Największa afera III RP pod patronatem Grzegorza Schetyny
ŁAPÓWKA 20-LLECIA! Â Str. 3
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 44 (609) 9 LISTOPADA 2011 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Co miał na myśli Lech Kaczyński – nieprzejednany tropiciel esbeków i konfidentów – nazywając Monikę Olejnik „Stokrotką” i krzycząc: „Wykończę panią!”? Co Monika Olejnik napisała w liście do Grzegorza Piotrowskiego?
! A G A UW mer „FiM”
 Str. 25-26
nu m ek y n j e l Ko ar t w z c już w topada! 10 lis
 Str. 9
 Str. 13
ISSN 1509-460X
 Str. 20
2
Nr 44 (609) 4–9 XI 2011 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Jest w Sejmie „nowe mięso”, więc rozpoczęło się następne IPN-owskie polowanie na czarownice. Kolejną ma być ekspiłkarz Tomaszewski – podobno konsultant SB. Od czego? Od tego, jak skompromitować imperialistów na Wembley? Nasze wtyki w SLD donoszą (a wtyki to pierwyj sort), że Millerowcy taki mają scenariusz ratunkowy: poprzyłączać do Sojuszu co się da z lewicowego planktonu, a następnie – w ten sposób umocnieni – układać się z Palikotami nad zjednoczeniem całej lewicy. Pomysł może i dobry, tylko czy SLD ma jeszcze moc się umacniać? Nie wiadomo, czy Korwin-Mikke zwariował, ale pewne symptomy są, bo twierdzi, że „Antifa” to organizacja faszystowska (jako dowód Korwin wskazuje jej logo), która chce zakłócić „pacyfistyczną” manifestację ONR 11 listopada. My przyjrzeliśmy się z kolei logo Unii Polityki Realnej. Identyczną flagę z błękitnym krzyżem na czarnym tle odnajdujemy w Auschwitz na puszkach po gazie Ziklon B. I to podobno nie jest przypadek. Aż trudno w to uwierzyć, ale ksiądz Rydzyk oddał państwu pieniądze! Chodzi o 5,4 mln zł niesłusznie przez Rydzyka odliczonego podatku VAT (z odsetkami – ponad 1 mln zł), które fiskus nakazał zwrócić. Fundacja Lux Veritatis pieniądze oddała, ale zaskarżyła decyzję skarbówki do sądu administracyjnego. Do sprawy wrócimy. Kościół coraz niechętniej patrzy na kremację zwłok, a ostatnio tzw. „listem pasterskim Episkopatu” kategorycznie sprzeciwił się rozrzucaniu ludzkich prochów w miejscach pamięci. Gdyby kler mógł pobierać kasę za wsypywanie prochów do rzek i do morza, Wisła przestałaby być żeglowna, a do Szwecji przeszlibyśmy suchą nogą. Boniecki powinien nauczyć się samodzielnego myślenia – zawyli prawdziwi katolicy (m.in. z „Frondy”) – ci, którzy samodzielnie myślą od półtora tysiąca lat – po tym jak ksiądz profesor powiedział, że Palikot mu nie przeszkadza, za to rozumie tych, którym przeszkadza krzyż w Sejmie; a tak w ogóle, to jego ukradkowe powieszenie w sali plenarnej nie było fortunne. Na więzienie został skazany policjant, który zgwałcił dziewczynę w lubelskim komisariacie. Wyrok jest pokłosiem słynnej konferencji Palikota z wibratorem, o którą było tyle hałasu i dzięki której gliniarza zatrzymano. A teraz co? A teraz media nabrały nagle wody w usta, a pani redaktor M.O. to nawet nabrała wibratora. Widzę te miernoty z PiS, które izolują Jarosława Kaczyńskiego. I to właśnie przez nie, przez źle doradzające mu miernoty, prezes przegrał wybory – powiedziała Staniszkis do obiektywu kamery TVN. W jego szkle ujrzała profesor swoje odbicie. W rządzonym przez PiS Wołominie ma stanąć pierwsze w Polsce popiersie Kaczyńskiego. Lecha na razie, choć są protesty pogańskich tubylców. Mało tego – gmina ma stosowną formę i proponuje innym samorządom odlewanie Kaczyńskich taśmowo. Ale te inne odlewanie olewają… Wkrótce może (ale dopiero może) rozpocząć się proces beatyfikacyjny Wyszyńskiego, bo odnotowano cud za jego ponoć wstawiennictwem. Podobno prymas – choć robi co może – jest coraz bardziej wściekły, bo ciągle mu się ktoś wpycha, i to z rodaków, bez kolejki. Naczelny „Gazety Polskiej” Tomasz Sakiewicz adoptował dwójkę kilkumiesięcznych bliźniaków. Czemuż, ach, czemuż, Absolut tak ciężko doświadcza niewinne dzieci w Bangladeszu, w Somalii… w Polsce? Zbigniew Ziobro woli nie ry(d)zykować i zrobił sobie własnego syna z dziennikarką Kotecką. Jana Jerzego. Święty Jerzy to ten, co zabił smoka, wiadomo. Ale Jan? Bez Pawła? Bez Tadeusza? Mówił dziad do obrazu, czyli napisał Ziobro list do Kaczyńskiego, w którym skarży się, że jest atakowany. A na to Kaczyński, to znaczy obraz: Spieprzaj, dziadu! Zapis autentycznego dziennika Tomasza Terlikowskiego: o 5.15 pobudka. Potem wspólna rodzinna modlitwa. Następnie jazda samochodem na cmentarz – w jej trakcie odmawianie różańca z dziećmi. Później modlitwa przy grobach, jeszcze później – msza w kościele. Cóż, nie wszystkie dzieci mają takie szczęśliwe dzieciństwo jak pociechy naczelnego katolika kraju. „Seanse spirytystyczne są bardzo niebezpieczne, bo niszczą naszą niewidzialną powłokę astralną. Dziurawimy ją, pozwalając upiorom wnikać w głąb nas samych” – kto wypisuje podobne brednie? To katolickie media, które – chcąc obrzydzić magię Halloween – odwołują się do… magii, tyle że własnej. Czy zwalczanie diabła diabłem to coś takiego jak leczenie klina klinem?
Chleba czy igrzysk? Z
awsze wiedziałem, że media to czwarta władza. Niegdyś słyszałem, że telewizja kłamie. Nie sądziłem jednak, że władza mediów jest aż tak zakłamana. Podczas gdy z Moniką Olejnik – mistrzynią manipulacji na ekranie – rozprawia się w tym numerze Marek Szenborn, ja zajmę się zjawiskiem bardziej ogólnie. Tylko proszę nie myśleć, że rozpocząłem jakąś krucjatę wobec tych, którzy rzucają na mnie zewsząd kalumnie. Nic z tych rzeczy. Szkoda na nich czasu, prądu i miejsca w gazecie. Mam nadzieję, że w tym numerze zamknę ten temat, a potem ograniczę się do sprostowań, bo jestem w tej komfortowej sytuacji, że w swojej gazecie mogę odbić piłeczkę; inni moi koledzy z klubu RP, wobec których toczy się nieustanna nagonka, nie mają takiej możliwości. Wszyscy jednak zgodnie, łącznie ze mną, jesteśmy w szoku z jednego powodu. Otóż, jak dotąd, okazuje się, że większość naszego czasu, pracy i sił poselskich będziemy musieli poświęcić rozmawianiu z dziennikarzami, a także chowaniu się przed nimi lub oganianiu od nich. Ale tak, by, broń Boże, nikogo nie urazić, bo dobry wizerunek partii zależy właśnie od młodej siksy z mikrofonem albo od brodatego pana za kamerą. Czy to jest w porządku? Czy poseł nie ma ważniejszych spraw na głowie? Czy nie powinien raczej pracować nad ustawami, nowelizacjami, interpelacjami, aby poprawić prawo? Czy nie ważniejsza jest praca w swoim okręgu i pomoc potrzebującym ludziom? Niby tak, ale cała ta robota może polec „medialnie” podczas jednego wywiadu, jednej niezręcznej wypowiedzi. Ja z kamerą jestem już trochę otrzaskany, ale niektórzy moi koledzy przeżywają prawdziwe katusze i chyba nikt się temu nie dziwi. Tym bardziej że główne media, opanowane przez klerykałów, odtrąbiły polowanie na członków Ruchu Palikota. Już pierwszego dnia naszych szkoleń, kiedy większość z 40 „rozbójników” po raz pierwszy w życiu znalazła się na Wiejskiej, każdego z nas pytano o szczegóły regulaminu Sejmu, niuanse głosowań itp. Ponad dwa tygodnie przed zaprzysiężeniem. Ale to pryszcz, bo przecież dziennikarz też człowiek i jeść musi. O wiele gorsza jest manipulacja i najprawdziwsza cenzura za pomocą nożyczek – wyrywanie zdań z kontekstu albo sklejanie przekazu tak, by wypowiedź nabrała zupełnie innego sensu. Jeszcze przed wyborami udzielałem wywiadu dla TVN, w którym dużo mówiłem o programie oszczędnościowym Ruchu Palikota. Nagranie to, jak każde z całego dnia, trafiło do przeglądaczy „Szkła kontaktowego”. No i po wyjęciu, przycięciu i wyrwaniu z kontekstu wyszło, że chcę walczyć o portfele wyborców. Znaczy się: złodziej idzie do Sejmu. Zresztą „Szkło kontaktowe” to typowo polski wynalazek, będący szczytowym produktem TVN-owskich igrzysk – taki rodzaj dobijania gladiatorów. Targetem programu są niskie instynkty oglądających, a całość nasuwa skojarzenia z fabułami komedyjek z lat 20. i 30. XX wieku,
w których salwy śmiechu wywoływało samo przewrócenie się bohatera na prostej drodze. Choćby pięćdziesiąt razy w ciągu godziny. Nic dziwnego, że prowadzącym „Szkło kontaktowe” jest m.in. słabo kontaktujący redaktor Sianecki. A teraz inny przykład: 27 października delegacja RP złożyła do Sekretariatu Marszałka Sejmu wniosek o zdjęcie krzyża. Wraz z mecenasem Górskim – pogromcą „Gościa Niedzielnego” (reprezentował Alicję Tysiąc) – jestem konstruktorem tego wniosku, firmowałem go swoim nazwiskiem. Konferencję prasową na ten temat mieliśmy o godz. 14.15, ale już od rana byłem oblegany w Sejmie przez dziennikarzy. Udzieliłem siedmiu czy ośmiu wywiadów. Na głównej konferencji przez dobre 10 minut mówiłem o prawnych podstawach wniosku, czyli o art. 25 i 10 Konstytucji RP, o konwencji europejskiej oraz pierwszym artykule konkordatu, który mówi o autonomii państwa i Kościoła. „Skoro biskupi podpisali się pod nim, to my niejako spełniamy ich wolę” – argumentowałem. Na zaczepkę, że może chociaż podczas mojego ślubowania należy zdjąć krzyż, skoro tak bardzo mi przeszkadza, odpowiedziałem, że byłby to dla mnie prawdziwy zaszczyt, ponieważ w tym właśnie momencie zatryumfuje praworządne państwo. Po czym odpaliłem: „Jeśli komuś krzyż w Sejmie nie przeszkadza i ten ktoś uważa, że krzyż jest ważniejszy od naszego godła, to ja postuluję, aby na czas ślubowania takich posłów zdjąć ze ściany polskiego orła”. Uświadamiałem też dziennikarzy, że krzyż, który wisi w Sejmie, nie jest krzyżem chrześcijańskim; że sprytny cesarz Konstantyn przejął go (rzekomo mu się objawił) w IV wieku z najstarszych, tzw. pogańskich, religii i upowszechnił jako nowy znak religii rzymskokatolickiej, która właśnie wtedy powstała. – Pewne jest na 100 procent – przekonywałem – że na takim krzyżu nie zginął Jezus. Nagrywało to co najmniej tuzin kamer i rejestrowało kilkadziesiąt dyktafonów. Co z tego zobaczyli i usłyszeli Polacy? Jedno banalne zdanie z początku mojej wypowiedzi, że krzyż tu wisieć nie powinien, bo to nie miejsce dla niego. Mogą opaść ręce? Nie zapomnę miny młodej dziennikarki, która na informację o tym, że pierwsi chrześcijanie przez 400 lat nie czcili sejmowego krzyża, wybałuszyła oczy i otworzyła usta niczym zdziwiony karp, który właśnie dostał w łeb z okazji radosnego święta Bożego Narodzenia. Ktoś powie, że takie jest już popularne dziennikarstwo – puste, głupie, obliczone na tanią sensację. Okazuje się jednak, że takie być nie musi. Wystarczy obejrzeć niemieckie czy skandynawskie programy. Tamtejsi dziennikarze pozwalają rozmówcy dokończyć myśl, nikogo nie obrażają, nie zadają sobie sami pytań, by na nie odpowiedzieć. Piszę o tym wszystkim nie dlatego, by się użalać nad swoim losem, ale po to, abyście – Kochani – pamiętali, że w Sejmie dzieje się o wiele więcej, niż pokazują to „Wiadomości” czy „Fakty”. A bywa, niestety, że dzieje się zupełnie coś innego, niż te programy pokazują. JONASZ
Nr 44 (609) 4–9 XI 2011 r.
R
ankiem 26 października Centralne Biuro Antykorupcyjne przystąpiło do tzw. realizacji w prowadzonym od kilku miesięcy (pod nadzorem Wydziału V ds. Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie) śledztwie dotyczącym „przyjmowania korzyści majątkowych przez urzędników Centrum Projektów Informatycznych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji oraz prania pieniędzy”. Agenci CBA zatrzymali na terenie kraju 7 osób (w tym dwóch oficerów Komendy Głównej Policji), przeszukali ich mieszkania oraz biura, a następnie przewieźli do swojej centrali. Po przedstawieniu zarzutów rozpoczęto przesłuchania.
o przetargach w czasie, gdy nie był on już szefem Centrum. W „pranie” zaangażowana była również Małgorzata K. – teściowa Andrzeja M. Jego ojciec, Henryk M., nie usłyszał zarzutów dotyczących czyszczenia brudnych pieniędzy, bo zaraz po zatrzymaniu ciężko zaniemógł. – Może to być również koniec kariery politycznej pana marszałka Grzegorza Schetyny. Ma swój niekwestionowany wkład w tę aferę, a termin akcji chyba nie był przypadkowy, skoro śledztwo trwa od kilkunastu miesięcy, zaś realizacja dziwnie zbiegła się z jego wyjazdem na „urlop w bardzo dalekie miejsce” (jak to sam określił), gdy premier Donald Tusk zdjął rywala z sejmowego piedestału – mówi nasz informator z KGP.
GORĄCY TEMAT realizowane są etapami) wynosi około 2 mld zł. Doktor inż. Andrzej M. był pierwszym szefem Centrum. Przeszedł tam na zasadzie oddelegowania z KGP, gdzie w stopniu podkomisarza dowodził Biurem Informatyki i Łączności. Jest absolwentem Politechniki Poznańskiej, doktoryzował się w Warszawie. Po złożeniu akcesu do policji jako wybitny informatyk trafił od razu do centrali, gdzie rozpoczął pracę w krajowym oddziale Interpolu. Następnie odbył kurs oficerski i po krótkim stażu na podrzędnym stanowisku eksperta w BIiŁ z dniem 1 stycznia 2008 r. przeskoczył na fotel dyrektora tej jednostki. Gwoli ścisłości dodajmy, że komendą główną rządzili jeszcze wówczas ludzie Jarosława Kaczyńskiego.
Centrum korupcji Pod opiekuńczymi skrzydłami wybitnego działacza Platformy Obywatelskiej pobito historyczny rekord – najwyższej w dziejach CBA łapówki. Dwa dni później rzecznicy prokuratury apelacyjnej i CBA podczas wspólnej konferencji niektóre działania ujawnili. ~ Śledczy wystąpili do Sądu Rejonowego Warszawa-Wola z wnioskami o tymczasowe aresztowanie trzech spośród podejrzanych i wszystkie wnioski zostały uwzględnione. ~ „Skala korupcji towarzyszącej projektom informatycznym realizowanym w MSWiA może sięgać milionów” – zapowiedział rozwój sprawy prok. Zbigniew Jaskólski. ~ „Może to być największa kwota łapówki wykrytej przez CBA” – potwierdził Jacek Dobrzyński, rzecznik Biura. Choć CBA stanowczo odmawia udzielenia „na tym etapie” jakichkolwiek dodatkowych informacji, wiemy, że głównymi podejrzanymi są: Andrzej M., były dyrektor CPI (ostatnio policjant w KGP), z zarzutem przyjęcia w czerwcu 2010 r. co najmniej 211 tys. zł łapówki, oraz „wręczający” Janusz J., wiceprezes znanej „FiM” wrocławskiej spółki, która zdobyła dwa duże kontrakty (jeden wart ok. 40 mln zł) na realizację eUsług dla policji i jest podwykonawcą kilku projektów dla Centrum. Oprócz nich za kratki trafiła także Ewa M., żona Andrzeja, mająca się zajmować „praniem” pieniędzy zarobionych przez męża na boku. Na wolności pozostali pod dozorem: Piotr K., były zastępca dyrektora CPI (zdążył przejść na policyjną emeryturę), i Karolina J., czynna pracownica Zespołu ds. Promocji CPI (wcześniej w Agencji Mienia Wojskowego). Obojgu przedstawiono zarzuty przekroczenia uprawnień polegających na przekazaniu Andrzejowi M. niejawnych szczegółów
Skoro śledztwo zapowiada się tak ciekawie, zerknijmy za jego kulisy... Centrum Projektów Informatycznych utworzono mocą zarządzenia ministra spraw wewnętrznych z 21 stycznia 2008 r. Ten urząd sprawował wówczas, równolegle z funkcją wicepremiera, Grzegorz Schetyna (odszedł z rządu 13 października 2009 r. po wybuchu tzw. afery hazardowej), natomiast podsekretarzem stanu i jego „prawą ręką” był od połowy listopada 2007 r. niejaki Witold Drożdż, nadzorujący informatyzację. Najogólniej rzecz ujmując, CPI stworzono oficjalnie po to, by przeprowadzić gruntowną komputeryzację administracji państwowej i skorelować ją z systemami Unii Europejskiej. Oto kilka wdrażanych aktualnie przez Centrum projektów: ~ ePUAP2 (koszt: 140 mln zł) – portal internetowy, za pośrednictwem którego obywatele będą mogli załatwiać sprawy urzędowe (zameldowanie, założenie firmy, wniosek o dowód osobisty, sprawdzenie punktów karnych przez kierowców, becikowe itp.); ~ pl.ID (370 mln zł) – elektroniczny dowód osobisty umożliwiający korzystanie za pomocą internetu z usług oferowanych przez urzędy; ~ OST112 (165 mln zł) – zintegrowany system powiadamiania ratunkowego do obsługi numeru alarmowego 112; ~ eUsługi (98,5 mln zł) – platforma komunikacyjna policji dla obywateli i przedsiębiorców (np. elektroniczne składanie skarg, ubieganie się o licencję detektywa, pozwolenie na broń). Łączna wartość wszystkich przedsięwzięć (niektóre
tam posadę dyrektora biura – tłumaczy zaprzyjaźniony z „FiM” urzędnik MSWiA. Podkomisarz M. objął funkcję dyrektora ważnej agendy rządowej krótko po tym, jak w KGP zaczęło się robić wokół niego nieprzyjemnie. Poszło o bardzo duże pieniądze (ok. 500 mln zł), które ustawa dotycząca modernizacji służb mundurowych pozwalała wydać na zakup nowego sprzętu i rekonstrukcję systemów informatycznych policji. – U schyłku 2007 r. komenda huczała od pogłosek, że M. korzystał z wyjazdów zagranicznych sponsorowanych przez dwie firmy, pod których możliwości miał jakoby ustawiać warunki przetargów bądź dawać im zamówienia z wolnej ręki. Sprawa ucichła, gdy Schetyna zabrał go do ministerstwa, ale jest też i taka wersja, że zabrali go właśnie dlatego, żeby wyciszyć – relacjonuje policjant. Andrzej M. załatwił oddelegowanie do CPI swojemu dotychczasowemu zastępcy – podinspektorowi Piotrowi K. Od początku istnienia tej struktury dosyć charakterystyczną
Andrzej M. – zagorzały fan dobrego cygara...
„Występowałem w roli konsultanta i byłem autorem wielu wystąpień podczas specjalistycznych konferencji, krajowych i zagranicznych, związanych z technicznymi metodami zabezpieczania systemów teleinformatycznych, a także metodami zwalczania przestępczości komputerowej, w tym gromadzenia materiału dowodowego, uczestniczyłem także w licznych szkoleniach związanych z tą tematyką, m.in. w USA, Francji, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, Szwajcarii i w Polsce” – mówi o swojej karierze Andrzej M. – Do CPI zaproponował go Dróżdż, którego z kolei wskazał Schetynie szef ABW Krzysztof Bondaryk, ale ojcem chrzestnym spinającym ten układ był najprawdopodobniej Wiesław Paluszyński, właściciel spółki Ticons (Trusted Information Consulting; zajmuje się doradztwem w zakresie bezpieczeństwa informacji – dop. red.), uchodzący za człowieka numer jeden w branży informatycznej. Bondaryk pracował kiedyś u niego jako dyrektor ds. współpracy z administracją publiczną, a Drożdż do czasu objęcia stanowiska wiceministra miał
Grzegorz Schetyna
praktyką stało się pomijanie typowych procedur przetargowych. Oto przypadki najgłośniejsze: ~ półmiliardowe zlecenie na budowę sieci teleinformatycznej przyznane spółce giełdowej ATM (Schetyna z Drożdżem podjęli decyzję, żeby „ze względów bezpieczeństwa” do konkursu ofert zaprosić tylko pięć wybranych firm); ~ zlecony w 2009 r. z wolnej ręki „dziurawy” kontrakt dla IBM Polska, dzięki któremu za 52,4 mln zł firma zdobyła dostęp do fruktów o wartości 370 mln zł (wspomniany wyżej projekt pl. ID). Pewną ciekawostkę stanowi fakt, że podwykonawstwo tegoż przedsięwzięcia IBM oddało później spółce Ticons... Po odejściu Schetyny z posady wicepremiera i ministra spraw wewnętrznych Jerzy Miller, nowy szef resortu, przystąpił do przeglądu dokonań poprzednika, co w przypadku graczy tej samej „drużyny” było zjawiskiem nietypowym, ale też
3
zrozumiałym, skoro krążyło nad Schetyną fatum afery hazardowej. Miller wkrótce znalazł w papierach coś, co skłoniło go do wniosków personalnych. I tak: ~ W marcu 2010 r. premier Tusk odwołał Drożdża ze stanowiska podsekretarza stanu i mianował na jego miejsce Piotra Kołodziejczyka (wówczas sekretarz miasta Poznania). – Drożdż spadł na cztery łapy. Dali mu stanowisko wiceprezesa w spółce przygotowującej budowę pierwszej polskiej elektrowni jądrowej – mówi ministerialny urzędnik; ~ 4 miesiące później zdymisjonowano dyrektora Centrum. „Chodzi o to, aby środki CPI wydawane były w przejrzysty sposób” – tłumaczyła wówczas rzecznik MSWiA Małgorzata Woźniak. Niedługo później wyleciał także podinsp. Piotr K. Na swoje nieszczęście zdążył jeszcze przekazać koledze kilka newsów o aktualnych przetargach... Andrzej M. wrócił do policji na tarczy. Dostał symboliczny awans na komisarza i adekwatne do stopnia skromne stanowisko w Biurze Finansów KGP. Po pierwszym roku swojej pracy w Centrum wykazywał w deklaracji majątkowej mieszkanie komunalne (38,5 mkw.), oszczędności (58 tys. zł; 5,2 tys. euro; 1,9 tys. dol.) i akcje warte 38 tys. zł, a widywano go w Warszawie na wypasionym ścigaczu wartym ponad 100 tys. zł. Miał też inne hobby, dosyć nietypowe jak na policjanta. „Od kilku lat jestem zagorzałym fanem cygar. Jeśli do dobrego cygara dodamy szkocką whisky czy nawet lampkę dobrego wina lub filiżankę wybornej kawy, to towarzyszące nam wrażenia zmysłowe będą nieograniczone” – wyznaje. Gustował w najdroższych: Montecristo, Hoyo de Monterrey Churchills, San Cristobal de la Habana... „Delikatnie obracam je palcami zgodnie z kierunkiem zwojów liści tytoniu i, o ile są sprzyjające okoliczności, co jakiś czas lekko zanurzam główkę cygara w whisky, uzyskując tym samym w ustach dość specyficzny smak i niezapomniany aromat” – opowiadał komisarz Andrzej M., gdy jeszcze cieszył się wolnością. – CBA już wtedy ostro pracowało operacyjnie. Założyli podsłuchy, zaczęli zaglądać ludziom do portfeli, kopali w dokumentach... No i znaleźli. Pozostaje pytanie, kto z kim się dzielił – zauważa oficer KGP. ANNA TARCZYŃSKA
[email protected]
4
Nr 44 (609) 4–9 XI 2011 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Instrukcja obsługi dziecka Kiedyś był przewodnikiem rodzinnego stadła, a dziś cieszy się z wygodnej pozycji pod pantoflem. Tak zwany mężczyzna nowoczesny. Jak wiadomo, w krajach bogatszych i szczęśliwszych niż RParafialna wspiera się rozród obywateli. Jeśli ktoś lubi się mnożyć, może się z tego nieźle utrzymywać, skubiąc z zasiłków własne dzieci. Zazwyczaj dotyczy to kobiet, których mężowie jeszcze pracują, ale... To się zmienia! W ciągu ostatniej dekady liczba ojców, którzy przejęli tradycyjne obowiązki matek, wzrosła w Wielkiej Brytanii dziesięciokrotnie. Z czego jeden tata na siedmiu wziął wyłącznie na siebie opiekę nad przychówkiem – wynika z ankiety przeprowadzonej przez firmę Aviva. Co czwarty ankietowany płci męskiej przyznał, że zupełnie zrezygnował z pracy lub ograniczył swoje zawodowe obowiązki po narodzinach dzieci. Bywa, że taka decyzja jest nie tyle podyktowana męską potrzebą matkowania, co zdrowym rozsądkiem – żona więcej zarabia. My na podobny trend jeszcze poczekamy. W tradycyjnie biednej polskiej rodzinie opłaca się urodzić, podchować, podrzucić do żłobka
i jak najszybciej wrócić do pracy. Dotyczy to obojga rodziców. Ale podejście do ojcostwa także u nas przechodzi burzliwą ewolucję. Wolniejszą niż na Zachodzie, ale zawsze. Mężczyzna świetnie poradzi sobie z niemowlakiem! Potrzebuje tylko odpowiedniej instrukcji – przekonuje Izabela Operlein, psycholog, socjolog i matka, która założyła pierwszą w Polsce szkołę dla przyszłych ojców. Na oryginalny pomysł wpadła, kiedy sama była przy nadziei. Zaciągnęła wówczas małżonka do szkoły rodzenia, a tam... wiadomo. Wszystkie nauki skierowane tylko do kobiet. Facet występował jako osoba towarzysząca, a po takim przeszkoleniu był tak samo zielony jak i przed nim. Z góry było wiadomo, że większego pożytku z niego nie będzie. Tymczasem... warsztaty „SuperTata” organizowane w stolicy cieszą się takim wzięciem, że lada moment
pojawią się filie w innych miastach. Jak wygląda taki trening? Na dobry początek panom kursantom przymocowuje się do brzuchów... dwa pięciolitrowe baniaki z wodą mineralną. Chodzi o to, żeby na własnej skórze przekonali się, jak cudownie być ciężarną. Jeśli nie uciekną, czekają ich kolejne atrakcje, m.in. cykl wykładów traktujących o tym, jak przyzwyczaić się do myśli, że ich partnerka i kochanka na jakiś czas stanie się wyłącznie położnicą i matką. Jak się przyzwyczaić i uniknąć awantur. Niedługo po porodzie – przyuczają nauczyciele od „SuperTaty” – kobieta jest tykającą bombą hormonalną, więc lepiej, żeby facet wiedział, co to śpioszki, a co kaftanik. Pozostałe ćwiczenia uwzględniają męską skłonność do konkretów: jakie łóżeczko, jaki fotelik do samochodu, remont, wanienka, przewijanie... To nieprawda, że mężczyźni nie mają instynktu macierzyńskiego – dodaje twórczyni warsztatów. Trzeba im go tylko odpowiednio wyłożyć. JUSTYNA CIEŚLAK
Prowincjałki W Małopolsce żyła pewna bardzo pobożna rodzina. Tak przynajmniej uważali sąsiedzi. Do czasu aż wyszło na jaw, że Janusz T., ojciec katolik, zmuszał domowników do pracy ponad siły i wielogodzinnych praktyk religijnych, żeby wypędzić z nich szatana. W chwilach wolnych od pracy gwałcił swoje córki.
WARTOŚCI RODZINNE
W Szynychu przy kościele powstaje parking i skwer. Unia dała na inwestycję prawie 200 z potrzebnych 330 tysięcy złotych. Resztę wyłożyli wierni oraz samorząd. Po domach chodzili sami radni, aby wyciągać od ludzi wdowie grosze. A proboszcz? Wyklina Unię Europejską na czym świat stoi!
NON OLET
Gimnazjalistom w Obrowie patronuje Jan Paweł II. Z okazji święta patrona dyrekcja dała uczniom wybór: albo wędrują do kościoła na mszę, albo spędzają czas w świetlicy. Znaleźli się tacy, którzy wybrali trzecie wyjście i po prostu ze szkoły wyszli. Wprost na policyjny patrol, który małolatów wylegitymował. Niesubordynowanych uczniów wyczytano imiennie na szkolnym apelu.
ŚWIECKA SZKOŁA
Policja złapała grasującego w Strzeszynie ekshibicjonistę. W trakcie przesłuchania ustalono, że to 31-latek o ciemnej karnacji, który do publicznego obnażania gołej kiełbasy przyznaje się bez bicia. Zwolniono go jednak do domu, bowiem żadna z pań, która oglądała „klejnoty”, nie chciała złożyć skargi.
NIE SKARŻĄ SIĘ
W Bytomiu rozpędzony tramwaj przejechał po leżącej na torach kobiecie. Półżywy ze strachu motorniczy rzucił się na ratunek. Jego „ofiara” z lekko rozciętą głową i ponad 2 promilami we krwi trafiła do… izby wytrzeźwień.
SPIRITUS MOVENS
Za jazdę po pijaku prawo jazdy stracił mieszkaniec Brańska. Żeby nie podpaść władzy, przesiadł się na konia, z picia jednakże nie rezygnując. Za przejażdżkę konno pod wpływem odpowie przed sądem. Opracowała WZ
SILNIK JEDNOKONNY
RZECZY POSPOLITE
Kościół rzymskokapitalistyczny Hierarchia kościelna po wielokroć zdradzała nie tylko ideały ewangelii, ale często – dla zysku – sprzeniewierzała się i wciąż sprzeniewierza własnemu nauczaniu. Dla Czytelników „FiM” nie jest żadnym novum stwierdzenie, że odkąd w erze pokonstantyńskiej Kościół przyłączył się do możnych i wpływowych tego świata, odtąd zawsze trwał na ich płatnych usługach. Warto jednak zauważyć, że pojawienie się w XIX wieku silnych ruchów lewicowych odcisnęło swoje piętno także na katolicyzmie. Z jednej strony pojawiały się i ciągle pojawiają działające na marginesie oficjalnego Kościoła modernizujące organizacje i ruchy działające na rzecz ubogich, takie jak potężna kiedyś teologia wyzwolenia w Ameryce Łacińskiej, a z drugiej – Watykan stworzył specjalną doktrynę próbującą nadać kapitalizmowi nieco bardziej ludzkie oblicze. Katolicka Nauka Społeczna (KNS), bo tak się nazywa ukształtowana z grubsza pod koniec XIX wieku doktryna polityczno-ekonomiczna Kościoła, nie jest oczywiście żadną odmianą lewicowości. Przeciwnie – powstała w opozycji do niej, żeby przeciwdziałać jej wpływom, żeby ocalić kapitalizm i różnice klasowe poprzez złagodzenie pewnych skutków doktryny rynkowej. Jednak nie można jej odmówić pewnego pozytywnego wpływu na dzieje Europy – po części pod jej wpływem niemiecka i włoska chadecja po II wojnie światowej współtworzyły (razem z socjalistami) państwa powszechnego dobrobytu. Ale od tamtej pory sporo się zmieniło. Osłabła znienawidzona przez Watykan lewica, a Kościół zaczął zapominać o własnej nauce społecznej, która zawiera na przykład takie oto szczytne zalecenia: „Państwo
powinno w swoich poczynaniach zwracać uwagę przede wszystkim na swoich najbiedniejszych obywateli”; „Wszyscy pracujący mają prawo do godnych i sprawiedliwych płac”; „Gospodarka musi służyć ludziom, a nie na odwrót”. Czy ktoś w Polsce widział katolicki ruch społeczny walczący o spełnienie tych postulatów? Słyszeliście je jako temat kazań? Czy widzieliście biskupów zabiegających na spotkaniach komisji mieszanej na przykład o podwyższenie płacy minimalnej? Oczywiście, te pytania są retoryczne. Kościół w Polsce świetnie wkomponował się w system. Jest najbogatszą polską korporacją o wielomiliardowych obrotach. Można by powiedzieć, że wcale go nie obchodzi los wykluczonych, gdyby nie to, że zarabia krocie na ich obsłudze. System produkuje nędzarzy i daje Kościołowi wielkie pieniądze na gotowanie im ciepłej zupy. Dlaczego hierarchia miałaby atakować fundamentalizm rynkowy, który ma się tak dobrze nad Wisłą? Swoistym symbolem sojuszu kleru i tego fundamentalizmu stało się ofiarowanie stałej rubryki w „Gościu Niedzielnym” Robertowi Gwiazdowskiemu, szefowi Centrum im. Adama Smitha – czołowej propagandowej agendzie takiego myślenia o gospodarce. Ostatnio promował on na łamach „GN” słynne umowy śmieciowe. Nie ma to nic wspólnego z oficjalną doktryną Kościoła na tematy społeczne, ale hierarchia zupełnie oślepła na ten fakt. Nic zatem dziwnego, że Andrzej Sadowski, zastępca Gwiazdowskiego, wspiera w mediach pomysł nowego podatku na rzecz Kościoła. To jest z kolei sprzeczne z doktryną o minimalizacji wydatków budżetowych, które zwykle głosi Centrum, ale czasem trzeba odejść od dogmatów, by wesprzeć sojusznika, prawda? ADAM CIOCH
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Jak Leszek Miller jest lewicą, to ja jestem biskupem Kościoła katolickiego. (Janusz Palikot)
Dziś dochodzą do głosu ludzie, którym niewygodnie w demokracji. (arcybiskup Józef Michalik o Ruchu Palikota)
Na Ruch Palikota głosował najbardziej przedsiębiorczy i wykształcony elektorat. (prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny)
Widmo antyklerykalizmu krąży po Europie. (Paweł Lisicki, „Rzeczpospolita”)
Czeka nas przewietrzenie klerykalnego zaduchu, także na forum parlamentarnym. Wierzę, że ten ostatni akt zdobywania przez Polskę suwerenności – uzyskanie suwerenności od Watykanu – się dokona. (prof. Jan Hartman, filozof)
W związku z planowanym przez Episkopat zakazem mszy żałobnej nad ciałem skremowanym rozważam przekazanie Episkopatowi swoich zwłok zanurzonych w formalinie, w pozycji pionowej, w przezroczystym akwarium, nago. (Zbigniew Hołdys, muzyk)
Wiara z Kościołem stykają się we mnie tylko czasem w pustej świątyni w poniedziałek. (Jerzy Stuhr, aktor i reżyser)
Jezus zmartwychwstały zjadł nad jeziorem rybę i ona przez niego nie przeleciała. (ks. dr Grzegorz Strzelczyk, specjalista teologii dogmatycznej)
Mało kto wie, że transseksualizm nie jest grzechem. Grzechem jest dopiero, gdy osoba z problemem transseksualnym poddaje się operacji tzw. zmiany płci. (Przemysław Kucharczak, „Gość Niedzielny”) Wybrał AC
Nr 44 (609) 4–9 XI 2011 r.
