Sandra Field Milioner i artystka
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Najgorsze, mys´ lała potem Jenessa Strathern, z˙ e nic jej nie ost...
5 downloads
17 Views
507KB Size
Sandra Field Milioner i artystka
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Najgorsze, mys´ lała potem Jenessa Strathern, z˙ e nic jej nie ostrzegło, kiedy zadzwonił telefon tamtego pogodnego majowego wieczoru. Nic nie kazało jej zignorowac´ dzwonka, nie podpowiedziało, by uciekła z domu i ukryła sie˛ ws´ ro´ d hortensji. To tyle, jes´ li chodzi o kobieca˛ intuicje˛. Włas´ nie skon´ czyła prace˛, bo s´ wiatło słabło, a kon´ czyła juz˙ obraz i nie chciała ryzykowac´ błe˛do´ w. Starła plamy szkarłatu alizarynowego z palco´ w poplamiona˛ szmatka˛ i podniosła słuchawke˛. – Halo? – Czes´ c´ , Jen – odezwał sie˛ głos jej brata. – Masz chwile˛? Us´ miechne˛ła sie˛ i opadła na najbliz˙ sze krzesło. Travis Strathern, starszy od niej o szes´ c´ lat, mieszkał w Maine z z˙ ona˛ Julie i trzytygodniowa˛ co´ reczka˛ Samantha˛. – Jasne – zapewniła. – Co u ciebie? Czy raczej co u Samanthy? – Chcesz powiedziec´ , z˙ e ja sie˛ nie licze˛? – Ona jest milsza. – Fakt. Wiesz, z˙ e potrafi mnie trzymac´ za palec i us´ miechac´ sie˛ ro´ wnoczes´ nie? Niewiarygodne, co? Travis był lekarzem z całym mno´ stwem tytuło´ w, specjalista˛ od choro´ b tropikalnych. – Włas´ nie z jej powodu dzwonie˛. Za trzy tygodnie
6
SANDRA FIELD
wyprawiamy chrzciny i chcemy, z˙ ebys´ została matka˛ chrzestna˛. – To słodkie – odparła Jenessa wzruszona. – Ale wiesz, z˙ e zupełnie sie˛ nie znam na niemowle˛tach? W szpitalu bałam sie˛ wzia˛c´ Samanthe˛ na re˛ce. – Nauczysz sie˛ – zapewnił brat. – Zreszta˛ szybko uros´ nie. Wie˛c przyjedziesz? Jenessa zawahała sie˛. – Gdzie wyprawiacie uroczystos´ c´ ? – Wiedziałem, z˙ e spytasz. W Manatuck, u taty i Corinne. Ale przyjedz´ , Jen... najwyz˙ szy czas zakopac´ topo´ r wojenny, nie sa˛dzisz? Powinna sie˛ zgodzic´ i nie ranic´ uczuc´ Travisa. W dziecin´ stwie go uwielbiała, teraz – kochała i szanowała zarazem. Poza tym wiele mu zawdzie˛czała i naprawde˛ lubiła Samanthe˛. Co z tego, z˙ e chrzciny be˛da˛ na wyspie Manatuck? Przez pare˛ godzin z pewnos´ cia˛ da rade˛ traktowac´ przyzwoicie Charlesa Stratherna, nawet jes´ li zwykle unika go jak zarazy. Lecz gdy otwierała usta, by sie˛ zgodzic´ , brat dodał: – Jest jeszcze jeden powo´ d, z˙ ebys´ przyjechała. Na ojca chrzestnego zaprosilis´ my Bryce’a Laribee, mojego kumpla ze szkoły. Pamie˛tasz go? Kolory odpłyne˛ły z twarzy Jenessy, serce zacze˛ło jej walic´ jak młotem. Mrukne˛ła cos´ niewyraz´ nie, zaciskaja˛c palce na gładkim plastiku. Travis, nies´ wiadomy jej reakcji, mo´ wił dalej: – Chyba nigdy sie˛ nie poznalis´ cie, chociaz˙ przyjaz´ ´ wietny facet, na pewno go nimy sie˛ od dziecin´ stwa. S polubisz. Travis sie˛ mylił: Jenessa poznała Bryce’a. Kiedys´ ,
MILIONER I ARTYSTKA
7
wiele lat temu. A uczucie, jakim go darzyła, trudno byłoby nazwac´ sympatia˛. O tym nie zamierzała jednak mo´ wic´ bratu. Niekto´ re sprawy lepiej trzymac´ w tajemnicy, a wieczo´ r w ło´ z˙ ku z Bryce’em Laribee z pewnos´ cia˛ do takich nalez˙ ał. Musiała wie˛c skłamac´ . Nie zamierzała nigdy wie˛cej ogla˛dac´ Bryce’a, lecz o tym ro´ wniez˙ nie mogła powiedziec´ Travisowi. – Jen? Jestes´ tam? Rozpaczliwie zebrała mys´ li. Musi sie˛ jakos´ z tego wypla˛tac´ . – Travis, strasznie mi przykro... – zacze˛ła najbardziej przekonuja˛cym tonem – ale nie dam rady. Do Maine jest kawał drogi, a ja mam w Bostonie wernisaz˙ na pocza˛tku czerwca. W Morden Gallery, wie˛c wiesz, co to znaczy. – U Mordena? Robisz kariere˛. Nie była tego taka pewna, lecz odparła tylko: – Chca˛ miec´ dwadzies´ cia obrazo´ w. Jes´ li pojade˛ do Maine, strace˛ trzy czy cztery dni, a na to nie moge˛ sobie pozwolic´ . Zapadła cisza, po czym Travis odezwał sie˛ tonem, kto´ ry rzadko u niego słyszała: – Nie bujasz, siostro? Na pewno nie chodzi o Charlesa? Wiesz, z˙ ebym to zrozumiał, trudno go nazwac´ idealnym ojcem. – Na pewno – odparła szybko, zadowolona, z˙ e moz˙ e powiedziec´ prawde˛. – Dwanas´ cie lat pracowałam na taka˛ szanse˛ jak ta wystawa i nie chce˛ jej stracic´ . Bryce’a poznała takz˙ e przed dwunastoma laty, na pierwszym roku w Columbia School of the Arts, przypomniała sobie z nagłym dreszczem. Miała wtedy siedem-
8
SANDRA FIELD
nas´ cie lat. Z wypraktykowana˛ łatwos´ cia˛ odsune˛ła od siebie mys´ li o tamtym spotkaniu i jego konsekwencjach. – Wiesz, jak bardzo lubie˛ Samanthe˛, a to najwaz˙ niejsze, prawda? – Julie be˛dzie rozczarowana. Na naszym s´ lubie tez˙ sie˛ nie zjawiłas´ . Bryce pełnił wtedy honory druz˙ by. Przeklinaja˛c dzien´ , kiedy zobaczyła w Columbii zaproszenie na jego wykład, zapewniła: – Obiecuje˛, z˙ e po wernisaz˙ u przyjade˛ was odwiedzic´ . To znaczy, jes´ li nie zerwiecie ze mna˛ stosunko´ w. – Daj spoko´ j, wiesz, z˙ e tego nie zrobimy. A moz˙ e opłace˛ ci bilet na samolot? W ten sposo´ b załatwiłabys´ wszystko w cia˛gu jednego dnia. – Jestem wam juz˙ winna zbyt wiele pienie˛dzy. Nie ma mowy. – To prezent, Jen. Bez z˙ adnych zobowia˛zan´ . – Nie moge˛, Travis. Po prostu nie moge˛. Zapadła długa cisza. – W takim razie musisz przyja˛c´ tytuł matki chrzestnej in absentia. Bo nie chcemy nikogo innego – stwierdził Travis. Łzy zapiekły ja˛pod powiekami. Matka Jenessy uciekła do Francji wkro´ tce po jej urodzeniu, a ojciec robił, co w jego mocy, by wykorzenic´ u co´ rki niezalez˙ nos´ c´ . Ro´ wnoczes´ nie faworyzował jej brata bliz´ niaka, Brenta. Do dzis´ dnia Jenessa i Brent byli sobie niemal obcy. Jedyne oparcie znajdowała w Travisie, wie˛c cierpiała, z˙ e musi go teraz zawies´ c´ . Lecz wtedy, w pokoju hotelowym, Bryce upokorzył ja˛
MILIONER I ARTYSTKA
9
