Raport: 8 miliardów złotych rocznie
PAŃSTWO TRWONI NA KOŚCIÓŁ Â Str. 6-8 INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 43 (660) 1 LISTOPADA 2012 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
 Str. 8
iś z d Od tony felie . Jana prof tmana Har  25 Str.
Centrum Krakowa cierpi na brak terenów zielonych. Tymczasem za wysokimi murami i płotami w rękach Kościoła znajduje się 15 hektarów parków i ogrodów, o których istnieniu krakowianie często nawet nie mają pojęcia. Czy mieszkańcy będą mogli skorzystać z tej zakazanej dla nich części miasta?
 Str. 17
 Str. 10
ISSN 1509-460X
 Str. 3
2
Nr 43 (660) 26 X – 1 XI 2012 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Donald Tusk konsekwentnie podbiera pomysły Ruchowi Palikota. Zapowiedział, że rząd od przyszłego roku będzie dofinansowywał zabiegi in vitro. Byłoby wspaniale. Ale czy to nie nadmiar skuteczności premiera i naszego szczęścia? Mamy już przecież setki wykastrowanych pedofilów, pozamykanych handlarzy dopalaczami, wspomnienie po Funduszu Kościelnym... Według sondażu TNS Polonia aż 73 proc. Polaków uważa, że karanie więzieniem za posiadanie jednego skręta marihuany to przesada. Oznacza to wielki sukces propagandowy Wolnych Konopi oraz Ruchu Palikota i niewątpliwie przypływ zdrowego rozsądku w społeczeństwie. Swoją drogą ciekawe, ile procent byłoby za bezwzględnym więzieniem dla pijanych... biskupów kierowców. Biskupi domagają się „pełnego poszanowania sumienia posłów w głosowaniu” w sprawie aborcji. Chodzi oczywiście o to, aby te sumienia uszanowane zostały przez władze klubów parlamentarnych. Sami biskupi nie mają zamiaru szanować sumień katolickich posłów – będą wywierać naciski, a w razie potrzeby postraszą ekskomuniką. Ruch Palikota zaskarżył znowelizowane (na wniosek prezydenta) prawo o zgromadzeniach do Trybunału Konstytucyjnego. Nowelizacja ogranicza swobodę zgromadzeń obywateli pod pretekstem zwiększenia bezpieczeństwa manifestacji. Wkrótce może się okazać, że jedyną dopuszczalną formą manifestacji jest procesja. Trybunałem Konstytucyjnym grożą polskiemu państwu watykańscy biskupi. Chodzi o zastąpienie Funduszu Kościelnego odpisem 0,3 proc. Zdaniem hierarchów rząd... nie ma prawa sam o tym zdecydować. To dziwne, bo sprawa nie leży już w gestii rządu, lecz Sejmu, a koalicja PO-PiS-PSL-SP z pewnością zrobi biskupom dobrze. Zachęcamy, żeby podobne skargi do TK złożyły pielęgniarki, kolejarze, ochroniarze, emeryci... „Gazeta Wyborcza” wykryła krętactwa posła Antoniego Macierewicza, głównego rzecznika „prawdy” smoleńskiej. Poseł PiS nie przyszedł na posiedzenie sejmowej Komisji Regulaminowej (rozważano tam odebranie mu immunitetu), bo miał sprawę sądową. W sądzie też się w tym czasie nie pojawił „z powodu ważnych obowiązków parlamentarnych”. Był zatem wszędzie i nigdzie. Jak smoleńska sztuczna mgła. Jak wyglądają wartości rodzinne w rozumieniu PiS, można się dowiedzieć na pływalni miejskiej Neptun w Radomiu. Najkorzystniejszy bilet w instytucji zarządzanej przez partię Kaczyńskiego można kupić w ramach promocji „Mama, tata i ja”, która nie obejmuje jednak tzw. rodzin niepełnych. Nie może skorzystać z takiej promocji np. ojciec z dwójką dzieci. Dlaczego? Bo miasto chce promować „model pełnej rodziny”. A jak przyjdzie ksiądz z ministrantem lub zakonnicą, to co? W zabytkowym opactwie cystersów w Sulejowie skandal. Prokuratura prowadzi śledztwo w sprawie nielegalnego uszkodzenia zabytkowego drzewostanu na ściśle chronionym terenie. Cięcie drzew zaordynował przeor. Teraz sprawę przeorze wymiar sprawiedliwości. W Czechach lewica zwyciężyła także w drugiej turze wyborów do Senatu, zdobywając większość konstytucyjną. Dzięki temu będzie mogła zablokować wszelkie ustawy rządzącej prawicy, w tym także tę, która przyznaje Kościołom zwrot majątków. Daj nam Boże taki zwrot na lewo u nas! Potop, ale wodny, a nie lewicowy, zalał Lourdes, w tym część sanktuarium maryjnego. Podtopiona została m.in. słynna grota, w której miało dojść do objawień. Ewakuowano setki pielgrzymów. Kościół ogłasza jednak cud – położona wyżej bazylika nie została zalana. W Zagrzebiu policja zatrzymała młodego duchownego katolickiego (nie polskiego!), który poruszał się kabrioletem w towarzystwie kobiety i z walizką pieniędzy (1,3 mln euro) zdefraudowanych z kasy kościelnej. To kwota, za jaką obrotny ksiądz sprzedał nielegalnie diecezjalną ziemię. Prawdziwy James Bond i Arsene Lupin w jednym! Cyrk pod słynną Ścianą Płaczu w Jerozolimie. Pobożne Żydówki nie mają dłużej zamiaru modlić się tam w osobnej, niewielkiej klitce. Zakładają więc szale modlitewne i chodzą pod główną ścianę. Powoduje to wściekłe ataki rozmodlonych mężów. Ultraortodoksyjni politycy chcą nowelizacji prawa: za złamanie segregacji płciowej – 7 lat więzienia dla nieposłusznych kobiet. Po uchwaleniu przez obydwie izby urugwajskiego parlamentu ustawy o dopuszczalności aborcji gromy posypały się ze strony tamtejszego episkopatu katolickiego. Biskupi grożą ekskomuniką wszystkim, którzy głosowali przeciwko stanowisku Kościoła. Tyle tylko, że w „dzikim” Urugwaju połajanki biskupów wywołują śmiech. To nie Polska w środku Europy!
Mózg wyskrobany K
olejna odsłona wojny o nienarodzone embriony nie powinna nas dziwić. Dopuszczalność aborcji dzielić będzie wierzących i wątpiących zawsze, bo nikt nigdy nie zbada, czy w płodzie o wymiarach fasolki mieszka już jakaś duszyczka, czy nie. Nauka właściwie przesądza, że raczej nie mieszka, ponieważ trudno mówić o człowieku bez wykształconego systemu nerwowego, tj. do około 12 tygodnia ciąży. Nasionko fasoli to jednak nie to samo co właściwa roślina. Ikra nie ma instynktu i nie czuje jak ryba; jest raczej rybą potencjalną. Żołądź nie jest równoznaczny z dębem. Oczywiście niszczenie ziarna czy ikry to raczej głupota, choć nie zawsze. A co, jeśli na przykład ikra miałaby się rozwijać w kałuży zamiast w jeziorze i cierpieć z tego powodu niedorozwój, brak tlenu i umrzeć dużo wcześniej niż jej jeziorowa kuzynka? Bywają też ziarna uszkodzone, których wysiew mógłby zagrozić całej uprawie roślin na wiele pokoleń. Ziarno i roślina. Embrion i człowiek. Fundamentaliści religijni zawsze – wbrew jakimkolwiek rozumowym i praktycznym przesłankom – opowiedzą się tu za znakiem równości. Na drugim biegunie będą sceptycy i praktycy. Ich guru, Richard Dawkins, na pytanie o aborcję odparł: „64-komórkowy, a nawet jeszcze większy embrion, nie ma układu nerwowego. Poważniejsze wyrzuty sumienia należałoby mieć, zabijając robaka”. Dlaczego? Ponieważ robak ma jakąś namiastkę świadomości istnienia i – w odróżnieniu od pozbawionego nerwów embrionu – podczas zabijania odczuwa cierpienie. Wróćmy do ikry, ziarna i ludzkiego embrionu. Z nich może rozwinąć się dorosły organizm. Ale nie zawsze się rozwija. Reguluje to sama natura, a przecież człowiek według Biblii ma panować nad naturą. Wiem, że nawiedzeni, wyedukowani na kazaniach fanatycy nie lubią takich pytań, ale chyba zasadna jest wątpliwość: dlaczego Bóg – jeśli na przykład za katolikami założymy, że takowy istnieje i kieruje swoją opatrznością losami świata – unicestwia miliardy „ludzi”, jakże często nie dopuszczając do zagnieżdżenia się zapłodnionej komórki jajowej w macicy lub zabijając naszych „braci” podczas naturalnych poronień? Jak wygląda jego zbawczy plan wobec tych nieszczęśników, którym nie jest dane urosnąć, jeść, spać, chodzić do kościoła i wielbić swego Stwórcę? Ale co tam embriony! Wystarczy zapytać, dlaczego jeszcze w XIX wieku co czwarty noworodek umierał w czasie porodu. Nie zabijali ich lekarze z powodu niedorozwoju ciała, lecz umierały w wyniku zacofania i niedorozwoju medycyny. Zresztą w równym traktowaniu ziarenek – embrionów – i dorosłych ludzi niekonsekwencję wykazuje sam Kościół, który nie urządza pogrzebów poronionym płodom. A także państwo będące pod wpływem katolickiej etyki, które karze lekarza za wykonanie skrobanki maksymalnie 3 latami więzienia, podczas gdy zabójcę – nawet dożywociem. Obecne polskie prawo antyaborcyjne, jedno z najsurowszych w Europie, uchwalili wybrani przez naród posłowie, w większości wyznający papieską wiarę faceci. Ale dlaczego kobiety muszą się kierować sumieniem posłów, a nie swoim? Czy poseł, zwykle świetnie zarabiający, ma jakąkolwiek szansę wczuć się w problemy matki i żony, która ma już kilkoro dzieci, z trudem stara się je godnie wychować, ale brak pracy, słabe zdrowie czy pijący regularnie mąż jej na to nie pozwalają? Taka kobieta ma dwa wyjścia – albo urodzić i tym samym jeszcze bardziej pogrążyć rodzinę materialnie i wychowawczo (brak czasu na inne dzieci); albo uciułać lub pożyczyć na pokątną aborcję. Zwykle robi to drugie i żaden poseł, ksiądz czy jakiekolwiek prawo jej
od tego nie odwiodą. W krajach, gdzie zabrania się przerywania ciąży na życzenie kobiety, podziemie aborcyjne było, jest i będzie zawsze. I zawsze będzie się łączyło z niebezpieczeństwem utraty przez nią zdrowia lub życia i z niekontrolowanym bogaceniem się ginekologów. Ktoś powie: może urodzić i oddać dziecko. Chwała tym, które tak robią. Ale czy ten ktoś wyobraża sobie, co znaczy dla kobiety oddanie dziecka, które urodziła? Państwo – zamiast czyhać na zdesperowane „przestępczynie” – powinno wypracować system pomocy dla nich, tak jak to ma miejsce wszędzie tam, gdzie aborcja jest legalna, na przykład w Anglii. A zatem darmowe porady, propozycje oddania dziecka do adopcji i dopiero na koniec ewentualna możliwość przeprowadzenia zabiegu w specjalistycznej klinice. Dlaczego „dopiero na koniec”? Bo obiektywnie ujmując zagadnienie – zabicie jakiegokolwiek życia, nawet tego potencjalnego, w postaci ziarenka, nie jest czymś pozytywnym. Z faktu urodzenia się człowieka zwykle wypływa więcej dobra niż zła. Wszelkie przegięcia w jedną czy drugą stronę zawsze będą krzywdzące. Zauważcie, że nie piszę tutaj w ogóle o chorym, patologicznym pomyśle obecnej większości sejmowej, która chciałaby zmuszać kobiety pod groźbą więzienia do rodzenia kalek. Taką listę katolickich talibów posłowie Ruchu Palikota obwieścili na konferencjach prasowych w swoich okręgach wyborczych. Nie wyobrażam sobie kobiety – nawet matki dziesięciorga dzieci, ale obdarzonej empatią – która zagłosowałaby w przyszłości na takich dewiantów. Fanatyzm religijny – w przypadku ludzi władzy połączony dodatkowo z wysługiwaniem się klerowi, który pomaga wygrać wybory – zawsze prowadzi do skrajnej głupoty i krzywdzenia innych ludzi. Jeszcze jako ksiądz słyszałem kazanie pewnego „świętego” ojczulka z zakonu franciszkanów, który przekonywał, że każdy seks z zabezpieczeniem jest grzechem, i to śmiertelnym. „Tylko Bóg, dawca życia, ma prawo kierować życiem, czyli zdecydować o zapłodnieniu lub jego braku. Stosując antykoncepcję, nie dajemy szansy narodzić się nowemu człowiekowi, a być może taki właśnie był boży plan!” – grzmiał ojczaszek. Od takich poronionych idei tylko krok do postawienia znaku równości pomiędzy brakiem zapłodnienia i zabójstwem. O dziwo, nadmierna gorliwość w obronie embrionów, mająca swe korzenie w głębokiej wierze religijnej, nie łączy się, niestety, z gorliwą obroną życia narodzonego. Wielu działaczy pro-life opowiada się przecież za karą śmierci i za nic ma także życie zwierząt. Krew mi się mroziła w żyłach, kiedy czytałem na polskich portalach opinie internautów pod artykułami o torturowaniu islamskich więźniów w bazach USA. Większość była przychylna torturom, w dodatku mając świadomość, że niektórzy z osadzonych są tylko podejrzani o terroryzm. Ile tych opinii pochodziło od Polaków katolików? Oto duchowi potomkowie innych gorliwych wyznawców, którzy napisali „ku chwale Pana” 3 i 4 tysiące lat temu, że człowieka należy zabić, bo złorzeczył rodzicom, cudzołożył, oddawał cześć bogu innemu niż Jahwe, uprawiał seks męsko-męski czy po prostu za pochodzenie – bo nie był Żydem, tylko kananejskim dzieckiem. A potem nazwali swoje dzieło „Biblią” – „Słowem Bożym”. Wiara w Boga może dawać człowiekowi nadzieję i uczynić jego życie lepszym. Ale nigdy nie wiara fanatyczna. I tylko wtedy, gdy oddawanie czci niewidzialnemu bóstwu łączy się z miłością i empatią wobec żywego, namacalnego człowieka. Zwłaszcza takiego, który nie karze i nie rozlicza, lecz często sam potrzebuje naszego zrozumienia i pomocy. JONASZ
Nr 43 (660) 26 X – 1 XI 2012 r.
S
iostry felicjanki od lat prowadzą w Łodzi przedszkole im. bł. Marii Angeli Truszkowskiej. Publiczne. Troszczą się w nim o rozwój duchowy dzieci nader intensywnie. Dwa razy w tygodniu prowadzą katechezy w każdej grupie. „Wychodząc naprzeciw rodzicom w wychowywaniu dzieci do wiary, mamy w każdą drugą niedzielę miesiąca wspólną Mszę św. dla dzieci i rodziców oraz katechezę dla samych rodziców” – reklamują swą wyższość nad innymi przedszkolnymi placówkami. W tej trosce tak się zatraciły, że zapomniały o sprawach doczesnych.
Wysoki sąd zapytał więc pana komendanta straży pożarnej, co mu wiadomo na temat bezpieczeństwa pożarowego u sióstr felicjanek. Pan komendant przetrząsnął szafkę z papierami i odpowiedział sądowi tak: „Informuję, że w związku z brakiem danych co do stanu bezpieczeństwa pożarowego ww. obiektu zaplanowano przeprowadzenie czynności kontrolno-rozpoznawczych”. Na rozpoznanie funkcjonariusze KM PSP udali się w lutym 2012 r. Stwierdzili, że istnieją w obiekcie oraz w zabezpieczeniu przeciwpożarowym „nieprawidłowości techniczno-budowlane mogące powodować
GORĄCE TEMATY
3
~ Do lutego 2012 r. z obowiązku zapewnienia dzieciom bezpieczeństwa się nie wywiązały. Pomachały za to (oficjalnie nazwano to machanie przedstawieniem do wglądu) wysłanym przez komendanta straży pożarnej funkcjonariuszom projektem przebudowy obiektu i dostosowania go do wymogów ochrony przeciwpożarowej. ~ Felicjanki przez lata nie uczyniły nic, aby gromada ponad 50 dzieciaków codziennie odprowadzanych przez rodziców do pobożnej instytucji była bezpieczna faktycznie, a nie tylko w projektach. Komendant miejski PSP w Łodzi w pokontrolnym
Na habitu urok Od 2 lat urzędnicy nie potrafią wyegzekwować od zakonnic respektowania prawa. Na szali leży bezpieczeństwo dzieci. Choćby o rozporządzeniu Ministra Edukacji Narodowej i Sportu, które mówi, że każdy, kto zapragnie otworzyć publiczną placówkę oświatową, ma obowiązek przedłożyć organowi prowadzącemu stosowny wniosek. Obligatoryjnie należy do niego dołączyć opinie dotyczące zabezpieczeń sanitarnych i przeciwpożarowych, wydane przez właściwych komendantów straży pożarnej i powiatowych inspektorów sanitarnych. Chodzi m.in. o to, aby zapewnić warunki ułatwiające ewakuację w przypadku pożaru. Okazuje się wszakże, że są od tej reguły habitowe wyjątki. Daniel G., jeden z rodziców, przyjrzał się topografii placówki i doszedł do wniosku, że nie zapewnia ona bezpieczeństwa przebywającym w niej dzieciom. Aby to ustalić, z odpowiednim pytaniem zwrócił się do sądu. To było w styczniu 2012 r., a więc 20 lat po tym, jak siostry felicjanki dostały oficjalne pozwolenie na prowadzenie publicznej placówki od łódzkiego kuratora oświaty.
P
w przypadku pożaru budynku zagrożenie życia i zdrowia osób w nim przebywających”. Co poza tym ustalili kontrolerzy? ~ W grudniu 2010 r. powstała ekspertyza techniczna stanu ochrony przeciwpożarowej, którą na zlecenie samych sióstr wykonali spece od spraw budowlanych i przeciwpożarowych. Ekspertyza to miażdżąca, bo wynika z niej jednoznacznie, że w związku z nieprawidłowościami utrudniającymi ewakuację budynek został uznany za zagrażający życiu ludzi; ~ W oparciu o tę ekspertyzę komendant wojewódzki PSP w Łodzi wyraził zgodę na „spełnienie wymagań w zakresie bezpieczeństwa przeciwpożarowego w sposób zastępczy i zamienny”. Rzeczoznawcy wypisali całą litanię zaleceń, które siostry muszą spełnić, aby zachować obecną konstrukcję budynku, a jednocześnie zapewnić akceptowalny poziom bezpieczeństwa osobom w nim przebywającym. Siostry polecenie przyjęły i… odłożyły na półkę.
iotr Jarecki, hierarcha z archidiecezji warszawskiej, zaliczył przed całą Polską alkoholową kompromitację. Wczesnym popołudniem 20 października biskup Jarecki wracał do domu po całonocnej balandze i porannych poprawinach. Ściślej rzecz ujmując, wracały jego „zwłoki” ubrane w strój cywilny i nasączone promilami (2,6) alkoholu w każdym naczynku krwionośnym. Wiozła te „zwłoki” toyota yaris. On trzymał wprawdzie ręce na kierownicy, ale tylko po to, by nie płoszyć ludzi. Miał do auta pełne zaufanie, bo nigdy wcześniej się nie zdarzyło, nawet w najbardziej pijanym widzie, żeby wywiozło go na jakieś manowce. Niestety, tego fatalnego dnia straciło orientację i trafiło na prostej drodze w latarnię. Później wiadomo: policja, hieny z tabloidów, sensacja… Pijanego kierowcę przewieziono na komendę, ale po zarekwirowaniu prawa jazdy
raporcie do sądu pisze: „Zgodnie z oświadczeniem kontrolowanego inwestycja jest w trakcie realizacji, na etapie zabezpieczania środków finansowych koniecznych do rozpoczęcia prac budowlanych”. – Budynek nie ma pozytywnej opinii. Kuratorium nie reaguje. Przez dwa kolejne lata nikt nie był w stanie zobligować sióstr do tego, aby dostosowały budynek do obowiązujących wszystkich wymogów przeciwpożarowych. To oburzające – mówi pan Daniel. Obecnie w przedszkolu trwa remont. O to, czy uwzględnia wytyczne przeprowadzonej w 2010 r. ekspertyzy, spytaliśmy s. Vianeyę, dyrektorkę przedszkola. – Na niczym siostrom tak nie zależy jak na bezpieczeństwie podopiecznych – odpowiedziała. Dlaczego zatem przez lata nie zrobiono nic, żeby faktycznie to bezpieczeństwo zapewnić? To pytanie pozostało bez odpowiedzi. A straż? – My kontrolujemy tylko nowe budynki. W tych już stojących to zarządca obiektu jest odpowiedzialny za zapewnienie warunków przeciwpożarowych. Dlatego kontrola nastąpiła dopiero na wniosek sądu. A siostry mają
świadomość tego, co jest nie w porządku. Zostały zobowiązane do wykonania zaleceń do końca marca 2013 r. – wyjaśnia kpt. Adam Antczak, rzecznik prasowy komendy miejskiej PSP w Łodzi. Te zalecenia to m.in. system sygnalizacji pożarowej z monitoringiem
Biskup pod latarnią zaraz go stamtąd wypuszczono, choć nikt rzekomo nie wiedział, z kim ma do czynienia. Podobno taka jest procedura, że zwalniają. – Jeśli kierowca nie jest agresywny, stosuje się do poleceń i nie ma problemu z jego identyfikacją, to może zostać oddany pod opiekę innej osoby – tłumaczy Agnieszka Hamelusz, rzecznik śródmiejskiej policji. Nie wie, kto zaopiekował się „panem Jareckim”… Gdy biskup nieco oprzytomniał, mógł oczywiście pójść w zaparte i twierdzić, że pomylił wino mszalne z łyskaczem, że „ruscy” obezwładnili toyotę impulsem z satelity lub że poczuł się wypalony… Ale nie, musimy przyznać, że po męsku przyjął wszystko na klatę
i w poniedziałek oświadczył: „(…) Przepraszam wszystkich, których zgorszyłem swoim czynem, a zwłaszcza przepraszam wiernych archidiecezji warszawskiej, że zawiodłem ich zaufanie. To jednak się stało, dlatego też oddaję do dyspozycji Ojca Świętego moją posługę biskupa pomocniczego archidiecezji warszawskiej. Pragnę również poinformować, że jest moim zamiarem jak najszybsze skorzystanie ze specjalistycznej pomocy”. – Bez rozwiązania problemu uzależnień, szczególnie od alkoholu, naród nie może zachować swojej wolności, niepodległości, podmiotowości i tożsamości – takimi słowy przekonywał niedawno Piotr Jarecki uczestników Pieszej Pielgrzymki Młodzieży o Trzeźwość.
pożarowym, który pozwoli na wczesne wykrycie ognia, zainstalowanie hydrantów wewnętrznych na każdej kondygnacji i awaryjnego oświetlenia ewakuacyjnego na korytarzach… WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
Teraz nie tylko przyznał, że był pijany, ale wyznał też, że ma życiowy problem. Dziwne, że do tej pory ani jego zwierzchnik abp Kazimierz Nycz, ani koledzy z pracy uzależnienia od alkoholu jakoś nie chcieli zauważyć. Kuria „ukarała” natomiast biskupa przydzieleniem mu służbowego kierowcy... Zapewne bp Piotr Jarecki zostanie na swoim stanowisku, bo przecież „ojcowie święci” nie takie numery przełykali. Wspomnijmy choćby postać zmarłego już biskupa elbląskiego Andrzeja Śliwińskiego, który we wrześniu 2000 r. „zaginął” w Moskwie, stawiając na nogi całą załogę polskiej ambasady i milicję, a po odnalezieniu (okoliczności pomińmy ze względu na dobre obyczaje) tłumaczył, że „poprawiał sobie w hotelu samopoczucie”… MARCIN KOS PS Za tydzień nasz raport o księżach i biskupach alkoholikach.
4
Nr 43 (660) 26 X – 1 XI 2012 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Kółko i krzyżyk Obłąkani wiarą dojrzą cuda wszędzie. Nawet tam, gdzie ich nie ma. W połowie października zaczął się Rok Wiary. To pomysł samego Benedykta XVI. Specjalnie dla bogobojnych. Teoretycznie chodzi o „nowe nawrócenie na Chrystusa”. A w praktyce? Co kto wymyśli. Siostry służebniczki z Rybna wymyśliły akcję „Prezent dla Jezusa”. Co za cuda? Każdego dnia (a Rok Wiary potrwa 365 dni, jak na rok przystało) trzeba się pomodlić w intencji jakiegoś grzesznika. Wcale nam nieznanego, ale za to takiego, którego sam Jezus chce uratować, chociaż jeszcze tego nie zrobił. Dlaczego się ociąga? Niezbadane są wyroki boskie. Tak czy siak, 365 „koronek do bożego miłosierdzia” (to preferowana modlitwa) oznacza 365 „Judaszów” ocalonych od ognia piekielnego. Niech wiedzą niedowiarki, że to wcale nie jedyny pomysł na wspieranie niezaradnego Syna Bożego. Jest jeszcze tzw. duchowa adopcja dziecka poczętego. To już patent Polskiego Stowarzyszenia Obrońców Życia Człowieka; teraz – kiedy zarodki znów są trendy – bardzo na czasie. Polega na tym, że zagorzały katolik idzie do kościoła i przysięga – urbi et orbi – że przez bite dziewięć miesięcy
L
(dzień w dzień) będzie się modlił o ocalenie życia poczętego, któremu grozi skrobanka. To duszyczka dobrze znana Zbawicielowi, który już-już chciał ją uratować, ale teraz – z sobie znanych powodów – czeka na modlitwę jakiegoś ziemskiego ludzika. Dzięki tym modłom jakieś niechciane dzieciątko zostanie przyjęte z matczyną miłością – święcie wierzą „adoptujący”. Nawet jeśli jego mamusia została zgwałcona i wcale nie marzyła o rozrodzie. Nie ma to jak natychmiastowa poprawa katolickiego nastroju! Wzmocniona siłą obłąkanej ufności. Raz dziennie łubu-dubu na kolana, ręce złożone, zdrowaśka wyklepana i… jaki efekt! Kanalia skazana na ognie piekielne nawróci się i jednak trafi do raju! Dzięki nam pojawi się na świecie nowe dziecię boże! Jest pięknie, słowo daję...
ubi się przedstawiać państwo jako współczesnego Janosika, który zabiera bogatym, a daje biednym. Często jednak publiczne pieniądze płyną w odwrotnym kierunku. Także w Polsce. W ciągu ostatniego roku z okładem okazało się, że nie ma już w Polsce żadnej siły politycznej, która nie dostrzegałaby potrzeby większego zaangażowania państwa w sprawy gospodarcze. Od zawsze tego typu hasła głosiło SLD, czasem w podobne nuty uderzał PiS. Wreszcie Janusz Palikot ogłosił wiosną swój program państwowego wspierania inwestycji. Jesienią o państwowym interwencjonizmie rozgadał się Jarosław Kaczyński, a zaraz po nim premier Donald Tusk w tzw. drugim exposé. Tym samym mit państwa, które niczym „nocny stróż” tylko pilnuje porządku, a całą resztę powierza tzw. niewidzialnej ręce rynku, upadł w polskiej polityce ostatecznie, choć niepostrzeżenie. Można by to odtrąbić jako trumf zdrowego rozsądku nad oderwaną od życia doktryną, gdyby nie fakt, że nie jest jeszcze jasne, kto na państwowych pieniądzach pompowanych w gospodarkę naprawdę skorzysta. Nie wiadomo nawet, czy one naprawdę będą pompowane, czy to tylko kolejna ze słynnych już obietnic Tuska, czyli opowiastek z półki z bajkami dla dorosłych. Ale nawet gdyby te środki naprawdę uruchomiono, to warto zwrócić uwagę na to, że nie zawsze są one używane w duchu redystrybucyjnej roli państwa, czyli nie zawsze wspierają tych, których wolny rynek wypchnął na margines lub po prostu wykorzystał. Bywa wręcz przeciwnie.
Kończy się miesięczna (doroczna) październikowa przygoda z różańcem. W tym roku anachroniczne paciorki – krzyżyk i kółko z koralików – dostosowano do nowoczesności. Stąd pomysł na tzw. róże różańcowe organizowane na Facebooku. To już akcja Pallotyńskiej Fundacji Misyjnej Salvatti.pl. Z patronatem medialnym katolickiego portalu Adonai. Tworzą się grupki – via internet – mniej więcej 20-osobowe. Każdy codziennie coś odmawia, spodziewając się cudów. I są cuda! Jak ktoś bardzo chce, to zobaczy. Podaję wstrząsający przykład z Adonai. Ania była w stanie błogosławionym, kiedy zachorowała na różyczkę. Problem rozwiązała jedynym znanym sobie sposobem. Bynajmniej nie lekarzem, a różańcem. Syn urodził się zdrowy. Na dodatek przyszedł na świat 13 października, co nie może być przypadkiem! W ciąży Ania czytała książkę „Zamach na Ojca Świętego w świetle Fatimy”, a mistyczna Pani objawiła się pastuszkom tego dnia właśnie. „I chociaż podczas porodu popękała pępowina – relacjonuje podniecona Ania – nie wykrwawił się, a pępowina miała jakby wewnątrz regularne koraliki, wyglądała dokładnie tak, jak paciorki różańca. Ze zdziwieniem oglądała ją lekarka…”. Wymyślilibyście cudowniejszą historię?! JUSTYNA CIEŚLAK
Kiedy mamy do czynienia z taką antyjanosikową działalnością państwa? Na przykład wtedy, gdy z publicznej kiesy hołubi się wielkie koncerny, byle tylko były łaskawe zainwestować na danym terenie. Zwalnia się je z podatków, oddaje półdarmo tereny pod inwestycje... Nie ma to nic wspólnego z poszanowaniem wolnej konkurencji (małe firmy rzadko z takich prezentów korzystają), ale ten proceder pozostaje legalny – chyba w myśl ewangelicznej zasady, że tym, którzy mają, będzie jeszcze dołożone. W tym duchu funkcjonowała kiedyś także słynna ulga na budowę mieszkań pod wynajem. Sympatyczny pomysł, ale ktoś musiał tę dziurę budżecie państwa później łatać. Oczywiście robili to ci, których na taką inwestycję nie było stać, za to musieli płacić podatki w pełnym wymiarze. W zapowiedziach społeczno-gospodarczych Tuska ta mentalność dokładania obfitującym już w dobra kilkakrotnie pobrzmiewa. Rząd chce dotować budowę żłobków. To chwalebne, ale nie słychać, aby chciał dotować także ich bieżącą działalność. Skoro tak, to znaczy, że najubożsi z nich nie skorzystają. Dziwna polityka społeczna. Podobnie jest z dopłatami do zakupu własnego mieszkania. Dostaną je ci, których na kredyt hipoteczny w ogóle stać, zatem mniejszość. A co z resztą? Co z ich miejscem do życia? Kto i z czego im dołoży? Tusk milczy na temat polityki mieszkaniowej wspierającej również niezamożnych. Cóż, może dlatego, że jego wyborców akurat stać na kredyty hipoteczne. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Antyjanosiki
Prowincjałki Na komisariat w Gubinie przyszedł młody mężczyzna trzymający... kobiecą głowę. Rzeczowo wyjaśnił oniemiałym policjantom, że właścicielką głowy była matka jego kolegi. Śledztwo, które ma wyjawić motywy zbrodni, trwa.
GŁOWA MAŁA!
Michalina I., 28-latka z Cedzyny, chciała mieć niepowtarzalne Halloween. W scenariuszu obchodów znalazły się trumny, włamała się więc do firmy pogrzebowej, skąd wzięła trzy sztuki. Trumny na piętrze domu pani Michaliny wywąchał policyjny pies tropiący. Wróciły do właściciela.
ŚWIĄTECZNY NASTRÓJ
Rolnik z Kępy Wałów został postrzelony, kiedy Bogu ducha winien doglądał swoich pól. Okazało się, że niecałe 300 m dalej członkowie Ligi Obrony Kraju trenowali strzelanie do celu. Strzał z ostrej amunicji na szczęście rolnika nie zabił.
CEL PAL
22-letnia Iwona W. oraz jej 55-letnia matka, obydwie z Tomaszówki, oskarżone są o to, że utopiły noworodka w wiadrze pomyj. Ani matka, ani babka chłopca nie przyznają się do zarzucanego im czynu.
MATKI POLKI
Ani nie wypije, ani nie zapali mieszkaniec Iławy, który próbował ukraść trzy butelki ekskluzywnego alkoholu z lokalnego marketu. Poturbował ochroniarza, który usiłował udaremnić kradzież, a następnie uciekł. Podczas akcji zgubił jednak woreczek z marihuaną. Amatora używek policjanci odnaleźli w jego własnym domu. Opracowała WZ
PECH
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Ja jako człowiek, który w tych sprawach słucha Kościoła, wiem, że 15 tysięcy razy in vitro oznacza bardzo, bardzo wiele aborcji. (Jarosław Kaczyński)
Dlaczego kobiety w Polsce mają postępować zgodnie z sumieniem posłów, a nie własnym? (Janusz Palikot)
Jak już się narodzą, kalekie, bezradne, niechciane, służą tylko do jednego – mają być ochrzczone. Później kler zapomina o nich – liczy tylko szmal i upomina: rodzić – biedne, kalekie, wszystko jedno jak i gdzie, byle rodzić. (poseł Andrzej Rozenek, Ruch Palikota)
Kiedy zostanie obalony kompromis aborcyjny, Polska dołączy do Malty, Chile i Irlandii, krajów cywilizowanych, w których aborcja jest zakazana. (Tomasz Terlikowski, publicysta katolicki)
Pan Antoni Macierewicz nie ma Boga w sercu. Działa na mnie jak środek na wymioty. (Paweł Deresz, mąż zmarłej pod Smoleńskiem Jolanty Szymanek-Deresz)
Myślę, że po to się urodziłam, aby spotkać Jana Pawła II. (Danuta Wałęsowa, żona Lecha)
Nieraz stwierdzam, że mam trzech Aniołów Stróżów. Jeden z tyłu, a dwaj po bokach. (jw.)
Pan premier powiedział, że nie chce, aby Polska była ani czarna, ani tęczowa. Czyli jaka ma być? Jak czerń pomieszać z tęczą, to wyjdzie bury. Albo brunatny, nie daj Boże! (prof. Magdalena Środa, etyk)
Niektórzy uważają się za bogów, skoro manifestują swoje poparcie dla in vitro. (Marek Czachorowski, KUL, „Nasz Dziennik”)
Po co nam w Polsce biskupi, którzy intelektualnie się kompromitują? (prof. Tadeusz Bartoś, teolog, były dominikanin, o arcybiskupie Hoserze)
To ponura parodia kapłaństwa i katolicyzmu. (Krzysztof Luft, członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, o ks. Rydzyku) Wybrali: ASz, PPr, AC, SH
Nr 43 (660) 26 X – 1 XI 2012 r.