KLER BEZPROCENTOWY Wszystko wskazuje na to, że na razie postulat episkopatu („FiM” 42/2011), który domaga się możliwości dodatkowych podatkowych odliczeń na rzecz Kościoła, nie tylko nie wejdzie w życie, ale w ogóle nie będzie brany pod uwagę. Większość środowisk politycznych (oczywiście z wyjątkiem PiS) opowiedziało się raczej przeciwko niemu, w tym PO, które głosem ministra finansów Jacka Rostowskiego oświadczyło, że mamy kryzys i rządu nie stać na dodatkowe wsparcie dla Kościoła. Czyżby zadziałał czar (czyt. bat) Ruchu Palikota? Wszak do tej pory nie było na świecie takiego kryzysu, który przeszkadzałby naszej władzy zrobić prezent Kościołowi. MaK
OBROŃCA MORALNOŚCI – Awans do ligi parlamentarnej partii Palikota świadczy o haniebnym upadku moralności w polityce – użala się w internecie Krzysztof Oksiuta, były poseł z list PO i niedoszły (na szczęście!) poseł z listy PJN (choć startował z „dwójki” w Warszawie, zdobył tylko 286 głosów). Dla byłego parlamentarzysty Oksiuty nie wszystko jest jeszcze stracone. Polak katolik oraz ojciec czworga dzieci robi co może, by moralność chronić. Walczy słowem. Na przykład takim: „Przychodzi trzech pedziów do lekarza i skarżą się, że chyba mają nadwrażliwość odbytu”… To początek dowcipu zamieszczonego na facebookowym profilu polityka. Klasa, miłość bliźniego, wyrafinowana etyka – ot, katolik Oksiuta. KB
MUCHA JĄ WYGRYZIE Jednym ze skutków wejścia Ruchu Palikota do Sejmu jest powstanie presji w PO, aby nie epatować prawicowością. Platforma nie chce bowiem tracić kolejnych wyborców na rzecz RP. Mówi się już głośno, że ultrakatolicka Elżbieta Radziszewska nie będzie ministrem ds. równego statusu, a największe szanse na zajęcie jej miejsca mają Bartosz Arłukowicz i Joanna Mucha. MaK
KUTZ ZA ŚWIECKOŚCIĄ Nie rozczarował zwolenników świeckości Kazimierz Kutz, senator elekt i marszałek senior Senatu. Kutz oświadczył, że jego zdaniem krzyż w Sejmie powieszono bezprawnie, a domaganie się jego usunięcia ma charakter porządkujący i nie ma nic wspólnego z walką z Kościołem. Według sondażu zorganizowanego przez tygodnik „Polityka” 86 proc. głosujących uważa, że miejsce krzyża nie jest na sali sejmowej. MaK
TO, CO NAJWAŻNIEJSZE
Szefem rady miasta w Częstochowie został tymczasowo radny Jerzy Nowakowski z PiS. Poprzedni przewodniczący (z SLD) został wybrany do Sejmu i zwolnił miejsce. Pierwszą rzeczą, jaką uczynił Nowakowski, było powieszenie krzyża w nowym gabinecie. Jasne, cała Częstochowa – jedno z najbardziej antyklerykalnych miast w Polsce – tylko na to czekała! MaK
MORDY W KUBEŁ! Ledwie polscy luteranie (po publikacji w „FiM”) nieśmiało i post factum zaprotestowali przeciwko uznaniu przez Sejm roku 2012 za rok księdza Piotra Skargi (zwolennik kontrreformacji), a już spotkali się z reprymendą prasy katolickiej. „Gość Niedzielny” piórem Przemysława Kucharczaka dowodzi, że Skarga nie był znów taki zły, i wprawdzie „heretyków” nie lubił, ale był lepszy od Marcina Lutra, który „aż bluzgał nienawiścią”. Aby luteranie nie czepiali się na przyszłość kościelnych bohaterów, Kucharczak przypomina im, że jest ich w Polsce tylko 70 tysięcy… MaK
BALUJĄ W NIEBIE Groby, zaduma, wieńce i znicze. Pierwszego listopada Polacy niesłusznie obchodzą na ponuro. Dzień Wszystkich Świętych powinien być świętem radosnym! – stwierdziły ostatnio kościelne autorytety. Pomysł podchwyciła dyrekcja bursy szkolnej dla dziewcząt szkół ponadgimnazjalnych w Tarnowie, która 1 listopada w godz. 12.45–14.15 postanowiła zaprosić „przebierańców” na Bal Wszystkich Świętych! Profanacja świętej polskiej tradycji? Niekoniecznie. Tarnowska bursa jest bowiem niepubliczną katolicką placówką i na dodatek mieści się w budynku Zgromadzenia Sług Jezusa. Niestety, nie wiemy, czy impreza była otwarta dla wszystkich chętnych, ani jakie przebrania miały największe powodzenie u panien wychowywanych w duchu katolickim – świętych dziewic czy świętych ladacznic? A może św. Dody? Bo taka też w kościelnym katalogu figuruje… AK
5
NA KLĘCZKACH
GOES BUSTERS Ksiądz Aleksander Posacki – demonolog i egzorcysta w jednym – przestrzega wszystkich przed wywoływaniem duchów 1 listopada. Duchowny sugeruje, że właśnie w ten dzień ludzie najczęściej organizują seanse spirytystyczne, przez co „w szczególnym niebezpieczeństwie są dzieci i młodzież, które w tym czasie atakuje zły duch”. Ksiądz Posacki twierdzi także, że najbardziej narażeni na ataki demonów są jasnowidze, chiromanci, wróżki i miłośnicy horoskopów, do tego „wielu ludzi szuka pomocy nie w Bogu i rozsądku, ale u czarodziejek”. A katolicka Litania do Wszystkich Świętych to nie jest wzywanie duchów umarłych? ASz
ZAKAZ ZABAW Drążenie w dyniach, przebieranie się za czarownice czy szkielety oraz inne halloweenowe zabawy powinny być całkowicie zakazane. Tak z kolei uważa ksiądz proboszcz Krzysztof Glaza z gdańskiego Przymorza. Na niedzielnych mszach duchowny rozdaje wiernym przygotowane przez siebie ulotki, na których rozprawia się z „amerykańskimi zabobonami”. „Jako katolicy nie wyrażamy zgody na udział naszego dziecka w zajęciach polegających na kultywowaniu dnia Halloween” – pisze Glaza i dodaje, że „tradycje tego święta wywodzą się z magicznych, satanistycznych, a nawet pogańskich kultów”. Cóż, zupełnie jak katolickie Zaduszki wywodzące się ze starosłowiańskich Dziadów. ASz
A ZBRODNIE KRZYŻAKÓW? IPN – zapewne z braku ciekawszych zajęć – postanowił odwiesić śledztwo w sprawie… obozu Auschwitz-Birkenau. Chodzi o podsumowanie działalności obozu, bo już toczą się dwa inne śledztwa w tej sprawie – dochodzenie w sprawie eksperymentów medycznych i marszu śmierci. W 66 lat po wojnie! Jak nuda przyciśnie sowicie opłacanych prokuratorów z IPN, to przyjdzie im zapewne prowadzić śledztwo w sprawie upadku powstania listopadowego albo zbrodni wojsk Chmielnickiego. MaK
DOBRY KOLABORANT Prasa katolicka jest niezastąpiona w kreowaniu mitów. Andrzej Grajewski na łamach „Gościa Niedzielnego” sugeruje, że prymas Wyszyński w 1956 roku „przyczynił się do zapobieżenia sowieckiej interwencji”. Zatem to nie Władysław Gomułka z partyjnymi reformatorami
powstrzymał Chruszczowa przed atakiem na Polskę, ale kardynał! Grajewski na tę tezę nie podaje żadnych dowodów, sugeruje tylko, jak bardzo roztropna była polityka gorliwej współpracy Wyszyńskiego z nowym rządem. Tak więc według katoprawicy kolaboracja z „komuchami” była zasadniczo zła... No chyba że uprawiał ją „Prymas Tysiąclecia”. MaK
przy drogach jest „antychrześcijańskie i antyreligijne”. „Pamiętam sytuację, kiedy do Polski przyjechał mój kolega, dziennikarz motoryzacyjny z Wielkiej Brytanii. Zapytany o wrażenia z Polski, odpowiedział »Nie wiedziałem, że u was kierowców chowa się przy drogach«” – powiedział Szyjkowski. Sprawę usuwania krzyży w mieście rozstrzygnie prezydent Gorzowa Tadeusz Jędrzejczak. ASz
ZA DUŻA NA EMPIK Sieć Empik pod naciskiem środowisk katolickich postanowiła wycofać „Dużą książkę o aborcji” autorstwa Kazimiery Szczuki i Katarzyny Bratkowskiej z działu książek dla młodzieży. Książka dwóch feministek jest tymczasem skierowana właśnie do nastolatek. Janusz Palikot zapowiedział kampanię na rzecz przywrócenia książki do właściwego działu. Obiecał także dołożyć starań, by książka stała się szkolną lekturą. MaK
FRASOBLIWY PODRZUTEK
Znany w Gryficach duchowny – ks. Sylwester Marcula – zarejestrował na swojej plebanii firmę, która m.in. może świadczyć usługi spirytystyczne lub towarzyskie. Ujawnienie tego faktu wzbudziło w mieście sensację. Ale czy działalność Kościoła polegająca na grupowym kontaktowaniu się z zaświatami nie jest właśnie zajęciem spirytystyczno-towarzyskim? MaK
Najwyraźniej coś się jednak w Polsce zaczyna zmieniać. Oto 20 października w Zamościu strażnicy miejscy odważyli się usunąć kapliczkę z lipy rosnącej na tamtejszej Starówce. Chrystus Frasobliwy został zdjęty z drzewa, ponieważ – jak stwierdził komendant straży – pojawił się tam całkowicie bezprawnie. Po pierwsze – bez zgody konserwatora zabytków i zarządu osiedla, a po drugie – przymocowano go łańcuchem, który ranił drzewo. W przeprowadzonym śledztwie zdołano ustalić, że kapliczka na Rynku Wodnym zawisła w nocy z 5 na 6 października. Ale kto to zrobił, nie wiadomo. Tyle że teraz zamojska straż miejska strasznie się frasuje, co począć z nielegalnym Jezusem. Wewnątrz kapliczki znaleziono bowiem kartkę z anonimową prośbą, by w razie konieczności jej zdjęcia powiesić Frasobliwego na najbliższym drzewie lub przekazać do muzeum. AK
KRZYŻ NA DROGĘ
KONIOWI!
Gorzowski radny Jerzy Wierchowicz (były poseł UW) chce, aby przydrożne krzyże i znicze zniknęły z ulic raz na zawsze. Polityk twierdzi, że symbole religijne w takich miejscach rozpraszają kierowców i mogą spowodować wypadek. „Pobocza i drogi nie są miejscami do stawiania krzyży i zniczy. Dla mnie jako wierzącego jest to profanacja. Chodniki i pobocza nie są miejscami godnymi dla krzyża. Jest to nieposzanowanie symbolu religijnego. Miejscami czczenia zmarłych są kościół i cmentarz” – twierdzi Wierchowicz. Pomysł popiera m.in. były kierowca rajdowy Andrzej Szyjkowski, twierdząc, że stawianie krzyży
Kościelne miłosierdzie potrafi doprawdy rzucić na kolana. Parafia wojskowo-cywilna w Legionowie w trosce o głodnych zorganizowała Niedzielę chleba. Stąd apel proboszcza do swoich owieczek: „Skorzystajmy z naszego daru, nie kupujmy w sklepie, ale niech ten poświęcony chleb będzie znakiem naszej troski o biednych i potrzebujących. W przedsionku świątyni będzie wystawiony kosz Caritasu na suche pieczywo, przekażemy to innym, niech zrodzi się większy szacunek o ten Boży dar ziemi”. Przynajmniej wiadomo, na co biedni mogą liczyć... AK
MSZA ALBO SEANS
6
Nr 44 (609) 4–9 XI 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Wyedukuj mnie, mamo! Polskie dzieci dowiadują się o seksualności od kolegów, z internetu albo z pism pornograficznych. To dlatego, że szkoła nie chce im właściwej edukacji zapewnić, a w domu seks to temat tabu. „Przez poruszanie tematów dotyczących seksualności rozumiemy nie tylko rozmowy stricte o seksie, ale też o dojrzewaniu, antykoncepcji, zdrowiu intymnym, uczuciach, relacjach oraz o przemocy na tle seksualnym” – tak deklarują wolontariusze z „Pontonu”, grupy edukatorów seksualnych, którzy starają się uświadamiać polską młodzież. Od lat usiłują też zarazić władzę swoim przekonaniem, że młodzi ludzie zasługują na edukację seksualną na wysokim poziomie. A potrzeba jest pilna, biorąc pod uwagę fakt, że standardy nauczania przedmiotu wychowanie do życia w rodzinie (WDŻ) w Polsce znacznie odbiegają od tych międzynarodowych, zaś – według danych Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny – ponad 7 proc. ogólnej liczby porodów dotyczy nastolatek! Chodzi więc o to, żeby młodzież na obowiązkowych lekcjach edukacji seksualnej zamiast wstydliwych pogadanek dostała rzetelną wiedzę, miała dostęp do prezerwatyw, wiedziała, jak może skończyć się przygodny seks. Tyle że kolejni ministrowie uważają, iż miejscem, gdzie z dziećmi powinno się rozmawiać o seksie, antykoncepcji, dojrzewaniu czy chorobach przenoszonych drogą płciową, jest nie szkoła, tylko dom. Jak wyglądają owe pogadanki, sprawdzili edukatorzy z „Pontonu”. Powstał raport: „Skąd wiesz? Jak wygląda edukacja seksualna w polskich domach”. Oto co ukazał. ~ ~ ~ Ankietę wypełniło niemal 4 tysiące osób, głównie w wieku 20–25 lat. Aż 97,7 proc. z nich na pytanie, „czy wiedza o seksualności jest ważna”, odpowiedziało twierdząco; 44,5 proc. osób ankietowanych przyznało, że nie rozmawiało z rodzicami na temat seksualności. Spośród tych, którzy mogli liczyć na tego typu rozmowy z rodzicami (55,5 proc.), jedynie 35 proc. uznało, że odbyły się one w odpowiednim czasie. 60 proc. ankietowanych nie rozmawiało z rodzicami na temat orientacji seksualnych (tylko co piąta osoba ankietowana dostała podstawowe informacje, a niespełna co dziesiąta mogła liczyć na szczegółową wiedzę; niektóre osoby zgłaszały brak tolerancji rodziców na swoją orientację seksualną oraz przekazywanie im stereotypowych i często krzywdzących
treści), O masturbacji niczego nie dowiedziało się w domu rodzinnym aż 80 proc. respondentów, ostrzeżeń na temat HIV/AIDS – 70 proc. W domach nie rozmawia się też o przemocy, co przyznało 73,1 proc., i pierwszym współżyciu (65,3 proc.). Ponad połowa ankietowanych stwierdziła, że rodzice w ogóle nie poruszali kwestii związanych z ciążą i porodem. A jeśli już, to zbyt często na takim poziomie (cytaty pochodzą z ankiet wypełnianych przez respondentów): ~ Seksistowskie żarty inicjowane głównie przez tatę, które do dziś doprowadzają mnie do furii. ~ [Informacje przekazywane były] w sposób wulgarny. Wtedy się wstydziłam. ~ Skarżyłam się na zaczepki seksualne starszego chłopaka. „Ale jesteś głupia, że dałaś się zaczepiać, przecież mógł cię zgwałcić” – usłyszałam od rodziców. ~ Wulgarne określenie narządów płciowych i samego aktu seksualnego; nie chciałam o tym rozmawiać w ten sposób, ponieważ czułam się zażenowana. ~ Pokazałam (może w wieku 12 lat) mojemu koledze z bloku atlas anatomiczny, który był w naszym domu, a tam przekrój kobiety i m.in. jajniki. Po godzinie mama mojego kolegi była na skardze u mojej, że uczę jej syna sprośności. Moja mama za karę (!) kazała mi chodzić z atlasem po bloku, odwiedzić każdego sąsiada i pokazać mu jajniki. A wszystko w celu oduczenia mnie głupot! ~ Seksualność dla moich rodziców zawsze była powodem do głupich żartów, zupełnie nic nie wnoszących do mojego wychowania, oprócz zawstydzenia. ~ Pełną wiedzę o seksualności zdobyłem w 4 klasie szkoły podstawowej od taty. Instruktaż zakończony był filmem porno. Seks – jak się okazuje – często przedstawiany jest przez rodziców jako „coś złego, zawsze nieodpowiedzialnego i wywołującego negatywne konsekwencje”. Matki opowiadają o nim swoim córkom jak o spełnianiu przykrego obowiązku, i to wyłącznie w celach prokreacyjnych. Ojcowie synom przedstawiają seksistowskie wizje, w których partnerka jest raczej przedmiotem niż podmiotem. „Rzadko się zdarza, aby rodzice mówili o seksie w powiązaniu z miłością, szacunkiem i przyjemnością
czerpaną z bycia blisko z drugim człowiekiem” – zauważają autorzy raportu. ~ Mama poinformowała mnie (mam 20 lat), że jeśli będę uprawiać seks ze swoim chłopakiem, to nie chce mnie więcej widzieć w domu i nie da mi pieniędzy na studia, bo to nienormalne, żeby uprawiać
seks przed ślubem. Babcia, że seks przed ślubem to grzech. ~ Mam niecałe 15 lat. Słyszę często, jak tata mawia: „Dziewczyna pijana, dupa sprzedana”. ~ Miałam 17 lat, gdy moja mama wtargnęła do mojego pokoju i bez żadnej rozmowy rzuciła pytanie: „Czy Ty już uprawiasz seks?!”. Ja odpowiedziałam bardzo spokojnie: „Tak mamo, jestem z X już 1,5 roku”. Mama wyszła z mojego pokoju i się na mnie obraziła. Nie odzywała się do mnie przez 3 tygodnie. ~ Grozili karą boską i wyrzuceniem z domu i straszyli ciążą. ~ Moja mama podświadomie przekazała mi model: „Kobieta nie powinna myśleć ani rozmawiać o seksie, bo to jest po prostu małżeński obowiązek, z którym i tak nie można walczyć”. ~ W mojej katolickiej rodzinie o seksie się nie rozmawiało i nie rozmawia, ponieważ seks jest grzechem, chyba że w związku małżeńskim, ale to i tak tylko w celach reprodukcyjnych – takie jest założenie, ale rozmów na ten temat nigdy nie było i nie będzie. Antykoncepcja też jest zła i niemoralna.
~ Mówili mi, żebym się nie puszczała lub że jestem dziwką. ~ Pamiętam, że z domu wyniosłam myślenie, że seks jest głównie dla mężczyzn – że facet jest jak zwierzę, a kobieta pada jego ofiarą. Nie lepiej jest z antykoncepcją: ~ Mając gdzieś około 10 lat, zapytałam mamę w supermarkecie,
czym są prezerwatywy (wskazałam na takie leżące na półce). Długo mnie zbywała z odpowiedzią, aż wreszcie mi powiedziała, że to zabójstwo, nie uzasadniając tego. ~ Jak byłam mała, znalazłam opakowanie prezerwatyw – zapytałam mamę, co to jest; dość wymijająco odpowiedziała, że to coś taty. ~ Mój młodszy brat w wieku 19 lat został ojcem (matka dziecka miała
16 lat). Kiedy mama „złapała” ich w łóżku pierwszy raz, zrobiła mu awanturę i powiedziała coś tylko o prezerwatywach. Nie było słowa na temat potrzeb seksualnych, nieletniości jego dziewczyny, zagrożeń. Z kolei w kwestii orientacji seksualnej w domach najczęściej pokutują te same stereotypy, które przekazywane są w szkołach na podszytych kościelnym podejściem lekcjach wychowania do życia w rodzinie: ~ Moja edukacja seksualna opierała się tylko i wyłącznie na obserwacji otaczającego mnie świata. Jestem homoseksualistą i trudno mi było zrozumieć, co się ze mną dzieje w okresie dojrzewania. Mając 13 czy 15 lat, myślałem, że kiedyś przyjdzie ten czas i zacznę pożądać płeć przeciwną, ale to nie nastąpiło. Musiało minąć kilka lat, by zrozumieć, że jestem gejem i tego nie zmienię, nikt mi w tym czasie nie potrafił pomóc. Nie było takiego dostępu do internetu jak teraz, rodzice nie potrafili o tym rozmawiać, a w szkole, owszem, mówiło się o seksie, ale tylko na przerwach wśród rówieśników. Oczywiście musiałem wtedy ukrywać moją homoseksualną orientację z wiadomych powodów – wszechobecnej nietolerancji. Poza tym na lekcjach religii promowana była tylko i wyłącznie „normalna” rodzina, a homoseksualizm był zły, nie lepiej było na lekcjach biologii, tam tylko mówiono o różnicach w budowie kobiecego i męskiego ciała, i to wszystko, na co szkołę było stać, a ja czułem się najsamotniejszym człowiekiem na ziemi… ~ W domu (ani nigdzie indziej, a internetu wtedy jeszcze nie było, pojawił się dopiero, jak byłam w 3 liceum) nie mówiło się też o orientacjach seksualnych. Przez to jako lesbijka określiłam się dopiero pod koniec liceum, jak „dotarło do mnie”, że to jest możliwe i że „takie coś” istnieje. Wcześniej nie rozumiałam, co się ze mną dzieje. Jak miałam niecałe 13 lat, przeczytałam w jakimś piśmie kobiecym mamy, że to normalne w wieku dojrzewania, że dziewczynom podobają się inne dziewczyny, i że to zawsze przechodzi. Nie panikowałam więc, tylko czekałam, „aż mi przejdzie”... OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
Według międzynarodowych standardów programy edukacji seksualnej powinny: ~ zapewniać rzetelną i pełną informację dostosowaną do wieku dziecka; ~ zapewniać wiedzę odpowiednio wcześnie, tak by wyprzedzać doświadczenia młodzieży; ~ zapewniać rzetelną i pełną informację na temat antykoncepcji, w tym skuteczności, zalet i wad różnych metod; ~ zapewniać rzetelną informację na temat AIDS i sposobu uniknięcia zakażenia wirusem HIV oraz innymi chorobami przenoszonymi drogą płciową; ~ kształtować postawy asertywne u młodzieży, podkreślać prawo kobiety do decyzji w sprawach dotyczących seksu, także do odmowy w każdej sytuacji; ~ problematyzować kwestie związane z mobbingiem, napastowaniem seksualnym oraz gwałtem, tak by młodzież uczyła się odróżniać seksualną przemoc od zalotów. (Źródło: ponton.org)
Nr 44 (609) 4–9 XI 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
7
W
Ludzisku od 2007 roku proboszczem jest ksiądz Jerzy Hakowski (na zdjęciu). Jego zasługi, zapisane po wsze czasy w parafialnej kronice, to między innymi zorganizowanie pielgrzymki autokarowej do Lichenia, Krakowa, Kalwarii Zebrzydowskiej czy Częstochowy, rozpoczęcie prac remontowych na piętrze probostwa i poświęcenie wiejskiej świetlicy. Poza tym kosmetyka drzew na cmentarzu, wymiana mikrofonów w kościele, nowe oświetlenie prezbiterium, zakup kosiarki spalinowej i kserokopiarki do biura parafialnego. Nic wielkiego, ale jak na małą, liczącą około tysiąca dusz parafię, z pewnością by wystarczyło, aby uznać księdza Hakowskiego za dobrego gospodarza. Tak się jednak nie stało. Gniew w mieszkańcach wzbierał już od dawna, bo ksiądz – jak mówią – odkąd tylko nastał, był jakiś taki mało ludzki. Parafian ignorował, stawiał za to na pieniądze. Te – jak twierdzą – przeznaczał na częste wyjazdy. W końcu przelała się czara goryczy. A to przy okazji pogrzebu jednego z parafian. Człowiek to był Kościołowi i parafii oddany, umierał – jak mówi jego syn – z różańcem w ręku. Od tych, co zostawali na ziemi, chciał tylko jednego – żeby odprowadzili go na cmentarz w pieszym kondukcie. Życzenie wydawać by się mogło niezbyt wygórowane, ale ksiądz proboszcz oświadczył, że za jego rządów zmarłych na cmentarz odwoził będzie karawan. Może chodziło o to, by nie tworzyć precedensu. W każdym razie, kiedy bliscy zmarłego nalegali, wezwał policję. I tu przesadził. W dniu pogrzebu okazało się, że ludzie po raz pierwszy stanęli okoniem. Po mszy przed kościołem uformował się kilkusetosobowy kondukt. Ciało zmarłego – zgodnie z jego ostatnim życzeniem – zostało na cmentarz odprowadzone. Ksiądz z nimi nie poszedł. Pogrzeb się skończył, ale w Ludzisku nic już nie jest jak dawniej. Żeby sytuację ratować, o przyszłości parafii chcieli z proboszczem Hakowskim rozmawiać członkowie rady parafialnej. Uznali, że utworzyło się zbyt wiele ognisk zapalnych. On dyskutować nie miał życzenia. A później było już tylko gorzej. Skargi na proboszcza słali do dziekana, biskupów z gnieźnieńskiej kurii, prymasa, a nawet do nuncjusza papieskiego. Tylko ten ostatni odpowiedział. Gotowcem – że ingerowanie w ruchy kadrowe diecezji nie leży w jego kompetencjach. Dokumenty przesłał do Gniezna. Kuria podobno proponowała księdzu przeniesienie, ale jemu się w Ludzisku podoba i przenosić się nie ma zamiaru. Biskup nie uznał za stosowne naciskać. – Na wszystkie nasze monity, na wszystkie nasze rozmowy odpowiadali, że jakoś to będzie,
Duszpastuchy radzili przeczekać – mówi Marek Jabłoński, były członek rady parafialnej. Proboszcz miał się poprawić i przeprosić parafian, ale nigdy tego nie zrobił. Oni, to znaczy parafianie, już dłużej czekać nie chcą. Parafia w Ludzisku jest dziś skłócona i podzielona. Większość chodzi na msze do okolicznych wsi. Mówią, że są zastraszani: – Boimy się, tu jest teraz taka niezdrowa atmosfera – mówi jeden z członków komitetu protestacyjnego. Prosi, żeby nie podawać jego nazwiska. Nie chce, ma dość nagonki ze strony zwolenników proboszcza. – Tych jest niewielu. My pod petycją do kurii zebraliśmy aż 600 podpisów dorosłych mieszkańców – mówi Jabłoński. I dodaje, że długo starał się przekonać księdza Hakowskiego, aby zmienił swoją postawę i nastawienie do wiernych. Ale bez skutku. W petycji, którą wręczyli biskupowi Wojciechowi Polakowi, napisali o wszystkim, co ich gryzie. Że ksiądz ma dużo wymagań, a sam robi niewiele – tylko siedzi przy komputerze i uzupełnia księgi parafialne, ludzi znieważa, kościoła nie ogrzewa, chociaż to parafianie dają pieniądze na rachunki za ciepło. W odpowiedzi proboszcz złożył na swoich parafian z komitetu protestacyjnego zawiadomienie do prokuratury. A na 6 listopada wynajął firmę ochroniarską. Właśnie tego dnia zamierzają mu bowiem definitywnie dać do zrozumienia, że nie chcą, by dalej im duszpasterzował. Jeśli kuria, którą powiadomili o swoich zamiarach, w porę nie zainterweniuje, przed pierwszą mszą zablokują kościół i za żadne skarby nie wpuszczą księdza do środka. Jak zajdzie konieczność – wywiozą na taczkach.
~ ~ ~ Więcej rozumu od swojego kolegi miał proboszcz od św. Stanisława z Mniowa – Henryk Byszewski. Konflikt z parafianami trwał tu 16 lat. Przez ten czas nazbierało się powodów, dla których ludzie już dłużej na Byszewskiego patrzeć
Proboszcz Byszewski wolał nie ryzykować. Taczki uniknął, ale tylko dlatego, że dobrowolnie usunął się z parafii. Teraz będą się z nim męczyli gdzie indziej... „Przyczyną konfliktu, który nasilał się od kilku miesięcy, są m.in. problemy administracyjne w zarządzaniu
To nie antyklerykałowie wykończą Kościół. Zrobią to sami duchowni. I to skutecznie. nie chcieli. Bo ten nie tylko wyzywał ich od baranów i głupków, ale też do bólu doił kasę. Doszło nawet do tego, że na każdą rodzinę nałożył 100 zł podatku na kościół, nie zgodził się na powołanie rady parafialnej, żeby – jak mówią ludzie – nikt nie patrzył mu na ręce. W końcu powiedzieli dość. Powołali Komitet Obrony Wiary. Na zebranie przyszło niemal tysiąc osób, a ksiądz zjawił się w eskorcie policji. Parafianie zażądali od biskupa zmiany i lojalnie uprzedzili, że wywiozą proboszcza na taczce, jeśli nikt ich nie posłucha. Lista pasterskich grzechów liczyła ponad 30 pozycji (m.in. wprowadzanie wysokich opłat za śluby, pogrzeby i wykonanie prac kamieniarskich na cmentarzu, arogancja, brak woli porozumienia i zaniedbanie spraw duszpasterskich, głównie wobec młodzieży). – Tłumaczyliśmy, że kościół to nie tylko mury i wnętrze, ale też potrzeby duchowe i społeczne parafian; że ludzie nie potrzebują księdza biznesmena, urzędnika, ale przewodnika duchowego. Próbowaliśmy, ale bez skutku – mówią. Na okoliczność wywozu sprzęt był już przygotowany, oni bramę kościoła obwiązali łańcuchem i czekali.
parafią, w tym cmentarzem” – dyplomatycznie sprawę podsumował ks. Dariusz Gącik, rzecznik kieleckiej kurii. ~ ~ ~ Problemy administracyjne w zarządzaniu cmentarzem ma też proboszcz z Dębowej Łąki, ks. Krzysztof Górski. Aby zmobilizować ludzi do uregulowania opłat, obwiesił… groby kartkami, na których widnieją dwie informacje: „Grób do likwidacji” oraz „Grób do wyjaśnienia”. Problem w tym, że dla niebogatych tu ludzi ustalona przez księdza stawka jest horrendalna. Proboszcz tytułem przedłużenia miejsca na kolejne 20 lat żąda bowiem 600 zł. Każdy, kto nie zapłaci, ma się pogodzić z tym, że grób jego bliskich zostanie zlikwidowany. Twardą politykę biznesową podpiera ustawami, które dają zarządcy cmentarza prawo do likwidacji nieopłaconych grobów. Miejsca na miłosierdzie i zrozumienie ludzkiej biedy – brak. „Przystąpimy w najbliższym czasie do likwidacji tych grobów. Jeżeli są nagrobki, to ich elementy przechodzą na własność parafii jako mienie porzucone” – informuje sucho ks. Krzysztof Górski. Kilka grobów już rozebrał. Ludzie są w szoku, coraz częściej na msze
Kościół w Ludzisku
jeżdżą do sąsiednich wsi, coraz głośniej mówią, że nie podoba im się nachalne wyciąganie pieniędzy. A kropla drąży skałę. ~ ~ ~ Także wierni z Berżnik tracą szacunek do władz Kościoła. Tyle że oni zaciekle walczą o swego proboszcza Władysława Napiórkowskiego – człowieka, który według nich jest wzorem duszpasterza. Według kurii jest nieudacznikiem niepotrafiącym zorganizować kasy. Pierwszą rundę ludzie z biskupem wygrali latem bieżącego roku. Było ostro. Bo według parafian takiego dobrego księdza nawet najstarsi z nich nie pamiętają. Wyremontował plebanię, uporządkował cmentarz i zaczął remont kościoła, ale – co dla nich najważniejsze! – sam pracuje, a do tego pieniędzy nie woła. Żeby mieć pieniądze na remont dachu kościoła, sprzedał swoje konie i samochód. – No i to boli biskupa – mówią z przekonaniem. Tłumacząc swą decyzję popełnionymi przez Napiórkowskiego błędami administracyjnymi, biskup postanowił nieudacznika przenieść. No i wtedy trafił na opór. Wierni proboszcza pilnowali dniem i nocą, wstawili się za nim do nuncjatury apostolskiej, zapowiedzieli, że innego księdza widzieć u siebie nie chcą. Wówczas wygrali. Oddech mieli na kilka miesięcy, bowiem ełcka kuria ustami swego kanclerza ks. Antoniego Skowrońskiego znów alarmuje, że ksiądz Napiórkowski nadal nie wywiązuje się ze swoich obowiązków, i choć decyzja jeszcze nie zapadła, wszystko wskazuje na to, że parafią zarządzać nie będzie. Kolejna bitwa wisi w powietrzu. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
8
Nr 44 (609) 4–9 XI 2011 r.
