KSIĘŻA OKRADAJĄ... KOŚCIÓŁ Â Str. 3
INDEKS 356441
http://www.faktyimity.pl
ISSN 1509-460X
Nr 46 (611) 24 LISTOPADA 2011 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Boże Wszechmogący – zwariowałam! Dlaczego rzuciłam na tacę ostatnie 100 złotych? – myślisz przerażona, wychodząc z kościoła. Nie, wcale nie zwariowałaś. Zostałaś „tylko” poddana neurolingwistycznemu programowaniu, czyli jednej z technik psychomanipulacji, stosowanej ostatnio przez księży katolickich. Â Str. 11
5
 Str. 14-1
 Str. 12
ISSN 1509-460X
Ksiądz psychomanipulator (po lewej) ze swoim „przyjacielem” w Londynie
 Str. 10
2
Nr 46 (611) 18–24 XI 2011 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Ograniczenia becikowego, podniesienia składki rentowej, podatku VAT i akcyzy na alkohol należy się spodziewać w założeniach nowego budżetu. Ale ten i inne zamachy na portfele Polaków wcale nie są konieczne, gdyż poseł Kotliński przygotował dziesięć projektów ustaw (w tym nowelizacji), dzięki którym państwo może zaoszczędzić dziesiątki miliardów złotych. Chodzi o zrównanie praw Kościoła watykańskiego z polskimi podmiotami gospodarczymi, a księży – z szarymi obywatelami. Liczymy na poparcie posłów PiS, w ramach ich programu Polski Solidarnej… Brak orzełka na koszulkach piłkarzy – oto najnowszy temat do czerwoności rozpalający głowy i serca Prawdziwych Polaków. A krzyż? Nikt z was, Prawdziwych, nie pomyślał dotąd, że na koszulkach reprezentantów brak krzyża? To, że jest dwóch dobrych piłkarzy na krzyż, sprawy nie załatwia. Eskaluje wściekła medialna nagonka nie tylko na „FiM”. Fundacja PRO chce zafundować Wandzie Nowickiej proces karny i wyrok za to – UWAGA! – że śmiała pozwalać, by jej fundacja brała granty od firmy farmaceutycznej co to globulki produkuje. Jak Watykan po cichu ma udziały w produkcji prezerwatyw (A MA!), to wszystko jest w porządku. Z kolei przed senacki wymiar sprawiedliwości ma trafić za sprawą PiS senator Kazimierz Kutz, który w inauguracyjnym przemówieniu oświadczył, że izba wyższa jest zbieraniną jałowych intelektualnych kalek i produktem wojny polsko-polskiej. Rzeczywiście nie przystoją marszałkowi seniorowi takie słowa – nie godzi się z kalek szydzić. „W Polsce nigdy nie było prześladowań religijnych” – oświadczył arcybiskup Michalik, udowadniając brawurowo, że Panbócka albo nie ma, albo usnął staruszek troskami utrudzon. Żaden piorun bowiem Michalika nie spalił z jasnego nieba ani nawet nos mu się nie wydłużył o pół metra. Uroczyście oświadczamy, że z tytułem zamieszczonym na portalu tvn24: „Żabka chce łyknąć Stokrotkę” nie mamy absolutnie nic wspólnego. Kot Alik – najsympatyczniejsza bodaj postać około-PiS-owska, bohater licznych anegdot i rysunków satyrycznych – odszedł do krainy wiecznych kocich łowów. Jego pan, Jarosław Kaczyński, do ostatnich chwili walczył o życie pupila. Składamy autentyczne wyrazy żalu. Interesuje Was książka pod tytułem „Dziwka adwokata”? A może powieść „Bar, w którym się pie...oli” lub „Internat wywłok”? Nie? To proponujemy coś jeszcze lepszego. Są na składzie książeczki: „Hrabia porno” i „Erotyki młodych dziewcząt”. Takie perły ma na zbyciu wydawnictwo niemieckiego katolickiego Kościoła „Welbila Verlag”. Wyżej wymienione pozycje wydawnictwo wyśle wam od ręki. A Biblię… No, na Biblię to trzeba trochę poczekać. Niemieckie partie polityczne rozważają możliwość delegalizacji skrajnie prawicowej, neofaszystowskiej partii NPD. W Polsce Obóz Narodowo-Radykalny postuluje delegalizację Krytyki Politycznej i jeszcze Kazimiery Szczuki na dokładkę. Co kraj, to obyczaj. Cud. Benedykt XVI po raz pierwszy zapali światełka na wielkiej choince w Gubbio we włoskiej Umbrii, korzystając z tabletu. 67 lat temu też uroczyście zapalał choinki. Z pancerfausta!
Naszyzm (...) Widziałem, jak się na rynkach Gromadzą kupczykowie, Licytujący się wzajem, Kto Ją najgłośniej wypowie. Widziałem, jak między ludźmi Ten się urządza najtaniej, Jak poklask zdobywa i rentę, Kto krzyczy, że żyje dla Niej. Widziałem, jak do Jej kolan – Wstręt dotąd serce me czuje – Z pokłonem się cisną i radą Najpospolitsi szuje. Widziałem rozliczne tłumy Z pustą, leniwą duszą, Jak dźwiękiem orkiestry świątecznej Resztki sumienia głuszą (...)
S
to lat mają te strofy z wiersza o ojczyźnie Jana Kasprowicza, a przecież nic a nic nie straciły na aktualności. Kupczykowie, szuje oraz tłumy z pustą duszą nadal słowami „naród” i „patriotyzm” wycierają sobie gęby, bacząc przy tym, by ich wrzaski brzmiały najdonośniej. I nawet przez moment nie zastanawiają się nad tym, co naprawdę owe słowa oznaczają. Znów to wszystko mogliśmy oglądać przy okazji kolejnych „uroczystych obchodów” kolejnego narodowego święta. Tak było, jest i, niestety, długo jeszcze będzie. Tak długo, dopóki słowo „naród” będzie w pustych łbach odbijać się echem pojęcia „naszyzm” i nie przestanie być jego synonimem, a może nawet jakąś wartością dodaną. Czymże bowiem jest mitologizowany „naród”? „Słownik języka polskiego” definiuje naród jako „ogół mieszkańców pewnego terytorium mówiących jednym językiem, związanych wspólną przeszłością oraz kulturą, mających wspólne interesy polityczne i gospodarcze”. W historycznej polszczyźnie „naród” oznaczał po prostu „dużą grupę ludzi”. Ale przecież z tej definicji zupełnie nie wynika, że owa wspólnota była jakością samą w sobie od zawsze. Gdyby tak miało być, to – zważywszy na liczbę rozmaitych nacji zamieszkujących przesuwające się to w tę, to we w tę granice Rzeczypospolitej – poczucie wspólnoty etnicznej nie istniałoby tu zupełnie; natomiast wspólnoty interesów może w jakiejś szczątkowej formie, a i to nie na pewno. Biorąc pod uwagę ostatnie 300 lat, każdy z nas miał grubo ponad 4 tys. przodków, z czego co najmniej 20 procent było przedstawicielami zupełnie egzotycznych nacji i kultur. Zatem z dzisiejszego punktu widzenia można od biedy „naród” definiować jako zbiorowisko ludzi zamieszkujących określone terytorium i mówiących tym samym (albo zbliżonym) językiem i wychowanych na podobnej literaturze.
Na jakimś Sienkiewiczu, Miłoszu, na lekcjach historii, kiedy to do głowy kładzie się nam, że Polacy są wyjątkowi i mają dziejową rolę odkupienia win innych narodów. A rola ta nazywa się „mesjanizm”. Nieważne, że pojęcie mesjanizmu zostało w przeszłości skompromitowane i wyśmiane. Dzięki niemiłosiernie panującemu nam Kościołowi (obcemu, bo watykańskiemu) nadal tkwi ono w nas mocno. I z tego to właśnie mesjanizmu zrodził się groźny, wspomniany wcześniej „naszyzm”. Pojęcie owo to już ideologiczny termin jasno określający, że tu – pod pomnikiem Dmowskiego, Piłsudskiego etc. – jesteśmy my – patrioci; a tam są oni – czyli cała reszta, niegodna nazywać się Polakami. To właśnie naszyści zawsze chętnie nauczą za pomocą pięści i bejsbola nienaszystów, co to jest patriotyzm i naród. Tylko że wobec takiego kontekstu słowo „naród” budzi u przypadkowego przechodnia na placu Konstytucji czy placu Na Rozdrożu przerażenie. I nic innego już nie budzi. Piątek 11 listopada znów pokazał, że cała Polska jest na jakimś placu na rozdrożu. Na nim naszyści gorączkowo poszukują autorytetu na ich modłę skrojonego. I przywódcy. Bo nie mylił się Machiavelli, mówiąc, że „ludy nawykłe do niewoli, obaliwszy swego tyrana, czym prędzej sprawiają sobie nowego”. Mam nadzieję, że kiedyś doczekam takiego czasu, gdy święto narodowe będzie radosnym i kolorowym powodem do dumy, do manifestowania jedności poprzez swoją różnorodność, wielokulturowość, otwartość, europejskość. Do dumy z tego, że się jest Polakiem – cząstką wielkiej rodziny równych sobie narodów. Ale na razie, jeśli chcemy cieszyć się 11 listopada czy 3 maja, to mamy do wyboru manifestacje tych, którzy słowa „naród” i „patriotyzm” zawłaszczyli dla swoich ksenofobicznych celów. Albo od biedy można jeszcze wziąć udział w jakiejś hurrapatriotycznej celebrze i odśpiewać pieśń, że nasza ojczyzna „jeszcze nie zginęła” i że „tu jest Polska”, zawsze „wielka i katolicka”. 4 lipca – w dniu swojego święta – Amerykanie śpiewają: „Gwiaździsty sztandar! Niechaj długo powiewa ponad krajem wolnych, ojczyzną dzielnych ludzi”. Też bym tak chciał. Też mi się marzy, aby biało-czerwona powiewała nad ojczyzną wolnych, dzielnych ludzi. A nie nad głowami krzykliwej, terroryzującej spokojnych Polaków mniejszości. Nad głowami naszystów, którzy ufni w siłę swych pałek nie zniżają się do siły argumentów, do dyskusji. Po co, skoro wystarcza im poklask niektórych partyjek, które dla swoich partykularnych celów ochoczo przyzwalają na rozpanoszoną paranoję. Ale jeśli zaczniemy te fatalne, wstydliwe zjawiska nazywać głośno po imieniu, otwarcie odcinać się od nich, to ich polityczni mocodawcy stracą zapał, a my może jeszcze nie za rok, nie za dwa, jednak w dającej się przewidzieć przyszłości pójdziemy 11 listopada świętować godnie, radośnie i euforycznie. I wówczas nawet do głowy nam nie przyjdzie dyskutować, kto ma prawo być Polakiem, a kto nie. JONASZ
Katolicki biskup Phoenix (USA) przegrał z abstynencją. Ogłosił otóż bp Thomas Olmsted, że odtąd wierni nie będą przyjmować komunii w postaci wina (forma przyjęta w Stanach), a jedynie pod postacią hostii. Po dwóch miesiącach takiego postu Olmsted wystękał do opustoszałych naw kościelnych, że się pomylił, źle zrozumiawszy watykańskie dokumenty. Ale nawy nadal świecą pustkami, więc radzimy biskupowi zwiększyć wiernym liczbę komunii do co najmniej 10 dziennie. I dołożyć zagrychę. Dwadzieścia lat minęło od premiery kultowej „Zakonnicy w przebraniu”, a tu do Disneya zgłosiła się prawdziwa zakonnica, która żąda kasy, bo – jak twierdzi – sfilmowano jej losy. Jak się zgłoszą spadkobiercy jednego Pana z Palestyny z roszczeniami od Gibsona za jego „Pasję”, to już tak wesoło może nie być.
Stanowisko redakcji „FiM” w sprawie rzekomego zatrudnienia przez nas Grzegorza Piotrowskiego publikujemy na portalu Faktyimity.pl
Nr 46 (611) 18–24 XI 2011 r.
GORĄCY TEMAT
3
Złodzieje zabytków P
arafia Matki Boskiej Bolesnej i św. Wojciecha przy placu Kopernika w Opolu szczyci się najstarszą i najpiękniejszą w mieście świątynią. Z racji położenia w najwyższym punkcie Starego Miasta zwana jest popularnie kościołem „na górce”. Jego historia sięga okresu między rokiem 984 a 995. Według legendy na owym wzgórzu miał wówczas przebywać i modlić się św. Wojciech, zaś na pamiątkę wizyty ufundował z własnych oszczędności pierwowzór
kolekcjonerski rarytas. Gdy po zakończeniu zewnętrznych prac remontowych płot zdemontowano, okazało się, że z cmentarza zniknęły niektóre krzyże oraz ogrodzenie. Pozostał jedynie jego maleńki narożny fragment, dzięki któremu można sobie z grubsza wyobrazić, jak wyglądała kiedyś całość (patrz fot. poniżej). Jest nam o tyle łatwiej, że dotarliśmy do unikalnych zdjęć w prywatnych zbiorach opolskiego antykwariusza... ~ ~ ~
Z mogiły zakonnika zmarłego przed stu laty zrabowano krzyż, żeby ozdobić nim symboliczny grób ks. Popiełuszki... kościoła. Różne zawieruchy dziejowe oraz kataklizmy sprawiły, że obiekt wielokrotnie legł w gruzach lub zgliszczach, ale zawsze pieczołowicie go odrestaurowywano. Aż do postaci dzisiejszej – gotycko-barokowej. Parafią dowodzi obecnie ks. Marek Trzeciak. Wcześniej był misjonarzem w Peru, po powrocie do Polski przez rok urzędował „na górce” w charakterze rezydenta, aż wreszcie w 2006 r. ordynariusz abp Alfons Nossol uczynił go proboszczem. Przed trzema laty ks. Trzeciak przystąpił do kompleksowego remontu kościoła (wymiana dachu, wykonanie i malowanie nowej elewacji, ogrzewanie). Otrzymał na ten cel ze środków publicznych 3 mln 254 tys. zł. Przed rozpoczęciem prac kazał osłonić okolicę płotem, żeby przechodniom nie spadały na głowę cegły. W obrębie ściśle strzeżonej strefy znalazł się również przykościelny cmentarzyk. Bardzo stary i jeszcze bardziej zaniedbany. Tylko grób ks. Georgiusa Hertela (ostatni przedwojenny proboszcz parafii zmarły w styczniu 1945 r.) był oznakowany – resztę stanowiły mogiły bezimienne. Ta mininekropolia była skarbnicą. Jej wartość określały zabytkowe, ręcznie wykuwane metalowe krzyże nagrobne oraz ozdobne kilkudziesięciometrowe ogrodzenie z 1891 r. Choć niemal na całej długości obrośnięte żywopłotem, dla znawcy przedmiotu było jasne, że jest to najprawdziwszy
Gdzie przepadły cenne elementy cmentarza? Księża z parafii podobno nie mają bladego pojęcia. – Takiego krzyża żaden kolekcjoner sobie w domu nie postawi, żeby upajać się widokiem, więc najprawdopodobniej przepadły gdzieś u księży. Mógł też ktoś po prostu ukraść na złom lub na czyjeś zlecenie. Jeśli zaś chodzi o ogrodzenie... Do huty z pewnością nie trafiło. Słyszałem, że ozdabia jakąś wiejską luksusową posiadłość – mówi antykwariusz. Duchowny zbliżony do kurii biskupiej naprowadza nas na ślad jednego z krzyży: – Najładniejszy wskazywał mogiłę ojca Juliusa Knietscha, zakonnika zmarłego w 1910 roku. Wstyd się przyznać, ale został przerobiony i umieszczony przy katedrze na symbolicznym grobie księdza Jerzego Popiełuszki. Sprawdzamy: jest! Na przykatedralnym placu (patrz fot. wyżej). Nawet laik nie może mieć wątpliwości, że dzieło (zniekształcone przyspawaną tablicą) wyszło spod ręki tego samego twórcy, który wykuł dwa inne krzyże zachowane „na górce”. Po kilku dniach nasz ksiądz zdobywa kolejny trop: – Wiem już na sto procent, z dwóch niezależnych źródeł, że za cichym przyzwoleniem... (tu nazwisko pewnego kurialisty – dop. red.) ogrodzenie przewieziono do pana J.J. To najpotężniejsza postać na tutejszym rynku zabytków.
Wskazany mężczyzna jest znanym pasjonatem historii, kolekcjonerem i prezesem wpływowego lokalnego stowarzyszenia. Gdy zapytaliśmy go wprost, czy jest szczęśliwym posiadaczem ogrodzenia z cmentarzyka „na górce”, sprawiał wrażenie zmieszanego: – Raczej nie... Chyba nic o nim nie wiem. Z pewnością nie mam! – odparł J. po chwili zastanowienia. O wspomnianym kurialiście opowiada oficer z komendy wojewódzkiej policji: – Systematycznie docierają do nas operacyjne sygnały, że w jego prywatnych zasobach znajdują się cenne zabytkowe przedmioty, które rzekomo skradziono z kościołów lub spłonęły w pożarach. No ale w Opolu nikt nie ośmieli się złożyć mu „wizyty”, żeby sprawdzić... ~ ~ ~ Powyższe przypadki są ilustracją obserwowanej przez nas już od wielu lat reguły, że pokusom najłatwiej ulegają kapłani. Oto kilka charakterystycznych przykładów: ~ Ojciec Grzegorz M., 40-letni franciszkanin z klasztoru w Pińczowie, ukradł ponad tysiąc książek pochodzących z XVIII i XIX wieku, 31 obrazów, stuły i ornaty.
Wartość łupu prokuratura oszacowała na 500 tys. zł. Dostał za to dwa lata więzienia w zawieszeniu na cztery i grzywnę. Sąd uwierzył zapewnieniom mnicha, że za pieniądze uzyskane ze sprzedaży łupów pomagał potrzebującym. Na zawieszeniu wykonania kary zaważył ponadto fakt, że o. Grzegorz „nie został wykluczony ze wspólnoty religijnej, w której służy” (tak napisano w uzasadnieniu wyroku); ~ Ojciec Maksymilian, przeor klasztoru kamedułów na Bielanach koło Krakowa (w „cywilu” Witold K.), został zatrzymany przez policję w mieszkaniu swojej kochanki Małgorzaty L. Znaleziono u niej m.in. dwa pochodzące z klasztoru cenne dzieła sztuki (rzeźba Chrystusa Frasobliwego i obraz Jana Nepomucena Głowackiego „Erem bielański” z pierwszej połowy XIX wieku); ~ Ksiądz kanonik Daniel B., proboszcz parafii Matki Bożej Królowej Polski w Radogoszczy (diec. legnicka), dostał trzy miesiące więzienia w zawieszeniu na dwa lata za kradzież zabytkowej figurki Maryi z Dzieciątkiem, którą próbował następnie przehandlować za 9 tys. zł (cena wywoławcza) na aukcji internetowej;
~ Gdy pożar doszczętnie strawił drewnianą konstrukcję kościoła ufundowanego około 1675 r. w Sołku (diecezja radomska), w zgliszczach nie znaleziono śladów po dwóch zabytkowych monstrancjach i czterech kielichach liturgicznych. Śladów po obrazach tym bardziej; ~ We wsi Sarny (woj. lubelskie, diecezja siedlecka) wyburzono kapliczkę z XVIII w. Zgromadzone w niej rękodzieła ludowych artystów zniknęły, i to mimo osobistej kurateli proboszcza. Wcześniej wotami bardzo się interesował watykański urzędnik zaprzyjaźniony z siedlecką kurią. Do naszej redakcji wielokrotnie w ciągu roku przychodzą sygnały od wiernych Krk, którzy twierdzą, że nagle zniknęła z kościoła jakaś zabytkowa figura, mozaika, obraz albo nawet rama od obrazu. Zagadnięci o to proboszczowie twierdzą zazwyczaj, że oddali toto do renowacji, ale z reguły nic już nie wraca na swoje miejsce. Na konserwację i ochronę zabytków sakralnych nasze państwo przekazuje co roku Kościołowi prawie sto milionów złotych... ANNA TARCZYŃSKA
4
Nr 46 (611) 18–24 XI 2011 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Piękne o nadobnych Sąsiadka ze Wschodu drukuje badania na temat atrakcyjności kobiet – co się podoba i dlaczego. Werdykt w tej sprawie wydały wyłącznie samice. Wybór siedziby penetrującej damski seksapil – uniwersytet w Rostowie nad Donem – nie jest przypadkowy. Jest takie rosyjskie porzekadło: jeśli dziewczyna rano wygląda tak samo dobrze jak wieczorem, jesteś w Rostowie! Projektem zajęła się Daria Pogoncewa. Pani psycholog początkowo ankietowała panów, żeby z czasem stwierdzić, że standardowy mężczyzna… nic nie wie o krasie kobiet. To znaczy widzi, przygląda się, ślini nawet, ale jakoś tak po swojemu… Patrzy, czy kształt jest kobiecy i obły, czy całość wygląda jako tako, ale niuansów urody nigdy nie dostrzeże – oto konkluzje uniwersyteckie. Dla przykładu… Ankietowanym mężczyznom najbardziej podobały się duże pupy i szerokie biodra, po czym twierdzili, że kobiecy ideał ma wymiary 90-60-90. „Takie bzdury wygadywali nawet architekci, którzy powinni mieć jakie takie pojęcie o proporcjach” – wspomina Pogoncewa, która sama... bzdurzyła ile wlezie, odgrzebując przedpotopowe historie, jak ta o swoim świętej pamięci przodku. – Mój dziadek – wspominała uczona – jako młody chłopak poznał dziewczynę. Po czym wrócił do domu
A
i opowiadał: „Jaka piękna! Jakie długie i zgrabne nogi!”. Następnego dnia przyprowadził wybrankę do chałupy. I co?! Nóżki krótkie i krzywe – powiedzieli jego rodzice i odradzili małżeństwo. „Twarz mu się spodobała, więc resztę uznał za równie atrakcyjną, nie przyglądając się specjalnie. I dlatego chłop nie nadaje się na obiektywnego oceniacza damskiej urody!” – skwitowała Pogoncewa. Większość dotychczasowych eksperymentów potwierdzała, że walory wyglądowe postrzegamy w oderwaniu od pozostałych. W przypadku kobiecych testów Pogoncewej uroda związała się z charakterem i statusem społecznym. Na miano „pięknej” – zdaniem kobiet – zasługuje obywatelka w wieku 18–55, z wyższym wykształceniem, proporcjonalną sylwetką, ogólnie zadbana, interesująca w kontaktach… Żadnego znaczenia dla oceny atrakcyjności nie ma mąż lub jego
taki na Ruch Palikota z ostatnich tygodni obnażają wielką słabość polskiego życia publicznego, które nie płynie swobodnie – poruszane obywatelskim duchem – lecz jest blokowane i sterowane przez rozmaite koterie. Naiwni sądzą, że demokracja jest tam, gdzie istnieje system wielopartyjny, tzw. wolne wybory, i gdzie daje się gwarancję swobód obywatelskich. Zapominają, że wymienione cechy są wprawdzie niezbędnym warunkiem demokracji i stwarzają możliwość jej zaistnienia, ale jej samej nie zapewniają. Są formą, która może, ale nie musi być wypełniona demokratyczną treścią. Prawdziwa demokracja jest stałym zmaganiem, aby poszczególne części społeczeństwa mogły realizować skutecznie swoje interesy. Bo może być tak, że tylko część społeczeństwa ma swoją reprezentację. Z jakimże zaskoczeniem obserwatorzy sceny politycznej w Polsce zauważyli „wtargnięcie” do Sejmu antyklerykałów z Ruchu Palikota i Racji. A przecież nowy ruch polityczny w parlamencie nie wziął się znikąd, tylko z woli wyborców, i – choć marginalizowany – był w kraju obecny. Skoro tak było, to znaczy, że dotąd polska demokracja była ułomna, bo niereprezentatywna. Można zadać sobie pytanie o to, ile jest jeszcze dużych grup społecznych, które są w Sejmie nieobecne. I czy fakt, że ponad 50 proc. Polaków nie chodzi na wybory, nie jest świadectwem tego, że połowa społeczeństwa nie czuje się reprezentowana, nie czuje się w tym kraju jak u siebie. Jednak ten skromny wyraz obywatelskiego upodmiotowienia antyklerykałów nie wszystkim jest na rękę. Jedna z dziennikarek popularnej gazety domagała się
brak, dzieci lub ich brak oraz skłonność do łajdactwa. Lub jej brak. Wszystkich, którzy twierdzą, że podobne badania (na uniwersytetach!) to strata czasu, niech wiedzą, że takie bajdurzenia opłacają agencje reklamowe, firmy kosmetyczne, chirurdzy plastyczni itd. Kobiety, chcąc ocenić własną atrakcyjność, coraz częściej tworzą kółka wzajemnej adoracji. Fenomenem polskiego internetu okazały się tzw. szafiarki. To takie wyrocznie stylu, które na swoich internetowych blogach przekazują babskiemu światu, co się nosi. Miało być oryginalnie i świeżo. W praktyce sprowadziło się do zdjęć z makijażem à la miś panda, wyszukanych póz na lumpiarskich podwórkach oraz komentarzy: „Jestem bardzo dumna z zakupu koszulki, którą sobie obcięłam, żeby była na ramiączkach”. Obrotniejsze „kokoszanelki” podpisują umowę z konkretną marką i tylko ją promują. Spektakularny sukces w tym fachu odniosła Kasia Tusk, premierówna, która prowadzi upstrzony zdjęciami blog pt. „Lekko o modzie, gotowaniu i zakupach”. Wśród młódek ma taki „szacun”, że znalazła się wśród… 100 najbardziej wpływowych Polaków „Wprost”. Oczywiście razem z dumnym tatą. JUSTYNA CIEŚLAK
ostatnio „usunięcia z Sejmu” posła Romana Kotlińskiego, redaktora naczelnego „FiM”, i żałowała, że nie istnieją prawne możliwości, aby zrealizować to jej marzenie. Owej pani, działaczce dawnej, antykomunistycznej opozycji, nie przeszło nawet przez myśl, że skoro to nie ona posła Kotlińskiego umieszczała w parlamencie, to nie do niej należy wyrzucanie go stamtąd. W jej stwierdzeniach, i nie tylko jej, czuje się niechęć do głupiego, „przypadkowego społeczeństwa”, które zachowuje się nieodpowiedzialnie, bo nie realizuje zaleceń określonych (czyli bliskich jej) środowisk medialnych czy politycznych. Takie społeczeństwo rzeczywiście nadaje się tylko do wymiany albo do reedukacji w jakimś obozie o zaostrzonym rygorze. W takim miejscu zasłużone działaczki razem z księżmi mogłyby wbijać Polakom do głowy, że „demokracja czyni wolnym”… Pod warunkiem że wybiera się tylko z palety możliwości zatwierdzonych przez określone kręgi. Kiedy czyta się o takich autorytarnych pragnieniach tuzów polskich mediów, to człowiek zastanawia się nad tym, o co walczyli niektórzy działacze dawnej opozycji. Bo że walczyli z tzw. komuną, to powszechnie wiadomo. Ale czego chcieli w zamian? Ma się wrażenie, że ich ideałem nie było demokratyczne państwo dobrobytu i emancypacji na wzór europejski, lecz jakiś rodzaj dyktatury elit, które urządzałyby życie „prostaczkom”, czyli reszcie społeczeństwa. Zamiast pragnąć stworzenia naprawdę wolnej debaty publicznej, może marzyli o tym, aby „Trybunę Ludu” zastąpić swoją własną trybuną, z której wysokości mogliby dzielić, rządzić, ustawiać i łajać. I biada, jeśli ktoś wszedłby im w paradę! ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Pod presją
Prowincjałki W Dębnie Polskim w 115 rocznicę miejscowej ochotniczej straży pożarnej odsłonięto i pokropiono najwyższą w kraju rzeźbę patrona strażaków – św. Floriana. Choć do świebodzińskiego Chrystusa się nie umywa, bo ma zaledwie 5,5 metra wysokości, to dumni mieszkańcy posadowili ją w samiutkim środku wsi.
REKORD POLSKI
Mieszkańcy Pisza zachodzą w głowę, z jakiego to szczególnego powodu tylko przy lokalnym kościele ustawiono… czerwone latarnie. Ponoć proboszcz twierdzi, że to chyba (!) przypadek...
ZNAK CZASÓW?
Greckokatolicki ksiądz Stefan B. po raz kolejny został skazany za swą szaleńczą jazdę. Tym razem wpadł w Potokach (m.in. za przekroczenie prędkości oraz wyprzedzanie w niedozwolonym miejscu). Ma zapłacić 750 złotych. Ksiądz Stefan na sprawę się nie stawił, a sąd musiał zająć się nią dlatego, że tuż po wykroczeniu duchowny odmówił przyjęcia mandatu, tłumacząc, że treści zarzutu nie rozumie, zaś pouczenia nie przeczyta, bo ma na to zbyt słaby wzrok.
UDAJE GREKA
Zamojskie gołębie nie mają szacunku do sacrum i przez to są udręką tamtejszych franciszkanów – regularnie obsrywają elewację kościoła. Ojcowie postanowili uzbroić świątynię w kolce. Koszt montażu – jak usłyszeli wierni na niedzielnej mszy – 18 tysięcy złotych.
BRACIA MNIEJSI
Park na Małej Bieli (woj. warmińsko-mazurskie) zdewastowało pięciu nastolatków (12–15 lat). Chłopcy – po tym jak wpadli w ręce lokalnej policji – tłumaczyli, że na tablicy informacyjnej, ławkach oraz śmietnikach ćwiczyli ciosy karate. Rozkład dalszych treningów wyznaczy im sąd rodzinny. Opracowała WZ
KARATE KIDS
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Wykluczenie z partii – kara, jaka spotkała europosłów PiS, m.in. Zbigniewa Ziobrę – była zbyt surowa. Nie zamierzam jednak iść ich śladem. (posłanka Anna Sobecka, PiS, najbliższa współpracownica księdza Rydzyka)
Człowiek pewny swojej wiary nie będzie wszędzie węszył jej prześladowań. (ks. Adam Boniecki)
Sukces obrońców życia w Polsce polega na tym, że narzucili (pozostałym Polakom – przyp. red.) swój sposób podejścia do życia poczętego. Tymczasem znów w debacie publicznej, m.in. za przyczyną Ruchu Palikota, pojawiają się dążenia do liberalizacji ustawy aborcyjnej. Mamy to ignorować? Nie! To byłby grzech zaniechania! (Bogumił Łoziński, katolicki tygodnik „Gość Niedzielny”)
Nawet jeśli Ruch Palikota sam się rozpadnie, jego postulaty będą dalej podejmowane. (jw.)
Kościół na Zachodzie umiera. (ks. Krzysztof Stępowski, redemptorysta)
Dominacja Kościoła jest totalna – ma ogromne pieniądze, wpływy w szkolnictwie i pełnię władzy w kwestiach reprodukcyjnych. Palikot to pierwszy polityk, który ma szansę znaleźć się w głównym nurcie. Poparcie dla niego nie jest wyrazem zamiłowania dla świńskich ryjów, ale wynikiem ogromnej irytacji społeczeństwa polskiego wobec czołobitności całej klasy politycznej przed Kościołem. (Agnieszka Graff, amerykanistka, publicystka, feministka)
Świadomość religijna takich ludzi jak Jarosław Kaczyński czy Antoni Macierewicz jest w moim odczuciu żadna. Ten krucyfiks w Sejmie zastępuje im poglądy, wiedzę, wiarę. (profesor Zbigniew Mikołejko, filozof i religioznawca)
Nawet prawica jakiejkolwiek prawicy wydaje mi się zawsze nadmiernie lewicowa. (profesor Jacek Bartyzel, toruński politolog związany z Radiem Maryja) Wybrał AC
Nr 46 (611) 18–24 XI 2011 r.
NA KLĘCZKACH treningiem oraz wakacyjne rekolekcje dla wszystkich członków akademii. Co dalej? Parafialne Orliki czy chrystoszykówka? ASz
ARYTMETYKA KOŚCIOŁA Dane CBOS pokazują, że błyskawicznie spada liczba katolików praktykujących w dużych miastach. W grupie osób najzamożniejszych i najlepiej wykształconych odsetek niepraktykujących zwiększył się o 9 procent zaledwie w 3 lata. Z sondażu wynika także, że w Polsce jest aż o 3 procent więcej katolików niż… osób wierzących (sic!), a w ciągu ostatnich lat wzrosła liczba niewierzących oraz spadł odsetek tych, którzy określają się jako „głęboko wierzący”. MaK
Biedronia, którzy zaatakowali na ulicach Warszawy Marsz Niepodległości i zdemolowali ulice i zranili dziesiątki policjantów” – grzmiał zdenerwowany. ASz
IV ROZBIÓR POLSKI
NA LEWO PATRZ!
