykalizm nie ma nic wspólnego z postawą wrogą Kościołowi i prawem każdego indywidualnego człowieka do wiary w Boga i praktykowania reguł obowiązujących w Kościele, do którego przynależy. ARIEL KOWALCZYK Za tydzień przedstawimy kolejnych posłów Ruchu Palikota.
16
Nr 42 (607) 21–27 X 2011 r.
ZE ŚWIATA
PORNO W NUNCJATURZE Film pornograficzny nakręcony w ambasadzie watykańskiej... To chyba perfidna wizja jakiegoś klerofoba! Otóż nic podobnego!
Film został nakręcony w przedstawicielstwie Stolicy Apostolskiej w Pradze. Reżyserem jest czeski lekarz Jaroslav Barták. Udało mu się wejść z ekipą do kościelnego przybytku w bezbożnej stolicy czeskiej dzięki wykorzystaniu strachu przed chorobami tamtejszego personelu. Doktor oświadczył, że bada tajemnicze – rzecz jasna groźne – schorzenia, które zagnieździły się w obiekcie, i od razu drzwi się szeroko otwarły – dla niego i ekipy. Zamiast leczyć, dezynfekować i deratyzować, zespół wyciągnął kamery i przystąpił do pracy. Co gorsza, aktorzy ubierali się i rozbierali ze strojów kardynalskich i zakonnych, bo był to obraz o orgietce sług bożych. Kiedy rzecz się wydała, personel placówki złożył kategoryczny protest przeciwko „treściom budzącym sprzeciw moralny”. Bez przesady, nie było to przecież porno z udziałem dzieci… CS
nie spotkał się z żadnymi poszkodowanymi, choć usilnie o to zabiegali. CS
I NIE OPUSZCZĘ... Najpierw dowiadują się o nowotworze lub innym paskudnym choróbsku, a zaraz potem, że ich ukochany odszedł w siną dal! Z badań przeprowadzonych w amerykańskich klinikach wynika, że mężczyźni porzucają swoje śmiertelnie chore żony i dziewczyny. Przerasta ich perspektywa na wpół szpitalnego życia, więc odchodzą. Robią to aż... sześć razy częściej niż kobiety w podobnej sytuacji. Doktor Marc Chamberlain, współautor badania i szef neuroonkologii w Seattle, tłumaczy: „Mężczyźni są przystosowani do tego, żeby zapewniać byt rodzinie, ale nie czują się dobrze w roli opiekuna”. To oznacza, że naprawią telewizor lub skoszą trawnik, ale gorzej poradzą sobie z emocjami i stresem. JC
PAN PINGWIN W 1968 roku Alfred David z Brukseli wpadł pod rozpędzony samochód. Przeżył, ale do dziś ma problemy z chodzeniem.
OFIARY GORSZEGO BOGA Spotkania papieża z ofiarami jego podwładnych weszły już na stałe do scenariusza wizyt. Audiencja dla gwałconych i macanych przez księży była już w USA, Australii, Wielkiej Brytanii, na Malcie, a ostatnio w Niemczech. Ale Benedykt ma jakieś lokalne zahamowania: nie chce przyjąć molestowanych we Włoszech, na swoim aktualnym podwórku. 9 października ofiary opublikowały w tej sprawie list do papieża. „Nie możemy rozmawiać z panem twarzą w twarz, by wyrazić nasz smutek” – piszą, dodając, że papiescy podwładni stosują wszelkie możliwe uniki i traktują ich jak „zadżumionych”. „Wypróbowaliśmy wszystkie możliwe kanały” – skarżą się. Wstępnie planowali spotkanie z Benedyktem na zakończenie marszu ofiar pedofilii przez całe Włochy, które zorganizowały organizacje ich reprezentujące. Ale Benedykt z niepojętych przyczyn się zapiera. Może dlatego, że nie może sam wyselekcjonować członków audiencji? Podsuwamy mu linię obrony: jego poprzednik nigdy i nigdzie
ostatecznie w zoo. W jednym z ostatnich wywiadów 79-letni już Belg opowiedział, jaki pogrzeb dla siebie wymarzył: lodowata Antarktyda, on w ulubionym stroju, trumna z wymalowanymi pingwinami... JC
moja rodzina urodziła się 31 grudnia” – powiedziała Estercilia Simanica, która będzie reprezentować rodzime plemię w sądzie. Wszyscy poszkodowani dostaną nowe dokumenty. JC
STRZEŻ SIĘ DEPRESJI WITAMINY TRUJĄ Pożeracze frytek, chipsów i hamburgerów myślą sobie: łyknę multiwitaminę i... będę zdrów. Nic z tego!
Witaminy w tabletkach, zamiast pomóc, mogą poważnie zaszkodzić – alarmuje Helen Bond z Brytyjskiego Stowarzyszenia Dietetyków. Ich przedawkowanie powoduje, że w organizmie pojawiają się toksyny. Im dłużej stosujemy „cudowne” preparaty, tym więcej toksyn się odkłada. Niestety, przybywa bezmyślnych konsumentów, którzy pod wpływem reklam lub „na wszelki wypadek” sztucznie witaminizują się nawet przez kilkadziesiąt lat. Zdaniem lekarzy i dietetyków najbardziej ryzykowne suplementy to: multiwitaminy, kwas foliowy, witamina B6, magnez, cynk oraz żelazo. Z witaminowych specyfików powinny absolutnie zrezygnować kobiety, które planują zajść w ciążę – twierdzi z kolei Nava Dekel, profesor biologii z Izraela. Z jej badań wynika, że duże dawki witaminy A, C i E mogą m.in. hamować owulację. JC
BABA-CHŁOP Nicole Lindsay, 24-letnia mieszkanka Glasgow, dowiedziała się, że jej narzeczony trafił do aresztu. Tam wyszło na jaw, że niedoszły ślubny jest... kobietą. Dramatyczną historię opisał „Daily Mail” – angielski odpowiednik naszego „Faktu” i „Super Expresu”. Samantha Brooks – lesbijka, udawany męski partner Nicole – latami perfekcyjnie naśladowała faceta: przedstawiała się imieniem Lee, biust ściskała bandażami, nosiła męskie ubrania i fryzury. W czasie seksu używała... drewnianego uchwytu na papier toaletowy! Nicole – samotna matka desperacko szukająca męża – przekonuje, że dała się nabrać, bo nigdy nie widziała narzeczonego w pełnej krasie. Niechęć do pokazywania torsu tłumaczył bliznami (poprzednia, zazdrosna partnerka rzekomo podziabała go nożem). Majtki zdejmował tylko w całkowitych ciemnościach. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że Lee-Samanthę skazano za molestowanie nieletnich dziewczyn. JC
TRZECIA PŁEĆ Władze Australii uchwaliły prawo, które umożliwi osobom transpłciowym nieidentyfikowanie się z żadną płcią.
MARILYN Z BUSZU
Po wypadku wiele razy słyszał, że porusza się jak pingwin. To sprawiło, że coraz bardziej interesował się sympatycznymi nielotami, aż... popadł w niegroźną obsesję. Na początek zgromadził kilka tysięcy figurek, maskotek i innych pierdół wiadomego kształtu. Potem sprawił sobie pingwini garnitur i tylko w nim wychodzi z domu. Podstawą jego diety stały się surowe ryby – oczywiście zjadane na surowo w całości. Warto wspomnieć, że pani David dzielnie znosiła te dziwactwa. Uciekła dopiero wówczas, gdy małżonek postanowił zmienić imię i nazwisko na Monsieur Pingouin... Pan Pingwin stanowi swoistą atrakcję – zarówno dla rodaków, jak i dla turystów. Chętnie opowiada, że w następnym wcieleniu – oczywiście pingwinim – będzie wiódł szczęśliwe życie na Antarktydzie lub
drugich poszedł parlament Australii, który pozwala na wpisywanie do dokumentów informacji o tym, że płeć danej osoby jest „nieokreślona”. MaK
Przeszło pół wieku temu kolumbijskie plemię Wayúu nawiedził wyjątkowo dowcipny urzędnik... Mieszkający tam rdzenni Indianie bardzo długo unikali kontaktu z cywilizacją. Bronili się też przed nauką urzędowego języka hiszpańskiego, poprzestając na plemiennej mowie Arawak. Kilkadziesiąt lat temu Indian Wayúu objął spis powszechny. Tyle że przybyły urzędnik nie znał ich języka, a oni nie znali tego urzędniczego... Biuralista, obdarzony specyficznym poczuciem humoru, wszystkim ankietowanym wpisał ten sam dzień urodzenia (rok został ustalony „na oko”), po czym przystąpił do wymyślania imion. I tak w tamtejszej społeczności oficjalnie narodzili się: Duża Głowa, Seks, Telefon, Goryl, Klown, Marilyn Monroe, Obcęgi do Wyrywania Zębów czy Tarzan... Dopiero teraz sprawa wyszła na jaw. Wszystko dzięki młodej członkini plemienia – absolwentce prawa, która zna hiszpański. „Od dziecka zastanawiałam się, dlaczego cała
Depresja – zdradliwa choroba – ujawnia wciąż nowe zagrożenia.
Badacze z Uniwersytetu Harvarda wykryli, że osoby cierpiące na depresję mają o 45 proc. większe prawdopodobieństwo udaru i o 55 proc. wyższe prawdopodobieństwo, że okaże się on zabójczy. Wylewy, których doznają, częściej są śmiertelne. Ludzie z niekontrolowanym nadciśnieniem są bardziej zagrożeni, lecz jeśli ktoś ma nadciśnienie i jest w depresji, powinien usłyszeć sygnał alarmowy. Natomiast osoby posiadające obie te przypadłości, a ponadto otyłe, palące, z niezdrową dietą i nieaktywne fizyczne, powinny już szukać promocji na trumny. Już wcześniej było wiadomo, że depresja katalizuje ataki serca (zwykle śmiertelne, niestety), bo naczynia krwionośne zostają zablokowane. Ludzie w depresji częściej palą i piją za dużo alkoholu, żywią się niezdrowo i są bierni fizycznie. Depresja wzmaga produkcję hormonów stresu i wywołuje zapalenie naczyń krwionośnych. ST
UDAWAJ ZAJĘTEGO
Podobno około 4 proc. ludzi na świecie posiada fizyczne cechy, które sugerowałyby ich przynależność zarówno do płci męskiej, jak i żeńskiej. Do tego dochodzą jeszcze osoby, które psychicznie nie identyfikują się z własną płcią nawet wtedy, gdy fizycznie jest ona wyraźnie określona. W dziejach ludzkości społeczeństwa na różne sposoby radziły sobie z takimi osobami – bądź je lekceważyły, bądź tworzyły dla nich specjalne miejsce w społeczeństwie (np. w krajach kultury indyjskiej). Tropem tych
Samotny mężczyzna wcale nie wydaje się kobietom atrakcyjny. Musi być wybrakowany, skoro żadna go nie chce! – myśli płeć piękna. W Stanach powstał internetowy serwis FakeGirlfriend.co, który pomaga w budowaniu wizerunku osoby zajętej. Facet zamawia sobie wirtualną narzeczoną, która dzwoni do niego, wysyła SMS-y i nagrywa się na różne poczty głosowe. To patent praktykowany zwłaszcza na imprezach. Obdzwaniany przez kobietę jegomość wzbudza ponoć większe zainteresowanie (pobudza rywalizację) płci przeciwnej. To nie jedyna tego typu usługa. Amerykanie mogą też skorzystać z serwisu CloudGirlfriend.com – na popularnych portalach społecznościowych (np. Facebook) tworzy się dla samotnego mężczyzny konto jego niby-dziewczyny, która wypisuje gorące wyznania i zachęcająco go komplementuje. JC
Nr 42 (607) 21–27 X 2011 r.
A
meryka Łacińska, do niedawna miejsce zamieszkania połowy katolików na ziemi, była nadzieją i natchnieniem Kościoła katolickiego w obliczu dramatycznych strat w Europie i ubytków w USA. Już nie jest.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
powyżej 50 roku życia. Aż 9 proc. młodych Brazylijczyków na pytanie o wyznawaną religię wzrusza dziś ramionami. 30 lat temu katolików Brazylijczyków było 90 proc. Dziś jest 68 proc. i liczba ta szybko się kurczy.
Niech żyje bal Gwałtownie sypie się właśnie Brazylia – kraj największej liczby katolików, gdzie hierarchowie silną ręką trzymali ster i ferowali osądy moralne. Odpływ od katolicyzmu rozpoczął się już w ubiegłej dekadzie za sprawą protestantów. Zielonoświątkowcy, głównie z USA, udzielali ludziom pomocy (był akurat kryzys) i przeciągali na stronę swojej wersji Boga miliony katolików. Liczba nawróceń sięgnęła 12,8 proc. populacji i stanęła. Później katolicyzm się zaczął walić sam z siebie. Zwłaszcza wśród młodych. Nie przechodzą na inne wyznanie – po prostu kontraktują agnostycyzm. Najnowsze studium badawcze nie pozostawia złudzeń. „Znaczna część młodych Brazylijczyków to dziś agnostycy” – stwierdza teolog Fernando Altemeyer z Katolickiego Uniwersytetu w São Paulo. Liczba osób odchodzących od katolicyzmu poniżej 20 roku życia rośnie 3 razy szybciej niż tych
„Kościół katolicki dosłownie traci przyszłość. Utrata młodych oraz kobiet to główny powód uwiądu” – konstatuje Marcelo Neri, autor studium badawczego. Kobiety odsunęły się od Kościoła zniechęcone watykańskim uporem wobec antykoncepcji i aborcji (ta ostatnia jest obecnie praktycznie kompletnie zakazana) oraz uprzywilejowaniem płci męskiej.
Pałeczkę lidera katolicyzmu w Ameryce Łacińskiej przejmuje od Brazylii Meksyk, ale i tam nie jest wesoło. Ekspansja zielonoświątkowców z USA oraz utrata zainteresowania zorganizowanym życiem duchowym to istniejące tendencje. Liczba katolików również spada, lecz 3 razy wolniej niż w Brazylii. Wciąż to wyznanie deklaruje 84 proc. Meksykanów. Benedykt XVI obiecał, że następny Światowy Dzień Młodych odbędzie się w roku 2013 w Rio de Janeiro i papież zamierza w nim uczestnic z y ć . Ale więcej osób będzie z pewnością na karnawałowych balach niż na spotkaniach z nim… Kościół wciąż jeszcze może liczyć – prócz Polaków – na mieszkańców zabiedzonej Afryki, bo na nich efektowne stroje szamanów najwyraźniej wciąż robią wielkie wrażenie. TOMASZ WISZEWSKI
17
Szersza rodzina T
rybunał Konstytucyjny Litwy obalił konserwatywną definicję rodziny proponowaną przez rząd.
Na wniosek litewskich socjaldemokratów tamtejszy Trybunał Konstytucyjny uznał wąską definicję rodziny, ustanowioną 3 lata temu przez prawicowy rząd, za niezgodną z konstytucją. Sprowadzała ona rodzinę do małżeństwa, oczywiście heteroseksualnego. Trybunał wprawdzie utrzymał w definicji związek damsko-męski jako podstawę rodziny, ale orzekł,
że rodzina opiera się na „wzajemnym zrozumieniu, szacunku i dobrowolnej decyzji o podjęciu pewnych praw i obowiązków”. Uznał też, że forma przyjętego wzajemnego zobowiązania nie ma znaczenia. Jest to oczywista porażka przykościelnej prawicy i Kościoła katolickiego, który za rodziny uznaje tylko związki oparte na oficjalnym kontrakcie ślubnym. MaK
Piwo – OK, wóda – nie P
arafia ewangelicka może inwestować swoje środki w produkcję piwa i słabego wina. Mocniejsze trunki są nieprzyzwoite.
Ogólnoniemiecka Federacja Kościołów Ewangelickich (EKD) wydała poradnik dla kościelnych inwestorów. Sugeruje on, w co przystoi inwestować chrześcijanom, a w co parafialnych pieniędzy pakować nie wypada. Z producentów
alkoholi można wybrać inwestowanie w browary lub słabe wina. W każdym razie moc trunków nie powinna przekraczać 14 proc. Nie wiadomo, na jakiej podstawie wyliczono te 14 proc. przyzwoitości… MaK
Seksem po oczach Wrześniowa msza niedzielna w katolickim kościele Sant’Andrea we włoskim mieście Vareggio koło Pizy drastycznie różniła się od dotychczasowych. Ledwie ksiądz wziął się za kazanie, a już w tyle nawy zrobił się tumult i rozległy okrzyki. Jeden z wiernych dziwnie manipulował rękami przy twarzy. Wkrótce okazało się, o co mu chodzi… Aldo Bianchini, 46-letni Brytyjczyk mieszkający na stałe we Włoszech, własnoręcznie wyłupił sobie oczy. Potem zalany krwią upadł na posadzkę, a obecna przy tym jego matka desperacko usiłowała udzielić mu pomocy. Proboszcz Tangenelli wezwał pogotowie. Kilkugodzinna operacja zakończyła się fiaskiem. Nic nie udało nam się zrobić, będzie niewidomy – oświadczyli chirurdzy miejscowego szpitala. Bianchini wyznał im, że „słyszał głosy” nakazujące mu, by pozbawił się organów wzroku.