KOŚCIELNY ROZBIÓR POLSKI
W dwóch poprzednich prezentacjach dotacji przekazanych Kościołowi uwzględniliśmy jedynie parafie (ponad 230 mln zł), diecezje i ich Caritasy (299,16 mln zł) oraz KUL (156,14 mln zł). Wyszło w sumie 685,3 mln zł, a przypomnijmy, że zajmowaliśmy się tylko ekstraprzychodami, abstrahując od konkordatowego haraczu (ulgi i zwolnienia, armia kapelanów, nauka religii w szkołach itp.). Żeby bilans był względnie dokładny, należy w nim uwzględnić również zakony oraz afiliowane przy biskupach i proboszczach instytucje wyznaniowe. Zacznijmy od krezusów: ~ Paulini zainkasowali 39 mln 237 tys. 606 zł na remont klasztoru i renowację kościoła w Częstochowie. Obchody jubileuszu 700-lecia zakonu wsparliśmy kwotą 226 tys. 355 zł (faktura za sacrosong „Siedem Pieśni Marii”); ~ Prowincja bernardynów otrzymała 24 mln 632 tys. 577 zł celem „urządzenia ogrodów i centrum religijno-kulturowego” przy klasztorze w Rzeszowie oraz 2 mln 996 tys. 748 zł na całokształt pod hasłem „odnowy dziedzictwa historyczno-kulturowego”. Ponadto: klasztorowi w Kalwarii Zebrzydowskiej przyznano 6 mln 547 tys. 490 zł („rewaloryzacja i zabezpieczenie obiektów”), świątobliwym mężom z Leżajska – 2 mln 961 tys. 181 zł („poprawa dostępności pomnika historii”), placówka w Radecznicy kosztowała nas 1 mln 886 tys. 778 zł, a Opatów – 1 mln 69 tys. 340 zł; ~ Franciszkanie prowincji poznańskiej – dotacja w kwocie 9 mln 781 tys. 823 zł na wybudowanie w Toruniu zakonnej uczelni. Miasto dołożyło 750 tys. euro (równowartość ok. 2,55 mln zł w dacie podpisania umowy), a budżet państwa – 1,76 mln zł. Analizując ogłoszenia o przetargach, odkryliśmy, że korzystając z tak hojnych prezentów, mnisi umeblowali sobie przy okazji (za publiczne pieniądze!) część pomieszczeń miejscowego klasztoru; ~ Franciszkanie z prowincji św. Jadwigi (Wrocław) dostali 1 mln 590 tys. 687 zł na remont klasztoru w Głubczycach, a ich koledzy z krakowskiej prowincji św. Antoniego i bł. Jakuba Strzemię – 339 tys. 769 zł (odwodnienie klasztoru w Głogówku). Remont klasztoru w Kazimierzu Dolnym kosztował 2 mln 792 tys. 356 zł, a w Krakowie 949 tys. 862 zł. Tylko z kronikarskiego obowiązku odnotowujemy banalne 112 tys. zł dla franciszkanów z Warszawy (prowincja Matki Bożej Niepokalanej) na cykl audycji o przedszkolach na antenie Radia Niepokalanów; ~ Prowincja zakonu pijarów na „konserwację i przystosowanie do zwiedzania „klasztoru w Hebdowie dostała najpierw 8 mln 876 tys. 674 zł, a w kolejnej transzy – 1 mln 286 tys. 491 zł. Za halę widowiskowo-sportową „Calasanz Arena” przy pijarskim gimnazjum w Krakowie wypłaciliśmy mnichom 2 mln 549 tys. 998 zł; ~ Dominikanie z Lublina – 6 mln 211 tys. 347 zł (renowacja klasztoru);
Studnia bez dna 915 milionów złotych to łączna kwota dotacji unijnych (poprzez tzw. regionalne programy operacyjne) przyznanych Kościołowi w latach 2009–2011. A biskupom wciąż mało... ~ Marianie – multimilionerzy zawiadujący biznesem w Licheniu – dostali 1 mln 935 tys. zł na wybudowanie w Grąblinie „obiektu noclegowo-turystycznego”, czyli po prostu kolejnego hotelu uroczyście już otwartego w sierpniu 2011 roku jako Dom Pielgrzyma Nazaret. Za „konserwację polichromii” swojej hacjendy w Stoczku Klasztornym wzięli dodatkowe 515 tys. 450 zł; ~ Salwatorianie otrzymali 1 mln 779 tys. zł celem „poszerzenia oferty turystyki kulturowej Zespołu Pałacowego w Bagnie”. Szczęśliwym dla zakonników trafem pałac jest siedzibą ich seminarium duchownego; ~ Jezuici w Świętej Lipce (woj. warmińsko-mazurskie) za publiczne 999 tys. 812 zł odnowili elewacje (niestety, tylko boczne) swojej rezydencji. Ich konfratrzy ze Starej Wsi na Podkarpaciu dostali 2 mln 999 tys. 680 zł („ochrona dziedzictwa kulturowego”). Za kursy public relations warszawscy jezuici skasowali 503 tys. 170 zł; ~ Michalici – mnisi ze Stalowej Woli dostali 697 tys. 828 zł na pogadanki dla „młodych i aktywnych” bezrobotnych oraz 343 tys. 887 zł na świetlicę terapeutyczną. Za wybudowanie w klasztorze kotłowni oraz instalację kolektorów słonecznych zapłaciliśmy 528 tys. 994 zł. Kurii generalnej wypłaciliśmy 380 tys. 271 zł na prowadzoną przez zakon szkołę; ~ Karmelici bosi z Czernej koło Krakowa – ekologiczne ogrzanie klasztoru, w którym prowadzi się podobno najbardziej ascetyczny i pozbawiony jakichkolwiek przyjemności tryb życia, kosztowało 1 mln 588 tys. 197 zł; ~ Salezjanie w Szczecinie – za 548 tys. 491 zł uczniowie zakonnej zawodówki uzyskali „możliwość wyjazdów do zakładów produkcji sklejki podłogowej, płyt pilśniowych, fabryki mebli, tartaku w celu ich zwiedzenia” (cyt. ze sprawozdania) oraz zorganizowano im ponadnormatywne zajęcia praktyczne. Hasło: „Nowa jakość nauczania zawodu” kosztowało 193 tys. 347 zł; ~ Bonifratrzy z Łodzi, którzy zarabiają miliony w branży medycznej, połakomili się na 82 tys. 858 zł celem „przeszkolenia personelu w posługiwaniu się systemem informatycznym”. ~ ~ ~ Konsekrowane niewiasty potraktowano marginalnie, uznając, że niewiele im do szczęścia potrzeba, a jeśli nawet coś sobie z dotacji na boku uściubią, to i tak nie będą umiały tych pieniędzy przetańczyć.
~ Zgromadzenie Sióstr Szkolnych De Notre Dame na rozbudowę posiadłości przy ul. św. Marcina 12 we Wrocławiu dostało 6 mln 3 tys. 516 zł, a z puli „kulturalnej” – 126 tys. 610 zł (zwiedzanie Wrocławia i nauka savoir-vivre’u!); ~ Brygidki – mniszkom obsługującym Centrum Ekumeniczne w Gdańsku-Oliwie ofiarowaliśmy 3 mln 924 tys. 899 zł celem „rewaloryzacji i adaptacji” obiektu. Ze strony internetowej zgromadzenia dowiadujemy się, że Centrum jest „doskonałym miejscem na bankiety”, gdzie po wyczerpującej imprezie można się także stosunkowo tanio – jak na luksusowe po „adaptacji” warunki – przespać (120 zł za „jedynkę”); ~ Benedyktynki w Bielawkach (woj. pomorskie) otrzymały 3 mln 793 tys. 232 zł celem wybudowania „integracyjnego ośrodka kultury” (na zdjęciu). Skromne 300 tys. zł dołożył PFRON. Świątobliwym niewiastom urzędującym w Jarosławiu pomogliśmy docieplić klasztor kwotą 704 tys. 184 zł.; ~ Nazaretanki – I etap „rewaloryzacji” ich siedziby w Ostrzeszowie pochłonął 3 mln 556 tys. 246 zł, a służebnice NMP otrzymały 3 mln 131 tys. 439 zł na rozbudowę Centrum Rehabilitacji w Prałkowcach (woj. podkarpackie); ~ Norbertanki z Ibramowic (woj. małopolskie) wydały nasze 3 mln 399 tys. 463 zł na przebudowę spichlerza i klasztornego dziedzińca oraz 1 mln 233 tys. 588 zł na ogrzewanie. Do inwestycji nie dołożyły się występujące pod tą samą banderą panny z Krakowa, choć otrzymały od Komisji Majątkowej (w nieruchomościach i gotówce) ponad 140 mln zł; ~ Katarzynki w Braniewie – wymiana okien siedziby centrali prowincjalnej zgromadzenia kosztowała nas 719 tys. 635 zł; ~ Służebniczki (prowincja przemyska) – spadł im z nieba 1 mln 858 tys. 355 zł na wyposażenie zakonnego biznesu (sprzęt dla prywatnych przedszkoli); ~ Pasjonistki – zakonnice prowadzące w gminie Mucharz (woj. małopolskie) prywatne przedszkole wyznaniowe dostały w dwóch transzach 592 tys. 695 zł na „wyrównanie szans” około 40 dzieci w wieku od 3 do 4 lat. W wystosowanym
(3)
placówce opiekuńczo-wychowawczej „Ostrzyk” dla dzieci i młodzieży w Ostrzycach koło Kartuz. Zatrzymajmy się przy tej ostatniej pozycji, bo jest niemal książkową ilustracją efektów transferowania kasy na rozmaite cele społeczne via zakony czy parafie. Oto gdy w paździerdo rodziców zaproszeniu czytamy, że niku 2010 r. boisko oddano do użytowo „wyrównywanie” polega m.in. na ku, oficjalne komunikaty kipiały endodatkowych zajęciach z religii (sic!). tuzjazmem, że dzięki szarytkom „dzieDrobniejsze kwoty na zakonne ci będą miały możliwość aktywnego szkoły lub przedszkola otrzymały powypoczynku w atrakcyjnym obiekcie nadto: salezjanki z inspektorii warspełniającym wysokie standardy” (cyt. szawskiej (131 tys. 359 zł) oraz wroz komunikatu Urząd Gminy Somocławskiej (70 tys. 965 zł), służebnino). Przed dwoma miesiącami loniczki skupione w prowincji tarnowkalny „Express Kaszubski” napisał: skiej (83 tys. 322 zł), terezjanki „Siostry zamknęły boisko. Przegania(23 tys. 664 zł) i bezhabitowe mają młodzież, chociaż obiekt jest ogólrylki (32 tys. 980 zł). nodostępny. Stwierdziły, że pozwolą koW odrębnej pozycji bilansu ujmurzystać z boiska, jeśli dostaną od gmijemy dotacje na inwestycje związane ny 3 tys. zł rocznie”... z prowadzonymi przez mniszki doma~ ~ ~ mi opiekuńczo-leczniczymi i wychoJeśli chodzi o przykościelne instywawczymi. Czynimy tak dlatego, że tucje, to gigantyczną wypłatę otrzycel jest szczytny (przynajmniej na pamał Instytut Teologiczno-Pastoralny pierze), ale nie wolno zapominać, że w Rzeszowie. Dekretem biskupa ten wszelkie nabyte za publiczne pienią„ośrodek dydaktyczno-naukowy” skudze dobra pozostaną własnością okrepił pod jednym szyldem Wyższe Seślonego zakonu. Także wówczas, gdy minarium Duchowne oraz diecezjalprzekształcą (pisaliśmy o wielu tane studium katechetyczne, organikich przypadkach!) ośrodek dla niestowskie i rodzinne. Ponieważ biskup pełnosprawnych dzieci w dom złotej nie miał dla nowego tworu stałej siedziby, dzielni małopolscy urzędnicy ofiarowali mu 43 mln 772 tys. 988 zł!!! Inne szkoły, uczelnie i organizacje dostawały kwoty nieporównywalnie mniejsze. Na przykład: Stowarzyszenie Przyjaciół Szkół Katolickich – 5 mln 321 tys. zł; Stowarzyszenie Rodzin Katolickich Archidiecezji Białostockiej – 4 mln 485 tys. zł Biskup Biskup pelpliński pelpliński Jan Jan Bernard Bernard Szlaga Szlaga (rozbudowa prywatnej „zamurowuje” „zamurowuje” 3,8 3,8 mln mln zł zł w w Bielawkach Bielawkach szkoły wyznaniowej); Katolickie Stowarzyszenie Oświatowe w Nowym Sączu – 1 mln jesieni dla pensjonariuszy z wypcha377 tys. 459 zł; Stowarzyszenie Ronymi portfelami. Oto zestawienie dzin Katolickich Archidiecezji Katonajwyższych wypłat: elżbietanki z Towickiej – 570 tys. 189 zł (dwie szkorunia otrzymały 2 mln 183 tys. 814 zł ły wyznaniowe); Katolickie Towana „poprawę stanu infrastruktury” rzystwo Edukacyjne – 553 tys. 533 zł; ośrodka w Grabiu; loretanki – 2 mln Fundacja na rzecz Szkół Katolickich 175 tys. 659 zł („modernizacja i roz– 433 tys. 588 zł; Prywatne Katolicbudowa” DPS we wsi Loretto koło kie Liceum Ogólnokształcące w LuWyszkowa); felicjanki zasilono kwoblinie – 297 tys. 158 zł; Stowarzyszetą 1 mln 563 tys. 566 zł celem „przenie Rodzin Katolickich Diecezji Rzeprowadzenia remontu i termomoderszowskiej – 233 tys. 340 zł; Katolicnizacji” DPS w Jadwinowie, zaś 1 mln kie Stowarzyszenie Młodzieży Diece208 tys. 565 zł trafiło do Iwonicza; zji Drohiczyńskiej – 127,5 tys. zł; Kaprezentki wydały 1 mln 226 tys. 652 zł tolickie Stowarzyszenie Wychowawna rozbudowę DPS w Jordanowie; ców w Lublińcu – 92 tys. 565 zł... (ze szarytki z prowincji krakowskiej rozwzględów technicznych już nie wybudowały DPS w Tarnowie i kolekmieniamy kilkudziesięciu „napiwków” tory słoneczne, a my zapłaciliśmy za w kwotach poniżej 80 tys. zł). to 1 mln 431 tys. 715 zł; przebudowa Podsumowując: zakony otrzymaośrodka karmelitanek w Woli Guły ponad 172 mln zł, a kościelna nałowskiej kosztowała nas 818 tys. 549 zł; uka, oświata i wychowanie – 57,3 mln marianki potrzebowały 140 tys. 808 zł zł. Dodając parafie, diecezje, Carina zakup sprzętu medycznego tasy i KUL, okazuje się, że łączna do ośrodka w Jaszkotlu koło Wrocłakwota dotacji unijnych przyznawia; szarytki z prowincji chełmińskonych w latach 2009–2011 Kościo-poznańskiej – 311 tys. 830 zł na „akłowi wynosi 915 milionów złotych. tywizację i integrację społeczności” Tymczasem biskupi upominają się poprzez budowę ogólnodostępnego o podwyżkę... boiska z obiektami małej infrastrukANNA TARCZYŃSKA tury (plac zabaw, trybuna) przy ich
Nr 44 (609) 4–9 XI 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
9
Eksmisja w imię Boże Kiedyś za księdza daliby się pokroić, dziś trzęsie ich na samą myśl o sutannie. Ksiądz dziekan Piotr Kalinowski, kanonik honorowy kapituły św. Jerzego, od 11 lat jest proboszczem wągrowieckiej parafii św. Jakuba Apostoła albo inaczej – fary. W tym roku obchodził jubileusz 30-lecia kapłaństwa, podczas którego wszyscy lokalni oficjele wychwalali go pod niebiosa. To, że jest wspaniałym kapłanem zaangażowanym w pomoc charytatywną i że służy wiernym, szczególnie podkreślał burmistrz Stanisław Wilczyński. Były kwiaty, życzenia, gratulacje. Były i łzy wzruszenia. 63-letnia dziś Krystyna S. w tym samym czasie również obchodziła pewien jubileusz. Mijał właśnie rok, odkąd ksiądz kanonik wytoczył przeciwko niej sprawę o eksmisję. Od lat 70. ubiegłego wieku mieszkała w dwupokojowym mieszkaniu w kamienicy należącej do parafii. Stan budynku pogarszał się z każdym kolejnym rokiem, tak że w końcu ksiądz Kalinowski doszedł do wniosku, że nie ma co nieruchomości remontować. Lepiej i przede wszystkim taniej będzie przeznaczyć ją do rozbiórki. Problemem byli tylko mieszkający w środku lokatorzy. I tak pewnego czerwcowego dnia ubiegłego roku listonosz przyniósł Krystynie S. wezwanie do sądu. Pozew o eksmisję – wyczytała kobieta i zamarła. Tego do dziś nie może księdzu wybaczyć, bo nawet jej o swoim zamiarze nie powiadomił. Powodem, dla którego miała się wyprowadzić, był stan techniczny budynku, a konkretnie fakt, że grozi on zawaleniem. Ksiądz nawet nie próbował szukać na własną rękę mieszkania zastępczego. Na sprawie ugrał tyle, że ten przykry obowiązek sąd scedował na miasto. Tyle że wyroki są realizowane według kolejności wpływu… Problem wyjaśnia rzecznik burmistrza Piotr Korpowski: – W ciągu roku zwalniają się jedynie pojedyncze lokale w wyniku naturalnego ruchu ludności. Obecnie nie jest jeszcze realizowany wyrok z 2007 r. To oznacza, że lokalu dla Krystyny S. nie ma i długo jeszcze nie będzie. Mieszkanie pani Krystyny przypomina pobojowisko – w progu gruz, który spadł ze ściany łączącej jej kuchnię z łazienką sąsiedniego lokum. Sufity trzymają się na słowo honoru, więc uciekła – w obawie o życie. Krystyna w życiu przeszła wiele. Niedawno straciła męża, teraz – dach nad głową. Nie może się pogodzić
z faktem, że w ten sposób ksiądz potraktował własną parafiankę. – Odkąd jest tu proboszczem, nic w tym domu nie zrobił. Nigdy nie miał pieniędzy. Powiedzieli, że mam tam nie przychodzić, bo dom grozi zawaleniem. A gdzie iść – to już księdza nie interesuje – żali się pani Krystyna. Ale ona naprawdę nie miała dokąd iść. Dlatego mieszkała u księdza jak długo się dało. Teraz kąt – zimny i ciasny – znalazła w barakowozie u córki Katarzyny i jej męża Henryka D., którzy również padli ofiarą polityki mieszkaniowej księdza kanonika. Henryk przez lata związany był z kościołem farnym w Wągrowcu. Jak trzeba było przystroić na święta – stroił, jak coś naprawić – naprawiał. Sprzątał, remontował, nosił sztandary w procesjach. Był na każde zawołanie. Właśnie za to poprzedni proboszcz zaoferował mu mieszkanie w należącej do parafii kamienicy. Miał tam mieszkać do śmierci – tak zapewniał duszpasterz. Nie przewidział, że jego następca może mieć inne plany. A następca, to znaczy kanonik Piotr Kalinowski, ustanowił rodzinie D. zaporowy czynsz, a kiedy to nie skłoniło ich do zwolnienia 50 mkw., zagrodził im dojazd do posesji wysokim parkanem. Odtąd dostać mogli się dostać do domu tylko przez wąskie drzwi innej kościelnej kamienicy, właśnie tej, z której proboszcz wyeksmitował donikąd jego teściową. – Życie w tym miejscu zaczęło przypominać koszmar: brakowało
„Mieszkanie” Krystyny S.
od niego kwiaciarka, żeby trzymać wiązanki, albo robotnicy. Była wiosna. Henryk wraz z żoną i dwójką dzieci (15 i 17 lat) doszli do wniosku, że lepiej pomieszkać w prymitywnych warunkach, niż ciągle wystawiać się na księże szykany. Kiedy więc jako tako urządzili się w baraku, od razu zaczęli się starać o mieszkanie. Rzeczywiście, w Wągrowcu – jak niemal w całym kraju – mieszkań znajdujących się w zasobie miasta
„Mieszkanie” rodziny D.
możliwości dowiezienia opału, ewentualnego wjazdu karetki itp. Ksiądz nam zrobił takie utrudnienia, że już nawet do domu nie mogliśmy się dostać, bo jedyne wejście zamykali na kłódkę – mówi D. Uciekli. Udało się wynająć mieszkanie, ale tylko na rok. Kiedy zostali bez dachu nad głową, pomoc zaoferował znajomy. Miał akurat wolny barak. Taki, który przed Wszystkimi Świętymi zwykle wynajmowała
było jak na lekarstwo. Wynajęliby na wolnym rynku, ale nie stać ich na opłacenie kaucji. Nie są bogaci, ale uczciwi. Znaleźli mieszkanie w szkole. Pan Henryk załatwił sobie już nawet wolny dzień w pracy i samochód do transportu mebli. Niestety, na takie wyjście nie wyraził zgody starosta wągrowiecki Michał Piechocki. – Wynajmowanie mieszkań nie leży w gestii powiatu. To jest problem
pana burmistrza. My nie załatwimy bolączek mieszkaniowych gminy. To nie jest mieszkanie, które podlega miastu. Ja się nie będę litował – tłumaczy pan starosta, wyjaśniając przy tym, że mieszkanie, owszem, wynajmie, ale lekarzowi bądź nauczycielowi. A ksiądz Kalinowski? W opuszczonym po D. mieszkaniu urządził parafialny magazynek. Kilkanaście metrów dalej wznosi się plebania wraz z domem parafialnym. Kamienica, z której uciekła Krystyna S., służy jako punkt wydawania darów Caritasu. Dwa razy w miesiącu zgłaszają się tu potrzebujący. O to, czy nie razi nikogo w oczy, że ta sama kamienica, która ze względów bezpieczeństwa nie nadaje się do zamieszkania, z powodzeniem służy jako punkt wydawania darów, zapytaliśmy przedstawiciela Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego. – Wiem, że szef rozmawiał z proboszczem, ponaglał, żeby budynek zabezpieczył. Nie ma konkretnego terminu rozbiórki, więc nie mamy możliwości egzekwowania – mówi inspektor Piotr Woźniak. – Może ja to pochopnie zrobiłem, że się stamtąd wyprowadziłem, ale już nie szło inaczej – mówi Henryk. Teraz do kościoła nie chodzi. Wyjątek zrobił dla chrześnicy, jak wychodziła za mąż. Na co dzień D. wyjeżdża w delegacje. Pracuje na budowie. Tak zarabia na życie. Dzieciaki chodzą do szkoły, Katarzyna – do pracy. W „domu” wszystko odbywa się po kolei. Najpierw jedzą obiad, później przy tej samej ławie, która na tę okoliczność staje się biurkiem, lekcje odrabia córka. Po niej syn
państwa D. Najgorzej jest od jesieni do wiosny, zwłaszcza wcześnie rano i wieczorem. Wtedy jest tak zimno, że trudno wytrzymać. Na szczęście na kilkunastu metrach kwadratowych baraku zmieściły się trzy łóżka, więc mają na czym spać. Burmistrz zapewnia, że zimy w baraku nie spędzą: – Jeżeli rodzina państwa D. nie zdąży przed okresem zimowym wynająć innego mieszkania, wówczas Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej skieruje ją do placówki Stowarzyszenia MONAR – Wielkopolskiego Centrum Pomocy Bliźniemu w Rożnowicach k. Rogoźna, gdzie otrzyma schronienie – deklaruje rzecznik Korpowski. Taka perspektywa rodziny D. nie cieszy. – Przecież dzieci jeszcze się uczą. Syn musiałby dojeżdżać ponad 30 km, córka – ponad 20 km – mówią. – W Wągrowcu nie ma pustostanów, a zwolnione w ciągu roku pojedyncze gminne lokale mieszkalne otrzymują rodziny uprawnione do otrzymania lokalu socjalnego na podstawie prawomocnych wyroków sądowych o eksmisję, których obecnie posiadamy 23 – złudzenia rozwiewa rzecznik burmistrza. W urzędzie kazali szukać na wolnym rynku, do wynajęcia. Zaoferowali pomoc w postaci dodatku mieszkaniowego. D. wiedzą, że na czynsz i opłaty zapracują, ale na kaucję, jakiej zwykle żądają wynajmujący, zwyczajnie ich nie stać. – Wystarczyłby nam nawet jeden duży pokój z kuchnią i łazienką – marzą. I wciąż czekają na choćby jedną pomocną dłoń. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected] Wspierana przez „FiM” fundacja Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata” zbiera środki na pomoc rodzinie D. Każdy, kto chciałby pomóc, może wpłacić pieniądze na konto nr 85105014611000009075815291 z dopiskiem: „Dla rodziny D.”
10
Nr 44 (609) 4–9 XI 2011 r.
POD PARAGRAFEM
Porady prawne Droga publiczna Jakiś czas temu dokonaliśmy podziału naszej nieruchomości, żeby każdy z wnuków mógł dostać swoją część. Na jednej części wnuczka chciała się budować, jednakże nie uzyskała zezwolenia na budowę, ponieważ jej część nie posiada dostępu do drogi publicznej. Co w tej sytuacji powinniśmy zrobić? Uzyskanie zezwolenia na budowę jest uzależnione m.in. od wykazania przez inwestora, że działka, na której ma być postawiony budynek, posiada dostęp do drogi publicznej. Obowiązek ten wynika zarówno z przepisów ustawy prawo budowlane (art. 5 ust. 1 pkt 9), jak i z przepisów Rozporządzenia Ministra Infrastruktury w sprawie warunków technicznych, jakim powinny odpowiadać budynki i ich usytuowanie. W par. 14 niniejszego rozporządzenia wskazano, że do działek budowlanych oraz do budynków i urządzeń z nimi związanych należy zapewnić dojście i dojazd umożliwiający dostęp do drogi publicznej, odpowiednie do przeznaczenia i sposobu ich użytkowania oraz wymagań dotyczących ochrony przeciwpożarowej, określonych w przepisach odrębnych. Szerokość takiej jezdni nie może być mniejsza niż 3 metry. Dopuszczalny jest również dojazd w postaci ciągu pieszo-jezdnego, pod warunkiem jednak, że umożliwia on poruszanie się pieszych oraz ruch i postój pojazdów, a także ma szerokość nie mniejszą niż 5 metrów. Dojścia i dojazdy powinny zostać zaopatrzone w oświetlenie elektryczne, zapewniające ich bezpieczne użytkowanie po zapadnięciu zmroku. Z tego ostatniego wymogu zwolnione są jednak dojazdy do budynków jednorodzinnych, zagrodowych i rekreacji indywidualnej. Dostęp do drogi publicznej rozumiany jest jako dostęp bezpośredni – albo przez drogę wewnętrzną, albo przez ustanowienie odpowiedniej służebności gruntowej na nieruchomości sąsiedniej, posiadającej bezpośredni dostęp do drogi publicznej. Za taki dostęp nie będzie uznany dojazd przez aktualnie wydzierżawioną nieruchomość, ponieważ jest to stosunek nietrwały i umowa dzierżawy może zostać wypowiedziana, pozbawiając automatycznie nieruchomość dostępu do drogi. W państwa sytuacji możliwym rozwiązaniem jest ustanowienie służebności drogi koniecznej na drugiej nieruchomości powstałej w wyniku podziału. Służebność tę można ustanowić na drodze pozasądowej poprzez umowę zawartą pomiędzy właścicielami nieruchomości,
a jeśli porozumienie jest niemożliwe – na drodze sądowej. Zgodnie z art. 145 Kodeksu cywilnego, jeżeli nieruchomość nie ma odpowiedniego dostępu do drogi publicznej lub do należących do tej nieruchomości budynków gospodarskich, właściciel może żądać od właścicieli gruntów sąsiednich ustanowienia za wynagrodzeniem potrzebnej służebności drogowej. Wynagrodzenie takie co do zasady powinno być jednorazowe, ale możliwe są także opłaty okresowe, na przykład miesięczne czy kwartalne. Wysokość wynagrodzenia powinna odpowiadać wartości rynkowej służebności.
Zrzeczenie się dziedziczenia Przed 2000 rokiem – na prośbę mojej nieżyjącej już matki – zrzekłam się u notariusza należnej mi części spadku na rzecz swojej młodszej siostry, która mieszkała wraz z mężem i dziećmi z matką. Doszły mnie teraz słuchy, że z uwagi na rodzinne konflikty u siostry chce ona sprzedać odziedziczony dom. Czy w takim wypadku jest możliwe podważenie przeze mnie decyzji sprzed 2000 roku i uzyskanie należnej mi kwoty za moją część? W przedmiotowej sprawie poruszamy zagadnienie związane z umową zrzeczenia się dziedziczenia. Polega ona na tym, że spadkobierca ustawowy może zrzec się przyszłego dziedziczenia po określonym spadkodawcy. Następuje to w postaci umowy zawieranej pomiędzy przyszłym spadkodawcą a niedoszłym spadkobiercą ustawowym. Umowa ta obowiązkowo musi przybrać formę aktu notarialnego. Pisząc, że zrzeczenie nastąpiło na rzecz Pani siostry, zapewne dopuściła się Pani skrótu myślowego, ponieważ w omawianej umowie wyłączona jest możliwość wskazania przez spadkobiercę osoby, na rzecz której zrzeka się swojej części spadku. Zapewne chodziło o to, że oprócz Pani jedynym spadkobiercą ustawowym była Pani siostra, w wyniku czego – po zrzeczeniu się przez Panią dziedziczenia – to jej przypadał cały majątek po zmarłej matce. Należy podkreślić, że zrzeczenie dziedziczenia obejmuje nie tylko samego zrzekającego się spadkobiercę, ale również jego zstępnych. Można jednak w umowie zawrzeć postanowienie wyłączające ten skutek – wtedy dzieci zrzekającego się są uprawnione do spadku. Zawarcie przedmiotowej umowy nie wyłącza zrzekającego się od dziedziczenia testamentowego – jeżeli więc spadkodawca uwzględni w treści testamentu osobę zrzekającą się, przysługuje jej spadek na podstawie testamentu.
Jeśli chodzi o możliwość uchylenia się od skutków opisanej umowy, ustawodawca przewidział, że może to nastąpić poprzez zawarcie kolejnej umowy w formie aktu notarialnego. Stronami takiej umowy ponownie muszą być odpowiednio: ten, kto zrzekł się dziedziczenia, oraz ten, po kim się dziedziczenia zrzeczono. Z oczywistych względów w Pani przypadku nie jest już możliwe skorzystanie z tej drogi. Z prawnych możliwości w grę może jeszcze wchodzić próba uchylenia się od oświadczenia woli złożonego pod wpływem błędu lub groźby. Zrzeczenie się dziedziczenia jest bowiem umową opartą na zgodnych oświadczeniach woli i stosuje się do niej ogólne zasady dotyczące oświadczeń woli, a więc również możliwość badania, czy oświadczenie nie jest dotknięte wadą. Istnieje więc możliwość uchylenia się od skutków prawnych oświadczenia woli złożonego pod wpływem błędu, podstępu (jest on kwalifikowaną formą błędu) czy groźby, o ile spełnione są wszystkie ustawowe przesłanki umożliwiające złożenie takiego oświadczenia. Niestety, przedstawiony stan faktyczny nie pozwala na ocenę, czy mogą zachodzić jakiekolwiek okoliczności pozwalające na stwierdzenie, że w momencie zawarcia umowy doszło do podstępu czy innego błędu. Należy jednak podkreślić, że uchylenie się od skutków prawnych umowy powinno nastąpić przez złożenie oświadczenia drugiej stronie (w tym wypadku – następcom prawnym) na piśmie w ciągu roku od wykrycia błędu lub w ciągu roku od ustania stanu obawy w przypadku groźby.
Plan zagospodarowania przestrzennego Uchwałą Rady Miejskiej Wrocławia z 2006 r. ogłoszono i wyłożono do publicznego wglądu projekt zmian studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego. Wszystkie procedury wraz z publiczną dyskusją zakończono w czerwcu 2009 r. Czy istnieje termin prawny, który mówi, w jakim okresie powinien być uchwalony nowy plan zagospodarowania przestrzennego? Mimo że w ubiegłym roku znowelizowano Ustawę o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym pod kątem przyśpieszenia procedury uchwalania miejscowych planów, nie istnieją przepisy, które obligowałyby Radę Miejską do podjęcia stosownej uchwały w konkretnym terminie. Można wyróżnić 6 elementów składających się na proces uchwalania miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego. Pierwszy etap to podjęcie przez Radę Gmi-
ny uchwały o przystąpieniu do sporządzania planu. Następuje to na wniosek wójta, burmistrza albo prezydenta miasta, albo z własnej inicjatywy rady. Następnie wójt, burmistrz lub prezydent zwraca się do organów i instytucji zewnętrznych o przesyłanie wniosków do projektu planu. Wnioski składa się w terminie wskazanym w ogłoszeniu. Termin ten nie może być krótszy niż 21 dni od dnia ogłoszenia. Wójt ma następnie 21 dni na rozpatrzenie złożonych wniosków. W dalszej części przygotowywany jest projekt planu, który zostaje skierowany do opiniowania i uzgodnień. Wójt, burmistrz lub prezydent wyznacza powyższym organom stosowny termin na przedstawienie opinii, który nie może być krótszy niż 14 dni ani dłuższy niż 30. W uzasadnionych przypadkach organy mogą wnosić o wydłużenie tego terminu, wskazując termin nie dłuższy niż 30 dni. Jeśli do tego czasu nie wydadzą stosownej opinii, można uznać, że projekt planu zagospodarowania przestrzennego został uzgodniony. Po tym etapie plan zostaje wyłożony do publicznego wglądu na okres 21 dni. Osoby zainteresowane mogą składać swoje uwagi dotyczące planu. Uwagi może wnieść każdy, kto kwestionuje ustalenia przyjęte w projekcie planu – zarówno osoby fizyczne, osoby prawne, jak i jednostki organizacyjne nieposiadające osobowości prawnej. Następnie projekt planu jest przekazywany pod obrady rady gminy, która podejmuje stosowną uchwałę. Wojewoda ocenia podjętą uchwałę pod kątem jej zgodności z prawem. Ostatnim etapem jest ogłoszenie miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego w Dzienniku Urzędowym województwa. Ustawowy termin wejścia w życie uchwały upływa po 14 dniach od dnia ogłoszenia w Dzienniku. Uchwała ta należy do systemu prawa miejscowego. Wszyscy, którzy będą planować budowę, muszą stosować się do uregulowań w niej zawartych.
Drzewo na granicy nieruchomości Kilka lat temu mój sąsiad posadził na swojej działce drzewo. Z biegiem lat bardzo się ono rozrosło, przechodząc również na nasz teren i zacieniając część naszego podwórka. Do tego rokrocznie mamy problemy ze spadającymi na naszą działkę owocami. Sąsiad nic nie robi sobie z naszych próśb i żądań rozwiązania tego problemu. Czy możemy jakoś wymusić na nim ścięcie problematycznego drzewa? Prawo cywilne nie przewiduje regulacji, w jakiej odległości od granicy posesji można sadzić drzewa lub inną roślinność. W przypadku zacienienia nieruchomości właściciel nie ma więc dużych możliwości przeciwdziałania temu skutkowi. Natomiast
w przypadkach, kiedy dojdzie do przekroczenia drzewa przez granicę nieruchomości, zastosowanie znajdzie przepis artykułu 150 Kodeksu cywilnego. Zgodnie z nim właścicielowi nieruchomości przysługuje prawo obcięcia korzeni przechodzących z sąsiedniego gruntu. Takie samo prawo przysługuje mu w stosunku do gałęzi i owoców zwieszających się z sąsiedniego gruntu. Aby móc skorzystać z prawa samodzielnego obcięcia, wpierw należy wyznaczyć właścicielowi drzewa odpowiedni termin do ich usunięcia. Przepisy nie konkretyzują, co należy rozumieć przez pojęcie odpowiedni termin, dlatego każdorazowo termin ten zależny będzie od rozstrzyganego przypadku. Na ogół będzie to czas pozwalający sąsiadowi na zorganizowanie przycinki. Można sobie jednak wyobrazić sytuację, kiedy sprawa dotyczy roślin, które w określonych porach roku nie mogą być skracane, bo będzie to prowadzić do ich uschnięcia. Jeżeli sąsiad mimo wyznaczonego terminu nie dokona przycinki, właściciel nieruchomości może jej dokonać samodzielnie. Wprawdzie przepisy prawa nie określają, kto w takim wypadku ponosi koszty, należy jednak przyjąć, że obciążonym powinien być właściciel drzewa. To na nim bowiem ciążył obowiązek zachowania rozsądku podczas sadzenia roślin w pobliżu granicy nieruchomości. Jeśli zaś chodzi o owoce wiszące nad naszą nieruchomością, to – podobnie jak w przypadku gałęzi – należy wyznaczyć sąsiadowi odpowiedni termin do ich zerwania. Jeśli termin minie bezskutecznie, można je zebrać samodzielnie. Owoce, które spadną na nasz grunt, stają się pożytkami tego gruntu. Tak więc do momentu spadnięcia owoców z drzewa stanowią one własność właściciela drzewa, a po spadnięciu stają się własnością właściciela gruntu. Jeżeli drzewo znajdujące się na granicy nieruchomości doskwiera nam w sposób dotkliwy, można przeciwko sąsiadowi wystąpić do sądu. Podstawą będzie art. 144 k.c., który stanowi, że właściciel nieruchomości powinien przy wykonywaniu swego prawa powstrzymywać się od działań, które by zakłócały korzystanie z nieruchomości sąsiednich ponad przeciętną miarę, wynikającą ze społeczno-gospodarczego przeznaczenia nieruchomości i stosunków miejscowych. Przepis ten nie w każdym więc przypadku może znaleźć zastosowanie, bo jedynie w sytuacji, gdy działania sąsiadów znacząco zakłócają korzystanie z naszej nieruchomości (np. w przypadku permanentnego zaciemnienia całej nieruchomości). ~ ~ ~ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
Nr 44 (609) 4–9 XI 2011 r.