ŚLUBOWANIE BEZBOŻNE Co piąty polski poseł (75 osób) składał ślubowanie bez odwołania się do Boga. Poza większością posłów SLD i PO znalazł się wśród nich Waldemar Pawlak z PSL oraz grupa posłów z PO (m.in. Bartosz Arłukowicz, Adam Szejnfeld, Joanna Kluzik-Rostkowska). Co ciekawe, świeckie ślubowanie złożył także zapewne najpobożniejszy z polskich posłów – John Godson, protestancki poseł Platformy. MaK
DROGA KRZYŻA Okazuje się, że słynny krzyż sejmowy powstał z… odpadów dębowo-hebanowych, jakie pozostały po rekonstrukcji ołtarza na Jasnej Górze. O jego świętości świadczy także fakt, że dotknięto nim grobu księdza Jerzego Popiełuszki. Tak donosi „Niedziela”, tygodnik katolicki. Zatem okazało się, że rozpowszechniana szeroko legenda, jakoby był on prezentem od matki księdza Popiełuszki, mija się z prawdą, bo akurat w sprawach świętości nie sposób „Niedzieli” nie wierzyć. AC
NIEDOŻYWIENI Okazuje się, że 30 proc. pacjentów trafiających do polskich szpitali cierpi na niedożywienie. Jednak w czasie hospitalizacji ich stan nie zawsze ulega poprawie – w niektórych szpitalach na całodzienne wyżywienie pacjenta wydaje się zaledwie 5 zł! Szpitali nie stać też na zatrudnianie dietetyków – w Polsce jeden przypada na 700 hospitalizowanych pacjentów (sic!). AC
ARMIA BIEDRONIA Kazimierz Ryczan – biskup diecezji kieleckiej – w czasie swojej homilii na częstochowskiej Jasnej Górze potępił i sprzeciwił się burdom na Marszu Niepodległości. Cel nad wyraz szczytny, ale według Ryczana winny całej awantury w Warszawie jest poseł Ruchu Palikota… „Co myśleć o młodych ludziach zachęconych przez posła
zebrania instytutu, spóźniał się z wystawianiem ocen itp.). Tymczasem profesor Krasnodębski sugerował w mediach, że przyczyną jego odejścia były polityczne naciski uczelni. UKSW zdementował rewelacje swojego byłego pracownika. MaK
Według skrajnie prawicowego muzyka – Pawła Kukiza – koniec naszego kraju jest bliski. Kukiz uważa również, że każdy Niemiec jest krewnym hitlerowskich żołnierzy, więc może i współwinnym zbrodni II wojny? „Polska może ponownie zniknąć z mapy świata, jeśli wykończy się ducha narodu. A duch narodu jest teraz wykańczany i kreowany na obciach. Chichotem historii jest, że Niemcy, wnuki tych, którzy zamordowali mi dziadka w Auschwitz, przyjeżdżają bronić Polaków przed faszystami w dzień wyzwolenia Polski”. Idąc tym tropem, powinniśmy być wdzięczni, bo Niemcy „broniący Polaków” to przecież praprawnuki chrzcicieli Mieszka I. ASz
ELEKTROPAPA W Sieradzu z inicjatywy prezydenta miasta ma powstać pomnik JPII, przy którym będzie można wysłuchać kazań nieżyjącego papieża. Pierwszym pomysłem włodarza miasta był trójwymiarowy hologram papieża, ale w tym projekcie Wojtyle mógłby się łamać głos, więc prezydent Jacek Walczak z PO wpadł na pomysł elektronicznego pomnika z guzikami. „Przyciska się jeden, słychać jego homilie. Pod drugim przyciskiem – przemówienia do Polaków. Trzeci przycisk, wyświetlają się informacje o życiu papieża. Czwarty, coś o Sieradzu” – mówi zadowolony z siebie Walczak. ASz
JAK PRAWICOWIEC Z PRAWICOWCEM Na łamy prasy trafiły echa konfliktu pomiędzy PiS-owskim intelektualistą – profesorem Zdzisławem Krasnodębskim – a jego niedawnym jeszcze miejscem pracy – ultraprawicowym Uniwersytetem Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie (UKSW). Uczelnia rozstała się z wykładowcą, bo, jak twierdzi, zaniedbywał on swoje zawodowe obowiązki (opuszczał
W Łodzi radni PO chcą poprzeć pomysł zaprezentowany przez Fundację Jaskółka, polegający na organizowaniu zajęć z wychowania seksualnego w szkołach. Radny PO Bartosz Domaszewicz chce, aby rada miasta przekazała na projekt 30 tys. zł. Lokalna prasa zauważa, że nagłe zainteresowanie się postępowymi projektami rządzącej w mieście Platformy to efekt zwycięstwa Ruchu Palikota i forma zawalczenia o wyborcę. MaK
AZJATYCKIE WOJAŻE Pani prezydent „bogatej” Łodzi – Hanna Zdanowska – wybrała się w podróż służbową do… Tajwanu. Spędzi tam okrągły tydzień, podczas którego weźmie udział w prezentacji łódzkiej oferty inwestycyjnej, w seminarium o możliwościach inwestowania w Polsce oraz zagości w kilku zakładach przemysłowych. W tym samym czasie Arkadiusz Banaszak (zastępca Zdanowskiej) poleciał do Brukseli na wystawę „Roman Polański. Aktor. Reżyser”. Tym samym w Łodzi na tydzień zapanowało bezkrólewie, ale po rządach odwołanego prezydenta obieżyświata Jerzego Kropiwnickiego Łódź już się do tego przyzwyczaiła. ASz
KRZYŻE NA DROGĘ W łódzkim Zespole Szkół Gastronomicznych zarządzono, że krzyże będą wisieć w klasach nad drzwiami, a nie w dowolnym miejscu, na przykład obok godła. Dyrektor szkoły Małgorzata Gosławska uznała, że w klasach krzyż nie powinien konkurować z godłem, bo w państwowej szkole godło jest ważniejsze. MaK
KATOLIK W PODSKOKACH Po chrystotekach, czyli katolickich dyskotekach, w Łodzi przyszedł czas na kolejny projekt przyciągnięcia młodzieży do Kościoła. Parafia Matki Bożej Fatimskiej zorganizowała Chrześcijańską Akademię Parkour (dyscyplina szybkiego przemieszczania się, pokonywania przeszkód stojących na drodze w najszybszy możliwy sposób). Pomysłodawca szkoły – ks. Michał Misiak – zapowiada modlitwy przed każdym
DZIEWCZYNA BONDA W Łodzi 48-letnia siostra zakonna oddała policji swój pistolet, który posiadała legalnie od 20 lat. Kobieta zrezygnowała z broni, bo nie chciała się poddać niezbędnym i kosztownym badaniom lekarskim. Zakonnica przed dwoma dekadami wnioskowała o pistolet ze względu na zagrożenie „związane z przewożeniem do banku znacznych sum pieniędzy”. Ach, te lęki związane ze ślubem ubóstwa! MaK
I PO DEBACIE Gdańszczanie z południowej części miasta przyszli na otwartą debatę na temat projektu budowy kolejnego kościoła w okolicy. Nowoczesny projekt zaproponowany przez specjalną komisję (miejsko-kościelną) miał zbytnio nie dewastować okolicy pod względem estetycznym. Ten głupi pomysł został jednak zakwestionowany przez arcybiskupa Leszka Sławoja Głódzia. Debata nie doszła do skutku, bo jej przedmiot rozpłynął się we mgle na skutek jednego grymasu arcybiskupa. AC
ANTYKLERYKAŁÓW POSTEM Wobec „milczenia i bezczynności osób odpowiedzialnych za byt narodu i państwa” nasza ojczyzna znalazła się w niebezpieczeństwie i wielkiej potrzebie. „W środkach przekazu szydzi się z wartości religijnych, duchowych i moralnych. Występują w nich ludzie gardzący Biblią, atakujący krzyż, Kościół i jego duszpasterzy, dążący do usunięcia chrześcijaństwa i jego znaków z życia publicznego (...). Nie można tych faktów nazwać inaczej, jak tylko działaniem złego ducha”– straszy wiernych ks. Roman Litwińczuk, proboszcz parafii pw. NMP Królowej Polski w Gorzowie Wielkopolskim. Co zatem mogą zrobić dla ojczyzny wierne owieczki? Duszpasterze wszystkich gorzowskich parafii proponują im podjąć post za Polskę w każdą
5
pierwszą środę miesiąca. „Może to być nie tylko powstrzymanie się od pokarmów mięsnych, ale także od rozrywki, przyjemności, ograniczenie korzystania z TV czy internetu” – precyzuje ks. Litwińczuk. AK
ŚWIĘTO PROBOSZCZA Wprawdzie Święto Niepodległości wyznaczono na 11 listopada i ustawowo jest to dzień wolny od pracy, ale jeśli proboszcz postanowi inaczej, to narodową celebrę przełoży na inny termin. W Skołatowie proboszcz parafii pw. św. Achacjusza – ks. Wiesław Malinowski – oficjalne obchody rocznicy odzyskania niepodległości zarządził 13 listopada i wezwał władze gminy do stawienia się na mszy z tej okazji oraz do udziału w procesji na cmentarz w celu złożenia kwiatów na grobach żołnierzy i apelu poległych. Wójt i rada gminy bez mrugnięcia okiem uświetnili zorganizowane przez wielebnego obchody niepodległości, podczas których żołnierzom Legionów Polskich z marszałkiem Piłsudskim na czele wyrażono wdzięczność za możliwość odmawiania pacierza po polsku. AK
KATECHIZM DROGOWY Po czym rozpoznać „kierowcę przyzwyczajonego do śmierci”? Wedle parafii pw. św. Łukasza Ewangelisty w Lipnicy Wielkiej – po szacunku do konduktu pogrzebowego. Pojazdy „kierowców przyzwyczajonych do śmierci” jadące naprzeciw konduktu zawsze zatrzymują się na wysokości krzyża procesyjnego i stoją do momentu, aż wyminie ich trumnę z ciałem zmarłego. W tym czasie kierowcy zobowiązani są zadumać się chwilę nad przemijaniem oraz zmówić modlitwę za zmarłego. I dopiero wówczas wolno im przejechać obok idących za trumną. Natomiast pojazdy wyprzedzające kondukt pogrzebowy, by oddać szacunek zmarłemu, powinny poruszać się maksymalnie z prędkością około 30 km/godz. „Wykluczamy też, pogodzeni ze śmiercią, przejazd pojazdem w poprzek konduktu lub głośne rozmowy czy manifestacyjne dodanie gazu przy wyprzedzaniu konduktu” – głosi parafialny kodeks drogowy. AK
6
Nr 46 (611) 18–24 XI 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
Złote przeboje W archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej wyrasta nowy Rydzyk. Cały on. Choć w pomarańczowych spodniach... Ksiądz Sylwester M. (37 lat, 10 lat w zawodzie), rezydujący w parafii Najświętszej Maryi Panny w Gryficach (woj. zachodniopomorskie), zagościł przed tygodniem na naszych łamach w przedrukowanym artykule regionalnego tygodnika „Trybun Ludu”. Przypomnijmy, że chodziło o zarejestrowanie przezeń działalności gospodarczej obejmującej 109 potencjalnych obszarów zainteresowań jego firmy (z siedzibą na plebanii!), w tym dziedziny zawierające „sprzedaż detaliczną napojów alkoholowych”, „eksploatację automatów do gier zręcznościowych, także na monety”, „destylowanie, rektyfikowanie i mieszanie alkoholi”, a nawet „działalność astrologiczną i spirytystyczną, działalność biur towarzyskich, biur matrymonialnych, agencji hostess”... Oczywiście doskonale rozumiemy, że przy załatwianiu urzędowych formalności niemal każdy początkujący przedsiębiorca deklaruje o wiele więcej „podmiotów działalności” niż te, którymi faktycznie chce się zajmować (każde późniejsze uzupełnienie kosztuje i wymaga składania dodatkowych papierów), ale wpisywane do rejestrów „nadwyżki” są zazwyczaj zgodne z wizją rozwoju firmy bądź osobistymi upodobaniami właściciela. Ponieważ w przypadku duchownego wydają się one dosyć egzotyczne, przyjrzeliśmy mu się nieco dokładniej. Zacznijmy od uporządkowania faktów: ~ Zasadniczym zajęciem M. jest kierowanie gryficką rozgłośnią Katolickiego Radia PLUS, należącą do archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej. Stanowisko dyrektora objął 25 sierpnia 2010 r. z nominacji metropolity abp. Andrzeja Dzięgi, zastępując ks. Marka Rokosza, który nie dawał już sobie rady z radiem i równoległym sprawowaniem obowiązków proboszcza parafii św. Józefa w pobliskich Wicimicach.
~ Jeśli chodzi o ten najnowszy interes, należy gwoli uczciwości odnotować, że głównym zamiarem biznesowym księdza dyrektora jest „wydawanie gazet”, „działalność agencji reklamowych” oraz „pośrednictwo w sprzedaży czasu i miejsca na cele reklamowe w radio i telewizji”, co nie zmienia wszakże faktu, że jeśli zamarzy mu się agencja towarzyska, będzie ją mógł otworzyć bez zbędnej fatygi. ~ Z gorzałą sprawy mają się tak: „Jednym z pomysłów na wspieranie działalności radia jest otwarcie w Gryficach sklepiku z dewocjonaliami. Zaopatrywanie okolicznych parafii wiąże się ze sprzedażą wina mszalnego, a na to jest potrzebne pozwolenie. Dalej: razem ze starostwem pomyśleliśmy o lansowaniu produktu regionalnego, jakim jest miód pitny. Ale w przepisach nie istnieje specjalne zezwolenie na produkcję i sprzedaż miodu pitnego, więc ten punkt musiał dotyczyć destylacji alkoholu” – tłumaczy wielebny. „Sam namawiałem księdza, żeby założył działalność dla ratowania finansów radia” – przyznaje starosta gryficki Kazimierz Sać, człowiek tak zatroskany o los każdej podupadającej firmy, że nieba gotów byłby jej przychylić. Przejdźmy teraz do samego dyrektora... „Przyjaciele mówią, że jestem pasjonatem – jeśli coś robię, to angażuję się całym sobą. Każdą chwilę, każdą myśl, całe serce poświęcam pomysłowi, aż osiągnę cel. Uparty – ta cecha pozwala mi przezwyciężać trudności, ale trochę przeszkadza w pracy z ludźmi. Ekscentryczny – moje dziwactwa są niegroźne, np. uwielbiam chodzić w pomarańczowych spodniach i zielonych koszulach, moja fryzura (czupryna postawiona na żel – dop. red.) jest potwierdzeniem tego, że nie jestem typowym księdzem. Po prostu uparty, ekscentryczny pasjonat” – odsłania swoje wnętrze M. Dziennikarstwa uczył się (twierdzi, że „studiował”)
w Toruniu u samego o. Tadeusza Rydzyka. „Dzięki temu znam znaczenie słowa media. Wiem też, jakie to wyzwanie i ile energii kosztuje” – zwierza się na łamach Tygodnika Katolickiego „Niedziela”. Pod jego światłym kierownictwem w redakcji zaczęło wkrótce iskrzyć, czego efektem były odejścia trzech dziennikarzy (w tym dwójka współzałożycieli radia), księgowej, sekretarki i specjalisty od pozyskiwania reklam. „Na początku były wizje, dziesiątki pomysłów. Później okazało się, że były tylko i wyłącznie pomysły, które nie przerodziły się w żadne konkrety” – wspomina jeden z weteranów rozgłośni. Gdy „słuchalność” topniała w oczach, M. wpadł na pomysł wydawania gazetki. Bezpłatnej i utrzymującej się z reklam. Nadał jej tytuł „Głos z Wybrzeża”. Ze stopki redakcyjnej dowiadujemy się, że objął w niej posadę redaktora naczelnego, a wydawcą jest firma „Makala” z siedzibą w znanej nam już plebanii. Wzorem mistrza Rydzyka poczynał sobie po partyzancku: – Przede wszystkim nie zarejestrował tytułu w sądzie i nie wystąpił o przyznanie numeru ISSN (ośmiocyfrowy niepowtarzalny identyfikator drukowany na stronie tytułowej – dop. red.), a przecież są to podstawowe warunki, bez których spełnienia żadna gazeta nie ma prawa pojawić się na rynku. Jak w takiej sytuacji klasyfikować przychody z reklam, ogłoszeń i wszelkich innych płatnych publikacji? Jak
odprowadzać należne podatki? Gdyby w Polsce zrobił to ktoś niekorzystający z „sutannowego” immunitetu, już dawno miałby na karku prokuratora i skarbówkę – zauważa Paweł Siatecki, redaktor naczelny i wydawca „Trybuna Ludu”. Po ukazaniu się szóstego już numeru tygodnika Siatecki postanowił nauczyć kapłana rozumu i 3 października 2011 r. sam zarejestrował w szczecińskim Sądzie Okręgowym tytuł „Głos z Wybrzeża”. Zwrócił się następnie do kurii z przewrotnym pytaniem, czy „Jego Eminencję (chodzi o abp. Dzięgę – dop. red.) poinformowano o tym, że wydawana przez ks. Sylwestra gazeta jest niezarejestrowana, a właścicielem tytułu jest zupełnie inny podmiot gospodarczy?”. „Gazeta jest dla Państwa konkurencją, więc jesteście zainteresowani w sprawie, co nie gwarantuje bezstronności” – odesłał go na drzewo rzecznik kurii ks. Stanisław Zyga, odmawiając udzielenia merytorycznej odpowiedzi. ~ ~ ~ Władza, gdy chce, potrafi nie tylko przymknąć oko, ale też pomóc finansowo. Gmina i starostwo regularnie zasilają kościelną rozgłośnię dotacjami (np. w 2009 r. przekazali łącznie 46 tys. zł, zaś podczas niedawnej sesji Rady Miasta Gryfice radni klepnęli uchwałę o trwałym zasilaniu w zamian za „promocję”), ale jest to kropla w morzu potrzeb. Przetestowanym przez Rydzyka sposobem M. zaczął od gazetki... Mamy przed sobą egzemplarz wydania numeru 9. Oprócz kilkunastu reklam firm prywatnych w 16-stronicowym numerze znajdujemy: ~ relacje z występów lokalnych dygnitarzy przecinających wstążki, coś tam otwierających lub wmurowujących kamień węgielny, dwa artykuły wynoszące pod niebiosa Sacia i bałwochwalczy wywiad z dyrektorką Powiatowego Urzędu Pracy Beatą Smoleńską, a tuż obok opłacone ze środków publicznych dwa duże ogłoszenia o przetargach; ~ obszerny wywiad z wiceburmistrzem Trzebiatowa Bogusławem Barańskim i trzy ogłoszenia wykupione przez to miasto. Krótko mówiąc: misja polega na robieniu władzy dobrze. Za pieniądze... Zatrzymajmy się na chwilę przy wspomnianym urzędzie pracy, znakomicie ilustrującym metodę łupienia przez księdza dyrektora redaktora naczelnego kasy publicznej. A było tak:
Na żądanie starosty Sacia PUP w Gryficach zorganizował dla 10 bezrobotnych kurs: „Podstawy dziennikarstwa. Korespondent radiowo-prasowy”. Podobno chodziło o to, że wszyscy wójtowie i burmistrzowie (powiat skupia sześć gmin) bardzo cierpieli z powodu braku specjalistów zajmujących się sprawami medialnymi. Według planów sześciu świeżo upieczonych dziennikarzy miało dostać pracę w gminach, natomiast M. obiecał, że pozostałym da robotę w charakterze swoich „korespondentów terenowych”. Żadnego przetargu na tę usługę nie ogłoszono, bo urząd pracy zmieścił się poniżej kwoty 14 tys. euro, od której procedura konkursowa jest obowiązkiem. Zlecenie trafiło do „Ośrodka Szkolenia Dziennikarskiego przy Radiu Plus Gryfice” (wpisany do rejestru instytucji szkoleniowych województwa zachodniopomorskiego) z siedzibą w mieszkaniu M. Ośrodka istniejącego dotychczas tylko na papierze i z zerowym dorobkiem. Traf chciał, że na obszarze całego województwa nie znaleziono (mimo intensywnych rzekomo poszukiwań) żadnej innej działającej w tej branży instytucji. „Na szkolenie młodych adeptów sztuki radiowo-dziennikarskiej skierowany zostałem przez Urząd Miejski w Nowogardzie jako referent in spe w tutejszym Biurze Informatyki i Informacji (...). Mam nadzieję, że ta wiedza umożliwi nam sprawdzenie się w roli korespondentów terenowych” – padł na kolana w „Niedzieli” pseudobezrobotny Marian Andrzej Frydryk (były redaktor naczelny pisma nowogardzkiego SLD „Nasz profil”), który jeszcze przed rozpoczęciem kursu uzyskał nominację na rzecznika prasowego urzędu. „Po złożeniu dokumentów do Powiatowego Urzędu Pracy otrzymałem propozycję podjęcia stażu w Urzędzie Miejskim w Trzebiatowie w Referacie Promocji. Z pewnymi obawami przyjąłem ją. Spotkałem się z burmistrzem Trzebiatowa Zdzisławem Matusewiczem, który poinformował mnie, że w ramach stażu będę współpracował z Radiem PLUS Gryfice” – ujawnia Adam Litwinowicz, „dziennikarz” widniejący w stopce „Głosu z Wybrzeża”. Za kilkudniowy kurs powiat dał M. 24 tys. 876,50 zł. Na tę kwotę złożyły się jego koszty własne (17 tys. 487 zł) i tak zwane stypendium dla uczestników (7 tys. 389,50 zł, czyli po 738,95 zł na głowę). Ksiądz dyrektor redaktor policzył sobie 5 tys. zł za dyktafon, mikrofon plus kilka drobnych gadżetów przydatnych w codziennej pracy radia. Resztę rozliczył jako eksploatację pomieszczeń, prąd, oraz honorarium dla wykładowców, czyli samego siebie, jednej z dziennikarek radia i swojej koleżanki Barbary J., nauczycielki ze Szczecina. Według naszej wiedzy żaden z bezrobotnych (Frydryka naturalnie nie liczymy) nie dostał pracy w urzędach gminnych... DOMINIKA NAGEL
Nr 46 (611) 18–24 XI 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
7
P
rzed poranną mszą w niedzielę 6 listopada przed kościołem w Ludzisku gromadzą się dziesiątki ludzi. Nadchodzi też proboszcz. Z nieliczną gromadką zwolenników oraz w asyście policji. Na jego widok jednym głosem krzyczą: „Odejdź! Odejdź!”. Chce wejść do kościoła, ale ciasno zbity tłum nie pozwala mu na to. W tym tłumie kobiety i mężczyźni. Młodzi i starzy. Niewielu patrzy księdzu prosto w o czy. Nie ze strachu, raczej z niechęci. Nie rozmawiają. Śpiewają pieśni, odmawiają modlitwy. W tle transparenty: „Chcemy kapłana, nie tyrana”. Gdy ksiądz w końcu rezygnuje z prób przejścia przez mur parafian – rozbrzmiewają oklaski. Klaszczą parafianie, którzy walkę ze swoim duszpasterzem toczyli długo, bo ponad półtora roku. Przez ten czas próbowali sprawę załatwić po cichu, bez rozgłosu i kamer, bez udziału mediów. Słali więc do kurii błagalne listy o napomnienie duszpasterza, w końcu – o jego natychmiastowe usunięcie. Pod petycją do biskupa zgromadzili 600 podpisów dorosłych mieszkańców (por. „FiM” 44/2011). Mówią, że każdy podpis widniejący na tej liście oznaczał jakąś przykrość doznaną ze strony ks. Hakowskiego lub sprzeciw wobec zachowania i postępowania proboszcza. – Musieliśmy przejść naprawdę trudną drogę. Mamy całą teczkę pism, jakie wysyłaliśmy do kurii – przekonują. Dlaczego mimo wszystko podjęli walkę? Bo uważali, że postawa proboszcza jest nie tylko obrazą i hańbą dla parafii w Ludzisku, ale zaprzeczeniem moralnych, a przede wszystkim religijnych wartości. „Pragniemy zaznaczyć, iż sytuacja jest bardzo trudna, parafianie tracą zaufanie do proboszcza i mają wiele zastrzeżeń do jego posługi duszpasterskiej. Ksiądz proboszcz usunął radę z plebanii. Konsekwencją tej decyzji było zwołanie przez Radę zebrania parafian. W zebraniu wzięło udział 2/3 parafian” – napisali do biskupa w lipcu 2010 roku. Właśnie na tym spotkaniu został powołany (i poparty przez wszystkich obecnych) Parafialny Komitet Protestacyjny. Bo nie podobało się wiernym z Ludziska to, że ksiądz zaczął ich traktować jak swoich poddanych. Lista potwierdzających ów fakt wyczynów jest długa, a znalazło się na niej między innymi to, że ksiądz zamyka kościół w trakcie mszy podczas upałów, bo przeszkadzają mu przejeżdżające samochody; podczas komunii trzeba podejść blisko, bo inaczej nie poda (twierdzi, że boli go kręgosłup); agresywnie i rygorystycznie postępuje z ministrantami, czego efektem jest ich rezygnacja z udziału we mszach; ma arogancki i lekceważący stosunek do ludzi starszych i innych osób pragnących załatwić jakąś sprawę w kancelarii. Spowiedź dla chorych odbywa się co drugi miesiąc i… tylko za opłatę; stwarza problemy z chrztami, komuniami, bierzmowaniem,
pogrzebami i weselami; dzieci do tegorocznej komunii przygotowywały osoby świeckie i katecheta, bo ksiądz bawił na zagranicznym wyjeździe.
parafian między sobą. Parafia pw. św. Mikołaja w Ludzisku w dalszym ciągu jest w stanie zapaści w sensie ludzkim, jak i duchowym. Nigdy nie
Ulga – tym słowem mieszkańcy Ludziska określają uczucie, jakie towarzyszy im od czasu, kiedy ksiądz proboszcz Hakowski złożył broń. „Stwierdzamy, iż dalsza współpraca naszej całej wspólnoty parafialnej z proboszczem Jerzym Hakowskim jest niemożliwa” – uprzedzili lojalnie. Ksiądz proboszcz był jednak innego zdania – podczas niedzielnej mszy ogłosił, że daje niepokornym tydzień, aby go przeprosili: – Jeśli tego nie zrobicie, a przystąpicie do komunii, popełnicie świętokradztwo – ogłosił z ambony. Nie przeprosili. „Mieszkańcy parafii w Ludzisku zaniepokojeni brakiem reakcji ze strony władz kościelnych w sprawie obecnego proboszcza pragną poinformować księdza Prymasa, że zachowanie ks. Jerzego Hakowskiego w wielu aspektach życia naszej parafii wskazuje na jego złą wolę, brak szacunku dla wielu parafian. Na każdym kroku widać próby dyskredytowania parafian zaangażowanych w sporne sprawy między proboszczem a mieszkańcami parafii. Sposób, w jaki proboszcz rozmawia z tymi osobami, ma (chyba tylko w jego mniemaniu) im uzmysłowić, że każdy, kto myśli inaczej jak on, jest wrogiem Kościoła! Dochodzi też do skłócania
zgodzimy się na takiego proboszcza w tej parafii! Parafii, która z determinacją czeka na zmiany” – alarmowali w marcu br., tym razem samego prymasa Józefa Kowalczyka, podkreślając przy tym, że wspólnota się rozpada: „Kościół pw. św. Mikołaja w Ludzisku traci parafian! Nasza świątynia pustoszeje z tygodnia na tydzień! Czy nie jest to największy problem tej parafii, która jest widoczna w innych kościołach, ale nie we własnym?” – pytali retorycznie. Władze kościelne i tym razem nie reagowały. „U nas w parafii od dłuższego czasu występują prześladowania osób, którzy przy kościele zawsze trwali – fundatorów, którzy wspomagali naszą parafię zarówno swą pracą oraz finansowo. Nie pozwolimy na ciągłe poniżanie większej części wspólnoty, dotyczy to również naszych dzieci. Ksiądz powinien łączyć parafię, ludzie powinni do niego lgnąć, witać się, a nie bać i patrzyć bokiem. Taką atmosferę stworzył nasz Proboszcz ks. Jerzy Hakowski. Jak długo jeszcze będziemy tak upokarzani przez tego księdza?
Czy usłyszy ktoś w Gnieźnie, jak prosimy o pomoc” – to już wrzesień br. i fragment listu do biskupa Wojciecha Polaka. Kuria sprawę chciała łagodzić. Na to mieszkańcy nie mieli już jednak cierpliwości. Postanowili też, że nie będą się płaszczyć przed hierarchią, bo to przecież ich wspólnota rozpada się w drobny mak. 6 listopada do Ludziska biskup przysłał dwóch swoich wysłanników. Mszę odprawiali przy zaimprowizowanym ołtarzu, bo proboszcz im kluczy do kościoła nie dał. Z kolei mieszkańcy Ludziska do kościoła nie wpuścili proboszcza. Zapowiedzieli, że jeśli i tym razem nie będzie ze strony biskupa zdecydowanego działania, kościół będą blokować do skutku. Kilka dni później ksiądz Hakowski probostwo oddał: „Proboszcz parafii złożył na moje ręce prośbę o zwolnienie go z dotychczasowych obowiązków, aby w ten sposób przyczynić się do wprowadzenia atmosfery umożliwiającej nowemu proboszczowi podjęcie owocnej pracy duszpasterskiej (…). Postawa proboszcza w duchu kapłańskim przyczyniła się do rozwiązania bolesnego konfliktu, jaki zaistniał w tej parafii” – napisał w specjalnym komunikacie abp Józef Kowalczyk. Od ludzi księdza Hakowskiego odsunął, kierując go do pracy w Archiwum Archidiecezji Gnieźnieńskiej. – Sukcesem cudu jest ciemnota ludu. Ta zasada temu księdzu się
nie udała – podsumowuje jeden z mieszkańców Ludziska. I podobnie jak setki innych oddycha z ulgą, że ma to już za sobą. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected] REKLAMA
8
Nr 46 (611) 18–24 XI 2011 r.
RACJONALIŚCI
Poczet „Palikotów” (4) Parlamentarzyści odpowiadają na pytania „FiM” związane z racjonalistycznym budowaniem Polski oraz ze standardami świeckiego prowadzenia polityki.
ZOFIA POPIOŁEK Okręg lubelski
Antyklerykałowie, zwolennicy nowoczesnego i świeckiego państwa. Ludzie walczący o przestrzeganie przepisów Konstytucji RP i laicyzację społeczeństwa. Przedstawiamy kolejne sylwetki posłów Ruchu Palikota. w sposób nadzwyczajny. Utrzymanie kościołów to sprawa wiernych. Oczywiście jeżeli budynki te są zabytkowe i wymagają remontu, to powinny być wspierane przez państwo. Również jeżeli działają charytatywnie, prowadząc na przykład noclegownie dla bezdomnych czy hospicja, mogą być dotowane, ale jako podmiot, który podlega również kontroli ze strony odpowiednich organów. Finansowanie Kościoła powinno być przejrzyste i czytelne.
JAN CEDZYŃSKI – Mam 59 lat, jestem lublinianką od wielu pokoleń. Urodziłam się i mieszkam na Starym Mieście. Rodzina ojca pochodzi z Nałęczowa, stąd ogromny sentyment do tego miasta. Chodziłam do Szkoły Podstawowej nr 19 na Czwartku, potem do Technikum Geodezyjno-Drogowego przy ul. Długosza. Od wielu lat jestem członkiem Stowarzyszenia Inżynierów i Techników Budownictwa – oddział w Lublinie. Z uwagi na tradycje rodzinne dalszą edukację kontynuowałam na Wydziale Prawa i Administracji UMSC w Lublinie, specjalizując się w prawie administracyjnym. Pracowałam m.in. w Urzędzie Miejskim w Wydziale Budownictwa, Urbanistyki i Architektury oraz w Rejonowym Zarządzie Infrastruktury (wojskowej). Od ponad 40 lat działam społecznie, od 1995 r. nieprzerwanie pełnię funkcję Przewodniczącej Zarządu Dzielnicy Stare Miasto. W 2009 r. uzyskałam tytuł najsympatyczniejszej mieszkanki Lublina, byłam nominowana do tytułu Kobiety Lubelszczyzny i Lublinianki Roku 2010. Mam 20-letnią córkę Joannę, studentkę III roku Wydziału Lekarskiego, z której jestem bardzo dumna. U ludzi najbardziej cenię inteligencję i poczucie humoru, nie znoszę hipokryzji i niesprawiedliwości. Jestem miłośniczką życia i ludzi! Uważam, że świeckie państwo jest nam bardzo potrzebne. Świecki kraj, w którym władza publiczna w żaden sposób nie demonstruje i nie opowiada się po stronie jakiejkolwiek religii czy wyznania. Jest całkowicie bezstronna i obojętna. Przynależność do jakiegokolwiek Kościoła jest prywatną sprawą każdego obywatela. Laickość to całkowity rozdział państwa od Kościoła. Księża nie mogą być traktowani
Okręg kielecki
wymianę poglądów na tematy religijne i światopoglądowe. Powstrzymuje się od ograniczania wolności wyboru religii, stwarza warunki, aby obywatele sami mogli tego swobodnie dokonać. Dostęp do stanowisk publicznych nie może być ograniczany bądź uzależniany od wyznania czy światopoglądu obywatela. Pogląd antyklerykalny często jest mylony z ateizmem, a to przecież postawa społeczno-polityczna przeciwna do klerykalizmu. Antyklerykalizm dotyczy kleru, czyli samego Kościoła jako instytucji. Chodzi tutaj o brak poszanowania przezeń prawa, brak przejrzystości finansowej. Antyklerykalizm sprzeciwia się dominacji kleru w życiu publicznym, natomiast nie sprzeciwia się wierze. Dąży do ograniczenia wpływu duchownych na życie społeczne, na podejmowane decyzje przez organy rządzące. Istnieje w Polsce przekonanie, że Kościołowi katolickiemu należy się tzw. szacunek. Osobiście uważam, że na szacunek należy sobie zasłużyć.
JERZY BORKOWSKI Okręg sosnowiecki – Mam 50 lat. Jestem inżynierem budownictwa, mam żonę i 2 synów. Od 1995 roku jestem właścicielem przedsiębiorstwa budowlanego w Górnie koło Kielc. Ostatnio także krajowym wiceprzewodniczącym partii RACJA Polskiej Lewicy oraz przewodniczącym świętokrzyskiej RACJI PL. Od 8 lat trenuję karate, posiadam zielony pas. Poza tym działam charytatywnie. Sponsoruję juniorów klubu GKS Górno, klub Karate KYOKUSHIN, pomagałem w budowie domu dla niepełnosprawnego Michałka Dziurskiego, wspieram finansowo oświatę w Górnie, TPD o/Kielce oraz żłobek Kryształki (dla dzieci niepełnosprawnych). Dokonywałem wpłat na UNICEF i biorę udział w wielu aukcjach charytatywnych. Państwo świeckie to przeciwieństwo państwa wyznaniowego. Oznacza odrzucenie wszelkich religii czy filozofii. Gwarantuje obywatelowi wolność sumienia i wyznania oraz równouprawnienie bez względu na wyznanie czy światopogląd. Państwo świeckie nie popiera jakichkolwiek orientacji filozoficznych, politycznych, kulturalnych czy religijnych. Gwarantuje
– Mam 54 lata. Urodziłem się w Lipnicy (woj. podkarpackie), mam żonę, dwóch dorosłych synów i dwoje wnuków. Po ukończeniu szkoły w latach siedemdziesiątych wyemigrowałem w poszukiwaniu lepszego życia na Śląsk. Pierwsza praca, obowiązkowe wojskowo, pierwsze marzenia o demokracji – pracowałem w Hucie Buczka w Sosnowcu. Strajki i pierwsze szykany z tym związane (zatrzymania na parę godzin, przesłuchania oraz straszenie grzywną i więzieniem za nieposłuszeństwo). Jakoś radziłem sobie w stanie wojennym, założyłem prywatną firmę budowlaną. W 1989 roku, zaraz po okrągłym
stole, dostałem zaproszenie do założenia firmy handlowej w Biłgoraju i wtedy właśnie po raz pierwszy spotkałem faceta, który niczym szczególnym się nie wyróżniał – wówczas był jak większość młodych ludzi. Było nas pięciu. Wszyscy starsi o parę lat, ale szefem firmy został on – Janusz Palikot. Ten facet potrafił przyciągnąć ludzi. To kopalnia pomysłów – emanował wiarą w sukces i taki jest do dzisiaj. Właśnie dlatego byłem z nim w biznesie i będę w polityce, bo warto. To człowiek sukcesu i m.in. dzięki niemu za cztery lata wygramy wybory, wbrew temu, co sądzą sceptycy i nasi przeciwnicy polityczni. Polska musi być w końcu świecka. Wystarczy spojrzeć na wiele krajów Europy (Niemcy czy Francja), bo to państwa dobrze rozwinięte gospodarczo i kulturowo; tam widać model i sens świeckości państwa. Władze publiczne powinny zachowywać bezstronność w sprawach przekonań religijnych i światopoglądowych. Niestety, tak nie jest. Nie wierzę, że tylko Ruch Palikota tak uważa. Musi nastąpić zmiana mentalności i myślenia Polaków. Ktoś, kto przestrzega konstytucji i przestrzega praw w niej zapisanych, nie jest wrogiem Kościoła, a w szczególności religii, tylko kimś, kto chce państwa świeckiego. Rozdział polityki od Kościoła jest absolutnie niezbędny, jeżeli dążymy do stworzenia nowoczesnej Polski. Politycy (na szczęście nie wszyscy) i duchowni twierdzą, że Polska od zawsze jest rzekomo świecka, bo im jest tak wygodnie i ekonomicznie, no i oczywiście nikomu takim poglądem się nie narażają. Im większy i bardziej agresywny będzie wpływ duchowieństwa na życie pozareligijne społeczeństwa, a dotyczy to w szczególności polityki, tym większe prawdopodobieństwo narastającego antyklerykalizmu. My na ten temat mówimy otwarcie i coraz większa grupa społeczeństwa nas popiera. Nie byłoby „awantury o krzyż”, gdyby w demokratycznym kraju nie stosowano przemocy większości nad mniejszością, a tak się dzieje. Dlaczego? Dlatego, że większość parlamentarna nie chce albo nie przestrzega konstytucji, która jest najwyższym prawem Rzeczypospolitej Polskiej (art. 8 pkt 1 konstytucji).
