NAUKOWCY DEMASKUJĄ CUDA Â Str. 24 INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
NUM Ś W IĄ ER T WYP ECZNIE A S IO NY http://www.faktyimity.pl
Nr 51-52 (720-721) 2 STYCZNIA 2014 r. Cena 7,50 zł (w tym 8% VAT)
 Str. 7
 Str. 22
 Str. 3
 Str. 8
 Str. 22
 Str. 28 ISSN 1509-460X
2
Nr 51/52 (720/721) 20 XII 2013 r. – 2 I 2014 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Nie będzie śledztw po głupawych doniesieniach zespołu Macierewicza w sprawie katastrofy smoleńskiej. Zdaniem polskich śledczych sugestie, że czarne skrzynki zostały sfałszowane i że rząd zaniedbał sprowadzenia wraku tupolewa, mijają się z rzeczywistością. Już chyba najwyższy czas, aby śledczy zajęli się samym Macierewiczem, a nie jego doniesieniami. Według Homo Homini aż 28 proc. Polaków nie chce, aby w Sejmie wisiał krzyż. To niemal 3 razy więcej, niż głosowało na Ruch Palikota, i prawie o 50 proc. więcej, niż głosowało na całą lewicę! I jest tak, mimo że postulat zdjęcia krzyża był gorliwie ośmieszany przez polityków i media. No i potępiany przez Kościół. A przy okazji – aż 80 proc. rodaków nie chce, by kler mieszał się do wyborów… Joanna Kluzik-Rostkowska, nowa minister, zaproponowała aż dwa warianty nauki o seksie w szkole: konserwatywny i liberalny. Dzieci liberałów mają się uczyć, jak stosować środki antykoncepcyjne, a dzieci konserwatystów „przygotują się do życia w rodzinie”, czyli dowiedzą się mniej i po katolicku. Czy pani minister chce także wprowadzić segregację światopoglądową na biologii, fizyce i historii? Agnieszka Kozłowska-Rajewicz, pełnomocniczka ds. równego traktowania, napisała uprzejmy list do biskupów, którzy dostali ostatnio wścieklizny antygenderowej. Grzecznie tłumaczy im, czym są badania nad płcią oraz polityka unijna oparta na idei równości. Obawiamy się, że uprzejmość nic tu nie pomoże, bo biskupi tylko udają takich głupich. A rozumieją wyłącznie argument siły. W obronie nauczycieli atakowanych przez kler i prawicę za propagowanie „ideologii gender” przemówił Związek Nauczycielstwa Polskiego. Przewodniczący Sławomir Broniarz zapowiedział interwencję w MEN, u Rzecznika Praw Obywatelskich i Rzecznika Praw Dziecka. Pięknie, choć trochę późno. Z księżowskich obyczajów: wyszło na jaw, że ksiądz Ireneusz Bochyński z Piotrkowa Trybunalskiego (ten, który wie o molestowaniu dorosłych przez dzieci) 14 lat temu miał kłopoty z prokuraturą, która badała, czy molestował 16-latka. Rozpoczął się także proces księdza Jacka S., byłego kapelana wojskowego. Ten ma 17 zarzutów, w tym nakłanianie do aborcji i uwiedzenie 13 nieletnich dziewcząt. Co też ten lewacki gender robi z księżmi! Do mediów znów wraca pośmiertnie ks. Waldemar Irek (ojciec 3-letniego dziecka). Tym razem chodzi o jego antyki. Zdaniem Krzysztofa Rutkowskiego duchowny – jako rektor – kupował je za pieniądze, które miały trafić na konto Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu. Ale nie trafiły, bo ks. Irek przekręcił je ponoć razem z kolegami w koloratkach. Jerzy Jędrykiewicz, były szef SLD na Pomorzu, został nieprawomocnie skazany na 3,5 roku więzienia i 305 tys. zł grzywny w ramach kościelnej afery Stella Maris. Ze spółki Energobudowa zarządzanej przez Jędrykiewicza pieniądze w kwocie 30 mln zł wyprowadzono we współpracy z firmą archidiecezji gdańskiej za pomocą fikcyjnych usług konsultingowych. To się nazywa współpraca ponad podziałami! 21 stycznia we Wrocławiu odbędzie się pierwsza rozprawa przeciwko abp. Michalikowi. Prywatny akt oskarżenia wniosła przeciwko niemu Małgorzata Marenin, działaczka Twojego Ruchu. Chodzi m.in. o obrażanie przez Michalika rozwiedzionych rodziców. Pani Marenin została też brutalnie zelżona przez posłankę PiS Krystynę Pawłowicz. Skarga w tej sprawie trafiła już na policję. Prokuratura we Wrocławiu sformułowała akt oskarżenia przeciwko księdzu Pawłowi K. Chodzi o 6 przestępstw seksualnych, m.in. wykorzystanie 3 chłopców w wieku poniżej 15 lat, i oszustwo. Duchowny wyłudzał pieniądze, podając się za misjonarza z Boliwii. Prawdę mówiąc, to cały Kościół katolicki już od półtora tysiąclecia wyłudza pieniądze, powołując się na rzekome związki z Jezusem z Nazaretu. W TVP wydano zakaz zatrudniania krewnych pracowników na tzw. śmieciówkach. Chodzi o krewnych pierwszego stopnia: rodziców, dzieci, rodzeństwo, ale też małżonków. Naiwni bredzą, że to efekt wysokich standardów etycznych. Realiści twierdzą, że krewni i znajomi królika dostaną teraz etaty. Radni z centrum Krakowa proszą o otwarcie kościelnych ogrodów – rok po naszej publikacji na ten temat! Miasto cierpi na niedostatek terenów zielonych, tymczasem rozległe kościelne tereny rekreacyjne służą tylko garstce sutannowych. Jak na kościelne zagłębie przystało, list jest napisany na kolanach – radni pokornie przyznają, że mieszkańcy ponoć nie mogą „rościć sobie do tych terenów żadnych praw”, ale odwołują się do sumienia i poczucia misji Kościoła. No to długo jeszcze będą się odwoływać… Podczas katolickich Światowych Dni Młodzieży w Krakowie w 2016 r. część młodych ma być rozlokowana w innych miastach. Komitet kościelny uznał, że miejsca te dostaną nowe, biblijne nazwy, bo polskie, takie jak „Częstochowa” czy „Bydgoszcz”, są za trudne dla zagranicznych katolików. Zatem Polska zostanie zamieniona w coś w rodzaju „Ziemi Świętej”. Oto promocja turystyczna kraju na XXI wiek.
To ten czas! I
znów musimy jakoś przeżyć te „jedyne” i „wyjątkowe” dni. Te wszystkie dzwoneczki, bombeczki, choineczki, pastorałeczki. Nie wypada w te dni nosić nosa na kwintę, choć każdy przecież przeżywa święta na swój sposób – biedny biednie, bogaty na bogato, szczęśliwy z uśmiechem i na luzie. Wielu na samą myśl o corocznym spektaklu pt. wieczerza wigilijna coś skręca w żołądku i bynajmniej nie jest to głód świątecznych specjałów. Przymusowo odbębniane rytuały, nieszczere życzenia (teściowa), nietrafione prezenty – cała lista powodów do irytacji. Perspektywa ekstrawydatków już od początku grudnia nie napawa optymizmem, domowy budżet i tak już ledwo się domyka, a często dla godnego uczczenia przyjścia Pana musi być doraźnie łatany kredytem. Żona chce w tym czasie (za pasem karnawał) ładnie wyglądać i pięknie pachnieć; jeśli nie kupisz dzieciakom gadżetów, które mają ich rówieśnicy, będzie płacz, a ty wyjdziesz na ojca fajtłapę. A dobrze zarobić – coraz trudniej. Premia świąteczna? Mało kto dziś ją dostaje. W efekcie po takich adwentowych rozmyślaniach większość z nas znajduje wreszcie sposób adekwatny do takiego „świętowania”. A jest nim zalewanie alkoholem zadawnionych bólów i aktualnych trosk. Do pasterki zazwyczaj trudno dotrwać, bo niby wigilia dzień bezmięsny, ale w gorzałce (he, he, he) oka nie pływają. Północ zastaje biesiadników zamroczonych, niczym pastuszków, których nawiedzili anieli. Zaczęły się święta! Jutro powtórka i pojutrze też. A jak świętują dzieci? Te mniejsze wlepiają wzrok w ekrany telewizorów i komputerów. Te większe po zjedzonej kolacji „czem prędzej” wybierają się na ustalone wcześniej miejsce, by odreagować nadmiar życzliwości i dobroci, uciec od zwierząt i ludzi gadających ludzkim głosem i… pokrzepić się we własnym gronie tym, czym krzepią się ich starsi. Młodzi często czują silniejszą więź ze swoimi znajomymi z Facebooka niż z tymi, z którymi dzielą stół. W czasie wieczoru wigilijnego na portalach społecznościowych roi się od świątecznych wrzutek i wpisów, dokonywanych znad śledzika przy użyciu mobilnych urządzeń. Sodoma i Gomora? Nie, takie czasy. Możemy sobie tylko wyobrażać, że gdyby Jezus narodził się dzisiaj, trzej królowie na bieżąco informowaliby na Twitterze, co dzieje się w stajence. Na Facebooku zaroiłoby się od fotek z nowo narodzonym Synem Bożym, zaś imię Mesjasza zostałoby demokratycznie ustalone w internetowej ankiecie. Ludzie, zwłaszcza młodzi, chcą się lansować, być niecodzienni, lepsi od innych, podziwiani. Kiedy pojawiła się możliwość pokazywania wszystkich, nawet najintymniejszych sfer własnego życia, a także zaglądania w te sfery innym, po prostu z niej korzystamy. Pozostaje tylko współczuć przyszłym badaczom naszych dziejów, którzy będą musieli się przekopać przez tak obfity materiał historyczny. ~ ~ ~
Ja też świętuję, co takiemu na przykład posłowi Pięcie czy Girzyńskiemu może się wydawać profanacją świąt. Ich świąt. Bynajmniej nie świętuję jednak tak jak oni świąt Bożego Narodzenia w ich religijnym rozumieniu. Po pierwsze dlatego, że uważam, iż Jezus nie był bogiem, lecz człowiekiem – jednym z najmądrzejszych, najwspanialszych ludzi, filozofów i etyków – który swymi naukami (np. o tolerancji) dokonał postępu w moralności ludzi, wyprzedzając barbarzyńską epokę, w której żył, o całe stulecia. I choćby z tego powodu warto świętować datę jego urodzin. Po drugie – ja świętuję ten czas. Czas powszechnie wolny od pracy,
obowiązków, nafaszerowany radością, powszechnym obżarstwem i ulubionymi powtórkami w TV. Czas, który nie należy już od dawna do ojców Kościoła, biskupów i księży, Girzyńskich i Piętów, ale do całej współczesnej cywilizacji. Jej przejawami są zarówno żłóbek, choinka, prezenty, Święty Mikołaj z bajki i jego reniferki, jak i przedświąteczne reklamy coca-coli, lśniące od stroików galerie handlowe, film „Kevin sam w domu” czy kolęda „White Christmas” Binga Crosby’ego. Zresztą Kościół sam dodawał do momentu Narodzenia dziesiątki obcych, w tym pogańskich, elementów, ograniczając ich charakter do wymiaru religijnego. A tymczasem to są powszechne, a więc także NASZE ŚWIĘTA! Z całym bogactwem naleciałości, których nasi ojcowie i my sami jesteśmy autorami. Tak się tworzy każda tradycja. Jak świętuję? Poza tradycyjnym obżarstwem, procentowym odreagowaniem i chłonięciem atmosfery lubię też w tym czasie pomarzyć o lepszym świecie. Takim bez wojen na górze i zawiści na dole. Marzę o wielkich igrzyskach w jednej tylko dyscyplinie: empatii. Takich, które rozgrywają się na wielkich salonach mężów stanu i w maleńkich pokoikach pomiędzy jednym mężczyzną i jedną kobietą. A często też pomiędzy nimi i ich dziećmi. Marzę o tym, żeby wreszcie ci, którzy dużo i pięknie mówią, zaczęli dużo i pięknie robić. Żeby na przykład któryś papież w Watykanie stał się Świętym Mikołajem i ogłosił wielką licytację majątków Kościoła, po czym wszystkie pieniądze z aukcji rozdał najbiedniejszym. Jako poseł marzę o polityce bez kantów. I aby politycy myśleli też o swoich wyborcach, nie wyłącznie o sobie – brzmi banalnie, prawda? A jest z tym wielki kłopot. Marzę, czy jak ktoś woli – życzę sobie i Rodakom, żeby było pomiędzy nami mniej podziałów, by poglądy na jedną kwestię, na przykład smoleńską, nie przekreślały współpracy, dialogu, wzajemnego szacunku. Trzeba nam częściej spuszczać powietrze, wyrównywać ciśnienie według skali problemu (prawie zawsze wyolbrzymianej) opanowywać zaciekłość. Nie każdego dnia musimy umierać za ojczyznę. Spójrzmy na rzeczywistość ogólnopolską czy własną, rodzinną, z dystansem, stańmy obok, popatrzmy oczami śmiertelnika, człowieka, który myli się z zasady, który nie ma prawa do błędu. Lecz do wielu błędów! Przecież na wiele spraw nie mamy wpływu, wiele problemów załatwi za nas czas, wystarczy dać sobie na wstrzymanie. A zły rząd, klerykalny prezydent, głupi Macierewicz… Przecież oni sami się nie wybrali. Lepiej skupmy się na swoim małym świecie i dajmy przykład ładu na własnym podwórku. Ojczyzna składa się z takich podwórek. Miarkujmy słowa, które wypowiadamy i które będzie potem trudno cofnąć. Kto sieje burzę zbiera wiatr. Świat nie kończy się na krzywym spojrzeniu żony, niedomyślnym mężu, kapryśnym dziecku. Postawmy się na ich miejscu. Może to oni mają rację? Kupuję wędliny u miłego pana około 60. Zachodzę w głowę, skąd u niego taki stoicki spokój, opanowanie, wiecznie beztroski uśmiech. – Ja, proszę pana, przeżyłem śmierć kliniczną. I tyle. Od tej pory mam dystans do wszystkiego, nic mnie nie rusza. Cieszę się każdą chwilą. Życie jest więcej warte – mówi. Marzę o takiej postawie. Nie chcę końca kłopotów i zmartwień, bo to życzenie, które i tak się nie spełni. Wolę mieć do nich dystans. Życzę więc sobie i Wam pokoju ducha. A także krzepkiego zdrowia na te święta i cały Nowy 2014 Rok. JONASZ
Nr 51/52 (720/721) 20 XII 2013 r. – 2 I 2014 r.
GORĄCY TEMAT
E
lektroniczne postępowanie upominawcze (EPU) wprowadzono do Kodeksu postępowania cywilnego mocą ustawy z 9 stycznia 2009 r. Chodziło o roszczenia pieniężne w sprawach teoretycznie bezspornych i niewymagających przeprowadzenia postępowania dowodowego, których można byłoby dochodzić przed jednym sądem, bez względu na wartość przedmiotu sporu i miejsce zamieszkania (siedzibę) pozwanego. Ich zautomatyzowanym rozpatrywaniem miały zajmować się tzw. e-sądy, w których wszystkie czynności procesowe (powództwo, wydanie nakazu zapłaty, klauzula wykonalności) odbywają się wyłącznie w formie komunikacji elektronicznej, bez klasycznych posiedzeń z wysłuchaniem stron. Pierwszy i jedyny dotychczas e-sąd wystartował 4 stycznia 2010 r. jako VI Wydział Sądu Rejonowego Lublin-Zachód z instancją odwoławczą w II Wydziale Cywilnym Sądu Okręgowego w Lublinie. Ministerstwo Sprawiedliwości odtrąbiło wielki sukces – zorganizowano nawet okolicznościową fetę z „pokropkiem” biskupa, przecięto wstążki, a media rozpływały się w zachwytach. E-sąd był niewątpliwym przejawem skoku cywilizacyjnego (Polska wprowadziła system jako czwarty kraj europejski po Niemczech, Wielkiej Brytanii i Czechach) oraz ważną reformą wymiaru sprawiedliwości. Czas jednak pokazał, że EPU stało się przede wszystkim cudownym wynalazkiem dla instytucji masowo skupujących długi (za ułamek wartości) oraz występujących w ich imieniu egzekutorów z firm windykacyjnych, którzy dzięki odpowiednim furtkom w ustawie dokonywali równie masowych nadużyć. Kluczowym beneficjentem systemu stał się ponadto – uwaga! – prywatny parabank SKOK, znany m.in. ze wspierania „dzieł” o. Tadeusza Rydzyka i Jasnej Góry oraz z koneksji i serdecznej przyjaźni kierownictwa z PiS-em. Kwestia oszukańczych praktyk jest już chyba powszechnie rozumiana (por. „
[email protected]” – „FiM” 16/2012), więc przypomnijmy jej dotychczasową technologię (została w znacznej mierze zneutralizowana, o czym za chwilę) w najwyższym skrócie: ~ Idea EPU opierała się na zaufaniu do powoda, że nie łże, a przywoływane przezeń dokumenty, których nie załącza, a jedynie opisuje, faktycznie istnieją (sąd de facto nie bada sprawy, tylko sprawdza, czy roszczenie jest prawdopodobne); ~ Kupcom wierzytelności umożliwiono przygotowywanie dokumentów we własnym systemie informatycznym, dzięki czemu mogli składać elektroniczne „paczki” pozwów (składające się nawet z kilku tysięcy w jednym dniu);
SKOK na sąd Nasze bogate państwo daje zarobić prywatnej firmie miliony i jeszcze do tego interesu dopłaca... ~ Windykatorzy nagminnie podawali e-sądowi fałszywe lub nieaktualne adresy dłużników, co umożliwiało zatajenie toczącego się postępowania, bowiem do zainteresowanych nie docierały wezwania (listonosz zostawiał w skrzynce awizo, a niepodjętą przesyłkę poczta zwracała sądowi, który uznawał ją – zgodnie z prawem – za „doręczenie dokonane”). Wobec oczywistego w tej sytuacji braku sprzeciwu i możliwości odwołania niemal natychmiast uzyskiwali nakaz zapłaty z klauzulą wykonalności umożliwiające egzekucję nawet przy roszczeniach przedawnionych; ~ Do akcji przystępował następnie komornik. Ustalał adres zamieszkania oraz miejsce pracy osoby wskazanej w nakazie, zajmował wynagrodzenie (nierzadko renty inwalidzkie), blokował rachunek bankowy, wchodził na hipotekę nieruchomości. Znane są liczne przypadki błyskawicznego złupienia Bogu ducha winnych ludzi, bo przypadkiem nazywali się tak samo jak dłużnik, podczas gdy odkręcenie pomyłki (już w „zwykłym” sądzie) było wielomiesięczną drogą przez mękę, a odzyskanie pieniędzy praktycznie niemożliwe (firmy skupujące wierzytelności są zazwyczaj zainstalowane za granicą). Dopiero po trzech latach tej „bandyterki” Sejm zmodyfikował 10 maja 2013 r. ustawę (nowelizacja weszła w życie 6 lipca br.), ograniczając zakres kompetencji e-sądu
tylko do roszczeń powstałych w ciągu trzech ostatnich lat od daty wniesienia pozwu oraz nakładając na powoda obowiązek wskazania numeru PESEL dłużnika (NIP lub KRS w przypadku firm) z zagrożeniem karą grzywny za podanie nieprawdy. Znamienny fakt: na 129 posłów PiS obecnych podczas głosowania 126 wstrzymało się od głosu... ~ ~ ~ Przechodząc do tytułowego sedna, czyli nieznanej dotychczas roli odgrywanej przez SKOK, należy najpierw wyjaśnić, że aby jakikolwiek sąd cywilny zajął się roszczeniem majątkowym, petent musi wnieść tzw. opłatę stosunkową (5 proc. wartości powództwa, ale nie mniej niż 30 zł i nie więcej niż 100 tys. zł). Ponieważ postępowanie elektroniczne jest tańsze niż tradycyjny proces, w e-sądzie trzeba zapłacić na starcie tylko czwartą część „tradycyjnej” kwoty (np. 2,5 tys. zł zamiast 10 tys. zł przy żądaniu 200 tys. zł). W praktyce: po kilku krokach wypełniania kolejnych formularzy pojawiających się na ekranie komputera, zostajemy przekierowani na stronę internetową firmy eCard S.A., która jako tzw. agent rozliczeniowy załatwia transfer środków z wybranego przez nas banku lub z karty kredytowej, inkasując za uprzejme pośrednictwo degresywnie od 2,6 proc. opłaty sądowej nieprzekraczającej 100 zł,
do 1,8 proc. powyżej 5 tys. zł. Dla ilustracji: we wskazanym wyżej przykładzie dochodzenia 200 tys. zł prowizja wyniesie 48,75 zł (1,95 proc. od 2500 zł opłaty stosunkowej). I nie ma absolutnie żadnej możliwości ominięcia pośrednika poprzez dokonanie przelewu internetowego na rachunek sądu osobiście (wiele banków oferuje usługę za darmo) lub przyniesienie gotówki do kasy. Drobne na pozór prowizje dają w ogólnym bilansie zawrotne przychody, bowiem do e-sądu złożono już ponad 7 mln pozwów: w pierwszym roku funkcjonowania systemu – 690 tys., w 2011 r. – 1 mln 856 tys., w 2012 r. – 2 mln 190 tys., w 2013 r. (do końca września) – 2 mln 259 tys. Ponieważ zdecydowana większość spraw dotyczy kwot nieprzekraczających 20 tys. zł przyjmijmy, że statystyczne roszczenie wynosi 10 tys. zł, co przekłada się na 3,12 zł „kosztów manipulacyjnych” dla operatora (2,5 proc. od 125 zł opłaty stosunkowej). W sumie prawie 22 mln zł w ciągu 4 lat. eCard S.A. jest spółką giełdową (zadebiutowała w 2006 r.) kontrolowaną przez Towarzystwo Ubezpieczeń Wzajemnych SKOK, posiadające obecnie 88,05 proc. akcji. Nie byłoby w tym oczywiście nic sensacyjnego, gdyby nie bardzo intrygujący harmonogram przejmowania firmy przez SKOK w okresie vacatio legis systemu EPU. Oto najistotniejsze etapy i godne zapamiętania daty roku 2009: ~ Ustawę o EPU uchwalono 9 stycznia z terminem wejścia w życie ustalonym na 1 stycznia 2010 r.;
3
~ W bilansie za 2008 r. eCard (zdominowana wówczas przez fundusz inwestycyjny Capital Partners i Smart Capital sp. z o.o.) miała 12 mln zł straty netto, a ponieważ I kwartał 2009 r. zamknęła kolejnym deficytem w wysokości 2,2 mln zł, pompowanie w nią pieniędzy wydawało się szaleństwem; ~ 20 marca SKOK doznał olśnienia i ogłosił, że chce kupić walory eCard, po czym 27 kwietnia nabył 66 proc. akcji (płacąc za nie 22,8 mln zł), co pozwoliło przejąć kontrolę nad spółką; ~ 23 czerwca całą władzę w eCardzie objęli najbardziej wpływowi ludzie SKOK z prezesem zarządu Ewą Bereśniewicz-Kozłowską (dotychczasowa prezes Towarzystwa Finansowego SKOK) oraz przewodniczącym rady nadzorczej Grzegorzem Biereckim (szef całego holdingu, obecnie senator PiS – na zdjęciu w środku) i działają w tym samym składzie do dzisiaj; ~ 14 grudnia SKOK doznał kolejnego olśnienia i dokupił papierów eCard (za 4,46 mln zł), wzbogacając portfel akcji do stanu 78,92 proc., choć całoroczna strata netto spółki przekroczyła już próg 9 mln zł. Czy ten ciąg wydarzeń wynikał tylko z wizjonerskich uzdolnień Biereckiego & Co., czy może był konsekwentną realizacją jakiegoś tajemnego układu nieznanego opinii publicznej? Dlaczego spółka notowana na Giełdzie Papierów Wartościowych, a zatem zobowiązana do zamieszczania komunikatów o istotnych faktach i umowach mogących inspirować inwestorów, nie ujawniła żadnej informacji o swojej strategii, umożliwiając wybrańcom skupowanie akcji po 72 grosze za sztukę? Zadaliśmy zarządowi eCard kilka prostych pytań dotyczących procedury przetargowej na obsługę e-sądu i daty uzyskania zlecenia. „Z uwagi na reżim zawartej przez nas umowy o poufności w obszarze obsługi płatności w Elektronicznym Postępowaniu Upominawczym, a także pytania objęte tajemnicą handlową i przedsiębiorstwa, nie możemy udzielić takich informacji” – odparł Michał Bagiński, rzecznik... Towarzystwa Finansowego SKOK. Sprawdziliśmy zatem innymi ścieżkami. Okazuje się, że Kierownik Finansowy Sądu Rejonowego Lublin-Zachód (o znanym „FiM” nazwisku) podpisała umowę z eCard 21 grudnia 2009 r., czyli tydzień po drugim „olśnieniu” SKOK-u, bez uruchamiania jakiejkolwiek procedury przetargowej. Powód? Zleceniodawca ocenił, że państwo zapłaci spółce za obsługę systemu EPU mniej niż równowartość kwoty 14 tys. euro, stanowiącą granicę, od której przetarg jest obowiązkowy. Ktoś przytomny stojący w cieniu wymyślił, że miliony dołożą prywatnej firmie podatnicy... MARCIN KOS
4
Nr 51/52 (720/721) 20 XII 2013 r. – 2 I 2014 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Trzeźwymi bądźcie!
Im więcej księży pijaków, im więcej drogowych wypadków, które spowodowali, tym większa potrzeba Kościoła, żeby wybawiać naród z procentów. To daleko idąca obłuda. Podobna do tej panującej w temacie seksu, pieniędzy i w ogóle – w każdym. Jedną z prężnie działających kościelnych grup jest Wesele Wesel, założone w 1995 r. przez księdza Władysława Zązela. Chodzi o takie zorganizowanie wszelkich imprez – ślubów, świąt, sylwestrów – żeby nie było na nich ani procencika. Mimo że alkohol wpisany jest nawet w kościelne obrządki (wino mszalne – dajmy na to), nie mówiąc już o prawdziwym chlaniu na plebaniach. Najwięcej uwagi poświęca się organizacji tzw. wesel bezalkoholowych. „Czy wolisz, żeby ukochaną osobę zachwycał twój urok, czy też by jej oczy śmiały się do flaszeczki?” – pytają groźnie kościelni organizatorzy. W zamian za to proponują bezwódkowe zaślubiny, które przebiegają według ściśle ustalonego scenariusza. Zaczyna się od zaproszeń, na których trzeba zawczasu zaznaczyć (żeby goście mogli przełknąć rozczarowanie lub zaopatrzyć się w płynne „zaskórniaki”), że impreza będzie
bez procentów. Salę weselną dekorujemy tak, żeby wszystkiego się odechciało. Picia też. Główna ściana za plecami nowożeńców – czytamy we wskazówkach Wesela Wesel – powinna być przynajmniej częściowo zasłonięta tłem, na którym u góry będzie wisiał krzyż, a pod nim obraz Matki Bożej Karmiącej. Można umieścić jakieś pisemne błogosławieństwo od zaprzyjaźnionego księdza albo – jeszcze lepiej – biskupa. W zależności od tego, kto ma jakie chody. Osoba przewodnicząca zabawie, tzw. wodzirej, ma za zadanie takie zabawienie gości, żeby nie mieli wrażenia, „iż na weselu do czegokolwiek potrzebny jest alkohol”. Szczególną uwagę należy zwrócić na „kulturalny charakter muzyki”.
Okres świąt końca roku jest początkiem nowej ofensywy propagandowej Kościoła papieskiego. Biskupi ochoczo i z przytupem wbiegają na bardzo grząski dla nich grunt. Akurat Czytelnikom „Faktów i Mitów” nie trzeba tłumaczyć charakteru tzw. świąt Bożego Narodzenia – starodawnego fetowania przesilenia zimowego okraszonego katolickimi wierzeniami. Bo co z narodzeniem bliskowschodniego Jezusa ma bezpośrednio wspólnego choinka, jemioła czy sama wieczerza wigilijna? To trochę tak, jakby mityczne dzieciątko Jezus leżało na sianie złożonym z tradycji słowiańskich, germańskich, a nawet perskich, no bo datę święta (rzekome narodziny Dzieciątka) mamy przecież od irańskiego boga Mitry, a nie z Biblii, która nic o niej nie wie. Kościół to odwieczne święto zimowe po prostu sobie przywłaszczył i udaje, że jest jego twórcą. To kreowanie pozorów nasila się wyjątkowo w tym roku, bo tegoroczne święta są początkiem olbrzymiej, trzyletniej akcji propagandowej świętowania 1050. rocznicy tak zwanego chrztu Polski. Jej ukoronowaniem ma być papieska wizyta w Krakowie i najazd tysięcy katolików z całego świata w ramach kościelnych Światowych Dni Młodzieży w 2016 roku. Przez Polskę przewinie się do tego czasu niezliczona liczba akademii, sympozjów, zjazdów, mszy, filmów i programów okolicznościowych, w których kler i jego akolici będą Polakom mówić, że Kościół jest polską Alfą i Omegą, twórcą i istotą polskości, kręgosłupem moralnym narodu oraz jego samym istnieniem. Biskupi rzucą wszystkie siły, aby zahamować i powstrzymać wielką falę zeświecczenia, która od lat nie przestaje narastać.
Teksty nie powinny zawierać żadnych sprośności ani gloryfikować picia. Winny natomiast wychwalać abstynencję, wierność małżeńską i jedynie słuszną wiarę. Zebranie takich hitów jest w dzisiejszych czasach sporym wyzwaniem – uprzedzają organizatorzy z „WW”. Dlatego dysponują własnym, na razie skromnym, repertuarem. Dla przykładu – goście siadają za stołem i… wszyscy razem: „My chcemy życia, bez palenia i bez picia, z czystym sumieniem iść przez ten świat (…). Wyprawiamy, przyjaciele, bez alkoholu wesele (…). Na śpiewu, tańców czas zapraszamy was”. I tak dalej. Nie wszyscy będą brać ślub w najbliższym czasie, za to większość lubi jakoś sensownie spędzić sylwestra. Inaczej niż taki „zwykły” wieczór. Dla nich Wesele Wesel też ma propozycję. Oto przykład (jedyny!) programu bezalkoholowej imprezy sylwestrowej: godz. 20.00 – rozpoczęcie zabawy sylwestrowej, godz. 21.30 – pierwszy ciepły posiłek, godz. 24.00 – Msza św. (jak ucichną fajerwerki), godz. 1.30 – po złożeniu życzeń drugi ciepły posiłek, godz. 3.00–4.00, ew. 5.00. – „Kiedy ranne wstają zorze”; zakończenie zabawy sylwestrowej. I tak wybawieni „jak świnie” spotykamy się w Nowym Roku… Oczywiście na porannej mszy. Wesołych świąt! JUSTYNA CIEŚLAK
Musimy się więc przygotować na presję zapewne trudniejszą do zniesienia niż ten antypedofilski i wymierzony głównie w kobiety antygenderowy obłęd, który właśnie trwa. Ale cóż, kolejne fale kościelnej presji to dla nas wszystkich nie pierwszyzna. Natomiast wywołanie tematu „chrztu Polski” może dla Kościoła okazać się co najmniej kłopotliwe, jeśli nie zabójcze. Dlaczego? Bo katolicyzacja Polski rodzi mnóstwo pytań kompromitujących dla Kościoła. Po pierwsze, nie ma wątpliwości, że była na ogół przymusowa i związana z zagładą wcześniejszej religii, kultury, a częściowo także języka. Wszak oficjalnym stała się łacina. O zagładzie niepokornych ludzi nie wspomnę. To wykorzenienie było niemal totalne, tak że nic pewnego nie wiemy ani o niechrześcijańskich przodkach Mieszka I, ani o dziejach lechickich plemion. Takie powszechne i głębokie narodowe pranie mózgu i „nowonarodzenie” całego społeczeństwa nie wydarzyło się nawet w Kambodży Pol Pota. Triumf Kościoła oznaczał także większe społeczne i polityczne zniewolenie ludności – nowe podatki i rozwój zależności feudalnej. Musiało to być dla Polaków straszne, skoro prawie trzy pokolenia później wybuchło krwawe powstanie i trzeba było niemiecko-ruskiej interwencji, aby przywrócić w Polsce panowanie kleru. Tak, w interesie Kościoła staliśmy się kondominium sąsiednich potęg. Brzmi znajomo? Nasza redakcja o „chrzcie Polski” z pewnością nie zapomni. Kościół sam się prosi o zajęcie tym mitem, ogłaszając huczne obchody. No to będą je mieli. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Nowo narodzeni
Prow inc jałk i Ludzie żyją już świętami. 28-letni tyszanin został złapany na posiadaniu środków odurzających. W zamian za odstąpienie od służbowych czynności, zaproponował policjantom „po stówce na karpia”. Funkcjonariusze okazali się mało przywiązani do tradycji.
STRZELIŁ KARPIA
Kilka tygodni temu ktoś za pomocą e-maili postawił na nogi służby w całym kraju i sparaliżował pracę blisko stu instytucji, alarmując je o podłożonym ładunku wybuchowym. Mierzył wysoko, wybrał bowiem prokuratury, komendy policji, a nawet ministerstwa. Sprawcą zamieszania okazał się 18-letni mieszkaniec Kalisza. Grozi mu do 8 lat więzienia.
NO TO BOMBA
Amatorzy klimatów egzotycznych każdego roku usiłują przemycić przez polskie granice setki sztuk chronionych gatunków roślin i zwierząt. A pomysłów na ukrycie żywego towaru mają multum. Celnicy znajdują więc żółwie wszyte pod podszewkę ubrań albo obwiązane taśmą i wciśnięte w reflektor, ptaki – w kieszeniach albo plastikowych butelkach, a owady – w książkach.
DZIKA PASJA
Małżonkowie z Kwidzyna pokłócili się na przystanku autobusowym. Kiedy mężczyzna zaczął wybijać pobliskie szyby, ktoś wezwał policję. Funkcjonariusze próbowali agresora unieszkodliwić, ale gwałtownie przeszkadzała im… jego żona, która skopała mundurowych. Co ciekawe, była trzeźwa.
I NIE OPUSZCZĘ CIĘ…
Do jednego z domów w Lubaniu pod osłoną nocy przyszedł złodziej. Ciemności oraz promile we krwi znacznie utrudniały mu plądrowanie pomieszczeń, a w końcu przez nieuwagę stłukł dzbanek z jednogroszówkami. Obudzeni mieszkańcy zaalarmowali policję. Przy złodzieju znaleziono… jedną jednogroszówkę. Opracowała WZ
GROSZ DO GROSZA
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Stan wojenny nie skończył się i wciąż represjonuje. Prawdziwi opozycjoniści funkcjonują na peryferiach życia społecznego. (Piotr Zarębski, reżyser związany z PiS)
My ciągle jesteśmy taki Priwislanskij Kraj. Tu są ciągle mocne rosyjskie wpływy. (Jerzy Zelnik, aktor związany z PiS)
Dotknięty niepełnosprawnością człowiek wysyła pogróżki, zamiast starać się uszlachetniać swoje cierpienie. To są skutki szczucia przez lewackich, genderowych dziennikarzy. (poseł Krystyna Pawłowicz z PiS o sparaliżowanym mężczyźnie, który wysyłał jej pogróżki)
Eksponowanie polskiej flagi z jakąś unijną szmatą obraża nasze symbole. (jw.)
Wiadomo, że flaga UE powstała z inspiracji chrześcijańskiej. Błękit i złote pięcioramienne gwiazdy pochodzą wprost z woalu Matki Boskiej. Dwanaście gwiazd to referencja między innymi do dwunastu apostołów. (Jarosław Kurski, dziennikarz, brat Jacka)
Z genderhołotą się nie dyskutuje.
(ks. profesor Paweł Bortkiewicz)
Gdyby polskie tygodniki katolickie ogłosiły człowieka roku 2013, to papież Franciszek nie miałby najmniejszych szans. (Jarosław Makowski, szef Instytutu Obywatelskiego)
Fakt, że Kaczyński i PiS tolerują w swoim pochodzie antyunijne transparenty ze swastyką, świadczy, że albo prezes nie kontroluje własnej demonstracji, albo celowo toleruje oszołomów, bo musi się z nimi liczyć i są mu wygodni, bo „robią frekwencję” i zabezpieczają prawą flankę. (Daniel Passent, publicysta)
Wiem, że niektórzy katoliccy konserwatyści mają mnie za marksistę i nie gniewam się o to, choć uważam, że marksizm jest błędną ideologią. Poznałem jednak wielu marksistów, którzy są dobrymi ludźmi. (papież Franciszek)
Panie, uwolnij swój lud od ducha klerykalizmu.
(jw.) Wybrali: AC, PPr
Nr 51/52 (720/721) 20 XII 2013 r. – 2 I 2014 r.
NA KLĘCZKACH
MINISTERSTWO DZIWNYCH KROKÓW Czy pracownicy Latającego Cyrku Monty Pythona doradzają polskiemu Ministerstwu Sprawiedliwości? Wskazują na to ostatnie rekomendacje komisji kodyfikacyjnej prawa karnego, działającej przy ministrze sprawiedliwości. Zasugerowała ona znaczne zaostrzenie przepisów antyaborcyjnych – m.in. to, że „kobieta powinna odpowiadać za śmierć dziecka poczętego”, a „dziecko poczęte zdolne do samodzielnego życia” powinno być tak samo chronione jak osoby już stąpające po ziemi. Ministerialni eksperci wywołali burzę i rozwścieczyli nawet dziennikarzy konserwatywnych mediów, którzy nagłośnili fakt, że członkowie komisji są powiązani z Opus Dei. MZB
i Radosław Sikorski. Oprócz tego łaskawca Tusk zapowiadał, że nadal będzie robił wszystko, co w jego mocy, by „żyło się lepiej nam wszystkim”. W tym celu tydzień wcześniej pociął wydatki budżetowe. MZB
SZPIEG ŁOWCA SZPIEGÓW
WESOŁYCH ŚWIĄT! Poseł Tomasz Kaczmarek, alias agent Tomek, został zawieszony w prawach członka klubu PiS po publikacji tygodnika „Wprost”, sugerującej, że deputowany w niewybredny sposób groził mężowi swej obecnej partnerki. Wiele wskazuje na to, że krewki poseł straci też immunitet. Prokuratura zarzuca mu przekroczenie uprawnień i płatną protekcję. Kaczmarek jakoby zbyt nachalnie namawiał prezesa Wydawnictw Naukowo-Technicznych do wzięcia łapówki. A miesiąc wcześniej przegrał sprawę w sądzie i rozwalił swoje ukochane porsche cayenne. Niektórzy to mają święta… MZB
BRUNATNI I ŚLEPI Poseł Twojego Ruchu Michał Kabaciński zawiadomił prokuraturę „o uzasadnionym podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez uczestników i organizatorów, tj. partię Prawo i Sprawiedliwość, III Marszu Wolności, Solidarności i Niepodległości poprzez propagowanie symboli faszystowskich”. Politykowi chodzi m.in. o rozwinięcie podczas marszu transparentu ze swastyką, co w świetle prawa jest przestępstwem, ponieważ rozpowszechnianie tego typu symboli jest w Polsce zakazane. PiS-owcy twierdzą, że transparentu nie widzieli. A jak „człowiek motyl” latał w procesji Bożego Ciała w Łodzi, to go zobaczyli i złapali w kilka sekund! ASz
DOŻYNKI W PO Przedświąteczna konwencja PO nie przyniosła większych niespodzianek. Zgodnie z przewidywaniami Donald Tusk politycznie zniszczył i wygryzł Grzegorza Schetynę z zarządu partii i zastąpił go Ewą Kopacz. Funkcję wiceprzewodniczących ugrupowania objęli także Bogdan Borusewicz, Cezary Grabarczyk, Hanna Gronkiewicz-Waltz
skrytykował papieża za nazbyt „luzackie” podejście do sprawy ubioru. „Jak widzę go w niechlujnych butach, w szatach liturgicznych, kiedy sprawuje liturgię, jest namiestnikiem Jezusa Chrystusa na Ziemi, Króla Królów, to oczekiwałbym, żeby nie miał tych okropnych buciorów” – powiedział, dodając, że „doskonały z teologii był Benedykt, natomiast Franciszek jest lichy, ale może jest ekstra w jakiejś innej branży i akurat na te czasy Pan Bóg wskazał nam papieża, który jest dobry z miłości czy czegoś innego. Gadane ma słabe, kazania głosi dosyć puste z mojego punktu widzenia, miałkie. Kręci i kręci. Powiedz coś, chłopie, konkretnego!”. Ciekawe są wynurzenia o złych butach człowieka chodzącego namiętnie boso. Może ktoś go pozwie za obrazę „ojca świętego”? PPr
BYSTRZAK Z PiS Czyżby Antoni Macierewicz, niezmordowany tropiciel agentów wszelkich maści, był rosyjskim agentem? To pytanie zadał Janusz Palikot po medialnych doniesieniach, że wiceprezes PiS zlecił przetłumaczenie raportu z likwidacji WSI na rosyjski jeszcze przed oficjalną publikacją dokumentu po polsku. Macierewicz miał powierzyć to zadanie tłumaczce podejrzanej o związki z rosyjskim wywiadem. Lider Twojego Ruchu zażądał powołania komisji śledczej mającej wyjaśnić, czy Macierewicz jest szpiegiem i czy dopuścił się zdrady stanu. Tylko uwaga na kolegów Antka M. – mogą przejąć komisję! MZB
HOSER W PRETENSJACH „Mam pretensję do homoseksualizmu, że zabił ideę przyjaźni między mężczyznami lub kobietami – całkowicie ją zerotyzował” – taki żal wyraził w swej najnowszej książce abp Henryk Hoser. Dziwne pretensje ma przedstawiciel instytucji, która od stuleci przyjaźń lekceważy, a bywa że i bezwzględnie zwalcza – na przykład w zakonach. Ponadto nie wszyscy homoseksualiści uprawiają seks z innymi homoseksualistami, podobnie jak nie wszyscy mężczyźni hetero współżyją z wszystkimi kobietami. Ludzie czasem się po prostu przyjaźnią. Ale czy katolicki arcybiskup, który wszędzie widzi tylko seks i wrogów Kościoła, może to pojąć? MaK
CEJROWSKI NA PAPIEŻA! Doczekaliśmy się tego, że papieżowi najbardziej obrywa się od jego fanatycznych wyznawców. Znany homofob Wojciech Cejrowski
Kazimierz Dudziński, radny PiS, publicznie ogłosił, że Święty Mikołaj nie istnieje. Radny PiS na sesji rady miasta odniósł się do wizyty pogodnego staruszka z Rovaniemi, który rozdawał prezenty pacjentom Dziecięcego Szpitala Klinicznego i spotkał się z mieszkańcami Białegostoku na rynku Kościuszki. Radny, chcąc wyrwać dzieci z niewiedzy, stwierdził: „Pięknie się prezentuje, jest w przebraniu, pięknie ubrany i tak dalej. Ale nie mówmy, że to jest prawdziwy święty Mikołaj. Ponieważ to wprowadza trochę taki zamęt. Nie ma Świętego Mikołaja, tylko jest Mikołaj, potocznie święty. Natomiast to nie jest prawdziwy święty”. No tak, Dudziński, jak widać, namiętnie słucha wystąpień sejmowych Jonasza. Ale po co powtarzać je dzieciom… PPr
DURSZLAK DO SEJMU! Warszawski sąd apelacyjny uznał, że krzyż w Sejmie może
wisieć, bo mieści się to w zakresie „dopuszczalnego uzewnętrzniania uczuć religijnych”. Wyrok ucieszył polskich pastafarian. Wysłali do marszałek Kopacz list, w którym piszą, że z wyroku wynika, iż: „symbole jednych religii nie mogą samym faktem istnienia w przestrzeni publicznej obrażać wyznawców innych religii, a Sejm może być miejscem ich ekspozycji”. Dodają, że dobrze będzie, gdy „za jakiś czas ściany Sejmu staną się ekumenicznym symbolem tolerancji religijnej Rzeczypospolitej Polskiej”. A stanie się to dokładnie wtedy, gdy na jednej ze ścian zawiśnie święty symbol religii pastafariańskiej, czyli Durszlak. KB
POWOŁANIE GO-GO Ksiądz Adam Pawłowski z Poznania prowadzi prywatną krucjatę przeciwko… klubom go-go. Duchowny spędza mnóstwo czasu pod tego rodzaju lokalami, płoszy ich klientów i próbuje nawracać panie zajmujące się zapraszaniem panów do środka. Ksiądz Pawłowski specjalnie zagaduje „naganiaczki”, bo – jak twierdzi – „dzięki temu one nie będą miały czasu, żeby nakłaniać innych do wizyt w klubie i oglądania półnagich kobiet tańczących na rurze”. To typowe zwalczanie konkurencji, bo w klubach go-go panowie zostawiają niezłą kasę, zamiast ją rzucać na tacę. Powód? Jest tam zdecydowanie weselej niż w Kościele. ASz
MAKARON NA USZY W mediach katolickich ukazuje się przedziwna, wspólna reklama lubelskiego Caritasu i wytwórni Makaronu Domowego POL-MAK. Producenci makaronu wypuścili produkt z logo Caritasu, a reklama zapewnia, że to... nic złego – jak niektórzy sądzą – bo to nie jest handlowanie wizerunkiem kościelnej firmy, ale działalność dobroczynna. Może i tak, ale dziwniejszej reklamy jeszcze nie widzieliśmy. MaK
5
KŁÓTNIA W RODZINIE Według „Gazety Polska Codziennie” dnia 14 grudnia na profilu Młodzieży Wszechpolskiej na jednym z portali społecznościowych pojawili się gen. Wojciech Jaruzelski i prezydent Lech Kaczyński z podpisem: „Pamiętamy twarze zdrajców”. Zdjęcie gen. Jaruzelskiego jest z datą 1981 r. i hasłem: „Stan wojenny”, a Kaczyński ma podpis: „2007 – traktat lizboński”. Na dole napis: „Pamiętamy twarze zdrajców”. Obraz wywołał burzę wśród użytkowników portalu – większość z nich była oburzona takim porównaniem. „Młodzież Wszechpolska tym czynem przebiła podłości komunistycznej propagandy” – komentuje współtwórca „Solidarności” Andrzej Gwiazda, który „nie wyklucza agenturalności w strukturach tej Młodzieży Wszechpolskiej”. Prawda zaś jest taka, że narodowcy postanowili przejąć radykalny elektorat PiS i robią to metodycznie od 11 listopada. PPr
DZIECI I RYBY… Na nic akcje ekologów, spotkania edukacyjne i prośby, aby nie kupować w święta żywych karpi, bo ryby cierpią katusze, zanim trafią na wigilijny stół. Niestety, przykład antyekologiczny idzie z samej góry – wprost z Watykanu, gdzie trafiło 120 żywych karpi z Polski. Ryby znad Wisły przetransportowane w specjalnych basenach przeznaczone są dla setki gwardzistów szwajcarskich. Przedsięwzięcie finansują hodowcy karpi królewskich z Polski. Z tegorocznych raportów GUS wynika, że co trzecie dziecko w Polsce żyje w biedzie, a co szóste – w warunkach zagrażających biologicznej egzystencji. W domach tych maluchów z pewnością nie będzie sutych świątecznych kolacji, ale hodowcy wolą podlizać się papieskiej straży, niż wesprzeć niedojadające kilkulatki. ASz
6
Nr 51/52 (720/721) 20 XII 2013 r. – 2 I 2014 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Zimowe żniwa Bożonarodzeniowa atmosfera magii jak żadna inna sprzyja rozmiękczaniu ludzkich serc i drenowaniu portfeli. Oprócz tego duszpasterze stosują pomysłową retorykę, żeby poruszyć swoich wiernych. Ksiądz kanonik Mirosław Lipniak, proboszcz parafii Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny w Witoszowie Dolnym (diec. świdnicka), z racji kolędy wysłał do swoich parafian epistołę, w której chwali się, że: ~ dobiegły końca prace nad naprawą drewnianej konstrukcji nawy kościoła i wnętrza wieży; ~ zakończył się remont elewacji świątyni oraz remont dachu i elewacji plebanii; ~ trwają prace przy remoncie domu parafialnego. Zaznacza przy okazji, że wszystkie podjęte dzieła wymagały wielkiego wysiłku zarówno fizycznego, jak i materialnego. Na remonty poszło ponad 1,875 mln zł. Od ministra kultury i Unii Europejskiej skapnęło łącznie 1,120 mln zł (dorzucił się jeszcze Dolnośląski Urząd Marszałkowski – dop. red.). Na wszystko nie wystarczyło. Zaciągnęła więc parafia niemal pół miliona złotych kredytu. No i ktoś musi go teraz spłacić… „Dotychczasowe lata mojej posługi w tutejszej Wspólnocie pokazały, że pragniecie żyć na bieżąco radościami
M
i problemami swojej parafii” – czaruje ksiądz proboszcz, by po chwili przejść do konkretów… ~ Za prace, które wykonaliśmy, musimy zapłacić, a to wymaga jeszcze wielu pieniędzy, dlatego proszę o zrozumienie i otwarte serca; ~ W tym roku nie było żadnej zbiórki na remont, dlatego chciałbym prosić, aby podczas rozpoczynającej się w grudniu wizyty duszpasterskiej ci z państwa, których na to stać i chcący wesprzeć świątynię, która jest domem naszego Boga, składali również osobną ofiarę na remont. Tu proboszcz podpiera się stosownym biblijnym cytatem zapewniającym, że radosnego dawcę Bóg miłuje, i kończy sugestią: „Ufam, że dobry Bóg odda wam kiedyś stokrotnie więcej niż Wy włożycie w to zbożne dzieło”. Z wdziękiem godnym najlepszych marketingowców sprawy finansowe załatwiają także koledzy księdza Lipniaka. ~ Ksiądz Tadeusz Polak z parafii w Niedźwiadzie: Wspólnie oczekujemy Narodzenia Dzieciątka Jezus – Maleńkiej Miłości, która ma moc przemieniać świat. Tylko ona potrafi otwierać nasze serca w taki sposób, że zaczynamy dostrzegać biedę i ubóstwo, brak miłości oraz inne potrzeby w drugim człowieku. Dzięki tej Miłości nie tylko
imo miliardowych wydatków, pociągi Pendolino wciąż nie kursują po polskich trasach kolejowych. Tymczasem mieliśmy możliwość zakupienia tańszego taboru, gotowego do natychmiastowej obsługi pasażerów. W sierpniu tego roku pisaliśmy o ponad 2-miliardowym przetargu na zakup od włosko-francuskiej firmy Alstom 20 superpociągów zwanych Pendolino („FiM” 34/2013). Wspominaliśmy wówczas, że producent taboru to firma oskarżana o stosowanie korupcji na wielką skalę. Podaliśmy w wątpliwość decyzję o zakupie tych pociągów, bowiem według nas ich cena (około 2,6 mld zł) oraz technologia i prędkość nieprzystosowana do polskich torów dyskwalifikowały Pendolino. Sugerowaliśmy, że mogło chodzić o ogromną łapówkę. Dzisiaj pojawiają się kolejne przesłanki świadczące o tym, że za zakupem stało coś więcej niż tylko włoski design i nowoczesność, z której i tak przez wiele lat nie będziemy w stanie w pełni skorzystać. Były prezes PKP InterCity Czesław Warsewicz zauważył na łamach tygodnika „W Sieci”, że „europejski rynek kolejowy jest bardzo hermetyczny; wspiera się na nim lokalnych producentów. Tak jest we wszystkich dużych krajach Europy Zachodniej oraz na Wschodzie”. W Polsce jednak z niewiadomych powodów
Fot. witoszow.diecezja.swidnica.pl
Wraz z końcem roku księża rozpoczynają kampanię kolędową. Z takiej przechadzki można wyciągnąć nawet 100 tysięcy złotych*.
Ksiądz Lipniak – jak mówią jego parafianie – bardzo lubi pielgrzymować do Ziemi Świętej
dostrzegamy te wszystkie rzeczy, ale umiemy odpowiadać na nie Miłością, którą Maleńki Jezus wlewa w nasze serca. Dzięki Niemu nasze serca rozszerzają się i pałają chęcią czynienia Jego woli (…). Zapraszam do promocji naszego Kościoła, przez troskę o jego żywotność, wiarę, miłość, braterskość i solidarność. W aspekcie materialnym o jego wygląd i otoczenie. Dziękuję wszystkim, którzy już to robią. Wizyta duszpasterska, tradycyjna „kolęda”, jest okazją do dzielenia się naszą wspólną troską o życie parafialne (…). Jest wiele ofiarności i życzliwości, jest wiele dobra, które z pewnością płynie z wiary i miłości do Boga i Kościoła. Dzięki Waszej ofiarności możemy realizować w parafii różne dzieła i włączać się w dzieła Kościoła diecezjalnego
kompletnie wyparto się rodzimych, znacznie tańszych producentów pociągów. Nie ma w tym wypadku mowy o gorszej jakości produkowanego w Polsce taboru, ponieważ jego walory są cenione poza granicami naszego kraju. „Polska firma z Bydgoszczy PESA jest liderem w dostawach taboru kolejowego nie tylko w Polsce, ale i w Europie i na świecie. To firma o bardzo dużej renomie i stabilności. Przez 15 lat przedsiębiorstwo przeszło modernizację i obecnie
czy powszechnego. Możemy śmiało podejmować działania duszpasterskie, licząc na dobre słowo, pomoc i modlitwę (…). Drodzy Parafianie, dziękując Bogu za każdy przejaw Waszej życzliwości i hojności, za Waszą wiarę i wspólną modlitwę, pragnę z całego serca złożyć Wam najserdeczniejsze życzenia. Niech Boże Dziecię na nowo uraduje Was swoją obecnością, rodząc się w Waszym sercu. Niech swą Boską Dłonią Pobłogosławi Wam i Waszym rodzinom. ~ Ksiądz Wiesław Szewczuk z parafii Miłosierdzia Bożego w Kraśniku: Nam, ludziom wierzącym, przybył czwarty kościół parafialny – w Kraśniku. Jego monumentalna architektura i położenie na wzgórzu przyciąga wzrok ludzi i przypomina
kursowała w składach zespolonych, rozwijających prędkość 160 km na godzinę, którą nasze obecne torowiska są w stanie zapewnić i wytrzymać. Niestety, nie możemy podać dokładnej ceny, jakiej PESA zażądałaby od PKP za zakup taboru porównywalnego do Pendolino, bowiem to tajemnica negocjacji, ale bez najmniejszych wątpliwości jesteśmy w stanie powiedzieć, że oferta polskiej spółki byłaby
Pociąg do kasy jest bardzo wiarygodnym partnerem. Każdy kraj mi znany – Francja, Włochy, Hiszpania, Niemcy, Szwajcaria, Anglia, Rosja, Czechy – wspiera rodzimą produkcję, zwłaszcza w dobie kryzysu i bezrobocia. To jest szalenie istotne, ponieważ daje możliwości rozwoju technologii, krajowych firm” – powiedział Warsewicz. Były prezes PKP IC zauważył również, że dopiero za 5 lat będzie w Polsce istnieć ledwie kilka tras, którymi włosko-francuskie Pendolino pojedzie z obiecaną przez premiera Donalda Tuska prędkością 200 km/godz. Z kolei wspomniana PESA zdaniem Warsewicza
nieporównywalnie tańsza od tej przedstawionej przez francusko-włoskie konsorcjum. Pendolino razem z serwisowaniem, za które również zapłacimy, utrzymaniem, wybudowaniem zaplecza technicznego, może nas kosztować do 2,9 mld zł! Około 22 proc. tej kwoty da nam Unia, a resztę będziemy musieli pożyczyć z Europejskiego Banku Inwestycyjnego. Same odsetki tego kredytu wyniosą jakieś 65 mln zł rocznie, więc już same okołozakupowe koszty są ogromne. Wiadomo, że PESA byłaby znacznie tańsza. Za dowód niech świadczy umowa między polską firmą a grupą niemieckich
o Bogu. Cytując abp. S. Budzika, „został zbudowany w ciągu czterech lat, trudem rąk i hojnością serc”. Czas jednak pokazał, że świątynia „pod bokiem” jest wielkim skarbem. Dziś widzimy, że parafianie uświadomili sobie, jakie to szczęście mieć blisko kościół – Dom Boży, i że warto dać na ten cel pieniądze, które są mądrze, oszczędnie wydawane (…). Mam nadzieję, że w najbliższym czasie wykonamy wystrój tego kościoła (…). Mam ciągle przed oczami ogrom prac, które wykonaliście od pierwszej cegły układanej na placu budowy po porządkowanie i rozbiórkę rusztowań. Dziękuję Wam za czas, poświęcenie i każdą złotówkę ofiarowaną na budowę kościoła. Proszę o dalsze wsparcie materialne naszego wybudowanego kościoła parafialnego. Kończę ten list wezwaniem: Abyśmy byli jedno – abyśmy byli razem. Bądźmy razem przy ołtarzu na mszy św., na nabożeństwach w ciągu roku, rekolekcjach, w czasie odpustów parafialnych, na pielgrzymkach, w radosnych i smutnych momentach naszego życia. Bądźmy razem przy wykańczaniu i upiększaniu naszej świątyni oraz w trosce o dobro duchowe i materialne parafii. ~ ~ ~ Drodzy Czytelnicy, a może i Wy staliście/staniecie się adresatami równie radosnej sztuki epistolarnej? Czekamy na listy od Waszych proboszczów (przesyłajcie je na adres Redakcji z dopiskiem „Żniwa” bądź na
[email protected]). Te najbardziej oryginalne oczywiście opublikujemy. JULIA STACHURSKA * Przyjmując, że tylko 50 proc. wiernych z 10-tysięcznej parafii przyjmie dobrodzieja po kolędzie i włoży do koperty średnio 30 zł.
przedsiębiorstw kolejowych „Deutsche Bahn”. Nasi zachodni sąsiedzi zamówili w bydgoskim zakładzie 36 spalinowych zespołów trakcyjnych o wartości 501 mln zł. Polacy poinformowali, że silniki zamówionych pojazdów spełniają nową europejską normę emisji spalin III b. Pociągi będą miały 100, 120 lub 160 miejsc siedzących, czyli tyle, ile Pendolino, a ich maksymalna prędkość wyniesie od 120 do 140 km/godz. Wprawdzie, jak wspominaliśmy, włosko-francuskie maszyny mają w przyszłości jeździć z prędkością 200 km/godz., ale do tego konieczna jest modernizacja polskich tras. Z szacunkowych wyliczeń wynika, że koszt inwestycji modernizacyjnych wyniesie około 11,6 mld zł! Zanim przebudujemy tory, minie kilkanaście lat. Na razie resort transportu i PKP obiecują, że w grudniu 2014 r. z Warszawy do Gdańska, siedząc wygodnie w wagonach Pendolino, dojedziemy w 3 godz. 20 min. Brzmi wspaniale, choć jak znamy życie, termin obsunie się o parę lat… Co więcej, tę samą trasę w pierwszej połowie lat 90. pokonywały ledwie kilka minut dłużej polskie składy! Tak więc skrócenie czasu podróży o kilkaset sekund będzie nas kosztować setki milionów złotych. Szybko kalkulując, wychodzi nam, że jedna sekunda warta jest milion złotych. Cóż, mówią, że czas to pieniądz… ARIEL KOWALCZYK
Nr 51/52 (720/721) 20 XII 2013 r. – 2 I 2014 r.
K
asę Kościoła zasilają każdego roku nie tylko zastrzyki z budżetu państwa i samorządów (ok. 5 mld zł), ale także darowizny od obywateli. Z okazji końca roku podatkowego Katolicka Agencja Informacyjna podsumowała kościelne wpływy z tzw. 1 procenta. I tak na przykład: Caritas Archidiecezji Krakowskiej zanotował w 2007 r. zastrzyk 883 tys. zł, w 2010 r. – 982 tys. zł, w 2012 r. – 893 tys. zł. Podobnie „Caritas Poznańska” Zakład Charytatywno-Opiekuńczy: w 2007 r. – 739 tys. zł, w 2010 r. – 754 tys. zł, w 2012 r. – 717 tys. zł. Caritas Diecezji Tarnowskiej: w 2007 r. – 838 tys. zł, w 2010 r. – 930 tys. zł, a w 2012 roku – 991 tys. zł; Caritas Polska: w 2007 r. otrzymała 2,6 mln zł, w 2010 roku – 1,7 mln zł; Caritas Archidiecezji Warszawskiej: w 2007 r. – 1 mln 113 tys. zł, w 2010 r. – tylko 508 tys. zł, ale w 2012 r. – 597 tys. zł. Można jeszcze Kościołowi dogodzić, przekazując darowiznę na cele kultu religijnego (ulga wynikająca z ustawy o podatku dochodowym) i działalność opiekuńczo-charytatywną (tę kwestię regulują przepisy ustaw kościelnych). I tak: na cele kultu podatnik może przeznaczyć 10 proc. dochodu (to dla osób prawnych) albo 6 proc. (osoby fizyczne). Urzędnicy skarbowi muszą się w tym przypadku zadowolić bankowym potwierdzeniem wpłaty przedłożonym przez darczyńcę. Nie mają żadnych narzędzi, aby zweryfikować, czy darowizna faktycznie została wykorzystana przez proboszcza zgodnie z przeznaczeniem! – Inne organizacje prowadzą rachunkowość, a w parafii to jest czarna dziura. Kowalski daje na ten kult religijny, dogaduje się z księdzem, który bierze sobie zwykle 10 proc., a resztę Kowalskiemu oddaje. Ksiądz, gdy go pytamy, mówi nam, że rozdał wszystkie pieniądze ubogim, a my nie jesteśmy w stanie niczego udowodnić – mówi urzędnik poznańskiej skarbówki. Według „Rzeczpospolitej” na kult religijny w 2007 r. rodacy przekazali (oficjalnie) 51 mln zł; w 2009 r. – ponad 62 mln zł, w 2010 r. – 29 mln zł, zaś w 2012 r. – 23 mln zł. Działalność charytatywno-opiekuńczą można natomiast wspierać bez żadnych ograniczeń, zaś odliczeniu od dochodu podlega pełna kwota darowizny bez względu na jej wysokość. – To jest furtka dla ludzi, którzy mają duże pieniądze. Gdy wchodzą w grę setki tysięcy czy miliony złotych, opłaca się ryzykować. Biznesmeni pod płaszczykiem zgodności z przepisami prawa zmniejszają sobie dochód do opodatkowania. Trudno jest udowodnić, że większą część tych pieniędzy dostali z powrotem – tłumaczy urzędnik. Zwykle dla przyzwoitości chodzi o część dochodu. Załóżmy, że Kowalski po odjęciu ZUS-u ma milion złotych dochodu. Żeby zmniejszyć
POLSKA PARAFIALNA
Kościelne pralnie
Co może zrobić obywatel, który nie chce (a który chce?!) oddawać swoich pieniędzy fiskusowi? Może się dogadać ze swoim… proboszczem. sobie podatek, przekazuje na cele charytatywno-opiekuńcze Kościoła na przykład 500 tys. zł. W ten sposób płaci tylko podatek od pozostałych 500 tys. zł. Prawda, że kuszące? Jak duża jest skala tych przekrętów – nie wiadomo. Ministerstwo Finansów przyznaje, że nie gromadzi wyodrębnionych danych dotyczących liczby wszczętych postępowań w sprawie rozdysponowania przez proboszczów darowizn otrzymanych na cele charytatywno-opiekuńcze. Nie zna również skali występujących w tej kwestii nieprawidłowości. Nieco światła na ten spowity tajemnicą temat rzuca weryfikacja przeprowadzona w latach 2005–2010 przez urzędy kontroli skarbowej. Wynika z niej, że blisko 30 proc. wszystkich transakcji naruszało obowiązujące przepisy prawa! Okazało się m.in., że pieniądze, które miały być przelewane przez darczyńców na rachunek parafii, trafiały w rzeczywistości na rachunki osobiste księży. Ci później wypłacali gotówkę, która z powrotem trafiała do darczyńców. Księża nie sporządzali także wymaganych prawem sprawozdań. Sprawozdanie ma pokazać, że pieniądze, które do proboszcza trafiły, zostały rzeczywiście wydane na cele charytatywno-opiekuńcze jego kościoła. Obdarowany ksiądz – zgodnie z przepisami – nie zanosi dokumentów do urzędu skarbowego, ale przekazuje darczyńcy. Ten, jeśli urzędnik go o to poprosi, przedstawia je do wglądu. Jeśli urzędnik nie wykazuje się dociekliwością – jest po sprawie. Prawo reguluje tę kwestię tak: „Darowizny na kościelną działalność charytatywno-opiekuńczą są wyłączone
z podstawy opodatkowania darczyńców podatkiem dochodowym, jeżeli kościelna osoba prawna przedstawi darczyńcy pokwitowanie odbioru oraz – w okresie dwóch lat od dnia przekazania darowizny – sprawozdanie o przeznaczeniu jej na tę działalność. W odniesieniu do darowizn na inne cele mają zastosowanie ogólne przepisy podatkowe”. A życie? Sprawozdania są zazwyczaj zbiorem komunałów, pomiędzy które zostają wpisane kolejne procenty rzekomo rozdysponowanej kwoty. Żadnej faktury, żadnego rachunku. – Zdarza się i tak, że proboszczowie tytułem sprawozdania przedkładają kartkę, na której w jednym zdaniu wyjaśniają, że „otrzymaną darowiznę przeznaczyli na biednych”. Tak było w przypadku księdza, który od jednego z biznesmenów dostał w jednym roku podatkowym prawie milion złotych – mówi urzędnik ze skarbówki w P. O jakich pieniądzach mowa? Na działalność charytatywno-opiekuńczą Kościołów (katolicki i prawosławny) podatnicy w 2007 r. wpłacili 76,5 mln zł; w 2008 r. – 119 mln zł; w 2009 r. – 120 mln zł, zaś w 2010 r. – 48 mln zł. W roku ubiegłym tylko osoby fizyczne przekazały swoim duszpasterzom ponad 88 mln zł. Oto przykład z tzw. terenu. Ksiądz proboszcz z eksponowanej parafii X (dane znane redakcji) trzęsie miastem. Urzędnik skarbowy dostaje na biurko papiery, z których wynika, że w jednym tylko roku podatkowym biznesmen Y zasilił księdza kwotą ponad 500 tys. zł. Ksiądz na wydanie tych pieniędzy potrzebował raptem pół roku. Później napisał sprawozdanie. Wynika
z niego, że najubożsi parafianie mają u proboszcza jak u Pana Boga za piecem. Otóż 140 tys. otrzymanej kwoty przeznaczył dobrodziej „na wsparcie rodzin biednych i patologicznych z parafii”. Ponad 100 tys. zł dał na spotkania opłatkowe dzieci i młodzieży! Kolejne 70 tys. zł zasiliło świetlicę dla dzieci ze środowisk biednych i patologicznych. A dalej – po trochu na wsparcie zimowisk, kolonii, nagrody dla zasłużonych parafian (sic!)... Niemal 30 tys. zł poszło na uzupełnienie wpłat dla pielgrzymów podróżujących do miejsc świętych, tyle samo na dopłaty do obiadów dla dzieci z rodzin biednych i patologicznych. Po 15 tys. zł – na nagrody dla ministrantów oraz członków innych grup parafialnych. Enigmatyczne sformułowania, żadnych faktur czy rachunków. Podobnie piszą inni. ~ Proboszcz parafii w N. w sprawozdaniu poinformował, że otrzymane w darowiźnie pieniądze przeznaczył na organizowanie pomocy sierotom, osobom znajdującym się w trudnej sytuacji materialnej, rodzinom dotkniętym alkoholizmem, narkomanią, bezrobotnym, osobom opuszczającym więzienie, na wypoczynek dla dzieci i młodzieży znajdujących się w potrzebie, na krzewienie idei pomocy bliźnim i postaw społecznych temu sprzyjających. Nie przedstawił dokładnego opisu wymienionych w nim zdarzeń ani wysokości kwot przeznaczonych z darowizny na poszczególne cele. Wyjaśnień odmówił. ~ Proboszcz parafii w W. został poproszony przez urzędników skarbowych o uzupełnienie sprawozdania z wykorzystania darowizny poprzez przedłożenie dokumentacji lub wskazanie na piśmie informacji pozwalających na zweryfikowanie spełnienia celu charytatywno-opiekuńczego. W odpowiedzi nadesłał oświadczenie, w którym poinformował, iż parafia nie posiada dowodów
7
dokumentujących dokonywane zakupy żywności, środków czystości, odzieży zimowej, koców i innych rzeczy bądź przedmiotów pierwszej potrzeby lub codziennego użytku przekazywanych następnie na działalność charytatywno-opiekuńczą. A to dlatego, że parafia nie prowadziła i nie prowadzi ksiąg statystycznych bądź informacyjnych przedmiotowej działalności. A poza tym środki pochodzące z darowizn były przekazane na działalność charytatywno-opiekuńczą parafii C. na… Białorusi. Polskie prawo skutecznie wiąże kontrolerom ręce. – Parafia zazwyczaj nie jest podmiotem gospodarczym, nie każda ma nadany NIP. Jeśli ksiądz nie przedłoży historii rachunków bankowych parafii, nie możemy ich w żaden sposób skontrolować – mówi nasz urzędnik. – Oni w ten sposób wykorzystują lukę w prawie. Wszyscy wiedzą, że to jest wałek, ale mało kto to rusza – dodaje. Orzecznictwo (także Naczelnego Sądu Administracyjnego) jest co prawda po stronie urzędów, bo sędziowie podkreślają, że sprawozdanie to nie jest oświadczenie i powinno dać organom możliwość zweryfikowania, czy darowizna została rozdysponowana zgodnie z przeznaczeniem. Urząd może więc prowadzić postępowanie wyjaśniające. Bywa jednak długie, żmudne i zazwyczaj nie przynosi efektów. Ksiądz proboszcz się nie stawia, wezwań nie odbiera, przedkłada zwolnienia lekarskie, nie udostępnia rachunków parafii. Kuria z urzędem nie współpracuje, bo nie ma w tym interesu. I koło się zamyka. Ksiądz jest zadowolony, bo ma swoje 10 procent. Darczyńca jest zadowolony, bo wykiwał fiskusa. ~ ~ ~ Aby uszczelnić dziurę, przez którą przelatują pieniądze budżetu państwa, wystarczy doprecyzować ustawę o stosunku państwa do Kościoła katolickiego. Chodzi o prosty zapis, że darowizny na cele charytatywno-opiekuńcze powinny być rozliczane w sprawozdaniach finansowych, a nie jak teraz – w sprawozdaniach, które większość traktuje jak niezobowiązujące oświadczenia. To pozwoliłoby już na poziomie miejscowego urzędu skarbowego wymagać konkretnych dokumentów finansowych, a księża musieliby się rozliczać z każdej wydanej złotówki. Odnośny projekt złoży wkrótce poseł Roman Kotliński, który już w styczniu 2013 roku przedstawił projekt likwidacji możliwości odpisywania od podstawy opodatkowania darowizn na cele kultu. Przekonywał wówczas, że Kościół w Polsce jest dostatecznie dobrze finansowany przez Fundusz Kościelny, Komisję Majątkową, dotacje spółek skarbu państwa, województw, powiatów i gmin. Projekt zmiany ustawy do dziś leży w sejmowej zamrażarce. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
8
Nr 51/52 (720/721) 20 XII 2013 r. – 2 I 2014 r.
POLSKA PARAFIALNA
Rydzykowisko Po demokratycznych wyborach przewodniczącego i kapelana w osobie ojca Marcina (co prawda tylko ojca własnym dzieciom) zgodnie z zamieszczoną na stronie internetowej RM instrukcją dla „spontanicznie powstających grup słuchaczy” rozgłośni („Koła powstają po uzgodnieniu ze swoim proboszczem i Radiem Maryja”) zatelefonowaliśmy do Torunia. Raz, drugi, trzeci... Za żadne skarby nie chcieli nas połączyć z głównym szefem. – Proszę zostawić numer, oddzwoni – przekonywała dyżurująca na centrali kobieta, obiecując wstawiennictwo. Zostawiliśmy. W oczekiwaniu na afiliację przygotowaliśmy odpowiednie druki firmowe, numery telefonów, sugestywne adresy poczty elektronicznej i gadżety reklamowe. Mając zwarty oraz gotowy do poświęceń aktyw i ambitny pomysł stworzenia silnej organizacji poprzez konsolidację kół z całej Polski, powołaliśmy do życia Biuro Koordynacyjne, które przy okazji zbliżających się świąt przystąpiło do aranżowania spotkania opłatkowego w Warszawie z udziałem ważnych osobistości życia publicznego... No i mamy teraz klops, bo terminy gonią, zaproszenia rozesłane, najbardziej wyrywni politycy potwierdzili już chęć uczestnictwa w opłatku, inni jeszcze się zastanawiają lub zapraszają naszą delegację na rozmowy w Sejmie, a tymczasem o. Rydzyk nie oddzwania. W tej okropnie niezręcznej sytuacji, nie chcąc działać bez imprimatur Najwyższego Czynnika, musimy, niestety, odwołać pierwszą z zapowiadanych imprez (sobota 21 grudnia), o czym niniejszym zawiadamiamy wszystkich zainteresowanych, gdyby komunikaty wysłane pocztą elektroniczną umknęły ich uwadze. Polecając się łaskawej pamięci, dziękujemy zwłaszcza: ~ posłowi Johnowi Godsonowi reprezentującemu „tapczan” Polska Razem Jarosława Gowina, który jako pierwszy odpowiedział, że on bardzo chętnie i w ogóle, ale ewentualnie kiedy indziej („Niestety, od 15 do 22 grudnia będę za granicą”). Szczególna dlań wdzięczność wynika również z faktu, że jako wyznawca i do niedawna pastor konkurencyjnego Kościoła Bożego w Chrystusie pokazał nam, „przedstawicielom” radiomaryjnej sekty, na czym polega ekumenizm; ~ znanemu warszawskiemu działaczowi PO dowodzącemu samorządem powiatowym – za wzięcie do galopu swoich współpracowników, ponieważ sam nie mógł stawić się na wezwanie naszego Biura Koordynacyjnego. „(...) Proszę wybaczyć,
kultura osobista („Jest mi ogromnie przykro, że nie będę mogła wziąć udziału. Proszę Państwa o wyrozumiałość”), trafny dobór argumentów usprawiedliwienia („Ostatnie dni przed Świętami Bożego Narodzenia powinnam spędzić w moim
Sprawując czuły patronat medialny nad twórczością o. Tadeusza Rydzyka, żyliśmy z nim dotychczas „na kocią łapę”. Postanowiliśmy ten związek wreszcie sformalizować, tworząc terenowe Koło Przyjaciół Radia Maryja. ale w tym samym czasie mam spotkanie rodzinne, którą [rodzinę] sobie bardzo cenię. Dla mnie rodzina jest największym dobrem, jakie otrzymałem od naszego Stwórcy” – tłumaczył. Rozumiemy i wybaczamy. Działacz wykazał się doskonałą znajomością kościelnej terminologii, a jego gorące „POzdrowienia” dla elektoratu o. Tadka tak nas rozbroiły, że postanowiliśmy zachować jego nazwisko w dyskrecji; ~ poseł Julii Piterze (PO), która potwierdziła, że przybędzie bez względu na pogodę. Nie mamy wszakże 100-procentowego przekonania co do czystości jej intencji, bo pamiętamy dwuznaczne sugestie wobec herszta naszej bandy („Może przynajmniej część kolegów z PiS kieruje się własnym rozsądkiem i niekoniecznie im nitka z mózgu płynie do ojca dyrektora w Toruniu” – mówiła w marcu 2008 r.). Nie zapomnieliśmy również jego niedawnych ostrzeżeń, że pani Julia (była wówczas sekretarzem stanu i pełnomocnikiem rządu ds. przeciwdziałania korupcji) „chce przyjrzeć się Radiu Maryja”; ~ poseł Annie Fotydze (PiS), niezapomnianej minister spraw zagranicznych w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Jej wyniesione z dyplomacji doświadczenia biją niemal z każdego zdania listu do naszego sztabu organizacyjnego. Najwyższa
rodzinnym mieście Gdańsku i na Pomorzu, czyli w swoim okręgu wyborczym”), stan ciężkiego przepracowania („Oprócz bardzo pracowitego polowania [??? – dop. red.] poświęcam czas służbowym kontaktom zagranicznym i od kilku miesięcy sobotnio-niedzielnym wykładom w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu”) i jego fatalne konsekwencje („Dla mojej rodziny: męża, dzieci, schorowanych Rodziców i ukochanej wnuczki pozostaje już bardzo mało czasu”) sprawiły, że nie mamy cienia pretensji o nieobecność. Serdecznie ponadto dziękujemy za udzielenie cennych wskazówek politycznych, żeby wciąż „wydeptywać w cierpliwym bruku” preferencje dla Telewizji Trwam oraz sprężyć się i siłą wszystkich Kół Przyjaciół RM już w przyszłym roku doprowadzić „do tak długo oczekiwanej i potrzebnej zmiany umożliwiającej pomyślny rozwój”, czyli dać władzę prezesowi; ~ poseł Józefie Hrynkiewicz (PiS), która mimo rozlicznych obowiązków parlamentarnych oraz naukowych z radością przyjęła zaproszenie i potwierdziła obecność, bo spotkanie z nami będzie dla niej „wielkim zaszczytem i przyjemnością”. Odpowiedzieliśmy: „Szanowna Pani Profesor, mielibyśmy równie wielką przyjemność, ale brak oficjalnego
błogosławieństwa z Torunia mógłby narazić Panią na gniew prezesa i ojca dyrektora”; ~ poseł Beacie Mazurek (PiS) – za głęboki żal z powodu konieczności „realizacji wcześniej podjętych zobowiązań” (jako członek
elitarnej Komisji ds. Służb Specjalnych nie mogła naturalnie zdradzić szczegółów), co zrekompensowała nam zaproszeniem na spotkanie w Sejmie (do uzgodnienia pozostaje jedynie kwestia terminu), jeśli tylko bylibyśmy tym zainteresowani. Oczywiście bardzo jesteśmy zainteresowani spotkaniem z kobietą mianowaną przez tabloidy „nową miłością Kaczyńskiego” i łudzimy się nadzieją, że także prezes wpadnie na pogawędkę (ale bez tych drabów z ochrony!); ~ poseł Elżbiecie Kruk (PiS); słynnej „ja potrafię coś tam, coś tam”, za zapewnienie, że mimo „licznych obowiązków poselskich” uniemożliwiających jej przybycie do nas w wyznaczonym terminie staje na głowie, aby doprowadzić „do szczęśliwego rozwiązania wszystkich spraw związanych z katolickimi mediami w naszym kraju”. Bardzo ładnie zareagował na zaproszenie poseł Artur Górski (PiS), którego w tym miejscu szczerze przepraszamy za fatygę, bowiem umknęło naszej uwadze, że ciężko choruje. Życzymy Panu Posłowi szybkiego powrotu do zdrowia i dziękujemy za błogosławieństwo, propozycję wystosowania okolicznościowego listu oraz nadesłanie dzieła „O taktyce szatana według św. Ignacego Loyoli”. Również wicemarszałek Sejmu Marek Kuchciński (PiS) nie mógł odżałować niefortunnej daty zlotu Kół Przyjaciół RM i zadbał o to, żeby jego miła współpracownica, pani Violetta, zatelefonowała i przekonywująco usprawiedliwiła nieobecność. Burakiem okazał się, niestety, poseł Eugeniusz Kłopotek (PSL),
który zaledwie odburknął, że na przeszkodzie stoi brak czasu. Intrygująco zachował się poseł Tadeusz Iwiński (SLD), który „ukłonami i najlepszymi życzeniami” próbował wyprowadzić nas na manowce, twierdząc, że nie może przyjść 21 grudnia, ponieważ będzie „uczestniczyć w Konwencji Krajowej SLD w Sosnowcu”, choć odbyła się ona – jak już wiemy – 14 grudnia. Rozesłaliśmy dokładnie 100 zaproszeń (imiennych lub na centralę partii) na imprezę fanów o. Rydzyka. Adresatami byli parlamentarzyści (w proporcjach odpowiadających aktualnemu rozkładowi sił w Sejmie), najważniejsi samorządowcy Warszawy i okolic oraz dygnitarze partyjni. Pozytywnie, acz w większości zdawkowo, odpowiedziało pisemnie: 21 reprezentantów PO, 17 z PiS, czterech z SLD, ośmiu PSL-owców, dwóch bezprzydziałowych. Według stanu na dzień 16 grudnia chęć spotkania się z nami pod pretekstem opłatka wyraziło 22 polityków (odpowiednio: 8, 10, 1, 3, 0). Nie odezwał się żaden z „palikotów”, w czym węszymy zdradę, ale wobec braku twardych dowodów nie powiemy czyją... Telefonicznie skontaktowało się ponadto z „ojcem Marcinem” dwóch działaczy PO i jeden radny PiS. Oto charakterystyczne fragmenty rozmów po wstępnych ceregielach związanych z prezentacją: Działacz 1: – Ojcze kapelanie, mam prywatną, w pewnym sensie intymną nawet sprawę do ojca dyrektora. Czy będzie obecny na tym spotkaniu? Marcin: – Spodziewamy się raczej transmisji, ewentualnie osobistego przesłania. – A ojciec Król? (Jan, główny księgowy radiomaryjnego holdingu – dop. red.). – Wątpię. Może ja w czymś pomogę? – No nie, muszę dotrzeć osobiście, bo temat jest ekonomiczny. Dziękuję. Niech będzie pochwalona eee... yyy... zawsze dziewica. – Teraz i jutro. Działacz 2 zatelefonował po północy i sprawiał wrażenie nietrzeźwego (w tle słychać było odgłosy balangi): – Chciałbym się wyspowiadać. – Mów, synu. – (płacz) Mam już tego dosyć! – Czego? – (płacz) Wszystkiego... – wyksztusił i przerwał połączenie. Radny: – Mogę liczyć na ojca dyskrecję jako ojca? – Oczywiście, jestem przecież kapelanem koła. – No... bo muszę dowiedzieć się, kto przyjdzie... Czy tylko my? Rozumie ojciec... Słyszałem, że różni ludzie są zaproszeni. – Opłatek jest ponad podziałami. – Przepraszam bardzo, to ja przekażę gdzie trzeba i ewentualnie zadzwonię. Do zobaczenia przy innej okazji. Będzie jeszcze wiele... TS, MK
Nr 51/52 (720/721) 20 XII 2013 r. – 2 I 2014 r. Mądre, szczere i przyjazne ludziom oblicza, sympatyczne spojrzenia bijące z oczu pełnych ciepła, wyszukane słownictwo... – tak prezentowani są ludzie władzy na oficjalnych portretach.
ZŁAPANI ZA SŁOWO
9
Nasza klasa „Gdy czytam, że jestem matołem, który nic nie umie, i Kaczyński, zatrudniając mnie, uratował moją rodzinę od głodu, czuję lekki dyskomfort”; „Ponieważ nie wiem, jak było naprawdę, pozwolę sobie na snucie niczym nieuzasadnionych przypuszczeń”.
A jak wyglądają, gdy przestają panować nad mimiką lub językiem? Oto kilka charakterystycznych twarzy bez retuszu. Podpisy kursywą są ocenami wyrażonymi o widniejącym na zdjęciu homo sapiens, a cytowane wypowiedzi wypłynęły prosto z jego ust...
JULIA PITERA. „Może być błaznem tego rządu”
ZBIGNIEW ZIOBRO. „Przypomina drwala, któ-
(Władysław Frasyniuk). „Nie sądzę, aby należało angażować opinię publiczną w jakieś sprawy, którymi się zajmowałam. Ludzie mają prawo do spokojnego życia”.
ry się upił i z siekierą idzie w las z nadzieją, że w coś trafi” (Leszek Miller, SLD). „Gdyby jednak tylko co dziesiąty z przebywających obecnie za kratkami zapłacił 500 zł, to wtedy miesięcznie do budżetu trafiałoby ponad 3 mln zł”; „Ludzi dzielimy na bogatych i na tych, którym na co dzień nie staje”.
MARZENA WRÓBEL. „I jeszcze się, kuźwa, na KRYSTYNA PAWŁOWICZ. „To krzyżówka Nel-
li Rokity z Kononowiczem” (Stefan Niesiołowski, PO). „Niektóre z pań powinny naprawdę samokrytycznie spojrzeć do lusterka i rzeczywiście włożyć staniki na siebie, a nie nosić piersi, i epatowanie młodych ludzi, a właściwie straszenie facetów tymi swoimi piersiami. Ja bym się wstydziła z takimi piersiami wyjść na ulicę”.
czerwono ubiera...” (poseł Robert Węgrzyn, PO). „Oderwanie sfery erogennej, seksualności od uczuć wyższych jest demoralizujące”; „Nie życzę sobie, żeby atakowano Kościół pod hasłem jakiejś równości kobiet”.
RADOSŁAW SIKORSKI. „Jest jakiś dziki, czasa-
mi sprawia wrażenie, że jest uzależniony od narkotyków, zwyczajnie naćpany” (Janusz Palikot). „Wiewiórki w Pałacu Prezydenckim donosiły mi, że pan prezydent Lech Kaczyński uważał mnie za ruskiego agenta”.
JAROSŁAW KACZYŃSKI. „Gdyby był kobietą, to powiedziałabym, że lepiej by mu było z mężczyzną” (Nelly Rokita). „Ja nie ukrywam, że z mojego punktu widzenia, choć wiem, jak groźne jest palenie, to gdybym miał wybierać, to jednak dopuściłbym palenie, a manifestacji obscenicznych – nie”; „Robimy dla Polski dużo, bardzo dużo… aż trudno wymienić”; „Żadne krzyki i płacze nas nie przekonają, że białe jest białe, a czarne jest czarne”.
pory dnia, jakieś odżywki do włosów, kremy pod oczy” (Sławomir Potapowicz, PO). „Analitycy często mówią, że Platforma jest „taka, śmaka”, dlatego czasami musimy podejmować trudne, brutalne, agresywne reguły gry”.
ANTONI MACIEREWICZ. „Histeryk i partacz.
TADEUSZ RYDZYK. „Często rozmija się z praw-
dą, a nawet rzuca oszczerstwa i lży” (o. Ludwik Wiśniewski, dominikanin). „Jedna z polskich stacji emituje bajkę „Teletubbies”, w której występuje postać o imieniu Tinky Winky. Postać ta jest wyraźnym symbolem zboczenia, jakim jest gejostwo. Po pierwsze, jest różowa, kolor geji, po drugie, ma na głowie antenkę w kształcie trójkąta, a to przecież ich symbol. Po trzecie, nosi coś w rodzaju torebki, jak reszta tych zboczeńców”.
STEFAN NIESIOŁOWSKI. „Ktokolwiek poważ-
niejszy na jego miejscu przykleiłby sobie teraz wąsy i przemykał pod ścianami, zasłaniając się miednicą i tylko między północą a czwartą nad ranem” (Rafał Ziemkiewicz). „Chorzy na AIDS to przede wszystkim zboczeńcy i narkomani. Oni na ogół sami sobie są winni”.
SŁAWOMIR NOWAK. „Miał perfumy na różne
MAREK SUSKI. „W przeszłości był fryzjerem zna-
nym pod pseudonimem Loczek” (rzemieślnik z Radomia).
Każdą sprawę, jakiej się dotknął w ostatnich 20 latach, zepsuł” (Radosław Sikorski). „Panie Marszałku! Wysoka Izbo! Ojcze Dyrektorze! (...). Przyjmuję tę wściekłość z radością, bo oznacza ona potwierdzenie słuszności moich działań”.
ADAM HOFMAN. „Za to, co wygłosił jeden z najwierniejszych współpracowników prezesa, po prostu należy publicznie bić po mordzie” (Daniel Olbrychski). „Z PSL to jest tak, że te chłopy wyjechali ze swoich miasteczek, wsi, trafili do Warszawy – zdziczeli, zbaranieli (…). Chłopy wyjechały ze wsi i kompletnie im odbiło”.
JÓZEF MICHALIK. „Jest takim samym chamem jak Rydzyk” (Janusz Palikot). „Wiele tych molestowań udałoby się uniknąć, gdyby relacje między rodzicami były zdrowe. Słyszymy nieraz, że to często wyzwala się ta niewłaściwa postawa, czy nadużycie, kiedy dziecko szuka miłości. Ono lgnie, ono szuka. I zagubi się samo i jeszcze tego drugiego człowieka wciąga”.
SŁAWOJ LESZEK GŁÓDŹ. „Na okolicznościo-
wych przyjęciach jest w swoim żywiole” (Krzysztof Janik, SLD). „Co ty, kurwa, nawet nalać nie potrafisz?!”. ANNA TARCZYŃSKA
10
Nr 51/52 (720/721) 20 XII 2013 r. – 2 I 2014 r.
ZAMIAST SPOWIEDZI
Moc konserwatyzmu truchleje Rozmowa z Piotrem Żukiem, profesorem socjologii Uniwersytetu Wrocławskiego, gdzie kieruje Zakładem Socjologii Sfery Publicznej. – Platforma Obywatelska w mijającym roku pogrążała się w coraz głębszym kryzysie, w końcu tracąc po siedmiu latach miejsce partii cieszącej się największym poparciem społecznym. Jednak jej uwiąd nie oznacza przełamania hegemonii POPiS-u w polskim życiu politycznym. Dlaczego? – PO słabnie i jako partia władzy nadal się pogrąża. Ale wciąż 3/4 polskiej sceny politycznej zajmuje prawica. I nie chodzi tylko o skład polskiego parlamentu, ale o coś więcej. O temat debat publicznych. O sympatie mediów głównego nurtu. O opanowanie wielu instytucji życia publicznego przez ludzi prawicy. Polityki nie uprawia się tylko w Sejmie. I na tym polega dominacja prawicy w Polsce. PiS od sześciu lat formalnie nie rządzi krajem, ale jego ludzie są w IPN, w prokuraturze i w wielu innych instytucjach. Wszechobecność ludzi PO w wielu strategicznych miejscach życia publicznego – jak w przypadku każdej partii władzy – jest jeszcze bardziej nasilona. Ten pozorny konflikt między PO i PiS, jaki zdominował polską politykę, jest na rękę liderom obu tych partii, ale nie odnosi się w żaden sposób do realnych problemów ludzi w Polsce. Siła POPiS-u wynika też ze słabości lewicowej opozycji. – A jak Pan ocenia skupianie coraz większej władzy w rękach Tuska? Sprawił ostatnio, że marszałkowie Sejmu i Senatu – czyli osoby należące do najważniejszych osób w państwie – stały się jego partyjnymi zastępcami, podwładnymi. Czy to jest rodzaj rzeczywistej wszechwładzy bez formalnej dyktatury? To może być groźne? – No cóż, wszystko wskazuje na to, że nawet na poziomie stylu zarządzania partią PO niewiele różni się od PiS. Styl „duce” stał się normą w obu głównych prawicowych partiach. Takie kierowanie jakąkolwiek organizacją zawsze jednak
K
świadczy o słabości lidera. Może on być silny tylko na tle słabego otoczenia i braku jakichkolwiek indywidualności. W krótszym okresie zapewnia to spokój liderowi, ale w dłuższej perspektywie zawsze osłabia całą organizację. Nie mówiąc już o tym, że trudno bronić standardów demokratycznych, samemu zachowując się w sposób autorytarny. Ale opinię publiczną decyzje Tuska niezbyt poruszają, ponieważ Polacy przyzwyczajeni są do autorytarnych praktyk instytucji państwa czy też autorytarnej atmosfery w miejscu pracy. – Czy powyższe oznacza, że polska opinia publiczna jest trwale i głęboko konserwatywna i antylewicowa? – Jak pokazuje wiele badań socjologicznych, polskie społeczeństwo, pomimo 25 lat propagandy neoliberalnej, w sferze socjalno-ekonomicznej wyraża zdecydowane poglądy egalitarne. Polacy nie wierzą w niewidzialną rękę rynku, która rzekomo miała rozwiązać wszelkie problemy i uporządkować życie zbiorowe. Jeszcze mniej wierzą w lansowany mit prywatyzacji. Domagają się także bardziej wyrównanych płac. Przekładając na poziom polityczny gospodarcze poglądy Polaków, to są to sympatie zdecydowanie lewicowe i bliskie ideałom równościowym. – A sprawy kulturowo-obyczajowe? – Tu konserwatyzm też powoli ulega erozji. Mimo że na przykład mniejszości seksualne nadal budzą dystans sporej części opinii publicznej w Polsce, to jednak zdecydowanie zmienił się w ostatnich latach pogląd Polaków na temat możliwych modeli rodziny. Widać tutaj coraz większy liberalizm i większe przyzwolenie na przykład na rozwody, na dzieci przychodzące na świat w związkach innych niż formalne małżeństwo czy też na odrzucanie panujących norm i poszukiwanie własnego szczęścia w opozycji do sztywnej, konserwatywnej obyczajowości.
ochani! W tym roku również nie zawiedliście! Nasz konkurs na Klerykała Roku niezmiennie cieszy się powodzeniem. Wybór nigdy nie jest łatwy. Gdzie jak gdzie, ale w RParafialnej nie brakuje kandydatów do tego „zaszczytnego miana”. W tym roku nie było inaczej, więc – UWAGA, UWAGA – ogłaszamy: Głosami 1978 Czytelników tytuł Klerykała Roku otrzymał sam pan prezydent Bronisław Komorowski. „Za rozdawnictwo publicznych pieniędzy na Kościół” (w tym około 205 tys. zł na Bazylikę Narodzenia w Betlejem) oraz „za zapraszanie panów w kieckach na państwowe uroczystości”
O braku akceptacji dla mieszania się Kościoła w politykę nawet nie ma co wspominać – tutaj sprzeciw występuje nawet wśród osób głęboko wierzących. Te zmiany kulturowe społeczeństwa nie przekładają się jednak wciąż wyraźnie na sferę polityczną. Problem polega m.in. na tym, że realnie występujące w społeczeństwie poglądy postępowe nie posiadają swojej reprezentacji politycznej. To z kolei może być przyczyną niskiej frekwencji w poszczególnych wyborach. – Czy sejmowa lewica i socjaliberałowie są skazani na rolę drugorzędnych partii sejmowych? Co musieliby zrobić, aby przełamać tę marginalizację? – Lewica w Polsce po 1989 r. zaniedbała wiele spraw i musi odpracować sporo nieodrobionych lekcji. Nie da się budować silnego ruchu bez solidnych fundamentów. O słabości w sferze medialnej już wspomniałem. To samo dotyczy braku zaplecza intelektualnego, słabego zakorzenienia wśród ludzi pracy najemnej, niewielkiej ilości organizacji obywatelskich, które powinny tworzyć żywą tkankę społeczną wokół partii lewicowych. Nie można też zapominać o konieczności budowy silnych więzi z ruchem związkowym. Istniejące w Polsce i w Europie problemy do rozwiązania, skala nierówności społecznych, autorytaryzm instytucji państwa i w końcu olbrzymie niezadowolenie społeczne pokazują, że lewica ma wielkie pole do działania. Oczywiście lewica w Polsce może być znaczącą siłą nie tylko w Sejmie, ale też w sferze kultury, na uczelniach, wśród ludzi pracy. Ale obawiam się, że nie nastąpi to już w najbliższych kampaniach wyborczych. Nie ma dróg na skróty. Tutaj potrzebna jest dłuższa perspektywa i solidne zaangażowanie wielu ludzi. Odrobina ryzyka i emocji też nie zaszkodzi. – Jak Pan ocenia wejście Ruchu Palikota na scenę polityczną? Czy to trwale zmieniło scenę polityczną, wprowadzając do debaty nowe tematy, na przykład sprawę świeckości państwa?
– Pojawienie się inicjatywy Palikota na pewno przyśpieszyło pewne procesy – na przykład sekularyzację społeczeństwa polskiego. Postawy antyklerykalne przestały być zjawiskiem niszowym i wlały się do debaty publicznej głównego nurtu. Tego już nikt nie powstrzyma. Również za pozytywne należy uznać wszelkie postulaty tego środowiska związane z poszerzaniem sfery wolności osobistych oraz odrzucaniem kar za działania, które nikomu nie szkodzą, a są związane z wyborem przez jednostkę własnego stylu życia – na przykład korzystanie z innych używek niż alkohol. Osobiście bardzo cenię upominanie się przez Palikota o zmniejszenie wydatków na wojsko i zbrojenia. Trudno uznać za sensowne wątpliwe wydatki na czołgi czy rakiety w kraju, gdzie brakuje pieniędzy na solidną służbę zdrowia, edukację czy kulturę. Warto przypominać w Polsce, że antymilitaryzm był zawsze w Europie i na świecie częścią ruchów wolnościowych i lewicowych. Generalnie jednak Palikot ma
Klerykał roku – pisaliście wkurzeni klerykalną prezydenturą. Nasz zwycięzca dostanie nagrodę. Taką, na jaką zasłużył – czarną cegłę. Wiceklerykałem Roku, a właściwie Wiceklerykałką – głosami 1007 Czytelników – została słynna ostatnio sędzia Edyta Jefimko, która w uzasadnieniu wyroku w sprawie krzyża w Sejmie obwieściła: „Eksponowanie krzyża w miejscach publicznych wchodzi w zakres dopuszczalnego
uzewnętrzniania uczuć religijnych”. Na trzecim miejscu (343 Wasze głosy) uplasował się… Janusz Palikot. Za głosowanie przeciwko zakazowi agitacji politycznej w kościołach. „Powinien zrozumieć, że my, antyklerykalni wyborcy, nie damy się nabijać w butelkę” – uzasadnialiście. Miejmy nadzieję, że szef TR potraktuje to jako ostrzeżenie, żeby nie odchodził od swoich antyklerykalnych postulatów. Redakcja
problem z określeniem swojej tożsamości politycznej. Raz wydaje się bardziej liberalny, innym razem trochę lewicowy. Brakuje mu, podobnie jak SLD, solidnego zaplecza intelektualnego oraz klarownej i wiarygodnej wizji politycznej. – Niektórzy już pogrzebali politycznie Palikota, ale sondaże nie potwierdzają takich pesymistycznych ocen. – Sytuacja ogólnie jest bardzo dynamiczna i wszystko może się zdarzyć. Nawet niewielki podmuch społeczny może przewrócić całą polską scenę polityczną. Również te pozorne kolosy jak PiS i PO stoją na glinianych nogach. A jeśli chodzi o Palikota, to należy odróżnić dwie sprawy. On jako osoba jest z pewnością indywidualnością polityczną, której nie brakuje energii, i myślę, że tak szybko nie zniknie z polskiej polityki. Natomiast jego inicjatywy jakoś nie mogą się przebić. Poza tym trochę chyba za dużo już było tych szyldów – Ruch Palikota, Europa Plus, teraz Twój Ruch. Sądzę, że niektórzy mogą się w tym pogubić. – A czy Piotr Ikonowicz, który właśnie wszedł na scenę polityczną z Ruchem Sprawiedliwości Społecznej, ma szansę się przebić? Jego Nowa Lewica sprzed dekady okazała się ostatecznie porażką, podobnie jak wcześniejsze zaangażowanie w PPS. – Cenię Ikonowicza jako działacza społecznego, ale jako polityk sprawia wrażenie zbyt wielkiego krzykacza. Generalnie jednak sądzę, że w społeczeństwie polskim, które jest kompletnie bierne, nieufne i odwraca się plecami do innych ludzi, każda taka osoba jak Ikonowicz, która poświęca się dla rozwiązywania problemów publicznych, jest na wagę złota. Natomiast środowiska radykalnej lewicy, z którymi związany jest Ikonowicz, ogólnie mówiąc, są w Polsce słabe. Nie mogą obecnie wpływać ani na politykę lewicy parlamentarnej, ani nie stanowią, niestety, skutecznej przeciwwagi dla skrajnej prawicy i nacjonalistów. Mogą natomiast próbować nagłaśniać problemy, o których oficjalne media i władza nie pamiętają. Rozmawiał ADAM CIOCH
Nr 51/52 (720/721) 20 XII 2013 r. – 2 I 2014 r.
ZAMIAST SPOWIEDZI
11
– Polska to nie jest kraj, w którym powszechne jest obśmiewanie tematów tabu. Skąd pomysł na „Klimakterium”? – Ze Stanów Zjednoczonych, gdzie tabu łamało się już wcześniej, mimo że to kraj dosyć purytański. Tam powstał „Menopause. The musical” i stamtąd zaczerpnęłam pomysł. – Przyznać trzeba – szalony. – Na początku miałam plan, żeby przetłumaczyć i wiernie przenieść na polski rynek ów amerykański musical, ale w końcu doszłam do wniosku, że chyba lepiej ten temat oswoić i pokazać po naszemu. To był strzał w dziesiątkę. Było to też moje osobiste zwycięstwo, gdyż nie przypuszczałam, że ja w ogóle umiem coś napisać (śmiech). I to jest dowód, że w każdym wieku można odkryć w sobie nieznane talenty. Wystarczy spróbować.
Klimakterium... i już! 7 lat, niemal 2 tysiące przedstawień, wciąż pełne widownie. O fenomenie „Klimakterium… i już”*, musicalu o wieku menopauzalnym, rozmawiamy z twórczynią – Elżbietą Jodłowską. – Pisze Pani w jednym z tekstów: „Wiek menopauzalny, trudny, ale nie beznadziejny”. A czy trudno było znaleźć entuzjastów tego projektu? – Oj, niełatwo. Chodziłam ze scenariuszem od teatru do teatru i nie było chętnych na wystawienie mojego musicalu. Temat niezbyt interesował decydentów. Jeden z kolegów dziwił się, jak można dwie godziny mówić o klimakterium. Tym odważnym okazał się dyrektor Teatru Rampa. Do dziś jestem mu wdzięczna za to, że powiedział: Róbcie. Na wszelki wypadek, gdyby się nie powiodło, dał nam tylko dwa spektakle w miesiącu. Nikt nie przypuszczał, że to aż tak zajarzy, że to będzie tak… – …wielki sukces? – Sukces tego przedsięwzięcia przeszedł najśmielsze oczekiwania. Sprawiłyśmy, że Teatr Rampa stał się modny. Wieść szła pocztą pantoflową. Ludzie zaczęli przychodzić masowo. Premiera była w październiku, a już od stycznia spektakli miałyśmy kilkanaście. Ludzie byli zachwyceni. Do teraz tak jest. – Bo jako Pamela, Malina, Krycha i Zosia pokazujecie problem, który dotyka Kowalską czy Nowakowską? – Zaczęłam pisać około 10 lat temu. Wtedy to był zupełnie inny świat. Mało kogo obchodziła kobieta dojrzała. Nikt nawet nie wymawiał słowa klimakterium. My byłyśmy pierwsze. Dopiero później było
hasło 50+. Czuję się prekursorką tego ruchu kobiecego i mocy, którą dziś ma w sobie kobieta dojrzała. Ale niełatwo było o obsadę. Dla niektórych był to temat wstydliwy, nienadający się na scenę. Były aktorki, które zarzekały się, że nigdy nie zagrają „w tego typu tematach”. Były i takie, które „ten temat” podchwyciły z radością. Wielkim magnesem dla publiczności był pierwszy skład aktorski, lecz mimo że nie grają już Krysia Sienkiewicz czy Iga Cembrzyńska, w dalszym ciągu obsada i gra aktorska są wielkim atutem przedstawienia. Dla dojrzałych aktorek nie ma wielu ról, a w tamtym czasie my również nie cierpiałyśmy na nadmiar pracy. A więc obsadziłyśmy się same. Dla niektórych aktorek „Klimakterium” stało się początkiem nowego życia. – Wkrótce widzowie zobaczą „Klimakterium 2, czyli menopauzy szał”. – Nie miałam wielkiej ochoty pisać drugiej części, bo już nie chcę się sprawdzać, mierzyć, ścigać. To publiczność, która do nas przychodzi, zmusiła mnie do tego. To dla nich postanowiłam spróbować. Nie było łatwo, bo oczekiwania publiczności są rozbudzone. Napisałam. Tym razem wszystkie piosenki wyszły spod mojego pióra; oprócz dwóch, które były napisane wcześniej. Bardzo chciałabym, żeby „dwójka” się spodobała. Przygotowują się aż cztery obsady, tak dużo mamy zamówień na spektakl.
– Zagrałyście niemal 2 tysiące przedstawień „jedynki”. Każde z takim samym sercem? – Oczywiście. Do dziś uwielbiamy to grać. Są i takie momenty, kiedy nic się nie chce, nawet wyjść na scenę, ale kiedy już się na tej scenie jest, publiczność niesie. Ich reakcje, śmiech i brawa dodają nam skrzydeł. Nasza publiczność jest najlepsza, jest wdzięczna za to, że ten spektakl powstał, a my jesteśmy wdzięczne, że ciągle przychodzą (niektórzy kilka razy). Będziemy więc grać do końca świata albo jeszcze dłużej. – Świadomość wielkiego sukcesu nie przeszkadza wam jednak w przyjmowaniu propozycji występowania w mniejszych miastach, w domach kultury, a nie na deskach teatrów. – Nie gwiazdorzymy. Lubimy małe miasteczka i jeśli tylko sala i scena spełniają określone warunki, wszędzie chętnie jedziemy. Jesteśmy szczęśliwe, że możemy w tym projekcie być, że mamy pracę i że ta praca wiąże się z taką wielką przyjemnością, chociaż – nie ukrywam – że również z olbrzymim wysiłkiem. Jesteśmy symbolem radości życia, przemijania z radością. I nawet dodatkowe kilogramy i nadwaga potrafią być atutem, gdy ma się do siebie dystans. Dla kobiet z widowni to jest cudowna nauka. My umiemy się z siebie śmiać i myślę, że publiczność to docenia. – Terapia? – Absolutnie. Największy atut tego spektaklu jest taki, że kobiety się z nim identyfikują. Często trącają się łokciami i mówią: Widzisz, widzisz, ja mam to samo. Rozmawiała OKSANA HAŁATYN-BURDA
Elżbieta Jodłowska
* „Klimakterium i już”, reż. Cezary Domagała, kierownik muzyczny Janusz Bogacki. Występują m.in. Elżbieta Jodłowska (Pamela), Elżbieta Jarosik (Malina), Ewa Złotowska (Krycha), Grażyna Zielińska (Zosia). Najbliższe spektakle grudzień (26, 27 – Warszawa), styczeń (10, 25 – Warszawa, 11 – Nowy Sącz, 26 – Łódź). Więcej informacji, także o drugiej części spektaklu, na: www.klimakterium.art.pl.
12
Nr 51/52 (720/721) 20 XII 2013 r. – 2 I 2014 r.
W CZŁOWIEKU WIDZIEĆ BRATA
Jak co roku w grudniu podsumowujemy działalność naszej charytatywnej Fundacji „W człowieku widzieć brata”. Dzięki Wam pomagamy już 3 lata! Cały czas się rozwijamy, więc efekty naszej pracy są coraz większe i dziś śmiało możemy powiedzieć, że dzięki Wam, Kochani, docieramy do znacznie większej liczby potrzebujących. Dwoimy się i troimy, aby przekazane przez Was pieniądze trafiały do najuboższych i najbardziej dotkniętych przez los. W tym roku chcielibyśmy wyszczególnić trzy sprawy, które dzięki darczyńcom Fundacji „FiM” udało się z sukcesem doprowadzić do końca, choć oczywiście wciąż jest jeszcze wiele do zrobienia.
się opiekunowie placówki i dzieci, bo przecież nowoczesne komputery kojarzą się nie tylko z nauką, ale także z najróżniejszymi grami, które maluchy również od nas dostały. Radość to najwspanialsza rzecz, jaką możemy dzięki Wam dawać innym, a tej dom dziecka w Strobowie dostał naprawdę mnóstwo. ~ ~ ~ Pamiętacie kobietę ze wsi Helenów pod Gostyninem? Mieszka z córką, chorym na raka mózgu zięciem i kilkuletnim wnuczkiem. Na miesięczne utrzymanie mają 77 zł rodzinnego
zrezygnować z pracy. Mieszkali w koszmarnych warunkach. W pomoc rodzinie, a raczej jej szumną zapowiedź, włączył się redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego” ks. Marek Gancarczyk. Duchowny zapowiedział, że za pomocą Caritasu uzbiera pieniądze i wybuduje Wysockim nowy dom, bowiem ten, w którym mieszkają, jest zagrzybiony i od dawna nadaje się wyłącznie do rozbiórki. Caritas Diecezji Zielonogórsko-Gorzowskiej wespół z „Gościem” co rusz ogłaszali, że na koncie mają sporo pieniędzy, ale jest ich wciąż za mało, aby spełnić zapowiadaną wcześniej obietnicę. My twierdziliśmy, że zebrano już na budowę… nie jednego, a dwóch domów! Przez
Trzy lata Fundacji „FiM” W grudniu, tuż przed świętami, odwiedziliśmy dom dziecka w Strobowie (woj. łódzkie). Mieszka w nim aż 47 podopiecznych w różnym wieku, ale mimo że jest ich tak dużo, gmina tej placówki nie rozpieszcza. W domu brakuje pieniędzy na wiele rzeczy. Ubrania, kosmetyki, artykuły papiernicze, środki higieniczne to tylko część potrzeb. Przed akcją naszej Fundacji do dyspozycji dzieciaków były tylko 3 komputery, których lata świetności minęły ponad dekadę temu. Zatrudnione w placówce kucharki musiały gotować na jednej starej kuchence gazowej, której szczelność zagrażała całemu budynkowi. Zdajemy sobie sprawę, że biednych domów dziecka, którym brakuje pieniędzy na utrzymanie, jest w Polsce mnóstwo, ale niestety, jeszcze nie jesteśmy w stanie pomóc wszystkim. Skupiamy się na zrobieniu frajdy samym dzieciom, więc nie finansujemy remontów ani zakupu mebli. Dzięki pieniądzom, jakie otrzymała od Was, darczyńców, nasza Fundacja, kupiliśmy do domu dziecka w Strobowie komputery multimedialne, nowe i spełniające wszystkie normy bezpieczeństwa kuchenki elektryczne wraz z płytami gazowymi, a maluchom bezpośrednio wręczyliśmy mnóstwo słodyczy i owoców. Chyba nie musimy opisywać, jak cieszyli
na dziecko i 370 zł, które dostaje babcia Lucyna. Kobiecie mieszkającej w przedwojennym domu dach dosłownie zawalił się na głowę! Tuż przed ubiegłorocznymi pierwszymi opadami śniegu stary, spróchniały strop nie wytrzymał i zapadł się do jednej z izb domu pani Lucyny. Miała przez to do dyspozycji tylko prowizoryczną kuchnię i pokój. W obu pomieszczeniach grzyb pokrył już niemal wszystkie ściany, bo przez zepsuty dach przedostawała się wilgoć. Kobieta obawiała się, że w końcu wszystko spadnie jej na głowę. Na szczęście tak się nie stało. Dzięki Wam udało nam się założyć nowy dach. W ubiegłym roku sprawiliśmy też pani Lucynie nowy piec. Jej rodzina spędziła pierwsze od lat naprawdę ciepłe święta. W tym roku już ze spokojem oczekiwali zimy, bo mieli w końcu… dach nad głową. ~ ~ ~ Pod koniec 2012 r. opisywaliśmy historię rodziny Krystyny i Romana Wysockich ze Skwierzyny (woj. lubuskie), którym urodziły się niepełnosprawne trojaczki: Sabina, Sylwester i Sławomir – dzieci dotknięte przez naturę bardzo ciężkimi chorobami („FiM” 48/2012). Wysoccy mieli już wówczas 11-letniego syna i 9-letnią córkę, a był to rok 1992. Żeby zapewnić trojaczkom właściwą opiekę, rodzice musieli
rozmaite gierki Caritasu wpłaty darczyńców wciąż nie zostały wykorzystane na swój pierwotny cel. Nasza Fundacja, niestety, nie dysponuje takimi środkami, aby kupić działkę i od zera postawić na niej mieszkalny budynek, ale mogliśmy za to pomóc chorym dzieciom Wysockich. Sfinansowaliśmy ich rehabilitację, która jest niezbędna, ale ks. Gancarczyk, jego katolicki tygodnik i Caritas zapomnieli o tym… ~ ~ ~ Oczywiście na tym nie kończy się nasza pomoc. Jak co roku pomagamy w niezbędnych remontach, kupujemy setki ton węgla, mnóstwo wyprawek szkolnych, paczek żywnościowych oraz środków czystości. Wykupujemy stosy recept, finansujemy turnusy rehabilitacyjne dla chorych dzieci, dostarczamy ubrania, opłacamy szkolenia pracownicze i akademiki. Nie zapominamy także o zwierzętach, o bezdomnych psach i kotach, które regularnie dożywiamy – czy to poprzez schroniska, czy tzw. kocie mamy. Obecnie zbieramy pieniądze na budowę ośrodka hipoterapii dla chorych dzieci. Dzięki Wam, Kochani, nasza Fundacja pomaga coraz większej liczbie osób i dziś są już ich setki. Dziękujemy w imieniu naszych Podopiecznych! Fundacja „FiM”
FUNDACJA „FiM” Fundacja pod nazwą „W człowieku widzieć brata”, której prezesem jest Roman Kotliński – Jonasz, redaktor naczelny „FiM”, ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc ludziom znajdującym się w trudnej sytuacji życiowej: chorym, samotnym, uzależnionym, niepełnosprawnym, bezdomnym, dzieciom i młodzieży z domów dziecka. A także pomagać w upowszechnianiu edukacji, kultury i zasad współżycia z ludźmi. Nasza fundacja ma status organizacji pożytku publicznego i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Nie ma też kosztów własnych, gdyż pracują w niej społecznie dziennikarze i pracownicy „Faktów i Mitów”. W ten sposób wszystkie wpływy pieniężne i dary rzeczowe trafiają do potrzebujących. Zachęcamy przedsiębiorców, osoby prowadzące działalność gospodarczą, które mają możliwość odliczenia darowizny, oraz wszystkich ludzi dobrej woli do wsparcia szczytnego celu, jakim jest bezinteresowna pomoc podopiecznym naszej fundacji. Tych, którzy zechcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty na poniżej wskazane dane: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291, KRS 0000274691, www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
Nr 51/52 (720/721) 20 XII 2013 r. – 2 I 2014 r.
LUDZKIE HISTORIE
13
Zaklinaczka psów Cesar Millan, bohater serialu „Zaklinacz psów”, doczekał się konkurentki w osobie Magdaleny Sołkowskiej, treserki zwierzaków z podwarszawskiej Falenicy. Jest ona w stanie poskromić najgroźniejszą bestię. A sama ma zaledwie 116 cm wzrostu! Ta niespełna 30-letnia kobieta pochodzi z Ostrowa Wielkopolskiego. Jako jedynaczka od najmłodszych lat marzyła o czworonożnym przyjacielu. Magda cierpi na wrodzoną łamliwość kości. Gdy była dzieckiem, nawet najmniejszy upadek groził jej wielomiesięcznym więzieniem w pancerzu gipsowym. Co gorsza, tuż po siódmych urodzinach przestała rosnąć i w efekcie niemal całe dzieciństwo spędziła zamknięta w czterech ścianach: domu albo szpitala. – Wyjazd do szpitala był dla mnie wybawieniem, świętem. W domu potwornie się nudziłam, ja rwałam się do ludzi. W lecznicy było wiele innych dzieci i miałam się z kim bawić – opowiada Magda, która już jako nastolatka postanowiła zawalczyć o samą siebie. Wyrwała się z rodzinnego Ostrowa do Wrocławia, gdzie skończyła liceum informatyczne. To było wielkim osiągnięciem, ponieważ większość z 4,5 mln polskich niepełnosprawnych ma wykształcenie podstawowe (34 proc.) bądź zawodowe (37 proc.). – W szkole szalałam, balowałam, biegałam na punkowe i metalowe koncerty. Poznałam też pierwszego chłopaka – wspomina Magda, która po maturze zamieszkała z narzeczonym. Wkrótce potem urodziła im się córka – Sara. Okazało się jednak, że rodzinna sielanka nie była im pisana. Związek rozpadł się, a młoda matka z maleńką córką wylądowały w Warszawie.
Pierwsze lata w stolicy były straszne – dziewczyny nie miały własnego kąta, ledwie wiązały koniec z końcem. Wtedy okazało się też, że Sara cierpi na przykurcz mięśni i musi przejść poważną operację, a potem – kosztowną rehabilitację, zaś Magda miała rentę wynoszącą zaledwie 800 zł. To było za dużo, żeby umrzeć, i za mało, by żyć. Dorabiała, statystując w filmach, ale to nie była praca dla niej. Aktorzy nie mają ani stałych godzin pracy, ani regularnych dochodów, a ona samotnie wychowywała córkę i miesiąc w miesiąc musiała płacić za przedszkole i za wynajem mieszkania. W efekcie wychodziła mieszkanie komunalne i zaczęła rozglądać się za normalną pracą. W przypadku niepełnosprawnych znalezienie dobrej posady w Polsce graniczy z cudem – z danych GUS wynika, że pracuje zaledwie 20 proc. z nich. Zresztą kto zatrudni kobietę mającą 116 cm wzrostu, która może się w każdej chwili połamać? Magda musiała więc znaleźć pomysł na samą siebie. Godzinami siedziała w internecie, szukając kursów dla niepełnosprawnych. Okazało się jednak, że oferta dla nich w praktyce ogranicza się do szkoleń z podstaw grafiki komputerowej, projektowania stron internetowych albo komunikacji. Takie podstawy nie wystarczą do znalezienia dobrej pracy. Nic dziwnego, że większość z zatrudnionych niepełnosprawnych zajmuje
się rolnictwem (ok. 40 proc.), przetwórstwem przemysłowym (21 proc.) lub drobnym handlem i naprawami (13 proc.). Magda nie widziała siebie w żadnej z tych ról. Miała wrażenie, że utknęła w martwym punkcie, więc dla poprawy nastroju postanowiła spełnić marzenia z dzieciństwa i kupić pieska. – Zdawałam sobie sprawę, że zakup psa asystującego jest marzeniem ściętej głowy. 50 tys. zł – a tyle może kosztować taki pies – to była dla mnie astronomiczna suma – opowiada. Kupiła labradorkę Lunę i zaczęła ją sama tresować. Przez 2 lata uczyła ją chodzenia na smyczy, otwierania i zamykania szafek, przynoszenia wskazywanych przedmiotów, noszenia zakupów. – Pies jest moim przyjacielem i daje mi poczucie bezpieczeństwa. W Falenicy nie jest najbezpieczniej, a z Luną niczego się nie boję – opowiada. Właściciele psów wiedzą, że tresura milusińskich to nie bułka z masłem. Magda uczyła psiaka w deszczu, mrozie i na śniegu. Postanowiła sprawdzić umiejętności swoje oraz pupilki i zapisać się na kurs dla treserów psów. Okazało się jednak, że musiała zacząć od zdobycia dofinansowania, bo szkolenie na tresera kosztuje, i to niemało – 3,5 tys. zł. Nie było łatwo, ale się udało. Pieniądze dostała z opieki społecznej, która sfinansowała jej kurs w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego. W końcu mogła realizować marzenia, choć początkowo bała się odrzucenia. – Myślałam, że gdy tylko trener mnie zobaczy, to mi powie, że się nie nadaję – wspomina. Myliła się. Jeszcze w trakcie szkoleń bała się, że nie podoła – wszak tresura to nie siedzenie za biurkiem, a ciężka praca fizyczna. Okazało się jednak,
że się nadaje, i to jak najbardziej: kurs trenerów ukończyły zaledwie cztery osoby, a egzamin końcowy zdały dwie, w tym Magdalena. Uzyskany w lipcu 2013 r. dyplom dodał jej skrzydeł. Uznała, że skoro ma papier oraz doświadczenie, to może szkolić psy zawodowo. Zaczęła od udzielania porad behawioralnych: pomaga właścicielom niesfornych i agresywnych (!) psiaków. Otwiera też własną szkołę dla psów, choć to ją zmusiło do kontynuacji edukacji. – Robię prawo jazdy, bo jako trener będę musiała dojeżdżać do klientów – mówi Magda. Opłacenie kursu kosztującego 2 tys. nie było proste – musiała zacząć od zdobycia dofinansowania z PFRON. Fundusz wsparł ją kwotą 1,5 tys. zł, a ona dopłaciła pozostałe 500 zł. Obecnie kobieta uczy się jeździć samochodem specjalnie dostosowanym do jej potrzeb: z wydłużonym pedałem gazu i hamulca oraz podwyższoną podłogą pod pedałami.
Ośrodek wypoczynkowy „Faktów i Mitów”
Siedzi na 20-centymetrowej poduszce – bez niej nie byłaby w stanie patrzeć przez szybę. Magdalena planuje też zrobić kurs behawiorysty, czyli zoopsychologa. Już zastanawia się, w jaki sposób zdobyć dofinansowanie – zajęcia w szkole dla zwierzęcych psychologów kosztują grube tysiące. Oczywiście możemy wychwalać jej zaradność, tyle że ona sama zaczyna być nią zmęczona. – To, że osoba niepełnosprawna sobie radzi, wcale nie oznacza, że nie potrzebuje pomocnej dłoni ze strony instytucji publicznych i zwykłych ludzi. A takiej wyciągniętej ręki z reguły nie ma. Nigdy bym nie przypuszczała, że gdy będę chciała się uczyć, finanse będą mnie bardzo ograniczać – mówi Magda, mała osoba o wielkiej sile przebicia. MAŁGORZATA BORKOWSKA Fundacja „FiM” dofinansowała naukę Magdy. Madzia serdecznie dziękuje wszystkim Darczyńcom!
Za Lucieniem w tym miejscu skręcamy w prawo
Zapraszamy do ośrodka „FiM” nad Jeziorem Białym, na Pojezierzu Gostynińskim (adres: Gorzewo 72, zjazd z drogi Gostynin-Nowy Duninów na Antoninów 3). Najczystsza woda, unikalna przyroda, trasy rowerowe i narciarskie, wysoki standard pokojów, przemiła obsługa. Oferujemy: wypożyczalnię rowerów i sprzętu wodnego, nart biegowych, organizację imprez, paintball itp. Ośrodek jest czynny w każdy weekend od piątku godz. 7.30 do niedzieli godz. 19.00. Od 1 marca 2014 r. – bez przerwy. Promocyjne ceny dla Czytelników „FiM” po okazaniu aktualnego numeru naszej gazety ☺
www.bialezrodla.pl
tel. 723 668 868
14
Nr 51/52 (720/721) 20 XII 2013 r. – 2 I 2014 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Bohaterowie, wystąp! Praca w służbach mundurowych nader często jest synonimem stresu, wyzysku i niedoceniania, o czym w „FiM” piszemy regularnie. Są i blaski – co odnotowujemy z satysfakcją. Krzyż Zasługi za Dzielność to odznaczenie ustanowione w 1928 r. przez Ignacego Mościckiego, do dziś przyznawane przez Prezydenta RP. Minister spraw wewnętrznych przypina go do klapy munduru tych, którzy dokonali czegoś, co w służbie najtrudniejsze – położyli na szali własne życie i zdrowie, aby ratować innych. W tym roku Krzyż Zasługi otrzymało 30 funkcjonariuszy Policji, Straży Pożarnej oraz Straży Granicznej. Wśród odznaczonych jest m.in. Marcin Piechowski z KMP w Bydgoszczy, który uratował tonącego w Brdzie 37-latka. Honorowa odznaka pojawiła się także na klapie munduru Piotra Chodorskiego, Ireneusza Fedorowicza, Michała Kopczyńskiego, Damiana Puszka oraz Marka Tymcia z komendy powiatowej w Kędzierzynie Koźlu. Oni to bez chwili wahania ruszyli na pomoc pasażerom samochodu, który wypadł z drogi, dachował, a w końcu wpadł do rzeki (później okazało się, że osobówką podróżował siedmioro pijanych ludzi!). Policjanci bez namysłu rzucili się na
C
ratunek. Wybili szyby w samochodzie i pomogli wydostać się uwięzionym w środku pasażerom. Nie dość, że wyłowili poszkodowanych, to jeszcze długo reanimowali jedną z podróżujących autem kobiet. – Nie było czasu, żeby się zastanawiać, po prostu zaczęliśmy działać – mówią dziś odznaczeni. Zasłużyli się też dla społeczeństwa Tomasz Tys i Krzysztof Twardowski z lubelskiej policji. Obydwaj przybyli do jednego z lokalnych sklepów, aby zatrzymać
zy woda z kranu jest lepsza niż butelkowana? Obalamy – po konsultacjach ze specjalistami – powszechne mity na temat kranówki i wody mineralnej. Zacznijmy od tego, że rozmaite kampanie prowadzone w wielu miastach przez przedsiębiorstwa wodociągowe i zachęcające do picia wody z kranu nie do końca są uczciwe. To samo dotyczy wielu społecznych akcji przekonujących, że kranówka jest lepsza niż woda mineralna bądź źródlana. Takie zapewnienia są, niestety, w wielu przypadkach niezgodne z prawdą. Przede wszystkim woda z kranu i ta butelkowana to dwie diametralnie różne rzeczy. Należy pamiętać, że woda to nie tylko płyn, ale także nośnik wielu składników mineralnych, które są niezbędne dla ludzkiego organizmu. Stopień zawartości biopierwiastków w wodzie wodociągowej różni się od tej pobieranej z naturalnych źródeł. Poza tym wody w butelkach są pierwotnie czyste, a te z kranu – zdecydowanie nie. Przedsiębiorstwa wodociągowe zapewniają wprawdzie, że ich produkt jest czysty, smaczny i z powodzeniem może zastąpić ten z butelki, jednak nie wspominają o tym, że jakość wody zaczyna się na etapie uzdatniania, a kończy na wodomierzu głównym – zwykle w piwnicach budynków albo w wewnętrznych sieciach wodociągowych w spółdzielniach mieszkaniowych. Oznacza to, że miejskie wodociągi nie odpowiadają za stan rur w budynkach, a nawet na całych osiedlach. Co z tego, że ich woda jest czysta i zdrowa,
podejrzanego o zabójstwo mężczyznę. Ten w sklepie się zabarykadował i odkręcił kilka butli z gazem. Policjanci ekspresowo ewakuowali ludzi z pobliskich sklepów, dzięki czemu w wyniku eksplozji ucierpieli – oczywiście oprócz sprawcy – wyłącznie mundurowi (z rozległymi poparzeniami trafili do szpitala). Z płonącego budynku wyniósł nieprzytomnego mężczyznę nadkomisarz Marek Lubański (KMP Bielsko-Biała). Także z płomieni – ryzykując swoje życie – wyratował
małego chłopca młody lubelski strażak Artur Bednarczyk. Jego kolega po fachu – sekcyjny Tomasz Durejko z KPP w Nysie – wypoczywał z rodziną nad jeziorem, kiedy wywróciła się żaglówka. Na pokładzie było 5 osób. Durejko pomógł wydostać się kobiecie uwięzionej w zatopionej kabinie
żaglówki. Pomógł też drugiej (później okazało się, że żadna z uratowanych nie umiała pływać). Strażacy Paweł Macura i Daniel Góralczyk tylko dzięki niezwykłemu opanowaniu uratowali życie 42-latka w Starym Bielsku. – Trudność prowadzenia działań polegała na tym, że ściana wykopu, częściowo podparta łyżką koparki i tworząca nawis nad poszkodowanym,
skoro to na właścicielach nieruchomości ciąży odpowiedzialność za stan instalacji, które mogą być przerdzewiałe, zabrudzone, wykonane z azbestu albo nawet z drewna dębowego, a te po latach eksploatacji przegryzają nawet szczury. Jaka zatem woda leci z kranu podłączonego do tego typu aparatury? Mniej lub bardziej brudna. Ogłaszanie, że kranówka jest taka sama albo lepsza niż mineralna, to zwykłe nadużycie, bo tam, gdzie nieruchomość jest wyposażona w nową instalację,
Pyrzyckie Przedsiębiorstwo Komunalne poinformowało mieszkańców o skażeniu wody. Wykryto w niej bakterie z grupy coli. Wodę można używać do celów spożywczych tylko po wcześniejszym jej przegotowaniu”. Skąd te zanieczyszczenia? Nie zawsze ujęcie, nawet głębinowe, znajduje się w ekologicznie czystym miejscu. Bywa, że sąsiaduje z wysypiskiem śmieci, zagrodami (ubikacje) lub cmentarzem. Jeśli dodatkowo nachylenie terenu sprzyja przemieszczaniu się wód gruntowych do ujęcia, grozi to jego skażeniem.
Nabici w butelkę jakość wody jest faktycznie znakomita, ale w starym budownictwie już jest różnie. Przyjrzyjmy się artykułom prasowym z różnych części Polski, traktującym o czystości kranówki: Kieleckie „Echo Dnia” z czerwca 2013 r.: „Znów skażona woda w gminie Wodzisław... Woda z kranu w kilku miejscowościach gminy Wodzisław nie nadaje się do picia. Przyczyną są bakterie wykryte w ujęciu w Niegosławicach. Problem ten powtarza się regularnie”. „Dziennik Zachodni” z września 2013 r.: „Mieszkańcy czterech dzielnic Sosnowca będą musieli zapłacić za wodę niezdatną do picia. Sosnowiec: Wody wciąż pić nie można – jest zbyt mętna”. „Kurier Szczeciński” z września 2013 r.: „Pić tylko po przegotowaniu. Skażona woda.
Powyższe przykłady nie odzwierciedlają sytuacji w całej Polsce. W dużych, najczęściej wojewódzkich miastach i ich nowych osiedlach kranówka jest faktycznie znacznie lepsza niż niejedna woda mineralna. Według Tadeusza Wojtaszka, prezesa zarządu Krajowej Izby Gospodarczej „Przemysł Rozlewniczy” i eksperta ds. wód mineralnych, „dobra woda powinna mieć w sumie więcej niż 1000 mg składników mineralnych w każdym litrze (wapń, magnez, sód, żelazo, chlorki, siarczany, wodorowęglany)”, a wiele z popularnych „zdrojów” ma ich 200–300. Według ekspertów z Politechniki Łódzkiej kranówka w Łodzi zawiera 323 mg, a więc więcej niż popularne wody butelkowe: „Żywiec Zdrój” zawiera 230 mg, a „Kropla Beskidu” – 322,21 mg. Wystarczy tylko spojrzeć na etykietę przyklejoną
w każdej chwili mogła się osunąć i przysypać ratowników. Byli poddani bardzo silnemu bodźcowi emocjonalnemu, lecz chociaż zdawali sobie sprawę z ogromnego zagrożenia, zachowali spokój i opanowanie. Po trzygodzinnej akcji pracownik z niewielkimi obrażeniami został przekazany zespołowi pogotowia ratunkowego – mówi kpt. Patrycja Pokrzywa, rzecznik prasowy Komendy Miejskiej PSP w Bielsku-Białej. Minister odznaczył również Radosława Stefańskiego oraz Dariusza Sobotkę z PSP w Katowicach. Ci brali udział w akcji gaszenia wielokondygnacyjnego budynku. Pożar, którego zarzewie znajdowało się na parterze, skutecznie odciął drogę odwrotu mieszkańcom dwóch pięter. Dodatkowo trwała walka z czasem, gdyż w palącym się pomieszczeniu były dwie butle z gazem. Część lokatorów sprowadzono po drabinie. Nie mogła z tej drogi ucieczki skorzystać kobieta w zaawansowanej ciąży. Strażacy przeprowadzili ją więc przez zadymiony korytarz, jeden z nich oddał ciężarnej swoją maskę. Dzięki tej strażackiej interwencji ocalało 12 osób. Dziewięciu dorosłych i dziewięcioro dzieci (od roku do trzech lat) ewakuowali strażacy z Raciborza pod dowództwem Romana Kraszewskiego. To właśnie on za doskonale przeprowadzoną nocną akcję gaśniczą w Domu Samotnej Matki i Dziecka otrzymał to prestiżowe dla mundurowych odznaczenie. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
do butelki, bowiem producenci mają obowiązek informowania o zawartości biopierwiastków w swoim produkcie. Istotna jest również cena. Woda kupiona w sklepie jest oczywiście nieporównywalnie droższa od tej z kranu. Jeśli przyjmiemy, że 1,5 l wody butelkowanej kosztuje 1,6 zł, to za jej metr sześcienny, czyli tysiąc litrów, zapłacilibyśmy ponad tysiąc złotych! Natomiast ta sama ilość kranówki – łącznie z późniejszym odprowadzeniem ścieków – kosztuje około 10 zł. Należy również rozróżniać wodę mineralną od źródlanej, również butelkowanej. Ta pierwsza ze względu na swoją wysoką mineralizację jest przydatna m.in. do celów dietetycznych oraz suplementacji organizmu niektórymi składnikami (np. wapń i magnez), przez co w wielu przypadkach zdrowotnych nie powinna być zbyt często pijana. Natomiast woda źródlana nie zawiera w dużych ilościach składników takich jak chlorki, sód, potas, siarczany, fluorki oraz jodki, które powinny być ograniczane przez niektóre osoby w codziennej diecie. Wodę źródlaną można więc pić bez specjalnych ograniczeń i z powodzeniem wykorzystywać do przyrządzania innych napojów i potraw, nawet tych dla dzieci. Podsumowując, picie wody z kranu w przypadkach nowych instalacji jest zazwyczaj zdrowsze i bardziej opłacalne niż spożywanie jej butelkowego odpowiednika. Trzeba jednak pamiętać, a najlepiej zapytać administratora nieruchomości lub spółdzielni mieszkaniowej, w jakim stanie są instalacje wodociągowe i czy ich praca jest regularnie kontrolowana. MIŁOSZ WOROBIEC
Nr 51/52 (720/721) 20 XII 2013 r. – 2 I 2014 r.
NASI BRACIA MILSI
15
Bielik to nasz największy ptak drapieżny. Rozpiętość jego skrzydeł może wynosić aż 2,5 metra
Orła cień Ci, którzy podjęli się ochrony tych niezwykłych stworzeń (w skali kraju to około 450 osób), są zrzeszeni w Komitecie Ochrony Orłów. – Chodzi o to, aby społeczeństwo poznało te ptaki i ich znaczenie w ekosystemach. Wiadomo nie od dziś, że zdrowe populacje drapieżników wpływają pozytywnie na populację ofiar, bo eliminują osobniki chore – tłumaczy Tomasz Przybyliński, koordynator KOO na woj. łódzkie. Komitet działa od początku lat 80. Wówczas ochrona orłów (ale i innych ptaków szponiastych) polegała na wyszukiwaniu gniazd i wyznaczaniu stref wokół nich. Pierwsza to strefa ochrony ścisłej, potrzebna, by zachować siedliska. Przez cały rok leśniczy nie może tu wykonywać
Będziemy chronić tylko to, co kochamy; Będziemy kochać tylko to, co rozumiemy; Będziemy rozumieć tylko to, co poznamy. Baba Dioum (Senegal)
się w środowisku. Tam, gdzie jest dużo osobników, więcej czasu samce przeznaczają na walki terytorialne i przeganianie intruzów, a nie wystarcza go już na zdobywanie pożywienia i noszenia go dla piskląt. Nie odchowają się więc w tych gniazdach dwa, tylko jedno albo wcale. Nie ma w Polsce lekko także rybołów (mimo ścisłej ochrony zostało około 30 par tego gatunku!), choć we wszystkich pozostałych krajach Europy, także u naszych bezpośrednich sąsiadów, jego populacja rośnie. KOO
Są dopełnieniem krajobrazu, olśniewają pięknem majestatu. Wymagają też ochrony i troski. Orły i inne ptaki szponiaste. żadnych zabiegów gospodarczych. Druga to strefa ochrony częściowej. Jest większa i służy temu, aby w okresie lęgowym ptaki miały spokój. Trzy dekady temu, żeby w ogóle ochronę strefową wprowadzić, trzeba było zinwentaryzować gniazda najrzadszych gatunków w skali kraju: bielika, rybołowa, orła przedniego, orlika krzykliwego czy grubodziobego. I właśnie inwentaryzacja gniazd to był główny cel powstania KOO. Dziś ich działalność to przede wszystkim edukacja i łamanie stereotypów. – Kilkaset członków Komitetu zbyt wiele nie zdziała, dopóki społeczeństwo będzie obojętne. Stąd pakiety edukacyjne, scenariusze lekcyjne, programy kierowane do młodzieży – tłumaczy Przybyliński. A kruszenie bardzo mocno ugruntowanych przesądów i uprzedzeń do łatwych nie należy. Bo na przykład myśliwi utrzymują, że jastrzębie trzeba tępić, gdyż polują na bażanty. Z kolei myszołowy, które w znakomitej większości żywią się gryzoniami, są przez myśliwych posądzane o tępienie drobnej zwierzyny łownej, co w żadnym stopniu nie odpowiada prawdzie. Ale tak się u nich powtarza z dziada pradziada i oni w to wierzą, przez co zawzięcie eliminują te szponiaste. Niepotrzebnie. Przyroda broni się przed przegęszczeniem. Nie będzie drapieżników więcej niż pomieści
tłumaczy tę sytuację nielegalnym odstrzałem na stawach hodowlanych (rodzina rybołowów potrzebuje ok. 175 kg ryb rocznie). Na stawach często żerują też bieliki, ale im się życie oszczędza. Wszak bielik to prasymbol godła narodowego. Z kolei leśnicy przez wiele lat wyznawali pogląd, że jeśli wytną kilka drzew w okolicy gniazda, to nic się nie stanie. Jak wycinali zimą – rzeczywiście zwykle nic się nie działo. Jak w środku sezonu lęgowego – skutecznie płoszyli ptaki i pozbawiali je szansy odchowania młodych. W obronie tych, które same się nie obronią, Komitet walczy i nagłaśnia wszelkie przejawy nieprzestrzegania przepisów, prześladowania, nielegalnego zabijania czy trucia. Co poza tym? ~ Udało się włączyć administrację lasów państwowych w monitoring populacji bielika. ~ Regularnie przeprowadzane są transmisje online z gniazda bielików (zaczynają się w połowie marca, kiedy już wiadomo, że ptaki na dobre zajęły gniazda, a trwają do przełomu czerwca i lipca, aż młode zaczynają latać). ~ Dwa razy do roku (wiosną – by sprawdzić, czy ptaki wróciły z zimowisk i zajęły lęgowiska, a później tuż przed tym, jak młode uzyskują zdolność lotu – aby sprawdzić, ile ich się odchowało) odbywa się
kontrola gniazd. To bardzo ważny i zarazem niezwykle fascynujący element działalności KOO. – Robimy wszystko, żeby gniazda obserwować z daleka za pomocą lunety. To zwykle wystarczy, by określić, czy rewir jest zajęty. Zazwyczaj udaje się nie spłoszyć dorosłych ptaków. Jeśli jednak trzeba do gniazda podejść, unikam tego wczesną wiosną, bo to okres wysiadywania jaj, najbardziej newralgiczny. Później, gdy już młode są dostatecznie opierzone, wychłodzenie im nie grozi. Młode bieliki jeszcze w gnieździe mogą być tak dokarmione, że będą ważyć więcej niż ich rodzic tej samej płci – wyjaśnia koordynator KOO na woj. łódzkie. ~ Obrączkowanie. – Każdy kraj ma swój kolor (Polska – w przypadku bielika – srebrny), co pozwala odczytać, skąd ptak jest. Na jednej łapie bielik nosi obrączkę, której kolor odpowiada krajowi, w którym została założona. Na drugiej – obrączkę z szeregiem cyfr, którą da się przez dobrą lunetę odczytać. Stąd wiemy, że niektóre osobniki to są
te same, które rok po roku gniazdują w danym rewirze. Znamy ich historie od urodzenia aż do zniknięcia – mówi mój rozmówca. Obrączkowanie odbywa się w miejscu gniazdowania. Zanim pisklęta uzyskają zdolności lotu członek Komitetu posiadający szereg
stosownych zezwoleń wspina się do gniazda i wyjmuje z niego pisklę, po czym wkłada je do worka. Ów worek zjeżdża na dół, gdzie ptak jest mierzony, ważony i obrączkowany. Na podstawie wymiarów dzioba i szponów usiłuje się określić jego płeć (u ptaków drapieżnych samice są większe od samców). Właśnie dzięki kolorowym obrączkom wiemy, gdzie bywają polskie bieliki. Wiadomo też, że do nas przylatują ptaki z Estonii czy Finlandii. Z kolei nasze ptaki zimują na Bliskim Wschodzie, w północnej Afryce (orliki grubodziobe), w południowo-wschodniej Afryce (orlik krzykliwy), w Afryce na południe od Sahary (rybołów). Obecnie w Polsce do najbardziej zagrożonych wyginięciem należą orliki grubodziobe żyjące wyłącznie na bagnach biebrzańskich. W naszym kraju zostało tylko około 10 par. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
16
Nr 51/52 (720/721) 20 XII 2013 r. – 2 I 2014 r.
STREFA LAICKIEGO RODZICA
Marta i Gwiazdka – Ała, uważaj! – Marta odepchnęła tornistrem gałęzie choinki, które zahaczyły o jej włosy. Tadek usiłował unieść przyciężkie dla niego drzewko, niestety, z miernym powodzeniem. Wujek Adam i wujek Marek wyjęli mu je z rąk i cała rodzina ruszyła szybkim marszem spod szkoły. Było zimno. Tadek i wujkowie przyszli po Martę wprost z rynku, gdzie nabyli najpiękniejsze (Tadka zdaniem) drzewko bożonarodzeniowe. Teraz mieli wyruszyć na zakupy wszelakich możliwych ozdób i dekoracji do własnoręcznego wykonania kartek. Zostawiwszy choinkę w domu, pełni entuzjazmu, pojechali całą rodziną do sklepu dla artystów plastyków. – Może po drodze zwiedzimy tę synagogę obok sklepu? – zaproponowała mama. – Od niedawna otwarta jest dla turystów. – Tak! – krzyknął Tadek. – Najpierw kartki – odpowiedziała pragmatycznie Marta. – A jak nam wykupią naklejki? Synagoga nie zając… W sklepie pędem puścili się do działu z ozdobnymi papierami. Marta dodatkowo ubłagała mamę o błyszczące koraliki, z których zamierzała zrobić bombki na kartkowe choinki i wisiorek mamie na prezent. Tadek miał nadzieję, że któryś z ojców zgodzi się na zakup helikoptera do sklejania. Nagle gorączkową dyskusję na temat, co komu jak bardzo jest niezbędne i do czego, przerwał im nieduży chłopiec w mycce, za niski, żeby pogrzebać w koszu z naklejkami. Marta podała mu upatrzoną zdobycz, lecz ze zdziwieniem skonstatowała, że jego mama grzecznie wyjęła mu ją z rąk i odłożyła na miejsce. – Dawidku, nie kupimy tych naklejek – powiedziała. – Dlaczego? – zdziwiło się dziecko. – To są naklejki na Boże Narodzenie – tłumaczyła łagodnie mama. – A my nie obchodzimy tego święta. Chłopczyk wydawał się zawiedziony. Usiłował ponownie złapać rulonik z naklejkami błyszczących bombek, świerków i aniołków. Mama starała się wyszukać mu inny. – Zobacz, weźmiemy te… Nie, nie z Mikołajami, nie z szopką… O, ze świeczkami, będziesz mógł zrobić z Sarą kartki na Chanukę. Chodźcie, rabin nie będzie czekał do wieczora. Marta i Tadek popatrzyli na siebie i popędzili do rodziców. – No to chcemy już iść do tej synagogi! – wyskandowali jednocześnie,
bo właśnie zrozumieli, że wpadli na trop czegoś ciekawego. Trudno powiedzieć, kto komu dziwił się w synagodze bardziej – Marta i Tadek dzieciaczkom w myckach czy dzieciaczki w myckach czarnoskóremu Tadkowi. Jedna rzecz nie mieściła się im jednak w głowie: – Ale dlaczego oni nie mają choinki?! – upierała się Marta. – Bo nie obchodzą Bożego Narodzenia – mamie kwestia wydawała się oczywista. – Są Żydami, kochanie, to nie należy do ich religii. – A my przecież nie wyznajemy żadnej religii – Marta wykazała się pełnią logiki. – To dlaczego kupujemy choinkę? – No właśnie – podchwycił Tadek, który do tej pory oddawał się jedynie swojemu artystycznemu zacięciu i rozplanowywał, co i jak naklei na kartkach świątecznych. – Tak właściwie, to każdy może kupić sobie choinkę – powiedział tatuś Marty.
– Kiedy mieszkałem we Francji, widywałem nawet Arabów i Hindusów, którzy to robili, bo dzieci ich o to prosiły. To część miejscowego folkloru. Jakbyś mieszkał w Izraelu, tobyś pewnie też chciał mieć świeczki na Chanukę. Mieszkamy w kraju, w którym większość społeczeństwa od wieków świętuje Boże Narodzenie, w związku z czym te święta są już nie tylko obrządkiem religijnym, ale i częścią tradycji. Od nas tylko zależy, na ile obchodzenie ich będzie miało charakter religijny. My nie idziemy z tej okazji do kościoła, nie czytamy Biblii w wigilijny wieczór, nie przyjmujemy księdza po kolędzie. Lubimy jednak atmosferę świąt, bo jest fajna…. – Tak, ja uwielbiam, jak jest ciemno i jak się idzie do sklepu, to jest pełno światełek! – powiedziała Marta.
– A ja uwielbiam te wszystkie kolory. Bombki, kokardki, gwiazdki… Namaluję kolorowe dzieci na białym śniegu. Wśród zielonych choinek. – Tadek pogładził nowe płótno malarskie, z wdzięcznością patrząc w stronę tatusiów, którzy właśnie zajmowali się wyjmowaniem choinki z worka. – No właśnie – ciągnął tata Marty – możemy nie wierzyć w Boga, ale uznać, że atmosfera Bożego Narodzenia jest świetną okazją do odpoczynku po pracy, ugotowania pyszności i zrobienia tego wszystkiego, na co zazwyczaj nie mamy czasu. I przede wszystkim – do spotkań z bliskimi. Wspólne ubieranie choinki, pieczenie ciast i szukanie fajnego prezentu dla bliskich nie zależy przecież od wiary. Dla nas to sposób na bycie razem, na robienie wspólnie czegoś wyjątkowego, co robi się tylko raz do roku, na okazanie zainteresowania innym człowiekiem. – Poza tym – uzupełniła mama – wszystko to, co składa się na obyczaje i atmosferę świąt Bożego Narodzenia, tak naprawdę mało ma wspólnego z chrześcijańskim Bogiem, który miałby się urodzić 25 grudnia pod postacią Jezusa. W Mezopotamii – innym kraju – setki lat przed Jezusem w tym samym czasie świętowano narodziny boga Mitry, opowiadano nawet o nim, podobne jak o Jezusie, historie o pasterzach i królach. Dawni Słowianie, czyli nasi przodkowie… Znaczy… – mama nie mogła powstrzymać się od śmiechu na widok Tadka, który złożył buzie w podkówkę i udawał obrażonego. – Tadku… Przepraszam… Jesteś przecież członkiem naszej rodziny, mówisz po polsku, jesteś u Adama i Marka od urodzenia, dla mnie jesteś… czarnym Słowianinem – mrugnęła
Rodzina niewiarą silna Oto kolejne przygody małej Marty – tym razem świąteczne. Pod choinkę dla naszych najmłodszych Czytelników. OH mama porozumiewawczo i teraz to Tadek wybuchnął śmiechem. – No więc Słowianie świętowali w tym samym okresie Gody, czyli święto powrotu słońca (od 21 grudnia przybywa dnia), oraz boga… Kolędę. Najpierw stawiali snopki siana, później choinki. Miały one symbolizować odradzanie się przyrody i życia po okresie długich, ciemnych wieczorów. – Czyli tak naprawdę – podsumowała Marta – to wszystko, co robimy, nie ma nic wspólnego z narodzinami Jezusa. To po co chrześcijanie to robią? – Pewnie dlatego, że to przyjemne – wzruszył ramionami Tadek. – Ja też bym chętnie poświętował jakieś święto moich przodków. Tych… niesłowiańskich przodków – zaśmiał się. – Afrykanie mają przecież tylu bogów i tyle obyczajów. – Te wierzenia i tradycje po prostu się wymieszały. – Sprecyzowała mama. – I całe szczęście, bo dzięki temu nie musimy się zastanawiać, czy ateiści mogą obchodzić Boże Narodzenie – dodała z uśmiechem. – Mogą i robią to tak samo, tylko bez elementów religijnych. Na przykład my nazywamy te święta Gwiazdką. Wtedy nie wspomina się Boga, ale pozostaje nam na myśli ich charakter – zarówno tajemniczy, jak i radosny, pełen światła wśród ciemnych dni. – A tak poza tym to Jezus… – zaczął tata Marty. – No właśnie, dlaczego świętuje się właśnie jego urodziny? – Chrześcijanie robią to dlatego, że uważają, iż jest on wcieleniem Boga. Ale Jezus żył naprawdę i był bardzo prawym człowiekiem, nawołującym do sprawiedliwości i wzajemnego szacunku. Mówił często o miłości i dobroci, byciu razem. Nie trzeba kompletnie wykluczać go z tej historii. Nawet jeśli nie uważamy go za Boga, przekazywane przez niego wartości są dla nas piękne i ważne do dzisiaj. Boże Narodzenie jest dobrym momentem, aby je podkreślić. W tej właśnie chwili usłyszeli wielkie „łup” i głośny śmiech Adama i Marka, dochodzący z dużego pokoju. – Może byście przyszli – zawołali – i w ramach bożonarodzeniowej tradycji robienia czegoś razem pomogli nam umocować choinkę? Bo jak nie, to trzeba będzie jednak przestawić się na snopek siana, my nie dajemy rady, kupiliśmy za wielką! AGNIESZKA ABÉMONTI-ŚWIRNIAK
Nr 51/52 (720/721) 20 XII 2013 r. – 2 I 2014 r.
U NAS I GDZIE INDZIEJ
17
Krucjata krzyżacka Czy po 600 latach pokoju czeka nas kolejna wojna z zakonem krzyżackim? Na razie batalię z krzyżakami toczą Czesi. Na początku listopada tego roku Zakon Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie, zwany popularnie zakonem krzyżackim, zażądał od czeskich władz zwrotu majątku, którego został pozbawiony po 1937 r. Krzyżacy złożyli w tej sprawie blisko pół tysiąca wniosków. Chodzi im m.in. o zwrot zabytkowego kompleksu uzdrowiskowego w Karlovej Studance, gdzie według pomiarów klimatycznych jest najczystsze powietrze w Europie Środkowej, zwrot zamków w Bouzovie i Sovincu, a także aż 17,5 tys. hektarów ziem oraz lasów, czyli mniej więcej tyle, ile wynosi powierzchnia Katowic. Znakomita większość tych nieruchomości oraz gruntów znajduje się w części czeskiego Górnego Śląska i na północnych Morawach. Wspomniana Karlova Studanka jest położona niecałe 100 km od Opola. Niestety, wiele wskazuje na to, że wnioski krzyżaków mogą zostać
rozpatrzone pozytywnie. Czescy urzędnicy powoływali się wcześniej na dekrety prezydenta Czechosłowacji Edvarda Beneša, które po wojnie pozbawiły majątku mieszkańców Czechosłowacji niemieckiego pochodzenia. Nie należało im się także z tego tytułu jakiekolwiek odszkodowanie. Zakonnicy zwrócili jednak uwagę, że ich majątki zostały zabrane przed wejściem w życie dekretów Beneša. Poza tym w 1948 r. tamtejszy Sąd Najwyższy uznał, że zarządzenie Beneša nie może dotyczyć zakonu krzyżackiego, więc ich roszczenia są dziś pod względem prawnym jak najbardziej zasadne. Trudno powiedzieć, jaką to wszystko ma wartość, ponieważ nikt nigdy nie próbował jej szacować. Żądane nieruchomości przynoszą państwu korzyści nie tylko finansowe i turystyczne, ale także kulturowe, mówimy więc o majątku bezcennym.
Rocznie na rozmaite usługi ezoteryczne, czyli wróżby, przepowiadanie przyszłości, odczarowywanie czy rzucanie zaklęć, wydajemy około dwóch miliardów złotych. Prawie 60 proc. Polaków deklaruje, że wierzy w magiczną moc wróżek i horoskopów. Dlatego branża ezoteryczna doskonale zdaje sobie sprawę z siły przekazu, jaką dysponuje. Zrzesza 70 tys. bioenergoterapeutów i radiestetów oraz 100 tys. wróżek, a także jasnowidzów, wpisanych przez Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej na listę zawodów i specjalności. Ta armia każdemu chętnie opowie o przyszłych sukcesach w pracy, chorobie w rodzinie albo spotkaniu kogoś bliskiego. Powie nam wszystko, co bardzo chcemy od niej usłyszeć. Najwięcej pieniędzy zbijają w tym interesie oczywiście wróżki i wróżbici. Pojedyncza wizyta kosztuje u nich zwykle od 150 do 300 zł, choć w cennikach znajdują się takie usługi jak „tarcza ezoteryczna”, która ma chronić przed negatywnymi wydarzeniami, a kosztuje jednorazowo nawet 2 tys. zł. Nie do końca wiadomo, skąd w naszym katolickim kraju bierze się tak wielkie zainteresowanie ezoteryką, bowiem Krk surowo zabrania korzystać z usług wróżbitów, a ich praktyki nazywa bałwochwalstwem oraz kolaboracją z szatanem grożącą opętaniem. Tajemnicą poliszynela jest jednak fakt, że nawet katoliccy księża od czasu do czasu chodzą na wróżbiarskie seanse. Skąd zatem olbrzymia popularność praktyk ezoterycznych?
Zamek w Bouzovie
Wiadomo natomiast, że po odzyskaniu samych gruntów UE dopłacałaby zakonowi ponad 4,5 mln euro rocznie z tytułu unijnych dopłat do ziemi. Jednak żeby czescy decydenci na serio zajęli się roszczeniami Krzyżaków, ci będą musieli udowodnić, że nie współpracowali z nazistami, a to już takie proste nie będzie. Urzędujący przed wojną wielki mistrz Robert Schaelzky bardzo pozytywnie wypowiadał się o NSDAP i był entuzjastą Anschlussu Austrii. Zdarzyło mu się nawet odprawić uroczystą mszę dla niemieckich żołnierzy. Dopiero kiedy Adolf Hitler zaczął przejmować nieruchomości zakonu, przerabiając je m.in. na więzienia, Schaelzky przestał popierać III Rzeszę. Jeśli jednak i te fakty uda się Krzyżakom sprawnie wybielić, to nie będzie już żadnych przesłanek do urzędowego odrzucenia ich wniosków. Czescy
Psychologowie sukcesu tej branży biznesu upatrują właśnie w złożonej religijności Polaków. Wszak nie jest ona totalnie katolicka. Owszem, przekaz płynący z Watykanu jest nad Wisłą bardzo popularny, ale nie udało mu się całkowicie wyplenić naturalnych przyzwyczajeń. Prawie wszyscy zapomnieliśmy o rozmaitych pogańskich bogach, ale o wierze w związane z nimi przesądy i gusła już nie. Niedzielna wycieczka grupy emerytów
politycy, mimo panującego powszechnie w kraju ateizmu, zdecydowali niedawno, że zwrócą Kościołom i gminom żydowskim znacjonalizowany przez komunistów majątek szacowany na 3 mld euro i wypłacą odszkodowania w wysokości 2,5 mld euro (w sumie równowartość 23 mld zł). Stało się to dla zakonu kolejnym argumentem. Przypomnijmy, że ową rekompensatę w znakomitej większości otrzyma Kościół rzymskokatolicki, a więc instytucja, której zakon krzyżacki podlega. Całkiem zasadna jest obawa, że Zakon Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie upomni się o swój majątek także w Polsce. Swojego zamku w Malborku nie odzyska jednak na pewno, ponieważ w połowie XV w. Polacy kupili go od Ulryka Czerwonki, ówczesnego dowódcy czeskich wojsk, który posiadał go
słów tak, aby każdy bezwiednie wpasował się w ich sens. Według Browna ezoterycy opowiadają wyłącznie truizmy, z którymi większość osób się zgodzi. Są to banały, ogólne stwierdzenia, zapakowane i podane w pseudomagiczny sposób. Osoby odwiedzające wróżki ślepo wierzą w ich moc, więc zdania wypowiadane przez „jasnowidzących” mogą robić ogromne wrażenie, a w rzeczywistości są to puste frazesy: „Widzę kobietę, z którą nie
Magicy biznesu do kościoła wygląda co najmniej groteskowo, kiedy z utartej ścieżki trzeba natychmiast zejść, bo przed momentem dumnie kroczył po niej czarny kot. Ale tak właśnie wygląda polska rzeczywistość. Właśnie w tej naszej jarmarcznej pobożności wróżki oraz wróżbici zwęszyli przed laty interes i do dziś zbijają na tym ogromne pieniądze. Na omamienie swoich klientów mają specjalne sposoby i wyuczoną technikę. Showman Derren Brown, który specjalizuje się w demaskowaniu praktyk ezoterycznych, twierdzi, że sukces wróżek zależy od ich sposobu mówienia i sprzedawania informacji. Polega to na tym, że wróżbita może powiedzieć wszystko na temat swojego klienta, tak naprawdę nie wiedząc o nim nic. Chodzi o szybkie wypowiadanie mnóstwa
jesteś spokrewniony. Ktoś, kogo pamiętasz z dzieciństwa, przyjaciółkę matki, macochę. Widzę ciemność w jej klatce piersiowej, raka albo chorobę serca”. Inny przykład: „Widzę problemy z sercem u seniora rodu, ojca, dziadka, może wuja. Widzę ból w klatce piersiowej u starszego mężczyzny w twojej rodzinie”. W obydwu przypadkach prawdopodobieństwo trafienia jest olbrzymie, a osoba, która słyszy takie zdania, nie może uwierzyć, że ktoś właśnie przejrzał jej życie, tyle że chorego w rodzinie lub wśród znajomych ma większość z nas… Choć na samej naszej łatwowierności wróżki zarabiają duże pieniądze, to mogą dostać jeszcze więcej, jeśli przed naukowym gremium udowodnią, że ich nadprzyrodzona moc i zdolności
jako zastaw w zamian za żołd od zakonu. Niemniej pozostałych zamków z krzyżacką historią jest w Polsce ponad 40, nie mówiąc o innych nieruchomościach i setkach hektarów ziem. Jeśli uda się zakonowi w Czechach, uda się również w innych krajach, a wówczas ponownie może się stać europejską potęgą. Z tą różnicą, że już na szczęście nie militarną, a finansową. ŁUKASZ LIPIŃSKI
Zakon Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie ma obecnie siedziby w Niemczech, Austrii, Włoszech, Słowenii, Czechach, Belgii i na Słowacji. Posiada liczne szpitale oraz domy opieki. Od 2000 r. funkcję wielkiego mistrza sprawuje ks. Bruno Platter, który podlega bezpośrednio papieżowi.
przepowiadania przyszłości są prawdziwe. Klub Sceptyków Polskich we współpracy z Polskim Stowarzyszeniem Racjonalistów od lat zachęca ezoteryków do wzięcia udziału w naukowych testach i do udowodnienia swoich nadzwyczajnych uzdolnień. Nagrodą za przekonanie naukowców o posiadaniu magicznego talentu jest milion euro. Według pomysłodawców konkursu nauka nie zna przypadków faktycznych nadprzyrodzonych umiejętności. Natomiast wiele osób wierzy, że ma takie zdolności, ale jakoś nie potrafi ich zademonstrować w warunkach eksperymentu naukowego. Warto zauważyć, że z tysięcy polskich wróżek i wróżbitów jeszcze nikt nawet nie spróbował wygrać głównej nagrody przyznawanej przez sceptyków i racjonalistów. Mimo braku jakichkolwiek naukowych dowodów na paranormalne talenty ezoteryków Polacy, w tym również policja i sądy, chętnie korzystają z ich usług. Psycholog dr Tomasz Witkowski ironizuje, że to może znacznie uprościć procedury śledcze: „Po co drobiazgowe i kosztowne dochodzenie, jeśli wystarczy spytać jasnowidza, kto popełnił zbrodnię? Rozstrzygające mogłoby też być zdanie astrologa – przecież układ planet jednoznacznie wskazuje na to, kto z oskarżonych popełnił przestępstwo! Nieocenione zasługi dla polskiego sądownictwa mogą mieć również wróżki, bioenergoterapeuci, telepaci, schizofrenicy, paranoicy... Oj! Przepraszam, tych jeszcze nie ma na ministerialnej liście zawodów. Jeszcze...”. MIŁOSZ WOROBIEC
Tylko z tym Kościołem w Polsce wieczny obciach, Panie.
W POLSCE...
Auu! Piłat był delikatniejszy!
Toż to Sodoma i Gomora! Abba, muszę się ukrywać!
Ratunku! Czy znajdę tu sprawiedliwość?
Wskażę ci drogę, ale kup ode mnie zegareczek za 15 „koła”...
Nie wiem, z jakiej jesteś planety, ale jeśli robicie tam przetargi na autostrady, to znam paru wykonawców...
Powołam w tej sprawie nadzwyczajną komisję!
Mam chyba déjà vu. Już mi to kiedyś ktoś proponował...
...a w zamian dam ci wszystko, czego zapragniesz!
O! Mój Boże! Już wiem. Tym krajem rządzi szatan! Błagam cię, Ojcze, niech w końcu zapanuje tu prawo i sprawiedliwość!
Gilu, gilu...
Zabiorę cię do ojczyzny Jana Pawła II...
Załatwię to! Znów przyjdę na świat, tym razem pośród polskich księży.
A ty co? Gender promujesz?
Nie ma rodziców, więc szuka miłości i lgnie. Prawdziwi Polacy katolicy nauczą cię miłości do Boga i ojczyzny!
Cóż to za paskudny faryzeusz...
Może tu się przed nimi ukryję? Po miesiącach żmudnych badań moi eksperci orzekli, że ten oto szczeniak dobierał się do świętych kapłanów!
Ojcze Niebieski, zabierz mnie stąd, to dziki kraj! Oni są gorsi od Żydów...
Oto dowody!
A tak pękały cnoty księży... Z ostatniej chwili: Znamy już wyniki wyborów parlamentarnych! Wygrało... Prawo i Sprawiedliwość! A ja osiądę w Puszczy Białowieskiej.
Sir! Namierzyliśmy połączenie z pozaziemską cywilizacją!
20
Nr 51/52 (720/721) 20 XII 2013 r. – 2 I 2014 r.
ZE ŚWIATA
KOKIETKA? Tony Ball dużo przeżył, ale nie spodziewał się, że rodaczka zdradzi go w potrzebie. Brytyjczyk poczuł pragnienie i udał się do supermarketu. Jedną poproszę – wskazał na flachę wódki Sobieski. Młoda ekspedientka spojrzała nań i zażądała dowodu tożsamości. Że co proszę? – nie pojął zdumiony klient. Trzeba sprawdzić, czy ma pan ukończone 18 lat – odparła twardo sklepowa. Ball w furii trzasnął drzwiami, udając się na poszukiwanie innej placówki, która nie będzie piętrzyć problemów z zaspokojeniem pragnienia. W postępku ekspedientki nie byłoby nic dziwnego, bo młódź brytyjska chleje na potęgę. Ale Tom Ball, weteran wojenny, liczy sobie 92 wiosny…
WIERZYSZ ALBO SIEDZISZ Kalifornijczyk Barry Hazle jest jednym z setek tysięcy Amerykanów zamkniętych z surowym wyrokiem za narkotyki. Nie jest do końca typowym więźniem, bo to ateista, który afiszuje się ze swym brakiem wiary. Hazle dowiedział się właśnie, że niewiara sporo go będzie kosztować. Zostałby warunkowo zwolniony z więzienia, gdyby ukończył 90-dniową kurację odwykową. Hazle, konsument amfy, nie miał nic przeciw temu, dopóki się nie dowiedział, że program jest na bazie religijnej i bazuje na 12 punktach, które leczony musi obowiązkowo zaliczyć. Jeden z punktów to „uznanie istnienia siły wyższej”, czyli nakaz wiary w Boga. Hazle ceni wolność, ale jeszcze bardziej swe przekonania religijne. Dlatego powiedział: wała. Wała? – spytały władze więzienne i wymiaru sprawiedliwości. – No to wracasz do więzienia, aż uwierzysz Boga. Uparciuch nadal obstaje przy ateizmie, a nawet odwołał się do sądu federalnego, przed którym oskarża więziennictwo i stan Kalifornia. Jego prawa obywatelskie zostały pogwałcone – zgadza się sędzia Garland Burrell, ale nic nie może zrobić, bo ława przysięgłych stanęła okoniem, nie przejmując się konstytucją. Wierzysz albo siedzisz – zawyrokowali. Barry Hazle wybrał inne rozwiązanie – odwołał się do federalnego sądu apelacyjnego, który przyznał mu rację i zasądził symboliczne odszkodowanie. Dzięki temu wie, że konstytucję można złamać niedrogo. Oraz to, że w opinii wielu urzędników jej przepisy nie powinny dotyczyć ateistów.
FRAJERZY STAROMODNI W czasach nowych technologii stare numery na obłowienie się lub pozbycie długów nie zdają już egzaminu ze skuteczności. 42-letni Maurice Owens miał pomysł, jak zarobić, nie harując. Na stacji waszyngtońskiego metra podrzucił skórkę banana, na której w chwilę później spektakularnie się
pośliznął. Oczywiście oskarżył dyrekcję metra o spowodowanie urazów nogi i biodra. I 15 tys. odszkodowania się należy! Maurice zapomniał, że żyje w erze braku prywatności. Wszystkie machinacje utrwaliły kamery. Zamiast wzbogacenia jest proces, ale przeciw niemu. Charles Rowan miał inny koncept na zgryzoty finansowe. Diler narkotyków żądał odeń 80 tys. za dostarczone prochy, więc aby uwolnić się od długu, 26-latek wyreżyserował swą śmierć w wypadku. Potem ukryty w sypialni uczestniczył we własnej stypie. Rodzina i przyjaciele już opłakali Charlesa, gdy ten niespodzianie zmartwychwstał. Jego podobizna pojawiła się w roli ściganego. Zmarły uzbrojony w młotek obrabował bowiem sklep z bronią w stanie Michigan, wychodząc stamtąd z dziewięcioma pistoletami. Kumple hałaśliwie obchodzili zmartwychwstanie Charlesa, co zwabiło policję. No i mogiła: cela na dekadę.
SZYKANY POBOŻNE Przedmiotem sporu rodziców stał się roczny maluch z Izraela. Nie będzie obrzezania – postanowiła jego matka, ulegając trendom światowym.
W Unii Europejskiej zakazano amputacji napletka w imię nakazu religijnego. A właśnie że będzie, skontrował ojciec dzieciaka i oddał sprawę do sądu… rabinackiego. Obrzezywać – brzmiał oczywiście wyrok. „Nie mam prawa go okaleczać, żaden sąd mnie do tego nie zmusi” – oświadczyła bezbożna matka. To się okaże, odparowali rabini i nałożyli na krnąbrną grzywnę 140 dolarów dziennie. Los skórki na penisie przedstawia się marnie, lecz matka walczy, zapowiadając odwołanie do sądu najwyższego Izraela.
BŁONA WIELOKROTNA Ile razy można sprzedać cnotę? Pytanie dla jednych niesmaczne, a dla innych głupie. 21-letnia Brazylijka Catrina Migliorini uważa, że skądże znowu. Zaledwie przed rokiem stanęła do aukcji swej dziewiczej błony, zorganizowanej przez australijskiego filmowca do dokumentu „Dziewice poszukiwane”. W finale Japończyk Natsu zdystansował 14 rywali z kilkunastu państw i kupił hymen Catriny za 780 tys. dol. Minął rok, a panienka znów wystawia błonę na sprzedaż. Ki diabeł? Poprzedni deal nie
został skonsumowany – wyjaśnia. Natsu miał być 53-latkiem, a okazał się o 30 lat młodszy, co z niepojętych powodów ją zraziło. Czy szmal skasowała, cnotę ocaliwszy – nie wyjaśnia. Tym razem bierze aukcję we własne ręce – spodziewa się wyciągnąć co najmniej 680 tys. zielonych.
MIASTO Z DEMENCJĄ Wallsburg – mieścina w Utah, 275 dusz. Szaleje tam straszna demencja. Rada miejska wyznała, że zapomniała na śmierć o wyborach do władz, które miała zorganizować i przeprowadzić. Co robić? – zasięga pomocy oficjeli stanowych. Sprawujący urzędy muszą na nich pozostać kolejne 2 lata – brzmi odpowiedź. O ile za 2 lata pamięć okaże się lepsza... Nie ma co szydzić, każdemu wolno zapomnieć – można się wstawić za urzędnikami. No tak, ale nie dwa razy z rzędu. Dwa lata temu organizatorzy również przypomnieli sobie o elekcji poniewczasie. Wallsburg leży w górach Wasatch i jest teoria, że za zbiorową demencję odpowiada rozrzedzone powietrze…
ACH, CI MĘŻCZYŹNI Mężczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus. Badania Uniwersytetu Teksańskiego dowiodły, że mentalność płci dzielą odległości nawet międzygalaktyczne. Czego najbardziej żałuję, zaglądając w swą seksualną przeszłość? – oto pytanie zadane starszym paniom i panom. Trzy najczęstsze odpowiedzi płci ślicznej: 1. Że straciłam cnotę z niewłaściwym samcem (24 proc.); 2. Że zdradzałam swego partnera (23 proc.); 3. Że posunęłam się za daleko zbyt szybko (20 proc.). Płeć brzydka odpowiada tak: 1. Nie udało mi się znaleźć bombowej partnerki do seksu (27 proc.); 2. W młodości za mało kopulowałem (23 proc.); 3. Nie wykorzystałem dostatecznie szans, gdy byłem singlem (19 proc.). No wstyd, panowie, po prostu wstyd. A może raczej szacun za szczerość…?
pobekującą partnerką wymierzono mu w sierpniu wyrok – ale tylko sześciotygodniowy. Cześć i cnota samic kopytnych nie są na Wyspach cenione tak wysoko jak w Kenii.
SKANSEN APARTHEIDU Każdy wie, że bogatym się we łbach przewraca. Standardowy luksus to dla nich nie rozrywka. Pragną czegoś pikantniejszego. Jeśli idzie o zakwaterowanie, to nocleg w ciężkim więzieniu, w igloo albo w plastikowym pojemniku pod wodą. Zwykłe Hiltony, Mariotty i Ritz Carltony już ich nie kręcą. Ze świeżą propozycją dla klientów z ciężkim portfelem wystąpiła RPA. Oferta zwie się Emoya Luxury Hotel. Zamożna klientela może poczuć się przez noc jak ubogi plebs. Baraki zewnętrznie niczym się nie różnią od bantustanowych, ta sama falista blacha, jakieś deski, jakieś odpadki. Czyli ekscytująca egzotyka. Ale bez przesady. Każdy z szałasów ma dyskretnie zainstalowane ogrzewanie podłogowe, jest też oczywiście sygnał Wi-Fi, bo umartwienie musi mieć swoje granice. Elektryczność, prysznice, toalety – oczywiście tak. Koncept Emoya Hotel to logiczny ciąg dalszy znanego wcześniej trendu. Biura podróży od lat organizują dla zachodnich, bogatych turystów wycieczki wakacyjne do faweli Rio de Janeiro i gett biedoty w Indiach. Czyżby chodziło o połechtanie ukrytej satysfakcji?
SYCZĄCY PROBLEM Kiedy Kwabena Nkrumah, młody mieszkaniec Ghany, wyskoczył z publicznej toalety z rozpiętym rozporkiem, krzycząc: „Wąż, wąż, wąż!”, ludzie byli nieco zdezorientowani.
ZBRODNIARZ Z PIASKOWNICY Ostatnio mnożą się doniesienia, że Amerykanie mogą wkrótce – dla uczczenia 20 rocznicy odrzucenia pierwszej prośby Warszawy w tej sprawie – anulować wizy dla Polaków. Obyczaje panujące za Wielką Wodą mogą się okazać zagrożeniem dla rodaków płci męskiej słynących m.in. z szarmanckich manier wobec pań, dlatego jako memento przytaczamy grudniowy incydent z podstawówki w Colorado Springs. Sześcioletni huncwot imieniem Hunter Yelton dopuścił się zuchwałego aktu pocałowania w rękę koleżanki z klasy. Dyrekcja, na mocy zasady „zerowej tolerancji wobec łamania prawa”, oskarżyła go o „molestowanie seksualne” i zawiesiła w prawach ucznia. Do akt młodocianego wpisano adnotację o popełnieniu przestępstwa seksualnego. O zatwardziałości zwyrodnialca świadczy to, że teraz nachalnie dopytuje on: „A co to jest seks, mamusiu?”. Niestety, szybki refleks i obywatelska postawa dyrekcji spotkały się z nagonką internetową. Osobnicy perwersyjni jęli tak energicznie domagać się anulowania konsekwencji karnych, że kierownictwo musiało się poddać, choć superintendent dystryktu do końca zapewniał, iż szkoła miała rację, bo dotykanie nosi znamiona molestowania seksualnego.
ALBO PIES, ALBO POCZTA
ZBRODNIA I KARA Katana Gona, 28-latek z Kenii, stanął przed sądem. Oskarżono go o gwałt. Jego ofiara była obecna na sali, a zeznawał świadek przestępstwa: – Poszedłem odsikać się w krzaki, a tu patrzę, czyjeś ubranie wisi na drzewie. Idę dalej i co widzę? Katana, goły, ma pożycie seksualne. Partnerkę przywiązał do płotu. Gwałciciel przyznał się do seksu, za co dostał maksymalny wyrok 10 lat więzienia, mimo że prosił o łaskę, argumentując, że ma żonę inwalidkę. Zgwałcona nie zabrała głosu, bo była... kozą. Wyrok za podobnie ukierunkowaną namiętność seksualną odsiaduje także Anglik Robert Newman. Za kopulację z rogatą,
ból członka jest normalny, dopóki nie spojrzałem w dół i nie zobaczyłem wgryzionego weń węża”. Incydent można skwitować stwierdzeniem, że węże robią się coraz bardziej bezczelne i gryzą ludzi we wszelkich możliwych miejscach we wszelkie możliwe miejsca, bo są rozwydrzone bezkarnością – wszak człowiek się nie odgryzie. Okazuje się, że to nie zawsze prawda. Nepalczyk ukąszony przez kobrę odgryzł się odwetowo. Wyjaśnił potem, że wierzył, iż gryząc węża, staje się odporny na jego jad. Powiedział mu to profesjonalista, zaklinacz węży.
Nie wiedzieli, czy mają do czynienia z ekshibicjonistą chwalipiętą, czy też jest to ostrzeżenie przed gadem. Okazało się, że to drugie. Podczas defekacji nieszczęśnik został zdradziecko ukąszony przez węża – w czubek penisa... Pierwsza refleksja, która przychodzi do głowy (mój Boże, co to musiał być za ból!), niekoniecznie jest trafna, bo Nkrumah, relacjonując w radiu atak fauny w wychodku, ujął to tak: „Myślałem, że
Do mieszkańców okolic ulicy Cornel Street w Concord (New Hampshire) od ponad roku nie dociera poczta. Nie, żaden tam strajk. Pitbul Levi. Zamieszkujący ulicę David Dale ma czworonoga tej rasy, który trzykrotnie podejmował próby zamachu na spodnie i pośladki listonosza. Właściciel rozkłada ręce: Levi jest silny i zawsze urywa się ze smyczy. Ogrodzenia właściciel nie założy, bo nie ma kasy, więc w efekcie nie ma i poczty. No i pat. Niektórzy rezydenci wybudowali sobie skrzynki pocztowe poza promieniem rażenia Leviego, bo tam co odważniejsi listonosze się zapuszczają. Inni pokornie jadą po pocztę na drugi koniec miasta. Opracował KUBA PODŻEGACZ
Nr 51/52 (720/721) 20 XII 2013 r. – 2 I 2014 r.
R
zecz dotyczy ojca Marciala Maciela Degollado, jednego z największych współczesnych zbrodniarzy obyczajowych, biseksualisty i gwałciciela, którego papież Jan Paweł II wskazywał publicznie jako „przewodnika” i „wzór dla młodych”. W filmie występuje z otwartą przyłbicą ośmiu byłych legionistów. Oto ich relacje: Juan José Vaca (jeden z pierwszych legionistów): – Sądzę, że Maciel założył Legion Chrystusa po to, aby zaspokajać swoje skłonności do seksu z chłopcami. To był prawdziwy powód, dla którego powstała ta organizacja. Chciał mieć stały dopływ i wybór ofiar. Xavier Léger: – Kiedy myślę o latach spędzonych w Legionie Chrystusa, widzę tylko kłamstwa, kłamstwa bez końca, ale jedno wydarzenie zapamiętam do końca życia. 21 sierpnia 1997 roku, Światowe Dni Młodzieży w Paryżu. Rozentuzjazmowany tłum młodych ludzi obserwujących przyjazd papieża Jana Pawła II. Aż kipieliśmy radością i energią. Wszystko wydawało się idealne. Piękna pogoda, muzyka w tle... Atmosfera była cudowna. Spotkałem wtedy człowieka, który odmienił moje życie. Myślałem, że był księdzem, ale okazał się diakonem. Z głośników płynęła muzyka, ledwo go słyszałem. Powiedział, że niedługo przywdzieje szaty kapłańskie. Był zadbany, włosy zaczesywał na żel. Miał błyszczące czarne buty. Jawił się jak uosobienie elegancji i taktu. Poczułem się wyróżniony. Rozmawialiśmy przez kilka minut. Dałem mu numer telefonu i kilka dni później zadzwonił. Xavier nie wiedział, że spotkał członka Legionu Chrystusa, organizacji założonej 55 lat wcześniej i obecnej na każdym kontynencie. W jej skład wchodziły tysiące księży, a ich wpływy w Watykanie stale rosły. Dwa lata później, w 1999 roku, Xavier sam został legionistą. Aby zrozumieć znaczenie Legionu, trzeba udać się do Meksyku, gdzie religia jest jednym z filarów systemu społecznego. Historia Legionu Chrystusa zaczyna się w Michoacán, siedem godzin jazdy od stołecznego Mexico City. W miasteczku Cotija de la Paz mieszka 12 tys. ludzi. W mieście wznosi się muzeum, które prezentuje burzliwą historię Legionu. Na ścianie wiszą zdjęcia bohaterów. Pomiędzy nimi jest fotografia Marciala Maciela Degollado. Urodził się w Cotija w 1920 roku. Miał dziesięcioro rodzeństwa i przyszedł na świat w katolickiej rodzinie. Trzech jego wujów było biskupami, nic więc dziwnego, że gdy miał 16 lat, wstąpił do seminarium. Mając 21 lat (1941 r.), został księdzem. Niedługo później założył Legion, który miał kształcić młodych księży i szerzyć wiarę. Maciel (we fragmencie filmu z 2002 roku): „Wszystko zaczęło się z natchnienia Ducha Świętego. Z woli bożej, która sprawiła, że zdołałem wykonać zadanie”.
KOŚCIÓŁ RZYMSKO-PEDOFILSKI
Już w 1944 roku zaczęły krążyć plotki, że za zamkniętymi drzwiami siedziby legionistów Maciel wykorzystywał seksualnie kleryków i na dodatek był morfinistą. Nauki prowadzone były w niekonwencjonalny sposób, a dyscyplina była surowa. Juan José Vaca: – W koszmarach powraca wciąż ten sam obraz. Sala szpitalna, w której Maciel cierpiący z powodu zakażenia układu moczowego dyscyplinował młodych seminarzystów. Chłopcy mieli od 10 do 16 lat. Wykorzystywanie zaczęło się od masturbacji. Byłem sparaliżowany ze strachu. Wiedziałem, że każda forma współżycia była grzechem. Jako dziecko nie potrafiłem pojąć, jakim cudem święty człowiek, ksiądz, mógł dopuścić się takiego aktu, i to ze mną. Przymusił mnie do współżycia. Był brutalny. On miał 35 lat, ja – niespełna 13.
Książę ciemności Hiszpańska telewizja wyprodukowała film dokumentalny pt. „Legion Chrystusa – skandal w Watykanie”. Z pewnością nie pokaże go żadna polska stacja... Legionista 3: – Twierdził, że jego przypadłość, podobno infekcja dróg moczowych, wymaga specjalnej terapii. Jedną z jej form była masturbacja i czynności seksualne. Wiem o tym dobrze, ponieważ kilkakrotnie byłem ich ofiarą. Wszyscy przymykali oczy na ten proceder. Odbywał się w półmroku tzw. sali szpitalnej. Jakby nie dość było bajeczek o schorzeniach, Maciel twierdził, że Ojciec Święty Pius XII udzielił mu specjalnej dyspensy. Zakonnice mogły masować genitalia Maciela, aby uwolnić go od konfliktu spermowo-urynalnego. Rozumiałem z tego niewiele, tyle co chłopak w moim wieku. Fernando Gonzales: – Ojciec Maciel odwiedzał nas od czasu do czasu. Pamiętam dobrze, jak z jego pokoju dobiegały krzyki i trzask ciskanych mebli. Mówiono nam, że walczy z diabłem. Legionista 5: – Zostałem przekonany, że miejsce u boku Maciela jest wyróżnieniem. Wmawiałem sobie: Bóg chce, abym pomógł człowiekowi, który przeznaczony jest do wielkości. Mimo to przepełniały mnie obrzydzenie i poczucie upokorzenia. Uważałem, że składam z siebie ofiarę. Juan José Vaca: – Po całonocnym gwałcie ośmieliłem się rankiem domagać wyjaśnień. Maciel powiedział: „Przecież nie popełniłeś grzechu. Udzieliłeś mi aktu miłosierdzia, uwalniając od bólu. Postąpiłeś godnie i szlachetnie. To nie był grzech”. Odparłem: „Wręcz przeciwnie, zgrzeszyłem!”. Maciel przerwał mi, mówiąc: „Udzielam ci zatem
rozgrzeszenia. W imię Ojca i Syna... Nie musisz się już więcej martwić”. Był dla mnie całym światem. Moim spowiednikiem, ojcem, matką. Nie miałem nikogo innego… Fernando Gonzales: – Maciel działał w taki oto sposób. Był uwodzicielem. Osaczał ofiarę w matni deprawujących praktyk. Wykorzystywał ten mechanizm, aby osiągnąć swój cel. Krok po kroku doskonalił go, a w Rzymie stawał przed ołtarzem chwilę po tym, jak skończył gwałcić dziecko. Ten człowiek potrafił w jednej chwili zabawiać się z jednym lub kilkoma legionistami, a w następnej gorliwie modlić się przed Najświętszym Sakramentem. Jeśli praktyki ojca Degollado miały pozostać w tajemnicy, legioniści musieli milczeć – aż po grób. Nie mieli prawa kwestionować zdania przełożonego. Nie mogli powiedzieć o niczym, co działo się w murach seminarium. Xavier Léger: – Zasada całkowitego milczenia obowiązywała w Legionie od chwili jego powstania. To było straszne, bo choć stanowiliśmy wspólnotę, nie wiedzieliśmy, co przytrafiło się innym. Legioniści nie mogli się odzywać, chyba że w wyjątkowych sytuacjach. Nie wolno im nawiązywać przyjaźni, a o swoich problemach mogli rozmawiać jedynie z ludźmi, których wyznaczył do tego Bóg. Byli to przełożeni i doradcy duchowi. Nic o sobie nie wiedzieliśmy. Wiele lat po wszystkim nawiązywałem kontakty z towarzyszami niedoli.
Z internetowych portali społecznościowych dowiedziałem się, że ci ludzie, którzy na co dzień zdawali się promienieć szczęściem, w rzeczywistości przechodzili piekło. Legionista 6: – Nie mieliśmy z kim porozmawiać. Nie było przełożonego, któremu moglibyśmy się poskarżyć na złe traktowanie. Współczułem innym. Głębia naszej duchowości miała polegać na zdolności odczuwania samotności innych. Podczas spacerów zapominałem o smutku, współczując braciom z powodu ich cierpienia. Byliśmy archipelagami osamotnienia, ale tak miało być. Na początku 1946 r. Maciel założył Regnum Christi, ruch złożony z tysięcy katolików, którego celem była rekrutacja przyszłych seminarzystów i sponsorów Legionu. Organizacja zaczęła się prężnie rozwijać i dotarła do odległych zakątków świata. Pierwszym krajem, który powitał Maciela z otwartymi ramionami, była Hiszpania. Rządził tam wówczas dyktator generał Francisco Franco. Jedno z centrów powstało w Comillas na wybrzeżu Atlantyku. Młodzi seminarzyści znaleźli się w zupełnie obcym świecie. Odcięci od rodzin, których nie widywali miesiącami, a nawet latami. Legioniści Chrystusa wabili nowych rekrutów ciepłą i sympatyczną atmosferą. Paul Lennon, który dla zakonu porzucił rodzinę w Irlandii, tak wspomina powitanie: – Oczekiwała nas spora grupa legionistów. Kilka lat później zrozumiałem, że było to zainscenizowane przedstawienie, ale wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy. Na mój widok zaczęli krzyczeć: „To ty jesteś pierwszym irlandzkim legionistą!”. Uściskali mnie na modłę powitalną zakonu. Śpiewali i znowu mnie wychwalali.
21
Legionista 8: – Głównym problemem, jaki stwarzają legioniści, jest depersonalizacja człowieka. Członkowie zakonu przypominają roboty. Mają być przystojni, dobrze wychowani i atrakcyjni. Ich zadaniem jest kradzież duszy nowych rekrutów, tak jak im odebrano własne. Byliśmy odcięci od jakichkolwiek informacji. Wiedzieliśmy jedynie to, co mieliśmy wiedzieć. Nie mogliśmy oglądać telewizji ani czytać gazet. Nie rozmawialiśmy z nikim spoza zakonu. Nawet z duchownymi czy seminarzystami. Rozmowa z obcymi była zakazana. Fernando Gonzales: – Organizacja Maciela miała wszelkie znamiona sekty. Był jej założycielem i liderem, dawał członkom wszystko, czego potrzebowali. Gdy w 1946 roku dzieci oddzielono od rodzin i wywieziono do Hiszpanii, oderwane od korzeni miały żyć nową rutyną, której sedno stanowił zakon. Wszystkie te zabiegi miały jeden cel: ukryć akty pedofilskie. Zwierzchnik zakonu był nie tylko jego założycielem, ale i duchowym przywódcą, spowiednikiem i człowiekiem, który w swoich rękach dzierżył los wszystkich podwładnych. Obraz Maciela jako istoty nadludzkiej był kultywowany przez całe jego życie. Tak przedstawiano go w propagandowych filmikach, na których jawi się powiernikiem, niestrudzonym budowniczym i szczodrym przewodnikiem. Niemal świętym... Xavier Léger: – Ojciec Maciel prowadził niezwykłe życie, tak że wydawał się uosobieniem cech największych świętych. Był św. Pawłem, św. Janem Bosko, św. Janem Marią Vianeyem. Dokonywał cudów, jakie przypisywano tamtym. Proces kształcenia był ukierunkowany na ubóstwianie założyciela zakonu. Kiedy należałem do Legionu, jego osoba była obecna wszędzie – aż do przesady. Przez 6,5 roku w tej organizacji nie otworzyłem Biblii ani razu, chyba że podczas mszy. Nie potrafię z kolei zliczyć, ile listów ojca Maciela czytałem. Wszędzie powtarzały się te same frazesy: „Bracia, musimy ocalić świat ze szponów sił diabelskich”. Ojciec Degollado tworzył atmosferę zagrożenia, więc chorobliwie wypatrywaliśmy wrogów jego i Kościoła. Ten duch jest żywy w Legionie po dzień dzisiejszy. Legionista 3: – Maciel chciał nas fascynować w ten sam sposób, w jaki jego fascynowali wodzowie. Kiedy mówił o Hitlerze czy generale Franco, odczuwało się podziw w jego głosie. Miał go we krwi. Fascynacje wodzami były częścią jego osobowości. Legionista 5: – Wymagał, żebyśmy się poświęcali. Stawiał nam za przykład członków Hitlerjugend, którzy oddawali życie za Hitlera... Ciąg dalszy historii Maciela za tydzień. Pokażemy m.in. możnych protektorów zbrodniarza oraz rolę papieża Polaka i jego dworu... ANNA TARCZYŃSKA
22
Nr 51/52 (720/721) 20 XII 2013 r. – 2 I 2014 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
Zabijanie niewinnych ludzi kierowane religijnym fanatyzmem dotyczyło nie tylko czarownic czy heretyków. Przez długie lata ścigano także… wampiry. Nie od dziś wiadomo, że wraz z rozszerzaniem się wpływów wyznania katolickiego w Polsce rosła też liczba morderstw dokonywanych na osobach, które nie do końca podzielały surowe zakazy nowej religii albo poprzez swoje zachowanie lub wygląd przypominały postaci traktowane przez Kościół
bowiem Kościół oskarżał o herezję każdego, kto ośmielił się przyznać do wiary i strachu przed uprawiającymi czary. Z kolei później, mniej więcej od wieku XIV, uznawano, że heretykiem jest ten, kto śmie wątpić w istnienie czarownic, o czym później pisano również w „Młocie na czarownice”. Poza czarownicami, których wraz z pojawieniem się chrześcijaństwa w Polsce obawiano się panicznie, były również wampiry. Opowieści o nich bardzo przydały się Kościołowi, który szybko wykorzystał pogańskie legendy, robiąc z wampirów diabelskie pomioty. Według słowiańskich wierzeń wampir powstawał z niepogrzebanych lub niespalonych zwłok, aby dręczyć własną rodzinę,
Nie tylko czarownice jak demony, diabły czy wiedźmy. Znane są liczne historie torturowanych i w końcu zabijanych kobiet i mężczyzn oskarżonych o czary lub konszachty z szatanem. Kiedy uprawianie czarów nie było na tyle oczywiste, żeby kogoś skazać, głównym dowodem winy stawał się wygląd. Przyjęło się, że czarownice były z reguły bardzo brzydkimi kobietami, a w ich otoczeniu zwykle przebywało sporo zwierząt, a przede wszystkim dzikie koty. Jakakolwiek fizyczna ułomność zwykle potęgowała zarzuty, bowiem wierzono, że szatan najbardziej lubuje się właśnie w kalekich i szpetnych osobach. Co ważne, do X wieku o wyglądzie czarownic nie wolno było wspominać,
P
która nie dopełniła obowiązku jego właściwego pochowania. Dzisiaj można powiedzieć, że owa legenda miała cechy edukacyjne, bo dzięki niej w strachu przed „żywymi trupami” zaczęto godnie grzebać zmarłych. Z biegiem lat wiara w wampiry upowszechniła się, a po X wieku pojawiło się wiele sposobów ich zwalczania. Kościół dorzucił do legendy swoje trzy grosze, przez co wampir nie tylko wstawał z martwych, ale mógł nim być także żywy człowiek. Do oskarżenia kogoś o wampiryzm wystarczył – tak jak w przypadku czarownic – sprzyjający legendzie wygląd. Wampiry miały jakoby rumianą cerę, krzaczaste zrośnięte brwi i duże głowy. Ludzie
olscy piraci przed wiekami siali postrach na Bałtyku, Morzu Karaibskim oraz Oceanie Spokojnym. Jeden z nich, Józef Olszewski, pozostawił w meksykańskich górach cenny skarb nieodkryty do dziś. Pierwsze cztery zorganizowane polskie załogi pirackie, zwane też kaprami, pojawiły się na Morzu Bałtyckim już w 1456 r. i miały niszczyć – na polecenie polskiego króla – morskie konwoje z zaopatrzeniem dla załóg krzyżackich zamków. Kaperskim dowódcą został gdańszczanin Mateusz Scharping, który w ciągu zaledwie 4 lat rozbudował piracką flotyllę z 3 do 30 okrętów. W XVI wieku była ona już tak duża, że dostała na wyłączność porty w Pucku, Łebie i Elblągu. Nasi kaprowie wyspecjalizowali się w stawianiu fałszywych morskich znaków ostrzegających przez mieliznami, przejmując w ten sposób statki, które osiadły na tych prawdziwych, leżących na trasie „objazdu”. Łupem piratów padł między innymi tryptyk „Sąd Ostateczny” Hansa Memlinga, przeznaczony dla florenckiego kościoła Badia Fiesolana. Rabuś Paweł Beneke ukradzione dzieło podarował – w ramach odkupienia zbrodni – gdańskiemu kościołowi mariackiemu. W XVII wieku ze względu na narastający konflikt z władzami Gdańska większość polskich kaprów przeniosła się do Anglii, gdzie na zlecenie władców zajęli się oni ochroną brytyjskich portów. Z powierzonych zadań wywiązywali się znakomicie.
cierpiący na zaburzenie związane z nadliczbowymi zębami niemal zawsze byli traktowani jak wysysacze krwi, zwłaszcza że w tej anomalii dodatkowe uzębienie pojawia się w okolicach siekaczy, a wierzono właśnie, że to te pary zębów odpowiadają za wgryzanie się wampirów w ich ofiary. Takie „ubogacenie” chłopskich legend za aprobatą Kościoła prowadziło, niestety, do wielu morderstw niewinnych osób, tyle że wampira trzeba było zabić i pochować w specjalny sposób. Oskarżonych o wampiryzm najczęściej wieszano albo odcinano im głowy, ponieważ to miało nieodwracalnie go zabić, ale po wykonaniu egzekucji
Ponownie dali o sobie znać na początku XIX wieku, kiedy swoje rzemiosło uprawiali już nie na europejskich akwenach, ale na… Morzu Karaibskim. Skąd się tam wzięli? Byli to po prostu żołnierze legionu generała Dąbrowskiego wysłani przez Napoleona do tłumienia buntu murzyńskich niewolników na Haiti. Henryk Mąka, jeden z polskich marynistów, pisał, że część wojaków „za zgodą
dla pewności maltretowano jeszcze zwłoki denata. Po śmierci urządzano nieszczęśnikowi tzw. antywampiryczny pochówek. Zwykle polegało to na tym, że wcześniej obciętą głowę układano pomiędzy jego nogami, a w usta wkładano główkę czosnku. Jednak w zależności od regionu z ciałami zabitych rozprawiano się także na inne sposoby. W usta zamiast czosnku wpychano kawałek żelaza, cegłę (łamano przy tym szczękę) albo zaostrzony kamień. Związane i połamane ręce owinięte wokół dużego głazu to również ówczesna stała praktyka. Kamień wbity w usta łamał kręgi szyjne, a dzięki temu – jak mniemano – wampir nie mógł już wstać
Mieszkańcy Boliwii i Wenezueli do dziś za to ciepło wspominają Izydora Borowskiego. Ten pochodzący z Pułtuska legionista generała Dąbrowskiego był bowiem nie tylko piratem, ale także jednym z organizatorów siatki dostarczającej broń południowoamerykańskim bojownikom o niepodległość. W pracy wspomnianego już Henryka Mąki czytamy, że „Borowski rzadko stosował przemoc. Wolał używać
Polacy z Karaibów i przyzwoleniem władz Francji zajęła się piractwem, wykazując się przy tym wręcz niebywałymi zdolnościami (…) w przejmowaniu obcych statków”. Wśród karaibskich korsarzy był niejaki Ignacy Aleksander Blumer, weteran walk w obronie Konstytucji 3 maja i powstaniec kościuszkowski. Po klęsce francuskiej akcji na Haiti w 1803 roku Blumer wraz ze swoim oddziałem osiadł na Kubie i zajął się rabowaniem statków. Przez ponad 8 lat umykał brytyjskim pogoniom, a w 1812 roku porzucił korsarstwo na rzecz służby Księstwu Warszawskiemu, a potem Królestwu Polskiemu. Za odmowę współpracy z władzami powstania listopadowego zimą 1830 roku został rozstrzelany.
z grobu. Taki sam skutek dawało przywiązanie ciała do dużych skał. Kolejnym sposobem na uniemożliwienie wstawania z martwych było chowanie ludzi bez butów, co miało ich skutecznie zniechęcać do spacerów. Zalewanie nóg gliną, wykorzystywaną wtedy m.in. do uszczelniania domów, również nie należało do rzadkości. Archeolodzy znajdywali także zwłoki, którym szyje przecięto sierpem, a później pozostawiono go w ciele (patrz zdjęcie). O wampiryzm posądzano, niestety, także dzieci. W ich przypadku wystarczyło, że zbyt natarczywie domagały się karmienia piersią. Dorosły wampir wysysał jakoby krew z ludzi, a niemowlę zabierało matce pokarm przeznaczony dla następnego dziecka. Istnieje wiele historycznych dokumentów traktujących o mordowaniu i pochówkach wampirów, ale i teraz archeolodzy trafiają na ich groby. Ostatnie takie znalezisko miało miejsce w tym roku w Gliwicach, gdzie grupa naukowców odkryła kilkanaście nietypowych pochówków, których wygląd i sposób ułożenia zwłok wskazywały właśnie na to, że ciała należały do osób posądzanych o wampiryzm. Dzisiaj legendy o wampirach w większości przypadków traktuje się jak niegroźne bajki, jednak Kościół katolicki mimo setek lat rozwoju nauki wciąż przed nimi przestrzega. Według licznych katolickich publikacji w Krk zakazane jest oglądanie filmów i czytanie książek o wampirach, gdyż mogą one doprowadzić do opętania. Egzorcyści twierdzą, że wysysanie krwi faktycznie jest tylko legendą, ale „opętanie duszy” przez rozmaite demony już nie. ŁUKASZ LIPIŃSKI
najróżniejszych forteli – operując z portu Tortuga raz udawał statki zaprzyjaźnionej bandery, innym razem zaś potrzebującą wsparcia jednostkę (…) uszkodzoną przez sztorm. Podszywał się także pod oficjalne służby chroniące porty oraz brytyjskie korwety”. Angielska Królewska Marynarka Wojenna ponad 10 lat bezskutecznie zastawiała na niego pułapki. Pod koniec życia Borowski zaciągnął się do armii tureckiej. Zginął podczas nieudanej próby przejęcia kontroli nad afgańskim miastem Herat. Pod koniec XIX wieku przez 15 lat postrach w portach na Kubie, Jamajce i Haiti siał polski pirat Józef Olszewski. Ten pochodzący z okolic Płocka potomek drobnego szlachcica swoją przygodę z bandyckim zawodem rozpoczął od przejęcia w 1850 roku żaglowca „Salamandra” po śmierci jej dotychczasowego kapitana holenderskiego. Statek przerobił na wojenną korwetę i zajął się rabunkiem. Jedna z legend głosi, że część zrabowanych precjozów Olszewski ukrył w meksykańskich górach. Do dzisiaj nie zostały odnalezione. Z kolei na Oceanie Spokojnym w połowie XIX wieku grasował Adam Mierosławski. Pływał pod banderą „Wolnej Polski”, a bazą jego statku był Mauritus. Korsarz celował w wymyślnych fortelach. Piracka konkurencja kilkakrotnie próbowała go zabić i udało jej się to w 1851 roku podczas rejsu Mierosławskiego do Australii. MC
Nr 51/52 (720/721) 20 XII 2013 r. – 2 I 2014 r.
C
o to może być? Zorganizowana, międzynarodowa społeczność odwołująca się do wartości etycznych i głosząca braterstwo. Jej główny nurt zdecydowanie wymaga od swoich członków wiary w Absolut. Czy to Kościół? Chrześcijaństwo? Nie, w tym przypadku chodzi o masonerię, bardziej po polsku zwaną wolnomularstwem. Skoro fundamenty jednej i drugiej społeczności są niezwykle podobne, to dlaczego Kościół katolicki tak bardzo nie lubi masonów? To ważna kwestia, która zresztą więcej mówi o katolicyzmie niż o masonerii.
MITY KOŚCIOŁA
Rycerze kielni i fartuszka
Sól w oku Masoni – stawiając sobie za główny cel etyczny rozwój jednostki i odnowienie tą drogą ludzkości – teoretycznie powinni być uznani przez różne odłamy chrześcijaństwa za sojuszników. I rzeczywiście, wiele nurtów protestantyzmu – zwłaszcza te tradycyjne – akceptuje przynależność do lóż nie tylko zwykłych wiernych, ale i duchownych, w tym wysokich rangą. Jednak rzymski katolicyzm już w pierwszej połowie XVIII wieku, a więc u zarania istnienia masonerii, uznał ją za organizację wrogą, a swoim wyznawcom za przynależność do lóż groził ekskomuniką. I nic się w tej dziedzinie nie zmieniło w zasadzie do dziś, tyle że słowo „masoneria” zniknęło z nowego Kodeksu prawa kanonicznego. Jednak deklaracja Kongregacji Nauki Wiary wydana jeszcze przez kardynała Josepha Ratzingera podtrzymała dawne groźby i sankcje. W jakim sensie masoneria jest „wroga Kościołowi”? W żadnym. Wolnomularstwo w ogóle nie zajmuje się wprost Kościołem katolickim ani żadnym innym, a na „pracach”, czyli zebraniach rytualnych loży, nie wolno nawet prowadzić debat światopoglądowych, podobnie jak politycznych. Na czym więc polega napięcie na linii loże–Kościół? Otóż na tym, że ten ostatni nie toleruje zasad masońskich, bo uważał je i uważa za niebezpieczne dla swoich wierzeń i interesów. Dlatego można uznać, że nazywanie masonerii „organizacją wrogą Kościołowi” jest przerzuceniem na kogoś własnych intencji i czynów. To Kościół był i jest „organizacją wrogą masonerii”. Katolicy są bez problemów przyjmowani do lóż, masoni natomiast są usuwani z Kościoła. To wielka różnica. Oczywiście z powodu trwającej prawie 300 lat nagonki wielu masonów ma zdystansowany stosunek do hierarchii katolickiej, ale trudno się dziwić, że ktoś, kto jest ciągle kopany, nie darzy wielką estymą kopiącego. To, co najbardziej boli Kościół katolicki, to fakt, że masoneria głosi równość wszystkich ludzi niezależnie od ich światopoglądu. Członkowie lóż nazywają siebie „braćmi” bez względu na pozycję społeczną,
Nie tylko potwór o nazwie gender krąży nad Polską, aby pożerać katolickie dusze. Po latach nieobecności powraca także dawny straszak – masoni. wyznanie i poglądy polityczne. Teraz nie wydaje się to niczym szczególnym, ale w XVIII wieku była to prawdziwa rewolucja. W czasach kiedy katolicy i protestanci wyklinali się, skakali sobie do oczu i strzelali do siebie, a Żydzi byli traktowani jak podludzie, budowanie społeczności ponad tymi podziałami było nie tylko nowinką, ale i skandalem. Jak to, to religijne dogmaty nie są najważniejsze, a wyznaniowe fosy najgłębsze?! Dla katolickich liderów było to nie do przyjęcia, po prostu straszna herezja. Nawet jeśli niektórzy z hierarchów do lóż potajemnie należeli…
Laboratorium świeckości Nietrudno się domyślić, że loża masońska była miejscem, gdzie wykuwało się współczesne pojęcie świeckości. Jak wspomnieliśmy, dla zachowania spokoju, jedności i powagi w lożach zakazano m.in. debat religijnych. Czy to nie przywodzi na myśl współczesnych instytucji świeckich, w których unika się religijnej symboliki oraz okazywania przez urzędników przynależności wyznaniowej? Nie przez przypadek też świeckość i wolność religijna stały się podwaliną państw, których twórcy byli powiązani z ideologią masońską: XVIII-wiecznych Stanów Zjednoczonych i Republiki Francuskiej.
Jeśli komuś myślenie masońskie kojarzy się z myśleniem oświeceniowym, to też nie jest daleki od prawdy. Filozofowie doby oświecenia to niejednokrotnie bywalcy lóż, by wspomnieć choćby samego Woltera. No i jeszcze jedno: hasłem głównego nurtu masonerii francuskiej – Wielkiego Wschodu – jest zawołanie: „Wolność, równość, braterstwo”. A jak brzmi dewiza Republiki Francuskiej? No właśnie, tak samo… W tej sytuacji nikt pewnie też nie będzie zaskoczony faktem, że właśnie Francja jest wzorcowym państwem laickim, a świeckość – jedną z konstytucyjnych zasad kraju. Jest ona narodową świętością, której nikt nie odważy się wprost zakwestionować – ani prawica, ani tym bardziej lewica. Nikt, włącznie z tamtejszym episkopatem katolickim. Masońska laickość doprowadzała oczywiście Kościół do furii. Dla Watykanu świeckość była może dobra w takich krajach jak USA, wrogich katolicyzmowi, ale nie tam, gdzie wyznawcy papieża stanowili większość. Tam państwo miało być wyznaniowe tak bardzo, jak tylko się dało. I taki stan trwa de facto do dziś – przecież Polska jest państwem wyznaniowym zachowującym pozory świeckości. Tam, gdzie władze krajów katolickich postanowiły traktować Kościół katolicki jak każde inne wyznanie, a szkoły oddać pod władanie państwa, natychmiast
rozlegał się krzyk, że Krk jest prześladowany, a państwu narzuca się zasady antyreligijne. Tak było we Francji przed stuleciem, w Portugalii w tym samym czasie, a nieco później w Hiszpanii. Kościół wspierał tam zamachy stanu, byle tylko obalić to świeckie, masońskie, „bezbożne” państwo. Albo doprowadzał do zamordowania niewygodnych, postępowych polityków, jak pierwszego prezydenta Polski Gabriela Narutowicza, masona.
Histeria radiomaryjna Mimo że loże masońskie (wszystkie możliwe nurty) liczą sobie we współczesnej Polsce kilkuset członków i członkiń, to nie mają one wpływu ani na politykę, ani na stanowienie prawa. Masonem był raptem jeden znany współczesny polski polityk, premier Jan Olszewski, i raczej nie jest to człowiek, którym polska masoneria chciałaby się szczególnie chlubić. Popłynął z nurtem prawicowo-narodowym i bywa gościem klerykalnych mediów, co chyba nie może budzić entuzjazmu jego byłych współbraci. Bo Olszewski z loży zrezygnował po 30 latach przynależności (nie wolno być aktywnym masonem i wysokim urzędnikiem państwowym jednocześnie), a obecnie bagatelizuje swoją wieloletnią przynależność masońską. Co ciekawe, właśnie ze środowiskiem radiomaryjnym i PiS-em są związane obecnie środowiska kościelne szczególnie zapiekle zwalczające masonerię. Kilka tygodni temu „Nasz Dziennik” wydał nawet specjalny dodatek poświęcony rzekomej
23
„masońskiej ofensywnie”, która ma miejsce w Polsce. Dodatek nosi charakterystyczny tytuł: „Złota Międzynarodówka”. Kościół wierzy chyba, że masoni zdobyli jakiś cudem większe bogactwa niż on sam… Organ prasowy Rydzyka przede wszystkim ostrzega katolików przed zbrodnią przynależności do wolnomularstwa i przypomina o „kategorycznym zakazie”, jaki katolików obowiązuje. Przypominają, że „katolicy, którzy są masonami, nie mogą przystępować do komunii świętej”. Zabawne jest uzasadnienie tych surowych zakazów – Kościół rzekomo boli metoda masońskiej debaty, która wszystko poddaje pod dyskusję. A któż to we współczesnym świecie nie poddaje wszystkiego pod dyskusję? I dlaczego w związku z tym Kościół nie wyklucza wszystkiego i wszystkich, ale akurat masonów? Ponoć biskupów boli też masońska tajemnica. Ale przecież przynależność do Opus Dei też spowija sekret. I nikt jakoś nie wyklina ich z tego powodu, przeciwnie – są przez hierarchię hołubieni. Ewidentnie widać, że przyczyna potępiania masonerii jest nie taka, jaką wskazuje Kościół, i tkwi w czymś, do czego Krk wstydzi się obecnie przyznać. „Nasz Dziennik” zarzuca masonom niskie pobudki. Sugeruje, że wolnomularskie cele filozoficzne czy filantropijne są „tylko zewnętrzne”. A jakie są niby te prawdziwe? „Oportunizm i chęć zrobienia kariery” – ponoć tylko tyle. Katolicki obserwator masonerii Adam Kruczek alarmująco ostrzega przed rzekomą „ofensywą masonerii”. Cóż to za straszne akcje? Szturmują Sejm, przejmują episkopat? Ano w Muzeum Narodowym w Warszawie zrobiono wystawę o symbolach masońskich w sztuce polskiej, a wrocławski IPN chce zrobić konferencję o współczesnej polskiej masonerii. Ponadto gdzieś powstała nowa loża, a mistrz masoński Waldemar Gniadek z nurtu Wielkiego Wschodu w jakimś wywiadzie (3 lata temu!) wypowiedział się w duchu antyklerykalnym. Żeby było śmieszniej, rozmówca Kruczka, słynny antymason Rydzykowy dr Stanisław Krajski, twierdzi, że polska masoneria poniosła w naszym kraju sromotną klęskę, bo nadal kojarzy się ze złem. No i liczy bardzo niewielu członków. Skoro przejawy życia masońskiego są wątłe, a klęska „sromotna”, to o co tyle hałasu? Po to chyba, żeby hodować sobie wroga i by mieć z kim walczyć. Można nim straszyć niedoinformowane i łatwowierne katolickie dusze i bić w bębny bojowe na wojnę ideologiczną. A najśmieszniejsze jest to, że dwaj najbardziej znani (byli) polscy masoni – Jan Olszewski i Bronisław Wildstein – są w pisowsko-Rydzykowym obozie i wiernie służą interesom Kościoła. Ani słowa nie znalazłem na ten temat w „Naszym Dzienniku”. Czy to nie dziwne? MAREK KRAK
24
Nr 51/52 (720/721) 20 XII 2013 r. – 2 I 2014 r.
MITY KOŚCIOŁA
Baśnie pobożne Tak zwane objawienia maryjne to złudzenia, ludzie posługujący się darem „mówienia w nieznanych językach” bełkoczą bez sensu i nic się nie zgadza w okolicznościach narodzenia Jezusa… Tak można streścić raporty z badań fizyków, astronomów, optyków, biofizyków, lingwistów i archeologów biblijnych. W prowadzonych badaniach naukowcy wykorzystywali komputery o dużej mocy oraz specjalistyczne oprogramowanie. To właśnie dzięki temu na przełomie XX i XXI wieku austriaccy astronomowie oraz fizycy pod kierownictwem Konradina Ferrari d’Ochieppo, profesora fizyki i astronomii na Uniwersytecie w Insbrucku, z niezwykłą precyzją odtworzyli położenie setek ciał niebieskich w ciągu ponad 7 tysięcy lat.
Gwiazda zodiakalna W obliczeniach łączyli dane z obserwacji nieba przeprowadzane za pomocą precyzyjnych teleskopów dużej mocy z informacjami zawartymi w rozszyfrowanych babilońskich tabliczkach kalendarzowych. Swoje analizy zestawili z zawartą w Nowym Testamencie opowieścią o okolicznościach narodzin Chrystusa oraz najnowszymi wynikami prac archeologów biblijnych. Opisywana przez ewangelistów chronologia wydarzeń rozsypała się niczym domek z kart. Żaden z jej elementów nie pasuje do siebie. Tak zwana gwiazda betlejemska nie mogła towarzyszyć narodzinom Chrystusa, bo była widoczna 7 lat wcześniej. I nie była gwiazdą. Nie panował wtedy Herod ani nie przeprowadzono spisu powszechnego. Kluczowe było ustalenie, co takiego opisał Mateusz Ewangelista pod współczesną nazwą gwiazdy betlejemskiej. Otóż według austriackich naukowców spisał on relacje świadków wielkiej koniunkcji między Jowiszem a Saturnem. Wtedy to powstał widowiskowy – na tle gwiazdozbioru Ryb – efekt pętli opozycyjnej wraz z poświatą w kształcie stożka. Ta ostatnia nazywana jest przez astronomów światłem zodiakalnym. Powstaje ona w wyniku oddziaływania zewnętrznej korony Słońca na materię międzyplanetarną. Do wielkiej
koniunkcji między Jowiszem a Saturnem dochodzi raz na 800 lat. Niestety, nie mogła ona towarzyszyć narodzinom Chrystusa, gdyż wystąpiła 7 lat wcześniej. Warto wspomnieć, że było to jedyne na tyle duże zjawisko astronomiczne w tych czasach. Daty innych wydarzeń towarzyszących według Nowego Testamentu przyjściu na świat Jezusa negują archeolodzy biblijni. Ich analizy opublikowały kwartalniki ukazujące się wyłącznie w wersji papierowej w nakładzie od 70 do 100 egzemplarzy... Na życzenie tzw. Stolicy Apostolskiej, która jest właścicielem praw do niektórych zbiorów glinianych tabliczek babilońskich, periodyki te nie są indeksowane przez informatyczne naukowe bazy danych.
Nieświęty bełkot Współczesne techniki obliczeniowe odegrały kluczową rolę w zdemaskowaniu biblijnej opowieści o tym, że obdarzeni łaską Boga ludzie mogą w cudowny sposób przemawiać w nieznanych im językach. Zjawisko to nosi nazwę glosolalii. Profesor Andrew Newberg, biofizyk i radiolog z Uniwersytetu Pensylwanii, ustalił, że zarówno w przypadku mnichów buddyjskich, katolickich zakonnic, jak i zielonoświątkowych chrześcijan jest to wynik wpływu uniesień religijnych na odpowiadające za mowę czołowe płaty mózgu. Na początku XXI wieku nagrania glosaliarycznych wypowiedzi poddali analizie informatycy pracujący pod kierownictwem profesora lingwistyki Noama Chomsky’ego z prestiżowego Massachusetts Institute of Technology. Szukał on elementów występujących w każdym ludzkim żywym i martwym języku. Okazuje się, że należą do nich spójniki, przyimki, nazwy zwierząt czy związki głosek wyrażających stan euforii. W „mówieniu językami” nie wystąpiły one. Ustalenia zespołu profesora Chomsky’ego potwierdziły analizy prowadzone przez lingwistę,
biofizyka i neurologa Stevena Pinkera z Uniwersytetu Harvarda. Odkrył on, że pobudzeni religijne ludzie „łączą sylaby własnego języka w nowatorsko brzmiący sposób. Sprawia to wrażenie przemowy w obcym języku”. Profesor lingwistyki i biofizyki William Samarin z Uniwersytetu w Toronto pisał w swojej pracy, że mowa ta „nie zawiera jednak żadnej (…) treści i żadnego sensownego przekazu”.
Maryjne złudzenia Możliwości obliczeniowe współczesnych komputerów pozwoliły także na obnażenie prawdy o serii maryjnych objawień w różnych miejscach świata. Badaniom poddano relacje świadków oraz dokumentację fotograficzną wydarzeń, które miały miejsce w bawarskim miasteczku Heroldsbach (połowa XX wieku), w hiszpańskiej miejscowości Garandbal (lata 60. XX wieku), w irlandzkiej wiosce Ballinspittle (rok 1986), w amerykańskiej osadzie Conyers w stanie Dakota (lata 1987–1991) oraz na Ukrainie (Tarnopol w latach 2003–2011, Lisznia – 2002–2010, Wielkie Zbereźno – 2009). We wszystkich przypadkach stwierdzono z niezwykłą precyzją, że były to złudzenia optyczne. Wyniki nie mogły być inne. Wszystkie te zjawiska mają bowiem bardzo proste naukowe wyjaśnienie.
Kryje się ono w ciele szklistym gałki ocznej świadków. Profesorowie Alastair Denniston i Philip Murray z Oksfordu w pracy „Okulistyka” piszą: „To tam już od okresu płodowego odkładają się tak zwane orby, czyli włókna kolagenu. Podczas długotrwałego wpatrywania się w jednostajne tło (bezchmurne niebo, białą powierzchnię ścian lub sufitu) przy ostrym świetle wywołują one złudzenia optyczne takie jak obrazy poruszających się przedmiotów czy nadzwyczajnych postaci (…)”. Dotyka to najczęściej krótkowidzów oraz osoby cierpiące na cukrzycę, zaćmę i jaskrę. Ich siatkówka jest bowiem znacznie słabsza. Potwierdzają to wyniki eksperymentu, który w październiku 1991 roku przeprowadzili w amerykańskiej miejscowości Conyers fizycy i optycy z Uniwersytetu Georgia.
Na tamtejszej farmie należącej do Nancy Fowler od wiosny 1987 roku dochodziło rzekomo do objawień Matki Bożej. Trzynastego dnia każdego miesiąca jej postać w otoczeniu aniołów płynęła nad lasem i zabudowaniami. Kuria katolickiej archidiecezji w Atlancie pochwaliła się latem 1991 roku, że udało się jej zebrać i zweryfikować kilka tysięcy relacji świadków objawień. Humor hierarchom popsuli naukowcy, którzy pod kierownictwem doktor fizyki Rebeki Long obserwowali i rejestrowali za pomocą aparatów fotograficznych oraz kamer wideo rzekome spotkanie z Matką
Bożą w październiku 1991 roku. Podzieliła ona swoją ekipę na dwie grupy. Członkowie pierwszej stanęli rozproszeni w tłumie i wraz z nim długo wpatrywali się w bezchmurne słoneczne niebo bez korzystania z ochronnych okularów. Druga grupa prowadziła obserwację za pomocą teleskopów ze specjalnymi przeciwsłonecznymi filtrami. Pierwsi – tak samo jak kilkutysięczny tłum – relacjonowali, że widzieli „jakby nacierające, pulsujące i tańczące słońce, Maryję nad domem oraz grupę aniołów nad lasem”. Ci, którzy korzystali z teleskopów, widzieli zwykłe słońce. W odróżnieniu od pierwszej grupy nie skarżyli się za to na łzawienie oczu ani inne zaburzenia wzroku. Postaci „jakby” Matki Bożej nie udało się także utrwalić żadnemu z zawodowych fotografów i operatorów kamer. Na zdjęciach i filmach z Conyers widać tylko piękne słoneczne niebo. Nie były to jedyne fatalne dla katolickich hierarchów doniesienia fizyków i optyków. Otóż w latach 80. i 90. XX wieku naukowcy pracujący w kilkudziesięciu placówkach na świecie – w USA, Francji, RFN, Chinach, Australii – poddali analizie zebrane i opublikowane przez Kościół rzymski relacje świadków objawień fatimskich. Ich głównym i powtarzającym się elementem był „cud słońca”, czyli „obraz nagle zatrzymującego się spadającego na tłum słońca, które wcześniej rozerwało niebo”. W rzeczywistości był to opis efektów towarzyszących chwili, gdy światło słoneczne równocześnie załamuje się na kryształach lodu i się w nich odbija. W opracowaniu „Zjawiska optyczne w przyrodzie” autorstwa rosyjskiego badacza Wikentija Bułata zjawisko to nazywa się halo. Dochodzi do niego w chmurach pierzastych piętra wysokiego, czyli tych, które znajdują się na wysokości od 9 do 12 tysięcy metrów nad powierzchnią globu. Na ziemi widzimy wtedy „wokół słońca świetlisty pierścień, biały lub zawierający kolory tęczy (wewnątrz czerwony, fioletowy na zewnątrz)”. MC
Nr 51/52 (720/721) 20 XII 2013 r. – 2 I 2014 r.
N
igdy nie miałam przekonania do kolęd. Pomijam fakt, że jako dziecko musiałam co roku powtarzać kolędy na pianinie i popisywać się grą przed rodziną, czego żadne dziecko nie lubi. Ja po prostu nie mogłam strawić tekstów wielu kolęd ani wywoływanego przez nie nastroju. Od najmłodszych lat miałam wrażenie, że są smutne, i pytałam rodziców, dlaczego mamy się smucić, skoro Jezusek się urodził i tyle dobrego później z tego wynikło. Rozumiałam, że może i faktycznie narodził się „w stajni, ubóstwie i chłodzie”, ale gdy byłam dzieckiem, brakowało mi wesołej strony tych narodzin. Bo dlaczego „moc truchleje”, skoro „Bóg się rodzi”, po co mówić już teraz o „wzgardzeniu”, które nastąpi dopiero za 33 lata? Każdy maluch, a nawet i dorosły wolałby może pośpiewać o Marii karmiącej piersią z uśmiechem na ustach, może o Józefie noszącym syna na rękach, o pyzatej buźce i fikających nóżkach – jak z historyjek dla dzieci. Wydawało mi się, że tekst kolędy sugeruje, że nikt nie cieszył się z jego narodzin, nawet rodzice. Rodzaje smutku, jakie widziałam, były dwa. Po pierwsze – temu biednemu Jezuskowi jest wiecznie źle i zimo: „Jezus malusieńki leży nagusieńki, Płacze z zimna nie dała mu matula sukienki”. „Jezus malusieńki” szczególnie doprowadzał mnie w dzieciństwie do szału, bo uwielbiałam jego melodię, a przy jej słowach co roku dosłownie zalewałam się łzami. Całkiem jak Jezusek zresztą: „Zamknijże znużone płaczem powieczki, Utulże zemdlone łkaniem usteczki. Lulajże, Jezuniu...”. Ludzie! O co tu chodzi? Jak dziecko, na przykład takie siedmioletnie, ma się cieszyć narodzinami Jezuska? Pamiętam głównie opowieści o biedzie, zimnie i to, że: „Nie było miejsca dla Ciebie w Betlejem w żadnej gospodzie i narodziłeś się, Jezu, w stajni, w ubóstwie i chłodzie”.
B
Powód drugi, który zaczęłam rozumieć też dość wcześnie i który często podkreślany jest przez Kościół katolicki, to wypominanie nam w kolędach naszej kondycji grzeszników, za których Jezus 33 lata po swych narodzinach (czy może raczej 4 miesiące – już na Wielkanoc, w kwietniu) zawiśnie na krzyżu. No a gdybyśmy
MITY KOŚCIOŁA No i wytłumaczcie tu dziecku, czemu ono jest winne? Nawet w wesołej, ogólnie biorąc, kolędzie „Dzisiaj w Betlejem” musi znaleźć się to krzyżowe wtrącenie: „Chociaż w stajence, chociaż w stajence Panna Syna rodzi Przecież on wkrótce, przecież on wkrótce ludzi oswobodzi”.
ruchem wyłączyłam mu płytę z kolędami, mówiąc rozdrażnionym głosem: „Kochanie, masz szczęście, że niewiele z tego rozumiesz, bobyś tego słuchać nie mógł”. Tu nastąpił wykład o katolickiej indoktrynacji od najmłodszych lat, przyjęty przez ślubnego ze zrozumieniem, acz z pewnym rozbawieniem, małżonek
Radość kolęd? „W dzień Bożego Narodzenia radość wszelkiego stworzenia”. Tylko czy na pewno? Zastanawialiście się kiedyś nad tekstami popularnych polskich kolęd, których zazdroszczą nam ponoć inne kultury? przypadkiem zdążyli o tym od Bożego Narodzenia zapomnieć, zaraz przypomni nam to Popielec (luty–marzec), potem już właśnie Wielkanoc, czyli krwawe święto rozważania własnych słabości. Przykład kolędowego dręczenia „grzeszników”: „Nie było miejsca, choć zszedłeś jako Zbawiciel na ziemię, by wyrwać z czarta niewoli nieszczęsne Adama plemię. Nie było miejsca, choć chciałeś ludzkość przytulić do łona i podać z krzyża grzesznikom zbawcze, skrwawione ramiona”. A kysz mi z tym krzyżem! Nie uwierzycie może, ale widziałam kiedyś w Polsce krzyż zawieszony… na choince! Mały Jezusek dopiero się rodzi, ma przed sobą 33 sympatyczne lata. Wprawdzie nie bardzo wiemy, co w tym czasie porabiał, możemy jednak założyć, że wygłosił sporo jak najbardziej trzymających się kupy nauk i uczynił kilka niewątpliwie godnych zapamiętania gestów. Może o tym mogłyby mówić kolędy? „Cóż masz, niebo, nad ziemiany? Bóg porzucił szczęście twoje Wszedł między lud ukochany Dzieląc z nim trudy i znoje Niemało cierpiał, niemało Żeśmy byli winni sami”.
oże Narodzenie ma być świętem radości, pokoju i pojednania. Ale nie dla ludzi uznanych przez Kościół za wrogów. Świątecznej, rzekomo odwiecznej sielance zdaje się przeczyć wielowiekowa tradycja święcenia w wigilię w Bazylice św. Piotra w Watykanie miecza wręczanego następnie książętom i władcom na znak walki przeciw nieprzyjaciołom Kościoła i wiary katolickiej. Ceremonia święcenia przez papieża miecza „dla obrony wiary chrześcijańskiej przed niewiernymi” narodziła się w czasie wypraw krzyżowych około 1177 roku na dworze papieża Aleksandra III. Dzień wigilii Kościół wybrał nieprzypadkowo dla przypomnienia światu, jakoby wraz z narodzinami Jezusa „dobro odniosło zwycięstwo nad złem, światło nad ciemnością”. Początkowo, do XIV stulecia, papieże święcili miecze okazjonalnie w celu „odznaczenia” nim konkretnego z chrześcijańskich władców zasłużonych dla Kościoła.
Mój bardzo muzykalny, choć obcojęzyczny małżonek kolędy uwielbia. Nie da się ukryć, że muzyka folklorystyczna ma swój urok, a zaśpiewane czasem w sposób nowatorski (nie do pobicia muzykalnie, więc w miarę do przyjęcia jest dla mnie Anna Maria Jopek i jej „Dzisiaj z Betleyem”) ujmą serce każdego melomana. Dziś rano jednak stanowczym
jest bowiem laickim do szpiku kości Francuzem, którego takie tematy nie dotyczą od dziesięcioleci. Trzeci powód mojej niechęci do kolęd odkryłam, będąc już dorosłą osobą. Otóż mnóstwo jest bożonarodzeniowych utworów, zwłaszcza współczesnych, które nam – ludziom – „dokładają”. W „Pastorałce marzeniu” zespołu Pod Budą ziemia jest osowiała i pastorałka ma przynieść jej spokój. Bo „betlejemskiej gwiazdy ślad zgubił nagle świat”, jak śpiewa Krzysztof Krawczyk, a gwiazda świeci „dla ludzi,
Wigilijny miecz Od XV wieku w wigilię urodzin Jezusa obrzędu święcenia mieczy przeciw niewiernym papieże dokonywali już co rok, a dopiero później decydowali, kogo nim obdarować. W końcu XVIII wieku praktyka została zaniechana i następnie na krótko wskrzeszona w pierwszej połowie XIX wieku. Ostatecznie z obrzędu poświęcania miecza Kościół zrezygnował, a ostatni miecz z Watykanu otrzymał w 1826 roku Ludwik Burbon. Do czasów współczesnych zachowało się ponad 90 papieskich mieczy. Przez kilka pierwszych wieków w wigilię święcono zwykłe miecze bojowe w pełni nadające się do walki. Taki właśnie był miecz ofiarowany Zygmuntowi Augustowi w 1540 roku.
Z czasem papieskie podarki zaczęły pełnić funkcję wyłącznie dekoracyjną i symbolizującą władzę – na przykład dwumetrowy miecz Jana III Sobieskiego z 1684 roku. Niekiedy bywały również wykorzystywane do koronacji królewskich. Na rękojeści znajdowały się insygnia i herb papieski, a na głowni – imię papieża ofiarodawcy, rok pontyfikatu i rok nadania miecza. Spośród polskich królów miecze z Watykanu poświęcone w wigilię Bożego Narodzenia otrzymało dziewięciu władców. Pierwszym był król Władysław Warneńczyk, który dostał go w 1443 roku od papieża Eugeniusza IV z zachętą do walki przeciwko Turkom i przypomnieniem o wypełnieniu obowiązków
25
co szukają swoich dróg”. Ale najbardziej wkurzył mnie tekst Ernesta Brylla „Kolęda o gwieździe”. „Słabi jesteśmy, mali, nie ujdziemy wiele, ale tyś, ale tyś, nasze światło i nasze wesele”. Dalej: „Chociaż my ustaniemy, to ty nie spoczywaj”, „bądź nam wierniejsza niż matka”. Jednym słowem, człowiek jest maluczki i kompletnie nieporadny, nawet z matką, ale bez gwiazdy, czyli Boga. Nie, naprawdę nie tak chciałabym wychować moje potomstwo. Zapewne wielu Polaków, także katolików, podziela moje zdanie. Całe pokolenia, w tym i moje, zostały już wychowane w tym duchu (na Zachodzie nazywa się go judeochrześcijańskim): perfekcjonizmu, niepewności co do własnej wartości, niedowierzania sobie, oddawania się w opiekę sile wyższej, bo nasza ludzka natura jest za słaba, żebyśmy sobie sami poradzili. Otóż nie, drodzy twórcy, śpiewacy i wielbiciele kolęd! Człowiek nie jest tylko popiołem, choć faktycznie w popiół czy coś podobnego się obróci, i nie do nieba za gwiazdą po śmierci podąży. W życiu doczesnym, jedynym, jakie natura raczyła nam dać w prezencie, dla własnego komfortu, a wręcz zdrowia psychicznego lepiej trzymać się własnego człowieczeństwa, bo ono przynajmniej jest pewne. Jak w tej piosence Rodowicz, gdzie nie ma gonitwy za niedoścignioną gwiazdą betlejemską, bo to właśnie w ludziach „pali się dalekich gwiazd nieziemski blask”. Nauczmy siebie i następne pokolenia wierzyć we własne siły – pewniej staną wtedy na nogach. Czerpmy z życia, ze świąt Bożego Narodzenia i z kolęd tylko te przyjemne chwile i zwrotki. W razie potrzeby ściągnijmy z półki i przekażmy dzieciom tę część polskiej sztuki, która zachwyca się człowiekiem i jego naturą; nie brak jej wszak, że zacytuję tylko moich ulubionych autorów – Agnieszkę Osiecką, Rodowicz oraz Juliana Tuwima. I WESOŁYCH świąt! AGNIESZKA ABÉMONTI-ŚWIRNIAK Paryż
obrońcy Kościoła. Kolejny miecz posłał w 1448 roku Kazimierzowi Jagiellończykowi Mikołaj V. Królowi Zygmuntowi Staremu poświęcony w wigilię miecz wręczył w 1525 roku papież Klemens VII, wzywając go do utrzymania Polski przy „wierze przodków” i do obrony przed rozszerzającymi się protestanckimi „nowinami religijnymi”. Zygmunt August otrzymał miecz wraz z zobowiązaniem, by bronić Polaków przed „błędną wiarą odszczepieńców”. Następni obdarowani to: Stefan Batory przez Grzegorza XIII w 1580 r., Władysław IV przez Urbana VIII w 1625 r., Michał Korybut Wiśniowiecki przez Klemensa X w 1672 r. i Jan III Sobieski przez Innocentego XI w 1684 roku. Ostatnim prezentem tego typu uhonorował papież Benedykt XIII w 1726 roku świeżo nawróconego na katolicyzm królewicza Fryderyka Augusta, późniejszego króla Augusta III Sasa. AK
26
Nr 51/52 (720/721) 20 XII 2013 r. – 2 I 2014 r.
TRADYCJA RZECZ NIEŚWIĘTA
Ale szopki Szopka i przedstawienia jasełkowe należą do nielicznych tradycji Bożego Narodzenia o rodowodzie związanym z chrześcijaństwem. Według kościelnej legendy pierwszą szopę ze żłóbkiem wybudował w lesie w 1223 roku św. Franciszek z Asyżu. To właśnie w niej w Boże Narodzenie odprawiał nabożeństwa dla ludzi i zwierząt. Zdaniem niektórych historyków bożonarodzeniową stajenkę z figurami Matki Boskiej i Józefa oraz pastuszkami i zwierzętami wymyślił jeszcze w V. w. św. Hieronim. Z kolei o jasełkach, czyli odgrywanych w kościołach prostych scenkach związanych z narodzeniem Jezusa, wspominał już ponoć nawet św. Ambroży w IV w. Z całą pewnością szopka i jasełka zostały wymyślone w celu przyciągnięcia ludu do kościoła oraz przekazania prawd wiary w wersji zrozumiałej dla prostaczków. Jeszcze w XI wieku największym hitem jasełkowych przedstawień było kołysanie i przewijanie na oczach publiczności przez kobietę przebraną za Matkę Boską żywego dzieciątka. Nieskomplikowane scenki zaczęto z czasem urozmaicać intermediami (przerywniki) opiewającymi cnoty świętych, ale za sprawą niezbyt świątobliwych żywotów kościelnych świętoszków liturgiczne opowiastki, które pierwotnie miały służyć moralnemu zbudowaniu wiernych, bardzo szybko zyskały charakter ludyczny i rubaszny. Początkowo w jasełkach grywanych w XII wieku we francuskim Rouen brali udział wyłącznie księża w szatach liturgicznych, a żłóbek z figurkami Matki Boskiej i Dzieciątka urządzano za ołtarzem. Wkrótce arcynudnym moralitetom zaczęły towarzyszyć tańce, śpiewy, procesje proroków połączone z wprowadzaniem przez kleryków w wigilię Bożego
Narodzenia osła przybranego kapą do katedry, palenie starych pantofli w kadzielnicach czy organizowanie bufetu na stopniach ołtarza. W XV wieku bożonarodzeniowe ekscesy w Rouen osiągnęły apogeum. Władze kościelne zmuszone były przenieść jasełka z nawy kościelnej na dziedziniec katedralny, gdzie ku uciesze gawiedzi przerodziły się w wielkie widowiska trwające nawet dwa dni, o bardzo swawolnym i sprośnym charakterze. Kres zgorszeniu pod pretekstem kościelnego wystawiania „cudu Bożego Narodzenia” położył dopiero w 1548 roku parlament paryski, kategorycznie zabraniając wystawiania widowisk, których treść zaczerpnięta była… z Pisma Świętego i apokryfów. Wygnane z kościołów i dziedzińców klasztornych przedstawienia reaktywowano w XVI wieku w pozornie „bezpieczniejszej dla chrześcijańskiej moralności” wersji jasełek kukiełkowych propagowanych przez franciszkanów. Lecz i do tych marionetkowych teatrzyków
organizowanych przez zakonników szybko zakradły się treści pełne świeckich aluzji, humoru i nierzadko również nieprzyzwoite. W bożonarodzeniowej szopce wystawionej po raz pierwszy w Niemczech w 1607 roku przez jezuitów w nowo wybudowanym kościele św. Michała w Monachium ubożuchna stajenka ze świętą rodziną zginęła w najdalszym rogu scenerii, podczas gdy na pierwszym planie odgrywano znacznie ciekawsze scenki z życia miejskiego gościńca. W osiemnastowiecznych kościelnych szopkach dawna uboga stajenka przemieniła się w bogato dekorowane brokatami kościoły i pałace, a skromny żłobek – w luksusową kołyskę wyściełaną najdroższymi jedwabiami. Figurkom mędrców towarzyszyły całe dwory z orszakami niewolników, słoni i wielbłądów oraz wschodnie haremy ze służbą. Ulubionymi bohaterami ludowych jasełek stali się natomiast handlujący Żydzi, pijani chłopi, złodzieje i ponętne szynkarki. Nie inaczej rzecz wyglądała w Polsce. Nie bez powodu w 1739 r. biskup Teodor Czartoryski zmuszony był zakazać zakonom franciszkanów, kapucynów i bernardynów wystawiania w kościołach bożonarodzeniowych szopek. AK
Szkodliwa kolęda Nie tylko redakcji i Czytelnikom „Faktów i Mitów” nie podoba się obyczaj kolędowania duchownych, czyli wyciągania pieniędzy od „wiernych”. Ostrzegali przed tym także… księża. „Kolęda w formie dzisiejszej jest absolutnie zbyteczną, szkodliwą: jako taka co najprędzej powinna być zaniechana, bo demoralizuje lud, podrywa powagę duchowieństwa i obniża cześć należną czynnościom religijnym” – pisał w 1910 roku ksiądz Tus na łamach „Dwutygodnika Djecezalnego Wileńskiego”, czyli pisma dla duchowieństwa. Postulując konieczność zniesienia kolędy, argumentował, że po pierwsze – „lud po wsiach nazywa kolędę – bardzo słusznie – żebraniną”, po drugie – „inteligencja zbywa kapłana z nietajonem lekceważeniem”, po trzecie – „kapłani nie chcą wyrzec się datków, przy tej
okazji otrzymywanych” oraz po czwarte – „sprowadzenie kolędy na drogę właściwą jest niemożliwe”. W następnym numerze dwutygodnika wtórował mu ks. Stanisław Zawadzki: „Jeżeli zaraz po Wszystkich Świętych wyjedzie po parafji zbierać kolędę zakrystian, albo kościelny, tam dalej w Adwencie pan organista, a już »po resztki« wyruszy w karnawale X. Proboszcz – wierzę, że lud będzie narzekał”. Również on opowiadał się za wzbronieniem księżom „jeżdżenia z wozami kolędowymi”, wielce poniżającego i upokarzającego osobę kapłana. „Mamy beneficja, pensje, iura stolae, ofiary, obligacje; nie wszędzie w jednostajnej mierze, ale ogólnie wystarczająco” – stwierdził ks. Zawadzki i proponował całkowite zaniechanie przez księży zbierania ofiar podczas kolędy na rzecz całkowicie dobrowolnych darów od wiernych anonimowo dostarczanych na plebanię. AK
W
igilijna abstynencja to tradycja wymyślona przez Kościół dopiero pod koniec XIX stulecia. Przedtem niejeden wierny przed „Bożym Narodzeniem” „popłynął”. Zgodnie ze starosłowiańskimi wierzeniami w najdłuższą noc w roku woda w studniach zmienia się w miód pitny lub wino. Obowiązkowo w wieczór wigilijny należy wznieść toast za pomyślność dusz zmarłych oraz wraz z resztkami kolacji zostawić dla duchów przodków flaszkę z wódką. Stąd dawniej na wigilijnym stole – począwszy od dworów, a na wiejskich chatach skończywszy – alkoholu zazwyczaj nie brakowało.
miały spełniać rolę symbolicznego „światła dla pogan” i oświecać ich o narodzinach Jezusa. Zgoła inaczej tłumaczono ten zwyczaj w latach 30. ubiegłego wieku. Genezę płonących na choince świeczek wywodzono z dawnych słowiańskich ogni wigilijnych: „Tak jak przed tysiącami lat nasi przodkowie rzucali w stosy ognia kłody buka i dębu aż słupy ognia sięgały niebios – tak dzisiaj my, ludzie XX wieku, zapalamy, stojąc przed choinką – światła”. Po wzgórzach płonęły stosy drzewa, ponieważ pogańscy praprzodkowie obchodzili w porze przesilenia zimowego święto słońca i przebudzenia się natury. Zwyczaj palenia w noc wigilijną
Wódeczka dla duchów Staropolska wigilia szlachecka była wystawną ucztą, więc i nie dziwota, że obok wyszukanych potraw nie szczędzono sobie również dobrych trunków. Na wigilijnym stole gościły zarówno wina, miody pitne, jak i najlepsze gatunki ówczesnych wódek. Wierni starej słowiańskiej tradycji pozostawali także mieszczanie, serwując na wigilię wina – w butelkach bądź pod postacią słynnych zup winnych. We Lwowie szczególnym wzięciem cieszyła się słodka małmazja, a w Warszawie przy schyłku biesiady wigilijnej tradycyjnie „kolej obchodził kielich węgrzyna”, równie często jak lwowska małmazja podrabianego. „Tam gdzie dostatek pozwalał, sporządzano wszystkie potrawy Wilji właściwe (…). Rodzimy miodek i pobratymczy węgrzyn, z wyłączeniem wszelkich win zagranicznych, owych szampanów i bordów, jedynym tylko były napojem” – donosił „Kurier Warszawski” z 1845 roku. W Krakowskiem – pisał w 1898 roku Włodzimierz Przerwa-Tetmajer – „po wilii zwykle piją piwo lub miód”. A w 1935 roku „Kurier Literacko-Naukowy” relacjonował, że w powiecie słonimskim podczas wieczerzy wigilijnej gospodarz przed wypiciem gorzałki wylewa odrobinę „dla zmarłych” na obrus, a następnie to samo czynią po kolei wszyscy domownicy, i dopiero gdy kieliszek obejdzie w ten sposób wszystkich uczestników wieczerzy, biorą po kawałku każdego jadła i kładą przed sobą. W 2011 roku z oficjalnie propagowanej przez kościół wigilijnej prohibicji niespodziewanie jednak odważyli się wyłamać franciszkanie, organizując w swoim klasztorze w Krakowie otwartą dla świeckich degustację półwytrawnego białego gronowego wina opatrzonego certyfikatem: „Wino przygotowane na okres Świąt Bożego Narodzenia – szczególnie do Wigilii. Posiada badania zgodne z kościelnym Prawem Kanonicznym (Kan. 924 par. 3).” ~ ~ ~ Zapalane na choince światełka wedle współczesnych interpretacji
jodłowych gałęzi lub nawet całych smreczków stosunkowo długo zachował się w okolicach podgórskich. Rozniecanie ogni i świateł przez całą noc wigilijną dla zmarłych związane było z wiarą, że zziębnięte dusze zmarłych przychodzą się ogrzać. I dlatego ten obyczaj od czasów średniowiecza bywał bezwzględnie potępiany w kazaniach kościelnych. Mimo to jeszcze w XVII wieku we Lwowie na wigilię – w dodatku na koszt miasta – zwożono 16 fur drzewa, z których na rogach rynku układano cztery stosy i – „jak kazał starodawny obyczaj” – podpalano. ~ ~ ~ Niemniej skomplikowana jest interpretacja terminu kolęda. „Dlatego to kapłani polscy ułożyli w XVI i XVII wieku takie mnóstwo pastorałek, czyli kolęd pobożnych o Narodzeniu Chrystusa Pana, do pojęć i języka ludowego wybornie zastosowanych, i dlatego wprowadzili obchody ze szopkami, gwiazdą i królem Herodem, aby zatarłszy pamięć pogańsko-lechickich »Godów« nadać charakter chrześcijański świętom Bożego Narodzenia” – wyjaśniał w 1906 roku Zygmunt Gloger. Ale zanim mianem kolęd zaczęto określać pieśni śpiewane w okresie Bożego Narodzenia, wcześniej (a gdzieniegdzie nawet jeszcze do XVII wieku) kolędami nazywano dawne pogańskie wróżby noworoczne. I nie tylko. „Wyraz »kolęda«, pochodzący z czasów starosłowiańskich, kiedy nasi przodkowie byli jeszcze bałwochwalcami, ma różnorakie znaczenie. U dawnych Słowian i Litwinów zwano »kolędą« uroczystość na cześć słońca, obchodzoną w końcu grudnia, kiedy słońce niejako się rodzi, to znaczy, że przybywa światła słonecznego. Nic słuszniejszego, że po przyjęciu chrześcijaństwa nazwano Boże Narodzenie i dni następne »kolędą«, gdyż dziecię Jezus było i jest dla ludzkości wschodzącem światłem duchowem, które rozproszyło ciemności pogańskie” – można przeczytać w wydanym w 1900 roku nakładem „Katolika”. AK
Nr 51/52 (720/721) 20 XII 2013 r. – 2 I 2014 r.
LISTY Pogańskie krzyże Pragnę zabrać głos w sprawie pogańskich (świeckich), łacińskich krzyży. To, co się dzieje z nimi w Polsce, już przechodzi wszelkie pojęcie. Jakim prawem ta pogańska instytucja (Kościół cesarza Konstantyna, Kościół, który sfałszował Dekalog) podszywająca się pod chrześcijaństwo ingeruje i narzuca swoje kłamliwe wierzenia sprzeczne z Pismem Świętym oraz wywiera nacisk na swoich wyznawców, którzy dopuszczają się łamania konstytucji? Żeby nie być gołosłownym, podaję argumenty zawarte w katolickim tłumaczeniu Pisma Świętego: „Błogosławione drzewo, przez które dokonuje się sprawiedliwość, ale tamto, ręką obrobione – przeklęte: i ono, i jego twórca! On, że je wykonał, ono zaś, że choć znikome, dostało miano boga. Jednakowo Bogu są nienawistni i bezbożnik, i jego bezbożność, i dzieło wraz z twórcą zostanie skarane. Dlatego i na bożki pogańskie przyjdzie nawiedzenie, bo się stały obrzydliwością pośród stworzeń Bożych, zgorszeniem dla dusz ludzkich i potrzaskiem dla nóg ludzi głupich. Wymyślenie bożków to źródło wiarołomstwa, wynalezienie ich to zatrata życia. Nie było ich na początku i nie będą istniały na wieki: zjawiły się na świecie przez ludzką głupotę, dlatego sądzony im rychły koniec” (Księga Mądrości 14. 6–14). Krzyże, posągi i różnej maści obrazy używane w celach kultu, które Pan Bóg określa jako przeklęte i obrzydliwe, Krk nazywa świętymi. Wszystkie bóstwa katolickie i obrazy łącznie z krzyżami to adoptowani i zmodyfikowani bogowie z religii pogańskich. Osobiście nie mam nic przeciwko instytucjom kościelnym, ale pod warunkiem że swoje wierzenia będą przekazywać ludziom, którzy na własne życzenie pragną być oszukiwani. Natomiast jeżeli to jest narzucane ludziom, którzy sobie tego nie życzą, jestem przeciwko takim praktykom. Zero bałwochwalczych gadżetów religijnych w instytucjach państwowych! Kazimierz Serafin
Twojego Ruchu. Interesów Watykanu bronili nie tylko księża, ale m.in. pan Stefan Niesiołowski, za przeproszeniem profesor. Tenże człowiek z tytułem naukowym jest według mnie uosobieniem przeciętnego polskiego inteligenta. Wykształcenie wykształceniem, ale na pierwszym miejscu musi być u takiego wiara w to, że Kościół rzymski wiernie realizuje „nauki” biblijne. Za publiczne przyznanie się do takiej „wiedzy” Ministerstwo Oświaty z miejsca powinno odbierać tytuły i stopnie naukowe, a także tytuły zawodowe!
Niesiołowski nie zasługuje zresztą nawet na maturę – jemu jeszcze z tornistrem do uczciwej podstawówki chodzić i mirabelki zbierać, a nie zachwaszczać sobą naukę przez duże N! Z panią poseł Pawłowicz K., „kwiatem polskiej inteligencji”, mogą sobie podać racice, bo oboje beczą takim samym głosem w kościelnej zagrodzie. Razem zresztą z dewotkami od Rydzyka, szczycącymi się świadectwem czwartej klasy szkoły podstawowej gdzieś z roku 1939. Według wzorowego polskiego inteligenta z PO nikt jeszcze nie wygrał na walce z krzyżem. Jego horyzonty intelektualne są tak szerokie, że przeoczył fakt, iż w Polsce nikt z krzyżem nie walczy, bo gdyby tak było, domagalibyśmy się jego usunięcia z kościołów i miejsc kultu religijnego. Bo my walczymy nie przeciwko krzyżowi, tylko o świeckość Polski, czyli o nakazany przez biblijnego Żyda Jezusa rozdział państwa na „cesarskie” i „boskie”. Jerzy Salamon, Karwodrza
Pomocna dłoń Za przeproszeniem profesor Tuż po ogłoszeniu wyroku w sprawie krzyża w Sejmie watykański program TVP INFO zapytał „ekspertów”, co sądzą o decyzji sądu. Opiniodawcy zostali dobrani w ten sposób, aby każdy z nich wyraził zadowolenie z wyroku i potępił posłów
Obecna sytuacja na Ukrainie przypomina sytuację, jaką przechodził nasz kraj w czasach socjalizmu. Były demonstracje z atakami na budynki rządowe, tylko że Polakom w obaleniu socjalistycznego rządu pomagały siły zachodu i pieniądze przechodzące przez Watykańskie banki. Banki te służyły wówczas jako pralnia dla mafii. Przypomnę, że w tym czasie szefem tego minipaństewka był
SZKIEŁKO I OKO nasz rodak, który wspomagał nimi polską rewolucję. Doświadczeni Polacy postanowili wyciągnąć pomocną dłoń do Ukraińców i ruszyli z odsieczą. Pan przewodniczący jednej z najliczniejszej partii, który niepokornych Polaków chciał obuwać w kamasze, jako jeden z pierwszych ruszył z odsieczą. I były nasz prezydent, który mimo braku bezwzględnej większości głosów reaktywował traktat watykański. Polska wpadła w bardzo duże zadłużenie, a powołana komisja majątkowa rozłożyła na łopatki polski majątek. Czy tacy doradcy są Ukrainie potrzebni? Niech każdy kraj sam
i swoimi siłami uporządkuje swoje problemy. Tak postąpił prezydent Białorusi, gdzie Polacy próbowali narzucić swoją wolę w obronie polskiej mniejszości. Z tego widać, że potrafimy doradzać innym, a w naszym własnym kraju ludzie żyją na skraju ubóstwa. Ci ludzie po 30 latach doceniają socjalistyczne przywileje, które im zabrano. Dzisiejszym przywilejem jest zdobycie pracy, która w tamtym czasie była obowiązkiem. Czy o taką Polskę walczyła ówczesna opozycja? Zapewne tak, bo ci ludzie, którzy szturmowali rządowe budynki, sami się w nich usadowili i ciemiężą naród o wiele bardziej. Tak będzie też na Ukrainie, jeśli sama Ukraina nie rozwiąże swojego problemu. Marian Kozak, Siedlce
ZUS powstał niedobór środków na bieżące wypłaty emerytur, który trzeba co miesiąc uzupełniać z budżetu państwa. Ale o tym Balcerowicz i Buzek nie poinformowali społeczeństwa i bezczelnie twierdzą, że ich oszustwo zapewni przyszłym emerytom dostatek i wypoczynek pod palmami. Oszustwo z wprowadzeniem OFE jest tak prostej konstrukcji jak konstrukcja cepa. Jednak wielu polityków opozycji sprzeciwia się zmianom w OFE wprowadzonym przez Tuska. Tusk to wielki oszust i kłamca niespełniający większości obietnic przedwyborczych, ale w przypadku obecnej reformy OFE postąpił moim zdaniem słusznie, ratując budżet państwa i ograniczając nieuzasadnione zyski obcego kapitału. Zaskakuje mnie również negatywne stanowisko Twojego Ruchu w sprawie tej reformy. Jest to następny, kardynalny błąd Palikota po poparciu reformy emerytalnej, który świadczy o krótkowzroczności politycznej zarówno jego, jak i znacznej części jego współpracowników. Mam poważne obawy o przekroczenie progu wyborczego przez Twój Ruch w przyszłych wyborach parlamentarnych. Wygraniu tych wyborów nie służą również awantury z SLD, wszczynane z reguły przez Palikota. Nie poprawiają one wizerunku Twojego Ruchu, za to poprawiają notowania SLD. Zygfryd z Grudziądza
Moje sumienie Jestem starszą już osobą. Wyrosłam i wykształciłam się w „zniewolonej” Polsce. Kiedy byłam małym dzieckiem, nikt mnie nie straszył mękami piekielnymi. Również w szkole nie musiałam oglądać faceta
27
przybitego gwoździami do krzyża. Poruszę jednak inną sferę życia z naszej przeszłości, mianowicie – niechcianą ciążę. Nikt pod pierzynę nam nie zaglądał i miałyśmy wolny wybór. Pełny dostęp do środków antykoncepcyjnych – nazwę tabletek pamiętam do dziś. Schemat był prosty – wizyta u lekarza, recepta i bez problemu zakup leku (za parę groszy) w aptece. Gdy było za późno na tę metodę z różnych powodów (np. gwałt), w szpitalu mogła być przeprowadzona legalna aborcja fachową ręką lekarza ginekologa. Gdy było się gorąco wierzącą katoliczką, postępowało się według zasad swojej religii. Dzisiaj wszyscy martwią się za mnie o moje sumienie, a ja naprawdę bardzo chce, żeby było ono tylko moją własnością. Tym bardziej w sprawach religii i mojego łoża małżeńskiego. J.E.
Świeckie święta Chciałbym poddać ocenie taką oto propozycję: mamy wybudowany Ośrodek Rekreacyjno-Wypoczynkowy „Białe Źródła”. Proponowany jest obecnie sylwester. Uważam, że można by od przyszłego roku zorganizować turnus świąteczny – od Wigilii do sylwestra. Byłyby to święta świeckie. Wśród moich znajomych po 60. coraz większy procent wyjeżdża na święta – głównie w góry, a tam, wiadomo, religijne górskie regiony proponują coraz bardziej religijne obchody tych świąt – wspólne kolędy, jasełka itp. Myślę, że na taki świecki turnus nad Białym uzbierałby się komplet wczasowiczów. Proszę Czytelników o ustosunkowanie się do mojego pomysłu. Jerzy Pałuchowski
Informujemy, że kolejne wydanie „Faktów i Mitów” ukaże się w piątek, 3 stycznia 2014 roku, w cenie 4,20 zł.
Fałszywe ruchy Ruchu Trwają burzliwe spory o zmianach w OFE. Twórcy tego systemu twierdzą, że przyszłych emerytów okradziono z ich pieniędzy zgromadzonych na kontach w OFE. A ja twierdzę, że to obecnych emerytów okradli Buzek i Balcerowicz, uszczuplając o 40 proc. comiesięczne wpływy do ZUS ze składek emerytalnych przeznaczonych na wypłatę ich emerytur. Te 40 proc. składek emerytalnych Balcerowicz i Buzek postanowili comiesięcznie przekazywać do OFE będących w rękach zagranicznych banków, płacąc im wysokie prowizje oraz pozwalając trwonić te środki przez kupowanie akcji na giełdach finansowych. W wyniku tej operacji w budżecie
Prenumerata tygodnika „Fakty i Mity” na rok 2014 Dla prenumeratorów tygodnika „Fakty i Mity” cena zakupu jednego wydania wynosi 4 zł. Informujemy Państwa, że cena prenumeraty wysyłanej na koszt wydawcy listem ekonomicznym wynosi: 52 zł na I kwartał, 52 zł na II kwartał, 52 zł na III kwartał, 48 zł na IV kwartał i 204 zł na cały rok 2014. Dla prenumeraty rocznej wysyłanej listem priorytetowym cena wynosi 244,70 zł. Zamówienia prenumeraty tygodnika można dokonać, wpłacając odpowiednią kwotę przekazem pocztowym na adres: „Błaja News” Sp. z o.o., ul. Zielona 15, 90-601 Łódź lub przelewem na rachunek bankowy: ING 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777 (adres jak wyżej). U wydawcy można zaprenumerować dowolną liczbę wydań. Dla wyliczenia ceny prenumeraty należy pomnożyć liczbę wydań przez 4 zł. Zapraszamy Państwa do kontaktu telefonicznego pod numerami (+42) 630 70 65, (+42) 630 70 66 w celu wyliczenia właściwej kwoty. Uwaga, ważne! Dla Czytelników zamawiających prenumeratę roczną mamy prezent niespodziankę! Redakcja
Z okazji zimowych świąt wszystkim naszym Czytelnikom, którzy je obchodzą, życzymy ZDROWIA, radości z wydłużania się dnia, cieplejszego słoneczka, miłych chwil w gronie rodziny i przyjaciół oraz szczęśliwego Nowego Roku. Wasza Redakcja
28
Nr 51/52 (720/721) 20 XII 2013 r. – 2 I 2014 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Zdumiewające proroctwo W Księdze Daniela znajduje się proroctwo o 70 tygodniach. Wszystkie najważniejsze wydarzenia tego proroctwa odnoszą się do końcowego okresu owych 70 tygodni. Jak długi będzie to w rzeczywistości okres i kiedy się rozpoczął? Jakie wydarzenia zostały w tym proroctwie zapowiedziane i jaki mają one związek z pojawieniem się Jezusa Chrystusa? Zanim spróbujemy odpowiedzieć na te pytania, warto przypomnieć treść tego proroctwa: „Ustalono 70 tygodni nad twoim narodem i twoim świętym miastem, by położyć kres nieprawości, grzech obłożyć pieczęcią i odpokutować występek, a wprowadzić wieczną sprawiedliwość, przypieczętować widzenie i proroka oraz namaścić to, co najświętsze. Ty zaś wiedz i rozumiej: Od chwili, kiedy wypowiedziano słowo, że nastąpi powrót i zostanie odbudowana Jerozolima, do Władcy-Pomazańca – 7 tygodni i 62 tygodnie; zostaną odbudowane dziedziniec i wał, w czasach jednak pełnych ucisku. A po 62 dwóch tygodniach Pomazaniec zostanie zgładzony (…). Miasto zaś i świątynia zginie wraz z wodzem, który nadejdzie. Koniec jego nastąpi wśród powodzi, i do końca wojny potrwają zamierzone spustoszenia. Utrwali on przymierze dla wielu przez jeden tydzień. A około połowy tygodnia ustanie ofiara krwawa i ofiara z pokarmów. Na skrzydle zaś świątyni będzie ohyda ziejąca pustką i przetrwa aż do końca, do czasu ustalonego na spustoszenie” (Dn 9. 24–27, Biblia Tysiąclecia).
Okres 70 tygodni Z powyżej przytoczonego fragmentu wynika, że 70 tygodni dzieli się na trzy okresy: 7 tygodni (odbudowa miasta i świątyni), 62 tygodnie (m.in. czas ucisku i zbezczeszczenia świątyni na rozkaz Antiocha IV – por. 1 Mch rodz. 1) i ostatni tydzień (działalność Pomazańca i jego śmierć, zburzenie Jerozolimy i świątyni). Zdaniem wielu badaczy, szczególnie niektórych protestanckich, 70 tygodni – zważywszy na kolejne zniszczenie Jerozolimy i świątyni – to zatem nie literalne 490 dni, ale – zgodnie z biblijną zasadą „dzień za rok” (Ez 4. 6) – 490 lat. To znaczy, że pierwszy okres obejmuje 49 lat, drugi – 434 lata (razem 483 lata), ostatni – 7 lat. Prorok Daniel otrzymał więc proroctwo, które zarówno w egzegezie chrześcijańskiej, jak i w tradycji żydowskiej (np. Ibn Ezra, Nachmanides) odnoszono do Izraela i czasów mesjańskich. A oto kilka zapewnień zawartych w tym proroctwie: – Izraelici wrócą do swej ziemi i odbudują Jerozolimę;
– Pojawi się długo oczekiwany Pomazaniec, który zostanie zabity i przez swą śmierć zniesie ofiary krwawe i z pokarmów; – Dojdzie do profanacji i zniszczenia świątyni oraz zburzenia Jerozolimy. Od jakiej jednak daty należy liczyć okres 70 tygodni? Zgodnie ze słowami Gabriela okres ten rozpoczyna się „od chwili, kiedy wypowiedziano słowo, że nastąpi powrót i zostanie odbudowana Jerozolima” (w. 25). Istnieje jednak pewien problem z ustaleniem tej daty, ponieważ były trzy dekrety królów perskich. Pierwszy – wydany w roku 538 p.n.e. przez Cyrusa – dotyczył powrotu Żydów z niewoli babilońskiej oraz budowy świątyni w Jerozolimie (Ezd 1. 1–4); drugi był dekret Dariusza z roku 520 (Ezd 6. 6–12); trzeci z kolei to dekret Artakserksesa I wydany roku 457 (niektórzy podają rok 455, inni rok 458 – por. Ezd 7. 7–8, 11–26). Jako najważniejszy uznaje się jednak dekret z 457 r. Od tej też daty należy liczyć okres 70 tygodni. To znaczy, że jeśli do 457 r. dodamy 483 lata (49 lat i 434 lata), to otrzymamy rok 27 n.e., czyli rok rozpoczęcia działalności Pomazańca. Proroctwo to zapowiada bowiem czas wystąpienia Mesjasza i jego „namaszczenie” do służby (hebr. słowo Masziah oraz gr. Christos oznacza ,,namaszczony” lub ,,pomazany”). W przypadku zaś Jezusa wydarzenie to – jak mówi Nowy Testament – miało miejsce w dniu jego chrztu i namaszczenia Duchem Świętym (Mt 3. 16; Łk 3. 21–22; 4. 18–21; Dz 10. 37–38). Co ciekawe, z pism Nowego Testamentu wynika też, że Żydzi rzeczywiście w I wieku n.e., czyli na początku ostatniego „tygodnia” (7 lat), spodziewali się przyjścia Mesjasza (por. Mk 1. 15; Łk 3. 15; J 1. 19–20; Ga 4. 4). Warto też dodać, że według Ewangelii rozpoczęcie działalności Chrystusa – zgodnie z proroctwem i biblijną ideą roku jubileuszowego (Kpł 25. 8–10) – nastąpiło jesienią (wrzesień/październik). Wyraźną aluzję właśnie do tego wydarzenia zawiera chociażby Ewangelia Łukasza (4. 18–19).
Chronologia mesjańska Proroctwo z Księgi Daniela zapowiada nie tylko czas wystąpienia
Michał Anioł – Prorok Daniel Mesjasza, gdy jeszcze będzie stała świątynia, ale również czas działalności, śmierci oraz wielowymiarowość jego dzieła. To znaczy, że zgodnie z powyższym proroctwem służba Mesjasza miała trwać około 3,5 roku. Następnie, w połowie ostatniego tygodnia, czyli na wiosnę 31 r. n.e., Mesjasz miał zostać zabity, a jego śmierć miała położyć kres ofiarom krwawym i z pokarmów (Dn 9. 27). Zniosła więc świątynny system ofiarniczy, tak jak to zapowiedział Daniel, co ostatecznie nastąpiło wraz ze zburzeniem świątyni jerozolimskiej w 70 r. n.e. Jak widać, w proroctwie o 70 tygodniach na szczególną uwagę zasługuje ostatni „tydzień” (w. 27) oraz wydarzenia, jakie miały się w nim rozegrać. Warto to podkreślić, ponieważ niektórzy uważają, że ów ostatni „tydzień” (7 lat) został zawieszony w czasie aż do pojawienia się antychrysta w Jerozolimie w czasach końca. Cokolwiek by powiedzieć o tej interpretacji, jedno jest pewne: jest ona nie do przyjęcia chociażby z tego powodu, że Mesjasz nie miał zostać zabity w 69 tygodniu, lecz po tym okresie, czyli w 70 tygodniu (w. 26). W tym okresie „około połowy tygodnia” (w. 27) miał zawrzeć przymierze (por. Jr 31. 31–34; Hbr 8. 6–13; 10. 14–18) i znieść ofiary, które były jedynie cieniem wskazującym na niego – rzeczywistego „Baranka Bożego, który gładzi grzech świata” (J 1. 29, por. Hbr 10. 1–18), który ,,nie przyszedł, aby mu służono, lecz aby służył i oddał życie swoje na okup za wielu” (Mt 20. 28). Proroctwo to koncentruje się zatem na dziele Mesjasza, a nie na działalności antychrysta. Mówi też ono o skutkach odrzucenia Mesjasza: „Miasto zaś i świątynia zginie wraz
z wodzem, który nadejdzie. Koniec jego nastąpi wśród powodzi, i do końca wojny potrwają zamierzone spustoszenia” (w. 26). Czyż tak się nie stało, kiedy wojska Tytusa w 70 roku n.e. zniszczyły Jerozolimę i świątynię i nastał długi okres rozproszenia i prześladowań Żydów? Co prawda te tragiczne dla Żydów wydarzenia rozpoczęły się dopiero w 70 r. n.e., czyli prawie 40 lat od wydarzeń 70 „tygodnia”. Warto jednak zauważyć, że – według Ewangelii – były one skutkiem odrzucenia Chrystusa, który powiedział: „Przyjdą na ciebie dni, że twoi nieprzyjaciele usypią wał wokół ciebie i otoczą, i ścisną cię zewsząd. I zrównają cię z ziemia i dzieci twoje w murach twoich wytępią, i nie pozostanie z ciebie kamień na kamieniu, dlatego żeś nie poznało czasu nawiedzenia swego” (Łk 19. 43–45, Biblia Polska). Wiążą się one zatem bezpośrednio z tym proroctwem.
Zbawienne skutki Proroctwo Daniela, a właściwie Gabriela, interesujące jest jednak nie tylko ze względu na dość dokładną chronologię wydarzeń, ale także ze względu na zbawienne skutki dzieła Mesjasza. Zapowiedziano je następująco. Po pierwsze – „przypieczętowany będzie grzech i zmazana wina” (w. 24). To znaczy, że Chrystus nie przyszedł po to, żebyśmy na przykład przez dwa dni obchodzili tzw. Boże Narodzenie (nie znamy dnia jego urodzin), a potem o nim zapomnieli, ale po to, byśmy przez niego mogli zostać całkowicie uwolnieni od winy oraz od mocy grzechu (Mt 1. 21; 9. 12–13; 11. 28; J 8. 34, 36). Po drugie – „przywrócona będzie wieczna sprawiedliwość” (w. 24),
ponieważ Chrystus przyszedł nie tylko po to, by oczyścić i uwolnić swój lud od grzechów jego (Mt 1. 21), ale także zapoczątkować erę sprawiedliwości, czyli erę Królestwa Bożego, tak aby jego obywatele, „usprawiedliwieni z wiary” (Rz 5. 1), „stali się [także] sługami sprawiedliwości” (Rz 6. 18). Krótko mówiąc, Chrystus przyszedł przemieniać życie ludzi. Po trzecie – „potwierdzi się widzenie i prorok” (w. 24). To zaś oznacza, że wszystkie te prorocze zapowiedzi mają się całkowicie wypełnić, co też się stało. Przypomnijmy, że prorok Daniel przepowie dział nie tylko czas nadejścia Mesjasza w ostatnim „tygodniu”, czyli po 483 latach od wydania dekretu o odbudowie Jerozolimy (w. 25–26), ale również czas jego publicznej działalności i śmierci, która – zgodnie z proroctwem – musiała nastąpić przed ponownym zniszczeniem Jerozolimy i świątyni, a więc przed rokiem 70 n.e. I tak dokładnie się stało. „Albowiem proroctwo nie przychodziło nigdy z woli ludzkiej, lecz wypowiadali je ludzie Boży, natchnieni Duchem Świętym” (2 P 1. 21). Oto jest powód, dla którego żadna inna księga Starego Testamentu nie wywoływała dotąd tak dużego zainteresowania jak Księga Daniela. Jezus powiedział: „Gdy ujrzycie na miejscu świętym ohydę spustoszenia, którą przepowiedział prorok Daniel – kto czyta, niech uważa” (Mt 24. 15). Ze słów tych wynika, że księga ta zasługuje na szczególną uwagę nie tylko dlatego, że mówi o czterech imperiach (Dn 2. i 7.), czasie i miejscu wystąpienia Mesjasza (Dn 9.), ale także dlatego, że mówi o „ohydzie spustoszenia”, która odnosi się zarówno do ucisku w czasach Antiocha IV i zniszczenia Jerozolimy przez Rzymian (Mk 13. 14), jak i do Rzymu papieskiego, który jako spadkobierca Imperium Rzymskiego w podobny sposób przez całe wieki pustoszył dziedzictwo Jakuba, zmienił przykazania Dekalogu, doprowadził do bałwochwalstwa i przywłaszczył sobie boskie atrybuty i kompetencje (Dn 7. 7–8, 19–21, 23–26, por. Dz 20. 29–30; 2 Tes 2. 1–12). Ale to nie wszystko, ponieważ księga ta zapowiada i każe nam także oczekiwać Syna Człowieczego, któremu „dano władzę i chwałę, i królestwo, aby mu służyły wszystkie ludy, narody i języki. Jego władza – władzą wieczną, niezmienną, jego królestwo – niezniszczalne” (Dn 7. 14). Czas więc najwyższy, aby uświadomić sobie, że to jest właśnie ten właściwy adwent (łac. adventus – przyjście, nadejście), o którym należy pamiętać stale, a nie tylko przez kilka dni w roku. BOLESŁAW PARMA
Nr 51/52 (720/721) 20 XII 2013 r. – 2 I 2014 r.
P
ewne szczątkowe wiadomości o rodzinie Chrystusa zachowały się i znalazły swoje odbicie w Nowym Testamencie. Ich uzupełnieniem są pisma ojców Kościoła, a także księgi apokryficzne (starożytne pisma chrześcijańskie wyłączone z kanonu Biblii), często będące niczym więcej niż propagandowymi legendami stworzonymi na użytek wyznawców chrześcijaństwa. Jedną z najbardziej intrygujących, a zarazem tajemniczych postaci Nowego Testamentu jest Józef, ojciec Jezusa, a mąż Marii. Ewangeliści Mateusz i Łukasz co prawda wymieniają mężczyznę w swoich genealogiach Jezusa i opowieściach o jego narodzinach (Mt 1. 1–2, 23; Łk 2. 1–52), ale później konsekwentnie pomijają go w dalszej narracji biblijnej. Jeszcze bardziej zagadkowo przedstawia się sprawa u ewangelistów Marka i Jana, a także w Dziejach Apostolskich i w Listach Pawła, bowiem autorzy tych pism chrześcijańskich w ogóle nie wymieniają Józefa. Jest to tym dziwniejsze, że był on jeśli nie fizycznym ojcem, to w każdym razie wychowawcą i opiekunem Jezusa w jego latach dziecięcych. Jemu też – jak to zostało przedstawione w Ewangelii Mateusza (1. 18–25) – Anioł Pański we śnie zwiastował Dobrą Nowinę o poczęciu Jezusa z Ducha Świętego. Jednak najważniejszą rzeczą było to, że Józef uchodził za potomka króla Dawida w prostej linii i że to z jego osobą powiązano teorię o królewskim pochodzeniu Jezusa. Mateusz i Łukasz ułożyli swoje listy rodowodowe Jezusa w tym właśnie celu, aby udowodnić to wszystkim niedowiarkom. Są to jednak dwa różniące się rodowody, mimo że oba prowadzą jednoznacznie do Józefa, który u Mateusza jest synem Jakuba, natomiast według Łukasza – synem Helego. Obydwaj ewangeliści zdają się zapominać przy tym, że wobec głoszonej wiary w niepokalane poczęcie Jezusa nie mógł on być synem Józefa z krwi i kości, inaczej mówiąc nie mógł być potomkiem Dawida. Racjonalistyczna interpretacja wyjaśnia tę sprzeczność w ten sposób, że według starszej tradycji Jezus był poprzez Józefa rzeczywistym synem-potomkiem Dawida, zaś według młodszej – bardziej teologicznie „nawiedzonej”, która już znalazła się u Mateusza i Łukasza – poprzez Marię był synem Ducha Świętego. Dawid Friedrich Strauss (1808–1874) – niemiecki teolog i filozof, który dowodził, że historia ewangeliczna jest zbiorem mitów stworzonych w I i II w. n.e. na podstawie starotestamentowych podań o mesjaszu – podawał trzy możliwe przyczyny pomijania postaci Józefa w źródłach chrześcijańskich: „(...) albo wcześnie umarł, albo nie zgadzał się z późniejszą działalnością syna, albo został wyeliminowany z tradycji ze względów dogmatycznych, ponieważ według późniejszej doktryny chrystologicznej nie mógł być rzeczywistym ojcem Jezusa”.
MITY KOŚCIOŁA
29
Prezentowanie braci Jezusa jako przyrodnich, a Józefa jako wdowca w starszym wieku jest praktyką uprawianą z upodobaniem od połowy II wieku. W apokryfie „Legenda o św. Józefie Cieśli” ojciec Jezusa w chwili, gdy wiąże się z Marią, liczy sobie aż 90 lat, a poza tym prawie zawsze pojawia się jako starzec w opowieściach z późniejszych wieków. Apokryf „Legendę o św. Józefie Cieśli” napisano prawdopodobnie około 400 r. W 32 rozdziałach zawiera opowiadanie całego życia Józefa sformułowane przez Jezusa do uczniów zebranych na Górze Oliwnej. Powstał w wyniku rozwoju nabożeństwa do św. Józefa w Egipcie, a nawet – zdaniem niektórych badaczy – może on być adaptacją egipskiej sceny mitologicznej z udziałem boga Ozyrysa, jego syna Horusa i żony – bogini Izydy.
Rodzina Jezusa Kościół katolicki jednoznacznie odrzuca tezę, że Jezus miał jakiekolwiek rodzeństwo. Co wiadomo na temat Józefa, Marii oraz ewentualnych braci i sióstr Jezusa?
We wstępie stwierdzono, że Józef przeżył 111 lat. Dalej apokryf wspomina o podeszłym wieku Józefa oraz jego dzieciach z pierwszego małżeństwa. „Był pewien człowiek imieniem Józef w mieście Betlejem (…), a był doskonale wykształcony w mądrości oraz w zawodzie ciesielskim. I ten człowiek imieniem Józef pojął żonę dla małżeństwa świętego, i urodziła mu synów oraz córki: czterech chłopców i dwie dziewczynki. Takie były ich imiona: Judasz, Jozetos, Jakub i Szymon. Córki zaś nazywały się Lizja i Lidia”. Od kiedy żona Józefa zmarła, żył jako wdowiec. Maria natomiast przebywała w tym czasie w świątyni aż do lat 12. Wtedy kapłani, „widząc dziewicę żyjącą w umartwieniu i w bojaźni Bożej, postanowili między sobą: »Poszukajmy dobrego męża i zaręczmy ją z nim, aż do czasu małżeństwa«”. Inny apokryf, „Protoewangelia Jakuba” powstała w drugiej połowie II w., opisuje to tak: „Wyszli więc posłańcy na cały kraj judzki, i zabrzmiała trąbka Pańska, i oto zbiegli się wszyscy. Także sam Józef, rzuciwszy topór, wyszedł im naprzeciw. I zgromadziwszy się razem, udali się do kapłana, trzymając w ręku różdżki (…). I oto gołąbka wyleciała z różdżki i usiadła na głowie Józefa. I rzekł kapłan: »Józefie, Józefie, na ciebie wypadło, byś wziął dziewicę Pańską, by jej strzec dla Niego«”. W apokryfie „Legenda o św. Józefie Cieśli” Jezus opowiada: „Mój ojciec zaś, ten błogosławiony starzec, pracował w zawodzie ciesielskim, tak że żyliśmy z pracy rąk jego (…). W tym czasie ani jego ciało nie było bezsilne, ani jego oczy nie były bez światła, ani żaden ząb w jego ustach nie był zniszczony (…), lecz był jak młodzieniec. (…). Jego zaś
dwaj starsi synowie Jozetos i Szymon pojęli żony, odeszli do swych domów, i podobnie też jego córki wyszły za mąż, jak postanowiono każdemu człowiekowi. Józef natomiast mieszkał z Jakubem, swoim małym synem (…). Ja zaś nazywałem Maryję swoją matką, a Józefa swoim ojcem”. „Potem zdarzyło się, iż zbliżyła się śmierć Józefa, ojca mojego, tak jak postanowiono każdemu człowiekowi (…). A choroba jego była cięższa niż kiedykolwiek, gdy był chory, od dnia, w którym narodził się na świat (…). Ja tymczasem, spoglądając na stronę południową, zobaczyłem, [jak] śmierć zbliża się do domu (…). Kiedy usłyszałem jęk mojego ojca – ponieważ spostrzegł moce, których nigdy nie widział – wstałem, natychmiast grożąc diabłu [i] wszystkim, którzy z nim byli. Oni zaś wszyscy uciekli ze wstydem i z wielką trwogą (…). Aniołowie wzięli jego duszę, zawijając ją w prześcieradło z czystego jedwabnego bisioru. (…) aniołowie śpiewali przed nią, aż przekazali ją mojemu dobremu Ojcu”. Józef nie zawsze bywał przedstawiany pozytywnie w apokryfach, na przykład w Ewangelii Tomasza (Dzieciństwa). Razu jednego zdenerwowany Józef podszedł do małego Jezusa i zganił go, „Józef rozgniewał się i silnie pociągnął go za ucho”. Jezus zaś odrzekł na to: „Gdybyś nie był moim ojcem według ciała, upomniałbym cię za to, coś Mi uczynił”. Także motyw Józefa kiepskiego stolarza spotykany jest w tradycji ludowej. Również na temat Marii, matki Jezusa, można „dowiedzieć się” więcej z apokryfów niż z kanonicznych Ewangelii. Z „Protoewangelii
Jakuba”, najstarszego apokryfu maryjnego (pierwsza zapowiedź przyjścia Mesjasza), wynika, że rodzicami Marii byli Joachim i Anna oraz że urodziła się ona po długiej bezdzietności matki i po zwiastowaniu anioła o bliskich jej narodzinach. Od trzeciego do dwunastego roku życia Maria przebywała w świątyni jerozolimskiej, gdzie „żyła jak gołąbka i otrzymywała pokarm z rąk anioła”, „słuchała ich pieśni i tańczyła wobec nich”. A gdy nadszedł czas wydania jej za mąż, kapłani szukali dla niej opiekuna wśród wdowców izraelskich, „iżby nie skalała świątyni Pańskiej”. Wybór padł na Józefa. Gdy odkryto, że jest brzemienna, postawiono ją wraz z Józefem przed trybunałem arcykapłana i obydwoje uniewinniono dopiero po przeprowadzeniu „próby gorzkiej wody”. „Protoewangelia Jakuba” głosi doktrynę o permanentnym dziewictwie Marii – Maria jest pokazana jako dziewica przed, w czasie i po urodzeniu Jezusa. Twierdzenie to miało ostatecznie rozwiązać problem „braci Jezusa”, to znaczy udowodnić, że byli oni kuzynami Jezusa, a jego „siostry” – kuzynkami. Ewangelista Marek dwóch „braci Jezusa” –Jakuba (Mniejszego) i Józefa – uważa za synów innej Marii, w każdym razie nie matki Jezusa (Mk 15. 40). Problemem jest, że wyraz adelphoi („bracia”) nigdzie w NT nie określa „kuzynów”; gdy bowiem NT mówi o kuzynach (anepsioi), to właśnie tak ich nazywa jak w Liście do Kolosan (4. 10). Uderzające jest to, że Maria tak rzadko występuje w NT; zadziwia też jej nieobecność w wielu dramatycznych chwilach w życiu Jezusa, jak choćby w triumfalnej scenie wniebowstąpienia Jezusa. U Marka, w najstarszej Ewangelii, jest wymieniona tylko raz, i to bezimiennie. Wydaje się, że Marię wyobrażano sobie
jako skromną kobietę semicką podporządkowaną mężowi, zajętą bez reszty dziećmi i domem. Apologeta Tertulian (155–ok. 220 r.) stał na stanowisku, że Maria po urodzeniu Jezusa wiodła z Józefem normalne życie małżeńskie. Jedna tradycja utrzymuje, że umarła w 52 r. w Jerozolimie i została pochowana w Getsemani. Inna głosi, że apostoł Jan zabrał Marię do Efezu, gdzie umarła w 80 roku życia. Rodzina Jezusa – w każdym razie jego bracia – nie wierzyła, że Jezus jest oczekiwanym mesjaszem, a tym bardziej Synem Bożym, o czym ewangelista Jan napisał wprost: „Bo i bracia jego nie wierzyli weń” (J 7. 5). Od kiedy Jezus rozpoczął swoją publiczną działalność, spotkał się z niewiarą ze strony mieszkańców Nazaretu, jak i w domu rodzinnym (Mk 6. 3 n.). Najłatwiej zaś było ratować honor rodziny werdyktem, że Jezus jest pomylony. Bliscy jego mówili, że „postradał zmysły”, i chcieli go „pochwycić”, jak to przedstawił ewangelista Marek (Mk 3. 20 n.). Z 1 Listu do Koryntian (9. 5) wynika, że po zmartwychwstaniu Jezusa jego bracia uwierzyli weń. Ze słów apostoła Pawła wynika też, że bracia Jezusa byli żonaci: „Czy nie wolno nam zabierać z sobą żony chrześcijanki, jak czynią pozostali apostołowie i bracia Pańscy, i Kefas?”. To zapewne ci sami bracia, którzy z początku uważali Jezusa za szalonego, a nawet zagrażającego ich rodzinie. Inne starożytne źródła informują, że brat Jezusa, Jakub, był liderem gminy chrześcijańskiej w Jerozolimie. Był on judaistycznym purystą, ale uwierzył, że Jezus był mesjaszem. Według historyka żydowskiego Józefa Flawiusza i tradycji chrześcijańskiej Jakub – mimo że cieszył się wielkim poważaniem wśród społeczeństwa jerozolimskiego – został przez arcykapłana skazany na śmierć w 62 r. Strącono go ponoć ze szczytu świątyni i następnie rannego kamienowano. Ktoś stojący nieopodal rzucił w Jakuba drągiem, który trafił go w głowę i zabił. ARTUR CECUŁA
30
Nr 51/52 (720/721) 20 XII 2013 r. – 2 I 2014 r.
U NAS I GDZIE INDZIEJ
N
aszła mnie wówczas refleksja następująca: bez względu na religię, kulturę i narodowość mamy jedną cechę wspólną – świąteczne objadanie się. Inne w zależności od wyznania, a nawet kraju zamieszkania, jednak każdy z nas pozwala sobie wówczas na jakieś ekstraposiłki. Część pożywienia jest nawet „przepisowo” religijna, jak przepisowo religijne są posty i zakazy. Zdarza mi się zastanawiać, jaki sens miały tak naprawdę – co i dzisiaj nie jest bez znaczenia – posty. Nietrudno zauważyć, że religijne okresy niejedzenia zbiegały się po prostu z biedą. Czyż nie za to
Religia przy stole W moich przedświątecznych zakupach znalazło się jakieś kobiece pismo, które już z okładki straszyło mnie latem, nowym bikini i nieodzowną do niego zgrabną sylwetką. A obok wielkimi literami zapowiadało, jak się tejże dorobić po świątecznym obżarstwie.
Francuzi kochali „dobrego” króla Henryka IV, że chciał im zapewnić „kurę w garnku na każdą niedzielę?” Fakt, że przysłowie przetrwało do dziś, chyba o czymś świadczy. Doktrynalnie zaś posty uzasadniane są takimi elementami wiary jak pokuta, pobożność, uduchowienie. Tak jak powstrzymanie się od jedzenia i trawienia ma oczyszczać organizm fizycznie, tak post ma działać również psychicznie. Posty bywają różne. Na przykład muzułmański ramadan to cały miesiąc niejedzenia i niepicia zgoła niczego od wschodu do zachodu słońca. Nie można też wtedy uprawiać seksu, kłamać i obrażać innych. Katolicy kładą akcent głównie na mięso, którego nie wolno im jadać w dni smutnopamiątkowe, typu Wielki, a nawet i każdy piątek. Skąd tradycyjne w wielu polskich domach spożywanie ryby na piątkowe obiady. Podstawowa zasada pobożnego niejedzenia to przekonanie, że umartwione ciało zwraca się ku sprawom duchowym. To także świadczy o nieciekawym stosunku prawie wszystkich religii do ciała. A gu…lasz prawda! Głodny brzuch myśli jedynie o jedzeniu. No ale powiedzmy, że ćwiczymy w jakiś sposób charakter. Trudno mi sobie wyobrazić, że modlitwa łatwiej przychodzi o pustym żołądku i że puste kiszki religijnego marsza grają. Chociaż z drugiej strony rozumiem ideę oczyszczenia na wzór fizjologiczny, jak i „poświęcenia” w imię czegoś (w tym wypadku Boga), że nie wspomnę o jakiejś naturalnej chyba chęci udowodnienia sobie własnej siły woli. Gdy tak popatrzeć, czego i dlaczego zabraniają niektóre wyznania kłaść na talerze, zdziwieniu nie ma
końca! W większości są to różne gatunki zwierząt. Ale z odmiennych powodów. Jeśli hinduiści nie spożywają wołowiny i cielęciny, to nie z niechęci, a z szacunku dla tego gatunku. Krowy są w tej religii symbolem życia i – jak zaświadcza mój znajomy, który pojechał to sprawdzić – naprawdę chadzają po ulicach, wstrzymując ruch drogowy. Muzułmanom zaś i Żydom religia zabrania jedzenia wieprzowiny (także cukierków, a nawet leków, zawierających pochodzącą z niej żelatynę!), za to ze zgoła innego powodu, którym jest wstręt do rodzaju świńskiego. Przecież i po polsku są „święte krowy”, a „świnia” jest obelgą. Wśród moich znajomych nieco bardziej „światłych” muzułmanów rzadko kto przejmuje się zakazem picia alkoholu, ale odrzucenie wieprzowiny pozostaje (wraz z ramadanem) często przestrzeganą tradycją. Niespożywanie mięsa świńskiego motywowane jest brudem, w którym rzekomo żyje to zwierze zjadające odpadki i przenoszące choroby. Żydzi dodają do tego pozwolenie (Noe otrzymał je od Boga) żywienia się tylko pewnymi gatunkami zwierząt, mianowicie roślinożernymi przeżuwaczami z dwuczęściowym kopytem. Starozakonni w ogóle w kuchni łatwo nie mają. Oprócz specyficznych ssaków wolno im spożywać jedynie ryby posiadające łuski i płetwy (w naturze, nie na talerzu). Owoce morza zaś skazane są na kuchenną banicję i zaliczane przez Torę do nieczystych. Może dlatego, że tak jak świnie jedzą resztki i martwe ryby. Poza tym prawo żydowskie nakazuje
dobroć dla zwierząt, nie ma więc mowy o gotowaniu żywych raków czy homarów. Następna, mniej znana reguła to niespożywanie na raz mleka i jego produktów oraz mięsa. Zasada ta jest poszerzeniem starotestamentowego „nie będziesz gotował koźlęcia w mleku jego matki”. Dlatego choć istnieją już koszerne fast foody, nie uświadczysz w nich cheeseburgera (ser z mięsem). Nie wolno również gotować mięsa i mleka w tym samym garnku – zakaz, który znajduje swoje odbicie także w niektórych odmianach islamu. Znam niewierzącą Algierkę, która musiała zakupić drugą lodówkę, aby nie przechowywać mięsa i sera obok siebie, gdy przyjeżdżała do niej praktykująca rodzina. Jednym słowem – zaprosić muzułmanina lub Żyda na obiad jest znacznie trudniej niż sobie wyobrażacie i wierzcie mi, przechodziłam przez to. Nawet deska do krojenia musiała być koszerna! No to co z tą słynną, pyszną żydowską kuchnią? Istnieje, istnieje. Nasi lokalni Żydzi (aszkenazyjczycy) znani są głównie z upodobania do potraw rybnych, północnoafrykańscy
sefardyjczycy – na przykład z kuskusu. Poza tym ich rytuały są bardzo ciekawe i warte poznania. Na przykład na Paschę przygotowują gorzkie zioła (jako wspomnienie gorzkiej epoki niewolnictwa), słoną wodę (łzy dzieci Izraela), macę, rozbitą mieszankę jabłek i orzechów (ma przypominać używane przez niewolników hebrajskich naczynie do rozcierania potraw), kość z kawałkiem mięsa (ofiara baranka paschalnego z dawnych czasów), jajo na twardo (przypomina zburzenie Świątyni). Najważniejsze jest, aby spożywać jedynie chleb niewyrośnięty (w noc ucieczki Izraelitów z niewoli egipskiej ich chleby nie zdążyły wyrosnąć), czyli macę, w związku z czym w wigilię Paschy robi się wielkie porządki, aby w domu nie pozostał ani okruszek normalnego chleba, a posiłek spożywa się odrębnymi sztućcami. Typowym świątecznym jedzeniem muzułmanów jest baranina. W okolicach święta Aid (pod koniec roku) na paryskich ulicach często spotykam na sklepach mięsnych afisze: „Cały baran już od 50 euro. Nowa dostawa”. Ale tradycyjnego wełniaka nie jada się byle jak. Pierwszego dnia są to podroby, następnego dnia reszta, często jako danie kuskus z warzywami. Do tego całymi dniami zajada się suszone owoce i orzechy. Nie wolno
udać się na poranną modlitwę o pustym żołądku – najlepiej zjeść nieparzystą liczbę daktyli. Niezjedzonym pożywieniem należy podzielić się z biednymi. Biedaków zgrywają buddyjscy mnisi. Nie w krajach muzułmańskich, ale u siebie, gdzie dokarmiają ich miejscowi w ramach jałmużny, a na buddyjski nowy rok przynoszą im do świątyni świąteczne potrawy. Wyznawcy buddyzmu często spożywają strawę roślinną, m.in. sałatki z miejscowych owoców (np. papaja z czosnkiem, cytryną i papryczką chili). W Tajlandii zaś świątecznym daniem jest smażona wieprzowina, a wszędzie tradycyjnym przysmakiem jest ugotowany na ciągnąco ryż na słodko. Wydaje nam się, że wiemy wszystko o zwyczajach katolickich. Okazuje się jednak, że zależą one od kraju. Francuzi na przykład nie rozumieją, jak można nie postawić na wigilijnym stole mięsa. Włosi mają okropny zwyczaj masowego zjadania na Wielkanoc młodych jagniątek. Malowanie i jadanie pisanek jest zwyczajem raczej słowiańskim, odziedziczonym ponoć po starożytnych mieszkańcach Mezopotamii, co według niektórych świadczyć by miało rzekomo o tamtejszym pochodzeniu naszych przodków. Natomiast konkurencyjne jaja czekoladowe, które przybyły do nas niedawno z Zachodu – choć oczywiście są zwyczajem głównie komercyjnym – pochodzą z tradycji bardzo katolickiej. Otóż Kościół katolicki zabraniał w czasie Wielkiego Postu jedzenia jaj. Aby zaznaczyć koniec okresu umartwiania się, ktoś wpadł w XVIII wieku na pomysł opróżnienia jaj i wypełnienia ich płynną czekoladą. W następnym stuleciu zaczęto wtłaczać w nie czekoladę twardą, a nawet produkować po prostu czekoladowe jajka, następnie także zajączki (metafora życia w niektórych kulturach), rybki i inne symbole wiosenno-wielkanocne, które przyciągają wzrok dzieciaków na wystawach wielu krajów. Konkluzja? Dietetyczny efekt jojo ma chyba także pochodzenie religijne: post–obżarstwo–post–obżarstwo itd., itp. AGNIESZKA ABÉMONTI-ŚWIRNIAK
Nr 51/52 (720/721) 20 XII 2013 r. – 2 I 2014 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Zdrowie na święta
ryb średnio tłustych, lecz nie dostarczają nadmiaru kalorii – 100 g śledzia to tylko 160 kcal, a na dodatek zawarty w śledziach potas ułatwia usuwanie nadmiaru wody z organizmu i wspomaga odchudzanie. Jedzenie śledzi zwiększa poziomu serotoniny w organizmie, co z kolei poprawia nastrój, działa antydepresyjnie, wzmacnia pamięć oraz koncentrację. Śledzie solone zawierają więcej witamin: A, E i z grupy B oraz więcej minerałów niż świeże. Są też od nich bardziej tłuste, ale mają także dużo sodu, który zatrzymuje wodę w organizmie. Z tego powodu przed ich przyrządzeniem należy je wymoczyć w wodzie lub mleku przynajmniej przez kilka godzin. Najdelikatniejsze mięso mają matiasy, czyli młode śledzie odławiane w maju, przed pierwszym tarłem. Nie trzeba chyba dodawać, że najlepiej jest przyrządzać je samemu – unikniemy wówczas spożywania konserwantów zawartych w gotowych produktach.
Wielu ludzi ma w pamięci niepowtarzalny smak i zapach wigilijnych potraw. Nie dość, że są smaczne, to na dodatek zdrowe. Potrawy składające się na tradycyjną polską wieczerzę wigilijną są w większości jarskie. Jedyne dania mięsne to głównie karp i śledzie. Co prawda, tradycja spożywania karpia podczas tego wieczoru nie jest zbyt długa, bo sięga czasów PRL. W tamtej epoce był on jedną z niewielu powszechnie dostępnych ryb, ale znano go i ceniono już w średniowiecznej Polsce. W XV-wiecznych kronikach Jana Długosza w opisie bitwy pod Grunwaldem pojawia się nawet rycerz, którego herbem na tarczy są trzy karpie. Ponadto dania wigilijne to potrawy typowo zimowe, które dostarczają w tę chłodną porę roku odpowiedniej dawki energii i niezbędnych mikroelementów. Są przy tym stosunkowo proste do przygotowania, a większość z nich jest na tyle odżywcza, że z powodzeniem może spełnić wymagania żywienia rozłącznego, którego główną zasadą jest niemieszanie w jednym posiłku mięs z produktami mącznymi czy skrobią. Co więcej, odpowiednio przyrządzone będą lekkostrawne, przez co korzystnie wpłyną na nasz układ trawienny. Przejdźmy zatem do meritum, biorąc pod lupę poszczególne potrawy i produkty.