BEZ DOGMATÓW
11
Obsesje Mamy i Taty Od późnej jesieni tego roku w publicznej telewizji i radiu – między reklamami proszków do prania – emitowane są bezpłatnie materiały promocyjne Fundacji Mama i Tata pt.: „Rozwód? Przemyśl to!”. Jak czytamy w aktach rejestrowych, założona przez trzy młode prawniczki organizacja stawia sobie za cel „obronę wolności, poszanowania, godności i praw człowieka, wartości rodzinnych, humanitaryzmu oraz solidarności międzyludzkiej, własności prywatnej, praw konsumenta i utrzymania standardów etycznych rynku oraz przeciwdziałanie zjawiskom, które zagrażają lub godzą w moralność i dobre obyczaje”. No i bronią… Latem 2010 roku fundacja wzywała władze Warszawy do zdelegalizowania (ponoć niebezpiecznej dla dzieci) Parady Równości („FiM” 32/2010). Obok marszów mniejszości seksualnych naszym dzieciom szczególnie zagrażają – według radykalnych katolików – rozwody rodziców. Są rzekomo zbyt łatwo dostępne, co powoduje „zbudowanie w dziecku trwałego przeświadczenia o niemożliwości tworzenia trwałych stabilnych związków międzyludzkich”. A to prowadzi do wielu niepożądanych zachowań małolatów, na przykład do agresji wobec rówieśników, nauczycieli i samych rodziców, oraz budzi niechęć do szkoły. Co gorsza, dzieci rozwiedzionych rodziców – zdaniem pań z Mamy i Taty – częściej chorują na depresję i inne choroby psychiczne. Rozwód wywołuje – według nich – ADHD, czyli zespół nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi, chociaż w opracowaniu profesora Janusza Krzyżowskiego pt. „Leksykon Psychiatrii i Nauk Pokrewnych” znajdziemy zupełnie inne przyczyny rozwoju tego schorzenia – geny i mikrouszkodzenia centralnego układu nerwowego. Działaczki Fundacji Mamy i Taty nie zgadzają się także z licznymi psychologami i psychiatrami negującymi przesadny (choć niewątpliwie zły) wpływ rozwodu rodziców na dalsze życie ich dzieci. Powtarzają więc „prawdy” dawno już zanegowane przez światową naukę, takie jak: ~ nastolatki wychowywane przez jednego z rodziców przechodzą wcześniej inicjację seksualną, mają więcej partnerów i częściej muszą się leczyć z powodu zarażeń chorobami wenerycznymi; ~ dzieci rozwiedzionych rodziców unikają zawierania małżeństw i częściej decydują się na posiadanie dziecka w związkach nieformalnych.
W serwisie Fundacji Mama i Tata czytamy, że rozwód rodziców prowadzi także do alkoholizmu dzieci (podobno aż 85 proc. nastolatków z rodzin niepełnych
Szczegółów tych wyliczeń nie ujawniono. Działaczki Fundacji Mamy i Taty dodają, że w Polsce rozwody są orzekane ponoć z błahych powodów.
małżonków w życie nowej rodziny po różne formy uzależnień (także hazard, internet, pracoholizm). W ramach kampanii antyrozwodowej działaczki Fundacji Mamy i Taty przygotowały także katalog zmian prawa. Chcą wprowadzenia – bez względu na przyczynę – zakazu orzekania rozwodu w pierwszym roku od zawarcia małżeństwa. Marzy im się także, aby sąd wyznaczał termin pierwszej rozprawy rozwodowej nie wcześniej niż… dwa lata od złożenia pozwu (roczny czas na tak zwaną
Na dowód tego zaprezentowały badanie, jakie przeprowadził jeden z portali internetowych. Według niego ponad 45 proc. par rozstało się z powodu różnicy charakterów. Fundacja zapomniała tylko podać tak zwaną metryczkę badań – nie wiemy, ile osób przepytano, nie znamy proporcji płci, wieku, wykształcenia, miejsca zamieszkania i pracy. Już studenci I roku socjologii wiedzą, że bez tych danych sondaż nie ma żadnej wartości. Zdaniem demografów i psychologów prawdę o przyczynach rozwodów uzyskamy dopiero po pogłębionej analizie akt konkretnych postępowań sądowych. Pod pojęciem „niezgodność charakterów” kryją się bowiem tysiące rzeczy – od ingerencji członków rodzin
refleksję oraz obowiązkowe zajęcia uświadamiające skutki rozwodu). Przekaz towarzyszących im reklamówek radiowych i telewizyjnych był prosty – za rozwód odpowiada mężczyzna, który opuszcza rodzinę. A wszystko, aby złamać mit „kulturalnego rozwodu”. Zdaniem założycielek Fundacji psychologowie kłamią, że pozwala to na „zachowanie miłych wspomnień z małżeństwa”, a „dzieci będą szczęśliwe, jeśli będą widziały szczęśliwych rodziców w ich nowych związkach”. Entuzjastycznie na kampanię zareagowała pani profesor Irena Lipowicz, która pełni funkcję rzecznika praw obywatelskich, oraz Marek Michalak, rzecznik praw
Według raportów Fundacji rozwody powodują idące w miliardy euro straty w gospodarkach państw Unii Europejskiej (w Wielkiej Brytanii 50 miliardów euro rocznie).
Katoliccy konserwatyści z Fundacji Mama i Tata znów zajęli się wychowywaniem polskich rodzin. Tym razem straszą rozwodników. przed ukończeniem 17 lat nadużywa alkoholu i narkotyków). Zdaniem działaczek Fundacji, które posługują się statystykami niewiadomego pochodzenia, małolaty wychowane w rodzinach niepełnych nie mają szans na karierę
zawodową i szczęcie rodzinne, bo są gorzej wykształcone, mają niższe pensje, wykonują mniej prestiżowe zawody, częściej umierają na zawał i dręczą ich myśli samobójcze. A wszystko przez to, że rodzice po rozwodzie zajmują się podobno zaspokajaniem własnych zachcianek, a nie potrzeb dzieci. Nie przeszkadza to „ekspertkom” stawiać równocześnie tezy, że „dzieci rozwiedzionych rodziców zaczynają spędzać z nimi nienaturalnie dużo czasu. Powoduje to rozpad dziecięcych przyjaźni i relacji towarzyskich”. Jak to jest możliwe, że rodzice są zajęci wyłącznie swoimi sprawami i jednocześnie spędzają z dziećmi więcej czasu – już nie wyjaśniły. Nie wiadomo też, skąd wzięły się dane, że ponad 80 proc. osadzonych w więzieniach wychowywało się bez ojca.
dziecka. Innego zdania była pani minister pracy i polityki społecznej Jolanta Fedak. Zwróciła ona uwagę na tendencyjność reklamówki, ale władze Fundacji stanowczo odmówiły zmian jej scenariusza. Na to Fedak odmówiła patronowania kampanii Fundacji Mamy i Taty. Podobnie postąpił minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski. Tego ostatniego wkurzyło zatajenie przez Fundację wszystkich elementów kampanii, w tym treści petycji. Odważni byli także członkowie Komisji ds. Kampanii Społecznych TVP. Uznali oni, że kłamliwa reklamówka nie może być emitowana przez telewizję publiczną, gdyż „celem mediów publicznych jest ukazywanie społecznego wymiaru problemu bez zajmowania jednostronnego stanowiska, z zachowaniem obiektywizmu i bez uprzedzeń”. Marek Magierowski – zastępca redaktora naczelnego konserwatywnej „Rzeczpospolitej” – uznał decyzję TVP za kuriozalną, gdyż „pod pozorem dziennikarskiej uczciwości i wyśrubowanych standardów wprowadza się cenzurę”. Redakcja „Gościa Niedzielnego” uznała, że Komisja ds. Kampanii Społecznych TVP na pierwszym miejscu „postawiła poprawność polityczną”, a nie „misję, czyli ratowanie dzieci zagrożonych przez rozwód rodziców”. W końcu – pod naciskiem zaledwie 300 internautów – prezes TVP Juliusz Braun zmienił decyzję swoich podwładnych i nakazał pokazywanie w dobrym czasie antenowym manipulacyjnej reklamówki Fundacji Mamy i Taty. Zdaniem licznych ekspertów (patrz „FiM” 38/2011) rozwód w wielu przypadkach jest po prostu mniejszym złem – bolesnym, ale jedynym sensownym rozwiązaniem. Dalsze trwanie w chorym, opartym na ciągłych kłótniach i przemocy związku niesie – także dla dzieci – o wiele więcej szkód niż korzyści. Dowodzą tego badania z lat 90. XX wieku i powtórzone na początku XXI wieku, przeprowadzone przez zespół psychologów z Uniwersytetu Śląskiego na dużej grupie małolatów z pełnych rodzin, w których jedno z rodziców stosowało przemoc pod wpływem alkoholu. Żyjące w takich warunkach dzieci miały zaniżoną samoocenę, cierpiały na depresję, nerwicę, choroby wrzodowe, były ciągle zestresowane i nie miały motywacji do nauki. MiC
12
Nr 44 (609) 4–9 XI 2011 r.
RACJONALIŚCI
Poczet „Palikotów” (3) chrześcijańskiej. Kościół próbuje uczestniczyć w każdej sferze życia społecznego i politycznego, marginalizując inne wyznania, a laickość to przecież zagwarantowanie prawa do swobodnego wyznawania religii.
Antyklerykałowie, zwolennicy świeckiego państwa i przede wszystkim ludzie racjonalnie myślący. Oto nowi posłowie Ruchu Palikota. Dziś kolejna – trzecia – część listy parlamentarzystów, którzy swoimi poglądami doprowadzają do pasji konserwatystów i klerykałów. Oto sól ziemi. Tej ziemi!
ADAM RYBAKOWICZ Okręg białostocki
27 lat, politolog: – Kiedy miałem 18 lat, założyłem firmę, którą sukcesywnie rozwijam, i od 2004 roku jako menedżer zarządzam siecią sklepów. Jednocześnie angażowałem się w działalność społeczną, biorąc aktywny udział w różnego rodzaju akcjach obywatelskich, takich jak inicjatywa Wolna Białoruś i Pomarańczowa Rewolucja na Ukrainie. Jestem też członkiem Europejskiego Stowarzyszenia Wspierania Demokracji. A przy tym wszystkim znalazłem czas na współorganizowanie wydarzeń kulturalnych. W ten sposób uczyłem się życia, nabierając doświadczenia i kształtując
poglądy, a te sprawiły, że w październiku 2010 roku włączyłem się w tworzenie stowarzyszenia Ruch Poparcia Palikota oraz partii Ruch Palikota, w której pełnię teraz funkcję członka Komitetu Politycznego i przewodniczącego okręgu województwa podlaskiego. Postawiłem na nowe i konkretne rozwiązania. Na rozsądek i życie z możliwością wyboru tego, co dla każdego z nas jest ważne i potrzebne. Państwo świeckie to państwo wolne, suwerenne, sprawiedliwe. A przede wszystkim normalne, takie, w którym wiara jest prywatną sferą każdego obywatela. Państwo świeckie to głównie tolerancja oraz poszanowanie mniejszości. Powinniśmy o nie walczyć, bo daje obywatelom wolność i uwalnia od poczucia winy, którą narzuca Kościół. Świeckie państwo pozwala spojrzeć na świat z innej perspektywy, a to w prostej linii przełoży się na rozwój społeczeństwa obywatelskiego. Skoro politycy i duchowni twierdzą, że Polska jest świecka, dobrze byłoby wysłać ich na kilka tygodni do Czech, gdzie mogliby zweryfikować swoje poglądy. Poglądy laickie to coś na wzór „odruchu bezwarunkowego”, to antyklerykalizm powstały w świadomym odbiorze obrazu i zachowania elit kościelnych, które utraciły kontakt z rzeczywistością, a przede wszystkim z wiernymi. To przekonanie o patologii Kościoła katolickiego, o jego rozpasaniu i przeciwstawieniu się etyce
„BYŁEM
MACIEJ WYDRZYŃSKI Okręg toruńsko-włocławski
37 lat, technik geodeta. Żonaty, 2 dzieci: – Od 1996 roku prowadzę działalność gospodarczą w branżach: komputerowej, motoryzacyjnej, meblowej i budowlanej. Współpracowałem przez wiele lat z partnerami zagranicznymi, między innymi z Niemiec, Austrii, Włoch i Norwegii. W latach 1999–2000 byłem członkiem Rady Krajowej ZMW. W 2005 roku pełniłem funkcję członka zarządu fundacji FENIKS, działającej na rzecz osób niepełnosprawnych. W latach 2010–2011 byłem prezesem zarządu Fundacji „KULTURA”. Wszyscy doskonale wiemy, że politycy starego układu głoszą teorie i idee przede wszystkim wygodne dla nich samych, natomiast duchownym bardzo ciężko przychodzi nieuchronna konieczność rezygnacji ze
KSIĘDZEM”
Głośna saga Romana Kotlińskiego – Jonasza
I
II Prawdziwe oblicze Kościoła katolickiego w Polsce
III Owce ofiarami pasterzy
Cena jednego egzemplarza – 12 zł plus koszty przesyłki
Owoce zła Przy zakupie sagi – opłata 30 złotych plus koszt przesyłki
Prezent – czwarta książka Zamówienia prosimy przesyłać pod adresem: Relax, ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, niespodzianka – gratis!!! e-mail:
[email protected] lub telefonicznie: (42) 630-70-66 Zamawiając książki, prosimy podać adres odbiorcy wraz z jego numerem telefonu
współuczestnictwa w rządzeniu państwem. Polska nie jest krajem świeckim, co gorsza – jest właściwie krajem wyznaniowym. Krajem wyznania rzymsko-katolickiego, zdaniem polskich duchownych – jedynego prawdziwego. Ruch Palikota jest ruchem oddolnym, pierwszą partią na scenie politycznej realnie i konsekwentnie wprowadzającą idee nowoczesnego i świeckiego państwa. Nie walczymy z Bogiem, wiarą, wyznaniem czy Kościołem. Chcemy państwa, w którym religia nie zajmuje się polityką; w którym decyzje o gotowości do zapłodnienia metodą in vitro czy decyzje o dokonaniu aborcji nie spychają kobiet na margines społeczeństwa. Chcemy państwa, w którym nie piętnuje się homoseksualistów i ludzi innych wyznań. Partia Ruch Palikota postuluje konieczność powrotu kleru do miejsc kultu religijnego. Domagamy się usunięcia wszechobecnych symboli religijnych z przestrzeni publicznej. Chcemy państwa świeckiego i nowoczesnego.
ideologią, która przeciwstawia się ingerencji księży w sprawy państwowe. Wprowadzenie go w życie jest niezbędne dla naszego kraju, bo wszystkim obywatelom Polski trzeba zapewnić równe prawa – niezależnie od wyznania. Chciałbym tutaj zacytować także fragment preambuły Konstytucji RP, który stał się dla nas motywacją do promowania antyklerykalnego państwa polskiego: „W trosce o byt i przyszłość naszej Ojczyzny, odzyskawszy w 1989 roku możliwość suwerennego i demokratycznego stanowienia o Jej losie, my, Naród Polski – wszyscy obywatele Rzeczypospolitej, zarówno wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i niepodzielający tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł, równi w prawach i w powinnościach wobec dobra wspólnego – Polski.
PIOTR CHMIELOWSKI Okręg rybnicki
ANDRZEJ LEWANDOWSKI Okręg koszaliński
57 lat, absolwent Wyższej Szkoły Inżynierskiej w Koszalinie: – Przez całe swoje dotychczasowe życie zawodowe związany byłem z regionem środkowopomorskim, gdzie również aktywnie działałem jako lokalny polityk, pełniąc rolę radnego i burmistrza Darłowa oraz starosty sławieńskiego. Uważam, że współcześnie pojęcie państwa świeckiego jest źle interpretowane przez znaczną część naszego społeczeństwa. Państwo świeckie kojarzy się wielu osobom z państwem, które sprzeciwia się jakimkolwiek religiom. W mojej opinii państwo świeckie powinno się skupiać przede wszystkim na wykonywaniu zadań, do których zostało powołane, a więc wykonywaniu zadań administracyjnych, formowaniu i respektowaniu prawa i tak dalej. Właśnie dlatego nie powinno być mieszane z jakimikolwiek poglądami religijnymi. Antyklerykalizm przez wiele osób jest niesłusznie postrzegany na równi z ateizmem. Sam uważam siebie za katolika i przy takim rozumieniu antyklerykalizmu zaprzeczałbym samemu sobie, promując program wyborczy Ruchu Palikota. Antyklerykalizm jest
46 lat, absolwent wydziału mechaniczno-technologicznego Politechniki Śląskiej. Żonaty, 2 dzieci: – Prowadzę działalność gospodarczą w zakresie handlu wyrobami medycznymi. Nie słyszałem, aby jakikolwiek duchowny twierdził, że Polska jest świecka. Większość polityków również twierdzi, że Polska ma charakter chrześcijański, tradycyjny. Dla mnie najważniejsze jest to, aby instytucje działające na terenie kraju funkcjonowały w ściśle określonych ramach. W mojej ocenie jedną z bardzo ważnych ram jest świeckość. Symbole – na przykład chrześcijańskie – powinny mieć swoje miejsce i w miejscach tych powinny być szanowane. W ten sposób unikniemy „wojny o krzyże”, bo będą one w kościele, a nie na ulicy czy w budynkach publicznych. To antyklerykalizm, a nie choroba. Jest to pogląd, który przeciwstawia się, jak sama nazwa wskazuje, klerykalizmowi. W społeczeństwie, tak jak w przyrodzie, musi zostać zachowana równowaga – ile więc klerykalizmu, tyle antyklerykalizmu. Natomiast chorobą umysłową bardzo niebezpieczną dla społeczeństwa jest dewocja. Zboczenie to polega na tym, że osoby nią dotknięte nie są w stanie przyjmować racjonalnych argumentów innych osób. Zmuszają w ten sposób innych do akceptowania ich dziwnych zachowań. ARIEL KOWALCZYK Za tydzień przedstawimy kolejnych posłów Ruchu Palikota
Nr 44 (609) 4–9 XI 2011 r.
BEZ DOGMATÓW
„Honorowe” zabójstwa Amrit, bo tak miała na imię zabita dziewczyna, stała się jedną z setek kobiet z rodzin imigranckich, która padła ofiarą tzw. „honorowego zabójstwa”. Jej katem był mężczyzna, który powinien ją kochać i chronić, a jednak przedłożył krwawą tradycję ponad miłość do swojego dziecka. Co gorsza, nie był wyjątkiem. Był jednym z wielu zabójców własnych dzieci, którzy po przyjeździe do Nowego Świata nie mogli pogodzić się z postępującą asymilacją ich potomków. Zabójstwa dokonywane w obronie honoru rodziny są w wielu krajach powszechne. Jest tak przede wszystkim tam, gdzie obyczajami rządzi islam, ale także w niektórych rejonach Indii. ONZ szacuje, że na świecie można mówić o 5 tys. takich zbrodni rocznie. Organizacje kobiece podnoszą tę liczbę do 20 tys. Ich ofiarami padają przede wszystkim młode dziewczęta, które wdają się w pozamałżeńskie romanse lub wychodzą za mąż wbrew woli rodziców. Jednak powodem może być także zdrada, homoseksualizm, transwestytyzm i właściwie wszystko, co sprzeciwia się utrwalonym, konserwatywnym normom obyczajowym. Wraz z napływem imigrantów „honorowe” zabójstwa trafiły też do Europy. W wielu krajach stały się zresztą poważnym i zauważalnym problemem. Mordercy są tam często motywowani przez różnice kulturowe powstające pomiędzy nimi i ich dziećmi. Sami wciąż żyją tradycjami, w których zostali wychowani i które wraz ze sobą przywieźli do nowego kraju. Częsta izolacja w narodowych gettach tylko wzmacnia wiarę w słuszność posiadanych przekonań i ważność podtrzymywania zanikającej tradycji. Ich dzieci wychowują się już jednak w zupełnie innym środowisku. Często chłoną otwartość i różnorodność, którą odnajdują na ulicach i w szkole. Ich system wartości się zmienia i nie znajdują w nim już miejsca na takie pomysły jak na przykład aranżowane małżeństwo. Tak jest choćby w Niemczech i Holandii, gdzie regularnie dochodzi do zbrodni, których motywem jest właśnie „nadmierna zachodniość” ofiar. Tak jest też w Wielkiej Brytanii, gdzie opinią publiczną co jakiś czas wstrząsają informacje o kolejnej krwawej zbrodni, w której katem był ojciec, a ofiarą córka.
Wuj, ojciec, zawodowy zabójca Nastoletnia Kurdyjka Banaz Mahmod przyjechała do Wielkiej Brytanii z ojcem (oboje na zdjęciach), który uciekał przed reżimem Saddama Husajna i na Wyspach szukał
We wrześniu ubiegłego roku w brytyjskim Telford 54-letni Sikh Gurmeet Singh Ubhi udusił swoją 24-letnią córkę. Do morderstwa doszło z powodu... zbyt głośnego słuchania muzyki. Jednak rzeczywistym motywem zbrodni było to, że kobieta była „zbyt zachodnia” i spotykała się z nie-Sikhem, czym – zdaniem ojca – hańbiła rodzinę. azylu politycznego. Wraz z rodziną (m.in. cztery siostry i brat) zamieszkała w londyńskim Mitcham, gdzie znajdował się także dom wuja dziewczyny. Zgodnie z tradycją rodzice zadbali o znalezienie męża dla 16-letniej Banaz – ona nie miała nic do powiedzenia. Przed ślubem widziała mężczyznę jedynie trzy razy i – mówiąc oględnie – nie zakochała się od pierwszego wejrzenia. Mimo jej oporów matka z ojcem uznali, że wybranek to „David Beckham wśród mężów”, i zmusili córkę do małżeństwa. Szybko okazało się, że to ona miała rację. Niecałe dwa lata po ślubie (w 2005 roku) uciekła od męża i zgłosiła na policję, że była przez niego regularnie bita i gwałcona. Schronienie znalazła w domu rodzinnym, a wkrótce odkryła też nową miłość. Problemy zaczęły się, gdy poinformowała o tym ojca. Ten wraz z wujem naciskał, by zerwała z nowym partnerem. Jej wybranek był nie do zaakceptowania choćby dlatego, że wyznawał inną religię. Nie bez znaczenia był także brak rozwodu Banaz oraz historia jej siostry, która uciekła z domu, mając 15 lat, czym ściągnęła hańbę na rodzinę. Wuj Ari postawił jej ultimatum – albo zerwie kontakty z mężczyzną, którego kocha, albo poniesie konsekwencje. Jednocześnie Ari zwołał naradę rodzinną, na której zgromadzeni zadecydowali, w jaki sposób zabiją kobietę. Postanowili zlecić to zabójcy znanemu wśród członków lokalnej kurdyjskiej społeczności oraz dwóm kuzynom dziewczyny. Ta została ostrzeżona przez matkę i zgłosiła swoje obawy na policję. Bojąc się zaostrzenia sytuacji, odmówiła jednak odejścia od rodziny. Liczyła, że matka ją ochroni. Myliła się. W ostatni dzień 2005 roku została zwabiona do domu swojej babci. Gdy zobaczyła ojca wchodzącego do pokoju i rękawiczki chirurgiczne na jego rękach, wybiła okno i uciekła. W szpitalu, gdzie opatrywano jej poranione ręce, nagrała wiadomość, w której powiedziała, że jeżeli zginie, to będą za to odpowiedzialni jej ojciec, wuj oraz dwóch kuzynów. Policja nie uwierzyła i zignorowała obawy kobiety. W styczniu 2006 roku Banaz została zabita we własnym domu
przez rodzinę do Pakistanu i tam prawdopodbnie zabita. Powodem było to, że ktoś zadedykował jej w radiu piosenkę miłosną.
Nie dla „Zachodu” Ofiarami „honorowych” zabójstw padają przede wszystkim młode kobiety. Za zdradę, flirt lub odmowę małżeństwa. W roli kata zwykle
w Mitcham. Napastnicy zgwałcili ją, aby okazać, że „nie zasługuje na szacunek”. Potem udusili ją sznurowadłem, a ciało włożyli do walizki i przewieźli ponad 150 km do Birmingham, gdzie zakopali je w piwnicy. Bezpośredni udział w zbrodni wzięły trzy osoby: zabójca oraz dwóch
kuzynów. Ci ostatni po wszystkim uciekli do Iraku. Policja odnalazła ciało kobiety po czterech miesiącach. Na jej szyi wciąż znajdowało się zawiązane sznurowadło. Dzięki zeznaniom jej partnera oraz nagraniu, które przygotowała w szpitalu, na ławę oskarżonych trafili Ari i ojciec kobiety. Obaj dostali wyroki dożywocia za zlecenie zabójstwa. Wkrótce dołączył do nich Mohammed Hama, który kierował zabójstwem, i kuzyni, którzy stali się pierwszymi przestępcami deportowanymi z Iraku do Wielkiej Brytanii od czasu drugiej wojny w Zatoce. Powodem śmierci Banaz był jej rozkwitający związek z mężczyzną spoza grupy etnicznej. Jednak często motywy są jeszcze bardziej błahe. Czołówki brytyjskich gazet często donoszą o kolejnych wstrząsających zbrodniach, które spowodował zupełny drobiazg, samo podejrzenie lub chore poglądy mordercy. Na przykład niedługo po tym, jak zginęła Kurdyjka, 49-letni Pakistańczyk podpalił dom, w którym spała jego żona i pięcioro dzieci, ponieważ nie chciał dopuścić, by dzieci zostały wychowane zgodnie z zachodnimi zasadami. Jednym z powodów jego złości była chęć podania alkoholu na osiemnastce syna. W 2004 roku pewna nastolatka została wywieziona
występują członkowie rodziny: ojciec, bracia, wujowie lub kuzyni. Złapani mówią, że musieli zabić, by zmyć plamę na honorze rodziny. Zdarza się jednak i tak, że ofiarą staje się mężczyzna lub jego rodzina. Tak było na przykład w lipcu 2009 roku, gdy w londyńskim Leytonstone trzech mężczyzn napadło na 24-letniego Kurda. Powodem był jego romans z Turczynką i chęć przekazania „osmańskiej wiadomości”. Polega to na zmuszeniu ofiary do połknięcia kwasu siarkowego i pobiciu jej do nieprzytomności. Najmłodszy z zatrzymanych napastników miał 16 lat. Jeszcze bardziej wstrząsająca była historia Kamara Mahmooda, który rozwód przypłacił śmiercią rodziny. Mężczyzna z Nelson porzucił swoją pochodzącą z Pakistanu żonę dla białej Brytyjki, z którą wcześniej łączył go długi romans i dziecko. Rodzina pozostawionej kobiety uznała to za dyshonor i postanowiła się zemścić. Mieszkającym w Azji mężczyznom trudno było wykonać wyrok na Kamarze. Przytrafiła im się jednak okazja, by odegrać się na jego rodzinie. Rodzice mężczyzny oraz jego siostra wybrali się bowiem w podróż do starego kraju, by zaaranżować ślub ich młodszego syna. Gdy odwiedzali groby bliskich, zostali zaatakowani przez braci i kuzynów byłej żony Kamara. Napastnicy najpierw zabili rodziców, później kazali siostrze zadzwonić do Anglii, do męża, by ten mógł usłyszeć, jak błaga ona o swoje życie. Następnie
13
ją zastrzelili. Jeden z mężczyzn, którzy brali udział w napadzie, zginął w czasie próby zatrzymania. Dwóch pozostałych braci porzuconej kobiety zostało zwolnionych za kaucją i uciekło przed wymiarem sprawiedliwości. Zbrodnię prawdopodobnie zaplanowała jej matka.
Akceptacja dla zbrodni „Honorowe” zabójstwa są akceptowane przez wielu członków społeczności pochodzących z Azji. Badania opublikowane przez BBC pokazują, że 10 proc. młodych imigrantów pakistańskiego i hinduskiego pochodzenia twierdzi, że takie zbrodnie są usprawiedliwione. – Myślałem, że to importowana praktyka, która zginie wraz ze śmiercią starszego pokolenia imigrantów. Jednak także młodzi mówią mi przerażające rzeczy – mówił cytowany przez „The Sydney Morning Herald” Nazir Afzal, brytyjski prokurator specjalizujący się w takich sprawach. – Raz od młodego Sikha usłyszałem, że mężczyzna jest jak złoto, a kobieta jak jedwab. Gdy złoto upadnie w błoto, można je łatwo oczyścić. Jednak jedwab pozostaje splamiony na zawsze – opisywał. I z takich właśnie powodów giną kolejne kobiety. Młodzi nie tylko nie przeciwstawiają się pomysłom swoich dziadków i ojców, ale sami kontynuują tradycję. Bardzo ostrożne szacunki mówią, że co roku ginie w ten sposób na Wyspach co najmniej 12 osób. Jednak w rzeczywistości wiele z tych zbrodni pozostaje nieodkrytych, ponieważ morderców chroni otaczająca je zmowa milczenia. Wielu z nich korzysta też z możliwości wywiezienia ofiar poza granice kraju i tam – nie obawiając się wymiaru sprawiedliwości – wykonuje wyroki na członkach własnej rodziny. Jednocześnie długo, bo jeszcze 10 lat temu, brytyjscy sędziowie często stosowali taryfę ulgową wobec „honorowych” morderców, tłumacząc ich innymi wartościami kulturowymi i uznając, że często byli prowokowani przez zachowanie swoich ofiar. To powodowało, że łagodzili oskarżenia, i sprawców – zamiast za zabójstwa – sądzono za spowodowanie śmierci. Sytuacja zaczęła się zmieniać, gdy uznano, że odmienna tradycja jakiejś mniejszości nie może służyć za usprawiedliwienie przestępstwa. Dziś w sprawach o „honorowe” zbrodnie padają znacznie wyższe wyroki niż jeszcze kilka lat temu. Wciąż jednak nie brakuje chętnych do obrony rodzinnego honoru. Kieruje nimi głęboko zakorzenione w tradycji i interpretacji religii przekonanie, że mają rację, a dokonanie zbrodni jest ich obowiązkiem. A cierpią – jak zwykle, gdy tradycja bierze górę nad rozumem – przede wszystkim kobiety. KAROL BRZOSTOWSKI
14
MITY KOŚCIOŁA Przez długie lata Marii nie dane było popaść w rutynę. Od czasu do czasu przyjmowała bowiem gości absolutnie wyjątkowych. Jednym z nich był sam Pan Ciemności! Szatan zjawiał się w domu dostojnej kobiety jako ksiądz lub inna zjawa niby-czyśćcowa. Kusił, żeby nie przyjmowała już kolejnych cierpiętników. Zawsze zapewniał też atrakcje wizualne i akustyczne... Hałasował, jakby dom się walił, strzelał pod łóżkiem jak z karabinu albo rozpalał widowiskowe pochodnie. Bywało jeszcze ciekawiej! Pewien mężczyzna żalił się Marii, że odkąd zmarła jego żona, w domu „coś hałasuje”. Natchniona i święta kobieta postanowiła przenocować w jego pokoju, a później odnotowała... „Około 23.30 zaczęło straszyć. Zapytałam od razu: »Co chcesz, żeby dla ciebie zrobić?«. Nie widziałam nikogo i nie dostałam też żadnej odpowiedzi. Pomyślałam sobie, że ta kobieta po prostu nie może się objawić. Po około pięciu minutach dał się słyszeć straszny rumor i pojawiło się
Przecież nikt stamtąd nie wrócił – powie ateista i zaprzeczy istnieniu życia po życiu. Powróciło wielu! – odpyskuje mu przykładny katolik i jako dowód przedstawi życiorys... ot, choćby Marii Simmy. Wielkiej chluby Kościoła. Wybranka dusz czyśćcowych przyszła na świat w 1915 roku. Całe życie spędziła w austriackiej wiosce Sonntag. Od dziecka – podobnie jak wielu innych bożych wybrańców – wyróżniała ją religijna nadgorliwość. Wychowywała się w biednej wielodzietnej rodzinie i już jako dziewczynka z zapałem uczestniczyła w katechezach. Szczególnie interesowała się tajemniczym czyśćcem i przebywającymi w nim potępieńcami...
Tańcząca z duszami W nabożnych księgach odnotowano, że w wieku szkolnym Maria codziennie maszerowała kilka kilometrów, żeby kupić mleko. Po drodze mijała dwie stodoły. Wiele lat myślała, że dobry Pan Bóg właśnie tam zostawi jej jakiś liścik z zaświatów i powie, czego oczekuje. Ale nic! Zniecierpliwiona brakiem wiadomości, sama zdecydowała, że zostanie zakonnicą. Wstępowała do trzech różnych klasztorów. Z każdego przepędzały ją inne siostrzyczki – nie dość, że była biedna, to jeszcze chorowita i nie nadawała się do pracy. Maria zrezygnowała więc z marzeń o habicie. W zamian za to postanowiła umrzeć jako stara panna i dziewica. Złożyła nawet uroczyste śluby czystości. Zajęła się pracą na rzecz kościoła, ogródkiem i ojcowską chałupinką, aż do czasu odwiedzin… pierwszej czyśćcowej zjawy! Był rok 1940. W nocy Maria zobaczyła mężczyznę! Wreszcie... Wyskoczyła z łóżka, żeby go złapać, ale... ręce trafiły w próżnię. O wszystkim opowiedziała księdzu, który doradził, że w takiej sytuacji należy widziadło zapytać, czego chce. Następnej nocy zjawa znów ukazała się oczom dziewczyny i na tak postawione pytanie zażądała zamówienia trzech mszy. Od tamtej pory – na przeszło pół wieku – Simma stała się oficjalną czyśćcową pośredniczką. Maria przez cały czas pozostawała pod duchowym przewodnictwem i opieką Kościoła. Jej spowiednikiem był proboszcz Alfons Matt, który na bieżąco informował biskupów o tym, co się czcigodnej parafiance objawiło. Ich duchowa współpraca trwała aż do roku 1978, kiedy to ksiądz umarł. Ale na długo przedtem dusze czyśćcowe zdążyły Marię poinformować, że... marzą o nowym kościele w Sonntag. Budową – z hojną
Maria Simma
Hulaj dusza! pomocą parafian – zajął się dobrodziej Alfons. Wystrój – znaczy się obrazy i rzeźby, a nawet ekipę budującą (!) – wybrała sama Matka Boska w rozmowie z naszą „świętą”. Świątynia dusz czyśćcowych miała być położona „wśród łąk wypełnionych zapachem kwiatów i cykaniem świerszczy”. I tak się stało. Budowę ukończono w 1959 roku. Pani Simma i ksiądz Alfons (ten dzięki dodatkowym mszom i ofiarom stał się wkrótce bogatszy niż biskup) wspólnymi siłami wydali też książkę pt. „Moje spotkania z duszami czyśćcowymi” (doczekała się już 19 wydań w języku niemieckim i tłumaczeń na 7 języków, w tym nasz). W latach 1940–1953 przychodziły zaledwie dwie, trzy dusze rocznie... Żądały modlitw i obowiązkowo ofiar na Kościół. Prawdziwa zabawa zaczęła się w roku 1953, kiedy – we Wszystkich Świętych – objawił się kapłan zmarły w 555 roku. Średniowieczny duchowny – relacjonowała Simma ulubionemu proboszczowi – miał na koncie morderstwa, seksualne orgietki, a nawet obśmiewanie kościelnych obrządków. Tak nagrzeszył, że nie wystarczyło przeszło tysiąc lat w czyśćcu! Maria – na specjalną prośbę z zaświatów – wzięła na siebie część jego fizycznych cierpień. Przez kilka tygodni znosiła ponoć nieziemskie katusze – a to czuła, jakby jej ciało przebijały sztylety, a to miała wrażenie, że przenika przez nią rozżarzone żelazo. Po uzdrowieniu księżowska dusza zapowiedziała, że przyprowadzi innych kolegów w sutannach. W Roku Maryjnym 1954 zjawy odwiedzały naszą mistyczkę codziennie. Simma stała się znana nawet
(2)
poza granicami Austrii. Zjeżdżali ogromne zwierzę, co mi się wczedo niej ludzie, którzy na własne oczy śniej nie zdarzało. Był to hipopochcieli zobaczyć natchnioną kobietam. Natychmiast pokropiłam go wotę. Często byli to rodzice, którzy stradą święconą”... cili syna lub córkę. W takiej chwili Jak się okazało, kobieta-hipopodobrze było usłyszeć, że ich dziecko tam miała najcięższy czyściec, jaki żyje sobie gdzieś w zaświatach, w ogóle istnieje. Wszystko dlatego, a wkrótce trafi do niebiańskiej krainy, w której będzie szczęśliwsze niż na ziemi. Wystarczy kilka zdrowasiek i datek na Dom Boży... Maria dawała też publiczne występy. Bywało, że gospodynie z Sonntag zapraszały ją na noc do swojego domu – zwłaszcza kiedy byli tam goście lub letnicy. Oczywiście, żadnej zjawy nikt się nie dopatrzył, ale widok nawiedzonej damy, która przekonująco dyskutowała z powietrzem, także dostarczał niezapomnianych emocji! Sporo kontrowersji – również wśród rozsądniejszych kapłanów – wzbudzał fakt, że Maria chętnie przyjmowała datki od „widowni”, powtarzając, że wszystkie trafią do... „skarbonKsiądz Alfons Matt ki dusz czyśćcowych”.
