Księża diecezji łomżyńskiej zawiadomili prokuraturę o wymuszaniu łapówek
BISKUP STEFANEK PÓJDZIE SIEDZIEĆ?! INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 50 (406) 20 GRUDNIA 2007 r. Cena 3 zł (w tym 7% VAT)
Str. 3
Bez księdza, kazania i sztampy, za to w niepowtarzalnej formule i atmosferze zawarte zostało pierwsze w Polsce małżeństwo humanistyczne. Str. 12, 13
1
Str. 2
Str. 11 Str. 8 ISSN 1509-460X
2
Nr 50 (406) 14 – 20 XII 2007 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Posłowie i senatorowie odbędą przed Świętami trzydniowe rekolekcje. Poprowadzi je sejmowy duszpasterz, 47-letni ks. Piotr Pawlukiewicz. Twierdzi on, że przygotowanie duchowe wybrańców narodu jest ważniejsze od ich przygotowania merytorycznego: „Muszą być moralnie zdecydowani i uważać na nawet najmniejszy kompromis ze złem”. Dzięki duszpasterzom sejmowym nasz parlament od lat świeci przykładem. „Pan prezydent nie będzie spierał się z premierem o to, kto ma stać na czele delegacji do Brukseli i Lizbony. To poniżej jego godności” –oświadczyła Fotyga. O, to „poniżej” w przypadku Kaczyńskiego dość trudna sprawa... No ale wziął się on i obraził do tego stopnia, że zorganizuje 21 grudnia konkurencyjną dla Tuska imprezę fetującą wejście Polski do strefy Schengen. Premier będzie świętował w Bogatyni (granica polsko-czesko-niemiecka), a prezydent zrobi jubel na granicy z Litwą. W swojej piaskownicy i ze swoimi zabawkami. „Tusk chce zniszczyć Radio Maryja” – zawył jak raniony łoś Rydzyk na swojej antenie. „Przyjedziemy do Warszawy w wielkiej liczbie i zrobimy porządek!” – oświadczył. Powód? Minister środowiska zapowiedział ewentualną blokadę 15 milionów zł dotacji z budżetu na finansowanie geotermalnego ogrzewania moherowej uczelni. Przestraszył się Pan, Donaldzie? Niepotrzebnie! Jak by co, to kilkadziesiąt tysięcy Czytelników „FiM”, humanistów, agnostyków i antyklerykałów też się może w stolicy pojawić i komu trzeba kota popędzi. Tylko Radio Maryja (spośród 13 monitorowanych ogólnopolskich stacji) nie łamie zapisów koncesyjnych – orzekła Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, na czele której stoi fanatyczny katolik Witold Kołodziejski. Radzie wcale nie przeszkadza ani skrajny antysemityzm RM, ani fakt, że pomimo koncesyjnego zakazu nadaje ono reklamy. Przesłanie RM to: „Siać, siać, siać!”. No i rację ma KRRiT. Rydzyk z zadania wywiązuje się na medal. Sieje nienawiść! Marne 80 tys. zł – tyle przez służbową komórkę przegadał w ciągu pół roku Piotr Piętak – wiceminister spraw wewnętrznych i administracji w rządzie PiS. Proszę... Tyle się na tych szkodników napluliśmy, a przecież czasem to dobrze, że niektórzy ministrowie Kaczorów mieli TYLKO JEDNĄ KOMÓRKĘ! Marszałek senatu Bogdan Borusewicz nie życzy sobie, aby w trakcie jego wizyty w Argentynie towarzyszył mu Zdzisław Ryn – ambasador RP w Buenos Aires, mianowany na osobistą prośbę Rydzyka, którego z kolei o tę przysługę prosił kliniczny żydożerca – Kobylański. Fajnych poprzednia władza miała kadrowych, co nie? Wiceszefowa programów informacyjnych TVP Patrycja Kotecka, przyjaciółka Ziobry, kobieta oskarżana przez liczne media oraz własnych dziennikarzy o bezczelne promowanie PiS, dała nareszcie głos. Na łamach „Gazety Polskiej” (a jakże!) oświadczyła, że to gówno prawda i pozwie do sądu wszystkich, którzy tak twierdzą. Piękna i bestia! Ptasia grypa w natarciu; kolejne zamachy w Iraku, Afganistanie i Algierii; Putin usztywnia stanowisko w sprawie tarczy; niemieccy policjanci grożą, że nie otworzą granic 21 grudnia... A tu Sąd Okręgowy w Koszalinie wciąż nie może ustalić, kto ma prawa do wizerunku Misia Uszatka. A my wiemy. Wszyscy do Misia mamy prawo! A nawet czasem w nim gramy... Donald Tusk spotkał się z Angelą Merkel. Niemieckie agencje cieszą się, że „we wzajemne stosunki obu państw wstąpił nowy duch”. Wznowione zostaną np. wspólne inicjatywy – zamrożone przez ostatnie dwa lata. A jednak Niemiaszki chcą nam podobno wprowadzić embargo. Na eksport kartofli. Na szczęście tylko dwóch. Bicie i molestowanie zakonnic. To wszystko stanowiło preludium do mającej wkrótce nadejść „Wiosny Kościoła”. Ale przedtem trzeba było wypędzić diabła z ciał mniszek. Praniem mózgów, przemocą i seksem. Relacje z domu betanek w Kazimierzu przekazał TVN. „FiM” wielokrotnie opisywały to, co naprawdę dzieje się za wieloma klasztornymi murami. „Wiosna Kościoła”? Mamy nadzieję, że NADESZŁA JESIEŃ! Szołmen i restaurator Przemysław Saleta wreszcie udowodnił, że potrafi walczyć. Okazał się czułym, wspaniałym facetem. Oddał córce własną nerkę i teraz walczy o życie. „I skąd ten rwetes wokół osiłka? Może Bóg potrzebuje akurat ochroniarza?” – taki post umieścił w portalu Katolik.pl jakiś... katolik. Horror w chrześcijańskiej Fundacji Pomocy Niepełnosprawnym „Betania” – wierzący i praktykujący personel poniżał i znęcał się nad starszymi i niepełnosprawnymi pensjonariuszkami, co zarejestrowała ukryta kamera. I co z tego? Skoro personel chodził regularnie do spowiedzi... Rosja zniesie wprowadzone od 2005 roku embargo na import polskiego mięsa. Chodzi o ogromną dla polskich rolników i przetwórców kwotę ponad 100 mln euro rocznie. Innymi słowy, Kaczorom zawdzięczają oni ponad 200 mln euro w plecy! Niestety, Rosja nie otworzy swojego rynku całkowicie. Porozumienie nie obejmuje eksportu do Rosji mięsa kaczego, a nawet podrobów tego wrednego ptactwa. A to wielki pech!
Obłuda czyni wolnym N
owi Czytelnicy „FiM, a jest ich niemało, pytają, dlaczego zrzuciłem sutannę... Na szczęście niewielu pamięta nagonkę na mnie, kiedy wydałem książki „Byłem księdzem” i wystartowałem z gazetą. Brukowce świeckie i kościelne przekonywały wszystkich, że z pewnością zrezygnowałem przez kobietę, z ludzkiej słabości. Jedno z pism napisało wprost, że moja dziewczyna była w ciąży. Nadzwyczaj przenoszona była to ciąża, skoro nasz syn urodził się 4 lata później. Prawda jest taka, że zawsze miałem wątpliwości co do doktryny katolickiego Kościoła. Nie mogłem zrozumieć pewnych dogmatów, choć wychowałem się we „wzorcowym” polskim domu i od pierwszej klasy podstawówki byłem ministrantem. Teraz wiem, że opowiadano mi watykańskie bajki. Wolnym uczyniła mnie obłuda. Miałem już tak serdecznie dosyć zakłamania w Kościele, że gdybym pozostał księdzem jeszcze przez kolejny rok, to albo bym się załamał nerwowo, albo został jednym z hipokrytów. Naturalnie, są chwalebne wyjątki księży i zakonnic, którzy żyją w oderwaniu od wspólnoty „braci i sióstr”. To pozwala im izolować się od ogólnie przyjętych trendów, np. lizusostwa względem biskupów czy pogardy dla świeckiego prawa oraz dla wiernych, bo – jak wiadomo – grupa wymusza pewne zachowania. Ja, chociaż wszedłem między wrony, nie chciałem spędzić reszty życia na krakaniu, a ponieważ miałem już wtedy pewność, że Kościół rzymskokatolicki nie ma prawie nic wspólnego z tym założonym przez Jezusa – odszedłem. Dlaczego piszę o tym teraz? A dlatego, że w przedświątecznym zadęciu widać najlepiej, jak obłuda dosłownie przepełnia ten Kościół, jak wylewa się z katolickich mediów i ust tych, którzy są we „wspólnocie” zbudowanej na wzór mafii. W tym świecie iluzji – za gestami błogosławieństw, za podniosłym dźwiękiem organów i dymem kadzideł – liczą się tylko władza i pieniądze. Jednocześnie system jest tak skonstruowany, że im więcej posłuszeństwa (które często łączy się z donosicielstwem), tym więcej władzy, zaszczytów i profitów. Nie bez powodu Kościół od wieków popełniał zbrodnie i ukrywał zbrodniarzy, obecnie np. księży pedofilów. Nigdy jednak nikomu nie przebaczył zdrady doktryny i organizacji. Dobry i zły przykład zawsze idzie z góry. Papież obwieszony złotem jak choinka, znany z zamiłowania do najdroższych na świecie gadżetów, strażnik największych skarbów ludzkości – wzywa przed Świętami do... „nadziei, która zbawia”. W najnowszej encyklice Spe salvi odmienia przez wszystkie przypadki słowa: nadzieja, miłość, Bóg, wiara i łączy je z nieskalanym Kościołem, przedsionkiem nieba. Z drugiej strony, na zewnątrz kościelnych murów, jest brudny świat, wszystko jest do kitu i kończy się w piekle. „Współczesny nihilizm trawi nadzieję w sercu człowieka” – pisze papież. Dokładnie tak samo wołali współcześni Jezusowi faryzeusze, bo nihilizm to przecież odrzucenie ustalonych praw i norm, a Jezus je właśnie odrzucił. Także dla faryzeuszów cały świat poza świątynią w Jerozolimie, gdzie zbijali fortuny, był grzeszny i brudny. Usta mieli pełne Boga, prawa i przykazań. Ale Jezus nazwał ich „grobami pobielonymi, pełnymi robactwa i wszelkiego plugastwa”. Papieże przebili uczonych w piśmie obłudników z Ziemi Świętej. Encykliki i inne dokumenty watykańskie to tak naprawdę mistrzostwo pustosłowia! „Miłość czyni dobrym i pięknym życie osobiste”, „Nadzieja nadaje sens cierpieniu” – pisze odkrywczo Benedykt XVI. Dalej udowadnia po menedżersku, że ta nadzieja to tylko u nas! Wystarczy słuchać się księdza i przyjmować sakramenty, bo
najważniejsze, bracie, że jesteś we właściwym Kościele, teraz Bóg ci wszystko przebaczy. Ot, choćby tak jak byłym posłom Samoobrony, kiedy pojechali do Częstochowy wyspowiadać się po seksaferze. Od tej pory „miłość” uczyniła ich życie osobiste „dobrym i pięknym”. Podobny skutek odniosła wspólna modlitwa kibiców Wisły i Cracovii po śmierci JPII. Ale to tylko ludzkie słabości – prawdziwe przykłady hipokryzji dają „duchowi przewodnicy”. Prasa katolicka w tym czasie dzieli ludzi na tych przy żłóbku i tych, co stoją tam, gdzie ZOMO. „Gość Niedzielny” w artykule o wdzięcznym tytule „Alicja w krainie fałszu” potępia niemal już ślepą Alicję Tysiąc za to, że sąd unijny przyznał jej 25 tysięcy euro za pragnienie zabicia dziecka. Fakt, że chciała skorzystać z prawa do aborcji w sytuacji zagrożenia życia i zdrowia, działa tylko na jej niekorzyść; zdaniem redaktorów „GN”, po prostu oszukiwała, bo... bardzo chciała śmierci dziecka. Parę kartek wcześniej mamy też potępienie Szwecji. Państwo tam miesza się do religii i bezczelnie wymaga, aby na lekcjach w szkołach wyznaniowych „ukazywano wartości demokratyczne, równość płci, tolerancję, multikulturalizm”. „Celem ich (tych nowych lekcji – przyp. J) jest takie pokierowanie uczniami, aby mogli sami uporać się ze swymi życiowymi problemami” – bije na alarm autor artykułu „Szwedzkie manowce”. To dopiero nihilizm! Już nas zatem nie powinno dziwić, że ten sam „Gość” gorąco zaprasza do odwiedzenia cudownego sanktuarium w Licheniu. Oczywiście, nie wspomina przy tym, że tę jedną z największych na świecie bazylik zbudował ksiądz kustosz Makulski, który przez lata, z ofiar pątników, utrzymywał swojego kochanka organistę. Inny gej, Robert Biedroń, już się tak nie zasłużył – ośmielił się napisać „Tęczowy elementarz”, co by się dzieciarnia nie uczyła nietolerancji pod trzepakiem. „A co na to Pan Bóg?” – czytamy wielki tytuł pod zdjęciem Biedronia. I jeszcze fragment z Ewangelii Mateusza: „Biada człowiekowi, przez którego dokonuje się zgorszenie”... A w „Niedzieli”? Tam redaktor naczelny ks. Skubiś pokazuje swoje fotki ze znanym antysemitą Kobylańskim i wspomina miły z nim pobyt w Urugwaju. Kościelne media dbają też o życie uczuciowe wiernych i epatują przed świętami opowieściami o cudach. „Miłujcie się” pisze np. o „cudzie cudów”, czyli przywróceniu amputowanej nogi Miguelowi Pellicerowi. Rzecz cała działa się w 1640 roku w Hiszpanii, a noga odrosła w nocy i była dokładnie tą uciętą 29 miesięcy wcześniej. A oto komentarz katolickiej gazety: „Przypadek Pellicera ma cechy wydarzenia, które każdy badacz musi zaakceptować jako potwierdzone w sposób pewny, jako z pewnością historyczne, chyba że zrezygnuje z obiektywności swojego zawodu w imię uprzedzenia lub ideologii”. Typowo kościelna apologetyka – albo jesteś z nami, albo jesteś wyrzutkiem. Ale jeśli jesteś z nami, to powinieneś wpłacić ofiarę na gotowy przekaz dołączany do „Miłujcie się”, przekaz na Towarzystwo Chrystusowe, uznawane za najbogatsze zgromadzenie zakonne na świecie (tzw. Chrystusowcy dolarowcy), mające najwięcej placówek misyjnych w USA. Jednak najwięcej apeli o wsparcie dla biednych usłyszymy teraz od biskupów, którzy zarabiają po kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie bez podatku, żyją w przepychu pałaców i ani myślą z kimkolwiek się dzielić. Tak więc festiwal kościelnej obłudy trwa w najlepsze. A ja mogę się tylko cieszyć, że już w nim nie występuję. JONASZ
Nr 50 (406) 14 – 20 XII 2007 r.
GORĄCE TEMATY
Biskup ordynariusz patronujący Radiu Maryja, oskarżany o wymuszanie łapówek! Ilu hierarchów pociągnie za sobą na dno, jeśli prokuratura zaproponuje mu status świadka koronnego...? Centralne Biuro Antykorupcyjne otrzymało zawiadomienie o przestępstwie. W dokumencie tym ksiądz (nazwisko pozostawiamy w dyskrecji, żeby nie narażać życia i zdrowia człowieka) z diecezji łomżyńskiej oskarża swojego ordynariusza – biskupa Stanisław Stefanka (hierarcha słynący z religijno-patriotycznych kazań i tekstów, m.in. w „Niedzieli”, spędzający w toruńskiej firmie o. Rydzyka więcej czasu niż we własnej diecezji) – o popełnienie przestępstwa opisanego w art. 228 par. 1 kodeksu karnego („Kto, w związku z pełnieniem funkcji publicznej, przyjmuje korzyść majątkową lub osobistą albo jej obietnicę lub takiej korzyści żąda, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8”). Pismem z 19 listopada 2007 roku zdesperowany, odważny kapłan zgłosił Centralnemu Biuru Antykorupcyjnemu, że ordynariusz wymusił na nim „łapówki w wysokości: ~ w 2000 roku – 1000 dolarów za parafię (...) liczącą 300 parafian;
3
Kasa nie śmierdzi
Zupa wylana ~ w 2006 roku – 5000 złotych za parafię (...) liczącą 720 parafian”. W dalszej części duchowny zawiadamia CBA, że „takich księży (...), od których zostały wymuszone przez księdza biskupa Stanisława Stefanka pieniądze w diecezji łomżyńskiej, jest wielu. Ale ci księża godzą się z tym i milczą, ponieważ boją się represji ze strony władz kościelnych.
Kościół w Polsce jest bardziej skorumpowany niż instytucje świeckie, co jest przestępstwem i zgorszeniem dla ludzi oraz hańbą dla biskupa, który łapówki bierze”. Żeby nie być gołosłownym, ksiądz deklaruje gotowość złożenia zeznań i dowodów oraz możliwość wskazania organom ścigania „innych księży, którzy zechcą w tej bulwersującej sprawie
zeznawać, aby oczyścić z łapownictwa Kościół katolicki w Polsce”. I w konkluzji: „Proszę o wszczęcie postępowania karnego”. ~ ~ ~ CBA najpierw zachwiało się w posadach, ale podeszło do sprawy jak najbardziej poważnie i po wstępnym zweryfikowaniu zarzutów pismem z 26 listopada 2007 r. podrzuciło świnię Prokuraturze Okręgowej w Łomży (patrz: skan). – Mamy z tym niezłą zagwozdkę. Do świąt nie będziemy sprawy ruszać, ale zaraz po Nowym Roku musimy przesłuchać świadków, a w dalszej kolejności także biskupa Stefanka. Aż mi się nie chce myśleć, jaka rewolucja wybuchnie, jeśli trzeba mu będzie przedstawić zarzuty. Powinien za to trafić do więzienia... A najgorsze jest to, że przekazane w zawiadomieniu o przestępstwie materiały są na pierwszy rzut oka jak najbardziej wiarygodne, a przecież niejednokrotnie już słyszeliśmy od księży w prywatnych rozmowach, że za parafię trzeba biskupowi płacić haracz – uchylił „FiM” rąbka tajemnicy prokurator z Łomży. Całą kurtynę tej tajemnicy podniesiemy już za tydzień... ANNA TARCZYŃSKA e-mail:
[email protected]
Już za tydzień poszerzony, świąteczny numer „FiM”! Zachęcamy do nabycia poszerzonego numeru „FiM”, który ukaże się w kioskach 21 grudnia. W naszym w pełni kolorowym, świątecznym wydaniu znajdziecie m.in. antyklerykalny kalendarz na 2008 rok, szopkę noworoczną, dużo tekstów dziennikarskich, wywiady, mnóstwo konkursów, rozrywki oraz ciekawostek na długie zimowe wieczory i świąteczne posiedzenia na sedesie. Cena ekstranuRedakcja meru – 5,50 zł.
„Gazeta Krakowska” doniosła o projekcie, który ma zapewnić duchownym nowe źródło dochodu. Chodzi o chowanie zmarłych w kościołach i w ich pobliżu. Dzięki nowemu pomysłowi rządu stare przysłowie „pieniądze nie śmierdzą” nabierze nowego, egzystencjalnego znaczenia i nasunie dawno zapomniane skojarzenia. Pieniądze za ekstrawagancki pochówek w świątyni nie będą śmierdzieć duchownym zarządcom kościołów, nawet jeśli wiernym będzie śmierdział nieboszczyk pochowany pod podłogą lub za ścianą w bocznej kaplicy kościoła. Według informacji gazety, Ministerstwo Infrastruktury przygotowuje nowe rozporządzenie dotyczące miejsc pochówku zmarłych. Zgodnie z nim, będzie można, tak jak przed wiekami, grzebać zmarłych wewnątrz kościołów oraz wokół nich. Dotąd na tego typu pochówki nie wyrażał zgody sanepid, dowodząc, że naruszają one przepisy sanitarne. Zgadzano się jedynie na pogrzeby w kryptach, czyli podziemnych częściach kościołów, o ile nie służyły one jednocześnie celom kultu religijnego, tj. nie gromadziły wiernych. „Gazeta Krakowska” zasięgnęła opinii hierarchów Kościoła. Oczywiście, ich opinie są entuzjastyczne. Mówią o „powrocie do pięknej europejskiej i chrześcijańskiej tradycji” oraz o tym, że „pochówek w kościele jest bardzo godnym sposobem podkreślenia czyichś zasług”. Ani słowa o tym, że nowe miejsca pochówków będą dla kleru dodatkowym, wielkim źródłem dochodów, obliczonym na bogatą klientelę, od której można wytargować olbrzymie pieniądze, np. za miejsce „blisko ołtarza”. Obiecujemy Czytelnikom monitorowanie tej bulwersującej sprawy i zrobimy wszystko, aby nie dopuścić do powrotu tej średniowiecznej praktyki, dawno zaniechanej ze względów epidemiologicznych i estetycznych. W innym wypadku osobom mieszkającym blisko kościołów (szczerze współczujemy) grozi znalezienie się o krok od minicmentarzy, z widokiem na groby pod kościelnym murem. MAREK KRAK
4
Nr 50 (406) 14 – 20 XII 2007 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
ŚWIAT WEDŁUG RODANA
Narodziny gwiazdy W kinie światowym rewolucja. Popłoch w Hollywood. Ma się pojawić nowy wielki gwiazdor – niczym Rudolf Valentino czy Charlie Chaplin. Ale po kolei. Szykują się dwa nowe seriale. Pierwszy z nich to „39 i pół”, a jego premiera planowana jest na wiosnę 2008 roku. W roli głównej wystąpi Tomasz Karolak (filmowy Darek), a oprócz niego Dorota Deląg (Kasia, aktualna dziewczyna Darka), Daria Widawska (Ania, eksżona Darka) oraz wredni teściowie – Magdalena Zawadzka (Krystyna) i Leonard Pietraszak (Warcisław). Serial reżyseruje 26-letni Słoweniec Mitja Okorn. Tomasza Karolaka pamiętamy z ról, które przyniosły mu popularność, m.in. z „Kryminalnych” (rola Szczepana Żałody), „Niani” (mafioso Wiktor), „Mamusiek” (rola Ryśka, synka mamuśki – Stanisławy Celińskiej). A teraz światowa sensacja: landzbery po cztery, raki, szpaki, widelce, kłaki, pisz pan hiszpan, cuda-niewidy i baranie rogi! Prałat Heniek Jankowski (ksywka: Marlena) z Gdańska niebawem trafi na ekrany światowych kin i telewizorów albo do... „Księgi rekordów Guinnessa”. Ks. Jankowski to bardzo pracowity gościu (nigdzie niezatrudniony), wybitny handlowiec, producent wina, wody kolońskiej i wody święconej, kolekcjoner orderów, słynny z dowcipów o „Mośkach”, właściciel jaguara (nie mylić z maybachem Tadka Rydzyka
K
– „byznesmena” i multimilionera z Torunia). Heniek, znany ze swej skromności, żąda, aby Hollywood nakręcił o nim serial biograficzny. Do roboty już się wziął prezes Instytutu im. Księdza Prałata Henryka Jankowskiego, 26-letni Mariusz Olchowik (były ministrant kościoła św. Brygidy w Gdańsku), i chce przekonać gwiazdę amerykańskiego kina Mela Gibsona do wyreżyserowania tego filmu. Gibson nadaje się do tego jak żaden inny. I nawet nie chodzi o to, że jest uważany za antysemitę. Wyreżyserował przecież „Pasję” oraz był głównym bohaterem takich filmów jak „Waleczne serce”, „Człowiek bez twarzy” i trzech z serii „Szalony Maks”. To wszystko za nim przemawia, bowiem, aby zrobić film o Jankowskim, trzeba mieć pasję, waleczne serce, być człowiekiem bez twarzy i do tego szalonym. Na razie – jak podaje nowojorski magazyn „Forward” – Gibson...
iedy przeczytałem, że Jerzy Szmajdziński ostrzega w mediach przed ustanowieniem w Polsce państwa wyznaniowego, sądziłem, że mamy już pierwszy dzień kwietnia i że kilka zimowych miesięcy przespałem niczym niedźwiedź. A jednak tak powiedział, i to na serio! Od lat powtarzamy na tych łamach jak mantrę, że... Polacy to naród wierzących antyklerykałów. Potwierdzają to wszelkie sondaże – każde nowe roszczenie Episkopatu RP jest niemile widziane przez większość rodaków. Każda partia, która będzie się domagała ograniczenia wpływów kleru, zyska społeczne poparcie, gdyby nawet (a raczej tym bardziej) została wściekle zaatakowana przez biskupów. Do tej pory nasze antyklerykalne i bardzo racjonalne mantrowanie było zazwyczaj lekceważone; lewica, bo ona ma najbardziej antyklerykalny potencjał, na ogół mdlała ze strachu przed biskupami, zamiast bać się opinii wyborców. A wyborcy widzieli to i podczas wyborów dziękowali lewicy zamaszystym kopniakiem. Wydaje się, że coś w kwestii oporu przeciw klerykalizacji drgnęło wreszcie we właściwą stronę w ostatnim tygodniu. Na wieść o tym, że minister edukacji po rozmowie z biskupami będzie dalej pracować nad sprawą matury z religii, w SLD przyjęto bardzo dobrą strategię gwałtownego sprzeciwu, wołania o państwie wyznaniowym oraz „przejawach prymitywnego konserwatyzmu” PO. Przy okazji wygarnięto partii Tuska, że prowadzi Polskę tam, gdzie PiS, i że zupełnie się od swoich poprzedników u władzy nie różni. Innymi słowy, lewica parlamentarna zrobiła
nic nie wie o pomyśle Heinricha J. I niech już lepiej tak zostanie. Mnie się jednak wydaje, że najlepiej byłoby wyprodukować wspólny wojenny serial o Jankowskim i Rydzyku jako głównych bohaterach grand nach ost. Antysemickie akcenty należałoby jednak trochę wyretuszować. Ten film mógłby reżyserować Francis Ford Coppola. On się na tym zna, bo już nakręcił znakomity film o gangsterach „Ojciec Chrzestny” (trzy części). U mnie na wsi proponują taką sekwencję finałową filmu: Rydzyk i Jankowski idą do nieba. Otwiera im bramę święty Piotr i pyta: Antysemici?! A wy tu po co?! Do nieba chcecie, śmirusy?! Wynocha mi stąd, bździole! Rydzyk z Jankowskim odchodzą. Rydzyk mówi (i tu najazd kamery na jego święte oblicze): Heniu, ja przeczuwałem, że ten Żyd nas nie wpuści! ANDRZEJ RODAN
Prowincjałki Na ławie oskarżonych zasiedli Michał G. i Wojciech J. z Podgórza. Obydwaj są oskarżeni o zamordowanie wspólnego kolegi od kieliszka. Podobno pokłócili się o to, który serial telewizyjny jest najlepszy. Jeden twardo obstawał przy swoim, więc pozostali dwaj zatłukli go na śmierć. Telewizorem.
CORPUS DELICTI
Pewien 64-letni łodzianin przez tydzień spał w jednym łóżku ze swą zmarłą żoną, zanim zdecydował się wezwać pogotowie. Z kolei Jerzy W. za wszelką cenę chciał wyróżnić miejsce pochówku teścia. A że nie było go stać na ekskluzywny nagrobek, ukradł takowy z innego cmentarza. Zdobycz była nie byle jaka – grobowiec z zielonego indyjskiego granitu. Zmarły podarunkiem się nie nacieszył, bo miejscowa policja skradziony kurhan wytropiła.
UŻYCIE PO ŻYCIU
Całkiem nowe zastosowanie dla jednorazówki znalazł 30-latek z Ełku. Z naciągniętą na głowę torbą foliową i bronią w ręku wpadł do sklepu i zażądał od ekspedientki dziennego utargu. Łup ukrył w swoim domowym klozecie, gdzie dość szybko „zwąchali” go policjanci. Za użycie nieekologicznej foliówki facetowi grozi do 15 lat więzienia.
JEDNORAZOWY ŁUP
Proboszcz parafii św. Jadwigi w Rogoźniku zdębiał, gdy pewnego ranka wyszedł na obchód swoich włości i skonstatował, że brakuje... krzyża. Po intensywnym dochodzeniu okazało się, że ów przedmiot czci religijnej ściął 19-letni mieszkaniec Rogoźnika i jego o trzy lata młodszy kolega z Dobieszowic. Za znieważenie świętości starszy profan został już aresztowany. O losie młodszego zdecyduje sąd rodzinny.
PROFANI
Całkiem nieźle zorganizowana szajka okradała chorzowską spółdzielnię mleczarską. Czterech pracowników regularnie wynosiło z firmy sery i masło, które następnie upłynniali paserzy. Ze wstępnych szacunków wynika, że panowie skaleczyli pracodawcę na co najmniej 90 tys. zł. Wybrała WZ
AFERA NABIAŁOWA
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Chciałbym wreszcie zapytać na takim poziomie demagogicznym, na jakim wy pytacie: Dlaczego jest tak dużo rozwodów w Prawie i Sprawiedliwości? Dlaczego jest taki kryzys, dlaczego jest tak dużo rozwodników? Dlaczego rządzi w PiS klub kawalerów? (Tadeusz Iwiński) wreszcie to, co powinna była dawno zrobić każda oświecona partia opozycyjna w kraju zawłaszczanym od lat przez klerykalną reakcję. Platforma, która od kilku miesięcy próbuje pokazać, że jednak różni się zasadniczo od PiS, na taką krytykę oraz wyniki sondaży, bardzo nieprzychylne dla pomysłu wprowadzenia religii na maturze, zareagowała prawidłowo – wyparła się, że uzgodniła cokolwiek z Episkopatem. Tusk powiedział nawet, że o takich sprawach decyduje rząd (w domyśle: nie biskupi), a Chlebowski zapewnił, że taka religijna matura będzie nieprędko... Co prawda na entuzjazm jeszcze za wcześnie, bo teraz należy oczekiwać gniewnej reakcji Episkopatu, ale przyznam, że tego rodzaju akcji nie widziałem w polskim życiu publicznym od 10 lat, od czasu chwalebnego, wieloletniego blokowania przez SLD ratyfikacji konkordatu Suchockiej. Miejmy nadzieję, że ta pierwsza jaskółka oporu wobec klerykalizacji nie zamarznie po długiej zimie uległości polskiej klasy politycznej wobec biskupów i że przylecą następne, zapowiadając prawdziwą wiosnę, a choćby i nawet skromne przedwiośnie. Wymarznięci ludzie bardzo takiego ocieplenia potrzebują i z pewnością jego sprawcom odwdzięczą się przy urnach wyborczych. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
To działa
Cieszę się bardzo, że pan Gosiewski, jako wybitny przedstawiciel swojej partii, własnymi ustami wyraził wreszcie opinię, iż PiS jest drugą partią w parlamencie, a nie pierwszą. (Jan Bury)
Za to, że Lepper i Giertych zostali wicepremierami, odpowiedzialność ponosi PO. To oczywiste. (Lech Kaczyński)
Dzisiaj, pod władzą PO w Polsce, mamy do czynienia z bezwstydnym powrotem do tego, co działo się w latach 90. (Lech Kaczyński)
Dwubiegunowy podział sceny politycznej nie byłby korzystny, gdyż prowadziłby do jej oligarchizacji. System dwupartyjny sprawdził się tylko w krajach anglosaskich, gdzie panuje wyjątkowo wysoka kultura obywatelska. (Jarosław Gowin)
Warszawa jest miastem, które ze względu na swoją historię i teraźniejszość zasługuje na to, żeby był w niej kardynał. (abp Kazimierz Nycz o spodziewanej nominacji dla siebie)
Dzisiaj przyszli do mnie z jednej redakcji. Z komżami, że chcą mszę koncelebrować. (o. Tadeusz Rydzyk)
Ja niczego nie oczekuję od tej pani kompletnie, więc nie jest dla mnie żadnym zaskoczeniem, że tam czegoś nie podpisała, nie napisała. (Stefan Niesiołowski o Annie Fotydze)
PS Zachęcamy, aby opinie Czytelników na temat wprowadzenia religii w szkole kierować na adres e-mailowy Ministerstwa Edukacji Narodowej:
[email protected] lub: MEN, al. Szucha 25, 00-918 Warszawa. Niech nasz głos doda odwagi przeciwnikom klerykalizacji w PO.
