Przytaczamy szereg dowodów na to, że...
JEZUS BYŁ POLAKIEM!!! INDEKS 356441
http://www.faktyimity.pl
ISSN 1509-460X
Str. 17
Nr 51/52 (355/356) 4 STYCZNIA 2007 r. Cena 4 zł (w tym 7% VAT)
P
rzez cały rok ludzie listy do „FiM” piszą. Często o tym, z jak wielką borykają się biedą. Choć serca krwawią, nie jesteśmy w stanie pomóc wszystkim. W tym roku, dzięki wspaniałomyślności Czytelników, zaangażowaniu firmy Quelle i przy naszym skromnym udziale, redakcyjny Mikołaj odwiedził z workiem prezentów prawie setkę maluchów. Radości w ich oczach nie sposób opisać, podobnie jak wzruszenia matek samotnie wychowujących dzieci... Prosiły, żeby wszystkim ludziom dobrej woli podziękować. Zatem po stokroć dzię-ku-je-my!
Drodzy Czytelnicy „Faktów i Mitów”! Dziękujemy za setki życzeń, które od Was otrzymaliśmy. My również, ten jeden raz w roku, będziemy tradycyjni. Życzymy Wam – Światłym Obywatelom Katolandu, którzy Jesteście z nami – tego samego: Abyście byli zdrowi, bogaci, radośni, zakochani i niech Was omija życiowy pech – przez cały 2007 rok. A na Święta dużo wypoczynku, gorącego bigosiku i zimnej wódeczki! Redakcja „FiM”
2
Nr 51/52 (355/356) 22 XII 2006 – 4 I 2007 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FA K T Y ZIEMIA Zaczęły się obchody urodzin Jezusa, który najprawdopodobnie przyszedł na świat wiosną, 6 lat przed swoim narodzeniem. Z tej okazji po świecie – także w Polsce – jeżdżą świetlne ciężarówki coca-coli, dzieci dostają prezenty, a Jezusowi nikt nawet 100 lat nie zaśpiewa...
Święta farciarzy
Bo i po co, skoro skończył już dwa tysiące? POLSKA Kończący się adwent to czas spowiedzi. Jarosław K.
spowiadał, zadawał pokutę i rozgrzeszał: Romana Giertycha (ten w ramach pokuty odciął się od swojego dziecka – Młodzieży Wszechpolskiej), Andrzeja Leppera (za seksaferę musiał odciąć sobie prawą rękę, czyli Stanisława Łyżwińskiego). Czy premier Kaczyński do wiosny, w ramach Wielkiego Postu, zrezygnuje z „przystawek”?
To już nie antyklerykalizm w wydaniu PiS – to działanie jawnie antykościelne! Związana z partią Kaczyńskich „Gazeta Polska” zabrała się do lustracji mianowanego niedawno arcybiskupa warszawskiego, byłego rektora KUL Stanisława Wielgusa. Według gazety był on przez ponad 20 lat aktywnym agentem SB. Jak tak dalej pójdzie, w IPN odnajdą dokumenty wskazujące na współpracę Jezusa z Judaszem!
46 posłów z PiS, LPR i PSL stworzyło projekt uchwały sejmowej ogłaszającej Jezusa królem Polski. Projekt ma być zaopiniowany przez najwyższe ciało ustawodawcze, czyli Episkopat, a następnie poddany pod głosowanie. Pozostaje jednak fundamentalne pytanie: czy Jezus chciałby być królem takiego nawiedzonego, porąbanego kraju jak Polska?
Minister edukacji Roman Giertych zdecydował, że od 2010 roku będzie można zdawać na maturze egzamin z religii. A taki minister? Powinien znać cały katechizm na pamięć! Tylko...
Przyszłość ministra sportu Tomasza Lipca nie rysuje się ciekawie. W latach 2003–2005 kierował on z nadania Lecha Kaczyńskiego Warszawskim Ośrodkiem Sportu i Rekreacji. Dochodziło tam do przerabiania faktur, ustawiania przetargów i umów... Wyląduje nasz sportsmen na zielonej murawie, czy nie wyląduje?
Spaprane święta ma także szef Komisji Nadzoru Finansowego Stanisław Kluza. Jego osobisty brat Krzysztof, będąc szefem biura strategii i projektów PZU, zawierał niepotrzebne umowy na doradztwo. W błoto poszły 3 miliony zł. Twardy dysk komputera Krzysztofa Kluzy został dokładnie wyczyszczony. Pewnie na święta...
IPN i „Nasz Dziennik” przystępują do lustracji niesłusznych kombatantów. Według domorosłych historyków, ci z Gwardii i Armii Ludowej nie zajmowali się walką z hitlerowcami, lecz wyłącznie zwalczaniem AK i Narodowych Sił Zbrojnych. Jasne! Teraz nareszcie wiadomo, dlaczego NSZ mordował członków AL. Robił to prewencyjnie.
PiS postanowiło rozliczyć się z niesłusznymi generałami Ludowego Wojska Polskiego. Janczarzy w Kancelarii Premiera piszą już projekt ustawy, na mocy której zdegradowani zostaną oficerowie, których PiS uzna za winnych stanu wojennego. Bez wyroku. Według oficerskiego kodeksu honorowego, lepsze byłoby rozstrzelanie.
PiS w ramach programu „Solidarne państwo” po raz kolejny zmniejszył środki na studenckie stypendia i pomoc ubogim. Zaoszczędzone pieniądze dostaną IPN, Kancelarie Premiera i Prezydenta oraz Krukowa Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. Solidarność działa w obydwie strony. Biedni też muszą pomagać.
Minister nauki i szkolnictwa wyższego prof. Michał Seweryński (specjalista od katolickiej nauki społecznej) postanowił pomóc swoim kolegom z rządu. W celu zwiększenia liczby posad dla kadr koalicyjnych partii planuje jednorazowe zwolnienie wszystkich (!) szefów tak zwanych jednostek badawczo-rozwojowych, czyli instytutów naukowych i laboratoriów. Dotąd mogli nimi kierować wyłącznie wybitni pracownicy naukowi. Teraz mają być wybitni aktywiści. A propos... dlaczego ministrem nauki i szkolnictwa wyższego nie jest Maciej Giertych?! ŁÓDŹ Łodzianie zapłacą za swoje wybory. Prawie 800 tysięcy zł będzie kosztować klimatyzacja sali posiedzeń radnych. Ponadto prezydent Jerzy Kropiwnicki przeznaczył 1 200 000 złotych na kolejne limuzyny dla siebie i urzędników. 40 dotychczasowych autek nie wystarczy. Kropa musi kupić sobie samolot. Wyjdzie taniej niż za jego bilety. NIEMCY Powiernictwo Pruskie złożyło pozwy przeciwko Polsce w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu. Domaga się odszkodowań za naruszenie praw własności Niemców przesiedlonych z ziem zachodnich i północnych. Dokładnie przed tym przestrzegaliśmy na łamach „FiM” ponad dwa lata temu (nr 32/2004). POLSKA/NIEMCY/ROSJA Na polskim niebie latają swobodnie rosyjskie samoloty wyładowane radioaktywnymi odpadami. Transportują owe śmiercionośne śmieci bez żadnej zgody z naszej strony. Jednak wszystko odbywa się legalnie, gdyż rząd RP zapomniał złożyć w Międzynarodowej Organizacji Lotnictwa Cywilnego specjalnego zastrzeżenia. Nie ma wniosku – nie ma potrzeby pytania nas o zgodę. Jak będzie „pierdut!”, to okaże się, że rację miał Kononowicz: „Niczego nie będzie”.
UWAGA! Kolejny numer „Faktów i Mitów” ukaże się za dwa tygodnie, w piątek, 5 stycznia 2007 roku.
Ż
ycie jest ciężkie. Takie już ono jest. Światem i nami rządzi przypadek, którego nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Człowiek może ominąć górę, bo ją widzi, ale potyka się o mały kamień – głupotkę, zbieg okoliczności, niefart. Ciągle coś nas gryzie, siedzi na głowie i zatruwa wątrobę. Kłótnie, choroby, stresy, straty – w domu, w rodzinie i w pracy. Narzekamy na fatalną władzę, wysokie podatki czy głupie przepisy, ale... Po pierwsze – jest to nieuniknione, należy do istoty ludzkiej egzystencji. Po drugie – przecież zawsze może być gorzej. A nie jest! Najwyższy czas uświadomić to sobie teraz, przed świętami. Oto czas odpoczynku od codzienności; kilka dni luzu, podczas których musimy, po prostu musimy naładować nasze akumulatory. No bo kiedy, jeśli nie teraz? Żeby jednak naprawdę wypocząć, trzeba odegnać natrętne myśli o porażce. Przygotujmy się więc na święta: niech w tej chwili każdy wstanie, wyprostuje się i z wiarą powtórzy głośno 10 razy – jestem szczęśliwym człowiekiem! A gdybyście jeszcze mieli jakieś wątpliwości... Zacznijmy od Sejmu. Tak, to prawda, że zasiadają w nim klerykałowie, imbecyle oraz kilku przestępców. Ale taka była wola narodu, też po części nawiedzonego, imbecylowatego i złodziejskiego. Jednak żaden z posłów nie został jeszcze skazany za morderstwo ani na przykład terroryzm. Gdzie indziej takie przypadki się zdarzały. Choćby na Ukrainie, gdzie prezydent Leonid Kuczma swoich konkurentów likwidował fizycznie. Rozmnożyli się nam Kaczyńscy. Kraj rządzony przez bliźniaków jest ewenementem w świecie. Ale pomyślmy – co by było, gdyby pani Kaczyńska powiła czworaczki albo pięcioraczki... Co wtedy? Jeden premierem, drugi prezydentem, trzeci marszałkiem od Sejmu, czwarty od Senatu, a piąty prymasem? Dopiero mielibyśmy pluralizm! Z lustracji też powinniśmy się cieszyć. Choć podlegają jej niemal wszyscy, to jednak nie zanosi się (na razie) na to, żeby wszystkim pracującym w PRL odebrano emerytury i renty; a byłaby to wielka oszczędność dla budżetu. No i wprowadzono też klauzulę wieku. Osoby urodzone po 1973 r. są czyste. To wielka łaska ze strony lustratorów, bo bestie z SB miały przecież jakieś dzieci, niektórzy mają wnuków, a – jak to stwierdził kiedyś jeden z mędrców LPR-u – komunizm wypija się z krwią matki... Nie mamy najwyższych na świecie podatków. W Skandynawii mają wyższe i całkiem nieźle żyją. Ponadto kaczy rząd nie zdecydował się nałożyć akcyzy na wodę pitną. I z tego daru natury korzystać możemy do woli. I oddychać zdrowym powietrzem w lesie też. Czy to nie świetna wiadomość? Osoby bezdzietne i żyjące samotnie lub na kartę rowerową nie muszą wpłacać bykowego. Kaczyński wtedy płaciłby podwójnie. Za brak potomka i za życie z kotem. Kobiety. Te narzekają, że w Polsce są dyskryminowane, mniej zarabiają, że obowiązuje prawie totalny zakaz aborcji. Drogie Panie, nie macie racji. W państwie katolickim mogłybyście w ogóle nie mieć pracy, tylko pilnować czystości w domu, w tym przede wszystkim czystości obyczajów. Środki antykoncepcyjne też nie są jeszcze
zakazane. A czy policja sprawdza, jak często śpicie z mężem i czy w ogóle z mężem, a jeśli tak, to w jakiej pozycji? Nie sprawdza. I to też jest powód do radości. No, powiedzmy ulgi. Przejdźmy do szkoły. Tu jest dopiero ruja i porubstwo! Obok księży i zakonnic uczą tam świeccy nauczyciele o nieustalonych bliżej poglądach. Programów nauczania biologii czy chemii nie zatwierdza biskup. A mógłby i wręcz powinien, aby wiedza przekazywana w szkole była spójna. Ocena z religii jest tylko jedną z wielu, a nie jedyną na świadectwie. Choroba. Wielka mi rzecz, ludzie zawsze chorowali i dawniej umierali jak muchy. A Ty wciąż żyjesz, farciarzu! Polacy wciąż mogą się leczyć. Leki są drogie, a emeryturki niskie, taaak? Skończcie już tę starą śpiewkę. Zrzędy zawsze będą ją powtarzać, choćby im starczało na przeszczepy włosów i złote zęby. Trzeba raczej się cieszyć, bo nie wszystkie leki są niebezpieczne dla zdrowia, a także z tego powodu, że w szpitalach są jeszcze jacyś lekarze, a nie sami kapelani. Przypomnijcie sobie, jak było przed albo tuż po wojnie. Nic nie było! Z policją też jest OK. Ciągle jeszcze to funkcjonariusze dają nam na drogach mandaty, a ich kapelani obrazki. Mogłoby być odwrotnie. Po drugie, spora część radiowozów nie służy za gratisową taksówkę urzędnikom MSW. I w ogóle, Proszę Państwa, jest super! Pamiętacie, jak często za komuny wyłączali prąd? Albo autostrady – widzieliście gdzieś jakąś poza tą w telewizorze, w filmie „Kojak”? Teraz to my mamy nowiutkie autostrady, a w Ameryce mają stare. Co prawda kilka kilometrów trasy budujemy przez kilka lat, a przy tej najnowszej nie ma jeszcze żadnych stacji benzynowych, toalet, no i nie wiadomo, jak na nią wjechać, ale od czego kanisterek przy silniku, drzewo za poboczem i żona z mapą... Trochę inwencji wykazać proszę! Przecież ta autostrada mogłaby w ogóle nie powstać. A jednak ją mamy. Zasiłki są niskie, to fakt. Nie wypłaca ich jednak Caritas, który z 300 zł zatrzymałby 200 zł na kurię i na cały miesiąc musiałaby Wam wystarczyć stówa. Państwo dba też o naukę. To, że z budżetu pieniądze idą głównie na kształcenie teologów, to świetny pomysł. Bo czy specjaliści od liczby diabłów na szpilce uciekną znad Wisły? Nie. A informatycy i lekarze? Owszem, wyjeżdżają na potęgę. Po co więc ładować pieniądze w wykształcenie ludzi, którzy opuszczą kraj? I w obyczajach jest dobrze. W dobie bezrobocia praca za seks jest czymś powszechnym i naturalnym. Gorzej by było, gdyby pensję wypłacano w naturze – czyli seks za pracę. Od 60 lat żyjemy w pokoju, a że nie zawsze i nie wszyscy pławią się w dobrobycie, no cóż – pieniądze, jak wiadomo, szczęścia nie dają. Poza tym nawet szynka bez kości i kawior z jesiotra obrzydną, jak się je wcina na okrągło. Natomiast raz, dwa razy w roku, na święta: karpik z patelni i w galarecie, zupka grzybowa, bigosik, wędlinki, sałatki, ciasta, winka, wódeczki, likierki... A przecież świąt mogłoby wcale nie być. I co wtedy? JONASZ
Nr 51/52 (355/356) 22 XII 2006 – 4 I 2007 r.
OBLICZA WŁADZY
3
Miny roku
Konkurs na KLERYKAŁA ROKU 2006 rozstrzygnięty! Przede wszystkim dziękujemy wszystkim Czytelnikom za udział w głosowaniu. Zebraliśmy do kupy wszystkie Wasze głosy oddane na przedstawione przez redakcję „FiM” kandydatury największych antyklerykałów oszołomów 2006 roku. Przyszło ich w sumie 11 109 (głosów, nie oszołomów...). Pierwsze miejsce (3887 głosów) zdobyli ex aequo BRACIA KACZYŃSCY za budowanie IV RParafialnej. Dalej, w kolejności: Jan Pospieszalski (2484), Roman Giertych (2097), Maciej Giertych (1885), Robert Strąk (238), Wojciech Wierzejski (201), Adam Struzik (182), Krzysztof Putra (135). Nie ma więc zaskoczenia, aczkolwiek warto zauważyć, że wzięli Państwo pod uwagę nie tylko klerykalny charakter kandydatów, ale również stopień ich klerykalnego oddziaływania na nasz kraj.
Taki Wierzejski jest bowiem (przynajmniej naszym zdaniem) większym oszołomem niż Jarosław Kaczyński, ale swoim klerykalizmem mniej może zepsuć w państwie (w tym naszej krwi) niż oni. Trudno było nam rozgraniczać pomiędzy Kaczyńskimi, boć to przecież jedno jajo, więc myśli i robi to samo. Ciekawe, że dwaj nieodrodni przedstawiciele rodziny Giertychów w sumie wygraliby z tym jednym kaczym jajem. Nagrodę dla Lecha i Jarosława przekazujemy niniejszym symbolicznie na łamach „FiM”. Jej charakter wymaga, by wręczał ją ksiądz... Poza tym każdy z naszych zwycięzców (czy oni muszą wygrywać we wszystkich wyborach?!) otrzyma po czarnej cegle na adres swojej kancelarii. Z okolicznościową laurką, ma się rozumieć. Redakcja
4
Nr 51/52 (355/356) 22 XII 2006 – 4 I 2007 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
ŚWIAT WEDŁUG RODANA
„ZŁOTE” MYŚLI STAREGO ROKU 2006
Dziewica po cesarce! Ale się porobiło w tych polskich serialach! Same ciąże, rozwody i zdrady – nawet w „Plebanii”! Co na to Liga Polskich Rodzin? Jaki Układ stoi za tą telewizyjną rozpustą? Kto jest winien? Ja myślę, że gumisie i smerfy, podobnie jak w seksaferze Samoobrony. A tu w telewizorze idzie po wielodzietnej myśli LPR. Aneta Zając (Marysia z „Pierwszej miłości”) oczekuje dziecka z Mikołajem Krawczykiem (Paweł). Ale, o zgrozo! Paweł podejrzewa, że to nie jego dziecko i robi ogólne wąty. Oj, Paweł, demonie pospolity, idź na zbadanie DNA (to tera modne) albo spadaj do domu – mama w święta kichą dzieli, a tata sprawdza obecność przez telefon. Z kolei Magdalena Smalara (Kinga z „Samo życie”) jest oszustką! Twierdzi, że jest w ciąży i rzeczywiście brzucho ma odpowiednio wypchane. A dokładnie to brzuszek jest odpowiednio spreparowany – zrobiony ze specjalnego pasa wypełnionego gąbką. Aniołowie święci, ciekawe, z czego robią garby i jak maskują ucięte nogi na filmowych planach! Tymczasem w „Złotopolskich” zgryz dla Glempa, Dziwisza i całego episkopatu. A co takiego? Ano, plaga rozwodów. Jak tylko stary Machalica umarł, tak się towarzystwo rozbisurmaniło. Czy to po katolicku? Mało mi ryja nie urwało, jak się dowiedziałem, że Marta wnosi o rozwód! Powód? Usłyszała, jak przez sen Wiesiek przeprasza Ilonę, swoją
L
pierwszą żonę. Marta, chyba ci się sutki skręciły w rulon! Jeśli wzięłaś z Wieśkiem ślub kościelny, to możesz spylać na drzewo komarzycę doić, bo rozwodu nie dostaniesz nigdy. A teraz kolejna sensacja! Renata (Marta Kalmus) z „Na Wspólnej”, jak wiecie, ma dwoje dzieci i męża Zygmunta (Łukasz Nowicki). A teraz zostawia Zygmusia i wyprowadza się do rodziców. Przez kilka lat nie było o niej mowy w serialu, ale to nic nowego; ten numer z odnajdywanymi po pół wieku dziećmi przerobili już wszyscy z „Modą na sukces” na czele. Bożena Dykiel (serialowa Maria Zięba, matka Renaty) mówi, że marnotrawną córeczkę przyjmie z powrotem. Spoko-baśka, Renatka wróci do mężusia, bo przecież on stosował tylko przemoc psychiczną, a od tego strop się nie zawali. W tym samym serialu Roman przestaje pić (po raz kolejny) i idzie na terapię do Anonimowych
epper, aby poprawić swoje notowania po skandalu seksualnym, pokazał się na Jasnej Górze, a Giertych, aby odreagować po aferze z neonazistami w Młodzieży Wszechpolskiej, postanowił zrobić prezent Kościołowi. Sprawdza się zasada, że – niezależnie od tego, czy w Polsce jest dobrze, czy źle – jest jedna grupa zawodowa, która z pewnością skorzysta. Kler rzymskokatolicki. Jasnogórskie histeryczne lamenty Leppera są nie tylko sprytnym zabiegiem marketingowym, który miałby oczyścić nadwątloną reputację Samoobrony. Pozornie to tylko niesmaczna sztuczka polityczna, ale w dalszej perspektywie ma ona znacznie groźniejszy wymiar. Otóż utwierdza ona Kościół w jego roli miejsca przełamywania kryzysów politycznych. Wpaja przekonanie, że ostatecznie wszystkie drogi, nawet te pozornie zupełnie świeckie, prowadzą do Kościoła. Decyzja ministra edukacji Romana Giertycha, aby oceny z religii mogły liczyć się do średniej ocen na świadectwie, wpisuje się z kolei w długi ciąg drobnych kroczków mających uczynić z katechezy przedmiot taki sam jak inne, choć przy tym wyjątkowy i w gruncie rzeczy najważniejszy. Dla trzeźwo patrzącego obserwatora rzeczą oczywistą jest, że lekcja religii nie jest zwykłym przedmiotem. Przede wszystkim dlatego, że – w odróżnieniu od pozostałych przedmiotów – nie przekazuje racjonalnej, zobiektywizowanej wiedzy opartej na standardach nauki, lecz wpaja „prawdy wiary” głoszone przez autorytarną religijną instytucję. Owe „prawdy” są zgodne z rzeczywistością
Alkoholików. Romuś, czy ty masz dom, a w domu łom? Masz? To się nim walnij! Przecież ty masz mordę alkoholika, czyli masz też pijackie geny! Od gorzały więc nie uciekniesz. A zamiast się leczyć, idź do parku sufity malować! Słuchajcie, mam genialny pomysł! Filmowcy powinni nakręcić życiowy i jakże aktualny serial o Anecie Krawczyk i chłopach z Samoobrony. No bo jak to jest – ojca nie ma, dziecko jest! To kolejny polski cud! W ostatnim odcinku mojego serialu okaże się, że to było dzieworództwo po cesarskim cięciu, a nasz prorodzinny parlament – na wniosek posłanki Łyżwińskiej – uchwali, kto jest ojcem! Kto zostanie ojcem? Ludzie, czy was pogięło razem z choinką? Wyrwaliście się jak poseł Filipek z konopi na bezludnej wyspie! Przecież nie mogę zdradzić finału nowego serialu! A więc na razie: Wesołych Świąt! ANDRZEJ RODAN
Z usług kosmetycznych ani żadnych innych tego rodzaju naprawdę nie korzystam, bo miałabym wyrzuty sumienia. Źle bym się czuła, że pozwalam sobie na takie pieszczoty swego ciała, podczas gdy jest tylu ludzi potrzebujących. (Renata Beger)
¶¶¶
To jest fascynująca osobowość, on ma wielkie osiągnięcia, zwłaszcza od strony ekonomicznej. Stworzył wielkie dzieła, wiele instytucji, środowisk. Od strony ekonomicznej episkopat jest przy nich biedniutki. Potrzebujemy dobrej analizy, żeby rozpoznać fenomen ojca Rydzyka. (prymas Józef Glemp)
¶¶¶
W moim przekonaniu Marek Jurek został zgwałcony przez własne środowisko polityczne. (Bronisław Komorowski)
¶¶¶
Tylko fanatyk, ignorant bądź człowiek o wyjątkowo złej woli może kwestionować nauczanie religii w szkole europejskiej. (bp Stanisław Wielgus)
¶¶¶
U Chińczyków za takie blokady dróg, jak ja robiłam, to już bym dawno na szubienicy wylądowała. (Danuta Hojarska)
¶¶¶
By cywilizacja trwała jak najdłużej, to ludzie muszą się rodzić, i to nie mało. (Lech Kaczyński)
¶¶¶
Dla mnie kontakt z panią Beger też był emocjonujący. Rzeczywiście, ma w sobie to coś takiego – ja tu nie chcę używać sformułowania, którego ona sama kiedyś użyła. Ma taki zalotny sposób bycia. (Leszek Miller)
¶¶¶
Nie mam pieniędzy, na rękę mam trzy tysiące złotych. Trochę dorabiam na wykładach w Stanach Zjednoczonych, ale mam na utrzymaniu 10 osób i jeszcze ich rodziny. Prawie nikt nie pracuje w mojej rodzinie, wszyscy patrzą na mnie. (Lech Wałęsa)
¶¶¶
Jeden wicepremier daje w papę dziennikarzom, drugi będzie lał pałami gejów. Tę koalicję łączy niepokojąca skłonność do agresji. (Donald Tusk)
¶¶¶
Według mnie, istnieje takie założenie, że najłatwiej werbować informatorów wśród homoseksualistów, bo oni mają coś na sumieniu. (Wojciech Wierzejski)
¶¶¶
Zwolennicy dzikiej lustracji duchownych wyrządzają Kościołowi większą szkodę niż „Fakty i Mity”. (Stefan Niesiołowski)
¶¶¶
Do tej pory w języku potocznym mówiliśmy, że jest stara matura i nowa matura. Od dziś będziemy mówili, że jest taka giertychowska matura: oblana i zdana. (Krystyna Łybacka) tylko dla tych, którzy je za takowe uważają, dla innych pozostają jedynie zbiorem podań, legend lub mitów. Zatem nawet jeśli przyjąć, że katecheza ma swoje miejsce w szkole publicznej (choć jest to z wielu powodów nie do przyjęcia), to udawanie, że jest ona przedmiotem takim jak pozostałe, jest bałamutne, a nawet skandaliczne. Biskupi, jak to oni, pokazali, że ich apetyt na tym się nie kończy. Arcybiskup Wielgus, nowy metropolita warszawski, od razu zaznaczył, że „kolejnym krokiem powinno być uczynienie z religii przedmiotu maturalnego”. O czym zamarzył, to dostał – religia będzie na maturze w 2010 roku... Wielgus twierdzi, że nie ma mowy o żadnej dyskryminacji osób niewierzących, bo one powinny mieć prawo do zdawania etyki na maturze. Pomijając cynizm tej wypowiedzi, to przecież nie wszyscy, którzy nie chodzą na religię, są niewierzący. Wielu wierzących rodziców nie wysyła dzieci na katechezę, aby ich nie demoralizować katolickim deprecjonowaniem i przeinaczaniem Biblii, fobiami seksualnymi, zakazem antykoncepcji itp. Nie bardzo też można pojąć, dlaczego w szkole ma być jakiś podział religijny (w innych krajach Unii nie do pomyślenia!) i dzielenie uczniów na „wierzących” i „niewierzących” według zdawanych egzaminów, skoro konstytucja Polski obiecuje każdemu prawo do milczenia w sprawach własnego światopoglądu. A jakie to milczenie, skoro ktoś będzie zdawał egzamin z religii katolickiej, ktoś inny – ewangelickiej, a jeszcze ktoś – z etyki „dla niewierzących”? ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Krok po kroku
¶¶¶
Jan Rokita to jest taki młodszy brat, który zawsze ma zły humor i który zawsze dokucza. (Przemysław Gosiewski)
¶¶¶
Zapewniam, że kpiny z liturgii katolickiej rażą bardzo wielu posłów na tej sali, więc proszę o odrobinę kultury. (Marek Jurek, po mszy o deszcz)
¶¶¶
Marcinkiewicz odchodzi na pewno w lepszym stylu niż Zidane. (Jan Rokita)
¶¶¶
Żaden Kaczyński, nawet gdyby był pięcioraczkiem, by nie dał rady tyle zrobić, ile ja zrobiłem. (Lech Wałęsa)
¶¶¶
Post i asceza to nie są kuracje odchudzające.
¶¶¶
(abp Tadeusz Gocłowski)
Przewidzieć, co powstanie w polskim Sejmie, może wyłącznie Duch Święty. (Jan Rokita)
¶¶¶
To normalne, że w okresie przedwyborczym wypadają trupy z szafy. (Ludwik Dorn)
¶¶¶
Jeśli ktoś ma, tak jak niektórzy nasi koledzy, po lat 40, 50 czy pod 60, to siłą rzeczy nie może mieć tylko swojego garnituru i kota. (Ryszard Kalisz)
¶¶¶
Karmmy kaczki, bo zaczyna się dla nich trudny okres. (Jarosław Kaczyński)
¶¶¶
W pokoju pani Beger zdecydowanie umarła cnota i moralność IV RP i wiarygodność PiS. (Mieczysław Wachowski)
¶¶¶
Sejm V kadencji jest jak zawirusowany program komputerowy. Niby coś robi, ale nie tak, jak chcą ci, którzy go zainstalowali. (Wojciech Olejniczak) Wybrała OH
Nr 51/52 (355/356) 22 XII 2006 – 4 I 2007 r.
GLEMPOWI POD CHOINKĘ Najnowsze badania CBOS na temat wartości najważniejszych dla Polaków nie wprawią w dobry nastrój żadnego hierarchy Krk. Oto aż 72 proc. ankietowanych rodaków stwierdza, że największą dla nich wartością jest szczęście rodzinne; 50 proc. najwyżej ceni sobie dobrą pracę (pod względem wysokości zarobków); 49 proc. chce być zdrowymi, zaś o wartości pod tytułem „uczciwość” mówi 47 proc. respondentów. Boga, wiarę i religijność uznało za najwyższą wartość w Katolandzie tylko 29 proc. Polaków. Mniej niż tych, którzy preferują posiadanie wartościowego grona przyjaciół (33 proc.). Z sondażu widać wyraźnie, że wielu rodaków wybrało emigrację wewnętrzną, bowiem pomyślność naszej Ojczyzny obchodzi zaledwie co czwartego Polaka, zaś aktywny udział w życiu społecznym i politycznym deklaruje tylko 7 proc. rodaków. Za to niemal połowa badanych przez CBOS (48 proc.) stwierdziła, że nade wszystko ceni sobie święty... spokój! JG
TYLKO POLSKIE RADIO! W rocznicę urodzin Ludwika Zamenhofa (15 grudnia) Polskie Radio zaprzestało nadawania (emitowanej od blisko 50 lat!) audycji w języku esperanto. Decyzję taką podjął wiceprezes radia Jerzy Targulski. Zdumionym dziennikarzom odpowiedział pytaniem: – A dlaczego Polska ma nadawać po esperancku, skoro Izrael tego nie robi? – Ale przecież twórca esperanto, Zamenhof, był słynnym Polakiem – próbowali polemizować żurnaliści. – Nie, to był obywatel polski narodowości żydowskiej. Protesty w sprawie decyzji Targulskiego płyną z Chin, Nowej Zelandii, Finlandii, Chile, Australii, Peru i kilkunastu innych krajów, gdzie esperancki program PR był pilnie słuchany przez entuzjastów międzynarodowego języka. MarS
POCHWAŁA ZBRODNI „Nasz Dziennik” w kobylastym artykule pióra Krzysztofa Jasińskiego wychwala pod niebiosa zmarłego niedawno dyktatora Chile Pinocheta. Według autora Pinochet uratował swój kraj przed groźbą komunizmu i dlatego zasługuje na szacunek. Także za to, że obalił demokratę Salvadora Allende, a potem krwawo rozprawił się z jego zwolennikami, zwanymi tu bojówkami (sic!). „ND” nie chce przyznać, że dyktator jest odpowiedzialny za śmierć prawowitego prezydenta (nazwanego „bankrutem”!), a także tysięcy Chilijczyków. PS
dziecka, stawiali kapliczki. Przed blokiem, domem, na balkonie... Pan prezes daje przykład – jego ogród w podwarszawskim Chotomowie zdobi już taka „pamiątka”. Skąd tego typu upodobania Warsewicza? Jak się okazuje, w swoim życiorysie ma już przynależność do Stowarzyszenia Rodzin Katolickich „Soli Deo” i Międzynarodowej Unii Organizacji Rodzinnych. Tylko patrzeć, jak rozmodlony pan prezes zafunduje podróżnym kapliczki w każdym wagonie. RP
(BAN)KNOT POD CHOINKĘ Już nie tylko hipermarkety usiłują nam za wszelką cenę wcisnąć pod choinkę całkowicie zbędny towar. Podobnie czyni także Poczta Polska, która w ulotkach wydanych do spółki z Bankiem Pocztowym kusi: „Z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia możesz podarować swoim najbliższym unikalny prezent – pierwszy banknot kolekcjonerski „Jan Paweł II”, wyemitowany dla uczczenia pamięci Papieża Polaka”. Pięćdziesięciozłotowy banknot kolekcjonerski wyemitowany przez NBP za jedyne 95 zł Poczta Polska reklamuje jako „wyjątkowy prezent o symbolicznej wartości” i zapewnia, że „podarowany na Święta przyniesie Państwa bliskim wiele radości”. A może jeszcze cudownie uzdrawia? AK
ŚLUB BEZCENNY W jednym kościele ślub kosztuje 200 zł, w innym nawet 600, jeśli tyle zażyczy sobie proboszcz. Od przyszłego roku wszystko to zmieni się radykalnie – przynajmniej w archidiecezji poznańskiej, gdzie synod postanowił, że za ślub księża nie powinni żądać jakiejkolwiek opłaty. Oczywiście nowożeńcy będą mogli dać dobrowolną ofiarę, ale bez narzucania im przez księdza żadnej kwoty. Synod zalecił także, by księża nie domagali się od wiernych „zbyt wysokich opłat za msze, a w wypadkach ludzi ubogich powinni być gotowi do odprawiania mszy bez opłat”. Dodajmy, że archidiecezja poznańska rozstrzygnęła „po bożemu” także inne kwestie, np. dotyczące chrztu dzieci ze związków niesakramentalnych czy urządzania katolickiego pogrzebu dla samobójców. Oby śladem Poznania poszły inne diecezje... RP
5
NA KLĘCZKACH
POLICJANCI HOMOLUBNI? Komenda Główna Policji wraz ze Stowarzyszeniem Lambda Warszawa skupiającym przedstawicieli mniejszości seksualnych postanowiła zorganizować szkolenie dla 700 stołecznych policjantek i policjantów na temat ich pracy z gejami i lesbijkami jako ofiarami przestępstw na tle homofobicznym. Okazuje się bowiem, że w Polsce 75 proc. homoseksualistów boi się zgłaszać na policji tego typu wydarzenia w obawie przed poniżeniem i zlekceważeniem. Takie szkolenia organizowane są zresztą w wielu krajach świata. Jednak po dwóch pilotażowych spotkaniach w Warszawie i nagłośnieniu projektu w prasie dalsza część szkoleń została zawieszona. Czyżby komuś „u góry” nie spodobał się pomysł poprawy jakości pracy policji? AC
GESZEFCIARZE W lecie („FiM” 28/2006) opisywaliśmy, jak to rzeszowscy katoprawicowi radni – rzutem na taśmę, tuż przed końcem kadencji – podarowali bernardynom wielką działkę w samym centrum miasta. Oczywiście liczyli na przychylność ojczulków podczas kampanii wyborczej, ale się przeliczyli. I nie chodzi o to, że zakonnicy byli niewdzięczni, tylko że przypadkowy elektorat „odwdzięczył” się radnym za czarne, czteroletnie rządy, spuszczając nieudaczników w kanał. Jakkolwiek by jednak było, warta 2,7 miliona złotych działka wpadła w łapy bernardynów za kwotę 30 tysięcy złotych. No i co teraz? Teraz ojcowie wynajęli miastu rzeczoną nieruchomość za 15 tysięcy miesięcznie! I to się nazywa łeb do interesów. MarS
PODRÓŻNY, KAPLICZKĘ POSTAW!
HURRA, GWAŁCĄ!
