KOŚCIÓŁ ZABIERA DZIECKU DOM... Â Str. 9
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 50 (615) 22 GRUDNIA 2011 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
IEŃ Z D Y T ZA ER M U N Y ÓJN W D O NOP Z C E T ŚWIĄ OCZNY!!! R -NOWO
 Str. 11
 Str. 7 ISSN 1509-460X
Czyżby to nowy Hotel Gołębiewski lub filia Malborka? A może kopia Pentagonu? Nie. To arcybiskup Zimoń kończy właśnie swoją chatkę emeryta. 10 tys. m22 luksusów na bajecznej, leśnej, wartej 12 mln zł działce nad jeziorem.
15, 19
 Str. 14–
 Str. 10
2
Nr 50 (615) 16–22 XII 2011 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY
Wielka smuta
Jak co roku, tak i tym razem „prawdziwi Polacy” powrzeszczeli sobie pod domem Wojciecha Jaruzelskiego. Jak co roku ujawniono też nowe, nieznane dotąd szczegóły dotyczące stanu wojennego. Skąd to wiemy? A stąd, że pikietujący na ulicy Ikara 5 (przed willą generała) krzyczeli m.in.: „Zakaz pedałowania!”. Bronisław Geremek zdradził w roku 1981 „Solidarność”. Zdrada miała polegać na potajemnym paktowaniu z władzą oraz próbie zmarginalizowania „jastrzębi” w „S” i zastąpienia ich uległymi wobec „komuchów” „zającami” – takie tezy padły w telewizyjnym programie Pospieszalskiego „Bliżej”. Może bliżej… tylko czego? W tym przypadku zepewne wykopywania i sądzenia trupów rodem ze średniowiecza. „Gazeta Wyborcza” urodziła się jako medialne, ogólnopolskie ramię NSZZ „Solidarność”. Związek ów powstał, by walczyć o fundamentalne, ludzkie prawa. I godność. Tak przynajmniej twierdzili jego założyciele. Ciekawe, co dziś mówią założyciele „Solidarności” w… „GW” (a taka komórka „S” właśnie powstała)? Przed kim chcą bronić samych siebie? Przed sobą? W Suwałkach nieznany sprawca brutalnie pobił księdza Stanisława Wysockiego. I to jest draństwo samo w sobie, tym bardziej że kapłan w stanie niewesołym trafił do szpitala. Draństwo nr dwa polega na tym, że „Nasz Dziennik” wskazuje, iż bandytyzm jest skutkiem nasilającego się antyklerykalizmu, za którym stoi „pewna partia w Sejmie”. Ani chybi chodzi o PiS, które – stawiając księży ponad prawem i sprawiedliwością – doprowadza w konsekwencji do takich odwetów. Wszystko się zmienia – odkrył niejaki Heraklit z Efezu. Ale żeby aż tak? Oto pogardliwe słowo „katol” zamieniło się w niemal wzniosłe. Właśnie ukazał się pierwszy numer „Katola” – gazety tabloidu wydawanej przez Duszpasterstwo Młodzieży. W niej m.in. poradnik kibola oraz reportaż z Domu Samotnej Matki, czyli dla prawdziwych katolików kobiety z marginesu. Był sposób „na wnuczka”, a teraz jest „na księdza”. Na czym polega nowy patent oszustów? Do upatrzonego mieszkania puka naciągacz i mówi, że wysłał go miejscowy ksiądz, który zbiera na hospicjum i prosi o datek. No to ludzie – zwłaszcza starsi – dają. Bo jak odróżnić księdza od oszusta, albo oszusta od księdza? No jak? Ojciec Rydzyk zatelefonował do własnego radia (taki ma od czasu do czasu zwyczaj) i oświadczył, że właśnie trwa „likwidowanie narodu”. Radzimy więc Państwu nie ruszać się z domu. A i sami nie wychodzimy z redakcji na wszelki wypadek, bo szef Radia Maryja dodał, że likwidowani są „tępi Polaczkowie”. Szkoła Podstawowa w Podsarniu jako pierwsza w Polsce dostąpiła zaszczytu noszenia imienia Lecha Kaczyńskiego. Pięknie. Tylko uważajcie z wymawianiem nazwy miejscowości, bo o głupie przejęzyczenie nietrudno. Na stronie internetowej Narodowego Odrodzenia Polski jest wielki plakat, a na nim dłoń trzyma pistolet, którego lufa „patrzy” wprost na widza. „To jeden z elementów szerszej kampanii w obronie tradycji katolickiej. Jest to również podkreślenie chrześcijańskich korzeni Europy” – czytamy. I zgoda. Tak właśnie wyglądają „chrześcijańskie korzenie Europy”. Ścięto publicznie kobietę skazaną za czary. W XXI wieku. W Arabii Saudyjskiej. Arabia Saudyjska to wypróbowany sojusznik USA na Bliskim Wschodzie. A więc i bratni sojusznik Polski. Czy ktoś się jeszcze dziwi, że i u nas wraca dyskusja o karze śmierci? A taka rzeź, w dodatku publiczna, to przecież widowisko dla ludu atrakcyjniejsze niż seanse nienawiści pod krzyżem.
J
ak skończy Leszek Miller? Jego kariera nabrała rozpędu Kwaśniewski, Cimoszewicz, Borowski, Belka, Rosati; napo wyprowadzeniu sztandaru PZPR. Prawie 22 lata póź- wet Arłukowicz. Został tylko on – ostatnia nadzieja. Ale czyniej, 10 grudnia 2011 r. po konwencji SLD, rozpoczęło się ja? Chyba tylko aparatu partyjnego oraz garstki wiernych odliczanie przed kolejnym wyprowadzeniem kolejnego sztan- wyborców – rówieśników Millera i jeszcze starszych od niedaru. Tak więc Miller skończy tak, jak zaczął. I niech to bę- go. Ale pokolenie tych, którzy uważają, że można być jeddzie przestrogą dla kolejnych przywódców partyjnych. nocześnie lewicowcem i dogadzać biskupom albo być faSLD już się nie podniesie po nokaucie, którym było nem JPII, który uczynił z Polski kondominium watykańskie ogłoszenie wyników ostatnich wyborów. Sojusz otrzymał je- – odchodzi. den potężny cios między oczy od Janusza Palikota, a druOsobiście powolna agonia bezideowej i tchórzliwej SLD gi, jeszcze mocniejszy, od niegdysiejszych własnych wy- wcale mnie nie cieszy, choć ma swoją wartość jako nauczborców. Z kolei RP wygrał z jednej strony z powodu słabo- ka dla partii lewicowych oraz ich przyszłych szefów. Ruch ści konkurencji, a z drugiej – dzięki odwadze w podnosze- Palikota co prawda świetnie zastąpi Sojusz po lewej stroniu naturalnych postulatów lewicy, o których Sojuszowi się nie, ale lepszym sygnałem dla Polaków (zwłaszcza niegłozapomniało. Dla działaczy SLD, którzy chcą odbudować daw- sujących) i faktem pożyteczniejszym dla realizacji naszych ne poparcie swojej partii, nie ma teraz innej alternatywy, postulatów byłoby zjednoczenie dwóch dużych graczy niż jak tylko udowadniać i powtarzać, że są oto zwarci, goto- wchłonięcie jednego przez drugiego. Pamiętajmy, że walczywi i ideowi. Powtarzać po ludziach Rumy o zwycięstwo całej lewicy i lewicowych liberałów w nachu Palikota. Ci jednak już udowodnistępnych wyborach, bo to pozwoli nam realnie zmienić Polli i dalej udowadniają, że tacy właśnie skę z klerykalnego skansenu w środku Europy w państwo są. Tak więc stary Sojusz skazany jest świeckie i przyjazne obywatelom. na bycie podróbką noworodka RP, a sam Radości z wyboru Millera nie Leszek Miller na małpowanie Janusza Palikoukrywa natomiast prawica. ta, który zawsze będzie o krok do przodu. Naprawdę niedobrze Słyszę niedorzeczne komentarze, jakoby byłoby wtedy teraz lewica miała się podzielić na tę antyklerykalno-obyczajową w postaci RP i socjalno-bytową, czyli SLD. Partia lewicowa, która nie będzie stała twardo na obydwu tych filarach, skazana jest na unicestwienie, czego właśnie Sojusz jest najlepszym przykładem. Przez lata kierowali nim ludzie, którym słowo antyklerykalizm nie przechodziło przez gardło. A kiedy już przeszło, to mówili o nim jak o chorobie i prawie zawsze w kontekście niepotrzebnego szkodzenia stosunkom państwo–Kościół. Jednym z takich ludzi jest Włodzimierz Czarzasty, autor „suk- – pisze Fronda – gdyby szefem SLD została Senyszyn, bo cesu” Grzegorza Napieralskiego, który ma się za wielkiego wtedy zjednoczyłaby się z Palikotem i wówczas lewica molewicowego ideologa i człeka bardzo inteligentnego. Z jego głaby być silna. A tak nie będzie. ust, podobnie zresztą jak z ust Aleksandra KwaśniewskieNiestety, nawet portal Lewica.pl (zbliżony do Stowarzygo, nie słyszałem NIGDY słów krytyki Kościoła, biskupów szenia Ordynacka) nie ma żadnych złudzeń i pisze: Osoba czy klerykalnego porządku w Polsce. Niewątpliwie w Soju- współodpowiedzialna za dramat wojny w Iraku i Afganistaszu i wokół niego nie brak ludzi inteligentnych. Także po- nie, polityczny kłamca, który doprowadził lewicę do trwałej wodem wyboru Leszka Millera była jego inteligencja, bo utraty zaufania społecznego, to idealny lider SLD. Jego walprzecież nie ognisty, rewolucyjny żar, który bije z oczu. Ale ny wybór na przewodniczącego partii w sposób zupełnie inteligencja nie jest tożsama z mądrością, co też wyżej wy- jawny kończy z bujdami o politycznej odnowie, nowej jakomienieni wielokrotnie dowiedli swoimi licznymi głupotami ści czy programowym skręcie w lewo. Leszek Miller to fai pomyłkami, że wspomnę tylko podpisanie konkordatu, cet, którego obecność w polityce sprowadza się do reprewysłanie naszych wojsk do Iraku, kolejne przegrane wybo- zentowania interesów BCC i pieszczeniu sierot po PZPR. ry czy romans Millera z Samoobroną. A już na zupełnie osobNowy Przewodniczący w ostatnich dniach przekonywał, ne potraktowanie zasługuje założenie przez niego partii Pol- że to koniec smuty SLD, i zapewniał, że teraz będzie już tylska Lewica (istnieje do dziś), po czym czmychnięcie z niej, ko lepiej – śmielej, konkretniej i mądrzej. Zadedykujmy mu kiedy tylko otworzono mu furtkę powrotu do SLD. Nawet w odpowiedzi jego własny bon mot z marca 1999 r.: „Od mónajwiększa inteligencja nie jest w stanie zastąpić braku ży- wienia, jak ma być, nie staje się jeszcze, jak być ma”. ciowej mądrości, zdolności przewidywania, a nade wszystJONASZ ko żarliwej ideowości i kręgosłupa moralnego, który jak w rentgenie widzą wyborcy. Tych ostatnich w SLD jest jak na lekarstwo. Dlatego jego przedstawiciele wybrali człowieka zagubionego w swej bezideowości, choć wciąż najbardziej błyskotliwego spośród nich. Miller jest tak naprawdę bohaterem tragicznym, skazanym przez los na karierę stachanowca. W 2005 r. wyleciał z obiegu, bo z poziomu 40 proc. sprowadził lewicę parlamentarną na dno. Teraz został powołany, by z 6 proc. osiągnąć znów wymarzone 40… Wszyscy przywódcy, WAŻNE!!! W zamówieniu prosimy podać numer telefonu i adres, na który możemy wysłać książki. z którymi Sojusz mógł wiązać nadzieje, uciekli:
Nr 50 (615) 16–22 XII 2011 r.
A
gencja Rozwoju Przemysłu ma formułę spółki akcyjnej należącej w całości do Skarbu Państwa. Jej podstawowym zadaniem jest wspieranie innowacyjności i restrukturyzacji przedsiębiorstw celem dalszej korzystnej prywatyzacji, przy czym obok zadań wynikających z funkcji agendy rządowej prowadzi także działalność czysto komercyjną. Portfel kapitałowy ARP składa się z akcji bądź udziałów o wartości nominalnej ponad 2 mld zł w mniej więcej 80 spółkach. Prezesem jest od lutego 2008 roku Wojciech Dąbrowski. Przed objęciem tej posady był zastępcą dyrektora departamentu w Ministerstwie Skarbu (1998–2006), a następnie zastępcą dyrektora Biura w spółce zbrojeniowej Bumar (2006–2008). Najgłośniejszą ostatnio aferą dotyczącą ARP było wypłacenie dwóm likwidatorom stoczni w Gdyni i Szczecinie (menedżerom ściśle związanym z Agencją poprzez jej spółkę wnuczkę Bud-Bank Leasing) premii w łącznej wysokości 2,8 mln zł za wyprzedaż majątku przedsiębiorstw. Podobno przez czysty przypadek, bo ktoś „nie dopatrzył” umów, w których znalazły się zapisy o gigantycznych dodatkach motywacyjnych. „Operator ARP” to kilkunastoosobowa spółka córka ARP, powołana do życia w 2004 roku na podstawie ustawy o pomocy publicznej dla przedsiębiorców o szczególnym znaczeniu dla rynku pracy. Jej jedynym zadaniem była sprzedaż majątku przejętego od dziewięciu kombinatów w celu uregulowania ich zobowiązań publiczno-prawnych. Osiem spraw dawno już pomyślnie sfinalizowano, a ostatnią i największą jest realizacja planu spłaty zobowiązań byłej Huty Częstochowa, która pozostawiła po sobie częściowo zabudowane 500 ha gruntów i Zakład Elektroenergetyczny „Elsen”. Z tego też powodu w Częstochowie funkcjonuje Oddział Spółki (centrala rezyduje w Warszawie) kierowany do niedawna przez wiceprezesa Artura Sokołowskiego (odwołany we wrześniu br.). Całym interesem zawiaduje od 2008 r. prezes Krzysztof Borowski (na zdjęciu) – serdeczny kolega Dąbrowskiego. „Córka” nie była dotychczas umoczona w żadne skandale, a przynajmniej nie wychodziły one na zewnątrz... Patrząc jednak z zewnątrz, mikroskopijny i mający się już ku końcowi Operator stanowi najmniej atrakcyjny kąsek w kolekcji ARP. Złudzenie! Okazuje się, że jest on szalenie atrakcyjny właśnie przez tę swoistą kameralność. Wpadła nam w ręce teczka papierów obrazujących styl i taktykę zarządzania rzeczoną firmą. Na wstępie kilka – wynikających z dokumentów – spostrzeżeń ogólnych:
GORĄCY TEMAT
Małe jest piękne Prezes Borowski w drodze na regaty
Przy prywatyzacji publicznego mienia można wyżywić bliższą i dalszą rodzinę oraz grono znajomych, a nawet odpalić drobne co nieco państwu. ~ Mimo że od 1,5 roku Operatorowi pozostają do załatwienia jedynie sprawy w Częstochowie, wciąż utrzymywana jest dotychczasowa struktura organizacyjno-kadrowa (siedziba i dwie trzecie urzędników w Warszawie) obciążająca podatników zbędnymi kosztami sięgającymi 1 mln zł rocznie. Mało tego, 15 listopada 2010 r. Borowski przedłożył radzie nadzorczej do klepnięcia (w tajemnicy przed swoim zastępcą!) „Strategię działań spółki »Operator ARP« na lata 2011–2013”, zakładającą likwidację Oddziału i prowadzenie dalszej działalności ze stolicy, choć już od dawna podstawowym źródłem dochodów całej spółki były środki uzyskiwane przez zespół pracujący w Częstochowie; ~ Wokół Operatora kręci się wiele osób powiązanych towarzysko lub biznesowo. Przykładowo: 1. Zlecenia doradztwa prawnego otrzymuje systematycznie Maria J. – właścicielka warszawskiej firmy B(...) należącej wcześniej do prezesa ARP – Dąbrowskiego. Pani Maria była do niedawna członkiem rady nadzorczej wspomnianego na wstępie Bud-Bank Leasing (w okresie tworzenia zrębów afery z wypłatą premii dla likwidatorów stoczni), a karierę w B(...) zaczynali: Ewa Rz. i Krzysztof J. – obecnie dyrektorzy najważniejszych departamentów ARP. Ekipa ta zasiada również w radach nadzorczych spółek córek Operatora („Elsen”, „Mesko”, „AGD”, „Euromedicus”) oraz zapewnia „rodzinie” obsługę prawną. 2. Działaniami w zakresie public relations zajmowała się, za wynagrodzenie sięgające 15 tys. zł miesięcznie, wybrana bezprzetargowo (rzekomo „na polecenie ARP”) firma R(...) należąca do Andrzeja S. „Pomijając celowość świadczenia usług
tego typu dla niedużego i prowadzącego nieskomplikowaną działalność podmiotu, po prawie 3 miesiącach bez jakichkolwiek efektów pracy firmy PR, doszło do nieuprawnionego przekazania do mediów informacji stanowiącej tajemnicę Spółki” – czytamy w adresowanej do zarządu Operatora notatce z marca 2010 r. 3. „Część zleceń dla... (tu imię i nazwisko pewnej zaprzyjaźnionej z Dąbrowskim prawniczki – dop. red.) była zupełnie niecelowa, albo wręcz nosiła znamiona fikcyjnych, jak np. opinia prawna w sprawie przekształcenia Elsen sp. z o.o. w Elsen S.A., bowiem w rzeczywistości sprawę prowadził radca prawny Elsenu” – twierdzi autor opracowania przedłożonego ministrowi skarbu na temat sytuacji w Operatorze. 4. W pierwszej połowie sierpnia 2011 r. na posiedzeniu zarządu prezes wyjął z teczki projekt uchwały o utworzeniu w spółce nowej posady kierowniczej – dyrektora ds. rozwoju. „Przed głosowaniem wywiązała się dyskusja o sens tworzenia tego typu stanowiska, skoro Spółka zbliża się do końca realizacji ostatniego celu określonego w akcie założycielskim, a wiadomo o trudnej sytuacji finansowej i opóźnieniu w spłacie kolejnej raty należności publiczno-prawnym wierzycielom Huty Częstochowa” – zapisano w notatce z obrad. Najciekawszych kwestii nie zaprotokołowano, ale istnieje nagranie, na którym słyszymy: „Dlaczego i dla kogo mamy to stanowisko utworzyć?” – ironizuje Sokołowski. „Bo prezes tak kazał” – odpowiada Borowski. „Jaki prezes?” – docieka interlokutor. „Takie jest polecenie prezesa Dąbrowskiego!” – ucina dyskusję „operator” woli szefa ARP. ~ W latach 2008–2009 Operator wymienił 80 proc. warszawskiej załogi. Spółka przegrała sprawy przed sądem pracy, ponosząc
koszty w wysokości około 500 tys. zł. Oto fragment notatki z odbytego 8 sierpnia 2008 r. spotkania Dąbrowskiego, Borowskiego i radcy prawnej Marii J.: „W chwili obecnej rozwiązano umowę z Panem K(...) w trybie art. 52 (dyscyplinarnym – dop. red.) Kodeksu pracy, jednakże Spółka Operator przewiduje zawarcie z nim ugody...”. Dokument świadczy o fikcyjności zarzutów stawianych niewygodnemu pracownikowi, którego ze względu na tzw. okres ochronny nie można było pozbyć się inaczej. Tylko za ten konkretny przypadek Operator zapłacił prawie 300 tys. zł (odszkodowanie plus koszty sądowe). Podsumowując: z posiadanych przez nas materiałów wyłania się strategia obliczona na przekształcenie spółki w instytucję niemalże rodzinną i hermetyczną. Niestety, nie wszyscy trzymali język za zębami... Mamy przed sobą informację „w sprawie podejrzenia złamania prawa w związku z reklamowaniem się i sponsorowaniem przez spółkę »Operator ARP« regat żeglarskich w Poraju koło Częstochowy w dniu 3 września 2011 r. oraz udziału w tych regatach prezesa Spółki Krzysztofa Borowskiego”. Z owego dokumentu (leżał na biurku ministra skarbu) dowiadujemy się, że: z podobna impreza zorganizowana w 2010 r. doprowadziła do wręczenia zwolnień dyscyplinarnych trzem pracownicom (Annie L., Anecie P. i Joannie B.), które z powodów rodzinnych nie uczestniczyły w „imprezie integracyjnej” – jak określono regaty prezesa – i „jedynie osobiste wstawiennictwo dyrektora Biura Zarządu Henryka D(...) spowodowało zmianę tych kar na mniej dolegliwe w postaci aneksów do umów o pracę zmniejszających wynagrodzenie” nieszczęsnych pań;
3
z rok później, mimo braku bezwzględnie koniecznej uchwały zarządu, Borowski ponownie zdecydował się zaangażować pieniądze Operatora (materiały reklamowe, transport prywatnej łodzi na trasie Warszawa–Poraj–Warszawa służbową hondą accord nr rej. WY 5919C, a najprawdopodobniej także hotel i delegacja dla grupy karnie towarzyszących mu podwładnych); z gdy 6 września 2011 r. „częstochowski” wiceprezes Sokołowski dowiedział się o „służbowym” wypadzie ekipy Operatora do Poraja i poprosił o wyjaśnienia, zwołana naprędce rada nadzorcza 9 września zawiesiła go bezterminowo w prawach członka zarządu. Kilka dni później na stanowisko dyrektora Oddziału powołano 28-letnią Sylwię W., która oprócz starannego wykształcenia i dobrych chęci może się wylegitymować zaledwie 4-letnim stażem zawodowym (z czego połowę spędziła w Operatorze na szeregowym stanowisku specjalisty ds. gospodarowania nieruchomościami). ~ ~ ~ O co w tym wszystkim chodzi? – Chodzi o jak najdłuższe trwanie Operatora, żeby zapewnił posady i bardzo wysokie honoraria, ale przede wszystkim o precyzyjne przygotowanie finału. Spółkę obecnie tak ustawiono, żeby najmniejszy przeciek nie wydostał się na zewnątrz. Dostrzegam w tym pewne zagrożenie dla milionów złotych, które zostaną w kasie po sprzedaży jedynego dochodowego „Elsenu”, co będzie równoznaczne z zakończeniem misji Operatora. Jest to kwestia 3–4 miesięcy. „Elsen” zatrudnia ponad 300 osób, ma obroty na poziomie 80–90 mln zł rocznie i jest obecnie wart prawie 50 mln zł, podczas gdy do spłaty zobowiązań po Hucie Częstochowa potrzeba około 30 mln zł. Oczywiście nikt tej różnicy nie weźmie od kupca pod stołem ani nie ukradnie. Można jednak wyobrazić sobie scenariusz, że przydzielą komu trzeba gigantyczne premie za pomyślną realizację transakcji. Wystarczą odpowiednie umowy, co już przetestowano na stoczniach. Teoretycznie istnieje też możliwość wynajęcia zaufanej firmy konsultingowej i powierzenie jej sprzedaży „Elsenu” za odpowiednio wysoką prowizję. Jest to jednak rozwiązanie dosyć kłopotliwe, bo żeby zleceniodawca coś na tym zyskał, trzeba by było takie pieniądze dokładnie „wyprać”. Żeby nikogo nie kusiło, organy nadzorcze muszą się sprawie uważnie przyglądać – podkreśla nasz informator. Czy zupa w tym momencie się wylała? „W wyniku przeanalizowania informacji uzyskanych od rady nadzorczej spółki »Operator ARP« rada nadzorcza ARP ustaliła, że nie ma podstaw uzasadniających wątpliwości co do prawidłowości w działaniach tej spółki” – zapewniła nas Roma Sarzyńska-Przeciechowska, rzeczniczka ARP. No cóż, czas pokaże. Trzymamy kciuki za uczciwość... MARCIN KOS
4
Nr 50 (615) 16–22 XII 2011 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Embargo na penisa Nazwali ją zakłamaną lesbijką. I zimną rybą. Oskarżyli, że nienawidzi mężczyzn. Nic złego nie zrobiła. Powiedziała tylko, że nie uprawia seksu! Sophie Fontanek jest francuską żurnalistką. Pisze dla kobiet. Wydała też książkę „Pożądanie”, w której główna bohaterka porzuciła „francuski sport narodowy”, bo „nie mogła już znieść bycia braną i potrząsaną”. To książka o mnie! – powiedziała Fontanek i… zawrzało. Bo na Zachodzie życie w czystości to obciach. Zwłaszcza jeśli deklaruje go autorka felietonów dla tzw. kobiet wyzwolonych. Sophie, 49-letnia wtórna dziewica, ze swoim niemodnym oświadczeniem wystąpiła na okładkach gazet. Wspomniano o tym nawet w wieczornych wiadomościach… Na ulicy kobiety gratulowały jej odwagi, bo przypomniała wszystkim, że bez TEGO da się żyć. „Dzisiaj można posadzić na kanapie nagą modelkę wystawiającą krocze do obiektywu, ale jeśli powiesz, że nie masz ochoty uprawiać seksu, to jesteś obrzydliwy. Być może to nasze ostatnie tabu” – podsumowała pisarka, która doczekała się łatki Madame Sans-Sexe (Pani Bezseksowa). Jej rodaczka, seksuolog Catherine Solano, mówi o nowym zjawisku – „zaniepokojeniu seksem”. Multum jej pacjentów to rodacy przerażeni, że
wystarczy im dwa razy w miesiącu, a zdrowy człowiek powinien chcieć codziennie! Dziewicze echa dotarły do RParafialnej, która ani trochę nie jest francuska, więc obnoszenie się z niewinnością to u nas żaden wstyd. W naszej prasie kobiecej znalazłam reportaż o Polkach nieuprawiających... Wypowiadali się lekarz oraz 48-letnia prawiczka (żadna zakonnica ani inna konsekrowana). Michał Pozdał, specjalista profilaktyki seksualnej, rozmawiał z paniami należącymi do „ruchu aseksualistów”. Okazało się, że większość z nich to anorektyczki, bulimiczki, osoby nieakceptujące swojego ciała. Takie kobiety – podsumował seksuolog – zatracają się w religii albo zwierzątkach, a odrzucenie seksu to przykrywka dla poważniejszych problemów. Nieprawda! Mnie tam dobrze! – przekonuje wspomniana bohaterka artykułu. Renata prowadzi domową hodowlę psów i coraz rzadziej wychodzi „do ludzi”. Wywiadu udziela… w poczekalni u weterynarza. Jako nastolatka, najładniejsza na wsi,
czekała na księcia z bajki, znaczy się – miastowego. Na studiach poznała takiego, ale wstąpił do oazy, potem do seminarium i nawet jej nie pocałował. Później sama zainteresowała się kościelnymi naukami. Mijał rok za rokiem. Jej rówieśnicy byli albo żonaci, albo rozwiedzeni i szukali niezobowiązującego seksu. Kiedy zwierzyła się jednemu ze swojego „stanu”, ryknął śmiechem i zalecił... wałek kuchenny. Przestała szukać, ale po 40. złapała ją „wielka chcica”. „Każdy facet powodował, że trzęsły mi się uda, a najbardziej kręcili mnie robotnicy na budowie mojego drugiego domu” (Renata z braku rodzinnych zajęć wzięła się za biznesy i sporo zarabiała). Przerażona własnymi reakcjami postanowiła, że skoro do tej pory wytrzymała, to dociągnie tak do końca. „Tym bardziej że wtedy dostałam moją pierwszą sunię i odkryłam fascynujący świat psów” – opowiada. Trzeba przyznać, że przynajmniej czworonogi mogą zabawiać się do woli. „Kiedy zobaczyłam, jakim cudem są narodziny, zrozumiałam, dlaczego Kościół zabrania tabletek antykoncepcyjnych. Wszelka ingerencja w kwestie doboru naturalnego to zło. Dlatego przestałam bawić się w Boga i narzucać psom i sukom, z kim mają się łączyć. Bo one jak ludzie zakochują się i chcą wychowywać owoc swojej miłości” – opowiada z wielką pasją. JUSTYNA CIEŚLAK
Prowincjałki Dwaj młodzieńcy z powiatu dzierżoniowskiego potrzebowali nieco wzmocnić wrażenia podczas zabawy w dyskotece. Wyszli przed budynek i wsiedli do przypadkowo zaparkowanego tam samochodu, prosząc siedzących w nim mężczyzn, aby pożyczyli im banknot, bo muszą sobie zaaplikować kreskę. I na tym zabawa się skończyła, bo dwaj nieznajomi okazali się funkcjonariuszami Straży Granicznej polującymi na dilerów narkotykowych.
WTOPA
3 promile alkoholu we krwi miał mieszkaniec gminy Kąkolewnica (Podlasie), który stawił się na egzamin na prawo jazdy dla ciężarówek z przyczepą. Do egzaminu nie doszło, bo instruktor wezwał policję. Z kolei w Świdnicy zmotoryzowany 53-latek miał we krwi… 6,3 promila alkoholu!
UŁANI W MORDĘ
Stanisław S., 60-letni nauczyciel przysposobienia obronnego ze Świdnicy, został skazany na 2,5 roku więzienia, bo molestował swoje małoletnie uczennice. Najpierw roztaczał przed nimi wizję kariery modelki, później zapraszał po lekcjach do pracowni na pomiary talii, piersi i bioder. Żeby pomiary były dokładne, dziewczyny musiały przed panem od PO występować nago.
TOP MODEL
Rafał R., 36-letni górnik z Lubina, tak długo łożył na swoje ubezpieczenie, aż w końcu postanowił, że czas najwyższy, aby coś z niego wyjąć. W tym celu kazał sobie zmiażdżyć stopę i zgłosił to jako wypadek przy pracy. Koledze, fałszywemu świadkowi, zaproponował za usługę 10 proc. Rafał R. dostał ponad 27 tys. zł, ale szybko zajęła się nim prokuratura. Stracił kasę z ubezpieczenia, pracę i… zdrową nogę. Opracowała WZ
POLISA
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Gdy ojciec dyrektor ze swoimi współbraćmi by zawiadywał Bankiem Światowym czy europejskim, na pewno takiego kryzysu by nie było! (Słuchacz Radia Maryja)
Oczekuję od Kościoła, aby nie żądał ode mnie, bym zrezygnował ze swego rozumu. (Jarosław Kaczyński, prezes PiS)
Lech Kaczyński zginął w niewyjaśnionych okolicznościach, a z nim polityka zabiegania o godność Rzeczypospolitej. (jw.)
O
statnio w Kościele i w łonie zaprzyjaźnionej z nim prawicy mnożą się tacy, którzy chcieliby widzieć katolicyzm jako oficjalną religię Polski. Wskazują przykład Anglii lub Danii. Zaczęło się od żartu. Dwóch liberalnych teologów – Kazimierz Bem (duchowny ewangelicki) i Jarosław Makowski (świecki katolik) – analizując sytuację Kościoła w Polsce, ogłosili, że trzeba nasz kraj albo zdeklerykalizować, albo oficjalnie ogłosić, że katolicyzm jest religią panującą, skoro i kler, i politycy zachowują się tak, jakby to była prawda. Ta druga opcja była oczywiście szyderczym dowcipem, bo obaj bardzo skądinąd wierzący panowie są jednocześnie raczej lewicującymi antyklerykałami z teologicznymi dyplomami. Jednak nie wszyscy znają się na żartach. Arcybiskup Henryk Hoser oświadczył zaraz potem, że religie panujące są w wielu cywilizowanych krajach europejskich i nie ma w tym nic złego. Sugerował niedwuznacznie, że mogłoby być tak w Polsce. Terlikowski dorzucił przykład Anglii. Katolickie tygodniki opublikowały natychmiast teksty, w których dowodziły, że w wielu krajach wspiera się wprost dominujące kościoły, a w takiej na przykład Danii duchowni mają status urzędników państwowych i… odpowiednie pensje. Och, gdyby w Polsce katolicyzm był tak bardzo państwowy, jak ewangelicyzm jest w Danii! Po pierwsze, musiałby zerwać z Rzymem. Po drugie, musiałby się poddać państwowemu nadzorowi, w którym wymaga ten, który płaci. Tymczasem w Polsce kler – beneficjent państwowych dotacji, który rozkazy odbiera z Rzymu – stawia pod ścianą i obsobacza
rządzących, swoich dobrodziejów. Duński kler, podobnie jak na przykład norweski (też utrzymywany przez państwo), nie waży się wojować z państwem ani angażować w politykę. W Anglii głowa państwa jest nawet głową Kościoła. Co by powiedział na to Terlikowski, gdyby patronat – choćby tylko honorowy – nad biskupami sprawował w Polsce nie do końca prawowierny katolik Bronisław Komorowski albo – kilka lat temu – ateista Kwaśniewski? W Kościele państwowym w Polsce Rydzyk musiałby podlegać tutejszym władzom, a nie generałowi redemptorystów w Rzymie. Bardzo by go to chyba bolało... W skandynawskich radach parafialnych nie jest wyjątkiem udział w nich ateistów, podobnie jak zjawisko jawnie lub niemal jawnie niewierzących duchownych. Zlaicyzowanemu państwu to nie przeszkadza, ale polskim biskupom byłoby to chyba nie w smak, choć sami nie są przesadnie wierzący. W Danii za sprawy Kościoła odpowiada liberał, człowiek niewierzący, minister Manu Sareen (Hindus z pochodzenia), który za priorytet uznał wprowadzenie kościelnych ślubów jednopłciowych. Kościół państwowy właśnie posłusznie to realizuje („FiM” 49/2011). No i jeszcze jedno – polska prawica jest zapatrzona w mocarstwo za oceanem i chętna, aby przeflancować wiele tamtejszych rozwiązań do kraju. Skoro tak, to zastosujmy model amerykański w stosunkach państwo–Kościół – żadnej katechezy za publiczne pieniądze, żadnych krzyży w państwowych szkołach, zero dotacji od państwa i ścisły zakaz agitacji politycznej w świątyniach. Nieźle, prawda? ADAM CIOCH
Moim zdaniem Jarosław Kaczyński zmierza ku likwidacji własnej partii. (Aleksander Smolar, dyrektor Fundacji Batorego)
Jaruzelski to kat, którego trzeba osądzić. (Bronisław Wildstein, dziennikarz prawicowy)
RZECZY POSPOLITE
Na posła Godsona, który niczym specjalnym się nie zasłużył, ludzie głosowali, bo jest czarny i głosowanie na niego było „extra”. (Jerzy Kropiwnicki, były prezydent Łodzi)
Na smyczy
Katoliccy małżonkowie mają obowiązek przekazywania życia. A naturalne metody regulacji poczęć można stosować tylko wtedy, gdy przemawiają za tym poważne racje, na przykład choroba. (abp Józef Michalik)
Istnieje niebagatelny argument przytaczany przez wielkiego Johna Locka w końcu XVII wieku, a mianowicie, że nie można traktować społeczeństw katolickich jako suwerennych, ponieważ są uzależnione od papieża. (prof. Marcin Król, filozof i historyk idei)
Gdyby nawet chóry anielskie, cały zespół świętych odmawiał liturgię eucharystyczną, nie będzie miała miejsca konsekracja. Jeżeli jednak do tego zespołu ludzi świętych i aniołów przyjdzie kapłan, który byłby nawet dnem moralnym, i wypowie słowa konsekracji, Chrystus musi stąpić na ołtarz i siebie urealnić pod postacią chleba i wina, ponieważ słowa te wypowiedział Jego przyjaciel. Kapłan daje Chrystusa. (ksiądz Antoni Nowak, franciszkanin, kwartalnik „Zwycięstwo Niepokalanej”)
Gdy mówimy, że Bóg istnieje, to jest jakiś kiepski żart. Gdy mówimy, że Boga nie ma, to też jest kiepski żart. Nikt nie wie, do cholery, czy Bóg istnieje. (Sean Penn, aktor) Wybrali: AC, PAR, ASz
Nr 50 (615) 16–22 XII 2011 r.