Kto tam? Hipopotam... Jak objawiały się dusze? Te dobrze wychowane... grzecznie pukały do drzwi i czekały na zaproszenie. Mniej grzeczne pojawiały się nagle w pokoju. Szczególnie bezczelne budziły śpiącą gospodynię. Dusze obcokrajowców – najpewniej z szacunku wobec pani domu – próbowały, najczęściej nieudolnie, mówić po niemiecku (czyśćcowy kurs języków obcych?!).
że kilkadziesiąt lat żyła skłócona z inną babą... W tym miejscu warto wspomnieć – ku przestrodze kobiet! – że pozornie błahe przewinienia, na przykład plotkowanie na bliźniego swego czy niezgoda z bliźnim swoim, są w czyśćcu traktowane z najwyższą surowością. Kochajcie się! – apelowały zjawy. Dusze udzielały też wielu praktycznych rad, dzięki którym Maria z powodzeniem mogła pełnić rolę wiejskiej mentorki. Co ciekawe, jako
doświadczone w temacie umierania wiele razy przypominały o konieczności sporządzenia testamentu, żeby w rodzinie nie było niepotrzebnych kłótni.
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie... Relacje Marii Simmy – przez współczesnych włodarzy Kościoła traktowane bardzo poważnie – pozwalają podobno odpowiedzieć na pytanie, jak wygląda wymyślony przez Stwórcę przedsionek nieba. Czyściec to królestwo smutku i udręki! – przekonywała namaszczona Austriaczka. W jego najgłębszych czeluściach panują ciemności. Przychodzą tam złe duchy i dręczą potępieńców przypominaniem, jak narozrabiali za życia. Na szczęście pozostałe miejsca są nieco jaśniejsze, a dusze znajdujące się na wyższych stopniach oczyszczenia mogą objawić się zarówno tym przebywającym niżej, jak i religijnym ludziom żyjącym jeszcze na ziemi. Warunki, w jakich przebywa czasowy potępieniec, są zróżnicowane ze względu na rodzaj dawniejszych grzechów. Jedne dusze są uwięzione, inne mogą sobie spacerować i zwiedzać... Jedne siedzą same, inne szukają towarzystwa: ksiądz z księdzem, dziwka z dziwką, poganin z poganinem... A właśnie! Dusze Żydów i pogan przesiadują „w miejscu odpowiadającym ich grupie”. Są szczególnie poszkodowane, bo pozbawione aktów łaski, czyli kościelnych odpustów i zamawianych mszy. Nikt z ich żyjących znajomych nie wierzy w czyściec wymyślony przez papieży, więc w niczym im nie pomoże! W przedsionku nieba przebywają dłużej niż wspierani z zewnątrz katolicy. Cierpienia potępieńców są zarówno cielesne, jak i duchowe. Zazwyczaj tak bolesne, że od piekła różni je tylko ograniczony czas trwania. Katusze muszą odpowiadać grzechom popełnionym na ziemi. Zbrodniarz wojenny może spodziewać się powtórki z pola bitwy i tego, że sam stanie się ofiarą. Kobiety, które spędziły płód, będą męczone boleściami brzucha, a oziębli religijnie – całe lata spędzą, leżąc pomiędzy bryłami lodu. Długoletnią, przykładną pokutę przewidziano dla rodziców, którzy sprzeciwili się woli swoich dzieci i nie pozwolili im iść do zakonu. Mieszkańcami czyśćca są także dzieci. Jedenastolatek, który po swej śmierci odwiedził Marię, pokutował za… celowe zgaszenie świeczki na cmentarzu. Największą i w zasadzie jedyną atrakcją w krainie potępieńców są sporadyczne wizyty Najświętszej Panienki, która przechadza się i pociesza. ~ ~ ~ Maria Simma zmarła w 2004 roku. Do samego końca przyjmowała gości z zaświatów, chociaż – przyznać trzeba – po śmierci proboszcza Alfonsa jakoś tak okazjonalnie... JUSTYNA CIEŚLAK
Nr 44 (609) 4–9 XI 2011 r.
Dziesięć sosen 30 września 1761 roku w Gorzuchowie koło Kłecka w imię Boga i krzyża spalono na stosie 10 kobiet. 250 lat później, w miejscu gdzie zapłonął stos, odprawiono mszę i poświęcono krucyfiks. I kto mówi, że nie ma diabła? Był tam i wtedy, i teraz. Słyszano jego chichot. W roku 1967 profesor Janusz Tazbir opublikował słynną książkę pt. „Państwo bez stosów. Szkice z dziejów tolerancji w Polsce”. Niektórzy historycy twierdzą dziś, że dzieło zostało wydane trochę w odpowiedzi na zapotrzebowanie Kościoła, a trochę na zlecenie ówczesnych władz z Gomułką na czele. Tak czy inaczej – zbiegło się z obchodami Milenium i miało dowodzić, że Polska – pośród otaczającej ją pożogi stosów średniowiecza oraz reformacji i kontrreformacji, na których płonęły czarownice i heretycy – była wyspą tolerancji religijnej, spokoju i praworządności. Nie była. Niestety, „Państwo bez stosów” Tazbira z jakiegoś powodu stało się obowiązującym kłamstwem, cytowanym nawet w szkolnych podręcznikach. Profesor – niezależnie, czy sam uwierzył w swoje opowieści, czy za wszelką cenę chciał utrzymać naukowy autorytet wbrew faktom – każde kolejne odkrycie świadczące o prześladowaniu na ziemiach polskich heretyków kwitował konstatacją: „To nieprawda”. Kiedy jednak archiwiści odnajdowali oryginalne dokumenty, milkł na chwilę, by za jakiś czas powrócić do swojej nieprawdziwej koncepcji tolerancyjnej Rzeczypospolitej. Tak było na przykład w sprawie spalenia żywcem 11 czarownic (trzy inne zamęczono podczas tortur) w Doruchowie w roku 1775. „To tylko ludowa legenda” – oświadczył profesor Janusz Tazbir, a gdy w Archiwum Akt Dawnych w Bydgoszczy odnaleziono dokumenty potwierdzające zbrodnię, nabrał wody w usta. Czy według profesora stos w Gorzuchowie to kolejna bajka? A było tak:
Bracia Bartłomiej, Jan i Tomasz Szeliscy – właściciele Gorzuchowa – odkrywają prawdę straszliwą: oto w ich majątku zagnieździły się czarownice. Nie jedna, nie dwie, ale całe stado czarownic, które niemal co noc lata na brzuchach odwróconych krów na Łysą Górę, aby tam z diabłami uciechom cielesnym się oddawać. Za dnia natomiast (a głównie tuż po zmierzchu) wiele krzywd czarami miejscowej ludności czynią. Nie wiadomo, z jakiego powodu braciszkowie oskarżyli o czary właśnie te osiem kobiet (oraz dwunastoletnie córki dwu z nich), ale wśród
15
Dekret sądu Kiszkowskiego z roku 176 1 Działo się w Gorzuchowie dnia 30 wrz eśnia roku 1761 we wsi dziedzicznej JMCi Panów Bartłomieja, Jana i Tomasza brac i między sobą rodzonych Szeliskich. Sąd niniejszy wielki kryminalny z mias ta Kiszkowa sprowadzony przez JMC i Panów Szeliskich na grunt wsi Gorzuchowa , zagajony przez sławetnych Panów Jana Orbińskiego wójta, Walentego Królewskiego, Antoniego Jaroszkiewicza, Jana Czo snakowicza jako Panów Radnych, przełożywszy i wysłuchawszy skargi niżej wyrażon ych instygatorów jako to: pracowitego Macieja paro bka przeciwko Reginie Kusiównie, prac owitego Walentego przeciwko Katarzynie owczarz ance, szlachetnie urodz. Jmci Pana Jaranowskiego przeciwko Maryjannie owczarce, pracowitego Jana przeciwko Szramin ej, Pana Dudowicza przeciwko Małgorzacie Błachow ej i innym czarownicom do sądu ninie jszego stawionym i obwinionym, ponieważ prze rzeczone czarownice zapomniawszy Bojaźni Bożej i Przykazania jego i Artykułów wiary ś. Katolickiej, a przywiązawszy się do czarta, którego się na chrzcie wyrzekły i onego sobie do niegodziwych akcyi i niecnót swoich, które czyniły za pomocnika przybrawszy, wyr zekłszy się Pana Boga i Matki Najświę tsze j i wszystkich Świętych Pańskich za poduszczeni em tego czarta przeklętego i mając społ eczeństwo z nim tak na Łysej Górze jako i po innych miejscach czarując i czary różn emi zabobonami czyniąc i odprawując, Najświętsze Sakramenta po kościołach kradły, na proszki paliły po różnych chlewach i różnych mie jscach nieuczciwych siekły, krew Prze najświętszą z komunikantów, raz na okup ludzkieg o narodu przez Zbawiciela świata wyla ną, drugi raz toczyły, różne Inkantacyje i czary z proszków kobylich łbów, żmijów, węż ów i wilczej łapy, którą w Zakrzewie z zabitego wilk a urznęły, palonych na wyniszczeni e ludz i i bydła czyniły i po różnych miejscach zako pywały i zakładały, komunikanty dwa w szkapiej głowie pod wschodami we dworze, drug ie dwa pod progiem idąc do stołowe j izby zakopały i inne niegodziwe akcyje z obra zą majestatu Boskiego szkodliwe ludz kiemu zdrowiu i dobytkom ich bezbożnie czyniły i speł niały; – za czem sąd niniejszy wójtow ski Kiszkowski zważywszy przerzeczone też krym inały i excessa, stosując się do praw a w Saksonie wyrażonego, przystępując do Świętej sprawiedliwości przerzeczone czarown ice tj. Petronelę Kusiewą i córkę jej Reginę, Mar yjannę owczarkę i córkę jej Katarzyn ę, Reginę Śraminę, Małgorzatę Błachową, Zofię Szymkowę, Katarzynę dziewkę, Piec how ą Banaszkę, starą Dorotę dziewkę pańską na śmie rć ogniową wskazuje i aby były na stos ie na granicy przez Mistrzów spalone niniejszy m sądem, ażeby z tego była złym pop rawa, a dobrym przestroga destynuje i one w moc Ferdynansowi Mistrzowi mias ta Jeg o królewskiej Mości, Panu Antoniemu Mistrzo wi Kurnickiemu, Józefowi podmistrzko wi w ich moc oddajemy i do exekucyi onych podług prawa podajemy, który dekret dla leps zej wagi pieczęcią miejską przyciskamy i na co się podpisujemy. Jan Orbiński Antoni Jaroszkiewicz Wójt Kiszkowski Jan Czosnakiewicz Assessorowie Walenty Królewski Wojciech Rudzińs ki
miejscowych krążyły opowieści, że niewiasty – jeśli czymkolwiek zgrzeszyły wobec swoich jurnych jaśniepanów – to tylko bezczelną odmową wobec ich awansów… Jakkolwiek by jednak było, praworządni obywatele Rzeczypospolitej – Szeliscy – o swoich graniczących
z pewnością podejrzeniach powiadamiają sąd w Gnieźnie. Tu jednak sędziowie nie czarownicom, ale braciom każą iść do diabła, mówiąc coś o jakimś oświeceniu. Podobny los spotyka Szeliskich w kolejnym sądzie w Pobiedziskach, który nie dość, że sprawę oddala, to jeszcze grozi prześladowcom kobiet procesem o bezpodstawne oskarżenie. Ale ci nie dają za wygraną (tacy z nich nieprzejednani nieprzyjaciele diabła) i kroki swoje kierują do sądu w Kiszkowie, który to trybunał jest szczególnie niebezpieczny, bo dysponuje tzw. „prawem miecza”, czyli ma prawo skazywania na śmierć. Sędziowie kiszkowscy skargę przyjmują z radością i już następnego dnia zjeżają do Gorzuchowa. Rozpoczyna się przesłuchanie świadków. Ale tylko tych, których wskazali
bracia Szeliscy i którzy zgodnie potwierdzają: z czarownicami mamy tu niechybnie do czynienia. I to z samymi kochanicami Belzebuba. Na własne oczy widzieliśmy! Aresztowane w międzyczasie kobiety oczywiście zaprzeczają wszystkiemu, ale zdanie jedna po drugiej zmieniają po trzykrotnych, całodziennych torturach, którymi są poddawane (połamano im wszystkie palce u rąk i nóg, wyrwano włosy, przypiekano rozpalonym żelazem, dwie oślepiono). Pierwsze do win swoich przyznają się dwie dwunastoletnie dziewczynki. Później ich matki, a następnie pozostałe kobiety. Do czego tak naprawdę przyznały się wieśniaczki 250 lat temu? Oto autentyczny wyrok dotyczący tamtej sprawy (patrz skan powyżej). Choć jego język bardzo się zestarzał, to nadal ma się dobrze fanatyzm i nienawiść łotrów, którzy go wydali. Niemal czuć ją z pożółkłych kart dokumentu. ~ ~ ~ Wyrok wykonano na pagórku o nazwie Kuś (prawdopodobnie
od nazwiska jednej ze spalonych dziewczynek – Reginy Kusiówny) – przysiółku Gorzuchowa. Dziesięć kobiet (nie mogły ustać o własnych siłach) przywiązano do słupów, a kat (prawdopodobnie był to jeden z sądowych asesorów) podpalił ułożony dookoła stos. Niedługo później ktoś posadził na tym miejscu 10 sosen. Rosną do dziś. To wśród nich 21 października 2011 roku – 250 lat po tragedii – miejscowy proboszcz Mirosław Kędzierski poświęcił krzyż, zapalono znicze, ustawiono 10 kamieni upamiętniających „czarownice” (w tym dwa maleńkie). No i co? No i nic. Pięćdziesiąt zgromadzonych na pagórku osób rozeszło się do swoich domów. Tak samo jak 250 lat temu. Prawie tak samo, bo wówczas gapiów było niemal pięciuset. Cóż… I wtedy, i teraz bicie się we własne piersi jest daleko mniej atrakcyjne niż w cudze. MAREK SZENBORN ARIEL KOWALCZYK
16
Wierność w pigułce O
Nr 44 (609) 4–9 XI 2011 r.
ZE ŚWIATA
to jeszcze jeden przyczynek do słuszności tezy, że papieską „nieomylność” można wyrzucić na śmietnik.
Jak wiadomo, jedną z najbardziej czerwonych płacht, na jaką Kościół nieustannie szarżuje, jest antykoncepcja. W opinii jego luminarzy to wynalazek szatana. Tymczasem szkoccy i czescy naukowcy odkryli, że niewiasty zażywające tabletki antykoncepcyjne są... mniej zainteresowane przystojnymi uwodzicielami i częściej wybierają na partnerów przeciętnie atrakcyjnych nudziarzy. Takich, co to mają stabilną pracę, są przyzwoitsi i można na nich polegać. Poza tym panie, które wybierały sobie partnera w czasie, kiedy brały pigułki, decydują się zostać z nim na stałe znacznie częściej niż te, które „zabezpieczały się” za pomocą tzw. watykańskiej ruletki. Skąd ta prawidłowość? To właśnie błogosławieństwo tabletek. Nieużywające ich samice podlegają zmianom nastroju, odzwierciedlającym huśtawkę hormonalną w trakcie cyklu miesiączkowego. Atawistyczny zew organizmu regularnie ponagla je, aby jak najszybciej zaszły w ciążę i przedłużyły gatunek. W czasie dni płodnych kobieta czuje pociąg do muskularnych, ozdobnych osiłków – pierwotny instynkt podpowiada jej, że ich plemniki są dobrej jakości, a mięśnie
umożliwią zdobywanie pokarmu i obronę gniazda. To, co ma taki amant w głowie, natury już nie obchodzi, bo nie jesteśmy jeszcze genetycznie wyekwipowani i przystosowani do życia w erze postindustrialnej... Pigułka antykoncepcyjna wygładza hormonalne skoki, co umożliwia kobiecie bardziej racjonalny ogląd niż ślepy popęd. Używające jej kobiety uznają walory wizualne i fizyczne swych wybranków za mniej ważne niż panie unikające grzechu śmiertelnego (tabletki), więc ich małżeństwa mają większą szansę przetrwania próby czasu. Wcześniejsze badania wykazały, że kobieta na tabletce uznaje za atrakcyjną woń potu mężczyzny o podobnej strukturze genetycznej co jej własna. Katoliczki ortodoksyjne – przeciwnie. Wybiorą zapach, który zwiastuje inny niż ich własny garnitur genetyczny, bo to dobre dla dziecka – choć tylko w wymiarze biologicznym. Wychodzi na to, że święci ojcowie – zamiast straszyć piekłem – powinni zachwalać tabletki antykoncepcyjne lepiej niż marketingowcy. Bo czyż nie chodzi im o dobro i trwałość małżeństwa – monogamicznego i niecudzołożnego? PZ
Kolejny koniec świata! M
ało kto pamięta, że 21 maja miał być koniec świata. Może z wyjątkiem tych, którzy uwierzyli i stracili ciężkie pieniądze, rozdając doczesny majątek, oraz tych, którzy jeździli po Ameryce, ostrzegając, że tego dnia Bóg zabierze do raju wszystkich wiernych, a pozostałych czeka Armagedon.
Można by sądzić, że porażka prognostyczna (nie pierwsza zresztą) dała do myślenia prorokowi, 90letniemu Haroldowi Campingowi. Skądże! Obecnie dżentelmen znów przepowiedział koniec świata. Tym razem Ziemia miała sczeznąć 21 października.
Camping utrzymywał, że koniec będzie „bardzo, bardzo spokojny” i nastąpi już nie na pewno, lecz prawdopodobnie... Nie przyznał się do porażki proroctwa z 21 maja. Twierdził, że koniec się wówczas istotnie zaczął, lecz miał mniej spektakularny przebieg, niż przypuszczał… ST
P
alikot niespodziewanie wkroczył do świątobliwego Sejmu, aby zamachnąć się na dyndający tam krzyż i obiecać legalizację marihuany, co w pobożnych ławach wywołało zrozumiałą zgrozę i zgorszenie.
punktów sprzedaży leczniczej marihuany w ciągu 45 dni pod groźbą kicia. Podobną propozycję nie do odrzucenia wystosowano pod adresem mediów
Marihuana bez demonizacji To, na ile obrazoburcze są jego pomysły, można stwierdzić, porównując sytuację w Polsce do rzeczywistości Stanów Zjednoczonych – drugiego podobnie religijnego (deklaratywnie) kraju na globie. Na krzyż w Kongresie USA nikt nie przepuszcza zamachu terrorystycznego, bo go tam nie powieszono, choć były – nie tak dawno – czasy, że bogobojni Amerykanie pasjami lubili wieszać, na przykład bliźnich nieodpowiedniego koloru, dzierżąc płonące krzyże. Marihuana to co innego. Wprawdzie swawoli, jaką obiecuje Palikot, w USA nie ma, ale w 17 stanach obywatele w referendach zagłosowali, że powinna być legalnie dostępna – dla celów medycznych. Vox populi zderzył się jednak z prawem federalnym, które stanowi, że marihuana jest substancją zaliczaną do grupy „Schedule I”, w towarzystwie kokainy, heroiny i innych podobnych narkotyków. W Kalifornii, która była pionierem ruchu legalizacji marihuany, sytuacja jest obecnie taka, że prokuratura federalna zażądała zamknięcia wszystkich
akceptujących reklamy terapeutycznej marychy. Demokrację, oddolne inicjatywy obywatelskie, głos ludu tolerujemy, ale pod warunkiem, że nie wchodzą w szkodę ustawodawstwa i moralności wielkiego brata federalnego – dano ludziom do zrozumienia. Nie położyli po sobie uszu lekarze. California Medical Association (CMA) – największe stanowe stowarzyszenie doktorów – wystosowało do władz deklarację apelującą o zalegalizowanie stosowania marihuany do celów medycznych. Tylko legalne stosowanie jej przez szerszą rzeszę pacjentów pozwoli na dokładne zbadanie leczniczych właściwości – przekonują. – Obecnie lekarze znaleźli się w niekomfortowej sytuacji. Zaliczanie marihuany do grupy niebezpiecznych narkotyków jest nieporozumieniem, a jej kryminalizacja okazała się błędem. W sierpniu CMA wystosowało do swych członków oficjalną rekomendację stwierdzającą, że marihuana może przynieść dobre efekty przy zapobieganiu nudnościom, anoreksji, bólowi oraz w zwalczaniu innych
symptomów chorobowych. Lekarze pragnęliby widzieć marihuanę kontrolowaną w ten sam sposób jak tytoń i alkohol. Władze federalne były dotąd nieprzejednane. Federalny urząd dopuszczający leki do obrotu (FDA) od 9 lat nie zmienia swej negatywnej odpowiedzi dotyczącej stosunku do marihuany. Ostatnio jednak organizacja popierająca jej legalizację – Amerykanie za Wolnym Dostępem – wytoczyła FDA proces. W roku 2009 American Medical Association (AMA) – największe stowarzyszenie lekarzy amerykańskich – wezwało FDA do zalegalizowania marihuany. Zakaz jej stosowania nie pozwala na przeprowadzenie większej ilości badań, które udowodniłyby jej lecznicze właściwości – argumentują medycy. „Rezultaty niewielkiego studium badawczego wykazały, że palenie marihuany przynosi ulgę w bólach nerwowych, poprawia apetyt i przyswajanie kalorii, zwłaszcza u pacjentów o ograniczonej masie mięśniowej, i prawdopodobnie łagodzi cierpienia chorych na stwardnienie rozsiane” – pisze kierownictwo AMA. Pat jednak trwa, bo jedna strona ma argumenty medyczne, a druga – zastrzeżenia ideologiczne, ale wydaje się, że przyszłość należy do zwolenników legalizacji marihuany. Przynajmniej w USA... Z kolei władze Czech chcą wprowadzić marihuanę do sprzedaży aptecznej. Jako lek, oczywiście. W Republice Czeskiej rządzi obecnie koalicja centroprawicowa, i to ona chce zalegalizować sprzedaż leków konopnych. Do tej pory nasi południowi sąsiedzi przestali karać za posiadanie niewielkich ilości narkotyku na własny użytek. PIOTR ZAWODNY
Witaminy – na stos? Opublikowano wyniki dwóch dużych zbiorczych studiów badawczych, w ramach których przeanalizowano wpływ witamin na zdrowie kilkudziesięciu tysięcy osób. Wyniki – opublikowane w „The Journal of the American Medical Association” – oprotestowali tylko producenci witamin i związków mineralnych, bo szala ocen przechyla się na rzecz opinii dla nich niekorzystnych. A to wielomiliardowy biznes! Najogólniejsza i najbardziej niepokojąca konkluzja jest taka, że zaawansowane wiekowo kobiety, które faszerują się witaminami, nie tylko nie poprawiają stanu swego zdrowia, ale zwiększają też ryzyko przedwczesnej śmierci. Zagrożone są nie tylko seniorki. Regularne łykanie witaminy E i selenu zwiększa o 17 proc. ryzyko raka prostaty. Już badania z roku 2009 wykazały, że kuracje witaminowe nie mają żadnego wpływu na raka, a w niektórych przypadkach mogą zaszkodzić, na przykład beta-karoten przyczynia się do raka płuc, a błonnik – do nowotworu jelit. Nie chodzi tylko o witaminy, lecz o antyutleniacze, które od szeregu lat są szlagierem i panaceum na wszystkie schorzenia. Tymczasem okazuje się, że osoby, które je stosują, o 5 proc. podwyższają ryzyko przedwczesnej śmierci.
Inne wnioski, jakie zaoferowała nam właśnie nauka, są jeszcze bardziej zaskakujące: urolodzy zdezawuowali wartość profilaktyczną testów PSA, które miały umożliwiać wczesne wykrycie nowotworów prostaty. W połowie października eksperci doszli do przekonania, że testy PSA „wyrządzają więcej szkody niż pożytku”. Pozytywny wynik testu (podejrzenie raka) prowadzi do biopsji, do operacji, do radio- i chemioterapii, co skutkuje u pacjenta impotencją i nietrzymaniem moczu. Tymczasem niejednokrotnie są to fałszywe alarmy. „Wielu mężczyzn odczuwa poważne konsekwencje takich testów i kuracji – stwierdza dr Len Lichtenfeld, wiceszef American Cancer Society. – Nie mówi się o tym, lecz są to sytuacje dość powszechne”. Mniej drastyczna, lecz również poważna, jest zmiana stosunku do mammografii. Obecnie eksperci twierdzą, że – owszem – mammografie często ratują życie, ale nie zawsze: czasem przynoszą szkody, bo prowadzą do niepotrzebnej operacji i terapii. To jest jak w hazardzie – mówi prof. medycyny Gilbert Welch z Dartmouth Institute for Health Policy and Clinical Practice. – Są zwycięzcy i ci, którzy przegrywają. Jakieś 15–20 proc. mężczyzn i kobiet poddających się dorocznym testom na raka przejdzie niepotrzebną terapię z powodu fałszywego wyniku stwierdzającego nowotwór. CS
Nr 44 (609) 4–9 XI 2011 r.
ZE ŚWIATA
17
Chrześcijanie sceptycznego wyznania Co zrobić, gdy się należy do Kościoła i traci wiarę? Można odejść albo można zorganizować parafię dla niedowiarków. Oczywiście nie w Kościele katolickim. Sceptyczni chrześcijanie nie są wynalazkiem naszych czasów. U źródeł samego ruchu humanistycznego (na początku XX wieku), który zajmuje się krzewieniem świeckiego światopoglądu, stali wszak duchowni. Byli to pastorzy Kościoła unitariańskiego – niedogmatycznej organizacji religijnej zrzeszającej liberalnych chrześcijan, deistów i… agnostyków. Nawet sam pomysł, by humanizmem nazwać świecki światopogląd, pochodził z tego właśnie niezwykłego Kościoła. Unitarianizm jest zjawiskiem oryginalnym i stojącym jakby poza „normalnymi” kościołami. Tymczasem sceptyczni wobec dogmatów chrześcijańskich „wierzący” żyją i funkcjonują także w tradycyjnych wyznaniach, na przykład w łonie Holenderskiego Kościoła Protestanckiego, jednego z głównych wyznań tego kraju. Klaas Hendrikse (na zdjęciu), zwany „ateistycznym pastorem”, jest autorem książki pt. „Wierzyć w Boga, który nie istnieje”. Duchowny uważa się za luteranina, ale wyjaśnia:
K
„Bóg nie jest dla mnie osobnym bytem, ale słowem na określenie tego, co może zdarzyć się pomiędzy ludźmi. Ktoś mówi do ciebie: »Nie opuszczę cię« i to słowo staje się prawdą między wami. Jest w pełni usprawiedliwione nazywanie tej relacji międzyludzkiej »Bogiem«”. Ten sposób myślenia przywodzi na pamięć podobny styl rozumowania zmarłej już niemieckiej teolożki protestanckiej Dorothee Soelle: Bóg to miłość, a miłość to coś, co dzieje się między ludźmi. Hendrikse – ku zgorszeniu dewotów – wierzy także w „ideę Boga”, ale nie w „Boga aktualnego”, cokolwiek to znaczy. Pastor społeczności o nazwie Kościół Exodus, grupującej wątpiących ewangelickich chrześcijan, nie wydaje się jednak szczególnie odosobniony w swych przekonaniach. Wolny Uniwersytet w Amsterdamie zbadał, że co szósty pastor głównego Kościoła ewangelickiego w Holandii jest ateistą lub agnostykiem. Podobne poglądy głosi na przykład wielebna Kirsten Slattenaar, pastorka,
ościoły lubią chlubić się swoimi akcjami charytatywnymi. Środowiska świeckie są dość sceptyczne wobec tzw. dobroczynności, ale gdy trzeba, sięgają także po własne portfele. Wielu ludzi niereligijnych o światłych poglądach na sprawy społeczne odnosi się z rezerwą do tzw. pomocy charytatywnej. Problem polega na tym, że tworzy się niesprawiedliwy system społeczny produkujący biedę, a potem uspokaja się sumienia tych, którzy z niesprawiedliwości nagminnie korzystają, aby mogli od czasu do czasu udzielać się charytatywnie. Do tego dochodzi problem instytucji, które obławiają się, pomagając potrzebującym (same przejadają lwią część pomocy albo wręcz tę pomoc pozorują, tak jak niektóre korporacje). W tym „charytatywnym” sianiu zamętu celują kościoły, co tym bardziej zniechęca środowiska świeckie. Ateiści zwykle wolą się więc angażować w poprawę sytuacji społecznej, walcząc na rzecz likwidacji nędzy, pomagać indywidualnie znanym sobie potrzebującym albo inwestować w projekty koordynowane przez państwo, w czym celują na przykład Skandynawowie. Ale czasem bywa tak, że nie można czekać na reformy systemowe – trzeba po prostu ratować ludzi. Tak jest na przykład w czasie klęsk żywiołowych albo w krajach Trzeciego
która nie wierzy, że Jezus był dosłownie Synem Bożym albo Bogiem. Jej zdaniem był on po prostu niezwykłym człowiekiem wypełnionym miłością. Duchowna nie wierzy w rzeczy nadprzyrodzone, ale uważa, że mimo to trwa przy głównym przesłaniu chrześcijaństwa. „Syn Boży” to dla niej po prostu tytuł honorowy Jezusa i nic więcej. Wielu Holendrów wierzy, że istnieje „coś więcej” ponad tym światem, ale nie chcą tego nazywać Bogiem czy Bogiem osobowym. Istnieje zainteresowanie życiem duchowym, ale coraz mniej osób interesuje się dogmatyką chrześcijańską
w jej tradycyjnym rozumieniu. Ludziom wydaje się ona zbyt odległa i niewiarygodna. Fala „religijnego ateizmu” w Kościele holenderskim (i nie tylko w nim) bywa nieco żartobliwie nazywana „nową protestancką reformacją”. Może jest to zresztą jakiś sensowny pomysł dla tych wszystkich, którzy nie wierzą, ale lubią życie wspólnotowe i pewną etyczną żarliwość. I na koniec jeszcze dwa cytaty z wypowiedzi pastora Hendrikse: „Osobiście nie mam daru wiary w życie pośmiertne. Moim zdaniem nasze życie, nasze zadania dotyczą czasu przed śmiercią”; „Bóg nie jest dla
mnie jakąś istotą. To jest słowo na oznaczenie pewnego doświadczenia, ludzkiego doświadczenia. To się dzieje na ziemi, pomiędzy ludźmi, pomiędzy tobą i mną”. Chrześcijaństwo ateistyczne nawet w środowiskach protestanckich w Polsce pozostaje czymś nie do pomyślenia. Być może większość wierzących Polaków łączy wiarę z potrzebą konserwatyzmu i autorytaryzmu. Pewnie dlatego w zasadzie nie przyjął się w Polsce także sympatyczny i tolerancyjny unitarianizm, który w naszym kraju, w osobach braci polskich, ma swoją praojczyznę. MAREK KRAK
Humaniści z pomocą Świata, gdzie państwa działają nieporadnie i nie bardzo potrafią pomóc. Co wtedy? Jak działają ludzie niewierzący? Mogą oczywiście wspierać wiarygodne świeckie inicjatywy, takie jak Czerwony Krzyż, albo sami tworzyć organizacje niosące pomoc. Oto kilka przykładów. Huministisches Hilfswerk (Dzieło Pomocy Humanistycznej) – pomocowa agenda Niemieckiego Towarzystwa Humanistycznego (Humanistischer Verband Deutschlands). Działa „w duchu humanizmu, tolerancji i solidarności”. W tym roku organizowała pomoc dla Japonii, wcześniej – dla Haiti, współpracując z niereligijnymi organizacjami charytatywnymi. Stale organizuje wsparcie dla indyjskich niedotykalnych, części tamtejszego społeczeństwa dyskryminowanej ze względów religijnych. To ogromna, zepchnięta na margines społeczeństwa rzesza ludzka, która liczy 180 mln osób. Hilfswerk w kooperacji z potężną międzynarodową organizacją IHEU (Międzynarodowa Unia Humanistyczna i Etyczna) pomaga w „adoptowaniu” danego środowiska niedotykalnych przez
darczyńcę. Za pomocą stałych, nawet niewielkich kwot można pomagać w programach nauki zawodu, zakupie leków oraz wsparciu dla edukacji humanistycznej (racjonalistyczne myślenie, zwalczanie zabobonów itp.). Samo Towarzystwo Humanistyczne prowadzi w Niemczech pracę edukacyjną (także w szkołach), domy opieki i hospicja. Non-Belivers Giving Aid (Niewierzący Udzielający Pomocy) – organizacja pochodząca z Ameryki (w Wielkiej Brytanii współpracuje z Fundacją Richarda Dawkinsa), która w kooperacji z całym szeregiem środowisk humanistycznych organizuje pomoc w razie klęsk żywiołowych. Jej ostatnia akcja była związana z niesieniem pomocy dla ofiar niszczycielskich tornad z wiosny tego roku, które spustoszyły wiele miejscowości w USA i zabiły setki osób. Skeptics and Humanists Aid and Relief Efforts (SHARE) – organizacja związana najpierw z Council for Secular Humanism (Rada Świeckiego Humanizmu), a obecnie ze słynnym Center for Inquiry (organizacja wspierająca wolne poszukiwania
naukowe i humanizm). Zajmuje się wspieraniem ofiar kataklizmów – na terenie USA i poza granicami tego kraju, m.in. w Chinach i Pakistanie. Atheists Helping the Homeless (Ateiści Wspierający Bezdomnych) – organizacja założona przez 3 osoby z Teksasu, która już w pierwszym roku działalności przyniosła wsparcie dla 1500 osób. Unione degli Atei e degli Agnostici Razionalisti (Unia Racjonalistycznych Ateistów i Agnostyków) – dynamiczna włoska organizacja humanistyczna, która obok działalności statutowej we Włoszech wspiera także szkoły humanistyczne w Ugandzie, humanistów w Malawi, niedotykalnych w Indiach oraz edukacyjne programy antyzabobonne w tym samym kraju. Service Laique de Cooperation au Developpement (Świecka Służba Współpracy dla Rozwoju) – organizacja francuska wspierająca przede wszystkim programy gospodarcze w pięciu krajach Afryki (Senegal, Burkina Faso, Kongo, Kamerun, Burundi). MaK
18
Nr 44 (609) 4–9 XI 2011 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Do Janusza Palikota Bardzo mnie boli ta nagonka na Ciebie, gdyż reprezentujesz mnie w Sejmie, działasz w słusznej sprawie, i żałuję, że nie umiesz obronić się w kwestii Twojej przysięgi poselskiej z poprzedniej kadencji. Ci, którzy próbują Cię ośmieszyć, nie mają elementarnej wiedzy o pochodzeniu krzyża czy historii Kościoła katolickiego. Ja w każdej chwili jestem gotowa powiedzieć: „Tak mi dopomóż Bóg”, a przed krzyżem nigdy nie uklęknę, ponieważ jest to tylko narzędzie zbrodni otoczone bałwochwalczym kultem. Niech sobie posłowie: p. Niesiołowski, p. Miller, p. Iwiński, p. Wenderlich i inni poczytają o początkach religii rzymskokatolickiej, kiedy religia ta przyjęła krzyż za swój symbol, i przede wszystkim o straszliwych zbrodniach popełnianych w cieniu krzyża. Rozbawił mnie p. Niesiołowski mówiący, że Kościół katolicki niesie przesłanie miłości, opierając się przy tym na Kazaniu na Górze. Wykazał tym samym kompletny brak wiedzy, mądrości i wrażliwości, porównując przesłanie miłości pochodzące od Jezusa i pierwszych chrześcijan z o wiele późniejszą działalnością kleru. Jest ona całkowitym zaprzeczeniem miłości bliźniego. Na potwierdzenie tych słów mogłabym opisać wiele ciekawych historii z mojego życia i życia osób mi bliskich. Nie muszę sięgać do kryminalnej historii Kościoła.
