REDAKCJA TYGODNIKA „FAKTY I MITY” PRZEPRASZA PANIĄ ANNĘ TARAZEWICZ-KKURAS – PROKURATORA PROKURATURY OKRĘGOWEJ W ŁODZI INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
 Str. 7
http://www.faktyimity.pl
Nr 45 (610) 17 LISTOPADA 2011 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Niegdyś skazańcom inkwizycji wypełniano usta stygnącym gipsem, aby przed egzekucją nie urazili uszu biskupa jakimś bluźnierstwem. Dziś Kościół i wasalne wobec niego środowiska udoskonaliły metody i odbierają swoim ofiarom głos jednym rozkazem, jednym wyrokiem zakonu. Albo jednym powielonym oszczerstwem. Â Str. 12, 13, 25
 Str. 8
 Str. 25
ISSN 1509-460X
 Str. 9
2
Nr 45 (610) 10–17 XI 2011 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Istnieją całkiem realne podstawy prawne, mówiące o tym, że zamknięcie ust ks. Bonieckiemu to pogwałcenie elementarnych zapisów Konstytucji RP, której art. 54 stanowi: „Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów”. Tak twierdzą niektórzy profesorowie prawa, co to nie dostrzegli poprawki małym druczkiem: „Każdemu, z wyjątkiem dysydentów Krk”. Na Facebooku i innych portalach społecznościowych powstają profile solidaryzujące się z ks. Bonieckim. Ale Krk nie śpi, więc niezwłocznie obok rodzą się inicjatywy skupiające jego przeciwników. Zwolenników księdza jest w internecie średnio 6 razy więcej niż przeciwników. Jak w realu. Ale głośniejsi, silniejsi i bardziej ordynarni są jego wrogowie. Jak w życiu. Krystyna Janda – zniesmaczona zakazem milczenia nałożonym przez zakon marianów na ks. Bonieckiego – zapowiedziała swoje odejście z Kościoła katolickiego. Zarówno w takiej, jak i w podobnych sytuacjach na komentarz „Frondy” zawsze można liczyć... „Dawniej aktorki były prostytutkami. Dziś odwrotnie” – napisano na ultrakatolickim portalu. Gdyby coś choć trochę podobnego pojawiło się w „FiM”, walterowska TVN rozpoczynałaby od tego wieczorne „Fakty”, a Olejnik pytałaby Joannę Senyszyn, jak może współpracować „z taką gazetą”. Rydzyk wie, dlaczego doszło do rozłamu w PiS-ie. „Tu nie należy wykluczać działania Złego. On wszystko będzie robił, żeby nas wyprowadzić w pole. Zły zawsze dzielił” – oświadczył dyrektor na antenie Radia Maryja à propos odejścia Ziobry i spółki. Cóż… Ameryki nie odkrył. Trudno bowiem w PiS-ie dopatrzyć się czegokolwiek Dobrego. Michalik przestrzega, że żyjemy w czasach, kiedy zawrotną karierę robi okropny przedrostek „anty”. Jest antykościół, ruch antyeklezjalny, a nawet antyklerykalizm – załamuje ręce arcybiskup. Mamy dlań jeszcze gorsze wiadomości. Oto w pierwszej lepszej aptece można dostać anty…biotyki. Ale mamy też i dobrą – z anty…faszystami stronnicy arcybiskupa rozprawią się 11 listopada podczas Marszu Niepodległości. Nie wiadomo, jak zakończy się sprawa zdejmowania krzyża, a już mamy sprawę zdejmowania… z krzyża. Na kościelną wieżę (54 metry) w Suchocinie wdrapał się 35-letni mężczyzna i przywiązał paskiem do wieńczącego ją krucyfiksu. Po dwóch godzinach negocjacji z policją nieszczęśnik wyglądał… jak z krzyża zdjęty. Na liście 100 najbardziej wpływowych Polaków odnajdujemy Pospieszalskiego („Szkoda gadać”), Sakiewicza („Gazeta Wszechpolska”). I jeszcze Rydzyk, i jeszcze Dziwisz. Cóż… Do takiej setki potrzebna jest zagrycha. Kolejni renegaci (a raczej uciekinierzy spod gilotyny prezesa) z PiS (w liczbie co najmniej 15) utworzą w Sejmie nowy klub poselski. To nie jest znów aż taka niespodzianka. Niespodzianką jest to, że wbrew krążącym po Sejmie plotkom nowa formacja – pod przywództwem Mularczyka i z błogosławieństwem Ziobry – nie będzie nazywać się „Prawo i Pięść”, tylko „Solidarna Polska”. Tyz piknie! Zakład Emerytalno-Rentowy MSWiA zawiesił wypłatę emerytury agentowi Tomkowi. Biedak, który z wynikiem 4332 głosy dostał się do Sejmu (w porządnej wsi z takim poparciem nie zostaje się sołtysem), będzie musiał żyć z gołej poselskiej pensji i diety. Chyba że trafi się kolejna Sawicka lub jakaś inna, na którą Tomasz zagnie Pazura. Ludziskom z miejscowości Ludzisko we łbach się nie mieści, że ich proboszcz odmówił chodzenia w pogrzebowych konduktach („FiM” 44/2011). Wobec takiego obrotu sprawy postanowili plebana wysiudać, ale ten wraz z grupką najwierniejszych wiernych zamknął się na plebanii od środka i ani myśli z 600 schizmatykami rozmawiać. Kuria w osobie biskupa rozkłada ręce. To wszystko razem przechodzi ludziskowe pojęcie. Słynne ukraińskie feministki, które robią furorę swoimi nagimi protestami, zatrzymała policja włoska tuż przed spiżową bramą Watykanu. Dziewczyny pomalowały swoje ciała na włoską zielono-biało-niebieską modłę. Protestujące chciały obrazić papieża – oświadczyli karabinierzy. Racja. Powinny być wypacykowane na żółto-biało albo w ostateczności na biało-niebiesko. To byłby rodzaj szacunku.
Wrony i osły W
szczęśliwie minionym tygodniu dowiedzieliśmy się, że polski lotnik może jednak latać na drzwiach od stodoły. A nawet jest to wskazane, bo drzwi takie posiadają dużą powierzchnię tarcia, co przy lądowaniu ma – jak się okazało – wielkie znaczenie. A dlaczego tydzień minął nam szczęśliwie? Bo znów pobiliśmy rekord wypadków śmiertelnych na drogach, więc wypada odczuwać ulgę, że choć my jeszcze żyjemy. O wypadkach drogowych, które mają już prawo się znudzić, prawie w mediach nie mówiono, w odróżnieniu od niecodziennego lądowania bez podwozia. Dzięki temu ostatniemu wiemy, jak wygląda cała rodzina Wronów do trzeciego pokolenia wstecz i drugiego naprzód. Poznaliśmy też zacnych sąsiadów państwa Wronów i zobaczyliśmy, gdzie i jak mieszkają. Tak samo jeśli chodzi o drugiego pilota, który w wieku 8 lat puszczał latawce. Proszę się nie śmiać, bo to cenna uwaga dla szkoleniowców – odtąd puszczanie latawców za młodu powinno być jednym z głównych kryteriów przyjmowania do szkoły lotniczej. Jeśli jeden latał na szybowcach, a drugi puszczał latawce, to – powiedzmy sobie szczerze – podwozie nigdy nie było im tak naprawdę potrzebne. I było tylko kwestią czasu, kiedy to udowodnią. Zdziwił mnie natomiast fakt, że media tak słabo nagłośniły obecność na pokładzie boeinga tzw. relikwii Jana Pawła II w postaci dwóch włosów (ponoć z głowy), a także relikwii Joanny Beretty w postaci dwóch kosteczek. Kolejność wymieniania nie jest tu przypadkowa. W tym kontekście jest naprawdę symptomatyczne, że udział sił nadprzyrodzonych w ocaleniu samolotu nie był prawie w ogóle – oczywiście poza brukowcami – podnoszony. Nawiasem mówiąc, ostatnio jakoś ciężko wypatrzeć w telewizorze nienawistną minę Terlikowskiego czy tyleż łagodne, co bezczelne oblicze księdza Sowy, za to obrońców księdza Bonieckiego jest na pęczki i dużo też było słychać o agencie SB biskupie Skworcu. Ja widzę tu oczywisty koniunkturalny zwrot mediów w stronę odbiorców antyklerykalnych, co też przed wyborami wróżyłem. Świetny wynik Ruchu Palikota zburzył stereotyp Polaka jako katolika i konserwatysty. Dlatego o ile wcześniej media były wielkim hamulcowym postępu, o tyle teraz pójdzie nam z nimi o wiele szybciej. Ale wróćmy do włosów i kości. Ich słabe eksponowanie może potwierdzać tezę, że dziennikarze powoli przestają się już wygłupiać. Co więcej – tu i ówdzie nieśmiało pytają: czy można szczątki zmarłych przewozić rejsowymi samolotami?! Marta Kaczyńska nie ma wątpliwości, że można, a nawet się powinno, i gdyby każdy samolot miał w poszyciu jakiś mikroskopijny kawałek papieża czy innego świętego, to mógłby latać bez podwozia i lądować w środku lasu bez kontaktu z jakimkolwiek drzewem. Na Facebooku córka największego z prezydentów napisała z wyrzutem: Boeing awaryjnie wylądował – bez otwartego podwozia, na betonowym pasie. Na pokładzie było 230 pasażerów. Nikt nie doznał obrażeń. Samolot jest w całości.
Dnia 10 kwietnia 2010 roku Tu-154M, obniżywszy się znacznie poniżej 100 m, po zderzeniu z błotnistym podłożem, miał się rozpaść na drobne kawałki. Proszę o komentarze. Winny poczuł się kapitan Wrona, który tłumaczył pokrętnie, że Tu-154 miał o wiele większą prędkość, jego piloci byli zaskoczeni bliskością ziemi i tym, że w powietrzu stanęła im na drodze brzoza. A on, Wrona, miał dobrą widoczność, więcej czasu itp. Bardziej merytorycznie skomentował wpis Marty Kaczyńskiej jeden z internautów: Jarosław Wałęsa, jadąc motocyklem drogą szybkiego ruchu, zderzył się z jadącym samochodem i przeżył, a kobieta w samochodzie w Słupsku wjechała na stojące drzewo i zginęła. Proszę o komentarze… A tak na poważnie, to zarówno szczęśliwe lądowanie boeinga, katastrofa Tu-154, jak i dziesiątki zabitych w ciągu każdego weekendu na polskich drogach potwierdzają tylko, że wszystko jest w rękach ludzkich i że czuwa nad nami wyłącznie ludzka opatrzność. Jeśli jest mgła jak mleko, a na pokładzie rządzi desperat, to prawdopodobieństwo katastrofy jest nieporównanie większe niż w warunkach normalnych i przy założeniach racjonalnych, choćby nie było na czym postawić maszyny. Podobnie rozważna i pełna wyobraźni jazda samochodem gwarantuje większe bezpieczeństwo niż brawura, mimo że auto było poświęcone przez księdza, a nad głową dynda różaniec i medalik ze św. Krzysztofem. I jeszcze à propos wiary w cuda… Właśnie jestem po uroczystym ślubowaniu w Sejmie. Oto jego tekst: „Uroczyście ślubuję rzetelnie i sumiennie wykonywać obowiązki wobec Narodu, strzec suwerenności i interesów Państwa, czynić wszystko dla pomyślności Ojczyzny i dobra obywateli, przestrzegać Konstytucji i innych praw Rzeczypospolitej Polskiej”. Z prawej strony sali posłowie prawicy jeden za drugim jak mantrę dodawali po wyżej wymienionym tekście słowa: „Tak mi dopomóż Bóg”. Przed głosowaniem jeden z nich w tzw. kuluarach zapytał mnie: „A pan na co będzie przysięgał? Na Nergala czy na szatana?”. Zaniemówiłem na chwilę, bo tak, niestety, zwykle reaguję na głupotę i bezczelność. A przecież powinienem odpalić, że on, powołując się na Boga w świeckim parlamencie, złamie konstytucję, której ślubuje przestrzegać. Ponadto jak może skutecznie „strzec suwerenności i interesów Państwa” poseł będący fanatycznym katolikiem, tj. poddanym władzy funkcjonariuszy państwa obcego? Jestem pewien, że jeśli chodzi o niego, to krzyż na ścianie Sejmu nie tylko mu nie przeszkadza, ale wolałby też przemawiać pod wielkim krzyżem zamiast z mównicy. Która przysięga poselska jest więcej warta, od której można więcej wymagać? Czy ta, w której do służby Ojczyźnie ślubuję zaangażować całego siebie, swoje siły, doświadczenie i zdolności? Czy ta druga, rzekomo bardziej godna, w której poseł, i pośrednio jego wyborcy, mają polegać na pomocy Boga, o którym powszechnie wiadomo, że nie pomaga i nigdy go nie ma wtedy, gdy jest najbardziej potrzebny? JONASZ
Nr 45 (610) 10–17 XI 2011 r.
Strach się bać
Ogólna wykrywalność przestępstw w latach 2001-2010 (w %) 70 60 50
67,9
67,1
65,9
64,6
62,4
58,6
56,2
55,2
54,9
30
53,8
40
Źródło: KGP
20 10 0 2001 2002 2003 2004 2005 2006 2007 2008 2009 2010
1 600 000 1 400 000 1 200 000
1 138 523
1 129 577
1 082 057
600 000
1 152 993
800 000
1 287 918
1 000 000 1 379 962
400 000 Źródło: KGP
zorganizowanej stwierdzono ponad 12 tysięcy przestępstw korupcyjnych, co oznacza znaczący wzrost wykrywalności (ponad 50 proc. w porównaniu z 2009 r.). Ustalono 3700 podejrzanych o korupcję. Centralne Biuro Antykorupcyjne prowadziło 374 postępowania w 160 sprawach o przestępstwa korupcyjne. W zainteresowaniu CBŚ pozostawało ponad 540 grup (150 grup zostało przez CBŚ rozbitych), z tego 220 zostało rozpoznanych również przez Straż Graniczną, a 160 – przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
pojazdów (tylko w ciągu ostatnich 5 lat przybyło w Polsce ponad 4,5 mln pojazdów!), od 2000 r. odnotowuje się spadek liczby wypadków drogowych. W roku 2010 doszło do 38 832, w których 3907 osób zginęło, a 48 952 zostały ranne.
Liczba przestępstw stwierdzonych ogółem w latach 2001-2010
1 461 217
samochodów, przestępstwami uszkodzenia mienia. Z kolei wzrosło zagrożenie spowodowaniem uszczerbku na zdrowiu, zgwałceniami, przestępstwami kradzieży, kradzieżami z włamaniem, przestępstwami rozbójniczymi. Stwierdzono 93 799 czynów karalnych ze strony nieletnich, czyli o 17 proc. więcej niż w roku 2009. Policja wykryła 141 854 przestępstw gospodarczych (tutaj największą liczbę stanowią przestępstwa przeciwko obrotowi gospodarczemu, związane z fałszerstwami dokumentów, wyłudzeniami podatku VAT,
rzekomy obrót złomem, jednak nie dochodzi do faktycznego obrotu towarem. Kontrole wykazały m.in., że faktury dokumentujące zakup złomu pochodziły od podmiotów fikcyjnych, firm zarejestrowanych, które jednak znikały z rynku bez
1 466 643
Możemy spać spokojnie. Stan bezpieczeństwa wewnętrznego w Polsce – według odpowiedzialnych za nie służb – jest na dobrym poziomie. Taaak? To dziwne, bo przestępstw przybywa.
Jednym ze skuteczniejszych narzędzi, po które sięgają organa ścigania, jest – jak się okazuje – kontrola operacyjna. Podsekretarz Rapacki wyjaśnia, że w 2010 r. zarejestrowano 8339 wniosków o zastosowanie kontroli operacyjnej, 285 wniosków nie uzyskało zgody na zarządzenie kontroli, w tym 251 – prokuratora okręgowego – i 34 – sądu okręgowego. Kontrola korespondencji dotyczy około 1 proc. (i to w sytuacjach, kiedy wyczerpane są wszystkie inne możliwości zebrania konkretnych materiałów potwierdzających popełnianie przestępstw). Spośród ponad 8 tys. zarejestrowanych wniosków złożonych przez policję tylko w 696 przypadkach wystąpiono o przedłużenie kontroli korespondencji (kontrola korespondencji zarządzana jest na okres nie dłuższy niż 3 miesiące, później w wyjątkowych przypadkach ten okres może być przedłużony o kolejne 3 miesiące). W roku ubiegłym uprawnieni komendanci zwrócili się o ujawnienie tajemnicy ubezpieczeniowej lub bankowej w 851 przypadkach. Rocznie służby uzyskują około miliona danych towarzyszących (informacje dotyczące billingów, lokalizacji osób), a 54 proc. z nich stanowią proste dane związane z ustaleniem tożsamości właściciela numeru czy tego, kto się kryje za konkretnym numerem telefonu. Piętą achillesową organów ścigania jest ściganie przestępczości związanej z handlem złomem. Trudno go kontrolować, bo surowiec nie posiada żadnych oznakowań ani norm jakościowych. Skala tego procederu – jak przyznają autorzy raportu – porównywalna jest do działania mafii paliwowej, zaś schemat działania sprawców przypomina mechanizmy wykorzystywane przez firmy biorące udział w procederze fikcyjnego obrotu paliwami. Łańcuchy firm słupów wystawiają faktury na
1 404 229
przestępstwa godzące w prawa własności intelektualnej i przemysłowej, oszustwa gospodarcze i oszustwa godzące w rynek kapitałowy), ustalając 48 780 podejrzanych (o 3,2 proc. więcej niż w roku poprzednim). W kwestii przestępczości
1 390 089
W
edług najnowszego Raportu MSWiA na temat stanu bezpieczeństwa w naszym kraju, w roku 2010 stwierdzono 1 138 523 przestępstw. To o 0,8 proc. więcej niż w roku poprzednim, ale – jak tłumaczą przedstawiciele resortu – na ów wzrost zasadniczy wpływ miała zwiększona aktywność służb, szczególnie policji, w ujawnianiu przestępstw narkotykowych (ujawniono ich w minionym roku 72 375 – wzrost o 6 proc. w stosunku do roku 2009) i korupcyjnych (wzrost o ponad 50 proc.). – W przypadku tych właśnie kategorii przestępstw nie mówimy o zagrożeniu nimi. Im większa aktywność organów ścigania, w tym wypadku głównie policji, tym więcej przestępstw korupcyjnych i narkotykowych jest ujawnianych – wyjaśniał Adam Rapacki, podsekretarz stanu w MSWiA. Rok 2010 rzeczywiście przyniósł najwyższą notowaną dotąd wartość wykrywalności – 68,3 proc. O 2 proc. więcej niż w 2009 r. stwierdzono przestępstw kryminalnych (778 910), zaś wskaźnik ich wykrywalności podskoczył do 54,9 proc. i był najwyższy od dziesięciu lat. Zarzuty przedstawiono 278 701 podejrzanym (w roku 2009 – 276 817). Odnotowano spadek zagrożenia zabójstwami, bójkami lub pobiciami, kradzieżami
3
GORĄCY TEMAT
200 000 0 2001 2002 2003 2004 2005 2006 2007 2008 2009 2010 uregulowania należnych zobowiązań podatkowych, osób fizycznych nieprowadzących działalności gospodarczej, a tym samym nieuprawnionych do wystawiania faktur, podatek naliczony zaś, wynikający z tych dokumentów, był każdorazowo odliczony przez nabywcę. W 2010 roku prokuratury w całym kraju prowadziły łącznie 163 postępowania w sprawach nadużyć w obrocie złomem stali i metali kolorowych, z czego w 2010 roku wszczęto 54. Skala nadużyć ustalonych w śledztwach – tylko w 2010 roku – to 239 mln zł. Wzrósł natomiast poziom bezpieczeństwa na drogach. Mimo że liczba pojazdów rośnie w błyskawicznym tempie, a w ubiegłym roku osiągnęła ponad 26,8 mln
A ile kosztuje podatników walka z przestępczością? Według MSWiA wartość strat poniesionych w wyniku przestępstw zarejestrowanych przez policję w 2010 r. wyniosła ponad 7 miliardów zł. Nie jest tak, że notujemy wyłącznie straty – w ubiegłym roku policja zabezpieczyła bowiem mienie o wartości ponad 307 mln zł, co oznacza wzrost o ponad 10 proc. w stosunku do roku poprzedniego, natomiast Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zabezpieczyła u swoich sprawców mienie o wartości ponad 63 mln zł. Z kolei wartość mienia odzyskanego w 2010 roku przez policję szacuje się na 263 314 526 zł, przez celników – na ponad 24 mln zł. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
4
Nr 45 (610) 10–17 XI 2011 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Tacy sami Kobiety uwielbiają poradniki miłosne. Dawno temu wyczytały, że one są z Wenus, a mężczyźni z Marsa – i nigdy się nie dogadają. Koniec i kropka. Nie ma co sobie głowy ani tyłka zawracać. Same żeście to sobie wmówiły! – przekonują światowe ekspertki od tematu. Albo wam wmówiono – wszystko jedno. W niemieckim miesięczniku „Psychologia dzisiaj” podsumowano dyskusję o kobiecych i męskich rolach. Współczesna feministyczna konkluzja jest taka: kobiety dały sobie wmówić, że ich psychika jest inna od męskiej. Te różnice nie są wrodzone, ale nabyte – przekonuje Cordelia Fine, psycholog z Uniwersytetu Melbourne, coraz popularniejsza na Zachodzie. Kobiety – dla przykładu – lepiej wyczuwają emocje drugiej osoby, bo powszechnie uważa się, że... robią to lepiej. Takie samospełniające się proroctwo. Testy przedszkolne, na które powołuje się Fine, wcale nie wykazały, że dziewczynki prędzej poradzą sobie z właściwą interpretacją mimiki drugiej osoby. Chłopcom pozwala się na bicie,
szaleństwo i totalną ekspresję – dodaje australijska psycholog. – A od dziewczynek się wymaga, żeby nikomu nie przeszkadzały, były ładne i czyste. Tylko dlatego mamy mężczyzn indywidualistów i kobiety, które siedzą w kącie. Na szczęście nie musimy już tkwić w przypisanych rolach. Przyszła pora na zmiany! – twierdzi Fine. Przedszkolaki to wdzięczny obiekt badań. Lise Eliot – neurobiolog, autorka książki „Różowy mózg, niebieski mózg” – dodaje: to nieprawda, że dziewczynki są z natury wrażliwsze. Im po prostu wolno okazywać uczucia. Te istotne różnice powstają dopiero w trakcie
rozwoju, dzięki rodzicom, nauczycielom i społecznym konwenansom. Książki takie jak „Mózg mężczyzny” – wtrąca Rebeca Jordan-Young, amerykańska specjalistka medycyny społecznej – są dla poszukiwaczy przestarzałych wzorców. Dla tych, którzy raz na zawsze chcą utwierdzić się w przekonaniu, że dzieli nas przepaść nie do pokonania. Wyniki testów wykazały, że w reakcji na bodźce emocjonalne uaktywnia się inna część mózgu u mężczyzny, a inna u kobiety. Ale skąd wzięła się ta różnica? Badacze odkryli, że nasze mózgi podlegają ciągłym zmianom wskutek wzajemnych oddziaływań ze środowiskiem. Przez lata uważano, że wybitni sportowcy mają wysoki poziom testosteronu. Dziś wiadomo, że jest na odwrót – to zwycięstwo podwyższa poziom tego hormonu. „Gdy twierdzono, że nie umiem ani parkować tyłem, ani otwierać butelek, zaczynałam w to wierzyć” – opowiadała jedna z pacjentek doktor Fine. Odwrotny przykład. Drastyczny, ale wymowny. W Afganistanie czasem dziewczynki przebiera się za chłopców, ponieważ dla rodziny potomek płci męskiej to przejaw błogosławieństwa. Małe Afganki mogą się wówczas uczyć, pracować, przebywać z mężczyznami. Świetnie czują się w nowej roli i nie spieszno im do własnej płci. JUSTYNA CIEŚLAK
Prowincjałki W Ponigrodzie (Wielkopolska) policjanci dokonali zatrzymania na gorącym uczynku sprawcy włamania na plebanię. Okazało się, że w ich ręce wpadł… kolega po fachu – policjant z Bydgoszczy.
INTERWENCJA
14 kur i jednego koguta ukradł nieznany sprawca z należącego do 83-latki kurnika w Strachosławiu. 18-letni mieszkaniec Lublina przez dwa tygodnie kradł kawę z lokalnego sklepu spożywczego, zaś 21-latek z Białej Podlaskiej – czekoladę (100 sztuk w ciągu tygodnia). Łupem złodziei z Usarzowa (powiat opatowski) padło natomiast prawie sto kilogramów orzechów włoskich.
WARTO DOROBIĆ
W domu kultury w Hrubieszowie jest kawiarenka internetowa zorganizowana za unijne pieniądze specjalnie dla mieszkańców. Wypasiona i jak spod igły: dziesięć komputerów, drukarki, klimatyzacja, winda. Problem tylko w tym, że od pół roku kawiarenka jest zamknięta, bo nie ma pieniędzy, aby zatrudnić administratora.
UNIO, POMÓŻ!
Podczas wystawy fotografii poświęconej JPII ksiądz proboszcz Józef Przywara z Sudołu publicznie zrugał tamtejszych radnych za to, że ośmielili się głosować za likwidacją (skuteczną!) szkoły im. Jana Pawła II. „Dziękuję w imieniu błogosławionego tym, którzy byli wtedy przeciw lub się wstrzymali” – głosił proboszcz.
W IMIENIU IMIENIA
Rozpada się zabytkowa XVIII-wieczna rzeźba Michała Archanioła. Fakt ten spędza sen z powiek zamojskim radnym, a mieszkańcy martwią się jej losem bardziej niż perspektywą kolejnej powodzi. Tylko duchowni milczą. Opracowała WZ
RZEŹBA CZY WAŁY?
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Uważam, że stosunek SLD do Kościoła był prawidłowy. (Aleksander Kwaśniewski)
Jestem z premierem, ktokolwiek nim będzie.
(Leszek Miller)
N
ajnowszy rozłam w PiS jest być może już jego ostatnim ważnym pęknięciem. Jest także sporym problemem dla Kościoła, który zrósł się z PiS-em i może ulec skłóceniu wraz z nim. Ziobro, Kurski i Cymański zostali wykluczeni z PiS-u. Gdy zamykaliśmy ten numer „FiM”, tworzył się z ich zwolenników Klub Parlamentarny „Solidarna Polska”. Trudno sobie wyobrazić, aby Ziobro, mając dobre kontakty z toruńskim imperium, próbował dokonać zamachu stanu w PiS-ie bez co najmniej cichego wsparcia Rydzyka. Opozycyjna rola, na jaką partia ta jest skazana pod wodzą Kaczyńskiego, być może zadowala setki posłów i radnych PiS-u, ale nie zaspokaja ambicji ojca dyrektora. On potrzebuje dla swoich inwestycji wsparcia realnej władzy, czyli rządu, a nie jakiejś bezsilnej opozycji. Już raz kiedyś Rydzyk porzucił swoje dziecko – LPR – dla zysków wynikających z sojuszu z prawdziwą wielką polityką, czyli braćmi Kaczyńskimi u szczytu ich panowania. I kiedy chciał, to zaatakował Lecha i jego żonę za niedostatek cnót katolickich. Zatem jego sojusz z PiS-em nie jest bezwarunkowy, nawet jeśli wygląda na solidny. W rozgrywkach Ziobro–Kaczyński Rydzyk poprze z pewnością silniejszego i bardziej obiecującego. Na razie sondaże wskazują na przewagę Kaczyńskiego w stosunku do Ziobry, ale byłoby to pyrrusowe zwycięstwo: PiS – 15 proc. poparcia, a ziobryści – 8. Liczby te nie tylko nie sumowałyby poparcia wyborczego PiS-u (prawie 30 proc.), ale oznaczałyby drastyczną marginalizację tej partii. Nowo powstały Ruch Palikota ma
według tego samego badania 13 proc., czyli niemal tyle samo co PiS, i od miesięcy nie przestaje zwyżkować. I to jest właśnie moja nadzieja: że rebelia Ziobry, której celem jest przywrócenie środowisku PiS-owskiemu szans na powrót do władzy, w rzeczywistości przyspieszy jego degrengoladę, która trwa już od 4 lat. Sam w sobie Ziobro jest oczywiście bardzo groźnym i sprawnym politykiem – to człowiek, który świetnie potrafi manipulować, wykorzystując do tego strachy, mity i tworzone złudzenia. Największym z nich jest skutecznie konstruowana wokół niego aura szeryfa nieskalanego bezprawiem, który przychodzi, by zbawić kraj. Nie brakuje łatwowiernych, którzy czekają na takiego mesjasza – porządkowego. Rozpad PiS-u to kłopot dla Kościoła, który już i tak jest pokiereszowany dotychczasowymi podziałami swoich wiernych na frakcje tych od PO i tych od Kaczyńskiego. Jarosław jest synem umiłowanym ogromnej części Episkopatu. Cóż z tego, że kiepski z niego katolik – przecież i biskupi nie są przesadnie wierzący. Ważne, że dobrze robi się z nim interesy. Ale co będzie, jeśli to Ziobro okaże się silniejszy albo gdy dojdzie do bratobójczej, krwawej i długotrwałej wojny wewnątrzpisowskiej? Kiedy będą wywlekane brudy… Wówczas nastąpi to, czego biskupi bardzo się obawiają – zgorszenie, tj. utrata resztek dobrego imienia u resztek stada owieczek. Część oddanych wiernych może przestać chodzić na wybory, a przy okazji także do Kościoła, bo traktuje ten tandem w patriotyczno-bogoojczyźnianym pakiecie. Wówczas polityczne znaczenie Kościoła osłabłoby znacząco. I tego właśnie oczekujemy. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Schizma
Zwolennicy Palikota to wielkomiejska żulia. (prof. Bogusław Wolniewicz, filozof związany z Radiem Maryja)
Elżbieta Radziszewska to urzędniczka, która podziela wiele uprzedzeń, z którymi powinna walczyć. To tak, jakby ministrem sportu została osoba niechętna kulturze fizycznej. (Wanda Nowicka, posłanka Ruchu Palikota)
W Kościele nie ma cenzury. (Tomasz Terlikowski, dziennikarz katolicki)
Wstydzę się za mój Kościół. Nie rozumiem zakonu marianów, który zamiast cieszyć się, że ma u siebie takiego luminarza, swojego byłego zwierzchnika, autora o światowej renomie, jak ksiądz Boniecki, poniża go zakazem wypowiadania się. (Jan Turnau, dziennikarz katolicki)
W Kościele nie ma prawa do uczciwego sądu. Nie ma gdzie uciec, jak władza dopadnie jednostkę. Autorytarna struktura katolicyzmu powinna podlegać kontestacji. (profesor Tadeusz Bartoś, były ksiądz)
Niech tam idą sami debile! To jest nasz wróg, do którego trzeba strzelać, a nie studiować jego literaturę. Rusek to jest wróg. Przeciw niemu się zbroimy i nie interesuje nas specjalnie jego literatura piękna. (Wojciech Cejrowski o filologii rosyjskiej)
Po raz pierwszy ktoś (Palikot – przyp. red.) wybił okno i wpuścił trochę świeżego powietrza. Parlament nie stanowił pełnej reprezentacji społeczeństwa. Przechył, deklaratywnie prawicowy, był ogromny. To nie oddawało realnych podziałów w społeczeństwie i realnej identyfikacji politycznej Polaków. Dziś reprezentacja jest zdecydowanie pełniejsza. (prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny) Wybrali: AC, ASz, SH
Nr 45 (610) 10–17 XI 2011 r.
NA KLĘCZKACH
WRACA IN VITRO Ruch Palikota zamierza wkrótce przedstawić w Sejmie projekt ustawy legalizującej zapłodnienie in vitro. Ustawę będzie prowadzić w parlamencie posłanka Wanda Nowicka, a w tekście dokumentu znajdzie się zapis, że zabieg zrefunduje budżet państwa. MaK
BESTIA ZA KRATKAMI KIEŁBASA ŚWIĄTECZNA
LEWICOWIEC NA ZDROWIE? Zdaniem części mediów jednym z najpoważniejszych kandydatów na ministra zdrowia jest lewicowy polityk i dyrektor szpitala Marek Balicki. Stanowisko zajmowane dotąd przez Ewę Kopacz zostanie zwolnione, jeśli pani minister zostanie marszałkiem Sejmu. Balicki był ministrem zdrowia w rządach Leszka Millera i Marka Belki. Jeśli te przypuszczenia są zgodne z prawdą, to oznaczałoby dalsze przesuwanie się PO na lewo. MaK
ZWIERANIE SZEREGÓW Lokalni działacze SLD i Ruchu Palikota w Krakowie podjęli współpracę. Chcą stworzyć grupę ekspertów z prof. Joanną Senyszyn i prof. Janem Hartmanem na czele. Przedstawiciele obydwu partii chcą współpracować przy opiniowaniu konkretnych projektów ustaw. MaK
CZYSTKA PROBOSZCZA Z ambony zganił swe owce proboszcz od św. Bartłomieja w Czernikowie – ksiądz dr Piotr Siołkowski. Prawił tak: „9 października podczas wyborów na terenie naszej parafii 207 osób (240 na terenie Gminy) oddało głos na Ruch Palikota, czyli m.in. na homoseksualistę, antyklerykała, zmienioną tożsamość płci, wojujących z Kościołem, naszą wiarą i religią. Nie wierzę w to, że te 207 osób to są tylko ateiści, jehowici. Niestety, to są tzw. katolicy. Mówię o tym, bo uważam, że te osoby, to są wrzody na ciele, jakim jest parafia – każda, nie tylko nasza. Żeby uzdrowić ciało, wrzody trzeba usunąć. A już wiemy, jakie to ugrupowanie, na które ci pseudokotolicy oddali głos: usunąć krzyż z Sejmu, z sal lekcyjnych, szpitalnych; wyrzucić religię ze szkoły, pozwolić w Polsce na związki »pedalskie« (homoseksualiści i lesbijki); opodatkować tacę niedzielną. Pytam się, czy ci mieszkańcy naszej parafii, którzy głosowali na Palikota, nie mają teraz wyrzutów sumienia? Stawiam ten problem pod rozwagę wszystkim parafianom. Zróbmy jak najszybciej rachunek sumienia, żeby nie było za późno!”. OH
„W związku z przypadającym w piątek 11 listopada 2011 r. Świętem Narodowym – na podstawie kan. 1251 KPK – udzielam wszystkim przebywającym na terenie diecezji kieleckiej dyspensy od obowiązku zachowania wstrzemięźliwości od pokarmów mięsnych i uczynków pokutnych” – obwieścił w komunikacie biskup kielecki Kazimierz Ryczan. To bardzo łaskawe ze strony biskupa, że pozwala swoim poddanym zjeść kawałek kiełbasy, ale z drugiej strony – obchody Dnia Niepodległości mają w Polsce taki smętny charakter, że z postem byłoby im do twarzy. AK
ŚWIĘTO PODLEGŁOŚCI Episkopat Polski postanowił uświęcić święto narodowe 11 listopada pielgrzymką parlamentarzystów, władz miejskich i samorządowych wszystkich szczebli do grobu św. Wojciecha w Gnieźnie. Państwowi urzędnicy mają tam zanosić modły o rychłą beatyfikację Stefana Wyszyńskiego. Parafia pw. św. Andrzeja Apostoła w Łęczycy z okazji święta państwowego po mszy w intencji ojczyzny zaprasza do „złożenia kwiatów pod figurą Matki Bożej – pomnikiem odzyskania Niepodległości”. Proboszcz parafii bł. Michała Kozala w Pruszczu Gdańskim przypomina poddanym, że „patriotyzm jest także obowiązkiem religijnym” i w ramach patriotyzmu zobowiązuje do modłów o to, by Polska była „wierna Krzyżowi, Ewangelii i Kościołowi”. Młodzież z parafii św. Jana Nepomucena w Bochni w celu godnego uczczenia rocznicy odzyskania niepodległości zachęca do zakupu „narodowych lub papieskich flag” za marne 15 zł. Ale w dniu Święta Niepodległości dla Kościoła liczy się, jak zwykle, kasa… wasalna. „Wedle zalecenia władzy duchownej taca w dniu 11 listopada jest przeznaczona na potrzeby Stolicy Świętej” – informuje proboszcz parafii pw. NSPJ w Suchym Lesie. AK
SIŁOWY PATRIOTYZM Podczas debaty zorganizowanej przez Radio Roxy Fm na temat patriotyzmu, nacjonalizmu i marszów 11 listopada omal nie doszło do bijatyki. Na kojarzonych z lewicą uczestników oraz prowadzących debatę czekała przed warszawskim lokalem 30-osobowa grupa skinheadów. Bojówkarze, nawiązując do kontrmarszu niepodległości, krzyczeli: „Po co czekać do 11 listopada? Załatwmy to teraz”, a do jednej z debatujących wołali: „Ty lewacka k…!”. Dzięki udanym negocjacjom, m.in. Kazimiery Szczuki i Maxa Cegielskiego, udało się załagodzić sytuację. Skrajna prawica kolejny raz pokazała, że patriotyzm to dla niej po prostu zamordyzm. ASz
ZWIDY „RZECZPOSPOLITEJ” Z okazji Dnia Zadusznego, święta katolickiego (2 listopada), redakcja prawicowego dziennika zamieściła notkę, w której czytamy, że „wiara w istnienie czyśćca towarzyszy chrześcijaństwu od jego początków”. Twierdzenie takie rozmija się z faktami i jest jedynie pobożnym życzeniem osób blisko związanych z Kościołem katolickim. Przecież nawet znacznie starsze od katolicyzmu prawosławie nie uznaje czyśćca, nie ma też o nim żadnych wzmianek w Biblii. MaK
GŁÓDŹ UBOŻUCHNY W dzienniku „Fakt” tekst opublikował abp Sławoj Leszek Głódź. Teraz nastały takie trudne czasy, że biskupi w Polsce dorabiają tekstami w tabloidach. Głódź, duchowny mieszkający w dwóch pałacach (w Gdańsku i swoich rodzinnych stronach), ostro zaatakował ludzi żerujących na biedakach, obarczając ich odpowiedzialnością za kryzys. Zastanawiamy się, czy reszta episkopatu wybaczy koledze taką zdradę. Albo raczej samokrytykę?! MaK
Z ŁEZKĄ W OKU Na łamach „Naszego Dziennika” ukazał się obszerny tekst dr. Pawła Skibińskiego z Uniwersytetu Warszawskiego, poświęcony pamięci generała Franco. Artykuł jest pełen nieukrywanej sympatii i podziwu wobec człowieka, który obalił legalny rząd, przyprawił o śmierć kilkaset tysięcy osób i kierował przez dziesięciolecia brutalną dyktaturą. Nazywany jest „mężem stanu”, „człowiekiem, który miał odwagę przeciwstawić się radykalnej lewicy” i „zwycięzcą”. MaK
Zwyrodnialec, który zagłodził swojego psa amstaffa, trafi za kratki na 2 lata więzienia. Na początku lutego tego roku opolscy policjanci weszli do mieszkania 29-letniego Karola U., ponieważ dostali informacje, że mężczyzna może posiadać narkotyki. Po wtargnięciu do domu skazanego funkcjonariusze znaleźli przywiązane do kaloryfera, rozkładające się zwłoki psa. Amstaff o imieniu Korba nie mógł się obracać i sięgać do miski, w której zresztą nie miał nawet jedzenia. Karol U. tłumaczył przed sądem, że wyjechał w poszukiwaniu pracy i nie wiedział, że zejdzie mu tak długo. Za bestialskie uśmiercenie czworonoga dostał maksymalną karę 2 lat pozbawienia wolności. ASz
DZIEŃ PAŃSKI? Wobec spadającej liczby praktykujących Kościół katolicki i kościoły zrzeszone w Polskiej Radzie Ekumenicznej postanowiły wydać wspólny dokument na temat potrzeby święcenia niedzieli, czyli tzw. Dnia Pańskiego, m.in. poprzez udział w nabożeństwach i mszach. Jezus z Nazaretu, na którego tak lubią powoływać się kościoły, byłby zaskoczony pomysłem szczególnego świętowania akurat niedzieli. On sam wolał świętować w sobotę. MaK
PIJALNIA W KOŚCIELE W Poddębicach powstanie pijalnia leczniczych wód geotermalnych. Obiekt zostanie zorganizowany w byłym kościele. Dla wyjaśnienia wszystkim zszokowanym takim newsem z Polski, dodajmy, że jest to zabytkowy były kościół ewangelicko-augsburski. Cóż, od czegoś trzeba zacząć… MaK
POGAŃSTWO DZIECI Mimo katolickiej indoktrynacji dzieci szerokim łukiem omijają kościoły. „To przerażające, jak nam dzieci poganieją” – zauważa proboszcz
5
parafii pw. św. Bartłomieja w Łapanowie. I żeby nie być gołosłownym, przytacza fakt, że na różaniec dla szkół z całej parafii stawiło się ledwie dziewięcioro dzieci. Do tego chłopcy nie chcą już być ministrantami, a dziewczynki mają gdzieś śpiewanie w kościelnej scholi. Łapanowskich małolatów nie sposób przekupić nawet… kiełbasą. Kiedy ksiądz zaprosił ministrantów na spotkanie przy grillu i przygotował dla nich kiełbaski, skusiło się tylko dwunastu chłopców. „Reszta wybrała komputer i boisko na Orliku” – podsumował proboszcz. Przynajmniej dzieci mamy normalne. AK
KOŚCIÓŁ DLA ZWIERZĄT Były polski ksiądz Tomasz Jaeschke mieszka obecnie w Wiedniu i zajmuje się duszpasterstwem zwierząt (animal pastor) jak wolontariusz. Jaeschke modli się za zwierzęta – zwłaszcza chore i cierpiące. Stara się także stworzyć kaplicę, do której ludzie będą mogli przychodzić ze swoimi czworonożnymi (lub skrzydlatymi) przyjaciółmi. MaK
RABINI KONTRA WATYKAN Jeden z przyjętych ponownie do Kościoła biskupów lefebrystowskich oskarżył Żydów o „bogobójstwo”. Rabini protestują u Benedykta XVI. Zarzut żydowskiego „bogobójstwa”, czyli sprawstwa zamordowania Chrystusa, był formułowany przez katolików od starożytności po czasy współczesne. Miotania oskarżeń poniechano na Soborze Watykańskim II, ale lefebryści (skrajny odłam katolickich konserwatystów) nie uznają ważności tego soboru i nadal celebrują oficjalny antysemityzm. Celuje w nim zwłaszcza bp Richard Williamson – ten sam, który neguje Holocaust. Protesty europejskich rabinów i Światowego Związków Żydów w Watykanie zostały zinterpretowane przez prawicowych katolików jako… mieszanie się Żydów w wewnętrzne sprawy Kościoła. MaK
6
Nr 45 (610) 10–17 XI 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
Rydzyk w krainie czarów Gdy w listopadzie 2004 r. Fundacja Lux Veritatis (własność dożywotniego prezesa Rydzyka i członka zarządu o. Jana Króla, głównego księgowego radiomaryjnego imperium) rozpoczynała budowę kampusu przy Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej, w papierach księgowych wykazała 631 tys. zł rocznego zysku netto (dla ilustracji: w kolejnych latach – 2005 i 2006 – odpowiednio 121 tys. zł i 57,3 tys. zł) oraz 235,5 tys. zł „środków pieniężnych” w kasie bądź na rachunkach. Tymczasem na inwestycję wielebny Tadeusz potrzebował wielu milionów i do tego absolutnie czystych, czyli „oficjalnych”. Dobrze wiedział, że czasy się zmieniły i skarbówka go rozjedzie, jeśli znowu wyjmie ze schowka reklamówkę z pieniędzmi, jak to w przeszłości niejednokrotnie bywało. Rydzyk dogadał się z o. Zdzisławem Klafką, ówczesnym prowincjałem redemptorystów, że zakon udzieli Lux Veritatis pożyczki. Okazało się, że jakimś przedziwnym trafem w Polsce zabrakło akurat nędzarzy, więc zgromadzenie, którego powołaniem jest „pomoc ludziom najbardziej opuszczonym oraz szczególnie ubogim”, ma mnóstwo wolnej gotówki i nie wie, co z nią zrobić. Od strony formalnoprawnej załatwili wszystko lege artis: umowa u notariusza, podatek, przelew. Dokładnej kwoty nie znamy, ale nieoficjalnie wiadomo, że chodzi
B
Urząd kontroli skarbowej dokonał cudu. Nie bójmy się tego słowa, bo skłonienie ojca Tadeusza Rydzyka do zapłacenia państwu 5,4 mln zł jest zjawiskiem doprawdy nadzwyczajnym... o „ponad 20 mln zł”. Na podstawie dokumentów, do których dotarliśmy, można ją uściślić, bowiem rok księgowy 2005 fundacja Rydzyka zamknęła zadłużeniem w wysokości 28 mln 73 tys. 987,25 zł, z czego 21 mln 713 tys. 500 zł stanowił „kredyt długoterminowy”. – Od jednego z kontrolerów wiem, że wedle prawa państwowego sprawę pożyczki dopięto na ostatni guzik, ale reguły kościelne zostały prawdopodobnie pogwałcone, ponieważ w aktach nie ma zgody Watykanu wymaganej przy wszelkich operacjach finansowych powyżej miliona euro. No, ale to już nie był nasz problem – podkreśla urzędnik z Ministerstwa Finansów. Wyjaśnijmy: Kodeks prawa kanonicznego zastrzega, że dla ważności „transakcji, w których suma przekracza wysokość określoną dla danego regionu przez Stolicę Apostolską (...), potrzebna jest zgoda Stolicy Świętej” (kan. 638), a ową „sumą” jest obecnie kwota 1 mln euro (w dacie udzielonej Rydzykowi pożyczki nieprzekraczalną barierę stanowiło 500 tys. dol.). – Jeśli kontrolerzy nie drążyli kwestii zgody Watykanu na pożyczkę, to
yli uczniami klasy maturalnej, kiedy minister edukacji nazwał ich rozpuszczonymi smarkaczami. Dziś dają mu lekcję pokory. Przed sądem. „Zwracamy się z uprzejmą prośbą o usunięcie symboli religijnych z terenu szkoły. Umieszczanie symboli religijnych w publicznej instytucji odbieramy jako przejaw faworyzowania przez szkołę konkretnego światopoglądu” – to fragment petycji, którą Zuzanna Niemier, Tomasz Chabinka i Arkadiusz Szadurski jako pełnoprawni obywatele IV RP napisali do dyrektora swojej szkoły, domagając się respektowania ich praw do wolności wyznania i sumienia. Impulsem był wyrok Trybunału w Strasburgu w sprawie Lautsi przeciwko państwu Italia, w której to Trybunał uznał (w pierwszej wersji orzeczenia), że nie można tworzyć sytuacji, aby uczeń zmuszony był wbrew woli uczyć się w obecności krzyża. Był rok 2009, a oni byli uczniami klasy maturalnej wrocławskiej „czternastki”. Szkoły – jak się mówi w mieście – z tradycjami. Dyrektor najpierw uznał racje swoich uczniów i obiecał, że od nowego roku szkolnego krzyże zostaną wyłącznie w salach, gdzie ma miejsce katecheza, ale szybko na właściwą drogę sprowadziła go lokalna hierarchia (por. „FiM” 50/2009). W szkole zorganizowano więc debatę pod hasłem: „Czy powinno się usunąć krzyże z klas szkolnych?”. Miała dać odpowiedź. Dyskusja, jak na polskie warunki, odbywała się na poziomie. Do czasu aż na jej zakończenie wyraźnie rozbawiony ksiądz katecheta Wojciech
popełnili błąd, bowiem problem był. W świetle orzecznictwa Sądu Najwyższego transakcje o tak dużej wartości bez zezwolenia właściwej władzy kościelnej stanowią tzw. czynność prawną niezupełną. Są nieskuteczne do czasu uzyskania akceptacji, a stają się bezwzględnie nieważne w przypadku odmowy potwierdzenia. Nie byłbym zdziwiony, gdyby Rydzyk sam dał pieniądze, żeby wróciły do niego przez zakonne konto – wyjaśnia emerytowany łódzki sędzia. Skarbówka wzięła Lux Veritatis pod lupę w lutym 2008 r. Kontrola wykazała, że fundacja nie zwróciła zakonowi pożyczki, lecz obdarowała go w zamian nowo wybudowanym obiektem. Błędem w sztuce był fakt bezprawnego – zdaniem urzędu – odpisania 4,3 mln zł od podatku VAT z tytułu poniesionych na inwestycję nakładów. Gdy ta informacja wyciekła na zewnątrz, ojciec dyrektor i księgowy wpadli w panikę… ~ „Dzisiaj, tj. w środę (22 lipca 2009 r. – dop. red.), do Fundacji Lux Veritatis w godzinach południowych zadzwonił dziennikarz z „Rzeczpospolitej” (...), informując, że jutro zostanie opublikowany artykuł, w którym
będą ujawnione wyniki kontroli skarbowej przeprowadzonej w naszej Fundacji. (...) jeżeli taka publikacja ujrzy światło dzienne, oznaczać to będzie, że Fundację Lux Veritatis można nękać środkami prawnymi i bezprawnymi, realizowanymi na czyjeś polityczne zlecenie” – napisał Król w specjalnym oświadczeniu, próbując zapobiec ujawnieniu szczegółów; ~ Rydzyk jeszcze tego samego dnia ogłosił w Radiu Maryja „czerwony alarm” (cyt. z zachowaniem stenograficznej dokładności): „Dochodzą do nas przeróżne informacje o przeróżnych działaniach sił liberalno-lewackich. Po tych działaniach widać, że jest jakieś zdenerwowanie. Te wszystkie działania tych sił liberalno-lewackich na różne sposoby działających na nas przez rzekome kontrole, przez polityczne kontrole, przez stwarzanie faktów medialnych, przez próbę odebrania dobrego imienia, przeinaczanie... zdenerwowanie
Lekcja Zięba wręczył autorom petycji plastikowe pistolety i pluszowego misia. Krzyże na szkolnych ścianach zostały. Sprawę skomentował wówczas sam eurodeputowany PiS, były minister edukacji, profesor Ryszard Legutko. Trzymając się retoryki swojej partii, pełen oburzenia na podobną bezczelność, nazwał trójkę maturzystów rozwydrzonymi i rozpuszczonymi przez rodziców smarkaczami, zaś ich inicjatywę oczyszczenia przestrzeni publicznej – typową szczeniacką zadymą: „Tak naprawdę chodzi o zadymę. Rozpuszczeni smarkacze czują się kompletnie bezkarni. To jest typowa szczeniacka zadyma. Przy czym za zadymę to człowiek bywa – jak chodzi do szkoły i szkoła jest dobra – karany”. Niemier i Chabinka – zamiast nadstawić drugi policzek – pozwali Legutkę do sądu. Uznali, że skierowane w stosunku do nich słowa są wysoce obraźliwe oraz dotkliwe, gdyż padły one z ust osoby cieszącej się powszechnym poważaniem. Ponadto profesor swą wypowiedzią nie tylko strywializował poruszany przez nich problem, ale też starał się ich jako inicjatorów poniżyć i ośmieszyć. Za naruszenie ich dóbr osobistych chcą 5 tys. zł zadośćuczynienia na cele
społeczne, a poza tym przeprosin w dwóch lokalnych gazetach. „To walka o to, by każdy mógł być traktowany poważnie i miał takie samo prawo do uczestnictwa w życiu publicznym” – wyjaśnia Adam Bodnar, sekretarz Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, która objęła sprawę licealiści vs. Legutko programem spraw precedensowych, czyli strategicznie ważnych postępowań sądowych i administracyjnych (sygn. I C 334/10). Eurodeputowany Legutko nie miał odwagi zmierzyć się przed sądem ze „smarkaczami” i natychmiast zasłonił się chroniącym go immunitetem, przekonując, że wykonywaniem obowiązków służbowych parlamentarzysty jest odnoszenie się do istotnych kwestii społecznych, zaś z uwagi na swoją funkcję nie mógł przemilczeć działań podjętych przez powodów. Krakowski sąd (sprawa trafiła aż do apelacji) wytrącił mu oręż z ręki, uznając, że – owszem – wobec członków Parlamentu Europejskiego nie można prowadzić dochodzenia, postępowania sądowego ani też zatrzymywać, ale tylko z powodu ich opinii lub stanowiska zajętego przez nich w głosowaniu w czasie wykonywania obowiązków
jakieś ogólne. Bądźmy ostrożni, i drugie: nie dajmy się zdezintegrować”; ~ Choć nazajutrz okazało się, że artykuł „Rzepy” nie przynosi żadnych sensacji, „Nasz Dziennik” zapowiedział zawiadomienie prokuratury, jeśli „UKS nie podejmie działań wyjaśniających” w sprawie wycieku. Gazeta ostrzegła, że za ujawnienie „tajemnic skarbowych” imperium można trafić za kratki na 6 lat. Końcowym etapem kontroli było tzw. postępowanie podatkowe wszczęte przez właściwy dla siedziby Lux Veritatis Urząd Skarbowy Warszawa-Wola. Po wielu perturbacjach oraz odwołaniach ostateczny werdykt brzmiał: fundacja musi zwrócić państwu 5,4 mln zł (w tym 1,1 mln zł odsetek). Rydzyk wolał się nie ociągać i grzecznie zapłacił, po czym zaskarżył decyzję urzędu do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie. Proces wkrótce. ANNA TARCZYŃSKA
służbowych. A recenzowanie postaw uczniów obowiązkiem służbowym nie było. 3 listopada br. na kolejnym posiedzeniu sądu padła propozycja ugody. Czy do niej ostatecznie dojdzie, trudno powiedzieć, bo – jak mówi Tomasz Chabinka – profesor Legutko gotów jest zrobić wszystko, tylko nie przeprosić. A byłym licealistom akurat na tym zależy najbardziej. Jak były minister tłumaczył przed sądem swój niewybredny komentarz? Mówił, że był oburzony sprawą petycji i że wiązało się to z bardzo agresywnym zachowaniem. Bo przecież w Polsce usuwanie krzyży ze szkół kojarzy się jak najgorzej, i to co najmniej od 150 lat. A „rozpuszczony smarkacz” to według niego ktoś taki, „kto mówi: Ja to chcę, i to chcę natychmiast”. Czy podobna retoryka mieści się w dobrym smaku debaty publicznej? „Nie jest to sprawa debaty publicznej, to jest kwestia dotycząca oceny pewnych działań”, a poza tym „człowiek w pewnym wieku cieszy się tym przywilejem, że może mówić dosadniej do dużo młodszych ludzi” – stwierdził europoseł. Co właściwie przeszkadzało mu w petycji? „Jest to szkodnictwo, dlatego że to brutalizuje życie szkoły. W ogóle walka z krzyżem jako symbolem związanym bardzo ściśle z polską tradycją zawsze przynosiła złe skutki, i to nie ma nic wspólnego z tym, czy ktoś jest chrześcijaninem, czy nie, czy wierzy w Boga, czy nie, czy jest lewicowy, czy prawicowy”. Kolejna lekcja pokory 5 kwietnia 2012 r. OKSANA HAŁATYN-BURDA
Nr 45 (610) 10–17 XI 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
7
Redakcja Tygodnika „Fakty i Mity” przeprasza Panią Annę Tarazewicz-Kuras – Prokuratora Prokuratury Okręgowej w Łodzi za naruszenie jej dóbr osobistych poprzez opublikowanie w numerze 41 w październiku 2007 roku nieprawdziwych informacji, że ma ona powiązania ze światem przestępczym, zajmującym się handlem narkotykami, pomówienie o pomocy w nabywaniu narkotyków i o toczącym się przeciwko niej postępowaniu karnym.
Wyrokiem Sądu zostaliśmy zobowiązani do ponownego zamieszczenia przeprosin (patrz także str. 1) już raz opublikowanych („FiM” nr 13/2010). Do sprawy odniesiemy się za tydzień. PRZEDRUK FRAGMENTÓW ARTYKUŁU TYGODNIKA „TRYBUN LUDU”
Co może ksiądz Sylwester? Może prowadzić salon gier, biuro towarzyskie, agencję hostess… Tak o biznesowych zapędach księdza z Gryfic mówią mieszkańcy miasta. Ksiądz Sylwester M. pod adresem gryfickiej plebanii zarejestrował działalność gospodarczą na własne nazwisko. Już ten fakt może być mocno dyskusyjny i faktycznie podzielił mieszkańców na tych, którzy są stanowczo przeciwni łączeniu stanu duchownego z zarabianiem kasy w takiej formie, oraz tych, którzy nie widzą nic złego w działaniu księdza na własny rachunek. Jednak w całej tej sprawie szokuje zupełnie coś innego. Wielebny ma we wpisie 109 mniej lub bardziej kontrowersyjnych pozycji. Oto niektóre z nich: 47.25. Z Sprzedaż detaliczna napojów alkoholowych i bezalkoholowych prowadzona w wyspecjalizowanych sklepach. Podklasa ta obejmuje sprzedaż detaliczną napojów alkoholowych i bezalkoholowych bez ich konsumpcji na miejscu. 47.11. Z Sprzedaż detaliczna prowadzona w niewyspecjalizowanych sklepach z przewagą żywności, napojów i wyrobów tytoniowych. 11.01. Z Destylowanie, rektyfikowanie i mieszanie alkoholi. Podklasa ta obejmuje: produkcję napojów alkoholowych takich jak wódka, whisky, brandy, gin, likiery itp.; produkcję destylowanych napojów alkoholowych,
takich jak „mieszane drinki” itp.; mieszanie alkoholi destylowanych, produkcję alkoholu etylowego przeznaczonego do spożycia po przetworzeniu. 11.05. Z Produkcja piwa. Podklasa ta obejmuje produkcję mocnego piwa na bazie słodu. 96.09. Z Pozostała działalność usługowa, gdzie indziej niesklasyfikowana. Podklasa ta obejmuje: działalność astrologiczną i spirytystyczną, działalność biur towarzyskich, biur matrymonialnych, działalność agencji hostess. 93.29. Z Pozostała działalność rozrywkowa i rekreacyjna. Podklasa ta obejmuje pozostałą działalność rozrywkową i rekreacyjną, gdzie indziej niesklasyfikowaną (z wyłączeniem działalności wesołych miasteczek i parków rozrywki), taką jak eksploatacja automatów do gier zręcznościowych, także na monety. Poczynania ks. Sylwestra M. budzą wśród wielu parafian oburzenie: „To skandal, żeby ksiądz wyczyniał takie rzeczy. Jak chce zakładać biznes, to niech sobie zakłada, ale niech porzuci stan kapłański. Jak ja mam się spowiadać przed biznesmenem?”. W podobnym tonie mówili inni pytani przez nas parafianie. No, może bardziej obrazowo... Tekst publikowany dzięki uprzejmości „Trybuna Ludu”
8
Nr 45 (610) 10–17 XI 2011 r.
MITY KOŚCIOŁA
Co Bóg złączył, ksiądz rozłączy Coraz częściej konsekwencją ślubu kościelnego jest kościelny rozwód… pardon, unieważnienie małżeństwa. Jeśli komuś zależy… Czy może mi ktoś pomóc w sprawie unieważnienia małżeństwa kościelnego?; Czy jeżeli rozwód cywilny miałam 3 lata temu, wniosek o unieważnienie małżeństwa złożyłam rok temu, mam chłopaka, chcemy się pobrać, będzie to przeszkoda do uzyskania unieważnienia małżeństwa?; Bardzo proszę o instrukcje, jak zabrać się za unieważnienie małżeństwa?; Jestem w trakcie unieważnienia małżeństwa. Sprawa toczy się od ponad 3 lat… Proszę mi powiedzieć, ile jeszcze muszę czekać? – sądząc po liczbie pytań zadawanych na forach internetowych, chętnych do zapewnienia pracy sędziom w sutannach nie brakuje. Większość nie zdaje sobie sprawy, że to długa, dość kosztowna i wyboista droga. Według kościelnych przepisów stwierdzenie nieważności małżeństwa może nastąpić w sytuacji, gdy w momencie składania przysięgi nie było prawdziwej woli zawarcia związku. Przyczyną mogą być także: nieszczerość, psychiczna czy emocjonalna niedojrzałość, brak akceptacji na posiadanie i wychowanie dzieci w wierze katolickiej, bezpłodność, utajona impotencja, chorobliwe uzależnienie od rodziców przez którąś ze stron (wpływ na decyzję o ślubie), ukryte przed współmałżonkiem święcenia kapłańskie lub śluby zakonne, zbyt bliskie pokrewieństwo, nieuporządkowane życie seksualne, pasożytniczy tryb życia, brak poczucia winy, nadmierne zażywanie substancji psychotropowych, zaniżone poczucie bezpieczeństwa, zatajone długi lub uciążliwe nałogi. Historia Leszka jest tyleż smutna, co pouczająca. On – zdeklarowany ateista – pracował jako pedagog terapeutyczny w jednej ze stołecznych klinik. Ona – 17-letnia gorliwa katoliczka – trafiła pod jego skrzydła z powodu zaburzeń osobowości i lekomanii. Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. – Tak naprawdę zaiskrzyło między nami dopiero dwa lata później, kiedy przypadkowo spotkaliśmy się na ulicy – wspomina Leszek. Pokochał ją tak bardzo, że mimo różnic światopoglądowych zaproponował jej małżeństwo. Ślub kościelny wziął jako osoba niewierząca. Dostał na to specjalny glejt od biskupa. Być może małżonkowie żyliby razem długo i szczęśliwie, gdyby nie fakt, że teściowa (równie pobożna jak żona)
za wszelką cenę chciała w małżeńskim garnku mieszać. Szczególnie zaś upodobała sobie sferę intymną, i to do tego stopnia, że nie omieszkała instruować zięcia, co może, a czego nie powinien robić z żoną w łóżku… Sojusz młodej żony z matką, jak to w takich sytuacjach ZAWSZE bywa, nie wyszedł na dobre małżeństwu. Kiedy życie stało się nieznośne, trafili na terapię małżeńską. Rzecz jasna – do katolickiej poradni. Bez sukcesu. Jedynym namacalnym efektem „leczenia” była opinia, jaką wystawiła katolicka psycholog, a z której
to opinii wynikało, że Leszek jest – ni mniej, ni więcej – psychopatą zagrażającym nie tylko żonie, ale i nowo narodzonemu synowi. Rozwiedli się. Najpierw przed sądem świeckim. Później przyszła pora na metropolitarny. – Powództwo wniosła żona, podając jako powód niezdolność do podjęcia istotnych obowiązków małżeńskich z przyczyn natury psychicznej – wspomina Leszek. Sędziów miały o tym przekonać teściowa oraz jej dwie koleżanki. Jedną Leszek widział raz, i to krótko, drugiej nie poznał nigdy. – Cały ten katolicki girlsband zeznawał, że jestem podły, obłudny i że ją porzuciłem, a sąd biskupi przychylił się do tego, nie biorąc pod uwagę ani mojej wersji wydarzeń, ani zeznań moich świadków. Wzięli natomiast pod uwagę, że nie miałem dobrych wzorców religijnych,
bo pochodzę z wojskowej rodziny! – mówi Leszek. Czuł się upokorzony i bezradny, a cała „rozprawa” to przykre wspomnienie, którego nikomu nie poleca i do którego stara się nie wracać. Drogę przez mękę, jaką okazała się rozprawa w sądzie metropolitarnym, przeszła też Barbara. Tym razem to mąż katolik – taki co to w każdą niedzielę zanosi gorące modły w parafialnym kościele, a w każdy piątek pości – chciał wyczyścić swoje konto przed potencjalnym nowym związkiem. Ją uznał za psychicznie niezdolną do kontynuowania obowiązków małżeńskich i powiódł przed oblicze dostojnych sędziów. Tam po szeregu formalności nastąpił przegląd spraw narzeczeńsko-małżeńskich.
przypadku, nic oczywiście w jej życiu nie zmieniło. Co więc robić, kiedy listonosz przyniesie tzw. skargę współmałżonka z prośbą sądu biskupiego, aby się do niej odnieść? Jeśli w ogóle ktoś ma ochotę w sprawę się angażować, ma na tę czynność 15 dni (procedura może się nieznacznie różnić w zależności od diecezji – dop. red.). A dalej? Strony oraz powołani świadkowie są przesłuchiwani. Oddzielnie. Nikt z nikim się nie spotyka, nie ma szans na konfrontację. Zgromadzone w ten sposób akta sprawy wędrują do obrońcy węzła. To kolejna, oprócz samych małżonków, strona w sporze. Ten analizuje przypadek
Po uprzedniej przysiędze na Biblię. Księża pytali o wszystko – czy chodziła z narzeczonym na spacery i czy uprawiała przedmałżeński seks, a jeśli tak, to czy korzystali z antykoncepcji. O tym, czy męża kochała, kiedy wychodziła za niego za mąż, czy może skłoniły ją do tego kroku inne powody. Czy często się kłócili, czy ktoś ingerował w małżeństwo, czy dopuściła się zdrady. Zapytano ją również, czy zgadza się na ewentualne badanie psychiatryczne. To był tak zwany test osobowości. Ile razy Barbara żałowała, że dała się wciągnąć w tę przedziwną gierkę, tego już dziś nie zliczy. Tylko dlatego, że jest konsekwentna, ale i z ciekawości o to, co będzie dalej, wytrwała do końca. Unieważnienie małżeństwa, które orzeczono po ponad trzech latach drobiazgowego analizowania
i wydaje opinię. Ma przy tym obowiązek znaleźć wszystkie argumenty przemawiające za ważnością małżeństwa. Kolejny krok – badanie psychologiczne. – Gdy już ten materiał jest zgromadzony, każda ze stron ma 15 dni, aby przyjść i zapoznać się z treścią akt, i ewentualnie nanieść uwagi. Akt nie można kserować, fotografować ani wypożyczać – można jedynie podczas czytania wynotować to, co wymaga ustosunkowania się. Wolno natomiast zrzec się prawa do przejrzenia akt procesowych. Dopiero po tym czasie akta sprawy trafiają do sędziów – tak nas poinformowano w sądzie metropolitarnym diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. Krok kolejny – trzej sędziowie piszą swoje wota i dopiero wówczas wyznaczana jest sesja wyrokowa,
na której dowiemy się, czy nasz węzeł został rozplątany, czy nie. Ale że to dopiero pierwsza instancja – ów wyrok wcale nie oznacza końca. Akta bowiem wędrują do sądu drugiej instancji, którego zadaniem jest decyzję pierwszej podważyć lub potwierdzić. Od początku więc rozpatruje całą sprawę, tyle że bez przesłuchań (chyba że któraś ze stron zechce swoje zeznania uzupełnić). Kiedy zapadną dwa zgodne wyroki (sądu I i II instancji), potwierdza je ostateczna sentencja. Jak długo to trwa? Kanon 1453 Kodeksu prawa kanonicznego mówi, że w I instancji proces nie powinien być dłuższy niż 12 miesięcy, a w II instancji – 6 miesięcy. To pobożne życzenia, bo w praktyce sprawy ciągną się latami (od 2 nawet do 6, o ile skończy się bez apelacji skierowanej do Watykanu). I tu dobra wiadomość – można zaoszczędzić czas i zdrowie, a także pieniądze na dojazdy, bowiem koszty sądowe pokrywa strona pozywająca (kwota waha się od 1 do 3 tys. zł – w zależności od diecezji). Oddzielnie opłaca się biegłego psychologa – minimum 300 zł. Bo – jak czytamy na każdym wezwaniu – „zgłoszenie się, aby złożyć zeznania w Metropolitalnym Sądzie Duchownym, jest obowiązkiem sumienia”, a to oznacza, że decyzja o tym, czy będziemy zeznawać, czy nie, zależy wyłącznie od nas. Poza tym sądy biskupie – jak przyznają ich pracownicy – nie mają takiego aparatu ścigania jak świeckie, a co za tym idzie – w żaden sposób nie wyegzekwują stawiennictwa. Zupełnie dobrowolne jest także listowne poinformowanie sądu o tym, że nie decydujemy się zeznawać, a co za tym idzie – uczestniczyć w procesie. Zdarza się – szczególnie kiedy pozwany małżonek nie mieszka w miejscowości, w której znajduje się siedziba sądu, i nie wyraża ochoty na odbycie podróży w celu rzucenia się w młyn katolickiej sprawiedliwości (o czym może, ale oczywiście nie musi poinformować sąd na piśmie) – że sędziowie o pomoc proszą proboszcza. Ale – jak sami przyznają – to ostateczność, bo proboszczowie nie mają odpowiedniego przygotowania, więc ich rola ogranicza się wyłącznie do odczytania przesłanych przez sędziów pytań i zanotowania odpowiedzi. A jeśli w żaden sposób nie zareagujemy na wezwanie, po prostu dadzą nam spokój. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
Nr 45 (610) 10–17 XI 2011 r.
P
rzed jadłodajnią dla biedoty przy ul. Jagiellońskiej 19 w Katowicach karnie stoi w kolejce ponad dwieście osób. O godz. 16 rozpoczyna się wydawanie gorącego posiłku. Po otwarciu drzwi Brehmer każdemu wchodzącemu podaje dłoń i zamienia z nim kilka słów (patrz fot. u góry). Wygląda na to, że się znają. Niektórym spogląda głęboko w oczy. Bez trudu identyfikuje dwóch lekko wstawionych mężczyzn i odsyła ich na koniec kolejki. Choć na drzwiach wisi ogłoszenie: „Osobom nietrzeźwym posiłków nie wydajemy”, dostaną jeść, gdy wszyscy inni skończą. Na stołówce nie ma popychania czy zniecierpliwienia. Żadnych symboli religijnych ani portretów. Jedni wolontariusze pilnują porządku, inni roznoszą talerze. Dokładka? Nie ma problemu, zupę można dostać także na wynos. Przy wyjściu kosze z chlebem. Po bochenku na głowę. „FiM”: – I tak codziennie? D.B.: – Przez okrągły rok. Są też śniadania i kolacje, ale korzysta z nich zdecydowanie mniej osób. Ludzie wyraźnie preferują gorące posiłki. Przyjeżdżają także z innych miast. Nawet z Bytomia, tam jest największa nędza. Z Bobrka, a to naprawdę bardzo daleko. Czeladź, Dąbrowa Górnicza... – Nie mają gdzie zjeść talerza zupy? Żadnej przykościelnej garkuchni? – No cóż, wygląda na to, że nie mają... Dzisiaj było jedno danie, więc przyszło mniej osób. Wydajemy średnio około 300 obiadów. Ze śniadaniami i kolacjami wychodzi 150 tys. w skali roku. Do tego 90 tys. noclegów rocznie. W Święta Wielkanocne i Wigilię mieścimy tu ponad tysiąc osób. Spędzamy je we własnym gronie. Bez elegancko ubranych dygnitarzy i pulchnych księży. Oczywiście nie zawsze osobiście wszystkiego doglądam, bo przecież muszę pracować, by z czegoś żyć. Mam doskonałą ekipę współpracowników. Zdecydowana większość to wolontariusze, na etatach zatrudnione są tylko cztery osoby, w tym księgowa. Uprzedzając pytanie, dodam, że ich pensje są symboliczne, bo doprawdy bardzo trudno zdobyć fundusze, choć jesteśmy jedyną w regionie organizacją działającą na tak dużą skalę. – To pańska praca czy pasja? – Pasja biorąca się z wychowania i własnych doświadczeń, a także potrzeba serca. Pochodzę z niemieckiej rodziny, a tu, w Katowicach,
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Z potrzeby serca Niemiec, Polak i Ślązak. W jednej osobie. Kiedyś świetny szermierz i lekkoatleta – reprezentant Polski. Absolwent Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie, doktorant jednej z niemieckich uczelni. Założyciel i przewodniczący Górnośląskiego Towarzystwa Charytatywnego powstałego w 1989 r. jako pierwsza w regionie niekościelna organizacja pozarządowa, lider stowarzyszenia Niemiecka Wspólnota „Pojednanie i Przyszłość”. Człowiek, którego zna niemal każdy bezdomny w Katowicach. Krótko mówiąc: Dietmar Brehmer. istniała przed wojną bardzo silna tradycja takiej szlachetnej dobroczynności. Później całkiem zanikła, więc staram się ją po prostu kultywować. – Jak pan zaczynał? – Amatorsko. Gdy ogłoszono stan wojenny, przebywałem akurat na studiach doktoranckich w Niemczech.
Usłyszałem o pacyfikacji kopalni „Wujek” (mieszkałem tuż obok niej) i wróciłem. Uznałem, że będę w Polsce potrzebny. Współpracowałem z różnymi ośrodkami pomocowymi, załatwiałem transporty żywności oraz lekarstw z zagranicy... Później miałem już kłopot z paszportem, więc definitywnie zostałem i podjąłem pracę w szkole. – Czego pan uczył? – Dobroci, choć prowadziłem tylko zajęcia z rehabilitacji. Udało mi się zarazić dobroczynnością około 250 dzieci. Bardzo chętnie działały. Kiedyś przyniosły wiadomość, że gdzieś tam po suterenach i strychach mieszkają osoby, których nie mogą zrozumieć, bo mówią w jakimś dziwnym języku. Okazało się, że to dialekt śląsko-niemiecki. To Ślązacy, z których niektórzy byli wcieleni w czasie wojny do Wehrmachtu. Żyli w niebywałej nędzy, ale – o dziwo! – bardzo
czysto. Dyrektorka szkoły, kobieta wielkiego serca, pozwoliła gotować na miejscu obiady i zanosiliśmy im gorące posiłki. – W 1989 r. powstało stowarzyszenie i... – Dostaliśmy w użytkowanie pierwszy lokal. Ba, nawet całe piętro w gmachu byłego komitetu wojewódzkiego partii. Musieliśmy się stamtąd wynosić, gdy obiekt przejął uniwersytet. Następnie było pomieszczenie nieopodal urzędu miasta, ale przychodziło tak dużo ludzi, że szybko nas stamtąd ewakuowano. Biedota zbytnio kłuła w oczy... Później dworzec PKP w Katowicach. Założyłem pierwszą w Polsce misję dworcową. Na wzór niemiecki. Tam istnieją w każdym większym mieście. Bezdomni mogą się umyć, zjeść coś, a nawet przenocować. Niesamowite przeżycie, bo przychodziły tłumy, którym należało zorganizować jakąś pomoc. Najpierw leczyć (wielu miało gnijące rany), a później gdzieś ulokować. – Wspomniał pan o własnych doświadczeniach... – Bezdomność jest esencją nieszczęścia. Zaznałem jej kiedyś, choć bardzo krótko. Pojechałem do ciotki mieszkającej w Norymberdze. Traf chciał, że gdzieś wyjechała. Przez kilka dni mieszkałem na dworcu. Koszmar! Opiekowaliśmy się bezdomną kobietą, która była wcześniej profesorem socjologii na uniwersytecie. Trudno uwierzyć,
jak często los człowieka może się zmienić o 180 stopni. Wpadłem po same uszy w „charytatywność”, gdy zaczęło się udawać. Gdy dotarło do mnie, jak bardzo jesteśmy ludziom potrzebni. To dawało ogromną motywację. – Skąd bierzecie pieniądze? Słyszeliśmy pogłoski, że macie jakieś zasilanie z Niemiec. – Starałem się w Niemczech o pomoc, ale odpowiedzieli mi tak: „Niech pan nawet nie przypuszcza, że będziemy finansować polskich bezdomnych”. Jakiekolwiek stamtąd pieniądze płynęły tylko do Caritasu i do kurii biskupich. Zwłaszcza opolskiej. Większość dotacji pochodzi z kasy miasta, gdy wygrywamy konkurs na realizację tzw. zadań własnych gmin. Jesteśmy bardzo tani, więc bezkonkurencyjni. Dzisiaj byłem w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej i dyrektor powiedział, że siostry zakonne z ul. Warszawskiej (elżbietanki – dop. red.) rezygnują z przyznanego im grantu na 50 obiadów, bo nie dają sobie rady, i zapytał, czybym tego nie przejął. W urzędzie marszałkowskim oraz wojewódzkim jest zdecydowanie trudniej, bo identyfikują nas jako organizację niemiecką, a wojewoda nie będzie przecież z nami rozmawiał, skoro ma bardziej wpływowych partnerów kościelnych. Płacimy 3600 zł czynszu. Tu jest 600 metrów, więc ogrzewanie kosztuje zimą 14 tys. zł. Byłoby droższe, ale zakręcamy kurki w biurze, bo przecież w noclegowni ludzie nie mogą marznąć. Nie mogą także marznąć dzieci, które przychodzą codziennie na zajęcia świetlicowe. Gdy pytam w urzędzie, skąd mam na to brać, słyszę: „Na pewno macie jakieś inne
9
pieniądze”. Powiem otwarcie: nie ma w Katowicach drugiej organizacji, która robiłaby tyle co my przy tak nędznym dofinansowaniu. – Czym różnicie się od gigantów typu Caritas? – Potrafimy z jednej złotówki zrobić pięć, bo wszystko, co dostajemy, wzbogacamy pomysłowością i własną pracą. Nas nie stać na reklamy odpisu procenta od podatku. My musimy liczyć się z każdym groszem, a organizacje kościelne otrzymują bardzo dużo pieniędzy. Gdy ściągam psychologa i prawnika, to pomagają za darmo na zasadzie koleżeńskiej pomocy. Nie lubię zaglądać komuś do portfela, ale z tego, co słyszałem, w Caritasie znaczną część dotacji pochłaniają koszty administracyjne. Inna fundamentalna różnica polega na tym, że nie stoi za mną establishment i nie tańczę na balach charytatywnych. – Zapomniał pan dodać, że co roku organizujecie pochód pierwszomajowy... – Tak, z udziałem kilkuset bezdomnych. Wspólnie maszerujemy, żeby jakoś dotrzeć do opinii publicznej i pokazać problem, którego bogacące się społeczeństwo nie chce widzieć, a państwo traktuje marginalnie. – Może trzeba szukać wsparcia w mediach? – Przed kilkoma laty strasznie po nas jeździła „Gazeta Wyborcza”. Za worki ze starymi koszulami, które do niczego już się nie nadawały; za używane buty, których nie mogliśmy przyjąć, bo przepisy sanitarne tego zabraniają; za rzekome nieprawidłowości finansowe i pieniądze, których nigdy nie mieliśmy; za wyimaginowane wykorzystywanie środków z puli charytatywnej do popularyzowania kultury niemieckiej... Sześciuset bezdomnych wyszło wówczas na ulicę, żeby zaprotestować przeciwko kłamstwom i manipulacjom, ale ja już zostałem spalony przez tę gazetę na całe życie. – A skoro mówimy o tzw. opcji niemieckiej... – Na Śląsku oczywiście istnieje, i to od setek lat, ale nie jest zakamuflowana. Jesteśmy dla ludzi, a nie jakiejś narodowości. Każdy człowiek znajdzie u nas pomoc i każdego przyjmiemy do pomocy. Rozmawiał T.S. Oprac. ANNA TARCZYŃSKA
10
Nr 45 (610) 10–17 XI 2011 r.
POD PARAGRAFEM
Porady prawne Urlop Zbliża się koniec roku. Mam do wykorzystania jeszcze sporą część urlopu z tego roku, jednak nie zamierzam z niego skorzystać w danym roku. W związku z tym mam dwa pytania: czy pracodawca może mnie zmusić do wykorzystania tego urlopu w bieżącym roku i do kiedy muszę wykorzystać ten urlop – słyszałem, że coś się miało zmienić w tym zakresie. Faktycznie, od stycznia zaczynają obowiązywać zmiany w zakresie urlopów zaległych. Dotychczas przepisy zobowiązywały pracodawcę do udzielenia pracownikowi zaległego urlopu w ciągu trzech pierwszych miesięcy następnego roku. W praktyce przepis ten nie okazał się zbyt korzystny dla pracowników, którzy woleliby przykładowo wykorzystać wolne dni podczas cieplejszych miesięcy. Dlatego też ustawodawca zdecydował się na zmianę tej regulacji i od nowego roku pracownik będzie mógł wykorzystać go w ciągu dziewięciu miesięcy, a więc do końca września następnego roku. Jeśli zaś chodzi o pierwszą część pytania, odpowiedź nie jest jednoznaczna. Zgodnie z przepisami Kodeksu pracy pracodawca może zmusić pracownika do wykorzystania urlopu tylko w okresie wypowiedzenia umowy o pracę lub w przypadku wykorzystania urlopu zaległego. Z drugiej zaś strony pracodawca udziela pracownikom urlopów zgodnie z ustalonym planem urlopowym, a jeśli u danego pracodawcy takie plany nie są ustalane, urlopy są udzielane po porozumieniu z pracownikiem. Pracodawca może więc żądać, aby pracownik wykorzystał urlop w uzgodnionym wcześniej terminie, ale może się też zgodzić lub zaproponować, by przesunąć część lub całość urlopu na termin późniejszy, a nawet na następny rok.
Roszczenia przy nieślubnym dziecku Zaszłam w ciążę, która nie była planowana. Ojciec dziecka wypiera się ojcostwa i nie chce mieć z tym nic wspólnego. Za kilka miesięcy mam planowany poród. Czy na dzień dzisiejszy przysługują mi jakieś żądania wobec tego mężczyzny, a jeśli tak, to jakie? Kodeks rodzinny i opiekuńczy przewiduje kilka roszczeń w przypadku dzieci pozamałżeńskich.
Jeszcze przed porodem matka dziecka może żądać, aby ojciec dziecka wyłożył odpowiednią sumę pieniężną na koszty utrzymania matki oraz dziecka. W przypadku utrzymania matki można żądać kosztów za okres 3 miesięcy w okresie porodu, w przypadku dziecka – trzech miesięcy po jego urodzeniu. Termin i sposób zapłaty zostanie określony przez sąd. Okres porodu oznacza czas przed urodzeniem dziecka oraz pierwsze tygodnie po urodzeniu dziecka. Trzeba jednak uprawdopodobnić przed sądem fakt ojcostwa mężczyzny, którego się pozywa. Z ważnych powodów matka może żądać środków na swoje utrzymanie przez okres przekraczający wspomniane 3 miesiące. Ustawa nie wymienia „ważnych powodów”.
Przyjmuje się w tym przypadku, że chodzi głównie o sytuację związaną z chorobą matki lub dziecka, albo z niemożliwością powierzenia opieki nad dzieckiem innym członkom rodziny. Brak jest również wskazania, o ile może zostać przedłużony taki obowiązek. Każda sytuacja będzie zatem rozstrzygana przez sąd indywidualnie. Oprócz powyższych kosztów ojciec niebędący mężem matki obowiązany jest przyczynić się do pokrywania wydatków związanych z samą ciążą i porodem. Mowa tu przede wszystkim o kosztach opieki lekarskiej (koszty wizyt i badań lekarskich, zakupy leków i witamin, odzieży ciążowej). Należy jednak zaznaczyć, że chodzi tu tylko o uzasadnione wydatki, związane z dbałością o dobry stan zdrowia matki i dziecka. Do kosztów porodów zalicza się na przykład wyprawkę dla dziecka, a nawet koszty chrztu. W sytuacji gdy ojcostwo mężczyzny nie zostało ustalone, powyższych
roszczeń można dochodzić tylko jednocześnie z dochodzeniem ustalenia ojcostwa. Istnieje domniemanie, że ojcem dziecka jest ten, kto obcował z matką dziecka nie dawniej niż w trzechsetnym, a nie później niż w sto osiemdziesiątym pierwszym dniu przed urodzeniem dziecka. Powyższe roszczenia przedawniają się z upływem 3 lat, licząc od dnia porodu.
Zapis windykacyjny Zamierzam napisać testament i chciałbym zapytać, czy możliwe jest, aby przeznaczyć w nim pojedynczy składnik majątku, na przykład samochód, konkretnej osobie. Jeszcze do niedawna polskie prawo spadkowe nie
przewidywało możliwości, aby spadkodawca, sporządzając testament, w którym ustanawia kilku spadkobierców, mógł skutecznie przesądzić o sposobie podziału między nimi przedmiotów należących do spadku, czyli zdecydować, które przedmioty należące do spadku przypadną poszczególnym spadkobiercom. Spadkodawca mógł jedynie dokonać zapisu. Sytuacja zmieniła się w dniu 23 października 2011 r., kiedy to weszły w życie przepisy nowelizujące prawo spadkowe. Dzięki wprowadzeniu nowej instytucji – zapisu windykacyjnego – spadkodawca może wskazać, jakie przedmioty przypadną po jego śmierci określonym osobom. Mimo pozornego podobieństwa zapisu windykacyjnego do istniejącego już zapisu (zmienił on teraz nazwę na „zapis zwykły”) należy wskazać na istotną różnicę między nimi. W przypadku zapisu zwykłego po spadkobiercy powstaje bowiem tylko zobowiązanie do wykonania
zapisu, a po stronie zapisobiorcy – uprawnienie w postaci wierzytelności. Na podstawie tej wierzytelności zapisobiorca może żądać wykonania zapisu przez spadkobiercę. Zapisobiorca nie staje się zatem spadkobiercą, lecz jedynie wierzycielem spadkobiercy i może dochodzić od spadkobiercy wykonania zapisu na drodze sądowej. Takie postępowanie może trwać bardzo długo. Z kolei zapis windykacyjny sprawia, że oznaczona osoba (zapisobiorca windykacyjny) w chwili śmierci spadkodawcy automatycznie nabywa przedmiot zapisu, staje się więc właścicielem, a nie wierzycielem. Taki zapisobiorca do chwili działu spadku ponosi solidarną odpowiedzialność za długi spadkowe wraz ze spadkobiercami. Po podziale zaś odpowiada za długi proporcjonalnie do wartości otrzymanych przysporzeń. Taki zapisobiorca może być również zobowiązany w stosunku do bliskich zmarłego nieuwzględnionych w testamencie do zapłaty na ich rzecz zachowku. Jednakże aby dokonać zapisu konkretnego przedmiotu, którego własność przejdzie na zapisobiorcę w chwili śmierci testatora – zapisu trzeba dokonać w testamencie sporządzonym w formie aktu notarialnego. Zapis windykacyjny będzie skuteczny, o ile przedmiot zapisu w chwili otwarcia spadku należał do spadkodawcy i spadkodawca nie był zobowiązany do jego zbycia.
Przedawnienie roszczenia a odsetki Kiedy następuje przedawnienie roszczenia o zapłatę odsetek? Czy może wystąpić sytuacja, w której dojdzie do przedawnienia roszczenia głównego, ale będę mógł nadal żądać zapłaty odsetek za opóźnienie od przedawnionej kwoty? Moment przedawnienia roszczenia z tytułu odsetek od kwoty głównej stanowił wielokrotny przedmiot rozważań Sądu Najwyższego. Co ciekawe, w tym temacie linia orzecznicza przez długi czas pozostawała niejednolita – czasami opowiadano się za 3-letnim okresem przedawnienia niezależnie od momentu przedawnienia roszczenia głównego, innym zaś razem roszczenie to utożsamiano ściśle z roszczeniem głównym – jeżeli więc roszczenie główne przedawniało się na przykład po 2 latach, w takim samym okresie dochodziło do przedawnienia roszczenia o odsetki. Pierwsze stanowisko argumentowano faktem,
że w momencie powstania roszczenia o odsetki uzyskuje ono samodzielny byt prawny, podlega zatem również oddzielnym regułom przedawnienia (art. 118 kc wskazuje na termin 3-letni). W świetle takiego stanu prawnego mogło dochodzić do sytuacji, w której wierzyciel nie mógł już skutecznie dochodzić należności z roszczenia głównego, ale mógł żądać przynajmniej części odsetek – tych, które jeszcze się nie przedawniły. Drugie stanowisko tłumaczono ubocznym charakterem odsetek w stosunku do kwoty głównej roszczenia. Tłumaczono, że co prawda zasadą jest 3-letni termin przedawnienia roszczeń o odsetki, jednak w sytuacji, gdy przepis szczególny przyjmuje krótszy niż 3-letni termin przedawnienia danego rodzaju roszczeń, to odsetki za zwłokę – jako należność uboczna w stosunku do roszczenia głównego – przedawniają się również w tym krótszym terminie. Argumentując to stanowisko, Sąd Najwyższy wskazał, że trudno byłoby uznać za racjonalną sytuację, w której roszczenie o świadczenie główne ulegałoby przedawnieniu w terminie krótszym niż roszczenie o odsetki. Takie rozwiązanie byłoby trudne do zaakceptowania także z tego względu, że krótsze terminy przedawnienia w niektórych przypadkach mają na celu zmusić wierzyciela do szybkiego realizowania przysługujących mu uprawnień. W celu rozstrzygnięcia wątpliwości Sąd Najwyższy w dniu 26 stycznia 2005 r. podjął uchwałę w składzie 7 sędziów, w której stwierdził, że roszczenie o odsetki przedawnia się zgodnie z art. 118 kc w terminie 3-letnim – nawet w przypadku, gdy roszczenie z należności głównej przedawnia się w terminie krótszym. Jednocześnie wskazano, że z akcesoryjnego charakteru odsetek wynika, iż przedawniają się one najpóźniej wraz z przedawnieniem roszczenia głównego. Oznacza to, że do czasu upływu terminu przedawnienia świadczenia głównego odsetki stają się wymagalne osobno w każdym dniu opóźnienia, i w związku z tym przedawniają się osobno za każdy dzień opóźnienia. W momencie, w którym przedawni się roszczenie główne, przedawnieniu ulegną również odsetki. Wierzyciel nie będzie mógł zażądać żadnych odsetek nawet za okres, kiedy wierzytelność nie była jeszcze przedawniona. Na tle powyższej uchwały nie przysługuje zatem Panu roszczenie o zapłatę odsetek w sytuacji, gdy doszło już do przedawnienia roszczenia głównego. ~ ~ ~ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
Nr 45 (610) 10–17 XI 2011 r.
oraz w państwach Europy Zachodniej mają one decydujący wpływ na kadrową gminy żydowskiej, przy której działają. Nie podlegają jednak żadnej kontroli. Chrześcijanie przejęli formę pochówków rozpowszechnioną wśród Żydów i długo traktowali kremację jako formę poniżenia zarówno zmarłego, jak i wspólnoty, której był członkiem. Z przekazów historycznych
wprowadzony w 1917 roku Kodeks prawa kanonicznego wprowadził zakaz kościelnych pochówków urn z prochami. W opinii Tomasza Chałupczyka z Wyższego Seminarium Duchownego w Kielcach była to obrona przed aktami „negującymi chrześcijańską prawdę o nieśmiertelności duszy i zmartwychwstaniu ciała”. Od lat 60. XX wieku mogliśmy obserwować zmianę podejścia katolickiej hierarchii do kremacji. A wszystko z obawy przed utratą zysków z cmentarzy, gdyż ludzie przestali stosować zalecenia kleru. Sobór Watykański II dopuścił ją pod
prowadzili i prowadzą akcje propagandowe zachęcające wiernych do tradycyjnych katolickich metod pochówku. Zdaniem kościelnych ekspertów „oddają one najlepiej szacunek i miłość do zmarłego”, kremacja zaś ma na celu „wysterylizowanie gnijących zwłok, pominięcie rozkładu, estetyzację śmierci, wypchnięcie jej ze świadomości”. Z szacunków Polskiego Stowarzyszenia Kremacyjnego Administratorów Cmentarzy i Przedsiębiorców Pogrzebowych wynika, że w roku 2010 na 380 tysięcy pogrzebów w 30 tysiącach przypadków złożono urnę z prochami. Wraz z nimi zarządcom
wiemy, że pierwszy oficjalny zakaz tej formy pochówku wydał na przełomie VIII i IX wieku Karol Wielki, król Franków i cesarz Imperium Rzymskiego. Groziła za to kara śmierci. Zakaz nie był jednak powszechnie przestrzegany i dlatego w 1300 roku papież Bonifacy VIII w specjalnej bulli kategorycznie zabronił kremacji ciał zmarłych. Wynika jednak z tego, że przez stulecia chrześcijanie ją praktykowali! Zakaz powtórzył Sobór Watykański I, gdyż „kremacja jest ponoć przeciwna tradycji chrześcijańskiej i nie należy jej dopuszczać, nawet w przypadku życzenia zainteresowanej osoby – ciała zmarłych powinny bowiem być grzebane w ziemi”. Aby wiernych zdyscyplinować,
pewnymi warunkami jako jedną z form pochówku. Na początku XXI wieku włoski Kościół katolicki zniósł wszelkie ograniczenia dotyczące spopielania zwłok. Złośliwi odpowiadali, że była to reakcja na nową państwową ustawę cmentarną. Rząd lewicowego premiera Massima D’Alema zezwolił – wzorem niektórych stanów USA – na przechowywanie urn z prochami w domach. Dopuszczono także rozsypywanie szczątków w publicznych miejscach otwartych (parki, morze, jezioro, rzeka) oraz na prywatnej działce. W Polsce nadal obowiązują świeckie cmentarne przepisy pochodzące z XVIII i XIX wieku, które maksymalnie zniechęcają do kremacji. Podobnie czynią biskupi, którzy
kościelnych parafii ucieka coraz większa kasa (patrz: „FiM” 33/2011) – opłaty za złożenie urny w kolumbariach (specjalne ściany na urny) są zdecydowanie niższe od opłat za tradycyjny tzw. plac. Odchodzą także opłaty za zezwolenie na postawienie pomnika (od 10 do 20 proc. wartości). O wadze sprawy może świadczyć to, że wiernych wkurzył specjalny list Konferencji Episkopatu Polski dotyczący kremacji. W trakcie licznych internetowych dyskusji zadali oni między innymi pytania o teologiczne uzasadnienie zakazu kremacji. W końcu św. Augustyn pisał, że „(…) Bóg może wskrzesić ciało ludzkie z każdej formy, każdego stopnia rozpadu”. Luccio1 stawia pytanie,
Co łączy polskich biskupów, przedstawicieli radykalnych mormonów, islamistów, hierarchię Kościoła prawosławnego i fundamentalistów żydowskich? Niechęć do kremacji. W opracowaniach dotyczących historii rytuałów towarzyszących śmierci przeczytamy: „Kremacja, od łac. crematio, oznacza obrócenie zwłok w popiół przez ich częściowe lub całkowite spalenie przed pochowaniem. Była znana już 3 tysiące lat przed naszą erą wśród ludów zamieszkujących ówczesną Mezopotamię oraz tereny rozciągające się od dzisiejszej Francji po rubieże Ukrainy”. Archeolodzy i kulturoznawcy na podstawie badań wykopalisk dodają, że „była praktykowana jako lokalny zwyczaj, nie zaś obrządek narzucony z zewnątrz”. Rozwinęli ją Grecy, a następnie Rzymianie. Aby oddać cześć zmarłemu cesarzowi, jego zwłoki palono. Dodajmy, że kremacja była rozpowszechniona wśród Słowian i została wyparta dopiero przez Kościół, więc de facto jest ona najstarszym polskim sposobem grzebania zmarłych. Na naszych ziemiach z pewnością spopielano zmarłych jeszcze w XIII wieku. Opis kremacji znajdziemy także w starotestamentowej pierwszej księdze Samuela – w opisie losów Saula i jego synów. Mimo to fundamentaliści żydowscy twierdzą, że kremacja jest procedurą zakazaną przez Boga. Dotyczy to także kremacji przez Żyda szczątków nie-Żyda. Z opracowania zatytułowanego „Stowarzyszenie 614 Przykazania” dowiemy się, że ma to uzasadnienie biblijne. Nie zauważono jednak pewnej nieścisłości przy analizowaniu przekazów starożytnych. Rzecz w tym, że – cytując Księgę Rodzaju: „W pocie twojego czoła będziesz jadł chleb, aż powrócisz do ziemi, bo z niej byłeś wzięty” – autorzy pomijają zdanie następne, które brzmi: „Bo jesteś prochem i do prochu wrócisz”. Skoro tak, to co stoi na przeszkodzie kremacji? Według żydowskich teologów fundamentalistycznych jest to wiara w zmartwychwstanie. Otóż, jak czytamy w eseju rabina Levina, „pomiędzy kręgosłupem a czaszką, lub w czaszce pod mózgiem, znajduje się fragment kostny zwany luz lub neskwi. Powrót do fizycznej postaci człowieka w momencie zmartwychwstania rozpocznie się właśnie od niego. Ten tajemniczy fragment ludzkiego ciała symbolizuje miejsce, w którym spotykają się fizyczność z duchowością. Symbolizuje również Zachodnią Ścianę Świątyni. Ta, jeżeli nie zostanie zniszczona, z niej powstanie Trzecia Świątynia, tak jak z luz odbuduje się ciało człowieka”. W opinii Levina „zmartwychwstanie spopielonego człowieka może być utrudnione”. Złośliwi twierdzą, że niechęć fundamentalistów żydowskich do kremacji wynika z utraty pieniędzy, jakie zarabiają na przygotowaniu tradycyjnego pogrzebu ich bractwa pogrzebowe – tak zwane Chewra Kadisza. W Izraelu, USA
BEZ DOGMATÓW
11
ile warte jest nasze doczesne życie, skoro zdaniem biskupów potrzebujemy grobu jako doczesnej pamiątki (…). Kazika2grosze interesuje, do czego jeszcze biskupi będą zniechęcać?; pyta on także, co z wolą zmarłego, który życzył sobie kremacji. Gdzie wtedy mowa o szacunku dla ciała czy ducha? Odpowiadają mu internauci podpisujący się jarcio i samiec51. Według nich biskupom zależy wyłącznie na kasie. Dla Kościoła – zdaniem internautów – jest to droga donikąd, bowiem w konsekwencji ludzie się od niego odsuną. Coraz więcej wiernych ma bowiem „dość słuchania co niedziela, że są nędznymi grzesznikami, którzy mają się kajać przed wypasionymi brzuchami wystrojonymi w purpurowe sukienki”. Tete10 domaga się z kolei informacji, czy osoby, które zmarły kilkaset lat temu, a których ciała uległy rozkładowi w sposób naturalny, nie powstaną z grobów? Czy zmartwychwstaną tylko piszczele lub sama czaszka, bo tyle zazwyczaj po nich zostało? Część internautów dodaje, że polscy biskupi katoliccy nie chcieli być uznani za bardziej liberalnych od prawosławnych kolegów. Z oficjalnych dokumentów polskiej, rosyjskiej i greckiej Cerkwi dowiemy się bowiem, że „kremacja jest praktyką sprzeczną z wiarą w życie pozagrobowe i obraża samego Stwórcę”. Hierarchowie tej ostatniej nakłonili nawet rząd w Atenach do zakazania kremacji. Efekt? Już w 2000 roku greckie media donosiły o braku miejsc na cmentarzach… W opinii islamistów natomiast kremacja uniemożliwia ułożenie zwłok w kierunku Mekki. Dla radykalnych odłamów mormonów spopielenie równa się zbezczeszczeniu ciała zmarłego. Takich obiekcji nie mają luteranie, kalwini oraz anglikanie. Wśród nich kremacja staje się coraz powszechniejsza. Pod koniec lat 90. XX wieku rządy kolejnych chińskich prowincji nakazały grzebanie wyłącznie spopielonych zwłok. Obok racjonalności (urny zajmują mniej miejsca) tamtejsi politycy chcieli w ten sposób ograniczyć wpływy lokalnych kultur i wierzeń. W opracowaniu pani doktor Joanny Żak-Bucholc czytamy, że w Indiach kremacja jest podstawowym elementem uroczystości amieszti – pożegnania zmarłego. Najstarsze ślady tamtejszych kremacji pochodzą z połowy drugiego tysiąclecia przed naszą erą. Co ciekawe, hinduskie zdobienia urn z tego okresu są takie same jak greckie. Popularność kremacji brała się ze znaczenia, jakie mieszkańcy subkontynentu indyjskiego nadawali ogniowi. Miał on charakter święty i oczyszczający. Nieco inaczej wygląda hinduistyczny pogrzeb na wyspie Bali. Tam zmarłych chowa się w tymczasowych grobowcach. Po upływie maksymalnie dwóch tygodni dokonuje się ekshumacji i specjalnie opakowaną trumnę pali się na stosie. MiC
12
Nr 45 (610) 10–17 XI 2011 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
więc wielki dziennik z Czerskiej może zrobić? Notoryczne obśmiewanie Ruchu w końcu czytelnikom się znudziło. Zaciekłe razy w stronę antyklerykałów też raczej się nie opłacają, bo na przeciwników klerykalizmu zagłosowało w wyborach ponad 10 proc. Polaków (z SLD – ponad 18 proc.), więc idiotyzmem byłaby utrata tak dużej liczby potencjalnych odbiorców. Co więc przy wódeczce mogli wymyślić wymienieni wyżej panowie? Najprostszym rozwiązaniem jest atak od środka. A nuż Palikot w końcu przywdzieje pokutny wór i stanie u bram Czerskiej? Obśmiewanie i wywlekanie na wierzch intymnych spraw współpracowników Palikota
Wałęsa i Michnik przepijają z szefem SB, Kiszczakiem
Kocham „Gazetę Wyborczą”
Nikt nie powinien ukrywać swoich uczuć. Nie ma się czego wstydzić, przecież ponoć łatwiej poradzić sobie z wrogami niż z fałszywymi sojusznikami…
P
isząc „sojusznik”, mam oczywiście na myśli w miarę racjonalną, klęczącą (tylko na jedno kolano) „Gazetę Wyborczą”, która w dobie zajadłych IPN-owych gadzinówek, nowej fali nacjonalizmu i płynącej zewsząd krytyki była „FiM” bliższa niż inne. Patrząc jednak z perspektywy czasu, kiedy oburzenie wyzwiskami w stronę Michnika („Szechter, przeproś za ojca i brata” itp.) powoli opada, dziennikarze „GW” zdają się robić dokładnie to samo, co robili przednio ich wrogowie. Ot, michnikowski dziennik, wyklinany w ostatnich latach przez prawicę spod znaku PiS nie mniej niż
Urban, Stalin i Joanna Senyszyn, nie musiał się specjalnie bronić, ponieważ ze sprzyjającymi mu posłami PO, lewicy i PSL mógł sobie pozwolić na bardzo dużo. Ataki ze strony innych mediów były najczęściej olewane, bo „Gazeta Wyborcza” miała nad nimi wielką przewagę. Po 9 października, a może i kilka dni przed tą datą, sytuacja nadzwyczaj się zmieniła. Oto opluwany z niemal każdej strony dziennik zaczyna korzystać z tej samej retoryki i opluwa tych, na których akurat przyjdzie mu ochota. No i przoduje w koniunkturalizmie. Czy to możliwe, aby parę tygodni temu w jakiejś warszawskiej
Ś
rodowisko „Gazety Wyborczej” nadal traktuje przestrzeń debaty publicznej w Polsce jak swoją własność. Ono chce decydować, kto ma prawo zabierać w niej głos. To nic innego, tylko cenzura. Po serii ataków na naszą gazetę z różnych stron Marek Beylin, jeden z głównych komentatorów politycznych „Gazety Wyborczej”, sformułował ultimatum pod adresem Ruchu Palikota (tekst „Zły sojusznik Palikota”). Sugerował w nim, że Ruch Palikota musi tłumaczyć się ze współpracy z „Faktami i Mitami”. Między wierszami dał też do zrozumienia, że dopóki współpraca między Ruchem a naszym tygodnikiem trwa, dopóty nie jest możliwa współpraca „Wyborczej” z nowym ruchem politycznym.
Teraz, k…, oni Nie mam żalu do Beylina ani do kogokolwiek innego z powodu niechęci do „FiM”. Sami słyniemy z ostrej (choć naszym zdaniem w pełni uzasadnionej) krytyki, więc siłą rzeczy jesteśmy na takową narażeni. Jednak nie mogę przejść obojętnie wobec faktu, że ktoś rości
knajpie siedzieli sobie przy butelce naczelny Kurski wraz z „gwiazdami” typu Marek Beylin, Wojciech Czuchnowski czy Turnau i tam powzięli w istocie „genialny” plan ataków na „Fakty i Mity”? Przesadzam? Niekoniecznie. Otóż z łatwością można zauważyć, że „Gazeta Wyborcza” nie ma znacznego wpływu na Ruch Palikota i prawdopodobnie mieć nie będzie. Posłowie tej formacji doskonale pamiętają artykuły ośmieszające ich samych oraz ich szefa, za którym gremialnie poszli. Z góry wiadomo, że lizusowskie podchody pismaków z „GW” do Palikotów są skazane na porażkę. Cóż
oraz trąbienie o jego rzekomych długach i niewypłacalności na nic się nie zdało. W zanadrzu pozostała jeszcze jedna karta – widnieje na niej twarz Romana Kotlińskiego i jego „Faktów i Mitów”. „To przecież były ksiądz, „przyjaciel zabójcy Popiełuszki”, antyklerykalny pieniacz, kto wie, czy nie esbek, a do tego wszystkiego wygrał ostatnio z nami w sądzie, drań i prostak jeden. Uderzymy w niego i tym samym wyznaczymy naszą ścieżkę – ścieżkę, którą winien podążać Janusz Palikot”. Cóż… Lawina jadu wyplutego w stronę naczelnego „FiM”, dziennikarzy tygodnika i nawet samych Czytelników trwa i zdaje się „trwać mać” do złamania którejś ze stron. Chciałbym się odnieść tylko do dwóch ostatnich felietonów opublikowanych w „GW”: „»Fakty i Mity« – cep antyklerykalny” autorstwa Wojciecha Czuchnowskiego
Powrót cenzorów sobie w Polsce prawo do roli gospodarza debaty publicznej, rozumianej tu jak świat polityki i mediów. Gospodarza, czyli kogoś, kto ma prawo udzielać głosu, kazać milczeć lub postawić do kąta. Jak dotąd to sądy w Polsce skazują kogoś na pozbawienie praw publicznych, a władzy tej nie przekazano jeszcze „Gazecie Wyborczej” ani nikomu innemu. O tym, kto ma prawo mówić, decydują w przypadku polityków wyborcy, a w przypadku mediów – ich odbiorcy. My, jako tygodnik, w dużej mierze reprezentujemy poglądy naszych Czytelników, czyli kilkuset tysięcy osób w tym kraju. Nie trzeba nas lubić, ale nikt nie ma prawa wypychać nas z debaty publicznej. Mamy prawo być wysłuchani, niezależnie od tego, czy to się komuś podoba, czy nie. Część środowiska dawnej opozycji PRL-owskiej skupiona wokół spółki Agora, do której należy m.in. „Wyborcza”, zachowuje się już od 20 lat w taki sposób, jakby ktoś ustanowił
je właścicielem albo – w najgorszym wypadku – zarządcą polskiej debaty publicznej. Zaczęło się od tego, że „Wyborcza” ogłosiła, iż SLD „wolno mniej” niż innym uczestnikom życia publicznego. A to ze względu na postpeerelowski rodowód wielu jej działaczy. Wprawdzie jestem lewicowcem, ale ani miłośnikiem PRL-u, ani entuzjastą Sojuszu, którego działacze są często lewicowcami z przypadku albo wręcz z przymusu, bo ze względu na ich biografie nigdzie indziej by ich nie przygarnięto. Odgrywali i odgrywają więc swoje lewicowe role raczej gorzej niż lepiej. Ale fakt pochodzenia nie może w demokratycznym kraju być powodem do dyskryminowania kogokolwiek, do zamykania mu ust. Tego rodzaju terror moralno-psychiczny jest przejawem nie tylko megalomanii środowiska Agory, ale także świadectwem jego autorytarnej mentalności. To bezczelna i bezwstydna, bo zupełnie jawna, chęć zawłaszczenia życia publicznego.
i „Zły sojusznik Palikota” Marka Beylina. W pierwszym tekście autor z ponad 11-letniej historii „FiM” powyciągał wyrwane z kontekstu, pasujące mu akurat fragmenty artykułów, całość okrasił mianem prostackich wypowiedzi, a tygodnikowi przypisał przemożny wpływ na sukces Ruchu Palikota. „(...) warto bliżej przyjrzeć się tygodnikowi, który nie jest powszechnie czytany i rozchodzi się przede wszystkim w kręgach zagorzałych wyznawców. Przypomina w tym zresztą inne pismo dla zideologizowanej publiczności – »Gazetę Polską«. Podobnie jak ona organizuje swych czytelników w kluby, wzywa do wspierania dotacjami i rozdawania innym przeczytanych już egzemplarzy” – pisze Czuchnowski (jakie kluby i jakie dotacje? – dop. red.). Autor krytykuje „FiM” za to, że te ośmielają się nazywać rzeczy po imieniu i pisać o pedofilii oraz zboczeniach kleru, a nie „nadużyciach seksualnych księży”. Żali się i ociera łzy rozpaczy, bo na jednej z okładek znalazł modlitwę do JPII: „Przedmiocie kultu jednostki; święcicielu własnych pomników; mącicielu biblijnej wiary; wrogu antykoncepcji – mnożycielu HIV; przyjacielu krwawych dyktatorów; patronie mafijnej Opus Dei i Escrivy [założyciel OD]; obrońco przestępców, dewiantów i pedofilów; patronie watykańskich grabieży; MÓDL SIĘ ZA NAMI!”. Oczywiście w żadnym akapicie Czuchnowski nie wskazuje błędów, nie zarzuca, że piszemy nieprawdę. Po prostu boli go, że ktokolwiek śmie w ten sposób oceniać pontyfikat Wojtyły. To, że owa modlitwa w 100 procentach jest zgodna z faktami, autora nie obchodzi. W drugim artykule – „Zły sojusznik Palikota” – już sam początek jest w stylu jedynie słusznej i doskonałej w każdym calu „Gazety Wyborczej”. „Pismo »Fakty i Mity«,
Debata kontrolowana Cenzorskie zapędy „Wyborczej”, jak to zwykle bywa z cenzurą, przyczyniły się do wielu negatywnych zjawisk w naszym życiu polityczno-społecznym. Ogromne niegdyś wpływy tej gazety, wzorowanie się na niej innych mediów, strach polityków, spowodowały, że wiele ważnych tematów w Polsce przemilczano, a wiele innych funkcjonowało w karykaturalnej formie, żałośnie spłaszczając debatę. To „Gazeta” chciała decydować, który związek zawodowy działa „racjonalnie” (czyli nie dba zbyt energicznie o prawa swoich członków), które feministki są wiarygodne (czyli niezbyt lewicowe i antyklerykalne), która lewica jest akceptowalna (czyli niezbyt radykalna). Teraz próbuje określić, który antyklerykalizm jest dopuszczalny, a który już nie. Bodaj najbardziej brzemienne w skutki było opowiedzenie się „Wyborczej” za fundamentalizmem wolnorynkowym, zwanym w skrócie neoliberalizmem. Wszelka krytyka doktryny gospodarczej, która powoduje przecież lawinowe narastanie nierówności społecznych oraz osłabia życie gospodarcze, była
Nr 45 (610) 10–17 XI 2011 r. dźwignię sukcesu parlamentarnego Janusza Palikota, sportretował Wojciech Czuchnowski. Rynsztok, pogarda, prostactwo – tyle »Fakty i Mity« oferują czytelnikom” – czytamy. I dalej: „Wiem, że istnieje realizm polityczny, nakazujący działanie w okolicznościach danych, a nie wymarzonych. Skoro jest akurat Palikot, a nie ma Martina Luthera Kinga, to trzeba działać z Palikotem. Tyle że wtedy trzeba tłumaczyć się nie tylko z zaangażowania w samą sprawę, ale też ze wspólnictwa. A to wspólnictwo jest wyjątkowo niewytłumaczalne. Zwłaszcza że »Fakty i Mity« wciąż budują siłę Ruchu Palikota, nie są więc fatalną, lecz pogrzebaną przeszłością tego ugrupowania” – pisze Beylin i tym samym próbuje jeszcze głębiej niż Czuchnowski wejść Palikotowi w cztery litery. „Sojusz z Romanem Kotlińskim w sprawie świeckiego państwa przypomina mi sojusz z Tomaszem Sakiewiczem, naczelnym »Gazety Polskiej«, w sprawie dbałości o tradycje narodowe. I tak, jak sądzę, że ta wielka część prawicy, która wspiera i toleruje wyczyny »Gazety Polskiej«, powinna się z tego publicznie wytłumaczyć, tak sam Palikot i ludzie z jego Ruchu mają obowiązek zabrania głosu w kwestii »Faktów i Mitów«. Inaczej pozostaną przede wszystkim wspólnikami mowy nienawiści Romana Kotlińskiego” – tak brzmi pointa pisarza z Czerskiej. Porównanie Czytelników „FiM” do „obrońców krzyża”, kiboli albo radiomaryjnych pieniaczy z Jasnej Góry jest dla nas obrzydliwe i skrajnie nieuczciwe. Co nam zatem pozostaje? Nic, tylko… przepraszać. Przepraszamy, o wielcy nauczyciele narodu, nieprzejednani społeczni sędziowie i ludzkie drogowskazy. Przepraszamy, a przy okazji wam przebaczamy, bowiem nie wiecie, co czynicie. ARIEL KOWALCZYK
O
gólnopolski dziennik, który ma ambicję wyznaczania standardów moralności, ma w redakcyjnej kuchni totalny syf. Uchodząca za opiniotwórczą „Gazeta Wyborcza” poświęciła nam cykl artykułów i felietonów. Ostatnio w ekskluzywnym wydaniu weekendowym z 31 października na 1 listopada, podsumowanym wykładnią kierownictwa redakcji, że oferujemy „zideologizowanej widowni” wyłącznie „rynsztok, pogardę, prostactwo” oraz „klasyczną mowę nienawiści w brukowym sztafażu”, a jakakolwiek współpraca z nami grozi zarażeniem się „dziką mentalnością i obyczajami”, ponoć rodem („FiM” powstały w 2000 roku…) z SB. Popatrzmy, jak zaraziła się „Wyborcza”, choć nigdy z nami nie współpracowała… Lesław Maleszka to były tajny współpracownik SB (numer rejestracyjny 17165) uplasowany w środowisku tzw. opozycji demokratycznej. Nosił – zależnie od okoliczności i okresu – pseudonimy: „Ketman”, „Tomek”, „Return” i „Zbyszek”. Rozpracowywał m.in. swojego serdecznego przyjaciela Stanisława Pyjasa, który stał się po śmierci ikoną w efekcie zgrabnej manipulacji. Polegała ona na ukształtowaniu w świadomości społecznej legendy, że został zamordowany przez SB (dopiero dzisiaj okazało się, że był to nieszczęśliwy upadek kompletnie pijanego studenta ze schodów). Maleszka w 1989 r. współtworzył krakowski oddział „GW”, później był członkiem nieistniejącego już dziennika „Czas Krakowski, a następnie – zastępcą redaktora naczelnego „Gazety Krakowskiej”, z której w czerwcu 1994 r. przeszedł do „Wyborczej”. Był jednym z jej filarów, ale ogólnopolską sławę zdobył dopiero 6 listopada 2001 roku, kiedy to został publicznie zdemaskowany na łamach „Rzeczpospolitej” przez dziewiętnastu działaczy niegdysiejszej opozycji, z – najbardziej spośród nich znanym – Bronisławem Wildsteinem na czele. A gdy już zupa się wylała: ~ 7 listopada „GW” opublikowała kilkuzdaniowe oświadczenie Maleszki, że przyznaje się, przeprasza i wkrótce o wszystkim opowie; ~ 13 listopada w obszernym tekście „Byłem Ketmanem” opowiedział, aczkolwiek nie o wszystkim. W tym samym numerze redaktor naczelny Adam Michnik i grono jego zastępców (Helena Łuczywo, Juliusz Rawicz, Piotr Pacewicz, Piotr Stasiński) oświadczyli: „Leszek Maleszka stracił w naszych oczach wiarygodność i szacunek.
albo przemilczana, albo wyszydzana na łamach „GW”. Dopiero kiedy nastał kryzys roku 2008 i fundamentalizm ten się skompromitował, na łamach dziennika pojawiły się w większej liczbie inne punkty widzenia. Cóż jednak z tego, skoro straciliśmy 20 lat, zapłaciliśmy zbędnymi bankructwami firm, zepchnięciem w ubóstwo całych segmentów społeczeństwa, 2 milionami uchodźców ekonomicznych, którzy musieli opuści Polskę „za chlebem”. Dość powiedzieć, że – według danych GUS – w Polsce około 2003 roku 56 procent ludności żyło poniżej minimum socjalnego. Trzykrotnie więcej niż pod koniec PRL-u! Takie były m.in. skutki cenzury uprawianej przez środowisko Adama Michnika. Zakłamanie polskiej debaty doprowadziło w końcu do opowiedzenia się milionów wykluczonych ludzi za Lepperem, Giertychem i Kaczyńskimi w 2005 roku. Podobnie było z wprowadzeniem reformy emerytur i osławionych OFE. Ten chybiony projekt sformułowany w duchu fundamentalizmu rynkowego wprowadzono niemal bez żadnej debaty, a nielicznych krytyków zlekceważono. Jak myślicie – jakie ugrupowanie rządziło
PATRZYMY IM NA RĘCE Jego nazwisko musi na długie lata zniknąć z łamów »Gazety«, bo wprowadzało nas i Czytelników w błąd”. Dla gawiedzi miało pozostać tajemnicą, że chodziło wyłącznie o nazwisko, bo pozwolono mu dalej pisać pod pseudonimem „Elem” (np. 1 czerwca 2002 r. gazeta opublikowała jego tekst pt. „Niemiecka pamięć”).
Gazeta moralnego niepokoju „Odwiedzał redakcję zazwyczaj wieczorami, gdy korytarze już pustoszały. Przemykał jak duch z płachtami zredagowanych tekstów, unikając kontaktów z kolegami” – ujawni po latach dziennikarz „GW” Rafał Kalukin. 23 czerwca 2008 r. w telewizji pokazano „Trzech kumpli” – film dokumentalny o Pyjasie, Wildsteinie i Maleszce. Dwa dni wcześniej „GW” poinformowała, że Maleszka właśnie zrezygnował z pracy w „Wyborczej”. Cóż on tam jeszcze robił, skoro od lat miało go nie być?! „Ze względów humanitarnych »Gazeta« zgodziła się wtedy [po skandalu z listopada 2001 r.], by wykonywał prace redakcyjne w ograniczonym zakresie i poza siedzibą redakcji” – czytamy w notatce. Wkrótce okazało się, że przed publiczną emisją „Trzech kumpli” film obejrzało sobie na zamkniętym seansie kierownictwo „GW”, a zwolnienie było efektem ujawnienia sekretu starannie skrywanego przed czytelnikami. Oto w jednej ze scen ukryta kamera
wtedy gospodarką? To powiązana setką więzów z „Gazetą Wyborczą” Unia Wolności! Skutki tej reformy i braku debaty w odpowiednim czasie odczuwamy już dziś narastającym lawinowo zadłużeniem budżetu ZUS, a odczujemy jeszcze bardziej, gdy po latach dostaniemy do ręki marne emerytury.
Rycerze Jana Pawła II Ogromne szkody społeczne poczyniła też klerykalizacja bujnie rozwijająca się zwłaszcza wtedy, gdy u władzy były ugrupowania wspieranie przez „Wyborczą”. Sama gazeta w bardzo umiarkowany sposób atakowała zakusy Kościoła, bo obawiała się, że krytyka wzmocniłaby SLD. W ogóle Sojusz uznano za wroga nr 1, choć to partia, która przez lata bała się nawet własnego cienia. Dopiero dojście do władzy rzeczywistego wroga demokracji – PiS – otrzeźwiło „Wyborczą”. Dość nagle stała się zwolenniczką świeckiego państwa, zaprzestała publikacji homofobicznych tekstów, które od czasu do czasu wcześniej zamieszczała, i opowiedziała się w bardziej zdecydowany sposób za prawami kobiet. Bardzo to
13
zarejestrowała rozmowę telefoniczną Maleszki z dziennikarzem „GW”: „Tomku, to ma zły tytuł. Naprawdę tak. Natomiast jeśli chodzi o lead, mógłby być twardszy, ale ponieważ Cyma mi powiedział, że nie powinniśmy dawać – przynajmniej na razie – bardzo ostrych leadów antypapieskich, więc starałem się...” – tłumaczył Maleszka młodszemu koledze. Na pytanie jednej z autorek: „Artykuł jakiś?” Maleszka odpowiedział: „Słuchaj, praca zwyczajna. Redaguję i wysyłam internetem”. Krótko mówiąc: mimo „zniknięcia” Maleszka wciąż był twórczy i współdecydował... Schwytany na gorącym uczynku sztab „Wyborczej” wydał 26 czerwca kłamliwy komunikat: „Maleszka – ze zwykłej ludzkiej wielkoduszności – otrzymał szansę pracy w cieniu”. Miała ona polegać „wyłącznie na redakcyjnym opracowywaniu nadesłanych mu e-mailem tekstów” (porównaj: „redaguję”), ale „film skłonił kierownictwo redakcji do powtórnego przemyślenia ówczesnej decyzji”, bo „oto znów zobaczyliśmy człowieka, który nie potrafi wyjaśnić również sam sobie, dlaczego dopuścił się zdrady”. 29 czerwca 2008 r. Aleksander Kaczorowski – były szef działu publicystyki „GW” – oświadczył: „Maleszkę zostawiono w spokoju. Pozwolono mu robić to, w czym był najlepszy. I robił to przez następne siedem lat (...). Film nie powiedział o Maleszce niczego, czego nie wiedzieliśmy już wtedy. Rzecz w tym, że teraz zostało to pokazane publicznie”. I to jest właśnie „dzika mentalność i obyczaje”. A na dodatek obłuda. ANNA TARCZYŃSKA
ie Stanisława Pyjasa Lesław Maleszka na pogrzeb
ładne późne nawrócenie, ale straty, jakie wszyscy ponieśliśmy przez ostatnie kilkanaście lat z powodu ograniczenia debaty, są już może nie do odrobienia w tym pokoleniu. Szczególnie kuriozalne formy przybierało cenzurowanie wszelkiej krytyki Jana Pawła II. To m.in. z jego powodu „Wyborcza” obłożyła anatemą bardzo skądinąd umiarkowane środowisko antyklerykalnych intelektualistów związanych z kwartalnikiem „Bez Dogmatu” (m.in. prof. Barbara Stanosz). Ale to nie wszystko. Do historii polskiej prasy przejdzie pewien tekst Agnieszki Kublik, czołowej dziennikarki „Gazety”, która ledwie 10 lat temu domagała się wyrzucenia z pracy (sic!) redaktora TVP tylko za to, że ośmielił się w wewnętrznej korespondencji ze współpracownikami nazwać papieża „Karolem Wojtyłą” i „liderem państwa watykańskiego”. Kublik nazwała jego sformułowania „grubiaństwem”. Ten nieszczęśnik został po nagonce rozpętanej przez „Wyborczą” ukarany i musiał wielokrotnie tłumaczyć się z niedostatku swojej czołobitności. Trzeba przyznać, że coś podobnego nawet w PRL-u mogło się wydarzyć tylko w czasach stalinowskich, bo już za
Gomułki i Gierka nie karano za brak dostatecznego kultu jednostki. Ani „Wyborcza”, ani sama Kublik nigdy nie przeprosiły za ten haniebny okres „błędów i wypaczeń”. I ci ludzie w imię rzekomej przyzwoitości mają czelność ustawiać do kąta nasz tygodnik, który od 11 lat zdecydowanie i jednoznacznie walczy m.in. o świeckie państwo, wolność słowa, prawa kobiet i mniejszości seksualnych.
Ciekawostka I na koniec przykład na przysłowiową już hipokryzję i wybiórczość „Wyborczej”. Tak się składa, że redaktor Beylin tylko nas uznał za przeszkodę w zaakceptowaniu przez siebie Ruchu Palikota. Zupełnie nie przeszkadza mu współpraca z Ruchem osób związanych z „Nie”, choć tygodnik ten słynnie z wyjątkowo ostrego języka i kontrowersyjnej grafiki. Czyżby chodziło o to, że redaktor Jerzy Urban w oczach „Gazety” został oczyszczony litrami alkoholu wypitymi wspólnie z Adamem Michnikiem? A może ktoś ważny w redakcji boi się świetnej pamięci i nieposkromionego języka redaktora naczelnego „Nie”? MAREK KRAK
14
NIE DO WIARY
W
1969 roku Amerykanie zrobili mały krok dla człowieka, za to wielki dla ludzkości. Wylądowali na Księżycu. Rok później Jim Lovell był pechowym dowódcą Apolla 13. Też leciał na Księżyc, ale nie doleciał. Zainteresowanie startem kolejnego statku kosmicznego było znikome. Do czasu, kiedy ośrodek kontroli lotów NASA otrzymał meldunek: „Houston, mamy problem!”. Cały świat z zapartym tchem śledził, jak astronauci – zawieszeni setki tysięcy kilometrów nad ziemią – walczą o życie.
Houston, coś tu śmierdzi! Po eksplozji zbiornika z tlenem w module serwisowym trzyosobowa załoga przeprowadziła się do modułu księżycowego, w którym musiała przycupnąć na kilka dni, żeby – w straszliwej ciasnocie – wrócić na ziemię. Jeden wielki smród! – mówili potem ci, którym dane było witać powracających śmiałków. Kilka lat wcześniej Lovellowi zaproponowano udział w symulacji Gemini VII. Była to medyczna próba generalna przed podbojem Księżyca – jeden z wielu eksperymentów dotyczących „minimalnej higieny osobistej”.
Badania przeprowadzano w symulatorach kapsuły kosmicznej. Przez kilka tygodni miało być jak... w niebie: skafander, którego nie zdejmowało się nawet na noc, zero kąpieli, te same majtki. Temperaturę podkręcano do 33 stopni Celsjusza. „Badany C – donosił jeden z raportów – dostawał takich mdłości z powodu odoru ciała, że musiał zdjąć hełm już po niecałych 10 godzinach. Badani A i B zdjęli swoje hełmy jeszcze wcześniej”. Po ściągnięciu kosmicznych kasków „woń została wtłoczona na zewnątrz przez szczelinę wokół szyi”. Czwartego dnia eksperymentu pan „B” uznał sytuację na pokładzie za „totalnie makabryczną”. Z raportów wynikało, że zapach przepoconego ciała swoje śmierdzące apogeum osiąga 10 dnia. Późniejsza ocena przyrostu aromatu jest niemożliwa. Mówiąc wprost: cuchnie tak, że nie wyczujemy subtelnej różnicy, jeśli pocuchnie odrobinę bardziej. W latach 60. także Rosjanie przestali się myć w imię nauki. Tutaj testowani musieli większość czasu spędzać w fotelach. Badano nawarstwianie się tłuszczu i łoju skórnego. Kiedy
było już po wszystkim, króliki doświadczalne wędrowały pod zimny prysznic, a uczeni radzieccy zbierali wodę z mycia i prania skafandrów, żeby porównać ilość tłuszczu w dwóch zbiornikach. Agencje kosmiczne pracowały nad tzw. skafandrem kąpielowym. W warunkach zerowej grawitacji rozpylona woda zamieniała się w lewitującą kluchę, ewentualnie – w unoszące się krople, które trzeba było wyłapać. „Najprościej będzie zapomnieć
Nie sprawdził się wapń. Ćwiczenia też niespecjalnie. Całkiem możliwe, że kosmonauci będą wybierani na podstawie testów genetycznych (ubytki szkieletowe mamy niejako zaprogramowane), a na Czerwoną Planetę polecą wybrańcy matki natury. Zdrowotni nadludzie! Wiadomo też, że kości czarnych są silniejsze niż u przedstawicieli rasy białej, więc kosmiczna załoga może być w całości afroamerykańska.
Płynny stolec – w warunkach orbitalnych – będzie bardziej kłopotliwy niż wspomniane okruszki... Dobrze żywiony kosmonauta nie wyprodukuje też metanu i wodoru, czyli – mówiąc po ludzku – nie będzie pierdział. Profesor Samuel Lepkovsky z Uniwersytetu Kalifornijskiego wymyślił, że każdy lecący w kosmos powinien mieć co najmniej 20 kilogramów tłuszczu za dużo, co stanowi rezerwę w postaci ponad 180 tys. kalorii...
Przez kupę do gwiazd
modlitw na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej”. Zamiast zwracać się w stronę Mekki, wystarczy, że orbitujący muzułmanin będzie spoglądał na matkę Ziemię. Zamiast bić pokłony, może przyciągnąć brodę do kolan lub... wyobrazić sobie, że klęczy na dywaniku i robi wszystko tak jak trzeba.
Kosmiczna kamasutra W środowisku obniżonej grawitacji samiec całą swoją energię wkłada w przytrzymywanie samicy oraz utrzymanie odpowiedniej pozycji.
Podróż w kosmos. Przygoda, stan nieważkości, piękny widok z okna... Niestety – ziemskie problemy lecą razem z nami! o całej sprawie” – tymi słowami zakończono eksperyment ze skafandrem.
Niedźwiedzia przysługa Spróbujcie kilka miesięcy nie wychodzić z łóżka. Zakładając, że nic wam nie dolega, a w pościeli nie ma towarzystwa, z którym można pofikać od czasu do czasu. NASA finansuje ochotników, których jedynym zadaniem jest leżenie. Raj dla leniwych! Leżących testerów nazywają terranautami. Nie wolno wstawać. Nawet usiąść nie wolno. Pacjent ochotnik leży w małym pomieszczeniu z kamerami, więc jeśli wylezie z piernatów, jest po badaniu. I po kasie. Za 3 miesiące można zarobić 17 tys. dolarów. Oferta przyciąga studentów i młodych bezrobotnych. Posiłki nasz terranaut zjada w pozycji półleżącej. Później korzysta z kaczki lub basenu (to zresztą jedyna chwila, kiedy wolno mu zaciągnąć zasłonę wokół łóżka). Po co to wszystko? Lekarze sprawdzają, jakie zmiany w organizmie powoduje długotrwała nieruchawość i jak sobie z nimi radzić. W skrajnych przypadkach dochodzi do zaniku mięśni i zwężania się kości. O ile mięśnie zregenerują się, o tyle kości mogą już nie wrócić do poprzedniego stanu. Kilkuletnia misja na Marsa może więc zrobić z astronauty dożywotniego kalekę. Jeszcze nie wiadomo, co uratuje szkielety kosmicznych kowbojów.
Wielu badaczy przekonuje, że tajemnicę sukcesu znają brunatne niedźwiedzie. To one długo śpią – bywa że 7 miesięcy – a budzą się tak samo silne, jak przed próżnowaniem. W procesie ewolucji wypracowały sobie metodę recyklingu wapnia, więc przy okazji – i ochrony kości. Rząd amerykański w ogóle interesuje się misiami. Żeby tak homo sapiensa dało się podobnie zahibernować i nie żarłby pół roku... Nawet gdyby coś z tego wyszło – gdyba John Charles z NASA – to czy moglibyśmy sobie pozwolić na ograniczone zapasy na statku kosmicznym? A co jeśli hibernacja przestanie działać i wszyscy się obudzą? Ile jedzenia i tlenu należałoby mieć na wszelki wypadek?
Gówniane żarcie No właśnie... Jedzenie. Musi być małe, odpowiednio sprasowane i kaloryczne. No i nie powinno się kruszyć. Taki okruszek nie spadnie przecież na podłogę, tylko będzie fruwał i denerwował wszystkich. W skład sprawdzonych już kostek kanapkowych wchodzi wytopiony smalec, białko, żelatyna i krochmal. Pozostawia niesmak w ustach i przykleja się do podniebienia – żalił się każdy przymusowy konsument. Przez trwającą kilka tygodni misję można zjeść cokolwiek i przeżyć. Ale NASA ambitnie planuje prawdziwe kosmiczne eskapady. Takie długie i bardzo długie! Co wtedy? Od kilkudziesięciu lat głowi się nad tym sztab specjalistów. Wykorzystano podniebienia tysięcy ochotników, a ich kupy – cenne w tych okolicznościach – były badane i zamrażane. W kosmicznym menu należy uwzględnić „objętość oraz częstotliwość defekacji”.
Profesor Max Kleiber uznał z kolei, że jedynym wyjściem w czasie kilkuletnich ekspedycji będzie hodowla myszy lub szczurów. Na mięso. Próbował wyliczyć nawet, ile gryzoni trzeba, żeby mysich steków wystarczyło aż do Marsa. Inżynierem od zarządzania ściekami był w Centrum Badawczym NASA niejaki Sherwin Gormly, nazywany królem uryny. Zdołał przekonać wszystkich, że mocz po usunięciu soli i odfiltrowaniu jest doskonałym orzeźwiającym napitkiem. Jeszcze więcej próbował osiągnąć Chuck Gerba z uniwersytetu w Arizonie. Podczas „warsztatów marsjańskich” reklamował pomysł wykorzystywania nie tylko płynnych odchodów... „Nie będziemy jeść hamburgerów z gówna!” – krzyknął jeden z obecnych na sali astronautów. Alkohol... O tym też dyskutowano. Piwo się nie nadaje. Bez grawitacji bąbelki nie wypłyną na powierzchnię i zrobi się sama piana. Jeden z projektów zakładał sherry, którą zapakowano w plastik. O alkoholowych projektach dowiedziała się opinia publiczna. Do NASA przychodziły listy od zbulwersowanych i niepijących podatników. Z procentowego umilacza zrezygnowano. A co ze strawą duchową? Dla religijnie nadgorliwych istotną nawet w stanie nieważkości? Królikami doświadczalnymi byli kiedyś studenci Uniwersytetu Dayton. Chłopcy zdyscyplinowani, posłuszni i... bardzo bogobojni. Chcieli przeżyć przygodę, przysłużyć się narodowi i jeszcze na tym zarobić, ale opuszczane nabożeństwa stanowiły coraz większy problem. Badacze złamali wówczas regulamin i wykombinowali księdza, który za pośrednictwem kamer przemysłowych oraz mikrofonu udzielił załodze stosownego błogosławieństwa... Wyznawcy Allaha, a przy okazji astronauci, zdążyli już sporządzić „Przewodnik do odprawiania
Każde pchnięcie sprawia, że przedmiot pożądania oddala się... Wiemy o tym dzięki podglądaniu fok pospolitych, które uprawiają seks w wodzie. Astronauci są dyskretni. Nieżyjący już George Stine w książce „Życie w kosmosie” informuje: „W latach 80. w symulującym stan nieważkości basenie Centrum Lotów Kosmicznych w Alabamie przeprowadzano potajemne eksperymenty. Wyniki pokazały, że ludzie są w stanie kopulować w stanie nieważkości. Niemniej jednak mieli pewne problemy z trzymaniem się razem. Tajni badacze stwierdzili, że pomocna może być trzecia osoba, która dopchnie to i owo w odpowiednim momencie. Jest to sposób stosowany przez delfiny. Podczas kopulacji obok pary zawsze obecny jest trzeci delfin”. NASA nie wspomina o seksie w swoim regulaminie. To raczej Kodeks odpowiedzialności astronautów zawiera sformułowanie: „Będziemy starać się unikać zachowań niestosownych”. Kosmonauci wiedzą doskonale, że oni – tak jak politycy finansowani z publicznych pieniędzy – nie powinni afiszować się z takimi słabościami, bo mogą już nie polecieć. Nie wiadomo, jak nieziemskie promieniowanie wpływa na poczęte zarodki. W 1979 roku radziecka agencja kosmiczna wystrzeliła grupę szczurów w bezzałogowym satelicie. Żadna z samic nie wróciła w ciąży. „Może coś się nie udaje. Może nie wykształca się łożysko” – zastanawia się April Ronca z Centrum Badawczego NASA. W kosmos wysyłano też ciężarne szczurzyce. Wracały na ziemię tuż przed porodami i wszystko było w porządku. Ostatni raz poleciały na pokładzie wahadłowca Columbia w 2003 roku. Zginęły razem z 7-osobową załogą… JUSTYNA CIEŚLAK Na podstawie książki Mary Roach „Ale kosmos! Jak jeść, kochać się i korzystać z WC w stanie nieważkości”.
Nr 45 (610) 10–17 XI 2011 r.
15
DIABEŁ TKWI W NEUTRINACH (4)
Wehikuł czasu Najnowsze odkrycia naukowców z CERN rozbudziły wyobraźnię, a media prześcigają się w spekulacjach co do rychłej możliwości podróży w czasie. Mam w związku z tym dwie informacje: złą i fatalną. Od której zacząć? Odkrycie w CERN zszokowało świat nauki, a zwolennikom science fiction dało asumpt do snucia kosmicznych – i dosłownie, i w przenośni – wizji. Pisaliśmy o tym niedawno, więc przypomnijmy w telegraficznym skrócie, że chodzi o to, iż obdarzone masą cząstki o nazwie neutrina przekroczyły barierę światła i wyrżnęły w fundamenty współczesnej fizyki z takim hukiem, że na głowy naukowców posypały się misternie układane cegiełki równań mechaniki kwantowej. Przecież zgodnie ze słynnym wzorem E=mc2 coś podobnego jest wykluczone, a jeśli nawet by nie było, to masa neutrin powinna w mgnieniu oka wzrosnąć do nieskończoności (nawet nie próbujmy zrozumieć, co to w praktyce mogłoby oznaczać), czas dla nich powinien stanąć, a później rozpocząć cofanie się. Nic takiego wprawdzie nie nastąpiło (przynajmniej w spektakularnie zauważalny sposób), ale już w stosunkowo poważnych periodykach popularnonaukowych pojawiły się spekulacje na temat możliwości urzeczywistnienia marzeń Herberta George’a Wellsa, zawartych w słynnej powieści „Wehikuł czasu”. Abstrahując już od tego, że wizja genialnego pisarza zmaterializowana na łamach wspomnianej książki jest cokolwiek ponura, powiedzmy sobie otwarcie jak „starsze chłopaki”: snucie jakichkolwiek tego typu fantasmagorii jest kompletnie pozbawione sensu, a podróże w czasie (w jakimś praktycznym rozumieniu tego pojęcia, a nie jedynie na poziomie cząstek elementarnych) pozostawmy pisarzom science fiction oraz sympatycznej załodze statku Enterprise z kultowego serialu „Star Trek”. Cóż… już widzę, jak w tym momencie narażam się Czytelnikom, którzy pełni entuzjazmu na temat nieprawdopodobnych możliwości, jakie niesie ze sobą przekroczenie szybkości światła, pisali do mnie listy. Nic dziwnego, skoro Stephen Hawking – największy żyjący autorytet astrofizyki – jeszcze w tym roku pisał tak: „Z przekraczaniem bariery światła wiąże się jednak pewien problem. Teoria względności mówi, że moc potrzebna do rozpędzenia rakiety jest tym większa, im prędkość rakiety jest bliższa prędkości światła. Mamy na to eksperymentalne dowody, wprawdzie nie ze statkami kosmicznymi, lecz z cząstkami elementarnymi rozpędzanymi w akceleratorach, w takich ośrodkach jak Fermilab w USA lub CERN w Europie. Potrafimy rozpędzić te cząstki
do 99,99 prędkości światła, lecz żadna moc nie jest w stanie zmusić ich do poruszania się szybciej od światła. Podobnie będzie ze statkami kosmicznymi: niezależnie od mocy silników nie będą one w stanie przyspieszyć powyżej prędkości światła. A skoro podróże wstecz w czasie są możliwe tylko wtedy, gdy możliwe są podróże z prędkością większą od prędkości światła, to wydaje się, że jedne i drugie są wykluczone”. Wyobrażam sobie minę genialnego matematyka i fizyka, gdy wkrótce po tych słowach neutrino przeskoczyło „nieprzekraczalną” dotąd granicę mistycznych już 300 tys. km na sekundę. Czy zatem można już ustawiać się w kolejkach do biur podróży oferujących wycieczkę do Jerozolimy w roku 33 na imprezę integracyjną pt.: „Ukrzyżowanie”? A może atrakcyjniej rysuje się weekend w przyszłości o nazwie: „Zjedz śniadanie ze swoim praprapraprawnukiem”? Niestety, a raczej na szczęście, nigdy nie będzie to możliwe, i choć zdaję sobie sprawę, że znajdę sporą liczbę oponentów, postaram się pokrótce pojęcie „nigdy” (którego notabene sam nie lubię) wyjaśnić. Podróże w czasie to akurat stosunkowo proste przedsięwzięcie. A co więcej, przetestowane doświadczalnie i wielokrotnie potwierdzone. Na to, aby otaczający nas czas biegł wolniej niż czas w innym, interesującym nas miejscu, wystarczy rozpędzić nasze najbliższe środowisko (np. kapsułę statku kosmicznego z nami w środku) do prędkości podświetlnej i oczekiwać rezultatów. Doświadczenia, które nabywamy od urodzenia i ugruntowujemy przez całe życie, każą nam wyobrażać sobie czas jako oś liczbową z zaznaczonym kierunkiem i zwrotem oraz jednostkami sekund, minut, godzin… itd. aż do dekad, po której płynie niezmiennie i jednostajnie historia. Zazwyczaj z lewej strony osi ku prawej (tak to widzi 99 proc. ludzi) nigdy nie zwalnia, nie zapętla się, a co najbardziej oczywiste – nie zawraca. Inaczej rzecz ma się jednak, gdy coś (np. my) porusza się bardzo, ale to bardzo szybko. Wokół nas niby wszystko wygląda normalnie: piwo do szklanki nalewa się tak, jak powinno i golonka znika z talerza w zwyczajnym, acz zależnym od jej smaku czasie. I tak sobie lecąc i lecąc zbliżamy się na przykład do najbliższej nam (nie licząc Słońca) gwiazdy Proxima Centauri, dziwimy się, że to nie jedno, a najprawdopodobniej
trzy położone blisko siebie słoneczka, okrążamy je i ruszamy z powrotem. Nadal nam się spieszy, więc nie zdejmujemy nogi z gazu, utrzymując nasze blisko 300 tys. km na sekundę. Gdzieś w okolicach początku Obłoku Oorta sięgamy po kolejne piwko, a na Ziemi… A na Ziemi w tym czasie mijają dekady. Umierają właśnie nasi bliscy, ich dzieci i dzieci ich dzieci. Gdy docieramy w końcu do macierzystego portu, na naszej Błękitnej Planecie nie ma już nikogo, kogo kochaliśmy, kogo znaliśmy, a najpewniej i kogo jesteśmy w stanie zrozumieć. Wszystko jest inne, sto razy bardziej nowoczesne, tylko że my w tym nowym wspaniałym świecie w ogóle nie potrafimy się odnaleźć. Po co więc odbywać takie podróże? Jedyny argument, jaki przychodzi mi na myśl, to straszliwy nowotwór złośliwy, którego stadium terminalne wyznacza granicę naszego istnienia. Przyspieszamy więc do prędkości światła po to, by ziemska medycyna po dekadach rozwoju, które podczas naszej nieobecności miną, poczyniła takie postępy, że na przykład białaczka będzie dla niej równie banalna jak jesienny katar. Jest to jakieś wytłumaczenie naszej szaleńczej podróży, ale znacznie prostszym i o niebo tańszym wyjściem – już zresztą stosowanym – wydaje się hibernacja. Oczywiście wszystkie te rozważania są czysto teoretyczne, bowiem najprawdopodobniej, a w zasadzie na pewno, ludzkość nigdy nie pozna sposobu na rozpędzenie statku kosmicznego do szybkości relatywistycznych. Bo takiego sposobu po prostu nie ma. A to z tego powodu, że ilość energii, jaką możemy pozyskać, jest ograniczona czasem i przestrzenią. I nawet najczystsza i najpotężniejsza z możliwych energii, którą kiedyś człowiek być może ujarzmi – energia powstała w wyniku anihilacji materii z antymaterią – jest w tym przypadku kroplą w morzu potrzeb. Ale na bok skutki, jest bowiem jeszcze inny sposób na podróże w przyszłość. Sposób, rzekłbym, „oszczędnościowy” – akurat na dzisiejsze ciężkie czasy światowego kryzysu. Z teorii względności wynika też i to, że dla dowolnych obiektów znajdujących się w pobliżu nieporównywalnie większych i bardziej masywnych ciał czas płynie inaczej. A dokładnie – wolniej. Wystarczy więc (jak to się łatwo pisze) wysłać podróżnika w bezpośrednią okolicę supermasywnej czarnej dziury, by raz-dwa przenieść go w przyszłość o praktycznie dowolny interwał czasu. Obrazowo wyglądałoby to tak: z pewnej odległości oglądamy naszego wędrowca, który dziarsko zbliża się do określonego kolapsu grawitacyjnego – czarnej dziury; o, nawet odważnie wyskoczył w skafandrze z kosmicznego pojazdu i leci sobie
Satelity GPS – 31 wehikułów czasu w przestrzeni. Ale co to? Leci coraz wolniej i wolniej, aż w momencie dotknięcia tzw. horyzontu zdarzeń (sfera otaczająca czarną dziurę, będąca w rzeczywistości granicą czasoprzestrzeni, poza którą wszystko, nawet światło, staje się więźniem na wieczność) nieruchomieje zupełnie. I tak trwa w nieskończoność. Zupełnie inaczej swój los dostrzega nasz kosmonauta. Dla niego wszystko dzieje się w swoim zwyczajnym rytmie, tylko ciało mu się jakoś tak dziwnie wydłuża w kierunku centrum kolapsu. Mniejsza jednak o to. Gdyby jakimś cudem udało się kosmonaucie wyrwać z żelaznego uścisku czarnej dziury (co jest z definicji niemożliwe), to – powróciwszy do „normalnego” świata zwyczajnej fizyki – stwierdziłby, że minęły w nim tysiące, a może i miliony lat. To tylko teoria? Otóż ani trochę. Pierwszy raz owo zjawisko spowalniania czasu w pobliżu potężnych grawitacji przetestowano na Ziemi, a dokładniej w USA w roku 1962. Ustawiono dwa superdokładne zegary: jeden na szczycie wysokiej wieży, drugi u jej podstawy. Wyniki wprowadziły naukowców w osłupienie, choć „tylko” potwierdzały wcześniejsze hipotezy. Otóż zegar położony bliżej ziemi szedł wolniej. Czy należy stąd wysnuwać szokujący wniosek, że na przykład Kowalski mieszkający w Zakopanem starzeje się szybciej niż jego brat bliźniak, który przeprowadził się na Żuławy Wiślane? Ależ tak. Właśnie tak to dokładnie jest, choć oczywiście różnice w wieku obu dżentelmenów są więcej niż mikroskopijne i kompletnie bez znaczenia. Czy zawsze? Nie zawsze. Oto istnieje superprzydatna zabawka o nazwie Global Positioning System (GPS). Jak działa? W skrócie tak: 31 satelitów wisi sobie nad Ziemią na wysokości 20 200 kilometrów. Nie dość, że wiszą nad głową i się na nas gapią, to jeszcze cały czas najbliższe z nich wysyłają sygnały rejestrowane przez nasz samochodowy (albo taki w komórce) odbiorniczek. Znając prędkość tych fal (to prędkość światła) oraz czas wysłania konkretnego impulsu, można obliczyć odległość każdego satelity od naszego autka – i to właśnie robi
nasze samochodowe cud-ustrojstwo. Korzystając z tej wiedzy, owo ustrojstwo wylicza następnie nasze współrzędne geograficzne i nanosi je na mapę – widzimy to w postaci ładnego i aktywnego obrazu na wyświetlaczu GPS-u. Proste? Nie tak bardzo, bowiem do takich wyliczeń potrzeba superdokładnych zegarów atomowych, liczących czas co do jednej stumilionowej części sekundy. Po co taka precyzja? Gdyby jej nie było, to GPS pokazywałby nasze położenie z „dokładnością” – powiedzmy – 10 kilometrów albo 110, czyli do niczego by się nie nadawał. To wszystko jednak i tak betka przy innym problemie: oto już przecież wiemy, że zegary w satelitach pracują szybciej niż ten w naszym samochodzie (bo są dalej od Ziemi). Gdyby nie wziąć tego bardzo istotnego faktu pod uwagę, to z wyświetlacza naszego GPS-u dowiedzielibyśmy się, że jesteśmy w choć Krakowie, w rzeczywistości jechalibyśmy na przykład przez Warszawę. Tak duży mógłby być błąd spowodowany tym, że 31 satelitów GPS podróżuje nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie. Tak więc – choć to nieprawdopodobne – spowalnianie czasu zakładane teorią względności zaczęło dotykać bezpośrednio nas wszystkich, i po to, żebyśmy nie błądzili jak pijane dzieci we mgle, zegary na satelitach GPS są nieustannie synchronizowane, a ich wskazania korygowane. Czas bowiem – powiedzmy to jeszcze raz – płynie dla nich zupełnie inaczej niż dla nas tu, na Ziemi. Innymi słowy, podążają one w przyszłość. Niestety, nam to się nigdy nie uda. Przynajmniej nie w takim wymiarze, aby miał on dla konkretnego podróżnika jakiekolwiek wymierne znaczenie. I to jest obiecana na wstępie ta „zła” wiadomość. Ale jest jeszcze zapowiadana „fatalna”, a dotyczy ona podroży w przeszłość. O tym będzie za tydzień. A na razie w wolnej chwili popatrzcie w lustro. To, co w nim widzicie (własne odbicie), to nic innego, jak wędrówka w czasie wstecz. Ciekawe, nieprawdaż? Szczegóły w następnym odcinku. MAREK SZENBORN
16
Nr 45 (610) 10–17 XI 2011 r.
ZE ŚWIATA
KUP PAN KOŚCIÓŁ W Kanadzie na własny kościół stać każdego. Nawet żebraka. Wystarczy, że pojedzie do miasta Windsor w Ontario, zgłosi się do diecezji London i wysupła dolara. Za 3 dolary może mieć na własność 3 świątynie.
W sprawie Our Lady of Rosary, neoromańskiego kościoła z piaskowca z okazałą wieżą, było już 12 zapytań. Jest on w stosunkowo dobrym stanie i można do niego wchodzić bez kasku na głowie. Nie można tego powiedzieć o dwu pozostałych obiektach, na które na razie brak chętnych. Nie można ich wyburzyć, bo konserwator zabytków nie pozwala, a nikt się nie kwapi wyłożyć milionów na remont. Diecezja stawia warunki: potencjalni nabywcy nie mogą przerobić obiektów na sekskluby lub przychodnie lekarskie robiące skrobanki. W innych miejscach kościoły katolickie przerabiane były na sale koncertowe, studia nagrań, hotele, biblioteki lub siedziby firm. PZ
7 MILIARDÓW. I CO DALEJ? 31 października uznano za dzień, w którym populacja Ziemi przekroczyła 7 mld ludzi. W ciągu zaledwie 25 lat przybyły 2 mld mieszkańców! Eksperci ostrzegają, że jeśli tak dalej pójdzie, to do roku 2030 przybędzie kolejny miliard ludzi i wkrótce będziemy potrzebować drugiej takiej samej planety, która dostarczy nam surowców i płodów rolnych, a zarazem pomieści produkowane śmieci, odpadki i ścieki. Uchronienie się przed katastrofą przeludnienia ze wszystkimi jej konsekwencjami zależy od sytuacji w krajach rozwijających się, głównie od Afryki. Jeśli przyrost ludności nie zostanie tam zahamowany, za kilkadziesiąt lat Ziemia może liczyć 15 mld mieszkańców, a takiemu obciążeniu – przy obecnym wykorzystaniu surowców i utylizacji odpadów – stanowczo nie podoła. Eksperci uważają, że kluczem do zapobieżenia tej sytuacji jest dobrowolna kontrola urodzin. Im biedniejszy kraj, tym więcej urodzin
– stwierdzają, wskazując na przykład Somalię. Mimo permanentnej wojny domowej i drastycznej biedy liczba ludności wzrośnie tam z obecnych 10 mln do 22,6 mln w roku 2050. Już teraz 1/3 dzieci jest poważnie niedożywiona, a 99 proc. Somalijczyków nie ma dostępu do informacji o planowaniu rodziny. Ze szczytu ONZ w Johannesburgu w roku 2002 (Ziemia liczyła wówczas 6 mld ludzi) wyeliminowano tematykę demograficzną. Stało się tak z powodu presji wywieranych przez konserwatystów religijnych sprzeciwiających się antykoncepcji i aborcji. Kilka miesięcy temu znany brytyjski przyrodnik David Attenborough wezwał do przełamania tabu dyskutowania o niekontrolowanym przyroście ludności i zaatakował doktrynę Kościoła katolickiego jako odpowiedzialną za przeludnienie. Mówił, że nikomu nie można zakazywać posiadania dzieci, jednak ludzie powinni pojąć, że duża ich liczba przyczynia się do poważnych problemów w przyszłości. „Nie znam nikogo, kto prywatnie oponuje przeciwko twierdzeniu, że przeludnienie jest poważnym problemem. Może z wyjątkiem osobników wierzących, że Ziemia jest płaska. Ale mało kto ma odwagę zabrać na ten temat głos publicznie. Jest jakieś dziwne tabu...” – stwierdził. Jego zdaniem mamy alternatywę – albo sami dobrowolnie ograniczymy liczbę urodzin, albo zwiększy się liczba zgonów z powodu głodu, chorób i wojen: o wodę, ropę naftową, ziemie uprawne lub choćby o miejsce do życia. Mówiąc o efektach ideologii Kościoła, zwalczającej antykoncepcję, przytacza przykłady: w indyjskim stanie Kerala (mieszkają tam głównie hinduiści) na statystyczną kobietę przypada 1,7 potomka. W Tajlandii (buddyzm) – 1,8; natomiast na katolickich Filipinach – 3,3. Jeśli jesteście wiernymi Kościoła katolickiego – apeluje Attenborough – sugerujcie, by zmienił doktrynę zakazywania antykoncepcji, by rozważył jej etyczne konsekwencje. Ba! Łatwo powiedzieć... JF
SZLACHETNY SPERMODAWCA Dawca spermy – to brzmi dumnie. Taki jest werdykt wynikający z badań przeprowadzonych w Uniwersytecie Linkoping w Szwecji.
Tacy „dobroczyńcy” są bardziej zrównoważeni i dojrzalsi niż rówieśnicy, którzy nie dzielą się swoim nasieniem. Studium objęło dawców siedmiu szwedzkich banków spermy, których porównano z niedawcami. Przeciętny dawca ma 34 lata, jest bardziej energiczny i rzadziej się martwi niż samiec używający spermy tylko do własnych celów. Wierzy w siebie i ma wyznaczone cele życiowe. Prawie 50 proc. szwedzkich dawców pozostaje w stałych związkach, a ponad 30 proc. ma dzieci. Szwedzcy dawcy „pracują” społecznie (w USA płaci się 150 dol. od wytrysku). Rekompensuje im się tylko podróż do banku; ponadto otrzymują zwrot wynagrodzenia za stracony dzień pracy. Nie są też anonimowi. Każde dziecko poczęte z ich spermy może po osiągnięciu pełnoletniości namierzyć biologicznego tatę. CS
W SŁUŻBIE EGZORCYZMÓW Wiele odkryć rewolucjonizujących życie dokonano w laboratoriach badawczych sił zbrojnych.
Konstrukcje tam projektowane najpierw wykorzystywano na polu militarnym, a potem trafiały do sektora cywilnego. Podobnie było i tym razem, choć nie można mówić o rewolucji ani o wartościowym odkryciu. Japoński egzorcysta postanowił wykorzystać do swych celów torturę zwaną waterboarding stosowaną przez wojska i wywiady amerykańskie. Kazuaki Kinoshita, 56-letni mnich buddyjski, poddał zabiegom z zastosowaniem wody 13-letnią dziewczynę. Pomagał mu w tym jej ojciec. W celu wygnania złych duchów ofiarę przywiązano do krzesła i polewano wodą. Tata lał, a mnich mruczał mantry przeganiające złe moce. Zastała ich przy tym matka dziewczyny, która wezwała pogotowie. Za późno: dziecko się udusiło. Rodzice zwrócili się o pomoc do mnicha po kilku latach choroby dziewczynki, gdy jej stan psychiczny i fizyczny się pogarszał, a doktorzy nie byli w stanie pomóc. Mnich postawił diagnozę o opętaniu i zalecił tortury wodne. Dziecko przeżyło 100 seansów, kiedy lano mu na twarz wodę z wysokości 2,5 metra. Czy kuracja zwyciężyła złe moce – nie wiadomo. PZ
ZŁOTA JESIEŃ Pięćdziesiątka. Okropne słowo! Zwłaszcza dla kobiet. Ale wielu mężczyzn w tym wieku też myśli już tylko o wygodnym fotelu. Tymczasem…
Teraz palaczom rekomenduje się bardziej wyrafinowane prześwietlenia – tomografem komputerowym. Problem w tym, że nie powinno się ich wykonywań zbyt często, bo emitują wielokrotnie więcej promieniowania radioaktywnego niż tradycyjny rentgen. JF
PIENIĄDZE ODBIERAJĄ SZCZĘŚCIE
Bzdura! – wołają amerykańscy lekarze. Możecie mieć teraz najlepszy seks w życiu! – zapewnia dr Irving Goldstein, dyrektor oddziału medycyny seksualnej w szpitalu Alvareda w San Diego. Dzieci są już odchowane, nie trzeba się martwić, że pociecha wpadnie do sypialni i złapie in flagranti, więc jest spokój i brak stresów. „To ogromnie ważny czynnik”. Poza tym partnerka jest po menopauzie, więc nie ma paniki, że zaciąży. Obniżony poziom hormonów może wprawdzie oznaczać spadek libido, ale niekoniecznie. Popęd po odstawieniu pigułek antykoncepcyjnych może powrócić – zapewnia dr Richards. Nawet jeśli nie, to zawsze można poddać się terapii testosteronem. Po menopauzie kobiety tracą zahamowania, wiedzą, czego chcą, i wiedzą, że... nie ma co zwlekać – teraz albo nigdy – co bardzo poprawia sprawność seksualną. Starsze kobiety są też bardziej niezależne finansowo. Problemy natury technicznej, na przykład suchość pochwy? Eee tam. W każdej aptece są środki nawilżające, a niektóre preparaty nawet potęgują doznania seksualne. Jedną z największych obaw kobiet po menopauzie jest przeświadczenie, że one będą gotowe, ale ich partner rówieśnik już nie – konstatuje dr Goldstein. – To przesądy. Na większość takich problemów są dziś terapie hormonalne i inne – dodaje. TN
RENTGEN I RAK Od dawna wierzono, że prześwietlenia pozwalają na wykrycie raka płuc, zanim będzie za późno na skuteczną terapię. Zalecano je szczególnie palaczom i byłym palaczom. Okazało się, że niepotrzebnie. Duże studium badawcze amerykańskiego National Cancer Institute, obejmujące 150 tys. starszych Amerykanów, wykazało, że profilaktycznie prześwietlani promieniami X umierają na raka płuc równie często jak ci, którzy prześwietleń nie robili. Prześwietlenia rentgenowskie nie są na tyle dokładne, by pokazać guz we wczesnym stadium rozwoju.
Problem pieniędzy i dawanego przez nie szczęścia powraca. Tym razem pod postacią wyników badań naukowych, które definitywnie rozstrzygają to zagadnienie. Jednak nie dają. To wniosek dysertacji Jasona Carolla z amerykańskiego Uniwersytetu Brigham Young. Okazuje się, że stadła małżeńskie nastawione na sprawy materialne mają się gorzej niż te, które do pieniędzy nie przywiązują takiej uwagi. Te drugie są o 10–15 proc. szczęśliwsze. To orzeczenie jest prawdziwe niezależnie od poziomu dochodów. Bogatsi doznają w kontaktach ze współmałżonkami erozji porozumienia, cierpią z powodu nieumiejętności rozwiązywania konfliktów i mniejszego zainteresowania sprawami partnera. Najgorsza jest sytuacja, gdy dobierze się para ludzi pazernych na pieniądze i rzeczy. Kiedy jedna osoba jest przywiązana do dóbr materialnych, a druga nie, sytuacja wygląda lepiej, choć można by przypuszczać, że to podłoże do częstych kłótni i nieporozumień. Studium obejmowało osoby pozostające w związku małżeńskim, ale autorzy są przekonani, że podobnie wygląda sytuacja w związkach konkubenckich. Inne, wcześniejsze badania wykazywały, że ludzie zorientowani materialnie częściej popadają w depresję, podlegają lękom i nerwicom, nie mają poczucia bezpieczeństwa, a ich życie domowe z partnerami nie układa się dobrze. Ludzie myślący głównie o pieniądzach są zazwyczaj bogatsi od innych, ale podejmują złe decyzje finansowe i wydają więcej, niż zarabiają. ST
BUJAJ SIĘ! Dżentelmen z Valleyo w Kalifornii spędził noc uwięziony na parkowej huśtawce dla dzieci. Poprzedniego dnia założył się z kumplami (oczywiście będąc w stanie wskazującym), że się w niej zmieści. Udało mu się wygrać, choć musiał posmarować tyłek płynem do prania. W drugą stronę nie poszło jednak tak łatwo... W końcu koledzy zostawili go uwięzionego na 9 godzin. Następnego dnia przybyła policja, a po niej strażacy, którzy odcięli huśtawkę i wraz z zawartością przewieźli do szpitala, gdzie trzeba ją było rozciąć. Mieszkańcy Valleyo są wściekli, bo zniszczono mienie publiczne, a służby ratownicze zmarnowały czas na idiotę... CS
Nr 45 (610) 10–17 XI 2011 r.
W
Paryżu doszło do awantury o Chrystusa. W teatrze. Chodziło o jego lico splugawione sztucznymi ekskrementami. Na widownię Theatre de la Ville nad brzegiem Sekwany wtargnęła bojówka fundamentalistów chrześcijańskich. Szedł akurat spektakl pt. „W kwestii twarzy, odnośnie Syna
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
Organizatorem akcji jest konserwatywny Institut Civitas. W kwietniu jego bojówkarze zorganizowali demonstrację, aby nie dopuścić do prezentacji na wystawie w Avignionie słynnej fotografii Andresa Serrano, przedstawiającej krzyż zanurzony w moczu artysty z USA. Luminarze sztuki teatralnej – wśród nich znani aktorzy: Juliette
Binoche i Michel Piccoli – utworzyli komitet obrony teatru. Z kolei Institut Civitas wzywa do demonstracji „w obronie honoru Chrystusa”. Trudno im odmówić racji, bo artyści często naprawdę przeginają. Od akcji Civitas odcięli się jednak biskupi francuscy, podkreślając, że „Kościół we Francji nie jest ani fundamentalistyczny, ani obskurancki”. CS
Śmierdząca sprawa Boga”, którego treścią jest historia syna opiekującego się popuszczającym w spodnie ojcem. Na ścianie wisi reprodukcja portretu Chrystusa pędzla renesansowego artysty Antonella da Messina, który pod koniec spektaklu zostaje spryskany farbą naśladującą kał. Ale to obrońcy Jezusa obrzucili widzów prawdziwymi fekaliami. Włoskiemu reżyserowi Romeo Castelucciemu jakoś uszło płazem. Bojówkarze byli młodzi, podekscytowani i dobrze ubrani, nie żadne tam obszczymury. Wrzeszczeli: „Dość chrystianofobii!”. Po obrzuceniu gmachu teatru jajami i oblaniu go olejem padli na kolana, modląc się i śpiewając po łacinie. Można domniemywać, że usiłowali przeprosić Jezusa za zniewagę, którą szczęśliwie pomścili.
17
Krzyże przedszkolne N
ie tylko w Polsce trwa batalia o odkrzyżowanie. W Austrii środowiska laickie pozywają rząd za krzyże w przedszkolach publicznych.
W austriackich palcówkach wychowawczo-opiekuńczych dla młodszych dzieci wiszą krucyfiksy, a instytucje te współpracują z parafiami katolickimi w przygotowywaniu imprez świątecznych. Środowiska laickie postanowiły zatem oskarżyć władze w Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu. Pozywający
uważają, że ich skarga różni się od słynnej sprawy wytoczonej za krucyfiksy przeciwko rządowi włoskiemu, która została przegrana w drugiej instancji. Dzieci w przedszkolach są młodsze i tym bardziej wrażliwe na religijną presję, a więc problem jest niezwykle istotny. MaK
Tania sensacja N
a spotkaniu międzyreligijnym w Asyżu Benedykt XVI przyznał, że „w historii chrześcijaństwa uciekano się do przemocy”.
To oczywiste stwierdzenie uznano za akt odwagi i sensację. Nie wiadomo jednak, kto według Benedykta uciekał się do
przemocy, bo papież nie uderzył się w piersi Kościoła katolickiego. Może to źli protestanci byli? MaK
Kler się rozpycha H
umaniści złożyli skargę na dyskryminację ze strony Komisji Europejskiej, która Kościoły traktuje lepiej niż niewierzących.
Przesubitowany Tajne dokumenty wyciekły z archiwum watykańskiego i pokalały niepokalane błogosławieństwo Wojtyłowe. Benedykt też został utytłany. Sprawa wygląda na bardzo poważną i nie wiadomo, czy uda się ją zamieść po dywan. Z 212 dokumentów wynika, że w Watykanie przez całe dekady wiedziano o pedofilii, gwałtach, narkomanii i korupcyjnych machinacjach Marciala Maciela – zmarłego niedawno założyciela zakonu Legionu Chrystusa, który miał ogromny talent do zbierania pieniędzy dla Kościoła i kupowania za nie (oraz za luksusowe prezenty) przychylności najwyższych hierarchów, w tym Dziwisza. Maciel był pod specjalną ochroną, zwłaszcza Jana Pawła II, który go chwalił, nagradzał i dopieszczał do samego końca, mimo że dowodów jego win było coraz więcej. O sprawie doniosły magazyny w Meksyku, między innymi „Proceso”. Akta – obejmujące lata 1944–2002 i pochodzące z archiwum Kongregacji Instytutów i Towarzystw Konsekracji Życia – przekazano trzem osobom: Fernandowi Gonzalesowi (badacz z Krajowego Uniwersytetu Autonomicznego w Meksyku), Albertowi Athue (były ksiądz i akademik z Autonomicznego Instytutu
S
tolica Apostolska zleciła kościelne śledztwo w klasztorze katolickim Ealing Abbey w Wielkiej Brytanii. Poprzedziły je dekady przemocy stosowanej wobec dzieci. Sprawa ma związek z głośnym skandalem w pobliskim Eaton Rise, w którym przestępstw przez dziesięciolecia dopuszczali się mnisi i świeccy nauczyciele szkoły św. Bernarda. Policja poszukuje ojca Laurence’a Sopera, przez 9 lat przeora
Technicznego) oraz Josemu Barbiemu (jedna z ofiar Maciela). Wynika z nich, że zakonnik był pod ochroną luminarzy tzw. Stolicy Apostolskiej od 1956 roku, mimo licznych, powtarzających się oskarżeń. „Proceso” reprodukuje list Maciela do kardynała Valerio Valeri z roku 1956. Stanowi on odpowiedź na decyzję zawieszenia go w działalności kapłańskiej, motywowaną oskarżeniami o przemoc seksualną i narkomanię. Zarzuty sformułowały prominentne wówczas osobistości kościelne, m.in. biskup Sergio Méndez Arceo i kardynał Miguel Dario Miranda, prymas Meksyku. Maciel stwierdza, że zarzuty to „nic innego jak zniesławienia”. Jednocześnie grozi, że jeśli zostanie zawieszony, nie będzie w stanie „kontrolować w przyszłości pozyskiwania funduszy ani zarządzać nimi, co doprowadzi do nierównowagi finansowej”. Groźba podziałała, bo Maciel bez przeszkód zbierał pieniądze przez kolejne kilkadziesiąt lat. Trójka odbiorców dokumentów wyraża przekonanie, że ich zawartość powinna wystarczyć do anulowania beatyfikacji Jana Pawła II, która została pospiesznie sfinalizowana, bez szczegółowego zbadania przeszłości kandydata na świętego. PZ
Angielski ślad klasztoru, który miał się zgłosić na policję w marcu, ale postanowił uciec. Inny mnich – ojciec David Pearce – dostał ośmioletni wyrok, który po apelacji skrócono do 5 lat. Pearce był dyrektorem oddziału młodszych uczniów szkoły. Wcześniej został za swe postępki zawieszony, ale przed aresztowaniem zdążył
zgwałcić jeszcze jednego ucznia. Charity Commission w swym raporcie oskarżyła władze klasztoru o niezapewnienie dzieciom bezpieczeństwa. Watykan zareagował dopiero po niezapowiedzianej kontroli niezależnego inspektoratu szkolnego, którego raport napiętnował to, co działo się w szkole. TN
Traktat Lizboński nakłada na Unię obowiązek prowadzenia dialogu z religiami, Kościołami i środowiskami niereligijnymi. Niestety, Komisja Europejska w wyraźnie preferencyjny sposób traktuje Kościoły, z którymi organizuje znacznie
więcej spotkań. Na tę praktykę zażalenie złożyła Europejska Federacja Humanistyczna na ręce unijnego rzecznika praw człowieka. Wskazuje ona wprost, że przedstawiciele Kościołów są bardziej nachalni w kontaktach z KE. MaK
Małżeńska samba B
razylijski sąd najwyższy podjął historyczną decyzję legalizującą małżeństwa jednopłciowe.
Mimo protestów środowisk katolickich i konserwatywnych protestantów sąd najwyższy orzekł stosunkiem głosów 4:1, że dwie kobiety z południa kraju mają prawo do zawarcia małżeństwa pomimo sprzeciwu urzędów stanu cywilnego. To orzeczenie otwiera drogę do legalizacji takich małżeństw w całej Brazylii – największym
kraju Ameryki Południowej. Rząd będzie zobligowany do stworzenia ram prawnych legalizujących takie związki. Małżeństwa jednopłciowe istnieją już w tamtej części świata w Argentynie i stolicy Meksyku, a w kilku innych państwach Ameryki Łacińskiej zalegalizowano takie konkubinaty. MaK
18
Nr 45 (610) 10–17 XI 2011 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Marszałku, zdejmij krzyż! Przyłączam się do zgłoszonego przez Ruch Palikota żądania usunięcia krzyża z sali posiedzeń plenarnych Sejmu RP. Każdy Polak powinien się przyłączyć… Zawieszenie w tym miejscu symbolu jednego z wyznań stanowi sui generis oznaczenie terytorium, sprawiające, że dla obywateli – zgodnie z brzmieniem zapisu z preambuły do Konstytucji RP – „niepodzielających tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł” nie ma w nim miejsca, a przynajmniej nie na równych prawach. Poza tym obecność symbolu jednego z wyznań stanowi rażące naruszenie konstytucyjnych zasad wolności sumienia (art. 53, 1 i 6), wyznania oraz świeckości państwa i jego rozdziału od instytucji wyznaniowych (art. 25, 2 i 3), dowodząc, że Rzeczpospolita Polska nie jest dobrem jej wszystkich obywateli, równych wobec prawa, ale także, iż nie jest ona państwem prawa tout court, skoro w zuchwały sposób normy konstytucyjne łamane są w miejscu, w którym to prawo jest stanowione i powinno dostarczać wzoru w zakresie ich przestrzegania. Obecność krzyża stanowi też obrażę uczuć religijnych osób o światopoglądzie odmiennym niż chrześcijański, co ścigane jest z mocy prawa: „Kto ogranicza człowieka w przysługujących mu prawach ze względu na jego przynależność wyznaniową albo bezwyznaniowość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2” (art. 194 Kodeksu karnego). Poza tym wobec obecności symboli religijnych w sferze publicznej uprawnione staje się symetryczne prawo do wyrażania i demonstrowania opinii w tym przedmiocie, co na przykład miało miejsce w czasie sporu o krzyż przed Pałacem Prezydenckim, a nie ścigania w oparciu o wspomniany paragraf (art. 196 Kodeksu karnego), biorący pod ochronę wyłącznie prawa części obywateli, tych wyznających wierzenia religijne, a zwłaszcza dominujące, czyli katolicyzm.
jak utrzymują zwolennicy umieszczania krzyża w miejscach publicznych, a co za tym idzie przeciwnicy jego usunięcia z Sejmu oraz innych instytucji publicznych. Poza tym Konstytucja RP zabrania propagowania ideologii totalitarnych: „Zakazane jest istnienie partii politycznych i innych organizacji odwołujących się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania” (art. 13), a za takową uznać należy doktrynę Kościoła katolickiego (pozbawiającą np. kler elementarnego prawa do życia rodzinnego), który za pomocą prawa państwowego narzuca swoje rozstrzygnięcia kanoniczne w sferze moralności (ograniczenie zabiegów przerywania ciąży, uniemożliwienie decydowania o zakończeniu własnego życia wskutek nieuleczalnej, wywołującej cierpienia choroby lub braku środków do godnej egzystencji), obyczajowości (dyskryminacja ze względu na orientację seksualną – wprowadzenie do Konstytucji RP normy, że małżeństwo stanowi związek mężczyzny i kobiety) i kultury (np. zapis o przestrzeganiu wartości chrześcijańskich Fot. Agencja Gazeta w ustawie o radiofonii 19.10.1997 r. – bezprawne zawieszenie z 29 grudnia 1992 r.) krzyża w Sejmie. Taki przejaw chuligaństwa nie tylko swoim wyznawcom, ale również posłów toleruje do dziś Sejm RP osobom z nim niezwiązanym. W konsekwencji podporządczyli prawosławnych chrześcijan kowuje ich życie własnej doktrynie po zdobyciu Bizancjum przez krzyoraz ogranicza ich prawo decydożowców, palenie na stosach protewania o swoim losie (np. kobiet stanckich „heretyków” w podbitej w zakresie świadomego planowania przez Hiszpanię Flandrii) oraz eksrodziny). A zatem nie istnieją żadterminacji całych grup etnicznych (Inne racjonalne przesłanki – ani prawdian w okresie konkwisty w Ameryne, ani moralne – dla dalszego poce Środkowej i Południowej). Możzostawiania krzyża w sali obrad plena go więc uznać za znak związany narnych polskiego parlamentu. z ludobójstwem, a nie uniwersalny, Lesław Czapliński, publicysta posiadający znaczenie ponadreligijne, Wbrew twierdzeniom zwolenników jego umieszczania w przestrzeni publicznej nie jest on znakiem ponadwyznaniowym o znamionach uniwersalnych. Skoro w Polsce kryminalizowane są takie symbole jak swastyka, będąca skądinąd symbolem solarnym religii hinduistycznej i odmianą krzyża, stanowiącego też symbol słoneczny (schematyczne promienie rozchodzące się ze środka w cztery strony świata, co szczególnie wyraźnie uchwytne jest w przypadku krzyża greckiego), albowiem zaanektowana została przez nazizm, to również za takowy uznać należy krzyż (np. łaciński), w imię którego dokonywano prześladowań innowierców (greckich,
Pani pozna Pana Skromna kobieta, 73 lata, niezależna i bez zobowiązań, pozna Pana w podobnym wieku, bez zobowiązań i nałogów, biednego, ale uczciwego, bez urody i wykształcenia, prostego człowieka do wspólnego życia we dwoje. Pan może mieszkać na wsi. Woj. podkarpackie (1/a/45) Panna, 32 lata, bezdzietna, ustatkowana, bez nałogów, pozna kawalera, bezdzietnego, w wieku 30–35 lat, praktykującego katolika, z wykształceniem wyższym, zadbanego, niełysego, bez nałogów. Woj. śląskie (2/a/45)
Pan pozna Panią Kawaler, 59 lat, 164 cm wzrostu, miłośnik przyrody i muzyki klasycznej, pozna Panią w dowolnym wieku. Łódź i okolice (1/b/45) Wdowiec, dojrzały emeryt, dobry stan zdrowia, niezależny finansowo, z mieszkaniem, pozna Panią w wieku 70–73 lata o stabilnym charakterze. Na dobre i na złe. Gdańsk (2/b/45) Wolny wdowiec, 73 lata, 162 cm wzrostu, bez nałogów i zobowiązań, tolerancyjny optymista, wyrozumiały i koleżeński, wykształcony, wszechstronne zainteresowania, z mieszkaniem, pozna trochę młodszą Panią, szczupłą i wolną, w celu wspólnego spędzenia reszty życia. Katowice (3/b/45) Emeryt z I grupą inwalidzką, bezdzietny, 172/78, z ładnym mieszkaniem, pozna Panią, emerytkę. Cel – małżeństwo, wzajemne wsparcie i pomoc. Woj. świętokrzyskie (4/b/45)
Racja 99 procent To smutne, że media wypaczają obraz wydarzeń społecznych w świecie. A robią to w interesie wielkich korporacji finansowych. Czy można zabić jedną osobę, żeby uszczęśliwić tysiąc? Czy byłoby to moralne? A milion osób? Wyobraźcie sobie, że istnieje szansa na uszczęśliwienie miliona. Wystarczy tylko zabić jedną osobę. Czy można to zrobić? Czy takie morderstwo jest dopuszczalne? Oj, naczytałem się Dostojewskiego... Ale czy można dla ratowania całego systemu ciągle pogarszać sytuację zwykłych ludzi? W mediach wciąż słyszymy wypowiedzi ekspertów i prezenterów o tym, jak to dobrze, że Francja i Niemcy chcą ratować Grecję i całą Europę; jak usilnie chcą pomóc, a brzydcy Grecy nie chcą jeszcze więcej oszczędzać. Pominę tu fakt, że w dużej mierze do kryzysu w Grecji przyczyniły się agencje ratingowe. Bo przecież taka Japonia jest krajem o wiele bardziej zadłużonym niż Grecja. I nie podważa się jej finansowej wiarygodności. Czy to nie dziwne? A w mediach potwór Grek przedstawiany jest jako nygus i nieznający granic konsument, który chce ciągle więcej i więcej. Ogłoszenie bankructwa przedstawia się
Wysoki i przystojny fan „FiM”, 61 lat, jęz. angielski, samochód, niebiedny, pozna ładną, wysoką i miłą Panią, antyklerykałkę w wieku 55–58 lat. Cel – szczera przyjaźń. Poznań (5/b/45) Jarek, 45 lat, 183/95, katolik o spokojnym usposobieniu, od kilku lat rozwiedziony, samotny, obecnie w ZK, pozna wyrozumiałą i tolerancyjną Panią, może być z dzieckiem. Świdnica (6/b/45) Ateista, wdowiec, samotny emeryt, zaprzyjaźni się z wykształconą i niezależną Panią o świeckich poglądach, do lat 65. Kraków (7/b/45) Inne Emerytka, 61 lat, antyreligijna, zaciekawiona naturą, nawiąże kontakt z osobami w zbliżonym wieku i o podobnych zainteresowaniach, zdecydowanymi uprawiać nordic walking. Łódź (1/c/45) Inwalida, emeryt, zaprzyjaźni się z uczciwymi, bezdzietnymi, niepalącymi antyklerykałami,
jako coś gorszego niż najgorszy kataklizm. Tylko dla kogo? Głównie dla banków, bo nie dla zwykłych ludzi. Napisał o tym w jednym z ostatnich numerów „FiM” Marek Krak (i właśnie dlatego, że pan Marek pisze, broniąc ludzi, a nie banków, nie występuje w mediach takich jak TVN czy Polsat). Kiedy premier Grecji chciał wprowadzić referendum na temat tego, czy przyjmować pomoc, czy ogłaszać bankructwo, został okrzyknięty przez niektórych wariatem i politycznym trupem. Bo jednak to chore, żeby zwykli ludzie decydowali o swoim losie, nieprawdaż? To szkodliwe... dla elit i banków. Popieram protesty 99 procent, czyli oburzonych. Bo sytuacja jest chora i nie może być tak, żeby 1 procent przejmował bogactwo wypracowane przez resztę społeczeństwa. W ramach protestu w mojej małej mieścinie z chęcią sam rozbiłbym namiocik oburzonego, ale myślę, że na razie potrzebne jest dotarcie do ludzi z innym przekazem niż ten proponowany przez media głównego nurtu. Wspaniale robią to „Fakty i Mity”, ale myślę, że potrzebna jest też dyskusja wśród ludzi, poruszanie tematu na forach, blogach i w kręgu znajomych. Tomasz Wala, Opalenica
seniorami, którzy chcieliby utworzyć społeczny zespół muzyki integracyjno-relaksacyjnej do grania na misach i gongach tybetańskich w Beskidach. Żywiec (2/c/45) Jak zamieścić bezpłatne ogłoszenie? Do listu z własnym anonsem (krótki i czytelny) należy dołączyć znaczek pocztowy (luzem) za 1,55 zł i wysłać na nasz adres z dopiskiem „Anons”. Jak odpowiedzieć na ogłoszenie? 1. Wybierz ofertę (y), na którą (e) chcesz odpowiedzieć. 2. Napisz czytelny list z odpowiedzią i podaj swój adres (lub e-mail). 3. List włóż do koperty, zaklej ją, a w miejscu na znaczek wpisz numer oferty, na którą odpowiadasz. 4. Kopertę tę wraz ze znaczkiem za 1,55 zł (liczba znaczków musi odpowiadać liczbie odpowiedzi) włóż do większej koperty i wyślij na nasz adres. Oferty bez załączonych znaczków (luzem) nie będą przekazywane adresatom.
Nr 45 (610) 10–17 XI 2011 r.
LISTY Wizyta duszpasterska 4 listopada 2011 r. ks. bp Tadeusz Bronakowski (biskup pomocniczy diecezji łomżyńskiej) odwiedził w ramach wizytacji kanonicznej parafię Wąsewo, gimnazjum i szkołę podstawową. Biskupa witał nie tylko dyrektor placówki, ale też poczty sztandarowe szkoły podstawowej i gimnazjum (nosi imię papieża Jana Pawła II). Na sali gimnastycznej odbyła się uroczystość, były piosenki uczniów, przemówienia… Po oficjalnym spotkaniu biskup odbył spotkanie z nauczycielami. Padło wiele okrągłych słów na temat wychowania dzieci i młodzieży, biskup podkreślał ważność współpracy szkoły, rodziny i parafii w dziele wychowania. Nie obyło się bez akcentów politycznych. Oberwało się Januszowi Palikotowi, który został potraktowany jak ktoś, z kim nie godzi się rozmawiać, jak polityczny „żart” części społeczeństwa (szczególnie młodych, „niedojrzałych” wyborców). Zwycięstwo Palikota zapewne bardzo zabolało hierarchię. W Wąsewie Ruch Palikota zdobył 69 głosów, a jest to wynik – jak na sklerykalizowane i „święte” społeczeństwo – bardzo znaczący. Biskup oprócz szkoły w Wąsewie nawiedził również szkoły podstawowe w Brudkach Starych oraz Rząśniku Włościańskim. Podobne w duchu i formie odwiedziny miały miejsce także w sąsiednich parafiach. R.T.
Kandydat do Tworek Ludzie!!! Przecież katolicyzm ogłupianej przez Kościół katolickiej ludności w Polsce wcale nie jest wiarą, tylko stanem umysłu!!! Już znalazł się fachowiec – wikary Piotr Chyła, który za pomocą włosa JPII uratował ten samolot. Gdy jeszcze się pomodli, to z całą pewnością w cudowny sposób go wyremontuje. A tak poza nawiasem: czy są wolne miejsca w Tworkach, bo objawił się kandydat na męczennika… lek. med. Walerian Zenon Kuciak specj. chirurgii ogólnej i radiologii
Oświecanie czarnego Jestem kierowcą ciężarówki i jeżdżę po całym kraju. Głównie w nocy. Zastanawia mnie jedna sprawa. Kiedy przejeżdżam przez różne miasta, wsie i małe miejscowości, widzę, jak w nocy oświetlone są kościoły. Nie przeszkadzałoby mi, gdyby chodziło o zabytek, ale – niestety – oświetlone są wszystkie. Postanowiłem sprawdzić to na dwóch kościołach blisko mojego domu w Lublinie. Na ulicy Kunickiego znajdują się
dwa kościoły: Najświętszego Serca Jezusa i Matki Bożej Fatimskiej. Ku mojemu zaskoczeniu obydwie budowle oświetlono halogenami, a światła te podpięte są do linii miejskiej. W sobotę w radiu mówiono o wniosku złożonym do URE przez operatorów energetyki w sprawie podwyżki cen prądu, a tu takie cyrki. Płacę podatki i nie zgadzam się z tym. Wysłałem nawet zapytanie do władz mojego miasta i do urzędu skarbowego, czy mogę nie płacić części podatku, ponieważ nie chcę sponsorować czarnych. Niestety,
SZKIEŁKO I OKO Roznosiciele zarazków Byłem ostatnio w szpitalu na operacji. W szpitalu tym pracuje personel o superwiedzy i umiejętnościach. Jest tam czysto i sterylnie. Po operacji obudziłem się w sali intensywnego nadzoru pooperacyjnego. Widziałem, jak ci, co tam wchodzili, wkładali na ubranie foliową zieloną pelerynę i zakładali na twarz maski. Rano poczułem, że ktoś mnie szarpie za rękę. Odwróciłem głowę i zobaczyłem księdza w czarnej sutannie i birecie. Nie
Monika Olejnik to przecież m.in. wielbicielka Kaczyńskich, a Jaro ma powody, aby Pana nienawidzić (to 7 polskich grzechów głównych opublikowanych przed laty w „Faktach i Mitach” przyniosło PiS-owi klęskę w wyborach). Wynajął więc Monikę, która robi co może, aby Pana zdezawuować w oczach Polaków. On swoich krzywd nie zapomina, a nienawiścią się żywi. Ale głowa do góry. To nie Pan powinien się bać, ale oni już się boją! Kroki, które zamierza Pan przedsięwziąć w stosunku do oszczerców, uważam za słuszne. Obrzucają błotem, więc należy dać im poczuć, jak to jest samemu się w nim taplać, tym bardziej że z Pana strony nie będzie to błoto wyimaginowane. Krystyna z Tarnowa
Antychrześcijanie
po moim zapytaniu zapadła w tej sprawie cisza. Czy nasze miasta mają naprawdę tak duże budżety, żeby opłacać takie rzeczy? Czytelnik z Lublina
I co się Dziwisz? Ja jako stary katolik nie wierzyłem, żeby pasterze owiec gwałcili jagnięta rodzaju męskiego, czego nie czynią żadne, nawet dzikie zwierzęta. Byłem w błędzie. W październiku w TELE5 wyświetlono film USA pt. „Ojcowie nasi”. Tego, co ci zboczeńcy w czarnych sukienkach robili z młodymi chłopcami, nie da się opisać. Gwałciciele wstrzykują swoją świętą spermę w odbyty swoich ofiar i zmuszają je do pieszczenia „przedłużacza”. Panie kardynale Dziwisz, przecież te zbrodnie seksualne działy się, kiedy Karol Wojtyła był papieżem, a Pan jego sekretarzem. I co? Ale dla was wówczas było inne zadanie. Głowę Kościoła katolickiego wybrano do walki z komuną, a nie do przeszkadzania pasterzom w „pasaniu” jagniąt. To pierwsze zadanie wam się udało. Zniszczyliście fabryki, a robotników zamieniliście w dziadów i żebraków. I gdyby nie wprowadzenie stanu wojennego przez generała W. Jaruzelskiego w 1981 roku, działoby się u nas to, co w dzisiejszej Libii. Więc kto zasłużył na tytuł „Wielkiego Polaka”? Za czasów Polski Socjalistycznej 95 proc. katolików uczęszczało do kościoła. W Polsce katolickiej zaledwie 40 proc. Ten spadek zawdzięczacie byłej głowie Kościoła, św. Karolowi. Były katolik ze Słupska
miał zabezpieczającego okrycia i maski. Czy za to pobiera pieniądze od szpitala, żeby roznosić zarazki? W Karcie praw pacjenta jest mowa o „prawie do opieki duszpasterskiej…”. Moim zdaniem nie jest to jednoznaczne z obowiązkiem podania się tej „opiece” i dlatego ten ksiądz nie miał prawa mnie dotknąć. Czy kapelan szpitala swój służbowy ubiór dezynfekuje kadzidłem i kropidłem, a oddech winem mszalnym? Czy sanepid uznaje taką dezynfekcję? Brak uregulowań tego w szpitalach może doprowadzić do zainfekowania chorych. Trzeba odgórnie pomóc szpitalom, by kler nie czuł się jak w średniowieczu, gdzie mógł zawsze i wszędzie wejść i pouczać wszystkich. Członek Racji PL w Bytomiu
Szanowny Jonaszu! Przyznam, że trochę mnie rozbawił Pana komentarz w ostatnim numerze „FiM”, w którym uskarża się Pan na nagonkę ze strony mediów, a szczególnie ze strony znakomitej ich przedstawicielki Moniki Olejnik. A czego się Pan spodziewał? Przecież cała klerykalna Polska trzęsie się ze strachu, że Pan i Pana koledzy wykorzystacie mównicę sejmową, aby otworzyć wszystkim Polakom oczy na afery i przekręty ze strony kleru i ich sługusów w rządzie, samorządach i instytucjach niby-państwowych. Ludzie wreszcie się dowiedzą, dlaczego brakuje pieniędzy na naukę, leczenie oraz pomoc socjalną i może dojść na tym tle do niepokojów społecznych, tak jak w Afryce.
Pan Kotliński jest narażony na ciągłe ataki i czuję tu rękę Kościoła. Nie pamiętam już tego wywiadu z p. Piotrkowskim, ale z tego, co słyszę, to zarzuca się p. Kotlińskiemu, że nie potępił tego pana, czyli wykonał jak najbardziej chrześcijański gest, zgodny z naukami Jezusa, aby przebaczyć i nie osądzać, bo od tego będzie Sąd Ostateczny i Bóg. A osoby takie jak M. Olejnik i T. Lis publicznie potępiają nauki Jezusa. Potępiają człowieka, którego – jak twierdzą – nie znają i nigdy z nim nie rozmawiali, a wiadomości o nim mają z drugiej lub trzeciej ręki. Dlatego brawo dla p. Palikota, że tak zdecydowanie stanął w obronie p. Kotlińskiego. Mam nadzieję, że będzie tak samo bronił innych ludzi ze swojej ekipy. Jestem pewna, że p. Kotliński w dużej mierze przyczynił się do sukcesu w wyborach – na partię Palikota poszli głosować Czytelnicy „FiM”, którzy chcieli wesprzeć p. Kotlińskiego, bo właśnie jemu ufają. Czytelniczka i słuchaczka z Mammelzen
Psy szczekają… Jonaszu, ci wszyscy „starsi ludu”, biegli w pomawianiu, nie mogą przeżyć Pana sukcesów. Myśleli, że stworzone przez nich układy będą wieczne, a tymczasem wielu wyborców uznało, że w świątyni nie powinno być miejsca dla handlarzy. Około 2011 lat temu opluwano Tego, który uzdrawiał i w którym prokurator nie znalazł żadnej winy... „Błogosławieni jesteście, gdy wam złorzeczyć i prześladować was będą, i kłamliwie mówić na was wszelkie zło (...). Wy jesteście światłością świata. Przeto nie bójcie się ich”. I szukali fałszywego świadectwa, aby Go skazać... Szczytem obłudy jest czynienie zarzutu za pokazanie się na konferencji w obecności skazanego za zabójstwo. Chrystus dobrowolnie pokazał się na Golgocie razem ze skazanym, obiecując przestępcy
19
raj. Faryzeusze, wylewając morze kłamstw i nienawiści, stoją przed Pańskim sukcesem jak przed lustrem. Nie potrafią reagować z klasą, bo nie mają dystansu do siebie ani kontaktu z rzeczywistością. Wydaje im się, że mówią o Panu, ale prawda jest inna – kłapią dziobami o swoim przyrośnięciu do stołków, służeniu mamonie i pogardzie dla ludzi, obnażając faktyczną istotę chrześcijaństwa w swoim pseudochrześcijaństwie. Ich chore układy są jak purchawka, a prędzej czy później droga obrana przez „Fakty i Mity” przyniesie Polsce życie i zmartwychwstanie. Magda
Co ludzie powiedzą… Chciałbym nawiązać do listu pt. „Rodzinne dylematy” („FiM” 42/2011). Czytelniczka pisze, że ma dylemat, czy uczestniczyć w uroczystościach kościelnych, czy nie. Przyznam się, że ja też go miałem, ale z niego wybrnąłem… Poprę to przykładem: w maju tego roku moja córka miała komunię, dla mnie osobiście był to niepotrzebny wydatek, ale zaważył nacisk rodziny, bardzo religijnej, no i oczywiście standardowe „co ludzie powiedzą”. Komunia się odbyła, a ja, niewierzący ojciec, musiałem być przy dziecku w trakcie ceremonii. Przez cały czas stałem, robiłem zdjęcia, nie przeszkadzałem innym, no i oczywiście nie uczestniczyłem we mszy. Tak więc nie ma się czego wstydzić i bać. Jeśli już jesteśmy na takiej uroczystości, to pozwólmy w niej uczestniczyć wierzącym, a sami stańmy się dla nich niewidoczni. Ja zrobiłem to dla mojej córki, a Pani może to zrobić dla męża i jego matki. Proszę pamiętać jedno – to nie jest brak szacunku, to jest właśnie pójście na kompromis. Takie jest moje zdanie, a co na to Czytelnicy? Piszmy o tym i umacniajmy się w wierze, naszej wierze na spokojne, świeckie i nowoczesne państwo. Ruch Palikota zrobił naprawdę duży pierwszy krok – nie zniszczmy tej szansy i zróbmy następny. Mówmy głośno i wszędzie o naszych przekonaniach. Róbmy to w pokoju i spokoju, nie pozwólmy na to, by opętał nas sposób katolików, czyli sposób wrogości i nienawiści. Jeśli wyczujemy w stosunku do nas wrogość, to po prostu odejdźmy i nie podejmujmy dyskusji. Antyklerykał, Busko-Zdrój
Zmiany w Radiu „FiM” Z uwagi na nowe obowiązki redaktorów prowadzących audycje jesteśmy zmuszeni ograniczyć nadawanie Radia „FiM” do dwóch dni w tygodniu. Audycje będzie można usłyszeć w czwartki i piątki – tradycyjnie – od godz. 12. Czas ich trwania wydłużyliśmy do 1,5 godz. Redakcja
20
Nr 45 (610) 10–17 XI 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
L
wów odegrał istotną rolę w dziejach naszego narodu. Był dumą I Rzeczypospolitej, zwanej też szlachecką. To tutaj – w przeciwieństwie do innych ośrodków – pokojowo żyli ze sobą Polacy, Ormianie, Żydzi i Rusini (Ukraińcy). Swojej specyfiki miasto nie straciło nawet pod rozbiorami (a znajdowało się poza granicami Polski dłużej niż Warszawa czy Kraków – odseparowano je już w 1772 r.). Dzięki wypracowanej na szeroką skalę autonomii, w urzędach czy szkołach nadal posługiwano się językiem polskim, a Polacy pełnili funkcje prezydenta miasta czy rektora lwowskich uczelni. Taki stan utrzymywał się niemal do I wojny światowej, kiedy to Europę ogarnął wojenny chaos. Do głosu zaczęły wówczas dochodzić narodowości, które dotąd były pozbawione własnego państwa. Poza Polakami, którzy w wojnie upatrywali ogromnych nadziei na odzyskanie niepodległości, o własne terytorium upominała się ludność ukraińska zamieszkująca Galicję Wschodnią. Co więcej: Ukraińcy dążyli do utworzenia własnego uniwersytetu. I taką szansę dostali, ale... w Stanisławowie (obecnie Iwano-Frankowsk). Chcieli jednak Lwowa, który miałby się stać najważniejszym miastem mającego powstać ukraińskiego państwa. Rok 1918 stanowi kulminację narastających narodowościowych problemów. W polskich miastach powstają zalążki władz państwowych. Tak dzieje się w Warszawie, która staje się siedzibą Rady Regencyjnej, czy w Krakowie, gdzie powstaje Naczelny Komitet Ludowy i tworzy się rząd Ignacego Daszyńskiego. Ale nie we Lwowie, który rankiem 1 listopada opanowują Ukraińcy. Szybko dążą do tego, by Lwów (który w przeciwieństwie do całego regionu w większości zamieszkany był przez Polaków) uczynić stolicą powstającej Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej. Młodzi Ukraińcy wychodzą z założenia, że kompromisu nie da się wypracować drogą umów. Twierdzą, że cel można osiągnąć wyłącznie za pomocą broni.
Atak na miasto W publikacjach poświęconych problematyce międzywojennego Lwowa atak ukraiński określany jest jako zamach stanu. O godz. 3.30 do zamieszkiwanego w dużej mierze przez Polaków miasta wdzierają się wojska ukraińskie. Oddziały Strzelców Siczowych, na czele których stoi ataman Dmytro Wytowski (zginął w sierpniu 1919 r. w wyniku katastrofy lotniczej pod Raciborzem, gdy wracał z konferencji pokojowej w Paryżu), szybko zajmują najbardziej strategiczne punkty Lwowa: Pocztę Główną, Wysoki Zamek wraz z Kopcem Unii Lubelskiej, koszary, gmach Politechniki oraz magistrat. Lwowiacy udający się tego dnia na Cmentarz Łyczakowski, widząc
uzbrojonych żołnierzy ukraińskich, są zdezorientowani. Konsternacja sięga zenitu, gdy zaczynają czytać apele, mówiące o tym, że oto „na ziemiach ukraińskich powstało państwo ukraińskie”, a najwyższą władzą zwierzchnią, której siedziba znajduje się we Lwowie, jest Ukraińska Rada Narodowa. Mieszkańcy grodu nad Pełtwią, nie chcąc pogodzić się z nowym porządkiem, stają do walki. W związku z tym, że polska armia dopiero się tworzy, po broń sięgają gimnazjaliści, licealiści i studenci. Punkty oporu tworzą się w „Łozińcu” (dom akademicki) oraz w Szkole im. Henryka Sienkiewicza, gdzie dowództwo
Antoś Petrykiewicz, uczeń II klasy gimnazjum, który padł na Persenkówce (dzielnica Lwowa) z bronią w ręku. Za swe bohaterstwo pośmiertnie został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari. Do dziś jest najmłodszym kawalerem tego orderu. Można zadać sobie pytanie: co pchnęło nastolatków do otwartej walki z dobrze uzbrojonymi oddziałami nieprzyjaciela? Z pewnością był to patriotyzm połączony z zamanifestowaniem swej polskości i przywiązania do miasta, które od wielu pokoleń budowali Polacy. Zdaniem historyka – prof. Stanisława S. Niciei – 1/4 polskiej siły zbrojnej, która w listopadzie
ciała ekshumowano i grzebano na nowoutworzonym cmentarzu, stanowiącym integralną część Cmentarza Łyczakowskiego.
Cmentarz Orląt Pozostając przy temacie Orląt, nie sposób nie wspomnieć o nekropolii, na której spoczęli uczestnicy walk. Projektantem cmentarza mającego kryć szczątki obrońców grodu nad Pełtwią był Rudolf Indruch. Wizja absolwenta Wydziału Architektury Politechniki Lwowskiej była – jak na owe czasy – bardzo odważna. Indruch, projektując cmentarz, postanowił wykorzystać nierówność
Orlęta Lwowa Powstanie, które wybuchło we Lwowie w listopadzie 1918 r., to – obok powstania warszawskiego – jeden z niewielu momentów w polskiej historii, kiedy po broń sięgnęła młodzież.
nad 34-osobową załogą obejmuje kpt. Zdzisław Tatar-Trześniowski, zwany „lwowskim Kmicicem”. Naczelnym komendantem obrony Lwowa zostaje brygadier Czesław Mączyński. Garstka obrońców, którzy stają w pierwszych dniach do walki, z każdym dniem się rozrasta. Historycy odnotowują, że do czasu zakończenia walk w mieście udział w obronie wzięło ponad 6 tys. osób w różnym wieku i o rozmaitej profesji. Młodzi lwowiacy, choć słabiej uzbrojeni (broń głównie zdobywają na wrogu), górują nad oddziałami nieprzyjaciela znajomością miasta, w którym czują się bardzo pewnie. Bitwa o Lwów zaczyna przybierać znamiona walki partyzanckiej, w której decydującą rolę odgrywa prędkość. Doskonała orientacja Polaków w układzie ulic czy budynków sprawia, że Ukraińcy zaczynają się gubić. Do najostrzejszych starć dochodzi w rejonie Domu Inwalidów oraz przy tzw. Reducie Bema. Zaciekłe walki toczą się również wśród nagrobków na Łyczakowie. To tam, trafiony ukraińską kulą, ginie 14-letni Jurek Bitschan oraz 13-letni
1918 r. wystąpiła przeciwko ukraińskiemu zamachowi stanu, nie była pełnoletnia. Liczbę młodych walczących szacuje się na 1421, a najmłodszy spośród nich miał zaledwie 9 lat. I to właśnie z powodu młodego wieku obrońców zaczęto wkrótce określać mianem Orląt Lwowskich. Na ratunek miastu w połowie listopada rusza spod Przemyśla odsiecz, którą dowodzi ppłk Michał Karaszewicz-Tokarzewski. Siły polskie liczą ponad 4,5 tys. ludzi, którzy dysponują dość pokaźnym sprzętem. Walki na ulicach Lwowa ustają w nocy z 21 na 22 listopada. Rano cały Lwów jest już w rękach polskich. Świadczy o tym m.in. polska flaga, którą udało się oddziałowi Romana Abrahama zatknąć na wieży ratusza. Ale to nie koniec wojny polsko-ukraińskiej. Walki o Złoczów, Stryj, Sambor czy Stanisławów trwają do kwietnia 1919 r. To wojna o to, kto będzie miał prawo stworzyć na tych ziemiach własne państwo. Batalię wygrywa Polska. Poległych, których było w sumie ponad 3000, chowano w różnych miejscach; dopiero po ustaniu wszystkich walk
i pochyłość terenu, przekształcając ją na schodzące faliście w dół zbocze. Oprócz rotundowej kaplicy, zwanej Kaplicą Orląt, znalazły się tam m.in. katakumby, szerokie aleje oraz monumentalny pomnik, określany Pomnikiem Chwały, stanowiący swojego rodzaju łuk triumfalny z kolumnadą tworzącą półkole zamknięte dwoma ogromnymi pylonami, na których wyryto miejsca wszystkich bitew z lat 1918–1920. Budowa cmentarza rozpoczęła się 26 czerwca 1922 r. Indruchowi nie dane było doczekać finału budowy (prace trwały do połowy lat 30.). Młody architekt zmarł 27 stycznia 1927 r., mając zaledwie 35 lat. Został pochowany w kwaterze, która jako pierwsza po II wojnie padła ofiarą wandalizmu Ukraińców. Ale o tym za chwilę. Nekropolia Orląt wkrótce stała się dla Polaków miejscem świętym. To tu odbywały się liczne uroczystości patriotyczne w rocznicę walk o Lwów czy odzyskania niepodległości. Z tego cmentarza pochodzą również szczątki nieznanego żołnierza, który spoczął pod arkadami pałacu Saskiego na placu Piłsudskiego w Warszawie.
Gdy Polakom – wskutek polityki Józefa Stalina – przyszło po II wojnie światowej opuścić Lwów, cmentarz został pozbawiony opieki i zaczął stopniowo podupadać. Groby obrońców Lwowa zarosły chaszczami. Lata 60. i 70. XX wieku to najgorszy czas dla tego cmentarza – wtedy uczyniono z niego prawdziwe śmietnisko. Pośród mogił wypasano krowy. Co odważniejsi, którzy przychodzili na cmentarz, nie mogli się opędzić od sfory dzikich psów. Katakumby przebudowano na zakład kamieniarski, a na miejscu pomników lotników amerykańskich i piechurów francuskich utworzono garaże. Apele, jakie strona polska kierowała do władz radzieckich w sprawie zaprzestania dewastacji cmentarza, nie przynosiły rezultatu. Mało tego – 25 sierpnia 1971 r. na nekropolii pojawiły się czołgi i spychacze. Postanowiono raz na zawsze rozprawić się z problemem obrońców Lwowa. Groby zostały zgniecione gąsienicami czołgów; zniszczono Pomnik Chwały i rozbito kolumnadę. Nadzieja na odbudowę lwowskiego cmentarza pojawiła się w końcu lat 80. Pierwsze prace porządkowe – narażając się na niemałe ryzyko – podjęto w 1989 r. Dzieło mozolnej odbudowy wzięła na siebie licząca kilkuset pracowników polska firma „Energopol”, mająca swoją filię nieopodal Lwowa. Do akcji włączyła się również Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa oraz jej sekretarz generalny Andrzej Przewoźnik, który zginął w katastrofie pod Smoleńskiem. I choć – ze względu na ciągłe pretensje ze strony ukraińskiej – prace były co jakiś czas przerywane (miesiąc po miesiącu, rok po roku), nekropolii zaczęto przywracać dawny stan. Ponowne otwarcie cmentarza – w obecności najwyższych polskich i ukraińskich władz – nastąpiło 24 czerwca 2005 r. Dziś nie ma dnia, by na odbudowanej przed pięcioma laty nekropolii nie spotkać turystów z Polski. Groby – w przeciwieństwie do okresu międzywojennego – mają obecnie jednakowy wygląd. Odrestaurowano katakumby oraz pomniki lotników amerykańskich i piechurów francuskich. Prace konserwatorskie przeprowadzono też na ostrzelanym Pomniku Chwały. Nie odbudowano już jednak kolumnady, która wraz z pylonami i łukiem triumfalnym tworzyła całość pomnika. Jej fragmenty znajdują się wciąż przy mogiłach niektórych obrońców. I choć dziś stosunki polsko-ukraińskie nie należą do złych, to nadal zdarzają się sytuacje, podczas których dochodzi do spięć. Sporną kwestią jest chociażby szczerbiec znajdujący się nad łukiem triumfalnym stanowiącym część Pomnika Chwały albo posągi lwów, które niegdyś strzegły wejścia na cmentarz. Te znajdują się na terenie miasta, jednak władze Lwowa nie wyrażają zgody na ich przetransportowanie. BARTOSZ KOZINA
Nr 45 (610) 10–17 XI 2011 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Ekskomunika ( 1 ) Interesuje mnie historia kościelnej ekskomuniki, a w szczególności to, z jakich powodów Kościół rzymskokatolicki nakładał ją dawniej, a z jakich dziś, oraz jakie skutki pociągała ona za sobą. Czy praktyka ta posiada biblijne uzasadnienie? Zacznijmy od tego, że historia klątwy (hebr. herem), zwanej także ekskomuniką lub anatemą, sięga czasów bardzo odległych, bo stosowana była już przez starożytnych Egipcjan, Babilończyków, Greków, a także Żydów i ich sąsiadów. Wtedy to klątwa związana była głównie z prowadzeniem „świętej wojny”, czyli z wyrzeczeniem się przywłaszczenia łupów i ślubowaniem całkowitego poświęcenia wszystkiego bóstwu, a następnie z całkowitym zniszczeniem wszelkich zdobyczy z ludźmi włącznie (por. Lb 21. 1–3; Joz 6; 1 Sm 15). W Nowym Testamencie pojęcie ekskomuniki wiąże się natomiast z zawieszeniem lub wykluczeniem ze wspólnoty. Zgodnie z Ewangelią św. Mateusza procedura ta wyglądała następująco: „Jeśliby zgrzeszył brat twój, idź, upomnij go sam na sam (…). Jeśliby zaś nie usłuchał, weź z sobą jeszcze jednego lub dwóch, aby na oświadczeniu dwóch lub trzech świadków była oparta każda sprawa. A jeśliby ich nie usłuchał, powiedz wspólnocie wiernych; a jeśliby jej nie usłuchał, niech będzie dla ciebie jak poganin i celnik” (Mt 18. 15–17). Warto w tym miejscu dodać, że mimo powyższego zalecenia Chrystus był przeciwnikiem surowego traktowania grzeszników i przede wszystkim uczył przebaczać winowajcom, i to aż „do siedemdziesięciu siedmiu razy” (Mt 18. 22). Niestety, dość szybko odstąpiono od Chrystusowych zaleceń, ponieważ wraz ze stopniowym przekształcaniem się chrześcijaństwa stało się ono instytucją, która przemocą chciała zmusić innych do posłuszeństwa. Przykładem tego niech będzie fakt, że już pod koniec II wieku po Chrystusie Wiktor I, biskup rzymski (189–199), który domagał się władzy nad całym Kościołem, zagroził Kościołom wschodnim ekskomuniką za obchodzenie Paschy zgodnie z kalendarzem żydowskim 14 Nisan. Jan Wierusz Kowalski pisze: „Wiktor zagroził wykluczeniem z chrześcijaństwa tych kościołów, które nie dostosują się do kalendarza używanego w Rzymie. Krok ten wzbudził powszechną dezaprobatę. Biskupi Azji Mniejszej zaoponowali, twierdząc, iż zawsze »będą słuchać głosu Boga, a nie człowieka«. Nawet biskup Lyonu Ireneusz, mimo swego poparcia dla Kościoła rzymskiego, uznał postępowanie Wiktora
duchownych – wszelkich stanowisk, z dochodami włącznie, a wielu ekskomunikowanych pozbawiono życia. Jeszcze w XX wieku, zgodnie z wcześniejszym prawem kanonicznym, „wierni powinni unikać obcowania z nietolerowanym (imiennie wyklętym) także w sprawach świeckich (…). Nie wolno więc z ekskomunikowanym rozmawiać, do niego pisać, z nim się modlić, razem mieszkać, pracować, zapraszać go do stołu” (ks. F. Bączkowicz, „Prawo kanoniczne”, wyd. II, 1958, t. III, s. 445, kanon 2267). Dodajmy, że kto powyższego zakazu nie respektował, również podlegał ekskomunice. W uzasadnieniu zaś swego stanowiska Kościół powoływał się nie tylko na swoje zarządzenie, ale również na następujące nakazy apostolskie:
mógł bowiem podpaść każdy, kto w jakikolwiek sposób zagrażał interesom Kościoła rzymskiego. Na poparcie tego twierdzenia wystarczy zaś przypomnieć historię jednej z najgłośniejszych klątw, która związana była z walką o władzę, a konkretnie o inwestyturę. Rzecz dotyczyła cesarza Niemiec Henryka IV, którego papież Grzegorz VII (twórca słynnego „Dictatus Papae”) ekskomunikował 26 lutego 1076 roku. Klątwa ta co prawda została w następnym roku zdjęta z cesarza, ale dopiero po jego ukorzeniu się przed papieżem, czyli po przybyciu cesarza do Kanossy i trzydniowej „pokucie”, podczas której cesarz stał boso na mrozie, z odkrytą głową, prosząc papieża o przebaczenie. Ta i wiele innych historii świadczy więc o tym, że klątwa służyła głównie partykularnym interesom Kościoła. Aby zaś była skuteczna, musiała oczywiście budzić przerażenie zarówno u osoby ekskomunikowanej, jak i u całego otoczenia. Dlatego też przerażenie wywoływała już sama rota odczytywana podczas ceremoniału. Oto treść jednego z kilku wówczas używanych tekstów:
za niewłaściwe i niezgodne z tradycją chrześcijańską. Spór o datę Wielkanocy trwał aż do V w. Według niektórych źródeł Wiktor potępił również zwolenników montanizmu oraz pewne poglądy kwestionujące boski charakter osoby Jezusa” („Poczet papieży”, Warszawa 1988, s. 22). Kiedy zaś Kościół rzymskokatolicki zdobył pozycję religii państwowej, co faktycznie stało się już za cesarza Konstantyna, a oficjalnie za cesarza Teodozjusza (380 r.), członkostwo w Kościele stało się przymusowe. „27 lutego Teodozjusz edyktem wydanym w Tesalonice nakazał bowiem wszystkim swym ludom wyznawać tylko tę religię, której przestrzegają biskup Rzymu Damazy i biskup Aleksandrii Piotr; jej wyznawcy mają z rozkazu cesarza nosić nazwę chrześcijan katolików. Wszyscy inni to szaleńcy i obłąkani, heretycy, a miejsca ich zebrań nie mogą być nazywane kościołami. Było to prawne usankcjonowanie katolicyzmu” (Aleksander Krawczuk, „Kronika Rzymu i Cesarstwa Rzymskiego”, Warszawa 1997, s. 276). Rok później Teodozjusz zwołał też do Konstantynopola sobór powszechny, Ekskomunika Roberta Pobożnego, króla Francji który potępił wszystkie „herezje” i zabronił „heretykom” bu„Niech sczezną (lub sczeźnie) z gło„A proszę was, bracia, abyście się dowy kościołów. W ten oto sposób du, pragnienia, wskutek nagości strzegli tych, którzy wzniecają spory katolicyzm stał się religią państwoi wszelkiego rodzaju utrapienia. Niech i zgorszenia wbrew nauce, którą przywą, ukształtowaną na wzór impeznoszą nędzę, choroby zaraźliwe jęliście; unikajcie ich. Tacy bowiem rialnego Rzymu. Natomiast – jak pii wszelkie męki. Własność ich niech nie służą Panu naszemu, Chrystusosze Karlheinz Deschner – „niebędzie przeklęta. Niech żadne błogowi, ale własnemu brzuchowi, i przez katoliccy chrześcijanie otrzymali zasławieństwo, żadna modlitwa na nic piękne, a pochlebne słowa zwodzą serkaz gromadzenia się, nauczania, proim się nie przyda, lecz raczej obróci ca prostaczków” (Rz 16. 17–18). „Nawadzenia publicznych dyskusji i wysię w przekleństwo. Przeklęci niech pisałem wam, abyście nie przestawaświęcania księży. Ich kościoły i dobędą zawsze i wszędzie. Przeklęci niech li z tym, który mieni się bratem, a jest my posiedzeń zostały skonfiskowane będą w nocy, w dzień i o każdej gowszetecznikiem lub chciwcem, lub bałna rzecz biskupów katolickich lub dzinie; niech będą przeklęci w domu wochwalcą, lub oszczercą, lub pijapaństwa, ich prawa obywatelskie ograi poza domem; niech będą przeklęci kiem, lub grabieżcą, żebyście z takim niczone” („Kryminalna historia w polu i na wodzie; niech będą przenawet nie jadali” (1 Kor 5. 11). „Jechrześcijaństwa”, t. I, s. 277). klęci od wierzchołka głowy do podeżeli ktoś przychodzi do was i nie przyszwy stóp swoich. Ich oczy niech bęnosi tej nauki, nie przyjmujcie go Z biegiem czasu Kościół rzymdą ślepe, ich uszy głuche, ich usta niedo domu i nie pozdrawiajcie” (2 J 10). ski stał się więc instytucją wybitme; ich język niech przyschnie do podCzy jednak o dobro religijne chonie autokratyczną i autorytarną, niebienia. Niech ręce ich nie chwydziło papiestwu? Chociaż przytoczoktóra wobec tych, którzy nauczali tają, niech wszystkie ich członki bęne wyżej teksty dotyczą głównie moinaczej niż Rzym, zaczął stosować dą przeklęte. Niech będą przeklęci teralności i doktryny biblijnej, to jedjeszcze surowsze sankcje karne. raz i na wieki wieków. Niech będą nak nie tylko cel religijny decydoOsoby obłożone klątwą były boprzeklęci stojąc, leżąc, siedząc, załawał o klątwie, ale również, a może wiem nie tylko wykluczane z Kotwiając potrzebę fizjologiczną. Niech przede wszystkim, cele ekonomiczścioła, ale również pozbawiane będą pochowani jak psy albo osły. ne i polityczne. Pod ekskomunikę wszelkich praw, w przypadku zaś
21
Niech żarłoczne wilki pożrą ich ciała. Niech diabeł i aniołowie ich wciąż im towarzyszą” (Y. Guyot, „Studia o doktrynach socjalnych chrześcijaństwa”, Warszawa 1906, s. 151). Jak już wyżej podano, jeśli ekskomunikowany nie chciał się ukorzyć, a rodzina i otoczenie sprzyjały wyklętemu, wtedy – po wcześniejszym upomnieniu – klątwa padała na wszystkich pozostałych mieszkańców danej miejscowości. Taką zbiorową klątwę nazywano interdyktem. Bywało więc, szczególnie w wiekach XI–XIV, kiedy toczono walki o wpływy i władzę, że interdykt nakładany był nawet na całe narody i państwa. „Jeszcze w roku 1926, kiedy rząd meksykański przystąpił do realizowania przepisów konstytucji o rozdziale Kościoła od państwa oraz o rejestracji i przejęciu przez państwo majątków kościelnych, meksykańska hierarchia kościelna obłożyła kraj interdyktem. Nadzieje na to, że zawieszenie praktyk religijnych przez kler skłoni społeczeństwo do walki z rządem po stronie biskupów, zawiodły. Naród zareagował na interdykt obojętnością i wiernością rządowi. Wobec tego episkopat zmuszony był interdykt odwołać, a rząd zapewnił wolność wyznania” (Józef Siemek, „Śladami klątwy”, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza 1970, wyd. II, s. 14). Wcześniej również ziemie polskie obejmowane były interdyktem. Jak zawsze chodziło o materialne i finansowe interesy papiestwa. Na przykład legat papieski kardynał Gwidon nałożył interdykt na całą Polskę tylko dlatego, że niektórzy biskupi nie chcieli uznać klątwy na Mieszka Starego i Bolesława Kędzierzawego. Natomiast Leszka Czarnego wyklęto za uwięzienie biskupa Pawła z Przemankowa, buntownika i rozpustnika. W swej książce „Papieże przeciw Polsce” prof. Andrzej Nowicki, cytując też Długosza, tak o tym pisze: „Kiedy zaś bogobojny Leszek Czarny, założyciel katedry lubelskiej, uwięził tego rozpustnika i warchoła, »Janusz, arcybiskup gnieźnieński, powstał, jak urzędowi jego przystało, na to uwięzienie biskupa i całą prowincję gnieźnieńską interdyktem obłożył«”. Już w świetle tych faktów można stwierdzić, że kościelne klątwy były głównie orężem walki o władzę i materialne oraz finansowe korzyści, a nie walki o „wiarę, która raz na zawsze została przekazana świętym” (Jud 3). Wszak tych, którzy ową czystość chcieli zachować, którzy upominali się o wolność sumienia, myśli i słowa, Kościół wyklinał i przejmował ich majątki. Tych zaś, którzy postępowali nikczemnie, uciskając całe narody, bardzo często chwalił i nagradzał. Warto więc o tym co jakiś czas przypominać. Cdn. BOLESŁAW PARMA
22
Nr 45 (610) 10–17 XI 2011 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (56)
Polacy i konkwistadorzy Hiszpania kolonialna i agresywna budziła podziw Polaków. Swój „Nowy Świat”, swoje „Indie” Polska chciała mieć na Wschodzie. Już w średniowieczu docierali do Hiszpanii polscy rycerze, którzy niejednokrotnie brali udział w toczonych tam walkach z „niewiernymi”. Łącznikami pomiędzy obydwoma krajami i kulturami byli przede wszystkim dyplomaci, jezuici, podróżnicy i pielgrzymi. Liczne nazwiska o brzmieniu polskim znajdujemy w spisach załóg hiszpańskich oraz portugalskich statków płynących do Nowego Świata. Na przełomie XVI i XVII wieku hiszpańskie wpływy kulturalne osiągnęły w Rzeczypospolitej apogeum. Krążył wierszyk, że Polacy nie mogą się obejść bez cudzoziemców: „Krawcy najlepsi Francuzowie. Hiszpani sami doktorowie”. Mężczyźni, oprócz szat, przejęli od Hiszpanów zwyczaj noszenia wąsów i bródki w kształcie klina. Przyjęły się pewne hiszpańskie formy grzecznościowe (np. zwrot „całuję rączki” – hiszp. besar la mano) oraz hiszpańskie słownictwo. Wzrosła również znajomość literatury hiszpańskiej. Złą sławą natomiast cieszyła się w Polsce – zwłaszcza wśród innowierców – hiszpańska inkwizycja. Polacy dość często spotykali się z Hiszpanami na polach bitew. Wielu naszych rodaków zaciągało się do wojsk walczących z Hiszpanami, z drugiej zaś strony niemało Polaków
B
służyło w hiszpańskich szeregach. Arianin Krzysztof Arciszewski gromił ich w Brazylii, gdzie był generałem artylerii i przez pewien czas naczelnym wodzem tamtejszych sił holenderskich. Zarówno Hiszpania, jak i Polska uważały się – z racji swojego położenia na krańcach katolickiej Europy – za przedmurze chrześcijaństwa. Wiązał się z tym mit posłannictwa dziejowego, wyrażający się w obronie i szerzeniu „prawdziwej wiary”, którą to misją usprawiedliwiano ekspansję, odkrywanie i opanowywanie nowych terytoriów oraz zabijanie rdzennych mieszkańców. Sukcesy kolonizacyjne Hiszpanów w Ameryce Południowej fascynowały polską szlachtę, wpływając na wysuwane przez polskich pisarzy i polityków plany kolonizacji i katolizacji południowo-wschodnich rubieży Rzeczypospolitej, tzw. Dzikich Pól. Projekty te były zresztą jeszcze śmielsze, zgoła fantastyczne. Polscy konkwistadorzy żądni nieznanych ziem, ludów i skarbów widzieli także w państwie moskiewskim swój „Nowy Świat”, swoje „Indie”. W polskim piśmiennictwie politycznym z przełomu XVI i XVII wieku Wschód ukazywany jest jako kraina niezmierzonych możliwości, pełna
enedykt XVI wykorzystał spotka n i e m i ę d z y r e l i g i j n e w Asyżu do frontalnego ataku na ateizm oraz przeciwstawienia mu „dobrego” agnostycyzmu. Smutne i żenujące jest oglądanie człowieka, który z powodu dojrzałego wieku i pozycji społecznej naukowca powinien uchodzić za wzór umiarkowania i przywiązania do prawdy, a tymczasem w swoich osądach lekceważy fakty i uprawia tanią propagandę. Z drugiej jednak strony – czego dobrego można oczekiwać od duchownego, który zatrudnił się na stanowisku papieża, czyli religijnego dyktatora, a przez kilkanaście wcześniejszych lat był cenzorem i prześladowcą kościelnej opozycji. Na minione właśnie spotkanie w Asyżu Benedykt XVI zaprosił także – obok przedstawicieli różnych wyznań i religii – czwórkę niewierzących agnostyków, ze znaną postmodernistyczną filozofką Julią Krystewą na czele (uczona dama z Paryża, której pseudonaukowe teorie zostały ośmieszone w słynnej książce „Modne bzdury” Sokala i Bricmonta). Jak już wyżej wspomniałem, dla papieża agnostycy są bohaterami pozytywnymi, potencjalnymi kandydatami do nawrócenia. Ateiści z kolei zostali obsadzeni w spektaklu Benedykta w roli czarnych charakterów.
ogromnych, a przy tym źle strzeżonych bogactw. Czytamy m.in.: „Krzewią się Hiszpani, Włoszy, Anglikowie po Indiach szerokich i bogatych, czemuż Polacy, posiadając taki skarb jak liczną ludność, nie mieliby skolonizować nie tylko terenów między Dnieprem a Dniestrem, lecz sięgnąć nawet za Wołgę, gdzie gruntów do kolonizacji aż do Indii moc wielka”. Chcąc zachęcić Polaków do wyprawy na Rosję, przywoływano przykład Hernana Corteza czy Francisca Pizarra, którzy na czele kilkuset ludzi podbili olbrzymie imperia w Meksyku i w Peru, przy czym twierdzono, że Moskale wcale nie są waleczniejsi i lepiej uzbrojeni (sic!) od czerwonoskórych przeciwników konkwistadorów. Paweł Łęczycki – bernardyn, który towarzyszył wraz z misją bernardyńską Marynie Mniszchównie
Papież wprawdzie przyznaje, że religia bywa przyczyną przemocy, ale niejako wbrew swej naturze. Natomiast ateizm prowadzi do zbrodni w sposób naturalny i niemal konieczny. Jego zdaniem zaprzeczenie istnieniu
w wyprawie do Moskwy (był też wtedy kapelanem posła Mikołaja Oleśnickiego) – zapowiadał niechybną zagładę państwa Moskali, przepowiadając Jerzemu Mniszchowi, który był protektorem pierwszej dymitriady, że miewał we śnie prorocze widzenia, podobne do tych, jakie mieli Hiszpanie przed podbojem imperium Inków. Polska jawiła się w XVII-wiecznym piśmiennictwie hiszpańskim jako fantastyczna kraina z baśni, położona gdzieś „za siedmioma górami”, jako kraj nader egzotyczny, doskonale nadający się do roli krainy fikcji literackiej. Baltazar Gracjan, hiszpański jezuita, pisarz i prozaik, w wydanej w 1651 r. powieści „El criticon” („Krytyk”) niemal w każdej wypowiedzi o Polsce popełnił jakiś błąd lub podał zmyślenie. Pisał więc o którymś z królów polskich, że opuścił
Śmiesznie brzmi w ustach papieża, że ateizm prowadzi do zbrodni, bo „człowiek nie uznaje żadnej normy nad sobą, żadnego sędziego, lecz za jedyną normę uznaje samego siebie”. Przecież według katolickich wierzeń to
ŻYCIE PO RELIGII
Brak wstydu Boga „wytworzyło okrucieństwo i przemoc bez miary”, w tym „horror obozów koncentracyjnych”. Nietrudno zaważyć, że Ratzinger, dawny żołnierz Wehrmachtu, próbuje ubrać nazizm w szaty ateizmu. Tymczasem była to ideologia rzeczywiście niechrześcijańska (choć z entuzjazmem przyjmowania przez miliony chrześcijan, duchownych wielu wyznań i przez całe wspólnoty kościelne), ale nie ateistyczna. O ile wiadomo, Hitler do końca życia pozostał katolikiem i wierzył w to, że jest prowadzony przez Opatrzność. Sam Ratzinger z pewnością o tym wie i zapewne, jak inni żołnierze, miał przy pasku napis: „Gott mit uns”. Dlatego dorabianie ateizmowi akurat przez niego mordy hitleryzmu jest tym bardziej niestosowne.
właśnie papieże rzymscy są najwyższymi sędziami wszystkich wiernych, to oni ustalają normy i nie ma na całym świecie nikogo, kto mógłby ich rozliczyć. Oni sami są żywym wcieleniem relatywizmu moralnego, który tak chętnie potępiają u innych. Są przecież faktycznym źródłem wiary i moralności nie tylko dla katolików, ale i dla samych siebie. Jeśli to nie jest indywidualistyczny relatywizm, to cóż to jest innego? Dalej w swojej antyateistycznej tyradzie Benedykt sugeruje, że zaprzeczanie istnieniu Boga prowadzi do dekadencji człowieka – „uwielbienia mamony, posiadania i władzy”. Nie wydaje mi się, aby obecnie ludzie byli bardziej wyrachowani, chciwi i bezwzględni niż kilkaset lat temu, w czasach o wiele bardziej religijnych. Samo zresztą papiestwo
tron polski, aby oddać się zajęciu tragarza; innym razem wymieniał wśród monarchiń polskich niejaką Krystynę Amazonkę, „która podąża wszędzie ze swym niezwyciężonym Marsem”. U Pedra Calderóna de la Barca, dramaturga hiszpańskiego, w dramacie filozoficznym „Życie jest snem” stolica Polski leży nad morzem, jej król nazywa się Wasyl, a służebnice noszą hiszpańskie imiona. Tragizm historii sprawił, że tak mało o sobie wiedzący Polacy i Hiszpanie raz jeszcze stanęli naprzeciwko siebie na polu walki. Wtedy też nastawienie Hiszpanów do Polaków zmieniło się na mniej korzystne. Nastąpiło to na początku XIX wieku, gdy polskie aspiracje wolnościowo-patriotyczne podporządkowane zostały straszliwym prawom wojen napoleońskich. Polskie oddziały – zamiast walczyć o wyzwolenie własnej ojczyzny – zmuszone zostały do tłumienia ambicji niepodległościowych innych narodów, w tym Hiszpanów. Polacy byli w tej wojnie najeźdźcami. Znów w obcej służbie francuskiej, tym razem z rozkazu Napoleona, pacyfikując powstanie w Hiszpanii. Z przykrością należy stwierdzić, że tylko niektórzy nasi żołnierze pamiętnikarze, wspominając swój pobyt w Hiszpanii, umieli zdobyć się na obiektywizm, pisząc o sobie jako o najeźdźcach. W XIX wieku Hiszpania nie cieszyła się wśród Polaków zbytnim uznaniem. Była krajem zacofanym i reakcyjnym, symbolem minionej epoki. Natomiast w Hiszpanii nastawienie do Polaków stało się bardziej przyjazne po wybuchu powstania listopadowego. Polskę zaczęto wówczas postrzegać jako symbol walki o wolność. ARTUR CECUŁA
bez ateizmu było uosobieniem „umiłowania” tych niecnych cech wyliczonych przez papieża. Zdaniem Ratzingera „ukierunkowanie człowieka na Boga jest źródłem pokoju”. Niestety, historia świata nie potwierdza tego twierdzenia. Podobnie jak oskarżenia, że „zaprzeczanie Boga deprawuje człowieka, pozbawia go umiaru i prowadzi do przemocy”. Media w Polsce bezrefleksyjnie powtórzyły te wszystkie oskarżenia rzymskiego papieża pod adresem niewierzących. Gdyby jakikolwiek znany ateista odwrócił te twierdzenia i powiedział publicznie, że religia „deprawuje człowieka, pozbawia go umiaru i prowadzi do przemocy”, okrzyknięto by go w Polsce człowiekiem pozbawionym szacunku dla cudzych przekonań (uczuć!) religijnych, a może także chamem i prostakiem. Dylemat stawiany przez Benedykta – wiara albo ateizm jako lek na zbawienie świata – jest zwyczajnie źle sformułowany. Rozwiązaniem wielu bolączek tego świata, globalnie i w relacjach międzyludzkich, byłoby wprowadzenie w polityce i etyce indywidualnej wartości humanistycznych. Zatem – albo humanitaryzm, albo barbarzyństwo. Religia lub jej brak same w sobie niewiele ofiarują ludzkości, choć niewątpliwie postawa ateistyczna jest bardziej racjonalna od nieuzasadnionych wierzeń religijnych. MAREK KRAK
Nr 45 (610) 10–17 XI 2011 r.
O
statnim papieżem „niewoli awiniońskiej” był Grzegorz XI, który po mistycznych namowach Brygidy Szwedzkiej i Katarzyny ze Sieny, na rok przed swą śmiercią, zdecydował się na powrót obdarzyć rzymian papiestwem. Droga „Ojca Świętego” do „Miasta Świętego” została skąpana we krwi tysięcy ofiar, które nie podzielały entuzjazmu świętych mistyczek. Grzegorz XI, czyli Pierre Roger, był typowym wykwitem okresu awiniońskiego. Jego wujem był rozpasany papież Klemens VI. Już w wieku jedenastu lat rodzina zrobiła go kanonikiem Rodes i Paryża. Gdy
W 1371 r. papież założył świętą ligę wymierzoną w mediolański ród Viscontich, który wkrótce miał się znaleźć o krok od zjednoczenia Włoch i stworzenia mocnej monarchii ograniczającej samowolę i przywileje Kościoła (rozumne panowanie Gian Galeazzo Viscontiego). Wojska papieskie uderzyły wtedy na Lombardię, a w 1373 r. Grzegorz XI cisnął w Viscontich klątwą, po czym ogłosił przeciw nim „krucjatę”. Wojna prowadzona przez papieża opierała się na płatnych najemnikach, którzy przestali walczyć, kiedy papieżowi skończyły się pieniądze. Siłą rzeczy zawarł z Viscontimi pokój, ale wkrótce zaczął się z kolei bunt republikański.
OKIEM SCEPTYKA Papieże awiniońscy nie stracili jednak zainteresowania sprawami włoskimi. Większość z nich prowadziła kosztowne działania zbrojne, które tłumiły regularnie wybuchające w Państwie Kościelnym bunty i powstania. Wojny te pochłaniały ogromne sumy – na przykład w okresie pontyfikatu Jana XXII aż 2/3 wszystkich jego wydatków stanowiły wydatki wojenne. Nuncjuszem papieskim w Państwie Kościelnym został wówczas Gerard du Puy (zm. 1389), bratanek papieża, opat Montmajeur i bezlitosny despota. W 1371 r. dzielny opat zgniótł nawet powstanie chłopskie. W imieniu papieża władał Perugią, a główną jego inwestycją była budowa
Florenckim mężem stanu był w tym okresie wybitny humanista Coluccio Salutati (1331–1406). Jego płomienne listy podrywały kolejne włoskie miasta w Państwie Kościelnym do powstań przeciwko „tyrańskim” i „skorumpowanym” rządom papieskim w celu przywrócenia antycznego republikanizmu. Salutati wzywał miasta i możnych w całych Włoszech, by zrzucili jarzmo klerykalne, aby wyzwolili naród spod władzy Francuzów i dołączyli do ligi emancypacyjnej walczącej przeciwko papiestwu. Na sztandarach walki z papiestwem niesiono hasło „Libertas” – wolność. Wkrótce do ligi tej przyłączyło się aż 80 włoskich miast.
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (62)
Krwawy powrót do Rzymu Florencji udało się więc wywołać w Państwie Kościelnym powszechne powstanie przeciwko świeckiej władzy papieży. Z miast wyganiano wówczas papieskich namiestników i burzono cytadele. Największym ciosem Jedynie Rzym nie dla papiestwa był antypadołączył do republikańpieski przewrót we Florenskiego powstania. Na cji. Było to wówczas coś początku 1376 r. Salutakiego, jakby dziś stolicą tati wystosował dramapolskiego antyklerykalizmu tyczny apel do rzymian, zostały nagle Wadowice. aby nie dali się zaczaFlorencja zawsze stała rować zwodniczym po stronie papieży i była obietnicom papieża stolicą partii gwelfów, tei stanęli – jak dawniej raz zaś miała pociągnąć ca– po stronie wolności: łe Włochy do republikań„Nie dajcie się zwieść skiej walki z jarzmem papochlebstwom kleru, pieskim. Niczym Rejtan, który przekonuje was wszystkimi siłami starała do przyjęcia jego się zagrodzić papiestwu pozwierzchnictwa, nęcąc wrót do Włoch. powrotem papieża i kuFlorencja zbuntowała rii do Włoch, co ma się, bo nie chciała brać przynieść błogosławieńudziału w papieskich wojstwa dla miasta. Wszystnach przeciwko Viscontim. Grzegorz XI wnoszony do Rzymu przez kobiety ko to jednak ma jeden W odpowiedzi kardynał cel: za pomocą was chcą pogrążyć WłoWilliam Noellet, legat papieski ogromnej cytadeli, która stała się niechy w niewoli i podporządkować je tym w Bolonii, wysłał na Toskanię banzbędnym uzupełnieniem jego tyrańFrancuzom”. dy najemników (tzw. Święta Kompaskich rządów. W ramach tego pełnia), które miały ten kraj ukarać. Renomocnictwa drenował mieszkańców Gdyby Rzym wówczas dołączył akcja Florencji była radykalna – zbuprzede wszystkim finansowo, aż do ligi, mogłoby dojść do zjednorzono budynki Świętej Inkwizycji, w końcu w 1375 r. wybuchło przeczenia Włoch i trwałego uwolnienia skonfiskowano majątki kościelne, caciw niemu powstanie. Mieszkańcy się od papiestwa. Cola di Rienzi łe zastępy kleru pozamykano w więPerugii zrównali z ziemią cytadelę (1313–1354), ówczesny przywódca zieniach, a część od razu posłano wielebnego, wznosząc okrzyki: rewolucji ludowej w Rzymie, dziś na szubienice. Powołano nawet re„Śmierć opatowi i plebanom!”. Pauważany za włoskiego bohatera nawolucyjny komitet składający się pież za uratowanie swojego bratanrodowego i prekursora idei zjedz ośmiu mężczyzn, który miał się zaka zapłacił 130 tys. florenów. noczonych Włoch, uważał – podobjąć sprzedażą skonfiskowanych maRozpoczęła się wojna Ośmiu nie jak sam Macchiavelli – że główjątków kościelnych (komitet ów zoŚwiętych (1375–1378), czyli krwawa ną przeszkodą stojącą na drodze stał przez mieszkańców ironicznie wojna pomiędzy siłami papieża Grzedo zjednoczenia Włoch jest papieochrzczony mianem Ośmiu Świętych). gorza XI a koalicją apenińskich stwo. Dumny Rzym, który sam wieChodziło o to, aby zebrać odpowiedmiast-państw prowadzonych przez lokrotnie w przeszłości buntował się nio dużo złota dla przekupienia paFlorencję, która – skąpana we krwi przeciwko władzy papieskiej, niepieskich najemników. Kwota 130 tys. – miała poprowadzić Włochy ku rechętnie jednak przyjmował rady złotych florenów zabranych Kościonesansowi i humanizmowi. Wojna od innych. łowi sprawiła, że papieskie wojsko Ośmiu Świętych pogrzebała papieNeutralność Rzymu nie ugasiła nie podniosło na Florencję miecza. stwo awiniońskie. jednak nastrojów powstańczych we
Dawno już do mego miasta dotarł smród kurii, Wasza Świątobliwość. Dwór papieski winien być rajem cnót, lecz moje nozdrza wypełniły się tutaj odorem piekielnym” – pisała w liście do papieża święta Katarzyna ze Sieny. skończył dziewiętnaście lat, wujek mianował go kardynałem. Po 22 latach działalności w kolegium kardynalskim przejął papiestwo. Jako papież mocno zaangażował się w prześladowanie heretyków w Prowansji, na Sycylii, w Niemczech i Hiszpanii. We Francji zradykalizował funkcjonowanie inkwizycji i zaangażował do tępienia heretyków króla Karola V. Już wkrótce więzienia zostały po brzegi wypełnione tymi, którzy uniknęli stosu. 22 maja 1377 r. wydał bullę skierowaną do Uniwersytetu Oksfordzkiego i wezwał do niezwłocznego potępienia herezji Jana Wiklifa, bo przecież uniwersytety powinny stać na straży dogmatów katolickich. Historycy piszą o nim, że miał silną skłonność do mistycyzmu, przez co należy raczej rozumieć jego słabość do dwóch czołowych mistyczek katolickich – Brygidy i Katarzyny, najpopularniejszych kobiet ówczesnej Europy, z namowy których po trupach wrócił do Włoch, które wcale go nie oczekiwały. Tzw. awiniońska niewola papiestwa w zasadniczej mierze była spowodowana niestabilną sytuacją polityczno-społeczną we Włoszech, wobec czego papieże woleli schronić się pod skrzydłami silnych królów francuskich. Sposobem na zakończenie owej dobrowolnej „niewoli” stała się pacyfikacja Włoch. Intensywne przygotowania do powrotu papiestwa w latach 60. XIV w. prowadził bojowy kardynał Egidio Albornoz (1295–1367), który zatopił we krwi włoską prowincję pomiędzy rzeką Pad na północy kraju i rzeką Garigliano w środkowych Włoszech.
23
Włoszech. Tym, co wywołało wściekłość papieża, był bunt jego ukochanej Bolonii, która powstała 19 marca pod hasłem: „Śmierć Kościołowi”. Całą złość papiestwo wyładowało na sprawcy całego powstania – Florencji. Papież wydał wówczas przeciwko temu miastu jedną z najbardziej przerażających klątw, jakie wyszły z papieskich ust. Mianowicie ogłosił, że mocą władzy nadanej mu przez Boga wyjmuje spod prawa każdego z osobna mieszkańca Florencji i wszystkie majątki florentyńczyków. Wszyscy prawi chrześcijanie mogli grabić i wtrącać w niewolę każdego napotkanego florentyńczyka. Kiedy Piza i Genua odmówiły realizacji papieskiej ekskomuniki przeciwko florentyńczykom, też zostały obłożone interdyktem. Papiescy najemnicy dokonali tymczasem w mieście Faenza masakry, która pociągnęła za sobą eskalację powstania. Wkrótce jednak papieżowi udało się wysłać do Włoch kolejną armię – 10 tys. Bretończyków i Gaskończyków pod wodzą Roberta z Genewy (1342–1394), kolejnego wojowniczego kardynała i późniejszego papieża. W końcu Grzegorz uznał, że sytuacja dojrzała do tego, aby wrócić do Rzymu. Florentyńczycy podjęli kolejną próbę obudzenia Rzymian, przekonując, że papież nie przybędzie jako anioł pokoju, lecz jako generał sprowadzający wojnę na terytorium Włoch. Na nic się to zdało. W styczniu 1377 r. miał miejsce groteskowy wjazd papieża do Rzymu (przybył z 2 tys. rycerzy zamiast z samym krucyfiksem, jak chciała Katarzyna Sieneńska), podczas którego towarzyszyli mu łysi tancerze i błazny. Jego baldachim niesiony był przez senatora i innych możnych. Zaraz po triumfalnym wjeździe wojska papieskie dokonały rzezi mieszkańców Ceseny, która zbuntowała się przeciwko obecności w swoim mieście garnizonu bretońskiego. Kardynał Robert wydał wówczas w imieniu papieża rozkaz pacyfikacji miasta. 8 tys. mieszkańców zdołało uciec do sąsiednich miast, lecz 4 tys. osób zostało zamordowanych. Samego kardynała obdarzono przydomkiem „rzeźnika Ceseny”, a całe Włochy wyraziły swoje oburzenie. Florencja znów wzywała chrześcijańskich książąt do powstrzymania zbrodni i pacyfikacji papieskich. Dopiero druga rzeź włoskiego miasta otrzeźwiła rzymian i papież musiał wycofać się do Anagni. W końcu, w marcu 1378 r., rozpoczęły się rokowania pokojowe, kończące wojnę Ośmiu Świętych. Papież miał dość – zmarł jeszcze tego samego miesiąca, przed zawarciem porozumienia, mając zaledwie 49 lat. Nigdy więcej żaden Francuz nie zasiadł już na papieskim tronie. Kiedy zaś umarł humanista Salutati, architekt antypapieskiego powstania, Florencja wyprawiła mu uroczysty pogrzeb na koszt miasta. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 45 (610) 10–17 XI 2011 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Cenny orzech włoski
Mieszanka ziołowa stosowana przy liszaju 100 g liści orzecha włoskiego; po 50 g liści babki lancetowatej, ziela krwawnika, ziela przywrotnika, kwiatu jasnoty białej, koszyczka rumianku, korzenia mniszka lekarskiego; 20 g ziela tysiącznika. Przygotowanie: łyżeczkę ziół zalewamy szklanką wrzącej wody, pozostawiamy pod przykryciem na pół godziny. Przecedzamy, w razie potrzeby podgrzewamy i pijemy gorący napar przed snem.
Poszukując skutecznych ziół na grzybicę, natknąłem się na interesujące materiały o wyśmienitych właściwościach leczniczych orzecha włoskiego.
O
rzech włoski od stuleci cieszy się niesłabnącą popularnością u zielarzy Zachodu oraz Dalekiego Wschodu. Szczególnie ceniony jest w medycynie chińskiej. Za najbardziej wartościowe uznaje się jego działanie tonizujące w chorobach nerek, a także rozgrzewające i wzmacniające płuca. Starsi Chińczycy używają też niedojrzałych naowocni orzecha włoskiego w mieszankach ziołowych z konopiami siewnymi przeciw zaparciom. Łączą go także z żeń-szeniem i stosują w chorobach związanych z niedoczynnością płuc. Przetwory z naowocni i liści orzecha włoskiego (napar, odwar) zawierają substancje antyseptyczne, przeciwdrobnoustrojowe i przeciwpasożytnicze (stosowane na czczo mocne odwary i ekstrakty), ściągające, przeciwwysiękowe, przeciwkrwotoczne i przeciwzapalne. Hamują biegunkę i niestrawność, nadmierne procesy fermentacji oraz wzdęcia. Powstrzymują też procesy ropne, łagodzą świąd skóry, zmniejszają obrzęk błon śluzowych. Wyciągi alkoholowe (intrakt, nalewka) mogą być użyte także w celach kosmetycznych do płukania i nacierania włosów (dla uzyskania koloru, przykrycia siwizny, wzmocnienia, likwidacji grzybic skóry, łupieżu). Podobne działanie ma mocny odwar z liści i naowocni. Stosuje się go również w samoopalaczach kosmetycznych, natomiast mielone łupiny orzecha włoskiego wykorzystywane są w produkcji gotowych preparatów do peelingu mechanicznego skóry (ścieranie obumarłego naskórka). Surowcem leczniczym jest liść, pączek liściowy, gałązki, naowocnia,
kwiat męski i żeński oraz kora orzecha włoskiego z gatunków: Folium, Gemmae, Turio, Cortex Juglandis fructus (Pericarpium), Flos, Cortex Juglandis. Pączki powinny być zbierane wiosną, przed otwarciem, kwiaty – w czasie kwitnienia, liście – w maju lub czerwcu, a kora i gałązki – jesienią lub wiosną. Surowce nie mogą być suszone w podwyższonej temperaturze (powyżej 40 stopni C). Suszyć je należy w ciemnym pomieszczeniu, a przechowywać w szczelnych słojach. Najbardziej aktywną i wartościową substancją zawartą w orzechu włoskim jest juglon. To głównie dzięki niemu drzewo to, zrzucając na ziemię liście, owoce, gałązki, fragmenty kory oraz dodatkowo wydzielając korzeniami substancje chinonowe oraz fenolowe do gleby, wyraźnie wpływa na procesy fizjologiczne innych roślin, zatrzymując ich wzrost. Dzięki temu zyskuje miejsce do wzrostu, eliminując konkurentów w zakresie dostępu do wody, soli mineralnych i światła. Juglon występuje w zielonych częściach roślin, a zanika w orzechach dojrzałych i obumarłych organach. Jest to silny inhibitor kiełkowania – na przykład w stężeniu 0,002 proc. całkowicie hamuje kiełkowanie nasion sałaty. W żywej roślinie jest nieaktywny, dopiero po wniknięciu do gleby podlega przemianom i aktywizuje się do oddziaływania na inne rośliny. Nietrudno się domyślić, że to właśnie działanie juglonu jako substancji alternatywnej do antybiotyków i sulfonamidów o działaniu przeciwgrzybiczym, pierwotniakobójczym i antybakteryjnym jest tak pożądane w terapii.
Mieszanka ziołowa przeciw łuszczycy z naowocnią orzecha (wg M. Treben) Owoc orzecha włoskiego (zielony, niedojrzały) – 20 g; kora dębu – 10 g; kora wierzby – 30 g; kwiat wiązówki – 40 g; ziele dymnicy – 20 g; ziele glistnika – 30 g; liść pokrzywy – 30 g; ziele przetacznika – 30 g; ziele krwawnika – 20 g. Przygotowanie i stosowanie: czubatą łyżeczkę ziół zalewamy szklanką wrzątku, odstawiamy na 3 minuty do naciągnięcia i przecedzamy; pijemy małymi łykami w ciągu dnia od 1,5 do 2 litrów herbatki.
Zobaczmy, jak w praktyce można wykorzystać dobroczynne działanie orzecha włoskiego. Mieszanka ziołowa przeciwko anemii Po 50 g ziół: liść orzecha włoskiego, liść pokrzywy, liść porzeczki czarnej, liść bobrka, ziele krwawnika, korzeń mniszka, kłącze tataraku, owoc róży, owoc jarzębiny, kwiatostan głogu, owoc jałowca. Przygotowanie i stosowanie: łyżkę ziół zalewamy szklanką wrzątku i pozostawiamy pod przykryciem na około 3 godziny. Przecedzamy. Ciepły napar pijemy 3 razy dziennie przed posiłkiem. Mieszanka ziołowa stosowana przy złamaniu kości Liść pokrzywy, ziele rdestu ptasiego, ziele skrzypu polnego, ziele drapacza lekarskiego – po 100 g; liść orzecha włoskiego, ziele poziewnika, ziele miodunki – po 50 g; liść mięty pieprzowej – 10 g. Przygotowanie i stosowanie: 2 łyżki ziół zalewamy 2,5 szklanki wody, gotujemy na małym ogniu przez 5 minut pod przykryciem, następnie przecedzamy do termosu; pijemy małymi porcjami 2–3 razy dziennie. Mieszanka ziołowa stosowana przy biegunce Po 10 g liści orzecha włoskiego, kłączy pięciornika, liści mięty pieprzowej, liści borówki czernicy, kwiatu wiązówki, kwiatu arniki górskiej. Przygotowanie: łyżkę mieszanki zalewamy szklanką wody, stopniowo doprowadzamy do wrzenia i przez kilka minut gotujemy na wolnym ogniu, odstawiamy do ostygnięcia i przecedzamy. Stosowanie: pijemy 2–3 szklanki odwaru dziennie.
Mieszanka ziołowa stosowana przy zapaleniu jelita cienkiego Po 50 g następujących ziół: liść orzecha włoskiego, kłącze pięciornika, liść mięty pieprzowej, liść borówki czernicy, liść arniki, kwiat wiązówki, ziele rdestu ptasiego. Przygotowanie i stosowanie: łyżkę ziół zalewamy szklanką wody i gotujemy przez 2 minuty, parzymy pod przykryciem przez 5 minut i przecedzamy; pijemy po szklance 2–3 razy dziennie. Mieszanka ziołowa stosowana przy pokrzywce Liść orzecha włoskiego – 60 g; korzeń łopianu – 40 g; ziele dziurawca – 100 g. Przygotowanie i stosowanie: łyżkę ziół zalewamy szklanką wrzątku, naciągamy i przecedzamy; pijemy 2–3 szklanki naparu dziennie. Mieszanka stosowana przeciw pleśniawce jamy ustnej Liść orzecha, kłącze pięciornika – po 50 g; kwiat nagietka, liść szałwii – po 20 g. Przygotowanie i stosowanie: składniki mieszamy, łyżeczkę ziół wsypujemy do 1 szklanki ciepłej wody, powoli podgrzewamy, gotujemy pod przykryciem przez 5 minut. Po 10 minutach odcedzamy. Ciepłym odwarem płuczemy jamę ustną co 1–2 godz. (płyn staramy się trzymać w ustach przez kilka minut, a małym dzieciom napar rozcieńczamy dwukrotnie). Mieszanka zalecana przy paradontozie Liść orzecha włoskiego – 50 g; kora dębu – 50 g; kłącze wężownika – 100 g; liść szałwii – 50 g; ziele dziurawca – 20 g; ziele macierzanki 20 g. Przygotowanie i zastosowanie: zioła mieszamy, wsypujemy 2 łyżeczki na szklankę ciepłej wody. Przykrywamy i pozostawiamy
na godzinę. Następnie stopniowo ogrzewamy do wrzenia (ale nie gotujemy), odstawiamy na 10 minut i przecedzamy. Odwarem płuczemy jamę ustną i gardło kilka razy dziennie – najlepiej po jedzeniu. Mieszanka ziołowa stosowana przy egzemie Liść orzecha włoskiego, koszyczek rumianku, kwiat jasnoty białej, liść brzozy, liść pokrzywy, liść jeżyny, owoc kminku, ziele fiołka trójbarwnego, nasiona kozieradki – wszystkiego po 50 g. Przygotowanie i stosowanie: łyżeczkę ziół zalewamy szklanką wrzątku i pozostawiamy pod przykryciem przez 30 minut. Pijemy 3 razy dziennie na 20 minut przed posiłkiem. Likier orzechowy Na koniec przepis na likier. Nie dość, że smaczny, to jeszcze spektrum jego działania jest szerokie i obejmuje swoim zakresem walkę z paciorkowcami, gronkowcami, pałeczkami czerwonki bakteryjnej i duru brzusznego. Wspomaga nasz układ immunologiczny w walce z intruzami, odtruwając go, ograniczając liczbę infekcji bakteryjnych i działając przeciwzapalnie. Kilka sztuk młodych owoców rozdrabniamy i zalewamy 0,5 litra 40-procentowego alkoholu i od czasu do czasu wstrząsamy. Po 6 tygodniach odcedzamy, łączymy z 0,5 litra wody, dodajemy około 10 dag cukru, mieszamy i pozostawiamy na kolejne 2 tygodnie. Pijemy 25 g nalewki 3 razy dziennie między posiłkami. Nalewka orzechowa, ale bez dodatku cukrów, była też od dawna stosowanym antidotum na zatrucia pokarmowe. Pamiętam, że moja babcia miała ją „tak na wszelki wypadek” i zawsze pomagała. Często jest też wymieniana jako środek wspomagający terapię mającą na celu pozbycie się kandydozy, czyli przerostu drożdżaków w organizmie. Do drzewa orzechowego świetnie pasuje ewangeliczna sentencja „po owocach go poznacie”. Poza tym wszystkim orzechy włoskie są zdrowe i pożywne. Są źródłem kwasu lanolinowego, który korzystnie wpływa na układ krwionośny, zapobiega atakom serca i zmniejsza stężenie „złego” cholesterolu. Orzechy to bogactwo witaminy A, C i E oraz wapnia, magnezu, potasu i fosforu. Przyczyniają się do obniżenia poziomu cukru we krwi, pobudzają pracę mózgu (pamięć) i łagodzą stany depresyjne. Ich spożywanie zaleca się osobom z zaburzeniami przemiany tłuszczowej, anemią, przy dietach przeciwmiażdżycowych i przy leczeniu trądziku. Poza tym to ponoć doskonały afrodyzjak! ZENON ABRACHAMOWICZ Bibliografia: Dr H. Różański, „Medycyna dawna i współczesna”; „Ziołolecznictwo. Poradnik dla lekarzy” pod redakcją Aleksandra Ożarowskiego.
Nr 45 (610) 10–17 XI 2011 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Wyć albo nie wyć... Tak zwaną sprawą księdza Bonieckiego jestem zdumiony. Otóż dziwi mnie niepomiernie, że zamknięcie ust niepokornemu zakonnikowi aż tak bardzo zaskoczyło media. Jeśli cokolwiek rzeczywiście może zaskakiwać, to fakt, że nastąpiło to tak późno. Każdy, kto choć przez moment (np. słuchając właśnie ks. Bonieckiego) mógł pomyśleć, że w Kościele katolickim jest miejsce na przyzwoitość, na prawdę, na zdrowy rozsądek, że jest jakiś margines na refleksje i uczciwość, srodze się teraz rozczarował. Przypuszczam, że dla co bardziej światłych uczestników życia religijnego, dla wykształconych katolików Kościół watykański jest taką właśnie sumą rozczarowań i co chwilę rozwiewanych złudzeń. Lecz być może kościelni koryfeusze paradoksalnie mają rację, że nic tak nie szkodzi wizerunkowi ich wiekowej instytucji, jak otwartość i jasność przekazu. Bo ta sprawia, że ludzie zaczynają myśleć nie mózgami przewodników stada, osobników alfa… i omega – tzw. duszpasterzy
– lecz swoimi własnymi. A konsekwencje tego bywają groźne. Nasuwa się w tym momencie przykład księdza Isakowicza-Zaleskiego, który co prawda naszym ulubieńcem nie jest, ale przyznać trzeba, że wypowiada kwestie dla Kościoła groźne i demaskujące. Chciał otóż bez konsultacji i bez zgody (czyli samodzielnie, a więc bezczelnie) oczyścić Krk z doskonale zadekowanych po różnych parafiach współpracowników SB. Im sprawniej to robił, tym większa cholera ciskała tych z krakowskiej kurii i z warszawskiego Episkopatu, bo Zaleski wymachiwał szabelką coraz bliżej ich głów. Kiedy już naprawdę poczuli chłód klingi na własnych gardłach, zakazali księdzu wypowiadania się dla mediów, a nawet nakazali całkowite wstrzymanie programu badawczego, czyli grzebania się w teczkach i IPN-ach. Media pokrzyczały (dużo ciszej i z mniejszym przekonaniem niż dzieje się to obecnie w przypadku ks. Bonieckiego), powarczały i zapomniały. A ksiądz Isakowicz-Zaleski po dwóch latach banicji medialnej
D
chciał być wdzięczny biskupowi, zapraszał go na swoją parafię, a w imię tej wdzięczności składał „ofiary”. Jeden z najbardziej znanych proboszczów potrafił zapłacić za odpustowe kazanie 10 tysięcy złotych. Skworc należy do ludzi, którzy mają o sobie bardzo wysokie mniemanie. W Tarnowie oddzielił swój dom od urzędu kurii, tak by nikt mu nie przeszkadzał w jego
nia 29 października została ogłoszona nominacja Wiktora Skworca – dotychczasowego biskupa w Tarnowie – na arcybiskupstwo katowickie. W związku z tą nominacją warto postawić pytanie, czy powtórzy się sprawa sprzed kilku lat z Warszawy, kiedy biskup Wielgus zrezygnował ze swojej funkcji.
Anioł Śmierci Raczej nic takiego się nie stanie. Przecież Skworc przed kilku laty jako jeden z pierwszysch przyznał się do tego, że „stąpał po cienkim lodzie”, ale musiał współpracować i rozmawiać z esbekami. Po całej tej akcji, która kosztowała owego biskupa, jak mówił, wiele zdrowia, księża z tarnowskiej diecezji podpisywali listę solidarności ze swoim biskupem. Kto tego nie zrobił, był wzywany do kurii. Okazało się, że akcja ta była przygotowaniem do kolejnego stopnia w karierze Skworca. To wszystko pokazuje nam, że Watykan przejmuje się nie tyle moralnością swoich biskupów, co zasobnością ich portfeli. Skworc dorobił się w Tarnowie, bo to przecież bardzo bogata, bogobojna diecezja. Każdy z proboszczów
codzienności. Sam dom biskupi, który nie bez podstaw jest nazywany pałacem, został gruntownie wyremontowany na jego potrzeby. Podczas jego panowania w Tarnowie życie odebrało sobie sześciu jego podwładnych. Już w Katowicach, do których Skworc wraca, ksiądz Wiktor był nazywany Aniołem Śmierci. To najczęściej on jako kanclerz kurii przyjeżdżał do księży, by ich wywalić z proboszczowania, kiedy byli dla kurii niewygodni. W Tarnowie wychował sobie kilku dobrych naśladowców, którzy doprowadzili do samobójstwa swoich braci w kapłaństwie. Nie pozostaje nic innego, jak pogratulować Katowicom nowego „arcypasterza”. Oktis, były ksiądz
powrócił, ale jakże odmieniony. Już nie szuka esbeków w sutannach, już nie przebąkuje o niejasnych powiązaniach hierarchów (w tym kardynałów) z komunistyczną władzą, tylko siedzi sobie w redakcji „Gazety Polskiej” i pluje na wszystko, co nie jest wystarczająco narodowe, ultrakatolickie i prokaczyńskie. Oto jak zbawiennie działa „klasztorna dieta” zaordynowana przez Krk na poprawę niepamięci. Jak doskonale wpływa na mózgowe komórki, które pod wpływem bodźców zewnętrznych pojmują w końcu, że trzeba zacząć myśleć logicznie, czyli myślenia natychmiast poniechać. Po Isakowiczu-Zaleskim Kościołowi wyrósł kolejny wrzód wystający ponad „zdrowe ciało” Radia Maryja i „Gościa Niedzielnego”. Po śmierci denerwującego hierarchów swoją niezależnością biskupa Życińskiego czyrak to już ostatni. Za to nadzwyczaj dokuczliwy, bolesny i uwierający. Wysłało się więc czyraka Bonieckiego na emeryturę. I nic. Przeniosło się do Warszawy i zamknęło w klasztorze. Bez widocznego skutku. Wobec takiej już
jawnej niesubordynacji i nieprzyzwoitej żywotności staruszka Kościół, którego „wyrazicielami” stają się Michalik i Głodź, zdecydował się – nawet kosztem chwilowego skandalu – nałożyć czyrakowi opatrunek, czyli knebel. Bo media kolejny raz powrzeszczą i przestaną, a Kościół jak dawniej zachowa swoją spójność i jedność. I znów – tak jak przez wieki – będzie mówić, a raczej milczeć, w sprawach naprawdę ważnych jednym głosem. Niczym nieskrępowanym i nieograniczanym świętym bełkotem płynącym z Częstochowy lub z Torunia. Czy jednak ofiara księdza Bonieckiego – że użyję ich języka – pójdzie całkiem na marne? Tak jak to już wielokrotnie bywało w przypadku innych niepokornych księży i zakonników, po których ideach i słowach słuch zaginął? Czy Kościół kolejny raz wyjdzie ze zwarcia zwycięsko? I znów zewrze szyki? Tak. Tak będzie pewnie jeszcze nie raz, ale… Ale na szczęście jest to właśnie „ale”, które rośnie odwrotnie proporcjonalnie do wspomnianego zwierania szyków. Otóż
25
po każdej takiej wojence Krk otrząsa się i próbuje policzyć – i straty, i siebie. Z roku na rok łatwiej mu to przychodzi, bo w owych „zwartych szeregach” coraz mniej szabel. Coraz za to trudniej przychodzi przekonywać do jedynie słusznej wizji świata – tego świata, który skostniały odchodzi na naszych oczach w niepamięć. Dokładniej na oczach nowoczesnej Europy, bo w polskim zaścianku (ale już nie wszędzie) trzyma się jeszcze całkiem nieźle. Ilu jeszcze potrzeba takich Bonieckich, aby ulica przejrzała w końcu na oczy? A może należy pytanie postawić inaczej: jak długo jeszcze ta sama ulica rodzić będzie indywidua w rodzaju Terlikowskich, Pospieszalskich, Ziemkiewiczów, którzy żądają dziś głowy zakonnika? Jak długo jeszcze w wolnym kraju będę dokonywał autocenzury własnego tekstu, uważnie czytając każde zdanie? Czy aby za mocno nie chwalę księdza Adama Bonieckiego, za bardzo nie użalam się nad niesprawiedliwością, która go spotyka, bo to może tylko mu bardziej zaszkodzić, miast pomóc? Wszak może to być spełnienie się przepowiedni wspomnianego Terlikowskiego, który ogłosił, że największą winą zakonnika jest to, iż „swoją postawą sprowokował do wycia różne antyklerykalne hieny”. Coś w tym jest, bo – faktycznie – wyć mi się chce! MAREK SZENBORN
Nieoburzeni za 500 złotych „Gazeta Wyborcza” znalazła sobie nowy cel. Oburzonych. A to napiszą, że z dobrych domów. A to z kolei wysokie czesne szkół, do których uczęszczają, dziennikarzom się nie podoba… Ale czasem ugryzą też z innej strony – wskazują wzór do naśladowania. Historie nieoburzonych, którzy pokazują, że w Polsce „się da”, trzeba tylko chcieć. I pokazują, że pracować też się da. Tyle że… za darmo. Na głównej stronie portalu Gazeta.pl pojawił się artykuł zajawiony tytułem: „My się nie oburzamy”. Pracują za darmo, za 500 złotych... – czytamy. Po kliknięciu pojawiają się historie dwójki młodych ludzi, którzy chodzą do pracy, by się uczyć, lub pracują za granicą, by móc pracować w Polsce… Choć i z tymi młodymi to należałoby ostrożnie, bo jeden z dwojga przedstawionych wzorów do naśladowania to „Joanna, technik weterynarii, 32 lata”. Gdy czyta się to, co w zamyśle miało chyba pokazać, że oburzeni nie mają racji, bo są też nieoburzeni, którzy „dają radę”, to najpierw chce się śmiać, później płakać, a jeszcze później ciężko wybrać, która z tych reakcji jest bardziej właściwa. Własna firma kosztuje, więc całe ubiegłe wakacje pracowałem za granicą jako pomocnik elektryka w firmie samochodowej. Zarobiłem ponad 3000 euro, a do tego mój szef nauczył mnie wielu rzeczy z automatyki. Większość zarobionych pieniędzy zainwestowałem w sprzęt – mówi Łukasz, elektryk, 23 lata. Młody właściciel firmy, która – jak przecież wszyscy wiemy – jest najlepszym wyborem dla każdego człowieka wchodzącego na rynek pracy. Jednak firma Łukasza jest dość wyjątkowa. Bo po co Łukaszowi przydał się sprzęt? Ano po to, by... „zrobić instalację za darmo”. Co – gdyby ktokolwiek mógł mieć wątpliwości – opłaciło mu się, bo „chwilę po tym zleceniu zadzwonili z kolejnym, już za pieniądze”. Jak
wynika z dalszej części, opłaca się to jednak średnio, bo 23-letni elektryk zarabia mało (Teraz własnych pieniędzy mam około 1500 miesięcznie), ale mu wystarcza, bo „wciąż mieszka z rodzicami”, którym nie dokłada się do rachunków. Najgorsze nie jest jednak to, że chłopak święcie wierzy, że musi dać się „wydymać”, by kiedyś móc uczciwie pracować. Najgorsze jest to, że w związku z tym nie ma żadnych wymagań i nie tylko nie jest w stanie sam się utrzymać, ale też – stosując swoisty dumping – odbiera chleb tym, którzy do tej pory w ten sposób zarabiali na życie. Jeszcze ciekawsza jest historia życia wspomnianej Joanny. Dziewczyna zwierza się, że już w liceum biegała na wolontariaty. Później pracowała to tu, to tam. Wreszcie dostała w spadku mieszkanie w Warszawie. Sprzedała je i wyniosła się ze stolicy. Postanowiła pójść do policealnej szkoły weterynaryjnej – na koniec był dyplom technika. Kurs trwał dwa lata. Czesne 200 zł miesięcznie opłacałam pieniędzmi ze sprzedaży mieszkania. Fajne było to, że od pierwszego dnia trzeba było robić praktyki. Po skończeniu szkoły przepracowałam jeszcze za darmo pół roku w tej lecznicy, w której miałam praktyki, żeby nie wypaść z obiegu – mówi Joanna „Gazecie”. Jej też się „opłaciło”, bo teraz ma pół etatu za... 500 złotych. Jednocześnie stała się swoistym kuriozum. Dotąd raczej chodziło się do pracy, by kupić mieszkanie. Nieoburzeni pokazują jednak, że można inaczej, i... teraz, by móc chodzić do pracy, mieszkanie się sprzedaje. Po przeczytaniu historii wzorów do naśladowania dla młodego pokolenia pozostaje jedno – zażądać od dziennikarzy „Gazety”, by poszli ich śladem i od teraz brali honoraria za co drugi tekst i jeszcze poprosili, by były one niższe, bo przecież „konkurencja jest duża”. KB
26
Nr 45 (610) 10–17 XI 2011 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Kondycja Kościoła
Żebro PiS-uu Ziobro jest ikoną PiS-u. Ma własny elektorat i jako jedyny z dotychczasowych rozłamowców ma szansę. Ja zakładam, że mu się uda i że rozbije PiS. Można by się z tego cieszyć i już! Bo przecież rozpad PiS-u i podział jego elektoratu to wspaniała wiadomość. Tusk nie będzie mógł dłużej straszyć Kaczyńskim i namawiać do mniejszego zła, czyli do wyboru PO. Nastąpi odpływ elektoratu od partii rządzącej, a będzie temu sprzyjać także sytuacja gospodarcza i koalicja z PSL. Idą więc złote czasy dla naszego Ruchu. Pracować, jednoczyć, rozwijać się. I czekać, aż dzieło się dokona. Jednak tę radość psuje świadomość, że Ziobro jest jeszcze gorszy niż Kaczyński. Trudno to było sobie wyobrazić, ale jednak tak jest! Wejście stronnictwa Ziobry do gry to radykalizacja frontu narodowo-katolickiego. Kaczyński, aby się
bronić, będzie chciał Ziobrę przelicytować. Trudno sobie zdać sprawę z tego, co mogłoby być, gdyby PiS Kaczyńskiego i środowisko Ziobry przejęły władzę. Kościół dostałby, co chce, wszędzie wisiałyby krzyże, a ustawy parlamentu byłyby zawsze „przyjazne” dla światopoglądu narodowo-katolickiego. Może nawet już teraz, gdy obydwa środowiska będą ze sobą konkurowały, zostanie złożona propozycja odmawiania modlitwy na początku posiedzenia parlamentu, może będzie pomysł powszechnego obowiązku płacenia dodatkowych podatków na rzecz Kościoła, może będzie propozycja wyniesienia krzyża do rangi godła narodowego? Jedno jest pewne – optymalna byłaby sytuacja, gdyby PiS się rozleciał. Ale nie do końca, bo nadmierne wzmocnienie Ziobry to nie żart – to ponura farsa! JANUSZ PALIKOT
Kontakty wojewódzkie RACJI PL dolnośląskie kujawsko-pomorskie lubelskie lubuskie łódzkie małopolskie mazowieckie opolskie i śląskie podkarpackie podlaskie i warm.-maz. świętokrzyskie wielkopolskie zachodniopomorskie
Paweł Bartkowiak Józef Ziółkowski Tomasz Zielonka Czesława Król Halina Krysiak Sławomir Mastek Barbara Mierzewicz Dariusz Lekki Andrzej Walas Krzysztof Stawicki Jan Cedzyński Witold Kayser Tadeusz Szyk
tel. 606 471 130 tel. 607 811 780 tel. 504 715 111 tel. 604 939 427 tel. 607 708 631 tel. 509 984 090 tel. 508 846 501 tel. 784 448 671 tel. 606 870 540 tel. 512 312 606 tel. 609 770 655 tel. 61 821 74 06 tel. 510 127 928
RACJA Polskiej Lewicy www.racja.org.pl, tel. (022) 621 41 15 Darowizny na działalność RACJI PL (adres: ul. E. Plater 55/81, 00-113 Warszawa) Getin Bank, nr 67 1560 0013 2026 0026 9351 1001 (niezbędny PESEL darczyńcy w tytule wpłaty)
Kondycja Kościoła katolickiego jest podła. I w świecie, i w Polsce. Próby otwarcia na świat, choćby przez Sobór Watykański II, zostały ostro zahamowane przez Jana Pawła II. Niewykluczone, że właśnie za to Watykan go ubłogosławił, a niedługo także uświęci. Benedykt XVI okazał się kolejnym hamulcowym, czyli zapewne również kandydatem na ołtarze. Struktury kościelne są skostniałe i działają jak przed wiekami. Awans odbywa się na zasadzie negatywnej selekcji. Duchowni mają być przede wszystkim posłuszni swojej zwierzchności. Czystość jest ważna głównie w aspekcie higienicznym, a ubóstwo – jako atrybut braku życiowej zaradności – wręcz źle widziane. Lapidarnie ujął to dyrektor Radia Maryja, odpowiadając na zarzut, że jeździ luksusowym samochodem. Otóż na antenie zapytał wówczas (14.02.2005 r.) napastliwie: „A niby czym mam jeździć? Na krowie mam jeździć? Mogę na krowie, ale gdzie ja bym tę krowę trzymał w Radiu Maryja?”. Ta wypowiedź oddaje nie tylko istotę, ale i intelektualny poziom kościelnej dyskusji o cnocie ubóstwa. Oczywiście, największą zbrodnią, jakiej może dopuścić się ksiądz czy zakonnik, jest nie tyle brak posłuszeństwa, co samodzielność myślenia. Owo orwellowskie przestępstwo myślozbrodni zaadaptowane na potrzeby Kościoła katolickiego w III RP polega na myśleniu i głoszeniu poglądów niezgodnych z wytycznymi Konferencji Episkopatu Polski. Nie chodzi tu bynajmniej o nauczanie Chrystusowe, ale o czysty, żywy interes. Taki, jakim wciąż jest między innymi papież Polak. Dlatego od samego początku pontyfikatu Wojtyły narzucono kanon wypowiedzi o nim jak o nieboszczyku. Dobrze albo wcale.
Dostosowali się do tego nie tylko duchowni i wierni, ale niemal wszyscy. Słowa nawet uzasadnionej krytyki były i są poczytywane za bluźnierstwo. Toteż kiedy w 2002 r. Stanisław Obirek, wówczas jeszcze jezuita, powiedział oczywistą prawdę, że „Jan Paweł II jest złotym cielcem polskiego Kościoła”, odsądzano go od czci i wiary. Wspominał potem, że „gdyby miał wątpliwości co do dogmatów typu Trójca Święta czy bóstwo Jezusa, to prawdopodobnie nie wywołałby takiego emocjonalnego sprzeciwu jak tą dość niewinną uwagą o złotym cielcu”. Myślozbrodniarze mają dwie drogi – wyrzec się swoich niecnych poglądów, a zwłaszcza ich głoszenia, albo odejść z Kościoła. Tak jak zrobili to trzej najbardziej znani i cenieni profesorowie: jezuita Stanisław Obirek, dominikanin Tadeusz Bartoś i ks. Tomasz Węcławski. Prof. Bartoś napisał do zakonnych braci, że „nie chce dłużej żyć w systemie kościelnej zależności, w którym gubi się poczucie wartości własnego życia”. Podobnie uzasadniał swój krok prof. Obirek: „Wstąpienie do zakonu było moim dobrym wyborem i po dwudziestu paru latach dobrym wyborem było wyjście z niego. To coś jak rozwód. Sam w sobie nie jest czymś dobrym, ale bywa lepszym rozwiązaniem niż trwanie w piekle. Po co kontynuować zły związek? I to jest dla mnie argument za rozerwalnością związku. Również z Kościołem”. Oczywiście, większość porzucających kapłaństwo robi to nie dlatego, że piuska gasi intelekt, ale z powodu kobiety. Statystycznie najczęściej dezerteruje wiejski proboszcz lub wikary, który wdał się w romans. Polska pod tym względem przoduje. Według oficjalnych katolickich statystyk prawie co czwarty europejski ksiądz odchodzący ze stanu duchownego jest Polakiem (60 rocznie). To liczba odejść większa niż
w Niemczech (44), we Włoszech (39) i w Hiszpanii (36). Na pewno ze swojego zakonu nie odejdzie, choćby z racji wieku (77 lat), ks. Adam Boniecki. Katolicki prezbiter, były generał zakonu marianów (1993–2000), były redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego” (1999–2011), człowiek niezależny umysłowo, choć formalnie podporządkowany Zgromadzeniu Księży Marianów. Właśnie został poddany kolejnym szykanom. W lipcu 2011 r. dostał nakaz opuszczenia Krakowa i zamieszkania w Warszawie. Przełożeni mieli zapewne nadzieję, że po takim szoku niewygodny zakonnik zamilknie. Może nawet na zawsze. Przeliczyli się. Ks. Boniecki nie przestał ani samodzielnie myśleć, ani upowszechniać swoich poglądów. Mocno odbiegających od linii prezentowanej przez kościelne władze. W odróżnieniu od większości zapyziałego kleru nie potępił Kotlińskiego, Nergala ani Palikota, ani nawet żądania zdjęcia krzyża wiszącego w sejmowej sali. Uznał, że klerykalizacja Polski jest niewskazana, a rozdzielenie Kościoła i państwa – jak najbardziej uzasadnione. Kościół uznał oczywiście, że to myślozbrodnia. Zakonnik dostał zakaz publicznych wystąpień i wypowiadania się w mediach. To nie tylko kara za odwagę głoszenia swoich poglądów, ale i ostrzeżenie dla innych. Uważajcie – Wielki Brat patrzy! Matka Kościół wybacza swoim pasterzom pedofilię, łajdactwa, oszustwa, złodziejstwo, ale nie wybacza samodzielności myślenia. O kondycji Kościoła katolickiego w Polsce najpełniej świadczy fakt, że dyrektor Rydzyk może mówić wszystko, a ks. Boniecki – nic. To drakońska kara. Niewspółmierna do braku winy, ale odstraszająca od myślenia. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
FUNDACJA „FiM” Nasza redakcja patronuje fundacji pod nazwą Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, której prezesem jest Roman Kotliński – Jonasz, redaktor naczelny „FiM”. Fundacja ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc potrzebującym rodakom – zwłaszcza głodnym dzieciom, a także przewlekle chorym, bezrobotnym i bezdomnym. Ponieważ kościelne fundacje i stowarzyszenia w swej działalności charytatywnej (jakże skromnej jak na ich możliwości) nagminnie wyróżniają osoby związane z Kościołem, a innowierców, agnostyków i ateistów pomijają – my będziemy wypełniać tę lukę i pomagać w pierwszej kolejności właśnie im. Nasza fundacja ma status organizacji pożytku publicznego i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Tych, którzy chcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”. Zielona 15, 90-601 Łódź, ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291 www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
Nr 45 (610) 10–17 XI 2011 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE Polscy złomiarze stanowczo ZA wybudowaniem tarczy antyrakietowej! ~ ~ ~ Nowy sport ekstremalny – pielgrzymka z Rodziną Radia Maryja w koszulce Polsatu. ~ ~ ~ Nie boję się żony! Tylko jak jej to powiedzieć...
1 4 7
O
4
8
B
R
P 36
M
68
E
S Z
A
G
62
K
U
N
7
A
Z
65
A
19
43
O
50
Z
25
P
42
I
E
A 62
R
44
R
K
53
D
A
59
P
E
G
56
I
71
43
65
73
L
E
L
A
28
H
T
E
Ł
12
W
K A
69
N
I
29
48
56
K
O
A
Y
3
Y 50
45
Ł
59
K
M
75
31
S
K
16
O
N
38
E
N
70
D
34
38
I
29
D
51
E
K
F
52 21
R
I
10
R K
K
A
I
69
E
S
A
O O
Y
Y
U E
K
N O
I
5
Ć
P
72
N
Ś
74
A 64
33
O
14
Z
O
39
N I
R
N I
Ł
2
O
A
K
T
15
W
71
22
I
A 37
D
T
D
49
O
I
53
S
R
66
52
13
Z
T
A
N I
U
A
O
K
S
P
36
23
Y
Z
T
20
R 23
E
61
T
U
N
W Ó
A 49
47
12
B
S 18
S
A
S
Y
T
C
E
41
55
A
17
E
I
N
72
Z
48
W
68
57
R
R
R
A
I 70
9
Z
E O
O
G
E O
28
35
S
63
K
58
11
I
27
B Ą
O
A
S
O
Y
76
20
K
6
R
Y
M
47
L
O 63
44
40
46
58
O C
U
D
Ł
R
A
Z
A
W
K
E
K
61
A
Z
R
8
64
K
15
35
O
M
S
W
40
46
U
K
O
A A
41
54
34
A
13
54
J
T
K
K
Ł
32
C
18
45
30
51
E J
K
N
I
67
N
O
I
L
Ź 60
Z
K
I
S
O
S
22
33
5
27
A
K
N
D Ó
37
K
11
N
Z
Ź
U
Ę
E
3
Y
Ó
60
26
Z
B
O
K
2
A U
M
67
U
66
17
E
R
57
R
O
K
E
25
Y
L
Y S
24
C
R
C
H
N
42
Z
1
T
T
55
F
R
I 10
R
Y
32
S 39
R
O 31
O
R
T
U 30
E 19
B
O
14
K
21
KRZYŻÓWKA Poziomo: 1) gra na rogu, 4) biuro, w którym ważniejsza jest broń niż pióro, 5) proszek z komody, 7) posłanie pod daniem, 10) w lunecie znajdziecie, 11) długość dookoła, 14) szlachetność w czarnej masce, 15) sylwetka, którą ledwo widać, 16) tak cię widzą, 17) losowe boginie, 18) partia bez solisty, 19) i Ren, i Men, 20) niestraszny mu szczur, 21) statki, które wykorzystuje się w połowie, 22) ostatnia też potrafi zmoknąć, 23) sami bracia, 24) paw na ścianie, 27) krzepka jak siostra jej, kalarepka, 30) kocha się, 33) na deszczu noszę, 36) słownik bez środka w Afryce spotkasz, 39) zgubna kwota, 40) kończy technikum, 41) na drugim końcu świata, 42) szczypawki z orki, 45) co się liczy podczas diety?, 49) na sesyjne autografy, 53) jeden z tych, na których nie ma rady, 55) domena Ahonena, 57) osiem cali podobne do pięciu, 58) krótki pasuje do bródki, 59) z tego boga i frez można zrobić też, 60) nakłonione nad Notecią, 61) u kózki na końcu nóżki, 62) dawniej dawano, przełożywszy przez kolano, 63) skoro się zmienia w tę promenadę, 64) dziurka z futerkiem, 65) jubilerskie znamię, 66) pan i pani z Toskanii, 67) wezwania, jakich wiele, 68) Mark piszący o Tomku, 69) razem z tego humanisty, 70) miasto ze szkiełka, 71) krótko mówiąc – jego mość, 72) stół z powyłamywanymi nogami. Pionowo: 1) tej pani życie upływa w micie, 2) mokra robota, 3) wyplata i po parkiecie lata, 4) zamki, których strzegą mury, 6) pomieszaj w korycie, a znajdziesz coś, co na grzbiecie się gniecie, 7) niania z Frania, 8) aktor-reakcjonista, 9) kreski na końcach eski, 11) gdy niejedna kula hula, 12) strasznie bogaty skrawek Rzymu z waty, 13) po nocce, 25) facet przy tuszy, 26) przekładaniec z drewna, 28) chodzi na pasku, 29) rok cały robi kawały, 31) Adam, poeta – znana postać, lecz nie ta, 32) jego zadanie to odkażanie, 34) bar lub klub, 35) muzyka strumyka, 37) śmieć, którego nie chcesz mieć, 38) już nie myśli o niedzieli, 42) żwawa sekretarka, 43) premierowa przemowa, 44) tu, na miejscu starej huty, narciarze zmieniają buty, 46) papuga w spódnicy, 47) mało co może, siedząc w klasztorze, 48) stąd do świecy impuls leci, 50) paciorkowanie, 51) gdy fani są ukontentowani, 52) szramka po zabiegu, 54) na diecie ich nie jecie, 56) tępemu jej brak.
9
U
E
16
I
24
F
M
Z
R
A
Z
P
Ł
C
N
I
M
26
6
K
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie
M
I
O
K
B
L
1
15
27
46
T
54
73
2
16
28
E E
47
55
O
74
Ł
3
R I S
17
29
48
G
56
O
4
E
18
Ź
30
Ś
5
S
Ć
W
19
N
31
I
O
O
S
M
75
58
59
K
8
21
T
22
O
D
N
A
S
M
E
G
51
A
O K
33
50
57
7
20
32
T
49
T
6
60
34
52
61
M
35
9
R
Ó
R
I
E
23
36
10
24
37
Ó
T
Y
M
11
N
25
38
12
K
13
I
14
26
N
E
N
I
39
40
J
41
42
43
44
45
71
72
53
62
O
63
M
64
65
66
E
67
M
68
A
69
70
Y
76
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 43/2011: „Ciekawość – pierwszy stopień do zdrady”. Nagrody otrzymują: Ludwika Chyba-Kluczyńska z Nowej Soli, Renata Dobrzalska z Mścic, Jan Skrodzki z Gdańska. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna: cena 52 zł na pierwszy kwartał 2012 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł na pierwszy kwartał 2012 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 3. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 4. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 5. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 6. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 7. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
ŚWIĘTUSZENIE Między bajki włożyć?
Znaleziono na www.kwejk.pl
Humor Dentysta schyla się nad pacjentem i ma zamiar rozpocząć borowanie, gdy nagle zastyga w bezruchu i pyta nieufnie: – Czy mi się tylko wydaje, czy trzyma pan rękę na moich jądrach?! Pacjent spokojnym głosem: – To tylko taka mała asekuracja. Bo przecież nie chodzi o to, żebyśmy sobie zadawali ból... Prawda, panie doktorze?
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 45 (610) 10–17 XI 2011 r.
JAJA JAK BIRETY
~ ~ ~ Kowalski, jak zwykle, przyszedł spóźniony do pracy i zbiera standardowy ochrzan od szefa: – Był pan w wojsku, Kowalski? – Byłem. – I co tam panu mówił sierżant, jak się pan spóźniał? – „Dzień dobry, panie majorze”… ~ ~ ~ Jasio pisze list do św. Mikołaja: „Mikołaju, przynieś mi braciszka”. Mikołaj odpowiada: „Przyślij mi mamusię”.
K
toś nieźle kombinował! – tak najkrócej można streścić historię powstania kilku łazienkowych rekwizytów. ~ Starożytne Egipcjanki, które chciały sprawdzić, czy dziecko w drodze, sikały na ziarno. Wystarczyło uzbierać odpowiednią mieszankę: pół na pół pszenicę i jęczmień. Jeśli coś zakiełkowało, ciąża! Antyczne źródła podają, że roślinny test ciążowy pomagał też w ustaleniu płci dziecka. Kiełkujący jęczmień zwiastował chłopca, a kiełkująca pszenica – wiadomo kogo. Pierwszy nowoczesny test stworzył na początku XX wieku Bernhard Zondek, niemiecko-żydowski ginekolog. W moczu ciężarnej doszukiwał się gonadotropiny kosmówkowej – hormonu ciążowego. Eksperymentując, Zondek wstrzykiwał mocz kobiety w ciało żaby – jeśli testerka była w ciąży, płaz w ciągu dnia składał jajka. ~ Jednorazowe pieluchy wymyśliła oczywiście kobieta. Marion Donovan żyła w pierwszej połowie ubiegłego wieku i miała dwoje małych dzieciątek, więc całymi dniami opierała różne tetry i ceraty. Musi być lepszy sposób na zabezpieczenie dziecięcego tyłka! – myślała i szukała. Na początek wypróbowała kawałek zasłony prysznicowej. Potem nylon, który sprawdził się jeszcze lepiej. Swoje pierwsze nieprzemakalne pieluszki
CUDA-WIANKI
Pochwała codzienności sprzedała w 1949 roku. Kiedy ulepszyła je papierem wchłaniającym i osłoną, która pozwalała na wielokrotny użytek, wynalazek zrobił furorę. W 1951 roku Marion odsprzedała patent za milion dolarów, a 10 lat później pojawiły się pampersy. ~ Był rok 1913, a nowojorski chemik T.L. Williams miał brzydką siostrę, która martwiła się, że nie wyjdzie za mąż. Williams, żeby upiększyć Mabel, wymieszał wazelinę z pyłem węglowym i codzienne nakładał na jej rzęsy. Podziałało! Dziewczyna została w końcu żoną i matką, a jej brat zajął się produkcją
tuszu Maybelline (nazwa stanowiła zbitkę imienia siostry i słowa vaseline). Firma stała się czołowym producentem kosmetyków. ~ Na początku XX wieku King Camp Gillette zauważył, że tylko mała część używanej do golenia brzytwy wchodzi w kontakt ze skórą. Najważniejsza jest sama krawędź. Jeśli wymyślę coś, co ogoli, ale tylko raz, klienci będą zmuszeni kupić kolejne „cosie”, a ja będę bogaty! – chytrzył Gillette, po czym w 1903 roku wyprodukował małe ostrze bez zbędnego „zaplecza”. Interes szybko się rozkręcił. Brytyjski rząd zaopatrzył w jednorazówki żołnierzy walczących na frontach I wojny światowej. ~ Na tej samej wojnie amerykańskich wojaków wspomagała firma Kimberly-Clar – producent chusteczek z watoliny celulozowej, których używano jako filtrów w maskach gazowych. Po wojnie pozostała nadwyżka towaru, której trzeba było się pozbyć. Chusteczki zareklamowano jako produkt do usuwania makijażu, ale szybko okazało się, że zasmarkane nosy mają z nich większy pożytek. JC