PAPIEŻYCE I PORNOPAPIEŻE ! Str. 23
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 50 (562) 16 GRUDNIA 2010 r. Cena 3,90 zł (w tym 7% VAT)
Polski żołnierz w Afganistanie, gdy na swoje nieszczęście jest ranny, wie, że armia ma pieniądze na leczenie i uratowanie mu tylko jednego oka, jednej ręki i jednej nogi. Szczęśliwie jednej głowy też!
A! G A ień UW dz y Za ty eczn t świą ny, r e num szerzo po eloma z wi cjami. atrak 6 zł. Cena
! Str. 14-15
! Str. 6
! Str. 12,
13
ISSN 1509-460X
! Str. 8
2
Nr 50 (562) 10–16 XII 2010 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Zaproszenie Miedwiediewa i ocieplenie stosunków z Rosją ma jeden cel – zohydzić Polakom politykę PiS i pamięć Lecha Kaczyńskiego – powiedział: a – pacjent szpitala psychiatrycznego; b – europoseł PiS Ryszard Czarnecki (niepotrzebne skreślić). „Szkoda, że prezydent Lech Kaczyński nie miał nigdy takiej ochrony jak prezydent Miedwiediew” – wyraziła żal Jadwiga Staniszkis. Czyżby pani profesor chodziło o to, że za mało ludzi zginęło pod Smoleńskiem? Tylko dwie osoby w redakcji „FiM” posłuchały apelu ultrakatolickiego portalu „Fronda” oraz stowarzyszenia „Naszość” i na znak żałoby wynikającej z faktu, że do Polski przyjeżdża prezydent Miedwiediew, przyszły do redakcji ubrane na czarno. Inne odziały się pstrokato, a jedna nawet... na czerwono. Tusk jest na liście hańby narodowej – oświadczył ulubieniec „FiM”, Brudziński Joachim. Nie tyle nas interesuje, za co poseł PiS premiera tam umieścił, ile ciekawi wiadomość, że taka elitarna lista w ogóle istnieje. Stanisław Dziwisz posiada ampułkę z krwią Jana Pawła II. „Gdy nasz papież zostanie świętym, to będzie najcenniejsza relikwia na świecie” – chwali się kardynał. Niestety, nie zdradza, skąd i w jakich okolicznościach utoczył Papie nieco krwi. A może Karol był papieżycą? 19 urodziny Radia Maryja – na których była obecna niemal połowa episkopatu – przebiegały w Toruniu pod hasłem: „Nieść Chrystusa narodom”. Bo co? Wyrywał się? Polacy uważają dziennikarzy za osoby godne zaufania (51 proc respondentów). Daleko za żurnalistami uplasowali się – w kwestii zaufania – biznesmeni i politycy (30 proc.) oraz... księża (21 proc.), którzy – możemy się założyć – przegraliby już nawet z bajkopisarzami. Spółka „Polska Mennica Narodowa” wypuściła na rynek monetę z podobizną Lecha Kaczyńskiego i błędem ortograficznym. Na rewersie wygrawerowano napis „Prezydenci Rzeczypospolitej Polskej”. Córka byłego prezydenta nie wyklucza pozwu sądowego. Za jedną literkę. Ot, wrodziła się w tatę. Na Facebooku powstał profil – inicjatywa społeczna, która domaga się (zbierając podpisy) wyjaśnienia przez prokuraturę krążących w internecie informacji, jakoby PiS przekazywało co roku Radiu Maryja jedną trzecią subwencji (czyli 12 milionów zł), jaką otrzymuje z budżetu państwa. Zanim prokuratorzy zajmą się sprawą (jeśli się zajmą), my spróbujemy ustalić, czy coś jest na rzeczy. Aż 63 procent (!) polskich internautów w głosowaniu na największy przebój Johna Lennona wybrało „Imagine”, antyreligijny hymn, którego słowa brzmią: „Wyobraź sobie, że nie ma nieba (...) żadnego piekła pod nami, żadnej religii”. I to wszystko w katolickim kraju. Wśród pokolenia JPII. Taki wstyd... Hanna Zdanowska (PO) oświadczyła, że za... 100 dni ogłosi program rozwoju Łodzi, czyli miasta, którego właśnie została prezydentką. BEZ PROGRAMU?! Nic to, przynajmniej ma teraz trzy miesiące wysokopłatnego urlopu po kampanii. Gnieźnieńskie karmelitanki bose (żyją w zakonie kontemplacyjnym o najostrzejszej regule, która zakazuje jakichkolwiek bezpośrednich kontaktów ze światem) postanowiły poprosić kogo się da o wsparcie finansowe. Ale jak to zrobić? Poprzez internet! Siostrunie wpadły na ten pomysł i nawet znalazły sponsorów na łączną kwotę 50 tys. złotych. Ciekawe, jak się reklamowały – www.karmelitankiboseigołe.pl? Benedykt XVI ogłosił, że chce być ekologiczny i poszukuje firmy, która zbuduje mu papamobile zasilane energią słoneczną. Protestuje papieska ochrona, twierdząc, że w razie czego taki pojazd będzie miał zbyt małe przyspieszenie... No to może dodać lufę i nazwać pantera? Kaka, brazylijska supergwiazda futbolu, oświadczyła, że zrywa z Kościołem, bo straciła zaufanie do tej instytucji i teraz będzie samotnie poszukiwała Boga. Kaka łożyła do tej pory na Kościół miliony dolarów, więc jesteśmy pewni, że wkrótce jakiś Bóg się znajdzie. Nawet sam się zgłosi. Gdy żona nie chce głosować na twoją ulubioną partię polityczną, odmów jej seksu – takie wyjście proponuje facetom na całym świecie Stanley Kalembaye – polityk z Ugandy. Ciekawe, czy podobny szantaż podziałałby np. na Nelly Rokitę. Albo na posłankę Sobecką lub na Wróbel i Kempę? Bo w odwrotną stronę takie ultimatum mogłoby dla mężów tych pań być zachętą do głosowania nawet na partię Palikota.
uBogaceni olityka zagraniczna i – co za tym idzie – wizerunek danego państwa są dla niego sprawą kluczową. Ostatnie miesiące tego roku to czas świetnej koniunktury dla Polski na arenie międzynarodowej. Premier Tusk mógł wreszcie zająć się sprawami najważniejszymi dla kraju, a nie żenującą walką o samoloty czy krzesła lub świeceniem oczami za prezydenta RP. Polska po Smoleńsku wróciła na trwałe do europejskiej gry – nie jako państwo awanturnicze, ale poważny partner, bez którego na kontynencie nic się stać nie może. Dzisiaj Łukaszenko czy Putin nie dziwią się, że szef niemieckiej dyplomacji jedzie do nich ze swoim polskim kolegą. Świat zauważył także gesty Pekinu skierowane pod adresem Warszawy – przyznanie Polsce specjalnego miejsca na Wystawie Światowej w Szanghaju i otwarcie linii kredytowych chińskim firmom zainteresowanym zakupami nad Wisłą. Nasze relacje z Rosją są wreszcie normalne i owocne. Rzeczy, które wydawały się nie do załatwienia od ponad 7 lat, udało się sfinalizować w ciągu 3 miesięcy. Przy okazji prezydent Komorowski zauważył rywalizację pomiędzy przywódcami Rosji, godną naśladowania na polskim gruncie. I Putin i Miedwiediew chcą być ojcami chrzestnymi sukcesu swojego kraju. Ich rywalizacja nie polega jednak na wykrzykiwaniu: mój pomysł jest najlepszy, lecz na tym, który z nich przyciągnie więcej zagranicznych inwestorów, i to tych z najwyższej technologicznej półki, a także na patronowaniu i wspieraniu rodzimych akademii nauk. Obaj zdają sobie sprawę z tego, że przyszłością Rosji jest jej trwała współpraca z Unią Europejską. Niech PiS-owcy, którzy twierdzili, że prezydent powinien być cenzorem rządu i stać w opozycji do premiera, zobaczą i uczą się, jak buduje zgoda na najwyższych szczeblach władzy. Po wejściu w życie traktatu z Lizbony (który zablokowali na wiele miesięcy prezydent Kaczyński i jego czeski kolega Klaus) rola Polski na arenie unijnej wzrosła. Rosja wie, że wszystko, na czym jej zależy w kontaktach z Brukselą, wymaga dzisiaj zgody Warszawy. Na dobrej współpracy UE–Rosja zależy także ekipie prezydenta Obamy, której nie na rękę byłby sojusz Rosji z Chinami. Rosjanie wybrali Europę, gdyż dla nich związanie się z Pekinem mogłoby oznaczać utratę własnej tożsamości, czyli m.in. przywództwo w kręgu państw prawosławnych. Szefowie Rosji widzą, że Unia jest pod tym względem bezpieczna – nie nastąpiło tam ujednolicenie obyczajów, tradycji czy języków. Obecnie ogromną szansą Polski, zwłaszcza polskiej gospodarki, jest bycie pomostem w zbliżeniu Rosji i UE. Mamy wreszcie okazję pozytywnie wykorzystać nasze położenie – być graczem zamiast boiskiem. I stąd zainteresowanie Rosji otwarciem nowych przejść i rozszerzeniem tzw. strefy małego ruchu granicznego, powołaniem wspólnego ośrodka studiów kulturowych i społecznych (pomysł lewicy podchwycił prezydent Komorowski i zachęcił Miedwiediewa do wspólnego patronatu). Jednym z ważnych gestów Moskwy jest także decyzja o preferencyjnym traktowaniu polskiej żywności na bezdennym rosyjskim rynku. Skończyły się czasy dyskryminowania naszych producentów, co zawdzięczaliśmy głupiemu wygrażaniu na wschód szabelką przez Kaczyńskich. Między innymi przez roztrząsanie Katynia i hołubienie czeczeńskich terrorystów straciliśmy kilka lat, ale na szczęście po kłótniach miło jest się wreszcie pogodzić.
P
Tak więc niby jest sielanka na zachodzie i na wschodzie, ale jednak wciąż coś podkopuje zaufanie do nas zagranicy i podważa autorytet państwa polskiego. A chodzi o służalcze podejście naszych władz do Kościoła papieskiego, który od wieków robi wszystko, aby pozycję Polski osłabić. Obecnie na przykład duszpasterze Polonii – jak jeden mąż związani z Radiem Maryja – patronują ohydnym antysemickim publikacjom. W dodatku robią to głównie za pieniądze z polskiego budżetu. Tu i ówdzie (np. w Ameryce Południowej) tworzą nawet sojusze z dyktatorami i prawicowymi populistami. Skandaliczny jest fakt łamania przez Kościół w Polsce – za zgodą Watykanu – podstawowych reguł konkordatu. Kler zobowiązał się w nim m.in. do tego, że żaden działający w naszym kraju biskup nie będzie należał do Konferencji Episkopatu innego państwa. Tymczasem biskupi greckokatoliccy należą do Episkopatu Ukrainy. Obie strony zobowiązały się także do przestrzegania wzajemnej niezależności i autonomii. Wszystkie kolejne rządy RP pilnie przestrzegają tej zasady, nie ingerując w wewnętrzne sprawy Krk. Biskupi na odwrót. A jak? Otóż jedną z najważniejszych kompetencji państwa i jego monopolem jest prawo do stanowienia prawa. Nikt inny, tylko wyznaczone przez konstytucję organy mogą określać, co jest przepisem powszechnie obowiązującym. W każdym cywilizowanym państwie zakazane jest także korumpowanie tworzących regulacje, ich szantażowanie lub wymuszanie określonych decyzji. Można jedynie słać petycje, wnioski czy uwagi. Polscy biskupi uznali, że to oni będą decydować o kształcie ustawy regulującej sprawy zapłodnienia pozaustrojowego. Skierowanie do każdego z parlamentarzystów listu z żądaniami i groźbami karalnymi (ekskomunika – czyli utrata zbawienia wiecznego!) jest rażącym naruszeniem prawa – konstytucji, dwóch kodeksów i kilku paragrafów. Jest pogwałceniem podstawowej konstytucyjnej zasady: mandat posła/senatora jest mandatem wolnym, tj. nikt nie ma prawa domagać się od nich określonego głosowania. Każdy parlamentarzysta ma też zagwarantowane, że nie straci mandatu, jeśli zagłosuje inaczej, niż wskazuje jego klub. Za próbę wpłynięcia na decyzje organów państwowych za pomocą szantażu i gróźb oraz za rozpowszechnianie zniesławiających informacji kodeks karny przewiduje 3 lata więzienia. Podpada to również pod znieważanie Sejmu i Senatu, za co można zarobić kolejne 2 lata. Brak reakcji rządu RP na takie zachowania biskupów oznacza przyzwolenie na lekceważenie przez Krk zawartej umowy międzynarodowej. Pokazuje to słabość państwa polskiego i podważa naszą suwerenność. W końcu co to za państwo, w którym parlament przyjmuje akty prawne pod dyktando niedemokratycznej organizacji religijnej, a posłowie i senatorowie poddawani są presji, i to bezkarnie. To nawet w koloniach reprezentacje ludności tubylczej cieszyły się niezależnością i autonomią, której nikt nie odważył się naruszać. Rząd mógłby albo twardo egzekwować postanowienia konkordatu, albo rozpocząć procedurę jego wypowiedzenia (z dnia na dzień znika obowiązek finansowania z budżetu państwa szkolnej katechezy, uczelni kościelnych, opłacania składek ZUS za duchownych...), na co ma w ręku wiele argumentów. Ale woli tolerować patologię, co niewątpliwie zachęci biskupów do dalszych prób wpływania na ustawodawstwo i do uBogacania wszelkich władz. JONASZ
Nr 50 (562) 10–16 XII 2010 r. W ostatnią niedzielę (5 grudnia) w 728 miejscowościach odbyła się druga tura wyborów samorządowych. Niestety, bardzo dużej liczbie wyborców w podjęciu decyzji pomogli księża bądź politycy silnie związani z Kościołem. To jakże typowe zachowanie czarnej części narodu prześledźmy na przykładzie Wałbrzycha. Sporą popularnością cieszy się w internecie krótki filmik prezentujący księdza licencjata Stanisława Wójcika – proboszcza tamtejszej parafii świętego Wojciecha – który podczas mszy bezczelnie namawiał parafian do głosowania na konkretnego kandydata: „Nie zawiedliśmy się, Piotr Kruczkowski to dobry gospodarz miasta. Wykazał się uczciwością i rozsądkiem w gospodarowaniu naszym wspólnym majątkiem. W niedzielę 5 grudnia 2010 roku wybierzmy razem Piotra Kruczkowskiego na prezydenta miasta Wałbrzycha. Jest on przede wszystkim człowiekiem wiernym wartościom chrześcijańskim, a tylko w oparciu o te wartości możemy budować przyszłość naszego miasta i dobro wspólne jego mieszkańców”. W trakcie tej przemowy nie mogło zabraknąć dyskredytowania Mirosława Lubińskiego – niezależnego kontrkandydata Kruczkowskiego. Takie właśnie ogłoszenie parafialne usłyszeli wałbrzyszanie. Sprawa została zgłoszona do kurii, bowiem zgodnie z prawem kanonicznym, biskup może ukarać duchownego za publiczne agitowanie na rzecz konkretnego kandydata. Świdnicka kuria nie ukrywa oburzenia i wyraziła je w swoim oświadczeniu, do którego dotarliśmy: „Aktywna walka na rzecz jakiejś partii politycznej jest zabroniona każdemu prezbiterowi. W myśl przyjętych zasad, ksiądz ze względu na swoją posługę jedności wobec wszystkich, w normalnych okolicznościach powinien unikać jakiegokolwiek publicznego
GORĄCY TEMAT
uzewnętrzniania swoich sympatii politycznych. Mogłoby to zagrozić jego kontaktowi z każdym człowiekiem, niezależnie od jego poglądów politycznych. Wszelkie dokumenty odczytywane w kościołach na terenie diecezji powinny uzyskać aprobatę biskupa diecezjalnego. W przypadku wspomnianej odezwy biskup świdnicki nie wiedział o niej i nie zarządził jej odczytywania w kościołach”. To, niestety, nie koniec kościelnej agitacji w Wałbrzychu. Otóż Porozumienie Środowisk Katolickich „Przymierze”, do którego należą
do rzeczy: „Hospicjum imienia Jana Pawła II jest chlubą naszego miasta. To żywy pomnik poświęcony temu największemu z rodu Polaków, a na stadionie co roku odbywa się msza święta w Jego intencji, jedyna taka w Polsce. Wałbrzych ma patronkę Matkę Bożą Bolesną, której sanktuarium znajduje się na odrestaurowanym Placu Kościelnym. Nasze miasto może się poszczycić Honorowym Obywatelem Miasta Wałbrzycha w osobie JE ks. prof. dr. hab. Ignacego Deca Biskupa Świdnickiego. Wszystkie te dzieła powstały i powstają
stanowisko i mają prawo powiedzieć, kogo popierają”. Mirosław Lubiński, który przegrał z Kruczkowskim o dosłownie kilka punktów procentowych, nie ukrywa oburzenia: „To jest jakaś wielka ściema. W niedzielę ksiądz namawia na głosowanie na Kruczkowskiego, bo to są wartości chrześcijańskie, a w poniedziałek ten sam Piotr Kruczkowski, który jest nomen omen z liberalnej PO, podpisuje układ o współpracy z SLD. Przepraszam bardzo, ale to jest normalne, polityczne oszustwo!”.
Przymierze
Piotr Kruczkowski
m.in. Akcja Katolicka, Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży i wiele innych tego typu wynaturzeń, rozsyłało i rozdawało mieszkańcom miasta napisaną przez siebie odezwę. Idąc za przykładem proboszcza Wójcika, katoliccy działacze w swoim piśmie do ludu wymienili największe ich zdaniem zasługi prezydenta Kruczkowskiego. Najpierw „Przymierze” zachęca „niewinnie” do głosowania: „Udział w wyborach jest powinnością każdego obywatela (...), a dla katolika to wręcz obowiązek. Spełnijmy więc ten obowiązek zgodnie z chrześcijańskim sumieniem i w poczuciu odpowiedzialności za dobro wspólne (....)”, by później przejść
dzięki temu, że cztery lata temu po raz drugi zaufaliśmy Piotrowi Kruczkowskiemu, wybierając go na prezydenta miasta Wałbrzycha”. Wobec takiego zmasowanego ataku na ludzką podświadomość, a raczej nieświadomość, Kruczkowski prezydentem został i rozbrajająco przyznaje: „Spotkałem się ze środowiskami katolickimi, zresztą jestem silnie związany z tymi środowiskami. Przedstawiłem, jak wygląda sytuacja po pierwszej turze wyborów i poprosiłem ich o wsparcie. Nie ukrywam tego, aczkolwiek to wsparcie było w różnych parafiach na różnym poziomie. Uważam, że księża mają prawo wyrazić swoje
Co tak naprawdę może grozić księdzu proboszczowi za agitację wyborczą? Nic. Na przykład taki ks. Damian Nyk z pallotyńskiej parafii w Bielsku-Białej w niedzielę wyborczą 4 lipca 2010 roku zaczął kazanie od wskazania swojego kandydata. Nie spodobało się to parafianom, którzy czym prędzej udali się na posterunek policji i złożyli zawiadomienie o złamaniu ciszy wyborczej. Jedna z kobiet zeznała, że usłyszała na kazaniu, iż „kandydat Kościoła nie chodzi w drogich garniturach i koszulach od Armaniego, ale najczęściej jest przedstawiany w szacie zakrwawionej krwią smoleńską”. Ks. Nyk wszystkiemu
3
zaprzeczał i podkreślał, że nie użył w kazaniu słowa „smoleńską”. „Powiedziałem te słowa: »Nie będę mówił między wierszami. Proszę się nie doszukiwać drugiego dna. Chcę jasno i otwarcie powiedzieć o kandydacie Kościoła i kogo popiera Kościół, popierał i będzie popierał (...). Zarzucano mi agitację wyborczą. Ja agitowałem, ale na rzecz zjednoczenia wokół Chrystusa«” – bronił się duchowny. Parę dni temu Elwira Jurasz – oficer prasowy Komendy Miejskiej Policji w Bielsku-Białej – powiedziała: „Nie znaleziono niczego, co by obciążało go w tej sprawie. Przesłuchanie świadków nie potwierdziło wersji osoby, która uważała, że ksiądz namawia do głosowania na konkretnego kandydata w wyborach. Zawiadomienie pisemne o odstąpieniu od kierowania wniosku o ukaranie prześlemy też pokrzywdzonej”. Zatem możemy spokojnie sądzić, że w przypadku księdza Wójcika kuria pójdzie śladem prokuratury i nie zajmie żadnego stanowiska w jego sprawie, nie mówiąc już o jakiejkolwiek karze. Wynik wyborów w Wałbrzychu może jednak ulec zmianie. Otóż okazuje się, że unieważnienia wyników domaga się trzech kandydatów na prezydenta tego miasta: kandydat PiS Piotr Sosiński, Patryk Wild oraz Mirosław Lubiński. Lokalna telewizja „Dami” zapewnia, że ma niezbite dowody na handel głosami w Wałbrzychu. Właścicielka telewizji twierdzi, że za jeden głos płacono od 10 do 50 złotych, dodając, że „w zależności od dzielnicy i czasu, jaki upływał do końca głosowania, Wałbrzych można sobie kupić za 150–200 tysięcy złotych”. Rzecznik CBA Jacek Dobrzyński potwierdził nam, że w tej sprawie prowadzone jest postępowanie: – Rzeczywiście, razem z wydziałem ds. zwalczania korupcji Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu prowadzimy postępowanie w sprawie przestępstwa wyborczego w tym mieście. Zebrany materiał będziemy przedstawiać prokuraturze”. No i co? Ano pożyjemy, zobaczymy. ARIEL KOWALCZYK
FUNDACJA „FiM” Drodzy Czytelnicy „Faktów i Mitów” Nasza redakcja przejęła prowadzenie fundacji pod nazwą Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”. Fundacja – na jej prezesa wybrano Romana Kotlińskiego „Jonasza” – ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc potrzebującym rodakom – zwłaszcza głodnym dzieciom, a także biednym, bezrobotnym i bezdomnym. Ponieważ kościelne fundacje i stowarzyszenia w swej działalności charytatywnej (jakże skromnej jak na swoje możliwości) nagminnie wyróżniają osoby związane z Kościołem, a innowierców, agnostyków i ateistów pomijają – my będziemy wypełniać tę lukę i pomagać w pierwszej kolejności właśnie im. Nasza fundacja ma status organizacji pożytku publicznego (możliwość odpisania wpłat w wysokości 1 procenta od podatku dochodowego) i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Tych, którzy chcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata” Zielona 15, 90-601 Łódź nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291
4
Nr 50 (562) 10–16 XII 2010 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Pieprzenie o niczym W polskim show-biznesie zapanowała moda na pisanie książek. Jak się okazuje, nie tylko śpiewać każdy może. Medialne gwiazdy zrobią wszystko, żeby o nich nie zapomniano. Szanujący się celebryta, który gdzieś tam wystąpił i ktoś go kojarzy, uprawia publiczny ekshibicjonizm i staje się pełną gębą pisarzem lub piosenkarzem. Znana twarz na okładce, kojarzona z setkami plotek, aferami i rozwodami, gwarantuje komercyjny sukces. Brak talentu nie jest już przeszkodą. Zwykli ludzie przed kamerami uchodzą za duchowych doradców szarej masy i autorytety. Za zrozumiałe uznać można publikacje Doroty Zawadzkiej, TVN-owskiej „Superniani”, na temat wychowywania nadpobudliwego potomstwa. Tyle że popisy literackie poprzedziła tańcem z gwiazdami i reklamami w TV. Jednak ekspertkami w wychowywaniu dzieci zostały także młode mamy: Katarzyna Cichopek, gwiazdka kultowego serialu „M jak miłość”, autorka dzieła „Sexy mama. Bo jesteś kobietą”, oraz Paulina Holtz z równie kultowego „Klanu”, która napisała „Nieporadnik świadomego rodzica”.
Każdy orze jak może. Do grona literatek dołączyła Dorota Williams, stylistka ww. „Tańca z gwiazdami”. Napisała o kreacjach, w które przywdziewała uczestników programu, dołączając do tego garść plot zza kulis, które ciekawią bardziej niż kiecki. Zatrzymana w ubiegłym roku przez CBA i uwikłana w aferę korupcyjną Weronika Marczuk-Pazura kończy płodzenie książki „Chcę być jak agent”. Publikacja będzie dotyczyć agenta Tomka, który
przyłożył rękę (ponoć nie tylko rękę) do nieszczęścia pani Weroniki. W okresie przedświątecznym hitem polskich empików okazały się wynurzenia prezenterki Kingi Rusin (eksmałżonka Tomasza Lisa) filozoficznie zatytułowane „Co z tym życiem?”. Spragnieni łóżkowych sekretów z życia Lisów, informacji o tym, czy Lis wolał od przodu, czy od tyłu, będą srodze zawiedzeni. Owo dzieło to psychodeliczne smęty. O życiu, oczywiście. Z pisarki Rusin śmieją się koledzy po fachu, co skutecznie rozreklamowało lekturę. Pochlebnych recenzji nie zbiera, za to sprzedaje się świetnie. „Skoro za pisanie książek bierze się Kinga Rusin, to nic dziwnego, że Sławomir Mrożek musi wyjechać z kraju” – powiedział Jarosław Kuźniar, dziennikarz TVN24, a prezenterka Dorota Wellman nazwała literackie wynurzenia pani Kingi „pieprzeniem o niczym”. I pomyśleć, że pisarstwo bywało zajęciem elitarnym... JUSTYNA CIEŚLAK
Prowincjałki Po pas w bagnach rzeki Krzny w Białej Podlaskiej utknął Tomasz D., 22-letni mężczyzna, który chciał sobie skrócić drogę do domu. Życie zawdzięcza telefonowi komórkowemu.
GRUNT TO GRUNT
22-letni mieszkaniec podsłupskiej wsi, który podróżował pociągiem bez biletu, nie był w stanie stawić czoła konduktorowi. Salwował się ucieczką, a w końcu – skokiem z rozpędzonego pociągu. Nominację do Nagrody Darwina 2010 dostał. Niestety, pośmiertnie.
ŚCIGANY
Błyskotliwości zabrakło 22-letniemu złodziejowi z Wrocławia, który najpierw wdrapał się po gzymsie do mieszkania sąsiadki, ukradł jej telefon i pieniądze, a na koniec... zadzwonił po policję, bo nie mógł się z mieszkania wydostać. Od środka drzwi otworzyć się nie dało, a droga, którą przyszedł, wydawała mu się zbyt niebezpieczna. Za włamanie i usiłowanie kradzieży grozi mu do 5 lat odsiadki.
LIPNY LUPIN
Świnią chciał przekupić policjantów 45-latek z Lublina. Konkretnie – ćwiartkę prosiaka oferował w zamian za niewypisanie mandatu. Świnia się jednak władzy nie spodobała. A za próbę łapówkarską amatorowi świeżonki grozi do 10 lat więzienia.
NA WŁADZĘ NIE PORADZĘ
W powiecie krośnieńskim podczas lekcji religii 12-latek okradł księdza. Z pozostawionej na biurku saszetki wyjął tysiąc złotych. Kasę wydał na alkohol i drobne zakupy. Ksiądz jest chyba dumny ze swojej siły przekonywania w kwestiach moralności. Opracowała WZ
SIŁA ARGUMENTÓW
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Nie usprawiedliwiajmy in vitro miłością.
(ks. dr Piotr Kieniewicz)
!!! entalność naszych elit czasem przypomina sposób myślenia tzw. nowych Ruskich: oderwanych od realnego życia własnego kraju, egocentrycznych, bezwzględnych i w końcu także żenujących. Kilkakrotnie już zauważyliśmy, że gigantyczną dziurę budżetową wyprodukowaną przez obecny rząd będzie się zasypywać przede wszystkim kosztem najuboższych. Życie dostarcza na to kolejnych dowodów – żadna inna gałąź wydatków budżetowych nie została tak brutalnie potraktowana jak środki przeznaczone na aktywną walkę z bezrobociem: wydatki na płatne staże, szkolenia, prace interwencyjne, pomoc w założeniu własnego biznesu. W przyszłym roku rząd PO i PSL zredukuje je o ponad 70 procent. Ale to nie wszystko – okazuje się, że w tym roku Fundusz Pracy zezwalał na wydatki ponadprogramowe na tę działalność i zostaną one pokryte ze środków przyszłorocznych. Innymi słowy – walka z bezrobociem zostanie w przyszłym roku niemal zaniechana. Urzędy Pracy zostaną więc sprowadzone do miejsc rejestrowania bezrobotnych i ewentualnej wypłaty zasiłków tej niewielkiej grupce bezrobotnych, której one jeszcze przysługują. Będzie to ewenement na skalę europejską. Zresztą to, co robiono dotąd w Urzędach Pracy, też nie było imponujące. Jakąś formą aktywnej pomocy (szkolenia, staże itp.) objęto raptem 400 tys. osób, czyli co czwartego, piątego bezrobotnego. W krajach, gdzie dba się o kwestie społeczne, bezrobocie jest przejściowym etapem życia, kiedy zdobywa się nowe umiejętności i wraca na rynek pracy. W Polsce często jest otchłanią, w którą się wpada i na zawsze ulega społecznej degradacji. Przez lata wiąże się koniec z końcem dzięki pracom dorywczym, zwykle nielegalnym. Wypada się z normalnego obiegu, stacza się w szarą strefę
M
bez świadczeń socjalnych, płatnych urlopów, perspektyw na normalne życie i emeryturę. Wkrótce nawet te 400 tys. osób, którymi się zajęto w tym roku, nie dostanie swojej niewielkiej szansy. Bo dobrostan ludzi nie jest dla tej władzy priorytetem. Dowód? Oto cytat z wypowiedzi posła Sławomira Piechoty (PO), który szefuje w Sejmie Komisji Polityki Społecznej i wyjaśnia mediom, dlaczego tak drastycznie obcięto środki akurat dla bezrobotnych: „Minister finansów Jacek Rostowski przekonał nas, posłów, że nie ma powodów, aby łożyć tak dużo na aktywizację bezrobotnych, gdy bezrobocie przestaje już być wielkim problemem. Dziś bez pracy jest zaledwie 1,8 mln Polaków”. Przypomnijmy, że „dziś bez pracy jest” o kilkaset tysięcy więcej osób niż rok i dwa lata temu. To kiedy, zdaniem Piechoty, to był „wielki problem”? Wtedy, gdy bezrobocie było niższe? Przypomnijmy, że mamy 11,5 proc. ludzi bez pracy (po zimie będzie ich jeszcze więcej – to w Polsce reguła), a w innych krajach (np. w USA) o wiele mniejszy odsetek bezrobotnych uważa się za klęskę narodową, katastrofę i sytuację, w której ogłasza się alarm i przeznacza dodatkowe środki na ratunek. Cztery lata temu w Szwecji socjaliści przegrali wybory, bo bezrobocie wynosiło tam „aż” 6 procent, czyli połowę tego, co teraz w Polsce. W cywilizowanym kraju po tym, co powiedział Piechota, powinien on stracić funkcję szefa komisji; to samo zrobiono by z Rostowskim, a temat przez wiele tygodni byłby na pierwszych stronach gazet i dzienników. Ale 20 lat wychowania do wyścigu szczurów wyprało dziennikarzom i politykom mózgi, zatem nie ma co liczyć na reakcję. Ludzie o mentalności „nowych Ruskich” mieszkają wszak nie tylko w Moskwie. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Żaden problem
Istnienie SLD powoduje jednak, że na lewicy żadne istotne ugrupowanie nie ma szans, partia ta bowiem skuteczna jest w jednej dziedzinie – blokowaniu rozwoju innych partii potencjalnie lewicowych, które mogłyby cokolwiek zdziałać. SLD w obecnych warunkach jest zatem zwyczajnym szkodnikiem. (Marcin Król, filozof i historyk)
!!! Myślicie, że Radio Maryja może nie paść? My tak od pierwszego do pierwszego. Ale mówią „imperium”. To, że wszyscy przyzwoicie wyglądają, wyczyszczone to wszystko, wyprane, to nie znaczy, że bogate. (Tadeusz Rydzyk)
!!! Ulice i place w Warszawie są godnym miejscem dla uczczenia tragedii Smoleńska. Kombatanci i płaczący po zmarłych powtarzają: sprzedali naszych zmarłych Rosjanom, a oni nas lekceważą. (biskup kielecki Kazimierz Ryczan)
!!! Chcieliśmy być dla Jarosława tym samym, czym dla Lecha. Na jednym ze spotkań padło jednak zdanie z ust Jarosława: „To, że byliście politycznymi dziećmi Leszka, nie znaczy, że ja też będę waszym ojcem”. (poseł Jan Ołdakowski, klub Polska Jest Najważniejsza)
!!! Mam nadzieję, że będziemy nowoczesną chadecją, złożoną z ludzi, którzy mają szacunek do działań Kościoła. Naszą partię tworzą politycy wychowani na naukach prymasa Wyszyńskiego i Jana Pawła II i powinniśmy dać tego świadectwo. Mamy nawet taki obowiązek. Na pewno będziemy konserwatywni w sprawach światopoglądowych. Boli mnie, że żyjemy w kraju, w którym nigdy nie było rządowego programu poświęconego Janowi Pawłowi II, że nie ma żywego szlaku papieskich wizyt w naszym kraju, które przypomniałyby jego nauczanie. (Elżbieta Jakubiak, klub Polska Jest Najważniejsza)
!!! Krzyż w Sejmie i w innych miejscach publicznych absolutnie mi nie przeszkadza. (Joanna Kluzik-Rostkowska, klub Polska Jest Najważniejsza)
!!! Boję się, że prezes Kaczyński wyprowadzi ludzi na ulice i poleje się krew. (prof. Edmund Wnuk-Lipiński, socjolog)
!!! Za Kaczyńskich Polska była pośmiewiskiem.
(„The Economist”) Wybrali: AC, ASz, RK
Nr 50 (562) 10–16 XII 2010 r.
NA KLĘCZKACH
SOLIDARNI Z GŁUPOTĄ Podczas wizyty prezydenta Rosji w Pałacu Prezydenckim pojawili się protestujący „prawdziwi Polacy”. Około stu pikietujących na Krakowskim Przedmieściu sprzeciwiało się odwiedzinom Dmitrija Miedwiediewa. Tak zwanym „smoleńskim stowarzyszeniom” udało się też zorganizować protesty w kilku polskich miastach. Oczywiście wszyscy solidarnie byli wyposażeni w nieodłączne transparenty z „prawdziwie patriotycznymi” hasłami: „Smoleńsk – chcemy prawdy”, „Gdzie są ranni z samolotu?”, „Mikołajki odwołane, przyjechał Dziadek Mróz”, „Dlaczego źle naprowadzono samolot?”, „Przyjechało ocieplenie”, Deszcze niespokojne poszarpały psa, a my w tym burdelu 70 lat”, „Dlaczego Rosjanie niszczą wrak?”, „Dlaczego Rosjanie nie chcą oddać czarnych skrzynek?” itd. ASz
WŁADZA ŚWIĘCONA
także do innych krajów (jeśli go wpuszczą). Poza tym podjęte decyzje wiążą się głównie z planem budowy krakowskiego centrum. Otóż zarząd ustalił, że w 2011 roku do użytku zostaną oddane Centrum Wolontariatu oraz dwa piętra Instytutu Dialogu Międzykulturowego JPII. Projekt przewiduje jeszcze kościół, muzeum multimedialne oraz sale konferencyjne. Całość inwestycji ma kosztować... ponad 200 mln złotych!!! ASz
KATOLICYZM ALBO AIDS?