N
ie ulega wątpliwości, że Polak ks. Kownacki nie jest dla swego pracodawcy tanim pracownikiem… Dopiero co diecezja Belville w stanie Illinois wypłaciła za jego seksualne uczynki 6,3 mln dol. odszkodowania, a tu masz babo placek – następny proces! Księdza Raymonda Kownackiego oskarża anonimowy mężczyzna. Kiedy dziennikarze odwiedzili go w domu księży emerytów z pytaniem o nowe zarzuty, duchowny oświadczył tylko tyle: „Nic mnie to nie obchodzi, nie dbam o to”. Powód
Samookaleczyciel nie był opętany przez złe moce. Był po prostu żarliwym, dosłownym wyznawcą Biblii i zastosował się do Ewangelii wg św. Mateusza, w której Jezus daje apostołom instrukcję: „Jeśli więc prawe twoje oko jest ci powodem do grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało było wrzucone do piekła”. Dalej jest to samo, tyle że o ręce. Aldo miał ponoć kłopoty z okiełznaniem popędu wobec obcych kobiet, na które się gapił – nawet w kościele… – Kiedy pogotowie go zabrało, chciałem kontynuować mszę, ale większość z 300 obecnych w kościele i zszokowanych wiernych wyszła – żali się ks. Tangenelli. Nie znają się na Biblii?! PIOTR ZAWODNY
Drogi ksiądz twierdzi, że Kownacki systematycznie pisał listy do jego dzieci (ostatni na tydzień przed wniesieniem sprawy). „Staram się je uchronić przed niebezpieczeństwem” – wyjaśnia poszkodowany. W sierpniu zakończyła się – po 9 latach – prawna walka z Jamesem Wiśniewskim, byłym 13-letnim ministrantem, którego Kownacki molestował i gwałcił setki
razy przez całe lata. Ksiądz pokazywał mu pistolet i ostrzegał, że jeśli piśnie słowo, zastrzeli mu rodziców. Diecezja dowiedziała się o tym, ale stosowała rutynową taktykę: rotację pedofila między parafiami i zachowanie jego czynów w tajemnicy. Ale Duch Święty nad kurią (i całym Kościołem!) nie czuwał. Teraz wierni muszą się przygotować na ekstrawydatki. ST
Wyznaniowe MSZ? P
olskie służby dyplomatyczne zaangażowały się w obronę prześladowanych chrześcijan. To świetny pomysł, szkoda tylko, że prawa innych prześladowanych grup mniej Polskę obchodzą. Nasze Ministerstwo Spraw Zagranicznych wezwało na dywanik ambasadora Iranu, aby wyrazić sprzeciw w związku ze skazaniem na karę śmierci w tym kraju protestanckiego pastora, konwertyty z islamu. Jest to oczywiście inicjatywa godna pochwały, ale niepokoi otoczka, jaka takim działaniom towarzyszy. MSZ nie ukrywa mianowicie, że interesuje je głównie obrona praw chrześcijan. Wyraża to otwarcie sam minister Radosław Sikorski, który realizował ten cel podczas swoich podróży do Tunezji i Egiptu. Te działania
są wzmacniane przez wypowiedzi i działania polityków PO i PiS, a cała histeria, pokazująca rzekomo wyjątkowe cierpienia chrześcijan w świecie, jest stertowana z Watykanu. Tymczasem nie ma żadnych konstytucyjnych i prawnych powodów, dla których nasze władze miałyby się zajmować wyłącznie promocją praw określonej grupy wyznaniowej. Istnieją natomiast ważne powody, aby żadnej grupy nie wyróżniać, a wspierać wszystkich prześladowanych – w tym ateistów, kobiety, mniejszości seksualne – na ile to tylko możliwe. MaK
18
Nr 42 (607) 21–27 X 2011 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Problem z religią
C
hciałabym poruszyć problem, który z pewnością jest bliski wielu osobom niewierzącym – dylematy w życiu mieszanej światopoglądowo rodziny. Mój mąż jest niepraktykującym katolikiem, a jednocześnie raczkującym antyklerykałem. Pochodzi z bardzo religijnej rodziny. Początkowo nalegał, abyśmy ochrzcili nasze dziecko i chodzili do kościoła, ale na szczęście do tego nie doszło. Jest to jeden z wielu powodów, dla których teściowa raczej nie jest zachwycona jego wyborem małżonki.
pogodzić się z faktem nietolerancji z jej strony i brakiem szacunku dla moich poglądów. Nie mówiąc już o tym, że dziecko, które nigdy nie było w kościele, nie będzie miało pojęcia, jak się zachować, i prawdopodobnie będzie się nudziło. Tu pojawia się problem poszanowania uczuć religijnych, którego tradycyjnie wymaga się od osób niewierzących. Nigdy nie spotkałam się jednak z przejawami poszanowania praw do niewiary – to z reguły katolicy agresywnie atakują niewierzących. Dlaczego ma to działać tylko w jedną stronę? Dlaczego ja, jeśli
Rodzinne dylematy Na początku roku szkolnego na zebraniu z rodzicami moja żona zapisała córkę (5 lat) na religię. Zawsze odbywa się to w ten sposób, że wychowawczyni rozdaje druczki, na których rodzic zaznacza „zgadzam się” lub „nie zgadzam się” na zajęcia z religii. Ponieważ między mną a żoną nie ma w tej kwestii zgody, gdy tylko się zorientowałem, że córka chodzi na religię, przekazałem pani dyrektor przedszkola pismo, w którym poinformowałem ją, że kategorycznie nie zgadzam się na to, aby córka brała udział w lekcjach religii (wcześniej rozmawiałem z córką i zapewniła mnie, że nie chce chodzić na religię). Pani dyrektor przedszkola powiedziała, że powinniśmy przyjąć z żoną wspólne stanowisko, a ja mogę przecież odbierać córkę zaraz po podwieczorku, po którym są zajęcia religijne (14.30–15.00), i po religii porannej (raz w tygodniu o 8.00). Tak też w miarę możliwości robiłem, chociaż nie zawsze było to możliwe, bo pracuję w systemie zmianowym. Po dwóch tygodniach okazało się, że godziny zajęć zostały zmienione na 10.30 w czwartek i 11.00 w piątek. Mam dziwne wrażenie, że mogło to być spowodowane chęcią pozbycia się
T
„problemu” ze mną. Poszedłem więc dziś do pani dyrektor i poinformowałem, że jeśli w dalszym ciągu córka będzie posyłana na religię, to będę ją na te pół godziny odbierał i przyprowadzał po religii. Byłoby to bardzo trudne, ponieważ co drugi tydzień musiałbym wychodzić z pracy. Pani dyrektor poinformowała mnie, że chciałaby się spotkać z obojgiem rodziców, a więc dała do zrozumienia, że nie wystarcza to, że jeden rodzic się nie zgadza, lub że opinia ojca jest mniej ważna od opinii żony. Poza tym powiedziała, że dostała pismo z Ministerstwa Edukacji Narodowej, w którym jest informacja, że religia ma wejść do podstawy programowej nauczania, więc córka i tak będzie musiała chodzić na religię! Odbieram to jako ponury żart MEN, bo jakoś w głowie mi się nie chce zmieścić, że w kraj idzie w stronę klerykalizmu. Czy Państwo słyszeli coś o tym zarządzeniu Ministerstwa Edukacji Narodowej? Co można zrobić w sytuacji, w jakiej się znalazłem? Czy jeśli jeden rodzic nie zgadza się na religię, to nie wystarczy, żeby dziecko na religię nie chodziło? Stały czytelnik i słuchacz z Cieszyna
ak się zastanawiam, czy warto używać słowa „lewica” dla sfery społeczno-gospodarczej... Jeżeli będziemy twierdzić, że jesteśmy lewicowcami, to sami się zaszufladkujemy i ograniczymy. Moim zdaniem przykładem może być Ruch Palikota, który często umiejscawia się po lewej stronie sceny politycznej. Jest to uzasadnione, gdy mówimy o poglądach w sferze społecznej, światopoglądowej itp., ale gdy mówimy o aspektach gospodarczych, to RP jest gdzieś w centrum, z odchyleniem na prawo... Nawiasem mówiąc, może to być dobre rozwiązanie. Chcemy społeczeństwa obywatelskiego, gdzie ludzie sobie ufają i są w stanie
Szanowny Panie! Katecheza oraz etyka to od 1990 roku przedmioty (do wyboru) dodatkowe, wymagające odrębnych zapisów. Osoby niezainteresowane takimi zajęciami mają prawo do milczenia i nikt nie ma prawa domagać się od nich jakichkolwiek oświadczeń w sprawie rezygnacji z religii czy etyki. Odwrotnie, właśnie rodzice, którzy chcą, aby ich dziecko uczestniczyło w powyższych zajęciach, powinni napisać specjalne oświadczenie. Szkoła/przedszkole ma za zadanie zapewnić dziecku profesjonalną opiekę, jeśli katecheza lub etyka odbywa się między innymi zajęciami. Zgodnie z informacjami urzędowych serwisów MEN nie ma żadnych projektów uczynienia z katechezy przedmiotu obowiązkowego w publicznych przedszkolach i szkołach wszelkich typów. Gdy rodzice, którym przysługuje pełnia władzy rodzicielskiej, nie są w stanie dojść do porozumienia co do udziału ich dziecka w zajęciach z religii, jedynym rozwiązaniem jest poddanie tej sprawy pod osąd sądu rodzinnego i opiekuńczego. Wyda on w tej sprawie orzeczenie po wysłuchaniu stron postępowania i biegłych. Redakcja
Oczywiście uważa, że przeciągam dziecko na swoją stronę, że odciągam męża od jego rodziny itp. No ale cóż... Jakoś się żyje. Na szczęście mieszkamy daleko od teściów i do spotkań dochodzi bardzo rzadko. Stosunki są poprawne. Problem, przed którym stoję, jest taki: na ile powinno się bronić swoich racji i działać zgodnie ze swoim sumieniem, a na ile warto jest iść na kompromis i – dla świętego spokoju – udawać w sytuacjach rodzinnych? Niedługo czeka nas wizyta u rodziny męża z okazji kościelnej. Waham się między postawieniem na swoim i nieuczestniczeniem z dzieckiem w rodzinnych świętościach a postawą, raczej fałszywą, udawania przez te parę dni, że uczestniczę w ich życiu. Z jednej strony aż wzdrygam się na myśl nawet o krótkotrwałym kłamstwie. Z drugiej strony nie wiem, czy warto się stawiać i prowokować rodzinną scysję. W życiu codziennym jestem raczej bezkompromisowa i uważam, że trzeba odważnie ujawniać swoje poglądy bez względu na konsekwencje. Zdaję sobie jednak sprawę, że teściowa jest stara, schorowana i kto wie, ile razy jeszcze się zobaczymy. Mogę więc potraktować to jako ukłon w jej stronę. Z drugiej strony ciężko mi
Na razie na prawo myśleć prospołecznie. Jak by nie patrzeć, takiego społeczeństwa nie mamy. Dlatego tak ważna jest edukacja i kształtowanie obywateli (nie indoktrynacja), co Palikot wraz z Jonaszem często podnoszą. Dzisiaj większość chce pomocy od państwa na zasadzie „bo mi się należy”. Ludzi należałoby nauczyć korzystania z wędki, aby samodzielnie mogli sobie złowić ryby. Samo rozdawanie ryb rodzi patologie, co miałem okazję zauważyć,
pracując przez krótki czas w pomocy społecznej. Po pomoc przychodzili nawet ludzie, którzy nie mieli zamiaru podejmować żadnej pracy, a na zastrzeżenia, że z taką postawą pomocy nie dostaną, grozili sprowadzeniem telewizji... Podobnie po pomoc (świadczenia rodzinne) zgłaszały się osoby, które żyły na bardzo wysokim poziomie (znane mi osobiście), natomiast przynosiły zaświadczenia z urzędu skarbowego o zerowym
odmawiam uczestniczenia w uroczystości religijnej, obrażam tym wierzących, ale oni, zmuszając mnie do tego, nie uważają, że obrażają mnie i moje przekonania? Dyskusyjna jest też forma ewentualnego uczestnictwa. Powiedzmy, że dla świętego spokoju pójdę do kościoła. Czy mam klękać, gdy wszyscy klękają? Jeśli będę klękać, będzie to fałszerstwo. Jeśli nie będę, rodzina uzna to za niegrzeczność i brak szacunku dla ich wyznania. I kółko się zamyka... Proponuję dyskusję na łamach „FiM” na temat, jak radzimy sobie z presją środowiska, rodziny i znajomych. Czy większość z Państwa wybiera konflikty z rodziną, czy raczej utrzymuje swoje poglądy niejako w ukryciu? Czy uczestniczenie w religijnych uroczystościach rodzinnych jest oznaką słabości, czy dojrzałości i tolerancji? Jak wygląda życie antyklerykałów w praktyce? Jestem bardzo ciekawa poglądów Czytelników „FiM” i chętnie skorzystam z ich rad. W związku z tym, że rodzinę męża widuję rzadko, skłonna jestem raczej iść na kompromis, by nie zadrażniać stosunków. Jak radzą sobie Czytelnicy, którzy skazani są na regularne gwałcenie ich prawa do życia zgodnie z własnymi przekonaniami? Czytelniczka
dochodzie. To są patologie! Wynikają one z braku wychowania, edukacji, a w konsekwencji – z braku obywatelskiego myślenia. Państwa skandynawskie, takie jak Szwecja, jeszcze w pierwszej połowie XX wieku postawiły na edukację i prospołeczne kształtowanie obywateli. Dziś mogą sobie pozwolić na rozwiązania lewicowe w sferze gospodarczej, bo obywatele są nauczeni solidnej pracy i płacenia podatków. Oszustwa są powszechnie krytykowane. W Danii obywatel nikomu by się nie przyznał, że oszukał własne państwo, a w Polsce taka osoba często kreowana jest na bohatera... Maciek
Nr 42 (607) 21–27 X 2011 r.
