Prowokacja „Faktów i Mitów”
NASZ CZŁOWIEK W RADIU MARYJA ! Str. 9
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 47 (507) 26 LISTOPADA 2009 r. Cena 3,90 zł (w tym 7% VAT)
Gdyby ktoś wpadł na pomysł wydania ilustrowanej Konstytucji RP, to do jej art. 25 – (...) Władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych (...). Stosunki między państwem a kościołami i innymi związkami wyznaniowymi są kształtowane na zasadach poszanowania ich autonomii oraz wzajemnej niezależności (...)” – taki oto proponujemy obrazek. ! Str. 2, 26
! Str. 26
! Str. 6 ISSN 1509-460X
! Str. 22
2
Nr 47 (507) 20 – 26 XI 2009 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY W odpowiedzi na wyrok strasburskiego Trybunału polskie organizacje katolickie domagają się umieszczenia krzyża w godle RP i w herbach wszystkich polskich miast! Całkiem poważny projekt takiej ustawy trafi za kilka dni do laski marszałkowskiej. Krzyż miałby być na orle. Naszym zdaniem, powinno być odwrotnie: orzeł na krzyżu. CBOS po raz enty zbadał religijność Polaków. Tendencja spadkowa jest stała. To cieszy, ale raduje znacznie bardziej fakt, że odsetek młodych Polaków (18–24 l.) deklarujących się jako „osoby głęboko wierzące” w ciągu 10 lat (2000–2009) spadł aż o połowę. Ciekawa zbieżność dat – zauważcie... Zbieżność z powstaniem i rozkwitem „Faktów i Mitów”! Księża z 10 tys. parafii policzyli w niedzielę wiernych. Rachowania dokonano 11 października i zanotowano dalszy spadek o ok. 5 proc. Dalszy, bo w ubiegłym roku spadek wynosił niemal 4 procent. Za jakieś 20 lat po Kościele zostanie tylko spadek. 3,5 tysiąca małżeństw składa co roku wnioski o unieważnienie sakramentu (ponad 2,5 tys. skutecznie). Ten swoisty rekord świata to gdzie? W Holandii? Nie, w katolickiej Polsce! Gdyński prałat Jerzy Więckowski okazał się tajnym i nieźle płatnym agentem Służby Bezpieczeństwa. Teraz, gdy się wydało, uciekł ze swojej parafii. Jeśli IPN nie zaprzestanie polowania na księży, to za rok, góra dwa okaże się, że nie donosiło tylko dwóch kapłanów. Obaj mają być w przyszłym roku beatyfikowani za heroiczność cnót. Katolicki obrońca wartości i moralności Jan Pospieszalski przegrał proces z dziennikarzem, którego kłamliwie pomówił. Wyrokiem sądu miał go przeprosić na swoim blogu. I tak zrobił. W nocy. Tekst przeprosin wisiał na stronie kilka sekund, po czym został przez „Warto rozmawiać” wykasowany. Ale internauci byli szybsi i porobili zrzuty z ekranu... Teraz Katonowi katolowi grozi proces o próbę oszukania sądu, ale co mu tam – przecież o takim grzechu nikt nie słyszał. „Będziecie mieć najsmutniejsze Boże Narodzenie, jakie mogliście sobie wyobrazić. Opieka społeczna zabierze wam dzieci” – takimi słowy skłaniał pewną rodzinę do spłaty zaległej raty pracownik Eurobanku, którego reklama brzmi: „Co jeszcze możemy dla ciebie zrobić?”. Odpowiadamy: A walcie się! 11 listopada – podczas manifestacji ultranarodowców z ONR i kontrmanifestacji antyfaszystów – okazało się, że wznoszenie w Polsce okrzyków nazistowskich i rasistowskich jest legalne, zaś sprzeciw wobec takich praktyk może być srogo karany. Wysoka grzywna grozi aż siedmiu antyfaszystom zatrzymanym przez policję. Do Radia Maryja zadzwoniła pani Genowefa z Buska-Zdroju i na antenie wykrzyknęła: „W wodzie z kranu płyną środki poronne! I dlatego mężczyźni tracą impotencję! Uczeni szwajcarscy to zbadali!”. Po tych rewelacjach do Buska ciągną całe pielgrzymki panów po sześćdziesiątce. W kranach zaczyna brakować wody. Kościół Afryki Południowej protestuje przeciwko Mundialowi 2010. Tamtejsza Konferencja Episkopatu przestrzega, że mistrzostwa piłki kopanej w RPA doprowadzą do intensyfikacji prostytucji i handlu żywym towarem. „Bądźmy szczególnie wyczuleni na ludzką krzywdę” – apelują biskupi. Słusznie. Bądźcie! Chociaż raz na cztery lata. Obrońcy życia w Dallas są w szoku. Pastor Curtis Boyd otworzył ośrodek aborcyjny w stolicy stanu Teksas. „Owszem, zabijam nienarodzone dzieci, ale zaraz potem żarliwie modlę się, aby dusze tych ciąż wróciły do Boga z miłością i zrozumieniem” – oświadczył demon. A może jednak święty jakiś? Lloyd Blankfein, szef bankowego giganta „Goldman Sachs”, oświadczył zdumionym dziennikarzom CNN i BBC, że „banki krzewią dzieło boże”. Nas nie dziwi to ani trochę. Od 2 tysięcy lat wiadomo, że dzieło boże w wydaniu jego sług polega na łupieniu ludzi. „W obozach koncentracyjnych umarło ok. 200 tysięcy Żydów, jednak ani jeden w komorze gazowej” – za te słowa biskupowi lefebryście Richardowi Williamsonowi grozi nawet 5 lat więzienia. Sąd w Ratyzbonie najpierw skazał kłamcę na 12 tysięcy euro grzywny, ale ten odmówił zapłaty. Wobec tego proces sądowy został wznowiony. „Jesus, Queen of Heaven” (Jezus, Królowa Nieba) – sztukę pod takim tytułem wystawił teatr w Glasgow. Spektakl opowiada o Jezusie, który bardzo chce zostać kobietą, więc zmienia płeć. Premierę bojkotował tłum homofobów z transparentami: „Bóg: Mój syn nie jest zboczeńcem!” To bodaj pierwszy od czasów gorejącego krzaka przypadek, by Stwórca odezwał się do ludu. Carrie Prejean, miss Kalifornii, została świętą katolicką za życia po tym, jak oświadczyła, że brzydzi się gejami i najbardziej na świecie kocha Świętą Panienkę. Tymczasem do mediów przedostała się taśma wideo, na której Carrie uprawia seks. Sama z sobą. I jest wniebowzięta. Jak to święta! Matka Boska sexy? Nie wiadomo, czy była, ale przecież mogła być. Do takiego wniosku doszli madryccy wydawcy kalendarza na rok 2010. Na jego kartach śliczne jak marzenie modelki występują m.in. w roli Madonny – dyskotekówki, Marii – nagiej blond laski, a nawet Marii Murzynki z czarnym Dzieciątkiem na ręku.
Krzyż na drogę o mają ze sobą wspólnego krzyże nielegalnie wiszące w urzędach i szkołach oraz dziurawe drogi czy brudne klatki schodowe? Otóż bardzo wiele. Tak naprawdę symbole religijne w państwowych i samorządowych instytucjach to tylko zewnętrzny objaw ciężkiej choroby, jaka toczy Polskę. Choroby, która nazywa się brakiem poszanowania dla prawa i demokratycznie uzgodnionych zasad postępowania. Jednocześnie trudno powiedzieć o krzyżu bezprawnie zawieszonym w sali sejmowej, że jest tylko objawem. O ile widok ukrzyżowanego Chrystusa powinien przypominać chrześcijaninowi o ofierze Boga dla człowieka (choć w historii krzyż był częściej znakiem cierpienia człowieka niż Boga), to krzyż sejmowy ma przekaz zupełnie inny. On wyraźnie mówi: prawo, które stanowimy w tej sali, nic nie znaczy, można je łamać i jeszcze się tym chełpić. To m.in. dzięki temu krzyżowi, zatkniętemu niczym zwycięski sztandar przez katooszołomów w 1997 roku, prezydent RP mógł w dniu Święta Niepodległości, 12 lat później, pogrozić palcem tym, którzy chcieliby korzystać z postanowień Konstytucji RP, podstawowego aktu prawnego w Polsce. Artykuł 25 ust. 2 konstytucji przewiduje, że „władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych (...)”. A skoro w ten sposób traktuje podstawowe prawo pierwsza osoba w państwie, która ma stać na jego straży, to – jak to się mówi – nic nie rządzi! Dlaczego na przykład ja – Jan Kowalski – mam sprzątać po swoim psie albo respektować „zakaz wywozu śmieci” do lasu? Patologia gładko schodzi na doły, a jeszcze zanim tam zejdzie, skutkuje kiepską jakością prawa tworzonego na kolejnych szczeblach państwa – od sejmu poczynając, a na uchwałach rad gmin kończąc. Bo po co przykładać się do tworzenia dobrego prawa, które i tak nie będzie respektowane? Taka mentalność nieustannie zatruwa i osłabia szanse rozwojowe Polski – jest jak kij w szprychach postępu. Socjologowie od wielu dziesięcioleci debatują, dlaczego my, Polacy, mamy tak indyferentny stosunek do prawa? Bo przecież krzyż sejmowy to naprawdę tylko taki krzyż przydrożny, na pewnym etapie polskich dróg. Zazwyczaj mówi się, że nie szanujemy i nie przestrzegamy ustalonych reguł, gdyż przez ponad 100 lat żyliśmy pod obcym reżymem, gdzie przestrzeganie prawa zaborcy było formą kolaboracji. O dziwo, szukając przyczyn zniknięcia Polski z mapy Europy, mało kto sięga do czasów sprzed zaborów. A dlaczego taka Wielkopolska, która funkcjonowała pod ciężkim zaborem i restrykcyjnym prawem pruskim, gospodarzy się o wiele lepiej niż Podkarpacie, które pod Austriakiem cieszyło się dużą wolnością? Niestety, nigdzie nie usłyszycie i nie przeczytacie (poza „FiM”) odpowiedzi oczywistej: tam, gdzie Kościół rzymski wywiera większy wpływ na wychowanie i codzienne zachowania ludzi, tam zawsze panuje mniejsza lub większa pogarda dla prawa świeckiego; bieda jest na porządku dziennym, a dobro państwa i narodu na miejscu podlejszym. Są bowiem zawsze inne priorytety (czyt. wartości), np. krzyż w instytucjach państwowych, ochrona prawna embrionów, budowa nowych kościołów i pomników, zwrot mienia niegdyś wyłudzonego itp. Nie mówiąc o całej ideologii Krk, która przecież zakłada, że wszystko pochodzi od Bozi, życie na tej ziemi jest guzik warte, więc nie trzeba się troszczyć o jego dobrą organizację, a prawo kościelne stoi nad świeckim, podobnie jak Pan Bóg i wszyscy święci nad głową państwa i parlamentem.
C
Już młody człowiek, który żyje w społeczności, gdzie przewagę mają katolicy, uczy się, że: 1 – inny niż katolik znaczy obcy i gorszy; 2 – nasz los zależy nie od naszych decyzji, ale od woli Boga (więc po co się starać); 3 – silniejszy ma prawo łamać prawo i dlatego np. proboszcz rządzi w państwowej szkole, a krzyże wiszą w urzędach; 4 – hipokryzja jest cnotą itd. Współczesny, cywilizowany świat oparty jest jednak na innych podstawach. W państwach o demokracji świeckiej (inaczej niż w Polsce – wyznaniowej) podstawową troską władzy jest wyrobienie w społeczeństwie szacunku dla prawa oraz włączanie obywateli do pracy na rzecz dobra wspólnego, bez względu na ich przekonania religijne, kolor skóry czy orientację seksualną. I dlatego nie wiesza się w obiektach publicznych żadnych symboli religijnych, bo miejsce, w którym obywatel spotyka się z państwem, musi być przyjazne dla każdego. A przecież nie każdy musi być katolikiem czy buddystą. W konstytucjach państw demokratycznych (również w Polsce w 1997 r.) zapisano regułę świeckości państwa. Ale tylko w naszym Katolandzie się jej nie przestrzega. Wielki wrzask polskich biskupów i ich świeckich podnóżków, który rozległ się po wyroku Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu w sprawie bezprawnego wieszania krzyży w szkołach publicznych, jest dowodem na to, że katoliccy talibowie się boją. Boją się, że zbliża się koniec demolowania przez nich polskiego porządku prawnego, co może oznaczać początek końca biskupich rządów. Dotąd trzymali oni władzę dzięki bezczelności i przemocy psychicznej. Rodzi to największe spustoszenie w relacjach społecznych. Jedna grupa pokazuje reszcie: my nie musimy przestrzegać tej a tej przez siebie wybranej regulacji prawa (tu: świeckości państwa). Ale też inni – wobec takiej postawy – czują się zwolnieni od regulacji, która im z kolei nie odpowiada. W życie państwa/gminy/parafii wdziera się chaos. Nawet jej mało znaczący członek konstatuje, że pewnie i reszta przepisów to nic niewarta sieczka. Jako młody ksiądz byłem kiedyś świadkiem rozmowy proboszcza z kandydatami do ołtarza. Była to wieś, więc pleban się nie certolił: – A czystości przedmałżeńskiej dochowali? – zwrócił się do młodych w trzeciej osobie. – A księża to żyją w czystości? – wypalił mu rezolutnie chłopak. – A co to ma do rzeczy! – ryknął na niego mój przełożony. Ryknął, bo argumentów nie miał żadnych. W ten m.in. sposób (ale też na przykład poprzez instytucję spowiedzi, po której ma się znowu czyste konto) Kościół uczy swoich wiernych życia w hipokryzji. Uczy również, że przynależność do większości oznacza przywileje i bycie lepszym, a także tego, że mój interes prywatny jest ważniejszy od idei (np. celibatu) czy dobra wspólnego. W końcu, jeżeli proboszcz nie płaci podatków, to dlaczego ja – katolik – mam być frajer. Potem sumienie pierze się już samo. Mogę więc także oszukiwać pracodawcę „krwiopijcę” i okradać miejsce pracy, a dla własnego widzimisię czy wygody niszczyć dobro wspólne – klatki schodowe w blokach, windy, autobusy, pociągi, malować graffiti. A władza? Ona pochodzi z ludu. W stolicy 40-milionowego państwa są duże osiedla, do których prowadzi polna, gliniasta droga. Zagadują o to urzędnika gminy, a on mówi, że gmina nie musi budować dróg do prywatnych osiedli. Ale jego oczy mówią coś innego: a co mnie to obchodzi, ja tamtędy jeździć nie będę! JONASZ
Nr 47 (507) 20 – 26 XI 2009 r. marcu 2008 r. Marian Minkiewicz, syn Józefa, objął we władanie Delegaturę Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego w Białymstoku. Doświadczeni fachowcy nie mieli przy nim żadnych szans, bowiem Minkiewicz od wielu lat koleguje się z Krzysztofem Bondarykiem, który dwa
W
kierował tu UOP-em w latach koalicji AWS-UW. Mieliśmy nadzieję, że człowiek trochę dojrzał po okresie karencji wynikającej z niekorzystnego układu politycznego, ale skończyło się na nadziejach... – mówi „FiM” oficer ABW. Minkiewicz rozpoczął urzędowanie od zwyczajowego wywieszenia na ścianie gabinetu krzyża,
GORĄCE TEMATY rav4. Później załatwił sobie u Bondaryka mitsubishi lancera – supermaszynę „dla klientów szukających ponadczasowej elegancji i dynamicznych właściwości jezdnych”, jak twierdzi japoński koncern. Żeby zaś służbowo-prywatnej błyskotki nie przemęczyć, do znajdującego się w taborze ABW fiata doblo kazał zamontować hak holowniczy.
wód” w Krynicy Górskiej (1135 km w obie strony). Oczywiście, kierowca musiał po kuracji dostarczyć jaśniepana z powrotem do domu. – To jeszcze nic, bo pamiętam, jak w latach 90. pojechał w Wigilię do małżonki wypoczywającej na wczasach w Krynicy. Zaangażował za kółko dwóch funkcjonariuszy, żeby – prowadząc samochód na zmianę
Wszystko złoto, co się świeci Układy, prywata, nepotyzm, a nawet fałszerstwa – dygnitarze z ABW prezentują „ponadczasową elegancję”. miesiące wcześniej został głównodowodzącym ABW. Służył pod jego rozkazami jeszcze w białostockiej ekspozyturze Urzędu Ochrony Państwa, by w listopadzie 1997 r. osiedlić się w gabinecie swojego patrona, gdy ten dostał posadę w rządzie Jerzego Buzka. Okres rządów lewicy i IV Rzeczpospolitą Jarosława Kaczyńskiego Minkiewicz przeczekał w Najwyższej Izbie Kontroli na etacie wicedyrektora delegatury w Białymstoku, a ledwie tylko do władzy doszła Platforma Obywatelska, znowu się zmilitaryzował, przechodząc na kilka miesięcy do Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej (dali mu tam stopień majora), skąd miękko wylądował w ABW. – Na firmę padł blady strach, bo starsi koledzy opowiadali o jego apodyktyczności i amatorszczyźnie, gdy
a następnie zażądał dla siebie dodatkowego apartamentu, gdzie mógłby się w wolnych chwilach relaksować, koniecznie przy filiżance aromatycznej kawy. Agencja ma forsy jak lodu, więc niezwłocznie zakupiła szefowi ekskluzywny zestaw wypoczynkowy, nie zapominając oczywiście o ekspresie za 2500 zł. Gdy pan Marian już odpoczął, oddał swoje prywatne auto synowi, po czym zapragnął, aby służbowy peugeot 307 HDI pozostawał do jego wyłącznej dyspozycji przez 24 godz. na dobę i siedem dni w tygodniu. Polecił zamontować w aucie czujniki cofania oraz CB Radio, no i oczywiście nawigację satelitarną, żeby przypadkiem nie zabłądzić w drodze z pracy do domu. Po kilku miesiącach centrala ABW przydzieliła delegaturze nowe samochody, więc Minkiewicz przesiadł się do toyoty
– Co woził i dokąd jeździł fiatem – nie wiadomo, w każdym razie potrafił przejechać nim jednorazowo w dniach wolnych od pracy nawet 400 km – ujawnia mechanik z ABW. W Agencji obowiązuje żelazna zasada (uregulowana zarządzeniem dyrektora Biura Administracyjno-Gospodarczego ABW), że każdy ruch pojazdu służbowego musi zostać udokumentowany w jego książce kontroli pracy, do której wpisuje się m.in. godziny i cel użytkowania, nazwisko dysponenta oraz liczbę przejechanych kilometrów. Okazuje się, że ta zasada obowiązuje wszystkich... oprócz Minkiewicza. Z nad wyraz wiarygodnego źródła uzyskaliśmy informacje, że szef specsłużb na Podlasiu: ! W dniach 25–30 czerwca 2009 roku wyjechał wraz z rodziną na wypoczynek w Bieszczady. Skorzystał ze służbowego seata alhambry, nabijając na liczniku 1485 km i nie płacąc za przejazd ani grosza; ! 16 września 2009 r. kazał się zawieźć samochodem ABW „do
Caritas oszukuje... ...pracowników nie szanuje – transparent o takiej treści pojawił się niedawno na Domu Pomocy Społecznej w małopolskim Miechowie. W miesiąc po tym, jak nowym właścicielem placówki został Caritas archidiecezji kieleckiej. Zaraz po wywieszeniu transparentu, przybyła na miejsce ekipa interwencyjna złożona z policjantów i... miejscowych zakonnic, które próbowały usunąć ,,reklamę” kościelnej firmy. Policja ze swej strony wezwała protestujących pracowników DPS do zachowania spokoju, a jedna z funkcjonariuszek odczytała im artykuł 212 kodeksu karnego: „Kto pomawia (...) osobę, grupę osób, instytucję (...) podlega grzywnie, karze ograniczenia albo pozbawienia wolności do roku”. Jednak przewodniczący związku zawodowego pracowników DPS Waldemar Aksamit stanowczo zaprotestował przeciwko oskarżeniom, mówiąc: ,,Nikogo nie pomawiamy. Napisaliśmy całą prawdę. Caritas nas oszukał!”. A było tak... Miesiąc temu Caritas Kielce wygrał konkurs, zorganizowany przez zarząd powiatu miechowskiego, na prowadzenie miejscowego DPS-u, który oficjalnie nazwano Domem
Kombatanta. Caritas, przejmując placówkę, obiecał, że utrzyma całe zatrudnienie 23-osobowej załogi, jednak wkrótce swoje stanowisko stracił Władysław Kucharski, przełożony pielęgniarek. – Dostałem wypowiedzenie z powodu likwidacji stanowiska, a kilka dni później dowiedziałem się, że moje miejsce zajmuje siostra Kinga – mówi oburzony Kucharski. Innych pracowników przeniesiono na gorsze stanowiska oraz pozbawiono premii. Płaca niektórych wynosi 700 zł na rękę. Waldemar Aksamit powołuje się na artykuł 26 ustawy o związkach zawodowych, z którego wynika, iż nowy pracodawca i pracownik są związani treścią dotychczasowych umów o pracę. Ich zmiana może nastąpić tylko w trybie porozumienia stron. – A tu żadnego porozumienia nie było, bo nikt nie chce z nami rozmawiać – twierdzi. Jedyną odpowiedzią Caritasu był list dyrektora księdza Stanisława Słowika do związkowca: „Jeśli ma Pan w sobie cokolwiek ducha chrześcijańskiego, to w imię miłości bliźniego wzywam Pana do zaprzestania działań na szkodę mieszkańców domu – ludzi starszych, schorowanych, często zasłużonych kombatantów. Życzę opamiętania. Szczęść Boże”.
– zdążyli wrócić na Święta Bożego Narodzenia do Białegostoku. Dzisiaj natomiast bywa tak, że ludzie tłuką się do Warszawy w ważnych sprawach służbowych pociągiem, bo pan dyrektor nie pojedzie przecież do domu prywatnym autem. Jest w tym również aspekt kryminalny, bowiem w książce żadnego samochodu użytkowanego przez Minkiewicza nie ma jego wpisów, a ludzie odpowiedzialni materialnie za te pojazdy zmuszeni są do rozpisywania przejechanych przez szefa „kilometrów” w fikcyjnych celach operacyjnych, dopuszczając się w gruncie rzeczy oszustwa – ujawnia nasz rozmówca. A jak wygląda u Minkiewicza polityka kadrowa? Na plus zapisujemy mu fakt, że: ! jako gorliwy katolik bardzo dba o politykę prorodzinną – w podlaskim ABW pracuje już jego szwagierka, a od kilku miesięcy również szwagier (personalia znane redakcji); ! nie toleruje żadnych nierówności i odwala zgłaszających się do
Ksiądz Słowik nie ukrywa, iż nie uznaje związku zawodowego powstałego w Domu Kombatanta, a „oszczerstwa, które padły z jego strony pod adresem Caritasu, nie ujdą płazem”. Księżulo zapowiedział skierowanie sprawy do sądu i nie wyklucza dalszych konsekwencji. Na pierwszy ogień poszedł oczywiście przewodniczący Aksamit, który za tzw. „destruktywny wpływ na pracowników” został oddelegowany do pracy w ośrodku Caritasu w odległym o 40 km Sędziszowie. Wielebny zakazał mu też wstępu do Domu Kombatanta. Sprawa została zgłoszona do Państwowej Inspekcji Pracy w Krakowie, której rzecznik Anna Majerek powiedziała, że „ksiądz nie powinien zakazywać przewodniczącemu związków zawodowych wstępu na teren zakładu. W ustawie o związkach zawodowych jest mowa o utrudnianiu działalności związkowej i przewidziane są za nią kary grzywny, a nawet pozbawienia wolności”. Kolejną niepokojącą sprawą są tzw. dni skupienia, organizowane dla wszystkich pracowników Caritasu – każdy z pracowników ma obowiązek uczestniczyć w nich minimum raz w roku. Pracownicy Domu Kombatanta w Miechowie, który jeszcze miesiąc temu był placówką stricte publiczną, zapowiedzieli, że nie będą brać udziału w żadnych takich szopkach. Jednak teraz ich nowy przełożony – ksiądz Słowik – zapowiedział, iż każdy
3
pracy w ABW kandydatów nazbyt wykształconych (m.in. przypadek wybitnego fachowca z kilkoma unikalnymi specjalizacjami, którego spławiono, bo... „nie spełniał kryteriów intelektualnych”); ! potrafi się odwzajemnić za trzymanie mordy na kłódkę, czego niezbitym dowodem jest przyjęcie do pracy syna swojego osobistego kierowcy, mimo że chłopiec legitymuje się tylko średnim wykształceniem; ! troszczy się o kolegów, zatrudniając w ABW kumpli z podlaskiego oddziału SG i powierzając im najbardziej odpowiedzialne stanowiska, nierzadko kosztem kompetentnych i uczciwych oficerów mających czelność myśleć nieco innymi kategoriami niż szef; ! jest pryncypialny, czemu dał wyraz, wykopując z roboty kierownika sekcji organizacyjno-kadrowej delegatury, który ośmielił się odmówić panu Marianowi przyjmowania do pracy jego znajomych ze Straży Granicznej bez wymaganych ustawą specjalistycznych badań psychologiczno-psychiatrycznych; ! dba o porządek i estetykę pomieszczeń służbowych, poświęcając wiele czasu na sprawdzanie czystości taboru samochodowego oraz troszcząc się, by usytuowanie mebli w pokojach funkcjonariuszy nie raziło jego poczucia smaku. No i jeszcze jedno – kto wie, czy nie najważniejsze – w kłopotliwych dla siebie sytuacjach Minkiewicz jest niesłychanie małomówny. Gdy zwróciliśmy się doń na piśmie z prośbą o skomentowanie podnoszonych w niniejszej publikacji kwestii, nabrał wody w usta... ANNA TARCZYŃSKA
oporny daje wyraz swojego stosunku wobec pracodawcy... Tak więc są to de facto przymusowe katolickie rekolekcje. Zachodzi tu ewidentne złamanie Konstytucji RP, która zakazuje jakiegokolwiek nacisku na obywateli w celu uczestnictwa w praktykach religijnych. Gdy Caritas przejmował DPS, pracownicy nie kryli nadziei. Dziś mówią, że wpadli z deszczu pod rynnę: – Jak byliśmy pod starostwem, było do kogo się odwoływać, a teraz co? Tylko modlitwa do Pana Boga nam zostaje – mówi zwolniony przez księdza Słowika Władysław Kucharski. W sprawę zaangażował się też Ogólnopolski Pracowniczy Związek Zawodowy „Konfederacja Pracy”, którego przedstawiciel, Michał Lewandowski, mówi: – Związkowcy z miechowskiego DPS-u działają w świetle prawa i są zarejestrowani w strukturach OPZZ. Do Zarządu Głównego dotarły już sygnały o konflikcie. Teraz czekamy na dostarczenie nam pełnej dokumentacji w sprawie. W całym konflikcie jest jeszcze trzecia i zapewne najbardziej pokrzywdzona strona – pensjonariusze Domu Kombatanta, którzy przecież płacą Caritasowi niemałe pieniądze za pobyt w ośrodku, a są narażani na nieustające spory oraz namawiani do poparcia którejś ze stron konfliktu. „FiM” będą śledzić rozwój wydarzeń. MAREK PAWŁOWSKI
[email protected]
4
POLKA POTRAFI
Sekspertki Jeśli wierzyć medialnym doniesieniom, płci pięknej zachciało się pracy w seksbiznesie. Przekonanie, że kobiety nie lubią pornosów, to mit – zapewniają seksuolodzy. „Nawet jeśli na co dzień Polka nie używa wulgarnych słów, stara się być stateczna i kulturalna, zmienia się, gdy siada do komputera – świntuszy ile wlezie. Trafiają do mnie pacjentki wystraszone tą drugą stroną swojej natury. Kiedy proszę, by powiedziały, jakich używają określeń, odpowiadają: »Przez gardło mi to nie przejdzie«” – referował seksuolog, profesor Zbigniew Izdebski, kiedy badano seksualność naszych rodaczek i okazało się, że na anonimowych czatach internetowych ujawniają swoją drugą, lubieżną naturę. Doniesienia ze strony zachodnich sąsiadów zdają się te rewelacje potwierdzać. Na tegorocznym festiwalu filmów pornograficznych w Berlinie blisko połowę zaprezentowanych filmów wyreżyserowały kobiety. Panie już zaangażowane w porno-biznes przedstawiły swoje
plany na najbliższą przyszłość. I tak: Kobiety mają częściej reżyserować pornosy. Dzięki temu scenariusze będą uwzględniać babskie potrzeby i kłaść większy nacisk na przyjemność kobiety. Poza tym – lepsze warunki pracy dla aktorek, bezpieczny seks, więcej gry wstępnej na ekranie, scenariusz zakładający coś więcej poza podglądem penetracji i serią udawanych jęków. Ustanowiono nawet nagrodę dla najlepszego feministycznego filmu porno. Statuetka, którą otrzyma laureatka, ma kształt otwartej ostrygi. Złośliwi twierdzą, że z pornosów powstaną teraz komedie romantyczne ze ślubem na końcu, ale nie ma co przesądzać sprawy.
iło jest czytać o tym, jak człowiek z samego wnętrza jakiegoś szkodliwego systemu obnaża go i krytykuje, aby przestrzec przed nim jego ofiary. Kimś takim może być na przykład były ksiądz. Albo wielki finansista. Nic tak nie kompromituje danej instytucji albo danego systemu, jak fakt, że tworzący go ludzie zwracają się przeciwko niemu i demaskują go. Przy tym najistotniejsze są nie tyle motywy takich działań (choć nie są one bez znaczenia), co raczej sam fakt udanego obnażania wad danego sytemu. Tak zadziałał kiedyś „efekt Lutra”, czyli wolta wybitnego teologa katolickiego, który zwrócił się przeciwko Kościołowi. Tak też było w przypadku Lwa Trockiego, współtwórcy państwa radzieckiego, który po wyjeździe z ZSRR obnażył stalinizm i wskazał przyczyny zdrady rewolucji przez rzekomych komunistów z KPZR. Trochę podobnie jest w przypadku George’a Sorosa – węgiersko-amerykańskiego finansisty i multimiliardera (w 2007 roku miał ok. 8 mld dol.), który – siedząc w samym środku zglobalizowanego kapitalizmu – niemiłosiernie go atakuje. Soros jest oczywiście szczególnie kontrowersyjny, bo wściekle atakuje to, na czym sam się dorobił (nadal na tym zarabiając) i z czego hojnie łoży na działalność społeczną. Jego wypowiedzi przeciw zdziczałemu kapitalizmowi nie są może jakoś szczególnie odkrywcze ani specjalnie radykalne, ale cała ich wartość i smak płyną z tego, że pochodzą właśnie od tej, a nie innej osoby: od kogoś, kto należy do elity finansowej świata, dla dobra której cały ten system działa i z którego czerpie ona niesłychane korzyści. Wypowiedzi Sorosa, choć skupiają się na krytyce sytuacji w USA, pozwalają lepiej zrozumieć także sytuację w Polsce. Wszak współczesna Polska jest pomyślana jako coś w rodzaju księżyca Ameryki, jest jej satelitą wzorującym się na niedościgłych ideałach zza oceanu i świecącym odbitym (choć mizernym) blaskiem cudzej chwały.
M
Nr 47 (507) 20 – 26 XI 2009 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA A propos seksu i biznesu... Ostatnio w rodzimych mediach zareklamowała się najdroższa na tej szerokości geograficznej kurtyzana: niejaka Aurelia, 44-letnia zdeklarowana katoliczka, która pod medialnym patronatem programu „Rozmowy w toku” sprzedaje to, co ma najcenniejsze – dziewictwo. Pisemnie poświadczone przez ginekologa. To, czego nikt nie chciał nawet za darmo, wyceniła na... pół miliona złotych. Pieniędzy potrzebuje na remont baru, w którym sobie pracuje. Szczęśliwy deflorator, poza posiadaniem żądanej kwoty, musi spełniać jeden tylko warunek – ma być domyty. Interes życia! Pomyślcie, ile weźmie, dajmy na to, 88-letnia prawiczka? Jak nic całą bańkę! Z zazdrości skręca się ta, która z dobroci serca dała za darmo... JUSTYNA CIEŚLAK
Soros pokazuje podstawową sprzeczność, jaka istnieje pomiędzy demokracją a rynkiem: to, co dla społeczeństwa jest najwyższą wartością, nie musi nią być dla podmiotów gospodarczych działających na rynku. Tym drugim chodzi o maksymalizację zysku, a społeczeństwu powinno zależeć na rozwoju wszystkich obywateli. Soros podkreśla sprzeczność pomiędzy faktem, że politycy mają reprezentować obywateli, a faktem, że są oni sponsorowani przez wielkich rynkowych graczy. Politycy są lojalni wobec sponsorów, a nie wobec tych, którzy ich wybrali (patrz np. afera hazardowa w Polsce). „Urynkowienie” polityki i demokracji jest początkiem ich końca. Rynek korumpuje politykę i prowadzi do uwiądu demokracji. Skutki są takie, że polityka nie służy obywatelem, a cały system staje się zniechęcającą grą pozorów. Brzmi znajomo? Soros mówi wprost: „Podstawowym grzechem panującego fundamentalizmu jest to, że służy on po prostu najzamożniejszym i że układa rynek według ich interesów”. Finansista wykazuje, że ta grupa interesu manipuluje opinią publiczną za pośrednictwem mediów, uciekając się do kłamstw i przekręcania danych statystycznych. W efekcie ludzie popierają rozwiązania, które godzą w ich najbardziej podstawowe interesy. Soros podaje przykład zwalczania prospołecznych reform zdrowotnych Obamy także przez biednych ludzi, ogłupionych przez prawicowe media. Mogę też podać przykład z Polski – ostatnio media na ogół wspierające PO przypuściły zdumiewające ataki na tę partię. Powód – lobby bankowo-ubezpieczeniowe poczuło się zagrożone planem reformy chorego systemu emerytalnego. PO – przyciśnięte do muru w związku z brakiem pieniędzy – chciało poprawić najgłupsze i najbardziej marnotrawne rozwiązania tego systemu, ale to godzi w interesy funduszy emerytalnych, czyli ich właścicieli – banków. Dlatego ten wściekły i jednobrzmiący jazgot z ostatnich tygodni nie wygląda na przypadkowy. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Jak nas ogrywają
Prowincjałki Poseł PiS z Zagłębia, Waldemar Andzel, dowiedział się, że opalanie w solarium może prowadzić do raka skóry. No to postanowił ludziom pomóc i wszystkich korzystających ze sztucznych promieni rejestrować. Po co? Żeby – kiedy już zachorują – mogli udowodnić przed sądem, ile godzin spędzili pod lampami i wywalczyć odszkodowanie. Idąc tym tropem, proponujemy rejestrować wszystkich palaczy i drinkujących. Czyli wszystkich.
SPIS POWSZECHNY
Pod Chełmem zatrzymano 25-latka, który skradł rolnikowi cztery prosiaki i paszę. Funkcjonariuszom udało się odzyskać troje prosiąt, gdyż jedno złodziejowi uciekło... 25-latek tłumaczył, że były mu one potrzebne na święta.