jak nikt w z˙ yciu. Nie ma mowy, by stane˛ła z nim twarza˛ w twarz. – Samantha duz˙ o przybrała na wadze? A Julie nie zarywa nocy? Travis zacza˛ł opowiadac´ . Jenessa opisała mu ze swej strony szczego´ ły kontraktu z galeria˛; z ulga˛ odkładała słuchawke˛. Kolejny raz unikne˛ła spotkania z Bryce’em Laribee, lecz cena była wysoka: w głe˛bi czuła narastaja˛cy gniew. Na niego? Czy na te˛ młoda˛ kobiete˛, kto´ ra˛ była dwanas´ cie lat temu – tak wraz˙ liwa˛ i tak bardzo podatna˛na zranienie? Po´ z´ nym popołudniem naste˛pnego dnia pracowała w warzywniku. Ukryty na tyłach jej niewielkiego domu, stanowił spokojne miejsce, ska˛pane w słon´ cu i pełne brze˛czenia pszczo´ ł. Wiatr szeles´ cił ws´ ro´ d wysokich klono´ w wyznaczaja˛cych granice jej posiadłos´ ci. Rano skon´ czyła obraz. Był doskonały technicznie, podobnie jak wszystkie – słoneczna scena, kryja˛ca w sobie atmosfere˛ nieokres´ lonego zagroz˙ enia. Tej nocy spała z´ le, s´ nia˛c o dzieciach krzycza˛cych na klifach Manatuck i bracie odwracaja˛cym sie˛ do niej plecami w pustej galerii. I, naturalnie, o Brysie. Gdyby tylko nie zauwaz˙ yła tamtego zaproszenia na wykład... Pierwsze rzuciło sie˛ jej w oczy nazwisko: Bryce Laribee. Najlepszy przyjaciel jej uwielbianego brata, geniusz komputerowy, kto´ ry dorobił sie˛ miliono´ w. Tytuł wykładu niewiele jej mo´ wił – cos´ o programowaniu; za to jego zdje˛cie sprawiło, z˙ e stane˛ła jak wryta. Ge˛ste blond włosy, szare przeszywaja˛ce oczy, wyraziste rysy. Palce az˙ ja˛
10
SANDRA FIELD
swe˛działy, z˙ eby naszkicowac´ ten zdecydowany podbro´ dek, mocno zarysowane szcze˛ki i szerokie kos´ ci policzkowe. Nieprzyste˛pna twarz przycia˛gała ja˛ jak magnes; instynkt malarki podszeptywał, z˙ e musi go zobaczyc´ w naturze. Portret olejny, pomys´ lała nagle. Głowa i ramiona. Chociaz˙ niewiele miała dos´ wiadczenia w tej technice, była prawie pewna, z˙ e jej sie˛ uda. Nagle us´ wiadomiła sobie, z˙ e gapi sie˛ na zdje˛cie niczym zakochana nastolatka. Naste˛pnego dnia, nic nikomu nie mo´ wia˛c, poszła na wykład i zaje˛ła miejsce daleko w głe˛bi, ska˛d mogła go obserwowac´ , sama nie be˛da˛c widziana. Stał w pełnym s´ wietle przy pulpicie; wygla˛dał znacznie lepiej niz˙ na fotografii. Musiała go przynajmniej naszkicowac´ . Musiała. Lecz pocia˛gał ja˛ nie tylko jego wygla˛d. Jego dz´ wie˛czny baryton sprawiał, z˙ e dreszcz przebiegał jej po plecach; bawiło ja˛ jego poczucie humoru, a obrazowe poro´ wnania sprawiały, z˙ e niemal rozumiała, o czym mo´ wi. Po wykładzie odbywało sie˛ skromne przyje˛cie. Ukryła sie˛ w tłumie i czekała, az˙ zrobi sie˛ luz´ niej. Od pierwszej chwili postanowiła nie przyznawac´ sie˛, z˙ e jest siostra˛ Travisa: gdyby me˛z˙ czyzna wiedział, z˙ e Jenessa ma dopiero siedemnas´ cie lat, nie traktowałby jej powaz˙ nie. Kiedy Bryce podszedł do baru po kolejnego drinka, zbliz˙ yła sie˛ i choc´ serce biło jej mocno, rzuciła z pozorna˛ swoboda˛: – Nazywam sie˛ Jan Struthers, studiuje˛ malarstwo. Moge˛ panu postawic´ naste˛pnego drinka? Chciałam pana naszkicowac´ . Zmierzył ja˛ nieprzeniknionym spojrzeniem. Przełkne˛-
MILIONER I ARTYSTKA
11
ła z trudem s´ line˛. Lecz było juz˙ za po´ z´ no, by sie˛ wycofac´ , a ona nigdy nie nalez˙ ała do tcho´ rzy. Przyjrzał sie˛ jej bez pos´ piechu. Wiedziała, co widzi: postawione na z˙ el włosy o kon´ cach zafarbowanych na pomaran´ czowo, ostry makijaz˙ , fioletowe szkła kontaktowe i wyzywaja˛cy sko´ rzany stro´ j, sugeruja˛cy wie˛ksze dos´ wiadczenie w sprawach seksu, niz˙ w rzeczywistos´ ci posiadała. Pierwszy raz poz˙ ałowała, z˙ e tak bardzo uległa modzie. Powinna była sie˛ ubrac´ bardziej konwencjonalnie. Jakby na potwierdzenie Bryce us´ miechna˛ł sie˛ rozbawiony. – Sama wygla˛dasz jak dzieło sztuki. Spojrzała znacza˛co na jego szyty na miare˛ garnitur i idealnie dobrany krawat. – Pan włoz˙ ył swo´ j mundurek, a ja swo´ j. – Two´ j jest zabawniejszy. – Oba ukrywaja˛, kim jestes´ my naprawde˛. – Wie˛c jestes´ my do siebie podobni? Zagryzła warge˛, nie wiedza˛c, do czego on zmierza. – Tego nie powiedziałam. – A jaka˛ konkretnie cze˛s´ c´ mnie chciałabys´ naszkicowac´ ? Zarumieniła sie˛ i natychmiast poczuła gniew. – Dobry artysta idzie za głosem instynktu – rzuciła lekko. – Pozostaje otwarty na okolicznos´ ci? – Włas´ nie. Błysk w jego oczach sprawił, z˙ e zmie˛kły jej kolana. Choc´ była jeszcze dziewica˛ – rzadkos´ c´ ws´ ro´ d studentek – s´ wietnie zdawała sobie sprawe˛, do czego zmierza rozmowa.
12
SANDRA FIELD
– Musze˛ sie˛ poz˙ egnac´ z organizatorami – odparł. – Moz˙ esz zaczekac´ pare˛ minut? – Zatemperuje˛ oło´ wki – rzuciła bezczelnie. Rozes´ miał sie˛, błyskaja˛c ze˛bami. – Zaraz wracam – obiecał. Dopiła duszkiem wino. Zasugeruje kawe˛ w jakiejs´ restauracji albo barze, ws´ ro´ d innych ludzi. Be˛dzie bezpieczna. Nie czuła sie˛ bezpieczna. Widziała w wyobraz´ ni kaz˙ dy szczego´ ł jego twarzy: ciemne z´ renice, stanowcza˛ linie˛ szcze˛ki, pełne, zmysłowe usta. Go´ rował nad nia˛ wzrostem, sprawiaja˛c, z˙ e czuła sie˛ krucha i kobieca. Co sie˛ ze mna˛ dzieje? – pomys´ lała bezradnie. W tym momencie Bryce ruszył w jej strone˛ i nagle zdała sobie sprawe˛, z˙ e powinna uciekac´ gdzie pieprz ros´ nie. Nigdy nie be˛dzie bezpieczna w jego towarzystwie. Lecz zaledwie pare˛ miesie˛cy wczes´ niej uciekła z domu, ida˛c za głosem instynktu, kto´ ry kazał jej samej wykuwac´ swo´ j los. Czemu miałaby teraz unikac´ ryzyka? Opanowała sie˛ i spytała: – Jest pan goto´ w? – Mam wynaje˛ty samocho´ d. Chodz´ my. – Nie obawia sie˛ pan, z˙ e zobacza˛ nas wychodza˛cych razem? Unio´ sł brwi. – Nie obchodzi mnie, co mys´ la˛ inni. Uja˛ł ja˛ pod ramie˛; poczuła fale gora˛ca rozchodza˛ce sie˛ od jego dłoni po całym jej ciele. – Doka˛d po´ jdziemy? – spytała niepewnie. – Moz˙ e do jakiegos´ baru, pod warunkiem z˙ e nie be˛dzie tam zbyt ciemno.