LISTY Prowokacja Sam jestem chrześcijaninem i protestantem, ale jestem przeciwny temu, aby w Sejmie wisiał krzyż, bo wiara to osobista sprawa człowieka, a poza tym w Sejmie, jak podejrzewam, są nie tylko katolicy. W związku z tym mam pomysł: zamiast zdejmować – należy wieszać. Niech jakiś judeofil lub żyd zawiesi obok krzyża gwiazdę Izraela, niech Robert Biedroń zawiesi tęczową flagę, niech jakiś satanista, jeśli jest, zawiesi odwrócony krzyż, niech jakiś mason zawiesi swoje symbole – i powiecie, że w to wierzycie i macie prawo to manifestować. Może da to do myślenia tym katolickim oszołomom i sami stwierdzą, że lepiej, żeby już nic nie wisiało, niż żeby razem z krzyżem wisiały także inne symbole. Co do Grzegorza Piotrowskiego, to nie wiem, czy on pisał w „FiM”, ale dziwi mnie zapiekła nienawiść do niego. W sumie odpokutował on już swoje grzechy (odsiedział wyrok) i teraz ma prawo żyć jak normalny człowiek, a zapiekli katolicy, których to nauka rzekomo opiera się na przebaczeniu i miłosierdziu, chcą go prześladować i piętnować do końca życia. „Kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem”… Ja bym sobie chętnie jego przemyślenia poczytał. Tomek z Kielc
teraz pojawiła się po lewej stronie ALTERNATYWA – i chwała Wam za to. Cytując klasyka: „Nie idźcie tą drogą”, bo ta droga wiedzie donikąd! Nie słuchajcie bełkotu, że są ważniejsze sprawy, że kryzys jest ważniejszy, że gospodarka jest ważniejsza, że autostrady są ważniejsze. Wolność sumienia, świeckość państwa, tolerancja, równość wszystkich obywateli, wreszcie wyzwolenie naszego państwa spod kurateli Watykanu to tak samo ważne sprawy jak gospodarka, finanse publiczne, bezrobocie i autostrady. Moim zdaniem w tej kadencji – oprócz „oswajania” społeczeństwa z wyżej wymienionymi świeckimi wartościami – jako grupa inicjatywna, ale z pomocą lewego skrzydła Platformy i SLD, jesteście w stanie uchwalić 2 ustawy (dotyczącą in vitro oraz dotyczącą związków
SZKIEŁKO I OKO Niech zawieszają go sobie na szyi czy zatykają zamiast piórka i biegają z nim po Sejmie. Tym symbolem chętnie posługuje się kler w celach propagandowych, podburzając tłumy, ale jego bolesne miejsce jest w finansach. Trzeba zacząć od likwidacji funduszu za zabrane mienie i po kolei – jak to zostało już nieraz wyliczone w „FiM”. W obronie ich majątku nie znajdą wielu rycerzy, natomiast w obronie krzyża – tłumy. Sz. Brunon
Bóg – tak, kler – nie 13 października słuchałam wypowiedzi osób, które dzwoniły do redakcji w sprawie krzyża w Sejmie (opinie na ten temat padały bardzo różne). Muszę przyznać, że w trakcie audycji miałam wiele
Prawdziwa lewica
Krzyż to podstawa Jestem świeżutko po waszej dzisiejszej audycji radiowej i nie zgadzam się z opinią słuchacza, który stwierdził, że obecnie należy się skupić na gospodarce, a sprawę krzyża i kwestie światopoglądowe zostawić na później, bo tocząc teraz batalie w tych kwestiach, RP straci poparcie. W moim odczuciu ta hipoteza jest wielce chybiona. Jeśli przyjrzymy się poczynaniom SLD, partii ponoć lewicowej, na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat, to właśnie dla niej ZAWSZE były rzeczy ważniejsze (a to gospodarka, a to bezrobocie, a to wejście do UE, a to niesprzyjający klimat polityczny) od zajęcia się absolutnie fundamentalną kwestią, jaką jest neutralność światopoglądowa państwa, łamanie praw człowieka etc. I tak przez 20 lat, będąc w Sejmie, a nawet u władzy, SLD „hodowała” tego społecznego pasożyta, jakim jest Krk – z jednej strony nosząc na sztandarach hasła lewicowe i wystawiając od czasu do czasu do medialnego boju tak charyzmatyczne postaci jak Joanna Senyszyn, z drugiej zaś układając się w zacisznych gabinetach z purpuratami. I właśnie z tego SLD zostało w tych wyborach rozliczone. Dlaczego dopiero teraz? Otóż dlatego, że dopiero
do krążących opinii, jakoby to Kościół był bogaty. Jak podkreślił z naciskiem, jest wręcz odwrotnie – Kościół to uboga instytucja, która wyłącznie (sic!) utrzymuje się z tacy, a to są marne pieniądze. Zachęcał, aby zobaczyć, że podczas mszy zbierane są – cytuję – „świecące grosze” i że innych pieniędzy Kościół po prostu nie dostaje, bo Kościołowi nic z nieba nie kapie. Z nieba faktycznie nic nie kapie… Ale na ziemi bez przerwy płyną do Kościoła ogromne dotacje z budżetu państwa, samorządów, środki unijne oraz pieniądze od firm. Trochę to dziwne, że ks. Skubiś nie liczy na żadne wsparcie finansowe z nieba, tym bardziej że – jak sam głosi – dla Boga wszechmogącego nic nie jest niemożliwe. Doprawdy? Skoro Bóg potrafił w 6 dni stworzyć świat czy unicestwiać siarką i ogniem całe miasta, to transfer środków z nieba powinien być dziecinnie łatwym zadaniem. Wtedy i my wreszcie odetchniemy… J.B.
partnerskich). Jeśli by Wam się to udało, uczyniłoby to tę różnicę między wami a SLD, że pokazałoby, kto jest rzeczywistą lewicą, a kto tylko się tak samozwańczo nazywał! Ponadto pogrzebałoby ostatecznie SLD, które przez całe lata zwodziło elektorat. Nim to jednak nastąpi, nie zapominajcie o takich postaciach jak Pani Profesor Senyszyn, która jako pierwsza w mediach publicznych ośmielała się piętnować wszelkie nadużycia kleru i to jeszcze za życia Wojtyły, co – sami przyznacie – było wówczas nie lada odwagą! Życzę powodzenia, wytrwałości w walce i nerwów ze stali – przy Sobeckich i innych gosposiach Rydzyka nerwy ze stali to podstawa! Patrycja Stępień
Zostawcie krzyż! Uważam, że krzyż trzeba zostawić. Jest to symbol, dla którego chętnie giną naiwniacy latami uczeni, że oddając życie za wiarę, dostaną się do nieba. Zostawmy im ten symbol.
wątpliwości, bowiem w społeczeństwie jeszcze żywa jest sprawa walki o krzyż pod Pałacem Prezydenckim, którą bezczelnie wykorzystywał PiS. Jako wieloletnia emerytowana nauczycielka uważam, że religia w szkole oraz ogromna spolegliwość wobec kleru (począwszy od gminy, po Ministerstwo Oświaty) wyrządzają wiele szkody. Wierzę jednak w Waszą mądrość w działaniu i wierzę, że Wasz elektorat będzie się poszerzać. Mam nadzieję, że moje wnuki będą żyły w Polsce bez żadnych sekt. Obym się nie zawiodła. Dla jasności – ja w Boga wierzę, tylko obserwacja kleru przez kilka lat z bliska pozwoliła mi zweryfikować moje poglądy. Cz.
Świecące grosze Kościół nie może się otrząsnąć z szoku po wyborach. Szczególnie zabolał dobry wynik Ruchu Palikota. W Radiu Maryja dał temu wyraz ks. inf. Ireneusz Skubiś, red. naczelny „Niedzieli”, który odniósł się
Jestem podbudowany faktem, że pan Janusz chce się spotkać z Ryszardem Kaliszem i byłym prezydentem Kwaśniewskim w celu omówienia sytuacji na lewicy. Mam nadzieję, że obie strony będą skore do współpracy i powstanie nowoczesna i mądra lewica, która będzie czerpać wzorce z krajów skandynawskich. Przeraża mnie tylko ilość głosów oddanych na PO i PiS podczas ostatnich wyborów. Ci ludzie głosowali za bezrobociem, drożyzną i wyzyskiem w pracy. Idioci czy desperaci? Mam nadzieję, że w końcu otworzycie ludziom oczy na to, kto ich wyzyskuje; kto zapewnił im niskie – wręcz głodowe – emerytury; kto rzucił ich na poniewierkę po świecie. To wszystko zrobiła prawica – od AWS po UW i obecne, stare PiS i PO. Mam nadzieję, że dzięki wam spasione bydlaki, czyli biskupi, zaczną w końcu płacić podatki, a religia powróci tam, gdzie jej miejsce, czyli do kościołów. Chciałbym zostać jednym z was i wstąpić w niedługim czasie do Ruchu Palikota albo do utworzonej szerokiej, prawdziwej lewicy. Czytelnik
Rozliczcie kler! Moich nadziei nie spełnił żaden z rządów i nie mam już żadnych złudzeń. A jednak bardzo się ucieszyłem, że Ruch Palikota, na który głosowałem, uzyskał tak duże poparcie i że weszli do Sejmu tacy ludzie jak Jonasz. Wierzę głęboko, że nie będziecie się bali mówić z sejmowej mównicy prawdy o Kościele katolickim, tak jak boją się tego ci z PO, PiS, SLD i PSL. Ręka w rękę z Kościołem idą ci, którzy wspólnie z nim rozkradli owoce pracy mojego pokolenia, a dziś nie wstydzą się wyciągać ręki po dalsze profity.
19
Nie mają sumienia ani wstydu, przyznając ludziom po 70 roku życia 500 zł emerytury albo 900 zł pensji, na przykład ochroniarzom. O tym też proszę powiedzieć z sejmowej mównicy. Żądajcie w Sejmie RP: rozdziału państwa od Kościoła; rozliczenia Caritasu; zwrotu przez Kościół zagrabionego mienia; likwidacji zwolnień kleru od podatku dochodowego; pozbawienia Krk dotacji, ulg, pensji i emerytur z budżetu państwa; likwidacji tych wszystkich udogodnień i ulg dla bogaczy, które pozwalają na oszukiwanie i niepłacenie należnych podatków; ograniczenia co najmniej o 1/3 administracji rządowej i samorządowej; przeprowadzenia reformy finansów publicznych. E. Ziembiński
Precz z pedofilią! Nie czytam „Gazety Wyborczej”, ale 12 października – skuszony propozycją wiązanego zakupu płyty CD zespołu „Pod Budą” – nabyłem tę gazetę. Z artykułu „Fakty i Mity Palikota” red. W. Czuchnowskiego dowiedziałem się, że tygodnik „FiM” z lubością opisuje pazerność i nadużycia seksualne duchowieństwa (w tym akty pedofilii). Cóż, może Pan redaktor W. Czuchnowski ma inne określenia na lubieżne czyny w wykonaniu duchownych KrK… Właśnie niepisanie o tych odrażających praktykach wśród kleru pozwala im na dalsze lubieżne i wyuzdane życie w takim kraju jak Polska. Czy Pan nie przyjmuje do wiadomości tego, co się działo w Irlandii, Austrii, USA i sąsiednich Niemczech? Czy nie słyszy Pan, Panie Wojtku, krzyku i płaczu dzieci?! Ma Pan trochę wyobraźni? Tymi wstydliwymi problemami chce się zająć m.in. Ruch Palikota, aby przestępców w sutannach spotkała sprawiedliwa i zasłużona kara. Coraz więcej obywateli polskich chce żyć w normalnym kraju, czemu dali wyraz w wyborach 9 października. Nielubieżny
Ogłupiania cdn.? Wielu piszących do gazet nie może strawić faktu, że w demokratycznych wyborach do Sejmu wygrał Pan Roman Kotliński i jako poseł będzie zasiadać w ławach poselskich. „Ten były ksiądz” to łagodne określenie, są i takie jak „Niedobry to ptak, co swoje gniazdo kala”. Prawda jest taka, że Pan Roman brzydzi się podwójną moralnością – największym grzechem kleru – i nie czuł się dobrze w brudnym gnieździe. Jako ptak użył skrzydeł i wyfrunął na wolność. Dawniej inny duchowny, Stanisław Staszic, uczynił podobnie i na ostatnie 20 lat opuścił szeregi Krk. „Mądry głupiemu ustępuje i dlatego ten świat tak wygląda” – oto mądre powiedzenie. LEK
20
Nr 42 (607) 21–27 X 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
Polityka biblijna (3)
na terenie tego państwa są obywatelami drugiej kategorii (np. arabscy odwieczni mieszkańcy Jerozolimy mają status „imigrantów”), są dyskryminowani prawnie, spotykają się na co dzień z utrudnieniami w każdej sferze życia – i to tylko dlatego, że nie są Żydami. W jeszcze gorszej sytuacji są żyjący w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu – rejony te charakteryzuje ogromne bezrobocie i całkowite uzależnienie od pomocy międzynarodowej.
Mur
Młode żydowskie państwo w 1950 roku przeniosło siedzibę władz do Jerozolimy wbrew rezolucji ONZ o umiędzynarodowieniu miasta. Widać było, że nowe państwo – utworzone z woli Narodów Zjednoczonych – nie ma zamiaru liczyć się ze światową opinią publiczną. Obok własnej determinacji i wsparcia mocarstw miało przecież biblijną obietnicę „Ziemi Obiecanej”. Stopniową ewolucję przechodziły cele strategiczne Izraela – od chęci przetrwania, poprzez ochronę granic (również tych niezgodnych z postanowieniami ONZ), aż po różne działania prewencyjne, stawiające państwo w wątpliwych moralnie sytuacjach. Kolejny konflikt zbrojny na Bliskim Wschodzie związany był z obaleniem monarchii w Egipcie i zmianą orientacji tego państwa z prozachodniej na proradziecką. W 1956 roku podjęto też decyzję o nacjonalizacji Towarzystwa Kanału Sueskiego (była to odpowiedź na wycofanie się Zachodu z obiecanej Egiptowi pożyczki na budowę tamy w Asuanie), co rozwścieczyło poprzednich udziałowców – Francję i Wielką Brytanię. Oba państwa poszukiwały pretekstu do konfliktu, w związku z czym podpisały tajny układ z Izraelem, który ów powód dostarczył – był nim zakaz wstępu dla izraelskiej żeglugi do cieśniny Tiran po egipskiej nacjonalizacji.
Wojny izraelsko-arabskie Pod koniec października 1956 r. Egipt został zaatakowany przez Izrael, do którego po 2 dniach dołączyli Brytyjczycy i Francuzi. Wojska agresorów zajęły cały półwysep Synaj, jednak na tym zakończyły się działania zbrojne. Groźba interwencji ZSRR, który przedstawił agresorom ultimatum, otwarcie przez Egipt cieśniny Tiran oraz naciski Amerykanów obawiających się otwartego konfliktu skłoniły Izrael do wycofania się z półwyspu. Odtąd na granicy z Egiptem do 1967 roku stacjonowały siły ONZ. W 1967 r. Egipt postanowił wycofać wspomniane siły międzynarodowe i po raz kolejny zamknął cieśninę Tiran dla żeglugi izraelskiej, co ponownie zostało potraktowane jako powód do wojny. W czerwcu 1967 r. Izrael zaatakował sąsiadów, w ciągu sześciu dni zdobywając
półwysep Synaj, Zachodni Brzeg Jordanu, Strefę Gazy, wschodnią Jerozolimę i wzgórza Golan, trzykrotnie (!) powiększając swoje terytorium. Na okupowanych ziemiach natychmiast rozpoczęto nielegalne z punktu widzenia prawa międzynarodowego osadnictwo żydowskie. W 1973 r. wybuchła kolejna (czwarta z kolei) wojna. Egipt i Syria zaatakowały z zaskoczenia Izrael w czasie święta Yom Kippur, po raz pierwszy odnosząc pewne sukcesy militarne, a w dodatku skutecznie zastosowano embargo naftowe krajów OPEC wobec Zachodu. Dyplomatyczne próby rozwiązania konfliktu początkowo kończyły się niepowodzeniem, jako że Izrael nie zamierzał wycofać się z ziem zagarniętych w wyniku wojny sześciodniowej. Dotkliwe embargo sprawiło jednak, że USA naciskało na Izrael w sprawie rozejmu z Egiptem, inicjując rozmowy izraelsko-egipskie. W ich wyniku zawarto pokój, wymienione państwa nawiązały stosunki dyplomatyczne, a półwysep Synaj został zwrócony Egiptowi. Konsekwencją porozumień pomiędzy Egiptem a Izraelem było zgodne uznanie tego pierwszego przez Ligę Państw Arabskich za zdrajcę i wstrzymanie z nim wszelkiej współpracy. Izrael natomiast, zabezpieczony na jednej z granic, zrobił się jeszcze bardziej agresywny: zaanektowano wzgórza Golan i wschodnią Jerozolimę, którą ogłoszono niepodzielną i wieczystą stolicą państwa. ONZ wezwała do anulowania aneksji, co Izrael tradycyjnie zignorował. W 1982 r. dokonał także agresji na Liban w celu likwidacji baz palestyńskich partyzantów.
Palestyńczycy Od początku istnienia ruchu syjonistycznego i nasilenia kolonizacji w Palestynie występował konflikt interesów pomiędzy miejscową ludnością arabską a przybywającymi żydowskimi osadnikami. Po obu stronach,
rywalizujących o jedno terytorium, dochodziło w tym czasie do otwartej agresji i okrucieństw. Niedługo później – po izraelsko-arabskiej wojnie o niepodległość – problem Palestyńczyków zaczęto rozpatrywać wyłącznie w kategorii uchodźców. ONZ wezwała w 1949 r. Izrael do umożliwienia uchodźcom powrotu na swe ziemie, ten jednak odrzucał taką możliwość. Było oczywiste, że Izrael nie zamierza rezygnować ze swych zdobyczy terytorialnych. Na podbitych terenach niemal natychmiast rozpoczynano kolonizację oraz starano się groźbami lub otwartą agresją wypędzać mieszkańców arabskiego pochodzenia – odbierano im ziemie, a także burzono całe wsie i miasta. Dotknęło to nie tylko muzułmanów, ale również chrześcijan. Rozwiązania problemu nie ułatwiało też zachowanie Ligi Państw Arabskich, która wykorzystywała uchodźców jako narzędzie swojej polityki wobec znienawidzonego Izraela. W związku z tym Palestyńczycy – aby zapobiec asymilacji – nie mogli otrzymywać obywatelstwa krajów arabskich, w których przebywali. Często traktowano ich bardzo źle, żyli w nędzy w obozach dla uchodźców, bez szans na poprawę swojego losu. Palestyńczycy pod koniec lat 60. (po sukcesie militarnym Izraela w wojnie sześciodniowej) zorientowali się, że kraje arabskie nie są najlepszym adwokatem ich interesów i należy wziąć sprawy w swoje ręce. Powstała Organizacja Wyzwolenia Palestyny, na której czele w 1969 r. stanął Jasir Arafat. Kilka lat później uznano ją za legalnego reprezentanta Palestyńczyków. Początkowo OWP postulowała utworzenie wspólnego państwa, w którym Arabowie i Żydzi mieliby równe prawa, a w późniejszym czasie dążyła do utworzenia własnego państwa na terenach okupowanych przez Izrael. Niewątpliwym sukcesem był fakt, że organizacja – a właściwie jej największe ugrupowanie (al-Fatah)
– zaczęła w miejsce aktów terroru i przemocy stosować dyplomatyczne zabiegi w celu utworzenia niepodległej Palestyny. Dzięki temu w połowie lat 90. utworzono Autonomię Palestyńską w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu Jordanu (jednak znacznie mniejszą niż tereny przyznane przez ONZ w 1947 r.). Niestety, w kolejnych latach (aż do dziś) sprawa rozwiązania problemu palestyńskiego nie posunęła się do przodu. Częściową winę za tę sytuację ponosiły ekstremistyczne ugrupowania dokonujące ataków terrorystycznych, jednak przede wszystkim za taki stan rzeczy była i nadal jest odpowiedzialna nieustępliwa izraelska polityka.