PAWEŁ SAJAK Okręg płocko-ciechanowski – Mam 34 lata, wspaniałą żonę i dwoje kochanych dzieci. Na co dzień pracuję jako kierownik obszaru magazynu. Praca w firmie o światowych standardach umożliwiła mi
zdobycie doświadczenia w optymalnym zarządzaniu dostępnymi zasobami. W swoim dorobku zawodowym mam kilka zrealizowanych projektów, które usprawniły pracę i przyniosły oszczędności w obszarach, w których były wdrażane. W październiku 2010 roku uwierzyłem, że i ja mogę mieć swój wkład w budowę nowoczesnego państwa. Jako jeden z pierwszych uczestniczyłem w budowie struktur Ruchu Palikota na Mazowszu i wraz z innymi wspaniałymi ludźmi chcę zmieniać Polskę. Świeckie państwo to normalne państwo – takie, w którym władzę sprawuje rząd, a nie Kościół; takie, w którym wiara to wewnętrzna (prywatna) sprawa każdego obywatela, a ksiądz nie mówi, na kogo należy głosować. Polska jest świecka po katolicku, bo tak mówią księża. Każdy, kto myśli, mówi, kocha i zachowuje się inaczej, jest gorszy. Antyklerykalizm to nie wrogość do religii czy wiary, ale postawa, która wyraża krytykę wobec działalności hierarchów danego związku wyznaniowego. Rzeczywiście w naszym kraju generalizuje się pojęcia i postawy. Bardzo często jest tak, że ludzie nie chcą zrozumieć, o co chodzi, dlaczego ktoś coś krytykuje, dlaczego ktoś ma własne zdanie, ponieważ mają gotową opinię włożoną do głowy. Laicyzm to przecież koncepcja rozdziału państwa od Kościoła i braku wpływów religijnych na sprawy państwowe. Laicyzm ma na celu zapewnienie niezależności religijnej oraz swobody praktyk religijnych. Mówi się, że w naszym kraju jest wolność wyznania i swoboda wypowiedzi, ale, niestety, grupy społeczne, które nie podporządkowały się jedynej słusznej „katolickiej” większości, są gorsze, złe i niemoralne, bo tak powiedział ksiądz. A laickość przecież gwarantuje prawo do swobodnego wyznawania religii i wszystkie wyznania traktuje jako równe – takie, które powinny podlegać takim samym prawom jak inne sfery życia i nie stać ponad prawem. ARIEL KOWALCZYK
Nr 46 (611) 18–24 XI 2011 r. Czy to, w co wierzymy, ma wpływ na sposób uprawiania seksu? Oczywiście, i to ogromny. W przypadku wielu religii jest to, niestety, wpływ destrukcyjny. Biologii nie da się oszukać, a religijne zakazy niespecjalnie ograniczają chęci. Powodują jedynie poczucie winy „po”, a niekiedy także pojawienie się tzw. erotofobii, czyli emocjonalnie negatywnego nastawienia do seksualności. Wykazują to między innymi badania przeprowadzone wśród amerykańskich studentów przez Cindy M. Meston i jej kolegów.
Kobiety bardziej stłamszone Zespół psychologów chciał sprawdzić, jak wyznanie wpływa na zachowania seksualne. W tym celu wziął pod lupę życie erotyczne ponad 1,3 tys. amerykańskich studentów. Młodzież musiała odpowiedzieć na pytania dotyczące nie tylko tego, jak często, z kim i w jaki sposób „to” robi, ale też określić własną religijność i wypełnić formularze, które pozwoliły ocenić jej uduchowienie, poziom fundamentalizmu i wiarę w zjawiska nadprzyrodzone. Okazało się, że u kobiet przynależność do określonego wyznania ma spory wpływ na to, co praktykują w sypialni. Na przykład gdy chodzi o masturbację, to chrześcijanki pozostają w tyle za agnostyczkami, ale... wyprzedzają żydówki. Gdy chodzi o „tradycyjny” stosunek, wszystko zależy od pozycji – im dalsza od zalecanej przez dane wyznanie, tym różnice były większe. Ale już przy pytaniu o seks oralny odpowiedzi były wyjątkowo podobne. Do jakiejś jego formy przyznało się 90 proc. pytanych pań. Ciekawe było to, że pojawiające się różnice dotyczyły raczej zakresu fantazji, które realizowały młode studentki, niż tego, czy w ogóle angażowały się w „przedmałżeński seks”. Poziom ich religijności decydował przede wszystkim o sposobie, a nie o samym fakcie uprawiania seksu. Do tego różnice były widoczne jedynie u kobiet, bo mężczyźni – niezależnie od wyznania – „świntuszyli” mniej więcej tak samo i tyle samo. Z dwoma wyjątkami – wśród chrześcijan głównego nurtu znacznie większa liczba pytanych deklarowała doświadczenia homoseksualne. Aż 20 proc. z nich przyznało się do przeżycia seksu oralnego z innym mężczyzną. Szokujące było jeszcze to, że purytańscy chrześcijańscy fundamentaliści mieli średnio więcej partnerek seksualnych niż ich niewierzący koledzy. Wprawdzie badania Meston dotyczyły 19- i 20-latków, jednak bardzo podobnie jest u seniorów. Ich życiem seksualnym i tym, jak religia na nie wpływa, zajął się Michael J. McFarland wraz z kolegami. Okazało się,
że wyznanie nie ma w zasadzie żadnego wpływu na zachowania seksualne mężczyzn z kategorii „50+”. Niespecjalnie też wpływa na częstotliwość, z jaką robią „to” małżonkowie. Ma za to spory wpływ na niezamężne seniorki, u których
POLSKA PARAFIALNA Od ludzi, którzy porzucili swoje wyznanie. Dr Darrel Ray i Amanda Brown przeprowadzili zakrojone na szeroką skalę badania życia seksualnego amerykańskich racjonalistów. Pytali o to, jak było przed ich odejściem od religii i jak jest teraz. Uzyskane wyniki nie tylko dowiodły większej satysfakcji ze współżycia osób, które porzuciły religijne zakazy i nakazy, ale też pokazały kilka ciekawych faktów dotyczących religijnego wychowania.
przydarzyło się coś takiego, zdecydowanie wskazywali na negatywny wpływ przywiązania „drugiej połowy” do etyki zakazów. „Raz moja żona wróciła z kościoła i zapowiedziała, że nie będzie już seksu oralnego, ponieważ duchowny powiedział, że to zło, sodomia i nie powinna tego praktykować” – napisał jeden z respondentów. „Morał z tej historii jest taki, że jeżeli chcesz dobrego życia seksualnego, to nie powinieneś angażować się w związek z kimś bardzo religijnym”
9
»Niereligijne« dzieciaki zdają się nieświadomie bardziej podążać za religijnymi nakazami niż ich wierzący koledzy” – napisali autorzy raportu „Sex and Secularism”. Nie inaczej jest także później. Okazuje się, że fantazje seksualne dotyczące osób innych niż stały partner trzy razy częściej pojawiają się u osób religijnych niż u ateistów. Prawie połowa tych pierwszych nie rozmawia o seksie z mężem lub żoną. Ich fantazje pozostają niespełnione, choć oczywiście nie oznacza to, że ich nie mają. Mają ich całe mnóstwo. Prawie 30 proc. z nich przyznaje się na przykład do fetyszyzmu. W USA internetowe porno jest tym popularniejsze, im stan jest bardziej religijny. Niektóre badania pokazują też, że czytelniczki sieciowych serwisów dla katoliczek po przeczytaniu „kazania na dziś” zaczynają przeszukiwać inne strony w poszukiwaniu… erotyki.
Z religią do łóżka poziom religijności negatywnie wpływa na szansę znalezienia partnera seksualnego. U panów podobnej zależności nie zauważono.
Racjonaliści robią „to” lepiej W tym wszystkim trzeba jednak pamiętać, że ilość to nie wszystko. Ważna jest także jakość, a ta u osób religijnych jest znacząco gorsza niż u racjonalistów. Być może powodem jest erotofobia, na którą Meston wskazała w swoim kolejnym badaniu. Tym razem zespół przepytał ponad 1,4 tys. studentów i sprawdził, jak poziom fundamentalizmu religijnego wpływa na ich seksualne fantazje. Okazało się, że samo wyznanie jest tu nieistotne, ale stopień religijnego zaangażowania – bardzo. Przekonanie, że zasady i wartości wywodzone z religii są bezwzględnie słuszne, było zabójcze dla liczby i charakteru myśli związanych z seksem. Osoby o wysokim poziomie fundamentalizmu unikały myśli tego rodzaju, zwłaszcza gdy dotyczyły one „niestandardowych” zachowań. Na drugim biegunie znalazły się ateistki i agnostyczki, których fantazje były nie tylko liczne, ale też zróżnicowane w treści. Nieźle w tej klasyfikacji – zarówno gdy chodzi o fantazje, jak i o rzeczywistość – wypadały także te panie, które wykazywały wiarę w zjawiska paranormalne. Istotne jest to, że brak myślenia o seksie u religijnych fundamentalistów i fundamentalistek nie wpływa na częstotliwość stosunków seksualnych. Widać go jedynie w monotonii oraz odrzucaniu wszystkich „niestandardowych” – innych niż w pozycji „po bożemu” – form współżycia. Zapewne jest to główny powód tego, że choć katolicy (i wierzący innych wyznań) uprawiają seks, to jest on wyjątkowo marnej „jakości”. Skąd o tym wiadomo?
Jest nadzieja
Racjonalistów poproszono, by ocenili – w skali od 1 (bardzo się pogorszyło) do 10 (zdecydowanie się polepszyło) – jak odejście od wyznania wpłynęło na jakość ich życia seksualnego. Osoby z niezbyt religijnych rodzin wskazywały, że z trudem można było zauważyć zmiany. Jednak u tych najbardziej dawniej „kościelnych” wyniki były oszałamiające. Średnia wyniosła 7,81, a ponad 60 proc. z nich wskazywało na 8, 9 lub 10, a więc ogromną poprawę, która była tym większa, im religia bardziej konserwatywna. Największe zmiany na lepsze zauważyli u siebie świadkowie Jehowy oraz mormoni. Wysoko „wylądowali” baptyści i katolicy. Nisko – hinduiści, buddyści i żydzi. Ciekawe było także to, że ci ludzie znacznie częściej (47 proc.) zaczynali eksperymentować z nietypowymi formami seksu – odkrywali swój homoseksualizm, biseksualizm, wolną miłość. Ankietowani zauważyli też wpływ religijności partnera na jakość życia seksualnego. Wprawdzie niewielu z nich deklarowało, że mąż lub żona są zaangażowani w życie jakiegoś kościoła, jednak ci, którym
– skomentowali autorzy raportu. Do podobnych wniosków dochodzą chyba również ci, którzy mieli doświadczenia z głęboko wierzącymi kochankami. Ponad 35 proc. racjonalistów, którzy byli wychowywani na ludzi głęboko wierzących, unika takich partnerów. Co ciekawe – i zgodne z wynikami uzyskanymi przez Meston i McFarleya – poczucie winy nie miało wpływu na zachowanie. A przynajmniej wpływ był tak niewielki, że w zasadzie niezauważalny. Fascynujące były też wyniki dotyczące edukacji seksualnej. Młodzież z domów „niereligijnych” szuka wiedzy seksualnej i u znajomych, i u rodziców, natomiast ta „porządniejsza” zdobywa ją wszędzie, tylko nie u własnych rodziców. Źródła tej wiedzy to odpowiednio: przyjaciele i koledzy (70 proc.), doświadczenie (50,2 proc.), pornografia (33 proc.) i... internet (31,4 proc.). „Okazuje się, że rzeczy, przeciwko którym religia naucza najbardziej – seksualne eksperymenty, pornografia i seks w internecie – są tym, czego religijna młodzież używa najczęściej, gdy nie może porozmawiać z rodzicami.
Z drugiej strony badania Raya i Brown dowiodły, że tego obciążenia można się bardzo szybko pozbyć. Kilka lat po odrzuceniu wyznania różnice między etyką seksualną i zdolnością cieszenia się intymnymi zbliżeniami pomiędzy osobami wychowanymi w różnych środowiskach są niezauważalne. Wszyscy – niemal jednakowo – potrafią czerpać radość z seksu. Potrafią też robić coś, czego nie umieli wcześniej – rozmawiać o „tym” ze swoim partnerem. Dlaczego tak się dzieje? „Zamiast używać racjonalnego podejścia do seksualności, religia po prostu ignoruje biologię i kreuje stany psychiczne, które kłócą się z prawidłową seksualną ekspresją i rozwojem. Uczy winy i wstydu dotyczących rzeczy, które są całkowicie naturalne. Religia wpływa na to, jak ludzie widzą swoje ciała (...). Nie ma nic do powiedzenia w kwestii biologii” – odpowiadają autorzy „Sex and Secularism”. I nie sposób się z nimi nie zgodzić. Przecież na przykład w takim Kościele katolickim seksualnością od lat zajmują się ludzie, którzy zasady mające rządzić ludzkim życiem wywodzą z debat na temat błony dziewiczej Maryi… już po porodzie. Wnioski z powyższych badań nasuwają się same. Stawanie wbrew naturze jest nieskuteczne, bo biologia jest silniejsza. Nie warto obarczać się poczuciem grzechu i uciekać od radości, którą daje najnaturalniejsze z ludzki zachowań – seks z kochaną osobą. KAROL BRZOSTOWSKI
10
Nr 46 (611) 18–24 XI 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
Skubani na ochotnika Kierownictwo Ochotniczych Hufców Pracy wynalazło nowatorską metodę zwalczania bezrobocia i wykluczenia społecznego wśród małolatów. Polega ona na nasycaniu życia młodzieży wartościami katolickimi. Placówki OHP działają od 1958 roku i od początku zajmują się nastolatkami zagrożonymi dziedziczną biedą. Władze Polski Ludowej, budując OHP, wykorzystały wzorce i schematy działania Junackich Hufców Pracy istniejących w latach 1936–1939. Wbrew propagandzie IPN Ochotnicze Hufce Pracy nie miały wiele wspólnego z prostalinowsko zideologizowaną organizacją o nazwie Służba Polsce, która funkcjonowała w latach 1948–1955. Aż do jesieni 1997 roku hufce były jedną z nielicznych państwowych organizacji, które nie zatrudniały na etacie katolickich duchownych. „Błąd” ten naprawił ówczesny minister pracy i polityki społecznej Longin Komołowski z AWS. Na jego polecenie w siedzibie Komendy Głównej OHP rozgościł się ksiądz prałat Jarosław Sroka. Dostał przytulny gabinet i etat dyrektora Biura Krajowego Duszpasterstwa OHP. W 2006 roku awansował na krajowego duszpasterza hufców. Stał się wtedy zwierzchnikiem grupy ponad… 20 księży katolickich zatrudnionych w hufcach. Dzisiaj otrzymują oni wynagrodzenia w wysokości od 1,8 do 4,1 tysięcy netto. Zdaniem kierownictwa OHP duchowni są niezbędni, aby wychowankowie hufców dorastali „w duchu podstawowych wartości determinujących ich prawidłowy rozwój”. Dowodzą, że trafiają do nich dzieciaki określane jako „odpad szkolny”. Pod tym lekceważącym terminem kryją się młodzi, którzy z różnych powodów kończą naukę na poziomie szkoły podstawowej lub gimnazjum. W 2004 roku eksperci Instytutu Spraw Publicznych szacowali, że dotyczy to rocznie ponad 6300 małolatów. Sporo z ich grona trafia do OHP. Zdaniem naszych rozmówców od dłuższego czasu można zaobserwować zmianę wizerunku hufców – mocniej akcentują one troskę o religijne,
P
tj. katolickie, wychowanie młodzieży oraz szerzenie kultu Jana Pawła II niż znalezienie pracy. Szef 22 Środowiskowego Hufca Pracy w Hrubieszowie pochwalił się, że jego wychowankowie „uczcili 33. rocznicę wyboru Karola Wojtyły na papieża Jana Pawła II, sprzątając lasek Dębinka”. Jan Paweł II był idealnym patronem akcji, gdyż „ukochał przyrodę i dawał temu wyraz, szukając z nią kontaktu, oraz często nawoływał w swoich listach i homiliach do jej ochrony”. Dla wychowanków hufca z Rybnika „prawdziwym zaszczytem była możliwość uczczenia rocznicy wyboru Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową poprzez złożenie wiązanki kwiatów
rzed tygodniem zamieściliśmy przeprosiny adresowane do prokurator Anny Tarazewicz-Kuras. Wyjaśniamy, że ich miejsce (m.in. strona tytułowa) i forma są pokłosiem wyroku Sądu Okręgowego w Łodzi, który nakazał nam… – UWAGA! – ponowienie IDENTYCZNYCH przeprosin już raz przed półtora rokiem opublikowanych.
pod papieskim pomnikiem”. Dzień 16 października 1978 roku jest bowiem – jak czytamy w oficjalnym serwisie internetowym OHP – jednym z najważniejszych i najradośniejszych wydarzeń w dziejach Polski. Małolaty z bocheńskiego hufca biegały więc w III Biegu Papieskim szlakiem lokalnych pomników „wielkiego Polaka”. Tymczasem dziewczęta ze Środowiskowego Hufca Pracy w Częstochowie zostały zaproszone na uroczysty, zamknięty koncert częstochowskiego biskupa pomocniczego Antoniego Długosza. Serwis internetowy OHP donosi, że biskup w prostych słowach poruszał sprawy ważne w życiu każdego człowieka, co sprawiło, że dla uczestniczek hufca (…) było to wyjątkowe przeżycie. Ich koledzy ze Środowiskowego Hufca Pracy w Siedlcach mogli za to podczas wycieczki do Muzeum Jana Pawła II w miejscowej Szkole Podstawowej numer 11 zobaczyć ubrania i rzeczy osobiste Ojca Świętego oraz pamiątki, które otrzymał podczas swoich licznych pielgrzymek po świecie. Chłopcy z Ośrodka Szkolenia i Wychowania OHP w Lanckoronie oraz z Hufca
Pracy w Wadowicach przyjmowali natomiast pod koniec października znakomitego gościa, jakim był etatowy Kapelan Małopolskiej Wojewódzkiej Komendy OHP, ksiądz dr Wiesław Orawiecki. Streścił on młodzieży biografię Jana Pawła II i przebieg jego pontyfikatu, przytaczając wiele ciekawych historii związanych z osobistymi spotkaniami z głową Kościoła katolickiego, oraz okazał relikwiarz z fragmentem sutanny noszonej przez Ojca Świętego. Wręczył także prezenty w postaci obrazków z tekstem Krucjaty Różańcowej za Ojczyznę i zachęcał do częstej modlitwy. Jednak prawdziwy zaszczyt kopnął grupę półtora tysiąca wychowanków OHP, zaproszonych na największe święta hufców, jakim było nadanie w dniu 11 października 2011 roku organizacji patrona w osobie błogosławionego Jana Pawła II. W uroczystości uczestniczyli szefowie placówki, tj. komendant główny Jerzy Mormuł, jego zastępcy: Marian Najdychor i Wojciech Szewczyk, asystentka komendanta głównego OHP Sandra Sienkiewicz oraz dyrektor Biura Edukacji i Wychowania Komendy Głównej Sławomir Męcina, a młodzież towarzyszyła im w oddaniu kadry oraz uczestników hufców Błogosławionemu Janowi Pawłowi II oraz Bożemu Miłosierdziu.
Wyjaśnienie Publikacja okazała się jednak dla sądu niewystarczająca, ponieważ ukazała się w numerze primaaprilisowym. Nakaz powtórej publikacji tych samych przeprosin przyjęliśmy jako egzotyczny, ale wyrok sądu wykonaliśmy.
Ponieważ jednak nie zgadzamy się z pierwotnym wyrokiem sądu, złożyliśmy w tej sprawie skargę do Strasburga. Naszym zdaniem mieliśmy prawo i dziennikarski obowiązek opisania zdarzeń, które odnosiły
Najlepsi wychowankowie dostąpili zaszczytu niesienia darów poszczególnych Komend Wojewódzkich dla kardynała Stanisława Dziwisza. Szefowa Komendy Opolskiej przekazała portret Jana Pawła II (…) oraz rzeźbę przedstawiającą serce na dłoni jako deklarację dobrych uczynków świadczonych przez młodzież OHP. Jej koleżanka z Małopolski wybrała ciężką i dużą płaskorzeźbę św. Stanisława. Szefowa kujawsko-pomorskich hufców postanowiła zmienić obrzydły wizerunek Torunia z miasta pierników na miasto aniołów. Wybrała więc dużą drewnianą figurę anioła, który zdaniem klerykałów od XIV wieku symbolizuje to miasto. Według komendanta głównego OHP Jerzego Mormuła duchowy patronat Jana Pawła II pozwoli hufcom lepiej kształtować osobowość wychowanków. A stało się to dzięki pomocy kardynała Dziwisza. Zrozumiałe więc, że kadra i wychowankowie hufców zobowiązali się do modlitw w jego intencji. Uroczystości w krakowskich Łagiewnikach wywołały wściekłość księdza Wiktora Gumiennego, zarządcy sanktuarium w Licheniu. To on bowiem od pięciu lat organizował w październiku zjazdy kadry kierowniczej Hufców pod nazwą „Inauguracja roku szkoleniowego”. Zaproszeni biskupi, przedstawiciele administracji rządowej, samorządowej oraz biznesu mogli w spokojnej atmosferze porozmawiać i załatwić interesy z władzami OHP. Pomiędzy nimi duchowni odbierali ślubowanie wychowanków, którzy w danym roku rozpoczynali edukację i pracę w Hufcach, oraz dary od poszczególnych jednostek OHP. Do kasy klasztoru trafiały także opłaty za noclegi delegacji hufców i pozostałe świadczenia (zwiedzanie sanktuarium, posiłki, bilety parkingowe). W tym roku ważniejszy dla OHP okazał się kardynał Dziwisz. I to on był gospodarzem narady. Licheń stracił więc sporo kasy. Upokorzony został także nowo wybrany Sekretarz Generalny Konferencji Episkopatu Polski – ksiądz biskup Wojciech Polak. To on bowiem co roku przewodniczył głównej mszy podczas licheńskich narad, a takie przewodniczenie to są drogie rzeczy... W październiku 2011 r. nie znalazł się na liście zaproszonych do Łagiewnik. MiC
się do „prokurator Anny”, a ich charakter powodował, że nasza relacja została ubrana w środki wyrazu stosowne do okoliczności. Innego zdania był sąd, który uznał, że nie mieliśmy prawa wyrazić naszego poruszenia sprawami, o których pisaliśmy. Czekamy na wyrok Trybunału w Strasburgu. Redakcja
Nr 46 (611) 18–24 XI 2011 r.
K
siądz doktor Tomasz S. (41 l.) jest proboszczem parafii w miejscowości G. – bogatej wsi, będącej od pewnego czasu „sypialnią” Olsztyna. Wykłada ponadto na Wydziale Teologii Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego oraz w Wyższym Seminarium Duchownym sąsiedniej diecezji elbląskiej. Uchodzi za kaznodziejski autorytet. Na stronie internetowej Episkopatu można znaleźć reklamę jego publikacji, w której zauważa m.in., że wielomilionowe audytorium często wychodzi z kościelnych nabożeństw „z takim samym stanem ducha, jaki towarzyszył im przed wejściem do świątyni, a w przypadkach skrajnych nawet z niesmakiem czy złością”, bo jego koledzy po fachu wykazują „skostniałość struktur przepowiadania” oraz „brak nawyku korzystania z innych dziedzin nauki”. Wielebny musi być w olsztyńskiej kurii osobistością bardzo wpływową, skoro pozwala sobie na jawne przejmowanie władzy zastrzeżonej dla biskupa. „Ostatnio udzieliłem dyspensy od postu piątkowego dla wszystkich grillujących (aż do końca września), bo przecież wiadomą sprawą jest, że nikt nie będzie smażył na grillu naleśników czy placków ziemniaczanych” – celnie zauważył proboszcz z G., choć wedle kościelnego prawa tylko jego szef, abp Wojciech Ziemba, był władny to uczynić. Ksiądz Tomasz jest pasjonatem tzw. neurolingwistycznego programowania (NLP), czyli technik psychomanipulacji (nagminnie wykorzystywanych w reklamie) opakowanych w język naukowy. Reguły tej „magicznej” sztuki testuje na swoich owieczkach, nieświadomych udziału w eksperymencie. „Korzystanie z NLP gdziekolwiek, także w Kościele, jest etyczne i godziwe. To zresztą wynika z charakteru i celów NLP. Ambona ma służyć do głoszenia Dobrej Nowiny, a że nią czasami nie jest, nie ukrywam tego (...)” – tłumaczy, skrywając się za kurtyną anonimowości, na branżowym forum internetowym. Wierni nie mają bladego pojęcia również o tym, co dzieje się u ich pasterza wieczorami na plebanii... ~ ~ ~ „Wreszcie nadszedł czas na Olsztyn. Dość siedzenia w książkach, wzdychania, że to niemożliwe, że się nie da. Książki, owszem, przydają się, wzdychanie zostawmy na romantyczne spotkania... Chcemy zorganizować z TransMakerem (moderator NLP-owskich imprez, zajmujący się wprowadzaniem uczestników sesji w hipnotyczny trans, w tym przypadku znany „FiM” młodzieniec o imieniu Radosław – dop. red.) spotkania. Lokal jest, więc czekamy na odzew” – ogłosił onegdaj ks. Tomasz (wciąż nie ujawniając swojej profesji) na forum wyznawców NLP. O szczegółach „spotkania organizacyjno-zapoznawczego dystryktu olsztyńskiego” nie chciał opowiadać
POLSKA PARAFIALNA
Programowanie owiec
Uwaga, wierni: jeśli szliście do kościoła z mocnym postanowieniem rzucenia na tacę najwyżej monety, a pozostawiliście banknot, to znak, że wasz duszpasterz posiadł pewną magiczną umiejętność... publicznie („ze względu na tajność miejsca” – tłumaczył), zapraszając chętnych na priv, czyli bezpośredni kontakt mailowy, celem ustalenia konkretnej daty. „W takim miejscu nie spotykał się jeszcze nikt!” – podkręcał atmosferę proboszcz. Radek już u niego bywał, więc wiedział. „Jest megachałupka, w ładnym miejscu, czekamy tylko na ludzi. Mniej i bardziej zaawansowanych. Czekamy z niecierpliwością” – zachęcał. Inauguracyjna impreza na plebanii odbyła się po kilku dniach zwoływania i obwąchiwania dwóch chętnych. Wyznaczono godzinę 18.30, czyli tuż po wieczornej mszy, która w parafii ks. Tomka rozpoczyna się pół godziny wcześniej. W tym „organizacyjno-zapoznawczym” seansie (trwał stosunkowo krótko, żeby gościom nie uciekł ostatni autobus do Olsztyna) udział wzięli: młodzieniec o pseudonimie „Kliper”, Chrystian alias „Sangral”, a także Radek i gospodarz. „Miejsce, rzekłbym, niebiańskie...” – zachwycał się po powrocie do domu „Kliper”. „Spotkanie było naprawdę niezłe. Zaczęliśmy od kawki, transmaker bombardował mnie transami. Wchodziłem w nie. Stałem w transie z wyprostowanymi rękoma co najmniej pół godziny, a wydawało mi się, że najwyżej pięć minut. To jest niesamowite. Dzięki, Trans, masz świetne papiery, aby być coraz lepszym w zgłębianiu magicznej wiedzy. Pozdrawiam wszystkich obecnych na szkoleniu i do zobaczenia za tydzień” – cieszył się z góry Chrystian.