IDĄ ŚWIĘTA
W Woli Idzikowskiej pod Krasnymstawem doszło do domowej awantury. Kłócili się: 50-letni ojciec, jego 28-letnia córka i jej narzeczony. W pewnym momencie mężczyźni wzięli się „za bary”. Interweniowała córeczka, która, chcąc ich rozdzielić, uderzyła tatusia... maczetą. Ten z poważnymi obrażeniami ciała trafił do szpitala.
ROMEO I JULIA
Pięciu mężczyzn w wieku od 24 do 44 lat zatrzymała w Dniu Niepodległości lubelska policja. Chłopcy przebrani za ułanów wracali konno do stadniny w Prawiednikach. Wszyscy jeźdźcy byli pijani. Konie były trzeźwe.
UŁANI ULANI
W miejscowości Sporniak nieopodal Lublina dwaj nieletni młodzieńcy wdarli się na posesję jednego z mieszkańców, pobili go, a z domu zabrali: dokumenty gospodarza, radioodbiornik oraz... pralkę wirnikową „Frania”, którą dzieciaki ledwo wytaszczyły. Wkrótce policja wpadła na ślad jednego ze sprawców – 15-letniego Grzegorza K., u którego policja znalazła przedmioty pochodzące z innych kradzieży. Opracowali: WZ, KC
CZYŚCIOSZKI?
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Europa trzeciego milenium pozostawia nam tylko dynie, symbol święta obchodzonego ostatnio 11 listopada, i odbiera nam nasze najukochańsze symbole jak krzyż. (Kard. Tarcisio Bertone, watykański sekretarz stanu)
!!! Nie ma żadnej możliwości zmuszenia nas do usunięcia krzyży z klas szkolnych. Nawet ateista musi się zgodzić z tym, że historia Włoch jest chrześcijańska. (Silvio Berlusconi)
!!! Chciałabym zasugerować przeniesienie krzyża do przestrzeni osobistej. Religia jest sprawą osobistą, zakorzenioną w osobie, choć prowadzi do wspólnoty. W szkole najbardziej osobiste jest wnętrze plecaka. Tam może znaleźć się miejsce na mały znak swojego wyznania, na święty tekst, coś, co o wierze przypomina. Przyjaciół można dopuścić do obejrzenia takiego skarbu. (Halina Bortnowska, publicystka katolicka, działa w Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka)
!!! Skaza współczesnej demokracji polega na tym, że stała się ona grą medialną i PR-ową, w której się pierdoli wyborców. (Jarosław Gowin)
!!! Mówienie o Lechu Kaczyńskim, który zachował się po chamsku, że jest chamem, jest dobre. To demokratyzuje urząd prezydenta. (Janusz Palikot)
!!! Każda złotówka dana na Kościół, jest najlepiej wydaną złotówką. Bo jest największa szansa, że dzięki tej złotówce ktoś stanie się lepszym człowiekiem. (Stefan Niesiołowski)
!!! Dzisiaj polityka nie zwabia do siebie ludzi zbyt wielkiego formatu. Zwłaszcza w Polsce jest to kariera dla ludzi ze słabego rozdania, którzy widzą w niej szansę na awans społeczny. Dwa lata temu odczułem wielką ulgę, gdy PO wygrała wybory parlamentarne. Teraz odczuwam lęk, że Jarosław Kaczyński i PiS może wrócić do władzy. (Marek Kondrat)
!!! Moja wymarzona wizja jest taka, że Jarosław Kaczyński będzie prezesem PiS do 2040 roku. I ja mu do tego czasu pozostanę wierny. (Jacek Kurski) Wybrali: OH, MarS, RK, DS, JC
Nr 47 (507) 20 – 26 XI 2009 r.
NA KLĘCZKACH
LEWO-WIERNI
MODLITWĄ W A/H1N1
W dwóch sondażach zorganizowanych ostatnio przez portal Interia internauci wypowiadali się na temat zaufania, jakie żywią wobec Kościoła oraz poglądów na katolickie nauczanie w sprawach seksualnych. Okazuje się, że Kościół darzy zaufaniem i popiera jego nauczanie moralne od 22 do 24 proc. respondentów. Oto kolejny dowód na to, że prawowierni katolicy to w Polsce mniejszość. MaK
Dopadła cię grypa? Czym prędzej sięgnij po „leczniczą moc Pisma Świętego i modlitwy”, a „będziesz mógł cieszyć się zdrowiem w Bogu” – zapewnia dr Don Colbert w książce „Biblia leczy: przeziębienie i grypa” (do kupienia w księgarniach katolickich). Jej autor, lekarz medycyny, odkrył bowiem, że grypa i infekcje grypopodobne mają „silne korzenie duchowe”. Stąd opracowana przez niego biblijna kuracja antygrypowa opiera się na „wglądzie duchowym, silnej wierze, naturalnej mądrości i medycznej poradzie lekarskiej”. Na początek jako skuteczną szczepionkę przeciw wirusom doktor Don Colbert reklamuje modlitwę: „Panie, dziękuję Ci za to, że stworzyłeś mnie bojaźliwym i wspaniałym (...). Jeśli w nieświadomości dokonałem sabotażu własnego systemu immunologicznego, proszę, otwórz oczy mego rozumu i uczyń mnie mądrym”. Następnie w ramach terapii proponuje ułożyć osobistą modlitwę do Jezusa Chrystusa, żeby podziękować Mu „za uzdrowienie z przeziębienia, grypy, zapalenia zatok”. A jeśli i to nie pomoże, pacjentowi należy zaaplikować na przykład „żydowską penicylinę”, czyli gorący rosół, lub tzw. japoński chrzan, czyli wasabi. AK
MIASTO SPECJALNEJ TROSKI
DARCZYŃCA ZŁOCZYŃCA Tadeusz M., jeden z najbardziej wpływowych prawicowych polityków na Dolnym Śląsku, stanął przed sądem za rozdawanie społecznych pieniędzy Kościołowi. Prokuratura Okręgowa w Jeleniej Górze postawiła politykowi (jeden z byłych prezydentów Lubina, parlamentarzysta AWS, a potem PO) zarzut przekroczenia uprawnień. Grozi mu za to od roku do 10 lat więzienia. Według prokuratora, M. złupił budżet gminy na kwotę ponad 1,6 miliona złotych. Śledztwo w tej sprawie toczyło się od lat. Już w 2003 roku M. mógł mieć przedstawione zarzuty. Wtedy jednak chronił go immunitet parlamentarny. W trakcie dochodzenia ustalono, że gotówka od sponsorów, którzy chcieli wspierać finansowo miasto, trafiała najpierw na specjalnie wydzielone konto w Urzędzie Miasta, a stamtąd była przekazywana – zgodnie z poleceniami Tadeusza M. – bezpośrednio do parafii, kościelnych fundacji albo innych organizacji związanych z Krk. ZK
ŚWIĘCI NADE WSZYSTKO Samorządowcy trwonią pieniądze obywateli na dywagacje o świętych. A wszystko w czasie oficjalnych spotkań, które finansują podatnicy. Przedstawiciele Związku Miast Polskich jako podstawowy punkt obrad 18 i 19 listopada w Dolsku wyznaczyli temat: „Patroni polskich miast – kult świętych w społecznościach lokalnych”. W bogatym programie spotkania zaplanowano wiele wystąpień poświęconych świętym i świętości: „Dolsk – 650-lecie miasta św. Michała” – prelegent Henryk Litka, burmistrz Dolska; „Patronka dnia – bł. Karolina Kózkówna” – ks. dr Wiesław Piotrowski (Tarnów); „Św. Michał Archanioł – patron Dolska (także Strzelina, Strzyżowa i Żagania)” – o. Stanisław Przepierski. Dopiero po zrealizowaniu tych punktów programu samorządowego spotkania zajęto się planem polityki finansowej państwa na rok 2010 (w tym subwencją „szkolną”), stanem prac nad ustawą o planowaniu przestrzennym itd. ZK
„aktualne intencje i ogłoszenia” na samorządowym (!) portalu internetowym Urzędu Gminy w Zaniemyślu. Obywatele gminy Zaniemyśl naprawdę mogą czuć się dobrze poinformowani. A swoją drogą, czczenie narodowego Święta Niepodległości poprzez organizowanie zbiórki kasy na potrzeby Watykanu to nader symboliczny przejaw polskiego patriotyzmu. AK
KAPLICE NA BULODROMY
Radni Działdowa słyną z nazywania ulic imionami świętych katolickiego Kościoła („Radni parafialni” – „FiM” 46/2008). Tym razem w jednej uchwale połączyli szczyt absurdu i upojenia dewocją. W październiku postanowili, że do patronki miasteczka, świętej Katarzyny Aleksandryjskiej, dołączą jeszcze dwaj błogosławieni koledzy – biskupi Julian Nowowiejski i Leon Wetmański. Do pomysłu skłonił rajców fakt, że obaj panowie zmarli w działdowskim obozie koncentracyjnym (ich męczeństwo nie znajduje potwierdzenia w źródłach) oraz lobbing miejscowego duchowieństwa. o.P.
JAKI ZNAK TWÓJ? Parafia bł. Karoliny Kózki w Rzeszowie na swojej stronie internetowej przestrzega rodziców przed pozwalaniem swoim dzieciom na noszenie „symboli innych religii i demonicznych mocy”. Chodzi m.in. o krzyż celtycki, krzyż egipski, pentagram, yin-yang, pierścień atlantów, młot Thora czy talizmany islamskie. Noszącym te symbole ma podobno grozić „zaprzedanie się złemu i szatanowi” oraz „sprowadzenie uroków”. Aby temu zapobiec, oprócz rezygnacji z wyżej wymienionych „szatańskich znaków”, parafia poleca wiernym „zamanifestować przynależność do chrześcijan”. Na przykład poprzez noszenie krzyża jerozolimskiego – symbolu ludobójczych krucjat. AK
WATYKAN ŚWIĘTUJE „W środę 11 listopada Święto Niepodległości. Msze św. o 7.00 u sióstr, w kościele Matki Bożej o 8.00 i 11.00 a w kościele św. Wawrzyńca o 8.30, 10.00 i 18.00. Taca przeznaczona będzie na potrzeby Stolicy Świętej” – oto jedna z informacji, jakie można znaleźć w zakładce
W Kalonce koło Łodzi powstał pierwszy w Polsce zadaszony bulodrom, czyli pole do gry w popularne we Francji bule. Bulodrom mieści się w dawnej kaplicy, nieużywanej już przez miejscową parafię. Pomysł „rewitalizacji kaplic” zachwycił nas i przewidujemy wielką karierę sal gimnastycznych, skoczni narciarskich, a nawet basenów w budynkach pokościelnych. MaK
BISKUPI SZCZUJĄ KRZYŻEM Po wyroku Europejskiego Trybunału Praw Człowieka krzyż stał się w RP tematem numer jeden. Z okazji skorzystali biskupi sandomierscy. Miasto obiegł ostatnio specjalnie na tę okoliczność wydany komunikat. Hierarchowie donosili mieszkańcom na ich prezydenta Andrzeja Szlęzaka, który najpierw nakazał watykańczykom usunięcie krzyża nielegalnie postawionego na miejskim gruncie, a wobec braku porozumienia skierował sprawę samowolki do sądu. Bo ów krzyż – jak się szybko okazało – to zalążek kościoła, który diecezja postanowiła wybudować dla „właściwej opieki duszpasterskiej” nad mieszkańcami osiedla Młodynie. „Idea powstania kościoła nie ma niestety poparcia ze strony obecnego prezydenta Stalowej Woli. Najbardziej zasmuca jednak to, że po ustawieniu tam przez wiernych krzyża pan prezydent wystąpił na drogę sądową” – skarżą się wiernym biskupi, apelując o żarliwą modlitwę. I zagrzewają do walki z prezydentem: „W przededniu procesu cywilnego należy przypomnieć słowa Sługi Bożego Jana Pawła II. Wołał on do nas Polaków: »Brońcie krzyża, nie pozwólcie, aby imię Boże było obrażane w waszych sercach, w życiu rodzinnym czy społecznym«”. Prezydent konsekwentnie nie ugina się pod naporem purpury i tłumaczy spokojnie: „Tu nikt z krzyżami nie walczy. Kościół zaczął się rządzić na terenie miejskim jak na swoim”. Rozprawa przed niezawisłym sądem odbędzie się 24 listopada br. WZ
DEFICYT Ultrakatolicka Irlandia przez dziesięciolecia eksportowała księży na wszystkie kontynenty. Tak było. Arcybiskup Diarmuid Martin stwierdził, że „wkrótce archidiecezja dublińska może stanąć przed problemem deficytu księży”. Obecnie jest tam 46 kapłanów powyżej 80 roku życia i tylko dwóch mających poniżej 35 lat. PPr
CUDEŃKA DOZOWANE Włoski Kościół katolicki, aby przeciwdziałać rozprzestrzenianiu się grypy, wprowadził w wielu świątyniach dozowniki na wodę święconą. Działają one podobnie jak
5
dozowniki na mydło w płynie w toaletach publicznych. Pomysł nam się podoba i podpowiadamy jeszcze, w tym samym higienicznym duchu, automaty wrzutowe na komunijne opłatki. Bo czy to higieniczne, aby jeść księdzu z ręki? A jakie to poniżające... MaK
MIODOWA CELA Ekonomiści zapewniają, że recesję mamy już za sobą, ale nie wszyscy przyjmują to do wiadomości. Policja stanu Tennessee aresztowała parę młodą w noc poślubną. Brian Dykes i Mindy McGhee wzięli ślub w Kaplicy Anielskiego Widoku w Sevierville, po czym udali się na noc poślubną do domku wynajętego w kurorcie Black Bear Ridge. Zamiast jednak oddawać się pobożnie aktowi defloracji, para młoda wróciła do kaplicy... Niestety, kapliczny anioł stróż zauważył ich o 1 w nocy, a potem spostrzegł, że zniknęła kasetka z ofiarami. Policja nakryła parę w restauracji. Przyznali się i oddali 500 dolarów. Noc poślubna skończyła się dla oblubieńców w celach. Osobnych. TN
LIBERAŁOWIE Sąd Najwyższy Kuwejtu uznał za sprzeczne z konstytucją prawo, które wymaga podpisu męża na podaniu o paszport złożonym przez żonę. Kuwejt, w którym kobiety mają czynne i bierne prawo wyborcze, uchodzi za jeden z najliberalniejszych krajów nad Zatoką Perską. MaK
BIBLIA SKONFISKOWANA Władze Malezji skonfiskowały w ostatnich miesiącach ponad 15 tys. egzemplarzy Biblii sprowadzanej z Indonezji, gdyż słowo „Bóg” zastąpiono w nich słowem „Allach” (co oznacza „Bóg” w języku arabskim), a takie tłumaczenie jest zakazane w tym w większości muzułmańskim kraju. Muzułmanie nie chcą, aby utożsamiano w ten sposób Boga islamu z Bogiem Biblii. PPr
6
parafii w toruńskiej dzielnicy Bielawy uciekł proboszcz ks. Tadeusz Partyka (50 l.), sprawujący równolegle funkcję wicedziekana, a w miejscowej kurii biskupiej także szefa referatu ds. katechezy dorosłych i diecezjalnego wizytatora katechizacji. Krótko mówiąc: należał do elity. Ks. Tadeusz spieszył się tak bardzo, że z plebanii zabrał tylko portfel z dokumentami. Zostawił służbowe umundurowanie, prywatny dobytek i... rozbabraną (trwającą już ponad 8 lat) budowę kościoła. Wkrótce wyszło na jaw, że roboty stały w miejscu, a parafialna kasa jest pusta, bo wielebny ostro zainwestował w bardziej przydatne nieruchomości, kupując m.in. apartament na toruńskiej starówce oraz działkę w Czerniewicach (rozpoczął tam budowę prywatnej hacjendy), czyniąc ich współwłaścicielką swoją wierną przyjaciółkę Ewę P. Zniknięcie proboszcza wywołało lawinę spekulacji wśród wiernych, zaś jego rodzina zawiadomiła prokuraturę o porwaniu i ukryciu krewniaka przez... kurię, która – ustami kanclerza ks. Andrzeja Nowickiego – twierdzi, że wie, gdzie przebywa odwołany na własną prośbę ks. Partyka, ale nawet na mękach piekielnych nie powie, aby nie zakłócać mu „urlopu zdrowotnego”. Tymczasem na forach internetowych lokalnych gazet informowano: ! Zwała z tego jest jak nic! Uciekł w nocy, żeby go nikt nie widział. Wyłudzał pieniądze od mieszkańców Bielaw, kupił, albo wybudował sobie dom w Łysomicach, po osiedlu jeździł starym czerwonym gratem, a gdzie indziej luksusowym samochodem – komentuje twierdzenia kurii jeden z tubylców; ! Widziałam tę corsę z lat 80. i proboszcza, jak przesiadał się na miejsce kierowcy do mercedesa (czarnego, salonowego), którym przyjeżdżała kobieta ok. 40 lat z dzieckiem. On przesiadał się na miejsce kierowcy i odjeżdżali, a corsę zostawiał na jednej z ulic Skarpy (dzielnica Torunia – dop. red.) – zauważa mieszkanka Bielaw; ! Znam bardzo dobrze ks. Partykę i powiem wam, że jestem pewna na 100 proc., że to uczciwy człowiek – broni wielebnego parafianka; ! Tak, i ma 9-letnią córkę z Ewą P., moją nauczycielką od polskiego – potwierdza uczennica Karolina. Jak wynika z naszych obserwacji, ks. Partyka miał po prostu pecha, że był już na świeczniku. Gdy na przykład w archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej rzucił sutannę ks. Robert G. (wyświęcony w 2001 roku, wikariusz prestiżowej parafii farnej św. Jana Chrzciciela w Szczecinie), mało kto zauważył, że ten były gitarzysta kleryckiego zespołu „Clerboyz”, nie mając żadnego przygotowania merytorycznego, dostał niemal od ręki lukratywną posadę głównego specjalisty w Urzędzie
Z
Nr 47 (507) 20 – 26 XI 2009 r.
POLSKA PARAFIALNA Miejskim. Nikt też nie zatruwa życia ks. Jackowi J. z archidiecezji poznańskiej, którego abp Stanisław Gądecki przeniósł w sierpniu z parafii w Luboniu do Lubasza, lecz wikary nie dotarł na miejsce, bowiem po 13 latach w kapłaństwie postanowił zająć się wreszcie wychowaniem swojego potomstwa i zakotwiczył na stałe w K. W kościele parafialnym we wsi Karpniki (powiat jeleniogórski, diecezja legnicka) odbywały się przed kilkunastoma dniami uroczystości pogrzebowe strażaka-ochotnika Wiesława G. Jak było dotychczas w zwyczaju, asystujący strażacy stali przy trumnie wyprężeni niczym struny, ale ksiądz proboszcz Marek Skolimowski (43 l.) – urzędujący w Karpnikach od roku – oznajmił, że nie rozpocznie mszy, dopóki strażacy-druhowie nie usiądą. Ci nie zareagowali, na co wielebny rzekł, żeby sobie sami odprawili mszę. W świątyni doszło do słownych utarczek, wdowa wpadła
Internet jest przekleństwem dla ludzi Kościoła, bo najdrobniejszy sygnał o ich głupocie lub występku natychmiast trafia pod osąd światłej opinii publicznej. Rozprawy trwają krótko, a surowe wyroki nie podlegają apelacji...
Trybuna(-łł) ludu w histerię i dopiero na jej błaganie strażacy ustąpili. „Bo jeśli oni nie chodzą do kościoła, tylko chleją w tym czasie, to nie wiedzą, jak się zachować. A to nie było miejsce na tłumaczenie” – wyjaśniał później ks. Skolimowski w lokalnych „Nowinach Jeleniogórskich”, gdy mieszkańcy wsi postanowili skierować do kurii zbiorową petycję z żądaniem usunięcia wielebnego terrorysty. Na forum internetowym gazety zagotowało się. Przykładowo: ! Między innymi za takie sprawki wyleciał z parafii w Rudzicy. Doszło do tego, że nie wpuścił nikogo do kościoła na mszę pogrzebową, stwierdziwszy, że zmarły nie zasłużył sobie (a był to człowiek z rodziny bardzo wierzącej), bo nieregularnie wpłacał miesięczną składkę na kościół. Warto nadmienić, że za jakąś ciemną historię ma zakaz nauczania w szkole – wypominał ks. Skolimowskiemu przeszłość i rządy na poprzedniej placówce jeden z parafian; ! Przypałętała się taka łajza, chcąc rządzić i rozkazywać. Skoro jego za karę przenieśli, to dlaczego karzą parafian? Powinni umieścić go w jakimś klasztorze z tymi jego końmi i niech się tam modli, a ludzi zostawi w spokoju. To najgorszy ksiądz, jakiego mieliśmy i największa „złotówa”. Cennik sobie dziad wymyślił, a o „co łaska” nie słyszał – wtórowała internautka „lala”; ! Cennik ma z kosmosu, nie zna słowa „co łaska”, nie rozumie, że są biedni ludzie, którzy żyją z groszy, nie interesuje go bieda na wsi, tylko zdziera ile się da, bo musi utrzymać stado koni i kupić tony owsa
za nasze pieniądze. Ludzie, kogo wy słuchacie?! Opamiętajcie się i wywieźcie go na taczkach, tak jak zrobili to w Rudzicy – podburzał wieś „karpnik2009”, nawiązując m.in. do prowadzonej przez proboszcza stadniny koni. Jasłem (woj. podkarpackie) rządzi „czarna” niczym węgiel burmistrz Maria Kurowska, znana na całą Polskę z wydania wyroku śmierci na dorodny dąb przez pocięcie na szczapy i spalenie; dąb miał to nieszczęście, że mówiono o nim, jakoby był posadzony przed laty na cześć Adolfa Hitlera. Najnowszym pomysłem Kurowskiej jest wyrycie w mieście kosztem ok. 700 tys. zł groty tzw. Matki Bożej z Lourdes. „Mam nadzieję, że będzie to piękny zakątek, do którego będą przychodzić jaślanie, aby chwilę zadumać się, pomyśleć o swoim życiu i nabrać sił. Potrzeba nam takich miejsc i chwil zadumy, aby nabierać nowych sił oraz chęci do działania” – powiedziała przy okazji pokropku kamienia węgielnego przez biskupa rzeszowskiego Kazimierza Górnego. A co na to jaślanie? Oto garść najbardziej reprezentatywnych opinii wybranych spośród lawiny wypowiedzi na lokalnym portalu informacyjnym jaslo4u. pl: ! Kolejne związane z religią wyjątkowo żenujące przedstawienie w moim mieście. Kościół, oficjele, grupka moherów plus liczna (bo opłacona) orkiestra. Na szczęście w młodych nadzieja, im to, jak widać, zwisa i powiewa. O koszty tego wyjątkowo niepotrzebnego przedsięwzięcia wolę nie pytać, zwłaszcza że zaraz zacząłbym przeliczać, ile dzieci za te pieniądze
miałoby dodatkowe obiady w szkołach. A swoją drogą, jestem przekonany, że po wybudowaniu groty zacznie się usilne poszukiwanie jakiegoś cudu. Przecież pięknie byłoby mieć grotę łaskami słynącą, prawda?; ! Co ma wspólnego Matka Boska z Lourdes z Jasłem? Zamiast stawiać głupoty, dajcie ludziom pracę, bo pod grotę nie przyjdą, jeśli sił nie będą mieć!; ! Ludzie, co Wy niektórzy piszecie?! Jak można tak bluźnić przeciw Matce Bożej! Czy Wy się modlicie? Kościół chce rozpowszechnić kult Matki Bożej, a wy nazywacie to „głupotą”, „pieniędzmi wyrzuconymi w błoto” i „żenadą”?! Większość z Was to pewnie 20–25-latki, którzy Kościół i wiarę w Boga macie za wielkie nic. Bo dla Was najważniejsze są dyskoteki z alkoholem i narkotykami, a jak trwoga, to wtedy do Boga. Matko Boża, módl się za nimi...; ! Totalna paranoja! Budowanie następnego betonowego czy kamiennego obelisku, czy – jak mówicie – groty, to beznadziejnie durny pomysł. W czasach kiedy dzieci niektórych rodzin nie mają co jeść, wydawanie takiej kasy na nic nieznaczącą budowlę jest po prostu głupotą; ! Pani Marysiu, jesteśmy z Tobą – Koło Różańcowe Jasło 4. Ostrów Mazowiecka, jak chyba każde już większe miasto w Polsce, ma swój pomnik santo subito (odsłonięty jeszcze w 2000 r.), ale JPII jest na nim jakiś taki nieszczególnie do siebie podobny (na zdjęciu). – Wygląd tego pomnika nie napawa dumą i zachwytem. Z pewnością nie można go zaliczyć do najładniejszych w Polsce – przyznał
przewodniczący Rady Miasta Krzysztof Laska w przytomności kilkudziesięciu osób biorących udział w uroczystości obchodów Dnia Papieskiego. Zapowiedział, że choć wydatek będzie niemały, miasto spręży się finansowo, bo „mieszkańcy Ostrowi bardzo pragną nowego pomnika, który będzie bardziej przypominał papieża niż ten obecny”, a on, Laska (w chwilach wolnych od zaspokajania marzeń tubylców właściciel szwalni), osobiście „modli się teraz tylko o to, żeby zamierzenia wyszły”. Tymczasem typowe „modlitwy” brzmią tak: ! Budowanie kolejnych pomników to zwykła obłuda i chęć popisania się kilku osób przed kamerami za pieniądze miasta. Lepiej przeznaczyć pieniądze dla rozwoju naukowego, sportowego czy turystycznego młodzieży z rodzin niezamożnych. Podkreślam – niezamożnych, a nie dzieci znajomych i kuzynów. Wystarczy ładna mosiężna tablica i miejsce do składania kwiatów lub zniczy; ! Rodzinom biednym i wielodzietnym należy się pomoc, ale nie można zapominać o stronie kulturowej środowiska, bo jeżeli ona upadnie, upadnie całe miasto; ! Stanowczo za dużo patosu o upadku miasta spowodowanym brakiem spuścizny. Brzmi to nieco żałośnie. Jeżeli od stawiania pomników zależałby rozwój, przez bogate miasta nie można byłoby przejechać, bo stałyby wszędzie. Pomników JPII jest bez liku i nikt nie jeździ, aby je oglądać. No bo niby po co? W podziemiach kaplicy na cmentarzu komunalnym w Tarnobrzegu (diecezja sandomierska) miała powstać spopielarnia zwłok wybudowana przez spółkę, w której 40 proc. udziałów ma miasto. Ale nie powstanie, bo podczas poświęcenia kaplicy bp Edward Frankowski oskarżył inicjatorów przedsięwzięcia o wzorowanie się na zarządcach krematoriów w hitlerowskich obozach koncentracyjnych i tajne plany wykorzystywania ciepła ze spalonych nieboszczyków do ogrzewania okolicznych domów... Ponieważ biskup trzyma ratusz na krótkiej smyczy, spółka w popłochu wycofała się z projektu, ale opinia publiczna nie odpuściła wielebnej głupocie: ! Dlaczego na Zachodzie spopielanie zwłok to norma, powszechna spowiedź na początku mszy wystarcza, żeby przystąpić do komunii, a księży zaledwie podejrzewanych o przestępstwa seksualne natychmiast odsuwa się od posługi aż do wyjaśnienia sprawy? Dlaczego Kościół katolicki w Polsce traktuje swoich wiernych jak stado baranów?; ! Bo faktycznie jesteśmy baranami, ulegając i finansując takich durni, jak ekscelencja, a w wyborach głosując na jemu podobnych – puentuje internauta z Tarnobrzega. DOMINIKA NAGEL Fot. Autor
Nr 47 (507) 20 – 26 XI 2009 r.
POLSKA PARAFIALNA
Wart Wacław pałaca dy na początku roku biskup Wacław Depo był łaskaw wyrazić zainteresowanie „jakąś kamienicą”, z której mógłby uczynić swoją nową rezydencję (obecnie wegetuje w skromnej kilkusetmetrowej hacjendzie – fot. dolna), prezydent Marcin Zamoyski w te pędy wprowadził pod obrady Rady Miejskiej projekt uchwały w sprawie przystąpienia do zmiany planu zagospodarowania przestrzennego, a radni jednomyślnie przyklepali korektę dotychczasowego przeznaczenia obiektu z „usług oraz zabudowy mieszkaniowej o wysokiej intensywności” na „usługi sakralne”. Dodajmy, że prace nad planem posuwają się bardzo szybko i zakończono już tzw. operat szacunkowy nieruchomości (budynek z oficyną i ogrodem), co pozwala oczekiwać, że za kilka miesięcy biskup włączy ją do swojej kolekcji. Według wersji oficjalnej, zainteresowanie kurii bardzo już dzisiaj zaniedbaną „Generałówką” (fot. górna) powinno szalenie cieszyć tubylców, gdyż miasto nie ma kasy na remont, a szkoda, żeby zabytek niszczał. Problem tkwi w tym, że: ! już w 2007 r. pan prezydent oficjalnie zapowiadał, że kamienica pójdzie w prywatne ręce, ale nikomu przez te dwa lata jakoś nie przyszło do głowy, żeby wystawić ją na sprzedaż oraz zainkasować milion albo i więcej; ! możliwość sprzedaży w drodze przetargu praktycznie upadła, bo trudno oczekiwać, żeby wśród zainteresowanych niegdyś inwestorów znalazł się dzisiaj idiota, który wyłoży ciężkie pieniądze na obiekt przeznaczony pod „usługi sakralne”; ! dotychczasowi lokatorzy (kilkanaście rodzin) dostaną nowe
G
Jest już niemal przesądzone, że wybudowany pod koniec XIX wieku neorenesansowy pałacyk zwany Generałówką, usytuowany w samym centrum zamojskiego Starego Miasta, trafi w ręce tamtejszego ordynariusza. mieszkania, ale nie zapłaci za nie kupiec, lecz miasto, czyli podatnicy; ! jeśli wierzyć niedawnym zapowiedziom Karola Garbuli, rzecznika prezydenta Zamościa, kuria nabędzie tę chałupę w trybie bezprzetargowym, co oczywiście wcale nas w tej sytuacji nie dziwi, ale z kolei zastanawia, czy rzecznik nie jest aby jasnowidzem, skoro do przeprowadzenia podobnej transakcji konieczna jest uchwała Rady Miejskiej. – Prezydent ma w niej taki układ sił, że z uchwałą nie będzie najmniejszego kłopotu. Jedyną niewiadomą pozostaje kwestia bonifikaty, ale myślę, że niższej niż 95 proc. nie uda się radnym z opozycji wytargować. Tym bardziej, że biskup wielkodusznie zadeklarował gotowość
daniem wielu zamojskich księży, ich diecezja przypomina „Folwark zwierzęcy”. Gdy konie pociągowe nie mają już sił do roboty, pławiące się w luksusach świnki wysyłają je do rzeźni... „FiM” mają wśród duchowieństwa zamojsko-lubaczowskiego wielu wiernych Czytelników, chętnie dzielących się wrażeniami o stylu zarządzania diecezją przez bp. Wacława Depę. Oddajmy im głos... – Biskup co rusz doprowadza do gorszących incydentów. Wyobraźcie sobie taką oto sytuację: 3 czerwca kuria publikuje komunikat, a rektor seminarium ks. Franciszek Nieckarz potwierdza z anteny Katolickiego Radia Zamość, że 9 czerwca dziewięciu diakonów otrzyma w katedrze z rąk szefa święcenia kapłańskie. Okazało się, że przystąpiło do nich tylko ośmiu. Nikt nawet nie miauknął, dlaczego zabrakło Lesława Antosza z parafii w Nowym Siole, bardzo porządnego i utalentowanego chłopaka. Pasterz wycofał go dosłownie w przeddzień uroczystości. Powód? Nikt tego nie wie oprócz biskupa, bo nawet
Z
zapłaty za... wycenę nieruchomości i nawet „rozważa możliwość” oddania w rozliczeniu kawałka bezużytecznego kościelnego gruntu, na usprawnienie dojazdu do Bramy Szczebrzeskiej – mówi „FiM” urzędnik ratusza. Jeden z miejscowych proboszczów odsłania nam kulisy przygotowań do „wykupienia” budynku za przysłowiową złotówkę. Oto nagle w połowie października w Zamościu gruchnęło, że biskup się rozmyślił. „Kuria biskupia nie zagospodaruje »Generałówki«. Duchowni zrezygnowali ze swoich wcześniejszych planów. Obiekt pójdzie pod młotek” – obwieściła lokalna „Kronika Tygodnia”. – To oczywiście takie podchody, mające na celu uzyskanie dobrej
sam Leszek nie ma bladego pojęcia, o co poszło. Wyobraźcie sobie teraz, jak przyjęła tę niespodziankę rodzina. Ojciec zaprosił na uroczystość bliskich i znajomych z całej Polski, więc nie miał już nawet szans, żeby to wszystko odwołać. Jeden z parafian relacjonował mi, że cała wieś serdecznie przeklinała naszego pasterza, a gdyby wpadł wówczas
ceny. Gdy nikt nie wystartuje w przetargu i miasto będzie już pod ścianą, pasterz wcieli się w rolę zbawcy i łaskawie zaakceptuje kupno w trybie negocjacyjnym, o ile uzyska należytą bonifikatę i gwarancje daleko idącej pomocy finansowej przy remoncie zabytku. Byłby niezły numer, gdyby jakiś spryciarz jednak stanął do licytacji i sprzątnął mu ten rarytas sprzed nosa. Można by tam przecież zrobić np. hotel, nazwać go domem pielgrzyma i już byłyby cele sakralne – śmieje się duchowny. Podczas gdy w Zamościu kuria musi trochę pokombinować, żeby łyknąć pałacyk za grosze, w nieodległym Hrubieszowie wręcz na siłę wciskają watykańczykom atrakcyjną zabytkową nieruchomość (dawny szpital
7
przy ul. Leśmiana). Co istotne: pałacyk znajduje się w doskonałym stanie, bowiem jeszcze do niedawna mieściły się tam dwa wydziały starostwa powiatowego. Zarządcy powiatu doszli do wniosku, że kuria zamojsko-lubaczowska będzie najlepszym gospodarzem wolnego budynku. Oczywiście wiedzą, że nie można go oddać ot tak po prostu Kościołowi, bo prawo kategorycznie zabrania podobnych praktyk, ale na hospicjum lub inny „zbożny cel” – jak najbardziej. Starosta Józef Kuropatwa poprosił więc ordynariusza o audiencję i usilnie przekonywał go, żeby wziął sobie budynek przy Leśmiana. Całkiem za darmo! Biskup Depo nie powiedział „nie”, co Kuropatwa już uznał za sukces. A dlaczego od razu nie powiedział „tak”? – Chodzi oczywiście o kasę. W naszej są pustki, a zaadaptowanie pomieszczeń z przeznaczeniem na hospicjum wymaga dużych pieniędzy. Kuria nie jest wyrywna do płacenia, więc musi sobie najpierw zrobić biznesplan. Z pewnością im się opłaci, bo budynek jest duży i bez trudu pomieszczą tam hospicjum oraz jakiś dom spokojnej starości, na czym przecież najlepiej się zarabia. Jeden z księży oglądał już posiadłość i bąknął, że z pewnością ją wezmą, jeśli tylko miasto załatwi im fundusze unijne na remont – ujawnia urzędniczka starostwa. No cóż, samorządowcy będą mieli teraz duży ból głowy, jak dogodzić biskupowi i wytłumaczyć miejscowej opinii publicznej, że nie ma sensu sprzedawać zbędnej nieruchomości za pieniądze... DOMINIKA NAGEL
przełożonych. I to wystarczyło. Kilka miesięcy później Karol zginął w wypadku samochodowym. Myślałem, że ja również padnę trupem, gdy usłyszałem z ust ks. N., jednego z najbliższych współpracowników biskupa, że ta tragiczna śmierć „rozwiązała nam kłopotliwą sytuację”! – oburza się wikariusz z okolic Biłgoraja.