Bliskowschodni apartheid Wkrótce po powołaniu do życia niepodległego państwa stało się jasne, że Żydzi nie będą walczyć pokojowo o prawo do życia na nowym terytorium. Stanowisko to było oczywiście (przynajmniej częściowo) konsekwencją agresywnego nastawienia arabskich sąsiadów. Izrael, choć sam powstał w wyniku postanowień ONZ, uparcie ignorował rezolucje tej instytucji, uniemożliwiając pokojowe zakończenie sporu. Należy jednak zaznaczyć, że podejmowane przez ONZ dość niemrawe próby rozwiązania problemu były z góry skazane na niepowodzenie z powodu widocznego faworyzowania Izraela i wieloletniego lekceważenia palestyńskich dążeń niepodległościowych. Świadczą o tym m.in. fakt rozpatrywania problemu palestyńskiego niemal wyłącznie w kategorii uchodźców oraz niewspominania w kolejnych rezolucjach o prawie Palestyńczyków do własnego państwa. Obecnie coraz częściej wskazuje się na analogie pomiędzy rasistowskim systemem apartheidu w RPA a sytuacją panującą w Izraelu i na terenach okupowanych przez to państwo. Palestyńczycy mieszkający
Budowa muru separacyjnego oddzielającego Strefę Gazy i Zachodni Brzeg od Izraela (uznanego przez ONZ za nielegalny) dodatkowo pogarsza warunki życia mieszkańców tych rejonów. Wielu Palestyńczyków, aby dotrzeć do swoich pól, musi teraz pokonać znacznie dłuższą drogę niż przed powstaniem muru. Cały teren został też poszatkowany żydowskimi koloniami i drogami niedostępnymi dla Palestyńczyków. Co ciekawe, mur przy Zachodnim Brzegu nie przebiega dokładnie wzdłuż granicy z Izraelem, ale „wcina się” na palestyńskie terytorium tak, aby wodonośne tereny oraz znaczna część ustanowionych lata temu żydowskich kolonii pozostała po stronie izraelskiej. W ten sposób palestyński Zachodni Brzeg skurczył się o około 10 proc. Czasami, niestety, można usłyszeć o skandalicznych wypadkach mających miejsce w pobliżu muru, a także w pobliżu wojskowych punktów kontrolnych. Te ostatnie zmuszają Palestyńczyków do wielogodzinnego stania w kolejkach tylko po to, by udać się kilka kilometrów dalej. Izraelscy żołnierze, jak wynika z relacji świadków, często traktują tych „interesantów” jak podludzi, a w pobliżu wspomnianego muru dochodziło do „wypadków”, w których ginęli nie tylko dorośli Palestyńczycy, ale i dzieci. Odpowiedzialni za śmiertelne „pomyłki” żołnierze płacą grzywnę i dalej cieszą się swoim dotychczasowym życiem. Charakterystyczny dla tego konfliktu jest fakt, że strona palestyńska jest karana zbiorowo; w odpowiedzi Izraela na zamachy bombowe terrorystów niemal zawsze giną jedynie bezbronni cywile, przy czym śmierć jednego Izraelczyka oznacza zazwyczaj „karę śmierci” lub kalectwa dla kilkudziesięciu Palestyńczyków. Wszystko wskazuje na to, że Izrael od dziesięcioleci prowadzi zmasowane działania, mające na celu całkowity podbój dawnej Palestyny. Kolonizacja, wypędzenia, zastraszanie ludności arabskiej, wyburzenia palestyńskich domów, pogłębiająca nędzę izolacja palestyńskich terytoriów – Strefy Gazy i Zachodniego Brzegu (również uniemożliwianie dostarczania tam pomocy międzynarodowej, czego przykładem był głośny zeszłoroczny przypadek ataku Izraela na cywilne statki „Flotylli Wolności”). ŁUKASZ REZULAK
Nr 42 (607) 21–27 X 2011 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Apostoł pogan Pan Jerzy P. pyta: Jaką rolę odegrał święty Paweł we współtworzeniu chrześcijaństwa ewangelicznego? Czy mógłby pan poświęcić temu tematowi chociażby jeden z artykułów? Święty Paweł niewątpliwie odegrał najpoważniejszą rolę w rozwoju i umacnianiu chrześcijaństwa. Przede wszystkim był najbardziej aktywnym apostołem. Według Dziejów Apostolskich już kilka dni po nawróceniu „zaczął zwiastować w synagogach Jezusa, że On jest Synem Bożym” (Dz 9. 20) i obiecanym Chrystusem (w. 22). Z dwóch następnych relacji o jego nawróceniu wyraźnie wynika, że św. Paweł został powołany właśnie w tym celu, aby głosić poganom ewangelię. Miał być „świadkiem tego, co widział i słyszał, wobec wszystkich ludzi” (Dz 22. 15). „Po to ci się ukazałem – powiedział do niego Jezus – aby cię ustanowić sługą i świadkiem tych rzeczy, w których mnie widziałeś, jak również tych, w których ci się pokażę. Wybawiam cię od ludu tego i od pogan, do których cię posyłam, aby otworzyć ich oczy, odwrócić od ciemności do światłości i od władzy szatana do Boga, aby dostąpili odpuszczenia grzechów i przez wiarę we mnie współudziału z uświeconymi” (Dz 26. 16–18). Według powyższych relacji oraz Listu do Galacjan ewangelia, którą głosił Paweł, nie była pochodzenia ludzkiego – nie otrzymał jej bowiem od człowieka, lecz „przez objawienie Jezusa Chrystusa” (Ga 1. 11–12), „aby go zwiastować między poganami” (w. 16). O tym, że św. Paweł posiadał autorytet apostolski wśród pogańskich gmin chrześcijańskich, świadczą również następujące słowa: „Do was zaś, którzy jesteście z pogan, mówię: »Skoro już jestem apostołem pogan, służbę moją chlubnie wykonuję«” (Rz 11. 13) oraz: „Nie odważę się bowiem mówić o czymkolwiek, czego Chrystus nie dokonał przeze mnie, aby przywieść pogan do posłuszeństwa słowem i czynem, przez moc znaków i cudów oraz przez moc Ducha Świętego, tak iż, począwszy od Jerozolimy i okolicznych krajów aż po Ilirię, rozkrzewiłem ewangelię Chrystusową” (Rz 15. 18–19). Z Dziejów Apostolskich oraz listów apostoła wynika, że Paweł całkowicie poświęcił się temu dziełu – misji Bożej – w odpowiedzi na wyraźne polecenie Chrystusa. Odbył on trzy wielkie podróże misyjne, podczas których odwiedził Syrię, Azję Mniejszą, Macedonię, Grecję, Rzym, a prawdopodobnie – jak uważają niektórzy uczeni – również Hiszpanię. Dzięki jego działalności
ewangelizacyjnej powstało wiele lokalnych wspólnot chrześcijańskich (por. Dz 13–19). Paweł był do tego stopnia aktywnym misjonarzem, że – jak pisał Augustyn z Hippony – „Gdy mowa jest o »Apostole«, bez wymienienia imienia, wtedy zawsze nazwa ta odnosi się nie do kogo innego, jak tylko do św. Pawła”. Podobnież uważał Chryzostom: „Gdy mówisz »Apostoł«, to zaraz wszyscy myślą o Pawle, tak samo, gdy mówisz »Chrzciciel«, każdy myśli o Janie”. Ale św. Paweł był nie tylko najaktywniejszym apostołem, ale także największym nauczycielem wczesnego chrześcijaństwa. Przypisuje mu się trzynaście listów Nowego Testamentu, chociaż niektórzy badacze uważają, że pewne z nich (do Efezjan, Kolosan, Tytusa, 2 do Tesaloniczan) napisali jego uczniowie. Frederick Fyvie Bruce, wybitny znawca Nowego Testamentu, dowodzi jednak, że Paweł bym autorem każdego z nich. Co więcej, na uznanie zasługuje także fakt, że chociaż jego listy adresowane były do określonych lokalnych wspólnot chrześcijańskich, to jednak miały być odczytywane również w sąsiednich gminach (por. Kol 4. 16; 1 Tes 5. 27). Fakt ten potwierdza zaś, że Paweł posiadał wśród chrześcijan ogromny autorytet. Jego postanowienia obowiązywały bowiem wszystkie wspólnoty. Szczególnie te, które powstały dzięki jego działalności misyjnej i w których sam wyznaczył starszych (Dz 14. 23) lub w których starsi zostali ustanowieni na jego wyraźne polecenie, jak to czytamy w Liście do Tytusa: „Pozostawiłem cię na Krecie w tym celu, abyś uporządkował to, co pozostało do zrobienia, i ustanowił po miastach starszych, jak ci nakazałem” (Tt 1. 5). Mówiąc o poświęceniu i zaangażowaniu św. Pawła, nie można pominąć prześladowań, jakie znosił dla Chrystusa, oraz jego troski o współbraci. Pisał: „Częściej bywałem w więzieniach, nad miarę byłem chłostany, często znajdowałem się w niebezpieczeństwie śmierci. Od Żydów otrzymałem pięć razy po czterdzieści uderzeń bez jednego, trzy razy byłem chłostany, raz ukamienowany, trzy razy rozbił się ze mną okręt, dzień i noc
spędziłem w głębinie morskiej. Byłem często w podróżach, w niebezpieczeństwach na rzekach, w niebezpieczeństwach od zbójców, w niebezpieczeństwach od rodaków, w niebezpieczeństwach od pogan (…), w niebezpieczeństwach od fałszywych braci. W trudzie i znoju, często w niedosypianiu, w głodzie i pragnieniu, często w postach, w zimnie i nagości.
temu wyraz m.in. w nauce o chrzcie, który jest nie tylko świadectwem wiary, ale również obrazem śmierci, pogrzebu i zmartwychwstania do nowego życia w Chrystusie (Rz 6. 3–11, por. Kol 2. 12), „przyobleczeniem się w Chrystusa” (Ga 3. 27), czyli całkowitym z Nim zjednoczeniem. „Jeśli bowiem ktoś jest w Chrystusie, nowym jest stworzeniem; stare przeminęło, oto wszystko stało się nowe” (2 Kor 5. 17). Również jego doktryna o usprawiedliwieniu przez wiarę kładzie nacisk na zespolenie z Chrystusem. „Albowiem wszyscy jesteśmy synami Bożymi przez wiarę w Jezusa Chrystusa” (Ga 3. 26). Paweł uważał więc, że „człowiek bywa usprawiedliwiony przez wiarę, niezależnie od uczynków
Caravaggio – „Nawrócenie św. Pawła” (powyżej) Rekonstrukcja twarzy Pawła z Tarsu (obok)
Pomijając te sprawy zewnętrzne, pozostaje troska o wszystkie zbory” (2 Kor 11. 23–28). Można powiedzieć, że tak jak przed swoim nawróceniem Paweł „srodze prześladował Kościół Boży i usiłował go zniszczyć” (Ga 1. 13), tak po spotkaniu z Jezusem na drodze do Damaszku również on zakosztował prześladowań. Mimo to stał się największym głosicielem ewangelii i duszpasterzem zarazem. Warto jednak zauważyć, że oprócz wyżej wymienionych aspektów jego służby św. Paweł – pozostając wierny temu, „co jest napisane w prawie i u proroków” (Dz 24. 14–15) – wypracował również teologiczne podstawy chrześcijańskiej doktryny i wydał wiele zarządzeń dotyczących różnych dziedzin życia chrześcijańskiego. Jego teologia skupiała się głównie na osobie Jezusa Chrystusa – Jego śmierci i zmartwychwstaniu. Dał
zakonu” (Rz 3. 28), ponieważ „przez zakon jest poznanie grzechu” (Rz 3. 20). To znaczy, że chociaż prawo Boże objawia „słuszne żądania” (Rz 8. 4, por. Rz 7. 12) oraz grzeszny stan człowieka (Rz 7. 7–8, 13), wszyscy mogą dostąpić „usprawiedliwienia darmo, z łaski jego, przez odkupienie w Chrystusie Jezusie” (Rz 3. 24, por. Ef 2. 8). Innymi słowy – Bóg jest sprawiedliwy i bez względu na przynależność narodową usprawiedliwia każdego, kto wierzy w Jezusa Chrystusa (Rz 3. 22, 26). Według Pawła „usprawiedliwieni tedy z wiary pokój mamy z Bogiem przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa, dzięki któremu też mamy dostęp przez wiarę do tej łaski” (Rz 5. 1–2). Poza tym Bóg „ubłogosławił nas w Chrystusie wszelkim duchowym błogosławieństwem niebios” (Ef 1. 3), „abyśmy byli święci i nienaganni (…) w miłości” (w. 4). Oznacza to, że wszyscy chrześcijanie są zjednoczeni w Chrystusie i tworzą jedną
21
duchową społeczność, „zbudowaną na fundamencie apostołów i proroków, którego kamieniem jest sam Chrystus Jezus, na którym cała budowa mocno spojona rośnie w przybytek święty w Panu” (Ef 2. 20–21). Ponadto św. Paweł wypracował również teologiczne podstawy dla całej społeczności chrześcijańskiej, w której „nie ma już Żyda ani Greka, nie ma niewolnika ani wolnego, nie ma mężczyzny ani kobiety; albowiem wszyscy są jedno w Jezusie Chrystusie” (Ga 3. 28). Według niego wszyscy powinni też „wiedzieć, jak należy postępować w domu Bożym, który jest społecznością Boga żywego, filarem i podwaliną prawdy” (1 Tm 3. 15). On też już podczas tzw. soboru w Jerozolimie wywarł wpływ na ówczesnych przywódców, stając w obronie wolności i pełnoprawnego statusu helleńskich chrześcijan, tak że uznano ich za pełnoprawnych członków wspólnoty (Dz 15. 1–31). Określił także kwalifikacje moralne i duchowe starszych (biskupów) i diakonów (1 Tm 3. 1–13; Tt 1. 5–9), porządek podczas zgromadzeń chrześcijańskich, dotyczący m.in. korzystania z darów duchowych (Rz. 12. 3–8; 1 Kor 12. 1–14. 40; Ef 4. 1–12) i obchodzenia Pamiątki Wieczerzy Pańskiej (1 Kor 11. 17–34, por. 1 Kor 10. 15–21; 5. 7–8), oraz ustalił środki dyscyplinarne wobec tych, którzy jedynie „mienią się braćmi, a są wszetecznikami lub chciwcami, lub bałwochwalcami” (1 Kor 5. 9–11, por. 2 Tes 3. 6; Tt 3. 10–11). Apostoł Paweł również najobszerniej wypowiedział się na temat zmartwychwstania Chrystusa oraz powszechnego zmartwychwstania wszystkich wierzących (1 Kor 15. 1–58; 1 Tes 4. 13–18). Mimo oczekiwania na rychły powrót Chrystusa w chwale św. Paweł zrozumiał również, że „dzień Pański (…) nie nastanie pierwej, zanim nie przyjdzie odstępstwo i nie objawi się człowiek niegodziwości, syn zatracenia” (2 Tes 2. 2–3). Przedstawił więc znaki poprzedzające przyjście Jezusa oraz zachęcił wierzących do pracy i czujności, bo „dzień Pański przyjdzie jak złodziej w nocy” (1 Te 5. 2). Reasumując – św. Paweł, „jak nikt inny, uświadomił światu znaczenie Chrystusa dla człowieczej historii i wieczności oraz jako »Apostoł narodów« sprawił, że również poganie stali się uczestnikami Chrystusa” (Earle E. Cairns, „Z chrześcijaństwem przez wieki”). Co zadecydowało o jego sukcesie? Co najmniej kilka czynników. Po pierwsze – wychowanie i wykształcenie (Dz 22. 3, por. Flp 3. 4–6; 2 Tm 1. 5). Po drugie – przeżycie na drodze do Damaszku, które całkowicie zmieniło jego życie (Ga 1. 11–18). Po trzecie – wszechstronność i umiejętność dostosowania się do sytuacji słuchaczy (1 Kor 9. 19–23). I po czwarte – obywatelstwo rzymskie, które pozwalało mu korzystać z pełni praw (Dz 21. 39; 22. 25–28; 25. 11). BOLESŁAW PARMA
22
Nr 42 (607) 21–27 X 2011 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (53)
Wyprawy Sobieskiego U schyłku XVII w. Jan III Sobieski próbował przywrócić Polskę od morza do morza. Nowo zajęte ziemie miały stać się dziedziczną własnością Sobieskich. Wojny połowy XVII w. w wymowny sposób ujawniły słabość ustroju Rzeczypospolitej, słabość państwa. Kraj był wyniszczony niedawno zakończonymi wojnami ze Szwecją (pokój oliwski w 1660 r.) i z Rosją (rozejm andruszowski w 1667 r.), a chylącą się ku upadkowi Rzecząpospolitą targały jeszcze wewnętrzne konflikty (rokosz Jerzego Lubomirskiego i opozycja magnacka przeciwko królowi Michałowi Korybutowi Wiśniowieckiemu). Tymczasem nad Polską zawisło nowe groźne niebezpieczeństwo – ze strony Turcji. W drugiej połowie XVII w. Turcja dążyła do zagarnięcia całych Węgier i Ukrainy, a dalszym jej celem było zhołdowanie Rzeczypospolitej. O ile poprzednie wojny polsko-tureckie prowokowała ekspansja polskiej magnaterii ku wybrzeżom Morza Czarnego i Dunaju, w czym istotną rolę odgrywały mołdawskie awantury, o tyle kolejne polskie plany zajęcia ziem lenników sułtana wynikały w dużej mierze w reakcji na zaborczość Turków. W 1673 r. hetman Jan Sobieski wznowił wojnę z Turcją, wkroczył do Mołdawii i pod Chocimiem rozgromił armię turecką. Gdy w 1682 roku wybuchło na Węgrzech inspirowane przez Turcję antyhabsburskie