Podam tylko jeden przykład. Ileś lat temu mój ojciec podjął się budowy plebanii, oczywiście za darmo – jako przykładny katolik. Przekonał nawet kilku ludzi do pomocy przy budowie. Praca szła sprawnie, jednak mimo ciągłych uczt księżowskich robotnikom nigdy nie podano nawet miski zupy. W końcu powiedzieli: „Dość! Niech pan na nas nie liczy” i odmówili dalszej pracy. Ponieważ ojciec nie mógł w pojedynkę dokończyć budowy, z ambony w kościele został nazwany oszustem. Tak wygląda „przesłanie
miłości” niesione przez „sługi Boże”. To tylko jeden skromniutki przykład z mojej rodziny. Teraz czas na puentę. Trzymaj się dzielnie, Januszu Palikocie, i pamiętaj, że w walce z Tobą posłowie ujawniają swoją głupotę, brak kompetencji (bo nie rozumiem, jak poseł może nie respektować Konstytucji RP!) i wiele innych brzydkich cech, a panu Wenderlichowi proszę przekazać ode mnie, że jest odrażający w swoich wypowiedziach i hańbi polski Sejm. Emerytka
Kościół w natarciu Jeszcze do niedawna większość religii była mi obojętna. Wychodzę z założenia, że wiara jest dla ludzi słabych, więc niech ci słabi wspierają się wzajemnie. Po co im przeszkadzać? Niech chodzą do swoich kościołów i niech tam uczą się, na kogo głosować, kogo lubić i pochwalać, a kogo krytykować i mieszać z błotem. Miałem jednak nadzieję, że jest to już zanikające zjawisko, popularne głównie wśród starszyzny i zoofilów fantastów wierzących w gadającego węża, jednak jakiś czas temu środowiska katolickie wywołały bunt z powodu składu jury programu „Voice of Poland”, emitowanego przez Telewizję Polską. W składzie jury pojawił się Adam Darski, bardziej rozpoznawany jako „Nergal” – znana i kontrowersyjna ikona polskiej muzyki. Z jednej strony uważałem „Nergala” za scenicznego showmana i populistyczny obraz oczekiwań rodzimego widza, ale podziwiałem go też za charyzmę i chęć walki z Kościołem, a przy tym przemyślane wypowiedzi krytykujące chrześcijaństwo. Nie zwracałem zupełnie uwagi na wszelkie kontrowersje, jakie wywoływał. Koło nosa przeszła mi nawet wiadomość o podarciu i podpaleniu przez niego Biblii na jednym z koncertów. Cóż, nie fascynuję się muzyką, jaką tworzy, ani nie kręcą mnie jego mroczne klimaty. Po informacji o związku z Dorotą Rabczewską, uznałem, że jest on człowiekiem
znikomej inteligencji i szybko o nim zapomniałem. No ale właśnie wspomniany bunt kleru znów mi o nim przypomniał. Najpierw doszło do małej przepychanki w mediach, która była do przewidzenia – klerowi nie podoba się to, że „wyznawca szatana” pokazuje się publicznie i jest lubiany przez ogół społeczeństwa. Krzyczeli: „Żądamy usunięcia »Nergala« z Telewizji Polskiej!”, a kiedy to nie przyniosło rezultatu, dzwon wybił po raz drugi: „Wzywamy do niepłacenia abonamentu radiowo-telewizyjnego”. Wiara była mi obojętna, ale powoli przestaje, gdyż Kościół katolicki ingeruje w moją prywatną sferę życiową. Ja też oglądam telewizję, a przy tym akurat nie wierzę w Boga i z religią chrześcijańską nie chcę mieć nic wspólnego. I może ja chcę oglądać w telewizji „Nergala”, bo zna się na muzyce! Nie chcę być indoktrynowany przez Kościół katolicki oraz żadną inną religię. Nie chcę, żeby Telewizja Polska była telewizją katolicką. Nie chcę, żeby Kościół katolicki sugerował, co mam oglądać. Nie chcę, aby Kościół katolicki mówił mi, co mam robić. To, że mam nie zabijać i nie kraść, wiem, ale nie z ich książki o nieco fantastycznym zabarwieniu, tylko z przyjętych wzorców dobrego zachowania oraz własnych obserwacji, a nie dlatego, że Bóg mi każe. Daniel Michalski
C
hoć nie jestem żadnym autorytetem, chciałabym wyrazić swoje zdanie w związku z dylematem, jaki inna Czytelniczka „FiM” postawiła w swoim liście pt. „Rodzinne dylematy” („FiM” 42/2011). Stawia Pani problem otwarcie: na ile powinno się bronić swoich racji i działać zgodnie ze swoim sumieniem, a na ile warto iść na kompromis w sytuacji, gdy ktoś z rodziny jest źle ustosunkowany do naszych antyklerykalnych podglądów.
Główny dylemat wynika zapewne z tego, że teściowa jest osobą starszą i schorowaną, i dlatego nie chce Pani sprawiać jej dodatkowych zmartwień. Proszę jednak pomyśleć, czy sami chcielibyśmy być oszukiwani z litości? Poza tym jednorazowe ugięcie się przyniosłoby Pani większe straty w przyszłości. Na następnych spotkaniach rodzinnych za każdym razem byłby podobny dylemat i z czasem byłoby coraz gorzej, gdyż wymagano by tego samego. Mogą paść
Rodzinne dylematy – cd. Przyznam szczerze, że wśród swoich najbliższych (mąż i teść) nie mam z tym problemu, bo są ateistami. Gdybym była w Pani sytuacji, postąpiłabym tak, aby z jednej strony nie urazić wierzącej teściowej czy rodziny, a z drugiej strony – nie urazić samej siebie, rezygnując z własnych wartości. Na uroczystości kościelnej nie trzeba klękać – wystarczy stać w momentach, w których wierni klęczą. Okaże się w ten sposób szacunek dla ich wartości, a jednocześnie nie zmusi siebie do udawania. Proszę sobie odpowiedzieć na pytanie, w imię czego miałoby się udawać? Żeby zyskać sympatię teściowej? Czy zależy nam na sympatii innych tylko dlatego, że zobaczą naszą rzekomą religijność? Cóż to za sympatia, która nie będzie wynikiem oceny człowieka, lecz gestów religijnych?! Na szacunek i sympatię zasługują zalety, a nie gesty religijne. Osobiście wolę, gdy ktoś mnie szczerze nie lubi niż nieszczerze lubi. Przecież nie zamierza Pani na takiej uroczystości nikogo wyśmiewać ani deprecjonować niczyjej religijności! Należy okazać maksimum szacunku i grzeczności, a jeśli ktoś mimo to poczuje się obrażony, to znaczy, że naprawdę bardzo chciał się tak poczuć. Nie jesteśmy zobligowani do tego, aby dla czyjegoś komfortu psychicznego rezygnować z tego, co jest częścią naszej tożsamości.
słowa wypomnienia: „Niedawno byłaś taka wierząca, a teraz nagle się coś ci się odmieniło?”. Takie nawet jednorazowe ustępstwo może się obrócić przeciwko nam. Podczas spotkań rodzinnych lub tylko z teściową nie musi Pani podkreślać swojego światopoglądu, aby nie prowokować kłótni, ale też nie należy go taić lub zakłamywać. Najlepiej zastosować zasadę złotego środka. Ona doskonale się sprawdza w przypadku moich relacji z wujkiem, z którym łączą mnie silne więzi nie tylko pokrewieństwa. To człowiek, który zrobił dużo dobrego dla mnie i wielu innych ludzi. Wujek ma jedną wadę – jest wielkim fanem PiS-u wraz ze wszystkimi absurdami, czyli teorią zamachu smoleńskiego, nienawiścią do Żydów, Murzynów, gejów. Oczywiście w połączeniu z wielką atencją dla kleru. On zna moje antyklerykalne i lewicowe poglądy. Właściwie stanowimy dwa bieguny. Gdy się spotykamy, po prostu nie poruszamy tematów o polityce czy Krk. Z szacunku wobec siebie. I choć kiedyś mieszkał u nas cały tydzień, to udało nam się pohamować od takich rozmów. Pani rozterki świadczą o tym, że jest Pani osobą wrażliwą i delikatną. Dlatego uważam, że jakąkolwiek drogę w swej mądrości Pani wybierze, będzie to dobra droga, bo wynikająca z humanitarnego stosunku do innych ludzi. Ola z Poznania
Nasz Czytelnik, Eryk Antykleryk (pierwszy z prawej), podczas Marszu na rzecz Świeckiej Europy w Londynie
Nr 44 (609) 4–9 XI 2011 r.
LISTY Woły z TVN Gratuluję Panu Redaktorowi artykułu dotyczącego Pani Moniki Olejnik i jej „Kropki nad i” („FiM” 43/2011). W pełni popieram Pana zdanie. „Baba Jaga” na miotle też mi się podoba. Nie oglądam tej audycji, ale tym razem – ze względu na fakt, że występował w niej Pan Palikot – postanowiłam się przemóc i obejrzeć. Byłam tak bardzo zniesmaczona tym, co usłyszałam od Pani Olejnik, że na drugi dzień wysłałam e-maila do TVN24, wyrażając swój protest wobec jej zachowania. Napisałam również, że może lepiej by było, żeby pracowała w swoim wyuczonym zawodzie – jako zootechnik. W tej stacji telewizyjnej większość pracujących tam redaktorów to jadowite gady. Zaliczam do nich Olejnik, Pochanke, Kuźniara, Morozowskiego, Rymanowskiego, Sianeckiego i Cegielskiego. Oni po prostu są nastawieni na gnojenie niewygodnych im osób. Przeraża mnie ich nietolerancja, obłuda i głupota. Moja mama powtarzała mi zawsze, że od wołu należy zawsze żądać tylko sztuki mięsa. Panie Redaktorze, proszę się niczym nie przejmować, „tak trzymać i nie popuszczać”. Psy szczekają, a karawana idzie dalej! Wanda Łukasiewicz
żeby Jonasz wiedział, że mimo wiadra pomyj, które na niego wylewają, nasze zdanie o nim się nie zmieni. Przez te wszystkie lata dał się poznać jako fajny, inteligentny, przyzwoity facet i odwalił kawał dobrej roboty w przywracaniu naszego podwórka do normalności.
SZKIEŁKO I OKO Ich pogaństwo widać też po tym, jak na co dzień w Sejmie stosują drugie z przykazań Chrystusa: „Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego” (Ewangelia wg św. Marka 12. 28). Proszę Was, cały klub Ruchu Palikota, abyście działali pokojowo,
Jak lilija!
Zaciekłość, z jaką go atakują, jest dla mnie tylko dowodem na to, jak bardzo się go boją – grunt pali się im pod nogami. Jonaszu, jesteśmy z Tobą! Joanna, Adrian, Dominik i Damian Molasy z Warszawy
bo macie za przeciwników ludzi, którzy na co dzień – dla osiągnięcia własnych celów – korzystają z dużej mocy przeciwnej. Marianna Ławniczak
Orzeł w kościele Festiwal oczerniania
Sz.P. Roman Kotliński
Rozpoczęło się oczernianie i obrzucanie błotkiem Ruchu Palikota. Niejaka Pani Olejnik jest w tym niezła, ale to dopiero początek – teraz zacznie się nagonka na poszczególnych posłów RP i, niestety, musimy się uzbroić w cierpliwość, bo będzie to trwało, dopóki poparcie dla RP będzie windować w górę, a będzie – jestem tego pewien. Gdy będziemy na górze, język w mediach złagodnieje. Do tego czasu będą ujadać i podgryzać po łydkach. Więc nie pozostaje nam nic innego, jak robić swoje – posłowie w Sejmie, a my, wyborcy, oddolnie propagujmy zdrowy antyklerykalizm, bo dzisiaj nikt już nie odważy się powiedzieć, że antyklerykalizm to choroba. Jerzy Zabielski, Gdańsk
Składam serdeczne gratulacje w związku z wyborem Pana na posła na Sejm RP. Życzę dużo zdrowia i odwagi w walce o świeckość Polski. Ja jestem osobą głęboko wierzącą, choć z Kościoła katolickiego się wypisałam, i również jestem za tym, aby krzyż został zdjęty z sali Sejmu RP. Przede wszystkim z szacunku dla posłów innych wyznań, jak również ateistów, ale za główny powód uważam to, co jest zawarte w Psalmie 115: „Czemu mają mówić poganie: »A gdzież jest ich Bóg?« Nasz Bóg jest w niebie; czyni wszystko, co zechce. Ich bożki to srebro i złoto, robota rąk ludzkich. Mają usta, ale nie mówią; oczy mają, ale nie widzą. Mają uszy, ale nie słyszą; nozdrza mają, ale nie czują zapachu. Mają ręce, lecz nie dotykają; nogi mają, ale nie chodzą; gardłem swoim nie wydają głosu. Do nich są podobni ci, którzy je robią, i każdy, który im ufa”... Najwięksi obrońcy krzyża w Sejmie – poseł J. Kaczyński i S. Niesiołowski – to katoliccy poganie, którzy zamiast do prawdziwego Boga, modlą się do kawałka drewna lub metalu w kształcie krzyża.
Jesteśmy z Tobą! Bardzo się cieszę z sukcesu, jakim jest wejście Ruchu Palikota do Sejmu. Mam dwóch synów (13 lat i 2 lata) – starszy był ochrzczony, ale do komunii nie poszedł, a młodszy nie był ochrzczony. Wiem, że dobrze robię, nie mam wątpliwości. Ale nie zmienia to faktu, że jesteście podporą dla takich rodzin jak moja. Chciałam tylko powiedzieć Wam, jak ważną rolę odgrywacie. Piszę to wszystko dlatego,
Jest jednak jeszcze jeden warunek – otóż w szkołach powinno się wprowadzić (najlepiej zamiast religii) edukację o zagrożeniach spowodowanych przez zażywanie narkotyków, alkoholu i papierosów. Chodzi o to, żeby po uzyskaniu pełnoletniości byli w pełni świadomi zagrożenia. Edukację powinni prowadzić terapeuci. Dopiero po spełnieniu tego warunku, po kilku latach, można by pomyśleć o pełnym uwolnieniu dostępności takiej substancji jak marihuana. Nie wyobrażam sobie jednak legalnej dostępności do narkotyków twardych – to powinno być jasno powiedziane i powtarzane. JF
W całej dyskusji o obecności krzyża w budynkach użyteczności publicznej nie słyszałem, żeby ktoś domagał się zawieszenia godła państwowego w rzekomo polskich kościołach. Skoro urzędnicy tak bardzo podkreślają swoją wiarę w miejscu pracy, to dlaczego w kościele nie odczuwają potrzeby, żeby podkreślić, że są obywatelami Polski? Swoją drogą chciałbym usłyszeć, co powiedzą księża, zdejmując godło w kościele. Mogłoby być ciekawie, gdyby pojawiły się grupy obrońców godła. A.W.
Ostrożnie z Maryśką Chciałbym poruszyć sprawę legalizacji marihuany, do której to legalizacji dąży Ruch Palikota. Moim zdaniem całkowite uwolnienie jej dostępności od razu nie byłoby wskazane. Na początek można by przestać karać osoby pełnoletnie za posiadanie niewielkiej jej ilości do własnej konsumpcji, osobom niepełnoletnim powinno się zaś konfiskować każdą jej ilość. Po pewnym okresie można by dopuścić do legalnego obrotu, ale na podobnych zasadach jak wcześniej tzw. dopalacze, tzn. w miejscach, które otrzymają pozwolenie na obrót takimi substancjami, ale pod rygorem nieudostępniania ich niepełnoletnim – tak jak obecnie alkohol i papierosy – z sankcjami odebrania koncesji.
Przeczytałem w tygodniku „Nie” wywiad, a raczej rozmowę (wywiady przeprowadza się z kimś znamienitym) z Leszkiem Millerem. Dowiedziałem się z niej, że człek jest kryształowym lewicowcem. Ponoć walczył o świeckie państwo, ale musiał podkulić ogon przed sukienkowymi, bo chciał do wspólnej Europy. Hmm... Bohater, w dodatku niewinny jak lilija! Nie przebrzmiały jeszcze echa ostatnich wyborów, a SLD ustami swego naczelnika kręci sobie kolejną linę. Czy on ma nas naprawdę za skończonych idiotów i do tego sklerotyków? Wątroba przewróciła mi się na lewą stronę. Tfuj!!! Wojtek Szóstko
Plaga cukrzycy Z doniesień prasowych wynika, że na czele resortu zdrowia nastąpi zmiana personalna. Budzi to nowe nadzieje (bo cóż mamy cenniejszego od zdrowia?), choć nowy minister będzie musiał – jak słyszałem – przez rok zapoznawać się z projektami ustaw pani Kopacz… Tymczasem lawinowo rośnie liczba chorych na cukrzycę – mówi się już o około 2,5 mln diabetyków w Polsce! Co zrobiła ustępująca Pani Minister Kopacz w tej materii? Otóż przybyło chorych na tę straszną chorobę, nazywaną już plagą XXI wieku. Coraz więcej lekarzy przyznaje, że cukrzyca jest chorobą na własne życzenie, spowodowaną nadmiernym spożyciem węglowodanów i białka. Złote proporcje diety optymalnej odkrył dr Jan Kwaśniewski z Ciechocinka, który wyleczył już ponad milion chorych. Czy walka z tą chorobą nadal będzie polegać na zwiększonej produkcji szkodliwej dla naszego zdrowia insuliny? To pytanie kierujemy do nowego ministra zdrowia. OPTY-LEK
Święte Radio „FiM”! Ostatniego czasu dużo się mówi o uzdrowieniach za wstawiennictwem Jana Pawła II czy innych tzw. świętych. Zauważywszy pewną analogię, chciałam donieść, że podczas
19
odsłuchiwania waszych radiowych audycji moja 85-letnia babcia odczuwa znaczną poprawę zdrowia. Czyżby to cud? Oczywiście! Systematyczne godzinne audycje są znakomitym lekarstwem na schorowane stawy i serce tej starszej kobiety. Ani wstawiennictwo Karola Wojtyły, ani innych świętych nie jest w stanie zażegnać kryzysu zdrowotnego u mojej babci. Jesteście niczym męczennicy, którzy podążają za prawdą. Zamiast modłów dziękczynnych, klęczenia godzinami i fanatycznej wiary obiecujemy regularne odsłuchiwanie waszego radiowego przesłania miłosierdzia oraz cotygodniowe systematyczne czytanie „Faktów i Mitów”. Każdego dnia czekamy z niecierpliwością na zbawczą moc waszej audycji. Babcia Halinka i wnuczka Asia z Wrocławia
Szanowni! Myślałem o tym, aby Państwu posyłać swoje pisanie o prawdzie, która tkwi w Biblii. Udowodniliście mi jednak, że jeśli chodzi o Państwa wiedzę biblijną, to jesteście huje złamane (pisownia oryginalna – dop. red.)! Wydaje się Wam, że jak macie wiedzę wyższej uczelni teologicznej, to już jesteście bardzo mądrzy. Mdli mnie, gdy czytam Wasze artykuły. Antoni Lech No, jeśli uważacie, że nie można pisać porządnej uczciwej prawdy, która tkwi w Biblii, bo to niszczy wiarę ludzi w Kościół i w Boga, to Państwa bardzo, bardzo przepraszam za to, co wyżej napisałem. Zwracam honor. A.L. REKLAMA
20
Nr 44 (609) 4–9 XI 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
C
elibatariusze boją się kobiet oraz seksu, i choć nie oznacza to, że go nie uprawiają (dodajmy, że nie tylko z kobietami), to wciąż budują ideologię, która z Chrystusa robi przede wszystkim strażnika alkowy. Jednym z najwyrazistszych przejawów tego lęku, tak obecnego w katolickim światku, pozostaje kult dziewictwa. Katolicka niechęć do seksualności i związany z nią mizoginizm pojawiły się wcześnie, jednak nie od samego początku Kościoła. Przejęto je od gnostyków i niektórych żydowskich filozofów. Jeszcze u św. Pawła pojawiają się diakonisy, które zajmowały się nauczaniem, a nawet apostołka Junia. Później jednak kościelni ideolodzy poszli w zupełnie inną stronę. Z żywych w tamtym czasie wartości przyjęli przede wszystkim przekonanie o grzeszności ciała i wyższości celibatu nad małżeństwem.
a katolicka doktryna uznała ją za coś ważniejszego od życia. Doskonałym tego przykładem jest kult św. Marii Goretti (fot. obok) – dziecka, które „wolało umrzeć, niż obrazić Boga”. Ta 12-letnia dziewczynka zginęła od ciosów nożem, gdy broniła swojego dziewictwa, a w dzisiejszych czasach została wybrana za wzór do naśladowania dla młodzieży. „Święta Maria Goretti jest przykładem dla nowych pokoleń, którym zagraża brak poczucia odpowiedzialności i niezdolność zrozumienia znaczenia wartości, co do których nie wolno nigdy iść na kompromis” – mówił Jan Paweł II. W Polsce za podobne bohaterstwo wyniesiono na ołtarze Karolinę Kózkę.
Nie zawsze, nie wszędzie Siła kościelnej ideologii była tak duża, że w krajach, do których docierała, długo uważano, iż
Z tego też powodu skupiano się przede wszystkim na czystości kobiet, które – oczywiście w biologicznym sensie – o wiele mniej tracą na zdradzie partnera, ponieważ nie ponoszą kosztów opieki nad dzieckiem pochodzącym z pozamałżeńskiego stosunku. Do tego, że takie rozumowanie może być trafne, przekonują choćby współczesne badania. Pokazują one, że nie w każdej kulturze dziewictwo jest postrzegane jako istotna cecha potencjalnego partnera (badaniem objęto nieco ponad 50 porcent krajów), ale we wszystkich, w których jest za takie uznawane, bardziej ceni się je u kobiet niż u mężczyzn. Ciekawe jest też to, że często, gdy społeczeństwo jest zbudowane inaczej niż to, które znamy (np. potomstwo
Wiele plemion południowoamerykańskich Indian wierzy, że dziecko powstaje z nasienia wszystkich mężczyzn, którzy mieli stosunek z jego matką. Do tego na ogół za
Dziewice nieświęte Kościół rzymski wyniósł dziewictwo na ołtarze. Seksualną czystość uznał za ideał, do którego powinny dążyć jego owieczki. Nie zawsze i nie wszyscy mają tak skrajne poglądy w kwestii dziewictwa. Nie jest to wartość uniwersalna. W miarę spójny system łączący kult tzw. czystości z chrześcijaństwem stworzył dopiero św. Augustyn. Po nim wszystko potoczyło się już własnym torem. Celibat z czasem stanął w centrum kościelnych wartości, a kobiety kusicielki, które były zagrożeniem dla jego przestrzegania, uznano za gorsze od mężczyzn i nadające się jedynie do opieki nad dziećmi lub życia w dziewictwie. Która z tych wersji była właściwsza dla „słabej i z natury pożądliwej płci kobiecej”, zależało od zdania konkretnego teologa. Osobliwym przejawem tego przewartościowania była choćby „pawłowa” Junia, która z czasem i w kolejnych tłumaczeniach Biblii stała się mężczyzną Juniasem. Konstrukcję dopełniło też bardzo wątpliwe – nawet dla katolickich teologów – przekonanie o narodzinach z dziewicy, które miały się dokonać w dosłownym, biologicznym sensie. Błona dziewicza Maryi stała się przedmiotem dociekań licznych teologów, którzy z braku lepszego zajęcia starali się w ten sposób dowieść wyższości celibatu nad seksualnym rozpasaniem. A także przekonać o nieczystości realnych kobiet. Ta wczesnośredniowieczna ideologia wciąż obowiązuje. Kobieta w Kościele pozostaje istotą drugiej kategorii, a kościelna propaganda ze wszystkich sił skupia się na sprawach ludzkiej cielesności. Cała sprawa rozwinęła się zresztą tak mocno, że czystość trafiła na ołtarze,
przywiązywanie wagi do przedmałżeńskiego dziewictwa jest czymś uniwersalnym. Widać to było choćby u naukowców, którzy – odwiedzając społeczności żyjące według innych systemów wartości – uznawali zwykłe kobiety za... prostytutki. Okazji im nie brakowało, bo – jak pokazują badania psychologów ewolucyjnych i antropologów – ludzkie społeczności różnią się pod tym względem. Różnią się, ponieważ wartość przypisywana dziewictwu wynika przede wszystkim z zasad organizacji społecznej w danej grupie. O co chodzi? Na przykład o stałe związki monogamiczne lub poligamiczne, które powodują, że partner kobiety ponosi znaczącą część kosztów wychowania dziecka. Istotne jest też rozwinięcie się własności prywatnej, a właściwie związane z nią dziedziczenie. Z biologicznego punktu widzenia nadmierne (większe niż konieczne do przeżycia) gromadzenie ziemi i dóbr miało sens tylko wtedy, gdy po śmierci można je było przekazać nosicielowi tych samych genów. Przez wiele lat (zmieniło się to dopiero z postępem medycyny) warunkiem posiadania pewności co do ojcostwa była przedmałżeńska czystość oraz poślubna wierność małżonki. Dlatego istniała potrzeba stworzenia ideologii, które ją uzasadniały i zapewniały stabilność ludzkim społecznościom.
pozostaje z rodziną matki lub własność prywatna nie odgrywa wielkiej roli), dziewictwo przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. I także do wierności przywiązuje się stosunkowo niewielką wagę. Dzieje się tak zwłaszcza w społecznościach pierwotnych, gdzie nierzadko cała grupa bierze na siebie obowiązek wychowania dziecka. Inaczej niż w Europie było na przykład na Triobrandzie, który opisał Bronisław Malinowski. Podobnie sprawa wygląda w Amazonii, gdzie funkcjonuje wiara w „częściowe ojcostwo”.
wychowanie dziecka odpowiada jej rodzina, ponieważ związki są matrylokalne, czyli mężczyzna zamieszkuje z rodziną kobiety. Jeżeli mężczyzna nie ryzykuje ponoszenia kosztów wychowywania nie swojego potomstwa, to nie ma powodu, by przejmował się zdradą partnerki. Zwłaszcza wtedy, gdy sam może zwiększyć szansę przekazania genów poprzez odbywane z pełnym przyzwoleniem stosunki pozamałżeńskie. W takich okolicznościach niewiele przemawia za przykładaniem dużego znaczenia do wierności, która jest zresztą uważana za coś niewłaściwego. Odmowa odbycia stosunku jest tam w wielu wypadkach po prostu... niegrzecznością. U brazylijskich Canela wszystko jest posunięte jeszcze krok dalej. Żeby kobieta mogła być uznana za zdolną do małżeństwa, bierze udział w świątecznym festiwalu, w czasie którego oddaje się kilku członkom plemienia. Interesująco cała sprawa wygląda także w społecznościach, które tradycyjnie nie zawierają małżeństw z ludźmi należącymi do innych grup. Ich członkowie, jeżeli chcą uniknąć wyniszczających chorób związanych z niewielką wymiennością genetyczną, muszą co pewien czas uzupełniać pulę genów. Bywa, że dokonują tego tak jak Inuici lub Piraha~, którzy chętnie „udostępniają” swoje kobiety odwiedzającym ich gościom z zewnątrz.
Strach przed dziewicą Są też społeczności, w których seksualna czystość jest tak nieznacząca, że nie istnieje nawet słowo „dziewica”. Bywa, że
w takich grupach to matki dokonują defloracji, przebijając błonę dziewiczą u kilkuletnich dziewczynek podczas mycia. Są jednak i takie, gdzie mężczyźni boją się kobiet, które nie przeszły jeszcze seksualnej inicjacji. Wiąże się to z wiarą w obecność duchów i złych mocy, które pojawiają się czasie przeprowadzania rytuału. W takich miejscach często defloracja odbywa się rytualnie w ramach dokonywania obrzędów przejścia w dorosłość. Tam – tak jak chyba wszędzie – strach często napędza niepotrzebną przemoc, więc rytuał często zawiera w sobie elementy gwałtu lub brutalnego okaleczenia młodej dziewczyny. Zadaniem tym często obarcza się członków jej rodziny, którzy muszą podporządkować się tradycji pod groźbą społecznego ostracyzmu. Choć zdarzało się i tak (przekazy o takich praktykach zachowały się m.in. w Indiach), że „ryzyko” spotkania z duchami brali na siebie mężczyźni, którzy wędrowali po kraju i żyli z pozbawiania kobiet błony dziewiczej. Barbarzyństwo? Owszem. Pamiętajmy jednak, że to nie tylko „dzicy” praktykowali tego rodzaju rytuały. Wszak w Europie, gdzie od 2000 lat króluje chrześcijańska etyka, jeszcze całkiem niedawno praktykowano prawo pierwszej nocy, które do złudzenia przypomina rytualne defloracje przeprowadzane przez starsze plemienia. Kościół katolicki stara się konserwować nabożny stosunek do dziewictwa z wykorzystaniem całej swojej machiny propagandowej. Dowodzi tego choćby przykład św. Marii Goretti, stawianej młodym katoliczkom za wzór. Jednak wysiłki te mogą przynieść jedynie ograniczony skutek. Zmieniające się uwarunkowania społeczne zmienią też kulturę. Przykłady pochodzące z innych kultur oraz prace psychologów ewolucyjnych pokazują, że prezentowana nam etyka seksualna nie jest czymś uniwersalnym. To konstrukcja społeczna, która odpowiada na zapotrzebowanie konkretnego „tu i teraz”. A „tu i teraz”, które ukształtowało ją u katolików, już dawno nie istnieje. Świat w ostatnich dwóch stuleciach bardzo się zmienił, a ludzie otrzymali narzędzia, o których dawniej mogli tylko pomarzyć. Pigułka antykoncepcyjna, rozwój genetyki i coraz większa niezależność kobiet będą musiały rozluźnić patriarchalną etykę. Choć właściwie trudno o tym mówić w czasie przyszłym, bo ten proces postępuje już od kilkudziesięciu lat. Badania pokazują, że będący jej symbolem „kult dziewictwa” znika z kulturowego mainstreamu świata Zachodu, stając się swoistym obyczajowym zabytkiem, który egzystuje w niewielkich niszach okupowanych przez religijnych fundamentalistów. KAROL BRZOSTOWSKI
Nr 44 (609) 4–9 XI 2011 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Platforma klerykalizmu Katecheza stała się w Polsce jednym z przedmiotów szkolnych. Ale czy słusznie? Czy państwo neutralne światopoglądowo powinno się godzić na obecność religii w państwowych szkołach i przedszkolach? Jak powinni ten problem rozwiązywać chrześcijanie szanujący Biblię, czyli najstarszą tradycję chrześcijańską? Chociaż zdania na ten temat były, są i jeszcze długo będą podzielone, to jednak coraz więcej głosów domaga się wyprowadzenia religii ze szkół. I słusznie. Dlaczego? Aby odpowiedzieć na to pytanie, najpierw przypomnijmy, dlaczego w latach 1961–1962 usunięto religię ze szkół. Czy – jak się to zwykle przedstawia – doszło do tego z powodu walki ówczesnej władzy z Kościołem? Ówczesne władze po 1956 roku stworzyły atmosferę sprzyjającą pełnej normalizacji stosunków między państwem a Kościołem. Niestety, niektórzy czołowi przedstawiciele hierarchii kościelnej usiłowali odejść od zasady zgodnego współdziałania i doprowadzić do skłócenia narodu. Organizacje katolickie (np. „Biel”) karmione były bowiem instrukcjami skierowanymi przeciw świeckości wychowania, przeciw nauce, przeciw laickiemu nauczycielstwu. Nauka religii służyła zatem jako platforma do walki o przekształcenie szkoły laickiej w szkołę wyznaniową. Warto również dodać, że chociaż nadobowiązkowa lekcja religii miała się odbywać na pierwszej lub ostatniej godzinie zajęć szkolnych, to w praktyce w wielu szkołach katecheci doprowadzili do tego, że lekcje religii odbywały się pośrodku zajęć szkolnych, a dzieci niebiorące w nich udziału pozostawały poza normalnym tokiem życia szkoły. Wbrew podpisanemu w grudniu 1956 roku porozumieniu pomiędzy episkopatem a państwem, które ściśle określało wzajemne prawa i obowiązki państwa i Kościoła, kler pokątnie mobilizował rodziców i dzieci m.in. do zawieszania krzyży w szkołach. A zatem to koła klerykalne łamały przyjęte zasady porozumienia, chociaż każda osoba powołana na stanowisko kościelne składała ślubowanie według następującej roty: „Ślubuję uroczyście dochować wierności Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, przestrzegać jej porządku prawnego i nie przedsiębrać niczego, co mogłoby zagrażać dobru Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”. Innymi słowy, ślubowanie to miało służyć pokojowemu współistnieniu państwa i Kościoła, rezygnacji Kościoła z opozycji wobec istniejącego ustroju i władz, poszanowaniu obowiązującego porządku
prawnego, a także uznaniu, że państwo ludowe ma charakter laicki. Niestety, już wkrótce po owym porozumieniu okazało się, że hierarchia kościelna tylko dostosowała się do oficjalnej polityki państwa, bo niebawem zupełnie inne akcenty zaczęły padać zarówno w kazaniach, listach pasterskich, jak i w prasie klerykalnej. Chodziło nie o wiarę
W ustroju światopoglądowo neutralnym państwo nie powinno w żaden sposób wspierać nauki religii w szkołach. Katecheza zatem powinna być prowadzona poza instytucjami państwowymi, czyli poza szkołą. Przemawia za tym również fakt, że uczniowie niewierzący są dyskryminowani przy wystawianiu ocen na świadectwie. Stawia im się bowiem kreskę przy przedmiocie religia/etyka, przez co mają niższą średnią, a co za tym idzie – mniejsze szanse dostania się na wyższe uczelnie. Warto dodać, że wielu uczniów bierze udział w lekcjach religii tylko dlatego, aby podwyższyć ową średnią na świadectwie. Według
Zamiast więc skupiać się na przekazywanych im treściach wiary, odrabiają na przykład prace domowe lub zajmują się zupełnie czymś innym, tłumacząc to tym, że katecheza jest nudna, a katecheci prezentują niski poziom intelektualny. Widać też, że wprowadzając religię do szkół, Kościół na powrót przyczynił się do podziału Polaków na wierzących i niewierzących. Dość wspomnieć, że na skutek tej decyzji osoby nieuczęszczające na lekcje religii muszą ten czas przeczekać w świetlicy lub bibliotece, gdzie zazwyczaj nikt się nimi nie zajmuje. To zaś niewątpliwie musi wywoływać u nich pewien dyskomfort. Tym bardziej że w niektórych rejonach Polski nadal piętnuje
Fot. MaHus
katolicką, ale o wykorzystanie uczuć religijnych do osiągnięcia politycznych celów, o całkowitą klerykalizację społeczeństwa. I dlatego właśnie w tamtych latach wyprowadzono religię ze szkół. Kościół traktował porozumienie z ówczesnymi władzami jedynie jako platformę służącą do klerykalizacji szkoły, do szerzenia fanatyzmu religijnego i łamania zasad tolerancji wyznaniowej. Dziś za wyprowadzeniem religii ze szkół przemawiają podobne racje, a szczególnie konieczność konsekwentnej realizacji ewangelicznej zasady rozdziału Kościoła od państwa (por. Mt 22. 21). Zasada ta dyktuje bowiem rozgraniczenie uprawnień państwa oraz Kościoła. Została ona naruszona przez przyjęcie konkordatu, dlatego też, aby przywrócić jej właściwe znaczenie i miejsce, należy doprowadzić do unieważnienia lub przynajmniej renegocjacji umowy z Kościołem.
przeróżnych sondaży jedynie nieliczni przyznają, że są zainteresowani pogłębieniem swojej wiary. Poza tym wielu uczęszcza na religię z obawy przed tym, żeby w przyszłości nie mieć kłopotów z zawarciem małżeństwa czy z chrztem dziecka. Co więcej, również niektórzy księża uważają, że wprowadzenie religii do szkół było błędem, ponieważ – stając się jednym z przedmiotów szkolnych – utraciła ona swój sakralny wymiar. Także ci uczniowie, dla których katecheza jest istotna, uważają, że religia w szkołach traktowana jest jak każda inna lekcja, a nawet gorzej. Twierdzą, że w szkole nie ma tej specyficznej atmosfery, która panowała w salce katechetycznej, oraz że szkoła przekształciła religię w zwykły przedmiot, podczas którego trudno oczekiwać jakichś głębszych doznań duchowych. Inni zaś uczniowie zachowują się w sposób lekceważący zarówno w stosunku do katechety, jak i samej katechezy.