Radek skromnie odparł: „Zająłem się tobą, nawet nie wiem czemu. Pewnie dlatego, że robiłeś wszystko, żeby nie wejść. Poza tym pytałeś, jak się nauczyć wchodzić w fajny transik. Z tego, co widziałem, umiałeś to od początku wręcz fenomenalnie. Najlepiej było, jak zadzwonił telefon, a ja odpaliłem kotwicę. Teraz korzystaj z tego, czego się nauczyłeś nieświadomie, a chociaż nie wiesz czego, to... dobrze wiesz. Pozdrawiam – TransikMejker”. Wyjaśnijmy, że tzw. kotwiczenie stanów emocjonalnych oznacza – według szkoleniowców NLP – wytworzenie skojarzenia między bodźcem a stanem emocjonalnym (odruch warunkowy „psa Pawłowa”), zaś „odpalenie kotwicy” ma wywoływać określony stan emocjonalny „zakotwiczony” w podświadomości uczestnika eksperymentu. Kolejne spotkanie u ks. Tomasza odbyło się tydzień później, zaś program rozszerzono i oprócz zapowiedzianych „kotwic” ćwiczono dodatkowo „submodalności”. – Gdy o czymś myślisz, to tworzysz wtedy obraz – ten obraz to właśnie submodalność. To, co dzieje się w twojej głowie, ma ogromny wpływ na samopoczucie. Gdy widzisz taki obraz, zaczynasz jeszcze raz przeżywać to, co się w nim dzieje. Czujesz wszystko tak, jakbyś tam był. Jeżeli to, co wtedy widzisz, jest czymś negatywnym – twoje nastawienie i samopoczucie również mogą stać się negatywne – wyjaśnia teoretyk NLP. „Będziemy bawić się wywoływaniem i mieszaniem stanów (emocjonalnych – dop. red.). No i przy okazji
masa transów” – obiecywał Radek, zapowiadając rozszerzenie ekipy o dwóch nowych fanów („Boruś” i „LordDead”). Jak udała się zabawa? „Oj, dzisiaj to się działo... Radek genialnie wszystko przygotował. Krótkie wprowadzenie, czym w ogóle jest trans i... trans – wszyscy po kolei szli na krzesełko (nie elektryczne na szczęście) i omawianie każdej »sesji«. No a potem indukcja (hipnotyczne oddziaływanie – dop. red.) z muzyką w tle i przypominanie sobie fajnych chwil z dzieciństwa. Do tej pory mam przed oczyma siebie jako szczęśliwego bachora beztrosko biegającego po łące, zjeżdżającego z 5-metrowego stogu siana... Więcej nie pamiętam, i w tym wypadku nie żałuję, Radek! Wielkie dzięki za perfekcję. Spotkanie nie było długie, pozostał niedosyt, ale czy właśnie nie o to chodzi, by chcieć więcej i więcej, i lepiej?” – emocjonował się post factum ks. Tomasz. Najlepsze było jednak dopiero przed nimi... „Drodzy panowie, w związku ze zmianą godziny spotkania pokażę wam coś ciekawego. Przywiozę kobitkę, którą usadzimy po środku na krześle i zapytamy ją o to, czy jadła wczoraj śniadanie, a w tym momencie zobaczymy, jak zaczyna rozmawiać ze sobą, i zanim usłyszymy odpowiedź, minie około minuty. Niesamowite! A potem ją »wyleczymy«. Ona ma chyba ze 20 przyjaciół dookoła głowy. Ale jest kulturalna, bo za każdym razem odwraca głowę w kierunku
11
wyimaginowanego rozmówcy” – ironizował TransikMejker. Przywiózł na plebanię młodą dziewczynę o imieniu Małgorzata. Zachowywała się podczas seansu dokładnie tak, jak zapowiadał. Sprawiła ogromną frajdę pięciu panom siedzącym na widowni. Za fatygę obiecali jej... bilet do kina! „To było niesamowite doświadczenie. Gosiu, dzięki za wyrozumiałość dla naszych »obserwacji«. Radek dotrzyma słowa i wyjście do kina murowane” – uspokajał nieszczęsną proboszcz. Podobnych seansów odbyto jeszcze kilka. Oto przykładowe wrażenia ich uczestników: ~ „Kliper”: Ja będę ćwiczył, bo dobrze jest ćwiczyć, bo wtedy można się najwięcej nauczyć, a jeszcze lepiej uczyć się na spotkaniach w G. Radek odwalił dzisiaj kawał dobrej roboty, Mariusz ładnie się transował, a wszyscy dobrze się bawili; ~ TransMaker Radek: Dużo mogliście wynieść z przedostatniego spotkania, kiedy to „Boruś” powiedział, że nie może wprowadzić się w trans, jak obok się bawią i słychać śmiech. A ja wtedy go posadziłem i zrobiłem indukcję na zgniatanie fajfusa, żeby wbić go głębiej; ~ Ksiądz Tomasz: I kolejne spotkanie za nami „Boruś”! Ciągle biegam po łące z gilem po pas, zjeżdżam ze stogu siana i uciekam przed wściekłą, acz bardzo kochaną ciotką. TransMaker fajnie pokazał robienie kotwic i obrzydzanie nałogowego pożerania żelków i czekolady. Krystian – smacznego i wiosłuj dalej. ~ ~ ~ Tajemnice plebanii w G. ujawniamy nie dla sensacji. I nie chodzi nam też o zdrowie psychiczne uczestników NLP-owskich seansów, lecz o życie osób postronnych. Oto dowód, że wcale nie przesadzamy: Serdecznym przyjacielem ks. Tomasza i stałym bywalcem na plebanii oraz towarzyszem wspólnych urlopów jest Jarosław G., niedoszły kapłan relegowany z Wyższego Seminarium Duchownego diecezji elbląskiej ze względów obyczajowych (otrzymał pracę w ważnej instytucji samorządowej). Obaj byli do niedawna współwłaścicielami chevroleta aveo, którego użytkował z konieczności Jarosław, bowiem proboszcz prawa jazdy nie posiada. Młodzieniec wykazuje jednak niebezpieczne skłonności do jazdy samochodem pod wpływem alkoholu. Podczas jednej z takich podróży (po libacji w znanym „FiM” hotelu) wylądował w rowie. Wezwany na pomoc zaufany parafianin ks. Tomasza ściągnął pojazd w ustronne miejsce, a Jarosław trzeźwiał do rana na plebanii. W towarzystwie ubezpieczeniowym panowie przedstawili wersję „sarny na masce”. Dalsze szczegóły pomińmy, bo pieniądze już wypłacono, ale żarty się skończą, gdy ubocznym efektem „programowania” będą ofiary... ANNA TARCZYŃSKA
12
Z
Nr 46 (611) 18–24 XI 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
listu policjanta do redakcji „FiM”: „Nie daję już rady! Jestem na skraju wyczerpania psychicznego z powodu tak wielkiej niesprawiedliwości i niemożności znalezienia pracy!”. Jarosław Kozielski przez 19 lat pracował w policji. Był dochodzeniowcem w Komendzie Powiatowej Policji w Wodzisławiu Śląskim. Pełnił też służbę w Centralnym Biurze Śledczym w Katowicach. To, że był dobry, potwierdzają nie tylko opinie przełożonych, ale także nagrody, jakie dostał m.in. od ministra. Z oceny wydanej przez poprzednich przełożonych: „Opiniowany wywiązywał się ze swoich zadań bardzo dobrze, wykazując, że jest policjantem zdyscyplinowanym, sumiennym, nieograniczającym się do normatywnego czasu służby (…) solidnie i terminowo wykonuje zadania (…) prowadzi bardzo poważne śledztwa o dużym stopniu zawiłości pod względem podmiotowym, jak i przedmiotowym”. Praca – jak mówi – była całym jego życiem. Do czasu, aż stanowisko komendanta objął Dariusz O., którego w lokalnym środowisku policjantów nazywano… „Duce”. Chodziło o jego metody pracy – m.in. ponadprzeciętny pociąg do wytaczania postępowań dyscyplinarnych, w trakcie których nie był w stanie udowodnić zarzucanych funkcjonariuszom przewinień. Podwładni O. długo milczeli, w końcu jednak zaczęli puszczać bączki na temat panującego w jednostce mobbingu, który wielu z nich doprowadził na kozetkę policyjnego psychiatry. Prokuratura nie dopatrzyła się znamion przestępstwa – komendantowi włos z głowy nie spadł. Gorzej z podwładnymi. Wśród tych, którzy ciśnienia nie wytrzymali, znalazł się Jarosław Kozielski. Jak mówi, komendanta interesowały wyłącznie wyniki. – Żeby nas zmotywować, groził niewypłaceniem dodatku albo nieprzyznaniem premii. Byliśmy zmuszani do nadgodzin – spędzałem w komendzie czas od rana do wieczora, wciąż pod presją – mówi Kozielski. Czara goryczy przelała się z chwilą, gdy komendant wszczął przeciw Kozielskiemu pierwsze w jego życiu postępowanie dyscyplinarne. Za to, że nie doprowadził do końca dochodzenia. – Nie było w tym mojej winy, co zostało udokumentowane i co ostatecznie przyznał komendant wojewódzki. Oczywiście nie zostałem ukarany, ale przez działanie komendanta straciłem 40 proc. „trzynastki” – wspomina Kozielski. A że poczuł się pokrzywdzony, napisał raport ze skargą na przełożonego. Od tej pory spokoju nie miał, atmosfery do pracy też nie. Nie narzekał tylko na jedno – coraz to nowe postępowania dyscyplinarne, jakie wszczynał przeciwko niemu komendant, wynajdując ku
temu przeróżne powody. – Zawsze zapowiadał, że i tak mnie dopadnie. Na jednej rozmowie tak mnie zgnoił, że się popłakałem. Pierwszy raz w życiu! Byłem kompletnie załamany – mówi Kozielski. Wówczas po raz pierwszy trafił do policyjnego psychiatry. Z historii choroby: „Problemy w pracy z komendantem”. Kozielski pozbierać się już nie mógł. Poszedł na zwolnienie. Po roku leczenia przeszedł na emeryturę, dostał też III grupę inwalidzką.
do popełnienia zarzucanych mu przestępstw, [ale] świadkowie Zbigniew H. i Łukasz L. zeznali, iż posiadane przez nich telefony zostały przywłaszczone przez Jarosława Kozielskiego (…). Przyjęto, że Jarosław Kozielski (…), pełniąc obowiązki służbowe, będąc funkcjonariuszem Policji, przywłaszczył powierzone mu od poszkodowanych telefony komórkowe w celu osiągnięcia korzyści majątkowej”. – To jedno wielkie mataczenie przeciwko mnie – podsumowuje były
Jarosław Kozielski został skazany na rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Wyrok, którego uzasadnienie nie zgadza się z treścią zarzutów (podobnie jak data urodzin z odpisu nie ma nic wspólnego z jego datą urodzenia), uprawomocnił się w lutym 2010 r. Choć nie czuł się winny, nie odwoływał się od niego. Ze strachu. Bał się dlatego, że ten sam sędzia prowadzi przeciw niemu sprawę o… znieważenie funkcjonariusza policji. – W tym przypadku zemścił się
Byłem policjantem „Zniszczę cię jak psa” – miał powiedzieć komendant do podwładnego. Słowa dotrzymał. – Ostatnie zdanie, jakie usłyszałem od komendanta, to: „Zniszczę cię jak psa!” – mówi. Z orzeczenia Komisji Lekarskiej MSWiA: „Zaburzenie nerwicowe neurasteniczne z okresowymi zaostrzeniami”. Wydawać by się mogło, że emerytowanemu glinie nieco trudniej uprzykrzać życie. A jednak… – Pewnego dnia, kiedy jeszcze byłem na zwolnieniu lekarskim, telefonicznie zawiadomiono mnie o tym, że zostało przeciwko mnie wszczęte postępowanie o przywłaszczenie telefonu komórkowego z policyjnego depozytu – wspomina Kozielski. Mówi, że zbaraniał, bo w życiu nie pokusiłby się o podobny czyn. Szczegóły poznał wkrótce w prokuraturze. Otóż okazało się, że na komisariat zgłosili się dwaj panowie – przestępcy, przeciwko którym Kozielski jeszcze jako czynny glina prowadził postępowanie, m.in. o handel narkotykami, co skutkowało zastosowaniem wobec nich drastycznych środków zapobiegawczych – i oświadczyli, że przywłaszczył sobie ich telefony komórkowe. – Oskarżyli mnie bez jakichkolwiek dowodów. Jeden z nich – Zbigniew H. – twierdzi, że telefon zginął mu na komisariacie, a drugi – Łukasz L. – że ja mu zabrałem. Nie ma innych dowodów ani świadków. Słowo przeciw słowu, a prokurator dał wiarę przestępcom – mówi Kozielski. Z aktu oskarżenia: „Przesłuchany w charakterze podejrzanego Jarosław Kozielski nie przyznał się
policjant, wskazując na niektóre tylko fakty ze sprawy. Oto z akt wynika, że telefon Łukasza L. został odnaleziony przy zatrzymanym do sprawy narkotykowej przez KMP w Rybniku. Człowiek podczas przesłuchania przyznaje, że telefon – owszem – kupił na terenie Wodzisławia Śląskiego, ale już rok przed tym, jak Kozielski miał go rzekomo ukraść!
na mnie były kolega policjant. Dowiedziałem się o nim wiele, pracując w CBŚ Katowice. Chodziło o przestępstwa, zaś zeznania zostały spisane w protokołach świadków lub przesłuchań podejrzanych. Wiedział, że o tych sytuacjach powiadomiłem przełożonych, a nawet odmówiłem jego udziału w zatrzymaniach osób do spraw narkotykowych – relacjonuje Kozielski.
Był już emerytem, więc walkę o oczyszczenie z zarzutów odpuścił. Nie miał wówczas pojęcia o tym, jakie będą następstwa tej decyzji. Bo prawomocny wyrok to był – jak się okazało – cios między oczy już i tak zmieszanego z błotem gliny. Z ustawy regulującej zaopatrzenie emerytalne służb mundurowych: Prawo do świadczeń ustaje w razie skazania funkcjonariusza, który ma ustalone prawo do emerytury lub renty, prawomocnym wyrokiem sądu, o którym mowa w art. 10 ust. 2 (skazanie emeryta albo rencisty prawomocnym wyrokiem sądu za przestępstwo umyślne lub przestępstwo skarbowe umyślne, ścigane z oskarżenia publicznego, popełnione w związku z wykonywaniem czynności służbowych i w celu osiągnięcia korzyści majątkowej lub osobistej […] powoduje utratę prawa do zaopatrzenia emerytalnego na podstawie ustawy). W listopadzie 2010 r. na konto Kozielskiego nie wpłynęła emerytura – jedyne źródło utrzymania pięcioosobowej wówczas rodziny. – Byliśmy w wielkim szoku. Żona po siedmiu ciężkich operacjach ginekologicznych i tarczycy obsypanej guzami musiała przerwać pracę zarobkową, a do tego ja, chory na neurastenię, wykończony psychicznie w pracy przez szefa, i mała latorośl Karolek, chory na astmę, który już sześć razy był hospitalizowany i ciągle ma problemy z oddychaniem. W ciągu jednego dnia zostaliśmy bez środków do życia! Świat nam się zawalił! Zostaliśmy zmuszeni do korzystania z pomocy opieki społecznej. Chwytam się każdego zajęcia, aby zarobić na byt. Ale jest trudno. Nie mam pojęcia, co dalej robić. Nikt nie chce pomóc – mówi rozżalony. Z listu policjanta do redakcji „FiM”: „Dlaczego nikt nie wziął pod uwagę mojej oddanej prawie 19-letniej pracy i zasług dla Policji, a tylko widzimisię Komendanta. Mam w dokumentach wiele pisemnych nagród. NIC nie ukradłem, a nie dano mi tego udowodnić!”. O wyjaśnienia dotyczące zwolnienia funkcjonariusza ze służby poprosiliśmy komendanta: – Pan Jarosław Kozielski był funkcjonariuszem policji zatrudnionym w Komendzie Powiatowej Policji w Wodzisławiu Śląskim. Z dniem 15 stycznia 2008 r. został jednak zwolniony ze służby w policji. W związku z tym, że pan Kozielski nie jest podległym mi funkcjonariuszem, nie będę wypowiadał się w kwestii opinii na jego temat. Uprzejmie też informuję, że wizyty funkcjonariuszy u psychologa nie są ze mną uzgadniane, a psychologów obowiązuje tajemnica zawodowa. Nie wypowiadam się także na temat hipotetycznie założonych sytuacji. Poszczególne decyzje opieram i podejmuję na bazie ujawnionych faktów, a nie hipotez – odpowiedział. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
Nr 46 (611) 18–24 XI 2011 r.
U NAS I GDZIE INDZIEJ
Czy to pies, czy to bies? Chińska klasa wyższa (tamtejsi nowobogaccy) wydaje grube pieniądze na groomerów, czyli psich fryzjerów, żeby ze swojego czworonożnego pupila zrobić chociażby wspomnianą pandę. Najbardziej na czarno-białego misia nadaje się chiński chow-chow, no bo też taki puchaty i śliczny jak panda. A więc tamtejsi groomerzy nie szczędzą farby, nożyczek i grzebieni, żeby psiak stał się misiem. Z uwagi na to, że panda jest narodowym zwierzęciem Państwa Środka, istnieje wielki popyt na jej podrobioną wersję. Szokujące? Ale to jeszcze pikuś! Ci Chińczycy, którzy za pandą lub chow-chowem nie przepadają, wybierają bardziej ekstremalne rozwiązania, przerabiając swoich pupili na tygrysy, wielbłądy czy bizony. Ale po bandzie pojechał dopiero właściciel pudla zamienionego… No właśnie, w co? Psiak stał się rodzajem żywej, tandetnej rzeźby, kiedy z jego przedniej części zrobiono ślimaka, a na zadku rozkwitły mu… kwiaty! Ten sam właściciel, albo inny, ale cierpiący na podobne zaburzenia psychiczne co jego poprzednik,
przed eksperymentowaniem ze swoimi psiakami, zapytaliśmy łódzką zoopsycholog Justynę Marut
O tym, że Chińczycy są w stanie podrobić dosłownie wszystko, nie trzeba nikogo przekonywać. Adidasy, polskie truskawki, a ostatnio także misia pandę! Nie chodzi o maskotkę, ale o psa… przerobionego na misia. zrobił ze swojego psa prawdziwą Madame Butterfly, instalując na ciele pudla motyle skrzydła i czułki oraz chlastając czworonoga różową farbą. Niestety, zboczona moda z Państwa Środa jak zaraza rozprzestrzenia się na inne kraje i już dociera do Polski. Aż strach pomyśleć, że po naszych ulicach mogą wkrótce spacerować szczekające krowy, świnki lub inne owce. Uprzedzając rodzimych bogaczy
(www.zoopsycholog.biz;
[email protected]), co sądzi o powyższych zabiegach.
– Nie podoba mi się pomysł upodabniania psów do innych zwierząt. To nie jest pluszak czy zabawka, tylko żywe stworzenie, a tłum gapiów, który stoi naokoło i je fotografuje, na pewno nie sprawia, że pies czuje się komfortowo. Poza tym przypuszczam, że takie zabiegi wymagają kilku godzin pracy, i wątpię, czy jakieś zwierzę wytrzyma tyle
czasu, stojąc w bezruchu, pozwalając się malować, czesać i obcinać, bez „pomocy” jakichś leków uspokajających itp. Wszystko to może spowodować, że zwierzę w przyszłości będzie bać się ludzi, stanie się zestresowane albo agresywne. Tymczasem polskie psie salony piękności oferują coraz wymyślniejsze usługi, a wśród nich „stylizację psa według życzeń klienta” i „dobór ciekawych fryzur psom nierasowym”… Z drugiej strony wymyślne zabiegi świadczyć mogą o tym, że bracia mniejsi stają się dla swych właścicieli pełnoprawnymi członkami rodziny, zasługującymi na takie przyjemności jak ich pan. Sylwester Wiaderkowicz z Profesjonalnego Salonu Pielęgnacji Psów „Big Dog” w Łodzi ma w swojej ofercie „rozczesywanie skołtunionej sierści przy pomocy preparatów na bazie ekstraktów silikonowych”, „aromaterapię – kąpiele lecznicze, kojące także dla alergików”, „kąpiele lecznicze z użyciem profesjonalnych kosmetyków odpowiednich do rodzaju sierści i koloru szaty pupila”. Od właściciela salonu dowiedzieliśmy się, że posiadacze psów są w stanie wydać nawet 80 zł za 200 ml profesjonalnego szamponu, byle tylko sierść ich pupila łatwo się rozczesywała, pozostała gładka, lśniąca i nie straciła swojej barwy. Oby tylko właściciele czworonogów w całym swym uwielbieniu dla pupili nie zapomnieli, że pies powinien pozostać psem… PAULINA ARCISZEWSKA-SIEK
13
14
MITY KOŚCIOŁA
Pamiętnik Anioła Odnaleziono pamiętnik Anioła Stróża. I to nie pierwszego lepszego, ale Anioła, który pilnował papieża Jana Pawła II. Sam Niebieski Szef kazał mu pilnować. Z jakiegoś powodu pamiętnik nie stał się światową sensacją i bestsellerem. Ani chybi to Diabeł Stróż maczał w tej klapie wydawniczej swoje brudne kopyta. Nie słyszeliście o Diable Stróżu? Otóż istnieje, jak najbardziej, bo natura nie zna próżni: jest czerń, jest i biel; mamy dobro, ale przecież i zło; zatem na każdego Anioła Stróża przypada Diabeł Stróż. Co najmniej jeden! Książka „Pamiętnik papieskiego anioła” została wydana sumptem „Małego Gościa Niedzielnego” i zalega księgarskie półki. A Anioł tak się napracował, tak napocił, dzień po dniu spisując to, co widział... Całe życie, całą historię od Lolka, poprzez Karola, aż do Jana Pawła pieczołowicie przedstawił. I co? Ma to wszystko pokryć za diabelską sprawką kurz niepamięci? Apage! – zakrzyknęliśmy i anielski dziennik, choćby w telegraficznym skrócie, postanowiliśmy wydobyć z niepamięci. A wszystko dla Was, drodzy Czytelnicy, którzy jeśli nawet wierzycie w Anioły Stróże, to tylko takie z serialu „Alternatywy 4”. Naszego Stróża na łamach książki spotykamy po raz pierwszy, gdy pojawia się on przed obliczem Przedwiecznego. Sam pisze o tym tak: Owego dnia zostałem wezwany przed oblicze Najwyższego. Pan Bóg spojrzał w stronę ziemi, która zaczęła zbliżać się w niesamowitym tempie. Dosłownie rosła w oczach. Z niebieskich połaci mórz i zielonych pól wyłoniły się wieże kościoła. Obok znajdowała się mała uliczka, przy której stał dom. W jednym z okien na piętrze zobaczyłem mężczyznę i kobietę. Siedzieli przy stole i rozmawiali. Obok jakiś chłopiec czytał książkę. No i co? Już domyślacie się, co pojawiło się na niebieskim telebimie? Oczywiście to Wadowice. I rodzina Wojtyłów jak żywa. Kogoś jednak brakuje… – To szlachetni ludzie – powiedział Najwyższy. – Mieli córeczkę, którą zabrałem do siebie niedługo po tym, jak przyszła na świat. Został im tylko syn. Ot, była córeczka, nie ma córeczki. Nic to, niech się rodzinka cieszy, bo ON właśnie wpadł na pewien pomysł: – Wkrótce obdaruję ich jeszcze jednym chłopcem. Mam dla niego specjalne plany. A ty się nim zaopiekujesz.
Będzie mu grozić wiele niebezpieczeństw, więc musisz być wyjątkowo czujny – powiedział Najwyższy. Zatem Anioł czuwał dniem i nocą. W nocy to się musiał szczególnie napatrzyć i… naczuwać, bo… Po jakimś czasie Pani Emilia zorientowała się, że pod jej sercem rośnie dziecko. Oczywiście nic dziwnego. Coś takiego jest zwyczajnym skutkiem nocnej bezsenności. Nic to… W końcu przyszło to popołudnie. Pan Karol z synem poszli modlić się do pobliskiego kościoła, a ja czuwałem przy mamie. Wreszcie go ujrzałem. Piękny chłopiec! Miał na głowie takiego niesfornego loka. Otrzymał takie samo imię jak ojciec – Karol – a na drugie Józef. Przyjściu na świat Lolka towarzyszył cud, co Anioł skrzętnie odnotowuje, sugerując, że niekoniecznie za sprawą Maryi do niego doszło, jak się do tej pory uważało: Ochrzcili go w czerwcu, a w sierpniu pod Warszawą była wielka bitwa, którą nazwano „cudem nad Wisłą”. Bolszewicy mieli wielką przewagę, ale zostali rozbici i rzucili się do ucieczki. Następny fragment anielskiego dziennika może uważnego czytelnika wprowadzić w niemałe osłupienie: Wiem, że jest w Polsce taki zwyczaj, aby obdarowywać dzieci z okazji Pierwszej Komunii. Prezenty dają rodzice, dają dziadkowie, dają wujkowie i ciocie, chrzestni i chrzestne. Dziwny prezent od Pana Boga dostał mały Karol. Stracił mamę, a do Komunii poszedł w bucikach, które na pewno mu się nie podobały.
Ciekawe, przyznacie, prezenty komunijne i jeszcze ciekawsze ich zestawienie: śmierć matki i dziewczęce na nogach chłopca buty do komunii. Jeszcze wcześniej Najwyższy zabrał Lolkowi siostrzyczkę. Zaiste anielską musi mieć nasz Anioł cierpliwość, by nazywać śmierć podarunkiem. Nie ostatni to zresztą tego typu prezent. Bo z następnych kart pamiętnika dowiadujemy się, że: Najwyższy zabrał Edmunda (brata Lolka), gdy blisko już było do świąt, a dzieci co rano chodziły na Roraty. To były najsmutniejsze Roraty w życiu Lolka. Trudność z porannym wstawaniem wydawała mu się błahostką w porównaniu z tym, ile kosztowało go odmówienie modlitwy „Ojcze Nasz”, a szczególnie słów: „Bądź wola Twoja”. Patrzcie państwo, taki Anioł Stróż to ma nielekko... I trudności ze wstawaniem odnotować, i po śmierci pocieszyć. I jeszcze jakoś wytłumaczyć podopiecznemu, że tamta śmierć siostrzyczki, mamy i jeszcze ta braciszka to „wola Jego”. No i chyba jakoś to się udało, bo młody Karol rzucił się w wir życia towarzyskiego. Czy to kunszt aktorski, czy coś więcej? Lolek był przystojny i na dostatek popularny; gwiazdor szkolnego teatru, świetny uczeń, inteligentny rozmówca – to z pewnością czyniło go atrakcyjnym w oczach dziewcząt. Jednym słowem – rosło z Lolka niezłe ciacho, ale dziewuchy smakiem musiały się obejść... Jako jego Anioł Stróż wiedziałem, że Najwyższy przewidział dla niego inną drogę. Łaska pracowała w nim mocno, co też dało się zauważyć. Miał na przykład taki zwyczaj, że po przerobieniu jakiejś części zadania domowego klękał na chwilę i dziękował Bogu. Oto wzór pilnego ucznia i wymarzonego synalka: matma odrobiona – buch na kolana; zadanie z polskiego
napisane – trzy zdrowaśki; szlaczek w zeszycie namalowany – Ojcze nasz… itd. A przed klasówką to się można zamodlić na amen – nomen omen. Tak czy inaczej, takie postępowanie Najwyższy zwykł zawsze nagradzać. Nastała więc wojna. Wojna to nie przelewki, a dla aniołów stróżów czas wyjątkowo ciężkiej pracy. Spełniłem swoje zadanie, prowadziłem Lolka (…). Karol jeszcze o tym nie wiedział, ale w jego życiu zaczynał się nowy etap. Pan Bóg wprowadzał go na drogę wiodącą prosto do celu. Na razie to o mało sam Lolek nie został celem. Niemcy nadbiegali od strony Wisły. Kilku żołnierzy z karabinami w dłoniach zatrzymało się przy bramie wiodącej na posesję przy Tynieckiej 10. Rozłożyłem skrzydła, aby zakryć przed ich oczami drzwi prowadzące do sutereny. Ominęli je i wbiegli po zewnętrznych schodach na górę, do innego mieszkania. Odetchnąłem z ulgą. Mój podopieczny ocalał! Hosanna! Jego podopieczny ocalał. A ci z tego innego mieszkania? Czy ich Anioły Stróże też rozpostarły skrzydła? A co z kilkoma milionami innych, nad którymi ich Anioły nic rozpostrzeć nie zdążyły? Czy Anioły Stróże mają jakieś kategorie? Dzielą się na te bardziej i mniej sprawne? A jak się któremuś nie uda, to co z takim Aniołem się dzieje? Zostaje ukarany? Na przykład idzie do piekła? Milczy o tym pamiętnik naszego Anioła, a my idźmy dalej. Oto Karol szczęśliwie przetrwał wojnę, lecz – niestety – nastała brzydka komuna. Ta na swoje nieszczęście, a na szczęście ludzkości, nie wierzyła zupełnie w istnienie Aniołów Stróżów. No więc
Anioły w odwecie straszliwie komuchom robiły wbrew. Zwłaszcza nasz Anioł. Taki był cwany, że nawet osobiście komuchów podsłuchiwał i dla swojej Niebieskiej Zwierzchności sporządzał stosowne raporty. Jeden z nich wyglądał tak:
Rządzącym w Polsce komunistom zależało na skłóceniu dwóch najważniejszych ludzi w polskim Kościele – prymasa Stefana Wyszyńskiego i arcybiskupa Karola Wojtyły. Obaj mieli jechać do Rzymu na specjalne zgromadzenie biskupów. Komuniści umyślili, że pozwolą na wyjazd Wojtyle, a Wyszyńskiego zatrzymają w Polsce. – Prymas się wścieknie – Kliszko zacierał ręce z zadowolenia. – I dobrze to zapamięta. A Wojtyła będzie tańczył tak, jak mu zagramy. Najpierw dostanie paszport, potem skusimy go zezwoleniem na budowę paru kościołów i będzie nasz (…). – A jeśli Wojtyła nie pojedzie? – zaniepokoił się Gomułka.
Nr 46 (611) 18–24 XI 2011 r. – Przecież został zaproszony przez papieża. A on jest ważniejszy od prymasa. Podstęp duetu Gomułka-Kliszko prawie by się udał. Prawie… Gdyby w odpowiednim czasie nasz stary już znajomy Stróż nie szepnął swojemu podopiecznemu do ucha tego i owego, co Lolek uznał za przeczucie. W anielskim raporcie czytamy: Była to przemyślana pułapka. Komuniści liczyli na to, że niedoświadczony ich zdaniem Karol złapie się na ten haczyk. Jego wyjazd oznaczałby, że milcząco zgadza się z niesprawiedliwością, która dotyka kardynała Wyszyńskiego (…). Ale Karol poznał się na podstępie. Nie skorzystał z pozwolenia na wyjazd i został w Polsce, jeszcze bardziej okazując swoje oddanie prymasowi Wyszyńskiemu. Nastał w końcu 28 września 1978 roku i czyjś kolejny Anioł Stróż pokpił sprawę albo raczej został – jak to się w kręgach dyplomatycznych zwykło nazywać – pilnie odwołany do centrali na konsultację. Tyle język dyplomacji, bo nasz Anioł opisuje to zwyczajnie: Najwyższy powołał do siebie papieża Jana Pawła I. Papież Uśmiechu – bo tak go nazywano – oddał ducha po zaledwie trzydziestu trzech dniach pontyfikatu. Karol usłyszał o tym nazajutrz, przy śniadaniu. Z wrażenia wypadła mu łyżeczka, którą akurat nabierał cukru. Każdemu by wypadła łyżeczka na wieść o tym, jak sprawnie działa watykańska mafia. No i nasz Lolek, nasz Karol został nagle Janem Pawłem II. A jak tylko został, to… Godzinę później liczba jego przyjaciół zdecydowanie wzrosła. Tak odnotowuje Stróż, zupełnie jakby życia nie znał. Odtąd na polecenie z Góry rozszerza zakres swojego działania. No bo co innego chronić jakiegoś tam Karola – choćby i biskupa – a co innego papieża. W tym celu potrzebne są działania agenturalne. I to w skali globalnej. Anioł Stróż podpina się więc pod zabezpieczone szyframi łącza Moskwy (no bo co to dla Anioła!) i podsłuchuje taką oto rozmowę: – Proszę łączyć. Po chwili w słuchawce odezwał się znajomy głos: – Towarzysz Edward? Tu Leonid Ilicz. To był Breżniew! Już stary, ale wciąż budzący grozę człowiek stojący na czele Związku Radzieckiego. – Witam, towarzyszu sekretarzu generalny, jak tam zdrowie? – zapytał Gierek. – Nie bawmy się w kurtuazję – głos Breżniewa zabrzmiał ostro. – Co wy
wyprawiacie? Mówią, że chcecie zaprosić papieża do Polski. – Tak, chcemy to zrobić. Stwierdziliśmy, że to ważne dla kraju. – Czyście na głowę upadli? Z tego będą same kłopoty. – Towarzyszu sekretarzu generalny, kłopotów to już mamy wiele. Musimy trochę uspokoić ludzi, bo coraz więcej niezadowolonych. – I tak chcecie zrobić? Dajcie im więcej mięsa do sklepów, ale Wojtyłę trzymajcie z daleka. – Ależ towarzyszu, polski rząd nie może nie przyjąć polskiego papieża – Gierek postanowił trwać przy swoim. – Przecież to byłby skandal międzynarodowy. – Wiem, co zrobicie – nieoczekiwanie głos Breżniewa zabrzmiał łagodniej. – Powiedzcie mu – przecież to mądry człowiek – żeby oświadczył publicznie, że jest chory i nie może przyjechać. – To niemożliwe. – Jak to niemożliwe?! Gomułka był lepszym komunistą niż wy. Odmó-
wił wjazdu Pawłowi VI i nic takiego się nie stało. A wy trzęsiecie portkami. – Towarzyszu, mnie polityczny rozum każe wpuścić papieża – Gierek przekonywał dalej. – Nie mamy innego wyboru. – Róbcie jak uważacie – poddał się Breżniew. – Ale żebyście tego później nie żałowali. Z całą pewnością ta podsłuchana i teraz ujawniona przez Anioła Stróża rozmowa rzuca całkiem nowe światło na historię najnowszą. I może zmieniłaby zdanie niejednego historyka o tow. Gierku, gdyby nie następna notatka Niebieskiego Szpiega. W niej to Anioł donosi, że Gierkowi przyszło bardzo żałować tego, że Breżniewa nie posłuchał. Pluł sobie tow. Edward w brodę, bo: Polacy zaczęli domagać się większej wolności. Robotnicy przerywali pracę w wielu polskich miastach. Zamykali się w fabrykach i strajkowali. A zarazem prosili o spowiedź i Msze święte, wywieszali portrety Jana Pawła II. Władze nie miały odwagi tłumić protestów siłą. W Gdańsku władze komunistyczne podpisały ze strajkującymi porozumienia sierpniowe, powstał wolny związek zawodowy „Solidarność”.
Zwróćcie uwagę, że na razie nasz… to znaczy jego Anioł Stróż zachowuje nadzwyczajną czujność i ze swojego stróżowania wywiązuje się bez zarzutu. Bywa jednak, że i Anioły ziewną z nudy albo nawet przymkną na chwilę znużone oczy. Tak pewnie było 13 maja 1981 roku. Kula opuściła lufę pistoletu i zmierzała prosto do Ojca Świętego. Zahaczyła o palec (co nieznacznie zmieniło tor jej lotu – dzięki temu ominęła aortę), przebiła powłoki brzuszne, przeszła na wylot całe ciało i upadła na podłogę samochodu. Był jeszcze drugi strzał – pocisk trafił w łokieć i ześlizgnął się po kości, nie uszkadzając żadnych organów wewnętrznych. Mimo pięknego słonecznego popołudnia czułem obecność zła, gdy papież wyjechał na plac. Tak napisze w pamiętniku przerażony Aniołek i odetchnie z ulgą: Na szczęście wiedziałem, że Matka jest blisko. Morderca nie miał wyjścia – nie chciał ryzykować, że spudłuje i wymierzył lufę pistoletu w ciało Jana Pawła II. Nacisnął spust, kula trafiła, ale od tej chwili była we władaniu większej mocy. Matka poprowadziła ją tak, że ominęła wszystkie najważniejsze narządy. No i ocalał, ale diabeł za cholerę nie dawał za wygraną. Jak się nie udało unicestwić papieża, to Zły zaczął kombinować, że może z całym światem pójdzie mu łatwiej. Co takiego? – przecieracie oczy ze zdumienia… Dokładnie to, co czytacie, a co jasno opisane jest w pamiętnikach Anioła Stróża. Diabeł postanowił zniszczyć kulę ziemską, lecz w ostatniej chwili ktoś mu w tym przeszkodził. Założę się, że nie domyślacie się, kto to taki, więc oddajmy głos naszemu Aniołowi: Zło przegrało na Placu Świętego Piotra, nie dało jednak za wygraną. Nad światem wisiała groźba wojny atomowej, która mogła przynieść zniszczenie całych kontynentów. Jak to zatrzymać? Dumali tam na Górze, dumali i nagle Maryja wpadła na koncept, aby: Ojciec Święty w jedności z biskupami świata ofiarował jej Niepokalanemu Sercu Rosję i wszystkie narody zamieszkujące ziemię. Pomysł via nasz Anioł Stróż został przetransmitowany do Watykanu, a JPII nie trzeba było dwa razy powtarzać. Z Rosją to on miał porachunki nie od dziś: ukląkł i zawierzył cały świat oraz Związek Radziecki Maryi. Może ZSRR to nie Matuszka Rassija, ale zawsze coś. I tylko wobec tego aktu: Nie doszło do katastrofy wojny atomowej, a kilka lat później narody zniewolone przez komunizm odzyskały wolność. Co więcej, dokonało się to bez przemocy i przelewu krwi.
Od tej chwili Jan Paweł II jest już coraz mniej człowiekiem, a coraz bardziej staje się Bogiem. Albo przynajmniej kolejnym członkiem nowego ciała kolektywnego o nazwie Czwórca Święta – co nie bez radości odnotowuje nasz Anioł Stróż. W końcu to jego protegowanego dotyczy ta nieziemska kariera. Na przykład Janowi Pawłowi II dana została łaska wpływania na pogodę. Stróż tak oto raportuje przebieg pewnej rozmowy na ten temat: – Ojcze Święty, trzeba jakiejś Bożej interwencji, żeby to wszystko ucichło – arcybiskup Stanisław Dziwisz usłyszał, jak (…) wiatr uderzał z wielką siłą. – Ojcze Święty, tak mi przykro za tę pogodę – powiedział ksiądz Tom Rosica, główny koordynator Światowych Dni Młodzieży. Jan Paweł II uśmiechnął się.