MILIONER I ARTYSTKA
13
– Sa˛dziłem, z˙ e pojedziemy do mojego hotelu – odparł. – W ten sposo´ b nikt nam nie be˛dzie przeszkadzał. – Chce˛ pana narysowac´ , to wszystko! – Naprawde˛, Jan? Znajdowali sie˛ na pustym korytarzu; unio´ sł re˛ke˛ i delikatnie przesuna˛ł palcami po jej wargach, po aksamitnym podbro´ dku. Otwarła szerzej oczy, kiedy kaz˙ dy nerw w jej ciele przebudził sie˛ do z˙ ycia. – Pod ta˛ tapeta˛ jestes´ zdumiewaja˛co ładna – powiedział cicho. On naprawde˛ tak mys´ li, us´ wiadomiła sobie. To wykraczało daleko poza flirt. Pragna˛ł jej. Bryce Laribee, geniusz i milioner, pragna˛ł jej, Jenessy Strathern, siedemnastoletniej dziewczyny. Uciekaj, Jenessa. – Zostawiłam szkicownik w sali – powiedziała szybko. Rozes´ miał sie˛. – Musze˛ przyznac´ , z˙ e takiej wymo´ wki jeszcze nie słyszałem. Wie˛c sa˛dził, z˙ e kłamała od samego pocza˛tku... jak on s´ mie? – Opowiedz mi o sobie – cia˛gna˛ł tymczasem. Z energia˛, kto´ ra ja˛ zaskoczyła, odpowiedziała: – Chce˛ malowac´ to, co dla mnie waz˙ ne. Is´ c´ za głosem własnego instynktu, mojego wne˛trza. Niewaz˙ ne, jes´ li to niemodne i sie˛ nie spodoba. Umilkła nagle, z˙ ałuja˛c, z˙ e sie˛ w ogo´ le odezwała. – Interesuja˛ce – stwierdził. – Stosujesz te same zasady w z˙ yciu uczuciowym? Nie miała z˙ adnego z˙ ycia uczuciowego – do dnia gdy
14
SANDRA FIELD
poznała najlepszego przyjaciela swojego brata. Bryce stał stanowczo zbyt blisko. A moz˙ e oszukiwała sama˛ siebie, wmawiaja˛c sobie, z˙ e chodzi jej o obraz? Moz˙ e naprawde˛ chodziło o seks? Zaschło jej w ustach. – Mys´ le˛, z˙ e zapragne˛łam cie˛ w chwili, kiedy zobaczyłam twoje zdje˛cie. – Jestem bardzo bogaty – rzucił ironicznie. Oburzona, cofne˛ła sie˛ o krok. – Nie chodzi mi o twoje pienia˛dze! Nawet o nich nie pomys´ lałam. Długa˛ chwile˛ przygla˛dał sie˛ jej zwe˛z˙ onymi oczami. – Nie kłamiesz. Przyjechała winda; drzwi sie˛ rozsune˛ły. – Zdziwiłabys´ sie˛, jak wiele kobiet widzi tylko moje pienia˛dze. – Ja do nich nie nalez˙ e˛ – odparła nieuste˛pliwie. – W takim razie przepraszam. – Naprawde˛? – spytała. – Czy tylko tak mo´ wisz? – Jakie to ma znaczenie? To ma byc´ przygoda na jeden wieczo´ r, a nie zwia˛zek na reszte˛ z˙ ycia – odparł z irytacja˛. Przygoda na jeden wieczo´ r. Jakz˙ e tanio to zabrzmiało. – Nigdzie z toba˛nie ide˛ – rzuciła gniewnie. – Naprawde˛ chciałam cie˛ narysowac´ ... to nie był podryw. – Przeprosiłem. – Uja˛ł ja˛ za ramie˛ i wyprowadził z windy. – Czego chcesz wie˛cej? Z nagła˛ niecierpliwos´ cia˛ obja˛ł ja˛, przycisna˛ł do siebie i pocałował. Jego pragnienie, bezwzgle˛dne i władcze, sprawiło, z˙ e jej gniew gdzies´ znikna˛ł, zasta˛piony przez zupełnie nowe dla niej odczucie – pierwotna˛ namie˛tnos´ c´ . Zatone˛ła w niej, przywarła do me˛z˙ czyzny całym ciałem,
MILIONER I ARTYSTKA
15
odwzajemniaja˛c pieszczote˛. Z mieszanina˛ zaskoczenia i rozkoszy us´ wiadomiła sobie, z˙ e pragnie dac´ mu to, czego on od niej z˙ a˛da. Bryce wypus´ cił ja˛ nagle i mrukna˛ł: – Samocho´ d czeka. Chodz´ my. Jenessa chwiejnie poda˛z˙ yła za nim, czuja˛c, z˙ e ten jeden pocałunek nauczył ja˛wie˛cej o władzy, jaka˛ma nad nia˛ten me˛z˙ czyzna, niz˙ mogłaby sobie wyobrazic´ . Oszołomiona, oczarowana, porwana namie˛tnos´ cia˛. Jeszcze dziesie˛c´ minut temu nie uwierzyłaby, z˙ e cos´ takiego jest moz˙ liwe. Bryce otworzył jej drzwi srebrnego mercedesa i bez słowa wyjechał z parkingu. Zre˛cznie manewruja˛c w ruchu ulicznym, jak gdyby nigdy nic podja˛ł rozmowe˛: – Jest cos´ , co powinnas´ wiedziec´ . Jutro rano lece˛ na wschodnie wybrzez˙ e, a potem do Singapuru. Nie angaz˙ uje˛ sie˛ uczuciowo i zawsze uz˙ ywam zabezpieczenia. Cos´ w tonie jego głosu rozzłos´ ciło Jenesse˛. – Celowo starasz sie˛ byc´ nieromantyczny? – Wyjas´ niam, jak sie˛ sprawy maja˛. Jes´ li ci sie˛ nie podoba, moz˙ esz sie˛ jeszcze wycofac´ . Postawie˛ ci drinka i rozstaniemy sie˛ bez urazy. Mimochodem podsuna˛ł jej wymo´ wke˛ pozwalaja˛ca˛ wybrna˛c´ z sytuacji. Potem jednak przypomniała sobie pocałunek, kto´ ry obudził w niej kobiete˛ s´ wiadoma˛ własnej mocy. Jak mogłaby od tego uciekac´ ? – Bezpieczen´ stwo to moja pierwsza zasada – rzuciła lekko tylko drz˙ a˛cym głosem. – Doskonale. A druga? Tym razem nie musiała kłamac´ . ˙ e nikt, absolutnie nikt, nie ma prawa kontrolowac´ – Z mojego z˙ ycia.
16
SANDRA FIELD
– Wie˛c nadajemy na podobnych falach. Wyprostowała sie˛ na fotelu, staraja˛c sie˛ opanowac´ dreszcze. Pro´ bowała przekonac´ sama˛siebie, z˙ e uda sie˛ jej chociaz˙ w pewnym stopniu kontrolowac´ to, co nasta˛pi w pokoju hotelowym Bryce’a. A jes´ li sie˛ myli?
ROZDZIAŁ DRUGI
Drgne˛ła nerwowo na dz´ wie˛k klaksonu. W pracowni polegała w pełni na intuicji. A intuicja podpowiadała jej, z˙ e najbliz˙ szych pare˛ godzin zmieni jej z˙ ycie na zawsze. Włas´ nie wybiera sie˛ do ło´ z˙ ka z najlepszym przyjacielem własnego brata. Szalony pomysł. Lecz nigdy wczes´ niej nie czuła ro´ wnie silnego, bezwzgle˛dnego poz˙ a˛dania. Pozwoli sie˛ uwies´ c´ Bryce’owi, a potem odejdzie. Gdyby kiedykolwiek odkrył, z˙ e spał z siostra˛ Travisa, z pewnos´ cia˛ sie˛ do tego nie przyzna. Pod tym wzgle˛dem przynajmniej była bezpieczna. Poza tym znacznie lepiej stracic´ dziewictwo z dos´ wiadczonym me˛z˙ czyzna˛, o kto´ rym wiele słyszała, niz˙ z jakims´ niezdarnym kolega˛ z roku. – Wro´ ce˛ takso´ wka˛ – rzuciła swobodnie. Nie odrywaja˛c oczu od ulicy, spytał: – Ile masz lat, Jan? – Dwadzies´ cia jeden. – Kon´ czysz studia w przyszłym roku? – Nie... po´ z´ niej zacze˛łam. – Nie potrafie˛ cie˛ przejrzec´ – rzucił niecierpliwie. – Zwykle czytam w kobietach jak w otwartej ksie˛dze. Ale nie w tobie. Jestes´ tajemnicza, nieodgadniona. – Skrzywił sie˛. – Za pare˛ miesie˛cy be˛de˛ w Nowym Jorku. Dasz mi swo´ j numer telefonu? – Nie.
18
SANDRA FIELD
Odpowiedz´ , jak wszystkie jej reakcje tego wieczoru, była instynktowna. – Naprawde˛ lubisz miec´ kontrole˛. Podniecona sama˛ jego obecnos´ cia˛, rzuciła prowokacyjnie: – A nie powinnam? Zdja˛ł re˛ke˛ z kierownicy i połoz˙ ył jej na udzie. – Mam nadzieje˛, z˙ e z˙ adne z nas nie be˛dzie tego z˙ ałowac´ . – Nie ma powodu – powiedziała w ro´ wnym stopniu do niego jak do siebie. Dziesie˛c´ minut po´ z´ niej wprowadził ja˛ przez dwuskrzydłowe drzwi do swego apartamentu w jednym z najdroz˙ szych hoteli w mies´ cie. – Chcesz cos´ do jedzenia albo do picia? – spytał z tłumiona˛ niecierpliwos´ cia˛. Odwaga, kto´ ra nie raz ratowała ja˛ w dziecin´ stwie, i tym razem przyszła jej z pomoca˛. Jenessa zsune˛ła buty i pocałowała go, staja˛c na palcach. – Ciebie i ciebie – szepne˛ła. Wzia˛ł ja˛ na re˛ce i ponio´ sł przez bogato umeblowany salon. Czuła dotyk jego napie˛tych mie˛s´ ni, bicie jego serca, budza˛ce w niej pragnienie. Otworzył drzwi sypialni, podszedł do ło´ z˙ ka i połoz˙ ył ja˛ delikatnie. Potem zacza˛ł sie˛ rozbierac´ . Jenessa zafascynowana obserwowała, jak zdejmuje krawat, marynarke˛ i koszule˛. Kiedy został jedynie w czarnych bokserkach, powiedział cicho: – Kolej na ciebie, Jan. Jan, pomys´ lała. Inna, nieistnieja˛ca kobieta. Tak bardzo pragne˛ła byc´ teraz soba˛.
MILIONER I ARTYSTKA
19
Rozpie˛ła czarna˛kurtke˛, zdje˛ła obcisły sweterek i spo´ dniczke˛, przygla˛daja˛c mu sie˛ wyzywaja˛co, zsune˛ła pon´ czochy. – Ty zdejmij reszte˛ – rzuciła cicho. Przez chwile˛ pies´ cił spojrzeniem jej ciało. – Jestes´ taka pie˛kna... Wycia˛gne˛ła do niego ramiona. Połoz˙ ył sie˛ obok, rozpia˛ł jej biustonosz i zacza˛ł pies´ cic´ piersi. Westchne˛ła z rozkoszy. Obja˛ł ja˛ w pasie i przycisna˛ł do siebie, po czym zacza˛ł całowac´ , gładza˛c ro´ wnoczes´ nie jej ciało. Czuła, jakby kaz˙ dy nerw topniał z rozkoszy. Przywarła do niego mocniej. Zawołała jego imie˛, poruszaja˛c sie˛ pod nim, zatracaja˛c sie˛ w rytmie, kto´ ry był czysta˛ namie˛tnos´ cia˛. Bryce sie˛gna˛ł po paczuszke˛ lez˙ a˛ca˛ obok ło´ z˙ ka. – Poczekaj chwile˛... Czekam na ciebie od zawsze, pomys´ lała; czekała na miłos´ c´ , kto´ ra odkryje w niej pokłady poz˙ a˛dania, o jakim tylko marzyła. Obje˛ła go udami. Poczuła, jak w nia˛ wchodzi, a potem lekki opo´ r i nagły bo´ l. Drgne˛ła mimo woli. Bryce odsuna˛ł sie˛ od niej z gwałtownos´ cia˛, kto´ ra ja˛ przestraszyła. – Jestes´ dziewica˛ – rzucił ostro. Wydawał sie˛ przeraz˙ ony. – Nie robiłas´ tego jeszcze nigdy? – A co to za ro´ z˙ nica? – Mo´ wiłas´ , z˙ e masz dos´ wiadczenie. – Nie mo´ wiłam! – Takie sprawiałas´ wraz˙ enie. Nie sypiam z dziewicami, to nie w moim stylu. Sypiam z kobietami, kto´ re wiedza˛, co i jak.