się innowierców jako sekciarzy, a niewierzących jako potępionych, zasługujących tylko na piekło. Za wyprowadzeniem religii ze szkół przemawia również jej niska skuteczność. Uczenie „zdrowasiek”, tradycji kościelnej czy dogmatów (i to na ocenę) przynosi bowiem odwrotny skutek. To zaś uwidacznia się to nie tylko na ulicach naszych miast, ale również w lokalnych parafiach. Szczególnie wyraża się to w niskiej kulturze życia społecznego, w wielu patologiach społecznych (pijaństwo, wulgarny sposób zachowania, przemoc na ulicy, stadionach i w rodzinie), a także w demoralizującym wpływie samego kleru (np. pedofilia). Innymi słowy – młodzież wymyka się spod kontroli Kościoła i w codziennym życiu niewiele sobie robi z jego nauczania, apeli i gróźb, skoro sami księża nie są lepsi. Bardzo często obrońcy szkolnej katechezy odwołują się do tradycji, twierdząc, że to właśnie Kościołowi
21
Polska zawdzięcza swój byt, dlatego też religia katolicka zasługuje na szczególne uznanie. Czy to prawda? Prawda jest taka, że katolicyzm został Polsce narzucony. Przyjmując ową religię, Mieszko I uważał po prostu, że w ten sposób odbierze Niemcom pretekst do agresji. Niestety, stało się inaczej, ponieważ przez ten akt wcale nie ocalił Polski przed inwazją germańską. Przeciwnie, ponieważ – jak pisał Stanisław Śreniowski – „w rzeczywistości Kościół katolicki i Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego były (…) ściśle z sobą spokrewnione. Sukces jednego z tych mocarstw był zarazem i niemalże w równej mierze sukcesem drugiego z nich. Od czasu przyjęcia chrześcijaństwa Polska otworzyła wrota inwazji skuteczniejszej (…), ujarzmiającej tym silniej, że pod hasłami dogmatów religijnych (…) przyniesiono do Polski obce Słowiańszczyźnie wyobrażenia i urządzenia ustrojowe, które miały zapewnić Kościołowi w Polsce potęgę i rządy, tak jak spełniały już tę rolę w państwach zachodnich. Gdyby Polska uległa była inwazji germańskiej, zaszłyby na naszych ziemiach podobne przeobrażenia ustrojowe” („Dzieje chłopów w Polsce”, cyt. za: A. Nowicki, „1000 lat zatargów z papieżami”, LSW, Warszawa 1950, s. 14). Również prof. Andrzej R. Nowicki pisze: „Z niepodlegającego żadnej dyskusji faktu zależności (w wiekach X i XI) papieży i papiestwa od cesarzy niemieckich wynika, że klerykalna teoria historyczna, jakoby właśnie przyjęcie przez książąt polskich zwierzchnictwa papieskiego ratowało Polskę przed niemiecka ekspansją, mija się z prawdą. Polskę uratowała jej siła, uratowało to, że Mieszko pobił na głowę grafa niemieckiego Wichmana, zdobywając ujście Odry wraz ze Szczecinem; że pod Cedzyną nad Odrą pobił margrabiego Hodona (rok 972); że Bolesław Chrobry toczył trzy wojny z Niemcami, odbierając (Niemcom) Łużyce i że, nie pytając ani cesarza niemieckiego, ani podległego mu papieża o zgodę, koronował się” („Papieże przeciw Polsce”, Warszawa 1949, s. 13). Poza tym warto dodać, że przyjęcie katolicyzmu faktycznie stało się początkiem blisko stuletniej wojny domowej. Zaprowadzenie nowej religii odbywało się bowiem w sposób krwawy i przy pomocy z zewnątrz. Widać zatem, że z historycznego punktu widzenia polityka Kościoła papieskiego zawsze była sprzeczna z interesami Polski, a lekcje religii były platformą do walki o przekształcenie szkoły laickiej w szkołę wyznaniową. Oto więc dlaczego powinny być prowadzone w salkach katechetycznych. Religia to sprawa osobista. Poza tym nowoczesne państwo demokratyczne powinno być w całej pełni światopoglądowo neutralne (por. art. 25 pkt 2 konstytucji). Czyżby kwoty 1,2 mld zł, jaką państwo rocznie wydaje na pensje katechetów, nie można było lepiej wykorzystać? BOLESŁAW PARMA
22
Nr 44 (609) 4–9 XI 2011 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (55)
Polonizacja Litwy Początki polonizacji Litwy sięgają jej chrztu w roku 1387. W XVIII w. polonizacja ziem litewskich była już dokonana. Zgodnie z postanowieniami unii polsko-litewskiej (Lublin, 1569 r.) Rzeczpospolitą tworzył jeden naród szlachecki, ale zamieszkujący dwa odrębne terytoria: Koronę i Wielkie Księstwo Litewskie. Był on rządzony przez jednego władcę – króla polskiego, a zarazem wielkiego księcia litewskiego – oraz odrębnych, koronnych i litewskich, ministrów. Zmiany zachodzące w Rzeczypospolitej Obojga Narodów powodowały, że poczucie wspólnoty stanu szlacheckiego Rzeczypospolitej oraz świadomość litewskiej i polskiej odrębności przeplatały się, choć nie stapiały w jedno. O różnicy odczuć w obu państwach stanowiło to, że w Polsce utożsamiano Rzeczpospolitą i Koronę, podczas gdy Litwini wprawdzie uznawali, że są częścią Rzeczypospolitej, ale jednocześnie pragnęli swojej odrębności od Polski. Na Litwie silna była zresztą pamięć o własnej przeszłości, jakże różnej od polskiej. Od zarania stosunki polsko-litewskie cechowały się wzajemną nieufnością, podejrzliwością, wiarołomstwem, walką o władzę i dominację. Od początku też Litwa obawiała się inkorporacyjnych zapędów Polski oraz prób wynarodowienia ze strony silniejszego sąsiada. Były to obawy
P
uzasadnione – m.in. ze względu na późniejszy niż w Polsce rozwój państwowości litewskiej. Polonizacja Litwy była wynikiem procesów historycznych i politycznych, tj. unii polsko-litewskiej w Krewie w 1385 r., ale przede wszystkim unii lubelskiej, a także katolicyzacji Litwy. Szymon Dowkont (Simonas Daukantas) – litewski pisarz, etnograf i historyk, a zarazem jeden z pionierów budzenia świadomości narodowej Litwinów – głosił, że upadek Litwy rozpoczął się w 1387 r., tj. od chrztu Litwy, będącego zarazem początkiem jej polonizacji. Dla Maironisa, innego jeszcze piewcy odrodzenia narodowego Litwy, ten szczególny czas zapoczątkowała śmierć księcia Witolda, będąca jednocześnie upadkiem mocarstwowej pozycji państwa. Z kolei dla Adolfasa Sapoki – największego litewskiego historyka okresu 20-lecia międzywojennego – momentem tym była unia lubelska z 1569 r. Jednocześnie rozwijane były koncepcje o „złotym okresie”, który przypadał na późny okres pogański i czasy Witolda (XIII–XV w.). Bolączką Litwy było to, że jej europeizacja kończyła się w zasadzie na polonizacji. Litwini za wszelką cenę starali się uniknąć inkorporacji swojego kraju
aździernik to w Kościele rzym skokatolickim tak zwany miesiąc różańcowy, a różaniec – popu larna m.in. w Polsce praktyka religijna – ma swoje niepokojące oblicze, o któ rym warto pamiętać. Różaniec powstał w średniowieczu i początkowo polegał jedynie na odmawianiu 150 razy modlitwy „Zdrowaś Maryjo”. Miała to być forma zastępcza odmawiania Psałterza (150 biblijnych psalmów) dla tych wszystkich, którzy byli po prostu analfabetami i nie potrafili przeczytać modlitw. Z czasem pojawiły się także tzw. tajemnice różańca – radosne, chwalebne i bolesne, uzupełnione przez Jana Pawła II przez „tajemnice świetliste”. Owe tajemnice to po prostu „prawdy” kościelnej wiary, takie jak zmartwychwstanie Jezusa, jego narodzenie itp. Są one rozważane przy okazji odmawiania poszczególnych „dziesiątek różańca”. Co w tym jest niepokojącego? Pierwszym problemem jest to, że różaniec stoi w jaskrawej sprzeczności z fundamentami samego chrześcijaństwa i przesłaniem, jakie można wyczytać z ewangelii. Oczywiście, w naszej rubryce poświęconej krytyce religii jako takiej nie będziemy nad tym faktem rozlewać łez, niemniej jednak wspominam o tym, bo w samym pomyśle tej modlitwy jest coś niezwykle perwersyjnego.
przez Polskę, dlatego stosunki polsko-litewskie zawsze były dość napięte. Alfredas Baumblauskas, czołowy litewski historyk, stwierdził, że „polski imperializm zawsze rzucał cień na stosunki z Litwą”. Głównymi instytucjami polonizującymi były, podobnie jak na innych obszarach Rzeczypospolitej, dwór i Kościół, przy czym odnosi się to nie tylko do Krk, ale również do Kościoła ewangelickiego. Polonizacja Wielkiego Księstwa Litewskiego nie zawsze miała znamiona dobrowolności, a twierdzenie, że odbywała się ona beż żadnego przymusu administracyjnego, nie jest ścisłe. Niejednokrotnie bowiem stosowano presję administracyjną, a także przymus wyznaniowy w stosunku do poddanych niekatolickich, co wynikało z przekonania, że pan jest odpowiedzialny za poddanych. Bojarzy i szlachta prawosławna Wielkiego Księstwa Litewskiego, dzięki przyjęciu katolicyzmu, a także obyczajów i języka polskiego, mogli się czuć uprzywilejowani, bo polonizowanie się i zmiana wiary z prawosławnej na rzymskokatolicką dawały lepsze widoki dla karier
Otóż ewangeliczny Jezus zachęca swoich naśladowców do tego, aby unikali „wielomówstwa na modlitwie”. Tymczasem trudno sobie wyobrazić coś bardziej gadatliwego niż różaniec, kiedy wierzący „odmawia” dziesiątki, setki razy te same słowa. Czymkolwiek modlitwa
i awansów, uzyskania wysokich urzędów, godności i majątków. Przeciwko litewskości kulturalnej intensywnie działał Krk, na którego postawie zaważyła nieznajomość języka tamtejszych wiernych. Księża byli początkowo przybyszami, ale nawet wtedy, gdy zastąpiło ich miejscowe duchowieństwo, język litewski przestał być językiem elit politycznych i religijnych. W 1697 r. na Litwie – na wniosek miejscowej szlachty – w miejsce dotychczas obowiązującego języka starobiałoruskiego, będącego językiem państwowym i kancelaryjnym, wprowadzono język polski jako urzędowy. W XVIII w. polonizacja ziem objętych granicami Rzeczypospolitej Obojga Narodów przebiegała już bez nakazów i zakazów, głównie pod wpływem dominacji cywilizacyjnej i oddziaływań administracyjnych. W Wilnie zanikł rodzimy język, a przejawem tego było zaprzestanie w roku 1737 r.
„tajemnic”, które trzeba rozważać) oraz ludowej, gdzie do rozważań przywiązuje się mniejszą wagę, a większą do powtarzania w kółko tego samego, prowadzi do utrwalenia się obrazu Boga jako automatu, który może udzielać pewnych „łask” w zamian
ŻYCIE PO RELIGII
Duszenie różańcem miałaby być dla chrześcijan, to różaniec z pewnością nie realizuje biblijnego modlitewnego wzorca. Ma to dla katolików znaczenie o tyle, że ich własny Kościół usilnie zachęca ich do praktykowania czegoś, co stoi w jaskrawej sprzeczności z fundamentami wiary (nie po raz pierwszy zresztą). U osób myślących musi to – prędzej czy później – prowadzić albo do dylematów i rozterek, albo do kapitulacji wobec ideałów ewangelicznych kosztem ulegania kościelnym obyczajom i praktykom. Stawianie ludzi w takiej sytuacji z humanistycznego punktu widzenia jest obrzydliwe i prowadzi do deformacji ludzkiej osobowości. Ale to nie koniec perwersyjności różańca. Ta modlitwa w formie dawnej (bez owych
za ilość odmówionych modlitw. Co prawda mało mnie obchodzi, czy katolicy będą mieli prawidłowo, czy nieprawidłowo ukształtowany obraz swojego bóstwa, ale interesuje mnie, czy ich stosunek do innych istot będzie miał wymiar poważny, czy raczej powierzchowny i lekceważący. „Załatwianie” czegokolwiek z Bogiem lub kimkolwiek za pomocą pseudorelacji i pseudorozmowy, jaką jest automatyzm różańcowy, wydaje mi się poniżające i degradujące. Zmuszanie człowieka do obcowania z Bogiem-automatem różańcowym jawi się obrzydliwie i uwłacza ludzkiej godności. Różaniec jest też niekończącą się fabryką wyrzutów sumienia i religijnych rozterek.
głoszenia kazań w języku litewskim – pozostał już tylko jako język ludności wiejskiej, używany przez kler jako pomocniczy. W Polsce, pisząc o Litwie, nie stroniono od słów ironicznych, często szyderczych. Kpiono z prawdziwych i wymyślonych obyczajów i przywar litewskich, z nazwisk, z litewskiej odmienności języka. W XIX w., zwłaszcza od drugiej połowy, litewską odpowiedzią na polonizację było powstanie ruchu narodowego, zmierzającego do obudzenia świadomości narodowej. Coraz częstsza też stawała się obecność w szeregach inteligencji ludzi wywodzących się z chłopstwa, „twierdzy litewskości”, gdzie zachowywano język, obyczaje oraz pamięć przeszłości Litwy. Od tego czasu Litwini zaczęli rozbudowywać własną kulturę i język oraz głosić hasło odrębnego bytu narodowego, a w przyszłości i państwowego. Zarzewiem sporów między Polakami i Litwinami jest również ocena Konstytucji 3 maja. W mniemaniu Litwinów była ona przejawem wielkomocarstwowości Polski w stosunkach z Litwą. „Konstytucja 3 maja podpisana została jedynie pod warunkiem, że będzie dalej negocjowana” – stwierdził Baumblauskas. W podręcznikach szkolnych jeszcze do niedawna określano Konstytucję 3 maja jako przedsięwzięcie zgubne dla Litwy, bo tworzyła ona państwo unitarne w miejsce dualizmu Rzeczypospolitej Obojga Narodów. ARTUR CECUŁA
Otóż nakłania się ludzi do robienia dwóch czynności umysłowych jednocześnie – odmawiania „zdrowasiek” i rozważania owych tajemnic, które nie mają zwykle wiele wspólnego z wypowiadanymi słowami. Osoba wykonująca takie czynności jest narażona na nieustanną pokusę przeskakiwania w myślach od tego, co wypowiada, do prób snucia pobożnych rozważań związanych z rzeczonymi tajemnicami. Istnieje jeszcze pokusa zupełnego uciekania myślami od tej ogłupiającej i monotonnej czynności. U osób wrażliwych, do których z pewnością należy spora część ludzi wierzących, może to powodować stałe wyrzuty sumienia, że modlą się w niewłaściwy sposób. Trudno zresztą o sposób naprawdę właściwy w tym łamańcu słowno-myślowym. Efektem tego może być frustracja i… poczucie grzechu. A to akurat Kościołowi bardzo pasuje, bo jego ulubionym zajęciem jest obarczanie ludzi poczuciem winy, aby potem ich rozgrzeszać podczas spowiedzi. Niewątpliwie, wina i lęk przywiązują katolików do Kościoła równie silnie co wymuszony w niemowlęctwie chrzest, katechetyczne pranie mózgu i presja sakramentów. I tak przewrotność różańca utrwala zależność ludzi od Kościoła. Bo o to tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. MAREK KRAK
Nr 44 (609) 4–9 XI 2011 r.
M
ożna Klemensa uznać za pierwszego z renesansowych papieży, którzy przerażali rzesze zasuszonych mnichów wzdychających do zaświatów. Papież całkowicie skupiony na ziemskich uciechach i pławiący się w luksusie nie był może kimś zasługującym na szacunek, ale otwartym stawianiem pewnych spraw wywoływał zgorszenie, niszcząc przy tym reputację Kościoła. Dla Klemensa VI Chrystus to rzecz, na której można i przede wszystkim należy zarobić, aby żyło się przyjemnie. W roku 1343 zgłosiła się doń delegacja rzymian z prośbą o skrócenie odstępów między aktami udzielania odpustów zupełnych
swoje pisma krytyczne wobec papiestwa zebrał w „Liber sine nomie” (Księga bez imienia), gdzie pisał: „Teraz przebywam we Francji, w tym Babilonie Zachodu. Słońce w swoim biegu nie ogląda niczego bardziej obrzydliwego niż to miejsce na brzegach dzikiego Rodanu, przywodzącego na pamięć piekielne strumienie Cocytus i Acheron. Tutaj panują następcy biednych rybaków z Galilei, którzy w jakiś dziwny sposób zapomnieli o swoich początkach. Zdumiony jestem, gdy myślę o ich poprzednikach i widzę tych ludzi obciążonych złotem i obleczonych w purpurę, chlubiących się ze złupienia książąt i narodów, gdy widzę luksusowe pałace i obwarowane fortyfikacje, zamiast
OKIEM SCEPTYKA ofiarując im darów. O wy, surowi i wychudli mężowie dawnych dni, czy na to żeście pracowali? Czy po to zasiewaliście pole Pańskie i podlewaliście je waszą świętą krwią?”. Za pieniądze uzyskane ze sprzedaży odpustów papież zorganizował w Awinionie najbardziej zbytkowny dwór europejski. W całej Europie opowiadano o papieskich ucztach, turniejach i balach. Nie powinno więc dziwić, że wybitni malarze, rzeźbiarze, poeci i literaci traktowali to miasto jako swą Mekkę. Klemens VI za ogromne pieniądze ukończył budowę wspaniałego pałacu papieskiego w Awinionie i od królowej Neapolu Joanny kupił całe miasto. Odtąd Awinion stał się własnością papieską.
triumfował i odbił od papieża Bolonię na długie 12 lat. Kilka lat wcześniej papież prowadził także działania wojenne wymierzone w Turków. W 1344 r. wraz z Wenecją, Cyprem i joannitami („Korsarze Chrystusa”) powołał ligę chrześcijańskich potęg morskich, która rozbiła flotę seldżuckiego emira w porcie w Smyrnie. Do bitwy tej papież wystawił ze swojej strony cztery statki. Nie tylko takie działania dowodzą, że nie był to typ usposobiony pokojowo, bo za balami i bankietami również kryła się twarda polityka. Największym wrogiem papieża był Ludwik IV Bawarski, który już wcześniej wojował z poprzednikami
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (61)
Słodkie wygnanie w Awinionie Po papieżu Benedykcie XII (1334–1342), gorliwym inkwizytorze, który heretyków skazywał na stosy, a urząd papieża traktował ze śmiertelną powagą, kardynałowie postanowili usadowić na stolcu Piotrowym rozrywkowego Pierre’a Rogera (Klemens VI, 1342–1352), który sprowadził papiestwo do absurdu. dla wizytujących Święte Miasto. Klemens udoskonalił więc wynalazek Bonifacego VIII i zadekretował, że odpusty w Rzymie będą odtąd rozdawane co 50, a nie co 100 lat. Stwierdził wówczas: „Jedna kropla krwi Chrystusa wystarczy, by odkupić całą ludzkość. Z niezmierzonej ofiary Chrystusa powstał skarb, którego nie należy kryć pod obrusem ani też zakopywać w polu, lecz zeń czerpać. Bóg przeznaczył ów skarb swym namiestnikom na ziemi”. Odtąd systematycznie skracano odstępy pomiędzy jarmarkami odpustowymi. Już w 1344 r. Klemens rozpoczął wielką wyprzedaż odpustów, które w Anglii sprzedawał za niecałe dziesięć szylingów, przekonując, że „papież powinien uszczęśliwiać swych poddanych”. W tym kontekście należy rozumieć jego krytykę poprzednich papieży: „Żaden z moich poprzedników nie wiedział, jak należy być papieżem”. Oczywiście było w tym sporo przesady, bo byli już tacy, co skupiali się na rozrywkach, jednak należy oddać sprawiedliwość Klemensowi VI, że wszedł na wyższy poziom „bezbożności”. Owo awiniońskie papiestwo bezlitośnie krytykował wówczas Francesco Petrarca (1304–1374), który
łodzi odwróconej dnem do góry, by posłużyć mogła za schronienie. Nie widzimy już prostych sieci, których niegdyś używano, aby zyskać skromne utrzymanie z Jeziora Galilejskiego, i którymi nic nie złapawszy przez całą noc, o poranku schwytali mnóstwo ryb w imieniu Jezusa. Dzisiaj ze zdumieniem słyszymy kłamiące języki i widzimy bezwartościowe pergaminy, zamienione pieczęcią z ołowiu w sieci, które w imieniu Chrystusa, ale z kunsztem Beliala, są używane do łowienia tłumów nieświadomych chrześcijan. Te ryby są też oprawiane i kładzione na płonących węglach niepokoju, zanim napełnią nienasycony kałdun tych, którzy je schwytali. Zamiast świętego odosobnienia, znajdujemy zgraję złoczyńców i tłumy najbardziej niesławnych służalców; zamiast trzeźwości, lubieżne bankiety, zamiast pobożnych pielgrzymek, nienormalne i obrzydliwe lenistwo, zamiast gołych stóp apostołów, przelatują obok nas białe konie żołdaków, konie ozdobione złotem i karmione za złoto, a niebawem podkute złotem, jeśli Pan nie ukróci tego niedorzecznego zbytku. Mówiąc krótko, zdaje się, że jesteśmy pośród królów Persów lub Partów, przed którymi musimy upadać na twarz i oddawać im cześć i do których nie można się zbliżyć, nie
Klemens VI
Papież nie doprowadził do zakończenia wojny stuletniej pomiędzy Anglią i Francją (1337–1453), choć miał dobre układy z królami tych państw. W rzeczywistości stał po stronie Francji, którą wspierał pożyczkami i zapomogami. Króla angielskiego kokietował: „Gdyby król angielski zapragnął, by jego osioł został biskupem, z przyjemnością zadośćuczyniłbym jego prośbie”. Jego otoczenie zadrwiło później z tych słów, podrzucając na konsystorz osła z przywiązaną kartką: „Ja też chciałbym zostać biskupem!”. Ten rozpasany pontyfikat przypadł na jeden z najtragiczniejszych momentów w dziejach Europy, kiedy w latach 1347–1352 epidemia dżumy zabiła jedną trzecią Europejczyków. W Awinionie umarła większość mieszkańców. Powszechnie uważano, że była to kara boska za grzechy. Styl życia papieża sprowadził nań liczne zarzuty o sprowokowanie Boga. „Czarna śmierć” dziesiątkująca ludność Europy nie powstrzymała jednak papieża od prowadzenia wojen na terenie Włoch. W latach 1350–1351 wojska papieskie prowadziły działania wojenne na terenie Romanii – papież walczył z arcybiskupem Mediolanu Giovannim Viscontim. Arcybiskup
Klemensa – dlatego ten w pierwszych miesiącach swego pontyfikatu ponowił klątwy wymierzone w cesarza, a nawet ekskomunikował Ludwika V, syna cesarskiego, i jego żonę Małgorzatę, hrabinę Tyrolu. Małgorzata była twardą kobietą średniowiecza, która z pomocą szlachty tyrolskiej wygnała swojego męża Jana Henryka Luksemburskiego, którego ojciec był papieskim sojusznikiem, a następnie poślubiła syna Ludwika. Jej poprzednie małżeństwo unieważnił jednak nie papież, lecz sam cesarz, przez co William Ockham i Marsyliusz z Padwy pisali, że było to pierwsze małżeństwo cywilne (kilka lat później Małgorzata również kościelnie unieważniła swoje pierwsze małżeństwo). Klerykalna propaganda nadała jej funkcjonujący do dziś przydomek Maultasch, który początkowo oznaczał rozpustnicę. Wiek później upowszechniono interpretację, zgodnie z którą przydomek ten oznaczał „gębę jak kieszeń”, a Małgorzata – choć z wiarygodnych źródeł wiadomo, że była piękną kobietą – na wieki stała się szkaradną hrabiną, uwiecznioną w najbardziej znanym dziele Massysa „Brzydka księżniczka”. Kontynuując swą batalię przeciwko cesarzowi, w roku 1346 Klemens
23
ogłosił złożenie Ludwika z tronu cesarskiego, a rekomendację papieską na cesarza dostał jednocześnie król Czech Karol IV (1316–1378), który posłusznie przysiągł szanować posiadłości Kościoła, nie wkraczać nigdy do Włoch bez zezwolenia papieża, a do Rzymu w ogóle – poza cesarską koronacją. Złożył wobec papieża tak wiele zobowiązań, że w konsekwencji zaczęto go nazywać „kleszym królem” (Pfaffenkönig). Antypapieski cesarz wkrótce zginął pechowo w czasie polowania na dzika, a fakt ten utorował cesarzowi papieskiemu drogę do przejęcia władzy. Polska w tym okresie dołączyła do obozu wyklętego cesarza Ludwika, a król Kazimierz Wielki zawarł z nim nawet sojusz. Był to prawdopodobnie efekt zaangażowania się papieża po stronie Krzyżaków w ich roszczeniach wobec Polski. W 1345 r. papież wydał bullę, w której krytykował polskiego króla za sojusz z niewiernymi Litwinami, wydanie córki za syna cesarza apostaty oraz za sojusz militarny z tymże odstępcą. Kazimierz Wielki nie był jednak „kleszym królem” i prowadził wobec Kościoła twardą politykę. Jej konsekwencją był nawet jeden „męczennik” – ksiądz Marcin Baryczka. Według Długosza duchowny ten przedstawił królowi dekret ekskomuniki wydany przez biskupa krakowskiego w związku z niemoralnym życiem władcy, a tak naprawdę biskup walczył o daniny. Król nakazał go uwięzić, a następnego dnia utopiono go w Wiśle. Choć część kleru starała się rozwinąć kult męczennika, rozpowiadając o czynionych przez niego cudach, nie udało się tego dokonać ze względu na popularność polskiego króla. Kazimierzowi wybaczono nawet sprawę utopionego księdza. Pomimo tych inicjatyw politycznych papieża jego priorytetem pozostawały zabawy w Awinionie. Petrarka pisał o nim jako o „eklezjastycznym Dionizosie, lubującym się w obscenie i lubieżnych postępkach”. Florencki historyk pisał: „Gdy był arcybiskupem, nie unikał dam, lecz żył jak młodzi szlachcice, nie próbował też powściągnąć swych żądz, gdy został papieżem. Do jego komnat dostęp mieli zarówno prałaci, jak i damy szlachetnych rodów, a z jedną z nich – hrabiną Turenne – był w tak bliskich stosunkach, że przez jej ręce przechodziło wiele rozdawanych przez niego przywilejów”. Nawet współczesna „Encyklopedia katolicka” pisze o Klemensie, że „kochał dobrą zabawę i wystawne rauty, na które zapraszano rozliczne damy”. Karl August Frank tak podsumowuje ten pontyfikat: „Jeśli wziąć pod uwagę ogromne wydatki, książęcy luksus i szeroki gest wobec swych krewnych i rodaków, to jest przykład najbardziej okazałego panowania awiniońskiego”. W 1562 r. protestanci francuscy zburzyli grób Klemensa VI, a jego szczątki spalili. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 44 (609) 4–9 XI 2011 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Rwa kulszowa Silny ból dolnego odcinka pleców, promieniujący przez pośladek i wzdłuż kończyny dolnej, jest charakterystycznym objawem powszechnie występującego schorzenia – rwy kulszowej. Cierpiących na tę dolegliwość może pocieszyć fakt, że rzadko powoduje ona trwałe uszczerbki na zdrowiu. Jednak jej ataki, które trudno przewidzieć, mogą skutecznie sparaliżować nasze codzienne życie. Jedyne, co wówczas możemy, to trwać w bezruchu, w jednej z neutralnych pozycji niepotęgujących bólu, ponieważ nawet obrócenie się na łóżku jest bolesne. Atak paraliżującego bólu może wystąpić nagle po podniesieniu ciężaru, gwałtownym ruchu kończyny czy skręcie ciała. Dolegliwości są wyzwalane lub nasilane także przez kaszel, napięcie mięśni brzucha, zgięcie głowy lub tułowia. Gdy to już nastąpi, chorzy oszczędzają zaatakowaną kończynę, utrzymując ją w zgięciu, i unikają opierania się na pięcie. Przy wyjątkowo silnych lub długo trwających bólach mogą pojawić się objawy uszkodzenia korzeni nerwowych: osłabienie czucia oraz osłabienie siły mięśni podudzia i stopy.
Przyczyny rwy kulszowej Odpowiedzialne za nią są urazy dysków w kręgosłupie, czyli krążków międzykręgowych. Normalnie zapewniają one kręgosłupowi elastyczność i są swojego rodzaju amortyzatorami oddzielającymi poszczególne kręgi. Wraz z upływem czasu, a także pod wpływem obciążeń, nieprawidłowej postawy ciała czy złej pozycji podczas pracy i codziennych zajęć, krążek międzykręgowy traci swe właściwości stabilizujące i amortyzacyjne. Dochodzi do uwypuklenia jądra miażdżystego, które powoduje ucisk na więzadła kręgosłupa. W następnej kolejności uwiera nerwy wychodzące z rdzenia kręgowego, a w końcu sam rdzeń kręgowy. Towarzyszy temu ostry, przenikliwy ból. Zmiany chorobowe dotyczą najczęściej krążka pomiędzy IV i V kręgiem lędźwiowym oraz pomiędzy ostatnim kręgiem lędźwiowym i pierwszym krzyżowym. Innymi schorzeniami powodującymi rwę kulszową są zmiany zwyrodnieniowe na brzegach kręgów i inne zniekształcenia tej okolicy kręgosłupa. Często przyczyną bólu jest wyziębienie okolicy krzyżowo-lędźwiowej lub nawet zmiany pogodowe. U osób młodych dolegliwości mogą być wynikiem wad postawy oraz przeciążeń spowodowanych intensywnym uprawianiem sportu (zazwyczaj dyscyplin siłowych).
U wielu osób rwa kulszowa ustępuje samoistnie i nie wymaga leczenia ambulatoryjnego. Trzeba jednak wiedzieć, jak postępować, aby skrócić okres trwania dolegliwości i starać się je maksymalnie złagodzić.
Leczenie zachowawcze W ostrym okresie choroby polega ono przede wszystkim na odpoczynku i leżeniu na wznak na twardym, sztywnym podłożu z nogami zgiętymi w stawach biodrowych i kolanowych. Pozycja ta umożliwia powrót kręgów do prawidłowej pozycji. Nie można jednak przesadzać z leżeniem. Okazuje się, że 2tygodniowe leżakowanie nie jest skuteczniejRys. 1 sze od jedynie częściowego ograniczenia najcięższych czynności wykonywanych w ciągu dnia. Po całkowitym jedno- lub kilkudniowym odpoczynku należy powrócić do aktywności fizycznej, aczkolwiek w umiarkowanym zakresie. Można też stosować sprawdzone domowe sposoby do walki z bólem kulszowym: Zimne kompresy Stosujemy je na samym początku wystąpienia rwy. Okładamy lodem w torebce foliowej dolny odcinek kręgosłupa i przykładamy go tam na 15–20 minut kilka razy dziennie. Ciepłe kompresy Po 2, 3 dniach od wystąpienia pierwszych symptomów ataku zmieniamy rodzaj kompresów na ciepłe. Możemy w tym celu wykorzystać termofor, poduszkę elektryczną lub rozgrzewające plastry. Ostatnio popularna jest też maść końska (dostępna w aptekach) – musimy tylko poprosić o wersję rozgrzewającą, ponieważ jest też jej odmiana ochładzająca. Naświetlenia podczerwienią W domowym zaciszu możemy rozgrzewać odcinek lędźwiowy lampami na podczerwień. Lampy Sollux są dostępne w sprzedaży detalicznej, a ich ceny rozpoczynają się już od 20 zł. Leki przeciwbólowe Wszelkie preparaty zawierające paracetamol lub niesteroidowe leki przeciwzapalne, takie jak aspiryna czy ibuprom, zdają egzamin w przypadku bólów o średnim natężeniu. Pomagają także rozpocząć rehabilitację złożoną z ćwiczeń fizycznych.
W przypadku silniejszych bólów lekarz może przypisać odpowiednio silniejsze środki, takie jak ketonal, diclac, diclofenac, majamil. Dodatkowo można przyjmować leki rozluźniające mięśnie oraz przeciwzapalne kortykosteroidy.
Ćwiczenia fizyczne Można je podzielić na ćwiczenia profilaktyczne oraz stosowane już podczas wystąpienia rwy kulszowej. Te drugie można stosować także profilaktycznie, ale ćwiczenia z pierwszej grupy nie zawsze są wskazane podczas ataku. Dobrym przykładem jest pływanie. Zwłaszcza kraul oraz styl grzbietowy świetnie stymulują, rozciągają i masują kręgosłup. Dodatkowo wzmacniają mięśnie grzbietu, które trzymają w ryzach kręgosłup i zapobiegają jego skrzywieniom. Ważne jest, aby
na piłce w przód i w tył. Ćwiczenia wykonujemy codziennie, i to obowiązkowo, Ćwiczenie 2 co najmniej przez 10 minut. Możemy też położyć się na plecach, ugiąć nogi i położyć je na piłce (rys. 2). Nogi trzymamy złączone ze sobą i pomału przetaczamy je z piłką w prawo i lewo. Ćwiczeń z piłką jest o wiele więcej, a często najprościej je znaleźć w broszurce dołączanej do pompowanej piłki ćwiczeniowej, którą kupimy w sklepach ze sprzętem rehabilitacyjnym lub sklepach sportowych. Szukając skutecznych sposobów zapobiegania zwyrodnieniom dolnego odcinka kręgosłupa, natknąłem się na ciekawe ćwiczenia według metody McKenziego. Proszę je dokładnie przeanalizować, a w domowym zaciszu będziecie mogli wykonywać je codziennie.
Rys. 2
pływać kilka razy tygodniowo, gdyż proces „reperacji” naszej podpory jest powolny i w dużej mierze zależy od systematyczności. Pływanie jako profilaktyka daje znakomite efekty, ale nie sprawdza się w sytuacji, kiedy ostry ból podczas ataku rwy wymaga umiarkowanej aktywności i ogrzewania dołu pleców. Naprawdę dobre efekty, i to zarówno jako profilaktyka, jak i doraźna pomoc, dają ćwiczenia z dużą pompowaną piłką. Regularne i systematyczne ćwiczenia wzmacniają i stabilizują lędźwiowy odcinek kręgosłupa. Jednym z najprostszych i najskuteczniejszych jest położenie się na piłce brzuchem z rękoma opartymi o podłoże (rys. 1). Wyprostowane nogi ze złączonymi stopami także opadają na podłoże. Odpychając się dłońmi, przetaczamy się
Ćwiczenie wykonujemy w ciągu dnia tyle razy, ile jesteśmy w stanie, lecz nie rzadziej niż 3 razy dziennie. Im więcej, tym szybciej odczujemy efekty i tym szybciej ból zacznie ustępować. Ponadto po tygodniu przygotuje nas ono do drugiego ćwiczenia.