15
– Don’t worry – odparł. – Nie martw się. Wyciągnął rękę w kierunku ciemnych chmur i pobłogosławił je. Tom patrzył z niedowierzaniem w niebo (…), chmury zaczęły ustępować, deszcz słabł z minuty na minutę. Na niebie pojawiły się blade promienie, za chwilę słońce grzało już całkiem solidnie. „Pamiętnik papieskiego anioła” liczy 120 stron, a my tu z braku miejsca przedstawiliśmy tylko telegraficzny skrót tej sensacyjnej publikacji. Kroniki, która jednych zachwyca, innych zdumiewa, a u jeszcze innych budzi jednak pewne wątpliwości. Jakże bowiem rozumieć takie oto słowa Anioła Stróża: Po odejściu Karola śpiewaliśmy z radości, patrząc, jak ludzie na całym świecie powracają do Pana. W Europie i w Azji, w Afryce, w Ameryce i Australii zapełniały się kościoły, oblegano konfesjonały, tak, działy się cuda. Nie tylko uzdrowienia ciała, ale przede wszystkim dusz. Coś nam się widzi, że nasz Anioł stetryczał nieco, zdziwaczał, a przede wszystkim mocno niedowidzi. Cóż… To już nie ten sam Anioł, co to własnym skrzydłem osłonił przed niemieckim pościgiem uciekającego Karola. To już nie ten sam Stróż, który odganiał odeń rozkochane panienki i w odpowiednim czasie odpowiednie podsłuchiwał rozmowy komuchów. Gdzie on widzi te zapełniające się na całym świecie kościoły, te oblegane konfesjonały? Co się stało z pokoleniem JPII? Oj, musi nasz Aniołek Stróżek długo odpocząć przed kolejnym powrotem za ten ziemski padół. Do swojego kolejnego podopiecznego. By go strzec. Tylko czy będzie już do kogo i do czego wracać? MAREK SZENBORN ARIEL KOWALCZYK
16
Sąd wspiera apostatów W
e francuskiej Normandii sąd kazał jednej z parafii wykreślić nazwisko byłego członka Kościoła katolickiego z księgi chrztów.
W ramach ochrony danych osobowych każe się zwykle usuwać je z rejestrów instytucji prywatnych i stowarzyszeń na życzenie samych zainteresowanych. W Polsce z przepisu tego zwolnione są Kościoły i związki wyznaniowe. Dlatego apostaci nie mogą żądać usunięcia ich
danych z kartotek kościelnych, choć mogą oczywiście Kościół opuścić. We Francji tymczasem sąd stanął po stronie apostaty. Kazano usunąć zapis w księdze chrztów. Na razie biskup diecezji odwołał się do wyższej instancji, więc sprawa nie jest jeszcze przesądzona. MaK
Jezus byłby ateistą R
ichard Dawkins (na zdjęciu), profesor Oksfordu i biolog, jest najbardziej znanym ateistą na świecie. Kościół doprowadzają do apopleksji nie tylko jego poglądy, ale i poczucie humoru. Ostatnio stwierdził, że przy dzisiejszym stanie wiedzy nawet Chrystus kwestionowałby istnienie Boga. „Napisałem artykuł pt. »Ateiści za Jezusem«. Jezus był wielkim nauczycielem moralnym i wydaje mi się, że ktoś z jego inteligencją stałby się ateistą, gdyby wiedział to, co my wiemy dzisiaj”. Z drugiej strony Dawkins, który uważa się za ateistę, pozostawia otwartą kwestię „słabego prawdopodobieństwa istnienia Boga”. „Coraz trudniej jest w to wierzyć, bo możliwości istnienia istoty ponadludzkiej się kurczą. Ale wszyscy jesteśmy agnostykami w kwestiach, których prawdziwości nie
da się naukowo obalić. Na siedmiostopniowej skali, na której 1 to twierdzenie, że Bóg istnieje, zaś 7 – że go nie ma, ja daję sobie 6. Jest to więc agnostycyzm, ale bardzo bliski ateizmowi” – twierdzi. CS
Ambasada... u pedofilów?! R
Nr 46 (611) 18–24 XI 2011 r.
ZE ŚWIATA
ząd najbardziej katolickiego do niedawna kraju świata zamyka ambasadę w Watykanie.
Władze Republiki Irlandii podjęły zapowiadaną od jakiegoś czasu decyzję o likwidacji swojej ambasady przy tzw. Stolicy Apostolskiej. Nie oznacza to jeszcze zupełnego zerwania stosunków dyplomatycznych, choć i o tym od czasu do czasu się przebąkuje. Oficjalnym powodem przeniesienia ambasadora z Rzymu do
Dublina są oszczędności. Nie jest jednak tajemnicą, że to wyraz reperkusji rządu wobec Watykanu po ujawnieniu w ostatnich latach trzech raportów na temat eksploatacji seksualnej nieletnich przez kler katolicki. Episkopat Irlandii burzy się przeciwko tej decyzji, ale rząd wydaje się niezachwiany. MaK
Skandalizujcie! W
łoski kardynał chce, aby duchowni przykuwali uwagę wiernych kontrowersyjnymi cytatami z Biblii. Mamy kilka propozycji!
Kardynał Gianfranco Ravasi zachęca księży do sięgania po „skandaliczne fragmenty Biblii”, które ożywią liturgię. Popycha ich także do posługiwania się w pracy duszpasterskiej Twitterem i Facebookiem. Co do cytatów z Biblii, to proponujemy rozpowszechnić ten o żonatych biskupach albo o potrzebie rozdawaniu majątków.
Do Facebooka księży zachęcać natomiast nie trzeba, bo oni już chętnie z niego korzystają. Kilka miesięcy temu wybuchła we Włoszech afera facebookowa, kiedy okazało się, że za pomocą tego medium dziesiątki duchownych próbowało się umówić z pewną męską prostytutką. Z pewnością na wspólne czytanie „skandalizujących cytatów z Biblii”… MaK
W
październiku Izba Reprezentantów Kongresu USA, zdominowana przez konserwatywnych republikanów, przegłosowała prawo, które natychmiast skomentowano hasłem: „Niech kobiety umierają”. Do powstania tej kuriozalnej ustawy mocno przyczyniła się hierarchia Kościoła katolickiego, intensywnie lobbująca w tej sprawie. Ustawa wyklucza zabiegi przerywania
radykałów religijnych, na przykład ugrupowania Pata Robertsona oraz konserwatywnej i agresywnej „partii herbacianej”. Radzie Biskupów Katolickich, która stoi za tymi akcjami, udaje się działać zupełnie zakulisowo, nie narażając się na pytania i krytykę mediów, które wolą nie dostrzegać tego, co się dzieje. Hierarchom udaje się zza kulis pełnić rolę moralnych arbitrów, decydujących o najbardziej intymnych, drastycznych
Margaret McBride – i poleciła zabieg wykonać. Wkrótce biskup ukarał ją ekskomuniką. A przecież takiej kary nie dostał żaden ze sprawców przestępstw pedofilskich. Żaden z ich protektorów purpuratów też nigdy nie został w ten sposób napiętnowany. Blokowanie równouprawnienia gejów i lesbijek jest z kolei celem poczynań ekstremistycznych organizacji religijnych American Family
Niech kobiety umierają ciąży z listy usług medycznych pokrywanych przez ubezpieczycieli prywatnych i rządowych. Co więcej, na jej mocy szpital pozostałby bezkarny, gdyby w efekcie odmowy wykonania aborcji stan zdrowia kobiety wystawiony był na bezpośrednie ryzyko lub doszłoby do jej zgonu. Nie można by było wyciągnąć żadnych konsekwencji wobec lekarzy czy dyrekcji, jeśli z motywów religijnych skazaliby kobietę na śmierć. Prezydent Obama zapowiedział na szczęście, że ustawę „Niech kobiety umierają” zawetuje, jednak rzuca ona światło na szersze zjawisko. W ostatnich latach w wielu stanach USA lokalne rządy forsują liczne prawa utrudniające, ograniczające lub zamykające dostęp do zabiegów przerywania ciąży, mimo że mocą orzeczenia Sądu Najwyższego USA są one w pełni legalne. To samo dzieje się z dostępem do środków antykoncepcyjnych oraz świadczeń związanych z planowaniem rodziny i edukacją seksualną. Dzieje się to w odpowiedzi na nieustanną, intensywną i zmasowaną presję ze strony biskupów katolickich, którzy dołączyli do ugrupowań ultraprawicowych
D
aspektach zdrowia i życia nawet tych kobiet, które wcale nie muszą wyznawać doktryny katolickiej albo nie mają nic wspólnego z jakimkolwiek wyznaniem. W tym samym tygodniu, gdy biskupi świętowali swoje „moralne zwycięstwo” w Izbie Reprezentantów, prokurator w Kansas City stawiał przed sądem w sprawie karnej pierwszego biskupa amerykańskiego – Roberta Finna. Ludzie, którzy są odpowiedzialni za krzywdę tysięcy dzieci, którym wielokrotnie udowodniono kłamstwa i działania sprzeczne z prawem i etyką, nie ponoszą z tego tytułu żadnych konsekwencji zawodowych ani karnych. W ubiegłym roku 27-letnia matka pięciorga dzieci została przywieziona w poważnym stanie do szpitala w Arizonie. Lekarze „z niemal 100-procentową pewnością” ustalili że jeśli pacjentka nie przerwie ciąży, zapłaci za to życiem. Ale szpital był katolicki, więc aborcja była nie do pomyślenia. Wielką odwagą osobistą wykazała się na szczęście dyrektorka szpitala – siostra
o czego to doszło... Na placu św. Piotra aresztowali księdza! Zatrzymany to kapłan Roy Burgeois. Jeśli Papa akurat wyglądał przez lufcik i zobaczył, jak zakłada się kajdanki jego personelowi, zarechotał z satysfakcją. Bo Burgeois to dysydent z zakonu Maryknoll. Zamiast siedzieć jak mysz pod miotłą i jak biskup przykazał w swej amerykańskiej parafii, szwenda się po świecie i przynosi Kościołowi wstyd. Z grupą 12 zwolenników maszerował z transparentem „Wyświęcać kobiety” – i to bulwarem prowadzącym wprost pod papieskie okna – aby wręczyć szefowi petycję w tej sprawie. Kiedy gliniarze usiłowali mu transparent odebrać, wywiązała się ruchawka i oddział Burgeois zawieziono do kicia. Ale tylko na 2 godziny. I nie został o nic oskarżony. Ksiądz i jego towarzysze boju reprezentują organizację Women’s Ordination Conference. Przybyli do Watykanu, aby doręczyć jego gospodarzowi petycję podpisaną przez 1500 osób popierających ideę kapłaństwa kobiecego. Za szerzenie takich pomysłów ks. Burgeois mocno podpadł już w swym zakonie i grożą mu przykre konsekwencje. W roku 2008 Kongregacja Doktryny Wiary pod groźbą ekskomuniki nakazała mu odszczekanie pomysłów feminizacji kapłaństwa. Była to
Council i National Organization for Marriage. Na swych stronach internetowych umieszczają one fałszywe i obraźliwe informacje na temat homoseksualistów. Twierdzą, że są oni pedofilami, utrzymują kontakty seksualne ze zwierzętami i… jedzą ludzkie ekskrementy. Kiedy zaszczuty przez agresywnych osiłków nastoletni gej popełnił samobójstwo, ogłoszono, że powodem był jego „niezdrowy styl życia”. Kiedy dwu młodych bandytów zarażonych nienawiścią do homoseksualistów zamordowało Matthew Shepharda, strażnicy moralności ogłosili, że nie była to „zbrodnia z nienawiści” (tak zakwalifikował to sąd), tylko że „ta śmierć była ważnym elementem ideologicznej kampanii aktywistów homoseksualnych” (sic!). Czy jest jakiś środek, który nie uświęcałby celów amerykańskich luminarzy kościelnych? Może jednak powinni rzucić okiem na 10 przykazań? PZ
reakcja na wygłoszenie przezeń homilię podczas mszy wyświęcającej na księdza Janice Sevre-Duszyńską. Ksiądz Burgeois klątwą unoszącą się nad jego głową jakoś się nie przejmuje i bezczelnie zadaje papieżowi kłopotliwe pytania. Takie jak to: „Skoro powołanie duchowe jest darem bożym, to jak my, mężczyźni, możemy twierdzić, że dar ten należy się nam, a kobietom – nie?”. Niewątpliwie dysydent się doigra i obedrą go z habitu. Nie rozwiąże to jednak dylematu, który – jak pisze agencja AP – „staje się coraz bardziej dokuczliwym cierniem w ciele Kościoła”. Przed kilku miesiącami Benedykt wyrzucił ze stanowiska biskupa australijskiego za wysuwanie sugestii, że Kościół powinien być bardziej otwarty na kapłaństwo pań. Teraz jego koledzy biskupi (jeszcze nie wyrzuceni) przybywają do Watykanu i domagają się wyjaśnień. W Austrii ponad 300 księży katolickich pokazało palec kardynałowi Schönbornowi i Apostolskiej Stolicy i dołączyło do schizmatyckiej inicjatywy „Wezwanie do nieposłuszeństwa”; członkowie ruchu domagają się końca celibatu i początku pań na ambonach. Sytuacji wcale nie poprawiło ubiegłoroczne ostrzeżenie watykańskie: zaliczenie kwestionowania zakazu ordynacji kobiet do tej samej kategorii grzechów najcięższych i o identycznym ciężarze gatunkowym jak gwałcenie ministrantów. CS
Kobieciarz
Nr 46 (611) 18–24 XI 2011 r.
W
poprzedniej części zastanawialiśmy się nad możliwością podróży w czasie do przodu, czyli w przyszłość. Rzecz okazuje się zupełnie możliwa z punktu widzenia matematyki i fizyki – i to na dwa różne sposoby – a nawet wykonalna w jakiejś dającej się przewidzieć przyszłości przy wcale nie tak zaawansowanej technologii. Takie podróże – przypomnijmy – już się zresztą odbywają, co możemy zaobserwować na naszych samochodowych czy komórkowych lokalizatorach GPS. Oczywiście wędrówki w czasie do przodu mogą być interesujące
coś, co roboczo nazwalibyśmy tunelami czasoprzestrzennymi (Einstein i Rosen nazywali to mostami w czasie). Proste? Nie do końca, bo natychmiast rodzi się pytanie, jak takie mosty powołać do istnienia? Aby to zrobić – odpowiadają obaj fizycy – trzeba zakrzywić przestrzeń. I to ujemnie. Cię choroba! Jakże ją zakrzywić ujemnie, skoro nie wiemy nawet, jak zakrzywić dodatnio? Spróbujmy to wyjaśnić, czyli odpowiedzieć sobie, co to takiego ta zakrzywiona czasoprzestrzeń. Na początek pozornie naiwne pytanko: dlaczego na przykład Ziemia krąży wokół Słoneczka? No wała
NIE DO WIARY i Słońcem tak właśnie dokładnie jest. Nasza planeta, nie napotykając oporu, krąży, bo przestrzeń wokół gwiazdy jest zakrzywiona, a dokładnie wklęśnięta tak samo jak w przypadku ogrodowej trampoliny z ciężką kulą w środku. Im taka kula cięższa, tym guma na batucie bardziej wklęsła. Tak samo jest z materią – im cięższa (np. czarna dziura lub gwiazda neutronowa), tym bardziej odkształca przestrzeń. Przyznacie w tym miejscu, że choć podróże w czasie są zjawiskami cokolwiek iluzorycznymi, to samo rozważanie możliwości ich istnienia jest zjawiskiem pouczającym. Ba, także i nasza Ziemia
I w tym momencie musimy ponowić pytanie zadane na wstępie: jeśli możemy na pewnym etapie rozwoju technologii (co przecież jest tylko kwestią czasu) nauczyć się podróżować w czasie wstecz, to
dlaczego nie obserwujemy przemierzających ulice naszych miast wycieczek ciekawskich turystów z przyszłości? Bo przyszłość nie istnieje i dopiero się tworzy – zakrzyknie ktoś sprytnie. Otóż niekoniecznie, bo podróże w przyszłość są możliwe i to
DIABEŁ TKWI W NEUTRINACH (5)
Powrót do przeszłości „Dla gości z przyszłości” – taki napis umieść na swoim urodzinowym torcie, usiądź spokojnie w fotelu i czekaj. Nie przychodzą? Odpowiedź na pytanie „dlaczego?” wcale nie jest tak banalna, jak myślisz. jedynie dla osób, które chcą uratować własne życie (w przypadku chorób nieuleczalnych na obecnym etapie rozwoju medycyny) lub dla osobników zwyczajnie ciekawskich. Innych zastosowań raczej nie widzę, no bo kto chciałby obudzić się w świecie, w którym nasi bliscy umarli setki, może tysiące lat temu, a my dosłownie z nikim nie potrafimy się porozumieć i robimy raczej za jakąś paleontologiczną skamielinę niż za partnera dla przedstawicieli przyszłych pokoleń. No chyba że dałoby się pobyć w przyszłości czas jakiś, coś tam podpatrzyć, coś zrozumieć, czegoś nowego i epokowego się nauczyć, po czym wrócić do współczesnych nam czasów i robić za geniusza, cudotwórcę i zbawcę ludzkości. To by było coś, ale w tym momencie rodzi się pytanie dużo trudniejsze niż to dotyczące podróży w przyszłość. Pytanie to brzmi:
Czy można podróżować w przeszłość? W naukowy sposób spróbowali na to pytanie odpowiedzieć Albert Einstein i Natan Rosen. W roku 1935 opublikowali oni artykuł, w którym ogłosili, że – owszem – z punktu widzenia fizyki teoretycznej, a dokładniej mechaniki kwantowej, nic nie stoi na przeszkodzie, aby cofać się w czasie! O ja cię kręcę! – zakrzyknie w tym momencie niejeden Czytelnik, uważający dotąd, że coś podobnego jest możliwe, ale wyłącznie w powieściach science fiction. Otóż wcale niekoniecznie. Obaj panowie z kartką i ołówkiem w ręku udowodnili, że ogólna teoria względności dopuszcza taką możliwość, a dokładniej – przewiduje, że można stworzyć
po prostu robi sobie z nas autor – zakrzyknie ten i ów – bo przecież odpowiedź jest oczywista. Ano nasz najpiękniejszy ze światów orbituje wokół najbliższej gwiazdy, bo utrzymuje go na orbicie siła grawitacji. Wszystko racja, dopóki nie zaczniemy zastanawiać się, co to takiego jest owa grawitacja? Innymi słowy – skąd Ziemia wie, że w środku jej lekko eliptycznej orbity jest jakieś tam Słońce? Jeśli myślicie, że odpowiedź na to z kolei pytanie jest banalnie prosta, to – cytując klasyka – w mylnym jesteście błędzie. Współczesna nauka uważa, że na przykład planeta krąży wokół gwiazdy, bo ta – uwaga! – zagina przestrzeń. Jak to zrozumieć i nie zwariować? Spróbujmy… Wyobraźcie sobie cyrkowy batut – a jeszcze lepiej taką ogrodową trampolinę dla dzieci. Jej elastyczna, gumowa płaszczyzna (dodatkowo naciągnięta przez sprężyny) jest idealnie równiutka. Taka jednak być przestaje, gdy położymy na niej ciężką kulę do kręgli. Kula zaraz sama umieści się w centrum naszego batutu, odginając go ku dołowi i tworząc dookoła lejowatą płaszczyznę. Nietrudno to sobie wyobrazić – nieprawdaż? A teraz wpuśćmy do naszego leja piłeczkę pingpongową, ręką nadając jej kierunek pędu równoległy z kolistą krawędzią trampoliny. No i co się dzieje? No i piłeczka zasuwa po coraz bardziej zacieśniających się spiralnych okręgach dookoła leżącej w środku kuli do kręgli, aż w końcu opadnie na nią. Lecz co by się działo, gdyby piłeczka nie zmniejszała prędkości (m.in. na skutek tarcia i oporu powietrza)? Wówczas – zgodnie z zasadami dynamiki Newtona – krążyłaby tak sobie po naszym batucie w nieskończoność. Z Ziemią
zakrzywia czasoprzestrzeń dla krążącego wokół niej Księżyca, a nawet dla satelitów. Mamy zatem przestrzeń, a dokładniej czasoprzestrzeń zakrzywioną – niestety – dodatnio, a do cofania się w czasie potrzeba nam zakrzywienia ujemnego. Do zrozumienia, z czym to się je, potrzeba już naprawdę wyższej matematyki, ale spróbujmy wytłumaczyć to tak: do „zwyczajnego” zakrzywienia czasoprzestrzeni potrzeba nam zwyczajnej materii, czyli takiej o gęstości dodatniej. Aby zakrzywienie było ujemne, musimy ową materię dostarczyć ujemną. Skąd ją wziąć? A słyszeliście o antycząstkach, czyli o antymaterii? Istnieją rozwinięte teorie kwantowe zakładające istnienie całych równoległych antyświatów złożonych z antymaterii. Czym ona jest? Najprościej powiedzieć, że antymateria składa się z antycząstek, czyli elektron w atomie ma ładunek dodatni, a proton ujemny. Gdy antymateria spotka się z materią, dochodzi do tzw. anihilacji, czyli wielkiego bum, w wyniku którego wydziela się najczystsza z możliwych, ale za to potężna energia. Uff! Dość tego – tu już naprawdę zaczyna się kręcić w głowie, więc musicie uwierzyć mi na słowo, że jeśli przyjmiemy, iż istnieje przestrzeń zakrzywiona ujemnie (a tego, przypomnijmy, nowoczesna fizyka wcale nie wyklucza – wręcz przeciwnie), to podróże w czasie wstecz są możliwe i wykonalne.
zostało ponad wszelką wątpliwość udowodnione. Ktoś więc, kto „poleciał” sobie w przyszłość, powinien w pewnym momencie zechcieć wrócić do przeszłości. Dlaczego nie wraca, skoro to możliwe? Dlaczego nikt z przyszłości nie chce skorzystać z zaproszenia na nasze urodziny, choć byśmy na tę okoliczność obstalowali najpyszniejszy tort z wisienką w środku? Jeśli znajdziecie dobrą odpowiedź na to pytanie, to – odbierając Nagrodę Nobla – przypomnijcie sobie łaskawie, dzięki komu stawialiście pierwsze kroki w astrofizyce i fizyce kwantowej. Aktualnych odpowiedzi na to pytanie jest kilka. Na przykład taka, że przeszłość została już raz na zawsze ustalona i jest niezmienialna. A sama nasza obecność byłaby dla tej przeszłości czymś nowym, a więc odmiennym. Jeśli macie jeszcze siłę i ochotę na szczyptę prawdziwej nauki, to fizycy – Daniel Greenberger z City University w Nowym Jorku i Karl Svozil z Wiedeńskiego Uniwersytetu Technologii – widzą to tak (a to ich widzenie jest obecnie w nauce obowiązujące): Obiekty (materia) z punktu widzenia fizyki kwantowej zachowują się jak fala, a raczej zbiór fal. I ten zbiór porusza się w różnych kierunkach, oddziałując na wszystko. Wyobraźmy sobie zatem, że cofamy się w przeszłość i pojawiamy się w roku, powiedzmy, 33 naszej ery w Jerozolimie. Jest początek wiosny, a jakiś
17
skazaniec dźwiga narzędzie swojej śmierci pod górę. Powiedzmy, że kierowani ludzkim odruchem chcemy powstrzymać tę makabrę i za pomocą przemyconego uzi albo innego kałacha najpierw robimy porządek z rzymskimi strażnikami, potem z tłumem pomstujących tubylców, a na koniec – z Piłatem. Wdzięczny skazaniec pada w ramiona jakiejś Marii Magdaleny, odchodzi i słuch po nim wszelki ginie. A my co? A my zmieniliśmy całą historię ludzkości i nie możemy powrócić do naszej teraźniejszości, bo jej po prostu już nie ma. Co więcej, nigdy nie istniała, bo zmieniliśmy ją w przeszłości. Jest za to jakaś inna – bez nas – teraźniejszość, której byśmy nie poznali. A więc istnieją nieznane nam jeszcze prawa fizyki, które z tego właśnie powodu wykluczają podróże w czasie. Specjalnie użyłem skrajnego przykładu. Co się jednak stanie, gdy przeniesiemy się do owej nieszczęsnej Jerozolimy i nic nie zrobimy? Ot, tylko się przyglądamy... Czy nie naruszamy porządku rzeczy? Otóż naruszamy, bo na przykład zakrzywiamy przepływ powietrza wokół naszej osoby, nasze ciało zmienia temperaturę otoczenia, nasze stopy odciskają ślady w piasku… Dokonujemy więc istotnych z punktu widzenia fizyki zmian w przeszłości, które zdeterminują przyszłość. I ta automatycznie zacznie się zmieniać, i te zmiany będą eskalować, nawarstwiając się. Czy wynika z tego, że jakkolwiek byśmy na to patrzyli, to nie można przenieść się w przeszłość? A jeśli pomimo to można…? A owszem, bo istnieją i takie teorie, które mówią, że cofając się w czasie i zmieniając przeszłość (np. ten nasz nieszczęsny przykład z uzi w Jerozolimie), zmieniamy trwale przyszłość w jakimś kolejnym alternatywnym świecie. W świecie równoległym. Może być więc i tak, że w jednym świecie ktoś w roku 33 n.e. zostaje ukrzyżowany na Golgocie i świat jest taki, jakim go znamy, a w innym świecie ów skazaniec wychowuje trójkę ślicznego potomstwa, żyjąc długo i szczęśliwie. Bzdury? Niekoniecznie… Stephen Hawking – największy żyjący autorytet fizyki – napisał o tym tak: „Możliwy sposób rozwiązania paradoksów podróży w czasie można nazwać hipotezą alternatywnej historii. Gdy podróżnicy w czasie udają się w przeszłość, uruchamiają alternatywny ciąg wydarzeń, które różnią się od zapisanej historii. W ten sposób mogą działać według swojej woli, bez ograniczeń wynikających ze spójności z uprzednio zapisaną historią (…). W ten sposób wszechświat nie miałby jednej historii, lecz wszystkie możliwe historie – każdą z określonym prawdopodobieństwem”. Na dziś to chyba wystarczy. Przecież musi się Wam przestać kręcić w głowie do opublikowania następnego odcinka naszych rozważań o fizyce i implikowanej przez nią filozofii. MAREK SZENBORN
18
Nr 46 (611) 18–24 XI 2011 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Czy Bóg pozwoli zdać maturę? W wieku 44 lat różne pomysły przychodzą do głowy. Zapragnąłem uzupełnić swoje wykształcenie i udałem się do jednej ze szczecińskich szkół, żeby zapisać się do liceum. Chociaż od 27 lat z edukacją szkolną miałem niewiele wspólnego, to rozwój mego intelektu w jakiś tam sposób postępował. Przeczytałem trochę książek i z całą pewnością mój światopogląd nie opiera się tylko na telewizji Polsat. Książki, w jakich gustuję, to nie tylko literatura, to także pozycje mało popularnych w Polsce autorów, o których wielu wolałoby nie mówić – takich jak Karlheinz Deschner, Horst Hermann czy Uta Ranke-Heinemann. W szkole, którą wybrałem, atmosfera jest fantastyczna. Nigdy nie przypuszczałem, że można polubić szkołę! To chyba dlatego, że trafiają tam dojrzali ludzie, którzy z własnej woli chcą się czegoś nauczyć, a nauczycieli traktują jako partnerów do rozmowy. Z wielkim zadowoleniem podjąłem wyzwanie, jakie stawia przed
nami język polski. Na trzeciej lekcji pojawił się temat mi bliski, czyli omawianie tekstów biblijnych. Tyle tylko, że ja znam te teksty trochę od innej strony, niż mogliby sobie tego życzyć teologowie lub osoby układające podstawę programową. Jedni i drudzy chyba zresztą ściśle ze sobą współpracowali… Czytaliśmy Księgę Hioba. W klasie padło pytanie: Jak ją rozumiecie? I tu wkroczyłem ja, szokując, jak przypuszczam, połowę klasy: Bóg to sadystyczny drań, o najniższych ludzkich instynktach, jest najbardziej niemiłą, niesympatyczną postacią w historii całej literatury – oznajmiłem. Cieszę się, że to Szczecin, bo gdyby taka wypowiedz padła na Podkarpaciu, w miejscowości o liczbie 5 tys. mieszkańców, mógłbym wyłapać coś ostrego w plecy. Tutaj tak się nie stało, aczkolwiek czułem ciężkie spojrzenia na karku. Padła propozycja z głębi klasy, aby może rozpatrywać Biblię jako utwór literacki... I ja jestem tego samego zdania. Omawianie i rozumienie tekstów biblijnych nie jest możliwe bez
ocierania się o własne poglądy, czyli o wiarę. Katolik będzie pewne sprawy widział inaczej, a ateista inaczej. Jednak, jak się okazuje, ci, którzy układali podstawę programową i skalę oceniania uczniów, nie
Paryskie Święto Laickości W Paryżu od kilkunastu lat odbywa się Święto Laickości. Impreza organizowana jest przez Stowarzyszenie Rycerza Barre w pierwszą niedzielę lipca w dzielnicy Montmartre, w okolicach bazyliki Sacre-Coeur, na skwerze Nadar tuż przy pomniku Rycerza Barre. W tych lipcowych spotkaniach biorą udział francuskie organizacje laickie, masońskie i racjonalistyczne, które na okolicznościowych stoiskach wystawiają swoje publikacje książkowe, broszury, ulotki, plakaty itp. Każdorazowo na tę imprezę organizatorzy zapraszają zespoły muzyczne ze swoim repertuarem. Miejsce organizowania tego święta nie jest przypadkowe, gdyż Jean-François de La Barre (1745–1766) jest symbolem francuskiej świeckości i ateizmu, a bazylika Sacré-Coeur – wybudowana w drugiej połowie XIX wieku jako wotum dziękczynne „za pokonanie laickiej i bezbożnej” Komuny Paryskiej w 1871 roku – jest symbolem katolickiego triumfalizmu. Przypuszczam, że komunardzi pochowani na cmentarzu Perè-Lachaise i dowódca Komuny Paryskiej Jarosław Dąbrowski przewracają się w swoich grobach za takie wotum dziękczynne. Rycerz Barre – ateista, arystokrata, potomek gubernatora Antyli Francuskich i Nowej Francji (Kanada) – jako niespełna 20-latek popełnił w stosunku do panującej we
Francji religii katolickiej straszliwą „zbrodnię”, gdyż na widok procesji idącej z Najświętszym Sakramentem nie przykląkł i nie zdjął kapelusza. Za te i podobne „bluźnierstwa” stanął przed sądem i 1 lipca 1766 roku został ścięty przez kata, a jego zwłoki spalono i wrzucono do rzeki. 3 września 1905 roku na Montmartrze bardzo uroczyście odsłonięto tablicę ku
jego czci, a premier Emile Combes (niedoszły ksiądz) wniósł do parlamentu projekt ustawy „O rozdziale państwa i Kościołów”, która została uchwalona 9 grudnia 1905 r. Ustawa z 1905 roku traktowana jako ustawa konstytucyjna obowiązuje do dzisiaj i jest obok innych aktów prawnych fundamentem francuskiego modelu rozdziału państwa
i Kościołów. Tragiczny los J.F. de La Barre jest podobny do losu Giordana Bruna (1548–1600) oraz do losu ateisty Kazimierza Łyszczyńskiego (1634–1689), który 30 marca 1689 roku za propagowanie ateizmu („ludzie wymyślili Boga”) został na warszawskim rynku Starego Miasta ścięty przez kata, a jego zwłoki spalone.
Mam nadzieję, że w Warszawie na skutek akcji „Łyszczyński wraca do miasta”, którą prowadzi Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów, powstanie jego pomnik, w okolicach którego będzie się corocznie odbywało święto polskiego ruchu laickiego. A. Kaliński członek paryskiego Stowarzyszenia Rycerza Barre
przewidują innej odpowiedzi niż ta jedynie słuszna, czyli katolicka. Jeśli na maturze padnie pytanie o Abrahama i Izaaka czy Sodomę i Gomorę, to dostanę 0 punktów, dlatego że podstawa programowa
nie zakłada samodzielnego myślenia i nie zakłada, że w tym kraju są osoby, które myślą inaczej niż pobożne „mądre głowy” z ministerstwa. Dodam jeszcze, że chodząc przed laty na religię, nie miałem tylu świętych obrazków, ile mam teraz w książce od języka polskiego. A teraz pomyślcie, drodzy Czytelnicy i Rodzice, którzy macie podobne poglądy, czego uczą się nasze pociechy w szkołach? Nawet jeśli nie chodzą na religię, to i tak trafią na język polski i nie odważą się zapytać pani, czemu Bóg jest okrutny i bezwzględny jak szef mafii. Myślałem, że na drodze do matury może mi stanąć tylko matematyka, ale widzę, że się myliłem. Pojawił się także Bóg. Czy wygra? Od czasów Konstantyna, czyli od 313 r. n.e., wygrywał. Ale jego notowania spadają i może z moimi wnukami nie pójdzie mu już tak łatwo. Na koniec pragnąłbym „pozdrowić” wszystkich, którzy układają podstawę programową, próbując stworzyć państwo wyznaniowe. Artur ze Szczecina
N
a wstępie radziłbym nie przejmować się jazgotem w „GW” na temat p. Moniki O. Należał się jej kubełek zimnej wody na główkę. Ale do rzeczy. W gronie przyjaciół głosujących na Ruch Palikota dyskutujemy o sprawach, które nas bulwersują i czasami szokują. Chcielibyśmy panom posłom podpowiedzieć, o co powinni walczyć PRZEDE WSZYSTKIM:
Palikotowe priorytety Szpitale – zlikwidować etaty księży, szczególnie że w niektórych szpitalach jest kilka etatów dla tych panów, a przecież z posługą kapłańską winni przychodzić za darmo!!! Służbie zdrowia brakuje pieniędzy, a oszczędności z tego tytułu byłyby niebagatelne. Wojsko – też należałoby odesłać księży na emeryturę lub zlikwidować ich etaty. Wiadomo, że ci panowie natychmiast dostają stopień kapitana, a awans jest zapewniony po 3 miesiącach. Ci panowie, jeśli już muszą tam być, powinni być zatrudnieni jako szeregowcy – z taką pensją i przyszłą emeryturą. Czy zdają sobie państwo sprawę, ile pieniędzy zostałoby w kasie państwa? Wiadomo, jaką emeryturę
pobiera p. Głodź? – kilkanaście tysięcy! Tylko nieco mniejsze emerytury pobierają kapelani wojskowi odchodzący z armii w stopniu pułkownika lub majora. Oni nic nie wnieśli do ZUS, a czerpią z naszych pieniędzy odkładanych latami z naszych pensji. Zdajemy sobie sprawę, że pewnych rzeczy nie dacie rady przeskoczyć, ale społeczeństwo odnotuje, że próbowaliście. Zamieszanie wokół krzyża i marihuany nie powinno być głównym tematem – sprawy zostały zasygnalizowane i można o nich od czasu do czasu przypominać, ale przede wszystkim powinniście się skupić na walce z kryzysem. To są tematy, którymi warto się zająć. Czytelnik
Nr 46 (611) 18–24 XI 2011 r.