Nowo mianowany prezes PKP InterCity Czesław Warsewicz ma niekonwencjonalne pomysły, np. marzy mu się, by Polacy dla uczczenia ważnych wydarzeń rodzinnych, np. ślubu, pierwszej komunii czy narodzin
Zakonnicę z Żabna (Małopolskie) znaleziono rano związaną w pobliżu zrujnowanego domu znajdującego się w samym centrum miasta. Według relacji mniszki, dzień wcześniej zaatakował ją nieznany
mężczyzna, następnie kazał połknąć tajemniczą tabletkę, po której straciła przytomność. Nie odważono się zbadać siostry na okoliczność gwałtu... Policja całkiem poważnie podejrzewa, że 35-letnia zakonnica wymyśliła całą historię. W jakim celu? Być może dlatego, aby mieć alibi na noc, którą spędziła poza murami klasztoru... BS
KRZYŻACY 2006 Komisja Majątkowa Rządu i Episkopatu przekazała Zgromadzeniu Misjonarzy Świętej Rodziny poniemiecki zamek w Szczytnej, w którym obecnie mieści się Państwowy Dom Opieki Społecznej dla Upośledzonych Mężczyzn. Pensjonariusze mogą w nim przebywać do 2009 roku, później misjonarze planują w zamku umiejscowić seminarium. Co ciekawe, zakon nie posiadał nigdy aktu własności budynku, jedynie deklarację woli przekazania obiektu przez całkiem inny, niemiecki zakon, który był gospodarzem zamku do 1944 roku. MK
TRUCIZNA ŚW. MIKOŁAJA Imię św. Mikołaja kojarzy się nie tylko z prezentami, ale również ze śmiertelną trucizną, wyprodukowaną najprawdopodobniej zupełnie przypadkowo przez Teofanię de Adamo, zwaną signorą Tofano (1653–1723). Od czasu sprowadzenia relikwii św. Mikołaja do Bari, ogromnym wzięciem wśród pielgrzymów cieszyły się sprzedawane przy sanktuarium ampułki z cudownym olejem, który miał się wydobywać z kości świętego – tzw. „manną Mikołaja”, uchodzącą za panaceum na wszelkie dolegliwości. Przedsiębiorcza neapolitanka, signora Tofana, postanowiła wykorzystać koniunkturę i wprowadziła na rynek fałszywą „mannę”, sprzedawaną we flaszeczkach z podobizną świętego. Reklamując miksturę, zapewniała, że miała widzenie, podczas którego objawił się jej Mikołaj i wyjawił sekret cudownego środka na zachowanie zdrowia i urody. Aqua Tofana mimo wysokiej
ceny szła jak woda, sławę zyskując zwłaszcza jako rewelacyjny preparat do wybielania cery. Wkrótce okazało się, że „cudowna mikstura” jest skuteczną trucizną. Woda Tofany zawierała arszenik – bezsmakowy i bezzapachowy trójtlenek arsenu. Ostatecznie Teofania de Adamo przyznała się do wyprawienia w zaświaty za pomocą swojej „manny” przeszło sześciuset osób. Została zamordowana przez strażników w celi więziennej. AK
DO ŹRÓDEŁ Wedle amerykańskiej tradycji Święty Mikołaj podjeżdża pod dom w saniach zaprzężonych w renifery i z workiem prezentów spuszcza się nocną porą przez komin do pokoju z choinką. Po zdeponowaniu podarków i spałaszowaniu pozostawionych dlań ciastek, rusza w dalszą drogę. Wzór ten usiłował powielić obywatel Westminster w stanie Kolorado. Próbował wleźć do swego domu przez komin, ale na skutek obfitego brzucha zaklinował się. Wezwania pomocy dały skutek i o godz. 3.20 nad ranem strażacy wydobyli go na zewnątrz, gdzie musiał jeszcze przekonać policję, że nie jest włamywaczem, tylko usiłował dostać się nietypową drogą do własnego domu. TN
SIARKA NA BĄKA Samolot American Airlines w trakcie lotu do Dallas wykonał nagłe awaryjne lądowanie w Nashville. Policja i FBI wygarnęły 99 pasażerów i 5 członków załogi, którzy zostali przesłuchani, a maszynę i bagaże przeszukano. Alarm spowodowany został tym, że kilku podróżnych poczuło zapach siarki z zapałek i kapitan myślał, że istnieje zagrożenie terrorystyczne. Na ziemi jedna z pasażerek przyznała się, że odpowiada za cały ambaras: zapałki paliła, by zatuszować woń bąka, którego puściła. Po pewnym czasie pasażerom pozwolono kontynuować lot, ale puszczająca bąki pani została w Nashville. Ma szczęście, że o nic ją nie oskarżono. ST
6
Nr 51/52 (355/356) 22 XII 2006 – 4 I 2007 r.
MAREK & MAREK
P
onad 63 proc. Polaków chce uchwalenia europejskiej konstytucji. 60 proc. Polaków uważa, że gen. Jaruzelski miał rację. 46 proc. Polaków jest przekonanych, że stan wojenny był wprowadzony słusznie... Bracia Kaczyńscy są przekonani, że eurokonstytucją nie ma co sobie zawracać głowy, że stan wojenny był zbrodnią na narodzie polskim, i że gen. Jaruzelski powinien być zdegradowany.
ma, ale nie z psychologii tylko z parapsychologii, czyli z czarów-marów. Zapłaciła, to ma. I tak dobrze, bo taki Filipek, minister, to stróż. Cieć po prostu. Za granicą rychło staliśmy się więc pośmiewiskiem. Putinowi prezydent – choć mówią, że profesor – zaproponował spotkanie na neutralnym gruncie, bo nie wiedział, że tak umawiają się tylko państwa nieutrzymujące ze sobą stosunków dyplomatycznych. Premier, podobnie
kontrwywiadu, to wcześniej powiedziano, że ona wtedy trajkotała jak najęta, przy czym „jak najęta” nie jest określeniem przesadzonym za bardzo. Właściwie tylko dlatego, że przypadek Gilowskiej nie wyczerpywał wszystkich warunków określonych przez Sąd Najwyższy, może ona uchodzić za „nie-Beatę”. Dzięki Gilowskiej jednak, uroczyście ponownie sprowadzonej do rządu niczym kiedyś szczerbiec Chrobrego, publiczność dowiedziała się, że można mieć
w swoich stronach. PiS zresztą też przegrał, ale bez kompromitacji. Pozwoli mu to utrzymać spokojnie władzę do końca kadencji, choć słowo „spokojnie” nie jest dla tych ludzi odpowiednie. Na pewno będziemy świadkami niejednej afery i niejednej kompromitacji. Pierwsza draka, jaka się szykuje, to otworzenie teczek WSI. Bardzo się niektórzy denerwują, jakby współpraca z własnym państwem była czymś wstydliwym. Współpraca z państwem Kaczyńskich, z państwem
nie zazna gwałtownych wstrząsów, wyjazdy za granicę złagodzą problem bezrobocia. W polityce członkowie Samoobrony i LPR, których już przecież nigdzie poza Sejmem nie ma, będą się kurczowo trzymali nogawek Jarosława i nie opuszczą go aż do śmierci. To będzie powodowało pogłębiającą się frustrację Platformy Obywatelskiej, bo potrzebne będzie jakiejś działanie, jakiś plan. A Tusk przecież jest leniem koncertowym, na dodatek bez pomysłów. Jedyny, który ma
COŚ NA ZĄB
Kraj Kaczyńskich Taki jest w największym skrócie stan spraw w Polsce. A mimo to bracia Kaczyńscy będą rządzili jeszcze długo, co najmniej trzy lata. Na szczęście to nie będą wyłącznie lata ponure. Oni są tak nadęci, tak nieprzemakalni na ogładę, że aż śmieszni. A więc będzie tak wesoło, jak było przez miniony rok. Mieliśmy mieć na przykład „tanie państwo”, ale gdy już w końcu urodzili „umowę koalicyjną”: PiS-LPR-Samoobrona, to oczywiście zaczęli sobie rozdawać godności... Lepper z dnia na dzień zrobił się mężem stanu. Giertych – pan na oświacie niczym gubernator na Bahamach. Rząd się rozrósł do rozmiarów niewidzianych od pięciu lat. Na stanowiska przyszli ludzie straszni. „Fakty i Mity” wykryły, że wicemarszałkowa Sejmu, Gienia Wiśniowska, jest co prawda po jakiejś moskiewskiej uczelni, która ma w nazwie „psychologię”, ale w rzeczywistości Gienia kończyła jej łódzką filię, mieszczącą się w dwóch pokojach z kuchnią. Dyplom
jak brat, nie rozumie najprostszych słów w żadnym obcym języku. Obaj zaś są ludźmi całkowicie pozbawionymi poczucia humoru. O mało nie wypowiedzieli Niemcom wojny z powodu artykułu satyrycznego w jednym z niemieckich pism. Zażartowano tam sobie, że Jarosław, chłop już prawie sześćdziesięcioletni, ciągle żyje z mamusią. Na szczęście bez ślubu... Stary kawaler wraz z bratem uznali to za pohańbienie rodziny. W ramach retorsji prezydent zerwał „trójkąt weimarski”, który jego minister od stosunków z zagranicą pomylił z „grupą wyszehradzką”. Nagłą nieobecność prezydenta Polski tłumaczono sraczką, czego światowa dyplomacja dotąd nie znała. W Polsce Kaczyńskich królowały oczywiście teczki i szafa Lesiaka. Premier sam publicznie odtajnił swoją teczkę. Jej zawartość była żadna, czyli na miarę jego podziemnej działalności. Głośna też była lustracja pani Gilowskiej. Zanim usłyszeliśmy, że nie była tajną współpracowniczką
tzw. przeszłość, byle się teraz służyło panom Kaczyńskim z oddaniem. Zatem „republika kolesiów” nie, ale nie dotyczy to kolesiów panów braci. „Tanie państwo” poszło się więc bujać, kult fachowości też, a moralność – cóż... Moralność obecnej władzy publiczność mogła zobaczyć na własne oczy dzięki kamerce schowanej w sypialni pani Beger. Wysoką moralność zaprezentowała zresztą cała Samoobrona z posłem Łyżwińskim na czele, który pukał kobitki jedną za drugą, płacąc im posadami w Samoobronie i w samorządach. Za sprawą tej rui i porubstwa Samoobrona wybrała się na Jasną Górę modlić się o litość... Kmicic to chociaż precjozami sypnął na przeprosiny, a Lepper, mimo że też Jędruś, pojechał z gołą łapą. Ładnie by Jasna Góra wyglądała, gdyby miała tylko takich pielgrzymów. Kto jak kto, ale Jędrek powinien być szczodry, bo łaska pańska wyraźnie się od niego odwróciła. Wybory samorządowe, za przeproszeniem, przerżnął popisowo. Nawet
Premier z gospodarską wizytą w Łodzi
AWS-u czy z oszołomami od Olszewskiego, owszem, jest wstydliwa. Zwłaszcza jeśli podjęli ją dawni działacze, towarzysze, a nawet kumple naszych kumpli. Warszawka zna mnóstwo takich fajnych chłopaków, braci łaty: redaktorów, zawsze wybitnych menedżerów medialnych, wyłącznie udanych dyplomatów, biznesmenów, których powodzenie nigdy nie opuszcza, działaczy sportowych nawet najwyższego szczebla olimpijskiego... I tak ten nowy rok będzie się toczył. Jak stary: od afery do afery. Mimo to będzie to czas dla Kaczyńskich dobry. Gospodarka dzięki Unii
GŁASKANIE JEŻA
Opowieść wigilijna Oto niekończąca się historia. Trwa zawsze i uczy tak naprawdę tylko jednego: że nikogo niczego jeszcze nie nauczyła. Pamiętacie opowieść Dickensa? Jej bohater – Ebenezer Scroog – jest łajdakiem. Gnębi swoich pracowników, krewnych, nienawidzi świata, ludzi i świąt, a jedynymi sprawami, które go naprawdę obchodzą, są pieniądze i władza. Ale – jak to zwykle w moralitecie bywa – przychodzą doń zjawy, zmory przeszłości i pokazują, co się stanie, jeśli nie zmieni swojego życia. Wizja jest na tyle przerażająca i realna, że Ebenezer odmienia się nie do poznania. Metamorfoza zupełna: drań staje się przyzwoitym człowiekiem. Ot, tak... z dnia na dzień. Ale w życiu, niestety, tak nie bywa. Bywa przeciwnie... Nasz drapieżny kapitalizm zasiedlają na wszelkich szczeblach społecznej drabiny tysiące Ebenezerów Scroogów i tylko tym różnią się oni od literackiego pierwowzoru, że żadne zjawy do nich nie przychodzą.
Co dzień włączam telewizor i widzę niezmienny tłum Ebenezerów kroczących przez ekran i historię. Każdy ma bowiem takiego Scrooga, na jakiego go stać. Oto pani w kasie hipermarketu cieszy się, bo dziś dostanie swoje comiesięczne osiemset złotych i kupi dziecku coś pod choinkę, może jeszcze karpia i szynkę. To nic, że właśnie jest Wigilia... tego dnia skończy wcześniej o dwie godziny, więc jest wzruszona i wdzięczna kierowniczce sklepu. Jeszcze tylko zadzwoni po ochronę, aby wygoniła spod drzwi tego śmierdzącego żebraka, co to się ślini i odstrasza klientów. Pani kierowniczka marketu nie posiada się z radości, że przedłużono jej umowę o pracę na następny kwartał. A przecież mogło być źle, bo dyrekcja w centrali wyrażała niezadowolenie z przerostu zatrudnienia w jej sklepie. Zwolniła więc natychmiast dwie osoby i ze względnym optymizmem patrzy w nadchodzący rok. W centrali pan dyrektor zaciera ręce: właściciel sieci hipermarketów przysłał e-maila
z Francji z życzeniami noworocznymi, a to znak, że jest zadowolony. Nie mogło być inaczej, skoro udało się przesunąć płatności kilkuset dostawcom i swoje pieniądze zobaczą oni najwcześniej z początkiem wiosny. To czysty zysk. Dostawca mięsa kupuje właśnie w kościelnej zakrystii opłatek. Spieszy się, bo rodzina już pewnie czeka na pierwszą gwiazdkę i na dobrą wiadomość. A wiadomość jest dobra, bo podpisał kontrakt na dostawę wołowiny do sieci hipermarketów na następne sześć miesięcy. Co prawda zalegają z zapłatą, ale to nic... on też rolnikom nie płaci regularnie. Do sądu go przecież chłopy nie podadzą, no bo gdzie sprzedadzą swoją chabaninę. Proboszcz serdecznie uśmiecha się do mięsnego hurtownika. Sprzedał już prawie wszystkie opłatki za „co łaska” i czuje miły szelest banknotów w kieszeni. A jeszcze niezły grosz wpadnie za wigilijny opłatek w siedzibie pewnej ważnej partii, która musi się przecież odwdzięczyć za poparcie w niedawnych wyborach.
Fot. WHO BE
tam pomysły, to Rokita, ale jego pomysłowość z kolei ogranicza się do wzbogacania programu PiS. Wydawałoby się więc, że otwiera się pole dla jakiejś partii odważnej, która będzie nazywała rzeczy po imieniu, która nie będzie się bała podjąć walki z konsorcjum bezczelności, bylejakości i buractwa. To czas w sam raz dla lewicy, ale ona właśnie się przekształca w LiD. To ma wbrew pozorom szansę. Ludziom dobrze kojarzy się z siecią tanich sklepów Lidl. Tylko, cholera, jak ktoś tanio kupuje, to czasem są to wyrzucone pieniądze. MAREK BARAŃSKI
Jej lokalny przywódca ma za co dziękować. Został przecież wiceministrem: fura, komóra, karta kredytowa z comiesięcznym limitem na fundusz reprezentacyjny... Polityk patrzy na zegarek. Księżulo mógłby się pospieszyć, bo czas biegnie, a tu Krysi trzeba jeszcze złożyć świąteczne życzenia. Już czeka w hotelu sejmowym. Sama... i taka śliczna... Obiecał jej stałą pracę, a obietnic trzeba dotrzymywać. Później przychodzi cichy wigilijny wieczór. Wszyscy siedzą przy stołach. Prezenty już rozpakowane, minęły ochy i achy, przeminął karp i barszczyk z uszkami. Tylko gdzie jest pilot do telewizora? Nadają przecież – jak w każde święta – tę bajkę Dickensa. Można popatrzeć, można się powzruszać. A później zasnąć. Spokojnie. Zmory przychodzą tylko w bajkach. A jeśli już, to na pewno nie do ludzi, którzy sumienie mają czyste. Mało używane... MAREK SZENBORN PS Dziękuję Państwu za wspólnie spędzony rok i życzę, by nadchodzący był chociaż ciut lepszy. Jest nadzieja... w Was – obrońcach ostatnich szańców humanizmu, normalności, przyzwoitości. Gdybyście przypadkiem zabłądzili do Łodzi, zawsze znajdziecie wolne miejsce przy naszym świątecznym, redakcyjnym stole.
[email protected]
Nr 51/52 (355/356) 22 XII 2006 – 4 I 2007 r.
D
waj serdeczni koledzy ministra Zbigniewa Ziobry cieszą się od niedawna wybitnymi stanowiskami w administracji publicznej. Na dobry początek podpisali ze sobą umowę, za którą każdy inny miałby o szóstej rano niezapowiedzianą wizytę. Każdy inny... Dyrektywa „Kadry, durniu!” wciąż obowiązuje i nie obawiamy się nazwać kłamcą każdego, kto twierdzi, że Prawo i Sprawiedliwość cokolwiek zmieniło w bolszewickiej (?) tradycji powierzania ważnych stanowisk publicznych swojakom. Efekt? Zgodny z przewidywaniem niezapomnianego Aleksandra Małachowskiego: „Nie byłoby w mediach codziennej porcji skandali z udziałem ludzi powołanych nieszczęśliwie do »roboty przy władzy«, gdyby nie traktowanie tej dyrektywy przez rządzących niczym Dekalogu”... ¤¤¤ W Krakowie polityczne karty rozdaje minister od sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Ten sam, który kiedyś takie śliczne bajki opowiadał o przejrzystości polityki personalnej, promowaniu fachowości i bezwzględnym zwalczaniu „układów”. I oto dokładnie rok temu prezesem zarządu spółki Międzynarodowy Port Lotniczy im. Jana Pawła II Kraków-Balice (MPL) został – bez całkiem PiS-owi niepotrzebnych konkursów – 26-letni Kamil Kamiński (na zdjęciu). Formalnie zgłosił tę kandydaturę minister transportu Jerzy Polaczek (większościowym udziałowcem MPL jest państwowe przedsiębiorstwo „Porty Lotnicze”), ale nikt z branży nie wątpi, że to właśnie Ziobro ustawił Kamińskiego (obaj panowie pozostają w daleko idącej zażyłości) na posadzie z pensją ok. 16
P
tys. zł plus 150 proc. premii kwartalnej, że o karcie kredytowej z limitem 3,5 tys. zł na fundusz reprezentacyjny, darmowych przelotach, szoferze i temu podobnych drobiazgach nie wspomnimy.
PATRZYMY IM NA RĘCE „bystrym” urzędnikiem, w każdym razie 3.04.2006 r. zawarł w imieniu wojewody ze swoim kolegą prezesem umowę narażającą – jak się wkrótce okaże – Skarb Państwa na stratę ponad pół miliona złotych rocznie.
graniczne w obrębie województwa, a i na Balice może mu zabraknąć. – Kochan zagroził, że albo umowa zostanie renegocjowana, albo pójdzie z nią do mediów. Wyglądało na to, że mówi serio, więc Mucha wziął
Ci odlatują, ci zostają... Jakimi osiągnięciami szczycił się ów młody człowiek, zanim towarzysze partyjni „rzucili” go „na odcinek” lotniska? Wybitnymi: trzy lata stażu w biurze sejmiku małopolskiego oraz udział w kampaniach wyborczych PiS-u i Lecha Kaczyńskiego... ¤¤¤ Jedną z pierwszych decyzji personalnych nowego prezesa MPL było zatrudnienie na stanowisku dyrektora ds. handlowych Kingi Drechny, szeregowej dotychczas pracownicy Urzędu Marszałkowskiego w Krakowie. Zakochał się czy co? Owszem, ale nie Kamiński, lecz jego – oraz Ziobry! – druh serdeczny, członek zarządu regionalnego PiS Andrzej Mucha, który w połowie stycznia 2006 r. został wicewojewodą małopolskim, a w maju 2006 r. poślubił panią dyrektor Kingę. Trudno powiedzieć, czy Mucha spłacał Kamińskiemu dług wdzięczności, czy po prostu jest takim
iS-owski prezydent Przemyśla Robert Choma bardzo się przestraszył pytań dziennikarza „FiM” o swoją przeszłość. Na tyle, że nazajutrz wydał specjalne oświadczenie. Wynika z niego, że był TW, ale... nie chciał. Przypomnijmy. Pisaliśmy w „FiM” (nr 49/2006), że Robert Choma, prezydent Przemyśla, był prawdopodobnie tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie Krzysztof. Sprawa ta wróciła tuż przed ostatnimi wyborami, kiedy PiS wystawił Chomę jako kandydata na prezydenta obecnej kadencji. Stanisław Żółkiewicz, działacz „Solidarności”, podzielił się swoimi wątpliwościami co do kandydata Chomy z Markiem Kuchcińskim. Miał ku temu powody, bowiem rozmawiał wcześniej z wysoko postawionym pracownikiem IPN. Agenturalną przeszłość Chomy potwierdził również Bogusław Zaleszczyk, szef przemyskiego PiS. Kilka dni przed wyborami Żółkiewicz zażądał od Kuchcińskiego wyjaśnienia problemu. Sprawa była tym poważniejsza, że przed wyborami PiS głosił wszem wobec, że ich kandydaci są czyści jak dziewice i każdy musi mieć zaświadczenie z IPN potwierdzające ten fakt. Jednak Kuchciński nie ruszył nawet palcem w sprawie podejrzeń dotyczących kandydata. Przynajmniej oficjalnie. Powiedział jedynie,
Wyjaśnijmy, w czym rzecz: Otóż od 1 stycznia 2006 r. obowiązek utrzymywania przejścia granicznego na lotnisku spoczywa na wojewodzie, który pieniędzmi publicznymi płaci spółce MPL za pomieszczenia zajmowane przez Straż Graniczną i Urząd Celny. Mucha zgodził się na stawki kosmiczne: ponad 32 zł za metr kwadratowy powierzchni w terminalu pasażerskim, prawie 10 zł w terminalu cargo i 7,25 zł w kontenerowym baraku, co firmie jego kolegi dawało w sumie – w ciągu roku – kwotę o ok. 700 tys. wyższą od inkasowanej dotychczas z Ministerstwa Transportu. Witold Kochan, ówczesny wojewoda małopolski, twierdzi, że o podpisanej w jego imieniu umowie dowiedział się „przypadkiem, podczas wizyty w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji”. Szybko policzył i wyszło mu, że utrzymanie klepniętych przez Muchę stawek lotniskowych rozłoży pozostałe przejścia
że już wcześniej miał „opory”, aby z Chomą współpracować i wystawiać jego kandydaturę w wyborach. Wobec tego Żółkiewicz zagroził, że w razie braku reakcji Kuchcińskiego on rozdmucha sprawę. A jednak Choma wygrał w pierwszej turze. W Przemyślu to akurat proste. Wystar-
w rozumieniu przepisów ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, wyjaśniam co następuje. Mam świadomość, że mam założoną przez SB teczkę – o czym mówiłem już rok temu – gdyż wiąże się to z moją działalnością, którą rozpocząłem podczas studiów. Nie mam natomiast wiedzy, jakiego rodzaju materiały do-
Sami swoi czy, że arcybiskup Michalik wskaże kandydata i tenże wygrywa. Choćby głosami miejscowych alumnów seminarium duchownego, księży, sióstr, zakonników i karnych moherów. Choma wygrał, ale smród pozostał. Tuż po wyborach dotarliśmy do niejawnego dokumentu, który wysłał do Kuchcińskiego Żółkiewicz. Zaczęliśmy zadawać pytania. Na tyle niewygodne, że Robert Choma popełnił błąd. Zamiast sprawę olać, wydał oświadczenie. Czytamy w nim: „W związku z pojawiającymi się coraz częściej informacjami o mojej domniemanej współpracy z SB w latach studenckich i otrzymanym w dniu 30 listopada 2006 r. zaświadczeniem z Instytutu Pamięci Narodowej, z którego wynika, że nie jestem pokrzywdzonym
ogon pod siebie, a Kamiński natychmiast przystał na nowe warunki i zadowolił się znacznie mniejszą kwotą – ujawnia „FiM” pracownik małopolskiego Urzędu Wojewódzkiego. Okazało się, że MPL bez zmrużenia oka zgodziły się na radykalną obniżkę uzgodnionych z Muchą stawek, dzięki czemu budżet państwa zaoszczędził w sumie pół miliona złotych rocznie! Po dwóch miesiącach zaś premier Jarosław Kaczyński „renegocjował” nominację Kochana na urząd wojewody, spuszczając zaufanego niegdyś współpracownika do jego rodzinnych Gorlic, gdzie na otarcie łez dostał robotę wicestarosty. „Przyczyną odwołania wojewody Witolda Kochana (PiS) była zbyt
(cd.)
tyczące mnie i mojej rodziny zostały w niej zgromadzone w okresie od zimy 1983 roku, kiedy wtargnięto do mojego pokoju w akademiku i dokonano przeszukania, do wiosny 1985 roku, kiedy podpisałem oświadczenie skierowane do SB, że współpraca z funkcjonariuszami tajnych służb nie mieści się w wyznawanym przeze mnie systemie wartości. Wyraźnie chcę oświadczyć, że nigdy nie zamierzałem współpracować, nie podjąłem w sposób faktyczny współpracy, unikałem nagabywań i spotkań pomimo gróźb pod moim adresem. Mam czyste sumienie, nikogo nie skrzywdziłem, nie muszę nikogo przepraszać i każdemu mogę spojrzeć prosto w oczy (...). W moim żywotnym interesie jest to, aby moja teczka została upubliczniona i aby opinia
7
mało energiczna walka z nieprawidłowościami i samowolami budowlanymi w Krakowie” – dowiadujemy się z komunikatu Małopolskiego Zarządu Regionalnego Prawa i Sprawiedliwości. – Kochanowi woda sodowa uderzyła do głowy i nie zrozumiał, że faktycznym zarządcą województwa ma być Mucha, najwierniejszy z wiernych Ziobry – twierdzi nasz informator. ¤¤¤ Gdy umowa Muchy z Kamińskim wyszła na jaw, okazało się, że co najmniej jedna z czołowych osobistości małopolskiego PiS-u notorycznie i bezczelnie łże: „Nie miałem bladego pojęcia o umowie. Nigdy bym nie zgodził się na takie stawki. Mucha wiedział, że ma przedstawiać mi do podpisu wszelkie istotne finansowo umowy. Nawet, jeśli dotyczą jego kompetencji. Tej nie przedstawił” – upiera się Kochan (cyt. z „Gazety Krakowskiej”). – Nie było żadnej rozmowy z wojewodą o prezentowaniu mu takich umów. Pan Kochan kłamie też, twierdząc, że podpisałem porozumienie z Balicami za jego plecami – zapewnił dziennikarzy Mucha na specjalnie zwołanej konferencji prasowej. Mocno akcentował, że przyjęcie bez żadnych targów stawek zaproponowanych przez MPL nie miało żadnego związku z zatrudnieniem tam jego żony czy osobistą przyjaźnią z prezesem Kamińskim, a mediom, które ośmielą się w Muszą szczerość i uczciwość powątpiewać, wicewojewoda zagroził sądem. Gdzieś już słyszeliśmy wypowiedź, że „Ziobro to załatwi”... HELENA PIETRZAK
publiczna sama mogła wyrobić sobie zdanie na temat jej zawartości. Dobrze, że nowelizowana obecnie ustawa o ujawnianiu informacji o dokumentach organów bezpieczeństwa państwa z lat 1944–1990 oraz treści dokumentów, zacznie niebawem obowiązywać. Robert Choma Prezydent Miasta Przemyśla ¤¤¤ Trzeba przyznać, że to oświadczenie jest kuriozalne. Po pierwsze – dziwnym trafem pan prezydent otrzymał zaświadczenie z IPN 30 listopada... Akurat dzień po tym, jak o jego agenturalną przeszłość zapytał dziennikarz „FiM”. Po drugie – nie jest poszkodowanym przez SB. Tymczasem z treści tego oświadczenia jasno wynika, że Choma ma coś na sumieniu, bo „faktycznie nie podjął współpracy”. A już szczególnym kuriozum jest ten oto tekst: „(...) do wiosny 1985 roku, kiedy podpisałem oświadczenie skierowane do SB, że współpraca z funkcjonariuszami tajnych służb nie mieści się w wyznawanym przeze mnie systemie wartości”. Gdyby facet nie miał nic na sumieniu, to po jaką cholerę pisałby do SB? Zresztą z tego być może niefortunnie sformułowanego zdania wynika, że Choma jednak współpracował, ale... nie mieściło się w to jego systemie wartości. TOMASZ ŻELEŹNY
8
K
Nr 51/52 (355/356) 22 XII 2006 – 4 I 2007 r.
ELVIS ŻYJE... I TO JAK
rzysztof Krawczyk przed jednym z koncertów poprosił Waldemara Koconia, który miał wystąpić tuż przed nim: „Stary, mam prośbę, mógłbyś zapowiedzieć, że za chwilę wystąpi polski Elvis Presley”... Ma dwie twarze: katolicko dobrotliwą, wręcz kumplowską – dla fanów i mediów, oraz drugą – usilnie skrywaną – człowieka zakochanego w sobie i w pieniądzach. Jak na króla kiczu przystało, całe swoje życie opisuje w licznych wywiadach niczym marną brazylijską telenowelę. – Tylko proszę się nie dać nabrać na te ckliwe opowieści, wszystko bowiem wliczone jest w marketing i kasę – opowiada jeden z dawnych znajomych Krawczyka. ¤¤¤ Pochodzi – jak sam opowiada – z rodziny, która się bardzo kochała. Tata czytał mu na dobranoc Sienkiewicza. Gdy miał 16 lat, zaczął pracować i uczyć się jednocześnie. Biadoli, że był popychadłem, bo robił herbatę, przyklejał znaczki i zarabiał marne 600 złotych, czyli jedną trzecią przeciętnych zarobków w Polsce. Z tych groszy, jak mówi, pomagał matce, która pracowała wówczas w łódzkim teatrze lalkowym „Pinokio”. Często wypowiada się na temat owej matki, prawie zawsze ze łzami w oczach. W jednym z wywiadów mówi, że opiekuje się nią. „Starość jest taka przykra...” – konstatuje. To ciekawe, bo zamiast sprowadzić rodzicielkę do swojej luksusowej posiadłości w Jedliczach pod Zgierzem, oddał ją do domu pomocy społecznej w Raciborowicach. Tam schorowana kobiecina spędziła ostatnie lata życia. Przewieziona tuż przed śmiercią do szpitala w Łodzi, odeszła z tego świata w samotności, w wieku 84 lat, z dala od domu rodzinnego, na zabój kochającego syna i wnuków. Dlaczego, choć jest – jak wciąż podkreśla – wierzącym i wrażliwym człowiekiem, potraktował matkę w taki sposób? „Bo tylko w domu starców byli w stanie zapewnić jej najlepszą opiekę” – tłumaczy. Czy dlatego serwował mediom kolejne banialuki o ekskluzywnych wprost warunkach w tej placówce, żeby uspokoić swoje sumienie? „Obsługa na życzenie dba nawet o wygląd mamusi, jest na jej każde zawołanie” – zapewniał. Odwiedziliśmy Raciborowice – nikomu nie życzymy, by swoje ostatnie dni spędzał w takich luksusach! Po Krawczykową parę razy przyjeżdżał jakiś samochód z kierowcą. Wizyt „polskiego Presleya” nasi rozmówcy nie pamiętają... Po śmierci matki mówi o szoku i traumie z tego powodu: „Czuję się, jakby mi ktoś nogę uciął. Czuję się inwalidą w sensie psychicznym”. Nie przerywa jednak koncertów, wciąż śpiewa na estradzie. Interes musi się przecież kręcić. Krawczyk kasiorę robi nawet na Panu Bogu, a przynajmniej na Jego podróbie. Dla jednej z firm turystycznych reklamuje wycieczki do
Lichenia. Na każdym kroku podkreśla swój związek z Kościołem i Bogiem – mówi, że dla niego książką życia jest Biblia i wspomina jednocześnie o swoim cudownym nawróceniu w jednym z kościołów w Chicago. Wszedł do świątyni jako człowiek niewierzący, wyszedł jako wierzący – zadumany i rozmodlony, u boku świeżo poznanej Ewy, przyszłej żony. Rozpłakał się niemal, bo w pierwszych ławkach zobaczył wtedy bogato ubranych ludzi, zaś w bocznych klęczeli i ocierali dyskretnie łzy biedacy. „Zawsze byłem wrażliwy na biednego człowieka” – opowiada dziennikarzom, którzy kręcą się koło gwiazdora. Nawet o swoim tragicznym wypadku mówi jak o zdarzeniu żywcem do sprzedania w podrzędnym brukowcu: „Bóg mnie puknął w czoło, kierując mój samochód na drzewo. Ża-
z łódzkich prawników pamięta sprawę sprzed około 30 lat, którą wniosła do sądu pierwsza żona Krawczyka. Była to sprawa karna o pobicie. Prawdziwe cyrki odstawia też gwiazdor z ostatnią żoną – Ewą. Te wygibasy „zawodowego poligamisty”, jak sam o sobie mówi, ludzie powszechnie wiązali z promocją kolejnej płyty. Akurat w tym czasie interes na estradzie nie szedł najlepiej, więc każda sensacja była na wagę złota... ¤¤¤ Po raz kolejny wyszło szydło z worka przy okazji różnych sprawek Krzysztofa Igora – syna byłego „trubadura” i zapomnianej już dziś piosenkarki Haliny Żytkowiak, która od lat mieszka poza granicami kraju. Igor powrócił do Polski, ale wciąż nie potrafi znaleźć swojego miejsca w życiu. Czym już nie zajmował się
Oli, mąż zaczął znikać z domu na całe noce, bił dziewczynę, przypalał papierosem, wykręcał jej ręce, a w końcu wyrzucił ją z mieszkania. Policjanci zawieźli Olę do schroniska dla bezdomnych kobiet. I znowu sprawa, tym razem przeciwko synowi, trafiła do prokuratury. Choć Ola o wszystkim informowała teścia, don Krawczyk podobno nie reagował. Wraz z żoną Ewą zawsze wolał trzymać stronę syna. – W prokuraturze Łódź-Śródmieście jakimś dziwnym sposobem pani prokurator bardziej broniła przestępcy niż jego ofiary – opowiada Aleksandra Krawczyk. – Tłumaczyłam to sobie w ten sposób, że magia nazwiska i znajomości robią swoje. Aleksandra dzień i noc troszczy się o półroczne dziecko. Oparcie ma jedynie w swoim ojcu i matce. Miesz-
Don Krawczyk
Ojciec Aleksandry – Ryszard Fraszczyński – jest zbulwersowany postawą Krawczyków, którzy nie chcą słyszeć ani o dziecku, ani o pomocy dla malucha. – Robię, co mogę, by pomóc córce i wnukowi, ale nie mogę zrozumieć znieczulicy i bezduszności obu panów Krawczyków. Ponieważ ojciec Bartka do dziś nie poczuwa się do pomocy w wychowywaniu syna i zasłania brakiem pieniędzy, w łódzkim sądzie wylądował pozew o płacenie alimentów przez jego dobrze sytuowanego ojca. Prawo dopuszcza taką możliwość. Temida w Łodzi odrzuciła jednak ten wniosek i dopiero sąd w Kole zdecydował się stanąć po stronie matki. Wbrew zapewnieniom Krzysztofa Igora, badania genetyczne potwierdziły, że właśnie on jest ojcem dziecka. Mimo to – jak twierdzi matka dziecka – ani Krzysztof Igor, ani dziadek malucha do dziś nie pokusili się, by chociaż odwiedzić dziecko. Za to na łamach życzliwych piosenkarzowi kolorowych pisemek ukazują się łzawe teksty o tym, że Krzysztof Krawczyk pragnie z nim spędzić najbliższe święta i kupuje dla wnuka prezenty świąteczne. „Wnuk może na mnie liczyć!” – deklaruje brukowym żurnalistom, a ci bezkrytycznie i na zapas piszą o gwiazdorze: „Okazał się jednak porządnym człowiekiem”. Tymczasem do dziś ani gwiazdor, ani jego syn nie chcą płacić alimentów, choć uskładała się już kilkunastotysięczna kwota zadłużenia.
Domek Krzysztofa Krawczyka
łuję, że tak późno mną wstrząsnął. Jak człowiek leży wśród ludzi odartych ze zdrowia, zaczyna myśleć, co jest w życiu ważne. Wtedy poznałem, jaką moc ma modlitwa. Traciłem przytomność, stan był ciężki. Tylko lewą rękę miałem wolną, trzymałem w niej różaniec. I błagałem: „Tylko ty zostałeś, Panie Boże, więc mi pomóż!”. Rano przyszli lekarze, arytmia znikła”... Gdy kilka lat temu wybrał się do Watykanu na spotkanie z papieżem, wywołał salwy śmiechu wśród uczestników pielgrzymki narodowej. Z powodu uszkodzonego biodra przyszedł na audiencję z laską, gdy zaś zobaczył Jana Pawła II, zapomniał nagle o chorobie i puścił się pędem schodami do całowania papieskiego pierścienia. Ludziska śmiali się, że Krawczyk nagle (cudownie?) ozdrowiał. Uśmiech politowania wywołały też jego śluby i spektakularne rozwody (ach, to umiłowanie Kościoła!). Jeden
Rezydencja Oli Krawczyk
Krawczyk junior... Pomagał ojcu w show-biznesie, handlował płytami, był wolontariuszem w szpitalu, chciał uprawiać ziemię, a nawet zająć się polityką. Nic z tego jednak nie wychodziło. Od kilku lat otrzymuje rentę socjalną. „Udała” się za to juniorowi miłość do znacznie młodszej od niego Aleksandry (22 lata). Cztery lata temu pobrali się, ale idylla trwała bardzo krótko. Według dzisiejszej relacji
ka w katastrofalnych warunkach w jednej ze wsi w pobliżu Koła, w niewielkiej izdebce, jaką otrzymała od gminy. Utrzymuje się z zasiłku (ponad 100 zł!). Dokonuje cudów, żeby za takie pieniądze kupić ubranie i wyżywić należycie malucha. – Doszło nawet do tego, że z mieszkania, w którym żyłam z Krzysztofem juniorem, nie mogłam zabrać swoich rzeczy – mówi ze łzami w oczach. – Jak na to wszystko zareagował teść? Gdy poinformowałam go o pobiciu przez męża, zagroził mi... dresiarzami.
– To kpina i naigrywanie się z naszego bólu i nieszczęścia – mówi ojciec Oli, którego odwiedziliśmy przed tygodniem. – Jak można było ubliżać córce, wyzywać ją od najgorszych, tolerować katowanie dziewczyny... Aleksandra, z którą rozmawialiśmy w jej skromnym mieszkanku, pragnie dziś dwóch rzeczy: wychowania syna Bartusia na porządnego człowieka i zapomnienia o gehennie, jaką zgotowali jej Krawczykowie: – Gdybym kiedyś wiedziała, co spotka mnie ze strony tych ludzi, omijałabym ich z daleka. PIOTR SAWICKI Fot. Autor PS Mimo wielokrotnych prób nie udało nam się porozmawiać z K. Krawczykiem. Jego żona odsyłała nas do menedżera, ten z kolei odmówił odpowiedzi na jakiekolwiek pytania.
Nr 51/52 (355/356) 22 XII 2006 – 4 I 2007 r.
W
ysłaliśmy naszego człowieka na dwa dni do więzienia. Początkowo mocno się opierał, bo miał z czego zapłacić 413 złotych gwarantujące uniknięcie odsiadki. Ostatecznie ciekawość zwyciężyła...
spędzenia dwóch dni w Areszcie Śledczym w Łodzi przy ul. Smutnej. Nasz kolega nie jest wylewny i bąknął w redakcji o swojej przygodzie dopiero wówczas, gdy wybierał się do sądu, żeby zapłacić wykupne. – Słuchaj, a nie korci cię, żeby sprawdzić, jak tam jest za murami? – zagadnął Jonasz.
A TO POLSKA WŁAŚNIE („doprowadzającym”) rozpoczynam żmudną wędrówkę po szczeblach procedury przyjęcia za kratki. ¤ 9.30 – dział ewidencji zakłada teczkę. Nie chcą uwierzyć w te dwa dni. Wypytują na wyrywki z personaliów, a nawet kodu pocztowego. Sprawdzają, czy nie przyszedł ktoś podstawiony. Jeszcze pozowanie do
Przeżyj to sam Marcin dostał kiedyś 3,5 tys. zł grzywny za krytyczne słowo pod adresem polskiego sądownictwa w ogóle. Nie było adresowane do nikogo konkretnego, nie rozpoczynało się na „k” ani na „ch”. Nie nawiązywało też w żaden sposób do Prezydenta RP ani nawet do czynności seksualnej bądź fizjologicznej, zaś porównując je z niedawnymi publicznymi szyderstwami z Trybunału Konstytucyjnego (Jarosław Kaczyński: „Traktowanie trybunału jako zespołu mędrców jest nieporozumieniem”) – brzmiało wprost pieszczotliwe. Ale pomińmy szczegóły, bo Kaczyńskim nie jesteśmy, czasy mamy, jakie mamy, i kto wie, czy nie przyszłoby nam za cytat zapłacić haraczu. Te 3,5 tys. zł rozłożono Marcinowi na raty i miesiąc w miesiąc odpalał państwu kilkusetzłotową działkę. Gdy stracił na krótko płynność finansową, wystąpił o „czasowe zawieszenie obowiązku spłacania należności lub zamianę pozostałej kwoty 413,62 zł na zastępczą karę pozbawienia wolności” (pismo z 10 listopada 2005 r., adresowane do Sądu Rejonowego dla Łodzi-Śródmieścia). – Nie mieściło się w mojej wyobraźni, żeby ktokolwiek rozsądny uznał – w imieniu Rzeczypospolitej – że korzystniej będzie, jeśli spłacę rachunek dwoma dniami na państwowym wikcie – tłumaczy. Nie docenił sędziny Pauliny Sołtysiak, która w grudniu 2005 r. postanowiła „Zarządzić wobec (...) wykonanie zastępczej kary pozbawienia wolności za pozostałą do uiszczenia karę grzywny, w wymiarze 2 dni”, podkreślając jednocześnie, że Marcin „może w każdej chwili uwolnić się od wykonania kary pozbawienia wolności poprzez zapłatę na rzecz Skarbu Państwa kwoty odpowiadającej orzeczonej grzywnie”. – Chciała mi zrobić kuku, a niechcący wyrządziła grzeczność. Nie odwoływałem się, bo sąd drugiej instancji mógłby pójść po rozum do głowy i przekazać sprawę komornikowi, a wtedy zaniósłbym owe 413 złotych w zębach, żeby uniknąć zbędnych kosztów. A tak, mogłem spokojnie czekać na zaproszenie do kicia i aby je unieważnić, wystarczyło zapłacić, nawet w dniu wyznaczonego stawiennictwa – wyjaśnił nam Marcin, gdy po okrągłym roku (!) został wezwany do
– Dałbym wiele za taką wcieleniówkę... – westchnął Marek Szenborn. – Na dwa dni?! Ja bym poszedł – judził Rysiek Poradowski. Swoje trzy grosze dorzuciła też niżej podpisana. W końcu Marcin dał się zarazić ciekawością. A że skrupulatnie w kryminale wszystko notował, byłoby grzechem zataić, co widział, słyszał i czuł... ¤¤¤ 4 grudnia 2006 r. (poniedziałek): ¤ 8.00 – pakuję trzy książki, kilka tygodników, kawę, prowiant, przybory toaletowe, bieliznę na zmianę oraz najważniejsze – papierosy. „Nie zapomnij o kilku paczkach, bo to jedyna wymienialna w więzieniu waluta, jaką pozwolą ci wnieść” – uprzedzał kumpel, któremu też się kiedyś zdarzyło. ¤ 8.30 – domownicy jeszcze nie tracą nadziei. Dzieci wyją i czepiają się nogawek („tata, zostań”), żona łka z rozpaczy, jej mamuśka na nitroglicerynie, teść wykłada kasę i dokłada drugie tyle. A może by jednak dać sobie spokój...? ¤ 9.10 – przez uchyloną furtkę aresztu strażnik przyjmuje dowód osobisty i każe czekać przed bramą. Po pięciu minutach wpuszcza do środka. „Ale żeś nam pan narobił kłopotu! Pieniądze, książki, kosmetyki...? Przecież my to musimy złożyć protokolarnie do depozytu, a gotówkę wpłacić na konto. Nie zdąży wpłynąć, gdy pan już będziesz wychodził” – zafrasował się klawisz, gdy zobaczył bagaż. Podpowiadam, że żona jeszcze nie odjechała, więc wyskoczę oddać jej to wszystko. Mieli szczęście, faktycznie czekała. Dlaczego zakazane są książki? „Taki przepis, ale gazety wolno wnieść” – odparł pan „bramowy”. Pociesza, że dostanę „skarbową” pastę do zębów. Umiarkowanie wnikliwe przeszukanie osobiste i ze specjalnym przewodnikiem
zdjęcia i mój cicerone prowadzi do magazynu odzieżowego. ¤ 9.50 – znowu teczka plus formularze. Należą mi się jak psu zupa: dwa koce („dery”) i tyleż samo prześcieradeł oraz ręczników, poduszka („zabaniak”), miska, talerz, kubek, sztućce („platery”), ścierka, pasta do zębów firmy Med&Dent, szczoteczka „Befaszczot”, krem do golenia „Arni”, torebka proszku do prania, mydło, rolka papieru toaletowego. Każdy z kocyków waży circa 3 kg, ale za paczkę papierosów („ramkę szlugów”) można dostać kilogramowe. Ubranie wolno zachować własne, żadnych pasiaków czy kuli u nogi. ¤ 10.30 – coraz bliżej do celi. Jesteśmy już w Pawilonie II, gdzie zamieszkam na Oddziale 3. Jeszcze tylko rozmowa z więziennym wychowawcą. On też musi założyć teczkę. Nalega, żebym mu zdradził, co to za numer z tymi dwoma dniami. Potem kilkadziesiąt rubryk do wypełnienia i diablo trudne pytania. „Alkohol?”. Ja: „Nie odmawiam”. Ale okazuje się, że sympatycznemu panu Krzysztofowi chodzi o nadużywanie. Idę w zaparte. Ciekawią go też narkotyki, miejsce pracy, zdrowie, skłonności samobójcze, sytuacja rodzinna... Ujmuje troską, czy mam gdzie wrócić po wyjściu z puszki. Niestety,
to była tylko jedna z rubryk. „Gdzie by tu pana dać...” – zastanawia się na głos, przeglądając listę lokatorów oddziału. Stanęło na apartamencie nr 101. ¤ 11.10 – wreszcie „wjeżdżam pod celę”. Dwuosobowa, pięć kroków długa, prawie dwa szeroka. Powierzchnia użytkowa: 4 kroki na niespełna jeden. Świata nie widać, bo w oknie plastikowa blenda. Moim towarzyszem jest 23-letni Krystian z Pabianic. Ścielę pryczę („kojo”), Krystian wydobywa skądś nieskomplikowane urządzenie służące do zagotowania wody („buzałę”), wtyka przewody do kontaktu i po chwili „zajeżdżamy kawulca”. Z moich zapasów, bo dzieciakowi się skończyły (jest „pusty w ryj”), a dopiero za dwa dni ma termin zakupów w kantynie („wypiskę”). W styczniu dostanie – przysługującą raz na 3 miesiące – paczkę żywnościową („rakietę”) od rodziny, więc już nie zdąży się zrewanżować. „Kopsnąłbyś coś zajarać?” – pyta grzecznie przy kawie. Jaramy wonne marlboro i przy muzyczce płynącej z zamocowanego na ścianie głośnika („betoniary”) chłopak opowiada („nawija”), jak głupio się „powalił”. Nałogowiec – ilekroć wypił drinka, ciągnęło go za kółko. Żadnych kolizji, ale gdy wpadł po raz trzeci, sąd odwiesił mu rok „w zawiasach”, z drugiego razu. Teraz czeka na wyrok („wagę”) za ostatnią wpadkę. Krystian udziela mi kilku cennych wskazówek: gdybym został przerzucony na większą celę („stodołę”), to idąc za parawan na kupę, muszę ostrzec pozostałych, że „będzie na ostro”. Przy siusiu wystarczy zapowiedź „na krótko”. Przerywamy, bo z korytarza („peronki”) dochodzi aromat zbliżającego się obiadu, rozwożonego przez specjalnie do tego wyznaczonych więźniów („kajfusów”). ¤ 12.30 – zupa, prawdopodobnie koperkowa. Żadnego ziemniaka czy ziarnka ryżu. Na drugie kupka kartofelków purée i łyżeczka mazi z przewagą kapusty. Obstawiam bigos, Krystian upiera się, że to kapusta z grochem. ¤ 13.10 – zapraszają do lekarza. Musieli go ściągnąć, żeby orzekł, czy mogę siedzieć („pierdzieć w pasiaki”). „Co pan kombinuje z tymi dwoma dniami?” – zapytał konfidencjonalnie przy pomiarze ciśnienia. Później żmudne wypełnianie książeczki zdrowia: waga i wzrost, dolegliwości, przebyte choroby oraz operacje, narkotyki, żylaki... Wreszcie
9
„opuścić majtki” i z radością dowiaduję się, że zostaję na Smutnej! ¤ 14.15 – ktoś puka w drzwi celi („podbija do klapy”). Pyta, czy skorzystamy ze spaceru. No, jakżeby inaczej! Jedenastu pensjonariuszy, przez godzinę, w trójkątnej klatce o 72 krokach obwodu. Początkowo maszerujemy gęsiego, ale po chwili zaczyna ze mną „sztukować bajerkę” Zbyszek z Płocka (żonaty, czwórka maleńkich dzieci, afera gospodarcza, na razie 6 lat, bo próbują go jeszcze „wkręcić w paliwa”). Mówi, że po kryminale (1500 ludzi) już się rozeszło, że przyszedł na dwa dni jakiś wariat albo prowokator. Ma „sprawinkę”: chodzi o przekazanie wspólnikowi kilku istotnych procesowo szczegółów. „Dryndnął byś do niego, ziomek?” – pyta. Czwórka dzieci... Nie ma sprawy, ziomek. Krystian uprzedza, że jutro będę miał więcej interesantów, bo ci bardziej ostrożni muszą mnie najpierw wybadać („oblukać”). ¤ 16.30 – kolacja: mielonka (ok. 6–8 dkg), chleb, czarna kawa. Podobno wszyscy kradną, od kuchni poczynając, na kajfusach kończąc. Sprawiedliwie dzielę z Krystianem domowym prowiantem, a później „zawiązywanie sadełka” w koju, lektura. O kurczę! Gucwińskiego z wrocławskiego zoo prokuratura ściga, bo miś Mago siedzi na 12 metrach kwadratowych... ¤ 19.15 – apel. Trzeba wstać z wyra. Klawisz rzuca okiem, czy dwa jest dwa, i do rana nikt już nas nie odwiedzi. Wracam do tygodników, Krystian coś rysuje. ¤ 20.00 – z „betoniary” płynie zapowiedź menu na wtorek. Śniadanie: chleb, margaryna, twaróg, herbata. Obiad: pomidorowa, ryż ze skwarkami. Kolacja: szprotki w oleju, pieczywo, kawa. Brzmi obiecująco, ale Krystian twierdzi, że bardzo się zdziwię. ¤ do 22.00 – „na krótko” za parawan, ząbki, notatki z minionego dnia. Oczy się kleją, odpływam w objęcia Morfeusza... ¤¤¤ Dzień następny wysłannik „FiM” przeleżał, na przemian śpiąc i czytając. Wstawał jedynie na poranny (ok. godz. 6.30) i wieczorny apel, posiłki (śniadaniowy twarożek oszacował na nie więcej niż 5 dkg, zaś maleńkich szprotek w oleju było na kolację siedem) oraz spacer. Środa to już przygotowanie do ewakuacji, czyli powtórka z poniedziałkowego przedpołudnia, tylko w odwrotnej kolejności. Przy wyjściu dostał od państwa „zapomogę pieniężną w kwocie 5 zł” – czytamy w świadectwie zwolnienia. A teraz policzmy: Marcin z pewnością zapłaciłby te cztery stówy z ogonkiem, gdyby sąd nie poszedł z nim na udry. Dodajemy 112 zł, bo tyle (przy 4,50 zł całodziennej stawki żywnościowej) kosztuje dwudniowe utrzymanie więźnia, wliczając pensje strażników, opieki medycznej itp. Plus 5 zł zapomogi. W sumie – 530 zł. Emerytura niejednego Polaka. Zdrowia życzymy pani sędzinie Sołtysiak i ministrowi od sprawiedliwości Zbigniewowi Ziobrze... ANNA TARCZYŃSKA
10
Nr 51/52 (355/356) 22 XII 2006 – 4 I 2007 r.
ZAMIAST SPOWIEDZI
– Dlaczego pan uciekł z miasta? – Ja wcale nie uciekłem, tylko mnie wygonili. – Jak to wygonili? – No co ja mam tam robić, w tym mieście? – Jest pan niebanalnym satyrykiem i nie ma pan co robić w mieście? W czasie, kiedy tyle się dzieje? – Proszę sobie uzmysłowić, że jedne media to jest prezes Wildstein, drugie media to jest prezes Walter, trzeci jest Solorz... i koniec. I co jeszcze? W imię Ojca i Syna rodzina święta, radio, telewizja Trwamać. Nie ma żadnej propozycji, a nasz zawód nie jest taki, że się przychodzi i mówi: „Proszę pana, ja tu będę siedział i będę występował”. Nie, to prezes musi wystąpić albo redakcja z taką propozycją, wiedząc, co kto umie. – Legenda polskiej satyry zostanie teraz rolnikiem? – No a co, mam żyć przy telefonie, żeby zwariować? Coś trzeba robić. To jest wesoła historia. Można napisać książkę na temat funkcjonowania polskiej gminy. Teraz jest dysku-
kabaret Tey, Kabaret Olgi Lipińskiej i później „Ale plama!”. To była umiejętność, którą teraz małpują jacyś tam faceci. Ale w momencie, kiedy ja miałem być sztandarem albo chorągiewką, albo listkiem figowym dla pani Kwaśniewskiej, która chciała se coś zbudować za pomocą TVN, bo stacja dostała licencję od pana Kwaśniewskiego, no to cała familia Walterów była zobowiązana, a ja miałem w tym uczestniczyć – odszedłem. Nie chciałem, żeby w przerwie „Plamy” były dwie damy – Bożenka i Jola. A do Telewizji Publicznej przyszedł Dworak i okazało się w ciągu dwóch miesięcy, że to jest ten sam Kwiatkowski, tylko z wąsami. – Nie ma pan radia ani telewizora. Nie przeszkadza panu taka absolutna cisza? – Nie mam tu telewizji, żeby się nie denerwować, bo jestem człowiekiem nerwowym, impulsywnym na starość. Poza tym mam projekcję jakąś we łbie. Tam się cały czas coś kitłasi. – Ale o seksaferze w Samoobronie zapewne pan słyszał... – No tak: Krzysztof Krawczyk, który odszedł z Trubadurów, ma siostrę,
Janusz Rewiński czekał na nas nieopodal Siennicy – w stylowym domu wybudowanym przez górali. Co jakiś czas dokładał drewna do kominka, a na rozgrzewkę zaserwował kawę z gryczanym miodem. Tutaj, wśród pól i lasów, stworzył swój azyl, gdzie w ciszy i spokoju odreagowuje polski kabaret, o którym rozmawiamy.
Nie jestem diabeł sja, czy gmina powinna być samorządna, czy wojewoda powinien ingerować w sprawy gmin. Ja o tym wszystko wiem, bo mnie to teraz dotyczy. Nagle okazało się, że ci ludzie, którzy pchali się do władz centralnych, uznali, że wystarczy być w regionalnych i to są takie same pieniądze. Jak zobaczyłem kiedyś, jak zajechały samochody służbowe burmistrzów, wiceburmistrzów, to szczena mi opadła – wszystko bmw, volva. Gmina jest w tej chwili beneficjentem największych europejskich dotacji. I te pazury brudne, łapczywe, to wszystko po trupach idzie, a słabszych się topi w błocie. – Życie tutaj to swoiste antidotum na brak zainteresowania ze strony ludzi z branży...? – To jest, niestety, przedwczesna emerytura. Ja nie mogę się cofnąć do kabaretu, w którym będę się przebierał w jakieś troczki, bo robiłbym to wbrew sobie. Jeżeli jestem twórcą, to muszę robić to, co sobie wypracowałem, czego inni nie potrafią, bo nie używali tych narzędzi, których mnie dane było używać, bo ja miałem pole, ja miałem poligon pod nazwą program, który trzeba było zagospodarować, co sobotę wyemitować. Taka szpila mobilizująca powoduje, że człowiek pełną parą funkcjonuje w swoim zawodzie. Natomiast jakąś namiastką jest granie, odtwarzanie ról – jakiegoś Siary na przykład. – To nie był „jakiś Siara”... – Ale to jest wątek uboczny. Ja po skończeniu szkoły zajmowałem się takim rodzajem teatru – to był
o którą nie dba, alimentów jej nie daje na życie i dlatego musiała świadczyć usługi, których tamci bardzo nie chcieli przyjmować, ale że była nachalna, to już mówią, niech zostanie w korytarzu. I tak Liz Taylor przespała się z Leninem Kravitzem. Czy o to chodzi? – A obecna rzeczywistość daje pole do popisu dla satyryka? – Rzecz jest skomplikowana. Każdy mówi, że przed rewolucją to fajnie było, bo wystarczyło tylko żarty na Ruskich mieć. Później dziennikarze mówili, że w demokracji nie ma już miejsca na satyrę, skoro wszystko można mówić. To nie o to chodzi. Mnie interesuje coś, co z gazety sam wyłowię, strzępek pierwszej informacji, który jest zaczątkiem jakiejś poważnej afery. Poza tym są rzeczy śmieszne, które nie są widoczne dla amatorów. My zawsze kombinowaliśmy z „Piachem” inaczej. To się nazywa olśnienie – jest
grupa ludzi, z którymi się nawiązuje porozumienie w ten sposób właśnie. – Lepiej się robiło kabaret w latach 70.? – Cały ten kabaret, jaki myśmy robili za Gierka, to musiał na tym bazować, żeby szukać porozumienia. Nic się nie mówiło, a jednak następowało olśnienie. To było oczyszczające, że się pośmiało z tych rzeczy, które wyrywały zęby tej durnej, stupajskiej władzy. – Dawało satysfakcję omijanie czujnego oka cenzora? – Kiedyś na wielkim stadionie, w opolskim amfiteatrze, na koronie stali uzbrojeni po zęby milicjanci, a był czas pierestrojki, żarty były o milicjantach, z tym, że ja mówiłem, że to są żarty o siepaczach Południowej Afryki, bandziorach, bydlakach. Program się nazywał „Przestrojenie”,
dziewczyny się przebierały, pokazy mody były, a my mówiliśmy w tym czasie straszliwe siekiery na ZOMO, na milicję. Społeczeństwo chciało odreagować ten łomot, który dostało w stanie wojennym, i samo to, że ja najgorszych inwektyw używałem wobec tych południowoafrykańskich chamów, a to stało wszystko na koronie uzbrojone... Ludność patrzyła i miała ten rodzaj zabawy, którego nie będzie już chyba nigdy w naszym społeczeństwie, nie będzie takiego sprzężenia, takich emocji, że tu ci oprawcy stali i sami się z tego śmiali, bo to nie było o nich, a ludzie wiedzieli, że to było o nich. Na tym ten teatrzyk pinczera gryzącego ówczesne władze polegał. – A w końcu przyszło nowe... – Tak, i pan Macierewicz podał mnie do prokuratury za dowcipy. Jak on to nazwał – antykatolickie. To było w momencie, gdy się dyskutowało, czy w Polsce można dawać komunię do rąk. Żart był prosty, opowiedziany mi zresztą przez księdza. Chodziło o to, że ksiądz dawał komunię, kładł
opłatek na te jęzory i do ministranta mówi: Leć na targ, bo już się jagody pokazały. Jakiś cymbał napisał, że to jest antykatolickie, a przecież Macierewicz mnie znał, wiedział, że nie jestem diabeł, że można mnie kopnąć, uszczypnąć, po czym bez spotkania poszło pismo do prokuratury na Mokotowie, żeby przesłuchać. No to przesłuchali. Pani padała ze śmiechu, napisała raport, umorzyła sprawę. – Mamy w Polsce cenzurę? – Mamy! Tylko jest perfidniejsza. Nazywa się: brak zainteresowania władców mediów konkretnymi artystami. Kogo nie lubimy, tego nie pokazujemy. – Ten układ jest wszechobecny? – Ale oczywiście, że tak. To, co było kwintesencją „Solidarności”, co budziło największe nadzieje, to się nazywało selekcja pozytywna. A teraz Marcin Wolski, który za Gierka był sekretarzem POP w radiowej Trójce, został szefem radia. No to co to jest za sprawiedliwość? Przecież nam włosy dęba stają. Stasiek Tym zwariował, jak zobaczył, że Wolski został zrobiony szefem radia przez Kaczorów. To jest chichot historii.
Nr 51/52 (355/356) 22 XII 2006 – 4 I 2007 r. – Jak wspomina pan żart, który stał się rzeczywistością, czyli Polską Partię Przyjaciół Piwa? – No, niech powtórzy ktoś taki żart! Całe pokolenie w Polsce wiedziało, że nie ma piwa. Najpierw było piwa brak, a potem było piwo Brok. Charakterystyczne dla socjalizmu było to, że piwa mógł się napić KC, który miał dojścia. Studenci biegali po knajpach i dowiadywali się, że piwa brak, taka tektura była wywieszana. Jak się wyjechało na Zachód, to się okazywało, że tam wszędzie jest piwo! To było zabawne, że można się zgromadzić wokół piwa, tylko że natychmiast przyszła grupa sprytnych oficerów i zaczęła pisać programy. – Był pan nawet prezydentem. – Tak, jednym był Wałęsa, drugim byłem ja. Nie byłem jakimś sekretarzem, byłem president. To były jaja jak beki. – Ale w końcu skończyła się zabawa... – Z żartu wyszło coś ładnego i natychmiast coś brzydkiego, bo szumowina, ohyda cała związana z polityką. Wszystko, co w tej chwili jest zgrupowane w Samoobronie, było przy mnie, tylko że po półtora roku mnie historia zwolniła, bo tak tobym zwariował, bym się chyba pochlastał. To świństwo zaczęło włazić drzwiami i oknami, opluwać, obsrywać. Fuj! – Jest osoba, której nie wziąłby pan pod ostrze swojej satyry? – Jest – Maciej Płażyński. Śmieszny jest ten człowiek, który udaje kogo innego, jest cienki, a wydaje mu się, że jest gruby i gra tego grubego. – A bracia bliźniacy? – Ja naprawdę lubię tych faciów. Wbrew wszelkim naciskom i tak zwanej psychozie antykaczej, darzę ich ogromną sympatią. Tylko ten welon, co oni za sobą ciągną, ten nieudolny dwór... Przecież główny szef tej kancelarii jest wystraszony, jakby mu wybuchła przed chwilą petarda, biedny jest – nie w swoim sosie. To jest jedna rzecz. A ten skurwiel, który wymyślił, że F-16 ma się nazywać „Jastrząb”, to trzeba by go powiesić. Wymyślić to dla pani, która ma kłopot z wymową! Nie mógł się nazywać „Kruk”? O, przepraszam... Albo ubrać dzieci w mundurki, przedwojnie wprowadzić przy tej burczącej telewizji jak MTV czy VIVA! To się nie da! Na razie ludzie się zgadzają, ale jak mama będzie musiała kupić zeszyt, książkę i mundurek, to się zaczną protesty. Chyba że się pójdzie do milionera z Urugwaju, pana Kobylańskiego, żeby ufundował mundurki. Jak się bierze władzę, to trzeba brać narzędzia, trzeba mieć ludzi od wszystkiego. A jak się nie ma, to się polegnie, ludzie się będą odwracać. Przecież jak się widzi źle wyreżyserowanego pana prezydenta, którego nie umieją posadzić przed tą kamerą, to się człowiek zastanawia,
dlaczego go tak w jajo robią. A teraz wpadł z tą „małpą w czerwonym” jak – nie przymierzając – Zych w Sejmie z „kurwa, stary”. – Nie nudzi się pan teraz? – Ja umiem się znaleźć. Biegam, orzę, wymyślam coś, a teraz mam czas na to. Nie mam kiedy się nudzić. Wstaję o szóstej, prysznic, psom daję jeść, latem ryby karmię, wsiadam w samochód i jadę tam, gdzie są zwierzęta. Jak tu nie mogłem budować, to kupiłem ziemię kilka kilometrów dalej i tam zbudowałem stajenkę. Siano trzeba było zebrać, więc kupiłem zgrabiarkę i traktor. Jestem chyba jedynym polskim aktorem, co ma lamborghini! Poza tym cały czas dzwonię do nadzorców spółek Skarbu Państwa, bo ja nie mam prądu na tej działce ze zwierzętami. Zadzwoniłem do pana ministra Krupińskiego, który opiekuje się energetyką. To jest chło-
piec, który ma 25 lat, zna 4 języki i pan premier go wsadził na stołek. Zakłady energetyczne są monopolistami, one mogą dać albo nie dać. To jest horror, to nie jest kraj, to jest bananowa republika. I z tym wszystkim próbuje sobie dać radę kolega pana premiera pan Jasiński i dziecko, które ma 25 lat i jest chrześcijańsko-narodowe. Ostatnio pani sekretarki się pytałem, czy pan Krupiński zechciałby ze mną porozmawiać na temat korupcjogennej sytuacji w kontrolowanych przez niego spółkach, to ona powiedziała, że on wylatuje. No to pytam, czy w powietrze... – Sąsiedzi też nie mają prądu? – Mają! Oni nie chcą mi doprowadzić, chociaż ziemię mam 200 metrów od słupa! Pokazują, kto rządzi. Bawię się tym, bo co mam robić, to jest teraz moja działalność satyryczna.
POLSKA PARAFIALNA A zwierzęta piją na odruch Pawłowa – jak się załączy agregat prądotwórczy, to konik idzie do poidła, bo słyszy, że burczy. On już mądry jest na tyle, że wie, że jak chodzi agregat, to może próbować. A jakby był prąd, to miałyby stale wodę. To są jaja jak berety. To są fakty i mity! Jak wyłączę, to nie ma ciśnienia. I co? Będę mówił tym durnym urzędnikom o koniu, co naciska pyskiem poidło... Kupiłem agregat, japoński patent, silnik hondy, działa niezawodnie. Paradoks polega na tym, że można oskarżyć zakłady energetyczne o działanie na własną szkodę, bo ja tu palę ruską benzynę i ruski gaz, a nie polski prąd. I tak to jeszcze Ruskie mają z tego korzyść, a nie my. – Może liczą na łapówkę? – Próbuję zainteresować wszystkich tym procederem. Muszę wejść tak jak stoję do tego Sejmu, przybiję się do laski marszałkowskiej, popsuję im trochę ten nastrój świąteczny. – Jak pan odreagowuje złość? – Stary już jestem człowiek, to nie mogę się za bardzo denerwować, bo to migotanie przedsionków zaczyna występować... Trzeba dbać o siebie, uciekać w plener, szukać spokoju, mieć czas na refleksje. – A pana największe marzenie? – Żeby mieć święty spokój! Żeby wszystko funkcjonowało jak należy. – No ale przecież chce pan wrócić do świata show biznesu... – No, bo tam, jeśli się robi to, co się umie i realizuje siebie, to się ma święty spokój. – Chciałby pan zagrać w reklamie? – Nie, chyba, że za milion dolarów, żeby się na całe życie ustawić. Kulczyk gdyby to słyszał, wybuchnąłby śmiechem. – Czego panu życzyć na Święta? – Żeby te konie i inne zwierzęta przemówiły ludzkim głosem i powiedziały panu Suskiemu z Sejmowej Komisji Skarbu, żeby powiedział panu Krupińskiemu, sekretarzowi stanu w Ministerstwie Skarbu, żeby on zapytał pana Juchniewicza, prezesa Urzędu Regulacji Energetyki, dlaczego nie dzwoni do pana Walczaka, członka zarządu Zakładu Energetycznego Warszawa Teren, który już dawno powinien zadzwonić do pana Sadowskiego, dyrektora Zakładu Energetycznego Warszawa Teren, żeby ten kazał panu Lubie, inspektorowi tegoż zakładu energetycznego, dać prąd panu Rewińskiemu, żeby on dał się napić bydlętom wody z elektrycznych poideł. A ode mnie tym panom życzenia, które mam nadzieję, że się spełnią. To znaczy, że się spełni to, czego im życzę. A życzę im na Święta tego, czego życzę im codziennie. Rozmawiała WIKTORIA ZIMIŃSKA Fot. WHO BE
11
Mamy cię! Przed tygodniem obiecaliśmy, że „podamy wojskowemu kontrwywiadowi na tacy” tajemniczego księdza, który molestował seksualnie żołnierzy 7. Brygady Obrony Wybrzeża przy okazji częstych wizyt i noclegów u kapelana tej jednostki. Słowo się rzekło, kobyłka u płota... Opisywany przez nas przed tygodniem („Kapelan kotów – „FiM” 50/2006) ksiądz Jan Dariusz K. (używający najczęściej tego drugiego imienia) nie należy do żadnej wspólnoty zakonnej z siedzibą w Markach pod Warszawą i niewiele ma też wspólnego z franciszkanami. Choć na takie właśnie tropy kapelan 7. BOW ks. mjr Eugeniusz Łabisz usiłował skierować zainteresowanych identyfikacją jego kompana, odkryliśmy, że jest on w rzeczywistości duchownym starokatolickim, któremu władze tegoż Kościoła powierzyły organizację nowej placówki w Gdańsku, gdzie zamieszkuje obecnie przy ul. Deckerta (...). – A cóż on nabroił? – zapytał ksiądz biskup Marek Kordzik, gdy poprosiliśmy o potwierdzenie przynależności organizacyjnej duchownego, który w Słupsku przedstawiał się żołnierzom jako „kapelan z Koszalina”. Biskup Kordzik ciężko westchnął, usłyszawszy odpowiedź. Zauważył, że Kościół Starokatolicki jeszcze nie zdążył wyleczyć ran po głośnej przed kilku laty aferze z biskupem Wojciechem K. skazanym za molestowanie seksualne nieletnich, a teraz ks. Dariusz, godzący w obronność Rzeczypospolitej... – Udało nam się go pozbyć z Wojcieszowa (okolice Jeleniej Góry – dop. red.), gdzie był administratorem ośrodka Adalbertus. Z założenia jest to „dom pogodnej jesieni” dla starszych ludzi, faktycznie zaś – był pensjonatem podwyższonego ryzyka z uwagi na zauważalną homoseksualną orientację księdza Darka oraz częstą w Adalbertusie obecność harcerzy... – ujawnił „FiM” inny duchowny starokatolicki. Faktycznie, w kronice 16. Warszawskiej Drużyny Harcerzy bawiącej onegdaj w Wojcieszowie czytamy m.in.: „Ośrodek Adalbertus prowadzili księża zakonnicy,
a dowodził ks. K(...). Był wymagającym, ale solidnym gospodarzem”. Pozostaje mieć nadzieję, że jednak nie nazbyt wymagającym... ¤¤¤ Ksiądz K. przyjaźni się na Wybrzeżu z kilkoma kolegami orientacji rzymskokatolickiej. Co ciekawe: najłatwiej mu się dogadać z tymi zmilitaryzowanymi. Przed lotnikiem ks. mjr Łabiszem był mianowicie marynarz – komandor podporucznik Edmund Skierka, proboszcz parafii w Gdyni-Babich Dołach: – Ponad wszelką wątpliwość ów ksiądz K(...), zastępując proboszcza, odprawiał na początku października 2005 roku msze w Babich Dołach oraz wizytował znajdującą się w sąsiedztwie jednostkę wojskową lotnictwa – twierdzi nasz informator, zbliżony do gdańskiej kurii biskupiej. Skąd ta pewność? – Wybuchł z tego powodu skandal, o którym na szczęście nie dowiedzieli się wierni, którzy w katolickiej świątyni przystępowali nieświadomie do spowiedzi i komunii udzielanej przez schizmatyków, czego przecież kodeks kanoniczny stanowczo zakazuje. ¤ ¤ ¤ Gdyńska Prokuratura Garnizonowa prowadząca śledztwo w sprawie opisywanego przez nas pobicia żołnierza (za to, że pozostawił nietrzeźwego towarzysza broni na innym „polu walki” – na plebanii u ks. Łabisza) nie zajmuje się ks. Dariuszem K., „albowiem jest on osobą cywilną, niepodlegającą orzecznictwu sądów wojskowych (...) i w zakresie dotyczącym jego osoby, wyłączone materiały zostały przekazane do Prokuratury Rejonowej w Słupsku” – poinformował „FiM” prokurator kapitan Marek Majewski. Dotarliśmy do ks. Dariusza, proponując, żeby odniósł się do oskarżeń o molestowanie seksualne młodzieńca z 7. BOW: – Ci żołnierze kłamią ze strachu. Naprawdę, nie warto o tej sprawie pisać – zapewnił naszego dziennikarza, odmawiając dalszej rozmowy. I z pewnością poszlibyśmy za jego sugestią, bo cudze upodobania seksualne nas nie kręcą. Poszlibyśmy, gdyby ktokolwiek udzielił nam odpowiedzi na pytanie: jak to się dzieje, że wystarczy w Polsce założyć sutannę, by z dziecinną łatwością przeniknąć do wojskowych jednostek bojowych...? ANNA TARCZYŃSKA
12
Nr 51/52 (355/356) 22 XII 2006 – 4 I 2007 r.
KONKURS „FIM”
ROZSTRZYGNIĘCIE KONKURSU „MOJA LEKCJA RELIGII” Wcale nie było łatwo ocenić Wasze prace. Zadanie niby proste – opisać lekcję katechezy – okazało się trudne... dla jurorów. Nie jest bowiem prosto porównać reportaż z felietonem albo pamiętnik z wierszem. W końcu w redakcyjnym gronie doszliśmy do takiego konsensusu: nagrodzimy tych z Was, którzy zwrócili naszą uwagę oryginalnym zmysłem obserwacji, humorem, barwnością opisu i poprawnością języka. Wobec takich kryteriów pierwsze miejsce zdobyła i nagrodę pieniężną otrzymuje Kasia Kołodziej. Dwa równorzędne drugie miejsca (i też kasiorę) zdobyli: Paweł Parma oraz autorka podpisująca się e-mailem
[email protected] (prosimy o szczegółowe dane!). Z wielką przyjemnością czytaliśmy też prace Leny, Przemysława, Aventha, Mateusza, Michała, Damiana, Karoliny, Dariusza, Piotra, Kazimierza, Patryka, Gabrieli, Adama i Jana. Wszystkim, którzy wzięli udział w konkursie, serdecznie dziękujemy i zapraszamy do częstszych kontaktów z redakcją „FiM”. Jesteście ekstra! W zasadzie nie było miernych prac... Były tylko wybitne i bardzo dobre! Zgodnie z zapowiedzią, drukujemy nagrodzone prace. Dziś dwie, a trzecią za tydzień. Redakcja
C
ałą historię mogłabym zacząć słowami: „Za siedmioma górami...”, niestety, opisane poniżej wydarzenia są prawdziwe. Miały miejsce odpowiednio dwa lata i rok temu. Zacznijmy więc... Akt pierwszy, odsłona pierwsza. Obudziłam się właśnie po biopsji. Przeklinając wymogi medycyny, leżałam spokojnie, pomna słów lekarki, nakazujących nie ruszać się przez najbliższe kilka godzin, by nie naruszać rdzenia kręgowego. Właściwie byłam gotowa kontemplować odpadającą farbę na suficie, gdyby nie tupot małych stópek pod drzwiami mojej izolatki. Chwilę później posiadaczka rzeczonych stóp stała na progu sali. Radośnie rzucone „szczęść Boże” nie zrobiło na mnie większego wrażenia. A jednak mimo raczej chłodnego powitania, pani w habicie nie zraziła się ani trochę. Nawet wzięła krzesło i usiadła u mego boku. Szczęśliwa kobiecina. Uśmiechnęła się do mnie i zaczęła mówić coś o lekcjach religii. Cierpliwie doczekałam momentu, w którym musiała przerwać, by nabrać powietrza i podziękowałam grzecznie za katechezę. Mimo że dzieciak ze mnie, jakiś czas wcześniej postanowiłam odrzucić wpływy religijne do momentu, w którym stwierdzę, żem jest na tyle dorosła, by wybrać wiarę bądź brak takowej. Siostrunię z mety jakby piorun trzasnął. Napotkała wyzwanie! Zapewne za punkt honoru uznała nawrócenie mnie. Wyjęła plik kartek, z których przeczytała mi historie podłych i niegodnych agnostyków oraz
ateistów, pławiących się w pysze i ogólnym zepsuciu. W każdej opowieści był punkt o nawróceniu owego bezbożnika, a zazwyczaj odbywało się ono w momencie wielkiego cierpienia. W finale dowiedziałam się, że oto wystarczy odmówić „Ojcze nasz” bądź inną modlitwę, by wszystkie ob-
Uzdrawiająca moc religii jawy chorobowe przeszły jak ręką odjął. Niestety, te piękne historyjki niespecjalnie mnie wzruszyły... Siostra brnęła więc dalej, przechodząc miękko do fazy ostatecznej. Na brzegu łóżka rozrzuciła talię obrazków o wątpliwej wartości artystycznej, po czym uczyniła na mym czole znak krzyża. Udało mi się uciec od jej słodkich usteczek chcących ucałować mój niegodny łeb. To także nie spodobało się pani w czarnej sukience. Bohatersko odgarnęła welon z czoła i stwierdziła – dosłownie! – co następuje: „Chorujesz, ponieważ nie wpuściłaś Jezusa do swego serduszka. Przyjmij go, a wyzdrowiejesz”. Po tym zapewnieniu podniosła się z krzesła i krokiem marszowym ruszyła na
Moja katechetka... ...poraża już samym swoim wyglądem. Dość dorodna postawa, w której wyróżniają się wielkie piersi. Chwilami ma się wrażenie, że to nie pani katechetka, lecz prawdziwy czołg sunący po szkolnych korytarzach. A spogląda na uczniów tak łagodnie i dobrodusznie jak SS-man na Żydów. Co więcej, wyżej wymieniona pani posiada temperament, którego pozazdrościłaby jej sama caryca Katarzyna. Atakuje znienacka. Nieświadoma awantury, stałam pod ścianą, a na szyi miałam pentagram. Mój niczym niezmącony spokój został raptownie przerwany przez wielką rękę łapiącą za wisiorek. Patrzę, a tu mord w oczach i usta układające się we wrzask: – Co to jest?! – Pentagram, nie widzi pani? – odpowiadam ze spokojem na to retoryczne przecież pytanie. – Ależ to znak szatana! – słyszę przerażenie w głosie. – Taki, który mam na szyi, jednak nie, to odwrócony jest znakiem szatana – ten chroni przed złymi duchami – tłumaczę jak małemu dziecku. – Każdy pentagram jest taki sam!!!
korytarz, do reszty dzieciarni. Koniec aktu pierwszego. ¤¤¤ Wydarzenia aktu drugiego rozpoczęły się rok później. Zajmowałam wtedy przyjemną salę wraz z dwiema dziewczynami – Olą (lat 16) i Pauliną (lat 10). Najmłodsza
Następnie odwrót i kontynuacja stresowania uczniów na korytarzach. Nie ma to jak studia teologiczne, z ludźmi wykształconymi zawsze jest o czym pogadać. Lekcja religii zwykle zaczyna się dręczeniem dziennika (walenie o biurko) i okrzykami w stylu: ,,Cisza! Zamknąć gęby!”. Teraz dopiero z czystym sercem można przystąpić do modlitwy. Tego dnia lekcja tak właśnie się zaczęła, czyli jak zwykle. Następnie pani katechetka usadowiła się wygodnie za biurkiem i otworzyła dziennik. Po kolei zaczęła zadawać pytania o to, kto i w jakiej parafii idzie do bierzmowania... Wreszcie doszła do mnie: – M., jaki jest twój wybór? – zatrzymała na mnie wzrok. – Nie idę! – patrząc jej prosto w oczy, wypowiedziałam to niesłychane zdanie. Nastąpił chwilowy szok, oczy zaczęły się rozszerzać w niemym zdziwieniu i oburzeniu. W końcu gardło zdobyło się na jedno groźnie, powoli i z naciskiem wypowiedziane słowo: – Dlaczego? – Ponieważ jestem ateistką, nie wierzę i nie chcę brać udziału w obrzędach katolickich – odpowiedziałam najlogiczniej, jak umiem.
malowała właśnie gipsowe aniołki, które chciała podarować kilku osobom, starsza zaś oglądała film. Jak na warunki oddziału onkologicznego – sielanka. Ale każda bajka musi się skończyć. Z łopotem habitu do pomieszczenia wpadła ta sama siostrunia, której nawiedzenie przeżyłam wcześniej – znana ogólnie jako Klara. Pominęła mnie wyniośle, wiedząc, że drugie podejście raczej nie ma sensu. Za to władczym tonem poprosiła Olę o jej zadania z religii. Ta wyjęła zeszyt z szafki, po czym oddała zakonnicy czyste, niewypełnione kartki. Ta zerknęła na dziewczynę z niedowierzaniem. Gdy zażądała wyjaśnień, usłyszała, że zadane prace uwłaczały inteligencji szesnastolatki.
Nerwowy śmiech: – Nie wierzysz... Tak? To po co chodzisz na religię? – Ponieważ nie mam co z sobą robić, kiedy religia jest w środku zajęć szkolnych. Po moich słowach klasa wpatrzyła się w zmieszaną katechetkę, której na chwilę zabrakło argumentów. Coraz częściej słychać było śmiechy i szmery idące po sali. – Wiem! Jesteś w sekcie! – oświadczyła w końcu, wywołując tym zdaniem ogólną wesołość i udowadniając brak zdolności logicznego myślenia oraz prowadzenia racjonalnej rozmowy. W końcu stwierdzając, że już nic tu nie zdziała, poprosiła o przyjście rodziców do szkoły, co przyjęłam z opanowaniem, wiedząc, że najwyżej dostarczę im rozrywki. W końcu oderwała ode mnie wzrok i rozejrzała się po klasie. Nagle zrobiła się purpurowa, wytrzeszczyła oczy, strzeliła dziennikiem, otworzyła drzwi
Kto normalny zadaje prawie dorosłej osobie rebusy i krzyżówki z Jezuskiem w roli głównej? Jednakże siostra Klara musiała widzieć w tym głębszy sens, gdyż zagroziła sprowadzeniem oceny z przedmiotu tak ważnego jak religia, do niedostatecznego. Nie poruszyło to dziewczęcia. Madame Habitowa tylko fuknęła i przeniosła się do trzeciej osoby w sali. Z morderczym błyskiem w oku wspomniała coś o kolorowankach. Paulina uśmiechnęła się do siostruni i podała jej pracowicie zamalowane obrazki. Ale pani Klara nie była w pełni zadowolona z efektów. Tonem, który mogłabym określić jako zrzędliwo-wściekły, rzuciła serię bogobojnych klątw pod adresem małej za... uwaga, uwaga... fantazyjnie przycięte krawędzie kartek. Ręce i szczęka opadły mi z niedowierzania. Dziewczynka pochodziła jednak z dość katolickiej rodziny i karcenie ze strony siostry Klary doprowadziło ją do łez. Kolorowanki wylądowały na podłodze, a pani w habicie opuściła pomieszczenie, tym razem poważnie już poirytowana. Od tamtego pamiętnego dnia sala numer cztery stała się siedliskiem „niegrzecznych dziewczynek”, bo tak to siostra K. nas określiła. Kurtyna opada, wieszcząc zakończenie przedstawienia. Ze strony publiki słychać mizerne oklaski. Nie mam nic przeciwko przedstawicielom religii, jednak tej lekcji do dziś przetrawić nie mogę. Dziękuję za cudowną naukę katolickiej miłości i tolerancji. KASIA KOŁODZIEJ
i z siłą trzech chłopów wyszła. Co było powodem jej kolejnej furii? Próbowałam dociec. Zobaczyłam kolegów pokładających się ze śmiechu nad kupką... pokruszonych tic taków, które miały udawać narkotyki. Po jakimś czasie katechetka wróciła, prowadząc za sobą mocno zrezygnowanego wychowawcę. – Proszę zobaczyć! Uczniowie wciągają pokruszone tic taki i myślą, że jestem taka głupia, że się dam na to nabrać. Do tego w tej klasie są sekciarze, cały czas na czarno, jakieś pentagramy na szyi noszą, w zeszytach rysują, a jedna z nich to już w ogóle... Powiedziała, że nie pójdzie do bierzmowania. Kazałam wezwać rodziców – katechetka jednym tchem wyrzuciła z siebie oskarżenia. Nauczyciel, tłumiąc śmiech, zwrócił się do klasy, żeby zachowywała się stosownie. I wyszedł w chwili, gdy zadzwonił dzwonek oznajmiający koniec lekcji. Po pewnym czasie wypisałam się z lekcji religii, mając dość ciągłych oskarżeń, nietolerancji i niekończących się rozmów mających przekonać niewierzących uczniów, że Bóg jednak istnieje. Dość już mam braku logicznych odpowiedzi na zadawane pytania dotyczące religii i wiary.
[email protected]
Nr 51/52 (355/356) 22 XII 2006 – 4 I 2007 r.
NIE DO WIARY
13
Nieprawdopodobne? A jednak... Jest wrzesień 1967 roku. Thomas Phill ma już dość życiowych niepowodzeń i postanawia popełnić samobójstwo. W tym celu przedostaje się do tunelu londyńskiego metra, idzie kilkaset metrów w głąb czeluści, kładzie się na torach i czeka na śmierć pod kołami pociągu. Kolejka metra pędzi na spotkanie nieszczęśnika z szybkością 100 km na godzinę. Nagle rozlega się przeraźliwy pisk hamulców. Wagoniki dosłownie stają dęba, sypią się iskry spod kół i... skład zatrzymuje się kilkadziesiąt centymetrów od ciała Thomasa. Błyskawiczny refleks motorniczego? Otóż nie! Jedenaście osób – spośród ponad trzystu podróżujących tym składem metra – pociągnęło niemal jednocześnie za hamulec bezpieczeństwa. Późniejsze śledztwo, dokładnie udokumentowane, nie przyniosło rozsądnego wyjaśnienia zaistniałego fenomenu. Nikt z jedenastu podróżnych nie znał Philla i osoby te nie znały się również wzajemnie. Wcześniej nigdy nie przyszło im do głowy, żeby w ten sposób zatrzymywać pędzący pociąg! Wszystkie natomiast twierdziły, że czyn ich był spowodowany jakimś zupełnie niewyjaśnionym impulsem. Po prostu wewnętrzny nakaz skłonił je do pociągnięcia za rączkę hamulca. W końcu śledztwo umorzono, nie znajdując żadnego wytłumaczenia zaistniałego faktu, ale matematycy szybko wyliczyli, że podobny zbieg okoliczności (jeśli to rzeczywiście nie był jakiś niewytłumaczony imperatyw) mógł się zdarzyć raz na 100 trylionów przypadków. To mniej więcej tak, jakbyśmy spacerując po wszystkich plażach Florydy wybrali losowo jedno jedyne właściwe ziarnko piasku. Nieprawdopodobne? A jednak... ¤¤¤ Nadzwyczajnymi przypadkami czy – jak kto woli – zbiegami okoliczności nauka zajmuje się od dawna, wyliczając ich prawdopodobieństwo. Z punktu widzenia prawa wielkich liczb jest ono równe zeru, a jednak się zdarza. Spróbujcie wziąć do ręki zwykłą talię kart i rzucić nią w górę. Później popatrzcie na efekt: oto 26 kart czerwonych upadło koszulkami do dołu zaś karty czarne koszulkami do góry. Absurd oczywisty, rzecz nie do zrobienia, choćbyśmy nie wiadomo ile razy takie próby ponawiali. Może i tak, ale posłuchajcie o historii, która wydarzyła się u wybrzeży Australii. Gdyby rzecz cała nie była doskonale udokumentowana w kartotekach Lloyda, można by wzruszyć ramionami i powiedzieć: niemożliwe. Tymczasem...
Był 16 października 1829 roku. Szkuner „Marmaid” wypłynął na pełne morze z zatoki Sydney. Na jego pokładzie znajdowało się 18 członków załogi, trzech pasażerów oraz kapitan jednostki Samuel Nolbrow. Prognozy pogody były wspaniałe i statek spokojnie płynął do portu przeznaczenia w zatoce Collier. Z minuty na minutę pogoda zaczęła się jednak dramatycznie pogarszać i wkrótce lekki wiatr przemienił się w wichurę i sztorm. Gigantyczne fale najpierw roztrzaskały dziób statku, a później rzuciły cały szkuner na ostre jak brzytwy rafy. Chwilę później dwudziestu dwóch mężczyzn wylądowało na skale wielkości połowy boiska do siatkówki. Bez szans na ratunek, bez kropli wody pitnej i okruszka chleba. Trzy dni i trzy
noce oszalały żywioł próbował zmyć rozbitków z wystającego z morza kamienia. Ci, którzy wpadali do wody byli ratowani przez kolegów lepiej akurat „zakotwiczonych” na skale. Takich akcji ratowniczych przeprowadzono w ciągu kilkudziesięciu godzin ponad czterysta. Kiedy już niemal wszyscy nieszczęśnicy opadli z sił do tego stopnia, że nie mogli wczołgiwać się z powrotem na kamień, w oddali zamajaczyły kształty jakiejś jednostki pływającej. Była to barka „Swiftsure”, którą sztorm zagnał przypadkowo w tę stronę morza. Pomimo własnych kłopotów stateczek zabrał rozbitków na pokład. Nie zginął nikt. Następne kilkadziesiąt godzin minęło we względnym spokoju na opowieściach o niebywałym szczęściu... Które skończyło się nagle, kiedy nieoznaczony na mapach prąd morski cisnął i w jednej chwili rozbił barkę o nadbrzeżną rafę. Z niesłychanym wysiłkiem graniczącym z cudem obie załogi (z pierwszego i drugiego statku) dostały się wpław do rafy i wydostały na jej wystający ponad wodę fragment. Tym razem nie czekali długo na ratunek. Już pięć godzin
później szkuner „Givernor Ready” podjął rozbitków na swój pokład. Znów nikt nie zginął. Na pokładzie małego statku płynęły trzydzieści dwie osoby, więc nie bez trudu znaleziono miejsce na dwie nadprogramowe załogi z dwóch wcześniejszych katastrof. Ledwie szkuner podniósł żagle, a kapitan wydał rozkaz do dalszego rejsu, gdy na jednostce wybuchł pożar. Tak gwałtowny, że w kilka minut cały kadłub stanął w płomieniach. Na szczęście miejsc w szalupach ratunkowych wystarczyło dla wszystkich. Było to wielkie szczęście, gdyż kilkadziesiąt osób znajdowało się wiele mil od brzegu, z dala od linii żeglugowych, pośród kolejnego sztormu. Już po godzinie siedem z piętnastu szalup pływało do góry dnem a ich załogi utrzymywały się na powierzchni, trzymając się burt.
A jednak żaden z nieszczęśników nie wyczerpał przydzielonej mu porcji szczęścia. Trzy godziny później we mgle zamajaczyła sylwetka australijskiego kutra rządowego „Comet”. Półżywi rozbitkowie zostali wciągnięci na pokład. Wszyscy co do jednego. Nie mieli jednak za dużo czasu, by nacieszyć się zadziwiającym zbiegiem przypadków, bo „Comet” wpadł w sam środek szkwału i zatonął. Osiemnaście godzin prawie setka osób pływała w morzu uczepiona kawałków desek i odganiała się od stada rekinów, które zamierzały skorzystać z darmowego obiadu. Poranionych i prawie nieprzytomnych ludzi podjął z wody australijski statek pocztowy „Jupiter”. Nieszczęśników po osuszeniu i nakarmieniu ułożono na pokładzie i policzono. Z czterech kolejnych katastrof ocaleli wszyscy. Co do jednego! Ale to nie koniec nadzwyczajnych przypadków, które towarzyszyły tej historii. Oto pasażerką „Jupitera” była niejaka Sarah Richey. Starsza kobieta wyruszyła w podróż statkiem, żeby szukać w Australii swojego syna, który zaginął przed
piętnastu laty. Odnalazła go i rozpoznała bez trudu – był jednym z wyratowanych członków załogi zatopionego „Marmaida”. ¤¤¤ Podobnie niesłychane zbiegi okoliczności miały miejsce w Wielkiej Brytanii w roku 1985 (pomiędzy wiosną a jesienią). W północnej Anglii doszło wówczas do serii (prawie dwieście) groźnych, zupełnie ze sobą nie powiązanych pożarów. „Zupełnie nie powiązanych”? Otóż nie całkiem. Łączył je pewien wspólny element: portret, a właściwie reprodukcja obrazu przedstawiającego płaczącego chłopca. Straż pożarna i policja w sporządzanych protokołach ze zdarzeń zapisała: wszystko spłonęło doszczętnie, ogień całkowicie strawił
ściany i sprzęty domów z wyjątkiem małego obrazka, zawsze takiego samego. On jeden pozostawał nietknięty. Oto jeden ze 196 identycznych niemal przypadków: Rodzina Goldberów z Yorkshire straciła dom wskutek zagadkowego pożaru, którego przyczyn nie udało się wyjaśnić. Spłonęło wszystko. Ratownicy na szczycie pogorzeliska znaleźli dwa nietknięte przez płomienie obrazy – były to dwa portrety płaczącego chłopca. Jeden z nich od lat wisiał w salonie, a drugi – w pokoju dziecinnym. Wkrótce wydarzył się kolejny pożar: w willi państwa Amossów w Heswall wybuchła butla z gazem. Płomienie zamieniły w popiół ściany, dach, meble, dywany... wszystko. Strażacy dogaszali pogorzelisko przez dwie godziny, by stwierdzić w końcu, że tylko jeden jedyny przedmiot ocalał. Już wiecie, jaki? W Anglii rozpętała się prawdziwa histeria. Nic dziwnego, skoro doniesienia o pożarach i ocalałym „chłopcu” zaczęły także dochodzić z innych części kraju. Renomowana stacja BBC przerwała w końcu swoje milczenie na ten temat i poważnie zajęła się fenomenem.
Tym bardziej że w całej Anglii zaczęły się mnożyć przypadki jeszcze dziwniejsze. Oto 12 października Malcolm Vaughan zgodził się pomóc przyjacielowi i zniszczyć na jego prośbę trzy kopie feralnego „obrazu, który wywołuje pożary”. Gdy wrócił do domu... już go nie zastał. Przyjaciel spłonął jak pochodnia z niewyjaśnionych przyczyn. Ocalał tylko jeden jedyny przedmiot... Po długotrwałym i żmudnym śledztwie policja brytyjska wykluczyła celowe działania jakiegoś maniaka, który mógłby np. podrzucać obrazki na pogorzeliska. O tej zdumiewającej historii nakręcono kilka dokumentów i napisano kilkanaście rozpraw. Wszystkie one relacjonują wydarzenia, nie odpowiadając jednak na pytanie, jak to było możliwe! ¤¤¤ No właśnie... Jak to możliwe?! – należy zapytać przy okazji takiej jeszcze historii. Niejaki Henry Ziegland po okresie burzliwej miłości zerwał ze swoją dziewczyną. Ta z rozpaczy popełniła samobójstwo. Jej brat, szukając zemsty, odnalazł Henry’ego i wypalił doń z rewolweru. Kula drasnęła mężczyznę i utkwiła w rosnącym nieopodal drzewie, ale niedoszły zabójca – pewien skuteczności pierwszego strzału – następny oddał w swoją skroń, zabijając się na miejscu. Dwadzieścia lat później Henry Ziegland postanowił wysadzić dynamitem rzeczone drzewo, bo przeszkadzało mu podczas rozbudowy domu. Eksplozja wprawiła w ruch tkwiącą w drewnie kulę. Pocisk śmiertelnie przeszył pierś wiarołomnego kochanka. ¤¤¤ I na koniec jeszcze coś takiego: podczas urlopu w Hiszpanii Amerykanin James Wilson otrzymał wiadomość o śmierci ojca. Natychmiast przerwał wypoczynek, aby wziąć udział w pogrzebie. Wcześniej jednak wysłał siostrze widokówkę z wiadomością o tragedii. Otrzymawszy przesyłkę kobieta skonstatowała, że przedstawia ona hiszpańską plażę o zmierzchu i idącego brzegiem morza samotnego mężczyznę. Był to faktycznie jej zmarły ojciec, który odwiedził Hiszpanię jeden jedyny raz. Trzydzieści lat wcześniej. ¤¤¤ Podobno każdemu człowiekowi przytrafia się co najmniej raz w życiu historia, której żadnymi racjonalnymi przesłankami nie da się wytłumaczyć. Macie w swoim życiorysie taką opowieść? Podzielcie się nią z nami. Najciekawsze i najbardziej niesłychane z nich wydrukujemy. Warunek jest jeden: opiszecie to, co wydarzyło się naprawdę! MarS
14
G
dzieś tam na horyzoncie jest smuga cienia. Jest granica, którą każdy z nas kiedyś przekroczy. I co dalej? Oto jest pytanie, nad którym zastanawiał się i nasz praprzodek po zejściu z drzewa, i Hamlet w swoim słynnym monologu, i... Tak czy inaczej – każdy się nad tym czasem zastanawia. Co będzie PO? Poniższa psychozabawa pomoże Ci odpowiedzieć na to pytanie. Mówiąc wprost: jeśli w ogóle istnieje jakieś PO, Ty dowiesz się, czy trafisz do raju, krainy wiecznych łowów, Arkadii, czy wręcz przeciwnie – do piekła, Tartaru, Hadesu... Przeczytaj uważnie pytania i zaznacz właściwe według Ciebie odpowiedzi. Następnie, korzystając z załączonego klucza, oblicz przysługującą Ci liczbę punktów i przeczytaj opinię WYROCZNI. I nie kombinuj – przecież tylko Ty będziesz znał wynik testu! 1. Jeśli współżyję z żoną (mężem), robię to: a) z obowiązku b) z pożądania c) w celu prokreacji
Piekło czy niebo ? 9. a) b) c)
Zdecydowanie jest mi bliższa: teoria Darwina kreacjonizm w wersji Giertycha „inteligentny projekt” Watykanu
10. Jeśli moje dziecko miałoby w szkole wybór, to namawiałbym (namawiałabym) je na lekcje: a) ketechezy b) wychowania seksualnego c) etyki 11. Swojego partnera: a) nigdy nie zdradziłem(am) b) zdarzyło mi się zdradzić... c) zdradzam ile mogę 12. Twój partner dopuścił się zdrady małżeńskiej, więc: a) świat zawalił Ci się na głowę, żądasz natychmiastowego rozwodu b) cierpisz, ale w końcu co Bóg złączył... c) jest Ci bardzo przykro, lecz próbujesz rozmawiać i uratować Wasz związek 13. Szczególnie lubię i poważam: a) redaktora Pospieszalskiego b) redaktor Szczukę c) w ogóle nie lubię dziennikarzy 14. Moim zdaniem, najbardziej wiarygodnym środkiem przekazu jest: a) „Nasz Dziennik” b) „Gazeta Wyborcza”, TVN c) „Fakty i Mity” 15. Według mnie, przedstawianie księdza w negatywnej konotacji (np. afera pedofilska) to: a) atak na Boga i Kościół b) słuszne piętnowanie patologii c) jest dla mnie obojętne, bo ksiądz też człowiek
2. a) b) c)
Chodzę do kościoła: w każdą niedzielę i święta sporadycznie wcale nie chodzę
3. Największym autorytetem jest dla mnie: a) Jan Paweł II b) Biblia c) mam inne autorytety 4. a) b) c)
W wychowaniu dzieci: dopuszczalne jest ich bicie bić można sporadycznie żadne bicie nie wchodzi w grę
5. Pomagam biednym: a) poprzez datki na Caritas b) przekazując dary na świeckie organizacje charytatywne lub osobiście c) wcale nie pomagam 6. a) b) c)
Nr 51/52 (355/356) 22 XII 2006 – 4 I 2007 r.
PSYCHOZABAWA
Mój stosunek do antykoncepcji: tylko kalendarzyk małżeński używam kondoma, spiralki, pigułek itp. nie stosuję i poddaję się wyrokowi losu
21. Córka oświadczyła, że zamieszka ze swoim chłopakiem, więc Ty: a) namawiasz ją na piękny ślub kościelny, bo to jedyna taka chwila w życiu b) przekonujesz ją do zalegalizowania związku, choćby w formie cywilnej c) akceptujesz jej decyzję taką, jaka jest 22. Twój sąsiad jest świadkiem Jehowy, więc: a) irytuje Cię jego inność b) jest Ci to zupełnie obojętne c) wzbudza to Twoje życzliwe zaciekawienie 23. Przestrzegam postów: a) wyłącznie z tradycji, np. w Wielki Piątek b) zawsze, gdy to wynika z nakazów konkretnych świąt i w piątek c) żadnymi postami się nie przejmuję 24. Wierzę w Boga: a) takiego, jakim go przedstawiają dogmaty religii b) w jakąś bliżej nieokreśloną siłę sprawczą c) nie wierzę w żadnego Boga ani w nic, czego nie dałoby się wyjaśnić regułami naukowego poznania 25. Zastanawiam się, co ze mną będzie po śmierci: a) czasami b) dość często c) nigdy nie zawracam sobie tym głowy 26. Uważam, że potrafię rozróżnić dobro od zła: a) zawsze b) często c) myślę, że nie istnieją sztywne granice tych dwóch pojęć
16. Uważam, że: a) lustracja jest potrzebna, nie powinna jednak dotyczyć księży b) zlustrować należy wszystkich i ujawnić agentów c) należy zakopać akta na 50 lat 17. Model finansowania Kościoła powinien być taki: a) dobrowolne opodatkowanie dochodów wszystkich wiernych (system niemiecki) b) państwo powinno wspomagać z budżetu dominujące wyznanie c) wyłącznie co łaska 18. Pan Jezus jeździł na osiołku i... a) czasy się zmieniły, więc ksiądz powinien jeździć luksusowym samochodem b) skoro ksiądz wzywa do ubóstwa, to jemu też wystarczy rower lub „piechotka” c) średniej klasy auto powinno księdzu wystarczyć
7. Na bezludną wyspę zabrałbym (zabrałabym): a) „Kod Leonarda da Vinci” i rocznik „Faktów i Mitów” b) encykliki papieskie c) nowele Jacka Londona
19. Gdybyś dowiedział(a) się, że twoje dziecko jest gejem lub lesbijką, to: a) konieczna byłaby porada księdza b) zastanawiał(a)bym się nad wizytą u psychologa c) nie miałoby to dla mnie żadnego znaczenia
8. Spotykam na ulicy Żyda lub Murzyna, a wówczas: a) patrzę życzliwie b) myślę: coraz ich tu więcej... c) myślę: Polska powinna być tylko dla Polaków
20. Znam na pamięć dziesięcioro przykazań: a) w wersji katolickiej b) w wersji biblijnej c) nie zawracam sobie tym głowy
27. Kiedyś w życiu zachowałe(a)m się jak świnia: a) tak, i staram się wymazać ten fakt z pamięci b) tak i muszę z tym żyć c) nigdy, bo to inni bywają świniami 28. Uważam, że większość otaczających mnie ludzi jest: a) głupsza, a więc mniej warta ode mnie b) mądrzejsza, czyli bardziej wartościowa niż ja c) w ogóle nie wartościuję ludzi w ten sposób)
29. Wchodząc do meczetu: a) zdjąłbym buty b) wszedłbym w obuwiu, bo nic mnie nie obchodzą żadne przepisy religijne c) a po co miałbym tam wchodzić? 30. Jestem przesądny: a) tak b) czasami c) nigdy 31. Kupiłeś dwa bilety do kina, dla siebie i bliskiej osoby. Obejrzycie, oczywiście: a) „Pasję” b) „Stowarzyszenie umarłych poetów” c) „Emmanuelle” ¤¤¤ A teraz podsumuj test według następującego klucza, wiedząc, że w każdym pytaniu można było zaznaczać tylko jedną – najwłaściwszą Twoim zdaniem – odpowiedź: Policz sobie po TRZY punkty za zaznaczoną odpowiedź 1-b, 2-c, 3-c, 4-c, 5-b, 6-b, 7-a, 8-a, 9-a, 10-c, 11-b, 12-c, 13-b, 14-c, 15-b, 16-c, 17-a, 18-b, 19-c, 20-c, 21-c, 22-b, 23-c, 24-c, 25-c, 26-c, 27-b, 28-c, 29-a, 30-c, 31-b; po DWA punkty za odpowiedzi: 1-a, 2-b, 3-b, 4-b, 5-c, 6-a, 7-c, 8-b, 9-c, 10-b, 11-c, 12-a, 13-c, 14-b, 15-c, 16-b, 17-c, 18-c, 19-b, 20-b, 21-b, 22-c, 23-a, 24-b, 25-a, 26-b, 27-a, 28-a, 29-c, 30-b, 31-c; po JEDNYM punkcie za odpowiedź: 1-c, 2-a, 3-a, 4-a, 5-a, 6c, 7-b, 8-c, 9-b, 10-a, 11-a, 12-b, 13-a, 14-a, 15-a, 16-a, 17-b, 18-a, 19-a, 20-a, 21-a, 22-a, 23-b, 24-a, 25-b, 26-a, 27-c, 28-b, 29-b, 30-a, 31-a; ¤¤¤ PODSUMUJ PUNKTY. Jeśli uzyskałeś 93–77... Sentencja Homo sum, humani nil a me alienum puto (Jestem człowiekiem i nic co ludzkie nie jest mi obce) powinna wisieć nad łóżkiem, bo głęboko wryła się w Twoje serce. Najwyższą wartością jest dla Ciebie autonomia każdego człowieka i pozostawienie mu jak największego zakresu swobody – oczywiście, dopóki jest ona w zgodzie z prawami innych ludzi. Twój stosunek do życia można streścić słowami: wszystko,
co sprawia mi przyjemność i radość, a nie czyni szkody innym, jest dobre. Jesteś zdeklarowanym zwolennikiem prawa do wolności dociekań, do błądzenia, do wątpliwości, ale także do śmiałego głoszenia prawd – nawet takich, które pozostają w jawnej sprzeczności z Twoimi poglądami. A jednak gdzieś na dnie uważasz, że wszystkie światowe religie zostały stworzone ze strachu przed nicością śmierci, a co za tym idzie – są jedynie projekcją ludzkich lęków. I właśnie te lęki są skrzętnie wykorzystywane przez religijnych koryfeuszy do swoich celów: posiadania władzy i pieniędzy. Pozostajesz w przekonaniu, że przyzwoitość powinna wynikać z uniwersalnych zasad etycznych, a nie z objawionych prawd i praw jakiejkolwiek religii. Masz chłonny, otwarty umysł, jednak ciągle wydaje Ci się, że umiesz, że potrafisz zdecydowanie za mało. Chłoniesz więc wiedzę gdzie się da i od kogo się da. I wciąż czujesz niedosyt. Uważasz siebie za człowieka przyzwoitego? No to mamy dla Ciebie niewesołą wiadomość. Jeśli istnieje gdzieś piekło, dokładnie takie, jak to sobie wymyślił Kościół katolicki (np. na obrazach Memlinga), to niewątpliwie tam właśnie trafisz. Przejąłeś się? Chyba jakoś niespecjalnie! Jeśli jednak, to wiedz, że prędzej czy później spotkasz tam doborowe, interesujące towarzystwo. Przy filiżance grzanego w kotle piwa będziesz mógł do woli gwarzyć z Wolterem, inspirować kolejne obrazy Picassa, słuchać muzyki Wagnera, poczytać najnowsze wiersze Miłosza lub wziąć udział w redakcyjnym kolegium „Faktów i Mitów”. ¤¤¤ Jeżeli zdobyłeś 76–47 punktów, to... Poszukujesz. Wciąż poszukujesz. I błądzisz we mgle. I siedzisz okrakiem na barykadzie, nie wiedząc, czy zejść po tej, czy po tamtej stronie bytu. Z jednej strony słyszysz księdza proboszcza, który mówi: – Synu, nawróć się, opamiętaj, grzeszysz i bluźnisz. Popraw się, bo inaczej bramy Królestwa będą dla Ciebie na zawsze zamknięte!; z drugiej strony rozum pobudza Twoje sumienie do wątpliwości, ale i strach Cię oblatuje, gdy sam przed sobą się do tego przyznajesz. Tak naprawdę nie jesteś stracony ani dla jednej, ani drugiej strony medalu zwanego życiem. Cały czas masz jeszcze możliwość dokonania wyboru (lub niedokonywania go wcale). Targany rozterkami powinieneś jednak pamiętać, że bycie człowiekiem religijnym nie jest niczym nagannym (tak samo jak pozostawanie ateistą). Przeciwnie, można cudownie realizować się w wierze – o ile nie narzuca się swoich poglądów innym ludziom i nie wartościuje się ich w ten sposób. Co ciekawe, laicy przyjęliby cię z otwartymi rękami – takiego, jakim jesteś. Zaś klerykałowie... No cóż, oni nie darują Ci, jeśli nie posypiesz głowy popiołem w geście ostatecznego ukorzenia. Jesteś przyzwoitym człowiekiem i cokolwiek Ci się w tej chwili wydaje, dokonasz w życiu słusznego wyboru. Bo szukasz i masz wątpliwości. W dzisiejszym świecie to bardzo dużo. ¤¤¤ Jeśli masz 46–31 punktów, to... Chyba rozwiązywałeś właściwy test, ale w niewłaściwej gazecie. Bez wątpienia doświadczysz wniebowzięcia albo wniebowstąpienia. Już jesteś święty. Za życia. Tym jednak rodzajem świętości, który jest niczym innym, jak narzuconym jarzmem. Jeśli Ci z tym wygodnie, nic nam do tego... Bądź zdrów i przynajmniej czasem uśmiechnij się. Zobaczysz, że warto! Autorzy: MarS, AT, EK
Nr 51/52 (355/356) 22 XII 2006 – 4 I 2007 r.
R
edakcja „FiM” kazała mi napisać, jak w USA eliminuje się symbole chrześcijańskie z tradycji świąt. Trudna sprawa. Nie ma już czegoś takiego jak chrześcijańska tradycja świąt Bożego Narodzenia.
woli pracować na dwa etaty i jeść ukradkiem suchy chleb, niż przyznać się przed sąsiadami, że został w tyle, że nie stać go, że jest looserem. Do świąt dni kilka. Rzucili nową wersję piekielnie drogich zabawek elektronicznych Nintendo. W mediach
(Nie)Wesołych świąt Jest – z każdym rokiem bardziej rozbuchany – festyn konsumpcyjny. Święta w Ameryce to szał kupowania. Na dźwięk puszczanych już pod koniec listopada świątecznych melodyjek ludzie, reagując jak psy Pawłowa rzucające się do miski na dźwięk dzwonka, ruszają na domy towarowe. Oficjalnie chodzi o kupno prezentów dla rodziny. W telewizyjnych migawkach z domów towarowych (pierwsza inwazja następuje dzień po Święcie Dziękczynienia, pod koniec listopada) mówi się, że w tym roku przeciętny klient zostawi tam ponad 800 dolarów – kilkadziesiąt więcej niż przed rokiem, kilkaset więcej niż przed dekadą. Kilka lat temu szlagierem był odtwarzacz płyt CD, w tym roku króluje telewizor plazmowy za kilka tysięcy. Klienci mają więcej pieniędzy? Skądże. Płace nie rosną od lat, ceny benzyny skoczyły drastycznie, a za nią wszystko inne. Kupuje się na kredyt. Nie spłacono kredytów z poprzedniego Bożego Narodzenia, lecz zaciąga się nowe. Byle nie zostać w tyle, nie pokazać, żeś biedny, że cię nie stać. Amerykanin
P
trąbi się o tym jeszcze przed trupami z Iraku. Ludzie stają w kolejkach na dobę przed dostawą. W północnych stanach koczują na mrozie, w namiotach, w śpiworach. Regularnie wybuchają bójki, interweniuje policja. Tydzień później wszystko się powtarza, bo swoją nową zabawkę rzuca Sony.
Pamiętam komitety kolejkowe za Gierka, teraz w USA mam déjà vu! W domu towarowym Dillards w Great Lakes 7 grudnia wybucha pożar. Straż, policja, dym, syreny, zamieszanie. Ludzie za chińskiego boga nie chcą przerwać zakupów i ewakuować budynku! Strażacy muszą barykadować drzwi, by powstrzymać rwące do środka rzesze nowych klientów. Na lotnisku w Seattle ustawiono dziewięć udekorowanych choinek bożonarodzeniowych. Nie uszło to uwagi rabbiego Bogomilskiego. Zażądał,
od koniec każdego roku magazyn „The Edge”, poświęcony zagadnieniom nauki, zadaje wybitnym uczonym i myślicielom pytanie: „W co pan(i) wierzy, nawet jeśli nie da się tego udowodnić?”. Odpowiedzi koncentrują się na kwestiach z dziedziny religii, lecz w inspirujący intelektualnie sposób dotyczą też zagadek i trudnych pytań nauki. Oto próbki: Jako chrześcijański monoteista, mam dwa „nieudowadnialne” założenia: 1. Bóg istnieje; 2. Ja ani ty nie jesteśmy nim. Razem wzięte, założenia te implikują moje głębokie przekonanie, że niektóre z moich wierzeń zawierają błąd. Oto dlaczego uważam, że powinniśmy z ostrożnością podchodzić do wierzeń, których prawdziwości nie da się dowieść. Powinniśmy też oceniać wierzenia innych z otwartym sceptycyzmem i poszukiwać prawdy drogą obserwacji i eksperymentu. Mieszanina pokory i sceptycyzmu na podłożu wiary jest siłą napędową współczesnej nauki (David Myers, psycholog z Hope College). Wierzę, choć nie mogę tego udowodnić, że wszelkie życie, wszelka inteligencja i kreatywność we wszechświecie jest bezpośrednim lub pośrednim produktem darwinowskiej selekcji naturalnej (Richard Dawkins, biolog, ewolucjonista i pisarz, Oxford University). Wierzę w życie w stadium mikrobów gdzieś w naszej galaktyce. Wierzę w życie pozaziemskie, bo chemia jest nośnikiem życia, które, raz powstałe, rozprzestrzenia się we wszystkich możliwych kierunkach. Wiara w inteligentne formy życia w kosmosie to już inna sprawa (Kenneth Ford, fizyk, emerytowany dyrektor Amerykańskiego Instytutu Fizyki).
ZE ŚWIATA by je uzupełnić wielkim świecznikiem, menorą, symbolem judaizmu, bo lada dzień zaczyna się święto Hanuka. Dyrekcja ociągała się. Rabin grozi procesem: są symbole chrześcijaństwa, a religii żydowskiej nie?! Nad ranem, po kryjomu, zarząd lotniska zaczął usuwać choinki. Jednak po otrzymaniu tysięcy listów z pogróżkami rabin w końcu wycofał się z zamiaru wytoczenia procesu, a władze lotniska ustawiają z powrotem choinki. Przepychanki międzyreligijne zaostrzają się od kilku lat. Obok judaizmu jest jeszcze Kwanzaa; swoje symbole religijne wymyślili także poganie... Konserwatyści religijni wzywają do nieustępliwości: chrześcijaństwo i basta. Ultraprawicowa sieć TV FOX intensywnie promuje narodziny Jezusa. W tym roku Chrystus będzie górą. Handlowcy policzyli, że katolików i protestantów jest mrowie, a Żydów tylko 5 procent, nie mówiąc o innych mniejszościach. I już wiadomo, kogo można bez większych strat urazić, a kogo – Boże broń. Zagrożono bojkotem sklepów, które wywieszą hasło Happy Holidays zamiast Merry Christmas. Katolicka organizacja sprzedaje po dolarze znaczki: It’s OK to say Merry Christmas to me! Inna firma puściła w obieg (2 dolary sztuka) bransoletki z napisem: Just say Merry Christmas. Wreszcie nadchodzi 24 i 25 grudnia. Potem wszystko się kończy, choinki lądują na śmietnikach, ludzie wracają do roboty, bo trzeba zarobić na spłacanie kredytu. Sklepy liczą utarg – jedyny wymierny efekt świątecznego nastroju. PIOTR ZAWODNY
Nie ma żadnego boga (bogów), tak jak nie ma czegoś takiego jak dusza. Zdumiewają mnie religijni ludzie, którzy przekonują, że nie tylko można, ale trzeba wierzyć, nie domagając się żadnego dowodu. Ja tego nie potrafię. Nie miałbym jednak nic przeciw temu, gdyby istniał dowód, że boga nie ma. Wielu fizyków, zwłaszcza astrofizyków, wykazuje dziwną chęć do łączenia koncepcji boga z Wielkim Wybuchem, ale w moim świecie biologa koncept istnienia boga wywołuje niesłychaną furię, gdy spędza się czas na przykład na badaniu nieuleczalnej białaczki dzieci (Robert Sapolsky, neurolog ze Stanford University). Wierzę w prawdziwą miłość. Spędziłem dwie dekady zawodowego życia, studiując zagadnienia ludzkiej reprodukcji. Odkryłem zdumiewająco kreatywne metody, jakie mężczyźni i kobiety stosują, by się nawzajem wprowadzać w błąd i manipulować. Lecz w czasie podróży przez ciemne zakamarki ludzkiej mentalności reprodukcyjnej utwierdzałem się w przekonaniu o istnieniu prawdziwej miłości. Chociaż miłość jest powszechna, to prawdziwa miłość jest rzadkością i niewielu ludzi ma szczęście jej doświadczyć (David Buss, psycholog z University of Texas). Połowa Amerykanów wierzy, że wszechświat ma 6 tys. lat. Nie mają racji. Mówienie im tego nie jest złe. Jest intelektualną uczciwością. Biorąc pod uwagę liczbę galaktyk i potencjalnych światów nad naszą głową, stopień skomplikowania życia na Ziemi i postępy, jakie poczyniliśmy w ciągu 2 tys. lat w etycznych rozważaniach, trzeba stwierdzić, że obraz rzeczywistości, jaki oferują światowe religie, jest niezwykle prymitywny i bardzo źle przystaje do rzeczywistości. Zebrał JOHN FREEMAN
15
Trudno być świętym S
ondaż przeprowadzony w Ameryce przez firmę Auntie Anne’s, Inc. rzuca światło na kulisy niełatwej pracy świętych Mikołajów.
30 procent dzieciaków, które Mikołaje biorą na kolana do zdjęcia, sika na nich. 90 proc. Mikołajów narzeka na ciągnięcie za brodę w celu weryfikowania jej autentyczności, tudzież na próby ściągania okularów. Do tego dochodzi hałas (10 bachorów dziennie ryczy na ich widok) oraz toksyczne warunki pracy (60 proc. dzieciarni kicha na nich, prycha i kaszle w nos, częstując bakteriami). Do tego dochodzą
nadwyrężenia kręgosłupa z powodu brania na ręce otyłych Amerykaniątek oraz przegrzanie z powodu pracy w grubym zimowym odzieniu. Wszystkie te spostrzeżenia potwierdza prezes stowarzyszenia św. Mikołajów, Timothy Connaghan, zatrudniany w tej roli od 38 lat. Ponad trzy czwarte obsługiwanych nieletnich zapewnia, że byli grzeczni, ale połowa Mikołajów im nie wierzy – mówi ich prezes. TN
Listy do Mikołaja J
ak co roku w grudniu, pocztę w lodowatym centrum Alaski przywala lawina listów. W ubiegłym roku było ich 120 tys. Z 26 krajów. Nieźle, jak na grajdołek z 1600 mieszkańcami. Powód jest taki, że miejscowość zwie się North Pole. Biegun Północny. A nawet dziecko wie, że biegun północny jest rezydencją Świętego Mikołaja, więc troska o liczbę i jakość podchoinkowych prezentów skłania juniorów do epistolografii. Listy wyłuszczają konkretne oczekiwania, zapewniają o wzorowym zachowaniu, deklarują niezłomną wiarę w Mikołaja. Są i listy smutniejsze: sieroty proszą o powrót matek, dzieci zabiegają o zwrócenie im
w świątecznym prezencie ojca, który został zabity w Iraku. 3 lata temu na adres „św. Mikołaj, biegun północny”, nadszedł anonimowy list zawierający przekaz na tysiąc dolarów i notatkę: „Jeśli jesteś tym, za kogo Cię mają, zrobisz z tego dobry użytek”. Poczta wyjątkowo doręcza do North Pole nawet listy pozbawione znaczka. Jej pracownicy odsyłają odpowiedzi na wszystkie listy posiadające adres nadawcy, po przybiciu pieczątki ze Świętym Mikołajem. JF
Wiara uczonych
Falstart W
domu w Rock Hill panował świąteczny nastrój. Pod choinką leżały prezenty, wokół których krążył podekscytowany 12-latek. W końcu czekanie do świąt uznał za katusze, więc... Ujrzawszy podarty papier i ani śladu po podarkach, matka wezwała podejrzanego sprawcę, który wykręcał się od odpowiedzialności. Rozjuszona rodzicielka (wspomagana przez prababcię) zagroziła, że jeśli prezenty się nie znajdą, wezwie policję. Gówniarz z ociąganiem wyniósł z pokoju grę komputerową Nintendo, ale matka i tak zadzwoniła po policję. Przybyłych funkcjonariuszy poinformowała o przestępstwie przedwczesnego
rozpakowania podarków. Zażądała też aresztowania sprawcy, jako że pudełkowy włamywacz... nie okazywał skruchy! Gliniarze z automatu zakwalifikowali czyn jako kradzież i skutego bachora zabrali do suki. Teraz stanie przed sądem dla nieletnich. Mama z babcią wyrażają nadzieję, że da mu to do myślenia. Kaczyńscy powinni tym kobietom przyznać honorowe członkostwo w Prawie i Sprawiedliwości. ZW
16
O
Nr 51/52 (355/356) 22 XII 2006 – 4 I 2007 r.
ZE ŚWIATA
bchody Diwali, czyli hinduskiego Nowego Roku (według kalendarza księżycowego), trwają pięć dni i wypadają w październiku lub listopadzie. Pierwszy dzień święta jest dniem obdarowywania prezentami oraz wielkiego ucztowania. Tradycyjnie świąteczne śniadanie składa się z czternastu dań głównych, a stoły powinny uginać się od najróżniejszych słodkości. W świątyniach odprawiane są rytuały mające zapewnić pomyślność. A po zmroku wszędzie, gdzie tylko to możliwe, zapalane są lampki oliwne, świece i lampiony – na rzekach, jeziorach i stawach puszcza się je na papierowych łódeczkach. Miliony światełek w całych Indiach są wyrazem szacunku dla bóstw, symbolem zwycięstwa światła nad siłami ciemności i zarazem prośbą o obdarowanie
hinduistycznego kalendarza księżycowego), przypada na dzień wiosennego przesilenia w marcu lub kwietniu. Ostatniego dnia starego roku mieszkańcy Bali składają oczyszczające ofiary i dary na skrzyżowaniach dróg we wsiach i w miastach. Po zachodzie słońca, w celu przepłoszenia wszystkich ukrywających się demonów starego roku, Balijczycy chodzą po ulicach z pochodniami i bijąc w gongi i talerze zawieszone na wszystkich rogach budynków, starają się robić jak najwięcej hałasu. Ale w Nyepi, czyli pierwszego dnia Nowego Roku, wyspa całkowicie zamiera. Balijczyków obowiązuje wtedy przestrzeganie zupełnego spokoju i absolutnej ciszy oraz zakaz wychodzenia na ulice. Tradycja nakazuje nie tylko zaprzestać wszelkiej pracy, przemieszczać się, ale nawet rozpalać ogień. Songkran, czyli tajski Nowy Rok (według kalendarza solarnego),
żywności, owoców i szat. Głównie jednak nadejście Nowego Roku Tajowie witają, oblewając się obficie wodą. Dawniej był to jedynie symboliczny rytuał oczyszczenia się ze starego roku i forma błogosławieństwa na nowy. Współcześnie przekształcił się
Losar, czyli tybetański Nowy Rok, obchodzony jest bardzo uroczyście od końca stycznia do początku marca. Dokładną datę inauguracji nowego księżycowego roku każdorazowo ustalają tybetańscy astrologowie. W niektórych latach,
Światła Diwali w Indiach
zwyczaj polega na udaniu się wysoko w góry, rozpaleniu ogniska i rozesłaniu błogosławieństwa wszystkim stronom świata. Chiński Nowy Rok (wyliczany na podstawie kalendarza księżycowego), przypada w okresie między 21 stycznia a 20 lutego i jest obchodzony jako święto wiosny. Dawniej świętowano go przez cały miesiąc, obecnie uroczystości trwają już tylko tydzień. Przed świętami Chińczycy robią gruntowne porządki, aby usunąć zły los i przygotować miejsce dla szczęścia. Domy dekorowane są czerwonymi wstążkami i lampionami oraz inskrypcjami, mającymi zapewnić powodzenie i obwieścić nadejście wiosny. W wigilię Nowego Roku do kolacji zasiada cała rodzina, dla nieobecnych zaś zwyczaj nakazuje pozostawienie pustego nakrycia. Kolacja składa się z wielu dań, z których każda ma
Skośnooki Nowy Rok łaskami. Według starej legendy, świaW przeciwieństwie do kultury Zachodu tła – podobnie jak trwające kilka gomieszkańcy Azji witają Nowy Rok dzin pokazy fajerwerków – mają wskazywać bóstwu powracającemu nie tylko w bardzo różny sposób, z wygnania drogę do domu. ale i w różnych terminach. Tet, czyli wietnamski Nowy Rok (według kalendarza księżycowego), obchodzony jest w styczniu to najhuczniejsze święto w Tajlanw gigantyczną wodną wojnę prolub lutym. Świętowanie rozpoczyna dii. Trwa trzy dni – od 13 do 15 wadzoną przy użyciu wiader i armasię ostatniego dnia starego roku kwietnia. Pierwszego dnia robi się tek, co jednak przy trzydziestostopi trwa przez trzy pierwsze noworoczporządki i uczestniczy w paradzie niowych upałach nikomu specjalnie ne dni. Nieodłącznym atrybutem Tet, z wizerunkami Buddy. Drugiego nie przeszkadza. obecnym w każdym wietnamskim – Tajowie przygotowują świąteczne Shogatsu Sangaichi, czyli japońdomu, jest kwitnące ski Nowy Rok, rozpoczyna się pierwdrzewko brzoskwinioszego stycznia i trwa trzy dni. Powe, symbol nadchoprzedza go wielkie grudniowe sprządzącej wiosny i zaratanie w domach, szkołach i miejscach zem nowych możlipracy oraz wysyłanie w ilościach hurwości. Tradycyjna potowych kartek z życzeniami. Wejtrawa noworoczna to ścia do domów Japończycy dekorubanh chung (ciasto ją kodomatsu, czyli bambusowymi z ryżu, mięsa i soi), palikami przybranymi gałązkami choktóre zgodnie z licząinki, mającymi zapewnić dobrobyt cym ponad cztery tyi opiekę bóstw. Ostatni dzień roku siące lat przepisem przeważnie spędza się w domu z ronależy gotować przez dziną, oczekując na 108 uderzeń świąkilka dni. Ciasto ma tynnych dzwonów o północy, które kształt kwadratu mają oczyszczać z grzechów i trosk. (dawniej Ziemia miaNa stołach pojawia się ryżowy plała „podobno” taki cek, gryczany długi makaron, słodkształt) i jest formą kie ryby oraz specjalny gatunek sapodziękowania dla ke, która ma zatrzeć wszelkie złe Natury za udane wspomnienia i zapewnić długowieczzbiory oraz prośbą ność. Przygotowuje się również poo urodzaj w roku natrawy dla bóstw domowych. W nostępnym. Na świą- Noworoczny posiłek hinduski woroczny poranek Japończycy zatecznym stole nie mozwyczaj wkładają tradycyjne stroje że zabraknąć również sajgonek i zui udają się do świątyń, żeby pomopotrawy i jedzenie na ofiarę dla mnipy z bambusa, a na domowym ołdlić się o pomyślne zbiory oraz opiechów oraz całymi rodzinami wybietarzu przodków – tzw. talerza piękę nad domem i rodziną. Powszechrają się nad rzeki, gdzie budują ciu owoców, czyli specjalnych smaną praktyką jest zaopatrywanie się z piasku modele stupy (budowla kołyków, które na koniec świąt rozw ślepe figurki, darumy, którym dobuddyjska), dekorując je kwiatami daje się do zjedzenia dzieciom jamalowuje się jedno oko, wypowiai ozdobami z papieru. Trzeciego dnia, ko dar boży. O północy w domach dając życzenie. Jeżeli zeszłoroczne czyli w Nowy Rok, tradycja nakazupalone są kadzidła i odprawiane możyczenia się spełniły, to lalce domaje udać się rano do świątyń, złożyć dły do przodków o pomyślność. lowuje się drugie oko, a jeśli i to nie pokłon bogom, polać wodą święte Nyepi, czyli Nowy Rok na inpomoże – wrzuca do rozpalonego posągi na znak szacunku i zaoferodonezyjskiej wyspie Bali (według przed świątynią ogniska. wać mnichom jałmużnę w postaci
Tajskie zwyczaje noworoczne
zależnie od układu planet, tybetański rok może być krótszy lub dłuższy nawet o cały miesiąc. Umożliwia to dowolność dodawania do miesięcy liczących zawsze po 30 dni, tzw. dni bez daty. Przygotowania do Losaru Tybetańczycy zaczynają od posprzątania domostw i przygotowania sadzonki z pięciu ziaren jęczmienia, którą w Nowy Rok ustawia się przed ołtarzem, modląc się o obfite zbiory. W wigilię Losaru spożywana jest zupa z pierożkami. Rano, w pierwszy dzień roku, we wszystkich klasztorach – obowiązkowe uczestnictwo w długiej modlitwie. Potem odbywają się liczne spektakle, z których najważniejsze jest wywodzące się z przedbuddyjskiej tradycji Tybetu, ukazujące zwycięstwo dobra nad złem, misterium czam. Rytualne tańce wykonywane przez mnichów w bogato zdobionych kostiumach i maskach trwają cały tydzień. Inny noworoczny
określone znaczenie: ryba jest symbolem wspólnoty, kura podana z głową i łapkami – pomyślności, długie ryżowe kluski – długiego życia, pierogi z mięsem – bogactwa. Czerwone dekoracje i ubrania, niegasnące przez całą noc światła, huk wybuchających petard oraz słynne uliczne korowody z mierzącymi niekiedy ponad sto metrów smokami mają odstraszyć groźną bestię Nian, która, według chińskiej mitologii może się pojawiać w ostatnią noc roku. Punktualnie o północy nadejście Nowego Roku obwieszczają efektowne pokazy sztucznych ogni. Należy wówczas otworzyć na oścież wszystkie okna i drzwi, aby stary rok mógł bez przeszkód opuścić domostwo. Przez kolejne dni składa się życzenia i wizyty, a siódmego dnia, uznawanego za dzień urodzin wszystkich Chińczyków, każdy dodaje do swojego wieku kolejny rok. AK
Nr 51/52 (355/356) 22 XII 2006 – 4 I 2007 r.
GIERTYCHUJEMY
Czy Jezus był Polakiem? Zbankrutował i sczezł był Związek Radziecki. Wraz z nim zszedł słynny radziecki uczony, który badał stonogę. Gdy urwał jej ostatnią nogę, a ona nie zareagowała na polecenie „stonoga, chadi!”, stwierdził, że ogłuchła. Nieboszczyk zostawił nieznośną pustkę. I nagle... CUD! Przeraźliwą pustkę wypełnił Uczony prof. dr hmm... Giertych. Stworzył on nowy kierunek nauki, który na jego cześć nazwaliśmy giertychologią. Zainspirowani geniuszem Uczonego, tym razem dokonaliśmy analizy przekazu o cudzie w Kanie Galilejskiej metodą „gier ty ch” i wyszło że, o matko! Jezus był Polakiem! I apostołowie też! Oprócz Judasza, oczywiście. Przekaz o cudzie w Kanie Galilejskiej pochodzi z Ewangelii św. Jana. Na wesele przybył Jezus z uczniami i w jakiś czas po przybyciu tego towarzystwa zabrakło wina. Zabrakło, ale z jakiej przyczyny? Doświadczenie uczy, że wina zwykle brakuje z prozaicznego powodu: bo wypili. Że zabrakło, przypadek na weselu niemożliwy. Wesele jest zaplanowane, musi być obfite i bez zacięć, bo przyniesie młodym wstyd i pecha. Rodzi się pytanie: qui bebit? (kto wypił). No to giertychujmy. Niewątpliwie tak nagłe i niespodziewane nastanie „suchego zakonu” należy łączyć z występami nieznanych gości, na których możliwości gospodarze nie byli przygotowani. Po prostu kilkunastu soczystych facetów narzuciło tempo, którego
D
nikt nie przewidział. Oniemiały z wrażenia gospodarz zwrócił się do Miriam. Dlaczego akurat do niej? To skierowało nas na właściwy trop i wskazało sprawców... To za jej sprawą, krewnej gospodarzy, na imprezie znalazła się wesoła gromadka z jej synem, Mistrzem, na czele. Zażenowana Miriam zwróciła się do syna, bo co biednej pozostało... Jezus stanął na wysokości zadania. Natychmiast kazał sześć stągwi napełnić wodą i zamienił ją w wino. Według ówczesnych miar było to ok. 600 litrów! Małostkowy widać nie był, co wyraźnie odróżnia Go od Żydów, a przybliża nam, Polakom. Jak żyję, nie byłem na imprezie, na której było tyle paliwa, i to tylko na drugiej części! Trzeba też sięgnąć do ówczesnej obyczajowości. Żydzi byli pobożni, pili mało, za to dużo się modlili. Skoro Żydzi nijak tyle nie mogli wypić, jedyne wytłumaczenie, które się nasuwa, jest następujące: to musieli być nasi! A więc Jezus i apostołowie byli Polakami! Jest jeszcze jeden argument za tą tezą. Otóż apostołowie porzucili żony i rodziny i poszli za Mistrzem. No nie – Żydzi takiej fantazji nie mieli! Żyd, zanim podjąłby taką decyzję, zamęczałby rabina swoimi
zięki Uczonemu prof. hmm... Giertychowi, eurodeputowanemu LPR, wiemy, że dinozaury żyły wśród nas, a ostatniego zabił Polak, szewczyk Dratewka. Porażające mądrością wywody uczonego skłoniły nas do analizy innych podań ludowych. I wyszło nam, o santa Madonna!, że nazwa Warszawy pochodzi od dwóch gejów! Dzieci od przedszkola zapoznajemy z legendą, że nazwa Warszawy pochodzi od rybaka Warsa i jego żony Sawy. Kłopot w tym, że Sawa to słowiańskie imię... męskie! Żeby nie było wątpliwości, takie imię nosi np. najważniejszy święty Cerkwi serbskiej, a także trzech innych tamtejszych świętych oraz obecny prawosławny metropolita warszawski i całej Polski, czcigodny Sawa. Wszyscy faceci – jak najbardziej. Skoro Sawa był żoną Warsa, wniosek z tego sensacyjny: nazwa Warszawy pochodzi od dwóch gejów! I coś Pan narobił, Panie Uczony? Jak to teraz wytłumaczyć niewinnym dzieciom? Że facet z facetem? Fuj! Jak to przyjmie Młodzież Wszechpolska? Jak teraz odmówić gejom zgody na paradę w Warszawie? Przecież są u siebie, to ich miasto! Zgroza! Pana kolega partyjny Wierzejski ucieszy się, że nie został prezydentem Warszawy, bo musiałby zmienić nazwę stolicy, albo złożyć rezygnację. Za to jak w raju poczuje się Flaszka.
wątpliwościami, aż ten by go od tego odwiódł. Pójście w długą i porzucenie rodziny równało się u nich samobójstwu we własnym środowisku. Ten dowód przesądza – to musieli być nasi! Śladem po tamtych czasach jest dziś nader często (zwłaszcza w środowiskach ostro pijących!) używany pełen szacunku
dużą grupę, że nazwę Słowianin niektórzy wywodzą od łacińskiego sclave – niewolnik. Chwytano Słowian i po kupnie na targach niewolników nowi panowie rozwozili ich po całym Cesarstwie Rzymskim. Tak mogli Polacy trafić do Izraela. To też wyjaśnia, dlaczego środowiskowe samobójstwo nie było im straszne. Po prostu jako ludzie napływowi
zwrot „Mistrzu”. Daleko nie szukać: Franek Dolas na stacyjce kolejowej wczesnym rankiem 1.09.1939 r. zwrócił się do nieznajomego (jak się za chwilę okazało – niemieckiego generała) prastarym „Mistrzu!”. No tak, ale uważny czytelnik zapyta: skąd dwa tysiące lat temu Polacy w Izraelu? To proste. Panowało wtedy niewolnictwo. Słowianie wśród niewolników stanowili tak
i przymusowo osiedleni ze środowiskiem lokalnym nie byli zbytnio związani, za to monotonia i nuda ich zabijała. To i poszli w długą za Mistrzem. Woleli na luzie zwiedzać kraj, w którym było zawsze ciepło, łowić rybki, a w razie głodu Mistrz zawsze, co powszechnie wiadomo, coś na ząb wykombinował. I wypitkę, jak widać, też. Nasi, ani chybi nasi!
Ale podejdźmy do sprawy pozytywnie. Jest to wspaniała wiadomość dla mieszkańców Warszawy i Pani HGW Prezydent: to niepowtarzalna szansa na światową promocję stolicy Polski. Wykorzystując to odkrycie, należy ogłosić Warszawę światową stolicą gejów. To szansa niebywała, gdy uświadomimy sobie, że w tegorocznej paradzie gejowskiej w dalekim São Paulo (po polsku Święty Paweł), wzięły udział prawie trzy miliony uczestników! Swoją drogą: to Bóg stworzył aż tylu gejów? Na obraz i podobieństwo...?
Młodzi Polacy wrócą z emigracji, bo tu będzie największa szansa. Kapitał zagraniczny wyczuje koniunkturę natychmiast. Pani HGW Prezydent – czy widzi już Pani oczyma wyobraźni ten boom, te rosnące jak grzyby po deszczu drapacze chmur, te inwestycje? Ale trzeba się spieszyć, bo konkurencja jest wielka: choćby wspomniane miasto Świętego Pawła. A burmistrzem Berlina jest gej...
17
W towarzystwie znalazł się Judasz, bo musiał być jakiś łącznik z tubylcami, a wśród Żydów zawsze znalazł się jakiś odmieniec. Ale – jako Żydowi – nie można mu było ufać, czego dowiódł później. Ewangelia nie opisuje, niestety, wydarzeń po weselu. Znamy je z podań ludowych. Następnego ranka obudzili się apostołowie, głowy pękają: wody, wody, kto przyniesie wody? Wstał przeto Jezus i rzecze: ja! Na to uczniowie: Nie, nie, Mistrzu, tylko nie ty...! Ani chybi bali się, że znowu im narobi wińska na kaca. Inne podanie głosi, że onego czasu, gdy Jezus przybył na Ostatnią Wieczerzę, zastał wszystko przygotowane. Ponieważ nic nie organizował, a ubodzy byli, zapytał św. Piotra zadziwion wielce: skąd to wszystko macie? Na to rzecze św. Piotr: Judasz coś sprzedał! Ten wywód nie powinien obrazić niczyich uczuć religijnych, bo Brazylijczycy np. twierdzą, że Bóg jest Brazylijczykiem i nikt tam nie robi z tego problemu. Pozytywny aspekt tego giertychowania jest taki, że mamy inne, weselsze, czyli bardziej ludzkie spojrzenie na tamte wydarzenia, które zmieniły świat. Wiadomość ta powinna rodakom rozjaśnić nadchodzące święta Bożego Narodzenia. Szczególnie powinien ucieszyć się Ojdyrydy z Torunia. Poruszeni tak radosnym odkryciem wyznawcy znosić będą ofiary w podwójnej wysokości. No bo rzeczywiście świadomość, że Jezus był Żydem, do tego oczywiście obrzezanym, musi Ojdyrydego i jego wyznawców potwornie dręczyć. Nie martw się, Ojdyrydy! Hosanna! Jezus był Polakiem! O ile lepiej to brzmi. Uczony Giertychu, you are best! LUX VERITATIS
Wielkiego i Świętego Jego? Taka łaska nie spływa sama. I nie bez przyczyny łaska ta spływa dzięki Uczonemu. Tylko tak prawego Polaka katolika Opatrzność mogła wybrać na swego posłańca. To chyba dzięki temu, że budujemy Opatrzności świątynię.
Łaska na gejowskim koniu Trzy miliony uczestników na końcu świata! Przy odpowiedniej promocji do centrum Europy może zjechać nawet sześć milionów! Na szefa promocji miasta proponujemy R. Biedronia. Imprezy mogą być cykliczne, np. co kwartał, ba, co miesiąc! Kasę geje zostawią olbrzymią, bo biedni nie są, lubią się napić i zabawić. Zważywszy, że opanowali środowiska artystyczne, Warszawa ma szansę stać się artystyczną stolicą świata. U nas będzie Hollywood, Brodway, a Luwr, Prado, Ermitaż, La Scala, Metropolitan Opera będą zabiegać o względy stolicy Polski. A jaki to honor być tak wyzwolonym w wyzwolonej Europie!
Nie obrazi się chyba Kościół, bo te miliony turystów będzie można ewangelizować. I to nie wydając kasy na wysyłanie misjonarzy. Owieczki przyjadą same, na swój koszt i jeszcze same podrepczą na procesję. Ich paradę mógłby prowadzić gościnnie pewien arcybiskup z Poznania. Oto katolicki uniwersalizm! Obawy Polaków katolików niech rozwieje fakt, że nie słychać, aby św. Pawłowi przeszkadzały gejowskie imprezy w jego mieście, zaś Brazylia to największy na świecie kraj katolicki. To chyba łaska spływa na Warszawę, to cud prawdziwy! Czy nie widać tu ręki Opatrzności i Naszej Opiekunki oraz wstawiennictwa
Trzeba pomyśleć, jak uhonorować Wielkiego Uczonego poza wystąpieniem o Nobla dla niego, oczywiście. Proponuję w centrum Warszawy, po szczęśliwym ogłoszeniu jej światową stolicą gejów, wybudować wieżowiec pięknie stojący i nazwać go imieniem Uczonego. Prof. Giertychu, you are the best! LV
18
Nr 51/52 (355/356) 22 XII 2006 – 4 I 2007 r.
NASI OKUPANCI
PRAWDZIWA HISTORIA KOŚCIOŁA W POLSCE (18)
Krzyż i miecz Od momentu gdy Krzyżacy pojawili się w ziemi chełmińskiej, rozpoczęli krwawy pochód na ziemie Prusów. Nad Bałtykiem pomiędzy Wisłą i Niemnem mieszkał w starożytności lud Prusów. Spokrewniony kulturowo i językowo z Litwinami i Łotyszami, lud ten dzielił się na liczne plemiona: Bartów, Galindów, Jaćwingów, Nadrowców, Natangów, Pogezanów, Pomezanów, Sambów, Sasinów, Skalowów, Warmów. Tworzyli oni drobne państewka rządzone przez książąt zwanych kunigasami. Prusowie, którzy należeli do rodziny Bałtów zachodnich (nazwa Bałtowie nawiązuje do łacińskiej nazwy Morza Bałtyckiego – Mare Balticum), twardo trzymali się swych wierzeń religijnych. Ich religia była politeistyczna i opierała się na kulcie zjawisk przyrody związanych z ciałami niebieskimi i atmosferą. Jednym z najważniejszych bogów czczonych przez Prusów był Perkun (litew. Perkunas) – bóg błyskawic, ognia i płodności. Ośrodkiem jego kultu były święte gaje (zagajniki dębowe), a poświęconym mu drzewem – dąb. Polska już w XI w. zmierzała do podboju i chrystianizacji Prusów, lecz bezskutecznie. Wielką klęską polskiego rycerstwa zakończyła się krucjata przeciwko Prusom w 1166 r., w trakcie której zginął m.in. książę Henryk Sandomierski. Na początku XIII w. próby działań misyjnych wśród Prusów – już na większą skalę – podjęli mnisi cysterscy z klasztoru w Łeknie. W 1215 r.
O
na soborze laterańskim IV zakonnik z wielkopolskiego Łekna, Niemiec Chrystian, otrzymał z rąk papieża Innocentego III sakrę biskupią i jurysdykcję na całe Prusy. Dwa lata później kolejną krucjatę przeciwko Prusom ogłosił papież Honoriusz III, ale skutek tych wezwań był wciąż niewielki. Dopiero w latach 1222–1223 książęta polscy: Leszek Biały, Henryk Brodaty i Konrad I Mazowiecki ponownie wyprawili się w głąb Prus. Brak większych sukcesów tych wypraw sprawił, że pojawiły się projekty wykorzystania zakonów rycerskich do podboju ziem północnych. W tych okolicznościach narodziła się katastrofalna dla Prusów, a w dalszej perspektywie także dla losów Polski, decyzja o sprowadzeniu zakonu krzyżackiego. Zakony rycerskie były to związki braci-rycerzy, organizowane na wzór zakonów mniszych i powołane do walki z muzułmanami i poganami. Formalnie podlegały papieżowi, a ich organizacja oparta była przeważnie na regule cysterskiej. Do walki z pogańskimi Prusami najpierw stworzony został zakon braci dobrzyńskich (Dobrzyński zakon, Pruscy Rycerze Chrystusowi, milites Christi). Zorganizowali go biskupi: Michał kujawski i Gunter płocki. W 1228 roku bracia dobrzyńscy otrzymali zamek Dobrzyń wraz
t, narobiło się. Religijne środo wiska konserwatywne usiłują przeciwstawić teorii ewolucji teorię inteligentnego projektu. Ewolucjoniści sugerują natomiast, że powszechna wśród ludzi wiara w stworzenie świata przez Wyższą Inteligencję jest... tworem ewolucji. W USA dobrze zorganizowane, zamożne i wpływowe środowiska religijne prowadzą od kilku dziesięcioleci kampanię w celu wyparcia ze szkół teorii ewolucji. Zamiast niej, a na razie obok niej, nauczano by w szkołach kreacjonistycznej teorii inteligentnego projektu jako konkurencyjnej teorii naukowej. Odpryski tej debaty politycznej za oceanem docierają do Polski w postaci bulwersujących świat nauki oraz opinię publiczną wypowiedzi rodzimych zwolenników inteligentnego projektu, m.in. profesora Macieja Giertycha i wiceministra edukacji Mirosława Orzechowskiego (obaj z LPR). Teoriom kreacjonistów przeciwstawia się główny nurt nauki w USA. Czasopismo „Bez dogmatu” opublikowało za amerykańskim „Free Inquiry” interesującą pracę Stewarda Elliota Gurthie’go, profesora antropologii na Uniwersytecie Fordham. Dowodzi on, że teoria inteligentnego projektu jest
z posiadłościami ziemskimi, a do tego przywileje – sądownictwo nad ludnością oraz wolność od ceł i dziesięcin. Zakon był nieliczny, złożony prawdopodobnie z samych Niemców, a jego rola ograniczała się do działań defensywnych, czyli obrony Mazowsza przed pruskimi najazdami. W tej sytuacji bardziej liczono na usługi Krzyżaków. Po upadku Jerozolimy zakon ten, zwany krzyżackim od czarnych krzyży na białych płaszczach, przebywał przez jakiś czas na Węgrzech, skąd jednak Krzyżaków wypędzono, gdyż... usiłowali stworzyć tam własne państwo. Zawierając w 1226 r. układ z Krzyżakami, książę Konrad I Mazowiecki umożliwił narodziny potęgi, która nie tylko przewyższała siłę militarną i gospodarczą Prusów, ale także Mazowsza i wszystkich księstw polskich. Nadania Konradowe – te rzeczywiste i te sfałszowane – stworzyły przyczółek umożliwiający budowę wielkiego państwa, które już od końca XIII w. zaczęło ciążyć nad Mazowszem. Krzyżacy dążyli do podboju Prus, ale dla swego państwa. Zwrócili się przeto o poparcie do cesarza Fryderyka II Hohenstaufa, a potem do papieża Grzegorza IX. Przywilej cesarski z Rimini we Włoszech zapewnił zakonowi pełnię władzy państwowej na terenach, które w przyszłości zdobędzie w Prusach. Od tej pory
rzeczywiście niezwykle popularna wśród ludzi, bo do poszukiwania we wszystkim celu popycha nas struktura naszego umysłu. Lecz owa struktura bynajmniej nie dowodzi prawdziwości tej teorii. To znaczy, że są powody,
los Prusów był przesądzony. Krzyżacy uzyskali od Konrada ziemię chełmińską jako lenno, ułożyli się też z biskupem Chrystianem i już krótko po roku 1230 rozpoczęli krwawą ewangelizację Prusów, znaczoną pożarami, zgliszczami i trupami. O nawracaniu na wiarę chrześcijańską nie było mowy. Kiedy w 1234 r. do niewoli pruskiej trafił biskup Chrystian, Krzyżacy bynajmniej nie spieszyli się z uwolnieniem go. Przeciwnie – wykorzystali okazję, by przedstawić papieżowi sfałszowany dokument, zwany kruszwickim, mocą którego Konrad Mazowiecki rzekomo darował im na własność ziemię chełmińską (był to sporny teren między Mazowszem a Prusami) i całe Prusy. Papież ogłosił ten kraj „własnością św. Piotra” i od siebie nadał go zakonowi, uznając Prusy za swoje lenno. Zakon, wspomagany przez licznych krzyżowców z Europy Zachodniej, działał systematycznie, według metod sprawdzonych w Palestynie. Każdą zdobytą piędź ziemi Krzyżacy
Gurthie dowodzi jednak, że współczesna nauka potrafi wytłumaczyć tę powszechną wiarę w celowość świata. Otóż nowoczesne badania nad wiedzą oraz sposobami tworzenia ludzkiego poznania zwane cognitive science poka-
ŻYCIE PO RELIGII
Inteligentna iluzja dla których chętnie wierzymy w Boga Stwórcę, ale to jeszcze nie znaczy, że on naprawdę istnieje. Warto, aby także czytelnicy „Faktów i Mitów” zapoznali się choć pokrótce z tymi rozważaniami. Profesor Gurthie pisze, że niektórzy myśliciele od początku istnienia ludzkości uważali, iż planowość i celowość natury jest wyraźnie zauważalna. Tak myślał m.in. Arystoteles, którego teorie na długie stulecia przyswoiła sobie w średniowieczu filozofia europejska. Jednak nie tylko na naszym kontynencie, bo niemal na całym świecie, wielu ludzi uważało świat za planową konstrukcję, zamierzoną i stworzoną przez jakiś Umysł.
zują, że natura ukształtowała nasze myślenie tak, abyśmy się wszędzie doszukiwali śladów działania człowieka, co nazywa się uczenie antropomorfizmem. Psychologowie rozwoju przeprowadzili szereg badań na dzieciach, które do 10 roku życia mają szczególną skłonność do postrzegania wszystkich rzeczy jako wytworzonych przez inteligentnego projektodawcę. Choć może wydawać się to zabawne, dzieci często wierzą, że „lwy istnieją po to, aby oglądać je w zoo”, a „skały są ostre, aby nie siadały na nich zwierzęta”. Dzieci wszędzie widzą cel, tak jakby wszystko zostało stworzone przez kosmiczny umysł dla jakiegoś powodu, najczęściej na użytek człowieka. Naukowcy
silnie obwarowywali, zakładając zamki i grody jako punkty oparcia dla dalszego podboju oraz utrzymywania w posłuszeństwie ludności pozostałej po pogromach. Miejscowych ludzi zamieniano w niewolników – poddanych chłopów i służących. Umiejętna propaganda ideologiczna sprowadzała nad Bałtyk rycerzy niemieckich, francuskich, holenderskich, angielskich – szukających zbawienia, przygody, sławy i... łupów. Prusowie bronili zaciekle swej niezależności, a obróceni w poddanych – zrywali się do nierównej walki i organizowali powstania. Największe powstanie wybuchło w Prusach w 1242 r., trwało kilka lat i silnie zachwiało państwem zakonnym. Prusowie uzyskali nawet pomoc księcia gdańskiego Świętopełka, który pierwszy zrozumiał, że państwo krzyżackie nad Wisłą stanowi zagrożenie dla Pomorza i Polski. Jednakże pomoc Świętopełka nie na wiele się zdała, zważywszy, że zakonowi z pomocą pospieszyli niektórzy książęta piastowscy. Przeciwko sobie miał książę również papieża, który ogłosił krucjatę w Prusach. W rezultacie – na mocy układu pokojowego zawartego w 1248 r. – Świętopełk utracił ziemie na prawym brzegu Wisły. Podbój Prus został zakończony w 1283 r. wraz z ujarzmieniem Jaćwingów przez zakon. Zdobyte ziemie Krzyżacy nadali własnym zakonnikom, częściowo oddawali w lenno rycerzom i tym pruskim możnym, którzy uznali nowych władców i przyjęli chrzest. Chłopstwo pruskie, prześladowane okrutnie, popadło w ciężką niewolę i masowo ginęło. Z czasem mocno wyniszczeni w czasie podboju Prusowie ulegli germanizacji, a ich język zanikł ostatecznie w XVII w.; znany jest tylko z paru słowników i tekstów religijnych. ARTUR CECUŁA
nazywają dzieci „intuicyjnymi teistami”, czyli w pewnym sensie naturalnie wierzącymi. Podobną skłonność do takiego ujmowania rzeczywistości mamy niemal wszyscy, kiedy patrzymy na świat. Wierzymy, że został stworzony przez Boga, czyli rodzaj Megaczłowieka, dla potrzeb ludzi. Owa dziecinna, a częściowo charakterystyczna dla dorosłych skłonność wynika z tego, że nasz umysł jest nakierowany na poszukiwanie wokół nas śladów działania człowieka. Czy nie jesteśmy skłonni interpretować nawet przypadkowych nocnych hałasów jako działań ludzkich? Dzieje się tak dlatego, że nie potrafimy żyć bez innych ludzi, a podświadome doświadczenie uczy nas, że najważniejsze zagrożenia, a także jedyna możliwość przeżycia płyną od innych ludzi. Jesteśmy aż do bólu istotami społecznymi, dlatego działań inteligentnych, czyli charakterystycznych dla człowieka, doszukujemy się wszędzie. Zatem, o paradoksie! – to ewolucja sprawiła, że jesteśmy skłonni widzieć świat raczej jako stworzony przez mądrego wszechmocnego Boga (będącego projekcją człowieka) niż przez ślepą i przypadkową ewolucję. Dobrze jest o tym pomyśleć w czasie świąt, miłych i ciepłych, ale też wyjątkowo ckliwych i dziecinnych. MAREK KRAK
Nr 51/52 (355/356) 22 XII 2006 – 4 I 2007 r.
D
la nauki nie był to łatwy okres, bo „Watykan trzymał wówczas mocno w ręku naukę i sztukę, politykę i muzykę, sprawy zagraniczne i uniwersyteckie” (Reston). Aby publikować legalnie, każdy musiał się starać o zgodę inkwizycji (imprimatur) i nie miało znaczenia, czy pisał o Bogu, polityce, czy o fizyce – cenzurze kościelnej podlegały wszystkie książki. Teoria heliocentryczna była pierwszym wielkim ciosem w biblijny obraz świata, a w konsekwencji pierwszym wielkim starciem Kościoła i nauki. Mikołaj Kopernik „położył raz na zawsze kres fantastyczno-despotycznemu dominium mundi
„Uznanie Księżyca nie za wypolerowane zwierciadło, lecz za wysuszoną, pokrytą pyłem skałę, pozbawioną wody i atmosfery, byłoby wstrząsem dla ludzkości i świętokradztwem dla Kościoła. Skoro Księżyc jest podobny do Ziemi, musi tak jak ona istnieć dla dobra człowieka, czyż bowiem nie po to tylko stworzył Bóg nieboskłon, żeby niósł radość i korzyść człowiekowi? Czy Galileusz chce powiedzieć, że na księżycu są ludzie? Jeśli tak, jakże mogliby pochodzić od Adama? Albo uniknąć potopu?” (Reston). Kolejno przyszły jeszcze większe rewelacje, z których „najważniejszą, najbardziej wartą rozgłoszenia, najbardziej obrazoburczą” było odkrycie księżyców Jowisza. Galileusz
PRZEMILCZANA HISTORIA dominikanów, sześciu dominikanów, jezuita i irlandzki ksiądz. Jeśli chodzi o nieruchome Słońce w centrum świata, to ekspertyza brzmiała, jak następuje: „(...) teza ta została jednomyślnie uznana za bezsensowną i absurdalną z punktu widzenia filozoficznego i formalnie heretycką, jako stojącą w wyraźnej sprzeczności z nauką Pisma Świętego”. Na temat twierdzenia, że Ziemia nie stanowi centrum świata i że nie jest nieruchoma, lecz obraca się wokół swej osi i wokół Słońca, napisano: „(...) teza ta podlega tej samej cenzurze filozoficznej, z punktu zaś widzenia teologii jest co najmniej błędem w wierze”. Papież Paweł V, który mianował wcześniej członków tej komisji,
księdza, którzy zarzucił ostatniej książce Galileusza szerzenie herezji: miała być jakoby sprzeczna z doktryną transsubstancjacji. Poglądy na temat cząstek materii i atomów, jakie Galileusz miał zawrzeć w „Wadze probierczej”, przekreślały możliwość cudownych zachowań kościelnych cząstek materii w czasie eucharystii. Jednym słowem – herezja! Wprawdzie udało się to wyciszyć, lecz uczony zrezygnował przez to z publikacji wyraźnie opowiadającej się za systemem Kopernika, a to właśnie zamierzał przedtem uczynić. W roku 1632 opublikował wreszcie dzieło swego życia – „Dialog o dwu najważniejszych układach świata: ptolemeuszowym i kopernikowym”.
MROCZNE MROCZNE KARTY KARTY HISTORII HISTORII KOŚCIOŁA KOŚCIOŁA (36) (36)
A jednak się kręci! Przez wieki ze szczególną namiętnością prześladowany był i tępiony kopernikański system heliocentryczny, gdyż nieruchomość Słońca przeczyła biblijnej przygodzie Jozuego, który miał je na pewien czas „wstrzymać”. średniowiecza, w którym Ziemia uzurpowała sobie władzę nad ciałami niebieskimi, papież nad umysłami, cesarz nad książętami i ludami, człowiek nad ludźmi” (Feuerbach). Teoria ta rozwinęła się w krótkim okresie renesansowego klimatu intelektualnego, u schyłku XV w. Klimat ten wkrótce jednak uległ załamaniu i Kopernik stracił chęć ogłaszania drukiem swej pracy. Pod koniec jego życia odwiedził go pewien Niemiec, który sporządził kopię manuskryptu „O obrotach sfer niebieskich”. Po dodaniu – bez wiedzy autora – wstępu mającego sugerować czysto hipotetyczny charakter twierdzeń, dzieło zostało opublikowane w latach 1542–1543 w protestanckiej Wittenberdze. Dzięki temu system ten mógł przewegetować ponad wiek, zanim znaleźli się uczeni, którzy byli zdolni wypromować go i utwierdzić jako prawdę – poprzez odpowiednią publicystykę i kolejne dowody naukowe. Pierwszym znamienitym kontynuatorem Kopernika był Johannes Kepler, który swą pracę potwierdzającą naukową wartość teorii heliocentrycznej opublikował na początku XVII w., również w protestanckich Niemczech. Dzieło od razu znalazło się na indeksie (w tym samym roku jego matkę oskarżono o czary i wtrącono do więzienia!). Galileusz sformułował wiele wniosków i spostrzeżeń astronomicznych, które z jednej strony wywoływały podziw i entuzjazm, a z drugiej – zarzuty ze strony teologii. Kiedy ogłosił, że Księżyc nie jest gładką piłką, lecz ma „chropowatą” powierzchnię, skierował na siebie podejrzliwe spojrzenie ludzi Kościoła.
stał się natchnieniem poetów, pisano na jego cześć ody i sielanki, porównywano go do Magellana, Kolumba i innych największych postaci historii. Wkrótce potem wywołał kolejny ferment: na Słońcu są plamy! „Według ludzi o ograniczonych umysłach Galileusz popisywał się po prostu bluźnierczymi czarami: rozległe czarne skazy na Boskim Słońcu! (...). Galileusz nie tylko głosił te bluźnierstwa, ale także je demonstrował. Pokazywanie skaz na Słońcu, źródle ciepła i światła dla człowieka, pokazywanie ich kardynałom Kościoła oznaczało atakowanie samego sedna wiary głoszonej przez teologię, wiary, że niebiosa są czyste, niezmienne, nie podlegają zepsuciu” (Reston). Pojawiały się kolejne publiczne zarzuty niezgodności tego wszystkiego z teologią i Pismem Świętym. Bardzo groźne wystąpienie nastąpiło 21 grudnia 1614 r., kiedy to brat Ceccini, dominikanin, stanął na kazalnicy, grzmiąc przeciw Galileuszowi i wszystkim matematykom, gdyż nauka ich, jak utrzymywał, jest dziełem diabła i powodem wszystkich herezji (podobnie przed wiekami pisał św. Augustyn). Jak można się było spodziewać, problemem zainteresowała się wkrótce inkwizycja – wszczęto dochodzenie i wezwano Galileusza do Rzymu. W tym celu powołano przedtem specjalną komisję ekspertów Kościoła, która miała się zastanawiać nad zgodnością teorii Kopernika z Pismem Świętym. W komisji było wiele znamienitych osobistości, w tym mistrz Świętego Pałacu Apostolskiego, komisarz Świętego Oficjum, wikariusz generalny zakonu
teraz bez wahania zatwierdził jej ustalenia. Na posiedzeniu inkwizycyjnym z 25 lutego 1614 r. oficjalnie polecił głównemu inkwizytorowi, św. Bellarminowi, wezwać w tej sprawie Galileusza i udzielić mu ostrzeżenia, iż nie może więcej nauczać ani bronić tej teorii. Ponadto skutkiem dochodzenia był nakaz umieszczenia głównego dzieła Kopernika na indeksie ksiąg zakazanych. Kiedy Galileusz opuszczał już Rzym, napisał: „Ze wszystkich nienawiści, nie ma większej niźli nienawiść ciemnoty do wiedzy”. Skrępowany odtąd w swych dociekaniach, czekał na sprzyjający moment, w którym można by było odwrócić te niekorzystne zarządzenia. Odtąd co pewien czas i dość ostrożnie zaczął sondować kościelny klimat. Publikował od czasu do czasu fragmenty, które świadczyły o jego poparciu dla poglądu Kopernika. W 1623 r. opublikował „Wagę probierczą”, która miała być „manifestem, wezwaniem do broni całej nowej kategorii uczonych, którzy pragnęli zerwać łańcuchy odwiecznej dyktatury kościelnej” (Reston). Na skutek zabiegów w Rzymie książka przeszła przez sito cenzury i uzyskała watykańskie imprimatur... Pod koniec 1624 r. ukazała się praca pewnego
Znów na skutek szczęśliwych zabiegów dzieło miało watykańskie imprimatur. Kiedy jednak zostało już opublikowane, Watykan wpadł w złość – nie tak to sobie wyobrażano... Papież na dodatek został przekonany, że głupiec Simplicio, jaki występuje w obronie systemu ptolemejskiego, to on sam; był przecież gorliwym wyznawcą astrologii opartej na systemie ptolemejskim... Machina inkwizycyjna poszła w ruch... W połowie sierpnia drukarz Galileusza otrzymał od inkwizycji nakaz wstrzymania dalszego rozpowszechniania książki, a papież powołał kolejną komisję „ekspertów”, którzy mieli całą sprawę rozpatrzyć i wydać opinię. W komisji nie było oczywiście uczonych, lecz wyłącznie „zagniewani teologowie”. Najwięcej zabiegów przeciwko Galileuszowi podejmowali jezuici, wśród których miał najwięcej wrogów. Raport komisji zarzucił mu m.in., że święta nauka (stary system astronomiczny) włożona została w usta głupca. Urban był w takim stopniu oburzony na Galileusza, że wszelkie ustalenia z góry można było przewidzieć. W czasie wielokrotnych spotkań z toskańskim ambasadorem, który interweniował w sprawie oskarżonego, papież często wpadał w złość. Wielokrotnie
19
określał teorię Kopernika jako „wyuzdaną” i „powstałą w wyobraźni”. Galileusz gotowy był do ustępstw. Nie interesowało go męczeństwo. Przyznał, że postąpił nierozważnie i pochopnie, że wcale nie podziela poglądów Kopernika. Uważa je za hipotetyczne. Ale tego było dla inkwizycji za mało – chodziło im o to, aby się przyznał, że celowo, w złych intencjach postąpił przeciwko Kościołowi. Na to nie chciał się zgodzić. W końcu doszło do tego, że inkwizytor zagroził mu torturami. Jemu?! To nie był ktoś taki jak dziwak i samotnik Bruno... To była europejska gwiazda, poważana na wszystkich dworach i uniwersytetach. Mało tego, ten czcigodny uczony był już siedemdziesięcioletnim, schorowanym starcem. Wszystko to załamało go całkowicie. Triumfalistyczne przedstawienie Kościoła odegrano w bazylice w centrum Rzymu. Kościół wypełniony był czernią i czerwienią, a Galileusza usadowiono na środku – na kolanach, na klęczniku. Przed nim leżała Biblia. „Skazujemy cię na formalny pobyt w więzieniu Świętego Oficjum na czas wedle naszego uznania. Dla zbawiennej pokuty nakazujemy ci odmawianie przez trzy następne lata raz w tygodniu siedmiu Psalmów pokutnych”... – głosił wyrok odczytywany przez inkwizytora Maculano. W więzieniu jego godność i dawna swada zostały całkowicie złamane. „Ze szczerego serca i z niekłamaną wiarą wyrzekam się moich błędów, przeklinam je i potępiam (...). Jeślibym zaś – oby Bóg mnie przed tym uchronił! – wykroczył przeciwko któremuś z tych przyrzeczeń, wówczas poddam się wszelkim karom i kaźniom, jakie nakazują święte kanony” – mówił załamany starzec, klęcząc przed otaczającym go klerem. Jego los miał być manifestacyjnym ostrzeżeniem od Kościoła wobec wszystkich uczonych, którzy nieprawomyślnie będą spekulować. „Rehabilitację” uczonego przeprowadzono w Kościele dopiero w 1992 roku. Jan Paweł II oświadczył wówczas, dość ogólnikowo zresztą, że Galileusz cierpiał za sprawą ludzi Kościoła i że Kościół w tej sprawie popełnił „błędy”. Wówczas na pierwszej stronie „New York Timesa” ukazał się artykuł zatytułowany: „Po 350 latach Watykan przyznaje Galileuszowi rację: a jednak się porusza”; „Los Angeles Times” donosił: „Podano oficjalnie! Ziemia kręci się wokół Słońca nawet dla Watykanu”. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
20
Nr 51/52 (355/356) 22 XII 2006 – 4 I 2007 r.
NIEŚWIĘTE NARODZENIE
Zakazane święta Spośród ludzi, którzy z powodów religijnych nie będą obchodzili świąt Bożego Narodzenia, a także Nowego Roku, najliczniejszą grupą w Polsce są świadkowie Jehowy. Dla nich jedynym dniem świątecznym jest Pamiątka Śmierci Jezusa Chrystusa. Świadkowie Jehowy (ŚJ) są trzecim w naszym kraju wyznaniem (po Kościołach rzymskokatolickim i prawosławnym) pod względem liczebności wiernych. To co najmniej ćwierć miliona Polaków (ok. 130 tys. ochrzczonych ŚJ i drugie tyle – lekko licząc – osób funkcjonujących w ich kręgu rodzinnym), którzy nie zasiądą do świątecznego stołu. Cóż by im szkodziło, skoro nawet zatwardziali ateiści ulegają tradycji i łamią się opłatkiem przy wigilijnej wieczerzy? Mają po prostu twarde zasady religijne, wśród których jest i taka, że nie świętują żadnych urodzin. – Uznajemy to za obyczaj wywodzący się z tradycji pogańskich, niezwiązany z chrystianizmem. Nie ma on uzasadnienia biblijnego, gdyż Pismo Święte wspomina jedynie o dwóch uroczystościach urodzinowych urządzonych przez osoby (faraon w Księdze Rodzaju i Herod
Ś
w Ewangelii według Marka – dop. red.), które nie wielbią prawdziwego Boga – Jehowy. Ze źródeł pozabiblijnych wiadomo ponadto, że tradycję tę wprowadzili starożytni, świętujący urodziny pogańskich bóstw – wyjaśnia nam Sławomir Młodziński (ŚJ), zajmujący się w regionie łódzkim m.in. kontaktami z prasą. I dodaje: – Nic też nie wskazuje, by urodziny Jezusa obchodzili jego naśladowcy z pierwszego wieku naszej ery. W Piśmie Świętym nie ma na ten temat najmniejszej wzmianki. No i jest faktem niekwestionowanym, że przez pierwsze trzysta lat istnienia chrześcijaństwa w ogóle nie interesowano się datą urodzin Jezusa, a tym bardziej nie obchodzono Bożego Narodzenia. Bo faktycznie, jak obchodzić, skoro nie wiadomo, kiedy jubilat przyszedł na świat.
więta Bożego Narodzenia tak mocno wrosły w polską tradycję, że pewnie niewielu Polaków katolików zauważa ich na poły pogański charakter. A przecież już sama data – 25 grudnia – jest datą rzymskich świąt narodzin boga Słońca. Uroczystą oprawę świąt stanowi ubrana w świecidełka choinka – atrybut pogańskich Germanów – a także pęczek sianka, z którego wyciąga się źdźbła, wróżąc pomyślność. Ten zwyczaj z kolei należy do sympatycznej magii pogańskich Słowian. Jakby tego było mało, jest jeszcze jemioła, magiczna roślina pogańskich Celtów. Do świątecznej tradycji należą kolędnicy z turoniem, gwiazdą, Herodem itp. Jest to echo pogańskiego obrzędu, również słowiańskiego, związanego z magią myśliwską. Miał zapewnić myśliwym obfitość zwierzyny. A jest jeszcze święto Trzech Króli. A właściwie magów zwanych królami. Magowie, jak wiemy, byli członkami medyjskiego plemienia Magów, którzy w państwie medyjsko-perskim spełniali funkcje kapłańskie, podobnie jak Lewici w Izraelu. Obecność mędrców w legendzie o narodzinach Jezusa wiązała wczesne chrześcijaństwo z pogańskimi religiami Wschodu. Niewiele wiemy o samym Jezusie. Pewne jest, że był wędrownym guru i prowadził misyjną działalność w Palestynie. Na tym prawda się kończy, dalej już tylko mity – im późniejsze, tym bardziej fantastyczne. Również o narodzinach Jezusa nie wiemy niczego konkretnego, nie znamy ani miejsca, ani daty, ani roku. Najstarsza ewangelia – Ewangelia Marka pochodząca z lat 70–75 n.e. – podaje, że Jezus urodził się za życia Heroda Wielkiego, czyli wiosną 750 r. według kalendarza rzymskiego lub jesienią roku poprzedniego (według źródeł rzymskich Herod zmarł w roku
– Biblijne doniesienia wskazują, że Jezus z pewnością nie urodził się 25 grudnia. W Ewangelii według Łukasza czytamy, że podczas narodzin pasterze przebywali nocą ze swymi trzodami pod gołym niebem. A przecież wiadomo, że w Betlejem podczas żydowskiego miesiąca Kislew, czyli na przełomie listopada i grudnia, jest zimno i deszczowo, zaś miesiąc Tebet, przypadający na grudzień–styczeń, charakteryzuje się najniższymi temperaturami w roku. Ba, nawet sporadycznymi opadami śniegu. Niemożliwe jest zatem, żeby
pasterze obozowali nocą z trzodami na pastwisku. Boże Narodzenie zaczęto świętować 25 grudnia, żeby dopasować tę datę do pogańskiego święta „narodzin niezwyciężonego słońca” – zauważa nasz rozmówca. ¤¤¤ „Data narodzin Chrystusa jest nieznana (...). Według hipotezy Hermanna Carla Usenera (...), uznawanej obecnie przez większość uczonych, narodziny Chrystusa przesunięto na dzień zimowego przesilenia dnia z nocą (25 grudnia według kalendarza juliańskiego), ponieważ w dniu, w którym słońce rozpoczyna swój powrót na północ, pogańscy czciciele Mitry obchodzili dies natalis Solis Invicti (narodziny Słońca Niezwyciężonego). Dnia 25 grudnia 274 roku Aurelian ogłosił boga-słońce naczelnym patronem
Mają po prostu twarde zasady religijne...
750). Do dziś przyjmuje się jednak za rzymskim mnichem Dionizym Małym rok 754 (wg kal. rzym.) za rok urodzin Jezusa. Widać ów Dionizy Mały miał także mały rozumek, skoro daty śmierci Heroda nie sprawdził w rzymskich archiwach. W Ewangelii Marka brak owej baśniowej atmosfery, której nie szczędzili czytelnikom późniejsi ewangeliści – Mateusz, Łukasz, a zwłaszcza Jan. I tak, o ile Marek nie znał nawet imie-
Fot. WHO BE
czterech, a nawet... dwunastu. Obecnie teologowie przyjmują trzech, po jednym na każdą znaną wówczas rasę: czarną, białą i brunatną. Gdyby w tamtych czasach dotarto do Chin i Ameryki, to pewnie byliby jeszcze dwaj następni: żółty i czerwony. Wróćmy jednak do spisu. Bez względu na to, czy był to spis w całym cesarstwie, czy tylko w jednej prowincji, w królestwie izraelskim nie mógł być przeprowadzony. Izrael Heroda Wielkiego to było du-
OKIEM SCEPTYKA
Baśń o narodzeniu nia matki Jezusa, to Łukasz dał początek mariologii, a Ewangelia Jana jest już tylko zbiorem mistycznych urojeń wyznawców. Według ewangelistów rok narodzin Jezusa wiąże się z dwoma ogólnie znanymi wydarzeniami historycznymi. Pierwsze – to śmierć Heroda; drugie podał Łukasz – spis w całym cesarstwie. Spis rzeczywiście odbył się ok. roku 760 (wg kal. rzym.), ale był to spis w prowincji Syrii, związany z przyłączeniem części Izraela do cesarstwa (należy pamiętać, że spisów ogólnopaństwowych zaniechano kilkaset lat wcześniej, z chwilą wyjścia państwa rzymskiego poza samą Italię). To drugie wydarzenie legło u podstaw święta Bożego Narodzenia, najbardziej fantastycznego z chrześcijańskich świąt. Z cudowną gwiazdą, baśniową stajenką, zwierzątkami, pasterzami i trzema królami, a może magami... Właściwie nawet nie wiadomo, ilu ich było. W różnych okresach chrześcijaństwa liczba magów ulegała zmianom. Był jeden, dwóch, trzech,
że i silne państwo, posiadało własną armię, system podatkowy (grecki) i administrację. Wbrew legendzie – tylko w niewielkim stopniu podlegało Rzymowi. Pewne jest więc, że rzymskie zarządzenia administracyjne na terenie Izraela nie obowiązywały. W rzeczywistości spis został przeprowadzony 10 lat po śmierci ostatniego króla i tylko w części przyłączonej bezpośrednio do cesarstwa. A więc albo Jezus urodził się za życia Heroda Wielkiego, albo 10 lat później. Chyba że było dwóch Jezusów urodzonych w różnym czasie. Na dodatek wędrówka do miejsca urodzenia w celu poddania się obowiązkowi spisowemu jest całkowitą bzdurą. Nie róbmy z Rzymian – twórców fundamentów europejskiego prawa – głupców zmuszających ludzi do bezsensownych wędrówek. W spisie chodziło o dostosowanie systemu podatkowego do prawa rzymskiego i ustalenie wysokości podatków, więc każdy człowiek musiał stawić się tam, gdzie miał źródło utrzymania, tam, gdzie płacił podatki.
cesarstwa i poświęcił mu świątynię na Polu Marsowym. Boże Narodzenie pojawiło się w czasie, gdy kult słońca był w Rzymie szczególnie rozpowszechniony” (źródło: New Catholic Encyklopedia 1967 r., t. 3, s. 656). ¤¤¤ Jedynym świątecznym i najważniejszym dniem w roku jest dla świadków Jehowy Pamiątka Śmierci Jezusa Chrystusa. Święto „ruchome”, ustanowione – jak twierdzą ŚJ – osobiście przez Jezusa w 33 r. z zaleceniem obchodzenia w dniu odpowiadającym 14 Nisan kalendarza żydowskiego. W roku 2007 będzie to 2 kwietnia, po zachodzie słońca. Czemu Pamiątka jest tak ważna? – Kieruje naszą uwagę na znaczenie śmierci Jezusa w związku z realizacją bożego zamierzenia co do ziemi. Ta śmierć stanowi okup złożony za całą ludzkość, by wyzwolić ją z niewoli grzechu i śmierci, w jaką została zaprzedana poprzez grzech Adama. Pamiątka uwydatnia również dwa największe dowody miłości związane ze złożoną ofiarą Jezusa. Pierwszy, to inicjatywa Boga Jehowy podjęta w celu odkupienia ludzkości, z czym wiązało się oddanie przez niego swojego syna na męczeńską śmierć. Drugi dowód to postawa samego Jezusa, który bez wahania stawił się do spełnienia woli ojca, by złożyć w ofierze życie – tłumaczy Sławomir Młodziński. DOMINIKA NAGEL
Józef, jak wiadomo, był biednym cieślą, o czym świadczy fakt złożenia przez niego i Marię zwyczajowej ofiary po urodzeniu dziecka. Była nią para gołąbków – typowa ofiara biedaków. Nie miał w okolicach Betlejem żadnego majątku, zatem nie miał powodu tam iść, zwłaszcza z żoną w zaawansowanej ciąży. Tym bardziej że jej obecność przy spisie była całkowicie zbędna. Za rodzinę i jej majątek odpowiadał tylko mężczyzna. Wniosek z tego taki, że Jezus urodził się w domu swoich rodziców, a baśniowy opis narodzin został stworzony przez ewangelistów tylko po to, aby dopasować rzeczywistość do starobiblijnych wieszczeń. Pamiętajmy, że trzy ewangelie napisano kilkadziesiąt lat po śmierci Jezusa, a Ewangelia Jana powstała dopiero w II wieku n.e., czyli wtedy, gdy chrześcijańska sekta rozrosła się, a proste umysły sekciarzy, głównie drobnych rzemieślników, rolników, rybaków lub nawet niewolników łaknęły cudowności i ubóstwienia twórcy kultu. Również między bajki można włożyć rzeź niewiniątek i ucieczkę rodziny Józefa do Egiptu. Jest to echo uchwały rzymskiego senatu, spowodowanej przepowiednią augurów o zniszczeniu republiki przez dziecko płci męskiej, urodzone w określonym przedziale czasu. Uchwała nigdy nie weszła w życie, o co zadbali senatorzy, których żony były właśnie w ciąży lub już mieli synów urodzonych w określonym przez wieszczków terminie. Jeśli więc Józef udał się z rodziną do Egiptu, to tylko na zarobkową emigrację do tamtejszej żydowskiej diaspory. Co nam ostatecznie zostało z cudownych Jezusowych narodzin? Szczerze mówiąc, raczej niewiele – głównie pogaństwo i magiczne obrzędy. Rzymska data, germańska choinka, celtycka jemioła, słowiańskie sianko i rzewne ludowe śpiewanki o Jezusku w stajence. No to wesołych świąt! JERZY RZEP
Nr 51/52 (355/356) 22 XII 2006 – 4 I 2007 r.
LISTY No i mamy tanie państwo Utrzymanie kancelarii jednego z bliźniaków, Lecha, w przyszłym roku kosztować będzie podatników – nas wszystkich – zaledwie 160 mln zł. To tylko o 20 mln więcej niż jego poprzednika. Że co, że obecny poprzedniego posądzał o zbytnią rozrzutność; że jeszcze nim sam zajął jego fotel, twierdził, że co prawda urząd prezydenta musi cechować pewien prestiż, ale to, co wyprawia Kwaśniewski, to już przesada – zbytnia wystawność; że nim sam dorwał się do stołka – zapowiadał duże oszczędności (obaj bliźniacy pieprzyli o tanim państwie)? Ale to były inne czasy – niesłuszne ideowo. Dziś są inne – TKM. Nie ma więc prawa nikogo dziwić, że już w budżecie na 2006 rok prezydencka kancelaria otrzymała 150 mln zł, a w przyszłym będzie tego jeszcze więcej. Bowiem na utrzymanie Małego Lecha w 2007 roku wydamy o 10 mln więcej niż w 2006 r. i o 20 więcej niż na utrzymanie Wielkiego Aleksandra w ostatnim roku jego panowania. Czemu tak się dzieje, skoro wcześniej epatowano nas przyszłymi znacznymi oszczędnościami? Odpowiadając na tak sformułowane pytanie, i pisuarowi parlamentarzyści, i urzędnicy prezydenckiej kancelarii rżną głupa – mówią, że nie wiedzą, że nie potrafią tego wytłumaczyć. A przecież tylko wynagrodzenia tych ostatnich pochłoną ogromne sumy – za panowania Lecha etatowy stan jego dworu wzrósł z 280 do ponad 330. To dla wzmocnienia ich rycerskich głów planowany jest zakup ponad 70 nowoczesnych laptopów i komputerów. To do wożenia ich coraz tłustszych dup planuje się zakup nowych samochodów i remont pomieszczeń, w których rozparci za biurkami będą mogli godnie się prezentować i przy okazji Rzeczypospolitą. O wydatkach na paliwo do limuzyn i o rachunkach za ich telefony nie wspominając. A jeszcze utrzymanie rezydencji oraz nadprodukcja starych i nowych odznaczeń rozdawanych na kilogramy swoim poplecznikom. No cóż, świta IV RP rozrosła się znacznie (i na tym chyba jeszcze nie koniec), a i klakierów dla jej umocnienia też trzeba sowicie nagradzać. I to jest to obiecane „tanie państwo” właśnie! Józef Pawłowski
Czysta Koalicja Po burzach, jakie nawiedziły Rządzącą Koalicję za sprawą Ligi Polskich Rodzin oraz Samoobrony, premier Kaczyński pragnie wyciszenia. Wyciszenie miałoby polegać na pozbyciu się nieodpowiednich osób. Przypomina to metody stalinowskie, kiedy mówiono: „jest człowiek – jest problem, nie ma człowieka – nie ma problemu”. Przewodniczący PiS-u, LPR-u czy Samoobrony dawno
powinni zapalić się i spłonąć ze wstydu. Jak obserwuję tych Panów, widzę u nich brak samokrytycyzmu, natomiast nad podziw rozwinęła się u nich buta. Panowie ci nie tylko ośmieszają siebie, ale ośmieszają całą Polskę w świecie. Gdyby mieli choć trochę honoru i ambicji, dawno podaliby się do dymisji. Jest jeden problem – gdzie za taką pracę otrzymają takie wynagrodzenie? Jest takie powiedzenie, że pieniądz nie śmierdzi, ale czasem zostawia brud.
LISTY OD CZYTELNIKÓW Było jednak wiele niepokojących sygnałów – jak chociażby wielkie manewry wojskowe państw Układu Warszawskiego, skoncentrowanie dużych oddziałów wojsk czechosłowackich i niemieckich przy granicy z Polską, a także postawienie w stan gotowości bojowej kilkudziesięciu tysięcy rosyjskich żołnierzy stacjonujących w polskich bazach. Jeszcze w lipcu 1981 r. podczas bardzo burzliwego plenum KC PZPR, na którym omal nie doszło do
Niestety, dziś trudno dostrzec chociażby jakąś merytoryczną dyskusję na temat stanu wojennego, nie mówiąc już o obiektywnym i sprawiedliwym osądzie. Paweł z Krakowa
Zaliczenie za zaliczenie Praca za seks to nie tylko domena Samoobrony. Dziś usłyszałam historię na temat robienia stopni specjalizacji w medycynie. Włos mi się zjeżył, jak lekarz opowiadał o praktykach profesorów zaliczania adeptek w łóżku – stare obleśne dziady zaliczają, którą się da. Te, które nie chcą być zaliczane, mają potem problemy z zaliczeniem... egzaminu. Podobno dzieje się tak na uczelniach na skalę masową. Opowiadał mi to lekarz – sam modlił się, aby podczas robienia specjalizacji nie spotkać psora orientacji homo. Jeśli tak wygląda polska nauka, to ja nie dziwię się ani trochę, że w tej materii przerabiamy kreacjonizm. MG
Pogromca Ruskich Dał przykład ostatnio Pan Prezydent, jak traktuje się dziennikarzy! Nie byłoby takich problemów, gdyby do naszego parlamentu wybierano ludzi, którzy byliby zaopatrzeni w dokument stwierdzający niekaralność, a po zdaniu odpowiednich testów psychologicznych jeden z drugim mógłby być kandydatem na parlamentarzystę. Ponadto praca w polskim parlamencie powinna mieć charakter społeczny, ponieważ zaszczytem jest reprezentowanie swoich wyborców. Wtedy to startowaliby tylko ci, co naprawdę chcieliby dobrze pracować dla Polski – od parlamentu po samorząd gminny. Marian Kozak RACJA Siedlce
Stan konieczny Minęła właśnie 25. rocznica jednego z najbardziej kontrowersyjnych wydarzeń z najnowszej historii Polski. Śledząc wszelakie media komentujące to wydarzenie, można było odnieść wrażenie, iż stan wojenny niczym nie różnił się od okupacji hitlerowskiej, a gen. Jaruzelski był wielkim zbrodniarzem. Wszyscy z wielką pewnością i przekonaniem mówią, powołując się na domniemane dokumenty, że w tym czasie Polsce nie groziła żadna radziecka interwencja, a generałowi chodziło tylko o utrzymanie komunistycznej dyktatury. Więc ja się pytam tych wszystkich „mędrców”, skąd ta pewność? Czy może Putin wystraszył się krzyczących oszołomów i ujawnił im tajne informacje zawarte w rosyjskich archiwach? Tego, czy wtedy Polsce groziła obca interwencja, zapewne jednoznacznie nie dowiemy się nigdy.
zamachu stanu i obalenia pierwszego sekretarza Stanisława Kani, nadchodziły z Moskwy różne sprzeczne i bardzo groźne sygnały, mówiące o tym, że nawet w samym KC KPZR było wiele zdań co do kwestii polskiej. Były głosy mówiące, iż rozwiązanie tego problemu należy zostawić Polakom, jak i te nawołujące do zdecydowanej interwencji. Polityk i prawdziwy mąż stanu, który wziął na siebie odpowiedzialność za los 40 milionów obywateli, musiał być przygotowany na każdą ewentualność, a nie gdybać sobie: może Rosjanie wkroczą, a może nie? Stawką mogło być życie tysięcy Polaków! Była jeszcze inna, być może bardziej niepokojąca przesłanka, o której dziś nikt nie wspomina: przywódcy „Solidarności” ogłosili wprowadzenie strajku generalnego. Jestem ciekaw, co powiedzieliby dziś krzykliwi oponenci, gdyby w niedzielę rano, oprócz już tego symbolicznego braku Teleranka, stwierdzili jeszcze brak wody, prądu, gazu, ogrzewania i w ogóle wszystkiego... Skutki paraliżu całego kraju podczas mroźnej zimy mogły pociągnąć za sobą stokroć więcej ofiar śmiertelnych, zwłaszcza wśród osób starszych i chorych, niż przyniosła ta militarna demonstracja siły PRL-u. Generał Jaruzelski nie jest bohaterem mojej bajki, ale tak jak w życiu nie ma ideałów – nie ma też skończonych łajdaków. Jednak dziś szczerze dziękuję Generałowi za podjęcie tej odważnej decyzji. Zwłaszcza że byłem wtedy małym dzieckiem, poważnie chorowałem i nie wiem, jakie by były moje dalsze losy w kraju pogrążonym w chaosie.
Panie Ministrze Sikorski! Wielokrotnie szczycił się Pan publicznie zasługami w walce przeciwko Rosjanom w Afganistanie. W związku z tym proponuję, zamiast wysyłać polskich żołnierzy do Afganistanu na pewną i niepotrzebną śmierć, jedź Pan sam. To będzie wielka korzyść dla ojczyzny! S.L., Kazimierz Biskupi
Księża są różni W mojej byłej parafii rządy od kilku lat sprawuje trzeci proboszcz. „Pontyfikaty” poprzedników trwały po 25 lat z hakiem. Pierwszy „zasłużył” na pseudonim „dyrektor banku”, drugi otrzymał przydomek
21
„Zdzisław zdzierca”, obecny duszpasterz, wizytując swoich parafian, dostrzegł u wielu niedostatek, a nawet biedę. Dlatego ogłosił akcję „pomożemy naszym braciom”. Zamożniejsi parafianie przynoszą do salki katechetycznej produkty spożywcze, ubrania, a panie społeczniczki z proboszczem robią paczki. Dary te proboszcz rozwozi potrzebującym – własnym samochodem! Jego przydomek to „nasz Boguś”. Lek
Nieporozumienie W poprzednim numerze „FiM” wydrukowaliśmy reklamę książki zawierającą „Protokoły Mędrców Syjonu” i Czytelnicy zatrzęśli się ze słusznego oburzenia: „Jak możecie wpisywać się w antysemicki chór Rydzyka?! – pisali w e-mailach. Spieszymy tedy wytłumaczyć się z niezręczności. Otóż reklamowane dzieło jest stricte krytycznym i demaskatorskim opracowaniem „Protokołów”. Jeśli dobrze przyjrzeć się reprodukcji książki, to widać, że jej podtytuł brzmi: „Największe kłamstwo w historii świata”. Niemniej przyznajemy, że na pierwszy rzut oka Czytelnik mógł odnieść wrażenie, że zwariowaliśmy i z zaprzysięgłych humanistów zmieniliśmy się nagle w ksenofobów. Cóż... pozostaje nam tylko przeprosić za niezamierzoną niejasność przesłania reklamy! Redakcja
Życzenia noworoczne Wszystkim Członkom i Sympatykom RACJI Polskiej Lewicy oraz Czytelnikom „FiM” życzymy zdrowia i samych sukcesów w 2007 roku. Zarząd Krajowy
Od redakcji: Bardzo dziękujemy, księże Janie, za list będący pokłosiem artykułu „Ecce ksiądz” („FiM” 43/2006).
22
Nr 51/52 (355/356) 22 XII 2006 – 4 I 2007 r.
CZUCIE I WIARA
Święta Bożego Narodzenia, obchodzone przez większość chrześcijan, a nawet ateistów, to nie tylko krzątanina, zakupy, ale też okazja do odpoczynku i spotkań w gronie najbliższych. To okazja, aby cofnąć się do początków, do zapowiedzi przyjścia Chrystusa, miejsca i czasu Jego narodzin oraz znaczenia tego wszystkiego, co wydarzyło się przed ponad dwoma tysiącami lat.
wyjaśnia rozbieżności w opisach narodzenia Jezusa. Trudno bowiem pogodzić relacje z Ewangelii Łukasza (rozdz. 2) z Ewangelią Mateusza (rozdz. 2). Jak to wytłumaczyć? Chociaż odpowiedź na to pytanie nie wszystkich usatysfakcjonuje, wiele wskazuje na to, że Mateusz, rozumiejący dobrze mentalność ówczesnych Żydów, przedstawił po prostu swoją historię w kontekście żydowskich oczekiwań. Wykorzystał zapowiedzi starotestamentowe (Lb 24. 17; Ps 68. 30; 72. 10–11; Iz 60. 3) oraz przekonanie o rychłym urzeczywistnieniu się nadziei mesjańskich, aby zwrócić uwagę na ostateczny skutek przyjścia Mesjasza – uniwersalizm Ewangelii i wypełniające się proroctwa – do których tak często się odwoływał. Chociaż więc wszystko to,
,,I znowu zapiał kur”, t. I). Skąd zatem wzięła się tak dobrze wszystkim znana data grudniowych świąt? Odpowiedź jest jednoznaczna: została zaadaptowana z kultów pogańskich. W ,,Historii Kościoła” ks. dr Józefa Umińskiego czytamy: ,,W pierwszej połowie IV w. powstaje na Zachodzie święto Bożego Narodzenia, którego celem m.in. jest zastąpić pogańską uroczystość natalis solis invicti” (t. I, s. 241). Dodajmy jedynie, że owa ,,pogańska uroczystość” związana była z dniem narodzin Mitry – perskiego bóstwa solarnego – któremu poświęcony był również pierwszy dzień tygodnia – dies solis (dzień słońca – niedziela), który podobnie został uświęcony przez nowo powstały Kościół rzymski w czasach cesarza Konstantyna.
Zapomina się o tym, co najważniejsze. Zapomina się o celu narodzenia Chrystusa. O tym, że narodził się On i na to przyszedł na świat, aby dać świadectwo prawdzie (J 18. 37), objawić Boga (Mt 11. 27; J 1. 18) i rzeczywisty stan człowieka (Łk 5. 8). „Nie przyszedł bowiem wzywać sprawiedliwych, lecz grzeszników” (Mt 9. 13, por. Łk 5. 8; 15. 2). Przyszedł jako ,,światłość, która oświeca każdego człowieka” (J 1. 9), ,,aby nie pozostał w ciemności nikt, kto wierzy we mnie” (J 12. 46). Przyszedł zatem rozproszyć ciemności zła, grzechu, beznadziejności i cierpienia. Przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło (Łk 19. 10, por. 4. 18; 1 Tm 1. 15). Przyjście Chrystusa było więc czasem Bożego nawiedzenia, wezwania do odnowy duchowej i moralnej, czasem Bożej ingerencji, po
i radosnych dni, lecz w zupełnie innym celu – ,,aby zbawić to, co zginęło” (Mt 18. 11) i ,,aby wyzwolić wszystkich tych, którzy z powodu lęku przed śmiercią przez całe życie byli w niewoli” (Hbr 2. 15). Tylko wtedy, gdy On wyzwala i przynosi otuchę i pociechę, można mówić o prawdziwym pokoju i radości. Oto prawdziwy cel Jego narodzin. Jak mówi jedna pieśń: „Ziemio, ziemio, posłuchaj Boga swego. Ziemio, ziemio, nie odrzucaj Syna Jego. Ten, co w Betlejemskim narodził się żłobie – musi się narodzić dzisiaj w tobie”. Bez tych bowiem narodzin wszystkie święta mijają się z celem. Należy to podkreślić nie tylko dlatego, że grudniowe święta mają rodowód pogański, że pierwsi chrześcijanie nie obchodzili do czwartego stulecia roczni-
O narodzeniu Pańskim Mówiąc o zapowiedziach i miejscu narodzenia oczekiwanego przez Żydów Mesjasza, nie sposób tu pominąć przynajmniej jednego z najważniejszych proroctw dotyczących tego wydarzenia. W Księdze Micheasza czytamy: ,,Ale ty, Betlejemie Efrata, najmniejszy z okręgów judzkich, z ciebie mi wyjdzie ten, który będzie władcą Izraela. Początki jego od prawieku, od dni zamierzchłych” (Mi 5. 1). Tekst ten zwraca uwagę na trzy ważne sprawy. Po pierwsze – mówi o Betlejemie Efrata, czyli miasteczku judzkim, oddalonym około 8 km na południe od Jerozolimy (Rdz 35. 19; Rt 4. 11), w przeciwieństwie do innej miejscowości o tej samej nazwie, położonej w Galilei (Joz 19. 15). Mówi więc o bardzo małym miasteczku, z którego pochodził Dawid (1 Sm 16. 1; 17. 12) oraz Jezus (Mt 2. 4–6; Łk 2.4–7; J 7. 42). Po drugie – sama nazwa Betlejem (hebr. Bet lechem, ,,dom chleba”) nasuwa skojarzenia z Jezusem również z innego powodu – Chrystus nazywał bowiem siebie chlebem żywota (J 6. 35). I po trzecie – tekst ten zapowiada, że prawdziwy władca Izraela, który jednocześnie będzie światłością dla narodów (Iz 42. 6; 49. 6), będzie wywodził się z narodu żydowskiego, z królewskiego rodu Dawida. Sława, jaką cieszy się Betlejem wśród chrześcijan i Żydów mesjanistycznych, wiąże się więc – jak podają Ewangelie – z narodzeniem Jezusa w mieście Dawida. Trzeba zaznaczyć, że poza tym, co na ten temat mówią Ewangelie, niewiele – niestety – wiemy o tych wydarzeniach. Ewangelie bowiem – chociaż zawierają cenne informacje dotyczące działalności Jezusa – nie są biografiami we współczesnym tego słowa znaczeniu. Różnią się nawet między sobą, ponieważ każda z nich powstała w innym czasie i z myślą o innym odbiorcy. Przykładem tego jest Ewangelia Mateusza, która skierowana była głównie do Żydów. Ten fakt też w jakimś stopniu
o czym pisze (mędrcy ze Wschodu), mogło się zdarzyć, milczenie pozostałych Ewangelii na ten temat wskazuje raczej, że relacja Mateusza jest typowym przykładem interpretacji, a nie opisem realnego wydarzenia. Taką możliwość dopuszcza również znany badacz Nowego Testamentu – Charles H. Dodd – który twierdzi, że ewangeliści „mogli parafrazować jakieś powiedzenie, aby je bliżej dostosować do istniejącej sytuacji, która mogła być odrębna od tej, w jakiej owe słowa po raz pierwszy zabrzmiały. Mogli również dołączyć komentarz, który potem stawał się częścią tradycji” (,,Założyciel chrześcijaństwa”, s. 24). Czytając więc Ewangelie, musimy pamiętać, że nie wszystko, co jest w nich zawarte, jest takie oczywiste i jednoznaczne, jakbyśmy sobie tego życzyli. Podobnie jest z czasem narodzin Jezusa. Nie znamy dokładnej daty tego wydarzenia. Chociaż w pewnym przybliżeniu o czasie tym – jak wierzyli pierwsi chrześcijanie – pisał już prorok Daniel. Wskazywał on jednak bardziej na początek i koniec działalności Mesjasza, kiedy to „Pomazaniec będzie zabity” niż na datę Jego urodzin (Dn 9. 25–26). Według Ewangelii wiemy tylko tyle, że Jezus urodził się pod koniec panowania Heroda Wielkiego, który zmarł na przełomie marca i kwietnia w 4 roku p.n.e. – jak podaje Józef Flawiusz. Przypuszcza się, że narodziny Jezusa mogły mieć miejsce pomiędzy 7 a 6 rokiem p.n.e. Nie znamy więc dokładnie ani roku, ani miesiąca, ani dnia narodzin Jezusa. Według Ewangelii Łukasza można jedynie wnioskować, że musiało ono mieć miejsce w czasie wypasu owiec, tj. w okresie od marca do końca listopada, czyli poza zimową porą roku (Łk 2. 8–20, por. J 10. 22). Dlatego też jeszcze ,,około roku 200 – jak pisze Klemens Aleksandryjski – za dzień narodzin Chrystusa jedni uważali 19 kwietnia, inni 20 maja, sam Klemens dopatrywał się właściwej daty w dniu 17 listopada” (Karlheizn Deschner,
Grzech pierworodny (wg Michała Anioła) – pierwsza zapowiedź narodzenia Tego, który zmiażdży głowę węża, tj. szatana
Cokolwiek by powiedzieć o intencjach ustanowienia święta Bożego Narodzenia, jedno jest pewne: Biblia nie zna takiego święta i nie daje podstaw dla jego ustanowienia, tym bardziej że są to święta o rodowodzie pogańskim (por. 1 Krl 12. 32–33). Jednak nie chodzi tu tylko o datę. W przypadku bowiem tzw. świąt Narodzenia Pańskiego dominuje nie tylko błędna doktryna, ale również – w większości przypadków – niewłaściwe nastawienie i oczekiwanie. Musi być choinka, dwanaście dań, prezenty, okazjonalne kolacje dla biednych i bezdomnych (o których najwięcej mówi się przed Wigilią), no i oczywiście śnieg, bo ,,cóż to za święta bez śniegu?”. Tak jakby narodziny Jezusa miały coś wspólnego z choinką i śniegiem!
której historia narodu żydowskiego i całego świata mogła potoczyć się inaczej, gdyby ów naród wybrany „poznał czas nawiedzenia swego” (Łk 19. 44, por. J 1. 11). A że stało się inaczej, „Syn Człowieczy (...) oddał życie swoje na okup za wielu” (Mt 20. 28). Przyszedł bowiem, aby w ten czy w inny sposób „zniweczyć dzieła diabelskie” (1 J 3. 8) i „stworzyć w sobie samym z dwóch jednego nowego człowieka i pojednać obydwóch z Bogiem w jednym ciele” (Ef 2. 15–16). Ilekroć więc mówimy o narodzinach Jezusa, najważniejsze pytanie, jakie winniśmy sobie zadać, nie dotyczy Heroda, mędrców czy dnia narodzin Jezusa, lecz: czy i jaki ma ono sens dla mnie? Jezus bowiem nie przyszedł dla ,,świątecznej” choinki, zupy grzybowej i trzech spokojnych
cy narodzin Pańskich, że obchodzenie urodzin aż do II wieku było czymś obcym narodowi żydowskiemu, że wspomniane święta są karykaturą ewangelicznego przesłania o Chrystusie, ale również dlatego, że coraz częściej ludzie chcą świętować bez Boga, przy jednoczesnym odwoływaniu się do Niego. I jeszcze jedno: nieznany rok, miesiąc i dzień narodzin Jezusa wskazuje również na Jego powtórne przyjście. Podobnie jak w przypadku Jego narodzin, również „o tym dniu i godzinie nikt nie wie; ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko sam Ojciec” (Mt 24. 36). Drugie przyjście Jezusa Chrystusa – podobnie jak pierwsze – nastąpi więc niespodziewanie. Czy jestem gotowy na Jego przyjście? Czy Chrystus narodził się we mnie? O takim właśnie „narodzeniu” pisze Roman Brandstaetter w swojej ,,Przypowieści o Narodzeniu Pańskim”. Przypomnijmy ją sobie. W pewnym człowieku narodził się Chrystus. Ale ów człowiek nie słyszał Anielskich harf Ani śpiewu pasterzy, Ani nie przyniósł Chrystusowi w darze Złota i mirry. (...). Ani nie uważał się za mędrca Ofiarował Mu natomiast Swoją samotność, Swoje cierpienia, Swoje grzechy, Swoją biedę, Swoje upadki, Po prostu Wszystko, co posiada. Powiedział: – Ty zawsze polujesz na człowieka, Panie. Upodobałeś sobie mnie, Chociaż nie wiem dlaczego... Tak narodził się Chrystus w pewnym człowieku. (,,Przypadki mojego życia”, s. 318). BOLESŁAW PARMA
Nr 51/52 (355/356) 22 XII 2006 – 4 I 2007 r.
Legaliści Hipokryzja jest jednym z najczęstszych powodów odrzucania chrześcijaństwa. Jak wykazują sondaże, ci sami ludzie, którzy popierają tzw. wartości rodzinne, często maltretują swoje dzieci, zdradzają żony, a nawet są uwikłani w seksskandale czy pornografię. Za to zawsze można ich spotkać w kościele! Bo hipokryzję z natury wspiera legalizm, który wytwarza pewien system zachowań, by ukryć to, co jest wewnątrz człowieka. Jezus bardzo poważnie traktował niebezpieczeństwo trującego legalizmu. To zagrożenie jest trudno uchwytne, nie daje się łatwo zidentyfikować i ciężko z nim walczyć. Dlatego Chrystus tak zdecydowanie występował przeciw faryzeuszom. Legalizm stanowi obecnie takie samo zagrożenie, jakim był na początku naszej ery, choć przybiera nieco inne formy. Dlaczego jest tak groźny? Bo tam, gdzie się pojawia, umiera duchowość i ginie prawdziwa pobożność, która jest sednem ewangelii. Legalizm prowadzi do skupiania życia religijnego na obrzędach zamiast na bliźnim. To właśnie pragnął uzmysłowić żydowskim legalistom Jezus, gdy im wyrzucał: „Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy, że dajecie dziesięcinę z mięty i z kopru, i z kminku, a zaniedbaliście tego, co ważniejsze w zakonie: sprawiedliwości, miłosierdzia i wierności. Te rzeczy należało czynić, a tamtych nie zaniedbywać” (Mt 23. 23). Jezus nie potępił obrzędów, skoro sam Bóg zlecił je narodowi hebrajskiemu. Potępił natomiast postawę ludzi, którzy ceremonie uczynili centrum pobożności, zapominając o stosunku do drugiego człowieka, zwłaszcza o miłosierdziu i przykazaniu miłości. Bo w centrum Bożego dzieła jest zawsze człowiek, a nie rytuał. Spełniona ofiara to nie cotygodniowa wizyta w kościele, lecz wypełnienie wezwania: „Uczcie się dobrze czynić, przestrzegajcie prawa, brońcie pokrzywdzonego, wymierzajcie sprawiedliwość sierocie, wstawiajcie się za wdową!” (Iz 1. 17). Każda inna ofiara jest – jak słowami Izajasza mówi Bóg – daremna, a nasze święta i religijne uroczystości stały się dla Boga tylko ciężarem (zob. Iz 1. 13–14).
Na pokaz Wyrażanie miłości do Boga przekształca się u legalistów w chęć wywarcia wrażenia na innych. Ale Jezus potępił przywiązanie faryzeuszy do tego, co zewnętrzne: „Oczyszczacie to, co jest na zewnątrz kubka i misy, ale to, co jest wewnątrz was, pełne jest łupiestwa i złości” (Łk 11. 39). Ludzie religijni obnosili się w tamtych czasach (i nie tylko wówczas) ze swym
samoumartwieniem: mizerny wygląd miał dawać do zrozumienia, że poszczą, głowy posypane popiołem miały świadczyć o ich rozmodleniu, a paradowanie z przywiązanymi do czoła zawiniątkami z fragmentami Tory (por. wielkie krzyże i różańce noszone przez biskupów czy zakonników) – o ich głębokiej pobożności. Ale w Kazaniu na Górze Jezus zdemaskował te niegroźne na pozór praktyki: „Gdy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak to czynią obłudnicy w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. (...) A gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy, gdyż oni lubią modlić się, stojąc w synagogach i na rogach ulic, aby pokazać się ludziom; (...) A gdy pościcie, nie bądźcie smętni jak obłudnicy; szpecą bowiem twarze swoje, aby ludziom pokazać, że poszczą. (...) Baczcie też, byście pobożności swojej nie wynosili przed ludźmi, aby was widziano; inaczej nie będziecie mieli zapłaty u Ojca waszego, który jest w niebie” (Mt 6. 2, 6, 16, 1). Lew Tołstoj, który przez całe życie zmagał się z legalizmem, wiedział, jak słaba jest religia oparta na zewnętrznych przejawach. Uważał, że wszystkie systemy religijne mają tendencje do hołdowania ustalonym systemom norm zewnętrznych i do moralizatorstwa. Jezus przeciwnie – nie ustalił szczegółowego pakietu przepisów dla swych naśladowców, aby mogli ciągnąć satysfakcję z ich przestrzegania. Nigdy bowiem nie będzie można niczego osiągnąć wobec tak radykalnych wymagań jak te dwa: „Będziesz miłował Pana Boga swego, z całego serca swego i z całej duszy swojej, i z całej myśli swojej” (Mt 22. 37); „Bądźcie wy tedy doskonali, jak Ojciec wasz niebieski doskonały jest” (Mt 5. 48). Jak wyrażać miłość do Boga i jak być doskonałym? Tyle błędnych zachowań przetoczyło się już na tym polu przez chrześcijaństwo! A odpowiedź jest taka prosta – podał ją Jezus, opowiadając historię o miłosiernym Samarytaninie (Łk 10. 29–37). Bogu najlepiej oddaje się cześć przez czyste i współczujące serce. Ot, co znaczy być doskonałym – kochać nawet nieprzyjaciela
CZUCIE I WIARA (zob. Łk 6. 27–36). A my, współcześni chrześcijanie? Grzeszymy pychą i wyniosłością. Brukamy religię pomstą i nienawiścią, ciągłą żądzą rozliczeń. Nie ustaniemy, póki nam się nie wypłacą co do ostatniego... A wszystko to czynimy z uniesionym sztandarem, na którym wyryto: w imię „wartości chrześcijańskich”. O, jak smutna to pomyłka!
Zero tolerancji Kiedy litera Prawa zaczyna dominować nad jego duchem, przybiera ono postać skrajności i prowadzi do poszerzania pola nietolerancji, a czasem budzi potwora ekstremizmu. Przestrzeń dla wolności, którą pozostawił swym uczniom Chrystus, zostaje zajęta przez tysiące drobiazgów, które mają prowadzić do (pseudo)doskonałości. To miał na myśli Jezus, gdy oskarżał faryzeuszy: „Biada, bo obciążacie ludzi brzemionami nie do uniesienia” (Łk 11. 46). Wszystko, co za pośrednictwem Mojżesza powiedział Bóg, uczeni w Piśmie mogli ulepszyć. Sabat, który miał być dniem odpoczynku, czasem odnowy duchowej przez szczególną łączność ze Stwórcą, religijni przywódcy uczynili niemożliwym do zachowywania, nie mówiąc już o czerpaniu z tego święta radości. Nie wolno było podnieść owocu, który spadł z drzewa, bo tłumaczono to jako udział w żniwach, czyli w pracy; zabronione było spożywanie jaj, które kury zniosły w sabat; noszenie sakiewki uznawano za pracę; grzechem było leczenie i używanie w sabat lekarstw; kobieta nie mogła w tym dniu przeglądać się w lustrze (co by się stało, gdyby ujrzała siwy włos i uległa pokusie wyrwania go... więc również pracy?). Od rabinicznych ciężarów nie były też wolne inne sfery życia. Rabin Eliezer, zwany Wielkim, określił nawet, jak często zwykły robotnik, poganiacz osłów czy żeglarz mogą uprawiać seks ze swoją żoną! Trzecie przykazanie: „Nie nadużywaj imienia Pana Boga twego” (Wj 20. 7) stało się zakazem używania imienia Pana w ogóle i do dziś Żydzi uważani za bardzo pobożnych piszą B-g zamiast Bóg i nigdy nie wymawiają tego słowa. Przykazanie: „Nie cudzołóż” rozszerzono na zakaz rozmawiania z zamężnymi kobietami, a nawet patrzenia na nie. Religijni przywódcy Izraela skupili się na „ulepszaniu” Pana Boga, doskonaleniu formy oraz wszelkich zakazów i nakazów, gubiąc ducha i sens swej religii. Zresztą podobnie czynili potem zagubieni chrześcijanie, gdy udawali się do zakonów, żywili się tylko chlebem i wodą, nosili na biodrach jedynie przepaski splecione z cierni czy też izolowali się jak Szymon Słupnik, który spędził na szczycie słupa 37 lat, padając codziennie na twarz 1244 razy. A Jezus? Jak się zachowywał? Nie silił się specjalnie na szacunek dla tych frędzelków od zakonu. Uzdrawiał w sabat, pozwalał uczniom
łuskać ziarno na polu, gdy byli głodni, rozmawiał z kobietami, jadł z „nieczystymi”. A to wszystko przysparzało Mu niemało kłopotów. Zresztą nie krytykował faryzeuszy za skrajności same w sobie, bo pewnie nie zawracał sobie głowy tym, co jedzą i ile razy myją ręce, ale martwił się, że taką postawę – koncentracji na nieważnych błahostkach – narzucają innym. Ci sami nauczyciele, którzy oddawali tak skrupulatnie dziesięcinę z przypraw kuchennych, nie mieli nic do powiedzenia o niesprawiedliwości i ucisku w Palestynie. A kiedy Jezus uzdrowił chorego w sabat, jego krytykom bardziej zależało na legalności procedury niż na chorym człowieku. Swoje koszmarne oblicze odsłonił legalizm całkowicie podczas egzekucji Jezusa – planując największą zbrodnię w historii, jego oskarżyciele zrobili wszystko, żeby zdążyć przed Paschą i nie złamać przepisów sabatu, czyli żeby legalistycznej procedurze stało się zadość! Wiele mówimy dziś w kościołach na temat fryzur, biżuterii czy muzyki, ale mało uwagi poświęcamy potrzebującym. Jesteśmy często zbyt zajęci mierzeniem długości spódniczek, by myśleć o głodzie na świecie. Na tle jakichś błahostek mamy dziś obsesję, a jakże ważnych kwestii Prawa – miłosierdzia, sprawiedliwości i wierności – nie dostrzegamy! Czy Boga bardziej obchodzą kolczyki w nosie, czy moralny upadek zeświecczonych ludzi? Muzyka alternatywna – czy głodne dzieci na ulicy, tuż obok? Sposób uwielbiania – czy plotkarstwo, nienawiść i obojętność? Oto prowokacja, do jakiej kilkakrotnie uciekał się jeden ze współczesnych mówców chrześcijańskich, Tony Campolo, podczas spotkań z młodzieżą akademicką: „W raporcie ONZ stwierdzono, że ponad 10 tys. ludzi umiera z głodu każdego dnia, a większość z was gówno to obchodzi! Ale o wiele tragiczniejsze jest, że większość z was daleko bardziej przejęła się tym, że właśnie powiedziałem gówno, niż faktem, że dziś umrze z głodu kolejne 10 tys. ludzi”. I rzeczywiście – niemal w każdym przypadku Campolo dostawał list krytykujący jego ordynarny język. Nigdy ani słowem nie wspomniano o głodzie.
Dumni i samowystarczalni Legalizm zaszczepia w człowieku poczucie dumy. Prowadzi do przekonania o własnych zasługach przed Bogiem i do pychy konfesyjnej. To nie tyle syn marnotrawny z przypowieści Jezusa się zagubił, co jego starszy brat, przekonany o swej wyższości, o tym, że już sobie na wszystko zasłużył, zapracował. Młodszy syn nie miał żadnych podstaw do duchowej dumy. Przegrał według wszelkich norm duchowego współzawodnictwa. Mógł polegać jedynie na łasce. Oczywiście,
23
Boża miłość i przebaczenie ogarniały również starszego syna, ale ten był zbyt zajęty porównywaniem się z bratem utracjuszem i wywyższaniem się, by odkryć prawdę o sobie. Jak stwierdził Henri Nouwen w „Powrocie syna marnotrawnego”, „trudno precyzyjnie określić zagubienie rozgoryczonych »świętych«, ponieważ wiąże się ściśle z pragnieniem bycia dobrym i cnotliwym”. Nouwen, który całe życie skupiał się na tym, by nie popełniać błędów, unikać pokus i być wzorem dla innych, wyznaje: „Im bardziej zastanawiam się nad starszym synem, tym wyraźniej postrzegam, jak głęboko zakorzeniona jest we mnie ta forma zagubienia i jak trudno jest stamtąd powrócić do domu. Powrót do domu ze zmysłowej eskapady wydaje się znacznie łatwiejszy od powrotu z krainy zapiekłego gniewu, która rozciąga się w najgłębszych zakamarkach mej istoty”. Duchowe gry, w które bawimy się, a które w wielu przypadkach zaczynają się od najlepszych intencji i motywacji, mogą chytrze odwieść nas od Boga, ponieważ w rzeczywistości odwodzą od łaski. To nie tyle poprawne zachowanie, co raczej opamiętanie prowadzi do ogrodu łaski i pozwala nam odpowiedzieć na miłość Boga. Bo przeciwieństwem grzechu nie jest cnota, a łaska. Rozwiązaniem kwestii grzechu nie jest narzucanie coraz bardziej wymagających norm zachowania, lecz poznanie Boga. Jak słusznie zauważa Philip Yancey, legalizm stoi niczym sekspanienka na poboczu wiary, kusząc nas łatwiejszym rozwiązaniem. Nie może jednak dać tego, co najważniejsze, a o czym pisał apostoł Paweł do współczesnych mu legalistów: „Albowiem Królestwo Boże to nie pokarm i napój, lecz sprawiedliwość i pokój, i radość w Duchu Świętym” (Rz 14. 17). Na pierwszy rzut oka legalizm wydaje się trudny w praktyce, dlatego legaliści budzą często podziw swą skrupulatnością i osiągniętym „poziomem duchowym”. Ale w rzeczywistości to wolność w Chrystusie jest trudniejszym sposobem życia. Bo stosunkowo łatwo jest nie mordować, ale dużo trudniej wyjść do ludzi z miłością. Łatwo chodzić do kościoła co tydzień, ale trudno kroczyć z Bogiem na co dzień. Łatwo pamiętać swoje osiągnięcia, ale trudno naprawiać zaniedbania. Tymczasem prawdziwa duchowość to świadomość tego, co się zaniedbało, a nie tego, co się osiągnęło. Pamiętajmy o tym wszystkim każdego dnia i podczas tegorocznych świąt Bożego Narodzenia, pełnych wszechobecnego, katolickiego legalizmu. I oby Chrystus narodził się w naszych sercach, bo na ołtarzach i tak się nie pojawi. On bowiem bardziej miłosierdzia pragnie niż ofiary. PAULINA STAROŚCIK Artykuł powstał na podstawie książki Philipa Yanceya pt. „Zaskoczeni łaską”, Wydawnictwo Credo, Katowice 2003.
24
B
Nr 51/52 (355/356) 22 XII 2006 – 4 I 2007 r.
RACJONALISTKA
udżet. Najbardziej upolityczniona z ustaw. Decyduje o tym, czy społeczeństwo będzie zaciskać pasa, czy korzystać ze wzrostu gospodarczego. W odróżnieniu od obietnic wyborczych i zawartych w exposé premiera, informuje o rzeczywistych zamierzeniach zwycięskiej partii. Pokazuje priorytety państwa. W tym roku, oczywiście, państwa K. Murem stoi za nimi kaczoprawicowa koalicja. Partie okołoPiSowe, osłabione wynikiem wyborów samorządowych, skompromitowane aferami, nie mają innego wyjścia. W razie wcześniejszych wyborów, przestaną istnieć. Brną w poparcie dla Wielkich Braci w nadziei, że do 2009 roku coś się odmieni. Tymczasem używają życia. Zadają szyku rządowymi limuzynami, płacą służbowymi kartami kredytowymi, szpanują ochroną. Władza wciągnęła ich niczym narkotyk. Dała pewność siebie, butę, arogancję. Zmieniła najprostsze czynności. Już nie chodzą, nie siedzą, nie mówią, nie biorą udziału i nie pracują, tylko kroczą, zasiadają, przemawiają, zaszczycają i piastują. Mają małżonki (zazwyczaj), nieustający w zachwytach dwór i co zamarzą lub wymuszą. Idą na występy w mediach, rauty, bankiety albo po prostu w Polskę. Wpadają w samouwielbienie. Nie znoszą krytyki. Zwłaszcza słusznej.
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Budżet BMW Im bardziej niezasłużenie dostali od losu prezent władzy, tym bardziej upajają się pozycją, wpływami, możliwościami. Pozwalają sobie na wszystko. Prawa nie przestrzegają z zasady, co czasem wywołuje kwasy, ale na tym się kończy. Przynajmniej dopóki mają władzę. Niewykluczone, że myśl o jej utracie przebiła się do świadomości koalicji w czasie głosowania 42 poprawki do budżetu. Dylemat: dać na więzienia czy na szkolnictwo wyższe, rozstrzygnęła na korzyść więzień. Trudno się dziwić. Studentami już raczej nie będą. Trochę kapnęło też szpitalom, żeby w razie czego było gdzie iść na odwyk od władzy lub przerwę w wykonywaniu kary. Nowa klasa lumpenpanów traktuje państwo jak łup wojenny lub prywatny folwark. Zawłaszcza wszystkie państwowe instytucje i urzędy. Wyrzuca ludzi kompetentnych, żeby zrobić miejsce dla swoich. W czasach rządu AWS-UW
Jarosław K. zdiagnozował ten program jako TKM (Teraz, k..., My). Po wyborach 2005 wprowadził jego modyfikację – TMK (Teraz My, Kaczyńscy). I wszyscy ludzie prezydenta, a raczej premiera. Nie ma tego dużo. W dodatku są bierni, mierni, ale wierni. Na niższe szczeble jeszcze się coś znajdowało. Przy wyższych
zaczynały się schody. Trochę się ratowali byłą kadrą PZPR. W końcu zrezygnowali z konkursów na stanowiska. Służbę cywilną zastąpili państwowym zasobem kadrowym. Stanowią go sami swoi, tyle że Kargul się załapał, a Pawlak już nie. Nie spełniał kryterium BMW. Budżet, zachwalany przez wicepremier Gilowską, nie pozostawia złudzeń co do intencji rządzących. Chcą państwa represyjnego, w którym pieniądze są przeznaczane głównie na zaufanych urzędników, aparat ścigania, więzienia. Nie żeby poprawić w nich warunki, ale żeby pomieścić więcej skazanych. Zamiast 3 milionów mieszkań jest 300 milionów złotych na BMW. Biernych, miernych, ale wiernych ludzi koalicji. Dostaną nowe stanowiska, dobre pensje, premie i dodatki.
Będą bezwolni jak Fotyga, dyspozycyjni jak taxi-Jurgiel, pogonieni, gdy się wyłamią i przywróceni do łask, jak skruszeją. Istny bizantyjski dwór utrzymywany kosztem stypendiów dla dzieci z ubogich rodzin, emerytur i rent. Pański stół jest na tyle bogaty, że ciemnemu ludowi skapną jakieś resztki. Wizerunek łaskawego pana podtrzymają różne Włoszczowe-bis. Dodatkowo będą IPN-owskie igrzyska, a może jeszcze i dekomunizacyjne. Seksafery zapewnią politycy koalicji indywidualnie, acz także za pieniądze z budżetu. Wszyscy chcemy państwa taniego, ale drogiego naszym sercom. Od kaczoprawicy dostajemy kosztowne. Dlatego SLD nie poparło budżetu BMW. PiS twierdzi, że to wspaniały prezent dla Polaków na Boże Narodzenie. Nie sądzę. Nie dlatego, żebym nie była sądzona. Tego pewnie nie uniknę, skoro w IV RP przedstawiona w nienagannej formie konstatacja faktów stanowi obrazę majestatu niemiłościwie nam panującego prezydenta. Moim Kochanym Czytelnikom życzę Wesołych Świąt, żałując, że w naszej polskiej polityce wesoło jest tylko z powodu kompromitujących wypowiedzi najwyższych władz. JOANNA SENYSZYN PS Zapraszam do czytania mojego bloga: www.senyszyn.blog.onet.pl
Prawy do lewego, lewy do prawego W mijającym roku zapanowała moda na prowadzenie blogów politycznych, publicznie dostępnych dzienników pisanych przez znane osoby. Na portalu onet.pl można m.in. znaleźć przemyślenia dwóch postaci z przeciwległych biegunów polskiej sceny politycznej: posłanki Joanny Senyszyn i Wojciecha Wierzejskiego. Oto fragmenty, które wydały nam się najciekawsze (zachowano pisownię oryginału). O Wojciechu Wierzejskim Joanna Senyszyn (J.S.): – Nietuzinkowy umysł, choć na pewno nie piękny. Jeszcze wczoraj chluba wszechpolaków. Nadzieja LPR. Nieustraszony pogromca gejów, ze względów moralnych i higienicznych. Fryzjer amator golenia głów cudzołożnikom i feministkom. Tylko nieznacznie przegrał z Waldemarem „Majorem” Fydrychem z komitetu „Gamonie i Krasnoludki”, na którego głos oddało 0,4 proc. wyborców. Pisze: „odbudujemy się i odrodzimy szybko”. Oceniając po jego dotychczasowych sukcesach reprodukcyjnych, raczej wątpliwe. Wojciech Wierzejski (W.W.): Poproszony przez kilku młodych ludzi o zrobienie zdjęcia, podszedłem pod scenę i pozwoliłem sobie zrobić nawet ich kilka, ot nie zważając, że ci ludzie mają krótkie fryzury, a potem czytam, że tańczyłem ze skinami i nazistami. O politykach prawicowych krajowych lub zagranicznych W.W.: Zmarł gen. Augusto Pinochet. Wielki chilijski bohater narodowy, przywódca
antykomunistycznej krucjaty, człowiek prawy i niezłomny. Miał silną wiarę w Boga i gorącą miłość do swego Narodu. W moich oczach gen. A. Pinochet był i pozostanie Wielkim Człowiekiem. J.S.: Kropkę nad i postawił Niesiołowski. Jak zwykle niedościgniony w głupocie, chamstwie, prostactwie i nienawiści. O wszechpolakach W.W.: Wczoraj Roman napisał list do MW. I nie po to, żeby – jak wmawiają dziś niektóre nienawidzące nas media – odciąć się, ale żeby podpowiedzieć tej organizacji jej właściwą misję. A zawsze było nią formowanie młodego pokolenia w wartościach patriotycznych (narodowych) i katolickich. MW każdego przygarniała, bo nikt inny tego nie robi: MW daje im wartościowe książki, dobry przykład, przymusza do uczęszczania na wykłady prowadzone przez starszych kolegów – studentów. Młodzi, czasem zagubieni, zanim trafili do MW, właśnie dzięki MW są przywracani społeczeństwu jako wartościowi ludzie. Jakaś dziewczyna dwa lata temu była na chuligańskiej imprezie, a potem wstąpiła do MW, czynić wniosek w postaci: LPR to naziści, Giertych za nazizm odpowiada, zdelegalizować MW, usunąć Giertycha z rządu – tego by normalny człowiek nie wymyślił. To musi być umysł szaleńca, psychopaty, albo owładnięty paranoją umysł jakiegoś zagubionego agenta. [Pewna dziewczyna – przyp. redakcji] Zna osobiście jednego chłopaka z Młodzieży Wszechpolskiej i on jest najlepszym uczniem
w szkole i w związku z tym wcale nie jest ta MW taka zła, jak to pokazują media. Unosi rękę w górę, może z głupoty, może dla popisu, czy dla prowokacji, a może po prostu nieświadomie, bo na filmach widział, jak starożytni Rzymianie czy rycerze się pozdrawiali. Na cały świat idą urojone oskarżenia, że w Polsce odradza się jakiś faszyzm. J.S.: Polska potrzebuje dewszechpolacyzacji. Wychowanie młodych Polaków (premier – przyp. red.) oddał w ręce Giertycha Młodszego, który pokazał, co potrafi, wychowując Młodych Wszechpolaków. Wiatr roznosi iskierki nadziei. Matki głupich. Jest chichotem historii, że lecą z palących się na polskiej ziemi swastyk. Trafiły na dobry grunt. Przygotowany przez kilka piw zamówionych znanym, historycznym gestem ręki sztywno wyciągniętej do kelnera. O dziennikarzach piszących o związkach wszechpolaków z neonazizmem W.W.: Pospolite gnidy, sprzedajne prostytutki. Gorzej – robią aferę z niczego, by pogrążyć Polskę. By nas oszkalować przed światem. By dać argumenty naszym przeciwnikom. Przeciwnikom Polski. To nie są zwykłe prostytutki. To volksdeutsche! O rządzie i partiach koalicji J.S.: Sumienia czyste, tylko dlatego, że nie używane. Afera goni aferę. Wszystko się kręci wokół seksu i szmalu.
Tu się szpieguje, nagrywa, filmuje. Zastrasza lub przekupuje. Byle tylko utrzymać się przy żłobie. Proponują przepisy, które są sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem. W.W.: Chcieliśmy cywilizować postkomunistów. I oto co nas za to wielkoduszne serce spotyka – kłamstwa, pomówienia, brutalne lżenie. Jak radzić sobie z codziennymi problemami W.W.: Święty biskup Mikołaj to orędownik w potrzebach materialnych i finansowych. Jeśli komu brak środków do życia, jeśli cierpi dotkliwe potrzeby finansowe, jeśli brakuje pieniędzy na zrealizowanie jakiegoś dobra – można, a nawet powinno się modlić do tego świętego. O Polsce pod rządami Kaczyńskich J.S.: Po dezynfekcji, dezynsekcji, dekomunizacji i deWSIzacji miała być poddana... Stanom Zjednoczonym Ameryki, wychowaniu patriotycznemu i sanacji moralnej. Zostać jedną wielką rodziną. Radia Maryja i TV Trwam. Żywioną ideologiczną papką. Umundurkowioną w second handzie. Jak First Lady. Każde o sobie J.S.: Lubię lato, słońce, wysokie temperatury. Może dlatego często podgrzewam atmosferę. Wrogów rozpalam do czerwoności. W.W.: Stoczyć bitwę, przeżyć przygodę i uratować Piękną – to trzy fundamentalne pragnienia, kryjące się głęboko w sercu każdego mężczyzny. Opracował AC
Nr 51/52 (355/356) 22 XII 2006 – 4 I 2007 r.
KONKURS „FiM”
25
Wielki Konkurs „Faktów i Mitów ” „Na obraz i podobieństwo ” Przyjrzyj się uważnie tej stronie gazety. Co to jest? Brawo! To siatka jako żywo przypominająca puzzle. I już masz za sobą połowę sukcesu, bo to właśnie są puzzle. Na dole siatki (radzimy nakleić ją na twardą tekturkę) znajdują się trzy wydrukowane klocki (elementy) układanki. Każdy z nich ma numer odpowiadający swojemu miejscu na diagramie. Dla przykładu: klocek nr 17 jest przyporządkowany polu o takim samym numerze. Co tydzień będziemy drukować kolejne elementy układanki, a Waszym zadaniem jest staranne ich wycinanie i naklejanie w odpowiednie miejsca na siatkę. W ten sposób tydzień po tygodniu będzie się wyłaniać coraz wyraźniej pewien obraz... A jaki? W tym sęk i Wasze, Drodzy Czytelnicy, zadanie. Na razie możemy podpowiedzieć, że jest to ukryte w puzzlach znane malarskie dzieło. Wygra ten, kto pierwszy odgadnie, o jaki (i czyjego pędzla) obraz chodzi. To jednak (wobec wspaniałości głównej nagrody, a i Waszej niezaprzeczalnej wiedzy) byłoby zbyt proste. Aby sprawę nieco zagmatwać, informujemy, że pewien szczegół na obrazie został zmieniony. Innymi słowy, jakiś fragment dzieła nie wyszedł spod pędzla malarza, tylko jest projekcją wyobraźni naszego grafika. Oto przykład: na wyciętą z „FiM” siatkę naklejacie co tydzień kolejne, powycinane elementy układanki. W pewnym momencie (np. po trzech tygodniach) orientujecie się, że chodzi o obraz... powiedzmy „Rajski ogród”. Na sto procent, ale... jeszcze nie wiecie, czym nasza reprodukcja różni się od oryginału. Naklejacie więc kolejne klocki i... po na przykład dwóch kolejnych tygodniach widzicie, że Ewa zamiast jabłka podaje Adamowi śliwkę. Już prawie wygraliście. Prawie, bo teraz zaczyna liczyć się czas!!! Niezwłocznie postępujecie więc w sposób następujący: 1. Telefonujecie pod numer (0-42) 630-7066 i podajecie ostateczne rozwiązanie (tytuł obrazu, autor oraz szczegół, którym reprodukcja różni się od oryginału). 2. Podajecie swoje imię i nazwisko. 3. Biegniecie na pocztę i czym prędzej wysyłacie na adres „FiM” (ul. Zielona 15, 90-601 Łódź) swoją wyklejankę (wypełnioną do dnia zgłoszenia), jeszcze raz, tym razem na piśmie, podając swoje imię, nazwisko i adres. 1. Kto wygra główną nagrodę – wspaniałą zagraniczną wycieczkę dla dwóch osób (cel i termin do ustalenia z redakcją)? Po pierwsze ten, kto spełni wszystkie warunki konkursu. Po drugie – znajdzie się w gronie 30 osób, które jako pierwsze zadzwonią na redakcyjny numer (0-42) 630-70-66. Po trzecie – zostanie spośród tych 30 osób wylosowany jako zwycięzca. Dla pozostałych konkursowiczów (nie tylko z tej 30.) przewidzieliśmy do wylosowania 10 rocznych prenumerat „Faktów i Mitów”. Zatem do dzieła. Konkurs naprawdę nie jest trudny, a może dać sporo satysfakcji. ¤¤¤ I jeszcze jedno – nie mniej ważne! Rozwiązanie konkursu „Na obraz i podobieństwo” zna w naszej redakcji jedna jedyna osoba – jego pomysłodawca. Zabawa będzie więc Waszym z nim zmaganiem. Trzymamy kciuki.
26
Nr 51/52 (355/356) 22 XII 2006 – 4 I 2007 r.
RUSZ GŁOWĄ
Objaśnienia podano w kolejności innej niż w diagramie. Dla ułatwienia podano długość słów oraz ujawniono wszystkie litery T występujące w krzyżówce. 3-literowe: ... poprawczy – zakład wychowawczy l ani ty, ani ja l biega, nie lata – na końcu świata l borowiec z Indiany l co robi tłok w Suwałkach? l dusiciel w garderobie l futerko bardzo grzeczne dziś l krępuje ruchy muchy l ostry, zagięty – z teczki wyjęty l ryczy na podwładnych l syndrom dnia następnego l szlachetny Anglik l tam „musi”, a w Polsce, jak kto chce l wychodzi z komórki l z wiersza dla niego taka nauka – niech sobie żony podobnej szuka l za linią z samochodów 4-literowe: choroba z kolcami l nie zagada do sąsiada l rejestracja w PIS-ie l siatkarski trener z Uralu l stwór z gór l sumiaste podnośniki l trzyma za pysk l zapewnia zdrowie głowie 5-literowe: bądź gotowy iść poń do głowy l boska tarcza jak ochrona patrona l cały stetryczały l co Lucyper robi z igły? l co łączy kiszki z fajką z maryśki? l co ma pierścionek do orderu? l czarny – nielegalny l eros wspiera tego bohatera l filmowe imię l gdzie są od rana kupcy przy straganach? l gra z jajem l kaszka z nieba l kicz z piekarni l klasyczny język udawaczy l koniec rozpasania l lektyka dla anemika l łykniesz w pubie naprzeciwko l modny prąd l na runo złote miał ochotę l na zimę lub czarną godzinę l nabity w butelkę l nadzieja dla głupich l nie zmusza gości do wyjmowania ości l okularnik l ostry wyrostek l piramidalny Meksykanin l plery siekiery l początek zebrania w zoo l podkładka od świadka l pokój z samochodami l stracony, gdy nos na kwintę spuszczony l stróż tuż, tuż l szanuj zieleń, boś nie ... l szpilka w bucie l ślepa bez wylotu l świat się wali, gdy się pali (pod nogami) l święta w Indiach l święta w restauracji l uprawiany razem z porem l w kinie w Lublinie l wielkość znaczków w drobnym maczku l wstęp do podniebnej podróży l z lokaty lub wynajmu chaty l z łyżew na łowy pobiec gotowy l z miłości bije mocniej l z niezbędnika podróżnika l z PIS, wysłane – nosem wyczuwane l z ręką w sutannie l zabijany zmusza do myślenia l zbiór sur l ziarnko przy ziarnku l zyskowny orzech 6-literowe: bałwan przy bałwanie l co ma ruda ze szpinaku? l do smażenia chrustu l drugi w kościele l dzieli się wiedzą incognito l gania po skosie l jedyne spodnie, w których wciąż modnie l jeleń bez głowy l kiedy sztuka kupca szuka l łże jak bura suka l obelgi z Rzymu l potopowa białogłowa l ściganie na oceanie l tłuste w czwartek l wędlina z maszynki l wypłacone, choć zadanie jeszcze nie skończone l z „Zemsty” w Klarze się zakochał l zbój nad zbójami l zdzierstwo, gdy chwali się rozwali l żuchw bitewny dźwięk 7-literowe: ... złości, gdy każą pościć l biznes z klubem z Mediolanu l cena z ością l co winni grubi zgubić? l dokucza po głośnym dopingu l dół od kół l ekskomunika dla grzesznika l goryle przy rekinie l gra dla pieniędzy l grubymi nićmi szyta l kiedy łupie w kręgosłupie l kiełbaska jak laska l koalicja żółtych i niebieskich l koziołek jak osiołek l ma kota i ambicję, by utrzymać koalicję l nie oblany – do oblania l nie powie ani słowa l niezwykle bogaty skrawek Rzymu z waty l pali się l pełna złota l pieniądze to nie wszystko – są jeszcze brylanty, złoto... l pirackie zajęcie na okręcie l raczej nie przeprosi za to, że donosi l siostry odwiedzinki l stoi w Warszawie dumnie na kolumnie l tam polska zima najdłużej trzyma l tworzy modę z reaktora l uczy od zera l uwodzi Antka l z transparentem pod parlamentem l zielone przyzwolenie l żółty lub biały, w stawie prawie cały Litery z ponumerowanych pól utworzą rozwiązanie – świąteczne życzenia.
? ? ?
1
32
58
? ? ?
2
33
59
?
? ? ? ?
80
3
34
60
81
? ? ? ?
?
?
?
?
?
?
?
?
105
127
106
128
107
129
4
35
61
82
? ? ? ?
5
36
62
83
108
130
? ? ? ?
6
37
63
84
131
?
7
38
? ?
8
39
?
85
? ?
64
?
?
?
86
?
?
?
?
?
?
132
133
111
134
?
65
?
?
?
?
41
?
66
?
67
?
88
?
112
135
?
10
40
87
?
110
9
?
?
109
?
?
113
?
136
11
42
68
89
? ? ? ?
?
?
?
?
114
137
12
?
?
43
69
90
115
138
?
13
?
70
44
14
?
45
?
? ? ?
71
15
46
72
?
?
?
?
?
?
?
?
?
91
116
92
117
139
?
140
? ? ?
93
118
?
16
47
?
17
48
94
? ? ?
73
?
95
?
120
119
141
?
? ?
18
49
74
96
121
?
19
?
?
?
50
?
75
?
97
?
122
?
20
?
76
?
?
51
77
? ? ?
98
?
123
?
?
21
52
78
?
53
?
54
?
100
?
? ?
23
55
?
24
?
?
?
?
?
56
25
?
26
?
27
?
28
?
29
?
30
?
31
57
79
99
124
?
22
125
?
101
102
103
?
104
?
126
?
142
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 49/2006: „Komu post miły, niech gryzie śledzia, pan zje niedźwiedzia”. Nagrody otrzymują: Ola Matuszek z Rybnika, Halina Wilczyńska z Wolina, Tadeusz Witkowski z Kalisza. Gratulujemy! Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 10 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą WYŁĄCZNIE NA KARTKACH POCZTOWYCH na adres redakcji podany w stopce. W rozwiązaniu prosimy podać numer tygodnika oraz adres, na który mamy wysłać nagrody.
Nr 51/52 (355/356) 22 XII 2006 – 4 I 2007 r. Klub Prenumeratora „FiM” Zgodnie z zapowiedzią w ostatnich numerach „Faktów i Mitów”, ogłaszamy konkurs dla prenumeratorów. Warunkiem uczestnictwa w konkursie (poza posiadaniem aktywnej prenumeraty) jest dobra znajomość historii naszego tygodnika. Prosimy o odpowiedzi na następujące pytania: 1. Kiedy dokładnie ukazał się pierwszy numer „Faktów i Mitów”? 2. Ile tomów liczy książka pt. „Byłem księdzem”? 3. Proszę wymienić co najmniej dwóch zastępców Redaktora Naczelnego, którzy pracowali (pracują) w redakcji. Odpowiedzi na pytania przesyłajcie do 15 stycznia (decyduje data stempla pocztowego) na adres: „Fakty i Mity”, ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, z dopiskiem na kopercie „Klub Prenumeratora”. Wśród nadesłanych prawidłowych odpowiedzi rozlosujemy 3 nagrody główne oraz 10 nagród pocieszenia.
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
27
Szukamy pasibrzucha
Oto pierwsze, jakże dorodne owoce naszego konkursu fotograficznego. Zdjęcia nadesłali panowie: Tomasz Sosiński (Częstochowa) i Andrzej Kowal (Łódź). Czekamy na Wasze kolejne propozycje!
Świąteczne rebusy Na początku było Słowo, później słowa, słowa, słowa, a jeszcze po tym... pismo obrazkowe. Co to się musiał napocić taki – dajmy na to – faraon, zanim przeczytał na przykład list od teściowej albo ponaglenie ze skarbówki. Macie okazję wczuć się w jego rolę...
to do
m TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępca red. naczelnego: Marek Szenborn; Sekretarz redakcji: Adam Cioch – tel. (42) 637 10 27; Dział reportażu: Ryszard Poradowski – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Hubert Pankowski; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected]; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze – do 25 lutego na drugi kwartał 2007 r. Cena prenumeraty – 36,40 zł za jeden kwartał; b) RUCH SA – do 25 lutego na drugi kwartał 2007 r. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 1135; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: do 25 lutego na drugi kwartał 2007 r. Cena 36,40 zł. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
28
JAJA JAK BIRETY
Nr 51/52 (355/356) 22 XII 2006 – 4 I 2007 r. Poziomo: 1) maniera, którą się przybiera 5) klęska na całej linii 10) w ręku fotoreportera 11) wokół obrazu 12) areszt jak skrzynia 13) owoc gagatek 14) węgiel lub ruda, którą wydobyć się uda 16) rów wokół zamku 17) indiański namiot 19) cyrkowa scena 22) książka z mapami 25) odwrotnie niż trzeba 27) uciecha po pachy 29) dotkliwa szkoda 32) dokument żeglarza lub wynalazcy 33) gwiazdkowy solenizant 34) koralowa wyspa 35) brzęczy w skarbonce 36) niezdara 37) zdrowy tłuszczyk z wieloryba
Rys. Tomasz Kapuściński
Po świętach Bożego Narodzenia. Rozprawa w sądzie: – Dlaczego chce się pan rozwieść z żoną? – Bo daje mi do jedzenia barszczyk z uszkami, śledzia, karpia, kluski z makiem... – Proszę pana, przecież wszyscy na wigilię jedzą takie potrawy! – Możliwe, ale ona przyrządza mi je codziennie od siedemnastu lat!
Pionowo: 1) bezmyślnie powtarza – co jedna, to i druga 2) mgła nad jeziorem 3) półkolisty zakręt rzeki 4) w turbanie, w karawanie 5) i gołębie, i jastrzębie 6) węgiel w ołówku 7) pora na śniadanie 8) skwarki od kucharki 9) karmelowa w czekoladzie 15) część wyścigu 18) umowa międzypaństwowa 20) cała w kwiatach 21) coś niewielkiego w twórczości Żeromskiego 23) przewodzi grupie w angielskim stylu 24) leczy, robiąc czary-mary 26) dusząca choroba 27) skwar, gdy z nieba leje się żar 28) w nim latają elektrony 30) kant, lecz nie oszustwo 31) kto dziecko na barana bierze i uczy jeździć na rowerze?
Na biegunie północnym spotykają się dwaj Święci Mikołajowie. – Dlaczego jesteś taki smutny? – Bo w tym roku znów wypadło na mnie, że mam roznosić prezenty w Polsce. – Przecież Polacy to wspaniali ludzie! – Możliwe, ale jak wrócę od nich, to znów przez cały rok będę miał kaca!
Nieźle Panie się sprawujesz Jak na razie... więc Ci sprzyja Moherowych tłum beretów „Trwam”, „Mój Dziennik”, i „Maryja” Lecz ostrzegam! Nie kombinuj! I nic nie rób po kryjomu Bo Ci głos odbiorę zaraz Katolicki! W moim domu.
Modlę Panie się o prawdę A jak prośba się nie ziści IPN zlustruje Niebo Nikt Cię wtedy nie oczyści. Lepiej przyznaj się od razu Bo i tak się sprawa wyda Stań i powiedz jak mężczyzna: Tak, mam syna, ale Żyda!
Bułat O wa w swojej dlitwie” pisał tak: mój Boże jedyny spraw / zdumiona obrotem spraw / Dop cze wystarcza jej / Dajże nam wszy swej miej.” Pięknie, prawda? Czy równie wigilijnym albo noworocznym modlitwom naszy ków stada? O co proszą? Za co dziękują? Jak wygl modlisz, a powiem ci, kim jesteś. Sprawdźmy...
Mówią, żeś jest nieśmiertelny Że masz wzniosłe cele Prezydentem lecz nie jesteś Nawet nie premierem. Przestań tedy się wywyższać Nie patrz, że Ci kadzą Siądźmy i porozmawiajmy Tak jak władza z władzą. Co? Że jesteś nieomylny? Sprawiedliwy, dobry? I że Ci się raz udało Zrobić babę z Ziobry? Wolne żarty, ja z braciszkiem Z posłów: z pań i panów W ciągu roku zrobiliśmy Cały sejm baranów. Zanim nas poprosisz o coś Złóż w modlitwie dłonie U nas jest prawdziwa władza Posuń się na tronie!
Panie Boże daj znak szybko Cała Polska czeka Czy stworzyłeś wprzód szympansa? Czy najpierw człowieka? A ta małpa, co to zeszła Dnia pewnego z drzewa Powiedz Panie, błagam, powiedz, Że to była Ewa. Że to nasze Lachów plemię Jest z ludzkiego rodu Może Adam miał i ogon Ale tylko z przodu!
Okudżasłynnej „Mo: „Panie zielonooki, / Dopóki Ziemia toczy się póki czasu i prochu wciąż jeszystkim po trochu... i mnie w opiece e pięknie by było, gdybyśmy przyjrzeli się ych koryfeuszy, naszych wybrańców, przewodnilądają ich rozmowy z Absolutem? Powiedz mi, jak się
Panie błagam Cię o jedno Żeby Twoja wola Dała siłę mi i władzę A najpierw bejsbola Bo naprawić czas najwyższy Akt stworzenia cały Na cholerę wymyśliłeś Lesby i pedały?! Pora wielka tym zboczeńcom Porachować kości I Twój świat utulić wreszcie W szczęściu i miłości.
Panie, mój Panie, Tyś jest Wiara, nadzieja i życie Ocal ojczyznę przed zgubą I przywróć rozum Rokicie Ty gasisz gwiazdy nad ranem Jutrzenką płoniesz o świcie Natchnij mnie swoją mądrością I przywróć rozum Rokicie Usłysz grające larum Dzwonów na trwogę bicie Daj nam laury w wyborach I przywróć rozum Rokicie Sięgnij swym wzrokiem daleko Widzisz mnie Panie na szczycie? Uczyń tę wizję realną I przywróć rozum Rokicie Wiesz, że lepszego nie znajdziesz Niech czyny świadczą niezbicie Więc daj raz pokera do ręki I przywróć rozum Rokicie.
A Jezusek jest w stajence Patrzy, wzdycha, myśli sobie Miał być jeden żłobek dla mnie A tu widzę... żłób na żłobie!