Ćwiczenie 1 Kładziemy się na brzuchu na podłodze lub karimacie. Ręce kładziemy na podłodze na wysokości głowy (około 20 cm od niej). Następnie po upływie około 10 sekund robimy wdech poprzez nos i prostujemy się na rękach, utrzymując jednocześnie biodra przy podłożu. Kiedy głowa będzie już u góry, robimy wydech poprzez usta i wytrzymujemy w takiej pozycji od 4 do 5 sekund. Następnie wracamy na podłoże i powtarzamy to ćwiczenie 10 razy. Ćwiczenie 1
Ćwiczenie 2 Po wykonaniu pierwszego ćwiczenia na kręgosłup kładziemy się na prawym boku. Podnosimy lewą nogę i lewą rękę parę centymetrów nad podłogę. Teraz wyobrażamy sobie nad głową tarczę zegara. Nasza głowa jest na godz. 12, a nogi – na 6. Prostujemy lewą nogę tak, aby znalazła się na godz. 5, a lewą rękę „układamy” na godz. 11. Razem niech tworzą prostą linię. Starajmy się jak najmocniej wyprostować i rozciągnąć lewą nogę, lewą rękę prostując jedynie symbolicznie, aby nie nadwyrężyć sobie barku. Wytrzymujemy tak parę sekund i opuszczamy nogę i rękę. Robimy 5 powtórzeń. Po krótkim odpoczynku, pozostając na prawym boku, unosimy lewą nogę i rękę. Nogę układamy na godz. 7, a rękę – na 1, tak aby tworzyły prostą linię. Wytrzymujemy tak kilka sekund. Wykonujemy pięć powtórzeń i odpoczywamy. Powtarzamy ćwiczenie pierwsze z 10 powtórzeniami. Potem obracamy się na lewy bok i wykonujemy cały zestaw – tym razem jeszcze raz ćwiczenie drugie, z tym że dla prawej nogi i prawej ręki. Następnie po raz ostatni wykonujemy ćwiczenie pierwsze z 10 powtórzeniami. Taki trening regularnie stosowany w ciągu kilku miesięcy zdziała cuda i pozwoli nam zapomnieć o koszmarnej rwie kulszowej. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 44 (609) 4–9 XI 2011 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Przyznacie, że zapis jest cokolwiek szokujący, więc niezwłocznie o komentarz do jego drugiej części poprosiliśmy Jerzego Urbana. – Czy Zakrzewski pisze prawdę, czy może łże jak bura suka Dorna? – zapytaliśmy. – Nie, to prawda. Tak bywało – odparł redaktor naczelny „Nie”. ~ ~ ~ Szok! Wiemy już zatem, że młodziutka dziennikarka idzie na współpracę z „reżimem” stanu wojennego. Tajną współpracę, bo przecież
W katalogu IPN figuruje w dziale (BU 0242/669 19996/V) o nazwie „Funkcjonariusze Organów Bezpieczeństwa PRL”. Z wyjątkowo opasłej teczki osobowej dowiadujemy się, że Tadeusz Olejnik – syn Leona i Julii – urodził się 8.12.1932 roku w Warszawie. W wieku 23 lat (1955 r.) wstąpił nasz Tadek do MO, takie oto pisząc podanie: „Proszę o przyjęcie mnie w szeregi Milicji Obywatelskiej. Pragnę służyć dla dobra Polski Ludowej i zwalczać wrogów naszej Ojczyzny”.
sprzętem fotograficznym i filmowym. W ostatnim okresie bezpośrednio kierował niektórymi obserwacjami, gdzie uzyskano bardzo poważne wyniki operacyjne. Za powyższe otrzymał specjalną nagrodę pieniężną”… ~ ~ ~ …A mała Moniczka pewnie dostała czekoladki ze specjalnego sklepu dla pracowników SB „Konsumy”. To tylko wyimki błyskotliwej kariery fanatycznego, jak się zdaje, esbeka. Ale też solidne fundamenty dla przyszłej kariery ukochanej córeczki, o której przyszłość tata dba jak… jak to tata. Był stan wojenny, gdy Tadeusz Olejnik pisał list do swojego przełożonego: „Zwracam się z uprzejmą prośbą do Obywatela Komendanta o wyrażenie zgody na wyjazd mojej córki
nikomu z milionów telewidzów do głowy wówczas nie przyszło, że śliczna blondyneczka jest tylko pasem transmisyjnym na linii Urban–Urban. Bo to nie ona rzecznikowi, ale rzecznik samemu sobie zadaje pytania. Była zatem pani Monika serwilistyczną częścią serwowanego społeczeństwu zbiorowego kłamstwa, była trybikiem – wcale nie takim nieistotnym – w machinie stanu wojennego. Założę się, że miała wtedy świadomość czegoś na kształt dziejowej misji, że czuła się wyróżniona i dumna ze swojej wiekopomnej roli i ważności. Niewykluczone, że teraz też tak samo się czuje. Tylko ta rola się nieco zmieniła. Ale to detal... ~ ~ ~ No tak, ale mamy przecież jeszcze część pierwszą szokującego akapitu wspomnień Zakrzewskiego. Tę o tacie esbeku. Jeśli to rzeczywiście on przy pomocy swoich układów i koneksji wepchnął córeczkę Monikę do radia, i to w czasach, kiedy setki dziennikarzy wylatywało na bruk za sprawą niesławnej komisji weryfikacyjnej, gdy do pracy przyjmowani byli tylko absolutni pewniacy systemu, to… należy się dżentelmenowi przyjrzeć dokładniej.
Nie przesadzał ani trochę z tym zwalczaniem wrogów ludu, bo kolejne kwity w teczce to niekończące się pasmo sukcesów, nagród i awansów. Zaczynał jako prosty konfident w sekcji inwigilacji, by po specjalnej szkole agentów SB (1959–1962) i dalszych latach służby dochrapać się szlifów majora, a później pułkownika. Nie może być inaczej, skoro w jego aktach odnajdujemy takie peany pochwalne: „Kapitan Tadeusz Olejnik jest długoletnim pracownikiem pionu obserwacji o bogatym doświadczeniu w zakresie pracy. Posiada duże doświadczenie w zakresie posługiwania się sprzętem fotograficznym i filmowym. Dlatego też z tego zakresu przydzielane mu są niejednokrotnie do bezpośredniego wykonania czynności specjalne (…). Aktywny członek PZPR, od kilku lat wybierany do władz partyjnych. Aktywnie uczestniczył w wykonywaniu zadań służbowych i partyjnych podczas marcowych wydarzeń (…)”. „Sposób wykonywania przez niego zadań jest bardzo ceniony przez zleceniodawców. Niezależnie od kierowania sekcją posiada zdolności, które praktycznie wykorzystuje w zakresie posługiwania się zakamuflowanym
Moniki do Wielkiej Brytanii w m-cu lipcu i sierpniu br. Córka jest dziennikarką zatrudnioną w Polskim Radiu program III (…). Nadmieniam, że moja córka Monika do tej pory za granicę nie wyjeżdżała. Uprzejmie proszę Obywatela Komendanta o rozpatrzenie mojego raportu”. No i Obywatel Komendant rozpatrzył pozytywnie. Nie miał też nic przeciwko, gdy podwładny niedługo później raportował: „Uprzejmie informuję, że moja córka Monika (…) zatrudniona w Polskim Radiu i Telewizji wyjeżdża służbowo do Finlandii w terminie 23–30 listopada 1986 r. Koszty przejazdu i pobytu pokrywa delegująca instytucja”. Ale córunia chciała też do ciepłych krajów, więc tata znów za długopis i podanko do szefa – samego dyrektora Departamentu Kadr MSW: „Moja córka zatrudniona w Polskim Radiu i Telewizji w charakterze redaktora chce wyjechać służbowo na Maltę. Wyjazd ma nastąpić w ramach wycieczki zbiorowej organizowanej przez Państwowe Przedsiębiorstwo Orbis”. Pamiętajmy, że niektóre te służbowe pisma produkowane były w stanie wojennym – w czasie gdy zwykły śmiertelnik mógł tylko pomarzyć
Pani Monika „Pani Monika to złotego kluczyka do ekskluzywnych sezamów błysk” – wzdychał w „Kabarecie Starszych Panów” Mieczysław Czechowicz. W przypadku Moniki Olejnik nie byłoby tego błysku ani blichtru, ani kariery, ani Soir de Paris… Może nic by nie było bez PRL-u, bez Służby Bezpieczeństwa i bez stanu wojennego. Jakże to? Ikona polskich wolnych mediów, bezkompromisowa tropicielka komuchów, prokurator dziennikarstwa miałaby na koncie jakieś zaszłości z tamtych słusznie niesłusznych czasów? Jakieś wstydliwe tajemnice skrywane na dnie szuflady i pamięci? A i owszem – lecz o tym za chwilę. Jak najdalszy jestem od grzebania się w pogmatwanych ludzkich losach. Jeszcze zaś odleglejszy od szukania przyczyn postępowania dzieci w życiorysach ich rodziców. Cóż bowiem winien Jaś, że jego tata był łobuzem, a dziadek świnią? Genetyka Trofima Łysenki została na szczęście raz na zawsze skompromitowana. A jednak niekiedy rodzice potrafią mieć zupełnie bezpośredni i realny wpływ na los swoich latorośli (tak jak w przypadku pani Moniki), zatem słów kilka panu Tadeuszowi Olejnikowi muszę poświęcić. Sprowokowała mnie do tego sama pani redaktor, a dokładniej – wyraz jej twarzy w programie, w którym przesłuchiwała (sic!) Janusza Palikota. Bo gdy mówiła o esbekach, agentach i konfidentach PRL, to cała Polska miała koniecznie zobaczyć – i cała Polska doskonale widziała – że Monika Olejnik jest na granicy torsji i tylko wyniesione z domu staranne wychowanie (?) powstrzymuje ją od pokrycia rozmówcy warstwą plwocin i wymiocin. Mam oto w ręku pamiętnik Tadeusza Zakrzewskiego, znanego dziennikarza z czasów PRL-owskich, którego wielu Czytelników pamięta zapewne z ówczesnych programów informacyjnych. Wspomnienia Zakrzewskiego zatytułowane „Dziennik Telewizyjny – grzechy i grzeszki” to tyleż barwny, co z dzisiejszego punktu widzenia fascynujący zapis tamtych dni. Niesłusznie zapomnianą książkę odkurzyłem po latach i zajrzałem na jej stronę 336. Tamże pomieszczony jest taki oto fragment wspomnień: „Monikę Olejnik wciśnięto do radia w pierwszym okresie stanu wojennego na polecenie komisarza wojskowego. Za tą decyzją stał jej ojciec, pułkownik, szef ważnej jednostki MSW. Potem Monika funkcjonowała w gronie zaufanych dziennikarzy obsługujących konferencje prasowe Jerzego Urbana, bywało, że zadawała pytania podsuwane przez rzecznika rządu”.
25
o jakiejś tam Anglii albo śnić o Malcie. A własny paszport zobaczyć raz w życiu. Przez okienko w tzw. biurze podawczym komendy milicji. ~ ~ ~ Wróćmy jeszcze raz do książki Zakrzewskiego. Czy wobec tak poważnej ingerencji w życie córki, w jej karierę, mógł tata Tadeusz nie skorzystać z nadarzającej się okazji i nie „wsadzić” Moniki do Polskiego Radia, a później do telewizji? Dlaczegóż miałby tego nie zrobić i z jakiego powodu red. Zakrzewski miałby kłamać? Inna rzecz, że pani Monika mogła protekcję taty odrzucić, wzgardzić konfiturami podsuwanymi przez komunę i zająć się – zgodnie ze swoim wykształceniem – zootechniką. Ale jakoś tego nie zrobiła. O tamtych latach pani Monika mówi w wywiadzie dla „Dziennika” (3–4.03.2007) tak: „Był taki moment, że żałowałam, iż nie wydawałam pism podziemnych, nie działałam w podziemiu, choć jak patrzę czasem na tych ludzi, którzy to robili (…), to mam wątpliwości. Może powinnam mieć wyrzuty sumienia, może to był obciach, ale myśmy się wtedy, w latach 80., bawili”. Coś mi się wydaje, że nie wszyscy się bawili tak samo... Może pani Monika setnie bawiła się podczas konferencji rzecznika rządu, oszukując miliony telewidzów; może jej tata bawił się jeszcze lepiej, inwigilując opozycję (ciekawe, czy pan pułkownik zlecał podsłuchiwanie np. ks. Popiełuszki), ale lwia część narodu bawiła się dość marnie, a gdy się śmiała, to raczej tak trochę przez łzy. W innym materiale („Przegląd” 20.07.2003) pani Monika oznajmia, że ulubioną jej książką jest „Erystyka, czyli sztuka prowadzenia sporów” Schopenhauera. Zajrzyjmy do niej i poczytajmy: „Należy doprowadzić przeciwnika do złości; albowiem w złości nie jest on w stanie prawidłowo rozumować i dopilnować swoich korzyści. Sprowokować do złości można przez jawne niesprawiedliwe traktowanie lub szykany i w ogóle przez bezczelne zachowanie się”. Ktoś w tym momencie słusznego dozna olśnienia: ależ tak, to jest egzemplifikacja dziennikarskiego warsztatu red. Olejnik i sposobu prowadzenia przez nią rozmów! Owszem. Jeśli do tego dodać jeszcze tendencyjność, nierzetelność, do perfekcji doprowadzoną sztukę manipulacji oraz nawet nieskrywaną agresję wobec osób przez redaktor nielubianych czy ośmielających się mieć inne poglądy, to mamy to, co mamy: „Kropkę nad i”, „Śniadanie…” itp. produkty pani Moniki. Czy czasem nie macie wrażenia, że telewizyjnej gwieździe brakuje już tylko mrocznego pomieszczenia rozświetlonego snopem oślepiającego światła z lampy skierowanej w twarz przesłuchiwanego? A tak – przesłuchiwanego, bo dla pani redaktor Moniki pojęcie „czwarta władza” materializuje się jak najdosłowniej. A ma dobre wzorce, oj, dobre…
 Ciąg dalszy na str. 26
26
Nr 44 (609) 4–9 XI 2011 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Nowa Wrodzone prawo Kościoła kariera Millera Trwa festiwal poparcia dla Leszka Millera ze strony mediów zaprzyjaźnionych z rządem PO. Donald Tusk, spotykając się z byłym premierem, dał wyraźny sygnał, że oczekuje podpompowania pozycji Leszka Millera, gdyż ułatwia mu to rozgrywki z Pawlakiem, Schetyną i Palikotem jednocześnie. A zatem wierni dziennikarze ruszyli do boju. I słyszymy teraz, że Miller uratował Napieralskiego, że jest charyzmatyczny, że jednak był „żelaznym kanclerzem” (tylko nikt go nie rozpoznał), że teraz będzie jak Adenauer, że… Miller oczywiście jest zbyt mądry, aby uwierzyć w to, co o nim piszą. Zachowuje się więc z pewną powściągliwością, trochę jakby nawet przerażony roztaczanymi wokół jego osoby perspektywami. Swoją drogą wie, że takie fakty jak wysłanie wojska do Iraku, wydanie zgody na więzienia CIA w Polsce, pomysł wprowadzenia podatku liniowego (bez podniesienia kwoty wolnej od podatku!) i handlowanie z Kościołem na potęgę – to silne ciosy, które wcześniej czy później będą przeciw niemu użyte. Na co więc liczy Miller? Jaki jest jego plan? Zacznijmy od tego, że Leszek Miller ma 65 lat i za cztery lata będzie człowiekiem 69-letnim. Szansa, że będzie wówczas kandydatem na premiera, który porwie tłumy, jest
żadna. Premier musi budować nadzieję. I tego Miller nie przeskoczy. Zatem celem szefa klubu SLD jest utrzymać się jeszcze trochę w grze. I czekać na okazję dla dobrej, życiowej pozycji w wyborach do europarlamentu, a może… samorządu, i z tej ciepłej posady i pozycji przejść na zasłużoną emeryturę. Co najwyżej raz jeszcze zawalczyć o pozycję posła krajowego. Taka jest logika biografii, a wszystko inne to tylko propaganda otoczenia Tuska. Trzeba więc założyć, że po układzie Tusk-Miller niektóre projekty ustaw SLD przejdą w zamian za poparcie ze strony klubu Sojuszu dla niektórych działań rządu. Trzeba założyć, że szefem SLD pozostanie Napieralski, bo to słaby przywódca i uzależniony od Millera. Trzeba także przyjąć, że ze zjednoczenia lewicy wokół naszego Ruchu nic nie wyjdzie, bo SLD będzie ten projekt rozwalać od środka na polecenie Tuska. W ten sposób nasz plan wygrania kolejnych wyborów i odsunięcia prawicy od władzy staje się trudniejszy, ale z drugiej strony daje gwarancję, że jak wygramy, to nie zawiedziemy. Pozbawieni piątej kolumny Tuska dokonamy radykalnych zmian. Tego panicznie boi się premier i dlatego jeszcze nie raz usłyszymy o silnej osobowości, inteligencji i dowcipie Leszka Millera. Kto da się na to nabrać? My nie. JANUSZ PALIKOT
Kontakty wojewódzkie RACJI PL dolnośląskie kujawsko-pomorskie lubelskie lubuskie łódzkie małopolskie mazowieckie opolskie i śląskie podkarpackie podlaskie i warm.-maz. świętokrzyskie wielkopolskie zachodniopomorskie
Paweł Bartkowiak Józef Ziółkowski Tomasz Zielonka Czesława Król Halina Krysiak Sławomir Mastek Barbara Mierzewicz Dariusz Lekki Andrzej Walas Krzysztof Stawicki Jan Cedzyński Witold Kayser Tadeusz Szyk
tel. 606 471 130 tel. 607 811 780 tel. 504 715 111 tel. 604 939 427 tel. 607 708 631 tel. 509 984 090 tel. 508 846 501 tel. 784 448 671 tel. 606 870 540 tel. 512 312 606 tel. 609 770 655 tel. 61 821 74 06 tel. 510 127 928
Pani Monika  Ciąg dalszy ze str. 25 ~ ~ ~ Kilka lat temu, gdy przeprowadzałem wywiad z Grzegorzem Piotrowskim (tak, ten sam wywiad, za zamieszczenie którego ja, Jonasz i „FiM” pokutujemy do dziś), mój rozmówca opowiedział mi ciekawą
historię, której wówczas nie zamieściłem w tekście, naiwnie uważając, że nie wnosi do sprawy niczego istotnego. Myliłem się. W kontekście najnowszych wypowiedzi pani Moniki, która powtarza, że sama rozmowa z „mordercą” jest czymś haniebnym, spieszę poinformować Czytelników, że
Majątek i dochody Kościoła katolickiego to najpilniej strzeżona tajemnica III RP. Zdecydowanie bardziej niż tajna współpraca kościelnych dostojników i szeregowego kleru z PRL-owskimi służbami. Tylko nieco mniej niż szerząca się wśród księży pedofilia. Na straży wiedzy o bogactwie Kościoła stoi, co naturalne, Konferencja Episkopatu Polski, ale też państwo, które bez żadnych zahamowań zagląda i sięga do kieszeni świeckich obywateli. Chęć zachowania tajemnicy jest w pełni uzasadniona. Ujawnienie współpracy z organami legalnego, choć ludowego państwa nie robi już wrażenia na nikim, poza garstką oszołomów związanych zawodowo lub uczuciowo z IPN. Inaczej jest z nieuczciwie, a nawet i uczciwie zdobytym majątkiem. Kłuje on w oczy, gdyż większość polskiego społeczeństwa jest biedna. Ponad 90 proc. płaci podatki według najniższej stawki, 60 proc. nie wyjeżdża na urlop, połowa żyje poniżej minimum socjalnego, jedna trzecia z braku pieniędzy nie wykupuje leków, rezygnuje z kultury, nie leczy zębów. Krezusów jest niewielu, ale konkretnie ilu, nie wie nikt. To według GUS „klasa niebadalna”. Może kilka tysięcy rodzin. Jeśli nawet eksponują swoje bogactwo, równocześnie nie zachwalają ani skromności, ani biedy. Tym różnią się od duchownych, którzy gęby wciąż mają pełne frazesów o wyższości życia w ubóstwie. Naturalnie – cudzego życia. Własne wolą spędzać w luksusie, aby nie grzeszyć doświadczaniem jakiejkolwiek formy wyższości. Wiernym – zamiast grzesznego bogacenia – kler zaleca ubogacanie. Jeśli nie ubóstwem na wzór Chrystusa, to drogą doświadczania przez Pana Boga różnymi nieszczęściami, które im są większe, tym lepiej. Zgodnie z tą tezą najbardziej ubogacają rodzinę niepełnosprawne dzieci. Wysokie miejsce w tym rankingu zajmują również kobiety maltretowane przez kościelnie zaślubionych mężów. Według księży powinny
nieść swój krzyż z dumą i uśmiechem, o ile tylko pozwalają na to wybite zęby. Skutecznie ubogaca też darmowa praca na rzecz parafii i wyrzeczenie. Najlepiej, jeśli wierni wyrzekają się na rzecz Kościoła części swoich pieniędzy, które jako ekwiwalent powszechny są najwygodniejsze i do wydawania, i do gromadzenia. Księża – ubogaceni z samej tylko racji wykonywanego zawodu – mogą się oddawać wyłącznie staraniom o gromadzenie i powiększanie dóbr materialnych. I robią to z zaangażowaniem. Mało im, że bogacą się kosztem wiernych, którym potrafią wyrwać ostatni grosz. Bez umiaru i jakichkolwiek ograniczeń żądają, by łożyło na nich całe społeczeństwo. I tak się dzieje. Kasa płynie z budżetu centralnego, samorządów, Unii Europejskiej. Dla odwrócenia uwagi kler łże w żywe oczy, że jest biedny. Przez dwadzieścia lat nabierała się na to większa część społeczeństwa. Głosy prawdy i rozsądku ginęły w oskarżeniach o zwierzęcy antyklerykalizm. Dopiero niedawno Polakom zaczęły się otwierać oczy. W dużej mierze za sprawą rozbestwionych bezkarnością księży, którym wciąż wszystkiego jest mało. Czarę goryczy przepełniły skandaliczne, przestępcze przekręty Komisji Majątkowej. Ich ujawnienie było prawdziwym szokiem. Na razie otrzeźwiło kilkanaście procent społeczeństwa, ale nieunikniony jest efekt śnieżnej kuli. Episkopat Polski, dla odwrócenia uwagi, złożył bezczelną propozycję zastąpienia Funduszu Kościelnego odpisem 1 proc. podatku. Byłoby to w dalszym ciągu finansowanie z budżetu, w dodatku kwotą kilkakrotnie wyższą niż 100 mln zł rocznie. W odróżnieniu od organizacji pożytku publicznego kler zmuszałby wiernych do dokonywania odpisów. Niewykluczone, że do wielkanocnej spowiedzi trzeba by przychodzić z poświadczeniem dokonania odpisu za grzechy. Na razie na rzetelne rozliczenie Kościoła nie ma co liczyć. MEN nie
chce poinformować, ile wydaje na lekcje religii w szkołach. Podawana przez dziennikarzy kwota ponad 1 mld zł jest przynajmniej o połowę zaniżona. Z wysokości subwencji oświatowej wynika, że już kilka lat temu jedna godzina religii tygodniowo kosztowała państwo 700–750 mln zł. A religii są dwie godziny. Z kolei Ministerstwo Finansów nie wie, ile wynosi strata z tytułu zwolnienia Kościoła z różnego rodzaju podatków. W 2004 roku szacowano, że 2 mld zł rocznie nie wpływa do budżetu z samego tylko podatku dochodowego od kościelnych osób prawnych. Teraz to już z pewnością przynajmniej dwa razy tyle. Ile traci państwo w wyniku zwolnień Kościoła z podatku od spadków i darowizn, od nieruchomości oraz od czynności cywilnoprawnych, nie wie w ministerstwie nikt. Albo boi się ujawnić. Tak samo jest w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, gdzie nie prowadzi się statystyki dopłat bezpośrednich do upraw rolnych na kościelnych gruntach. To rzeczywiście – jak podają media – kilkadziesiąt milionów rocznie, ale nie złotych, lecz euro. Czyli – drobnostka – cztery razy więcej. Łącznie w samym tylko budżecie państwa jest tego szmalu około 7 mld zł rocznie. Z każdym rokiem będzie więcej, bo Kościół inwestuje w bardzo dochodową działalność. I aby nie płacić podatku, bezczelnie zapewnia, że dochody przeznacza na cele kultu. Najwyraźniej jego przedmiotem są sami duchowni. W dodatku żyjący. Duchowni nie godzą się na jakąkolwiek kontrolę ani jawność. Powołują się na zapis w Kodeksie prawa kanonicznego, zgodnie z którym „Kościół katolicki na podstawie prawa wrodzonego, niezależnie od władzy świeckiej, może dobra doczesne nabywać, posiadać, zarządzać i alienować dla osiągnięcia właściwych sobie celów”. Powinno się jeszcze dopisać słowo „wyłudzać” i byłby komplet. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
w czasach, gdy z rozkazu ministra Kiszczaka ściśle izolowano Piotrowskiego od dziennikarzy, żeby coś mu się przypadkiem nie wypsnęło, tylko redaktor Olejnik uzyskała zgodę na nieskrępowane spotkanie z więźniem. Jej list z błaganiem o spotkanie wysoki rangą funkcjonariusz Biura Śledczego dostarczył do celi Aresztu Śledczego Warszawa-Mokotów niemal na tacy. Jakby bezpiece zależało, aby Piotrowski udzielił wywiadu temu konkretnemu dziennikarzowi...
~ ~ ~ Pani Monika jest ode mnie starsza. O całe dwa dni. Nawet początki kariery mieliśmy podobne. Ja też swoje pierwsze dziennikarskie kroki stawiałem w tych samych korytarzach przy tej samej ulicy Woronicza w Warszawie. Tyle że mnie z redakcji dziecięcej nikt na konferencje z rzecznikiem rządu nie zapraszał. Zapewne nie byłem aż tak zdolny. Ale gdybym był, czy odmówiłbym? Może nie zgodziłbym się odczytywać podsuwane
mi na kartkach pytania? Może… A może poszedłbym dokładnie drogą kariery pani Moniki? Dziś, z perspektywy lat, niczego nie jestem pewien. Choć nie… Jednego jestem pewien – tego, że gdybym wówczas przystał na niewesołe kompromisy, gdybym wtedy zawarł pewne koneksje, to dziś nie przebierałbym się w szaty Katona. W togę sędziego i prokuratora. W piórka pawia dziennikarstwa. I jego papugi. MAREK SZENBORN
Nr 44 (609) 4–9 XI 2011 r.
Nauczycielka pyta uczniów: – Dzieci, kto w waszej rodzinie jest najstarszy? – U mnie dziadek. – W mojej rodzinie babcia. – Pra-pra-pra-pra babcia – mówi uczeń. – To niemożliwe. – Dla-dla-dla-czego? ~ ~ ~ Co to jest: wisi na ścianie i płacze? – Dupa, nie alpinista. KRZYŻÓWKA Krzyżówkę rozwiązujemy, wpisując po DWIE LITERY do każdej kratki Poziomo: 1) mały tym nie imponuje, 4) skład z kamerą, 8) zgrani jazzmani, 9) polana, 11) grzanka do śniadanka, 13) brużdżenie w terenie, 15) kto rządzi tratwą, z gorylami?, 16) do odgarniania śniegu w biegu, 17) kantor śpiewa, 19) ćwiczenia na wzrost ciśnienia, 20) top dla Izy, 21) ptaki z paki, 23) gdy uderzy do głowy, kłopot gotowy, 26) tam się warzy, 28) co może być ładnego w książce?, 31) ktoś, kogo autor umieścił w powieści, 33) wielkie, zielone, w środku czerwone, 34) sarmata dla brata, 36) liczy się od urodzenia, 37) panda bez futra, 38) na grabie, ale nie komórka, 40) brak jej trzech członków do trzydziestki, 41) zapewnia zdrowie głowie na budowie, 42) opon ton, 44) konik z busem, 45) w domu dziecka ją spotkasz. Pionowo: 2) z Napoleonem wśród wód, 3) żaden ptak świata wyżej nie lata, 5) taniec wprowadzony na salony, 6) jest biała, choć ciągle smaży się na plaży, 7) gdy widzisz na własne oczy, 10) rzadko z zasady wymieniam w nim wkłady, 12) na co ruda pójdzie, a blondynka nie?, 14) kamizelki w marynarce, 15) nasiona z orki, 16) Pawlak do niego podchodził nie raz, 18) biedna kościelna, 20) dla schorowanych i zawianych, 22) uczony z psem, 24) płacą dzierżawę, więc są zajęci, 25) nie dotyka kasownika, 26) spokrewniona grupa, 27) z potopu się wyłonił, 28) niebezpieczny komiks, 29) tam są wierni w karnawale, 30) sprytne chłopaki, 32) kotlet z wyzwiskami, 35) wciąż myśli o działce, 37) wszyscy mu płacą, choć nikt go nie lubi, 39) broń biała jak papier, 41) nacięcie do zrzucania winy, 43) kot na poligonie.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Radiowóz wpada na drzewo. Z rozbitego pojazdu gramoli się dwóch „wesołych” funkcjonariuszy. Jeden mówi do drugiego: – No, Stasiu, tak szybko na miejscu wypadku to jeszcze nigdy nie byliśmy. ~ ~ ~ Spotykają się dwie koleżanki: – I jak tam się urlop udał? – Znakomicie, wszystkie majtki nienoszone przywiozłam z powrotem. ~ ~ ~ Co powiedział huragan do palmy kokosowej? – To nie będzie zwyczajne dmuchanie. ~ ~ ~ Przepowiednia Majów mówi: 21.12.2012 – koniec świata. A już 25.12.2012 – „Kevin sam na Ziemi” w telewizji. ~ ~ ~ Mimo że jesteś taka zimna, to zawsze mnie zaskoczysz w łóżku – powiedział drogowiec, spoglądając rano przez okno na zimowy krajobraz. ~ ~ ~ Reklama: „Jąkasz się? Nie wymawiasz »r«? Pomożemy Ci. Pytaj w aptekach o cyklopentanoperhydrofenaltren”. ~ ~ ~ Według sondażu 58 proc. Polaków nie wierzy w reinkarnację, natomiast 42 proc. jest przekonanych, że takie pytanie już ktoś im kiedyś zadał. ~ ~ ~ Pewna młoda dziewczyna, Eskimoska, postanawia spędzić noc z narzeczonym. O świcie stwierdza, że jest w szóstym miesiącu ciąży. ~ ~ ~ Sam nie wiem, co gorsze: rosyjska ruletka czy eskimoski poker rozbierany... ~ ~ ~ Pani każe Jasiowi napisać wypracowanie na temat katastrofy. Jasio przychodzi do domu i pyta tatę: – Tato, pomożesz mi napisać wypracowanie na temat katastrofy? – Tak, pisz: „W domu nie ma ani grama wódki!”. ~ ~ ~ Prawdziwy Amerykanin jest dumny ze swojej ojczyzny, która pokonała Hitlera w wojnie wietnamskiej w Czeczenii! ~ ~ ~ Dobrze położony asfalt na remontowanej drodze oznacza, że niedługo będą wymieniać rury kanalizacyjne... 1
2
7
5
8
11
13
12
17
6
32 4
23
7
24
29
28
27 3
1
20
22
26
36
16
15
19
21
31
10
9 14
18
25
6
5
4
3
30
34
33 38
37
35 40
39 43
42
41 45
44
2
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie – odpowiedź na pytanie: Jak podzielić 4 śliwki między 5 osób?
1
2
3
4
5
6
7
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 42/2011: „Jedzcie tylko polskie ananasy”. Nagrody otrzymują: Bogusław Wasilewski ze Starych Juch, Ryszard Przęczek ze Świdnicy, Janusz Kubiak z Bytomia. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna: cena 52 zł na pierwszy kwartał 2012 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł na pierwszy kwartał 2012 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 3. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 4. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 5. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 6. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 7. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
Nr 44 (609) 4–9 XI 2011 r.
JAJA JAK BIRETY
ŚWIĘTUSZENIE Do tańca i różańca
Fot. K.L.
Humor
Rys. Tomasz Kapuściński
Para zakochanych siedzi w parku – całują się i rozmawiają. Nagle dziewczyna mówi: – Kochanie, boli mnie rączka. Chłopak całuje ją w rękę: – A teraz? – Teraz już nie, ale zaczął mnie boleć policzek! Chłopak całuje ją w policzek: – A teraz?
– Hi, hi! Teraz już nie, ale zaczęły mnie boleć usta. Chłopak całuje ją w usta: – A teraz? – Już nie. Na to staruszek siedzący niedaleko na ławce: – Przepraszam, a czy hemoroidy też pan leczy? ~ ~ ~ Kanibal krzyczy na syna: – Zwariowałeś? Gdzie twoje maniery! Do Indianina białe wino?!
Z
akaz handlu narkotykami to największy błąd XX wieku! – twierdzi Javier Esteban, autor książki „Prawo do upojenia”. Tyle że „upojenia” to często szaleństwa z pogranicza śmierci. Nawet zwierzęta upijają się sfermentowanymi owocami. Pewne indyjskie miasto doświadczyło ataków małp narkomanek, które okradały zakład produkujący leki na bazie opium. Tym bardziej dorosły człowiek powinien mieć możliwość odurzania się – przekonuje Esteban. Potwierdzeniem tej teorii ma być fakt, że – uciekając od przykrej rzeczywistości – szukamy coraz wymyślniejszych „odlotów”. ~ Fachowo przyrządzony muchomor – przekonują niektórzy – wcale nie uśmierci, za to zapewni wizje lepsze od tych fatimskich. Niektóre ludy Syberii urozmaicały sobie nudne i zimne wieczory, popijając... mocz ryzykanta, który wcześniej posilił się grzybkiem. Kto się napił, przekazywał dalej już własny urynowy napitek. Ten wzmacniający społeczne i rodzinne więzy „łańcuszek” mógł obejmować nawet pięć żywych ogniw! ~ Producenci anafranilu (pigułki przepisywane potencjalnym samobójcom i innym frustratom) nie przewidzieli, że lek będzie miał ciekawy skutek uboczny. Niektórzy pacjenci poddani terapii po każdym ziewnięciu... przeżywali orgazm. W „Kanadyjskim Dzienniku Psychiatrii”
CUDA-WIANKI
Sztuka latania opisano przypadek 20-latki, która należała do takich szczytujących. Prawnicy namawiali ją, żeby złożyła pozew o odszkodowanie, ale dziewczyna wolała nadal leczyć się z depresji… ~ Wśród naszych wschodnich sąsiadów krwawe żniwo zbiera wynalazek zwany krokodylem. Narkotyk powstaje na bazie heroiny, ale w jego składzie znajdziemy też benzynę, rozcieńczalnik i kwas solny. Skąd ta nazwa? W miejscu wstrzyknięcia skóra łuszczy się i kolorem przypomina powłokę krokodyla. Nałogowcy żyją maksymalnie 2, 3 lata, co nie zmienia faktu, że używka jest coraz popularniejsza. ~ Jeśli raz spróbujesz whoonga, trudno będzie ci przestać! – przekonują jego miłośnicy z RPA. Substancja uzależnia tak silnie, że „konsumenci” zrobią wszystko, żeby ją zdobyć. Może się to przyczynić do pogorszenia
sytuacji chorych na HIV – apelują tamtejsi lekarze. Podstawowym składnikiem whoonga są bowiem (oprócz marihuany i trutki na szczury) wykradane ze szpitali leki podawane seropozytywnym. ~ Wśród nastolatków zapanowała moda na upijanie się, które nie wymaga ryzykownego noszenia butelek do szkoły. Dziewczyny wkładają nasączone wódką tampony do pochwy, a chłopcy w odbyt. Najwięcej takich przypadków odnotowano w niemieckich szpitalach, do których trafiają rzesze małolatów – nie tylko upitych, ale przy okazji z jakąś trudną do wyleczenia infekcją. ~ Kliniki na całym świecie przyjmują też ofiary choking game, czyli gry zadławienia. Ludzie podduszają się nawzajem aż do chwilowej utraty przytomności, po czym przeżywają euforyczny stan, kiedy tlen ponownie trafia do mózgu. Najmłodsza śmiertelna ofiara „zabawy” miała 7 lat. JC