LISTY Ziobryści kontra PiS-uary Jeden z tych „wielkich” nawiedzonych, przepraszam za wyrażenie, Kurski, powiedział kiedyś, że „głupi naród to kupi”. Ale czy na pewno? Trwają we wszystkich ogłupiałych mediach igrzyska: ziobryści kontra pozostałe PiS-uary. Najciekawsze, najśmieszniejsze lub może najgłupsze w tym wszystkim jest to, że stacje radiowe, telewizyjne czy brukowe gazety nie mają innych pierwszych tematów, tylko na wstępie Ziobro, potem Kurski – lub na odwrót. W robieniu wody z mózgu skołowanym wyborcom już przoduje TVN i TVP. Chyba że te wszystkie media przyjęły taktykę na zmęczenie materiału. To znaczy, że wiedzą, iż naród tego JUŻ nie kupi, i będzie to tylko woda na młyn dla Ruchu Palikota. Szczególnie serdeczne pozdrowienia dla byłej dziennikarki stanu wojennego – miss wizji (TVN) i fonii (Radio Zet) – Moniki O. Markus z Paczkowa
Klechokomuna Bez żadnego zawstydzenia i pokory przyznaję się, że w Dniu Niepodległości w moim domu doszło do jego profanacji. Na obiad podano ruskie pierogi… A mówiąc poważnie, gdy gdzieś obok mnie, a nawet w całym kraju, uroczyście i z wielką pompą przez klerykalne władze RP naród tumaniony jest całym szeregiem patriotycznych wydarzeń, nasuwa mi się pewne skojarzenie. Za PRL-u mówiono na opłotkach, że władza to „żydokomuna”. Obecna władza zasługuje na podobne określenie – „klechokomuna”. A to z powodu zdewociałej i sklerykalizowanej polskiej tzw. lewicy parlamentarnej SLD, która sprzedała kraj Watykanowi, i całej prawicy parlamentarnej, która otwarcie przyznaje się do usłużności Watykanowi. Wierzę w to, że w najbliższej przyszłości, po zwycięskim marszu całego narodowego antyklerykalnego ruchu, podręczniki historii właściwie opiszą całą obłudę obecnej polityki rządzących, którzy niewolę watykańską Polski nazywają niepodległością. Władysław Salik
Boso przez Syberię Spieszę donieść, że „Tygodnik Powszechny” – taka gazetka, która broni prawa do głosu ks. Bonieckiego, a we wcześniejszym numerze odbiera go wszystkim protestującym na świecie, tzw. „oburzonym” – ustawił sobie na moim wydziale stojaczek i można stamtąd wziąć za darmo aktualny numer tej gazety. Abstrahując od tego, że widocznie sprzedaż im nie idzie (gazetę kosztującą
prawie 7 zł rozdają za darmo), jest to popieranie jednego światopoglądu w państwowej placówce. Ciekawe, jak długo by postał taki stojaczek z gazetami „FiM”. Może warto spróbować? Jednocześnie jako student filologii rosyjsko-ukraińskiej jestem oburzony słowami Cejrowskiego o tym, że „Rusek to jest wróg” i całą resztą mięsa, jakie z siebie wyrzucił. Pragnę go serdecznie pozdrowić i proponuję mu napisanie kolejnej części „Boso przez świat”, ale na przykład „Boso przez
SZKIEŁKO I OKO tylko przysłużą się do spopularyzowania wśród Polaków Waszego tygodnika i Waszej pracy. Może dzięki temu „Fakty i Mity” będą wreszcie w każdym kiosku z prasą i nie będą podawane cichcem, żeby nie dostrzegły mohery. Cela z Otwocka
Koniec z „Wybiórczą”! Jesteśmy świadkami oszczerczej kampanii „Gazety Wyborczej”, „Frondy”, „Niedzieli”, „Rzeczpospolitej”,
Fakt, nie powinno się używać takiego języka i takiej formy, ale z taką kanalią jak Olejnik nie da się już inaczej. Królowa jest naga – królowa pomówień i przeinaczeń. Jeśli poczuła się czymś urażona, nie zgadza się lub uważa, że są w artykule nieprawdziwe fakty, to powinna biec do sądu i pozwać redakcję i Kotlińskiego. Nie zrobi tego. Gdyż to są fakty – jak lubi pisać Szenborn. Nie poddawajcie się, ducha nie gaście! Mariusz Pomianowski
Jestem z wami!
Syberię – śladami katorgi”. To na pewno będzie dla niego ciekawe przeżycie i przy okazji odpoczynek dla nas od buchającego od niego odoru chamstwa. Tomasz Wala, „debil” studiujący literaturę rosyjską
Tylko nie Kwaśniewski Bardzo mnie zmartwiła deklaracja Janusza Palikota dotycząca zbliżenia, a wręcz patronatu nad Ruchem Aleksandra Kwaśniewskiego. Ten człowiek zaprzedał nasz kraj Watykanowi. Kwaśniewski, który oficjalnie uznał antyklerykalizm za chorobę, jest niebezpieczny. On będzie podejmował próby „ucywilizowania” Was. Jego pseudocywilizacja może Wam tylko zaszkodzić. Tego jestem pewien. Spytajcie go tylko, czy dalej jest wykładowcą na najstarszym katolickim uniwersytecie w USA. Jeszcze niedawno był. Ponadto słucham Radia „FiM”. Panie Pośle, współczuję tego, co się wokół Pana dzieje. Ale niech Pan się trzyma. O mnie w Oleśnicy mainstreamowe media mówią: „Taki antyklerykał jak Kaleciński”. Wie Pan, jak wielu krzywo na mnie patrzy w takim małym, trzydziestoośmiotysięcznym mieście? Dużo zdrowia! Edmund Kaleciński Oleśnica
Tak trzymajcie! Jeśli atakują Waszą Redakcję, posła Romana Kotlińskiego, Ruch Palikota, któremu daliście poparcie, to znaczy, że czują się zagrożeni. Nie dajcie im (pisuarom i innym) satysfakcji i okazji, by Was sprowokowali. Sadzę, że samymi atakami
„Naszego Dziennika” i „Gościa Niedzielnego” skierowanej przeciwko Romanowi Kotlińskiemu – redaktorowi naczelnemu tygodnika „Fakty i Mity” i od niedawna posłowi. Widać już bardzo wyraźnie, że zagrożona Zjednoczona Partia Czarnych atakuje polskie siły postępowe. Podobnie brutalnie na przełomie XIX i XX wieku francuska klerykalna tłuszcza, zwana umownie Partią Czarnych, atakowała tamtejsze siły postępu, które m.in. chciały wypowiedzieć konkordat i usunąć księży ze szkół publicznych. Wówczas były nawet akty skrytobójcze. „Gazetę Wyborczą” czytałem od czerwca 1989 roku, tj. ponad 22 lata, i właśnie w tych dniach przestałem ją kupować, do czego niniejszym namawiam i innych czytelników „FiM”, a z pieniędzy, które dotychczas przeznaczałem na kupno „GW”, kupuję dodatkowy, tj. drugi, egzemplarz „FiM” i natychmiast zostawiam go w autobusie, tramwaju lub wrzucam sąsiadom do euroskrzynki na listy. Andrzej
Ducha nie gaście! Festiwal kłamstw, pomówień i kalumnii – oto czym są wypowiedzi Moniki Olejnik na temat Romana Kotlińskiego. Nikt do tej pory nie powiedział‚ że jest ona zwykłym pieniaczem. Szenborn na zamówienie posła elekta wysmarował perfekcyjny artykuł, w którym wykazał, że Olejnik jest tym, kim jest naprawdę, a co każdy z nas doskonale widzi i słyszy. Cały ten szum medialny, w którym prym wiedzie „Gazeta Wybiórcza”, to tylko obłudny kwik niepoparty żadnymi merytorycznymi argumentami.
Pragnę wyrazić poparcie dla p. Kotlińskiego i p. Szenborna za zdyskredytowanie p. Olejnik jej własną bronią. Artykuł był świetny, merytoryczny. Dziwi mnie, że Ruch Palikota krytycznie się do niego odniósł. Czy nasza polska mentalność polega na dzieleniu ludzi na dwie grupy? Jednym wolno niszczyć wszystkich myślących inaczej, a im samym odmawia się obrony własnej godności? Wciąż pokutuje u nas przysłowie: Kali ukraść krowę, to dobrze; Kalemu ukraść krowę, to źle. Te kwiaty od p. Rozenka dla p. Olejnik to nieporozumienie: sygnał, że może ona bezkarnie niszczyć ludzi, bo taki jest jej dożywotni przywilej. Teresa Borowska
Kto ma przepraszać? To Monika Olejnik winna jest Ruchowi Palikota, a szczególnie Romanowi Kotlińskiemu, PRZEPROSINY za wszystko, co wyprawiała, nie ukrywając, że jej zadaniem jest zaatakować, ośmieszyć, zantagonizować wewnętrznie i w efekcie zniszczyć Ruch Palikota. Jesteśmy oburzeni postawą rzecznika Ruchu, red. Andrzeja Rozenka, który przepraszał p. Olejnik. Pan Rozenek, doświadczony przecież dziennikarz, poparł w ten sposób formę „dziennikarstwa” uprawianego przez M. Olejnik, zamiast domagać się od niej przeprosin ugrupowania, które on sam reprezentuje i którego powinien bronić. Szkoda, że Marek Szenborn w swoim artykule pod tytułem „Pani Monika” skoncentrował się wyłącznie na tzw. „komuszej” przeszłości M. Olejnik, a nie pokusił się o ocenę jej „dziennikarstwa” w ostatnim okresie, kiedy zaczęła coraz aktywniej demonstrować swoje prawicowo-konserwatywno-klerykalne poglądy i według nich uprawiać swój zawód. Krzysia i Wojtek
Cel reklamowy Janusz Palikot w celu zwrócenia uwagi na przemoc seksualną stosowaną w jednym z lubelskich policyjnych komisariatów użył podczas konferencji prasowej wibratora, członka i plastikowej atrapy pistoletu. Podobnie skuteczną technikę reklamową
19
na rzecz powstającego tygodnika „Fakty i Mity” zastosował Roman Kotliński i na konferencję prasową zaprosił Grzegorza Piotrowskiego. W jednym i drugim przypadku pomysły związane ze swoistym szokiem medialnym osiągnęły swój cel reklamowy. Dzisiaj na miejscu Janusza Palikota i Romana Kotlińskiego nie tłumaczyłbym się po raz setny ze swoich pomysłów reklamowych sprzed lat i nie denerwowałbym się na czarny PR z tym związany, a rozsiewany przez ich przeciwników. Andrzej
Miłosierny jak katol Nie wiem, jaka jest prawda, ale uważam, że linia obrony w przypadku takiego ataku na „FiM” powinna iść zupełnie w innym kierunku. Piotrowski przesiedział karę wiezienia co do dnia. Ma pełne prawo powrotu do społeczeństwa i ma prawo zarabiać na życie tak, jak potrafi, byle było to zgodne z prawem. Czy w imię chrześcijańskiego miłosierdzia ma umrzeć z głodu? Teresa
Kto ma rację? Jestem czytelniczką „NIE” i „FiM” i jestem obecnie w wielkiej rozterce. Szanuję Pana Urbana za pisanie w wolnej Polsce, choć to, co robił za realnego socjalizmu, było ohydne. Niewątpliwie, po 1989 roku poszedł tam, gdzie stały konfitury, olewając swoje wcześniejsze poglądy, ale to on pierwszy zaczął dowalać solidaruchom. Jonasz jest dla mnie bardziej konsekwentny, bo sam opuścił watykańską mafię i od tego czasu z pozycji świadka zwalcza ją bardzo skutecznie, aż do wejścia Ruchu Palikota do Sejmu, w czym ma swój olbrzymi udział. Czytając jednak ostatni felieton Jerzego Urbana, muszę zapytać: jak było w końcu z tą Olejnik, kto ma rację? Czy zadawała Urbanowi pytania, które jej dawał, czy nie zadawała – jak twierdzi naczelny „NIE”? E. Zawadzka, Warszawa Droga Pani! Moje stanowisko na ten m.in. temat przedstawiłem na portalu internetowym „FiM” tydzień temu. Po pierwsze – w artykule Marka Szenborna o Monice Olejnik sprzed tygodnia nie było ani jednej nieprawdziwej informacji. Rzeczywiście ubolewam, że Marek Szenborn poruszył wątek ojca Olejnik, ale trudno pisać o karierze córki bez choćby wspomnienia o ojcu, który jej tę karierę ułatwił. Po drugie – z wielkim ubolewaniem, ale i stanowczością, powtarzam: Jerzy Urban napisał nieprawdę. Mogę mieć tylko nadzieję, że po prostu zapomniał o fakcie przekazania mi osobiście ww. informacji na urodzinach u Janusza Palikota trzy tygodnie temu w Warszawie. Chciałbym jednak wreszcie zamknąć tematy około-Olejnikowe i zająć się pracą nad świeckim państwem w parlamencie. Roman Kotliński – Jonasz
20
Z
a sprawą wrodzonej ułańskiej fantazji pomysły pozyskania terytoriów zamorskich urosły do rangi polskiej racji stanu, a brak kolonii uznano za jedną z polskich krzywd dziejowych. Posiadanie własnych kolonii zamorskich miało umocnić kreowaną wizję mocarstwowości Rzeczypospolitej oraz skutecznie rozwiązać kryzys gospodarczy. Hasła: „Żądamy kolonii dla Polski”, „Kolonie dźwignią rozwoju Polski”, „Cała Polska żąda kolonii”, „Siła Polski leży w koloniach” czy najbardziej znane hasło antysemickich bojówek: „Żydzi na Madagaskar” – na stałe wpisywały się w koloryt II RP lat 30. Szeroko zakrojoną akcją propagandową idei kolonialnych zajmowała się Liga Morska i Kolonialna, która powstała w 1930 roku, a w przededniu wybuchu II wojny światowej liczyła prawie milion członków i stanowiła największą w Polsce organizację społeczną. W prokolonialnych manifestacjach organizowanych z wielką pompą przez Ligę w całym kraju uczestniczyły tysiące ludzi. Idea polskiego kolonializmu, choć kompletnie irracjonalna, wielu wydawała się wówczas zupełnie oczywista. Dość wspomnieć, że honorowy komitet lubelskich obchodów Dni Kolonialnych w 1938 roku tworzyli: wojewoda, prezydent miasta, generał, dwóch biskupów, ksiądz oraz profesor KUL, a w kilkudniowej imprezie wzięło udział 30 tysięcy lublinian. „Mieć kolonie to znaczy mieć surowce, to znaczy mieć kauczuk, bawełnę, kawę, kakao, ryż, skóry, nasiona oleiste, rudy metalowe, złoto, diamenty… Mieć kolonie to znaczy dla państwa rozwijać się gospodarczo, bogacić się” – agitowano w 1938
P
Nr 46 (611) 18–24 XI 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
Sny o potędze Po odzyskaniu przez Rzeczpospolitą niepodległości w 1918 roku wielu rodakom szybko zamarzyła się Polska podporządkowująca sobie inne narody. roku. „Polsce brak surowców, niezbędnych dla gospodarczego rozwoju kraju (…). Dziś Polska walczy na terenie międzynarodowym o wolny dostęp do kolonii zamorskich i bezpośredni udział w produkcji i eksploatacji surowców” – argumentowano na masówkach z okazji ogólnopolskich obchodów Dni Kolonialnych. Nie ukrywano przy tym, że chodzi o terytoria, „gdzie biały człowiek jest nie fizycznym pracownikiem, lecz kierownikiem, administratorem czy nadzorcą”. Publikowane w prasie odezwy do ludności zwyczajowo kończyły się stwierdzeniem: „Wierzymy, że niezłomna wola całego narodu sprawi, że kolonie dla Polski uzyskamy. Stoi za nami prawo. Prawo do życia i rozwoju”. Imperialne fantasmagorie rozpalały wyobraźnię niektórych do tego
rzed wojną wszystko miało „prawdziwy smak i jakość” – wzdychają pastwiący się nad epoką PRL-u publicyści. No to posmakujmy… Apologetom kultowych przedwojennych smaków zaserwujmy na przykład filiżankę „prawdziwej” przedwojennej kawy produkowanej w Poznaniu. „Oryginalna kawa słodowa z kościołem (w znaku ochronnym) jest prawdziwą kawą zdrowia. Palony jęczmień działa ujemnie na oczy – powodując osłabienie wzroku! Kawa ziarnista zawiera kofeinę szkodliwą dla serca i nerwów! Jedynie oryginalna kawa słodowa »z kościołem« nie zawiera żadnych szkodliwych dla zdrowia substancyj” – głosiła reklama z 1936 roku. Ów „czysto polski wyrób” był do nabycia we wszystkich „chrześcijańskich hurtowniach”. Racząc się odrobiną przedwojennego luksusu w postaci kawopodobnej małej czarnej z kościołem, warto dla rozrywki zerknąć na ogłoszenia matrymonialne zamieszczane w ówczesnej prasie. Mówią one o katolickiej instytucji małżeństwa więcej niźli wszystkie przedwojenne kościelne kazania razem wzięte. „Katolik, lat 38, gotówki 6 tys., wżeni się w restaurację lub dobrze prowadzony interes z realnością”; „Brunetka, nadzwyczaj sympatyczna, w 20 wiośnie, religijna, 15 tys. gotówki, poszukuje męża”; „Osoba posiadająca dochodowy warsztat pracy, lat 37, szuka męża katolika z gotówką 33 tys. zł”;
stopnia, że pojawiały się wezwania do zajęcia kolonii siłą. A polskie aspiracje kolonialne były niemałe. Domagano się przydzielenia Polsce jednej dziesiątej terytorium byłych kolonii niemieckich. „Jako najodpowiedniejszy teren dla naszej akcji wskazujemy Afrykę Murzyńską, która posiada wszelkie potrzebne dla nas surowce” – głosił program Ligi Morskiej i Kolonialnej. Ale w grę wchodziła również Ameryka Południowa. Wśród terenów do ekspansji kolonialnej Polski wymieniano m.in. Togo, Trynidad, Tanganikę, Namibię, Kamerun, Gwineę czy Mozambik. Pomysł kolonialnego podboju przez Polskę Angoli szybko jednak ostudzili Portugalczycy; próbę kolonizacji Liberii, z którą wiązano wielkie nadzieje, skutecznie ukróciły Stany Zjednoczone;
z kolei planom uczynienia kolonią polską Madagaskaru stanowczo sprzeciwili się Francuzi. Nie powiodła się również kolonizacja Parany w Ameryce Południowej. To jednak ani trochę nie ostudziło zapału rodzimych konkwistadorów. Dość wspomnieć, że w marcu 1939 roku jeden z członków Ligi Morskiej i Kolonialnej domagał się kolonii dla Polski na… Antarktydzie. Formalnie Liga Morska i Kolonialna była pozarządowym stowarzyszeniem, którego statutowym działaniem było dążenie do „pozyskania kolonii dla Polski, względnie terenu dla nieskrępowanej ekspansji dla narodu polskiego”. W rzeczywistości członkami honorowymi Ligi byli: marszałek Józef Piłsudski, prezydent Ignacy Mościcki, posłowie, generałowie, senatorowie oraz
dyrektorzy największych polskich zakładów przemysłowych. Prezesem Ligi był gen. Gustaw Orlicz-Dreszer, za sprawą którego jej działalność uzyskała poparcie w Sejmie, Senacie oraz rządzie RP. W 1933 roku Senat RP wezwał rząd do ubiegania się o mandat kolonialny dla Polski. W 1936 roku po raz pierwszy zadania kolonialne przedstawił Lidze Narodów minister spraw zagranicznych Józef Beck. Bez rezultatu. W 1937 roku 50 posłów i senatorów utworzyło w parlamencie Koło Emigracyjno-Kolonialne. Działalność Ligi Morskiej i Kolonialnej ochoczo wspierał Obóz Zjednoczenia Narodowego. Liga proponowała stanowcze „rozwiązanie sprawy żydowskiej dla dobra gospodarki i polityki Polski”. Oprócz ekspansji gospodarczej, poprawy salda w handlu zagranicznym oraz likwidacji przeludnienia wsi, w 1937 roku uznała pozyskanie kolonii za „jedyną skuteczną drogę rozwiązania kwestii żydowskiej”. Niesławne hasło: „Żydzi na Madagaskar” mówi tu samo za siebie. Snów o mocarstwowości II Rzeczypospolitej i kolonialnych mrzonek nie rozwiało nawet widmo zbliżającej się wojny. „Czyż nie nadszedł moment praktycznego rozwiązania polskich potrzeb kolonialnych? Czyż nie nadszedł moment zapewnienia Polsce eksploatacji egzotycznych terenów surowcowych, aby nasze Państwo mogło tam czerpać niezbędne dla rozbudowującego się gospodarstwa narodowego, dla rozbudowującego się przemysłu surowców?” – jakby nigdy nic, żądano jeszcze w maju 1939 roku na łamach wydawanego przez Ligę Morską i Kolonialną miesięcznika „Morze”. AK
Katolicki urok II RP „Wyrobię dobrze płatną posadę biurową starszemu mężczyźnie za ożenienie się”; „Chłopczyk, lat 27, mówią, że przystojny, sympatyczny, poważny, pragnie poznać dziewczę do lat 25, tych samych zalet. Cel: szybka podróż do ołtarza. Celem rozszerzenia interesu handlowego potrzebna sumka do 3000 zł”. A Kościół tak narzeka na obecny upadek obyczajów... Przy drugiej filiżance „kawy z kościołem” pora na nie mniej interesującą lekturę rubryk kryminalnych. Oto w 1938 roku przed sądem w Nowym Sączu stanął wyjątkowo groźny przestępca. Niejaki Michał Cabała w rozmowie z wieśniakami dopuścił się bluźnierstwa, „wyrażając się obelżywie o Matce Boskiej”. Za powyższy czyn został prawomocnie skazany na rok bezwzględnego więzienia. W 1932 roku sąd w Zamościu skazał dwóch młodzianków za znieważenie krzyża. „Zbrodni” tej dopuścili się na balu karnawałowym, kiedy przebrani za „diabła” i „błazna” dokuczali innemu przebierańcowi, trzymającemu w ręku krzyż. Za znieważenie krzyża „diabła” wsadzono do więzienia na sześć miesięcy, a „błazna” – na pięć. W 1929 roku sąd w Radomiu
skazał na dwa lata więzienia Władysława Durkę za bluźnierstwo przeciw Bogu. Mężczyzna miał czelność skrytykować Pana Boga za gradobicie. Wyrok utrzymały w mocy wyższe instancje. W 1925 roku dwóch sąsiadów pokłóciło się o miedzę, więc jeden z nich postawił na spornym gruncie krzyż. Właściciel pola krzyż wykopał, za co Sąd Okręgowy w Siedlcach oskarżył go o znieważenie krzyża, orzekając sześć miesięcy więzienia. W 1930 roku sąd w Łodzi wysłał na dwa tygodnie do aresztu niejakiego Józefa Pigonia. Za to, że sąsiadowi, który podawał w wątpliwość wierność jego żony, odpowiedział, bluźniąc, że wierzy „w żonę swą tak, jak w święty sakrament”. Dziesięć dni aresztu zasądzono w 1932 roku w Tomaszowie Lubelskim Pawłowi Postowi za bluźnierstwo, jakie popełnił, porównując swoją narzeczoną, mającą nieślubne dziecko, do matki Jezusa. Niewątpliwie niepodległa Polska była prawdziwą wylęgarnią bluźnierców. Tylko w 1925 roku za przestępstwa przeciwko religii katolickiej wydano aż 365 prawomocnych wyroków, podczas gdy za inne przestępstwa – powszechnie uznane za niebezpieczne – prawomocnie skazano 344 osoby.
Po kawie czas na lampkę „prawdziwego” przedwojennego wina polskiej produkcji. Niestety, z powodu kwaśnego smaku nadawało się ono głównie na wino mszalne, którego notabene w przedwojennej Polsce często brakowało. W każdym razie w zakładaniu winnic na Podolu i produkcji rodzimego wina mszalnego polskie władze upatrywały recepty na kryzys z 1929 roku. Szacowano, że zasadzenie tysiąca hektarów winorośli i przeznaczenie zaledwie połowy ich zbiorów na produkcję wina pozwoliłoby uzyskać aż 480 wagonów wina, a tym samym w znaczącym stopniu zaspokoić potrzeby liturgiczne polskich kościołów. Jeśli po przedwojennych polskich kawoi winopodobnych napojach nie zrobiło nam się jeszcze niedobrze, to wspomnijmy o tym, jak o „prawdziwość” marki dbało założone w 1935 roku Zjednoczenie Polskich Inżynierów Katolików. Żeby można było zostać członkiem tego „prawdziwie polskiego” stowarzyszenia, należało być nie tylko „inżynierem, Polakiem, katolikiem”, ale do tego jeszcze „chrześcijaninem przynajmniej w trzecim pokoleniu”. AK
Nr 46 (611) 18–24 XI 2011 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Ekskomunika ( 2 ) Znamienną cechą Kościoła rzymskokatolickiego jest to, że oprócz sakramentalnych kar pokutnych – szczególnie w minionych wiekach – stosował dotkliwe klątwy i inne kary. Dopiero z czasem, kiedy wierzący zobojętnieli dla praktyk religijnych, Kościół – nie rezygnując bynajmniej z ekskomuniki – złagodził nieco swoje stanowisko. Ale zanim do tego doszło, na różne sposoby zwalczał wszystkich niepokornych, a wzajemnie wyklinali się również sami biskupi. Kary kościelne z ekskomuniką, interdyktem, torturami i wyrokami śmierci stosowane były zatem zarówno wobec osób świeckich, jak i duchownych. O tym najmroczniejszym okresie w historii Kościoła papieskiego ks. prof. dr Józef Umiński pisał tak: „Był okres wtedy, mianowicie od końca wieku IX aż w głąb wieku XI, bardzo przykry, który nosi w historii kościoła nazwę »wieku ciemnego« (saeculum obscurum) – okres, w którym ogólne skażenie nie oszczędziło nawet stolicy apostolskiej. Papieże byli w nim narzędziem albo igraszką w rękach możnych partii politycznych albo też cesarzy, przy czym niekiedy o tym, kto ma kierować łodzią Chrystusową, decydowała wola ambitnej, pozbawionej skrupułów niewiasty. Zmieniali się też bardzo często. W ciągu jednego stulecia zasiadło ich na stolicy Piotrowej aż dwudziestu pięciu i wielu z nich zginęło śmiercią gwałtowną, uduszonych albo zgładzonych w więzieniu po to, aby uczynić co rychlej miejsce drugiemu kandydatowi stronnictwa chwilowo zwycięskiego…” („Kryzysy Kościoła Katolickiego”, Poznań 1947, s. 10–11). Ale wzajemnym klątwom nie tylko w tym czasie nie było końca. Również podczas schizmy papieskiej (1378–1417), kiedy władzę sprawowało równocześnie dwóch lub trzech papieży, biskupi wyklinali się wzajemnie i zwalczali wszelkimi możliwymi sposobami. Na przykład Jan XXII, którego nazwano najbardziej zdeprawowanym kryminalistą, jaki kiedykolwiek zasiadał na tronie papieskim, zasłynął setkami klątw i interdyktów rzucanych na biskupów i rządzone przez nich diecezje, i to tylko dlatego, że odmawiali oni płacenia świętopietrza. Józef Siemek pisze: „Wyklinali się nawzajem biskupi, wyklinały też kapituły biskupów i biskupi kapituły. Arcybiskup gnieźnieński Mikołaj Dzierzgowski wyklął w roku 1547 biskupa Andrzeja Zebrzydowskiego. Powodem klątwy – jak zwykle – była sprawa nader doczesna, szło o wieś. Podobna ziemska przyczyna skłoniła biskupa poznańskiego Izdbieńskiego do rzucenia klątwy na wszystkich
członków kapituły, którzy odważyli się upomnieć o jej fundusze zagrabione przez biskupa. Kapituła nie pozostała dłużna biskupowi. Na klątwę odpowiedziała klątwą. Dopiero synod piotrkowski w roku 1551 pogodził zwaśnionych” („Śladami klątwy”, wyd. II, 1970, s. 39).
próżność i jego demoralizujący wpływ na społeczeństwo. Kiedy udał się do Konstancji, został podstępnie zwabiony do pałacu papieskiego i – mimo cesarskiego listu żelaznego gwarantującego mu bezpieczeństwo – uwięziony w klasztorze dominikańskim. Następnie zaś, kiedy odmówił odwołania swoich poglądów, został pozbawiony wszelkich godności kościelnych, upokorzony, sponiewierany i spalony na stosie. Wyrok wykonano 6 lipca 1415 r. Innym katolickim duchownym, który został ekskomunikowany, poddany torturom, a następnie spalony na stosie (23 maja 1498 r.), był Girolamo Savonarola. Przypomnijmy, że Savonarolę potraktowano tak surowo nie tylko dlatego, że piętnował faryzeizm duchownych, symonię,
nie tylko zakwestionował doktrynę Kościoła papieskiego, ale również odrzucał wszelką religię, bo – jak uważał – nie jest ona w stanie pojąć nieskończoności Boga. Dość wspomnieć, że po ośmiu latach spędzonych w więzieniach inkwizycji i po torturach Bruno został spalony na stosie 17 lutego 1600 roku na Campo di Fiori w Rzymie. Podobny los spotkał angielskiego duchownego Williama Tyndale’a, który na roszczenia papiestwa, że Biblia i jej wykład należy wyłącznie do Kościoła rzymskiego, odpowiedział: „Jeśli chodzi o was, to nie daliście nam Pisma Świętego, lecz to wy paliliście tych, którzy je rozpowszechniali”. Prześladowany, wyjechał do Niemiec, gdzie podjął się tłumaczenia Nowego Testamentu i prawie całej Biblii na język angielski. Dlatego też nazwany został ojcem Biblii angielskiej. Niestety, również tam biskupi rzymscy czyhali na niego, tak że w 1535 r. w Antwerpii został aresztowany. Chociaż przez kilkanaście miesięcy był więziony i torturowany, Tyndale aż do samego końca pozostał wierny
Karl Aspelin – Luter palący wyklinającą go bullę papieską
Przede wszystkim jednak najsurowsze klątwy padały na „heretyków”. Oto niektóre przykłady. Piotra Waldo i jego zwolenników (waldensów) potępiono na synodzie w Weronie w roku 1184 i skazano na banicję oraz prześladowanie, ponieważ krytykowali oni najwyższe warstwy kleru za korupcję. Nie uznawali też ofiary mszalnej, odpustów, kultu wizerunków i świętych oraz odrzucali hierarchiczny ustrój Kościoła. Arnold z Brescii został wyklęty przez papieża Eugeniusza III, a następnie – już rękami władz świeckich – został powieszony i spalony na stosie tylko dlatego, że walczył z feudalno-papieskim systemem wyzysku. Pragę obłożono interdyktem, a Jana Husa ekskomunikowano, bo piętnował bogactwo kleru, symonię,
nepotyzm i wszechobecną demoralizację wśród kleru, ale również dlatego, że był rzecznikiem sprawiedliwości społecznej, opodatkowania własności kościelnej oraz domagał się reformy struktur kościelnych i administracyjnych. Podobnie rozprawiono by się zapewne z Marcinem Lutrem, który najpierw sprzeciwił się kupczeniu odpustami, a następnie domagał się usunięcia klątw kościelnych, zniesienia celibatu oraz kultu wizerunków i świętych, a także wprowadzenia powszechnego kapłaństwa, gdyby wyjętemu spod prawa nie przyszedł z pomocą książę Fryderyk Mądry, który udzielił mu schronienia na zamku w Wartburgu. Niestety, takiego szczęścia nie miał Giordano Bruno, dominikanin i doktor nauk teologicznych, który
głoszonym przez siebie poglądom. W końcu 6 października 1536 r. z rozkazu miejscowego biskupa został uduszony i spalony na stosie. Kiedy zaś w Anglii do władzy doszła Maria Tudor, zwana Krwawą Marią, w krótkim czasie zmusiła ona Parlament do przywrócenia katolicyzmu, a na stosach spalono ponad dwustu zwolenników reformacji, których wcześniej potępiono jako heretyków i pozbawiono wszelkich praw. Wśród nich byli tak wybitni przedstawiciele angielskiej reformacji jak Cranmer, Ridley i Latimer, którzy jako pierwsi zostali straceni na stosie. Dodajmy, że ich męczeńska śmierć ostatecznie przekonała Anglików co do prawdziwości ich poglądów. Rozpalone zaś stosy tak naprawdę spaliły rzymską reakcję, a Anglia powróciła do biblijnego chrześcijaństwa.
21
Podobne przykłady można by mnożyć, a ofiar kościelnej klątwy trudno by policzyć. Tym bardziej że – jak w XVII pisał jezuita Escobar – każdy „heretyk ma być natychmiast ekskomunikowany, ważność jego małżeństwa zawieszona, dobra (…) skonfiskowane, winien być pozbawiony praw obywatelskich – o ile nie jest gotów do pokuty – ukarany śmiercią” („Szkice z dziejów papiestwa”, KiW 1958, s. 80–81). Potępieńcze klątwy, tortury i stosy nie ominęły także posądzonych o czary. Oto co na ten temat pisał ks. prof. Józef Umiński: „Specjalną uwagę, gdy mowa o karności kościelnej, należy zwrócić na procesy czarodziejskie. Mianowicie, mimo znacznego rozpowszechnienia się oświaty (…), zabobon i wiara w czary tudzież w stosunek bezpośredni z nieczystymi mocami krzewiły się o wiele bodaj więcej (…). Oczywiście, rozpoczęło się też prześladowanie czarodziejstwa w większym aniżeli dawniej stopniu. Psychozie tej uległo i ówczesne prawodawstwo świeckie, i papieże, ogłaszający dekrety przeciw czarom. Tak np. Innocenty VIII w bulli »Summis desiderantes« z 1484 r. mówi o szkodach, które czarownice mogą wyrządzić, i mianuje pełnomocników swych dla tłumienia czarodziejstwa. Dwaj z nich, inkwizytorowie dominikanie, Jakub Sprenger (zm. 1495) i Henryk Institoris (zm. 1505), zaczęli swoją działalność od ułożenia osławionego »Młota czarownic«… Używanie tortur i pytań sugestywnych powodowało przyznawanie się do czarodziejstwa i niejednokrotnie przekonanie, że się jest czarownicą, nawet w wypadkach, kiedy oskarżana o to osoba była naprawdę od rzekomych czarów daleka. Obłęd ów czarowniczy panował aż w głąb XVII w.”. („Historia Kościoła”, t. I, wyd. czwarte, Opole 1959, s. 626–627). Szacuje się, że papieska bulla przyczyniła się do śmierci setek tysięcy niewinnych ludzi. Według opinii niektórych historyków w całej Europie mogło ich zginąć nawet kilka milionów (od 5 do 9). Niezależnie od tego, ile w rzeczywistości niewinnych ludzi padło ofiarą procesów czarownic, każda liczba niewątpliwie jest dość przerażająca. Jak zatem widać, historia Kościoła rzymskokatolickiego to nieustanna walka (zarówno pomiędzy samymi biskupami Rzymu o władzę, jak i z heretykami), do której została powołana przez papieża Lucjusza III Święta Inkwizycja (1184 r.), udoskonalana później przez papieży: Innocentego III i Grzegorza IX. Inkwizycja bowiem nie tylko lekko szafowała ekskomuniką, ale również, a może przede wszystkim, prowadziła systematyczną eksterminację „heretyków”. To wreszcie walka z niezliczoną rzeszą ludzi podejrzanych o czary. Jednym słowem – cała historia Kościoła papieskiego to walka o podporządkowanie sobie wszystkich ludzi, bo przecież lista podejrzanych jest o wiele dłuższa. Cdn. BOLESŁAW PARMA
22
Nr 46 (611) 18–24 XI 2011 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (57)
San Domingo – grób Polaków W latach 1802–1803 na San Domingo polscy legioniści tłumili antyfrancuskie powstanie Murzynów. Stanęli przeciwko narodowi walczącemu o wolność. W końcu XVIII w., w oczach szerokich mas społeczeństwa polskiego, naturalnym sojusznikiem naszego kraju była walcząca z zaborcami Rzeczypospolitej rewolucyjna Francja. Przygotowujący powstanie Tadeusz Kościuszko w tajnych pertraktacjach z rządem francuskim podkreślał, że w interesie postępu w Europie leży zwycięstwo rewolucji we Francji i w Polsce oraz współdziałanie obydwu narodów. Wszystko, co uzyskał, to niezobowiązujące przyrzeczenie pomocy materialnej, jeśli powstanie wybuchnie. Jednak kraj pozostał zdany na własne siły, a te okazały się niewystarczające. Po III rozbiorze Polski nadzieje na odzyskanie niepodległości Polacy wiązali z Napoleonem Bonaparte. Imię Napoleona wymawiali z entuzjazmem, widząc w nim wybawiciela, męża stanu, niezwyciężonego herosa, przeznaczonego do pomszczenia złamanych praw narodów. Po rozmowach z Napoleonem i rządem francuskim gen. Jan Henryk Dąbrowski utworzył Legiony polskie we Włoszech. Legioniści nosili mundury podobne do polskich z włoskimi napisami: Gli uomini sono fratelli („Ludzie są braćmi”). Byli to głównie polscy jeńcy
O
i dezerterzy z armii austriackiej, wcieleni do niej uprzednio i zmuszani do walki z Francuzami we Włoszech. W maju 1797 r. Legiony polskie liczyły około 7 tys. żołnierzy, a wiosną 1799 r. – ponad 8 tys. Legioniści J.H. Dąbrowskiego mieli nadzieję na szybki powrót „z ziemi włoskiej do Polski”, jednak Francja wykorzystała Polaków we własnej sprawie. Szokiem dla polskich legionistów był pokój w Luneville w 1801 r., który pomijał sprawę polską. Polaków – rozczarowanych brakiem perspektyw na bezpośrednią walkę o niepodległość Polski i zniechęconych do Francji – Napoleon wysłał do nowo utworzonego królestwa Etrurii. W istocie Polacy byli wówczas dla Napoleona niewygodnymi pomocnikami i – chcąc rozproszyć Legiony – wysłał znaczną ich część na wyspę San Domingo (obecnie Haiti), na Morzu Karaibskim. Wyspę odkrył w 1492 r. Krzysztof Kolumb, a w XVI w. jej indiańska ludność została niemal całkowicie wyniszczona. Na swojej części wyspy Francuzi rozwinęli plantacje trzciny cukrowej, indygo, kawy i bawełny, sprowadziwszy do pracy niewolników murzyńskich z Afryki – pod koniec XVIII w. stanowili oni
dkąd kilkaset lat temu odkryto naukową metodę badania świa ta, ludzkość nie musi już błą dzić po omacku. Niestety, postępy twar dej, niepodważalnej wiedzy w wielu dziedzinach są bardzo powolne. Ludzie hołdujący irracjonalizmowi, na przykład religijnemu, lubią atakować naukę, zarzucając jej, że ewoluuje w swoich twierdzeniach, a czasem zupełnie się myli. Oczywiście, to prawda, tyle tylko, że w poznaniu naukowym widać postęp, coraz lepszą weryfikację, a w „poznaniu” religijnym nie da się niczego zweryfikować. Dlatego uważam, że lepiej mieć trochę prawdy i sporo twierdzeń prawdopodobnych niż niemożliwą do sprawdzenia, zarozumiałą pseudowiedzę płynącą z dogmatów. Powyższe nie zmienia faktu, że pewne dziedziny życia są ogromnie trudne do badania. O ile nie ma jakichś wielkich problemów na przykład z chemią czy matematyką, o tyle tzw. nauki społeczne – np. psychologia, socjologia i ekonomia – nastręczają ich wiele. Tu jest trudno cokolwiek zważyć i zmierzyć, opracować łatwy do weryfikacji wzór. W ekonomii teoria, która sprawdza się jako tako w pewnych okolicznościach, już w innych może być bezużyteczna. Z tego m.in. powodu w Szwecji wybuchła ostatnio debata nad sensem dalszego przyznawania nagrody fundowanej przez narodowy bank tego
blisko 90 procent ludności wyspy. Pod wpływem rewolucji francuskiej w 1791 r. na San Domingo wybuchło powstanie czarnoskórych niewolników, którzy w 1793 r. wywalczyli zniesienie niewolnictwa. Władcą wyspy został Franciszek Toussaint-Louverture, który reformy wprowadzał tam na własną rękę. Konstytucja proklamowana przezeń w 1801 r. spowodowała francuską interwencję zbrojną. Toussaint-Louverture został pokonany, a Francuzi rozpoczęli przywracanie starych porządków, m.in. niewolnictwa. Doprowadziło to w 1802 r. do wybuchu kolejnego powstania, które przerodziło się w wojnę o niepodległość. Na statki zaokrętowano 3. półbrygadę polską, przekształconą w 113. półbrygadę francuską. Polacy – przetransportowani na wyspę w bardzo złych warunkach, osłabieni i podatni na tropikalne choroby (m.in. na żółtą febrę), źle uzbrojeni, niewłaściwie umundurowani i nieznający miejscowych zwyczajów – byli niemal zupełnie nieprzygotowani do nowego rodzaju walk kolonialnych. Szybko też zrozumieli, że walczą w niesłusznej sprawie, przeciwko narodowi walczącemu o wolność. Wyspa, która początkowo mogła się Polakom wydawać rajem, niebawem stała się ich grobem – „wyspą śmierci”.
kraju, zwanej ekonomicznym Noblem. Wielu badaczy życia gospodarczego uważa, że teorie ekonomistów tak często się dezaktualizują i budzą tyle kontrowersji, że nie bardzo jest co nagradzać. Generalnie nauki społeczne są pod silną presją rozmaitych ideologii, które wpływają
Francuskie dowództwo wyznaczało Polakom najcięższe zadania, także zbrodnicze, niewiele robiąc, by sprzymierzeńcom ułatwić prowadzenie walki. W „Historii Legionów Polskich” K. Luxa i P.B. Wierzbickiego zachowało się wspomnienie o masakrze, której dopuścili się Polacy na 400 Murzynach, swoich towarzyszach broni. Z obawy, by murzyńska półbrygada nie przeszła na stronę powstańców, francuski gen. Fressinet kazał ich wymordować, wyznaczając do tego zadania Polaków. Niczego niespodziewających się i bezbronnych Murzynów Polacy pozabijali na apelu bagnetami (ten tragiczny epizod można zobaczyć w „Popiołach” w reżyserii Andrzeja Wajdy). W ciągu pół roku z liczącej 3700 ludzi 3. półbrygady polskiej zostało 504 żołnierzy i oficerów. Druga półbrygada polska, jako 114. półbrygada francuska,
eksperymenty, czego dowiodła specjalna komisja weryfikacyjna stworzona przez trzy holenderskie uniwersytety. Jedna z jego teorii twierdziła m.in., że kandydaci na rozmowach o pracę z bardziej męskim głosem szybciej ją zdobywają. Tyle że nie potrafił później wskazać, w jaki sposób doszedł do takiego wniosku.
ŻYCIE PO RELIGII
Nauka i ideologia na konstruowanie teorii, sposób prowadzenia badań itp. Do tego, jak w każdej innej dziedzinie wiedzy, dochodzą ambicje naukowców, chęć zabłyśnięcia w mediach. Robi się więc jakieś szybciutkie badania, konstruuje efektowne teoryjki i występuje w TV z nową, własnego autorstwa książką trzymaną w ręku. Potem liczy się pieniądze za honorarium autorskie, odczyty i rozmaite występy. Pokusa jest bardzo silna – tak silna, że ostatnio pogrążył się Diederik Stapel, słynny holenderski psycholog. Okazało się, że uczony regularnie fałszował wyniki swoich badań i publikował je później w renomowanych pismach naukowych, nawet w słynnym „Science”. Stapel fabrykował od podstaw nawet całe
Historia Stapla wskazuje na psychologię jako dziedzinę szczególnie podatną na manipulację i hochsztaplerstwo. Przy okazji holenderskiej afery przyznano, że wielu badań się nie kontroluje. Rodzi się więc pokusa efektownego sukcesu za pomocą oszustwa. No i psychologia sama w sobie zawiera rozmaite nurty i szkoły, co czasem bardziej przypomina świat religii czy filozofii niż normalnej nauki. Jak łatwo w tym o manipulację, dowiódł słynny psycholog i sceptyk dr Tomasz Witkowski, który stworzył fikcyjnego, wirtualnego naukowca i pod jego nazwiskiem wymyślił teorię pseudonaukową, ubrał ją w profesjonalny język, po czym opublikował w najbardziej znanym czasopiśmie psychologicznym,
przybyła na San Domingo w marcu 1803 r. Jej los okazał się równie tragiczny. Tylko niewielu z niej ocalało – głównie ci, którzy dostali się do niewoli brytyjskiej. Życie strzałem z pistoletu odebrał sobie pułkownik Ignacy Jasiński. Bronił on przekształconej w warownię plantacji La Cloche. Jasiński napisał: „Widząc się otoczonym przez 3000 przeszło Murzynów, nie jestem w stanie obronienia się z tak małym oddziałem, a nie chcąc wpaść w ręce zdziczałego ludu, walczącego za wolność swoją, życie sobie odbieram”. Armia mulacko-murzyńska przy wsparciu brytyjskim ostatecznie pokonała siły francuskie i wchodzące w jej skład oddziały polskie z Legionów Dąbrowskiego. W prasie francuskiej to Polaków, którzy rzekomo przeszli na stronę Murzynów, obwiniono za utratę cennej kolonii. Na stronę powstańców przeszło jednak nie więcej niż 120–150 Polaków. Z 5280 Polaków walczących na San Domingo zginęło ich około 4 tysięcy. Polegli w cudzej i – niestety – haniebnej sprawie. W obronie interesów kolonialnych i niewolnictwa, walcząc z narodem, który też dążył do uzyskania niepodległości. ARTUR CECUŁA
które ma radę naukową. Jego bałamutną teorię opublikowano bez żadnej weryfikacji. Witkowski ujawnił prawdę, ukazując bezradność środowiska psychologicznego wobec oszustów, a pismo musiało przepraszać swoich czytelników. Ale nie chodzi tu o jeden tekst, a raczej o problem całej tej gałęzi wiedzy. Skoro tak łatwo sprzedać kit, to jak na co dzień odróżnia się prawdę od uczonej bzdury? Na ile popularne dziedziny psychologii, takie jak np. psychoanaliza, są możliwe do zweryfikowania? Pomyślałem, że ten tekst może ucieszyć irracjonalistów. Niesłusznie. Cała wielkość nauki polega na tym, że jednak ktoś w końcu demaskuje fałsz i formułuje teorie lepiej odpowiadające rzeczywistości. Tymczasem na gruncie religii nie ma ani czego weryfikować, ani nie ma zadowalających metod pozwalających odróżnić prawdę od fałszu. Można to tylko zrobić (częściowo) z zewnątrz, demaskując chybione założenia i uzurpacje. Bo jak na przykład zweryfikować zdanie z Ewangelii Jana: „Na początku było Słowo, Słowo było u Boga i Bogiem było Słowo”? Nie da się stwierdzić ani prawdy, ani fałszu. Można tylko z racjonalistycznego punktu widzenia powiedzieć, że nie można dowieść istnienia istoty zwanej „Bogiem”, więc nie warto sobie taką wypowiedzią zawracać głowy. MAREK KRAK
Nr 46 (611) 18–24 XI 2011 r.
D
wóch konkurencyjnych papieży stworzyło jedno i to samo kolegium kardynalskie, które po kilku miesiącach rozmyśliło się co do wcześniej wybranego kandydata i postanowiło wybrać korzystniejszego dla siebie. Początkowo książęta Kościoła wybrali na papieża duchownego niższego rangą – nie kardynała, tylko arcybiskupa – licząc, że będzie on respektował ich status, jednak ten wkrótce nawymyślał im i wezwał do porzucenia wielkoksiążęcego trybu życia. Wkrótce całe kolegium kardynalskie opuściło nowego papieża i pięć miesięcy po konklawe
na konklawe. Kardynałowie zamknęli się w przylegającej do sali kaplicy, ale i jej drzwi zostały wyważone. Aby uchronić się przed gniewem ludu, kardynałowie dali im schorowanego rzymskiego kardynała jako rzekomego papieża, po czym wymknęli się z pałacu. Kiedy pseudopapież przyjmował już honory od mieszkańców, przyczajeni kardynałowie ogłosili, że tak naprawdę papieżem został neapolitańczyk Bartolomeo Prignano. Ostatecznie rzymianie uspokoili się, bo – choć byli wściekli, że wyprowadzono ich w pole – pocieszali się tym, że nowy papież przynajmniej nie jest Francuzem.
OKIEM SCEPTYKA a po kolejnych kilku tygodniach ogłosili, że wybór Urbana był nieważny. Na nowego papieża wybrali kardynała Roberta z Genewy, który przyjął imię Klemens VII (1378–1394). Świat katolicki podzielił się na dwa obozy. Niemcy, Anglia, Dania, Skandynawia, Polska i Węgry za papieża uznawały Urbana VI, podczas gdy Francja, Burgundia, Sabaudia, Neapol, Szkocja, Kastylia i Aragonia papieża widziały w Klemensie VII. Urban VI od razu zadeklarował swą gotowość do poddania swojego wyboru ocenie soboru, ale zgodnie z jego przewidywaniami kardynałowie odrzucili tę ideę, bo sobór
z popierania obcego papieża, podczas gdy w Rzymie panował ich ziomek. Klemens już wkrótce zainstalował się w Awinionie. Joanna I budziła nieokiełznaną nienawiść papieża Urbana. Jej zatargi z papiestwem rozpoczęły się już w 1343 r., kiedy córka Władysława Łokietka przekupiła papieża Klemensa VI, by ograniczył władzę Joanny nad Neapolem (zmieniając samowolnie testament jej dziadka). Kilka lat później została wraz z małżonkiem obłożona klątwą papieską za ignorowanie zobowiązań finansowych wobec Kościoła. 21 kwietnia 1380 r. papież Urban ogłosił
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (63)
Wielka schiza papieska W okresie pontyfikatu Urbana VI (1378–1389) rozpoczęła się Wielka Schizma Zachodnia, czyli czterdziestoletnie rozbicie katolicyzmu na dwa (a nawet trzy) równorzędne papiestwa. W poprzednich wiekach niejednokrotnie papieżom towarzyszyli antypapieże, jednak nigdy nie zrodziła się z tego znacząca i trwała schizma. wybrało na papieża „rzeźnika Ceseny”, który z zaangażowaniem podtrzymywał awiniońską tradycję przepychu papieskiego. Pretekst był wygodny na tyle, że przez całe wieki historycy spierali się, który z papieży był bardziej legalny. Wszak wyborowi Urbana towarzyszyły tumulty i zamieszki mieszkańców Rzymu. W okresie niewoli awiniońskiej Rzym stracił na znaczeniu, więc mieszkańcy nie chcieli dopuścić, by kolejny papież powrócił do Awinionu, i domagali się, by wreszcie wybrano rzymianina. W Rzymie tymczasem stacjonował garnizon francuski, który do Zamku św. Anioła ściągnął kamerling Kościoła – abp Pierre du Cros. Ten – razem z kardynałem Pierre’m Flandrinem – doprowadził do tego, że do Rzymu ściągnęli bretońscy najemnicy. Wtedy władze miasta ściągnęły wojska z Velletri i Tivoli, a wszystkie mosty i bramy znalazły się pod okupacją, aby zapobiec ucieczce kardynałów i ingerencji zewnętrznych baronów. Przylegająca do Watykanu dzielnica Borgo została zabarykadowana, a cały Watykan otaczała milicja miejska. Na placu św. Piotra ku przestrodze wystawiony był pień i topór – tak wyglądały przygotowania do rzymskiego konklawe po zakończeniu „niewoli awiniońskiej”. W czasie obrad kardynalskich zwierzchnicy dzielnic wtargnęli na salę, domagając się wyboru rzymianina lub przynajmniej Włocha. Kiedy w mieście pojawiła się plotka, że wybrano rzymianina, ludzie – nie czekając na oficjalne obwieszczenie wyboru – wtargnęli
Prignano nie był księciem Kościoła, tylko „skromnym” arcybiskupem, który wkrótce okazał się tyranem i szaleńcem. Do dziś nierzadko opisywany jest jako człowiek chory umysłowo, szalony. Przychylniejsi mu stwierdzają tylko, że nagły awans zupełnie przewrócił mu w głowie. Już na pierwszym konsystorzu wygłosił ostrą przemowę do biskupów i kardynałów, twierdząc, że to od nich musi rozpocząć się reforma Kościoła. Nie mogą więcej opuszczać swoich siedzib, nie mogą przyjmować żadnych „podarunków” od książąt lub miast i muszą powrócić do chrześcijańskiej prostoty. Wszystko wskazuje na to, że stąd wzięły się opowieści o jego obłąkaniu: tylko ktoś niespełna rozumu mógł w ten sposób odezwać się do książąt Kościoła, którzy po okresie awiniońskiego rozpasania byli europejskimi liderami w tej dziedzinie. Prawie każdy z nich posiadał setki koni, prawie każdy pobierał uposażenia z 10–12 biskupstw i opactw i każdy uważał się za równego zwykłemu królowi. Po tym wystąpieniu jeden z kardynałów zagroził papieżowi: „Mówię ci szczerze, jeśli umniejszysz nasz honor, my umniejszymy twój”. To miał być prawdziwy powód Wielkiej Schizmy, a nie rzekomy wybór pod naciskiem, gdyż kardynałowie po konklawe traktowali elekta jak papieża i gdyby ten nie postanowił wykarczować zwyczajów, zapewne nie dokonywaliby unieważnienia swego wyboru i jego powtórki. Po kilku tygodniach od wyboru kardynałowie pod pretekstem „niezdrowego powietrza” opuścili Rzym,
Urban VI przedstawiony przez współczesnych jako smok
ograniczał ich kompetencje. Po stronie Urbana stanęła św. Katarzyna ze Sieny, która nazwała kardynałów „diabłami w ludzkiej postaci”. Ponieważ Urbana opuściło całe kolegium kardynalskie, włącznie z Włochami, musiał powołać nowe. Tworzyło je ponad dwudziestu kardynałów (głównie neapolitańczycy i kilku rzymian). Teraz Urban wyklął swojego rywala, jego kardynałów oraz kilkoro biskupów, a ci odwdzięczyli się tym samym. Klemens VII nazwał Urbana VI „Antychrystem” i ekskomunikował go. Po wymianie klątw rozpoczęła się między papieżami wojna prowadzona w oparciu o siły zaciężne. Do decydującego starcia doszło 29 kwietnia 1379 r. w Marino, gdzie włoskie wojska Urbana zmasakrowały bretońskie wojska Klemensa. Po stronie papieża Klemensa stanęła wtedy Joanna I Neapolitańska, która udzieliła mu schronienia podczas ucieczki. Jednak wkrótce wykurzyła go stamtąd niechęć neapolitańczyków, niezadowolonych
pozbawienie Joanny tronu i wezwał księcia Karola z Durazzo do wykonania orzeczenia. Aby odpowiednio go uzbroić, papież ograbił rzymskie kościoły z kosztowności. Mimo to samo miasto było mu posłuszne. W zemście za poparcie konkurencyjnego papieża Urban sprowadził na Neapol wojnę, która doprowadziła do upadku Joanny – wkrótce została ona uduszona w więzieniu. Na Neapol uderzył niebawem francuski sojusznik Joanny – Ludwik I Andegaweński. Wojna pomiędzy Karolem i Ludwikiem ciągnęła się tak leniwie, że papież Urban postanowił osobiście udać się do Neapolu i przechylić szalę zwycięstwa. Zirytowany tym Karol dał Urbanowi wyraźnie odczuć, żeby nie mieszał się do spraw Neapolu i wrócił do Rzymu. Mimo to papież nie zechciał opuścić królestwa Neapolu i ufortyfikował się w Nocerze. Wkrótce jednak kardynał Orsini doniósł papieżowi, że również w nowym kolegium kardynałowie, niezadowoleni z neapolitańskiej awantury,
23
zawiązali przeciw niemu spisek. Nie zastanawiając się wiele, papież uwięził sześciu kardynałów, którzy wcześniej nie poparli jego eskapady neapolitańskiej. Następnie zostali oni poddani okrutnym torturom, podczas których szalony siostrzeniec papieski, kardynał Francesco Moricotti Prignano (nieco wcześniej wuj uczynił go „wicekanclerzem św. Kościoła Rzymskiego”), zanosił się głośnym rechotem. Sam papież towarzyszył torturom, czytając swoim „ministrom tortur” brewiarz, co miało im zapewnić energię niezbędną do pracy. Na pozostałych kardynałów padł blady strach, kiedy ascetyczny papież okazał się porywczym sadystą. Odważniejsi zaczęli wzywać do zwołania soboru powszechnego. Pomruki niezadowolenia kardynalskiego rozjuszyły papieża, więc wkrótce ekskomunikował on króla Neapolu i jego żonę dewotkę, sam Neapol obłożył interdyktem i postanowił uczynić jego królem swojego pomylonego siostrzeńca. Dla króla Neapolu czara goryczy się przelała. Zarządził oblężenie fortecy papieskiej. Dowódca wojska wyznaczył też nagrodę za złapanie papieża – żywego lub martwego – w wysokości 10 tys. złotych florenów. Za Namiestnikiem Chrystusa „wydano” list gończy jak za zwykłym hersztem złoczyńców. Z odsieczą przybyli Raymondello Orsini i doża Genui Antonio Adorno, którzy zorganizowali Urbanowi ucieczkę z obleganej twierdzy. Co znamienne, uciekający papież powlókł za sobą kardynałów w kajdanach. W trakcie ucieczki jeden z nich naraził się papieżowi i został zamordowany, a następnie porzucony przy drodze. Już w Genui papież popadł w konflikt z władzami republiki, bo gdy doża zażądał, aby Urban – zgodnie z umową – uwolnił ledwo żyjących kardynałów, ten zarządził ich wymordowanie, po czym uciekł do Lukki, skąd zamierzał powrócić do Neapolu na czele nowej armii. Wkrótce zebrał 4 tys. włóczników, głównie Anglików, z którymi ruszył na Neapol. Sukcesywnie jednak armia ta topniała, gdyż papież nie miał z czego ich opłacać. Wymyślił wówczas, że skróci odstępy pomiędzy obchodami roku jubileuszowego Rzymu do „Chrystusowych” 33 lat, co przyniosłoby papiestwu ogromne zyski, bo w roku jubileuszowym pielgrzymi mogli nabyć w Rzymie odpusty zupełne. Za te pieniądze miał zrealizować swoją neapolitańską obsesję, ale wkrótce niespodziewanie zmarł, najprawdopodobniej otruty. W tym czasie jego konkurent zorganizował w Awinionie bogaty dwór. Nieustannie zaciągał pożyczki i nakładał wysokie podatki. Każdy z papieży rozsyłał po całej Europie pisma szkalujące przeciwnika. Z pewnością obaj byli siebie warci: jeden był ludobójcą i sybarytą, drugi – furiatem i sadystą. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 46 (611) 18–24 XI 2011 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Włosy z głowy Chociaż włosy u człowieka nie pełnią już tak ważnych funkcji biologicznych jak u zwierząt, to są one częścią ciała, o którą dbamy szczególnie troskliwie. Wciąż spełniają rolę w doborze naturalnym. Łysiny z reguły umniejszają atrakcyjność. Czy można im zaradzić? Czy mogą świadczyć o kiepskim stanie całego organizmu? Utrata do 100 włosów dziennie jest naturalnym zjawiskiem, które świadczy o ich prawidłowym rozwoju. Każdy włos rośnie przez kilka lat, później kilka tygodni obumiera i po kilku, kilkunastu dniach zostaje wypchnięty z mieszka włosowego przez nowy włos z całkiem nowym korzeniem. Natomiast przyczyny nadmiernej, patologicznej utraty włosów możemy podzielić na kilka grup. Pierwszą z nich jest mechaniczne uszkodzenie włosów, które przyczynia się do osłabienia ich struktury – są one wtedy cienkie i łamliwe. Najczęstszym powodem takiego stanu rzeczy jest zbyt częste i zbyt długie używanie suszarki lub lokówki, spinanie ich gumkami, długie i częste szczotkowanie, ekspozycja na silne słońce oraz częste kąpiele w słonej morskiej wodzie. Dlatego nasilona utrata włosów często ma miejsce po wakacyjnych nadmorskich wojażach. Po kilku tygodniach – o ile zastosujemy opisane niżej zabiegi pielęgnacyjne – negatywne zmiany całkowicie ustąpią. Kolejną przyczyną wypadania włosów są stany chorobowe oraz niedobory witamin i składników „odżywiających”. Nadmierna strata owłosienia może świadczyć o problemach z tarczycą. Przy jej niedoczynności są one cienkie, suche i mocno przerzedzone. Przy nadczynności pojawia się tzw. łysienie plackowate. Do chorób uszkadzających włosy należy też choroba Basedowa. W przypadku podejrzenia powyższych dolegliwości właściwą terapię może przepisać tylko lekarz endokrynolog. Częściej jednak straty owłosienia są konsekwencją źle zbilansowanej diety. Anemia, niedożywienie, a zwłaszcza niedobór białka i aminokwasów mogą powodować wypadanie włosów na całej powierzchni głowy. Cierpią na to najczęściej osoby poddające się ostrym kuracjom odchudzającym, które ograniczają dzienne spożycie do 700–1000 kalorii. Groźne dla włosów są też tzw. diety jednostronne, na przykład niskobiałkowe, bezmięsne itp. Także niedobór żelaza i cynku może być powodem łysienia. I to właśnie od suplementacji tych dwóch minerałów powinniśmy zacząć walkę z tym zjawiskiem. W takim przypadku pomogą odpowiednio skomponowane suplementy, takie jak tabletki Bio-Uroda
(cena: 18–25 zł), preparat Włosy-Skóra-Paznokcie (cena: 58–62 zł), Hair Kare (cena: od 40 do 80 zł) czy tabletki Belissa (cena: ok. 22 zł). Kolejnym powodem jest zatrucie organizmu metalami ciężkimi. Wypadanie włosów jest tego nieodłącznym symptomem. W ten sposób objawia się zatrucie na przykład talem, arsenem, rtęcią, bizmutem, kwasem bornym i złotem (jest ono składnikiem kropli na reumatyzm). Objawy nie występują nagle, często jest to tylko ogólne złe samopoczucie. Jednak w przytłaczającej liczbie przypadków (zwłaszcza u mężczyzn) przyczyną nadmiernego wypadania włosów są zaburzenia hormonalne, zwane łysieniem androgenowym. U mężczyzn utrata włosów następuje nad czołem, na skroniach i czubku głowy, natomiast u kobiet występuje tak zwane przerzedzenie rozlane, czyli utrata włosów obejmująca całą skórę głowy. Łysienie androgenowe jest procesem długotrwałym i może trwać nawet od kilku do kilkunastu lat. Proces wypadania włosów ma w tym przypadku podłoże genetyczne. Androgenia powoduje zmiany w cyklu rozwoju włosa. Faza aktywnego wzrostu skraca się na rzecz fazy spoczynku i wcześniejszego obumierania ich oraz mieszków włosowych. Zamiast długich i mocnych włosów wyrastają cienkie, przypominające meszek. Zazwyczaj mają one jaśniejszą barwę. Łysienie androgenowe może się objawiać na dwa sposoby. Pierwszy z nich to wycofywanie się włosów z okolic skroni i szczytu głowy, drugi zaś to utrata włosów od czoła w kierunku tyłu głowy. Występuje ono u co trzeciego mężczyzny do czterdziestego roku życia i u co drugiego, który skończył pięćdziesiąt lat. Głównym sprawcą przerzedzenia się włosów jest pochodna testosteronu (DHT). Pod wpływem tego czynnika osłabiają się mieszki włosowe, co prowadzi do produkcji coraz cieńszych i coraz krócej „żyjących” włosów. Pod wpływem tych zmian gruczoły łojowe w mieszkach włosów wytwarzają więcej substancji oleistej powodującej łojotok. Metody leczenia łysienia androgenowego opierają się głównie na farmakologii. Dwa główne leki będące podstawowym orężem w walce z tą nieprzyjemną dolegliwością to:
finasteryd (zmniejsza proces tworzenia się DHT) oraz minoksydil (poprawia ukrwienie mieszków łojowych). Wchodzą one w skład takich produktów jak Minoxidil Topical Spray (ok. 170 zł za kurację), NR-07 (ok. 150 zł za kurację) – obydwa tylko dla mężczyzn, Loxon (30 zł – tylko na receptę), Piloxidil (20 zł – także na receptę). Finasteryd zawiera szampon Nanoguard (cena: ok. 60 zł) i generalnie jest to najbezpieczniejszy środek zawierający bloker DHT, ponieważ doustne preparaty z zawartością finasterydu, niestety, powodują nieprzyjemne skutki uboczne (i są przeznaczone wyłącznie dla mężczyzn). Mocno reklamowany (choć nie zawiera powyżej opisywanych substancji) Dercos Aminexil SP 94 także pomaga, ale krąży wiele opinii, że zaprzestanie jego stosowania w krótkim czasie wiąże się z nawrotem wypadania włosów. Leczenie tymi nowoczesnymi preparatami jest skuteczne, o ile podejmie się je dostatecznie wcześnie. Przyjmuje się, że kiedy podejmiemy je nie później niż rok po pierwszych symptomach chorobowych, przyniesie nam wymierne korzyści w postaci zahamowania tego procesu i wzmocnienia zarówno włosów, jak i mieszków włosowych. U kobiet można stosować terapię hormonalną pochodnymi estrogenów (hormony żeńskie), co w przypadku mężczyzn czyni się niezwykle rzadko, gdyż skutkiem
ubocznym takiej terapii jest zniewieścienie. Zresztą u kobiet łysienie wynika zazwyczaj z braku powyższego hormonu i sztuczna suplementacja prawie zawsze skutkuje gęstszą czupryną. Najczęściej obniżenie poziomu tego hormonu występuje: z po odstawieniu tabletek antykoncepcyjnych; z po urodzeniu dziecka – jakieś 3–4 miesiące po porodzie gwałtownie spada poziom estrogenów; z po osiągnięciu wieku menopauzy, kiedy spada aktywność jajników, co również wiąże się z wypadaniem włosów; z przy chorobach jajników, nawet kiedy nie obserwujemy innych symptomów choroby. O włosy i skórę głowy należy dbać. I to nie tylko preparatami dostępnymi w aptekach czy drogeriach. Chociaż bazują one na sprawdzonych, naturalnych substancjach i ziołach, to nie są, niestety, wolne od sztucznych dodatków konserwujących je i stabilizujących. Przygotowując własnoręcznie płukanki i maseczki, możemy być pewni, że żaden sztuczny dodatek nie spowoduje alergii lub łupieżu.