Samo pojęcie orientacji seksualnych to wpuszczanie trucizny do systemu prawnego, ponieważ homoseksualizm i poligamia to utrata kierunku w życiu. (Marek Jurek o Karcie praw podstawowych) Wybrali: OH i AC
Nr 50 (406) 14 – 20 XII 2007 r.
NA KLĘCZKACH
PRZECIW PRAWOM Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. Piotra Skargi rozpoczęło kampanię wzywającą do wysyłania pod adresem prezydenta Lecha Kaczyńskiego apeli o odrzucenie Karty praw podstawowych. Nieważne, czy obywatel ma jakiekolwiek pojęcie o Karcie, wystarczy, by wiedział, że „jako Polak i chrześcijanin powinien być przeciw”, złożył podpis na gotowym druku pod zredagowanym przez Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej tekstem i przesłał go do Prezydenta RP. A oto fragment tegoż protestu: „Uważam, że Karta Praw Podstawowych, zakorzeniona w ideologii laickiej i odrzucająca chrześcijańskie dziedzictwo Europy, stanowi przejaw tego, co papieże Jan Paweł II i Benedykt XVI określili mianem cywilizacji śmierci i dyktatury relatywizmu. W moim przekonaniu, wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w sprawie Alicji Tysiąc przeciwko Polsce, wspierający prawo do zabijania dzieci poczętych, czy rezolucje Parlamentu Europejskiego na rzecz promowania dewiacyjnych zachowań niszczących rodzinę, stanowią wyraz tych niepokojących tendencji”. AK
wybrało 50 osób (1,6 proc. uczestników). Kolejnych 418 (około 13,2 proc.) wybrało odpowiedź: „Tak – każdy przedmiot się liczy”. Najwięcej, bo ponad 2300 osób, opowiedziało: „Nie – wybór indywidualny nie podlega ocenie”. Tak więc ponad 70 procent polskich pedagogów jest zdecydowanie przeciwnych klerykalizacji polskiej szkoły. A
MATURY, KONKURSY...
WYBRANIEC W PIERDLU
TVT KŁAMIE Sąd Najwyższy nie uwzględnił złożonej przez Fundację Lux Veritatis kasacji wyroku w sprawie o naruszenie dóbr osobistych Fundacji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Ponieważ uprawomocnił się już wyrok w tej bulwersującej w swoim czasie sprawie, Rydzykowa fundacja musi wreszcie przeprosić publicznie Jurka Owsiaka za emisję kłamliwego filmu, szkalującego Przystanek Woodstock. Przeprosiny powinny ukazać się w Telewizji TRWAM. Dodajmy jeszcze, że w tych dniach w Sądzie Okręgowym w Warszawie odbyła się kolejna rozprawa z powództwa Fundacji WOŚP przeciwko Rydzykowemu „Naszemu Dziennikowi”, dotycząca obrony dobrego imienia Orkiestry Owsiaka. Wyrok – jeszcze przed świętami. BS
MAŁA ŚREDNIA Polscy nauczyciele w ogromnej większości nie zgadzają się na wliczanie oceny z religii do średniej na świadectwie szkolnym. Do takich wniosków skłaniają wyniki sondy internetowej, przeprowadzonej przez portal edukacyjny eduinfo.pl. Wzięło w niej udział 3171 osób. Odpowiadając na pytanie: „Czy jesteś za wliczaniem oceny z religii do średniej na świadectwie szkolnym?”, miały one do wyboru cztery warianty odpowiedzi. Pierwszy z nich: „Tak – jest to ważny element wychowania patriotycznego” – wybrało 399 ankietowanych, tj. 12,6 proc. ogółu. Odpowiedź neutralną: „Nie mam zdania – jest mi to obojętne”
Dziarscy CBA-siacy już mieli wkroczyć na salę obrad, gdy nagle drogę zastąpił im dyrektor kancelarii Andrzej Wałkowicz, besztając niemiłosiernie, że nie wolno przeszkadzać „dostojnemu gościowi”. Stróże prawa podkulili ogony i grzecznie czekali na korytarzu. Stali tak prawie godzinę, do czasu aż marszałek Małopolski, Marek Nawara, osobiście odprowadził Dziwisza do limuzyny, i dopiero wtedy przystąpili do kontroli. PP
Olimpiady przedmiotowe – od wielu lat organizowane w polskich szkołach – mają za zadanie „wyłuskanie” uczniów o największym potencjale intelektualnym. W Szczecinie dzieje się to tak: W zamieszczonym na stronie internetowej „Zakresie wiedzy i umiejętności wymaganych w konkursie języka polskiego z elementami wiedzy o sztuce dla uczniów szkół gimnazjalnych w roku szkolnym 2007/2008” można wyczytać: „Od uczestników konkursu wymagamy wiedzy i umiejętności z zakresu kształcenia literackiego, kulturowego i językowego na poziomie ponadpodstawowym, umożliwiającym twórcze rozwiązywanie zagadnień humanistycznych”. Jakże pięknie. Tylko że chwilę później konkursowicze dowiadują się, iż dobór lektur i zagadnień wiąże się jedynie z Biblią. Wymagana jest znajomość fragmentów tekstu biblijnego oraz innych „tekstów kultury” z Biblią spójnych. A
MAŁCZAĆ, SOBAKI! Agenci CBA weszli 29 listopada do Urzędu Marszałkowskiego w Krakowie, by przeprowadzić kontrolę w sprawie korupcji, do której doszło przy budowie Opery Krakowskiej. Dzielni tajniacy mieli pecha, gdyż ich akcja zbiegła się akurat w czasie z nawiedzeniem gmachu Urzędu Marszałkowskiego przez kardynała Dziwisza, który – po oficjalnym olaniu nowego budynku – wygłaszał jakieś przemówienie.
Profesor Antoni J. – były rektor jarosławskiej uczelni wyższej, któremu JPII miał szepnąć, że jest wybrańcem bożym („Profesor fiutologii” – „FiM” 48/2007) – powrócił za kratki. Na razie na trzy miechy, ale jest nadzieja na dłuższy pobyt. Come back to zasługa Prokuratury Okręgowej w Krakowie, prowadzącej śledztwa w sprawach fałszowania delegacji służbowych i finansowania z pieniędzy uczelni kampanii wyborczej do Senatu w 2005 roku. Wniosek do sądu prokuratorzy poparli dowodami, że prof. Antoni J. olewał wezwania śledczych oraz badania lekarskie, jakie mieli przeprowadzić biegli sądowi. Ponadto nie wpłacił wymaganego poręczenia majątkowego i nie oddał paszportu, co rodziło podejrzenie, że może wyjechać z kraju. Eksrektor nie będzie się nudził w areszcie. Niebawem ruszy od nowa proces dotyczący wyłudzenia przez niego z budżetu uczelni ok. 230 tys. zł oraz kierowania gróźb karalnych pod adresem dziennikarki regionalnego tygodnika. Ponieważ kilka prokuratur bada jeszcze inne (stare i nowe) sprawy, których negatywnym bohaterem jest ten „boży wybraniec” – zapowiada się pracowity rok dla małopolskich sądów. Jad
Na otarcie łez dostali list przełożonego Zgromadzenia Redemptorystów o. Josepha W. Tobina, który nazwał Radio Maryja cennym narzędziem ewangelizacji. Słowo „narzędzie” jest tu kluczowe. BS
KONFITURY Nowym wojewodą lubelskim została niejaka Genowefa Tokarska – inżynier, członek PSL, dotychczas wójt w gminie Biszcza nieopodal Biłgoraja. „Jednym z najważniejszych zamierzeń wojewody Tokarskiej jest przyczynienie się do zwiększenia tempa rozwoju gospodarczego Lubelszczyzny. Zadanie to ma być realizowane nie tylko poprzez wykorzystanie środków unijnych, ale również przez aktywizację potencjału regionu” – poinformowały służby prasowe Urzędu Wojewódzkiego. Następnie wyjaśniono, na czym „aktywizacja potencjału regionu” ma polegać: „Wojewoda Tokarska w pierwszym dniu urzędowania spotkała się z księdzem arcybiskupem Józefem Życińskim, metropolitą lubelskim”. KC
POCIĄG SENATORA Dla tych, którzy byli oburzeni postojem we Włoszczowie pociągu InterCity, mamy kolejną kolejową gratkę. Tym razem jest to międzynarodowy pociąg „Józef Bem” relacji Warszawa–Budapeszt, który od 9 grudnia zatrzymuje się we wsi Stróże (Małopolska), liczącej... 3500 mieszkańców. Połączenie zyskało już nowy przydomek „EC Kogut”, bo właśnie w Stróżach mieszka niejednokrotnie przez nas opisywany Stanisław Kogut, kolejarz i senator PiS-u („FiM” 47/2003, 33/2006). Jak twierdzi rzeczniczka InterCity, „Bem” ma zastąpić jeżdżącą na tej trasie pospieszną „Cracovię”. Tyle że ta zatrzymywała się nie tylko w Stróżach, ale w miastach – Bochni czy Starym Sączu. „Bem” już w tych „podlejszych” miejscach postoju mieć nie będzie... PAR
16 LAT POGARDY Szesnaste urodziny Radia Maryja stały się okazją do kolejnej fety z udziałem słuchaczy i sympatyków Rydzyka. Wprawdzie Jarosław Kaczyński przesłał zaledwie list gratulacyjny, za to osobiście dopisali PiS-owscy aparatczycy, m.in. Przemysław Gosiewski, Krzysztof Putra, Zbigniew Wassermann i Zbigniew Ziobro. Nastrój był podniosły. Zwłaszcza wtedy, gdy górale z Podhala odśpiewali Rydzykowi specjalnie ułożoną piosenkę: „Cały świat wie o tym i wy o tym wiecie, że nie ma drugiego ojca Rydzyka na świecie”. Niestety, nie ma... Skandalem zwolennicy szefa RM nazwali odwołanie (podobno przez MON) koncertu Orkiestry Reprezentacyjnego Zespołu Artystycznego WP.
PRZED OSIEMNASTKĄ Jolanta S. z Jawora (Dolny Śląsk) odpowie przed sądem za próbę usunięcia ciąży swojej trzynastoletniej córki.
5
Akt oskarżenia przeciwko matce został już przekazany do Sądu Okręgowego w Legnicy. Kobiecie grozi nawet 8 lat więzienia. Prokuraturę poinformował o przestępstwie poproszony o dokonanie zabiegu medyk, który w ten sposób rozumiał tajemnicę lekarską. Ojcem dziecka trzynastolatki jest jej szesnastoletni kolega. On również stanie przed sądem i może pójść siedzieć nawet na 10 lat (za obcowanie płciowe z osobą poniżej 15 roku życia). W Arabii Saudyjskiej za podobny czyn grozi 100 batów. No, ale to cywilizowany kraj. ZK
NA DYWANIKU Niepisanym obowiązkiem prezydentów i kolejnych premierów RP jest pielgrzymka do Watykanu. Wojewodowie z Podkarpacia zawsze na początek urzędowania fatygują się do Przemyśla, gdzie abpowi Michalikowi składają hołdy, wysłuchują jego instrukcji i poznają „pilne potrzeby” kurii. Wizytę u „Księcia” (tak mówią nad Sanem o szefie Konferencji Episkopatu) ma już za sobą nowy wojewoda – Mirosław Karapyta (PSL) – podobno swój chłop. Oczywiście, dla księży. W „Michalikowie” wierzą, że krzywdy zrobić im nie da, a i wojewódzkiego grosza nie pożałuje! Jad
NA POCZĄTEK NA TACĘ W stosunkach polsko-niemieckich każdy nowy pozytywny sygnał ze strony polityków jest na wagę złota. Po dąsach bliźniaków nadszedł nareszcie czas rzeczowych spotkań. Szkoda, że jak zwykle pierwszy skorzysta na tym Kościół watykański. Minister spraw zagranicznych Radek Sikorski zaproponował swojemu niemieckiemu odpowiednikowi, Frankowi Walterowi Steinmeierowi, aby na dobry początek wzajemnych kontaktów oba kraje odbudowały farę w Gubinie – zniszczoną w trakcie działań wojennych w lutym 1945 roku. Na szczęście tym razem strona niemiecka wzięła na siebie główny, finansowy ciężar rekonstrukcji świątyni. Stanie się ona w przyszłości centrum spotkań polsko-niemieckich... pod nadzorem gubińskiego proboszcza. RP
6
Nr 50 (406) 14 – 20 XII 2007 r.
POLSKA PARAFIALNA
No to kaplica ielebny z Ostrowąża zawsze uważał, że najważniejsze są prawa boskie. Ale przyjdzie mu bulić za łamanie praw ziemskich.
W
Ryszard F., proboszcz parafii Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny i św. Jakuba w Ostrowążu koło Ślesina, rozpoczął budowę kaplicy cmentarnej bez jakiegokolwiek pozwolenia. Prawdopodobnie nikt by się o tym nie dowiedział, gdyby nie wypadek na budowie. W końcu listopada 2002 roku podczas prac dekarskich z dachu spadł robotnik. Powiatowa Inspekcja Nadzoru Budowlanego w Koninie wydała decyzję o rozbiórce kaplicy samowolki, o czym zawiadomiła proboszcza. Wielebny wcale się tym nie przejął i nawet nie myśli wdawać się w jakiekolwiek dyskusje z urzędnikami. – Decyzja jest ostateczna i nielegalnie wzniesiony obiekt będzie rozebrany – mówi Elżbieta Olszewska, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego w Koninie. Choć PINB nie bierze
pod uwagę oporu „materii”, to zupełnie innego zdania jest burmistrz pobliskiego Ślesina Jan Niedźwiedziński, który mówi wprost: „Jak trzeba, to będę bronił kaplicy. Mam stary czołg, to nim przyjadę i stanę na czele wsi”. I niewykluczone, że tak zrobi... Proboszcz z Ostrowąża nie chciał z nami rozmawiać i zdradzić, co zrobi teraz, gdy obowiązuje już decyzja o rozbiórce obiektu. Czyżby liczył na jakieś wstawiennictwo? A może na ten czołg? – Nie ma mowy o zaakceptowaniu samowoli budowlanej księdza. Nie ugniemy się też przed jakąkolwiek presją. Mamy dość sposobów, by wyegzekwować przestrzeganie prawa – mówi Olszewska. Ot, desperatka jakaś, ale nam strasznie się kobita podoba! PIOTR SAWICKI
Scena na deskach ubelska kuria znów cenzuruje środowiska uniwersyteckie. Tym razem poszło o spektakl teatralny na temat wydarzeń, w których sama brała udział.
L
W ramach Studenckiego Festiwalu Teatralnego „Kontestacje”, który odbywał się w Akademickim Centrum Kultury UMCS Chatka Żaka, miano zaprezentować „Betanki”. Przedstawienie opowiada o nieposłusznych mniszkach z Kazimierza Dolnego nad Wisłą, które zostały wywalone przez Kościół katolicki z zakonu, a przez policję i komornika – ze swej siedziby. „Betanki” przygotował i do Lublina przywiózł z Gorzowa Wielkopolskiego niezależny Teatr „Kreatury”. Spektakl, wystawiany już w innych miejscach Polski, nie spodobał się arcybiskupowi Józefowi Życińskiemu, choć sztuki ekscelencja... na oczy nie widział. Hierarcha, jak wiadomo, sam odgrywał główną rolę w podsycaniu konfliktu wokół kazimierskich zakonnic („FiM” 48/2005), więc
betanki „na deskach” doprowadziły go do furii – czemu dawał wyraz w lokalnych mediach. Wobec sprzeciwu księcia lubelskiego gospodarze Chatki Żaka zażądali od organizatorów Kontestacji zdjęcia „Betanek” z festiwalowego repertuaru. Ci jednak stanęli okoniem. Kierownictwo ACK podjęło wówczas bezprecedensową decyzję o ocenzurowaniu własnej sceny. Ostatecznie „Betanki” zagrano, ale nie w Chatce Żaka, lecz w... studenckiej małej knajpce. Nie pierwszy to raz lubelska kuria ingeruje w treści studenckich imprez. Wszyscy doskonale pamiętają ocenzurowanie festiwalu Prawa Człowieka w Filmie i wywalenie koszulek z nadrukami niemiłymi Życińskiemu, który w tej kwestii naciskał na władze UMCS. Skandal i wstyd był na całą Polskę i pół Europy. KC
Premier Tusk w czasie wizyty w Watykanie pocałował B16, głowę obcego państwa, do tego Niemca, w du...ży pierścień. Zyski z tego będą wątpliwe. Prognozujemy, że Platformie w sondażach niedługo zacznie spadać z powodu niektórych klerykalnych poczynań, że o Karcie praw już nie wspomnimy... Wizyta premiera w Watykanie była konieczna. Ważne, że nie była to pierwsza wizyta zagraniczna. Mała rzecz, a cieszy. Ale całowanie faceta po rękach cuchnie średniowiecznym podporządkowaniem władz państwa religii. Premierowi bezstronnego światopoglądowo (choćby nominalnie) kraju absolutnie nie przystoi. Nawet w czasie wizyty prywatnej, bo dzięki kamerom idzie
z religii. Dlaczego w państwie świeckim o edukacji rozmawia się z biskupami? Na sabacie PiSdzielców Kaczor znów ogłosił wojnę o IV RParafialną (lub Policyjną, jak kto woli, a na jedno wychodzi) i walkę o elektorat młodzieży i dużych miast. Kto PiSdzielcom ma tę walkę stoczyć, jak nie księża i katecheci? Właśnie dlatego edukacja jest frontem walki o nowoczesną Pol-
nasypali pasożytom do koryta, z czubkiem, z naszych podatków! Rząd musi to podsumować i pokazać narodowi, aby Polacy nie mieli wątpliwości, że PiSdzielcy dla władzy sprzedadzą ojczyznę obcemu państwu, Watykanowi. To jest socjotechnika. Wizerunkowi silnego i konsekwentnego rządu nie służy też druga minister, która ledwie wspomniała o kontroli jakości kształcenia w imperium zła, a już ojdyrydy zawył o prześladowaniu. A przecież sam głosi, że uczciwy nie ma się czego bać. Ledwie zaskowytał, a pani minister już się zes...trachała i jęła się wycofywać. Socjotechniczna porażka, wręcz Waterloo, bo wyborcy zobaczyli, jak Platforma boi się Kościoła. Obraz rządu będzie też zależał od spraw okołobudżetowych. PiSdzielcy wykorzystają debatę bu-
Pocałunek śmierci w świat. Nie chcemy się czepiać, że Watykan (Kościół) to ostatnia obok Białorusi dyktatura w Europie, ale Putin przy B16 to demokrata! Higiena takiego całowania jest odrażająca, na dodatek premier miał na wardze opryszczkę. Był więc wspaniały pretekst do wykręcenia się od tego obrzydliwego gestu. Nie skorzystał. Jesteśmy pewni, że pocałunek przyniesie Platformie tylko straty. Wyborcy, nawet katoliccy, głosowali za powstrzymaniem wciskania się religii w każdą dziedzinę życia publicznego i przywróceniem bezstronności światopoglądowej państwa (art. 25, ust. 2 konstytucji). Tusk nie zyskał ani jednego głosu katolickich fanatyków, którzy zawsze murem będą głosować na PiSdzielców. Za to zachwiał zaufaniem własnego elektoratu. Ten pocałunek rodzi nieufność do przyszłej polityki rządu, szczególnie w kontekście kilku ostatnich jego poczynań. Podejrzewamy, że w rządzie znalazł się koń trojański Kościoła, a jest nim pani minister edukacji. Niepojęty jest jej serwilizm wobec prałata Jankowskiego, którego matka pochodziła z Westfalii, a ojciec w mundurze Wehrmachtu zginął za Hitlera w 1943 r. Skoro Tusk musiał się tłumaczyć za dziadka, dezertera z Wehrmachtu do polskiego wojska... Obowiązkiem pani minister jest natychmiast wprowadzić zapisane w ustawie, a celowo blokowane lekcje etyki, stopień z religii usunąć ze świadectw szkolnych (świadectwo podaje informację o wyznaniu, co jest niezgodne z konstytucją) oraz religię z przedszkoli. Żadnych działań w tych kierunkach nie widać, za to pani minister rozmawia z biskupami o maturze
skę. Jak to jest ważne, oglądaliśmy w czasie obchodów 16-lecia imperium zła bezdzietnego ojca. Watahy ziejące nienawiścią, czółka myślą nieskażone – oto obraz świadczący, do czego prowadzi takie ogłupianie. Czy tak mają wyglądać przyszłe pokolenia Polaków?! Zgroza. Autorów wynalazków, kandydatów do Nagrody Nobla próżno szukać wśród tych watah. Te zdjęcia pójdą w świat, jak zwykle ośmieszą Polskę i nas, Polaków. Podbudują stereotyp. Jak wytłumaczyć cywilizowanemu światu, że to nie jest obraz Polaków, tylko skrajnie fanatyczni wyznawcy sutanny? Kalendarz kolejnych batalii tej wojny jest znany: w połowie roku 2009 wybory do Parlamentu Europejskiego, samorządowe i prezydenckie w końcu 2010, parlamentarne jesienią 2011 r. Ufamy, że uda się zmienić ten kalendarz złożeniem PiSprezydenta z urzędu. Ale najbliższa batalia już za półtora roku. Czasu mało, a jak ściągnąć do urn młodych wyborców, jeśli nie będzie szybkich, widocznych zmian? Entuzjazm opadnie, za to ławą pójdą do urn watahy instruowane i sterowane falami Radyja. Dlatego bliski prawdy może być Kaczor wieszczący wygraną PiSdzielców. Wyborów nie da się wygrać tylko ich antytwarzami i komisjami śledczymi. Kaczory, Brudziński, Pinochet–Kamiński, Girzyński, Karski, Dudziński, Kempa i paru innych budzą skurcze wymiotne, ale to za mało. Panie Premierze, jest Pan na wojnie! Premier musi być świadom, że nigdy, choćby całował B16 w du...ży pierścień, nie wyprzedzi w wyścigu o poparcie Kościoła PiSdzielców. Wszak na odchodnym
dżetową do wściekłych ataków na rząd. Tymczasem sami durno się obnażyli. Zgłosili do własnego projektu budżetu aż 109 poprawek! Pokazali skrajną niekompetencję. Tusk poprzez swoich ludzi (Jarosław K. woli to robić osobiście) musi punktować PiS przy każdej okazji, np. po przywróceniu eksportu mięsa do Rosji trzeba natychmiast podliczyć i ogłosić, ile polskich eksporterów kosztowało to embargo załatwione przez Kaczyńskich. PiS takiej okazji w życiu by nie przepuścił! Oni wręcz takie okazje kreują, aby mieć czym strzelać (vide: propozycja powstania komisji sejmowej ds. prywatyzacji szpitali, która przecież nie miała miejsca...). Zupełną katastrofą jest obcięcie pieniędzy niepełnosprawnym, a pozostawienie Kościołowi. Likwidacja Funduszu Kościelnego to zadanie chwili, wszak odebrane majątki zwrócono z nawiązką. Kościół to dzisiaj największy obszarnik w Polsce, ma więcej ziemi niż przed wojną, ciągnie z niej nieopodatkowane zyski i dostaje wielomilionowe dotacje unijne. To hańba, że rodzice ciężko chorych dzieci muszą żebrać o pieniądze, a leczymy biskupów milionerów i będziemy finansować misje i budowę kościołów w Trzecim Świecie. To więcej niż hańba! Jeśli choćby jedno z tych dzieci umrze, to będzie zbrodnia! Sugerujemy jeszcze jeden sposób na tanie państwo: po co nam ekstraambasada w Watykanie, skoro jest już takowa tuż za murami, w Rzymie? Sam Watykan z powodu oszczędności ograniczył liczbę swoich nuncjatur i np. ma tylko jedną na całą Skandynawię. LUX VERITATIS
Nr 50 (406) 14 – 20 XII 2007 r.
POLSKA PARAFIALNA
7
Nienasycenie Nie ma takiej kwestii społecznej, na którą watykańczycy nie mieliby lekarstwa z działaniem ubocznym: coraz więcej wpływów i pieniędzy dla Kościoła... Zakon salezjanów ma w Polsce 6 szkół podstawowych, 23 gimnazja, 25 liceów ogólnokształcących i techników oraz 4 ośrodki wychowawcze. Korzystanie z usług owych placówek (współfinansowanych przez państwo) jest dobrowolne, więc wara nam od tego, że młodzież poddawana jest z woli rodziców „nowatorskiemu systemowi wychowania świętego Jana Bosko” – jak to określają zakonnicy. A jednak salezjanie mają duży i wciąż niezaspokojony apetyt, czego dowodzi np. fakt, że zapragnęli, aby władze Poznania oddały im Pogotowie Opiekuńcze pozostające dotychczas we władaniu samorządu, reprezentowanego przez Wydział Zdrowia i Spraw Społecznych Urzędu Miasta. Wszystko wskazuje na to, że lada dzień zapadnie pozytywna dla mnichów decyzja. O tym milczeć nie wolno... ~~~ Pogotowie Opiekuńcze to nie jest klasyczna szkoła czy internat, lecz półzamknięta placówka interwencyjna „przeznaczona dla dzieci i młodzieży wymagających zapewnienia doraźnej całodobowej opieki” w przypadku ciężkich kłopotów z zaniedbującymi swoje pociechy rodzicami. Do pogotowia dziecko lub nastolatek trafia najczęściej na mocy decyzji sądu i przebywa tam tak długo, aż – po okresie obserwacji – zostanie zakwalifikowane do odpowiedniej placówki opiekuńczo-wychowawczej lub rodziny zastępczej. Innymi słowy: liczący sobie od 3 do 18 lat pensjonariusze pogotowia opiekuńczego (niebędącego wszak quasi-poprawczakiem czy schroniskiem dla nieletnich przestępców) nie mają żadnego – poza ucieczką z zakładu – wyboru, a ich rodzicom jest na ogół obojętne, co z synem czy córką się dzieje. Czy neutralnemu światopoglądowo państwu też może to być obojętne? ~~~ Poznańskie Pogotowie Opiekuńcze odwiedziliśmy w ubiegłorocznym Dniu Dziecka. Opisaliśmy później („Poemat pedagogiczny” – „FiM” 23/2006) nieciekawą atmosferę panującą w placówce, przypisując ów stan rzeczy nagannym obyczajom jej ówczesnego dyrektora Sławomira S. i biernej postawie Marii Remiezowicz – szefowej Wydziału Zdrowia i Spraw Społecznych. Przypomnijmy, że chodziło o zjawiska przemocy dyrektora wobec podopiecznych oraz terroru psychicznego wobec kadry pedagogicznej i pracowników.
– Nie wiem, jak jest w więzieniu, ale chyba podobnie. Jak nie ma co robić, to się bijemy. Wydaje mi się, że kiedy tu przyszedłem, byłem jeszcze w miarę normalny. Ale po dwóch czy trzech tygodniach człowiek staje się podobny do wszystkich. To się chyba nazywa „zdemoralizowany”? – zastanawiał się w rozmowie z naszym dziennikarzem 12-letni Piotrek. – Dyrektor nie zgadza się na terapię indywidualną z dziećmi, bo one wtedy opowiadają opiekunowi o tym, że są bite. Po którejś takiej rozmowie chciał się pozbyć człowieka, któremu dzieci najbardziej ufały – opowiadali nam wychowawcy z pogotowia. Wkrótce po naszej publikacji dyrektor S. wyleciał z roboty, a 17 października 2006 r. jego miejsce zajął (wygrawszy konkurs) Piotr Michalak – specjalista pełną gębą, kierujący dotychczas Ośrodkiem Wspomagania Dziecka i Rodziny w Kołaczkowie koło Wrześni. Michalak szybko zintegrował kadrę pogotowia i rozpoczął realizację swojego autorskiego programu restrukturyzacji. Zdawać by się mogło, że dalej będzie już miał z górki: dobra atmosfera, obiekt pięknie wyremontowany (za ponad 300 tys. zł), rozumiejący dzieci wychowawcy, psychologowie i pedagodzy. Niestety, wokół pogotowia zaczęli krążyć „ratownicy” w sutannach... ~~~ A później – 10 maja 2007 r. – było brzemienne w skutki posiedzenie Komisji Polityki Społecznej i Zdrowia Urzędu Miasta, kiedy to: ~ radni intensywnie „zastanawiali się nad formułą dalszej działalności Pogotowia i sposobem jego prowadzenia – przez Miasto albo organizację pozarządową” – czytamy w protokole z posiedzenia; ~ Remiezowicz poinformowała zebranych o „nowym projekcie przygotowanym przez Towarzystwo Salezjańskie, Inspektorię pw. św. Wojciecha w Pile”; ~ Michalak wołał na puszczy, „podkreślając w czasie dyskusji, że program zmian
w placówce został też opracowany przez obecnych jej pracowników”; ~ wybrańcy ludu jednomyślnie przyjęli „stanowisko skierowane do Prezydenta Miasta, w którym wypowiedzieli się pozytywnie odnośnie rozpoczęcia prac nad zmianą formuły działalności Pogotowia Opiekuńczego”. O dzieciach nie dyskutowano... Gdy wkrótce ogłoszono konkurs na projekt poprowadzenia pogotowia przez organizację pozarządową, okazało się, że pomysł salezjanów jest absolutnie najlepszy. Propozycji Michalaka w ogóle nie rozpatrywano. „Zaproponowaliśmy między innymi wprowadzenie nowatorskiego systemu wychowania świętego Jana Bosko i zorganizowanie oratorium dla młodzieży. Mamy też pomysł, żeby pogotowie, oprócz funkcji interwencyjnych, spełniało dodatkowo rolę hostelu” – ujawnił salezjanin ksiądz Leszek Zioła, widzący się już na posadzie nowego dyrektora Pogotowia Opiekuńczego w Poznaniu. – Jaki będzie los prawie sześćdziesięciorga dzieci oddanych zakonnikom, trudno powiedzieć. Jeśli zaś chodzi o pracowników, to wiadomo już, że w pogotowiu dostanie pracę kilku księży oraz ich zauszników, a nam zostaną przedstawione zmienione warunki pracy i płacy. Nie mam wątpliwości, że będą tak sformułowane, aby pozbyć się osób „czarnym” niewygodnych. Powiedzmy otwarcie: to jest skandal z pogranicza najczystszego w swojej formie skur...twa – ocenia sytuację pedagog Pogotowia Opiekuńczego. „Jesteśmy gotowi do współpracy z każdą osobą, która jest kompetentna i kocha młodzież. Stawiamy jeden warunek: nasza musi być dyrekcja” – uspokaja ksiądz inspektor Zbigniew Łepko z Towarzystwa Salezjańskiego w Pile. ~~~ Według stanu na dzień dzisiejszy, wszystko jest jeszcze w rękach Rady Miejskiej, która może nie zgodzić się na oddanie
Dyrektor szczecińskiego Caritasu, ks. Maciej Szmuc
pogotowia salezjańskiej „organizacji pozarządowej”. Rajcom dedykujemy zatem fragmenty dzieła „System prewencyjny w wychowaniu młodzieży”, w którym ks. Jan Bosko precyzyjnie wyłuszcza, o co chodzi z tym nowatorskim systemem wychowania: ~ „Częsta spowiedź, częsta Komunia św., codzienna Msza św. – to filary, na których powinno się wznosić dzieło wychowania, jeśli chce się trzymać z dala od niego groźbę i rózgę (...). W rekolekcjach, triduach, nowennach, kazaniach i w katechezie należy uwydatniać piękność, wzniosłość i świętość tej religii, która podaje środki tak łatwe, tak pożyteczne dla społeczeństwa, dla uspokojenia serca i zbawienia duszy, jakimi są właśnie sakramenty św. W ten sposób chłopcy samorzutnie polubią te praktyki pobożności i będą z nich korzystali z ochotą, przyjemnością i pożytkiem”. – Czekamy na „czarne” porządki z niecierpliwością – zapewniają podopieczni Pogotowia Opiekuńczego (na zdjęciu); ~ „Należy unikać jak zarazy zapatrywania tych, którzy by chcieli pierwszą Komunię św. odłożyć do wieku późnego, kiedy to szatan najczęściej zawładnął już sercem chłopca z nieobliczalną szkodą dla jego niewinności. (...) nie trzeba zważać na wiek, lecz pozwolić Niebieskiemu Królowi zawładnąć tą niewinną duszą”; ~ „Wychowawca, pozyskawszy sobie raz zaufanie wychowanka, będzie mógł wywierać na niego wielki wpływ: doradzać mu, upominać go i strofować nawet wtedy, gdy wychowanek dorośnie i znajdzie się na stanowisku”; ~ „Trzeba jak najbardziej czuwać, żeby nie dopuścić do zakładu złych książek, kolegów lub innych osób, które by prowadziły gorszące rozmowy. Dobry odźwierny jest skarbem dla domu wychowawczego”. Warto też pamiętać, że salezjanie to dokładnie ten sam zakon, którego przedstawiciele – z ks. Ryszardem M. na czele – byli sprawcami „skoku stulecia” na Kredyt Bank w Legnicy, łupiąc go na 133 miliony złotych... ~~~ We wsi Witkowo (gm. Stargard Szczeciński), nad rzeką Mała Ina była kiedyś szkoła podstawowa. Gdy
placówka oświatowa została zlikwidowana, gmina przekazała budynek wraz z przyległą doń działką i ogrodem Kościołowi, w celu utworzenia ośrodka opiekuńczego dla obłożnie chorych. Chałupą zajął się Caritas Archidiecezji Szczecińsko-Kamieńskiej. Pięknie ją wyremontował za pieniądze ze zbiórek publicznych i 6 października 2001 r. arcybiskup Zygmunt Kamiński uroczyście pokropił obiekt, oddając społeczeństwu Dom Pielęgnacyjno-Opiekuńczy św. Józefa. „Dysponujemy 15 miejscami dla osób potrzebujących pełnej obsługi opiekuńczej i 16 miejscami dla osób poruszających się, zdolnych do pokonania bariery schodów, wymagających częściowej obsługi. Opiekę nad mieszkańcami sprawują siostry orionistki, pielęgniarki i opiekunki przygotowane do posługi w hospicjum oraz wolontariusze. Mieszkańcy Domu objęci są prywatną opieką lekarską” – reklamował swoje usługi Caritas, inkasujący (częściowo od państwa) ok. 2200 zł miesięcznie od jednego pensjonariusza. Interes się kręcił, aż tu nagle... „Od 3 grudnia 2007 r. trwa likwidacja placówki. Dom św. Józefa zostanie zamknięty 31 marca 2008 r.” – ten suchy komunikat oszołomił pensjonariuszy ośrodka i ich najbliższych. – Opieka nad schorowanymi ludźmi jest coraz bardziej kosztowna i finansowo nie dajemy już rady, a nie wszystkie rodziny będzie stać na to, żeby płacić więcej niż dotychczas – usprawiedliwia się dyrektor szczecińskiego Caritasu ks. Maciej Szmuc. A co mają zrobić niedołężni starcy i beznadziejnie chorzy? – Poinformowaliśmy rodziny naszych podopiecznych odpowiednio wcześniej, żeby mogli znaleźć dla swoich bliskich miejsca w innych domach – wyjaśnia ks. Szmuc. – Znajomy ksiądz powiedział mi, że planują tu jakiś ośrodek rekolekcyjno-wypoczynkowy i skoro już mają odpicowany obiekt, chorzy nie są im potrzebni – dowiadujemy się od córki jednej z pensjonariuszek. DOMINIKA NAGEL
8
Nr 50 (406) 14 – 20 XII 2007 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Stan powojenny Czy można podążać do przodu i nie nabić sobie guza, bez przerwy oglądając się wstecz...? Polskie społeczeństwo jest chyba jednak niereformowalne, a dokładnie – nieskore do indoktrynacji. Ludzie od kilkunastu już lat słyszą, że stan wojenny był potworną zbrodnią na narodzie, a 84-letni generał Wojciech Jaruzelski to przestępca zasługujący na najwyższy wymiar kary. Instytut Pamięci Narodowej pracuje na najwyższych obrotach, żeby wydobyć z archiwów podkładki pasujące do jedynie słusznej prawdy historycznej, a tzw. elity ronią łzy nad zdławionym przez czerwonych siepaczy w 1981 r. entuzjazmem społecznym. „Należałoby w końcu rozliczyć Jaruzelskiego. Choćby zabrać mu wysoki stopień oficerski. Popełnił ciężką zbrodnię przeciwko narodowi, bo przynajmniej dwa pokolenia Polaków ciągle żyją w cieniu stanu wojennego. Polska byłaby zdecydowanie inna i zdecydowanie lepsza, gdyby Jaruzelski nie wprowadził stanu wojennego” – przekonywał w grudniu 2006 r. ówczesny premier Jarosław Kaczyński. I co? Mimo upływu ponad ćwierćwiecza od pamiętnego 13 grudnia 1981 r. i osiemnastu lat od odzyskania niepodległości, setek milionów złotych wpompowanych w IPN, tysięcy już chyba (na przestrzeni lat) uroczystości patriotycznych i zmasowanych kampanii medialnych – do łbów większej części rzeczonego społeczeństwa nie chce dotrzeć, że Jaruzelski et consortes powinni zgnić w więzieniu. Tej niebywałej odporności na słuszną wersję historii dowodzi m.in. fakt, że nie ma w Polsce firmy badającej opinię publiczną, której udałoby się w ostatnich latach uzyskać w sondażach minimalnie choćby zadowalający wynik dotyczący oceny stanu wojennego! Zadowalający prawicowe elity, bardzo dzisiaj z życia i swojej pozycji społecznej zadowolone... ~~~ 1. Ubiegłoroczne badania przeprowadzone przez TNS OBOP wykazały, co następuje: ~ 60 proc. Polaków uważa, że stan wojenny uchronił nasz kraj przed zbrojną interwencją ZSRR, a połowa – że przed wojną domową; ~ na pytanie, czy wprowadzenie stanu wojennego było uzasadnione, 46 proc. twardo odpowiedziało „tak”, 31 proc. – wyraziło zdecydowane „nie”. Wypada podkreślić, że OBOP indagował obywateli w tej samej sprawie również
w latach 1991 oraz 2001, a jedyne, co wyraźnie zmieniło się w owym okresie, to odsetek nie mających zdania: z 12 proc. w 1991 r. wzrósł do 23 proc. w 2006 roku. O tym, że wyniki z 2006 r. nie były jednorazowym wyskokiem, świadczą dane OBOP-u sprzed pięciu lat, kiedy to: ~ połowa badanych uznała decyzję o wprowadzeniu stanu wojennego za uzasadnioną, a 27 proc. było przeciwnego zdania; ~ co trzeci obywatel uważał, że autorom stanu wojennego należy się szacunek, co szósty – że proces za zbrodnię, a co czwarty – potępienie. ~~~ 2. Instytut Pentor od ponad 10 lat śledzi opinie Polaków o stanie wojennym. Okazuje się, że nasze wrażenia są niesłychanie stabilne: ~ w latach 1995–2006 poziom akceptacji dla decyzji gen. Jaruzelskiego nigdy nie był niższy niż 45 proc. (1999 r.), pięciokrotnie przekraczając poziom 50 proc. (nawet do 54 proc. w 2002 r.!);
Polaków w tych kwestiach wykazują się od kilku lat pewną stabilnością, na którą dyskurs publiczny ma raczej niewielki wpływ” – podsumował wyniki swoich badań Pentor. ~~~ 3. Także Centrum Badania Opinii Społecznej (CBOS) prześwietliło nasze sumienia i pamięć. I cóż się okazało? ~ Polaków uważających wprowadzenie stanu wojennego za pociągnięcie słuszne, było dwukrotnie więcej niż tych, którzy byli przeciwnego zdania; ~ mimo że większość respondentów mających wówczas co najmniej 15 lat negatywnie przyjęła wiadomość o stanie wojennym, obecnie decyzja ta jest przez nich częściej oceniana jako słuszna (51 proc.) niż niesłuszna (25 proc.); ~ w elektoratach poszczególnych partii stosunek do 13 grudnia 1981 r. nie do końca pokrywał się z miejscami zajmowanymi przez posłów tych ugrupowań w sali sejmowej. Jednoznacznie negatywnie oce-
~ opinie negatywne wyrażał w tym okresie średnio co czwarty Polak, tylu samo nie miało wyrobionego zdania dotyczącego „ogólnej oceny wprowadzenia stanu wojennego”. A w 2006 roku: ~ połowa Polaków uważała, że decyzja o wprowadzeniu stanu wojennego była uzasadniona (najsilniej wyrażali to przekonanie 40–49-latkowie), przeciwnego zdania było 30 proc., co piąty nie miał w tej kwestii wyrobionej opinii; ~ zaledwie 45 proc. pamiętało dokładną datę (dzień, miesiąc, rok) wprowadzenia stanu wojennego, a co trzeci Polak przyznawał, że nie zna nawet roku. „Problem oceny stanu wojennego i jego konsekwencji budzi wiele emocji w mediach i wśród elit politycznych. Jednak opinie zwykłych
niały decyzję o stanie wojennym osoby, które w wyborach poparły Platformę Obywatelską. Wśród wyborców PiS było dwukrotnie więcej niż w elektoracie PO osób nie mających w tej sprawie wyrobionego poglądu; może to potwierdzać tezę, że wśród wyborców Kaczyńskich nie brak ludzi o poglądach zamordystyczno-lewicowych; ~ pełną i właściwą datę wprowadzenia stanu wojennego podało 51 proc. ankietowanych (najczęściej ci, którzy mieli wówczas od 15 do 34 lat); ~ niemal co piąty badany nie potrafił nic powiedzieć na temat ograniczeń narzuconych w grudniu 1981 r. Stosunkowo często ze stanem wojennym kojarzyli system sprzedaży na kartki, mimo że tę reglamentację wprowadzono wcześniej.
Co z powyższych danych wynika? Że społeczeństwo jest głupie? O nie, tego żaden polityk nie ośmieli się wyrazić. Wielce oryginalne wytłumaczenie znalazła „Gazeta Polska”: „W polskich sondażowniach rządzą ludzie z powołanego przez Jaruzelskiego w stanie wojennym »mundurowego« CBOS, który był orężem generalskiej junty. Dziś zasiadają we władzach OBOP, Pentora, PBS i IPSOS. Stworzyli też od podstaw GfK Polonia”. ~~~ „Gdzie byłeś, ty sk...u, 13 grudnia 1981 r., gdy wprowadzono stan wojenny?” – zapytał pana jeszcze premiera Jarosława Kaczyńskiego robotnik Franciszek Szelejewski w liście, do którego udało nam się uzyskać dostęp. Wyraził się nieparlamentarnie, bo krew go zalała, gdy 30 września 2007 roku na wiecu w Stoczni Gdańskiej Kaczyński opowiadał nieświadomej już (z racji wieku) publiczności, jak to spędził w Stoczni Gdańskiej kilka najważniejszych tygodni swojego życia, a że głupia bezpieka nie zakwalifikowała go do internowania, doskonale pamięta, „kto był wtedy po której stronie”. Panu jeszcze premierowi pokićkały się w stoczni nie tylko kierunki, bo krzyczał: „My jesteśmy tu gdzie wtedy, oni tam, gdzie stało ZOMO”. W liście Szelejewskiego, który siedział w różnych obozach prawie rok, czytamy dalej: „Zostałem internowany 13 grudnia o godz. 0.30 z numerem 2 w Świętochłowicach na Śląsku. Jako działacz »Solidarności« i członek zarządu Regionalnego Komitetu Obrony Więzionych za Przekonania. Małżonka została z pięciorgiem małych dzieci (12, 10, 8, 6, 2,5 lat). A teraz to, co najważniejsze w moim życiu: 10 listopada 1982 roku o godz. 11.30 przyszedł do mojego mieszkania pewien mężczyzna
i wręczył gotowe paszporty. Dla mnie, mojej małżonki i dzieci. I postawił warunek: jeśli nie przyjmę paszportów, to otrzymam wyrok 10 lat więzienia. Zaznaczył, że mam 48 godzin na opuszczenie Polski. Wybrałem to gorsze dla siebie, ale lepsze dla mojej rodziny, i wyjechałem” – przyznaje pan Franciszek. I zwraca się do szefa PiS z osobistą refleksją: „Teraz, jak patrzę na Kraj, w którym rządzi taki sk...n, taki łotr, jak ty, Jarosławie, to krew się gotuje. Apeluję, przeproś Naród Polski za słowa, które powiedziałeś”. ~~~ Zacytujmy fragment jeszcze jednego listu do najwyższych władz państwowych naszego kraju: „W obliczu mąk fizycznych i moralnych, jakie nasi najbliżsi przeżywają, zwracamy się z wezwaniem o pomoc i wejrzenie w sprawę obozu izolacyjnego. Najbliżsi nasi trzymani są w obozie od wielu miesięcy – niektórzy od paru lat, bez sądu, bez wyroku, bez określonego terminu kary. Nieustannie bici – do utraty przytomności, a nawet życia (Germański, Mozyrko); pędzeni pałkami do ciężkich robót fizycznych, bez względu na bardzo zły stan zdrowia. Mrozy zastały naszych najbliższych pozbawionych wystarczającej odzieży. To, co z bezmiernym trudem zdołaliśmy z ciepłych rzeczy im przesłać, jest odbierane pod byle pretekstem i składane do depozytów...” – pisały rodziny internowanych. Czyżby aż taki los zgotował rodakom gen. Jaruzelski? Nie, tu chodzi o Berezę Kartuską. Autorski pomysł czczonego, uhonorowanego pomnikami, placami oraz ulicami, patrona szkół i szpitali marszałka Józefa Piłsudskiego, idola braci K. Więc może warto by się wreszcie pojednać i wybaczyć? ANNA TARCZYŃSKA
[email protected]
Nr 50 (406) 14 – 20 XII 2007 r.
W komputerach funkcjonariuszy tajnych służb można znaleźć mnóstwo interesujących rzeczy. Także filmy i zdjęcia pasjonujące zoofilów... Nowi szefowie Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego mają problem. Czy trwać przy wypuszczonym niedawno „bączku”, że pod rządami Prawa i Sprawiedliwości z premedytacją wyniesiono do najwyższych w tej służbie zaszczytów sympatyzującego z Platformą Obywa-
Gdy w maju 2002 r. UOP przestał istnieć, obaj wymienieni panowie zostali niejako automatycznie wcieleni do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Urbański wkrótce odszedł z ABW, zaś K.M. kontynuował bardzo obiecująco rozwijającą się karierę...
PATRZYMY IM NA RĘCE Podporucznik K.M. był już wtedy w poznańskim UOP naczelnikiem Wydziału Ochrony Ekonomicznych Interesów Państwa. Ewakuował się „do cywila” zaraz po odwołaniu Urbańskiego, uzyskując dzięki kilku dobrym ludziom ze specsłużb robotę prezesa spółki Rethmann-Sanitech, specjalizującej się w wywożeniu śmieci z Poznania. Zaraz po zwycięstwie wyborczym Akcji Wyborczej „Solidarność” (październik 1997 r.) Urbański został w centrali UOP dyrektorem Biura Kadr i Szkolenia – kto wie,
za przeproszeniem, wchodzić w d...ę – twierdzi nasz informator. ~~~ Niemal natychmiast po rozwiązaniu UOP szef nowo powstałej ABW Andrzej Barcikowski spuścił Urbańskiego w lipcu 2002 r. do „rezerwy kadrowej”. Nie wiadomo, czy pozostał – jak to się często praktykuje – na tzw. niejawnym etacie, w każdym razie szkody mu nie zrobili, powierzając funkcję wiceprezesa Miejskiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Mieszkaniowej w Poznaniu.
czy nie najważniejszego w tej formacji... Z dniem 1 czerwca 1998 r. pan Maciej ponownie wprowadził się do gabinetu szefa poznańskiej Delegatury, a niedługo później K.M. został jego zastępcą. Na otarcie łez i z okazji Święta Niepodległości w listopadzie 1998 r. – na wniosek ówczesnego szefa UOP Zbigniewa Nowaka – Urbański dostał za „wzorowe pełnienie służby” Złoty Krzyż Zasługi, a K.M. – stopień kapitana. – K.M. nie był jakimś wybitnym fachowcem, ale robił dobre wrażenie. Zawsze elegancki, kamizelka pod marynarką, wypielęgnowana ciemna bródka... Umiał,
K.M. przetrzymał już później wszelkie zawirowania polityczne i kolejne zmiany kierownictwa ABW, ale najlepiej szło mu pod rządami PIS-u, kiedy to: ~ zaraz po wyborach 2005 r. ówczesny szef Agencji Witold Marczuk – jeden z najbardziej zaufanych współpracowników pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego – ściągnął 43-letniego wówczas majora K.M. do centrali w Warszawie; ~ w październiku 2006 r. otrzymał od pana prezydenta Srebrny Krzyż Zasługi, a niedługo później – stopień podpułkownika; ~ został doradcą kolejnego szefa ABW Bogdana Święczkowskiego,
Folwark zwierzęcy telską oficera o skłonnościach pedo- i zoofilskich? Czy może lepiej posypać głowę popiołem, że dla uwalenia człowieka i wstawienia na jego miejsce kolejnego swojaka wyciągnięto z przechowalni haków coś mocno już zardzewiałego? Agencja jest tajna, jak nie wiem co, więc odmawia jakiegokolwiek komentarza. Cała nadzieja oficera spoczywa w prokuraturze... ~~~ Na przełomie 2001 i 2002 roku w poznańskiej Delegaturze Urzędu Ochrony Państwa, na życzenie jej ówczesnego dyrektora, majora Macieja Urbańskiego, przeprowadzono kontrolę komputerów służbowych funkcjonariuszy pod kątem sposobu wykorzystywania przez nich internetu. Wynik był zaskakujący. Okazało się mianowicie, że komputer zainstalowany w gabinecie wicedyrektora Delegatury kapitana K.M. był wykorzystywany do ściągania z sieci zdjęć oraz filmów „o charakterze pornograficznym, poruszającym aspekty pedofilii i zoofilii” – jak to określili w sprawozdaniu kontrolerzy. Nagie dzieci, kopulujące z ludźmi psy... Co gorsza, ktoś (nie ma żadnych innych poza umiejscowieniem komputera przesłanek, że był to K.M.!) zabawiał się oglądaniem tego paskudztwa permanentnie, bo – zdaniem specjalistów informatyków – „przez znaczną część dnia pracy”. O ciągu dalszym tej sprawy oficjalnie nie wiadomo nic, a sam Urbański potwierdza dzisiaj jedynie tyle, że pierwszy egzemplarz sprawozdania z kontroli komputerów w podległej sobie jednostce przekazał – prawdopodobnie w okolicach marca 2002 r. – do centrali w Warszawie. Prokuraturze głowy nie zawracał...
~~~ – Pozostawali ze sobą w dosyć serdecznej zażyłości, nawiązanej jeszcze przed wstąpieniem do służby w Urzędzie Ochrony Państwa. Obaj byli radnymi Poznania w kadencji 1990–1994, obaj zasiadali w komisji weryfikującej funkcjonariuszy rozwiązanej Służby Bezpieczeństwa. Urbański, dyplomowany rolnik, po krótkim flircie z ZSL (nieistniejący już „satelita” Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej – dop. red.), był później w Poznaniu „numerem jeden” Konfederacji Polski Niepodległej i został przewodniczącym tej komisji. K.M. – szeregowy wówczas pracownik biura projektów budownictwa komunalnego, dostał się do Rady Miasta zupełnie przypadkowo i zaczął wypływać na szersze wody polityczne gdzieś tak od połowy kadencji, kiedy to razem z późniejszym prezydentem Ryszardem Grobelnym współtworzył Kongres Liberalno-Demokratyczny. Gdy w 1992 roku Urbański dzięki wparciu Antoniego Macierewicza (wówczas minister spraw wewnętrznych – dop. red.) został szefem Delegatury UOP w Poznaniu, zaczął ściągać do „firmy” koleżków i właśnie tym sposobem K.M. trafił na początku 1994 roku do specsłużb – wyjaśnia nam były oficer UOP. Mimo upadku rządu Jana Olszewskiego, a wraz z nim Macierewicza, Urbański utrzymał się na posadzie w okresie zarządzania państwem kolejno przez Hannę Suchocką, Waldemara Pawlaka i Józefa Oleksego. Wypadł z gry u schyłku Włodzimierza Cimoszewicza, kiedy to 1 maja 1997 r. ówczesny szef UOP Andrzej Kapkowski, pozostawiając Urbańskiego w służbie, odwołał go ze stanowiska za „błędy w kierowaniu delegaturą”.
9
a następnie zastępcą dyrektora kluczowego w Agencji Inspektoratu Nadzoru, Kontroli i Bezpieczeństwa; ~ tuż po wyborach przegranych przez PiS otrzymał od będącego już na wylocie Święczkowskiego nominację na szefa Delegatury ABW w Poznaniu, które to stanowisko ppłk M. teoretycznie miał szansę utrzymać z racji kojarzenia go w Wielkopolsce z działaczami tamtejszej Platformy Obywatelskiej. ~~~ Zagadkowa zawartość komputera użytkowanego przez K.M. nigdy dotychczas nie została procesowo rozwikłana. Dlaczego tak się stało? – Są dwie możliwości. Albo faktycznie miał coś za uszami i wygodnie było – zwłaszcza promującym go na siłę PiS-owcom – mieć na tego człowieka ostrego haka, albo też w naszej delegaturze grasował „kret” robiący ludziom różne „wklejki” do komputerów, co wydaje się najbardziej prawdopodobne i o czym zresztą się u nas mówiło – wspomina cytowany wcześniej oficer. „Z uwagi na postępowanie prowadzone przez prokuraturę w Poznaniu, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego nie może komentować tej sprawy” – odpowiedziała nam Magdalena Stańczyk, rzecznik prasowy ABW. Przed kilkunastoma dniami – w świetle prawa Bogu ducha winny, jak na razie – ppłk K.M. został odwołany z poznańskiej Delegatury ABW. Zastąpił go pułkownik Rafał Syrysko, który w okresie inkryminowanej historii z plikami pedoi zoofilskimi w komputerze K.M. był jak raz szefem Inspektoratu Nadzoru, Kontroli i Bezpieczeństwa Wewnętrznego UOP, czyli jednostki, gdzie przesłane (?) przez Urbańskiego sprawozdanie musiało trafić... Czy opinia publiczna pozna kiedykolwiek rozwiązanie tej zagadki? DOMINIKA NAGEL
10
Nr 50 (406) 14 – 20 XII 2007 r.
POD PARAGRAFEM
Europejski Trybunał Praw Człowieka dla wielu Polaków bezskutecznie szukających sprawiedliwości w sądach jest ostatnią deską ratunku. Gdyby nie europejska Temida, stracilibyśmy nie tylko wiarę w sprawiedliwe wyroki, ale i człowieczą godność. Trybunał od 1998 roku koryguje wyroki karzącej ręki państwa polskiego, zmuszając je jednocześnie do wypłaty odszkodowań.
początku 1999 r. Komitet Wielkiej Izby zdecydował się rozpatrzeć skargę łodzianina, który w 1993 r. trafił za kratki i przez długi czas (7 miesięcy), mimo wpłynięcia do sądu aktu oskarżenia, wciąż był tymczasowo aresztowany. Tymczasowy areszt wielokrotnie mu przedłużano, co
Wiele spraw trafiających do Trybunału dotyczy opieszałości polskiej Temidy. W 2003 r. zespół pod przewodnictwem sędziego N. Bratza wydał wyrok w sprawie Józefa G. z Krakowa. Jego proces przed polskimi sądami, choć nieskomplikowany i wymagający tylko opinii biegłego, trwał ponad 10 lat. Trybunał stanął po skronie skarżącego i stwierdził, że w przypadku 10-letniego procesu trudno mówić o „rozsądnym terminie” zalecanym przez art. 6 Konwencji (Europejskiej Konwencji Praw Człowieka).
Polska przed sądem W ciągu ostatnich dziesięciu lat ETPC zarejestrował do rozpatrzenia prawie 25 tys. spraw z Polski, które na razie czekają w długiej kolejce. Do tej pory w ponad 340 przypadkach wydano orzeczenia, z których blisko 320 dotyczyło ewidentnego naruszenia prawa przez polską jurysdykcję. To bardzo dużo jak na kraj od lat aspirujący do grona państw demokratycznych, szczycący się ratyfikacją wielu dokumentów dotyczących praw człowieka. Nie sposób w krótkim artykule przedstawić wszystkie sprawy, które w latach 1997–2006 skompromitowały polski wymiar sprawiedliwości, dlatego ograniczymy się do zaprezentowania najbardziej spektakularnych procesów. Zacznijmy od sprawy Janusza Baranowskiego – znanego w swoim czasie właściciela firmy ubezpieczeniowej „Westa” i senatora RP. Na
zresztą powszechnie praktykuje się w RP. Baranowski domagał się od państwa polskiego 8 mln zł rekompensaty, m.in. za straty moralne i utracone zarobki. Trybunał rozpatrujący w marcu 2000 r. skargę (pod przewodnictwem sędzi Elizabeth Palm) stwierdził rażące naruszenie Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i przyznał Polakowi 30 tys. zł odszkodowania. Tym samym dał sygnał, że nie można nadmiernie przedłużać tymczasowego aresztowania. Z kolei w 2005 r. sędzia Nicolas Bratz ogłosił wyrok w sprawie Janusza K. z Gdańska, oskarżonego o kilka rozbojów, którego tymczasowy areszt trwał ponad... 6 lat. W tym czasie skarżący bezskutecznie składał wnioski o uchylenie aresztu, a sądy konsekwentnie upierały się, że „długość (aresztu – przyp. autor) była rozsądna”.
W tym przypadku Polska musiała wypłacić skarżącemu 6 tys. euro. Na długotrwałość procesu skarżył się student z Częstochowy Oskar O., u którego podczas zabiegu okulistycznego (laseroterapia) w Szpitalu Klinicznym w Katowicach doszło do uszkodzenia prawego oka. Choć w 1990 r. Oskar O. złożył pozew o odszkodowanie i rentę, a sąd uznał winę lekarki, proces trwał łącznie… 13 lat. Zirytowany Polak poskarżył się na nasz wymiar sprawiedliwości i w 2003 r. zespół pod przewodnictwem sędziego N. Bratza uznał w pełni racje poszkodowanego, przyznając mu 10 tys. euro odszkodowania. Półtora roku temu Trybunał w Strasburgu (skład sędziowski pod przewodnictwem C.L. Rozakisa) ogłosił wyrok w głośnej w swoim czasie sprawie Izabeli Malisiewicz-Gąsior, zamieszanej w ucieczkę z domu i ślub córki b. wicemarszałka sejmu
Porady prawne Córka zawarła umowę pożyczki w SKOK-u. Poprosiła mnie o poręczenie. Miałam z nią wtedy bardzo dobre stosunki, więc bez wahania się zgodziłam. Córka nie spłaciła swojego długu, wobec czego SKOK zwrócił się do mnie jako poręczyciela o spłatę pożyczki. Powiedziałam o tym córce, ona jednak zaczęła mnie unikać i powiedziała, że nie ma z czego spłacić swojej pożyczki. Ponieważ SKOK zawiadomił mnie, że wypowiedział mojej córce umowę pożyczki, uzasadniając to istotną zwłoką w płatnościach rat, spłaciłam należność, bojąc się odsetek. W związku z powyższym pragnę zapytać, w jaki sposób mogę odzyskać swoje pieniądze od córki. (Ewa P.) Zgodnie z art. 876 kodeksu cywilnego, zawierając ze SKOK-iem umowę poręczenia, zobowiązała się Pani do wykonania świadczenia z tytułu umowy pożyczki zawartej przez swoją córkę, na wypadek gdyby ona swego zobowiązania nie wykonała. Zgodnie z zawartą umową odpowiadała Pani wobec banku razem z córką
tak jak współdłużnik solidarny, a SKOK – po zawiadomieniu Pani o opóźnieniu w spłacie całości lub części pożyczki – mógł żądać zapłaty sumy zadłużenia w podany przez siebie sposób. Wobec zaprzestania spłat przez córkę, jako poręczyciel zaspokoiła Pani w całości roszczenia SKOK-u z tytułu zawartej przez córkę umowy pożyczki. Zwolniła się tym samym ze swoich zobowiązań wobec SKOK-u, co nie spowodowało jednak wygaśnięcia długu głównego, gdyż zgodnie z art. 518 par. 1 pkt. 1 kodeksu cywilnego nabyła Pani spłaconą wierzytelność do wysokości dokonanej zapłaty. Tym samym wstępuje Pani w tym zakresie z mocy ustawy we wszelkie prawa przysługujące do tej pory SKOK względem dłużniczki, czyli Pani córki. Może Pani zatem domagać się od córki zwrotu wszystkiego tego, co sama świadczyła z tytułu poręczenia. Trzeba przy tym zastrzec, że powinna Pani niezwłocznie po spłacie zadłużenia zawiadomić o tym fakcie córkę, gdyż w przeciwnym razie w przypadku spłaty przez nią długu w dobrej wierze, utraciłaby Pani przysługujące roszczenie zwrotne. (Podstawa prawna: ustawa z dnia 23 kwietnia 1964 r. – Kodeks cywilny, DzU 64.16.93).
Andrzeja Kerna. Oskarżono ją o zniesławienie polityka. Trybunał i w tym przypadku stanął po stronie skarżącej, stwierdzając, że „Kern, będąc politykiem, powinien wykazywać większy zakres tolerancji na krytykę”, a skazanie Polki (1 rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na 3 lata) stanowiło naruszenie prawa do swobody wypowiedzi zagwarantowanej przez Konwencję Praw Człowieka. Trybunał przyznał jej 5 tys. euro. I na koniec sprawa najgłośniejsza z bieżącego roku, dotycząca Alicji Tysiąc, mieszkanki Warszawy, która oskarżyła rząd Polski o uniemożliwienie jej dokonania prawnej aborcji w związku ze wskazaniami medycznymi (poważna wada wzroku). 20 marca br. Trybunał ogłosił wyrok, stwierdzając naruszenie przez Polskę art. 8 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka (prawo poszanowania życia rodzinnego) i zasądził na rzecz Polki zadośćuczynienie wys. 25 tys. euro (najwyższe dotąd w polskich sprawach). Jednocześnie do społeczeństwa popłynął czytelny sygnał, że w Polsce wciąż istnieje problem z dostępem do aborcji ze względów terapeutycznych. ~~~ Komisarz praw człowieka Rady Europy, Alvaro Gil-Robles, sporządził niedawno memorandum, w którym ocenił, w jaki sposób władze polskie realizują zalecenia zawarte w raporcie z 2002 r. Nie wdając się w skomplikowaną materię, wymieńmy najważniejsze konkluzje wysokiego urzędnika Rady Europy: ~ Długość postępowania sądowego – pomimo środków podjętych przez polski rząd i wymiar sprawiedliwości, nadal do ETPC trafia zbyt wiele spraw dotyczących przewlekłości i nieskuteczności postępowania;
~~~ Pod koniec 2000 roku otrzymałem przydział lokalu mieszkalnego w spółdzielni mieszkaniowej – w formie własnościowego prawa do lokalu. Prawo to przysługuje zarówno mnie, jak i mojej żonie, w naszym małżeństwie bowiem obowiązuje wspólność majątkowa. Dla dobra części członków naszej rodziny żona pragnie w testamencie przekazać swój udział mnie. Pragniemy oboje, aby jej udział przypadł tylko mnie. Pragniemy to zrealizować na drodze notarialnej. Uprzejmie proszę o poradę, jak i co mamy uczynić, aby swój plan zrealizować. (Jan z Rzeszowa) Własnościowe prawo do spółdzielczego lokalu mieszkalnego zbliżone jest w swej istocie do prawa własności. Konsekwencją tego jest uprawnienie przysługujące posiadającemu to prawo do rozporządzenia nim na wypadek śmierci, co należy uczynić poprzez sporządzenie ważnego testamentu. Testament taki może przybrać różne formy. Każda z nich rodzi określone skutki i w różnym stopniu zabezpiecza interesy spadkodawcy. W Państwa przypadku celowe jest posłużenie się jedną z trzech tzw. zwykłych form testamentu: testamentu holograficznego (własnoręcznego), testamentu allograficznego (urzędowego) lub testamentu notarialnego. Każdy z nich zabezpieczy interesy Państwa w jednakowy sposób, dlatego do Państwa należy decyzja o wyborze formy.
~ Policja – komisarz zalecał, aby władze RP zintensyfikowały wysiłki zmierzające do wykorzenienia przemocy policji poprzez szkolenie jej kadry i efektywne ściganie winnych funkcjonariuszy. Od stycznia 2003 r. do września 2006 r. do prokuratur w całym kraju trafiło 3646 zawiadomień o przestępstwach popełnianych przez policję, obejmujących m.in. uszkodzenie ciała, przemoc w celu wymuszenia zeznań. W tym samym okresie zapadło prawie 3,1 tys. końcowych decyzji, w których niemal w stu procentach odmówiono wszczęcia postępowania. Tylko 88 policjantów oskarżono o przestępczą działalność. Komisarz ubolewa, że nie powstał żaden niezależny organ do badania niewłaściwego zachowania policjantów; ~ Przepełnienie więzień – komisarz zalecał rozwijanie systemu kar alternatywnych w stosunku do kary pozbawienia wolności, a także budowę nowych więzień. Tzw. nadzór elektroniczny i pozyskanie 17 tys. miejsc w więzieniach to wciąż raczej pieśń przyszłości; ~ Tymczasowe aresztowania – w sprawach trafiających do ETPC trwa ono często od 4 do 6 lat, co oznacza rażące naruszenie Konwencji Praw Człowieka. Zgodnie z kodeksem postępowania karnego, okres ten nie powinien przekroczyć dwóch lat; ~ Antysemityzm – niestety, liczba przestępstw rasistowskich i ksenofobicznych rośnie (szczególnie w internecie), dlatego komisarz wzywa polski rząd do zakazywania publikacji i nadawania programów o charakterze rasistowskim i antysemickim. Jak wiadomo, PiS-owski rząd wręcz wspierał skandaliczną, antysemicką propagandę Rydzyka i jego mediów. BARBARA SAWA
Sugeruje Pan celowość sporządzenia testamentu notarialnego. Kodeks cywilny nie określa wymagań formalnych dla takiego testamentu, dopuszcza jedynie w art. 950, że testament może zostać w takiej formie sporządzony. Z kolei w świetle prawa o notariacie kwestię wymagań stawianych aktom notarialnym regulują art. 91–95, a procedurę przed notariuszem – art. 85–90 ww. ustawy. Udział notariusza chroni spadkodawcę przed dokonaniem czynności sprzecznej z prawem bądź brakiem precyzji sformułowań zawartych w samym akcie; zatem jedyne, co Państwo muszą uczynić, to udać się do notariusza i przedstawić mu całą sytuację, a on już pokieruje Państwem dalej, m.in. stwierdzi, jakie dokumenty są potrzebne do skutecznego sporządzenia testamentu w ww. formie. (Podstawa prawna: Kodeks cywilny, DzU nr 16 z 1964 r., poz. 93 z późn. zm.; ustawa Prawo o notariacie – DzU nr 42 z 2002 r., poz. 369 z późn. zm.). ~~~ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Informujemy, że odpowiedzi na pytania przysyłane do redakcji e-mailem będą zamieszczane na stronie internetowej tygodnika: www.faktyimity.pl. Opracował MECENAS
Nr 50 (406) 14 – 20 XII 2007 r.
Wychowanym w katolicyzmie wydaje się, że religii jakoś nie bardzo po drodze z seksem. Nic bardziej mylnego... Aborygeni W ich codziennym życiu seks i religia są ściśle powiązane ze sobą, a także z przodkami, którzy żyli na tej samej ziemi, i z otaczającą ich naturą. Sam akt seksualny ma nieść partnerom przyjemność, ale jednocześnie ma znaczenie metafizyczne. Poczęcie dziecka jest natomiast swoistym rytuałem, który może być u Aborygenów tajny, czyli intymny, ale i (częściej) jawny. W tym drugim wariancie udział biorą pozostali członkowie plemienia. Każdej „bladej twarzy” wyda się to zwykłą orgią, ale dla rdzennych Australijczyków są to ceremonie święte. Przy tym należy dodać, że Abo-
żeby się szybko pozbyć błoniastej przeszkody. To wbrew pozorom poważna sprawa i doczekała się nawet nazwy „prostytucja sakralna”. Trująca krew nie może bowiem pozostać w wiosce, więc... każdy turysta jest tu na wagę złota. Żona dziewica to jednak nie jedyny kłopot Inuitów, bowiem w ogóle znalezienie żony to dla nich nie lada problem. Wszelkie walory swoich ciał Eskimoski skrzętnie chowają przed odmrożeniem w grubych kożuchach. Kobiety więc ani nie „wyglądają”, ani nie pachną. I tutaj musiała przyjść w sukurs zbawienna religia. Raz w roku odbywają się obrzędy święta płodności. Polegają one na wymianie kobiet, które – dziwnie posłuszne
SZTUKA KOCHANIA Dla romskiej kobiety dziewictwo jest jedną z najważniejszych wartości. Dawni Romowie mogli, a nawet musieli żenić się z trzynastolatkami, bo tego wymagała tradycja. Do dzisiaj kobieta w małżeńskim łożu musi przede wszystkim spełniać wszelkie zachcianki swojego męża, a jej potrzeby w tym zakresie są nieistotne. W okresie menstruacji i połogu staje się nieczysta. Wówczas palone są wszystkie rzeczy, których dotyka. Przyjrzyjmy się teraz religii, którą – poza wieloma innymi aspektami – różni od innych również to, że nie ma jakiegoś specjalnego rytuału przyjmowania do niej.
W buddyzmie, bo o nim tu mowa, kto przestrzega i żyje według jego zasad, staje się buddystą. Samo pojęcie Boga ma w tej religii znaczenie drugorzędne, a w zasadzie żadne, wobec drogi
Bogowie i seks rygeni są wyłącznie heteroseksualni i – w swoim mniemaniu – przez stosunek płciowy odtwarzają stworzenie wszechświata, łącząc męskie i żeńskie byty w jedną mentalną rzeczywistość. Niestety, jeżeli chodzi o pozycje seksualne, to biały człowiek niczego specjalnego się od nich nie nauczy. Spółkują bowiem w pozycji klęczącej lub kucznej. Mimo że nie znają pocałunku, nie jest im obca gra wstępna. Przeciwnie – uczynili z niej sztukę prowadzącą do ekstazy i przeżyć niemal mistycznych. Aborygeni słuchający natury i duchów przodków jakoś – o dziwo – dają sobie świetnie radę z łączeniem przyjemności ze swoimi wierzeniami. I to wszystko od jakichś 60 tysięcy lat! I jeszcze taka ciekawostka: pan Aborygen podrywa panią Aborygenową i czyni jej pewne propozycje... na migi.
Eskimosi to inaczej Inuici. Ich całe życie też podporządkowane jest tradycji i odwiecznemu porządkowi bogów natury. Co przecież nie przeszkadza w małym bara-bara, choć ci akurat nieszczęśnicy mają z tym pewne kłopoty. Eskimosi wybierają sobie za żonę kobietę przede wszystkim silną, która będzie mogła pracować. Jej wiek zupełnie nie jest ważny. Zdecydowanie natomiast nie może być ona... dziewicą! A tak, bo krew po defloracji jest strasznie trująca. Wie o tym każdy, najgłupszy nawet Eskimos. W związku z tym biedne dziewice, nie chcąc zostać starymi pannami, robią wszystko co tylko w ich mocy,
szamanom i wierzeniom – oddają się z zapamiętaniem męskim mieszkańcom wioski, i to zdecydowanie nie swoim mężom. W ogóle eskimoskie kobiety nie mogą specjalnie narzekać na monotonię i brak uciech cielesnych. Istnieje wszak jeszcze jeden zwyczaj, który nakazuje oddać swoją żonę i łoże na jedną noc zziębniętemu... wędrowcowi, chroniąc go tym samym od pewnej śmierci. Należy przy tym dodać, że Eskimosi należą do najinteligentniejszych ludzi na świecie (IQ), a do tego mogą poszczycić się najzdrowszą, najżywotniejszą spermą (może to od picia tranu?). Wszystkich mających w tej chwili ochotę wykupić bilety i zgubić się troszkę na Grenlandii wypada jednak przestrzec, że w większości regionów średnia temperatura w zimie to minus 40 st. Celsjusza a w tzw. lecie to „aż” +3. Aura wszelkie ciągoty może zmrozić, cokolwiek może odpaść, ale z drugiej strony... tylko trening czyni mistrza. Przedstawiciele innego narodu z całą pewnością woleliby, aby nazywano ich Romami, bo słowo
Cyganie ma dla wszystkich zdecydowanie pejoratywne znaczenie. W ogóle nacja ta (niegdysiejsi wyznawcy bogini Kali) wciąż musi borykać się z dyskryminacją. Mało kto nie słyszał o przesądzie, jakoby to właśnie Cyganie mieli ukraść gwoździe, którymi przybijano Chrystusa do krzyża, albo o Cygance jako jedynej kobiecie na ziemi, która potrafiła zaspokoić seksualnie Antychrysta.
jednostki do oświecenia, czyli stanu Buddy. Jest to religia skierowana do wszystkich ludzi bez względu na ich rasę, narodowość czy płeć. Nie występuje w niej zjawisko herezji czy dogmatu. Wszechobecna jest za to tolerancja. W buddyzmie osoba dążąca do stanu oświecenia to bodhisattwa, który kieruje się w życiu wyłącznie altruizmem. Zdarzają się kobiety „bodhisattwy”. Podobnie jak mnisi poszczą i medytują, ale przede wszystkim biorą udział w świętej ceremonii jab-jum. Oddając się mnichom, dążą do oświecenia. Jabjum jest tajemnicą i praktyką medytacyjną uprawianą w zespoleniu seksualnym w pozycji lotosu i sposobem na osiągnięcie jedności pomiędzy siłami kobiety i mężczyzny. W buddyzmie stosunek seksualny ma znaczenie sakralne, a kobieta jest szczególnie chroniona, ponieważ to właśnie ona daje mężczyźnie rozkosz, siły życiowe i energię, a przecież seks to jedna z form energii. W kulturze tantryzmu seks ma również charakter zbiorowy, i to nie tylko heteroseksualny. Mimo że stosunki homoseksualne nie są zbyt mile widziane, to już seks lesbijski jest akceptowany i tłumaczony większą uczuciowością kobiet.
W islamie pomimo obecnej sytuacji arabskich kobiet, dziwić może fakt, że przed Mahometem miały one mniej praw niż wielbłądy, czyli były w stokroć gorszym położeniu niż dzisiaj. Trudno to sobie wyobrazić, patrząc na obecne
„zamaskowane” i wiernopoddańczo uległe wobec swoich panów muzułmanki. A jednak... A jednak seks w islamie jest jak najbardziej wskazany, oczywiście – wyłącznie pomiędzy żoną i mężem. Jeżeli jakaś żona zapomni się na momencik – choćby w rozmowie sam na sam – z innym przystojnym Arabem lub (co gorsza) białasem, grozi jej – w zależności od kraju – chłosta lub kara śmierci. Niezamężnej Arabce też nie wolno używać życia, chociaż kara dla niej to tylko marne kilkaset batów. Phi! Dziwić może to, że w islamie seks nie służy tylko prokreacji, ale ma być także źródłem rozkoszy i – co zupełnie „rewolucyjne” – daje prawo do orgazmu również kobiecie. Jeśli małżonkowie mają ochotę na fikuśne pozycje i różne udziwnienia, to nic nie stoi na przeszkodzie, zwłaszcza że w tej religii jak najbardziej dopuszczalny jest stosunek przerywany. Ale jest też jeden warunek. Podczas stosunku w muzułmańskiej sypialni Koran nie może leżeć na wierzchu – musi być czymś zakryty. W zasadzie bogaty muzułmanin, choćby chciał, to nie miałby kiedy robić skoków na boki, bo religia zezwala mu na posiadanie aż czterech żon. Ma obowiązek wszystkie zadowalać seksualnie. I to każdą z osobna, bo żaden „hurt”, niestety, nie wchodzi w islamie w grę. A żona? Ta musi być gotowa na seks, kiedy tylko jej panu się zamarzy, bo inaczej naraża się na gniew i niełaskę Allaha. Sprytne! Ma jednak chwile wytchnienia. Jest to okres menstruacji i połogu, podróży do Mekki, a także w każdy dzień ramadanu... Ale tylko do zachodu słońca! Niedopuszczalny jest seks homoseksualny i lesbijski. Grożą za niego dotkliwe kary więzienia, a nawet śmierć.
Judaizm w sferze seksu jest dość liberalny, ale bez przesady. I chociaż ta religia dosyć mocno wnika w życie seksualne swoich wyznawców, to okazuje się, że seks dla przyjemności jest wskazany. Prawo żydowskie ostro nakazuje mężowi zapewnienie przyjemności żonie. Diametralnie inaczej jest u ultraortodoksyjnych Żydów. Tym rabini doradzają... gwałcenie żon, aby nie odczuwały przyjemności, gdyż ich orgazm jest uważany za obleśny grzech. Prawo do niego mają tylko mężczyźni. Zwykli Żydzi mogą TO robić wyłącznie po ciemku i na osobności. Nie wolno pod żadnym pozorem uprawiać seksu analnego. A oralnego? Tu już aż tak surowych zakazów nie ma. Facet Żyd ma przechlapane. Nie może zwracać uwagi na kobiety, a już – broń Boże! – oglądać się za nimi. Kawalerowie nie mogą nikogo przytulać ani nawet obejmować, i to włącznie z członkami swojej rodziny. Jednym z najcięższych grzechów jest
11
masturbacja, której młodzi chłopcy muszą się absolutnie wyrzec, ponieważ nie wolno im tracić nasienia. Kobiety w tej materii mają luz. Halacha, czyli prawo żydowskie, zakazuje współżycia z małżonką w czasie żałoby. Nie wolno uprawiać seksu w stanie nietrzeźwym (Polska judaistyczna raz-dwa by się wyludniła), zabroniony jest stosunek przerywany oraz używanie prezerwatywy (znów chodzi o utratę nasienia). Żydowi nie wolno tknąć żony w okresie menstruacji ani dziesięć dni po niej. Jeden z prawosławnych ruchów religijnych to
Skopcy czyli „białe gołębie”. Według nich, Adamowi i Ewie wyrosły narządy płciowe jako kara za grzech pierworodny, czyli wstrętne jest pożądanie i stosunek seksualny. Aby się od niego uwolnić, skopcy przechodzili tzw. chrzest ognia, co w praktyce było kastracją. „Ubarwiali” sobie życie jeszcze bardziej, gdyż kastrowanie miało jakby dwa stopnie: aby zostać aniołem, wystarczyło się poddać „małej pieczęci” i dać sobie odciąć jądra lub, w przypadku kobiet, przypalić sutki. Bardziej pożądana była ranga archanioła, którą zapewniała pieczęć carska, zwana również wielką. Było to odcięcie nie tylko jąder, ale również członka, a w przypadku kobiet – odcięcie lub przypalenie piersi i usunięcie warg sromowych oraz łechtaczki. Dla kontrastu choćby warto jeszcze wspomnieć o
Himba. Jest to jedna z grup etnicznych Afryki, zwana nomadami Namibii. Ze względu na trudny teren, w jakim żyją, zachowali odrębność kulturową i religijną. Żyją, modląc się do duchów i matki ziemi, a przedmiotem ich największej troski jest woda, bydło i pastwiska. U Himba dominuje mężczyzna, ale kobieta jest bardzo szanowana ze względu na pracę, którą wykonuje, i podtrzymywanie świętego ognia przed chatą wodza. Facetom wolno mieć tyle żon, na ile mają ochotę i na ile pozwala im bogactwo. A jak akurat nie mają ochoty, to ich panie oddają się krewnym małżonka, bo tak nakazuje tradycja. Zjawisko cudzołóstwa w ogóle nie istnieje, gdyż kobietom wolno mieć kochanków, ilu zechcą, i to za wiedzą męża. U Himba dużą rolę odgrywają włosy, które mają jakby swój własny język. „Mówią”, czy kobieta jest do wzięcia, czy jest dziewicą, może mężatką lub wdową. Podobnie jest z fryzurami chłopców i mężczyzn. Pełna jawność w intencjach i zero pruderii. I tacy nie pożyją? Im z całą pewnością nie jest potrzebny ani seksuolog, ani psychoanaliza, a już na pewno nie konfesjonał. LiS
12
POMYŚLNOŚCI ŻYCZĄ „FAKTY i MITY”
Miłość humanistów
Bez księdza, kazania i szablonowej ceremonii. Za to bardzo indywidualnie, w niepowtarzalnej formule i atmosferze. Taki był pierwszy polski ślub humanistyczny. – Dla każdej pary dzień ślubu to dzień wyjątkowy, a ten dzisiejszy wyjątkowy jest nie tylko dla Moniki i Miłosza, ale i dla nas wszystkich. Jest to ślub szczególny i w naszym kraju niekonwencjonalny, pierwszy ślub humanistyczny – powiedział na otwarcie ceremonii Krzysztof Tanewski z Towarzystwa Humanistycznego i Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Do ciemnej sali dawnego Muzeum Przemysłu i Rolnictwa w Warszawie, oświetlonej wyłącznie dziesiątkami małych świec, pachnącej kadzidłami, z muzyką skrzypiec w tle, zaproszono młodą parę. W półokręgu zasiedli ich przyjaciele, każdy z czerwonym tulipanem w dłoni. Rozbłysły nagle wszystkie światła. Rozpoczęła się właściwa część niezwykłej ceremonii. Jej współprowadzenie przez Tanewskiego i Jane Bechtel ze Szkockiego Towarzystwa Humanistycznego, wykwalifikowaną celebrantkę uroczystości humanistycznych, miało podkreślić równouprawnienie płci w małżeństwie. Na głównej ścianie wisiało godło Polski, widniał rysunek wielkiej księgi i symboliczny napis: „Polska znaczyć tyle będzie, ile jej nauka i kultura”. – Para biorąca pierwszy w Polsce ślub humanistyczny podjęła wspólną decyzję o tym, że humanistyczne podejście do małżeństwa najlepiej przedstawia i reprezentuje ich własne wartości i aspiracje – ogłosiła Jane Bechtel. Piękno i głębia, ukierunkowanie dwojga ludzi na siebie (zamiast na wystrojonego księdza i ołtarz...), a jednocześnie możliwość włączenia dowolnych elementów – to
sposób na zorganizowanie ślubu jedynego w swoim rodzaju. Możliwość pełnej personalizacji formuły i treści powoduje, że choć ślubów humanistycznych może być wiele, żaden się nie powtórzy, nie będzie dwóch takich samych. To ma być najpiękniejszy moment przede wszystkim dla samych młodych, zgodny z ich oczekiwaniami i wyobrażeniami, niekoniecznie dla innych. Stąd elementy ceremonii, które w Polsce dotąd nie występowały. Kilka zdań o przyszłych małżonkach, ich planach na przyszłość i pasjach, a chwilę później odczytanie wybranych przez nich samych fragmentów z literatury pięknej, stworzyło atmosferę przepełnioną niecodziennymi emocjami. – Łączy ich pasja do psychologii, pasja do kontaktów z ludźmi, do pomocy potrzebującym. Połączył ich również teatr. Dzisiaj grają jedną z głównych ról w swoim życiu. Od dziś już jednym, wspólnym życiu – mówił ich przyjaciel. Monika do odczytu wybrała fragment „Kociej kołyski” Kurta Vonneguta. Miłosz – „Mszy wędrującego” Edwarda Stachury. Następny, najważniejszy moment ceremonii – akt zaślubin – był najmocniejszym dowodem indywidualizmu sytuacji. Przysięga małżeńska nie przypominała żadnej innej. Najpierw On, patrząc Jej prosto w oczy, wypowiedział słowa: „Przyrzekam ci, że będziesz mogła się o mnie troszczyć, być obok mnie w chwilach radości, smutku, w momentach mych porażek i sukcesów. Złość się na mnie, jeśli to konieczne, i wybaczaj, jeśli to możliwe. Tęsknij, gdy
wyjadę lub gdy wyjdę do drugiego pokoju. Obiecuję ci, że będziesz mogła oglądać ze mną filmy, śpiewać, tańczyć, śmiać się i płakać, że będziesz mogła się dzielić ze mną wszystkim – myślami, materiałem genetycznym i zasobami – czym tylko zapragniesz”. Później Ona powtórzyła przysięgę. Po tym wzajemnie założyli sobie pierścionki i przy udziale mistrza ceremonii podpisali Uroczysty Akt Zaślubin. Ponownie zagrały skrzypce i rozległy się gromkie brawa gości. Od tej chwili stali się małżeństwem, we własnych sercach. – To jest stara idea. Liczy sobie co najmniej kilkanaście lat. Krąży po Europie, a i w Polsce będzie stopniowo rosnąć liczba osób chcących właśnie takiej oprawy – mówi Andrzej Dominiczak z Towarzystwa Humanistycznego, który lansuje pomysł ślubów humanistycznych już od kilku lat. W Europie najczęściej można się z nimi spotkać w Norwegii czy Szwecji, gdzie są legalne. Status prawny też bywa różny. W Polsce status ślubu humanistycznego do 1989 roku był dokładnie taki sam jak ślubu katolickiego. Dopiero później wprowadzono tzw.
małżeństwa konkordatowe, które zwalniają nowożeńców katolickich z dodatkowego obowiązku zawarcia ślubu cywilnego. – Chcemy domagać się poprzez różne ruchy prawne i polityczne respektowania przez urzędników ślubów humanistycznych, zgodnie z konstytucyjną zasadą niedyskryminacji organizacji światopoglądowych, jak również na podstawie
przepisów unijnych – mówi Dominiczak o kolejnych działaniach. Zwraca uwagę, że zgodnie z nowym Traktatem Reformującym Unię Europejską organizacje humanistyczne mają być traktowane tak samo jak Kościoły i inne organizacje wyznaniowe. Na razie Monika i Miłosz – aby być pełnoprawnym małżeństwem – musieli powtórzyć państwową ceremonię w Urzędzie Stanu Cywilnego.
Nr 50 (406) 14 – 20 XII 2007 r. Na robieniu interesów z Kościołem kat. państwo polskie zawsze wychodziło tak, jak wyszedł ma mydle tytułowy biznesmen. Nie inaczej będzie ze sprawą pewnego muzeum.
Pierwszy polski ślub humanistyczny odbył się niejako na tle szerszej, równie doniosłej imprezy. Jubileuszowa konferencja pod tytułem „Państwo świeckie a idea Nowego Oświecenia” i wystawa „100 lat ruchu wolnomyślicielskiego” odbyły się w stuletnią rocznicę I Zjazdu Wolnomyślicieli w Warszawie. Imprezy współorganizowały Towarzystwo Humanistyczne i Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów Mariusza Agnosiewicza. Mówiono wiele o idei wolnej myśli i wolności światopoglądowej zarówno w teorii, jak i praktyce, o udziale mediów w kreowaniu racjonalnego myślenia, ale także o tym, czy humaniści powinni być neutralni politycznie, czy raczej zaangażowani. Wiele zarzutów padało pod adresem Kościoła katolickiego. Obecność znakomitych gości, np. profesorów Barbary Stanosz, Andrzeja Nowickiego, Jana Woleńskiego, Jerzego Drewnowskiego, Heleny Eilstein, wystąpienia ich oraz innych gości, po raz kolejny pokazały, że humanistyczne i racjonalne myślenie – choć może nie jest dzisiaj popularne – to wskazuje drogę młodszemu pokoleniu. DANIEL PTASZEK Fot. Autor
[email protected]
Istniejące na Świętym Krzyżu od lat 60. Muzeum Przyrodniczo-Leśne (na zdjęciu) już niedługo może stracić swoją siedzibę, bo zachorowali na nią ojcowie oblaci z tutejszego klasztoru. Twórcą opactwa benedyktyńskiego był rzekomo sam król Bolesław Chrobry. Przez wiele stuleci, aż do słynnej obrony Jasnej Góry przed Szwedami, Święty Krzyż był głównym miejscem pielgrzymkowym Polaków. W powstałym w połowie XVII w. reprezentacyjnym skrzydle klasztoru mieszkali zakonnicy. Gdy w 1819 roku doszło do kasaty klasztoru, państwo przejęło cały majątek kościelny, w zamian wypłacając zakonnikom dożywotnie renty. „Księżom mającym 60, 70 i 80 lat wieku przeznaczono po 800, 900 i 1000 złp. Młodszym czyto zdatnym do posług parafialnych, czy przy kościołach na plebaniach lub wikaryatach osiadającym, po złp 600. Klerykom obiecano rocznie po złp 300, (...) opat dostał 7000 złp”, zadbano też o „pensye” dla „innych członków zgromadzenia tutejszego” – jak pisze ksiądz Józef Gacki w dziele o Świętym Krzyżu z 1873 r. Mimo że państwo carskie wypłaciło furę kasy zakonnikom, już w okresie międzywojennym Kościół upomniał się o majątek na Świętym Krzyżu. Ówczesna komisja kościelno-rządowa, tak samo preferująca interes kleru jak współczesna, odbyła nawet kilka posiedzeń w tej sprawie i, jak należało się spodziewać, skłonna była doprowadzić do zamknięcia istniejącego tu więzienia (od 1884 r.), a także do zwrotu klasztorowi wszystkich dóbr. Wybuch II wojny światowej zniweczył te plany, a w dawnych murach klasztornych powstał obóz zagłady Rosjan. W latach 90. ubiegłego wieku oblaci znów upomnieli się o nieruchomość. Początkowo komisja majątkowa odmówiła, jako że nie miała uprawnień do zajmowania się tą sprawą (powołano ją do rozpatrywania zwrotu majątku kościelnego zabranego po 1945 r.), ale potem przychyliła się do rozwiązania zaproponowanego przez zakonników. – Rzecz jednak w tym, że zgodnie z prawem skrzydło budynku zajmowane przez muzeum nie może być zwrócone Kościołowi, bo komisja
13
Jak Zabłocki...
może zwracać tylko obiekty zagrabione po 1945 r. (patrz: wcześniejszy akapit) – mówi jeden z urzędników gminy Bieliny, na której terenie znajduje się klasztor. – Zakonnicy mogą najwyżej odkupić obiekt lub dokonać zamiany. Ale zapłacenie lub zamiana nie wchodzi raczej w rachubę, bo Kościół jest od brania, a nie dawania. Doskonale wie o tym wicepremier słusznego rządu P.E. Gosiewski i niedawno zaangażował się w rozwiązanie problemu, stając po stronie watykańskich zakonników – „pobłogosławił” kuriozalną notarialną umowę przedwstępną podpisaną przez „wszystkich świętych”, łącznie z biskupem sandomierskim Andrzejem Dzięgą i ministrem ochrony środowiska Janem Szyszką. We wspomnianym dokumencie zapisano m.in.: „Ze skrzydła zachodniego zabudowań klasztornych wyprowadzi się Muzeum Przyrodniczo-Leśne. Jego nowa siedziba powstanie tuż przy wejściu do Świętokrzyskiego Parku Narodowego”. W równie dziwnej deklaracji woli, podpisanej 1 października tego roku, gospodarze gminy Bieliny z wójtem Sławomirem Kopaczem i ojcowie oblaci z superiorem o. Bernardem Briksem zobowiązali się do realizacji przedsięwzięcia pod nazwą „Centrum Tradycji i Turystyki Gór Świętokrzyskich wraz z restauracją zabytków Świętego Krzyża”, w ramach którego przewidziana jest budowa nowej siedziby dla muzeum w Hucie Szklanej.
Można by zatem powiedzieć: wszystko w porządku, gdyby nie drobne „ale”. Ojcowie oblaci na mocy tych papierowych ustaleń chcą przejąć siedzibę muzeum, ale niemal cały obowiązek zbudowania nowej siedziby dla tej placówki (wartość obiektu szacowana jest dziś na 6–8 mln zł) spaść ma, oczywiście, na państwo, czyli podatników.
W najlepszym przypadku groszem może sypnąć Unia Europejska, na którą wszyscy zainteresowani liczą jak na Świętego Mikołaja. Szef Świętokrzyskiego Parku Narodowego, któremu podlega muzeum, Stanisław Huruk (na zdjęciu), sceptycznie podchodzi do tych wszystkich działań: – Na razie nie ma żadnych pieniędzy, a bez nowego lokalu nie opuścimy dotychczasowej siedziby. Ponieważ nasze muzeum cieszy się olbrzymią popularnością (ponad 100 tysięcy turystów rocznie), nie bacząc na to całe zamieszanie wokół muzeum, przymierzamy się do przygotowania nowej ekspozycji. Pora na podsumowanie i garść wniosków: niniejszy tekst wysyłamy do Kancelarii Premiera i mamy nadzieję, że państwo nie dopuści do bezprawnego, naszym zdaniem, oddania siedziby muzeum za Bóg zapłać. Wszak Kościół raz wziął już pieniądze za ten obiekt! A panu P. Edgarowi G., występującemu teraz w roli posła, proponujemy, by zaczął dbać o interes tych, którzy płacą podatki, a nie tych, którzy je przejadają. BARBARA SAWA Fot. Autor
14
Nr 50 (406) 14 – 20 XII 2007 r.
ZE ŚWIATA
WATYKAN ZA POKOJEM W obawie przed atakiem USA władze Iranu szukają pomocy w Watykanie – taką wieść przyniósł tygodnik „Time”, powołując się na poufne źródła.
Rząd irański zwrócił się do papieża i czołowych dyplomatów Stolicy Apostolskiej o pośrednictwo w negocjacjach ze Stanami Zjednoczonymi. Jak dotąd Benedykt XVI unikał bezpośrednich komentarzy w sprawie niezastosowania się Teheranu do rezolucji ONZ oraz do gróźb użycia siły przez Waszyngton. Jednak papież wydaje się zdeterminowany w poszukiwaniu pokojowego rozwiązania za wszelką cenę. Kardynał Ratzinger bardzo stanowczo popierał apele Jana Pawła II, wzywające USA do wstrzymania się od inwazji na Irak. „Stolica Apostolska nie zapomniała, co wydarzyło się w Iraku” – zaznaczył jeden z wyższych rangą oficjeli kościelnych. Jednocześnie relacje między Iranem i Watykanem układają się bardzo dobrze. Nie popsuło ich nawet niefortunne antyislamskie wystąpienie Benedykta w Regensburgu. Oba kraje utrzymują stosunki dyplomatyczne od 53 lat; pod względem liczby dyplomatów pracujących w Watykanie Iran przewyższa tylko Dominikana. W kwietniu prezydent Ahmadinedżad uwolnił 15 brytyjskich zakładników natychmiast po otrzymaniu listownej prośby papieża. Watykan traktuje Iran jako kluczowe państwo w aspekcie stosunków międzyreligijnych. Teolodzy wskazują na niezwykłe podobieństwa struktury i podejścia do pryncypiów obu religii. Hierarchiczny system kleru szyickiego, niespotykany w żadnym innym kraju islamskim, przypomina Watykan. Możliwe scenariusze obejmują publiczne i stanowcze wezwanie papieskie do utrzymania pokoju, wysłanie posłańców do Teheranu i Waszyngtonu, a nawet wizytę prezydenta Ahmadinedżada w Watykanie. CS
POPIESZCZENI Polak, który na lotnisku w Vancouver poniósł śmierć na skutek kilkakrotnego porażenia go prądem z paralizatora, jest jedną z wielu ofiar tej „prewencyjnej broni”. Szczególnie często nadużywa taserów policja amerykańska. Rośnie nieustannie liczba zgonów. Paralizatorów wytwarzających ogromne napięcie używa się jako środka wymuszenia zeznań lub ukarania podejrzanego za niewłaściwe zachowanie. Poraża się ludzi w kajdankach. Jakiś czas temu policjanci użyli tasera wobec studenta, który zadał trudne pytanie goszczącemu na uniwersytecie Johnowi Kerry’emu, choć senator krzyczał, by zostawić go w spokoju, bowiem nie ma problemu z odpowiedzią. Niedawno tasera użyto wobec ciężarnej dziewczyny w stanie Ohio, porażając ją w kark. Najwyższy czas coś z tym zrobić. Do takiego wniosku doszedł ONZ-owski Komitet przeciwko Torturom. Na wieść o zakupie dla portugalskiej policji paralizatorów Taser X26, dziesięciu ekspertów zasiadających w komitecie opublikowało oświadczenie, w którym czytamy: „Użycie tej broni wywołuje ostry ból, który należy traktować jako torturę. W pewnych wypadkach może ona nawet spowodować śmierć, jak wykazały wiarygodne badania oraz ostatnie incydenty”. Konkluzja komitetu brzmi: „Portugalia powinna rozważyć zarzucenie tego pomysłu, ponieważ użycie paralizatorów powoduje poważne urazy fizyczne i psychiczne u osoby, przeciw której broni użyto, co stanowi pogwałcenie Konwencji przeciw Torturom ONZ”. PZ
CMENTARNA SZYCHTA Tak Amerykanie nazywają pracę na nocnej zmianie. Nauka właśnie dostarczyła dowodu słuszności tego określenia. Jeszcze w roku 1987 Richard Stevens, profesor onkologii w University of Connecticut, wywołał poruszenie w środowisku. Jego badania wykazały nagły wzrost zachorowań na raka piersi w latach 30., gdy powszechnie wprowadzono pracę na nocną zmianę, uważaną wówczas za synonim postępu. Spostrzeżenie zostało zignorowane, ale ostatnio związek między rakiem a pracą w nocy wykazało kilka studiów badawczych. Kobiety pracujące długo na trzeciej zmianie rzeczywiście częściej zapadają na nowotwory piersi. Mężczyznom zaś bardziej zagraża nowotwór prostaty. Wyjaśnienia tej korelacji na razie brak, lecz naukowcy przypuszczają, że chodzi głównie o zakłócenie rytmu biologicznego organizmu. Hormon melatonina, który hamuje rozwój guzów, produkowany jest w organizmie w nocy – światło wstrzymuje jego wydzielanie. Niższy poziom melatoniny u pracujących w nocy podwyższa ryzyko wystąpienia raka.
Wprawdzie hormon ten można przyjmować w tabletce, ale lekarze tego nie polecają, bo po dłuższej terapii kompletnie rozregulowuje się naturalna produkcja melatoniny. Innym powodem zwiększonego zagrożenia jest niedobór snu. Pracujący nocą na ogół nie dosypiają w dzień, bo pragną jego część mieć dla siebie. Brak snu osłabia układ immunologiczny i nie może on skutecznie zwalczać komórek nowotworowych. Jeszcze gorsze od pracy na nocną szychtę są częste zmiany dzień-noc. Naukowcy zalecają, by pracujący na trzecią zmianę spali w dzień w zaciemnionym pomieszczeniu. Istotny jest kolor światła, przy którym pracuje się nocą. Najzdrowszy jest czerwony – niestety, trudny do zastosowania w halach fabrycznych. W przyszłym miesiącu Światowa Organizacja Zdrowia ONZ włączy nocną pracę do listy czynników rakotwórczych. JF
RAK TOCZY MIASTO Nowotwór piersi może być konsekwencją życia w dużym mieście. To konkluzja badań przeprowadzonych w londyńskim szpitalu Princess Grace.
materii. Zwłaszcza w płatach czołowych, odpowiedzialnych za reakcje seksualne. Im mniej białej materii, tym większe ryzyko pedofilii. ST
APEL O TERAPIĘ Do biura kampanii prezydenckiej Hillary Clinton w Rochester wszedł 46-letni Leeland Eisenberg. Oświadczył, że ma przytwierdzoną do ciała bombę, i wziął na zakładników piątkę obecnych tam osób. Zatrzymanych wkrótce wypuścił. Bomba okazała się atrapą. Policji, której poddał się po kilku godzinach, powiedział, że chciał w ten sposób wyrazić protest wobec niemożności otrzymania pomocy psychiatrycznej. Eisenberg został zgwałcony przez księdza, do którego zgłosił się po pomoc (w Polsce w relacjach z tego wydarzenia wątek ten pominięto...). Wkrótce potem usiłował popełnić samobójstwo, skacząc z mostu. Był bezdomny, uzależniony od narkotyków i alkoholu. W roku 2002 wytoczył proces ówczesnemu szefowi archidiecezji bostońskiej Bernardowi Lawowi. Ksiądz, sprawca gwałtu – zaznający spokoju emerytury Daniel Cronin z parafii w Aleksandrii – oświadczył, że Eisenberga sobie nie przypomina. CS
NÓŻ POD CHOINKĘ
Jak się okazuje, mieszkanki metropolii mają jędrniejsze piersi niż panie prowincjonalne. Ale nie ma się z czego cieszyć: ta jędrność, czyli większa gęstość tkanki, powoduje, że zagrożenie rakiem podskakuje czterokrotnie. Co to ma wspólnego z miastem? Ustalono, że do jędrności przyczynia się zwiększone zanieczyszczenie powietrza. Mikroskopijne cząsteczki pyłów udają bowiem żeński hormon płciowy. Kobiety z jędrnymi piersiami narażone są na znacznie wyższe ryzyko rozwoju nowotworu, poza tym gęsta tkanka utrudnia wczesne wykrycie guza. ST
ZBOCZONY MÓZG Skąd bierze się zjawisko pedofilii, o którym ostatnimi czasy tak głośno? Teorie są różne. Nauka nie dała ostatecznej odpowiedzi, lecz odkrycie naukowców z Centrum Nałogów i Zdrowia Psychicznego w Toronto rzuca światło na tę kwestię. Po przebadaniu i prześwietleniu mózgów 127 osób, które dopuściły się przestępstw seksualnych wobec dzieci w wieku poniżej 14 lat, stwierdzono, że – w porównaniu z ludźmi o normalnym pociągu płciowym – mają one znacznie mniej białej
Jeanette Hawes pojechała wraz z córką i synem do sklepu przy stacji benzynowej w Auguście w Georgii i zamknęła się w toalecie. Najpierw dobiegły stamtąd krzyki, a potem zapanowała cisza. Po wyważeniu drzwi policja stwierdziła, że matka zadźgała nożem dzieci w wieku 1 i 2 lat – ze skutkiem śmiertelnym W Lauderhill inna kobieta wbiła sztylet w oczy 12-letniego siostrzeńca cierpiącego na autyzm. Rodzina dziecka zwlekała 10 godzin, zanim wezwała pogotowie. ST
GÓWNIANA TERAPIA Babcię Ethel McEwan ze Szkocji (83 lata), która złapała wyjątkowo jadowitą, zagrażającą życiu bakterię, uratowała transplantacja. Dawczynią była córka. Z jej odbytnicy pobrano próbkę kału, rozrzedzono go wodą, a następnie przez sondę wstrzyknięto do babcinego żołądka. Jak ręką odjął! Terapia uaktywniła bakterie, które rozprawiły się ze śmiercionośnymi intruzami. „Przecież nie położono mi tego na talerz i nie kazano zjeść, poza tym to było córki... – wyjaśnia McEwan. – Nic nie widziałam ani nie czułam. Ludzie przechodzą transplantacje nerek, przetacza się krew... Co za różnica?”. ST
BÓG TAŃCZY SAMBĘ Rozstrzygnięta została istotna, nurtująca wszystkich wierzących zagadka: jakiej narodowości jest Bóg?
Trwają wciąż debaty, czy Bóg jest mężczyzną czy kobietą, czy ma kolor czarny czy biały. Lecz co do jednego mamy już jasność: Bóg jest Brazylijczykiem! Ogłosił to publicznie i uroczyście prezydent Brazylii, Lula da Silva. Ustalenie narodowości Wszechmogącego poprzedziło odkrycie nowych złóż ropy naftowej u wybrzeży kraju, które powiększają znane już zasoby o 50 procent. „To odkrycie dowodzi, że Bóg jest Brazylijczykiem” – oświadczył lewicowy szef państwa. Jego rodacy nie byli wcale zaskoczeni: od dawna wiedzieli, że w boskich żyłach płynie krew ich nacji. Stwórca musi być ich ziomkiem, skoro obdarzył ich taką obfitością bogactw naturalnych. My wiemy, że są też kraje uznające Matkę Boską za swą królową i pragnące tytułować Jezusa królem. Brazylia jednak posiada atest międzynarodowy. Renomowany tygodnik brytyjski „The Economist” obwieścił, zawiadamiając o odkryciu ropy: „Bóg rzeczywiście może być Brazylijczykiem”. ZW
PATRIOTYZM AUTOMOBILOWY W Tajlandii nie mieli bliźniaków u władzy, więc o wychowanie patriotyczne obywateli musieli zadbać zasiadający w parlamencie generałowie.
Myśleli, myśleli – i wymyślili. Projekt ustawy ich autorstwa zobowiązuje zmotoryzowanych w całym kraju, by dwukrotnie w ciągu dnia zatrzymywali samochody na czas grania hymnu państwowego, który puszczany jest z głośników na ulicach, w parkach i zakładach pracy podczas wciągania na maszt i ściągania zeń flagi – o godzinie 8 rano i 6 wieczorem. Sprzeciw wyrazili posłowie w cywilu, obawiając się chaosu i korków na ulicach. Udało im się skierować projekt do zbadania przez specjalną komisję. Oburzeni generałowie wskazują, że hymn trwa tylko minutę i że przyświecała im chęć położenia kresu dyskryminacji kierowców: podczas gdy inni Tajlandczycy stają nieruchomo, słuchając patriotycznego utworu, kierowcy musieli jechać. I pomyśleć, że gdyby nie wygrana Platformy, upatriotycznianie i ureligijnianie społeczeństwa mogłoby kiedyś zaowocować uroczystym odpalaniem armat w kierunku Kaliningradu z okazji rocznicy cudu nad Wisłą albo obowiązkowymi pielgrzymkami na Jasną Górę... ZW
Nr 50 (406) 14 – 20 XII 2007 r. W większości krajów Unii Europejskiej w szkole naucza się religii... Ale nie jednej, dominującej, jak w państwach islamskich. Zamiast programowej indoktrynacji religijnej – dogmatów i prawd wiary – wykłada się religioznawstwo i uczy tolerancji. Czy już wiemy, dlaczego „nasi okupanci” boją się tego jak diabły święconej wody? Po pierwsze – dlatego, że taki cywilizowany system wymagałby przekazywania faktycznej wiedzy o innych religiach, wiedzy obcej nawet księżom, którzy w seminariach wkuwają przecież głównie kwestie angelologii, nauki o piekielnym ogniu, meandry trudnej kwestii przechodzenia Jezusa przez ścianę i podróży kosmicznej Maryi do duchowego nieba w powłoce cielesnej. Po drugie – dlatego, że podręcznik do edukacji religijnej w Wielkiej Brytanii zawiera treści na lewo od „Gazety Wyborczej”. Weźmy do ręki „GCSE Religious studies, The revision guide”, wydawnictwa Coordination Group Publications Ltd – podręcznik dla uczniów na poziomie egzaminu po gimnazjum. Uczą się z niego nastolatki jak Wielka Brytania długa i szeroka. Zawiera dość frywolne ilustracje obrazkowe, za które w Polsce z pewnością posypałyby się doniesienia do prokuratury za obrazę uczuć religijnych. Na przykład – Jezus kroczący po wodzie nagle spada na dno i nadziewa się na muszle i ostrygi. „Ożeż ty...” – krzyczy Zbawiciel. Jest to ilustracja do podrozdziału o cudach. „Najpierw wypadłem ze statku, a teraz połknęła mnie ryba. To musi być poniedziałek” – mówi Jonasz we wnętrzu biblijnej ryby (ilustracja do fragmentu o miłości i przebaczeniu). Najodważniejszy rysunek wręcz mnie zamurował. Amerykański teleewangelista mówi z telewizora: „Módlcie się do Pana”, a w rzeczywistości, w „dymku”, myśli: „Wyślijcie nam pięćdziesiąt dolarów”. Tak – z humorem – dociera się do młodego pokolenia w rozdziale „Religia i media”! No dobrze, zanim każdy z nas zacznie układać sobie w myślach polski podręcznik do edukacji religijnej, warto rzucić okiem na treści, jakie jego brytyjski pierwowzór zawiera. Na wstępie brytyjskie dzieci dowiadują się, że „nie wszystkie przejawy duchowości są religijne. Niektórzy ludzie odczuwają duchem sztukę, literaturę lub muzykę. Te formy aktywności poruszają ludzkie uczucia, próbując oddać piękno i sens istnienia”. Następnie, czemu wierzą w Boga: „Ludzie wierzą z różnych przyczyn. Dla niektórych podstawą jest osobiste przeżycie religijne, choć dla innych przyczyny są bardziej pośrednie. Większości ludzi fakt, że wyrośli w religijnym środowisku, pomaga wierzyć w Boga”. No, toż to Richard Dawkins w pigułce! Poza tym czytamy: „Cuda można wyjaśnić naukowo i może to
prowadzić niektórych do wniosku, że nie ma Boga”. Kilkaset lat temu za takie zdanie palono ludzi na stosach! W innym miejscu, w związku z Holocaustem, napisano: „Niektórzy żydzi uznali, że nie ma Boga, inni – że jest mu wszystko jedno lub nie ma takiej mocy, aby interweniować”.
ZE ŚWIATA tabu omawia rozwody i modele rodziny oraz informuje o zmianach w tym zakresie w ciągu ostatnich dwóch pokoleń. Cokolwiek humorystycznie brzmi następujące zapewnienie: „(...) według chrześcijaństwa twoi rodzice nie mogą narzucić ci zostania chrześcijaninem – to twoja decyzja”. Być może był to kolejny żart. Jeśli tak, to proponuję, by każdy pierwszoklasista na religii w RParafialnej napisał to w zeszycie sto razy. Nie zapomniano także o słowach uznania dla katolickiego arcybiskupa Oscara Romero, niemalże bohatera Ameryki Łacińskiej, zabitego w 1984 roku przez bojówkę prawicowego rządu za działalność społeczną. Na Zachodzie był on porównywany
to znaczy, że uczeń może odrzucić dowolny fragment Biblii jako nieprzystający do dzisiejszego świata. A w takiej sytuacji powstaje pytanie: w czym Biblia jest lepsza od bajek Edypa, mitów greckich, Krasickiego, Andersena czy Grimmów? Co ciekawe, fragment o 10 przykazaniach zawiera poprawną, biblijną wersję, tę z Księgi Wyjścia (z przykazaniem: „Nie będziesz oddawał czci bałwanom”). Cóż za krecia – wobec Watykanu – robota! Jak po takiej edukacji czytać książeczkę do nabożeństwa? No i te szczęśliwie nieznane polskim uczniom – mimo kilkunastu lat „chodzenia na religię” – różnice między denominacjami chrześcijańskimi... Nie tylko nie
Edukacja po angielsku A teraz coś o „cywilizacji śmierci”, czyli katolickie koniki: antykoncepcja, aborcja i eutanazja. Dowiadujemy się, że jest coś takiego jak „ruch pro-choice” (za wolnym wyborem; w kwakmowie: „zwolennicy zabijania dzieci”). Poza tym „mimo że wielu ludzi jest generalnie przeciwnych aborcji, to zgadzają się, że w pewnych okolicznościach, np. zagrożenie życia matki, gwałt lub zbyt młody wiek dziewczyny, aborcja powinna być dozwolona”. Po zaznaczeniu, że Kościół rzymskokatolicki wykazuje skrajną, antyhumanistyczną postawę w sprawie aborcji, następuje uwaga, że „nie wszystkie denominacje chrześcijańskie widzą to w czarno-białych barwach. Kościół anglikański widzi uzasadnienie aborcji w pewnych okolicznościach zaś kwakrowie uważają, że płód nie może być uznawany za więcej warty niż matka”. W dalszej części jest informacja, że takie stanowisko zajmują także żydzi. Zaiste, łatwiej zrobić szeregowca z generała Jaruzelskiego, niż rozmawiać w ten sposób na lekcji religii w Katolandzie! Co do antykoncepcji, to „Kościół rzymskokatolicki wierzy, że zapobieganie zapłodnieniu jest sprzeczne z »prawem naturalnym«. Wielu rzymskich katolików prywatnie się z tym nie zgadza” – ujawnia przemilczany fakt brytyjska „edukacja religijna”. Na następnej stronie fachowo omówiona jest eutanazja z rozróżnieniem biernej i czynnej oraz informacją, że jest ona legalna w Holandii i części Australii. Uczniowie poznają wątpliwości etyczne (np. odłączenie aparatury od osoby, która bez niej by umarła, jest bardziej akceptowane niż wstrzyknięcie trucizny) oraz źródła zakazu teologicznego. Następny rozdział bez
do księdza Popiełuszki. Różnica taka, że ksiądz Popiełuszko został męczennikiem i ikoną katoprawicy, a arcybiskup Romero razem z ruchem teologii wyzwolenia (wspomniany w rozdziale o przemocy, niesprawiedliwości i proteście) został skazany na zapomnienie przez Jana Pawła II, przy czynnym zaangażowaniu obecnego papieża. Omówiony jest nawet nowotestamentowy mizoginizm (i wstydliwe dzisiaj wersety 1 Tm 2. 11–15) oraz istniejąca do dzisiaj dyskryminacja kobiet, postawiona w kontraście do prawa państwowego zakazującego dyskryminacji. Jest to wyjaśnione całkowitą odmiennością kulturową starożytnych Żydów w porównaniu z dzisiejszmi społeczeństwami. Tym samym tłumaczone są wersety na temat homoseksualizmu oraz brak wzmianek np. o paleniu papierosów. Skoro jednak sam podręcznik przedstawia interpretację liberalną,
są one monolitem kierowanym – do niedawna – przez „największy moralny autorytet świata”, ale różnią się od siebie oceną ważności Biblii, tradycji, soborów, Eucharystii, istotą grzechu, warunkami zbawienia i bez mała wszystkim pozostałym. Nic dziwnego, skoro wyznań chrześcijańskich jest – jak podaje podręcznik – 20 800! A katolicyzm przez większość spośród 20 799 pozostałych nie jest traktowany (z uwagi na jawne sprzeczności z Biblią) nawet jak chrześcijaństwo. Dorzućmy do tego wzmiankę o tym, że „kościoły chrześcijańskie były budowane czasami na miejscu uprzednich świątyń pogańskich – na przykład na miejscu świętych gajów”. Jeśli ktoś nie wie, to czytamy: „Poganie byli to ludzie, którzy wierzyli w różnych bogów, co było powszechną praktyką, zanim chrześcijaństwo stało się popularne”. O tym, czemu chrześcijaństwo zawdzięcza swoją
15
„popularność” – przezornie cisza. Jak mówił w „Rejsie” Tym – pewnych spraw nie możemy przeginać... W multikulturowym społeczeństwie brytyjskim nauka „religii” w polskim wydaniu jest fizycznie niemożliwa. Przez brytyjskie szkoły przewijałyby się bowiem tysiące duchownych wszystkich obediencji. Samo ustalenie grup wyznaniowych w szkołach i zorganizowanie osobnych sal byłoby logistycznie niemożliwe (nie mówiąc o możliwości obywatelskiego nieposłuszeństwa przez niepłacenie podatków na opłacanie nauczania zwaśnionych wyznań albo konfliktach religijnych, gdyby jakiś imam uczył tego samego, czego uczy w meczecie). W Polsce pokutujący mit „96 procent katolików” plus wprowadzony wbrew prawu faktyczny obowiązek „wypisania się”, jeśli jedno lub co najwyżej kilkoro dzieci w szkole nie chce „uczęszczać”, skutecznie „glajszachtuje” wszystkich jak leci i dzięki temu – oraz sklerykalizowaniu państwa i społeczeństwa – jakoś to się, póki co, kręci. Zamiast tej patologii brytyjska szkoła udziela niekonfesyjnych lekcji (obok etyki – rzecz jasna) ze szczególnym naciskiem na zrozumienie tabu, zakazów i rytuałów innych uczniów czy kolegów, aby zapobiec nietolerancji. W przeciwieństwie do znanych kłamstw Giertycha, Korwin-Mikkego czy biskupa Pieronka o tym, że religia to przedmiot jak każdy inny, tutaj faktycznie przekazywana jest wiedza, która może się kiedyś przydać. Inna rzecz, że samo podanie faktów i prawdy o wyznaniach bez kołtunerii, hipokryzji, kultu jednostki i „kwakmowy” („Źródło życia w ciele kobiety znajduje się częściowo wewnątrz a częściowo na zewnątrz” – mam nadzieję, że to nie stolec) sprawiłoby, że z wywalczonego przez Kościół polskiego modelu wychowania młodzieży na fanatyczne „pokolenie JPII” nie zostałoby nic. I tu jest pies pogrzebany. Wchodzący w życie Brytyjczyk nie będzie może wiedział, że onanizm i seks są grzechem. Zamiast tego nauczy się, że Kościół rzymskokatolicki podchodzi najbardziej nieufnie do ludzkiej seksualności spośród wszystkich religii. Nie będzie też wiedział, że komary przenoszą AIDS, w prezerwatywach są „mikrotunele”, dziewczyna po defloracji może się wykrwawić, a księża należą do grupy wysokiego ryzyka zarażenia HIV, bo podczas udzielania komunii ktoś może ich ugryźć w palec – czego w publicznej szkole za publiczne pieniądze nauczyła mnie III RP. Zamiast tego nie popełni faux pas w kontaktach z wyznawcami innych religii i nie będzie rozwalał spotkań mniejszości wyznaniowych. Z ostatniej chwili: angielska prasa doniosła na pierwszych stronach, że w ciągu ostatnich kilku miesięcy w Wielkiej Brytanii urodziło się ponad tysiąc polskich dzieci. Większość z nich w przyszłości będzie się uczyć z takiego podręcznika. Okazuje się, że Polki głosują nie tylko nogami. MACIEJ PSYK
16
Nr 50 (406) 14 – 20 XII 2007 r.
NASI OKUPANCI
PRAWDZIWA HISTORIA KOŚCIOŁA W POLSCE (67)
Przeciw postępowi Na początku XX wieku kler kontynuował walkę z niezależnym polskim ruchem ludowym. Przerwał ją dopiero wybuch wojny światowej w 1914 roku. Radykalny ruch chłopski narodził się w wieku XIX – w ogniu walk i powstań niepodległościowych, w łunach Wiosny Ludów i w atmosferze siły rozwijających się organizacji pracowniczych. Domagał się przede wszystkim społecznego i politycznego równouprawnienia chłopów, ale nieobce były mu również hasła narodowowyzwoleńcze. Napawał on biskupów i księży strachem, groził bowiem utratą przez kler wpływów politycznych i przywilejów. Zaborcy uważali – nie bez racji – że duchowni katolicy mają wśród polskiego chłopstwa największy posłuch. Dlatego też wszelkie organizacyjne formy tworzących się u schyłku XIX wieku chłopskich ruchów politycznych, wysuwających hasła radykalizmu i postępowości, biskupi polscy usiłowali za wszelką cenę zniweczyć i rozbić. Chłopskich działaczy politycznych, tylko dlatego, że nie dawali się za nos wodzić proboszczom i ukazywali chłopom perspektywy na lepsze życie, publicznie napiętnowali, a na księży, którzy przyłączyli się do ludowców, rzucali klątwę („FiM” 47,48/2007). Ruch ludowy, zapoczątkowany w Galicji przez wyklętego w 1897 r. ks. Stanisława Stojałowskiego oraz Bolesława Wysłoucha i jego żonę Marię, szybko rozprzestrzenił się na pozostałe ziemie polskie. W zaborze rosyjskim skupiał się on najpierw
T
wokół pisma „Zorza” (1887–1906), a następnie tygodnika „Zaranie” (1907–1915), redagowanego przez Maksymiliana Malinowskiego, stąd też ruch ten nazywany był często „zaraniarskim”. Nakład „Zarania” dochodził do 8 tys. egzemplarzy. Ukazywały się także dodatki do pisma, między innymi dla młodzieży „Świt – młodzi idą” (1911–1914) oraz dla rodziców i nauczycieli – „Sprawy szkolne” (1912–1914). Pismo to, przeznaczone dla chłopów, dążyło do emancypacji ludu wiejskiego spod wpływów ziemiaństwa i kleru. Budziło świadomość narodową chłopów i starało się o pozyskanie ich dla idei niepodległości Polski. Propagowało rozwój oświaty na wsi, zamieszczało liczne artykuły z zakresu wiedzy rolniczej. Głosiło idee spółdzielczości, popierało różne formy zrzeszeń gospodarczych i społeczno-kulturalnych. Z „Zaraniem” współpracowali wybitni działacze ludowi: Jakub Bojko, Irena Kosmowska, Tomasz Nocznicki, pisarze (między innymi Maria Dąbrowska) oraz liczni korespondenci terenowi z kraju i zagranicy. W 1915 r. władze carskie dokonały licznych aresztowań „zaraniarzy” i wydały decyzje o likwidacji pisma. Walkę z tym ruchem prowadził także kler przy pomocy takich samych metod, jak z ludowcami
ekst z niniejszego cyklu pt. „Niewiara po polsku” („FiM” 46/2007) sprowokował ożywioną reakcję Czytelników, a nawet polemikę na łamach naszego tygodnika. Taki niezwykły odzew wskazuje m.in. na to, że konieczne dla rozwoju ludzkości spory światopoglądowe nabierają nowej jakości, a środowiska niereligijne wychodzą stopniowo z lękliwego marazmu. Niewierzącej części Czytelników bardzo spodobała się najważniejsza teza mojego tekstu – mianowicie konstatacja, że „ciężar dowodzenia czegokolwiek w sporze o Boga leży wyłącznie po stronie ludzi wierzących. Zadaniem wierzących jest dowieść, że to, czego nie można w żaden sposób uchwycić zmysłami i metodami naukowej obserwacji, jest rzeczywiste”. Sądząc z listów i telefonów do redakcji, wiele niereligijnych osób stwierdzenie to zainspirowało do zajęcia bardziej odważnego i zdecydowanego stanowiska w sporach o istnienie Boga, z jakimi mają do czynienia w swoich rodzinach czy miejscach pracy. Zrozumieli, że nie muszą już być na pozycji tych, którzy się tłumaczą, ale raczej tych, którzy od innych oczekują wyjaśnień. To, że są w mniejszości, nie ma tu nic do rzeczy, bo to raczej niewiara jest postawą bardziej pierwotną życiowo niż wiara w zjawiska
w Galicji. Piętnował z ambon abonentów „Zarania”, odmawiał chłopom zaraniarzom posług religijnych, najsoczystsze zaś obelgi kierowane były pod adresem zespołu redakcyjnego. W 1911 r. biskup włocławski Zdzitowiecki wydał przeciwko „zaraniarzom” list pasterski, w którym zarzucał im, że „obrzucają błotem oszczerstw instytucje kościelne, kapłanów katolickich, podburzają przeciw nim opinię, a robią to wszystko przebiegle, aby i samą wiarę zabić, wyrwać z serc ludu”. W odpowiedzi 29 „zaraniarzy” z Kaliskiego wystosowało „List otwarty do J. E. ks. biskupa diecezji kujawsko-kaliskiej, ks. St. K. Zdzitowieckiego”, w którym wytknęli duchowieństwu, iż opanowała je pycha, zazdrość, wyzysk i władza rubla. Biskupowi Zdzitowieckiemu sekundował w walce z ruchem ludowym biskup kielecki Łosiński. Pierwsze organizacje chłopskie
i osoby nadprzyrodzone. Przewaga liczebna wierzących (czy naprawdę?) w Polsce wypływa z czynników historycznych oraz przymusowej indoktrynacji dzieci w rodzinach, szkołach i kościołach i nie ma nic wspólnego z rzekomą
w Królestwie Polskim, w przeciwieństwie do ruchu „zaraniarzy”, działały poza Związkiem Ludowym, nielegalnie. Tak było z powstałym w 1912 roku Narodowym Związkiem Chłopskim oraz działającym w latach 1912–1915 Związkiem Chłopskim. Organizacje te działały ku niezadowoleniu kleru, by w 1915 r. utworzyć Polskie Stronnictwo Ludowe (w Galicji PSL powstał wcześniej), które w 1918 r. przyjęło nazwę PSL Wyzwolenie. Tak więc korzenie PSL-u są wybitnie antyklerykalne! W zaborze pruskim kler był bardziej uspołeczniony niż na innych ziemiach polskich. A jednak nawet taki działacz klerykalny, jakim był Wojcich Korfanty, doświadczył na sobie „cięgów pastorału biskupiego”. Gdy Korfanty żenił się, kler górnośląski – na rozkaz biskupa wrocławskiego – odmówił mu błogosławieństwa kościelnego, tak że musiał się on przed pastorałem wrocławskiego satrapy schronić u proboszcza krakowskiego kościoła Mariackiego. Ten zaś, ignorując „cenzurę” sąsiedniego biskupa, ślub Korfantego pobłogosławił.
jako gwałtownego wzrostu liczby osób niewierzących, ale raczej jako wzrost poziomu odwagi i samoświadomości. Warto zwrócić uwagę, że takie deklaracje odstraszają przecież znaczną część wierzących kandydatów/kandydatek do
ŻYCIE PO RELIGII
Dosyć marazmu „naturalnością” wiary religijnej. Przy okazji chciałbym powtórzyć, że oczekiwanie wyjaśnień dotyczy wyłącznie zaistnienia sytuacji sporu światopoglądowego – poza nim nikt nie ma obowiązku tłumaczyć się ze swoich przekonań, bo kwestia wiary lub niewiary w cokolwiek jest prywatną sprawą każdego człowieka. Jeden z czytelników, który ma zwyczaj zaglądać na internetowe serwisy randkowe, podzielił się ze mną takim spostrzeżeniem: w ciągu zaledwie ostatniego roku liczba osób, które deklarują się w swoich ogłoszeniach towarzyskich jako niewierzący, ateiści lub agnostycy, wzrosła w jego ocenie więcej niż dziesięciokrotnie. Nie należy, oczywiście, interpretować tego
internetowych spotkań towarzyskich, a wierzący wciąż stanowią zdecydowaną większość ogłoszeniodawców w Polsce. Najwyraźniej jednak zmienia się atmosfera w kraju, ludzie stają się mniej lękliwi, a także bardziej wymagający. Ten wzrost zdrowego indywidualizmu może tylko cieszyć, bo zapowiada społeczne przyzwolenie na większą wolność w sprawach światopoglądu i sposobu życia oraz mniejszy nacisk na wymuszanie konformizmu, zakłamania i obowiązku upodabniania się do grupy. Także poza Polską widać zmiany. Książka Richard Dawkinsa „Bóg urojony” stała się nie tylko światowym bestsellerem, ale także wywołała falę publikacji i dyskusji na temat
Najbardziej jednak złowrogi wobec chłopów i robotników był episkopat galicyjski. Biskupi galicyjscy – Bilczewski, Pelczar, Sapieha, Teodorowicz i Wałęga – kiedy tylko dowiedzieli się o kompromisie stronnictw galicyjskich, umożliwiającym rozszerzenie sejmowego prawa wyborczego dla chłopów i robotników, w specjalnym liście pasterskim zaraz porozumienie to rozbili. Obawiali się, że dzięki nowemu prawu wyborczemu do sejmu wejdą w większej liczbie ludowcy i socjaliści. Punkt zwrotny w dziejach ruchu ludowego w Galicji stanowił rok 1913. Wtedy to doszło do rozłamu w Polskim Stronnictwie Ludowym, w wyniku którego powstał PSL Piast. Stronnictwo to zwalczał z wielką zawziętością biskup tarnowski Wałęga, zarzucając mu brak szacunku dla katolicyzmu. Próby mediacji z księdzem biskupem bezskutecznie podejmował się hrabia Łubieński, prezydent Krakowa Kruczkiewicz, a także hrabia i poseł Mikołaj Rey. Poseł Rey w swej broszurze pt. „Założenie Piasta” pisał: „Ksiądz biskup (...) żądał oprócz ustnych przeprosin, pisemnego w »Piaście« wyrzeczenia się całej przeszłości politycznej i uniżonego hołdu, tak, jakby to było w czasach Grzegorza VII, gdy cesarz Henryk IV we włosiennicy ze sznurem na szyi poszedł do Kanossy”. Walki polityczne uciszyły się, gdy w 1914 r. zagrzmiały armaty, a diecezja biskupa Wałęgi stała się areną wojny państw centralnych z Rosją. Monarchia Austro-Węgierska skonała, a z nią skończyło się klerykalno-stańczykowskie panowanie w Galicji. Ale biskup Wałęga z wrogiej „piastowcom” polityki nie zrezygnował. Kontynuował ją nawet po I wojnie światowej, wprowadzając swoją klerykalną partię do pierwszego sejmu niepodległej Polski. ARTUR CECUŁA
ateizmu i wiary. Są to czasem dyskusje na najwyższym szczeblu. I tak niemiecka telewizja ZDF zorganizowała debatę z udziałem Richarda Dawkinsa, przewodniczącego Rady Kościołów Ewangelickich w Niemczech, biskupa Wolfganga Hubera, oraz rzymskokatolickiego biskupa pomocniczego Hamburga – Hansa-Joschena Jaschkego. Sama ranga dyskutantów ze strony środowisk religijnych wskazuje na to, że kościoły poważnie traktują nową falę „ateistycznego zagrożenia”. Aby ratować dotychczasową pozycję, nie cofają się zresztą przez stosowaniem mało eleganckich chwytów. I tak podczas wspomnianej debaty duchowny ewangelicki zarzucił Dawkinsowi, że jego krytyka Boga Starego Testamentu jest wyrazem... „postawy antyjudaistycznej”. Oczywiście, przybicie Dawkinsowi na czole niczym nieuzasadnionej pieczątki z napisem „antysemita” ma go skompromitować w oczach widzów oraz zapewne także napuścić na niego medialną nagonkę środowisk żydowskich. Tego rodzaju zarzut brzmi jednak dosyć bezwstydnie w ustach niemieckiego duchownego. Przecież to m.in. rękami jego przodków w wierze Hitler dokonał zbrodni Holocaustu. Widać więc, że desperacja kleru zaczyna mu powoli odbierać zdrowy rozsądek. MAREK KRAK
Nr 50 (406) 14 – 20 XII 2007 r. atykan z „Panem Rycerzem Benito Mussolinim” przez długi czas trwał w konkubinacie, a związek ten sformalizowany został dopiero w 1929 roku. Mimo to był on dużo bardziej harmonijny i udany niż pospieszny związek z „Panem Kanclerzem” – sformalizowany już po kilku miesiącach znajomości! Ponieważ Kościół nie uznaje rozwodów, musiał trwać w tym, co sobie zgotował, mimo że partner miał w zwyczaju bić czasami „oblubienicę”. Ta jednak najwidoczniej wiązała z nim jakieś tajemne nadzieje i mniemała, iż się w końcu poprawi. O dziwo, jakże cicho i cierpliwie znosiła liczne upokorzenia!
W
w stosunku do Stolicy Świętej przez tę partię i rząd, które według sądu świata całego, z przyjaznych stosunków ze Stolicą Świętą pozyskały w kraju i poza krajem wzrost znaczenia i zaufania, które dla wielu we Włoszech i za granicą wydały się nadmiernymi, podobnie jak zbyt wielka była łaskawość i zbyt wielka ufność z Naszej strony”. Aby rozwiać zarzuty stawiane mu przez prasę, iż okazał się niewdzięczny za wyświadczone mu dobrodziejstwa, zapewnia o swej wdzięczności: „(...) powiedzieliśmy już, że zachowaliśmy i zachowujemy pamięć i wdzięczność za to, co uczyniono we Włoszech dla dobra religii, ale także jednocześnie nie mniej, a może więcej dla dobra partii i rządu”.
PRZEMILCZANA HISTORIA pretensje wobec regulacji prawa karnego, które w poprzednim roku weszło w życie, a które przewidywało złagodzenie kary, a nawet odstąpienie od niej dla matki, która zgładzi swego noworodka, działając w „obronie honoru” (np. pod nieobecność małżonka zachodzi w ciążę i rodzi dziecko, które następnie uśmierca). Oznaczało to więc możliwość bezkarności za czyn pokrewny aborcji, a moim zdaniem bardziej niegodziwy – zwłaszcza przez tę osobliwą motywację (honor contra życie dziecka). Wszak zwolennicy aborcji mówią na ogół o trudnej sytuacji socjalnej, nie zajmując się sprawami honoru. Jednak w encyklice próżno szukać krytyki takich przejawów
osób, które współpracowały z reżimem, nawet jeśli były istotnymi postaciami w ówczesnym Kościele; natomiast ci nieliczni duchowni, którzy się przeciwstawili, zawsze mieli jakąś informację, choćby niczego szczególnego nie dokonali). Podaje się przy tym, iż przecież Hitler tępił katolicyzm, chrześcijaństwo i kościoły. Owszem, gardził nimi, lecz oni tym bardziej czołgali się u jego stóp. „Entuzjazm wyrażała zawsze raczej druga strona niż on sam” (Johnson). Opór był haniebnie słaby. Nawet katolicki historyk Aubert przyznaje: „Bezstronny historyk zmuszony jest jednak stwierdzić, że liczba katolików, którzy – czy to z pobudek solidarności narodowej, czy
MROCZNE KARTY HISTORII KOŚCIOŁA (85)
Piętnowanie faszyzmu W małżeństwie, jak wiadomo, zawsze jakieś sprzeczki się zdarzają. Tak też było z relacją Kościoła rzymskokatolickiego i faszyzmu. Jak katolicka zahukana małżonka z mężem tyranem... Brudy prano po cichu i bez publiki. Zdarzył się jednak w obu małżeństwach jeden publiczny krzyk – encykliki: Non abiamo bisogno! i Mit brennender Sorge! Pora przyjrzeć się owym utyskiwaniom. Do najważniejszego sporu z faszystami włoskimi doszło w latach 1929–1931. Chodziło o indoktrynację młodzieży. Niby jest to drugorzędna sprawa i mało polityczna, ale tylko pozornie. Oba totalitarne systemy wiedziały doskonale, że od tego zależy przyszłość każdego z nich. Kontrowersje na tym tle wybuchły już w trakcie pertraktacji konkordatowych i były faktyczną przyczyną znacznego przedłużenia rokowań. Obie strony chciały mieć kontrolę nad młodzieżowymi organizacjami. Jednak już wkrótce faszyści postanowili, że wychowanie młodzieży prowadzone będzie wyłącznie przez faszystowską organizację Balilla i nakazały rozwiązanie stowarzyszeń katolickich. Papież się rozsrożył i zarzucił faszystom nierespektowanie zobowiązań. Tymczasem ci, którzy sprezentowali niedawno Watykanowi niebywale korzystny konkordat i pozycję w państwie – przy olbrzymich kwotach pieniężnych przekazanych na podstawie układu finansowego i płaconych ponadto rokrocznie (po 87 mln lirów!) – wytknęli klerowi jego „czarną niewdzięczność”. Papież odpowiedział na to 29 czerwca 1931 r., proklamując encyklikę Non abbiamo bisogno, w której dowodził (jednak w formie ugodowej), że nie Kościół, tylko państwo jest niewdzięcznikiem. Pisał w niej tak: „Jeżeli chce się mówić o niewdzięczności, to była ona i jest nadal praktykowana
Następnie zaczyna się licytować o to, kto komu wyświadczył więcej dobra: faszyści Kościołowi czy ten faszystom: „Rząd i partia, które zdają się przypisywać członkom Partii Ludowej (katolicka partia tzw. popularów, której Watykan – dla Mussoliniego – ukręcił łeb) siłę tak groźną i której tak należy się obawiać na terenie politycznym, powinny okazać się wdzięczne Akcji Katolickiej, że ich właśnie z tego terenu usunęła”. Wkrótce jednak, dzięki Pacellemu, pogodzono się na powrót, w braterskiej zgodzie podając dłoń: porozumienie zawarto 2 października 1931 r. Przywrócono znów młodzieżowe stowarzyszenia katolickie i oddano im zabrany wcześniej majątek. W kompromisie ustalono, iż będą one mogły indoktrynować młodzież, tyle że pod faszystowską kuratelą. Zadowoliło to obie strony i sprzeczka została zażegnana. Mówi się o papieskiej krytyce funkcjonowania państwa faszystowskiego, w którym państwo występuje w roli Boga, co ma być koronnym argumentem dzisiejszych katolików, którzy chcą udowodnić (samym sobie?), że stosunek papieża do Mussoliniego nacechowany był niechęcią, a wyrazem tej niechęci była jakoby ww. encyklika. Ale przecież już w encyklice Quadragesimo anno (1931) papież nie tylko nie podnosi tego wątku przy opisie funkcjonowania systemu włoskiego, lecz nadto przestrzega, że największym skutkiem doktryny panowania liberalizmu jest „obniżenie majestatu państwa”! A przecież gdyby papież chciał skrytykować funkcjonowanie państwa faszystowskiego, z całą pewnością miałby o czym w encyklice napisać. Mógłby na przykład zgłosić
Po krótkotrwałym sporze Kościół i Mussolini podzielili się władzą w procesie wychowywania młodych Włochów
funkcjonowania państwa faszystowskiego. Encyklika Non abiamo bisogno była wydana wyłącznie jako głos sprzeciwu wobec ograniczania działania Akcji Katolickiej oraz katolickich stowarzyszeń młodzieżowych. Co dziś nie przeszkadza pisać wszystkim przykościelnym historykom i pozostającym pod ich wpływem intelektualnym, iż było to potępienie faszyzmu, choć jest to oczywista nieprawda. Wyobrażam sobie, że dla członka jednego z powyższych Kościołów badanie i czytanie materiałów o owych „pięciu minutach” ideologii faszystowskich musi brzmieć jak wezwanie do połknięcia kamienia wielkości pięści. To całkiem zrozumiałe, że wobec tego rzesze historyków zrobią wiele dla filtracyjnego spisania dziejów kościelnego służalstwa, przemilczając jedne fakty, a drugie wybielając. Nade wszystko akcentując rolę oporu, a niwelując znaczenie uległości i kolaboracji (zauważyłem to choćby na przykładzie omawiania postaw ówczesnych czołowych teologów, pastorów, księży, biskupów – otóż nie udało mi się w Encyklopedii PWN z 2000 r. znaleźć not biograficznych dotyczących tych
z podziwu dla reżimów autorytarnych – trwali w błędach roku 1933, była znacznie wyższa, niż przyznawano ogólnie po roku 1945. Katolicy, którzy mieli odwagę narażać się w obronie praw ludzkich, powołując się na swą wiarę, nie zawsze mogli być pewni szczerego poparcia władz kościelnych”. Karl Popper w wywiadzie udzielonym na kilka tygodni przed śmiercią mówił: „W Niemczech Kościół podczas obu wojen zachował się w sposób oburzający. Przywódcy niemieckiego Kościoła protestanckiego w okresie pierwszej i drugiej wojny światowej mawiali na przykład, że ta wojna jest wojną Boga, i w ogóle wyrażali się tak, jak gdyby mieli bezpośredni wgląd do Bożych planów politycznych. To okropna rzecz. Kultywowana od dawna tego rodzaju postawa ma obecnie swoje konsekwencje. Kościoły w istocie zawiodły. To bardzo smutne”. Encyklika Piusa XI z 1937 r. odczytana została przez Hitlera jako akt wrogi, jednak nie było uciążliwych prześladowań kleru – zaledwie kilku księży trafiło na dłużej do więzienia, a jednego biskupa usunięto z jego diecezji. Nie nacierpieli się również ewangelicy. Na 17 tys. pastorów mniej
17
niż 50 musiało odsiedzieć dłuższe wyroki. „Tylko siedmiu katolików w Trzeciej Rzeszy odmówiło służby wojskowej; sześciu stracono, siódmego uznano za obłąkanego. Ofiary protestantów były znaczniejsze, lecz również znikome” (Johnson). Sugeruje się dziś bardzo często, iż ówczesna sytuacja wyglądała dla katolicyzmu wręcz tragicznie, że w praktyce każdy przejaw katolicyzmu dawał okazję do szykan. Jest to jednak odwieczny pęd do tworzenia klimatów i stylizacji męczeńskich, bez pokrycia w prawdzie historycznej. Wszak warto zdać sobie choćby sprawę z tego, że w roku 1938 22,7 proc. członków SS było praktykującymi katolikami, co stanowi odsetek naprawdę niemały. Warto dodać, że jeszcze w 1930 r. hierarchia utrzymywała, iż katolik nie może należeć nawet do NSDAP. Tym zaś, którzy nie chcieli tego przestrzegać, odmawiano sakramentów. Później coś takiego byłoby nie do pomyślenia. Dziś papież święci każdego, kto był katolikiem i zginął w okolicznościach, które jakoś dadzą się związać z religią, ale warto pamiętać, że Hitler wcale nie chciał w taki sposób rozwiązywać sprawy religii: „W żadnym razie nie chcę męczenników [pośród księży]. Winniśmy ich traktować jak zwykłych kryminalistów”. Na 25 tys. duchownych świeckich i zakonnych w Niemczech, jedynie 261 siedziało w Dachau (1 proc.), w tym kilku przeorów, ale żaden biskup. Oczywiście, istnieją przyczyny, które w jakimś sensie usprawiedliwiają takie właśnie zachowanie, a przynajmniej pozwalają je zrozumieć. Usprawiedliwia się czasami współpracę kościołów z Hitlerem, mówiąc, że nie zdawano sobie sprawy z tego, czym w istocie był hitleryzm: „Na progu XXI wieku, z naszą wiedzą o przebiegu II wojny światowej i o holokauście łatwo nam stawać murem przeciwko faszyzmowi. W latach 30. nie było to aż tak oczywiste i jasne jak obecnie”. Prawda jest taka, że nie tyle sobie nie zdawano, co nie chciano tego do wiadomości przyjąć, bądź na to zareagować: kiedy podpisywano konkordat z III Rzeszą znane już było dzieło Mein Kampf (1925) – pełny wykład doktryny Hitlera. Trudno przypuszczać, aby kościoły popierały środki władzy narodowych socjalistów, tu występowała jedynie pewna zbieżność celów. Pytanie tylko, jak daleko można się posunąć w zaślepionym instynkcie samozachowawczym i chęci adaptacji za wszelką cenę? Biorąc jednak pod uwagę całokształt stosunków Kościoła katolickiego z reżimami faszystowskimi we wszystkich krajach, można chyba zgodzić się z uwagą Joan Smith, wyrażoną w „The Guardian”: „Kościół katolicki dzierży żałosny rekord współdziałania z faszyzmem w XX wieku od gratulacji złożonych generałowi Franco po hiszpańskiej wojnie domowej do ostatnich wysiłków podejmowanych na rzecz uwolnienia z aresztu domowego generała Pinocheta”. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
18
Nr 50 (406) 14 – 20 XII 2007 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
K
iedy kolega z pracy przyniósł mi do przejrzenia swój zbiór filmów, ogarnęło mnie przerażenie. Każdy film to studium ludzkiej degradacji, obsesyjnej przemocy, wyrafinowanego sposobu zabijania. Co takiego drzemie w człowieku, że jest gotów wydać pieniądze na oglądanie tak przerażających scen. Uwłaczające godności człowieka jest ekscytowanie się okrucieństwem, śmiercią i gwałtem. Dziwię się, że jeszcze nikt nie sprzedaje biletów na sekcję zwłok. Kiedyś nie do pomyślenia było w kinie pokazywanie zabójstwa na oczach widzów – odbywało się to zawsze poza kadrem. Nawet obraz Bitwa pod Grunwaldem nie pokazuje kropli krwi. Obecnie krew ścieka po wszystkim, a mózg na ścianie to normalność. Nie zauważyliśmy, że już dawno przekroczono dopuszczalną granicę obsceniczności. Współczesna sztuka filmowa to ślepy tor
Co w nas drzemie prowadzący ludzkość w otchłań samozniszczenia. Czternastoletnie morderczynie swej koleżanki z klasy opowiadały w TVP, że chciały sprawdzić, „czy się umiera tak jak na filmach”. Były rozczarowane. W szkołach i akademikach uczniowie strzelają do rówieśników, tak jak ich filmowi bohaterowie. Czy rozmawiano w mediach o zakazie epatowania śmiercią z ekranu? Nie, sugerowano jedynie większe zabezpieczenia i ograniczenia dostępu do broni. To jest chore. Jesteśmy manipulowani przez show-biznes, on ustala nasze morale. Żadna tematyka nie usprawiedliwia propagowania zabijania. Czemu mam się ekscytować jakąś kampanią wojenną czy sprzętem wojskowym do rozszarpywania ludzkich ciał? Dlaczego patriotyzm to tylko wojsko, śmierć i martyrologia? Obłuda aktorów jest równie porażająca. Nie słyszałem jeszcze nigdy od nich słowa „przepraszam” za to, że w swych filmach przeklinają w co drugim słowie, że pokazują, jak się zabija człowieka, jak bije i upokarza. Mówią natomiast pięknie, w wywiadach, jakie to głębokie wartości chcą nam przekazać swą rolą. Czy nikt nie może oskarżyć aktora, producenta lub dystrybutora za promowanie czynów zabronionych?! Uważajmy, co oglądamy, co oglądają nasze dzieci. Zło przyciąga zło, dobro czyni dobro. Nie zgadzajmy się na wulgaryzmy naszych „gwiazd”, im tego po prostu nie wolno robić. Wymówkę, że „to taki zawód”, stosują także prostytutki i złodzieje. Tylko że tamci nie rozdają autografów. Zbigniew Kosiński
Kłamstwa Bendera Z ogromną goryczą i oburzeniem przeczytałem artykuł Pani red. Anny Tarczyńskiej z dnia 8.11.2007 roku pod tytułem „Przeżyjemy to... ostatni raz”. Otóż dowiedziałem się z tej publikacji, że żyje w Polsce nasz rodak Pan Ryszard Bender – z tytułem naukowym profesora otrzymanym na uczelni katolickiej – który neguje udowodnione fakty świadczące o tym, że obóz hitlerowski w Oświęcimiu był obozem zagłady i eksterminacji głównie Polaków i Żydów, a także więźniów innych narodowości. Poświadczyli to świadkowie z wielu krajów, byli więźniowie KL Auschwitz. Napisano na ten temat wiele książek, opatrzonych licznymi fotografiami i dokumentami zbrodni dokonanych w tym największym na świecie obozie hitlerowskim. Tymczasem po upływie 60 lat od zakończenia wojny znalazł się Pan profesor, działacz katolicki, prelegent Radia Maryja, który twierdzi, że KL Auschwitz nie był obozem zagłady, lecz obozem pracy. Dalej Pan profesor twierdzi również, że w obozie dawano nam, więźniom, posiłki trzy razy dziennie, a chorzy dostawali delikatną zupę, mleko i biały chleb. Jako były więzień obozu zagłady w KL Auschwitz zmuszony jestem ostatkiem sił zaprotestować przeciwko tym bredniom. W roku 1942 zostałem przywieziony z krakowskiego więzienia do obozu koncentracyjnego KL Auschwitz, w którym przeżyłem piekło na ziemi. Trzykrotnie stałem na krawędzi śmierci i tylko dzięki kolegom z krakowskiego podwórka i poznanym w obozie współwięźniom udało mi się przeżyć, a następnie zdobyć lżejszą pracę. W ostatnim etapie pobytu w tym obozie pracowałem
N
w kuchni obozowej. W tym komandzie pracy zostałem też wciągnięty do działalności konspiracyjnej w Obozowym Ruchu Oporu, który organizował warunki do ucieczki z obozu dla wielu więźniów – działaczy podziemia. Dlatego nieodpowiedzialnym i obrażającym nas, więźniów KL Auschwitz, wymysłem Pana Ryszarda Bendera jest twierdzenie, że chorzy więźniowie byli traktowani przez niemieckich tyranów z troską o ich zdrowie i niemal z pietyzmem. Przeżyłem w tym obozie zagłady blisko 3 lata i gdy zachorowałem na tyfus i biegunkę, pozbawiony jakiejkolwiek pomocy i leków ze strony Niemców, majaczący w 39-stopniowej gorączce, pogodziłem się z myślą o zejściu z tego świata. Ale napotkałem wspaniałych ludzi, współwięźniów, którzy podali mi pomocną dłoń i uratowali od niechybnej zagłady. Zanim jednak dostałem się do pracy w kuchni obozowej, przeszedłem całe piekło obozowej martyrologii, która miała jeden tylko epilog: śmierć. Stała przy mnie kilkakrotnie.
ie od dziś wiadomo, że środowiska starające się propagować nienawiść na tle narodowościowym traktują pewne fakty historyczne w sposób wybiórczy. Wszystko, co nie pasuje do ich schematu, ich wizji świata, jest z reguły przezeń przemilczane. Dlaczego? Otóż dlatego, że kłóci się to z ową wizją, zaprzecza jej radykalnie. A siła owych uprzedzeń i stereotypów płynie właśnie z braku wiedzy i ze schematycznego sposobu myślenia. Klasycznym tego przykładem jest stereotyp tzw. żydokomuny, który opiera się właśnie na takim wybiórczym sposobie myślenia. Na poparcie mojej tezy chciałbym przede wszystkim przybliżyć postać Sidneya Reilly’ego, asa brytyjskiego wywiadu przed drugą wojną światową. Reilly naprawdę nazywał się Salomon Rosenbaum i był Anglikiem żydowskiego pochodzenia. Jako agent brytyjskiego wywiadu przygotowywał przewrót antybolszewicki, a był też
Wtedy, gdy wyrwano mnie z jej rąk po pseudomedycznym eksperymencie, wtedy, gdy znalazłem się półprzytomny w „szpitalu”, czyli umieralni w Birkenau, i wówczas, gdy dzięki pomysłowi przyjaciela uniknąłem komory gazowej. Opisałem te tragiczne przeżycia moje i niewinnych więźniów w mojej książce pt: „Polacy i Żydzi w KL Auschwitz”, która ukaże się w grudniu br. Rodzi się zatem pytanie: ile jeszcze ma powstać książek dokumentujących zagładę ludzi w KL Auschwitz? Ilu żyjących jeszcze świadków, byłych więźniów tego obozu zagłady, ma potwierdzić, że obóz w Oświęcimiu był precyzyjnie działającą machiną zagłady, żeby Pan profesor Ryszard Bender z Radia Maryja zrozumiał i ogarnął myślami ogrom cierpień ludzkich i dał wiarę istniejącym dowodom. Jak wiemy z doniesień prasowych, w Austrii skazano sądownie człowieka, który negował fakty i rzeczywistość dotyczącą obozu hitlerowskiego w KL Auschwitz (prokuratura
zaciekłym wrogiem totalitarnej dyktatury w ZSRR. Został schwytany przez bolszewików w ramach prowokacji, którą przeprowadzili (operacja Trust), i stracony. Innym przykładem znanych ludzi żydowskiego pochodzenia, którzy angażowali się w walkę z komunizmem, jest Ayn Rand. Alisa Zinowiewna
libertarianizmem, krytykowała też wszelki nacjonalizm. Walczyła piórem (już na emigracji) o poszanowanie praw jednostki i w obronie indywidualistycznej koncepcji człowieka. Do innych wątków historycznych świadczących o zaangażowaniu osób żydowskiego pochodzenia w walkę z komunizmem warto dodać fakt istnienia antykomunistycznej partyzantki założonej przez Żydów, którzy stracili swoje majątki, zabrane przez totalitarne państwo. Partyzantka ta działała na terenach dawnych Kresów Wschodnich i ich okolic. Ale o tym sza! Środowiska skrajnej prawicy nacjonalistycznej, żerując na stereotypach, wykorzystują fakt ludzkiej niewiedzy lub skrzętnie omijają wszystko to, co nie pasuje do ich schematów myślowych, w celu siania nienawiści. A wiadomo, że stereotypy i uprzedzenia zawsze są złe i krzywdzące, niezależnie od tego, czy uderzają w Żydów, Polaków, Niemców, czy też w przedstawicieli innych narodowości. Libre Pensee
Stereotypy Rosenbaum (bo tak się nazywała) urodziła się w Rosji. Po przewrocie bolszewickim jej rodzice stracili cały swój majątek. Wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych, gdzie spędziła resztę swojego życia. To właśnie Ayn Rand napisała „Prawa człowieka” – dzieło krytykujace wszelki totalitaryzm – zarówno radziecki komunizm, jak i niemiecki nazizm. Jako jedna z głównych postaci radykalnego nurtu liberalizmu, zwanego
w Toruniu w czerwcu 2000 roku umorzyła postępowanie wobec Ryszarda Bendera po doniesieniu Federacji Młodych Unii Pracy o możliwości popełnienia przez niego przestępstwa kłamstwa oświęcimskiego – redakcja). My, byli więźniowie obozu zagłady w KL Auschwitz-Birkenau, jesteśmy wdzięczni ks. arcybiskupowi Józefowi Życińskiemu, który poddał krytyce zachowanie i postawę Ryszarda Bendera za publiczne, na falach Radia Maryja, negowanie dowodów i prawdy, co powoduje oddziaływanie demoralizujące, szczególnie na ludzi młodych, poznających historię i skutki drugiej wojny światowej. Żeby do końca przekonać Pana Ryszarda Bendera tym, że KL Auschwitz był obozem zagłady, a nie obozem pracy, jak fałszywie głosi, przytoczę wypowiedź dyrektora Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau, Pana Piotra M.A. Cywińskiego, zawartą w raporcie sprawozdaniu za rok 2006, która brzmi: „Auschwitz jest nieustającym bólem na sumieniu świata. Pozostałości niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego i zagłady przywołują najciemniejsze chwile w dziejach ludzkości. W tym miejscu funkcjonariusze Trzeciej Rzeszy zgładzili ponad milion Żydów, wymordowali także tysiące Polaków, Romów, żołnierzy Armii Czerwonej i innych niewinnych ludzi. Auschwitz stał się więc symbolem na miarę całej ludzkości i symbolem zagłady”. Ten patriotyczny i wymowny fragment wypowiedzi Pana dyrektora Piotra M.A. Cywińskiego dedykuję Panu profesorowi Ryszardowi Benderowi ku pamięci. Karol Tendera – były więzień KL Auschwitz-Birkenau
Nr 50 (406) 14 – 20 XII 2007 r.
LISTY Matura z baśni Absurd pogania absurd. Jak można wprowadzać do egzaminów maturalnych coś, czego nie da się zaliczyć do żadnego rodzaju wiedzy naukowej! Wiara religijna jest nieweryfikowalna, a jej stopień zależy od tak wielu czynników, że nie sposób tego zamknąć w ustalone z góry pytania i odpowiedzi. Będzie to bowiem dalszy ciąg hipokryzji i kłamstw. Czy o to w tym wszystkim chodzi?! Czy zależy nam, by pogłębiać głupotę i zakłamanie wśród uczniów?! Wystarczy bowiem zadać maturzyście tylko jedno pytanie, którego z całą pewnością Krk nie zada: Co Bóg stworzył wcześniej – słońce czy ziemię? Gdyby uczeń odpowiedział, że słońce – bo tak mówi nauka – to zgodnie z biblijną wiedzą, zawartą na samym początku tej księgi, odpowiedź ta byłaby błędna. O co więc w tym wszystkim chodzi?! Ano o wysondowanie, na co jeszcze może sobie pozwolić Krk w stosunku do obecnego rządu. Już zachowanie pani minister do spraw edukacji, która wyszła przed premiera, można uznać za skandal. Wystarczyło bowiem, by bp Sławoj Głódź tupnął nogą, a już wylała się z niej cała beczka wazeliny – oświadczyła, że matura z religii będzie i jego eminencja może spać spokojnie. A premier Tusk przestraszył się potyczki z Krk i nie wylał pani minister na zbitą twarz. Panie Tusk! Będziesz Pan głąb kapuściany, jak podpiszesz zgodę na te matury z religii. Naród ci tego nie zapomni i nie wybaczy. Młodzi będą woleli wyjechać z Polski, niż żyć w takim grajdole, w którym pierwsze skrzypce gra ksiądz kapucyn z Psiej Wólki. Czytelnik
Dewotka z II LO Mam 17 lat, chodzę do drugiej klasy Liceum Ogólnokształcącego w Kołobrzegu. Wakacyjna decyzja byłego ministra edukacji Romana Giertycha o wliczaniu ocen z religii do średniej zszokowała mnie, ale na szczęście miałem na tyle dobrych rodziców, że natychmiast wypisali mnie z religii. Lekcji etyki, oczywiście, nie widziałem na oczy i wraz z mniej więcej dziesięcioosobową grupą niechodzących (blisko 1/3 klasy) siedzimy w szkolnej kawiarence. Kilka dni temu całą klasę zadziwiło polecenie księdza, który kazał swoim podopiecznym napisać rozprawkę na temat „Czym jest dla mnie wiara – historia mojej wiary”. Większość klasy potraktowała to z przymrużeniem oka – ot, kolejny wymysł niezbyt lubianego księdza.
W dniu oddania owej rozprawki przypadkowo zerknąłem na pracę koleżanki z ławki, która na lekcji fizyki przepisywała ją na czysto. Pierwszy akapit przeraził mnie: znajoma, która co prawda na tle klasy wyróżniała się pobożnością, ale bez zbytniego fanatyzmu, napisała m.in., że osoby niepraktykujące to hipokryci (dokładnie takiego zwrotu użyła), natomiast praktykujący niewierzący to, według niej, nie ludzie, lecz „zagubione istoty, niewiedzące, czego chcą”. Zaniepokojony, czytałem dalej, i nagle wszystko stało się jasne: koleżanka, co wynikało z opisu, uczęszcza na spotkania oazowe. Dalej opisywała, jak wspaniale żyje jej się pod duchowym
LISTY OD CZYTELNIKÓW i katechetów, emerytury, chorobowe oraz inne koszty związane z ich działalnością; koszty kaplic prezydenckich, senackich, sejmowych, szpitalnych, komisariatowych i innych, które jeszcze wymyślą. Wszystkie inne dotacje, zwolnienia podatkowe i celne, o których nie wiem, a chciałbym wiedzieć. Niedawno wyczytałem gdzieś, że koszty te to ca 4 miliardy złotych rocznie. Wydaje mi się, że jest to kwota zaniżona. Cz Szanowny Panie! Zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem obywatel ma prawo do uzyskania informacji publicznej o działaniach władz publicznych, natomiast finanse pu-
Platforma Obywatelska to ludzie o korzeniach tych samych co PIS-owcy i będą robić to samo, choć nie tak samo. Na początek dużo czadu, a teraz smutna rzeczywistość. Niedługo przekona się Pan, co D. Tusk zmieni w Polsce na lepsze. W TVN 24 zapytali Pana Tuska, dlaczego w pośpiechu wziął ślub kościelny. Odpowiedział, że miał kryzys wiary w Boga. Proszę mi powiedzieć, jako były ksiądz, czy wiara w Boga wymaga ślubu kościelnego? Wówczas D. Tusk przekonał mnie, że jest człowiekiem koniunkturalnym. S.A. Drogi Panie! O niczym nie zapomniałem. Trochę optymizmu nie zaszkodzi, inaczej byśmy chyba w naszym Katolandzie zwariowali. Natomiast nigdy nie byłem wobec Tuska huraoptymistą. To przecież stary, polityczny wyżeracz, jasne że koniunkturalny. O Tusku pisałem w zestawieniu z Kaczyńskimi i tu już Tusk wychodzi na racjonalnego, całkiem normalnego człowieka, a to jednak – przyzna Pan – ogromna odmiana, która powinna cieszyć. JONASZ
Co to za zdrajcy?!
Nasz Czytelnik, Jan Cymer, na przylądku Horn
przewodnictwem Jana Pawła II i Jezusa (zachowana oryginalna kolejność). Przestałem czytać, porządnie zniesmaczony, a po chwili byłem świadkiem pokazu cnót katolickich w wykonaniu koleżanki: fizyczka, widząc, że dziewczyna coś pisze, spytała ją, czy ma to związek z fizyką. Koleżanka, iście po katolicku, powiedziała, że tak. Skojarzyło mi się to z bajką Krasickiego pt. „Dewotka”, ale nie odezwałem się, a na przerwie zasugerowałem delikatnie znajomej, jakie są moje poglądy na temat kleru, oaz itp. Mimo że nie mówiłem wprost, koleżanka uznała to za ciężką obrazę i do dzisiaj odnosi się do mnie z rezerwą niczym do osoby potencjalnie niebezpiecznej. Trudno, znam wiele sympatyczniejszych osób niż ona, jednak szkoda mi, że tak młode osoby mogą być tak skażone klerykalną propagandą. Max
Czarna dziura Czy jako obywatel mam prawo żądać informacji od rządu, dotyczącej kosztów działalności Kościoła rzymskokatolickiego? Interesuje mnie całościowy koszt, poczynając od dotacji uchwalanych przez samorządy, a kończąc na rządzie i prezydencie. Mają być w nim ujęte płace duchownych, kapelanów
bliczne są jawne. Jednocześnie musimy Pana zmartwić, gdyż uzyskanie kompleksowej i precyzyjnej informacji o wydatkach publicznych akurat na Kościół watykański jest niemożliwe gdyż: 1. Budżety samorządów są rozdzielone od budżetu państwa. 2. Budżety samodzielnych publicznych zakładów opieki zdrowotnej (szpitali) są wyjęte z budżetów samorządów i właściwych ministrów. 3. Nie ma odrębnego systemu wyliczania kosztów płac katechetów – wydatki na nich można tylko szacować na podstawie ilości etatów. Właściwym organem do przedłożenia takiej informacji (o wydatkach budżetu państwa, ale bez samorządów i szpitali) jest Minister Finansów oraz pozostali samodzielni dysponenci budżetu państwa (szef Kancelarii Sejmu, Senatu, Prezydenta i tym podobni). W pozostałych przypadkach właściwi są szefowie gmin, powiatów, województw oraz szpitali, ale każdy z osobna. Tak więc ogólną kwotę dotacji na Kościół można tylko szacować. „FiM” zrobiły to w ubiegłym roku. Nam wyszła kwota 5 miliardów złotych. Redakcja
Panie Naczelny! Zazdroszczę Panu huraoptymizmu i wiary w Donalda Tuska. Zdaje się, że zapomniał Pan, iż
Chciałem ustosunkować się do listu „Dziadek zdrajca?”(„FiM” 48/2007). Autor listu nie zna realiów, jakie panowały na Śląsku i Pomorzu w okresie wojny. Urodziłem się i wychowałem na Śląsku i znam te realia z „pierwszej ręki”. Mój teść mieszkał przed wojną na Śląsku po stronie polskiej i został wcielony w czasie wojny do Wehrmachtu, kiedy jego ojciec był w obozie koncentracyjnym za udział w powstaniach śląskich. Nie był ani Reichsdeutschem, ani volksdeutschem, a tym bardziej nie zgłosił się na ochotnika, kiedy jego ojca Niemcy więzili w Dachau. Również jego ojciec w czasie pierwszej wojny był w mundurze niemieckim. Z jego relacji zapamiętałem, że musiał iść na wojnę pod przymusem, ale do kolby karabinu przybił medalik, a strzelając, mierzył bardzo wysoko, by kogoś przypadkowo nie zranić, bo, jak mówił, „to nie była jego wojna”. Teść mój po dostaniu się do niewoli zgłosił się do polskiego wojska w Anglii. Miałem możliwość rozmawiać z ojcem kolegi, z którym pracowałem. Przed wojną mieszkali w Wieszowie, gdzie w 1938 roku
19
zlikwidowano polską szkołę. Piernikarczyki – bo tak się nazywali – to jedna z pięciu rodzin, które posyłały swoje dzieci do polskiej szkoły do chwili jej zamknięcia. On również został wcielony do Wehrmachtu, a gdy dostał się do rosyjskiej niewoli, zgłosił się do tworzącego się w tym czasie polskiego wojska. Czy według autora ww. listu, mój teść, jego ojciec i wymieniony Piernikarczyk byli zdrajcami ojczyzny? Kurski i autor tego listu ubliżyli wielu polskim rodzinom (mojej też), które są w podobnej sytuacji. Moim zdaniem, list ten napisał fan Kaczorów, który nie może pogodzić się z ich przegraną. Zaznaczam, że Tusk nie jest dla mnie ideałem, ale z tego powodu nie można mu ubliżać. SN z Zabrza
Ostatni numer... Próbowałem z Księdzem nawiązać kontakt równo rok temu. Próbowałem się z księdzem spotkać, ale nie otrzymałem odpowiedzi. Zajrzałem do tygodnika „Fakty i Mity” (47/2007). Na tytułowej stronie duży tytuł: „Rekord świata” i mowa o mającym powstać w Świebodzinie koło Zielonej Góry największym na świecie pomniku Chrystusa Króla. Komentarz redakcyjny dodaje: „Biblijny Bóg co prawda zabronił oddawania czci posągom, ale figura jest potrzebna miejscowemu proboszczowi”. Natomiast na stronie 3. tego numeru gazety bardzo Wam z kolei przeszkadza fakt powołania kapelanów do policji. Wcześniej Wasz tygodnik kwestionował zasadność kultu maryjnego w Kościele katolickim, a nawet zaprzeczał jakiejkolwiek obecności św. Piotra Apostoła w Rzymie. Teraz chodzą i powtarzają to świadkowie Jehowy. W imieniu Boga Ojca wzywam Księdza Romana Kotlińskiego do zamknięcia redakcji „FiM” do dnia 31 grudnia 2007 roku włącznie. Po tym terminie Bóg Ojciec podejmie działania. Edward Zytka, Wrocław Redakcja nie zawsze utożsamia się z treścią zamieszczanych listów
Mistrz świeckiej ceremonii pogrzebowej 0 606 210 222, 0 604 576 824
20
Nr 50 (406) 14 – 20 XII 2007 r.
MITY KOŚCIOŁA
MISTYCY CZY HOCHSZTAPLERZY?
Stygmatycy Ostatnie lata Franciszka z Asyżu gubią się w legendzie i tajemnicy. Żył w odosobnieniu, uciekając w góry, a po jednej z tych podróży na jego ciele pojawiły się obrzmienia w kształcie blizn – tzw. stygmaty. We wrześniu 1224 r. Franciszek miał 42 lata. Odbywał właśnie na górze Alverna, ziemi księcia Chiusi, jeszcze jeden narzucony sobie post, tym razem dla uczczenia aniołów, które darzył wielkim nabożeństwem. Czternastego dnia tego miesiąca – obchodzonego jako Dzień Krzyża Świętego – wyszedł przed świtem ze swej samotni i zatopił się w modlitwie, rozmyślając, jakie to Jezus musiał znosić cierpienia na krzyżu. „A żar pobożności – napisał sto lat później jego biograf – rósł w nim tak, że z miłości i współczucia zamienił się cały w Jezusa. Płonąc w rozpamiętywaniu, ujrzał tego samego rana schodzącego z nieba serafina o sześciu skrzydłach lśniących i ognistych, który w locie zbliżył się do świętego Franciszka tak, że ten mógł spostrzec i poznać dokładnie, iż miał postać Ukrzyżowanego (...). Kiedy po długim czasie i tajnej rozmowie znikło widzenie cudowne (...) na jego ciele pozostał cudowny obraz i ślad męki Chrystusa. Bowiem natychmiast na rękach i stopach świętego Franciszka zaczęły ukazywać się znaki gwoździ, jak widział je wówczas na ciele Jezusa Chrystusa ukrzyżowanego”. Brat Leon, zwierzchnik zakonu franciszkańskiego, w liście do wszystkich prowincjałów nowego zakonu informował: „Ojciec nasz i brat (...) otrzymał na swym ciele pięć ran ukrzyżowania” – po dwie na dłoniach i stopach – oraz „niegojącą się ranę na prawym boku”. Rany te miały być widoczne jeszcze cztery lata po jego śmierci. Inny biograf, Franciszek z Celano, donosił o tym: „Cudownie było widzieć na jego dłoniach i stopach nie tylko znaki po gwoździach, lecz same gwoździe, stworzone z jego ciała i zachowujące czarny kolor żelaza”. Pewnym światłem, które mówi o istocie zjawiska stygmatyzacji, jest szybkość, z jaką zaczęli, ni stąd, ni zowąd, pojawiać się – po wiekach, kiedy nie słyszano o podobnym zjawisku – stygmatycy, gdy tylko świat obiegła wieść o „cudzie św. Franciszka”. Stawia to całe zagadnienie w kategoriach naturalnych, czyli ludzkiej aktywności, nie zaś sił nadprzyrodzonych. W przypadku Franciszka elementem, który mógł mieć bezpośredni wpływ na powstanie niezwykłych ran na jego ciele, był praktykowany przezeń ideał całkowitego ubóstwa. Warto w tym miejscu podkreślić, że
on i jego towarzysze chcieli być znakiem sprzeciwu – nieustannym wyrzutem sumienia dla duchowieństwa pogrążonego w luksusach i rozpasanym materializmie. Ideałowi ubóstwa przypisywali najskuteczniejszy sposób urzeczywistnienia ideału głoszonego przez Chrystusa. Inna sprawa, że obraz życia pierwszych chrześcijan, jaki sobie wyobraźnia Franciszka wytworzyła, był bardzo jednostronną i uproszczoną interpretacją pierwotnego chrystianizmu. Opierał się na kilku wyrwanych z kontekstu cytatach z Ewangelii. Jak wielkich wyrzeczeń żądał od siebie i swoich uczniów Franciszek, świadczy opis jego zimowego pobytu w Rivo Torto pod Asyżem: „W ciemne deszczowe dni, kiedy woda przeciekała przez dziurawy dach szopy, a klepisko z gliny było czarne, lepkie i mroziło boleśnie ich stopy, siedzieli w podartych nędznych szatach, a było ich siedmiu, może ośmiu, i nie mieli nic do jedzenia przez cały dzień. Nie było też ognia, który by ich ogrzał”. Mówiono też, że podczas Wielkiego Postu, który spędził na małej wysepce na Jeziorze Trazymeńskim, przez 40 dni zjadł ledwie pół bochenka chleba. Nietrudno wyobrazić sobie, w jak opłakanym stanie było jego zdrowie z powodu częstych i niebezpiecznie długo trwających umartwień. Przypuszczalnie cierpiał na czwartaczkę – malarię z gorączką, której ataki powtarzają się co trzy, cztery dni. Był nadwrażliwy na dźwięk, światło słoneczne, a przy tym ponoć nieczuły na ból (kiedy przypalano mu twarz gorącym żelazem, co miało wyleczyć go z choroby oka, zapewniał, że nie czuł ani bólu, ani gorąca). Wiadomo, że choroby już w 1214 r. zmusiły go do przerwania misji ewangelizacyjnej, której celem było Maroko. Sześć lat później, po powrocie z Egiptu, gdzie próbował nawracać muzułmanów, zaczął cierpieć na egipskie zapalenie oczu, powodujące uporczywe bóle. Istnieją zapisy świadczące o tym, że jeszcze w następnym roku nie wyleczył się całkowicie z zimnicy, a w 1224 r. „(...) zaczął cierpieć na różne dolegliwości, miał tylko jedną kończynę wolną od bólu. W końcu, z powodu przewlekłych i długotrwałych chorób, jego ciało zostało wyniszczone do takiego stopnia, że została z niego skóra i kości”.
Rozpatrując okoliczności pojawienia się na jego ciele stygmatów, należy również wziąć pod uwagę epokę, w której żył Franciszek. Otóż uzasadnione wydaje się podejrzenie, że nagłe pojawienie się stygmatyków, począwszy od XIII w., ma związek z fascynacją męką Chrystusa oraz nowym realistycznym sposobem jego portretowania. W minionych stuleciach kościoły w całej Europie dekorowane były wedle sztywnego kanonu bizantyjskiego. Jezusa przedstawiano zawsze w długiej szacie i z szeroko otwartymi oczami. Nie do pomyślenia było pokazywanie cierpienia, wielkich przeżyć i większej niż symboliczna ilości krwi. Dopiero około połowy XII w. nastąpił w tym względzie przełom. Na krucyfiksach było więcej krwi, a ciało Jezusa wyraźnie umęczone. Jego oczy były teraz zamknięte, zaś święte niewiasty i uczniów przedstawiano jako pogrążonych w boleści. Nowej tendencji artystycznej – silnie oddziałującej na emocje i psychikę – dawano również wyraz w literaturze i sztuce. W średniowieczu właśnie rozwinęło się zamiłowanie do wystawiania sztuk pasyjnych, jak też do ekshibicjonistycznych aktów samookaleczeń. W Anglii odnotowano ciekawy przypadek, który wydarzył się w 1222 r., a więc dwa lata przed tym, zanim Franciszek „otrzymał” swe stygmaty. Pewien młody człowiek stanął przed Radą Miejską w Oksfordzie, ponieważ – jak zapisano – „uczynił się Chrystusem i przebił sobie ręce i stopy”. Wyrokiem Rady został wtrącony do więzienia, gdzie „zamknięto go do końca życia”. Czy stygmaty Franciszka z Asyżu także były jakąś formą samookaleczenia? Nie można tego wykluczyć. W religijnej atmosferze, w jakiej żył – być może bez świadomego oszustwa ze swej strony – w stanie oszołomienia spowodowanego postami, sam mógł zadać sobie rany ukrzyżowania. Na podstawie danych dotyczących stygmatyzacji zjawisko to można uznać za świadome lub nieświadome oszustwo neurotyków – głównie ze zgromadzeń zakonnych. Wedle jednego ze spisów, autorstwa dra Imbert-Gourbeyre’a, tylko w XIX stuleciu odnotowano co najmniej 31 przypadków stygmatyzacji, zaś z ponad 320 wszystkich przypadków więcej niż 2/3 stanowili ludzie w zakonnych habitach (przeważnie dominikanie i franciszkanie). Okazuje się, że zjawisko to dotyczy głównie kobiet, pomimo że najwięksi i najbardziej kontrowersyjni stygmatycy, św. Franciszek z Asyżu i ojciec Pio, byli mężczyznami. Powyższy spis podaje nazwiska tylko 41 mężczyzn wobec 280 kobiet – a więc stosunek jeden do siedmiu.
Pierwsi stygmatycy, czyli osoby, o których sądzi się bądź sądzono, że noszą rany będące repliką ran Chrystusa, pojawili się nagle w XIII w. Zaczęli się mnożyć jak grzyby po deszczu, gdy tylko rozeszła się wieść o stygmatach św. Franciszka z Asyżu. Do końca XIII w. odnotowano ich około 30. Angela z Foligno (1250–1309), miejscowości niedaleko Asyżu, była tercjarką (Trzeci Zakon św. Franciszka). Do zakonu wstąpiła po tym, gdy owdowiała i straciła wszystkie dzieci. Pojawieniu się ran na jej ciele towarzyszyć miały ekstatyczne wizje, w których Matka Boża dawała jej... do potrzymania dzieciątko Jezus. Mówi się o niej jako o pierwszym znanym przypadku inedii – zdolności do życia przez wiele lat bez jedzenia i picia. Więcej szczegółów zachowało się na temat innej stygmatyczki – belgijskiej zakonnicy, cysterki Elżbiety z Herkenrode (zm. 1275). Co 24 godziny odgrywała całą Mękę Pańską, zadając sobie przy tym ciężkie ciosy. Zaczynała od aresztowania Chrystusa o wczesnej jutrzni, a kończyła złożeniem go do grobu podczas wieczornej komplety. Według relacji opata cystersów z Clairvaux, Filipa, „w tym samym czasie przedstawiała osobę naszego Pana, który cierpiał, i oprawcy czy kata, który go dręczył”. Zdarzało się, że dłonią zaciśniętą w pięść „zadawała sobie gwałtowny cios w szczękę, pod wpływem którego chwiała się i zataczała; stojąc zaś nieruchomo, ciągnęła samą siebie za włosy, aż głowa jej dotykała ziemi. Niekiedy, zaciskając wszystkie palce u jednej dłoni z wyjątkiem palca wskazującego, zbliżała go do oczu, jakby chciała je wydłubać”. Inna stygmatyczka-masochistka, Lukardis z Oberweimaru (ok. 1276–1309), zanim pojawiły się u niej stygmaty, miała zwyczaj wbijania sobie paznokci w dłonie i dużych palców u nóg w rany na stopach. W taki oto chałupniczy sposób – jak zauważył jej biograf – sama próbowała najpierw wywołać stygmaty. „Wielokrotnie uderzała środkowym palcem w rany na każdej dłoni, a potem, cofając rękę o jakieś dwie stopy, wymierzała jeszcze jeden bardzo mocny cios w to samo miejsce, czubek palca kierując tak, jakby to był gwóźdź (...). Kiedy tak uderzała w swoją dłoń, słychać było dźwięk młotka uderzającego o główkę gwoździa albo w kowadło (...)”. Słynnymi stygmatyczkami, żyjącymi w XIV w. były św. Katarzyna ze Sieny oraz Elżbieta z Reute. Pierwsza z nich żyła 33 lata, mimo że (podobno) przestała jeść, gdy skończyła lat 20. Druga przeżyła ponoć jeszcze dłużej bez jedzenia, bo lat 15. Z kolei św. Ludwina ze Schiedam podobno nie jadła przez 28 lat. Oficjalnie jedzenia nie przyjmowała również hiszpańska fanciszkanka, Magdalena od Krzyża (1487–1545). Do klasztoru wstąpiła jako nastolatka i od razu zaczęła umartwiać się, głodzić i wpadać w trans. Twierdziła wszem wobec, że otrzymała stygmaty. Zdobyła przy tym taką popularność, że wielbiła ją hiszpańska
arystokracja z cesarzową Izabellą na czele. Zdemaskowano ją dopiero w 1543 r. Niewątpliwie wyniesiono by tę kolejną Magdalenę na ołtarze, gdyby nie fakt, że ciężko zachorowała i – w obawie przed karami piekielnymi – sama przyznała się do własnoręcznego wykonania stygmatów. Karierę stygmatyczki z marnym finałem próbowała również zrobić portugalska dominikanka Maria od Nawiedzenia (1556–?) – „święta zakonnica Lizbony”. Mając ledwie 26 lat, została przeoryszą klasztoru. Jej stygmaty (włącznie ze śladami korony cierniowej) stały się tak słynne, a jej błogosławieństwo tak cenne, że prosił o nie dowódca hiszpańskiej armady, markiz Santa Cruz, szykujący się do inwazji na Anglię (notabene, również papież Sykstus V obiecał wówczas, że papieski skarbiec wypłaci milion dukatów w przypadku, gdy hiszpański desant stanie na angielskiej ziemi). Już kilka miesięcy przed odpłynięciem okrętów wszczęto śledztwo w jej sprawie, bo jedna ze współtowarzyszek Marii ujrzała przez szparę w drzwiach do celi, jak maluje sobie ranę na dłoni. Jednak dopiero po klęsce armady, gdy do kraju wróciła ledwie połowa ze 130 statków – co dowodziło nieskuteczności błogosławieństwa Marii – wznowiono badanie. Gdy zaczęto trzeć rany, farba zniknęła, a pod spodem ukazała się sucha skóra. Końcowy raport głosił, że do oszustwa namówiło ją „dwóch dominikanów, braci z jej własnego zgromadzenia, aby w przyszłości można było rzec królowi, że jeżeli przekaże tron Portugalii w ręce Don Antonia, będzie na wieki potępiony i wybuchnie przeciwko niemu rebelia”. Marię od Nawiedzenia skazano na dożywotnie odosobnienie. Godny uwagi jest też przypadek Johanna Jetzera (1483–1515) – syna chłopa z wioski k. Zurzach, w szwajcarskim kantonie Aargau. W wieku 23 lat wstąpił on do zakonu dominikanów. Zaraz po przybyciu Jetzera do klasztoru zaczęło tam straszyć: słychać było stukanie, uderzenia, a jemu samemu – jak przekonywał – ukazywał się upiór, duch byłego przeora klasztoru, który 150 lat wcześniej zrzucił habit, popadł w złe towarzystwo i został zamordowany. Teraz przebywał w czyśćcu i prosił o wstawiennictwo. Gdy w końcu ów przeor ukazał się już jako niebianin Jetzerowi, zaczęła też objawiać się Matka Boża, która naznaczyła go stygmatami. Co ciekawe, oświadczyła przy tym, że doktryna niepokalanego poczęcia, nad którą toczyła się akurat w Kościele dyskusja (dziwnym zbiegiem okoliczności zakon dominikanów był jej wówczas przeciwny), jest błędna. Przyciśnięty na sądzie kościelnym Jetzer przyznał w końcu, że wszystko to sobie wymyślił. Czterej zakonnicy z jego klasztoru poddani zostali torturom i spaleni na stosie. Główny bohater tej historii uciekł z więzienia... w kobiecym przebraniu, które przemyciła mu matka. ARTUR CECUŁA
Nr 50 (406) 14 – 20 XII 2007 r.
T
ajpei, stolicę Tajwanu, zapamiętałem jak swoją stolicę w dniu świątecznym z lat 50. Dużo flag państwowych, gmachy przypominające nieco zabudowę warszawskiego Muranowa, ozdobione wzdłuż gzymsów rzędami szturmówek w barwach narodowych. Najważniejszym budynkiem na Tajwanie jest mauzoleum Czang Kaj-szeka, zwane Narodową Halą Pamięci Republiki Chińskiej. Tam, u stóp monumentalnego pomnika
Tym razem na linii Wisły? I choć pan prezydent Kaczyński Czang Kaj-szeka przypomina tylko wzrostem, to przecież gołym okiem widać, że oni z bratem kombinują, żeby stworzyć sobie jakąś alternatywną Polskę. Swoją, najlepszą z możliwych, z rządem Jana Olszewskiego na czele. Brat Jarosław, znany z altruizmu i stałej gotowości do poświęceń dla kraju, mógłby być marszałkiem sejmu. Bo swój sejm też by mieli – w końcu to nie byłaby satrapia, to byłaby demokracja, tyle że ta właściwa. Ze
COŚ NA ZĄB
Tajwan Wodza, lub w odtworzonym ze szczegółami jego gabinecie, w którym za biurkiem siedzi woskowa mumia Czanga, składa się przysięgi państwowe, tam się modli o pomyślność kraju, tam jest 24-godzinna warta. Myślę sobie, że Tajwan Czang Kaj-szeka to marzenie naszej rodziny panującej. Parlament tam mieli, wybory, nawet prasę, tylko że nikt nie podskoczył. Amerykanom, znanym wielbicielom praw człowieka, nie przeszkadzało to wcale. Tajwan u wrót Chińskiej Republiki Ludowej, u brzegów jednego z centrów komunizmu, w latach zimnej wojny był bardzo przydatny. Zimnej wojny już co prawda nie ma, ale bracia Kaczyńscy tego jakby nie zauważyli. Tym bardziej że przecież Rosja ciągle jest i ciągle bruździ, i bezczelna jest ogólnie. Czy naprawdę więc nie przydałby się Stanom Zjednoczonym nowy Tajwan?
względu na szczupłość pałacowych wnętrz sejm mógłby być jednoizbowy, ale przecież nie powierzchnia użytkowa stanowi o wielkości Izby. Owszem – to jest wizja jak ze snu pijanego wariata, ale czy komunikaty z rozmów między prezydentem i premierem nie przypominają Państwu komunikatów z frontu? Czy szef rządu i prezydent nie rozmawiają ze sobą tak, jakby ustalali warunki rozejmu? A przecież oni nie są jeden od Sasa, drugi od Lasa. Wyznają tę samą wiarę, modlą się tak samo, powołują na te same solidarnościowe korzenie, na wspólną walkę o niepodległość. Ciekawe zwłaszcza, o co się modlą... – Spraw, Panie, żeby tego piłkarza szlag trafił! – I żebym mógł tego konusa po najbliższych wyborach stąd wysiudać, tak mi dopomóż Bóg i wszyscy święci!
MAREK & MAREK Nie ma najmniejszych wątpliwości, że po przegranych wyborach PiS buduje w Pałacu Prezydenckim oddzielny ośrodek władzy państwowej. W tej sytuacji położenie premiera jest arcytrudne. Nieszczęsne, a z litości zapomniane wybryki prezydenta Wałęsy sprawiły, że konstytucję przykrojono tak, żeby już nigdy jakiś inny Wałęsa nie mógł szantażować Sejmu, żeby nie mógł wisieć nad nim niczym topór w każdej chwili gotowy do cięcia. Polska jest jednak nieprzewidywalna, więc i twórcy konstytucji nie przewidzieli, że do władzy mogą dojść tacy ludzie jak Kaczyńscy i ich akolici. Założony w konstytucji balans między władzą ustawodawczą a wykonawczą nie działa, gdyż Kaczyńscy uzurpują sobie prawo do posiadania jedynej racji. Oni nawet sądy mają za nic, co udowodnili, próbując wziąć je pod but. Zrobiliby to niechybnie, gdyby nie przegrali wyborów. Przegrali je jednak nie do zera. Mają wystarczającą siłę, żeby za pomocą prezydenckiego weta skutecznie bruździć. To jest prawdziwy węzeł gordyjski polskiej polityki w ogóle, w tym zagranicznej. Gdy Europa szykuje się do podpisania Traktatu reformującego Unię Europejską, to w Polsce premier z prezydentem godzinami deliberują nad tym, który z nich będzie tam ważniejszy. Prezydent się puszy, bo jego doradcy wmówili temu niezdarnemu człowiekowi, niemówiącemu w innym języku niż słaby polski, że jest „mężem stanu”, a nawet „ważnym graczem” na międzynarodowej scenie. „Gracz” za punkt honoru poczytuje sobie wtrącanie się do wszystkiego. Można mu to, oczywiście, utrudnić, ale nie można uniemożliwić. Weźmy ambasadorów. Kandydatów wskazuje minister spraw zagranicznych po
GŁASKANIE JEŻA
Antek i inni Podpisuje się „Antek Emigrant”. Wszystkich odwiedzających co rano dyskusyjne fora internetowe wita słowami: „CZEŚĆ, KOMUSZKI!”. Nie śpi, nie je, najpewniej nie pracuje, tylko pisze i pisze. O tym, że Kaczyńscy i PiS są opatrznością dla Polski, a kto jest innego zdania, to świnia albo nawet Żyd, a może – o Boże! – komunista i gej!!! Zna go każdy. Antek jest niewątpliwą gwiazdą internetu. Wszędzie go pełno, wie o wszystkim, zdanie ma na każdy temat. Skrystalizowane. Wściekli internauci (Antek jest w sieci znienawidzony i nazywany Trollem) podejrzewają nawet, że za tą ksywą kryje się Kurski, Putra albo Cymański. Może Macierewicz? Otóż nie. Spece od internetu z pewnej mało jawnej służby – zdumieni i zaniepokojeni aktywnością owej persony – sprawdzili i ustalili, że Antek to kobieta. Zwykła, za to... sowicie opłacana mieszkanka Warszawy. Taką ma baba po prostu robotę – siedzieć w necie i pluć: że Tusk to potomek hitlerowca, kłamca, germanofil, aferzysta i oszust; że Pitera to niewyżyta seksualnie, brzydka lesba (sic!); Sikorski
– obcy agent; Ćwiąkalski – Fantomas; Komorowski – przygłup; Bartoszewski – dziad, sklerotyk; LiD – organizacja przestępcza; a Olejniczak to dewiant... A za to Rydzyk... Za to Rydzyk jest krynicą prawdy, a Jarosław i Lech są prawie jak Piłsudski. Prawie, bo marszałek nawet do pięt im nie dorasta. Ktoś w Onecie policzył, że jeśli AE ma za jednego posta tylko złotówkę, to zarabia około 80 złotych dziennie. Ale ma więcej. Znacznie. A skąd to wiem? A stąd, że jestem w kontakcie z grupą młodych ludzi, którzy przypadkowo odpowiedzieli na ogłoszenie: „Jest praca od zaraz. 10 zł za godzinę. Wymagania: biegła znajomość internetu, łatwość formułowania wypowiedzi, dyspozycyjność”. Poszły tedy małolaty na spotkanie rekrutacyjne i tam dowiedziały się, że cała robota to siedzenie na internetowych forach i udział w dyskusjach. Udział podług przesyłanych e-mailami i SMS-ami ściąg i instrukcji. Proste? Otóż nie do końca... Zatrudniony ma obowiązek odwiedzać różne kafejki internetowe i tylko stamtąd surfować po
zasięgnięciu opinii Sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych. Jednak kandydat staje się ambasadorem dopiero wtedy, gdy prezydent pod wskazaną kandydaturą złoży podpis. Jeśli nie złoży, nie ma ambasadora, czyli minister spraw zagranicznych i premier są ubezwłasnowolnieni. Mówi się, że MSZ będzie wysyłał dyplomatów w niższej randze, która nie wymaga zgody prezydenta. Tylko że wtedy automatycznie i placówka ma niższą rangę, co źle służy państwu. Poza tym tę metodę stosował rząd Buzka wobec prezydenta Kwaśniewskiego. Gdy Kwaśniewski nie chciał się zgodzić, by ambasadorem w Rosji była niejaka Magdziak-Miszewska, która zasłynęła w Moskwie z wyrzucania przez okno popiersia Lenina, to szef MSZ, Geremek, wysłał ją na konsula do Nowego Jorku, co zgody prezydenta nie wymagało. Prawica doszła więc do punktu, w którym sama wobec siebie stosuje metody zarezerwowane dotąd dla ideowych wrogów. Prawica sama z siebie wyłoniła nową „postkomunę” i walczy z nią do krwi ostatniej. Tusk, mając na zapleczu otwarty rokosz, postępuje racjonalnie. Z jednej strony stara się naprawiać błędy i niwelować szkody, których Kaczyńscy sporo narobili w polityce zagranicznej, z drugiej – musi jednak tego naszego prezydenta jakoś neutralizować. Niestety, każda jego inicjatywa będzie torpedowana i to jest sytuacja przypominająca kwadraturę koła. Tusk zdecydował się na Traktat Europejski w wersji „wynegocjowanej” przez prezydenta i jego Fotygę, a więc w formie kompromitującej i premiera, i Polskę. Nie ma dobrego wytłumaczenia dla zrezygnowania z Karty praw podstawowych. Jest tylko wytłumaczenie w wersji prawicowej, że Karta praw podstawowych to otwarta
sieci. Chodzi najpewniej o to, że prywatny komputer bardzo łatwo namierzyć, a jego właściciela zidentyfikować. Kawiarenka zaś pozostaje w jakimś stopniu anonimowa. – No to co dokładnie mamy robić? – zapytał znajomy małolat. – Jest rano jakiś news w portalu. Na przykład że ma powstać komisja śledcza, czego chce LiD. Włączacie się więc do dyskusji na ten temat – objaśnił prelegent. – No i co piszemy? – A to, to już my wam powiemy. Płacimy 5 złotych za jeden opublikowany w portalu post. Można zarobić nawet 100 złotych dziennie. Bez podatku. Z ręki do ręki. Każdy wybiera sobie własne ksywy, czyli nicki. Najmniej kilka. Tak będziemy was rozpoznawać. I tak rozliczać. Z opisywanej tu grupy pięciu studentów nikt się nie zdecydował na tę robotę. Ale ilu w Pcimiu, w Kaczych Dołach, w Rzeszowie, Kielcach, Bydgoszczy i Radomiu odpowiedziało: TAK? W to nam graj. Kasa łatwa, lekka i przyjemna. Ilu? To widać, wchodząc na Onet, na WP, na Interię i inne portale. Tak zmasowanego ataku na Platformę i LiD jeszcze nie widziałem. Przeliczając wpisy, można stwierdzić, iż cała rządząca obecnie koalicja plus lewica mają poparcie góra 10-procentowe (w rzeczywistości ok. 60 proc.). 90 natomiast procent populacji Polaków kocha PiS (i rozpacza w imieniu
21
brama dla małżeństw homoseksualnych, zabijania staruszków i utraty ziem zachodnich na początek, a w rezultacie utraty suwerenności państwowej. Jest to wersja ośmieszająca Polskę i obrażająca rozum. Tusk je jednak tę żabę, bo liczy, że w innych sprawach prezydent zachowa neutralność. Nie zachowa, o czym premier przekona się, gdy zbliżać się będzie jego wizyta w Moskwie. Gdy przyjdzie pora, powiedzą mu, co ma tam załatwić, bo jak nie, to będzie zdrajcą narodu polskiego i wiary przodków naszych. Tusk nie ma więc wyjścia, musi zdobyć ten Tajwan. To jednak nie jest możliwe bez USA. Może więc premier naszego kraju – szczycącego się tradycjami niepodległościowymi – powinien uzgadniać polską politykę zagraniczną w pewnym mało pięknym gmachu ambasady USA... Zresztą już dał do zrozumienia, że tak robi. Powiedział, że otwarcie w stosunkach polsko-rosyjskich to między innymi wynik sugestii USA. Jest zresztą pewną ciekawostką, że ambasady rosyjska i amerykańska w Warszawie, niejako ponad polskimi głowami, są w stałym kontakcie, jeśli chodzi o stosunki polsko-rosyjskie. Na przykład, gdy prezydent Kaczyński wybierał się z pierwszą wizytą do Waszyngtonu, to dyplomaci amerykańscy zapewnili rosyjskich, że strona amerykańska wyraźnie zwróci mu uwagę na konieczność poprawy, a później utrzymania, dobrych stosunków z Rosją. Tusk nie będzie więc miał chyba innego wyjścia, jak neutralizować Kaczyńskiego via Waszyngton. Ale niech się tym nie frasuje. W końcu nieraz już polska polityka ucierała się na obcych dworach i nie na próżno poeta mówił o naszej ojczyźnie, że „pawiem narodów jest i papugą”. MAREK BARAŃSKI
ojczyzny po jego porażce), uwielbia posłankę Sobecką i słucha Radia Maryja. Od rana do wieczora. Przerywając to rozkoszne zajęcie tylko na wpisy w forach dyskusyjnych. No więc jest „Antek Emigrant”, jest „prawdziwypolak”, jest „Aleksandra_IQ168”... I setki innych. Oni to robią dla forsy, ale kto im płaci? Nietrudno się chyba domyślić. Cel? Też oczywisty: hektolitry plwocin, tony wymiocin wlewających się co dzień do internetu mają wywołać wrażenie, że tak myśli, że tak właśnie wierzy lwia część „zdrowej substancji narodu”. A kto jest innego zdania, ten siedzi w jakiejś antypolskiej komuszej niszy i jest wyalienowany, godny pogardy. Wierzcie mi – to działa. Działa także i na opluwanych, którzy dzień w dzień poddawani są dawce sporego stresu. Znam pewną miłą posłankę, która takie obsobaczające ją posty bardzo przeżywa. Traci zapał i ochotę do działania. Czasem jest „tylko” wściekła, czasem „aż” smutna. A przy okazji – operatorzy, tj. cenzorzy portali internetowych, którzy masowo odrzucają e-maile antyklerykalne i o treści anty-Kaczej powinni pamiętać, że dopuszczając na portal oszołomów, tracą o wiele, wiele więcej. W oczach normalnych ludzi. „Musimy przemawiać do młodzieży. Musimy odzyskać internet!” – krzyczał Kaczyński. Jego watahy słusznie odebrały te słowa jako rozkaz. MAREK SZENBORN
22
Nr 50 (406) 14 – 20 XII 2007 r.
RACJONALIŚCI
E
wa Lipska jest obok Wisławy Szymborskiej jedną z najbardziej interesujących współczesnych polskich poetek. Dawno, dawno temu drukowaliśmy jej słynny wiersz „Egzamin”, którego cenzura PRL za nic nie chciała puścić. Dziś tekst „Jeśli istnieje Bóg” – którego za nic obecnie nie wydrukuje większość „słusznych” gazet. Czasy bowiem się zmieniają, ale KONTROLERZY pozostają ci sami.
Okienko z wierszem Jeśli istnieje Bóg – będę u niego na obiedzie. Zamiast światła: czerwony głóg. Anioł po mnie samochodem przyjedzie. Gołębice obłoków tłustych będą się trzepotały na składanym stole. Będziemy pili z dzbanów pustych święconą wodę i wolną wolę. Jeżeli nawet Bóg ma krótkie palce może i tak z nich wyssać wieczność. Jeżeli Bóg jest poliglotą może tłumaczyć święte wiersze do antologii jeszcze świętszej od przenajświętszej kropli pierwszej z której urosła rzeka. Potem się na rowerach przejedziemy z Bogiem po czereśni. Po rajskim pejzażu. W wazonach ziemskie sitowie. Drapieżniki leżą odłogiem. Wreszcie Bóg zejdzie z roweru i powie że to on właśnie jest Bogiem. Wyciągnie lornetę. Każe mi oglądać ziemię. Wyjaśni jak do tego doszło. Od ilu lat uprawia ten proceder i nieomylnie myli się nad światem samolociki pomysłów wypuszczając na wiatr. Jeśli Bóg jest wierzący to modli się do siebie o stałą nadzieję. Woły niosą słońce na rogach Stół składany się chwieje na nogach. Ja dostanę lekarstwo od Boga i wyzdrowieję zaraz po śmierci
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Cud w rozkroku Platforma Obywatelska obiecała wszystkim wszystko. Ustami Tuska. Najwięcej się teraz dzieje między tymi właśnie ustami a brzegiem pucharu. Z eucharystią. Hierarchowie Kościoła katolickiego jako odwiecznego depozytariusza Tuskowego przesłania wiary, nadziei i miłości postanowili jeśli nie zyskać, to przynajmniej nie stracić na zmianie władzy. Zażądali rychłej realizacji Giertychowej obietnicy wprowadzenia matury z religii. Zapowiedź wiceminister Szumilas, że resort zaprzestanie prac w tym zakresie, wywołała burzę. „Majsterkowanie na początku urzędowania nie wróży dobrze. Mądrością rządzących jest kontynuacja” – pouczył abp Głódź. Reakcja minister Hallowej była natychmiastowa: „Jeżeli występuje »oddolne zapotrzebowanie«, nie ma powodu, dla którego nie można by było rozszerzyć listy przedmiotów do wyboru o religię”. Biskupi nawet gładko przełknęli, że są oddolni. Obruszył się premier. Wyniesiony na szczyt ponad 40-procentowym poparciem, nie uznał rezultatu ustaleń abp Nycz–Hallowa. „Przy wielkim szacunku i sympatii, jakie żywię dla abp. Kazimierza Nycza, decyzje o tym, jak będzie wyglądała matura, podejmie rząd. Nie zapadną one w bilateralnych rozmowach ministrów i innych polityków z osobami spoza rządu”. Chyba przestraszył się własnej odwagi, bo zaraz dodał, że „nie ma wrażenia, jakoby Kościół wywierał jakiekolwiek naciski w tej sprawie”. Wszyscy inni, oczywiście, mają. Nie tylko wrażenie. Pewność. Postulat matury z religii pojawił się w 1999 roku w dokumentach drugiego polskiego synodu
plenarnego. W styczniu 2006 roku oficjalnie zgłosił go bp Wielgus. LPR zapowiedziała przygotowanie odpowiednich regulacji prawnych, a Młodzież Wszechpolska zaczęła zbierać podpisy poparcia. Z miernym skutkiem. Większość młodzieży nie chce nie tylko matury z religii, ale i samej religii. Mimo presji, na lekcje katechezy nie uczęszcza 30 proc. uczniów szkół ponadgimnazjalnych. Nie chodzą też na etykę, gdyż prowadzona jest zaledwie przez 1 proc. szkół w Polsce. Wliczanie oceny z religii do średniej i matura z religii mają skłonić do większej frekwencji, podnieść prestiż lekcji i wzmocnić pozycję katechetów zatrudnionych na ponad 27 tysiącach etatów. Przeciwko maturze z religii protestuje lewica. W odróżnieniu od religioznawstwa, religia nie jest nauką. Maturalne wymagania egzaminacyjne byłyby przygotowane przez Kościół. MEN nie miałoby na nie żadnego wpływu. Tak jak nie ma go teraz na podstawę programową nauczania religii, kryteria ocen i przygotowanie katechetów. Abp Nycz, przewodniczący Komisji Wychowania Katolickiego Konferencji Episkopatu Polski, zapewnia, że „ocena z religii będzie dotyczyć tylko i wyłącznie wiedzy religijnej, a nie praktyk religijnych”. Nie można mu wierzyć, skoro podpisał się pod następującymi „propozycjami wymagań i kryteriów oceniania uczniów w katechezie”: Ocena bardzo dobra: 1. Uczeń jest zdyscyplinowany, posiada uzupełniony zeszyt, potrafi samodzielnie objaśnić i powiązać w całość wiadomości z programu
Śmierć bezbożnikom! M
am taką podłą naturę, że lubię obserwować ludzi i ich zachowania, różne zjawiska i otaczającą mnie rzeczywistość. W ostatnim czasie odwiedziłem dwa uznane szpitale w Krakowie, w których leczyli się moi znajomi. Pacjentką Szpitala im. Żeromskiego w Krakowie (na oddziale urologicznym) była moja znajoma – starsza kobieta, fanatyczna katoliczka, ukształtowana latami indoktrynacji Kościoła. Zastraszona przez ludzi tej instytucji, znając dobrze mój stosunek do wszechogarniającej nas dewocji, prosiła moją rodzinę, abym jej... nie odwiedzał. Kiedy nikt z rodziny nie mógł jej złożyć wizyty, pojechałem do niej bez uprzedzenia. Jakież było moje zdziwienie, kiedy na sali chorych, oprócz wiszącego nad drzwiami metalowego bożka, zobaczyłem za każdym łóżkiem obrazek – a to z panną zawsze dziewicą, a to z Karolem Wojtyłą, a to z Jezuskiem frasobliwym i innymi tzw. świętymi. Rozejrzałem się, a ona wybuchła śmiechem, trzymając się mocno za brzuch, bo była po operacji. Nie powiedziała mi jednak, gdzie mieści się kaplica, ponieważ chciałem porównać podrapane ściany, odlatujący tynk i farbę z lamperii na korytarzach i na salach chorych ze stanem kaplicy szpitalnej.
Odpowiedzialny za zdrowie pacjentów personel szpitalny jest miły, życzliwy, troskliwy. Ordynator odwiedza pacjentów. Lekarz prowadzący dwoi się i troi. Po operacjach w godzinach rannych biegnie do przychodni szpitalnej, aby przyjmować chorych. Udziela pomocy, leczy, pociesza, cierpliwie tłumaczy. Łagodzi ich strach. Chora powiedziała mi też, że codziennie odwiedzał ich kapelan i zapraszał na msze do kaplicy. O zdrowie i inne sprawy chorych zupełnie się nie troszczył – były mu obojętne. Drugim pacjentem był mój kolega z RACJI PL, a leżał w Szpitalu Uniwersyteckim na oddziale Kliniki Chorób Metabolicznych. Szpital pięknie utrzymany, czysty i zadbany. Sale chorych przytulne. Personel – do rany przyłóż. Tu tylko nad drzwiami wisiał katolicki metalowy bożek, natomiast za łóżkami innych dewocjonaliów nie było. Chorych codziennie odwiedzał kapelan, ściągał z łóżek mogących chodzić pacjentów i prowadził na świetlicę, gdzie codziennie wyli religijne pieśni. Podczas odwiedzin położyłem na stoliku przy łóżku chorego „Fakty i Mity” i poprosiłem go, aby ich nie chował przed czarnym czarownikiem. Tak też uczynił. Kiedy czarownik zobaczył gazetę, natychmiast zawrócił i więcej zaproszenia na spotkania wyjców nie ponawiał.
nauczania, posiada biegłą znajomość „Małego katechizmu”, bierze czynny udział w katechezie. 2. Uczeń opanował pełny zakres wiedzy i umiejętności określonych programem katechezy. 3. Sprawnie posługuje się zdobytymi wiadomościami. 4. Chętnie i regularnie uczestniczy w katechezie. 5. Zachowuje szacunek dla „świętych” przedmiotów, miejsc i znaków religijnych. 6. Chętnie uczestniczy w życiu parafii (liturgia, rekolekcje itp.). 7. Przejawia postawę apostolską, wyrażając na zewnątrz swoją wiarę. Ocena celująca: 1. Uczeń nie tylko spełnia wymagania na ocenę bardzo dobrą, ale posiada wiedzę wykraczającą poza program katechezy. 2. Wyróżnia się aktywnością w grupie katechetycznej. 3. Aktywnie uczestniczy w życiu małych grup formacyjnych (służba ołtarza, oaza itp.). Przynajmniej część tych wymagań jest sprzeczna z Konstytucją RP, która w art. 53 gwarantuje, że „nikt nie może być zmuszany do uczestniczenia ani do nieuczestniczenia w praktykach religijnych” (pkt 8) oraz że „nikt nie może być obowiązany przez organy władzy publicznej do ujawnienia swojego światopoglądu, przekonań religijnych lub wyznania (pkt 9). Premier Tusk będzie musiał wybierać między miłością biskupów a wiernością konstytucji. Na razie stoi w rozkroku i czeka na cud. JOANNA SENYSZYN PS Zapraszam na www.senyszyn.blog. onet.pl
Pierwsze skrzypce w służbie zdrowia grają u nas watykańscy przedstawiciele. Boi się ich personel szpitalny, a nawet ordynatorzy. Im wolno od chorych wyłudzać pieniądze na msze o zdrowie. Zastanawiam się... Jeżeli czarni czarownicy są tymi, za których się podają, to dlaczego w szpitalach nie wykorzystuje się ich możliwości? Byłaby wielka oszczędność, gdyby zwolnić personel szpitalny, a leczenie pozostawić sutannowym, ich zaklęciom i urojonym „świętym”. Dlaczego szpitale borykają się z brakiem krwi do transfuzji, skoro oni potrafią ją zrobić nawet z podłego wina? Tej przysługi należy od nich zażądać albo wyrzucić ich ze szpitali i pozbawić uprawiania pasożytniczego trybu życia, żerowania na ludzkiej naiwności. Wypłacane im kapelańskie pensje można by przeznaczyć na potrzeby placówek leczniczych. Znajduję również oszczędności w leczeniu chorych. W myśl nakazu papieża Piusa V (1566–1572) należy zaprzestać leczenia chorych, którzy przez 3 dni przebywania w szpitalu nie zażądali spowiedzi (Andrzej Rodan, „Największe zbrodnie Kościoła”, str. 52). Taką zasadę należy niezwłocznie wprowadzić w naszych niedoinwestowanych szpitalach, bo wszyscy wiemy, że najwyższym prawem w RP są nakazy watykańskich biskupów. Zatem takie rozwiązanie będzie również zgodne z art. 38 Konstytucji RP, który każdemu człowiekowi zapewnia prawną ochronę życia. Na podstawie takiego samego prawa wisi przecież krzyż w Sejmie RP, a więc precedens został zrobiony. Niech „bezbożnicy” umierają śmiercią naturalną. Stanisław Błąkała, RACJA PL Kraków
Nr 50 (406) 14 – 20 XII 2007 r.
23
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Zmarł znany kardiolog i urządzono mu bardzo uroczysty pogrzeb. Podczas ceremonii za trumną ustawione było ogromne serce, całe pokryte kwiatami. Kiedy skończyły się przemówienia i modlitwy, serce otworzyło się i trumna wjechała do środka. Następnie piękne serce zamknęło się i tak ciało doktora pozostało w nim na zawsze... W tym momencie ktoś z obecnych wybuchnął głośnym śmiechem. Wszyscy spojrzeli na niego, więc powiedział: „Bardzo przepraszam, ale wyobraziłem sobie właśnie swój pogrzeb – jestem ginekologiem...”. ~ ~ ~ Brakuje mi tych czasów, kiedy człowiek czuł się zupełnie wolny. Pełnią radości było taplanie się w błocie i ciągnięcie dziewczyn za warkocze. Można było zostać bohaterem okolicy, jeśli zjadło się dwanaście kiełbasek i nie puściło pawia. Ech, to były czasy! Plucie na odległość, rzucanie śniegiem w dzielnicowego, zawody, kto dłużej będzie wisiał na jednej ręce na trzepaku, łamanie desek na głowie niczym Bruce Lee... Te wszystkie wizyty na ostrym dyżurze, niedowierzanie lekarzy, gromki śmiech kolegów... Niestety, to już nigdy nie wróci! Żona zmusiła mnie do wszycia esperalu...
1 Spotykają się dwaj przyjaciele. Jeden smutny, w depresji, mówi, że wszystko mu zbrzydło. Drugi pociesza: – Tak nie można się smucić. Pójdziemy do mnie, wypijemy... – Taa, pić, znowu z tobą pić... – No dlaczego tylko pić? Posiedzimy, przegryziemy coś... – Taa, żreć, znowu z tobą żreć... – I moja żona będzie zadowolona, jak nas odwiedzisz... – Taa, seks, znowu seks... ~ ~ ~ Młoda i atrakcyjna lekarz geriatra bada sędziwego dziadka. Po kilku chwilach badania orzeka: – Musi pan przestać się onanizować. – Dlaczego?! – Bo próbuję pana przebadać! KRZYŻÓWKA POZIOMO: 1) pokojowy ptak w kapuście, 5) zielony przystrzyżony, 9) proszek z komody, 10) Sybirak w stylu disco, 11) lekarz z radiem, 13) gitarowy lew, 14) zakrywa biust w listopadzie, 15) grubasy uprawiają zapasy, 17) i muza w kształcie buta, 18) okrzyk z wanny, 20) kto jest kim na ekranie, 21) imię-fach, 22) trzyma krowę za szyję, 25) gra spod igły, 26) tam powstają akty, 27) drogi kawał, 29) nosiciel jest z nich dumny, 32) politycy we frakach, 35) są w stawie, ale nie na dnie, 36) święty dający prezenty, 39) zabawa na rżysku, 43) mniejsze od fury, 44) wychodzi przed orkiestrę, 46) może przynieść zgubę, 47) pilnuje, by ciepło nie uciekło, 50) można się go czepiać, 52) czubki, ale nie głupki, 53) o nim pieśń, 54) po trzecie – już wiecie?, 55) alternatywny Anioł – stróż, 57) rzymskie święto w Beskidach, 58) Windows – tak, a Linux – nie, 59) ze stojącym powożącym, 60) słodkie zamiast pracy, 61) pierwszy dyrektor zoo?, 62) o rany, ale tumany!, 63) robota przy kotach. PIONOWO: 1) tytuł w dyskografii, 2) u rogacza, do ziemi, 3) ptak w armii, 4) domowe gniazdko, 5) w rowerze piasta, 6) ojciec „Brzydkiego kaczątka”, 7) rozrzucone sianko, 8) tam ziarno z plewami, 10) jeździ taryfą z pedałami, 12) jest długi, z gumy i nie przepuszcza wilgoci, 13) Armani – nie tani, 16) proc., czyli od 100, 17) głupszy niż ustawa przewiduje, 19) mózgotrzep w płynie, 22) z suszarką przy drodze, 23) wieszak w staniku, 24) niegdyś przyjaciel, teraz szpieg, 27) bez jaj, 28) bije, gdy żyjesz, 30) nie lata, w zajezdni, 31) neofita wziął z Borneo, 33) co pies szczerzy, gdy jest zły?, 34) „zawodowy” dźwięk, 36) ma łeb jak sklep, 37) śledzik w buteleczce, 38) o obozie na mrozie, 40) rozpala się do czerwoności, 41) czego nie mieli Adam i Ewa?, 42) Abel w niej się skrył, 45) świerszczyka – erotyka, 46) rzut lub skrót, 48) wartość w środku, 49) mieczyk bez ogona, 51) urodzajna depresja, 52) Mamusiu, chcę ..., 56) jest coraz głupszy, z roku na rok, 58) bywa parszywa.
2
3
4 6
19
5
6
7
8
7
9
10
12
11 5
13
21
14 17
18
1
8
18
22
11
21 23
30
24
25
16 16
19
3
13
20
15
?
?
26 27
29
30
31
32 35
36
28
37
39 4
14
47
17
48
12
42
15
58
60
?
29
61 62
2 31
57
9
52
54
28
?
22 20
24
56 59
27
41
49
51
55
40
46
45
53
26
43
44
50
34
23
38
10
33
25
63
Litery z pól oznaczonych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 48/2007: „Odszedłem z polityki, bo to choroba śmiertelna”. Nagrody otrzymują: Artur Garstkiewicz z Lwówka, Zbigniew Milewicz z Włocławka, Krystian Powolny z Opola. Gratulujemy! Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 10 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą WYŁĄCZNIE NA KARTKACH POCZTOWYCH na adres redakcji podany w stopce. W rozwiązaniu prosimy podać numer tygodnika oraz adres, na który mamy wysłać nagrody. ♥
TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska ; Dział reportażu: Ryszard Poradowski – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 39 zł za jeden kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 1135; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 39 zł za kwartał (156 zł za rok). Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
24
Nr 50 (406) 14 – 20 XII 2007 r.
JAJA JAK BIRETY
ŚWIĘTUSZENIE
Złoty człowiek
Złote okulary
Złoty łańcuch
Złote pióro
Złoty krzyż Złoty zegarek
Rys. Tomasz Kapuściński
Złoty sygnet
P
oseł Zbigniew Ziobro wraz z nadejściem nowego rządu stracił posadę ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego. Rzadziej więc będziemy mieli do czynienia z jego pełnymi frazesów wypowiedziami. A szkoda... ~~~ Uważam, że wyrok jest sprawiedliwy. Pan Sobotka trafi do więzienia, i o to tu chodziło. ~~~ Już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie (na konferencji po aresztowaniu dra Mirosława G. – przyp. red.). ~~~ „Newsweek” usiłuje przedstawić normalną pracę prokuratury w kategoriach aferalnych. Tu nie ma żadnej afery, to jest pic na wodę, fotomontaż. ~~~ Gdzie szukać źródeł sprawiedliwości? – To już nie jest rozmowa prawna, lecz filozoficzna, a poniekąd nawet teologiczna. Jako człowiek wierzący sięgam do przestrzeni metafizycznej, znajduję tam oparcie dla postawy prawości i uczciwości. Na pewno rzutuje to na moją postawę jako prokuratora generalnego. ~~~ W więzieniach jest ciasnawo i będzie jeszcze trochę ciaśniej. ~~~
Się powiedziało (6) Po prostu jestem bardzo zapracowany i brakuje mi czasu. Mam ogromną liczbę spraw. Co chwilę dowiaduję się czegoś nowego. Gdy poświęcam czas na wywiady, cierpią śledztwa i prowadzone przeze mnie reformy. ~~~ Opatrzność czuwała nade mną i będzie to taki dowód, który nie pozostawi cienia wątpliwości; pan Lepper będzie całkowicie pogrążony (po oskarżeniu go przez Leppera o przeciek w akcji CBA – przyp. red.). ~~~ Czasami tak to jest w życiu, że diabeł zamacha ogonem i wiele ważnych spraw zaczyna się nagle walić. ~~~ Miliony Polaków czekały na nowy kodeks i była szansa go uchwalić. Można było dać wyraz woli walki z przestępczością, ale opozycja utworzyła front obrony przestępców (o sprzeciwie opozycji wobec wprowadzenia do porządku obrad nowelizacji kodeksu karnego, tzw. kodeksu Ziobry – przyp. red.). ~~~ Podane w dniu dzisiejszym na stronach internetowych tygodnika „Newsweek” informacje zawarte
w artykule „Proces, który zmienił życie Zbigniewa Ziobry”, jakobym kiedyś przed laty chciał kupić marihuanę, są tak samo prawdziwe jak to, że w każdy poniedziałek rano w redakcji „Newsweeka” autorzy tekstu (...) molestują seksualnie pięcioletnich chłopców. ~~~ Skoro zarzuty są stawiane, to znaczy, że jest poważny materiał dowodowy, wskazujący na to, że doszło do przestępstwa. ~~~ W sprawie posłanki Sawickiej ujawniono jedynie niezbędne elementy, by udowodnić, że nie jest to sprawa polityczna. To była konieczność, przemawiał za tym interes publiczny. Natomiast nieujawnione szczegóły są bardzo pikantne i byłyby jeszcze bardziej medialne niż ujawniony materiał. ~~~ Przyjdzie czas na ujawnienie kolejnych faktów i dowodów [...], [które] będą mówić przede wszystkim nie tyle o panu Januszu Kaczmarku i jego wspólnikach w przestępstwie, ale będą mówić o panu Donaldu Tusku, panu Olejniczaku, panu Giertychu, panu Lepperze. Wybrała PAR