NA KLĘCZKACH
LEPIEJ PÓŹNO… Sojusz Lewicy Demokratycznej wkrótce złoży projekt ustawy o likwidacji Funduszu Kościelnego. W przyszłym roku Fundusz ma nas kosztować 94 mln 374 tys. zł, tj. o 5 mln 374 tys. więcej niż w roku bieżącym, choć – jak zapewniają działacze Sojuszu – „w kryzysie każda złotówka się liczy”. Cieszymy się z tego nagłego antyklerykalnego przebudzenia w SLD, nawet jeśli w jego tle majaczy deklaracja premiera w exposé i strach przed popularnością Ruchu Palikota… MaK
ARCYPODNÓŻKI Klub Solidarna Polska w ramach licytowania się z PiS o to, kto jest bardziej katolicki i prawoskrętny, złożył wniosek do Komisji Etyki Poselskiej o ukaranie posła Stefana Niesiołowskiego. Chodzi o jego wypowiedzi atakujące abpa Józefa Michalika („krętacz”) i abpa lwowskiego Mieczysława Mokrzyckiego („kłamie”). Posłowie z Solidarnej Polski gorszą się m.in. tym, że Niesiołowski „podważył autorytet metropolity lwowskiego”. To zasługuje z pewnością na najwyższy wymiar kary. MaK
też kolejny incydent: kiedy orszak PiS przechodził wspomnianą ulicą, pewien kielczanin wystawił na swój balkon trumnę, protestując przeciwko polityce partii prezesa. ASz
GŁOSY SUMIENIA Arcybiskup Henryk Muszyński niespodziewanie wziął w obronę ukaranego przez zakon milczeniem księdza Adama Bonieckiego. Zdaniem Muszyńskiego zakon marianów niewłaściwie postąpił w tej sprawie. Już dawno zauważyliśmy, że wzrasta poziom przyzwoitości niektórych biskupów, gdy są na emeryturze. Niechybnie dopada ich strach przed boskim sądem. AC
ROK NIE WYROK
DROGA KRZYŻOWA Jarosław Kaczyński doczekał się w końcu ulicy imienia jego brata, Lecha, w Polsce. Pierwszym miastem, które zdecydowało się na ten krok, są Kielce. Podczas inauguracji, prezesa PiS w stolicy woj. świętokrzyskiego witały setki wyznawców, jednak impreza nie obyła się również bez jego przeciwników. Otóż jednemu z mieszkańców nie spodobało się wywłaszczenie jego działki pod budowę ulicy im. L.K. Dlatego krzyczał do prezesa, żeby ten „opuścił jego podwórko”. W odpowiedzi mężczyzna usłyszał od zwolenników Jarka: „Ciągnij się, typie! Z PO – pewnie! Żyd!”. Był
OBŁAWA NA MOTYLA Prokuratura, choć niechętnie, musi zająć się sprawą Pawła Hajncla – artysty, który w przebraniu motyla frywolnie „fruwał” przy ostatniej procesji Bożego Ciała w Łodzi. Tak prokuraturze dzielnicy Łódź-Górna nakazał sąd, który nie zgodził się z jej wcześniejszą decyzją o odmowie wszczęcia postępowania. Sąd został zaalarmowany przez proboszcza łódzkiej katedry i jednego z uczestników procesji, którzy poczuli się dogłębnie urażeni zachowaniem „motyla” i ociąganiem prokuratury. AC
SKANDAL W SUTANNIE
GABINET STRACHÓW Ministrem sprawiedliwości został, jak wiadomo, Jarosław Gowin, konserwatysta katolicki, ale we wstecznictwie może go pobić poseł Jacek Tomczak, o którym mówi się coraz częściej jako o kandydacie na wiceministra w tym samym resorcie. Tomczak jest nowym nabytkiem PO, dawnym PiS-owcem przepranym już w pralni o nazwie PJN. Poseł ten słynie ze słownych napaści na homoseksualistów (porównywał ich do nekrofilów i zoofilów) oraz ze wspierania katolickich działaczy popularyzujących „terapię” dla gejów i lesbijek. Czy premier Tusk rozumie, że jeśli Tomczak zostanie zastępcą Gowina, to zamiast Ministerstwa Sprawiedliwości będziemy mieli Ministerstwo Prawa i Sprawiedliwości? AC
nie fakt, że gabinety powstaną przy parafii świętej Anny, a za wizyty będzie płacił NFZ. Organizatorem tego kościelno-publicznego biznesu jest słynny w Łodzi ksiądz Piotr Turek, bywalec salonów, skazany za udział w aferze korupcyjnej („FiM” 34/2011). MaK
Sąd Okręgowy w Gdańsku skazał prawomocnie księdza Mirosława B. na rok i cztery miesiące w zawieszeniu na cztery lata za molestowanie seksualne 15-latki i nakłanianie jej do picia alkoholu („FiM” 18 i 25/2010). Tym samym sąd podtrzymał wcześniejszą decyzję Sądu Rejonowego w Wejherowie. MaK
Prokuratura Rejonowa w Płocku bada sprawę doniesienia złożonego przez miejscowe organizacje katolickie przeciwko lokalnej telewizji prywatnej DR Telewizja Internetowa Płock. Stacja nadała program, w którym przebrany za księdza dziennikarz rozmawiał z przechodniami o celibacie i życiu intymnym. Działacze katoliccy zarzucają mu przestępstwo… pomówienia wobec Kościoła (sic!). MaK
NON POSSUMUS! DZIURA OPATRZNOŚCI Trwa budowa drugiej w Warszawie Świątyni Opatrzności Bożej („FiM” 43/2010). Kardynał Kazimierz Nycz doniósł, że w tym roku zakończono stan surowy całego kompleksu, a na przyszły planowane jest dokończenie prac przy kopule, która ma zostać pokryta miedzianą blachą. Hierarchów stać na tak drogie materiały, ponieważ tylko w ciągu ostatnich 12 miesięcy z różnych ogólnopolskich zbiórek zebrali 3,6 mln zł, a cały tegoroczny przychód na budowę świątyni to ponad 9 mln zł. Mimo tak ogromnych dotacji Kościół wciąż narzeka na brak środków. Do tej pory wydano na tę budowę ponad 100 mln zł, w tym niemal połowę ze środków publicznych. ASz
NA PRZYCHODNIĘ W Łodzi-Widzewie powstanie przychodnia dla osób mających problemy ze słuchem i wzrokiem. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby
Pomysł kurii, aby w dzielnicy Górki w Łowiczu postawić nowy kościół, wzbudził zdecydowany opór mieszkańców. Na zebraniu zarządu osiedla (organ samorządu mieszkańców) wszyscy (!!!) jego członkowie opowiedzieli się przeciwko budowie. Działacze osiedlowi chcą ogłosić lokalne referendum w tej sprawie. MaK
PŁACZ OWIEC Od początku listopada w tarnowskich kościołach trwa pożegnanie związanie z przejściem miejscowego biskupa Skworca do nowej diecezji. Im odejście głośniejsze, tym większe… zyski. Już przed oficjalnym ogłoszeniem przejścia biskup odbył wycieczkę zarobkową (tzw. kolęda) do USA, by tam, kolędując od klubu do klubu, zbierać od Polonii kasę na swój nowy urząd. Warto wspomnieć, że ten sam biskup radzi księżom zmieniającym parafię, by „bez rozgłosu” przechodzili do nowego miejsca pracy. Sam jednak nie stosuje się do tej rady. Tak odwiedzał
górali, a w Mielcu pożegnał się z radą miasta, wręczając dokument, który Matkę Boską czyni „opiekunką Mielca”. W prezencie za tak wielki dar otrzymał pokaźną kopertę. Tarnów przyznał mu tytuł honorowego obywatela – za zasługi. A tych zasług ma rzeczywiście sporo, bo z kilkunastu przejętych przez Kościół kamienic powyrzucał ludzi. Był również na ziemi brzeskiej, gdzie też ma honorowe obywatelstwo. Tam żegnali go notable z magistratu; niemal za nim płakali. Oczywiście całe pożegnanie jest dokumentowane i opisywane na internetowych stronach, tak by wszyscy mogli zobaczyć, jak to dobry pasterz w ciszy i pokorze przechodzi do Katowic. NIK
ŚWIATŁOŚĆ WIEKUISTA CD. Miasto Pruszków należy już do długiego szeregu miejscowości fundujących kościołom luksusowe oświetlenie („FiM” 49/2011). Za 500 tys. zł zamontowano iluminację przy kościele św. Kazimierza na Żbikowie. Wiceprezydent Andrzej Królikowski zapewnił, że ma on być „wizytówką miasta od strony autostrady”. MaK
CHORA… RELIGIA „Zdrowia, zdrowia i jeszcze raz zdrowia” – brzmi jedno z najczęściej składanych życzeń. Niestety, wielu katolików nie zdaje sobie sprawy, że pragnienie bycia zdrowym jest sprzeczne z chrześcijaństwem; jest to również przejaw bałwochwalstwa – tak po konsultacji z księdzem egzorcystą na portalu Królowej Pokoju twierdzi Maria Suszczyńska. Celem choroby ma być bowiem „zaostrzenie w człowieku wyczucia grzechu”. Jednak we współczesnym świecie, który „zdetronizował Prawdziwego Boga”, ludzie wszelkimi środkami dążą – o tempora, o mores! – do uniknięcia cierpienia fizycznego! I chcą leczyć grzeszne ciała, utrzymywać przy życiu te „nierentowne fabryki”, jednocześnie skazując na wieczną zagładę „najnowocześniejsze fabryki”, czyli dusze… Ubolewając nad tą sytuacją, Maria Suszczyńska
5
podaje, jak ma wyglądać właściwa reakcja katolika na chorobę: „Kiedy spotyka się dwóch chrześcijan, z których jeden jest chory, powinien mieć miejsce następujący dialog: – Cześć, co u ciebie słychać? – W porządku, mam raka i lekarze mówią, że zostały mi jakieś 2 miesiące. – Moje gratulacje, już za trzy miesiące ujrzysz Pana i zamieszkasz tam, dokąd wszyscy zmierzamy”. AK
KRYZYS, ALE WARTOŚCI Dlaczego wszystko drożeje, rośnie inflacja i bezrobocie, a państwa bankrutują? Otóż, jak czytamy w wydanym 7 grudnia br. oświadczeniu Rady Społecznej przy Arcybiskupie Poznańskim, prawdziwym źródłem obecnego kryzysu gospodarczo-społecznego w USA i strefie euro jest „wstrząs cywilizacyjny” wywołany przez powszechne nierespektowanie wartości chrześcijańskich. „(…) współcześnie pojawiają się próby całkowitego zanegowania chrześcijaństwa, a w szczególności zakwestionowania roli Kościoła katolickiego. Służyć temu ma tzw. sekularyzacja i proces odchodzenia od religii (…). Zapewne jest to jedna z głębokich przyczyn obecnego kryzysu ekonomicznego” – orzekli w oświadczeniu „wybitni polscy ekonomiści i prawnicy”. Jednym słowem: mamy światowy kryzys fiskalny, ponieważ prawodawcy ustanowili prawo do legalnej aborcji i eutanazji… I dopóki nie nastąpią żadne „pozytywne zmiany” w wyżej wymienionych kwestiach – grożą w oświadczeniu członkowie Rady Społecznej przy Arcybiskupie Poznańskim – „nie można oczekiwać, że w przyszłości bliższej lub dalszej nie powstaną nowe zjawiska kryzysowe”. AK
MIŁOŚĆ DO DZIECI Kościół katolicki w Sri Lance postanowił zbojkotować rządowe obchody Bożego Narodzenia. To znak protestu przeciwko zatrzymaniu przez prokuraturę zakonnicy, której zarzuca się handel dziećmi. Zakonnica należy do zgromadzenia Misjonarek Miłości Matki Teresy z Kalkuty. AC
6
Nr 50 (615) 16–22 XII 2011 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
Wiedza tajemna Główny Inspektor Ochrony Danych Osobowych musi interweniować, gdy apostata żąda usunięcia z kościelnych ksiąg jego danych osobowych. Nie może wykręcać się wymówką, że w dokumenty Kościoła nie ma wglądu. Tak zdecydował sąd. W Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym w Warszawie zapadł ważny wyrok – GIODO musi bronić byłych członków Kościoła katolickiego i działać w ich interesie. Argument kleru, że kościelne księgi nie
podlegają ustawie o ochronie danych osobowych, nie ma racji bytu! Inspektor ochrony danych musi zająć się sprawą każdego apostaty, kiedy ten zażąda usunięcia swoich danych z kościelnych dokumentów.
– Moim celem jest to, żeby przez oświadczenie woli i usunięcie danych osobowych można było się wypisać z Kościoła – mówi nam Robert Binias, apostata ze Śląska, który dotarł aż do sądu, walcząc o swoje prawo do ochrony danych. – Ukończyłem 18 rok życia, wypisałem się z religii, a potem z Kościoła. To było w 1992 roku. Później zdałem sobie sprawę,
Ś
ledztwo w sprawie afery łapówkarskiej w Centrum Projektów Informatycznych MSWiA nabiera rozpędu, bo jej główny bohater zdecydował się na współpracę z prokuraturą. Pierwszy rykoszet uderzył w kapitana Piotra D., wicedyrektora Departamentu Bezpieczeństwa Teleinformatycznego i doradcy szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, którego nagle odwołano z posady zaraz po aresztowaniu Andrzeja M. (na zdjęciu). Nasz informator twierdzi, że gdy 2 grudnia agenci Centralnego Biura Antykorupcyjnego rozpoczęli „doraźną kontrolę” w CPI, obejmującą zamówienia publiczne udzielone z tzw. wolnej ręki, czyli bez zwyczajowego przetargu, to dobrze już wiedzieli, czego szukać... Przypomnijmy, że pod koniec października CBA zatrzymało grupę osób podejrzanych o wziątki za ustawianie przetargów i pranie pieniędzy pochodzących z tego procederu (por. „Centrum korupcji” – „FiM” 44/2011). Chodziło o okres, gdy szefem resortu spraw wewnętrznych był Grzegorz Schetyna, a podsekretarzem stanu nadzorującym informatyzację niejaki Witold Dróżdż (obecnie wiceprezes spółki przygotowującej budowę pierwszej polskiej elektrowni jądrowej). Spośród zatrzymanych do aresztu trafili: komisarz dr inż. Andrzej M., były dyrektor CPI (po odwołaniu wrócił do Komendy Głównej Policji) z zarzutem przyjęcia co najmniej 211 tys. zł łapówki, jego żona Ewa, mająca się zajmować czyszczeniem ubocznych dochodów męża, oraz „wręczający” Janusz J., wiceprezes wrocławskiej spółki, który (jak już dzisiaj wiemy) nadział się na podsłuch przy załatwianiu kolejnego kontraktu. Prokuratura i CBA zapowiadały wówczas, że jest to zaledwie wierzchołek góry lodowej, bo skala korupcji może sięgać milionów. Nie blefowali...
że Kościół być może dalej obraca moimi danymi. Gdy to sprawdziłem, okazało się, że jestem… pełnoprawnym katolikiem – stwierdza Binias. Dlatego zwrócił się do GIODO, instytucji, która z założenia ma działać w interesie obywatela. Srogo się jednak zawiódł – jego sprawą urzędnicy w ogóle nie mieli ochoty się zajmować. Wyszli z założenia, że to, co jest w teczkach duchownych, ich nie interesuje. Kościół jest bowiem i na tym polu uprzywilejowany. Zaś GIODO – według samego GIODO! – nie ma prawa rozpatrywać skarg kierowanych na legalnie działające w Polsce kościoły i związki wyznaniowe. Co najciekawsze, inspektor i Kościół
ale nikt się nie przejmował porażkami, bo finansowała je Unia Europejska, zaś pan dyrektor wyjątkowo umiejętnie robił decydentom wodę z mózgów. Miał dupokrytki, że takie są wskazania znakomitych doradców, a pod stołem brał prowizje od zleceniobiorców. No i, niestety, dzielił się także łupami, ale o tym na razie nie będziemy rozmawiać – zastrzega osoba zbliżona do śledztwa. Jakim sposobem policjant – całkiem skądinąd zdolny, aczkolwiek tylko oddelegowany do CPI – zdołał opętać ludzi zawiadujących setkami milionów złotych?
rzucał, niby mimochodem, uwagi typu »wczoraj piłem whisky z Tomkiem Arabskim«. Podkreślał swoje dobre kontakty w kierownictwie Platformy i wszyscy kontrahenci CPI to kupowali” – wspomina nasz rozmówca; ~ Grzegorza Schetynę – „W MSWiA panowała powszechna opinia, że kluczowe dla skuteczności Andrzeja M. były jego świetne układy z Gabinetem Politycznym ministra”; ~ Karola Reczkina – „Był wówczas osobistym asystentem Schetyny, a obecnie jest asystentem w połączonym Biurze PO-PSL w Brukseli. M. znał go z czasów pracy nad systemem informacyjnym Schengen, kiedy to Reczkin był jeszcze asystentem ówczesnej europarlamentarzystki, a obecnie ministra nauki i szkolnictwa wyższego profesor Barbary Kudryckiej, żywotnie wspierającej projekt. Ten kanał M. wykorzystywał nie tylko do umocnienia pozycji w MSWiA oraz lansowania idei »taniej, a profesjonalnej informatyzacji«. Wiadomo mi o spotkaniach Reczkina i Andrzeja M. w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów (m.in. z ministrem Arabskim) i nieudanej próbie zareklamowania M. u ministra Michała Boniego, który uznał go za hochsztaplera. Usiłował też załatwić spotkanie z Jerzym Buzkiem via Reczkin i jego koledzy z Gabinetu Politycznego minister Kudryckiej, ale nie wiem, czy zdołali to sfinalizować”; ~ Grzegorza Bliźniuka (były podsekretarz stanu w MSWiA z czasów rządów PiS) – „Utrzymywali bardzo aktywne kontakty, często się spotykali i napisali razem kilka specjalistycznych artykułów” – konkluduje pracownik CPI. – Bliźniuk odgrywał znaczącą rolę w Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia, gdzie mamy pod lupą jeszcze lepsze przetargi niż w MSWiA – zapowiada śledczy. Zatem do sprawy wrócimy... ANNA TARCZYŃSKA
Wierzchołek góry
– Wszystko zaczęło się od podpisanej na początku 2009 r. czteroletniej tzw. umowy ramowej o świadczeniu usług konsultingowych na rzecz MSWiA (pod hasłem projektów „istotnych dla informatyzacji państwa”) przez pięć konsorcjów najpotężniejszych na rynku IT. Umowa otwierała im dostęp do 54,3 mln zł tylko za „doradztwo strategiczne”. Odgadując w lot niektóre życzenia Andrzeja M., konsorcja podpisywały się pod propozycjami całkiem częstokroć chybionych przedsięwzięć,
– Dyrektor Andrzej M. gustował w intrygach i kreowaniu rzeczywistości, często szermując nieistniejącymi, jak się później okazywało, faktami lub je przeinaczając. W policji szybko awansował, ale ponieważ był wynalazkiem PiS-u, po zmianie rządu poszedł na tor postojowy. Trzeba przyznać, że umiejętnie się z niego wygrzebał. Gdy wiceminister Dróżdż szukał szefa dla CPI, dostał M. w prezencie od generała Adama Rapackiego (wówczas podsekretarz stanu w MSWiA odpowiedzialny za nadzór nad Policją – dop. red.), ale bardziej na zasadzie pozbycia się niewygodnego człowieka. Po objęciu stanowiska Andrzej M. już rozumiał, że nie warto wikłać się w doraźne układy polityczne, i starannie zabiegał o dobrą opinię ludzi z różnych opcji politycznych. W ten sposób stworzył sieć kontaktów, o których wielu jego protektorów wolałoby dzisiaj zapomnieć... – zauważa jeden z byłych współpracowników dyrektora CPI. I wymienia: ~ Tomasza Arabskiego (szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów) – „M. często
katolicki wypracowały nawet swoją interpretację prawną w tej materii: „Kościół nie przetwarza danych osób, które z niego wystąpiły, ale nie musi niszczyć zbiorów, które zdobył do czasu aktu apostazji”. Według Roberta Biniasa oraz grupy osób skupionych wokół portalu wystap.pl powyższa interpretacja jest chora: – Polska to jedyny kraj w całej Unii Europejskiej, gdzie Kościoły nie podlegają prawu! – dowodzi Bienias. Jak się jednak okazało – niecałkowicie. Sąd Administracyjny uznał bowiem, że GIODO nie miał racji, odrzucając skargę. Mało tego – miał obowiązek zająć się nią poważnie, a nie z góry zakładać, że jej nie ma, bo rzecz dotyczy Kościoła. Wyrok sądu na razie jest nieprawomocny, a inspektor ma prawo odwołania. Kolejny krok do normalności został jednak zrobiony, i to na gruncie najważniejszym – prawnym. Do walki sądowej szykują się już kolejni apostaci, którym również nie udało się zmusić Kościoła do usunięcia danych skrzętnie zbieranych przez lata. DANIEL PTASZEK Fot. Autor
Nr 50 (615) 16–22 XII 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
7
n@ciągaczki.pl Jak zza kraty, mimo ścisłej klauzury, wyciągać rękę po pieniądze? Sposób na to znalazły siostry norbertanki. Rozsyłają siostrzyczki łzawe listy, wykorzystując klasztorną bazę adresów mailowych: „Prosimy, pomóżcie nam! Ponieważ nasza zbiórka to mozaika wielu drobnych datków, całościowy jej efekt zależy od łaskawości każdego z Was, a każda drobna cegiełka ma w tej akcji naprawdę wielkie znaczenie” – piszą zakonnice, prosząc przy okazji adresatów swej korespondencji (suto okraszanej zdjęciami i uwiarygodnionej glejtem od kieleckiego biskupa Kazimierza Ryczana – patrz skan), aby powielili ją i rozesłali do każdego, od kogo można liczyć na choćby jedną złotówkę. „Zważywszy na fakt, iż adresaci mailowi zmęczeni są mnożącymi się łańcuszkami – za wielką uprzejmość i łaskę poczytałybyśmy sobie dodatkowo to, gdyby Państwo zechcieli rozesłać niniejszą informację nie hurtem, lecz osobno do każdego adresata z osobistym komentarzem: »Myślę, że warto pomóc siostrom« czy podobnym” – instruują norbertanki. „Według szacunków statystycznych można się spodziewać, iż gdyby WSZYSCY, do których dotrze ta prośba, mogli i zechcieli nas wesprzeć swoją cegiełką – nasz problem byłby naprawdę cudownie rozwiązany!”– wyjaśniają dalej. A jaki problem mają siostry? Otóż chcą „podźwignąć z rażących zniszczeń” barokowy zespół kościelno-klasztorny w Imbramowicach, aby – jak przekonują – jego część „przeznaczyć dla pożytku pielgrzymów i wiernych, zwłaszcza dzieci i młodzieży z okolicznych wiosek,
w celu krzewienia duchowości i kultury chrześcijańskiej, nade wszystko zaś dla rozwoju kultu Pana Jezusa Cierpiącego w tutejszym łaskami słynącym obrazie”. Problem oczywiście w tym, że norbertanki, które najbardziej na świecie pragną, aby wszyscy ich „Bracia i Siostry żyjący wśród zgiełku świata mieli możliwość (niezależnie od stanu swojej zamożności) spędzić choć trochę czasu w zaciszu klasztornego Sanktuarium, gdzie bije dla nich najczulsze Serce Cierpiącego Zbawiciela, zawsze pragnące nieść pociechę i pomoc w rozlicznych problemach życia”, nie mają środków na podźwignięcie swoich włości z ruin. Tłumaczą też, że przez 20 lat rozmów i korespondencji z różnorodnymi ośrodkami filantropijnymi w kraju i za granicą nie udało im się wynegocjować kwoty potrzebnej na remont obiektu. Sprawdziliśmy, co w ostatnich latach przyniosły te rozpaczliwe rozmowy sióstr z Ibramowic. I tak: ~ Na projekt „Czysta energia płytkiej geotermii dla zespołu zabytkowych budynków Norbertańskich w Imbramowicach” dostały siostry 1 451 280,00 zł (1 233 588,00 zł ze środków unijnych, 217 692,00 zł z budżetu państwa); ~ Na projekt „Przebudowa zabytkowego spichlerza w zespole klasztornym SS. Norbertanek w Imbramowicach na cele kulturowe wraz z rewitalizacją klasztornego dziedzińca” – 3 999 368,49 zł z Małopolskiego Regionalnego Programu Operacyjnego, 599 905,27 zł z budżetu
państwa i 3 399 463,22 zł z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego; ~ Na remont dachu klasztoru – kontynuacja skrzydła zachodnio-północnego i części skrzydła wschodniego – 100 tys. zł z budżetu woj. małopolskiego; ~ Na prace konserwatorskie w obrębie pomieszczenia westiarni wraz z kompletem obrazów – 55 tys. zł, również z budżetu województwa małopolskiego; ~ Na dokończenie prac konserwatorskich przy elewacji budynku dawnej szkoły klasztornej wzniesionej w II połowie XVIII w. z programu „Dziedzictwo kulturowe” dostały norbertanki 313 434,28 zł, od Urzędu Marszałkowskiego Województwa Małopolskiego – 100 tys. zł, zaś z budżetu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego – 182 090,85 zł. Wkład własny sióstr w ten projekt wyniósł 31 343,43 zł; ~ Na prace konserwatorskie przy budynku bramy-dzwonnicy znajdującym się w zespole klasztornym wzniesionym w XVIII w. wyjęły norbertanki z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego 244 572,37 zł, a same dołożyły 34 620 zł. Siostrom – jak wstydliwie przyznają – ciągle jednak mało. A że swoich władz o pomoc prosić nie chcą („ostatecznością zaś, której bardzo chciałybyśmy uniknąć, jest zaciągnięcie pożyczki w Generalacie Zakonu w Rzymie, gdyż i tak byłoby to rozwiązanie tymczasowe” – czytamy w liście), podobnie jak i koleżanek z Krakowa, mimo że te uchodzą za najbogatszy zakon żeński w kraju (ich majątek szacowany jest na ok. 50 mln zł). Przypomnijmy, że od samej Komisji Majątkowej krakowskie norbertanki
– oprócz 9 ha nieruchomości w Zwierzyńcu, 6 działek o łącznej powierzchni 50 ha na terenach Huty im. T. Sendzimira – dostały 51 ha w Luboczy i na Salwatorze w Krakowie, zaś za odstąpienie od roszczeń do 6 ha gruntów, na których znajduje się stadion Cracovii, zainkasowały grunty zamienne w dzielnicy Prądnik i 10 mln zł. W akcie rozpaczy i desperacji zdecydowały się więc norbertanki imbramowickie „na przyjęcie twardych warunków dofinansowania z Funduszy Europejskich”. I tu znów kłopot, bo – raportują siostry – „ów zbożny projekt obejmujący cele rewaloryzacji zabytku i kultu religijnego wymaga od nas ogromnych wysiłków organizacyjno-finansowych, ponieważ w prace renowacyjne musimy wnieść olbrzymi finansowy wkład własny”. Postawiły więc siostry zza klauzury na internautów, a wyjaśniają to tak: „(...) ze względu na szczupłość
środków odmówiono nam pomocy w ministerstwie oraz fundacjach ewangelizacyjnych, które dotąd nas wspierały. Niechętnie też w taki sponsoring angażują się wielcy biznesmeni, gdyż nasz klasztor położony jest na uboczu, a przedsięwzięcie zbyt małe, by mogło się skutecznie przyczynić do budowania dobrego wizerunku ich firm”. Co oferują w zamian? Nie zgadniecie – modły! „Licząc na wielkoduszność Państwa, już dziś z góry dziękujemy za każdą złożoną ofiarę. Chociaż my same nie będziemy w stanie należycie się za nie odwdzięczyć, zabieramy w sercu wszystkie intencje Państwa na nasze codzienne modlitwy, ufając, że Ten, który widzi w ukryciu, stokrotnie wynagrodzi każdy dobroduszny, ewangeliczny gest wsparcia” – zapewnia podpisana pod apelem s. Faustyna Maria Przybysz. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
8
P
Nr 50 (615) 16–22 XII 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
amiętający jeszcze czasy napoleońskie Szpital Praski pw. Przemienienia Pańskiego w Warszawie należy do miasta. Od grudnia 2007 r. dyrektorem był (10 października 2011 r. złożył dymisję) lekarz Paweł Obermeyer (na zdjęciu), specjalista medycyny rodzinnej, zaś funkcje nadzorcze nad placówką sprawowało Biuro Polityki Zdrowotnej Urzędu m.st. Warszawy kierowane przez Dariusza Hajdukiewicza (specjalista od marketingu i zarządzania) podległe bezpośrednio wiceprezydentowi Jackowi Wojciechowiczowi, pierwszemu zastępcy głównodowodzącej magistratem Hanny Gronkiewicz-Waltz – oboje z PO, specjaliści od polityki. Tyle informacji porządkowych, żeby było wiadomo, kto za co odpowiada. Gwoli ścisłości należy jeszcze dodać, że doktor też wykazuje ciągoty polityczne, bowiem przed przyjazdem do Warszawy kierował powiatową organizacją SLD w Płońsku, a będąc już dyrektorem, uzyskał z ramienia partii mandat radnego województwa mazowieckiego. Fakt, że jakaś placówka publicznej służby zdrowia zdycha (w tym konkretnym przypadku chodzi o utonięcie w długach), mało kogo już dzisiaj dziwi, bo tak się w Polsce porobiło, że to zjawisko niemal powszechne. Przyjrzeliśmy się szpitalowi Przemienienia dokładniej, bowiem sprawa jest najświeższa i doskonale ilustruje zjawisko „eutanazji” dokonywanej wspólnymi siłami nieporadnych dyrektorów oraz właścicieli lekce sobie ważących publiczny majątek. Mamy przed sobą wyniki ukrywanego przed opinią publiczną audytu dokonanego po dymisji Obermeyera (według stanu na 30 września): ~ Zadłużenie ogółem – 102,6 mln zł, w tym łączna kwota tzw. zobowiązań wymagalnych, czyli z przekroczonym już terminem płatności, w wysokości ponad 65 mln zł. Największe z pozostałych składników to 25,6 mln zł kredytów, prawie 16 mln zł za leki, materiały medyczne i „usługi obce”, a także
Sekcja zwłok
Renomowany szpital dogorywa. Czas ku zejściu jest najwyższy, bo właściciel już dawno zamówił pogrzeb... 21,2 mln z tytułu zobowiązań publiczno-prawnych (głównie ZUS). Według naszej ekspertki ze stołecznego ratusza długi na koniec roku wyraźnie przekroczą 120 mln zł, przy łącznej wartości całego szpitala (wyposażenie, budynki, grunty) na poziomie 125 mln zł. – Prawdopodobnie stracili już płynność finansową, a za galopującymi odsetkami nie można po prostu nadążyć wzrokiem. Nie wdając się w zawiłości, powiem tak: ponieważ
szpital jest jednostką budżetową, mamy tu do czynienia z ewidentnym naruszeniem dyscypliny finansów publicznych, za co dyrektorowi i głównemu księgowemu grozi pięć lat zakazu zajmowania stanowisk związanych z dysponowaniem takimi środkami, a nawet prokurator, jeśli doszło do niegospodarności. Obaj już dawno powinni wylecieć na zbitą twarz, a zaraz za nimi kilku dygnitarzy z magistratu odpowiadających za nadzór właścicielski, bo o ile z dostawcami i kredytodawcami da się negocjować, o tyle zobowiązania publiczno-prawne są świętością – podkreśla urzędniczka; ~ Zatrudnienie – w pionie administracyjnym szpitala pracuje 236 osób (222 na etatach lub ich częściach, 14 na umowie-zleceniu),
natomiast personel medyczny, czyli lekarze, pielęgniarki, położne, technicy, diagności, instruktorzy terapii itp., liczy 671 osób (515 osób na umowach o pracę i 156 na kontraktach); ~ 241 lekarzy (w tym 115 na kontraktach) wspomaga 285 pielęgniarek, 40 położnych i 41 techników medycznych. – Wychodzi na to, że przy 441 łóżkach szpitalnych mających średnio 70-procentowe „obłożenia” (czyli około 310 zajętych) na jednego pacjenta przypada ponad dwóch medyków, że już nie policzę pracowników biurowych, konserwatorów i osób sprzątających. To jest chyba rekord Europy – ironizuje nasza rozmówczyni.
– Nie ulega wątpliwości, że mamy kolosalny przerost zatrudnienia, a fundusz płac pożera około 90 proc. przychodów. Trzeba wszakże pamiętać, że dyrektor ściągnął do szpitala najlepszych fachowców, płacąc im znacznie więcej, niż wynosi średnia warszawska. Zabił się, niestety, własną ręką. Ratusz nie kiwnął palcem w bucie, żeby go powstrzymać, a jeszcze wbijał gwoździe do trumny, wpuszczając Obermeyera w kanał przy budowie nowego obiektu – mówi praski lekarz. Wyjaśnijmy, że ów „kanał” to nieoczekiwana odmowa wynegocjowanego wcześniej współfinansowania inwestycji (w trakcie budowy!) kwotą 37 mln zł, co zmusiło dyrektora do zaciągnięcia kredytu. – Problemem niemal każdego szpitala, a w praskim widać to jak na dłoni, jest nieformalna grupa trzymająca władzę, składająca się z ordynatorów. Są w stanie zniszczyć lub wywindować każdego. Stawiali Obermeyerowi żądania płacowe, które ten posłusznie spełniał, paskudząc przy okazji rynek, bo gdy proponowałem lekarzowi stawkę, na jaką było mnie stać, słyszałem w odpowiedzi, że „na Pradze dają więcej” – dodaje dyrektor jednej z miejskich placówek. Co dalej ze Szpitalem Przemienienia? „Od nowego dyrektora (konkurs w toku – dop. red.) oczekujemy koncepcji bilansowania się i dopuszczamy możliwość przekształcenia szpitala w spółkę” – zapowiada Dariusz Hajdukiewicz. O oddłużeniu ani mru-mru. – W tym stanie finansów spółka jest jedynym ratunkiem, ale tylko hochsztapler lub szaleniec zgodzi się nią zarządzać, mając na starcie 120 mln zł deficytu. Żeby się udało, taki człowiek musi mieć czyste przedpole oraz – co szczególnie ważne – być odpornym na szantaż lekarzy – dzieli się swoimi doświadczeniami dyrektor przekształconego w spółkę i świetnie dziś prosperującego szpitala w P. PIOTR GŁUSIŃSKI
FUNDACJA „FiM” Nasza redakcja patronuje fundacji pod nazwą Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, której prezesem jest Roman Kotliński – Jonasz, redaktor naczelny „FiM”. Fundacja ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc potrzebującym rodakom – zwłaszcza głodnym dzieciom, a także przewlekle chorym, bezrobotnym i bezdomnym. Ponieważ kościelne fundacje i stowarzyszenia w swej działalności charytatywnej (jakże skromnej jak na ich możliwości) nagminnie wyróżniają osoby związane z Kościołem, a innowierców, agnostyków i ateistów pomijają – my będziemy wypełniać tę lukę i pomagać w pierwszej kolejności właśnie im. Nasza fundacja ma status organizacji pożytku publicznego i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Tych, którzy chcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”. Nasza Fundacja nie ma żadnych kosztów własnych. Pracują w niej społecznie dziennikarze „FiM”. Zielona 15, 90-601 Łódź, ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291 www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
Nr 50 (615) 16–22 XII 2011 r. Wiesława Ciężczak dzieli swoje życie na dwa etapy – ten sprzed dnia, kiedy poznała księdza Wiesława Banasia z Caritasu Diecezji Zamojsko-Lubaczowskiej, i ten po, który okazał się pasmem nieszczęść i trwa do dziś. Mieszka wraz z synem we wsi Liski, niedaleko ukraińskiej granicy. Ludzie tu niezwykle pobożni. Na tyle, że kiedy Wiesława wraz ze swoim nowo narodzonym dzieckiem przyszła do kościoła – wygonili. Za to, że kalekie, i za to, że nieślubne. O tym, że kalectwo to kara boska, słyszała nieraz. Ona sama nie chce do tego wracać, mówi, że im zapomniała. Zresztą dziś swoim uporem i oddaniem Rafałkowi imponuje sąsiadom do tego stopnia, że nikt złego słowa już nie powie. Rafał w tym roku skończył 11 lat. Urodził się bez rąk. Z wadą kręgosłupa i wadą nóg. Stopy zastępują mu ręce, bo to właśnie nimi wykonuje większość codziennych czynności – rozbiera się, je, sprząta czy myje zęby, dlatego denerwuje się, kiedy mama chce włożyć mu zakryte buty. Niemal przez cały rok chodzi w klapkach, nawet zimą. Od jakiegoś czasu ma indywidualne nauczanie. Wcześniej, niemal przez dwa lata, pani Wiesława codziennie dowoziła go do szkoły, a ostatni nieprzejezdny fragment drogi niejednokrotnie pokonywała z synem na plecach (gdy był po zabiegach lub było ślisko). Ale – jak mówi – jest już na to za ciężki. Potrzeby medyczne? – Wydłużyć nogę, zrobić biodro, wyprostować kręgosłup, przeszczepić ręce. Dla nas to jest podstawa – wylicza jednym tchem matka chłopca. Każdego miesiąca po kilka razy odwiedzają specjalistów. Walczą. Rafał jest niezwykle skromny. Mówi, że z bólem lepiej walczyć, bo wtedy nie jest on taki mocny. Mówi też, że lubi ryzyko. – Jest inteligentny, świetnie działa na komputerze. Robi wszystko. Biega za piłką, jeździ na hulajnodze, nawet na drzewa włazi – śmieje się pani Wiesława. No, może nie na sam czubek, ale to tylko dlatego, że mu na to nie pozwala. Ostatnimi czasy śmieje się tylko wtedy, gdy opowiada o Rafale. No i o ludziach, którzy tak licznie zareagowali na reportaż o jego losie, który blisko rok temu ukazał się w telewizji. Bo poza tym pani Wiesława żyje w takim stresie, że już czasami ma dosyć. – Byliśmy naprawdę szczęśliwymi ludźmi, a teraz już nie jesteśmy. Odkąd pojawił się Caritas, ja mam cały czas źle. Ludzie mi pomogli, dziękuję za to, bo naprawdę serca mają wielkie – Wiesława Ciężczak płacze. Mówi, że nie ma już siły. Caritas to w tym przypadku jego dyrektor z diecezji zamojsko-lubaczowskiej – ks. Wiesław Banaś. Pojawił się w ich życiu przypadkiem. Wiesława była zadłużona po uszy, nie spłacała kolejnych pożyczek, byle tylko uzbierać pieniądze potrzebne
na leczenie syna. Przymierała głodem, bo na życie zostawało jej zwykle kilkadziesiąt złotych. Wtedy ktoś opowiedział o chłopcu ks. Banasiowi. Ten postanowił działać. Załatwił występ u Elżbiety Jaworowicz w „Sprawie dla reportera”. Tam Rafał zdradził swoje marzenie. Chciał łazienkę. Taką, w której byłby duży prysznic z rozkładanym siedzeniem, żeby mógł siąść i polewać się wodą.
POLSKA PARAFIALNA na prawo jazdy, sprzęt AGD, meble, ubrania, a nawet na wakacje i urodziny dla Rafała – wylicza pani Wiesława. Za te pieniądze spłaciła wszystkie swoje długi zaciągnięte na leczenie syna. Ale tak było, zanim o koncie dowiedział się ks. Wiesław Banaś. Bo gdy się dowiedział, natychmiast oświadczył, że zgromadzone na nim pieniądze nie należą do Wiesławy i Rafała, ale do Caritasu! Ona nie ma do nich prawa. Straszył, że jeśli ośmieli się wydać na codzienne potrzeby choćby grosz, on to nagłośni. – Niechżesz pani zrozumie, że to Caritas sprawił, że ludzie pani dali! Pani by nie miała grosza, gdyby nie Caritas! – wyjaśniał poirytowany.
– podpisał umowę na budowę domu. Innego, droższego. Nie zgodziła się. Próbowała za to z szefem zamojskiego Caritasu rzecz całą wyjaśnić. Dowiedziała się, że ksiądz musi projekt zatwierdzić, bo przecież jak już budynek zostanie pobudowany, on nie może się za niego wstydzić. Była uparta. On zirytowany, bo przecież – jak mówił – dał słowo przed milionową widownią Elżbiety Jaworowicz. – Napisze mi pani pismo, że pani nie chce tego domu, ja włączę do akt i my się z panią rozstajemy. Kończymy dyskusję i proszę pamiętać, że ja pani nigdy nie będę pomagał – oświadczył w końcu ksiądz dyrektor Banaś.
Miłosierdzie Caritasu
Pani Wiesławie też się marzyło, żeby nie musiała już nosić syna do znajdującego się za domem wychodka ani myć go w miednicy. „Pod koniec programu podamy numer konta, który uruchomiła nieoceniona Caritas Polska. Jeśli państwo mają serca otwarte, to oczekuję, że to konto się zapełni” – zanęciła Elżbieta Jaworowicz. Po emisji życie pani Wiesławy i jej syna obróciło się o 180 stopni. Lawina pomocy, jaka została uruchomiona, okazała się przeogromna. – Nie spałam, nie jadłam, wciąż odbierałam telefony, setki telefonów, a nocami odpisywałam na SMS-y – opowiada mama Rafała. Oprócz telefonów – listy i odwiedziny. Bo byli i tacy, którzy do położonej na krańcach Polski wsi sami przyjeżdżali z pomocą. Ta – rzeczowa i finansowa – naprawdę przerosła oczekiwania pani Wiesławy. – Nie wszyscy chcieli przekazywać pieniądze za pośrednictwem Caritasu. Na ich prośbę założyłam więc oddzielne konto. Ludzie wpłacali
Na jakiej podstawie ks. Banaś zabrania pani Wiesławie podejmować pieniędzy z prywatnego konta, staraliśmy się wyjaśnić w Caritasie, i okazało się, że czyni to wyłącznie z przerostu ambicji, bowiem podpisane przez panią Wiesławę styczniowe porozumienie z Caritasem tej kwestii nie reguluje. Tymczasem zaczęły się prace przy wymarzonej łazience dla chłopca. Trwały tydzień, wykopane zostały fundamenty, ale firma, która je zainicjowała, doszła do wniosku, że dotychczasowy dom jest w tak fatalnym stanie, że trzeba zastąpić go nowym. Na konto Caritasu powędrowały w tym celu duże pieniądze, powstała nawet wizualizacja, wszystko wydawało się dopięte na ostatni guzik. Cieszyła się, bo w takim wypadku nie dość, że mieliby solidny dach nad głową, to jeszcze zostałoby na leczenie syna. I wtedy ksiądz Wiesław Banaś proponowanego projektu nie przyjął. Znalazł za to wykonawcę, z którym – bez wiedzy pani Wiesławy
Na panią Wiesławę się obraził. Ona, choć dla dobra swojego dziecka przepraszała go kilka razy, straciła do niego zaufanie. Zapewnia, że docenia rolę, jaką kościelna instytucja charytatywna odegrała w życiu jej i jej syna, ale mówi też, że czuje się upokorzona tym, iż ciągle jej się to wypomina. I to w niewybrednych słowach. Ksiądz Banaś natomiast twierdzi, że „z tą panią” nie chce mieć już nic wspólnego. Sprawa zapętliła się do tego stopnia, że pani Wiesława nie może uzyskać z Caritasu pieniędzy, jakie dla Rafała wpłacali ludzie. A potrzebuje. Żeby kupic dom. Teraz, jeszcze przed zimą. Po próbach dobudowy łazienki ich dotychczasowy został zniszczony. W znalezienie nowego włożyła dużo czasu i energii. Zresztą nie ona jedna, bo pomagało wielu ludzi, nawet lokalny wójt. Ten dom – ładnie utrzymany, niewielki, za 135 tys. zł – czeka, położony zaledwie kilka kilometrów od ich obecnego, co dla chłopca jest ważne, bo miasta nie
9
lubi. Są na niego pieniądze zgromadzone na koncie Caritasu, obecny właściciel wciąż czeka na sfinalizowanie umowy, a dolnośląscy przedsiębiorcy zapewniają nas, że niecierpliwie wyczekują na sygnał, aby przyjechać i ów dom odświeżyć, a przede wszystkim – dostosować wymarzoną łazienkę do potrzeb Rafała. Problem w tym, że panią Wiesławę wiąże porozumienie, jakie 11 stycznia 2011 r. tuż przed nagraniem „Sprawy dla Reportera” podpisała z Caritasem. – Nie miałam czasu tego przeczytać, jechaliśmy do Warszawy kilka godzin, na miejscu trzeba było zająć się potrzebami Rafała, później szykowanie do programu, ogólne zamieszanie – wspomina. A z owego porozumienia wynika, że Caritas Polska zobowiązała się pokryć koszty leczenia i rehabilitacji Rafała, zaś do czasu rozliczenia, a więc przedstawienia właściwych faktur, cała suma pozostaje do wyłącznej dyspozycji kościelnej organizacji. Żeby więc przeznaczyć pieniądze na zakup domu, pani Wiesława musi podpisać kolejne porozumienie. I takie przygotował dla niej Caritas. Tyle że jest ono napisane tak mało konkretnie, iż kobieta – wiedziona przykrym doświadczeniem – boi się go podpisać. – Umowa jest rzeczywiście trudna do zinterpretowania. Co bardzo istotne: Caritas zobowiązał się, że zapłaci kwotę „w wysokości nie wyższej niż 135 tys. zł”, a nie, że zapłaci właśnie taką sumę. Może więc dać na przykład 500 zł, bo to również jest kwota „nie wyższa niż 135 tys. zł” – tłumaczy współpracujący z „FiM” prawnik. – Od Caritasu oprócz złych słów nie dostałam nic. Na początku, kiedy jeszcze był projekt dobudowy łazienki do naszego domu, ksiądz Banaś za 2 tys. zł kupił płyty paździerzowe. Od tamtej pory nie wzięłam grosza – mówi pani Wiesława. Dotąd nie wiedziała nawet, jaką sumę udało się zebrać dla Rafała. Jak ustaliliśmy – jest to niemal 268 tys. zł (na konto Caritas Polska wpłynęła kwota 183 836 zł, natomiast na konto Caritasu Diecezji Zamojsko-Lubaczowskiej – 84 071,10 zł). Czego zatem brakuje? Dobrej woli. Ksiądz Banaś w rozmowie z „FiM” stwierdził, że nie jest stroną porozumienia i odsyła do Caritas Polska. – Przekażemy tyle, ile zebraliśmy – zapewnia Olga Kołtuniak, rzecznik prasowy Caritas Polska. – Sprawa jest w toku. Caritas Polska dąży do rozwiązania sytuacji – deklaruje z kolei Katarzyna Sekuła, koordynator projektów w Caritas Polska. My do tej sprawy z pewnością wrócimy, żeby wyjaśnić między innymi to, dlaczego ksiądz Banaś chce, aby pani Wiesława partycypowała w kupnie domu (według proponowanej wersji porozumienia Caritas ma wyłożyć 75 tys. zł, zaś pani Wiesława resztę), skoro na konto Caritasu ludzie wpłacili tyle, że wystarczyłoby na dwa. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
Nr 50 (615) 16–22 XII 2011 r.
Wystarczy jedno kliknięcie, aby państwo polskie skonfiskowało Twój komputer. W ramach kampanii antypirackiej wszystko jest możliwe. Nad jej sensem nikt się nie zastanawia. Kopiowanie i rozpowszechnianie bez zgody właścicieli praw autorskich programów komputerowych, filmów, nagrań muzycznych czy książek to plaga współczesnego świata. Pewną ciekawostką jest to, że niekiedy podróbki są lepszej jakości niż certyfikowane oryginały. Eksperci Międzynarodowego Funduszu Walutowego szacują, że tylko na chińskim rynku obroty pirackich produktów sięgają 16 miliardów dolarów. Kopiujący płyty i podrabiający naszywki na spodniach zostali uznani przez wiele rządów za szczególnie groźnych przestępców. Na walkę z nimi państwa wydają setki milionów dolarów, jednak inicjatorzy walki z piractwem dobrze wiedzą, że kopiowanie bez zezwolenia ma wieloletnią tradycję – nawet w państwach należących do Unii. W analizie Andry Mazdy, publicystki najważniejszego rumuńskiego tygodnika społeczno-kulturalnego, można przeczytać: „Przegrywanie płyt winylowych było już w latach 50. ubiegłego wieku zjawiskiem niezwykle rozpowszechnionym. Dla nas zmiana formatu na MP3 była dziecinną igraszką”. Zdaniem publicystów prestiżowego dziennika ekonomicznego „Financial Times” totalna wojna ze wszystkimi, których podejrzewa się o piractwo, jest „działaniem nie tylko nieskutecznym, ale wręcz irracjonalnym”. W 2009 roku w Szwecji po awanturze wokół jednego z portali służących do wymiany plików pomiędzy internautami (Pirate Bay) mandat do Parlamentu Europejskiego zdobył jego szef – Christian Engström. Jesienią 2011 roku jego niemieccy koledzy w wyborach do rady Berlina zdobyli ponad 9 procent głosów i stali się piątą siłą polityczną. Analitycy „Financial Times” podkreślają, że twórcy stosujący aktywny marketing w sieci mogą zarobić więcej, niż wynoszą standardowe honoraria autorskie. Rządy państw, Komisja Europejska oraz firmy fonograficzne nie dostrzegają anachroniczności niektórych rozwiązań prawa autorskiego i kampanii antypirackich. Jedno z tych „rozwiązań” to specjalne opłaty na rzecz organizacji zrzeszających twórców, wliczane w cenę kserokopiarek, drukarek komputerowych, ryz papieru czy czystych płyt CD. Nie zaspokoiło to jednak roszczeń firm. Od kilku lat monitorują one na masową skalę połączenia internautów
z serwisami oferującymi pliki z muzyką i filmami. Efektem są absurdy. W 2009 roku amerykański sąd na wniosek pewnej wytwórni muzycznej nałożył dwa miliony dolarów grzywny na kobietę, która „skopiowała na swój domowy komputer 24 piosenki”! Amerykańska metoda polowania na internautów dotarła także do Europy. Większość firm, które zajmują się spisywaniem numerów IP komputerów łączących się z serwisami określanymi jako pirackie,
dostawców internetu dane osobowe właścicieli urządzeń, do których przypisano określone numery identyfikacyjne. Zgodnie z kodeksem postępowania karnego pokrzywdzony (tutaj firma fonograficzna) może zażądać wydania kopii akt śledztwa, także tych, które zawierają imiona, nazwiska i adresy zamieszkania właścicieli komputerów. Może także dojść do zajęcia przez prokuraturę „podejrzanego” komputera należącego do szarego obywatela. I tak się coraz częściej dzieje!
Pana w stan oskarżenia, a po uprawomocnieniu się wyroku sprawa zostanie skierowana do postępowania egzekucyjnego”. Złośliwi studenci prawa twierdzą za swoimi profesorami, że w Kodeksie postępowania karnego nie znajdziemy ani słowa o możliwości „złożenia wniosku o cofnięcie zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa”. Jest za to opis „zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa”… W opinii Olgierda Rudaka, który prowadzi jeden
Zrobieni w pirata znajduje się w Szwajcarii. Ktoś powie, i słusznie, że sam numer IP niewiele mówi. Rzeczywiście, identyfikuje on tylko nazwę dostawcy sieci oraz położenie urządzenia, za pomocą którego wywołano określony serwis internetowy. Mimo to jest to bardzo opłacalny biznes. Firmy fonograficzne, i to głównie z Europy Środkowo-Wschodniej, płacą za zestawienia samych adresów IP setki tysięcy euro. Po otrzymaniu płyt z danymi wynajęte przez nich kancelarie prawnicze składają – jak czytamy w komunikacie polskiego Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych – „zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez internautów mających dostęp do komputerów o danych numerach IP”. Prokurator wszczyna więc śledztwo i zaczyna zbierać dowody. Wśród nich dostarczone mu przez
W znanym nam śledztwie Prokuratury Okręgowej w Białymstoku lista internautów liczyła ponad 11 tysięcy osób. Kolejnym krokiem firmy fonograficznej jest przesłanie do internautów propozycji dość dziwnej ugody (patrz skan). Otrzymał ją na przykład jeden z naszych stałych Czytelników. W zamian za przyznanie się do piractwa internetowego oraz uiszczenie dość wysokiego „wynagrodzenia” pełnomocnik wytwórni gwarantuje panu Jackowi „złożenie wniosku o cofnięcie zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa”. Internauta, który odrzuci ugodę, powinien, zdaniem jej przedstawicieli, pamiętać o „poważnych konsekwencjach prawnymi swoich czynów”, gdyż „w ścisłej współpracy z prokuraturą jako oskarżyciel posiłkowy po przedstawieniu zarzutów doprowadzi ona
z najbardziej szanowanych blogów poświęconych prawu nowych technologii, internauta, który zawarł ugodę, wcale nie może być pewny, że prokurator umorzy postępowanie przeciwko niemu. Prokurator ma bowiem w ręku jego przyznanie się do winy. Taka jest w rzeczywistości treść ugody. Może więc z łatwością sporządzić akt oskarżenia i nie musi już badać, czy dana osoba rzeczywiście dopuściła się aktu piractwa. Numer IP, jak pamiętamy, wskazuje wyłącznie na oznaczenie urządzenia zlokalizowanego w danym pomieszczeniu. Gdy jednak podejrzany oświadczy, że ma liczną rodzinę i znajomych, którym udostępnia sprzęt, to jest już po sprawie. Ustalenie w takim przypadku, kto konkretnie korzystał z komputera, staje się bardzo trudne. A zgodnie z Kodeksem postępowania karnego
„niedające się usunąć wątpliwości rozstrzyga się na korzyść podejrzanego”. Do tej kategorii można zaliczyć także kwestię tego, czy internauta w rzeczywistości rozpowszechniał pirackie kopie. Samo zaglądanie na strony zawierające zakazane treści, nie jest ich rozpowszechnianiem. W nieco gorszej sytuacji są internauci korzystający z sieci peer-to-peer, bowiem osoba ściągająca plik równocześnie udostępnia go innym. Olgierd Rudak uważa, że w takim przypadku możemy mówić wyłącznie o nieumyślnym udostępnieniu zakazanych treści. Naszym zdaniem większość prokuratorów doskonale wie, że zarzut świadomego rozpowszechniania pirackich kopii jest bardzo trudny do udowodnienia przed sądem. Szukają więc innych punktów zaczepienia. Mogą im pomóc biegli, którzy „na pewno coś jeszcze na twardym dysku znajdą i internauta będzie mieć kłopoty”. Tak na przykład mówił Ziemowit Książek z Prokuratury Rejonowej w Białogardzie. W końcu trzeba jakoś uzasadnić zabezpieczanie dysków u ludzi, którzy znaleźli się na listach firm fonograficznych. Pełna procedura sprawdzania zawartości zajętych komputerów potrafi trwać nawet trzy lata. Tyle czasu może zająć wybór biegłego, jego powołanie, przesłanie mu dysku do badania i sporządzenie przez niego analizy. Gdyby niczego nie znaleziono, obywatel mógłby domagać się odszkodowania za bezpodstawne zajęcie sprzętu komputerowego, natomiast odkrycie choćby drobiazgu uzasadnia wieloletnie przetrzymywanie przez organy państwa prywatnej własności bez kontroli sądu. A w ostateczności prokurator ma prawo wnioskować do sądu o orzeczenie przepadku dysku uznanego za narzędzie przestępstwa. MiC
}
}
przyzna n do winie się y
POD PARAGRAFEM
be znaczez prawnenia go
10
Nr 50 (615) 16–22 XII 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
11
Stajenka licha
darowizny z przeznaczeniem na dofinansowanie budowy drogi na ul. Promnickiej. Nie zgłoszono uwag w tej sprawie” – czytamy w dokumentach z sesji Rady Gminy Kobiór, do którego dotarliśmy. Podsumujmy: Arcybiskup buduje sobie pałac w środku lasu. Do pałaDrodzy emeryci, jeśli boicie się dyskomfortu cu nie ma żadnej drogi, no bo skąd i ciasnoty na starość, zwróćcie się do Kościoła. by się tam miała wziąć? Trzeba zaOn właśnie kończy budowę domu spokojnej tem drogę wybudować. Kto ma to zrobić? Podatnicy – psia ich mać. starości dla jednego dziadunia. I to szybko (!), a kuria ewentualnie dołoży symboliczne 50 tys. wymianę namówić? A spróbowałyOficjalnie budynek wielkości Penna wykopanie rowów. by nie… tagonu jest filią kurii katowickiej. No więc bez zbędnych ceregieW głównej siedzibie kurii, w KatoOto z kolejnego posiedzenia li Kościół otrzymał bajecznie drowicach, znajduje się już świetnie wygminnej rady dowiadujemy się, że gą ziemię w pięknych okolicach. No posażony dom księży emerytów, „projekt uchwały dotyczy zmiany plaale nigdy nie jest tak, żeby szczęście gdzie poza krytym basenem znajdunu dla trzech działek Kurii Metrobyło pełne. Okazało się, że do działją się pokoje gościnne z dostępem politalnej w Katowicach, na których ki, na której staje olbrzymi pałac, do internetu, pełne zaplecze rehaKuria zamierza wybudować filię Arściśle przylega… leśniczówka Prombilitacyjne, galeria sztuki, kawiarchidiecezji. Ze względu na prośbę Kunia, fryzjer, a nawet zakład opierii o przyspieszenie działań zmianą nice. Abp Zimoń wykombinował kuńczo-leczniczy. W tych luksusach planu objęto tylko ten wniosek. Powięc, żeby dodatkowo wykupić i tę pomieszkuje ponad 30 księży (wszyzwoli to na uproszczenie procedury posiadłość, bo dzięki temu całkoscy w jednoosobowych pokojach), i uniknięcie ewentualnych odwołań, wicie pozbyłby się sąsiadów. Moale przecież arcyksiążę Zimoń w taktóre mogłyby się zdarzyć w przypadże wścibskich, nie daj Boże, albo kim tłoku mieszkać nie będzie. Poku objęcia zmianami większego fragdokuczliwych. Ale trafiła Zimoniostanowił zatem zatroszczyć się o swój mentu planu (…). Przewodniczący wa kosa na kamień. I do dziś się własny „kąt”. Oficjalnie budynek ma Rady uważa, że należy przychylić się na nim tępi. pełnić różne funkcje, m.in. adminido wniosku Kurii, zwłaszcza – Nadleśniczy Piotr Tetla, znastracyjną, sakralną i mieszkalną, ale w sytuacji pomocy finansowej ny z twardego charakteru, wybudowanie go w środku pięknena budowę drogi”. a także z braku bojaźni go lasu nad jeziorem Paprocańskim A więc, mości radni, nie przed klerem, za nic na wskazuje na jego funkcję prawdziociągać się i wszystko biegiem świecie nie chce się na to wą, czyli stricte rekreacyjną. (co normalnie trwa ponad rok) zgodzić – mówi nasz inforCałość robi piorunujące wrażezałatwiać! Bo arcybiskup czemator. – Kościół składał nie. Olbrzymi pałac – o powierzchkać nie może. bardzo intratne propozycje ni ok. 10 tys. m2 – położony jest kupna. Coraz wyższe i wyżNowy pałac Zimonia jest sze sumy wchodzą w grę, ale na 6-hektarowej parceli w środku już prawie skończony, poza nadleśniczy pozostaje nierozległych borów i lasów opodal pracami wykończeniowymi ugięty. miejscowości Kobiór. Wartość tej wszystko jest gotowe, więc kaSam pałac powstał w koziemi szacuje się na około 200 zł towicki hierarcha lada dzień smicznym tempie. – Wygląza m2, łatwo więc policzyć, że cena zamieszka na jednym z najdało to tak, jakby zbudowapiękniejszych terenów Śląska. działki to 12 mln zł! Kościół wszedł ne wcześniej części przywoDo zamknięcia tego nr. w posiadanie tego skarbu w stanżono na miejsce i w postaci „FiM” Lasy Państwowe i Kudardowy sposób. Otóż kilka lat prefabrykatów przyłączano ria nie odpowiedziały na nawcześniej otrzymał mało warte, zado pozostałych. To wszystko sze pytania. lesione tereny w okolicach Czariększych pałaców w Polsce trwało mniej niż dwa lata. Kwatera abpa Zimonia w Katowicach to jeden z najw nych Dołów (niedaleko Pszczyny). ARIEL KOWALCZYK Kilkanaście kilometrów od Katowic arcybiskup Damian Zimoń, który właśnie przeszedł na emeryturę, w przepięknych leśnych okolicach buduje swój „domek” spokojnej starości (patrz fot. wyżej).
Na co komu takie ugory? A choćby na to, by wymienić je na coś znacznie lepszego. Na zasadzie fifty-fifty. Czy Lasy Państwowe, które śmiertelnikowi nie popuszczą nawet jednej sosny, dały się na taka
Dokładnie w tym samym tempie stawiałem swój dom, ale on nie mógłby być przy tamtym czymś nawet szopą na narzędzia – opowiada mieszkający nieopodal rolnik. Sprawie nadaje smaczku fakt, że zmarły w tym roku gorący orędownik powstania pałacu, miejscowy proboszcz w Kobiórze – ksiądz kanonik Józef Piesiur – był (jak podają katolickie media) bratem księdza prałata Mirosława Piesiura, członka składu orzekającego Komisji Majątkowej działającej przy MSWiA. Tak się dziwnie składa, że ks. Mirosław w 2010 roku wraz z warszawskim adwokatem został oskarżony o poświadczenie nieprawdy w sprawie skandalicznego przekazania poznańskim elżbietankom 47 ha działki w warszawskiej dzielnicy Białołęka. Kościół, przy aprobacie Komisji, wycenił wówczas te ziemie na 30 mln, a ich faktyczną wartość niezależni eksperci szacowali później na 240 mln zł. Chodziło oczywiście o to, by dostać osiem razy tyle, co się (nie) należało. O rzeczywistych walorach cenowych działki wiedziały elżbietanki, bo już po dwóch miesiącach od kupna natychmiast ją
sprzedały (patrz „FiM” 21/2010). Czyżby i tym razem znajomości prałata Mirosława pomogły jego bratu w załatwieniu formalności przy zamianie działek? Jeszcze przed budową Zimoniowego pałacu całym pomysłem zachwycał się wójt gminy Stefan Ryt. „To ogromny zaszczyt i prestiż dla gminy. Widziałem projekt inwestycji i powiem, że będzie to architektoniczna perełka. Już chociażby z tego powodu cieszymy się, że taka budowla nam przybędzie”. Oczywiście wójt nie ukrywał, że zależy mu na „znamienitych gościach, których bez wątpienia w nowym gmachu będzie przyjmował abp Zimoń”. TERAZ UWAGA! Włodarz cieszy się podwójnie, bo… Kuria Metropolitalna obiecała gminie dofinansowanie do budowy drogi prowadzącej do nowego pałacu. „Kuria Metropolitalna, w związku z planowaną inwestycją przy ul. Promnickiej, jest zainteresowana budową tej drogi i zamierza przekazać Gminie dotację w wysokości 50 000 zł, co pozwoli na podwyższenie standardu drogi (…). Wójt zapytał, czy Rada wyraża zgodę na przyjęcie
12
Nr 50 (615) 16–22 XII 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
Gnieźnieńscy radni powiatowi nie mogli spokojnie pracować. Wszystko dlatego, że w wyremontowanej sali obrad nikt nie powiesił krzyża. Doli swoich kolegów ulżył wiceprzewodniczący Rady Tadeusz Pietrzak (PiS), który złożył w końcu interpelację, aby ścianę odpowiednio uhonorować: – Komuś się zapomniało, żeby zawisł tu krzyż. Krzyż dla nas, katolików, jest symbolem i znakiem. Pod tym znakiem Polska była Polską, a Polak Polakiem – zaczął dyskusję. Honor starał się ratować przewodniczący rady Zdzisław Kujawa, który nieśmiało zauważył, że o tym, czy krzyż zawiśnie, powinny zdecydować kluby, bo przecież ktoś może pod krzyżem czuć się jednak nieswojo: – Jesteśmy krajem świeckim i myślę, że symbole religijne nie muszą wisieć w miejscach publicznych. To jest taki pomysł, który nie do końca powinien być realizowany, dlatego że często ostatnimi czasy widzimy, że jest gra troszeczkę krzyżem. Ktoś powiedział, że dzisiaj obrońcy krzyża wdrapują się tak wysoko na ten krzyż, że zasłaniają tego, który na tym krzyżu wisi. Każdy, jeśli chce, może sobie wieszać symbole religijne w domu – oznajmił. Pan przewodniczący został jednak natychmiast spacyfikowany: – Nie wydaje mi się, że potrzebne są tu jakieś dyskusje wewnątrz klubów. Niech zawiśnie po prostu na następnej sesji ten krzyż i nie ma
co tu dyskutować – orzekł radny Marcin Makohoński (Prawo i Sprawiedliwość). – Nie grajmy krzyżem, nie mamy tu Palikotów. Po prostu go powieśmy – sekundował radny Krzysztof Ostrowski (Stowarzyszenie Ziemia Gnieźnieńska).
musi być jak najbardziej formalna, i o opinię poprosił przewodniczących wszystkich klubów. Ci zastrzeżeń nie mieli, toteż w końcu krzyż na ścianie ulokowano, obok godła i herbu miasta. No i wreszcie mają włodarze na czym oko zawiesić.
Czy można obradować bez krzyża? W powiecie gnieźnieńskim nawet radni z SLD nie wytrzymali bez kościelnego znaku. Nie miało nic przeciwko inicjatywie Pietrzaka także SLD, co w imieniu klubu oświadczył jego przewodniczący – Telesfor Gościniak. – Jest to jednak symbol, który na sali sesyjnej powinien być eksponowany. Nie będę tego szeroko uzasadniał (...). To jednak symbol naszej ponadtysiącletniej historii, myślę, że nic takiego by się nie stało, gdyby zaistniał, a wręcz przeciwnie, myślę, że wpłynąłby na to, że te obrady odbywałyby się godnie, spokojnie i bez niepotrzebnych spięć – tak sprawę podsumował Marek Gotowała (Klub Radnych „Ziemia Gnieźnieńska – Gniezno XXI”). Mimo powszechnego dla krzyża poklasku przewodniczący Kujawa uznał, że w obliczu toczących się właśnie w kraju głośnych dyskusji nad zasadnością jego, czyli krzyża, obecności w przestrzeni publicznej droga krzyża na ścianę
– Naród katolicki, wartości chrześcijańskie, tysiąclecie państwa polskiego – z tego tytułu złożyłem wniosek, aby ten krzyż na sali obrad rady powiatu był (…). Bardzo nas to cieszy, że jest, no i Bogu niech będą dzięki, że krzyż patronuje nad radnymi, żeby lepiej było nam obradować i trudne problemy mieszkańców powiatu gnieźnieńskiego rozwiązywać. I niech tak pozostanie na wieki – ogłosił usatysfakcjonowany radny inicjator Pietrzak. Nie lada kłopot rozwiązali też radni miejscy z Kędzierzyna-Koźla. Im – na czas remontu sali obrad, który zaczął się niemal 3 lata temu – jakaś bezbożna ręka krzyż zdjęła. Po remoncie na swoje miejsce nie wrócił, co głośno oprotestowali radni Prawa i Sprawiedliwości, podżegani jakoby przez lud wierny, który absencji krzyża unieść na swoich barkach nie mógł. A że w Kędzierzynie radni nie byli tak jednomyślni jak ich gnieźnieńscy koledzy, doszło do słownych
przepychanek: „Godząc się dziś na krzyż w sali obrad urzędu miasta, doprowadzimy do sytuacji, w której jutro buddyści będą domagali się powieszenia wizerunku dalajlamy na ścianie magistratu. A jak ktoś bardzo chce być blisko Boga, to na sesję rady miasta może zabrać ze sobą różaniec. Albo wpiąć Matkę Boską w klapę, jak pan prezydent Wałęsa” – argumentował Grzegorz Mankiewicz (SLD). „Krzyż jest symbolem naszej wiary i tradycji, dlatego powinien tu wrócić” – ripostował Robert Młodziński (PiS), a Marek Niemiec (PO) stwierdził po prostu, że jest człowiekiem wierzącym
Z pamiętnika proboszcza Lektura kronik parafialnych często w niczym nie ustępuje plotkarskim magazynom. Mogą się o tym przekonać wierni z parafii w Woźnikach, czytając zapiski z lat 1926–1940, prowadzone przez proboszcza ks. Augustyna Meltza. Wprawdzie jeszcze bardziej pragnęliby zapoznać się z parafialnymi kronikami dotyczącymi historii najnowszej, ale z oczywistych względów nikt się nie poważy na ich publikację. Dlaczego? Przekonajcie się sami… Pod szczególną obserwacją wielebnego znaleźli się nauczyciele. Natychmiast po objęciu urzędu proboszcza parafii w Woźnikach w 1926 roku ks. Augustyn Meltz o kierowniku szkoły zapisał: „Nazywa się Kozioł! Jest wrogo usposobiony do kleru, do kościoła mało chodzi”. A oto co w okresie międzywojennym gorliwie odnotowywał proboszcz parafii w Woźnikach: Rok 1928 – „Parafianie roszczą sobie prawo do moich koni i żądają, że mam własnymi końmi do chorego jechać”. Rok 1931 – „1 XI przy Wiecznej Adoracji dla dzieci nie było ani jednego nauczyciela,
bo byli wyjechali, ale kierownik był w domu, na mszy św. także nie był”; „We wrześniu odbyły się u nas manewry. Słyszałem, że niektóre dziewczyny się oddawały z oficerami. Odbył się taniec oficerów, na który Burmistrz Kapołka z Miasteczka przyprowadził dwie dziwki z Miasteczka dla »zabawy«”. Rok 1932 – „Dziś odbyła się kolenda w Sulowie, gdzie już 2 lata nie odprawiałem kolendy, dlatego, że nie chcieli Sulowianie z upartości wozu porządnego stawić, tylko gnojok”; „Córeczka mała nauczyciela Barbackiego z Dyrd, licząca dopiero 9 lat, była elegancko ubrana przez swą matkę, damę bardzo egzaltowaną”; „29 XII Klara Sośnica wyprawiała z młodzieńcami orgje”. Rok 1933 – „Odbył się zabawny ślub na Miodku młodej pary: Alojzego Zieliński z Tarnowskich Gór i Marii Imiolczyk. Stara kochanka, która ma być w stanie błogosławionym, chciała przyklęknąć do ołtarza. Przyznam się, że ja ją do tego namówiłem, aby młodą panią skarać za ich zachowanie się, już bowiem od maja mieszkał Z. u Imiolczyków”; „Nauczyciel Makarowicz nie przyjął
i krzyż może pomóc w podejmowaniu decyzji na sesjach rady. Głos zabrała nawet sama wiceprezydent Ewa Dudzińska, która w korespondencji do radnych napisała: „Mimo szacunku wobec symbolu religijnego w postaci krzyża nie znajduję podstaw prawnych do umieszczenia go w sali konferencyjnej rady miasta”. Takie oświadczenie sprawy nie zamknęło i ostatecznie o losach krzyża radni zdecydowali w głosowaniu. Tajnym, żeby – jak wyjaśniono – nie budzić zbędnych emocji! Problem krzyża został w ten sposób po cichu rozwiązany, bo za jego powieszeniem zagłosowało 11, a przeciwko – 10 radnych. A jak sprawę, która dla wybrańców narodu okazuje się kluczowa, komentuje sam naród? ~ Krzyże powinny być we wszystkich pomieszczeniach użyteczności publicznej, łącznie z toaletami („abc”); ~ Gdzie etat dla kapelana? Wodę święconą przy wejściu należy też ustawić, a sesje rady rozpoczynać od obowiązkowej modlitwy poprzedzonej spowiedzią. Polski Kościół nie dopuszcza do jawnego uprawiania polityki w świątyniach, jednakże nasi politycy lubują się we wpuszczaniu kleru na swoje poletko („gnieźnianin”); ~ I mają rację. Jeszcze powinni ustawić tam konfesjonał, żeby radni mogli natychmiast się wyspowiadać ze swoich machlojek. Dostanie taki rozgrzeszenie i może natychmiast grzeszyć od nowa („gość”); ~ Krzyże do kościoła, radni do roboty („ave satan”). WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
kolendy (…). Nauczyciel p. Pitarczyk z Zielonej nie miał krzyża ani świec, zaprosił mnie na obiad, a potem go nie przygotował. Jego żona ma być protestantką”; „Kolendy nie przyjęły niektóre rodziny. Gospodarz Józef Cogiel (ten chromy) zaś nie był obecny, choć bawił w domu, także Jan Sikora na tej samej ulicy Tarnogórskiej”. Rok 1934 – „Matki grzeszą dużo przez abortus!”; „W nocy 6 VIII, niedziela intro Octavam Corpus Christi, ukradli mi rower i 40 butelek wina. Policja nic nie wyśledziła. A może to byli znajomi i obeznani!”; „Na początku listopada kierownik szkoły Świerk powiedział, że kościół w Polsce pracuje antypaństwowo. Aby jego podburzaniu kres położyć, doniosłem o tem Wydziałowi przez Kurię (…). W sprawie kierownika odbywają się dochodzenia”. Rok 1935 – „Kierownikowi szkoły wytyka Wydział jego postępowanie niewłaściwe, odpis znajduje się w aktach parafialnych”; „W Zielonej został kierownik Józef Pilarczyk przeniesiony na nauczyciela do Lublińca. Opowiadają o nim niepiękne rzeczy niemoralne. Pożycie z proboszczem było możliwe”. Rok 1936 – „Przy kolendzie w Dąbrowie dowiedziałem się, że tamtejszy nauczyciel p. Grzywa daje czytać „Płomyk”, gazetkę dla dzieci komunizującą”. AK
Nr 50 (615) 16–22 XII 2011 r. Przyszłe pokolenia Polaków będą się zapewne dziwić temu, że w Polsce na początku XXI wieku walczono z postępem medycznym. Z ludźmi poddanymi władzy Kościoła katolickiego jest jak z chorymi na chorobę popromienną. Nawet jeśli źródło promieniowania zanikło, skutki są odczuwane jeszcze po latach. Świadectwem tego napromieniowania są dwie strony internetowe o nazwie Ściana Wstydu. Gromadzą idiotyczne wypowiedzi działaczy katolickich, publicystów i polityków, którymi zaśmiecają przestrzeń publiczną. Z tych dwóch stron polecam szczególnie tę, która znajduje się po adresem http://sites.google.com/site/ivfscianawstydu. Ta druga – z adresem www.sciana-wstydu.pl – jest znacznie słabsza i zawiera niepotrzebne komentarze. A przecież pewnych wypowiedzi nie ma co komentować, bo głupota sama z siebie aż bije po oczach! Co tydzień na łamach „FiM” zbieramy te perełki absurdów, ale nie zawsze mamy na nie wystarczająco dużo miejsca – tyle tego naprodukują. Zebrałem zatem z powyższych stron to, czego u nas nie było, a co nie powinno ulec zapomnieniu, aby każdy wiedział, czym kończy się chodzenie na pasku Kościoła. Oto garść cytatów tuzów myśli katolickiej: Szkoła nie jest miejscem dla ciężarnych uczennic. Dają innym zły przykład – Stanisław Nastaj, szef klubu radnych PiS i wiceprzewodniczący rady powiatu puławskiego;
Zapłodnienie in vitro jest wrogą działalnością, zarówno w stosunku do małżeństwa, jak i w stosunku do kobiety, mężczyzny i samego dziecka. To jest po prostu atak na człowieka. To jest coś, co człowieka niszczy, co czyni z człowieka rzecz. I co
A TO POLSKA WŁAŚNIE można mówić o życiu, które rodzi się w akcie miłości. Tam miłości nie ma. Tam jest handel. Miłość nie wyraża się przy ladzie sklepowej. Jako spowiednik rozmawiałbym z rodzicami, którzy są po in vitro, jak z człowiekiem dopuszczającym się aborcji
mężczyznę, którego plemniki zostały wrzucone do tej probówki. Czyżbyśmy woleli, by nasze dzieci mówiły na nas „dawco spermy” i „dawczyni komórki jajowej” zamiast „tato” i „mamo”? – Mirosław Rucki, publicysta katolicki;
Bezwstydnicy z tego, że dziecko potraktowane jak rzecz faktycznie zostanie poczęte? Co z tego, że po wielu trudach oni uzyskają, wyhodują, wyprodukują sobie dziecko, jeżeli ono będzie odarte z godności ludzkiej. Wrażliwość normalnej kobiety nie powinna tego wytrzymać – Urszula Dudziak, psycholog, teolog, wykładowca Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego; In vitro bezpłodności nie leczy, tylko omija problem. To taka proteza – Bolesław Piecha, poseł PiS, ginekolog; Czym jest literackie wyobrażenie Frankensteina, czyli istoty powołanej do życia wbrew naturze, jak nie pierwowzorem in vitro? Jeżeli pójdziemy do sklepu i kupimy sobie plemnik i komórkę jajową, to nie
czy zabójstwa – biskup Tadeusz Pieronek; Zapłodnienie in vitro przebiega w inkubatorze, poza organizmem kobiety, którą trudno w tej sytuacji nazwać matką. Trudno też nazwać ojcem
Elastyczność bata Nasza scena polityczna i część mediów przechyliły się co prawda nieco na lewo przez ostatnie 3 lata, ale zwolennicy dotychczasowej polityki – obliczonej na przysparzanie korzyści mniejszości i kłopotów reszcie społeczeństwa – bynajmniej nie zniknęli. Dobrze opłacani przez korporacje i środowiska lobbystyczne cichcem próbują przeciskać swoje postulaty, licząc na naiwność opinii publicznej. Nowa kampania jest prowadzona pod sztandarem nowoczesności i modnego pojęcia elastyczności. Jej zwolennicy mówią tak: – Jest duże bezrobocie, sprawmy, aby pracodawcy chcieli zatrudniać więcej osób. Zrobią to wtedy, gdy zbędnych pracowników będzie można w razie potrzeby szybciej zwolnić. Zatem zredukujmy drastycznie odprawy i okresy wypowiedzenia dla zwalnianych (dla długo zatrudnionych – z trzech miesięcznych pensji do jednej), a problem bezrobocia będzie rozwiązany. Brzmi obiecująco. Tym bardziej że akcja jest prowadzona pod sztandarem słynnej „flexsecurity” – rozwiązania wynalezionego przed laty w Danii, łączącego elastyczność rynku pracy z poczuciem bezpieczeństwa pracowników. Polega on na tym, że pracownika wprawdzie łatwo i tanio można zwolnić, ale
jako bezrobotny ląduje na wysokim zasiłku (80 proc. ostatniej pensji) wypłacanym nawet do 4 lat (od czasów kryzysu – przez 2 lata).
W oczywisty sposób sztuczna inseminacja zakłada pozamałżeńskie pochodzenie dziecka, ze wszystkimi konsekwencjami. Zabezpieczając instynkt macierzyński kobiety, mąż jest rodzicem adopcyjnym. Dawcy spermy spełniają rolę wysokiej jakości hodowlanych samców rozpłodowych z certyfikatem, tak jak rasowe ogiery – Maciej Barczentewicz, katolicki ginekolog, ojciec dziewięciorga dzieci; By pozyskać męski materiał genetyczny, konieczny jest akt samogwałtu. Już to powinno wystarczyć, aby odrzucić tę metodę zapłodnienia. Jak w przyszłości wytłumaczyć dziecku, że ojciec onanizował się, by ono mogło zostać poczęte? – Maciej Konik-Korn, dziennikarz katolicki;
– w Polsce wysokość zasiłku nie ma związku z poprzednio otrzymywaną pensją. Ma tylko niewielki związek z długością stażu pracy i rejonem zamieszkania – tam, gdzie jest wysokie bezrobocie, wypłaca się go dłużej. Na ogół dostaje się go jednak przez 6 miesięcy w wysokości około 25 proc. średniej pensji krajowej. Dla normalnego człowieka utrata pracy
Powoli w mediach zaczyna się rozkręcać kampania, której celem jest drastyczne ograniczenie prawa do odprawy dla zwalnianego pracownika. Pod hasłem nowoczesności, oczywiście. Zwolniony natychmiast przechodzi szkolenie w innej specjalizacji, w czym pomaga mu świetnie działający system agencji zatrudnienia, i szybko wraca na zdrowy, dobrze rozwinięty rynek pracy. To nieźle działało w Danii do kryzysu – ludzie żyli bezpiecznie, bezrobocie było niskie (3–4 proc.), gospodarka kwitła. Ten system zakłada jednak m.in. bardzo wysokie podatki, z których można wypłacać solidne świadczenia zapewniające bezrobotnym dosyć komfortową sytuację i kosztowne szkolenia najwyższej jakości. Tymczasem piewcy „flexsecurity” made in Poland proponują społeczeństwu oszustwo. Owszem, namawiają do ustanowienia szybkiej i taniej ścieżki zwalniania zbędnych pracowników, ale nie oferują w zamian żadnego bezpieczeństwa. Pracodawcy nie mają zamiaru płacić większych podatków, aby to bezpieczeństwo było z czego zafundować. Przypomnijmy
jest więc w Polsce szokiem finansowym. Biada, jeśli miał jakiś niespłacony kredyt! Nie ma mowy o żadnym bezpieczeństwie – jest tylko walka o przetrwanie. W tym kontekście 3 pensje odprawy dla długoletniego pracownika były szansą na to, aby ten szok nieco złagodzić. To jest jego minimalne „security” (bezpieczeństwo) w polskiej wersji. Zabranie tego świadczenia oznaczałoby zupełne zostawienie człowieka na lodzie. Tym bardziej że odprawa nie jest żadną łaską. Jest częścią zysków, jakie pracodawca nabył przez lata dzięki pracy zwalnianej właśnie osoby. To tylko symboliczne wyrównanie rachunków. W całej tej kampanii, w której bierze udział nieszczęsny Leszek Balcerowicz, organizacja przedsiębiorców Lewiatan, a także „Gazeta Wyborcza”, jest ukryte jeszcze jedno małe kłamstewko. Otóż sugeruje się,
13
Najpoważniejszą przyczyną narastającej niepłodności są zachowania w zakresie płciowości ludzkiej, jakie są dziś promowane w postaci nieodpowiedzialnego „uprawiania seksu”. A są to: wczesne podejmowanie życia seksualnego i częste zmiany partnerów – abp Henryk Hoser; Najskuteczniejszą metodą walki z bezpłodnością jest umożliwienie rodzenia kobietom w młodszym wieku. Najchętniej wprowadziłbym zakaz in vitro – senator Łukasz Abgarowicz, PO; In vitro powinno być całkowicie zakazane jako moralnie niegodziwe i jako godzące w dobro nie tylko matek, ale przede wszystkim dzieci – Ludwika Sadowska z Katolickiego Stowarzyszenia Lekarzy Polskich; Czytam Pismo Święte, a tam jest czarno na białym: zapłodnienie in vitro jest moralnie niegodziwe – Jacek Kotula z rzeszowskiego Stowarzyszenia „Contra in Vitro”; Bezpłodność wynika z faktów zaburzeń psychicznych, wystarczy gdzieś pojechać się rozprężyć – Nelly Rokita, PiS. I na koniec zapomniany cytat sprzed 9 lat, którego nie znajdziecie na żadnej Ścianie Wstydu (a szkoda!): „Nasze społeczeństwo jest tradycyjne, inność nie może liczyć na tolerancję. Moim zdaniem Robert Biedroń nie powinien piastować żadnych funkcji publicznych i kandydować w wyborach”. Kto to powiedział? Nie zgadniecie! To posłanka Ewa Kopacz z PO. Mam nadzieję, że pani marszałek Sejmu RP bardzo się teraz wstydzi swoich butnych sugestii sprzed lat. MAREK KRAK
że pracodawcy zatrudniają ludzi dlatego, że mogą ich łatwo zwolnić. To jest rzadka bzdura. Pracowników zatrudnia się wtedy, gdy są potrzebni firmie, a ich cena jest drugorzędna, skoro rysują się perspektywy na dobry zysk z ich pracy. I cóż z tego, że ktoś jest tani, kiedy jest zupełnie niepotrzebny. Gdyby powyższa teza, że o zatrudnieniu decyduje głównie niska pensja, była prawdą, wszystkie fabryki z drogich Niemiec przeniesiono by już dawno do Polski z jej niskimi pensjami. Tymczasem niemiecki przemysł kwitnie, a w polskim ubyło ostatnio 200 tys. miejsc pracy. Ponadto wiadomo, że nikt nie zatrudnia z litości. Nowych pracowników zatrudnia się wtedy, gdy jest koniunktura, a właściwą drogą do likwidowania bezrobocia nie jest ograbianie bezrobotnych, tylko tworzenie warunków dla koniunktury. Kreować ją można na wiele sposobów, na przykład przez politykę wspierania taniego mieszkalnictwa, bo budownictwo jest działem gospodarki wyjątkowo „pracotwórczym”. Wiedzą o tym m.in. Skandynawowie, dla których hasło: „Mieszkanie dla każdego” jest narodową obsesją. W Polsce, niestety, widać, że media, partie i ekonomiści są zajęci wyłącznie dogadzaniem grupie społecznej, którą stać na lobbing. Szkoda, bo rzeczywisty spadek bezrobocia w Polsce dobrze zrobiłby wszystkim, nawet księżom… A już najlepiej zrobiłby zwłaszcza politykom, którzy mieliby się wreszcie czym pochwalić. ADAM CIOCH
14
W CZŁOWIEKU WIDZIEĆ BRATA
Jak żyć?! Ogarnięty depresją bohater opowiadania Mrożka czuje się nagle szczęśliwszy, gdy odwiedza dom, którego lokatorzy są w nieporównywalnie gorszej sytuacji życiowej niż on. Bo podobno nic tak nie podnosi na duchu jak cudze nieszczęścia. Jak cudze niepowodzenia… Nie wierzcie w to, bo to nieprawda. Cudze nieszczęścia potrafią przygniatać, przerażać i wywoływać odruch solidarności. Wiemy o tym, bo dzień w dzień do naszej Fundacji „W człowieku widzieć brata” przychodzą dziesiątki listów z rozpaczliwym wołaniem o pomoc. Czasem wołają ci, którzy jej naprawdę i natychmiast osobiście potrzebują. „Czasem”, bo znaczek pocztowy jest drogi, a przygniatający wstyd – ciężki. Najczęściej (za co ogromnie dziękujemy) o ratunek proszą nas anonimowi ludzie: sąsiedzi, znajomi, którzy – choć często sami żyją w niedostatku – nie mogą patrzeć na fatalną sytuację bliźnich. I o to właśnie chodzi. Bo do tego, aby zatriumfowała obojętność i oschłość,
wystarczy niewiele, ot, tylko aby tak zwani przyzwoici ludzie nic nie robili. Zaopatrzeni w kilkanaście namiarów ruszyliśmy w jeden z przedświątecznych weekendów na rekonesans. A oto co zastaliśmy pod wskazanymi adresami:
na osobę na miesiąc! Z tego trzeba jeszcze zapłacić za prąd i lekarstwa. Nikt z rodziny od dawna nie pracuje, nie ma więc zasiłku dla bezrobotnych. Jest za to małe dziecko i długi, na spłacenie których nie ma szans. Czego potrzeba? – pytamy
Byliśmy tam, gdzie dostatek to gar gotującej się kapusty; gdzie wieczór jest spokojny, bo jeszcze nie wyłączyli światła. Byliśmy tam, gdzie nikt nie czeka na święta, tylko na jutro. Bo przychodzi to jutro i znów trzeba je przeżyć. Pani Krystyna „stoi na czele” pięcioosobowej rodziny. W okolicy nie ma żadnych szans na pracę, chyba że jesienią, podczas zbierania grzybów i jagód. Ale w tym roku nie było ani jednego, ani drugiego. Za to jest comiesięczny dochód. Rodzina dostaje całe 230 złotych. Dwieście trzydzieści złotych od państwa z opieki społecznej na przeżycie od pierwszego do pierwszego. 46 złotych
i zaraz zamykamy usta dłonią, bo przecież widać, że potrzeba dosłownie wszystkiego. A jednak okazuje się, że najbardziej jedzenia. – Jakaś paczka żywnościowa na święta by się przydała, żebyśmy głodni nie byli. I jeszcze opał, bo marzniemy – mówi Pani Krystyna. Pani Monika – mama dwójki dzieci w wieku szkolnym. Chory na epilepsję mąż nie pracuje, dostaje
600 zł renty – na cztery osoby. Ale uczestniczy w zajęciach unijnego programu „Kapitał ludzki”, podczas których uczy się obsługi komputera. Marzy o założeniu własnej firmy. Na razie jednak oboje z żoną marzą o ciepłych kurtkach dla córek. – Bo jak przyjdzie mróz, to nie będą miały w czym pójść do szkoły. W piecu też już od dawna nie mamy czym palić. A jedzenie? – Pewnie, że nie odmówilibyśmy. Żeby się choć raz na święta najeść do syta. My to sobie jakoś poradzimy, ale dziewczynki…? – Laura tak dobrze się uczy… – wzdycha Monika, a my ruszamy w dalszą drogę. Pani Magdalena od dawna nie pracuje. Nawet gdyby chciała, to kto zaopiekuje się dwójką maleńkich wcześniaków? Dzieci od urodzenia cierpią na powracającą infekcję dróg oddechowych,
do tego dochodzi astma i alergie. Tu nieszczęścia chodzą stadami, bo mąż Magdy od dawna jest bezrobotny. Utracił prawo do zasiłku, więc jedyny dochód, jaki ma cała rodzina, to zasiłek z opieki społecznej. – Na razie i tak jest nieźle, bo choć
Nr 50 (615) 16–22 XII 2011 r.
zalegamy z rachunkami za prąd, to elektrownia jeszcze go nie odłączyła. Może do świąt nie odłączy. Najważniejsze jest jedzenie, więc przydałaby się jakaś paczka świąteczna – mówi Magda. Podczas rozmowy wyczuwamy w powietrzu jakiś zapach. – To tylko (!) gaz. Ulatnia się ze starej kuchenki na butlę. I tak już nie mamy pieniędzy na jej napełnienie, więc i problem się skończy – uśmiecha się smutno kobieta. Zapisujemy w notesie: jedzenie + nowa kuchenka + napełnić butlę + pieniądze na lekarza, który porządnie przebada i zdiagnozuje dzieci, i jedziemy dalej. Pani Wanda uciekła od męża. Pił i bił. Z niepełnosprawną, mocno ograniczoną umysłowo (niedotlenienie mózgu) córką zamieszkały w rozwalającej się szopie, później w najmniejszym, jaki widzieliśmy w życiu, pokoju. Ma dwa na dwa metry i został wydzielony z obory. Oczywiście nie ma tam żadnej łazienki ani nawet ubikacji. Ale przynajmniej mają dach nad głową, choć nie mają z czego żyć. Czego potrzeba? Wszystkiego.
– Ale najbardziej jedzenia, no i może kuchenki z butlą, żeby ugotować jakiś ciepły posiłek – mówi Wanda. Zastaliśmy ją, gdy skrupulatnie coś rachowała na kartce: – 350 złotych. Tyle mam zaległości i długów. A jeszcze muszę jechać z córką do psychiatry. Skąd na to brać? – mówi ze łzami w oczach. Córka pani Wandy też coś usiłuje nam powiedzieć. Nie bardzo rozumiemy, o co chodzi, ale tłumaczy mama: – Ona mówi, że chciałaby coś słodkiego. Na szczęście „coś słodkiego” mam ze sobą. Pani Anna mogłaby powiedzieć bez przesady, że los uwziął się na nią. Miała męża, ale odszedł do innej kobiety. Ma z tą inną dziecko i mieszka… „przez płot”. Dosłownie. Dawną rodziną zupełnie się nie interesuje, nawet nie płaci zasądzonych przez sąd alimentów, a „komornik to może mu skoczyć”. Anna ma trójkę dzieci w wieku szkolnym i całe 800 złotych z funduszu alimentacyjnego. Majątek! Ale ten trzeba pomniejszyć każdorazowo o 200 złotych, bo tyle płaci za prąd. Stare kable grzeją się i iskrzą, generując tak wysokie rachunki. Przewody można by wymienić, ale Anna boi się zlecić to Zakładowi Energetycznemu, bowiem jego inkasent już
zapowiedział, że następna wizyta to odcięcie prądu na słupie. Za zaległości. A te sięgają już 500 złotych. – Na pewno przed świętami wyłączą. Zgasną też piece (blaszane kozy) u Anny, bo kończy się opał. Dawno skończyły się też lekarstwa, a bez nich nie da się żyć. Nie da się, bo Anna przeszła udar mózgu. Ledwo z niego wyszła. Niedawno było lepiej. Anna znalazła zatrudnienie. Dostawała… 290 złotych miesięcznie (!) przy tak zwanych pracach społeczno-użytecznych. No ale się skończyło. Skończyło się też jedzenie. A nadzieja? Nie, bo ta zawsze umiera ostatnia, zwłaszcza że: – Pomaga nam trochę mama (z renty) mieszkająca dwa kilometry stąd, idąc przez pola. Ale jak ona żyje… Pani Elżbieta – mama Anny, wdowa – wyleczyła się dopiero co z raka płuc. Nie zdążyła się nacieszyć, bo kolejne badania wykazały, że po jednym nowotworze przyszedł następny – rak piersi. Ma dorosłego syna, który nigdy nie pracował – ciągle nie ma go w domu, a gdy wraca, to… W kropelkach łez Elżbiety widzimy, co robi, „gdy wraca”. Jej comiesięczny dochód (renta i zasiłek) to 600 złotych. Gdyby chciała wykupić wszystkie przepisane leki, jeszcze by zabrakło. Najmłodsza córka
chodzi do szkoły i marzy o komputerze. A Elżbieta marzy o świętach przy stole, na którym jest jedzenie. Tak, żeby się można było najeść. No i jeszcze marzy o szczęśliwym powrocie ze szpitala, do którego idzie na operację zaraz po Nowym Roku. ~ ~ ~ Oto relacja z pierwszej części podróży na samo dno biedy. Podróży, po której łatwo dojść do słusznego skądinąd wniosku, że nasze problemy, nasze codzienne smuteczki i większe lub mniejsze niepowodzenia są niczym w porównaniu z ciężarami, jakie przygniatają naszych bliźnich. Ich niedostatek i nieszczęścia to wcale nie są jakieś wyimaginowane, nierealne byty dotykające kogoś tam. One czekają za rogiem. Tuż za nim. MAREK SZENBORN ARIEL KOWALCZYK JUSTYNA WNĘK
Tych, którzy chcą wesprzeć naprawdę potrzebujących pomocy, prosimy o wpłaty: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”. Nasza Fundacja nie ma żadnych kosztów własnych. Pracują w niej społecznie dziennikarze „FiM”. Zielona 15, 90-601 Łódź, ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291 www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
15
PS Za tydzień dalszy ciąg relacji z naszej podróży oraz opowieść o tym, jak spełnialiśmy ludzkie marzenia. To znaczy, jak Wy je spełnialiście, bo bez Waszej pomocy i wsparcia istnienie Fundacji „W człowieku widzieć brata” nie byłoby możliwe. Dziękujemy też Pani Bożenie Kwiatkowskiej z Opieki Społecznej w Gostyninie za wszechstronną pomoc oraz za serce, które ma dla swoich podopiecznych.
16
Nr 50 (615) 16–22 XII 2011 r.
ZE ŚWIATA
MIKOŁAJ Z GIWERĄ Od lat Arizona ma reputację stanu owładniętego obsesją broni palnej. 1200 sklepów z pistoletami i karabinami sprzedało w tym roku rekordową ilość towaru.
wyrokiem, lecz nie traci animuszu. Wytoczył swym ofiarom sprawę o… złamanie obietnicy, narażenie go na rany i straty materialne. Utrzymuje, że zakładnicy zawarli z nim ustną umowę, iż będą mu pomagać. Złamali ją i w związku z tym dostał postrzał od policji, a leczenie kosztowało 160 tys. Domaga się 235 tys. odszkodowania. Sąd z całą powagą przystąpił do rozpatrywania oskarżenia, a Rowleyowie musieli wynająć adwokata. To absurd – argumentuje adwokat. – Żadnej umowy nie było, a nawet gdyby coś obiecywali, to nie ma to prawnej ważności, bo działali pod presją. Sprawa trwa. Rowleyowie kontroskarżają Dinnicka o zniszczenie domu i domagają się 75 tys. dol. odszkodowania. System prawny USA ma pełne ręce roboty. PZ
CZYM SKORUPKA ZA MŁODU A przecież w tym samym roku w arizońskim mieście Tucson obłąkany Jared Loughner przedziurawił głowę kongresmenki Gabrielle Gifford, zabił jeszcze 6 osób i poranił 20. Obecnie republikańska legislatura stanowa pracuje nad ustawami dopuszczającymi broń na imprezy publiczne i kampusy uniwersyteckie oraz ułatwiającymi psychicznie chorym ubieganie się o zgodę na zakup uzbrojenia. Na uroczystej sesji legislatura uchwaliła, że rewolwer Colt będzie symbolem stanu. Czy może wobec tego dziwić, że sezon świąteczny nie może się obyć bez urządzeń do szybkiego zabijania? Klub wielbicieli broni Scottsdale Gun Club organizuje dla rodzin z dziećmi sesje zdjęciowe ze Świętym Mikołajem. Co w tym niezwykłego? Mikołaj uzbrojony jest pistolet maszynowy, miotacz granatów oraz rewolwer. Pozujący do bożonarodzeniowej fotki też mogą dzierżyć coś strzelającego. Wszystkie atrakcje za 10 dol. od głowy (nieprzestrzelonej, postrzelonej). Część publiki jest wniebowzięta, ale trafiają się malkontenci, na przykład pastor Brent Lovelass z kościoła baptystów. Osobiście wszechobecność broni popiera, ale sądzi, że „zbrojenie dzieci w karabiny maszynowe w towarzystwie uzbrojonego Świętego Mikołaja to prawdopodobnie mała przesada”. PZ
KRYMINALISTA SKARŻY OFIARY Zabić rodziców i prosić sąd o łaskę, motywując to sieroctwem – to definicja szczytu bezczelności. Zbliżył się do niego lub wręcz ustanowił nowy szczyt 25-latek z Kolorado. Jesse Dinnick, uciekając przed policją, staranował dom młodej pary, państwa Rowleyów, i wziął ich na zakładników. Ci zaś, żeby uniknąć kuli, starali się zachowywać przyjaźnie, oferując mu czipsy i coś do picia. Gdy bandzior zasnął przy filmie, wymknęli się z domu. Obudziła go policja. Dinnick siedzi z 11-letnim
Really Big Coloring Books, amerykański wydawca edukacyjnych książeczek dla dzieci, wyprodukował dziełko wdrażające maluchy w trudną sztukę zabijania.
GENIUSZE NA HAJU Nie jesteś chyba na tyle głupi, żeby robić eksperymenty z narkotykami, co? Który nastolatek nie słyszał tego od rodziców. Teraz przyjdzie im to odszczekać. Brytyjczycy sfinalizowali studium badawcze rozpoczęte w roku 1970. Przez dekady śledzono losy tysięcy ludzi, badając ich iloraz inteligencji w wieku 5, 10 i 16 lat. Wstyd powiedzieć, co wyszło. Mężczyźni w wieku 30 lat o wysokim ilorazie inteligencji (100 to przeciętna, geniusze sytuują się między 107 a 158) dwukrotnie częściej niż głupole używają narkotyków. Prawie genialne kobiety ćpają trzykrotnie częściej niż nienachalne intelektualnie blondynki! Chodzi o apetyt na takie narkotyki jak marihuana, kokaina i heroina. Ekspert James White, psycholog z Uniwersytetu w Cardiff, wcale nie jest tym zaskoczony: wcześniejsze badania pokazały, że geniusze i mądrale mają większe niż mózgowi szaracy skłonności do napojów wyskokowych. Czemu to zawdzięczać? Uczeni rozkładają ręce. Mają kilka teorii. Przypuszczają, że nie bez znaczenia może być częstsza u wysoce inteligentnych skłonność do eksperymentowania, ciekawość nowych doznań i doświadczeń. PZ
MARYCHA ZAMIAST WÓDY
Książeczka do kolorowania jest zatytułowana „We Shall Never Forget 9/11. The Kids’ Book of Freedom” („Nigdy nie zapomnimy 11 września. Dziecięca książka o wolności”). Już okładka pełna jest sugestii – obok czapek symbolizujących bohaterskie czyny policjantów i strażaków widnieje krzyż, który daje do zrozumienia, że przedstawiciele żadnej innej religii albo w zamachu na World Trade Center nie zginęli, albo… po prostu się nie liczą. W książce szczególnie dużo miejsca poświęca się fladze Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej i hymnowi „God bless” („Boże błogosław”). Najbardziej tendencyjną chyba stroną z tej pozycji jest scena do pokolorowania, na której widnieje (niepodobny zresztą do siebie) Osama bin Laden, który przed żołnierzem mierzącym do niego z karabinu usiłuje ukryć się za plecami kobiety (owiniętej oczywiście od stóp do głów w nikab). Cała książeczka ma wydźwięk antyislamski i dzieli świat na dobrych wyznających wolność chrześcijan i złych nienawidzących jej muzułmanów. Przeciw tej publikacji zaprotestowała niesłychanie zbulwersowana Rada Stosunków Amerykańsko-Muzułmańskich, jednak zarówno wydawca, jak i część prasy oraz wielu rodziców nie widzi w niej nic zdrożnego. AŚ
Marihuana stosowana do celów medycznych jest legalna w 16 stanach USA. Ale vox populi wyraźnie opowiada się za jej szerszą dekryminalizacją: 8 na 10 amerykańskich wyborców uważa, że powinna być legalna, jeśli zaleci to lekarz.
Według sondażu Gallupa, 50 proc. mieszkańców USA sądzi, że marihuana powinna być legalna i traktowana podobnie jak alkohol. Środowisko medyczne jest zgodne, że ma pożyteczne działanie w co najmniej kilku chorobach i posiada wartości terapeutyczne. Nawet Biały Dom ostrożnie przyznał niedawno, że marihuana ma wartość medyczną. Niestety, prezydent Obama sprzeciwia się legalizacji, prawdopodobnie obawiając się przed wyborami ataku konserwatystów, którzy niechybnie oskarżyliby go o deprawację młodzieży, wpędzanie ludzi w nałóg itp.
Zwolennikom legalizacji przybywa twardych argumentów. Właśnie przedstawiono wyniki badań naukowych; wynika z nich jednoznacznie, że w stanach, które zalegalizowały marihuanę, zmniejszyła się liczba wypadków drogowych. Odnotowano wprawdzie wzrost jej spożycia, ale wśród dorosłych, nie młodzieży. Argument, że pełna legalizacja marihuany zaowocuje zwiększenie wypadków drogowych, był głównym powodem, dla którego nie zdecydowali się na nią wyborcy w Kalifornii. Teraz okazuje się, że ludzie, którzy konsumują marihuanę, używają mniej alkoholu. Spadek jego spożycia odnotowano w 16 stanach. Pociągnęło to za sobą zmniejszeniem liczby wypadków i ofiar śmiertelnych. „Liczba śmiertelnych wypadków spadła w tych stanach o 9 proc. Ludzie zażywają marihuanę jako substytut alkoholu” – stwierdza jeden z ekspertów, którzy analizowali dane. Wypadki drogowe są główną przyczyną zgonów ludzi poniżej 35 roku życia w USA. Alkohol jest bardziej szkodliwy dla zdrowia i jego spożycie upośledza umiejętności kierowców bardziej niż marihuana. ST
zdaje się psia robota...), przyjaciel człowieka skoczył na zostawiony w łodzi karabin. Rozległo się paf! i właściciel psa i karabinu poczuł ogień w zadku. Dowlókł się do drogi i czekał na karetkę. Na stojąco. Siedzenie nie wchodziło w rachubę. Medycy wydłubali mu z pośladów 28 porcji śrutu. Mogło być gorzej, pocieszali, na szczęście siłę wystrzału złagodziły grube, gumowe spodnie. Poza tym niech się cieszy, że nie stał przodem do czworonożnego przyjaciela... JF
PROFESOR ONAN Szkoła religijna Schaumburg Christian School w Chicago ma w swym gronie pedagogicznym nietuzinkowych ludzi. Najbardziej intrygujący jest zapewne Paul LaDuke.
DONALDZIE, NIE GŁÓWKUJ! Jeśli nie da się wyperswadować premierowi Tuskowi kopania piłki, należy przynajmniej wymóc, by nie główkował. Żaden naród nie chce mieć lidera z uszkodzonym mózgiem. Badania prowadzone w Albert Einstein College of Medicine w Nowym Jorku na grupie osób od dzieciństwa grających amatorsko w piłkę nożną wykazały, że gracze często główkujący doznają w mózgu zmian, spowodowanych niewłaściwym przemieszczaniem się molekuł wody pod wpływem częstego walenia głową w piłkę. Główkujący najgorzej wypadali w testach pamięciowych – badających szybkość reakcji psychomotorycznych i zdolność zapamiętywania słów. Kontakt piłki z czaszką prowadzi do degeneracji tkanek mózgu. Już 3 lata temu inne studium badawcze stwierdziło, że główkowanie jest niebezpieczne; zalecono, by nie trenowały go młodsze dzieci. Walenia głową w piłkę nie da się zapewne całkowicie wyeliminować z futbolu, ale trzeba nadzorować jego częstotliwość. Najpoważniejsze zmiany patologiczne zaobserwowano w mózgach graczy, którzy odbijają piłkę głową ponad 1000 razy w roku. To wydaje się dużo, ale w rzeczywistości to tylko kilka razy dziennie. CS
CZWORONOŻNY SNAJPER Pies – przyjaciel człowieka. Nie zdradzi. Polemizuje z tym myśliwy z Utah. Może i nie zdradzi, za to postrzeli. Gdy podczas polowania na kaczki myśliwy wyszedł z łódki, by przynieść zestrzelonego ptaka (choć to
Dwu jego uczniów z IX klasy powiadomiło innego nauczyciela, że podczas lekcji profesor LaDuke zarządził klasówkę, a sam, siedząc za biurkiem, rozpiął rozporek, ściągnął spodnie i jął się onanizować. Belfer poinformował dyrektora, a ten po chwili rozterki zadzwonił na policję. Dochodzenie wykazało, że masturbacja jest częstym elementem wykładów 75-letniego (powinszować jurności!) pedagoga, który robi sobie dobrze w obecności uczniów i uczennic co najmniej kilka razy w roku, i to co najmniej od 10 lat. Mamy więc do czynienia ze swoistą tradycją. Domniemanie, że onania jest elementem lekcji z zakresu wiedzy biblijnej i ma na celu przybliżenie wychowankom historii Onana, nie jest trafne. Prof. LaDuke wykładał matematykę i pracował w tej szkole od 26 lat. Zeznał policji, że lubi się onanizować, przyglądając się uczennicom i puszczając wodze fantazji. Dlaczego uczniowie donieśli o tym dopiero teraz, nie wiadomo. Profesorowi zarzuca się „seksualne wykorzystywanie dzieci”, chociaż żadnego z nich nie dotknął, tylko wykorzystywał swój narząd. Dzieci były jednak widownią, która sędziwego belfra rajcowała – za to grozi mu emerytura, z której pierwsze lata (od roku do trzech) spędzi, onanizując się w celi. CS
Nr 50 (615) 16–22 XII 2011 r.
K
atolicy irlandzcy są w rozterce. Siła inercji nakazuje im – jak zawsze, jak przez dekady – chodzić do kościoła, ale rozsądek, bogatszy o wiedzę z kilku wstrząsających raportów o wieloletnich przestępstwach kleru, na kontynuowanie tego zwyczaju nie pozwala. Co robić?
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
o ziemskich losach Jezusa. W księdze Apokalipsy, która powstawała w latach 60–95 n.e., Jezus występuje w wersji radykalnej. W Ewangelii św. Marka (lata 65–70 n.e.) nie ma mowy o niepokalanym poczęciu ani wniebowstąpieniu. Jezus jest przedstawiany jako kaznodzieja wieszczący apokalipsę, ostrzegający
Apokryf Jezusa Prof. James Mackey rozważał to w pięcioczęściowym eseju na łamach pisma „Rite and Reason”. Jego konkluzja: słusznie jesteście rozczarowani Kościołem, więc kultywujcie swą wiarę nie za pośrednictwem tej instytucji, ale wierzcie bezpośrednio w Jezusa i jego dzieło. Przeciwko takiemu stawianiu sprawy oponuje Michael Nugent (na zdjęciu), przewodniczący ugrupowania Atheists Ireland. Jego zdaniem prof. Mackey ignoruje w historii Jezusa sprzeczności, jakie bez trudu można wyśledzić w Biblii. Najlepiej to wykryć, czytając księgi Nowego Testamentu w takiej kolejności, w jakiej zostały napisane, nie zaś tak, jak pojawiają się w Piśmie Świętym. W ten sposób bez trudu dostrzeże się, jak historia człowieka, żydowskiego kaznodziei, przeistoczyła się w mit Syna Bożego. Najwcześniejsza opowieść (listy) przypisywana jest apostołowi Pawłowi i powstała w latach 48–62 naszej ery. Nie ma w niej prawie nic
O
ludzi przed końcem świata, i to jeszcze za ich życia. Niepokalane poczęcie i wniebowstąpienie po raz pierwszy pojawiają się w Ewangeliach św. Mateusza i św. Łukasza (lata 80–85 n.e.). Sugestia, że Jezus ma specjalne stosunki z Bogiem, po raz pierwszy pojawia się w Ewangelii św. Jana, powstałej w latach 90–95 n.e.
siostrze Marie Thornton można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że nie miała skrystalizowanych zainteresowań. Ha! Mało kto oddaje się swej pasji z takim zapamiętaniem jak ona. W kasynach Atlantic City bywała przez lata regularną klientką. Kręciły ją maszyny typu „jednoręki bandyta”. Zakonnica pociągała za rączkę raz po raz, oczekując, że wreszcie z otworu popłynie lawina bilonu. I siostrzyczka się odkuje... Głowę dajemy, że się w tej intencji modliła. Cóż... Kasyna nie po to są, by kreować milionerów poza gronem ich właścicieli. Czasem do kogoś fortuna się uśmiechnie, prawda, ale reguła jest taka, że to hobby słono kosztuje. Siostra Maria wydawała 5 tys. dolarów podczas każdego tam pobytu. Ale wierzyła (zakonnica przecież...), że w końcu zacznie wygrywać. Cóż... Przeputała ponad milion dolarów. Nie, forsy nie zostawiła jej majętna krewna. 65-letnia Thornton, pieszczotliwie zwana „siostrą Susie”, była prorektorem do spraw finansowych katolickiej uczelni Iona College i ta placówka pokrywała koszty jej konika. Przepuszczenie miliona dolarów zajęło jej 10 lat. Przedstawiała fałszywe rachunki i spłacała hazardowe długi na swej karcie kredytowej z konta uniwersyteckiego. Dyrekcja college’u najpierw błogo drzemała, lecz wreszcie połapała się, że pieniądze gdzieś się ulatniają. Stwierdzono, że dzieje się to za sprawą prorektorki. W roku 2009 siostra Susie straciła tę posadę, lecz pracodawca, kierując się miłosierdziem bożym, nie doniósł na nią na policję. Dopiero w zeszłym roku przy rozliczeniach podatkowych trzeba było poinformować, że funduszy brakuje, bo miała miejsce defraudacja. Nawet wtedy, gdy
Zmartwychwstanie Jezusa pojmowane jak najbardziej fizycznie jest centralnym elementem wiary chrześcijańskiej, ale poza Biblią nie ma na to żadnych dowodów. Pismo Święte zawiera co do tego sprzeczności. Najwcześniej donosi o tym apostoł Paweł – utrzymuje, że świadkami było co najmniej 500 osób. Ale Marek nie wspomina, by ktokolwiek widział Jezusa wstającego z grobu. Dopiero późniejszy skryba poczynił uzupełnienie do Ewangelii św. Marka. Jezus miał powiedzieć, że ci, którzy w niego wierzą, mogą bezpiecznie wypić truciznę. Dokładniejszy opis zmartwychwstania obserwowanego przez wiernych przynoszą dopiero późniejsze o dekadę Ewangelie św. Mateusza i św. Łukasza. Ale Mateusz nie przedstawia tego w sposób dowodzący boskiej interwencji. Biblijny Jezus nie jest osobą miłującą pokój i sprawiedliwość – zaznacza Nugent. W Ewangelii św. Łukasza nakazuje apostołom zaopatrzyć się w miecze. W Księdze Apokalipsy grozi uśmierceniem dzieci Jezebel za grzechy ich matki. W swym wywodzie autor powołuje się na prace naukowe Berta Ehrmana oraz innych świeckich ekspertów Biblii. Pełne fantazji i nietrzymające się kupy historie mogły robić wrażenie na ludziach przed wiekami, przekonuje Nugent, ale dziś najlepszą metodą poznania rzeczywistości i historii jest nauka i jej wiarygodne metody. „Możemy się obejść bez wiary w Jezusa oraz innych bożków” – konkluduje autor. ST
wszczęto dochodzenie federalne, uczelnia broniła byłej prorektorki. Wreszcie sprawa się definitywnie rypła i przed rokiem siostra Susie stanęła przed obliczem sędziowskim; w marcu przyznała się nawet do winy. Dygnęła ładnie, oczy spuściła, wyraziła skruchę i przeprosiła za swój słaby charakter. Sąd tak się wzruszył, że nie wymierzył jej żadnej kary. Co tam milion – pieniądze, wiadomo, rzecz nabyta... Sędzia uznał, że wystarczająco się nacierpiała – a i zrehabilitowała – podczas kuracji odwykowej. Pół miliona strat zrekompensowało college’owi ubezpieczenie (podwyższając stawki innym klientom), resztę ma zwrócić siostra Thornton. Wszyscy przyznają, że liczenie na to jest śmiechu warte, bo Marie Thornton musiałaby żyć tysiąc lat, by tego dokonać. A wpuszczanie jej z powrotem do kasyna w nadziei, że się w końcu odkuje, kryje w sobie pewne niebezpieczeństwo. Refleksja: kogóż innego niż duchownego lub siostrę zakonną jakikolwiek sąd potraktowałby z tak ojcowską łagodnością? Ludzie, nie odwracajcie się od służby Bogu! Ta robota ma przyszłość! TN
Siostra z kasyna
17
Ksiądz rebeliant atakuje P
rominentny katolicki duchowny australijski, ks. Eric Hogens z Melbourne, publicznie przejechał się po najwyższym rangą hierarsze kontynentu, kardynale George’u Pellu. Skrytykował go za to, że zarezerwował sobie wielki, luksusowy apartament w Domus Australia – rezydencji australijskich duchownych w Rzymie (33-pokojowa rezydencja wyremontowana kosztem kilkudziesięciu milionów dolarów). Ksiądz Hogens stwierdził, że Kardynał Pell liczył, iż wszystkie diecezje złożą się, by pokryć koszty, ale uczyniły to tylko cztery i archidiecezja Sydney musiała wybulić resztę. Przy czym nie pytano wiernych, czy zgadzają się na takie przeznaczenie ich pieniędzy, bez szansy na zwrot zainwestowanej
kwoty. „Etyka naszego świeckiego państwa przewyższa etykę naszego Kościoła. Bogu dzięki, że żyjemy w takim kraju, a nie w katolickiej teokracji” – oświadczył Hogens. Duchowny skrytykował również biskupów australijskich, którzy – będąc ostatnio na audiencji u papieża – nie odważyli się wziąć w obronę swego kolegi, bpa Morrisa, zdymisjonowanego przez Benedykta za poparcie dla ordynacji kobiet. „Biskupi po prostu przewrócili się brzuchem do góry i dziękowali za doznane upokorzenie” – skonstatował kapłan rebeliant. ST
Powrót rasizmu do kościoła P
rzeżyjmy to jeszcze raz – postanowili wierni i pastor kościoła Gulnare Freewill Baptist Church w stanie Kentucky.
Najpierw pastor Thompson z wielkim niesmakiem skonstatował, że jego biała parafianka wyszła za Murzyna z Zimbabwe, i zakazał jej występów w chórze. Lecz to go nie uspokoiło i 27 listopada doprowadził do przegłosowania przez wiernych zakazu zawierania małżeństw mieszanych. „Członkowie takich związków nie będą akceptowani jako wierni, nie będą mogli uczestniczyć w nabożeństwach ani innych formach aktywności w kościele, nie będą dopuszczani
do żadnych funkcji” – oświadczył boży sługa. Wspaniałomyślnie dodał, że może się zgodzić na urządzenie mieszańcom pogrzebu. „Chodzi o promowanie jedności rasowej parafian kościoła” – uzasadnił. Na południu USA sentymenty szybko nie wygasają. Sąd Najwyższy USA dopiero w roku 1967 wydał wyrok, że zakaz mieszanych małżeństw jest sprzeczny z konstytucją. Obecnie w USA małżeństwa mieszane stanowią tylko 7 proc. wszystkich związków małżeńskich. JF
Wielkie księstwo akceptacji M
iasto Luksemburg jest trzecią stolicą europejską, która będzie miała gejowskiego burmistrza, i pierwszą taką w kraju o zdecydowanej katolickiej większości. Xavier Bettel – dobrze znany w Luksemburgu polityk Partii Demokratycznej (centroprawica) – wygrał wybory na burmistrza stolicy kraju. Bettel nigdy nie ukrywał, że jest mężczyzną homoseksualnym, ale nie przeszkadza mu to, jak widać, w politycznych sukcesach. Tym samym dołączył do burmistrzów Berlina i Paryża – panowie Klaus Wowereit
i Bertrand Delanoe także są gejami. W tej trójce Bettel jest umiarkowanym prawicowcem, pozostali są socjalistami. Wielkie Księstwo Luksemburga jest najbogatszym krajem Unii o populacji w połowie złożonej z emigrantów. Jest także krajem o tradycji katolickiej, choć ostatnio coraz silniej przywiązanym do świeckości. MaK
18
Nr 50 (615) 16–22 XII 2011 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Odejdźmy z Kościoła! Chciałabym poruszyć kwestię wystąpienia z Kościoła katolickiego osób niewierzących. To wielki skandal, że tak wielu z nas wciąż zapewnia dobrą statystykę biskupom. Przeglądając różne fora internetowe dotyczące tego tematu i rozmawiając z moimi niewierzącymi znajomymi, zauważyłam, że wiele osób wprost brzydzących się Kościołem katolickim nadal pozostaje jego członkami. Spowodowane jest to generalnie brakiem odwagi. Wiadomo, że w naszym jakże pięknym, jednak nieco zacofanym ideologicznie kraju samo przyznanie się do tego, że jest się niewierzącym bądź antyklerykałem skazuje na większy lub mniejszy ostracyzm, a samo formalne wystąpienie jest dla wielu osób czymś wręcz nie do pomyślenia. Warto jednak zastanowić się nad tym, czy wyżej wymienione powody, które trzymają Was jeszcze przy tej organizacji, są naprawdę wystarczające, aby dalej oficjalnie (na papierze) przy niej trwać. Chciałabym przytoczyć tu swój własny przykład – mam 21 lat, zostałam wychowana w rodzinie katolickiej (choć takiej na pokaz) i nadal częściowo jestem na utrzymaniu rodziców, głównie taty, który kiedyś był nawet organistą w kościele. Jednak już jako mała dziewczynka wkładałam opowieści o Bogu między bajki – nie wydawały mi się do końca realne. Wchodząc w dorosłość, uświadomiłam sobie, że jestem ateistką, i zaczęłam przyglądać się uważniej działalności Kościoła katolickiego oraz jego członków, zarówno duchownych, jak i świeckich, głównie tych najbardziej zaangażowanych. Jeszcze przed tym, kiedy naprawdę chciałam uwierzyć i znaleźć swoje miejsce w tej religii, w końcu najbliższej dla mnie ze względu na wychowanie w niej, przeczytałam chyba całą literaturę kościelną – począwszy od Biblii i opracowań na jej temat, poprzez Katechizm Kościoła
Katolickiego, kończąc na najważniejszych homiliach i encyklikach papieży. Obłuda tych słów przygniotła mnie i przez pewien czas nie mogłam dojść do siebie. Zaczęło być mi wstyd, że jestem członkiem organizacji, która te wszystkie piękne słowa o miłości do bliźniego pisze tylko dla tych naiwnych ludzi, którymi później z łatwością może sterować, aby osiągnąć korzyści, a od swoich duchownych posłuszeństwa wobec chociażby samych przykazań już nie wymaga. W tym roku wystąpiłam oficjalnie z Kościoła katolickiego i jest mi z tym dobrze jak nigdy dotąd! Mimo sprzeciwu i gróźb ze strony rodziny odważyłam się na to z jednego prostego powodu – kocham siebie i ich, i chcę być szczera zarówno wobec siebie samej, jak i wobec mojej rodziny. Apostazja jest nam bardzo potrzebna, żebyśmy wreszcie wyszli z tego marginesu, za jaki jesteśmy uważani w społeczeństwie. Żeby w końcu pokazać Kościołowi, że nie jest już tak wielką siłą w Polsce. Jeśli rząd zobaczy, ze Kościół traci wiernych, może wreszcie przestanie zwracać na niego uwagę przy podejmowaniu decyzji, na przykład w sprawie in vitro czy aborcji. Może wreszcie zwykły szary człowiek zostanie postawiony w hierarchii wyżej niż ci obłudni księża i biskupi, którzy tylko patrzą, z kogo tu zedrzeć jak najwięcej i który ministrant jest najlepszy do wiadomo czego. Powinno brać nas obrzydzenie na samą myśl, że naszymi „pasterzami” i autorytetami są ludzie, którzy niszczą życie dziesiątkom tysięcy małych dzieci i pozostają bezkarni. Przecież to jest nie do pomyślenia! Jeśli macie dzieci lub młodsze rodzeństwo, wyobraźcie sobie taką sytuację, a od razu zbierze się
Pani pozna Pana Pracująca emerytka średniego wzrostu i poprawnej figury pozna Pana, koniecznie niepalącego, do lat 75 z Warszawy lub okolic. Mile widziany były brydżysta, ale niekoniecznie. Razem możemy stworzyć resztę pięknego życia. Warszawa (1/a/50) Wolna, niezależna, ładna 46-latka, ciekawa osobowość, fanka „FiM”, pozna Pana w wieku 45–55 lat, wolnego i bez zobowiązań, przystojnego i kulturalnego. Lębork (2/a/50) Wdowa, 69 lat, szczupła, bez fobii, ceniąca kulturę, skromna, bez majątku, pozna Pana niemającego zobowiązań, do lat 80, chętnie z mieszkaniem. Świnoujście (3/a/50)
Wam na wymioty. Takich przykładów mogłabym podawać setki, ale Czytelnicy „FiM” są doskonale zorientowani w temacie. Tym, którzy zdecydują się na ten krok, polecam stronę internetową wystap.pl oraz portal „FiM”. Znajdziecie tam wszystko o świeckiej apostazji i co najważniejsze – według prawa polskiego, a nie watykańskiego. Apostazja według formuły kościelnej ze świadkami, czasem do namysłu itd. jest próbą pozbawienia nas honoru, przymusem upokorzenia się przed Kościołem. Musimy zatem koniecznie pokazać im, że żyjemy w Polsce – pięknym kraju, w którym każdy jest równy bez względu na to, co wyznaje, a dobro ogółu obywateli jest najważniejsze, a nie w Polsce katolickiej, w której są równi i równiejsi, w której potrzeby zarówno innowierców, jak i niewierzących spychane są na margines, a najważniejsze jest dobro „świętego” Kościoła. My – ateiści, agnostycy i wierzący antyklerykałowie – powinniśmy gromadnie występować z Kościoła, szczególnie teraz, kiedy wreszcie mamy w Sejmie swoją „reprezentację”, kiedy wybuch afery pedofilskiej w Polsce jest tuż-tuż, kiedy Kościół chce odebrać nam ostatnie złotówki, które w dobie kryzysu powinniśmy spożytkować inaczej. Każdy z Was na pewno ma jakieś obawy przed tym krokiem. Ja też je miałam, ale wiedziałam, że nie jestem w tym wszystkim sama – bardzo pomogło mi uczestnictwo w III Marszu Ateistów i Agnostyków, którego tegoroczne hasło traktowało o laickości państwa. Jeśli chcemy świeckiej Polski, musimy wyjść z cienia i udowodnić, że „Polska laicka, nie katolicka”! Maxy Apostatka
Pan pozna Panią Samotny 80-letni emeryt, wykształcenie średnie, bez nałogów, mieszkający w domu jednorodzinnym w ładnej miejscowości, ale gotowy na ewentualną przeprowadzkę, niezależny finansowo, pozna Panią o dobrym sercu, której również dokucza samotność. Woj. mazowieckie (1/b/50) Wolny, pracujący, z własnym mieszkaniem, pozna Panią w wieku 30–45 lat, rozmowną i poważnie myślącą o życiu. Woj. świętokrzyskie (2/b/50) Kawaler, 43 lata, 178 cm wzrostu, bez nałogów, wyrozumiały i koleżeński, wszechstronne zainteresowania, obecnie w ZK, nawiąże kontakt z tolerancyjną Panią. Woj. pomorskie (3/b/50) Antoni, 74 lata, na chodzie, najniższa emerytura, pozna Panią z pięknym wnętrzem i umiejącą myśleć. Moim celem jest napisanie książki – kilkanaście tematów biblijnych. Kościoły zupełnie nie znają Biblii, a zrobienie Jezusa Bogiem całkowicie przekreśla Jego prawdziwą wielkość, cenną dla dzisiejszego świata. Woj. mazowieckie (4/b/50)
N
o i doczekaliśmy czasów, kiedy gość obrażający wszystko i wszystkich odwiedził tych, których wcześniej śmiertelnie obraził. Pan prezes PiS z okazji Barbórki nawiedził był (jak relikwia lub huragan) śląskie Jastrzębie. Oczywiście zaczął świętowanie nie swojego święta od mszy. Potem obowiązkowe kwiaty pod pomnikiem ofiar katastrofy smoleńskiej. Na końcu dopiero złożył hołd przy kopalni „Zofiówka” pod pomnikiem Solidarności i Porozumień Jastrzębskich.
za podniesieniem emerytur i rent, za wprowadzeniem do szkół dentystów i pielęgniarek, za tworzeniem miejsc pracy dla młodych itd. Czyli dać wszystkim po trochu, a komu zabrać? Ależ to oczywista oczywistość: ludziom bogatym, którzy nie płacą składek emerytalnych. Dodatkowo opodatkować ludzi bogatych, którzy dzięki różnym regulacjom płacą niewielkie podatki. No i masz babo placek, bo przecież prezes mówił chyba o księżach i hierarchach! Zwariował czy co? Jaka klasa jest w Polsce najbogatsza, nie
Spier…, dziadu! Kolejność nieprzypadkowa, wszak wiadomo, co dla prezesa i jemu wiernych jest najważniejsze: Bóg, honor, ojczyzna, czyli msza, „mord smoleński” i ewentualnie pacyfikowani w stanie wojennym górnicy. Ci żyjący obecnie – niekoniecznie. Ale jeśli ktoś myśli, że prezes to nieczuły, zimny drań, jest w błędzie, bo to ikona dobroci i ojcowskiej troski – odwiedził zwykłego górnika i zjadł nawet „śloński łobiod”. Chociaż rolady i „modryj kapusty” na zdjęciach z tej imprezy nie widziałam. Może „jakoś nudelzupa” tam była, ale do tradycyjnego śląskiego obiadu było daleko. No cóż, pewnie gospodarze bali się, że Jaruś po zjedzeniu „kluzek z zołzom” przypomni sobie o „zakamuflowanej opcji niemieckiej” i zacznie się dusić z obrzydzenia tudzież świętego oburzenia. Jak zwykle u pana prezesa, nawet niedzielny obiad, który u hanysów jest niemal świętością, przerodził się w polityczny manifest. Mówił więc o wszystkim, czyli o niczym. Sprzeciwił się podnoszeniu wieku emerytalnego, obniżaniu emerytur i rent, likwidacji KRUS-u, prywatyzacji służby zdrowia itp. Opowiedział się natomiast za utrzymaniem przywileju (uprawnienia, jak to nazwał) wcześniejszego przechodzenia górników na emeryturę,
Wdowiec, 64 lata, 177 cm wzrostu, bez nałogów, ze stałym dochodem, w pełni sprawny, mieszkający w leśniczówce w Borach Dolnośląskich, pozna Panią ok. 60., bez nałogów, niezależną finansowo, może mieć lekki stopień niepełnosprawności, zdecydowaną na zamieszkanie w lesie i zawarcie związku małżeńskiego. Woj. dolnośląskie (5/b/50) Ateista, 52-letni rencista, wdowiec, 174/64, wędkarz, uczciwy i uczuciowy, pozna Panią z Poznania lub okolic. Poznań (6/b/50) Inne Podjęłam próbę samodzielnego leczenia niezłośliwego nowotworu skóry według zaleceń dra Georga Ashkara („FiM” 17/2010). Proszę o kontakt tych, którzy mają na ten temat więcej informacji, niż zawiera artykuł, lub próbowali stosować tę metodę. Cel – wymiana poglądów, wzajemne wsparcie. Woj. podkarpackie (1/c/50) Samotni emeryci, małżeństwo, zaprzyjaźnią się z uczciwymi emerytami bez nałogów. Cel
płaci składek emerytalnych i podatków jak zwykli ludzie, a korzysta z licznych, często nienależnych przywilejów? Oj, coś mi się wydaje, że tatko Rydzyk już nie będzie popierał prezesa, a jego wierni „wyznawcy” przestaną wołać: „Jarosław, Polskę (Wolskę) zbaw!”. A na koniec wypada dodać, w jakim poważaniu jaśnie pan z Warszawy ma górników, których tak chce omamić w dniu ich święta, a za miesiąc opluje i zmiesza z błotem. Otóż miał prezes spotkać się w Domu Zdrojowym z przedstawicielami górniczych związków zawodowych, ale się rozmyślił. Podobno z braku czasu. Gdyby Jaruś znał górników i hanysów, toby wiedział, że w Barbórkę msza i obiad są najważniejszą tradycją i nie da się ich odbębnić w kilka chwil, jak ustawiane przez PiS konferencje prasowe. Ale bufon i ignorant takich rzeczy nie wie, dlatego zabrakło czasu (albo odwagi) na spotkanie z zawiedzionymi, stronnikami przecież, prezesa. Na szczęście większość jastrzębian skwitowała na portalach internetowych „serdeczną” wizytę prezesa dwoma słowami: „Spie…, dziadu”. I to właśnie byli prawdziwi Polacy Ślązacy. „Zakamuflowana Niemka” Tereska z Jastrzębia
– wspólne kupno gospodarstwa w jakimś pięknym zakątku i zorganizowanie spółki. Idą ciężkie czasy – razem można więcej. Woj. łódzkie (2/c/50) Jak zamieścić bezpłatne ogłoszenie? 1. Do listu z własnym anonsem (krótki i czytelny) należy dołączyć znaczek pocztowy (luzem) za 1,55 zł i wysłać na nasz adres z dopiskiem „Anons”. Jak odpowiedzieć na ogłoszenie? 1. Wybierz ofertę(y), na którą(e) chcesz odpowiedzieć. 2. Napisz czytelny list z odpowiedzią i podaj swój adres (lub e-mail). 3. List włóż do koperty, zaklej ją, a w miejscu na znaczek wpisz numer oferty, na którą odpowiadasz. 4. Kopertę tę wraz ze znaczkiem za 1,55 zł (liczba znaczków musi odpowiadać liczbie odpowiedzi) włóż do większej koperty i wyślij na nasz adres. Oferty bez załączonych znaczków (luzem) nie będą przekazywane adresatom.
Nr 50 (615) 16–22 XII 2011 r.
LISTY Januszu Palikocie, wykończ SLD! Słyszałam Twoją wypowiedź o zjednoczeniu lewicy. Tak, Ty jesteś dynamitem, który potrafi zdziałać cuda! I dokonaj wielkiego dzieła zjednoczenia, ale bez bufonów typu: Miller, Olejniczak, Kalisz, Iwiński, Wenderlich, Janik i im podobni. Oni mieli swoją szansę. Zamiast zająć się problemami ludzi biednych, których nowy system wyrzucił na bruk, bezrobociem, ludźmi odrzuconymi z powodu różnic światopoglądowych, dbali wyłącznie o swoje posady. Nie próbowali prawdziwie połączyć nurtów lewicowych (wręcz je zmarginalizowali), a hierarchom Kościoła katolickiego dali ogromne przywileje – kosztem biednych rosło w siłę państwo watykańskie. Gardzili ludźmi i nie słuchali ich. A ja gardzę nimi, elitą SLD, i wolałabym, aby odeszli w niebyt. Dlatego proponuję zjednoczenie lewicy, ale i marginalizację czołowych działaczy SLD (bo to zresztą nie jest lewica). Na nich już nikt nie liczy – to marnowanie publicznych pieniędzy. Zabierz, Januszu, tej nieudolnej partii SLD resztki wartościowych ludzi, słuchaj, co mają do powiedzenia ludzie z PPP, z Racji, pana Kotlińskiego, którego próbują poniżać GŁUPCY I TCHÓRZE, a Twoje zwycięstwo będzie wielkie! Miliony ludzi w Ciebie wierzą. Tylko nie pozwól, aby Ruch Palikota publicznie ośmieszali ludzie mało rozgarnięci. Mam na myśli ten filmik o „knurach” z PZPN. Wy musicie inteligencją stłamsić tych, którzy wyrażają się o Was pogardliwie, choć sami są nic nie warci. Kochany Januszu, MILIONY Polaków na Ciebie liczą. Nie traćcie ducha, „Palikotowcy”! Emerytka z Olecka
Szanowny Panie Pośle! „Palikota można ograć” (A. Kwaśniewski). „Antyklerykalizm jest chorobą” (A. Kwaśniewski). To czym jest klerykalizm?! W najbliższych dniach macie się spotkać jako klub RP z Kwaśniewskim. Żadnego jednoczenia z pseudolewicą! Żadnych sojuszy! W pewnych sprawach można uzgadniać stanowisko, głosowanie, ale tylko tyle. SLD teraz będzie się prześcigać z Ruchem Palikota we wnoszeniu do Sejmu projektów nowych ustaw mających uwiarygodnić ponowną (sic!) lewicowość tej skompromitowanej partii. Mogła ta partia utrzymać w wyborach 20, 30 proc. elektoratu, gdyby jej wodzowie rzeczywiście byli lewicowcami. Ale dla nich najważniejsza była władza i koryto. Platforma wie, że łatwiej dogada się z SLD niż z Ruchem
SZKIEŁKO I OKO
Palikota, którego się boi. Jeszcze bardziej SLD boi się możliwego za 4 lata wyautowania z Sejmu. Jeśli Ruch Palikota jeszcze umocni swoją wiarygodność, to część dotychczasowych wyborców SLD zmieni zdanie. Również część elektoratu, która tym razem nie poszła do urn, może zechcieć zagłosować na Palikota. Naturalna wymieralność
są już tak sprawni, aby dobrze wykonywać różne prace. Będą blokować etaty, a młodzi ludzie po studiach już teraz nie mogą znaleźć pracy. A że życie jest jedno, to młodzi, opuszczeni przez państwo, albo będą emigrować, albo wchodzić w konflikt z prawem. Potem państwo przypomni sobie o tych młodych, ale już jako
starych, wiernych tej niby-lewicy (bo alternatywy na lewicy w zasadzie nie było), zmniejszy jej elektorat o znaczący dla SLD procent. Za cztery lata do wyborów pójdą kolejne cztery roczniki młodych wyborców, stanowiąc około 7 proc. elektoratu. Zsumujmy zyski Ruchu Palikota. Może to być dodatkowe 5 proc.! Może więcej, i 15, 25 dodatkowych głosów w Sejmie! A wtedy Platforma już nie porządzi sobie bez Palikotów, a SLD może wylecieć na aut. Jan Puczek
o przestępcach, zapuszkuje ich, weźmie na garnuszek budżetowy, i jaka z tego korzyść? Jan Ciosek, Gryfice
Rozdzióbią nas kruki! Pan Miller raczył był przed kamerami wygłosić obawy, jakie to wrony i kruki będą w ruchu Palikota. Poza nim (Palikotem) Miller nie widzi tu wyrazistych postaci. To ja towarzyszowi Millerowi przypomnę: u schyłku II wojny światowej motłoch komunistyczny kombinował, jak by tu rozpirzyć RP sanacyjną. Obywatele RP sanacyjnej na wygnaniu też kombinowali, jakie to kruki i wrony przejmą władzę w Polsce. Ano przejęli i zaraz zaczęli przymilać się do Kremla, aby mieć poparcie w rządzeniu. Ten etap PRL-u tow. Miller przeżył, jak wielu z nas, i jakoś mu to wtedy nie przeszkadzało! To, że od 1989 r. do teraz wszystkie ekipy rządzące w RP puszczały „zeza” w stronę nowych panów w czarnych sukienkach, aby mieć poparcie w kolejnych wyborach, wynagradzając ich suto z budżetowej kasy, jakoś Millerowi nie przeszkadzało! Ale to, że Pan Palikot walczy o świeckie państwo, już tow. Millerowi przeszkadza. Plany przedłużenia wieku emerytalnego to absurd, to nie jest sposób na załatanie dziury budżetowej! Spowoduje to raczej upadek ekonomiczny państwa. Starzy ludzie nie
Wyciągnijcie wnioski! Wybór Millera na szefa partii traktuję jako tzw. mniejsze zło – chyba na dzień dzisiejszy lepszego kandydata nie było (Joasia Senyszyn nie miała szans), chociaż ja optowałem za Kaliszem. Mam nadzieję, że znając popełnione błędy, które doprowadziły do degradacji lewicy, Miller odejdzie od swojego pierwowzoru konserwatywnego liberała na lewicy. Podoba mi się dzisiejszy ogląd rzeczywistości przez Palikota, który dąży do utworzenia szerokiego frontu wyborczego na lewicy, szerokiej koalicji. Zaprasza on Millera i SLD do rozmów na ten temat, i to bez żadnych warunków wstępnych. Jeżeli Miller i SLD na to nie przystaną, czeka ich powolna agonia polityczna, ponieważ tylko zjednoczona lewica ma szansę na bycie alternatywą dla prawicy – PO i PiS. Ich problemy mogą być szansą dla lewicy, tylko należy umiejętnie to wykorzystać. Oby nie wygrały chore ambicje personalne liderów lewicowych partii. J.F.
(1969), Hofman (1980), Kurski (1966). Jednym nie dano oglądać „Teleranka”, drugim chyba pielucha przymarzła do d… Chyba tylko tym można podyktować chęć protestu w dniu 13 grudnia – bo będzie można napisać w biografii: protestowałem przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego (tym razem mama Jarkowi nie zabroni?!), a że 30 lat później, to nie ich wina. Zresztą ci panowie są mistrzami w ogłupianiu ludzi (ciemny lud to kupi), choć chyba już trochę mniej. Słowa oburzenia na temat utraty przez Polskę suwerenności brzmią dziwnie. Wszak w Unii jest 27 państw, a niepodległość ma stracić tylko Polska! Gdzie tu logika. Choć w tym może być ukryty głębszy sens. Wielu bowiem pamięta posła Goryszewskiego i jego słowa: „Nieważne, czy Polska będzie biedna, czy bogata, byle była katolicka”. I o to właśnie chodzi PiS-owcom i ich odpadkom. Henry
Zakłamana historia Wybrałem się z córką do Domu Kultury, gdzie córka miała zajęcia z tańca. Czekając na nią, oglądałem na korytarzu ciekawą wystawę na temat stanu wojennego. Zdjęcia i materiały – nie powiem – ciekawe: było m.in. pałowanie strajkujących przez MO, bibuła i gazetki drukowane przez opozycję, a także zdjęcia trójki ówczesnych „największych i najlepszych polskich przyjaciół”, czyli JPII, Margaret Thatcher i Ronald Regan. Najlepsze fotografie pokazywały truchło księdza Popiełuszki – bardzo dokładne, kolorowe i czarno-białe zdjęcia zmasakrowanego ciała. Głównie taką historię pragną przekazać naszym dzieciom historycy IPN i PiS, bo takie podpisy widnieją pod wystawą. Przykro mi jest także, że Pan Generał Wojciech Jaruzelski znów przepraszał za stan wojenny, bo czołgi, wojsko itp., a ja się pytam, dlaczego nie pokazuje się, jaką bronią dysponowali strajkujący? Zacznijmy od kamieni i cegieł, poprzez metalowe pręty, maczety, drewniane pały nabijane gwoździami, aż po łańcuchy z żelaznymi kulami na końcu. To też nasza historia. Antyklerykał z Buska-Zdroju
19
„Niemiłościwie” nam panujący pewnie nie wiedzą, że istnieje taka grupa społeczna. Zresztą, co ich obchodzą „dziady”. Niech „spieprzają”. Ceny mamy zbliżone do obowiązujących w UE, natomiast dochody około cztery razy mniejsze. Jedyna nadzieja w naszych nowo przez nas wybranych przedstawicielach. Może Panowie Roman Kotliński i Janusz Palikot zajmą się tym problemem. Często czytam artykuły na temat, jak przeżyć za, powiedzmy, 1000–2000 złotych, a co mają mówić ci, którzy mają przeżyć za 444 zł?! Zbliża się kolejny rok, a wraz z nim podwyżki wszystkiego. Jak dalej przetrwać? Nie w tym rzecz, żeby dobrze żyć kosztem innych, ale mieć zapewnione podstawowe minimum. Gdyby zdrowie pozwoliło, tobym sobie dorobił jakąś sumę, ale ilu jest takich jak ja, którym zdrowie nie pozwala na żadną pracę... Mają nam zamknąć tanie apteki, więc może chociaż dadzą bezpłatnie pawulon… Nawet w czasach PRL-u wraz z podwyżkami były rekompensaty. Może śmieszne i symboliczne, ale były. Teraz ci w najgorszej sytuacji nie dostają nic. Jak długo jeszcze można to wytrzymać? Syty głodnego nie zrozumie, ale czy tak musi być? Panie Romanie, Panie Januszu – do dzieła! K.U.
Powołajmy komisję! W wywiadzie dla „FiM” (48/2011) założyciel Ruchu Ofiar Księży Wincenty Szymański ujawnia, że jego stowarzyszenie jest w posiadaniu archiwum na temat poszczególnych przypadków pedofilii wśród polskich księży. Archiwum powstało na skutek otrzymanych przez R.O.K. informacji od ofiar księży, ich rodzin i innych osób. W wywiadzie W. Szymański mówi: „Ujawnimy nasze materiały dopiero wówczas, gdy powstanie specjalna komisja sejmowa, która będzie się zajmować pedofilią kleru w Polsce. Coś na kształt takiego ciała, jakie powstało w Irlandii”. W związku z powyższym jako obywatele powinniśmy wysyłać listy do mediów, marszałkini Sejmu, jej zastępców i do posłów różnych opcji politycznych z apelem o powołanie takiej komisji sejmowej. Andrzej
Na marginesie życia W obronie „Teleranka” Jak co roku 13 grudnia powtarzana jest nagonka na autorów stanu wojennego. I co roku gen. Jaruzelski musi się tłumaczyć ze swojej poniekąd słusznej decyzji, choć można ją różnie oceniać. Moja opinia jest taka i nic jej nie zmieni. Ludzie mający bardzo blade pojęcie o temacie lub ci, którzy niewiele pamiętają z tamtego okresu, krzyczą najgłośniej: Błaszczak
Czasami mówi się o emerytach i rencistach. Nikt nie wspomina o tych jeszcze uboższych. Wszystko drożeje z dnia na dzień, a dochody nie idą w górę. Emeryci raz na jakiś czas dostaną byle ochłap w postaci kilku złotych na otarcie łez. Natomiast podopieczni MOPR od lat nie dostali ani grosza. Czy można przetrwać za 444 zł? Taka jest kwota zasiłku stałego. Po opłaceniu rachunków i wykupieniu leków nie zostaje nic, nawet na jedzenie.
Uwaga, prenumerata Zachęcamy do prenumeraty „Faktów i Mitów”. Cena gazety w prenumeracie – 4 zł. Dla wszystkich, którzy zdecydują się na abonament całoroczny, redakcja przygotowała upominek. Zamówienia można składać w siedzibie redakcji, w oddziałach Poczty Polskiej i w oddziałach firm dystrybuujących prasę.
20
Nr 50 (615) 16–22 XII 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
W
wyreżyserowanym przez Leslie Megahey filmie pt. „Godzina świni” pokazano średniowieczny proces, w którym przed sądem stawała oskarżona o zabójstwo (i to podwójne) maciora. Ten absurdalny (przynajmniej na pierwszy rzut oka) pomysł twórców nie zrodził się w ich nadmiernie wybujałej wyobraźni. Został on zaczerpnięty z rzeczywistości. W wiekach średnich kościelna debata o zwierzęcej naturze była żywa, a niektóre prezentowane w niej stanowiska pozwalały na organizowanie podobnych procesów. Zachowały się przekazy o co najmniej kilkuset takich postępowaniach sądowych. W jednym z nich uznano na przykład świnię za winną okaleczenia dziecka i skazano ją na śmierć przez powieszenie. Jakby tego było mało, lokalne władze zażądały, by właściciele całego stada świń spędzili je na egzekucję. Widok ten miał zniechęcić „innych” do wchodzenia na drogę przestępstwa. Sądzono zresztą nie tylko zwierzęta. Bywało, że oskarżonymi stawały się także przedmioty lub... ludzkie ciała. Było to możliwe za sprawą teologicznych dysput, które przyznawały lub odbierały zwierzętom określone cechy. Mniej widoczną, ale równie ważną przyczyną pozwalającą na traktowanie zwierząt i przedmiotów jak ludzi, był wypracowany w toku ewolucji mechanizm antropomorfizacji. Powoduje on, że jesteśmy gotowi przypisywać ludzkie cechy w zasadzie wszystkiemu. Doskonale wie o tym każdy właściciel psa lub kota, ale też spora część tych, którzy sympatią obdarzają swój samochód lub komunikują się z komputerem, oskarżając go o świadome – i zwykle złośliwe – działanie. Przykładów jest zresztą więcej, bo sama tendencja jest u ludzi dość uniwersalna. Wśród nich można wskazać na przykład widoczną wśród ekonomicznych komentatorów (i całkowicie błędną) tendencję do uczłowieczania zjawisk gospodarczych i rynków finansowych.
Oswajanie świata Ciekawa jest choćby wspomniana sprawa nadawania ludzkich cech komputerom. Okazuje się bowiem, że gdy nasze narzędzie pracy lub zabawy zawiesza się, to 73 proc. użytkowników wyzywa swojego „peceta”, a prawie 80 proc. beszta go i zachęca do lepszego zachowania w przyszłości. Przy czym to, w jak dużym stopniu uważamy, że nasz sprzęt komputerowy wykazuje ludzkie cechy, zależy przede wszystkim od tego, jak złośliwie i nieprzewidywalnie się zachowuje. Gdy wszystko jest w porządku i komputer nie robi nic zaskakującego, dostrzegamy w nim mniej ludzkich cech, niż gdy niespodziewanie się zawiesza lub odmawia posłuszeństwa. Powodem jest przede wszystkim to, że jedną z najważniejszych
Na podobieństwo Rozmawiasz z psem lub kotem? Nadałeś imię swojemu samochodowi? Oskarżyłeś kiedyś komputer o złośliwość? Nic dziwnego. Mamy wbudowany mechanizm psychologiczny powodujący, że wszystkiemu wokół nadajemy ludzkie cechy. Egzekucja świni
motywacji, które decydują o tym, że nadajemy ludzkie cechy zjawiskom, które inaczej pozostają poza naszą kontrolą, jest możliwość zdobycia poczucia, że panujemy nad nimi i możemy przewidzieć, „co zrobią”. Nadanie ludzkiego charakteru czemuś, czego nie rozumiemy, oswaja to „coś” i pozwala zmniejszyć stres związany z przebywaniem w nieznanym (a więc potencjalnie niebezpiecznym) środowisku oraz nabrać przekonania, że tak naprawdę jest ono przewidywalne, a nawet da się na nie wpływać. Adam Waytz, Nicholas Epley i John T. Caccioppo to psychologowie z Uniwersytetu Chicagowskiego i Harvardu, którzy od lat badają zjawisko antropomorfizacji. To właśnie oni sprawdzali, jak awaryjność komputerów wpływa na to, że użytkownicy traktują je jak ludzi. Oprócz tego – wraz z innymi pracownikami Uniwersytetu z Chicago oraz Carey K. Morewedge z Carnegie Mellon University – przeprowadzili też serię innych eksperymentów, które sprawdzały zależność pomiędzy potrzebą kontroli a „uczłowieczaniem” otoczenia. W niektórych użyli skanera funkcjonalnego magnetycznego rezonansu jądrowego (fMRI) do kontrolowania aktywności mózgu. Przede wszystkim okazało się, że nieprzewidywalność danego przedmiotu wyraźnie koreluje z naszą skłonnością do tłumaczenia jego „zachowania” poprzez odwołanie do motywacji obecnych u ludzi. Na przykład gdy uczestnikom badania przedstawiano robota, który zachowywał się w sposób, jakiego oczekiwali, byli oni dużo mniej skłonni do antropomorfizacji, niż gdy ten sam robot zaczynał ich zaskakiwać. Waytz i jego koledzy dzięki fMRI pokazali także, że gdy staramy się opisać przedmioty nieprzewidywalne, korzystamy z tych samych części mózgu, za pomocą których myślimy o zachowaniu innych lub własnym. Pozwala nam to uznać, że rozumiemy otoczenie. Gdy ci sami naukowcy prosili studentów najpierw
o przypisanie zwierzęciu, robotowi lub budzikowi ludzkich cech, to uczestnicy badania oceniali je później jako bardziej przewidywalne i zrozumiałe niż ci, którzy mieli przedstawić te same przedmioty (lub zwierzęta) za pomocą bezosobowych terminów.
Wielki człowiek w niebie Antropomorfizujemy nie tylko zachowujące się nieprzewidywalnie zwierzęta i przedmioty. Robimy to także – i to w dość specyficzny sposób – z tym, co najbardziej niezrozumiałe i całkowicie nieprzewidywalne: z tzw. sferą nadprzyrodzoną. Już w VI wieku p.n.e. Ksenofanes z Kolofonu zauważył, że bogowie są zwykle bardzo podobni do ludu, który ich czci. Grecy mieli białe bóstwa. Afrykanie kreowali takie o ciemnej skórze. Filozof żartował nawet, że gdyby krowy chciały kogoś czcić, to ich Bóg z pewnością przypominałby krowę. Słuszność jego intuicji jest oczywista, jednak przez stulecia nie do końca wiedziano, dlaczego tak się dzieję. Dziś to wiemy. Epley, Caccioppo i inni sprawdzili, w jaki sposób uczłowieczamy „istotę najwyższą”. W niezwykle ciekawym eksperymencie wykorzystali fMRI i osiągnęli wyniki, które pozwalają zrozumieć, skąd religijni fundamentaliści tak dobrze „wiedzą”, czego życzy sobie ich Bóg. Projektując badanie, zespół skupił się na znanym mechanizmie, który polega na korzystaniu z własnej oceny świata dla wyjaśnienia i przewidywania zachowań innych. Chodzi o to, że ludzie często nieświadomie zakładają, że ich otoczenie musi wiedzieć lub myśleć to samo co oni. To może prowadzić do niezrozumiałych zachowań lub na przykład opowiadania dowcipów śmiesznych tylko dla opowiadającego. Epley i Caccioppo założyli, że jeżeli w ten sposób uzupełniamy braki w wiedzy o motywacjach osób, z którymi mamy kontakt, to podobny mechanizm musi działać
w odniesieniu do Boga. Z tą różnicą, że całkowity brak pewnych informacji o nim wzmocni cały mechanizm. By przetestować to założenie, poprosili uczestników eksperymentu, żeby oceniali stosunek swój, Boga, przeciętnego Amerykanina, George’a W. Busha oraz Billa Gatesa do takich spraw jak aborcja, kara śmierci czy wojna w Iraku. Okazało się, że osoby biorące udział w badaniu zwykle miały zdanie, które silnie korelowało z... boską wizją świata. Powiązanie było tak silne, że gdy w jednym z całej serii badań zmanipulowano nieco uczestników i przed zadaniem pytania o jeden z problemów przedstawiono im mocne argumenty za jego słusznością, to zmieniała się ocena przedstawiana przez nich i… deklarowane poglądy Boga. Nie miało to natomiast wpływu na ocenę stosunku do sprawy Gatesa, Busha i przeciętnego mieszkańca USA. Odpowiedzi na pytania pokazały, że mamy skłonność do „egocentryzowania” Boga – przypisywania mu naszych własnych wyobrażeń o świecie. Jednak naprawdę interesujące okazały się wyniki eksperymentu z użyciem fMRI. Wykazały one bowiem, że gdy uczestnicy myśleli o Bushu i Gatesie, aktywowali część mózgu, o której wiadomo, że odpowiada za teorię umysłu, a więc zdolność przypisywania innym określonych myśli i emocji. Jednak gdy mieli odpowiedzieć na pytanie o poglądy Boga, korzystali w zasadzie z tej samej części, którą wykorzystywali, zastanawiając się nad własnym zdaniem. Powód, dla którego tak robimy, zdaje się prosty. O ile o poglądach i emocjach innych możemy coś wiedzieć, to już o tych, które ma reprezentować Bóg, nie za bardzo. Dlatego lukę w wiedzy uzupełniamy nieświadomym odwołaniem do własnych przekonań i doświadczeń. Oznacza to na przykład, że religijni fundamentaliści naprawdę wierzą, że udało im się poznać „wolę
bożą”. A na dokładkę ta „wola” jest identyczna jak ich własna. Sami bowiem tworzą sobie wyobrażenie boskich przekonań, które wprawdzie może zyskiwać zakotwiczenie w tekstach religijnych lub nauce instytucji wyznaniowych, ale we wszystkich niejasnych lub spornych częściach jest tłumaczone przez pryzmat światopoglądu konkretnej osoby. To daje poczucie racji i braku szacunku dla innych poglądów oraz wyjaśnia poziom zacietrzewienia religijnych konserwatystów. W końcu trudno dyskutować z Bogiem. Prawdopodobnie ten mechanizm zdecydował też o stworzeniu osobowych wizji istoty najwyższej, które zwykle – jak słusznie zauważył Ksenofanes – na ogół są odwzorowaniem tych, którzy je stworzyli. Konieczność radzenia sobie z nieprzewidywalną naturą wymagała szukania wyjaśnienia dla różnych zjawisk. Gdy ludzie odkryli je w istocie nadprzyrodzonej, która na przykład karze ich za złe zachowanie, kwestią czasu była jej „antropomorfizacja” na własne podobieństwo i nadanie jej przymiotów charakteru oraz poglądów odpowiadających obowiązującej kulturze danej społeczności.
Lek na samotność Antropomorfizacje to jednak nie tylko mechanizm, który wprowadza nas w błąd. To także bardzo użyteczne narzędzie pozwalające na adaptację w niepewnym otoczeniu. Z jednej strony zrozumienie i poczucie przewidywalności pozwala zmniejszyć poziom stresu, z drugiej natomiast w wielu sytuacjach pozwala skutecznie reagować. Dzieje się tak, ponieważ nadanie ludzkich cech przedmiotom nieożywionym zwiększało czujność, co niekiedy pozwalało uniknąć niebezpieczeństwa. Zdarzało się i tak, że cechy przypisywane przedmiotom lub zwierzętom miały wartość użytkową i pozwalały na w miarę trafne i skuteczne poruszanie się w świecie. Do tego poszukiwanie poczucia kontroli i bezpieczeństwa to nie wszystkie powody decydujące o tym, że sięgamy po antropomorfizację. Innym jest konieczność poradzenia sobie z samotnością oraz jej negatywnymi skutkami. Nadanie ludzkich cech nieludziom pozwala zrekompensować brak ludzi w otoczeniu. Udowodniono na przykład, że osoby mające ograniczoną sieć kontaktów społecznych chętniej i mocniej „uczłowieczają” zwierzęta lub przedmioty. W skrajnych wypadkach zdarza się nawet, że zakochują się w tych ostatnich. Jednym z takich obiektów jest także Bóg. Liczne badania pokazują, że słabe więzi społeczne silnie wpływają na posiadanie relacji z istotą najwyższą oraz siłę przekonań religijnych. Pokazują, że „uczłowieczona” wizja Boga pozwala zastąpić relacje z innymi ludźmi. Czyżby dlatego większość księży była mrukami… KAROL BRZOSTOWSKI
Nr 50 (615) 16–22 XII 2011 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Życie po życiu ( 3 ) Oprócz przypowieści o bogaczu i Łazarzu (omówiona tydzień temu) zwolennicy nauki o nieśmiertelności duszy znajdują w Biblii również inne teksty i stwierdzenia, które rzekomo mówią o pośmiertnym życiu człowieka. Rozważmy je zatem – przynajmniej te, które są najczęściej przytaczane. Na pierwsze miejsce zazwyczaj wysuwa się słowa Chrystusa skierowane do złoczyńcy: „Zaprawdę powiadam ci, dziś będziesz ze mną w raju” (Łk 23. 43). Twierdzi się, że zarówno Jezus, jak i skruszony złoczyńca z chwilą śmierci znaleźli się w raju, czyli w Pawłowym „trzecim niebie” (2 Kor 12. 2) – miejscu przebywania Boga. Jak zatem rozumieć słowa Chrystusa? Czy Jezus i złoczyńca rzeczywiście natychmiast znaleźli się w raju? Aby odpowiedzieć na to pytanie, należałoby przede wszystkim zwrócić uwagę na cały szereg innych stwierdzeń Chrystusa mówiących o losie umarłych albo przynajmniej na słowa, które w trzy dni po swojej śmierci skierował do Marii Magdaleny: „Nie dotykaj mnie [nie zatrzymuj], bo jeszcze nie wstąpiłem do Ojca...” (J 20. 17). Już na pierwszy rzut oka wyraźnie widać, że powyższa słowa zaprzeczają temu, aby Jezus tuż po śmierci znalazł się w miejscu przebywania Boga. Tym bardziej że według Pism był przecież martwy aż do chwili zmartwychwstania (por. Dz 2. 24; Rz 8. 11; 1 Tes 4. 14; Ap 1. 18). Te same Pisma mówią też, że zbawieni nie otrzymują nieśmiertelności wcześniej, czyli w godzinie śmierci – otrzymają ją bowiem dopiero z chwilą powtórnego przyjścia Chrystusa i zmartwychwstania. Poza tym o tym, że sprawiedliwi z chwilą śmierci nie przebywają z Chrystusem, świadczą również następujące słowa: „W domu Ojca mego wiele jest mieszkań (…). Idę przygotować wam miejsce. A jeśli pójdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę znowu i wezmę was do siebie, abyście, gdzie Ja jestem, i wy byli” (J 14. 2–3). Zauważmy, że słowa te skierowane zostały do apostołów, a skoro nawet oni po śmierci nie znajdują się tam, gdzie Jezus, to cóż dopiero złoczyńca. Autor Listu do Hebrajczyków napisał wprost, że „wszyscy, choć dla swej wiary zdobyli chlubne świadectwo, nie otrzymali tego, co głosiła obietnica, ponieważ Bóg przewidział ze względu na nas coś lepszego, mianowicie, aby oni nie osiągnęli celu bez nas” (11. 39–40). Innymi słowy: Jezus nie mógł złożyć deklaracji bez pokrycia, nie obiecywał więc czegoś, co nie było zgodne z „wolą Ojca” (J 6. 39–40), czyli z kolejnością wydarzeń eschatologicznych.
Jak wobec tego rozumieć obietnicę daną skruszonemu złoczyńcy? Kluczem do zrozumienia słów Chrystusa jest fakt, że w starożytnych rękopisach nie stosowano żadnych znaków interpunkcyjnych, które pozwalałyby podzielić zdanie na części. Znaki te wprowadzono dopiero później, kiedy już chrześcijaństwo zostało zdominowane przez pogańską koncepcję duszy nieśmiertelnej; pogańską, ponieważ Biblia nic nie mówi o przeżywaniu niematerialnej duszy, co przyznają nawet katoliccy teologowie. W „Encyklopedii Katolickiej” czytamy: „Biblia hebrajska nie przypisuje duszy ludzkiej samodzielnej egzystencji poza ciałem, czy bez ciała, żaden tekst nie przedstawia też wyraźnie duszy ludzkiej (nefesz) jako istniejącej przed narodzeniem ani po jego śmierci. Dopiero po zetknięciu z grecką kulturą dusza ludzka przedstawiona jest coraz wyraźniej jako czynnik nieśmiertelny…” (t. IV, KUL, Lublin 1983, s. 381). Krótko mówiąc, pierwsi chrześcijanie nie wierzyli w życie duszy po śmierci, ale w zmartwychwstanie. Oto co na ten temat pisał św. Paweł: „Bo jeśli nie ma zmartwychwstania, to i Chrystus nie został wzbudzony; a jeśli Chrystus nie został wzbudzony, tedy i kazanie nasze jest daremne, daremna też wasza wiara (…). Zatem i ci, którzy zasnęli w Chrystusie, poginęli” (15. 13–14, 18, por. 1 Tes 4. 13–18). Zauważmy też, że kiedy Paweł przemawiał na areopagu w Atenach, nie mówił o nieśmiertelności duszy, w co wierzyli Grecy, ale o zmartwychwstaniu (Dz 17. 31–32). Wracając do tekstu wyjściowego, Jezus nie obiecał więc skruszonemu złoczyńcy natychmiastowego wejścia do raju. Obietnica taka byłaby bowiem sprzeczna z innymi jego wypowiedziami, również
ze słowami św. Pawła, że chociaż „w Chrystusie wszyscy zostaną ożywieni” (1 Kor 15. 22), to jednak nie od razu. Kiedy zatem? „Każdy w swoim porządku: jako pierwszy Chrystus, potem ci, którzy są Chrystusowi w czasie jego przyjścia” (1 Kor 15. 23, por. 1 Tes 4. 16). Jak zatem powinien być oddany tekst z Ewangelii Łukasza (23. 43)? Jeśli w zdaniu tym rzeczywiście zostało użyte słowo „dziś” (por. Łk 19. 9), czego nie wiemy na pewno, bo nie dysponujemy oryginałem którejkolwiek Ewangelii, to w wersecie
Rezurekcja wg
tym równie dobrze można postawić przecinek nie tyle przed (tak czyni większość tłumaczy), ale po słowie „dziś”. Wtedy tekst brzmiałby: „Zaprawdę powiadam ci dziś, będziesz ze mną w raju”, a jego sens byłby zgodny z całokształtem nauki Chrystusa na temat zmartwychwstania (por. J 6. 39–40). Idźmy jednak dalej, bo nie tylko ten tekst budzi kontrowersje. Sporo nieporozumień wywołują bowiem również następujące słowa Chrystusa: „Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, ale duszy zabić nie mogą” (Mt 10. 28). Dla wielu wierzących są one dowodem nieśmiertelności duszy. Ale czy słusznie?
W odpowiedzi przytaczam komentarz znanego teologa rzymskokatolickiego, ks. Czesława Jakubca: „Innego rodzaju rozróżnienie, a nawet przeciwstawienie duszy i ciała zdaje się wynikać z następujących słów Jezusa: »Nie lękajcie się tych, co zabijają ciało, ale duszy nie są w stanie zabić; raczej bójcie się Tego, który może i ciało, i duszę unicestwić w gehennie« (Mt 10. 28). Mielibyśmy tu wyraźne znaczenie słowa »dusza«, w przeciwieństwie do ciała, gdyby nie końcowa wzmianka o unicestwieniu nie tylko ciała, ale i duszy w miejscu kary po śmierci. Właśnie ze względu na tę wzmiankę można wnioskować, że wyraz »dusza« jest tu synonimem życia…” („Stare i Nowe Przymierze”, Warszawa 1961, s. 199). Innymi słowy: tekst ten nie mówi o nieśmiertelności duszy, ale o życiu wiecznym, które również można utracić, chociażby z powodu zaparcia się Chrystusa (por. Mt 10. 33, 38–39). Zwolennicy duszy nieśmiertelnej powołują się jednak również na dwa teksty z listów św. Pawła: Drugiego Listu do Koryntian i Listu do Filipian, w których apostoł Paweł zdaje się przyjmować jakieś istnienie poza ciałem w czasie pomiędzy śmiercią a zmartwychwstaniem. Czytamy tam: „Jesteśmy pełni ufności i wolelibyśmy raczej wyjść z ciała i zamieszkać u Pana” (2 Kor 5. 8) oraz „(…) pragnę rozstać się z życiem i być z Chrystusem, bo to daleko lepiej; lecz z drugiej strony pozostać w ciele, to ze względu na was rzecz potrzebniejsza” (1. 23–24). Czy słowa te oznaczają jednak, że istnieje jakiś stan przejściowy, w którym zbawieni natychmiast po śmierci przebywają z Chrystusem? Chociaż chciałbym, aby tak było, i rozumiem tęsknotę Jana Matejki wierzących za ich bliskimi zmarłymi i społecznością z Chrystusem, to jednak nie sposób pominąć tego, co już zostało powiedziane. Poza tym św. Paweł sam by sobie zaprzeczał, ponieważ pisał, że jeśli nie byłoby zmartwychwstania, to „daremna jest wiara wasza”, bo „ci, którzy zasnęli w Chrystusie, poginęli” (1 Kor 15. 17–18). Co więcej, dlaczego ten sam Paweł, gdy nadszedł jego „czas rozstania z życiem” (2 Tm 4. 6), pisał: „(...) oczekuje mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu da Pan, sędzia sprawiedliwy, a nie tylko mnie, lecz i wszystkim, którzy umiłowali przyjście jego” (2 Tm 4. 8)? O czym zatem pisał Paweł w tekstach budzących tyle kontrowersji?
21
Aby odpowiedzieć na to pytanie, należy przede wszystkim zwrócić uwagę na kontekst cytowanych słów. Czytając bowiem szerszy kontekst przytoczonego tekstu z Drugiego Listu do Koryntian, czyli wersety od 1 do 7, łatwo zauważyć, że owo „wyjście z ciała i zamieszkanie u Pana” (w. 8) nierozerwalnie wiąże się z „przyobleczeniem się w domostwo… z nieba” (w. 2). A to – jak pisał Paweł – stanie się przecież dopiero w czasie powtórnego przyjścia Chrystusa (1 Kor 15. 23), gdy „to, co skażone, przyoblecze się w to, co nieskażone, a to, co śmiertelne, przyoblecze się w nieśmiertelność” (1 Kor 15. 53, por. 1 Tes 4. 13–17; Flp 3. 20–21). I podobnie należy rozumieć również słowa z Listu do Filipian (1. 23–24). Poza tym Paweł uważał, że wierzących nic nie jest w stanie „odłączyć od miłości Bożej, która jest w Chrystusie Jezusie”, nawet śmierć (Rz 8. 38–39), ponieważ „nikt z nas dla siebie nie żyje i nikt dla siebie nie umiera; bo jeśli żyjemy, dla Pana żyjemy; jeśli umieramy, dla Pana umieramy; przeto czy żyjemy, czy umieramy, Pańscy jesteśmy” (Rz 14. 7–8), a „życie nasze jest ukryte wraz z Chrystusem w Bogu” (Kol 3. 3). Z tego też powodu mógł powiedzieć, że śmierć jest dla niego „zyskiem” (Flp 1. 21). Ufał bowiem, że nic nie odłączy go od Tego, „komu zawierzył” (2 Tm 1. 12). Poza tym, skoro śmierć jest stanem nieświadomości, czas dla zmarłych przestaje istnieć – znajdują się bowiem poza czasem. Stąd też i ich śmierć, i zmartwychwstanie w pewnym sensie dokonują się jakby w jednym dniu, choć w rzeczywistości wydarzenia te dzieli określony przedział czasu. Ponadto warto również przypomnieć, że Paweł wierzył (inni chrześcijanie także) w rychłe nadejście Chrystusa. W Liście do Filipian napisał: „Pan jest blisko” (4. 5). W Pierwszym Liście do Tesaloniczan stwierdził natomiast: „(…) my, którzy pozostaniemy przy życiu aż do przyjścia Pana, nie wyprzedzimy tych, którzy zasnęli. Gdyż sam Pan na dany rozkaz, na odgłos trąby Bożej zstąpi z nieba; wtedy najpierw powstaną ci, którzy umarli w Chrystusie, potem my, którzy pozostaniemy przy życiu, razem z nimi porwani będziemy w obłokach, w powietrze, na spotkanie Pana; i tak zawsze będziemy z Panem” (1 Tes 4. 15–17, por. Rz 13. 11–12; 1 Kor 7. 2, 31). Widać zatem, że Paweł wyraźnie mówił o zmartwychwstaniu, nie mówił jednak o życiu pośmiertnym człowieka (duszy nieśmiertelnej), bo nieśmiertelnym jest tylko Bóg (1 Tm 1. 17; 6. 16). Nie mówił też o stanie przejściowym, podczas którego zbawieni już przebywają z Chrystusem, bo – jak pisał – ci zbawieni, „którzy zasnęli”, w rzeczywistości „spotkają się z Panem” dopiero podczas paruzji Chrystusa, a więc w tym samym czasie co ci, którzy „pozostali przy życiu”. Nie wcześniej. BOLESŁAW PARMA
22
Nr 50 (615) 16–22 XII 2011 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (61)
Pogrom we Lwowie Obrona Lwowa w listopadzie 1918 r. przeszła do panteonu polskich mitów narodowych. Mniej znany jest fakt krwawego pogromu Żydów. Walkę o granice podjęło odrodzone państwo polskie zarówno na polu dyplomatycznym, jak i z bronią w ręku. Splot narodowych aspiracji i problemów doprowadził do serii konfliktów zbrojnych i walk, wśród których wielkiego znaczenia nabrał konflikt polsko-ukraiński o przynależność Lwowa i Galicji Wschodniej. Przyczyną wojny polsko-ukraińskiej (1918–1919) były wzajemne roszczenia terytorialne, a stronami konfliktu były: z jednej strony Zachodnioukraińska Republika Ludowa proklamowana po rozpadzie Austro-Węgier (1 listopada 1918 r.) przez społeczeństwo ukraińskie Galicji Wschodniej, a z drugiej – społeczeństwo polskie Lwowa i lokalny lwowski Komitet Ochrony Dobra i Porządku Publicznego (Tymczasowa Komisja Rządząca) i odrodzone państwo polskie. Podjęta przez Ukraińców walka z Polakami, głównie o Lwów, zakończyła się zajęciem w 1919 r. Galicji Wschodniej przez wojska polskie. W pamięci pokoleń obrona polskości Lwowa kojarzona jest z niebywałym heroizmem Orląt Lwowskich – nastoletnich żołnierzy – i jako taka przeszła do panteonu polskich mitów patriotycznych. Trzeba jednak pamiętać, że pierwsze miesiące niepodległości i kształtowania się państwa polskiego przyniosły
Z
również tragiczne wydarzenia związane z antysemickimi pogromami. Do jednego z nich doszło w listopadzie 1918 r. we Lwowie. Tu, w stolicy Galicji Wschodniej, koncentrowało się życie kulturalne i intelektualne Żydów galicyjskich. W 1921 r. stolicę Ukrainy zamieszkiwało 76 854 Żydów (35 proc. ogółu ludności), a tutejsza gmina była trzecią co do wielkości w Polsce. Przed I wojną światową wielka rzesza ortodoksyjnych Żydów przywiązanych do wiary i tradycji utrzymywała przyjazne stosunki z ludnością polską, a dodać trzeba, że ziemie Galicji Wschodniej były największym skupiskiem ludności żydowskiej w Europie. Stosunki polsko-żydowskie zaogniła I wojna światowa. Żydzi galicyjscy poparli w wojnie państwa centralne, a nie antysemicką Rosję, co wywołało oburzenie w środowiskach endeckich. Po wybuchu walk polsko-ukraińskich we Lwowie Żydzi powołali własną milicję. Liczyła ona 300 ludzi, w tym 200 uzbrojonych. Choć ludność żydowska i milicja ogłosiły neutralność w walkach polsko-ukraińskich, w toku batalii Żydzi w większości poparli Ukraińców. Żydowska milicja – w zamian za możliwość wwożenia
a sprawą prasy brukowej w Pol sce rozpowszechniło się zaintere sowanie zjawiskiem „padania w Duchu Świętym”. Cóż to za cudo? Ostatnio w brukowcach nastał sezon na charyzmatyczne cuda. A to za sprawą medialnej popularności Teodora Knapczyka, zakonnika z Krakowa („FiM” 49/2011). Franciszkanin wędrujący po Polsce modli się za chorych (rzekomo uzdrawia) i sprawia, że niektórzy z dotkniętych przez niego czują mrowienie lub ciepło i osuwają się bezwładnie na ziemię. Przez chwilę sprawiają wrażenie nieprzytomnych, a następnie wstają. Zjawisko „padania w Duchu Świętym” jest stare jak ruch charyzmatyczno-zielonoświątkowy, czyli ma ponad sto lat. A bywało, że zjawisko to występowało także w innych ruchach religijnych i… w hipnozie. Właśnie hipnoza jest jednym z dobrych wyjaśnień tego zjawiska. Wszystkich zainteresowanych przeżyciami tego rodzaju (także „jasnowidzenia” polegającego na wiedzy o osobistych sprawach osób będących w danej grupie) odsyłam do książek, artykułów i filmów (także dostępnych w internecie) słynnego brytyjskiego demaskatora cudowności – Derrena Browna. Ten utalentowany gwiazdor telewizyjny,
żywności dla swoich współbraci – wysługiwała się władzom ukraińskim i wojsku, a nawet szpiegowała na ich rzecz. Potwierdziły to wyroki sądowe – na przykład skazanie wyrokiem sądu polowego dwóch Żydów za to, że wskazali Ukraińcom podczas walk ulicznych miejsca ukrycia legionistów, którzy z okien oddawali strzały. Lwowscy Polacy, którzy czuli się gospodarzami miasta, byli zszokowani przychylnością Żydów wobec wojsk ukraińskich. Endecy uważali, że Żydzi poparli Ukraińców, bo w ich nowym państwie z powodu niedostatku rodzimej inteligencji odgrywaliby pierwszoplanową rolę.
racjonalista i badacz, specjalizuje się właśnie w wykrywaniu sztuczek stosowanych przez różnego rodzaju uzdrowicieli, media spirytystyczne i jasnowidzów. On także potrafi sprawiać, że ludzie „czują mrowienie” i padają na ziemię w ekstazie. Są to „prawdziwie cuda”, tyle że świeckie…
Pogrom wybuchł po zdobyciu przez Polaków kontrolowanej dotąd przez Ukraińców części miasta, w obrębie której znajdowała się dzielnica żydowska. Trwał od godziny dziewiątej 22 listopada do rana 24 listopada, kiedy to ukazało się zarządzenie o stanie wyjątkowym i sądach doraźnych. Wśród żołnierzy polskich, którymi dowodził kapitan Czesław Mączyński, działacz silnej we Lwowie endecji, panowała chęć odwetu na Żydach, tak więc pogodzono walkę z Ukraińcami z pogromem i grabieżami. Było to łatwe, bo tego samego ranka milicja żydowska została przez Polaków rozbrojona. W czasie pogromu dokonanego przez żołnierzy polskich, wśród których byli też przestępcy zbiegli i wypuszczeni z więzień lwowskich, rabowano, palono, mordowano i gwałcono. Już pierwszego dnia pogromu okolice placu Krakowskiego w III Dzielnicy Lwowa zostały zniszczone i spalone. Unicestwiono główną synagogę i zniszczono największe jej świętości.
na niedowiarka lub nie zrobić przykrości guru. W skrajnych wypadkach (to częsta przypadłość amerykańskich cudotwórców charyzmatycznych zarabiających miliony na pobożnej głupocie) manipulatorzy zwyczajnie popychają swoich wyznawców, jeśli ci nie chcą upaść bez takiego wspomagania. Polecam
ŻYCIE PO RELIGII
Bóg ścina z nóg? Wielu uzdrowicieli posiada talenty hipnotyczne, pod wpływem których część widzów o umysłach podatnych na manipulację będzie robiło i odczuwało to, co chce hipnotyzer, zwany – w zależności od religijnego kontekstu – guru, uzdrowicielem, księdzem, pastorem lub ewangelistą. Czasem ludzie odczuwają różne niecodzienne rzeczy także bez klasycznej hipnozy. Wystarczy sugestia prowadzącego, histeryczna atmosfera tłumu, rytmiczna, upajająca muzyka, oczekiwanie cudu i silna wiara. Są też osoby, które padają przed uzdrowicielem, aby nie wyjść
wszystkim widowiska charyzmatycznego cudaka i geniusza religijnego biznesu – Benny’ego Hinna. Można je bez trudu znaleźć w internecie. Hinnowi naprawdę „Jezus uczynił wielkie rzeczy” – dał mu gwiazdorską sławę i kilkadziesiąt milionów dolarów. Sądzę, że w większości przypadków przyczyny cudownych omdleń są mieszane z dominującą rolą histerii. Hipnotyzują tylko prawdziwi spece i to oni są naprawdę niebezpieczni, ponieważ hipnoza nie zawsze jest niewinną zabawą i może ofierze manipulacji poważnie zaszkodzić. Sam, będąc jeszcze młodym,
Pierwszego dnia pogromu do władz polskich zgłosiła się delegacja chrześcijan i Żydów. Wyprosiła od generała Bolesława Roja wprowadzenie stanu wyjątkowego i sądów doraźnych. Następnie przekazała rozkaz Mączyńskiemu w celu wydrukowania i rozplakatowania, jednakże dopiero po dwóch dniach – rzekomo z powodu opóźnień w drukarni – ogłoszono go. Mączyński wydał w tym czasie prowokującą do samosądów na Żydach odezwę: „Do ludności żydowskiej miasta Lwowa”. Zachęcała ona do pogromów i usprawiedliwiała je. W zależności od źródeł różne są wersje przebiegu pogromu. Niepewna jest też liczba zabitych, rannych, gwałtów i strat materialnych. Po pogromie powołano w celu zbadania tych wydarzeń komisję Ministerstwa Spraw Zagranicznych, która przedstawiła w tej sprawie raport. Według tego raportu zginęło 150 Żydów, spalono 50 domów, obrabowano 2 tys. sklepów, zgwałcono co najmniej 20 kobiet i obrabowano 7 tys. rodzin żydowskich. W wyniku podjętego przez władze polskie dochodzenia 44 osoby skazano na karę od 10 dni do 18 miesięcy więzienia. Trzech uczestników pogromu skazano na karę śmierci. Drastyczne opisy pogromu lwowskiego (nie był on w tym czasie jedynym zorganizowanym przez Polaków) obiegły prasę światową, sprawiając, że do Polski przylgnęła opinia „kraju pogromów”. Obwiniono nie tylko żołnierzy, ale też księży, profesorów gimnazjalnych i innych przedstawicieli inteligencji. Na świecie organizowano wiece, a na ręce polityków wysyłano telegramy potępiające Polaków. ARTUR CECUŁA
bardzo wierzącym człowiekiem, brałem udział w modlitewnych sensach, na których zjawisko „padania w Duchu Świętym” występowało, i to nader często. Niestety, choć bardzo tego chciałem, nigdy sam nie zostałem powalony. Obawiam się, że jak zawsze wszystko brałem zbyt poważnie, więc nie przeżyłem „prawdziwego cudu”. Tym bardziej że nie mam raczej skłonności do histerii. Sądzę, że osoby, które wokół mnie osuwały się na ziemię, robiły to raczej pod wpływem własnych emocji niż hipnozy. Czasem źle się to dla nich kończyło, bo na przykład jedna z dziewczyn porządnie się przeziębiła po poleżeniu w wychłodzonym kościele na lodowatej posadzce. Była zima. „Bóg” jakoś nie wziął pod uwagę temperatury pomieszczenia… I na koniec mam apel do Czytelników tego cyklu. Jeśli mieliście tego rodzaju (lub podobne) „cudowne” przeżycia i z perspektywy czasu macie także przemyślenia na ten temat, to bardzo proszę o ich opisanie i przesłanie pod adresem naszej redakcji na moje nazwisko. Chciałbym je (jeśli trzeba – anonimowo) choć we fragmentach opublikować. Może być tak, że Wasze doświadczenia pomogą komuś uniknąć religijnej pułapki lub się z niej wydobyć. MAREK KRAK
Nr 50 (615) 16–22 XII 2011 r.
P
apież Grzegorz XII nie miał głowy do interesów. Aby móc opłacić Paola Orsiniego, zachłannego dowódcę wojsk Państwa Kościelnego, zdecydował się na kompromitujący krok: oddał w zastaw do florentyńskiego bankiera wysadzaną drogimi kamieniami koronę papieską. Kiedy i to nie wystarczyło na pokrycie zobowiązań, zaczął sprzedawać drogocenne księgi z biblioteki papieskiej w Rzymie. Mimo to nie udało mu się zadowolić papieskiego generała, więc wyprowadził się z Rzymu do Viterbo. Czarne chmury zbierały się nad „ojcem świętym”. Mnicha, który
wkrótce część Romanii, którą zaczął władać jak udzielny tyran. W okresie swojej „legatury” prowadził życie typowego pirata. Podobno „uwiódł” ponad dwieście kobiet, niektóre wbrew ich woli. Następny papież nie był mu już tak przychylny jak Bonifacy IX. Ponieważ Innocenty VII w pierwszych dwóch latach swego pontyfikatu wplątał się w gwałtowną awanturę z rzymianami, nie miał czasu zająć się kłopotliwym legatem bolońskim, jednak groził mu odwołaniem. Cossa miał przy tym powody, aby obawiać się Innocentego, więc po rychłej śmierci tego papieża mówiono, że zszedł on za sprawą
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (66)
OKIEM SCEPTYKA papieża figuranta, którego pozostali kardynałowie zatwierdzili. Rychło się jednak okazało, że sobór nie rozwiązał problemu, tylko go pogłębił. Istniejące dwie obediencje uchowały się, a dodatkowo powstała trzecia, tzw. pizańska, do której weszły Francja, Anglia, Polska, Czechy oraz północne i środkowe Włochy. Choć ta obediencja katolicka była największa, to jednak upokorzeni na soborze papieże nie zamierzali się poddawać. Każdy z nich zwołał swoje sobory (Benedykt XIII w Perignan, Grzegorz XII w Cividale), które orzekły, że świat chrześcijański właśnie ich powinien uznawać za tych prawdziwych papieży, a poza tym wszyscy
i kiedy papież obchodził z procesją po ulicach, ciągnął za sobą po ziemi i kurzu flagi wrogów. Kiedy jeden z jego dowódców zdradził go i uciekł do obozu wroga, papież na wszystkich bramach i mostach miejskich przybił podobizny zdrajcy powieszonego na szubienicy za prawą nogę i z chłopskim toporem w ręku (w młodości ów dowódca zarabiał jako najemnik z toporem), a napis głosił: „Jestem zdrajcą, który dwanaście razy wyparł się Kościoła”. Ów zdrajca papieża nazywał się Muzio Sforza i dał początek rodowi arystokratycznemu, z którego wywodziła się nasza królowa Bona. Kilku historyków wspomina o tyleż wymownym, co symbolicznym incydencie, jaki się wydarzył w czasie, kiedy Jan odprawiał nieszpory w kaplicy watykańskiej. Kiedy śpiewał: „O Stworzycielu, Duchu, przyjdź”, do kaplicy wleciała sowa i siadła na jednym z krzeseł. Papież przerwał hymn, a kardynałowie… zatłukli ptaka kijami. Wbrew oczekiwaniom kardynaJan XXIII sprawował swoją godłów armia Jana XXIII okazała się wzajemnie się ekskomunikowali. ność jak na pirata przystało. Już jednak za słaba, aby poradzić sobie Choć oczywiście klerykalni pisarze na początku pontyfikatu ogłosił podz królem Neapolu, który w 1413 r. ubolewają nad taką degradacją Koniesienie podatku od wina o 100 zdobył Rzym. Papież z dworem leścioła i papiestwa, należy raczej uboproc., a na Kapitolu szubienica i todwo uszedł z życiem, a w trakcie szalewać, że nie powstały nowe niezapór łamały opór malkontentów. lonej ucieczki z miasta – podobnej leżne odłamy katolickie. Do obeSam papież zamieszkał w pałacu do tej, jaką kilka lat wcześniej przediencji awiniońskiej należała Hiszżył papież Innocenty VII – śmierć pania, Portugalia i Szkocja. Obewatykańskim, który został połączony poniosło kilku prałatów. diencję rzymską popierało Obediencja pizańska znalaKrólestwo Neapolu, Friuli, zła się w kiepskim położeniu. Węgry i Bawaria. Wówczas Jan XXIII zwrócił się Tymczasem trzeci pao pomoc do króla niemieckiego pież dość dziarsko zaczął reZygmunta Luksemburczyka. alizować swą władzę. Na poTen zgodził się jej udzielić, czątku obsypał biskupstwapod jednym wszakże warunkiem: mi i innymi łaskami swoich papież zgodzi się na sobór poprzyjaciół i zwolenników, wszechny, który ostatecznie zaa następnie wydał dekret, kończy Wielką Schizmę. Jan był którym zatwierdził benefipełen podejrzeń, nie miał bocja i inne posiadłości tych, wiem pewności, czy sobór poktórzy poparli sobór w Pitwierdzi ustalenia z Pizy i czy nie zie. Rzym – w imieniu Grzepozbawi go tiary. Pocieszał się gorza XIII – był wówczas jednak, że jego sympatycy stanoopanowany przez króla Newili najliczniejszą partię w Koapolu Władysława, ale paściele. W ten sposób doszło pież pizański postanowił do zwołania jednego z najważpodbić to miasto i wysłał niejszych soborów w dziejach Kotam armię pod dowódzścioła, który obradował w Kontwem Ludwika Andegastancji od 1414 do 1418 roku. weńskiego i kardynała BalNa soborze tym ujawniono dassara Cossy. Po długim zarówno ciemną przeszłość Jaoblężeniu udało im się zana XXIII, jak i wiele jego przejąć Rzym w styczniu 1410 r. stępstw. Wniesiono przeciwko Mimo to Aleksander V ku niemu 55 ciężkich zarzutów, irytacji Rzymian nie osiadł a ostatecznie ogłoszono go wintam, lecz zainstalował się nym pięciu: piractwo, mord, przy kardynale Cossie Grobowiec Jana XXIII (tzw. antypapieża) gwałt, sodomia i kazirodztwo. – w Bolonii. Mawiał wówTrafił do tego samego więzienia, czas: „Jako biskup byłem bogaty, jatajemnym przejściem z twierdzą w którym siedział Jan Hus w oczeko kardynał – biedny; jako papież Świętego Anioła – na wypadek jakiwaniu na spalenie. Nie dowiedziojestem żebrakiem”. Delegacja Rzykiegoś niespodziewanego ataku. no mu jednak herezji, czyli błędmian błagała go, by przeniósł swą Kiedy w 1411 r. Ludwik Annych wierzeń, dzięki czemu uniknął stolicę z Bolonii do Rzymu. Papież degaweński przysłał mu do Rzymu spalenia na stosie, a po kilku lazaczął się wahać, aż w końcu zmarł. flagi króla Neapolu i papieża Grzetach Florencja wykupiła go z więBył marionetką bolońskiego księcia gorza XIII, które zdobył po zwyzienia. Po jego śmierci wykonano Kościoła i nie podejmował żadnych cięskiej bitwie, papież urządził uromu jeden z najwspanialszych grodziałań bez jego rady. Dlatego też czystą ceremonię, która była raczej bowców, jakie mieli papieże: popo jego śmierci mówiono, że także typowym tańcem wojennym. Najnad 7-metrowy grób papieża pirata i na jego zgon swoją zgodę wydał pierw zatknął owe zdobycze na Bado dziś zdobi florencką katedrę. kardynał Cossa. zylice św. Piotra, aby widziało je MARIUSZ AGNOSIEWICZ Choć ciążyły na nim podejrzenia całe miasto, a następnie zostały www.racjonalista.pl one uroczyście strącone na ziemię o zamordowanie dwóch papieży, bez trudu został wybrany na kolejnego papieża i przyjął imię Jan XXIII (to samo imię przyjął później inicjator II Soboru Watykańskiego). Jednomyślności kardynalskiej pomogły łapówki, aczkolwiek o jego wyborze przesądziły także inne czynniki. Kardynałowie obawiali się, że jeśli nowy papież nie zechce być marionetką potężnego kardynała, ten – ponieważ ma silną armię – może siać zamęt w nowej obediencji. Ale przede wszystkim chcieli mieć „ojca świętego” z doświadczeniem i zapleczem militarnym, bo uważali, że inaczej nie uda się utrzymać Rzymu ani pokonać konkurencyjnych obediencji.
Pirat, który został papieżem W 1406 r. kardynałowie odłamu rzymskiego wybrali na swojego papieża wenecjanina, który przyjął imię Grzegorz XII. Okazał się on zdziecinniałym starcem, całkowicie uległym wobec swoich siostrzeńców, z którymi spędzał całe dnie na ucztowaniu za pieniądze z dziesięcin. w kazaniach atakował papieża, nazywając go bezbożnikiem niewypełniającym własnych obietnic o zjednoczeniu Kościoła, kazał zamknąć w więzieniu i nie chciał podejmować tematu zakończenia schizmy. Również papież obediencji awiniońskiej znalazł się w tarapatach, kiedy na początku 1408 r. król Francji wydał edykt, w którym wycofywał swoje uznanie. Kiedy więc Benedykt XIII z Awinionu odpowiedział groźbą ekskomuniki, parlament francuski i uniwersytet uchwaliły dymisję papieża. Kardynałowie obu papieży rychło doszli do przekonania, że znajdują się już na tonącym statku, z którego należy się na czas ewakuować. W ten sposób doszło do układu pomiędzy kolegiami kardynalskimi Rzymu i Awinionu, które ustaliły, że opuszczają swoich papieży, by wybrać jednego wspólnego. Na lidera zjednoczonych kolegiów kardynalskich wyrósł bezwzględny kardynał Baldassare Cossa, były pirat z Neapolu (korsarstwem zajmował się razem z bratem). Cossa został zatrudniony w kurii przez papieża Bonifacego IX, który zachwycił się jego talentami w zarządzaniu i walce. Mianował go skarbnikiem Państwa Kościelnego, co otworzyło mu drogę do dalszej kariery w Kościele. Fortunę zrobił wówczas na handlu odpustami i lichwie. W 1402 r. doczekał się awansu na kardynała i już jako książę Kościoła dostał władzę w Bolonii i szybko odzyskał ją dla Państwa Kościelnego. Wykorzystując tam swoje talenty bojowe, podbił i zajął
kardynała Cossy, który biskupowi Fermo zlecił otrucie zagrażającego mu zwierzchnika. Cossa nie brał udziału w konklawe w 1406 r., lecz kiedy tylko nowy papież Grzegorz XIII złamał swoje przyrzeczenia przedwyborcze w sprawie zakończenia schizmy, stanął na czele buntu kardynałów. Jego ambicje sięgały teraz papiestwa. To jego zabiegi doprowadziły do zjednoczenia kardynałów obu obediencji i zwołania soboru w Pizie w 1409 r. Sobór ten otwiera w dziejach Kościoła nową epokę – epokę koncyliaryzmu, czyli tendencji do wyższości soboru nad papieżem. Sobór został bowiem zwołany wbrew woli papieża (a raczej papieży), tylko przez samych kardynałów, przekonanych, że „ojcowie święci” nie mają interesu, aby iść na kompromis z drugą obediencją, i nigdy nie doprowadzą z własnej woli do zakończenia schizmy. Zagniewani kardynałowie uznali się więc za oskarżycieli i sędziów kunktatorskich papieży. Gregorovius tak skomentował tę sytuację: „Był to pierwszy realny krok do uwolnienia świata od hierarchii papieskiej; to była już Reformacja”. Na piętnastej sesji soboru uchwalono dymisję Grzegorza i Benedykta ze stanowiska papieża, ogłaszając jednocześnie, że okazali się oni schizmatykami, zatwardziałymi heretykami oraz krzywoprzysięzcami. Jest tylko jeden kłopotliwy detal tego początku „reformacji”: zebrała się ona pod banderą… byłego pirata. Cossa uznał jednak, że jeszcze nie przyszedł jego czas, i wystawił na
23
24
Nr 50 (615) 16–22 XII 2011 r.
GRUNT TO ZDROWIE
T
ydzień temu pisałem o kontrowersyjnych szczepieniach ochronnych. Zabrakło wtedy miejsca na omówienie innej formy szczepień uodporniających organizm na powracające i antybiotykooporne infekcje. Zwłaszcza infekcje górnych dróg oddechowych.
Chili, czyli zdrowie
Autoszczepionki Są to preparaty przygotowane z zabitych drobnoustrojów (uprzednio izolowanych z miejsca zakażenia), których zadaniem jest uodpornić chorego na owe chorobotwórcze mikroby. Autoszczepionka może być podawana tylko osobie, na której wymazie zostały wyhodowane i wyodrębnione te drobnoustroje. Jej skład jest wynikiem analizy mikrobiologicznej materiału biologicznego pobranego od osoby chorej. Na pobranej próbce „hoduje” się zawarte w niej drobnoustroje. Równocześnie określa się stopień wrażliwości wyhodowanych bakterii na antybiotyki (antybiogram), który decyduje o wyborze adekwatnego leku podawanego wraz z autoszczepionką. Sama autoszczepionka przed podaniem musi przejść jeszcze test kontroli jałowości i toksyczności, ponieważ były przypadki zainfekowania chorych innymi szczepami drobnoustrojów, które zostały przypadkiem wyhodowane w przygotowywanym preparacie. W naszych warunkach autoszczepionki najczęściej stosuje się do walki ze szczepami gronkowców i paciorkowców zagnieżdżonych w górnych drogach oddechowych. Często może to być ostatni ratunek, by oszczędzić sobie wycinania migdałków, których nawracające ropne zapalenia potrafią być prawdziwą zmorą. Statystyki mówią także o bardzo dobrych wynikach w leczeniu nawracających zapaleń szpiku kostnego oraz nawracających czyraków wywołanych pojedynczymi rodzajami bakterii. Dobre wyniki uzyskuje się również w leczeniu zmian trądzikowych, gdzie winowajcą jest także pojedynczy szczep bakterii. W przypadkach, kiedy przyczyną może być kilka lub kilkanaście drobnoustrojów (przewlekłe stany zapalne dróg oddechowych, moczowych, rodnych), decyzja dotycząca ustalenia składu autoszczepionki jest niezwykle trudna ze względu na konieczność ustalenia, który z mikrobów jest akurat tym poszukiwanym przez nas czynnikiem chorobotwórczym. Jeżeli zdecydujemy się skorzystać z tej formy leczenia, najlepiej poprosić lekarza rodzinnego o skierowanie do wyspecjalizowanej placówki. Wyhodowanie i przygotowanie autoszczepionki trwa 3–4 tygodnie, a jej cena waha się od 220 do 250 zł. ZA
Kapsaicyna to alkaloid zawarty w papryczkach chili, który nadaje im specyficzny ostry smak. Ponoć czyni cuda!
Ś
rodek ten od dawna jest stosowany w medycynie jako substancja czynna w plastrach rozgrzewających i przeciwbólowych. Działa na skórę drażniąco i rozgrzewająco, łagodząc miejscowo bóle mięśniowe, reumatyczne, artretyczne i nerwobóle. Od niedawna zainteresowanie kapsaicyną wzrosło w związku z jej rzekomym działaniem odchudzającym oraz zdolnością do powstrzymywania wzrostu i niszczenia komórek nowotworowych. Wydzielana jest ona przez skórkę łożysk nasiennych słupka kwiatowego papryki oraz wewnątrz owocni i ma postać oleistych kropli. W niewielkich ilościach występuje też w nasionach. Uczucie pieczenia i bólu wywoływane przez kapsaicynę wynika z jej oddziaływania na część układu nerwowego odpowiedzialnego za odczuwanie bólu oraz termoreceptory wrażliwe na bodźce termiczne. Papryczki wytworzyły ten mechanizm jako system obronny przeciw pluskwiakom, atakującym ich miąższ i ziarna. Co ciekawe, ptaki, dzięki którym nasiona papryczki mogą przemieszczać się na większe odległości, w ogóle nie czują jej palącego smaku. Tak naprawdę ciepło będące rezultatem działania chili jest „oszukańcze”, bo tylko naśladuje rzeczywiste uszkodzenia tkanek na skutek urazu mechanicznego lub poparzeń. Jednak jej działanie jest jak najbardziej realne. W licznych badaniach udowodniono, że kapsaicyna powoduje podniesienie tempa metabolizmu nawet o ponad 20 proc. i utrzymuje ten stan (podwyższonej ciepłoty) aż do 10 godzin! I to właśnie był powód badania jej zastosowania w odchudzających suplementach diety. Kilka lat temu grupa badaczy duńskich i holenderskich opublikowała wyniki swoich badań nad wpływem kapsaicyny oraz zielonej herbaty na tempo przemiany materii. Odkryli oni, że w sytuacjach „dodatniego bilansu energetycznego”, czyli kiedy przyjmujemy
więcej kalorii, niż jesteśmy w stanie spalić, kapsaicyna i zielona herbata zmniejszają wchłanianie tłuszczów przez nasz organizm. Przeprowadzono także testy na ochotnikach. Wyznacznikiem miało być wzmożone wydatkowanie energii przez organizm po spożyciu suplementu z kapsaicyną. W trwającym 30 dni badaniu wzięło udział 50 osób obojga płci. Podczas testu odżywiano je posiłkami z przewagą tłuszczów zwierzęcych. Badanych podzielono na dwie grupy; pierwsza jako suplement diety otrzymywała placebo, druga – wyżej wspomnianą kapsaicynę. Przed i po rozpoczęciu badań sprawdzano wagę i ilość tkanki tłuszczowej u każdego badanego oraz mierzono ilość energii (ciepło wytwarzane przez organizm) wydatkowanej po testowych posiłkach. Testy dowiodły, że przez kilka godzin po spożyciu preparatu zawierającego kapsaicynę ilość energii wydatkowanej przez organizm wzrosła, a u osób przyjmujących dawkę maksymalną potrafiła się nawet podwoić. Potwierdziło to fakt, że spożycie tego alkaloidu skłania organizm do spalania tłuszczu i przyspieszania metabolizmu. Dobrą metodą wydaje się zatem doprawianie wyjątkowo tłustych potraw sporą ilością chili. Zawarta w żywności w niewielkich dawkach dodatkowo pobudza trawienie i „rozgrzewa” organizm, jednak należy pamiętać, że w większych ilościach może być przyczyną uszkodzenia wątroby. Jeśli już przesadzimy ze stosowaniem chili w posiłku, pomoże nam wiedza o tym, że kapsaicyna i jej pochodne nie są rozpuszczalne w wodzie, lecz w tłuszczach. Dlatego nigdy nie można płukać „poparzonych” nią ust wodą, bo przeniesie ona tylko drażniącą substancję dalej w głąb przełyku. W takiej sytuacji może pomóc płukanie ust dowolnym tłuszczem lub olejem, a najlepiej tłustym mlekiem. Niektórych zainteresuje zapewne fakt, że rozpuszcza ją także alkohol i dla nich może to być świetny pretekst
do przepłukania gardła „kilkoma głębszymi” podczas ostrej uczty. Inne interesujące zastosowanie tego alkaloidu odkryto w tym roku w USA. Otóż smarowanie skóry klatki piersiowej podczas zawału maścią z kapsaicyną zmniejsza uszkodzenie mięśnia sercowego. Eksperyment przeprowadzono na razie na myszach. Według naukowców alkaloid ten oszukuje ciało, „prowokując” uruchomienie systemu obronnego. Naukowcy podkreślają, że jego cenną zaletą jest fakt, iż nie wywołuje przy tym efektów ubocznych. Jeśli metoda ta okaże się skuteczna u ludzi, pozwoli ograniczyć uszkodzenia i zapobiec śmierci wskutek zawału serca. Ale jest jeszcze jedno, najbardziej obiecujące zastosowanie leczniczych właściwości kapsaicyny. Chodzi o jej działanie antynowotworowe. Otóż odkryto, że substancja ta przyczynia się do samozniszczenia (apoptoza) komórek nowotworowych poprzez zniszczenie ich mitochondriów odpowiadających za wytwarzanie energii. Podobne działania wykazują też wanilloidy – związki spokrewnione z kapsaicyną, które niszczą komórki nowotworowe, a nie uszkadzają komórek zdrowych. Badania przeprowadzone na uniwersytecie w Notthingam wykazały, że po regularnej suplementacji opisywanym alkaloidem stan zwierząt doświadczalnych dotkniętych nowotworami poprawiał się. Jednocześnie spadała u nich liczba komórek nowotworowych. W Stanach Zjednoczonych opracowano nawet eksperymentalny preparat w postaci tabletek, zawierający wyabstrachowaną z papryczek chili czystą kapsaicynę. Jest to jednak lek niedostępny w Europie, a na dodatek bardzo drogi. Na szczęście stosunkowo łatwo można samemu przygotować sobie preparat zawierający tą pożyteczną substancję. Wystarczy wziąć 1,5 kilograma ostrej papryki, obmyć i pokroić (w ochronnych rękawiczkach!) na drobne cząstki wraz z gniazdami
nasiennymi. Wszystko to należy w słoju zalać szlachetnym tłoczonym na zimno olejem (1,5 litra), najlepiej lnianym lub z pestek winogron. Słój trzeba odstawić w ciemne i chłodne miejsce na 7 do 10 dni, codziennie kilkakrotnie wstrząsać, a następnie otrzymany preparat zlać do butelek z ciemnego szkła. Miksturę stosujemy 5 razy dziennie przed każdym posiłkiem po 1 łyżeczce do herbaty. Aby złagodzić jej smak, możemy ją popijać tłustym, ciepłym mlekiem. Przy stosowaniu zapobiegawczym możemy przyjmować preparat cyklicznie, na przykład miesiąc zażywania, miesiąc przerwy itp. Podczas choroby może być traktowany jak lek wspomagający i używany przez co najmniej kilka miesięcy, i to bez przerw. Stanowczo należy podkreślić, że taka kuracja nie zastąpi leczenia akademickiego, chociaż w sieci możemy przeczytać historie osób, które składają świadectwo skuteczności owego preparatu w walce z nowotworami u siebie lub swoich bliskich. Najlepiej, by był on stosowany prewencyjnie, szczególnie w przypadku osób genetycznie obciążonych nowotworem lub tych, które wyleczono z choroby nowotworowej. Pamiętajmy, że nowotwór jest rezultatem sumowania się wielu czynników, m.in. genetycznych, wynikających z nieprawidłowej diety, niewłaściwego trybu życia czy przebywania w mocno zanieczyszczonym środowisku. Terapie doraźne mogą usunąć skutki, lecz przyczyny pozostają i może nastąpić nawrót choroby. Tylko kompleksowe, holistyczne podejście do leczenia może przynieść sukces, ale preparaty oparte na naturalnej medycynie oraz związana z nimi zmiana stylu życia mogą przynieść większe korzyści, niż nam się wydaje. Ważne jest, aby tę wiedzę właściwie wykorzystać i nie dopuścić do rozwoju chorób. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 50 (615) 16–22 XII 2011 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
25
GŁASKANIE JEŻA
Marsz, marsz, Kaczyński... 13 grudnia o godz. 18 z placu Trzech Krzyży, spod kościoła św. Aleksandra, wyruszył prowadzony przez Jarosława Kaczyńskiego Marsz Niepodległości. Ciekawe miejsce na jej manifestowanie. Kościół został bowiem wzniesiony przez Polaków w hołdzie carowi Rosji. Tylko że pewien jełop o tym nie wie. Ani Adam włazidupiec Hofman, ani Joachim pogarda Brudziński. Ciekawe, czy którykolwiek z manifestantów to wie. Wątpię, bo dla nich historia Polski znaczy tyle, ile da się wywrzeszczeć co roku pod domem gen. Jaruzelskiego albo co miesiąc na Krakowskim Przedmieściu. Jarosław Polskę zbaw, a przedtem: Aleksander zbaw… Bo było tak: car Rosji Aleksander I przyjechał do Warszawy 12 listopada 1815 roku. Kilka dni wcześniej został poinformowany, że „wdzięczni Polacy chcą go przywitać specjalnym łukiem triumfalnym”, czyli czymś, czym witano tego, co to „dał nam przykład, jak zwyciężać mamy”, idąc z „ziemi włoskiej do Polski”. Przez Hiszpanię i Haiti. No, ale car popukał się palcem w głowę i powiedział, że nie życzy sobie żadnego łuku. – Jasne, że też na to wcześniej nie wpadliśmy, nie łuk, tylko pomnik naszego dobroczyńcy stanie na placu Trzech Krzyży! – olśniło warszawskich „patriotów”. – A wsadźcie sobie wasz
O
pomnik w… – bluznął batiuszka, a gdy usłyszał, że zrozpaczony komitet powitalny ma już uzbierane pieniądze, oświadczył, że niech sobie Polacy zrobią z nimi, co chcą. Na przykład... wybudują kościół. Po ośmiu latach od wmurowania kamienia węgielnego świątynię – UWAGA! – św. Aleksandra poświęcił polski prymas Wojciech Skarszewski. No więc mamy symbol niepodległości jak jasna cholera, bo dodatkowo ciekawy jest fakt, że po zniszczeniach wojennych podniosła go z ruin w roku 1951 brzydka komuna. Przeciwko niej, ale także przeciwko kondominium i jeszcze przeciwko stanowi wojennemu, który trwa do dziś (co bez mrugnięcia okiem oświadczył Andrzej Gwiazda), pomaszerował Jarosław. A 30 lat temu jakoś na żadne marsze nie miał ochoty. Jakoś wówczas bohaterem nie był, a być zaczął dopiero w roku 1987. Wtedy świat o małym rycerzu, bohaterze podziemia, usłyszał po raz pierwszy. No i się zdziwił. Podziemie też. Bo nijak nie mogło sobie o Jarku niezłomnym przypomnieć. Podobno nawet Jaruzelski przecierał oczy ze zdumienia: – Kiszczak, łachudro jedna, jak ty mogłeś nie internować tej chodzącej legendy „Solidarności”? Czy to prawda, że nawet pałą mu nie przywaliłeś? – Prawda, generale, ale na swoje
krągłe jubileusze są doskonałą okazją do opowiadania bajek. Tak też się działo podczas obchodów 30. rocznicy wprowadzenia stanu wojennego, gdy emerytowani bojownicy o to, co mamy teraz, wspominali pobyt w katowniach bezpieki zwanych dla niepoznaki ośrodkami internowania. Oczywiście nie ulega najmniejszej kwestii, że każde pozbawienie wolności (za niewinność w szczególności) jest udręką, ale żeby nie dać się doszczętnie zwariować zasobami wyobraźni kombatantów, sięgnęliśmy do dokumentów... Komentując książkę „Marzenia i tajemnice”, w której Danuta Wałęsa „przerywa milczenie” i za jedyne 39,50 zł w sprzedaży wysyłkowej ujawnia, że jej mąż wrócił z internowania „jakiś taki okropnie gruby i spuchnięty”, co niechybnie oznacza, iż komunistyczni oprawcy dodawali mu „coś” do jedzenia, Lech Wałęsa potwierdza: – Faktycznie było podejrzenie, że coś mi dosypują do jedzenia. Na Zachód przemycono próbki moich włosów i paznokci, lekarze je badali. Do dziś nie rozszyfrowano jednak, co to było. Najwybitniejsi eksperci nie dali rady, a nam się udało. „Przez cały okres internowania Lechowi Wałęsie dostarczane są bez ograniczeń artykuły żywnościowe z Bazy Zaopatrzenia Specjalnego. W okresie od 13 grudnia 1981 r. do 26 lipca 1982 r. skonsumował: wódka – 85 butelek, wino – 35 butelek, winiak i koniak – 29 butelek, szampan – 42 butelki, piwo – 512
usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że on nawet w „Solidarności” nie był… ~ ~ ~ Są tacy, którzy twierdzą, że Jarosław przeżył jednak 13 grudnia 1981 chwile grozy. Podobno z samego ranka ktoś załomotał do drzwi jego pokoju w willi na Żoliborzu. – O Boże! Kto tam?! – struchlał prezes in spe… – To ja, mamusia. Ze śniadaniem. ~ ~ ~ Marsz Niepodległości ruszył – tak jak zapowiadali organizatorzy – o godz. 18. Obok Jarosława Kaczyńskiego kroczyła elita elit IV RP.
butelek. Ponadto dostarczono mu 638 paczek papierosów” – czytamy w sprawozdaniu z 26 lipca 1982 r. Biura Ochrony Rządu strzegącego, żeby czegoś mu w barku i spiżarni nie zabrakło. I jak tu nie spuchnąć... Ludziom izolowanym wbrew ich woli najbardziej dokucza brak kontaktów z najbliższymi. Jak bardzo cierpiał szef „Solidarności”?
Te nazwiska mówią same za siebie: Andrzej i Joanna Gwiazdowie, Zbigniew i Zofia Romaszewscy, Jan Olszewski, Mieczysław Gil, Jarosław Marek Rymkiewicz, Przemysław Gintrowski, ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, ks. Stanisław Małkowski, Zdzisław Krasnodębski, Andrzej Nowak, Jan Żaryn, Andrzej Zybertowicz, Jan Pospieszalski, Tomasz Sakiewicz, Rafał Ziemkiewicz, Katarzyna Hejke, agent Tomek, Jan Tomaszewski, Mariusz Błaszczak, Anna Fotyga, Jolanta Szczypińska. Wyżej wymienieni wraz z kilkutysięcznym tłumem wykrzykiwali wzniosłe hasła:
musieli dawać sobie z „Leszkiem” tęgo w szyję oraz jarać niczym parowozy, bo przecież sam by tylu butelek i paczek nie skonsumował. Z organizowanych przez bezpiekę wycieczek do Wałęsy najchętniej korzystali wszakże duchowni („L. Wałęsa w okresie internowania był 42-krotnie odwiedzany przez przedstawicieli Kościoła...”). Większość wpadała tylko na obiad, jak na przykład bp Bronisław
Złota klatka „W okresie internowania był 14-krotnie odwiedzany przez członków rodziny (...). Od dnia 25 czerwca 1982 r. do chwili obecnej (czyli już ponad miesiąc – dop. red.) Danuta Wałęsa przebywa wraz z siedmiorgiem dzieci w miejscu internowania (luksusowy ośrodek rządowy – dop. red.) Lecha Wałęsy. Została poinformowana o możliwości odwiedzin męża wraz z dziećmi w każdym dowolnym terminie. Koszty pobytu rodziny pokrywa państwo. Rodzina L. Wałęsy wielokrotnie korzystała w celu odwiedzin ze środków transportu MSW” – sprawozdają oficerowie BOR. Dodajmy, że we wspomnianym okresie składali mu ponadto wizyty bracia: Stanisław oraz Zygmunt, siostra Izabela, a raz pofatygował się nawet szwagier Bronisław M., którzy
Dąbrowski i bp Zbigniew Kraszewski (odpowiednio: sekretarz Konferencji Episkopatu i sufragan warszawski), ale już bp Alojzy Orszulik (wówczas w randze księdza – kierownika Biura Prasowego Episkopatu) odliczył się dwudziestokrotnie, a kiedyś tak zabarłożył z gospodarzem i jego opiekunami, że został na kilka dni (17–27 stycznia 1982 r.), zaś ks. Henryk Jankowski przyjeżdżał zazwyczaj służbowo, spotykając się wcześniej z pewnym majorem w mieszkaniu konspiracyjnym SB na Krakowskim Przedmieściu (por. „Prałat w sosie własnym” – „FiM” 28/2008). W obrębie ośrodka pan prezydent miał pełną swobodę („umożliwia mu się spacery, gry i zabawy z rodziną, łowienie ryb (Otwock) i codzienne uprawianie sportu – bilard, ping-pong”),
„Sikorski precz”, „Brońmy Polski”, „Obudź się, Polsko”, „Całe zło to PO!”. Ich równym skandowaniem dowodził Joachim Brudziński. Niestety, nawet tu i ówdzie dało się zauważyć rosyjską indoktrynację, ponieważ nazwisko „Sikorski” wypisano na licznych transparentach cyrylicą. Odgrzano też slogan: „Donald, matole, twój rząd obalą kibole”, co być może zapowiada wydarzenia, jakie w Polsce nastąpią za cztery lata. ~ ~ ~ Ale przecież ramię w ramię z wymienionymi tuzami PiS-owskimi, pod rękę ze słynną panią Joanną od krzyża i z prezesem, kroczyły też demony. Upiory i strachy jakże niedawnej przeszłości, wmawiające ludziom, że są bezwolni, że opanował ich niewidzialny wróg z Berlina, z Brukseli, z Moskwy. Strachy te żywią się narodowymi klęskami i katastrofami. Im ich więcej, tym lepiej. I jak wszystkie upiory przerażają. Swoim zapętleniem ksenofobii, nienawiści i mściwości wobec tych wszystkich, którzy razem z nimi nie idą. Nie idą realnie lub choćby tylko mentalnie. Podobno nawet Stwórca jest z nimi. Wiedzą to, bo krzyczą: „Donald, cykorze, Bóg ci nie pomoże”. Dokąd oni idą? Idą do Wolski! Mam wrażenie, że tak właśnie zaczynała się noc długich noży 30 czerwca 1934 roku. Obym się mylił. MAREK SZENBORN
ale nie spuszczali go z oka, więc gdy trzykrotnie podejmował głodówkę, zaraz zauważyli, że „spożywał w ukryciu artykuły spożywcze, m.in. czekoladę, dostarczane przez osoby odwiedzające”. Słodycze zmusiły go do przerw w walce, bo choć stanowczo odmawiał badań i konsultacji wybitnych specjalistów („w dniu 25 maja 1982 r. odmówił porady lekarza wojskowego na terenie miejsca internowania, stwierdzając, że nie podda się badaniom, nawet gdyby miał umrzeć”), to gdy zaczął go boleć ząb, sam kazał się w te pędy wieźć do stomatologa z Centralnego Szpitala Klinicznego MSW, „którego następnie podejrzewał o założenie zatrutego opatrunku i odmówił dalszych wizyt”. – Nudno było jak cholera, bo z rozrywek uznawał tylko krzyżówki, a podczas pobytu w Otwocku całymi dniami wędkował w pałacowym stawie. Chodził nawet lekko struty, gdy pani Danuta, odwiedzając go wraz z pociechami, stanowczo żądała, aby w tych wspólnych chwilach zajmował się dziećmi. Również administratorowi pałacu cierpła skóra na zapowiedź odwiedzin potomstwa pana Lecha. Było tam sporo bardzo cennych zabytkowych bibelotów i po wyjeździe gości wciąż je musiał inwentaryzować. Odetchnął dopiero po przeniesieniu go do Arłamowa – tak przymusowe wspólne pożycie wspomina oficer BOR. Ciąg dalszy przedstawimy przy okazji kolejnej rocznicy... ANNA TARCZYŃSKA
26
Nr 50 (615) 16–22 XII 2011 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Agent Towarzyszki czy wariat? i Towarzysze Działalność Kaczyńskiego szkodzi Polsce. Awantury z Niemcami, Rosją, blokowanie integracji europejskiej – to wszystko nie są zwykłe przepychanki. To realna próba wypchnięcia Polski z Unii i w konsekwencji powrotu do sytuacji, w której zostaniemy osamotnieni między Niemcami a Rosją. Co to oznacza, to jeszcze pamiętamy! Ale nawet nie ryzyko, bardzo dziś odległe, rozbicia Unii jest najważniejsze. Kluczem jest tu trwała marginalizacji Polski. Będziemy się rozwijać wolniej, będziemy mieć mniejszy wpływ na kierunek dyrektyw i regulacji europejskich, dostaniemy mniej dotacji – to wszystko jest bardzo realne. Tymczasem podczas tzw. Marszu Niepodległości i Solidarności prezes rozmarzył się, że Polska mogłaby być drugimi Chinami. No proszę, u wszelkich psycholi Freud prędzej czy później z jakiegoś zakamarka wylezie. Dopiero wyszliśmy z totalitaryzmu, a temu już marzy się
powrót do niego – a właściwie do stokroć bardziej opresyjnego. No ale tam tacy mali prezesi/sekretarze to dopiero mają realną władzę. Być może w Kaczyńskim ta rządza władzy jest tak silna, że nie przeszkadza mu to, że jego walka prowadzi do osłabienia własnego kraju. I mówiąc z pewną przesadą, to wariat, któremu władza pomieszała zmysły. Może jednak być i tak, że jest on po prostu agentem obcych sił... I bez znaczenia, czy ta współpraca ma charakter subiektywny, czy obiektywny. Czy – innymi słowy – jest agentem świadomym, czy nieświadomym. Zachowuje się tak, jakby chciał zniszczyć Polskę. Nie możemy na to pozwolić! Czas najwyższy, z różnych powodów, postawić go przed Trybunałem Stanu, a przynajmniej przed psychiatrą. Dość żartów i platformianej polityki, że im więcej Kaczyńskiego, tym lepiej dla PO. Straty są coraz większe! JANUSZ PALIKOT
Dnia 17 grudnia (sobota) o godz. 16.00 w siedzibie Pomorskiego Towarzystwa Oświatowo-Kulturalnego przy ul. Włościańskiej 1 w Szczecinie odbędzie się doroczne spotkanie wojewódzkie RACJI Polskiej Lewicy. Nastąpi podsumowanie działalności wojewódzkiej organizacji partyjnej oraz określenie głównych zadań do działalności w 2012 r. W spotkaniu uczestniczyć będzie poseł Ruchu Palikota Andrzej Piątak, który przedstawi informację o działalności klubu poselskiego oraz przedstawi propozycje współpracy w przyszłym roku. Liczymy na niezawodny udział wszystkich członków oraz sympatyków naszej organizacji. Zbigniew Goch, Sekretarz Rady Wojewódzkiej Tadeusz Szyk, Przewodniczący Rady Wojewódzkiej
(przemówienie Joanny Senyszyn podczas zjazdu SLD) Używam tej zapomnianej, choć wśród europejskich socjalistów powszechnej formy, gdyż jesteśmy towarzyszami broni na wojnie o SLD i o pozycję naszej partii na scenie politycznej. Nie jest dziś łatwo być członkiem SLD. Zwłaszcza w małych miejscowościach i na wsi. Dziękuję wszystkim za to, że są w naszej partii, działają, nie rezygnują. Mam za to dla Was wielki szacunek i wdzięczność (…). Wiecie, że tak jak Wy jestem wierna naszej partii, choć od 2005 roku przegrywamy wyborcze bitwy. W tym roku zostaliśmy pobici najdotkliwiej, bo na lewo od PO pojawiła się druga partia. Teraz już nie ma wyboru. Musimy zmienić SLD, aby wygrać. Nie wolno się dłużej pocieszać i uspokajać, powtarzając jak mantrę, że lewica jest Polsce potrzebna. Wybory pokazały, że takiej lewicy jak obecne SLD potrzebuje tylko 1 mln 180 tys. Polaków. Ponad 4 mln mniej niż w 2001 roku. Aby odzyskać przynajmniej część utraconego za rządów SLD elektoratu, musimy zmienić oblicze naszej partii. Jestem zdecydowana zrobić to razem z Wami. Z Waszą pomocą to jest możliwe i dokonamy tego. Będziemy wyraziści, jednoznaczni, zdecydowani, wrażliwi na ludzką krzywdę, pomocni. Wy jesteście tacy na co dzień, ale te cechy zanikają na wyższych szczeblach władzy. Wrócimy do korzeni! Przekonamy Polaków, że jeśli nam zaufają, nie zawiedziemy, bo już nigdy nie odstąpimy od lewicowych wartości.
Dlaczego bronimy Generała Generałowi Jaruzelskiemu zazwyczaj stawia się zarzut zdrady narodu. Co więcej, słyszymy to najczęściej z ust osób młodych, które w 1981 roku były dziećmi albo jeszcze się nie urodziły. To młodzież tradycyjnie wychowana w duchu apoteozy wszystkich przegranych polskich powstań. W podręczniku „Filozofia” prof. Stefana Opary (Warszawa 2002), w rozdziale „Głupota jako wartość”, czytamy: „Powodem do prawdziwej dumy – zgodnie z polską mentalnością – jest powstanie wywołane bez szans na wygraną, które przynosi wiele ofiar i zniszczeń oraz kończy się pełną klęską... winą za klęskę można zawsze kogoś obarczyć... rzeczywistych lub wymyślonych sojuszników – bo nie pomogli, rodzimych »tchórzy i zdrajców« – bo przestrzegali i nie chcieli ginąć. Wiedział o tej tradycji Jaruzelski, który bezustannie prosi o wybaczenie, że za pomocą mniejszego zła ocalił Polaków
przed kolejną tragedią. Z punktu widzenia tradycyjnej mentalności nie miał on jednak prawa być mądry przed szkodą... Podejrzewa się, że skoro postąpił sprytnie, mądrze i skutecznie – to zapewne nie jest Polakiem, a przynajmniej nie jest »prawdziwym« Polakiem. Polak »prawdziwy« powinien bowiem ginąć w szaleńczych uniesieniach, a nie chłodno kalkulować i potem realizować długofalowe plany”. Przeciwnicy Generała argumentują, że żadna obca interwencja Polsce nie groziła. Wprawdzie wiedzą, że poza wojskami radzieckimi stacjonującymi w Polsce (230 tys.) zgromadzone zostały wojska wokół naszych granic, ale są przekonani, że zaangażowanie w Afganistanie nie pozwoliłoby im wejść do nas… Dzisiejsi pięćdziesięciolatkowie i starsi pamiętają atmosferę, którą można podsumować hasłem: „A na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści”. To były zawołania działaczy „Solidarności”,
Dobrze wiecie, że nawołuję do tego od lat. Wy także. Na Radzie Krajowej, na radach wojewódzkich i powiatowych. Niestety, władze centralne były głuche na nasze głosy. Wciąż coś było warte mszy, dawania na tacę, obiadu u Guzowatego, grilla z Michnikiem. Ruch Palikota wszedł w niszę, którą władze SLD świadomie, choć bezrozumnie odpuściły. Na szczęście wszystko jest do odzyskania. Co powinniśmy zaproponować Polsce i Polakom? To, czego chcemy wszyscy. Państwo 3xS: sprawiedliwe, sprawne, świeckie. W tych trzech słowach jest wszystko! Państwo sprawiedliwe to państwo dbające o wszystkich obywateli, ale zwłaszcza o tych, którzy sobie nie radzą. Wynagrodzenie za 8-godzinny dzień pracy musi zapewnić godne życie, a emerytura nie może być zasiłkiem. To państwo, które nie dyskryminuje kobiet ani żadnych mniejszości; które ma szacunek dla emerytów i rencistów; dba o młodych, ale i o ludzi 50+, o niepełnosprawnych, środowiska LGBT, niekatolików. Musimy wyraźnie powiedzieć, że nie zgadzamy się, aby Polska była przyjazna tylko dla bogatych heteroseksualnych mężczyzn wyznania katolickiego. Wszyscy muszą mieć równe prawa i równe szanse. Bieda nie może być dziedziczna. Państwo sprawne jest przyjazne, nie piętrzy biurokratycznych nakazów i zakazów, nie wyrzuca milionów złotych na całkowicie zbędne instytucje, jak IPN, CBA, Fundusz Kościelny, Senat czy nadmiernie rozbudowany urząd prezydenta. To państwo,
pełne „chrześcijańskiej miłości bliźniego”. Pamiętamy, że strajk generalny ogłoszony przez przywódców „Solidarności” doprowadziłby do zapaści polską gospodarkę wskutek nadchodzącej zimy i upadku struktur państwa oraz do ofiar w ludziach z powodu zimna i braku możliwości zaopatrzenia w żywność. Groził nam całkowity paraliż energetyczny i ekonomiczny kraju. Baliśmy się zupełnego braku dyscypliny poprzez nieodpowiedzialne nawoływanie do wypowiedzenia posłuszeństwa i grożącej interwencji wojskowej, która była nieuchronną koniecznością. Dla przeciwników Generała to nie są żadne argumenty. Ich zdaniem, gdyby nie doszło do wprowadzenia stanu wojennego, „Solidarność” by sobie dalej działała, coraz bardziej rozmontowując struktury państwa, a ZSRR i sekretarz generalny KPZR Breżniew z życzliwością by się temu przyglądali. Cóż, życie złudzeniami to polska specjalność. Różnym prawicowym wieszczom i kłamcom mieniącym się historykami należy przypomnieć, że to pakt Wielkiej Trójki podpisany w Jałcie i potwierdzony w Poczdamie narzucał nam, Polakom, bez pytania nas o zgodę,
w którym władza jest blisko obywatela, a radni nie są bezradni. Wreszcie państwo świeckie to rozdział Kościoła i państwa. To neutralność światopoglądowa w stanowieniu prawa, nauka religii poza szkołą i bez oceny na świadectwie. Nie muszę mówić więcej. Wszyscy wiemy, o co chodzi, bo nikt bardziej niż my nie chce świeckiego państwa. Co zrobić, żeby wyborcy uwierzyli, że zrealizujemy program państwa 3xS? Widzę, że znacie odpowiedź. Sojusz Lewicy też musi być 3xS – sprawiedliwy, sprawny, szanujący siebie, swoich członków i wyborców (…). Towarzyszki i Towarzysze! Mam świadomość, i Wy ją macie, że wybór, przed którym stoimy, jest kluczowy dla przyszłości SLD. Wymaga odwagi i odpowiedzialności. Dziękuję, że podjęliście się tego zadania. W Waszych rękach jest przyszłość naszej partii. Nie dajcie się zwieść. Musimy zmienić oblicze SLD! Leszku, nie łudź delegatów mirażami świetlanej przeszłości! Nie mów, że nowe już było i się nie sprawdziło! Ty wiesz najlepiej, że stare też już było i też się nie sprawdziło. Towarzyszki i Towarzysze! Nie wybierajcie przeszłości. Dajcie Sojuszowi nowe oblicze. Mądre, odważne, nieaparatczykowskie. Wiem, że zagłosujecie na mnie, bo mówię Waszym głosem i jestem taka jak Wy – zawsze Sojuszowi wierna, poza układami i z nikim na nic nie umówiona. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
warunki, na jakich mogliśmy żyć w powojennej rzeczywistości. Ten stan rzeczy zaakceptowali „wypróbowani przyjaciele Polski”: Stany Zjednoczone Ameryki i Wielka Brytania, czego katoprawica jako ignorant nie chce przyjąć do wiadomości. W wyniku tej decyzji Polska dostała się pod wpływ Związku Radzieckiego, a jak uczyły przykłady – węgierski, czeski czy choćby afgański – ów niechętnie traktował jakiekolwiek próby wyrwania się spod niego. Gdyby nie Generał, nasze rodziny opłakiwałyby co najwyżej stosy trupów, a dzisiejsi jego prześladowcy spędziliby zapewne ostatnie dni swojego życia w syberyjskich łagrach. Zdawali sobie z tego sprawę również „nasi amerykańscy przyjaciele”, którzy mając informacje od płk. Kuklińskiego o szczegółach operacji planowanej przez Jaruzelskiego, nie ostrzegli „Solidarności”, by uniknąć prowokacji. Dopóki mocarstwa nie postanowiły inaczej, nie było szans na jakiekolwiek zmiany w Polsce albo w innym demoludzie. Wbijcie sobie te fakty w pamięć i przestańcie młodym ludziom mącić w głowach! Zarząd Krajowy RACJI PL
Nr 50 (615) 16–22 XII 2011 r.
Narkoman trafił do piekła. Otwierają się wrota, a tu całe łany marihuany. Narkoman napalony biegnie i rwie całe naręcza. Nagle słyszy głos diabła: – No i po co rwiesz, jak tam pełno narwane! Patrzy, a tu faktycznie pełno świeżego ziela. Biegnie i zaczyna przerzucać, żeby schło. A tu diabeł: – I po co suszysz, jak już tam ususzone! I rzeczywiście. Narkoman podbiega i zaczyna skręcać skręty. Skręca, skręca, na co diabeł: – I czego skręcasz, jak tam tyle naskręcane! Narkoman patrzy, a tu góry skrętów! Wybiera największego i pyta diabła: – Masz może ogień? A diabeł z uśmiechem: – Jak byłby ogień, to byłby raj! ~ ~ ~ – Synku, czy ty masz jakiś problem z narkotykami? – Żadnego. Dzwonię i mam. KRZYŻÓWKA Krzyżówkę rozwiązujemy wpisując po DWIE LITERY do każdej kratki Poziomo: 1) znak na tak, 4) marka, nie niemiecka, a rosyjska, 8) pomieszczenie z klasą, lecz nie salon, 9) skrzynka głosowa, 11) imię w czytankach, ale nie Anka, 13) co jest w łodzi tak czy siak, a Warszawie tego brak?, 15) co dziad rozpuszcza?, 16) kot na podłodze, 17) fiat – tragarza brat, 19) kicające po łące, 20) kromka jak wiór, 21) dwunasty zawodnik, 23) pies jej mordę lizał, 26) co ze śmieci wyleci?, 28) ekstraskręcone, sztuczne włosy, 31) gorąca, czeka na spełnienie, 33) za to by nie kupił chyba tylko głupi, 34) co też poeta tworzy z opatem?, 36) radio z Brzeska, 37) ukartowane zagranie, 38) wszyscy przed nią zjeżdżają, 40) jaki cukierek był wcześniej pączkiem?, 41) tarcza zegara bez „cyfer”, 42) z patyków dla heretyków, 44) dodatki do Testamentu, 45) ma rację, gdy chodzi o racje. Pionowo: 2) spada na ziemię, z papierosa, 3) ciągnie na dno, 5) pomaga przy porodzie, 6) można ją darować bez opakowania, 7) jak każda potwora, również i ona znajdzie amatora, 10) zbóje na fali, 12) patera obera, 14) sztuczny miód i sztuczna kawa, 15) dwugłowy, lecz nie smok, 16) dotyka nieszczęśnika, 18) kiedy walczą bataliony, a nie kompanie, 20) ma pieskie życie, 22) życiowy pracownik naukowy, 24) co łączy biskupa z ING?, 25) podmorska choroba, 26) hulanka do białego ranka, 27) w eternicie jest, 28) specjalista od zaprawy, 29) strażnik w kapoku, 30) stanie na planie to jego zadanie, 32) łączy koła, 35) kto ma największe metraże w Katarze?, 37) pasaty tak, a golfy nie, 39) wzmacnia cios w nos, 41) dom przy siatce, 43) produkuje rzepy.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Rok 2050. Józek i Mariolka wylądowali na Marsie. Podróż ufundowały linie lotnicze w nagrodę za częste korzystanie z ich usług. Spotkali tam małżeństwo Marsjan i zaczęli rozmawiać na rozmaite tematy. Józek pytał, czy mają giełdę papierów wartościowych, czy używają laptopów oraz jak zarabiają pieniądze. W końcu Mariolka zeszła na temat seksu: – No, a jak wy „to” robicie? Marsjanin odpowiedział: – W zasadzie tak samo jak wy. Dyskusja zakończyła się, ale obie pary postanowiły zamienić się partnerami na jedną noc. Mariolka poszła z Marsjaninem do sypialni. Marsjanin rozebrał się i zdumionym oczom Mariolki ukazał się jego penis długości 1,5 cm, grubości 5 mm. Cóż to był za zawód! – Nie sądzę, aby coś z tego wyszło… – posmutniała Mariolka. – Dlaczego? – zapytał Marsjanin. – Co się stało? – Po prostu masz za krótkiego, żeby do mnie sięgnąć. – Spoko, spoko... Nie ma problemu – odpowiedział i zaczął klepać się otwartą dłonią w czoło. Za każdym klepnięciem jego penis rósł, aż stał się imponująco długi. – Jest imponujący, ale jednak wciąż zbyt wąski. – Spoko, spoko... Nie ma problemu – stwierdził Marsjanin i zaczął ciągnąć się za uszy. Za każdym pociągnięciem jego penis stawał się coraz grubszy. – Ojej! – krzyknęła z zachwytem Mariolka, po czym wskoczyli do łóżka. Kochali się dziko, z pasją i szaleństwem. Następnego ranka wszyscy wrócili do swoich stałych partnerów i zajęli się swoimi sprawami. Po jakimś czasie Józek nie wytrzymał i pyta Mariolkę: – Czy było ci z nim dobrze? – Niechętnie ci to mówię, ale było po prostu rewelacyjnie. A jak tobie było? – Mnie było okropnie. Zero przyjemności i straszny ból głowy. Całą noc tylko waliła mnie w czoło i ciągnęła za uszy. ~ ~ ~ Skazano gościa na śmierć, jednak był tak gruby, że nie mieścił się na krześle elektrycznym. Zarządzono dietę. Po tygodniu o chlebie i wodzie koleś – zamiast schudnąć – przytył 10 kilogramów. Zarządzono tylko wodę – znów przytył 10 kilogramów. Postanowiono nic mu nie dawać. Koleś – zamiast chudnąć – poprawił się o 10 kilogramów. – Co jest, czemu nie chudniesz? – Nie wiem, może nie mam motywacji... ~ ~ ~ – Cześć, jestem Darek. Piję od 20 lat. Przyszedłem tutaj, bo podobno rozwiązujecie problemy związane z alkoholem. – Oczywiście. Powiedz nam, jak możemy Ci pomóc? – Brakuje mi 1,50 zł. 1
2
7
1
8
11
13
12
17
10
9 16
15
14
7
19
18 12
6
5
4
3
10
22
21
11
23
20
24 6
4
25 31
9
37
38
40 8
43
42 2
35
39
41 44
30
34
33
32 5
36
29
28
27
26
45 3
Litery rozwiązanie L itery z z pól pól ponumerowanych ponumerowanych w w prawym prawymdolnym dolnymrogu roguutworzą utworzą rozwiązanie- – odpowiedź odpowiedź na i pędzi? n a pytanie: C o pytanie: jest małeCo , okjest rągłemałe, i pędokrągłe zi? 1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 48/2011: „Wykształcenie nie piwo – nie musi być pełne”. Nagrody otrzymują: Angelika Sowa z Legnicy, Irena Byrtus z Wisły, Nikodem Bluszcz z Dobryszyc. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce.
TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna: cena 52 zł za pierwszy kwartał 2012 r., 104 zł za pierwszą połowę 2012 r., 204 zł za cały rok 2012. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł za pierwszy kwartał 2012 r., 104 zł za pierwszą połowę 2012 r., 204 zł za cały rok 2012; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 3. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 4. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 5. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 6. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 7. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
ŚWIĘTUSZENIE Całuj, dziecię, całuj!
Humor W hotelowym basenie pływa blondynka. Nagle traci majtki i myśli, co tu zrobić... Wychodzi z basenu, chwyta pierwszą lepszą tabliczkę, zakrywa się i wybiega do hotelu. Po drodze zbiera się tłum, a blondynka wykrzykuje: Nie ma się z czego śmiać. Spojrzawszy w lustro, widzi na tabliczce: „Tylko dla dorosłych. Głębokość od 2 do 10 metrów”.
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 50 (615) 16–22 XII 2011 r.
JAJA JAK BIRETY
~ ~ ~ Dzieci podbiegają do swojego ojca z pytaniem: – Tato, możemy sprzedać Twoje butelki po piwie i wódce, żeby mieć na chleb? – Oczywiście... I widzicie dzieci, co Wy byście jadły, gdyby nie ja? ~ ~ ~ Facet wsiada do taksówki i krzyczy: – Do domu. – A gdzie pan mieszka? – Jakbym wiedział, to bym poszedł na piechotę.
C
hcecie poznać swoją przyszłość? Do udanego czary-mary wystarczy nasz pępek, paznokieć albo… krowia wątróbka. ~ Dawni wojownicy używali do wróżenia topora. Należało tak cisnąć nim w drzewo, żeby się wbił. Wróżbę odczytywano z drgań ostrza lub kierunku, jaki wskazywała rękojeść. Przy okazji... toporek pomagał też w schwytaniu złodzieja. Jeśli w wiosce grasował kradziej, mieszkańcy zbierali się do kupy, wbijali broń w ziemię (ostrzem do dołu) i... tańczyli. Ich wygibasy wprawiały grunt w drgania. W końcu topór „wyskakiwał”. Według jednej wersji rękojeść wskazywała złodzieja. Według drugiej – kierunek, w którym zwiał. ~ Ornitomancja to wróżenie z lotu ptaka. Popularna w antycznym Rzymie. Przykład: jeśli mewa usiadła na łódce, przynosiła żeglarzowi szczęście, ale kiedy musnęła go skrzydłem, zwiastowała rychłą śmierć. ~ Starożytni Etruskowie wróżyli z wnętrzności krów zarzynanych na świętych ołtarzach. W wątrobie zwierzęcia wyróżniali aż 40 miejsc, które odpowiadały wpływom 40 bogów. ~ Antropomancja to już wróżenie z ludzkich wnętrzności. Także praktykowana przez starożytnych. Najlepiej przepowiadały przyszłość organy… zamordowanych. W cenie były wątroby dzieci i dziewic.
CUDA-WIANKI
Totalna magia ~ Większość pradawnych cywilizacji wróżyła z moczu. Uromancja opierała się na kształcie strużki, która wylatuje podczas sikania. Niekiedy „klient” załatwiał się do naczynia, a wróżbita obserwował tworzące się tam bąbelki: duże i rozchodzące się na boki zwiastowały bogactwo. Sprawdźcie. ~ Tajemniczo brzmiąca onychomancja to przepowiadanie z kształtu paznokcia. Brazylijscy wróżbici robili z oleju i popiołu specjalną papkę, którą nakładali na kciuk. Gdy lakier wysychał
i odbijał światło, wpatrywano się intensywnie w paznokieć, oczekując obrazów przyszłości. ~ Omfalomancja to wróżenie z pępka. Wymysł Chińczyków, którzy wyróżnili aż 6 rodzajów brzusznego otworu: poziomy, pionowy, wklęsły, zewnętrzny, odśrodkowy i okrągły. Najszczęśliwsi są posiadacze ostatniego typu. Oni też ponoć najdłużej żyją – średnio 81 lat. Poza tym: im głębszy pępek, tym więcej dzieci. ~ Przesądny Japończyk nie ogląda prognozy pogody. Wystarczy, że weźmie sandał (koniecznie drewniany) i rzuci. Jeśli upadnie podeszwą do dołu, następnego dnia będzie słonecznie. Podeszwa w górze zapowiada deszcz, a lądowanie na boku – zachmurzenie. ~ Każdy pieprzyk na naszej skórze coś oznacza – przekonują niektórzy wróżbiarze. Według tej – nomen omen – popieprzonej teorii, znamię na środku czoła zwiastuje szczęście w miłości, a już na tyłku – lenistwo i brak ambicji. JC