20
SANDRA FIELD
Jenessie zrobiło sie˛ nagle zimno; zadrz˙ ała jak zmokły kociak. – Pragna˛łes´ mnie, nie moz˙ esz temu zaprzeczyc´ . Prosze˛... czekałam cały semestr, z˙ eby spotkac´ kogos´ takiego jak ty. Chce˛, z˙ ebys´ to był ty... Wstał z ło´ z˙ ka i zacza˛ł zbierac´ rzeczy. – Ubieraj sie˛. Odwioze˛ cie˛ do domu. Poszedł do łazienki; drzwi zamkne˛ły sie˛ za nim ze stanowczym szcze˛knie˛ciem. Jenessa podniosła sie˛ wolno. Wszystko skon´ czone. Juz˙ jej nie chce. Drz˙ a˛cymi z pos´ piechu palcami włoz˙ yła poszczego´ lne cze˛s´ ci stroju. Koronkowa bielizna szydziła z niej, tak samo obcisły sweter i kro´ ciutka spo´ dniczka. Nie nadaje ´ miechu warta kobieta. sie˛ nawet na kochanke˛. S Dopinała zamek przy spo´ dnicy, kiedy Bryce wszedł do sypialni całkowicie ubrany. – Wie˛c o co chodziło naprawde˛? – spytał zimno. – Planowałas´ szantaz˙ ? Milioner gwałci dziewice˛? Zbladła. Zachowywał sie˛ jak jej ojciec, zawsze oskarz˙ aja˛cy ja˛o najgorsze intencje. Czy wszyscy me˛z˙ czyz´ ni sa˛ tacy? Co powinna zrobic´ , wybuchna˛c´ łzami? Nie zamierzała przed nim płakac´ . – Moz˙ e tak poste˛puja˛ inne twoje kobiety – odcie˛ła sie˛. – Wie˛c czemu to zrobiłas´ ? – Skoro nie rozumiesz, nie ma sensu wyjas´ niac´ – burkne˛ła, wkładaja˛c re˛ce do kieszeni. – Nigdy wie˛cej o mnie ˙ egnaj, Bryce. To było bardzo pouczaja˛ce. nie usłyszysz. Z – Fakt. Wie˛c ile naprawde˛ masz lat? Uniosła podbro´ dek i spojrzała wyzywaja˛co. – Siedemnas´ cie.
MILIONER I ARTYSTKA
21
– Siedemnas´ cie? A ja wierzyłem w kaz˙ de twoje słowo... Powinnas´ byc´ aktorka˛, nie malarka˛. – Jes´ li sa˛dzisz, z˙ e be˛de˛ tu sterczec´ cała˛ noc, wysłuchuja˛c twoich ma˛dros´ ci, to sie˛ mylisz. Złapał ja˛ za łokiec´ . – Powiedziałem, z˙ e cie˛ odwioze˛. – Be˛de˛ kopac´ i wrzeszczec´ cała˛ droge˛. Tego chcesz? – Ty mała diablico – mrukna˛ł z nieche˛tnym podziwem. – Zrobiłabys´ tak, prawda? Masz pienia˛dze na takso´ wke˛? – Nie ty jeden na s´ wiecie jestes´ bogaty. – To prawda, z˙ e zachowujesz sie˛ jak rozpieszczony bachor z bogatego domu. Nie mo´ głby jej bardziej zranic´ : kiedy była mała, ojciec nazywał ja˛ tak w gniewie. Odpowiedziała spokojnie, wiedza˛c, z˙ e musi sie˛ sta˛d jakos´ wydostac´ : – Trzymaj sie˛ swojej ligi, Bryce: kobiet, kto´ re nie stanowia˛ dla ciebie wyzwania. – Nie ty mnie be˛dziesz pouczac´ . Le˛k niczym lodowata woda spływał jej po kre˛gosłupie. Z wysoko uniesiona˛ głowa˛ mine˛ła go i wyszła z sypialni, nasłuchuja˛c z napie˛tymi nerwami, czy za nia˛ nie po´ jdzie. Salon wydawał sie˛ nie miec´ kon´ ca, zielony dywan był wielki jak boisko. Wreszcie drzwi wejs´ ciowe zamkne˛ły sie˛ za nia˛. Zjechała winda˛ do holu i pozwoliła sobie wezwac´ takso´ wke˛. Dopiero kiedy znalazła sie˛ w swoim wynaje˛tym pokoiku w zupełnie innej cze˛s´ ci miasta i zamkne˛ła drzwi na łan´ cuch, odsune˛ła dume˛ na bok i rozpłakała sie˛ z poniz˙ enia i bo´ lu.
22
SANDRA FIELD
Wolno wro´ ciła do teraz´ niejszos´ ci. Drozd pogwizdywał ws´ ro´ d sosen u sa˛siada; srebrzyste nuty niosły sie˛ w powietrzu. Nie zdaja˛c sobie sprawy z tego, co robi, wyrwała cały rza˛d zielonej fasoli. Od tamtych wydarzen´ mine˛ło dwanas´ cie lat, lecz rana była tak s´ wiez˙ a, jakby spotkało ja˛ to wczoraj. Podniosła sie˛ z miejsca, zebrała zwie˛dłe chwasty do wiadra i wyrzuciła je na kompost. Majowe słon´ ce grzało mocno. Powinna była włoz˙ yc´ szorty i podkoszulek, zamiast tych workowatych spodni i koszuli. Rozejrzała sie˛ dokoła, pro´ buja˛c sie˛ podnies´ c´ na duchu. Niewielki dom, dziki ogro´ d kwiatowy i porza˛dny warzywnik: oto jej przystan´ i inspiracja, jej miejsce na ziemi. Pie˛c´ lat temu Travis poz˙ yczył jej pienia˛dze na zakup; za pare˛ miesie˛cy, kiedy Jenessa skon´ czy trzydzies´ ci lat, otrzyma swoje udziały w funduszu powierniczym i to miejsce stanie sie˛ naprawde˛ jej. Spojrzała na zegarek. Jeszcze pie˛tnas´ cie minut pielenia, a potem po´ jdzie zrobic´ cos´ na kolacje˛. Ukle˛kła na ziemi. Jutro musi zacza˛c´ nowy obraz; zrobiła juz˙ pare˛ szkico´ w. Pozwoliła, by obrazy przepływały swobodnie przez jej umysł... – Przepraszam – usłyszała za plecami me˛ski głos. – Szukam Jenessy Strathern. Tamten głos. Głe˛boki baryton. Poznałaby go wsze˛dzie. Bledna˛c, podniosła sie˛ z kolan i zwro´ ciła w strone˛ intruza. Bryce Laribee stał na ogrodowej s´ ciez˙ ce niecałe trzy metry od niej. Ciemne okulary zsuna˛ł na czoło; szare oczy były ro´ wnie nieprzeniknione jak wtedy, kiedy go poznała. Czuja˛c suchos´ c´ w ustach, zapytała:
MILIONER I ARTYSTKA
23
– Kogo? – Przepraszam, nie chciałem pani przestraszyc´ . Wołałem od ganku, ale mnie pani nie słyszała. Szukam Jenessy Strathern. Przez moment chciała skłamac´ ; powiedziec´ , z˙ e nie ma poje˛cia, o kogo chodzi, z˙ e nikt taki tu nie mieszka. Lecz Wellspring było niewielka˛ miejscowos´ cia˛ i wszyscy sie˛ znali, wie˛c kłamstwo szybko by sie˛ wydało. – To ja. Czym moge˛ słuz˙ yc´ ? Z us´ miechem spojrzał na jej ubrudzone ziemia˛ re˛ce. – Mam nadzieje˛, z˙ e nie obrazi sie˛ pani, jes´ li nie wymienimy us´ cisku dłoni. Jestem Bryce Laribee, przyjaciel pani brata Travisa. Przemkne˛ło jej przez mys´ l, z˙ e to dobrze, iz˙ jest w najgorszym ubraniu, z włosami ukrytymi pod czapka˛ i bez makijaz˙ u. Nie mogłaby sie˛ bardziej ro´ z˙ nic´ od wymalowanej, pomaran´ czowowłosej dziewoi, jaka˛ była w wieku lat siedemnastu. – Miło mi pana poznac´ – odrzekła i us´ miechne˛ła sie˛ sztucznie. Miał na sobie spłowiałe dz˙ insy i kraciasta˛ koszule˛ z re˛kawami podwinie˛tymi do łokcia. Poczuła, jak fala poz˙ a˛dania wzbiera w jej brzuchu – tak niepowstrzymana i pote˛z˙ na, z˙ e Jenessa obawiała sie˛, by me˛z˙ czyzna nie domys´ lił sie˛ jej reakcji. Nadal go pragne˛, pomys´ lała ze s´ cis´ nie˛tym sercem. Tak samo jak dwanas´ cie lat temu. Dzie˛ki Bogu, z˙ e ma brudne re˛ce; gdyby dotkna˛ł jej dłoni, byłaby zgubiona. – Widze˛, z˙ e pani przeszkodziłem – rzucił uprzejmie. – Och, nie szkodzi – wyja˛kała. – I tak miałam zaraz kon´ czyc´ .