Biskup igra z życiem staremu Antoszowi w ręce, to z pewnością nie uszedłby z życiem – opowiada nasz sympatyk z dekanatu Cieszanów. – Kleryk Karol G. był już na V roku seminarium, gdy rektor wraz z biskupem wysłali go na urlop dziekański z powodu rzekomego „braku uzdolnień”. Przez cztery lata tego nie widzieli i nagle ich oświeciło! Prawdziwym powodem było to, że jeden z kolegów zadenuncjował go, jakoby krytykował
– Ks. Henryk R. wybudował sobie we wsi C. nieopodal Jarosławia skromny dom i po przejściu na emeryturę zamieszkał tam wraz z gospodynią, która towarzyszyła mu niemal od zawsze. Nawiasem mówiąc, nie miałaby nawet co z sobą zrobić, gdyby nie on. Gdy staruszek obchodził 80. rocznicę urodzin, „ojciec diecezji” postanowił go z tej okazji odwiedzić. Strasznie się zbulwersował, że jubilat mieszka razem z kobietą
i kazał mu natychmiast wyrzucić ją z domu. „Nie będę tolerował konkubinatu!” – oznajmił ks. Henrykowi, choć oboje winowajcy dawno już zapomnieli, co to jest seks. Tymczasem biskupowi jakoś nie przeszkadzają znani w całej diecezji amatorzy męskich i niewieścich wdzięków, z których ma „wymierny” pożytek – zauważa proboszcz z Zamościa. ANNA TARCZYŃSKA
8
Nr 47 (507) 20 – 26 XI 2009 r.
POLSKA PARAFIALNA
Czarownicy z krainy OZI Policyjny agent ujawnia kulisy swojej tajnej współpracy z „kryminalnymi”! Przed kilkoma dniami Polska zadrżała, bo w telewizji pokazali, że na komendzie policji w Nowym Mieście Lubawskim (woj. warmińsko-mazurskie) zdarzały się przypadki pobicia zatrzymanych i wymuszania na nich zeznań, a niektórzy funkcjonariusze kręcą prywatne lody w oparciu o uzyskane na służbie informacje. Do gry natychmiast włączyła się prokuratura, która wcześniej lekką ręką umarzała postępowania w sprawach zgłaszanych nieprawidłowości, komendant wojewódzki zarządził nadzwyczajną kontrolę i w ogóle zrobiło się z tego wielkie halo. Tymczasem Nowe Miasto to doprawdy mały pikuś w porównaniu z sytuacją, którą zastaliśmy w Komendzie Powiatowej Policji w Policach (woj. zachodniopomorskie)... „Jak pan zapewne wie, jestem waszym informatorem o pseudonimie »Sims«. Skłonił mnie do tego Arkadiusz T. (ówczesny kierownik Sekcji Kryminalnej KPP w Policach, a obecnie I zastępca komendanta – dop. red.), który wyznaczył później do dalszej współpracy st. sierż. Jacka Z. Pan T. obiecywał mi wynagrodzenie na poziomie ok. 2 tys. zł miesięcznie, jeśli przekażę średnio pięć informacji, które się potwierdzą (...). Z powodzeniem ustalałem i wskazywałem przestępców, miejsca pobytu osób poszukiwanych przez organa ścigania i wymiaru sprawiedliwości, dilerów narkotyków, złodziei samochodów, grupy przestępcze obejmujące swym działaniem teren Polic i województw ościennych, a nawet Niemiec. Ponad wyznaczone zadania sam dokonywałem identyfikacji różnych przestępstw i ich sprawców, a zgromadzoną wiedzę przekazywałem p. Arkowi” – wylicza swoje zasługi Osobowe Źródło Informacji w złożonej na ręce komendanta obszernej notatce, której najbardziej pikantne fragmenty musimy niestety pominąć, aby nie ujawnić danych oznaczonych najwyższą klauzulą tajności. Żeby nie być gołosłownym, OZI przypomina dalej kilka najważniejszych akcji, w których osobiście i bezpośrednio przyczynił się do policyjnych sukcesów. Opisuje z detalami rozpracowania: ! dwóch groźnych bandytów (personalia ich oraz pozostałych osób, o których mowa niżej, znane redakcji); ! kilku najbardziej aktywnych dilerów narkotykowych, w tym m.in. potentata „Rudego”, ukrywającego amfetaminę na terenie stoczni jachtowej w Trzebieży;
! sprawców kradzieży komputerów z Powiatowego Urzędu Pracy w Policach; ! „dziupli” ze skradzionymi samochodami przy ul. Dąbrówki w Szczecinie; ! włamywaczy do sklepu „Baljo” w Policach; ! pedofila Piotra W. z Trzebieży. Itp. Żeby nie narażać samego „Simsa” na śmiertelne niebezpieczeństwo, nie możemy też ujawnić rekonstruowanych przez niego wydarzeń, zwłaszcza tych najbardziej spektakularnych, wywołujących rezonans na czołówkach lokalnych gazet. Zdołaliśmy wszakże zweryfikować ich genezę i nie mamy cienia wątpliwości, że był bardzo cennym i skutecznym źródłem, dzięki któremu policjanci awansowali oraz inkasowali pokaźne nagrody pieniężne. Tymczasem agenta robiono w przysłowiowego konia: „Miesięcznie przekazywałem znacznie więcej niż umówione 5 informacji, ale nie miało to żadnego przełożenia na obiecywane wynagrodzenie, a wręcz przeciwnie – stwarzało konflikty” – zauważa w notatce. Okazuje się, że wielokrotnie nie otrzymywał obiecanych pieniędzy, bądź należne mu wypłaty drastycznie zaniżano. I tak: ! za wskazanie sprawców kradzieży komputerów w urzędzie pracy gwarantowano mu 1500 zł. Nie dostał nawet złotówki; ! za osobisty udział w pewnej policyjnej prowokacji, której efektem było odzyskanie skradzionego mienia o wartości 150 tys. zł, obiecywano mu superpremię. Zainkasował zaledwie 600 zł. „Pan Arek dał mi je tytułem zaliczki, a pełną sumę nagrody miałem otrzymać za kilka dni po zatwierdzeniu wypłaty przez komendę wojewódzką w Szczecinie. Gdzie są te pieniądze?” – pyta „Sims”. Jego ostrą reakcję wywołał drobny w gruncie rzeczy incydent. Otóż agent nie posiadał prawa jazdy, a mimo to poruszał się po okolicy samochodem. Dlaczego tak ryzykował? Okazuje się, że policjantom Arkadiuszowi T. i Jackowi Z. ów brak prawa jazdy absolutnie nie przeszkadzał, gdy zlecali „Simsowi”, żeby pojechał w określone miejsce i powęszył, jakież to nowe przestępstwa obmyśla półświatek lub gdzie aktualnie ukrywają narkotyki okoliczni dilerzy. I oto pewnego dnia jadącego samochodem agenta dostrzegł funkcjonariusz z podległego Policom komisariatu. Wezwał winowajcę na rozmowę i oznajmił: „Widziałem cię, przyjacielu, za kółkiem i skierowałem już do sądu wniosek o ukaranie”. Traf chciał, że „Sims” jechał wówczas absolutnie „służbowo”, toteż
natychmiast zaalarmował zleceniodawców. „Po całym zdarzeniu zatelefonowałem zarówno do Jacka Z., jak też do Arka T., mówiąc, że mam wątpliwości, czy nie będę miał problemów w związku z wykonywanymi zadaniami przy braku uprawnień do prowadzenia pojazdów. Arek powiedział mi, żebym się nie martwił, gdyż wszystko wie i nic mi z tego tytułu nie grozi” – czytamy w notatce. Agent działał więc dalej, wnosząc niekwestionowany wkład w ujęcie groźnego gangstera i rozbicie szajki dilerów narkotykowych dowodzonych przez „Cinka”. Wkrótce okazało się jednak, że został okpiony i sąd grodzki skazał go na grzywnę plus koszty postępowania.
– poskarżył się OZI szefowi prowadzących go funkcjonariuszy. – To był efekt ostrej rywalizacji między pionem prewencji i kryminalnym oraz konfliktów personalnych w polickiej komendzie. Krótko mówiąc: totalnego burdelu, nad którym nikt nie potrafił zapanować. Ci z prewencji doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że „Sims” nie ma prawa jazdy i prawdopodobnie jest „ucholem”, więc urządzili polowanie, nabijając wyniki i dowalając mu przy każdej okazji. Z kolei kryminalni chętnie wypinali piersi po ordery, ale nie chciało im się pracować nad informacjami, którymi ich dosłownie zasypywał, przez co stał się w końcu niewygodny – wyjaśnia „FiM” oficer z KWP w Szczecinie.
„Gdy zwróciłem się do Arka T. o wyjaśnienia, powiedział, że nastąpiła pewna pomyłka, ale otrzymam w ramach rewanżu pieniądze na pokrycie grzywny. Polecił mi kontaktować się w tej sprawie tylko z Jackiem Z.” – kontynuuje „Sims”. Choć jego opiekunowie zwlekali z „rewanżem”, cztery miesiące później „wystawił” im kolejnego dilera. Podczas akcji zatrzymywania członków grupy przestępczej agent został wylegitymowany, a po kilku dniach otrzymał wezwanie na rozprawę, gdzie za brak prawa jazdy sąd dołożył mu następną grzywnę... „Nie dość, że za wykonanie zadania w sprawie »Rudego« nie otrzymałem ani grosza, to jeszcze mam za to wszystko zapłacić?! To absurdalne, że wszystkie moje dotychczasowe honoraria nie wystarczą na opłacenie grzywien. Ja nie oczekuję, aby mnie ogólnie chronić przed odpowiedzialnością, ale proszę o odrobinę przyzwoitości. Rozumiem, że gdybym jeździł pijany bądź spowodował wypadek, to taryfy ulgowej by nie było, ale w tym przypadku jest to gra do jednej bramki”
Przekazana przez „Simsa” komendantowi z Polic lista niewykorzystanych sygnałów o przestępstwach i precyzyjnych „naprowadzeń” jest długa. „Macie pod samym nosem dilera, który systematycznie (raz w tygodniu) dowozi narkotyki. Bandziora wyposażonego w broń palną i środki łączności lepsze od policyjnych radiostacji (m.in. skaner do podsłuchiwania waszych rozmów). Funkcjonują bez żadnych zakłóceń dwie świetnie wyposażone meliny ze spirytusem i papierosami bez akcyzy, że nie wspomnę o złodziejach złomu i drzewa z lasu, o których już dawno mówiłem panu Tomaszowi W. Jak widać, za wysokie to progi dla niektórych pańskich podkomendnych” – zauważa OZI. Gdy agent zaczął brykać, policjanci posunęli się do szantażu. „Arek kazał ci przekazać, że albo wycofasz notatkę i uroczyście odszczekasz wszystko, co tam napisałeś, albo nie dostaniesz zaległych pieniędzy, bo komendant zażądał twojej dokumentacji i wstrzymał wszelkie wypłaty do czasu zbadania sprawy” – usłyszał od Jacka Z.
„Poinformował mnie ponadto, że w związku ze skierowaną do pana skargą, moje dane osobowe zostaną odtajnione i będę musiał zapłacić podatek od pieniędzy, jakie wcześniej otrzymałem” – czytamy w kolejnym wystąpieniu „Simsa” do komendanta powiatowego. Ten odesłał agenta na drzewo, oznajmiając mu: „(...) o wartości rzeczowej danej informacji i jej wiarygodności oraz o czasie i miejscu jej wykorzystania decydują zupełnie inne czynniki, a nie pan”, choć faktycznie „zgromadzony materiał dowodowy pozwala przyjąć za pewnik, iż informacje pan przekazał i nie podlega to negacji”. „Sims” nie pękł. Wyciągnął z rękawa nagrania rozmów, SMS-y ze zleceniami oraz kilka innych nieujawnianych dotychczas atutów i zakapował policjantów do Prokuratury Rejonowej Szczecin-Zachód. Oprócz łatwych do zweryfikowania zarzutów dotyczących tuszowania przestępstw, gotów był też zeznawać o: ! ujawnieniu mu tajemnicy państwowej poprzez okazanie pisemnego zobowiązania do współpracy handlarza narkotykami, który – wystawiony osobiście przez „Simsa” – został zatrzymany podczas wspólnej akcji policji i straży granicznej; ! wyprowadzaniu pieniędzy z funduszu operacyjnego (na przykład podpisanie w „zastępstwie” informatora ps. Jenot lipnego pokwitowania odbioru wynagrodzenia za „przekazanie informacji o sprawcy rozboju”). Prokuratura za żadne skarby nie chciała zająć się tym pasztetem, odsyłając go do szczecińskiego wydziału Biura Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Policji, a gdy „Sims” stawał się już nazbyt upierdliwy, śledczy posunęli się także do otwartych pogróżek: „Zasadnym jawi się potrzeba rozważenia ewent. jego odpowiedzialności karnej z art. 266 par 1 kk. (Kto, wbrew przyjętemu na siebie zobowiązaniu, ujawnia lub wykorzystuje informację, z którą zapoznał się w związku z pełnioną funkcją, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2)” – czytamy w kuriozalnym zarządzeniu z 26 lutego 2008 r. (skan), podpisanym przez zastępcę prokuratora rejonowego Zbigniewa Bielawskiego. – Sprawa od półtora roku leży w szczecińskim Sądzie Rejonowym i jakoś nie mogę się doczekać rozpoznania zażalenia na odmowę wszczęcia śledztwa. Wygląda na to, że akta zginęły – mówi naszym dziennikarzom „Sims”. Jacek Z. przed kilkoma miesiącami ewakuował się z policji i jest dzisiaj nieuchwytny. Arkadiusz T. dalej działa w Policach (bardzo wysoko awansował), ale nie chce rozmawiać z „FiM” o szczegółach tajnej współpracy z agentem, czemu oczywiście wcale się nie dziwimy. Nie tylko dlatego, że rozumiemy, iż obowiązuje go tajemnica... ANNA TARCZYŃSKA
Nr 47 (507) 20 – 26 XI 2009 r. rzed dobrze znanym mieszkańcom Torunia okazałym, choć niewysokim budynkiem przy ulicy Żwirki i Wigury, szczelnie ogrodzonym niebieskim płotem, staję w sierpniu br. z mieszanymi uczuciami i przepustką w ręku, czyli zdobytym nie bez trudu zaświadczeniem od księdza proboszcza. Mam jeszcze dyplom ukończenia studiów, ale on podobno nie jest tak ważny jak kartka z parafii. Spodziewam się tłumów wnuków wyznawczyń Rydzyka, ostrej selekcji oraz krzyżowego ognia pytań.
P
narybku, czyli wolontariuszy, to człowiek ciepły i otwarty, który całym sercem ukochał dziennikarstwo. Stara się dobrze wypaść, ponieważ – jak nam później wyjaśni – pierwsze siedem sekund decyduje o tym, jak postrzegamy człowieka. Jest więc roześmiany od ucha do ucha, niezwykle dowcipny i elokwentny. Przeprowadza nas przez przestronne korytarze, otwierając za pomocą elektronicznej dyskietki kolejne drzwi. Bo w siedzibie Radia – choć podobno nie jest to twierdza nie do zdobycia – żadne nie są otwarte. Ale nikt o tym teraz nie myśli. Będziemy
PROWOKACJA „FiM” stałego i żebyśmy brali za to odpowiedzialność. Co nas czeka? Krew, pot i łzy, a na końcu – zwycięstwo. Ale zanim dostąpimy zaszczytu posługiwania, musimy się o miejscu posługi czegoś dowiedzieć. I tak: ! Każde radio ma swój format. Jakieś ramy, w które wchodzimy, ubogacając je swoją osobowością. Umiejętności owszem, są ważne, ale akurat w RM jest coś jeszcze ważniejszego – osobisty kontakt z Jezusem Chrystusem. Dni skupienia, modlitwy, dyskusje dla wolontariuszy mają nam ów kontakt ułatwić.
związanych z ojczyzną, a także z Europą. Tu w grę wchodzi „chociażby kwestia tych funduszy unijnych”. ! Jeżeli gramy jakieś świeckie piosenki, to bardziej takie starsze albo stonowane. Zwracamy uwagę na treść albo życie moralne piosenkarza. Jeśli piosenkarz otwarcie wypowiada się przeciwko Kościołowi czy przeciwko RM, nie promujemy go. W archiwum jest kilkadziesiąt tysięcy sprawdzonych już utworów – mamy z czego wybierać. ! Ważne jest, żeby znać target, czyli grupę docelową. Problem w tym, że sam ojciec Dariusz ma
Byłam dziewczyną Rydzyka Jako pierwszy wita mnie Jan Paweł II z pomnika na dziedzińcu. Z kolei w holu siedziby Radia na radosne „Szczęść Boże” mrukliwie reagują dwie elegancko ubrane starsze panie. Każda z wpiętym w klapę bluzki orderem – wydzierganym na drutach moherowym berecikiem. To recepcjonistki-wolontariuszki. Raczej nieufne niż otwarte na przybysza, wypytują, po co przyszłam. – Na spotkanie wolontariuszy Radia Maryja – wyjaśniam z pokorą. – Trzeba czekać. Ojciec zaraz zejdzie – informuje jedna z emerytek. – Najlepiej w kaplicy – wyjaśnia w odpowiedzi na moje pytające spojrzenie i wskazuje palcem kierunek. Kaplica jest dość skromna. Oprócz mnie i modlącej się zakonnicy nie ma nikogo. Po kwadransie wpatrywania się w obraz Matki Boskiej Częstochowskiej i w podobiznę tatki Rydzyka na witrażu rezygnuję jednak z uświęconej poczekalni. Ponownie trafiam do holu. Tu dwa telewizory, z których jeden w kółko emituje TV TRWAM, stojak z broszurkami reklamującymi kolejne przedsięwzięcia ojca dyrektora i zachęcającymi do zasilania jego konta: „Cieszymy się, że słuchasz Radia Maryja, że oglądasz TV TRWAM, ale czy już pomagasz tym mediom?”. Obok Pismo Święte. Postanawiam zaczerpnąć ze słowa, to znaczy na chybił trafił wyciągnąć ze specjalnej skrzynki karteczkę z nazwą księgi i numerem wersu. „Wtedy będziecie szukali Pana, Boga waszego, i znajdziecie Go, jeżeli będziecie do Niego dążyli z całego serca i z całej duszy” – czytam przepowiednię z Księgi Powtórzonego Prawa. Oczekiwanych tłumów wciąż nie widać. Jest kilkanaście osób nerwowo przestępujących z nogi na nogę. Niektórzy z rodzicami. Najmłodsza to uczennica gimnazjum, najstarszy – ksiądz z okolicznej wioski, który przyznał szczerze, że przyszedł, bo nie ma co robić z nadmiarem wolnego czasu. Wszyscy wypatrujemy ojca. Ojciec Dariusz Drążek, bo to jemu przypadła w udziale formacja
przecież uczestniczyć w wielkim dziele. Ewangelizacji przez Radio Maryja. – Poszukiwanie nowych ludzi w Radiu to pozyskiwanie nowych osobowości, nowych charakterów do pozyskiwania kolejnych. Dla prawdy, dla Maryi. Nie zaczynacie historii Radia, żeby było jasne! To nie jest tak, że od was się wszystko zaczyna. Wy wchodzicie w historię Radia – przestrzega redemptorysta, dając do zrozumienia, że na rewolucję w rozgłośni nie ma co liczyć. Podobnie jak na wynagrodzenie za pracę. Prawie wszyscy – niemal 200 osób, które tworzą dzieła ojca Rydzyka – to wolontariusze. Wyjątków – zaledwie kilka. Dotyczą technicznych stanowisk, które wymagają, żeby ludzie byli na pełnym etacie. – Chcemy tę linię kontynuować. Wiecie też, że jest Wyższa Szkoła Kultury Społecznej i Medialnej i studenci poprzez praktyki posługują, ale nie chcemy zamykać się do uczelni. Chcemy, żeby ci, którzy już nie są studentami naszej uczelni, jeszcze nie są, albo nigdy nie będą, też mieli taką okazję na zasadzie wolontariatu – tłumaczy o. Dariusz dobitnie, być może po to, żeby nikomu nie przyszło do głowy, że mógłby dostać u redemptorystów odpłatną posadę. Na pocieszenie dodaje, że sam pracuje w RM w charakterze wolontariusza. – Nie dajemy wam noclegów. Wolontariat na tym tutaj polega, że mamy możliwości rozwoju, ale też coś chcemy z siebie dać. Przyjdzie na was zniechęcenie. Bo ktoś was potraktuje z góry. Tu nie ma aniołów, tu są ludzie – ostrzega o. Dariusz. Mamy się jednak nie poddawać, ale trwać, walczyć. Potrzeba wysiłku, samozaparcia, systematycznego przychodzenia, wzięcia dyżuru. Żeby to było coś
„Myślałeś o pracy w radiu? Chciałbyś się dowiedzieć, jak wygląda praca spikera i realizatora? A może sam chciałbyś nim zostać? Przyjdź, spróbuj” – z Rydzykowego eteru popłynęła latem informacja dla ludzi młodych, ambitnych i zdolnych. Pojechałam.
Jak już znajdziemy wspólny język z Chrystusem, bez trudu poradzimy sobie z pierwszym zadaniem dziennikarza – dotarciem do prawdy i przekazaniem tej prawdy słuchaczom. W przypadku RM ma to być prawda ewangeliczna i katolicka nauka społeczna z zakresu gospodarki, polityki itd. – Radiu przypisuje się różne etykietki, między innymi tę, że gdzieś tam polityka jest obecna, ale to nic innego jak rozsądna troska o dobro wspólne wszystkich. Takiej troski katolikowi nikt nie może odmówić – wyjaśnia o. Dariusz. A trzeba działać, bo idzie sodoma i gomora. Co drugie małżeństwo w Warszawie się rozwodzi, powszechnieje moda na tzw. single, tylko 10 proc. warszawiaków praktykuje, internet sieje zgorszenie, ale – co najgorsze – to idzie na prowincję. My mamy ów exodus szatana powstrzymać. Taka jest nasza misja. ! Czas na teorię. Przed naturszczykami specjalista od mass mediów, o. Drążek, wyłuszcza tajniki komunikacji. Powinniśmy zapamiętać, że komunikowanie ma prowadzić do wspólnoty. Nie możemy być jak demon z Pisma Świętego, który przyszedł kraść, zabijać i rozpraszać. My mamy jednoczyć. Jednoczyć słuchaczy wokół prawdy, Kościoła, spraw
kłopot, aby nam target Radia Maryja dookreślić. Niesporo mu chyba jakoś przyznać, że średnia wieku to... – U nas trudno zdefiniować słuchacza, ponieważ my mamy bardzo wielu słuchaczy i bardzo wielu podsłuchujących, a więc takich, którzy nigdy nie powiedzą, że słuchają – twierdzi. A nie powiedzą przez złych ludzi, którzy przyklejają etykietki – że ten, kto słucha RM, to jest oszołom, nienormalny i nieprzystający do niczego. Nam też przyjdzie się kiedyś z tym zmierzyć. Dlatego musimy stworzyć zespół ludzi, którzy nie są pozerami. To znaczy, że czas najwyższy utożsamić się z treścią i formą Radia Maryja, z Kościołem i samym ojcem dyrektorem. Po barwnym wykładzie czas na zadanie domowe. Każdy ma przygotować autoprezentację oraz tekst do przeczytania. Ojciec Dariusz daje wskazówki – zdania mają być proste, mówić należy do człowieka, a nie o człowieku. Spontanicznie. Nie opowiadać, tylko mówić. Trzeba przykuć słuchacza do radia, bo jak się zniechęci, to nie wróci. Nie zwracamy się do słuchacza per ty. Mogą sobie na to pozwolić wyłącznie ojcowie. My mamy mówić ładnie. Nie to, co nam ślina na język przyniesie. Żadnego kumoterskiego „joł,
9
joł, joł”... Poza tym – życzliwość, uśmiech, punktualność, precyzja, polot! – te pojęcia tworzą kodeks posługującego w RM. Na koniec – rarytas. Idziemy na pielgrzymkę po budynku. Wypucowane marmurowe posadzki robią wrażenie (lśnią tak, bo na polecenie o. Rydzyka codziennie są polerowane przez sprzątaczki-wolontariuszki). Po drodze odrobina historii. „Uprzejmie proszę przed wejściem zapukać. Wejść po usłyszeniu »proszę« lub »ave Maryja«. Bóg zapłać” – przed drzwiami opatrzonymi taką informacją o. Dariusz opowiada. Jesteśmy w starszej części rozgłośni. Kiedyś był to domek jednorodzinny podarowany redemptorystom przez pewne małżeństwo. Od tego się wszystko zaczęło. Jedno ciasne studio z reżyserką w piwnicy i obowiązkowe dla każdego bambosze robione na drutach. W tych bamboszach każdy czuł się jak u siebie w domu. Później dobudowano górę, następnie kolejne budynki. – Popatrzcie, jak to się rozrosło, że z takiego niczego powstało tak wielkie dzieło – radio, gazeta, telewizja, uczelnia. Jeszcze teraz na tę uczelnię robimy geotermię i telefonię, żeby studenci mieli jak najlepsze możliwości studiowania i żeby mogli studiować maksymalnie tanio, nawet może i za darmo. Bo jeżeli nawet 5–10 proc. wyjdzie takich studentów ukształtowanych, to już jest się z czego cieszyć – o. Dariusz pobudza naszą katolicką wyobraźnię, wychwalając przy okazji zdolności charyzmatyczne swojego szefa. Teraz radio jest nowoczesne. Cztery studia, w tym dwa emisyjne, reżyserka. Tylko cisza i pustka, jakie tu panują, wyjaśniają rzeczywisty cel poszukiwania nowych sił i osobowości. Po zwiedzaniu siedziby najstarszego dziecka Rydzyka przychodzi czas na jego oczko w głowie, czyli kapliczkę – dawniej największe pomieszczenie Radia. Tutaj nagromadził tatko przeróżnych pamiątek po papieżu Polaku. Są między innymi skarpety, filiżanka, pocerowana sutanna i piuska. Ale także świeca, którą Papa w ostatnich chwilach życia trzymał w ręku, czy obrazek prymicyjny. Ojciec Dariusz z dumą prezentuje nam te trofea. – O Jezu! To są relikwie papieża – niemal mdleje ze wzruszenia moja przyszła redakcyjna koleżanka. Naprzeciwko „relikwii” figurka Maryi. Przed nią kilka róż. Wszystkie ze złota wytopionego z obrączek podarowanych przez ludzi: – To jest jako wotum dla Matki Bożej – objaśnia o. Dariusz. Po kilku pierwszych godzinach formacji, z książką o tym, jak to Jan Paweł II ukochał Radio Maryja, i kalendarzem na rok 2010 pod pachą, lekko oszołomiona opuszczam siedzibę RM. Ale to dopiero początek przygody... Cdn. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected] Fot. Autor
10
ostarali się przy tym, aby każdego, kto ma inne poglądy w tej sprawie, traktowano jak zdrajcę i pachołka Moskwy. Lewica w latach w latach 1996–1997 i 2001–2005 podejmowała próby zmiany polskiej polityki zagranicznej wobec Rosji. Trzeba przyznać, że niektóre jej elementy były niezłe. Udało się zawrzeć umowy o wymianie gospodarczej. Sprawę popsuł trochę nasz udział w awanturze irackiej. Ale kompletną katastrofą była prowadzona po 2005 roku przez PiS polityka ciągłego drażnienia Moskwy (tarcza antyrakietowa, poparcie Gruzji w jej konflikcie z Rosją, próby budowy tak zwanego kordonu sanitarnego wokół jej wschodnich granic). Liderzy PO część pomysłów PiS uznali za ciekawe i warte kontynuacji (tarcza, kordon), choć w nieco zmienionej formule. Takie pomysły są następstwem pochodzącego jeszcze z lat 20. i 30. ubiegłego wieku schematycznego postrzegania Rosji (ZSRR). Politycy nie są w stanie odróżnić działań jej władz skierowanych na zewnątrz od tych nakierowanych do wewnątrz. Z polskich mediów tylko „Fakty i Mity” zauważyły, że niedawna (sierpniowo-wrześniowa) rosyjska kampania propagandowa dotycząca przyczyn wybuchu II wojny światowej skierowana była bardziej do obywateli Federacji niż do opinii międzynarodowej. A miała na celu podbudowę dumy narodowej Rosjan. Politycy prawicy odczytali to wyłącznie jako atak na państwo polskie. Nie zauważyli, że dają się wciągać w słowną bijatykę. Jej konsekwencją było utrwalenie w oczach opinii międzynarodowej wizerunku Polski jako państwa kłótliwego. Władze w Moskwie wiedziały dobrze, że nie dysponujemy skutecznym środkiem oddziaływania na rosyjskie elity, a za ich pośrednictwem – na społeczeństwo. Nasze partie polityczne nie utrzymują codziennych stosunków z liczącymi się dzisiaj rosyjskimi ugrupowaniami. Instytut Polski w Moskwie to dwa pokoje w naszej ambasadzie, zaś nakład rosyjskojęzycznego miesięcznika przedstawiającego naszą kulturę wynosi niecałe sześć tysięcy egzemplarzy. Niezwykle skromne rozmiary ma także wymiana naukowa pomiędzy Polską a Rosją. Nasza polityka wizowa wobec obywateli Federacji jest absurdalna i prowadzi do napięć i ograniczenia wzajemnych kontaktów. Tymczasem wzmacnia się siła rosyjskiej wewnętrznej propagandy. A służy ona niezmiennie odbudowie dumy z własnego państwa odczuwanej przez obywateli Federacji Rosyjskiej. Państwa, które od połowy lat 80. ubiegłego wieku przeżywało same klęski: od porażki w Afganistanie po rozpad ZSRR i chaos gospodarczy lat 90. Demokracja przeciętnym mieszkańcom Federacji kojarzy się z nieterminowym wypłacaniem pensji oraz emerytur,
P
Nr 47 (507) 20 – 26 XI 2009 r.
U NAS I GDZIE INDZIEJ powszechną biedą i galopującymi cenami, gwałtownym bogaceniem się jednych, podejrzaną (złodziejską) prywatyzacją firm, a nawet całych regionów. Skoro Polska sama się wypięła na Wschód, to trudno się dziwić, że „wszystkie te plagi działy się pod dyktando Zachodu oraz katolickich misjonarzy” (głównie z Polski). Tak to propaganda rosyjska czasem przedstawia.
Polscy prawicowi politycy niejako na siłę widzą w Rosji państwo totalitarne marzące o podporządkowaniu sobie Europy. Tyle że takiej Rosji już nie ma. Kaczo-Putin
Pragmatyzm czy rusofobia? Przemiany gospodarcze spowodowały, że w Rosji ukształtowała się specyficzna, niespotykana na świecie dwubiegunowa struktura społeczna: wąska grupa ludzi niezwykle zamożnych – tak zwanych oligarchów – i ich najbliższych współpracowników oraz reszta społeczeństwa żyjąca od wypłaty do wypłaty. Nie ma tam licznej klasy średniej (właściciele małych firm, niezależni specjaliści), która w dojrzałych demokracjach jest ich siłą napędową. Nie ma także w Rosji tak naprawdę małych i średnich firm. Dominują prywatne lub państwowe giganty. Warto przy tym zauważyć, że rosyjscy oligarchowie przez lata nie płacili podatków i wywozili kapitał na Zachód, a wykupione przez siebie przedsiębiorstwa eksploatowali bez wydatków na inwestycje aż do ich śmierci technicznej. Gospodarka uzależniła się od światowej koniunktury na eksportowane przez siebie surowce. Lata demokracji to także rozkwit terroryzmu w Rosji. Nikt na Zachodzie nie brał na poważnie rosyjskich ostrzeżeń, iż Afganistan przeradza się w siedlisko fundamentalistów. Rosja pierwsza, podczas wojny w Czeczenii i rajdów z Tadżykistanu, odczuła siłę talibów. Zdaniem profesora Zbigniewa Madeja z Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN, tak krytykowane u nas reformy przeprowadzane najpierw przez prezydenta Władimira Putina, a następnie przez tandem
Miedwiediew-Putin były i są niezbędne, aby utrzymać państwo. Zauważa on także, że niektóre elementy tych reform stosują także rządy na Zachodzie (nacjonalizacja prywatnych firm, kontrola inwestycji). Rosja zaś wie, że samą siłą militarną wiele nie osiągnie. Dmitrij Trenin, szef rosyjskiego ośrodka analiz strategicznych – Centrum Carmegie Hall – szacuje, że dzięki Putinowi w Rosji wreszcie pojawiły się fundamenty, na których będzie możliwe zbudowanie demokracji liberalnej. Według niego, składają się na to: odbudowa siły i dobrej opinii kraju na arenie międzynarodowej, ustabilizowanie sytuacji gospodarczej, ograniczenie korupcji i przestępczości, wzrost bezpieczeństwa wewnętrznego, budowa społeczeństwa informacyjnego. Jacek Prześluga, jeden z lepszych w Polsce specjalistów od zarządzania wizerunkiem (doradca między innymi Janusza Palikota), zauważył, że w odróżnieniu od naszych polityków przywódcy Rosji prowadzą żywo komentowane własne blogi i wideoblogi. Profesor Roman Bäcker z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika (do niedawna jeden z doradców PO) zwraca uwagę na dający się porównać z Europą Zachodnią rozkwit rosyjskich wirtualnych serwisów politycznych. To wszystko – według wspomnianego Dmitrija Trenina – pozwala postawić prognozę, że za dwa pokolenia
Rosja stanie się normalnym państwem liberalno-demokratyczym. Nasi politycy nie zauważyli nie tylko perspektyw dla rozwoju demokracji w Rosji, ale także tego, że mamy wiele wspólnych cech. Zdaniem profesora SGH Krzysztofa Rybińskiego, oba państwa na razie nie potrafią wykorzystać potencjału, jakim są ośrodki kształcenia informatyków. Polska i Rosja kształcą bowiem najlepszych na świecie specjalistów od programowania i zarządzania sieciami informatycznymi. Kształcimy także dobrych specjalistów od nanotechnologii i biotechnologii. Strategia rozwoju Rosji do 2030 roku, przedstawiona przez premiera Putina wiosną tego roku, zakłada odejście od surowcowego modelu rozwoju. Uznał on, że Rosja wreszcie musi postawić na produkcję przemysłową. Jak zauważa profesor Madej, program rosyjskiego rządu zakłada gwałtowny wzrost importu, w szczególności maszyn i urządzeń. A Polska może zaoferować Rosji sporo potrzebnych jej rzeczy. Istotne jest także i to, że produkcja cywilna ma się rozwijać dzięki napływowi inwestycji zagranicznych. Polskie biznesy mogą na tym tylko skorzystać. Radykalnej zmianie rosyjskiej polityki gospodarczej towarzyszyć będzie – zdaniem profesora Rybińskiego – zjawisko, które dotknie także Polskę, czyli dość głęboki kryzys demograficzny i starzenie się społeczeństw. Wymusi to zmiany
w systemie organizacji ochrony zdrowia, polityki społecznej, emerytalnym oraz w budżecie państwa. Zarówno politycy rosyjscy, jak i polscy nie mają pomysłu, jak go rozwiązać. Na stosunki Polski z Rosją wpływ ma także nasza niekonsekwentna polityka wobec przyszłości Unii Europejskiej. Osłabiając wspólnotę i brużdżąc w układach UE z Moskwą (rząd PiS), pozwoliliśmy Rosji, zdaniem profesora Madeja, na wybieranie poszczególnych państw, z którymi samodzielnie się układała. Nie zauważyliśmy przy tym, że Federacja Rosyjska do niedawna była skazana na współpracę z Europą. Z powodów technologicznych i logistycznych państwa UE oraz Bałkany były jedynym tak dużym odbiorcą rosyjskiego gazu i ropy. Polska wyróżniała się tutaj położeniem. Sieci przesyłowe, które dostarczały paliwa do zachodniej części kontynentu, musiały biec przez nasze terytorium. Ich rozbudowa gwarantowała nasze bezpieczeństwo, gdyż zablokowanie dostaw do Polski oznaczało ich przerwanie także dla Zachodu. Rozumiał to nawet rząd Hanny Suchockiej, zawierając w 1993 roku tak zwany gazowy kontrakt stulecia. Zakładał on, że na początku XXI wieku Polska i Rosja przystąpią do budowy 2 nitki gazociągu. W planach było także zwiększenie mocy przerobowych ropociągu „Przyjaźn”. Rząd Jerzego Buzka, mając pełne poparcie Aleksandra Kwaśniewskiego, robił wszystko, aby obie inwestycje zablokować. Zachęciło to Putina do szukania innych dróg eksportu rosyjskich surowców. Jedną z nich jest tak zwany gazociąg północny zainicjonowany w 2005 roku. Po licznych przetasowaniach i zmianach szczegółów projektu inicjatywa rosyjsko-niemiecka stała się przedsięwzięciem międzynarodowym, w którym bierze udział nawet Słowenia. Jamał II odszedł w niebyt. Rządy PiS, a następnie koalicji PO-PSL, postawiły za to na budowę ropociągów i gazociągów południowych. Problem polega na tym, że bez zgody Rosji nie pojawi się tam ani gaz, ani ropa. A jej władze od jesieni 2009 r. znalazły sobie innego hurtowego odbiorcę surowców. I to takiego, który pokryje koszty budowy sieci przesyłowych. Jest nim rząd Chin. Europa ma jednak przewagę nad Pekinem, gdyż w odróżnieniu od niego może Rosji zaoferować nie tylko pewną walutę, ale też maszyny i najnowsze technologie. Jednocześnie nie mamy możliwości manipulowania cenami ropy i gazu, co gwarantuje Rosji stałe dochody w odróżnieniu od umów z Chińczykami. Polska w silnej UE związanej z Rosją sojuszem strategicznym może stać się, według profesora Zbigniewa Madeja, częścią układu, który na lata ma szansę współrządzić światem. Skorzystamy, czy znów zablokujemy? MiC
Nr 47 (507) 20 – 26 XI 2009 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
UWAGA, KONKURS!
Pomożecie? Pomożemy! Macie znakomity pomysł na biznes? I tylko brak Wam siły przebicia, a przede wszystkim kasy? Nic to. Napiszcie do nas. Postaramy się temu zaradzić. Wielkimi krokami zbliża się półmetek perspektywy finansowej 2007–2013, czyli kolejnego okresu rozliczeniowego dotacji z Unii Europejskiej. I nawet optymistyczne sprawozdania Ministerstwa Rozwoju Regionalnego nie są w stanie ukryć faktu, że z wykorzystaniem środków pomocowych z Unii Europejskiej nie jest najlepiej, a wszystkiemu, jak zwykle, są „winni” beneficjenci. Oczywiście... Największe opóźnienia zaliczają programy, którymi bezpośrednio zawiaduje rząd RP – Program Operacyjny Infrastruktura i Środowisko (budżet 27,9 mld euro z łącznej puli 67 miliardów euro!), który powinien sfinansować największe zadania inwestycyjne: autostrady, drogi, koleje, lotniska; oraz Program Operacyjny Rozwój Polski Wschodniej (budżet 2,3 mld euro).
Postęp w budowie autostrad i nowoczesnych linii kolejowych jest widoczny. Prezentują się doskonale na... najnowszych mapach drogowych, głównie z opisem w legendzie jako „projektowane odcinki autostrad”. I tyle. I żaden rząd za nic się nie przyzna, że z wielkimi inwestycjami sobie nie radzi. Dużo łatwiej stwierdzić, że przyczyną słabego wykorzystania środków pomocowych z Unii Europejskiej jest słaba jakość wniosków oraz ogólna mizeria intelektualna beneficjentów. Tym łatwiej, że beneficjenci są bez głosu i nie będą się bronić. A może jednak? Na początek popatrzmy na liczby: według stanu na koniec sierpnia 2009 roku (dane Ministerstwa Rozwoju Regionalnego), wnioskodawcy złożyli ponad 76 tysięcy poprawnie wypełnionych wniosków, z czego do dofinansowania skierowano nieco ponad 30 tysięcy na łączną kwotę 62,4 miliarda złotych, co stanowi ok. 20 proc. ogólnej wartości dotacji przewidzianych na lata 2007–2013. Nie jest więc z jakością
tych wniosków wcale źle, a byłoby jeszcze lepiej, gdyby nie sztuczki stosowane przez instytucje zarządzające. Ostatni przykład, który nie ma wiele wspólnego z logiką, to wprowadzenie tzw. standardu minimum do wniosków w ramach Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki. W skrócie chodzi o to, aby w każdym projekcie w równym stopniu zapewnić udział zatrudnienia kobiet i mężczyzn – bez tego wniosek nie będzie oceniany. Konia z rzędem temu, kto zapewni równy udział kobiet w projekcie, który ma podnosić kwalifikacje kierowców ciężarówek albo mężczyzn w kursach dla kosmetyczek. Przykłady mogą wydawać się śmieszne, ale efekty już takie nie są – zwłaszcza dla projektodawców. Oto w tylko jednym konkursie ogłoszonym przez Wojewódzki Urząd Pracy w Łodzi uwalono z tego powodu 30 wniosków. W ten sprytny sposób można zamaskować brak środków na dofinansowanie projektów, wynikający m.in. z wysoce prawdopodobnej katastrofy budżetu państwa. Niektóre
instytucje, np. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji, mają więcej odwagi cywilnej i mówią wprost – nie podpiszemy z Wami umowy do czasu otrzymania pieniędzy z Ministerstwa Finansów. I beneficjent z wnioskiem skierowanym do dofinansowania, po spełnieniu wszystkich wymogów Instytucji Zarządzającej, czeka na podpisanie umowy ponad pół roku. Albo i więcej. Postanowiliśmy zamieszać trochę w dobrym samopoczuciu dysponentów unijnych dotacji i na jakiś czas stać się głosem projektodawców chętnych do uzyskania unijnych dotacji. Ogłaszamy więc Ogólnopolski Konkurs dla naszych Czytelników! Jeżeli masz pomysł na projekt, który Twoim zdaniem mógłby zostać sfinansowany ze środków Unii Europejskiej, napisz do nas i opisz, na czym on miałby polegać. Nieważne, czy pomysł będzie dotyczyć Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki, Innowacyjna
– Krystyna Zachwatowicz i Andrzej Wajda (twórca filmu „Człowiek z marmuru”) oraz historycy – Andrzej Chwalba, Andrzej Friszke, Andrzej Paczkowski, Tomasz Gąsowski. Jednak przygotowany przez nich scenariusz ekspozycji nie spodobał się dyrektorowi Muzeum Historii Polski i byłemu szefowi gabinetu politycznego ministra Ujazdowskiego Robertowi Kostrze, który go odrzucił, a do stworzenia nowego zatrudnił osoby związane z Muzeum Powstania Warszawskiego oraz... ludzi z kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Oczywiście, zaraz powstały spory na temat profilu muzeum, gdyż nowy desant z Warszawy chce przekształcić placówkę w kolejny symbol walki społeczeństwa z komunizmem i terrorem. Nowa Huta ilustruje jeszcze jeden symbol – otóż w zamyśle ówczesnych władz miało to być pierwsze duże polskie miasto, w którym nie będzie kościołów. Oczywiście kler stawał na głowie, by ten fakt zmienić. W 1969 roku krakowski arcybiskup Karol Wojtyła osobiście wmurował kamień węgielny – pochodzący rzekomo z Bazyliki św. Piotra w Watykanie – pod budowę przyszłego kościoła. Jednak na ówczesnych władzach ta szopka
większego znaczenia nie zrobiła, a pierwszy kościół w Nowej Hucie powstał dopiero w 1977 roku, czyli przeszło 30 lat po powstaniu miasta. Za to dziś kościołów jest tam bez liku, ale i tamtejsze bezrobocie należy do największych w kapitalistycznej Polsce. Dlatego jako miejsce-symbol walki społeczeństwa z komunizmem Nowa Huta nie jest najszczęśliwszym przykładem. Większość jej założycieli i pracowników to ludzie z południowo-wschodniej Polski, gdzie przed wojną panowała straszliwa bieda i częste niepokoje
Gospodarka, Rozwój i Odnowa Wsi, czy jakiegokolwiek innego, czy będzie możliwy do sfinansowania ze środków dzielonych centralnie, czy lokalnie. Wystarczy, że wyślecie maila na adres
[email protected] lub tradycyjny list na adres Redakcji „Faktów i Mitów”, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15, z dopiskiem „KONKURS UE”. Pamiętajcie o podaniu danych kontaktowych. Wybierzemy dwie najciekawsze propozycje i spróbujemy Wam pomóc w uzyskaniu dofinansowania: znajdziemy odpowiedni fundusz i konkurs, sprawdzimy wymogi formalne dla beneficjentów oraz wymaganą dokumentację, pomożemy w przygotowaniu profesjonalnego wniosku, na którym mucha nie usiądzie. I będziemy trzymać kciuki za powodzenie aplikacji, a następnie wszystko krok po kroku opiszemy (jeżeli takie będzie Wasze życzenie, to z zachowaniem anonimowości danych). Zobaczymy, czy proces oceny i wyboru wniosku będzie prowadzony według klarownych zasad, w oparciu o merytoryczne przesłanki, czy według innego klucza. Drodzy Czytelnicy, życzę Wam kreatywnych pomysłów na projekty. Na zgłoszenia czekamy do 20 grudnia 2009 roku. Kochani. Pieniądze leżą na ulicy! Powodzenia! JERZY SERAFIN
społeczne (,, Wyklęty powstań ludu...” – „FiM” 441). Toteż ludzie ci, mając wreszcie pracę, mieszkanie i jakąś stabilizację społeczną, nie myśleli walczyć z PRL-em i... budową kościołów także. Pierwsze protesty społeczne zaczęto organizować dopiero pod koniec lat 70. ubiegłego stulecia, czyli było to już drugie pokolenie nowohucian. Dlatego przed ludźmi Kaczyńskiego stoi trudne zadanie, jeśli chcą obiektywnie przedstawić Nową Hutę jako symbol walki z komunizmem. Czy nie lepiej byłoby, gdyby zwyciężyła normalność i odwiedzający muzeum po prostu zobaczyli, jak wtedy wyglądało życie z jego blaskami i cieniami. W ogóle obiektywna ocena epoki PRL-u jest niezwykle trudna, złożona i wciąż budzi skrajne emocje. W miniony weekend Krystyna Zachwatowicz i Andrzej Wajda zorganizowali w budynku muzeum spotkanie dawnych działaczy opozycyjnych z młodszym pokoleniem, które miało usłyszeć opowieści z tamtej epoki. Podczas imprezy doszło do awantury pomiędzy posłem PO Jerzym Fedorowiczem a komiwojażerem przestrzeni publicznej Janem Marią Rokitą. Kiedy Fedorowicz opowiadał zebranym o chuliganach i anarchistach niszczących piedestał, na którym stał pomnik Lenina, Rokita przerwał jego wypowiedź i stwierdził, że owi chuligani byli najmądrzejszymi ludźmi tamtego okresu. Oburzony Fedorowicz opuścił spotkanie. MAREK PAWŁOWSKI
[email protected]
O Nowej to Hucie piosenka W krakowskiej dzielnicy Nowa Huta ma powstać muzeum PRL-u. Pomysł oraz miejsce realizacji słuszne, a Kraków ma szansę wzbogacić się o nową, niezwykle interesującą placówkę kulturalną. Jednak ludzie związani z Kaczyńskimi robią wszystko, by z muzeum stworzyć kolejną akademię ku czci walki z komunizmem. Nowa Huta – najmłodsza, a zarazem największa dzielnica Krakowa – jest bez wątpienia architektoniczną perłą socrealizmu i miejscem coraz chętniej odwiedzanym przez wielu, także zagranicznych turystów. Można ją również postrzegać jako sztandarowe dzieło tak chętnie potępianej dziś minionej epoki, gdyż symbolizuje jedną z największych inwestycji wyciszonego przez wojnę polskiego społeczeństwa. Wtedy to – realizując plan 6-letni – zbudowano ogromny kombinat metalurgiczny, który w swym okresie największej prosperity zatrudniał prawie 50 tysięcy ludzi, a tuż przy nim wyrosło 300-tysięczne miasto. Dziś już w tym miejscu nie ma polskiej huty, bo ostatni pakiet akcji sprzedał w 2007 roku hinduskiemu koncernowi Mittal Steel rząd PiS-u. Pozostało miasto Nowa Huta zaprojektowane według modernistycznej wizji wybitnych polskich architektów – Tadeusza Ptaszyckiego i prof. Romana Ingardena. Właśnie w jej sercu, w okazałym budynku po dawnym kinie Światowid, miało powstać wolne od martyrologii i historycznego patosu muzeum PRL-u. W skład rady programowej, czyli organu odpowiedzialnego za profil placówki, wchodzą m.in. pomysłodawcy muzeum
11
12
Krystyną trudno umówić się na spotkanie w miejscu jej pracy, bo zmienia się ono właściwie z dnia na dzień. Chyba że handel idzie dobrze, a utargi satysfakcjonują szefa. Wówczas jej nie przenosi. Z kolei czas pracy warunkują na równi – pogoda oraz strażnicy miejscy. Krystyna, z wykształcenia pielęgniarka, ma niespełna 50 lat. Elegancko, choć sportowo ubrana, energiczna. Jest handlarką z pudeł. To znaczy pudlarą. – Wielu tak o nas mówi, postrzegają nas jako margines, traktują jak ostatni sort ludzi. Nie jesteśmy elementem kryminogennym – w głosie mojej rozmówczyni słychać gorycz. – My jesteśmy tylko wyrobnikami, którzy nie mają albo nie potrafią znaleźć innego wyjścia – dodaje. Krystynie życie napisało taki scenariusz, że nie ma szans na podjęcie stałej pracy. Ze względów zdrowotnych. Dorywcze zajęcia nie zapewniały bytu. Podobnie jak kilkaset złotych renty chorobowej. W końcu – w poszukiwaniu dodatkowego źródła dochodu – trafiła na pudła. – Pudlarzem zazwyczaj zostaje się z polecenia. Tutaj najlepsze referencje to dobre słowo z ust osoby, która już pracuje, podszepnięte w odpowiednim momencie szefowi – wyjaśnia. Z nią nie było inaczej. Jest zimny listopadowy dzień. Krystyna stoi na tak zwanym zakazie przy jednej z łódzkich ulic. Na zakazie to znaczy w miejscu, w którym nie wolno handlować. Dzień wcześniej wskazał je Krystynie pracodawca. Nie umie powiedzieć, co to za człowiek. Nic o nim nie wie. W tej pracy taka dyskrecja to podstawa. Bo szefowie nie rejestrują swojej działalności i nie odprowadzają podatków. Dlatego każdy najemnik zna tylko imię i numer telefonu swojego dobroczyńcy. Właśnie przez telefon przyjmuje się ludzi do pracy, umawia w konkretnym miejscu w mieście na wyładowanie i odebranie towaru. To cały kontakt. Koledzy z pracy? Owszem, ludzi poznaje się przy okazji wspólnego
Z
Nr 47 (507) 20 – 26 XI 2009 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Pudlarze handlu. – To nie są przyjaźnie, raczej znajomości. Każdy z nas jedzie na tym samym wózku, więc trzeba sobie pomagać – mówi Krystyna. – Jacy jesteśmy? – Krystyna próbuje znaleźć wspólny mianownik określający ludzi zróżnicowanych niemal tak samo, jak oferowane przez nich towary. – Samotne matki, renciści, emeryci dorabiający do głodowych świadczeń. – Przede wszystkim jesteśmy normalnymi ludźmi, których życie zmusiło do tego, żeby pracować nielegalnie. Na straganie Krystyny klojba, to znaczy mydło i powidło – torby, koszulki, baterie, latarki, nożyczki, zmywaczki, saszetki, długopisy, budziki. Obok młoda dziewczyna handluje bielizną. Różnokolorowe majtki i biustonosze przyciągają spojrzenia przechodzących kobiet. Niektóre kupują. Krystynie trochę żal, że dziewczyna marnuje młodość na pudłach, że brudzi sobie w papierach, przyjmując mandaty. Przecież młoda, mogłaby znaleźć lepszą pracę. Ale chyba nie potrafi. Jest wczesne przedpołudnie. Największym wzięciem cieszą się białe chińskie podkoszulki po 6 zł za sztukę. O popycie na oferowany przez Krystynę towar świadczą wciąż nowe pochylone nad asortymentem głowy klientów. Marża na klojbie – 100 proc. Na ciuchach – 50 proc. w porównaniu z ceną zakupu w wielkich podwarszawskich magazynach z chińskim towarem. Ludzie kupują, bo to i tak taniej niż w sklepie. Chociaż – jak twierdzą zgodnie wszyscy sprzedający – kiedyś było znacznie lepiej. Jako że Krystyna stoi w miejscu zakazanym, pracownik urzędu miasta inkasuje placowe: 10 złotych (opłata jest zróżnicowana w zależności od wielkości stanowiska). Godzinę później przyjeżdżają strażnicy miejscy. Każą się zwijać. Wypisują mandat: 500 złotych. Utargu
Dla wizerunku miasta są przekleństwem. Dla urzędników – utrapieniem. Dla mieszkańców, szczególnie tych ledwo wiążących koniec z końcem – zbawieniem. jak dotąd – 150. Ale Krystyna mandatów nie płaci. Ona jest tu tylko od tego, żeby je przyjmować. Nie jest w stanie określić, ile mandatów wręczyli jej miejscy strażnicy od początku roku. Z pewnością setki. Większości już nie ma, bo wyrzuciła. Wysypuje z torebki tylko te z ostatniego tygodnia. Wszystkie za handel w miejscu niedozwolonym. Kwoty od 50 do 500 złotych. Żaden niezapłacony. Dlaczego? Krystyna pracuje nielegalnie, nie boi się też komornika, bo ten nie ma jej czego zabrać. – Na pudłach stoją ludzie bez dochodów, bez majątków. Nikt przecież nie pójdzie do pracy, której stałym elementem jest przyjmowanie mandatów, jeśli windykacja może mu coś zająć. To jest błędne koło. Oni wiedzą, że tych mandatów nie będziemy płacić, my też wiemy, że ich nie zapłacimy – Krystyna odsłania tajniki zawodu. Urzędnicy mocno się trudzą (albo przynajmniej dobrze udają) w likwidowaniu pudeł szpecących miasta. Ale na próżno. Po tym jak dostała mandat i nakaz zwijania interesu, Krystyna dzwoni po pracodawcę. Ten przenosi ją w inne miejsce. Tutaj schemat niemal bliźniaczy, wyłączając fakt, że nie pojawił się urzędnik magistratu. Mija dziewiąta godzina pracy Krystyny. Utarg: 200 złotych. To oznacza, że zarobiła 30 zł. Kilka przecznic dalej stoi Ewelina. Stoi na ciuchach – sprzedaje
Wrona odstrzelona 15 listopada powinien być ogłoszony Narodowym Świętem Demokracji. Na pamiątkę odwołania skrajnie klerykalnego prezydenta Wrony. Niewielu wierzyło, że to się może udać. Ani mieszkańcy miasta, ani nawet pomysłodawcy, czyli częstochowska lewica. A jednak słowo stało się ciałem. Ultraprawicowy prezydent Jasnej Gór..., pardon, Częstochowy, wielki mecenas Kościoła Tadeusz Wrona, został wysiudany z ratusza. I to w jakim stylu! Do referendalnych urn poszło 42 tysiące mieszkańców miasta, a 95 procent (!) z nich
głosowało za odwołaniem Wrony. Jak to możliwe? A tak, że chytry Kościół tym razem przechytrzył sam siebie. Otóż księża postanowili złamać ciszę wyborczą w ten sposób, że niedzielne msze kończyli takimi oto słowami skierowanymi do wiernych: „A teraz idźcie do domów i nie bierzcie udziału w tym zamieszaniu”. Aluzja była czytelna, a rozkaz przez mohery wypełniony. Ci, którym Wrona mógł się podobać za smarowanie klerowi, karnie zbojkotowali referendum. Poszli natomiast przeciwnicy i... I przeor Majewski jeszcze w poniedziałkowy ranek nie mógł
Fot. MaHus chińszczyznę. Ale – jak zapewnia – całkiem dobrej jakości. No i tanie. Ona ma swoje stałe miejsce i stałe klientki. – Ludzie tu przychodzą, bo nie stać ich na to, żeby tę samą rzecz kupić w sklepie. Są szczęśliwi, że mogą coś kupić z pudeł – mówi. Ewelina nie odczuwa wielkiej satysfakcji z tytułu wykonywanej pracy. Ale ma dwoje małych dzieci, wychowuje je sama i musi im dać jeść. Handlu z pudeł nie można – jak mówią moi rozmówcy – traktować jako normalnej pracy, w której jest się codziennie określoną liczbę godzin. Tutaj wszystko jest uzależnione od pogody i utargu. Dniówka 30–50 złotych. Jeśli utarg przekroczy ustaloną przez pracodawcę kwotę (zwykle 300 lub 500 zł), można liczyć na 10 proc. dodatku. Są jeszcze tacy pracodawcy, którzy dopłacają 20 zł za wzięcie mandatu. W sumie – w zależności od miesiąca i miejsca, w jakim się stoi, można zarobić od 600 do 1400 złotych miesięcznie. Stawka nie jest oszałamiająca, jeśli wziąć pod uwagę, że właściciel towaru, który ma na terenie miasta kilku handlarzy, zarabia miesięcznie około 40 tysięcy złotych. Dziki handel to zmora wielu polskich magistratów. W Łodzi, w ramach oczyszczania ulic z pudeł, w połowie września policja przeczesała miasto. Przesłuchano kilkadziesiąt osób, zarekwirowano tony towaru. Dziewięciu pracodawców, których udało się zidentyfikować, usłyszało zarzuty. Stracili towar,
– zwalony do łóżka ciężką dyspepsją – uwierzyć, że rzeka miejskiej kasy zasilającej bezdenne jasnogórskie jezioro może nagle wyschnąć. Zapewne tak będzie, bo to właśnie bezczelne, bezwstydne pakowanie publicznego grosza (którego brakowało na niemal wszystkie inwestycje potrzebne miastu) w klasztorny biznes doprowadziło częstochowian do wściekłości i odwronienia grodu. Następca Wrony (komisarz albo prezydent) dwa razy się teraz zastanowi, zanim
a ludzie – pracę. Triumf organów ścigania trwał jednak krótko. Zaledwie kilka dni zajęło pudlarzom podnoszenie się z popiołu. Na ulice wrócili, bo handel uliczny to w tej chwili potężna machina, w którą zaprzęgnięto tysiące ludzi. Z inicjatywą takiej zmiany kodeksu wykroczeń, aby handlujących w niedozwolonym miejscu karać pozbawieniem wolności, wystąpiła nawet Komisja Nadzwyczajna „Przyjazne Państwo”. „Handel uliczny w miejscach do tego nieprzeznaczonych ujemnie wpływa na wizerunek miasta i jest uciążliwy dla otoczenia. Ponadto niskie sankcje ustawowe deprawująco oddziałują na przedsiębiorców, którzy w sposób legalny i uczciwy prowadzą działalność gospodarczą, ponosząc przy tym znaczne nakłady finansowe na podatki, opłaty, zezwolenia czy koncesje” – tak potrzebę zmian motywowali jej członkowie. Problem w tym, że nowelizacja kodeksu nie spodobała się posłom, bo do aresztu trafiałyby także babcie handlujące przysłowiową pietruszką. Ostatecznie – 5 listopada br. – komisja swój projekt wycofała. Pracuje nad poprawkami. Co będzie, jeśli znowelizowana ustawa w końcu wejdzie w życie? Według Krystyny i Eweliny – tysiące ludzi w całej Polsce będą przymierać głodem. Bo nie ma dla nich – jak na razie – żadnej alternatywy. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
podpisze decyzję o pomalowaniu za samorządowe pieniądze choćby ławki na klasztornym przedmurzu. Na razie Częstochowa jest w euforii. I trudno się dziwić, bowiem Polacy nieczęsto mają okazję przekonać się, jaka naprawdę jest siła bezpośredniej demokracji. W kolejce po taką naukę już ustawili się łodzianie, którzy równie nieudolnego i podobnie przykruchtowego prezydenta Kropiwnickiego będą próbowali odwołać w połowie stycznia. MarS
Nr 47 (507) 20 – 26 XI 2009 r. ajbardziej dziwiło go to, że w Szwecji każdy może mieć swój mały domek, a w Polsce stoją tylko pałace (tych mało) i marne chaty (tych pod dostatkiem). Od tamtego czasu minęło kilkadziesiąt lat, jednak w gruncie rzeczy niewiele się zmieniło. W Szwecji wciąż każdy ma swój mały domek, niezłą pracę i pieniądze, które pozwalają nie tylko dostatnio żyć, ale także – o ile się chce – zobaczyć kawałek świata. W Polsce zaś kolejne pałace są coraz mniej gustowne, a kurne chaty zastąpiła wielka płyta.
N
Z głową na karku Zupełnie niedawno pisaliśmy o duńskim przykładzie, który pokazuje, że jeżeli ma się głowę na karku, to rozwinięta, efektywna i konkurencyjna gospodarka może korzystać z tego, że funkcjonuje w państwie socjalnym. Jednak Dania to niejedyny kraj, w którym mądra klasa polityczna i jeszcze mądrzejsi obywatele rozumieją, że głód nie motywuje do lepszej pracy. Wręcz przeciwnie – jeżeli chce się mieć konkurencyjną i nowoczesną gospodarkę, to ludzie muszą być zmotywowani, dobrze wynagradzani i... wypoczęci. Ot, takie dziwo, które jest nie do pomyślenia dla naszych „ekonomistów” zapatrzonych w Chicago Boys. Innym z owych tytułowych skandynawskich prawie rajów jest Szwecja i jej oryginalny model polityki społecznej i gospodarczej, wypracowany przez lata rządów Socjaldemokratów. Nasi północni sąsiedzi dowiedli, że wykorzystując wiedzę i darując sobie ogłupiającą ideologię, można zbudować coś ciekawego i skutecznego. Początki szwedzkiego państwa dobrobytu to lata 30. XX wieku. Wówczas to po raz pierwszy – po latach strajków i demonstracji, w których ginęli ludzie – do władzy doszła Socjaldemokratyczna Partia Robotnicza, która rządzi dotąd niemal nieprzerwanie. Per Albin Hansson, szef socjaldemokratów, obejmował rządy w samym szczycie Wielkiego Kryzysu. Szwedzi mieli dużo szczęścia, a może raczej rozumu, że wybrali SAP. Nikt lepiej niż partia posiadająca w swoich szeregach twórców szwedzkiej szkoły ekonomicznej nie mógł poradzić sobie z recesją. I rzeczywiście – na dobry początek i nie oglądając się na dominującą wówczas skrajnie liberalną szkołę ekonomii rozpoczęto działania antykryzysowe. Na dużą skalę zaczęto program prac publicznych oraz przyznawanie zasiłków dla bezrobotnych. Za wszystkim stała jeszcze teoria „inwestycji samolikwidujących”, czyli takich, których zakończenie gwarantuje, że robotnicy wrócą na rynek pracy. Wtedy zaliczano do nich np. użyteczną społecznie elektryfikację kolei. Dziś takimi inwestycjami mogłyby
ZE ŚWIATA
Skandynawski prawie raj W okresie 20-lecia międzywojennego przyjechał do Polski na zaproszenie PPS szwedzki działacz związkowy. Gościa dziwiło prawie wszystko. Przybywał przecież do najbliższego sąsiada, a jakby wjechał do innego świata. być np. autostrady. Takie roboty mobyły regulowane centralnie – zgodgą być stosowane bardzo szeroko, nie z zasadą „taka sama płaca za taponieważ zakładają zaangażowanie ką samą pracę”. Była to część plapaństwa w określonych okresach, nu, który potrafił całkowicie przea więc gdy gospodarka wpada w rebudować chłopską Szwecję w nowocesję, po wyjściu z której wszystko czesne państwo przemysłowe. może wrócić do rynkowej normalnoZa wprowadzeniem tej socjalistyczści. Nie ma także problemu środków, nej zasady do rynkowej gospodarki ponieważ zakładano, że w okresach stali Rudolf Meidner i Gosta recesji należy operować deficytem, Rehn. który można zrównoważyć nadwyżkami osiąganymi w okresach prosperity. Nadwyżkami, które rządy Socjaldemokraterny wypracowywały nadzwyczaj często. Także układ sił politycznych sprzyjał działaniom antyrecesyjnym. Pierwszy rząd SAP musiała bowiem sformować z partią agrarną, która zgodziła się na układ w zamian za podjęcie działań przeciwdziałających spadkowi cen artykułów rolnych. Dzięki temu w Szwecji udało się złagodzić wpływ „nożyc cen”, które w Polsce spustoszyły rolnictwo. Kilka lat później zawarPer Albin Hansson to kolejną umowę społecz– pomysłodawca i twórca ną. W 1938 r. w Saltsjoebaskandynawskiego raju den podpisano tzw. Porozumienie podstawowe. Powoływało ono do życia Radę Rynku Zakładali oni, że jeżeli przedsięPracy i ustalało zasady centralnych biorstwa zatrudniające ludzi na tych negocjacji płacowych. Na długie lasamych stanowiskach będą musiały ta ustanawiało też podstawy dla im płacić tyle samo, to promowane szwedzkiego modelu polityki. przez system firmy będą efektywne i lepiej zarządzane. Jednocześnie koniecznym uzupełnieniem stała się Socjalizm realny hojna opieka społeczna, która odbierała związkom zawodowym i praProf. Tadeusz Kowalik w swocownikom powód do oporu przeciwjej doskonałej książce poświęconej ko restrukturyzacji. Ograniczała taksystemom gospodarczym różnych że lęk przed upadłościami niewydolkrajów napisał, że „cechą nadrzędnych zakładów. Dzięki temu szwedzną, określającą wszystkie inne, jest kie przedsiębiorstwa miały dużą mowspółtworzenie systemu oraz kształtywację do innowacyjności i zwięktowanie głównych kierunków polityki szania efektywności oraz narzędzia gospodarczej drogą porozumień spodo swobodnego przeprowadzania łecznych. System szwedzki został zbuzmian. Dziś Szwecja słynie z takich dowany na szeregu porozumień, któmarek jak Volvo, Skanska, Ericsson re zwykło się nazywać zbiorczo Umoczy Electrolux. wą Społeczną. Tworzy ona bazę dla Okazało się też, że wysokie płapokoju społecznego oraz nadzwyczaj ce nie ograniczają efektywności godługotrwałej stabilności gospodarczej”. spodarki, a wręcz przeciwnie – wyWłaśnie w 1938 roku stworzono muszają ją i wpływają niezwykle podstawy modelu, w którym płace
korzystnie na rozwój. Do tego zapewniają także silny rynek wewnętrzny. Państwo opiekuńcze ewoluowało przez lata trwania „funkcjonalnego socjalizmu”, który polega na łączeniu efektywnej i konkurencyjnej gospodarki rynkowej z bardzo rozwiniętą redystrybucją i największym na świecie sektorem usług publicznych. Przez dziesiątki lat funkcjonowanie „modelu szwedzkiego” zadawało kłam tym, którzy twierdzą, że wysokie płace oraz bezpieczeństwo socjalne prowadzą do bezrobocia. Przez większość tego czasu bezrobocie u naszego sąsiada wynosiło zaledwie kilka procent, niekiedy nawet 1 proc. W tym samym czasie zatrudnienie było na poziomie 70–80 proc. osób w wieku produkcyjnym (pozostały odsetek osób nie pracuje z różnych przyczyn, np. z powodu choroby, nauki itp.), a więc dla „konkurencyjnej” Polski niewyobrażalnym (u nas na ogół wskaźnik ten wynosi lekko ponad 50 procent).
Obywatelstwo socjalne Oczywiście, dziś system szwedzki jest już inny niż był 70 lat temu. Porzucono np. centralne negocjacje płacowe, które zostały zastąpione przez ustalenia sektorowe. Znacząco zwiększyły się także nierówności dochodowe, ponieważ ograniczono wpływ zasady równej płacy. Bez zmian pozostały jednak fundamenty systemu. Między innymi przekonanie o konieczności zapewniania dużych świadczeń socjalnych. Utrzymuje się także przekonanie o odpowiedzialności państwa za pełne zatrudnienie oraz odpowiednie warunki pracy. Wciąż żywe są elementy, które składały się na stworzony w latach 30. przez Albina Hanssona slogan państwa jako folkhemmet (dom ludu). Wprawdzie rządzący obecnie Moderaci znacząco ograniczyli zabezpieczenia społeczne oraz zakres i jakość usług publicznych, to wciąż pozostają one na poziomie niespotykanym prawie nigdzie. Można się zresztą spodziewać, że po kolejnej wygranej SAP – prawdopodobnie
13
już w kolejnych wyborach – wszystko wróci do normy. Tym bardziej że oszczędności konserwatystów pokryły się z kryzysem i – osłabiając rynek wewnętrzny – jedynie go pogłębiły. Jednak cięcia nie są jedynym grzechem Moderatów związanym z pomocą społeczną. Prof. Steven Saxonberg wskazuje, że podkopali oni założenie, które budowało powszechne poparcie dla systemu pomocy społecznej – tzw. obywatelstwo socjalne. Chodzi o to, że dotychczas większość programów społecznych Szwecji była skierowana do wszystkich, a nie jedynie do najuboższych. Usługi i opieka nie zależały od wysokości dochodów – każdy obywatel miał do nich jednakowe prawo. Za wysokie podatki otrzymywano szeroki wachlarz usług, a gdy zaszła taka potrzeba – adekwatną do potrzeb pomoc państwa. Konserwatyści ograniczyli część programów w taki sposób, by niezwykle liczna szwedzka klasa średnia mogła korzystać z nich w znacznie mniejszym stopniu i straciła poczucie tego, że to ona korzysta z podatków wpłacanych do kasy państwa. Moderaci ograniczyli np. wysokość zasiłków dla bezrobotnych, które do niedawna wynosiły 80 procent ostatniej płacy z dużym limitem maksymalnej wysokości świadczenia. W tej chwili jedynie najbiedniejsi Szwedzi mogą liczyć na świadczenia na poziomie podobnym jak płaca. Klasa średnia, mimo że płaci więcej, dostaje relatywnie mniej.
Cuda, cuda! Można długo czarować liczbami, wysokością świadczeń i wskaźnikami jakości życia. To jednak każdy może sprawdzić na własną rękę. Zresztą o tym, że przepaść, która dzieli nas od Szwedów, jest olbrzymia, wiedzą w zasadzie wszyscy. Ważniejsze jest to, dlaczego tak się dzieje. Nasi północni sąsiedzi mają kompetentną klasę polityczną, która jest skupiona na realizacji interesów większości społeczeństwa, a nie jedynie „Ryśków”. Równie ważne jest to, że Szwedzi nauczyli się, iż pewne zadania wspólnoty są oczywiste oraz efektywne i mają przekonanie o wspólnej odpowiedzialności za to, co ich otacza. Dlatego gotowi są ponosić konieczne wydatki i nie starają się „orżnąć” wspólnej kasy. Z drugiej strony, kompetentnie zarządzane państwo odwdzięcza im się, dbając o poziom życia i możliwości rozwoju. Korzystają na tym wszyscy. Polacy, za sprawą 20 lat „kapitalizmu”, oduczyli się nawet oczekiwać zmian na lepsze. Z nadmiernym spokojem przyjmują otaczającą ich, złą rzeczywistość. Dopóki to się nie zmieni i Polacy nie poczują się obywatelami – także „socjalnymi” – będzie po staremu. W Polsce jeszcze długo (zawsze?) będą jedynie pałace i „kurne chaty”. ELŻBIETA WALIGÓRA
14
GALERIA „FIM”
Maja w Ziemi Świętej n kiedyś przybył tu na osiołku. Ja per pedes dwa tysiące lat później – w charakterze osiołka, bo objuczona plecakiem i sprzętem fotograficznym. Jerozolima przytłacza. Czar biblijnych miejsc, gdzie „zdarzyło się wszystko”, odleciał raz na zawsze, przegnany przez turystyczną komercję i wszechobecny beton. Wszędzie beton: luksusowych hoteli i slumsów. I ani piędzi zieleni. Za droga ziemia,
O
a Żydzi potrafią liczyć. Gdzieniegdzie tylko rachityczne drzewka łapczywie próbujące wyssać ze smogu odrobinę powietrza. Nawet gaj oliwny obmurowano, a Via Dolorosa to dziś raczej via dolarosa... Konia z rzędem temu, kto bez przewodnika znajdzie jakąś stację Drogi Krzyżowej. Zasłaniają je kramy ze złotem i... ze wszystkim. Bo tu wszystko jest na sprzedaż. Łącznie z Jezusem. MAJA HUSKO
(2)
Nr 47 (507) 20 – 26 XI 2009 r.
15
16
Nr 47 (507) 20 – 26 XI 2009 r.
ZE ŚWIATA
CO CIĘ NIE ZABIJE… Stres szkodzi, stres zabija, strzeżcie się stresu! Tak twierdzili dotąd neurolodzy. Często pochopnie. Zdarza się, że gdy nauka odkrywa coś niepasującego do wcześniejszych tez, ludzie głupieją: jak to, przecież od dawna słyszymy coś przeciwnego! Tak było z tłuszczem. Zgroza, śmierć, samobójstwo, ani grama. Po czym: Hmm, w pewnych ilościach, pewne tłuszcze nie są złe, są nawet potrzebne. Otyli ludzie czasem nie żyją krócej, a – wstyd powiedzieć – dłużej... Teraz przyszła kolej na stres. Uczeni z kilku ośrodków amerykańskich i europejskich stwierdzają, że stres może być bardzo pożyteczny. Ale (to „ale” jest bardzo istotne) nie może to być stres chroniczny, niekontrolowany. Na przykład stres, jaki przeżywamy, przygotowując się do egzaminu czy publicznego wystąpienia, może wyjść na zdrowie, ale długotrwały stres wywołany złym małżeństwem lub ciężką chorobą najbliższego – odwrotnie. To tak zwany stres bez wyjścia. Krótkotrwały stres, po którym następuje relaks, rozładowanie, stymuluje organizm do wyższej odporności, do gotowości naprawiania szkód. Eksperyment na Uniwersytecie Ohio wykazał, że poddawane krótkim, silnym stresom myszy są bardziej odporne na grypę i lepiej ją zwalczają. Badania na Uniwersytecie Teksaskim wskazują, że taki stres pomaga przedłużyć życie. Komórki ludzkie hodowane w warunkach laboratoryjnych, ale wystawiane na stresujące wpływy mają dłuższą żywotność. JF
RAKOBÓJCZE CURRY Przyprawa curry zabija komórki rakowe – odkrył zespół badawczy z Cork Cancer Research Center w Irlandii.
Molekuły występujące w roślinie kurkumin, z której jest sporządzana indyjska przyprawa, są szczególnie skuteczne wobec komórek raka przełyku: zaczynają je zabijać w ciągu 24 godzin. Kurkumin hamuje rozwój guzów nowotworowych, więc ludzie jedzący dużo curry są mniej narażeni na wystąpienie tej choroby. Rak przełyku uśmierca rocznie ponad pół mln ludzi na świecie. Tylko 12–30 proc. chorych żyje 5 lat po
diagnozie. Kurkumin przestaje działać, gdy zostaje strawiony. Naukowcy pracują nad wykorzystaniem jego właściwości w terapii antynowotworowej. CS
SEN Niedobór szkodzi, to wiadomo, ale nadmiar także.
Osoby, które zarywają noce w tygodniu i usiłują odrobić to w czasie weekendu, wcale nie czują się lepiej. Wręcz przeciwnie – gorzej. Dlaczego? Tego dokładnie nie wiadomo, przyznaje dr Daniel Kripke z Scripps Sleep Center w Kalifornii. Długie spanie może wywołać stan zwany „sennym pijaństwem” – potwierdza dr Lisa Shives z Northshore Sleep Medicine w Evanston. – Człowiek nie jest w stanie podejmować racjonalnych decyzji. Sprawa jest poważna: długie spanie (hipersomnia), jeśli wejdzie w zwyczaj, skraca życie. Studia fińskie i brytyjskie wykazują, że śpiący mniej niż 5 godzin albo więcej niż 10 mają o 20 proc. podwyższone ryzyko przedwczesnej śmierci. Ludzie, którzy śpią za długo, budzą się zmęczeni, bo nie wchodzą w fazę głębokiego snu. JF
PORADNIK KUCHENNY Sezon świąteczny za pasem. Żeby zredukować ryzyko niepowodzeń w kuchni, przytaczamy kilka rad. Przesolenie potrawy niekoniecznie kwalifikuje ją na straty. Dobrym sposobem jest wrzucenie do przesolonej potrawy obranego kartofla i gotowanie go przez 15 minut. Gdy nasiąknie solą, idzie do kubła, zaś danie – na stół. Częstym niepożądanym wypadkiem jest przypalenie. Gdy rozejdzie się swąd, proszę potrawy nie mieszać ani nie zdrapywać przypalonej warstwy. Po prostu przelać nieprzypaloną resztę do drugiego garnka. Zwęgloną warstwę najłatwiej usunąć, gotując przez 20 minut roztwór wody z sodą oczyszczoną. Jeśli w rozrabianym sosie pojawią się grudki, należy go przecedzić, a grudki rozetrzeć na sitku. Stary chleb zregeneruje się nad podziw, jeśli zawinąć go w mokrą ścierkę na 20 minut, a potem wstawić do gorącego piekarnika na 2–3 minuty. Białe wino można błyskawicznie ochłodzić,
umieszczając butelkę w pojemniku z lodem, zimną wodą i garścią gruboziarnistej soli. Po 10 minutach wino osiągnie temperaturę 8 st. C. Duże kawałki mięsa będą smakować lepiej, jeśli zrobi się głębokie nacięcia i wmasuje w nie przyprawy, ząbki czosnku lub zioła. PZ
WODA LEPSZA NIŻ SEKS Amerykanki określiły w sondażu priorytety dotyczące dobrego samopoczucia i zdrowia. Na pierwszym miejscu znalazła się potrzeba spania, a za nią – unikanie stresów i znajdowanie czasu na relaks. Na kolejnym miejscu sytuuje się potrzeba zdrowego jedzenia. Dość to zaskakujące, bo wcale tego nie widać. U płci żeńskiej (w jeszcze większym stopniu niż męskiej) zdecydowanie dominują kształty rubensowskie – panie zawdzięczają je takim składnikom diety jak tłuszcz i cukier. Następnie jako warunek dobrego samopoczucia Amerykanki wymieniają picie rekomendowanej ilości wody, a potem znalezienie czasu na ćwiczenia. Dopiero ostatnie miejsce w rankingu zajęła potrzeba uprawiania seksu. TN
JĘZYK NOWORODKÓW Badacze stwierdzili, że płacz noworodka zdradza charakterystyczne cechy języka jego matki. Analizując ryczenie noworodków francuskich i niemieckich, stwierdzono, że w przypadku tych pierwszych dźwięki, jakie z siebie wydają, mają tonację wznoszącą, zaś w drugim – opadającą. To charakterystyczne cechy języków francuskiego i niemieckiego. Prowadzi to do tezy, że dziecko zaczyna naśladować mowę matki jeszcze w macicy. Już wcześniej wiedziano, że ekspozycja na dźwięki wpływa na płód i że dziecko preferuje brzmienie głosu matki nad głosy innych. Jednak dotychczas naukowcy byli przekonani, że dzieci zaczynają imitować język znacznie później. CS
Naukowcy, obserwując to gorszące widowisko, stwierdzili, że nietoperzowa robi to celowo, aby kopulacja trwała dłużej i była bardziej namiętna. O mores! JF
WEEKEND NA ORBICIE Możliwości wakacyjne wkrótce się wydatnie poszerzą. Przedstawiciel firmy Galactic Suite Ltd. zapewnia: „Perspektywa spędzania weekendów na orbicie jest całkiem realna”. Galactic Suite, firma z Barcelony, sprzedaje już bilety. Trzy noce w hotelu w stanie nieważkości są do nabycia za 4,4 mln dol. Ale trzeba się pospieszyć: ponad 200 chętnych wyraziło zainteresowanie, a 45 osób wpłaciło już należność za bilety. Cena obejmuje ośmiotygodniowy trening na tropikalnej wyspie. Firma zamierza korzystać z rosyjskich rakiet startujących z kosmodromu, który ma powstać na Morzu Karaibskim. Hotel będzie się znajdował ok. 500 km ponad Ziemią. Jednorazowo pomieści 4 gości i dwu astronautów. Podróż na orbitę zajmie półtora dnia. W trakcie pobytu goście będą oglądać 15 wschodów Słońca dziennie i okrążać planetę co 80 minut. Pierwszy lot planuje się na rok 2012. Galactic Suite Space Resort ma konkurencję. Richard Branson, właściciel linii lotniczej Virgin Atlantic, powołał do życia firmę Virgin Galactic i buduje port kosmiczny w stanie Nowy Meksyk w USA. Za krótki lot i osiągnięcie (na chwilę) stanu nieważkości trzeba mu zapłacić 200 tys. dol. Trzysta osób już to uczyniło. CS
MEANDRY AUTOEROTYZMU Kierowca niemieckiego TIR-a jechał drogą w Szwecji, ale o godz. 4 nad ranem wzięło go na amory. Z samym sobą. Rezultat był opłakany: ciężarówka z przyczepą zjechała z jezdni i przewróciła się, blokując ruch na ruchliwej trasie.
kierownicy, trzymał na swym członku. Na tym nie koniec pecha. Przed wypadkiem nie udało mu się szczytować, więc zabiegi onanizacyjne kontynuował podczas przesłuchania na komisariacie, a kiedy policjant zadał mu pytanie, kierowca wyznał, że nie może się skupić na rozmowie, bo zaabsorbowany jest masturbacją. Także z powodu czynności autoerotycznych napytał sobie biedy amerykański policjant – z tym że jego przygoda zakończyła się sądowym happy endem. Sędzia uniewinnił Roberta Melię od zarzutu okrucieństwa wobec zwierząt, które miało się przejawiać tym, że wsadzał swój członek do mord pięciu cielakom po kolei. CS
DWUNOŻNE TERRARIUM Celnicy widują najróżniejsze rzeczy i widok kontrabandy rzadko wywołuje ich zdumienie, lecz tym razem szczęki im opadły.
Po powrocie promem z Danii 22-letni Norweg został zatrzymany, bo ubranie dziwnie się na nim ruszało. Najpierw znaleziono w bagażu jadowitego pająka tarantulę, a gdy kazano podróżnemu opuścić spodnie, okazało się, że do nóg i klatki piersiowej ma przymocowane skarpety, a w nich siedzą pytony i jaszczurki. W sumie 14 pokaźnych rozmiarów węży i 10 jaszczurek-albinosów. Prawo norweskie zakazuje przywozu egzotycznych gadów, więc delikwent musi zapłacić 2256 dol. kary. TN
NIETOPERZE TO ŚWINIE Doszło do tego, że głęboko niemoralne, potępiane przez Biblię czyny ludzi zaczynają małpować zwierzęta. I to nie tylko małpy, które często zachowują się bezwstydnie i lubieżnie, ale... nietoperze! Co będzie dalej? Chińscy naukowcy z Instytutu Entomologicznego w Guangzhou złapali 30 samców i 20 samic krótkonosych nietoperzy owocowych, żyjących w południowo-wschodniej Azji. Aż wstyd pisać, co te zdemoralizowane istoty wyczyniają, ogarnięte erotycznym szaleństwem... Otóż kiedy samiec wskakuje na samiczkę i wprowadza jej penisa do pochwy, ta – zamiast zapłonąć rumieńcem i skromnie zamknąć oczy – odwraca się i bezwstydnie oblizuje mu podstawę członka.
US-MOHEREK
„Kierowca przyznał, że nie zwracał uwagi na drogę – stwierdza raport policyjny – bo bawił się (...), zamiast patrzeć przed siebie”. Kiedy przybyła policja i karetki pogotowia, szofer wciąż znajdował się w szoferce, lecz ręce, zamiast na
W bibliotece Maury County Library w stanie Tennessee grasuje moralista. Nie znosi brzydkich słów. Czyta masowo książki i zamazuje przekleństwa. Kierownictwo nie jest zadowolone z aktywności nieznanego przyzwoitka. Dotąd udało mu się oczyścić z wulgaryzmów około 100 powieści, często klasycznych. Nie przepuścił nawet rządowemu raportowi o przyczynach zamachu 11 września 2001 w Nowym Jorku. Nikt mu nie każe czytać, jak nie lubi, nikt nie przykłada mu do głowy pistoletu – mówi dyrektor biblioteki. Kiedy weźmie się za eliminację scen miłosnych i erotycznych, zawartość biblioteki może się gwałtownie zmniejszyć. PZ
Nr 47 (507) 20 – 26 XI 2009 r. rawdziwe problemy, jakie zagrażają ludzkości, to w przekonaniu amerykańskich konserwatystów religijnych homoseksualizm i pornografia. Ich zwalczanie oraz zakaz przerywania ciąży, wprowadzenie modlitw do szkół i wyeliminowanie nauczania ewolucji nosi nazwę „wartości rodzinnych”.
P
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
który miano największego idioty w parlamencie USA dzieli z Jimem Inhofe’em (również republikanin). Schwartz w roku 2005 zbluzgał Sąd Najwyższy USA za to, że nie utrzymał w mocy teksańskiego zakazu odbywania stosunków homoseksualnych w domach prywatnych („Nie chcę postawić sędziów w stan oskarżenia! Ja ich chcę wbić na pale!”
czy myślicie, że zechce sięgnąć po »Playboya«?”. Zdaniem Schwartza, o „pedalstwie pornografii” świadczy niezbicie to, że „skierowuje popęd seksualny do wewnątrz”. Ma zapewne na myśli tezę, że każdy po obejrzeniu świńskich obrazków pogrąża się w onanizmie; stosunek z samym sobą – więc osobą tej samej płci – jest z natury homoseksualny...
Onanizm homoseksualny Pod hasłem Values Voters Conference odbył się w Waszyngtonie zlot wielbicieli właśnie takich wartości. W ramach konferencji i szerzenia wartości rodzinnych prezydentowi Obamie zarzucano, że zamierza wprowadzić do USA socjalizm i faszyzm jednocześnie, co byłoby ambitnym zadaniem. Nie to jednak zwróciło naszą uwagę (czarnoskóry szef państwa jest przez „wartościowych” Amerykanów nagminnie porównywany do Hitlera i Stalina), lecz intrygujący pomysł wyrugowania pornografii przy użyciu... homoseksualizmu. Trade mark przysługuje Michaelowi Schwartzowi (szef sztabu senatora Toma Coburna z Oklahomy),
– krzyczał). Onże to, Schwartz, obnażył spisek gejów „używających kryzysu AIDS do przeforsowania swego programu politycznego”. Teraz Schwartz naprawdę zabłysnął. „Pornografia to klątwa, nieszczęście. To cichy zabójca w naszym społeczeństwie i nie jesteśmy w stanie sobie z nim poradzić” – wyłuszczał prawdy znane każdemu „wartościowemu”. Ale jest sposób: Schwartz, obserwując jakiegoś 10-latka, spostrzegł, że ma on niechętny stosunek do homoseksualistów. „Ta grupa wiekowa ma dla nich mniej tolerancji niż każda inna”. Więc: „Jeśli się powie 11-latkowi, że każda pornografia ma charakter homoseksualny,
Wystarczy więc pryszczatym szczylom „brzydko mówić o homoseksualizmie” w kontekście rozebranych panienek i plagę pornografii mamy z głowy. Niestety, pojawia się nowy problem, i to znacznie trudniejszy do rozwiązania: skoro masturbacja jest homoseksualizmem, a wedle danych medycznych uprawia ją ogromna większość płci męskiej (ci, którzy mówią, że nie, po prostu kłamią – zapewniają seksuolodzy), to ta ogromna większość ma skłonności gejowskie... Jak poradzić sobie z taką ciżbą homoseksualnych samców, których się samemu rozmnożyło? Nad tym pochyli się przyszłoroczna Values Voters Conference. PZB
Zboczony moralista Liderem aktywistów antyaborcyjnych, pikietujących przychodnię ginekologiczną w York w Pensylwanii, jest ks. Virgil Tetherow, który prywatnie jest zboczeńcem. Przeszło rok temu pojawił się nagle, w sutannie, jakby miał prowadzić mszę, i nadał protestom ton agresywny i konfrontacyjny. „Tchórze! Niedorozwinięte idiotki! Jesteście uosobieniem zła!” – wrzeszczał na pacjentki i personel placówki. Pracownicy organizacji Planned Parenthood, do której przychodnia należy, sprawdzili nazwisko duchownego w wyszukiwarce Google. Cóż za niespodzianka... Przed czterema laty w komputerze parafii, gdzie pracował, znaleziono pornografię dziecięcą – zdjęcia nieletnich w wieku 8–14 lat. 45-letni Tetherow przyznał się do winy i dostał dwa lata nadzoru sądowego. Został zawieszony w działalności duchownego przez katolicką diecezję w Scranton, a jego sprawę rozpatruje Watykan. Nie czekając na wynik, kapłan przeniósł się do schizmatycznego Kościoła tradycjonalistów katolickich, którzy twierdzą,
Zabójczy obrońcy życia ygląda na to, że organizacje antyaborcyjne w Stanach Zjednoczonych uczyniły jeszcze jeden krok w stronę szaleństwa. Tym razem już kompletnego.
W
Przyzwyczailiśmy się już do tego, że od czasu do czasu psychopatyczni „obrońcy życia nienarodzonych” mordują lekarzy lub podkładają bomby pod kliniki aborcyjne. W tym roku pisaliśmy o śmierci lekarza George’a Tillera, który zginął w czwartym z kolei zamachu zorganizowanym na jego życie. Zazwyczaj przy takich okazjach odzywał się zgodny chór organizacji „obrońców życia” potępiających tego rodzaju zabójstwa. Robiono to szczerze lub nieszczerze, ale fakt jest faktem, że morderstwo spotykało się ze zgodnym potępieniem środowiska bliskiego ideologicznie zabójcy.
W ostatnich dniach tego pokroju organizacje wydały jednak doniosłe oświadczenie. Uznały, że „w obronie dziecka nienarodzonego można podjąć takie działania jak w obronie narodzonego”. Nietrudno się domyślić o co chodzi – jest to sygnał wskazujący, że zabójstwo ginekologów jest czymś moralnie akceptowalnym, a nawet pożądanym. W polskich mediach o sprawie uprzejmie poinformowała ultrakatolicka „Rzeczpospolita” i... nie mniej uprzejmie podała na końcu tekstu stronę internetową do amerykańskich „obrońców życia”. Czyżby chciała radykalnym katolikom coś zasugerować? MaK
Fundamentaliści razem iadomo już od dawna, że nienawidzący się zwykle fundamentaliści różnych odmian potrafią mówić jednym głosem, gdy chodzi o zwalczanie praw człowieka lub utrącenie jakiegoś rozsądnego pomysłu. Oto kolejny przykład.
W
Rząd brytyjski postanowił zająć się problemem wychowania seksualnego. Sytuacja jest poważna – rośnie liczba ciąż wśród nastolatek oraz chorób przenoszonych drogą płciową. Minister edukacji Ed Balls postanowił więc wprowadzić obowiązkowe zajęcia dla młodzieży od 15 roku życia (dotąd były fakultatywne). Każdy nastolatek będzie musiał zaliczyć przynajmniej rok takich zajęć. Mało tego, o antykoncepcji będą się
musiały uczyć obowiązkowo także szkoły wyznaniowe, co szczególnie irytuje katolików. Nie będzie także dłużej tolerowana nieobecność na takich zajęciach motywowana przekonaniami religijnymi bądź moralnymi. Środowiska islamskie i katolickie, które pozbawiały swoje dzieci niezależnej wiedzy na temat seksu, mówią teraz zgodnie o tym, że rząd łamie prawa człowieka i „zmusza do demoralizacji”. MaK
że nie odmawiają posłuszeństwa papieżowi, a jedynie nie uznają II Soboru Watykańskiego. Indagowany przez media Tetherow reaguje nerwowo, odmawiając wyjaśnień. Kanclerz diecezji w Scranton ks. James Earley konstatuje: „Był aresztowany za dziecięcą pornografię. To nie żadna fikcja – śledztwo ujawniło fakty i można to znaleźć w raporcie”. Nowi przełożeni ks. Tetherowa zapewniają, że o wszystkim wiedzieli, i uważają, że to znakomity duszpasterz. TN
Zacny powód zbrodni Historia marzenie dla mediów amerykańskich. Tymczasem o tej zbrodni jest w USA cicho. Nie zgadniecie, dlaczego... Edward Wycoff z Sacramento bestialsko zabił swą siostrę i jej męża. Dźgał nożem, potem tłukł rączką od taczki. Zbrodnia z premedytacją. Przygotowywał się drobiazgowo, skompletował przebranie, skombinował nawet noktowizyjne gogle.
17
Wyznał, że po zabójstwie pragnął zaadoptować trójkę dzieci zamordowanego małżeństwa. Zazwyczaj takie sprawy trafiają momentalnie na czołówki mediów i wałkowane są tygodniami. Ta nie. Media się od niej odwróciły. Dlaczego? Dziennikarze doszli do wniosku, że sprawa jest nieco... kontrowersyjna. 40-letni Wycoff zabił, bo uważał, że ofiary „zrujnowały mu życie”.
Czym? Nie zaprosiły go na święta Bożego Narodzenia. Ponadto zabici byli – wedle opinii mordercy – liberałami i nie chodzili do kościoła. Prawdopodobnie nie wierzyli nawet w Boga! Najgorsze jednak, że w ten sposób wychowywali dzieci. Na sali sądowej Wycoff zachowywał się niekonwencjonalnie. Członkom ławy przysięgłych zadeklamował swój utwór poetycki. „Moja siostro, wypatroszyłem cię jak rybę” – napisał. W ostatnim słowie Wycoff poinformował, że fani z sądowej widowni mogą zgłaszać się po jego autografy do adwokata. CS
Jedenaste: Nie fotografuj! pisując przypadek biskupa kanadyjskiego, u którego celnicy znaleźli w komputerze pornografię dziecięcą, postulowaliśmy, że dyrekcja Kościoła powinna zadbać o lepsze komputerowe wyszkolenie duchownych, żeby się nie kompromitowali.
O
Potwierdza to casus ks. Edwarda Lymana. Duchowny ze stanu Pensylwania przed mszą w swej parafii w Throop postanowił za pomocą aparatury audiowizualnej (komputer i dysk DVD) przedstawić sprawozdanie z efektów dorocznej zbiórki w diecezji Scranton.
Niestety, kapłanowi w ferworze przygotowań musiały pomylić się dyski i parafianie – zamiast słupków cyfr ilustrujących zebrane pieniądze – ujrzeli zdjęcia gołych młodych mężczyzn. Ks. Lyman został zawieszony przez biskupa w zbożnej działalności. TN
18
Nr 47 (507) 20 – 26 XI 2009 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Jakże głupio być mądrym! Historia jest po to, aby uczyła. Zapisane na jej kartach fakty mają służyć ludziom, żeby korzystali z doświadczeń. Historia ukazuje z perspektywy czasu, jakie były przyczyny jakiegoś faktu oraz jakie ten fakt przyniósł skutki. Jeżeli fakt był negatywny i wytworzył negatywne skutki, jasne jest, że mamy go nie powtarzać. Jeśli był pozytywny i wytworzył pozytywne skutki, powinniśmy skorzystać z doświadczenia, czyli robić to dalej i lepiej. Tym, którzy nie wierzą w nasze agresywne nastawienie w stosunku do Rosji i innych krajów na wschód od naszej granicy, polecam ponowne odkurzenie prawdziwej historii. Musimy zdać sobie sprawę, że ogień i miecz królowały nie tylko na Ukrainie w XVII wieku, lecz parę wieków wcześniej i parę wieków później na terenach obecnej Litwy, Łotwy, Prus, Białorusi i Rusi. Polski ogień i polski miecz. Wszelkie bunty topiono we krwi. W czasach pokojowych wyzyskiwano chłopów do najwyższych granic, zostawiając ich w dybach przez wiele godzin z krwawiącymi grzbietami. Czyż można się dziwić, że tamte narody przekazują sobie do dziś opowieści o hekatombie ludobójstwa czynionej polskimi rękami?
Jeżeli istnieje tzw. odpowiedzialność zbiorowa, to Polska jest jej najlepszym przykładem. Zbieramy, cośmy zasiali. I zamiast wyciągnąć właściwe wnioski z lekcji historii, nadal brniemy w to, czego nie powinniśmy robić, a najlepszym przykładem jest nasz medialno-polityczny żal po stracie tarczy antyrakietowej (nie słyszałem, żeby jakiś prosty Polak jej żałował). Nasz nowicjat w NATO zaczęliśmy od przelewu bratniej, słowiańskiej krwi w Kosowie. W nagrodę wysłano nas dalej, na Wschód, gdzie stajemy na głowie, aby rozsławić imię polskiego żołnierza – haniebne imię agresora i okupanta. Dla mnie jako pacyfisty każda wojna – z wyjątkiem narodowo-wyzwoleńczej – jest ludobójstwem. Jednakże z punktu widzenia prawa międzynarodowego, różnych paktów i konwencji, w Katyniu nie było ludobójstwa, lecz popełniona została zbrodnia wojenna. Oficerowie i żołnierze byli w mundurach, sami się poddali i zostali internowani. Internowanych i jeńców wojennych nie wolno zabijać. Zostali zabici wbrew prawu, dlatego wyczyn Stalina został zakwalifikowany jako zbrodnia wojenna.
zy w kraju o tak wielkim wskaźniku religijności jak Polska może dobrze funkcjonować i rozwijać się nauka? Przecież nauka w dziecinny wręcz sposób obala pseudoprawdy wyrażane przez fantazyjne dogmaty, ukazuje kłamstwa w nauczaniu szamanów różnych religii. Zapewne dlatego logika, niezłomne narzędzie w ustalaniu prawd naszego świata, była do połowy XX wieku uważana w kręgach religijnych za dzieło szatana. Jak się ma zatem nauka w Polsce, kraju tak bardzo katolickim? Przyjrzyjmy się najważniejszym faktom: W światowym rankingu 500 najlepszych wyższych uczelni od lat znajdują się tylko dwa polskie uniwersytety – UJ oraz UW, plasujące się na samym końcu listy. A gdzie pozostałe uczelnie? Jest ich w Polsce podobno więcej niż w Chinach! Polscy profesorowie i ich podwładni najczęściej publikują swe badania w polskich periodykach i prowincjonalnych zeszytach naukowych – po polsku. Nauka z założenia jest jednak światowa, więc w jaki sposób świat ma się dowiedzieć o wybitnych dziełach polskich uczonych? A może nie powinien się o nich dowiedzieć? Chyba polskim badaczom jest to na rękę, tym bardziej że często opisują oni jako swoje własne badania swoich kolegów spoza Polski. I to w wydawnictwach, w których powinny ukazywać się oryginalne prace, niepublikowane nigdzie indziej (w szczególności w humanistyce). Młodzi i zdolni badacze masowo uciekają z Polski. Jak bowiem znieść realia,
C
Ludobójstwo to mordowanie ludności cywilnej. Do tej kategorii zaliczamy to, co się działo w niemieckich obozach zagłady. Ale i tu historia chadza dziwnymi ścieżkami. Za ludobójstwo zawisło w Norymberdze kilku panów, lecz za Hiroszimę i Nagasaki, za masakry wietnamskie i koreańskie, irackie i afgańskie nikt nawet nie stanął przed sądem. Albowiem historię i prawa piszą zwycięzcy, zaś zwyciężeni mają zamknąć twarz i siedzieć cicho. „Nie na miejscu” jest również przypominanie zdrad Polaków. I to nie jakiegoś tam siermiężnego Kowalskiego, lecz tych, którzy stali na czele narodu. Piastowie zapraszali Czechów, Niemców i Krzyżaków, aby pomagali rozwiązywać międzypiastowskie problemy. Zaprosiliśmy sobie Szwedów, wykorzystując prywatny konflikt pomiędzy Wazami. Stanisław August i polscy latyfundyści podzielili Polskę trzy razy. A w wieku XX? Jedynym konkretnym wyczynem groteskowego „puppet show”, czyli tzw. Rządu na Uchodźstwie (który uciekł z kraju we wrześniu 1939 r.), była masakra powstania warszawskiego
w których konkursy na stanowiska naukowe są fikcją, bowiem dostają się tam wcześniej wytypowane osoby, natomiast ambitne projekty są tłumione przez zazdrosną i okrutnie mściwą starszą kadrę pseudonaukową? Oczywiście – z obawy przed konkurencją. A wszystko to dzieje się w wielkiej społecznej nieświadomości. Stopień religijności narodu nie przekłada się w żaden sposób na pozycję i dobrobyt kraju. Nie w pełni świadomy naród nie domaga się rychłych zmian
i zrównanie stolicy z ziemią. Pamiętam, jak to wyglądało. Moi rodzice wraz z tysiącami innych gołymi rękami odgruzowywali, a następnie odbudowywali Warszawę za miskę cienkiej zupki z kromką spleśniałego chleba za dwunastogodzinną dniówkę. Odbudowywali przemysł i rolnictwo – cały kraj zniszczony doszczętnie m.in. dzięki polityce londyńskich politykierów. Dziś nas rozlicza jedyny prawomyślny i praworządny organ historyczny, czyli Instytut Pamięci Narodowej, bazujący na donosicielstwie i manipulacji dokumentami. Dziś nazywa się nas komuchami i lewakami, zabiera lub drastycznie obcina emerytury, zwalnia z pracy, wyrzuca z domów, szykanuje. „Nie na miejscu” jest uświadamianie sobie, że w latach 90. polskie rządy dokonały następnego rozbioru Polski – tym razem sprzedając ją za grosze lub rozdając za friko każdemu, kto tylko chciał brać. Ten proces ciągnie się do dzisiaj. Położyliśmy na
Cały ten niezbyt skomplikowany mechanizm zapewne doskonale rozumie ociec Rydzyk, od niedawna doktor nauk teologicznych, przeciwny reformom mającym uzdrowić stan polskiej nauki. Czy ktoś zna dokonania naukowe doktora Rydzyka? Czasopisma w których publikował, cytaty, katalogi światowe, w których można się coś dowiedzieć o jego dziełach? NIE. Podobnie jest z całą rzeszą polskich pismaków, posiadających stopnie i tytuły naukowe. Liczy się tylko
łopatki polskie rolnictwo i badylarstwo, zapraszając do nas zachodnie supermarkety. Zniszczyliśmy polski przemysł i całą gospodarkę, oddając je w ręce polskich i zagranicznych dealerów, biznesiarzy i lichwiarzy. Gierkowskie pożyczki wobec obecnie zaciągniętych to kropla w morzu. Przezbrojenie armii na modłę NATO-wską kosztuje nas miliardy dolarów. Koło historii toczy się zawsze naprzód i nie można go zatrzymać. Fakty historyczne są nieodwracalne, ale można uniknąć powielania tych, które sprowadziły na nas nieszczęścia. Tkwienie w rozkosznej ignorancji to uparte twierdzenie, że król jest ubrany, i życie w kokonie błogiej iluzji, że wszystko jest w porządku i nikt z nas nie jest winny. To ci ONI są zawsze winni. My ubieramy się we włosiennicę „mesjasza narodów” – cierpiętnika, który cierpi nie za swoje winy. Gdy już nie ma nikogo innego, obwiniamy Pana Boga za jego wołającą o pomstę niesprawiedliwość. Co najgorsze, spoza tej naszej maski hipokryty wyziera „duma narodowa”, która nas zaślepia. Jeśli chcemy zmądrzeć, uczmy się historii – prawdziwej historii, a nie tej zmanipulowanej przez „patriotycznych historyków” oraz ignorantów przesyconych po brzegi „dumą narodową”. Niestety, historia nie składa się jedynie ze słodziutkich cukierków, lecz przede wszystkim z gorzkich, czasami bardzo gorzkich pigułek. Jeśli chcemy zmądrzeć, musimy być przygotowani na ich przełknięcie. Najwyższy czas! Piotr Listkiewicz, Australia
przypuszczalnie niedoścignionym. Prałat, jego świątobliwość, metropolita, mistrz papieskich ceremonii liturgicznych, kustosz, oblat, prezbiter i Bóg wie co jeszcze. Ogrom tytułów jest imponujący i powoduje ogóle zamieszanie, a co najważniejsze – respekt ogłupionych wiernych. Przecież właśnie o to chodzi. Jak przyjedzie na wieś „biskup doktor”, społeczność lokalna drży. Czy i polska nauka musi tak nisko upadać? Czy ludzie z tytułami naukowymi mogą być wreszcie naszemu
Nauka w Katolandzie w polskim wyższym szkolnictwie i często myli naukę z edukacją, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, że niska pozycja nauki w Polsce skutkuje niską innowacyjnością naszej gospodarki. Obie dziedziny są przecież ze sobą trwale powiązane. Również inne interesujące nas wskaźniki są ze sobą powiązane wręcz odwrotnie proporcjonalnie. Im słabsza pozycja nauki, tym silniejsza pozycja religii, zabobonu i wstecznictwa. Im większa rola religii, tym więcej biedy, niesprawiedliwości, kłamstwa i zła. Wystarczy porównać kraje o orientacji ateistycznej, takie jak Japonia, Szwecja, Norwegia czy Francja, z krajami o dużej religijności, takimi jak Polska, Meksyk, Brazylia, Iran, czy islamskie kraje afrykańskie. Czyż to nie w Polsce mamy najwięcej w Europie wtórnych analfabetów?
tytuł przed nazwiskiem. Doktorat, habilitacja i profesura belwederska, uniemożliwiająca usunięcie naukowca czy pseudonaukowca z zajmowanego przezeń stanowiska. W przypadku otworzenia się polskiej nauki na świat, konkursy mogliby wygrywać uczeni z prawdziwego zdarzenia, o dorobku naukowym uznanym na świecie. Przypomnijmy, że najwybitniejsi naukowcy, laureaci Nagrody Nobla, nie mogą wykładać na stanowiskach profesorskich w Polsce. Nie mogą, ponieważ nie posiadają habilitacji, nieznanej w wielu krajach świata... W nauce angloamerykańskiej najwyższym stopniem naukowym jest doktor. Po co więc rozdawać rozmaite tytuły, skoro poza nimi kryje się często miernota naukowa? Chyba że chcemy się upodobniać do Kościoła, będącego w tej kwestii wzorem
krajowi przydatni? Czy zamiast stopni i tytułów naukowych nie lepiej byłoby wprowadzić w internecie dostępne dla wszystkich rankingi bazujące na zasięgu czasopism, w których się publikuje prace, oraz liczbę ich cytowań? Obecny kształt polskiej nauki jest tak absurdalny jak obecność teologii wśród nauk. Przecież ta dziedzina tak naprawdę nie jest nauką, lecz zbiorem luźnych interpretacji na tematy związane nie z prawdą, a z dogmatami – założeniami i teoriami ustalonymi bardzo często w wiekach średnich. Jeśli nic z tym nie zrobimy, polska nauka będzie dalej tkwić w wielkiej stagnacji. Tylko od czasu do czasu będziemy słyszeć w mediach, że komuś się udało coś ciekawego wymyślić – niestety bez szans na patent i wdrożenie pomysłu w życie. Mirosław Marcin Maciejewski
Nr 47 (507) 20 – 26 XI 2009 r.
LISTY Niedorzecznik Szanowny Pan Rzecznik już nieraz wykazał, że interesy ludzi są dla niego niczym. Teraz kolejny przykład. Szantażuje Ministra Zdrowia w sprawie szczepionek. Jeżeli szczepionki kupione przez państwo okażą sie śmiertelne i będą następowały po nich zgony, to czy przyjmie Pan na siebie odpowiedzialność prawną za taki stan rzeczy? Czy rodziny zmarłych dostaną odszkodowania od Pana? Czy należy wtedy oddać Pana pod prokuratora za mordowanie Polaków zastrzykami, tak jak to robili Niemcy w obozach? Dlaczego staje Pan po stronie firm produkujących szczepionki i nabija im Pan kasę? Jeśli coś mam kupić, to ma to być produkt dobry, a nie fikcyjnie dobry. Nie po raz pierwszy staje Pan po stronie firm, zamiast ludzi. Raz stanął Pan już po stronie Radia i TV z abonamentem. Pomyliło się Panu chyba, do czego został Pan zobowiązany ustawą jako Rzecznik Praw Obywatelskich. Można płacić abonament RTV, ale za te pieniądze widzowie i słuchacz oczekują dobrych jakościowo programów, a nie relacji cyrkowców zwanych politykami z cyrku zwanego Sejmem RP. Jeśli nadal chce Pan szczepionek – gdy firma produkująca je nie gwarantuje, że są dobre – to niech Pan się sam zaszczepi. Mała strata, mały żal. Dlaczego nie wstawia się Pan za pokrzywdzonymi przez służbę zdrowia? Mogę podać przykłady – miałem dwóch braci, którzy przez nieudolność lekarzy już nie żyją. Jednego wykończyli – wiedzieli, że może mieć raka i męczyli go tygodniami, by pobrać próbki. No i po dwóch miesiącach już go nie było. Drugi poszedł po pomoc do szpitala i przy udzielaniu tej pomocy, podłączony do EKG, zmarł. Zamiast stawiać krzyże na drogach, niech namówi Pan społeczeństwo, by stawiało krzyże też tam, gdzie ludzie umierają przez zaniechanie. Ciekawe, jakby wyglądały szpitale – sale chorych udekorowane w dniu Święta Zmarłych stroikami i świeczkami. Myślę, że ustawę o Rzeczniku Praw Obywatelskich powinien Pan czytać choć raz w miesiącu, gdyż nie jest Pan już młodym człowiekiem i z pamięcią mogą być kłopoty. Roman Zimniak
Pseudopatrioci Przez media w kraju przeszła fala triumfalizmu. Oczywiście z powodu rocznicy odzyskania niepodległości i zburzenia muru berlińskiego. Najważniejsza jednak, jak się okazuje, była wolność odzyskana w 1989 r., bo przecież, tak twierdzą „wykształceni” ludzie z tytułami, wojna skończyła się dopiero w 1989
roku. Nawet nie wiedziałem, że kończyli oni uczelnie na tajnych kompletach. Czego to jeszcze nie wymyślą ci „waleczni bohaterowie”, aby przyznawać sobie ordery, odznaczenia i odszkodowania za swój „patriotyzm” (czyt. picie wódki na styropianie). Branie jakichkolwiek gratyfikacji za tzw. walkę uznaję – nie tylko ja – za przejaw szczególnego gównożerstwa. Szanuję tych ludzi, którzy rzeczywiście przyczynili się do zmiany ustroju, ale teraz bryluje ogromna rzesza tego, co zawsze wypływa na wierzch po zamieszaniu.
LISTY OD CZYTELNIKÓW czci samych organizatorów. Polscy politycy, Kaczyńscy w szczególności, niezwykle Polsce szkodzą i z prawdziwym patriotyzmem nie mają nic wspólnego. Marek Ofiarski
Kryzys 20-letni Tusk chwali się, że Polskę ominął światowy kryzys. Jest to śmieszne stwierdzenie, jeśli wziąć pod uwagę, za jakie pieniądze Polacy pracują. Zarobki są czterokrotnie niższe niż w Europie. Polskie kobiety
potrzebna inicjatywa, ponieważ najważniejszą sprawą jest przestrzeganie praw konstytucji. Dlatego też uważam, że krytykowanie Pani prof. Senyszyn jest nie na miejscu. Krytykują tylko oszołomy, które nie znają zapisów Konstytucji RP, natomiast ludzie świadomi powinni poprzeć Panią Poseł, akceptować jej działania i wspierać jej dążenia do przestrzegania prawa zawartego w konstytucji oraz wykładni prawa Trybunału w Strasburgu. Dlatego też proponuję, aby wszyscy członkowie RACJI Polskiej Lewicy, wierzący i niewierzący, poparli inicjatywę Pani Poseł Senyszyn. Ja osobiście gratuluję jej odwagi i życzę sukcesów w pracy dla dobra Polski. Czytelnik
Pełen obraz kitu
Władza była przekazana na zasadzie porozumienia stron i nie zginęło tysiące ludzi, co wyraźnie stresuje dziś współczesnych „bohaterów”. Żyję dostatecznie długo, aby doskonale pamiętać tzw. pierwszą i drugą „Solidarność”. Hasła, jak w każdej ideologii – piękne. Jednak na samym dole szalały watahy solidarnościowej czerezwyczajki w stylu iście bolszewickim. Ludzie, którzy przez 20 lat nie mieli nic do powiedzenia, z dnia na dzień stawali się forpocztą wolności. Odreagowywali zwyczajne tchórzostwo. Znam takich wielu. Mam propozycję dla zachwyconych sobą bojowników. Przejedźcie się po Polsce – szczególnie tam, gdzie żyje ok. 3 mln byłych pracowników rolnych. Koniecznie z podniesionymi paluszkami w geście „golono-strzyżono”. Im przynieśliście wolność od wszystkiego. Może oni czegoś nie rozumieją? Wytłumaczcie im, dlaczego teraz „mają lepiej”. Oczywiście, nikt nie pojedzie! To o wiele trudniejsze niż „walka” z komuną, a teraz plucie do telewizora. Wychodzi na to, że ta cała „patriotyczna banda” wywalczyła wolność dla siebie i swoich rodzin. Tak na zakończenie: prawdziwy patriotyzm to sumienne i kompetentne wykonywanie swoich obowiązków, gdziekolwiek się jest. Przez ostatnie 20 lat o żadnym takim patriotyzmie nie ma mowy. Istnieje tzw. klucz partyjny, a kompetencje nie mają w ogóle znaczenia. Współczesny polski patriotyzm to akademie i uroczystości ku czci. Najczęściej ku
pracują w hipermarketach za 1200 zł na rękę (maksymalnie). Niech ten mądrala, budowniczy II Irlandii, sam spróbuje żyć za takie wynagrodzenie. My w kryzysie żyjemy już 20 lat od ustrojowych zmian. I jest to zasługa polskich polityków, ekonomistów i przedsiębiorców. Niektórym, oczywiście, udało się dorobić w tym czasie majątku. Chodzi mi jednak o większość Polaków, którzy są zatrudnieni w firmach jako pracownicy. Jedynym rozsądnym rozwiązaniem jest wprowadzenie godziwej minimalnej płacy. Tylko kto to zrobi?! Na pewno nie liberałowie. Nawet lewica o takim rozwiązaniu głośno nie mówi. Polska demokracja polega na realizacji hasła: Oddaj głos i spierdalaj. Teraz od miesiąca jedynym tematem w politycznych dyskusjach jest afera hazardowa. Tak jakby nie było wiadomo, że tam, gdzie katolicyzm, jest i powszechnie panująca korupcja. Tusk powiedział kiedyś, że o taką Polskę walczyli gdańscy stoczniowcy. Wolne żarty! Mam nadzieję, że Tusk odpowie za to w następnych wyborach. Ale czy to coś zmieni? Waldemar Szydłowski Gdańsk
Księża obiecują swoim owieczkom niebo po śmierci za dobre sprawowanie, co jest (wg słów Biblii) totalną bzdurą i nadużyciem ze strony Kościoła, gdyż zapis w niej zawarty mówi wyraźnie, że człowiek „na końcu czasów” ma żyć wiecznie tu, na ziemi, a kogo taki przywilej spotka, zadecyduje o tym Bóg na Sądzie Ostatecznym. Przykład ten przytoczyłem, gdyż jest bardzo znamienny. Jeśli dodamy do tego piekło, którym nas od wieków nasi pasterze straszą, i czyściec (wynalazek Kościoła, bo w Biblii o nim ani słowa), to mamy pełny obraz kitu, jaki naszym dzieciom (i babkom) serwują księża na religii. A przecież czym skorupka za młodu nasiąknie... Pokłosie tego mamy w ilości wyznawców Radia Maryja, którzy bardziej wierzą w Rydzyka niż w Boga. Ma to swoje odbicie nawet w kodeksie karnym, gdzie jeden z artykułów traktuje o obrazie uczuć religijnych, co można w dowolny sposób interpretować. Czemu nasze sądy tak się boją i tak pękają? Na przykład sprawa z Dodą, która ośmieliła się skrytykować Biblię – przecież wyżej udowodniłem, że Kościół o wiele bardziej narusza jej słowa i treści. To, co przytoczyłem, jest zaledwie maleńkim ułamkiem tego, na co sobie pozwala Krk, gdyż reguły, obrzędy i obyczaje, które wprowadził do wiary katolickiej na przestrzeni stuleci, niewiele mają dziś wspólnego z tymi, o których naucza Biblia. Dlaczegóż to nie obraża uczuć religijnych nawiedzonego inkwizytora Ryszarda Nowaka, który podkablował Dodę?! Witold Pater
Małczać sobaki! Lwica lewicy Chciałbym za pośrednictwem redakcji podziękować Pani Joannie Senyszyn za podjęcie w UE akcji związanej z wyprowadzeniem krzyży ze szkół. To bardzo dobra i bardzo
„Wszystko zaczęło się w Polsce” – jak mantrę powtarza zakłamana do szpiku kości oszołomiasta katolicko-postsolidarnościowa (przez całe lata na garnuszku zachodnich wywiadów) prawica. Nie może jej przejść przez gardło, że
19
gdyby Michaił Gorbaczow nie zaczął realizować pieriestrojki i głasnosti (jawność życia publicznego) – z czego skorzystali gen. Jaruzelski i gen. Kiszczak, doprowadzając do obrad Okrągłego Stołu – nie pomogłoby nawet pięciu Janów Pawłów II i tysiąc Wałęsów, arogancko i bezczelnie powtarzających, że to oni obalili „komunizm”. W Rosji nikt nie włóczy po sądach Gorbaczowa za demontaż ZSRR, nie obrzuca go inwektywami, jak w Polsce robi to prawica z tymi, którzy dobrowolnie przekazali jej władzę. Widać, że polska prawica do pięt nie dorosła Rosjanom w dziedzinie kultury politycznej i zresztą nie tylko... Jan Jacisz
Pobłogosławiona kradzież Książę Mikołaj Sapieha tak żarliwie modlił się o ,,cudowne uzdrowienie” przed obrazem Madonny z Dzieciątkiem w papieskiej kaplicy w Rzymie, że postanowił ulubiony obraz zabrać do Polski. Namówił zakrystiana Mesera Baptystę Corbino, żeby za 300 dukatów wyciął mu ten obraz z ram. Zakrystian takiej kwoty nawet nie widział na oczy, więc sprawił się szybko. Obraz o wymiarach 2 metry wysokości i 1 metr szerokości wisi w kościele św. Anny w Kodniu i jest zwany Matką Bożą Kodeńską, Matką i Królową Podlasia lub Matką Bożą Gregoriańską. Za to świętokradztwo książę Mikołaj Sapieha został przez ówczesnego papieża Urbana VIII obłożony klątwą. W związku z tym nie mógł uczestniczyć w mszach, otrzymywać komunii, a po śmierci ciało jego miało spocząć w niepoświęconej ziemi. Książę patrzył na swe kradzione dzieło przez małe okienko aż do roku 1637, kiedy to na sejmie rozważano decyzję o ożenku 40 letniego króla Władysława IV, syna Zygmunta III Wazy, z księżną Elżbietą Neuburską z protestanckiego rodu. Książę Sapieha sprzeciwił się ożenkowi króla z heretyczką, mówiąc: ,,Jeżeli uznamy heretyczkę za królową, naruszymy fundamenty wiary”. Doszło to do uszu samego papieża, który przesłał list o treści: ,,Przetoż Ci pismem niniejszym absolucję Naszą przesyłamy, wszystkie cenzury i kary kościelne darowujemy”. Tak też książę Mikołaj Sapieha mógł już uczestniczyć w obrzędach kościelnych, a skradziony obraz został w Kodniu. Kiedy w 1864 roku car za udział w powstaniu styczniowym odebrał miastu kościół św. Anny, zamieniając go na cerkiew, obraz wywieziono na Jasną Górę (do kradzionej ikony Czarnej Madonny). Wrócił do Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej dopiero w 1927 roku. Marian Kozak RACJA Siedlce
20
Nr 47 (507) 20 – 26 XI 2009 r.
NASI OKUPANCI
KORZENIE POLSKI (33)
Słowiańskie wróżbiarstwo Istotną częścią słowiańskiego kultu było wróżbiarstwo. Wróżono praktycznie ze wszystkiego – ze zjawisk przyrody, zachowania się istot żywych, wyglądu i układu przedmiotów czy z roślin. W folklorze słowiańskim potężną część praktyk kultowych stanowiło wróżbiarstwo, które niekiedy stanowiło element obrzędów zbiorowych, ale jeszcze częściej leżało w sferze działań indywidualnych. Pod pojęciem tym, występującym zamiennie z takimi określeniami jak mantyka czy dywinacja, rozumie się tradycyjnie techniki uzyskiwania ważnych dla jednostki lub grup społecznych informacji na temat przyczyn aktualnej sytuacji życiowej lub przyszłych wydarzeń. Istotą wróżbiarstwa jest odczytywanie i interpretowanie znaków (omenów). W odróżnieniu od klasycznych form profetyzmu, ma ono charakter odpłatnej działalności usługowej (w relacji klient–wróżbita) i pozbawione jest wymiaru etycznego. Najstarsze wzmianki na temat wróżbiarstwa słowiańskiego są fragmentaryczne i rozproszone głównie w źródłach kościelnych. Bardzo pomocne są w tym względzie badania etnograficzne. Silny związek słowiańskiego kultu i wieszczenia odnotował już historyk bizantyjski Prokopiusz z Cezarei (490–562), stwierdzając, że Słowianie „podczas ofiar czynią wróżby”. Wiadomo, że wróżenie dotyczyło wielu spraw ważnych i mniej ważnych, dotyczyło zarówno losów całego plemienia, jak
W
i poszczególnych członków społeczności. Większość wróżb związana była z poszczególnymi bóstwami, duchami i demonami, a zawodowymi wróżbitami byli „żyrzecy” („żercy”), czyli kapłani-ofiarnicy kultów różnych bóstw. Metod wróżenia było bardzo wiele. Między innymi wróżenie ze snu, z ręki, wosku, ołowiu, ognia i wody, dymu, popiołu, z zachowania się ludzi i zwierząt, z obserwacji Słońca i Księżyca, kształtu i barwy chmur, ze składanych ofiar, ubywania soli bądź napoju, ustawionych przed posągiem bóstwa, z przedmiotów kultycznych, sita etc. Częste są przekazy o rzucaniu i zakopywaniu losów. Słowianie wykonywali je z drewna, kości, ale też używali materiałów cenniejszych, które, jak wierzono, posiadały ukrytą moc. W opisie kultu Swarożyca u Słowian połabskich Thietmar z Merseburga (975–1018) tak pisał o kapłanach: „Szepcząc sobie wzajemnie tajemnicze wyrazy, kopią z drżeniem ziemię, ażeby na podstawie wyrzuconych losów zbadać sedno spraw wątpliwych. Po zakończeniu tych wróżb przykrywają losy zieloną darnią i wbiwszy w ziemię na krzyż dwa groty od włóczni, przeprowadzają przez nie z gestami pokory konia, którego uważają za coś najświętszego i czczą jako świętość. Rzuciwszy
ielu ludzi porzuca religię z powodów natury logicznej, życiowej lub emocjonalnej. Są też tacy, którzy odchodzą od niej z powodów moralnych. Nie dlatego jednak, że chcą sobie „poluzować”. Przeciwnie, są głęboko spragnieni sprawiedliwości, której autorytarni bogowie dać im nie potrafią. W 2002 roku zmarł wybitny amerykański myśliciel John Rawls, uznawany za jednego z najciekawszych i najbardziej wpływowych filozofów polityki. Jego teoria sprawiedliwości jest wykładana na wszystkich uniwersytetach świata. Niedawno osoby zarządzające spuścizną piśmienniczą filozofa opublikowały nieznany wcześniej tekst Rawlsa, w którym opisuje on swoją drogę od chrześcijaństwa do ateizmu. Swoją wiarę Rawls utracił na liniach frontów II wojny światowej, czyli tam, gdzie wielu wiarę znalazło lub odzyskało w obliczu zagrożenia śmiercią. Młodego żołnierza zgorszyły najpierw kazania duchownych, którzy dowodzili, że Bóg jest po stronie Amerykanów, a przeciwko Japończykom. Uznał to za zwykły fałsz i naciąganie religii do celów politycznych. Potem wstrząsnęła nim śmierć frontowego kolegi. Jednak
następnie losy, przy których pomocy już przedtem badali sprawę, podejmują na nowo wróżbę przez to niejako boskie zwierzę. Jeżeli z obu tych wróżb jednaki znak wypadnie, wówczas owe plemiona idą za nim w swym działaniu, jeżeli nie, rezygnują ze smutkiem całkowicie z przedsięwzięcia”. Na użytek domowy stosowano też rzucanie białych i czarnych patyczków, które następnie zbierano. Patyczek czarny zebrany na końcu oznaczał wróżbę niepomyślną, biały – pomyślną. Podczas składania ofiar rytualnych, głównie bydła i owiec oraz ptactwa, wróżono z ich wnętrzności, a także ze sposobu wyciekania krwi ze zwierzęcia oraz jego zachowania się podczas rytuału. U dawnych Słowian istniał szczególny kult niektórych zwierząt. Takim zwierzęciem był koń, który oprócz znaczenia praktycznego miał również wartość sakralną. Wróżby z zachowań konia nigdzie nie były tak popularne jak
ostatecznie rozstał się z wiarą na wieść o masowej zagładzie Żydów. Uznał, że skoro nic nie dzieje się na świecie bez woli bożej, to także Holocaust, a skoro wola ta kłóci się z podstawowymi zasadami sprawiedliwości, to zwierzchnictwo boskie należy uznać za rzecz złą, a nawet odrażającą.
wśród Słowian. Każde z sanktuariów miało swoją specyfikę w doborze maści konia i przebiegu rytuału. W Arkonie na Rugii wykorzystywano do tego celu konia maści białej, a w Szczecinie, w świątyni Trygława – maści czarnej. Wróżenie ze świątynnego konia było najwyższą formą mantyki – za jego pomocą wróżono w czasie wojny i przed wyprawami morskimi. Kapłan wbijał w ziemię kilka par włóczni, a następnie wyprowadzał konia, który miał przejść pomiędzy nimi, nie potrąciwszy niczego. Obserwowano też niekiedy, którą nogą koń przekracza przeszkody: jeśli prawą, to znaczyło że wróżba jest pomyślna. Za ważną uznawano wróżbę wówczas, gdy udała się po raz drugi. Szczególne znaczenie kultyczne miały dla Słowian ptaki. Uważano je za szczególnych pośredników między ziemią
„doktryny te ukazują Boga jako potwora zainteresowanego wyłącznie swoją władzą i chwałą. Jak gdyby te nędzne i zepsute marionetki (bo tak doktryny te przedstawiają ludzi) mogły głosić chwałę czegokolwiek!”. Rawls pisze dalej, że po wojnie oddał się studiowaniu historii, w tym dziejów prześladowań
a niebem; sądzono, że mieszkanie w ich sąsiedztwie przynosi szczęście. Wsłuchiwano się w ich głos (klekot, kukanie, krakanie, pohukiwanie czy gęganie), wierząc, że potrafią zapowiedzieć różne wydarzenia (to samo dotyczyło piania koguta). Z głosu ptaków najczęściej wróżono o ludzkim losie i powodzeniu, rzadziej o pogodzie lub urodzaju. Wróżono też z zachowania się gęsi i kaczek, interpretowano ich przeloty. Powszechne było przekonanie, że w wietrze i wirach powietrznych kryją się duchy. Obserwując ruchy topora zawieszonego na sznurku, próbowano poznawać przyszłość i szukać rozwiązań dotyczących codziennych problemów. Najpierw zadawano pytanie, a następnie wpatrywano się w każde poruszenie topora. Jeśli zadrżał po zadanym pytaniu, odpowiedź była twierdząca. Szczególnym czasem na wróżby były słowiańskie święta. Najważniejszym świętem dawnych Słowian była noc Kupały zwana też kupalnocką, sobótką czy nocą świętojańską, związana z letnim przesileniem słońca (obrzędy związane z tym świętem praktykowano 21–24 czerwca). Uważano, że kwiaty polne i zioła zerwane w tę noc mają magiczną moc. Wróżono z rumianku, cząbru, dzikiego bzu, kocierpki, a nawet ze szczypiorku. Panny naznaczały nitkami pędy szczypiorków, nadając im imiona swoich ukochanych. Wierzono, że który chłopiec kocha najgoręcej, tego szczypiorek urośnie najbardziej do rana... Ważnym elementem święta było puszczanie wianków po wodzie. Wiele słowiańskich tradycji wróżebnych przeniknęło do świąt chrześcijańskich, zwłaszcza do Bożego Narodzenia oraz Wielkanocy, a także do wróżb andrzejkowych. ARTUR CECUŁA
na ludzki charakter. Chrześcijaństwo to religia samotnicza: zbawionym lub potępionym zostaje się indywidualnie, toteż w naturalny sposób skupiamy się na własnym zbawieniu tak dalece, że wszystko inne wydaje się nam bez znaczenia. Tymczasem w rzeczywistości, choć nie sposób nie troszczyć się o siebie
ŻYCIE PO RELIGII
Niewiara ze szlachetności Rawls uznał następnie, że wiele doktryn chrześcijaństwa „jest moralnie błędnych, a w niektórych wypadkach są one wręcz wstrętne”. Zaliczył do nich m.in. naukę o grzechu pierworodnym, niebie, piekle oraz zbawieniu za pośrednictwem wiary poprzez akceptację kościelnego autorytetu. Za najpotworniejszą uznał doktrynę predestynacji (zwłaszcza podwójnej – wybranie jednych do zbawienia, drugich do potępienia), tak miłą sercu chrześcijańskich herosów – Augustyna i Kalwina – ale nieobcą także Lutrowi i Tomaszowi z Akwinu. Zdaniem Rawlsa
„heretyków” oraz instytucji inkwizycji. Zauważył przy okazji, że w starożytnym świecie śródziemnomorskim nietolerancja religijna, którą przyniosło ze sobą chrześcijaństwo, była czymś stosunkowo nowym. Zwrócił uwagę na to, że tzw. religie pogańskie Grecji i Rzymu były znacznie bardziej tolerancyjne. Jak dowodzi filozof, „Kościół to także historia jego długich związków z państwem i używania władzy politycznej do ustanowienia własnej hegemonii i uciskania innych religii”. Według Rawlsa, „chrześcijaństwo, o ile brane jest poważnie, może mieć szkodliwy wpływ
wcale – i czynić to powinniśmy – nasza dusza i jej zbawienie mają znikome znaczenie dla szerzej pojętego cywilizowanego życia i częstokroć jesteśmy zmuszeni to uznać”. Warto przypomnieć, że na gruncie polskim w bardzo interesujący sposób o buncie wobec autorytarnej religii i jej bogów z powodów etycznych pisze profesor Jerzy Drewnowski, współczesny myśliciel podejmujący problematykę społeczno-polityczną oraz etyczno-światopoglądową (publikacje dostępne m.in. na stronach www.demokrates.eu oraz www.racjonalista.pl). MAREK KRAK
Nr 47 (507) 20 – 26 XI 2009 r. tradycji katolickiej kult Maryi (Marii) jako królowej sięga III wieku. Wskazują na to malowidła w rzymskich katakumbach, na których przedstawiano matkę Jezusa na tronie, ze świetlistym otokiem wokół głowy – a więc w sposób zastrzeżony dla władców. Podobnie na bizantyjskich ikonach z późniejszych wieków Maryja wyobrażana była na tronie, często z Dzieciątkiem Jezus na kolanach. Od X wieku powszechnym zwyczajem stało się ukazywanie Maryi z koroną, w szatach królewskich, często siedzącą po prawicy Chrystusa – Króla. Wyobrażeniom tym wtórowali od IV wieku ojcowie i doktorowie Kościoła. Na przykład Efrem Syryjczyk, zwany doktorem maryjnym (doctor marianus), zwracał się do Maryi słowami: „Dziewico czcigodna, Królowo i Pani”, nazywając siebie sługą Maryi. Z kolei Jan Damasceński nazywał ją Królową rodzaju ludzkiego, Królową wszystkich ludzi, Panią wszechstworzenia. W dawnym nazewnictwie tytuł Domina, czyli Pani, oznaczał to samo, co Basilissa – podkreślał godność Maryi jako władczyni i królowej. W Polsce kult maryjny był silnie rozwinięty już w średniowieczu. Zastąpił on wierzenia dawnych Słowian, w których wielką rolę odgrywał kult bogiń, a zwłaszcza kult matki-ziemi – Mokosz (lub Makosz). Istnieje hipoteza, że kult maryjny na ziemiach polskich jest starszy niż polska państwowość. Wiadomo przecież o misji Cyryla i Metodego, która w drugiej połowie IX wieku dotarła do Małopolski. Początkowo rozwijał się na dworach książęcych, królewskich i w zwykłych domostwach. Wraz z licznymi kościołami, klasztorami, opactwami i katedrami, oddawanymi pod opiekę Maryi Bogurodzicy, powstawały pieśni maryjne (w tym „Bogurodzica” – najsławniejsza pieśń religijno-patriotyczna) i różne wyobrażenia Maryi. Zaczęto też pielgrzymować do sanktuariów tworzonych na dawnych miejscach słowiańskiego kultu, zwykle na wzniesieniach. Największy taki ośrodek, częstochowska Jasna Góra, powstał w miejscu, gdzie niegdyś kwitła neolityczna kultura matki-ziemi (często zwanej Wielką Boginią). Tam też doszło do pierwszej „elekcji” Maryi na królową Polski, kiedy to w 1382 r. książę Władysław Opolczyk sprowadził na Jasną Górę paulinów, przekazując im ikonę „Czarnej Madonny”, zagrabioną na Rusi. W miarę umacniania państwa rodziła się wiara w opiekę Maryi nad polskim narodem. Szczególny jej wyraz dawało polskie rycerstwo. Z imieniem Maryi na ustach ruszało ono do boju. „Maryjo, dopomóż” – wołano często przed bitwą. Według Jana Długosza, uznana za hymn narodowy „Bogurodzica” odśpiewana została przed bitwą pod Grunwaldem (wygrana), a także przed bitwą pod Warną (przegrana), a następnie
W
stała się pieśnią koronacyjną Jagiellonów. Tenże Długosz tytułował Maryję jako „Panią świata i naszą” oraz „Królową naszą”. Pełne upowszechnienie i unarodowienie kultu maryjnego przypadło na epokę Wazów (lata 1587–1668) i kontrreformację. Paradoksalnie był to czas, kiedy reformacja usilnie starała się wbić do katolickich głów, że matka Chrystusa nie miała i nie ma żadnego udziału w rozdawnictwie łask odkupieńczych, że była tylko narzędziem w rękach Bożych, a jej rola ograniczyła się do wydania na świat Jezusa.
PRZEMILCZANA HISTORIA w 1635 r. kanclerz wielki litewski Albrecht Radziwiłł w książeczce „Dyskurs z kilku słów wzięty o wysławianiu Najświętszej Panny Bogurodzicy Mariey”. Intronizacji Maryi usilnie domagał się Andrzej Bobola ze Strachociny, późniejszy autor ślubów lwowskich. Nadszedł dramatyczny rok 1655, kiedy w granice Rzeczypospolitej wtargnęli schizmatyccy Szwedzi, a król polski Jan Kazimierz uciekł poza granice kraju. Zrozpaczeni biskupi wołali do papieża Aleksandra VII: „Zginęliśmy, jeśli Bóg nie zlituje się nad nami”. Papieskim
Dwa lata później, na mocy podjętej przez sejm uchwały, zdecydowano się wygnać arian z Polski. Zwycięstwo nad Szwedami stało się dowodem szczególnego królowania Maryi nad Wisłą. Takich „cudownych ocaleń” dopatrzono się więcej. Kiedy w marcu 1657 r. Krosno odparło oblężenie 40-tysięcznej armii księcia Jerzego II Rakoczego, jego mieszkańcy przypisali ocalenie „Matce Bożej Murkowej” – obrazowi wystawionemu we wnęce muru krośnieńskiego kościoła oo. franciszkanów. W tymże Krośnie zdewociały Jan Kazimierz jeszcze
Zgubny kult Pierwszego dnia kwietnia roku 1656 król Jan Kazimierz zawierzył naród polski Maryi, ogłaszając ją patronką i królową Polski. Miało to zgubne dla Polski konsekwencje. Katolickim responsem na takie postawienie sprawy było wyeksponowanie kwestii maryjnych, by tym bardziej odciąć się od reformatorów. Miało to fatalne dla Polski konsekwencje. Katoliccy Polacy z czasem przywykli do wiary w to, że Maryja wyjedna im wszystko, o co poproszą i załatwi pomyślny dla Polski los. Niepowodzenia odbierali jako oczywisty gniew Boga i Maryi, którzy karzą grzeszny naród. Postawa ta doprowadziła do utrwalenia się w narodzie marazmu, próżniactwa, lenistwa, oglądania się na cud zamiast ochoty do pracy u podstaw – tak skutecznej w protestantyzmie. Nic dziwnego, że kraje protestanckie, począwszy od XVI wieku, zaczęły wyprzedzać swych katolickich sąsiadów (w tym Polskę) nie tylko gospodarczo, ale i pod względem moralności obywateli. Szczególnie wiek XVII stał się okresem narodzin nowej formy kultu maryjnego o charakterze narodowym. Myli się jednak ten, kto sądzi, że to sami Polacy „w swoim geniuszu” wpadli na pomysł, żeby formalnie obwołać matkę Jezusa królową Polski. To... rzekomo sama Maryja poleciła, by ją tak tytułować. W sprawę tę zamieszany był Juliusz Mancinelli – włoski jezuita mieszkający w Neapolu. W roku 1608, a następnie w 1610 i 1617 doznał on jakoby objawień, w trakcie których Maryja powiedziała mu, jakim tytułem powinni ją uczcić wyznawcy. Podczas ostatniego objawienia powiedziała tak: „Juliuszu! Za cześć, jaką masz dla mnie, Wniebowziętej, ujrzysz mnie za rok w chwale niebios. Tymczasem nazywaj mnie tu, na ziemi, królową Polski. Umiłowałam to królestwo i do wielkich rzeczy je przeznaczyłam, ponieważ szczególnie wielbią mnie jego synowie”. „Objawienia” włoskiego zakonnika wywołały w Polsce potężny odzew. Ich treść rozprowadził drukiem
pocieszeniem i radą na te wołania było przypomnienie objawień Mancinellego – „Maryja was uratuje, to Polski Pani. Jej się poświęćcie. Jej oficjalnie się ofiarujcie. Ją królową ogłoście, przecież sama tego chciała”. I tak oto król Jan Kazimierz,
przed ślubami lwowskimi padł podobno krzyżem przed obrazem i po raz pierwszy nazwał spontanicznie Maryję królową Polski. „Ty jesteś Królową! – krzyczał król. – Tyś Rzeczpospolitą uratowała. Masz moją koronę!”. Stało się tak na wieść o triumfie pod Jasną Górą. Tymczasem królewskie przyrzeczenie zajęcia się losem ciemiężonych chłopów i zaprowadzenia w kraju sprawiedliwości społecznej pozostało
Śluby lwowskie Jana Kazimierza według Matejki
stosując się do rady papieskiej, 1 kwietnia 1656 r. złożył ślubowanie przed „cudownym obrazem Matki Bożej Łaskawej” we Lwowie, ogłaszając publicznie: „Ciebie (tj. Maryję) za patronkę moją i za królową państw moich dzisiaj obieram”. Następstwem tego kroku było spotęgowanie nienawiści do luterańskiego najeźdźcy i rozpętanie fanatyzmu religijnego. Zadbał o to kler, a szczególnie jezuici. Ich ofiarą stała się, niezależnie od swojej postawy politycznej, szlachta ariańska, często radykalna w swoich poglądach społecznych i przez to znienawidzona.
pustą deklaracją. Za to aż do rozbiorów realizowany był ślub ugruntowania w Polsce wiary katolickiej. Utrwalanie się katolicyzmu spowodowało istotne zwiększenie się liczby kleru i klasztorów, zwłaszcza od połowy XVII wieku. Oto jak charakteryzował wygląd polskich miast w XVIII wieku Ignacy Krasicki: „Bram cztery ułomki, klasztorów dziesięć i gdzieniegdzie domki”. Żeby utrzymać swoje wpływy i wzmóc pobożność wśród mas, panujący, w tym biskupi, posługiwali się najrozmaitszymi metodami. Jedną z często stosowanych było koronowanie
21
cudownych obrazów, które utrwalało w narodzie wizerunek Maryi jako hetmanki i królowej Polski. Koronacje odbywały się z wielkim przepychem i ściągały tłumy. W żadnym innym kraju nie były one tak liczne i nie miały tak bogatej oprawy artystycznej jak w Polsce (od 1717 do 2000 r. przeprowadzono w Polsce 157 takich aktów). Oczywiście, rozbiory powszechnie interpretowano z ambon jako karę boską za grzechy Polaków, a głównie za... zbyt słabe oddanie się narodu Kościołowi, zbyt małe nadania, zapisy i ofiary na Kościół. Zaraz po odzyskaniu przez Polskę niepodległości episkopat zwrócił się do papieża Benedykta XV o zezwolenie na wprowadzenie w Polsce odrębnego święta – NMP Królowej Polski. Kolejny papież, Pius XI, zatwierdził to święto na 3 maja i obchodzone jest ono oficjalnie od 1923 r. W ten sposób kler zadbał o spełnienie kolejnego niezrealizowanego przed wiekami ślubu Jana Kazimierza. W tym czasie przypisano Maryi kolejny wielki cud. Był to „cud na Wisłą” z 1920 roku, opisywany jako triumfalne zwycięstwo Maryi nad Armią Czerwoną, jako „ocalenie Europy przed bolszewizmem”. Owo cudowne zwycięstwo Maryi królowej Polski czczono na różne sposoby. Jednym z nich była pielgrzymka polskich kobiet na Jasną Górę w 1926 r., podczas której ofiarowały one Maryi berło i jabłko jako symbol królewskiej godności. W 1945 r. polski episkopat pod przewodnictwem kardynała Augusta Hlonda odnowił akt zawierzenia Maryi jako królowej Polski. Powtórzył to następnie w 1956 r., a więc w 300 rocznicę królewskich ślubów, internowany w Komańczy kardynał Stefan Wyszyński, który napisał na ten cel nową wersję ślubów lwowskich. Papież Jan Paweł II nasilił jeszcze ten rodzaj katolickiego kultu w Polsce. Jego wizyty w sanktuariach maryjnych, a zwłaszcza na Jasnej Górze, zawsze stanowiły punkt kulminacyjny. Tam też, stojąc przed obliczem „Czarnej Madonny”, „Matki Boskiej Częstochowskiej” obłożonej licznymi odznaczeniami wojennymi, wspominał o niej jako o „triumfatorce we wszelkich bitwach bożych”, o „polskich zwycięstwach”, które dała. Obiecał, że jeśli naród polski odrodzi się i zwycięży, będzie to „zwycięstwo przez Maryję”. Arcybiskup Józef Michalik – przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski – w homilii wygłoszonej w 2006 r. w Komańczy uznał śluby lwowskie za najważniejsze wydarzenie w dziejach Polski... Owszem, z punktu widzenia interesów Krk było to wydarzenie epokowe. Niestety, dla Polski mit „Maryi królowej Polski” okazał się szkodliwy i w konsekwencji zgubny. Zrodził inny mit – Polski i Polaków jako kraju i narodu wybranego. Mit ten przyczynił się do upadku państwa polskiego, a i teraz niezmiennie wielu ludziom odbiera rozsądek. ARTUR CECUŁA
22
Nr 47 (507) 20 – 26 XI 2009 r.
OKIEM BIBLISTY
HISTORIA SOBORÓW I DOGMATÓW (2)
Pierwszy sobór konstantynopolitański Był to sobór, na którym cesarz Teodozjusz postanowił raz na zawsze uporać się z arianizmem. Wiadomo bowiem, że nicejskie wyznanie wiary miało więcej przeciwników niż zwolenników. Szczególnie na Wschodzie budziło ono wiele kontrowersji. Wielu uczestników soboru w Nicei podpisało się pod nim wbrew własnemu przekonaniu, na skutek presji cesarza. Nicejskie credo nie tylko nie zażegnało wcześniejszych sporów, ale wywołało kolejne, dotyczące między innymi istoty Ducha Świętego. Przebieg tych zmagań miał zaś kilka etapów. Pierwszy wiązał się z reakcją antynicejską samego cesarza Konstantyna (i jego syna Konstancjusza), który zrehabilitował zarówno Ariusza, jak i jego zwolenników. Również Euzebiusz z Nikomedii, który w 338 r. został biskupem Konstantynopola, doszedł do łask, podczas gdy Atanazy, główny orędownik nicejskiego symbolu, ponownie został skazany na wygnanie. Doszło nawet do tego, że pod wpływem Konstancjusza, który w 350 r. został jedynowładcą w cesarstwie, synody w Arelate (353) i w Mediolanie (355) porzuciły stanowisko Atanazego i przychyliły się do poglądów Ariusza. Wtedy też na nowo podkreślono podporządkowanie Syna Ojcu i stwierdzono, że należy unikać takich niebiblijnych pojęć jak np. homoousios (współistotny), które zacierają różnicę między tym, co „zrodzone” (Syn) a tym, co „niezrodzone” (Ojciec), i jedynie powodują zamieszanie. Ten stan rzeczy trwał aż do powrotu Atanazego z wygnania, kiedy to pod jego przewodnictwem na synodzie w Aleksandrii (362) doszło do zbliżenia zwaśnionych stron. Warto zaznaczyć, że synod nawiązywał jednak nie tylko do ogólnego uznania postanowień z Nicei, ale również do osobowości Ducha Świętego i koncepcji Trójcy. Za głównych twórców doktryny o Duchu Świętym i Trójcy uważa się Bazylego z Cezarei, Grzegorza z Nazjanzu i Grzegorza z Nyssy. Wszyscy oni kładli nacisk na to, co jest wspólne trzem hipostazom boskim (gr. hypostase, łac. persona – osoba), a mianowicie, że nie są sobie podporządkowane, że przysługuje im ta sama boskość i ta sama chwała. Uważali jednak, że każdej z tych trzech postaci odpowiada jakaś specyficzna własność i cecha: u Ojca – niezrodzoność, u Syna – zrodzoność, a u Ducha Świętego – pochodzenie. Stanowisko to, chociaż zyskiwało sobie poparcie większości biskupów, było jednak nie do przyjęcia przez grupę teologów, która nie godziła się na boskość Ducha Świętego.
Głównym przedstawicielem tej grupy, zwanej pneumatochami (od gr. pneuma – duch) był Macedoniusz, biskup Konstantynopola w latach 341–360. Warto w tym miejscu przypomnieć, że wcześniej Ducha Świętego określano jako nieosobową siłę lub jako stworzenie. Pierwszym, który w swoich katechezach (ok. 347/8) mówił o osobowości Ducha Świętego, był Cyryl Jerozolimski. Nie wiadomo, jak potoczyłyby się te zmagania wokół Trójcy i Ducha Świętego, gdyby nie śmierć cesarza Walensa, zagorzałego arianina. Macedonianie mieli bowiem jego poparcie. Wiadomo jedynie, że kiedy Walens zginął w 378 r. w walce z Gotami, a jego następcą został Teodozjusz, zwolennik nicejskiego wyznania, sytuacja uległa zmianie na korzyść nicejczyków. Cesarz usunął bowiem z Konstantynopola ariańskiego biskupa, a na jego miejsce wyznaczył Grzegorza z Nazjanzu, zagorzałego przeciwnika arian. Ponadto, aby ostatecznie rozprawić się ze zwolennikami Ariusza i Macedoniusza, w roku 381 zwołał sobór w Konstantynopolu, który potępił ich poglądy oraz potwierdził nicejskie wyznanie wiary, dodając do wzmianki o Duchu Świętym następujące słowa: „Wierzymy w Ducha Świętego, Pana i Ożywiciela, który od Ojca pochodzi, który z Ojcem i Synem wspólnie odbiera uwielbienie i chwałę, który mówił przez proroków”. Zdawać by się mogło, że skoro sobór ostatecznie ustanowił dogmat trynitarny o Bogu, Trójca zostanie powszechnie przyjęta. Tak się jednak nie stało. Doktryna ta bowiem nigdy nie została uznana ani przez zwolenników Ariusza i Macedoniusza, ani przez wielu innych chrześcijan żyjących na przestrzeni wieków, aż do dnia dzisiejszego. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że koncepcja Trójcy zakładająca, iż „Ojciec jest Bogiem, Syn jest Bogiem i Duch Święty jest Bogiem, a jednak nie ma trzech Bogów, tylko jest jeden Bóg”, jest po prostu (jak wiele katolickich dogmatów) sprzeczna ze zdrowym rozsądkiem, co uznał nawet katolicki teolog Hans Küng, który w swej książce „Christentum und Weltreligionen” pisze: „Nawet wykształceni mahometanie po prostu nie potrafią tego pojąć, tak jak i Żydzi do tej pory nie
mogą zrozumieć, co to jest Trójca (...). Jeżeli Bóg jest jeden i jedyny w swoim rodzaju, to po co dodawać do tego pojęcia coś, co tę jedność i wyjątkowość może tylko osłabić lub przekreślić?” (tom I, „Islam”, Gütersloh 1987). Po drugie – dogmat ten od samego początku budził sprzeciw, bo Biblia zdecydowanie odrzuca jakiekolwiek koncepcje trynitarnego Boga. Z biblijnego punktu widzenia doktryna Trójcy jest po prostu fikcją. Całe Pismo Święte konsekwentnie uczy bowiem, że jedynym Bogiem w absolutnym tego słowa znaczeniu jest Bóg w jednej istocie i w jednej osobie (Wj 20. 3; Pwt 6. 4; Mk 12. 29; J 17. 3; 1 Tm 6. 16).
wyraźnie mówi o tym, „aby wszyscy czcili Syna, jak czczą Ojca” (J 5. 23) oraz: „Temu, który siedzi na tronie, i Barankowi, błogosławieństwo i cześć, i chwała, i moc na wieki wieków” (Ap 5. 13), to jednak ani jednym słowem nie wspomina o czci dla Ducha Świętego. Dlaczego? Odpowiedź może być tylko jedna: ponieważ Biblia nie przedstawia Ducha Świętego jako odrębnej osoby. Można to zauważyć chociażby w wizjach nieba danych prorokom. Na przykład prorok Daniel widział Boga zasiadającego na tronie oraz „tysiące tysięcy służących mu”, a nawet Syna Człowieczego, któremu „dano władzę i chwałę, i królestwo”, ale ani jednym
Dlatego też tzw. atanazjańskie wyznanie wiary, czyli rozwinięcie symbolu nicejsko-konstantynopolitańskiego, jest nie do przyjęcia dla chrześcijanina. Jezus nie nauczał bowiem, że należy „wierzyć w Ducha Świętego, Pana i Ożywiciela”. Powiedział natomiast: „Wierzcie w Boga i we mnie wierzcie” (J 14. 1), dodając jednocześnie: „Kto wierzy we mnie, nie we mnie wierzy, ale w tego, który mnie posłał” (J 12. 44). Co więcej, określenie „Pan” odnosi się w Biblii do Syna Bożego, a nie Ducha Świętego. Krótko mówiąc, jak nie ma trzech Bogów, tak nie ma trzech Panów. „Bo chociaż nawet są tak zwani bogowie, czy to na niebie, czy na ziemi, i dlatego jest wielu bogów i wielu panów, wszakże dla nas istnieje tylko jeden Bóg Ojciec, z którego pochodzi wszystko (...), i jeden Pan, Jezus Chrystus, przez którego wszystko istnieje” (1 Kor 8. 5–6). Poza tym, również stwierdzenie, że Duch Święty „z Ojcem i z Synem wspólnie odbiera uwielbienie i chwałę” nie znajduje potwierdzenia w Biblii. Chociaż bowiem Nowy Testament
słowem nie wspomniał, aby widział Ducha Świętego jako odrębną postać (Dn 7. 9–10, 13–14). Podobnie Apokalipsa św. Jana, która ukazuje nowe niebo i nową ziemię oraz nowe Jeruzalem, ani jednym nie wspomina o Duchu Świętym jako trzeciej osobie bóstwa. Czytamy: „I pokazał mi rzekę wody żywota, czystą jak kryształ, wypływającą z tronu Boga i Baranka (...). Będzie w nim [w nowym Jeruzalem] tron Boga i Baranka, a słudzy jego służyć mu będą i oglądać będą jego oblicze” (Ap 22. 1, 3–4). Jeśli Duch Święty jest współistotny Bogu Ojcu i Synowi Bożemu, to dlaczego Biblia o tym nic nie mówi? Czy jest do pomyślenia, aby prorocy Daniel i Jan pominęli w swoich opisach trzecią osobę bóstwa, gdyby taka postać rzeczywiście istniała? Odpowiedź wydaje się aż nadto oczywista, tym bardziej że Żydzi w Duchu Świętym widzieli wpływ i moc Boga, a nie jakąś osobową postać. To by tłumaczyło, dlaczego w wizji z Apokalipsy Duch Święty nie posiada tronu.
Ale jak wobec tego rozumieć niektóre teksty biblijne, które zdają się popierać naukę o Trójcy, szczególnie tzw. trynitarną formułę chrztu (Mt 28. 19)? Czy tekst ten rzeczywiście dowodzi istnienia Trójcy? W żadnym przypadku. Dlaczego? Ponieważ tzw. trynitarna formuła chrztu jest późniejszym dodatkiem. Dlatego nie była ona znana nawet apostołom, którzy dokonywali chrztu w imieniu Jezusa (Dz 2. 38; 8. 16; 10. 48; 19. 5; 22. 16; Rz. 6. 3). Warto przypomnieć, że formuła ta nie występuje również w ,,Historii kościelnej” Euzebiusza z Cezarei (ok. 260–360), która oddaje ten tekst następująco: „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody w Imię Moje” (Wydawnictwo WAM, Poznań 1924, tom III, s. 96). Co więcej, ze stanowiskiem tym zgadza się cały szereg badaczy i biblistów, również katolickich. Oto wypowiedź jednego z bardziej znanych katolickich biblistów – ks. Józefa Kudasiewicza: „W Jezusowym nakazie chrztu (...) należy odróżnić autentyczne, pierwotne słowa Pana od elementów interpretacyjno-redakcyjnych (...). Jakie więc słowa wypowiedział Jezus? Współcześni badacze przyjmują prawie powszechnie, że Jezus wypowiedział następujące zdanie: »(...) udzielając chrztu w imię moje«” (,,Jak rozumieć Pismo Święte?”, Redakcja Wydawnictw KUL, Lublin 1987, cz. III: „Jezus historii – Chrystus wiary”, s. 106). Wreszcie, przeciwko doktrynie o Trójcy przemawia również fakt, że idea trójjedynego Boga wywodzi się z kultów pogańskich. Wiadomo przecież, że wszystkie starożytne religie posiadały trójcę. Tylko Żydzi wyróżniali się swą wiarą w jedynego boga. A zatem zasadniczy wpływ na sformułowanie tego dogmatu miały czynniki pozabiblijne, głównie filozofia grecka, politeizm starożytnych religii, jak i polityka kościelna ściśle związana z polityką Cesarstwa Rzymskiego. Cokolwiek by zatem powiedzieć o pochodzeniu i przyjęciu doktryny o Trójcy, jedno jest pewne: doktryna ta nie tylko stoi w rażącej sprzeczności z Biblią, powodując wypaczenie biblijnej nauki o Bogu, ale jest również przyczyną zamieszania, odstępstwa i prześladowań tych, którzy ją odrzucali. Krótko mówiąc, ten antychrześcijański dogmat nigdy nie służył chwale Bożej, a jedynie swoistej polityce Kościoła, która od samego początku nacechowana była antyjudaizmem, a więc i wrogością do żydowskiego monoteizmu. BOLESŁAW PARMA
Nr 47 (507) 20 – 26 XI 2009 r. cieżka chrześcijańskiego panteizmu wiedzie od filozofa Jana Szkota Eriugeny (810–877), poprzez herezje amalrycjan i wolnoduchowców, po mistyka Mistrza Eckharta (1260–1327). Eriugena był samotnym białym żaglem na oceanie ciemności. W czasach, kiedy kultura intelektualna Zachodu upadła niemal na samo dno barbarzyństwa, nieokrzesania i nielotności, ten świecki (!) Irlandczyk znał grekę i studiował pisma chrześcijańskich neoplatończyków. Na dworze Karola Łysego był pierwszym nadwornym uczonym. Ewenementem jest to, że do tego człowieka
Ś
Opierając się na rozumie, uznał, że o Bogu nic nie wiadomo, a teologia może jedynie ustalić, czym Bóg nie jest (teologia negatywna). O Bogu w szczególności nie wiadomo, czy jest miłością, ani czy w ogóle działa. Pisał, że Bóg jest „niczym” (z tego, co myśl objąć zdoła), a jednocześnie „wszystkim” (źródłem, z którego cały świat powstaje). Uważał, że twórczość Boga jest tylko rozwijaniem się, stawaniem samego Boga. Tworzenie świata nie jest zatem aktem, jakąś decyzją, ale procesem koniecznym. Pojmował świat jako konieczny wytwór rozwoju Bożego. Modna dziś formuła religijna „wszystko jest jednością”, której
PRZEMILCZANA HISTORIA panteizmem, aczkolwiek wciąż „chrześcijańskim”. Głosił, że „wszystko jest jednym”, czyli cokolwiek jest, jest Bogiem. Każdy, podobnie jak Chrystus, jest objawieniem Boga, co więcej: do każdego stosuje się to, co Pismo Święte mówi o Bogu. „Nie może być zbawiony, kto nie wierzy, że jest organem Chrystusa”. A skoro to Bóg w nas wytwarza wolę i uczucie, to nie można mówić o istnieniu dobra i zła moralnego, zasługi i winy. Wedle Amalryka, piekło to po prostu niewiedza i ograniczoność – człowiek sam się na nie skazuje, kiedy odrzuca prawdę. Były to poglądy radykalne, lecz pod naciskiem władz kościelnych Amalryk
średniowiecza. Niestety, prawie wszystkie jego pisma spaliła inkwizycja, a do naszych czasów dotarły jedynie strzępy, które pozwalają wyrobić sobie pewną opinię o jego poglądach religijno-filozoficznych. Była to forma materialistycznego panteizmu zrodzona w środowisku żydowskich kabalistów nadreńskich. Starali się oni doszukiwać Boga w każdym niewytłumaczalnym dla nich przejawie życia ludzkiego: w przywiązaniu hodowanych zwierząt do człowieka, w zwierzęcych instynktach i naturalnych odruchach ludzkiej dobroci. Chcieli w ten sposób zrozumieć, dlaczego – mimo że są prawowiernymi żydami – nie dostępują
NIEZNANE OBLICZA CHRZEŚCIJAŃSTWA (30)
Wszyscy jesteśmy Chrystusami Nic nie wydaje się bardziej odległe niż teistyczne chrześcijaństwo i panteizm. A jednak średniowieczny panteizm rozwijał się na bazie chrześcijaństwa, co więcej – był nurtem dość mocno przenikającym całe średniowiecze. bez święceń, który z pewnością bardziej był filozofem niż teologiem, zwracał się kler, kiedy należało rozstrzygać teologiczne spory. Najbardziej znana jest jego teologiczna opinia we wczesnośredniowiecznym sporze o predestynację, który wszczął mnich Gottschalk, głosząc Augustyńską koncepcję predestynacji podwójnej, tj. fatum wybrania i potępienia. Duchowni podzielili się w tej kwestii, wobec czego biskup Hinkmar zwrócił się o opinię do Eriugeny, a ten opowiedział się za pojedynczą predestynacją, wywodząc, że Bóg jest jeden i nie może być źródłem i dobra, i zła. Może więc udzielić komuś łaski, ale to nie przekreśla wolnej woli. Predestynacja według Eriugeny jest jedna: dla wybranych. Jego opinię uznał za obowiązującą sobór w Kiersy (853). Sobór w Walencji ją odrzucił (855), a synod w Langres (859) gwałtownie zaatakował, zarzucając Eriugenie powrót do herezji Orygenesa i Pelagiusza. Nadal jednak nie było w tej sprawie konsensusu w Kościele. To jednak nie stanowiło głównego pola zainteresowania Irlandczyka, który przede wszystkim budował własny system teologiczno-filozoficzny. Inaczej niż u scholastyków, których pseudoracjonalizm polegał na dostosowaniu rozumowania do treści Pisma Świętego, jego odczytywanie Pisma było uzależnione od wyników rozumowania. Biblię należało odczytać alegorycznie w ten sposób, aby jej przesłanie zgadzało się z wynikami spekulacji intelektualnych. To właśnie przesądza, że był on bardziej filozofem niż teologiem – dla niego liczyła się przede wszystkim wolność myślenia, a nie koleiny mitologiczne.
doszukujemy się aż na Dalekim Wschodzie, od wczesnego średniowiecza obecna była na chrześcijańskim Zachodzie, aczkolwiek w chrześcijaństwie „alternatywnym”. Dla Eriugeny stworzenie to proces emanacyjny, w którym świat z Boga się wyłania, by po obrocie koła czasu do Boga finalnie powrócić. Obca mu więc była głupia idea diabłów, którzy przez wieki mieli męczyć grzeszników. Wyróżnił cztery etapy emanacyjnego rozwoju natury: 1) natura tworząca, a nie stworzona (Bóg Ojciec, początek kreacji); 2) natura tworząca, stworzona – idee wyłonione z Boga, przez które Bóg daje się poznać (Syn Boży – Logos); 3) natura stworzona, nietworząca (świat rzeczywisty, realizacja idei); 4) natura niestworzona i nietworząca – Bóg jako kres wszechświata, identyczny z początkiem. Dzieje świata to zatem wyjście z Boga i powrót do niego. Świat, który znamy, nie jest wedle Eriugeny rzeczywisty, lecz jest jedynie symbolem rzeczywistości. Dzieło, w którym znalazła się ta doktryna („De divisione naturae”), zostało potępione, ale dopiero w 1050 roku przez papieża Leona IX. Panteistyczne nauki Eriugeny odżyły na przełomie XII i XIII w. z taką heretycką żywiołowością, że jego pisma w roku 1225 zostały przez papieża Honoriusza III objęte interdyktem, a „De divisione naturae” zostało skazane na spalenie. Twórczego rozwinięcia poglądów Eriugeny dokonał wybitny średniowieczny herezjarcha Amalryk z Bene (zm. 1207), który pod koniec XII w. wykładał w Paryżu dialektykę, a następnie teologię. Jego doktryna była jeszcze bardziej konsekwentnym
Palenie amalrycjan – sztych średniowieczny
wyrzekł się ich przed śmiercią. Ale – podobnie jak wyklęte pisma Eriugeny – zaczęły one już żyć własnym życiem. Zrodziły w szczególności francuską sektę amalrycjan. Wbrew nazwie, nie byli to po prostu wyznawcy nauk Amalryka, lecz heretycy, którzy dokonali syntezy „złagodzonych” nauk Amalryka, Dawida z Dinant i Joachima z Fiore. Ich głównym przedstawicielem był G. Orfèvre. Początkowo rekrutowali się z relegowanych z uczelni studentów Amalryka. Za Joachimem wierzyli, że dzieje podzielone są na trzy ery: erę Ojca, erę Chrystusa i erę Ducha Świętego. Ta ostatnia miała zaś przynieść zniesienie wszelkich praw, znieść „ciemności wiary i nadziei” i być stanem raju ziemskiego. Za Amalrykiem wierzyli, że są zmartwychwstali, bo wcielił się w nich Duch Święty, który stale im przekazuje aktualne Objawienie. Wierzyli też, że to Duch Święty jest autorem wszelkich ich czynów, które wobec tego nie mogą być oceniane w kategoriach dobra i zła. Dawid z Dinant był jednym z najoryginalniejszych myślicieli
łaski obcowania z Bogiem poprzez nowych proroków. W ten sposób dochodzili do panteizmu: obcujemy z Bogiem we wszystkim, bo wszystko jest Bogiem i Bóg jest wszystkim. Dawid z Dinant, który zaczynał jako kapelan papieża Innocentego III, doszedł do utożsamienia Boga, materii i rozumu. Bóg jest według niego identyczny z materią, gdyż materia ma wszystkie własności Boga: jest niezmienna w swej istocie, nieskończona, wszechobecna i z niej wywodzi się wszelki byt. Zadanie każdego człowieka pojmował w kategoriach poznania materialnego świata oraz jego funkcjonalności. Prawdopodobnie zetknął się z doktryną muzułmańskich zakonów sufickich, które nakazywały poznawać naturę, żeby służyć ludziom, niosąc im pomoc medyczną, i w ten sposób dawać czynne świadectwo miłości bliźniego. Dawid był medykiem i przeszczepiał tę myśl na grunt średniowiecznej chrześcijańskiej Europy. Nadto odrzucił typowe myślenie teleologiczne – łączenie pytań o cel z uniżono-poznawczym stosunkiem do natury. Idąc za pitagorejczykami, dowartościował ziemię przez obniżenie
23
wartości arystotelesowskiego nieba, ponieważ ukazanie, że niebo ma tę samą co ziemia materię, odpowiadało jego monistycznej teorii bytu. Giordano Bruno pisał o nim po latach: „Nie był zgoła szaleńcem Dawid z Dinant, kiedy materię mienił rzeczą doskonałą i boską”. Doktrynę amalrycjan razem z poglądami Amalryka i Dawida potępił synod w Paryżu w 1210 roku. Wówczas kilku z nich spalono, a na polecenie biskupa Piotra z Corbeil zwłoki Amalryka zostały wydobyte z grobu, ciało spalone a prochy rozrzucone na wiatr. Potępienie powtórzył sobór laterański IV. Ponieważ Dawid z Dinant opierał swe naturalistyczne i materialistyczne poglądy na pismach Arystotelesa, na uniwersytecie paryskim zakazano nawet wykładania pism genialnego Greka. Konsekwencją działalności amalrycjan we Francji była zatem cenzura dwóch wybitnych myślicieli: Arystotelesa i Eriugeny. W wyniku prześladowania amalrycjanie zradykalizowali swoje nauki, odrzucając podstawowe dogmaty katolicyzmu (odkupienie, sąd ostateczny i zbawienie). Z ich ubóstwienia natury wynikało ubóstwienie człowieka, z tego zaś idea bezgrzeszności. Przyjęcie amalrycjanizmu wystarczało do osiągnięcia nowego fizycznego i duchowego stanu „bożej miłości”. Zbędny stawał się chrzest i inne sakramenty, a także popularny w owych czasach kult świętych i relikwii. Wedle tej doktryny, Kościół i jego hierarchia stały się całkowicie zbędne. Amalrycjańska krytyka Kościoła miała charakter nie tylko teologiczny, ale i materialny, bo był to także atak na Kościół za jego nieograniczoną żądzę posiadania dóbr ziemskich oraz świeckiej władzy. Papieża uznawano za antychrysta, a Rzym za apokaliptyczną „babilońską wielką nierządnicę”. Grupa została potępiona jako heretycka podczas soboru w Vienne w 1311 r. W młodości do amalrycjan należał Mistrz Eckhart, który w 1327 r. pod groźbą ekskomuniki odwołał 28 swoich tez zbliżonych do ich doktryny. W 1375 r. spalono Löfflera, amalrycjanina, od którego pochodzi stwierdzenie: „Spalcie mnie, jeśli chcecie, ale nie wystarczy wam drewna, by spalić przypadek, który rządzi światem”. Prześladowani amalrycjanie uchodzili na południe Francji – w rejony Lugdunu, do wielkiego ośrodka ruchu waldensów. Zetknąwszy się z nimi, waldensi ulegli ich wpływom i przejęli niektóre ich nauki. Mimo że herezja amalrycjan nie miała tak masowego charakteru jak waldensów czy katarów, była jednak niewątpliwie istotnym elementem w krajobrazie religijnych przemian Europy. Panteizm jest bowiem elementem racjonalizującym obraz świata. Podobnie jak deizm może być nazwany etapem pośrednim między teologicznym i naukowym obrazem świata. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 47 (507) 20 – 26 XI 2009 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Hydrocolonoterapia
LEKI Z GRZĄDKI
Cebula pełna zalet Działanie Najbardziej przez wszystkich cenione jest bakteriobójcze działanie cebuli. Ma ona też korzystne oddziaływanie na błony śluzowe naszego organizmu, gdyż zwalcza stany nieżytowe górnych dróg oddechowych, zwiększając wytwarzanie śluzu, i przywraca samoistne ruchy nabłonka rzęskowego. Hamuje rozwój bakterii. Cebula bardzo łagodnie obniża także podwyższone ciśnienie krwi i jest czynnikiem witaminizującym o dużym znaczeniu.
Zastosowanie
Fot. MaHus
W naszym kręgu kulturowym funkcje wydalnicze stanowią nadal temat drażliwy, wstydliwy, czasem wręcz tabu. Ludzie nie są w stanie otwarcie rozmawiać o tego typu problemach. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy z korzyści, jakie daje zabieg płukania okrężnicy. Pozwolę sobie przedstawić jedną z najstarszych i najskuteczniejszych naturalnych metod profilaktyki i przywracania zdrowia. Obecnie zabieg ten określany jest mianem hydrokolonoterapii. Oczyszczanie organizmu oraz leczenie jelita grubego za pomocą lewatyw jest znane i stosowane już od tysięcy lat w różnych rejonach świata, np. w Chinach czy w starożytnym Egipcie. W pierwszych latach XX wieku zabieg ten należał do podstawowych metod leczniczych, a przyrządy do płukania okrężnicy spotykano w gabinetach lekarskich równie często, jak dziś aparaty do EKG. Liczne publikacje z tamtych lat potwierdzają skuteczność tej terapii. Wkrótce potem nastały czasy fascynacji postępami w antybiotykoterapii, farmakologii i chirurgii. Praktyki oczyszczania jelita uznano za archaiczne i na wiele lat o nich „zapomniano”. Obecnie powróciły do łask i cieszą się coraz większym powodzeniem. Wielu postępowych lekarzy zaleca hydrokolonoterapię w ramach uzupełnienia innych sposobów leczenia. Zabieg ten jest wykonywany w klinikach medycznych, gabinetach zarówno kosmetycznych, jak i odnowy biologicznej na całym świecie. Polega na delikatnym wprowadzeniu do jelita grubego krystalicznie czystej wody, a następnie
jej wypuszczeniu wraz z nagromadzonymi toksycznymi złogami, kamieniami kałowymi, pleśnią, grzybami, pasożytami, gazami, bakteriami i niestrawionymi resztkami pokarmowymi. Zabieg ten ma kluczowe znaczenie dla zdrowia i funkcjonowania całego organizmu! Jelito grube spełnia kilka podstawowych funkcji. Po pierwsze – wchłaniającą. To tu absorbowane są: glukoza, aminokwasy, witaminy, sole mineralne i elektrolity, a co najważniejsze – około 80 proc. wody (właśnie dlatego podczas zaparć masy kałowe potrafią być aż tak twarde, że rysują ścianki jelita od wewnątrz, powodując liczne rany, których zaleczenie w środowisku, gdzie najczęściej występuje gnilna flora bakteryjna, jest w zasadzie niemożliwe). Drugą istotną funkcją, jaką pełni jelito grube w naszym organizmie, jest funkcja ewakuacyjna, czyli usuwanie trujących produktów przemiany materii. Poważnie zaburzona perystaltyka jelita sprawia, że przypomina ono tykającą bombę zegarową. Pamiętajmy! – fermentujący, długo zalegający stolec i przeciągające się procesy gnilne tworzą środowisko sprzyjające rozwojowi różnego typu pasożytów, m.in.: owsików, glist ludzkich, lamblii i tasiemców. Jelito może więc stać się zbiornikiem
groźnych toksyn, które – przedostając się do organizmu – powodują samozatrucie. Niektórzy lekarze twierdzą, że przyczyną aż 90 proc. znanych obecnie chorób jest właśnie zatrucie toksynami z jelita grubego. Jest ono również swoistym piecem (średnia temperatura 40,55 st. C), który ogrzewa nie tylko organy jamy brzusznej, ale – poprzez układ krwionośny – cały organizm, dzięki czemu utrzymujemy naszą stałą temperaturę ciała. Spadek temperatury jelita o 2 st. C powoduje, że nasze dłonie i stopy (położone najdalej od serca) potrafią być cały czas zimne. W jelicie grubym zachodzą reakcje chemiczne i energetyczne, i, co według mnie najistotniejsze, w dużej mierze odpowiada ono za naszą odporność. Znajdujące się w jelitach kępki Peyera produkują ciała odpornościowe, dzięki którym mamy szansę odpierać atakujące nas patogenomy (wirusy i bakterie), toksyny i alergeny. Jeśli któraś z wyżej wymienionych i opisanych funkcji jest zaburzona, to po pewnym czasie jelito przestaje pracować, deformuje się i rozciąga. W konsekwencji dochodzi do jego patologii, czemu towarzyszy efekt ściskania i wypierania ze swoich miejsc innych narządów, powodując odczucie bólu podbrzusza oraz ogólnego dyskomfortu. Cdn. mgr JACEK JURASIK
Najbardziej cenione jest działanie bakteriobójcze, wykorzystywane do leczenia suchego, męczącego kaszlu. Najchętniej łączymy cebulę z miodem lub syropem, co zwiększa działanie wykrztuśne. Przy trudno gojących się ranach, czyrakach, ropniach i owrzodzeniach stosuje się okłady z cebuli gotowanej lub upieczonej w kuchence czy piecyku. Świeży sok z cebuli pije się przy żylakach odbytu i nieżycie jelit, a sok z miodem przy kaszlu, zapaleniu oskrzeli czy kokluszu. Miazga ze świeżej cebuli i sok leczą rany, oparzenia, odmrożenia, wrzody, urazy, gościec, wysypki, a także odciski, brodawki, piegi i wągry. W Indiach cebula uważana jest za środek pobudzający, moczopędny i wykrztuśny, ponadto stosuje się ją przy nieżytach nosa. W Rosji wykorzystywano bakteriobójcze działanie wyciągu alkoholowego z cebuli, a także jego pobudzający wpływ na czynności wydzielnicze jelit. Preparat ten był przepisywany podczas osłabienia napięcia jelit, w cukrzycy, w biegunkach. Drugim preparatem, który można spotkać, jest wyciąg z cebuli i gliceryny, którego używa się do zwalczania zapalenia pochwy wywołanego przez rzęsistka.
Lecznicze przepisy Syrop z cebuli na przeziębienia, kaszel i zapalenie gardła: 250 g obranej i posiekanej cebuli, 250 g miodu, 250 g cukru, 1 l wody; wymieszać cebulę z wodą, miodem i cukrem, ugotować gęsty syrop i zażywać 3 razy dziennie po łyżeczce.
Maść cebulowa na czyraki i trudno gojące się rany: Dużą cebulę obrać, utrzeć na tarce, do otrzymanej miazgi dodać 1 łyżkę miodu, 1 łyżeczkę lub nieco więcej mąki pszennej, 1/2 tuby maści Tormentiol i zarobić na gęstą papkę. Przykładać na czyraki, wrzody i trudno gojące się rany.
Roztwór na zapalenie krtani: Łyżeczkę soku z cebuli i łyżeczkę soku z czosnku dokładnie wymieszać. Dodać 3 łyżki przegotowanej wody i mocno wstrząsnąć. 5 kropli tego roztworu dodać do 1 litra wrzącej wody i wdychać opary przez 5 minut. Zabieg powtarzać 2 razy dziennie.
Syrop na miażdżycę: Zetrzeć cebulę na drobnej tarce, wycisnąć sok. Szklankę tak uzyskanego soku wymieszać ze szklanką miodu. Jeśli mamy miód zgęstniały, bez obaw możemy go podgrzać. Przyjmować po 1 łyżce stołowej 3 razy dziennie, godzinę przed jedzeniem lub 2–3 godz. po jedzeniu. Profilaktycznie zażywać łyżeczkę od herbaty 3–4 razy dziennie.
Na ukąszenia owadów: Korzeń imbiru, cebulę, kwiaty nagietka lub rutę przepuścić przez sokowirówkę i otrzymanym sokiem smarować ukąszenia. Anna Lonczak PTPZŻiŻ www.zdrowa-zywnosc.pl
Nr 47 (507) 20 – 26 XI 2009 r. Podręcznikiem zła i katalogiem okrucieństw nazwał Biblię portugalski noblista José Saramago. „Bez tej księgi ludziom byłoby prawdopodobnie lepiej” – dodał. Pójdźmy tokiem jego myślenia...
„Stamtąd poszedł do Bete. Kiedy zaś postępował drogą, mali chłopcy wybiegli z miasta i naśmiewali się z niego wzgardliwie, mówiąc do niego: Przyjdź no, łysku! Przyjdź no, łysku! On zaś odwrócił się, spojrzał na nich i przeklął ich w imię Pańskie. Wówczas wypadły z lasu dwa niedźwiedzie i rozszarpały spośród nich czterdzieści dwoje dzieci. Stamtąd Elizeusz poszedł na górę Karmel, skąd udał się do Samarii. Czterdzieścioro dwoje dzieci z wnętrznościami na wierzchu! Z urwanymi główkami i rączkami!
TRZECIA STRONA MEDALU na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodach pod ziemią! Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie będziesz im służył, ponieważ Ja Pan, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia względem tych, którzy Mnie nienawidzą”. Kończąc wątek wychowawczy, zastanówmy się, czy – według biblijnych kanonów – lepiej mieć syna czy córkę? Syna, powiecie? A nie! Córkę, bo na niej można nieźle zarobić: „Jeśliby ktoś sprzedał swą córkę w niewolę jako niewolnicę, nie
umyli nogi, jedli i pili. Tymczasem, gdy oni rozweselali swoje serca, przewrotni mężowie tego miasta otoczyli dom, a kołacząc we drzwi rzekli do starca, gospodarza owego domu: Wyprowadź męża, który przekroczył próg twego domu, chcemy z nim obcować. Człowiek ów, gospodarz domu, wyszedłszy do nich, rzekł im: Nie, bracia moi, proszę was, nie czyńcie tego zła, albowiem człowiek ten wszedł do mego domu, nie popełniajcie tego bezeceństwa. Oto jest tu córka moja, dziewica, oraz moja żona, wyprowadzę je zaraz, obcujcie
GŁASKANIE JEŻA
Oto Słowo Boże Wypowiedź Saramago – choć nieco „przykryta” przez katolicką histerię spowodowaną werdyktem Trybunału w Strasburgu dotyczącym krzyży w szkołach – wywołała wściekłość hierarchów i dewotów wszelkich niemal odłamów chrześcijaństwa. Noblista śmiał podnieść rękę na największą świętość największej religii świata. Na natchnione Słowo Boże. Przez pojęcie „natchnione” chrześcijanie rozumieją aksjomat, że wszystkie księgi Biblii zostały podyktowane przez Absolut i mają jakiś bardziej lub mniej ukryty cel. Jeśli TAK, tym gorzej mówi to o natchnionym Autorze Biblii oraz o przesłaniu opowieści w niej zawartych. Pamiętam, że kiedy postanowiłem przeczytać Świętą Księgę chrześcijan od deski do deski (ciekawość i przeświadczenie, że trzeba dokładnie wiedzieć i rozumieć, o czym się dyskutuje) i w końcu przewróciłem ostatnią stronę, byłem wstrząśnięty i przerażony. Dzieło opisuje złego, obsesyjnie zazdrosnego i skrajnie niesprawiedliwego Boga, który znajduje jakąś perwersyjną przyjemność w oddawanych mu hołdach i w dręczeniu całkowicie zależnych od niego ludzi, najczęściej zupełnie niewinnych i niczego nieświadomych (zakład z Szatanem o Hioba, nakaz dokonania rytualnego mordu na dziecku, eksterminacja całych narodów za to tylko, że stanęły na drodze Jego wybranych itd.). Poniżej garść cytatów ze Starego i Nowego Testamentu. Cytatów, które w pełni oddają intencję zawartą w wypowiedzi Joségo Saramago. W tym momencie muszę przestrzec osoby szczególnie wrażliwe lub pielęgnujące wiarę w nieomylność Biblii przed dalszą lekturą tego tekstu. Pozostali tylko ci o mocnych nerwach? Ateiści? Wielbiciele horrorów? Do Dzieła zatem. Na początek korci mnie, aby przytoczyć historię pewnego proroka. Tak zacnego i świętego męża, że wspomina go nawet Chrystus. Czynił rozmaite cuda Elizeusz hurtowo, a oto jeden z nich:
Za „łyska”! Czego uczyć może ta historyjka? Jakie uczucie budzi poza chęcią natychmiastowego posadzenia drania na krześle elektrycznym? Takie, że autor Pisma jakoś inaczej widział pierwowzór Korczaka, a zdaje się, że i Order Uśmiechu w zamierzchłej przeszłości wręczano by za coś zgoła innego niż dziś. W ogóle o kwestiach wychowawczych jest w Biblii całkiem sporo. Przy starotestamentowych pedagogach doktryny Makarenki wydają się bezstresową sielanką, bowiem: „Jeśli ktoś będzie miał syna nieposłusznego i krnąbrnego, niesłuchającego upomnień ojca ani matki, tak że nawet po upomnieniach jest im nieposłuszny, ojciec i matka pochwycą go, zaprowadzą do bramy, do starszych miasta, i powiedzą starszym miasta: Oto nasz syn jest nieposłuszny i krnąbrny, nie słucha naszego upomnienia, oddaje się rozpuście i pijaństwu. Wtedy mężowie tego miasta będą kamienowali go, aż umrze. Zatem dzieci muszą być posłuszne rodzicom. Zawsze, bo inaczej czeka je straszny koniec. Naprawdę zawsze? Otóż nie zawsze, bo gdy najbliższe sobie, ukochane osoby zdradzi się dla Pana, wtedy nagroda zdrajcy nie ominie: „Każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy”. Ci jednak smarkacze, których Pan nie powoła, mogą mieć przechlapane od poczęcia. A nawet jeszcze wcześniej. Zanim się urodzą, są już skazani na potępienie, czyli piekło. „Pan cierpliwy, bogaty w życzliwość, przebacza niegodziwość i grzech, lecz nie pozostawia go bez ukarania, tylko karze grzechy ojców na synach do trzeciego, a nawet czwartego pokolenia”. Karanie dzieci za winy rodziców pojawia się w Biblii często. W pewnym akapicie, przy tej okazji, Autor odkrywa karty co do podłych intencji własnego postępowania: „Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko, ani tego, co jest
odejdzie ona, jak odchodzą niewolnicy. A jeśliby nie spodobała się panu, który przeznaczył ją dla siebie, niech pozwoli ją wykupić. Ale nie może jej sprzedać obcemu narodowi, gdyż byłoby to oszustwem wobec niej”. I jak Wam się to podoba? Autor Słowa prezentuje też przedziwną empatię wobec osób pokrzywdzonych przez los. Przez miłosiernego Boga wszyscy ludzie są podobno kochani, ale sprawni inaczej, jakoś tak... inaczej. O niepełnosprawnych Biblia mówi bowiem następująco:
z nimi i róbcie, co wam się wyda słuszne, tylko mężowi temu nie czyńcie tego bezeceństwa. Mężowie ci nie chcieli go usłuchać. Człowiek ten zatem, zabrawszy swoją żonę, wyprowadził ją na zewnątrz. A oni z nią obcowali i dopuszczali się na niej gwałtu przez całą noc aż do świtu. Puścili ją wolno dopiero wtedy, gdy wschodziła zorza”. No tak – powiecie – ale co będzie, gdy w wyniku tej „gościnności” córka lub żona zajdzie w ciążę? I jeszcze
„Tak mówił do Aarona: Ktokolwiek z potomków twoich według ich przyszłych pokoleń będzie miał jakąś skazę, nie będzie mógł się zbliżyć, aby ofiarować pokarm swego Boga. Żaden człowiek, który ma skazę, nie może się zbliżać – ani niewidomy, ani chromy, ani mający zniekształconą twarz, ani kaleka, ani ten, który ma złamaną nogę albo rękę, ani garbaty, ani niedorozwinięty, ani ten, kto ma bielmo na oku, ani chory na świerzb, ani okryty liszajami, ani ten, kto ma zgniecione jądra”. No dobrze, może Stwórca nie chce oglądać swoich spapranych dzieł (nikt tego nie lubi) i żeby zatrzeć złe wrażenie, namawia ludzkość do szeroko pojętej gościnności. Bardzo, ale to bardzo szeroko pojętej! Bo oto, gdy do drzwi pewnego człowieka zapukał wędrowiec, usłyszał: „Bądź spokojny – rzekł starzec – pozwól mi zaradzić wszystkim twoim potrzebom, ale nie spędzaj nocy na ulicy. Przyprowadził go więc do swego domu, osłom dał obrok, po czym
nieszczęśliwie dostanie się w wir zapowiadanej wcześniej bijatyki? Ależ nie ma żadnego problemu: „Gdyby mężczyźni, bijąc się, uderzyli kobietę brzemienną, powodując poronienie, ale bez jakiejkolwiek szkody, to winny zostanie ukarany grzywną, jaką na nich nałoży mąż tej kobiety, i wypłaci ją za pośrednictwem sędziów polubownych”. Przy okazji i problem aborcji jakoś tak sam się rozwiązał. Idźmy dalej. Bóg – wielkoduszny, nowoczesny szef – dba o wypoczynek podwładnych i źle patrzy na pracoholików. Skąd to wiemy? A stąd: „Gdy Izraelici przebywali na pustyni, spotkali człowieka zbierającego drwa w dzień szabatu. Wtedy przyprowadzili go ci, którzy go spotkali przy zbieraniu drew, do Mojżesza, Aarona i całego zgromadzenia. Zatrzymali go pod strażą, bo jeszcze nie zapadło postanowienie, co z nim należy uczynić. Pan zaś rzekł do Mojżesza: Człowiek ten musi umrzeć – cała społeczność ma go poza obozem ukamienować.
25
Wyprowadziło go więc całe zgromadzenie poza obóz i ukamienowało według rozkazu, jaki wydał Pan”. „(...) Sześć dni będziesz wykonywał pracę, ale dzień siódmy będzie dla was świętym szabatem odpoczynku dla Pana; ktokolwiek zaś pracowałby w tym dniu, ma być ukarany śmiercią”. No... gdyby Słowo Boże rozumieć i wprowadzać literalnie dziś – jak tego chcą niektóre odłamy chrześcijaństwa – problem otwartych w niedzielę hipermarketów rozwiązałby się jednego dnia. Jeśli wystarczyłoby kamieni... Ale i pracodawcy też znajdą w Biblii coś dla siebie. Ot, taki rodzaj pierwszego kodeksu pracy: „Kto by pobił kijem swego niewolnika lub niewolnicę, tak iżby zmarli pod jego ręką, winien być surowo ukarany. A jeśliby pozostali przy życiu jeden czy dwa dni, to nie będzie podlegał karze, gdyż są jego własnością”. To oczywiste, nieprawdaż? Czy w Nowym Testamencie jest inaczej? Może Bóg już nieco dorósł, może zrozumiał, że w nowoczesnym świecie daleko bardziej skuteczny jest system nagród, a nie karania? I to śmiercią za byle głupstwo. Otóż nie do końca, bo Jezus chwilami okazuje się nieodrodnym synem swojego Ojca: „Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy”. Co jak co, ale te akurat słowa należy traktować z całą makabryczną powagą. Bo to prawda. Od 2 tys. lat. Owszem, jestem ateistą, odkąd pamiętam, ale powyższe cytaty po prostu mnie przerażają i zasmucają. Ktoś mógłby zapytać: a co mnie one obchodzą? Otóż obchodzą z dwóch powodów: ! słowa Biblii traktowane są jako kamienie węgielne cywilizacji, jako fundamenty prawa moralnego i stanowionego, jako niepodważalne drogowskazy, a są to słowa okrutne i nieludzkie, więc nie powinny być wzorem dla nikogo. No tak, ale jakże mają być ludzie, skoro są boskie? ! bo zasmucają. Mnie, ateistę? Odpowiem fragmentem słynnego „Paragrafu 22” Josepha Hellera. Bohater powieści, nakręcając się, mówi coraz ostrzejsze słowa przeciw Bogu. Między innymi o tym, że nielitościwy Stwórca każe starym ludziom umierać w niedołężności, robić pod siebie, że to jest wstrętne i okrutne. Słuchająca tego wywodu kobieta wpada w furię. A rozmówca jest zdziwiony: – O co ci chodzi? Przecież ty jesteś niewierząca? – Owszem, ale Bóg, w którego ja nie wierzę, jest dobry i sprawiedliwy! I o to właśnie, moi Kochani, chodzi. Dokładnie o to! Bóg, w którego ja nie wierzę, jest dobry i sprawiedliwy. A taki nie istnieje. MAREK SZENBORN
26
Nr 47 (507) 20 – 26 XI 2009 r.
RACJONALIŚCI
azywał się Andrzej Krzycki. Na przełomie XV i XVI wieku był prymasem Polski. A nawet kanclerzem wielkim koronnym Królestwa Polskiego. Można go więc chyba nazwać prymasem tysiąclecia... Jego biograf pisał o nim tak: „Miał być chlubą Polaków, a skończył na indeksie ksiąg zakazanych. Miał odnowić polski Kościół, a stał się wstydliwym problemem. Miał być królem humanistów, a został uznany za mało znaczącego grafomana”. Nieprawda! Kto by dziś słyszał o jakimś tam prymasie Krzyckim, gdyby nie jego wiersze? Że są z lekka pornograficzne? Trudno. Naszym zdaniem – dużo lepsze niż pożałowania godne tekściki pewnego wierszoklety z Wadowic.
N
Okienko z wierszem Hymn bractwa karczemnego na pogrzeb Korybuta
Nagrobek godney Zoffki
(fragmenty) Bracia drodzy, nie zwlekajcie, Zbliżcie się i zaśpiewajcie Hymn żałobny Bachusowi. Nasz Korybut, patryjarcha Zmarł i już podąża szparko Ku boskiemu tronowi. Jego życie pełne chwały Niech przykładem będzie stałym Dla nas, tutaj płaczących (...) Nie znajdziesz w niebie świętego Ni męczennika większego, Korybucie, nad ciebie. Długoś przesiadywał w szynku, Nie myślałeś o spoczynku Dzielnie pijąc w potrzebie. Liczne zwiedziłeś burdele Byłeś kurwom przyjacielem Cnotę ćwicząc z całych sił. Za to Bachus sprawiedliwy Obdarzył cię włosem siwym Wenus francę dała ci. Tej torturze całe ciało Pyjęcia nie wyłączając Ulec było zmuszone. Męstwem wielkim i spokojem Pokonałeś ból i znoje Wesół w przyjaciół gronie. O tobie przeto śpiewają Aniołowie całą zgrają O, Korybucie, w niebie! Wenera słomą z pościeli, Bachus ojciec liśćmi chmielu Niechaj uwieńczą ciebie. My zaś, bracia, bez przystanku Od wieczora do poranku Chwałę twoją głosimy. Prosząc teraz ciebie, Panie, Byś nasze słyszał śpiewanie, Tę suplikę wnosimy: Dziarsko niech nam pyta stoi, Gardło wina się nie boi Radość niech nam wiecznie trwa!
Godna wspomnień spoczywam, Zoffka – siostra w burdelu. Sławą cieszyłam się złą, Tu więc niech będzie mój grób. Pod tym dachem, Gdzie złota lubi przebywać Wenera. Miejsce dla kości mych Znaleźć powinno się. Bowiem nad skrzypienie piczek, Grzechot jąder wesoły I lubieżności duch, Który podnieca was, Milsze mi są niż śpiewy Księży i dźwięki organów. Milsze niż świątyń blask, Albo kaplicy mrok. Miałam już od młodości Wielką ochotę na zabawy, O tym niech każdy wie, Chwała ma wszędzie niech brzmi, Gdyż obsługiwać bez przerwy Mogłam kutasy rozliczne, Zmęczyć mnie nie mógł nikt, Ani dogodzić mi też. Teraz po śmierci mi smutno, Bowiem rozkosze minęły, Ach, okrutny jest los! Zmienia dobro na zło... Radę dam więc dziewczętom Wdziękiem młodości słynącym: Póki starczy wam lat, Z całych kochajcie sił, Potem za żadne pieniądze Kupić chuja nie można. Gdybyż to mogło się stać! Cały majątek mój oddam!
RACJA Polskiej Lewicy www.racja.org.pl, tel. (022) 620 69 66 Darowizny na działalność RACJI PL (adres: ul. E. Plater 55/81, 00-113 Warszawa) Getin Bank, nr 67 1560 0013 2026 0026 9351 1001 (niezbędny PESEL darczyńcy w tytule wpłaty)
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Krzyże Krzyży są setki. Nie wszystkie budzą skojarzenia religijne. Krzyż Południa jest gwiazdozbiorem, a dąb o tej nazwie – pomnikiem przyrody w Puszczy Białowieskiej. Krzyż św. Piotra symbolizuje postawę antyreligijną, podczas gdy krzyż św. Andrzeja zapowiada zbliżanie się do przejazdu kolejowego. Swastyka to znak hitleryzmu, a strzałokrzyż – węgierskiego faszyzmu i ruchu rasistowskiego w Stanach Zjednoczonych Ameryki. Czarny krzyż na białym tle przywodzi na myśl zakon krzyżacki i jego zbrodnie. Czerwony natomiast – sanitariuszki, sanitariuszy i pomoc humanitarną. Krzyż przypomina mękę Chrystusa, ale i liczne zbrodnie chrześcijaństwa. Jako jego symbol jest znakiem zdecydowanie późniejszym niż ryby. W Polsce krzyż jest dodatkowo miarą, bo wolność krzyżami się mierzy. Z kolei zwrot „krzyż na drogę” wyraża kpinę i lekceważenie. Odrębną rodzinę stanowią odznaczenia. W Polsce są wśród nich Krzyż Walecznych, Wojskowy, Zasługi (złoty, srebrny i brązowy), Kawalerski, Oficerski, za udział w Wojnie 1918–1921, Partyzancki, Czynu Bojowego Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, Bitwy pod Lenino, Oświęcimski, Powstańczy (Śląski,
Wielkopolski i Warszawski). Te krzyże są nie tyle przedmiotem kultu czy adoracji, co raczej pożądania. Mniejszego, od kiedy przestały przynosić profity finansowe. Za długoletnie pożycie małżeńskie jest medal, choć to niejednokrotnie krzyż pański. Po orzeczeniu Trybunału w Strasburgu w III RP rozpoczęła się walka w obronie krzyży, choć nikt ich jeszcze nie zdejmuje ani nawet nie zakłada spraw sądowych. To typowy atak uprzedzający. Kler i katoprawica, choć się do tego nie przyznają, mają świadomość, że krzyże w urzędach, sądach, szkołach wiszą nielegalnie. Naruszają konstytucyjną zasadę rozdziału Kościoła i państwa (art. 25, pkt 3) oraz konkordat (art. 1). Dlatego, wcześniej czy później, w odniesieniu do Polski też zapadnie wyrok. Nakaz zdjęcia krzyży przyjdzie, via Strasburg, z ziemi włoskiej do Polski. Może wtedy zostanie wreszcie odmalowana główna ściana sejmowej sali posiedzeń. Zarosła już brudem, ale nikt nie jest w stanie podjąć decyzji o remoncie, bo wymagałoby to zdjęcia krucyfiksu. Na taki heroiczny czyn nie ma mocnych. Oficjalnie zawiesić krzyża się nie da. Zgodnie z prawem, nie można go wprowadzić do Sejmu w świetle
dnia, w uroczystej procesji z udziałem marszałków i biskupów. Trzeba by to robić znowu jak przed laty – cichcem, po nocy. Wciąż zbyt wielu pamięta, że w czasie takiej operacji nie dość, że poseł spadł z drabiny, to jeszcze potem nie został ponownie wybrany do Sejmu. Politycy są gotowi w sprawie krzyża gardłować, ale narażanie wygodnego stołka przerasta ich siły. Takiej heroiczności cnót nie mają. Wściekły atak na strasburski wyrok, który nieuchronnie, choć nieprędko, dotknie i polskie krzyże, nie płynie z wiary ani z szacunku do tego symbolu chrześcijaństwa. Powszechne bowiem ukrzyżowanie naszego kraju nie stanowi wyrazu religijności. To znak dominacji kleru. Forma oznaczenia terenu i niewerbalnego ostrzeżenia, że obcym wstęp wzbroniony. W tej sytuacji usunięcie krzyży powoduje udostępnienie wszystkim obywatelem przestrzeni publicznej zawłaszczonej przez ukrzyżowanie. Automatycznie oznacza uszczuplenie wpływów i władzy kleru. Na to nie ma zgody sutannowych. Raz zdobytej pozycji nie oddadzą bez walki. Na szczęście są skazani na przegraną. Szkoda, że nieprędko. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
Na złodzieju czapka gore W naszej zanarchizowanej, katolickiej Rzeczypospolitej Polskiej ważniejsze od postanowień konstytucji są życzenia watykańskiego kleru. Trwogą napawa człowieka stanowisko Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, który powiada: „Nikt nie będzie w Polsce przyjmował do wiadomości, że nie wolno w szkołach wieszać krzyży”. Ważniejsze dla niego jest kupowanie w ten obleśny sposób głosów fanów radia Rydzyka niż podstawowa powinność głowy państwa – stanie na straży konstytucji. Po wyroku Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w naszych mediach rozgorzała dyskusja na temat krzyży. Krzyżowa koalicja partii politycznych chodzących na krótkiej smyczy watykańskich zaborców używa wyświechtanego argumentu, powołując się na tradycję. Przypominam, że tradycja jest prawem katolickiej doktryny religijnej, ale nie jest prawem Rzeczypospolitej Polskiej. Powieszenie w Sejmie RP krzyża przez katolickiego posła z AWS-u, pod osłoną nocy, a do tego upojonego alkoholem – to jest właśnie katolicka tradycja. I wisi on do dzisiaj, bo Bolesław Komorowski boi się kleru i toleruje bezprawie. W szkołach krzyże zawieszono w podobny sposób. Przeważnie dzięki miejscowym proboszczom i sprzątaczkom szkolnym. Krzyże przynoszono do szkół wieczorami w workach, pod nieobecność nauczycieli i dyrekcji szkół. Władze szkolne zostały postawione przed faktem dokonanym. Nikt ich o zgodę nie pytał. Niech teraz jeden z drugim spróbuje zdjąć krzyż... Ten wyrok strasznie zabolał i zaniepokoił kler. Niezwłocznie po wyroku w TVN 24 wziął udział w dyskusji m.in. pan Dariusz Kowalczyk – jezuita. Był napastliwy, wywnętrzał się nad wnioskodawczynią, nie ukrywał emocji, powoływał się na tradycję. A ja odsyłam pana jezuitę do historii jego zakonu, aby sobie przypomniał, jaką rolę spełniali jezuici w okresie szalejącej w Europie inkwizycji. Dlaczego to dziś nie jest tradycją (reklamą) jego zakonu? Trochę pokory – panie jezuito! 15 XI 2009 r. w TVN 24 w programie „Barometr” pan prof. Krzysztof Wielecki perorował o tradycji i o tym, że Trybunał nie ma prawa rozstrzygać, czy Bóg istnieje, czy nie, choć na ten temat Trybunał się nie wypowiadał. Ale, jak mówi przysłowie, „na złodzieju czapka gore”. Widać strach padł również na pana profesora. Nam wystarczy, że księża mogą się autorytatywnie wypowiadać na temat Boga, że znają jego każdą zachciankę, którą niezwłocznie podstępem wcielają w życie, oczywiście jeżeli zachcianka Boga służy ich ziemskim apetytom. Z historii Polski wynika, że najwyższe władze naszego Narodu, w różnych okresach jego burzliwych dziejów, szczególnie zabiegały o poparcie Kościoła i władców państw ościennych. Dzisiaj nie liczą się ze stanowiskiem społeczeństwa, lecz zabiegają tylko o poparcie zaborców watykańskich, choć ich żądania nic się nie zmieniły od średniowiecza, bo sąsiedzi nam nie zagrażają. Jako lekturę dla wątpiących polecam książkę Normana Daviesa „Boże igrzysko. Historia Polski”. Tylko wypowiedź pani prof. Joanny Senyszyn podtrzymuje mnie na duchu, i jej słowa, że krzyże powieszono podstępnie w szkołach, a będą wyprowadzane z honorami. To nasz kandydat na Prezydenta RP. Zabiegajmy, aby zechciała kandydować. Zwycięstwo w I turze ma w kieszeni. Tylko ona może przywrócić całej lewicy należne jej miejsce na scenie politycznej. Stanisław Błąkała, RACJA PL Kraków
Nr 47 (507) 20 – 26 XI 2009 r.
Nauczycielka pyta ucznia: – Jasiu, dlaczego napisałeś, że odległość geograficzna to rzecz względna? – Bo kiedyś najbliższa droga do polskiego parlamentu wiodła przez Moskwę, a teraz wiedzie przez Częstochowę. KRZYŻÓWKA Określenia słów znajdujących się w tym samym wierszu (lub kolumnie) diagramu zostały oddzielone bombką Poziomo: 1) bywa właściwa ! o nich się nie dyskutuje ! rogacz z Rovaniemi 2) ale długie żale ! pod nią bandzior się ukrywa ! w portfelu neurotyka 3) pogański święty ! letni domek oznacza ! przegląda się bez lusterka 4) krótka moda ! dostaje wycisk przy myciu ! porażające owoce 5) na wierzbie, lecz nie gruszki ! no i co? ! hamująca mieszanina 6) Mickiewicza kompan ! rzecz do kitu cała ! trzymanie krów ! cały to półtora i półtora 7) bierzesz ją na stole razem z królem zwierząt ! kłuje chłopa w oko z kolką ! flet gliniarza 8) czosnku nie znosi ! małe i duże morskie podróże ! co producent musi mieć? Pionowo: A) kiedy on ma kilka żon ! to nie jest zaprawa B) pracował na raty u pana dziedzica ! aparat z Konina ! nie dla miękkiego faceta kobieta C) wredne jajo na głowie ! gdy coś łamie się, ze strachu ! czarny na pogrzebie D) przez kilka lat mówiły o tarczy i ... wystarczy ! w nim ma pijany ! w co się można zgiąć z łąk? E) opłata z tasaka ! ma swoje przywileje ! skalny łatwopalny F) smali cholewki do twojej Ewki ! kuzyn Jasia fasoli ! latają pod koniec sianokosów G) są dwa - albo się uda, albo się nie uda ! za karę burakom się należy ! motyl z klasówki H) szło wraz z winem do głowy Zagłoby ! łączy Turcję z Atlantykiem ! zęby biurokracji I) żyć może w taborze ! podoba mi się, gdy jest w moim ! szata prałata Litery z ponumerowanych pól utworzą rozwiązanie z cyklu „Humor z zeszytów szkolnych”
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Zaprosił facet znajomych do restauracji na kolację. Na miejscu zauważył, że kelner, który prowadzi ich do stolika, ma w kieszeni łyżki. Kiedy usiedli przy stoliku, zobaczył, że kelner od ich stolika też ma łyżki w kieszeni. Inni kelnerzy również. Poprosił kelnera bliżej i pyta: – Po co wam łyżki w kieszeniach? – Kilka miesięcy temu nasze szefostwo zleciło firmie Artur Andersen zrobienie analizy procesów. I wyszło, że średnio co trzeci klient zrzuca łyżkę ze stołu, przez co trzeba iść do kuchni i przynieść nową. Dzięki temu, że mamy łyżki pod ręką, zaoszczędzamy jednego człowieka na godzinę, a wydajność wzrasta o 70,3 proc. Zdziwił się, ale wkrótce zobaczył, że każdy kelner ma przy rozporku cienki łańcuszek, którego jeden koniec przyczepiony jest do guzika, a drugi znika wewnątrz spodni. Zaciekawiony zawołał kelnera i pyta: – Zauważyłem, że każdy z was ma łańcuszek przy rozporku. Po co? – Nie każdy jest tak spostrzegawczy jak pan. Ten łańcuszek zalecił nam Artur Andersen. Wie pan, mam go przyczepionego do... no wie pan! Jak idę do toalety, to rozpinam rozporek i wyciągam łańcuszek, dzięki czemu po oddaniu moczu nie muszę myć rąk i wydajność wzrasta o 30 proc. Facet zdziwił się: – Dobrze, rozumiem, że go pan wyjmuje łańcuszkiem, ale jak pan go wkłada z powrotem? – Nie wiem, jak inni, ale ja... łyżką! " " " – Jasiu, czy to prawda, że twój dziadek stracił język podczas wojny? – Prawda. – A jak to się stało? – Nie wiem. Dziadek nigdy nam o tym nie mówił.
A
C
D
23
1 22
42
40
19
4
E
11
21
2
1
9
18
15
13
39
6
7
14 15 16 17 18 19 20 21
7
32
33
28 37
5
25
43
10
26
4
20
14
30
34
3
I
12
38
6
1
2
41
3
29
31
8
H
35
5
27
7
G
4
17
5 6
F
16
36
2 3
B
8
9 10
24
8
11 12 13
22 23 24
25 26 27 28 29 30 31 32 33 34
35 36 37 38 39 40 41 42 43
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 45/2009: „Dusza chyba dlatego potrafi być nieśmiertelna, że jest niewidzialna”. Nagrody otrzymują: Genowefa Zabłotnia z Pieszyc, Czesława Kusiak z Frampola, Wenacja Lehmann z Bydgoszczy. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. Sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Anna Tarczyńska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Maja Husko; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 39 zł za jeden kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 45,50 zł za kwartał (182 zł za rok). Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
28
ŚWIĘTUSZENIE
W cieniu krzyża
Nie tylko w dużych miastach (cała seria w Trójmieście) „niewidzialna ręka” pisze na ścianach antykościelne hasła. Podobnie było w wielkopolskim Luboniu, w regionie zwanym kiedyś „polską Wandeą” z racji posłuszeństwa klerowi Fot. Ż.
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 47 (507) 20 – 26 XI 2009 r.
JAJA JAK BIRETY ibrator, zwany najlepszym przyjacielem kobiet, służy im od ponad 100 lat. Już starożytni zauważyli, że niezaspokojone seksualnie niewiasty skarżą się na podobne dolegliwości: brak humoru, nerwowość, bóle głowy, bezsenność, skłonność do ataków histerii. Hipokrates, ojciec medycyny, zalecał sfrustrowanym pacjentkom dotykanie miejsc intymnych. Czyli masturbację. W XIX wieku niedopieszczonym histeryczkom pomagano na inne sposoby. Zaczęło się od krajów anglosaskich i ośrodków spa. Pracujący w nich medycy aplikowali pacjentkom strumienie wodne, które kierowano w stronę tzw. „rejonu produkcyjnego”. Zabieg z wykorzystaniem przypominającego prysznic urządzenia trwał około 4 minut. Kuracjuszki przeżywały orgazm, po którym objawy histerii cudownie mijały. Niestety, przyrząd, choć skuteczny, był zbyt mało praktyczny. Pierwsze wibratory na baterie wypuściła na rynek firma Weiss. Wyprodukowano modele do postawienia na podłodze oraz zwisające z sufitu – dostępne tylko w gabinetach lekarskich, gdzie nadal służyły leczeniu histerii. Przyrządem domowego użytku został wibrator dopiero na początku XX wieku. Pierwszy taki model opatentowano w 1902 roku. Do roku 1917 w amerykańskich domach było już więcej wibratorów niż tosterów!
W
CUDA-WIANKI
Krótka historia wibratora W latach 1950–1970 wibratory pojawiły się w katalogach wysyłkowych. Gospodynie domowe zamawiały je równie często jak żelazka czy maszyny do szycia. Najmodniejsze były te w kolorze pomarańczowym i złotym. Pojawiły się nawet warianty wielofunkcyjne: na przykład wibrator połączony ze szczotką do drapania pleców.
W 1973 roku niejaka Betty Dodson zaczęła prowadzić kursy masturbacji dla kobiet, a w nowym Jorku otwarto pierwszy sex-shop specjalnie dla pań. Obecnie asortyment jest coraz bogatszy. Wibratory wykonane są z gumy, silikonu, lateksu, szkła, plastiku. Najczęściej mają kształt męskiego członka. Wymiary wahają się w granicach 10–30 cm, przy 1–5 cm średnicy. Te z najwyższej półki wykonano z metali szlachetnych, są zdalnie sterowane przez komputer lub za pomocą fal radiowych. Ostatnim wynalazkiem jest wibrator „SaSi”. To elektryczne cudeńko zostało zaprogramowane tak, żeby zapamiętywało, co jego pani lubi najbardziej... Gdy jakiś rodzaj stymulacji wyjątkowo się podoba, wystarczy przycisnąć „Nie przestawaj”, jeśli mogłoby być lepiej – przycisk „Dalej”. Po kilku bliskich spotkaniach elektroniczny kochaś będzie już wiedział co i jak. A od czasu do czasu, dla urozmaicenia, zaproponuje coś nowego. „SaSi” zadebiutował w Stanach Zjednoczonych, gdzie kosztuje 185 dolarów. JC