Barszczyk czerwony z uszkami Podstawowym produktem użytym w tej potrawie są buraki, które przeżywają obecnie renesans popularności. Trudno znaleźć warzywo, które korzystniej oddziałuje na nasze zdrowie. Oprócz witaminy C i B1 zawiera wiele makro- i mikroelementów; jest w nim dużo wapnia, magnezu, sodu, potasu oraz dwa rzadkie metale: rubid i cez. Surowy sok z tego warzywa oczyszcza krew i pomaga wydalać kwas moczowy z organizmu. Pobudza też krążenie i usprawnia przemianę materii. W tym celu wystarczy pić dwa razy dziennie przed posiłkami pół szklanki soku lekko rozcieńczonego zimną wodą. Nadciśnieniowcom natomiast poleca się picie surowego soku z buraków po zmieszaniu go z miodem w proporcji 1:1. Kolejną zaletą tego warzywa jest silna zasadowość, dzięki której świetnie odkwasza ono nasz organizm. Dotyczy
to przede wszystkim osób z nadkwasotą oraz spożywających duże ilości mięsa i cukrów. Barszczyk czerwony wypity podczas sensacji żołądkowych w postaci zgagi, pieczenia w dołku itp. szybko i skutecznie wyeliminuje te dolegliwości. Oto przepis na samodzielne przygotowanie kiszonego barszczyku z czerwonych buraków: Kilogram buraków myjemy dokładnie, obieramy i kroimy w plastry. Wkładamy do kamiennego garnka lub słoja ze szkła i zalewamy dwoma litrami ciepłej, przegotowanej wody, a następnie dodajemy 5 dag skórki z razowego chleba. Trzymamy w cieple – na przykład przy kaloryferze. Po kilku dniach zlewamy całość do butelki i szczelnie korkujemy. Buraki można ponownie zalać wodą. Barszczyk po podgrzaniu oraz przyprawieniu pieprzem, solą i listkiem laurowym jest dobrym pomysłem na szybki, zdrowy posiłek. Polecam do niego uszka z razowej mąki z pełnego przemiału. Farsz – według uznania.
Kasza jaglana Nie bez kozery nazywana jest królową wszystkich kasz. To jedyna zasadotwórcza kasza skutecznie neutralizująca negatywne zakwaszenie organizmu. Obfituje w witaminy z grupy B, lecytynę oraz w substancje mineralne: wapń, fosfor, potas, żelazo. Tego ostatniego jest w niej najwięcej ze wszystkich kasz. Bogata w aminokwasy zawiera dużo tryptofanu, rzadko spotykanego w produktach roślinnych. Dzięki temu jest wręcz niezbędna w prawidłowo zbilansowanej diecie wegetariańskiej. Innym leczniczym minerałem zawartym w kaszy jaglanej jest krzemionka, która ma zbawienny wpływ na stawy, skórę, paznokcie i włosy. Jej spożycie zalecane jest osobom cierpiącym na schorzenia trzustki, wątroby, jelit i nerek oraz w przypadkach wyziębienia organizmu. Należy do najbardziej lekkostrawnych produktów zbożowych. Ma neutralny smak, dlatego można jej używać do potraw zarówno słodkich, jak i słonych, zaś kleik zrobiony na jej bazie uważany jest w medycynie chińskiej za najlepsze i jedyne pożywienie przyjmowane podczas
31
Kompot z suszonych owoców wielu schorzeń, w tym pospolitych przeziębień. Wynika to z bogactwa składników odżywczych i lekkostrawności kaszy jaglanej, dzięki czemu jest dobrze trawiona nawet przez mocno osłabiony organizm.
Kapusta z grochem Na wstępie zastrzegam, że potrawa ta ma wiele zdrowotnych właściwości, ale pod warunkiem że podczas jej przyrządzania nie stosujemy wieprzowego mięsa ani tłuszczów zwierzęcych. To właśnie one są odpowiedzialne za złą reputację tego dania. Zaś kapusta naturalnie ukiszona (bez octu) i gotowany groch to samo zdrowie. Kapusta kiszona jest bogatym źródłem witaminy C, witamin z grupy B oraz witamin: K, A i E. Zawiera także związki manganu, cynku, wapnia, potasu, żelaza i siarki. Wytworzony w trakcie fermentacji kapusty kwas mlekowy ma zaś dobroczynny wpływ na florę jelitową i ogólny stan przewodu pokarmowego. Dzięki temu kapusta kiszona może być z powodzeniem stosowana jako naturalny probiotyk w trakcie i po kuracji antybiotykowej. Jej spożywanie jest zalecane zwłaszcza zimą oraz wczesną wiosną, kiedy stanowi jedno z niewielu naturalnych źródeł witamin i mikroelementów. Warto kupować tylko tę ukiszoną w beczkach naturalnymi sposobami, bez dodatków chemicznych, ewentualnie spróbować samemu przygotować takie kiszonki. Groch to również bogate źródło witamin: E, K, B1, B2, B6, C oraz substancji odżywczych i mineralnych (sód, potas, magnez, fluor, żelazo). Na dodatek zawiera sporo białka (aż 24 proc.), znikomą ilość tłuszczu oraz zdrowe węglowodany złożone. W 100 g znajduje się aż 350 kcal,
jest więc energetyczną wkładką do niskokalorycznej kapusty. Obydwa te produkty znakomicie się uzupełniają, co zresztą wykorzystuje się w polskiej kuchni od stuleci.
Karp Pochodzi z Azji Wschodniej. Tusza karpia zawiera około 10 proc. tłuszczu, przez co ryba ta zaliczana jest do średnio tłustych. Zawarte w niej nienasycone kwasy tłuszczowe omega-3 wykazują właściwości przeciwmiażdżycowe. Mięso karpia jest cenionym produktem dietetycznym i skutecznie konkuruje z innymi rodzajami białego mięsa, bo zawiera 15 proc. łatwo przyswajalnego białka, które jest strawne w 97 proc. Poza białkiem dostarcza również cennych witamin: B1, B6, B12 oraz PP. Mięso karpia jest także źródłem fosforu, potasu, selenu, cynku, żelaza, siarki i magnezu. Najsmaczniejsze są ryby ważące do 2,5 kg. Nie ma zatem żadnych powodów, by tę zdrową rybę spożywać tylko raz do roku. Niestety, statystyczny Polak spożywa miesięcznie 5,5 kg mięsa czerwonego i tylko 0,5 kg ryb. To dużo mniej niż mieszkaniec Europy Zachodniej.
Śledź To kolejna alternatywa dla miażdzycogennego mięsa czerwonego. Tym bardziej że śledź jest rybą morską i oceaniczną, czyli poławianą w stosunkowo czystym środowisku. Główną jego zaletą jest wysoka zawartość nienasyconych kwasów tłuszczowych. Śledzie są również bogatym źródłem witamin: A, D, E, B6 i B12 oraz minerałów (żelazo, potas, cynk, miedź, fosfor i jod). Pieczone na ruszcie bądź duszone są lekkostrawne, a więc wskazane zarówno dla dzieci, młodzieży, jak i osób starszych. Zaliczane są do
To świetna „miotełka”, która wymiecie z naszego organizmu pozostałości świątecznego obżarstwa. Zwłaszcza gdy spożywa się go razem z wygotowanymi owocami, z których powstał. Wtedy to już istna bomba błonnikowa, która zmusza nasze jelita do pracy. Jedyne zagrożenie wiąże się z cukrem użytym do posłodzenia świątecznego kompotu. Zbyt duża jego dawka zamieni zdrowy napój w słodki ulep wpływający na gwałtowne zmiany poziomu insuliny, i to po dużym obżarstwie. Dlatego też lepiej będzie – jeśli już ktoś musi na słodko – zastąpić cukier ksylitolem lub słodyczą z ekstraktu z liści stewii, którego możemy używać do woli bez obaw o przedawkowanie.
Kutia Skoro już jesteśmy przy słodkościach, nie można nie wspomnieć o kutii. Jest to świetna alternatywa dla wszelkich ciast. W jej skład wchodzą: mak, orzechy włoskie, migdały, rodzynki, skórki pomarańczowe, oczyszczone ziarno pszenicy. Można tę listę wzbogacać także o inne bakalie. Wszystko to jest słodzone miodem. Ponieważ oczyszczenie ziaren pszenicy jest czasochłonne, niektórzy zastępują je gotowanym pęczakiem. Całość można też dosłodzić cukrem brzozowym, czyli ksylitolem, który jest zalecany dla diabetyków oraz osób dbających o linię. Ma on smak taki sam jak biały cukier, a nie powoduje skoków insuliny. Kutia jest produktem niskokalorycznym i nie zakwasza naszego organizmu. Mam nadzieję, że lektura tego artykułu sprawi, iż na Państwa stołach będą częściej gościć wigilijne potrawy, które poprawią zdrowie i wzmocnią kondycję na wiele lat i na wiele kolejnych świąt. ZENON ABRACHAMOWICZ
32
Nr 51/52 (720/721) 20 XII 2013 r. – 2 I 2014 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
FILOZOFIA STOSOWANA
która będąc codziennym doświadczeniem człowieka, zwłaszcza człowieka pierwotnego, staje się tabu. Nie waż się gwałcić harmonii, jaką święto nasze ustanawia pomiędzy nami i duchami oraz pośród nas, ludzi! Również słońce, księżyc, przodkowie i inne duchy w ten czas ulegają naszej zaklinającej mocy i stają się łaskawe. Pod warunkiem że i my będziemy dla siebie dobrzy. Bo jeśli ktoś wezwie jedne duchy przeciwko swemu wrogowi, a ten wezwie inne na swoją obronę, nieszczęście spadnie na całe plemię. Jeśli ktoś nie wierzy w dobre lub złe duchy, niech w to miejsce wpisze dobrą lub złą energię. Taka jest piękna logika świętowania. Ma ono sens, gdy łączy wszystkich ludzi. Tym bardziej więc pamiętajmy, że święta nie są własnością katolików ani żadnego innego wyznania. Legendy poszczególnych religii to zaledwie powierzchnia skrywająca głębię losu wielkiego ludzkiego plemienia na przestrzeni tysiącleci. Głębię losu i głębię magicznego przeżywania twardej, acz czarownej i pełnej znaków egzystencji. Nawet jeśli nie wiemy, o co właściwie w tych wszystkich świętach chodzi,
Świętujmy! Idą święta. Wkrótce najkrótszy dzień roku, po którym będzie już tylko lepiej. Dla ludów rolniczych, dla naszych przodków, to była naturalna i oczywista okazja do świętowania. Dzień zwycięża noc, jasność triumfuje nad mrokiem. Dzięki ci, słońce, że jesteś, że dajesz nam ciepło, światło i życie! Czy to rzymskie Saturnalia, czy chrześcijańskie Boże Narodzenie, ten czas dla mieszkańców naszej półkuli jest radosny. Wprawdzie idzie zima, ale dnia będzie już tylko przybywać! Czyż nie jest to prawdziwe pocieszenie? I czyż nie było nim zwłaszcza w czasach, gdy nie było jeszcze żarówek, ocieplanych domów i centralnego ogrzewania? Wielu z nas nie wierzy, że 2 tysiące lat temu żydowska dziewczyna urodziła Boga, i to będąc dziewicą. Ale to nie jest żaden powód, aby nie świętować Bożego Narodzenia. Nie miejmy kompleksów. Święta jako takie nie są monopolem religii monoteistycznej ani religii w ogóle. Święto to uroczysty stan czasu odmiennego, wzniosłego i niezwykłego z powodu tego, co dzieje się między ludźmi i w przyrodzie.
C
Świętość czasu wynika z jego etycznej i symbolicznej niezwykłości, a legendy o duchach i bogach w sposób wtórny tę niezwykłość starają się wyrazić i opowiedzieć. Nadchodzące astronomiczne święto w naszym klimacie odwołuje się do wielkiego dorocznego doświadczenia zimy, którą trzeba przetrwać wspólnie, w ciszy i spokoju, z nadzieją, że wystarczy sił oraz zapasów do wiosny. Warunkiem przetrwania jest pokój i harmonia między ludźmi. Zimą nie wolno się bić, bo przemoc zbiera w tym okresie żniwo podwójne. Dlatego nasi przodkowie zaklinali sami siebie, by zachować w każdej osadzie i w duszy każdego jej mieszkańca łagodność oraz pokój. Aura pokoju, którą w czas świąt roztacza wokół szaman czy kapłan, jak światło odstrasza groźne zwierzęta i złe duchy. Przestrzeń święta staje się nietykalna. Wyklucza przemoc,
złowiek – to brzmi dumnie. Poza nim nie mam bogów. Jestem humanistą. Za każdym razem, kiedy tzw. cywilizowane społeczeństwo wstrzykuje komuś truciznę, dusi gazem, wiesza, odcina głowę czy rozstrzeliwuje albo sadza na krześle i puszcza prąd, ginie cząstka człowieczeństwa. I nie chodzi tylko o skazanego zbrodniarza, który wszak wciąż pozostaje człowiekiem, ale o nas wszystkich, którzy dajemy na to przyzwolenie, cofając się w otchłań barbarzyństwa. Jestem socjalistą i często tęsknię za ruchem masowym, wielkim buntem uciśnionych. Ale jest pewien rodzaj tłumu, który nie powinien się nigdy gromadzić na ulicach. To tłum żądny krwi, farmerzy pragnący linczu, mieszczanie gromadzący się chętnie wokół gotowego do podpalenia stosu, czy zwolennicy stryczka, pikietujący więzienie, z maskami nienawiści zamiast twarzy. Taki i tylko taki tłum nazywam motłochem, boję się go i nienawidzę z całej duszy. Czy zatem jestem po stronie zbrodni? Przeciwnie, mój sprzeciw wobec odbierania życia drugiemu człowiekowi jest bardziej radykalny. Podobnie jak Karol Wojtyła i Desmond Tutu uważam za złe zabijanie w jakiejkolwiek, nawet zalegalizowanej prawnie formie. Kara to obrona społeczności przed agresją jednostek, ale nie zemsta. Obrona ta jest niedoskonała, bo zdarza się, że zbrodniarz może wyjść na wolność i powrócić na drogę przestępstwa. Zgoda. Istnieje takie ryzyko. Ale przecież po drugiej stronie tego bilansu są tysiące wyroków śmierci wykonanych na osobach, które już po tym, jak je w majestacie prawa zamordowaliśmy, okazały się niewinne.
System obrony przed przestępczością jest niedoskonały. Niedoskonałe jest też nasze społeczeństwo, stosunki społeczne, które każą milionom dzieci wyrastać w gettach biedy i przemocy. Śmierć na wojnie ulega banalizacji, śmierć dzieci jest czymś powszechnym w głodujących i objętych walkami etnicznymi obszarach Afryki. Na tej śmierci, na narkotykach, handlu bronią, wojnach zarabiają
czy – jak mawiali klasycy – „państwo jest komitetem wykonawczym interesów burżuazji”. Według CBOS powszechne jest w Polsce przekonanie, że różnice między biednymi i bogatymi są u nas zbyt duże – tak sądzi 91 proc. badanych. Skoro tak zdecydowana większość społeczeństwa tęskni za bardziej egalitarnym rozkładem dochodów, to dlaczego w tym akurat zakresie demokracja nie działa?
GŁOS WYKLUCZONYCH
Moja moralność patrycjusze światowego kapitalizmu, którzy zakładają sztywne togi i z nieskazitelnym poczuciem niewinności wydają wyroki śmierci, jakby sami nie mieli krwi na rękach. Poza niewielkim odsetkiem genetycznie uwarunkowanych schorzeń umysłowych zbrodnia wylęga się z krzywdy i nierówności. Często sprawca pocący się w celi śmierci jest jednocześnie ofiarą systemu. Konfucjusz twierdził, że w źle rządzonym państwie hańbą jest być bogatym. Idąc za tą myślą, nasz stosunek do setki najbogatszych Polaków, których listę publikuje co roku tygodnik „Wprost”, jest funkcją tego, jak oceniamy sposób rządzenia naszym krajem. Tymczasem działalność rządu źle oceniało 72 proc. badanych. Aby właściwie zrozumieć słowa Konfucjusza, wystarczy uświadomić sobie, że w źle rządzonym państwie władza jest sprawowana w imię bogatych i na rzecz bogatych, kosztem interesów reszty społeczeństwa
po co my to robimy, co się za tym kryje, to mimo wszystko róbmy to. Wszak nasi przodkowie też nie wiedzieli. Gdyby ich zapytać, co i po co świętują, odpowiedzieliby, że celebrują ludową legendę, mit, mówiący o szczególnym wydarzeniu owego świętego czasu gdzieś w dalekiej przeszłości. Ludzie niewierzący takiej opowieści nie mają. Mają jednak poczucie tradycji, które zastępuje im naiwną wiarę w legendę. Czasem zaś mają tylko zwykły owczy pęd, czyli bezwładne i pozbawione refleksji naśladownictwo. A czasem mają, w miejsce mitu, coś w rodzaju świadomości religioznawczej, będącej częścią czy aspektem kultury humanistycznej. I dobrze. Pozwólmy ludziom być sobą. Niechaj pobożny wspomina narodzenie Dzieciątka, niech „kulturowy katolik” oddaje się „kultywowaniu tradycji”, a intelektualista wspomina neolitycznych przodków lękających się długiej zimy. Najważniejsze, żeby był efekt. Czyli żeby było święto i żeby czas święty odstraszył złe moce, złą energię. Życzę wszystkim Czytelniczkom i Czytelnikom „Faktów i Mitów”, bez względu na ich wiarę czy jej brak, aby nadchodzący czas zimowego przesilenia, znany nam wszystkim jako Boże Narodzenie i Nowy Rok, był czasem świętym, w którym zgoda i miłość zwyciężają złość oraz urazę. Wiemy, że nie jest to łatwe. Trzeba się o to postarać. Postarajmy się więc! JAN HARTMAN
Bo bogaci nie podzielają tego poglądu. A zarazem – jak wynika z badań opublikowanych na łamach „Emotion” przez specjalistów University of California – im ktoś jest bogatszy, tym mniejszą wykazuje empatię. Najlepszym literackim wyrazem tej postawy jest scena z „Ziemi obiecanej”, gdzie polski fabrykant Borowiecki zapytany, co się stanie z dziećmi i rodzinami zwalnianych robotników, odpowiedział: „Niech zdychają!”. W takiej czy innej formie echa tego zawołania słyszymy dziś ciągle w wypowiedziach dziennikarskich celebrytów, polityków i dyżurnych ekonomistów stacji telewizyjnych. Biedni za pośrednictwem mediów żyją życiem bogatych. O życiu biednych ci drudzy są informowani w kontekście pijanych matek, które nie dopilnowały dzieci, bezdomnych, którzy zaprószyli ogień, czy chorych dzieci, na których operacje musimy dawać grosik, bo państwo ma to gdzieś. Z kolei politycy otaczają się biznesmenami i starają się naśladować ich styl życia i konsumpcji. W świecie, w którym jedyną skalą wartości jest pieniądz, mierzyć wysoko znaczy kupować drogie zegarki. A młodzi na śmieciowych umowach mają wedle słów byłej naczelnej „Przekroju” zaciskać zęby, zaciskać pasa i mierzyć do gwiazd. Spory ideowe zwykło się postrzegać jako walkę zwolenników i przeciwników równości. Tymczasem każdy projekt etycznej organizacji społeczeństwa odwołuje się do równości pod jakimś względem: praw i wolności, dochodów, pożytków, szans itd. Zasadniczy więc spór idzie nie o to, czy równość jest zła, czy dobra, lecz o to, w czym i pod jakim względem ludzie powinni być równi. PIOTR IKONOWICZ
Nr 51/52 (720/721) 20 XII 2013 r. – 2 I 2014 r.
RACJONALIŚCI
33
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Kto tu jest agentem?
Antoni Macierewicz był w rządzie Jarosława Kaczyńskiego odpowiedzialny za likwidację Wojskowych Służb Informacyjnych – polskiego wywiadu i kontrwywiadu. No to zlikwidował… Po pierwsze, niesłusznie negatywnie zweryfikowani wówczas pracownicy tych służb złożyli do prokuratury skargi przeciwko Macierewiczowi, gdyż uznali, że naraził ich na utratę pracy i dobrego imienia. Złożyli też do sądów wnioski o odszkodowanie. Jednak prokuratury odmawiają wszczęcia postępowań i umarzają wnioski, a sądy cywilne przeciwnie – zasądzają odszkodowania na koszt Ministerstwa Obrony Narodowej. Coś tu nie gra! Albo Macierewicz ma coś na sumieniu i powinien ponieść konsekwencje, albo nie, i wówczas odszkodowania dla pracowników WSI nie powinny być zasądzane. Może jednak być i tak, że ktoś w prokuraturze kryje posła PiS, i to może mieć związek z raportem o WSI. Jeśli tak, to sprawa jest też bardzo poważna i musi być wyjaśniona. Inna rzecz to skutki opublikowania tego raportu dla bezpieczeństwa polskich żołnierzy w Afganistanie. Trwała wówczas operacja wojskowa z udziałem polskiej armii, gdy Macierewicz likwidował służby. Trudno o większą lekkomyślność. Czy ówczesna śmierć niektórych naszych żołnierzy nie wynikała z braku osłony wywiadowczej? Bardzo dziwne jest też tłumaczenie raportu na język rosyjski. I to w jakimś wielce pospiesznym trybie. Po co
to było robione? Czy ujawnienie niektórych danych mogło wpłynąć na rozbicie polskiej siatki wywiadowczej na terenie Rosji? Pytań i wątpliwości jest znacznie więcej. Chociażby łatwość i liczba wydawanych certyfikatów dostępu do tych materiałów. Wyjaśnienie wszystkich okoliczności to zadanie dla służb specjalnych i być może dla komisji śledczej. Tylko czy będzie większość sejmowa zdolna ją powołać? Dziwi mnie lekceważenie tej sprawy przez premiera Donalda Tuska. Być może chroni w ten sposób niektórych swoich kolegów z PO. Trudno mi uwierzyć w tezę, że „ten typ tak ma”, czyli w opinię premiera o Antonim Macierewiczu. To nie kwestia nonszalancji i pobudliwości Macierewicza. To coś więcej. Na przykład kolejny dowód na brak przestrzegania procedur w Polsce. Choć faktem jest, że Antoni Macierewicz to człowiek dziwny. Któż normalny bowiem uciekałby z miejsca wypadku na wieść o śmierci prezydenta? Oto Antoni Macierewicz przybywa pociągiem do Smoleńska, tam zastaje go informacja, że była katastrofa i wszyscy nie żyją, a wśród nich był jego ukochany prezydent. Czy obowiązkiem byłego ministra MSWiA nie jest natychmiast udać się na miejsce katastrofy, a nie uciekać do pociągu? To tchórzostwo Macierewicza niczego nie usprawiedliwia, a jedynie wskazuje na nowe tropy do rozwikłania jego zagadki. JANUSZ PALIKOT
O wyższości nieświętych rodzin Przed nami święta, zwane Bożym Narodzeniem, i rok, zwany Nowym. Pisany koniecznie z dużej litery, bo nowe wydaje się lepsze, atrakcyjniejsze od starego. Przynajmniej przez kilka dni, bo jeszcze w styczniu Nowy robi się stary, czyli taki sam jak poprzedni. Nowe sito na kołek, stare sito pod stołek – mówi ludowa mądrość. A głupota podpowiada, że dotyczy to wszystkiego. Także ludzi. Stąd nie tylko szał zakupów, ale i obłędny kult młodości, brak szacunku dla starszych, wciąż nowe związki. Głównie małżeńskie, bo dają przywileje, których państwo, ze strachu przed Kościołem, odmawia wszystkim, którzy nie chcą lub nie mogą zawrzeć ślubu. Obojętne – kościelnego czy cywilnego. Brak prawnego uregulowania związków partnerskich ma ponoć służyć rodzinie, ale pozostaje tajemnicą biskupów (nie mylić z wiarą), w jaki sposób. Doświadczenia państw, w których takie związki są oficjalnie zawierane, nie dają podstaw do twierdzeń o ich zgubnym wpływie na małżeństwa i dzieci. Niewykluczone, że zblatowane z Kościołem państwo uważa dyskryminację części swoich obywateli za element polityki prorodzinnej. Zwłaszcza że innej nie prowadzi. Obraz Bożego Narodzenia, z szopką, słodkim żłóbkiem, Maryją, Józefem, Dzieciątkiem i klękającymi bydlątkami, choć od początku do końca nieprawdziwy, zaspokaja oczekiwania wiernych i utrwala uświęconą tradycję. Zwłaszcza oglądany po kilku głębszych, kiedy absolutnie wszystko wzrusza, a tym bardziej dobra nowina, że Bóg się rodzi i moc truchleje. Wprawdzie mało kto wie, co znaczy moc, a co truchleć, ale to akurat nie wadzi nikomu. Ważna jest bowiem wiara, nie wiedza. Dla wielu katolików Trójca Święta to Matka Boska, św. Józef i Jezus Chrystus. Też nikomu nie przeszkadza, bo dla Polaków od Boga Ojca ważniejszy jest sancto, choć nie subito JPII, diecezjalny biskup, a nawet proboszcz. Dla niektórych – święta brzoza smoleńska podstępnie ścięta i wrak tupolewa, który wciąż nie spoczywa na polskiej ziemi. Wieczny odpoczynek racz mu dać panie Macierewicz i Ojczyznę wolną racz nam wrócić panie Jarosław, Polskęzbaw, Kaczyński. W szczególny czas Bożego Narodzenia warto dokonać analizy interesujących relacji panujących w Świętej Rodzinie. Są one bowiem dość niezwykłe, nawet jak na dzisiejsze
czasy, a przede wszystkim zdecydowanie odbiegają od modelu rodziny zalecanego katolikom przez Kościół. Oto młoda dziewczyna zostaje zapłodniona przez Boga. W zasadzie żadna nowość, bo starożytni bogowie, tysiące lat przed Chrystusem, chętnie zabawiali się z atrakcyjnymi Ziemiankami. Nierzadko pod przybranymi postaciami, niekoniecznie mężczyzn. Efektem ich ulotnych miłości byli półbogowie herosi. Poczynani zazwyczaj ku obopólnej satysfakcji obojga przyszłych rodziców. W przypadku panny Marii doszło do cudownego, nienaturalnego, niepokalanego poczęcia bezdotykowego, co współcześnie jest najbardziej zbliżone do sztucznej inseminacji lub zapłodnienia in vitro, którym można się poddać, nie tracąc dziewictwa. Inna sprawa, po co je zachowywać, skoro błona dziewicza i tak nie wytrzyma próby porodu. Ciężarna panna Maria znajduje męża, aby mieć opiekuna dla siebie i dziecka. W odróżnieniu od współczesnych poszukiwaczek sponsora nie zamierza niczego mu w zamian dawać, co jest transakcją zdecydowanie nieekwiwalentną. Za dach nad głową, wikt i ojcowskie starania proponuje Józefowi białe małżeństwo, bo nie chce ani seksu, ani więcej dzieci (choć Biblia mówi o tym inaczej niż papieże). Po urodzeniu Jezusa pozostaje ponoć dziewicą… co gdyby traktować materialnie, byłoby albo oszustwem, albo pierwszym cudem Syna Bożego. Niewykluczone jednak, że jest to dziewictwo jedynie mentalne, duchowe, niczym uzdrowienia Bashobory na Narodowym. Żona Józefa czuje się niepokalana, bo nigdy nie zaznała mężczyzny, jak mawiali nasi przodkowie, którzy na mchu jadali. Dlaczego Maria wybrała tak nietypowy model małżeństwa i rodziny? Przyczyn może być kilka. Całkowity brak zainteresowania seksem, a nawet wyraźną niechęć do jego uprawiania, a także do innych zachowań erotycznych odczuwa może 1 proc. ludzkiej populacji. Niby niewiele, a jednak obecnie to 65 mln. Nie jest to zatem przypadłość aż tak niezwykła, żeby miała wynosić na ołtarze i tron Królowej Polski. Z kolei 7–10 proc. stanowią homoseksualiści. W krajach o nieuregulowanym statusie prawnym związków partnerskich, w których znaczna część społeczeństwa nie aprobuje miłości jednopłciowej, osoby LGBT zawierają fikcyjne małżeństwa, by nie budzić podejrzeń i wtopić się w nurt
heteroseksualnej poprawności. Czyżby takiej właśnie poprawności hołdowała panna Maria, zwana Maryją, dla odróżnienia od tysięcy zwykłych śmiertelniczek noszących to imię i wybierających bardziej standardowy model małżeństwa i rodziny? Maryjny model rodziny nawet na dzisiejsze, nowoczesne czasy jest dość kontrowersyjny. To białe małżeństwo wychowujące jedynaka niebędącego dzieckiem współmałżonka, czyli na przykład małżeństwo lesbijki i geja. Model Maryjny, mimo bałwochwalczego uwielbienia dla jego twórczyni, jest przez Kościół zdecydowanie potępiany w każdym aspekcie, czyli zachodzenia w ciążę przed ślubem, nienaturalnego poczęcia, posiadania tylko jednego dziecka i niewypełniania małżeńskiego obowiązku nieustannego płodzenia nowych katolików. O fikcyjnych małżeństwach homo z hetero nie wspominając. Kościół propaguje model dokładnie przeciwstawny: co rok prorok, ale dopiero po ślubie i po seksie bez przyjemności, za to z sakramentalnym mężem. W swoich naukach kler wynosi na piedestał wielodzietność, posiadanie jednego dziecka uznaje za egoizm, a jedynactwo za swoiste upośledzenie osobiste i społeczne. No i propaguje zasadę: Bóg dał dzieci, Bóg da na dzieci. Zalecanie niemaryjnego modelu rodziny przy równoczesnym maryjnym kulcie jest wyrazem niewiarygodnej obłudy Kościoła i jego czarnych urzędników. To oczywiście policzek dla Matki Boskiej, ale na szczęście dla Kościoła wierni tego nie dostrzegają. Święta Rodzina jest dla nich przedmiotem uwielbienia i kultu oraz niedoścignionym wzorem, choć żaden najprawdziwszy nawet katolik raczej nie chciałby się znaleźć w roli Józefa. Zaraz po labie Bożego Narodzenia następują kolejne okazje do biesiadowania, czyli sylwester i Nowy Rok. Dla odmiany niereligijne… oficjalnie, bo Krk każe zaczynać Nowy Rok w kościele. Nikomu nie przeszkadza, że data ta jest absolutnie umowna i dla milionów ludzi inna niż 1 stycznia, bo każda okazja jest dobra. Moim Kochanym Czytelnikom i Redakcji życzę zdrowia, szczęścia i pomyślności w końcówce 2013 roku oraz we wszystkich kolejnych latach. JOANNA SENYSZYN senyszyn.blog.onet.pl senyszyn.natemat.pl senyszyn.eu
34
Nr 51/52 (720/721) 20 XII 2013 r. – 2 I 2014 r.
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Zbieraj z księdzem po kolędzie! Macie w domu kostkę do gry? To rzucajcie! Można wygrać w dwóch kategoriach: 1. Kto zbierze więcej na tacę. 2. Kto z pełną tacą szybciej dojdzie do kościoła.
Przychodzi do knajpy facet i mówi do kelnera: – Setka i zakąska. Kelner przynosi, gość wypija, przekąsza i mówi: – Chciałbym zapłacić. Kelner na to: – Nic pan nie płaci, to na koszt firmy. Na następny dzień facet przyszedł i zamówił dwie setki, a do tego zakąskę. Chciał zapłacić, ale kelner znów odpowiedział, że to na koszt firmy. Gość więc wybrał się w niedzielę z całą rodziną do tej restauracji. Zjedli wykwintny obiad, po obiedzie dzieci zjadły deser, małżonka wypiła wino, a on zamówił pół litra. Kiedy przyszło do płacenia, kelner odmówił przyjęcia zapłaty, twierdząc, że to wszystko na koszt firmy. Gość nie wytrzymał i pyta: – Panie, piję i jem tutaj już trzeci dzień i jeszcze za nic nie zapłaciłem. Może mi pan to wyjaśnić? – To jest bardzo proste – odpowiada kelner. – Widzi pan pod tamtą palmą tego pana i tę panią? – Tak, widzę. – No widzi pan. To jest moja żona, a ten pan to mój szef. On pieprzy moją żonę, a ja jego interesy. ~ ~ ~ – Cześć! Mateusz? – Cześć! No Mateusz, a kto pyta? – Twoja dziewczyna to Anka, tak? – No tak, a co? – Ty jej kupujesz tabletki antykoncepcyjne? – No tak, ale o co chodzi i kim jesteś? – Nieważne… Ja tak tylko... Podziękować ci chciałem.
Rebus 1
Rebus 2 Rozmawiają trzy bociany. Pierwszy mówi: – Ja to cały tydzień latałem nad jednym domem. – I co? – Urodziła się dziewczynka. – A ja – mówi drugi – 2 tygodnie latałem nad chałupą. – I co? – Urodził się chłopczyk. Na to trzeci: – A ja 3 tygodnie latałem nad plebanią. – I co?! I co?! – Ale mieli pietra!
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 49/2013: „Podkładał mi prezent i walnął kolanem w szafkę”. Nagrody otrzymują: Bernadetta Góral z Bydgoszczy, Waldemar Kostrz z Łasku, Helena Cencelewicz z Gorzowa Wielkopolskiego. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce.
Nr 51/52 (720/721) 20 XII 2013 r. – 2 I 2014 r. Dla ułatwienia ujawniono wszystkie litery K występujące w krzyżówce, a objaśnienia podano zgodnie z kolejnością alfabetyczną odpowiadających im słów, uwzględniając ich długość.
Ż
50
A
Y Ł
75
A
K A
118
K
J
N
99
T
M
43
I
20
Z
105
O
A Ł
78
A
147
S
47
63
A
B
80
U
A
57
F
L E
71
O
K
A
N
144
I
U
O
10
A
E
160
A
82
N
O M
28
E K
40
– – – –
L
W
14
162
K
36
Ó
D
U
P
103
L
O
167
52
I
E
N
35
I
K
134
94
K
E
M
A
B
I
90
M
O
139
U
A
S
66
T
R
O W
Z
A
K
I
74
E
169
A
T
5
T
R
O
101
Y
18
L
92
I
113
O
S
P
R
Y
D
123
Ż
N
G
R Ć
E
Ł
R
91
E 45
A
159
M
A
157
Ś
S
97
173
L I
60
I
T
145
104
58
Ó
15
B
W
U
3
K
F
A
A
Ł
Ł
I
95
24
L
E
B
51
B
C
A
A
D
S
E
P
A
150
98
D
129
K
N
R S
P
A
U
M
19
I
93
149
161
W
E
42
112
H
H
136
83
K L
A
R
172
K
U M
I
D
124
E
153
C
A
48
69
C
156
P
B
I
116
Z
96
Ę
158
U
151
R
6
175
A
46
M
B
142
I
77
U K
R
6-literowe: – frontowa zniewaga – dziewczyna jak anioł – liczy się dla wilczycy – gdy w nim pani kroczy, widać tylko oczy – dzik bez ogłady – zapalenie z uczuleniem – uwiedziona przez byka ojczyzna Niemca i Duńczyka – gdy bokser ściska boksera, aż dech zapiera – tam tłum marynarzy gwarzy – i babę, i dziada zbada – przy parkiecie ją znajdziecie – z nim w spożywczym cały dział – na pokaz – stoi na rynku z prysznicem – dzielenie na politycznej scenie
R
117
C
11
J
111
Ę Ę
T
64
A K
Z
146
J
65
S
K S
I
56
Ę
68
88
I
67
A
U
140
70
K
wiązały na polu chłopki UFO w Katowicach kolęduje z kosą w ręku wpłata przed licytacją fiata papierowy strój
7-literowe: – ta spinka ratuje, gdy coś się pruje – impuls szczery do kariery – kara dla grzesznika, gdy za bardzo fika – koń dla Jana Sebastiana – co do trucia ma Janek? – stawka krótsza niż życie – w pracy zamiata kawałek świata – myśli o sobie, nie o tobie – państwo w państwie – lana do nissana – dekoracyjna tkanina z lin – ma mleko pod nosem – Lalki imię – o komnacie w małej chacie
– – – – – – – – – – – – – – – – – –
G
170
N
E
A
Ł
U
O
2
S
61
T C
S
7
A
Z
130
A O
R Y
U
44
S
31 72
R
M
N
126
D
O
135
Z
120
N
R
A
132
G E
K
O
106
K
127
A
A
Y
54
I
R
38
A L
O
25
E
B
K
O
13
128
F K
B
R
A
O E
121
C A
– – – – –
76
152
49
37
K A
N
S
A
Ż
A
O
I
A
R K
A
Ą
B Y
Ż
A
G
A
E
Ó
29
odkładają się ze złem rechoczą przy praniu to nim osa krzywdę robi naczynko z krwią i haczykiem
B
A
Ó W
D
K
D O
Ó
K
122
C
K
L
165
J
M
41
M
E
O
Ó W 22
163
12
T
U
O
H
Z
Y
100
E
A
B
R
O
33
A
K
32
Z
N
C
O
59 55
85
Y
I
S I
N
N
119
C
Ź
L
D I
S
R
K
C
C 34
Y
A
N
A
A N
E
P
E 23
A
K
E
102
L
84
4
K
C
R
O A
A
Ł
C N
73
I
Ł
L
P
A
T
107
A
I
C
A
Z
M
S
174
K
N
110
K
137
R
W
26
R
R
A
A I
1
Ę
L
K
A 115
148
E
O O
114
A
T
16
62
U
Ł
K
168
N O
E
R W
I D
I
131
125
L
21
R
N
A
171
B
Z
D
T
9
A
A 164
39
K
Ł
53
G
E
E
R
J
A
K O
30
Ą
Z
155
U U
G
Z
R
Ż
143
138
A
81
O
L
T O
Ż E
Ą
A 89
E
G
M
K
O
166
133
B 86
R
L
U
L
I N
A
A
E
O
S
27 17
B
A
I
Z
D
4-literowe: – co cennego jest w szpagacie? – koledzy po nim robią to samo – pan od lady – przerwy w pokładzie – to szkło zrobi z igły widły – otacza bohatera jak tłum wielbicieli – bank bez okienek – świńskie mordy 5-literowe: – Hitler – taka ulica może zachwycać – Indianin w drapaczu – obróbka kawałka, z żarna – nieważna moda, tej tkaniny zawsze szkoda – niemoralne grzęzawisko – reklama na stronie – niejedna w tęczy – kłamstwo na resorach – nada się na cukier z braku – niejeden cmok przy skoku w bok – plamy na jaguarze – wygląda jak skóra z jaszczura – mieszkanie na kasztanie – ostatni do zapięcia – robi gul-gul – mają cykliści powyżej uszu – na drodze lub piłkarskiej nodze – pozycja „na narciarza” – lalkowaty picuś-glancuś – lecą, gdy czas płynie – rozkłada się na plaży – sąd błyskawiczny – jest zawsze na luzie – fregata po latach – ananas zasługujący na zapuszkowanie – skacze po drzewach na Jawie – to marzenie się nie spełni – o tunerze tworzącym wieżę – spec na wiec – co daje motor? – między Chinami a Indiami – ma nosa do slalomu w Zakopanem – dochód z pałacu – komputerowa odnowa – do tej zupy się rozbiera – góral z dzwonkiem – koniec kurczaka – pozostałości posiadłości – mają z kremem dziurki – w lecie skazane na stanie – masz to we krwi – granie z Hawraniem – małpiszon de Zoo – ciężar na karku – powiększa rozmiar piersi, lecz tylko na chwilę – ledwo widoczny za Rysami – tego sprzętu z pola złodziej nie ukradnie
141
U
79
3-literowe: – a z krzyżykiem – powtórka na życzenie – puszcza w soborze – wielbiciel w skafandrze – co może łączyć alfę z omegą? – Kali ją kochać – odrobina materii w smole – październikowy motyl – kurz i już – biegnie obok szosy – wuj z Ameryki – czasem połączony z chrapaniem – do picia, na półce w sklepie, w Sokółce – nie może zginąć pod pociągiem – od powodzi nas odgrodzi – musiał unikać szmalcownika
B
35
KRZYŻÓWKA ŚWIĄTECZNA
S
154
Ł
109
8
Y
108
E
Ó T
T
T
87
U A
S
częściami z wałkami z tych podań goli nie będzie Anonimowe dzieło pełny w pełni pełen księży niewiasta na tronie miasto Jezusa, skąd za młodu się nie ruszał Wanda go nie chciała wartość na papierze marynarski ścieg pyszna wołowina nie dla wegetarianina rozstanie z bratem przekładaniec z drewna wytapiają kucharki tu się wyżyjesz na dywanie pajacyk z karbonu za co płacą trębaczom? punkt wyjściowy, początkowy żeby robić kanty, potrzebuje prądu
Litery z ponumerowanych pól utworzą rozwiązanie – APEL NOWOROCZNY
TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępca red. naczelnego: Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 639 85 41; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 630 72 33; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna – 52 zł za I kwartał 2014 r., 104 zł za I połowę 2014 r., 204 zł za cały 2014 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS Sp. z o.o., 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł za I kwartał 2014 r., 104 zł za I połowę 2014 r., 204 zł za cały 2014 r.; b) RUCH S.A.: Zamówienia na prenumeratę w wersji papierowej i na e-wydania można składać bezpośrednio na stronie www.prenumerata.ruch.com.pl. Ewentualne pytania prosimy kierować na adres e-mail:
[email protected] lub kontaktując się z Telefonicznym Biurem Obsługi Klienta pod numerem: 801 800 803 lub 22 717 59 59 – czynne w godzinach 7.00–18.00. Koszt połączenia wg taryfy operatora. 3. Prenumerata elektroniczna: a) informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl/presssubscription/. Prenumerator upoważnia firmę BŁAJA News Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. b) www.egazety.pl 4. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hübsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326, http://www.prenumerata.de. 5. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 6. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.