W
powstanie, w obliczu wojny Turcji z Austrią zawarte zostało przymierze między Polską a cesarzem Leopoldem I. W lipcu 1683 r. Wiedeń obległa 300-tysięczna armia turecka. Król Jan III Sobieski, którego cesarz i papież błagali o ratunek, wyruszył szybko z odsieczą. 12 września nastąpiła słynna wiktoria wiedeńska króla Jana, a 9 października miał miejsce triumf pod Parkanami. Był to ostatni doniosły czyn wojenny Polski feudalnej. Na fali zwycięstw pod Wiedniem i Parkanami Jan III Sobieski sporządził dalekosiężny plan militarny. Kierunkiem dalszych działań wojennych Rzeczypospolitej były obszary na północ od Dniestru, Ukraina Prawobrzeżna oraz – w dalszej kolejności – stanowiące niegdyś obszar polskich wpływów ziemie położone po południowej stronie Dniestru i nad Prutem. W 1684 r. pod przewodnictwem papieża została zawiązana do dalszej walki z Turcją tzw. Liga Święta, do której weszły Austria, Polska, Wenecja i papiestwo. Rzeczpospolita, wyniszczona licznymi wojnami i osłabiona chaosem wewnętrznym, nie była zdolna do dźwignięcia ciężaru długotrwałej wojny. Mimo to Sobieski kilkakrotnie podjął
świeckim humanizmie chodzi nie tylko o usunięcie domina cji religii ze sfery publicznej, ale także o usunięcie skutków tej do minacji. Najtrudniej jest usunąć irra cjonalizm z własnego umysłu, bo czasem przybiera on nowe, świeckie wcielenia. Po ostatnich tekstach publikowanych w tym cyklu dostałem sporo listów, które chciałbym przytoczyć i do których chciałbym się ustosunkować, bo ich treść rozszerza zagadnienia poruszane w tych tekstach. Jeden z Czytelników oburzył się, że wiarę w UFO zaliczyłem do zabobonów. Sprawa wymaga wyjaśnień. Otóż z oczywistych względów, jak każdy chyba racjonalista, nie wykluczam istnienia życia poza Ziemią, także istot inteligentnych. Skoro życie istnieje na naszej planecie, może także teoretycznie istnieć wszędzie tam, gdzie są ku temu odpowiednie warunki. Istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że gdzieś we Wszechświecie nastąpił podobny do ziemskich bieg zdarzeń prowadzących do powstania materii ożywionej. Nie zmienia to faktu, że o żadnych konkretnych istotach pozaziemskich nic pewnego ani nawet prawdopodobnego na razie nie wiemy. Z całą pewnością istnieje natomiast pewien ruch społeczny o cechach zbliżonych
ekspansywne wyprawy na Mołdawię. Z wyprawami tymi łączył dynastyczne plany – chciał w Mołdawii lub na Wołoszczyźnie osadzić swojego syna Jakuba, a zdobyte ziemie miały się stać dziedziczną własnością Sobieskich. Przeciwna tej polityce była Austria, dlatego też Habsburgowie nie udzielali Polsce pomocy, nie życząc sobie polskiej ekspansji na tereny Mołdawii. W lipcu 1686 r. wojsko koronne i litewskie w sile 35 tys. ludzi przekroczyło granicę mołdawską i zapuściło się w lasy bukowińskie. Polacy wkroczyli do Jass, stolicy hospodarstwa, witani przez propolskiego metropolitę Dozyteusza, jednak Sobieskiemu nie udało się pozyskać hospodarów wołoskiego i mołdawskiego, którzy obawiali się osadzenia w ich miejsce jego syna. Wkrótce miasto i wszystkie zapasy strawił pożar, pozbawiając w ten sposób Sobieskiego podstawy operacyjnej (było to najprawdopodobniej umyślne podpalenie). Marsz na zachód, ku Wołoszczyźnie, uniemożliwił brak spodziewanych posiłków austriackich. Sobieski zarządził
do religijnych, który obsesyjnie doszukuje się wszędzie przybyszów z Kosmosu. Stworzono gigantyczną literaturę pseudonaukową, przypisującą przybyszom z innych planet jakieś zasługi w rozwoju ludzkości; od czasu do czasu pojawiają się też ludzie,
odwrót, mając „w ogonie” kilkunastotysięczne wojsko tureckie i oddziały tatarskie. Wiosną 1689 r. rozpoczęły się rokowania pokojowe z udziałem Austrii, Polski, Wenecji oraz Turcji. Polska nie wyzbyła się swych mocarstwowych aspiracji, żądając nie tylko zwrotu Kamieńca, ale również przyłączenia do Polski księstw rumuńskich, tj. Mołdawii i Wołoszczyzny, jak również terenów czarnomorskich między Dunajem a Dnieprem. Ponieważ przymierze z Polską stało się dla Austrii, która toczyła wojnę z Turcją i Francją, palącą potrzebą, cesarz wyraził zgodę na zajęcie przez Polskę Mołdawii. Przeprowadzona przez Sobieskiego w 1691 r. wyprawa mołdawska nie miała jednak poparcia społeczeństwa polskiego. Kraj pragnął spokoju, a szlachta piętnowała dynastyczne zapędy króla. Sobieski wkroczył do Mołdawii z sześcioma tysiącami
Jeśli „obcy” kiedyś do nas przybędą w złych lub dobrych zamiarach, to z pewnością nie umknie to naszej uwadze. Być może będzie to ostatnia rzecz, jaką w naszym życiu zauważymy. Tymczasem nie widzę powodów, aby zaprzątać tym swój umysł. Podobnie
ŻYCIE PO RELIGII
Wychodzenie z kolein którzy „obcych” widzieli i słyszeli lub… nimi są. Ale zawsze trzeba im wierzyć na słowo, bo na poparcie swoich twierdzeń nie potrafią podać przekonujących dowodów. Wszystko to zdumiewająco przypomina opowieści o bogach pojawiających się tu i ówdzie, przemawiających do pastuszków i świętych. Rzekome UFO niczym Matka Boska Fatimska pojawia się i znika, a dodatkowo jeszcze czyni znaki na niebie i ziemi. Przykro mi to pisać, ale nie wygląda to zbyt poważnie. Uważam, że szkoda na takie rzeczy czasu. Jeśli życie poza ziemią istnieje, to prędzej czy później dowiemy się tego od astrobiologów lub samych obcych, a nie od „pastuszków” czy innych von Dänikenów.
jak nie widzę powodów, aby podróżować do Medjugorie lub uganiać się za nadrzewnymi Matkami Boskimi. Gdyby istniał Bóg, to z pewnością byśmy o tym wiedzieli. Bóstwo, które bawi się z ludźmi w ciuciubabkę, ukrywa się gdzieś po krzakach lub niebach, bełkocze jakieś zakamuflowane przesłania przez rzekomych proroków, pisze dziwne, sprzeczne w swej treści książki, jest godne równie poważnego potraktowania, co chimeryczne zielone ludziki z Marsa. I na odwrót. Obawiam się, że niektóre odmiany ufologii są kalką religijnego spojrzenia na świat. Raz odrzucona religia lubi do nas powracać w niespodziewany czasem sposób. Wynika to
wojska. Zajął szereg miast i stoczył kilka zwycięskich bitew, a jednak wyprawa zakończyła się niepowodzeniem. Mołdawianie wrogo przyjęli Sobieskiego. Hospodar Konstantyn Kantemir krwawo rozprawił się z propolskim stronnictwem, którego przywódcą był mołdawski poeta Miron Costin. Stronnictwo to dążyło do związania Mołdawii z Polską oraz oddania tronu królewiczowi Jakubowi. Straceni zostali główni spiskowcy, w tym dwaj synowie Costina, on zaś próbował się przedostać do polskiego obozu. Ratunek okazał się niemożliwy – Costin wpadł w ręce ludzi Kantemira i został ścięty w grudniu 1691 r. Jesienne słoty i zimno zmusiły Polaków do odwrotu. Stary, schorowany Sobieski doczekał się ruiny swoich planów, a Mołdawianie wyparli polskie załogi ze zdobytych przez niego zamków mołdawskich. Na kongresie pokojowym w Karłowicach w 1699 r. (już po śmieci Sobieskiego) lista polskich pretensji zawierała przyłączenie do Polski Mołdawii, Wołoszczyzny i Budziaku – ziemi nadczarnomorskiej. Po długich rokowaniach Rzeczpospolita odzyskała Podole i inne ziemie ukraińskie. Realna korzyść z ogromnego wiedeńskiego zwycięstwa była mizerna w porównaniu z tym, co otrzymała na mocy pokoju karłowickiego Austria (m.in. Węgry i Siedmiogród) oraz Wenecja (m.in. wyspy Archipelagu Egejskiego oraz twierdze w Dalmacji). ARTUR CECUŁA
z nawyków, jakie utrwaliły się w naszym sposobie myślenia, w zamiłowaniu do sensacji, w niedostatecznym krytycyzmie, który objawia się m.in. w skłonnościach do ulegania teoriom spiskowym. Po tekście o konfliktach światopoglądowych w rodzinach dostałem natomiast list, który przytacza przykłady takiego nękania wierzących antyklerykałów przez ateistów (antyreligijny fanatyzm przypominający prawicową, religijną agresję), oraz inny list, który całą sprawę chciał obrócić w żart. Kogoś bardzo rozbawiło to, że szydzenie z poglądów osób nam najbliższych może przynosić szkody. Niestety, zbyt wiele w życiu widziałem w tej dziedzinie, aby było mi do śmiechu. Rozpadająca się rodzina, rozwód i trudne rozstania to nie jest dla mnie widok wzbudzający wesołość. To zawsze są trudne, bardzo bolesne historie, których powinno się unikać, o ile to jest możliwe. Niestety, niektórzy ateiści i agnostycy odziedziczyli po swoich religijnych etapach życia fanatyzm i pogardę, które w niewierze nie chcą ich opuścić. Albo nigdy nie przyswoili sobie zwykłych, prostych zasad współżycia między ludźmi. Swoimi nieuporządkowanym emocjami i reakcjami męczą więc siebie i innych. Humanizm na szczęście i z tego wskazuje drogi wyjścia. MAREK KRAK
Nr 42 (607) 21–27 X 2011 r.
B
ertranda de Got wybrano na papieża (Klemens V) po rocznych targach elekcyjnych. W kolegium kardynalskim partia profrancuska stanowiła mniejszość, a sam Bertrand obecny był na synodzie rzymskim z 1305 r. mimo zakazu królewskiego. Kardynałowie nie domyślali się zatem, że ich wybraniec (tylko chwilowy, jak sądzili) aż tak radykalnie odmieni politykę papieską. Pontyfikat Klemensa rozpoczął się od katastrofy, która – ze względu na siłę przesądów – osłabiła i tak już słabą pozycję kompromisowego papieża. Oto w trakcie procesji intronizacyjnej w Lyonie ściana, na którą
wydano bullę „Rex gloriae” (1311 roku), która wysławiała gorliwość królewską i oczyszczała go z jakiejkolwiek winy związanej z atakowaniem papieża Bonifacego VIII. Ograniczenie armii i agentury kościelnej, a także pogrzebanie mocarstwowych zapędów papiestwa to na arenie międzynarodowej Europy zmiany pozytywne. Tragiczny finał templariuszy (proces kościelny, spalenie kilkudziesięciu rycerzy, ograbienie i rozwiązanie zakonu) wywołał naturalną reakcję w świadomości historycznej i społecznej – efektem była lawina legend i mitów na temat tego zakonu. Byli jakoby heretykami otwartymi na kulturę
OKIEM SCEPTYKA Wkrótce Klemens V nakazał ich aresztowanie we wszystkich krajach Europy, co zresztą trwało kilka lat. W czasie soboru w Vienne rozwiązano zakon, a jego majątki przekazano joannitom. Kilka lat temu ujawniono sensacyjny dokument odnaleziony w archiwach watykańskich, który rzekomo oczyszcza papieskie sumienie. Wynika z niego, że papież jakoby nie tylko nie uwierzył w wyniki dochodzenia francuskiego, ale też powołał swoich własnych śledczych, którzy zbadali i obalili zarzuty stawiane templariuszom. Jeśli jednak kilka lat później ogłosił bullę kasującą zakon i wydał zakonników na śmierć, to dokument ten jest dodatkowym
a sobór musiał pokornie wysłuchać tego arbitralnego rozstrzygnięcia. W świetle wspomnianego pergaminu z Chinon odkrytego w 2001 r. wiemy, że papież zdawał sobie sprawę z nieprawdziwości zarzutów przeciwko templariuszom, ale w bulli „Vox in excelso” z 1312 r. pisał: „(...) w związku z zagrożeniem dla wiary i duszy, jakie powstało przez szereg okropności, które uczyniło bardzo wielu braci należących do tego Zakonu, którzy popadli w grzech apostazji, przestępstwo wstrętnego bałwochwalstwa i obrzydliwe bezeceństwa sodomitów (...) nie bez goryczy i smutku w sercu znosimy wspomniany Zakon Świątyni”.
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (59)
Spisek przeciwko templariuszom Pontyfikat Klemensa V (1305–1314) obciążony jest współudziałem w zniszczeniu i ograbieniu templariuszy oraz zapoczątkowaniem tzw. niewoli awiniońskiej papieży. Z punktu widzenia interesów klerykalnych był to zatem pontyfikat okropny. wspięło się zbyt wielu gapiów, runęła, strącając papieża z konia. Papieska tiara potoczyła się w kurzu i odpadł od niej drogocenny rubin. Mur zawalił się na dwunastu baronów z orszaku papieskiego, a skutek był taki, że Karol Walezjusz i książę Jan II Bretoński, który prowadził papieskiego konia, odnieśli ciężkie rany (Jan w wyniku tych obrażeń zmarł już po czterech dniach). Tak więc od samego początku pontyfikatu lud miał pożywkę do wieszczenia kolejnych katastrof i ekscesów, a ponieważ i wśród kardynałów Klemens nie miał wielu przyjaciół, tym chętniej podporządkował się królowi Francji, który miał pełnić rolę gwaranta jego korony. W marcu 1309 r. papież podjął decyzję o przeniesieniu kurii do Awinionu, co zapoczątkowało siedemdziesięcioletnią tzw. niewolę awiniońską papiestwa. Na razie jednak Klemens wykonywał przyjazne gesty wobec Francji: zdjął rozmaite ekskomuniki, a nawet przyznał znaczącym rodom odszkodowanie za straty poniesione niegdyś w związku z działalnością papieską. Anulował też bullę antypodatkową i inne zarządzenia swego poprzednika wymierzone we Francję. Odpuścił również grzechy królewskiemu kanclerzowi Wilhelmowi Nogaretowi, który był autorem wojny z papiestwem. Na cześć króla antyklerykała
muzułmańską, praktykowali rzekomo homoseksualizm oraz położyli fundamenty pod oświeceniowy ruch masoński. Wymuszane torturami stosowne zeznania rozpaliły fantazję tłumów. W istocie w trakcie procesu utajnione dochodzenie papieskie obaliło opowieści o herezjach. Przeciwnie, templariusze okazali się ortodoksami – dziś powiedzielibyśmy, że byli siłami specjalnymi katolicyzmu, które zbiły fortunę na awanturach krucjatowych. I owa fortuna po upadku krucjat stała się środkiem wpływu na europejską politykę. W paryskiej siedzibie templariuszy zdeponowano skarbiec iście królewski, wobec czego zakon miał pod swoją kontrolą francuskie finanse – aktywa, które były w stanie katastrofalnym. Obalenie zakonu i przejęcie jego legendarnych skarbów stało się więc dla francuskiego tronu niemal racją stanu. Głównym odpowiedzialnym za spisek był król Francji Filip IV Piękny, zaś papież w interesie doraźnych korzyści dla swego pontyfikatu pomógł w przeprowadzeniu tego zamachu. Zaczął się on 13 października 1307 r., kiedy to Filip wydał nakaz aresztowania wszystkich templariuszy działających na terenie Francji.
Spalenie na stosie Jacques’a de Molay (rys. powyżej) i Klemens V (rys. obok)
obciążeniem papiestwa: papież bowiem zdawał sobie sprawę, że zarzuty przeciwko templariuszom są spreparowane, a mimo to ich skazał. Obciążenie zbrodniami Namiestnika Chrystusa wydało się papieżowi gorsze niż poświęcenie templariuszy, więc zgodził się na zniszczenie potężnej organizacji katolickiej w zamian za nieosądzanie Bonifacego VIII, któremu król Francji wciąż groził procesem (miał przeciwko niemu niewymuszone zeznania byłych członków kolegium kardynalskiego, oskarżających tego papieża o zamordowanie jego poprzednika). Skoro sobór z 1312 r., zwołany przez papieża w Vienne z zamysłem rozwiązania sprawy templariuszy, okazał się dla nich przychylny, a większość biskupów nie wierzyła w herezje zakonników, papież zastosował rozwiązanie nadzwyczajne – jednoosobowo na zwołanym specjalnie konsystorzu wydał rozporządzenie administracyjne z wyrokiem przeciwko zakonowi,
18 marca 1314 r. w Paryżu spalono na stosie Jacques’a de Molay – wielkiego mistrza zakonu templariuszy. Ponieważ miesiąc później zmarł papież, a kilka miesięcy później – król francuski, pojawiła się legenda ludowa, wedle której ostatni wielki mistrz templariuszy krzyczał na stosie: „Klemensie, sędzio niesprawiedliwy, powołuję ciebie przed Sąd Boży w 40 dni od dnia dzisiejszego (...), a ciebie, królu Filipie, równie niesprawiedliwy, w ciągu roku jednego...”. Co prawda Filip IV okrył się niesławą za cyniczne i brutalne metody stosowane przez niego w batalii o ograniczenie wpływów Kościoła we Francji, jednak warto pamiętać, że działał na rzecz umocnienia korony francuskiej, że nie tylko gnębił i zniewalał duchowieństwo, ale i ulżył jego ofiarom, bo ograniczył ekscesy inkwizycji na terenie swojego kraju i uwolnił wielu jej więźniów. Tzw. niewola awiniońska nie oznaczała wcale, że papiestwo zrezygnowało z własnej polityki międzynarodowej i stało się jedynie kropidłem dla działań francuskich. Zaangażowało się przecież w politykę angielską, zwalczając powstanie szkockie przeciwko angielskiemu podbojowi. W 1306 roku
23
papież ekskomunikował króla Szkocji Roberta I Bruce’a, który w kościele franciszkańskim zabił w pojedynku swojego głównego konkurenta do tronu. Następnie Klemens złożył z urzędu dwóch biskupów, którzy opowiedzieli się po stronie powstania. Król Anglii został wówczas uwolniony przez papieża ze swojej przysięgi danej baronom w sprawie reformy prawa leśnego (w 1301 r. król Edward I przysiągł stosować się do „Charter of the Forest” z 1217 r.). Papież, jak widać, przypisywał sobie bardzo sprytne uprawnienia: jeśli król nie był na tyle silny, aby nie liczyć się ze swoimi przysięgami, dogadywał się z papieżem, a ten znosił prawomocność przysięgi. Dzisiaj mogłoby to wyglądać tak: Marek Jurek, zostawszy premierem, zwraca się do papieża, aby zniósł zabezpieczenia konstytucyjne w sprawie długu publicznego, a następnie ogłasza, że limit 60 proc. długu w stosunku do PKB już nie obowiązuje i możemy wreszcie godnie zatroszczyć się o interesy Kościoła w Polsce. Inną samodzielną wojenką papieża była zakończona zwycięstwem krucjata ogłoszona tym razem przeciw Wenecji, której starał się odebrać Ferrarę. Krucjata została ogłoszona w maju 1309 r., kiedy ekskomunika i interdykt przeciwko Wenecji nie odniosły żadnego skutku. Armia papieska zaatakowała Wenecjan, a Klemens V ogłosił wówczas, że każdy złapany Wenecjanin może być sprzedany w niewolę jak zwykły niechrześcijanin. W 1313 r. papież pokazał, że wcale nie zamierza rezygnować z teokratycznych idei Bonifacego VIII. W słynnej bulli „Pastoralis cura” stwierdził wyższość papiestwa nad cesarstwem oraz przyznał sobie jako papieżowi prawo do wyznaczania namiestnika cesarskiego w okresie wakatu. Zaraz po tym mianował króla Neapolu Roberta namiestnikiem cesarskim we Włoszech. Wyraźnie umocnił również centralizm w Kościele, podporządkowując sobie nowe rodzaje beneficjów. Pontyfikat ten zakończył się skandalem, bowiem Klemens wyczyścił skarbiec papieski, ustanawiając w testamencie tak wielkie zapisy na rzecz swojej rodziny, że przejęła ona niemal wszystko (814 tys. guldenów w złocie!), a jego następca zmuszony był wszcząć specjalne dochodzenie w sprawie łupieżczego nepotyzmu swego poprzednika. Chodziło zresztą o sprzeniewierzenie ogromnych sum, bo Klemens V tak rozbudował papieski system fiskalny, że objął nim całą Europę i w krótkim czasie zgromadził fortunę. W „Boskiej Komedii” Dante umieścił Klemensa V w piekle obok Bonifacego VIII i nazwał go „pasterzem niegodnym i mistrzem podlejszej sprawy”. MARIUSZ AGNOSIEWICZ
24
Nr 42 (607) 21–27 X 2011 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Cudowne remedium? Do napisania tego artykułu nakłonił mnie pan Wiesław, stały Czytelnik i sympatyk, który na własnej skórze przekonał się o oszałamiających efektach pewnej diety. Dieta, o której mowa, polega na drastycznym wyeliminowaniu z codziennego jadłospisu węglowodanów. Pozostałe składniki pokarmowe, czyli białka i tłuszcze, możemy spożywać bez ograniczeń. A dokładniej rzecz ujmując, organizm sam narzuci sobie odpowiednie ograniczenia wynikające z jego zapotrzebowania na powyższe elementy odżywcze. Wnikliwy badacz dotrze do informacji potwierdzających skuteczność diety niskowęglowodanowej, a pochodzą one już ze starożytności. U Herodota na przykład (V w. p.n.e.) można znaleźć opis spotkania perskiej delegacji z królem Etiopii. Kiedy rozmowa dżentelmenów zeszła na tematy kulinarne, władca obśmiał Persów za ich złą dietę, której podstawą było pieczywo pszeniczne. W tym przekonaniu utwierdziła go krótsza w porównaniu z przeciętną życia jego poddanych długość życia przeciętnego Persa. „Przyczyna długiego życia Etiopczyków tkwi w tym, że jedzą głównie gotowane mięso i mleko” – oświadczył zadowolony król. Zadowolenie to podzielają współcześni dietetycy i też dostrzegają same zalety w fakcie zmniejszenia
ilości spożywanych węglowodanów. Jednym z nich jest dr Wolfgang Lutz. Ten austriacki lekarz dietetyką zainteresował się w 1957 r. po wysłuchaniu wykładu propagatora niskowęglowodanowego sposobu odżywiana G.L. Tharpe’a. Wskazówki zaczerpnięte z wykładu zastosował u siebie, a kiedy efekty przeszły te oczekiwane, zaczął zalecać nową dietę swoim pacjentom. I okazało się, że rezultaty (wyleczenie z wielu chorób) były znakomite. Swoje „węglowodanowe doświadczenia” opisał w książce „Życie bez chleba”, wydanej w 1967 r. (w Polsce ukazała się ona pod tytułem „Życie bez pieczywa”). Wieloletnie badania i praktyka badacza pozwoliły ustalić, że optymalna dawka węglowodanów na dobę wynosi 72 g. Lutz podzielił produkty żywnościowe na kilka grup: wskazane, tolerowane i zakazane. Pierwszą grupę stanowią: z ryby, mięsa (wołowina, wieprzowina, drób), kiełbasa, wędliny, podroby (wątróbka); z jaja – idealne jako pierwszy posiłek; z sery, śmietana (twarogi, jogurt naturalny bez cukru), mleko w niedużych ilościach;
z wszystkie rodzaje tłuszczu zwierzęcego, oliwa z oliwek; z sałatki, liście i łodygi warzyw (sałata, kapusta, brokuły, szparagi, brukselka, kalafior), ogórki, pomidory (w umiarkowanych ilościach), papryka, kiełki. Produkty tolerowane: z orzechy, słonecznik, pestki dyni, wiórki kokosowe, otręby, zarodki pszenne, sezam, owoce; z pieczywo pełnoziarniste; z czekolada gorzka (min. 80 proc. kakao); z czerwone wino wytrawne. Z codziennego jadłospisu należy całkowicie wyeliminować: z wszystkie produkty spożywcze zawierające węglowodany, czyli mąkę (oraz jej pochodne), skrobię, cukry, płatki śniadaniowe, zboża, ziemniaki, wyroby cukiernicze; z słodzone pokarmy (jogurty słodkie, napoje, desery, cukierki, owoce kandyzowane, suszone); z sól.
Oprócz odpowiednich składników pokarmowych ważny jest także nasz codzienny tryb życia oraz odpowiednie nawyki żywieniowe. Należy jeść 2, 3 posiłki dziennie – pierwszy w godz. 7–9, ostatni zaś najpóźniej o 21. Nie powinno się też kłaść spać wcześniej niż 2 godziny po kolacji. Wybierać należy produkty jak najmniej przetworzone, naturalne i ekologiczne. Najlepiej gotować je al dente, czyli nie rozgotowywać. Jemy wolno, dokładnie gryząc i nie popijając. Najlepiej pić na 0,5–1 godz. przed lub 1,5–2 godz. po posiłku (woda niegazowana, herbata zielona lub czerwona). Efektem powyższej diety ma być równowaga pomiędzy ciałami ketonowymi i cukrami w ustroju człowieka, zapewniająca optymalną kondycję i prawidłową pracę wszystkich narządów wewnętrznych. Obrazowo przedstawia ten proces ilustracja zamieszczona poniżej. Co możemy zyskać, stosując się do powyższych wskazówek? Warto w tym miejscu zacytować wspomnianego Czytelnika, czyli pana Wiesława
Równowaga zapewniająca zdrowie 140 mg%
– praktyka opisywanej diety niskowęglowodanowej: „Staramy się jeść jak najmniej węglowodanów prostych, one bowiem są naczelną przyczyną nękających nas chorób. W ciągu niedługiego czasu, co może poświadczyć mój syn, wyleczyliśmy się z miażdżycy, nadciśnienia, bólu zębów oraz nadkwasoty i hemoroidów. A co najbardziej istotne – wyleczone choroby nigdy nie powróciły. Najbardziej spektakularnym wyleczeniem było pozbycie się przeze mnie cukrzycy II stopnia. Mój lekarz prowadzący nie mógł w to uwierzyć, ale badania, na które mnie skierował, potwierdziły fakt, że cukrzyca minęła bezpowrotnie. Niestety, nie podjął żadnych działań mających na celu pomóc innym osobom cierpiącym na to samo schorzenie”. Czyżby cudowne remedium? Argumentem „za” może być życiorys dr. Wolfganga Lutza, który w dobrym zdrowiu dożył 97 lat. Czytelnikom, których zainteresowałem, podaję adres mailowy pana Wiesława. Bardzo chętnie zgodził się na indywidualne konsultacje ze wszystkimi, którzy chcą spróbować wyleczyć się z gnębiących ich chorób –
[email protected]. ZENON ABRACHAMOWICZ
0,2 mmol/l
Zawartość glukozy we krwi
dieta zbyt bogata w węglowodany powyżej 100 - 140 g czystych węglowodanów na dobę
Zawartość ciał ketonowych we krwi
dieta uboga w węglowodany poniżej 70 g czystych węglowodanów na dobę
Nie tylko grejpfrutem w cholesterol W jednym z kwietniowych numerów „FiM” pisałem o rewelacyjnych efektach antycholesterolowej terapii grejpfrutowej. Okazuje się, że podobne właściwości mają też inne cytrusy, a dokładniej ich włókna. Wspomniany powyżej artykuł opisywał preparat PROFIBE opracowany pod koniec ubiegłego wieku. Wykorzystywał on dobroczynne działanie włókien grejpfrutowych. Ostatnimi czasy – dzięki badaniom przeprowadzanym przez wynalazców preparatu – został on nieco zmodyfikowany. Otóż okazało się, że takie same działania antymiażdżycowe jak włókna grejpfruta wykazują też włókna innych cytrusów, na przykład limonki i cytryny. Co więcej, pozwalają one uniknąć pewnych niepożądanych skutków ubocznych kuracji z pektyn grejpfrutowych. Preparat na bazie grejpfruta wchodził w interakcję z niektórymi grupami leków, przyczyniając się do ich nieprawidłowego działania. Chyba nie
trzeba nikomu tłumaczyć, jak niebezpieczne mogą być takie interferencje dla osób, u których oprócz zmian miażdżycowych współistnieją też inne schorzenia. Według producentów PROFIBE zmodyfikowany preparat jest bezpieczniejszy dla pacjentów, ponieważ udało się wyeliminować ryzyko zaburzeń pracy leków podawanych im równolegle na współistniejące choroby. Osobom, które nie czytały artykułu o właściwościach pektyn grejpfrutowych, należy się kilka zdań wprowadzenia w temat. Otóż pektyny te mają potwierdzone przez badania kliniczne zdolności obniżania poziomu złego cholesterolu (LDL). Co więcej, okazało się, że nie tylko powodują obniżenie tych złych frakcji we krwi, ale także przyczyniają się do cofnięcia już zaistniałych zmian miażdżycowych. Dane publikowane przez producenta podają rezultaty terapii świadczące o tym, że badania przeprowadzone na ponad 200 pacjentach wykazały, że PROFIBE w ciągu kilku tygodni obniża złą frakcję cholesterolu o 25–30 proc. Jednoczesne podawanie tego preparatu z innymi lekarstwami przepisywanymi przez lekarzy prowadzących spowodowało, że w ciągu 15 dni u osób z chronicznie
wysokim poziomem cholesterolu (300–400 mg/dl) odnotowano jego spadek do akceptowalnej wartości okołonormowej (~200 mg/dl). Regularne spożywanie pektyn cytrusowych ma również inne działania korzystne dla naszego organizmu. Przyczynia się ono do: z hamowania uczucia głodu (włókna pęcznieją w jelitach, wywołując efekt sytości); z lepszego wchłaniania składników odżywczych; z złagodzenia łagodnego przerostu gruczołu prostaty u mężczyzn; z ograniczenia wchłaniania przyjmowanych z pożywieniem szkodliwych substancji, na przykład metali ciężkich; z zapobiegania zaparciom; z zwiększenia wydalania kwasów żółciowych; z zwiększenia zawartości wody w stolcu, co skutkuje prawidłowym wypróżnianiem; z regulowania działanie flory bakteryjnej w jelitach; z obniżenia wysokiego poziomu glukozy we krwi u chorych na cukrzycę. PROFIBE jest produktem naturalnym. Jest wytwarzany na bazie włókien cytrusowych (przede wszystkim ze skórki i błon) i przyjmuje unikatową postać pektyny doskonale
rozpuszczającej się w płynach. Nie ma smaku i może być dodawany do jedzenia, na przykład do jogurtu. Maksymalna dzienna dawka spożycia to 15 g włókien podzielonych na trzy porcje. Tak duża dawka jest konieczna tylko w celu cofnięcia się złogów cholesterolowych w tętnicach. Aby obniżyć poziom cholesterolu we krwi, wystarczy – według zapewnień producenta – dawka tylko 5 g. Przed stosowaniem zaleca się wykonanie badania na poziom cholesterolu w celu obserwowania działania suplementu. Preparat ten – w przeciwieństwie do syntetycznych lekarstw przepisywanych na receptę – nie niesie za sobą skutków ubocznych, na przykład uszkodzeń wątroby, i – co bardzo ważne dla diabetyków – reguluje poziom cukru we krwi, a także poprawia tolerancję glukozy. Terapię zaczyna się od 1/2 porcji dziennie przez kilka dni, pozwalając organizmowi przyzwyczaić się do przyjmowania większej ilości preparatu. Stopniowo zwiększa się dawkę do 3 porcji dziennie. Aby zasięgnąć dokładniejszych informacji związanych z pektynami cytrusowymi, można odwiedzić polską stronę PROFIBE pod adresem: www.profibe.com.pl. ZA
Nr 42 (607) 21–27 X 2011 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
25
GŁASKANIE JEŻA
Kabaret Moralnego Spokoju Nasze ugrupowanie jako pierwsze protestowało przeciwko krzyżowi w Sejmie – oświadczył Miller. Pięknie! Przypuszczam, że da się też udowodnić, że SLD jako pierwsze było przeciw nowotworom złośliwym, dziurze ozonowej i segregacji rasowej. I co? I nic. Po prostu było. A może nawet jest nadal. Kto to wie? Lista spraw, przeciwko którym jest polska lewicowa partia, jest odwrotnie proporcjonalna do liczby miesięcy dzielących ją do najbliższych wyborów. Im ich mniej, tym tego „przeciw” jest więcej. Natomiast społeczna wrażliwość partii Napieralskiego (jeszcze?) jest wprost proporcjonalna do lewicowości jednego z jej liderów – Kalisza, który na warszawski „marsz oburzonych” przyjechał nowym jaguarem. Ciekawe przeciwko czemu protestował? Przeciwko marce czy ewentualnie kolorowi bryki? A może przeciw temu, że popielniczka w furze jest zbyt mała i nie mieszczą się do niej niedopałki cygar. Że jestem złośliwy? Ani trochę, natomiast rad bym usłyszeć odpowiedź na pytanie, jaki ciężki idiota (a może prowokator) przyłącza się do młodzieży protestującej przeciwko brakowi życiowych perspektyw, wysiadając z jednego z najdroższych samochodów świata? Czytając ten felieton, jesteście Państwo w daleko bardziej komfortowej sytuacji niż ja, bo już najprawdopodobniej wiecie, kto „nowy” stanął na czele Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Do tego wiekopomnego wydarzenia pokoleniowej zmiany (hi, hi, hi…) ma dojść w środę wieczorem, a „FiM” trafią do kiosków dopiero w piątek. Ha, trudno!
N
Zabawię się więc w Pytię lub Kasandrę i dziś (poniedziałek) będę wieszczył, a raczej złowieszczył, że „nowym” kawiorowym przywódcą „odnowionej” lewicy (parlamentarnej i partyjnej) zostanie Kalisz właśnie lub – w drugiej kolejności – Miller. Tego pierwszego faworyzuje jak może Kwaśniewski, tego drugiego – około-Napieralskie gremia i partyjne doły, które boją się utraty wpływów w regionach. Obie kandydatury psu na budę mogą się nadać. Może jakimś wyjściem byłby powrót Olejniczaka, a najlepszym – oddanie przywództwa w ręce Joasi Senyszyn, co byłoby pewnym rozsądnym dla lewicy remedium na triumfalny pochód Palikota. To oczywiście nie nastąpi, bo Joasia jest zbyt (np. dla klęczących w Częstochowie Oleksych) radykalna i w dodatku jeszcze… tfu… antyklerykalna, a przecież – jak powiedział pan bóg Kwaśniewski – „antyklerykalizm jest chorobą”. Do powrotu na ulicę Rozbrat szykuje się też Czarzasty, niewykluczone więc, że za kilka dni ukonstytuuje się „nowy” zarząd Sojuszu i już tylko Rywina będzie dotkliwie brakować. Za to dowcipów nie zabraknie. Oto Miller, wygłaszając cytowane na wstępie słowa, że SLD zawsze było przeciwko krzyżowi w Sejmie, dodał, że – UWAGA! – „Konstytucja jest dla nas ważniejsza niż Ewangelia”. O ja cierpię dolę! Od kiedy ważniejsza? No bo przecież nie od wtedy, gdy premierem był sam Miller – krzyż sobie wówczas wisiał na Wiejskiej w najlepsze i nikt nawet nie przebąkiwał o jego zdjęciu. No to może za marszałkowania Oleksego albo Cimoszewicza? Też nie. Zatem logicznie
arzekanie na upadający status społeczny i autorytet nauczycieli to odwieczny temat. A powód zawsze ten sam – zbyt niskie zarobki. Przed wojną to nauczyciel był należycie wynagradzany – wzdycha ten i ów, podniecając się zrównaniem przez ustawę z 1923 roku uposażenia profesorów zwyczajnych z wojewodami, profesorów nadzwyczajnych i nauczycieli szkół średnich po 27 latach pracy z pensjami wicewojewodów, a nauczycieli z wykształceniem akademickim po 15 latach pracy z pensjami starostów. I tu belfrzy, powołując się na stare, dobre, przedwojenne czasy, wykazują się ignorancją. Oczami wyobraźni widzą bowiem pensje współczesnych starostów i wojewodów. Tymczasem istotą wspomnianej ustawy było zagwarantowanie, żeby w II RP wojewodowie i starostowie jako reprezentanci rządu nie stali „co do stopnia służbowego i poborów niżej od niektórych nauczycieli szkół średnich, a nawet powszechnych”. To znaczy, że wcześniej niektórzy starostowie i wojewodowie zarabiali mniej niż nauczyciele.
rzecz biorąc i podążając tokiem rozumowania „żelaznego kanclerza” (poprawcie mnie, jeśli się mylę), Ewangelia była wówczas, czyli za rządów tych dżentelmenów, daleko dla SLD istotniejsza niż rzeczona Konstytucja.
elektoratem lewicowa partia właśnie za włażenie klerowi bez mydła w… kruchtę dostała całe 8 procent. I tak dużo. Zdecydowanie za dużo, gdy przypomnimy sobie dokonania Sojuszu, gdy mógł bardzo wiele. Żelazny kanclerz Leszek
Nie – bądźmy sprawiedliwi – nie była. Za to był obezwładniający strach. Paraliżujący strach przed biskupem z episkopatu i proboszczem z wiejskiej parafii. Przerażenie i panika: co powiedzą, może tupną nogą, krzywo się uśmiechną, brwi zmarszczą? Bo przecież słupki poparcia – i dusz, i poselskich mandatów – zależą od aktualnego humoru pasterzy. Tak, niestety, uważali ci, co to serduszko obiecywali mieć po lewej stronie. Wynik wyborczy Ruchu Palikota pokazał tymczasem, że brak poparcia Kościoła wcale nie musi przekładać się na brak poparcia wyborców. W przypadku partii lewicowej jest wręcz odwrotnie, zaś ciesząca się niegdyś ponadczterdziestoprocentowym
Miller jednym podpisem był władny zlikwidować niesławną, niekonstytucyjną Komisję Majątkową – nie zrobił tego. Nie kiwnął palcem w sprawie finansowania przez państwo zabiegów in vitro, dofinansowania niektórych środków antykoncepcyjnych, liberalizacji drakońskiej ustawy antyaborcyjnej, wprowadzenia do szkół lekcji wychowania seksualnego i wyprowadzenie lekcji religii. Przy takim poparciu społecznym SLD mogło pokusić się nawet o renegocjację czy nawet wypowiedzenie konkordatu, że o takim drobiazgu jak uporządkowanie kwestii związków partnerskich już nie wspomnę. Ale kanclerz nie zrobił w tej materii nic i jego Sojusz też nic nie zrobił.
Mniej niż wikariusz W 1938 roku – tuż przed wybuchem II wojny światowej – najwięcej, bo 1000 zł (tyle samo co generał brygady), zarabiało zaledwie 566 nauczycieli, 700 zł – 396 nauczycieli, 450 zł – 3809 nauczycieli, a pozostali, czyli ponad 80-tysięczna rzesza belfrów, musieli się zadowolić uposażeniem w wysokości 130–335 zł. Dla porównania: średni miesięczny dochód proboszcza w 1937 roku według oficjalnych danych Kościoła katolickiego wynosił 617 zł, a w archidiecezji warszawskiej i łódzkiej – ponad 1200 zł miesięcznie. Statystycznie przedwojenny nauczyciel nie zarabiał więc nawet połowy średnich dochodów proboszcza. Zarabiał nawet mniej niż wikariusze, których zakwalifikowano do VII grupy uposażeniowej funkcjonariuszy państwowych, co w 1938 roku oznaczało wynagrodzenie w wysokości 335 zł.
To, co dziś bywa przytaczane jako godne wynagrodzenie, w II Rzeczypospolitej uznawane było za „upadek materialny nauczycieli”. W 1926 roku „Przegląd Pedagogiczny” pokusił się o dokonanie porównania płac zasadniczych nauczycieli szkół średnich (gimnazjum i liceum) na terenie Rzeczypospolitej przed I wojną światową w zaborach: austriackim, pruskim i rosyjskim z płacami nauczycieli po odzyskaniu niepodległości. Po skomplikowanych wyliczeniach wyszło, że
Pamiętam, jak kompletnie przegrany były premier, były przewodniczący, a w zasadzie były Miller siedział w redakcji „FiM” nad stygnącą kawą i nie umiał odpowiedzieć na moje proste pytanie: „dlaczego”? W końcu wystękał coś, co miało świadczyć, że nie jest mu obca historia Burbonów (a może raczej smak burbona): „Unia warta była mszy”. Miało to oznaczać, że i on, i SLD poszli na daleko idące wobec Kościoła koncesje w zamian za poparcie w referendum traktatu akcesyjnego. Oczywista nieprawda albo dziecinny błąd logiczny. Otóż polskiemu Kościołowi niczego w zamian za Unię nie trzeba było obiecywać ani tym bardziej dawać. Bo co jak co, ale Krk siłą swoich biskupów i cwaniactwem plebanów głupi nie jest. Pazerny, bezczelny i bezideowy – owszem. Durny, niestety, nie i doskonale wie, gdzie leżą konfitury. A najlepsze stały wówczas (i stoją nadal) na półkach w Brukseli. Brak poparcia polskiej akcesji oznaczałby dla Kościoła miliardowe straty. W brzęczących euro. Zatem Dziwisze, Głódzie, a przede wszystkim Rydzyki nie miały wyboru. Wybór miał Miller – i nawet sporo do wygrania. Nie dostrzegał tego czy nie chciał dostrzec? Teraz znów jest ważnym w SLD posłem. Z Wybrzeża, gdzie tylko o włosek wyprzedził wzgardzonego przez Sojusz geja Biedronia. I będzie znów rozdawał karty. W myśl reguły, że Polska warta jest mszy? W myśl zasady, że spektakl musi trwać do końca. DO KOŃCA! W Kabarecie Moralnego Spokoju. MAREK SZENBORN
nauczyciele w 1926 roku zarabiali średnio zaledwie 34,5 proc. tego, co zarabiali nauczyciele polscy, ucząc w szkołach pod zaborami. Przy okazji warto przypomnieć dzisiejszym pedagogom, że w dwudziestoleciu międzywojennym wymiar tygodniowy godzin nauczania wynosił aż 27 godzin dla nauczycieli kaligrafii, rysunku, prac ręcznych, muzyki, śpiewu i gimnastyki; 23 godziny – dla nauczycieli religii, historii, geografii, higieny i propedeutyki filozofii oraz 21 godzin – dla nauczycieli języków, matematyki, fizyki, chemii, przyrody i pedagogii. AK
26
Nr 42 (607) 21–27 X 2011 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Nowa Kościelny procent poprawność To za czasów SLD, za czasów premiera Leszka Millera i prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, ukształtowała się ta formuła nowej poprawności politycznej starej lewicy. Poprawności polegającej na tym, że to nie czas na wojnę światopoglądową. A kiedy ten czas przyjdzie? A nigdy! Nie będziemy prowadzić wojny z Kościołem – powtarzali Miller, Kwaśniewski, Oleksy, Borowski etc. A pod tym sloganem krył się de facto proces legitymizacji SLD przez Kościół, ale w zamian, niejako w rewanżu, proces wyparcia się lewicowości przez SLD. Tamte historyczne konstrukcje i umowy są tak silne i obligatoryjne dla SLD, że mają w sobie wręcz coś z nowej tożsamości lewicy. To dlatego dzisiaj liderzy tej formacji powtarzają jak mantrę, że o żadnej wojnie światopoglądowej nie
może być mowy. Jakby w ogóle nie rozumieli albo zupełnie nie widzieli, co się stało 9 października! A stało się dokładnie tyle, że tamten wzór poprawności diabli wzięli! A przy okazji chyba także cały SLD z jego koryfeuszami. Ogłaszamy uroczyście, że oto można już krytykować Kościół! I to wcale nie oznacza utraty poparcia. Więcej, może dać poparcie! I – jak widać – daje. A zatem krytykować nawet należy! Więcej – dopóki wojna światopoglądowa zamyka się w słowach, jest koniecznym warunkiem polityki i demokracji! To jest NOWA POPRAWNOŚĆ, której nie mogą pojąć odchodzący do lamusa historii liderzy SLD. I już nie pojmą, bo stara poprawność jak kula u nogi ściągnęła ich na samo dno polityki. W niebyt. JANUSZ PALIKOT
Kontakty wojewódzkie RACJI PL dolnośląskie Wrocław (miasto) kujawsko-pomorskie lubelskie lubuskie łódzkie małopolskie mazowieckie opolskie i śląskie podkarpackie podlaskie i warm.-maz. świętokrzyskie wielkopolskie zachodniopomorskie
Marcin Kunat Paweł Bartkowiak Józef Ziółkowski Tomasz Zielonka Czesława Król Halina Krysiak Sławomir Mastek Krzysztof Mróź Dariusz Lekki Andrzej Walas Krzysztof Stawicki Jan Cedzyński Witold Kayser Tadeusz Szyk
tel. 508 543 629 tel. 606 471 130 tel. 607 811 780 tel. 504 715 111 tel. 604 939 427 tel. 607 708 631 tel. 509 984 090 tel. 608 070 752 tel. 784 448 671 tel. 606 870 540 tel. 512 312 606 tel. 609 770 655 tel. 61 821 74 06 tel. 510 127 928
RACJA Polskiej Lewicy www.racja.org.pl, tel. (022) 621 41 15 Darowizny na działalność RACJI PL (adres: ul. E. Plater 55/81, 00-113 Warszawa) Getin Bank, nr 67 1560 0013 2026 0026 9351 1001 (niezbędny PESEL darczyńcy w tytule wpłaty)
WAŻNE!!! W zamówieniu prosimy podać numer telefonu i adres, na który możemy wysłać książki.
Wielu duchownych pacierza i wódki nie odmawia. Trudno się dziwić. Bez procentów niełatwo wytrzymać w kościelnych, hierarchicznych strukturach. Biskupi uznali, że kłopotliwe dotychczas procenty, a ściślej jeden procent może przysporzyć Kościołowi niebywałych korzyści. Arcybiskup Stanisław Budzik przedstawił pomysł zastąpienia Funduszu Kościelnego dobrowolnym odpisem podatkowym na rzecz Kościoła lub wybranej wspólnoty wyznaniowej. Na wzór funkcjonującego w Polsce odpisu 1 proc. podatku na organizację pożytku publicznego. Pomijając już wątpliwość, czy Kościół katolicki ma cokolwiek wspólnego z jakimkolwiek, a tym bardziej publicznym pożytkiem, pozostaje kwestia pozostawienia finansowania z budżetu, które jest jednym z atrybutów państwa klerykalnego. Wbrew pozorom byłoby to w dalszym ciągu finansowanie z budżetu państwa, tylko w innym trybie. Naliczony podatek jest bowiem wpływem do budżetu. Jego przekierowanie na inny cel stanowi uszczuplenie budżetowych wpływów. Ze wszystkimi tego konsekwencjami. Propozycja Konferencji Episkopatu jest bezczelna i nieprzyzwoita. Gdyby biskupi mieli choć odrobinę honoru i uczciwości, zaproponowaliby likwidację Funduszu Kościelnego. Bez czegokolwiek w zamian. Wszak Fundusz powstał w 1950 r. na mocy ustawy o przejęciu przez
państwo dóbr martwej ręki jako rekompensata za odebrany majątek. Po 1989 roku Kościół otrzymał więcej, niż PRL mu zabrała. Obecnie dysponuje kilkuset tysiącami hektarów ziemi oraz niezliczonymi budynkami i budowlami. Mimo to rokrocznie w budżecie państwa (w części 43 – wyznania religijne oraz mniejszości narodowe i etniczne, w dziale 758 – różne rozliczenia, w rozdziale 75822 – Fundusz Kościelny) zapisanych jest od 70 do 130 milionów złotych (w 2011 roku 89 milionów złotych). Z tych pieniędzy Kościół opłaca ZUS dla księży i osób konsekrowanych niezatrudnionych na umowę o pracę (w tym np. misjonarzy i zakonnic klauzurowych), a część przeznacza podobno na remonty obiektów sakralnych, działalność oświatową i społeczną. W odróżnieniu od wszystkich innych obywateli III RP niepracujący kler nie opłaca za siebie składek emerytalnych i rentowych. Robi to całe społeczeństwo via budżet. Po uzyskaniu wieku emerytalnego duchowni przechodzą na garnuszek ZUS. Jak wszyscy, którzy całe życie płacili sami za siebie. W związku z likwidacją Komisji Majątkowej biskupi stracili możliwość dalszego łatwego wyłudzania od państwa nieruchomości i rekompensat. Zaczęli kombinować, jak w inny sposób wyciągnąć z budżetu kolejne, nienależne pieniądze. Pomysł z 1 proc. jest o tyle dobry, że zamiast 100 milionów złotych,
Kościół wyrwałby z państwowej kasy 300, a może i 400 milionów złotych rocznie. W dodatku pod płaszczykiem dobrowolności. To zagranie pod publiczkę. W rzeczywistości chodzi o oszukanie obywateli, coraz bardziej oburzonych finansowaniem bogatego Kościoła przez biedne państwo, czyli właśnie przez obywateli. Pośrednio wskazuje na to oświadczenie bp. Wiktora Skworca, że „Kościół po uzyskaniu procenta byłby gotów wyrzec się dalszych, nawet uzasadnionych roszczeń majątkowych”. Najwyraźniej biskupi obliczyli już, że zyskają krocie. Inaczej nie podjęliby ryzyka. Istotnym atutem kościelnej propozycji jest jej mętność. Większość Polaków nie bardzo wie, o co chodzi, i myśli, że ma to być podatek kościelny. Nic bardziej błędnego. Istotą podatku kościelnego jest obowiązkowe, dodatkowe obciążenie wiernych wpłatami na rzecz swojego Kościoła. W Niemczech wiara kosztuje 8–9 proc. podatku dochodowego. Niepłacenie wymaga dokonania apostazji. Wielu pracujących w Niemczech Polaków wystąpiło z Kościoła, aby uniknąć zbędnego wydatku. Bardziej cenili kasę niż wiarę. Tego boją się polscy biskupi jak ognia piekielnego. Nie chcą nawet słyszeć o prawdziwym podatku, aby nie okazało się, ilu naprawdę jest w Polsce katolików. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
Szanowna Pani Profesor W numerze 41/2011 „FiM” ukazał się w stałym cyklu felieton autorstwa Pani Profesor Joanny Senyszyn pt. „Palikotem w łeb”, do którego chcielibyśmy się odnieść. Dziękujemy za gratulacje, które złożyła Pani RACJI PL i naszemu posłowi Janowi Cedzyńskiemu. Zastanawia jednak, dlaczego uważa Pani, że RACJA PL, której od 9 lat nie udawało się zaistnieć w żadnych wyborach, czy to parlamentarnych, czy też samorządowych, teraz, gdy wreszcie wprowadziła do parlamentu posła będącego jej członkiem i drugiego, mającego jej poparcie, została uznana przez Panią za największego przegranego tych wyborów? Pewnie można było zażądać od Janusza Palikota znacznie więcej. Może by się na to zgodził, może nie. Ale przyjmijmy, że tak. Doskonale Pani wie, że wybory kosztują, a RACJA PL do krezusów nie należy. Nie otrzymuje subwencji z budżetu jak SLD. To nie Janusz Palikot „przeznaczył dla swojego najwierniejszego sojusznika zaledwie jedno miejsce mandatowe”, jak była uprzejma Pani zauważyć. To RACJA nie była w stanie w pełni udźwignąć ciężaru kampanii z powodów znanych członkom Rady Krajowej. Zawierając w czerwcu porozumienie, nie wiedzieliśmy jeszcze, że te wybory dla wyborców Ruchu Palikota to plebiscyt, głosowanie na samego Palikota (co pokazały choćby wyniki w Warszawie) lub na ludzi przez niego wskazanych. Łudziliśmy się, że może wyborcy trochę więcej pamiętają, może znają nasze nazwiska i znajdą je na drugich, trzecich lub ostatnich miejscach na listach. Przy odrobinie szczęścia (i pieniędzy) wynik mógł być lepszy. A skoro uważa Pani obecny wynik RACJI PL za porażkę, to może w następnym felietonie pokusi się Pani o opisanie chociaż jednego sukcesu, który odniosła RACJA, idąc do jakichkolwiek wyborów ramię w ramię z SLD, co czyniła parokrotnie. Może też przytoczy Pani przykłady, jak to chętnie SLD oddawał miejsca mandatowe ideowym kandydatom sojuszniczej wówczas RACJI i z jaką radością wspierał ich kampanię. Dlatego nie możemy się z Panią zgodzić. RACJA PL w tych wyborach odniosła historyczny sukces. Wreszcie bowiem media będą musiały zauważyć jej istnienie. Nie da się już tego zjawiska dłużej ukrywać przed społeczeństwem. Po dziewięciu latach mamy POSŁA, który zadba o to, by „to brzydkie słowo na R”, jak określiła naszą partię red. Monika Olejnik, na trwałe zapisało się w pamięci zarówno wyborców, jak i dziennikarzy. I choćby tylko za to dziękujemy Ci, Januszu! Ryszard Dąbrowski, przewodniczący RACJI PL Ziemowit Bujko, wiceprzewodniczący RACJI PL
Nr 42 (607) 21–27 X 2011 r.
Obecnie tylko jeden kraj w UE chwali się wzrostem gospodarczym. Pozostałe 26 potrafi poprawnie wyliczyć PKB. ~ ~ ~ – CNN News: Luksemburg rozpoczął wycofywanie swego żołnierza z Iraku. ~ ~ ~ Uwaga! W parku miejskim pojawił się maniak seksualny... Dojazd autobusami 14 i 34. ~ ~ ~ – Kochanie, jubiler już był zamknięty. Kupiłem ci jogurt. KRZYŻÓWKA Odgadnięte słowa wpisujemy WĘŻOWO, tzn. dwie ostatnie litery odgadniętego wyrazu są równocześnie pierwszymi dwiema literami następnego 1) załącznik do odprawy, 2) nie pozwoli, aby ktoś krzywdził żaby, 3) poszły w las, 4) zrobi rząd, 5) struga bez noża, 6) mała czarna na dachu, 7) kochankowi brak w nich szczęścia, 8) dur – medyczny, nie muzyczny, 9) akt z ustami, 10) kwota pełna wad, 11) dwie kropki zza Odry, 12) wychodzą spod piór, 13) dla opornych w TVN24, 14) but ożywi, 15) lokalna w terenie, 16) co stanęło Adamowi... w gardle?, 17) dołki kopie, 18) czarujący kielich, 19) wyszli z katastrofy, ale nie o własnych siłach, 20) cuda, których nie zobaczysz, 21) w baśniach lata, 22) święta od chłodnych ranków, 23) bóg miłości w kamaszach, 24) rodzaj bata na drogowego pirata, 25) kolor w naturze, 26) za nim kibice jeździli busem, 27) zdjęcie zdjęcia, 28) karana zmieszana, 29) taternika nie szczypią te skorupiaki, 30) grafika do śmietnika, 31) co, poza wojaczką, ułan miał na głowie?, 32) Kozaczki potrafią z miłości nosić na... rękach, 33) kręci się w motocyklu, 34) japonka bez kimona, 35) zasuwany w ciastkarni, 36) kupa czasu, 37) pieczony ze wstydu, 38) zatoka na skraju Synaju, 39) kultowe bóstwo, 40) a sznurek to dziewczyna, 41) z rewolwerem za karę, 42) koniec sanacji, 43) bronił Zbaraża przed ogniem i mieczem, 44) rozbiera modelkę, nie tylko wzrokiem, 45) o dziewczynie, co nie mieszka na Krymie, 46) boscy pośrednicy, 47) głosu nie mają, 48) po fiku, 49) uczelnia w tabernakulum, 50) kamień z serca, 51) Lady z estrady, 52) gacie na słoty, 53) kładzie się na mury, aby zakryć dziury, 54) koniec wiewiórki, 55) koczownicy znad dagestańskiej granicy, 56) wyspa – ni to grecka, ni turecka, 57) co masz do urlopu?, 58) służy Chińczykom do smażenia jedzenia, 59) na nie szacowanie, 60) po niej odlecisz, w podskokach, 61) elektroda z Dakoty, 62) końska stawia na nogi, 63) na kanapie leży cały dzień, 64) sznur gór, 65) szkiełko do oka, 66) możesz w nim usiąść, potańczyć lub…, 67) król w Lubuskiem, 68) kartofel z lwa.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Pewnego razu w piątek pod wieczór do jubilera przyszedł starszy, obleśny dziadek z towarzyszącą mu dwudziestoletnią, zgrabną, przecudnej urody panienką. Zaczęli oglądać pierścionki. Po dłuższej chwili ona wybrała sobie jakiś piękny egzemplarz. Dziadek upewnił się, czy ten pierścionek na pewno jej się spodobał, i mówi jubilerowi, że go kupuje. Jubiler na to: – Ale ten pierścionek kosztuje 100 tys. złotych! Na co dziadek bez wahania: – Nie szkodzi, biorę! Jubiler pyta więc: – Zapłaci pan gotówką czy kartą? – No, wie pan – mówi dziadek. – Taką kwotę trudno mieć w portfelu, więc zapłacę kartą. Sprzedawca się lekko zafrasował i mówi: – Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale przy takiej kwocie do zapłaty muszę sprawdzić, czy pańska karta ma pokrycie na koncie, a w piątek o tej godzinie banki są pozamykane. Do poniedziałku nie będę mógł zweryfikować pańskiej karty, więc co pan proponuje? Na to dziadek ze zrozumieniem: – Proszę pana! Nam naprawdę zależy na tym pierścionku, więc aby nikt go nie kupił, proszę go zdjąć z wystawy i schować do sejfu wraz z moją kartą kredytową. W poniedziałek rano sprawdzi pan w banku jej pokrycie i zadzwoni do mnie pod numer, który panu zostawię, a ja wtedy się ponownie u pana zjawię. Jubiler się ucieszył i zrobił tak, jak zaproponował klient. W poniedziałek rano po przyjściu do pracy zadzwonił do banku, podał numer karty, a tam mu mówią: – Panie! Ta karta od 3 lat nie ma pokrycia!!! Sprzedawca zbladł i dzwoni do dziadka: – Proszę pana! Co to ma znaczyć? W banku powiedzieli, że pańska karta nie ma pokrycia od 3 lat! Jak pan to wyjaśni? A dziadek na to z zadowoleniem: – Proszę pana, ja doskonale wiem, że moja karta od 3 lat nie ma pokrycia na koncie. Ale czy pan wie, jaki ja miałem weekend?!
61
1
52
2
60
8
11
3
12
53
10,58
14
9,50 25
23,66
54
57
63 22
11
56
24
25
13
26
15
21
2
55
7
28
18
6
39
17,34 17
1
19
46
42
47
40
18,33
20
29
5 15
30
23
16
7
16,43
6
48
9
22
19
20
27
35
5,37
26
21
64
44
8
49
14
13
12,67
4,45
38
3
68
51
10
59
62
36
24
31 4
41
32
65
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie z cyklu „MądroLitery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie ści z murów”
z cyklu „Mądrości z murów”. 1
2
3
4
5
6
7
20
21
22
23
24
25
26
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 40/2011: „Nie bądź durny, idź do urny!”. Nagrody otrzymują: Józef Szymański z Lichenia Starego, Natalia Mielczarkowska z Dobryszyc, Marek Bednarek z Łodzi. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna: cena 52 zł na pierwszy kwartał 2012 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł na pierwszy kwartał 2012 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 3. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 4. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 5. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 6. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 7. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
ŚWIĘTUSZENIE
Humor Producenci papierosów ostrzegają: Minister zdrowia jest po prostu niebezpieczny! ~ ~ ~ Adwokaci tak zdrożeli, że ostatnio taniej wychodzi kupić sędziego. ~ ~ ~ Zauważyliście, że na autostradzie wszyscy, którzy jadą wolniej od nas, to cioty, a ci, co jadą szybciej, to skończeni debile? ~ ~ ~
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 42 (607) 21–27 X 2011 r.
JAJA JAK BIRETY
Uwaga na Grala!
Na hotline zatrudniłem dresiarza. Ma największe doświadczenie w odbieraniu telefonów. ~ ~ ~ – Towarzyszu kapitanie, przyniosłem wniosek o przepustkę. – Wstaw do lodówki. ~ ~ ~ Deszcz meteorytów obserwuje zięć i teściowa. Zięć pomyślał życzenie. Teściowa nie zdążyła... ~ ~ ~ 90 proc. twoich problemów można rozwiązać za pomocą Google. Na pozostałe 10 proc. wystarczy wódka.
W
spółczesna sztuka musi szokować i obrzydzać. Inaczej się nie sprzeda. ~ Niejaka Marni Kotak, tak zwana artystka, niedługo urodzi dziecko. Miejscem szczęśliwego – miejmy nadzieję – rozwiązania będzie... Nie! Wcale nie szpital! Marni urodzi w jednej z nowojorskich galerii... Już tam siedzi i czeka. Poród stanie się swoistym dziełem sztuki! Bezdzietni z konieczności i wyboru zobaczą, jak na żywca wygląda cud narodzin. Oczywiście, jeśli zjawią się kiedy trzeba. Brzemienna zachęca do jak najczęstszego odwiedzania galerii. Żeby nie przegapić! ~ Wiosną tego roku w Muzeum Sztuki Współczesnej w Pekinie zaprezentowano widowisko pt. „Artystyczna dziwka”. Występująca para... kopulowała radośnie wśród innych miłośników sztuki. Niestety, w Chinach surowo karze się podobne bezeceństwa. Mężczyznę, 51-letniego Chenga Li, skazano na rok przymusowych robót w obozie pracy. Jaki los spotkał jego muzealną kochankę? Nie wiadomo. ~ John Villamil, 25-letni Kolumbijczyk, obiecał przyjaciołom studentom wyjątkowy występ. Mężczyzna pokazał się publiczności z workiem na śmieci założonym na głowę. W lewej dłoni trzymał jakieś papierzyska, w prawej – zielony listek. Stał w wiadrze z wodą...
CUDA-WIANKI
Pod publiczkę Kiedy John padł na ziemię, ciężko dysząc, widownia – przekonana, że to część przedstawienia – siedziała, podziwiała i czekała na więcej... Młody artysta – całkiem na serio – udusił się i umarł. ~ Rachael Morrison z Nowego Jorku zasłynęła... obwąchaniem wszystkich książek, które znajdują się w zbiorach biblioteki Museum of Modern Art. Po każdym „wąchnięciu” robiła notatki. O tak znaczącym projekcie doniosła – a jakże!
– tamtejsza prasa. A po co to wszystko? Rachael chciała okazać „radość obcowania z papierową książką”... ~ Także w Nowym Jorku osiem par jednojajowych bliźniąt przygotowało improwizację pt. „Ludzkie lustro”. Bracia i siostry, identycznie ubrani, usiedli naprzeciwko siebie w metrze i dokładnie naśladowali swoje gesty. Przypadkowi podróżni – pijani zwłaszcza – musieli mieć niezłego stracha! ~ Artystka Millie Brown popija różne kolorowe napoje (np. rozcieńczoną farbę), aby później zwymiotować nimi na płótno. Kolejność wymiocin nie jest przypadkowa! W czasie publicznego „malowania” występują do kompletu... śpiewaczki operowe. ~ Młodzi katowiczanie, chłopak i dziewczyna, poszli do zwykłego McDonalda wystrojeni jak na wesele. Zabrali ze sobą biały obrus, sztućce i jedząc frytki wśród różnych dżinsów i dresów, zachowywali się jak na kolacji w Marriotcie. „Odchamianie hamburgera” – tak internauci zatytułowali film z tego fantazyjnego posiłku. JC