24
SANDRA FIELD
– Pie˛kne miejsce. Moz˙ emy gdzies´ usia˛s´ c´ ? Pewnie juz˙ sie˛ pani domys´ liła, z˙ e przysyła mnie Travis. Nie domys´ liła sie˛. Wskazała gestem drewniana˛ ławke˛ pod stara˛ jabłonia˛. Za skarby s´ wiata nie zaprosiłaby go do s´ rodka. Usiadła na twardym drewnie. Mys´ l, Jenesso, rozkazała sobie. Mys´ l. – Travis zadzwonił do mnie wczoraj wieczorem po rozmowie z pania˛ – zacza˛ł Bryce. – Powiem otwarcie: liczył, z˙ e zdołam pania˛przekonac´ do przyjazdu na chrzciny, mimo z˙ e odbywaja˛ sie˛ w Manatuck i mimo obecnos´ ci pani ojca, matki i macochy. W innych okolicznos´ ciach Jenesse˛ rozbawiłaby ta bezpos´ rednios´ c´ . – Nie moge˛ przyjechac´ z powodu nawału pracy – odparła z pozorna˛ stanowczos´ cia˛. – Za pare˛ tygodni robie˛ duz˙ a˛wystawe˛ w Bostonie i nie mam czasu na przejaz˙ dz˙ ke˛ do Maine. – Travis twierdził, z˙ e pani zda˛z˙ y. – Bo cie˛z˙ ko pracuje˛. Jest pan biznesmenem, prawda? Wie˛c powinien pan to zrozumiec´ . Bryce wyja˛ł z kieszeni złoz˙ ony czek. – Od Travisa – wyjas´ nił, podaja˛c go kobiecie. – Na bilet lotniczy. Nie wycia˛gne˛ła re˛ki. – Juz˙ mu tłumaczyłam, z˙ e nie moge˛ brac´ od niego pienie˛dzy. I tak jestem mu wiele winna. Zreszta˛ chodzi o czas, nie o pienia˛dze – powto´ rzyła podniesionym głosem. – Nie moz˙ e pan tego zrozumiec´ ? – Okej, przestan´ my sie˛ bawic´ w kotka i myszke˛ – odparł spokojnie. – Nie chodzi jedynie o chrzciny, lecz o znacznie wie˛cej. Wie pani o tym ro´ wnie dobrze jak ja.
MILIONER I ARTYSTKA
25
– Nie rozumiem, o czym pan mo´ wi. – Wie˛c prosze˛ mnie wysłuchac´ – cia˛gna˛ł dalej pose˛pnie. – Travis pania˛ kocha i przez lata wiele dla pani robił. Nie zjawiła sie˛ pani na jego s´ lubie... Z pewnos´ cia˛ pani rozumie, jak wiele ta uroczystos´ c´ znaczy dla niego i jego z˙ ony. A Julie chciałaby pania˛ wreszcie poznac´ . Zasługuje na cos´ lepszego niz˙ lekcewaz˙ enie. – Nie chodzi o Travisa, tylko o Charlesa i... – W porza˛dku, nie umie sie˛ pani dogadac´ z ojcem, matka˛czy macocha˛. Ale to nie powo´ d, z˙ eby sie˛ nie zjawic´ na s´ lubie brata. A teraz robi to pani znowu. – Musze˛ sie˛ z czegos´ utrzymywac´ – wtra˛ciła z oburzeniem. Lecz Bryce cia˛gna˛ł dalej: – Julie omal nie poroniła – na pewno pani o tym wie. Wie˛c dziecko jest dla nich najwie˛kszym skarbem. Poprosili pania˛, by została matka˛ chrzestna˛. I co pani na to? Szkoda pani dla nich pos´ wie˛cic´ jednego dnia. Pro´ buje˛ pani us´ wiadomic´ , z˙ e zachowuje sie˛ pani jak egoistka. Zamkne˛ła sie˛ pani w wiez˙ y z kos´ ci słoniowej i nie zamierza sie˛ zniz˙ ac´ do poziomu zwykłych s´ miertelniko´ w. – Jak pan s´ mie tak do mnie mo´ wic´ ? – wybuchne˛ła gniewem. ´ miem jako przyjaciel Travisa. Mo´ wi pani, z˙e jest – S mu winna pienia˛dze. Ja zawdzie˛czam mu z˙ ycie – oznajmił surowo. – Gdyby nie on, skon´ czyłbym na ulicy, w wie˛zieniu albo w grobie. Urwał tak niespodziewanie, z˙ e Jenessa nie mogła powstrzymac´ uwagi: – Nie zamierzał mi pan o tym mo´ wic´ .
26
SANDRA FIELD
– Nie zasługuje pani na informacje o moim z˙ yciu prywatnym. – I tak niczego to nie zmieni – odparła nie całkiem zgodnie z prawda˛. – Podje˛łam decyzje˛. – Wie˛c mam stac´ i patrzec´ , jak robi pani przykros´ c´ swojemu bratu? To wielkie rozczarowanie dla nich obojga. Nies´ wiadomie trafił w jej słaby punkt. – Po wystawie pojade˛ ich odwiedzic´ – powiedziała niepewnie. – Tymczasem prosze˛ mi pozwolic´ decydowac´ o sobie. – Szczerze mo´ wia˛c, nie mam poje˛cia, czemu Travis nie zerwał z pania˛ stosunko´ w. Jenessa podniosła sie˛ z miejsca. – Przykro mi, z˙ e jechał pan na pro´ z˙ no – odparła sucho. – Ale marnuje pan swo´ j i mo´ j czas. – Wie˛c to pani ostatnie słowo? – Tak. – Doskonale. Powto´ rze˛ Travisowi, z˙ e mazanie pe˛dzlem po pło´ tnie jest dla pani waz˙ niejsze niz˙ rodzina. Chociaz˙ załoz˙ e˛ sie˛, z˙ e juz˙ to do niego dotarło. Bryce obro´ cił sie˛ na pie˛cie i odszedł s´ ciez˙ ka˛. Chwile˛ po´ z´ niej Jenessa usłyszała odgłos odjez˙ dz˙ aja˛cego samochodu. Nad ogrodem znowu zapadła cisza. Jedynym dz´ wie˛kiem pro´ cz brze˛czenia owado´ w było głos´ ne bicie jej serca. Odjechał. Nie poznał jej. Nie skojarzył siostry Travisa ze studentka˛malarstwa, z kto´ ra˛poszedł do ło´ z˙ ka, a potem brutalnie wyrzucił za drzwi. Opadła z powrotem na ławke˛, zdje˛ła kapelusz i potrza˛sne˛ła blond lokami. Mimo szaleja˛cych w niej uczuc´ jedno widziała jasno: Travisowi
MILIONER I ARTYSTKA
27
musiało bardzo zalez˙ ec´ na jej przyjez´ dzie, skoro wysłał przyjaciela. Znowu go zawiodła. Moz˙ e powinnam sie˛ przyznac´ , zastanawiała sie˛, rozmasowuja˛c napie˛te ramiona. Wyznac´ , do czego doszło – lub raczej nie doszło – mie˛dzy nia˛ i Bryce’em. Zamkna˛c´ tamta˛ sprawe˛. Z pewnos´ cia˛ to wyznanie nie zniszczyłoby przyjaz´ ni obu me˛z˙ czyzn – zbyt długo sie˛ znali. A ona nareszcie mogłaby rozmawiac´ szczerze z bratem, do czego te˛skniła całym sercem. Ale czy Travis nie skojarzyłby tamtego zdarzenia z faktem, z˙ e nigdy nie miała chłopaka, nigdy nie zaangaz˙ owała sie˛ w z˙ aden zwia˛zek i nie chciała wyjs´ c´ za ma˛z˙ ? Pomys´ lałby, z˙ e nadal kocha Bryce’a, a tego by nie zniosła. Jedno upokorzenie wystarczy jej az˙ nadto. Naste˛pnego ranka zwlokła sie˛ z ło´ z˙ ka o wpo´ ł do dziewia˛tej. Po´ ł nocy lez˙ ała bezsennie, gapia˛c sie˛ w ciemnos´ c´ : te˛skniła za dotykiem jedynego me˛z˙ czyzny, dla kto´ rego straciła głowe˛, przed jej oczyma przesuwały sie˛ na przemian sceny z hotelowego pokoju sprzed dwunastu lat i jej własnego ogrodu ubiegłego popołudnia. O wpo´ ł do czwartej zeszła do pracowni i wykonała serie˛ bardzo niezadowalaja˛cych szkico´ w do nowego obrazu, rzuciła je na ziemie˛, po czym pokrywała strone˛ za strona˛ portretami Bryce’a. Bryce w ogrodzie, nagi ws´ ro´ d cieni bogato urza˛dzonej sypialni, w jej ramionach. Ro´ wniez˙ one wyla˛dowały na podłodze. Na koniec, około wpo´ ł do szo´ stej, zapadła w głe˛boki sen – na szcze˛s´ cie bez marzen´ . Kawa, pomys´ lała ziewaja˛c. Kawa i prysznic. Moz˙ e potem dzien´ wyda sie˛ bardziej obiecuja˛cy. Podeszła do
28
SANDRA FIELD
kuchennego okna. Nagły ruch przycia˛gna˛ł jej uwage˛. Zamarła. Jakis´ me˛z˙ czyzna pełł grza˛dke˛; koszula opinała mu sie˛ na szerokich, umie˛s´ nionych plecach, słon´ ce ls´ niło na blond włosach. Najwyraz´ niej czuł sie˛ zupełnie swobodnie. Jenessa zapomniała o ostroz˙ nos´ ci. Odstawiła pusty kubek na blat, przeszła sien´ i gwałtownie otwarła drzwi. Zawiasy skrzypne˛ły. Me˛z˙ czyzna podnio´ sł wzrok.