NA KLĘCZKACH
PRZYPADKOWY NARÓD Pomysł powszechnego referendum w sprawie legalności aborcji rzecznik episkopatu ks. Józef Kloch skomentował tak: „Pewne werdykty nie zależą od decyzji narodu. Zasady moralne nie zależą od głosowań. Co nie oznacza, że jeśli będzie referendum, to naród nie może się wypowiedzieć”. Można to chyba zinterpretować w następujący sposób – zasady moralne ustanawia episkopat, a naród może się, owszem, wypowiedzieć, ale i tak zdecydują (tym razem w słusznym głosowaniu) posłuszni Kościołowi posłowie. MaK
NIE ZROZUMIELI
MIEJSCOWOŚĆ WIDMO jaki otrzymał ksiądz Tadeusz Rydzyk przed niedawnym marszem w Warszawie. W liście tym anonimowy mieszkaniec stolicy groził dyrektorowi Radia Maryja, że „zostanie złapany”, jeśli doprowadzi do zamieszek lub rozlewu krwi. Prokuratura nie widzi w takim stawianiu sprawy niczego zdrożnego, bo przecież nie wiadomo, „co mu zrobi, jak go złapie”. Natomiast środowisko Rydzyka uważa, że list był zamachem na bezpieczeństwo uczestników marszu. MaK
WYPICI I WYPALENI
Klub senatorów PiS chciał poprzeć absurdalną uchwałę w obronie „prawa katolików duchownych i świeckich do udziału w życiu publicznym” (czyżby ktoś tego prawa im odmawiał?!). Senatorowie nie zrozumieli jednak, nad czym właściwie głosują i przycisnęli solidarnie guziki za... odrzuceniem uchwały. Projekt został więc odrzucony, a winą za porażkę obarcza się marszałka Senatu. Ponoć za cicho mówił. MaK
OPARY ABSURDU „Gazeta Polska” szczyci się, że dotarła do sensacyjnych wniosków badań naukowców – dra hab. inż. Wojciecha Fabianowskiego z Wydziału Chemii Politechniki Warszawskiej i prof. dra hab. Jana S. Jaworskiego z Wydziału Chemii Uniwersytetu Warszawskiego – którzy wykryli na odłamkach smoleńskiego tupolewa śladowe ilości pewnego związku. Zdaniem uczonych „mógł on służyć do stworzenia sztucznej mgły”. O co chodzi? O cyrkon, który jest m.in. składnikiem kremów, dezodorantów i antyperspirantów... Chodzi więc raczej nie o cyrkon, tylko o cyrk i związek... Radziecki! ASz
NIE RYDZYKUJ PIEKŁA! Konferencja Episkopatu Polski po raz kolejny opowiedziała się za obroną Telewizji Trwam. Biskupi uznali, że stacja Rydzyka jest odpowiedzialna za przekaz „prawdy i strzeżenie granic moralności chrześcijańskiej”. Hierarchowie stwierdzili również, że ten, kto sprzeciwia się tej jedynie słusznej prawdzie, „popełnia grzech przeciwko Duchowi Świętemu”. Od tego stwierdzenia do tezy, że głos biskupów (Rydzyka?) to głos Boga, jest już bardzo niedaleko. ASz
udzielać wsparcia parom ubiegającym się o zapłodnienie in vitro. Pomoc ma wynieść 3 tys. zł na parę i będzie dotyczyć wyłącznie małżeństw. Program pomocowy obejmie 37 par podczas pierwszego roku. Dopłata obejmuje mniej więcej 1/3 kosztów jednej próby sztucznego zapłodnienia. MaK
UCZELNIE POŚWIĘCONE Uczelnie medyczne w Poznaniu i Szczecinie wymagają od studentów ślubowania deklarującego „poszanowanie życia od poczęcia do naturalnej śmierci”. Tego rodzaju deklaracja jest zgodna z doktryną katolicką, ale niezgodna z obowiązującym w Polsce prawem, które w pewnych wypadkach zezwala na przykład na aborcję. Jak się potem dziwić, że w większości niższego poziomu szkół na prowincji rządzą zakonnice? MaK
AKADEMIA DEMOKRATÓW Duchowni katoliccy czują się bardziej wypaleni zawodowo niż duchowni innych wyznań – tak wynika z badań przeprowadzonych przez Szkołę Wyższą Psychologii Społecznej. Powodem tego stanu jest brak wsparcia ze strony rodziny, której katoliccy księża założyć nie mogą, w przeciwieństwie do swoich protestanckich i prawosławnych kolegów. Z badań wynika również, że duchowni katoliccy w najmniejszym stopniu czują wsparcie społeczne. A ma ono wpływ na poziom wypalenia zawodowego. Stopień wypalenia zawodowego księży katolickich w czterostopniowej skali to średnio 1,8. Nieco mniejszy jest stopień wypalenia pastorów protestanckich. PPr
WYSZYŃSKI NA INFORMATYCE Władze Uniwersytetu im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego, uczelni katolickiej i państwowej jednocześnie, przypominają, że wszyscy studenci mają bezwzględny obowiązek uczestniczenia w specjalnych wykładach poświęconych poglądom patrona. Zaliczenie tego przedmiotu obowiązuje studentów niezależnie od tego, czy są katolikami, czy ateistami, oraz bez względu na to, czy studiują teologię, czy informatykę. MaK
ZAMACH NA KIJU
CZĘSTOCHOWA NA CZELE
Prokuratura w Warszawie-Śródmieściu, ku zgorszeniu Radia Maryja, nie chce zająć się sprawą listu,
Zarządzana przez lewicę Częstochowa ma już gotowy program medyczny, w ramach którego będzie
Mimo świetnie zdanego egzaminu władze Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku nie przyjęły do grona studentów Grzegorza Gilewicza, który odmówił podpisania się pod treścią ślubowania, narzuconą przez ASP. Niedoszły student miał przysiąc wierność „ideałom humanizmu i demokracji”, jednak nie zrobił tego, ponieważ sam jest zwolennikiem monarchii konstytucyjnej. Mimo zamiłowania do służalczego podporządkowywania się hierarchii przepisy Akademii są widocznie dla młodego rycerza zbyt rygorystyczne. ASz
WIEDEŃSKA KATASTROFA Niedawno na ekrany kin trafił film historyczny „Bitwa pod Wiedniem”. Recenzje krytyków, dziennikarzy i widzów są fatalne. „Efekty komputerowe poniżej krytyki”; „Film na poziomie dzieci z podstawówki” – oto tylko niektóre z opinii towarzyszących „Bitwie”. Nawet jej producent powiedział, że film „może być kiepski”... Nic sobie z tego nie robią katolickie media, tylko zachwycają się krzyżem pontyfikalnym Jana Pawła II, który pojawia się na ekranie filmu przedstawiającego wydarzenia z XVII w. Nie przeszkadza im także godło Polski ze współczesnym polskim orłem patrzącym w złym kierunku ani wiele innych wpadek. Ważny jest za to fakt, że „z produkcji bije silnie katolickie przesłanie” oraz zachwyt nad triumfem wojsk chrześcijańskich mordujących muzułmanów… ASz
Od stycznia przybędzie nam nowa miejscowość. Bez domów, szkół i urzędów. Nawet bez ludzi! Jedynym „mieszkańcem” będzie… brama w kształcie ryby! Chodzi o Pola Lednickie (nazwa na razie nieoficjalna). Co roku na tych wielkopolskich łąkach odbywają się tzw. Spotkania Młodych – symbolicznie zaczynają się one od przejścia przez wspominaną bramę. Teren przejęli na własność dominikanie z Poznania i Stowarzyszenie Lednica 2000. Na pomysł, żeby z obszaru zrobić miejscowość pełną gębą, wpadło Duszpasterstwo Akademickie Dominikanów. Po co to komu? Nie wiadomo. Może w Polsce powróci średniowieczna tradycja wsi klasztornych, zależnych od panów w habitach? JC
SYF BŁOGOSŁAWIONY Czego diabeł boi się najbardziej? Śmierdzącej skarpety! Taką „bronią” walczy ze złem ksiądz Maciej Gutmajer z Bydgoszczy. Skarpeta jest nie byle jaka! – zapewnia egzorcysta. Bo należała ona do samego… JPII! Podczas pobytu na błogosławionej nodze szmatka nauczyła się nie tylko przepędzać biesy z nawiedzonych parafian, ale przy okazji uzdrawiać kogo trzeba. Żeby się nie zużyła, ksiądz Maciej wykorzystuje ją tylko przy specjalnych okazjach. Mniej skomplikowanym przypadkom podsuwa się pod gębę skromną kosteczkę św. Faustyny. JC
5
w całości. Niektórzy twierdzą, że w imię prawa powinni oddać wszystko co mają... MaK
MOGĄ MU POLIZAĆ Słynny dyrektor salezjańskiego gimnazjum, któremu uczniowie lizali kolana, odwołał się od protokołu pokontrolnego, sformułowanego przez kuratorium we Wrocławiu. Mimo międzynarodowej fali krytyki dyrektor nie podał się do dymisji, nie odwołał go także zakon. MaK
UNIJNA ŚWIĘTOŚĆ W tym roku żadnych obchodów niezgodnego z nauką katolicką Halloween w szkole ani w przedszkolu w Rudzie Śląskiej-Bykowinie nie będzie. Bo i po co, kiedy w sali gimnastycznej Szkoły Podstawowej nr 23 odbędzie się dofinansowana ze środków unijnych (sic!) i zorganizowana przez parafię pw. NSPJ w Rudzie Śląskiej-Bykowinie katolicka „zabawa w świętość”. Mający błogosławieństwo proboszcza „bal wszystkich świętych” udało się włączyć w Program Rewitalizacji Społecznej „Nowe życie Starej Bykowiny”. Dzięki pozyskaniu pieniędzy ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego podczas „zabawy w świętość” parafia obiecuje zapewnić dzieciakom atrybuty w postaci aureoli i pomoc w przebieraniu się za świętych. Zapewnia też, że lepiej niż w ubiegłym roku przygotuje dekoracje i konkursy oraz będzie więcej paczek i słodkiego poczęstunku. AK
ODDADZĄ KRADZIONE?!
WIARA PIĘŚCIARSKA
Trójmiejscy dominikanie oficjalnie obiecali oddać pieniądze, które zakon dostał od firmy Amber Gold. Od kilku miesięcy mnisi byli pod wielkim naciskiem opinii publicznej (w tym kościelnej), żądającej zwrotu środków pochodzących z przestępczej działalności. Dotąd zwlekali z wszelkimi deklaracjami. Nie jest na razie jasne, kiedy oddadzą pieniądze ani czy zrobią to
W poczet katolików bokserów poza radiomaryjnym Tomaszem Adamkiem możemy wpisać kolejnego pięściarza – Mariusza Wacha. W wywiadzie dla „Niedzieli” wyznaje on, że jest bogobojnym katolikiem i „stara się być co niedzielę w kościele”. Poza tym wiara „pomaga być lepszym bokserem”, czyli lepiej nawalać bliźnich po twarzach. ASz
6
Nr 43 (660) 26 X – 1 XI 2012 r.
RAPORT „FiM”
Nasze dobroduszne państwo wspomaga co roku Kościół kwotą rzędu 8 mld zł. Oto rachunek… I Wydatki stałe 1. Fundusz Kościelny. Finansuje duchowieństwo poprzez opłacanie: 100 proc. składki ZUS na ubezpieczenia emerytalne, rentowe, wypadkowe i zdrowotne członków zakonów kontemplacyjnych klauzurowych, misjonarzy w okresach ich pracy za granicą oraz słuchaczy seminariów; 80 proc. składki (pozostałe 20 proc. pokrywają zainteresowani) proboszczów i wikarych niezatrudnionych w żadnej instytucji na etacie (katecheci, kapelani itp. regulują swoje zobowiązania na zasadach ogólnych za pośrednictwem chlebodawcy). Kwoty są zmienne. W latach 2009–2011 Fundusz miał do dyspozycji odpowiednio: 95,9 mln zł, 88,8 mln zł, 89,2 mln zł, zaś w kryzysowym roku bieżącym – 94 mln 374 tys. zł. 2. Kapelani ~ Ordynariat Polowy Wojska Polskiego w 2011 r. otrzymał z budżetu 20 mln 530 tys. zł (w latach 2007–2010 odpowiednio: 16,6 mln zł, 19,7 mln zł, 21,8 mln zł, 20,5 mln zł). Na wynagrodzenia duchownych poszło 10 mln 303 tys. zł, a dla pracowników cywilnych – 538 tys. zł. Na garnuszku państwa pozostaje aktualnie 141 kapelanów żołnierzy zawodowych, 21 tzw. kapelanów pomocniczych, którzy obok pracy w macierzystej parafii lub zakonie wykonują zadania zlecone przez biskupa polowego, oraz około 30 osób świeckich obsługujących warszawską centralę. Oprócz uposażenia i innych należności pieniężnych armia pokrywa także bieżące koszty funkcjonowania ośrodków duszpasterskich (media, remonty, zakupy akcesoriów liturgicznych), a nawet koszty wynajmu mieszkań służbowych dla kapelanów. Poniżej przykładowe roczne koszty utrzymania kościelnej infrastruktury w garnizonach: Bartoszyce (785 żołnierzy) – 31 tys. 530 zł; Chełm (6 żołnierzy) – 456 tys. 840 zł. W Polsce istnieją 104 garnizony wojskowe, więc łączna kwota dofinansowania przekracza 7 mln zł rocznie. Budżet Ordynariatu na rok bieżący wynosi 21 mln 153 tys. zł. Razem z infrastrukturą – 28 mln zł; ~ Biuro Ochrony Rządu zatrudnia jednego kapelana, który pochłania około 90 tys. zł rocznie; ~ Straż Graniczna – na 19 etatowych kapelanów funkcjonariuszy wydano w sumie 1,6 mln zł (bez nagród rocznych); ~ Państwowa Straż Pożarna utrzymuje 18 kapelanów, a ich średnie wynagrodzenie, nie licząc okazjonalnych „kopert” za kropienie wozów bojowych, to około 3600 zł brutto. Uwzględniając dodatkowe nakłady pracodawcy (część składki ZUS), kosztują ponad 930 tys. zł rocznie;
Kościół – bilans wpływów ~ Służba Więzienna na 86 etatach cywilnych zatrudnia ponad 180 kapelanów. Łączny koszt rocznego utrzymania tej ekipy przekracza 3 mln zł rocznie. Dodatkowe pół miliona więziennictwo wypłaca w formie premii lub nagród oraz umów o dzieło zawieranych doraźnie z kapelanami – „wolontariuszami”. W sumie stanowi to 3,5 mln zł; ~ Zakłady poprawcze i schroniska dla nieletnich utrzymają 15 pełnych etatów kapelańskich podzielonych między 30–40 duchownych. Obciążają budżet resortu sprawiedliwości (ok. 750 tys. zł rocznie); ~ Służba Celna ma 5 pełnoetatowych zawodowych kapelanów (Przemyśl, Poznań, Wrocław i Olsztyn oraz dziekan urzędujący w Ministerstwie Finansów). Są zaszeregowani do korpusu oficerskiego. Według wstępnych prognoz w 2012 r. będą kosztować ponad 500 tys. zł; ~ Policja zatrudnia 23 kapelanów etatowych (zarabiają średnio ok. 3000 zł brutto) oraz 60 „wolontariuszy” (na podstawie umów o dzieło). Aktualna cena ich rocznego utrzymania przekracza 1,2 mln zł; ~ Publiczne szpitale i placówki opiekuńczo-lecznicze zatrudniają około 1500 kapelanów, zazwyczaj na części etatu. Zakładając ostrożnie, że ich statystyczna płaca wynosi 1,5 tys. zł, koszt funkcjonowania całej grupy przekracza 27 mln zł. W małych miejscowościach rolę kapelanów (na ogół domów pomocy społecznej) spełniają księża z pobliskiej parafii, którzy nie pobierają stałej pensji, a ich status reguluje umowa
o dzieło (łącznie w skali roku około 4 mln zł). Podobnie jak w przypadku wojska, szpitale/placówki opiekuńcze finansują również infrastrukturę (utrzymanie i remonty kaplic). To koszt ponad 3 mln zł. Kapelani z szeroko rozumianej służby zdrowia kosztują co najmniej 34 mln zł; ~ Specjalistyczną obsługę duszpasterską innych branż opłacają m.in. leśnicy, kolejarze, energetycy, służby komunalne, kluby sportowe, kopalnie... Z przeprowadzonych przez nas sondaży wynika, że z różnych form dorywczego tam zarobkowania korzysta obecnie co najmniej 300 duchownych inkasujących średnio około 1 tys. zł miesięcznie (netto), czyli 3,6 mln zł rocznie. 3. Szkoły i wyższe uczelnie ~ Katecheci – nauką religii katolickiej w szkołach publicznych para się w Polsce 31 tys. 356 osób, a cena ich działalności (płace i pochodne od wynagrodzeń, odprawy emerytalne, zakładowy fundusz świadczeń socjalnych oraz doskonalenie zawodowe) to 1 mld 343 mln 921,3 tys. zł. Dane te pochodzą z Ministerstwa Edukacji Narodowej według stanu na dzień 30 września 2011 r., więc uwzględniają rewaloryzacje i podwyżki wynikające na przykład z awansów. Dzisiaj można śmiało mówić o 1,5 mld zł. W nieobjętych obliczeniami przedszkolach publicznych (7 tys.) znalazło zatrudnienie ponad 6,2 tys. katechetów (do tylu przyznaje się Komisja Wychowania Katolickiego Konferencji Episkopatu), którzy kosztują około 220 mln zł rocznie. Razem: 1 mld 720 mln zł;
~ Nauka „etyki” – rodzice i uczniowie mają teoretyczny wybór pomiędzy katechezą a etyką. Częstokroć jest to wybór pozorny, bowiem co trzeci nauczyciel etyki (z grupy ok. 850 osób) jest de facto katolickim księdzem lub licencjonowanym przez biskupa świeckim katechetą. Całoroczne utrzymanie takich zakamuflowanych „etyków” wymaga obecnie 9 mln zł; ~ Szkoły wyznaniowe – w Polsce działa ponad 520 placówek prowadzonych przez kurie, parafie, zgromadzenia zakonne, Caritas, orbitujące wokół Kościoła organizacje lub osoby fizyczne, którym „katolicki” szyld zatwierdził biskup diecezjalny. Według Rady Szkół Katolickich połowa takich placówek ma status publicznych, czyli w całości utrzymywanych przez podatników. Osoba niewierząca nie ma jednak szans, żeby podjąć w nich edukację, bowiem kluczowym dokumentem rekrutacyjnym jest świadectwo chrztu i pozytywna opinia księdza proboszcza oraz katechety (w przypadku liceów także świadectwo bierzmowania), co stoi w jawnej sprzeczności z ustawą o systemie oświaty („Szkołą publiczną jest szkoła, która przeprowadza rekrutację uczniów w oparciu o zasadę powszechnej dostępności”). MEN podaje, że łączna kwota części oświatowej tzw. subwencji ogólnej na rok 2012 dla takich rzekomych szkół publicznych wynosi 130 mln 642,9 tys. zł. Placówki jawnie wyznaniowe (prywatne) otrzymały 240 mln 257,8 tys. zł. W sumie: 370 mln 900,7 tys. zł;
~ Sport wyznaniowy – najwięcej inkasuje Salezjańska Organizacja Sportowa, która co roku otrzymuje z kasy publicznej (budżet oraz fundusze celowe) od 1,1 do 1,3 mln zł. Łączna kwota dotacji centralnych i samorządowych (rozmaite parafiady, „mistrzostwa Polski” księży bądź kleryków itp.) przekroczyła w 2011 roku 4,5 mln zł; ~ Emerytury „nauczycielskie” duchownych – uchwałą z 13 czerwca 2001 r. Sąd Najwyższy uznał, że okres nauczania religii w katechizacji parafialnej przed dniem 25 października 1991 r. jest okresem pracy nauczycielskiej, chociaż „pedagog” nie odprowadzał z tego tytułu żadnych składek. Dla udowodnienia stażu wystarczy zaświadczenie wystawione przez parafię lub kurię, potwierdzające okres katechizowania oraz wymiar czasu „pracy”. Z tej furtki korzysta ponad 2 tysiące księży, zakonników oraz mniszek. ZUS wypłaca im co najmniej 30 mln zł rocznie; ~ Szkoły wyższe – w 2011 r. budżet państwa wypłacił kontrolowanym lub prowadzonych przez Kościół uczelniom ponad 270 mln zł dotacji. W tej kwocie mieszczą się stypendia dla kleryków wszystkich seminariów duchownych. Obraz wsparcia uzupełniło 39 mln zł dla wydziałów teologicznych świeckich uniwersytetów (Poznań, Warszawa, Opole, Szczecin, Katowice, Olsztyn, Toruń). W roku bieżącym na katolickie uczelnie przeznaczono 320 mln 209 tys. zł; ~ Księża na „cywilnych” wydziałach i kierunkach studiów
Nr 43 (660) 26 X – 1 XI 2012 r. – akcja zainicjowana w latach 90. i systematycznie się rozszerzająca. Oto jeden z najnowszych przykładów: Wydział Elektroniki i Telekomunikacji Politechniki Poznańskiej zatrudnił w charakterze wykładowcy etyki (na studiach doktoranckich) ks. prof. Pawła Bortkiewicza. Według naszych wyrywkowych danych uczelnie zatrudniają już ponad 100 wykładowców w sutannach (nierzadko na eksponowanych posadach prodziekana lub dyrektora instytutu) za cenę około 10 mln zł rocznie. 4. Zakłady opieki zdrowotnej. Wbrew notorycznie rozpowszechnianym pogłoskom, jakoby Kościół prowadził jakąś działalność stricte charytatywną (czyli uszczuplał swój majątek, żeby wesprzeć potrzebujących), prowadząc na przykład zakłady opieki zdrowotnej, jest ona całkowicie finansowana przez państwo lub samorządy, a także przez pensjonariuszy i ich rodziny. Zjawisko ilustruje wartość umów zawartych z NFZ, który w latach 2008–2010 wypłacił podmiotom kościelnym odpowiednio: 180,5 mln zł, 186,4 mln zł, 197 mln zł (z czego ponad 60 proc. na zakłady dla osób upośledzonych i przewlekle chorych oraz opiekę hospicyjną, a ok. 20 proc. trafiło do szpitali). Wartość 318 kontraktów zawartych w 2011 r. wyniosła 192 mln 828 tys. zł. 5. Zabytki sakralne. Na ich remonty i konserwacje państwo (37 mln zł z kasy Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego) oraz samorządy przekazały w 2011 r. ponad 130 mln zł. Dodatkowe wsparcie rozdysponowano ze środków unijnych – około 80 mln zł. Odrębną pulą dysponuje Narodowy Fundusz Rewaloryzacji Zabytków Krakowa. Wysokość planowanej w ustawie budżetowej dotacji dla Funduszu ustabilizowała się ostatnio (2010–2012) na poziomie 42 mln zł. Z tej kwoty średnio 50 proc. środków (21 mln zł) przeznacza się na obiekty pozostające we władaniu Kościoła. ~ „Wypożyczanie” zabytków. Do uzyskania dotacji na renowację potrzebny jest tzw. wkład własny właściciela. Aby tego uniknąć, Kościół „użycza” nieruchomości wymagające gigantycznych nakładów, żeby kto inny doprowadził je do stanu dawnej okazałości i... zwrócił. Przykładowo: Kalwarię Pakoską (woj. kujawsko-pomorskie) Kuria Metropolitalna w Gnieźnie oraz Zakon Braci Mniejszych Franciszkanów użyczyły gminie Pakość (z nieprzekraczalnym terminem zwrotu do 31 grudnia 2017 r.), co kosztować będzie miejscowych podatników ponad 5 mln zł. Muzeum Dom Rodzinny Jana Pawła II w Wadowicach jest formalnie własnością Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (sprawuje ogólną pieczę), Województwa Małopolskiego (nadzór bezpośredni), Gminy Wadowice oraz Archidiecezji Krakowskiej. W muzeum
trwa obecnie gigantyczna inwestycja o wartości 25 mln zł i wszystkie środki pochodzą ze źródeł publicznych. Tymczasem według statutu placówki w kwestiach zarządzania najwięcej ma do powiedzenia metropolita krakowski, a gdyby została ona jakimś cudem zlikwidowana, cały majątek trafi do archidiecezji. Takie i podobne przypadki gwarantują Kościołowi średnio 8 mln zł „oszczędności” rocznie. Zabytki razem: 244 mln zł. 6. Darowizny i nawiązki. Kombinat KGHM, klejnot w koronie Skarbu Państwa, w 2011 r. przekazał (poprzez Fundację Polska Miedź) instytucjom kościelnym 3 mln 389 tys. zł, w tym ponad milion dla jednej tylko legnickiej kurii biskupiej. Bezpośrednio z budżetu państwa do Caritasu trafiło 8 mln zł (na współudział w realizowanych projektach), natomiast z kilkunastu innych źródeł publicznych organizacja ta otrzymała (w naturze lub pieniądzu) co najmniej 150 mln zł. Zdaniem Ministerstwa Finansów na możliwości odliczania „kościelnych” darowizn od podstawy opodatkowania budżet stracił odpowiednio: w 2009 r. – 95 mln zł, w 2010 r. – 50 mln zł. Z analizy wyroków i nieoficjalnych danych Ministerstwa Sprawiedliwości wynika, że przykościelne organizacje (zwłaszcza Caritas) otrzymują z tytułu nawiązek sądowych około 4 mln zł rocznie.
II Inne dotacje 1. Programy Operacyjne. W minionych czterech latach polscy urzędnicy przyznali instytucjom Kościoła ponad 750 mln zł pochodzące z funduszy europejskich. Archidiecezje i diecezje dostawały kasę na zabytki oraz cele: czysto biznesowe, rekreacyjno-biznesowe i religijno-biznesowe. Pewną część unijnych pieniędzy ofiarowano biskupom oraz ich rozlicznym „spółkom córkom” pod pretekstem przeprowadzania rozmaitych szkoleń, kursów zawodowych oraz „wyrównywania szans”. Rozmieniając powyższą kwotę na poszczególne lata, wychodzi 187,5 mln zł rocznie. Odrębną pozycję stanowią osiągnięcia KUL i Caritas. Kościelna uczelnia dostała ostatnio w prezencie gigantyczne pieniądze: na „Centrum Transferu
RAPORT „FiM” Wiedzy” (w istocie budowa nowego gmachu) – 15 mln zł, a na „Interdyscyplinarne Centrum Badań Naukowych” – 87 mln zł. Z uwzględnieniem wcześniejszych nakładów można przyjąć, że KUL dostawał w latach 2008–2012 średnio 40 mln zł. Caritas realizuje projekty o pięknie brzmiących tytułach, lecz za jeszcze piękniejszą cenę – na przykład „Indywidualne ścieżki kariery zawodowej szansą dla osób niepełnosprawnych” kosztują 19,3 mln zł z UE (dodatkowe 8 mln zł wyłożył PFRON, a podobno ok. 200 osób znalazło dzięki tej akcji pracę), szkolenia dla bezrobotnych powyżej 45 roku życia z terenu woj. świętokrzyskiego – 1,7 mln zł (ponad 100 osób dostało zaświadczenie ukończenia kursu zawodowego „Sanitariusz szpitalny/opiekun osób przewlekle chorych”). Podobnych przykładów znamy kilkanaście, a średnioroczna wysokość nakładów na zwalczanie bezrobocia przez Caritas – centralę i agendy diecezjalne – wynosi około 12 mln zł. Łączna kwota dotacji to 250 mln zł rocznie. I jeszcze ciekawostka: gdy archidiecezja łódzka otrzymała 40,9 mln zł na projekt stworzenia w Łasku, Łodzi i Piotrkowie Trybunalskim trzech „centrów idei” (w rzeczywistości prozaiczne roboty budowlane oraz konserwatorsko-restauratorskie w klasztorze i dwóch świątyniach), podzieliła się kasą z ojcem Tadeuszem Rydzykiem. Jak wyprano kasę? Po prostu zamieszczając obwieszczenia o zamówieniach tylko w „Naszym Dzienniku”. 2. Program Rozwoju Obszarów Wiejskich 2007–2013 stał się potężnym źródłem finansowania Kościoła, choć w założeniu łączną kwotą około 2,5 mld zł miał wspomagać wsie w budowie lub remontach obiektów pełniących funkcje publiczne, społeczno-kulturalne i sportowe, służących promocji i rozwojowi turystyki itp. Średnio 20–25 proc. środków trafia do parafii, które realizują za te pieniądze operacje „zagospodarowania centrum miejscowości”, gdzie, jak wiadomo, niemal zawsze stoi katolicka świątynia. Według prognoz duchowni wezmą z Programu co najmniej pół miliarda złotych. „Rata”, która trafiła do Kościoła w 2011 roku, wyniosła 92,5 mln zł, a przewidywana wysokość w tym roku to kwota rzędu 115 mln zł.
Mając do wydania 8 mld zł rocznie, można na przykład: z
przywrócić wzrok wszystkim cierpiącym na zaćmę (ok. 800 tys. osób), którzy muszą kilka lat oczekiwać na zabieg w placówkach publicznej służby zdrowia, bo nie stać ich na prywatną klinikę i wydatek rzędu 3,5 tys. zł za jedno oko. Pozostanie jeszcze tyle, że wystarczy na kupno komputerów z szerokopasmowym dostępem do internetu dla miliona najuboższych; z opłacić kurację in vitro (w najdroższej formule „aż do skutku”) 500 tys. rodzin, czyli najprawdopodobniej wszystkim cierpiącym na nieuleczalny kłopot z naturalnym poczęciem dziecka; z spłacić długi szpitali (2,49 mld zł), zaś nadwyżką uhonorować wszystkich polskich nauczycieli specjalną jednorazową premią w wysokości 13 tys. zł.
3. Program „Zrównoważony rozwój sektora rybołówstwa i nadbrzeżnych obszarów rybackich 2007–2013” (zwany Programem „Ryby”). Przeznaczono nań 978,79 mln euro, z czego na segment „obszarów zależnych od rybactwa” zarezerwowano ponad 313 mln euro. W praktyce znaczna część środków trafia do parafii (inwestycje w rodzaju „remont pomieszczeń służących spotkaniom członkiń kół różańcowych i ministrantów” albo „adaptacja budynku parafialnego na dom pielgrzyma”). Tegoroczny udział Kościoła w „połowach” szacowany jest na około 40 mln zł. 4. Misjonarze. Wielu z nich oprócz składek emerytalno-rentowych finansowanych przez Fundusz Kościelny otrzymuje także polskie paszporty dyplomatyczne. Mocą porozumienia zawartego 6 czerwca 2007 r. pomiędzy ówczesną szefową naszej dyplomacji Anną Fotygą a bp. Wiktorem Skworcem, przewodniczącym Komisji ds. Misji Konferencji Episkopatu Polski, rząd zagwarantował Episkopatowi dodatkowe środki, zobowiązując się do „szczególnego wykorzystania aktywności misjonarzy dla realizacji polskiego programu pomocy zagranicznej finansowanego z budżetu państwa”. Na egzotyczne przedsięwzięcia za pośrednictwem przykościelnych instytucji wypływa ponad 5 mln zł rocznie. 5. Finansowanie organizacji przykościelnych – według stanu na 31 grudnia 2011 r. w Krajowym Rejestrze Sądowym figurowało 96,5 tys. organizacji zaliczanych do sektora pozarządowego, a wśród nich około 8 tys. podmiotów autoryzowanych przez Kościół (stowarzyszenia, fundacje) lub na różnorodne sposoby z nim związanych. Niektóre jawnie się z tym afiszują, umieszczając swój „katolicyzm” w nazwie, a inne starannie ów fakt ukrywają. Ponad tysiąc ma status organizacji pożytku publicznego, co m.in. pozwala im skutecznie ubiegać się o nieodpłatne użyczenia przez gminy lokali. Niemal wszystkie są beneficjentami zleceń finansowanych przez instytucje państwowe i samorządowe. Ze „Sprawozdania z funkcjonowania ustawy o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie za lata 2010 i 2011” dowiadujemy się, że średnia wysokość rocznych przychodów statystycznej organizacji wyniosła 247 tys. zł, przy czym w przypadku połowy z nich nie przekroczyła 17 tys. zł. Ekstrapolując te dane na grunt kościelny, otrzymujemy łączną kwotę 1 mld 56 mln zł. Z naszych analiz wynika, że pieniądze niemal w całości pochodzą z kasy publicznej, zaś katolickie opp otrzymały dodatkowo w nieruchomościach około 300 mln zł. Dwa charakterystyczne przykłady: ~ Fundacja na rzecz Wymiany Informacji Katolickiej (założycielem jest Konferencja Episkopatu Polski) otrzymała niedawno
7
od MSZ 380,8 tys. zł na „Wsparcie obywatelskiego i samorządowego wymiaru polskiej polityki zagranicznej 2012”; ~ W Łowiczu trwa proces ks. Piotra S., byłego dyrektora diecezjalnego Radia Victoria, oskarżonego o popełnienie oszustw przy pozyskiwaniu i rozliczaniu dotacji (ponad 266 tys. zł) z Ministerstwa Rozwoju Regionalnego, Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Łodzi oraz Narodowego Centrum Kultury. 6. Dopłaty rolne – kościelny stan posiadania gruntów (ok. 165 tys. ha) przekłada się na ok. 150 mln zł inkasowanych przez właścicieli tzw. dopłat bezpośrednich.
III Świadczenia samorządów lokalnych 1. Programy profilaktyczne. Każda gmina ma obowiązek wyodrębnienia w budżecie środków na organizowanie m.in. pomocy społecznej przez organizacje pozarządowe, spośród których najważniejszym partnerem są lokalne parafie. Średnia kwota wypłacona im przez gminy wynosi około 70 tys. zł, co w skali całego kraju przekłada się na co najmniej 173,5 mln zł. 2. „Kapslowe”. Ustawa o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi zobowiązuje samorządy do pobierania opłat za wydanie zezwoleń na sprzedaż napojów wyskokowych, a wpływy z tego tytułu muszą być w całości przeznaczone na „realizację gminnych programów profilaktyki i rozwiązywania problemów alkoholowych”. Tzw. fundusz kapslowy to w skali kraju około 320 mln zł rocznie, z czego jedną czwartą (80 mln zł) dostaje do zagospodarowania Kościół. 3. Pańszczyzny. Prowincjonalna prasa oraz gminne portale internetowe co rusz publikują ogłoszenia typu: „Burmistrz Płońska zaprasza na Dni Patrona Miasta – św. Michała Archanioła”; „Z noworocznym przesłaniem przyjechała do Krakowa delegacja miasta i powiatu Opoczno (także Zespół Pieśni i Tańca „Tramblanka” – dop. red.). Towarzyszyli jej włodarze regionu: wojewoda łódzki Jolanta Chełmińska i marszałek Witold Stępień. Celem była wizyta u kardynała Stanisława Dziwisza, honorowego obywatela Opoczna”. Według naszych danych, z pewnością niepełnych, w ubiegłym roku przeprowadzono w Polsce ponad 1800 podobnych akcji (także rozmaitych „zawierzeń”, „koronacji”, przyjęcia patronatu, oddania się w czyjąś „opiekę”, konkursów o charakterze ściśle religijnym itp.). Ich jednostkowa cena oscylowała w granicach 5–200 tys. zł (z przewagą kwot poniżej 100 tys. zł), zależnie od możliwości budżetowych samorządu, stopnia sklerykalizowania jego włodarzy oraz rozmachu imprezy. Łączny koszt ogólnopolski, przyjmując skromną średnią 30 tys. zł, to minimum 54 mln zł.
 Ciąg dalszy na str. 8
8
Nr 43 (660) 26 X – 1 XI 2012 r.
POLSKA PARAFIALNA
Zieleń za murami
Ogród Muzeum Archeologicznego
Mieszkańcy Krakowa są zbulwersowani faktem, że nie mogą korzystać z olbrzymich parków i ogrodów. Zamknięte tereny zielone należą do klasztorów. Te nie chcą ich udostępniać zwiedzającym. W centrum miasta zamknięte tereny zielone zajmują 15 hektarów. W przybliżeniu odpowiada to trzem parkom krakowskim, 25 boiskom do piłki nożnej albo 570 kortom tenisowym. – To olbrzymi teren, który nie jest dostępny dla mieszkańców. Wielu nigdy go nie widziało. Niektórzy nawet nie zdają sobie sprawy, że te ogrody istnieją – mówi przewodniczka Agata Dutkowska podczas zorganizowanego w ramach Dni Świeckości spaceru po miejscach, z których widać ogrody krakowskich zakonów. Po raz pierwszy taką alternatywną formę zwiedzania zorganizowano rok temu w ramach festiwalu ArtBoom. Grupa kuratorów, pod wspólną nazwą Zakład Odzyskiwania Miasta, stworzyła projekt dotyczący przestrzeni miejskiej „Pamiętajcie o ogrodach”. Powstał nawet Punkt Informacyjny do spraw Ogrodów Klasztornych. Projekt miał uświadomić ludziom, że za wysokimi murami istnieje wiele ogrodów, o których często mieszkańcy Krakowa nawet nie wiedzą. Wykonano również szablony i naklejki z napisem: „Czy wiesz,
Ogród benedyktynów
co jest za bramą?”, umieszczane przy klasztornych ogrodach. W zeszłym roku kuratorki projektu napisały listy do wszystkich klasztorów, które znajdują się w tym rejonie. Zapytały, czy na potrzeby projektu ogrody mogłyby zostać udostępnione zwiedzającym. Z 20 klasztorów tylko trzy odpowiedziały na list, w którym pytano m.in. o status ogrodów i o powód ich zamknięcia dla ludzi. Dwa listy zawierały krótką odpowiedź negatywną. Pismo wysłane przez karmelitanki tłumaczyło, że ogrody pełnią funkcję kontemplacyjną i nie można tam zakłócać spokoju. W obrębie tzw. drugiej obwodnicy jedynymi dostępnymi terenami zielonymi są Planty i ogrody Muzeum Archeologicznego należące dawniej do karmelitów bosych. Park dostępny jest dla zwiedzających w godzinach otwarcia muzeum za symboliczną opłatę. Kiedyś dla zwykłych ludzi otwarty był park im. Jalu Kurka, ale został zamknięty po tym, jak Komisja Majątkowa oddała go
księżom salwatorianom w 2007 r. Stało się tak mimo apeli Rady Dzielnicy. – Argumentowano, że park jest zaniedbany i dlatego nie może być udostępniony zwiedzającym – wyjaśnia przewodniczka. – Księża salwatorianie nie okazują chęci współpracy. Park jest zamknięty i powstała na nim inwestycja deweloperska. Nie pomogły protesty okolicznych mieszkańców. Próbowali oni przeciąć kłódkę, wysprzątać park i otworzyć go, ale straż miejska temu zapobiegła. Przekazując park zakonowi, miasto zastrzegło, że ma on pozostać miejscem publicznym, otwartym dla mieszkańców. Tymczasem pierwszą decyzją salwatorian było zamknięcie go na cztery spusty, a potem... zaczęła się budowa biurowca. Tegoroczna trasa alternatywnego zwiedzania objęła ogrody franciszkanów, bernardynów i największy, trzyhektarowy kompleks ogrodów księży misjonarzy. Niepubliczne ogrody krakowskich zakonów zwiedzający oglądali przez dziurkę w krużganku,
Kościół – bilans wpływów  Ciąg dalszy ze str. 7 4. Różne. Pieniądze płyną do proboszczów całą siecią strumyków. Gdy je wszystkie dodać, tworzą ogromną rzekę: nieodpłatne oświetlenie świątyń to prezent wart około 18 mln zł, „termomodernizacja” plebanii i obiektów sakralnych – 30 mln zł, monitoring – 6 mln zł, zagospodarowanie otoczenia (chodniki, parkingi, zieleń) – 26 mln zł, wywóz śmieci z parafialnych cmentarzy – 8 mln zł. Żywność z dystrybuowanych przez Caritas darów przeznaczonych teoretycznie dla najuboższych, okazjonalne „pokropki” lub wynajem gminom pomieszczeń to wartości nie do oszacowania. Samorządowcy dają pieniądze na najbardziej fantastyczne przedsięwzięcia, na przykład na „dofinansowanie przygotowań do bierzmowania” (parafia w Rybniku-Niedobczycach), czy na zakup „sprzętu elektronicznego i muzycznego dla celów wspierania życia kulturalnego w mieście” (ta uchwała radnych z Płońska to ukryty sponsoring parafii św. M. Kolbego, która otrzymała
sprzęt w formie użyczenia: identyczną operację przeprowadzono wcześniej w parafii św. Michała). Z naszych szacunkowych obliczeń wynika, że łączne nakłady klasyfikujące się do kategorii „różne” przekroczyły próg 400 mln zł. Państwo może skutecznie pozbyć się pieniędzy na rzecz Kościoła nie tylko poprzez bezpośrednią wypłatę, lecz również poprzez zaniechanie ściągnięcia należności, którą od „zwykłego” obywatela wyegzekwuje bezwzględnie. W tej drugiej metodzie mieszczą się m.in.:
IV Ulgi, bonifikaty, preferencje 1. Zwolnienia kościelnych osób prawnych z podatków od nieruchomości, spadków i darowizn, opłat celnych, czynności cywilnoprawnych i z dochodowego. Ministerstwo Finansów nie jest w stanie oszacować, ile na tym traci. Według obliczeń specjalistycznego portalu internetowego Money.pl jest to kwota rzędu 1,5 mld zł rocznie.
Ogród księży misjonarzy
dziurę w płocie, z klatki schodowej wysokiego budynku, a tam, gdzie brama nie była domknięta, udało się wejść na posesję. Franciszkańskie ogrody można było częściowo obejrzeć z okien magistratu lub z przyległego parkingu. – Na krużgankach jest jedno okno, z malutką dziurką, przez którą można zajrzeć do wirydarza – mówi przewodniczka. Ogród bernardynów widać z okien budynków przy ul. Smoczej. Nam jednak udało się wejść do środka i obejrzeć prawie hektarowy teren. Ogród księży misjonarzy widać z okna kamienicy przy ul. Dietla 64. Mieści się tam Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej i NFZ. To tylko kilka z wielu miejsc, z których można
2. Opłaty koncesyjne. Ich łączna wysokość dla kościelnych nadawców posiadających status „społecznego” wyniosła 2 284 720 zł. Ulgi od opłat za częstotliwości to ponad 500 tys. zł. Razem: 2,7 mln zł. 3. Bonifikaty przy sprzedaży nieruchomości. Choć pod naciskiem opinii publicznej gminy radykalnie ograniczyły nagminnie niegdyś stosowaną praktykę obdarowywania instytucji kościelnych gruntami i budynkami, określaną dla niepoznaki mianem sprzedaży z 99procentową bonifikatą, to zjawisko wciąż jeszcze występuje. Z analizy największych transakcji wynika, że w 2010 r. uszczupliło kasę samorządową (tzn. wzbogaciło Kościół) o co najmniej 48 mln zł. Najbardziej aktualnych danych jeszcze nie znamy, ale średnia z ostatnich dziesięciu lat (uwzględniając terytoria pod rozbudowę cmentarzy parafialnych) to 42 mln zł rocznie. 4. Zryczałtowany podatek dochodowy księży. Zależnie od wielkości parafii i jej lokalizacji (miasto lub wieś) mieści się on w przedziale od 384 do 1374 zł (kwartalnie) dla proboszczów, czyli średnio 879 zł. Wikariusze – od 118 do 446 zł (średnio 282 zł). Ogół duchowieństwa płaci zatem około 63 mln rocznie. Gdyby objęto ich powszechnie obowiązującym
zobaczyć ukryte ogrody. Z dachu wysokiego wieżowca na końcu ul. Łobzowskiej widać nie tylko ogrody karmelitanek, karmelitów i wizytek, ale i cały Kraków. Formuła ogrodów przyklasztornych to zakonserwowana feudalna struktura. Może warto byłoby zastanowić nad tym, by zakony płaciły podatki za te tereny w zamian za prawo do ich korzystania? Autorzy projektu, przypominając o ogrodach, domagają się innego sposobu dzielenia przestrzeni miejskiej. Sposobu, który nie byłby kontynuacją średniowiecznej logiki stanowych przywilejów, ale zgadzał się z zasadami nowoczesnej, demokratycznej organizacji życia społecznego. JADWIGA ŻUKOWSKA
podatkiem PIT, musieliby zapłacić minimum 233 mln zł (tylko z tytułu ślubów i pogrzebów inkasują przynajmniej 240 mln zł, licząc po 500 zł za usługę). Preferencyjne rozliczenie jest więc prezentem wartym przynajmniej 170 mln zł. ~ ~ ~ Sumując wszystkie pozycje powyższego bilansu, otrzymujemy astronomiczną kwotę 7,5 miliarda złotych wypłaconych w 2011 r. lub umorzonych Kościołowi przez dobroduszne państwo. Czy to wszystko? Wielu liczb, niestety, nie znamy (np. nakłady publicznej telewizji na reklamę jedynie słusznego wyznania, „dary ołtarza” wygospodarowywane z funduszów socjalnych lub związkowych tysięcy instytucji itp.), zaś w obliczeniach szacunkowych przyjmowaliśmy za podstawę „dolną granicę stanów średnich”. Najbardziej więc realna wydaje się kwota 8 mld zł. Być może nabierze ona wkrótce rangi oficjalnej, bowiem podczas tzw. drugiego exposé pan premier Donald Tusk – celowo sprowokowany przez posła Romana Kotlińskiego liczbą prawie dwakroć wyższą – obiecał z trybuny sejmowej, że „dokładnie zanalizuje ten fenomen”... ANNA TARCZYŃSKA
Nr 43 (660) 26 X – 1 XI 2012 r.
W
Pożegnanie z Afryką Pomoc najuboższym dzieciom z krajów Trzeciego Świata jest celem szczytnym i godnym naśladowania. Do wsparcia afrykańskich rodzin wystarczą niewielkie, comiesięczne przelewy. Czy możemy jednak mieć pewność, że przesyłki trafiają do adresata? cały rok nauki z góry. W sumie przez prawie dziesięć lat oddaliśmy niemal 10 tysięcy złotych na pomoc dla niej. Może ta kwota nie zwala z nóg, ale tylko na tyle było nas stać – dodaje pani Barbara. Pallotyni są zobowiązani do przekazywania rodzicom adopcyjnym najważniejszych informacji o „ich” dziecku. Powinni im wysyłać kopie świadectw szkolnych, zdjęcia i listy. Rodzina Pundyków przez prawie 10 lat adopcji dostała zaledwie dwa zdjęcia i kilka listów. – Jeszcze na początku tego roku rozmawiałam telefonicznie z niejaką siostrą Teresą, która zapewniała, że jeśli moja adopcyjna córka skończy edukację albo wyjdzie za mąż, zostanę o tym natychmiast poinformowana – mówi Barbara Pundyk. Obecnie Jacquiline ma 19 lat. Z mglistych informacji przekazywanych adopcyjnym rodzicom wynikało, że uczyła się średnio. Nie było mowy, aby po ukończeniu rwandyjskiego odpowiednika podstawówki poszła do szkoły średniej. Dziewczynki, które słabo się uczyły, miały być kierowane na kursy szycia na maszynie. Chodziło o to, by zdobyły zawód i były w stanie na siebie zarobić. Pallotyńską adopcją serca objęte są dzieci do 18 lub do 21 roku życia, pod warunkiem że kontynuują naukę w szkole średniej.
Rodzice muszą jednak wiedzieć, że ich dzieci nadal się uczą, ponieważ opłaty za kolejne placówki edukacyjne są coraz droższe. Powinni więc zdawać sobie sprawę z tego, że ich pieniądze przestały wystarczać na czesne. Tak jednak nie było. – Z naszych pieniędzy korzystać miała także rodzina Jacquiline. Pallotyni obiecali, że najbliżsi dziewczyny dostaną wsparcie w naturze. Mówili o kozach i krowach. Nigdy nie widziałam żadnych rachunków, zdjęć zwierząt, rodziny czy świadectw szkolnych. Przez cały okres wspomagania Jacquiline dostaliśmy tylko dwie fotografie dziewczynki. Dziecko samo pisało, że uczy się tak sobie i ma słabe stopnie. Zdziwiłam się więc, kiedy jedna z sióstr pracujących w kancelarii pallotyńskiej powiedziała mi przez telefon, że dziewczyna jest w szkole średniej i ma dobre oceny – twierdzi pani Barbara. Nie wierzy, by „córka” nagle podciągnęła się w nauce i naprawdę chodziła do liceum. – Najbardziej żal mi tego dziecka. Pal licho środki, jakie na nie przeznaczyliśmy. Chodzi mi głównie o te lata, kiedy córka mogła nie dostawać już naszych pieniędzy. Od wielu dni próbuję wyjaśnić tę sprawę, ale w pallotyńskim sekretariacie albo nikt nie odbiera
telefonu, albo udziela zdawkowych informacji. Dziękuje mi za dotychczasową pomoc i życzy bożego błogosławieństwa. O dziecku ani słowa – opowiada była „matka” Afrykanki. Nam udało się połączyć z biurem pallotynów. Jedna z sióstr zapewniła, że ponad wszelką wątpliwość wszystkie pieniądze trafiają do „tych biednych dzieciaczków”, ale nie można tego w 100 proc. udowodnić. Dziwnym trafem sprawa Jacquiline
z Rwandy jest w kancelarii dobrze znana. Gdy tylko wypowiedzieliśmy jej imię, siostry od razu wiedziały, o kogo chodzi, i obiecały wysłać jakieś dokumenty drogą mailową. Po kilku minutach dostaliśmy skan listu, napisanego niby przez Jacquiline do jej polskich „rodziców” w 2012 r. Barbara Pundyk zapewnia, że te wszystkie listy są niemal identyczne. W szkole dzieci miały się uczyć francuskiego i angielskiego, więc z pewnością byłyby w stanie napisać więcej niż zdawkowe: „Co u was, bo u mnie dobrze i lubię się modlić”. Jedna z byłych wolontariuszek, współpracująca kiedyś z pallotyńskimi misjonarzami, powiedziała „FiM”, że pieniądze państwa Pundyków mogły zostać przeznaczone na budowę kaplic i kościołów w różnych częściach Afryki zamiast na pomoc dla dziewczynki. Pani Barbara wie o takich praktykach. – Do tych kościołów przyjeżdża ksiądz z Polski i odprawia msze. Zaś adoptowane dzieciaki prawdopodobnie bardzo wcześnie kończą edukację i nie zdążą się dobrze nauczyć francuskiego lub angielskiego, mimo że to rwandyjskie języki urzędowe. Z tego powodu bywa, że często pełnoletnie już dzieci piszą do „rodziców” listy w swoich ojczystych językach, bo innych po prostu nie znają. Te dzieci mogą być pozostawione same sobie, podczas gdy my, rodzice adopcyjni, myślimy, że im pomagamy. To skandal! – mówi Barbara Pundyk. W Pallotyńskim Sekretariacie Misyjnym stanowczo zaprzeczają, by przelewy rodzin „szły” na budowę kościołów. Twierdzą, że pieniądze trafiają zgodnie z ich przeznaczeniem, a rodzice adopcyjni są na bieżąco informowani o losie swoich dzieci. Będziemy monitorować tę sprawę. Pallotyni do tej pory nie udowodnili, że przez pełne 10 lat biedna Jacquiline otrzymywała należną jej pomoc. ARIEL KOWALCZYK
REKLAMA REKLAMA
REKLAMA
do pł y ku ta pi CD en ia !
Polsce adopcjami na odległość, zwanymi także adopcjami miłości lub serca, zajmują się przeważnie instytucje kościelne: Caritas, Salezjański Wolontariat Misyjny „Młodzi Światu”, pallotyńska wspólnota księży i braci, misje franciszkańskie i wiele innych. Dzięki nim prywatni ludzie mogą „adoptować” ubogie dzieci. W praktyce oznacza to finansowanie edukacji maluchów, ich leczenia, wyżywienia i wielu innych rzeczy niezbędnych do normalnego życia. To, co robią misyjne wolontariaty i wspólnoty, jest godne naśladowania. Nasuwa się jednak pytanie, czy wszystkie wymienione instytucje, ich pracownicy i działacze przekazują biednym każdy grosz podarowany przez ludzi dobrej woli? Dotarliśmy do małżeństwa, które adoptowało i przez 10 lat wysyłało pieniądze dziewczynce z Rwandy. Obecnie małżonkowie nie są pewni, czy ich przelewy docierały tam, gdzie powinny. – W 2001 r. znalazłam w gazecie ogłoszenie o adopcji serca. Ja i mój mąż byliśmy już wtedy w podeszłym wieku, więc normalna adopcja, niestety, nie była możliwa. Mogliśmy jednak przysposobić dziecko na odległość. Zależało nam na pomocy konkretnemu maluchowi z Rwandy, takiemu, który w momencie naszego przejścia na emeryturę byłby już samodzielny – mówi Barbara Pundyk, Polka na stałe mieszkająca w Niemczech. Razem z mężem zgłosiła się do katolickiej wspólnoty księży i braci pallotynów, prowadzących adopcje serca w najbiedniejszych krajach Afryki. Po załatwieniu wszystkich formalności, w grudniu 2001 r., małżonkowie przelali pieniądze na szkołę, pomoce naukowe, jedzenie, leki i wszystko, co było niezbędne ich „przybranemu” dziecku. Ani Barbara, ani jej mąż nie są dewotami – z pewnością nie można ich zaliczyć do moherowych beretów o. Rydzyka. Chcieli pomóc skrajnie biednym ludziom, a jedyną możliwością, jaką znali, była współpraca z pallotynami. Przysposobili Jacquiline, dziewczynkę urodzoną w 1993 r. w rwandyjskiej gminie Kinoni. Mała była sierotą. Gdy miała rok, straciła ojca, a sześć lat później umarła jej matka. Wychowywała ją ciotka. W jednym z nielicznych listów do swoich adopcyjnych „rodziców” napisała: Jak się macie? U mnie i mojej rodziny wszystko dobrze. Obecnie uczę się w drugiej klasie szkoły drugiego stopnia (…). W wolnym czasie lubię grać w piłkę nożną i siatkówkę. Lubię się też modlić... Dziś Barbara Pundyk nie wie nawet, czy ten list rzeczywiście napisała Jacquiline. – Wszystkie papiery przechodziły przez sekretariat pallotynów w Warszawie. Nie mogę być pewna tożsamości autora tych listów – mówi była już „matka na odległość”. – Nie wpłacaliśmy pieniędzy co miesiąc. Woleliśmy finansować dziecku, naszej adopcyjnej córce Jacquiline,
9
PATRZYMY IM NA RĘCE
Ostatnia płyta barda polskiego antyklerykalizmu, wydana przez wydawcę „Faktów i Mitów”. Zamówienia płyty można składać: - telefonicznie pod numerem (+42) 630 70 66; - elektronicznie:
[email protected]; - po dokonaniu przedpłaty na konto "Błaja News" Sp. z o.o., 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777
Płyta jest w cenie
29,90 zł
Zamówienia zagraniczne realizujemy po wcześniejszym kontakcie i uzgodnieniu ceny wysyłki.
+ koszty wysyłki*
*4,10 zł przy przedpłacie za wysyłkę
*10,50 zł przy płatności podczas odbioru
10
Nr 43 (660) 26 X – 1 XI 2012 r.
POD PARAGRAFEM
Kilkanaście tysięcy polskich psychologów wykonuje swój fach bezprawnie. Nie posiadając prawa wykonywania zawodu, orzekają jako biegli w sprawach sądowych, wydają zezwolenia na posiadanie broni czy kierowanie pojazdami… A wszystko przy akceptacji najwyższych organów państwowych. Zaczęło się od tego, że w grudniu 2001 r. Sejm uchwalił ustawę o zawodzie psychologa i samorządzie zawodowym psychologów. Ustawę, która po 4-letnim vacatio legis weszła w życie 1 stycznia 2006 r. Zmiany zostały wprowadzone z uwagi na to, że ustawodawcy brakowało w dotychczasowych regulacjach m.in. jednoznacznego rozstrzygnięcia, że zawód psychologa to zawód zaufania publicznego. No to teraz zapis jest, a poza nim nie ma niczego – jak powiedziałby startujący niegdyś na prezydenta Krzysztof Kononowicz. Sytuacja polskich psychologów bardzo zresztą ów świat Kononowicza przypomina. No bo tak: od uchwalenia ustawy minęło niemal 11 lat, a od chwili jej wejścia w życie – 7. Okazało się, że to i tak zbyt mało czasu na to, aby starą rzeczywistość dostosować do nowego prawa. I tak: ~ Nie istnieje, choć powinna, Krajowa Izba Psychologów, którą ustawa uznaje za organ niezbędny do prawidłowego funkcjonowania rzeszy ludzi wykonujących zawód psychologa; ~ Do dziś nie powołano także tzw. Regionalnych Izb Psychologów, których zadaniem – w myśl obowiązującej ustawy – jest dbałość o przestrzeganie standardów wykonywania zawodu oraz nadzór nad przestrzeganiem etyki zawodowej. Regionalne izby powinny istnieć w każdym województwie. W 2007 r. powstały trzy – w województwie podlaskim, świętokrzyskim i zachodniopomorskim (więcej nie powołano, gdyż minister pracy zawiesił działalność komitetu organizacyjnego). Prężnie działa wyłącznie ta pierwsza, choć tę prężność znacząco ogranicza brak rozporządzeń wykonawczych czy brak zatwierdzonych wzorów dokumentów – na przykład zaświadczeń potwierdzających prawo wykonywania zawodu. ~ Brak samorządu zawodowego psychologów bez zmian w obowiązującej ustawie prowadzi do tego, że zainteresowani nie są w stanie potwierdzić prawa do wykonywania zawodu, co jest niezbędne przy poszukiwaniu pracy czy podwyższaniu kwalifikacji. Taka sytuacja – jak diagnozuje rzecznik praw
Legalnie nielegalni obywatelskich – „powoduje niepewność osób wykonujących ten zawód co do ich sytuacji prawnej”; ~ Nie ma organu, do którego pacjenci mogliby zgłaszać nieprawidłowości lub wnosić skargi na osoby wykonujące zawód psychologa; ~ Brakuje instytucji, która sprawowałaby nadzór nad sposobem wykonywania zawodu oraz organizowała podyplomowe staże psychologów; ~ Nie ma możliwości weryfikacji kompetencji osób wykonujących zawód psychologa, gdyż nie istnieje wymagana ustawą lista psychologów. Obecnie jedynym warunkiem wykonywania zawodu jest więc ukończenie wyższych studiów na kierunku psychologia. W praktyce dochodzi do sytuacji, że świadczeń psychologa klinicznego udzielają również osoby, które ukończyły jedynie studia podyplomowe z zakresu psychologii klinicznej na wyższej uczelni. Tyle że studia te są dostępne również dla osób z innym wykształceniem wyższym, nie tylko dla psychologów. Później ci absolwenci zabierają się do pracy z ludźmi. Pięcioletni Konrad jest małomównym dzieckiem, w przedszkolu zwykle bawi się sam. Jego mama długo zwlekała z wizytą u psychologa. W końcu poszli. Jak ją wspomina? – Zaczęło się dosyć miło, zaczęła go zagadywać... Oczywiście się nie odzywał. Prosiła, żeby coś narysował, nie chciał. Bawił się w kąciku z zabawkami – opowiada Urszula. Mówi, że rozczarowała ją ta wizyta. Psycholog uznała, że fakt, iż dziecko nie odzywa się w przedszkolu, jest
normą w jego wieku. No a poza tym zdiagnozowała na podstawie jego rysunków, że jest opóźniony. Dostało się i samej Urszuli, bo kiedy przyznała, że z zawodu jest nauczycielką, usłyszała, że to straszne, bo nauczyciele nie umieją wychowywać swoich dzieci… – Obecny stan uniemożliwia sprawowanie pieczy nad właściwym wykonywaniem zawodu psychologa, co – zważywszy na lawinowo rosnące zapotrzebowanie na pomoc psychologiczną, a także jej wykonywanie przez osoby nieposiadające elementarnej wiedzy – jest trudne do zaakceptowania. Dotyczy to w równym stopniu osób, na których ciąży odpowiedzialność za zdrowie i życie pacjentów, jak i samych pacjentów i klientów. Bomba z opóźnionym zapłonem tyka – uważa Paweł Kołakowski, psycholog kliniczny i dyrektor Wojewódzkiego Ośrodka Profilaktyki i Terapii Uzależnień w Łomży. Dlaczego? Ano dlatego, że nielegalni psychologowie wydają orzeczenia decydujące na przykład o prawie do posługiwania się bronią palną, kierowania pojazdami, wykonywania zawodów wymagających szczególnych predyspozycji, na przykład sędziego czy prokuratora. Wielu psychologów występuje w roli biegłych sądowych. Przez 7 lat powstało w ten sposób setki tysięcy opinii i orzeczeń. Tymczasem każdy niezadowolony klient może wystąpić do sądu z pozwem o odszkodowanie. I wygra na 100 procent, niezależnie od wyników przeprowadzonych badań i poprawności wykonanych procedur. A to dlatego, że „obsługujący”
go psycholog wykonywał swój zawód bez wymaganego ustawą prawa do jego wykonywania! – Zwykle parlamentarzyści, urzędnicy administracji rządowej, a zwłaszcza pacjenci korzystający z usług psychologów nie są w pełni świadomi, że korzystają z usług osób wykonujących swój zawód bezprawnie. Ustawa obowiązuje, mimo że rząd nie wywiązał się z wynikających z niej obowiązków! – wyjaśnia Kołakowski. Polskie Towarzystwo Psychologiczne i Regionalna Izba Psychologów Województwa Podlaskiego wystąpiły do Rzecznika Praw Pacjenta i Rzecznika Praw Obywatelskich z wnioskiem o podjęcie interwencji w kwestii uregulowania prawnego samorządu psychologów. Rzecznik Praw Obywatelskich w lutym 2012 r. zaraportował problem ministrowi pracy i polityki społecznej, postulując
jednocześnie „pilne rozważenie podjęcia inicjatywy ustawodawczej mającej na celu wprowadzenie jednolitych zasad wykonywania zawodu psychologa oraz powołania samorządu zawodowego psychologów”. „Wady prawne i legislacyjne ustawy powodują, że minister właściwy do spraw pracy, jak i marszałkowie województw nie mogą wykonywać nałożonych na nich przez przepisy obowiązków ustawowych. Ze względu na niewykonalność w praktyce przepisów ustawy nie zostały powołane organy samorządu zawodowego psychologów. Z tego powodu nie jest obecnie możliwe prowadzenie list psychologów, a tym samym psychologowie nie mogą uzyskiwać prawa wykonywania zawodu” – przyznał się w ubiegłym roku sekretarz stanu w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej Jarosław Duda. Pracownicy resortu zdają więc sobie sprawę z tego, że obowiązująca ustawa jest pełna wad powodujących jej niewykonalność. Nie znalazł się natomiast człowiek na tyle zdeterminowany, żeby naprawianie wad rozpocząć. I można by się z tego śmiać, gdyby nie fakt, że ustawa jest przecież obowiązującym źródłem prawa. Mają więc Polacy otwartą drogę nie tylko do polskich sądów, ale i do Strasburga. I w końcu znajdą się tacy, którzy postanowią z niej skorzystać. – Jako psycholog i psychoterapeuta z wieloletnim doświadczeniem i praktyką osobiście obawiam się, że w przypadku roszczeń na przykład klienta niezadowolonego z treści orzeczenia diagnostycznego (niedopuszczającego np. do pracy na stanowisku sędziego lub prokuratora) lub opinii jako biegłego sądowego mogę zostać pociągnięty do odpowiedzialności i spotkać się z roszczeniem odszkodowania z tytułu braku prawa wykonywania zawodu (na podstawie art. 62 ust. 1 ustawy o zawodzie psychologa). Zagrożenie to dotyczy znacznej większości psychologów w Polsce – mówi Kołakowski. „W resorcie pracy trwają prace zmierzające do przygotowania nowej regulacji zawodu psychologa” – odbija piłeczkę sekretarz stanu Jacek Męcina. I tak sobie one trwają niemal od 7 lat… OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
Pojawiają się kolejne akty prawne dotyczące ochrony zdrowia, które wykonywanie czynności zawodowych psychologa uzależniają od posiadania prawa wykonywania zawodu, którego – podkreślmy wyraźnie – w myśl obowiązującego prawa nikt w Polsce obecnie zdobyć nie może. Są to m.in.: ~ Ustawa o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej; ~ Ustawa o działalności leczniczej; ~ Rozporządzenie Rady Ministrów w sprawie Narodowego Programu Ochrony Zdrowia Psychicznego; ~ Rozporządzenie Ministra Zdrowia w sprawie świadczeń gwarantowanych z zakresu opieki psychiatrycznej i leczenia uzależnień; ~ Rozporządzenie Ministra Zdrowia w sprawie kwalifikacji wymaganych od pracowników na poszczególnych rodzajach stanowisk pracy w podmiotach leczniczych; ~ Zarządzenie Prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia w sprawie określenia warunków zawierania i realizacji umów w rodzaju opieka psychiatryczna i leczenie uzależnień.
Nr 43 (660) 26 X – 1 XI 2012 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
Mity deregulacji Projekt ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina w sprawie deregulacji dostępu do zawodów ignoruje badania ekspertów, m.in. noblisty z ekonomii. Bazuje za to na zaleceniach osób związanych z Opus Dei. Według Gowina Polska ogranicza dostęp do największej liczby zawodów w całej Unii Europejskiej. Chodzi m.in. o lekarzy, pośredników nieruchomości, maklerów giełdowych, doradców inwestycyjnych, adwokatów, notariuszy, geodetów i taksówkarzy. Regulacja jest jedną z form nadzoru państwa nad gospodarką, a ma polegać m.in. na obowiązku zdania egzaminu dopuszczającego do wykonywania profesji. Nie jest to współczesny wynalazek. Już w XVII w. państwa zaczęły kontrolować środowiska lekarzy. W XIX w. nadzór objął finansistów, prawników, pośredników nieruchomości, a nawet taksówkarzy. Wprowadzono go ze względu na ochronę życia, zdrowia i portfeli obywateli. Nie bez powodu. Nadmierna liberalizacja zawodów finansowych przeprowadzona w drugiej połowie lat 80. XX w. w USA i kilku państwach UE doprowadziła do ostatniego kryzysu finansowego. Można o tym przeczytać w raportach profesora Jana Toporowskiego ze Szkoły Studiów Orientalnych i Afrykańskich Uniwersytetu Londyńskiego czy Paula Krugmana, profesora z Uniwersytetu Princeton, laureata Nagrody Nobla z ekonomii. Uczeni zalecają powrót do dawnych, restrykcyjnych regulacji. Tak też uczyniła w latach 2009–2012 większość rządów państw unijnych. Zwiększyły one nadzór nad maklerami, doradcami inwestycyjnymi i księgowymi.
Totalna liberalizacja Rząd Donalda Tuska planuje operację odwrotną. Chce zrzec się kontroli nad ludźmi wykonującymi profesje objęte nadzorem. Oto premier uwierzył, że deregulacja da tysiące nowych miejsc pracy. Problemem jest to, że całość akcji opiera się na nierzetelnych wyliczeniach, które resortowi sprawiedliwości dostarczyli działacze Fundacji Republikańskiej, związanej z PiS. Nieścisłość polega na liczbie regulowanych zawodów. W Polsce bowiem jest ich tylko 130, a nie… 380. Różnica wzięła się z odrębnego drobiazgowego wyliczenia specjalności w zawodach medycznych oraz związanych z górnictwem i żeglugą. Z jednej regulowanej jednolicie profesji marynarza zrobiło się 20 zawodów, a z zawodu lekarza – aż 48 profesji medycznych. Czy proponowane zmiany ułatwią jednak
bezrobotnym marynarzom znalezienie pracy? To ważne pytanie, bo zdaniem Gowina nadmierna regulacja zawodów powoduje wysokie bezrobocie. Innego zdania są jednak eksperci. Z badań profesorów Grzegorza Kołodki z Akademii Koźmińskiego w Warszawie, Jana Sztaudyngera z Uniwersytetu Łódzkiego czy Edwarda Glickmana z Uniwersytetu w Nowym Jorku wynika, że wysoką stopę bezrobocia wywołuje słaba koniunktura gospodarcza, pesymizm przedsiębiorców i pracowników oraz wadliwie działająca administracja, a nie liczba zawodów regulowanych. Obserwacje naukowców potwierdzają dane publikowane przez Eurostat (Urząd Statystyczny UE) oraz Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Wynika z nich, że w Czechach, gdzie państwo kontroluje aż 333 zawody, w drugiej połowie 2011 roku bezrobocie wyniosło 6,8 proc. Było znacznie niższe niż w krajach bałtyckich, gdzie państwowy nadzór nad zawodami ograniczony jest do lekarzy, adwokatów i notariuszy. W tych ostatnich państwach odnotowano za to niższy poziom optymizmu obywateli oraz gorszą administrację. Według ministra Jarosława Gowina deregulacja dostępu do wielu zawodów nie niesie za sobą żadnych niebezpieczeństw, gdyż „obywatele mają wystarczającą wiedzę, aby samodzielnie dokonywać dobrych wyborów”. W ten sposób odniósł się do uwag między innymi pośredników i zarządców nieruchomości. Tłumaczyli oni, że niemal w całej Europie dostęp do tego zawodu jest kontrolowany przez rządy lub samorządy zawodowe. I to od… ponad 131 lat. W Wielkiej Brytanii już w 1881 r. król przekazał zrzeszeniu pośredników i zarządców nieruchomości zwanemu RICS wyłączność (!) na egzaminowanie i dopuszczanie do zawodu. Podobnie działo się w USA. Wszystko przez to, że ich błędy mogą być bardzo kosztowne zarówno dla obywateli, jak i dla państwa. Źle przeprowadzona przez pośrednika transakcja kupna mieszkania może się skończyć utratą lokum. Niedouczony zarządca nieruchomości może spowodować katastrofę budowlaną. Bo to on jest odpowiedzialny za przeglądy instalacji elektrycznych, gazowych, kominów, stanu fundamentów. Ich brak może doprowadzić do tragedii.
David Smith, profesor z Uniwersytetu z Los Angeles, pisał, że „proces nadzoru ze strony państwa pośredników i zarządców nieruchomości był naturalny, gdyż pojedynczy klienci nie byli w stanie zapewnić kompleksowej kontroli, a bez niej nie ma zaufania, które na rynku domów jest szczególnie istotne”. Według niego nawet na najniższych stanowiskach związanych z obsługą nieruchomości wymaga się specjalistycznej wiedzy z wielu dziedzin. Rząd Donalda Tuska uważa, że pośrednikiem, zarządcą domów i taksówkarzem może zostać każdy pełnoletni obywatel Rzeczypospolitej.
Co innego wynika jednak z doświadczeń władz takich amerykańskich miast jak Seattle, Sacramento, Los Angeles i Nowy Jork. W pierwszej połowie lat 80. XX w. zlikwidowano tam licencję dla taksówkarzy, a w efekcie rynek ów został bardzo szybko opanowany przez firmy związane z mafią i taksówki stały się jedną wielką pralnią pieniędzy. Wielu taksówkarzy nie znało nawet topografii miast i wywoziło swoich klientów w nieznane, a zdarzały się też przypadki zawyżania stawek i pobicia pasażerów. Po kilku latach liberalni burmistrzowie miast pod naciskiem opinii publicznej przywrócili nadzór nad „taksiarzami”. Minister Gowin postanowił także zderegulować geodetów, prawników i trenerów. Teraz asystentem sędziego czy prokuratora będzie mógł zostać nawet maturzysta. Liberalizacji poddano również notariat. Minister nie zauważył przy tym jednego drobiazgu – otóż państwo zleciło im prowadzenie szeregu zadań publicznych, związanych z obrotem nieruchomościami oraz tworzeniem i przekształcaniem podmiotów gospodarczych. Po zmianach dokumenty w tych
sprawach będą mogły sporządzać osoby bez żadnego przygotowania zawodowego, a mapy dołączane do tych dokumentów będzie mógł rysować każdy absolwent technikum kartograficznego. Błędy notariuszy i geodetów mogą zaś prowadzić do utraty majątków przez ludzi, firmy lub państwo. W ramach deregulacji rząd postanowił także znieść kontrolę nad trenerami sportowymi. Z badań specjalistów medycyny sportowej ze szwajcarskiego Uniwersytetu Balgrist wynika, że dzieci trenowane przez amatora narażone są na poważne urazy.
Internauci oraz specjaliści medycyny sportowej zwracali uwagę, że prowadzenie zajęć sportowych wymaga specjalistycznej wiedzy i doświadczenia. Jeden drobny błąd z ich strony może bowiem spowodować niepełnosprawność dziecka. Dlatego w 2007 r. państwa UE podpisały w portugalskim Maior „Konwencję rozpoznawania kompetencji i kwalifikacji trenerskich”. Zobowiązały się w niej do wdrożenia ścisłego „państwowego nadzoru nad osobami prowadzącymi zajęcia sportowe dla dzieci”.
Szare eminencje deregulacji Co ciekawe, prowadząc kampanię na rzecz deregulacji, minister Jarosław Gowin zapomniał powiedzieć, kto jest jej inspiratorem. A jest nim środowisko działaczy PiS oraz Opus Dei. Przyjrzymy im się bliżej. Głównym koordynatorem akcji jest Michał Królikowski, doktor habilitowany prawa z Uniwersytetu Warszawskiego, podsekretarz stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości. Wszedł on do wielkiej polityki w 2006 r., kiedy z nominacji ówczesnego marszałka sejmu Marka Jurka objął szefostwo Biura Analiz Sejmowych.
11
Do zadań BAS należy m.in. „wsparcie doradztwem naukowym procesu legislacyjnego i prac parlamentarnych dotyczących członkostwa Rzeczypospolitej Polskiej w Unii Europejskiej”. W listopadzie 2011 r. Królikowski przeniósł się do resortu sprawiedliwości. W dostępnych publicznie biogramach wiceminister pominął jednak pewne wątki swojej działalności – między innymi to, że jest stałym prelegentem stołecznego ośrodka Opus Dei przy ul. Filtrowej i jednym z dwóch świeckich doradców Konferencji Episkopatu Polski ds. bioetycznych. Na zlecenie hierarchów przygotowuje analizy dotyczące demoralizacji, nihilizmu, feminizmu, związków partnerskich, antykoncepcji, eutanazji, prawa kobiet do aborcji czy stosowania metody in vitro. Jesienią 2012 r. wiceminister Królikowski jako doradca KEP poparł zakaz przerywania ciąży z przyczyn wykrytych wad genetycznych, argumentując to obroną „godności i prawa do życia dzieci, których rozwój jest utrudniony przez zaburzenia genetyczne. Mowa o dzieciach z zespołem Downa, Turnera, Retta i innymi z grupy ponad 20 tys. znanych schorzeń genetycznych. Dzieci te mają prawo urodzić się, żyć wśród nas, kochać i być kochanymi. Państwo ma obowiązek chronić i troszczyć się o nie (…). Pomysł zabijania dziecka dla jego dobra jest absurdalny i niegodziwy. Tworzenie nieprzyjaznego klimatu społecznego dla niego i rodziców jest skrajnie nieuczciwe. Podważanie prawa do życia ma nieobliczalne skutki dla każdego (…)”. Jego zdaniem restrykcyjna ustawa antyaborcyjna delegalizuje in vitro. Z Królikowskim współpracują członkowie nieformalnego zespołu doradców resortu sprawiedliwości ds. deregulacji. Koszt jego funkcjonowania prasa biznesowa szacowała na kilka milionów złotych rocznie (pensje ekspertów, koszt tłumaczeń). Na liście członków resortu znajdziemy sympatyzującego z Opus Dei Mirosława Barszcza. W latach 2006–2007 był on wiceministrem finansów, a następnie ministrem budownictwa w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. W 2011 roku doradzał Klubowi Polska Jest Najważniejsza. Do resortu Jarosława Gowina trafili także działacze wspomnianej Fundacji Republikańskiej. Założył ją w 2010 roku Przemysław Wipler, wychowanek Janusza Korwin-Mikkego i dzisiejszy poseł PiS. Jego dwaj współpracownicy – dr prawa Stanisław Tyszka i politolog Mirosław Chludziński (od jesieni 2011 roku prezes Fundacji) – weszli w skład rządowego zespołu ds. deregulacji. Wszystkich łączy fascynacja wolnym rynkiem, prawem naturalnym i polityką zniechęcania kobiet do pracy zawodowej. MC
12
Nr 43 (660) 26 X – 1 XI 2012 r.
U NAS I GDZIE INDZIEJ
Jedzenia szukają na śmietnikach; nierzadko znajdują w nich także ubrania lub coś do wyposażenia domu. Polowania na „śmieci” urządzają kilka razy w tygodniu, zwykle w kilkuosobowym gronie. Biedacy? Nie – freeganie. Późny wieczór, kilka minut po 22. Freeganie wyruszają na łowy. W środku tygodnia większość restauracji zamykana jest przed północą. Na koniec pracy kucharze wyrzucają niesprzedane jedzenie. Właśnie na takie produkty freeganie polują przede wszystkim. Zdarza się, że pracownicy restauracji od razu oddają im resztki albo wręcz
i owoców, po zbliżające się do końca terminu ważności (czyli wciąż dobre) wędliny, sery, soki i wiele innych produktów – mówią w rozmowach ze mną. – W Polsce marnuje się rocznie 9 milionów ton jedzenia, jednocześnie ponad 2 miliony osób żyje poniżej granicy skrajnego ubóstwa, a ponad 10 milionów jest
Życie z recyklingu wkładają je do plastikowych opakowań i zostawiają pod drzwiami, żeby chętni mogli łatwiej wszystko zabrać. Niestety, to nie reguła. Jedzenie zwykle jest po prostu wyrzucane, więc żeby je zdobyć, trzeba „nurkować” w kontenerach na śmieci. – Można się do tego przyzwyczaić. Rzeczywiście, na początku było mi wstyd, trochę się bałem i po prostu czułem obrzydzenie. Teraz to dla mnie codzienność, a kontener pełen restauracyjnego jedzenia wywołuje u mnie raczej podniecenie – mówi Marcin, freeganin od ponad 1,5 roku. Freeganizm to ruch społeczny, który powstał kilkanaście lat temu w USA. Jego członkowie nie lubią jednak, gdy mówi się o nich jak o ruchu. To raczej styl życia, bo nikt nie nakazuje im się zrzeszać ani przestrzegać jakichkolwiek reguł. Powszechną na świecie, jak ją nazywają, multikonsumpcyjność traktują z odrazą. – Ludzie kupują coraz więcej jedzenia, którego nie są w stanie spożyć. Co roku marnują miliony ton żywności, wyrzucając wszystko – od całkiem świeżych, tylko zazwyczaj lekko obitych warzyw
Jednym ze sposobów na walkę z marnotrawieniem jedzenia jest wzięcie udziału w akcji „Podziel się żywnością” organizowanej co roku w największych sklepach w Polsce. Podczas dwudniowej akcji we wrześniu 2011 roku wolontariusze zebrali ponad 549 ton jedzenia, które zostało przekazane organizacjom i instytucjom zajmującym się dożywianiem dzieci.
zagrożonych ubóstwem lub wykluczeniem społecznym. To ogromny paradoks i niesprawiedliwość społeczna – alarmuje Federacja Polskich Banków Żywności. Według Eurostatu (Europejski Urząd Statystyczny – przyp. red.) Polska plasuje się na piątej pozycji wśród państw marnujących jedzenie w Unii Europejskiej. Przed nami jest tylko Wielka Brytania, Niemcy, Francja i Holandia. Liczne akcje informacyjne prowadzone w ramach unijnych programów oraz z inicjatywy Banków Żywności niewiele pomagają. Z każdym rokiem marnujemy coraz więcej jedzenia i wciąż nie widać skutecznego sposobu, który zakończyłby albo chociaż ograniczył ten problem. Freeganizm to zdaje się jedyna skuteczna metoda na pokazanie światu zatrważających faktów dotyczących marnowania żywności i głodu na świecie. Freeganie nie są biedni. Portfel większości z nich pozwala żyć przynajmniej na średnim poziomie. Stać ich na kino, dobre ubrania i jedzenie w restauracjach. – To nie tak, że nie mam kasy na chleb i kilka plastrów szynki – tłumaczy dziewczyna nurkująca w kontenerach od kilku miesięcy. – Ostatnio wrocławski student udowodnił, że jeśli się chce, to można się żywić za złotówkę dziennie. Jadł wyłącznie warzywa z przecen i makaron na wagę. Jasne, że trochę przesadził, ale pokazał też, jak niewiele trzeba, żeby cokolwiek zjeść. W dzisiejszych czasach zarabiamy więcej, a różne promocje, przeceny i inne ekstraoferty kuszą z każdej strony.
Przeciętny Kowalski mieszkający z żoną i dwójką dzieci kupuje zdecydowanie za dużo. Minimum zakupowe to dwa rodzaje wędlin, serki, chleb, masło, kilka bułek i tak dalej. Zazwyczaj po kilku dniach część tych produktów ląduje w koszu – twierdzi Lena. Według danych Komisji Europejskiej i Banków Żywności rocznie na świecie wyrzuca się około 1,3 mld ton jedzenia, czyli aż 1/3 produkowanej żywności! W Europie do kosza idzie 89 mln ton. Idąc za informacjami KE, w typowym europejskim domu wyrzuca się 20–30 proc. kupionej żywności, z której 2/3 spokojnie nadawałoby się do jedzenia. Mimo tych statystyk Europejczycy wcale nie są w tej kwestii najgorsi. Od lat prym wiodą Amerykanie, którzy marnują nawet 40 proc. dobrego jadła. Dane gromadzone przez Banki Żywności są jeszcze gorsze. Dowiadujemy się z nich, że w Europie wyrzuca się 1/4 produkowanego mięsa – w tym aż 46 proc. na etapie konsumpcji, 17 proc. w dystrybucji i sprzedaży, 21 proc. na etapie produkcji i pakowania, 13 proc. w rolnictwie i 3 proc. podczas magazynowania. „Koszt wyprodukowania białka pochodzenia zwierzęcego wymaga znaczących nakładów finansowych, związanych z użyciem wody i energii. Produkcja 1 kg wołowiny wiąże się z wykorzystaniem 5–10 tys. litrów wody – to tyle, ile jedna osoba wypija przez 18 lat! Do produkcji jednego udka kurczaka (150 g) zużywa się aż 650 litrów wody” – podają BŻ. Dla moich rozmówców te dane to nic nowego.
– To właśnie dlatego wybrałem taki tryb życia. Dziś to już raczej rozrywka, nie wyrzeczenia. Przyznam, że z niecierpliwością czekam na wieczorne wypady ze znajomymi. Wizyty w restauracjach co prawda dostarczają najlepszego żarcia, ale to nudne. Duże sklepy i hipermarkety mają obowiązek pozbywania się towaru przekraczającego terminy ważności. Takie produkty można bez uszczerbku na zdrowiu jeść czasem jeszcze przez miesiąc. Wie o tym mnóstwo ludzi, więc kiedy hipermarkety wyrzucają jedzenie, przy kontenerach czeka kilkadziesiąt osób. Większość jest modnie ubrana, ma dobre telefony komórkowe, słuchawki na uszach czy empetrójki. Widać, że ci ludzie mają pieniądze, bo freeganizm to życie dla idei, a nie bieda – mówi Marcin. Freeganie starają się poruszać rowerami lub pieszo, ponieważ chcą żyć ekologicznie. Jeśli poza jedzeniem uda im się znaleźć meble, różne drobiazgi, a nawet ubrania, to bardzo często je zabierają, dając im drugie życie. W mieszkaniu Leny jest wiele takich rzeczy. Stara, ale w bardzo dobrym stanie drewniana komoda, fotel, rama do obrazu, a w kącie – telewizor. – Jeszcze nie działa, ale mój kolega już nad nim pracuje. Obiecał, że będzie jak nowy – śmieje się gospodyni. Zaproszenie do jej mieszkania poza pokazaniem śmietnikowych zdobyczy miało jeszcze jeden cel. Lena i Marcin postanowili ugotować dla mnie prawdziwy freegański posiłek. Pierwsze danie to zupa ziemniaczana, ugotowana na zupełnie świeżych udkach z kurczaka, które moi rozmówcy
dostali na tyłach restauracji. Do tego chleb z margaryną. Clou naszej kolacji stanowiło wegetariańskie spaghetti. Makaron z sosem pomidorowym i bazylią smakował o wiele lepiej niż gotowe, podobne dania, których na sklepowych półkach nie brakuje. Na deser dostałem bananowe talarki w sosie czekoladowym. Wszystkie składniki, z których powstały te posiłki, pochodziły ze śmietników i ponad wszelką wątpliwość mogę stwierdzić, że żaden smakosz nigdy nie odgadłby ich pochodzenia. Według danych ONZ liczba głodujących ludzi na świecie oscyluje w okolicach miliarda. Ograniczenie marnotrawienia żywności mogłoby zupełnie zlikwidować problem głodu na świecie. Wszystko zależy od naszej postawy i przyzwyczajeń. Specjaliści sugerują, aby dokładnie analizować potrzeby żywieniowe. Zamiast tworzyć kolejne listy zakupów, należy najpierw przejrzeć domowe zapasy. Ze statystyk wynika, że najczęściej marnujemy kolejno: pieczywo, warzywa, wędliny, ziemniaki, owoce, jogurty, dania gotowe, sery, mięso i mleko. Niezwykle istotne jest więc nie tylko to, co kupujemy, ale ile naprawdę jesteśmy w stanie zjeść. W dzisiejszych czasach robienie zapasów z produktów dostępnych przez cały rok w większości sklepów jest zbędne. Racjonalne zakupy, czyli przede wszystkim nabywanie tylko tego, czego naprawdę potrzebujemy, z pewnością ograniczy marnowanie żywności i pozwoli na zaoszczędzenie pieniędzy. I ograniczenie marnotrawstwa. ARIEL KOWALCZYK
Nr 43 (660) 26 X – 1 XI 2012 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
13
Rozmowy niedokończone Oto trzeci odcinek stenograficznego zapisu pogawędek między księdzem kanonikiem D. z diecezji pelplińskiej a niespełna 18-letnim Maciejem, licealistą ze Śląska. Z ujawnionych wcześniej rozmów dowiedzieliśmy się, że kapłan usilnie przekonywał heteroseksualnego małolata do zmiany orientacji na homoseksualną, sprytnie go mimochodem sondując, czy za ewentualne bara-bara nie będzie mu musiał płacić. Przypomnijmy, że schwytany za język duchowny tłumaczył „FiM”, iż „zbywał rozmówcę”, a jeśli używał „specyficznych słów”, to rzekomo chciał jedynie pomóc „dorastającemu chłopcu” w określeniu orientacji seksualnej. Słuchamy dalej… Ksiądz D.: – Jak my się do siebie przyssiemy... Jeżeli będziesz u mnie kiedyś przez całą noc, to nie odłączymy się do rana. Maciek: – No. W tle słychać obcy głos i proboszcz panikuje: – Ktoś tam jest?! – Mama... – Mama weszła? Jezu, jest mama?! Nie możemy przy niej rozmawiać. Siedzi przy tobie? – Stoi... Błyskawiczna zmiana tematu: – Jaka pogoda u was? Jutro podobno będzie ciepło, ale ma padać. – U nas też. – Słyszysz, jak grzmi? U mnie akurat jest burza. Chyba piorun nie strzeli mi w komórkę. Burze są u nas groźne, bo ja niedaleko Wisły mieszkam. Pogawędka o pogodzie zbytnio się nie klei: – Jeśli mama jeszcze jest, to już lepiej nie rozmawiajmy. Jak myślisz? – Już poszła. – Wreszcie... Kamień spadł mi z serca. Mówiłeś jej kiedyś o mnie? Że masz ze mną kontakty? – Mamie raczej się nie zwierzam. – Bardzo dobrze. Pamiętaj, że to jest nasz słodki sekret. Tak to jest w tym męskim świecie. Dałbyś mi twoje 20 cm do buźki? – Może kiedyś przyjdzie czas... – A dziewczyna ci już ssała? – No. – Mmm... (mlaśnięcie). I jak było? Maciek opowiada o szczegółach pierwszego stosunku ze starszą koleżanką. Naprowadzany przez duchownego na relacje homoseksualne wyjaśnia, że widział je tylko na filmach pornograficznych. – Podzielę się z tobą wszystkim, co wiem. Zobaczysz, jak cię to zaskoczy, jak się podniecisz i wejdziesz w trans. Wiesz już, jak jest z dziewczyną. Słodko...
(znowu wpada w panikę, bo usłyszał w słuchawce pikanie). Co włączyłeś?! Nagrywasz? Co ty robisz?! Przedtem nie piszczało, a teraz zaczęło! Co to jest? – Telefon mi szwankuje. – Przedtem nie piszczał. Jestem zaniepokojony. – Jak zmienię aparat, to nie będzie problemów. Ksiądz, już bez obaw: – Czy ty jako chłopak wytrzymujesz w czystości? – Nie lubię być brudny. Denerwuje mnie, jak jestem ubrudzony. Zawsze się myję. – No coś ty, mnie nie o ręce chodzi, tylko o seks! Pytam, czy wytrzymujesz, jak ci stanie, czy sam sobie robisz? – Teraz ostatnio czasu nie było, więc jakoś tak zapominam. – Aha... Jak miałeś czas, robiłeś sobie sam? – Jak to młodzież, czasami... – Czasami... Z kimś czy sam? – Sam, jakiś tam film się włączy... – Z kimś lepiej... Pewnie mocno się podnieciłeś, oglądając film... Jak to mówią: „podjarałeś się”. Możesz takie filmy oglądać w domu? Trzeba płacić czy skądś przynosisz? – Ściągam z internetu. – Nikt ci nie zajrzy do komputera? Umiesz go zabezpieczyć, żeby ci rodzice nie obejrzeli? – Umiem blokować swoje pliki. – To dobrze, bo jest niebezpieczeństwo, że się zapomni i wszystko przeczytają: e-maile albo SMS-y i nieraz są awantury. – Mam hasła, więc nie da się wejść. Rodzice nic nie przeczytają. – To dobrze... Mówisz, że na filmach widać, jak stosunek odbywają?! Chłopcy czy dziewczyny? – Różne można wybrać. – Jeszcze nigdy nie oglądałem takiego filmu. Jak do mnie przyjedziesz, przywieziesz (kilka – dop. red.) ze sobą, dobrze? Tylko czy ja mogę takie coś oglądać... Hard (porno – dop. red.) też są? Bo mnie katalog przysłali, ile filmów DVD można zamówić na parę godzin. Jak przyjedziesz, to zamówię, bo trzeba bukować z wyprzedzeniem. Chociaż to dużo pieniędzy kosztuje. Jesteś już zdecydowany? – Może...
– Zdecydowany jesteś pobawić się ze mną? – Jeszcze nie wiem. Ta odległość... – Ale jak ci się będzie chciało... Mmm... (mlaśnięcie). Jak będziesz u mnie całą noc i cały dzień, to ile to razy będzie, nie? Dasz radę kilka razy? – Kondycję mam. – Wysportowany z ciebie chłopiec. Nie będę się wzbraniał, tylko czekał na to. Jeżeli już tak daleko się posunęliśmy… Więc ustalone? Żebyś ty trochę bliżej był... Byśmy mieli szczęście, raj na ziemi. – No. – Nikt nie słucha naszej rozmowy? – Nie, sam jestem w pokoju.
– Mmm... (mlaśnięcie). No to mi zaimponujesz. Musimy się dobrze nastawić. Nie będziemy się niczego wstydzić, nie? Codziennie mamy kontakt ze sobą... Ale nie będziesz nikomu o mnie mówił? – Nie, po co?! – Super chłopiec! Nie wiem, jak to jest, ale chciałbym te twoje 20 cm czuć głęboko. Chciałbym... Wiesz, jak byś się... (tu o szczegółach męskiego orgazmu w układzie homoseksualnym), fajnie by było. Myślę, że z moją pomocą dojdziesz do tego. Będzie tak, jak widziałeś na filmie. Ile takich oglądałeś? – Nie zliczę teraz. – Z kumplami też? – Czasami...
– Jak chłopaki naprawdę spółkują też widziałeś? – No. – Pooowaaażnie?! Pewnie modele jacyś, młodzicy, piękni chłopcy występowali? Jeszcze bez zarostu na peniskach, z takimi mocno podgiętymi i bardzo twardymi... Oral czy anal? – Anal. – Anal? Mmm... (mlaśnięcie). To cię bardziej podnieca? A nie będzie bolało, jak będziesz wkładał do końca? – Nie wiem. – Nie będzie ci ugniatało twojego? – Nigdy nie próbowałem. – Nie zmięknie i będzie twardy do końca? – Chyba tak.
– Mmm... (mlaśnięcie). Twój jest podgięty czy prosty? – Zależy, jak na maksa (stanie – dop. red.), to się wyprostuje. – Jejku, jakiś ty ze mną szczery, że mi o wszystkim mówisz! I co, teraz ci stanął? – Nie. – Niee? Ze mną ci nie staje (rozżalenie)... – Przez telefon to raczej ciężko. – Aaa... Czyli już nie możemy się doczekać spotkania? Co będzie, jak już zaczniemy, będzie nam dobrze i zapragniemy (kochać się – dop. red.) częściej, a tu taka odległość? Co zrobimy? – Nie martwmy się na zapas.
– Wiesz, prywatnie raczej nie jeżdżę. Tylko pielgrzymkowo. Licho się czuję za kierownicą. Męczę się, boję się ruchu... Mam samochód, ale dalekich podróży nie lubię. – Jaką masz brykę? – Mam... (tu marka luksusowego pojazdu). Od pięciu lat go spłacam, jeszcze dziewięć miesięcy zostało. Prawie 400 zł miesięcznie. Ponad połowę dałem gotówką, ale jak mnie w banku podliczyli, to wyszło 7 tys. zł procentów. Oszuści potworni! Siedem tysięcy zedrzeć z człowieka! – No. – Maciuś, co to będzie... Jak do tego doszło, że staliśmy się dobrymi znajomymi... – Kurde, denerwuje mnie to pikanie. – Maciuś, co to się stało... – Nic się nie stało. – Tak? To my już jesteśmy w związku? – No, chyba można powiedzieć, że w telefonicznym. – Jesteś precyzyjny i logiczny. Fajny. Bardzo za tobą tęsknię... Wiesz, że mocno na mnie działasz? Na osobowość, ciało... Bardzo. Jesteś rewelacyjny. Mój. Nie, Maciuś? Mmm... (mlaśnięcie). 18 lat i sama doskonałość... Jak mi mówiłeś, że jesteś taki doświadczony w tych filmach, to znaczy, że już będziesz wiedział, co robić, tak? – No, niby tak. – To mi zaimponujesz... Z chłopakami nigdy sobie tego nie robiliście? – Nie. – Znaczy, że ich to interesuje, ale krępują się odsłonić nawet wobec kumpla, że ich taka miłość interesuje. Boją się plot, a chętnie by sobie rozporki rozpięli. Jak oglądałeś filmy, to wszystko już wiesz. Kochany jesteś. Otwarty, mądry kontaktowy. Mmm... (mlaśnięcie). – No. – Musisz się jeszcze tylko nauczyć mówić „kocham cię”, bo czuję, że jesteś bojaźliwy. Takie słowa mówi się w największej ekstazie. Lubię opowiadać o tym, co przeżywam, wiesz? Dla mnie dziwne jest sapanie i leżenie w milczeniu. Trzeba mówić, co się czuje, i opowiadać o tym partnerowi. Wtedy się głębiej przeżywa, bardziej po ludzku. Tak bez słów to tylko fizjologicznie się przeżywa. Czy można się dziwić, że ksiądz kanonik D. uchodzi u o. Rydzyka za autorytet w sprawach rodziny? ANNA TARCZYŃSKA Współpr. TS
14
BEZ DOGMATÓW
Pobożność nerwicowa Nerwice odkościelne, zwane też eklezjogennymi, stanowią duże wyzwanie dla polskiej psychoterapii. Niestety, idzie ona nie tyle w kierunku leczenia człowieka, co „naprawiania Boga”. Nerwice odkościelne związane są z tymi elementami nauczania religijnego, które poprzez zastraszanie piekłem i czyśćcem tłumią normalne pragnienia, głównie seksualne. Generuje to zaburzenia psychiczne, które objawiają się długotrwałymi stanami lękowymi, dewiacjami seksualnymi, zaburzeniami osobowości, depresjami, zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi. Z czasem mogą się one przeradzać w psychozy z urojeniami religijnymi, dlatego wyróżnia się także pojęcie psychozy eklezjogennej. W większości porady psychologów zajmujących się tymi nerwicami formułowane są dość rozbrajająco: najlepiej wierzyć umiarkowanie. Profesor Leon Salzman w czasie konferencji „Academy of Religion and Mental Health” w Waszyngtonie w 1965 roku jako objaw „niezdrowej wiary” – często spotykanej u neofitów dogmatycznych kościołów – wskazywał „irracjonalną intensywność wiary”. Jak zatem należałoby rozumieć „racjonalnie umiarkowaną wiarę”? Wskazany jest dystans wobec dogmatów i rytuałów religijnych. Nie jest to przy tym „zdrowa wiara”, tylko po prostu wiara nietoksyczna. Wspomniana konferencja, na której zebrali się psychiatrzy i duchowni, postawiła sobie za cel określenie cienkiej granicy między wiarą zdrową a neurotyczną. Swoimi doświadczeniami dzielił się m.in. William F. Lynch, jezuita, który przeszedł kilkuletnie załamanie nerwowe na tle religijnym, a swój proces zdrowienia opisał w książce „Images of Hope: Imagination as Healer of the Hopeless” (1965 r.). Lynch twierdzi, że religia często objawia się u katolików jako wyparcie ludzkich uczuć, pragnienie odkrywania woli Boga w każdej swej decyzji, a także niezdrowe uzależnienie od dogmatów jako środka dla pozyskania absolutnej pewności. Kolejny prelegent konferencji, Klaus Thomas, teolog, lekarz i psycholog, który w 1956 r. stworzył Berlińskie Centrum Zapobiegania Samobójstwom, wyliczył, że wśród około 3 tys. pacjentów kliniki około 40 proc. cierpiało na nerwicę eklezjogenną. Przyczyną było poczucie winy, głównie na tle seksualnym, wynikające z ich religijnego wychowania. W 1993 r. w niemieckim „Magazynie Psychologii Klinicznej” ukazała się publikacja zespołu prof. Helfrieda Moosbruggera. W poszukiwaniu związku pomiędzy dogmatyzmem kościelnym a nerwicami
uczeni poddali analizie członków dwóch rodzajów wspólnot katolickich: „tradycyjnej” (wysoki stopień dogmatyzmu – 93 osoby) oraz „pluralistycznej” (niski stopień dogmatyzmu – 70 osób). Autorzy artykułu ustalili, że aktywni katolicy z obu wspólnot wykazywali wyraźnie wyższy poziom depresyjności w porównaniu z resztą populacji. Ponadto, badany „lęk religijny” był dużo wyższy we wspólnocie „tradycyjnej” aniżeli „pluralistycznej”. W Polsce nerwice religijne to temat kłopotliwy i nieczęsto poruszany, ale one same kłębią się pod powierzchnią życia społecznego. Prawdopodobnie zaburzenia na tle religijnym są najrzadziej spośród neuroz diagnozowane i leczone, ponieważ chorzy najczęściej interpretują je w kategoriach teologicznych, idąc w pierwszej kolejności z problemem do księdza, który chętnie łączy zaburzenia z grzechem. Dlatego też zazwyczaj mijają długie lata, zanim chorzy trafią do lekarza. Wśród różnorakich próśb o pomoc i poradę, kierowanych na forum portalu Racjonalista.pl, większość stanowią te związane z nerwicami religijnymi, a w zasadzie poreligijnymi. Osoby dręczone nerwicami to te, które zdecydowały się odrzucić wierzenia religijne i odciąć źródło lęku. Nerwica eklezjogenna nie puszcza łatwo, czasami powoduje rozszczepienie światopoglądowe. Osoby, które na poziomie intelektualnym od lat uważają się za ateistów, na poziomie emocjonalnym nadal odczuwają lęki religijne („siedzi mi w psychice i kłuje jak cierń... myśli pojawiają się tak jakby instynktownie”). Ci ludzie zostawieni są sami sobie. Ich wierzące rodziny mają do nich pretensje za porzucenie „wiary ojców”. Ateiści nie rozumieją, że to zjawisko chorobowe, i traktują je jako formę „niedomyślonego” ateizmu. Terapeuci boją się, a czasem nie chcą naruszać „domeny kościelnej” i odsyłają chorych niewierzących do księży. Jeszcze trudniej znaleźć pomoc w przypadkach, kiedy ktoś dręczony nerwicami religijnymi dopiero podjął postanowienie o uwolnieniu się od religii i szuka fachowej pomocy. Który psychoterapeuta odważy się prowadzić terapię połączoną z ateizowaniem? Doktor Andrzej Molenda z Krakowa, polski specjalista od nerwicy eklezjogennej, jest tyleż psychoterapeutą, co i „dobrym teologiem”, czyli osobą przybliżającą pacjentowi obraz sympatycznego Boga. Chodzi o to,
by chory mógł znaleźć „dojrzałą wiarę”. Dziwić może jednak psychoterapeuta, który wciela się w rolę mikroreformatora religijnego i zaczyna opowiadać o „zdrowej” lub „dojrzałej” religijności. A może obraz srogiego Boga jest bardziej dojrzały, gdyż wypływa z Biblii i wielowiekowego nauczania? Albo jest bliższy ideałowi religijnemu, nawet jeśli łamie psychikę części wiernych? A może ci wierni powinni raczej spróbować uwolnić się od jakichkolwiek obrazów Boga, zamiast przechodzić reformację psychoterapeutyczną? Zapewne ogromna większość psychoterapeutów zajmujących się tym
tematem uznałaby sugestię uwolnienia się od religii jako źródła lęków za ciężkie naruszenie etyki zawodowej. Dlatego często zabierają się do reformowania urojenia religijnego, by wierny, tzn. pacjent, „wdrukował” sobie Boga kumpla. Można by sądzić, że jest to jedynie odpowiedź na zapotrzebowanie wśród „klientów”, jednak krakowski psychoterapeuta w wywiadzie dla tygodnika „Przegląd” obok zaburzeń seksualnych i natręctw wskazuje ateizm jako kolejny symptom tej choroby: „Manifestacją nerwicy eklezjogennej może być też ucieczka od religijności, a nawet wrogość wobec niej
i Kościoła. Atakuje się to, co powoduje poczucie winy”. Kompletne pomieszanie objawów choroby i przejawów leczenia! Wszak nie chodzi o to, by pozbyć się poczucia winy, lecz o to, by odciąć się od źródła urojonego lęku. Wbrew niesprawiedliwym ocenom wielu autorów piszących o osobach znerwicowanych przez religię – źródłem lęku chorych nie jest „wypaczone” lub „niedojrzałe” odczytanie wiary, lecz wzięcie jej na serio. Trzeba dystansu, przymknięcia oka, by nie lękać się piekła. Dla większości katolików to nie
jest realny problem i nawet nie próbują przestrzegać całego nauczania kościelnego. Wiedzą, że za miesiąc i rok będą spowiadać się dokładnie z tych samych grzechów. I nie popsuje im to wieczornego seansu telewizyjnego. Trzeba mieć nadzieję, że psychoterapia zajmująca się psychopatologiami religijnymi zdecyduje się w końcu przejść Rubikon własnych ograniczeń i nie będziemy więcej słuchać od „lekarzy umysłów”, jak ze „źle wierzącego” stać się „dobrze wierzącym”. Znamienne jest, że tak wiele osób na forum Nerwica.com, skupiającym
osoby z problemami nerwicowymi, pisze o religijnym charakterze swojego zaburzenia obsesyjno-kompulsywnego. Takie nerwice mają dwojaki charakter: bluźnierczy lub dewocyjny. Pierwszy objawia się na ogół mimowolnym występowaniem bluźnierczych myśli lub koniecznością złorzeczenia Bogu. Chory przeżywa męki, bo gdy na przykład chce się modlić, natychmiast zaczynają mu krążyć po głowie bluźnierstwa. I tak jedna z „forumowiczek” opisuje, że jej umysł został całkowicie opanowany wypowiedzianym w jej towarzystwie mocnym bluźnierstwem. Stale krążyły jej po głowie obelżywe wyobrażenia Boga i świętych, a z czasem rozwinęło się to w przymus wypowiadania wyzwisk przeciwko Bogu. Szukała pomocy u egzorcysty, lecz ulgę zaczęła przynosić dopiero przeciwpsychotyczna olanzapina, czyli środek farmaceutyczny. Odmiana dewocyjna objawia się z kolei kompulsją do czynności pobożnych i rytualnych, na ogół maniakalną modlitwą, wielogodzinną lub wielokrotną w ciągu dnia. Istnieją także bardziej wyrafinowane postaci. Jedna z chorych opisuje swe zaburzenia tak: „Muszę w określony sposób całować figurkę Matki Boskiej, by się nie zachwiała, a jeśli się zachwieje, co dzieje się prawie zawsze, muszę to robić jeszcze raz i kolejny..., a jak tego nie zrobię, to czuję, że stanie się coś złego, że coś na pewno się zepsuje, nie pójdzie. Nie wiem, co robić. Próbowałam o tym komuś powiedzieć, ale ludzie z mojego otoczenia tylko się śmieją”. Choć pozornie wydaje się to śmieszne, nerwica religijna jest poważną chorobą o podłożu lękowym, która, jeśli nie jest leczona, wykańcza, łamie życie, prowadzi do myśli samobójczych albo nawet morderczych. Na wspomnianym forum jedna z chorych wyznaje, że historia Abrahama wywołała u niej mordercze myśli: „Zawsze miałam typowe objawy nerwicy. Najpierw myśli na temat Boga, potem wmawianie sobie, że jestem kazirodcą, lęk przed zrobieniem komuś krzywdy i chowanie noży. Teraz jednak zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Od czasu, kiedy przeczytałam opowieść o Abrahamie, któremu Bóg kazał zabić syna, zaczęłam sobie wmawiać, że Bóg i do mnie mówi, żebym komuś zrobiła krzywdę. Nie potrafię tego wyrazić, ale nie są to takie typowe głosy, ale raczej wmawianie sobie, że je słyszę”. Osoba neurotyczna zdaje sobie sprawę z chorobliwości męczących ją myśli, osoba psychotyczna traci tę kontrolę. Granica między jednym a drugim może zostać przekroczona… MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
Nr 43 (660) 26 X – 1 XI 2012 r.
K
ilka tygodni temu biskupi rzymskokatoliccy rezydujący w Polsce wydali histeryczny list „w obronie rodziny”. Miał on związek z kolejnym dniem papieskim, któremu nadano hasło „Jan Paweł II – papież rodziny”, z czego wynikałoby, że rodzina katolicka ma teraz nie tylko mamę i tatę, ale także papieża, i to zupełnie konkretnego. Hierarchowie, mężczyźni osobiście stroniący od życia rodzinnego, przynajmniej w jego katolickiej wersji, martwią się tym, że w Polsce „pojawiają się próby podważania prawdy o rodzinie”. Ta prawda to „małżeństwo rozumiane jako jedność mężczyzny i kobiety”. Ponieważ w tym samym akapicie biskupi potępiają także surowo związki partnerskie (na ogół przecież istniejące w formie damsko-męskiej), to należy rozumieć, że do definicji „normalnej rodziny” zalicza się także ślub, i to kościelny. Problem w tym, że jest to „prawda o rodzinie” stosunkowo świeżej daty. Wcześniej obowiązywały inne prawdy.
Na początku Rodzina i ludzkie wyobrażenia o tym, jak powinna ona wyglądać, zmieniały się przez tysiąclecia. Dotyczy to nawet wyobrażeń z tego samego środowiska religijnego, jakim jest tradycja judeochrześcijańska. Przecież na przykład wierni katolicy nazywają „słowem Bożym” teksty, które akceptują lub zalecają modele rodziny kompletnie im obce, budzące nie tylko sprzeciw, ale także skądinąd zrozumiałe obrzydzenie. Wystarczy wziąć do ręki Biblię i znaleźć tam niezliczone wzory, zupełnie sprzeczne z tym, co Kościół obecnie zaleca jako „niepodważalną prawdę”. Zacznijmy od początku, czyli od Adama i Ewy. Kobieta jest w Starym Testamencie przedstawiona jako dodatek do człowieczeństwa swojego partnera. On się nudził, więc zrobiono mu z żebra „odpowiednią dla niego pomoc”. Cała historia z żebrem, jak nietrudno się domyślić, ma gwarantować mężczyźnie władzę nad kobietą. Rzeczywistość jest taka, że każdy mężczyzna jest synem swojej matki. Trzeba było więc wymyślić historyjkę, w której każda, nawet pierwsza kobieta miała pochodzić od mężczyzny. W tym sensie była ona jakby jego córką, a zatem podlegała jego władzy. Dla ludzi starożytnych kwestia pochodzenia miała fundamentalne znaczenie dla hierarchii władzy. Ten, kto „był pierwszy”, kto był uważany za ojca, miał czasem władzę nad życiem i śmiercią poddanych. Grzech Adama oznacza przecież konieczność śmierci wszystkich jego potomków. Nawet w scenie kuszenia w raju pojawia się relacja władzy oparta na płci. Mężczyzna popada w grzech i całą katastrofę z nim związaną, bo na chwilę kontrolę nad sobą oddał kobiecie. To nie tylko grzech zwątpienia wobec Boga, ale także
15
podział aż do XX wieku, dopóki ustawodawstwo świeckie nie obaliło różnic w statusie dzieci, kończąc m.in. z nierównymi prawami do dziedziczenia. Jak to się ma do niezachwianej kościelnej prawdy o rodzinie?
Przemoc domowa
Radykalny odłam mormonów kontynuuje biblijną poligamię
Rodzinne (1) ewolucje Co to jest tak zwana normalna rodzina katolicka, wszyscy wiemy. Kościół sprawia wrażenie, jakby istniała od zawsze. Ależ nic bardziej mylnego!
to tymczasem za dobrą monetę. Mamy tu więc model rodziny przeklinającej. Czy to też jest „prawda o rodzinie”? Przecież jest to zapisane w czymś, co katolicy w czasie mszy okrzykują „słowem Bożym”, czyli czymś teoretycznie ważniejszym od wszystkich listów episkopatu razem wziętych.
Ojciec Abraham zaniechania sprawowania władzy, którą Jahwe mu powierzył. Obecnie, gdy Kościół werbalnie akceptuje równouprawnienie, te historie mają się nijak do współczesnego modelu rodziny i małżeństwa. Ale rajskie opowieści o władzy to przysłowiowy pikuś wobec tego, co jest dalej. Dalej jest, i to na masową skalę, tak wyszydzana obecnie przez chrześcijan (w tym katolików) poligamia. Ileż to złośliwości wysłuchują akceptujący poligamię muzułmanie od ludzi, którzy wielożeństwo mają w swojej świętej księdze, a poligamistę nazywają „ojcem wiary”. Dwie żony jednego męża pojawiają się już w 4 rozdziale Księgi Rodzaju, czyli na samym początku Biblii. Z historii o Noem (Rdz rozdz. 9) dowiadujemy się także, że ojciec ma prawo przekląć swoje dzieci i zdecydować na wieki o (złym) losie ich potomstwa. Obawiam się, że gdyby coś podobnego zrobił jakiś chrześcijanin, uznano by to za skrajne barbarzyństwo i wyraz magicznej mentalności. Biblia bierze
Jeszcze bardziej zdumiewające są dzieje „ojca wiary” – Abrahama. Ten obok dwóch oficjalnych żon miał niewolnicę Hagar, której syna (Ismael) sam Bóg uznaje za dosyć ważnego potomka, choć mniej ważnego niż syn pierwszej żony. Ale Ismael jest jednak znaczniejszy niż synowie żony drugiej! Synów innych oficjalnych partnerek seksualnych „ojca wiary”, czyli jego nałożnic, Biblia nie raczy nawet wymienić z imienia. Córki, jeśli były, są tak nieważne, że o nich nawet ogólnie nie wspomina. Cały majątek po ojcu dziedziczy główny syn Abrahama – Izaak. Z naszego punktu widzenia to jedna wielka moralna granda, ale nie zmienia to faktu, że Abraham jest w Biblii postacią pierwszoplanową, zaraz obok Mojżesza i Jezusa. Czy ten cały małżeńsko-rodzinny bajzel też stanowi „prawdę o rodzinie”? O Dawidzie i Salomonie – poligamistach i współautorach Biblii jednocześnie – szkoda nawet wspominać, ale o tym pierwszym warto nadmienić, że
wśród licznych miłostek najbardziej cenił tę, która go łączyła z… synem królewskim Jonatanem. Był to z pewnością jakiś „związek partnerski”, ale w całej skomplikowanej sytuacji rodzinnej obydwu panów (zresztą jednoznacznie pozytywnych postaci Biblii hebrajskiej) trudno to w ogóle próbować nazwać. Dodajmy, że Dawid, pan od związku partnerskiego, napisał piękne psalmy, które pobożni ludzie wszelkich wyznań bardzo lubią śpiewać lub recytować. Śpiewa się je także na mszy katolickiej. Nietrudno zauważyć, że Biblia co najmniej milcząco akceptuje model rodziny, który obejmuje cały skomplikowany system zależności między głównym mężczyzną rodu a licznymi, poddanymi mu kobietami. Są zatem żony (żona) główne, żony drugorzędne, oficjalne nałożnice i niewolnice. Do tego dochodzi także potomstwo. Aż trudno w to uwierzyć, ale tego rodzaju model rodziny (także katolickiej) występował jeszcze kilkaset lat temu (o tym w następnym odcinku). Wprawdzie poligamia nie była już wtedy oficjalnie akceptowana, ale de facto była tolerowana. Bo jak inaczej niż poligamią nazwać sytuację, w której w domu mężczyzny żyje kilka kobiet, z którymi prowadzi on życie seksualne? Obok problemu licznych partnerek seksualnych występował jeszcze problem dzieci o różnym statusie – oficjalnych synów i córki oraz „bękartów”, czyli potomstwa z „nieprawego łoża”. Kościół sankcjonował ten
Rodzina bywała miejscem oficjalnej i legalnej przemocy, a zakaz kar cielesnych dla dzieci został wprowadzony przy wielkich sprzeciwach środowisk katolickich. Podobnie lekceważona jest przez te same kręgi kwestia przemocy małżeńskiej. Ale to wszystko nic w porównaniu z tym, czym była rodzina w czasach, kiedy Bóg ponoć ciągle mówił, a pobożne skryby spisywały jego słowa. Przede wszystkim dzieci stanowiły własność rodziców tak dosłowną, że można je było legalnie zabić, na przykład pod pretekstem karania za złorzeczenie (Kpł 20. 9). Poza tym kwestie małżeństwa często były umowami międzyrodzinnymi, w których wola najbardziej zainteresowanych niekoniecznie była brana pod uwagę. Do tego wszystkiego kobieta mogła zostać partnerką seksualną jako branka wojenna. Biblia nie ma nic przeciwko takiej formie budowania rodziny (Pwt 21. 10–14). Tego rodzaju kobiety wprawdzie nie można było traktować jak niewolnicy, ale de facto można ją było wyrzucić w dowolnym momencie z domu. A to los gorszy od życia niewolnika – domownika, któremu, jak bydłu domowemu należał się przynajmniej wikt i kąt do spania. Oczywiście, można powiedzieć, że „takie to były czasy”. Oczywiście, Biblia jest świadectwem swoich czasów i nie byłoby w tym nic gorszącego. Tyle tylko, że liderzy religijni twierdzą, że to nie jest dzieło literackie jak każde inne, ale niezmienne „słowo Boga”. Chętnie cytują to słowo, aby kogoś pognębić albo aby czegoś zabronić lub coś nakazać. Tyle że robią to wybiórczo. Jedne fragmenty wstydliwie przemilczają lub bagatelizują, inne przesadnie nagłaśniają. Innymi słowy – manipulują na całego, i to niezależnie od wyznania. To samo robią w kwestiach rodzinnych. Jak trzeba zorganizować akcję przeciw równouprawnieniu małżeństw jednopłciowych, to znajdą się odpowiednie cytaty, ale wielu innych cytatów, położonych tuż obok, sami nie mają zamiaru wprowadzać w życie. Cóż, Biblia jest także świadectwem, że wraz z dziejami ludzkości życie rodzinne ewoluowało. Wiele zależało w nim od relacji władzy i zależności. Tak samo jest w obecnych czasach. Nie ma nic dziwnego w tym, że rodzina się zmienia. Nie powinniśmy się tym ani gorszyć, ani entuzjazmować, ale raczej badać, czy zmiany realizują postulat emancypacji, czy przeciwnie – prowadzą do zniewolenia któregoś z uczestników życia rodzinnego. W kolejnym odcinku napiszemy o rodzinie w Nowym Testamencie i historii Kościoła. MAREK KRAK
16
Nr 43 (660) 26 X – 1 XI 2012 r.
ZE ŚWIATA
SPADAJ, KOSTUCHO! We współczesnym świecie, który odchodzi od wiary w życie wieczne, filozofowie mawiają, że tworzenie to „zaklinanie śmierci”.
Jacques Attali – francuski myśliciel, były doradca prezydenta François Mitterranda – znalazł własne zaklęcie przeciw śmierci. Attali kolekcjonuje muzykę. Nawet katolickie siostry zakonne opiekujące się starszymi osobami mówią o rytuale odganiania śmierci, wynajdując swoim podopiecznym zajęcia odwracające ich myśli od dnia ostatecznego. Na ciekawy gest Kozakiewicza wobec kostuchy wpadł Trygve Bauge – Amerykanin norweskiego pochodzenia. Najpierw zamroził ciało swojego nieżyjącego dziadka. Obecnie każdego roku urządza w Nederland (Colorado) „Frozen Dead Guy Festival”, czyli „Festiwal zamrożonego truposza”, wyrażając nadzieję na ponowne spotkanie ze zmarłym krewnym. W trakcie festiwalu można... odwiedzić zmarłego, oglądać wyścigi z trumną i pokaz karawanów. Włosi klaszczą, gdy przechodzi trumna, Amerykanie opowiadają zabawne anegdotki z życia zmarłego, a Polacy urządzają zakrapiane stypy. Sposób okazywania przywiązania do straconych bliskich, a zarazem chęć odwrócenia uwagi żyjących od śmierci ewoluuje, jednak wciąż (albo na nowo) przypomina starożytne uczty na grobach. AAŚ
MAŁŻEŃSTWO RELIGII Z NAUKĄ? W Kościele scjentologicznym uchodzącym za nowoczesny (wszak jego nazwa ukuta została od słowa science, czyli nauka) panują reguły rodem z najbardziej zacofanych religii i kultur. Zwierzchnicy wybierają wiernym scjentologom żony i mężów. Gdyby jednak chodziło tylko o połączenie majątków, zawarcie umowy itd., nie byłoby problemu. Rzecz w tym, że selekcja ta w niczym nie przypomina doboru naturalnego, a wręcz odwrotnie. Upodabnia się raczej do praktyk tych, którzy stworzyć chcieli rasę nadludzi. Takiemu na przykład Tomowi Cruise’owi trzeba było znaleźć partnerkę odpowiednio piękną ciałem i duchem. Wybrana do tej roli w 2004 roku anglo-irańska aktorka Nazanin Bioniadi zdradza, jak wyglądała procedura selekcji. Najpierw były to utajnione, filmowane, powtarzające się przesłuchania dotyczące jej życia osobistego, zwłaszcza spraw wiary. Kiedy wierchuszka zaakceptowała
właśnie ją, została zmuszona do zdjęcia aparatu stomatologicznego, zrezygnowania z rudych pasemek we włosach, no i – rzecz jasna – z własnego chłopaka. Musiała na dodatek podpisać lojalkę – jeśli zdradzi sekret związku z Tomem, wyleci z sekty. Kiedy po miesięcznej idylli komuś się zwierzyła, została przykładnie ukarana „oddaleniem” przez partnera oraz poddana serii upokorzeń – na przykład musiała myć toalety szczoteczką do zębów. Najwyraźniej pomieszanie pojęć nauki z wiarą jest jeszcze bardziej szkodliwe niż każda z nich z osobna. AAŚ
OBRZEZANI DLA PRZYKŁADU W 2012 r. 40 posłów reprezentujących Zimbabwe pozwoliło się dla przykładu… obrzezać! I to w budynku parlamentu! Nie zrobili tego bynajmniej z powodów religijnych (obywatele kraju są w 60–70 proc. wyznawcami różnych odmian chrześcijaństwa). Postanowili zwrócić tym czynem uwagę na plagę zachorowań na wirusa HIV. Obrzezanie ma zwiększać odporność na HIV oraz na AIDS. Zimbabwe jest państwem zdziesiątkowanym przez AIDS, które obniżyło tam średnią długość życia do… 43,6 lat! Zdaniem PSI (pozarządowa organizacja działająca na rzecz poprawy stanu zdrowia z krajach rozwijających się) obrzezanie tam dziś 1,2 miliona mężczyzn spowoduje, że w 2015 r. będzie o 750 tys. zakażeń mniej. Jeden z deputowanych powiedział po zabiegu: „Jestem z siebie dumny! Teraz mogę spojrzeć moim współobywatelom w oczy, zachęcając ich do zrobienia tego samego”. Widać, że Watykan ze swoim dyskursem o abstynencji jako przeciwdziałaniu AIDS jest… 100 lat za Murzynami! AAŚ
ŚWIECĄCA MODLITWA Na służbie dawnych obyczajów staje najnowocześniejsza technika. Na przykład wspomaga islamskie modły. Muzułmanie pięć razy dziennie modlą się do Allaha w godzinach zależnych od faz księżyca. O modłach przypomina im śpiew muezzina z minaretu, zaś przyjęcie odpowiedniej pozycji w kierunku Mekki umożliwia modlitewny dywanik z wmontowaną busolą. Ostatni muzułmański wynalazek religijny okazał się jednak szczytem nowoczesnej techniki. Soner Ozenc, angielski konstruktor tureckiego pochodzenia, postanowił zaprojektować latający dywan. Pomysł nie wypalił. Pracując nad konstrukcją, stworzył w końcu elektryczny, świecący dywanik modlitewny. Wmontował w niego cyfrową busolę. Po tym, jak modlący zdoła dzięki niej ustawić dywanik w kierunku świętego miasta, rozbłyskują na nim malutkie, zielone diody, układające się w kształt słynnego Błękitnego Meczetu w Istambule. Ukryty między włóknami mikroskopijny komputerek podpowiada
wiernemu, jak się zachowywać. W dywan wmontowano też guzik włączający i wyłączający diody. Przedmiot ma być nie tylko użyteczny – został pomyślany także jako swoisty ozdobny kilim. Jest czarny (symbolizuje Hadżar – czarny sześcian na dziedzińcu wielkiego meczetu Al-Masdżid al-Haram w Mekce) i wyposażono go w zielone diody (zieleń to kolor islamu). Od sześciu lat nie udało się jeszcze doprowadzić do masowej produkcji (za dywanik trzeba zapłacić aż 500 euro). Zapisał się za to w historii sztuki. Jeden z prototypów zawisł na ścianie nowojorskiego Muzeum Sztuki Współczesnej, po tym jak muzealni kuratorzy wypatrzyli go na wystawie zatytułowanej „Przemów do mnie – styl i komunikacja pomiędzy człowiekiem a przedmiotem”. Czyżby w XXI wieku bóg przemawiał do nas za pomocą drucików, lampek i guziczków? AAŚ
ZĄB ZA ZĄB Pewien mieszkaniec Arabii Saudyjskiej poszedł do sądu z żądaniem wydania wyroku w myśl starotestamentowego prawa „ząb za ząb”. Dosłownie.
kobiecymi pięściami. Zaszokowany ripostą strażnik ulicznej moralności dał się pobić. Trafił na trzy dni do szpitala. Zapowiedział, że nie zamierza wnosić sprawy przeciwko napastniczce. Dodał jednak, że nie zaprotestuje, jeśli to same władze wytoczą dziewczynie proces. AAŚ
TRZECIA PŁEĆ W różnych językach występują różne rodzaje gramatyczne. W większości z nich podstawą są rodzaje męski i żeński, a w niektórych (łacina, polski, niemiecki itd.) występuje również rodzaj nijaki. Przyroda różnicuje jednak jeszcze bardziej. Oprócz samic i samców zdarzają się hermafrodyci oraz kobiety w ciele mężczyzny, i na odwrót. Kanadyjczycy postanowili zaradzić temu formalnie. W paszportach tego kraju ma się niebawem pojawić trzecia możliwość w rubryczce „płeć”. Jesteśmy kobietą (F), mężczyzną (M) lub… osobą transpłciową (z angielskiego transgender, dawniej transseksualista). To termin, od którego odchodzi się w wielu językach z powodu skojarzeń z orientacją seksualną. Transpłciowość zaś określa jedynie płeć, a nie upodobania. W Kanadzie będzie można przypisać się do „trzeciej płci” bez względu to, czy przeszło się stosowną operację. Od roku taka możliwość istnieje w Australii. Dano ją ludziom, których anatomia nie pozwala definitywnie ustalić przynależności rodzajowej. AAŚ
SEKS Z ROBOTEM
Dentysta pomylił się, wyrywając pacjentowi nie ten ząb, co trzeba, w związku z czym poszkodowany chciał, aby ukarać go w ten sam sposób. Na razie nie wiadomo, jaki los przypadnie w udziale uzębieniu medyka. W każdym razie sprawa oparła się o uniwersyteckiego profesora szariatu (religijno-świeckie prawo w krajach islamskich), który orzekł, że zemsta byłaby nieuczciwa, albowiem dentysta nie zrobił tego specjalnie. A co by było, gdyby zrobił specjalnie? AAŚ
ZAKRYJ OCZY! Mułła udający się na modlitwę w irańskim mieście Shahmirzad nakrzyczał na młodą dziewczynę. Ona nie pozostała mu dłużna… Duchowny krzyczał z powodu niestosownego stroju, jaki miała na sobie. Niestosowność polegała na gołej głowie i mułła zażądał natychmiastowego zakrycia jej. Na co dziewczyna odpowiedziała, aby zakrył sobie oczy, jeśli coś mu się nie podoba. Na ciętej odpowiedzi się nie skończyło. Zdenerwowana przedstawicielka płci pięknej, która piękna postanowiła pozostać nawet poza domem, rzuciła się na zdenerwowanego mułłę i obłożyła swoimi
Za około 40 lat ma zniknąć najstarszy zawód świata! Ktoś inny przejmie bowiem obowiązki prostytutek.
podkreślają, że wyeliminowałyby one poczucie zdrady i winy u małżonków. Nawet jeśliby tak było, to – wbrew przewidywaniom naukowców – raczej nie uda się dzięki nim wyeliminować seksualnego wykorzystywania istoty ludzkiej ani niebezpiecznej mafii alfonsów. Być może będzie wprost przeciwnie – człowiek stanie się towarem rzadszym, a więc droższym. Ponadto trudna ocena winy przy stosunku z robotem może prowadzić do utrudnienia walki z pedofilią. Czy można bowiem uznać rocznego robota za istotę pełnoletnią? Jak zwykle – korzyści z postępu okazują się niejednoznaczne. AAŚ
NAŁÓG: INTERNAUTA Podręcznik diagnozowania schorzeń psychicznych zwany światową encyklopedią zdrowia psychicznego zrejestrował oficjalnie nową jednostkę chorobową – uzależnienie od internetu. Objawy choroby są takie, że ludzie, zwłaszcza młodzi, objawiają gniew i zachowują się w sposób nienormalny, jeśli pozbawi ich się dostępu do internetu. Dzieci wolą gry komputerowe niż jedzenie i zabawy z rówieśnikami. Psycholodzy ostrzegają, że to coś więcej niż nałóg grania i zagrożeni są także dorośli. Szkody zdrowotne mogą być poważne. W roku 2009 17-letni Daniel Petric z Ohio zastrzelił matkę i postrzelił ojca, gdy skonfiskowali mu grę Halo-3, w obawie się, że za dużo czasu spędza na graniu. 20-letni Chris Staniforth umarł przed dwoma laty z powodu blokady płuc po 12 godzinach spędzonych bez przerwy na grze na Xboxie. W zeszłym roku inny nałogowiec komputerowy zmarł po graniu przez 40 godzin bez przerwy w kawiarence internetowej na Tajwanie. W roku 2010 policja aresztowała koreańskie małżeństwo, które zagłodziło na śmierć niemowlę, grając godzinami w gry komputerowe. Była to gra o wychowaniu wirtualnego dziecka… JF
KONIEC Z CZKAWKĄ
Ian Yeoman i Michelle Mars – futurolog i seksuolożka z Nowej Zelandii – opublikowali w magazynie „Futures” artykuł, w którym przepowiadają zastąpienie prostytutek przez… roboty. Takie apetycznie wyglądające, mechaniczne córy Koryntu oferowałyby na przykład masaż relaksujący, ale także najnormalniejszy (?) na świecie stosunek seksualny. Przewiduje się wykonywanie ich z bakterioodpornych włókien, a do tego dezynfekowanie między jednym klientem a drugim. Dla większej uciechy produkowane będą w różnych wariantach etnicznych, kolorowych, wiekowych, gabarytowych, a nawet językowych. No i rzecz jasna płciowych, albowiem zaplanowano również męskie roboty prostytutki. Autorzy
Wiadomo było dotąd, że najskuteczniejszym środkiem na łupież jest gilotyna. Teraz szeregowiec Patrick Myers z bazy Fort Hood w USA wynalazł arcyskuteczny sposób na czkawkę. Gdy Myers oglądał mecz futbolowy i spożywał płyny wyskokowe z 22-letnim szeregowcem Isaackiem Youngiem, ten zaczął czkać i nie mógł się opanować. Gdy zawiodły inne środki, Myers postanowił kolegę wystraszyć, bo to, wiadomo, najlepsza metoda. Wyjął z kabury pistolet i przystawił mu do twarzy. Niestety, Young nie miał czasu się wystraszyć, bo broń wypaliła, likwidując, jak nożem uciął, także czkawkę. Nie wiadomo, czy spust został przyciśnięty umyślnie; postrzelony zmarł w karetce. Zabójca pozbawił go – a zarazem siebie – możliwości zostania bohaterem wojennym. JF
Nr 43 (660) 26 X – 1 XI 2012 r.
C
oraz większa liczba biskupów popada w tarapaty z prawem. Ich watykańscy szefowie robią wszystko, aby ochronić ich przed konsekwencjami przestępstw. Nimb bezkarności i nietykalności biskupów się ulotnił. W efekcie trzeba było wypracować metody zapobiegania skandalom i ratowania purpuratów. Oto przegląd reakcji
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
i ślad po nim zaginął. Po jakimś czasie okazało się, że zmarł na AIDS w hospicjum w Minnesocie. Prawdopodobnie zarażenie nie nastąpiło w sposób niepokalany... Biskup Anthony Dupre ze Springfield w stanie Massachusetts znikł wskutek oskarżeń o molestowanie nieletnich. Odnalazł się za murem kościelnego ośrodka terapeutycznego, a zarazem azylu Saint Luke Institute.
z Lexington w Kentucky, Josepha Symonsa z Palm Beach na Florydzie, Timothy’ego Harringtona z Worcester w Massachusetts i Christophera Weldona ze Springfield. Watykan podejmował także działania ratunkowe na rzecz ważnych zakonników. Laurence’a Sopera (dawny wykładowca w prywatnej szkole katolickiej w Londynie oskarżony o molestowanie dzieci) przerzucono
Poczet świętoszków i działań podejmowanych przez Watykan w celu ochrony kościelnych dostojników: Śledztwo policyjne wykazało, że Lawrence Welsh, biskup Spokane (miasto w stanie Waszyngton), zgwałcił nastoletnią prostytutkę, będąc na gościnnych występach w Chicago. Przyjechał tam na konwencję zakonu Rycerze Kolumba, którego był krajowym kapelanem. Watykan zareagował błyskawicznie na ten skandal, wyjaśniając, że Welsh został aresztowany za jazdę po pijanemu. O sprawie z nieletnią nie wspomniano. Biskup zniknął ze Spokane i zadekowany został w kościelnym ośrodku odwykowym. Po jakim czasie objawił się w Minneapolis w Minnesocie jako biskup pomocniczy… Biskup Emerson Moore z Nowego Jorku zniknął ze swej diecezji
Zaś biskup Anthony Connell z Jefferson City w Montanie za czyny niezgodne z prawem dostał wyrok „życia w pokucie i modlitwie” w klasztorze Mepkin Abbey. Arcybiskup Robert Sanchez z Santa Fe w związku ze swymi kryminalnymi czynami musiał się pospiesznie ewakuować i szukać schronienia w klasztorze żeńskim w stanie Minnesota. Został tam kapelanem. Biskupa Patricka Ziemanna z kalifornijskiego miasta Santa Rosa przed ręką sprawiedliwości uchroniło zesłanie do domku na terenie klasztoru benedyktynów w Tucson. Wobec kilku innych dostojników karą za „deprawację moralną” było ekspresowe przeniesienie w stan spoczynku. Duchowni ci zostali emerytami. Taki los (ratunek...) spotkał biskupów Kedricka Williamsa
do bezpiecznego Watykanu, skąd nie może wytknąć nosa, bo Interpol wydał europejski nakaz aresztowania go. Przeor John Eideschink, oskarżany o molestowanie mnichów, musiał ambicje schować głęboko do kieszeni i zostać kapelanem na głębokiej prowincji w Minnesocie. Robert Finn, biskup Kansas City, dostał wyrok 2 lat więzienia w zawieszeniu za ochronę swego podwładnego – ks. Shawna Ratigana. Ksiądz ten oskarżany był o molestowanie nieletnich. Wierni w Kansas City domagają się, by Finn został usunięty. Sprawa jest delikatna, bo władze Kościoła nie zamierzają sprawiać wrażenia, że ulegają presji zwykłych wiernych, z drugiej zaś strony nie chcą dać podstaw do oskarżeń, że chronią przestępcę. ST
Wycieczka do nieba Opowieści o czasowym pobycie w niebiosach nie są ewenementem. Serwują je czasem ludzie, którzy wyszli ze stanu śmierci klinicznej. Naukowcy traktują relacje z niebiańskich wizyt z rezerwą. Nie oskarżają jednak ich autorów o cyniczne konfabulacje w celu aktywizacji religijnej niedowiarków i zmiany poglądów ateistów. Badacze wysunęli nawet teorię, że wizje te stanowią reakcję mózgu na katastrofalne niedotlenienie odczuwane na pograniczu życia i śmierci. Ostatnio w USA wybuchła ponownie dyskusja o tego typu zjawiskach. Sprowokowało ją odważne wyzwanie dra Ebena Alexandra, znanego neurochirurga i szanowanego wykładowcy szkoły medycznej Uniwersytetu Harvarda. Lekarz, niegdyś sceptyk, uważa się za chrześcijanina. Zapewnia jednak, że nie jest człowiekiem przesadnie religijnym i nie ma skrystalizowanych poglądów na temat życia po śmierci. Tak przynajmniej było do momentu, gdy zapadł na poważne zapalenie opon mózgowych. Choroba sprawiła, że przez tydzień był w śpiączce. W tym czasie jego duch jakoby złożył wizytę w niebie. „Według obecnego stanu wiedzy o funkcjonowaniu mózgu i rozumu jest absolutnie niemożliwe, bym mógł zachować zamgloną czy częściową świadomość podczas śpiączki. Tym bardziej nie jest możliwe, bym doświadczył
R
ozmodlona legislatura stanowa Pensylwanii – godna orderu „złotego rydzyka” – uchwaliła w styczniu, że rok 2012 jest „Rokiem Biblii”. Ta uchwała była nie w smak Fundacji Wolności od Religii, która skierowała sprawę do sądu, wskazując na pogwałcenie konstytucyjnego
soczystych wrażeń i odbył magiczną podróż, porównywalną do odysei” – konstatuje dr Alexander. Początkowo miał wrażenie, że płynął nad chmurami. Następnie ujrzał „przejrzyste, lśniące coś mknące w poprzek nieba, pozostawiające za sobą długą smugę”. Doktor był eskortowany przez nieznaną kobietę, z którą porozumiewał się „transcendentnym językiem”. Towarzyszka (zapewne anielica, choć neurochirurg nie wspomina o skrzydłach) zapewniała go: „Jesteś kochany i hołubiony. Nie masz się czego bać. Nie ma niczego, co mógłbyś zrobić źle”. U kresu podróży znajdowała się „ogromna próżnia, kompletnie ciemna i nieskończona, a jednocześnie niezwykle przyjemna”. Doktor Alexander doszedł do wniosku, że jest to dom Boga. Po wybudzeniu ze śpiączki przez jakiś czas nie chciał dzielić się swymi wrażeniami z rodziną, znajomymi ani mediami. Za to „odnalazł wewnętrzny spokój w kościele”. Wciąż jest lekarzem, lecz „w głębi ducha bardzo innym od tego sprzed choroby”. Swe przejścia opisuje w książce „Dowód na niebo: Podróż neurochirurga w zaświaty”, która ma się ukazać pod koniec października. Cokolwiek by powiedzieć, to oryginalna promocja oryginalnej książki. PZ
Czas wiary rozdziału państwa i religii. Sędzia Christopher Conner oddalił oskarżenie, ale pobożnym kongresmenom zadowolone początkowo miny szybko zrzedły. – Oni mają legislacyjny
immunitet i nie mogą być sądzeni – stwierdził z wyraźnym żalem sędzia i w ostrych słowach potępił rezolucję, wskazując na jej motywy, z których głównym było nawracanie. Rezolucja została uchwalona jednogłośnie, co sędzia określił jako wydarzenie „alarmujące”. Przydałby się taki sędzia w Polsce... JF
17
Biskupie potyczki W
San Francisco pożarli się dwaj hierarchowie: jeden z Kościoła katolickiego, drugi – z episkopalnego (amerykańska wersja anglikanizmu). zaczęło. W końcu jednak purpuAwantura wybuchła na początrat stracił cierpliwość. „Rozumiem ku października, ale jej skutki odi czuję, że powinienem sobie pójść” czuwalne są do dziś. Zaczęło się – zwrócił się bp Andrus do praod tego, że bp Marc Andrus cownika Cordileone. „Dzięki za do(episkopalianin) przybył na odbymyślność” – usłyszał w odpowiewającą się w katedrze św. Marii dzi. „Nikt mnie nie usiłował zamszę inicjującą objęcie archidietrzymać” – ubolewał Andrus. cezji przez katolickiego kolegę, bpa Salvatore Cordileone. Przy„To nieporozumienie” – zapewbył, jak utrzymuje, 30 minut nił rzecznik archidiecezji George przed rozpoczęciem uroczystości, Wesolek. ale do katedry nie został wpuszMożna by w to uwierzyć, gdyczony przez służby Cordileone. Zaby incydent nie miał miejsca w San miast tego zaprowadzono go do paFrancisco, światowej stolicy gejów, kamery i kazano czekać. Czekał a Cordileone nie był zajadłym wrocierpliwie, choć nabożeństwo się giem homoseksualistów, nieprzypadkowo rzuconym na tę placówkę przez papieża Benedykta XVI. Kościół episkopalny nie ma nic przeciw gejom, wyświęca ich nawet na księży i biskupów. Kilka dni przed inauguracją bpa Cordileone bp Andrus wystosował list otwarty, w którym stwierdzał, że katolicy, którzy nieswojo poczują się pod skrzydłami homofoba Cordileone, mogą przychodzić do świątyń episkopalnych. Zapewnił w liście, że kościół episkopalny nie segreguje wiernych wedle orientacji seksualnej. I to z pewnością zabobp Salvatore Cordileone lało katolickiego hierarchę. PZ
Celebryta pedofil B
rytyjczycy żyją skandalem wokół gwiazdy BBC, docenianej w Kościele katolickim. portier wolontariusz. Praca ta umożJim Savile był jednym z najbarliwiała mu spędzanie nocy w poblidziej popularnych angielskich celeżu młodych pacjentek. Celebryta ma brytów i działaczy charytatywnych. na koncie co najmniej dwa gwałty Za zebranie setek milionów funi sześć czynów lubieżnych wobec nietów na pomoc dla szpitali dostał letnich. „Gazeta Wyborcza” donotytuł szlachecki od królowej Elżbiesi, że rodzina zmarłego, przerażoty. Za szczególne zasługi dla Kona skandalem, uprzątnęła nawet naścioła katolickiego Jan Paweł II odgrobek z miejsca jego pochówku. znaczył go Rycerskim Orderem Znając Kościół katolicki, to nie bęŚwiętego Grzegorza. Tymczasem dzie sobie wyrzucał pochopnego wySavile okazał się łowcą nastolatek, różnienia Savile’a. Nie takie „gwiazktóre wykorzystywał w owych wspiedy” nagradzał na przykład wyniesieranych przez swoje akcje szpitaniem na ołtarze… MaK lach. Lubił się tam zatrudniać jako
Młodzi trzeźwieją W
USA i w Wielkiej Brytanii od Kościoła i wiary. Co trzeci młody Amerykanin nie wyznaje żadnej religii ani nie należy do żadnego Kościoła. Na ogół nie planuje też tej sytuacji zmieniać – tak wynika z sondażu Pew Forum on Religion and Public Life, opublikowanego w połowie października. W całej populacji ten odsetek wynosi 20 proc., więc nadreprezentacja młodych jest tu bardzo znacząca. Z kolei według sondażu BBC tylko dla 4 proc. młodych Brytyjczyków
najmłodsze pokolenie odchodzi religia jest czymś najważniejszym w życiu. To nieco mniej niż odsetek tych, którzy uważają, że najważniejsza jest troska o środowisko. Natomiast aż 15 razy (sic!) więcej Brytyjczyków wchodzących w życie uważa, że najważniejsza jest troska o rodzinę. Tylko 53 proc. mieszkańców Wielkiej Brytanii uważa się za ludzi religijnych w jakikolwiek sposób. MaK
18
Nr 43 (660) 26 X – 1 XI 2012 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Śnieżna kula Chciałam wtrącić swoje trzy grosiki do dyskusji o marszu naszego państwa ku świeckości. Uważam, że powolutku zaczynamy zwracać się ku wolności światopoglądowej. Wielu czytelników zauważa to samo. Pojedyncze głosy na „nie” świadczą tylko o tym, że jeszcze nie zaczęliśmy zwracać na to zjawisko szczególnej uwagi. Ja sama od kilku lat analizuję różne sygnały, które świadczą, że społeczeństwo budzi się z klerykalnego letargu. Prezes pewnej na wskroś klerykalnej partii stwierdził nawet, że „miarka się przebrała”, jednak nie chodzi o przewinienia rządu, lecz o pewnego rodzaju granicę, jaką przekroczyli hierarchowie. Ostatnio w „FiM” trafnie ktoś zauważył, że za komuny była w Polsce wiara bardziej żarliwa, autentycznie szczera, bo nieprzymuszona. Teraz, kiedy bardziej opłaca się utożsamiać z tępo posłuszną klerowi większością, pozostała już tylko religijność obrzędowo-pokazowa, czyli bardziej deklarowana niż właściwie praktykowana. Za „komuny” kościoły pękały w szwach – dobrze to pamiętam, bo jako nastolatka byłam raczej religijna. Msze były równie polityczne co dziś, lecz nie było nienawiści, tylko nadzieja na lepsze
czasy, godziwą zapłatę za ciężką i uczciwą pracę, na pełne półki w sklepach… Nikt wówczas nie myślał o tym, żeby ośmieszać, opluwać i wykluczać ze wspólnoty wiernych czy rodaków wszystkich tych, którzy „inaczej” kochają, mają inny kolor skóry czy kształt nosa, popierają aborcję lub „godajom po ślunsku i som zakamuflowanymi Nimcami”. Dziś właśnie taka „polityka miłości” gości na sztandarach PiS-owców, a kler bardzo ochoczo to wspiera i firmuje swoim pseudochrześcijańskim imieniem. Pół biedy, gdyby to było chociaż szczere, aczkolwiek nietrafione. Jak wiadomo, kler zawsze wspierał tych, którzy musieli ponieść klęskę w obliczu postępu, racjonalizmu, marszu ku wolności słowa
i sumienia. To, co kler w naszym kraju od kilkudziesięciu lat wyprawia, nijak się ma do tego, co księża nakazują swoim wiernym. Myślę, że to właśnie klesza obłuda wkurzyła ludzi, do tej pory spokojnych i biernie godzących się z losem „strzyżonych baranów”. Dlatego coraz więcej osób pisze i dzwoni do „FiM”, opowiadając o buncie pojedynczych ludzi, a czasem większych grup i lokalnych społeczności, co w efekcie doprowadziło do wyboru Ruchu Palikota do Sejmu. Czyż nie jest to właśnie dowód na początek marszu ku wolności, tolerancji, świeckości? Musimy jednak uzbroić się w cierpliwość i drążyć tę klerykalną, zaskorupiałą mentalność „prawdziwego katolika patrioty” (…). Każdy niech nadal robi swoje: dyskutuje ze znajomymi i z rodziną, reklamuje czytanie „FiM”, popiera RP w każdych wyborach, przeciwstawia się panoszeniu katolickich obrzędów w życiu publicznym, nie uczestnicząc w nich. Każdy niech robi to, co potrafi, by rozwijać świeckiego ducha w naszym kraju. Nadziei i optymizmu nie może nam zabraknąć. Wszyscy wiemy, jak wiele jest jeszcze do zrobienia, i ta myśl powinna być motorem napędowym do ciągłego działania, bo kiedy śnieżna kula zaczyna się toczyć, to już nic nie jest w stanie jej zatrzymać. To słowa samego guru „FiM”, Jonasza, i ja mu wierzę. Teresa z Jastrzębia
17
października jest Międzynarodowym Dniem Walki z Biedą i Wykluczeniem Społecznym. W polskich mediach zabrakło zarówno informacji, jak i pogłębionej debaty na ten temat. Politycy zdają się nie dostrzegać wagi problemu.
Nie jada warzyw ani owoców i zapewne pożera wzrokiem tych, którzy mają to w nadmiarze. O ciuchach, dostępie do internetu czy wyjeździe na wakacje nawet nie ma co marzyć. Tak wygląda Polska w XXI wieku – zielona wyspa na morzu ignorancji.
Obraz biedy W mediach przewijają się czasem dane świadczące o ogromnej skali biedy i wykluczenia społecznego. Po jakimś czasie te porażające dane nikną, a ludzie, których to zjawisko dotyka, cierpią na co dzień. Jak to możliwe, że w XXI wieku w środku Europy, w kraju, który podobno przeżył cud gospodarczy i uchodzi za zieloną wyspę, mieszka najwięcej biednych dzieci na Starym Kontynencie? To wstyd dla polityków. Statystyki są przerażające. Z danych GUS wynika, że w 2011 r. w Polsce o 300 tys. wzrosła liczba osób żyjących w skrajnym ubóstwie. Kim jest osoba doświadczająca skrajnego ubóstwa? Ni mniej, ni więcej, tylko nikim. Nie może ona sobie pozwolić na zaspokojenie najbardziej podstawowych potrzeb, takich jak posiłek, odzież czy opłacenie bieżących rachunków. Wstydem powinno napawać to, że grupą najbardziej narażoną na życie w nędzy są dzieci. Raport UNICEF nie pozostawia wątpliwości – Polska znalazła się dopiero na 24 miejscu wśród 29 badanych krajów! W Polskiej Rzeczypospolitej Katolickiego Narodu Polskiego niemal 1,3 mln dzieci żyje w ubóstwie, a raczej dogorywa. Chodzi o co piąte dziecko! Taki maluch nie dostanie ciepłego posiłku, nie odrobi lekcji, bo gdzie?
To, że państwu nie opłaca się produkować biedy, najlepiej wie Skandynawia. Dania, Finlandia, Islandia, Norwegia i Szwecja to państwa najbardziej solidarne społecznie, egalitarne. W tych krajach progresja podatkowa służy wysokim standardom społecznym, a jednocześnie przedsiębiorcy mają najwięcej możliwości i szans na rozwój firmy. Kartezjusz mówił: „W kraju rządzonym dobrze, wstyd być biednym. W kraju rządzonym źle, hańbą jest być bogatym”. Coś w tym jest. W sporach o krzyż, o Smoleńsk, o matkę Madzi warto dostrzec to, co powinno być priorytetem dla polityki państwa i dobra całego społeczeństwa. Przemek Prekiel
Wspomnienie o Marku Rzadko czyjaś śmierć – szczególnie jeśli mowa o osobach, których nie znałem osobiście – robi na mnie takie wrażenie. Obca jest mi ogólnonarodowa histeria często związana z żałobami narodowymi. W tym przypadku jednak zmarł człowiek, który poprzez pisane teksty stał się po części moim autorytetem. Czytając gazetę, zawsze spieszyłem się do jego artykułów i bardzo mi ich brakowało, kiedy pan Marek zachorował. Jednak pojawił się wtedy artykuł, w którym opowiadał o swoich byłych już przyjemnościach i nieprzyjemnościach z różnymi szpitalami. O tym, że w pewnym momencie uratowała go legitymacja dziennikarska, która w przedziwny sposób zadziałała na nieczułych lekarzy szpitala. To wszystko było w czasie przeszłym i wydawać by się mogło, że chorobę przezwyciężył. Jednak nie udało się... Co tak poruszającego było w artykułach pana Szenborna? Poza licznymi odniesieniami do literatury, poza zamiłowaniem do poezji, którą starał się propagować... Z pewnością spora doza ironii i wręcz kpiny z sytuacji, które miały miejsce w tym kraju, a z drugiej strony – logiczne i racjonalne podejście do problemów. I choć
często pisał o rzeczach nieprzyjemnych, to poprzez swój gogolowski śmiech sprawiał, że czytało się tekst z przyjemnością i lekkością. Często można było się śmiać razem z nim, choć zazwyczaj był to suchy śmiech, który tylko delikatnie osładzał to, o czym pisał. Tak jak nie zapamiętuje się tych nauczycieli, u których jest łatwo, prosto i przyjemnie, a tych bardziej wymagających – już tak, i tutaj mamy przykład publicysty, który wyłamując się z szeregu, stanął według mnie ponad nim... Wydał jedną książkę – tyle zdążył. O tematyce, za którą nie przepadam, jednak chyba ją kupię. Był człowiek, nie ma człowieka… Lecz człowiek ów zabroniłby zapewne smucić się z powodu jego odejścia. I gdyby gdzieś tam w niebie lub innym raju (piekle, etc.) zebrał się tłum sędziów z bozią na czele... Gdyby ten tłum zamierzał osądzić Marka Szenborna właśnie... Gdyby nie wiedział, co z nim zrobić, za zasługi karać czy za przewiny nagrodzić... Cóż by zrobił pan Szenborn wtedy? Być może odpowiedziałby im wszystkim, cytując wiersz Tuwima o znamiennym tytule i refrenie: „Całujcie mnie wszyscy w dupę!”. Tomasz Wala, Opalenica
NOW OŚĆ!
„Sensacyjna monografia Marka Szenborna »Czarownice i heretycy. Tortury, procesy, stosy« burzy miłe, ułatwiające życie przekonanie o dobroci i szlachetności ludzkiej natury. To literatura faktu, a raczej faktów niewygodnych dla Kościoła” – prof. Joanna Senyszyn
Nr 43 (660) 26 X – 1 XI 2012 r.
LISTY Chcieliście prawdy! Czegoś nie rozumiem. Od pierwszych minut po katastrofie smoleńskiej wszystkie media chciały przekazać opinii publicznej jak najwięcej wiadomości na temat tragedii. Z racji „wielkości” stała się ona publiczną. Do dnia dzisiejszego na bazie tej tragedii trwa walka polityczna. Macierewicz co chwilę wyskakuje z jakimiś „dowodami”, no i niektóre tzw. rodziny smoleńskie cały czas domagają się całej prawdy o tym wydarzeniu, wynajdując jakieś sensacyjki. I nagle ukazują się drastyczne zdjęcia z tego wydarzenia i robi się problem. Dlaczego?! Nie widziałem tych zdjęć i nie jestem nimi zainteresowany, ale jeśli ma być cała prawda, to niech będzie. Mam wrażenie, że te zdjęcia są odpowiedzią na awanturę wynikłą po zamianie ciał oraz tego, co z nich zostało. Mam nadzieję, że ich publikator chciał pokazać, jak ciała po katastrofie lotniczej wyglądają i jak trudno je zidentyfikować. Wierzę, że taki miał cel i nie chciał rodzinom sprawiać przykrości. Przecież nie da się wyjaśnić wszystkiego, by nie sprawić komuś bólu. A w naszym kraju tak się utarło. Nie wolno powiedzieć, że zawinił pilot, bo ból; generał po kielichu – ból; presja ze strony pierwszego pasażera – ból, obraza majestatu itd. To trzeba się wreszcie zdecydować, czy chce się znać całą prawdę, czy tylko wybiórczą i wybielającą. I dlatego to całe oburzenie odczytuję jako kolejne, cyniczne zachowanie polityków, dziennikarzy i tych wszystkich wazeliniarzy naszej „elyty”. Wojtek M.
Ateista w świątyni Niewierzący lub człowiek innego wyznania niejednokrotnie zobligowany jest do uczestnictwa w uroczystościach religijnych – bądź to ze względów rodzinnych, bądź z uwagi na przyjaźń z głównym bohaterem uroczystości. Pozostańmy przy ateistach – jak mają się zachowywać w trakcie takiej „imprezy”? Czy markować te same gesty religijne, czy raczej zachować powściągliwość? Przecież markowanie zachowań religijnych jest z jednej strony kłamstwem w stosunku do aktywnych uczestników obrządku, a z drugiej – zaprzeczeniem swoich przekonań. Uważam, że zachowanie szacunku dla obcych przekonań to jedno, a szacunek dla własnych przekonań – drugie. Kolejna sprawa to pobyt w świątyniach w celach turystycznych, poznawczych. Niezależnie od naszego stosunku do wiary wiemy, że w naszym kraju istniały od wielu wieków różne wyznania i one też wniosły wiele do kultury materialnej, zatem to, co możemy
podziwiać w świątyniach, jest spadkiem po naszych przodkach. Zachowania ludzkie są różne i po naszej śmierci nie możemy sami decydować, jak nasi krewni się zachowają i jak nas pochowają – czy uczynią to zgodnie z naszą wolą, czy tak jakby chciało „otoczenie”. Nie tak dawno uczestniczyłem w pogrzebie kolegi… Jego syn, też mój kolega, stwierdził przy tej okazji, że wprawdzie ojciec życzył sobie pogrzebu świeckiego, jednak on z rodziną zdecydowali inaczej, „bo co by ludzie powiedzieli”.
Dlatego myślę, że droga nie tylko do ateizacji, ale i do świeckości naszego kraju jest jeszcze daleka. W kraju zaczęto w niektórych miastach rozwieszać billboardy propagujące ateizm, a reakcje są takie, że powtórzę za śp. Kałużyńskim: „Ręce opadają i spodnie też”. Na przykład dziennikarz w TVP Info, komentując to wydarzenie, raczył powątpiewać w istnienie prawdziwych (100-procentowych) ateistów: „Czy jest ktoś, kto nie odwołuje się do sił wyższych?”. Wobec powyższego proponuję ateistom biorącym udział w uroczystościach religijnych, aby nie manifestowali fałszywie religijności. Trochę odwagi! Karol Władysław Wyszyński Elbląg
Jezus na sygnale Jadąc drogą krajową nr 44 w dniu 17.10.2012 r., w pewnej chwili pomyślałem, że musiało się stać się coś naprawdę poważnego. Może jakiś straszny wypadek! Jako pierwszy na sygnale i mrugający jechał radiowóz, za nim straż pożarna, jakieś auto i znowu straż pożarna. Czyli jechały pojazdy uprzywilejowane, co do których dokładnie określono, kiedy i w jakich okolicznościach mogą używać sygnałów dźwiękowych i optycznych. Co się okazało? Kiedy się zatrzymałem, pewna pani z przejęciem zapytała mnie, czy widziałem te samochody. No i powiedziała mi, że… przewożono obraz najświętszego serca pana Jezusa. Dla mnie paranoja i ewidentne nadużycie. W czasie, kiedy policjanci i strażacy narzekają na brak paliwa, odbywają się takie
SZKIEŁKO I OKO cyrki. Pozostawiam to bez komentarza, bo byłby niecenzuralny. Emil Kwiatkowski
Idzie młode! Wiele osób może myśleć, że jako 20-letnia studentka z niezbyt dużej miejscowości niewiele wiem o życiu, a tym bardziej o problemach poruszanych w Waszej gazecie. Jeszcze rok temu nie znałam dobrze „FiM” – do czasu, kiedy mój starszy brat przekonał mnie do przeczytania
jednego z Waszych artykułów. I tak z czasem zaczęłam czytać każdy numer „FiM”. Po raz pierwszy natknęłam się na ludzi podzielających moje poglądy w sprawach religii! Od dziecka jestem ateistką. Jako 7–8-latka razem z bratem uczęszczałam na tzw. katechezę do znajomego pastora, ale trwało to krótko i niewiele dało. Rodzice nigdy do niczego mnie nie zmuszali, za co jestem im niewyobrażalnie wdzięczna. Razem z bratem nie mamy ani chrztu, ani komunii, ani bierzmowania. Nie chodzimy do kościoła, chyba że na pogrzeb lub ślub. Nie miałam problemu z rówieśnikami, którzy często zazdrościli mi swobody wyznania. Z dorosłymi – różnie. Byłam jednak – jako czarna owca – pod czujnym okiem proboszcza, który na siłę próbował mnie „przywrócić do wiary”. Razem z księdzem uczącym w mojej szkole straszyli mnie ogniem piekielnym. Traktowali mnie jak zło wcielone. Teraz, kiedy mam 20 lat, widzę, że nic się nie zmieniło. Trwonienie pieniędzy na Kościół, przymusowe lekcje religii, wliczanie jej do średniej ocen, przewinienia i przestępstwa popełniane przez księży… Kościół stara się zachować twarz, ale marnie mu to wychodzi. Staje się to śmieszne. Jakim prawem mówią o „braku sumienia i etyki”, skoro sami nie znają słowa „tolerancja”?! Jak tu się dziwić, że tyle osób odchodzi z Kościoła, skoro ten potępia społeczeństwo, które ma odwagę samodzielnie myśleć. Nasza gazeta tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że może nie jestem wcale taka zła, jak widzi mnie Kościół, tylko próbuję po prostu żyć po swojemu. Dlatego dziękuję Wam z całego serca za pomoc – mimo że nawet
nie byliście tego świadomi:) – i z niecierpliwością czekam na każdy kolejny numer „FiM”. Myszkowianka
Kiedy zapłoną stosy? Kiedy kilka lat temu usłyszałem, że został powołany w Kościele egzorcysta, to pomyślałem, że to żart. Bo jak można mówić w XXI w. o jakiejś ciemnocie sprzed paru wieków, o wypędzaniu diabła, który nawiedzał katolików, no i potrzebni byli egzorcyści. Wiadomo, że doprowadzało to do strasznych tortur i palenia ludzi na stosach. Stosy płonęły prawie przez trzy wieki. W całej Europie spalono setki tysięcy ludzi. Był to najczarniejszy okres w dziejach Europy, a zgotowali go człowiekowi katolicy. Kto by pomyślał, że dziś, po upływie 500 lat, ktoś coś podobnego chciałby powtórzyć… To jest po prostu nie do pomyślenia! Nie dziwię się, że tych ciemnych ludzi spod krzyża na Krakowskim Przedmieściu tak można ogłupić. Ale mamy dziś w Polsce wykształconych ludzi, którzy w takie szamańskie czary nie wierzą. I co? Patrzą na to wszystko i nic nie mówią? Przecież trzeba to z całą surowością prawa potępić! Nie można pozwolić na spychanie Polski do ciemnego średniowiecza. Stajemy się pośmiewiskiem Europy... Niedawno w wieczornych wiadomościach I programu TVP pokazano właśnie taki szamański zabieg egzorcysty. Zgroza człowieka ogarnia, patrząc, jak kilku ludzi trzyma i przygniata rzucającego się chorego człowieka, a szaman stoi nad nim i odmawia jakieś zaklęcia. Zamiast wezwać lekarza, który by naprawdę pomógł w takich przypadkach, wzywa się czarownika. Zadawanie takich męczarni choremu człowiekowi jest przestępstwem i powinno być karane. Takich szamanów mamy już podobno, jak chwalą się władcy Krk, ponad 100. Popularyzuje to państwowa telewizja i są na ten temat różne audycje radiowe… Środki masowego przekazu zamiast to potępiać – pochwalają! W jakim kraju my żyjemy?! Czy władza uznaje, że to jest normalne? Dokąd my zmierzamy? To jest wiek XXI – wiek osiągnięć ludzkiej nauki, a my tkwimy w grajdole! Lewro z Wrocławia
Pogrzeb na poczcie Stojąc w kolejce do okienka pocztowego (na 4 tylko 2 czynne, co jest normą), byłem świadkiem, jak jakaś staruszka kupowała znicze. Kazała sobie pokazywać poszczególne egzemplarze, pytając przy tym o cenę, aby w końcu zrezygnować z zakupu. Trwało to około 20 minut. Nie muszę dodawać, że ludzie byli wściekli. Poczta – zamiast usprawnić działalność – epatuje „nowatorskimi” pomysłami, które dalekie są od
19
zdrowego rozsądku. Dowodem tego jest wprowadzenie do sprzedaży koszulek, zniczy, środków czystości itp. Należy podkreślić, że sprzedaż tych artykułów wiąże się z przyznaniem pracownikom premii. Nic dziwnego, że poczynania tego rodzaju powodują straty zamiast planowanych zysków. W uniknięciu strat nie pomogła nawet pozycja monopolisty na przesyłki do 50 g. Skutecznie ten przepis omijała Telekomunikacja, doklejając do listów blaszki zwiększające ich ciężar. Ma się to oczywiście zmienić od 2013 r., jak zostanie ogłoszona upadłość i następnie przekształcenie w spółkę skarbu państwa, co zresztą jest głównym celem przed etapem końcowym, czyli prywatyzacją. Czy właśnie nie takie były zamierzenia od samego początku? Ivo
Bądźmy konsekwentni Tygodnik „FiM” kupuję od kilku lat, lecz często kolejne numery czytam z czasowym poślizgiem. I tak dopiero dziś przeczytałem artykuł Marka Kraka sprzed miesiąca „Jednak trzeźwiejemy”. Autor prosi czytelników o podzielenie się swoimi spostrzeżeniami, więc dorzucam swoje. Od ponad 40 lat jestem dojrzałym ateistą. Udało mi się wychować synów na przyzwoitych ludzi o racjonalnym światopoglądzie. Mam siódemkę wnuków, z których żadne nie chodzi do kościoła. Piątka jest już pełnoletnia. Będę ich gorąco namawiał, aby za 3 lata głosowali na Ruch Palikota. Rok temu skutecznie namówiłem do tego 5 moich znajomych. Jestem głęboko przekonany, że przywrócenie naszemu państwu świeckiego charakteru jest racjonalne i historycznie nieuniknione. Wiem jednak, że to się nie uda tak szybko, jak byśmy tego chcieli. Musimy uzbroić się w cierpliwość, ale w codziennym działaniu musimy być konsekwentni i nieustępliwi. Rzeczywiście „trzeźwiejemy”, bo do kościoła chodzi obecnie około 30 proc. Polaków. Radiomaryjne mohery wymierają, a dorastają kolejne roczniki wykształconej młodzieży. Młodych wyborców musimy przekonać (internet, ulotki), że trzeba od władzy odsunąć chadecką prawicę, która kolaboruje z watykańskim okupantem. Wtedy znajdą się pieniądze na oświatę, służbę zdrowia i na inne społeczne potrzeby. Nie wiem, czy dożyję zwycięstwa lewicy, ale teraz chcę zrobić jak najwięcej, żeby to zwycięstwo przybliżyć. A.M., Tuchola
Radio „FiM” znów nadaje! Szukajcie nas i włączajcie na stronie www.faktyimity.pl. W czwartek i piątek audycję rozpoczynamy, tradycyjnie już, o godzinie 12. Telefonujcie do nas bezpośrednio na antenę pod numer 695 761 842.
20
Nr 43 (660) 26 X – 1 XI 2012 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
PAŃSTWO NA WYGNANIU (20)
Koniec wojny Społeczeństwa państw koalicji antyhitlerowskiej powitały koniec II wojny światowej z nieskrywaną radością. Polscy emigranci w Londynie postrzegali zakończenie wojny jako swą kapitulację.
Polski „Londyn” z rozgoryczeniem przyjął wieści o postanowieniach konferencji jałtańskiej, alarmując świat o kolejnym rozbiorze Polski. Postanowienia te pierwotnie były utajnione. Wkrótce zaczęły jednak wyciekać poza kręgi dyplomacji brytyjskiej. Polacy, chociaż spodziewali się hiobowych wieści, nie przypuszczali jednak, że sprawy przyjmą tak katastrofalny obrót. 12 lutego 1945 r. do Foreign Office (siedziba brytyjskiego MSZ) wezwano polskiego ambasadora Edwarda Raczyńskiego i wręczono mu teksty postanowień jałtańskich. Rząd polski oficjalnie odrzucił traktat, uznając go za dyktat siły nad sprawiedliwością. Wydał też oświadczenie stwierdzające, że ustalenia wielkiej trójki nie zobowiązują ani rządu RP, ani narodu polskiego. Uznał zabranie Polsce połowy terytorium za kolejny rozbiór, dokonany tym razem przez jej sojuszników. Rozpaczliwy apel nie miał jednak sensu, ponieważ rząd brytyjski przestał uważać gabinet Tomasza Arciszewskiego za politycznego partnera. Dodatkowo z Downing Street płynęły coraz wyraźniejsze sugestie, aby Polacy gromadzili środki na własną działalność polityczną. Był to jednoznaczny sygnał, że niebawem rząd może utracić polityczną podmiotowość. W polskich środowiskach emigracyjnych wieść o postanowieniach jałtańskich wywołała pretensje do anglo-amerykańskich sojuszników. Brytyjczycy, by uprzedzić niekontrolowane protesty, sparaliżowali zdolność bojową polskich jednostek wojskowych. Wojskowi zostali przejściowo internowani, a okręty wojenne wezwano do portów na rzekome remonty. Doszło również do ostrej wymiany zdań między zwierzchnikiem polskiej armii na Zachodzie generałem Władysławem Andersem a brytyjskim premierem Winstonem Churchillem. Anders, oburzony jałtańskimi ustaleniami, zagroził wycofaniem polskich jednostek z frontu. Brytyjski premier butnie odparł, że dziś Anglia ma już tyle własnego wojska, iż nie potrzebuje pomocy polskich dywizji.
Bitwa o Berlin – w tle zniszczony przez Armię Czerwoną Reichstag
Polscy żołnierze z żalem przyjęli oficjalnie potwierdzoną utratę Kresów Wschodnich. Nie przestali jednak ofiarnie walczyć. Dywizja pancerna generała Stanisława Maczka, dowodzona przez aliantów, sforsowała Ren i wkroczyła na teren Rzeszy, zaś II Korpus generała Andersa, przełamując obronę Niemców, wyzwolił Weronę i Bolonię. Nawet jednak polityczna poprawność Brytyjczyków wobec Józefa Stalina nie tłumaczy wydanego polskim wojskom zakazu udziału w defiladzie zwycięzców w Londynie z okazji końca wojny. Na szczęście naszym dowódcom nie zabrakło przytomności umysłu, aby sprzeciwić się dotychczasowym sojusznikom, którzy planowali wysłać polskie jednostki na Daleki Wschód na wojnę z Japonią. Uchwały krymskie miały spore reperkusje także za oceanem. Komitet Narodowy Amerykanów Polskiego Pochodzenia – najprężniejsza organizacja polonijna w USA – zorganizował na Manhattanie wielką manifestację poparcia dla rządu Arciszewskiego oraz przeciw hegemoni ZSRR w Europie Wschodniej. Polonusi wystosowali depesze protestacyjne do 96 senatorów, zwracając uwagę na pogwałcenie zapisów Karty atlantyckiej, zakazujących jakichkolwiek zmian terytorialnych podczas wojny. Nie doczekali się jednak wyjaśnień. Nie odpowiedział im prezydent USA Franklin D. Roosevelt, który był poważnie chory i zmarł w kwietniu 1945 r. Warto dodać,
że nigdy nie bronił on polskich interesów. Z tego powodu nazywanie amerykańskiego prezydenta „wielkim przyjacielem Polski” i nadawanie polskim ulicom jego imienia należy, delikatnie mówiąc, uznać za przesadę. Społeczeństwo amerykańskie nie do końca podzielało poglądy Polaków na krymskie ustalenia. W badaniu opinii publicznej, przeprowadzonej krótko po konferencji jałtańskiej, większość respondentów uznała, że w sprawach polskich osiągnięto rozwiązanie najlepsze z możliwych, przyznając, że nie było to wprawdzie fair wobec Polski, jednakże wobec zaistniałej sytuacji geopolitycznej alianci nie mieli innego wyjścia. Tymczasem sytuacja polityczna naszego kraju ulegała dalszym komplikacjom. Oprócz rządu emigracyjnego w Londynie i Rządu Tymczasowego, powołanego w wyzwolonej Polsce z początkiem 1945 r., wyłonił się kolejny obóz polityczny, z byłym premierem Stanisławem Mikołajczykiem na czele. Polityk prowadził przez swoich emisariuszy w Polsce wichrzycielską politykę wobec rządu Arciszewskiego, buntując przeciw niemu środowiska ludowców. Natomiast w Wielkiej Brytanii prowadził żywą działalność publicystyczną na łamach własnego tygodnika „Jutro Polski” oraz angielskiego lewicowego pisma „Daily Worker”. Mikołajczyk udowadniał, że jedynym ratunkiem dla Polski jest realne porozumienie z ZSRR. Ta inicjatywa zyskała akceptację premiera
Churchilla, który wciąż wierzył, że Mikołajczyk zdoła utworzyć rząd jednoczący Polaków i zarazem pozwoli odzyskać twarz aliantom zachodnim. Równocześnie w Moskwie pracowała komisja wielkiej trójki, powołana w Jałcie specjalnie do spraw Polski. Składała się ona z ministra spraw zagranicznych ZSRR Wiaczesława Mołotowa oraz Archibalda Clarka-Kerra i Averella Harrimana – ambasadorów reprezentujących Wielką Brytanię i USA w Moskwie. Politycy przygotowywali grunt pod spotkanie tzw. demokratycznych polityków z obozu londyńskiego z przedstawicielami krajowego Rządu Tymczasowego w celu powołania wspólnego ośrodka władzy. Anglosaskim przywódcom zależało na jak najszybszym stworzeniu rządu, gdyż zbliżał się zainicjowany przez USA Kongres Założycielski ONZ. Chciano w ten sposób uniknąć dyplomatycznych zgrzytów w związku z obsadą przedstawicielstwa Polski w tej organizacji. Stalin zażądał jednak, aby do rozmów byli dopuszczeni tylko ci Polacy, którzy uznali postanowienia jałtańskie oraz granicę wschodnią wytyczoną linią Curzona. Naturalnym kandydatem komisji na premiera nowego polskiego rządu był Mikołajczyk. Przedstawiciel ludowców bez problemów zaakceptował warunki Kremla, co szybko zostało nagłośnione przez BBC jako przykład i zachęta dla innych Polaków. Tymczasem radziecki przywódca, wykorzystując pozycję hegemona,
konsekwentnie realizował politykę, utrudniającą osiągnięcie kompromisu w rokowaniach, a NKWD (Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych) likwidowało poakowskie podziemie. Poprzez swych agentów zwabiło do Pruszkowa przywódców konspiracji na rzekome rozmowy z dowództwem radzieckim. W domu przy ulicy Pęcickiej 3 zjawiło się 16 przywódców państwa podziemnego – m.in. komendant organizacji „NIE” i były szef AK gen. Leopold Okulicki oraz delegat rządu londyńskiego Jan Jankowski. Po uroczystym obiedzie wszyscy zostali przewiezieni na Okęcie. Pod pretekstem dalszych rozmów odlecieli do Moskwy, gdzie zostali aresztowani. Wydarzenie to wzburzyło nie tylko obóz londyński. Swego oburzenia nie krył wicepremier Rządu Tymczasowego Władysław Gomułka, który w rozmowie ze Stalinem stwierdził, że takie poczynania są sprzeczne z poszanowaniem suwerenności Polski. Ostatecznie radziecki dyktator odwołał z Polski odpowiedzialnego za akcję generała Iwana Seriowa, jednak los zatrzymanych się nie zmienił. Po trzech miesiącach spędzonych w Moskwie trafili pod sąd. Oskarżono ich o działalność terrorystyczno-dywersyjną i szpiegowską. Wyroki – jak na radzieckie realia – były niespodziewanie niskie. Okulickiego skazano na 10 lat pozbawienia wolności (zmarł rzekomo na atak serca w radzieckim więzieniu), Jankowskiego – na 8 lat, a resztę podsądnych – na od 4 do 5 miesięcy więzienia. Trzech z nich uniewinniono. Zachodni alianci nie kiwnęli palcem, by wstawić się za sojusznikami, choć jedna z wersji mówi, że tak niskie wyroki były wynikiem nacisków Churchilla. 25 kwietnia 1945 r. w San Francisco odbył się Kongres Założycielski ONZ. Zdaniem rządu emigracyjnego Polskę mieli reprezentować ministrowie Adam Tarnowski, Adam Pragier oraz ambasador Edward Raczyński. Jednak Moskwa sprzeciwiła się temu, twierdząc, że Polskę winien reprezentować działający w wyzwolonym kraju Rząd Tymczasowy. Anglosasi nie chcieli się na to zgodzić. Ostatecznie polska delegacja nie wzięła udziału w tym prestiżowym wydarzeniu, a ukłonem organizatorów wobec naszego kraju było pozostawienie dla Polski honorowego, pustego miejsca. Choć konflikt na Dalekim Wschodzie jeszcze trwał, Niemcy zostali pokonani. Ludzkość doczekała się końca wojny największej w dziejach świata. Polskie środowiska emigracyjne były dalekie od entuzjazmu, a przedstawicie rządu zasypywali światowych przywódców depeszami, zwracając uwagę na faktyczną klęskę Polski, która straciła połowę terytorium i niezawisłość polityczną. Tak jakby tę wojnę przegrała… PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
Nr 43 (660) 26 X – 1 XI 2012 r.
OKIEM BIBLISTY
21
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Pomyłki w Nowym Testamencie (2) Jeden z Czytelników, zafascynowany lekturą książki Waltera-Jörga Langbejna „Leksykon pomyłek Nowego Testamentu”, podobnie jak sam autor uważa, że pisma chrześcijańskie zawierają wiele sprzecznych informacji na temat życia, działalności i wypowiedzi Jezusa. Twierdzi, że ewangeliści niejednokrotnie popełniali błędy, bo nie umieli, a czasem nie chcieli przedstawić wydarzeń zgodnie z ich rzeczywistym przebiegiem. Stąd też w ich opowieściach tyle nieścisłości, a nawet ewidentnych fałszerstw. Oto kilka zarzutów: 1. Jezus jako Żyd nosił hebrajskie imię. Nigdy nie pozwoliłby na to, aby się do niego zwracano, używając łacińskiego imienia Jezus. Podobnie rzecz ujmuje David H. Stern: „Podane wyjaśnienie imienia Jeszui ma jakikolwiek sens tylko w języku hebrajskim lub aramejskim; po grecku (czy po polsku) nie tłumaczy niczego. Hebrajskie słowo oznaczające »on zbawi« to joszia, o tym samym źródłosłowie hebrajskim (jud-szin-ain) co imię Jeszua (jud-szin-waw-ain). W ten oto sposób imię Mesjasza znajduje wyjaśnienie w Jego posłannictwie. Z etymologicznego punktu widzenia imię Jeszua jest skróconą wersją imienia Jehoszua (po polsku Jozue), oznaczającego »JHWH zbawia«. Jest również męską formą hebrajskiego słowa jeszua, oznaczającego »zbawienie«. W przekładzie BT werset ten [Mt 1. 21] ma następujące brzmienie: »(…) nadasz [Mu] imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów«. Z punktu widzenia naszego języka niczego to nie wyjaśnia, bo zbawienie ludzi od grzechów tyle samo ma wspólnego z brzmieniem imienia Jezus, co np. z imionami Franciszek lub Edward. Również greka niczego tu nie wyjaśnia. Jedynie w języku hebrajskim lub aramejskim takie wyjaśnienie jest wyjaśnieniem. Zdaniem profesorów Davida Flussera i Shmuela Safraia, Żydów ortodoksyjnych, imię Jeszua było w istocie przez galilejskich Żydów z I wieku wymawiane jak Jeszu. Na podstawie 26, 73 [Mt] wiadomo nam, że Żydzi galilejscy mówili innym dialektem niż Żydzi judzcy (…). Galilejczycy nie wymawiali hebrajskiej litery ain na końcu wyrazu (…). Zamiast więc mówić »Jeszua«, mówili »Jeszu«. I bez wątpienia niektórzy zaczęli w ten sposób zapisywać to imię” („Komentarz żydowski do Nowego Testamentu”, s. 8). Krótko mówiąc, Ewangelie napisane zostały przez Żydów i pierwotnie posiadały żydowski charakter. Nie jest zatem winą ewangelistów, że w tłumaczeniach pism Nowego Testamentu na inne języki pozbawiono go tego charakteru.
Jednakże na tym sprawa się nie kończy. Niektórzy bowiem krytycznie nastawieni wierzący uważają, że większość wersji imienia Zbawiciela – takich jak Jezus, Jesus, Iesus, Yahshuah, Yahuszua, Jeszu, Hesus, Jeszua, a tym bardziej wersje w brzmieniu anglojęzycznym (wymowa Dżizas) – nie jest poprawna. Dlaczego? Ponieważ – jak dowodzą – współczesny język hebrajski jest w rzeczywistości dialektem aramejskim, czyli językiem Babilonu, który Żydzi przejęli podczas niewoli w Babilonie i trwa on z małymi zmianami aż do dzisiaj. A to znaczy, że nie ma on nic wspólnego ze starożytnym językiem paleohebrajskim, który jest rzekomo… odmianą starożytnej greki, czyli językiem, w którym spisano Nowy Testament. Twierdzą więc, że prawidłowe imię Jezusa powinno się wymawiać w tym właśnie języku, czyli tak, jak czynią to Grecy, Rosjanie, Ukraińcy, Serbowie czy też inne odłamy ortodoksyjnego Kościoła Wschodniego. To znaczy, że Zbawiciel ma na imię Isus. Jak widać, imię Chrystusa wywołuje wiele kontrowersji. Można jedynie mieć nadzieję, że niezależnie od tego, czy Jego imię wymawiamy bardziej lub mniej poprawnie, On wie, czy mówimy o Nim z szacunkiem, czy lekceważąco. I chyba to jest najważniejsze. 2. Józef nie był cieślą, bo w jego czasach zawodu cieśli jeszcze nie było. To prawda, ponieważ określenie „cieśla” to „termin będący niedokładnym tłumaczeniem greckiego tekton (stąd: »architekt«), gdyż rusztowań ciesielskich prawie nie znano w Palestynie. W znaczeniu szerszym rzeczownik tekton oznacza zwykłego robotnika lub bardziej wykwalifikowanego rzemieślnika, wytwarzającego coś z istniejącego już surowca, jak np. drewno, kamień a nawet metal, a zatem byłby to kamieniarz, murarz, rzeźbiarz itp.” (Xavier Leon Dufour, „Słownik Nowego Testamentu”, Poznań 1998, s. 193). Co w takim razie z ewangelicznymi stwierdzeniami: „Czyż nie jest to syn cieśli” (Mt 13. 55)? oraz: „Czyż
nie jest to ów cieśla, syn Marii” (Mk 6. 3)? Według najstarszej tradycji pochodzącej z początku II wieku, m.in. według Justyna Męczennika, Józef najprawdopodobniej wyrabiał pługi i jarzma oraz inne narzędzia z drewna, o których w swoich porównaniach wspominał także Jezus. Może to świadczyć, że również On posiadał dobrą znajomość fachu, którym mógł wcześniej się zajmować (por. Mt 11. 29–30; Łk 9. 62; 14. 28–30). Cokolwiek by zatem powiedzieć o rzemiośle, jakim parał się Józef (i Jezus), z punktu widzenia przesłania ewangelicznego (zbawczego) to, czy Józef był cieślą, czy stolarzem, nie ma większego znaczenia. Podnoszenie zatem tego zarzutu przeciwko wiarygodności Nowego
(por. Lb 1. 20–46). Wiadomo też, że w miejscu pochodzenia przechowywano również dokumenty potwierdzające czyjąś przynależność rodową. Krótko mówiąc, wszystko wskazuje na to, że spis rzeczywiście przeprowadzany był w miejscu pochodzenia. Sami zaś Rzymianie dalecy byli od tego, aby prowokować Żydów do jakichkolwiek zmian w tym względzie. Tym bardziej że Żydzi mieli swój własny, od wieków ustalony porządek, który w niczym nie kolidował z polityką Rzymu. 4. Opisując dzieciństwo Jezusa, na przykład narodziny w Betlejem, autor Ewangelii wg św. Mateusza posiłkował się proroctwami Starego Testamentu i tak naprawdę nie miał on pojęcia, gdzie rzeczywiście narodził się Jezus.
Trzej królowie ze Wschodu – najbardziej kontrowersyjny fragment NT
Testamentu jest jakimś nieporozumieniem, bo zarzut ten można by ewentualnie skierować pod adresem tłumaczy, ale nie ewangelistów. 3. Nieprawdziwe jest twierdzenie Nowego Testamentu, że rodzice Jezusa wędrowali z Nazaretu do Betlejem, bo spis ludności przeprowadzano w aktualnym miejscu zamieszkania podatników. Również ten jest zarzut nieuprawniony. O tym bowiem, że podczas spisu wszyscy Żydzi mieli się udać na miejsce swego pochodzenia, świadczy chociażby pewien papirus z roku 104 po Chrystusie, znaleziony w Oxyrhynchos, w którym czytamy: „Gaius Vibius Maximus, prefekt Egiptu: ponieważ zbliża się spis według miejsca pochodzenia, trzeba napominać wszystkich przebywających z jakiejkolwiek przyczyny poza swoim powiatem, aby wrócili do domów i zachowywali zwykły przy spisie porządek” (za: Eugeniusz Dąbrowski, „Nowy Testament na tle epoki”, t. I, s. 248–249). Warto podkreślić, że Żydzi określali swoje pochodzenie nie według aktualnego miejsca zamieszkania, ale według przynależności plemiennej
Na zarzut ten równie dobrze można by odpowiedzieć pytaniem: skąd ktoś, kto żyje w XXI wieku, wie, że Mateusz, żyjący w I w. n.e., nie miał pojęcia, gdzie narodził się Jezus? Przecież Mateusz jako świadek tamtych wydarzeń wcale nie musiał posiłkować się proroctwem z Księgi Micheasza (5. 1). Zauważmy też, że większość ówczesnych Żydów, poza religijnymi przywódcami (Mt 2. 4–6), nie była wcale pewna, gdzie się narodzi Mesjasz. Potwierdza to chociażby Ewangelia Jana, w której czytamy: „Czyżby rzeczywiście przełożeni doszli do przekonania, że to Chrystus? Ale o nim wiemy, skąd pochodzi; gdy zaś Chrystus przyjdzie, nikt nie będzie wiedział, skąd pochodzi” (7. 26–27). A zatem Mateusz pisał o czymś, o czym doskonale musiał wiedzieć od samego Chrystusa, który „począwszy od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co o nim było napisane we wszystkich Pismach” (Łk 24. 27, por. w. 44). 5. W Nowym Testamencie nie ma słowa o trzech królach, a rzezi niemowląt, o której pisze Mateusz, najprawdopodobniej nigdy nie było.
Zgoda, że w Nowym Testamencie nie ani słowa o trzech królach, ale jest opowieść o magach ze Wschodu (Mt 2. 1–12), choć nie wiadomo, ilu ich było. Zgodzić też się należy, że istnieje dylemat, czy opowieść tę zaliczyć do rodzaju literackiego zwanego midraszem (komentarz), czy też do przekazu ściśle historyczno-kronikarskiego. Chociaż sprawa ta nie jest taka prosta, dziś na ogół przyjmuje się, że w opowieści tej połączone są oba te rodzaje. To znaczy, że obok podstawowych faktów historycznych dotyczących narodzenia Jezusa Mateusz mógł wykorzystać i zinterpretować chrystologicznie m.in. następujące teksty biblijne: „Tobie niech przyniosą królowie dary” (Ps 68. 30); „Królowie Tarszysz i wysp niech przynoszą dary, królowie Saby i Seby niech złożą daninę! Niech mu oddają pokłon wszyscy królowie, niech mu służą wszystkie narody” (Ps 72. 10–11); „I pójdą narody do twojej światłości, a królowie do blasku, który jaśnieje nad tobą” (Iz 60. 3, por. Lb 24. 17). Innymi słowy, Mateusz wyraźnie dawał swym czytelnikom do zrozumienia, co musiało być dla nich szokiem, że Bóg przygotowuje, powołuje i objawia się również innym narodom, i to zgodnie ze swoim odwiecznym planem. Sługa JHWH – Boży Pomazaniec – miał być bowiem nie tylko „światłością pogan” (Iz 49. 6), ale także – jak zapowiada Księga Daniela – królem, któremu Bóg da „władzę i chwałę, i królestwo, aby mu służyły wszystkie ludy, narody i języki” (7. 14). Poza tym przesłanie Mateusza jest zbieżne z tym, co czytamy w Ewangelii Jana: „Do swej własności przyszedł, ale swoi go nie przyjęli” (J 1. 11) oraz w Ewangelii Łukasza: „Oto ten przeznaczony jest, aby przezeń upadło i powstało wielu w Izraelu, i aby był znakiem, któremu się sprzeciwiać będą” (2. 34). Religijni przywódcy wiedzieli bowiem, gdzie się ma narodzić Chrystus (Mt 2. 4–5), a jednak pozostali obojętni. Pogańscy magowie natomiast nie wiedzieli tego dokładnie, a jednak przybyli z daleka, szukali Go i w końcu oddali Mu pokłon i ofiarowali swoje dary. A co z rzezią niemowląt? Chociaż nie wiadomo na pewno, czy miała ona miejsce, to jednak zważywszy na to, że Herod był okrutnym mordercą, który pozbawił życia nawet najbliższych członków rodziny, wcale nie można tego wykluczyć. Historia uczy, że od obojętności wobec Chrystusa (kapłani, Herod) niedaleko jest do wrogości, a w rezultacie – do największych zbrodni. BOLESŁAW PARMA
22
POLAK NIEKATOLIK (16)
Praska wiosna Reformatorskie poglądy Jana Husa zyskały sympatię wielu Polaków. W Krakowie husytyzm propagował Hieronim z Pragi. Przed reformacją XVI wieku największe wpływy chrześcijańskie w Polsce pochodziły z Czech. Był to w dużej mierze efekt działalności Jana z Husyńca, zwanego Husem, oraz jego współpracownika – Hieronima z Pragi. W Polsce naśladowały ich tysiące ludzi. Co istotne, Hus miał zwolenników nie tylko wśród chłopów i mieszczan, ale również wśród elit – duchowieństwa i szlachty. Niestety, przez długie wieki Kościół papieski zawzięcie niszczył każdy ślad sympatii dla husytyzmu na naszych ziemiach, dlatego przekazów źródłowych na ten temat zachowało się niewiele. Walka narodu czeskiego przeciwko zepsuciu Kościoła rzymskiego, wielkim feudałom i dominacji niemieckiej spotkała się w Polsce z pozytywnym oddźwiękiem. Sympatia rosła w miarę narastania niechęci do kleru, tym bardziej że w okresie wojen z zakonem krzyżackim zarówno papiestwo, jak i część wyższego duchowieństwa w Polsce opowiedziały się po stronie Krzyżaków. Początkowo propagatorami ruchu w Polsce były osoby, które po powrocie z Czech głosiły hasła husyckie i pozytywnie
C
Nr 43 (660) 26 X – 1 XI 2012 r.
OKIEM SCEPTYKA
wypowiadały się o działalności czeskich husytów. „Dość przejrzeć księgi większych miast, rachunki dworu królewskiego, księgi uniwersyteckie, żeby wyłowić ludzi pochodzenia czeskiego wśród wszelkich stanów; rzemieślników, kupców, kleryków. Jednocześnie w Pradze na uniwersytecie [którego Hus był pierwszym czeskim rektorem – dop. red.] nacja polska już w drugiej połowie XIV w. jest bardzo liczna, przez uniwersytet praski przesunęła się większość wybitnych jednostek w naszym życiu umysłowym tego okresu. Wiadomo, że mistrzowie prascy, Polacy i Czesi, stoją u kolebki odnowionego za staraniem Jadwigi uniwersytetu krakowskiego” (pisała Ewa Maleczyńska w „Ruchu husyckim w Czechach i w Polsce”). Wychowankowie i profesorowie Uniwersytetu Karola w Pradze gromadzili się wokół królowej Jadwigi Andegaweńskiej (zm. w 1399 r.), która znajdowała się prawdopodobnie w kręgu oddziaływania myśli Milicza z Kromieryża – jednego z prekursorów ideologii husyckiej. Niska pozycja kobiety w społeczeństwie średniowiecznym pchnęła Jadwigę w objęcia opozycji i ku krytyce
zy ktoś próbował zestawić los człowieka z hipotetycznym losem chrześcijańskiego Boga? Owszem, pewien Czytelnik „FiM”. Niedawno dostałem następującą wiadomość od pana Piotra, Czytelnika naszej gazety: „Może warto zabrać się za taki oto problem – czy bycie Bogiem nie jest łatwizną wobec zadań, jakie stoją przed człowiekiem?”. Oczywiście, aby przeprowadzić zasugerowany eksperyment myślowy, trzeba najpierw założyć, że jakiś bóg w ogóle istnieje. Ze względu więc na nasze uwarunkowania kulturowe przyjmijmy, że któraś z odmian Boga chrześcijańskiego istnieje. Na przykład ta trójosobowa. Będzie nam to nie tylko bliższe, ale także etycznie trudniejsze – wszak wielu chrześcijan wierzy, że Bóg stał się człowiekiem, co sprawia, że rozważania bosko-ludzkie stają się bardziej skomplikowane. Z jednym jedynym Bogiem żydowskim lub islamskim poszłoby znacznie łatwiej. Co chrześcijanie sądzą o losie Boga? Tyle że stworzył świat „ku swojej chwale”, potem przeklął cały rodzaj ludzki za grzech jednej pary: Adama i Ewy. Potem znów dał szansę swoim wybranym; potem żałował, że w ogóle stworzył człowieka, i większość ludzi zamordował w potopie, a później starał się niektórych potomków Noego pozyskać dla siebie. Zawierał z nimi przymierze, a następnie postawił ich „zbawić” (cokolwiek to znaczy)
feudalnych stosunków. Trzeba jednak pamiętać, że zarówno ówczesny krąg praski, jak i krąg ludzi skupionych wokół Jadwigi w Krakowie nie były jeszcze wyodrębnione z ogólnego nurtu opozycji wewnątrzkościelnej. Na tym etapie zarówno przyszli „heretycy”, jak i ich wrogowie złączeni byli wspólną krytyką stosunków społecznych oraz moralnego zła szerzącego się wśród feudałów i duchownych. Na początku XV w. Hus cieszył się poparciem króla czeskiego Wacława IV i arcybiskupa praskiego, a jego poglądy nie były jeszcze tak rewolucyjne. Stracił poparcie możnych dopiero po tym, jak sprzeciwił się decyzji metropolity, który nakazał spalić pisma Wiklefa. Następnie Hus naraził się krytyką odpustów ogłoszonych przez
od śmierci i grzechu. Bóg ma zamiar przygotować dla niektórych lepszy świat, a część ludzkości planuje (według kościołów) unicestwić lub męczyć przez całą wieczność, choć przyznaje, że stworzył nas złymi, a „nikt nigdy boga nie widział”. Wersje są różne i sprzeczne, choć wszystkie one mają odniesienia biblijne. Nieliczni chrześcijanie z kolei
antypapieża Jana XXIII za udział w krucjacie przeciwko królowi Neapolu Władysławowi. Szerzeniu się „ohydnej zbrodni herezji” próbował przeciwdziałać krakowski Piotr – „inkwizytor heretyckiej nieprawości”. W 1408 r. uzyskał on od króla Władysława Jagiełły edykt zobowiązujący władze świeckie, by nie tylko pomagały mu w wyłapywaniu „heretyków”, ale również otoczyły opieką zarówno Piotra, jak i jego służbę, „(…) gdyby ktoś odważył się wspomnianego inkwizytora w czymś zuchwale napastować”. Na mocy tego edyktu władze miały „zabezpieczyć go od wszelkich gwałtów, bezprawi i sromot”. Niewątpliwie wśród duchownych polskich także zdarzały się „złe duchy”, przejęte „zarazą” z Pragi. Jednym z nich był kanonik krakowski Jan z Lganowa (Jan
dobrze się skończy – zmartwychwstaniem, chwałą, panowaniem itp. A jak wygląda los człowieka w porównaniu z boskim? Cóż, w myśl przekonań chrześcijańskich bycie człowiekiem to o wiele gorsze zadanie. Po pierwsze – człowiek rodzi się już ze skażoną naturą w skażonym świecie. Jest skazany jakby z definicji na to, że
ŻYCIE PO RELIGII
Nieboski dramat wierzą, że wszystkich ludzi ostatecznie Bóg uratuje. A co wiadomo o samym Bogu? Że jest ideałem i kwintesencją dobra, ma jednoznacznie krystaliczny charakter, nawet jeśli jego czyny nasuwają co do tego pewne wątpliwości. Generalnie nie może umrzeć ani zgrzeszyć (nie ma zresztą wobec kogo zaciągnąć winy), jest skazany na happy end w „historii zbawienia”. Statystyczna większość ludzi uważających się za chrześcijan wierzy także, że Bóg stał się człowiekiem. To znaczy, że zrezygnował czasowo z pewnych atrybutów swojej boskości, w tym z nieśmiertelności. Nawet wówczas był jednak idealny etycznie, czyli niepodobny moralnie do ludzi. Wiedział też, że jego ziemska, trudna przygoda
nie potrafi sprostać wymaganiom swojego właściciela – Boga. Chrześcijanie wierzą, że można im sprostać „za łaską Boga”, ale na ogół marnie to wygląda w praktyce. Życie ludzkie nie ma żadnych pewnych etapów, poza jednym – śmiercią. Nikt nie może być pewny swojego losu. Większość Kościołów rozumie zbawienie raczej jako dobro ekskluzywne, na które mogą się załapać szczęściarze, wybrańcy. Wszak statystycznie większość ludzi to „poganie, schizmatycy lub heretycy”. A nawet znaczna część współbraci to „wilki w owczej skórze”. Ludzie nie z własnej woli są wrzuceni w wir życia, które wcale nie musi się dobrze skończyć. Nie wiadomo na przykład, czy dzieci, jakie powołamy na świat, okażą się
herbu Jelita), dziedzic rozległych dóbr na pograniczu ziemi krakowskiej i sandomierskiej, oraz Maciej z Grochowa, wikary z Kcyni, który w 1407 roku powoływał się otwarcie na „prawdę Bożą głoszoną w Pradze”. Niestety, Hus nie zdołał dotrzeć do Polski, choć zaplanował tę podróż w 1414 r. Próbował też przekonać do husytyzmu króla Jagiełłę, z którym korespondował. W listach ostro krytykował nieewangeliczne stosunki panujące w średniowiecznym Kościele, zepsucie moralne kleru oraz grzech symonii (świętokupstwo). O wielkim wpływie reformatorów z Czech w Polsce świadczy fakt, że w 1413 r. zaproszono do Krakowa Hieronima z Pragi i dopuszczono go do kazań i dysputy z klerem. Reformator przybył do Krakowa w prostych szatach, z zapuszczoną brodą. Kiedy zorientował się, że sytuacja w Krakowie jest inna niż w Pradze, zgolił brodę, przywdział uroczyste szaty i sobolowe futro. Biskup krakowski Wojciech Jastrzębiec relacjonował, że Hieronim, „choć niewiele dni tu przebywał, większe wśród kleru i ludu sprawił poruszenie, niż kiedykolwiek istniało w tej diecezji za ludzkiej pamięci”. Hieronima czym prędzej wyprawiono w dalszą drogę, a udał się on na Ruś i Litwę, gdzie – ku zgorszeniu katolików – oświadczył, że Kościół prawosławny i wiara Rusinów są prawdziwe i doskonałe. Warto odnotować fakt, że jednym z pierwszych męczenników husyckiej reformacji był Polak, Stanisław Paszek, który w 1411 r. został stracony w Pradze za wystąpienia przeciwko odpustom. ARTUR CECUŁA
przyzwoitymi ludźmi i czy nie będą nas kiedyś z różnych powodów przeklinać. Jednocześnie wierzący znają nakaz boski, który popycha ich ku rozmnażaniu. Bóg zostawił ludziom swój Kościół i swoje przesłanie (Pismo Święte), ale nikt nie może być pewny tego, że znajduje się we właściwym Kościele, ani tego, że dobrze rozumie przesłanie Biblii. Pozostają poszukiwania, lęki i niepewność. Patrząc z tej perspektywy, widzimy, że los człowieka to wielka odpowiedzialność i znój, których finał jest nieznany. A zatem czyj los jest łatwiejszy? Zdecydowanie los Boga wydaje się o wiele bardziej szczęśliwy. Bóg – jako wszechmocny – mógł nas stworzyć doskonałymi, ale tego nie zrobił. Czy ludzcy rodzice, którzy poczęli z natury grzeszne dziecko, mają prawo wymagać od niego świętości, doskonałości? A jednak w Biblii czytamy: „Bądźcie doskonali, jak ojciec wasz jest doskonały”. Bóg chrześcijański może pić szampana i cieszyć się, że nie jest człowiekiem. I czy aby na pewno ma wobec tego prawo sądzić ludzi? Oczywiście, że je ma. Jako władca świata, który ma przewagę nad każdym i w każdej chwili, może sobie pozwolić na przemoc. To po prostu prawo silniejszego. Ale czy istota mająca w gruncie rzeczy tak łatwe i z definicji wygrane życie ma moralne prawo, aby oceniać istoty znajdujące się w naszym położeniu? MAREK KRAK
Nr 43 (660) 26 X – 1 XI 2012 r.
MITY KOŚCIOŁA
Mutesa I
23
Rubaga – stolica Bugandy
Jak ochrzczono Afrykę ( 2) Kraina Wielkich Jezior Afrykańskich zwróciła uwagę europejskich misjonarzy dopiero w drugiej połowie XIX w. Zdarzało się jednak, że bezwzględni łowcy dusz trafiali na godnego siebie przeciwnika… W okresie poprzedzającym intensywne nawracanie wnętrza Afryki po zachodniej stronie Jeziora Wiktorii powstały trzy niezależne królestwa – Bunjoro na północy, Karagwe na południu i Buganda w centrum. To ostatnie państewko, położone na obszarze porośniętym dżunglą, o klimacie gorącym i wilgotnym, niczym lep muchy przyciągało ludzi uważających się za emisariuszy Chrystusa. Kobiety chodziły tam nago lub w przepaskach na biodrach, natomiast mężczyźni ubierali się w togi, w których według H. Johnstona, angielskiego podróżnika, nieodparcie przywodzili na myśl konwencjonalne przedstawienia ewangelicznych czasów. Pierwsze afrykańskie źródła pisane, datowane mniej więcej na rok 1860, charakteryzują władcę Bugandy, Mutesę I, jako mężczyznę po dwudziestce, o przenikliwym spojrzeniu, stąpającego zawsze na sztywnych nogach, majestatycznie jak lew. Siadając, nigdy nie oglądał się za siebie – zupełnie jak angielska królowa. Natychmiast podsuwano mu „krzesło”, z tym że w Afryce rolę tego mebla pełnił grzbiet skulonego giermka. Na dworze kabaki (krajowy tytuł króla Bugandy) codziennie odbywały się zebrania, w których uczestniczyli wszyscy dygnitarze, paziowie, a nawet małżonki władcy, liczone w setkach.
Mutesa był postacią imponującą i nawet jako nieopierzony młokos niepozbawiony był godności. Z tym jednak zastrzeżeniem, że przy ostrym jak brzytwa intelekcie miał naturę dzikiego i żądnego krwi potwora. Angielski podróżnik, J.H. Speke, który jako pierwszy Europejczyk postawił stopę na bugandyjskiej ziemi, z lubością opisywał sceny sądów odprawianych przez kabakę. Palenie ofiar żywcem, obcinanie rąk, uszu, stóp, grzebanie żywych kobiet ze zwłokami mężów – to tylko niektóre z tradycyjnych kar i praktyk ludu Bugandy. Trzeba jednak zaznaczyć, że bugandyjski władca dysponował wrodzonym instynktem politycznym i skuteczną zręcznością w rządach. Kiedy w 1875 r. H.M. Stanley, słynny angielski podróżnik i dziennikarz, stanął przed obliczem kabaki, naczytawszy się uprzednio relacji Speke’a o brutalności tego władcy, nie mógł ukryć zdziwienia. W pobliżu dworu nie było śladu po morderstwach czy innych okrucieństwach, a inteligentny i układny król w niczym nie przypominał drapieżnej bestii. Kraj zdawał się stabilny, mieszkańcom żyło się dobrze, a sam władca interesował się islamem. Albo Mutesa zaczął ukrywać swoje zbrodnie, albo zmienił styl rządzenia. Stanley zorganizował na dworze serię
spotkań, na których czytał fragmenty Biblii. Do pomysłu ewangelizacji Bugandy zapalił się też przebywający na dworze króla młody Francuz Linant de Bellefonds, gorliwy protestant, i zaproponował Stanleyowi, że zabierze do londyńskiego „Daily Telegraph” depeszę apelującą o jak najszybsze przybycie misjonarzy angielskich na dwór Mutesy. Podobno władca gotów był przyjąć właściwą wiarę. Ten rozpaczliwy krzyk o „ratunek” tysięcy czarnych dusz nie pozostał bez odzewu. Już w 1878 r. do Rubagi – stolicy Bugandy – dotarli pierwsi „żołnierze Chrystusa” ze szkockim protestantem Mackayem (fot. obok) na czele. Huczne i przychylne przyjęcie, jakie zgotował im kabaka, pozwoliło misjonarzom snuć wielkie nadzieje na przyszłość. Szybko jednak przekonali się, że ciepłe powitanie nie wynikało z naiwności króla, lecz z jego wyrachowania. Mutesa, w zamian za religijne dysputy, egzotyczne przyjęcia, a także – a może przede wszystkim – za dostarczanie „niezbędnej” służby, czyli najlepszych niewolników i niewolnic znanych ze swej urody, oczekiwał od białych mężów… pomocy w uzbrojeniu swej armii. Protestanci odmówili wprawdzie produkowania broni i amunicji, a także pośrednictwa w handlu nią, ale z ich licznych listów do zarządu Church Missionary Society wynika, że większą część czasu misjonarze spędzali na… naprawie rynsztunku bojowego Bugandów i ćwiczeniu ich w boju.
Równie życzliwe względy czarny władca okazał katolickim wysłannikom reprezentującym francuski zakon Białych Ojców. Misja dowodzona przez ojca Lourdela przyniosła władcy w prezencie mnóstwo nowoczesnego oręża. Mackay w swej relacji z pobytu w Rubadze z przekąsem stwierdzał, że właśnie te „boskie dary” zaowocowały wyjątkowymi przywilejami, jakie Mutesa przyznał katolikom. Misjonarze przeceniali jednak swą siłę i oddziaływanie na kabakę,
nie dostrzegając roli przebywających na dworze muzułmanów. Już w 1879 r. Szkot był tak pewny przewagi w filozoficznych sporach, że w swych raportach twierdził,
iż tylko od niego zależy, czy muzułmanie nadal pozostaną w Bugandzie, czy też Mutesa wyrzuci ich na zbity pysk. W pewnym sensie osąd Mackeya był słuszny: modły i nauki odbywały się regularnie w każdą niedzielę, król spełniał najbardziej wymyślne życzenia misjonarzy, a nawet wstrzymał wykonywanie prac w Dzień Święty. Podobno zbawienny wpływ białych na kabakę był tak wielki, że myślał on nawet o rozpędzeniu swego licznego haremu i zostaniu monogamistą. Na swą wybrankę obrał nawet żarliwą i przykładną protestantkę – jedną z córek królowej Wiktorii. Do ślubu jednak nigdy nie doszło, podobnie jak do oficjalnego chrztu władcy z Bugandy. Warto dodać, że choć „bugandyjscy” misjonarze nie zapisali się na kartach historii zbawieniem duszy wielkiego władcy, to ich kontakty pozostają jednym z najdziwniejszych epizodów w historii misji w Afryce. Wszystko wskazuje na to, że Mutesa od początku doskonale orientował się w sytuacji. Mało tego, bawił się nią znakomicie. Z lubością wzywał bogobojnego Mackaya i zacietrzewionego Lourdela na swój dwór i prowokował ich do dyskusji. O ich przebiegu świadczy relacja, że „bębny i harfy milkły, małżonki króla i dworacy tworzyli koło i wszyscy zamieniali się w słuch, nawet jeżeli nie rozumieli ani słowa…”. Diana Stańczyk
24
Nr 43 (660) 26 X – 1 XI 2012 r.
GRUNT TO ZDROWIE
pomaga zmniejszyć ból i stan zapalny w ciężkich atakach dny. W przewlekłej postaci tego schorzenia środki te mogą mieć niepożądane działanie uboczne, więc stosowanie ich musi się odbywać pod ścisłym nadzorem specjalisty reumatologa. Można też sięgnąć po allopurinol – lek redukujący wytwarzanie kwasu moczowego. Zdarza się jednak, że lekarstwo wywołuje wysypkę, senność i dezorientację. Te nieprzyjemne skutki uboczne powstają wskutek połączenia allopurinolu z lekami antyzakrzepowymi i moczopędnymi. W celu długotrwałego zwiększenia wydalania kwasu moczowego zaleca się probenecid i sulfinpirazon. Niestety, także i one mogą wchodzić w niepożądaną interakcję z innymi lekami.
Kiedy w środku nocy lub nad ranem obudzi nas przenikliwy ból dużego palca u stopy, nie ma wątpliwości – to atak dny moczanowej, zwanej potocznie podagrą. Choroba polega na zaburzeniu przemiany materii, w wyniku czego w naszych stawach odkładają się kryształki kwasu moczowego. Tworzą się z nich tzw. guzki artretyczne, powodujące obrzęki, zaczerwienienia oraz stan zapalny. Proces ten może ciągnąć się przez wiele lat, aby którejś pięknej nocy dać o sobie znać przeszywającym bólem. Podagra atakuje najczęściej stawy stóp (zwłaszcza w dużym paluchu), nadgarstków, rąk, stawy biodrowe, kolanowe, łokciowe, a nawet kręgosłup. Choroba rozwija się wraz z innymi dolegliwościami, na przykład z cukrzycą, chorobami nerek, niedokrwistością, białaczką czy nowotworami leczonymi chemioterapią lub radioterapią. Dokładny mechanizm powstawania dny moczanowej nie jest znany, choroba często wiąże się z urazem, zabiegiem chirurgicznym czy stresem. Bywa też reakcją na alkohol, niezdrowy styl życia i pewne leki. Podagra zaczyna się niewinnie. Początkowo ataki występują stosunkowo rzadko: raz na kilka lub kilkanaście miesięcy, później ich częstotliwość rośnie. Między nimi nie odczuwa się żadnych dolegliwości. Można jedynie wyczuć małe guzki w okolicy bolących stawów. Wieloletnie ignorowanie takich nieregularnych ataków może doprowadzić do przewlekłego, wielowarstwowego zapalenia dnawego, któremu towarzyszą powikłania, na przykład niewydolność nerek (w narządach tych również kumulują się kryształki kwasu moczowego) oraz nerkowopochodne nadciśnienie tętnicze.
Choroba dobrobytu Podagrę uważa się za chorobę nieuleczalną, ale jej ataki można znacząco osłabić i zmniejszyć ich częstotliwość. To niezwykle ważne, ponieważ ból towarzyszący napadom dny skutecznie uniemożliwia choremu jakiekolwiek funkcjonowanie. Udrękę spotęgować może nawet ucisk prześcieradła (sic!), toteż większość lekarzy odradza przykrywanie chorego stawu na noc. Ulgę na dłuższą metę mogą przynieść kilkuminutowe okłady z torebki wypełnionej lodem oraz zażycie środka przeciwbólowego. Nie wolno jednak zażyć aspiryny – lekarstwo to zawiera kwas salicylowy, którzy może choremu zaszkodzić, bo spowalnia wydalanie z organizmu kwasu moczowego, przyspieszając eskalację choroby.
Wiśnie i wibracje
Złośliwa podagra Czynniki wywołujące podagrę to nieprawidłowa dieta oraz mała aktywność fizyczna. W komediach historycznych cierpią na nią otyli, zajadający się tłustym mięsem, nieruchawi bogacze. W tym stereotypie jest wiele prawdy, ponieważ choroba zazwyczaj atakuje osoby jedzące przede wszystkim mięso i tłuszcze zwierzęce. Niezwykle rzadko dotyka ona wegetarian, dlatego diety mające zapobiegać atakom dny u osób wykazujących predyspozycje dziedziczne polegają zazwyczaj na wyeliminowaniu czerwonego mięsa i wywarów mięsnych, czyli bulionów i sosów. Na rozwój podagry wpływa także nadmiar alkoholu i kawy. Do zakazanych produktów należą: wieprzowina, podroby, wędliny, konserwy. Na czarnej liście są też: sardynki, śledzie, tłuste ryby, ale także szpinak, szczaw, zielony groszek, fasolka szparagowa, rabarbar, groch, fasola, soja, bób, soczewica, czekolada, kakao, ocet, papryka, musztarda, pieprz oraz mocna herbata. Złogi kwasu moczowego rosną również przez nieumiejętnie stosowane głodówki oraz środki odwadniające. Wskazane jest spożywanie sporej ilości płynów, które przyspieszą i zapobiegną odkładaniu się kwasu moczowego. Pacjenci otyli powinni się odchudzić. Bezpośrednie objawy dny ograniczane są przez cukry złożone, występujące na przykład w płatkach zbożowych, owocach i zielonych warzywach liściastych. Cukry proste, czyli wszelkie słodycze zawierające cukier rafinowany,
mogą zwiększać wytwarzanie kwasu moczowego, zatem powinno się ich unikać.
Dieta bez puryn Podstawą diety osób cierpiących na dnę moczanową powinny być produkty o niskiej zawartości puryn – substancji przekształcających się podczas procesów przemiany materii w kwas moczowy. Co ciekawe – gotowanie mięsa lub ryb powoduje częściowe wypłukiwanie puryn, a więc w ugotowanym kawałku mięsa czy ryby jest ich już niewiele – znajdują się natomiast w wywarze lub zrobionej na nim zupie. W pieczonych i smażonych mięsach lub rybach ilość puryn pozostaje bez zmian. Produkty zalecane osobom dotkniętym podagrą: z nabiał: mleko, kefir, jogurt, maślanka, mleko zsiadłe, chude twarogi, ziarniste serki wiejskie; z produkty zawierające węglowodany złożone: ryż, ziemniaki, makaron, chleb razowy oraz chrupki, pieczywo ryżowe; z warzywa: buraki czerwone, cebula, chrzan, cukinia, kapusta biała, kapusta kwaszona, kapusta pekińska, marchew, ogórki, pomidory, rzodkiewka, sałata; z owoce: ananas, agrest, brzoskwinie, czereśnie, gruszki, jabłka, kiwi, maliny, oliwki, pomarańcze, porzeczki, truskawki, winogrona, wiśnie; z ziarna słonecznika, sezam, orzechy laskowe, ziemne i włoskie. W ograniczonych ilościach (50 g na dzień) dozwolona jest także wołowina (oprócz rostbefu), wieprzowina
(oprócz karkówki) i drób. Jeśli chodzi o ryby, chorzy mogą jeść dorsza, sandacza, mintaja i pstrąga. Należy je gotować w dużej ilości wody. Jeśli chory nie ma cukrzycy ani wysokiego poziomu złego cholesterolu, zalecane są (w rozsądnych ilościach): masło, śmietana, miód i cukier. Należy pamiętać o piciu co najmniej ośmiu szklanek wody dziennie, ponieważ wypłukuje ona kwas moczowy z nerek i zapobiega jego krystalizacji. Najlepsze będą woda mineralna alkaliczna, na przykład Zuber, słaba herbata lub herbaty ziołowe i owocowe. Warto też pić zioła: ziele skrzypu, liść jałowca, liść brzozy, ziele dziurawca. Można je parzyć osobno lub w postaci specjalnych mieszanek. W przypadku podagry możemy zastosować takie preparaty jak Reumosan oraz Urosan. Uwaga! Nie należy stosować herbat ziołowych, jeżeli lekarz przepisał nam kolchicynę. Może ona wchodzić w reakcje z innymi lekami – przeciwhistaminowymi bądź antydepresantami – i wywoływać niepożądane efekty. Nie wolno jej także podawać kobietom w ciąży ze względu na możliwość powstania wad wrodzonych u płodu. Podagrę zwalcza się też metodami farmaceutycznymi. Lekami „pierwszego kontaktu” są niesteroidowe leki przeciwzapalne, eliminujące koszmarny ból. Zazwyczaj stosuje się ibuprofen, który ma stosunkowo małe działanie uboczne i jest bezpieczny dla układu pokarmowego. Kolejnym etapem leczenia może być wstrzykiwanie kortykosteroidów bezpośrednio w chory staw, co
Odpowiednio wcześnie podjęte leczenie może znacząco poprawić stan chorego, minimalizując ryzyko bolesnych, ostrych stanów chorobowych. Jeśli jednak pojawią się one, warto stosować niewielkie dawki leków przez dłuższy okres, a nawet bezterminowo. Oprócz farmakologicznych metod walki z tą dolegliwością możemy się posiłkować lekami naturalnymi, czyli opisanymi już ziołami i… wiśniami. Z badań opublikowanych w magazynie „Arthritis and Rheumatism” wynika, że kombinacja wiśni i allopurinolu może zmniejszyć ryzyko napadu dny o 75 proc. Samo zaś ich spożywanie również obniża prawdopodobieństwo ataków o 35 proc. Badania kliniczne przeprowadzone w Japonii potwierdziły te optymistyczne wieści. Wynikało z nich, że codzienna konsumpcja wiśni (do trzech porcji w ciągu dnia, przy czym porcję stanowiło 10–12 wiśni) redukuje prawdopodobieństwo ataku choroby. Ostatnio opracowano innowacyjną metodę leczenia dny moczanowej za pomocą wibroakustyki. Wykorzystuje się w tym celu Vitafon – specjalistyczne urządzenie, które przyspiesza odprowadzanie kwasu moczowego z organizmu, i to nie tylko z obszaru chorego stawu, ale także z nerek. Istotą zabiegu jest oddziaływanie na wybrane miejsca mikrowibracjami o częstotliwości tak dobranej, by wspomagała ona usuwanie złogów z zaatakowanych miejsc. Uzyskuje się to za pomocą przykładanych do skóry wibrofonów – elementów bezpośrednio przekazujących wibracje. Dużą zaletą terapii wibroakustycznej jest możliwość stosowania jej w domu, ale najważniejsza jest wtedy systematyka. Urządzenie można bez problemu znaleźć na internetowych stronach producenta. Ceny zaczynają się od około 700 zł, a zastosowanie tego urządzenia jest o wiele szersze niż tylko leczenie podagry. Więcej informacji można znaleźć na stronie www.vitafon.pl. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 43 (660) 26 X – 1 XI 2012 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
Czy billboardy są „atakiem na Kościół katolicki”? A co to jest atak? Czyż nie to samo, co agresywna napaść? Z pewnością niczym takim nie są. Są odpowiedzią na nieustające zaczepki i zniewagi księży, którzy posługują się słowem „ateista” (czasem w wersji „ateusz”) jak
sprzymierzeńcami/sympatykami cynicznych i zbrodniczych reżimów komunistycznych. Wprawdzie księża się miarkują, gdy mówią publicznie, niemniej jednak trudno im ukryć wrogość i pogardę. Nic dziwnego – w dawnych czasach za niewiarę w Boga karano śmiercią, podobnie jak za odmowę ochrzczenia się albo odszczekania nieprawomyślnych tez. Tak było w świecie chrześcijańskim przez z górą 1000 lat. Dziwić się nie ma czemu. W końcu skoro ktoś odmawia przyjęcia Prawdy, to czyż sam sobie nie jest winien? I czyż nie lepiej, by ten, kto odtrąca Pana i Jego
łaski Ducha Świętego, które zaszczepiają w nich wyższe cnoty, niedostępne dla nieochrzczonych: wiarę, nadzieję i miłość. Wierni a priori stoją więc niepomiernie wyżej moralnie od niewiernych i odszczepieńców, którzy łaskę Pańską odrzucili. Są po prostu lepszymi ludźmi. I tylko oni mogą być zbawieni – reszta to tępa masa skazana na potępienie. Cóż, ocenie moralnej podlegają nie tylko czyny, lecz również przekonania. Przekonanie o wyższości ochrzczonych nad nieochrzczonymi i wierzących nad niewierzącymi jest przejawem pychy i pogardy,
inwektywą, obelgą. Są odpowiedzią dowcipną i ironiczną, godną ludzi inteligentnych i kulturalnych. Prawdę mówiąc, są odpowiedzią dość nieproporcjonalną do tego, co je sprowokowało. Zauważmy bowiem, że w oczach i ustach księży ateiści to „nihiliści” i „moralni relatywiści”, faktycznie bądź potencjalnie będący
ofiarę, zginął, niż żeby żył i nadal urągał Bogu? Dla jego własnego dobra trzeba go było uśmiercić, zgodnie z Bożą wolą, rzecz jasna. Wrogość Kościoła w stosunku do ateistów, a także innowierców ma też swoje podłoże doktrynalne. Katolicy obowiązani są wierzyć, że wraz ze chrztem otrzymują szczególne
a tym samym jest nieetyczne. I żadne wygibasy teologów, służące osłabieniu wymowy doktryny w tym punkcie nie pomogą. Mamy prawo powiedzieć katolikom: wasze przekonanie, że jesteśmy gorsi od was, jest nieetyczne i obraźliwe. I to właśnie dziś katolikom powiadamy. JAN HARTMAN
FILOZOFIA STOSOWANA
Nie lękamy się! Ateiści i agnostycy mieli siedzieć cicho, tak jakby ich nie było. Aż tu nagle mają czelność się ujawniać i prowokować uczciwych ludzi wyzywającymi hasłami: „Nie zabijam, nie kradnę, nie wierzę” i „Nie wierzysz w Boga? Nie jesteś sam”. Takie napisy przeczytać można na dwudziestu paru billboardach, wystawianych sukcesywnie w całym kraju przez Fundację „Wolność od Religii”. Oddźwięk tej akcji przechodzi najśmielsze oczekiwania organizatorów. Naruszono tabu i przekroczono granice. Oto okazuje się, że można publicznie, z podniesioną głową manifestować swoją nieprzynależność do katolickiego świata wyobrażeń, obrzędów i obyczajów. Zgroza i szok, co nie? Inteligentne i dowcipne bestie, ci ateusze! No bo jak tu odpowiedzieć na coś takiego? Może oskarżyć autorów akcji, że sugerują, iż wierzący kradną i zabijają? Toż to prawie jak przyznać się do debilizmu. Nie, wymowa plakatu jest aż nazbyt jasna: nie trzeba być wierzącym, żeby być uczciwym człowiekiem (wbrew temu, co twierdzą liczni księża). Natomiast „Nie jesteś sam” to utarte powiedzenie „nawracaczy” różnych wyznań. Zwrot ten ma dwa współgrające ze sobą znaczenia: nie
Z
jesteś egzystencją osamotnioną w kosmosie, gdyż jest Bóg, który cię kocha, oraz: możesz się przyłączyć do wspólnoty wiernych i otrzymać od nich wsparcie. W ateistycznym pastiszu owo „Nie jesteś sam” nabiera nieco innego znaczenia: takich, jak ty, niewierzących, jest wielu; nie musisz się bać ani wstydzić; świat (bez Boga) jest naszym domem, w którym jest nam dobrze. Można jednakże ten zwrot rozumieć jeszcze szerzej: mimo że ten świat nie ma żadnego szefa, który wszystko kontroluje, my, ludzie, nie musimy czuć się samotni i zagubieni, bo mamy siebie nawzajem, tworzymy wspólnotę, która dzięki wspólnym wysiłkom może być dobra. Przy tym rozumieniu sloganu „Nie jesteś sam” jego adresatami są już nie tylko niewierzący, lecz wszyscy ludzie dobrej woli, w tym również religijni. Przecież i oni mogą się przyłączyć do wspólnoty ludzi biorących odpowiedzialność za siebie i społeczeństwo, które współtworzą.
bliżają się listopadowe święta Wszystkich Świętych i Zaduszki, czyli apogeum polskiego kultu śmierci i… śmieci. Księża przestali się roztkliwiać nad unikalnym w skali światowej pięknem polskiej tradycji dekorowania grobów. Obecnie nabrali do niej dystansu. To skandal, żeby „tyle tych sztuczności na groby nosić, one nie pomagają zmarłym, tylko handlującym, a w ostateczności stają się śmieciami. Pomyślmy, czy to po bożemu płacić za śmieci pięć tys. i więcej z parafialnych pieniędzy?” – usiłuje przemawiać do rozsądku swoim owieczkom parafia w Jastrzębi. „Po świętach trzeba dodatkowo wywozić tony zniczy i wieńców”– podkreśla proboszcz z Mosin. Parafia w Konarzewie informuje, że w październiku wywiozła 28 ton śmieci. Przeciętnie trzy kontenery miesięcznie wywozi społeczność parafialna pw. św. Kazimierza w Rybnej, zaś tuż przed Wszystkimi Świętymi – aż 10 kontenerów. Społeczność parafialna w Mysłowicach za wywóz śmieci płaci ponoć aż… 120 tys. rocznie! W mniejszych Grotnikach – 700 zł miesięcznie, a w październiku i listopadzie – trzykrotnie więcej. We Wrocance wprowadzono składkę na utrzymanie cmentarza – 25 zł od każdej rodziny, a w parafii św. Jakuba w Poznaniu wiernych obowiązują opłaty cmentarne za wodę i wywóz śmieci z cmentarza w wysokości 40 zł rocznie. Proboszcz „wspólnoty eucharystycznej pw. Przemienienia Pańskiego” w Garwolinie, gdzie wywóz cmentarnych śmieci kosztuje
25
Kult śmieci
80 tys. zł rocznie, apeluje do wiernych o „uczciwość i roztropność przy segregacji odpadów na cmentarzu”. Coraz częściej parafie nakazują też odwiedzającym cmentarze zabierać śmieci do domu. „Bardzo prosimy, by zabierać szkło i plastik, wieńce do swoich przydomowych zbiorników na śmieci (…), bardzo prosimy, by to, co przynosimy na groby, zabierać, nie zasłaniajmy pięknych nagrobków stertą plastikowych kwiatków, jeden flakon wystarczy” – apeluje proboszcz parafii w Jastrzębi. Tym zaś, którzy chcą zostawiać śmieci na cmentarzu, nakazuje kupić
odpowiedni worek w firmie zajmującej się wywozem odpadów. Parafia w Niebylcu wszystkich „opornych” dyscyplinuje w następujący sposób: „Wieńce pogrzebowe z żywych kwiatów i chryzantemy lub inne kwiaty zabieramy do domu, jako kompost. Pozostawianie ich w koszu jest niedopuszczalne i będzie piętnowane. Wrzucanie śmieci do rowu jest przestępstwem karanym – przez prawo państwowe”. W Grotnikach proboszcz skarży się, że do pojemników na cmentarzu wrzucane są odpady budowlane, puszki po karmie dla zwierząt, zużyte ubrania. „Monitoring
wyłapał też samochody wjeżdżające na teren cmentarza, powodujące »cudowny« przyrost śmieci w naszych śmietnikach” – podaje parafia w Mosinie. Okazuje się, że liczne apele proboszczów mają niewielki wpływ na mentalność owieczek, przywiązanych do promowanej latami przez Kościół tradycji chowania grobów za ozdobami. „Ubliża nam wszystkim to, że ostatnio za płotem cmentarza zebrano dziewięć worków wkładów i wypalonych zniczy” – odwołuje się do sumień parafia w Dobroniu. Parafia w Chmielniku tłumaczy: „Nie wyrzucamy śmieci za mur, koło muru ani przed murem”, wspólnota eucharystyczna pw. Chrystusa Króla w Niedźwiadzie błaga o „niewyrzucanie śmieci w krzaki czy okoliczne pola”, a ta z Lipnicy Wielkiej edukuje: „Nie wyrzucamy śmieci do potoka, za ogrodzenie cmentarza, żeby nie zwiększać ryzyka nowotworu po wypiciu skażonej wody”. Jednak nie wszyscy księża ponoszą koszty wywozu śmieci. Parafia w Obrze informuje, że w okresie od 15 października do 15 listopada obowiązuje „czas zwolnienia z opłat składowiskowych odpadów dostarczanych na wysypisko z cmentarzy”. Wspólnota eucharystyczna św. Antoniego z Padwy w Gądkowicach na swojej stronie internetowej komunikuje, że w tygodniu przed Wszystkimi Świętymi na cmentarzu parafialnym będzie podstawiony dodatkowy kontener na śmieci „jako pomoc Urzędu Gminy”. Proboszcz z Łaskarzewa dziękuje: „Bóg zapłać pani Burmistrz za wyrażenie zgody na wywóz śmieci na wysypisko”. AK
26
Nr 43 (660) 26 X – 1 XI 2012 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Zapłodniony in vitro!
Prawa płodów kontra prawa kobiet
Po pięciu latach kluczenia, manewrowania, kombinowania i ściemniania premier Tusk przedstawił pomysł, aby wprowadzić metodę in vitro i finansowanie jej z budżetu za sprawą rozporządzenia ministra zdrowia. Premier zaproponował takie rozwiązanie zamiast ustawy, choć PO przygotowało dwa takie projekty ustaw w poprzedniej kadencji. Są oczywiście jeszcze projekty opozycji. Projekt Ruchu Palikota od wielu miesięcy tkwi w podkomisjach! Nic prostszego, jak wreszcie go przegłosować. Projekt SLD został odrzucony, ale ta partia chętnie poprze nasz. Można by więc bez problemu przegłosować taką ustawę, ale wiadomo, że klub PO nie załatwi tego lepiej niż sprawy aborcji. Premier ucieka więc przed własnym klubem. Uciekł w pomysł rozporządzenia! Dobre i to – można powiedzieć! Lepsze niż pięć lat mętnej wody, ale trudno już wierzyć Tuskowi, tym bardziej że wkrótce po ogłoszeniu pomysłu z rozporządzeniem media doniosły, że premier zaczyna się z niego wycofywać... Poprzednio obiecywał zresztą skuteczną walkę z dopalaczami i chemiczne kastrowanie pedofilii,
III RP jako kontynuatorka II orłowi przywraca koronę, obywatelom – biedę, bezrobocie i nierówności społeczne, a kobietom – przedwojenne piekło. W 1993 roku Sejm uchwala restrykcyjną ustawę o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży. Choć to swoisty chichot Stalina zza grobu (do 1956 roku w PRL także obowiązywał zakaz aborcji), prawica nazywa nowe prawo kompromisem. W 1996 roku lewica liberalizuje ustawę antyaborcyjną, dopuszczając usuwanie ciąży ze względów społecznych. Odwilż nie trwa długo. Rok później Trybunał Konstytucyjny ogłasza nowelizację za sprzeczną z konstytucją. W uzasadnieniu ówczesny prezes prof. Andrzej Zoll uznaje za „oczywiste, że kobieta w ciąży musi być pozbawiona części praw”. Wszędzie taka wypowiedź kompromitowałaby na wieki, ale nie w klerykalnej Polsce. Kościół i podporządkowana mu katoprawica doznają orgazmu. Środowiska pro-life ogłaszają zwycięstwo płodów nad kobietami. I przystępują do ataku. Początkowo nie artykułują wyraźnie dążenia do całkowitego zakazu aborcji, gdyż nie ma na to społecznego przyzwolenia. W celu zmiany nastawienia Polaków systematycznie eliminują z języka takie słowa jak zarodek, płód, ciąża, aborcja, przerywanie ciąży. Według katoprawicy kobieta jest w stanie błogosławionym i nosi pod sercem bezbronne dzieciątko, które śmiercionośna ustawa z 1993 roku pozwala zamordować. Wprawdzie tylko w ściśle określonych przypadkach, ale i to za dużo dla ortodoksów. Pragną zlikwidować legalne aborcje, chociaż jest ich tylko od 150 do 600 rocznie. Zupełnie nie obchodzi ich stworzone przez ustawę podziemie aborcyjne, w którym dokonuje się rokrocznie, według
a skończyło się jak zawsze, czyli na gadaniu. Nic poza tym. Wkrótce z więzień wyjdzie kilku pedofilów skazanych wielokrotnie za przestępstwa seksualne. Sejm rozpaczliwie szuka jakichś rozwiązań w tej sprawie. A przecież premier już wiele lat temu ogłosił chemiczną kastrację. I tak będzie z in vitro. Organizacje prawicowe zaskarżą ewentualnie wydane rozporządzenie i sprawa na wiele miesięcy ugrzęźnie w sądach! I o to chodziło! Chwilowy efekt wizerunkowy – i tyle. Cynizm społeczny, jaki kryje się za takim sposobem uprawiania polityki, jest wyjątkowo szkodliwy i rujnujący dla kapitału społecznego. Tuska to jednak nie obchodzi! Podobnie jak Kaczyński z całkowitym wyrachowaniem gra tymi emocjami bez żadnej woli prawdziwych zmian. Nagła zmiana stanowiska wobec in vitro, to swoiste polityczne zapłodnienie premiera, wynika wyłącznie z kłopotów Platformy. Z problemów z klubem, z Gowinem, z PSL-em, z Amber Gold! Dla krótkotrwałych korzyści premier jest gotów posługiwać się dziećmi, nadziejami, marzeniami. Niczym wschodni satrapa… JANUSZ PALIKOT
W niedzielę 28 października o godzinie 10 w Toruniu przy ulicy Solidarności, na wysokości skansenu, odbędą się ogólnopolskie obchody imienin ojca Tadeusza, organizowane przez kujawsko-pomorską RACJĘ PL. Wszystkich chętnych zapraszamy!
różnych szacunków, 100–190 tysięcy zabiegów. Nie przyjmują do wiadomości, że kobiety zamożne nie mają trudności z usunięciem ciąży, a biedne robią to z narażeniem życia i zdrowia. Nie chcą, aby w szkołach była rzetelna edukacja seksualna, a środkami antykoncepcyjnymi się brzydzą. Odmawiają Polakom prawa decydowania o tym, czy chcą mieć dzieci, a jeśli tak, to kiedy, ile i w jakich odstępach czasu. Traktują kobiety jak inkubatory. Ciąża ma być donoszona, a potem niech się dzieje wola boska. W 2006 roku dogorywająca LPR proponuje wpisanie do konstytucji ochrony życia od momentu poczęcia. Oznacza to zmuszanie kobiet do kontynuowania ciąży i urodzenia dziecka nawet wtedy, jeśli zagraża to ich życiu lub zdrowiu, gdy płód jest nieuleczalnie chory lub ciężko upośledzony oraz gdy ciąża jest następstwem czynu zabronionego. Ostatecznie Sejm projekt odrzuca. Dodatkowym efektem głosowania jest autoeliminacja z polityki Marka Jurka, obrażonego na cały świat za brak poparcia dla życia poczętego. W 2007 roku Kościół otwiera nowe pole walki. Zaczyna wściekły atak na zapłodnienie metodą in vitro, którą nazywa „wyrafinowaną aborcją”. Poprzez posła Gowina, który zostaje przewodniczącym komisji opracowującej bioetytczny status zapłodnienia pozaustrojowego, blokuje prace. Ostatecznie powstają dwa projekty, sprzeczne ze sobą i ze zdrowym rozsądkiem, a w PO – także nieformalna frakcja konserwatystów. Przez długi czas bez znaczenia i pola do POPiS-u, wymarzonego w 2005 r. przez bp. Gocłowskiego. Niedoszłą wówczas koalicję reaktywuje mentalnie projekt ziobrowców, zmuszający kobiety do rodzenia dzieci ciężko i nieodwracalnie
upośledzonych oraz nieuleczalnie chorych. Kościół uważa, że takie dzieci najbardziej ubogacają rodzinę. Toteż w sejmowej kaplicy odbywają się modły o poparcie absurdalnej, niehumanitarnej, szkodliwej społecznie inicjatywy. Wołania o ograniczenie kobietom ich słusznych praw wysłuchuje 76 posłów z PO. Wobec niemożności stworzenia Polakom warunków do bogacenia się, partia Tuska postanawia ich na siłę ubogacić chorymi i niepełnosprawnymi dziećmi. Projekt idzie do dalszych prac w komisjach sejmowych. Katoprawica nie kryje, że to wstęp do całkowitego zakazu aborcji. Posłanka Pawłowicz, poseł Żalek i kilkuset innych czują misję chronienia zapłodnionych jajeczek. Prawa kobiet są dla nich pustym dźwiękiem. Tylko poseł Godson postanowił najbardziej chronić siebie i swoje miejsce na liście wyborczej, więc wycofał poparcie dla projektu. Pozostali liczą na łaskawość Tuska. Głosowanie nad projektem SP ma istotny walor poznawczy, gdyż pokazuje rozkład sił w PO. Minister Gowin, choć sam się wstrzymał, by nie drażnić premiera Tuska, ma 40 pewnych szabel. Nad kolejnymi musi popracować. Rezerwowa armia Gowina to część z 28 platformersów wstrzymujących się od głosu i z ósemki, która jeszcze 2 minuty wcześniej głosowała, ale biedaki dostały rozstroju żołądka z nerwów, że muszą powiedzieć, czy bardziej kochają Tuska, czy Gowina. Oczywiście prawo antyaborcyjne nie zostanie w tej kadencji jeszcze bardziej zaostrzone. Prace w komisji będą się wlokły w nieskończoność, na wzór in vitro. PO ma dobrze przećwiczony model działań obstrukcyjnych, choć po ostatnim słabym sondażu dostała biegunki. JOANNA SENYSZYN senyszyn.blog.onet.pl
FUNDACJA „FiM” Fundacja pod nazwą „W człowieku widzieć brata”, której prezesem jest Roman Kotliński – Jonasz, redaktor naczelny „FiM”, ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc ludziom znajdującym się w trudnej sytuacji życiowej: chorym, samotnym, uzależnionym, niepełnosprawnym, bezdomnym, dzieciom i młodzieży z domów dziecka. A także pomagać w upowszechnianiu edukacji, kultury i zasad współżycia z ludźmi. Nasza fundacja ma status organizacji pożytku publicznego i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Nie ma też kosztów własnych, gdyż pracują w niej społecznie dziennikarze i pracownicy „Faktów i Mitów”. W ten sposób wszystkie wpływy pieniężne i dary rzeczowe trafiają do potrzebujących. Zachęcamy przedsiębiorców, osoby prowadzące działalność gospodarczą, które mają możliwość odliczenia darowizny, oraz wszystkich ludzi dobrej woli do wsparcia szczytnego celu, jakim jest bezinteresowna pomoc podopiecznym naszej fundacji. Tych, którzy zechcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty na poniżej wskazane dane: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291, KRS 0000274691, www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
Nr 43 (660) 26 X – 1 XI 2012 r.
KRZYŻÓWKA Określenia słów znajdujących się w tym samym wierszu (lub kolumnie) diagramu zostały oddzielone bombką Poziomo: 1) ...Mater – to uczelnia w Dalmacji z grzyby jak konie z do okrycia się za życia z co jest upalne w lecie, wiecie? 2) pluskiewka z niemiecką rzeką ten kraj się posila z po zębie, na zrębie 3) nieliczny demograficzny z gablota na błota z bije nim pokłony sługa uniżony z statek w kościele 4) góry bok z w gorącej wodzie kąpana z motyl z klasówki z krople smutku 5) moneta lub klub z wiedza tajemna z komputer jak hiszpańska przyjaciółka 6) drzewo wyższe o pół tonu z port z sauny nad Nilem z rupiecie w nim znajdziecie z co ma przepona do psiego ogona? 7) marka na nartach z tu iskier na kopy z przed Modrzewskim z głupiego śmiechu adresat 8) szwedzka kraina, gdzie przy kani rośnie kania z w razie potrzeby wskaże swym światłem drogę do Łeby z dmucha się na plaży 9) Fred tańczący z gwiazdami z dowódca Szarych Szeregów w orszaku z ziarno na pasztety i kotlety. Pionowo: A) drapie się tam, gdzie nie swędzi z nazwać je ciało, to za mało B) tu pod kopytami piach, nad grzywami dach z trwa jakiś czas z zapuszkowany łobuz w plastrach C) są kontaktowe z co na dębowych liściach ma las? z to samo co brama D) ma koronę z piwa z kiedy szczęka ząb o ząb z po ptakach – wykopano z dodaje Anglikowi powagi E) jaką ma teraz laskę stryjek? z szkolnych lektur zbiór z przepowiadają przyszłość, ale mową zagadkową F) takim ścięciem skończysz mecz z przechyla się na korzyść z piętro tylko dla Anglików G) żyta pole przy stodole z 80 proc. połowu z ryby, w środku ściany z resort z zamszu H) jak mózg się lasuje z życie ze smakiem z ubezpieczyciel z bronią I) bogini na polowaniu z buja i robi wszystkich w... konia z laski chwytają kółka na laski J) najwyższa izba z piernika z jakie naczynia ma Gerwazy? z konieczna naprawa, gdy dętka dziurawa.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Siedzi sobie baca i pilnuje wyciągu krzesełkowego. Siedzi, turyści jeżdżą, wszystko spokojnie. Nagle baca wstał i wyłączył wyciąg. Turystami bujnęło. Wiszą. Co sprytniejsi zleźli z wyciągu po słupach i lecą do bacy: – Baco, co robicie? Zimno jest, tamci pozamarzają, puśćcie ten wyciąg! – Nie puscę! – Dlaczego? – Bo ktoś powiedział do mnie: „Ty ch**u”! – Baco, niemożliwe! Tu jest dużo turystów z zagranicy; pewnie powiedział: „How do You do”, czyli „jak się macie!”. – A może... Dobze, puscę wyciąg. Baca puścił wyciąg i siedzi. Mruczy pod nosem: – Chałdujudu... Moze i tak... Ale dlacego jesce „w du*ę je**ny”? ~ ~ ~ Do przedziału wagonu sypialnego przez pomyłkę sprzedano bilet mężczyźnie i kobiecie. Lekko zażenowani kładą się spać; mężczyzna na górnej koi. Tuż przed zaśnięciem kobieta widzi spuszczoną na sznureczku kartkę z napisem: – Jeśli chce pani spędzić ze mną tę noc, proszę delikatnie pociągnąć za sznurek. Jeśli nie, proszę pociągnąć 100 razy, z tym że ostatnie 20 bardzo szybko. ~ ~ ~ – Twoja siostra jest ruda? – Nie, blond. – To dlaczego wołają na nią Wiewióra? – Lubi żołędzie...
A 1
B
C
D
E
F
G
H
I
J
1
12
10
2
16
3 4
4
9
2
6 15
13
5 6
3 11
7
7 8
8
14
5
9
Litery z ponumerowanych pól utworzą rozwiązanie - dokończenie rozmowy
Litery z ponumerowanych pól utworzą rozwiązanie – dokończenie rozmowy w restauracji: w restauracji: – Kelner, ta zupa mi nie odpowiada...
- Kelner, ta zupa mi nie odpowiada. 1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11 12 13 14 15 16
?
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 41/2012: „Gówno mnie obchodzi, co myślisz”. Nagrody otrzymują: Magdalena Henke z Kalisza, Urszula Strągowska z Jeleniej Góry, Stanisław Słomian z Kłobucka. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn , Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna – cena 48 zł za czwarty kwartał 2012 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 48 zł za czwarty kwartał 2012 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 3. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 4. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 5. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 6. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 7. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
Nr 43 (660) 26 X – 1 XI 2012 r.
JAJA JAK BIRETY
P
ŚWIĘTUSZENIE
Prawdziwy Polak katolik
Humor
Rys. Tomasz Kapuściński
Mąż pyta żonę: – Kochanie, dlaczego masz obrączkę na niewłaściwym palcu? – Ponieważ wyszłam za niewłaściwego mężczyznę. ~ ~ ~ Rozmawiają znajomi: – Czy pan wie, co myślę o małżeństwie?
Fot. A.K.
– A jest pan żonaty? – Tak. – To wiem... ~ ~ ~ – Tyle się ostatnio złego naczytałem na temat picia alkoholu, że wreszcie powiedziałem sobie: najwyższy czas raz na zawsze z tym skończyć! – powiada Antek do kolegi. – Z piciem? – Nie, z czytaniem.
olskie wynalazki to nie tylko rad i polon Curie-Skłodowskiej. I nie tylko lampa naftowa Łukasiewicza. ~ Józef Hofmann, kompozytor i pianista, wymyślił wycieraczki samochodowe. Muzyk był fanem motoryzacji. Sam jeździł fordem i wkurzało go, że w czasie deszczu tracił widoczność. Jego urządzenie czyszczące spodobało się producentom fordów. ~ Hofmann wymyślił też spinacz biurowy. Zainspirował się – jak to muzyk – kluczem wiolinowym. ~ Kazimierz Żegleń był zakonnikiem. Po święceniach wyjechał do Stanów. Tam bardziej niż modłami interesował się bronią. Nie brał jednak udziału w strzelaninach. Żegleń – m.in. z gęstego jedwabiu i różnych substancji impregnujących – zrobił pierwszą kamizelkę kuloodporną. W 1897 r. wynalazek trafił do biura patentowego. ~ Twórcą walkie-talkie był Henryk Magnuski (1909–1978). Polski inżynier zaprojektował to urządzenie, zwane krótkofalówką, dla amerykańskiego koncernu telekomunikacyjnego Motorola. ~ Ręczny wykrywacz min to dzieło Józefa Kosackiego – inżyniera i porucznika Polskich Sił Zbrojnych w czasie II wojny światowej. Jego detektor „Mark I”
CUDA-WIANKI
Yes, we can! zmiótł 6 innych brytyjskich prototypów. Dzięki wynalazkowi Anglikom udało się przejść przez zaminowane pola pod egipskim El Alamein, co przyczyniło się do zwycięstwa aliantów. Wykrywacz Kosackiego służył armii brytyjskiej przez następne pół wieku. ~ A teraz mniej poważnie. Uchowała się anegdota na temat tzw. szwedzkiego stołu. W 1656 roku szwedzki władca Karol X Gustaw planował wprosić się na ucztę do Jana Sobiepana Zamojskiego, generała ziem podolskich. Przy mięsiwie i winie chciał nakłonić naszego
wojownika do zaniechania obrony Zamościa. Zamojski – niekulturalnie – przyjął gości poza murami miasta. Co więcej, na poczęstunek celowo „zapomniał” przygotować krzeseł. Od tamtej pory takie uczty „na stojaka” nazywa się szwedzkim stołem. ~ Według innej opowiastki Mikołaj Kopernik – zaraz po tym, jak „wstrzymał Słońce i ruszył Ziemię” – wynalazł... kanapkę! Miało być tak... Krzyżacy oblegali zamek w Olsztynie. Nasi wojacy dzielnie sobie radzili, ale zbyt często zapadali na choroby przewodu pokarmowego. Wielki astronom (i lekarz przy okazji) wydedukował, że problemem może być chleb – nawet jak upadał na ziemię, nikt się nie przejmował, tylko podnosił i jadł dalej. Stąd Kopernikowy pomysł, żeby kromki posmarować mazidłem, na którym brud będzie lepiej widoczny. Później nieczystość można było łatwo usunąć. Masło robiono, ubijając śmietanę. Prawdziwe masło… JC