Fakty i mity o włosach Opinia 1. Włosy najlepiej podcinać podczas pełni księżyca – dzięki temu będą lepiej rosły. Nieprawda. Miejscem wzrostu i regeneracji włosa jest zagłębiona w skórze cebulka, która stanowi część tzw. korzenia. Włos wystający ponad powierzchnię skóry już nie rośnie, tak więc strzyżenie może odbyć się w dowolnym momencie. Opinia 2. Włos, który wypada razem z cebulką, już nie odrasta. Nieprawda. Zdrowy włos żyje przeciętnie cztery lata. W tym okresie osadzony w mieszku włosowym korzeń dojrzewa, starzeje się, wreszcie obumiera, jednak jeszcze przez jakiś czas utrzymuje się w skórze. Potem wypada, wypchnięty przez nowy korzeń, który wytworzył się na jego miejscu. Opinia 3. Wiosną i jesienią wypada więcej włosów. Prawda. Wypadanie włosów może być trzy, a nawet cztery razy intensywniejsze podczas tych pór roku. Wynika to ze wzmożonego wydzielania przez organizm hormonów, które wpływają na odnawianie się włosów. Zazwyczaj po miesiącu wszystko wraca do normy, a utracone włosy są zastępowane przez nowe, równie silne i zdrowe. Opinia 4. Po wyrwaniu siwego włosa na jego miejscu urośnie zabarwiony. Nieprawda. Siwe włosy zawsze odrastają w niezmienionym kolorze, ponieważ komórki odpowiedzialne za ich wzrost nie wytwarzają już melaniny, czyli pigmentu. Nie należy ich wyrywać, ponieważ grozi to osłabieniem, a w konsekwencji zanikiem mieszka i korzenia włosowego. Opinia 5. Witaminy hamują proces wypadania włosów. Prawda. Jeżeli jednak nie pomagają, to znaczy, że niewłaściwie je stosujemy. Nie warto ich zażywać bez uprzedniego oczyszczenia cebulek włosów preparatem zaleconym przez lekarza. Cebulki często są bowiem zaczopowane przez toksyny i nie mogą korzystać z witamin transportowanych przez krew. W przypadku niepokojącej utraty włosów musimy najpierw przez 6–8 tygodni wcierać miejscowo preparat leczniczy, który oczyści nasze cebulki i przygotuje na witaminoterapię. ZA
A oto kilka sprawdzonych przepisów medycyny ludowej na zdrowe i piękne włosy: Płukanka piwna Nabłyszcza i dodaje włosom miękkości. W trakcie zabiegu nie należy przejmować się zapachem, który minie po wyschnięciu włosów. Składniki: 1 szklanka wody, 3 szklanki piwa. Przygotowane składniki należy wymieszać, a następnie spłukać włosy po umyciu. Płukanka mleczna Na umyte włosy nakładamy kilka łyżek pełnotłustego mleka. Po kwadransie należy obficie spłukać włosy letnią wodą. Zabieg najlepiej powtarzać raz w tygodniu, a włosy staną się mniej suche i łamliwe. Wzmacniający kompres z oleju i cytryny Łyżkę ciepłego oleju rycynowego mieszamy z sokiem z cytryny. Taką mieszankę wmasowujemy w skórę głowy, a włosy czeszemy, by dobrze rozprowadzić na nich mieszankę. Następnie zakładamy na głowę czepek foliowy i owijamy głowę ręcznikiem zamoczonym w gorącej wodzie. Gdy ręcznik ostygnie, moczymy go ponownie. Po 20–30 minutach dokładnie myjemy włosy. Jajeczna maseczka wzmacniająca Białko należy ubić na sztywną pianę, a następnie połączyć je z żółtkiem. Rozprowadzić masę na wilgotnych włosach i wmasowywać w skórę głowy. Na koniec głowę owijamy folią i ręcznikiem. Po 20–30 minutach spłukujemy ją z włosów. Maseczka polecana do włosów słabych i łamliwych Składniki: 1/4 szklanki piwa, jajko. Przygotowane składniki należy połączyć. Powstałą papkę rozprowadzamy na umyte uprzednio włosy. Maseczkę należy dokładnie spłukać po 15 minutach. Drożdżowa maseczka wzmacniająca Kostkę świeżych drożdży kruszymy i mieszamy z 2 łyżkami kefiru i kilkoma kroplami oleju słonecznikowego lub oliwy z oliwek. Maseczkę nakładamy na wilgotne włosy, zawijamy głowę folią i ręcznikiem. Po 3 godzinach myjemy włosy delikatnym szamponem. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 46 (611) 18–24 XI 2011 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Salon warszawski Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem, nawet nie słyszałem o czymś podobnym. Trwa zmasowany, medialny atak na „Fakty i Mity”. Dlaczego? Bo nie pasujemy – jak w piosence Młynarskiego – do obrazka. Zjawisko to opisała – na naszą prośbę – jedna z najbardziej znanych polskich publicystek. Dopóki siedzieliśmy w mateczniku, dopóty nikt z medialnego establishmentu specjalnie się nami nie zajmował. Niekiedy stawaliśmy się użyteczni, gdy jakieś medium zapragnęło zapałać nagle świętym oburzeniem, jak to Kościół jest w Polsce prześladowany – wtedy stawaliśmy się chwilowym chłopcem do bicia albo Czarnym Ludem do straszenia. Częściej jednak służyliśmy jako darmowy dostarczyciel dziennikarskich hitów, które można nam bezkarnie kraść (vide „Rzepa” i sprawa Paetza, „jednorękich bandytów”, „afera paliwowa” itp). No ale w końcu, jak ten głupi niedźwiedź, matecznik opuściliśmy – i to od razu wkraczając, tyleż dziarsko, co samobójczo, na salony. No nie… Tego Wojski znieść nie mógł. I dąć zaczął w róg bawoli ustami dziennikarzy TVN, „Gazety Wyborczej”, „Rzeczpospolitej”. Przyglądaliśmy się tedy z rosnącym zdumnieniem, jak Kotliński z dnia na dzień staje się esbekiem, a gdy ta uszyta grubymi nićmi ohyda niedostatecznie przekonała elektorat, to do układanki dołożono jeszcze stare odgrzewane kotlety w postaci
Piotrowskiego – mordercy Popiełuszki. „Jakże Palikot może się z kimś takim pokazywać, w czymś takim pisać, coś takiego akceptować?!” – pytają coraz znaczniejsze tuzy dziennikarstwa. Dopóki wylewaniem na nas wiader pomyj zajmowała się diwa TVN-u (salon nazywał to „dociekliwymi pytaniami”), nigdy z nami nie rozmawiając (cóż za rzetelność dziennikarska!), nie prosząc o komentarz, nie dając szans na obronę, dopóty na rzecz całą można było machnąć ręką. Co też czyniliśmy – bo opinie o dziennikarstwie owej diwy wyrażają internauci codziennie w tysiącach odsłon. Dopóki na tych samych diapazonach grał red. Czuchnowski („GW”), dla którego opluwanie „FiM” stało się już dziennikarską specjalnością (lub obsesją), dopóki wtórował mu red. Gmyz z „Rzepy”, można było wzruszyć ramionami i pomyśleć o karawanie, która jedzie dalej. No ale kiedy robi się już tak, że w obronę bierze nas ultraprawicowy Ziemkiewicz, a dokopuje Agnieszka Kublik, jedna z najlepszych polskich dziennikarek, warto się w końcu zastanowić, co jest czym czego – jak mawiał Kubuś Puchatek. Przecież nie sądzę, abyśmy red. Kublik narazili się walką z ksenofobią, tępieniem od lat wszelkich przejawów nietolerancji, rasizmu i homofobii. Chyba nie jest pani redaktor wstrętne to, że po naszych publikacjach warszawska prokuratura zajęła się pisemkami Bubla, raczej nie to, że przy współpracy z „FiM” Komenda Główna Policji doprowadziła
I
nsynuacje i gry tajnymi dokumentami to cechy prawicowego dziennikarstwa w wydaniu Cezarego Gmyza z „Rzeczpospolitej”. Na liście jego ofiar znajdziemy m.in. zmarłego abp. Życińskiego, całkiem żywego księdza ze stołecznej parafii luterańskiej, a ostatnio Jonasza.
do zamknięcia pedofilskiej strony „Mały Książę”, i chyba nie za to pogniewała się Kublik, że na terenie USA walczymy o zamknięcie umieszczonej na tamtejszych serwerach nazistowskiej strony „Blood&Honour”? A na terenie Ukrainy wytropiliśmy skazanego w Polsce (też dzięki nam) groźnego pedofila ks. Pawłowskiego, który dalej „pracuje” tam z dziećmi. No więc o co chodzi dziennikarce, którą do tej pory uważałem za ikonę dziennikarskiej rzetelności? O Piotrowskiego? Wolne żarty! Nie tak dawno temu przecież to nie my, ale TVN próbował udowodnić (w znakomitym skądinąd materiale), że esbek ów były nie miał nic wspólnego z zamordowaniem księdza. Gdy „FiM” coś podobnego próbowały wykazać pół roku wcześniej, o mało nie zostały zlinczowane. Zatem co jest grane? Aby to zrozumieć, poprosiliśmy o pomoc bliską koleżankę Agnieszki Kublik. Ot, siedzą sobie Panie blisko siebie na Czerskiej i znają się od lat. My też się znamy, więc pospieszyliśmy z garścią stosownych pytań. Oto autentyczny e-mail (skrócony o prywatny wstęp), który otrzymaliśmy przedwczoraj: Prawda jest bardziej złożona, Marku, niż myślisz. Medialny mainstream kształtował się pod wpływem warszawskiej inteligencji, która od pokoleń, grubo przed okresem PRL, reprodukuje pewne postawy i ulega tym samym kompleksom. Czuje się
Gaś dowiedział się o tym przez przypadek i wszczął postępowanie zmierzające do unieważnienia transakcji. Zawiadomił także prokuraturę o podejrzeniu oszustwa i poświadczania przez adwokatów i notariuszy nieprawdy w dokumentach. Wytoczony przez parafię proces przeciwko adwokatom i spółce, która
silna tylko na własnym terenie, boi się „ludu”. Ale zarazem jest tu wielu ludzi wybitnych, o biografiach posągowych i wszechstronnym wykształceniu. Tu każdy jest czyimś synem, każdy przenosi jakąś inteligencką tradycję, oni nie zaznali tego komunistycznego zglajszachtowania. Dla pokolenia lat 80. (w tym mojego) i późniejszych to zawsze będzie pewien ideał, chyba już niedościgniony. Dla Moniki Olejnik z pewnością też. A ponieważ jej wierność środowisku wynikająca także z zachwytu nad nim plus niekwestionowany sukces medialny zapewniają kobiecie
wysoką pozycję w hierarchii, to i nikomu się nie chce grzebać w jej biografii. Znacznie gorsze wydaje mi się zresztą to, że ona stworzyła pewien kanon „salonowego dziennikarstwa” i w jego ramach została koronowana na jego królową. A nie jest to kanon odpowiedni, jeśli chcemy budować prawdziwe standardy dziennikarskie. Wy, zadzierając z nią, zadarliście z jej największą przyjaciółką – samą A.K. – a ona wam tego nigdy nie daruje. Co do Kotlińskiego – już
że „wie o dokumentach IPN dotyczących Tajnego Współpracownika ps. »August«, a dane osobowe TW »August« odpowiadają danym osobowym księdza Piotra Gasia”. Dziennikarz, przyparty do muru i zapytany, czy się z nimi zapoznał, oświadczył, że „ich nie widział”. Do walki ruszyli „anonimowi internauci”.
Lustrator własnych braci Dokumenty, jakie opublikował Synod Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego, dotyczą sprawy lustracyjnej księdza Piotra Gasia – od 2007 roku proboszcza parafii Świętej Trójcy w Warszawie. Duchowny popsuł interes życia byłemu posłowi Porozumienia Centrum (pierwsza partia Jarosława Kaczyńskiego) i doradcy prawnemu Fundacji Prasowej Solidarności (w jej władzach zasiadali czołowi politycy PC, a następnie PiS) – mecenasowi Józefowi L. Prawnik ten sprzedał bez wiedzy i zgody parafii, i to za ułamek wartości, cenną działkę w Warszawie specjalnie do tego celu powołanej firmie. Aby ukryć operację, transakcję przeprowadzono w Olsztynie (miasto rodzinne mecenasa L.). Ksiądz
nabyła cenną działkę, zakończył się zwycięstwem luteran. Sąd apelacyjny w Warszawie uznał w prawomocnym wyroku, że nabywcy oraz pełnomocnicy parafii działali w złej wierze, mając świadomość nielegalności operacji. Działka wróciła więc do parafii. W trakcie sądowej batalii o odzyskanie mienia luterańskiej wspólnoty toczył się proces lustracyjny jej proboszcza, księdza Piotra Gasia. Awanturę rozpoczął Cezary Gmyz. W dokumentacji Synodu Kościoła Ewangelicko-Augburskiego czytamy, że autor „Rzeczpospolitej” na początku czerwca 2009 roku wypytywał księdza Gasia o jego współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa. Pytany, na jakiej podstawie formułuje ten zarzut, odpowiedział,
Zalali ewangelickie fora dyskusyjne setkami postów, w których insynuowali, że ksiądz Gaś to agent i zdrajca. Osaczony duchowny zdecydował się na autolustrację. Na polecenie Sądu Okręgowego w Warszawie sprawą zajmowało się Oddziałowe Biuro Lustracyjne IPN w Warszawie. Po pięciomiesięcznym postępowaniu prokurator IPN wydał postanowienie, w którym stwierdził, że ksiądz Gaś nie był agentem. Zdanie to podzielił Sąd Okręgowy w Warszawie. Dokumenty IPN jeszcze przed rozpatrzeniem sprawy przez sąd trafiły w ręce Cezarego Gmyza. Ten 15 października 2010 roku opublikował na ogólnodostępnych stronach internetowych pełne
25
pisałam Ci, dlaczego „Gazeta” wzięła go na celownik. Kocha być przyzwoitką. Być może wywiera przy okazji nacisk na Palikota, by budował swój Ruch pod oczekiwania środowiska. Tak było zawsze w stosunku „GW” do bliskich jej ugrupowań. W UW przeciwstawiano Geremka i Mazowieckiego liberałom, podczas gdy w rzeczywistości historię tej partii należałoby opisywać poprzez pryzmat rywalizacji Geremka z Mazowieckim. W SLD przeciwstawiano dobrego Kwaśniewskiego złemu Millerowi, potem Miller stał się dobry, a Grupa Trzymająca Władzę zła, a jak okazało się, że Miller z GTW trzyma sztamę, to z powrotem stał się czarnym ludem, tym razem wspólnie z Napieralskim. I tak dalej. Ruch Palikota jest na pewno ciepło przyjmowany na Czerskiej, ale to byt kształtujący się, więc inteligencki smak nakazuje przewietrzyć pokój, wyrzucić brzydko pachnące populizmy, a jego hasła opakować w formę, która spodoba się profesorom Jedlickiemu i Pomianowi. To samo pewnie spotka w przyszłości Sierakowskiego, którego będą na siłę godzić z Balcerowiczem. Tylko że on nic już z tego sobie nie będzie robił. A co zrobi Palikot? Tego nie jestem już tak pewna, bo jedyne środowisko, które on w głębi duszy szanuje, to właśnie warszawski „salon”. Tak to widzę, Szanowny Marku... No i co? Jak Wam się podoba świat widziany od środka? Z centrum dowodzenia polską tak zwaną demokracją, czyli z Czerskiej? Z samego oka cyklonu? W oku jak to w oku – „spokój panuje w Warszawie”. My zaś z własnej i nie z własnej winy dostaliśmy się w największy wir. Nic to… Po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój. Mam nadzieję… MAREK SZENBORN
dane świadków oraz informacje objęte tajemnicą sądową oraz archiwalną. Pytany, dlaczego to zrobił, oświadczył, że „ów dokument jest jawny i każdy może się z nim zapoznać w Sądzie Okręgowym w Warszawie”. Ale – uwaga – sekretariat sądu dostał go dopiero 18 października o godzinie 10.50! Zagadkę, skąd dziennikarz miał tajny materiał, wyjaśnił dyrektor Biura Lustracyjnego IPN. Miało do tego dojść „podczas wizyty dziennikarza w Biurze Lustracyjnym, kiedy to bez wiedzy i zgody pracowników IPN, korzystając z chwilowej nieobecności dyrektora, zrobił zdjęcie dokumentu telefonem komórkowym”. Kierownictwo IPN potwierdziło także, że „Cezary Gmyz uzyskał dostęp do dokumentu jedynie do wglądu. Nie miał zgody na jego publikowanie, a w następstwie jego zachowania doszło do upublicznienia dokumentu z akt sprawy lustracyjnej przed jej prawomocnym zakończeniem bez zgody Sądu Okręgowego i (…) prokuratora Biura Lustracyjnego”. Relację pracowników Instytutu potwierdził sam redaktor Gmyz, który we własnoręcznie sporządzonym oświadczeniu przyznał się do tych nadużyć i „wyraził ubolewanie w związku z zaistniałą sytuacją”.
 Ciąg dalszy na str. 26
26
Nr 46 (611) 18–24 XI 2011 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Dziękuję!
Pierwsza krzyżowa
To już prawie dwa miesiące po wyborach, a ja jeszcze nie zdążyłem podziękować Wam, Czytelnikom „FiM”, za Wasze zaangażowanie, pomoc i głosy. Dziękuję! Ten bardzo dobry, a nawet sensacyjny dla całego świata, wynik RP nie byłby tak dobry, gdyby nie WY. Dziękuję więc z całego serca. Teraz przed nami cztery lata ciężkiej pracy z myślą o zwycięstwie w następnych wyborach. To będą lata trudne pod każdym względem. Już dziś widać, jakich metod użyją nasi ideowi przeciwnicy – skrajna prawica i cała tzw. elita w kraju. Każdy popełniony przez nas błąd zostanie natychmiast wykorzystany w celu osłabienia klubu poselskiego i całej partii. Nic dziwnego, że w pierwszej kolejności zaatakowano Romana Kotlińskiego i naszą wicemarszałek Wandę Nowicką. Te ataki były pełne insynuacji, półprawd i, rzeczywiście, chwytów poniżej pasa. Liczne kłamstwa i manipulacje mają
Najłatwiej o święte oburzenie. Nic nie kosztuje, a zamydla oczy i zatyka gęby. Jako strój moralizatora jest chętnie przywdziewane w politycznej walce. Święte oburzenie niczym ornat zdobi świecką i sutannową katoprawicę. Rozmodloną pod krzyżem, pod którym znowu czuje się przedmurzem chrześcijaństwa. Z braku krzyża smoleńskiego, nikczemnie usuniętego sprzed Pałacu Prezydenckiego, teraz z równym zacietrzewieniem broni sejmowego krucyfiksu. Katoprawica zapewne żałuje, że nikt go fizycznie nie zdejmuje. Byłoby bardziej widowiskowo zaciągnąć warty i z Bogurodzicą Dziewicą na ustach walczyć z barbarzyńskim zakonem antykrzyżowców. A tak – można co najwyżej pogardłować. Oczywiście z błogosławieństwem Konferencji Episkopatu Polski. Arcybiskup Michalik – jej przewodniczący jak zawsze niezawodny we wstecznictwie – podjudza do działania wierne biskupom hufce PiS. Brak rzeczowych argumentów zastępuje demagogią: „Obecność krzyża w Sejmie będzie egzaminem dla wszystkich posłów (...), sprawdzianem kultury: czy to jest kultura buddyjska w Polsce, czy też azjatycka (...). Jeśli chcemy się cofnąć przed czasy chrystusowe, czyli do barbarzyństwa, to eliminujmy krzyż”. W duchu szerzenia chrześcijańskiej nienawiści od dawna wypowiada się także biskup Ryczan. 11 listopada 2011 r., odprawiając w kieleckiej katedrze mszę w intencji Ojczyzny, obywateli III RP myślących
stworzyć wrażenie, że Ruch to zbieranina ludzi z problemami, a nie środowisko ideowej alternatywy dla obecnej sceny politycznej. Nie możemy się dać podzielić – niech to będzie dla wszystkich jasne! W naszych decyzjach musimy kierować się interesem naszego środowiska i partii, naszych idei. Tak długo, jak będzie to możliwe, będę więc bronił wszystkich członków klubu. Ja sam nie pochwalam wprawdzie nawet okazjonalnej współpracy z Grzegorzem Piotrowskim, ale po pierwsze, nie wtrącam się w redagowanie żadnej gazety, a po drugie, rozumiem rację tych, którzy uważają, że prawo jest prawem i Piotrowski jest dziś człowiekiem po odbyciu kary. Rozumiem te argumenty, choć ich nie popieram. W tej czy innej sprawie nie argumenty są jednak najważniejsze, ale nasza wola wspólnego zwycięstwa i chęć takich działań, które nam w tym pomogą. Szukajmy więc właściwych rozwiązań. JANUSZ PALIKOT
Lustrator własnych braci  Ciąg dalszy ze str. 25 Sprawę bada obecnie także Rzecznik Praw Obywatelskich i prokuratorzy cywilni. Nie zachwiało to zaufania prawicowych katolickich aktywistów do redaktora Cezarego Gmyza. Tak samo zresztą jak jego zniesławiające insynuacje, że ważni polscy przedsiębiorcy kupili sobie u polityków (ministrów i parlamentarzystów) wykreślenie kontrowersyjnych regulacji karnych zawartych w kodeksie spółek handlowych. Po jego tekście rezygnację z prenumeraty „Rzeczpospolitej” zapowiedział między innymi Marek Goliszewski – szef Biznes Center Clubu. Redaktor Gmyz gościł ponadto pod namiotem Stowarzyszenia Solidarni 2010, na czele którego stoi Ewa Stankiewicz – autorka filmów „Solidarni 2010” i „Krzyż”. Tak wściekle (pośmiertnie!!!) lustrował arcybiskupa Życińskiego, że w końcu naraził się na uderzenia katolickich kolegów mniej radykalnych od PiS-owskich gwardzistów dziennikarskich. Prawicowy i klerykalny
do bólu Andrzej Grajewski z „Gościa Niedzielnego” poświęcił mu nawet tekst „Rzetelny jak Gmyz”, w którym słowo „rzetelny” użyte zostało w bardziej niż w ironicznym sensie. Autor zarzuca Gmyzowi m.in. zmianę sensu wypowiedzi swoich rozmówców (cytowanych w tekście atakującym Życińskiego) i brak chęci opublikowania sprostowania. Dziennikarz „Rzeczpospolitej” afiszuje się swoją aktywnością w Kościele luterańskim (był między innymi członkiem Synodu Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego), tymczasem bezpodstawnie atakuje swojego współbrata (pastora) teczkami, trzymając przy tym z katolickimi środowiskami skrajnie klerykalnymi, takimi jak środowisko „Rzeczpospolitej” (przekaz ideowy dziennika może się zmieni, bo tytuł kupił niedawno przedsiębiorca o bardziej umiarkowanych poglądach) i „smoleński” ruch Solidarni 2010. Ocenę tego rodzaju działalności pozostawiamy Czytelnikom. AD i MaK
22.11.2011 r. o godz. 18 w Klubie „Osteria” w Kaliszu (ul. Konopnickiej 2) odbędzie się zebranie członków i sympatyków RACJI PL. Udział zapowiedział przewodniczący partii Ryszard Dąbrowski. Kontakt w sprawie zebrania: Krzysztof Woźniakiewicz – 608 175 730.
inaczej niż on wysyłał „do krajów arabskich”. Nie ukrywał nadziei, że zostaną tam bestialsko zamordowani. Wszelako zostawił im furtkę: „Jeśli wrócicie żywi, uklękniecie przed krzyżem i podziękujecie”. A kiedy złożą sowitą ofiarę, niewykluczone, że matka Kościół przyjmie skruszonych na swoje łono. Na sterowany odzew świeckich nie trzeba było długo czekać. Z podpisaną przez 50 tys. osób petycją o pozostawienie krzyża na sali obrad zwróciła się do prezydium Sejmu „Krucjata Młodych”. Nazwa ruchu i poziom argumentacji nasuwają nieodparte skojarzenie z krucjatą dziecięcą. Najpewniej jednak inicjatorzy o takowej w ogóle nie słyszeli. Gdyby choć cokolwiek obiło się im o uszy, wymyśliliby sensowniejszą i mniej ośmieszającą nazwę. Niewątpliwie jest to inicjatywa mająca pokazać, że 20 lat szkolnej katechezy nie poszło całkiem na marne, a Kościół katolicki w Polsce to nie tylko emeryckie, moherowe berety. Oczywiście pierwsza krzyżowa, czyli główny atak, nazywany obroną kultury i europejskiego dziedzictwa, idzie pod wodzą naczelnika Kaczyńskiego. W odpowiedzi na wniosek klubu Ruchu Palikota o usunięcie krzyża z sejmowej sali posiedzeń klub PiS złożył projekt uchwały ws. ochrony krzyża na sali obrad. Według rzecznika klubu „ma ona zamknąć dyskusję na ten temat oraz nałożyć obowiązek ochrony krzyża na sali sejmowej na straż marszałkowską
i organy Sejmu”. Propozycja jest bezsensowna i bezprawna. W odróżnieniu od nielegalnego zawieszenia krzyża pod osłoną nocy, skrywającą ponoć stan nie tylko religijnego upojenia posła wieszacza, wniosek o zdjęcie krucyfiksu jest jak najbardziej formalny. Organy Sejmu, a tym bardziej straż marszałkowska, nie mogą ani posłom, ani obywatelom zabronić występowania z jakimikolwiek inicjatywami deklerykalizacyjnymi. Uzasadnienie PiS-owskiego projektu zawiera sformułowania nawiązujące do wypowiedzi abp. Michalika, że „krzyż jest nauczycielem miłości nieprzyjaciół, a nawet więcej – przebaczenia”. W wersji PiS „krzyż w sferze publicznej przypomina o gotowości do poświęcenia dla innych ludzi, wyraża wartości budujące szacunek dla godności każdego człowieka i jego praw (…). Krzyż jest źródłem ufności i odwagi. Uczy miłości”. Warto przypomnieć, czego uczył do tej pory. To właśnie pod krzyżem katoprawica z sejmowej mównicy wygłaszała „pełne miłości bliźniego” wersy w rodzaju: „Mołczat sobaki!” (poseł Zawisza), „przypadkowe społeczeństwo” (posłanka Nowina-Konopczyna), „PZPR, czyli płatni zdrajcy, pachołki Rosji” (poseł Moczulski), „wykształciuchy” (poseł Dorn). Zaprawdę jest o co walczyć. W imię Boga Wszechmogącego. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
RACJA z Palikotem W dniu 10 listopada w Warszawie doszło do spotkania przedstawicieli kierownictw Ruchu Palikota i RACJI PL. Podsumowano dotychczasową współpracę, która zaowocowała m.in. pierwszym w historii RACJI mandatem poselskim oraz poparciem członków i sympatyków RACJI dla RP, bez którego nie osiągnąłby 10 procent poparcia. Lider Ruchu Janusz Palikot podziękował RACJI PL za zaangażowanie, pracę oraz poparcie (tekst poniżej). Określono jednocześnie ramy dalszej współpracy. W najbliższych dniach ma dojść do spotkań liderów wojewódzkich obu partii, a na 26 listopada zaplanowano wspólne posiedzenie Komitetu Politycznego Ruchu Palikota i Rady Krajowej RACJI Polskiej Lewicy. RACJA PL
Odezwa Przewodniczącego RP Drogie Koleżanki i Koledzy! Po wielu miesiącach wspólnej pracy, zaangażowaniu we wszystkie nasze kampanijne akcje osiągnęliśmy jeden z naszych celów: mamy partię polityczną obecną w Parlamencie RP. Byliście z nami podczas licznych demonstracji i protestów: przed Belwederem, gdy domagaliśmy się wycofania naszych wojsk z Afganistanu; przed biskupimi pałacami, gdy upominaliśmy się o konstytucyjnie zagwarantowaną świeckość państwa; przed siedzibą TVN, kiedy domagaliśmy się prawa głosu w przedwyborczych debatach. Sami w całym kraju inspirowaliście działania, które stawały się naszymi wspólnymi przedsięwzięciami. „Stop wariatom politycznym”, „Delegalizacja PiS” – to nas łączyło, to nas scalało. Gdyby nie Wasz trud włożony w zbieranie podpisów pod listami wyborczymi, nie bylibyśmy dziś w miejscu, w którym jesteśmy. Wspólnie wypracowaliśmy nasze założenia programowe. Za wszystko to bardzo dziękuję. Teraz przed nami walka parlamentarna, którą też wspólnie wygramy! Polska będzie państwem świeckim, przyjaznym, obywatelskim i społecznym! Janusz Palikot, Przewodniczący RP
RACJA Polskiej Lewicy www.racja.org.pl, tel. (022) 621 41 15
Nr 46 (611) 18–24 XI 2011 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE KRZYŻÓWKA
A
B
C
1
D
E
F
G
15
2
I
30
5
2
4
1
22
21
12
6
14
16
20
28
18
8
3
7
13
19
25
10
17
5
7
K
11
4
26
6
J
9
3
Ojciec postanowił zrobić synowi niespodziankę i odwiedził go w akademiku. Znalazłszy jego pokój, puka i pyta: – Czy mieszka tu Janek Nowak? A głos ze środka pokoju odpowiada: – Taaa, weź go połóż pod drzwiami! ~ ~ ~ Syn bardzo późno wraca do domu. Ojciec wita go słowami: – Co, znowu się szlajałeś?! Chlanie, papierochy i baby…?! Na co syn spokojnie: – Tato, zazdrość to bardzo złe uczucie... ~ ~ ~ Pani od polskiego pyta Jasia: – Jeśli powiem: „Jestem piękna”, to jaki to będzie czas? – Z całą pewnością przeszły, proszę pani... ~ ~ ~ Nauczyciel pyta Jasia: – Jasiu, a ile lat ma dziś ktoś, kto urodził się w 1970 roku? – Ale kobieta czy mężczyzna? ~ ~ ~ Czwarta rano. Apteka dyżurna. Przychodzi dziewczyna i mówi: – Poproszę lekarstwo na bezsenność. – Jakie? – Test ciążowy. ~ ~ ~ – Kochanie, wytarłam klawiaturę i teraz z prawej strony świecą się trzy zielone lampki. Co to znaczy? – To znaczy, że klawiatura jest czysta. ~ ~ ~ Szkolenie wojskowe. – Mamy sześć stron świata... – Cztery, panie sierżancie! – Bzdury, szeregowy, ale – aby wam udowodnić – sprawdzę w notatkach... Oj, przepraszam, zwracam honor. Mamy cztery strony świata, a sześć strón w gitarze. ~ ~ ~ Eskimos przynosi telewizor do serwisu napraw: – Co się dzieje? – Śnieży.
H
27
8
23 29
24
Określenia słów znajdujących się w tym samym wierszu (lub kolumnie) diagramu zostały oddzielone bombką Poziomo: 1) obrazek z kawalera z jej wypada (spod ogona) z ptak w tramwaju 2) imię kompana Batmana z zawsze na luzie z z czcionkami w dziecięcych rękach 3) ma paliwo koło ucha z jest bardzo grzeczny dziś z stąd wyjechało najwięcej maluchów z wielka łaska 4) rewolucyjny, wystrzałowy wózek z robi muu dobrze z zewnętrzne filtrowanie 5) okrutny (chł)opak na opak z mityng pod koniec czerwca z złość nad Wisłą z co pada w Belgradzie? 6) papuga z Paragwaju z grozi, gdy się za długo na plaży smaży z obwódka z botoksu z skrzydlata siła w parafii 7) piękna nauka z łatwo będzie, gdy ją pomieszasz z u pana miał lichy zarobek 8) ukochana acana z słychać, gdy się toczy z przywóz czekolady z Kanady z nagie panie na ścianie Pionowo: A) wygina śmiało ciało z nie ma go bez interesu B) co tak kusi, że się musi? z śnieg na głowie z sypia z teściową C) rogacz w Renault z co się nadaje do noszenia? z nauka z kopyta D) lalkowaty picuś-glancuś z ta pani parzy E) ciuchy na dworze z na co przychodzi publika w szalikach? z tłuszcz w słoju F) nie wyrok z gdy chęć nieodpartą czuć z zakalec grafomana G) ten dział zwalnia, nie przyśpiesza z grzyby łaknące dżdżu z nie dla miękkiego faceta kobieta H) coś jak ktoś z czasu w kościele spędza zbyt wiele z zielony w portfelu I) gdy państwo nie ma siły z mały na torze J) cyrkowa scena z jaki instrument jest w Turcji w cenie? z Tadeusza tata, co w habicie latał K) z jednej strony wygląda jak skóra, a z drugiej jak... jaks z dostaje batem w Zaduszki z wzruszenie jako usprawiedliwienie Litery z ponumerowanych pól utworzą rozwiązanie – szczyt złośliwości
1
2
3
4
5
6
7
8
9 10
17 18 19 20 21 22 23 24
25
11 12
13 14 15
16
26 27 28 29 30
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 44/2011: „Ugotować kompot”. Nagrody otrzymują: Jan Zarzycki z Jawora, Danuta Olszyk z Mikołowa, Krzysztof Klementowicz z Bolesławca. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna: cena 52 zł za pierwszy kwartał 2012 r., 104 zł za pierwszą połowę 2012 r., 204 zł za cały rok 2012. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł za pierwszy kwartał 2012 r., 104 zł za pierwszą połowę 2012 r., 204 zł za cały rok 2012; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 3. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 4. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 5. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 6. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 7. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
ŚWIĘTUSZENIE
Rys. Tomasz Kapuściński
Fot. W.J.
Nr 46 (611) 18–24 XI 2011 r.
JAJA JAK BIRETY
Rzeź niewiniątek
N
ażarty i wyspany homo sapiens potrzebuje rozrywki. Niejedną już wymyślił. Skupmy się na przyzwoitszych zabawach. Takich dziecięco-emerytalnych. ~ Dzięciątka biegające z kolorowym latawcem nie wiedzą pewnie, że to rekwizyt wojenny. Kilkaset lat przed naszą erą Chińczycy brali kawałek szmatki na sznurku, malowali jaskrawymi kolorami i puszczali w stronę nieprzyjaciela – żeby przestraszyć. W chińskiej armii za ich pomocą przesyłano także tajne komunikaty. Zakodowaną informację przekazywał kolor latawca. ~ W 1760 roku Belg Joseph Merlin wymyślił coś przypominającego dzisiejsze wrotki – buty z drewnianymi kółkami – i pojechał na bal maskowy. Niespodziewany występ stał się sensacją wieczoru. Niestety! Pierwszy wrotkarz zbyt późno zorientował się, że nie przećwiczył skręcania i hamowania... Według relacji świadków Merlin „wpadł na wielkie lustro, warte ponad 500 funtów, roztrzaskał je w drobny mak i sam poważnie się poranił”. Wynalazek – już z gumowymi amortyzatorami – opatentowano przeszło sto lat później. ~ John Spilsbury był kartografem. W latach 60. XVIII wieku doszedł do wniosku, że dzieci łatwiej zapamiętają, co gdzie leży, jeśli wymalowaną Anglię podzieli się na mniejsze części, które potem
CUDA-WIANKI
Baw się dobrze można poskładać. I tak wyszły mu popularne do dziś puzzle. ~ Pierwszego pluszowego misia wyszykował Morris Michon, właściciel sklepu zabawkarskiego na Brooklynie. A zaczęło się od Theodora Roosevelta. W 1902 roku prezydent uczestniczył w polowaniu i koledzy nagonili mu rannego niedźwiedzia. Roosevelt nie był zainteresowany dobijaniem i ocalił zwierzęciu życie. Historia przedostała się do prasy. Powstało na jej temat kilka artykułów, historyjek obrazkowych oraz wspominany pluszak, którego nazwano Misiem Teddy’ego
i który stał się popularniejszy niż pan prezydent. ~ Był grudzień 1913 roku, kiedy Arthur Wynne, pracownik działu żartów w „New York World”, wymyślił pierwszą krzyżówkę. Liczyła 32 hasła. Kratkowane łamigłówki szybko poznali Europejczycy. Największe wzięcie miały w Anglii, gdzie interweniowało nawet Brytyjskie Stowarzyszenie Optyków – obawiano się, że ślęczący nad gazetą rodacy będą masowo ślepnąć. ~ Czarnym czwartkiem ochrzczono 24 października 1929 roku. Tego dnia ceny akcji na nowojorskiej giełdzie gwałtownie spadły, zwiastując wielki światowy kryzys. W tym czasie Duńczyk Ole Kirk Christianes produkował drabiny i ledwo wiązał koniec z końcem. Zrozumiał, że jeśli czegoś nie wymyśli, czeka go rodzinna przeprowadzka pod most. Christianes z resztek drewna, które zostały po drabinach, zrobił klocki dla dzieci – z wypustkami, dzięki którym można było układać dowolne kształty. Nową firmę nazwał Lego – od duńskiego zwrotu leg godt („baw się dobrze”). JC