ROZDZIAŁ TRZECI
Słon´ ce padało zza jego pleco´ w, os´ wietlaja˛c kobiete˛ na ganku. Wygla˛da absolutnie wspaniale, pomys´ lał, otrzepuja˛c ziemie˛ z dłoni. Wygla˛dała tez˙ na bardzo rozws´ cieczona˛. Doskonale. Z wielka˛ che˛cia˛ sie˛ z nia˛ pokło´ ci. Zbiegła boso po drewnianych stopniach, kremowa jedwabna piz˙ ama przylgne˛ła do pełnych piersi i ud. Blond włosy tworzyły rozczochrana˛ aureole˛ woko´ ł głowy, oczy wydawały sie˛ błe˛kitne jak niebo, a policzki ro´ z˙ owe jak u lalki. Stwierdził z niepokojem, z˙ e kobieta budzi w nim poz˙ a˛danie. Jak moz˙ e poz˙ a˛dac´ kogos´ , kogo tak bardzo nie znosi? A moz˙ e to dlatego jest na nia˛ taki zły? Wyprostował sie˛ i rzucił kordialnie: – Dzien´ dobry, Jenesso. Stane˛ła krok przed nim z re˛kami na biodrach. – Co ty wyprawiasz? – Piele˛... nie widac´ ? Spojrzała na ziemie˛. – Co takiego? – pisne˛ła. – Włas´nie wyrwałes´ trzy czwarte burako´ w. – Nie z˙ artuj. Chcesz powiedziec´ , z˙ e z tych s´ miesznych czerwonych korzonko´ w wyrosłyby buraki? Us´ wiadamiaja˛c sobie, z˙ e s´ wietnie sie˛ bawi, cia˛gna˛ł dalej: – Gdybys´ wczes´ niej wstała, nie narobiłbym tyle szkody... Podobno miałas´ malowac´ .
30
SANDRA FIELD
– Podobno miałes´ wracac´ do domu wczoraj wieczorem – odparowała. – Wie˛c moz˙ e to wreszcie zrobisz? Najlepiej dziesie˛c´ minut temu. – Mieszkam w Bostonie – wyjas´ nił. – Doszedłem do wniosku, z˙ e zbyt łatwo sie˛ poddałem, wie˛c przenocowałem niedaleko w uroczym pensjonacie. Przy okazji włas´ cicielka opowiedziała mi co nieco o tobie... o braku partnera i o twoich obrazach. – Wilma Lawson – je˛kne˛ła Jenessa, natychmiast zapominaja˛c o gniewie. – Ta sama. Czemu nie masz faceta, Jenesso? – Bo zbyt wielu z nich przypomina ciebie. Odrzucił głowe˛ i zas´ miał sie˛ na całe gardło. – Nie jestem taki zły. – Czyz˙ by? I czy musimy dyskutowac´ jak para nastolatko´ w? – Dzie˛ki temu nie mys´ le˛ o tym, jak czaruja˛co sie˛ prezentujesz w tej piz˙ amie – odparł natychmiast. Gora˛cy rumieniec wypłyna˛ł jej na policzki, co go zaintrygowało. Wiedział od Travisa, z˙ e Jenessa ma dwadzies´ cia dziewie˛c´ lat, lecz rumieniła sie˛ jak szesnastolatka. Jak gdyby nigdy w z˙ yciu nie słyszała komplementu z ust me˛z˙ czyzny. Niemoz˙ liwe. Z takim wygla˛dem musiała byc´ przez nich otoczona w dzien´ i w nocy. Nie z˙ eby go to obchodziło. Powiedział jej, z˙ e wygla˛da czaruja˛co. Powinien był powiedziec´ : seksownie, uwodzicielsko, zmysłowo. Che˛tnie wzia˛łby ja˛ w ramiona i pocałował rozkoszne, obrzmiałe od snu wargi. Poczuł ciepło jej ciała przez cienki jedwab. Przesuna˛ł palcami przez spla˛tana˛ mase˛ włoso´ w...
MILIONER I ARTYSTKA
31
Co, u licha, sie˛ z nim dzieje? Wro´ cił jej powiedziec´ , z˙ e ja˛ zabiera do Maine, czy jej sie˛ to podoba, czy nie. Nie po to, by ja˛ uwies´ c´ . Tego nie było w planach. Poza wszystkim to przeciez˙ siostrzyczka jego najlepszego kumpla. – W Wellspring roi sie˛ od plotkarzy. Wie˛c starannie oddzielam z˙ ycie domowe od uczuciowego. Jasne? Nie, pomys´ lał z irytacja˛. – Masz kogos´ w Bostonie? – A ty? – odparowała. ˙ adnych małz˙en´ stw, rozwodo´ w, dzieci ani – Nie. Z zobowia˛zan´ . Nic sie˛ nie zmienił, pomys´ lała i z wielka˛ irytacja˛ przyłapała sie˛ na tym, z˙ e sie˛ zastanawia, czemu sie˛ nigdy nie oz˙ enił. To nie jej sprawa; Bryce nic juz˙ dla niej nie znaczy. Nic. – Moz˙ e bys´ my wro´ cili do tematu? – zaproponowała cierpko. – Powtarzam to, co powiedziałam wczoraj: nie rusze˛ sie˛ do Maine, po´ ki nie skon´ cze˛ z wystawa˛. Moz˙ esz powto´ rzyc´ mojemu bratu, z˙ e zrobiłes´ , co w twojej mocy. Miłej jazdy do Bostonu. Wszystkiego najlepszego na dalszej drodze z˙ ycia. I trzymaj sie˛ ode mnie z dala. ˙ egnam. Z Nieoczekiwanie podszedł do niej – stanowczo zbyt blisko – i rzucił leniwie: – Czuje˛ kawe˛. Nie zaprosisz mnie na mała˛ filiz˙ anke˛? Metr osiemdziesia˛t pie˛c´ , szerokie ramiona i długie nogi: pod tym wzgle˛dem tez˙ sie˛ nie zmienił. Doleciał ja˛ zapach wody kolon´ skiej. Opanowuja˛c impuls, by przesuna˛c´ palcami po jego podbro´ dku, rzuciła stanowczo: – Nie. – Be˛de˛ warował na twoim progu, az˙ zgodzisz sie˛
32
SANDRA FIELD
pojechac´ na te chrzciny. Wie˛c lepiej przywyknij do mojej obecnos´ ci. – Wezwe˛ policje˛! – Toma Lawsona? Kuzyna Wilmy? Poznałem go wczoraj wieczorem; wspomniałem, z˙ e jestem kumplem twojego brata. Wygla˛da na miłego gos´ cia. Znowu ja˛ przechytrzył. Jenessa wzie˛ła głe˛boki oddech. – Jestes´ nie do wytrzymania. – Kawy, Jenesso. – Wskazał papierowa˛ torbe˛ lez˙ a˛ca˛ pod drzewem. – Dun´ skie ciasteczka Wilmy – wyjas´ nił. – Pomys´ lałem, z˙ e moz˙ e je lubisz. Z malinami i kremem. Popatrzyła na niego. Nie zamierza sie˛ wynies´ c´ , a im dłuz˙ ej sie˛ tu kre˛ci, tym wie˛ksza jest szansa, z˙ e ja˛ rozpozna. Albo z˙ e ona rzuci sie˛ na niego niczym spragniona seksu dziewica – perspektywa, kto´ ra wcale jej sie˛ nie podobała. Lepiej, jes´ li szybko sie˛ go pozbe˛dzie, zjawi sie˛ na chrzcinach w jakiejs´ oszałamiaja˛cej kreacji i zadba o to, by podczas jej naste˛pnych odwiedzin u brata Bryce Laribee znajdował sie˛ po drugiej stronie globu. – Okej – powiedziała spokojnie. – Wygrałes´ . Pojade˛ do Maine. Cel osia˛gnie˛ty, moz˙ esz wracac´ . W jego oczach zapaliły sie˛ iskierki. – Rzadko sie˛ zdarza, by kobieta mnie zaskoczyła. Ska˛d ta nagła kapitulacja? – Tak sie˛ dziwnie składa – odparła uprzejmie – z˙ e mys´ l, iz˙ be˛dziesz warował na moim progu, wcale mnie nie pocia˛ga. – Ja cie˛ nie pocia˛gam. To chciałas´ powiedziec´ . – Moz˙ esz to interpretowac´ , jak chcesz. – Zobaczymy.
MILIONER I ARTYSTKA
33
Cofne˛ła sie˛ i otworzyła szeroko oczy z niekłamanym przeraz˙ eniem. – Ani mi sie˛ waz˙ ! Bryce nie ruszył sie˛ z miejsca. – Czego sie˛ tak boisz? Zagryzła warge˛. – Wcale sie˛ nie boje˛. – Gdybym cie˛ rzeczywis´ cie zaatakował, wystarczyłoby krzykna˛c´ i zleciałoby sie˛ tu po´ ł wioski. – A przez naste˛pne po´ ł roku mieliby o czym gadac´ . – Wie˛c oddałbym im przysługe˛, gdybym cie˛ pocałował? Odsune˛ła sie˛ jeszcze bardziej. – Bryce – zacze˛ła zniecierpliwiona – jestem głodna i chce˛ zjes´ c´ s´ niadanie. Powiedz mojemu bratu, z˙ e przyjade˛ na chrzciny i z˙ e sama zapłace˛ za bilet. Me˛z˙ czyzna podszedł do drzewa i podnio´ sł torbe˛ z ciastkami. – Najpierw kawa. – Wiem juz˙ , czemu z˙ adna za ciebie nie wyszła: nie słuchasz, co sie˛ do ciebie mo´ wi – warkne˛ła i ruszyła w strone˛ domu. Jej biodra kołysały sie˛ pod jedwabna˛ piz˙ ama˛, włosy tan´ czyły na plecach. Bryce szedł za nia˛, z˙ ałuja˛c, z˙ e nie potrafi ignorowac´ jej ro´ wnie skutecznie, jak ona ignorowała jego. Przyznaj szczerze, Bryce, niewiele kobiet potrafi sie˛ do ciebie odwro´ cic´ plecami. I co ja˛ naszło, z˙ e zmieniła zdanie? Siatkowe drzwi zatrzasne˛ły mu sie˛ przed nosem, bo Jenessa nie zadała sobie trudu, by je przytrzymac´ . Wszedł, rozejrzał sie˛ po niewielkiej sieni, po czym
34
SANDRA FIELD
wszedł do kuchni. Jenessy nigdzie nie było widac´ , ale pachniało smakowicie kawa˛. Zajrzał do kredensu i lodo´ wki, znalazł dwa kubki, s´ mietanke˛ i cukierniczke˛ oraz talerzyki na ciastka. Pare˛ minut po´ z´ niej, kiedy kobieta weszła przebrana w poplamione farba˛ dz˙ insy i bluze˛, siedział przy stole, popijaja˛c kawe˛. – Widze˛, z˙ e wsze˛dzie sie˛ czujesz jak w domu – zauwaz˙ yła. – Kawalerowie dziela˛ sie˛ na dwie grupy. Takich, co szukaja˛ kobiety, z˙ eby sie˛ nimi zaopiekowała, i takich, co umieja˛ dbac´ o siebie. Zgadnij, do kto´ rych sie˛ zaliczam. – Nie wszystkie kobiety – odparła cierpko – uwaz˙ aja˛ za swoje jedyne powołanie nian´ czenie jakiegos´ faceta. Nalała sobie kawy i usiadła naprzeciw niego plecami do s´ wiatła. Przekroiła jedno z ciastek, wzie˛ła kawałek i ugryzła smakowity ke˛s. – Mniam. Nie moge˛ sie˛ na ciebie złos´ cic´ , kiedy mam usta pełne malin i kremu – wymamrotała niewyraz´ nie. – Wilma słynie ze swoich wypieko´ w w dwo´ ch okre˛gach. Okruch ciasta przykleił sie˛ do jej dolnej wargi. Nie moga˛c sie˛ powstrzymac´ , Bryce nachylił sie˛, by go stra˛cic´ . Jenessa drgne˛ła i popatrzyła na niego oczyma szeroko otwartymi ze strachu. – Zachowujesz sie˛ tak, jakbys´ sie˛ mnie s´ miertelnie bała – zauwaz˙ ył, s´ cia˛gaja˛c brwi. – Miałas´ złe dos´ wiadczenia z jakims´ me˛z˙ czyzna˛? – A jes´ li tak? – Co ci zrobił? – spytał ostro. – Nie twoja sprawa. Ze wzrokiem wcia˛z˙ utkwionym w jej twarz przemo´ wił spokojniej:
MILIONER I ARTYSTKA
35
– Przepraszam, jes´ li zrobiłem cos´ , co cie˛ przestraszyło. Nie miałem takiego zamiaru. Pierwszy raz poczuła do niego sympatie˛ – i wyrzuty sumienia, z˙ e go oszukuje. – Przeprosiny przyje˛te – os´ wiadczyła. – Moz˙ e mi o tym opowiesz? Gwałtownie wcia˛gne˛ła powietrze i zakrztusiła sie˛ kawałkiem ciastka. Bryce szybko podszedł do zlewu, nalał do szklanki wody i podał jej; w przelocie musna˛ł jej palce. Bez obra˛czki, długie i pie˛kne, zdolne. Pod paznokciami tkwiła ciemnozielona farba. Zmarszczył znowu brwi i mrukna˛ł bardziej do samego siebie niz˙ do niej: – Wiesz, to dziwne... przypominasz mi kogos´ ... to, jak sie˛ ruszasz, kształt twojej twarzy. Nie moge˛ sobie przypomniec´ kogo. Schyliła sie˛ nad szklanka˛, pozwalaja˛c, by włosy opadły jej na twarz. – Mam takie oczy jak Travis – powiedziała. Rozes´ miał sie˛. – Nie mo´ wie˛ o facetach, dziecino. – Miałes´ tyle kobiet, z˙ e trudno je wszystkie spamie˛tac´ – zauwaz˙ yła złos´ liwie. Z jakiegos´ powodu chciał, z˙ eby znała prawde˛. – Od dwudziestego do dwudziestego pia˛tego roku z˙ ycia nie z˙ ałowałem sobie niczego. Ale potem nagle wszystko sie˛ urwało. Jasne, spotykam sie˛ z kobietami i miewam romanse. Ale nic powaz˙ niejszego. – Nie rozumiem, czemu mi to mo´ wisz. On tez˙ nie wiedział. – A ty ilu masz faceto´ w w Bostonie, Jenesso?
36
SANDRA FIELD
Był z nia˛ szczery. Upiła kolejny łyk kawy i odparła oboje˛tnie: – Ani jednego. Chwilowo. – To moja gło´ wna baza. Zostawie˛ ci adres i telefon... moglibys´ my po´ js´ c´ na kolacje˛, kiedy be˛dziesz naste˛pnym razem w mies´ cie. Mrukne˛ła cos´ niezobowia˛zuja˛co. – Nie lubie˛ wracac´ po zmroku. A jes´ li nie zabiore˛ sie˛ do pracy w cia˛gu pie˛ciu minut, galeria ze mnie zrezygnuje i nie be˛de˛ miała po co jez´ dzic´ do Bostonu. Dopił kawe˛ i podnio´ sł sie˛ z miejsca, jednak zamiast ruszyc´ do wyjs´ cia, skierował sie˛ w strone˛ pracowni. Obja˛ł zaciekawionym spojrzeniem panuja˛cy tam chaos, wdychaja˛c zapach oleju lnianego i terpentyny. Naraz spowaz˙ niał. – To ten obraz włas´ nie skon´ czyłas´ ? – Tak – odparła z widocznym ocia˛ganiem. Scena, kto´ ra˛ przedstawiało pło´ tno, mogłaby sie˛ rozgrywac´ na jednej z ulic, gdzie dorastał. Jenessa szczego´ łowo przedstawiła zabite deskami okna, stosy s´ mieci i zardzewiałe samochody oblane wieczornym s´ wiatłem; wszystko przenikała atmosfera zagroz˙ enia. – Ska˛d znasz takie ulice? – spytał szorstko. – Chodziłam po nich. – Zawahała sie˛. – Travis opowiadał, z˙ e dorastałes´ w boston´ skich slumsach. – Czemu ci o tym powiedział? – Bez powodu. Wspomniał ogo´ lnie przy jakiejs´ okazji. – O szczego´ łach nie rozmawiam z nikim. – Moz˙ e czas, z˙ ebys´ zacza˛ł – powiedziała łagodnie. – A moz˙ e nie. – Spojrzał w inna˛strone˛. – To szkice do naste˛pnego?
MILIONER I ARTYSTKA
37
Szybko zasłoniła własnym ciałem stos papiero´ w. Umarłaby, gdyby Bryce zobaczył akty. – Nikomu nie pozwalam ogla˛dac´ nieukon´ czonych prac – rzuciła lekko. – Prosze˛, idz´ juz˙ . Wyja˛ł z portfela wizyto´ wke˛ i połoz˙ ył na stole. – Zadzwon´ do mnie, Jenesso. – Nagle us´ miechna˛ł sie˛ i cała jego twarz sie˛ rozjas´ niła. – Travis be˛dzie szcze˛s´ liwy, z˙ e przyjez˙ dz˙ asz. Jes´ li Jenessa powie Bryce’owi, z˙ e zmieniła zdanie, ten zostanie w Wellspring. Jes´ li pojedzie na chrzciny, ryzykuje, z˙ e Bryce ja˛ w kon´ cu rozpozna. Moz˙ e w cia˛gu najbliz˙ szych trzech tygodni uda sie˛ jej zachorowac´ na zapalenie płuc. Albo złamac´ noge˛. Wycia˛gna˛ł re˛ke˛ na poz˙ egnanie. – Kiedys´ mi opowiesz o tamtym gos´ ciu, kto´ ry cie˛ tak nastraszył. A potem po´ jde˛ i sie˛ z nim rozprawie˛. Gdyby tylko wiedział, jak ironicznie brzmiała ta oferta. Nieche˛tnie podała mu dłon´ . Z mocno bija˛cym sercem powiedziała spokojnie: – Do widzenia, Bryce. Miłej podro´ z˙ y. Usłyszała jego kroki, a potem skrzypnie˛cie siatkowych drzwi. Minute˛ czy dwie po´ z´ niej wo´ z Bryce’a odjechał aleja˛. Bezwładnie oparła sie˛ o drzwi pracowni. Na trzy tygodnie ma spoko´ j. Nie wydawało sie˛ to długo.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Bryce zszedł po trapie na przystan´ na wyspie Manatuck. Ojciec Travisa wznio´ sł tu zamczysko, kto´ re pasowałoby raczej w Alpach. Wiez˙ yczki i blanki Castlereigh zawsze budziły rozbawienie Bryce’a, dzisiaj jednak miał na głowie inne sprawy. Czy Jenessa zjawiła sie˛, jak obiecała? Czy przy ponownym spotkaniu okaz˙ e sie˛ zwyczajna˛ kobieta˛ – pie˛kna˛, lecz nie maja˛ca˛ w sobie nic wyja˛tkowego? Od trzech tygodni nie przestawał o niej mys´ lec´ . Spe˛dził tydzien´ w Brukseli, ostatnich pare˛ dni w Finlandii, reszte˛ w domu przy Beacon Hill. I wsze˛dzie towarzyszył mu jej obraz. Nie zadzwoniła, lecz wcale sie˛ tego nie spodziewał. On tez˙ jej nie odwiedził, chociaz˙ mo´ gł to zrobic´ . Ruszył w go´ re˛ zbocza s´ wiadomy, z˙ e przybywa ostatni; na lotnisku wynikło opo´ z´ nienie. Przyjaciele i rodzina stali w ogrodzie ro´ z˙ anym. Pogoda była pie˛kna; czerwcowe słon´ ce przygrzewało spomie˛dzy nielicznych białych obłoczko´ w. Lekki wiatr pachniał morzem. Jenessa stała przy białej altanie, gawe˛dza˛c z Travisem i Julie. Bryce’a ogarne˛ła fala ulgi. Wie˛c jednak sie˛ zjawiła. Sa˛dza˛c z te˛tna, mo´ gł osobis´ cie wiosłowac´ cała˛ droge˛ dziela˛ca˛ Manatuck od stałego la˛du. Cholera, pomys´ lał. Nie potrzeba mi tego. To zimna, niemiła kobieta i powinienem miec´ tyle rozumu, by trzymac´ sie˛ od niej z daleka.
MILIONER I ARTYSTKA
39
Tymczasem w głe˛bi ducha pragna˛ł podejs´ c´ do niej, obja˛c´ ja˛ mocno i całowac´ do utraty zmysło´ w. To by zrobiło wraz˙ enie na gos´ ciach. Co do Jenessy, potrafił sobie wyobrazic´ kilka scenariuszy, wszystkie stanowia˛ce zagroz˙ enie dla jego z˙ ycia. – Witaj, Bryce. Oderwał oczy od Jenessy i odparł ze szczera˛ rados´ cia˛: – Co słychac´ , Leonoro? Leonora Connolly była z˙ ona˛ Charlesa i matka˛ Travisa oraz bliz´ nia˛t, Brenta i Jenessy. Wkro´ tce po urodzeniu tych ostatnich uciekła do Paryz˙ a, chca˛c zrobic´ kariere˛ jako awangardowa tancerka. Charles os´ wiadczył dzieciom, z˙ e matka zmarła, a potem rozwio´ dł sie˛ z nia˛ w tajemnicy. Dwa lata po´ z´ niej oz˙ enił sie˛ z Corinne, całkowitym przeciwien´ stwem Leonory. Ubiegłego lata Leonora odszukała dzieci. W cia˛gu minionych miesie˛cy bardzo sie˛ zbliz˙ yła z Travisem, lecz Jenessa traktowała ja˛ oboje˛tnie. – Kolejne rodzinne zgromadzenie – mrukne˛ła Leonora cierpko. – Wygla˛dasz pie˛knie, biora˛c pod uwage˛ okolicznos´ ci. Była wysoka i smukła, długie ciemne włosy nosiły s´ lady siwizny, lecz poruszała sie˛ z wdzie˛kiem tancerki. – Wie˛c zostaniesz ojcem chrzestnym – rzuciła. ´ niegu. – A Jenessa matka˛ chrzestna˛. Istna Kro´ lowa S – Kiedy pierwszy raz spotkałam sie˛ z Travisem, był na mnie ws´ ciekły. Chyba wole˛ juz˙ jego gniew niz˙ dystans, z jakim ona mnie traktuje. – Jest bardzo utalentowana. – To prawda. Zamierzam sie˛ wybrac´ na jej wernisaz˙ do Morden Gallery w przyszłym miesia˛cu... be˛dziesz? – Czemu nie?
40
SANDRA FIELD
– Jest tez˙ bardzo pie˛kna – zauwaz˙ yła Leonora z błyskiem w oku. – Zastanawiałem sie˛, czy to dlatego Travis mnie do ˙ eby nas wyswatac´ . Jes´ li tak, popełnił gruby niej wysłał. Z bła˛d. – Chyba powinienes´ is´ c´ sie˛ z nim przywitac´ . Ceremonia zaraz sie˛ zaczyna. Usłuchał, lecz zanim dotarł do miejsca, gdzie stali Travis i Julie, został zatrzymany przez Brenta. Brat bliz´ niak Jenessy był przystojny, czaruja˛cy i zdaniem Bryce’a zepsuty do szpiku kos´ ci. – Jak leci, Bryce? ´ wietnie. Chce˛ miec´ juz˙ za soba˛ te˛ sprawe˛ z Sa– S mantha˛. Brent us´ miechna˛ł sie˛ szeroko. – Jestes´ taki jak ja – rzucił. – Nigdy nie dasz sie˛ złowic´ . Bryce nie był zachwycony tym poro´ wnaniem: Brent uchodził za kobieciarza zamieszanego w podejrzane interesy. – Twoja siostra tez˙ nie mys´ li o małz˙ en´ stwie. – Jenessa? Kogo znajdzie w takiej dziurze jak Wellspring? – Znajduje tam spoko´ j do pracy. – Sztuka wspo´ łczesna to jedno wielkie oszukan´ stwo – rzucił z pogarda˛ Brent. – Wielkie rzeczy... nachlapac´ troche˛ farby na pło´ tno. Ciekawe, pomys´ lał Bryce: uprzywilejowany bliz´ niak zazdros´ ci siostrze, kto´ ra˛ ojciec przez lata lekcewaz˙ ył. – Wybacz, po´ jde˛ sie˛ przywitac´ z gospodarzami – powiedział na głos.
MILIONER I ARTYSTKA
41
Charles i Corinne stali przy ro´ z˙ ach. Charles był wysoki, o przerzedzonych włosach i twarzy upartej raczej niz˙ stanowczej. Corinne jak zawsze wygla˛dała na pogodna˛ i niewzruszona˛, jakby wyszła ze stron ilustrowanego magazynu. Jednakz˙ e to jej zawdzie˛czali pie˛kne otoczenie, w jakim sie˛ znajdowali: uwielbiała hodowac´ ro´ z˙ e. Bryce cze˛sto mys´ lał, z˙ e Corinne ma w sobie wie˛cej, niz˙ sie˛ na pozo´ r wydaje. Us´ cisna˛ł dłon´ Charlesa i pocałował chłodny policzek jego z˙ ony. – Pie˛kny ogro´ d, Corinne – pochwalił. – I pogoda nie mogłaby byc´ lepsza. – Samantha jest urocza – odparła. – Cała przyjemnos´ c´ z posiadania wnuczki polega na tym, z˙ e w kaz˙ dej chwili moz˙ na ja˛ oddac´ rodzicom. – Wie˛c be˛dziecie z Jenessa˛ rodzicami chrzestnymi – odezwał sie˛ Charles. – Ciesze˛ sie˛, z˙ e przyjechała. Nie odwiedzała Manatuck od lat. Bryce wiedział od Travisa, z˙ e Jenessa zerwała kontakty z ojcem, nie akceptuja˛cym jej artystycznych skłonnos´ ci. – W przyszłym miesia˛cu ma wernisaz˙ w Bostonie – cia˛gna˛ł dalej Charles. – Mys´ lelis´ my, z˙ eby pojechac´ . – Czeka ja˛ błyskotliwa kariera – rzucił Bryce gładko. – Skon´ czyła doskonała˛ uczelnie˛, Columbia School of the Arts. Serce niespodziewanie skoczyło Bryce’owi w piersi; ogro´ d ro´ z˙ any, uprzejma konwersacja i cichy szum fal znikne˛ły z jego s´ wiadomos´ ci, jakby nigdy nie istniały. – Columbie˛? – powto´ rzył ze s´ cis´ nie˛tym gardłem. – W kto´ rym roku? Nie zauwaz˙ aja˛c wzburzenia rozmo´ wcy, Charles policzył w pamie˛ci.
42
SANDRA FIELD
– Zapisała sie˛ dwanas´ cie lat temu, a musiała ja˛ ukon´ czyc´ w wieku dwudziestu jeden lat... Dwanas´ cie lat temu Jenessa miała siedemnas´ cie lat. Tyle samo co pomaran´ czowowłosa studentka malarstwa, kto´ ra zgłosiła sie˛ do niego po wykładzie, twierdza˛c, z˙ e chce go narysowac´ . Ale tamta miała oczy niemal fioletowe. Szkła kontaktowe, Bryce. Jej ruchy, smukłe, zre˛czne palce, ulotne wraz˙ enie, z˙ e juz˙ ja˛ kiedys´ spotkał... intuicja go nie zawiodła. Jakim był głupcem, z˙ e sie˛ wczes´ niej nie domys´ lił. Opanował sie˛ szybko. – Czytałem jakis´ artykuł w ,,Financial Times’’ – mo´ wił włas´ nie Charles. – Twierdza˛ w nim, z˙ e doskonale robisz, pozostaja˛c niezalez˙ ny od wielkich korporacji. To niełatwa droga. Mo´ w o karierze, Bryce. Mo´ w o wszystkim, tylko nie o tym, z˙ e Jenessa Strathern, kobieta, kto´ rej pragniesz, była juz˙ w twoim ło´ z˙ ku. – To bardzo pochlebne, Charles – rzucił z humorem. – Ale znasz mnie: nie miałem wyboru. Jestem zbyt uparty, z˙ eby pracowac´ dla innych. Mo´ wił prawde˛. Zawsze był samotnikiem i przez wiele lat samotnos´ c´ dobrze mu słuz˙ yła, zaro´ wno w z˙ yciu zawodowym, jak i prywatnym. – Zobacze˛, co u dumnych rodzico´ w, i sprawdze˛, czy Samantha nie wybuchnie płaczem na mo´ j widok. Skierował sie˛ przez trawnik w strone˛ altany. W cia˛gu wielu lat samotnej walki, kto´ ra˛ Charles tak chwalił, nauczył sie˛ skrywac´ uczucia – zwa˛tpienie, gniew, ambicje˛, rozpacz. Nie był jednak pewien, czy uda mu
MILIONER I ARTYSTKA
43
sie˛ zapanowac´ nad chaosem wraz˙ en´ , kto´ re go teraz zalewały. – Czes´ c´ , Travis, Julie – przywitał sie˛. – Witaj, Jenesso. Przyjaciel klepna˛ł go po ramieniu, Bryce odwzajemnił sie˛ lekkim ciosem w piers´ . Obaj me˛z˙ czyz´ ni pasjonowali sie˛ sportem i byli podobnej budowy. Na tym jednak podobien´ stwa sie˛ kon´ czyły, bo Travis, odka˛d spotkał Julie, stał sie˛ bardzo otwarty. – Wyluzuj, chłopie – powtarzał cze˛sto Bryce’owi, lecz z ro´ wnym skutkiem mo´ głby przemawiac´ do s´ ciany. Julie przyjacielsko cmokne˛ła Bryce’a w policzek, