RZEZ POLSKICH PROTESTANTOW Â Str. 23 INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 50 (667) 20 GRUDNIA 2012 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Nic nie sprzedaje się tak dobrze jak strach. Dlatego histeria wokół końca świata rzekomo przepowiedzianego przez Majów napędza zyski dla przemysłu, który „zapewnia bezpieczeństwo”. Polakom nastrój majowo-apokaliptyczny słabo się udziela. Schyłkowych, katastroficznych nastrojów dostarczają ludności politycy. Â Str. 15
 Str. 10
 Str. 6
ISSN 1509-460X
 Str. 11,
13
2
Nr 50 (667) 14–20 XII 2012 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Aż 73 proc. dorosłych Polaków nie ma zdolności kredytowej, więc w razie potrzeby musi pożyczać pieniądze w lichwiarskich parabankach. Świadczy to o rzeczywistej kondycji finansowej mieszkańców „zielonej wyspy”. Czy może raczej wyspy rozbitków… SLD ma zamiar złożyć projekt nowelizacji ustawy o oświacie. Nowelizacja przewiduje niewliczanie oceny z religii lub etyki do średniej ocen oraz wypisywanie osobnych świadectw z tych przedmiotów. Ponadto decyzję o uczestniczeniu (lub nie) w lekcjach religii lub etyki w szkole średniej mieliby podejmować sami uczniowie. Lekcje te odbywałyby się na pierwszej lub ostatniej lekcji. Ruch Palikota gremialnie poparł projekt. Choć raz musimy pochwalić Sejm! Rok 2013 uchwalono rokiem Tuwima, jednego z ojców współczesnej polszczyzny, pacyfisty, antyklerykała i człowieka o światłych społecznie poglądach. W Warszawie z ręki biznesowego kolegi zginął Krzysztof Z., jeden z pisowskich ekspertów ds. katastrofy smoleńskiej. Ciężko ranny został także sam zamachowiec. Dodatkowo policja odkryła u Z. arsenał broni, w tym granaty i wyrzutnię RPG. Media „niezależne” od razu okrzyknęły wydarzenie mianem „nieprzypadkowego”. Fakt, zamach wyglądał na zaplanowany. Siwiec odszedł z SLD i razem z Palikotem zaapelował do Aleksandra Kwaśniewskiego o budowę nowego lewicowego ugrupowania (lub sojuszu), które będzie miało szansę na 20–30 proc. poparcia społecznego i przejmie władzę od POPiS-u. Oby nowe dziecko, zanim się urodzi lub zacznie chodzić, nie zostało pochowane. Wszak Kwaśniewski to grabarz lewicy na emeryturze. Klub Ruchu Palikota wniósł 6 tys. poprawek do ustawy budżetowej – głównie po to, by wymóc na PO obiecaną likwidację Funduszu Kościelnego. Politycy PO nazwali to happeningiem i zastosowali kruczki proceduralne, aby obejść obstrukcję RP. Cóż, to nas nie dziwi – prawica jest w stanie dokonać cudów, byle tylko pozostać na kolanach przed klerem. Okręg łódzki Ruchu Palikota zainicjował ogólnopolską akcję zbierania podpisów (100 tys.) pod projektem ustawy o likwidacji Straży Miejskiej. Łódź wydaje rocznie na jej utrzymanie prawie 30 mln zł, a Warszawa – ponad 100 mln zł. Można by za to budować co roku kilka bloków komunalnych lub dofinansować policję. Tydzień temu jedna z mieszkanek Łodzi dostała od strażnika mandat 500 zł za karmienie gołębi… PSL walczy o możliwość uboju rytualnego w Polsce. Nie z miłości do ortodoksyjnych wyznawców judaizmu i islamu, ale głównie z powodu posła tej partii, Krzysztofa Borkowskiego, który jest posiadaczem rytualnej rzeźni. Obudziła się Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, która poinformowała Episkopat, że Telewizja Trwam nie jest telewizją katolicką, ale de facto prywatną firmą dwóch redemptorystów – Jana Króla i Tadeusza Rydzyka. Przy czym Rydzyk ma zapewnioną w niej władzę dożywotnią i absolutną. Piszemy o tym od lat, a biskupi o niczym tak dobrze nie wiedzą jak o majątku kościelnym. Arcybiskup Leszek Sławoj Głódź ujawnił majątek archidiecezji gdańskiej przed sądem. Ponieważ jednak ujawnienie odbyło się na posiedzeniu… niejawnym, można je uznać za tajne. Wymuszona dobra wola Głódzia została przez sąd nagrodzona zwolnieniem go z grzywny (1000 zł) za wcześniejsze niestawienie się w sądzie. Biskup to ma klawe życie! Wykładowca Uniwersytetu Toruńskiego profesor Jacek Bartyzel sugeruje, że atak na obraz jasnogórski nastąpił, ponieważ… Ruch Palikota domaga się zdjęcia krzyża w Sejmie. Jest to zależność równie logiczna jak sugerowanie, że katolicka msza to przyczyna kanibalizmu i wampiryzmu. Wszak podczas mszy mowa jest o piciu krwi i jedzeniu ciała… Według niemieckiego dziennika „Frankfurter Rundschau” Polska jest „największym trucicielem na kontynencie”. Chodzi o energię, którą w większości produkujemy w mocno przestarzałych elektrowniach węglowych. Dziennik uważa, że jeszcze długo nic się w tej sprawie nie zmieni, bo zachłyśnięta bumem gospodarczym Polska potrzebuje taniej energii. Może to i prawda, tyle że to raczej nie trwały bum-bum, tylko głośne bunga-bunga. Władze Francji aktywnie walczą o miejsca pracy dla swoich. Za pomocą szantażu (z groźbą nacjonalizacji włącznie) i twardych negocjacji udało się m.in. zapobiec zwolnieniu ponad 600 osób w jednej z hut koncernu ArcelorMittal. W Polsce zapowiedź zwolnienia kilkunastu tysięcy ludzi w przemyśle samochodowym nie zrobiła na rządzie wrażenia. Oby niewidzialna ręka rynku nie wybiła kiedyś zębów tym, którzy Polską rządzą… Benedykt XVI dostał nową furę od firmy Mercedes. Cena jest owiana tajemnicą. Samochód jest w kolorze „biały diament”. I to świetnie oddaje styl i charakter władzy „białego ojca”.
Polak pod kloszem P
rzeraża mnie nawał tematów zastępczych. Pieprzenie na okrągło o rocznicach grudnia, zamachu trotylowym czy jasnogórskim, caritasowskich złodziejskich świeczkach, które stawiają sobie na pulpitach spikerzy TVP, „ślicznych choinkach” (mordowanych milionami w domach i na placach miast) oraz o Siwcu – czy wejdzie, gdzie wejdzie i dlaczego nie wejdzie? Tymczasem najważniejsze dla Polaków tematy są traktowane per buciory redaktorów programowych. Nie ma wątpliwości, że chodzi o uśpienie nastrojów przed świętami i odwrócenie uwagi od problemów bytowych. W dziennikach więcej się mówiło o ataku farbianym na Matkę Boską niż o planowanych zwolnieniach tysięcy pracowników i kooperantów Fiata w Tychach. Teraz tę polską Żydówkę mieszkającą za szybą w klasztorze trzeba będzie „przebłagać” za zamach na jej sukienkę, a w ramach ekspiacji pewnie kupić jej nową, szczerozłotą, z broszką z nowego kawałka tupolewa. Kiedy piszę te słowa, tj. we wtorek 11 grudnia, nic się też nie mówi o kolejnym unijnym szczycie, który zacznie się pojutrze, a może zdecydować o przyszłości Polski na najbliższe 7 lat. Polska dyplomacja powinna teraz dwoić się i roztrajać przed posiedzeniem poświęconym „pogłębianiu integracji strefy euro”. Rozpatrywana będzie m.in. propozycja osobnego budżetu dla 17 krajów strefy. Według Angeli Merkel budżet ma być „mechanizmem solidarności” dla dokonujących reform państw eurolandu, ma służyć poprawie konkurencyjności i łagodzić skutki kryzysu… Podkreślam! Mówimy o ekstrapieniądzach dla krajów strefy euro, do której Polska nie należy. Oczywiście więcej pieniędzy na reformy dla tej strefy oznaczać będzie mniej pieniędzy na politykę spójności oraz na wspólną politykę rolną. Polska zabiega z tych puli o 300 mld zł z nowego unijnego budżetu na lata 2014–2020. Na listopadowym szczycie nie ugraliśmy w tej sprawie nic. Teraz powinniśmy zrobić wszystko, by wywalczyć choćby 250 mld zł. To dziejowa szansa na choćby częściowe zniwelowanie cywilizacyjnych opóźnień naszego kraju wobec Europy Zachodniej, a obecnie także co najmniej połowy świata. Od tych pieniędzy zależy godne życie milionów polskich rodzin, ale też być może w ogóle istnienie państwa polskiego, które – przy obecnym postępie zadłużania się wewnętrznego i zagranicznego – może stać się bankrutem. Aby do tego nie dopuścić, musimy nie tylko być rzecznikiem koalicji eurobiedoty, lecz także przekonać naszych antagonistów – Brytyjczyków i Niemców. Teoretycznie powinniśmy mieć z nimi ciepłe rozmowy. Lecha Kaczyńskiego – obrażalskiego Kartofla – już nie ma. Tusk zawiaduje „zieloną wyspą”, więc nie stwarza problemów. Inni nasi „światowi politycy”, tj. Jacek Rostowski oraz Radosław Sikorski, są absolwentami brytyjskich uczelni. Długo tam mieszkali, mają świetne kontakty. Nasza dyplomacja musi wypracować kompromis także z innymi krajami UE, m.in. Francją, a przynajmniej… nie drażnić ich w krytycznym dla nas momencie. A co robi polskie MSZ – poza przedkładaniem blaszanych „relikwii” tupolewa nad dobre stosunki z Rosją? Weźmy Niemcy – naszego największego partnera. Od 11 lat polska ambasada mieści się w starej i ciasnej chałupie na peryferiach Berlina. Musiała wyprowadzić się z prestiżowego gmachu w centrum miasta, który miał zostać zburzony. Obecnie MSZ
ukrywa ruinę, wieszając na niej kolorowe banery z reklamą Polski. Wreszcie, po 11 latach, resort wybrał projekt architektoniczny na nową placówkę przy głównym bulwarze Unter den Linden. Mijają jednak kolejne miesiące, a MSZ nie złożyło podania o zezwolenie na budowę inwestycji za 40 mln euro. Radosław Sikorski, pomysłodawca zniszczenia Pałacu Kultury, od miesięcy tłumaczy się ze swych licznych wpadek: poparcia kampanii w sprawie likwidacji siedziby Parlamentu Europejskiego w Strasburgu (to zdenerwowało Francuzów), puszczenia „gazów” na twitterze (napisał, że minister skarbu będzie miał dobre informacje o cenach gazu i w ten sposób wyprzedził komunikat giełdowy), zamieszczenia „Poradnika savoir-vivre” na stronach MSZ (10 filmików, na których Tomasz Orłowski, ambasador w Paryżu, uczy, jak wiązać krawat, kosztowało około 60 tys. zł) czy przesłania PIT-ów 30 białoruskim opozycjonistom (dokumenty posłużyły władzom białoruskim za dowód nielegalnego finansowania opozycji z zagranicy). Baza danych polskiego MSZ, zawierająca poufne informacje, przez kilka miesięcy była dostępna na jednym z amerykańskich portali itp... Ale to nie ostatni taki przypadek ministra na trudne czasy. Wicepremierem i ministrem gospodarki został człowiek zupełnie do tego nieprzygotowany, który do tej pory nie przedstawił żadnej strategii swojego strategicznego resortu. Wiemy za to, że jako dziecko nosił tornister i miał odstające uszy... Tymczasem widmo kryzysu totalnego zmuszać powinno rząd do podejmowania naprawdę śmiałych działań. Niezbędne jest zmniejszenie ilości procedur administracyjnych, obniżenie składek ZUS i podatków, postawienie na innowacyjność. Do obecnego kryzysu w kraju przyczyniło się zablokowanie prac Komisji „Przyjazne Państwo” Janusza Palikota, wdrożenie zaledwie 74 z ponad 200 projektów, w tym nieprzygotowanie ustaw o prawie budowlanym, planowaniu przestrzennym, o partnerstwie publiczno-prywatnym, przetargach publicznych i in. Dusi nas biurokracja w administracji, utrzymanie systemu wynagradzania urzędników za kontrole i karanie, a nie za pomoc podatnikom, brak reformy ZUS i KRUS, brak promocji polskiego biznesu. Nie mamy jako kraj bezpośrednich połączeń z Indiami, Japonią i obecnym centrum światowym – Szanghajem. Rząd nie potrafi przełamać politycznych barier w handlu z Rosją. Nie mamy placówek handlowych w najszybciej rozwijających się krajach świata (Malezja, Meksyk, Indonezja, Kazachstan, Azerbejdżan). Brak nam publicznych inwestycji w informatykę, odnawialne źródła energii czy przetwórstwo rolno-spożywcze. Brak decentralizacji nowego budżetu na rzecz samorządu i wprowadzenia budżetu celowego. Brak wizji rozwoju! Obecna polityka zagraniczna rządu – oparta na symbolach i gestach – to jeden wielki skandal, który może nas kosztować przyszłość ojczyzny. No, chyba że tę przyszłość ktoś upatruje w „cudownym” obrazku za szybą. Swoją drogą, szkoda, że na tak przemyślne sposoby nie ochrania się żywych, polskich obywateli. JONASZ PS Jeśli ktoś z Was chce i może pomóc przed świętami naprawdę potrzebującym rodakom, w tym biednym lub chorym Czytelnikom „FiM”, zachęcam gorąco do współpracy z naszą Fundacją „W człowieku widzieć brata”. W odróżnieniu od zbójeckich akcji Caritasu – 100 procent Waszych darów lub pieniędzy trafi do CELU.
Drodzy Czytelnicy, serdecznie zapraszamy do nabycia następnego, poszerzonego wydania świąteczno-noworocznych „Faktów i Mitów”. Przygotowaliśmy w nim wiele atrakcji – tak oczekiwane przez wielu z Was antyklerykalne naklejki (patrz obok), świąteczną krzyżówkę i humor oraz mnóstwo ciekawych tekstów. Nasze wydanie specjalne obejmujące 2 tygodnie ukaże się w kioskach 21 grudnia w cenie 7,50 zł.
Nr 50 (667) 14–20 XII 2012 r.
GORĄCY TEMAT
P
roblem z opłacaniem rachunków w terminie ma coraz więcej osób. Bezrobocie sięgające 13 proc., drogie leki i ciągłe podwyżki żywności powodują, że długi Polaków rosną w zastraszającym tempie. Po opłaceniu najpilniejszych rzeczy często brakuje pieniędzy na mieszkanie, a to sprzyja eksmisjom, które nierzadko mają tragiczny finał. Parlamentarny Zespołu Zrównoważonego Rozwoju Społecznego „Społeczeństwo Fair”, do którego należą posłowie jedynie dwóch partii (RP i SLD), przygotowuje odpowiednie przepisy, które mają ograniczyć możliwości sądów i komorników w sprawach eksmisji. W apelu czytamy m.in.: „Proponujmy, by władze wykonawcze i ustawodawcze nie czekały na kolejne informacje prasowe o ludzkich tragediach i już dziś – w związku z pogarszającą się sytuacją finansową polskich rodzin – podjęły prace ustawodawcze nad taką ochroną lokatora, która pozwoli ludziom niepłacącym za mieszkanie – z powodu zbyt niskich zarobków, utraty zatrudnienia lub choroby – zachować dach nad głową. Domagamy się od władz naszego kraju, aby wprowadziły dwuletnie moratorium na wykonywanie wyroków eksmisji na bruk”. Co roku prowadzą one do setek rodzinnych tragedii. Nierzadko komornicze interwencje kończą się popadnięciem w jeszcze gorszą biedę, ciężkim kalectwem, a bywa że i śmiercią. Poniższe historie są kroplą w morzu setek innych zapisów ludzkich dramatów. Czteroosobowa rodzina z Łodzi przez kilka godzin skutecznie barykadowała się przed policją w swym mieszkaniu. Nie płaciła czynszu, dług wzrósł do 30 tys. zł, więc właściciele kamienicy, w której mieszkała, orzekli eksmisję. Lokatorzy jednak nie chcieli opuścić lokalu. Ignorowali właścicieli budynku przez 2 lata! W końcu do sprawy wkroczył komornik, ale nie został wpuszczony do mieszkania. Rodzina w rozpaczy zagroziła, że jeśli urzędas będzie chciał ją wyprowadzić siłą, popełni zbiorowe samobójstwo. Nie żartowali. Trzymali w rękach noże. Jeden z lokatorów, 33-letni mężczyzna, poinformował, że jest nosicielem wirusa HIV i zarazi nim każdego, kto wpadnie na pomysł przekroczenia progu mieszkania. Policja również nic nie wskórała. Na miejscu pojawiła się straż pożarna i pogotowie. Pod oknem rozłożono poduszkę na wypadek, gdyby ktokolwiek chciał przez nie wyskoczyć. Po kilku godzinach negocjacji rodzina wpuściła do mieszkania lekarza, który wydał oświadczenie stwierdzające, że wszyscy czworo znajdują się w bardzo złym stanie psychicznym i trzeba ich przewieźć do szpitala, nawet siłą. Uczyniła to wezwana na miejsce brygada antyterrorystyczna. Rodzinie proponowano wcześniej lokale zastępcze, ale ta za każdym razem odmawiała, bo musiałaby się rozdzielić.
Fot. PAP/Tomasz Gzel
Uratować przed bezdomnością Tysiące Polaków co roku traci dach nad głową. Z powodu kryzysu liczba eksmitowanych wciąż rośnie, ale liberalny rząd PO zdaje się tej sprawy zupełnie nie dostrzegać. Lada dzień do Sejmu trafi projekt ustawy ratujący ludzi przed mieszkaniem na ulicy. ~ ~ ~ Kolejny dramat też rozegrał się w Łodzi. Policja użyła siły, żeby wyprowadzić z mieszkania… 71-letnią babcię. Funkcjonariusze najpierw wyprowadzili z bloku córkę i wnuczkę w siódmym miesiącu ciąży. Kobiety płakały i krzyczały, ale to nie robiło wrażenia na policjantach. Widząc, co się dzieje, 71-latka próbowała wyskoczyć z balkonu, ale została powstrzymana. Staruszce rósł dług, ponieważ spółdzielnia mieszkaniowa naliczała jej czynsz za 4 osoby, mimo, że – jak sugeruje – mieszkała sama i informowała o tym pracowników spółdzielni. Funkcjonariusze wywlekli kobietę z bloku, trzymając ją za ręce i nogi, a potem przetransportowali do szpitala na badania. Po kilku godzinach wróciła do „swojego” mieszkania, ale w drzwiach były już inne zamki. Kobieta próbuje odzyskać utraconą nieruchomość, ale odbija się od kolejnych sądów i pokoi urzędników miasta. – Napisałam już list pożegnalny. Nie chcę być utrapieniem dla najbliższych, ale zmusza mnie do tego nasze cholerne prawo. Nie wiem, jak długo
wytrzymam. Nie che mi się żyć – mówi staruszka, nie ukrywając płaczu. ~ ~ ~ Młode małżeństwo z Tarnowskich Gór zostało wyrzucone na bruk, bo zalegało z rachunkiem za wodę. Katarzyna i Bartosz musieli szybko znaleźć cztery kąty, ponieważ za kilka miesięcy spodziewali się dziecka. W końcu znaleźli dach nad głową, czyli… garaż samochodowy. Bez prądu, bieżącej wody, mebli i wielu innych zdawać by się mogło niezbędnych udogodnień... Ona jest bezrobotna. Narzeka na typowe dla ciężarnej dolegliwości, a nie stać jej na leki. On ma 500 zł renty i próbuje dorabiać na pobliskim targowisku. Wynajęcie mieszkania oczywiście wchodzi w grę, ale skąd wziąć na kaucję? Dla gminnych urzędników ważniejsze od ich losu są przepisy rady miejskiej. Do przydzielenia mieszkania z gminy ustalone są odpowiednie kryteria i punktacja. Takie lokum prędzej należy się rodzinom niepełnym albo wielodzietnym, a nie dwójce młodych osób z dzieckiem w drodze. ~ ~ ~
70-letnia kobieta wraz z 22-letnim synem została siłą usunięta ze swojego warszawskiego mieszkania, bo kamienicę, w której mieszkała, kupiła prywatna firma, co niemal natychmiast zaowocowało podwyżką czynszu. Niewiele rodzin było stać na opłaty. Staruszka wraz z synem miała zostać eksmitowana. Dostępu do jej mieszkania broniło kilkanaście osób, w tym posłanka Ruchu Palikota, Wanda Nowicka. Ludziom nie mieściło się w głowach, że starszą, niepełnosprawną osobę (II grupa inwalidzka) z młodym synem można, ot tak, wyrzucić. Miejscy urzędnicy bronili się, twierdząc, że zaoferowali kobiecie mieszkanie zastępcze, ale według zainteresowanej nie nadawało się ono do życia. Jest osobą niepełnosprawną i ze względu na zabiegi zdrowotne musi mieć możliwość przedzielenia mieszkania na dwie części, tak aby stworzyć oddzielny pokój. Ten proponowany lokal miał 15 m 2 powierzchni, więc podział nie wchodził w grę. Eksmitowana złożyła wcześniej odwołanie od decyzji przyznania jej tego mieszkania, więc komornik z egzekucją powinien poczekać do wyjaśnienia sprawy. Nie zrobił tego. Protestujący na miejscu dramatycznej eksmisji wywiesili transparent z napisem: „Miasto to nie firma” i próbowali zablokować działania policji. Bez skutku. Część z nich skarżyła się potem, że funkcjonariusze byli bardzo brutalni, bili i kopali. Eksmisja 70-letniej
3
inwalidki trwała 6 godzin. Uczestnicy protestu wymagali później pomocy lekarskiej. ~ ~ ~ W Mińsku Mazowieckim 51-letnia kobieta, matka 20-latki, usłyszała od właściciela lokalu, w którym mieszkała, że musi się wyprowadzić, bo zalega z rachunkami. Kobieta nie chciała dobrowolnie opuścić mieszkania, ponieważ razem z córką wylądowałyby na ulicy. Kolejne pisma komornicze wpędzały ją w coraz większą depresję, choć po cichu liczyła, że dostanie lokal socjalny. Niestety, wyrok sądu był najgorszy z możliwych: nakaz eksmisji bez przyznania lokalu zastępczego. To był cios, po którym niewiele osób by się podniosło. Kilka dni później córka odnalazła matkę wiszącą na klamce od łazienki. Nie dało się już nic zrobić. Został tylko niedokończony list pożegnalny… Wszystkich tych sytuacji można było uniknąć. Dramatyczne postawy eksmitowanych są powodowane strachem przed bezdomnością i skrajną biedą. Zmiana prawa w tym zakresie jest konieczna. – W ciągu pierwszych 5 miesięcy tego roku tylko w Warszawie eksmitowano do noclegowni lub lokali tymczasowych 1543 lokatorów. W całym 2011 roku było to 600 osób. W Szczecinie liczba ta wzrosła z 203 do 1234, we Wrocławiu – ze 131 do 704. Rekordy bije Toruń, gdzie z 38 w 2011 roku liczba eksmitowanych sięgnęła 323. Wszystko przez nowelizację ustawy o ochronie praw lokatorów, która weszła w życie w połowie listopada 2011 r. Zgodnie z nią samorządy mogą eksmitować lokatorów, nie zapewniając im mieszkań socjalnych, a tylko tymczasowe (o gorszym standardzie) – mówiła Wanda Nowicka po eksmisji staruszki z Warszawy. Dramatycznie rosnąca liczba eksmisji skłoniła Ruch Palikota i SLD do współpracy. Posłanka Anna Grodzka, poseł Ryszard Kalisz i przewodniczący Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej Piotr Ikonowicz na wspólnej konferencji w Sejmie opowiedzieli się za wprowadzeniem moratorium na wykonywanie wyroków eksmisyjnych (eksmisja na bruk) na okres dwóch lat. – Eksmisje dotyczą głównie lokali, które były mieszkaniami komunalnymi, a ich lokatorzy przez kilkadziesiąt lat uważali je za swoje. Ponad 60 proc. społeczeństwa nie posiada żadnych oszczędności. Utrata pracy czy choroba powoduje, że ludzi nie stać na finansowanie swoich najpilniejszych potrzeb, w tym opłat za mieszkanie. Popadają w długi. Pamiętajmy, że prawo do mieszkania ewidentnie należy do praw człowieka. Nie można dopuścić, by coraz większa grupa ludzi koczowała na ulicach – mówiła Anna Grodzka. Posłowie wraz z Piotrem Ikonowiczem zapowiedzieli, że wkrótce złożą nowelizację ustawy o ochronie lokatorów, która zapobiegnie podobnym tragediom. ARIEL KOWALCZYK
4
POLKA POTRAFI
Gorzka prawda W niektórych afrykańskich plemionach mają „domy tuczenia”. Dojrzewające panienki idą tam sobie, a potem żrą, żrą, żrą... Jedzą wszystko, co tłuste i kaloryczne. Tak długo, jak się da. Po nażarciu i wyjściu następuje publiczna prezentacja sadła. Jeśli wypadnie pomyślnie, należy się mąż. Najczęściej chudy, żeby była równowaga w przyrodzie. Jest też afrykańskie plemię Yoruba, w którym każdy szanujący się mężczyzna ma w szałasie kilka tłustych bab. W cenie są duże tyłki, które przyozdabia się koralikami. Ozdóbki muszą się na czymś trzymać, więc wiadomo – im tyłek bardziej wystający, tym lepiej. Jeśli pośladki są za małe, trzeba je tak obwiązać, żeby wydawały się większe. W tamtych rejonach powiedzenie kobiecie, że jest szczupła, to obelga jakich mało. Już małe dziewczynki są przekarmiane, żeby na przyszłość było jak znalazł. Na Zachodzie popularny jest rozmiar zero, ale właściwie od niedawna. Tak czy siak, chudy wzorzec mocno podziałał na te niechude. Na przykład Indie. Kiedyś – jeszcze kilkadziesiąt lat temu – podobały się tam krągłości. Dzisiaj
O
Nr 50 (667) 14–20 XII 2012 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
gwiazdki Bollywood to też „zerówki”. Tak musi być. Głównie dlatego, żeby filmy sprzedały się nie tylko wśród tamtejszych, ale i w Europie. Profilaktyka zdrowotna w ogóle zdziałała cuda. Moda na damski tłuszcz znika. Nawet w Afryce tyłkowych koralików jakby mniej. A teraz, tuż przed „obżartymi” świętami, ogłoszono, że cukier to największa współczesna używka. Było tak – przez lata dietetycy wojowali z tłuszczem jako przyczyną zdrowotnych nieszczęść wszelakich. Dziś w codziennym menu rzeczywiście jest go mniej, za to cukru przybyło. W ciągu ostatniego półwiecza zaczęliśmy zjadać go trzy razy więcej. – Z cukrem trzeba walczyć jak z narkotykami. Albo papierosami co najmniej, czyli wysokie podatki i publiczne straszenie – twierdzi Kelly Brownell, dyrektor Centrum Polityki Żywieniowej i Otyłości. Takie stanowisko zobliguje państwa do konkretnych działań. Typowy
d lat politycy psują w Polsce system ubezpieczeń emerytalnych. Oby do grona psujących nie dołączył – mimo najlepszych intencji – także Ruch Palikota. Powszechne ubezpieczenia rentowo-emerytalne istnieją we wszystkich cywilizowanych krajach świata, choć w rozmaitych odmianach. W Europie na ogół jest tak, że osoby pracujące płacą obowiązkową składkę, a z niej są opłacane bieżące świadczenia emerytów. Oczywiście młodsze pokolenie godzi się na to w nadziei, że kolejne pokolenie zrobi solidarnie to samo. Gwarantem tego oczekiwania jest państwo i wszędzie na świecie, gdzie taki system istnieje, państwo się z niego wywiązuje. Nie ma innego wyjścia, jeśli chce zachować spokój społeczny i choć minimalne zaufanie obywateli do własnych struktur. Ostatnio w tym solidarnym, pokoleniowym systemie zrobiono jednak w Europie Wschodniej i w Polsce znaczące wyłomy. Pierwszym były OFE. Część składek – zamiast przekazywać je emerytom – przekazano na specjalne konta prywatnych instytucji. Powstałą dziurę (bo przecież emerytury płacić na bieżąco trzeba) zapełnia się, zaciągając długi i podnosząc podatki. Kolejnym wyłomem było upowszechnienie samozatrudnienia – setki tysięcy osób zmuszono do podjęcia pseudodziałalności gospodarczej. Robią to, co do tej pory, ale nie jako pracownicy, lecz jako „firma”. Dzięki temu pracodawca (już jako „kontrahent”) oszczędza m.in. na składce ZUS-owskiej. Były pracownik będzie miał mniejszą emeryturę, a do ZUS-u już teraz płyną mniejsze pieniądze. Dopłacamy do tego z podatków. Kolejna katastrofa to umowy śmieciowe. Znacząca część osób zmuszonych do podjęcia pracy na tych zasadach nie oszczędza na emeryturę w ogóle. Będzie
supermarket stanie się wielkim dilerem? Światowa Organizacja Zdrowia już dekadę temu chciała wydać stosowne zalecenie: niech biały proszek stanowi nie więcej niż 10 proc. dostarczanych kalorii we wszystkich sprzedawanych produktach. Zaprotestowali producenci słodkich napojów. Wracając do kolebki, czyli Afryki. Herman Pontzer, antropolog, wybadał, że lud Hadza – taki „prymitywny”, prosto z sawanny – nie rusza się więcej niż pracownik biurowca w Nowym Jorku. A ludzie są zdrowsi. Czyli nie o brak ruchu chodzi, ale głównie o nadmiar cukru – do takiego myślenia skłaniają się eksperci. Odżywianie najważniejsze. Co pociągającego jest w białym proszku? Sprawdzano niemal od „dołu” zoologicznej drabiny – od myszy. Te doświadczalne częstowano cukrem w czystej postaci i... nic. Nie był kuszący. Kiedy coś z nim zrobili – żelki, ciastka jakieś – już był. Jadły ile wlezie i jak już włazić nie chciało. Wszystkie tyły i spotykało je to samo, co za grube przedstawicielki homo sapiens: ospałość, otępienie, cukrzyca, nowotwory. Cukier robi z naszym mózgiem to samo co narkotyki – stwierdzono oficjalnie. Tak zostaliśmy zaprogramowani. Obżeramy się tym, co słodkie. Ewolucja dawno temu tak zechciała i do tej pory nie zdążyła zmienić zdania. Kiedyś mieliśmy tylko owoce. Dziś – snickersy. No i hipermarkety przedświątecznie otwarte. JUSTYNA CIEŚLAK
mieć emeryturę marną lub… żadną. ZUS już teraz ma mniejsze środki. Dopłacamy wiadomo z czego… Teraz szykuje nam się kolejny cios w system. I to, niestety, z ręki Ruchu Palikota. Do Sejmu trafił projekt ustawy, która zwolni zupełnie przedsiębiorców i wszelkich samozatrudnionych z obowiązku płacenia składek. To oznacza ich niepewny los na starość i kolejne zmniejszenie bieżącego dopływu pieniędzy do ZUS-u. Zapłacimy za to wszyscy, jak zwykle, bo przecież aktualne świadczenia trzeba płacić emerytom w normalnej wysokości. A poza tym w przyszłości musielibyśmy płacić zapomogi z pomocy społecznej tym przedsiębiorcom, którzy nie potrafili zadbać o własną starość. Rozumiem intencje pomysłodawców tego projektu. Chodzi o wolność wyboru i obniżenie kosztów prowadzenia firmy. Składka ZUS, zwłaszcza dla małych firm, bywa problemem. Poza tym Ruch Palikota zakłada w innym projekcie ozusowanie wszystkich tzw. umów śmieciowych (oprócz tych o dzieło), co w dużym stopniu powinno zbilansować brakujące środki. Obawiam się jednak, że pozostawienie wielkiej grupy ludności poza systemem rentowo-emerytalnym, a na tym się skończy zwolnienie ich z obowiązku płacenia składek, zdejmuje z nich jeden problem, ale sprowadza inne. A przede wszystkim dorzyna całą strukturę systemu, już i tak bardzo osłabioną. A przecież można pomagać najmniejszym przedsiębiorcom na inne sposoby. Można na przykład uzależnić płaconą przez nich składkę od rzeczywiście uzyskiwanych dochodów. Piszę to motywowany troską o przyszłość Ruchu Palikota. Jedna wpadka z poparciem Tuskowej reformy wieku emerytalnego już w tym roku wystarczy. Niedźwiedzia przysługa wyświadczona przedsiębiorcom byłaby kolejnym nieporozumieniem. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Uwaga, mina!
Prowincjałki Pan Mirosław z Olsztyna szedł na wieczorną mszę, jednak zamiast w kościele wylądował w policyjnym areszcie. Rzecz w tym, że chcąc drogę sobie uatrakcyjnić, porysował kluczem pięć aut zaparkowanych na ulicy. Traf chciał, że w jednym siedział właściciel, który żartownisia zatrzymał i wezwał policję.
PRZED SPOWIEDZIĄ?
Ksiądz Roman K., mieszkaniec Domu Emeryta w Hrubieszowie, ma problem z alkoholem, do czego się zresztą przyznaje. Za wypadek, jaki spowodował po pijaku, został już raz skazany na pół roku w zawieszeniu na 2 lata. Nie umie jednak odmówić sobie prowadzenia na podwójnym gazie. Tylko w ciągu pół roku wpadł 4 razy! Miał odpowiednio: 1,5 promila alkoholu, 3 promile, 3,3 promila oraz 3,1 promila. Sąd musi teraz zdecydować, co zrobić z delikwentem, któremu wyroki ziemskie nie są straszne.
ALLELUJA I DO PRZODU!
Trójka młodych ludzi z gminy Trzeszczany i Mircze znalazła sposób na to, jak nie dać się wysokim cenom paliw na stacjach benzynowych. Przewiercali baki w samochodach i spuszczali z nich paliwo. Zanim wpadli, zdążyli ukraść około 100 litrów. Grozi im za to do 10 lat więzienia. Opracowała WZ
SPOSÓB NA KRYZYS
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Część prawicowych publicystów traktuje Jarosława Kaczyńskiego jak paranoika i nie za bardzo wie, co z tym zrobić. Ale zabrnęli już zbyt daleko. (Tomasz Wołek, publicysta, były prawicowiec)
W moim życiu politycznym 4 razy wygrywałem wybory. Gdy pan Czarzasty wygra swoje pierwsze wybory, to wtedy możemy rozmawiać, kto ma jaja i ile. (Marek Siwiec, europoseł, do niedawna w SLD)
To wina Kościoła, że słabnie jego autorytet, co umożliwia atak na jasnogórską ikonę. (Jan Turnau, publicysta katolicki)
Oni zaczną zbierać pieniądze. Włączy się w to Rydzyk. Można zrobić z tego wehikuł polityczny, medialny, bo to jest walka o ekran, telewizję, istnienie. Ten wehikuł będzie wiózł Kaczyńskiego do władzy i na trzy miesiące przed wyborami film będzie gotowy. Na Jasnej Górze będzie prapremiera i pięć milionów pielgrzymów przeżyje to jako cud. I tak to będzie wyglądało. Tu nie chodzi o kino. Zresztą ten reżyser nie ma specjalnego dorobku. (Kazimierz Kutz, reżyser, o powstającym filmie o Smoleńsku)
Niech śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego zagra po prostu prezes. Jego brat Jarosław. Jakie ta koncepcja ma plusy? Rozliczne. Odtwórca – jak nikt inny – znał bohatera. Niemal nie potrzebuje charakteryzacji. Pewnie za swoją grę nie weźmie ani złotówki – i wreszcie na koniec – ma doświadczenie aktorskie. To prawda, że sprzed 50 lat, ale zawsze – pewne doświadczenie ma. (Jan Filip Libicki, senator PO, nt. filmu o Smoleńsku)
Pasażerów tupolewa po prostu zabito. Dziś pytanie nie brzmi, czy do zamachu doszło, ale czy są jakieś dowody, że go nie było. (Marta Kaczyńska, córka Lecha i Marii)
Dziś całe zamieszanie wokół sprawy zamachu jest jedynie pożywką dla prawicowych gazet, które na tej podstawie budują swój przychód, a niekoniecznie chodzi im o wyjaśnienie tej sprawy. Angażują w to rodziny, które żyją nadzieją, że faktycznie jakieś dowody ktoś posiada. Bazują, mówiąc krótko, na naiwności tych ludzi. (Marcin Dubieniecki, mąż Marty Kaczyńskiej)
Coś niedobrego dzieje się z naszą wiarą, gdy w każdą niedzielę w naszej diecezji chodzi do kościoła zaledwie 36 procent osób do tego zobowiązanych. Ci, którzy dobrowolnie zaniedbują ten obowiązek, popełniają grzech ciężki. (bp płocki, Piotr Libera)
Jeśli komuś przeszkadza krzyż w takim miejscu (w Sejmie – przyp. red.), to nie powinien on tam wisieć. Nie można nikogo zmuszać, żeby na ten krzyż patrzył. (ks. Adam Boniecki)
Niestety, katolicy pozwalają na to, aby wyparował gdzieś katolicyzm płomienny, wojujący i ofensywny, zdolny budzić respekt i strach jego wrogów. (prof. Jacek Bartyzel, politolog) Wybrali: AC, PPr, SH, MZB
Nr 50 (667) 14–20 XII 2012 r.
NA KLĘCZKACH
ZAMACH Z POBOŻNOŚCI Najważniejszą wiadomością w mediach z kilku ostatnich dni było to, że Janusz D. ze Świdnicy próbował rzucić czarną farbą w tzw. obraz jasnogórski. Nieszczęśnik, który kierował się „motywami religijnymi”, a dokładnie wyraził sprzeciw wobec katolickiego kultu obrazów (czyli według niego i Biblii – pogańskiego bałwochwalstwa), został aresztowany na 3 miesiące i grozi mu 10 lat więzienia „za usiłowanie zniszczenia zabytku kultury o znacznej wartości”, a przy okazji za… obrazę uczuć religijnych. Czyli więcej niż dostaje się czasem za morderstwo oraz więcej niż grozi Brunonowi K. za usiłowanie wysadzenia Sejmu z prezydentem i posłami, czyli za Smoleńsk II. MaK
W OPARACH TROTYLU Polska prokuratura wojskowa najwyraźniej ma się kiepsko. Najpierw jeden prokurator oświadczył kilka tygodni temu, że trotylu na tupolewie nie było, później inny – że był. W końcu wydano oświadczenie, że go jednak nie było… Jak przypomnimy sobie jeszcze prokuratora wojskowego, który kilka miesięcy temu strzelał sobie w głowę, ale tak, by przypadkiem nie zrobić sobie krzywdy, to wniosek nasuwa się sam. Lekarz potrzebny jest tam od zaraz! MaK
CZARNYSTOK Nie udało się radnym SLD przeforsować w Radzie Miasta Białystok uchwały, która pozwalałaby na finansowanie zapłodnienia in vitro bezpłodnym parom. PiS brak zgody motywował względami „etycznymi i religijnymi”. Chodzi oczywiście o nabożną cześć, jaką ta partia otacza biskupów. MaK
SOJUSZNICY PiS WUJEK SAM I… ZOSTAŁ SAM
TECZKA MARYI Usiłowanie profanacji obrazu Madonny Częstochowskiej oprócz fali oburzenia przyniosło komentarze prawicowych „autorytetów”. Chciałoby się powiedzieć: „Jaki zamach, takie komentarze”. Ot, choćby pisowski profesor Jan Żaryn stwierdził, że „ostatnim, który próbował podnieść rękę na Panią Jasnogórską w jej oryginale, był szwedzki najeźdźca w 1655 r.”. Niestety, były profesor IPN nie zna historii wizerunku. Pewnie dlatego, że jurajska Maryja nie posiada teczki tajnego współpracownika w IPN. Ale z teczką wizerunek ma sporo wspólnego. Bo podczas najazdu Szwedów właśnie w teczce prowincjał paulinów Teofil Bronowski wywiózł oryginalny obraz na Śląsk Opolski. Kolejną wpadkę zaliczył redaktor Piotr Kraśko, prowadząc „Wiadomości”. Stwierdził, że „ostatnia profanacja obrazu miała miejsce 600 lat temu” (atak, który katolicy przypisują husytom). Tymczasem ledwo co minęła setna rocznica kradzieży koron z jasnogórskiej ikony, o którą oskarżony został świętobliwy paulin Damazy Macoch i jego kochanka. Pobożnemu Kraśce taka informacja nie przeszłaby przez usta. MN
z konstytucją. Posłowie RP zaapelowali do POPiS-owych, aby się opamiętali i „uchronili Polskę przed kompromitacją”. ASz
W czasie przeszukiwania mieszkań 9 członków Obozu Narodowo-Radykalnego w Lublinie znaleziono m.in. symbole związane z III Rzeszą i SS. ONR jest dorocznym współorganizatorem Marszu Niepodległości popieranego przez wielu polityków PiS, reprezentantów Kościoła i różnych środowisk prawicowych. W tej sytuacji następną imprezę „niepodległościową” będzie wypadało chyba przenieść do Berlina. MaK
CHCEMY! CHCEMY!
Władze USA odpowiedziały na błagalne prośby Antoniego Macierewicza o zajęcie stanowiska w sprawie śledztwa dotyczącego katastrofy smoleńskiej. Ku zdziwieniu posła PiS Waszyngton nie ma zamiaru domagać się międzynarodowego dochodzenia. Rzecznik Departamentu Stanu USA J.P. Crowley powiedział, że „śledztwo zostało już w pełni przeprowadzone”, co w przekładzie na język polski znaczy: „dajcie nam święty spokój”. I wszystko jasne – Waszyngton pod rządami Obamy stał się ruskim kondominium! ASz
STAN GORDYJSKI
LEKARZE DO WIĘZIENIA
Z sondażu OBOP wynika, że 43 proc. Polaków uważa wprowadzenie stanu wojennego 13 grudnia 1981 r. za uzasadnione. 35 proc. badanych ma odmienne zdanie. Najczęściej pojawiającym się argumentem zwolenników decyzji z 13 grudnia jest uniknięcie agresji ze strony ZSRR – twierdzi tak 35 proc. badanych. 19 proc. uważa, że chciano w ten sposób utrzymać komunistów przy władzy, a 15 proc. utrzymuje, że zatrzymano w ten sposób rozpad państwa. Chyba już najwyższa pora, by tematem 13 grudnia zajęli się historycy. ASz
Partia Jarosława Kaczyńskiego chce karać za stosowanie metody sztucznego zapłodnienia! Dwa projekty PiS zakazujące stosowania metody in vitro będą nadal procedowane w sejmowej Komisji Ustawodawczej. Wszystko przez (celową) nieobecność trzech członków PO, m.in. Żalka, podczas obrad komisji. Przeciwnicy radykalnych pomysłów PiS nie zdobyli wymaganej większości głosów. Według projektów prawicy za próbę in vitro lekarz może nawet trafić do więzienia! Ruch Palikota twierdzi, że zapędy PiS są niezgodne
Biskup płocki Piotr Libera jest zdołowany malejącą liczbą praktykujących w swojej diecezji i pyta: „Czy naprawdę chcecie żyć w świecie, w którym nie ma kościołów, ołtarzy i krzyży?”. Cóż, los watykańskich kościołów jest nam obojętny, ale chętnie żylibyśmy w świecie, w którym krewni biskupów, na przykład Libery, nie dorabialiby się na przejmowaniu przez Kościół państwowego mienia. A dorabiają! MaK
SUPERREDAKTOR Na falach TOK FM o mowie nienawiści w Kościele katolickim rozmawiali sobie publicystka Janina Poradowska i minister Michał Boni. Nie spodobało się to Sławomirowi Jastrzębskiemu, redaktorowi naczelnemu „Super Expressu”. „Lewicującej pani redaktor i trzykrotnie żonatemu ministrowi wara od Kościoła!” – zakrzyknął na łamach swojej gazety. Nie pozostaje nam nic innego, jak zwrócić się do red. Jastrzębskiego z zapytaniem, czy udzieli „Faktom i Mitom” koncesji na krytykowanie Kościoła. MaK
MIAZGA Z MÓZGU Czesław Bielecki, kandydat PiS w ostatnich wyborach na prezydenta Warszawy, taki oto bukiet komplementów złożył na ołtarzu ku czci Kościoła katolickiego: „Jako agnostyk
podkreślam, że pozbawiając Polskę wartości chrześcijańskich i tradycji, które propaguje Kościół, odnajdziemy się między Niemcami i Rosją jako miazga etniczna, a nie naród”. Kandydaturę takiego „agnostyka” Kościół z pewnością nieraz jeszcze pobłogosławi. MaK
KOPACZ KOPIE USTAWY! Zdaniem Biura Analiz Sejmowych część regulaminu Sejmu, który pozwala na kierowanie projektów ustaw do Komisji Ustawodawczej i wrzucanie ich do kosza bez głosowania przed całym Sejmem, jest niezgodna z konstytucją. Jest to procedura chętnie stosowana przez marszałek Ewę Kopacz w celu „unieszkodliwiania” lewicowych projektów ustaw. MaK
POWIEDZIAŁA, CO WIEDZIAŁA Minister szkolnictwa wyższego i nauki Barbara Kudrycka powiedziała po zdjęciu krzyży na Uniwersytecie w Bydgoszczy, że „nie należy walczyć z krzyżem”, ale że „uczelnie świeckie powinny być otwarte na wszystkie religijne wyznania”. Czyli ściany wyższej uczelni mają być pokryte rozmaitymi symbolami religijnymi?! Dotąd sądziliśmy, że szkoła wyższa powinna być otwarta wyłącznie na argumentację naukową i rozumową, ale najwyraźniej za panowania pani minister nauka w Polsce idzie z postępem”, pardon – z kościelnym podstępem. MaK
ODLOTOWE RORATY Aby przyciągnąć dzieci do Kościoła, księża sięgają po innowacyjne metody. Na ołtarzu kościoła na os. Paderewskiego w Katowicach stanęła tablica, regały z książkami, rozwieszono mapy i pomoce naukowe. W ten sposób ks. Rafał Kaca chce przyciągnąć maluchy na roraty... Na trzy tygodnie kościół pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny został zamieniony w Szkołę Wiary im. Jezusa. Na porannej mszy świętej
5
w kościele pojawiły się tłumy, bo już w zeszłym roku ks. Kaca przygotował wiele atrakcji – budował z dziećmi Niebomobil, świątynię udekorował znakami drogowymi, a służący do mszy ministranci wyglądali jak drogowcy. I nie była to żadna obraza uczuć religijnych w miejscu kultu! PPr
WRAŻLIWY JAK KSIĄDZ Na stronie internetowej „Gościa Niedzielnego” ukazał się żenujący tekst ks. Marka Dziewieckiego o tym, że mężczyźni będą zmieniać płeć, aby załapać się na wcześniejsze emerytury. Duchowny, aby zaatakować transseksualistów, przemilczał fakt, że zmiana płci to bolesna i skomplikowana procedura, której finał nie zależy od zachcianek osób zainteresowanych, ale od decyzji sądu i opinii licznych biegłych. Insynuacje Dziewieckiego wyśmiała posłanka Anna Grodzka z Ruchu Palikota. MaK
BIZNES Z BONIFIKATĄ Proboszcz parafii pw. Wniebowzięcia NMP w Kalinowie poinformował swoje owieczki, że 29 listopada 2012 roku gmina Kalinowo sprzedała parafii „na cele działalności sakralnej” dwie działki zabudowane budynkami gospodarczymi. Po zastosowaniu udzielonej przez władze gminy bonifikaty w wysokości 99 proc. wartości nieruchomości parafia zapłaciła za nie tylko… 500 zł. Znacznie więcej parafię kosztowały same opłaty notarialne – 885,60 zł. Teraz proboszcz w pierwszej kolejności planuje zagospodarować jeden z budynków na „nieodzowną dla społeczności” kaplicę, a w dalszej perspektywie przewiduje przebudowę budynków na „ośrodek rekolekcyjno-oświatowy” z przeznaczeniem na wynajem sal do organizacji przyjęć komunijnych i weselnych. Środki finansowe na realizację tych przedsięwzięć wielebny ma zamiar pozyskać z funduszy unijnych, datków wiernych, przedsiębiorców i innych ofiarodawców. AK
6
Nr 50 (667) 14–20 XII 2012 r.
POLSKA PARAFIALNA
Kościół umów śmieciowych Organista nasłał na proboszcza kontrolerów ZUS i poszczuł go prokuratorem. Proletariusze w innych diecezjach zaczynają myśleć... Przemysław Lis (32 l.) jest absolwentem krakowskiej Akademii Muzycznej i niekwestionowanym fachowcem w dziedzinie muzyki organowej. Od maja 2004 r. pracował w parafii we wsi Lutoryż (diec. rzeszowska) na pół etatu w charakterze organisty. Tak mu się przynajmniej wydawało, bowiem gdy 22 marca 2012 r. proboszcz ks. Stanisław Boratyn zwolnił go z posady, ze świadectwa o zatrudnieniu Lis dowiedział się, że przyszedł po raz pierwszy do roboty 1 czerwca 2009 r. Innymi słowy: przez 5 lat grał „na czarno”, aczkolwiek nie za darmo, bo – jak przyznaje – dostawał od księdza co miesiąc 300–500 zł. Muzyk złożył stosowne zawiadomienia do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych i prokuratury (art. 219 Kodeksu karnego: „Kto narusza przepisy prawa o ubezpieczeniach społecznych, nie zgłaszając, nawet za zgodą
Z
zainteresowanego, wymaganych danych (...), podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”). Niewątpliwy wpływ na jego decyzję miała konfliktowa atmosfera rozstania, a zwłaszcza fakt, że duchowny fałszywie pomawiał go z ambony o nieobyczajne – z kościelnego punktu widzenia – zachowania, będące w klimatach wiejskich stokroć gorsze od znęcania się nad rodziną (por. „Więzień sołtysa i proboszcza” – „FiM” 41/2012). – O sporze z organistą nie rozmawiam i nie udzielam nikomu żadnych informacji – oświadczył „FiM” ks. Boratyn. ZUS przeprowadził w parafii kontrolę i nie dał wiary zapewnieniom plebana, że organista przez 5 lat pracował na podstawie „ustnej umowy o dzieło”, zmienionym później do wersji, iż był to zaledwie „wolontariat mający sprawdzić przydatność
akonnica usiłowała dyskretnie sprzedać domy razem z lokatorami... Krakowskie biuro pośrednictwa w handlu nieruchomościami zamieściło 28 listopada ofertę sprzedaży za 4,5 mln zł bliżej nieokreślonej liczby „domków z lat 50. i 60. o zabudowie bliźniaczej” i kamienicy, wraz z działką (1,93 ha), na której budynki posadowiono. „Nieruchomości z lokatorami. W dwóch przypadkach zameldowanymi na czas określony, pozostali na czas nieokreślony” – uprzedził pośrednik. Reporterzy Radia TOK FM jako pierwsi ujawnili, że zleceniodawcą sprzedaży był Klasztor Sióstr Norbertanek, właściciel terytorium z infrastrukturą (16 segmentów i budynek z 12 mieszkaniami) przy ul. Marglowej. Sprawę szybko nagłośniły inne media, zaś wspólnym i powtarzanym niczym echo motywem przewijającym się w tytułach licznych publikacji było stwierdzenie, że „zakonnice chcą sprzedać osiedle z lokatorami”. Używanie w odniesieniu do mniszek liczby mnogiej jest rażącą niesprawiedliwością, bowiem całą operację wymyśliła dokładnie jedna niewiasta w białym habicie, wspierana przez patrona w purpurze... Norbertanki posiadają kościelny status tzw. klasztoru niezależnego, co oznacza, że rządzą się jedynie prawem kanonicznym i własną konstytucją, a poza przeoryszą nie mają żadnej wyższej przełożonej w rodzaju matki generalnej czy prowincjalnej. Taka formuła wynika z (teoretycznie) kontemplacyjnego sposobu życia zakonnic, klauzury oraz ślubu stałości miejsca (przywiązanie do konkretnego klasztoru). Podlegają one natomiast „szczególnemu nadzorowi biskupa diecezjalnego”, w tym przypadku metropolity krakowskiego kard. Stanisława Dziwisza. Ów nadzór realizowany jest
kandydata”, za co wspaniałomyślnie płacił mu od 200 do 500 zł miesięcznie. Kapłanowi nakazano uiszczenie zaległych składek (wraz z odsetkami – ok. 18 tys. zł). Jest to dolegliwość stosunkowo łagodna, bo posiadany przez ZUS arsenał sankcji zawiera również opłatę dodatkową w wysokości 100 proc. nieopłaconych należności i grzywnę do 5 tys. zł. Postępowanie karne toczyło się dotychczas „w sprawie”, ponieważ śledczy czekali na ustalenia ZUS. Wszystko wskazuje na to, że wkrótce będziemy musieli pisać o proboszczu z Lutoryża jako „Stanisławie B.”. – Najprawdopodobniej usłyszy zarzuty, bo kwestia istnienia stosunku pracy jest bezsporna bez względu na nazwę umowy. Skoro organista regularnie grał w określonym miejscu (siedziba firmy) i czasie (zgodnie z harmonogramem nabożeństw), a ksiądz był jego szefem oraz wypłacał mu honorarium, było to ewidentne zatrudnienie w rozumieniu art. 22
Kodeksu pracy, co w konsekwencji bezwzględnie zobowiązywało proboszcza do odprowadzania składek ubezpieczeniowych – wyjaśnia prokurator. – Postanowienia synodu diecezjalnego o ubezpieczeniu organistów w ZUS-ie są martwe. Gdy próbowaliśmy podjąć ten temat podczas tzw. dni skupienia, nasz ordynariusz, bp Kazimierz Górny, odparł: „Przyszliście się modlić, a nie rozmawiać o pieniądzach”. Podobnie jest w całym kraju. Tylko w archidiecezji krakowskiej obowiązuje żelazna zasada – wprowadzona za panowania kard. Macharskiego – zatrudniania na formalną umowę według reguł Kodeksu pracy. Jest to zazwyczaj cząstka etatu i minimalne wynagrodzenie, ale składki odprowadzają – podkreśla inny kościelny muzyk z Rzeszowa. Dla porównania: w diecezji tarnowskiej tylko tzw. parafie pierwszej kategorii (katedra, bazyliki mniejsze, placówki liczące ponad 8 tys. wiernych) muszą
poprzez: zatwierdzanie konstytucji i wprowadzonych w nich zmian, obowiązkowe wizytacje, zatwierdzanie rocznych sprawozdań z zarządu dobrami klasztoru oraz – co chyba najważniejsze – przewodniczenie demokratycznym wyborom nowej szefowej po upływie kadencji, żeby w dotychczasową nie wstąpił jakiś diabeł z przyzwyczajenia do władzy. Tymczasem krakowskimi norbertankami dowodzi nieprzerwanie od 1989 r. 65-letnia dziś przeorysza s. Paula (na zdjęciu), w „cywilu” Zofia Torczyńska, sprawująca również funkcję prokuratorki (klasztorny „minister finansów”), czym drastycznie narusza prawo kościelne („w każdym instytucie życia konsekrowanego powinien być ekonom, różny od wyższego przełożonego”). Siostra Paula samodzielnie decyduje
zatrudniać organistę na etacie, zaś najbardziej preferowaną metodą w pozostałych jest „wolontariat”. Polega on na tym, że pracownik nie jest zgłaszany do ZUS-u i otrzymuje wyłącznie gratyfikacje od wiernych. Niemal identyczne reguły obowiązują w archidiecezji poznańskiej, przy czym jedną z zasad wynagradzania jest bliżej nieokreślony „lokalny zwyczaj”. Z przeprowadzonego przez „FiM” wyrywkowego sondażu wynika, że w skali całego kraju na umowach „śmieciowych” lub „na gębę” pracuje około 75 proc. muzyków, więc maestro Przemysław gorąco dopinguje do działania rzesze kolegów po fachu, którzy żywią nadzieję, że ich szefowie zaczną się bać. Oto głosy z branżowego forum internetowego: ~ A potem pieprzy taki „czarny” dziad na adoracji: „Panie, przepraszamy Cię za nieuczciwych pracodawców”. Troska Kościoła o wykorzystywanych w pracy to bajka, bo jest on mistrzem okradania z kasy. Normalnie tak mu powinien ten organista zrobić, żeby go w skarpetach puścić. Tak go wydoić, jak on go przez te lata doił. Jeśli inni organiści pójdą za przykładem pana Przemysława, Kościół będzie miał poważny problem... MARCIN KOS Współpr. TS
do „sprawozdania za 2012 r.” – mówi zaprzyjaźniony z „FiM” duchowny. 26 listopada do wspomnianego na wstępie biura zgłosił się znany redakcji obywatel (nie jest nim słynny Marek P., były funkcjonariusz SB, obsługujący wcześniej s. Paulę) i przedłożył pełnomocnictwo, w którym klasztor „reprezentowany przez Przeoryszę Siostrę Paulę Zofię Torczyńską” upoważnił go „do podpisania umowy pośrednictwa sprzedaży nieruchomości przy ul. Marglowej”. Z owego dokumentu dowiadujemy się, że sprawa jest niecierpiąca zwłoki, więc w przypadku jakichkolwiek wątpliwości należy traktować plenipotencję „w sposób rozszerzający, aby umożliwić zrealizowanie wszystkich czynności” związanych ze sprzedażą domów z lokatorami w środku. Po wybuchu medialnej burzy oferta nr 34972 zniknęła ze strony internetowej biura, ale zabezpieczyliśmy kopię. – Nie wiem, czy temat jest jeszcze aktualny. Pełnomocnik prosił jedynie, żeby na jakiś czas zdjąć ten anons – wyjaśnił nam właściciel biura. Kilkakrotnie telefonowaliśmy do s. Pauli na jej prywatną komórkę, ale odrzucała połączenia, zaś mniszka urzędująca na centrali tłumaczy, że przeorysza nie rozmawia z dziennikarzami. Zadaliśmy rzecznikowi prasowemu archidiecezji bardzo proste pytanie, czy kard. Dziwisz wiedział o zamiarze sprzedaży przez klasztor nieruchomości przy ul. Marglowej, zanim ta informacja ukazała się po raz pierwszy w mediach. Chyba też nie umie odpowiedzieć, bo milczy, jak zaklęty... ANNA TARCZYŃSKA
Handlarze żywym towarem o losie pozostałych sióstr i trzyma w garści majątek szacowany na około 140 mln zł (w gotówce i nieruchomościach przekazanych decyzjami Komisji Majątkowej), a działka przy ul. Marglowej jest zaledwie cząstką tychże dóbr. Klasztor dostał ją od komisji w styczniu 1992 r. mocą „Ugody o przywróceniu własności 50 ha gruntów rolnych w Luboczy”, obecnej dzielnicy Krakowa. W ten sposób zakon „kontemplacyjny” i „żebraczy” jest jedną z najbogatszych instytucji Krakowa. Podczas dokonanego przez nas w 2009 r. przeglądu kadrowego w klasztorze mieszkało 25 sióstr (por. „Dziewczyna kardynała” – „FiM” 23/2009). Średnia ich wieku przekraczała 65 lat, a połowę załogi stanowiły zniedołężniałe staruszki (dwanaście zakonnic miało więcej niż 70 lat, z czego pięć – ponad 80 lat).
Nie sprawdzaliśmy, ile od tego czasu zmarło, ale wiemy, że przybyła zaledwie jedna kandydatka: s. Benedykta (27-letnia Ewelina D.) cierpiąca na poważne dolegliwości, których naturę pomińmy. Wbrew wymogom konstytucji norbertanek („Niech przeorysza i prokuratorka będą wspomagane przez komisję finansową składającą się z tych, które biorą udział w administrowaniu dobrami zakonu”) w klasztorze nie istnieje żaden organ kolegialny mogący kontrolować głównodowodzącą. Nikt się nie liczy poza kard. Dziwiszem ma się rozumieć... – Paula nie wykona żadnego poważnego ruchu majątkowego bez wiedzy i zgody Dziwisza, bo przecież tylko od niego zależy, jak długo ona utrzyma się przy władzy. Księża w kurii żartują, że te 4,5 mln zł (za domki z lokatorami) miały być załącznikiem dla Dziwisza
Nr 50 (667) 14–20 XII 2012 r. Od ponad trzech lat Ministerstwo Obrony Narodowej uspokaja, że trwa intensywny „proces restrukturyzacji” Ordynariatu Polowego Wojska Polskiego w celu „dostosowania struktur duszpasterskich do zmieniających się potrzeb Sił Zbrojnych”. Polega to na rzekomej likwidacji parafii wojskowych w miejscach, skąd wojsko dawno już się wyprowadziło, i rozformowaniu armii oficerów w sutannach, aby doprowadzić do maksymalnej w cywilizowanych państwach proporcji jeden kapelan na tysiąc żołnierzy zawodowych (obecnie mamy 1,45 kapelana na tysiąc). Sprawdziliśmy, jak te zmiany postępują. Wynik jest następujący:
A TO POLSKA WŁAŚNIE
dziekanowi Sił Powietrznych) i nikogo nie odesłano do cywila. ~ Odejście z czynnej służby ośmiu kapelanów w 2011 r. i pięciu w 2012 r. polegało na przesunięciu ich do korpusu emerytów. Na zaopatrzeniu emerytalno-rentowym resortu obrony narodowej pozostaje obecnie 46 duchownych w stopniach: generała (abp Sławoj Leszek Głódź), pułkownika, podpułkownika, majora i kapitana. Inkasują w sumie 220 tys. 479,14 zł (brutto) miesięcznie, czyli średnio 4 tys. 793 zł na głowę. ~ W 2011 roku biskup polowy Józef Guzdek zniósł dwie parafie wojskowe: św. Judy Tadeusza
I kto tu rządzi...
Nie ma mocnych Premier Tusk zapowiedział radykalne zmniejszenie liczby kapelanów w wojsku, a minister obrony narodowej Tomasz Siemoniak obiecał, że w ramach racjonalizacji wydatków na armię zredukuje zatrudnienie duchownych o połowę. Tak mówili w lutym. Czas pokazał, że są zbyt ciency na realizację własnych obietnic... ~ Szumnie reklamowane przez Ordynariat zniesienie siedmiu dekanatów wojskowych (krakowskiego, pomorskiego, śląskiego, warmińsko-mazurskiego, warszawskiego oraz Sił Powietrznych Północ i Sił Powietrznych Południe) było zabiegiem czysto technicznym, mającym na celu dostosowanie do nowej organizacji Sił Zbrojnych (zniesienie Śląskiego i Pomorskiego Okręgu Wojskowego). Nie zlikwidowano przy tej okazji żadnej parafii (np. placówki Warmińsko-Mazurskiego Dekanatu Wojskowego zostały włączone do Dekanatu Wojsk Lądowych, a parafie z Dekanatu Sił Powietrznych Północ podporządkowano bezpośrednio
w Ciechanowie (31 marca) i św. Krzysztofa w Ełku (19 kwietnia). Bilans za 2012 r. to zaledwie jedna parafia św. Krzyża w Jeleniej Górze (diec. legnicka), którą MON przestanie finansować z dniem 31 grudnia. W „Planie zamierzeń organizacyjnych i dyslokacyjnych Sił Zbrojnych RP na 2012 r.” była jeszcze parafia Świętego Wojciecha w Kaliszu, ale Ordynariat stanął okoniem. W sprawozdawczości kościelnej często pojawiają się ponadto placówki w Gubinie i Legnicy, co jest grubym nadużyciem, bowiem ta pierwsza okazała się kompletnie nieprzydatna jeszcze za panowania generała Sławoja Leszka Głódzia,
Dzięki „FiM” tytułowy smutek emerytów przerodził się w nadzieję! Na lepsze jutro. – Dyrektor został zwolniony! – powiadomili redakcję uradowani podopieczni Domu Emeryta Wojskowego na warszawskim Bemowie. Kamień spadł im z serca i mają nadzieję, że następca niezatapialnego zdawałoby się dyrektora Tadeusza Kurzyńskiego okaże się człowiekiem. Po publikacji artykułu na temat jakości życia podopiecznych Domu Emeryta Wojskowego (por. „FiM” 42/2012) do redakcji wpłynęło wiele listów. Wśród nich pojawiły się głosy wdzięczności: „Dziękuję za publikację. Najstarsi stażem emeryci wojskowi z braku środków do życia i pieniędzy zaczynają opuszczać wojskową placówkę nie spokojnej starości, ale nerwowej i szarpanej obawami o swój los” – napisał Mirosław Murzacz. I zaniepokojenia: „Jestem zainteresowana opisanymi problemami, gdyż oczekuję na przyjęcie do Domu Emeryta Wojskowego. Poza tym nie mogę akceptować, że wobec starych, chorych i bezradnych ludzi w opisany w artykule sposób zabezpiecza
zaś drugą zlikwidował śp. bp Tadeusz Płoski. – Ordynariat stoi na stanowisku, że ewentualne zniesienie parafii wojskowej możliwe jest tylko wówczas, gdy dostanie coś w zamian, na przykład inną świątynię położoną w pobliżu dużej jednostki lub parafię cywilno-wojskową, którą MON będzie musiał w całości lub choćby częściowo utrzymywać. Z Ciechanowem i Ełkiem poszło stosunkowo łatwo, bo istniały tam jedynie prowizoryczne kaplice. W Jeleniej Górze, gdzie wojska nie ma już od ośmiu lat, było znacznie trudniej, ponieważ Guzdek nie mógł dogadać się z biskupem legnickim (Stefan Cichy – dop. red.) w sprawie zamiany kościoła garnizonowego na zwykłą świątynię w Bolesławcu, gdzie pozostało jeszcze ponad 600 żołnierzy obsługiwanych przez tzw. ośrodek duszpasterski z kaplicą na terenie koszar 23. Śląskiego Pułku Artylerii. Jeśli zaś chodzi o Kalisz, to Ordynariat prawdopodobnie celowo zwleka do czasu zakończenia remontu tamtejszego kościoła,
się niedługą ich przyszłość” – napisała pani Janina Dąbrowska. Przypomnijmy: większość pensjonariuszy placówki to osoby po 70 roku życia. O tym, co zastali w Domu Emeryta Wojskowego zamiast obiecanego w regulaminie poczucia bezpieczeństwa i godnych warunków bytowych, mówili wówczas „Faktom i Mitom” niektórzy
żeby przekazać go diecezji w eleganckim stanie. Parafia dostała na ten cel z kilku źródeł ponad 207 tys. zł dotacji – ujawnia oficer z Inspektoratu Wsparcia Sił Zbrojnych. „Trudno mi sobie wyobrazić, aby diecezja przejęła kościół, którego utrzymanie jest bardzo kosztowne” – przyznał kaliski proboszcz ks. płk Tadeusz Pałuska; ~ Obecnie MON finansuje 89 parafii Ordynariatu Polowego. Nic nie słychać o ewentualnej likwidacji placówek w Żarach, Pile, Sopocie, Gdańsku-Wrzeszczu, Olsztynie i Łodzi, gdzie armia pozostawiła co najwyżej takie instytucje jak szpital, dom wczasowy, warsztaty, ośrodek szkoleniowy itp. Niektóre przekształcono w wojskowo-cywilne, ale faktycznie zmieniono jedynie szyldy i pieczątki. „MON na pewno będzie partycypował w kosztach, bo nie jesteśmy w stanie utrzymać się jako samodzielna cywilna parafia” – zapewnia ks. kmdr Zbigniew Kłusek, proboszcz z Piły. – Diecezje obejmujące swym zasięgiem tzw. Ziemie Zachodnie
jeszcze inni wspominali, jak dyrektor nakłaniał ludzi, aby cedowali na niego swoje majątki. – W tej placówce nic się nie dzieje. Nie ma imprez integracyjnych, zajęć rehabilitacyjnych. Brakuje działalności kulturalno-oświatowej, turystycznej, imprez okolicznościowych. To jest pustynia. Brak pracy terapeutycznej, tak żeby umysły pracowały. Tu jest śniadanie,
obiad i kolacja. Poza tym każdy leży i patrzy w swoje pudełko – relacjonowali „FiM” mieszkańcy Domu Emeryta Wojskowego. Dla nich nie do zniesienia był również fakt, że ludzie najciężej chorzy, wymagający wsparcia, zostają sami. Pielęgniarki zaglądają do nich rzadko, nie przeprowadza się zajęć rehabilitacyjnych. – To jest cyrk, dla niektórych wygodny. Dla chorych to nieszczęście. Tu się lekceważy ludzi, którzy czegoś jeszcze od życia chcą. Dyrektor, żeby zniechęcić każdego, kto
i Północne są nawet zainteresowane w przejęciu kościołów od Ordynariatu, bo tworząc wokół nich nową parafię, nabywają uprawnień do pozyskania dla każdej 15 ha ziemi z zasobów Agencji Nieruchomości Rolnych. Ten patent będzie wkrótce zastosowany przez kurię legnicką w odniesieniu do Jeleniej Góry i koszalińsko-kołobrzeską w przypadku Piły – zapowiada nasz rozmówca z Inspektoratu. A gdzie trafiają dobra placówek, które udało się rozformować? – Majątek nieruchomy parafii w Ciechanowie został przekazany Agencji Mienia Wojskowego, zaś majątek ruchomy – innym parafiom podległym Ordynariatowi. Majątek nieruchomy i ruchomy parafii w Ełku trafił do miejscowego 108. Szpitala Wojskowego, będącego Samodzielnym Publicznym Zakładem Opieki Zdrowotnej. Cały majątek w Jeleniej Górze pozostaje jeszcze w trwałym zarządzie wojska. Zgodnie z obowiązującymi przepisami decyzje podejmie właściwy Rejonowy Zarząd Infrastruktury – wyjaśnia nam ppłk Jacek Sońta, rzecznik prasowy MON. Szef Ordynariatu wyraźnie gra na zwłokę. Jego intencje można odczytać między wierszami wypowiedzi dla Katolickiej Agencji Informacyjnej: „Nigdy nie powiedziałem, że rezygnuję ze stopnia generała. Wszyscy moi poprzednicy nosili ten stopień. Czy mam prawo przerwać tę tradycję sięgającą początku II Rzeczypospolitej? Decyzja w tej sprawie nie należy jednak do mnie” – upomniał na przyszłość pana prezydenta Bronisława Komorowskiego biskup polowy Guzdek. Doskonale pamięta, że generał Głódź wziął na pożegnanie z armią prawie ćwierć miliona złotych odprawy i wciąż jeszcze mu życie słodzimy, wypłacając co miesiąc około 8 tys. zł emerytalnego dodatku do kościelnych apanaży... MARCIN KOS Współpr. TS
chciałby pomóc, na ogół twierdzi, że to starzy ludzie, którzy mają swoje odchyły, coś im się wydaje. A ludzie są bezradni. Oni nigdzie nie pójdą, żeby prosić o pomoc. Do nich trzeba przyjść – słyszeliśmy od mieszkańców. ~ ~ ~ O szczegóły odsunięcia dyrektora Tadeusza Kurzyńskiego z zajmowanego od ponad 20 lat stanowiska zapytaliśmy u źródła. Odpowiedź nadeszła lakoniczna, niemniej dobrą nowinę potwierdza: „Umowę o pracę z Dyrektorem DEW rozwiązano za wypowiedzeniem z zachowaniem trzymiesięcznego okresu wypowiedzenia – stosownie do przepisów ustawy z dnia 26 czerwca 1974 r. – Kodeks pracy – (Dz. U. z 1998 r., nr 21, poz. 94 z późn. zm.). Zgodnie z Regulaminem organizacyjnym Domu Emeryta Wojskowego obecnie zadania Dyrektora DEW wykonuje osoba funkcyjna stosownie do udzielonego jej upoważnienia” – poinformował Departament Prasowo-Informacyjny MON. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
Smutek weteranów – epilog lokatorzy: – Standard jak w kiepskim hotelu. Koszty jak w domu opieki społecznej wysokiej klasy. Opowiadali również o tym, że chociaż zostawiają w kasie DEW lwią część emerytur, nikt nie pomaga im wyjść na spacer, nie sprząta pomieszczeń. Są i tacy, którzy zostali zamknięci w swoich czterech ścianach, mimo że – wbrew temu, co twierdziło kierownictwo domu – mogli się poruszać o własnych siłach. Kolejni narzekali na ginące depozyty,
7
8
Nr 50 (667) 14–20 XII 2012 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Polskie drogi Hardzi rolnicy ze środkowego Mazowsza stawiają się władzy. Walczą o... własną ziemię.
Według gminnych map jest tak, że droga przy ulicy Plonowej ma 10 metrów. To znaczy, że kończy się głęboko w marchewce…
N
owa Wola to wieś w powiecie piaseczyńskim, w gminie Lesznowola. Położona od centrum stolicy na tyle blisko, że powoli staje się kolejną jej sypialnią. Gmina, widząc zapotrzebowanie, wciąż odrolnia kolejne połacie ziemi, a deweloperzy łykają hektary jak ciepłe bułeczki. I budują. Przy jednej z takich inwestycji ktoś z urzędu marginalnie potraktował kilkunastu rolników, a im się to bardzo nie spodobało. Bo w normalnych warunkach, kiedy urząd zamierza grzebać w czyjejś ziemi, powiadamia o tym właściciela. Pyta o zgodę, a nawet oferuje odszkodowania. A gdy sytuacja jest podbramkowa, wygląda to tak. Przy ulicy Plonowej swoją ziemię z dziada pradziada uprawia kilkunastu rolników. Trzy pokolenia temu każdy dał po kilka metrów i tak powstała 4-metrowa polna umowna droga dojazdowa do pól. Zawsze tylko taką pełniła funkcję, a gmina Lesznowola nigdy nie była właścicielem owych gruntów. No i nagle zgłosiła się do wojewody mazowieckiego z prośbą o uwłaszczenie owej drogi, a wniosek podparła artykułem 73 ustawy z dnia 13.10.1998 r., który mówi, że „nieruchomości pozostające w dniu 31 grudnia 1998 r. we władaniu Skarbu Państwa lub jednostek samorządu terytorialnego, niestanowiące ich własności, a zajęte pod drogi publiczne, z dniem 1 stycznia 1999 r. stają się z mocy prawa własnością Skarbu Państwa lub właściwych jednostek samorządu terytorialnego za odszkodowaniem”. Urzędnicy załączyli mapki. Wojewoda wniosek gminy rozpatrzył pozytywnie i nastąpiła nacjonalizacja. Decyzja wojewody uprawomocniła się w grudniu 2010 r.
O procesie przekształcania własności działek nikt jednak rolników nie poinformował. Że coś się w dokumentach zmieniło, dowiedzieli się dopiero jesienią 2011 roku, kiedy na ich pola, niszcząc uprawy, zajechał ciężki sprzęt, żeby dokonać… remontu istniejącej drogi umownej. Mówią zgodnie, że gdyby gmina zechciała uwłaszczyć wyłącznie tę umowną drogę, nie mieliby nic przeciwko temu, ale okazało się, że efektem tegoż remontu miało być poszerzenie polnej dojazdówki do… 10 metrów. Kosztem ich pól. – Jeżeli ktoś ingeruje w moją działkę, powinienem być o tym poinformowany. Nawet gdyby potraktowali tę naszą umowną drogę jako pas ziemi niczyjej, to i tak gmina powinna szukać właściciela – mówi jeden z rolników. – Gmina dołożyła do naszej 4-metrowej umownej drogi jeszcze 6 metrów kosztem naszych pól i taki wniosek przedłożyła wojewodzie, przekonując, że ta droga już istnieje. Wojewoda podpisał, a drogi nie ma i nigdy nie było – dodaje kolejny. Sprawę zawłaszczenia zgłosili do prokuratury. W związku z tym po raz pierwszy mieli szansę zobaczyć decyzję wojewody. Postanowili się od niej odwołać. „Mimo że decyzja Wojewody Mazowieckiego pozbawia mnie własności części działki, nie brałem udziału w postępowaniu (…). Nie byłem poinformowany o wszczęciu postępowania, o jego przebiegu, nie umożliwiono mi zapoznania się z materiałem dowodowym” – napisali, prosząc jednocześnie o wznowienie postępowania. Wydawało im się, że to będzie prosta sprawa, biorąc pod uwagę
choćby to, że nakreślili między innymi takie nowe okoliczności: ~ Wojewoda przyklepał wójtowi drogę o szerokości 10 metrów, chociaż takiej nigdy przy ulicy Plonowej nie było. W czasie, gdy gmina zgłosiła wojewodzie wniosek, z którego wynikało, że posiada w Nowej Woli przy ul. Plonowej drogę o szerokości 10 metrów, na 6 metrach rosły buraki, marchewka, kapusta. I do tej pory rosną. Bo to, co według gminy jest drogą, w rzeczywistości wciąż stanowi pola uprawne. ~ Od ponad 50 lat płacą podatek gruntowy za taką samą powierzchnię gruntów. A przecież skoro powstała droga, im powinno ziemi ubyć. ~ Kiedy zupa się wylała, gmina zaczęła z rolnikami pertraktować. Urzędnicy chcieli odkupić od każdego po kawałku gruntu. Wyglądało to tak, że zaprosili ludzi do gminy i dali do podpisania tej treści papier: „Ja, niżej podpisany, oświadczam jako właściciel działki nr… położonej w miejscowości Nowa Wola (…), że wyrażam zgodę na budowę drogi na części mojej działki”. – Sprytne to było posunięcie, bo nie określili, na jakiej części. Gdybyśmy to podpisali, bylibyśmy załatwieni. Wygląda na to, że chcieli sobie w ten sposób wyprostować dokumenty – mówią rolnicy. Okazali się jednak mniej tępi, niż spodziewali się tego gminni urzędnicy. Podstęp się jednak nie udał. Odpowiedź od wojewody dostali, i owszem. Prosił ich o to, aby udowodnili, że są właścicielami swoich działek. – W jaki sposób mamy to udowodnić, skoro gmina w planach terenu wyrysowała sobie drogę?
W gminie są dwie mapy z tymi samymi pieczątkami i datami, a jednak różnią się od siebie. Jedna z nich odpowiada prawdzie. Druga to ta, która odpowiada gminie – mówią rolnicy. Na początku zastanawiali się, o co w tym wszystkim chodzi. Sprawa się nieco rozjaśniła, kiedy na działce naprzeciw ich pól deweloper zaczął budować osiedle. „Zespół Willowy »Zielona Polana« to nowoczesne osiedle w podwyższonym standardzie położone w cichej i bezpiecznej okolicy. Unikalny charakter inwestycji podkreśla nowoczesna i funkcjonalna architektura zanurzona w soczystej zieleni, która daje poczucie zamieszkania w wyjątkowym miejscu” – czytamy na stronie projektu. „Unikalna jest także droga, którą nowi mieszkańcy będą dojeżdżać do swojego raju na ziemi. »Zielona Polana« to inteligentny zespół willowy doskonale zaprojektowany. Na powierzchni ok. 20 ha szczęśliwi mieszkańcy będą mieli do dyspozycji własny park, fontanny, altany, place zabaw itd.” – zachwala deweloper. – Droga, którą chce ustanowić gmina, ma zapewnić dojazd do osiedla mieszkaniowego. Deweloper ze swojej ziemi na drogę nie dał ani piędzi. Zagrodził się w ostrej granicy. Zaczął budować, bo pewnie miał od gminy obietnicę, że dostanie drogę. Nie budowałby przecież bloków przy miedzy – mówią rolnicy. Decyzję gminy postrzegają jako jawną niesprawiedliwość społeczną. – Czujemy się oszukani i wykorzystani przez pracowników urzędu gminy, którzy chcą wybudować drogę, wchodząc na naszą własność – mówią. Dwa razy gmina robiła podejście, aby drogę budować. Dwa razy rolnicy te zamiary zablokowali.
– Dokumenty świadczą przeciwko gminie, a sąd patrzy tak, żeby nie widzieć. Trudno traktować to jako pomyłkę, skoro urzędnicy zgłosili do wojewody coś, czego nie ma. My panią wójt traktowaliśmy jak matkę, a ona nas potraktowała jak bękarty – podsumowują rolnicy. Jak patrzy na sporną drogę urząd gminy? „Grunty pod drogi publiczne są nabywane na podstawie różnych przepisów i prowadzonych na ich podstawie postępowań. W tym przypadku nabycie gruntu nastąpiło z mocy prawa na podstawie przepisów ww. ustawy w granicach władania przez Gminę ulicy Plonowej zgodnie z danymi ewidencji gruntów i budynków założonej w latach 60. Żadna ze stron nie wykazała w prowadzonym postępowaniu sądowym prawa do gruntu »zajętego« pod ulicą Plonową ani też nie udowodniła, że akty własności ziemi obejmowały sporny grunt. Należy nadmienić, że akty własności ziemi wydawane w latach 1972–1976 obejmowały wyłącznie gospodarstwa rolne (bez dróg objętych w latach 60. ewidencją gruntów jako odrębne działki ewidencyjne). Zatem nie można twierdzić, iż Gmina przejęła grunty bez wiedzy właścicieli przyległych terenów” – wyjaśnia „FiM” Grażyna Brzozowska, kierownik Referatu Geodezji i Gospodarki Nieruchomościami. Prokuratura Rejonowa w Piasecznie, zasłaniając się decyzją wojewody, sprawę przekroczenia uprawnień przez wójta gminy Lesznowola pierwotnie umorzyła. Po interwencji „FiM” nadała rolnikom status pokrzywdzonych. Kolejna rozprawa w styczniu 2013 r. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
Nr 50 (667) 14–20 XII 2012 r.
R
ada Miejska w Nysie (woj. opolskie) przyznała 28 listopada miejscowej parafii św. Jakuba Apostoła i św. Agnieszki dotację na remont świątyni. Nie byłoby w tym nic wyjątkowego, gdyby nie: ~ astronomiczna jak na możliwości tonącego w długach miasta kwota 3 mln 946 tys. 350 zł (płatna w trzech kolejnych latach 2013–2015 po 1 mln 315 tys. 450 zł rocznie); ~ rzadko nawet w Polsce spotykana arogancja strony kościelnej reprezentowanej przez proboszcza parafii, ks. prałata Mikołaja Mroza, który zażądał od samorządu pełnego pokrycia tzw. wkładu własnego (15 proc.), niezbędnego do uzyskania ewentualnego dofinansowania ze środków unijnych, nie deklarując ze swojej strony nawet złotówki; ~ bezwstydna służalczość władz miasta – burmistrz Jolanty Barskiej i jej zastępcy Aleksandra Juszczyka – oraz prawicowej większości w radzie dowodzonej przez niejakiego Feliksa Kamienika (PO), forsujących projekt wypłaty pieniędzy z pogwałceniem prawa (czyli ustalonych wcześniejszą uchwałą reguł przyznawania dotacji); ~ sprinterskie tempo spełnienia życzeń Kościoła. Oto dowód powyższych twierdzeń: Ksiądz Mróz napisał 7 listopada pisma do burmistrza oraz do przewodniczącego rady, informując ich, że ma szansę na dużą kasę ze środków unijnych i gotowy kosztorys inwestorski remontu swego warsztatu pracy, opiewający na 26 mln 308 tys. 808 zł (w tym: 5,5 mln zł – remont dachów bazyliki i kaplic; 17,57 mln zł – elewacje; 3,1 mln zł – sklepienia naw). Wspomniał, że pozyskanie dofinansowania sięgającego 85 proc. kosztów wymaga przedstawienia dowodu posiadania reszty, czyli 15 proc., nabór wniosków nastąpi na przełomie listopada i grudnia, a on nie jest durniem, żeby sięgać do własnych zaskórniaków, skoro bazylika jest zabytkiem, prosi więc, żeby mu te 15 proc. dać. Takimi z grubsza argumentami proboszcz postawił władzę na baczność. Wniosek powinien zostać zwrócony do adresata ze względów formalnych, bowiem w obowiązującej uchwale Nr XI/134/07 z 30 sierpnia 2007 r. w sprawie zasad udzielania dotacji radni zapisali, że wszelkie dokumenty muszą być składane „do 30 września roku poprzedzającego rok przyznania dotacji”, a można od tego sztywnego wymogu odstąpić tylko wtedy, gdy zabytek ulegnie raptownej degradacji w wyniku zdarzeń losowych i trzeba podjąć natychmiastową interwencję, bo na przykład grozi zawaleniem. Prałat nie miał żadnego papierka świadczącego o nadzwyczajnym wydarzeniu. Barska z Juszczykiem
sami rozwiązali ten problem. Przygotowali projekt uchwały o przyznaniu dotacji, z której dramatycznego uzasadnienia wynika, że bazylikę należałoby zamknąć, bo grozi katastrofą budowlaną. „Nasilające się zdarzenia spadania dachówek oraz fragmentów sztukaterii i elementów kamiennych stanowią poważne zagrożenia bezpieczeństwa życia i zdrowia ludzi, a także mienia. Wokół Bazyliki odbywa się ruch pieszy i kołowy. Ostatnie zdarzenia zmusiły do wyznaczenia strefy bezpieczeństwa, która nie zabezpiecza w pełni przed możliwością wypadku. Zły stan techniczny obiektu źle wpływa również na stan zachowania licznie zgromadzonych zabytków ruchomych, znajdujących się wewnątrz Bazyliki. Ponadto spadająca woda opadowa i niskie temperatury negatywnie wpływają na stan techniczny sklepień i murów świątyni, powodując ich postępującą destrukcję”
POLSKA PARAFIALNA trudu. Nie mówi nie, ale trzeba to jakoś rozwiązać, załatwić racjonalnie, pomóc. Radny dodał, że nie chciałby, żeby to się odbywało tylko za środki publiczne”; ~ Przewodniczący komisji Dariusz Grabowiecki (PO) – „zgadzam się z tym, co powiedział radny Zając, powinniśmy podjąć starania, jako gmina, żeby zobligować Kurię, Wojewodę i Ministerstwo, żeby przekazały wkład, swoją część”;
Żmudy z wydziału finansowo-gospodarczego opolskiej kurii biskupiej i ks. Mroza, którym zakłócali spokój tylko dwaj radni lewicy: Santora („dzieci z rodzin wielodzietnych chodzą po śmietnikach, dlatego nie należy inwestować w mury, ale w ludzi”) i Wiesław Tokarz („Kuria powinna pomóc w remoncie. Macie zasoby finansowe, budynki, które odzyskaliście”), co oburzyło radną Danutę Wąsowicz-Hołotę
Bazylika, jak widać, wali się...
Płać i zgrzytanie zębów Samorządy zadają kłam pogłoskom, jakoby w Polsce panowała bieda. Majątku jest tak dużo, że już nie wiedzą, co z nim robić, i muszą go rozdawać klerowi za darmo... – napisali. Dokument trafił do Kamienika, a ten skierował projekt, zgodnie z wymogami regulaminowymi, do zaopiniowania w dwóch komisjach rady miejskiej. Pilnie i poza kolejką! 20 listopada zebrała się Komisja Urbanistyki i Rolnictwa. Oto co mówili radni (cytaty za protokołem): ~ Jan Satora (SLD) – „zdecydowanie będzie przeciwny, ponieważ likwiduje się szkoły, żeby budżet się zamknął, w gminie są szutrowe drogi, gdzie ludzie chodzą po błocie, jest kryzys, jest duża bieda i bezrobocie. Dodał, żeby dać te trzy miliony biednym rodzinom. Powiedział również, że dużo dajemy na remont kościołów, na zabytki, gdzie poszło parę milionów na przestrzeni 6 lat”; ~ Tadeusz Zając (komitet wyborczy Barskiej) – „ks. prałat powinien się zwrócić do Kurii, Wojewody, Starosty. Uważam, że jeżeli byłoby więcej wspierających, to my jako gmina też powinniśmy się do tego przyłączyć zwłaszcza, że jest to 85 proc., które byłyby z dotacji. Jestem za tym, żeby tak tą sprawę pokierować, żeby ją sfinalizować”; ~ Piotr Smoter (Liga Nyska) – „trochę jest zaskoczony, jak na taką decyzję. Obawia się, że jak Rada podejmie uchwałę, że daje te 4 miliony, to Kuria już nie będzie zadawała sobie
~ Wiceburmistrz Piotr Walach – „przed sesją wraz z ks. Prałatem odwiedzi instytucje, o których była mowa (województwo, starostwo, kurię biskupią – dop. red.) i poruszy ten temat”. W głosowaniu przepadł wniosek Santory o odrzucenie projektu uchwały do czasu jasnej deklaracji o współuczestniczeniu w finansowaniu inwestycji przez inne podmioty z diecezją na czele. Zaaprobowano propozycję udzielenia dotacji w żądanej kwocie „pod warunkiem współfinansowania wkładu również przez Kurię, Wojewodę, Marszałka Województwa, Starostwo Powiatowe, Ministerstwo”. 21 listopada obradowała Komisja Rozwoju Gospodarczego i Finansów. Tu poszło gorzej, bo po wystąpieniu Juszczyka i krótkiej dyskusji burmistrzowy projekt przepadł z kretesem. Radni przegłosowali własny, zminimalizowany, zakładający, że należy „w okresie 3 lat przeznaczyć 1 mln zł na dotację dla parafii płatne w trzech kolejnych latach do kwoty 334 tys. zł rocznie”. Na sesji Rady Miejskiej okazało się, że rozsądne stanowiska komisji wzięły w łeb i nikt do nich nie wracał. Obrady odbywały się pod czujnym okiem ks. Gintera
(Liga Nyska) zarzucającą oponentom głoszenie „populistycznych haseł o dzieciach”. Ksiądz Mróz nie ujawnił, co się stało ze zbieranymi od dwóch lat datkami na remont bazyliki, zaś ks. Żmuda starannie unikał jednoznacznych deklaracji. Ograniczył się do stwierdzenia, że „w diecezji raz w roku zbierane są pieniądze na remonty kościołów i jeśli będzie możliwość, to wsparcie kurii również będzie”, ale to już wdzięcznym za gruszki na wierzbie radnym wystarczyło i przyklepali prezent w kwocie prawie 4 mln zł 14 głosami „za”, przy trzech „przeciw” i czterech „wstrzymujących się”. Żaden z entuzjastów nie zapytał, jakim sposobem przed kilkoma zaledwie dniami ubożuchną kurię stać było na kupno od Starostwa Powiatowego w tej samej Nysie nieruchomości przy ul. Świętego Piotra 1–3 (dawny budynek szpitala) za kwotę 1 mln 680 tys. zł. Nikt nie dopytał, dlaczego wydano te pieniądze, zamiast na przykład dołożyć się do remontu. Częściowym dla rajców usprawiedliwieniem może być fakt, że transakcję otoczono tak ścisłą tajemnicą, iż do dzisiaj „FiM” nie może doprosić się od starostwa wytłumaczenia, dlaczego obiekt oszacowany na 4 mln 90 tys. 600 zł sprzedano kurii za ułamek wyjściowej ceny... Oto dane o stanie finansów Nysy: ~ Zadłużenie z tytułu zaciągniętych kredytów i pożyczek – 27,9 mln zł (według stanu na 30 czerwca). Uchwałą z 27 września Rada
9
Miejska zaaprobowała zaciągnięcie kolejnego kredytu w wysokości 9 mln zł. Obsługa wszystkich długów (odsetki) kosztuje 2 mln zł rocznie; ~ W budżecie na 2013 r. zaplanowano 1,46 mln zł na finansowanie świetlic szkolnych i pomoc materialną dla uczniów oraz 1,44 mln zł – na kulturę fizyczną i sport; ~ Wszyscy dyrektorzy jednostek samorządowych (szkoły, instytucje kultury) otrzymali od władzy informację, że wobec malejących wpływów do kasy gminy, dotacje na działalność w 2013 r. zostaną zmniejszone co najmniej o 10 proc., więc muszą się nastawić na ograniczenia działalności i ostre cięcia wydatków, a nawet zwolnienia pracowników. ~ ~ ~ W innych częściach kraju samorządowcy szaleją z podobnym rozmachem. Przykładowo: ~ Caritas Archidiecezji Krakowskiej zażądał od władz Myślenic 99 proc. bonifikaty od ceny sprzedaży „na cel statutowy” działki przy ul. Śreniawskiego. Żądanie spełniono. Rzeczoznawca wycenił działkę na 878 tys. zł, czyli wielebni zapłacą niespełna 9 tys. zł za 2,1 ha gruntu wraz z zabudowaniami. Burmistrz Maciej Ostrowski tłumaczył malkontentom sugerującym użyczenie nieruchomości, że „ksiądz dyrektor Bogdan Kordula jasno określił swe oczekiwania: albo przekazanie w formie darowizny, albo zbycie bez przetargu z 99-procentową bonifikatą”; ~ Rybnik – proboszcz parafii św. Antoniego, ks. Franciszek Musioł, dostał już od miasta dwie pożyczki (715 i 300 tys. zł) na dokończenie remontu zabytkowego kościoła za pozyskaną dotację unijną (5 mln zł), do której samorząd dołożył wcześniej 500 tys. zł w ramach „wkładu własnego parafii”. Pierwszą pożyczkę przekształcono po kilku miesiącach w „dotację”, druga wciąż jeszcze jest zakwalifikowana do spłaty. ~ Kłodzko – na „osobistą prośbę biskupa świdnickiego Ignacego Deca” Rada Miejska upoważniła burmistrza Bogusława Szpytmę (niegdyś w LPR, obecnie bezpartyjny) do udzielenia 99 proc. bonifikaty od ceny sprzedaży nieruchomości o pow. 3874 m2. z przeznaczeniem na „tworzenie nowego ośrodka duszpasterskiego i budowy świątyni wraz z infrastrukturą”. Tylko radny Adam Kwas (PO) pytał, czy faktycznie trzeba oddać grunty za symboliczny 1 proc., zamiast wymienić się z diecezją na jedną z wielu posiadanych przez nią działek. Na pytanie, jaka jest orientacyjna wartość oddawanego majątku, wiceburmistrz Henryk Urbankowski odparł, że nie ma pojęcia, bo „koszty wyceny będą znane po podjęciu uchwały, kiedy zleci się rzeczoznawcy wykonanie tego zadania”. I gdzie w Polsce są te rzekome bieda z nędzą? ANNA TARCZYŃSKA
10
Nr 50 (667) 14–20 XII 2012 r.
POD PARAGRAFEM
Oddzwaniaj z głową! Masz nieodebrane połączenie z zagranicy? Zanim oddzwonisz, sprawdź, z jakiego kraju wykonano połączenie. Jeśli nie spodziewasz się stamtąd telefonu – nie oddzwaniaj! Urząd Komunikacji Elektronicznej coraz częściej otrzymuje skargi od abonentów na temat oszustów telekomunikacyjnych, którzy w ostatnim czasie nasilili działania. Naciągacze opracowali prosty i niezwykle skuteczny sposób na zarabianie pieniędzy. Wszyscy mamy nawyk oddzwaniania pod numery, których nie zdążyliśmy odebrać. Wiedzą o tym oszuści i z premedytacją to wykorzystują. Dzwonią wcześnie rano albo późno w nocy, mając pewność, że ofiara jeszcze śpi. Wystarczą jeden, dwa sygnały i szybkie rozłączenie, aby wywieść w pole niemal każdego. Na telefon ofiary dzwoni zagraniczny numer, najczęściej z dość egzotycznych zakątków globu. UKE informuje, że połączenia są wykonywane na przykład z Republiki Konga lub Wybrzeża Kości Słoniowej, czyli krajów, których międzynarodowe numery kierunkowe (+243 oraz +225) mogą mylnie sugerować polskie miasta: Płock (+24),
K
Warszawę (+22). Oszuści dzwonią do losowo wybranych osób i liczą, że wyświetlany na ekranie telefonu komunikat „nieodebrane połączenie” skłoni ludzi do oddzwonienia, a co za tym idzie – obciążenia użytkownika kosztami połączenia międzynarodowego przez operatora. Urząd Komunikacji Elektronicznej przestrzega również, że naciągacze mogą także wydłużać połączenia, a po odebraniu telefonu przez ofiarę specjalnie symulują dźwięk odłożenia słuchawki. Jeśli użytkownik sam się nie rozłączy, czyli nie naciśnie czerwonej słuchawki, to połączenia trwa nadal, a operator cały czas nalicza opłatę. Jak zarabiają oszuści? Za oddzwonienie pod numer z któregoś z krajów Afryki płacimy niemałe stawki (nawet kilkanaście
atoliccy pasterze nie mają za wiele szacunku dla swoich owiec. A owieczki patrzą, myślą i… odchodzą. Państwo Kraszewscy, emeryci, mieli konfrontację z księdzem Janem Chachulskim z Przerośli. Poszło o pogrzeb seniorki rodu. Kraszewscy prosili pięknie, aby ksiądz dobrodziej zszedł ze stawki, bo nie stać ich było na to, żeby naraz wyłożyć aż 1400 zł (wyłącznie dla księdza, bo za grabarza i organistę musieli zapłacić dodatkowo). – Gdy prosiliśmy go, by choć trochę obniżył kwotę, stwierdził, że kościół to nie targowica i wypchnął nas z zakrystii – relacjonują rozżaleni. Dla nich sytuacja była o tyle przykra, że już w dniu pogrzebu, kiedy trumna matki stała w kościele, a krewni i znajomi zmarłej zebrali się, by towarzyszyć jej w ostatniej ziemskiej drodze, ksiądz oświadczył, że z zakrystii nie wyjdzie, dopóki nie zobaczy pełnej kwoty. W końcu uzbierali, pogrzeb się odbył, choć z tego zamieszania dobrodziej zapomniał, że do ceremonii potrzebna mu woda święcona. Kraszewscy jakoś te gorzkie doświadczenia przełknęli, ale postanowili o wszystkim powiedzieć biskupowi. Ten wysłuchał, głową pokiwał, obiecał, że sprawę u źródła wyjaśni, no i spróbuje przekonać swojego podwładnego, żeby na przyszłość więcej z ludźmi rozmawiał. ~ Jeszcze większego szoku musieli doznać rodzice 25-latka, który tragicznie zmarł po wypadku samochodowym. Ci usłyszeli od swojego proboszcza Romana Skarżyńskiego ze Starego Kurowa, że mszy za ich syna podczas pogrzebu nie odprawi. Bo
złotych za minutę), część z tych pieniędzy polski operator będzie musiał oddać firmie telekomunikacyjnej z Czarnego Lądu, a ta z kolei podzieli się pieniędzmi z oszustami, którzy używają numerów do połączeń z Polską. Oszukanych liczy się w dziesiątkach tysięcy, więc zyski z tego procederu są olbrzymie.
– zgodnie z tym, co wyczytał w swej parafialnej księdze – rodzina zmarłego nigdy kościoła nie sprzątała i nie płaciła dziesięciny na seminarium duchowne. „Księża musieli przez was zdychać z głodu” – miał im powiedzieć duszpasterz. Nie płacili, rzeczywiście, bo woleli te pieniądze przeznaczyć na potrzeby siedmiorga swoich dzieci. Nie są bogaci. Mimo to pieniądze na pogrzeb syna proboszczowi zostawili. Ten przysłał wikarego, który pomodlił się chwilę przy trumnie i… wyszedł. Rodzinę z osłupienia wyrwali grabarze.
Zwracaj uwagę, na jaki numer oddzwaniasz! Przed nawiązaniem połączenia bądź odpisaniem należy sprawdzić, czy dany numer nie jest numerem zagranicznym. W razie pytań należy kontaktować się z infolinią UKE 801 900 853 (koszt połączenia zgodny z cennikiem operatora telekomunikacyjnego) lub 22 534 91 74.
~ W parafii Marii Magdaleny w Rudzie Śląskiej nastał nowy proboszcz. Ksiądz Piotr Kurzela postanowił zacząć urzędowanie od porządkowania nieruchomości. No i dopatrzył się, że w jednym z parafialnych budynków – domu katechetycznym – mieści się publiczne przedszkole. I to od 20 lat! Jest to oddział przedszkola nr 30. Konkretnie dwie grupy, do których uczęszcza 50 dzieci. Poprzedni proboszcz zapewniał, że rodzice nie muszą się martwić o losy placówki. Wobec takich zapowiedzi zrobili zrzutkę, zakasali rękawy
braciszków. Materiał obnażający ów poziom miał się ukazać na antenie Telewizji Publicznej. Zakazał tego jednak Sąd Okręgowy w Gdańsku i to bez obejrzenia materiału. Zrobił to na wniosek zgromadzenia, które nie chciało stawić czoła adwersarzom wobec migawek z libacji alkoholowych. Prezes sądu swą decyzję motywuje ochroną dóbr… zakonników. Ci ostatni w prowadzonej przez siebie szkole zatrudnili ochronę. ~ ~ ~ Na poczynania swoich duchowych przywódców ludzie już nie patrzą z rezerwą. Na lokalnych forach internetowych oceniają ich działania, i to srogo: ~ Wiecznie czarnym mało. Muszą za coś utrzymać rodziny, kochanki i dzieci i jeździć superbrykami, do tego wczasy w ciepłych krajach, a rozpusta dużo kosztuje. A ludzie niosą kasę, ostatnie pieniądze oddają naiwni, wierząc w to, że będą zbawieni. Szkoda słów („paranoja”); ~ Jeżeli Kościół ma odrodzić się na nowo i powrócić do korzeni, to znaczy służby, pomocy ubogim, integracji wspólnoty itd., musi najpierw upaść. I wszystko wskazuje na to, że jest na właściwej drodze. Odchodzenie, zwłaszcza młodych, od Kościoła jest już masowym zjawiskiem („lokalny patriota”); ~ Parafia Świętego Karola Boromeusza w Białymstoku: nawołują do niegromadzenia dóbr, bo to niemoralne. Ksiądz jeździ nowym audi, ledwo chodzi, taki gruby. Plebania jak pałac u Carringtonów, a kościół w budowie jeszcze z 10 lat („yournonyvery”). WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
Rachunek krzywd ~ Z kolei w powiecie ostródzkim ksiądz spóźnił się na pogrzeb. Kiedy wysiadł ze swojej skody, żałobnicy zorientowali się, że chód ma niepewny. Policja ustaliła, że duchowny miał we krwi ponad 0,7 promila alkoholu. Ksiądz prawo jazdy już stracił. O tym, co jeszcze czeka go za jazdę po pijaku, zdecyduje sąd. W pracy po pijaku, rzecz jasna, mógł być. ~ W jednej z parafii w gminie Kąkolewnica (powiat radzyński) proboszcz „zbiera” datki na remont parafii. Wyliczył, że będzie usatysfakcjonowany, jeśli dostanie po 1000 zł od rodziny. Sposób na egzekucję znalazł tyleż w Kościele powszechny, co niewybredny – w każdą niedzielę wyczytuje z ambony nazwiska i adresy osób oraz rodzin, które jeszcze nie wpłaciły ustalonej przez niego kwoty bądź dały tylko część.
i zabrali się do remontu. Pomalowali sale, kupili meble. A tuż po inauguracji roku dowiedzieli się – już od nowego proboszcza – że mają zwijać manatki. Mają czas do stycznia 2013 roku. Delegacja rodziców poszła prosić o łaskę – jeśli nie odwołania decyzji, to przynajmniej wstrzymania jej do końca roku szkolnego. Wyszli bogatsi o wiedzę, że zamiast tracić czas, powinni się pakować, bo w każdej chwili może do budynku wejść ekipa budowlana. Władze miasta na biegu musiały znaleźć kąt dla przedszkolaków w lokalnym gimnazjum. ~ Na spokojne święta liczyć nie mogą zakonnicy ze Zgromadzenia Braci Szkół Chrześcijańskich. Głośno ostatnio o prowadzonej przez nich w Gdańsku szkole podstawowej im. św. Jana de La Salle. I to wcale nie z uwagi na panujący w niej wysoki poziom nauczania, ale z powodu niskiego poziomu samych
To, niestety, nie jedyny sposób na łatwe zarabianie pieniędzy. Wciąż popularnym sposobem na oszustwa są aukcje internetowe i tzw. „nigeryjski szwindel” czy „przekręt 419”. Sposób ten polega na kontaktowaniu się ze sprzedającym drogi sprzęt elektroniczny na Allegro lub eBay i złożeniu propozycji kupna po wyższej cenie. Przykładowo: ktoś wystawił komputer za 3 tys. zł, a potencjalny nabywca oferuje za niego nawet kilka razy wyższą kwotę. Kiedy sprzedawca przystanie na atrakcyjną ofertę, oszust przesyła spreparowany dowód wpłaty na konto i prosi o przesłanie sprzętu na przykład do Nigerii. Finał jest taki, że na koncie nie ma żadnych pieniędzy, a komputer jest już w Afryce. Allegro od lat próbuje walczyć z tym procederem, m.in. poprzez blokadę dostępu do aukcji dla Nigeryjczyków, ale oszuści są nie tylko w Afryce. ARIEL KOWALCZYK
Nr 50 (667) 14–20 XII 2012 r. Pytanie, ile płci występuje wśród ludzi, wydaje się absurdalne. Dominuje opinia, że można być kobietą lub mężczyzną. Innego zdania są lekarze, antropolodzy i psychologowie. Współczesna medycyna zna 9 rodzajów płci, m.in. genetyczną, gonadalną i hormonalną. Podział tylko na kobiety i mężczyzn negowano już w starożytności. „Trzecia płeć była zlepkiem jednej i drugiej (…). Jej reprezentanci byli (…) niezależni w myśleniu w kwestii bogów. Zeus wyrzucił więc ich z grona ludzi” – tak pisał Platon. Rygoryzm podobny do Zeusowego wykazali autorzy ksiąg Starego i Nowego Testamentu. Wprowadzili podział wyłącznie na mężczyzn i kobiety. Próby przekraczania tych granic (np. poprzez noszenie strojów przypisanych innej płci) uznawano za świętokradztwo. Przez wieki duchowni zachęcali władze do surowego karania takich osób. Z czasem zaczęto je uznawać za chore psychicznie. Na liście represjonowanych znajdziemy m.in. transseksualistów – kobiety uwięzione w ciele mężczyzny albo mężczyzn uwięzionych w ciele kobiety. Ich liczba w społeczeństwie waha się od 0,5 do 2 proc. Są obecne w polityce (Ewa Hołuszko – związana z Unią Demokratyczną i Unią Pracy, Anna Grodzka (patrz foto) – pierwsza polska posłanka transseksualna reprezentująca od 2011 r. Ruch Palikota) i kulturze masowej (Michalina – uczestniczka programu Top Model 2). W kulturach pozaeuropejskich transpłciowość bywa traktowana bardziej tolerancyjnie – na przykład na Półwyspie Indyjskim lub wśród Indian północnoamerykańskich. U tych
P
ostatnich osoby transseksualne były otoczone szacunkiem i podziwem. Z badań Małgorzaty Bojarskiej, dr socjologii Uniwersytetu w Białymstoku, wynika, że w najgorszej sytuacji są transseksualne kobiety, bo
POD PARAGRAFEM Komitet Olimpijski zalecił organizatorom imprez sportowych rezygnację z genetycznego testu płci. Swoje dodali też psychologowie, którzy wyróżniają 8 rodzajów płci. Amerykańskie Stowarzyszenie Psychiatryczne ogłosiło niedawno, że usuwa z podręcznika o diagnozowaniu chorób termin „zaburzenia
Uwięzieni we własnym ciele traktuje się je jak osoby upadłe. Rezygnują one z przywilejów wynikających z przynależności do męskiej populacji. Transseksualiści uznawani są za zboczeńców. Prawicowi i klerykalni radykałowie nie szczędzą im wyzwisk, choć medycyna ponad 60 lat temu uznała, że ani przemoc, ani terapia nie zmienią psychicznej tożsamości płciowej. Lepiej jest więc dopasować ciało do umysłu za pomocą zabiegów chirurgicznych. Z taką opinią zgodzili się genetycy. Z badań zespołu profesora Antony’ego Charlesa z Uniwersytetu w Północnej Karolinie wynika, że „testy DNA nie dają stuprocentowej pewności, czy dana osoba jest kobietą, czy mężczyzną”. Dlatego w 1992 r. Międzynarodowy
olacy coraz częściej rozwiązują swe problemy finansowe i bytowe, popełniając samobójstwo. W ciągu ostatnich 10 miesięcy na taki desperacki krok zdecydowało się 3,8 tys. osób. To o 20 proc. więcej niż w analogicznym okresie roku ubiegłego. W poprzednich latach, jak zauważył prof. Zbigniew Nęcki z Uniwersytetu Jagiellońskiego, jeden z najbardziej cenionych w Polsce autorytetów w dziedzinie psychologii społecznej, Polacy przed kryzysem popełniali samobójstwa głównie z powodów psychologicznych, na przykład zawodów miłosnych. Obecnie coraz częściej do rozpaczy doprowadza ich sytuacja ekonomiczna. Utrata pracy i niespłacone długi prowadzą do dramatycznych decyzji. Potwierdza to podinspektor Grażyna Puchalska z zespołu prasowego Komendy Głównej Policji. Brak pracy, długi i eksmisja z mieszkania to czasami za dużo, żeby chcieć jeszcze żyć. Krystyna F., emerytka z Wrocławia, chciała rodzinie zostawić coś po sobie. Postanowiła wykupić gminne mieszkanie. Potrzebowała na to 13 tys. zł. Bank chętnie udzielił jej kredytu – emeryci uchodzą za solidnych kredytobiorców. Mają stałe dochody, ponadto prędzej odmówią sobie jedzenia, niż przestaną płacić rachunki. Gorzej jest, gdy nie mierzą sił na zamiary i wpadają w pętlę długów. Tak było w tym przypadku. Gdy okazało się, że w żaden sposób nie uda się uregulować
tożsamości płci”. Doktor Jack Dresher z tego stowarzyszenia uważa, że nie ma powodu, aby transseksualistów traktować jak patologię. A tak działa, niestety, polskie prawo. Zdaniem Sądu Najwyższego osoba zainteresowana korektą płci musi pozwać sądownie rodziców. Ich sprzeciw może bowiem zablokować procedurę, nawet gdy za uwzględnieniem wniosku przemawiają dowody (zeznania świadków o zachowaniu wnioskodawcy w dzieciństwie i młodości, opinie biegłych psychologów, psychiatrów i seksuologów). Dlatego posłowie Ruchu Palikota zaproponowali przyjęcie ustawy regulującej sensownie te kwestie. Wystarczy wniosek osoby transseksualnej,
żeby sąd zakwalifikował zainteresowanego do zmiany płci. Projekt ustawy czeka w tzw. zamrażarce marszałek Ewy Kopacz. Urzędnicy odmawiają refundacji kosztów zabiegów zmiany płci. W Polsce poddają się im zazwyczaj osoby dojrzałe. Naukowcy przekonują, że należy ją przeprowadzać jak najwcześniej. Jest ona wtedy mniej bolesna i nie tak kosztowna. Wczesna operacja oznacza też mniejszy stres związany z brakiem akceptacji własnego ciała. Z badań Fundacji Transfuzja wynika, że stres potęgują negatywne stereotypy. Jedna z firm zajmująca się nowymi technologiami odrzuciła kandydaturę kobiety po zabiegu korekty płci, gdyż w „przedsiębiorstwie
W pętli długów kolejnych rat, Krystyna F. zwróciła się do następnego banku po pożyczkę. Otrzymała ją bez problemów. Ten manewr powtarzała kilkakrotnie. W końcu jednak musiała przyznać, że jest bankrutem. Żeby uwolnić rodzinę od kłopotów, powiesiła się w piwnicy. Nie wzięła prawdopodobnie pod uwagę tego, że ktoś, kto odziedziczy jej mieszkanie, przejmie je wraz z długami, które będzie musiał spłacić. Marek M., budowlaniec z Warszawy, spłacał kredyt hipoteczny. Zabrakło mu pieniędzy na zapłacenie raty. Musiał wziąć tzw. chwilówkę. Potrzebował 1 tys. zł, ale najniższa kwota, jaką mógł uzyskać, wynosiła 2 tys. zł. Spłaca 4 tys. zł. Co tydzień odwiedza go przedstawiciel firmy pożyczkowej, któremu wręcza ratę do ręki. To nie jest najbardziej drastyczny przypadek uwikłania się w kontakty z tzw. parabankami. Pod koniec listopada 2012 r. ruszyła kampania informacyjna, mająca ostrzec Polaków przed staraniem się o pożyczki w instytucjach działających w sposób oszukańczy i żerujących na naiwności klientów. Nie ma danych na temat zadłużenia Polaków w firmach pożyczkowych, gdyż nikt tego
nie nadzoruje. Według szacunków może to być nawet 3 mld zł. Dla niektórych klientów decyzja o wzięciu pożyczki jest początkiem ogromnych problemów. Oprocentowanie wynosi bowiem co najmniej kilkaset procent rocznie. Obowiązuje co prawda ustawa antylichwiarska, która ogranicza oprocentowanie do czterech stóp lombardowych NBP (obecnie 23 proc.), ale firmy pożyczkowe łatwo ją omijają. W koszty spłaty kredytu wliczają bowiem ubezpieczenia i obsługę klienta. Dzięki temu na przykład za pożyczkę zaciągniętą w Providencie trzeba płacić 80 proc. odsetek rocznie. W innych firmach bywa jeszcze gorzej. Są oferty na chwilówki z oprocentowaniem 15 proc. miesięcznie. Ale gdy nie zdążymy uregulować rachunków, kwota do spłaty rośnie zastraszająco. W umowach pojawiają się zapisy, że zabezpieczeniem zaciągniętego kredytu jest dom czy mieszkanie kredytobiorcy. Gdy ktoś lekkomyślnie zadłuży się w takiej instytucji i w porę nie spłaci zobowiązań, może znaleźć się na bruku. Rosnące lawinowo odsetki doprowadzą do tego, że firma przejmie jego własność. Komitet Stabilności Finansowej uruchomił grupę roboczą, w której pracują przedstawiciele Ministerstwa Finansów, Narodowego
11
nie ma miejsca dla osób problematycznych”. Nieważne, że kandydatka opublikowała wiele prac naukowych i patentów. Jej pech polegał na tym, że wszystkie dokumenty wystawione były na męskie nazwisko. Państwowy instytut naukowo-badawczy uznał swą doświadczoną pracownicę za osobę bez kwalifikacji. Rzeczywistym motywem władz placówki była operacja korekty płci, którą zainteresowana przebyła kilkanaście lat wcześniej. Duża prywatna firma informatyczna uznała, że jej pracownik w trakcie procesu zmiany płci nie nadaje się do pracy, bo może wywołać negatywne emocje u klientów. Warto zauważyć, że zdaniem urzędników osoby, które przeszły sądową procedurę zmiany płci, nie zasługują na ujednolicenie z urzędu dokumentów potwierdzających kwalifikacje czy uprawnienia zawodowe. Zainteresowani muszą wytaczać odrębne długotrwałe procesy. Inicjatywa uproszczenia tych procedur przedstawiona przez rzecznika praw obywatelskich prof. Irenę Lipowicz nie zyskała akceptacji resortu pracy i polityki społecznej. Stres wywołany złym prawem i biurokratycznymi przeszkodami może zmniejszyć dobrze nastawiona rodzina. Mówiła o tym wielokrotnie posłanka Grodzka. Do tego potrzeba powszechnej edukacji. Pozwoliłaby ona na przełamanie stereotypów dotyczących transseksualistów. MC W tekście wykorzystałem głosy z dyskusji prowadzonych podczas konferencji pt. „Prawne, medyczne i psychologiczne aspekty transseksualizmu”, zorganizowanej przez Wydział Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego. Nie były one autoryzowane.
Banku Polskiego i Komisji Nadzoru Finansowego. Jej zadaniem jest zablokowanie nadużyć firm pożyczkowych wobec klientów. Jeden z pomysłów to wprowadzenie na tym rynku kategorii rzeczywistej rocznej stopy oprocentowania, która obowiązuje banki. Klient będzie wówczas wiedział, ile faktycznie kosztuje go obsługa kredytu. Ponadto rozważany jest obowiązek sprawdzania wiarygodności kredytowej klientów takich instytucji. Jak należało się spodziewać, reakcja firm pożyczkowych była stanowcza i gwałtowna. Najczęściej powtarzaną opinią jest taka, że kilka milionów osób nie będzie mogło wziąć pożyczki, bo stanie się to dla kredytodawców nieopłacalne. Całkowite zadłużenie Polaków w bankach i Spółdzielczych Kasach Oszczędnościowo-Kredytowych wynosi około 535 mld zł. Kredyty mieszkaniowe stanowią w tym ponad 60 proc. Doliczyć należy zadłużenie w instytucjach pożyczkowych, zwanych parabankami, czyli wspomniane już 3 mld zł. Dopóki kredyty są spłacane, powodów do obaw nie mają ani banki, ani ich klienci. Z tym jest jednak coraz gorzej. Na koniec trzeciego kwartału 2012 r. – jak poinformował BIG InfoMonitor – zaległe płatności ponad dwóch milionów Polaków przekroczyły 37 mld zł i były o 1 mld zł większe niż w czerwcu 2012 r. Najbardziej zadłużony prywatny polski obywatel, mieszkaniec Mazowsza, ma do spłacenia 1,7 mln zł. CZESŁAW RYCHLEWSKI
12
Nr 50 (667) 14–20 XII 2012 r.
BEZ DOGMATÓW
Socjalne i nieklerykalne Czy postulat państwa socjalnego, opiekuńczego jest rozleniwiającą utopią? A może przeciwnie – jest jednym z warunków niezbędnych do stworzenia społeczeństwa naprawdę świeckiego? Kilka tygodni temu („FiM” 48/2012) w cyklu „Życie po religii” napisałem tekst pt. „Przytłoczeni” na temat związków biedy, wykluczenia, nierówności i klerykalizmu. Postawiłem w nim tezę, że wstępem do laicyzacji społeczeństwa bywa państwo opiekuńcze. Bez zdjęcia z ludzi nadmiaru trosk i ciężarów trudno sobie wyobrazić ich wyzwolenie spod kościelnej dominacji. Człowiek nadmiernie zapracowany i zestresowany nie ma na ogół czasu na własny rozwój i sprawy społeczne. Postulat państwa powszechnego dobrobytu przewijający się na łamach „FiM” (nie tylko w moich tekstach) spotkał się z gruntowną krytyką jednej z Czytelniczek, pani Aleksandry z Mrowina. Ponieważ sprawa ma podstawowe znaczenie, warto jej poświęcić – moim zdaniem – cały tekst. Bo jest to kwestia sformułowania fundamentalnych celów środowisk antyklerykalnych oraz wytyczenia dróg do nich prowadzących. Zatem zagadnienie absolutnie priorytetowe.
Opiekuńcze, czyli jakie? Trzeba chyba zacząć od tego, że nie mamy dobrego polskiego słowa na określenie modelu państwa, do którego odnosi się moja teza. „Państwo opiekuńcze” kojarzy się z wszechpotężną biurokracją, która za rączkę prowadzi niezaradnego obywatela, niczym mamusia kilkuletnie dziecko. „Państwo socjalne” przywodzi na myśl „socjal”, czyli darmochę, rodzaj rozdawanej ludowi manny, która nie bardzo wiadomo skąd się bierze. „Państwo powszechnego dobrobytu” z kolei powoduje nieporozumienia w takim kraju jak Polska, czyli stosunkowo niezamożnym. Od razu rodzi się wątpliwość co do tego, jakim cudem nagle wśród ludzi żyjących skromnie miałby się pojawić powszechny dostęp do luksusów. Istnieje jeszcze używane w Skandynawii pojęcie „państwa socjaldemokratycznego”, ale ponieważ w Polsce nikt nie wie, co to miałoby znaczyć, więc ten termin jest u nas bezużyteczny. Najlepszym terminem byłoby „państwo bezpieczeństwa socjalnego”, ale jest on tak długi, że właściwie jest mało przydatny. Nie pozostaje więc nic innego, jak zostać przy wymienionych wyżej określeniach, tyle tylko, że należy ciągle wyjaśniać, o co właściwie chodzi.
Tymczasem celem takiego państwa jest danie każdemu szansy na swobodny rozwój i wzięcie odpowiedzialności za siebie i za innych. Kiedy mowa o „socjalności”, nie chodzi o rozdawnictwo, lecz o doprowadzenie do tego, aby każdy do społeczeństwa wnosił coś od siebie i aby społeczeństwo było tak kształtowane, żeby możliwie najszerszej grupie ludzi umożliwić życiowe spełnienie. To także orientacja gospodarki i polityki społecznej na rozwój ludzi, a nie wskaźników wzrostu gospodarczego. Wzrost ekonomiczny ma służyć ludziom, a nie odwrotnie. System, o którym mowa, wymaga ciągłego naprawiania szkód, jakie niesie ze sobą tzw. wolny rynek, który jest zresztą pewną utopią i nigdzie nie występuje w rzeczywistości. Tak, warto ciągle pamiętać, że konkurencja wolnorynkowa obok mnóstwa zalet (witalność, wynalazczość, postęp techniczny, rozwój produktywności, tworzenie miejsc pracy) ma wiele wad. Należą do nich m.in.: likwidacja dotychczasowych miejsc pracy (m.in. przez ów postęp techniczny), marginalizacja jednostek, które z jakichś powodów są rynkowo mniej sprawne (ale cenne z wielu innych powodów), degradacja ekonomiczna i społeczna wielu rodzin, środowisk i regionów. Rynek pozbawiony społecznych cugli prowadzi także do nadmiernego rozwarstwienia społeczeństwa i przejmowania kapitału przez wąskie grono posiadaczy. Powoduje to rozpad społeczeństwa i degrengoladę warstw uboższych. W dalszych skutkach swojego istnienia rynek pozostawiony sam sobie osłabia gospodarkę i odbija się także na warstwach zamożniejszych. Jest to kwestia świetnie już zbadana i opracowana, nie ma więc wątpliwości co do obrazu sytuacji. Jedną z wielu prac poświęconych temu jest słynna książka „Duch równości” Richarda Wilkinsona i Kate Pickett. Autorzy strona po stronie, tabela po tabeli udowadniają, że system bardziej równościowy służy lepiej wszystkim i prowadzi
do zdrowszego i szczęśliwszego życia większej liczby osób niż system obliczony na promowanie zamożniejszej mniejszości.
Kapitalizm, ale który? Moja polemistka zarzuca mi, że idealizuję system socjalny. I sugeruje między słowami, że jestem nieco antykapitalistyczny. Uważam, że to przeciwstawienie socjalny–rynkowy jest pozorne. Nie mam nic przeciwko tzw. systemowi wolnorynkowemu, chodzi tylko o to, którą jego odmianę mamy realizować. A jest ich całe mnóstwo. I naprawdę ma wielkie znaczenie, czy wybierzemy kapitalizm szwedzki, czeski lub kanadyjski, czy może amerykański, kolumbijski lub tzw. model chiński. Wybór pomiędzy jego odmianami ma kapitalne znaczenie, bo oznacza albo luksus nielicznych i nędzę pozostałych, albo przyzwoite i bezpieczne życie dla większości.
Uważam, że to podstawowa kwestia i różnica, o którą warto walczyć. Także z pozycji antyklerykalnych, bo masowa bieda to świetne miejsce do żerowania dla rozmaitych kościołów. Pani Aleksandra wiele pisze o postawie roszczeniowej jako charakterystycznej dla systemu bezpieczeństwa socjalnego. Miałaby ona prowadzić do zdziecinnienia, przerzucania na innych odpowiedzialności za własne nieudacznictwo i brak inicjatywy na innych. Taką postawą miałyby się charakteryzować osoby wychowane w tzw. realnym socjalizmie. Powiem szczerze, że tego nie zauważyłem. Nie idealizuję PRL-u, ale był to kraj, w którym raczej niewiele można było dostać za darmo. Odsetek pracujących był znacznie wyższy niż obecnie, a osoby niepracujące były nie tylko źle widziane, ale nawet nękane przez państwo.
Nie było właściwie przestrzeni, w której mogła się ukształtować ta mityczna roszczeniowość. Niewiele tej roszczeniowości widzę także wśród współczesnych Polaków. Jesteśmy jako całość narodem wyjątkowo pracowitym i zaradnym, o czym świadczy m.in. masowa emigracja ludzi, którzy w Polsce z powodu wadliwego ustroju społeczno-gospodarczego nie znaleźli już miejsca do życia i pracy. Polacy potrafią za granicą pracować ciężko i często poniżej kwalifikacji. Nie nazwałbym tego „postawą roszczeniową”. Przeciwnie, trudno o bardziej godny podziwu przykład zdolności przystosowawczych, chęci do pracy i determinacji.
Bezpieczeństwo kluczem Ale właściwie dlaczego takie ważne jest poczucie ogólnospołecznego bezpieczeństwa, czyli zaspokojenia podstawowych potrzeb, takich jak pożywienie, dach nad głową, ogrzewanie, ubranie i dostęp do wykształcenia?
Dokładnie z tych samych powodów, dla których uważamy za naturalne, konieczne i oczywiste zapewnienie tego wszystkiego własnym dzieciom, mimo że w żaden sposób sobie na to nie zapracowały ani nie zasłużyły. Mało tego, nawet jeśli uważamy, że są nieznośne i niewdzięczne, to nadal sądzimy, że ich podstawowe potrzeby powinny być zaspokojone. Bo tylko człowiek żyjący w bezpiecznej atmosferze może normalnie się rozwijać. A nikt z nas nie domagał się sprowadzenia go na ten świat – także ludzie mniej zaradni, niezbyt mądrzy i obciążeni dziedzicznie problemami społecznymi. Wszyscy znaleźliśmy się tu z woli kogoś innego i dobrze byłoby, aby każdy z nas miał swoje miejsce do życia. Jesteśmy częścią większej całości i uciekanie przed tym faktem w indywidualistyczną ideologię w niczym nie pomaga. Pani Aleksandra sugeruje, że „każdy człowiek musi sobie sam
zapewnić poczucie bezpieczeństwa, a nie zrobi tego ani mama, ani tata, ani rząd”. Problem w tym, że takie myślenie jest złudzeniem. Społeczeństwo jest zbyt skomplikowane, abyśmy sami potrafili sobie takie bezpieczeństwo zapewnić we wszelkich obszarach. Dla zapewnienia go są potrzebne narzędzia, których sami nie stworzymy: policja, wojsko, sądy, szkoły, cała szeroko rozumiana infrastruktura, która umożliwia prowadzenie firm i zarabianie pieniędzy. Nikt z nas sobie jej nie stworzy, możemy co najwyżej dokładać do jej istnienia i rozwoju z naszych podatków i wnosić własny wkład poprzez pomysły i pracę.
Sprawdzony model Lepsze od wszelkich rozważań teoretycznych jest jednak zajęcie się konkretami, czyli faktem, że model państwa bezpieczeństwa socjalnego funkcjonuje sprawnie już od kilku pokoleń. Najlepiej radzi sobie Skandynawia, gdzie ów model nie tylko ludzi nie rozleniwia i nie czyni „roszczeniowymi”, ale także pozwala im stworzyć najnowocześniejszą i najbardziej innowacyjną gospodarkę na świecie. Sprawia, że właśnie w tym regionie Europy jest największy odsetek osób pracujących a najmniej patologii i więźniów. No i najlepszy system edukacji. Nie jest też uzasadnione mniemanie, że ludzie pracują i pomagają innym jedynie z głodu i ze strachu przed nędzą. Wygląda na to, że pracują także dlatego, że chcą być użyteczni i pragną sensownie spędzać czas. Wiele do rzeczy ma także presja społeczna – ludzie angażują się bardziej tam, gdzie to zaangażowanie jest od nich wymagane i oczekiwane. A to zależy już od wychowania i odpowiedniego klimatu społecznego. W dzielnicach nędzy, które w Polsce już zdążyły się po 1989 r. utworzyć, raczej się go nie uświadczy. Nie jest przypadkiem, że najbardziej zeświecczony region Europy to ta sama Skandynawia, która najsprawniej dba o socjalne bezpieczeństwo. Podobnie nie jest przypadkiem, że najbardziej zeświecczony kraj naszego regionu Europy to Czechy – najbardziej socjalny i zamożny kraj w okolicy. I nie jest też przypadkiem, że najbardziej religijny kraj ze wszystkich cywilizowanych to USA, kraj hołdujący indywidualizmowi i niezapewniający pełnego zabezpieczenia socjalnego. Wystarczy także rzut oka na znacznie bardziej socjalną Kanadę, aby dostrzec, że tam rola religii jest bez porównania mniejsza niż u wojowniczych, południowych sąsiadów tego kraju. Zatem jest coś na rzeczy z połączeniem socjalności i antyklerykalizmu. Bezpieczeństwo stwarza dobry klimat do swobodnego myślenia. Z niego rodzi się najpierw uwiąd wpływów Kościoła, a potem świeckie państwo. MAREK KRAK
Nr 50 (667) 14–20 XII 2012 r.
T
o pierwsza prezentacja prac Żmijewskiego (nie mylić z aktorem, znanym klerykałem) po kontrowersyjnym projekcie kuratorskim na 7. Biennale Sztuki Współczesnej w Berlinie, po którym artysta stał się medialnym wrogiem publicznym. Żmijewski nie handlował wprawdzie złotem w ramach spółki Amber Gold, nie budował autostrad donikąd, nie częstował dzieci śmietaną z kolan ani nie podrzucał trotylu pod najsłynniejszy wrak Europy. Wystarczyło, że zajął się polityką, zaprosił do Berlina oburzonych z ruchu „Occupy” oraz młodych alterglobalistów i zamienił miejsce, gdzie odbywała się wystawa, w squat. Artyści i młodzi wspólnie podejmowali decyzje, a każda opinia była brana pod uwagę. Wszystko to nie spodobało się mediom. Krytyk konserwatywnego dziennika „Frankfurter Allgemeine Zeitung” pisał nawet o „cynizmie i głęboko zakorzenionej głupocie” wystawy. Cóż, każdy ma prawo do swojej opinii; choć warto wspomnieć, że w Europie funkcjonują instytucje, które od lat działają na zasadzie radykalnej demokracji – takiej samej jak 7. Biennale. Chodzi o centrum kultury Rote Fabrik w Zurychu (miejsce przejęte ponad 30 lat temu przez młodych Szwajcarów; obecnie działa tam teatr, kino, sala koncertowa, organizowane są wystawy plastyczne; działa też centrum wymiany międzynarodowej dotowane przez szwajcarski rząd) oraz Hausmania i Blitz w Oslo. Zarówno Szwajcaria, jak i Norwegia uchodzą za wzorce europejskiej demokracji, to kraje znakomicie radzące sobie finansowo i nikt jakoś nie krytykuje ich rządów za „cynizm i głęboko zakorzenioną głupotę”.
S
A TO POLSKA WŁAŚNIE
13
Ostrożnie, polityka Artur Żmijewski, kurator najostrzej krytykowanej wystawy 2012 r., pokazuje swe prace w stołecznym Centrum Sztuki Współczesnej. W tym artystyczną mszę… Wygląda więc na to, że media nie zaatakowały artysty za koncepcję wystawy, tylko za to, że zajął się polityką, czyli strefą zaanektowaną przez dziennikarzy i polityków. Żmijewski nie zmienił jednak przekonań i w warszawskim CSW pokazał prace mające jak najbardziej polityczny wydźwięk. Najważniejsze z nich to cykl „Demokracje” (2007–2012), czyli seria 30 krótkich filmów, dokumentujących różnorodne przejawy aktywności publicznej. To m.in. zapis licznych europejskich demonstracji, materiałów pokazujących łamanie praw człowieka w Gazie; msza w kościele im. Stanisława Kostki na stołecznym Żoliborzu oraz zapis pogrzebu austriackiego populisty Jörga Heidera. Niezwykle ważna jest także „Msza”, czyli filmowy zapis katolickiej mszy przeniesionej wiernie na scenę Teatru Dramatycznego
iódmy raz z rzędu nieznani sprawcy wybili okna i zniszczyli zamki w siedzibie kolektywu UFA, zajmującego się działalnością prospołeczną na warszawskim Mokotowie. Ataki, a według policjantów pospolite wybryki, rozpoczęły się po 11 listopada 2012 roku. Wulgarne napisy i wyzwiska wymazane farbą sugerują jednak inny motyw. – Świadczą o tym, że sprawcami są osoby nietolerancyjne; trudno ustalić coś innego – twierdzi Kasia. To ona najczęściej zastawała wybite szyby i zdewastowane zamki. Ostatnio zapchano je żywicą epoksydową. – Napisy na drzwiach, na szybach i to, co te osoby nam sygnalizują, świadczy o tym, że nie lubią nas… Nie dlatego, że my tam jesteśmy i robimy na przykład kursy komputerowe dla starszych pań, tylko dlatego, że jest to miejsce, do którego przychodzą także lesbijki oraz osoby transseksualne – mówi Agnieszka Weseli, historyczka seksualności, działaczka społeczna. W atakach nikt jeszcze nie ucierpiał, bo zwykle zdarzają się one w chwili, gdy nikogo nie ma w siedzibie lokalu LGBT (z ang. Lesbians, Gays, Bisexuals, Transgenders). Jednak ten, kto je organizuje, uważnie obserwuje życie toczące się w kolektywie UFA. Raz
w Warszawie. Na scenie pojawił się ołtarz, a na nim mszał rzymski. Obok ołtarza liturgiczne świece, krzyż, a nawet tabernakulum. Wszystko według „Obrzędów Mszy Świętej”, tyle że w rolę księdza i kleryka wcielili się aktorzy. Chodziło o pokazanie cech obu zapisów: zarówno wszelkie demonstracje, jak i msza są spektaklami odgrywanymi według ściśle określonych zasad i mającymi kontekst
wymazano farbą drzwi podczas piętnastominutowej przerwy pomiędzy zajęciami dwóch grup. Dowodzi to, że akty wandalizmu nie są przypadkowe. Ślady wskazują również, że sprawcy najprawdopodobniej mieszkają w sąsiedztwie. Przez 5 lat działalność kolektywu nikomu nie przeszkadzała, do ataków doszło dopiero teraz. – Dla nas lokal przestał być bezpieczną przestrzenią – mówi Agnieszka Weseli.
polityczny. Demonstranci muszą działać na zasadach spektaklu: krzyczeć, machać transparentami oraz odpalać świece dymne, żeby przyjechała telewizja i pokazała ich w wiadomościach. Zaś jeśli chodzi o teatr... – Msza jest zapewne najbardziej znanym i najczęściej powtarzanym spektaklem. Dobrze jest mieć w teatrze równie prominentne widowisko – powiedział „FiM” Artur Żmijewski. – W tej mszy wszystko się zgadzało, ale pewnie zabrakło w niej przemiany wina w krew podczas eucharystii – dodał.
autorskie projekty kulturalno-społeczne, a z drugiej – założeniem tej inicjatywy była otwartość. Zamysłem też było, by poprzez spotkania dochodziło do wymiany doświadczeń międzypokoleniowych, żeby to był pretekst do zbliżenia się i poznania różnych grup społecznych. Obecnie realizujemy projekt dla seniorek, a dla kobiet bezrobotnych – akcje aktywizujące. Jest to okazja, by spotkały się
Załogę Ufy stanowi obecnie 8 wolontariuszek, przy czym liczba ta jest płynna – zdarzało się, że zebrania gromadziły i 14 osób. Decyzje podejmowane są kolektywnie, a w trakcie dyskusji nie ma ustalonej hierarchii – dziewczyny dążą do konsensusu. Nie ma liderki. Jedna z niewielu obowiązujących zasad ustala, że co najmniej 80 proc. kolektywu stanowią kobiety lub osoby transseksualne. Przemoc nie jest akceptowana w żadnej formie, również wobec zwierząt, dlatego też Ufobar serwuje smakołyki wegańskie. – Akurat realizujemy dla seniorów projekty dotyczące zdrowego żywienia i obsługi internetu. Dostaliśmy na nie dofinansowanie – opowiada Agnieszka. – Zakończyliśmy dwa duże projekty historyczne związane z historią dzielnicy: My, Kobiety Muranowa, oraz Warkocze M. Prowadzimy własną działalność kulturalną, organizujemy spotkania i projekcje filmów, warsztaty. Jak widać, jest to przestrzeń, do której można przychodzić i realizować własne działania, od kameralnych spotkań po duże festiwale wielodniowe – mówi Agnieszka Weseli. Komuś ewidentnie zależy na tym, aby klub UFA przestał uchodzić za bezpieczną przystań. EL
Polowanie na UFA UFA to żeńska forma skrótu „UFO”. Powstała w 2007 r. i miała stworzyć przestrzeń, w której mogłyby spotykać się kobiety heteronienormatywne (odbiegające od 100-procentowej heteroseksualnej „ramy” – dop. red.). Takiej przestrzeni nie było nie tylko w Warszawie, ale i w Polsce. Działały grupy i inicjatywy, ale nie było miejsca, w którym kobiety nieheteroseksualne czy trans mogłyby czuć się bezpiecznie. – UFA miała być czymś pośrednim pomiędzy domem kultury a squatem (opuszczone pomieszczenie lub budynek, zajęte z reguły bez zgody właściciela – dop. red.). Z jednej strony chciałyśmy realizować własne,
w jednym miejscu osoby w jakiś sposób wyalienowane – tłumaczy Agnieszka Weseli. Różnica pomiędzy zwykłym klubem a tym miejscem polega na tym, że spotkania w Ufie są bezpłatne. – Spędziłam tam kilka miłych wieczorów ze swoją ówczesną dziewczyną – opowiada Marcelina. – Atmosfera domowa, miejsce otwarte i przyjazne, chociaż w piwnicy to wszystko się mieściło. Trochę owej zimy była niedogrzana, ale były koce, żeby się owinąć, i można było sobie zaparzyć gorącą herbatę, za „co łaska”. Byłam tam na ciekawym przeglądzie filmów feministycznych – wspomina Marcelina.
Akurat to w filmie razi; udawana msza traci swój charakter, ponieważ została odarta z tajemnicy. – Jest za to podtekst polityczny, ze względu na ogromny wpływ Kościoła. Religia została przez niego zinstrumentalizowana; kościół wpływa na prawodawstwo w Polsce, parlamentarzyści słuchają Kościoła, a nie obywateli – tłumaczy artysta. Wkrótce po spektaklu członkowie lewicującej dyrekcji Teatru Dramatycznego, m.in. dyrektor placówki i kierownik działu komunikacji, stracili pracę. Skończyły się im kontrakty, których nie przedłużono. MAŁGORZATA BORKOWSKA
14
U NAS I GDZIE INDZIEJ
Ludy wybrzeża Zatoki Gwinejskiej zaciekle broniły niezależności oraz politeizmu. Największy opór stawiał Benin. Do końca XVI w. Portugalia była jedynym państwem europejskim mającym posiadłości w Afryce Zachodniej. Ekspansję na wybrzeżu gwinejskim zainicjowało odkrycie w 1470 r. równikowych wysp Świętego Tomasza i Książęcej w Zatoce Gwinejskiej. Lizbona skolonizowała je pod koniec XV w. i pozostały one koloniami aż do 1975 r. Osiedlali się tam awanturnicy, zesłańcy, biedacy oraz młodzi Żydzi, siłą nawróceni na chrześcijaństwo. Na Wyspie Świętego Tomasza pierwsza parafia działała w 1504 r., a utworzenie biskupstwa w Sa~o Tomé w 1534 r. oznaczało jurysdykcję nad całym wybrzeżem: od Gwinei po Przylądek
misjonarskim. W 1482 r. budowę fortu Elmina (patrz fot. obok) rozpoczęto od wzniesienia kaplicy oraz mszy w intencji nawrócenia „czarnych bałwochwalców”. Portugalczycy starali się zjednać miejscowych władców oraz arystokrację, obiecując pomoc i opiekę w zamian za przyjęcie chrześcijaństwa. Ambitniejsi misjonarze studiowali język i zwyczaje Afrykanów. Jako jeden z pierwszych chrzest przyjął Bemoym, wódz plemienia Walo. Ceremonia odbyła się w 1488 r. w Lizbonie w obecności króla. Nie przeszkodziło to Portugalczykom zabić „brata w Chrystusie”, gdy tylko spróbował bronić interesów swego ludu i niezależności.
Jak ochrzczono Afrykę
(6)
Dobrej Nadziei. Zajęte tereny stały się przystanią na drodze morskiej do Indii oraz bazą handlarzy niewolników. Do pracy na Wyspie Świętego Tomasza sprowadzano czarnych niewolników. „Stolicą” placówek na tym wybrzeżu było Sa~o Jorge da Mina, które szybko stało się karykaturą miasta portugalskiego. Władza tamtejszych „kapitanów” rozciągała się na faktorie portugalskie z okolic Zatoki Gwinejskiej, ale Portugalczycy wciąż wysyłali w głąb Afryki rezydentów, agentów handlowych, a także misjonarzy. Zabrakło im sił na podbój wybrzeża, postawili więc na dyplomację, a w kwestiach rasowych byli też bardziej liberalni niż Anglicy, Francuzi czy Holendrzy. Korona wyznawała zasadę, że wiara – a nie kolor skóry – jest podstawą równości między Afrykanami i Portugalczykami. Początkowo miejscowa ludność akceptowała przybyszów – poznawała zdobycze europejskiej techniki i korzystała z rozkwitającego handlu. Niestety, sytuację zmienił handel niewolnikami oraz chrystianizacja. Pierwszy fort portugalski na Złotym Wybrzeżu (to dawna nazwa części wybrzeża między ujściami rzek Tano i Wolty) stał się również ośrodkiem
R
Złote Wybrzeże interesowało Portugalię przede wszystkim ze względu na obfite złoża złota: tamtejsze kopalnie zaspokajały aż 35 proc. globalnej produkcji kruszcu. Na początku XVI w. Portugalczycy sprowadzali stamtąd rocznie 700–840 kg tego surowca o wartości 200–240 tys. cruzados. Bogactwo to sprawiło, że kolejni kolonizatorzy dbali, by miejscowi wodzowie byli dobrymi chrześcijanami i dobrowolnie dostarczali towary. Afrykanie wprawdzie pozwalali się chrzcić, ale ich nawrócenia były krótkotrwałe. Tak między innymi wyglądały próby chrystianizacji Beninu. Zamieszkiwał tam potężny lud Edo (Bini), który na początku XI w. założył własne państwo. Pobierało ono daniny od sąsiednich plemion i słynęło z wysokiego poziomu sztuki; w XIII–XV w. miało też wielkie znaczenie polityczne i gospodarcze. Portugalczycy przybywający tam w XV w. przedstawiali się jako sojusznicy i misjonarze. Z relacji Ruy de Pina, gubernatora Elminy, wynika, że pierwsze próby chrystianizacji były nieskuteczne. Afrykanie bronili się zawzięcie, utrudniając na przykład przybyszom dostęp do wody pitnej.
ytm edukacji w polskiej (świeckiej) szkole ściśle reguluje kierat obrzędowości kościelnej. Ostatnim hitem stało się ostentacyjne obchodzenie adwentu w placówkach publicznych. Dyrekcja Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych nr 1 w Chojnicach z okazji tegorocznego adwentu uraczyła uczniów apelem pt. „Przyjdź, Panie Jezu”. Przygotowała go młodzież z kl. II liceum. Na oficjalnej stronie szkoły czytamy, że apel adwentowy był „niezwykły”, bo z odezwą do młodzieży, iż „bez wiary człowiek zamyka się na owoce Krzyża i Zmartwychwstania, a więc
Dopiero w 1516 r. miejscowy król zrobił pojednawczy krok, „ponieważ (…) przybycie ludzi stamtąd do jego kraju uważane było za niezwykłą nowość”. Wysłał więc do Portugalii posła, który wrócił z podarkami od króla, misjonarzami oraz agentami handlowymi. Misjonarzy przyjęto dobrze, ale chrystianizacji przeszkadzał fakt, że władca był bardzo wojowniczy. W końcu jednak oddał syna i niektórych najważniejszych dworzan, aby mogli zostać chrześcijanami, a także polecił zbudować w Beninie kościół. „Udzielono im chrztu, a także uczą ich czytać i Wasza Królewska Mość będzie rad, dowiadując się, że uczą się bardzo dobrze” – pisał Duarte Pires, lokalny agent królewski. Te sukcesy były efemeryczne. Podróżnicy, którzy przybyli później do Beninu, nie znaleźli tam śladów chrześcijaństwa. Tamtejszy król znał wprawdzie portugalski, ale zarówno on, jak i jego poddani pozostali wierni politeizmowi. Porażkę misjonarzy tłumaczy się ustrojem kraju oraz więzami łączącymi państwo z religią: deifikacją rodu królewskiego i kultem zmarłych królów. Portugalczycy nazywali wierzenia ludów wybrzeża Zatoki Gwinejskiej bałwochwalstwem i fetyszyzmem
na dar zbawienia”. Znalazła się tam także prośba, by czas adwentu był „przypomnieniem, że Jezus czeka na nas nieustannie”.
(feitiçaria). Pewien portugalski żeglarz około 1540 r. pisał: „Królom gwinejskim, w szczególności w Beninie i Kongu, oddaje się cześć boską. Poddani ich wierzą, że zstąpili oni z nieba, i mówią o nich z głębokim szacunkiem, stojąc w pewnej odległości i z ugiętymi kolanami. Otacza ich wielka pompa i wielu z tych królów nigdy nie pozwala się oglądać przy jedzeniu, aby poddani nie utracili wiary, że król potrafi żyć bez jedzenia. Czczą słońce, wierzą w nieśmiertelność duszy, wierzą też, że po śmierci idą do słońca”. Dla niepowodzenia akcji chrystianizacyjnej istotny był też fakt, że Afrykanie szybko zorientowali się, iż misjonarze są forpocztą kolonizacji – dlatego widzieli w nich wrogów. Benin, „miasto-imperium”, opierał się chrystianizacji, choć Watykan utworzył
Narodzenia i dlatego tradycją kultywowaną w szkole jest kalendarz adwentowy – poinformowały władze gimnazjum. Szkolna zabawa
Adwent w szkole Dyrekcja Gimnazjum nr 5 w Słupsku postawiła dla odmiany na „miłą i kulturalną zabawę” (wszak hucznych zabaw Kościół w adwencie zakazuje). Adwent to czas oczekiwania na ten szczególny w roku dzień Bożego
w „kalendarz” polega na tym, że każda klasa w okresie adwentu (1–20 grudnia) obchodzi swój Dzień Adwentowy. W wylosowanym dniu gospodarz klasy przed pierwszą lekcją melduje się w gabinecie wicedyrektorów. Tam
prefekturę Gwinei i w XVI w. działały tam misje franciszkańskie, dominikańskie i jezuickie. Został też wciągnięty w handel ludźmi. Wraz z nadejściem Europejczyków miejscowi dostojnicy zajęli się tym procederem, bo był bardzo zyskowny. Doszło do tego, że na początku XVIII w. zabrakło niewolników – armie przyprowadzały ich coraz mniej, a często walczyły ze sobą nawet o najmarniejszy łup. Ludy afrykańskie potrafiły się skutecznie bronić, a ujarzmiane wzniecały powstania – na przykład na Wyspie Świętego Tomasza, gdzie osiedliło się wielu hodowców trzciny cukrowej. Bunty niewolników w latach 80. XVI w. zmusiły wielu plantatorów do emigracji do Brazylii. ARTUR CECUŁA
otrzymuje zagadki z nagrodami. Następnie wraz z panią wicedyrektor wędruje do gabloty z nowinkami szkolnymi po umieszczoną w kalendarzu adwentowym listę przywilejów przewidzianą dla jego klasy. Gospodarz wraca do klasy i przekazuje zagadki nauczycielowi, który odczytuje je w czasie lekcji i rozdaje nagrody za jej rozwiązanie. Przewidziana jest jedna zagadka dla każdego ucznia. Niestety – o czym z góry uprzedza dyrekcja słupskiego gimnazjum – „przywileje adwentowe” nie obejmują wcześniej zaplanowanych przez nauczycieli sprawdzianów, które mogą się odbyć zgodnie z planem! AK
Nr 50 (667) 14–20 XII 2012 r.
O
co chodzi? O koniec świata. Kolejny już. Ci, którzy wierzą, że 21 grudnia (za tydzień!) będzie wielkie BUM, solidnie szykują się, żeby przeżyć. Jak kto może. Na co kogo stać.
Uciec, ale dokąd? O starożytnych Majach wszyscy słyszeli. Ich podstawową jednostką odliczania czasu był tzw. baktun równy liczbie 144 tys. dni. Przełom miał nastąpić po 13 baktunach od początków naszego istnienia, czyli właśnie 21 grudnia 2012 r. W pismach Majów nie ma mowy o zagładzie ludzkości przewidzianej na ten termin… „Jesteśmy przeciwni oszustwom, kłamstwom, przekręcaniu prawdy, a także przemodelowaniu naszej historii na folklor dla zysku – zaprotestował Felipe Gomez ze stowarzyszenia Majów z Gwatemali. – Nowy cykl u Majów oznacza tylko to, że nastąpią zmiany na płaszczyźnie osobistej, rodzinnej i społecznej, ale w sposób harmonijny, pomiędzy człowiekiem a przyrodą”. Ludzie Zachodu wiedzą jednak lepiej… Ruszyła międzynarodowa histeria, na której co sprytniejszym udało się zarobić. Według katastroficznej wizji apokalipsa zacznie się od przebiegunowania Ziemi. Na „dzień dobry” oznacza to ogromne tsunami, które zaleje Europę. Teraz rzecz najważniejsza. Dokąd uciekać?! Najbezpieczniejszym miejscem ma być Afryka. Oprócz wybrzeży, większa część Czarnego Lądu zostanie nietknięta. Można też lecieć do Australii i wspiąć się na górę Kościuszki – najwyższy punkt kraju; jedyny, który ocaleje. Himalaje – owszem – leżą wysoko i całe się nie zmoczą. Tyle że zaraz po powodzi spadną tam ulewne deszcze i zrobi się niemiło. Tak twierdzą bojaźliwi. Co więcej, powietrze na tych szczytach jest bardzo rzadkie i trudno się oddycha. W USA najbezpieczniej będzie w Kolorado, Kansas i Minnesocie. Jedynym problemem może się okazać przeludnienie, jeśli wszyscy Amerykanie uciekną właśnie tam. Woda nie zaleje Kanadyjczyków, ale za to dopadną ich trzęsienia ziemi i wybuchy wulkanów. Jeśli chodzi o Europę, nie łudźmy się – niewiele z niej zostanie. Zdaniem części apokaliptycznych fanatyków Europejczycy mogli zwiewać na południe Francji i 21 grudnia siedzieć u stóp góry Pic de Bugarach. W jej środku – wierzą fani UFO – siedzi statek kosmiczny z załogą, który odleci w chwili BUM. Obcy są na tyle mili, że chcieli zabrać na pokład ludzi, którzy znajdą się w pobliżu. Teraz już nie zabiorą, bo francuskie władze – w obawie przed powszechną paniką – postanowiły pozamykać wszystkie drogi dojazdu do Pic de Bugarach. W Rosji bezpiecznym miejscem – twierdzą inni „wierzący” – mają być góry Ałtaju w południowo-zachodniej części Syberii. Miejsce ponoć magiczne. W tych okolicach swojego czasu
Za t y d z i e ń
koniec świata! „Strach sprzedaje się lepiej niż seks” – twierdzi John Hoopes, profesor antropologii z Kansas.
na czas marszu i poszukiwań bezpieczniejszego miejsca. Bogatsi budują na wsi bazy wyposażone w generatory prądu, studnie, ekologiczne ogródki i hodowlę kur niosek.
szukano arki Noego i tam jakoby przylatuje UFO. Yeti też widziano. W tych okolicach powstaje luksusowe osiedle „Ałtaj 12”, które pomieści około 1000 osób. Domki mają połączenie z podziemnymi korytarzami i mają być całorocznym schronem „w razie czego”. Większość lokatorów nie wierzy, że akurat 21 grudnia coś nam grozi. Za to coraz więcej ludzi boi się, że doczeka wojny nuklearnej – jeśli nie teraz, to za 20 lat. Kto się nie przygotuje, ten nie przeżyje – ostrzega rosnąca w siłę grupa surwiwalistów. Francuz Piero San Giorgio sprzedał kilkadziesiąt tysięcy egzemplarzy poradnika pt. „Przetrwać załamanie gospodarcze”. To szereg cennych rad dotyczących wyboru i magazynowania zgromadzonego jedzenia. David Manise, rodak Giorgia, prowadzi w Paryżu kursy „72 godziny bez służb użyteczności publicznej”. „Zapasy towaru w supermarketach wystarczą na dwie doby. Jeśli wybuchnie strajk transportowców, nie będzie co jeść. W ciągu dwóch tygodni zapanuje chaos” – straszy Manise. Na swoich kursach uczy nawet, jak rozpalać ogień za pomocą krzesiwa. Zgodnie z zapotrzebowaniem pojawiła się żywność z przedłużoną gwarancją – o całe 25 lat! Przybywa stron internetowych, na których surwiwaliści dzielą się cennymi radami i umawiają na wzajemną pomoc „jakby co”. Wiadomo, że w kupie raźniej. Ekspertem w temacie jest Vol West, Francuz od lat mieszkający w Montanie. Prowadzi blog „Le Survivaliste”, na którym zamieszcza krótkie filmy instruktażowe: jak wypatroszyć kurę, jak polować z nożem… Prawdziwy surwiwalista nie rozstaje się z tzw. torbą ucieczkową (bug-out bag). Wkłada się tam latarkę, opatrunki, środki higieniczne i coś do zjedzenia
A ci najbogatsi? Rosyjscy milionerzy każdy koniec świata przeżyją luksusowo! Działa tam firma Specgeoproject – monopolista w budowie schronów – która na panice rodaków zarobiła miliony. Najbardziej wyszukane „bunkry” są wyposażone w windę umieszczoną w sypialni gospodarzy. Na dole wszystko jest w kafelkach i marmurach, czyli… niewiele
Zabawa w chowanego
różni się od tego, co na górze. Są też zapasy żywności, a wyspecjalizowane firmy obiecują zaopatrzenie lokatorów w wodę i kontrolę systemu wentylacji. Jak sobie z tym poradzą, jeśli Armagedon nadejdzie?! Najdroższy schron wytrzyma tajfuny i trzęsienia ziemi. Nawet wybuchy jądrowe. Jeśli powietrze na ziemi będzie całkowicie skażone, włączy się wewnętrzny system regeneracji i będzie można oddychać przez jakieś pół roku. Milionerzy mają też przygotowany opancerzony pojazd, którym dostojnie wyjadą na powierzchnię, kiedy będzie PO WSZYSTKIM. Przy budowie Specgeoproject korzysta z kosmicznych i podwodnych technologii stosowanych za czasów świetności ZSRR. Zamawiający – ponoć osoby z tzw. świecznika – pozostają anonimowi. Zanim
nadejdzie apokalipsa, schron sprawdza się jako sejf, miejsce prowadzenia tajnych negocjacji, skrytka przed mordercami... Co kto wymyśli. W ciągu ostatniego roku podziemne skrytki podrożały w Rosji trzykrotnie. Te najskromniejsze – 35 m2 dla 4 osób – kosztują ponad milion dolarów, a takie nieróżniące się od willi milionerów – nawet kilkadziesiąt milionów dolarów. Danił Andriejew, dyrektor Specgeoproject, w koniec świata ani wojny nuklearne nie wierzy. „Ludzie są podatni na psychozy. Jeżeli jest popyt na środki ratunkowe, my zapewniamy podaż” – mówi. Jego nowy konkurent – Larry Hall z Kansas, przedstawiciel branży deweloperskiej – ogłosił rozpoczęcie
budowy osiedla dla bogatych i strachliwych. Budynek będzie miał 14 podziemnych kondygnacji z basenami, kinem, biblioteką... Do tego pomieszczenia „udające” (dzięki ogromnym wyświetlaczom) najpiękniejsze zakątki ziemi – hawajską plażę, Paryż itp. Znajdzie się tam również miejsce na hodowlę zwierząt i roślin, jeśli lokatorom przyjdzie więcej czasu spędzić pod ziemią. Cena: 1–2 mln dol., w zależności od tego, jaką powierzchnię chce się zarezerwować.
Cena strachu Specjalny komunikat w sprawie przedapokaliptycznej paniki wydał amerykański rząd, który obwieścił: końca świata – przynajmniej w tym roku! – nie będzie! Do apelu przyłączyła się NASA. Agencje rządowe ostrzegają przed falą zbiorowych samobójstw.
15
Tymczasem w rosyjskim Omutnisku mężczyzna podał się za mnicha tybetańskiego i zamieścił ogłoszenie w lokalnej gazecie. Zaapelował do czytelników: bierzcie suchy prowiant i w nogi! To miasto przestanie istnieć. Redakcja zamieściła to ostrzeżenie na ostatniej stronie. Jako świetny żart. Odbiorcom wcale nie było do śmiechu... Mieszkańcy Omutniska wykupili ze sklepów zapałki, naftę i sól. W Tomsku sprzedają zestawy opatrzone etykietą: „Dla tych, którzy chcą przeżyć”. Za 890 rubli dostaniemy kartę identyfikacyjną na nasze dane, zestaw leków i opatrunków, woreczek kaszy gryczanej, puszkę szprotek i – jak to w Rosji – butelkę wódki na pociechę. Wszystko gustownie opakowane. „Żadnego końca świata w najbliższej przyszłości nie będzie!” – uspokoił rodaków Władimir Puczkow, rosyjski minister do sytuacji nadzwyczajnych. Jeśli ktoś nie wierzy, może zadzwonić na specjalnie uruchomioną całodobową linię – tam powiedzą mu to samo. W uspokajanie wiernych zaangażowała się też Cerkiew, główny inspektor sanitarny i deputowani do Dumy. Nie zmienia to faktu, że 21 grudnia dla wielu Rosjan jest datą szczególną. Wiele par już dawno zarezerwowało termin ślubu na ten dzień. Jeśli koniec naprawdę nadejdzie, będą to wyjątkowo zgodne stadła. Nawet nie będzie się kiedy pokłócić. Do czego prowadzi powszechna panika, kiedy nie ma nic do stracenia? Bez schronu za miliony dolarów? Bez biletu do Australii czy Afryki? Dwóch 43-letnich bliźniaków z Nowosybirska zatłukło swego kota. Oberwało się także ich matce, która stanęła w obronie zwierzaka. Jaki to ma związek z 21 grudnia? Bracia, którzy już wcześniej mieli nierówno pod sufitem, tak przestraszyli się końca świata, że uwierzyli, iż są... kosmitami, którym uda się przeżyć, bo po nich przylecą. Niestety, stracili kontakt ze „statkiem matką”. Wpadli więc na pomysł, żeby zabrać mruczkowi 2 z 9 żyć (zwykło się mówić, że każdy kot ma 9 żyć). Koniec świata obaj spędzą w psychiatryku. Nasi rodacy też się boją. Żeby bezczynnie nie czekać na zagładę, 42-letni mieszkaniec Koszalina wyszedł nocą na balkon z 7-letnią córką. Najpierw wyrzucił za barierkę śpiące dziecko, później sam skoczył. Na szczęście upadki z drugiego piętra skończyły się tylko złamaniami. Z kolei 35-latek z Głogowa postanowił na własną rękę zgromadzić zapasy na czas zbliżającej się apokalipsy. Nie wiedzieć czemu, uznał, że najlepszy będzie cukier. Z zakładu, w którym pracował, ukradł sześć 200-kilogramowych worków białego proszku. Kiedy uciekał do domu, zapomniał włączyć światła w samochodzie. Wpadł podczas policyjnej kontroli. Grozi mu 5 lat odsiadki. ~ ~ ~ Jeszcze tylko tydzień i odetchniemy z ulgą. W końcu koniec świata to najbardziej ruchome święto… JUSTYNA CIEŚLAK
16
Nr 50 (667) 14–20 XII 2012 r.
ZE ŚWIATA
MERKEL – OBROŃCZYNI CHRZEŚCIJAŃSTWA Wzorowa córka pastora, niemiecka kanclerz Angela Merkel, uważa, że chrześcijaństwo jest najbardziej prześladowaną religią na świecie. Merkel postanowiła więc wpisać ochronę jego wyznawców do priorytetów swej polityki zagranicznej. Wypowiedź ta nie spodobała się obrońcom praw człowieka z organizacji Human Rights Watch. Aktywiści uznali ją za „kompletnie bezsensowną” i stwierdzili, że obrona jednej religii jest dyskryminacją innych. Podobnego zdania jest Amnesty International – organizacja ta podkreśla, że tworzenie rankingu bardziej lub mniej prześladowanych wyznań „jest niespecjalnie pomocne” w walce o prawa człowieka. Kanclerz zyskała za to poparcie chrześcijańskiej organizacji Open Doors, której liderzy twierdzą, że 80 proc., czyli 100 mln osób prześladowanych za wiarę, to właśnie wierni Jezusa Chrystusa. Ani chybi Tadeusz Rydzyk dogadałby się z Angelą, choć jeden katolik, a druga protestantka! AŚ
WSPÓŁCZESNE NIEWOLNICTWO Europejski Trybunał Praw Człowieka skazał Francję na wypłatę 30 tys. euro sierocie, która stała się niewolnicą swojej ciotki. Francja została skazana za niewprowadzenie „ram prawnych i administracyjnych, ułatwiających skuteczną walkę z niewolnictwem i pracą przymusową”. W 2007 roku sąd w Nanterre skazał już wujostwo wspomnianej dziewczynki za wykorzystywanie jej i zmuszanie do niewolniczej pracy. W czasach, gdy niewolnictwo było w Europie normą, w republice francuskiej funkcjonowało prawo głoszące, że „nikt nie może być niewolnikiem na ziemi francuskiej”. Szokujące jest to, że od tamtej pory nauka poszła trochę w las. AŚ
Naukowcy Uniwersytetu Johna Hopkinsa stwierdzili, że ciągła ekspozycja w godzinach nocnych na światło (czy to w sypialni, czy to w pracy na nocnej zmianie) podwyższa poziom hormonu stresu – kortyzolu. Jest to spowodowane wrażliwością wyspecjalizowanych tkanek w oczach na światło. Przesyłają one sygnały aktywizujące układ limbiczny w mózgu, co w konsekwencji prowadzi do zaburzeń w procesie uczenia się i wywołuje stany depresyjne. Wystarczy jednak zmienić zwyczaje – o ile to możliwe – i spędzać noce w kompletnej ciemności, by objawy się cofnęły. Tyle że te rady w niczym nie pomogą pracującym na nocnych zmianach. JF
Wydaje się wam, że wystarczy zrobić dobrą symulację komputerową, żeby dowiedzieć się, jak będą wyglądać wasze prawnuki? Nic podobnego! Według niektórych amerykańskich naukowców lepsze odżywianie i rozwój medycyny sprawią, że człowiek przyszłości będzie wyższy (od 1,80 m do 2,10 m), a dzięki lepszej sieci nerwów – bardziej wyczulony na dotyk. Skrócą się za to jego jelita, ograniczając wchłanianie tłuszczu, i zmniejszy się liczba zębów, bo będzie jadać coraz bardziej papkowate posiłki. Znikną różnice w wyglądzie nosa (dziś związane podobno z klimatem), gdyż niepodzielnie panować będzie klimatyzacja i ogrzewanie. „Dzięki” tym urządzeniom staniemy się też mniej owłosieni. Będzie nas mniej, gdyż męska płodność spada na łeb na szyję, zaś jądra naszych prawnuków będą znacznie mniejsze od współczesnych! AŚ
PAJĄK CHWAT MĘŻCZYZN BRAT Odkryto niedawno, że trucizna pochodząca od pająków bananowych pozostawia silną erekcję u mężczyzn, którym udało się przeżyć ukąszenie.
Tzw. wielki świat promuje różnorodność. Czy trafi ona też pod polskie strzechy? Najświeższy show francuskiego kreatora Givenchy podczas Fashion Week w Mediolanie otworzyła brazylijska modelka Lea T. Ta anielsko zgrabna kobieta o niekończących się nogach jeszcze rok temu była mężczyzną. Skoro nie przeszkodzi to nam w podziwianiu ubiorów z domu mody Givenchy (oraz nóg Lei), dlaczego miałaby nam przeszkadzać zmiana płci osoby, która je prezentuje? AŚ
Jeśli chce się uniknąć depresji i problemów z uczeniem się, lepiej spędzać noce w zupełnej ciemności.
BEZPIECZNY SEKS DLA BABCI I DZIADKA W pruderyjnej Ameryce odkryto nagle dwie prawdy, w tym jedną niepokojącą: ludzie starsi wciąż uprawiają seks. Co więcej – w tej grupie wzrosła zachorowalność na choroby przekazywane drogą płciową.
TWARZE PRZYSZŁOŚCI
MODA PŁCI SIĘ NIE BOI
CIEMNA NOC
cierpią na problemy ze wzwodem, a ich organizm nie reaguje na środki klasyczne. AŚ
Leki oparte na jadzie są już w pierwszej fazie testów klinicznych. Jest to informacja może zabawna, jednak niesłychanie ważna dla komfortu życia codziennego około 30 proc. mężczyzn. Zwłaszcza tych, którzy
Powstała nawet inicjatywa pod nazwą „Safer sex for seniors” („Bezpieczniejszy seks dla seniorów”). Jego najbardziej spektakularną akcją jest półminutowy filmik o tym samym tytule. Widzimy na nim kilka par starszych ludzi, którzy przy dźwiękach młodzieżowej muzyki imitują różne pozycje seksualne (wszyscy są kompletnie ubrani). Napis zachęca: „Jest wiele sposobów na robienie tych rzeczy. Ale tylko jeden na robienie ich bezpiecznie. Użyj prezerwatywy”. Film ma być przedstawiony w domach pogodnej starości, centrach medycznych, a nawet w instytucjach religijnych opiekujących się starszymi ludźmi. Jakkolwiek w filmiku bezpieczny seks reklamują pary heteroseksualne, nie bez znaczenia jest fakt, że na stronie internetowej znajdziemy także informacje dla i na temat społeczności LGBT – na przykład „Coming out nie zależy od wieku” (http://safersex4seniors. org). AŚ
ŁÓŻKOWE EWOLUCJE Zdolności pań do symulacji orgazmu są dobrze znane – przynajmniej tak głosi wieść gminna. Teraz zweryfikowały je badania naukowców z Uniwersytetu Indiany, którzy wsadzili nos w drzwi sypialni 6 tys. Amerykanów. 85 proc. samców wykazało spory optymizm i wiarę w swą ars amandi – byli pewni, że podczas ostatniego zbliżenia partnerka szczytowała na Mt. Everest. Niestety, opinię tę potwierdziło tylko 64 proc. niewiast... Największą zmianą w praktykach łóżkowych w ostatnich dekadach był ogromny wzrost popularności seksu oralnego. 91 proc. panów przyznaje, że było tak pieszczonych. 60 lat temu, gdy Alfred Kinsey prowadził swe pionierskie badania seksualności Amerykanów, tylko 30 proc. mężczyzn wiedziało, jak to smakuje. Kobiet, które doświadczyły
seksu oralnego, było za czasów Kinseya 25 proc., dziś takie doświadczenia ma 88 proc. Studium badaczy z Indiany pokazało także, że 55 proc. kobiet ogranicza się do pozycji misjonarskiej (wszystkie inne traktuje jako rozpustę i grzech) albo zadaje się z partnerami z takim podejściem. A szkoda, bo bezwstydnice, które eksperymentowały na co najmniej 5 sposobów, utrzymują, że prawie zawsze (98 proc.) doznawały orgazmu. Karierę robi także solowa masturbacja panów we wszystkich grupach wiekowych. Najczęściej stosunki z jedyną osobą, którą się naprawdę kocha (tak to ujął Woody Allen), odbywają mężczyźni w wieku 30–39 lat. Aż 71 proc. respondentów z tej grupy wiekowej przyznaje się, że w minionym miesiącu co najmniej raz się onanizowało. Amerykanie coraz mniej mają oporów wobec stwierdzenia, że nieważna płeć, ważne uczucie. Aż 9 proc. Amerykanów uważa się za gejów, a 14 proc. nie ma obiekcji, by uprawiać seks oralny z innym dżentelmenem. TN
CHODZĄCE BARBIE Już niedługo Boże Narodzenie, a zaraz po nim karnawał. Nie tylko dzieci przebierają się i malują na zabawy przedszkolne.
Dziewiętnastoletnia ukraińska fryzjerka Anastazja Szpagina (na zdjęciu), znana w sieci pod pseudonimem „Fukkacumi”, czyni cuda z ciałem własnym i koleżanek. Zafascynowana dziewczęcymi postaciami wróżek i elfów potrafi się w nie przeistoczyć w niecałą godzinę. Okazuje się, że transformacja wymaga udanej fryzury i sprytnego makijażu. Fryzjerka marzy o tym, by pewnego dnia poddać się operacji plastycznej okolic oczu, żeby upodobnić się do postaci z japońskich komiksów. Kto wie, może pójdzie za przykładem Ukrainki Walerii Lukianowej, która dzięki operacjom przemieniła się w lalkę Barbie. W ocenie czysto psychoterapeutycznej młode kobiety z jednej strony czują się zagubione w świecie ekranów i żurnali, pełnych zdjęć szczupłych modelek bez skazy (wyglądają tak dzięki cyfrowym przeróbkom zdjęć), z drugiej zaś – ucieczka w świat fantasy, swoistych baśni dla dorosłych także nie podsuwa im modelu naturalnej dziewczęcości i kobiecości. AŚ
ZABÓJCA GREJPFRUT Grejpfrut może zabić – ostrzegają badacze z kanadyjskiego Lawson Health Institute Research Center.
Wydłuża się lista leków, które wchodzą w bardzo niebezpieczne interakcje ze związkami chemicznymi zawartymi w soku grejpfrutowym (chodzi o składnik dający mu goryczkę). W ciągu ostatnich 4 lat pojawiły się 23 farmaceutyki powodujące szkodliwe dla zdrowia reakcje w połączeniu z sokiem grejpfrutowym. W sumie na tej liście są już 43 powszechnie stosowane lekarstwa. Nie zawsze konsekwencje są poważne, lecz w wielu przypadkach mogą one prowadzić do ostrych zaburzeń pracy nerek, układu oddechowego i wewnętrznych krwawień układu trawiennego. W przypadku 13 leków spożycie tabletki popitej sokiem grejpfrutowym może doprowadzić do śmierci. Groźne są interakcje z niektórymi specyfikami nasercowymi i przeciwbólowymi. Picie pół szklanki soku dziennie przez 3 dni powoduje, że koncentracja niektórych leków we krwi wzrasta o 330 proc. Są i takie, których stężenie wzrasta dziesięciokrotnie, a to oznacza poważne zatrucie. Najbardziej podatni na nie są pacjenci po 70. PZ
NAPOJE GAZOWANE I RAK Mężczyźni wypijający butelkę słodkiego napoju gazowanego dziennie są narażeni na wyższe ryzyko raka prostaty – stwierdził zespół badawczy z Uniwersytetu Lund. Rośnie ono aż o 40 proc.! Rak wykrywany jest dopiero wtedy, gdy pojawiają się symptomy, a nie na wcześniejszym etapie badań laboratoryjnych. Ryzyko zwiększa także konsumpcja dużych ilości ryżu, makaronu i płatków śniadaniowych. Zamiast coli czy fanty naukowcy zalecają inny napój. Nie podwyższa on zagrożenia rakiem, ma za to pozytywny wpływ na mózg, poprawia pamięć i zdolność myślenia. Tym napojem jest wedle autorów artykułu w „European Journal of Clinical Nutrition” zielona herbata. Jedna lub dwie filiżanki dziennie powodują widoczną przy prześwietleniu MRI aktywizację ośrodków związanych z pamięcią i rozwiązywaniem problemów. TN
Nr 50 (667) 14–20 XII 2012 r.
R
epublikanie wciąż rozpamiętują swą klęskę. Winią za nią „ignorancję” wyborców, rzekomy niedostateczny konserwatyzm swej partii, a nawet Boga.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
modlitwy. Wcześniej głosił, że „Wszechmogący przygotowuje Romneyowi drogę do prezydentury”. We wrześniu, gdy notowania republikańskiego kandydata spadły, tłumaczył, że to element boskiego planu: Amerykanie
Bóg zawiódł Cieszący się sławą w prawicowych kręgach komentator telewizyjno-radiowy Glenn Beck oświadczył ze zbolałą miną, że „czasem Bóg potrafi być naprawdę wredny”. Ujawnił słuchaczom, że o tym, iż Romney przegra, zdał sobie sprawę o 3 rano w dzień wyborów, gdy rozpoczął
Glenn Beck
mają sobie zdać sprawę, że Romney wygra dzięki „boskiej interwencji”. Kiedy faworyt przegrał ostatnią telewizyjną debatę, Beck miał gotową interpretację tego, co się dzieje: Bóg prowadził kandydata i nakazał mu być mniej agresywnym i zgadzać się z prezydentem Obamą. Swą teorię dotyczącą powyborczej przyszłości kraju z czterema latami prezydentury Obamy ma także Robert Jeffress, prominentny pastor megakościoła baptystów w Dallas. „On toruje drogę przyszłemu panowaniu Antychrysta” – oznajmił. Ale Obama nie jest Antychrystem – zastrzegł się Jeffress. – Gdyby nim był, wygrałby o wiele bardziej zdecydowanie. Kilka miesięcy temu Jeffress zaatakował rywala Obamy, Mitta Romneya, za to, że jest mormonem,
a mormonizm to kult, a nie wyznanie chrześcijańskie. Później nagle zmienił front i zapewnił, że nigdy nie mówił, iż chrześcijanie nie powinni głosować na mormona. Przygnębieni wynikiem elekcji członkowie konferencji biskupów katolickich USA w powyborczy poniedziałek przyznali, że wyborcy odrzucili ich stanowisko w sprawie gejów i antykoncepcji. Zapewniają jednak, że nie zamierzają zmieniać strategii. „Większość ludzi nie pojmuje, czym jest małżeństwo” – stwierdził nowy mianowany arcybiskup
Robert Jeffress
San Francisco, ewidentny homofob. Ugrupowania gejowskie skwitowały jego wypowiedź radą, by się od nich odczepił i wyjaśnił lepiej, dlaczego prowadził samochód po pijanemu. Purpurata złapała niedawno policja... PZ
Biskupi zdradzili Kościół Podczas jesiennej konferencji episkopatu USA usiłowano sformułować deklarację w sprawie stanowiska Kościoła wobec gospodarki. Doszło jednak do konfliktu, a biskupi nie byli w stanie się porozumieć. Hierarchowie nie przegłosowali deklaracji, bo żadna ze stron nie zdołała zebrać wymaganych 2/3 głosów. Projekt prawicowej frakcji został ostro skrytykowany przez Josepha Fiorenzę, emerytowanego arcybiskupa Houston. – Nasze stanowisko w sprawie pracujących, biedy i ekonomii to zdrada nauki społecznej Kościoła – stwierdził hierarcha. Projekt prawicowców poświęca tylko jedno zdanie kwestii praw robotników, zwłaszcza do zrzeszania się w związki zawodowe, negocjowania warunków pracy i płacy oraz organizowania strajków. Projekt deklaracji – wskazywał abp Fiorenza – w żaden
I
dźmy za głosem Boga – czyż nie jest to najpopularniejszy apel wszelkich aktywistów Stwórcy? Bywa, że wsłuchiwanie się w „boski głos” wpędza ludzi w tarapaty. Melissa Miller wyglądała jak batman w batmobile, gdy w okolicy Ft. Pierce na Florydzie mknęła samochodem z prędkością 170 km/godz., choć znaki stanowczo odradzały przekraczanie szybkości 45 km/godz. Do tego zawadiacko buczała klaksonem. Kiedy policji powiodła się próba wyhamowania amazonki, na pytanie: „Czemu tak szybko?”, odpowiedziała: „Dałam się prowadzić głosowi Boga”. Trąbić oczywiście również kazał jej stworzyciel nieba i ziemi. Czy policja popełniła grzech, aresztując
17
Cień piramid S
ytuacja w Egipcie wymyka się spod demokratycznej kontroli. Prezydent kraju pochodzący ze środowisk islamistycznych sięga po dyktatorskie, klerykalne rozwiązania. Dziesiątki tysięcy ludzi protestują w Kairze przeciw projektowi nowej ustawy zasadniczej oraz prezydenckiemu dekretowi z 22 listopada, który znacznie zwiększał uprawnienia głowy państwa i dawał prezydentowi całkowitą niezależność od władzy sądowniczej. Pod naciskiem demonstrantów prezydent ugiął się i dekret odwołał. Proponowana ustawa zasadnicza przewiduje, że Egipt stanie się państwem wyznaniowym, a jego prawodawstwo ma bazować na zasadach prawa muzułmańskiego, czyli szariatu. Projekt wprowadza wprawdzie mechanizmy cywilnej kontroli nad armią, ale zdaniem opozycji są one niewystarczające. Projekt konstytucji sformułowany został przez Bractwo Muzułmańskie i salafitów, czyli radykalnych islamistów. Natychmiast oprotestowali go politycy chrześcijańscy i świeccy: ich zdaniem narusza on prawa kobiet, bo nie ma w nim zapisu o równości płci i religii. Ich zdaniem narusza on wolność mediów
oraz swobodę wypowiedzi, bo przewiduje zakaz obrażania islamskich proroków. Politykom opozycji nie podoba się zapis, że „nie można ograniczać wolności przewidywanych w konstytucji, ale z zachowaniem prawdziwej natury egipskiej rodziny”. Nie akceptują też wzmianki o ochronie moralności oraz porządku publicznego. Twierdzą, że jest on wieloznaczny i można go interpretować na wiele sposobów. Projekt ustawy został oprotestowany przez nieoficjalny, choć bardzo wpływowy Klub Sędziów oraz media. Kilka niezależnych dzienników zawiesiło na jeden dzień publikację swych aktualnych wydań, protestując w ten sposób przeciw możliwemu ograniczeniu wolności prasy. Nie spodobał się on też tysiącom Egipcjan, którzy ponownie rozbili namioty na placu Tahrir i próbowali szturmować pałac prezydenta. Nowa konstytucja ma zostać zatwierdzona w referendum zapowiadanym na 15 grudnia. MZB
sposób nie odnosi się do pamiętnego listu pasterskiego biskupów z 1986 r. pt. „Sprawiedliwość ekonomiczna dla wszystkich”. Począwszy od pontyfikatu Leona XIII, kolejni papieże, szczególnie dwaj ostatni, podkreślali prawo pracowników do zakładania związków zawodowych. Jan Paweł II i Benedykt XVI wskazywali na rosnącą przepaść, która dzieli biednych i bogatych, i popierali prawo do redystrybucji dochodu. „Teraz słowo redystrybucja jest tabu – powiedział Fiorenza. – W projekcie naszej deklaracji nie ma o niej ani słowa”. Nie tylko w USA biskupi mają problem z katolicką, czyli teoretycznie własną doktryną społeczną. W Polsce na masową skalę popierają polityków dążących do wzmacniania tylko najbogatszych części społeczeństwa, wbrew kościelnym zaleceniom i dokumentom. JF
Słyszeli głosy Melissę – to problem do roztrząsania dla teologów. Levon Sarkisyan włamał się do domu w Connecticut, poniszczył meble i rzeźby. Dlaczego? – spytał wysoki sąd. Bóg mi kazał – brzmiało wyjaśnienie, które nie zaowocowało uniewinnieniem. Lider duszpasterstwa Fresh Fire Todd Bentley oświadczył, że Wszechmogący wydał mu rozkaz skopania chorej staruszki, bo to miała być cudowna kuracja lecznicza. Sąd w Georgii skazał Benjamina Edetanlena na 18 lat za zabójstwo 5-miesięcznego syna, nie
dając wiary pobożnym wyjaśnieniom sprawcy, że po prostu realizował biblijną zasadę: oszczędzając rózgi, psujesz dziecko. Również James Crittenden „wsłuchiwał się w głos boży”, gdy podpalił klozet na stacji benzynowej. – Z pobudek religijnych – wyjaśnił. Nie tylko słuchanie – bezkrytyczne – vox Dei prowadzi do tarapatów. Trzeba też uważać ze wsłuchiwaniem się w głos Szatana. Gerome Robinson wyznał policji, że usiłował zgwałcić 13-latkę, bo uległ woli diabła, który zagnieździł się w jego wnętrzu. TN
Zawsze reformowani U
ltraortodoksyjna partia protestancka w Holandii zamierza wreszcie, przynajmniej formalnie, respektować prawa kobiet.
„Gazeta Wyborcza” podaje, że SGP – polityczne skrzydło najbardziej konserwatywnych wspólnot kalwinistycznych w Holandii – ma zamiar dopuścić kobiety na listy wyborcze. Już kilka lat temu zaangażowani politycznie działacze ewangelickiej prawicy przegrali w sprawie praw kobiet proces przed Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu. Teraz pod presją społeczną chcą dopuścić panie do polityki, ale nie wiadomo, czy którakolwiek z nich odważy się
kandydować – wszak to środowisko samo nie zmieniło poglądów na rolę przedstawicielek „słabej płci”. Trzeba dodać, że znaczna część ewangelików reformowanych w Holandii (kiedyś dominujące wyznanie kraju) wyznaje poglądy, które w Polsce uchodziłyby za bardzo liberalne. Wśród ewangelików istnieje nawet frakcja... ateistyczna (jakkolwiek rozumieć teologię takiego nurtu w ramach Kościoła chrześcijańskiego). MaK
18
Nr 50 (667) 14–20 XII 2012 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Czekając na Niewiadomskiego 90 lat po zamordowaniu Gabriela Narutowicza, pierwszego prezydenta II RP, społeczeństwo nie potrafi wyciągnąć wniosków z tego najbardziej haniebnego politycznego mordu w dziejach Polski. Gabriel Narutowicz miał na pewno pecha. Został prezydentem w złym czasie, gdyż nacjonalistyczna heca, jaką zgotowała endecja, rozhulała się na tyle, że jej zwolennik Eligiusz Niewiadomski nie wytrzymał ciśnienia i zamordował człowieka. Uwierzył bądź chciał wierzyć, że wybrany prezydent to: Żyd, mason, komunista, narodowy zdrajca i anty-Polak, więc nie ma prawa do życia. Po zabójstwie niektórzy księża odprawiali msze za mordercę, a jednym z głównych inspiratorów mowy nienawiści wobec prezydenta Narutowicza był endecki poseł ks. Kazimierz Lutosławski. Mało kto pamięta, że to właśnie wtedy Józef Piłsudski nazwał endecję „zaplutym karłem reakcji”. Hasło to później wykorzystali w swojej brudnej kampanii komuniści wobec żołnierzy AK. Nasuwa się pewna analogia: jeden z ważniejszych obecnie polityków, były premier, jeszcze niedawno głosił, że obecny prezydent wygrał wybory przez przypadek, chociaż wybrany został w elekcji demokratycznej i powszechnej. Ale zwolennicy tego, który przegrał, i tak wznoszą modły:
D
„Ojczyznę wolną racz nam zwrócić Panie”, bo według prawicy jest ona wolna tylko i wyłącznie w momencie, gdy jest rządzona przez katolicką prawicę. Reszta to zdrajcy. Nie wiem, na czym polega ta wolność, gdy tylu ludzi klepie biedę, a nasze dzieciaki są, według statystyk, najbiedniejsze w Europie. Wracając do Narutowicza – mimo że został zamordowany, nie ma
swojego pomnika przed Pałacem Prezydenckim, a ten prezydent, który zginął w katastrofie lotniczej, ma mieć, gdyż podobno został zamordowany. Prawicowy reżyser Grzegorz Braun marzy o mordowaniu dziennikarzy, którzy nie myślą podobnie jak on. Robert Winnicki, szef Młodzieży Wszechpolskiej, również publicznie ogłosił, że chciałby, aby
o napisania kilku słów skłoniła mnie wypowiedź biskupa Tadeusza Pieronka, zamieszczona jakiś czas temu w jednej z gazet. Aż się we mnie zagotowało po jej przeczytaniu! Otóż ów pan porównał metodę in vitro do skonstruowania bomby atomowej, gdyż „niesie za sobą śmiercionośny jad”. Co więcej, według niego „liczba klinik specjalizujących się na świecie w technikach in vitro i zarabiających na tym krocie zdaje się wskazywać, że już niebawem będzie można kupować dzieci w supermarketach”. Szlag mnie trafia, że ten hierarcha ma czelność wytykać klinikom zarabianie pieniędzy na pomocy nieszczęśliwym parom, które bezskutecznie starają się o potomstwo! Lecznice zarabiają na realnej pomocy ludziom. A kler?! Wymyślili sobie dusze, coś, czego nie widać, i wmówili ludziom, że troszczą się o ich życie wieczne, troszcząc się jednocześnie o własne życie doczesne! Jak można zauważyć, na przykład podczas wyczytywanych intencji mszy świętych, ten, kto ma bogate rodziny, krewnych i pobożnych (na pokaz) sąsiadów, ma większe szanse na osiągnięcie życia wiecznego. Dzisiaj księża coraz rzadziej straszą ogniem piekielnym (takie brednie
bały się go „lewactwo” oraz „pedały”. Miłość do bliźniego, jaka bije ze słów tego wielkiego katolika, jest zatrważająca. Słusznie pisała Maria Dąbrowska w swoim „Dzienniku”, że po zamordowaniu Narutowicza „mamy dwie Polski”. Brzmi znajomo, prawda? Politycy świadomie albo z czystej głupoty chcą wywołać w społeczeństwie trwałe podziały. Rozczarowanie i brak wiary w lepsze jutro to doskonała pożywka dla prawicowych sekciarzy. Nie dajmy się omamić politykom, bo problemy społeczne, z jakimi się obecnie zmagamy, są ogromne, a do ich rozwiązywania jakoś politycy się nie śpieszą, serwując nam za to igrzyska, cyrk, a niekiedy tragifarsę. Ta złowroga postawa i chamstwo – nie tylko w polityce – są zdumiewające. Tym bardziej że Polska to przecież katolicka enklawa, gdzie co tydzień ludzie przekazują sobie znak pokoju, niby odpuszczając grzechy swoim winowajcom. Ruch Palikota oraz SLD w rocznicę zamordowania prezydenta chcą uczcić tę rocznicę, przestrzegając przed rozwojem sił skrajnie prawicowych i zwracając uwagę na eskalację mowy nienawiści w debacie publicznej. Eskalacji, której głównym piewcą jest prawica. Przemysław Prekiel
wciskają jeszcze tylko najmłodszym dzieciom na lekcjach religii). W końcu przy dzisiejszym stanie wiedzy o świecie trudno wmówić ludziom, że piekło jest pod ziemią i tam diabły będą niewiernych opiekać bądź gotować w kotłach. Dzisiaj księża wyjaśniają, że piekło polega na nieoglądaniu Boga. I taka potępiona na wieki dusza cierpi z tego powodu. Ja nie oglądam Boga w życiu doczesnym, tu, na ziemi, i wcale nie jest mi z tym źle, nie czuję się nieszczęśliwa z tego powodu. Dlaczego więc miałabym być nieszczęśliwa, nie oglądając Boga po śmierci? W całej tej sprawie dziwi mnie tylko jedno. Znając pazerność czarnych, trudno zrozumieć, dlaczego Krk jest przeciwko metodzie in vitro. Przecież każdy nowo narodzony człowiek to potencjalna dojna owca w przyszłości. Czy Krk uważa, że w narodzie polskim nadal panuje skrajna ciemnota i nikt nie potrafi racjonalnie myśleć? Mam nadzieję, że postępując w ten sposób, w szybkim tempie będą tracić wiernych, bo współcześnie coraz więcej par boryka się z problemem bezpłodności. Pozostaje nam wierzyć, że sprzeciwianie się in vitro to kolejny gwóźdź do trumny Kościoła katolickiego. Beata S.
Jad biskupa
O
d około 30 lat nie uczęszczam do „pralni mózgów”, czyli do kościółka. Postanowiłem wreszcie formalnie zamknąć moją przynależność do Kościoła katolickiego. Aby uporządkować swoje życie jako ateista, postanowiłem wykreślić się z księgi chrztu. 29 lutego 2012 roku udałem się z pismem do parafii, w której rodzice zanieśli mnie przed oblicze Najwyższego. Tam w kancelarii parafialnej chciałem złożyć dokument, który jasno określał cel mojej wizyty. Spotkała mnie wielka przykrość, bowiem pani sekretarka odmówiła przyjęcia tego dokumentu, twierdząc, że powinien go przyjąć szef parafii, który w tym czasie był nieobecny.
wyrażając swoje stanowisko wobec wykreślenia mnie z ksiąg kościelnych. Zwróciłem też uwagę, że JPII popierał działalność Legionów Chrystusa, należał do Opus Dei, grzeszył pychą, aprobując swoje pomniki. Nadmieniłem też o tym, że nasz polski papież ukrywał pedofilię wśród kleru, przez co ciepią i cierpiały niewinne dzieci. Napisałem też o „praniu brudnych pieniędzy przez watykańskie banki”. Wspomniałem również, że chrztu niemowląt nie ustanowił Jezus, który dostąpił tego sakramentu jako człowiek dorosły, i że sakrament ten do roli dogmatów podniósł dopiero papież Eugeniusz IV w bulli „Exultate Deo” z 22 XI 1439 roku. Do IV w. chrzczono dorosłych,
Moje odejście z Kościoła Kilka dni później ponownie udałem się do kancelarii. Sekretarka zdołała ściągnąć młodego księdza, zapewne wikariusza. Gdy wikary przeczytał pismo, stwierdził – tak jak poprzednio sekretarka – że on go przyjąć nie może. Powtórzyła się procedura z poprzedniej wizyty. Niezrażony niepowodzeniem postanowiłem wysłać pismo listem poleconym za potwierdzeniem odbioru. Kiedy minął termin odpowiedzi, udałem się ponownie do kancelarii parafialnej, gdzie bez mojej zgody dokonano chrztu. Gdy przekroczyłem progi znanej już kancelarii, proboszcz akurat w niej był. Po krótkiej rozmowie otrzymałem zapewnienie, że odpowiedź na moją prośbę dostanę na piśmie. Po kilku dniach otrzymałem ją, ale byłem zawiedziony. Proboszcz napisał dosłownie dwa zdania, które zacytuję: „Jeżeli się Pan do procedury nie zastosuje, z przykrością muszę stwierdzić, że nie będziemy mogli spełnić Pana oczekiwań w tej kwestii” (chodziło o dwóch świadków apostazji). W piśmie, które złożyłem, jasno określiłem, że nie zastosuję się do kościelnej procedury apostazji, ponieważ jako polskiego obywatela obowiązuje mnie krajowe prawo, w tym dyrektywa unijna 95/46 WE obowiązująca Polskę tak jak wszystkie związki wyznaniowe działające na terenie Unii Europejskiej, a nie przepisy kościelne. Poinformowałem też, że znam konsekwencje wystąpienia z Kościoła katolickiego. W związku z takim podejściem duchownego, któremu bardziej zależy na statystyce niż na rzetelności wobec wiernych, których traktuje się jak tło w kościelnej statystyce, 11 czerwca 2012 r. odpowiedziałem proboszczowi pisemnie, jasno
co wymagało pewnego poświęcenia, ponieważ przygotowania trwały trzy lata i były zakończone egzaminem. Wobec tego to urzędnicy Kościoła łamią swoje prawa, bo w Biblii nie ma nic o grzesznej naturze człowieka. Nadmieniłem też, że obecny papież był w hitlerowskiej młodzieżowej organizacji, a następnie służył w Wehrmachcie jako żołnierz. Z uwagi, że zostałem katolikiem wbrew swojej woli, z jednoczesnym łamaniem prawa biblijnego, nie czuję się katolikiem. Dlatego po głębokim zastanowieniu podjąłem taką decyzję. Jednocześnie dziwię się, że Kościół wykazuje w swej statystyce „martwe dusze”. Nie otrzymawszy odpowiedzi na moje pismo wysłane do parafii, w której otrzymałem chrzest, 11 września zwróciłem się pismem ze skargą na proboszcza do siedleckiego biskupa. I już mnie wcale nie zdziwiło, że nie otrzymałem odpowiedzi w terminie. Niezrażony takim obrotem sprawy 22 października udałem się osobiście do sekretariatu biskupa. Po naświetleniu celu mojej wizyty w ciągu trzech dni otrzymałem pismo, że mimo niedopełnienia formalności adnotacja w najbliższych dniach w akcie chrztu zostanie dokonana. Uznając pismo za granie na czasie, złożyłem w sekretariacie biskupa pismo o podanie konkretnej daty skreślenia mnie z ewidencji Kościoła. Już trzy dni później otrzymałem pismo, podpisane przez notariusza ks. mgr. lic. Jana Babika, że 12 listopada 2012 r. ks. kanonik Adam Patejuk dokonał adnotacji o moim wystąpieniu z Kościoła katolickiego. W 9 miesięcy po rozpoczęciu przeze mnie procedury! Marian Kozak, Siedlce
Nr 50 (667) 14–20 XII 2012 r.
LISTY Konkordat do Trybunału Wiemy, jak ciężko jest żyć w Polsce, kiedy część budżetu kraju przekazywana jest ludziom nic do niego niewnoszącym. W kraju zaleca się wielkie oszczędności, ale niektórym pozostaje już tylko zaciskanie pasa na szyi. Jednak w kraju jest pewna grupa ludzi, która żyje ponad stan kosztem całego narodu, wierząc, że im takie życie się należy. Ludzie ci powołują się na porozumienie Polski z minipaństwem Watykan. Trzeba wyprostować to, co jest niezgodne z prawem polskim, ponieważ zostało zawarte wbrew decyzji polskiego parlamentu. Uchwalenie tego bubla pociągnęło za sobą miliardowe straty z budżetu krajowego oraz z budżetów administracji lokalnych. Aby zapobiec oddawaniu majątku publicznego i płaceniu haraczu na rzecz służb Watykanu, należy wystąpić do Trybunału Konstytucyjnego. Jak wiadomo, konkordat został zawarty w ostatniej chwili, kiedy premierem była Pani Hanna Suchocka (za to dzieło otrzymała stanowisko watykańskiego ambasadora), natomiast jego ratyfikacja nastąpiła za czasów lewicowego prezydenta RP, który podpisał ją mimo braku bezwzględnej większości w głosowaniu sejmowym. W dniu 27.10.2012 r. na zebraniu Zarządu i Rady Krajowej zasugerowałem, aby posłowie lewicy (Ruch Palikota i SLD) zebrali wymaganą ilość podpisów i wystąpili z pytaniem do Trybunału Konstytucyjnego, czy zatwierdzone porozumienie zostało ratyfikowane zgodnie z prawem polskim. Myślę, że Sojusz Lewicy będzie chciał zrehabilitować swojego prezydenta za podpis pod kompromitującym dokumentem. Nie może być tak, że prawo polskie jest łamane przez nasz parlament i pana prezydenta. Nasuwa się pytanie, dlaczego marszałek Płażyński zatwierdził i dał do podpisu dokument z tego głosowania? Gdzie byli dobrze opłacani doradcy pana prezydenta? Myślę, że Trybunał Konstytucyjny postąpi zgodnie z polskim prawem i zostanie cofnięty ten knot stworzony przez nasz parlament. Polska zakręci kran, z którego pieniądze płyną szerokim strumieniem do kasy watykańczyków. Niech każdy wierny płaci na utrzymanie swojej wiary – dość płacenia z budżetu kraju za głoszenie dogmatów. Natomiast kler zajmie z pokorą klęczącą postawę, która powinna go cechować. Marian Kozak, Siedlce
Naprute Pismo Może najwyższy czas, żeby podjąć zdecydowane działania dla uwolnienia polskich dzieci i młodzieży od katowania ich nauką w szkołach publicznych najbardziej idiotycznym przedmiotem, jakim jest religia.
Proponuję zacząć bombardować Ministerstwo Edukacji Narodowej faktami, z których jego urzędnicy być może nie zdają sobie sprawy. A koronnym argumentem jest zawartość tzw. świętej księgi – Biblii. Zachęcił mnie do zajrzenia do niej dopiero Redaktor Bolesław Parma, po opublikowaniu w „FiM” artykułu „Pacyfizm biblijny”. I stwierdziłem, że Nowy Testament jest przynajmniej względnie strawny, a to za sprawą wspaniałych pacyfistycznych przesłań
SZKIEŁKO I OKO skalę światową. O palmę pierwszeństwa z głupoty nie musimy się ubiegać. My już ją mamy. Wszystko to zostało dokonane wbrew prawu i przy sprzeciwie społeczeństwa. Z opiniami zainteresowanych nikt się nie liczył i nie liczy nadal. Ludzie sprawujący w tym czasie rządy nie zrobili nic, aby zapobiec zaistniałym anomaliom. Mało tego, sami niejednokrotnie wyprzedzali żądania kleru, aby tylko zdobyć jego poparcie. Dlatego też obecne
w niej chodzę i jeżdżę, ale jak na razie miałem tylko jedną korzyść – w delikatesach mohery mnie przepuściły do kasy bez kolejki. Fajne uczucie. Notabene, może trzeba zrobić taką akcję – wszyscy w koloratkach – wszem wobec! eMKa
Ciągoty Michnika Przeczytałam felieton Adama Ciocha o Michniku. Wcale mnie nie zdziwiła jego treść, ponieważ już dawno zauważyłam ciągoty Michnika do „czarnych”! Może on się z choinki urwał?! Toż to święta niedługo! Wydaje mi się jednak, że redaktor Michnik spłaca długi zaciągnięte w czasach „Solidarności”, kiedy ponoć walczył o wolność. On wiedział, o co walczy! Właśnie o to, aby nie wiedzieć, jak żyją ludzie w tym kraju. Jadwiga Piotrowska
Spór o chrzest
Chrystusa. Ale już Stary Testament to obrzydliwe dzieło facetów bez wątpienia naprutych winem i będących pod wpływem jakichś ziół. Po słynnym procesie Dody zajrzałem do Starego Testamentu i wypisałem trochę tych idiotycznych fragmentów. Proponuję, aby wysłać zbiorowy protest do Ministerstwa Edukacji i Ministerstwa Sprawiedliwości przeciw nauczaniu religii w szkołach, załączając jako dowód rzeczowy te właśnie idiotyczne i wręcz gorszące fragmenty Biblii. Władek
Nie wszyscy zdrowi Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że w najbliższym czasie młodzież będzie zdawać maturę z religii. Prognozy swoje opieram na poniższych przesłankach. W roku 1990 minister edukacji wydał instrukcję wprowadzającą religię do szkół jako jeden z przedmiotów. Nauka religii miała być na pierwszej lub ostatniej lekcji. Niestety, to tylko pobożne życzenie, które nie zostało zrealizowane. Kolejny minister zarządził, aby ocena z religii była odnotowana na świadectwie. Stopień z religii wliczany jest obecnie do średniej z uzyskanych ocen. Choć za naukę religii katecheci nie mieli pobierać wynagrodzeń, po pewnym czasie Kościół zmienił zdanie i kazał im płacić, co oświata skwapliwie czyni. Pracodawca katechety (w tym przypadku Ministerstwo Edukacji Narodowej) nie ma żadnego wpływu na program nauczania. Katecheta może pleść na lekcjach różne bzdury urągające nauce i zdrowemu rozsądkowi, nie ponosząc żadnych konsekwencji. Zwolnić go może tylko biskup, pod warunkiem że będzie miał ochotę. Jest to ewenement na
żądania biskupów w sprawie zdawania religii na maturze mają wszelkie szanse powodzenia. W świetle wyżej wymienionych faktów maturę z religii mamy zapewnioną. Jak kombinują biskupi? Mają jeszcze problem z tymi, którzy są innego wyznania bądź też nie chodzą na religię. Są chyba dwa wyjścia. Albo nie zostaną dopuszczeni do matury, albo nauczą się katechezy wbrew swemu niedowiarstwu. Można też rozważyć trzecie rozwiązanie. Należy sięgnąć do doświadczeń okresu PRL, gdy młodzież wiejska otrzymywała dodatkowe punkty za pochodzenie, zdając egzaminy na studia. Wzorując się na tym, to każdy, kto zdaje religię, powinien być oceniany o kilka punktów wyżej. Jest to chyba wariant najlepszy, bo wtedy wszyscy opowiedzą się za maturą z religii, tym bardziej że nie będzie takiej osoby która nie zda tego „przedmiotu”. Najważniejsze w tym wszystkim jest tylko odnotowanie na świadectwie tego faktu, co będzie stanowić dowód wzrostu pobożności naszej młodzieży i poprawi statystykę, zadając kłam tym, którzy twierdzą, że pobożność w narodzie maleje. Poza tym wszyscy zdrowi. Alleluja i do przodu! Ivo
Koloratka na drogę Kiedyś przekroczyłem prędkość – złapali mnie na 70, a jechałem 93. Przestępstwo takie, że normalnie szok, no ale jak 70, to 70 – 500 zł i 5 punktów, jak postraszył mnie gliniarz. No ale tak sobie gadamy, a drugi mierzy kogoś innego i na głos mówi do kolegi: – 130 jedzie. Auto zwalnia, ale to ksiądz w koloratce… Został tylko pouczony. Jak była okazja, kupiłem koloratkę (wiedziałem gdzie) i często
Na łamach „FiM” często poruszany jest temat chrztu dzieci i niemowląt w Krk oraz związanej z tym faktem apostazji w ich dorosłym życiu. W liście do redakcji „FiM” (nr 46) pan Łukasz szuka skutecznego sposobu na uchronienie jego kilkumiesięcznego syna od poddania go obrzędowi chrztu, ponieważ sam jest ateistą. Rozumiem pana Łukasza, że jest – jak pisze w liście – całkowicie przeciwny chrzczeniu dziecka. Nie mogę się jednak pogodzić z jego poglądem, że gdyby z żoną i jednocześnie matką jego dziecka byli całkowicie zgodni co do tej kwestii (chrztu), nie byłoby problemu. Taki pogląd nie ma nic wspólnego z dobrem jego dziecka w dorosłym życiu. Pan Łukasz uzależnia dokonanie chrztu jego syna od własnego światopoglądu. Nie zależy mu, aby jego syn wkroczył w dorosłe życie bez chrztu i sam zadecydował, czy go przyjąć w dorosłym życiu. Każdy człowiek rodzi się wolny, więc bez jego woli i zgody nie można przypisywać go do jakiejkolwiek religii, partii, organizacji itp. Dokonanie tak podstępnej czynności na nieświadomym dziecku może skutkować w jego dorosłości koniecznością poddania się upokarzającej dla niego doktrynie religijnej. W prawie cywilnym jest zagwarantowane, że każdy człowiek od chwili urodzenia ma zdolność prawną. Ponadto prawo cywilne chroni dobra osobiste człowieka, a w szczególności zdrowie, wolność, swobodę sumienia. Dobra te są lekceważone przez rodziców i Krk w wyniku chrztu dzieci, które nie nabyły zdolności prawnych. Według prawa cywilnego ten, czyje dobro osobiste zostaje zagrożone cudzym działaniem, może żądać zaniechania tego działania, chyba że nie jest ono bezprawne. Dobra osobiste dziecka chronią również inne akty prawne, takie jak na przykład Konwencja o prawach dziecka przyjęta przez Zgromadzenie Ogólne ONZ z dnia 20 listopada 1989 r.,
19
która weszła w życie w stosunku do Polski 7 lipca 1991 r. W art. 14.1. tego dokumentu zapisano m.in.: „Państwa Strony będą respektowały prawo dziecka do swobody myśli, sumienia i wyznania”. W ostatnim numerze „FiM” (nr 48) Janusz Palikot pisze o swoich problemach związanych z wolą opuszczenia Kościoła watykańskiego oraz zapewnia, że „dzięki Klubowi Ruchu Palikota i posłowi Kotlińskiemu, który napisał projekt, prędzej czy później wejdzie w życie ustawa, którą wspólnie zaprezentowaliśmy w Sejmie. Ustawa, która przywróci wolność i prawa jednostki, w tym prawo do opuszczenia tak skompromitowanego Kościoła”. Ale prawne uregulowanie tylko możliwości opuszczenia Kościoła rzymskokatolickiego nie rozwiąże całkowicie problemu apostazji. Aby położyć kres automatycznej „produkcji” chrześcijan w Polsce, należy również prawnie usankcjonować zakaz dokonywania chrztu dzieci i niemowląt niezależnie od ich woli oraz z pogwałceniem należnych im praw. Jeżeli tak się stanie, to przyszłe pokolenia zostaną uwolnione od indoktrynacji religijnej wbrew ich woli. Panowie posłowie Ruchu Palikota, miejcie odwagę podjąć takie działania dla dobra bezbronnych dzieci i niemowląt oraz przyszłych pokoleń Polaków. Zygfryd z Grudziądza Niestety, chrzest niemowląt to jedno z praw wynikających z autonomii Kościoła. Redakcja
Jarek bojownik Mróz był okrutny i śniegiem wiało, Mama mu niosła ciepłe kakao, On w szafie siedział, bibułę czytał, Na generała zębami zgrzytał. Jechały „suki”, jechały tanki, Mama mu z kawą nosiła dzbanki, On się do walki wielkiej szykował, Więc pistolecik swój przygotował. Strategię tworzył i kreślił plany, Wiedział, że wielkie nadchodzą zmiany, Czytał i pisał, pisał i czytał, Czasami mamę o coś zapytał. W zarysach tworzył grupy oporu, Pochodnie ściągał aż z Ekwadoru, Tworzył nocami i tworzył dniami, Mama chodziła z naleśnikami, Niosła banany i czekoladę, I z rodzynkami pyszną roladę. Niosła mu szynkę, niosła kiełbasę I lukrowaną przepyszną masę. Swe życie rzucił na stos dla sprawy, Na bok wszelakie poszły zabawy, Łzy mu płynęły, bardzo rozpaczał, Bo mu generał kraj przeinaczał. Morał zaś taki z tekstu wynika, Że ciężki w Polsce los bojownika, Co walczy dzielnie, krwi nie żałuje, A nikt mu nawet nie podziękuje! Czytelnik
20
Nr 50 (667) 14–20 XII 2012 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
PAŃSTWO NA WYGNANIU (27)
W londyńskim kalejdoskopie Premier Stanisław Cat-Mackiewicz wszedł w kontakt z peerelowskimi służbami, by później z lubością odsłaniać kulisy emigracyjnego życia. Także postawa jego następcy, Hugona Hankego, mogła szokować. 8 września 1955 r. August Zaleski, prezydent państwa na uchodźstwie, zdymisjonował dotychczasowego premiera rządu, znanego emigracyjnego pisarza Stanisława Cata-Mackiewicza, powołując w jego miejsce gabinet Hugona Hankego. Nowy szef rządu polityczne szlify zdobywał jako przedwojenny działacz Chrześcijańskich Związków Zawodowych oraz Stronnictwa Pracy. Polityk ten w zasadzie niczym wybitnym się nie wyróżniał; miał jednak pewną tajemnicę... W lipcu 1952 r. Hanke dobrowolnie zgłosił się do attachatu wojskowego przy Ambasadzie PRL w Londynie i zaoferował tam swoje usługi. Na dowód tego, że nie żartuje, przedstawił peerelowskim oficerom sprawozdanie z ukrytych funduszy rządu emigracyjnego oraz zestawienie firm i przedsiębiorstw zakupionych we Francji, Tunezji i Afryce Południowej przez władze emigracyjnego polskiego rządu. Zaskoczonym dyplomatom obiecał również dostarczyć informacje o podziemiu w Polsce oraz zachodniej agenturze w placówkach dyplomatycznych PRL. Funkcjonariusze wywiadu bardzo poważnie podeszli do współpracy. Hanke został opatrzony kryptonimem TW „Ważny”, a kolejne spotkania odbywały się już według dobrych szpiegowskich zwyczajów, czyli poza obiektem ambasady i w dyskretnie ustalonych miejscach. Polityk początkowo zapewniał, że zdecydował się na współpracę ze względów… humanitarnych i patriotycznych, gdyż chciał uchronić Polaków przed kolejnymi ofiarami w przypadku eskalacji konfliktu ze zbrojnym podziemiem oraz ewentualnej wojny między państwami zachodnimi a blokiem wschodnim. Jednak „Ważny” otrzymywał za swoje informacje regularne wynagrodzenie, które kwitował pseudonimem „Woliński”. Bezpieka finansowała też jego wojaże po rozmaitych ośrodkach emigracyjnych w całej Europie. Gdy we wrześniu 1955 r. prezydent Zaleski desygnował Hankego na urząd premiera, posiadanie takiego agenta zaczęło mieć dla rządu w Warszawie kapitalne znaczenie. Kontakty z „Ważnym” jeszcze bardziej utajniono i spotykali się z nim wyłącznie wyselekcjonowani wywiadowcy, najczęściej w kinie lub
w Hyde Parku. Polityk nie zawiódł mocodawców: dostarczał im sfotografowane protokoły posiedzeń własnego gabinetu oraz istotne dokumenty rządowe, także te dotyczące działalności prezydenta. Oczywiście „Ważny” otrzymywał z Warszawy również instrukcje, jak ma postępować – generalnie chodziło o pozytywne ustosunkowanie się do kwestii przejęcia przez Polskę Ziem Zachodnich (emigracja w tym zakresie nie była jednomyślna) oraz potępienie przez emigracyjny rząd akcji sabotażowo-dywersyjnych wymierzonych w PRL, a prowadzonych przez niektóre środowiska emigracyjne. Kiedy władza ludowa wnikliwie prześwietliła działalność rządu emigracyjnego i całego prezydenckiego obozu, postanowiła na koniec wykorzystać pozyskanie agenta propagandowo, by skompromitować polski Londyn. Polecono Hankemu powrót do Polski. Wyjazd emigracyjnego szefa rządu z Wielkiej Brytanii został odtrąbiony przez peerelowskie władze jako wielki sukces. Premier od razu zagościł w rodzimych mediach. Szkalował swoje dawne środowisko i głosił rychły koniec „londyńskich dziadów” i „emigracyjnych politykierów”. W tym miejscu warto zaznaczyć, że afera Hankego niemal zbiegła się z upublicznieniem innej spektakularnej ucieczki, jednak w przeciwnym kierunku. Z Polski zbiegł wysoki urzędnik polskiej bezpieki, podpułkownik SB Józef Światło, który następnie na antenie Radia Wolna Europa w propagandowych audycjach „za kulisami partii i bezpieki” obnażał ówczesną sytuację w Polsce. Kolejnym argumentem za ściągnięciem Hankego była także prowadzona przez rząd w Warszawie kampania reemigracyjna, zachęcająca Polaków na obczyźnie do powrotu do kraju – premier emigracyjnego rządu miał posłużyć za doskonały przykład. Brytyjską Polonię do powrotu do ojczyzny miało zachęcić specjalnie powołane w tym celu radio „Kraj”. Utworzono nawet Towarzystwo Łączności z Wychodźstwem „Polonia”, które rozsyłało do angielskich Polaków patriotyczne ulotki, kartki z życzeniami z ojczyzny, a nawet… paczki żywnościowe. W ramach całej operacji do końca przełomowego
Premier Antoni Pająk (z kartką) przed prezydentem Władysławem Raczkiewiczem
dla Polski 1956 r. powróciło do kraju około dwóch tysięcy emigrantów z Zachodu, a wśród nich Melchior Wańkowicz, Maria Kuncewiczowa, Zofia Kossak i właśnie Stanisław Cat-Mackiewicz. Tymczasem w Londynie afera Hankego wywołała zrozumiałe poruszenie. Prezydent Zaleski, który najbardziej ucierpiał na tym skandalu, chciał jak najszybciej przejść nad nim do porządku dziennego. Szybko więc powołał nowy gabinet z socjalistą Antonim Pająkiem na czele. Jednak kurz po tej burzy tak szybko nie opadał, a cała afera stała się jednym z głównych tematów brytyjskich mediów. Londyński „Observer” nazwał nawet aferę Hankego „najbardziej olśniewającym sukcesem odniesionym przez blok sowiecki w kampanii o wywołanie odstępstw wśród politycznej emigracji”. Powyższe wydarzenia pogłębiły tylko przepaść między i tak skłóconymi polskimi środowiskami emigracyjnymi w Londynie: prezydenckim obozem zamkowym, Radą Jedności Narodowej (namiastka parlamentu) z Tadeuszem Bieleckim na czele, Radą Trzech (kolegialny urząd prezydencki), którą współtworzyli: generał Władysław Anders, Edward Raczyński oraz Tadeusz Bór-Komorowski, i Egzekutywą Zjednoczenia Narodowego (quasi-rząd) z socjalistą Adamem Ciołkoszem na czele. Kolejną bolączką ówczesnego świata polityki w polskim wydaniu były problemy natury finansowej. Ustanowiony przed emigracyjnym rozłamem Skarb Narodowy zasilany składkami Polonusów został podzielony na dwie odrębne instytucje finansowe, w zależności od opcji
politycznej. W konsekwencji dwa oddzielne skarby, z których każdy uważał się za właściwy, wysyłały zawiadomienia do polonijnych instytucji z prośbą o datki, pogłębiając ogólny chaos. Najbardziej zażarta walka toczyła się o pozyskanie wsparcia amerykańskiej Polonii, dlatego za ocean ruszali z jednej strony premierzy obozu zamkowego, a z drugiej – przedstawiciel opozycji generał Władysław Anders. Innym sposobem na podreperowanie budżetu było organizowanie przez obóz zamkowy w swojej londyńskiej siedzibie przy Eton Place 43 różnorakich imprez, a darczyńców prezydent i premier hojnie odznaczali rozmaitymi orderami. W celu pozyskania funduszy wielu dotychczas wpływowych polityków musiało się nawet uciec do prozaicznych zajęć – na przykład były komendant główny Armii Krajowej i głównodowodzący w powstaniu warszawskim, hrabia Tadeusz Bór-Komorowski, prowadził… warsztat tapicerski. Z dwóch emigracyjnych obozów politycznych dużo większą aktywność przejawiała Rada Jedności Narodowej. W skład tej koalicji wchodziło kilka ugrupowań, jednak ton nadawały Stronnictwo Narodowe oraz Polska Partia Socjalistyczna, która z racji przynależności do Międzynarodówki Socjalistycznej posiadała liczne kontakty na świecie. Oczywiście między socjalistami a narodowcami musiało dochodzić do starć i konfliktów. Na przykład po śmierci Tadeusza Bora-Komorowskiego na jego stanowisko w Radzie Trzech chrapkę miał lider PPS Adam Ciołkosz, ale otrzymał je były premier – generał Roman Odzierzyński. Ciołkosz, wraz z częścią
PPS, opuścił więc RJN, którą w zasadzie tworzyli już tylko endecy z piłsudczykami (również dziwaczna konstelacja). Dla społeczeństwa w Polsce te rozmaite spory i zagrywki polityczne były praktycznie niezauważalne i nie miały większego znaczenia. Co ciekawe, od tych kanapowych rządów i knajpianych sporów odcinały się również dwa najbardziej prestiżowe ośrodki polskiej emigracji, czyli paryski miesięcznik „Kultura” oraz Radio Wolna Europa. 12 maja 1970 r. zmarł generał Władysław Anders, najbardziej popularna i wpływowa postać polskiej emigracji. Został pochowany na Polskim Cmentarzu Wojskowym pod Monte Cassino we Włoszech. Dwa lata później, 7 kwietnia 1972 r., umarł emigracyjny prezydent August Zaleski. Dla statystyki warto nadmienić, że okres jego prezydentury, jakkolwiek by ją nazywać, trwał ćwierćwiecze i był swoistym rekordem na skalę światową. Zaleski spoczął na Cmentarzu Lotników Polskich w Newark, nieopodal grobu swego poprzednika Władysława Raczkiewicza oraz generała Władysława Sikorskiego. Wkrótce przed śmiercią Zaleski desygnował na swego następcę Stanisława Ostrowskiego. Ten 80-letni polityk, przedwojenny prezydent Lwowa, a z zawodu lekarz dermatolog, cieszył się sporym szacunkiem w środowiskach emigracyjnych. Jego wybór nie wywołał więc większych kontrowersji i został uznany przez ogół angielskiej Polonii. Rada Jedności Narodowej została wówczas rozwiązana, kończąc z patologiczną sytuacją dwuwładzy. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
Nr 50 (667) 14–20 XII 2012 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
O nieuczciwym zarządcy Ewangelista Łukasz jako jedyny przytacza przypowieść o nieuczciwym zarządcy (16. 1–8). Na ogół komentatorzy uważają ją za najtrudniejszą ze wszystkich przypowieści. Takiego zdania jest również jeden z Czytelników, który prosi o wyjaśnienie jej znaczenia oraz pyta: „Dlaczego oszukany bogacz pochwalił nieuczciwego zarządcę? Czyżby przypowieść ta zachęcała do nieuczciwości i złodziejstwa?”. Zanim spróbuję odpowiedzieć na te pytania, przypomnijmy sobie najpierw treść tej ewangelicznej opowieści. Otóż omawiana przypowieść przedstawia bogatego człowieka, prawdopodobnie właściciela ziemskiego, który pewnego dnia dowiedział się, że jego zarządca „trwoni jego majętność” (w. 1). Wezwał go więc do siebie i zapytał: „Cóż to słyszę o tobie? Zdaj sprawę z twego szafarstwa, albowiem już nie będziesz nadal zarządzał” (w. 2). Pracodawca dał mu zatem czas – zanim go ostatecznie zwolni – aby się rozliczył z dotychczasowej pracy. Ponieważ zaś dowody przeciwko niemu były oczywiste, zarządca nawet nie próbował się bronić. Postanowił jednak działać. Chociaż jego sytuacja zdawała się beznadziejna, bo do ciężkiej, fizycznej pracy się nie nadawał, a jako zarządca wstydził się żebrać, tym bardziej że nie był przecież kaleką, postanowił użyć całej swojej przebiegłości, aby jakoś wyjść z tej opresji. Powiedział więc sobie: „Wiem, co uczynię, aby mnie przyjęli do domów swoich, gdy zostanę usunięty z szafarstwa” (w. 4). Słowa „do domów swoich” to zwrot idiomatyczny oznaczający po prostu zabezpieczenie swojej przyszłości. Krótko mówiąc, zarządca miał nadzieję, że ci, którym on wyświadczy pewne dobro, być może w przyszłości zechcą go u siebie zatrudnić, i to w tym samym charakterze. Cóż więc uczynił? „Wezwał dłużników swego pana” (w. 5), którzy zapewne jeszcze nie wiedzieli o tym, że grozi mu zwolnienie – w innym przypadku cała ta sprawa byłaby dla nich podejrzana – i każdemu z osobna doradził obniżyć wysokość zaciągniętych długów (w. 6–7). Niektórzy komentatorzy uważają, że zarządca polecił obniżyć sumę na rachunkach, którą wcześniej on sam podwyższył, czyli że pozbawił się swojej prowizji lichwiarskiej, z powodu której został oskarżony przed pracodawcą. Z samego jednak tekstu to nie wynika. Poza tym sumy na rachunkach musiały być przecież dobrze znane właścicielowi ziemskiemu, tym bardziej że
umowy tego rodzaju nie były sprawą prywatną zarządcy, często też były publicznie ustalane. Inni z kolei komentatorzy są zdania, że to bogacz był winny, ponieważ to on rzekomo okradał dzierżawców, o czym zarządca dobrze musiał wiedzieć i dlatego postanowił to wykorzystać, obniżając długi dzierżawców. Trudność tej interpretacji polega jednak na tym, że sama przypowieść nieuczciwym nazywa zarządcę, a nie jego pracodawcę (w. 8). To zarządca „trwonił jego majętność” (w. 1). Ponadto – jakby tego było mało – to on postanowił przecież obniżyć wysokość długów. Działał więc na szkodę właściciela ziemskiego. Co więcej, z przypowieści wynika, że straty pracodawcy spowodowane sfałszowaniem rachunków wynosiły sporą sumę. Craig S. Keener pisze: „Ilość oliwy z oliwek (100 beczek, około 40 hektolitrów) odpowiadała produkcji z blisko 150 drzew oliwnych i miała wartość około 1000 denarów, co było sumą niebagatelną. Ilość pszenicy (100 korców, również około 40 hektolitrów) odpowiadała produkcji z około 100 akrów ziemi i była warta około 2500 denarów. Procent umarzanych długów jest różny, lecz w każdym przypadku darowano podobną kwotę (około 500 denarów)” („Komentarz historyczno-kulturowy do Nowego Testamentu, s. 162, 163). Krótko mówiąc, dłużnicy musieli być zadowoleni, że umorzono im część długów. Wszak 500 denarów równało się w tamtych czasach wynagrodzeniu robotnika za półtora roku. Ponieważ zaś „w ciężkich czasach panowie umarzali czasami część długu, spisując ją na straty, w zamian za sławę dobroczyńcy [podkr. BP]” (tamże, s. 163), dlatego też właściciel ziemski „pochwalił nieuczciwego zarządcę, że przebiegle postąpił” (w. 8). Keener komentuje to następująco: „Gdyby pan go teraz ukarał, ludzie mogliby odnieść wrażenie, że czyni to z powodu jego dobroczynnego postępowania. Rządca mógł trafić do więzienia, jednak sprytnie stawia wszystko na jedną kartę – honoru swego pana, jako człowieka szczodrego” (tamże, s. 163).
Przypowieść nie mówi, jak zakończyła się działalność zarządcy, można jednak wnioskować, że nawet gdyby cała ta sprawa wyszła w końcu na jaw, zarządca jako człowiek, który wybrnął z tak beznadziejnej sytuacji, prawdopodobnie zdobyłby jeszcze większe uznanie u dzierżawców, a być może i zatrudnienie. Czy przypowieść ta nie zachęca nas jednak do nieuczciwości? Bynajmniej, ponieważ to nie tyle nieuczciwość zarządcy została pochwalona przez pracodawcę, co jego spryt, operatywność, dalekowzroczność oraz ufność w mądrość i miłosierdzie swego pana. Na co więc Jezus chciał zwrócić uwagę w tej przypowieści?
zachowując wierność takim cnotom jak dobroć, sprawiedliwość i prawda (por. Ef 5. 9), naśladując przy tym swego Mistrza. „Wystarczy [bowiem] uczniowi, aby był jak jego mistrz, a sługa jak jego pan” (Mt 10. 25). Wtedy też ich chrześcijańskie życie będzie skuteczne. Czy takie ono jest, to już zależy głównie od nich, od tego, czy sprawom Królestwa Bożego poświęcają tyle samo czasu i wysiłku co sprawom świeckim (por. Mt 6. 33). Po drugie – nawiązując do przytoczonej przypowieści, Jezus powiedział również: „Zyskujcie sobie przyjaciół mamoną niesprawiedliwości, aby gdy się skończy, przyjęli was do wiecznych przybytków” (w. 9).
Po pierwsze – Jezus podkreślił, że „synowie tego świata są przebieglejsi w rodzaju swoim od synów światłości” (w. 8). Nie jest to oczywiście pochwała nieuczciwości, ale właśnie owej aktywności, gorliwości, zaradności i tego, że bardzo często lepiej rozumieją oni, jak ten świat funkcjonuje i jak skorzystać z tego, co on daje. I dobrze, że w obliczu różnych problemów synowie tego świata są bardziej zaradni i przedsiębiorczy niż synowie światłości. W przeciwieństwie bowiem do nich wielu szczerych i uczciwych ludzi często daje się wykorzystać i nie potrafi się bronić. Jezus chce zaś, aby Jego uczniowie w podobny do nich sposób rozumieli nie tylko ten świat, ale także jak działa Królestwo Boże i jak korzystać z jego dóbr. Jak synowie tego świata gorliwie i roztropnie zabiegają o dobra materialne, tak i oni mają być mądrzy w sprawach tego świata. Mają „być roztropni jak węże i niewinni jak gołębice” (Mt 10. 16), a wtedy będą co najmniej w równym stopniu co synowie tego świata zaradni i zapobiegliwi. Mają więc postępować jak przystoi na synów światłości,
Chodzi więc o to, aby wykorzystywać dobra materialne nie tylko dla siebie. Jezus powiedział: „Ubogich zawsze u siebie mieć będziecie” (J 12. 8). W innym miejscu dodał: „Gdy urządzasz przyjęcie, zaproś ubogich, ułomnych, chromych, ślepych. I będziesz błogosławiony, bo nie mają ci czym odpłacić. Odpłatę będziesz miał przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych” (Łk 14. 13–14). To znaczy, że tylko ci, którzy traktują te słowa serio, usłyszą kiedyś: „Pójdźcie błogosławieni Ojca mego, odziedziczcie Królestwo (…). Albowiem łaknąłem, a daliście mi jeść, pragnąłem, a daliście mi pić, byłem przychodniem, a przyjęliście mnie, byłem nagi, a przyodzialiście mnie, byłem chory, a odwiedzaliście mnie, byłem w więzieniu, a przychodziliście do mnie (…). Zaprawdę powiadam wam, cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych moich braci, mnie uczyniliście” (Mt 25. 34–36, 40). Synowie światłości mają zatem wykorzystywać swoje dobra materialne, by pomóc najbardziej potrzebującym. Mają pamiętać o tym, że są tylko pielgrzymami na tej ziemi
21
zarządzającymi tym, co osiągnęli dzięki Bogu. Jeśli o tym będą pamiętać i tak będą postępować – okazując miłosierdzie – również oni dostąpią miłosierdzia i zostaną przyjęci przez Boga do wiecznego domu. Po trzecie – w swoim nauczaniu, jak mądrze korzystać z bogactw tego świata, Jezus powiedział: „Kto jest wierny w najmniejszej sprawie i w wielkiej jest wierny, a kto w najmniejszej jest niesprawiedliwy i w wielkiej jest niesprawiedliwy. Jeśli więc w niesprawiedliwej mamonie nie byliście wierni, któż wam powierzy prawdziwą wartość? A jeśli nie byliście wierni w sprawie cudzej, któż wam poruczy rzecz własną?” (w. 10–12). Oznacza to, że nawet w sprawach ziemskich, na przykład zawodowych, nikt nie może oczekiwać awansu, jeżeli nie sprawdził się na niższym stanowisku. Jezus zaś zastosował tę zasadę do wieczności, położył bowiem nacisk na wierność Bogu, a nie dobrom doczesnym. Oczekuje więc od swoich uczniów absolutnej wierności, i to w każdej sprawie, nie tylko dotyczącej dóbr materialnych (por. Ap 2. 10; Mt 25. 20; Łk 19. 17). Powiedział też: „Gromadźcie sobie skarby w niebie” (Mt 6. 20), czyli wspomagajcie potrzebujących, wykorzystajcie swoje środki na szlachetne cele, nie tylko dla siebie, a wtedy każdy „będzie miał skarb w niebie” (Mt 19. 21). Na koniec Chrystus podkreślił, że „żaden sługa nie może dwom panom służyć, gdyż albo jednego nienawidzić będzie, a drugiego miłować, albo jednego trzymać się będzie, a drugim pogardzi” (w. 13). Tak jak niewolnik służył wyłącznie swojemu panu, bo był jego własnością, tak samo Jezus oczekuje, że Jego uczniowie całym sercem służyć będą Bogu. Skoro bowiem zostali odkupieni, to nie należą już przecież do siebie, ale do tego, który go odkupił, czyli do Boga (por. 1 Kor 6. 19–20). Bóg zaś wymaga od swego ludu całkowitego zaufania, oddania i wierności. Jak widać, przypowieść o nieuczciwym zarządcy oraz wyjaśnienia Jezusa zawarte w przytoczonych wersetach nawiązują do spraw związanych z Bogiem i Jego Królestwem. Jezus przy każdej okazji uczył bowiem, że to właśnie Bóg jest sprawiedliwy i miłosierny. Uczył, że jest On łaskawy nawet dla kogoś, kto jak nieuczciwy zarządca dopuścił się kolejnego oszustwa; że Boża łaskawość jest darem dla wszystkich ludzi, którzy podobnie jak zarządca zdadzą się na miłosierdzie i łaskę Stwórcy. Uczył jednak również: „Nie możecie Bogu służyć i mamonie” (w. 13). Te ostatnie słowa są więc przestrogą dla wszystkich, którzy za religijną fasadą – jak faryzeusze – próbują ukryć wszelką pożądliwość i chciwość, jednym słowem tych, którzy kupczą rzekomymi darami Bożym, na przykład sakramentami. Do takich skierowane są też słowa apostoła Piotra: „Niech zginą wraz z tobą pieniądze twoje, żeś mniemał, iż za pieniądze można nabyć dar Boży” (Dz 8. 20). BOLESŁAW PARMA
22
Nr 50 (667) 14–20 XII 2012 r.
OKIEM SCEPTYKA
POLAK NIEKATOLIK (23)
Antyklerykalne powstanie Kasztelan biecki Spytko z Melsztyna był wśród polskiej szlachty husytą najbardziej bojowym. Stanął na czele powstania wymierzonego przeciw biskupowi krakowskiemu Zbigniewowi Oleśnickiemu. Konflikt narastał od bezpotomnej śmierci Zygmunta Luksemburskiego, gdy w 1438 r. część husytów czeskich zaoferowała koronę królewiczowi Kazimierzowi Jagiellończykowi, drugiemu synowi Jagiełły. Polska mogła na tym sojuszu wiele zyskać: odzyskać Śląsk, zawrzeć z Czechami korzystny traktat handlowy i wspólnie korzystać ze szlaku czarnomorskiego. Król Polski Władysław, który ukończył właśnie 14 lat, przyjął tron czeski dla Kazimierza, i to wbrew Zbigniewowi Oleśnickiemu, potężnemu biskupowi krakowskiemu i członkowi rady królewskiej. Oddziały rycerstwa polskiego dowodzone przez wojewodów Tęczyńskiego i Ostroroga wyruszyły do Czech, lecz były zbyt słabe, by pokonać Albrechta – pochodzącego z niemieckiej dynastii Habsburgów kontrkandydata do czeskiego tronu. Królewskie plany pokrzyżował biskup Oleśnicki, odmawiając wsparcia finansowego. Według Ewy Maleczyńskiej, która w pracy „Ruch husycki w Czechach i w Polsce” podsumowała ten okres, „walki 1438 r. nie pozostały bez wpływu na aktywizację husytów polskich. Oddziały, i wcześniejszy Tęczyńskiego, i późniejszy królewski, przejęte były duchem opozycji w stosunku do kleru. Podczas pochodu zabierano siłą
P
dziesięciny z pól, przy wojsku byli księża miewający husyckie kazania. A cóż mówić o wpływie pobytu najliczniejszej chyba dotąd grupy polskiej pod Taborem i w Taborze! Niejeden po raz pierwszy począł się wtedy właśnie komunikować (przyjmować komunię – przyp. red.) pod obu postaciami i przywykać do prostych nabożeństw taboryckich, niejeden przywiózł księgi i traktaty kacerskie, które szły później z rąk do rąk”. Oburzone stronnictwo prohusyckie pod przewodnictwem Spytka z Melsztyna 3 maja 1439 r. zawiązało przeciwko Oleśnickiemu i jego poplecznikom konfederację w Nowym Mieście
onoć demokracja nie może obyć się bez religii, ponoć społeczeń stwo niezbędnie potrzebuje wia ry religijnej. Ponoć… Konserwatyści lubią raczyć słuchaczy i czytelników opowieściami dziwnej treści. Nawet osoba tak skądinąd rozsądna, wrażliwa i odważna jak profesor Marcin Król, historyk idei i filozof, raczy swoich fanów na łamach tygodnika „Wprost” starą, konserwatywną mitologią na temat niezbędności wiary religijnej dla życia społecznego. Cenię profesora Króla, ponieważ w odróżnieniu od większości nadwiślańskich konserwatystów wykazuje sporą wrażliwość społeczną i ogromną dozę krytycyzmu wobec Kościoła katolickiego. Od lat cytaty z tego autora goszczą w związku z tym na łamach „FiM”. Ale w tej beczce miodu jest także łyżka dziegciu. Zdaniem profesora „nie potrafimy bez religii odnaleźć obiektywnych i wspólnych norm moralnych oraz ich zastosować”. Według niego „religia jest demokracji nawet bardziej potrzebna niż kiedykolwiek przedtem”, a to ze względu na rozpowszechniony indywidualizm, który ceni „cechy jednostkowe, a nie wspólnotowe”. Skrajna subiektywność
Korczynie. Opracowany wówczas antyklerykalny program polityczny miał uporządkować stosunki wewnętrzne w państwie, ograniczyć rolę wielkich feudałów i Kościoła katolickiego, odsunąć od władzy Oleśnickiego oraz opodatkować majątki kościelne. Zakładał on też sojusz z Czechami oraz niezależność polityczną Polski od papiestwa. Spytko z Melsztyna (zamek położony nad Dunajcem, dziś w gminie Zakliczyn w województwie małopolskim) był przedstawicielem potężnego i zasłużonego polskiego rodu, który jednak za władztwa krakowskiego biskupa został odsunięty od wpływów w państwie. Być może to porachunki z duchownym i skupionymi wokół niego panami małopolskimi
– kontynuuje filozof – „może się przyczynić do braku porozumienia między ludźmi, porozumienia dotyczącego także wspólnych zasad moralnych, bez jakich nie można sensownie ułożyć wspólnoty politycznej, a demokracja jest właśnie wspólnotą polityczną”. Jaka stąd
sprawiły, że Spytko zainteresował się husytyzmem. Jan Długosz napisał, że Oleśnicki oskarżał go o utrzymywanie księży heretyckich i przyjmowanie komunii pod dwiema postaciami. Zamek melsztyński słynął z tego, że otwierał swoje bramy dla husyckich zbiegów, a zamykał je przed inkwizycją. Melsztyn oraz Zbąszyń w Wielkopolsce były kluczowymi miastami husyckimi, z których w latach 1434–1436 wyszło hasło odmowy dziesięcin. Akt konfederacji podpisało 168 osób: średniozamożne rycerstwo, w tym słynni taboryci polscy gotowi „walczyć do szerokiego krwi rozlewu”, tacy jak Abraham Czarny i osławiony w wojnach husyckich na Śląsku Piotr Polak, a także „notoryczny husyta” Jan Kuropatwa z Łańcuchowa, posądzany o „rozbójniczy napad na Częstochowę”. Figurowały tam również nazwiska mieszczan, na przykład Piotra
To oświecenie, najpierw angielskie, a później francuskie stworzyło współczesny świat polityki i praw człowieka. Religie bardziej w tym przeszkadzały, niż pomagały. Oczywiście, warto zauważyć, że pewien wkład wniósł tu protestantyzm, a zwłaszcza jego niektóre
ŻYCIE PO RELIGII
Bajki z konserwy konkluzja autora? Mimo że każdy z nas widzi świat inaczej, możemy się dogadać dzięki religii właśnie. Ten wywód profesora, częściowo prawidłowy, jako całość jest – moim zdaniem – absolutnie nie do przyjęcia. Profesor zdaje się nie dostrzegać, że demokracja zwana liberalną (a więc nie tylko rządy większości, ale także gwarancja niezbywalnych praw dla jednostki) ma własny, stale rozwijający się system wartości, niezależny od jakiejkolwiek religii. Wypływa on z humanistycznych wartości oświeceniowych takich jak wolność, równość, braterstwo.
nurty uznane za heretyckie, na przykład ceniący równość kwakryzm i racjonalistyczny unitarianizm, ale żaden Kościół protestancki sam z siebie nie stworzył demokracji liberalnej. Bez oświecenia i odwołania do rozumu to by się nie udało. Zatem myślenie demokratyczne i humanitarystyczne ma swoją własną logikę i swój świat wartości, który jest jakby ponad i poza religiami. Bywa, że niektóre wartości części Kościołów z nim współgrają. Tym lepiej dla samej demokracji i dla nich. Ale to nie znaczy jeszcze, że są demokracji do
z Częstochowy, Stanisława z Konina, Piotra z Gorlic. Spory udział w zawiązaniu konfederacji miała Zofia Holszańska, królowa matka, która wyszła z prawosławia i zachowała obojętność wobec katolicyzmu. Konfederaci nie zdołali pojmać przywódców magnackiego obozu. Chcieli oni osądzić biskupa Oleśnickiego, jednak zarówno on, jak i jego sojusznicy, ostrzeżeni w czas, zdołali ujść. Działania konfederatów paraliżowała bowiem zdrada we własnych szeregach. Ponieważ w wojsku Spytka z Melsztyna, zorganizowanym na wzór czeski, walczyli chłopi i mieszczanie, przerażona tym część szlachty w ostatniej chwili przeszła na stronę Oleśnickiego. Tymczasem zwolennicy krakowskiego biskupa przeforsowali w radzie królewskiej uznanie Spytka za zdrajcę królestwa i uderzenie nań siłami państwa. Osłabione oddziały Spytka wycofały się pod Grotniki w widły Nidy, budując obóz umocniony na sposób taborycki. I tam zostały rozbite przez wojska królewskie. „Wpadli na obóz Spytka, a rozbiwszy go, większą część wojska wytępili i znieśli, porozmiatali wozy, a lud konny i pieszy ze srogą zawziętością wymordowali. Spytko rzucał się na wielu z odwagą, ale okryty zewsząd strzałami, skłuty oszczepami i zwalony z konia, ducha wkrótce wyzionął” – tak opisał tę bitwę Jan Długosz. Potem nastąpiła ponura, zainscenizowana przez stronników Oleśnickiego, scena pośmiertnego sądu nad Spytkiem, którego ogłoszono wrogiem Polski i na trzy dni pozostawiono ku większemu pohańbieniu nagiego w polu. W ten sposób upadło powstanie prohusyckie w Polsce i wszelka myśl oparcia na nim pomocy taboryckim Czechom w ich słusznej walce z Niemcami i papiestwem. ARTUR CECUŁA
czegoś potrzebne. Przeciwnie, one dzielą ludzi i skutecznie skłócają, czyniąc wspólnotę polityczną czasem wręcz niemożliwą. Można zresztą zaryzykować tezę, że to religie potrzebują obecnie demokracji do przetrwania. Gdyby nie wolności demokratyczne, wiele Kościołów nie mogłoby istnieć, bo religie dominujące zaszczułyby te mniejsze i zagryzły – tak jak to często bywało przez wieki. Szkoda, że profesor Król powiela konserwatywną mitologię, zamiast trzymać się faktów. Na koniec chciałbym przypomnieć człowieka, który te kwestie doskonale rozumiał i popularyzował. Rok temu, 15 grudnia, zmarł Christopher Hitchens, brytyjsko-amerykański dziennikarz i pisarz, „guru” humanistycznego ateizmu. Nie był typem ateistycznego świętego – nieraz się mylił i popełniał poważne błędy, zwłaszcza w politycznych sojuszach. Ale pomimo tego, czy też obok tego, dał światu wiele wspaniałych inspiracji jako twórca i mówca. Był w tym, co robił, właśnie bardzo ludzki – z całą swoją błyskotliwością i wszelkimi słabościami. Pamiętajmy o nim w tych dniach. MAREK KRAK
Nr 50 (667) 14–20 XII 2012 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
23
M
alice Kościelne to wieś w gminie Lipnik w powiecie opatowskim we wschodniej części województwa świętokrzyskiego. Kilka wieków temu parafia pw. MB Wniebowziętej w Malicach Kościelnych poczuła powiew reformacji. Miejscowy kościół parafialny zamieniono – jak w wielu innych miejscowościach ziemi sandomierskiej – na kalwiński zbór. Kalwini władali nim przez 75 lat – do 1635 r., czyli do dnia, gdy katolicy wymordowali swoich niepapieskich sąsiadów. Katolicka historia Malic Kościelnych sięga początku XII w. Wtedy to na polu zwanym dziś „Poświętne” wybudowano modrzewiowy kościół. Z kronik parafialnych wiadomo, że pierwszym proboszczem był Dominik, a przed 1326 r. powstała parafia pw. M.B. Wniebowziętej, propagująca „kult Madonny”. Nic jej nie zagrażało aż do czasów reformacji, kiedy to dziedzic Malic Kościelnych wypowiedział wierność Kościołowi katolickiemu. W pierwszej połowie XVII w. ziemia sandomierska była jednym z najważniejszych ośrodków reformacji w Rzeczypospolitej, przodując w obronie wolności, demokracji i tolerancji. To w Sandomierzu w 1570 r. ewangelicy trzech wyznań – kalwini, luteranie i bracia czescy – zawarli epokowe porozumienie ekumeniczne, tzw. zgodę sandomierską. Na Sandomierszczyźnie i Kielecczyźnie rozpoczęła się też radykalizacja polskiej reformacji, a przykład wyszedł z Pińczowa. Kwitł tam arianizm, którego centrum stanowił zwany Sarmackimi Atenami Raków, ze słynną Akademią Rakowską, znaną z tolerancji i bardzo wysokiego poziomu nauczania. Około 1560 r. dziedzic Malic Kościelnych przyjął doktrynę Jana Kalwina, zamienił kościół na zbór, zniszczył ołtarze i paramenty mszalne. Genezę tych wydarzeń przedstawił ks. Jan Wiśniewski, autor „Dekanatu sandomierskiego” (monumentalne dzieło o historii kościołów i parafii), w którym pisał: „W drugiej połowie XVI w., za panowania Zygmunta Augusta, pewien Malicki wychowany w Prusach, przesiąkł zasadami Kalwina i powróciwszy do rodzinnej zagrody, kościół zamienił na zbór, wyrzucił i podpalił ołtarze i sprzęty święte”. Była to praktyka dosyć częsta, ponieważ feudałowie mieli specjalne prawa do parafii w należących do nich wsiach. W „Słowniku geograficznym Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich” (wyd. 1885 r., t. VI) znajduje się następująca informacja: „W XVI w. dziedzice wsi, Maliccy h. Junosza, przyjąwszy kalwinizm, zamienili kościół parafialny na zbór, który istniał do 1635 r. Zmuszeni wyrokiem trybunału do zwrócenia katolikom zabranego kościoła, wybudowali nowy, który po długich sporach i procesach zburzony został w 1702 r. Sama egzekucya wyroku w 1635 r. miała formę najazdu, wykonanego przez gromadę zbrojnego
Sąsiedzi od krzyża Kościół w Malicach Kościelnych przez 75 lat był zborem ewangelickim. W 1635 r. pleban Wacław Kostecki na czele chłopskiej zgrai „zbrojną ręką” odbił świątynię i wielu kalwińskich parafian powieszono wówczas na drzewach. ludu z proboszczem na czele. Stawiający opór kalwini zostali pokonani i potracili życie w bójce. Dotąd miejscowość ta nosi nazwę: Szubienica, a osada: Męczennice. Opis Malic i samego wypadku podała »Księga Świata« z 1860 r., t. V”. Osobliwą wersję tych wydarzeń przedstawił ks. Władysław Sroka – dawny proboszcz w Malicach Kościelnych – w artykule „Odbudowywany wielokrotnie”: „Przez 65 lat nie było w Malicach kościoła katolickiego. W 1635 r. proboszczem został ks. Wacław Kostecki i rozpoczął proces o zwrot kościoła, podczas którego dochodziło nawet do utarczek i walk między katolikami a zwolennikami Kalwina. Ostatecznie świątynia wróciła do katolików. Niestety, w XVII w. doszło do sprofanowania kościoła, tym razem za sprawą Szwedów i Węgrów. Drewniany kościół z XVI w. spłonął ostatecznie na skutek zaprószenia ognia w 1944 r.”. Emerytowany ks. kanonik milczeniem pominął wymordowanie niemal całego zboru kalwińskiego w Malicach Kościelnych, a co więcej – przeinaczył fakty, pisząc o „utarczkach” i „walkach” oraz sugerując, że największą ofiarą zajść była katolicka świątynia zamieniona na zbór. Odzyskanie kościoła miało dla kalwinów przebieg i finał tragiczny. Biskup krakowski kardynał Jan Albert, syn króla Zygmunta III Wazy, wyznaczył w 1635 r. na plebana Malic Kościelnych ks. Wacława Kosteckiego, który w latach 1634–1649 był też proboszczem w Odrowążu, a później jeszcze prepozytem
w Opocznie (1650 r.) i kanonikiem sandomierskim (1650–1671). Ksiądz Kostecki, nie chcąc zawieść okazanego mu zaufania i pragnąc jak najszybciej objąć probostwo, „pomysłowo” wywiązał się z zadania odzyskania kościoła. Złamał ówczesne kanony stanowe, wykorzystując uzbrojone chłopstwo do walki z dziedzicem. Nie ulega wątpliwości, że najważniejsza dla plebana była racja katolicka. Ponieważ nie znalazł sojuszników wśród szlachty, zwrócił się ku łatwym do „katolickiej obróbki” włościanom. Uzbroiwszy chłopów, w co się dało, poprowadził ich do ataku. Zbór napadnięto podczas nabożeństwa. Ksiądz Wiśniewski wspomina to tak: „Podanie mówi, że ks. Kostecki przypuścił szturm na heretyków od strony Opatowa, że kalwini rejterowali ku wsi Pielaszowa, stąd ku Lisowu. Dopędzeni zostali poobwieszani na drzewach. Dotąd miejsce to nazywa się szubienicą. Niektórzy podają, że na pamiątkę wieś, pod którą wypadek zgładzenia kalwinów miał miejsce, nazwano Męczennicami. To się jednak z prawdą nie zgadza, ponieważ wieś ta o wiele wcześniej powstała od opisywanego zdarzenia”. Niektórzy nieszczęśnicy być może zdołaliby się uratować, gdyby od strony Lisowa nie zabiegła im drogi kolejna grupa chłopów. Kto nie padł od ciosów, tego powieszono na drzewie. „Podanie mówi, że kolatorka [matka właściciela], ostatni opór czyniąc, porwała za kłódkę ode drzwi i przyciskając ją sobą, chciała wzbronić wstępu zwycięskim katolikom, ale obcięto skobel, drzwi
otworzono i kościół w posiadanie po długoletniej przerwie znowu zajęto. Napis umieszczony na tęczy (stragarzu) w kościele malickim wspomina o działalności ks. Kosteckiego” – tak pisał ks. Wiśniewski, przytaczając również ów napis wyryty na belce stropowej: „Ku wielkiej Boga chwale kościół ten przez heretyków sprofanowany, przez 75 lat trzymany, szanowany Wacław Kostecki gwałtem za pomocą parafian odebrał, dochody za pośrednictwem prawa odzyskał i własnym nakładem ozdobił, sprawił nowe ołtarze, malowidła i cały sprzęt srebrny i jedwabny”. Katastrofa ta nie była równoznaczna z zagładą całego zboru kalwińskiego we wsi, bowiem dziedzice wsi ocaleli i pozostali przy kalwinizmie, czego najlepszym dowodem było wybudowanie „świątyni heretyckiej” tuż obok kościoła katolickiego. O to, ale nie tylko, słał pleban do sądów swoje skargi: „Dalsze dzieje między dziedzicami a plebanem są wiadome, bo leżą w aktach wyciągi urzędowe z Trybunału, a zatem piśmienne dowody. Ksiądz Wacław Kostecki pozywał dziedziców o wynagrodzenie szkód w kościele i funduszach plebańskich poczynionych, pozywał o nieobchodzenie świąt przez poddanych, a to z przyczyny dziedziców, pozwał o zbór kalwiński obok kościoła wystawiony, o wdawanie się ministra [duchownego kalwińskiego] w jurysdykcję plebana”. Trybunał lubelski wyrokiem z 1644 r. nakazał dziedzicowi, by zburzył zbór i nie ważył się stawiać podobnego. Z początkiem XVIII w. malicki proboszcz dopiął swego. Gdy „nowy właściciel Malic Kościelnych Mikołaj Kotkowski, kalwin, chciał walący się zbór naprawić, trybunał za staraniem duchowieństwa katolickiego nie dozwolił tego, ale rozkazał ów zbór zburzyć, czego też pleban w Malicach
Złotnicki w porozumieniu ze starostą opoczyńskim i Stefanem Rupniewskim biskupem łuckim dokonał” (Julian Bukowski, „Dzieje Reformacyi w Polsce. Od wejścia jej do Polski aż do jej upadku”, tom I). O tym wydarzeniu ks. Wiśniewski napisał, że w 1701 r. „urząd opoczyński (…) zjechał na grunt malicki, cel przybycia ogłosił, strony zawezwał, pozwanym przywołanie włościan z siekierami i innemi narzędziami polecił i wobec czternastu osób duchownych i bardzo wielu świeckich w czwartek po Wszystkich Świętych 1701 r. zbór kalwiński zburzył”. Po zburzeniu zboru zburzono przy okazji również dom „zbiegłego już kalwińskiego predykanta, drzewo porąbano i zniszczono”, a „na miejscu, gdzie stał zbór kalwiński, wzniesiono krzyż święty”. Ksiądz Wiśniewski zakończył tę opowieść słowami, że „przypuszczalnie ów zbór kalwiński stał między dworem i kościołem; do dziś są tam groby kalwińskie”. O wymordowaniu kalwinów pamiętano przez wieki. Na początku XIX w. na stoku wzgórza, na którym powieszono kalwińskich parafian, ponad drogą ustawiono monumentalny kamienny krzyż. Dziś niszczeje on na prywatnej działce emerytowanej nauczycielki. Trudno go wypatrzyć w gęstych zaroślach, gdzie stoi zapomniany i wobec braku zainteresowania ze strony władz samorządowych grozi przewróceniem, chociaż powinien być przestrogą dla potomnych. Właścicielka działki własnym staraniem doprowadziła do tego, że wpisano krzyż do rejestru zabytków województwa świętokrzyskiego. Wymordowanie kalwinów zostało zapomniane, choć powinno się o nim pamiętać ku przestrodze przed fanatyzmem i brakiem tolerancji. ARTUR CECUŁA Fot. Autor
24
Nr 50 (667) 14–20 XII 2012 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Pogotowie chorobowe
Kiedy mamy dreszcze, łamie nas w kościach i czujemy się nieswojo, a wszystko to było poprzedzone przemarznięciem, zmoknięciem lub wizytą u kogoś chorego, to pierwszy i ostatni moment, by podjąć stanowcze kroki zapobiegające chorobie. „Goździkowa” czy inna telewizyjna mądrala zaleci nam zapewne jakąś cudowną tabletkę na pierwsze objawy przeziębienia. Ja proponuję Czytelnikom zastosowanie sprawdzonych, domowych sposobów. Po pierwsze – należy rozgrzać organizm. Wskazane jest podniesienie jego temperatury (np. w wannie lub saunie) nawet do 37,5 st. C. Aktywuje się wtedy limfocyty do wydajniejszej pracy. Wyszukują one
W
wirusy i bakterie, a następnie je niszczą. Większość farmaceutyków przeciwgrypowych zawiera substancje obniżające temperaturę. Takie działanie ma sens wtedy, gdy przekroczy ona 39 st. C. W początkowej fazie walki z infekcją umiarkowana gorączka jest naszym sprzymierzeńcem. Najprostszym sposobem jest przygotowanie gorącej kąpieli stóp. W tym celu napełniamy wiadro lub wysoką miskę gorącą wodą i zanurzamy nogi do połowy łydki na około 5 minut. Woda musi być naprawdę gorąca – temperatura powinna przekraczać 50 st. C. Jeśli przemarzliśmy do „szpiku kości”, wskazana jest ciepła kąpiel. W tym przypadku temperatura wody nie może przekraczać 38 st. C, a czas jej trwania – 15 min. Do wody dodajemy naturalne olejki eteryczne: eukaliptusowy, świerkowy lub tymiankowy. Wzmocnią one rozgrzewające działanie kąpieli i pomogą oczyścić drogi oddechowe. Zapobiegawczo świetnie sprawdzają się napary z ziół do picia. Zarówno napar z lipy, jak i kwiatu czarnego bzu przestudzone i posłodzone miodem wykazują działanie napotne oraz wzmacniające nasz układ odpornościowy. Należy pić je kilka razy dziennie. Można przeplatać je mieszankami ziołowymi zalecanymi podczas zimnych i wilgotnych pór roku. Najlepiej pić je rano i wieczorem.
szyscy doceniamy zdrowotne i smakowe walory miodu. Niewiele osób zna natomiast miód manuka, którego potężne właściwości lecznicze zostały potwierdzone naukowo. Miód manuka jest produkowany przez pszczoły z pyłków kwiatów krzewu herbacianego manuka, rosnącego tylko w Nowej Zelandii i Australii. Na dodatek występuje on zaledwie w kilku regionach tych państw, jest więc produktem deficytowym, a przez to drogim. Wysoką cenę rekompensuje jednak jego działanie zdrowotne. Główne składniki lecznicze miodu to nadtlenek wodoru, glukozooksydaza oraz substancja o nazwie methylglyoxal. Odkrycie tej ostatniej zawdzięczamy prof. Thomasowi Henlemu z Politechniki w Dreźnie. Methylglyoxal pojawia się w większości miodów, jednak natężenie jego występowania na ogół nie przekracza 10 mg/kg. Natomiast methylglyoxal odkryty w miodach z manuki występuje w natężeniu od 100 mg/kg do 1000 mg/kg. Dzięki takiej zawartości miód ten wykazuje działanie przeciwbakteryjne, przeciwzapalne, przeciwwirusowe oraz antygrzybicze. Leczy on także większość chorób przewodu pokarmowego. Jego lecznicze właściwości zostały potwierdzone w przypadku wrzodów żołądka, zaburzeń trawienia, nadkwasoty, zespołu jelita wrażliwego oraz przy nadmiarze patologicznej flory bakteryjnej jelit. Pomaga on także pozbyć się zakażeń dróg moczowych i pęcherza moczowego.
Mieszanka I (proporcje w częściach) kwiat lipy – 2 kwiat melisy – 2 owoc dzikiej róży – 2 liść truskawki – 1 liść jeżyny – 1 kwiat dzikiego bzu – 1 kwiat hibiskusa – 1 owoc kopru włoskiego – 1 Mieszanka II (proporcje w częściach) kwiat lipy – 2 kwiat rumianku – 2 liść mięty – 1 liść melisy – 1 owoc dzikiej róży – 1 kwiat pomarańczy – 1 Zioła zalewamy wrzątkiem i trzymamy pod przykryciem 10 minut. Po odcedzeniu i przestygnięciu słodzimy miodem i... chlup. Pamiętajmy, że skuteczność takich medykamentów oparta jest na systematyczności i długotrwałym ich przyjmowaniu. To nie silny antybiotyk, działający natychmiast. W trakcie okresów wzmożonych zachorowań możemy też nosić przy sobie chusteczkę nasączoną olejkiem eukaliptusowym, którą kilka razy dziennie przykładamy do ust i nosa, a następnie wykonujemy parę głębokich wdechów. Ta swoista inhalacja ma łagodne działanie dezynfekujące. A ze względu na działanie pobudzające ruchy rzęsek i upłynniające śluz udrażnia kanały
nosowe w czasie kataru oraz ułatwia odkrztuszanie. Kiedy przeziębienie nie chce odpuścić, warto spróbować kuracji napotnej. Nie można jej stosować zbyt często – tylko na początku przeziębienia lub pod koniec długiej choroby, jako swoistą kurację oczyszczającą. Do jej przeprowadzenia potrzebować będziemy gorącego naparu z lipy lub kwiatu czarnego bzu, tabletkę aspiryny, ogrzane prześcieradło, ciepły, gruby koc i dodatkową pościel na zmianę. Przygotowujemy gorący napar i podczas picia zażywamy aspirynę. Następnie wchodzimy do wanny wypełnionej ciepłą wodą o temperaturze 37 st. C. Po chwili dolewamy gorącej wody tak, aby temperatura kąpieli osiągnęła 40 st. C. W wannie moczymy się około 5 minut, wychodzimy z niej i – nie wycierając się – zawijamy się w przygotowane prześcieradło. Tak otuleni wskakujemy do ciepłego łóżka i przykrywamy się kocem oraz kołdrą lub pierzyną. Po krótkiej chwili powinny nastąpić obfite poty. Po 30 minutach takiej „sauny” bierzemy ciepły prysznic i co najmniej godzinę odpoczywamy w łóżku. Przez cały czas zwiększonego ryzyka zachorowań nie powinniśmy zapominać o czosnku i włączyć go do codziennego menu. Można jeść dwa ząbki pokrojone na kromce chleba na noc (czosnek obniża ciśnienie i ułatwia zasypianie), można
Cud-m miód
Hamuje rozwój bakterii z rodzaju gronkowców, paciorkowców, pałeczek jelitowych oraz Helicobacter pylori. Stosowany zewnętrznie jako maść ma zastosowanie w leczeniu trudno gojących się ran, egzemy, odleżyn, trądziku oraz dermatoz różnego pochodzenia. Miód ten podnosi też odporność organizmu na ataki wirusów grypopodobnych. Dzięki temu skutecznie chroni przed przeziębieniem, a kiedy już zachorujemy – znacząco łagodzi objawy choroby i skraca czas jej trwania. O skuteczności miodu decyduje zawartość wspomnianego wcześniej methylglyoxalu (MGO).
Im jest ona wyższa, tym silniejsze i szybsze efekty lecznicze. W związku z tym w handlu na opakowaniach podawane są informacje o ilości MGO w kilogramie produktu. Można znaleźć miody w różnych cenach, będących wyznacznikiem ich „mocy” leczniczych powiązanych ściśle z zawartością MGO. Na etykietach szukajmy takich informacji: MGO TM 30 + (30 mg methylglyoxalu na kilogram miodu) MGO TM 100+ (100 mg na kg miodu) MGO TM 250+ (250 mg na kg miodu) MGO TM 400+ (400 mg na kg miodu) MGO TM 550+ (550 mg na kg miodu)
zmiksować je z sokiem z cytryny oraz miodem i popijać dwa razy dziennie. Tu również zalecana jest systematyczność stosowania. Korzystne także będzie zastąpienie cukru miodem. Naprawdę skutecznym, choć długotrwałym sposobem zapobiegnięcia przeziębieniu jest naprzemienny prysznic. Specjalnie nie użyłem słowa zimny, ponieważ nie chodzi w nim o to, by zrobić z kogoś morsa. Wystarczy dosłownie na kilka sekund ciepłą wodę pod prysznicem zamienić na chłodną. Chodzi bowiem o to, aby usprawnić reakcję naszego ciała na nagłe zmiany temperatury. W chłodnych porach roku jesteśmy stale na nie narażani, co może poskutkować osłabieniem, a w konsekwencji – przeziębieniem. Taki codzienny trening potrafi zdziałać cuda, pod warunkiem że będzie regularnie przeprowadzany. A razem z poranną, 20-minutową gimnastyką przy uchylonym oknie uczyni nas odpornymi na słoty i chłody. Ważne też są warunki panujące w naszych mieszkaniach. Wilgotność w nich nie powinna być niższa niż 50–60 proc., a temperatura nie powinna przekraczać 21 st. C. W nocy zaś możemy obniżyć ją do 18 st. C., przed snem obowiązkowo należy wietrzyć sypialnię, aby pozbyć się różnych drobnoustrojów, które przynieśliśmy do domu w ciągu dnia. ZENON ABRACHAMOWICZ
Te ostatnie, z wysoką zawartością MGO, będą drogie. Ich cena może nawet sięgać 350 zł za 1/2 kg. Wiele osób może skusić tańsza oferta. Warto jednak pamiętać, że tak naprawdę okazji nie ma, a niska cena będzie zazwyczaj powiązana z niską zawartością MGO. Kuracja miodem z manuki nie należy do najtańszych, ale rekompensatą jest jej skuteczność i możliwość wyeliminowania antybiotyków i innych syntetycznych leków, które niekorzystnie działają na ludzki organizm. Dzięki prewencyjnemu przyjmowaniu go w ilości dwóch łyżeczek dziennie wzmocnimy nasz organizm na tyle, że będziemy mogli zapomnieć o przeziębieniach, infekcjach i stanach zapalnych narządów wewnętrznych, których leczenie farmakologiczne również pochłania niemałe środki finansowe. Z krzewów manuki pozyskiwany jest także olejek o właściwościach leczniczych. Jest to wyjątkowo mocny antyseptyk, a jego działanie jest pięciokrotnie silniejsze niż penicyliny – ma właściwości antybakteryjne, przeciwgrzybiczne i przeciwzapalne. Może być wykorzystywany w leczeniu osób chorych na cukrzycę, przy trudno gojących się ranach, a także przy odleżynach, opryszczce, bólach reumatycznych, infekcjach dróg oddechowych. Produktów z manuki powinniśmy szukać w sklepach ze zdrową żywnością, zielarskich oraz w internecie na stronach dystrybutorów tego specjału. Pamiętajmy tylko, aby sprawdzić zawartość methylglyoxalu w produkcie. ZA
Nr 50 (667) 14–20 XII 2012 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
FILOZOFIA STOSOWANA
Państwo jak bankomat W dawnych czasach, no powiedzmy do połowy XIX wieku, państwa w niewielkim stopniu poczuwały się do dbałości o bezpieczeństwo materialne mieszkańców. Używam słowa „mieszkaniec”, bo słowo „obywatel” kojarzyło się raczej z imperium rzymskim i jeśli dało się je stosować do warunków średniowiecznej i wczesnonowożytnej Europy, to tylko w odniesieniu do elit – raczej metaforycznie. Wyjątkiem były małe miejskie republiki, powstające w XV i XVI wieku głównie we Włoszech. Tam właśnie kiełkowała idea państwa jako obywatelskiej wspólnoty, która tworzy instytucje powołane dla wspólnego dobra wszystkich. Ale i wtedy „wszyscy” byli mniejszością, bo chodziło o mężczyzn z wyższych i średnich warstw społecznych. Nieco później, to jest od XVII wieku w Wielkiej Brytanii i XVIII wieku w Europie kontynentalnej, zaczęła się kształtować współczesna państwowość oparta na poczuciu wspólnoty narodowej,
N
odrębnej tożsamości kulturowej oraz aspiracjach elit do samodzielności politycznej i ekonomicznej. Ten niepodległościowy i narodotwórczy proces podzielił Europę na państwa narodowe – najpierw rządzone autorytarnie lub pod kontrolą konstytucji (tzw. monarchia oświecona), a później, od połowy XIX wieku, w sposób mniej czy bardziej demokratyczny. I to właśnie rozwój demokratycznych form rządzenia – w połączeniu z gwałtownych wzrostem zasobów będących pod kontrolą władz, co z kolei było wynikiem postępu technologicznego i eksploatacji kolonii – spowodował, że stopniowo państwa zaczęły brać na siebie nieznane wcześniej zobowiązania w stosunku do obywateli. O ile wcześniej dobry król przejawiał co najwyżej troskę o głodujących, to począwszy od XIX wieku w polu uwagi rządów znalazła się cała gama kwestii socjalnych: ziemia dla rolników, zdrowie ludności, dostęp do edukacji, warunki mieszkaniowe. Najpierw socjaliści, a potem
ie miała charyzmy Wasilewskiej ani urody Brystygierowej. Chociaż była żoną pierwszego sekretarza, Zofia Gomułkowa zajmowała się domem i całe życie pozostawała w cieniu męża. Zanim jednak została kurą domową, była aktywną działaczką komunistyczną, za co jeszcze przed wojną trafiła za kratki. Po wyjściu na wolność poznała pochodzącego z Krosna działacza Władysława, z którym się związała. Naprawdę nazywała się Liwa Szoken i była Żydówką pochodzącą z ubogiej rodziny. Kiedy wie się o nieukrywanym antysemityzmie Gomułki, jego związek z Liwą może, delikatnie mówiąc, co najmniej dziwić. Towarzysz Wiesław – tak go nazywano – bardzo kochał żonę, a jej mocno semickie rysy zupełnie mu nie przeszkadzały. Mimo że młodzi zamieszkali razem, nie myśleli o ślubie, co w sanacyjnej Polsce było wyczynem niemieszczącym się w obowiązujących kanonach moralno-społecznych. Jednak dla Gomułki, ideologicznego komunisty, ślub kościelny (według carskiego prawa tylko taki obowiązywał w byłym zaborze rosyjskim) po prostu był nie do zaakceptowania. Para zamieszkała w Zawierciu, gdzie wkrótce przyszło na świat ich pierwsze dziecko. Niemowlę zmarło, a rodzice przeżyli gehennę, zanim je pochowali. Katolicki ksiądz odmówił pochówku nieochrzczonego syna Żydówki i tak samo zachowała się gmina żydowska, nie pozwalając pochować go na kirkucie. W końcu, kiedy Gomułka zapłacił, pochowano dziecko na żydowskim cmentarzu. Ryszard, drugie dziecko Władysława i Zofii, został ochrzczony. Postąpili tak ze względu na ówczesne prawo, w którym brak chrztu oznaczał brak metryki urodzenia, a bez tego nie sposób było zapisać dziecka do szkoły. Po wybuchu wojny Gomułka przeniósł się do Lwowa, gdzie przebywała Zofia. Wybuch
właściwie już wszystkie stronnictwa polityczne domagały się brania przez rząd odpowiedzialności za dobrobyt społeczeństwa, łącznie z chłopstwem i miejskim proletariatem. Na początku XX wieku demokracja była na Zachodzie na tyle już rozwinięta, że trudno było zdobyć i utrzymać władzę, nie przejawiając troski o los ubogich. Na skalę niemal globalną XX-wieczne państwa zaczęły zajmować się tym, żeby ludzie mieli co do garnka włożyć. Jeśli nie niszczyły przy tym inicjatywy gospodarczej i rynku, jak to miało miejsce w porewolucyjnej Rosji, efekty okazywały się zaskakująco dobre. Stworzony na potrzeby wojenne system podatkowy przekształcono w wielką maszynerię redystrybucyjną. Ogromne inwestycje publiczne i projekty socjalne, na przykład budowlane i edukacyjne, w krótkim czasie odmieniły Europę. Mimo wojen utrwalił się model równoległego rozwoju sfery gospodarki rynkowej i, jak to się dziś nazywa, „sektora usług publicznych”.
konfliktu sowiecko-niemieckiego i zajęcie miasta przez hitlerowców sprawiło, że para zdecydowała się na powrót na tereny zachodniej Polski. Mniej więcej dwa lata później Zofia, już jako Jadwiga Zagórska z aryjskimi papierami, dołączyła do Władysława, który jako jeden z najważniejszych członków nowo powstałej Polskiej Partii Robotniczej mieszkał już
W latach 60. XX wieku na Zachodzie niemalże zniknęła nędza. Pierwszy raz w dziejach ludzkości na ogromnych obszarach przez dziesięciolecia nikt nie głodował, niemal wszyscy mieli ciepłą odzież i ciepły kąt.
Z biegiem lat i możliwości rosły też ambicje socjalne rządów. A wraz z nimi rosły oczekiwania ludności. Doszło do tego, że w niektórych krajach, zarówno na demokratycznym Zachodzie, jak i na wysoce
Jeszcze przed uwięzieniem para, chcąc uregulować swoje prywatne sprawy, wzięła cichy ślub cywilny. Zrobili to ze względu na syna. Załamanie się systemu stalinowskiego sprawiło, że Gomułka wrócił do partyjnych łask. Słynny referat Chruszczowa na XX Zjeździe i śmierć Bieruta sprawiły, że w 1956 r. towarzysz Wiesław został I sekretarzem KC
PRL BYŁA KOBIETĄ (6)
Żona Gomułki w Warszawie. Niestety, mocno semickie rysy kobiety sprawiały, że nawet z lipnymi papierami jej pobyt w Warszawie był mocno ryzykowny. Przez okres wojny korzystała więc z pomocy katolików, u których się ukrywała. W 1945 r. w dziale kadr KC PPR Zofia zmieniała towarzyszom żydowskiego pochodzenia nazwiska, tak aby w społeczeństwie nie budziły antysemickich skojarzeń. Robiła to tak ochoczo i skrupulatnie, że zaczęto ją nazywać Janem Chrzcicielem z PPR. W tym aspekcie szokujące było jej zachowanie podczas antysemickich czystek w 1968 r., bo szukających u niej pomocy żydowskich partyjniaków odprawiała z kwitkiem, twierdząc, że cała akcja jest jak najbardziej potrzebna… Kiedy w 1948 r. Gomułka za swe rzekomo nacjonalistyczno-prawicowe poglądy (chociaż był zajadłym komunistą, nie powielał sowieckich wzorców) został zdymisjonowany ze stanowiska pierwszego sekretarza PPR, oboje z Zofią trafili do aresztu. Cała akcja odbyła się w myśl zasady pozbywania się nie tylko wrogich systemowi polityków, ale i ich rodzin.
PZPR. Jego żona nie wróciła już do polityki, całkowicie poświęcając się prowadzeniu domu. „Umiejętnie trwała na drugim planie. Nieraz bywałem w ich mieszkaniu na Frascati;
Zofia i Władysław Gomułkowie
25
niedemokratycznym, acz socjalistycznym wschodzie Europy, wykształciły się całe klasy społeczne ludzi uzależnionych od świadczeń państwowych. Nawykli do nieodpłatnych usług i przywilejów socjalnych, uznali je za swoje uprawnienie, oczekując od państwa „zapewnienia” im mnóstwa drogich rzeczy, łącznie z pracą i mieszkaniem. Wszystko to może i dobrze, ale pod warunkiem, że są środki. Dziś środków brakuje, a zobowiązana socjalne państw, podobnie jak oczekiwania ludności, trwają w postaci niezmienionej. Ba, nawet wzrastają, bo na przykład edukacja masowa sięga już dyplomów magisterskich, a wiek uzyskiwania samodzielności finansowej przez młodych ludzi rośnie, co generuje koszty nie tylko prywatne. No i mamy kryzys. Kryzys relacji państwo–obywatele. Redystrybucja, która zapewniła mieszkańcom Zachodu niespotykany wcześniej, dość wyrównany dobrobyt, rozkręciła się jak wirówka. Cóż, trzeba zrobić audyt potrzeb i możliwości. Finansujmy z kasy publicznej, co się da i co trzeba, ale nie bądźmy egoistami i nie obciążajmy następnych pokoleń długiem nie do spłacenia. Bo z naszego państwowego bankomatu od dawna wyciągamy już pokaźną debetową gotówkę. JAN HARTMAN
Gomułka wzywał mnie, aby omówić jakiś problem. Towarzyszka Zofia witała mnie serdecznie, ale w rozmowie udziału nie brała. Kręciła się w kuchni, coś pichciła. Gotowała smacznie, chociaż potrawy raczej niewyszukane” – wspominał dyplomata Stanisław Trepczyński. Może i nawet chciała gotować inaczej, ale mocno ograniczał ją małżonek, znany z ascetycznego trybu życia. Gomułka, chociaż wypieki uwielbiał, nie pozwalał piec ciast cytrynowych i kawowych, uważając jej za zbyt „luksusowe”. Nie cierpiał „chłeptania kawy”, którą Zofia uwielbiała. Po kryjomu więc importowała ją na własne potrzeby. Wyjeżdżających za granicę prosiła czasem o puszkę sardynek lub kawioru, a także o bieliznę osobistą dla męża. Towarzysz Wiesław był oszczędny, ale lubił być dobrze ubrany. W tym celu Zofia zamawiała mu garnitury u prywatnego krawca. Gomułka musiał jakoś przełykać tę gorzką pigułkę i płacił za ciuchy odpowiednią cenę. Także potrzeby duchowe Zofii i Władysława nie były zbyt wygórowane. Uwielbiali czwartkową telewizyjną „Kobrę”, natomiast nie cierpieli „Kabaretu Starszych Panów”. Po prostu go nie rozumieli. Poza tym występowała tam Kalina Jędrusik, a tej Gomułkowa szczerze nie znosiła. Kiedy więc aktorka pojawiła się na koncercie dla robotników z głębokim dekoltem i krzyżykiem na piersiach, pani Zofia musiała interweniować. Władze telewizji upomniały Jędrusik i odtąd nie mogła pokazywać się „nieprzyzwoicie ubrana”. Poskutkowało. Następnym razem Kalina pojawiła się na szklanym ekranie zapięta pod szyję, tyle że z dekoltem na plecach sięgającym samym pośladków… Po odsunięciu od władzy w 1970 r. towarzysz Wiesław zamieszkał z małżonką w podwarszawskim Konstancinie. Oboje zmarli w latach 80. XX wieku. PAULINA ARCISZEWSKA-SIEK
26
Nr 50 (667) 14–20 XII 2012 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Obrona Pytania Częstochowy z odpowiedziami Desperatowi, który chciał zniszczyć obraz maryjny w Częstochowie, grozi 10 lat więzienia! Gwałciciel może w Polsce wyjść po roku! Absurdalność tych przypadków mówi wszystko i nie wymaga komentarza. Pozostaje pytanie: dlaczego ktoś rzuca farbą w przedmiot religijnego kultu? Skrajna prawica wie oczywiście, że to Janusz Palikot, Tomasz Lis i Jerzy Urban są temu winni, ale jak jest w rzeczywistości? Może rzucał ktoś, kto nie wytrzymał paranoi polegającej na tym, że w Częstochowie na wszystkim zarabia klasztor, a mieszkańcom zostają po pielgrzymach jedynie śmieci? Może nie wytrzymał, jak zobaczył, że w klasztorze trzeba za wszystko płacić? Za oglądanie, spacerowanie, podświetlenie, pamiętanie… Brakuje jedynie opłat za oddychanie. Ale może też być inaczej! Może to nie pazerność kleru ani antyklerykalizm niektórych polityków, a odwrotnie – klerykalizm doprowadza innych ludzi do szaleństwa? Jak ktoś słyszy o bredniach polegających na głoszeniu teorii, że Bóg stworzył świat w 6 dni i że metoda in vitro jest etycznie podła, a środki antykoncepcyjne to kultura śmierci, to rzeczywiście robi mu się niedobrze i chce wymiotować, co w łagodniejszej formie oznacza rzucanie farbą… Do tego
jeszcze wystarczy, że aptekarz, lekarz, urzędnik odmówi wykonania jakiegoś zabiegu czy sprzedaży czegoś ze względu na klauzulę sumienia, i wybuch gwarantowany! W krajach muzułmańskich osoby doprowadzone do ostateczności rzucają w antagonistów… butami. Ludzie postępują tak, choć wiedzą, że grożą im za to surowe kary. W 2008 r. uczynił tak iracki dziennikarz Mutadar az-Zeidi, który rzucił butem w ówczesnego amerykańskiego prezydenta, George’a W. Busha, krzycząc: „To pożegnalny pocałunek, ty psie. To od wdów, sierot i tych wszystkich, którzy zostali zabici w Iraku!”. Iracki sąd chciał skazać dziennikarza na 15 lat więzienia, ale po masowych protestach sędzia ostatecznie skrócił tę karę do 3 lat. Od tego czasu ten rzut protestu był kilkakrotnie powtarzany wobec różnych polityków na całym świecie. Polska wprawdzie nie jest Irakiem ani innym krajem muzułmańskim, ale prawdopodobnie w naszym kraju mieszka wielu ludzi doprowadzonych do kresu wytrzymałości. Może ten biedny człowiek ze Świdnicy nie wytrzymał z powodu wszechogarniającej demagogii i potężnej propagandy katolickiej? Rzucił, bo chciał choć przez chwilę odetchnąć! JANUSZ PALIKOT
ZEBRANIE OTWARTE W dniu 15 grudnia 2012 roku o godzinie 10 w sali konferencyjnej przy ul. Słowackiego 118A w Toruniu odbędzie się zebranie otwarte dla wszystkich członków i sympatyków RACJI PL, na które został zaproszony Mistrz Świeckich Ceremonii – pan Stefan Szwanke, autor między innymi książki „Dyrygent smutku”, który udzieli wszystkim zainteresowanym wyczerpujących informacji dotyczących świeckiego pochówku oraz trybu regulowania opłat cmentarnych. Przewodniczący Zarządu, Józef Ziółkowski
Pytania są różnego rodzaju. Egzaminacyjne, filozoficzne, retoryczne, kwestionariuszowe, zamknięte, otwarte, półotwarte, filtrujące, ogólne, szczegółowe, uzupełniające, wprowadzające, sondujące, pośrednie, alternatywne, trudne, łatwe, mądre, głupie, podchwytliwe. Także niedyskretne, choć Francuzi twierdzą, że niedyskretne są tylko odpowiedzi. Wyszukiwarka ask.com stworzyła listę 10 najczęściej zadawanych pytań bez odpowiedzi. Oto co najbardziej nurtuje ludzki gatunek: 1. Jaki jest sens życia? 2. Czy Bóg istnieje? 3. Czy to prawda, że blondynkom żyje się weselej? 4. Jaki jest najlepszy sposób na zrzucenie wagi? 5. Czy kosmici istnieją? 6. Kto jest najsłynniejszym człowiekiem na świecie? 7. Czym jest miłość? 8. W czym tkwi sekret szczęścia? 9. Czy Tony Soprano umarł? 10. Jak długo będę żył? W rzeczywistości na każde z tych pytań jest odpowiedź, a właściwie wiele odpowiedzi. Uwarunkowanych kulturowo i zmiennych w czasie. Sens życia jest dla każdego inny: praca, macierzyństwo, kariera, władza, wiara, pieniądze, miłość, zabawa. Dla nielicznych życie nie ma sensu. Zwłaszcza życie bez Boga. Dlatego musieli go sobie stworzyć. Ponieważ na swój obraz i podobieństwo, jest okrutny. Na szczęście istnieje tylko w wyobraźni wierzących. Blondynkom żyje się weselej, bo mężczyźni wprawdzie wolą blondynki, ale żenią się z brunetkami, a jak wiadomo – małżeństwo jest najprzyjemniejsze do chwili zawarcia ślubu. Najlepszym sposobem na definitywne
zrzucenie wagi jest upuszczenie jej z dziesiątego piętra. Natomiast najskuteczniejszym – ograniczenie jedzenia. Czyni to odchudzanie mało atrakcyjnym, bo jedzenie jest jedyną rzeczą, która nie nudzi się nawet po kilku godzinach. Kosmici istnieją. Nie wiadomo, w jakiej formie. Gdyby w rozumnej, nigdy ich nie spotkamy, bo będą unikać planety Ziemi i ludzi jak zarazy. Nie ma jednego najsłynniejszego człowieka na świecie. Jest to związane z przekazem informacji. Przez tysiące lat były przekazywane ustnie przez pieszych lub konnych posłańców. Wiadomość o śmierci Joanny d’Arc dotarła do stolicy ówczesnego świata, Konstantynopola, po 18 miesiącach. Do większości miast i osad – nigdy. Było to zresztą bez znaczenia, gdyż mało kto wiedział, że francuska bohaterka w ogóle żyła. Dopiero w drugiej połowie XX wieku świat stał się globalną wioską, w której wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą. W dobie internetu już po kilku sekundach od zdarzenia. Sława jest nietrwała i w dużej mierze niezależna od wartości dokonań. Bohaterów kreują i obalają media. Dlatego w „Fakcie” i „Super Expressie” laureat Nagrody Nobla przegrywa z matką Madzi z Sosnowca. W zasadzie nawet nie przegrywa, bo nikt o nim nie wie i nie chce wiedzieć. Chyba że się skompromituje, wygłupi, popełni widowiskową zbrodnię. W odróżnieniu od seksu, którym rządzą prawa fizyki, miłość jest reakcją chemiczną. I jak wszystkie inne reakcje trwa przez ściśle określony czas, co znakomicie ujmują ludowe mądrości („Miłość to uczucie głupie, co się zaczyna w sercu, a kończy w...”; „A jak się zalecał, cukierki kupował, a jak się ożenił,
kartofla żałował”). Z kolei sekret szczęścia tkwi w zrozumieniu, że nie o to chodzi, by złapać króliczka, ale by gonić go. Spełnienie przynosi bowiem rozczarowanie. Oskar Wilde pisał nie bez racji: „Dwie są tragedie człowieka: jedna, gdy nie zaspokoi swoich potrzeb, a druga, gdy je zaspokoi”. W interesie producenta każdego kasowego serialu jest utrzymywanie widza w stanie niepewności. Dlatego Tony’ego Soprano nie zaatakowały mordercze kartony, jak to się przytrafiło Hance Mostowiak. W odróżnieniu od głowy „Rodziny Soprano” i bogów, jako postaci fikcyjnych, ludzie są śmiertelni. Myślących w mniejszym stopniu interesuje, jak długo będą żyli, a bardziej, jak długo zachowają pożądaną jakość życia. Jednak w gruncie rzeczy na żadne z tych dwóch pytań nie chcą znać prawdziwej odpowiedzi. Całkowicie zadowalająca jest, że długo i szczęśliwie. Lista kluczowych pytań nurtujących obywateli III RP jest całkiem inna. Jaka – zależy od przynależności do kasty lemingów, moherów, prawdziwych Polaków, kiboli, blokersów, kaczystów, komuchów, zdrajców lub innej, dopiero czekającej na chrzest bojowy. Identyfikacja z określoną grupą determinuje bowiem nie tylko życiowe cele, ale też preferowane gazety, portale, radiowe i telewizyjne programy. Ostatnio o palmę pierwszeństwa, a może nawet rząd dusz, walczy domniemana ciąża Dody („biją we mnie dwa serca”) z przyczynami odejścia Marka Siwca z SLD, a pasażerów prezydenckiego Tu154M – z tego świata. I to dopiero są naprawdę pytania bez odpowiedzi. JOANNA SENYSZYN senyszyn.blog.onet.pl
FUNDACJA „FiM” Fundacja pod nazwą „W człowieku widzieć brata”, której prezesem jest Roman Kotliński – Jonasz, redaktor naczelny „FiM”, ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc ludziom znajdującym się w trudnej sytuacji życiowej: chorym, samotnym, uzależnionym, niepełnosprawnym, bezdomnym, dzieciom i młodzieży z domów dziecka. A także pomagać w upowszechnianiu edukacji, kultury i zasad współżycia z ludźmi. Nasza fundacja ma status organizacji pożytku publicznego i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Nie ma też kosztów własnych, gdyż pracują w niej społecznie dziennikarze i pracownicy „Faktów i Mitów”. W ten sposób wszystkie wpływy pieniężne i dary rzeczowe trafiają do potrzebujących. Zachęcamy przedsiębiorców, osoby prowadzące działalność gospodarczą, które mają możliwość odliczenia darowizny, oraz wszystkich ludzi dobrej woli do wsparcia szczytnego celu, jakim jest bezinteresowna pomoc podopiecznym naszej fundacji. Tych, którzy zechcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty na poniżej wskazane dane: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291, KRS 0000274691, www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
Nr 50 (667) 14–20 XII 2012 r. 1
U
2
S
D G R
13
P
L
A
I
A
83
S
35
O
58
20
K
F
L
A
E
Ż
A
35
K W
T
61
Y H
42
M
8
E
L
89
G U
B
A
I
73
A
I 64
E
48
I
R
21
D
N
O
65
T
I
I
30
R
U
A
31
C
K
I
Z
R
E
I
45
74
O
T
17
85
P
L
55
E
K
Z
A
33
P
67
I
57
T
R
E 63
26
M
64
D
K
O
A
Ę
E
55
32
N
38
Z
79
39
I
46
A
52
K
T
F
R
A
75
B
A S
48
K
6
D
63
49
A
T Ę
80
Y
K
42
T
S U
N
T
A
K
I
68
Y 69
U
N
Ł
A
U
E
74
39
R
K
11
45
R
T
N
N
O
E
E
R
Y
A
E
67
O
N
Ł
I
I
5
T
47
F
41
C
N
R
S
71
F
Y
N
E
81
B
61
A
9
N
I
T
87
I
57
N
T
E
R
I
I
K A
K
B
A
40
68
F
4
M
59
K
R
O R
D
Ś
R
T
J
A
Z
19
E
I
62
37
N
L
Ł
O D
53
U
28
78
24
22
S S
A
1
A
88
A
12
18
76
O
R
K 56
Z
P
E
O
Ó J
U
I
P
36
U
T
R
46
E
M
S
I
T
H
K
29
33
41
T
44
38
K
K
U
27
31
37
I
66
I
10
N
13
Z
C
P
O
72
O
E
29
R
Z
69
H E
D
73
L
S
A
C
I
E
N
L
B
7
26
M
K
K 50
A
E
A
M O
F
60
47
A
M
Y
21
O M
52
L
72
17
18
A
86
E
54
59
L
D
B
R
8
A
20
Y
R
14
S
E
62
25
R W
11
D
K
50
54
Ś
A
19
N
O
70
L
A
R
E
N
O W
53
E
N
N
A
T A
T
16
7
T
E
T
49
O
44
A
32
U
R
15
K
70
Y T
E
W
D
R
60
Z
V
A
51
N
65
E
I
58
P
S
66
43
Ę 24
N
E
E
I
Y
I
23
43
M
77
C
S
12
W
40
B
T
84
36
O R
6
S
51
82
14
Z
A
2
I
5
Z
71
L
25
K
34
22
28
R
4
P
9
G
T
A
A
56
O
30
Z
27
L
3
U
B
23
Ę
T
Y
3
T
A
10
KRZYŻÓWKA Poziomo: 1) akapit w szalecie, 6) ojcowska telewizja, 9) spędza życie na orbicie, 10) rodzaj prezentu dla klientów, 11) w Japonii się boją tej siostry cosa nostry, 13) grający klawisz, 14) jego syn chodzi wspak, 18) zginął od postrzału w akcji obok Arsenału, 20) tego sobie nie życzę w głowie, 21) z nim robić niełatwo, 23) śpiewanie do do do..., 24) jaszczurka – mała jak palec, a zła jak..., 27) Fasola grymasów w ogrodzie, 28) niezdrowa skłonność do łykania, 30) kto rzucić może światło na morze?, 31) ostatnie Chrystusa Scorsese, 32) bez daszka, lecz z antenką, 34) ten urząd może z głowy zdjąć problem mieszkaniowy, 37) fizyka dla polarnika, 40) auto z rolet, 41) Herodowa białogłowa, 42) raportu zdawanie, 46) w tym czasie ojciec jest święty, 50) słoneczny pod mostkiem, 51) z takiej prowincji niegruba wychodzi, 53) przybył z edyktem do Watykanu, 54) idzie do wyborów z belfrem od łaciny, 58) rośnie na pniu, 60) wynajęcie łódki na rejs, długi lub krótki, 61) bywają opłakane, 62) nigdy nie śpi i wie wszystko, 63) konferencja na Krymie, 64) potrafi zatrząść Sycylią, 66) żywica w sklepie, 69) zjednoczenie w Rumunii, 70) oczywista oczywistość, 71) na diecezjalnej głowie, 72) ten instrument cały drży, 73) tu się za kasę kupuje prasę, 74) używany na tarpany. Pionowo: 1) na co się idzie, robiąc wbrew?, 2) kolorowy naskórek, 3) działanie złe, ale z postępem w tle, 4) ważny w handlu jak za bardzo, 5) środek pasterki w lusterku, 6) cienka tkaninka, dzianinka, 7) sukienka z papieru, 8) kobieta inspirująca Moneta, 10) szafka z dwójką trefl, 12) kasa na bobasa, 13) orzełek, nie reszka, 15) bombowy lub sercowy, 16) dama z niego sama, 17) pewne w pacierzu, 19) szmelc z klasera, 20) dało nazwę zalewowi w okolicy stolicy, 22) o ciuszkach, nie tylko Kopciuszka, 25) z kart niewiele wart, 26) Buloński jak panienek, 28) kadzenie, schlebianie, 29) co się maluje, patrząc w lustro?, 32) koncert na cześć, a nie na dzień dobry, 33) mowa skrzydłowa, 35) śpiew syreny przy kogucie, 36) materiał, który jest dobry na garnitury, 38) plusy i minusy, 39) urzeka lowelasa, 42) ręczne gadanie, 43) i brylant znajdziesz w tej budowli Dedala, 44) pęd, lecz nie owczy, 45) nie dramat i nie liryka, 46) nim pada jeden za drugim, 47) tchórz w futrze, 48) to imię od kier się zaczyna, 49) nie żyła, 52) złota otrzymanie jego zadaniem, 53) na szaszłyki-smakołyki, 55) bawił bajkami Greków przed wiekami, 56) niebanalna praca z drutu, 57) drzewce z wodzireja, 59) od jego wysokości zależy chęć do miłości, 61) Burczymucha – kawał zucha, 65) idzie do głowy ten trunek ryżowy, 67) nadaje się, 68) stacja z mnóstwem wiadomości, 69) po służbie zsiada z bułanego.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
C I
A
34
16
A
K
A
N
15
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie – dokończenie rozmowy szefa z pracownikiem: – Miarka się przebrała, zwalniam pana!
Z W 1
2
A
L
B
A
R
D
S
Z
M
Y
23
43
57
78
24
44
58
I
79
3
25
E
45
Ś
59
Ę
80
4
F L
26
46
60
N
I
Z I
5
27
A
47
61
S
81
M
?
O
M
I
E
B
O
6
A
7
28
Ł P
29
48
62
82
8
49
E
63
R
83
J
30
31
85
10
E
D
86
E
S
11
87
12
A
52
M
Z
34
53
I
54
68
N
14
W S
67
88
13
S
N J
E
A
33
66
A
T
Z
32
51
65
E
E
Z Ż
64
84
L
50
M Z
9
35
55
K E
E W 69
A
P
R
O C
Z
O
N
Y
N
I
K
Ó
15
36
16
37
38
17
39
18
40
A W 19
41
20
D
21
Ę
2
2
42
56
70
O
71
L
72
73
74
75
76
W
77
E
89
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 48/2012: „Jeżeli chodzi o porządek, to ja mam zawsze czystą w pokoju”. Nagrody otrzymują: Wacław Majsterek z Piły, Zdzisław Klima z Lublina, Józefa Kubiatowicz z Poznania. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn , Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna – cena 52 za I kwartał 2013 r., 104 zł za I połowę 2013 r., 208 zł za rok 2013. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS Sp. z o.o., 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 za I kwartał 2013 r., 104 zł za I połowę 2013 r., 204 zł za rok 2013; b) RUCH S.A.: Zamówienia na prenumeratę w wersji papierowej i na e-wydania można składać bezpośrednio na stronie www.prenumerata.ruch.com.pl. Ewentualne pytania prosimy kierować na adres e-mail:
[email protected] lub kontaktując się z Telefonicznym Biurem Obsługi Klienta pod numerem: 801 800 803 lub 22 717 59 59 – czynne w godzinach 7.00 – 18.00. Koszt połączenia wg taryfy operatora. 3. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę BŁAJA NEWS Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 4. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hübsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326, http://www.prenumerata.de. 5. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 6. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
S
28
ŚWIĘTUSZENIE
To będzie świąteczny hit!
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 50 (667) 14–20 XII 2012 r.
JAJA JAK BIRETY
N
awet miejsca pozornie bez perspektyw mogą się wylansować. Wystarczy dobry pomysł. ~ Kiedy w latach 90. francuskich hodowców baranów dopadł kryzys (konkurencja z Nowej Zelandii i Australii), przechrzcili mieścinę Vasles na Wioskę Owiec. Najpierw ogłosili, że sprzedają najlepszą jagnięcinę na świecie. Później zorganizowali ogród, w którym pasą się beczące okazy z całego świata (także rasy zagrożone wyginięciem). Zwiedzający mogą spróbować strzyżenia owiec i przędzenia wełny. ~ „Stworzymy makową wieś!” – pomyśleli Austriacy z regionu Waldviertel. Turyści przyjeżdżają podziwiać czerwone kwiatki i spróbować tamtejszych przysmaków – zalewajki na maku, klusek z makiem, makowych czekolad i wódek. ~ W stanie Indiana istnieje miasteczko Santa Claus (św. Mikołaj). Wszystkie ulice i sklepy mają nazwy związane z Bożym Narodzeniem. Dziadek z brodą doczekał się też muzeum i pomnika na swoją cześć. Wokół miasteczka leżą trzy jeziora: Jezioro Bożego Narodzenia, Jezioro Świętego Mikołaja i Święte Jezioro. ~ Francuska wioska Saint Valentin to kultowe miejsce zakochanych. Zwłaszcza w okolicach 14 lutego. Mają tam specjalne parki z miejscami schadzek i sklepy z serduszkowymi pamiątkami.
CUDA-WIANKI
Wieś z patentem ~ Austriacki Bromberg słynie jako Wieś Czarownic. W 1751 r. spalono tam niejaką Afrę Schikh, ponieważ leczyła ziołami. W latach 90. ubiegłego wieku potomkowie „wiedźmy” odkryli, że na tym nieszczęściu można zarobić. Wymyślili Trasę Czarownic, przy której poustawiali tabliczki z informacjami o Afrze. Są jeszcze stragany z „szatańskimi” ziółkami. Od kilku lat w Bromberg działa wiejski teatr. Przedstawienia też są o czarownicach. ~ W Niemczech można jechać do Wioski Jabłek. Jej mieszkańcy zarabiają na jabłkowej tradycji. Chodzi nie tylko o sprzedaż owoców. We wsi organizowane są święta kwitnącej jabłoni, wybory jabłkowej miss i pogadanki ekologiczne.
~ W Polsce też mamy wioski tematyczne, na przykład… dyniową (wieś Zaliszcze w województwie lubelskim). Żeby ściągnąć kupujących, organizuje się tam grę terenową, w której pestki dyni zastępują pieniądze. ~ Naszą wieś Wylatowo odwiedzają miłośnicy kosmitów. Biorą udział w konferencji ufologicznej albo szukają kręgów w zbożu, które – jak wierzą – pozostawiają latające spodki. Wizyty opłacają się tamtejszym włodarzom. W dziurowatym Wylatowie byli już ufolodzy i dziennikarze z całego świata. ~ Dzięki kosmitom wypromowała się też wieś Emilcin. W 1978 roku rolnik Jan Wolski jechał tam wozem przez pole. Niespodziewanie dosiadły się do niego... zielone ludziki i przyfrunął „pojazd w kształcie stodoły”. Kosmici zabrali pana Jana do „stodoły”, zbadali „przedmiotami przypominającymi talerzyki” i odstawili na ziemię. Dzielny „pacjent” pomachał im czapką na pożegnanie, a oni – jak zapewniał – odkłonili się. W Emilcinie wystawiono pomnik na pamiątkę tego wydarzenia. JC