MNIEJ ZAWSZE WIERNYCH Według badań CBOS, obecnie w wolontariat angażuje się więcej Polaków niż w 2007 roku, ale za to aż czterokrotnie mniej osób (w ciągu 3 lat!) deklaruje społeczne zaangażowanie na rzecz organizacji katolickich. Socjologowie głowią się nad tak gwałtowną zmianą postaw katolików i sugerują, że chodzi o mniejsze zaufanie Polaków do Kościoła. Nasz nos podpowiada nam, że przyczyna jest być może bardziej prozaiczna – nastroje w kraju zmieniły się na tyle, że teraz nawet wstyd przyznać się do związków z Kościołem. MaK
KONCERTOWO... W Warszawie gorliwi katolicy ścięli się ze swoimi duszpasterzami. Tym razem poszło o muzykę. Konkretnie – o koncert, którego gwiazdą ma być Chick Corea, światowej sławy jazzman, na nieszczęście dla polskich katolików – wyznawca scjentologii. Koncert miałby się odbyć tuż po świętach w warszawskiej archikatedrze. No i właśnie dlatego katoliccy aktywiści wieszczą profanację świątyni. Kardynał Nycz owieczki uspokaja, ale – na razie – bezskutecznie. A podobno muzyka łagodzi obyczaje... WZ
PRZYJACIELE PIS = WROGOWIE POLSKI Główni sojusznicy PiS-u w Parlamencie Europejskim, brytyjscy konserwatyści, domagają się drastycznych cięć w przyszłym budżecie Unii. Konserwatyści chcą przede wszystkim zdecydowanie ograniczyć wydatki na Fundusz Spójności, z którego najbardziej korzysta Polska. Cięcia, których żąda brytyjska prawica, to aż 250 miliardów euro. MaK
CZAROWNICE 2010 MĄŻ NOTARIALNY SLD przedstawi w nadchodzących tygodniach projekt ustawy o związkach partnerskich. Nowe prawo ma zapewnić ludziom żyjącym w konkubinatach (także jednopłciowych) podstawowe prawa: do informacji o stanie zdrowia partnera, do wspólnego rozliczania się z podatków, dziedziczenia i odwiedzin w szpitalu. Związek partnerski ma być zawierany u notariusza, a urząd stanu cywilnego będzie o tym powiadamiany. Chodzi zapewne o to, aby nie drażnić Kościoła symboliką przypominającą śluby, czym mogłoby grozić dokonywanie aktu w USC. MaK
PAPAWÓZ Ostatnie decyzje zarządu krakowskiego Centrum JPII spowodują, że wierni (a pewnie także miasto) będą musieli sięgnąć głęboko do portfeli. Pomysłodawcy kompleksu postanowili, że jedną z głównych promocji obiektu będzie „promo-car”, czyli samochód, w którym znajdzie się... obwoźne muzeum poświęcone Janowi Pawłowi II. Papawóz będzie podróżował po polskich „papieskich miastach”, a w przyszłości zacznie wyjeżdżać
Dr Anna Marzec-Bogusławska – dyrektorka Krajowego Centrum ds. AIDS – z okazji światowego dnia walki z tą chorobą wygłosiła dość zdumiewający pogląd. Otóż jej zdaniem stosunkowo niski wskaźnik zakażeń HIV w naszym kraju wynika m.in. z tego, że „Polska jest jednak krajem katolickim i mimo wszystko podejmowanie ryzykownych zachowań seksualnych jest ograniczone”. Sprawdziliśmy fakty – niemal wszędzie w krajach Europy Środkowej zapadalność na HIV jest niska, niezależnie od światopoglądu dominującego w danym kraju. Wynika to głównie z przyczyn historycznych, czyli izolacji regionu w czasie eksplozji epidemii na Zachodzie i w Afryce w latach 80. XX wieku, a później – z powodu braku pieniędzy na podróże (w porównaniu z narodami Zachodu) oraz powszechnego w naszych krajach dostępu chorych do nowoczesnego leczenia. W ateistycznych, antyklerykalnych i bezpruderyjnych Czechach odsetek zarażonych wirusem HIV jest nawet dwukrotnie niższy niż w Polsce. Zapewne dlatego, że Czesi, którzy lubią seks, ale nie są obarczeni katolickim garbem, chętniej sięgają po prezerwatywę. MaK
W Łodzi dwa zakony specjalizujące się w zwalczaniu konkurencji Kościoła katolickiego zaatakowały miejscowe wróżki. Dominikańscy szamani zorganizowali specjalny odczyt na temat wróżbiarstwa i ezoteryki, a jezuita – wróż Remigiusz Recław – pofatygował się do jednej z wróżek, aby ją zdemaskować jako oszustkę. Zdaniem zakonników, najbardziej niebezpieczne nie są jednak oszustki, ale... prawdziwe wróżki, czyli takie, które mają wiedzę nadnaturalną. Zdaniem księży, ta wiedza pochodzi od szatana. Okazuje się więc, że duchowni katoliccy wierzą naprawdę w moc magii, i nic dziwnego, bo gdy tylko mogli, to zwalczali konkurencję także mieczem, a przede wszystkim ogniem. MaK
PROBOSZCZ SZKOLNY W szkole podstawowej w Rąbieniu koło Łodzi uczczono pamięć zmarłego w tym roku proboszcza. Duchownemu zafundowano pamiątkową tablicę, ale – o dziwo – nie na probostwie i nie w kościele, ale akurat w szkole publicznej. Mimo że – jak donosi lokalna prasa – „poświęcił swoje życie Kościołowi”. MaK
Grunt to dobrze zacząć. Dlatego świeżo wybrane władze gminy Wejherowo na dobry początek swojego urzędowania zamówiły mszę w parafii pw. Wniebowzięcia NMP w Bolszewie, co proboszcz z ambony zaanonsował: „W czwartek 2 grudnia o godz. 9.30 w naszym kościele zostanie odprawiona msza święta o Boże błogosławieństwo dla nowych władz i mieszkańców gminy Wejherowo. W imieniu Pana Wójta Henryka Skwarło i radnych do udziału we mszy świętej w intencji naszej małej ojczyzny, wszystkich serdecznie zapraszamy”. A ponieważ jest to rodzima parafia nowego wójta, mieszkańcy gminy Wejherowo na niedostatek błogosławieństw zapewne nie będą narzekać. AK
PAPIEŻ POZDRAWIA MŁAWĘ Naprawdę trudno sobie wyobrazić, że Mława – 30-tysięczne miasteczko – do tej pory nie ma jeszcze ani jednego pomnika JPII. To wielkie dziejowe zaniedbanie pragnie nadrobić tamtejsze Stowarzyszenie „Pontyfikat Papieża Jana Pawła II”. I papieżem, skądinąd honorowym obywatelem Mławy, na gwałt przyozdobić rynek w centrum miasta. Pomnik ma przedstawiać Karola Wojtyłę w pozycji siedzącej z ręką uniesioną w geście pozdrowienia. Autorem projektu tegoż arcydzieła jest gdański artysta prof. Stanisław Radwański, który wycenia go na 100 tys. zł. W sumie koszt budowy monumentu ma wynieść 300–400 tys. zł. Jak
5
na polskie ambicje – całkiem skromnie. Jest tylko mały problem – mimo ofiarności i szczodrości mławian nadal brak środków na realizację dzieła. Więc się papieskie stowarzyszenie chwyta najróżniejszych sposobów. A to zamiast tradycyjnej listopadowej kwesty na rzecz renowacji grobów na mławskich nekropoliach przeprowadza zbiórkę na budowę pomnika JPII (zysk – ponad... 20 tys. zł), a to ponawia dramatyczne apele o włączenie się w tę szczytną akcję i zakup cegiełek w parafiach, muzeum lub u członków Stowarzyszenia „Pontyfikat JPII”. Przy czym papieskie cegiełki wyceniono „na każdą kieszeń” – od 10 do... 10 tys. zł. AK
CZY KLER BYŁ GRZECZNY? Grzecznym dzieciom prezenty przynosi Święty Mikołaj, a księżom z parafii pw. Chrystusa Dobrego Pasterza w Ostrowi Mazowieckiej – wójt. Informuje o tym i szczerze za to dziękuje proboszcz w ogłoszeniach parafialnych: „W minionym tygodniu zakończyliśmy wyposażanie zakrystii w potrzebne tam meble. Są to szafy i komody na szaty i księgi liturgiczne wykonane z drzewa dębowego. Koszt wykonania tych mebli przekroczył sumę 70 tysięcy złotych. Część należności już wpłaciliśmy, pozostałą część będziemy spłacać w miarę napływania pieniędzy. W tym miejscu pragniemy podziękować serdecznie Urzędowi Gminy na czele z p. wójtem za pomoc w finansowaniu wyposażenia zakrystii w wysokości 10 tys. zł”. AK
6
Nr 50 (562) 10–16 XII 2010 r.
POLSKA PARAFIALNA
TRYBUNA(Ł) LUDU
Sumowanie Po znojach kampanii przyszedł wreszcie czas na bilans. Ktoś zyskał, ktoś stracił... Wychodzi – jak to zwykle bywa – na zero. Wikariusz generalny Ordynariatu Polowego Wojska Polskiego ks. prałat płk Sławomir Żarski zamiast awansu na stanowisko biskupa polowego dostał bilet do rezerwy. Został przeniesiony – jak twierdzi „Nasz Dziennik” – za karę, to znaczy za homilię wygłoszoną podczas mszy z okazji Święta Niepodległości, która to homilia rzekomo nie spodobała się prezydentowi Komorowskiemu. A mówił ksiądz pułkownik o patriotyzmie tak: „Ostatnimi laty patriotyzm, jako wartość życia indywidualnego i wspólnotowego, przestał być uważany za konieczny dla egzystencji. (...) wartość została zastąpiona antywartością. Patriotyzm zastąpiono promowanym kosmopolityzmem; miejsce uczciwości zajęła nieuczciwość; prawdę zastąpiono kłamstwem i pomówieniem; ofiarność i poświęcenie – chciwością i pazernością; miłość – nienawiścią. Natomiast z dziejowego doświadczenia Kościoła i narodu wiemy, że prawdziwym bogactwem jest stan ducha i umysłu ludzkiego, a nie grubość portfela. Każda społeczność, która swe prawa opiera na antywartościach, napełnia się bólem i krzywdą. Czy (...) ktokolwiek z nas przypuszczał, że prawo do własnej, niepodległej ojczyzny
oraz obowiązek ochrony i obrony jej niepodległości zostaną nam przypomniane krwią prezydenta Rzeczypospolitej Lecha Kaczyńskiego i 95 towarzyszących mu osób? Kolejny raz potwierdziła się prawda, że drogę do wolności i niepodległości krzyżami się mierzy”. Internauci nie okazali współczucia: ! Mam zasadnicze pytanie – po co wojsku ksiądz? Może kapelan lub biskup polowy opracowuje plany obrony kraju? („niezależny”); ! A może by tak wojsko bez klechów? A na msze – czwórkami do kościoła, jeśli żołnierze chcą. Przymus kleszy w wojsku to łamanie konstytucji. I dość już władzy Watykanu w Polsce („Yahoo”); ! Rozgonić tych darmozjadów z ordynariatu polowego! Wszędzie uprawiają sobiepaństwo i panoszą się jak pchły na psie („amin”); ! A jaki stopień wojskowy miał Jezus? („gazda”); ! Tak trzymać. Jeszcze zabrać emeryturę wojskową „Flaszce” („diamonds”). Ksiądz Żarski jakoś sobie na bezrobociu z pewnością poradzi. Gorzej z katechetką z Jarocina. Zofia Podemska straciła pracę za to tylko, że kandydowała w wyborach do
ształcenie kościelnych kadr przez państwo od wielu lat utrzymuje się na niezmiennie wysokim i wciąż rosnącym poziomie. Finansowym... Poszczególne resorty przystąpiły do podsumowania tegorocznych wydatków okołokościelnych. Sprawdziliśmy, jak wygląda sytuacja w edukacji narybku... Według danych Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa wyższego, w 2010 r. z budżetu państwa wypłynęło 262,6 mln zł na rozmaite dotacje dla uczelni kontrolowanych lub prowadzonych przez kat. Kościół. I tak: ! Katolicki Uniwersytet Lubelski otrzymał 134,4 mln zł, w tym 110,3 mln zł na działalność dydaktyczną oraz 24,1 mln zł na pomoc materialną dla studentów i doktorantów; ! Uniwersytet Papieski Jana Pawła II w Krakowie – 20,8 mln zł (18,9 mln zł – dydaktyka, 1,9 mln zł – stypendia i zasiłki); ! jezuicka Wyższa Szkoła Filozoficzno-Pedagogiczna „Ignatianum” w Krakowie – 11,9 mln zł (odpowiednio 10,1 i 1,8 mln zł); ! Papieski Wydział Teologiczny w Warszawie – 4,9 mln zł (4,3 mln zł pochłonęła dydaktyka, a ponad 600 tys. zł „kieszonkowe” dla studentów i doktorantów); ! Papieski Wydział Teologiczny we Wrocławiu – 5,8 mln zł (4,4 mln zł i 1,4 mln zł); ! Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, który jest wprawdzie oficjalnie uczelnią publiczną, ale faktycznie niepodzielnie władają nią wielebni (Wielkim
K
rady miejskiej z listy SLD. Biskup Stanisław Napierała cofnął jej za to misję kanoniczną do nauczania religii. Z kolei w Wałbrzychu, tym samym, gdzie senator PO Roman Ludwiczuk ze sztabu wyborczego Piotra Kruczkowskiego próbował przekupić opozycję, ksiądz Stanisław Wójcik nawoływał wiernych z ambony, aby krzyżyki stawiali tylko przy kandydacie PO (tak też robili, jako że ostatecznie kandydat PO rywala pokonał). Sprawa się rypła, bo jeden z namawianych nagrał kazanie księdza. Mówił ksiądz o Kruczkowskim, że to człowiek wierny wartościom chrześcijańskim, zaś jego kontrkandydat – Mirosław Lubiński – to człowiek o poglądach sprzecznych z etyką chrześcijańską, wróg Kościoła, i jeśli wygra – nastąpi zabijanie wiernych! ! Bo jeśli wygra kontrkandydat, to będzie „zabijanie wiernych”. Przez klechę... („kle9”);
! Kościół UKOCHAŁ Polskę 1044 lata temu i od tamtej pory mamy przerąbane („historyk”); ! Czarne gnidy promują polityków, a ci w ramach rewanżu oddają im majątek społeczny. I tak się pasą te zakłamane pasożyty („jusza”); ! Jak będzie swojak przy korycie, to wiadomo, że będzie lepsze życie („godc1”); ! A potem powiedzą, że pustki w kościołach to wina komunistów i Unii Europejskiej, ale w żadnym wypadku nie kleru katolickiego („erg”); ! A Pan Jezus sporządził bicz ze sznurka i przepędził ze świątyni szubrawców, kupczących i handlujących, i powywracał im stoły i stragany... („fuck”). W świętej Częstochowie do kampanii wyborczej zaangażowano Świętego Mikołaja. Zaczęło się od billboardów PO, z których partia Tuska nawoływała mieszkańców, aby w mieście czerwony był tylko Mikołaj. To znaczy, żeby głosowali na Izabelę Leszczynę. Na to „czerwony” kandydat (Krzysztof Matyjaszczyk z SLD) ustami Mikołaja przekonał – i to skutecznie, bo prezydentem został – że czerwony też jest piękny:
Cena strachu Kanclerzem jest arcybiskup metropolita warszawski, a rektorem zawsze jakiś człowiek w sutannie lub habicie) – 82,4 mln zł (71,9 mln zł i 10,5 mln zł). Państwo nie poskąpiło też wielebnym stypendiów: klerycy 22 wyższych seminariów duchownych (diecezjalnych i zakonnych) otrzymali łącznie 1,6 mln zł, słuchacze Instytutów Teologicznych w Bielsku-Białej i Częstochowie – 200 tys. zł, studenci Salezjańskiej Szkoły Wyższej w Łodzi – 250 tys. zł, a młodzież kształcona na wzór i podobieństwo o. Tadeusza Rydzyka w jego toruńskiej Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej – prawie 340 tys. zł. I jak on teraz będzie tłumaczył słuchaczom, żeby płacili, bo państwo nie daje nawet złotówki, skoro w latach 2007–2010 na zasiłki dla narybku dyrektora Radia Maryja poszło w sumie 1,7 mln zł? Dla porównania: w ubiegłym roku (aktualnych danych jeszcze nie skompletowano) Państwowa Medyczna Wyższa Szkoła Zawodowa w Opolu otrzymała łącznie (na dydaktykę i stypendia) 7,2 mln zł, a niepubliczna Wyższa Szkoła Matematyki i Informatyki Użytkowej w Białymstoku – 194 tys. zł... Wypada również w tym miejscu podkreślić, że dane obrazujące skalę wsparcia kościelnych
uczelni z kasy publicznej nie uwzględniają wydziałów teologicznych na świeckich uniwersytetach w Katowicach, Opolu, Szczecinie, Poznaniu, Olsztynie i Toruniu, w całości finansowanych przez państwo kwotami, których ministerialni urzędnicy nie są w stanie wyodrębnić z ogólnej puli pieniędzy przekazanych tym uczelniom. ! ! ! Kadrom wykwalifikowanym w kościelnym rzemiośle trzeba dać jakieś zatrudnienie. Najpopularniejszym zajęciem jest oczywiście nauka religii w szkołach publicznych, którą para się w Polsce prawie 32 tys. katechetów (w tym 12,5 tys. księży diecezjalnych i zakonników oraz 2,6 tys. mniszek) pozostających na garnuszku państwa i samorządów. Za jaką cenę?
! Wolę z czerwonym zgubić, niż z czarnym znaleźć („pigwa”); ! No jak tak można, przecież to biskup jest od wykorzystywania („Andrzej”). Na nogi postawiono myszkowską policję (śledztwo prowadzi specjalna grupa operacyjno-dochodzeniowa, wspierana przez ekspertów z laboratorium kryminalistycznego Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach), po tym jak ktoś z klasztoru paulinów w Leśniowie ukradł dwie korony należące do tamtejszej Matki Bożej i Dzieciątka Jezus z głównego ołtarza sanktuarium. ! I Matka Boża na to pozwoliła? („griszyn”); ! Nie ukradli, tylko zabrali, żeby dać ją nowemu Królowi Polski – Jezusowi Chytrusowi („jarosz”); ! Trzeba sprawdzić, co w tym czasie robiły Matka Boska Częstochowska, Matka Boska Fatimska i Matka Boska Kalwaryjska. Czy mają alibi na czas popełnienia przestępstwa? Bo motyw (zazdrość) miały. („Herlock Sholmes”); ! Kukiełkom to niepotrzebne, natomiast jakiś biedak będzie miał co do gara włożyć („krzysiekfish”); ! Ciekawe, kiedy ukradną złotą koronę Jezusa w Świebodzinie („fser”); ! Dobrze, że nie ukradli Dzieciątka! („Stanisław z Piły”); ! Koszmar. Zima idzie, a Ona z gołą głową! („marcopolo”); ! Ale kieckę zostawili? To by dopiero była siara! („gaciowy”); ! Diabeł je zabrał. Niech Rydzyk wierci dalej, jak się dokopie do piekła, to odzyskamy korony („EjoDa”). JULIA STACHURSKA
Ministerstwo Edukacji Narodowej oszacowało, że, najskromniej licząc (płace i pochodne od wynagrodzeń, odpis na zakładowy fundusz świadczeń socjalnych oraz wyodrębnione środki na doskonalenie zawodowe), w 2010 roku nauczyciele jedynie słusznej religii kosztowali nas 1 mld 132 mln zł, czyli średnio prawie 2950 zł miesięcznie. Ale pamiętajmy, że są jeszcze nieobjęte obliczeniami MEN przedszkola... Komisja Wychowania Katolickiego Konferencji Episkopatu Polski przyznaje, że przedszkolaków indoktrynuje grubo ponad 6,2 tys. etatowych katechetów, co – stosując „szkolną” stawkę ich utrzymania – przekłada się na kwotę ok. 220 mln zł rocznie. Podsumowując: mimo ostrego kryzysu finansów publicznych tylko na religijne wychowanie i edukację oraz kościelne studia wyższe nasze państwo wydało w 2010 roku ponad 1,6 mld zł. Inne koszty panicznego lęku polityków przed grymasami biskupów pokażemy wkrótce... ANNA TARCZYŃSKA
Dotacje z budżetu państwa dla uczelni kościelnych w latach 2007-2010 (w mln zł) Uczelnia KUL UP JPII Kraków PAT Warszawa PAT Wrocław Ignatianum UKSW Seminaria duchowne Inne Razem
2007 114,3 15,2 4,4 5,3 5,7 67,7 1,6 0,6 214,8
2008 130,1 16,7 4,6 5,8 8,5 81,0 1,7 0,8 249,2
2009 135,7 19,3 4,8 5,9 10,5 84,0 1,5 0,8 262,5
2010 134,4 20,8 4,9 5,8 11,9 82,4 1,6 0,8 262,6
Nr 50 (562) 10–16 XII 2010 r. ami księża religii uczyć nie chcą – w obawie przed agresją, lekceważeniem, a także kłopotliwymi pytaniami, jakie bez cienia wstydu zadają uczniowie. Z sondażu przeprowadzonego dla Polskiego Radia przez Instytut Badania Opinii Homo Homini wynika, że zaledwie 46 proc. rodziców deklaruje gotowość posłania dziecka na lekcje religii do szkoły. Nic więc dziwnego, że w dużych miastach (z wyjątkiem czarnych regionów, tj. południowej i wschodniej Polski) z religii rezygnuje nawet 30–50 proc. uczniów. Bywa, że w szkolnych ławkach zajęte jest zaledwie co trzecie krzesło! Wszystko dlatego, że – jak uważa ksiądz dr Krzysztof Kantowski, konsultor komisji wychowania katolickiego Episkopatu – pokolenie wychowane po 1990 r. nie docenia roli Kościoła. To pokolenie docenia natomiast wywalczoną przez rodziców wolność. Także światopoglądową. Świadczy o tym bezspornie nie tylko marna frekwencja na katolickiej katechezie, ale i – na przykład – zainicjowana przez Młodych Socjalistów kampania „Wolna szkoła, religia do kościoła”. Kolegów wspierają m.in. członkowie Organizacji Młodzieżowej Nowej Lewicy. „Należy nieustannie przypominać rządzącym, że nie są nam obojętne losy ojczyzny, jej przyszłość, którą na pewno niedługo zaczniemy tworzyć. Chcemy więc pokazać, że zależy nam, by Polska dążyła do ciągłego postępu cywilizacyjnego, a co za tym idzie – do świeckości i pluralizmu światopoglądowego. Gdzie na zasadach tolerancji zapewniony będzie wszechstronny i zoptymalizowany rozwój społeczny, a także zachowane będzie bezpieczeństwo i ochrona jednostki. Sprawa religii w szkołach jest z pozoru kwestią błahą, nikogo przecież bezpośrednio nie krzywdzi obecność 2 godzin w tygodniu przedmiotu, który z reguły traktowany jest w sposób bardzo luźny. Jednak obecność religii w szkołach jest bardzo kontrowersyjna, a nawet sprzeczna z prawem. Istnienie takiego przedmiotu, a co gorsza zwiększanie jego roli w instytucji państwowej jest po prostu czynem haniebnym i uwłaczającym polskiej państwowości. Widząc tę sytuację i jej negatywny wpływ na przyszłość, nie możemy stać bezczynnie” – napisali w apelu do rówieśników. Wobec zaistniałej sytuacji sprawę w swoje ręce postanowili wziąć sami nauczyciele. W mojej szkole (publicznej, dodam dla porządku), odbywają się – średnio więcej niż raz w miesiącu – msze. Nie ma w zasadzie żadnych świeckich uroczystości, akademii, apeli, każde święto jest obchodzone w ten sam monotonny sposób, mszą. A to na sali gimnastycznej, a to na placu przed szkołą, ale cała dziatwa ma obowiązek uczestniczyć. Zwykle mszę organizuje się po pierwszej
S
POLSKA PARAFIALNA
Religia przymusowa Katechezę młodzież omija coraz szerszym łukiem. Katolicko zaangażowana kadra pedagogiczna staje więc na głowie, żeby uzupełniać braki w religijnym wykształceniu małolatów. lekcji, nauczyciel ma sprawdzić obecność, zamknąć plecaki w klasie, zaprowadzić na mszę i dopilnować, by młodzież modliła się jak należy. Zupełnie świadomie mszy nie organizuje się przed lekcjami czy po lekcjach, bo przecież stanowiłoby to pretekst dla uczniów do tego, by z niej uciec. Kiedyś męska, maturalna klasa technikum została zresztą za taką ucieczkę z mszy zmieszana z błotem przez byłego dyrektora, a za karę mieli wyjaśnić pisemnie, dlaczego nie są patriotami... – relacjonuje na branżowym forum Marcin, nauczyciel z Krakowa. Jak kraj długi i szeroki do zaganiania małolatów przed katolickie totemy (oprócz inauguracji i zakończenia roku szkolnego czy poświęcenia tornistrów, bo to normalka) powodów jest cała gama. A oto przykłady: ! Jubileusz 570-lecia liceum im. Piotra Skargi w Pułtusku. Główny punkt programu – dziękczynna msza w intencji profesorów i absolwentów odprawiona została w bazylice kolegiackiej Zwiastowania NMP; ! Pamięć ofiar katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem uczniowie zespołu szkół w Wicku (jak tysiące ich kolegów z całego kraju) uczcili mszą w kościele parafialnym w Charbrowie; ! W rzeszowskiej farze mszą w intencji dyrektorów szkół, nauczycieli i uczniów rozpoczęły się duchowe przygotowania do... wyniesienia na ołtarze Sługi Bożego Jana Pawła II w roku szkolnym 2010/2011. Przy okazji reprezentanci szkół i przedszkoli zostali obdarowani ramowym programem duchowych przygotowań do beatyfikacji Jana Pawła II; ! Z okazji Wszystkich Świętych wszyscy uczniowie Zespołu Szkół Ogólnokształcących i Zawodowych z Czyżewa powędrowali
Tablica powitalna w zespole szkół w Zdanowie
w towarzystwie kadry pedagogicznej na mszę za zmarłych uczniów, nauczycieli, pracowników administracji i obsługi szkoły. Celebrował sam biskup Stanisław Stefanek; ! Przyjęcie pierwszoklasistów w poczet uczniów Zespołu Szkół Ekonomiczno-Turystycznych w Jeleniej Górze odbyło się w kościele pod wezwaniem Świętych Erazma i Pankracego. Mszę odprawił biskup pomocniczy diecezji legnickiej ksiądz Marek Mendyk, a samo ślubowanie odbyło się... przed ołtarzem. Uroczystości nie wyczerpują inwencji zdeterminowanych pedagogów. ! Katarzyna uczy się w publicznym liceum. Tym różni się ono od innych, że jest prowadzone przez księży. Do krzyży w salach lekcyjnych, obrazków papieża Polaka i Niemca oraz Maryi Panny – jak mówi – już przywykła. Nie może natomiast nauczyć się tolerować kazań polonistki, która ma w zwyczaju przerywać omawianie lektur szkolnych dygresjami m.in. o wierze i bożym miłosierdziu. „Nie myślcie, że szatan nie istnieje! To
Fot. M.K.
jego wielki sukces, że tak myślicie! On wkrada się w wasze umysły i serca i przez niego grzeszycie! Jesteście w sidłach złego! Grzesząc, bratacie się z siłami zła!” – podniesionym głosem wygłosiła nauczycielka podczas jednego z ostatnich kazań. Indoktrynować można bez ograniczeń za pomocą odpowiednio dobranego materiału. ! Druga klasa gimnazjum w Chorzowie. Lekcja polskiego. Poczytajmy notatki z zeszytu pilnego ucznia: „Jezus natomiast poprzez gest wzięcia dzieci na kolana wyraża swój szacunek, akceptację wieku, miłość i nie krytykuje ich. Woli radosną wiarę dzieci niż przychodzenie do kościoła z przyzwyczajenia przez dorosłych” (analiza wiersza J. Twardowskiego „O maluchach”). ! „Kamieniami rzucanymi przez Boga, mającymi Boże błogosławieństwo, są młodzi polscy harcerze, których zadaniem była walka z okupantem, często zakończona śmiercią. Ich śmierć nie była bezcelowa, była wpisana w boski plan” (to przy okazji omawiania losów bohaterów „Kamieni na szaniec”).
7
! „Pan Cogito to postać wymyślona przez Herberta. Utworzona jest od Kartezjańskiej sentencji „Cogito ergo sum” – myślę więc jestem. To nawiązanie do św. Augustyna i jego „Dubito, ergo sum”. Modlitwa jest indywidualną rozmową człowieka z Bogiem. W tekście obecna jest wizja Boga. Bóg stwórca, Bóg kreator. Podmiot liryczny dziękuje Bogu za stworzenie świata pięknego i różnorodnego” (temat brzmiał: O duchowych i rzeczywistych podróżach Pana Cogito w wierszu „Modlitwa Pana Cogito podróżnika”); – Co z tego, że jedynym bogiem, jaki się w tym wierszu Herberta pojawia z imienia, jest Jupiter, a cała treść wpisuje się w odnajdywanie śladów kultury grecko-rzymskiej jako ostoi tego, co ludzkie w naszym świecie? Takiej indoktrynacji to nawet w czasach PRL-u nam na polskim nie robiono w zakresie marksizmu – irytuje się zdegustowany rodzic nastolatka... ! W szkole podstawowej nr 11 w Szczecinie (publiczna, finansowana z budżetu miasta) uczniów aktywizuje się przeróżnymi konkursami. Ostatnio był konkurs na różańce. Dzieciaki nizały na żyłki wszystko, co im pod rękę wpadło – koraliki, a nawet makaron typu penne, to znaczy popularne rurki. Najlepszy produkt spośród ręcznie wykonanych dewocjonaliów wybierało jury, w skład którego weszła dyrekcja szkoły. Tak było w listopadzie. W grudniu dzieciaki próbują sił w rodzinnym konkursie szopek. ! O gazetce, jaka pojawiła się w IV LO w Wałbrzychu, zrobiło się głośno wcale nie ze względu na wagę poruszanej w niej treści (upamiętnienie mordu w Katyniu oraz ofiar katastrofy pod Smoleńskiem), ale dlatego, że centralnym jej punktem był ogromny krzyż. Taki pomysł na instalację miały nauczycielki. „Niepotrzebnie w miejscu, które powinno być świeckie, czyli w szkole, zaczęto epatować symboliką religijną” – uznali... sami uczniowie. ! W jednym z puławskich liceów tradycją jest comiesięczne pielgrzymowanie od klasy do klasy. Członkowie szkolnego kółka różańcowego wyłudzają w ten sposób pieniądze na „adopcję serca”. – Przywlekła to do szkoły jedna z nauczycielek, a jej „służki” oczywiście bezmyślnie podchwyciły. Szkoda patrzeć, jak dzieciaki dają na tę zrzutę, by nie być uznanymi za odmieńców – podsumowuje jeden z nauczycieli. – A przecież zmuszanie kogoś do praktyk religijnych wcale nie służy Kościołowi. Wydaje mi się, że szkoła publiczna ma obowiązki wychowawcze także wobec uczniów niewierzących. Nie powinno być tak, że każdą okazję obchodzi się za pomocą mszy i nie ma żadnego innego rodzaju refleksji. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
8
Nr 50 (562) 10–16 XII 2010 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
Odprawa celna
Przemyt kwitnie, granica wschodnia przypomina durszlak, wpadają płotki, a dowództwo służby celnej czuje się świetnie... Analizy przeprowadzone przez Polski Przemysł Spirytusowy wskazują, że co najmniej 10 proc. wypitego w Polsce wysokoprocentowego alkoholu pochodzi z nielegalnych źródeł (przemyt i tzw. odkażanka, czyli namiastka spirytusu wyprodukowana z podpałki do grilla, płynu do spryskiwaczy itp.), generując rocznie około miliarda złotych strat dla budżetu państwa. Badania zlecone przez jeden z największych koncernów tytoniowych dowodzą, że w Polsce co piąty „dymek” jest nielegalny. Z przemytu pochodzi ponad 40 proc. papierosów wypalanych w Warszawie, w Olsztynie – 34,4 proc., Łodzi – 18,5 proc., Wrocławiu – 16,7 proc. W Suwałkach przemytnicy zabezpieczają potrzeby rynku na poziomie ok. 90 proc., zaś w przygranicznych Sejnach (woj. podlaskie) – 99 proc. Według ostrożnych szacunków, straty państwa z tytułu niezapłaconej akcyzy papierosowej wynoszą około 3 mld zł rocznie. Całkiem nieznana jest natomiast skala zachorowalności spowodowana najróżniejszymi substancjami (nie wyłączając trucizn służących do „odkażania” alkoholu) zawartymi w fałszywej gorzale oraz podrabianych papierosach (przemyconych lub wytworzonych z półproduktów na terenie kraju). „Laboratoryjne badania »odkażanki« pokazują, że zawiera ona całe spektrum groźnych substancji chemicznych. Począwszy od trującego alkoholu metylowego, który może doprowadzić do ślepoty, a nawet śmierci (jego poziom bywa przekroczony nawet dwudziestokrotnie ponad dopuszczalne normy), poprzez substancje wykorzystywane do odkażania, aż
po barwniki czy substancje zapachowe, które mają dać fałszywej wódce czy whisky odpowiedni smak i zapach (...). Na podstawie fragmentarycznych danych można szacować, że co roku wskutek zatrucia alkoholem pochodzącym z nielegalnych źródeł umiera ok. 100 osób” – czytamy w raporcie PPS. Całe szczęście, że szef służby celnej Jacek Kapica (na zdjęciu) jest człowiekiem niepalącym i stać go na markowe trunki... ! ! ! W marcu 2010 r. pojechaliśmy incognito na Ukrainę (przejściem Korczowa-Krakowiec), żeby sprawdzić, z jakim efektem realizowany jest rządowy program uszczelnienia granicy wschodniej za cenę prawie 700 mln zł. Ujawniliśmy bezczelne wymuszanie łapówek przez ukraińskich pograniczników, podaliśmy do publicznej wiadomości ich nazwiska i numery służbowe. Zaobserwowaliśmy też niesłychanie intrygujące zjawisko polegające na tym, że przemytnicy zorganizowani doskonale wiedzieli, w którym momencie należy pomknąć w kierunku polskich posterunków celnych, by natknąć się tam na „Traktorzystę”, „Pudziana”, „Złotego”, „Kokona”, „Ołówka” bądź „Kalmara” i bezpiecznie przerzucić do naszego kraju kolejne transporty papierosów (por. „Mafia celna” – „FiM” 10/2010). Co się od tego czasu zmieniło? Z wydanego przed kilkoma dniami komunikatu lwowskiej służby celnej dowiadujemy się, że po kontrolach przeprowadzonych na przejściach granicznych Rawa Ruska-Hrebenne, Krakowiec-Korczowa i Szeginie-Medyka (po stronie polskiej
wszystkie w obszarze podległym Izbie Celnej Przemyśl) wyleciało z roboty na zbity pysk 55 ukraińskich funkcjonariuszy, czternastu zdegradowano, piętnastu otrzymało nagany, a trzech – ostrzeżenia o niepełnej przydatności do służby, zaś wicepremier Borys Kolesnikow zapowiedział, że jeśli i to nie zapobiegnie szalejącej na granicy korupcji, wówczas rozwiąże zarażone struktury i sformuje je od nowa. Wśród ujawnionych najbardziej drastycznych przypadków były „ciężarówki duchy”, które wyjeżdżały z Polski wypełnione towarem, by – po przejechaniu około 100 m przez pas tzw. ziemi niczyjej – dotrzeć do ukraińskich posterunków granicznych... puste. Okazało się, że nie ma w tym żadnej tajemnicy, a ładunek jest po prostu przekładany do bagażników „mrówek”, czyli oczekujących w kolejce samochodów osobowych (tych już nie kontrolowano, więc właściciel transportu unikał zapłaty cła). Wszystkie trzy lustrowane przejścia są tak zbudowane, że proceder musiał odbywać się na oczach pograniczników i celników nie tylko ukraińskich, ale również polskich. Czy nasi zameldowali przełożonym o swoich spostrzeżeniach? – Nikt się nie wychylał, bo zakłócenie dobrosąsiedzkich układów odbiłoby się im czkawką. Jednym na lewych dochodach, innym na spokojnej pracy. Ci drudzy szybko się uczą, kiedy trzeba odwrócić wzrok – twierdzi nasz informator z IC w Przemyślu. – Kiedyś na granicy była „spółdzielnia” ogólna, a dochody z łapówek dzielono solidarnie między wszystkich, oczywiście z uwzględnieniem hierarchii służbowej. Gdy wybuchły afery, proceder wygasł na jakiś czas, ale już funkcjonuje z powrotem. Różnica polega jedynie na tym,
że potworzyły się malutkie „spółdzielnie” i działają tylko na niektórych zmianach. Żeby utrudnić im życie, wywalczyliśmy rotację na przejściach, czyli okresową wymianę całej obsady. Niestety, przepisy są martwe, bo kierownictwo nie jest jakoś zainteresowane ich wdrożeniem. Gdy celnik przychodzi rano do pracy, teoretycznie nie powinien wiedzieć, czym danego dnia będzie się zajmował, bowiem dopiero kilka minut przed rozpoczęciem służby losuje to komputer. W rzeczywistości tak się jakoś dziwnie później potasują, że w odpowiednim momencie, na właściwym pasie są ludzie, którzy przymkną oko na przerzut transportu papierosów – mówi funkcjonariusz pracujący do niedawna w Korczowej. Przedstawmy teraz kilka liczb: ! Od września 2008 r. prokuratura wszczęła w sumie 40 spraw przeciwko celnikom (przed kilkoma dniami CBA zatrzymało siedmiu funkcjonariuszy pracujących na polsko-białoruskim przejściu w Kuźnicy Białostockiej), którym zarzucono niedopełnienie obowiązków lub przyjmowanie korzyści majątkowych. Połowa śledztw dotyczyła granicy wschodniej. W całym kraju postępowaniem objęto łącznie 432 osoby, z czego wobec 242 podejrzanych skierowano już do sądów akty oskarżenia. W stosunku do pozostałych postępowania są w toku. Z liczby tej osądzono ogółem 24 celników, ale 5 uniewinniono (wciąż jeszcze nieprawomocnie); ! W latach 2002–2010 zwolniono ze służby 785 funkcjonariuszy, którym upłynął okres 12-miesięcznego automatycznego zawieszenia związanego z postępowaniem karnym. Po jego zakończeniu poprzez uniewinnienie lub umorzenie przywrócono do służby 90 osób (11,5 proc.). Jak interpretować te dane? – Choć w środowisku było i zapewne wciąż jest sporo czarnych
owiec, to prokuratura często strzela na oślep, zaś tempo pracy organów ścigania oraz wymiaru sprawiedliwości jest po prostu katastrofalne. Najbardziej cierpią na tym fałszywie pomówieni funkcjonariusze (także ich rodziny) z najniższego szczebla, którzy są szczególnie narażeni na oskarżenia o przyjęcie łapówki. Ci z góry dorabiają sobie na boku o wiele bardziej bezpiecznie – zauważa celnik działający w jednej z central związkowych. Wylicza i odsłania kulisy takich oto zjawisk: ! Szkolenia dla aspirantów – zamiast pilnować granic, funkcjonariusze podróżują po kraju, żeby nauczyć się teorii całkiem zbędnych, bo niewykorzystywanych w codziennej służbie. Hotele, delegacje służbowe oraz honoraria dla wykładowców opłaca Skarb Państwa; ! Kursy oficerskie – zdaniem wielu uczestników, są to przyjemne wczasy za publiczne pieniądze. Kończą się egzaminem i awansem do korpusu oficerów młodszych. Test ze znajomości języka obcego jest fikcją, bowiem wystarczy zaświadczenie o zaliczeniu wewnętrznego szkolenia, żeby zostać zwolnionym ze sprawdzianu. Pozostałe są zaliczane przez prawie 100 proc. uczestników. Same orły? – Ze znanych mi relacji wynika, że już na początku szkolenia ludzie dostają wszystkie pytania (wraz z odpowiedziami), które pojawią się na końcowym „egzaminie”. Weszliśmy nawet w posiadanie takiego zestawu – potwierdza Sławomir Siwy, szef Związku Zawodowego Celnicy PL; ! Szkolenia organizowane przez kierownictwo służby celnej – ponieważ znajdują się formalnie w zakresie obowiązków niektórych pracowników centrali, ci biorą na ten czas urlopy, żeby zainkasować dodatkowe wynagrodzenie;
Nr 50 (562) 10–16 XII 2010 r. ! Ośrodek Doskonalenia Kadr Celnych w Świdrze k. Warszawy – Ministerstwo Finansów organizuje szkolenia i pokrywa wszelkie koszty, ale z wykładowcami (najczęściej pracownicy tegoż resortu) rozlicza się ośrodek. Po co dodatkowy pośrednik? – Gdyby rozliczali się bezpośrednio z wykładowcami, nie mogliby wypłacić im żadnych dodatkowych środków, bo przecież ci ludzie otrzymują za to normalną pensję – tłumaczy związkowiec. ! ! ! W piśmie wystosowanym 10 listopada do Jacka Kapicy oraz prezydenta, premiera i ministra finansów, ZZ Celnicy PL wzywa swojego głównego szefa do honorowej rezygnacji ze stanowiska „w związku z działaniem na szkodę interesu publicznego, łamaniem i lekceważeniem prawa oraz kodeksu etyki funkcjonariusza celnego, a także jako współodpowiedzialnego za powstanie strat Skarbu Państwa wielkich rozmiarów”. Wśród zarzutów pojawiają się: ! trwanie w niezrozumiałym uporze, jakoby płyn antyzamarzający, zawierający ponad 90 proc. czystego alkoholu (przy obrocie na skalę wielu milionów litrów), nie był... wyrobem alkoholowym; ! unikanie wydania przepisów wykonawczych do uchwalonego przez Sejm prawa do stosowania obserwacji. – Jadąc za podejrzanym transportem paliwa lub alkoholu oraz prowadząc obserwację terenu, gdzie następuje rozładunek, wykraczamy poza swoje kompetencje i naruszamy przepisy – mówi funkcjonariusz z tzw. grupy mobilnej; ! narzucanie celnikom limitów odpraw na całą zmianę i czasu odprawy dla pojedynczego samochodu – kosztem jakości kontroli i ku uciesze przemytników oraz zorganizowanych grup przestępczych. „W służbie celnej nadal obecny jest nepotyzm, kumoterstwo i prywata. Modernizacja została sprowadzona do zawłaszczenia stanowisk przez wąskie grono funkcjonariuszy, których promowano nawet poprzez tworzenie fikcyjnych komórek organizacyjnych. Stanowisku kierownictwa służby celnej »zawdzięczamy« mianowanie na stopnie oficerskie funkcjonariuszy z zarzutami karnymi, osób bez doświadczenia zawodowego, a nawet w przeszłości naruszających przepisy prawa (...). Modernizacja podzieliła funkcjonariuszy na uprzywilejowaną wąską grupę, dla której zawłaszczono stopnie oficerskie, stanowiska kierownicze oraz wysokie uposażenia, bez względu na przesłanki merytoryczne, a po drugiej stronie postawiono ogromną grupę funkcjonariuszy, pozbawiając ich podmiotowości, stosując pozaustawowe regulacje, kryteria i wytyczne. Wielu zdegradowano zawodowo, obniżając ich pozycję bez względu na kwalifikacje, doświadczenie zawodowe i dotychczasowe osiągnięcia w służbie” – oskarżają Kapicę podwładni. ANNA TARCZYŃSKA
ostrzegalnymi z zewnątrz objawami niepokojów były przeprowadzone 16 i 19 listopada „dni bez czynności procesowych” (wstrzymano przesłuchania, oględziny, konfrontacje) oraz wspierana przez śledczych akcja wysyłania przez pracowników administracyjnych „czerwonych kartek” (zebrano ich ok. 7 tys.) adresowanych do premiera Donalda Tuska. O co im chodziło? – Rządowy projekt ustawy o racjonalizacji zatrudnienia w jednostkach budżetowych zakładał automatyczną redukcję etatów personelu pomocniczego o minimum 10 procent, co przy nękających prokuraturę brakach kadrowych musiałoby skutkować pogłębieniem się naszego największego i najbardziej krytykowanego kłopotu, czyli przewlekłości postępowań przygotowawczych. Urzędników sądowych z tego projektu wyłączono, naszych nie, choć status obu grup jest niemal identyczny. Projektu nie poprzedziły żadne analizy faktycznych obciążeń pracą w poszczególnych jednostkach. Zwłaszcza na szczeblu rozdętych prokuratur apelacyjnych, rozbudowywanych o kolejne struktury niemające żadnego związku z prowadzeniem śledztw. Akcja protestacyjna okazała się skuteczna, ale buntownicze nastroje pozostały, bowiem problem tkwi również w pieniądzach. Pracownicy administracyjni już od kilku lat jadą na niezmienionych płacach, a te, zwłaszcza w najsilniej obciążonych pracą „rejonówkach”, są naprawdę podłe – przyznaje prokurator z Łodzi. – Konflikt jest wielowątkowy. Po pierwsze: młodzi prokuratorzy chcą awansować, a polityką kadrową sterują ci ze starego rozdania politycznego. Po drugie: rząd widzi, że PiS utrzymuje w wielu jednostkach wpływy, ale nie ma pomysłu, jak temu zapobiec. Po trzecie: na wszystko brakuje kasy, co pogłębia niezadowolenie i jest sprytnie wykorzystywane przez ludzi Zbigniewa Ziobry działających teraz pod szyldem środowiskowego Stowarzyszenia „Ad Vocem” – podkreśla inny nasz rozmówca. Wyjaśnijmy, że wśród założycieli powstałego w 2008 r. Niezależnego Stowarzyszenia Prokuratorów „Ad Vocem” znaleźli się m.in.: Bogdan Święczkowski (obecnie radny PiS w sejmiku województwa śląskiego), Dariusz Barski (były zastępca Ziobry), Krzysztof Sierak oraz Jarosław Hołda i Tomasz Janeczek (znani ze sprawy Barbary Blidy), a organizacją dowodzi prezes Małgorzata Bednarek (była szefowa Prokuratury Okręgowej w Bielsku-Białej, żona śląskiego działacza PiS) wspomagana przez Anetę Rafałko i Katarzynę Urgacz-Hołda (żona Jarosława Hołdy) – obie z Biura Lustracyjnego IPN.
PATRZYMY IM NA RĘCE
9
D
Grunt do rycia W prokuraturze tli się bunt. Rząd go rozniecił, PiS podlewa benzyną. „To jest podstawowa organizacja partyjna PiS przy prokuraturze, która upiera się nazywać stowarzyszeniem niezależnym” – powiedział o „Ad Vocem” na forum komisji sejmowej ówczesny minister sprawiedliwości Andrzej Czuma, gdy we wrześniu 2009 r. Bednarek namawiała posłów do zgodnego z wolą prezydenta Lecha Kaczyńskiego uwalenia ustawy reorganizującej jej zakład pracy. Założeniem reformy prokuratury wdrożonej z dniem 1 kwietnia 2010 roku było uniezależnienie i odpolitycznienie, m.in. poprzez rozdzielenie funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego (został nim sędzia Andrzej Seremet z Krakowa, silnie popierany przez „Ad Vocem” – na zdjęciu) oraz wprowadzenie sześcioletniej kadencyjności na szczeblach kierowniczych. – W centrali władzę wykonawczą przejęli ludzie wypromowani pod rządami braci Kaczyńskich. Pierwszym zastępcą Seremeta został Marek Jamrogowicz, którego na pierwszy „stopień oficerski” mianował Ziobro, czyniąc „szeregowca” szefem „okręgu” w Tarnowie. Pozostali zastępcy to Marzena
Kowalska (na zdjęciu) i Marek Hernand (współzałożyciel „Ad Vocem”!), oboje kojarzeni z PiS-em i powołani na stanowiska mimo negatywnej opinii Rady Prokuratorów. Nowa ustawa pociągnęła też za sobą konieczność wyboru oraz powołania na sześcioletnią kadencję nowych szefów prokuratur: 11 apelacyjnych, do których należy z kolei bardzo istotny głos przy obsadzie 45 okręgowych. Seremet kandydatów zbyt dobrze nie zna, więc siłą rzeczy przyklepuje (częstokroć mimo negatywnych opinii ciał kolegialnych), co mu podsuną zastępcy. Tym sposobem ponad połowa apelacji dostała się w ręce fachowców Ziobry – twierdzi prokurator z PG. Dowodząc owej tezy, nasz rozmówca prezentuje przebieg karier sześciu osób, których awanse najbardziej zbulwersowały środowisko. Nazwisk ujawniać nie będziemy, dopóki nie przekonamy się, jakie dalsze decyzje kadrowe wynikną z ich nominacji, ale już teraz możemy pokazać atmosferę w szeregach... Oto fragment opinii o kandydacie na kluczowe stanowisko w apelacji łódzkiej, przekazanej Seremetowi przez kilku prokuratorów pragnących zachować anonimowość (w miejscach wykropkowanych były nazwiska, a także okoliczności identyfikujące osoby): „Jest człowiekiem, który dla kariery związał swoje losy z PiS-owskim Prokuratorem
Krajowym (...), a następnie w wyniku ślepej lojalności wobec tego ugrupowania doprowadził do haniebnego umorzenia śledztwa w sprawie (...). W Łodzi, pomimo zmiany rządów w 2007 r. i powstania niezależnej podobno Prokuratury, nadal rządzą ludzie partii: Wydziałem (...) kieruje (...) przyjaciel (...), znany jedynie ze swojego alkoholizmu i dziwnych nieobecności w pracy. Wydziałem (...) kieruje (...) – ulubienica prokuratora (...), tak skompromitowanego, że odwołał go sam PiS. W podległym jej wydziale pracują, na szczęście bez stanowisk, kolejni przyjaciele (...), którzy prowadzili znaną sprawę przeciwko (...). Ta klika ma się w Łodzi świetnie i większość z nich z (...) na czele szykuje się do objęcia rządów na przyszłe lata”. A jak wygląda wspomniana kwestia finansów? – Ministerstwo Sprawiedliwości puściło nas w apolityczność nagich i bosych. Początkowo brakowało 40–45 mln zł, a po ostrych cięciach mamy manko w kwocie 25 mln zł. Duża grupa asesorów została prokuratorami, ale nie poszły za tym pieniądze. W tej chwili nie ma kasy na biegłych, sprzęt... Na nic! Tymczasem w PG niektórzy zarabiają po 15–17 tys. zł netto! Doprawdy trudno wyobrazić sobie lepszy grunt do politycznego rycia – zauważa łódzki prokurator. DOMINIKA NAGEL
10
Nr 50 (562) 10–16 XII 2010 r.
POD PARAGRAFEM
Porady prawne Pozbawienie praw do zachowku Moja mama mocą testamentu spisanego przed notariuszem wydziedziczyła syna, uzasadniając swoje stanowisko. Mieszkanie przekazała w testamencie wnukowi. Wydziedziczony syn wystąpił do sądu o zachowek. Czy ma jakieś szanse, żeby go otrzymać? Jednocześnie informuję, że mama pozostawiła notatki, w których opisuje nikczemność syna, jak również zaznacza, by nie powiadamiać go w razie jej śmierci. Zgodnie z kodeksem cywilnym, spadkodawca może w testamencie pozbawić zstępnych (a zatem Pani brata), małżonka i rodziców zachowku, jeżeli uprawniony: wbrew woli spadkodawcy postępuje w sposób sprzeczny z zasadami współżycia społecznego, dopuścił się względem spadkodawcy umyślnego przestępstwa przeciwko życiu lub zdrowiu albo rażącej obrazy czci, a także wtedy, gdy nie dopełnia względem spadkodawcy obowiązków rodzinnych. Przyczyna wydziedziczenia powinna wynikać z testamentu. Skoro Pani mama uzasadniła przed notariuszem, że zachodzą powyższe przesłanki, a ponadto istnieją napisane przez nią listy lub notatki i żadna z nich nie świadczy o tym, iż spadkodawca przebaczył uprawnionemu do zachowku, Pani brat ma nikłe szanse na jego uzyskanie. Podstawa prawna: ustawa z dnia 23 kwietnia 1964 r., Kodeks cywilny
Małżeńskie ustroje majątkowe Nasz Czytelnik prosi o wyjaśnienie, jakie ustroje majątkowe przewiduje polskie ustawodawstwo oraz co wchodzi w skład majątku wspólnego małżonków, a co w skład majątków odrębnych w ustawowej wspólności majątkowej małżonków. W poprzednich numerach „FiM” opisałem już małżeński ustawowy ustrój majątkowy, a teraz – zgodnie z obietnicą – postaram się przybliżyć problematykę umownych małżeńskich ustrojów majątkowych. Zgodnie z kodeksem rodzinnym i opiekuńczym, małżonkowie mogą przez umowę zawartą w formie aktu notarialnego ustawową wspólność rozszerzyć bądź ograniczyć. Mogą też ustanowić rozdzielność majątkową, ewentualnie rozdzielność majątkową z wyrównaniem dorobków. Umowę taką można zawrzeć po zawarciu małżeństwa bądź przed jego zawarciem. Ustawodawca nie ogranicza prawa do zawarcia takiej
umowy żadnym terminem i daje możliwość zmiany bądź rozwiązania majątkowej umowy małżeńskiej. Jeśli taka umowa jest rozwiązywana w trakcie trwania małżeństwa, wobec braku innych postanowień małżonków powstaje z mocy prawa wspólność majątkowa Problem może stanowić skuteczność małżeńskiej umowy majątkowej w stosunku do osób trzecich. Kodeks rodzinny i opiekuńczy mówi, że małżonek może powoływać się wobec osób trzecich na taką umowę, ale pod warunkiem że jej zawarcie oraz rodzaj umowy były znane tym osobom trzecim. Swoboda zawierania małżeńskich umów majątkowych nie jest nieograniczona. Umowa majątkowa małżeńska nie może rozszerzyć wspólności majątkowej na następujące elementy majątku: ! przedmioty majątkowe, które przypadną małżonkowi z tytułu dziedziczenia, zapisu lub darowizny; ! prawa majątkowe, które wynikają ze wspólności łącznej podlegającej odrębnym przepisom; ! prawa niezbywalne, które mogą przysługiwać tylko jednej osobie; ! wierzytelności z tytułu odszkodowania za uszkodzenie ciała lub wywołanie rozstroju zdrowia, o ile nie wchodzą one do wspólności ustawowej, jak również wierzytelności z tytułu zadośćuczynienia za doznaną krzywdę; ! niewymagalne jeszcze wierzytelności o wynagrodzenie za pracę lub z tytułu innej działalności zarobkowej każdego z małżonków. Rozdzielność majątkowa polega na tym, że każdy z małżonków zachowuje majątek nabyty przed zawarciem tej umowy oraz nabyty po jej zawarciu. Każdy z małżonków samodzielnie zarządza swoim majątkiem. Od powyższej sytuacji należy odróżnić rozdzielność majątkową z wyrównaniem dorobków. Istotnym pojęciem w niniejszej instytucji jest dorobek, który definiuje się jako wzrost wartości majątku każdego z małżonków po zawarciu umowy majątkowej. Do dorobku każdego z małżonków dolicza się: ! prawa niezbywalne, które mogą przysługiwać tylko jednej osobie; ! przedmioty uzyskane z tytułu odszkodowania za uszkodzenie ciała lub wywołanie rozstroju zdrowia albo z tytułu zadośćuczynienia za doznaną krzywdę; nie dotyczy to jednak renty należnej poszkodowanemu małżonkowi z powodu całkowitej lub częściowej utraty zdolności do pracy zarobkowej albo z powodu zwiększenia się jego potrzeb lub zmniejszenia widoków powodzenia na przyszłość;
! wierzytelności z tytułu wynagrodzenia za pracę lub z tytułu innej działalności zarobkowej jednego z małżonków; ! prawa autorskie i prawa pokrewne, prawa własności przemysłowej oraz inne prawa twórcy i przedmioty nabyte w zamian za nie. Do dorobku każdego z małżonków dolicza się także wartość: ! darowizn dokonanych przez jednego z małżonków, z wyłączeniem darowizn na rzecz wspólnych zstępnych (dzieci, wnuki, prawnuki) oraz drobnych zwyczajowo przyjętych darowizn na rzecz innych osób; ! usług świadczonych osobiście przez jednego z małżonków na rzecz majątku drugiego małżonka; ! nakładów i wydatków na majątek jednego małżonka z majątku drugiego małżonka. Dorobek zawsze ustala się według cen z daty rozliczenia oraz według stanu majątku z chwili ustania rozdzielności. Samo wyrównanie majątków polega na tym, że po ustaniu rozdzielności małżonek, którego dorobek jest mniejszy niż dorobek drugiego małżonka, może żądać wyrównania dorobków przez zapłatę lub przeniesienie prawa. W przypadku śmierci jednego z małżonków wyrównanie dokonuje się pomiędzy małżonkiem pozostającym przy życiu a spadkobiercami zmarłego.
Wspólnota mieszkaniowa Jestem członkiem wspólnoty mieszkaniowej od 2005 roku. Wspólnota mieszkaniowa została powołana z inicjatywy mieszkańców (10 rodzin) na podstawie uchwały członków wspólnoty. W uchwale został powołany zarząd – trzy osoby. Wspólnota mieszkaniowa posiada konto w banku. Informuję, że wspólnota nie prowadzi żadnej działalności gospodarczej i dlatego nie zgłoszono jej do GUS o nadanie numeru REGON. Jeden właściciel lokalu zalega z opłatą na fundusz remontowy i twierdzi, że jeżeli wspólnota nie posiada numeru REGON, to jej działalność nie jest umocowana prawnie. Proszę o wyjaśnienie tego problemu. W pierwszej kolejności należy zauważyć, że wspólnota mieszkaniowa powstaje z mocy prawa z dniem wyodrębnienia pierwszego lokalu i nie ma potrzeby ani podejmować uchwały w tej sprawie, ani zawierać umów w formie aktu notarialnego o powołaniu wspólnoty. Odrębną własność lokalu można ustanowić w drodze
umowy, a także jednostronnej czynności prawnej właściciela nieruchomości albo orzeczenia sądu znoszącego współwłasność. Umowa o ustanowieniu odrębnej własności lokalu powinna być dokonana w formie aktu notarialnego; do powstania tej własności niezbędny jest wpis do księgi wieczystej. Właściciele lokali mogą w umowie o ustanowieniu odrębnej własności lokali albo w umowie zawartej później w formie aktu notarialnego określić sposób zarządu nieruchomością wspólną, a w szczególności mogą powierzyć zarząd osobie fizycznej albo prawnej. Jeżeli chodzi o ustanowienie zarządu, to jest ono obowiązkowe w sytuacji, gdy jest więcej niż 7 wyodrębnionych lokali. Po powstaniu wspólnoty obowiązkiem jest uzyskanie numeru REGON. Po uzyskaniu numeru REGON należy udać się do urzędu skarbowego właściwego dla położenia nieruchomości, gdzie wspólnocie zostaje nadany numer NIP. Ustawa z dnia 29 czerwca 1995 roku o statystyce publicznej wskazuje, że krajowy rejestr urzędowy podmiotów gospodarki narodowej obejmuje: 1) osoby prawne, 2) jednostki organizacyjne niemające osobowości prawnej, 3) osoby fizyczne prowadzące działalność gospodarczą. Ustawa nie uzależnia obowiązku uzyskania numeru REGON od prowadzenia działalności gospodarczej. Wspólnota mieszkaniowa jest jednostką organizacyjną niemającą osobowości prawnej, stąd musi uzyskać nr REGON. Jeśli chodzi o uiszczanie opłat na fundusz remontowy, to jest to obowiązek współwłaścicieli. Zgodnie z ustawą z dnia 24 czerwca 1994 roku o własności lokali, współwłaściciele są zobowiązani do ponoszenia ciężarów związanych z utrzymaniem nieruchomości wspólnej (remonty i bieżąca konserwacja). W związku z powyższym wskazany przez Pana właściciel lokalu bezpodstawnie odmawia uiszczania opłat, ponieważ wspólnota powstaje z mocy prawa, skąd wynika jej umocowanie prawne. Nadto powstanie wspólnoty nie jest uzależnione od uzyskania numeru REGON. Podstawa prawna: ustawa z dnia 29 czerwca 1995 roku o statystyce publicznej; ustawa z dnia 24 czerwca 1994 roku o własności lokali
Wypłata premii i nagród Jestem Waszym stałym czytelnikiem. Mam 47 lat i od 15 lat pracuję w tym samym zakładzie produkującym artykuły metalowe. Najpierw zakład ten był państwowy, jednak później został
sprywatyzowany. Od kilku lat zauważyłem w pracy dziwną zależność w przyznawaniu nagród i premii finansowych. Jedni pracownicy dostają co miesiąc, a niektórzy raz do roku bądź wcale. Czy są jakieś regulacje dotyczące tego typu świadczeń? Czy mogę się domagać wypłaty premii lub nagrody? Na wstępie należy wyjaśnić, że wynagrodzenie może być jednobądź wieloskładnikowe. Jednoskładnikowe ma na celu odwzajemnienie wkładu pracy pracownika i składa się tylko z jednej części. W skład wieloskładnikowego wynagrodzenia mogą wchodzić także dodatki, dopłaty bądź premie. Dodatki najczęściej odzwierciedlają jakiś aspekt pracy – na przykład dodatek za pracę w nocy. Dopłaty mogą być ekwiwalentem pracy wykonywanej dodatkowo. Premie najczęściej zależą od spełnienia warunków określonych u danego pracodawcy. Od powyższych należy odróżnić nagrodę, która nie stanowi składnika wynagrodzenia i najczęściej zależy od uznania pracodawcy. Pracownik nie może wymagać od pracodawcy przyznania nagrody, bo tak naprawdę zależy ona od jego dobrej woli. Wyjątkiem jest natomiast nagroda, która na mocy odpowiedniej decyzji pracodawcy została już pracownikowi przyznana, jednak nie została mu jeszcze wypłacona. W powyższym przypadku pracownik ma roszczenie o wypłatę nagrody, czyli spełnienie przyznanej nagrody. Instytucja premii nie jest generalnie regulowana w przepisach prawa pracy. Najczęściej regulację dotyczące premii możemy odnaleźć w układach zbiorowych pracy, regulaminach bądź bezpośrednio w poszczególnych umowach o pracę. W doktrynie można odnaleźć poglądy, że regulacja dotycząca premii powinna określać przesłanki pozytywne uzyskania premii, a więc takie, których wystąpienie powoduje, iż pracownik nabywa prawo do uzyskania premii. Może to być zatrudnienie w danym miejscu pracy co najmniej pół roku. Drugi element to przesłanki negatywne, czyli takie, których zaistnienie uniemożliwia przyznanie premii – na przykład pięciodniowa nieusprawiedliwiona nieobecność pracownika w pracy w danym miesiącu. Regulacje powinny także precyzować wysokość bądź sposób obliczenia wysokości premii. Na podstawie powyższych regulacji pracownik spełniający przesłanki pozytywne i nieobciążony przesłankami negatywnymi nabywa prawo do premii. ! ! ! Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
Nr 50 (562) 10–16 XII 2010 r. – Jedną złotówkę dziennie od każdego z Polaków, od niemowlęcia do najstarszego, dostaje Kościół katolicki bezpośrednio ze środków publicznych, ulg i przywilejów oraz bezpośrednich datków i opłat wiernych – tak rozpoczyna się Pański raport. Łatwo przeliczyć, że czyni to z grubsza prawie 14 miliardów złotych rocznie... – Kościół tymczasem uważa, że jest ubogi. Jak twierdzą jego prominentni przedstawiciele, do których zalicza się z pewnością arcybiskup metropolita przemyski Józef Michalik, „ubóstwo nasze, ludzi Kościoła, jest Jego skarbem i mocą ewangelizacji”. Cytat ten uczyniłem mottem mojego raportu. A że przy okazji – korzystając z odpowiedniej koniunktury politycznej, ignorancji i niekompetencji zarówno władz państwowych, jak i samorządowych, a także z naiwności „ludu Bożego” oraz niezwykłych talentów organizacyjnych ludzi Kościoła – udało się „załapać” na te nędzne kilkanaście miliardów złotych rocznie... Jakiż to ma wymiar wobec nieskończonej szczęśliwości zbawionych? – Widzę, że lubi Pan ironizować, a ja nadal nie wiem, skąd wzięła się kwota 14 miliardów złotych. – Wyliczenia bazują na istniejących dokumentach tzw. Komisji Majątkowej, Dyrekcji Generalnej Lasów Państwowych, dokumentacji wojewodów i jednostek samorządu terytorialnego, a także na informacjach pochodzących z łona samego Kościoła: od proboszczów i pracowników kurii diecezjalnych. – A majątek przekazany Kościołowi w ramach reprywatyzacji? – Wprawdzie nie jesteśmy w stanie precyzyjnie określić wartości majątku przekazanego przez państwo polskie Kościołom i związkom wyznaniowym w ciągu ostatnich 20 lat, jednak z przeprowadzonego w tej sprawie śledztwa wynika niezbicie, że kwota 100 miliardów złotych – wymieniona w jednej z wypowiedzi posła Sławomira Kopycińskiego – nie tylko nie jest zawyżona, ale stanowi minimalną, dolną granicę bilansu. – Jakie kwestie podejmuje Pana książka? – Po raz pierwszy w Polsce raport obejmuje w sposób całościowy dochody Kościoła, nad którymi nie panuje już dziś ani państwo, ani Episkopat. Chodzi o takie zagadnienia jak uprzywilejowanie podatkowe Kościoła i innych jego zobowiązań wobec państwa (podatek od nieruchomości i działalności gospodarczej oraz darowizn na cele kultu religijnego), dochody zarówno kościelnych osób prawnych, jak i dochody osobiste duchownych, w tym z tacy, zbiórek nadzwyczajnych, czynszu z najmu lokali, wynajmowania wież kościelnych na maszty telefonii komórkowej, opłaty za chrzty, komunię, śluby, pogrzeby (plus placowe, procenty od wartości grobowców), wpływy z kolędy, wypominków, sprzedaży opłatków, a także wszelkich nieopodatkowanych i nieewidencjonowanych zbiórek publicznych oraz wprowadzanego ostatnio
nowego swoistego podatku wewnątrzkościelnego płaconego na rzecz kurii biskupich, a liczonego od głowy. – To wskrzeszenie podatku pogłównego? – Tak, to kościelne pogłówne każdego roku przynosi biskupom do 400 milionów złotych. Osobnym źródłem bogacenia się Kościoła
KOŚCIELNY ROZBIÓR POLSKI że wszystko, co do tej pory pisano na łamach prasy w sprawie podsumowania i wyliczenia nieruchomości otrzymanych przez Kościół katolicki, nie jest prawdą. Do tej pory żaden inny autor, żadne czasopismo, żaden dziennik nie zdemaskował informacji podawanych przez Komisję Majątkową. Raport demaskuje
czasie łącznie 1900 hektarów, czyli przeszło pięć razy mniej. 1425 hektarów z 1900 wymienionych dostała tylko jedna organizacja: Towarzystwo Pomocy dla Bezdomnych im. św. Brata Alberta z Krakowa. Pozostałe niecałe 475 hektarów otrzymały inne osoby prawne z całego Kościoła katolickiego, w tym więcej niż połowę,
Złupiony kraj Wywiad z Sewerynem Moszem, autorem opublikowanej właśnie książki „Kasa Pana Boga. Raport ze śledztwa w sprawie majątku Kościoła w Polsce”. w Polsce, również wliczonym do danych raportu, jest tzw. Fundusz Kościelny oraz ubezpieczenie społeczne duchowieństwa, wydatki na remont i konserwację zabytków, finansowanie uczelni kościelnych, nauczania
religii, utrzymywanie ordynariatu polowego i całego systemu kapelanów kościelnych działających w strukturach państwowych. Tylko taki sposób obliczania dochodów kościelnych może nas zbliżyć do rzeczywistych kwot, od których niejednemu czytelnikowi może się w głowie zakręcić... Powtarzam: ostrożność, z jaką ja i moi współpracownicy podchodziliśmy do analizy danych pochodzących z dziesiątków źródeł, każe nam traktować wszystkie sumy wymieniane w raporcie jako minimalne. Kościół ma w Polsce w sprawach majątkowych pozycję niezwykle uprzywilejowaną i wyjątkową – szczególnie w porównaniu z innymi Kościołami lokalnymi w krajach europejskich. – Wiele stron poświęcono działaniom Komisji Majątkowej, o której już sporo wiemy także z innych źródeł, choćby ze śledztw prokuratury i prasowych dochodzeń dziennikarskich. Czy czytelnik znajdzie w książce jakieś nowe informacje? – Tak, i to sporo. Sprawa ma – nieskromnie mówiąc – wymiar wielkiej afery. Okazuje się bowiem,
i dyskredytuje te wyliczenia; tak naprawdę żadna z tych liczb nie jest prawdziwa. – Szkoda, że Pan nie czyta „Faktów i Mitów”. W ostatnich miesiącach „zdemaskowaliśmy i zdyskredytowaliśmy”, że użyję Pańskich słów, dotychczasowe medialne opinie na ten temat. – To, co powiedziałem przed chwilą i co zaraz dodam, nie dotyczy oczywiście tygodnika „Fakty i Mity”. Dokonałem szczegółowej analizy wykazu nieruchomości przekazanego przez Komisję Majątkową. Wykaz nieruchomości udostępniony przez komisję przyjmowany jest zwykle bez refleksji, podczas gdy wnioski z analizy tego dokumentu są przerażające i na pewno są podstawą do określenia odpowiedzialności konstytucyjnej osób decydujących o gospodarce mieniem publicznym. Raport zawiera na to dziesiątki dowodów bardzo mocno „zakotwiczonych” w dokumentach. – Czy w raporcie jest jeszcze coś, o czym media dotąd nie pisały? – Chodzi na przykład o lasy. Do tej pory nikt nawet nie oszacował powierzchni lasów przekazanych Kościołowi, co przy wartości 1 ha lasu szacowanej na 250 tysięcy złotych daje w skali całego kraju kwotę nawet 6 miliardów złotych, a Dyrekcja Generalna Lasów Państwowych w Warszawie nawet nie posiada informacji, ile hektarów lasów przekazała Kościołowi przez ostatnie 20 lat! – A inne kwestie dyskusyjne? – Sumę nieruchomości przekazanych w latach 2006–2010 raport szacuje na 10 tysięcy hektarów, tymczasem Komisja Majątkowa w oficjalnym wykazie pokazuje decyzje, wedle których przekazano Kościołowi w tym
czyli 263 hektary, zbiorczo otrzymało kilka parafii w archidiecezji katowickiej. W ostatniej części mojej publikacji zawarte są kopie oficjalnych dokumentów państwowych, które w pełni potwierdzają wykryte w pracach Komisji Majątkowej braki, przeinaczenia i mniej lub bardziej świadome zatajenia jej decyzji. – Pisze Pan także o rozmaitych powiązaniach osób zajmujących się przechwytywaniem publicznego majątku na rzecz Kościoła. – Niezwykle istotne dla omawianego tematu są personalne powiązania osób po stronie kościelnej, odpowiedzialnych za sprawy majątkowe i rewindykację mienia zarówno w Komisji Majątkowej, jak i Konferencji Episkopatu Polski. Chodzi o tzw. śląski desant, czyli kluczowy zespół księży, których połączyło wspólne pochodzenie z diecezji katowickiej, umiłowanie „bezinteresownego” zajmowania się majątkiem Kościoła, częste osobiste kontakty czy nawet przyjaźń, a może i cicha rywalizacja w ulubionej dyscyplinie sportu, czyli wyrywaniu państwu prawem kaduka możliwie największych skrawków narodowego majątku. W skład tej grupy wchodzą: biskup Wiktor Skworc, były wikariusz generalny i kanclerz diecezji katowickiej, obecnie biskup tarnowski i przewodniczący Komisji Finansowej Konferencji Episkopatu Polski, dalej ks. Jan Drob – ekonom Konferencji Episkopatu Polski oraz dwaj długoletni współprzewodniczący Komisji Majątkowej: ks. Tadeusz Nowok i Mirosław Piesiur. – Rząd PO-PSL podjął decyzję o rozwiązaniu Komisji Majątkowej. Czy potwierdza to słowa premiera Tuska, który za nadużycia w Komisji i za jej radosne rozdawnictwo obwinił środowisko SLD? – Z prowadzonych przeze mnie badań wynika niezbicie, że jest wprost przeciwnie. To właśnie w ostatnich latach, a więc już w okresie rządów Prawa i Sprawiedliwości oraz Platformy Obywatelskiej, liczba wyjątkowo bezczelnych w swym bezprawiu decyzji Komisji Majątkowej uległa nadzwyczajnej intensyfikacji. Jeśli przyjrzeć się szczegółowo tak bulwersującym sprawom jak Białołęka, Wieprz, Piaseczno, Opole, Wigry i wiele innych, widać wyraźnie, że decyzje te podejmowane
11
były w latach 2006–2010, a zwłaszcza w 2008 roku. Dlatego twierdzę, że i ten rząd, jak wszystkie poprzednie, przymykał oko nie tylko na działalność usadowionej w ministerstwie Komisji Majątkowej, ale i na niezwykle liczne akty wzbogacania majątku kościelnego przez inne organy państwowe i samorządowe. – Premier Tusk oświadczył, że cała sprawa Komisji ma rangę państwową, co ma oznaczać jej ogromną wagę. – Uwierzymy wszyscy w dobre intencje obecnego rządu dopiero wtedy, gdy w ślad za decyzją o likwidacji Komisji Majątkowej pójdzie kolejna – o przeprowadzeniu dokładnego przeglądu decyzji wojewodów w obecnych i starych województwach, decyzji samorządów terytorialnych, decyzji MON, Lasów Państwowych oraz Komisji Majątkowej – i dopiero na tej podstawie dojdzie do ustalenia faktycznej wielkości majątku przekazanego Kościołowi. W przeciwnym wypadku rację będą mieli przeciwnicy rządu, którzy twierdzą, że ostatnie decyzje podjęte zostały pod presją i na żądanie Kościoła, dla którego skompromitowana Komisja jest kamieniem u szyi. Kościół odzyskał to, co chciał, i to z nawiązką, a odwrócenie skutków decyzji Komisji Majątkowej w żadnym przypadku nie będzie możliwe po jej likwidacji. Nie zmieni tego również oczekiwane orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego. Likwidacja Komisji Majątkowej to dla Kościoła najlepszy dar. Rozmawiał ADAM CIOCH
REKLAMA
12
Nr 50 (562) 10–16 XII 2010 r.
KOŚCIELNY ROZBIÓR POLSKI
Komisja Majątkowa, czyli krótka historia rabunku IPN od 10 lat powtarza, że władze Polski Ludowej zajmowały się niemal wyłącznie zwalczaniem Kościoła katolickiego, niezależnych organizacji i stowarzyszeń. Ukoronowaniem tych „szykan” w 1989 r. było powołanie Komisji Majątkowej. W 1981 r. (!) przedstawiciele premiera gen. Wojciecha Jaruzelskiego zaprosili reprezentantów Kościoła na poufne rozmowy dotyczące kompleksowej regulacji jego sytuacji prawnej. Prace nad założeniami konwencji i ustawy toczyły się sprawnie do 1983 r., ale nagle przedstawiciele Kościoła zrezygnowali z zawarcia przygotowanej już umowy. Według jej założeń, Krk miał się zobowiązać do przestrzegania zasad ustroju Polski Ludowej, w tym świeckiego charakteru państwa. Generał Jaruzelski chciał wykorzystać fakt podpisania rządowo-kościelnej deklaracji do oddemonizowania PZPR po stanie wojennym, odblokowania współpracy gospodarczej z Zachodem oraz odzyskania przez Polskę tak zwanej zdolności kredytowej. W ramach prac Urzędu do spraw Wyznań już od 1980 r. trwała operacja przekazywania wybranym biskupom przejętych w 1950 r. tak zwanych gospodarstw martwej ręki. Jednym z pierwszych beneficjentów była kuria diecezjalna w Tarnowie. Sprawa miała także aspekt międzynarodowy i drugie dno. Prawne uregulowanie sprawy majątku Kościoła w Polsce mogło doprowadzić do wstrzymania pomocy, jaką uzyskiwał on od diecezji zachodnich. Na początku 1984 r.
negocjacje załamały się – przedstawiciele Kościoła poprosili o odłożenie sprawy. Strony powróciły do rozmów wiosną 1986 r. Akurat rząd premiera Zbigniewa Messnera – atakowany przez OPZZ i beton partyjny – chciał na ugodzie z klerem zbić kapitał społecznego zaufania. Obie strony zgodziły się na podzielenie regulacji prawnych dotyczących Kościoła katolickiego na dwie części. Pierwsza miała mieć charakter umowy międzynarodowej. Druga zaś – zwykłej ustawy. W maju 1988 r. tekst pierwszej części konwencji był już gotowy. Nie zawierała ona żadnej wzmianki o sprawach majątkowych. Co ważne, w toczących się równolegle pracach nad ustawą przedstawiciele Kościoła także nie poruszyli tej sprawy. Złożyli za to oświadczenie, że przyjęty spis treści ustawy jest kompletny i ani Watykan, ani Konferencja Episkopatu Polski nie wystąpią podczas prac redakcyjnych z żadnymi dodatkowymi sprawami. Po upadku rządu Messnera i przejęciu władzy przez Mieczysława Rakowskiego przedstawiciele Krk poprosili o szybkie zakończenie prac nad ustawą. Odtąd toczyły się one dość sprawnie i pod koniec 1988 r. projekt był gotowy. Nagle – na początku 1989 r. – doradcy KEP zażądali przerwy. Wtedy też załamały
się rozmowy przygotowawcze do Okrągłego Stołu. Biskupi wyczuli atmosferę i zaczęli handlować – przekonali przewodniczącego Rady Państwa gen. Wojciecha Jaruzelskiego, że za „drobne ustępstwa” mogą nakłonić Wałęsę i grono jego najbliższych współpracowników do szybkiego przystąpienia do negocjacji. Ceną miało być wprowadzenie do przygotowywanej ustawy regulacji spraw majątkowych Kościoła. Po nakłonieniu szefa „Solidarności” do rozpoczęcia rozmów „okrągłostołowych” biskupi na początek zażądali uwłaszczenia Kościoła na wszystkich posiadanych przez niego włościach. Po uwłaszczeniu zażądali pełnej reprywatyzacji. Jednocześnie pracownicy Urzędu do spraw Wyznań oraz szefostwo SB alarmowali rząd i generała Jaruzelskiego, że przyjęcie propozycji Kościoła oznacza niewyobrażalne koszty dla państwa, że to niebezpieczny precedens podważający legalność nacjonalizacji, i że Polska godzi się na przyjęcie odpowiedzialności nawet za działania zaborców. Biskupi mieli tę przewagę nad państwem, że dysponowali pełnym wykazem swoich dawnych włości, natomiast państwo nie miało żadnej wiedzy o tym, ile ziemi w 1945 roku znajdowało się w rękach Kościoła. Nie miało jej, bowiem nawet w czasach II RP, jak pisze profesor Jerzy Wisłocki, biskupi odmawiali składania sprawozdań statystycznych. Z ostrożnych szacunków wynika, że w chwili wybuchu wojny Kościół na terytorium II RP posiadał co najmniej 400 tysięcy hektarów ziemi uprawnej i lasów.
Ogromna część tych terenów leżała na ziemiach wcielonych do ZSRR. Negocjatorów ze strony państwa nie zdziwiło ociąganie się szefów Kościoła z debatą na temat trybu przywracania jego własności. Wysłannicy biskupów czekali na ruch ze strony rządu. Nastąpił on w lutym 1989 r. Na propozycję, aby zajmowały się nimi sądy powszechne, doradcy Episkopatu – profesor Andrzej Stelmachowski oraz Jacek Ambroziak – odpowiedzieli 27-stronicowym elaboratem o ustroju przyszłej Komisji Majątkowej. Z poufnych notatek pracowników Urzędu do spraw Wyznań wynika, że gdyby zespół negocjacyjny na poważnie zabrał się do prac nad kościelnym pomysłem, to przyjęcie ustawy wiosną 1989 roku byłoby nierealne. Przywódcy państwa wydali urzędnikom Urzędu do spraw Wyznań polecenie szybkiego zakończenia prac nad projektem ustawy. Ci zgodzili się więc na niezwykle ogólne regulacje dotyczące trybu prac Komisji Majątkowej. W jej skład mieli wchodzić przedstawiciele rządu i Konferencji Episkopatu Polski oraz reprezentanci wszystkich zainteresowanych stron. Kościół oficjalnie zrezygnował z możliwości odzyskania nieruchomości przejętych na podstawie dekretu z 1950 r. o dobrach martwej ręki. Wiedział bowiem, że rząd premiera Rakowskiego długo się nie utrzyma. I tak się stało. Wybory w czerwcu 1989 r. uruchomiły lawinę politycznych zmian. Przez 2 lata Kościołowi wystarczało, że mógł żądać zwrotu nieruchomości niepozostających we władaniu
kościelnych osób prawnych, a stanowiących kiedyś formalnie ich własność, a także mienia zakonów bezhabitowych i stowarzyszeń oraz fundacji kościelnych. Dodano także regułę, że Kościół ma prawo do zwrotu mienia przejętego przez państwo w zamian za niezapłacone przez niego podatki. Jesienią 1991 r. rząd Jana Krzysztofa Bieleckiego przepchnął przez Sejm nowelizację ustawy o stosunku państwa do Kościoła katolickiego. Na jej mocy parafie, kurie biskupie i zakonne oraz seminaria duchowne działające na Ziemiach Zachodnich i Północnych mogły bezpłatnie otrzymać od państwa ziemię rolną. Znacznie ważniejsza regulacja dotyczyła skreślenia w ustawie klauzuli wykluczającej możliwość zwrotu nieruchomości przejętych przez państwo na rzecz funduszu kościelnego. W politycznej awanturze posłom umknęła jedna bardzo ważna rzecz: otóż od 1990 r. w Polsce pojawiły się gminy niezależne od rządu. Mają one własny majątek, a państwo nie może im niczego odbierać bez wypłaty odszkodowania. Pominięcie przedstawicieli samorządu oraz innych organizacji podczas postępowania przed Komisją Majątkową – zaskarżone przez osoby fizyczne oraz ZNP w Przemyślu – kilkakrotnie uznawał za nielegalne Trybunał w Strasburgu. Znacznie poważniejszą sprawą było otwarcie w ustawie z 1989 r. możliwości odzyskiwania przez Kościół mienia, które odebrali mu zaborcy. Przez 16 lat wszyscy kolejni premierzy odmawiali spełnienia tego żądania. Sytuacja zmieniła się 29 marca 2006 r. Wtedy to ministrowie rządu Kazimierza Marcinkiewicza – Zbigniew Ziobro, Ludwik Dorn oraz profesor Michał Seweryński – na życzenie biskupów uznali, że konfiskata majątków niemieckiego Kościoła katolickiego była bezprawna, a skoro tak, to polskim biskupom należą się odszkodowania za przejęte przez państwo plebanie, kamienice, szpitale, gospodarstwa rolne, lasy... Działania ministrów były bezprawne, gdyż taką decyzję mógł podjąć wyłącznie parlament. Pod koniec 2010 r. rząd Donalda Tuska zdecydował się na zniesienie Komisji Majątkowej. Wielu obserwatorów zdziwiło to, że nie protestowali biskupi. Naszym zdaniem, zmiana trybu rozpatrywania wniosków Kościoła leży w jego interesie. W przyszłym roku zaczną je badać rozproszone po kraju sądy okręgowe. Biskupi liczą na to, że uda im się tam przeforsować wypłatę przez państwo odszkodowań za wszelkie nieruchomości – zarówno przejęte przez zaborców, jak i tzw. poniemieckie. MiC
Nr 50 (562) 10–16 XII 2010 r.
KOŚCIELNY ROZBIÓR POLSKI
Pro memoria Ustawa państwo–Kościół premiera Rakowskiego powołała do życia Komisję Majątkową (1989 r.), a tym samym otworzyła katolickiemu duchowieństwu wrota do raju na ziemi. Teraz, kiedy do rozpatrzenia pozostało niewiele ponad 200 wniosków spośród 3063 złożonych, rząd premiera Tuska przyszykował sarkofag, w którym znikną na zawsze wszystkie nadużycia. „Po długiej dyskusji przyjęliśmy projekt ustawy, który kończy działalność Komisji Majątkowej” – oświadczył Tusk. Ów koniec ma nastąpić 31 stycznia 2011 r. Wtedy zobaczymy (takie przynajmniej są obietnice) sprawozdanie, a w nim – jak obiecuje premier – każda bezprawna, krzywdząca bądź szkodliwa dla budżetu samorządu czy państwa decyzja Komisji ma zostać opisana, zaś odpowiedzialni za taki stan rzeczy – wskazani (nie skazani...). Dotąd Komisja – trafniej określana jako sąd kapturowy – działała w aurze niejawności. Decyzje, które zapadały w gronie 14 stałych członków, były ostateczne i zazwyczaj zaskakiwały okradane samorządy. Właśnie na nich – a także na Skarbie Państwa reprezentowanym przez ANR bądź Lasy Państwowe – spoczywa ciężar zaspokojenia roszczeń Kościoła. Regularnie opisywaliśmy przypadki nadużyć, przede wszystkim w kwestii aprobowania drastycznie zaniżanej wyceny nieruchomości oddawanych Kościołowi. Przypomnijmy pokrótce historię państwowo-kościelnego tworu, zamkniętą w wybranych publikacjach „FiM”. Zaznaczmy, że to tylko niektóre – najbardziej spektakularne – dokonania Komisji Majątkowej: ! Rok 2000 – Słupsk. 107 ha gruntów należących do Agencji Rolnej Własności Skarbu Państwa przeznaczonych przez włodarzy pod budownictwo mieszkalne (o wartości – liczonej na tamten czas – 22 mln zł) musiał oddać samorząd lokalnemu Kościołowi. A konkretnie parafiom z archidiecezji gdańskiej (Świętych Anny i Joachima w Gdańsku – 29 ha oraz Bożego Ciała w Pręgowie – 78 ha), chociaż żadna z nich nie leży we właściwej Słupskowi diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. Władze miasta wściekłe były głównie dlatego, że Kościół sprzątnął im sprzed nosa ziemię, którą miały szansę bezpłatnie przejąć od Agencji. Zgodnie z treścią tzw. ustawy czyszczącej, ziemie z zasobów AWR SP, które do 30 czerwca 2000 r. nie znalazły właścicieli, miały stać się własnością gmin. O tym, że Komisja Majątkowa rozdysponowała leżące na terenie Słupska hektary, ówczesny prezydent miasta Jerzy Mazurek dowiedział
się w lipcu z... gazet (por. „FiM” 21/2000). ! Rok 2002 – Kraków. Tu w ręce kleru dostało się ponad 1000 ha nieruchomości, głównie w centrum miasta. Wszystkich, którzy skorzystali, nie sposób wymienić. Wspomnimy przynajmniej niektóre z nich: parafia Mariacka (kamienica przy Rynku, gdzie mieści się m.in. ekskluzywny hotel Wit Stwosz, 21 ha terenu w Krakowie-Bronowicach warte ok. 50 mln zł), jezuici (siedzibę Kliniki Toksylogii i Chirurgii Szczękowo-Twarzowej zamienili na Wyższą Szkołę Filozoficzno-Pedagogiczną „Ignatianum” i centrum wydawnicze), augustianie (działki w Prokocimiu, m.in. dom dziecka, Klub Sportowy „Kolejarz” i część Parku hrabiego Jerzmanowskiego); urszulanki (82 ha na Prądniku Czerwonym i w okolicach Krzeszowic), michaelici (ponad 50 ha w Pawlikowicach), bonifratrzy (najstarszy w mieście szpital przy ul. Trynitarskiej i ponad 30 ha w Mogilanach). Na koniec norbertanki (mają już m.in. 9 ha nieruchomości w Zwierzyńcu, 6 działek o łącznej pow. 50 ha na terenach Huty im. T. Sendzimira). Chcą jeszcze więcej. O teren, na którym mieści się stadion Cracovii (6 ha wycenionych na 25 mln zł!) bój toczyły nie tylko władze miasta, ale i sami kibice (w Środę Popielcową 2001 roku bronili swojego stadionu – doszło nawet do rozlewu krwi) – por. „FiM” 21/2002. ! Rok 2003 – Zabrze. Ponad 10 proc. terenu miasta – 903 ha działek strategicznych dla rozwoju dostała zawiadowana przez biskupa Damiana Zimonia archidiecezja katowicka. Niecały miesiąc później zaproponowała władzom gminy, że im hektary (planowane wcześniej pod inwestycje mieszkaniowe, usługi i rekreację) odsprzeda. Za ponad 52 mln złotych. „Grunty te stanowią integralną część Zabrza i mogą mieć ważne znaczenie dla planowania i rozwoju miasta” – zachęcał ekonom archidiecezji ks. Mirosław Piesiur ówczesnego przewodniczącego rady miasta. Na wykupienie swoich strategicznych terenów inwestycyjnych postawione pod ścianą miasto przeznaczyło co najmniej 61 mln zł („FiM” 5/2003); Bielsko-Biała – tutaj działał ks. Tadeusz Nowok (w latach 2000–2003
współprzewodniczący KM, który wsławił się m.in. tym, że załatwiał grunty dla parafii, po czym sam je od nich odkupywał), wspierany przez pełnomocnika strony kościelnej Marka P. (jego misja polegała m.in. na tym, aby jak najwyżej oszacować rzekomo utracone przez Kościół dobra, a następnie doprowadzić do jak najniższej wyceny przekazywanych w ramach rekompensaty nieruchomości zastępczych, i dalszej ich sprzedaży z astronomicznym zyskiem). Metody pracy operacyjnej pełnomocnika P. wyszły na jaw, kiedy poirytowany nachalnością dyrektor ANR w Opolu Kornel Zieliński opowiedział w lokalnej telewizji o naciskach wywieranych przez kościelnego prawnika). Nowokowi pomagał też szef bielskiego oddziału Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa (AWRSP) – Adam Mrowiec (ten wyceniał upatrzone przez księdza grunty na ułamek procenta ich rzeczywistej wartości). Działając wespół, dla lokalnego kościoła panowie zdobyli m.in. cztery działki o łącznej powierzchni 9,5 ha, położone w samym centrum planowanych przez miasto inwestycji budowlanych, pod stokami narciarskimi w rejonie Dębowca i Szyndzielni („FiM” 22/2003). ! Rok 2004 – rozdawnictwo dóbr trwa już niemal 15 lat. Nic więc dziwnego, że Skarbowi Państwa zaczyna brakować. „Nieodpłatne przekazywanie gruntów (...) stanowi jedną z kosztownych form wsparcia udzielanego przez Agencję innym osobom i podmiotom (...). Przepisy uprzywilejowują w ten szczególny sposób (...) Kościół. Zasób Własności Rolnej Skarbu Państwa jest bowiem traktowany jako główne źródło zaspokojenia oczekiwań różnych kościelnych osób prawnych. Poprzez nieodpłatne przekazywanie gruntów Zasobu na różne cele łącznie rozdysponowano już 254 tysiące hektarów. Dotychczas niemal co szósty hektar z Zasobów zamiast do sprzedaży, kierowany był do nieodpłatnego przekazania” – alarmował ówczesny prezes ANR w Raporcie o stanie i perspektywach rozwoju swojej firmy, adresowanym do rządu (w latach 1992–2009 ANR przekazała nieodpłatnie Kościołowi nieruchomości o łącznej powierzchni niemal 76 tys. hektarów!). ! Rok 2005 – od Kościoła dostał po łapach Zdzisław Siewierski, ówczesny prezes Agencji Nieruchomości Rolnych. O wstrzymywanie przekazywania sutannowym nieruchomości gruntowych oskarżył go znany nam już pełnomocnik sutannowych Marek P. A grzech Siewierskiego polegał na tym, że nakazał swoim urzędnikom, aby przyjrzeli się dokładnie, czy na gruntach wypatrzonych przez Kościół nie przewiduje
się aby budowy autostrad lub osiedli mieszkaniowych. ! Rok 2006 – 29 marca na posiedzeniu Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu „podniesiono kwestię szybkiego zakończenia prac związanych z Komisją Majątkową (...). Biskupów niepokoi przewlekłość jej działania oraz przypadki łamania prawa w tym zakresie przez niektóre instytucje państwowe” – czytamy w komunikacie z posiedzenia. Niepokoi biskupów także to – jak czytamy dalej – że decyzje KM „są niekiedy blokowane przez państwową Agencję Nieruchomości Rolnych”. Tymczasem w Krakowie, gdzie też już nie ma czego dzielić, kolejną porcję tortu dostali cystersi (ci sami, którzy już w 1994 r. dostali całkowitą rekompensatę za utracony majątek!). Chodzi o ponad 3 ha lukratywnych miejskich gruntów, których wartość to przynajmniej 24 mln zł. Komisja Majątkowa o takim podarunku zdecydowała – swoim zwyczajem – niejawnie i mimo sprzeciwu gminy. ! Rok 2007 – Warszawa. Własnością Kościoła stało się (bez wiedzy i zgody zainteresowanych samorządów) 10,2 ha gruntu kluczowego dla strategii rozwoju stolicy po byłej zajezdni trolejbusowej i autobusowej w podwarszawskim Piasecznie. Według deweloperów, ziemia – sprzedana pod mieszkaniówkę – już wówczas warta byłaby nawet 400 mln zł. W Łaziskach Górnych (woj. śląskie, archidiecezja katowicka) 15 ha w atrakcyjnej krajobrazowo i rekreacyjnie okolicy wzgórza Wierzysko dostało od Komisji 6 parafii odległych od Łazisk o kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt kilometrów. ! Rok 2008 – zakonnice ze Zgromadzenia Wincentego a` Paulo, które pod koniec lat 90. w Białymstoku dostały 10 atrakcyjnych działek o łącznej powierzchni ok. dwóch hektarów, po czym hurtowo je sprzedały za prawie 1 mln zł, otrzymały dodatkowo 16 ha gruntu w opolskiej podstrefie Wałbrzyskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej „Invest-Park” (SSE) – jednym z najszybciej rozwijających się ośrodków przemysłowych w Polsce. Wartość podarunku – 20 milionów złotych! „Komisja Majątkowa powinna więc dawno zostać zlikwidowana (...). Komisja jest ciałem niekonstytucyjnym. Mamy bowiem do czynienia z organem administracyjnym jednoinstancyjnym, od którego decyzji nie można się odwołać. I to powinno się zaskarżyć do Trybunału Konstytucyjnego. Uważam, że taka skarga miałaby duże szanse powodzenia” – oświadczył nieco wcześniej profesor UJ Zbigniew Ćwiąkalski, gdy jeszcze nie przypuszczał, że wkrótce zostanie ministrem sprawiedliwości w rządzie Donalda Tuska. ! Rok 2009 – z sugestii Ćwiąkalskiego skorzystali posłowie SLD. Sporządzony przez nich wniosek trafił więc do Trybunału Konstytucyjnego. Chcą, by ten ustalił, czy zgodnie
13
z prawem działa twór cechujący się m.in. bezpośrednią ingerencją ustawodawcy w prawo własności gmin; tajnym trybem działania i niezaskarżalnością orzeczeń. W tym samym roku – wobec obiegających kraj coraz to nowych afer związanych z działalnością Komisji – obiecano społeczeństwu, że prace KM będą jawne. W tym celu 25 czerwca 2009 r. na posiedzeniu Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu odpowiedni papier podpisał wicepremier Grzegorz Schetyna oraz abp Sławoj Leszek Głódź. Na tym samym posiedzeniu ustalono, że wykaz pozostałych do rozpatrzenia kościelnych roszczeń zostanie opublikowany w Biuletynie Informacji Publicznej na stronie internetowej MSWiA. Po kilku długich miesiącach opublikowano... listę 240 parafii i zgromadzeń, które czegoś jeszcze od państwa chcą, oraz sygnatury spraw. Co taka „jawność” daje przeciętnemu Kowalskiemu? ! Rok 2010 – pierwsze zestawienie mienia przekazanego przez Komisję – niezwykle chaotyczne i dziurawe jak ser szwajcarski – dostał do ręki poseł SLD Sławomir Kopyciński. I wtedy na światło dzienne wyszło, że Kościół katolicki oraz kościelne osoby prawne są w posiadaniu nieruchomości o łącznym obszarze ok. 60 tys. ha (tereny odpowiadające powierzchni, jaką łącznie zajmują na przykład Warszawa i Kielce!). Dostały ok. 107,5 mln zł rekompensat i odszkodowań w związku z niemożnością dokonania regulacji poprzez przyznanie nieruchomości, a na osłodę doszło 490 nieruchomości budynkowych i lokalowych. W tym m.in.: 9 przedszkoli, 8 szkół podstawowych, 18 szkół ponadpodstawowych, 8 domów dziecka, 10 domów pomocy społecznej, 19 szpitali, 15 zakładów opieki zdrowotnej, 3 muzea, 2 teatry, 2 biblioteki, po jednym budynku: Izby Skarbowej, prokuratury, operetki, sądu rejonowego, dworca PKS, browaru oraz 45 obiektów związanych z wykonywaniem kultu religijnego – kościołów, plebanii, kaplic (por. „FiM” 21/2010). Bieżący rok upłynął pod hasłem rozlicznych aresztowań. Między innymi za korupcję, potwierdzanie nieprawdy oraz zaniżanie wartości przekazywanych działek pod topór śledczych poszli: ekonom archidiecezji katowickiej ks. Mirosław P., do listopada 2009 r. wiceszef Komisji, oraz jego następca, warszawski adwokat Krzysztof W. – obydwaj usłyszeli prokuratorskie zarzuty poświadczenia nieprawdy. Inni oskarżeni to: Andrzej M., wiceszef Departamentu Wyznań Religijnych oraz Mniejszości Narodowych i Etnicznych w MSWiA, protokolantka Bożena K.; dwaj rzeczoznawcy – Jarosław S. oraz Krzysztof B., a także były członek KM Zbigniew F. 19 września br. do aresztu trafił również osławiony w swej skuteczności Marek P., pełnomocnik strony kościelnej. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
14
PATRZYMY IM NA RĘCE
pierwszej dekadzie listopada do 107 Szpitala Wojskowego w Wałczu przewieziono kilkunastu żołnierzy 12. Brygady Zmechanizowanej (stacjonuje w Szczecinie i Stargardzie Szczecińskim), którzy odbywali wówczas ćwiczenia na poligonie drawskim. Trafili do szpitala z objawami zatrucia tlenkiem węgla, które zdiagnozowali por. lek. Remigiusz Drzewiecki (szef Służby Zdrowia Zgrupowania Poligonowego) i ppor. lek. Renata Bieńkowska. Jakim cudem można zatruć się czadem na świeżym powietrzu? Od oficera prasowego brygady kpt. Janusza Błaszczaka otrzymaliśmy wyjaśnienie, że to wszystko bzdura wymyślona przez czternastu żołnierzy, którzy „8 listopada po zajęciach szkoleniowych uskarżali się na złe samopoczucie”. W ich mniemaniu było ono konsekwencją „awarii urządzenia ogrzewającego namioty”. Wojacy najwyraźniej się zmówili, bowiem „szczegółowe badania w warunkach szpitalnych nie potwierdziły zatrucia, w związku z czym nie wymagali oni hospitalizacji i wrócili do jednostki z zaleceniem dwudniowego zwolnienia z zajęć” – uspokajał nas kpt. Błaszczak w piśmie z 23 listopada, choć jednocześnie przyznał, że okolicznościami wydarzenia zajmuje się Wydział Żandarmerii Wojskowej w Olesznie. W wydanym dwa dni później komunikacie Dowództwo Wojsk Lądowych stanowczo zdementowało pogłoski. „Nie jest prawdą, że w czasie szkolenia poligonowego pododdziałów 12. Brygady Zmechanizowanej doszło do zatrucia czadem żołnierzy biorących udział w zgrupowaniu poligonowym. Prawdą jest, że czternastu żołnierzy zgłosiło się do ambulatorium, skarżąc się na bóle głowy i nudności. Lekarz zgrupowania poligonowego, po dokonaniu wstępnych oględzin, skierował ich na szczegółowe badania lekarskie do pobliskiej placówki służby zdrowia w Wałczu, gdzie również nie stwierdzono u żołnierzy zatrucia” – podkreśla rzecznik DWL ppłk Tomasz Szulejko. „Wraz z ppor. Bieńkowską dokonałem badania lekarskiego oraz ustalenia parametrów żołnierzy, wysuwając podejrzenie zatrucia czadem (tlenkiem węgla)” – czytamy w raporcie por. Drzewieckiego z 9 listopada „w sprawie wypadków na zgrupowaniu poligonowym oraz warunków bytowania żołnierzy” skierowanym do dowódcy Brygady gen. bryg. Andrzeja Tuza. Mówi lekarz wojskowy z Wałcza: – Stwierdziliśmy ewidentne zatrucie czadem i dowody łatwo znaleźć w dokumentacji medycznej. Poszkodowani żołnierze powinni w zasadzie zostać w szpitalu na obserwacji, ale pod naciskiem któregoś z dowódców po kilku godzinach odesłano ich do Szczecina. – Do mniej poważnych zaczadzeń dochodzi często, bo dwa namioty ogrzewa jeden piecyk i jak nad ranem kończy się ropa, to bucha do namiotu spalinami – tłumaczy poligonowy weteran. Kto zatem i dlaczego mija się z prawdą?
W
Informacje o zdrowiu naszej armii są ściśle strzeżone. I słusznie, bo gdyby wyszły na jaw, znaleźlibyśmy się w poważnym niebezpieczeństwie...
Jednym z uczestników owej uroczystości był elew Tomasz Ł., którego dopuszczono do przysięgi mimo orzeczenia o trzydziestodniowej niezdolności do pracy (z niemal pewną opcją na przedłużenie zwolnienia) po doznanym 8 listopada złamaniu nogi, co w praktyce gwarantowało, że w okresie czteromiesięcznego
w koszarach do końca szkolenia. Obawiam się, że generałowi najbardziej chodziło o tę ładną okrągłą liczbę 150, bo efekty akcji werbunkowej do NSR bardzo dalece odbiegają od oczekiwań. Minister Klich zapowiadał skompletowanie do końca roku 10 tys. rezerwistów, a kontrakty podpisało dotychczas niespełna 1,5 tys.
Tajemnice wojskowe
– Wypadki w wojsku są bardzo często bagatelizowane, a informacje o nich blokowane, bowiem wiążą się na ogół z jakąś formą odpowiedzialności przełożonych. Presja z ich strony powoduje, że niekiedy nawet sami żołnierze ukrywają obrażenia i przystępują do zajęć, choć nie są w pełni sprawni. Drastycznym tego przykładem był m.in. szeregowy Marcin C. z kompanii zmotoryzowanej, wysłany na poligon bez badań kontrolnych oraz z nie do końca wyleczonym złamaniem nogi, przez co doznał kolejnego urazu. Ale zdarzają się jeszcze gorsze przypadki... – podkreśla oficer z 12. Brygady. Podaje przykład: 19 listopada w koszarach szczecińskiej brygady po raz pierwszy w historii jednostki złożyło uroczystą przysięgę wojskową 150 żołnierzy tzw. służby przygotowawczej. Jest to dobrowolna czteromiesięczna wersja dawnej służby zasadniczej, przeznaczona dla cywilów z wykształceniem co najmniej gimnazjalnym, którzy zamierzają wstąpić w szeregi Narodowych Sił Rezerwowych (zawierają z armią kontrakt na pełnienie służby w rezerwie, otrzymują „przydział kryzysowy” oraz pozostają w dyspozycji do wykonywania zadań z szansą na stałe zatrudnienie w wojsku).
szkolenia nie zdoła wrócić do pełni sił. – Teoretycznie powinien trafić na izbę chorych w Stargardzie, ale została, niestety, zlikwidowana. Dowódca jednostki powinien wszcząć postępowanie powypadkowe, zaś po zakończeniu leczenia należało skierować żołnierza na komisję lekarską i ewentualną rehabilitację. Według obowiązujących przepisów człowiek w ogóle nie miał prawa przebywać na terenie jednostki oraz uczestniczyć w zajęciach (ze zdecydowaną przewagą fizycznych), więc bezwzględnie należało skreślić go z tego cyklu szkolenia i odesłać do domu. Tymczasem Tomasz Ł. w warunkach urągających standardom higienicznym sam sobie robił zastrzyki w brzuch z heparyny (środek zapobiegający powstawaniu skrzepów krwi – dop. red.), a gdy lekarz zaalarmował o sytuacji dowódcę, Tuz wezwał medyka na dywanik i zj...ł, po czym wydał polecenie, że mimo zwolnienia elew ma pozostać
osób, więc nawet inwalida jest dobry, żeby uratować statystykę – ironizuje nasz rozmówca. Zatrzymajmy się przy inwalidach i statystyce...
18 listopada na placu apelowym 1. Warszawskiej Brygady Pancernej im. Tadeusza Kościuszki w Wesołej odbyła się uroczystość powitania żołnierzy VII zmiany Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie, dowodzonej przez gen. bryg. Andrzeja Przekwasa. Było wiele pięknych przemówień i opowieści o sukcesach, wspomniano półgębkiem o najwyższej cenie zapłaconej za nie przez sześciu poległych żołnierzy (w sumie zginęło ich tam już 22) oraz pokazano kilku rannych, którzy zdołali przykuśtykać o własnych siłach, by odebrać z rąk ministra obrony Bogdana Klicha gratulacje za ujście z życiem. Ilu nie mogło dotrzeć na tę imprezę lub po prostu nie zostało zaproszonych, żeby swoim widokiem nie siali defetyzmu? – O ile opinia publiczna jest niemal natychmiast informowana o zabitych, tak w kwestii rannych puszcza się jedynie standardowe komunikaty, że podczas takiego i takiego zadania ktoś (bez żadnych nazwisk) odniósł obrażenia, po czym został ewakuowany oraz udzielono mu pomocy medycznej, a rodzinę powiadomiono o zdarzeniu. Później zapada głucha cisza i nikt nie wie, czy ci ludzie przeżyli oraz w jakim są dzisiaj stanie. Faktyczna skala strat jest celowo ukrywana, bowiem według Dowództwa Operacyjnego Sił Zbrojnych za rannego uznaje się żołnierza, którego stan zdrowia wymagał interwencji chirurgicznej i co najmniej dwóch tygodni leczenia szpitalnego, natomiast dla Inspektoratu Wojskowej Służby Zdrowia rannym jest tylko ten, którego trzeba było wycofać z misji ze względu na poniesione obrażenia. I tym sposobem nikt nic nie wie! – podkreśla były „pies wojny” w Afganistanie.
Nr 50 (562) 10–16 XII 2010 r. No cóż, aż tak źle nie jest, bowiem z posiadanych przez nas wyliczeń Sztabu Generalnego WP wynika, że od początku polskiej obecności w Afganistanie w działaniach bojowych zostało poszkodowanych ok. 460 osób, ale tylko połowie z nich nadano status rannego, wiążący się z troskliwą opieką ze strony państwa i licznymi przywilejami w postaci m.in. bezpłatnego leczenia w kraju lub za granicą, zaopatrzenia w leki na czas leczenia urazów, zasiłków pieniężnych itp. Tymczasem pewien oficer VII zmiany opowiada o tych przywilejach rzeczy straszne: – Miał miejsce wypadek. Afgańczyk strzelił w kierunku pojazdu, trafił przypadkowo w wąską szybkę, a ta zraniła twarz i uszkodziła oczy żołnierza. Ofiarę przetransportowano do kliniki NATO Landsthul w Ramstein (Niemcy). Jedno oko mu zreperowano, drugie wciąż szwankuje. Po powrocie do kraju chłopak nie może się doprosić o zgodę dowódcy swojej jednostki (pułk saperów w Szczecinie-Podjuchach – dop. red.) na okresowe oddelegowanie na badania i zabiegi. Kolejna sprawa: choć koszt wykonania USG jamy brzusznej wynosi średnio ok. 50 zł, MON bardzo oszczędza na badaniach ludzi kierowanych na misje. Już na miejscu w Afganistanie lekarz stwierdził u jednego z żołnierzy niedrożność nerek i przewodów moczowych. Po przewiezieniu do Ramstein okazało się, że na nerkach jest rozległy nowotwór. Chorego odesłali do domu, gdzie oczekuje na specjalistyczne badania. Jeśli dożyje... Nie wspomnę już o takich drobiazgach jak fakt, że nasz szpital w bazie Ghazni nie ma anestezjologa i przy pilnych zabiegach korzysta z pomocy nieposiadającego uprawnień amerykańskiego pielęgniarza, a na wołania o zmianę tego stanu rzeczy Warszawa pozostaje głucha, choć doskonale pamiętam, jak w kwietniu 2010 r. MON gwarantował, iż anestezjolog przyjedzie lada moment. A jak to wygląda od strony sztabowców w Polsce? – Kwalifikacja rannych i poszkodowanych oraz ich leczenie to kompetencje Inspektoratu Wojskowej Służby Zdrowia. W trakcie trwania VII zmiany PKW Afganistan przeprowadzono ewakuacje medyczne 37 żołnierzy i pracowników wojska rannych w działaniach bojowych oraz 25, których urazy i dolegliwości zostały zakwalifikowane jako odniesione poza działaniami bojowymi. PKW Afganistan, zabezpiecza pod względem anestezjologicznym amerykański personel medyczny, który wraz z Polakami wykonuje zadania w szpitalu polowym w bazie Ghazni – wyjaśnia nam zastępca rzecznika Dowództwa Operacyjnego mjr Piotr Jaszczuk. Tymczasem prosto z frontu w Afganistanie dochodzą nas wieści, że talibowie wymyślili niedawno nowy patent: w trupy swoich poległych wszywają ładunki wybuchowe i podrzucają zwłoki w okolice polskiej bazy... ANNA TARCZYŃSKA
15
Kościelny ofsajd
Moja propozycja jest taka, że powinniśmy zrobić wszystko, co w naszej mocy – powtarzam: WSZYSTKO!
jak wszyscy inni myślący ludzie, po prostu zbuntował się przeciwko nielegalnej ochronie, jaką papież otoczył tych katolików, którzy gwałcą dzieci. Być może za słabo opisywałem działania Szkockiego Związku Piłki Nożnej, bo napisałem tylko, że to tchórze. Jednak moje zdanie na temat Petera Kearneya, moja pogarda względem jego osoby, nie ma i nie będzie miała granic”. ! ! ! Richard Dawkins w swojej książce „Bóg urojony” udowadniał, że wrogość piłkarskich pseudokibiców bardzo często jest związana z ich religijnością, i na dowód wskazał dwa szkockie kluby, z których jeden jest stricte katolicki, a drugi protestancki: „Nie uważam oczywiście, by przemożna ludzka skłonność do wewnątrzgrupowej lojalności i skierowanej na zewnątrz wrogości zanikła, gdyby nie było religii. Zachowanie kibiców rywalizujących drużyn to przykład mniejszego kalibru, choć nawet i w tym przypadku podziały przebiegają czasem wzdłuż religijnych granic, jak w przypadku Celticu Glasgow i Glasgow Rangers”. O różnicach światopoglądów wśród kibiców obydwu drużyn mogli
– aby ten e-mailowy żarcik rozsyłać gdzie się da z iście wirusową mocą, w tysiącach kopii, chociaż przecież istnieją o wiele śmieszniejsze dowcipy na ten temat. Zachęcam zatem do rozsyłania wszystkiego, co znajdziecie na temat pedofilii i papieża. Fakt, że sekciarskiemu chrześcijaństwu udało się zainfekować nawet piłkę nożną, i to w miejscach takich jak Glasgow, jest przerażający. Kearney cynicznie wykorzystuje swoją pozycję, aby skutecznie łamać ludziom kariery. Hugh Dallas,
przekonać się także Polacy. W derbach Glasgow polski bramkarz Artur Boruc (zdjęcie powyżej) po meczu zdjął bluzę bramkarską, żeby pokazać protestanckim oponentom swoją koszulkę z wizerunkiem Jana Pawła II i napisem: „Boże, pobłogosław papieża”. Sprawą zajęła się wówczas szkocka prokuratura, która przez prawie pół roku rozpatrywała mnóstwo skarg protestanckich kibiców Rangers, a szkocka federacja piłkarska rozważała zawieszenie polskiego bramkarza. W obronie Boruca stanął jego trener, mówiąc, że „Jan Paweł II to w sumie nie był zły gość”. W sumie może i tak, bo w sumie księża pedofile nie zgwałcili wszystkich dzieci, jakie mogli, bo poza tym to też porządni faceci... ARIEL KOWALCZYK
Jeden z najbardziej znanych i najwyżej ocenianych sędziów piłkarskich na świecie stracił robotę z dnia na dzień, bo... wysłał znajomym żarcik o pedofilii i Benedykcie XVI. Takie rzeczy to tylko w Polsce – powiecie. Bardzo się otóż mylicie. Licencjonowany szkocki arbiter Hugh Dallas (zdjęcie na dole), który od prawie 30 lat pieczołowicie pokonywał kolejne szczeble sędziowskiej kariery, został zmuszony do rezygnacji ze stanowiska głównego sędziego w Szkocji i szefa tamtejszej sędziowskiej federacji. Powodem była niewinna na oko wiadomość e-mailowa, którą tuż przed wizytą Benedykta XVI w Wielkiej Brytanii wysłał do swoich przyjaciół. W treści listu znajdowało się dowcipne zdjęcie ostrzegawczego znaku drogowego, na którym dorosły człowiek prowadzi za rękę dziecko. Pod znakiem w e-mailu Dallasa widniał napis: „Uwaga, papież się zbliża” (patrz zdjęcie). Tylko tyle... Nie! Aż tyle! Okazało się bowiem, że szkocki Episkopat na żartach się nie zna i zażądał od tamtejszego związku piłkarskiego natychmiastowego i przykładnego ukarania Dallasa. W pełnym oburzenia oświadczeniu duchowni napisali, że „obrzydliwy żart to nakłanianie do antykatolickiego sekciarstwa”. Hugh Dallas jest uważany za jednego z najlepszych arbitrów piłkarskich na świecie. Sędziował na letnich igrzyskach olimpijskich w 1996 r., mistrzostwach świata w 1998 r., Euro 2000 oraz mistrzostwach świata w roku 2002, gdzie przyszło mu gwizdać w meczu Polska–Portugalia, zakończonym zresztą czterobramkowym zwycięstwem piłkarzy z Półwyspu Iberyjskiego. Poza tym „gwizdał” w Lidze Mistrzów, Pucharze UEFA i szkockiej ekstraklasie. Co ciekawe, Dallas nie jest jedynym ukaranym w tej sprawie. Według BCC, Szkocki Związek Piłki Nożnej (SFA) zwolnił jeszcze czterech innych sędziów, a kolejnym czterem udzielił nagany. Są to przyjaciele Dallasa, którzy najpierw dostali od swojego
kumpla „feralnego” e-maila, a później rozsyłali go do innych ludzi. Ponieważ ten bezprecedensowy wypadek zatrząsł sportowym światem na Wyspach i jest obecnie szeroko omawiany przez piłkarskie media na całym świecie, głos w sprawie zabrał Richard Dawkins, który opublikował takie oto oświadczenie: „Zwolnienie Dallasa było zaplanowanym działaniem rzecznika Kościoła katolickiego w Szkocji. Ten
okropny szczwany lis nazywa się Peter Kearney i jest dyrektorem katolickiego biura medialnego. W ten bezprecedensowy skandal zamieszany jest także – co już jest szczególnie haniebne – szef Szkockiego Związku Piłki Nożnej Stewart Regan, który jest – jak się okazuje – katolickim cenzorem (...).
16
Nr 50 (562) 10–16 XII 2010 r.
ZE ŚWIATA
ZWROT PO ROSYJSKU Parlament Rosji zatwierdził ustawę o zwrocie majątków związkom wyznaniowym, ale nowe prawo nie umywa się nawet do polskiej hojności w tym zakresie. Duma, rosyjski parlament, zatwierdziła zwrot budynków kościelnych zabranych po 1917 roku oraz możliwość nabycia ich na własność przez związki wyznaniowe. Ustawa nie przewiduje jednak zwrotu archiwaliów i dzieł sztuki wystawianych w muzeach. Co istotne, nie dotyczy ona także majątków ziemskich i nieruchomości niemających związku z funkcjami religijnymi. I na dodatek Kościoły nie mogą się ubiegać o zwrot budynków kultowych, jeśli są one obecnie w rękach prywatnych lub należą do związków wyznaniowych innych niż te, które były ich właścicielami przed rokiem 1917. Zatem mimo wzrostu nastrojów klerykalnych w Rosji i mimo częstej współpracy państwa z Cerkwią ustawodawcy rosyjscy zachowali zdrowy rozsądek i troskę o mienie publiczne, które zwisa naszym decydentom. MaK
w jego zborze miały problemy rodzinne. Swoim 50 pracownikom postawił warunek – jeśli nie zlikwidują konta na Facebooku, muszą zrezygnować z posługi w Kościele. Jednak, jak przyznał, sam konto na Facebooku posiada... PPr
ZESŁANI NA MARSA Projekty podboju kosmosu bazują na założeniu, że podbijających trzeba po dokonanym podboju ściągnąć na Ziemię. Albo raczej: bazowały. Wykluwa się inne, zmodernizowane podejście.
LEK NA PARKINSONA
UCZUCIA PRAWNIKÓW Nie tylko Polska ma problem z absurdalnym prawem chroniącym tzw. uczucia religijne. W Hiszpanii pod tym względem wcale nie jest lepiej. Leo Bassi, mieszkający w Hiszpanii włoski aktor, komik i miłośnik racjonalizmu, został oskarżony o obrazę uczuć religijnych w swoim spektaklu „Judeochrześcijańskie korzenie Zachodu: historyczne oszustwo”. Bassi będzie musiał stawić się przed sądem ze współpozwanymi: rektorem uniwersytetu w Valladoid, który dał salę na przedstawienie, oraz organizatorem przedstawienia. Pozywającym jest Chrześcijańskie Stowarzyszenie Prawników. Artykuł 525 hiszpańskiego kodeksu karnego przewiduje karę za „urażenie uczuć religijnych członka wyznania religijnego dokonane publiczną wypowiedzią, tekstem lub w inny sposób, poprzez kpinę z dogmatów, wierzeń, rytuałów i ceremoniałów”. W związku z procesem wytoczonym Bassiemu organizacje walczące o świeckość Hiszpanii wezwały do usunięcia z kodeksu wspomnianego artykułu, bo narusza on prawo do krytyki poglądów i prawo do otwartej debaty społecznej. Znając hiszpańskie przyspieszenie w tej dziedzinie, pewnie wkrótce to się stanie. MaK
FACEBOOK TO ZDRADA! Nie cudzołóżcie i nie korzystajcie z Facebooka! Tak zaapelował do wiernych pastor Cedric Miller z ewangelicznej wspólnoty Living World Christian Fellowship Church. Argumentował, że to właśnie przez ten społecznościowy portal pary małżeńskie
ci około 60., bo to nie propozycja dla młodych. Brak opieki lekarskiej, poza tym ekspozycja na promieniowanie niszczące organy reprodukcyjne. Trzeba jednak pamiętać, że John Glenn w roku 1998 poleciał ponownie w kosmos w wieku 77 lat. Izolacja kosmiczna niesie ze sobą nieuniknione nieprzyjemne konsekwencje: narastającą depresję, zaburzenia snu i agresję, ale można nad tym popracować. Koloniści na Marsie nie czuliby się gorzej niż wcześni polarnicy na Antarktydzie. Zdaniem pomysłodawców, do realizacji projektu można by przystąpić w ciągu dwu dekad. Jeśli chcemy przetrwać, nie ma na dziś innego wyjścia – zapewniają Amerykanie. PZ
Tandem autentycznych naukowców – Dirk Schulze-Matuch z Washington State University (fizyk) i Paul Davies z Arizona State University (spec od hydrologii międzyplanetarnej) – w piśmie „Journal of Cosmology” zaprezentował opinię, że można lecieć w jedną stronę. Na Marsa. Nie chodzi o żadne zesłanie czy pogodzenie się z katastrofą w drodze powrotnej, a o założenie, że astronauci po osiągnięciu celu osiądą tam docelowo i dożywotnio. Z takim stanowiskiem musieli wystąpić Amerykanie. Gdyby propozycja wyszła od Rosjan, momentalnie odświeżyłoby to stary kawał: – Dziadku, dziadku! Rosjanie wystrzelili Polaka w kosmos! – Boże mój, to już na Syberii miejsca zabrakło? Jeśli rodzaj ludzki zamierza przetrwać, musi wziąć się za kolonizację kosmosu – twierdzi tandem z USA. Zagrażają nam asteroidy, które mogą staranować Ziemię; gdzieś w pobliżu może eksplodować supernowa; możemy w końcu załatwić się sami, budując nagrobki z grzybów nuklearnych. Mars znajduje się w odległości 6 miesięcy lotu. Kosmiczne zapłocie. Pod dostatkiem na nim wody, jest dwutlenek węgla, są wszystkie niezbędne minerały. Jest ciążenie. Można by zacząć od dwu dwuosobowych zespołów w osobnych pojazdach; dalsi koloniści z zaopatrzeniem dojeżdżaliby stopniowo. Technologia konieczna do takiego przedsięwzięcia już istnieje i szybko można ją udoskonalić – zapewniają autorzy pomysłu. Perspektywa spędzenia reszty życia na innej planecie nie dla wszystkich jest kusząca, lecz nie ma nic wspólnego z samobójstwem. Chętni z pewnością by się znaleźli. Najlepiej
Choroby degenerujące system nerwowy i mózg zbierają coraz większe żniwo i zazwyczaj nie ma na nie skutecznego lekarstwa. Na Alzheimera i Parkinsona chorują dziesiątki milionów ludzi; pierwsze schorzenie niszczy mózg, drugie go oszczędza, ale ogranicza zdolności motoryczne. Naukowcy z prestiżowego Northwestern University w Chicago odkryli, że preparat isradipine, stosowany w celu obniżenia ciśnienia tętniczego, skutecznie hamuje postępy choroby Parkinsona. Ponieważ jest to lek już zatwierdzony do użytku w przypadkach nadciśnienia, o wiele szybciej można będzie rozpocząć jego stosowanie w leczeniu Parkinsona. Odbywają się już testy kliniczne. Choroba powoduje przyspieszoną degenerację i śmierć komórek wydzielających neuroprzekaźnik dopaminę. Isradipina pozwala na zahamowanie, a być może nawet odwrócenie tego procesu. CS
JĄDROWY REKORDZISTA Zwycięzcą konkursu na największe jądra w świecie zwierzęcym jest... pasikonik.
Jego „klejnoty” stanowią 14 proc. masy ciała. Tym samym świerszcz pokonał dotychczasowego rekordzistę – muszkę owocową Drosdophila bifurca. Jądra świerszcza (z gatunku bushcricket) wypełniają całe jego podbrzusze – stwierdza Karim Vahed z brytyjskiego University of Derby, autor studium naukowego na ten temat. Jednak nawet rekordzista może mieć powody do kompleksów:
okazuje się, że podczas ejakulacji wytryskuje mniej spermy niż u świerszczy mających jądra o mniej imponujących rozmiarach. Jest to zresztą u świerszczy reguła: im większe jądra, tym mniejszy wytrysk. U ssaków jest dokładnie na odwrót. JF
OSTATNIE POŻEGNANIE Gadatliwi nie będą czuć się dobrze w sali egzekucyjnej więzienia w Ohio. Oczywiście, mało kto w takim miejscu ma poczucie komfortu, ale małomówni będą czuć się odrobinę lepiej. A to dlatego, że stanowy departament więziennictwa zamierza ograniczyć czas przeznaczony na ostatnie słowo skazanych. Przyczynił się do tego uśmiercony niedawno Michael Beuke, autostopowicz, który zabił podwożącego go kierowcę, a potem zastrzelił dwie inne osoby w Cincinnati. Przed egzekucją morderca przez 17 minut odmawiał różaniec i 53 razy recytował „Zdrowaś Mario”, co mało religijnym funkcjonariuszom wydało się przesadą. Ohio nie będzie pierwszym stanem, w którym skazańcom skraca się ostatnie wypowiedzi. W Kentucky i Waszyngtonie mają na to najwyżej 2 minuty, a w Kalifornii dopuszczalna jest tylko „krótka” wypowiedź. W Wirginii skazaniec może się wypowiadać bez ograniczeń, ale po kilku sekundach kat przystępuje do wykonywania egzekucji, co kończy ostatnie słowo w sposób naturalny. Pensylwania dopuszcza tylko ostatnie wypowiedzi na piśmie. O czym mówią mordercy na moment przed śmiercią? Oto kilka próbek: „Modlę się za moją rodzinę, by mogła być szczęśliwa i mi wybaczyła” (Doyle Skillen – zastrzelił policjanta); „Po prostu wszystkich kocham i to wszystko” (Jessie Gutierrez – podczas rabunku zabił kobietę); „Mogą mnie zabić, ale mnie nie ukarzą, bo nie można ukarać niewinnego. Nie jestem szalony. Sądy mnie rozczarowały, gniewam się na nie. Ale w porządku, niech będzie, co ma być. Patrzcie na moje życie i uczcie się. Bardzo żałuję tego, co zrobiłem. Przepraszam. Wiem, że nie mam racji, ale proszę mego tatę i dzieci, by mi wybaczyły” (Willie Pondexter – zastrzelił 85-letnią staruszkę). Możliwość wypowiedzenia ostatnich słów przed egzekucją gwarantuje Konstytucja USA. Prawnik Tim Young uważa, że długa ostatnia wypowiedź nie powinna być powodem do zmiany przepisów: „Kim jesteśmy, by odbierać im to ostatnie prawo? W wielu przypadkach chcą przeprosić i to przynosi ulgę rodzinom ich ofiar”. PZ
ODLOTOWE PROCHY Gdy rozum śpi, budzą się demony. Czasem rozum nie śpi, ale zostaje przez właściciela znokautowany chemicznie. Wtedy demony bywają jeszcze bardziej dziwaczne.
Policjanci z Seneca w Płd. Karolinie nie pamiętają, kiedy mieli tyle kłopotów z obezwładnieniem człowieka. Robili co mogli, aby aresztować mężczyznę, który włamał się do domu. Nago. Zastosowali spray pieprzowy, paralizator, walili pałką – na nic. Facet wciąż ich bił, kopał, gryzł. Kiedy go wreszcie skuli i przewieźli do aresztu, odkryli, że ma w odbycie... mysz. Przy okazji coś zażywał... Nie wiadomo co. Konfrontacji z policją nie pamięta. Inny kontynent, ale szajba podobna. Bułgar Angel Atanasow mocno się nudził, więc kumpel zaproponował mu jakąś nieznaną substancję: „Spróbuj tego”. Na początek Angel obciął sobie penisa. Kiedy przybiegł ojciec, żeby sprawdzić, co się dzieje, syn obciął mu ucho. Potem szaleniec wybiegł na drogę, wskoczył do auta (właścicielka wypakowywała rzeczy z bagażnika) i odjechał. Przejechał skrzyżowanie na czerwonym świetle, zderzył się z motocyklem, wyskoczył z samochodu i pobiegł do pobliskiego gospodarstwa, w którym usiłował wywalić nogą drzwi. Nie udało się, więc wziął się za podpalanie stogu siana. Potem zadźgał owcę, rozebrał się do naga i ukradł siekierę. W finale, ścigany przez policję, wdrapał się na słup wysokiego napięcia, by otrzymać cios o mocy kilku tysięcy woltów i spaść na ziemię. Lekarze walczą o jego życie, które z takim zapamiętaniem usiłował postradać. TN
KANAPKA ZNIECZULAJĄCA Będzie o najlepszej kanapce świata. Szkopuł w tym, że nie wiadomo, jak się nazywa i co wchodzi w jej skład...
Miguel Soto z New Haven zakupił w delikatesach rzeczoną kanapkę i spieszył do domu, żeby ją spałaszować. Nagle rozległy się strzały: jacyś gangsterzy załatwiali porachunki – rzecz na ulicy amerykańskiego miasta wcale nie nadzwyczajna. 25-letni Soto poczuł, że jedna z kul ugodziła go w genitalia, a druga w udo. Ból i rany nie odwiodły go od planów konsumpcyjnych. Wrócił do domu, zjadł kanapkę i dopiero potem spytał ojca, czy nie byłby uprzejmy zawieźć go do szpitala. Przeżył, a producent kanapki może mieć reklamę, o jakiej nikomu się nie marzyło. CS
Nr 50 (562) 10–16 XII 2010 r.
ZE ŚWIATA
Imperium kontratakuje Kończący się właśnie rok był czasem kolejnego skoku cywilizacyjnego Chin i zapowiedzią powstania już wkrótce świata zupełnie dla nas nowego. Świata, który intryguje, a jednocześnie przeraża swoją nowością i zagadkowością. Tylko w tym jednym roku 2010 Chiny stały się: ! największą potęgą eksportową (w sprzedaży towarów wyprzedzając Niemcy), ! drugą (po USA) co do wielkości gospodarką świata (po pokonaniu Japonii), ! właścicielem największego i najszybszego komputera (deklasując USA), ! producentem najszybszego pociągu (tu wyprzedziły Japonię i Francję), ! konstruktorem wielkiego samolotu pasażerskiego, dzięki czemu weszły do ekskluzywnego klubu zaopatrującego linie lotnicze świata (obok USA, Francji, Kanady, Brazylii). Tylko kto będzie chciał latać samolotem made in China? I to wszystko wydarzyło się zaledwie w ciągu 12 miesięcy... Oczywiście, w tym samym roku Chiny były nadal najszybciej rozwijającym się krajem na globie, ale to akurat już nikogo nie dziwi, bo wszyscy przywykliśmy do tej szybkości. Zdziwić może tylko to, że kraj ten był także w tym roku rejonem świata o najszybciej rosnących zarobkach – w niektórych okolicach Państwa Środka zarobki skoczyły nawet o 50 procent. Opowieści o Chińczykach pracujących za przysłowiową miskę ryżu przeszły już dawno do lamusa.
Powrót do przeszłości Nie wszyscy wiedzą, że potężny skok gospodarczy Chin, jaki obserwujemy od 3 dekad, i pozycja, jaką ten kraj zajmuje obecnie, nie są niczym nowym. Po prostu Chiny po krótkiej – jak na dzieje ludzkości – przerwie trwającej 500 lat wracają do pozycji, którą zajmowały od starożytności. Do mniej więcej XVI wieku Chiny górowały gospodarczo i technologicznie nad resztą świata. Rewolucja
Szanghaj
przemysłowa w Europie i wielki kryzys polityczny w Chinach na 20 pokoleń odwróciły poprzedni stan rzeczy. Począwszy od XIX wieku pogrążone w kryzysie Chiny, kraj dotąd dumny i skoncentrowany na sobie, były upokarzane przez europejskie potęgi kolonialne (wojny opiumowe) oraz Japonię. Zwycięstwo komunistów w 1948 roku, a później zerwanie z ZSRR, przywróciło Chinom polityczną niezależność i poczucie godności, a reformy podjęte po 1976 roku pozwoliły im wkroczyć na drogę szybkiego rozwoju gospodarczego. Choć jest to rozwój, który tylko dla mniejszości oznacza prawdziwy dobrobyt, to nie ulega wątpliwości, że zmienił on pozycję, jaką zajmował ten kraj na świecie. Nieporozumieniem jest twierdzenie, spotykane jeszcze tu i ówdzie, że Chiny są państwem komunistycznym. Jest to z pewnością dyktatura sterowana przez klikę polityczną mającą w nazwie komunizm, ale system, jaki jest tam wdrażany od 1976 roku, jest kapitalizmem w dosyć klasycznej postaci i w bardzo bezwzględnym wydaniu. Wcześniej – w latach 1948–1976 – panowała tam monarchia pseudokomunistyczna z Mao jako lokalną odmianą Stalina. Można powiedzieć, że jeszcze nigdy, nigdzie i nikomu nie udało się w tak krótkim czasie zbudowanie wzorcowego państwa kapitalistycznego równie skutecznie jak tzw. komunistom chińskim. Jest to o tyle niepokojące, że chiński kapitalizm dyktatorski wydaje się bardziej skuteczny w pomnażaniu pieniędzy niż państwa kapitalistyczne szczycące się demokracją i tkwiące obecnie w kryzysie (Europa i USA). Prędzej czy później może to prowadzić do powielania na świecie chińskich wzorców jako bardziej opłacalnych dla światowego wielkiego kapitału, bo nieobarczonych użeraniem się
z demokratyczną opinią publiczną, liberalnym prawem i wolnymi związkami zawodowymi. Byłby to bodaj najgorszy prezent, jaki współczesne Chiny mogą dać światu.
Skok technologiczny Chiny rozpoczęły swój powrót do gospodarczej wielkości przed trzydziestu laty jako producent tanich gadżetów i zabawek. Potem przyszła kolej na odzież i buty, następnie tanią elektronikę, a obecnie produkuje się tam już niemal wszystko. Kraj stał się największym producentem i konsumentem samochodów osobowych, detronizując 2 lata temu USA, i wybudował adekwatną do tego najdłuższą sieć autostrad, zużywając do swoich gigantycznych inwestycji ponad 50 procent całego wytwarzanego na świecie cementu i stali... Kraj ten dotarł jednak 3, 4 lata temu do pewnej granicy zarobków pracowniczych, po przekroczeniu której wiele firm produkujących zwłaszcza odzież i obuwie wyniosło się do krajów mniej zamożnych. Jeżeli przyjrzą się Państwo metkom odzieży sprzedawanej przez wielkie sieci, to okaże się, że w wielu przypadkach tradycyjne „Made in China” zastąpił Bangladesz, Pakistan, Wietnam, Indonezja i Kambodża. Co ciekawe jednak, exodus przemysłu lekkiego w niczym Chinom nie zaszkodził. Kraj z łatwością przestawia się na bardziej skomplikowane technologie i wyrafinowane produkty. Opisane na wstępie chińskie tegoroczne rekordy sprawiają, że zmiany gospodarcze przekształcają ten kraj w prawdziwą technologiczną potęgę. Wyprodukowanie wspomnianego superkomputera nie jest jakimś przypadkowym, ambicjonalnym ekscesem, lecz logiczną konsekwencją wielkości kraju pomnożonej przez rosnące nakłady na naukę. Co piąty
naukowiec świata pracuje już w Chinach i kraj ten zatrudnia ich już niemal tylu, co USA lub Unia Europejska. Jest to przede wszystkim powód do radości, bo – w myśl zasady „co dwie głowy to nie jedna” – może oznaczać w najbliższych dziesięcioleciach wysyp wynalazków we wszelkich dziedzinach nauki i życia. To znaczy, że im więcej zespołów naukowych pracuje nad jakimś problemem, tym większe prawdopodobieństwo, że zostanie on rozwiązany. Los, przysłowiowy chiński spryt i pracowitość sprawiły, że kraj ten zajmuje także czołową pozycję w mało znanej, lecz absolutnie podstawowej dziedzinie – produkcji tzw. metali ziem rzadkich. Chodzi o pierwiastki chemiczne niezwykle rzadko występujące na świecie, a niezbędne w przemyśle rakietowym, lotniczym, zbrojeniowym oraz we wszelkiej wyrafinowanej elektronice. Są nimi m.in. neodym, lutet, dysproz, terb i europ. Nie ma bez nich kolektorów słonecznych, pojazdów hybrydowych, laserów, radarów, pocisków samosterujących itp. Tak się złożyło, że w Chinach leży 50 procent zasobów tych minerałów, a po wykończeniu konkurencji w latach 80. i 90. kraj ten stał się światowym monopolistą w ich produkcji i eksporcie. Mało tego – chińskie firmy próbują wykupić na świecie wszelkie znane złoża tych metali... W tym roku wywołało to już panikę i protesty, zwłaszcza kiedy Chiny po drobnym morskim konflikcie granicznym – odmówiły Japonii sprzedaży pierwiastków ziem rzadkich. Totalna monopolizacja tej branży sprawi, że Chińczycy będą mieć w garści cały przemysł elektroniczny i militarny świata. Czym to może się skończyć, nietrudno sobie wyobrazić, tym bardziej że kraj ten wydaje na zbrojenia corocznie o 10 procent więcej ze swojego budżetu...
Wielka niewiadoma Jeżeli obecne tendencje się utrzymają, to za 20 lat Chiny będą największą gospodarką świata (jeśli Europa i USA nie wyjdą z kryzysu – to o wiele szybciej), wprawdzie o średnim poziomie życia, ale absolutnym prymacie technologicznym i militarnym. Nikt nie wie, co to będzie znaczyć dla świata. Jedno jest pewne – będzie to inny świat niż ten, który znamy obecnie. Prawdopodobnie powoli odejdzie w cień dominacja kultury euroamerykańskiej (film, muzyka), osłabnie znacznie polityczna przewaga USA, a miliony europejskich turystów przemierzających obecnie cały świat będą musiały zrobić trochę miejsca podróżującym wszędzie Chińczykom. Świat stanie się jak nigdy dotąd wielobiegunowy, bo obok Chin rozpychać się w nim będą m.in. Turcja, Rosja, Indie i Brazylia. Nowe potęgi technologiczne
17
(Indie już teraz wypuszczają z politechnik więcej młodych inżynierów niż USA) mogą być też wielką szansą i pchnąć świat w nieznanych dotąd kierunkach i z niespotykaną szybkością. Nie można też jednak wykluczyć, że Chiny i inne kraje ulegną kulturowemu „uzachodnieniu”, jak niegdyś Japonia. Ale zanim nastanie chińska dominacja, kraj ten mogą czekać wielkie eksplozje społeczne. Wspomniany tegoroczny wielki wzrost płac wiązał się z licznymi konfliktami i strajkami. Te o 50 procent większe zarobki są i tak małe w stosunku do europejskich – to raptem 600–700 złotych miesięcznie. Coraz bardziej wykształcone chińskie społeczeństwo nie chce już być poniewierane i wykorzystywane przez rodzimych i zagranicznych kapitalistów. Nie chce już pracować po 14 godzin przez 6 dni w tygodniu, bez prawa do płatnych urlopów i z perspektywą nędznych emerytur. Zresztą żyjące obecnie najstarsze pokolenie Chińczyków nie ma na ogół żadnej emerytury, żyje z pomocy dzieci i skromnych oszczędności. Tanie inwestycje w Chinach są obecnie możliwe m.in. dlatego, że ziemie pod fabryki, autostrady i miasta odbiera się wieśniakom za bezcen. Oni stale się buntują, a rozruchy są krwawo tłumione przez wojsko. Jednak pewnego dnia partia pseudokomunistycznych i bezwzględnych technokratów może stracić panowanie nad społeczeństwem. Nad Chinami wisi jeszcze inna groźba. Polityka jednego dziecka w rodzinie wprawdzie zahamowała przyrost naturalny, ale doprowadzi także do gwałtownego starzenia się społeczeństwa. Młodych jest jeszcze sporo, ale za 10–20 lat wybuchnie tam wielki kryzys demograficzny i nie bardzo wiadomo, jak Chiny sobie z nim poradzą. Nie wiadomo także, jak długo świat będzie znosił ekspansję chińskiego eksportu, napędzaną m.in. sztucznie zaniżonym kursem tamtejszej waluty – juana. Same Stany Zjednoczone straciły tylko w ciągu 7 lat 2,5 miliona miejsc pracy na rzecz Chin. Po prostu w USA zdemontowano fabryki i przeniesiono za ocean. Tak się dzieje na całym świecie i nie jest pewne, czy w imię wiary w tzw. wolny handel, który wcale nie jest zresztą uczciwy, społeczeństwa różnych krajów będą znosić wzrost bezrobocia i uzależnienia od Chin. Nie jest też żadną tajemnicą, że głównymi zwycięzcami globalizacji są wielkie koncerny, które produkują tanio w Azji, by drogo sprzedawać na Zachodzie. Zatem stoi przed nami wielka niewiadoma. Jakkolwiek będzie, na pewno będzie bardzo ciekawie, choć niekoniecznie wesoło. MAREK KRAK
18
Nr 50 (562) 10–16 XII 2010 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Miłość nie wyklucza Czy legalizacja związków partnerskich w Polsce to dobry pomysł? Dzięki ustawie regulującej takie związki osoby ze środowisk LGBT zyskają przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa – zarówno w życiu prywatnym, jak i społecznym. Społeczna kampania „Miłość nie wyklucza”, która właśnie się toczy w Polsce, ma zwrócić uwagę na brak w polskim prawie uregulowań dotyczących związków osób tej samej płci. O tym, że osoby homoseksualne są obecnie obywatelami drugiej kategorii, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Partnerzy/partnerki nie mogą dowiedzieć się o stanie zdrowia swojego partnera/partnerki przebywającego/-ej w szpitalu. Dlaczego? Nie są rodziną, i mimo że się kochają, nie mają prawa wiedzieć, czy ich ukochana osoba właśnie umiera, czy też może ma się całkiem dobrze. Ustawa regulująca tę kwestię znacznie poprawiłaby i ułatwiła codzienne życie tysiącom osób. Cała masa dyskryminacyjnych przepisów jest powszechnie znana – na przykład nierówności w prowadzeniu gospodarstw domowych i finansach. Kiedy pary heteroseksualne zawierają związek małżeński, obowiązuje je wspólność majątkowa, czyli oboje jednakowo, mimo różnic dochodowych, mogą korzystać ze wspólnych pieniędzy. Nie dotyczy to osób homoseksualnych, gdyż formalnie nie tworzą żądnej wspólnoty ani wspólności majątkowej. Ich dochody są odrębne, mimo stałego związku. A co, gdy małżeństwo mężczyzny i kobiety się rozpada? Ich rozwód jest jasno i klarownie opisany przez prawo.
Małżonkowie dzielą się majątkiem, zwykle po połowie. Inaczej sprawa wygląda w przypadku par homoseksualnych – tutaj jedna z osób po rozstaniu zostaje po prostu „na lodzie”, nie ma bowiem żadnego podziału wspólnego majątku, gdyż taki w ich przypadku w ogóle nie występuje. Jedna z osób będzie bardzo często poszkodowana, ponieważ mimo zaangażowania – także finansowego – po rozstaniu się może nie dostać niczego. Przykłady można mnożyć – chociażby prawo do spadku, które obowiązuje małżeństwa heteroseksualne, mimo że ich związek jest niekiedy nieudany. Małżonek pozostały przy życiu ma prawo do części spadku w ramach zachowku – ważne jest tylko, żeby wspólność majątkowa obowiązywała w chwili śmierci spadkodawcy. Osoby homoseksualne nie mogą liczyć na taką sprawiedliwość i ochronę prawną. Mimo wieloletniego – czasem bardziej udanego związku – jeden z partnerów/partnerek zostaje z niczym. Nie należy mu się zupełnie nic, chyba że jedna z osób sporządziła testament. Diabeł jednak tkwi w szczegółach. Małżonkowie, jak wiadomo, należą do I grupy podatkowej, która płaci podatek spadkowy według najniższych stawek i ma najwyższą kwotę wolną od podatku. Jednak gdy spadek dotyczy pary homoseksualnej,
szkole podstawowej, do której uczęszcza moja 12-letnia wnuczka, na lekcji religii dzieci myślą tylko o tym, jak się trochę zabawić i pośmiać. A trudno powstrzymać śmiech, gdy uczeń pyta ni stąd ni zowąd siostrę katechetkę: – Czy ksiądz w czasie mszy może upić się winem? – Oczywiście, że nie – odpowiada natychmiast katechetka. – Przecież ksiądz nie pije wina, tylko krew Chrystusa. Na tę odpowiedź uczniowska gromadka zareagowała nieukrywaną wesołością. Każdy w tej szkole zna słabość księdza z najbliższej parafii do napojów znacznie mocniejszych niż „krew Chrystusa” w postaci mszalnego wina. Ta grzeszna słabość tak opętała duchownego, że zaczął on w budynku plebanii balować co noc, uświetniając imprezy obecnością panienek z agencji. To był jednak uczciwy ksiądz. Słuchając głosu swojej natury, nie unikał zbliżenia z damskim towarzystwem, wypić też lubił zdrowo, ale nikt nie zarzucił mu molestowania ministrantów, czego nie można powiedzieć o wielu innych jego kamratach po psałterzu.
W
to osoba uzyskująca go traci przywileje i jest zmuszona płacić podatek od spadków i darowizn według najwyższych stawek przy najniższej kwocie wolnej od tego podatku. Ustawa, która weszłaby w życie, powinna uregulować także tę kwestię, jawnie krzywdzącą osoby homoseksualne. Jak twierdzą organizatorzy akcji „Miłość nie wyklucza”, sprawą priorytetową jest dla nich uregulowanie ich codzienności – prostych i podstawowych rzeczy – za pomocą ustawy o związkach partnerskich. Swoją drogą i tak nie mogliby zawrzeć małżeństwa, gdyż do tego potrzebna byłaby zmiana Konstytucji, która mówi jasno: małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny. Ale ustawa regulująca ich prawa jest jak najbardziej potrzebna. Polskie prawo obecnie omija te problemy szerokim łukiem. Nie gwarantuje żadnej ochrony prawnej i nie odnosi się w żaden sposób do ich istnienia. To jawne wykluczenie wymaga szybkich zmian. Wiele europejskich państw zdecydowało się już na prawne regulacje w sprawie osób homoseksualnych. Czy Polska po raz kolejny zostanie w tyle? Na koniec pewien smaczek – na pohybel ortodoksyjnym katolikom, którzy uwielbiają wykorzystywać religijny wątek przeciwko homoseksualistom. Pragnę przytoczyć im fragment Katechizmu Kościoła Katolickiego, który przecież powinien ich obowiązywać. W temacie homoseksualizm czytamy, że jest on sprzeczny z „prawem naturalnym”, ale to, co najciekawsze, brzmi następująco: „Osoby takie nie wybierają swej kondycji homoseksualnej;
dla większości z nich stanowi ona trudne doświadczenie. Powinno się traktować je z szacunkiem, współczuciem i delikatnością. Powinno się unikać wobec nich jakichkolwiek
Królowa Doda Bo trzeba przyznać, że nasz katolicki naród wychował sobie młode pokolenie dość nonszalancko traktujące tzw. „wartości religijne”. Czasem trudno dać wiarę temu, co dzieje się na katechezie w tak przyzwoitej szkole jak szkoła mojej wnuczki. Kiedy czarny habit siostrzyczki pojawia się w drzwiach, jeden z klasowych wesołków zapala w kącie świeczkę i, trzymając ją w górze, pozdrawia gburowatą siostrę formułką: „Witaj, szatanie”. Siostra przechodzi nad tym do porządku dziennego i w odwecie inicjuje długą modlitwę. Tę modlitwę musi jednakże sama odklepać, bo dzieci stoją jak słupy i nawet nie chce im się dla pozoru mamrotać pod nosem. Po tej „uroczystej” modlitwie dziewczęta z westchnieniem ulgi zajmują miejsca w ławkach, chłopcy zaś siadają „po amerykańsku” z nogami na pulpitach. Oburzona katechetka biegnie ze skargą do dyrektora szkoły. Ale kiedy pani dyrektor zagląda
do klasy, uczniowie siedzą już w ławkach przyzwoicie i wpatrują się w oczy przełożonej. Po wyjściu pani dyrektor chłopcy znów zaczynają swoją zabawę w kotka i myszkę z nieszczęsną siostrą. O takiej lekcji religii nikt nie powie, że była nudna lub drętwa. Czasem samej siostrzyczce udaje się rozweselić swoją szkolną trzódkę. Któregoś dnia, chcąc nawiązać bliższą więź ze swoimi wychowankami, zapytała młodych ludzi, kim kto chce zostać po ukończeniu szkoły. Na to wstał schludnie ubrany chłopak i powiedział bez zająknięcia: „Ja chcę zostać żulikiem”. Klasowa trzódka zaczyna trząść się ze śmiechu. Po dłuższej przerwie, gdy milknie młodzieńczy chichot, uczniowie podejmują swoje zwyczajne czynności. Oznacza to mniej więcej tyle, że każdy robi co chce. Jakiś uczniak połyka drugie śniadanie, jakaś dziewczyna przegląda kolorowe pisemka, ktoś powtarza słówka
oznak niesłusznej dyskryminacji”. A zatem Kościół zaleca „unikanie dyskryminacji”. Czy usłyszą to katoliccy parlamentarzyści? Przemysław Prekiel
z angielskiego. W kilku kątach klasy zawiązują się grupki dyskusyjne, w których młodzież omawia bieżące doniesienia mediów. Z doniesień o „cudzie” w Sokółce chłopaki lubią pokpiwać, że Pan Bóg robi sobie zwyczajne jaja z wiejskich proboszczów. W takich warunkach trudno jest prowadzić lekcję katechezy i nauczać Dobrej Nowiny. Ale to nie koniec utrapień pechowej katechetki. Kiedy nad drzwiami każdej z łódzkich świątyń pojawił się transparent z napisem „Królowa Polski nawiedza archidiecezję łódzką”, to na ścianie klasy ktoś zawiesił papierową wstęgę z napisem „Witamy Królową Polski Dodę”. Ogół uczniów z aplauzem przyjął wyniesienie na tron podziwianej przez młodzież celebrytki. Niektórzy chłopcy zaczęli już snuć śmiałe rozważania na temat niepokalanego poczęcia kandydatki na boską królową. Łatwo było przewidzieć, że dla klasy skończy się to znów spontanicznym wybuchem śmiechu. Bo czyż nie dlatego oświeceni biskupi wprowadzili religię do naszych szkół, aby pozwolić młodzieży trochę się rozerwać i pośmiać? Leszek Witczak, Łódź
Nr 50 (562) 10–16 XII 2010 r.
LISTY Demonstracje 23 II 1998 r. prezydent A. Kwaśniewski ratyfikował umowę międzynarodową zwaną konkordatem między Polską a Watykanem. Tego samego dnia w Watykanie umowę ratyfikował Jan Paweł II. O tym, jak zgubny dla Polski jest konkordat, wszyscy wiemy. Dobrze byłoby, aby corocznie 23 lutego, w rocznicę ratyfikacji konkordatu, przed wszystkimi siedzibami biskupów i przed warszawską ambasadą Watykanu (al. Szucha), zwaną Nuncjaturą Apostolską, odbywały się pikiety protestacyjne domagające się zerwania tej haniebnej umowy. Mam nadzieję, że różne organizacje porozumieją się w tej sprawie i wspólnie zorganizują antykonkordatowe demonstracje, tak jak organizują Manify i jak 11 listopada br. zablokowały w Warszawie marsz faszystów. Andrzej
Jasna... nadzieja Skończyła się druga tura wyborów samorządowych. Lewica uzyskała w nich niezły wynik – najlepszy przypadł w udziale Krzysztofowi Matyjaszczykowi (ponad 70 proc.) w „świętym” mieście Częstochowie, w jaskini lwa (oby nie przewodził stadu, tylko był jego treserem). Ma szansę pokazać, jak można rządzić, nie spełniając zachcianek kleru, który Częstochowę obrał sobie za duchową stolicę (Jasna Góra). Oby nie zawiódł pokładanych w nim nadziei, skoro może wskazać innym, jak należy sprawować władzę w kontrze do Kościoła, a nie być na każde jego skinienie. Dał się poznać jako osoba o dość mocnym charakterze, a jako poseł często występował w mediach. Myślę, że da sobie radę, a poprawa jakości rządzenia rozpocznie się właśnie od jaskini lwa – Częstochowy, gdzie priorytetem będą sprawy lokalnej społeczności, a nie usługiwanie kościelnym hierarchom wbrew woli mieszkańców miasta. Józef Frąszczak, Głogów
Stygmaty Krk Chciałbym zwrócić uwagę na słowa biskupów nawołujących do zaniechania języka nienawiści w polityce. Dlaczego tylko w polityce? Sami biskupi i ich podwładni, a za nimi „wierzący” krzyczą, że dzieci zrodzone dzięki in vitro nie są ludźmi, i do tego są winne śmierci swoich braci i sióstr.
Są już efekty tej mowy miłości. Koleżanka żony dzięki in vitro (dwie próby) ma córkę, która jeszcze do niedawna cieszyła się przyjaźnią w klasie i szkole. Od wiosny została wyalienowana ze szkolnej społeczności i stała się obiektem przykrych docinków i „żartów” – nawet ze strony dzieci wcale jej nieznanych. Dzięki „prawdziwym Polakom” i duchowym przywódcom stała się tą Złą, demonem, dziwolągiem, nic nieznaczącym sztucznym tworem. Ciekawe, ile dzieci znalazło się w podobnej sytuacji i do czego może to doprowadzić. Dariusz Wojtowicz
SZKIEŁKO I OKO że per saldo to się nie opłaca, bo jeśli rolnicy przeniosą się do miast, przestraszeni kolejną nagonką, to kto im zapewni pracę? Mogliście Panowie zauważyć wysokość emerytur rolnych – poniżej minimum egzystencji. Emerytury miejskie są ponad dwukrotnie wyższe. Przez pomyłkę nie wspomniał Pan o 42 mld dopłat corocznych
do ZUS-u i 37 mld do II filaru. Mogliście Panowie napisać, w jak fantastycznym tempie zniknęło całe przemysłowe otoczenie rolnictwa: gdzie się podziały mleczarnie, cukrownie, gorzelnie, olejarnie, wytwórnie płatków, dżemów, pasz i mączki ziemniaczanej oraz inni wytwórcy, którzy przerabiali najlepszą na świecie, niezatrutą polską żywność. Zachodowi była ona solą w oku, bowiem ich konsumenci zaczęli coraz częściej wybierać polskie produkty, więc za bezcen wykupili nasze zakłady, wsparci przez zawsze sprzedajnych „polityków”. Przypomnijcie sobie, jak to było z cukrowniami
– teraz oni mają cukrownie, a my figę. A likwidacja naraz wszystkich PGR-ów, które prowadziły gospodarkę nasienną i zarodową? Mogliście Panowie wspomnieć, jakim cudem ze zboża skupionego od chamów ze wsi po 20–30 gr za kilogram sprzedaje się chleb po 4–5 zł za kilogram. Za to w ramach dorównywania do poziomu Unii polski rolnik otrzymuje 142 euro za hektar, a taki Holender – 400 euro za to samo. Tak to pięknie wynegocjowała Huebner vel Hibner. Gdy się mówi o finansach, to należy zapytać niezwykle zmyślnych polityków: Tuska, Kaczyńskiego, Buzka i innych, czy jak robili dobrze najbogatszym, likwidując im wyższą stawkę VAT, a przy okazji składkę zdrowotną i emerytalną, zmniejszając CIT-y, PIT-y itp., nie spowodowali przypadkiem zapaści polskiego Skarbu i nie powstała przypadkiem dziura budżetowa. A te banki polskie, które były tańsze w obsłudze obywateli niż ci cudacy ze świata, to przyniosły Polsce zyski czy transferowały pieniądze w świat dla wsparcia cudzoziemskich rabusiów? Rząd składający się z trampkarzy dokonuje jeszcze niezwykłych cudów ekonomicznych, a naród patrzy, coraz bardziej wybałuszając oczy. A te wojenki wypowiedziane przez naszych kurduplastych „polityków” Irakowi i Afganistowi, bez prowokacji granicznych z ich strony, to coś kosztują? A te fantastycznie drogie F-16 i armato-haubice – czy należy już złomować? Pozdrawiam przy okazji całą miłą mojemu sercu redakcję. Jestem z Wami od początku Waszego istnienia. Marek Wieczorek
19
Szanowny Panie W zapale polemicznym posłużył się Pan danymi, wyrywając je z kontekstu. Otóż podnoszenie sprawy dotacji budżetowych do KRUS i opłacania przez państwo za rolników składek ubezpieczenia zdrowotnego nie jest nagonką na rolników. Nie można uznać za normalną sytuacji, w której każdy rolnik, niezależnie od dochodów i liczby osób w rodzinie, opłaca jednolitą zryczałtowaną niską składkę emerytalno-rentową. Zapomina Pan także, że rolnicy bez ponoszenia dodatkowego obciążenia w ramach ubezpieczenia z KRUS otrzymują prawo do świadczeń wypadkowych i chorobowych. Osoby zatrudnione na etatach oraz prowadzące własną działalność gospodarczą, aby otrzymać te świadczenia z ZUS, muszą opłacić dodatkową składkę. Prawo do korzystania z publicznej ochrony zdrowia jest także uzależnione od opłacania comiesięcznej wysokiej składki. Za księży i rolników opłaca ją budżet państwa. Za zupełnie nietrafioną musimy uznać Pana tezę dotyczącą dodatkowych przywilejów podatkowych dla najbogatszych w postaci obniżki podatku VAT. Otóż został on podniesiony, a płacą go wszyscy konsumenci. Sprawa dopłat bezpośrednich wygląda także inaczej, niż Pan podaje. Otóż różnice w stawkach podstawowych pomiędzy starą a nową UE udało się w poważnym stopniu zniwelować dzięki środkom na unowocześnienie gospodarstw oraz poszerzeniu definicji tak zwanych gospodarstw specjalistycznych. Redakcja
Trampkarze W zasadzie od wojny obserwuję, jak miernoty polityczne, dla odwrócenia uwagi od swych niezwykle nędznych dokonań, kierują uwagę społeczeństwa na chłopstwo. A to kułactwo, a to mała produkcja, a to KRUS. Z przykrością jednak zauważam, że pan Szenborn nie napisał, iż państwo dopłaca do każdego KRUS-owca znacznie mniej niż do ZUS-owca. Nie był uprzejmy zauważyć, że to polskie dopłaty do ubezpieczenia rolników są najniższe w całej Unii. Tamci już dawno zauważyli,
Kochani! Gorąco zachęcam Was do zakupu „Księgi Jonasza II” z wybranymi przeze mnie komentarzami. Księga jest świetnie wydana i opatrzona długą przedmową prof. Magdaleny Środy oraz moim słowem wstępnym. Wprost idealny prezent pod choinkę! Jonasz
Konkurs foto Gdy za oknem śnieg i mróz, miło jest powspominać lato. Panu Marcinowi gratulujemy pięknej małżonki i... wierszówki.
20
rzedstawiliśmy trudny proces obejmowania władzy przez nową ekipę na czele z sekretarzem generalnym PZPR Edwardem Gierkiem. Poruszyliśmy również kwestię stosunków na linii państwo–Kościół, które po ciężkim dla kleru okresie rządów Władysława Gomułki wkraczały w nową fazę. Edward Gierek, chcąc za wszelką cenę pozyskać zaufanie społeczne, chętnie przystał na nieformalny układ zapewniający nowemu gabinetowi – w zamian za określone przywileje – przychylność Kościoła w utrwalaniu władzy. Na początek umorzono więc Kościołowi zaległe podatki z tytułu użytkowania nieruchomości w kwocie przekraczającej sto milionów złotych. Masowo też Urząd do Spraw Wyznań, na którego czele stał wicepremier Wincenty Kraśko (dziadek Piotra Kraśki – znanego prezentera TVP), wydawał pozwolenia na budowę nowych kościołów. Jednak największym prezentem było uchwalenie przez Sejm 23 czerwca 1971 roku ustawy, na mocy której rada ministrów miała w drodze uchwał przekazać na własność Kościołowi katolickiemu 4800 świątyń, 1500 innych budynków oraz 900 ha gruntów rolnych na Ziemiach Zachodnich. Kierownictwo partii i państwa dorzuciło do tego kolejne 662 obiekty (kościoły, klasztory, zabudowania mieszkalne oraz cmentarze). Co ważne, w wielu przypadkach były to świątynie protestanckie. Jak to się stało, że Episkopat katolicki wszedł w posiadanie majątku na obszarach, które swój związek z Polską utraciły kilkaset lat wcześniej? Tuż po wojnie w ramach zagospodarowywania Ziem Zachodnich polski Kościół na mocy decyzji lokalnych urzędników otrzymał w administrowanie część nieruchomości należących do Kościołów i związków wyznaniowych działających w III Rzeszy. Biskupi dowodzili przy tym, że mają do nich prawo ze względu na obowiązujące ustawy, zasady moralne oraz dobro państwa. Jeżeli jakoś można tłumaczyć ich roszczenia do dóbr należących do Kościoła katolickiego III Rzeszy, to już zupełnie irracjonalne wydaje się domaganie przekazania majątku Kościołów ewangelickich. Co ważne, w 1945 roku weszły w życie dekrety, które zakładały, że cały majątek będący w posiadaniu przedsiębiorstw, uczelni, organizacji społecznych, Kościołów oraz osób fizycznych znajdujący się na ziemiach zachodnich i północnych oraz na terenie Wolnego Miasta Gdańska staje się z urzędu własnością państwa polskiego. Kościołowi katolickiemu oraz innym grupom wyznaniowym władza przekazywała w użytkowanie niektóre świątynie, cmentarze oraz budynki parafialne. Państwo jako właściciel zastrzegło sobie jednak prawo do pobierania czynszu oraz podatku od nieruchomości. Jak już wspomnieliśmy, kardynał Stefan Wyszyński polecił duchowieństwu uchylanie się od tych świadczeń, które ostatecznie
P
Nr 50 (562) 10–16 XII 2010 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA rząd Gierka zdecydował się umorzyć w imię dobrych stosunków z Kościołem. Co ciekawe, w rok po decyzji polskiego Sejmu obdarowującego Kościół poniemieckimi dobrami papież Paweł VI (28 czerwca 1972 roku) wydał encyklikę „Episcoporum Poloniae Coetus”, która, tworząc nowe diecezje (opolską, wrocławską, gorzowską, szczecińsko-kamieńską, koszalińsko-kołobrzeską oraz warmińską), regulowała status prawny Kościoła na polskich Ziemiach Zachodnich. De facto oznaczało to uznanie przez Watykan (wreszcie!) granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej. Można więc domniemywać, że dobito targu.
procesów rewindykacyjnych dotyczących nawet obiektów utraconych w XVI w., w czasach reformacji. Co ciekawe, zdaniem wspomnianej komisji, definicja „polskie związki wyznaniowe” dotyczyła wyłącznie Kościoła rzymskokatolickiego, choć majątek utracili również ewangelicy. Polskiego Kościoła ewangelickiego nie dopuszczono jednak do tego procederu. Reasumując, trzeba stwierdzić, że Kościół katolicki otrzymał w czasach Gierka, oprócz majątku utraconego na obszarze II RP, który znalazł się w granicach Polski Ludowej, także majątek związków wyznaniowych działających na obecnych
Innym łakomym kąskiem dla Kościoła było przyzwolenie mu na prowadzenie w zasadzie monopolistycznej działalności w nekrobiznesie. Tylko w 1970 roku Kościół zarządzał 6531 cmentarzami, co stanowiło 75 proc. ogółu cmentarzy w Polsce. Ponadto mógł prowadzić działalność wydawniczą, poligraficzną, produkcyjną (dewocjonalia), a nawet prowadzić restauracje i hotele, co było nieosiągalne dla zwykłych obywateli. Można więc śmiało stwierdzić, że okres ten położył podwaliny pod obecną potęgę ekonomiczną Kościoła w Polsce, tak nadszarpniętą w epoce Bolesława Bieruta i Władysława Gomułki.
HISTORIA PRL (38)
Gierek i Kościół Każda zmiana władzy w Polsce była doskonałą okazją dla Kościoła, aby mógł zwiększyć swoje wpływy. Epoka Gierka zapoczątkowała prawdziwy wzrost potęgi kleru.
Przy okazji warto nadmienić, że wiele lat później, 29 marca 2006 roku, Komisja Wspólna Rządu i Episkopatu pod przewodnictwem bp. Stanisława Wielgusa i wicepremiera w rządzie PiS Ludwika Dorna oraz przy wydatnym zaangażowaniu ówczesnego ministra sprawiedliwości posła Zbigniewa Ziobry uznała, że orzeczenie Sądu Najwyższego z 1959 roku potwierdzające przejęcie przez państwo majątków na ziemiach zachodnich i północnych oraz na terenie Wolnego Miasta Gdańska nie obowiązuje w sprawach mienia Kościoła katolickiego. Było to działanie na szkodę państwa polskiego, gdyż ministrowie rządu Kazimierza Marcinkiewicza zanegowali w ten sposób legalność przejęcia przez Polskę nieruchomości należących do podmiotów niemieckich. Ci sami urzędnicy zgodzili się także na przyjęcie zasady, że osoby prawne polskich związków wyznaniowych są następcami niemieckich instytucji kościelnych i mogą ubiegać się o zwrot majątku (sic!). Oczywiście Kościół zaraz uruchomił falę
Ziemiach Odzyskanych. Władze Polski Ludowej przekazały mu także cerkwie i inne nieruchomości Kościoła prawosławnego. Ekipa Gierka zdecydowanie zliberalizowała ograniczoną za czasów Gomułki politykę budownictwa sakralnego. Tylko w pierwszej połowie lat 70. wybudowano w Polsce 538 kościołów, czyli więcej niż w całym dotychczasowym okresie powojennym. Usankcjonowano również nielegalne budowy kościołów, które zaczęto wcześniej stawiać bez wymaganych pozwoleń władz. W tym procederze brylował głównie biskup przemyski Ignacy Tokarczuk, choć zdarzały się również przypadki takie jak ten w okolicach Grójca lub Zawiercia, gdzie władza zdecydowała się na wyburzenie nielegalnie wzniesionych świątyń. Co ciekawe, rekord w budownictwie sakralnym został pobity 10 lat później, w epoce stanu wojennego, kiedy to tylko w ciągu trzech lat rząd generała Wojciecha Jaruzelskiego wydał pozwolenie na budowę 1376 nowych kościołów.
Od tego czasu, a był to dopiero środek epoki PRL, nie można już mówić o prześladowaniu i dyskryminacji Kościoła (oczywiście nie licząc wyjątków personalnych, na przykład księży Jerzego Popiełuszki czy Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego – niecieszących się zresztą poparciem Episkopatu). W czasach gierkowskich podjęto próbę nawiązania oficjalnych stosunków dyplomatycznych z Watykanem. Rząd polski wyszedł z założenia, że taka polityka umocni pozycję PRL w obozie państw zachodnich, a zarazem będzie gwoździem do trumny dla niedysponującego już żadną władzą i skłóconego rządu emigracyjnego w Londynie z Alfredem Urbańskim na wyrost tytułowanym premierem. Ten rząd przypominał raczej klub dyskusyjno-towarzyski niż namiastkę jakiejś poważnej władzy. Inna sprawa, że rozmowy miały być prowadzone bezpośrednio na linii rząd–Watykan z pominięciem polskiego Episkopatu, aby zmarginalizować jego pozycję.
Dziwnym trafem środowiska emigracyjne zaczęły wtedy wnikliwie badać życiorys Gierka i jego pobyt we Francji i w Belgii. Później na antenie Radia Wolna Europa Jan Nowak Jeziorański, aby skompromitować I sekretarza, wypuszczał swoje „rewelacje”, jakoby Gierek, mieszkając we Francji, nie należał do partii komunistycznej, tylko do związków zawodowych, a będąc w Belgii, nie pracował w kopalni, tylko jako stróż w ambasadzie II RP w Brukseli. Informacje te, sformułowane w stylu „Radia Erewań”, odniosły zdecydowanie odwrotny skutek, wystawiając odpowiednią cenzurkę ich autorom. Strona polska przesłała do Watykanu wstępne warunki umowy. Aby doszło do porozumienia, Watykan miał wyegzekwować od Episkopatu Polski bezwzględne przestrzeganie porządku prawnego w PRL, a władze państwowe miały wpływać na obsadzanie stanowisk biskupów, sufraganów oraz przewodniczącego Episkopatu. Jednak w tym czasie w Sofii odbyła się narada szefów Urzędów do spraw Wyznań państw Układu Warszawskiego, gdzie zadecydowano, że państwa bloku na razie wstrzymają się z nawiązaniem stosunków dyplomatycznych z Watykanem. Informacja ta przedostała się do Watykanu, który jednak chciał kontynuować rozmowy z Polską i na zachętę zlikwidował kierowaną przez Kazimierza Papée placówkę dyplomatyczną rządu emigracyjnego w Londynie przy Stolicy Apostolskiej. Było to raczej zakończenie dyplomatycznej fikcji, gdyż Kazimierz Papée po cofnięciu akredytacji przez papieża Jana XXIII pełnił jedynie obowiązki chargé d'affaires (dyplomata niższej rangi), jednak gest ten doceniono w Warszawie, zwłaszcza że rozmowy ze strony Watykanu prowadził nieprzychylny prymasowi Wyszyńskiemu arcybiskup Agostino Casaroli. Efektem rozmów było podpisanie 6 lipca 1974 roku przez Casaroliego oraz wiceministra spraw zagranicznych Józefa Czyrka protokołu ustanawiającego stałe kontakty robocze realizowane poprzez specjalnych wysłanników – ze strony polskiej był to Kazimierz Szablewski. Jednak prymas Wyszyński, obawiając się, że wysłannik papieża ograniczy wpływy Episkopatu, wyraził sprzeciw wobec tej decyzji i zasugerował podpisanie konkordatu, na co nie chciała się zgodzić ekipa Gierka. Ostatecznie człowiekiem Watykanu w Polsce został arcybiskup Luigi Poggi, jednak nie urzędował w Warszawie – ograniczył się jedynie do kilku wizyt. Ukoronowaniem polsko-watykańskiego flirtu było spotkanie Edwarda Gierka z papieżem Pawłem VI, które odbyło się 1 grudnia 1977 roku w Watykanie. Miało ono wzmocnić pozycję społeczną Gierka po stłumieniu rok wcześniej robotniczych protestów na Mazowszu. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
Nr 50 (562) 10–16 XII 2010 r.
OKIEM BIBLISTY
HISTORIA SOBORÓW I DOGMATÓW (53)
Ocena Vaticanum II Położenie nacisku na aggiornamento (przystosowanie, uwspółcześnienie) przez Drugi Sobór Watykański przyczyniło się do pewnych zmian zarówno w stosunkach kościelnych, jak i w stosunkach Kościoła ze światem. Jakie były pierwsze reakcje na te zmiany i jaka jest ich wartość z biblijnego punktu widzenia? Obszerne dokumenty soborowe (konstytucje, dekrety, deklaracje) na pewno tchnęły duchem całkowicie różnym od tego, jaki panował na wcześniejszym soborze. Mimo to nie wszystkim ów duch tolerancji oraz wspomniane zmiany się podobały. Katoliccy moderniści zarzucali bowiem soborowi, że zmiany w Kościele są zbyt subtelne i nieznaczne, że wynikają tylko z konieczności przystosowania się do nowych czasów i powszechnych żądań; konserwatyści natomiast obarczyli sobór odpowiedzialnością za odejście od dotychczasowych koncepcji i praktyk oraz za wzrastającą sekularyzację społeczeństw. Najbardziej skrajne skrzydło konserwatyzmu, Bractwo Świętego Piusa X (lefebryści), przyrównało nawet Vaticanum II do zbójeckiego soboru w Efezie (449 r.), który to wywarł presję na obradujących, a legatom papieskim odmówił prawa przewodnictwa i odczytania listów papieża Leona I. Bractwo zarzuciło bowiem obu papieżom – Janowi XXIII i Pawłowi VI – że nie tylko nie sprzeciwili się atakom liberałów, ale nawet ich poparli, wysuwając na pierwszy plan postulaty aggiornamento i ekumenizmu. Reakcje na zmiany i oceny osiągnięć Vaticanum II były więc różne. Czy były one jednak tak rewolucyjne, żeby wywołać tyle kontrowersji, ze sprzeciwem włącznie? Co sądzić o wszystkich tych zmianach? Czy rzeczywiście świadczą one o tym, że Rzym papieski zmienia się i staje bardziej chrześcijański, biblijny? Ogólnie rzecz biorąc, na pytanie to można odpowiedzieć dwojako: z jednej strony trudno zaprzeczyć temu, że Kościół rzymskokatolicki rzeczywiście się zmienia – stale dostosowuje się do nowych czasów i ich wyzwań. Z drugiej jednak strony zmieniły się jedynie niektóre sformułowania dotyczące postaw, metod, sposobów i form, podczas gdy katolicyzm w swej istocie pozostaje taki sam. Jest Kościołem tradycji i dogmatów, Kościołem sakramentów. Nie da się zaprzeczyć, że sobór uczynił pewien krok naprzód, ale okazał się on niewystarczający, aby – mimo pewnych zmian – doprowadzić do ewangelicznej reformy Kościoła. Przypomnijmy sobie te najważniejsze zmiany.
Przede wszystkim dotyczą one eklezjologii. Przed Vaticanum II Kościół stanowił bowiem organizację autokratyczną, jurysdykcyjną i hierarchiczną z papieżem na szczycie, a świeccy jedynie należeli do Kościoła, ale właściwie nim nie byli. Sytuację tę nieco zmienił dopiero Drugi Sobór Watykański, który położył nacisk na Kościół jako lud Boży i zaakcentował rolę „Kościoła pielgrzymującego”, w miejsce dotychczasowej augustiańskiej koncepcji Kościoła jako Królestwa Bożego. Niestety, mimo tej zmodyfikowanej koncepcji, Kościół jako lud Boży nadal pozostał podporządkowany hierarchii episkopalnej, ponieważ zgodnie z nauką soboru, to hierarchia nadaje charakter całemu Kościołowi. Papiestwo i hierarchia stanowią bowiem ustrój kościelny i należą do istoty Kościoła rzymskokatolickiego. Chociaż więc nie jest to eklezjologia nowotestamentowa, Kościół katolicki nadal uważa się za jedynie prawdziwy Kościół apostolski. Pewne zmiany dotyczą również Episkopatu, bowiem podczas gdy Sobór Watykański I absolutną władzą obdarzył jedynie papieża, „Konstytucja dogmatyczna o Kościele” stwierdza, że również kolegium biskupów „jest następcą Kolegium Apostolskiego w nauczycielstwie i w rządzeniu pasterskim” (p. 22). Kolegium otrzymuje więc najwyższą władzę nad Kościołem. W rzeczywistości jednak może ją sprawować jedynie „razem z głową swoją, Biskupem Rzymskim, a nigdy bez niego (...), tylko za zgodą Biskupa Rzymskiego” (p. 22), który posiada najwyższą i pełną władzę, bo może ją sprawować w sposób wolny, tj. bez udziału biskupów. Czy można zatem mówić o zmianach, skoro zgodnie z Pismem Świętym, apostołowie byli sobie równi, a biskup Rzymu nadal uzurpuje sobie pozycję przysługującą wyłącznie Chrystusowi, który jest jedynym arcykapłanem i głową Kościoła? (Ef 1. 22–23). Podobnie jest z kolejną zmianą, która dotyczy nowego stosunku do Biblii. Jak wiadomo, w minionych wiekach Kościół trzymał Pismo Święte „na uwięzi”, a w pewnym okresie znajdowało się ono nawet na Indeksie. W wyniku Vaticanum II („Konstytucja dogmatyczna o objawieniu Bożym”) Biblia
została jednak „uwolniona” i od tej pory mogą ją czytać również świeccy. Jak to jednak wygląda w rzeczywistości? Niestety, również ta zmiana pozostawia wiele do życzenia. Konstytucja soborowa stwierdza bowiem, że Pismo Święte należy czytać „pod nadzorem świętego Urzędu Nauczycielskiego” (p. 23), któremu jedynie przysługuje „zadanie autentycznej interpretacji słowa Bożego” (p. 10). Czy tego nauczał Chrystus? Przeciwnie, często przecież ganił uczonych w Piśmie, podkreślając, że najważniejszym warunkiem zrozumienia przesłania biblijnego jest nie tyle uczoność, co otwartość umysłu i serca, czyli dobra wola połączona z praktycznym stosowaniem ewangelicznych zasad w codziennym życiu (J 7. 17). Kościół posoborowy zmienił również swój stosunek do świata. Wcześniej oddalony od problemów społecznych, po soborze wyraził gotowość i wolę podjęcia dialogu ze światem i skierował swą uwagę m.in. na takie zagadnienia jak ubóstwo, sprawy kultury, wojny i pokoju. W pewnym sensie przyznaje więc, że na przestrzeni wieków nie potrafił (a może nie chciał?) usunąć podstawowych źródeł zła społecznego. Dlatego w „Konstytucji duszpasterskiej o Kościele w świecie współczesnym” podkreśla, że odpowiedzialność za rozwój świata ciąży również na ludziach wierzących. W rozdziale dotyczącym życia gospodarczego przejawia się też troska o dobro człowieka. Czytamy tam, że „podstawowym celem produkcji jest nie tyle wzrost masy towarowej ani zysk lub zdobycie wpływów, co służenie człowiekowi, i to całemu człowiekowi, z uwzględnieniem porządku jego potrzeb materialnych i wymogów jego życia umysłowego, moralnego, duchowego i religijnego – służenie, powtarzamy, każdemu człowiekowi i każdej zbiorowości ludzkiej jakiejkolwiek rasy i w jakiejkolwiek części świata” (p. 64). Konstytucja na pierwszym miejscu stawia więc człowieka, podkreślając, że państwo ma służyć celom doczesnym ludzi, bo człowiek „przerasta wszystkie rzeczy”, a jego „prawa i obowiązki mają charakter powszechny i nienaruszalny”. Kwestią otwartą pozostają jednak intencje
ojców soborowych, którzy nie uznając de facto świeckości państwa, zdają się po prostu wykorzystywać wszelkie sposoby, aby tylko rozszerzyć swe wpływy, a tym samym w jakimś stopniu również i kontrolę nad sferą gospodarczą. Inne zmiany dotyczą współżycia i współdziałania z niekatolikami, głównie z Kościołem prawosławnym i anglikańskim, ponieważ te właśnie Kościoły posiadają podobne struktury episkopalne i wspólnotę wiary. Oczywiście dialog ekumeniczny ma być prowadzony również z protestantami, a nawet z wyznawcami religii niechrześcijańskich, zwłaszcza judaizmu i islamu. Wrogość wobec innych religii i Kościołów zastąpiła więc działalność zjednoczeniowa. W Watykanie powołano nawet do życia Sekretariat do spraw Jedności Chrześcijan oraz Sekretariat dla Niewierzących. Szkoda tylko, że biblijny Kościół, który ma być „filarem i podwaliną prawdy” (1 Tm 3. 15) oraz „jedności ducha” (Ef 4. 3), zastąpiony został przez Kościół „ekumeniczny”, który nie tylko odstąpił od „ewangelicznego Słowa prawdy” (Kol 1. 5),
ale również stopniowo zdaje się przejmować kontrolę nad dążeniami zjednoczeniowymi – dotychczasowym ekumenizmem zapoczątkowanym przez protestantów. Sprzyja temu fakt, że Vaticanum II zrewidował również dotychczasowy stosunek do wolności religijnej. Chociaż bowiem „Deklaracja o wolności religijnej” nie zrównuje wszystkich religii i Kościołów, to uznaje w coraz większym stopniu rangę indywidualnej godności osoby ludzkiej z prawem do wolności zgodnie z nakazami własnego sumienia. Ponadto uznaje również swobodę kultury, badań naukowych oraz wolność związków zawodowych z prawem do strajków i z prawem uczestniczenia swoich wiernych w życiu politycznym.
21
Pewne zmiany nastąpiły również w samej liturgii Kościoła. „Konstytucja o liturgii świętej” pozwala bowiem, aby msza była odprawiana w językach narodowych, a kapłan, który ją celebruje, był odwrócony twarzą do zgromadzonych, w ten sposób zbliżając się do wiernych. Z mszy usunięto też szereg czynności – sporą ilość gestów, pokłonów – mających raczej znamiona magiczne niż chrześcijańskie. Zezwolono też, aby przy szczególnych okazjach komunii udzielać pod dwiema postaciami. Poza tym duchownym zalecono, aby podczas kazań w większym stopniu korzystali z Biblii. Jak widać, Drugi Sobór Watykański rzeczywiście położył nacisk na pewne tendencje reformistyczne. Ale to za mało, ponieważ całość dogmatyki katolickiej pozostała zasadniczo nienaruszona. Z tego zaś można wnioskować, że Rzym papieski nie jest zainteresowany zrewidowaniem swoich niebiblijnych dogmatów i powrotem do nauki ewangelicznej, nie dąży zatem do ewangelicznej odnowy Kościoła, a jedynie do przystosowania się do nowych wyzwań, aby w ten sposób zapobiec dalszej sekularyzacji i ateizacji świata oraz rozszerzyć swoje wpływy na Kościoły niekatolickie i inne religie. Głównym bowiem celem Rzymu – jak czytamy w dokumentach soborowych – jest zjednoczenie wszystkich wspólnot pod władzą papieża oraz duchowe panowanie tzw. Stolicy Apostolskiej nad całą ludzkością. Oto co na ten temat mówił papież Jan XXIII w swoim przedpoborowym orędziu: „O tajemnico Bożej Opatrzności, która przez bliski Sobór Powszechny jeszcze raz w nieporównany sposób naświetlasz obowiązek służenia i duchowego paJan XXIII nowania Stolicy Apostolskiej wznoszącej się ponad przeznaczeniem całej ludzkości! Dlatego słusznie Prudencjusz, starożytny poeta chrześcijański, opiewa w swoim czasie triumf Boskiego Odkupiciela, wyznaczającego Rzym za punkt środkowy nowej historii świata” („Tygodnik Powszechny” 39/1962). Cokolwiek by zatem powiedzieć o osiągnięciach Vaticanum II, o obaleniu wielu podziałów, licznych barier i stworzeniu pewnych możliwości dialogu, jedno jest pewne: roszczenia Rzymu są wciąż te same, przybrały tylko inną formę, aby rozszerzyć swoje wpływy i w ten sposób roztoczyć swe zwierzchnictwo nad innymi Kościołami i wspólnotami chrześcijańskimi. Jak to się skończy – czas pokaże. BOLESŁAW PARMA
22
Nr 50 (562) 10–16 XII 2010 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (10)
Obłęd nawracania Klęską polskiego rycerstwa zakończyła się krucjata przeciwko Prusom w 1166 r. Zginął wówczas książę Henryk Sandomierski – najsłynniejszy polski krzyżowiec. Polska już w X w. zmierzała do podboju i chrystianizacji pogańskich Prusów, ci zaś konsekwentnie bronili swojej religii i wolności. Polskie wyprawy ofensywne skierowane przeciwko nim przybrały na sile w XII w., kiedy to w pełni rozwinęła się idea krucjat. Propaganda kościelna miała tak wielką siłę oddziaływania, że udział w krucjacie traktowany był jako obowiązek moralny każdego chrześcijańskiego rycerza. Ci, którzy nie chcieli się wypuszczać w dalekie wojaże – do Ziemi Świętej – znajdowali wroga za miedzą. Ta druga możliwość była bliższa polskiej racji stanu, gdyż szło o zabezpieczenie północnych i zachodnich granic, a także o objęcie polskim zwierzchnictwem „pogańskich” dotąd ziem. W tym celu wojska polskie podążały na Słowian połabskich i pomorskich oraz do Prus. Od wypraw pruskich datuje się faktyczne przeniesienie ideologii krucjatowej do Polski. W okresie panowania w Polsce księcia Bolesława Kędzierzawego – od pierwszego roku rządów i słynnej krucjaty z 1147 r. – jego głównym zajęciem wojennym były walki z Prusami. Skąpy był jednak plon owych pruskich wojen. „Może czasem
Ś
udał się połów niewolnika, może raz lub drugi pod grozą spustoszeń i obfitego krwi rozlewu wyciśnięto jakiś trybut od znękanej wojną ludności, ale to była korzyść jedyna z tych kresowych zapasów. Na próżno przyrzekał Bolesław Prusakom wolność i swobodę, jeśli się szczerze do chrześcijaństwa nawrócą, na próżno powrót do pogaństwa karą śmierci zagrażał. Kończyło się wszystko na obietnicach i choćby jak liczne tłumy dały się skropić wodą święconą w czasie wyprawy zwycięskiej, po odwrocie wojsk polskich za każdym razem zapanowało wszechwładne pogaństwo. Trzeba się było usadowić w ich ziemi, jak to później uczynili Krzyżacy, pobudować grody obronne, obsadzić je polskimi załogami i pod osłoną zbrojnej potęgi prowadzić dzieło nawrócenia” (Stanisław Smolka, „Mieszko Stary i jego wiek”). W 1164 i 1166 r. Bolesław Kędzierzawy po raz kolejny spróbował nawrócić Prusów na „świętą wiarę katolicką” i poddać swej władzy. Pierwsza wyprawa przyniosła połowiczny efekt. Wojskami przybyłymi ze wszystkich księstw królestwa dowodzili wówczas Bolesław Kędzierzawy, Mieszko III Stary oraz Henryk Sandomierski. Polscy krzyżowcy
wiecki humanizm to nie tylko ra cjonalizm i ateizm, ale także po szukiwanie satysfakcjonujących sposobów życia i zasad, które przynio są dobre relacje z otoczeniem. Przed dwoma tygodniami wyliczyłem zasady, które zalecał jako sposób na udane życie Leszek Kołakowski. Obiecałem sobie, że po prostu je wymienię i nie będę się na ich temat rozpisywał, aby każdy mógł je ocenić i ewentualnie zastosować bez patrzenia na nie przez pryzmat mojej interpretacji. Ale jedna z rad Kołakowskiego stanowi dla mnie pokusę zbyt silną, abym mógł się oprzeć chęci napisania o niej nieco szerzej. Chodzi o zachętę do ufania ludziom. Ufać z zasady? To w Polsce brzmi jak wyznanie wiary szaleńca albo prowokacja. Wszelkie badania dowodzą, że jesteśmy narodem najbardziej w Europie nieufnym. Co jeszcze gorsze – doświadczenie osób nauczonych, by innym nie ufać, potwierdza, że ta zasada jest słuszna. Dla nich kontakty z innymi ludźmi to pole minowe, na którym trzeba stawiać ostrożnie każdy krok, aby nie dać się oszukać. Jak wydostać się z tego błędnego koła? Z drugiej strony – może jednak nie ma żadnego błędnego koła i jako naród jesteśmy po prostu mądrzejsi od innych i dlatego mało komu ufamy, a Kołakowski ze swoją miłością do zaufania był po prostu frajerem?
w potrójnym szyku wkroczyli do Prus i łatwo przemierzyli „połowę ich kraju, paląc sioła i wioski i pustosząc pola”. Chcąc ocalić kraj, uwolnić ojczyznę i skłonić Polaków do wycofania się, starszyzna pruska przystała na polskie warunki „sprawiedliwego” pokoju. Jan Długosz tak relacjonuje te wydarzenia: „Wróciwszy więc do Bolesława (...), wyrzekają się przesądów i błędów pogańskich, burzą świątynie, obalają bożki, składają wyznanie wiary katolickiej i zostają obmyci wodą chrztu (...). Powstają kościoły, pozostają księża dla nauczania neofitów (...). Wreszcie na polecenie Bolesława wydano dla Prusów edykt
No właśnie, czy Skandynawowie, którzy statystycznie na ogół ufają innym, są prostodusznymi naiwniakami, a Polacy – wychowani do nieufności – cechują się lepszą znajomością życia i większym realizmem? Uważam, że nie tu leży różnica. Polska nieufność
powszechnie obowiązujący, że wszyscy, którzy teraz lub w przyszłości złożą wyznanie wiary katolickiej, będą wolni, a ci, którzy odmówią przyjęcia chrztu, zostaną publicznie sprzedani”. Inaczej ów edykt przedstawia „Kronika Wielkopolska”, a także Wincenty Kadłubek, który mówi nie o oddaniu w niewolę, lecz o bezzwłocznym ukaraniu śmiercią. Zaledwie rok przetrwał wymuszony pokój – Prusowie odesłali kapłanów do Polski, zaniechali płacenia podatków i trybutu starostom polskiego księcia, a niektórych pozabijali. Nie poprzestając na tym, wkroczyli do ziemi chełmińskiej i na Mazowsze, zabierając stamtąd wielkie łupy. W takiej sytuacji w 1166 r. zorganizowano nową wyprawę – jako skierowaną na Prusów krucjatę. Poprowadził ją książę Kędzierzawy, mając u swojego boku księcia Sandomierskiego, owego „błędnego rycerza”, który „miecz swój stępiony
TRZEBA TU POWRACAĆ, ŻEBY ICH NAWRACAĆ
i zabezpieczyć własne interesy z pominięciem innych osób, a często ich kosztem. Te często spotykane w kraju nad Wisłą cechy wychodzą na jaw szczególnie silnie na tle sposobów działania innych, lepiej zorganizowanych społeczeństw, czyli za granicą.
ŻYCIE PO RELIGII
Zasada zaufania idzie w parze z modelem zachowań społecznych, które w zasadzie wykluczają (poza najbliższą rodziną, której zwykle nawet w Polsce się ufa) możliwość satysfakcjonującego życia społecznego. Słynne polskie cwaniactwo polega na rozbudowanym indywidualnym sprycie, próbie przechytrzenia otoczenia i ułożenia sobie życia jego kosztem. Jest to często połączone z wyrafinowaną grą pozorów, różnymi formami oszustwa, krętactwa, nielojalności oraz próbami wykorzystywania innych ludzi. Bardzo często nie próbujemy przedstawić otoczeniu otwarcie naszych oczekiwań, negocjować warunków współdziałania, iść na możliwy do zaakceptowania kompromis, natomiast usiłujemy pójść drogą na skróty
To m.in. dlatego Polacy na obczyźnie tak bardzo się nienawidzą i żywią wstręt do siebie. Bo zmiana tła sprawia, że wyniesiony z kraju sposób bycia wydaje się szczególnie rażący. Z tej samej przyczyny polskie organizacje pozarządowe, partie, a także firmy borykają się z tyloma konfliktami personalnymi. Nieumiejętność życia w społeczeństwie rozsadza i dewastuje wszystko, niweczy świetne nieraz pomysły. Polska nieufność nie jest żadną mądrością życiową; jest kapitulacją wobec społecznej niemocy. Jednocześnie jej przyczyną i skutkiem. Zatem – czy rada Kołakowskiego, Polaka w końcu, nie ma w Polsce zastosowania? Czy ufanie w morzu uzasadnionej często
na czaszkach muzułmańskich pragnął zamaczać w krwi Prusaków”. Z powodu zdrady przewodników wyprawa zakończyła się zupełną klęską. Opisał ją w swojej kronice Wincenty Kadłubek: „Zwiadowcy i przewodnicy wojsk zapewniają, że znaleźli niezawodną, krótszą drogę przez knieje; byli bowiem i nieprzyjaciół podarkami przekupieni, i o zasadzce na swoich powiadomieni. Tedy po wąskiej ścieżce pędzą na wyścigi pierwsze szeregi doborowego wojska, gdy [nagle] z zasadzki wyskakują z obu stron nieprzyjaciele; i nie tylko z dala rażą pociskami, jak to kiedyś indziej uczynić zwykli, lecz jak gdyby w tłoczni ściśniętych, walcząc wręcz przeszywają, podczas gdy ci samorzutnie jak dziki rzucają się na zjeżone dzidy, jedni z żądzą zemsty, drudzy z chęci śpieszenia po pomoc; i większa część pada pod ciężarem własnego natłoku niż od ciosów oręża. Niektórych zbroją obciążonych pochłonęła głębia rozwartej otchłani; inni ponoszą śmierć, zaplątawszy się w zarośla i krzaki cierniste, [a] wszystkich ogarnia mrok szybko zapadającej nocy. Tak przez zdradziecki podstęp przepadło bitne wojsko! Tak zmarniała w niedorzecznej wojnie dzielność wspaniałych rycerzy!”. Kronikarz nie wspomniał o śmierci najsłynniejszego polskiego krzyżowca – księcia Henryka Sandomierskiego. Dowiadujemy się o niej z innych źródeł. W rocznikach polskich zanotowano bowiem (zresztą błędnie pod rokiem 1167): „Książę Henryk został zabity wraz ze swym wojskiem w wojnie w Prusach”. Inny zapisek pozwala ustalić dzień śmierci księcia: stało się to 18 października. Więcej szczęścia miał książę Bolesław, który przynajmniej uratował swe życie. ARTUR CECUŁA
nieufności nie byłoby przysłowiową walką z wiatrakami? I wreszcie – czy osoba ufna jest w polskich warunkach skazana głównie na rozczarowania, straty i porażki, więcej: czy nie wygląda jak ktoś naiwny i bezbronny, kto tym szybciej padnie ofiarą swojskiego cwaniactwa? Odpowiedzi na te pytania są zupełnie fundamentalne dla jakości naszego życia. Zamknięcie się w skorupie nieufności prowadzi przede wszystkim do przerażającej samotności, a także życia w goryczy i pretensjach. Brak zaufania wikła nas w powierzchowne, niesatysfakcjonujące relacje z ludźmi, atrapy przyjaźni, a w życiu gospodarczym – niekończący się wyścig szczurów zawsze prowadzący do jednego – pożarcia przez innych: dziś to ja kogoś pożrę, jutro, gdy nadejdzie chwila nieuwagi lub słabości, ja stanę się obiadem dla innych. Jestem przekonany, że istnieje trzecia droga pomiędzy naiwnością a nieufnością, która może zabezpieczyć nas zarówno przed samotnością cwaniaka, jak i losem ofiary własnej otwartości. Gdybym jej nie szukał, to nie zawracałbym sobie i Czytelnikom głowy świeckim humanizmem, propagowałbym raczej nasz plemienny obyczaj wzajemnego podgryzania się. I narzekania, że wszyscy ludzie są tacy wredni. Ale o tym za tydzień. MAREK KRAK
Nr 50 (562) 10–16 XII 2010 r. eodozja i jej dwie córki w X wieku zawładnęły tzw. Stolicą Apostolską, obsadzając, strącając, dyrygując i rodząc papieży. Przez biografów i historyków katolickich są obsypywane najgorszymi epitetami. Według historyka Liutpranda, biskupa Cremony (który jest głównym źródłem informacji o naszych bohaterkach i o rzeczonym okresie), Teodora matka była „bezwstydną dziwką, rozpaloną żarem Wenus”, zaś jej córka Marozja była „nawet jeszcze gorliwsza w służbie Wenus”. Czas dominacji tych kobiet w Państwie Kościelnym został nazwany „pornokracją” i odtąd przez termin ten zwykło się
T
finansów papieskich, który nosił tytuł księcia i senatora Rzymu. Wspólnie z mężem na początku X wieku kontrolowała Rzym i urząd papieski. Wynikało to tyleż z siły politycznej rodu, co ze związku intymnego, w jaki Teodora weszła z papieżem Sergiuszem III (904–911). Sergiusz zasiadł wówczas na tronie papieskim po raz drugi. Wcześniej, jako jeden z uczestników „synodu trupiego” („FiM” 49/2010) i sprawca upadku Formozusa, na krótko objął stołek papieski w 896 r., lecz został zeń niebawem strącony i wyklęty. W roku 904 objął papiestwo dzięki protekcji Teofilakta i Teodory. Niczym szczególnym na niwie
OKIEM SCEPTYKA Ten ostatni był całkiem odważny – stanął wszak osobiście na polu walki w zwycięskiej bitwie przeciwko Saracenom pod Garigliano. Niezbyt poważnie traktował natomiast godności kościelne, czego dowodem jest choćby mianowanie 5-letniego chłopca pewnego wielmoży arcybiskupem najważniejszej diecezji francuskiej (Reims). Kiedy jednak próbował zbyt wysoko podnieść głowę i wyzwolić się spod wpływu arystokracji rzymskiej, za sprawą rozgrywek Marozji trafił do więzienia, gdzie po roku został uduszony. Po tym pontyfikacie główne skrzypce w polityce papieskiej należały już wyłącznie do Marozji (jej
W ten sposób Marozja stała się legalną królową. Jej ambicje sięgały jednak cesarstwa... Na drodze kariery ambitnej matki stanął jej młodszy syn, Alberyk II (zm. 954), który po kłótni z mężem matki w roku 932 rozniecił przeciw niemu udaną rewoltę, w wyniku której został księciem Rzymu. Matkę wtrącił do więzienia, a później do klasztoru, w którym umarła ok. 937 roku. Ten sukces pozwolił mu obsadzać papieży przez kolejne cztery pontyfikaty: Leona VII (936–939), Stefana IX (939–942), Marynusa II (942–946) oraz Agapita II (946–955). W okresie jego panowania zaczął się już jednak rozwijać kościelny ruch
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (16)
Papieżyce i pornopapieże Dla wierzących feministek Maria Magdalena jest jedną z najważniejszych postaci w historii, konsekwentnie też występują w obronie jej czci. Może więc warto, by takie samo zainteresowanie zwrócić w kierunku „świętej trójcy” pornokracji: Teodory Starszej, Marozji oraz Teodory Młodszej. rozumieć „rządy nierządnic”. Z pewnością cały X wiek to jeden z najlichszych okresów w dziejach papiestwa. Suwerenność „ojców świętych” była dalece ograniczona, ich prowadzenie się mało ascetyczne, a przekonania – dalekie od ortodoksji. Nazywanie tego okresu historii papiestwa mianem pornokracji jest jednak redukowaniem go do problemów erotycznych papieży; to odwracanie naszej uwagi od sedna problemów, bo nie chodzi tutaj bynajmniej tylko o niemoralne prowadzenie się „ojców świętych”, lecz o to, że strategiczną władzę w Kościele na kilkadziesiąt lat przejęły niesamowicie ambitne kobiety, dla których łóżko było jedną z form prowadzenia polityki, ale nie jedyną. Za czasy pornokracji przyjmuje się okres 30, a nawet przeszło 100 lat. Najkrótszy z przyjętych wariantów dotyczy lat, w których na scenie dominowały Teodora Starsza i Marozja, najdłuższy – pontyfikatów kolejnych papieży od Formozusa (891) do Damazego (1048). Sądzę jednak, że można przyjąć ramy czasowe tzw. pornokracji, uwzględniając lata od pontyfikatu Sergiusza III – kochanka Teodory Starszej i Marozji – do pontyfikatu Jana XIII – syna Teodory Młodszej, czyli lata od 904 do 972 r. Skąd się wzięła potęga tych kobiet i ich wpływ na decyzje „Ducha Świętego”? W owym czasie Rzym był targany rywalizacją dwóch rodów – spoletańskiego i tuskilijskiego. Teodora Starsza była żoną Teofilakta, konsula Tusculum, przywódcy arystokracji rzymskiej, szefa
kościelnej się nie wyróżnił, poza tym, że miał zapoczątkować „pornokrację” i zamordował jednego lub nawet dwóch innych papieży, swoich poprzedników – Leona V i Krzysztofa. Wkrótce też uwiódł córkę swej kochanki, piętnastoletnią piękną Marozję, która została jego stałą partnerką seksualną i dała mu syna, przyszłego „ojca świętego” Jana XI. Okres pornokracji walnie przyczynił się do definitywnego rozpadu chrześcijaństwa na część wschodnią i zachodnią, a pontyfikat Sergiusza był tutaj jednym z punktów kluczowych. W tym czasie bowiem cesarz bizantyjski Leon XI doczekał się potomka z czwartą żoną. Patriarcha Konstantynopola odmówił jednak legalizacji tego małżeństwa, gdyż prawo zezwalało jedynie na dwie kolejne żony. W związku z tym władca zwrócił się do papieża rzymskiego o udzielenie stosownej dyspensy, które to życzenie papież spełnił skwapliwie. W odpowiedzi na to patriarcha Wschodu obłożył papieża klątwą, czym ten nieszczególnie się przejął – wszak wyklinali go już jego poprzednicy na papieskim stanowisku. Wśród ludu rzymskiego cieszył się jednak Sergiusz sympatią, potrafił bowiem sprawnie zabiegać o jego względy hojnymi darami. Może dzięki temu udało mu się utrzymać na stołku papieskim aż 7 lat. Kiedy papież Sergiusz umarł, jego miejsce zajęli kolejno trzej figuranci z nadania Teodory Starszej, a zarazem, jak się uważa, jej trzej kochankowie: Anastazy III (911–913), Lando (913–914) i Jan X (914–928).
Marozja
matka umarła kilka lat wcześniej). Była ona nie tylko równie piękna jak matka, ale i nie mniej bezwzględna w dążeniu do władzy i w ambicjach politycznych. Marozja (Mariuccia), ur. ok. 890 r., kochanka Sergiusza III, matka Jana XI, babka Jana XII, ciotka Jana XIII, prababka Benedykta VIII (1012–1024) oraz Jana XIX (1024–1032), uważana jest za główną bohaterkę okresu pornokracji. Za jej sprawą na tronie papieskim miało się znaleźć trzech „ojców świętych”: Leon VI (928), Stefan VIII (928–31) oraz jej syn Jan XI (93–935). W tym czasie Marozja przyznała już sobie tytuły Senatrix et Patricia Romanorum (senatorka i patrycjuszka Rzymu). Częścią jej polityki były też udane zmiany mężów, którymi byli kolejno: Alberyk I ze Spoleto (zm. 926), Gwidon z Toskanii (zm. 929) oraz król italski Hugon z Prowansji. Gwidon i Hugon byli zresztą rodzonymi braćmi, tym samym trzeci związek Marozji był w świetle prawa kanonicznego kazirodczy. Papież posłusznie jednak zalegalizował go, jednocześnie anulując ówczesne małżeństwo Hugona.
odnowy związany z klasztorem w Cluny. W XI w. zaowocował on erupcją potęgi papiestwa i takimi kluniackimi papieżami jak św. Leon IX, święty Grzegorz VII, i błogosławiony Urban II, a bogobojny Alberyk osobiście sprzyjał rozwojowi klasztoru kluniackiego (zał. 909). Ostatnim jego osiągnięciem było desygnowanie na łożu śmierci (w czasie pontyfikatu Agapita) na jego następcę swego własnego syna. Krok ten był jednoznacznie sprzeczny z prawem kanonicznym, które zakazywało elekcji za życia poprzedniego panującego, lecz możni Rzymu wykonali po jego śmierci zobowiązanie i na tron papieski wstąpił jeden z barwniejszych papieży tego okresu – osiemnastoletni Oktawian, który przybrał imię Jana XII (955–963). Młody Oktawian, w przeciwieństwie do swego poprzednika, pełnił w Rzymie władzę zarówno duchowną, jak i świecką. Nie krępował się przy tym żadnymi ograniczeniami moralnymi. Nieodrodny wnuk Marozji! To od jego pontyfikatu rozpoczął się nowy okres w dziejach papiestwa – związek ze Świętym Cesarstwem Rzymskim. Jan koronował
23
króla Niemiec Ottona I na cesarza. Dbał też o jedność terytorialną Państwa Kościelnego. Za jego pontyfikatu rozpusta w Watykanie sięgnęła zenitu – zarzucano mu, że z pałacu laterańskiego uczynił dom publiczny dla „złotej młodzieży rzymskiej” oraz... czarnoksięską świątynię. Papież ten był bowiem tyleż wierzący, co zabobonny. Wierzył ponoć w opiekę boga Jupitera i bogini Wenus, a na szyi nosił woreczek z amuletami ochronnymi. Za usługi wróżek i kurtyzan płacił kielichami do mszalnego wina i innymi dewocjonaliami. Miał bzika na punkcie koni. Wierzył bowiem, że dobre duchy chroniące go przed szatanem tkwią w ciałach koni. W stajniach zdarzało mu się odprawiać msze, a dziesięcioletniego chłopca stajennego uczynił diakonem. Niczym Kaligula swą ulubioną klacz mianował senatorem... Wiele zarzutów ciąży na tym „chłopcu w ornacie papieża”. Synod, który się zebrał z inspiracji jego politycznych wrogów w 963 r., złożył Jana z urzędu pod zarzutem zabójstwa, krzywoprzysięstwa, kazirodztwa, gwałtów, molestowania pątniczek i profanacji. Na jego miejsce wybrano na papieża człowieka świeckiego, który przybrał imię Leona VIII. Jan zbojkotował ten synod; wkrótce wrócił triumfalnie do Rzymu na czele wojska i anulował na kontrsynodzie wszelkie jego postanowienia. Niedługo jednak panowanie Jana dobiegło końca. Znany nam już biskup Liutprand pisze, że w wieku 28 lat Jan „był już u kresu swego haniebnego żywota; zginął śmiertelnie ugodzony w głowę przez diabła w czasie cudzołóstwa w domu kobiety zamężnej”. Skutki rządów trzech kobiet rozciągały się jeszcze na wiele lat po pontyfikacie Jana XII. Prawdziwe oblicze tzw. pornokracji pozostanie dla nas zapewne na zawsze zakryte, można się jednak zastanawiać, czy aby jej obraz przekazany głównie przez mało obiektywnego biskupa Liutpranda odpowiada prawdzie. Wersja kronikarza sugerująca, jakoby za wszystkie kluczowe wydarzenia odpowiedzialna była rozpusta Teodory i Marozji, budzi poważne wątpliwości co do jego rzetelności. Wydaje się, że pisarzom kościelnym łatwiej jest znieść wersję o upadku moralnym kilku pontifeksów niż o tym, że – dzięki ambicji i umiejętnościom – kilka kobiet na kilkadziesiąt lat opanowało Watykan, stając się de facto popessami – papieżycami, które, nie mogąc osobiście założyć korony papieskiej z powodu własnej płci, rządziły Kościołem za pośrednictwem swych kochanków i synów. Być może Teodora i Marozja nie były wcale „bezwstydnymi dziwkami”, jak chciałby tego nieprzychylny im biskup, lecz jakimiś prototypami Hillary Clinton czy Angeli Merkel? MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 50 (562) 10–16 XII 2010 r.
GRUNT TO ZDROWIE
holesterol należy do grupy związków organicznych zwanych steroidami i zaliczanych do lipidów. Odgrywa ważną rolę w funkcjonowaniu organizmu człowieka. Jest substancją niezbędną do przebiegu wielu procesów zachodzących w organizmie. Innymi słowy, potrzebujemy go do życia. Bez niego nasz organizm nie poradziłby sobie z wytwarzaniem hormonów (testosteron, estrogeny itd.) czy witaminy D3. Odpowiedni poziom cholesterolu sprzyja także prawidłowemu funkcjonowaniu komórek mózgowych. Cholesterol jest też składnikiem wytwarzanej przez wątrobę żółci (płyn magazynowany w pęcherzyku żółciowym) – potrzebnej do trawienia tłuszczów. Największe znaczenie ma jednak w tworzeniu błon komórkowych. Każda komórka zawiera odrobinę cholesterolu, a w całym organizmie jest go od 150 do 200 gramów. Cholesterol jest rozpuszczalny w tłuszczach, krew zaś jest środowiskiem wodnym. Aby mógł być przenoszony we krwi, otaczają go cząsteczki białka rozpuszczalnego w wodzie. Ten płaszcz białkowy utrzymuje cholesterol w postaci płynnej, co warunkuje swobodne przenoszenie go przez krew. Takie cząsteczki nazywamy lipoproteidami. Większa część cholesterolu jest przenoszona do komórek w postaci lipoproteidów o niskiej gęstości. Cholesterol zawarty w tych cząsteczkach nazywamy cholesterolem LDL i określamy go jako „zły”, ponieważ wzrost jego poziomu zwiększa ryzyko chorób serca. Cholesterol zawarty w lipoproteidach o wysokiej gęstości nazywamy cholesterolem HDL, a ponieważ zwiększenie jego stężenia łączy się ze zmniejszeniem ryzyka chorób serca, nazywamy go „dobrym”. Kiedy poziom cholesterolu LDL jest wysoki, jego nadmiar może odkładać się w ścianach tętnic, a tym samym ułatwia powstawanie blaszek miażdżycowych. Natomiast cząsteczki HDL wychwytują cholesterol ze ścian tętnic i transportują go z powrotem do wątroby.
C
Zator miażdżycowy w tętnicy
Wzrost poziomu złego cholesterolu we krwi wiąże się z ryzykiem wystąpienia wielu chorób układu krwionośnego, m.in. miażdżycy, choroby wieńcowej czy zawału serca. Poza tym przy wysokim poziomie cholesterolu wzrasta zagrożenie powstawaniem kamieni żółciowych. Norma występowania we krwi „dobrego” cholesterolu to 35–80 mg/dl (0,9–2,1 mmol/l). Wyższe wartości nie są zwykle uznawane za szkodliwe. Ważne jest także, aby poziom cholesterolu HDL stanowił
Cholesterol
Słyszał o nim każdy z nas dzięki reklamom produktów obniżających jego poziom. Jaką pełni rolę, wie już niewielu. co najmniej 20 proc. całkowitego cholesterolu w organizmie. Prawidłowy zaś poziom „złego” cholesterolu LDL we krwi powinien wynosić poniżej 135 mg/dl (3,5 mmol/l) i nie powinien stanowić więcej niż 80 proc. całkowitej zawartości cholesterolu. Nadmiar cholesterolu LDL zwiększa skłonność do odkładania się tłuszczów w ścianach tętnic i powstawania blaszki miażdżycowej, która zawiera go w ponad 60 proc. Złogi odkładające się w blaszce mogą zwężać światło tętnicy, co zmniejsza przepływ krwi. Patologia ta nazywana jest miażdżycą. Jeżeli blaszka miażdżycowa całkowicie zamknie światło naczynia lub spowoduje utworzenie się zakrzepu, przepływ krwi przez tętnicę całkowicie ustaje, doprowadzając do zawału serca. Jeżeli zatkanie dotyczy tętnicy mózgu, przepływ krwi przez mózg ustaje, a objawem jest udar mózgu. W przypadku zamknięcia tętnic w nogach powstaje bardzo bolesne schorzenie, zwane chromaniem. Podstawowym działaniem w walce ze skutkami nadwyżki cholesterolu jest określenie i monitorowanie jego stężenia w organizmie. Badanie należy wykonywać cyklicznie. U osób powyżej 20 roku życia, bez objawów chorób serca, zaleca się oznaczenie cholesterolu przynajmniej co 5 lat. Kobiety powyżej 55 roku życia i mężczyźni powyżej 45 roku powinni przeprowadzać badania co 2, 3 lata. Niezależnie od wieku, w przypadku stwierdzonego zwiększenia poziomu cholesterolu lub objawów chorób serca należy wykonać trzy kolejne badania składające się na pełny lipidogram (cholesterol
całkowity, HDL i LDL). Dla dorosłych, zarówno kobiet, jak i mężczyzn, poziom cholesterolu całkowitego nie powinien przekraczać 200 mg/dl. Warto pamiętać o podstawowych zaleceniach dotyczących przygotowania się do badania stężenia cholesterolu we krwi: ! badaniu poddajemy się na czczo (nawet 14–16 godz. po ostatnim posiłku), ! dwie doby przed badaniem utrzymujemy stałą dietę (nie spożywamy nadmiernej ilości tłuszczu, cukrów, alkoholu, ale też nie głodzimy się), ! unikamy nadmiernego wysiłku fizycznego oraz stresu, ! nie przyjmujemy leków obniżających poziom cholesterolu (chyba że zażywamy je od dawna, a badanie ma sprawdzić ich skuteczność). Aby regularnie kontrolować poziom cholesterolu we krwi, nie musimy bez przerwy odwiedzać punktów pobrań. Istnieją rozwiązania, które umożliwiają mierzenie stężenia cholesterolu bez wychodzenia z domu. Jednym z nich jest test Visual Cholesterol dostępny w aptekach w cenie około 33 zł. W opakowaniu znajdziemy zestaw do wykonania dwóch testów. Nie są one tak dokładne jak testy laboratoryjne, ale pomogą nam zorientować się, czy przekroczyliśmy już „cienką, czerwoną linię”. Co możemy zrobić, aby zminimalizować ryzyko związane z wysokim poziomem cholesterolu? Przede wszystkim potrzebna jest odpowiednia dieta. Powinniśmy ograniczyć spożycie tłuszczów zwierzęcych, szczególnie tłustych, smażonych mięs i tanich wędlin (kiełbasy, parówki).
Zadbajmy o przyjmowanie odpowiednich ilości kwasów tłuszczowych omega-3, a także omega-6. W naturalnej postaci znajdziemy je m.in. w rybach morskich (łosoś, makrela), tranie oraz tłoczonym na zimno oleju lnianym. Możemy je także zażywać w kapsułkach kupionych w aptece. Zrezygnujmy ze smażenia na rzecz gotowania, duszenia czy opiekania w folii. Jeśli musimy smażyć, róbmy to na oliwie z oliwek, oleju rzepakowym lub sezamowym. Do sałatek stosujmy różnego rodzaju oleje – lniany, oliwę z oliwek i inne oleje tłoczone na zimno. Nie należy jeść margaryn ze względu na obecność niezdrowego, utwardzonego tłuszczu roślinnego. Wyeliminujmy też z diety słodycze, cukier, dżemy, słodkie soki owocowe, napoje słodzone itp. Zastępujmy je naturalnym miodem i owocami, ale też z umiarem. Owoce zawierające dużo cukru (banany, winogrona) jedzmy raczej rano niż wieczorem, ewentualnie podczas okresów zwiększonego wysiłku fizycznego. Ograniczając spożycie cukrów, pamiętajmy też o węglowodanach prostych, obecnych w silnie przerobionych produktach zbożowych. Zrezygnujmy zatem z białego pieczywa, białego ryżu i „białych” makaronów. Nie zapominajmy też o ograniczeniu używek – papierosów, kawy i alkoholu. Kiedy już wyeliminujemy z naszego jadłospisu wszystko to, co niezdrowe, wprowadźmy w to miejsce produkty, które mają pozytywny wpływ na przemianę materii, gospodarkę tłuszczową oraz węglowodanową. Należą do nich m.in.:
! produkty pełnoziarniste bogate w błonnik i witaminy – chleb pełnoziarnisty na zakwasie, kasza gryczana i jaglana, makarony pełnoziarniste; ! rośliny strączkowe – fasola, soczewica, soja, groch; ! warzywa i owoce – w szczególności cebula, papryka, brokuły, kalafior, kapusta, jabłka, grejpfruty; ! produkty mleczne o niskiej zawartości tłuszczu – kefiry, jogurty; ! chude mięso jako źródło białka – piersi z kurczaka, w szczególności gotowane. Przez długi czas panował pogląd, że spożywanie dużej ilości jaj przyczynia się do drastycznego skoku „złego” cholesterolu. Obecnie raczej odchodzi się od tego stanowiska, podpierając się wynikami badań, w których nie stwierdzono związku między spożywaniem jajek a „wysokim cholesterolem”. Niektórzy dietetycy nawet zalecają jajka jako doskonałe źródło łatwo przyswajalnego białka oraz dobrych kwasów tłuszczowych. Jednak nie przesadzajmy i ograniczmy się co najwyżej do dwóch jajek co 2, 3 dni. Kolejnym naszym sprzymierzeńcem w walce z nadmierną ilością cholesterolu jest aktywność fizyczna. Już po kilku tygodniach regularnego treningu będziemy czuć się znacznie lepiej. Z czasem zwiększona aktywność fizyczna bezpośrednio przełoży się na trwałe obniżenie poziomu cholesterolu we krwi. Podstawową zasadą przy podejmowaniu jakiejkolwiek aktywności fizycznej jest dopasowanie jej rodzaju, natężenia i częstotliwości do możliwości naszego organizmu. Dlatego też, jeśli nie mamy większych doświadczeń z uprawianiem sportu, warto zacząć ostrożnie i na wszelki wypadek skonsultować się z lekarzem. Większości z nas na początek wystarczą półgodzinne treningi trzy razy w tygodniu. W pierwszych tygodniach mogą to być po prostu spacery, które z czasem możemy wydłużać, zwiększać częstotliwość lub zamienić na bieganie, jazdę na rowerze czy pływanie. Ważne, aby nie przesadzić z wysiłkiem, utrzymując w miarę równą jego intensywność (wystarczy tętno na poziomie 100–130). Warto też zmienić niezdrowe nawyki z życia codziennego. Do sklepu za rogiem lepiej nie jeździć samochodem, windę zamienić na schody, a nawet wysiadać przystanek wcześniej z autobusu i uskutecznić szybki marsz. Alternatywą jest stosowanie kuracji farmakologicznej opartej zazwyczaj na substancji zwanej statyną. Obniża ona poziom cholesterolu i rozpuszcza istniejące złogi miażdżycowe. Niestety, wywołuje też sporo poważnych objawów niepożądanych. Przyczynić się może do powstania katarakty, dysfunkcji wątroby, niewydolności nerek lub uszkodzeń mięśni przyszkieletowych. Niektórzy pacjenci musieli nawet zrezygnować z jej stosowania z powodu silnych przewlekłych bólów głowy. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 50 (562) 10–16 XII 2010 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
POlska POwyborcza W tytule tego felietonu nie ma błędu. Jest tylko graficznie przedstawiona konstatacja, że Platforma Obywatelska ostatecznie przejęła władzę w naszym kraju. To mogłaby być bardzo dobra wiadomość dla lewicy. Pierwsza i druga tura wyborów samorządowych czarno na białym pokazała, że Platforma bierze niemal wszystko. Zwycięski pochód partii Tuska trwa już jakiś czas i ani myśli zwolnić. To nienotowany dotąd w Polsce cud, że formacja, która trzy lata jest u władzy, ma premiera i od niedawna prezydenta, obsadza kluczowe stanowiska w administracji, teraz wykosiła konkurencję w głosowaniu municypalnym. A więc w głosowaniu, gdzie (może poza sejmikami wojewódzkimi) krzyżyki stawia się zazwyczaj przy konkretnych, znanych lokalnym wyborcom kandydatach, a nie przy partiach politycznych. Czyżby PO-wcy byli aż tak dobrzy? Ale gdzie tam! No więc jaki mamy tego powód? Są na ten temat co najmniej dwie koncepcje. Pierwsza jest lansowana przez katolickie media, a jej résumé tyleż zdumiewa, co rozśmiesza. Otóż: „Znacząca część społeczeństwa jest zadowolona ze świętego spokoju, a wybory są dla Polaków dużo mniej ważne i warte niż pełne brzuchy”. Poza konstatacją, że na przykład autor tych słów – red. Terlikowski – tak dalece zapędził się w krytykowaniu wszystkiego, co nie jest „prawdziwie polskie”, iż nawet nie zauważył, jak przyznał, że „nieprawdziwi Polacy” (czyli lwia część populacji
nadwiślańskiego kraju) mają pełne brzuchy, nie można odmówić takim twierdzeniom pewnej racji. Otóż rzeczywiście po raz pierwszy od wielu lat w Polsce jest nudno, piekielnie nudno i tą nudnawą przewidywalność jutra rodacy zaczynają sobie wielce cenić. Czy pamiętacie, aby w ostatnim dwudziestoleciu był drugi taki okres jak obecny, kiedy to każdy z nas musi się głęboko zastanowić, zanim odpowie na pytanie: kto aktualnie jest ministrem od oświaty albo od Skarbu Państwa czy jakiejś tam infrastruktury? A przecież jeszcze całkiem niedawno dyskutowaliśmy od Bugu do Odry, czy Teletubisie są gejami albo kto kogo nagrał, co nagrał i dlaczego. A teraz co? Nic. No chyba że Jarosław Kaczyński powie, że „z wizytą do Polski przyjechał drugorzędny polityk rosyjski”. Wtedy jest się z czego pośmiać, ale już bez strachu. I w tym sęk, czyli kolejna przyczyna niebywałego powodzenia PO. Po prostu Tuskowi (ale także i innym partiom) wyborców napędza utrzymujący się nadal strach przed PiS. Przed prezesem, Ziobrą, Brudzińskim, Kurskim i całą zbieraniną rozmaitych Wróbli siedzących w Kempach. Strach przed możliwością powrotu do realnej, decyzyjnej polityki tych pań i panów. Każdy wybór jest bowiem dobry, byle to nie był PiS. Stąd piąta już z rzędu klęska kaczego ugrupowania. PO ten strach pieczołowicie wykorzystuje, pielęgnuje, hołubi i na nim gra: jak nie zagłosujecie na nas, to wrócą demony.
olitycy krzyczą, że nie pozwolą na legalizację w publicznych placówkach lecznictwa opłat dodatkowych. Tak naprawdę ich działanie bije w chorych i niezamożnych Polaków. W formie dopłat do leków, prywatnych wizyt i łapówek Polacy wydają na leczenie około 16 miliardów zł rocznie. Stanowi to 30 proc. całej puli, jaką dysponuje ochrona zdrowia, czyli lekarze, szpitale, lecznice itp. Jest to jeden z najwyższych wskaźników w Europie. Dodatkowo tzw. koszyk świadczeń gwarantowanych niczego nie gwarantuje – nie ma w nim wielu ważnych procedur medycznych, leków, terapii długoterminowych itp. Co najważniejsze, nie określa on, jak długo możemy maksymalnie czekać na operację. Nie ma także procedury wymuszającej na szpitalach prowadzenie czytelnych list kolejkowych. Zdaniem specjalistów od zwalczania korupcji, jest to pośredni sposób wymuszania na obleganych oddziałach tak zwanych kopert. Pacjent, którego straszy się 570-dniową kolejką na operację stawu biodrowego, szybciej zdecyduje się na nieformalną płatność za przyspieszenie zabiegu. Legalizacja dopłat, która tak nie podoba się politykom, to nie tylko dodatkowe wpływy do budżetu państwa, ale także wzmocnienie pozycji
P
To hasło – „wszystko, tylko nie PiS” – doskonale ilustruje casus Łomży, do tej pory niezłomnego matecznika PiS, gdzie bój o fotel prezydenta stoczyli tylko dwaj liczący się kandydaci: Mieczysław Czerniawski i Lech Kołakowski z PiS. Ten pierwszy pokonał tego drugiego miażdżącą przewagą 21 procent. Wyborcom łomżyńskim (którzy zawsze do tej pory głosowali gremialnie na PiS) nie przeszkadzał tym razem nawet taki, powszechnie znany fakt, że Czerniawski był w przeszłości kadrowym członkiem Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Bez
najmniejszego skrępowania mówili dziennikarzom, że tak mają dość w mieście partii Kaczyńskiego, iż prędzej zagłosują na diabła wcielonego niż na kandydata wskazanego przez „prawych i sprawiedliwych”. ! ! ! Ale ostatni plebiscyt popularności (czyli wybory samorządowe) pokazał coś jeszcze. To mianowicie, że dwubiegunowy układ dobrego i złego gliniarza, czyli zwycięska PO
kontra biorący w d... PiS zaczyna się rozpadać. Daty 21 listopada i 5 grudnia udowodniły, że rodzi się coś, co można by nazwać trzecią siłą, czyli partią niezależnych samorządowców. Ze 107 prezydentów miast, których wybieraliśmy, aż 67 to kandydaci niekojarzeni z żadną partią (albo kojarzeni słabo). W tym kontekście 25 prezydentów z PO to już nie jest wynik tak oszałamiający, jak to nam przedstawia Tuskowy PR (choć trzeba przyznać, że platformersi wzięli niemal wszystkie najważniejsze miasta: Warszawę, Łódź, Gdańsk, Lublin...). Natomiast jeden jedyny PiS-owski prezydent w liczącym się mieście – Andrzej Kosztowniak w Radomiu (szczerze współczujemy) – to dramatyczna klęska. Za to 11 szefów miast z Sojuszu (w tym brawurowe zwycięstwo Krzysztofa Matyjaszczyka w czarnej i niebieskiej, tj. maryjnej Częstochowie) może być zapowiedzią wielkich przetasowań na politycznej mapie Polski. Może, ale nie musi... Czy sukces kandydatów niezależnych w wyborach samorządowych może przełożyć się na ich triumf w wyborach ogólnokrajowych? Przykład Dutkiewicza z Wrocławia pokazuje, że na razie nie. Można być absolutnym, niekwestionowanym liderem na własnym podwórku i kompletnie nieliczącym się kandydatem w wyborach ogólnokrajowych.
Zdrowie jest chore pacjenta. Miałby on szansę na zwrot dopłaty, jeśli okazałoby się, że szpital podawał fałszywe dane. Groźba zwracania nienależnie pobranych pieniędzy oraz wysokich odszkodowań skłoniłaby szefów lecznic do prowadzenia porządnej dokumentacji. A jest ona niezbędna właścicielom publicznych placówek do planowania inwestycji. Dzisiaj robi się je bez żadnej koordynacji. Taki na przykład samorząd województwa podlaskiego zafundował mieszkańcom nowy dobrze wyposażony oddział ortopedyczny w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym. Pomysłodawcy nie uzgodnili wszystkich szczegółów i po zakończeniu inwestycji okazało się, że realny czas oczekiwania na zabiegi na oddziale ortopedii wydłużył się z 347 dni do ponad tysiąca. Powód? Nowiutkie sale operacyjne ortopedii zaczęły wykorzystywać inne oddziały. A ich szefowie robili to, gdyż przypisane im sale zabiegowe przerobiono na sale chorych. Szansa na zwiększenie ortopedycznego kontraktu z NFZ przepadła – po remoncie leczył on mniej pacjentów niż wcześniej.
Legalne opłaty spowodują obniżenie stawek za sporą część zabiegów. Co ważne, pacjent będzie mógł porównać ceny. Nie możemy także zapomnieć o jeszcze jednej sprawie: otóż wiele operacji nie należy do koszyka świadczeń gwarantowanych. Polscy lekarze są w stanie je przeprowadzić, nie mogą jednak w publicznej placówce pobrać za nie opłat. Korzysta na tym ich zagraniczna konkurencja. W Europie zachodniej medycyna daje już od kilku do kilkanastu procent dochodu narodowego brutto. Słynne kliniki stają się wizytówkami państw i miast. Nasi dentyści prowadzący gabinety przy granicy z Niemcami i Czechami zaczynają podpisywać umowy z tamtejszymi ubezpieczycielami. My za to pozwalamy na prawną dyskryminację publicznych szpitali, na które prywatne lecznice przerzucają koszty swoich błędów i zaniechań. Nie wiadomo, dlaczego rząd zrezygnował także z reformy standardów podstawowej opieki zdrowotnej. Utarła się również praktyka przeprowadzania w szpitalach wielu często
25
Czy ta reguła musi jednak obowiązywać w przyszłości? Wcale nie musi, i tu jest właśnie wielkie pole do popisu dla liczących się ugrupowań. Jeśli bowiem wspomniany wcześniej Dutkiewicz z jakiejś tam Polski Plus (który w lokalnych wyborach dosłownie ośmieszył konkurencję) w wyborach prezydenckich został wyśmiany, to ten sam facet, startując na przykład z SLD, byłby już całkiem poważnym kandydatem. Niestety, wydaje się, że obecnemu kierownictwu Sojuszu wcale nie zależy na poszukiwaniu i pozyskiwaniu nowych liderów liczących się w skali kraju. Wprost przeciwnie. Widać, że sam wódz Napieralski zrobi wszystko, by na ul. Rozbrat ani gdziekolwiek indziej w Polsce nie wyrósł mu znaczący konkurent. Czy choćby nowa, rozpoznawalna osobowość. Stąd marginalizacja Joasi Senyszyn, Olejniczaka, nawet Arłukowicza. Dlaczego tak się dzieje? Bo SLD nie jest żadną lewicą, żadną ideową formacją. To jedynie koteria kilkunastu panów i pań, którzy zamierzają huśtać się od wyborów do wyborów, a jedyną ich ambicją jest ewentualne wejście w koalicję (w miejsce PSL?), bo wtedy Grześ mógłby zostać wicepremierem i rozdzielić kilkanaście stołków dla swoich. Nie ma więc co liczyć na próby wykorzystania przez lewą stronę rosnącej w siłę formacji niezależnych polityków. Próbuje to wykorzystać Palikot. Zaczął nieźle i... kicha. Teraz na podobny pomysł wpadła „Polska, która jest najważniejsza”. I jak tak dalej pójdzie, to może uda jej się zagospodarować lewą stronę prawicy, a wówczas Grześ nie zostanie wicepremierem, a jego zaplecze nie wejdzie w koalicję. Ale do Sejmu się dostanie. I to im, niestety, wystarcza. MAREK SZENBORN
prostych badań. U naszych sąsiadów robią je przychodnie lub otwarte laboratoria. Zdumienie analityków budzi powszechny zachwyt polityków pomysłem rozbicia NFZ. Zapominają oni o jednym drobiazgu: jest on dzisiaj najtańszym ubezpieczycielem zdrowotnym w Europie. Podział NFZ spowoduje nie tylko wzrost kosztów obsługi administracyjnej ochrony zdrowia, ale także zwiększy występujące dzisiaj regionalne różnice w wysokości nakładów na leczenie, przypadających na jedną osobę. Może to także doprowadzić do dzikiej prywatyzacji jednej z największych w Europie baz danych o pacjentach, szpitalach, lekarzach i lekach, wartej miliardy złotych. Te ostatnie dane są szczególnie cenne ze względu na przygotowywaną przez resort zdrowia reformę systemu refundacji leków. Dzika prywatyzacja baz danych NFZ grozi przechwyceniem części jego cennych informacji przez firmy farmaceutyczne. Wtedy to one, a nie politycy odpowiadający za ochronę zdrowia, będą układać budżet przeznaczony na medykamenty. Inne informacje przechwycą firmy ubezpieczeniowe. Dostęp do danych zgromadzonych w NFZ zwiększy ich przewagę nad klientami. MiC
26
RACJONALIŚCI
W
izja Sądu Ostatecznego w wierszu Herberta „U wrót doliny” przeraża bardziej niż psychodeliczne malowidła Memlinga i innych moralizatorów.
Okienko z wierszem Po deszczu gwiazd na łące popiołów zebrali się wszyscy pod strażą aniołów z ocalałego wzgórza można objąć okiem całe beczące stado dwunogów naprawdę jest ich niewielu doliczając nawet tych którzy przyjdą z kronik bajek i żywotów świętych ale dość tych rozważań przenieśmy się wzrokiem do gardła doliny z którego dobywa się krzyk po świście eksplozji po świście ciszy ten głos bije jak źródło żywej wody jest to jak nam wyjaśniają krzyk matek od których odłączają dzieci gdyż jak się okazuje będziemy zbawieni pojedynczo aniołowie stróże są bezwzględni i trzeba przyznać mają ciężką robotę ona prosi – schowaj mnie w oku w dłoni w ramionach zawsze byliśmy razem nie możesz mnie teraz opuścić kiedy umarłam i potrzebuję czułości starszy anioł z uśmiechem tłumaczy nieporozumienie staruszka niesie zwłoki kanarka (wszystkie zwierzęta umarły trochę wcześniej) był taki miły – mówi z płaczem – wszystko rozumiał kiedy powiedziałam – głos jej ginie wśród ogólnego wrzasku nawet drwal którego trudno posądzić o takie rzeczy stare zgarbione chłopisko przyciska siekierę do piersi – całe życie była moja teraz też będzie moja żywiła mnie tam wyżywi tu nikt nie ma prawa – powiada – nie oddam ci którzy jak się zdaje bez bólu poddali się rozkazom idą spuściwszy głowy na znak pojednania ale w zaciśniętych pięściach chowają strzępy listów wstążki włosy ucięte i fotografie które jak sądzą naiwnie nie zostaną im odebrane tak to oni wyglądają na moment przed ostatecznym podziałem na zgrzytających zębami i śpiewających psalmy
Nr 50 (562) 10–16 XII 2010 r.
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Kariera Andrzeja Rzeplińskiego Andrzej Rzepliński, nowy prezes Trybunału Konstytucyjnego, lubi powtarzać, że „nie traktuje życia w kategoriach kariery”. Życiorys bynajmniej na to nie wskazuje. W swoim czasie nie brzydziła go nawet przynależność do PZPR. Potem tłumaczył, że chciał wykorzystać legalny instrument, żeby w Polsce było normalniej. W 1981 roku normalność mu najwyraźniej zbrzydła, bo wystąpił. A że zawsze lubił blichtr, podobno spalił legitymację. Ostry bieg po najwyższe stanowiska w państwie zaczął w III RP. Po spłodzeniu ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej liczył, że przejdzie do historii jako jego pierwszy szef. Nie wyszło. Stanowisko objął prof. Leon Kieres, który zaproponował Rzeplińskiemu funkcję swojego doradcy. Bynajmniej nie w dowód uznania jego kompetencji, ale dlatego, że ustawa była tak nieprawdopodobnym knotem, że wymagała permanentnej interpretacji. Poprzednio Rzepliński doradzał już prezydentowi Wałęsie i ministrowi Pałubickiemu, ale co dokładnie, pozostaje tajemnicą. Jest to bowiem prawdziwy mistrz kamuflażu. O jego konspiracji w PRL na pewno wiadomo tylko tyle, że w drugim obiegu wydawał swoje książki, czyli pracował na własny dorobek naukowy. Współautor jednej z nich, Paweł Moczydłowski, wspomina: „O Andrzeju było wiadomo, że robi coś dla podziemia, ale co
robił konkretnie, nawet ja, jego przyjaciel, nie wiedziałem”. Ciekawe, czy ktokolwiek wiedział, bo także senator Romaszewski opowiada, że kiedy w latach 70., jako kierujący KOR-owską komisją interwencji, nawiązał z Rzeplińskim kontakt, rozmawiali ze sobą „bardzo szczerze i otwarcie”. Czy cokolwiek z tego wyszło, już nie wspomina, choć ogólnie chwali za pryncypialność w kwestii przestrzegania praw człowieka. Jakiekolwiek peany akurat w wydaniu Romaszewskiego są zabawne. Wszyscy pamiętamy, jak publicznie płakał rzewnymi łzami, kiedy w 2007 roku nie został wicemarszałkiem Senatu. Tłumaczył wówczas w TVN24, że dodatkowy grosz, gabinet i służbowy samochód należą mu się jak psu buda. Za zasługi w walce z PRL, które chciał przeliczyć na gotówkę. Nawet tak podnoszona zasadniczość Rzeplińskiego w zakresie przestrzegania praw człowieka też wydaje się mocno wybiórcza. Praw generała Jaruzelskiego nie chce przestrzegać. Obraża go, nazywając „skansenem o odrażających poglądach komunistycznych”. Nie jest również tak bezkompromisowym zwolennikiem przestrzegania prawa, za jakiego się podaje. Przypadek o. Hejmy dowodzi, że prezes Rzepliński nawet swoją umiłowaną lustrację traktuje mocno wybiórczo. Jako doradca prezesa IPN przekonywał, żeby o znalezieniu agenturalnej teczki dominikanina w pierwszej
kolejności zawiadomić Episkopat. Chodziło o stworzenie biskupom możliwości ukrycia zakonnika przed opinią publiczną. Zapewne aby nie ujawnił faktów kompromitujących jego sutannowych zwierzchników. Gdzie tu interes publiczny i równość wobec prawa? W 2005 roku po raz kolejny Andrzej Rzepliński już był w ogródku, już witał się... Tym razem z funkcją rzecznika praw obywatelskich. Przeżył kolejne rozczarowanie. Tym boleśniejsze, że publiczne. Sejm z oporami, dopiero w trzecim podejściu, przegłosował jego kandydaturę. Ostatecznie padła w Senacie. W 2007 roku podobno mógł zostać ministrem sprawiedliwości, ale nie chciał, bo „istniejąca w ministerstwie struktura jest nie do ruszenia”. Trudno się dziwić. W końcu nie każdy lubi ciężką, odpowiedzialną pracę. Do gustu przypadła mu natomiast funkcja sędziego Trybunału Konstytucyjnego. Wprawdzie krygował się, czy ją przyjąć, ale tym razem ryzyka nie było. Protektorzy z PO mieli większość potrzebną do wyboru. Toteż po trzech dniach rzekomego namysłu postanowił się poświęcić. Zapewne kolejne katusze przeżywał, rozważając, czy zostać prezesem TK. Zwłaszcza że będzie musiał nieść ten krzyż aż do grudnia 2016 roku. Chyba że kolejny prezydent RP się zlituje i... JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
Spotkanie u generała Dlaczego organizujemy pikietę pod domem gen. Jaruzelskiego? Bo chcemy tworzyć przeciwwagę dla gromadzących się tam co roku 12 grudnia – w rocznicę ogłoszenia stanu wojennego w 1981 r. – członków organizacji faszyzujących lub wręcz faszystowskich czy nacjonalistyczno-prawicowych. Są to te same organizacje, których marsz został zablokowany 11 listopada na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie: ONR, NOP, MW, PiS itp. Wiem, że niektórzy mają nam za złe, że manifestujemy solidarność z generałem. Najczęściej słyszę argument zdrady narodu padający z ust osób młodych, które w 1981 roku były dziećmi albo jeszcze się nie urodziły. Im to właśnie gorąco radzę przeczytać chociaż jeden rozdział z podręcznika „Filozofia” prof. Stefana Opary pod tytułem: „Głupota jako wartość”. Autor przypomina kolejne polskie powstania zakończone klęską, w tym najstraszniejsze – warszawskie, którego każdy dzień w ciągu dwóch miesięcy przynosił kolejne tysiące ofiar. Bilans: setki tysięcy zabitych, wygnanych, bezdomnych, zadręczonych w obozach, zagłada miasta... Dziś tym, którzy powstanie nieodpowiedzialnie wywołali, stawia się pomniki. „Jaruzelski, który bezustannie prosi o wybaczenie, za pomocą mniejszego zła ocalił Polaków przed kolejną tragedią. Z punktu widzenia tradycyjnej mentalności nie miał on jednak prawa być mądry przed szkodą... Podejrzewa się, że skoro postąpił sprytnie, mądrze i skutecznie – to zapewne nie jest Polakiem, a przynajmniej nie jest prawdziwym Polakiem. Polak prawdziwy powinien bowiem ginąć w szaleńczych uniesieniach, a nie chłodno realizować długofalowe plany”. Ale i ja mam pretensje do Generała. O układanie się później z Kościołem, o okropną ustawę o stosunkach państwa i Kościoła z 1989 roku, wreszcie o jej konsekwencję – Komisję Majątkową, czyli gigantyczną grabież majątku narodowego. Przez wieki (w PRL-u też) Kościół katolicki zachowywał się tak, jak zachowuje się przez ostatnie 22 lata i nie było podstaw, aby sądzić, że tym razem będzie inaczej. Oczywiście Kościół nie jest generałowi wdzięczny. Kościół gardzi swoimi dobroczyńcami. Bez przyzwolenia biskupów nie poniżano by Go ani nie włóczono po sądach. Zapraszam w niedzielę 12 grudnia, o godz. 23, Warszawa, ul. Ikara 5, metro Wilanowska. Teresa Jakubowska, RACJA PL
Nr 50 (562) 10–16 XII 2010 r.
Znalezione na www.Demotywatory.pl
– Fajna jesteś, jak wypijesz! – Ty też jesteś fajny, jak wypiję. ! ! ! Rozmawia chłopak z dziewczyną: – Mogę cię pocałować? Chociaż w policzek? Dam ci za to snickersa. Dziewczyna się zgadza. – A jak dam ci dwa snickersy, to będę cię mógł pocałować w usta? – No dobra – zgadza się dziewczyna. – Chciałbym cię jeszcze raz pocałować w usta, ale teraz z języczkiem. Mogę? Dam ci jeszcze trzy snickersy... – Dobra, całuj, ale zanim mnie przelecisz, to chyba prędzej cukrzycy dostanę... KRZYŻÓWKA Odgadnięte słowa wpisujemy WĘŻOWO, tzn. ostatnia litera odgadniętego wyrazu jest równocześnie pierwszą literą na stępnego 1) słychać z oddali, gdy się weń wali, 2) dane są na nim przechowywane, 3) baba go nie miała, więc kupiła prosię, 4) może być zbity na ulicy podczas demonstracji, 5) niebieskie u marzyciela, 6) świetna uczelnia z jednym ale, 7) zna się na rzeczy, 8) jest wyczerpany na końcu rozmowy, 9) w parze z różańcem, 10) perz jest nim też, 11) bywa ciemny, podejrzany, 12) kopie dołki w sekrecie, 13) zdobyta przez konia, 14) co druhna czasem wyznacza kompasem?, 15) Republika Chińska, ale nie Ludowa, 16) ma nosa do slalomu w Zakopanem, 17) kot nie w butach, tylko w ciapkach, 18) w sumie to bardzo ważne naczynie, 19) nasz apasz, 20) buja majtkami, 21) zaraza w komórce, 22) kultowy film podróżniczy, 23) okrutny rodzaj kary za czary, 24) bierzesz łyk, by kaszel znikł, 25) szczyt możliwości w pułapce, 26) Las na Wyspach Kanaryjskich, 27) najważniejszy w całej wsi, 28) zawiesisty sygnał telegrafisty, 29) meksykański sos dla tancerzy, 30)... amandi w alkowie, 31) zagrywka konserwatysty, 32) nierozerwalnie związany z Gombrowiczem, 33) z mydłem wśród kamieni, 34) narzędzie z filmową nagrodą, 35) stawka krótsza niż życie, 36) bóg z sera, 37) ostre narzędzie boksera, 38) układanka z żołędzi, 39) jest wolny przed starciem, 40) szatan w kapeluszu, 41) oblatana płyta, 42) w co wpaść można w Transylwanii?, 43) wuj z Ameryki, 44) tworzy z miską piękną parę, 45) co gra kapela z Serocka?, 46) co w klejnotach pociąga ćpuna?, 47) trochę swingu na rzece, 48) ma za zadanie rozpoznanie, 49) jaka część adresu może mieć trzy paski?, 50) setka w parlamencie, 51) produkcja żywca dla abstynentów, 52) nie życzę go sobie w głowie.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Rozmawiają dwaj przyjaciele: – Wczoraj poszedłem do psychologa. – I co? – Przez dwie godziny opowiadał mi, jakie to suki – jego żona i teściowa. Od razu zrobiło mi się lżej... ! ! ! Przychodzi baba na policję. – Chciałam zgłosić, że zaginął mój mąż. – Kiedy to się stało? – Już cztery dni minęły, jak do domu nie wrócił... – Dobrze. Proszę wypełnić ten formularz. Jak męża znajdziemy, to pod jaki adres mamy go odstawić? – Zanim to zrobicie, to powiedzcie mu, że mamusia jednak nie przyjedzie... ! ! ! Ojciec rozmawia z dorosłym synem. – Nie myśl, że nie szanuję twoich upodobań, ale zastanawia mnie, dlaczego przy twoim wzroście za każdym razem przyprowadzasz do domu same niskie dziewczyny. – Oj, tata! Staram się mieć na uwadze to, co mi wpajałeś od dziecka. Żeby zawsze wybierać mniejsze zło!
46
1
39 60
2 40
11
47
58
32
48
10
37
5
4
41
49
44
19
31
59
2
42
26
63
9
36
41
28
3
29
16
32 30
21
29
46
39
25
49
15 48
14
22
25
23
36
31
50
26 14
13
52
35
35
55
13
8
50
20,43 23
37
47
51
28
45
22
12
15
6
12
18
19
33 7
27
17
6
56
33
5
4
38
61
11
44
62
24
20
38
18,51
34 1
54
21
10
40
8 43
34
3
45
53
9 52
7
27
17
16
24
30
57
42
LLitery itery z z pópól l poponumerowanych numerowanych w praw dolnym dolnym rogu utwo rzą routworzą związanie rozwiązanie – odpowiedź wym prawym rogu na pytanie: Kiedy kończy się dzieciństwo?
- odpowiedź na pytanie: Kiedy kończy się dzieciństwo? 1
2
3
4
5
13
14
15
16
17
26
27
28
29
30
31
37
38
39
40
41
42
50
51
52
53
54
6
7
8
9
18
19
20
21
32
33
43
55
56
44
10
11
12
22
23
24
25
34
35
36
45
46
47
48
49
57
58
59
60
61
62
63
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 48/2010: „Czterdzieści lat”. Nagrody otrzymują: Franciszek Cedrowski z Krakowa, Jan Czamara z Krynicy-Zdroju, Maciej Rasała ze Szczecina. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Maja Husko; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 46,80 zł na pierwszy kwartał 2011 r. (roczna 201,90 zł); b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 46,80 zł na pierwszy kwartał 2011 r. (roczna 201,90 zł). Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
28
Nr 50 (562) 10–16 XII 2010 r.
JAJA JAK BIRETY
Fot. B.K.
Humor
Rys. Tomasz Kapuściński
Student pyta przyjaciela: – Coś taki dzisiaj smutny? – Wypieprzyli mnie z uczelni... – A za co?! – No właśnie nie mam pojęcia, bo pół roku mnie tam nie było. ! ! ! Nad siedzącą w tramwaju dziewczyną stoi młody chłopak i nieustannie wpatruje się w jej dekolt. W końcu ona nie wytrzymuje: – Chcesz w gębę?! – Oj tak! A drugiego do ręki!
olska jak długa i szeroka walczy z papierosem. ! Wszystko zaczęło się od wyprawy Kolumba do Ameryki. Marynarze przywozili popularny wśród Indian tytoń, który zwijano i palono jak dzisiejsze cygara. Bogaci Hiszpanie wyrzucali niedopałki tych „cygar” na ulicę, a ci niebogaci zbierali je i resztki tytoniu zawijali w papier. Tak wymyślono papierosy. ! W Polsce tytoń pojawił się w 1590 r. Przywiózł go z Turcji poseł króla Zygmunta III. Używkę traktowano wówczas jak roślinę ozdobną lub leczniczą. ! Pierwszy traktat o szkodliwości tytoniu, napisany przez angielskich lekarzy, ukazał się w 1598 r. W 1650 roku papież Innocenty X nałożył ekskomunikę na palących wiernych. ! Popularna papierosowa marka Marlboro na początku XX wieku produkowała papierosy z myślą o płci pięknej – z czerwonymi ustnikami, na których nie było widać śladów szminki. Od lat 50. reklamy kierowano już do mężczyzn. Symbolem firmy stał się tzw. marlboroman – przystojny kowboj z nieodłącznym atrybutem w postaci papierosa. Wszyscy trzej mężczyźni występujący w reklamach zmarli na raka płuc. ! W większości krajów papierosy można nabyć po ukończeniu 18 roku życia. W Japonii – dopiero po 20. Nie oznacza to jednak, że palenie
P
ŚWIĘTUSZENIE
! ! ! Kowalski: – Proszę wybaczyć, panie kierowniku, ale w tym miesiącu nie dostałem premii... Kierownik: – Wybaczam panu. ! ! ! Kilkuletni chłopiec wpada z podwórka do domu i przerażony krzyczy do matki: – Mamo, mamo, pan listonosz przed chwilą powiedział, że w przyszłym tygodniu jak będziesz sama w domu, to cię zarżnie!!! – Synku, uspokój się. Pan listonosz się przejęzyczył... Na pewno nie powiedział, że mnie zarżnie, tylko zerżnie...
CUDA-WIANKI
Przeminęło z dymkiem przed osiągnięciem pełnoletności jest nielegalne. Nieletni, zgodnie z prawem, mogą palić. Nie wolno im tylko kupować tytoniu. ! Europejczycy ostro zabrali się za walkę z nikotyną. W Finlandii papierosy mają zniknąć. Tamtejszy rząd planuje delegalizację tytoniu od 2040 roku. Palić nie będzie można nawet we własnym mieszkaniu. Irlandzki europoseł Arvil Doyle chce wycofać z rynku UE wyroby tytoniowe już do 2025 roku. ! W Stanach Zjednoczonych w ramach walki z nałogiem wymyślono specjalne naklejki na paczki papierosów. Zdjęcia pożółkłych zębów, osmolonych płuc i pokrojonych nieboszczyków pojawią się na opakowaniach w 2012 roku. ! Palacze oraz właściciele lokali, dla których zakaz kopcenia oznacza
mniejszą klientelę, radzą sobie jak mogą. Niektórzy restauratorzy gaszą światła i zasuwają żaluzje – wówczas bar jest oficjalnie zamknięty, a ci, którzy zostali w środku, mogą palić. Jedna z niemieckich restauracji zrobiła dziury w ścianie, umożliwiając palenie „na zewnątrz” bez wychodzenia z lokalu. W Minnesocie, gdzie wolno palić aktorom grającym w przedstawieniach, w barach urządza się niby-spektakle z klientami, którzy udają aktorów. ! Holenderska firma United Drinks and Beauty Corporation z myślą o zakazie palenia w miejscach publicznych wyprodukowała papieros w płynie. Napój zawiera wyciąg z roślin afrykańskich, wykorzystywanych przez buszmenów do wprowadzania się w stany halucynogenne. Napitek zaspokaja głód nikotyny na 1–2 godzin. JC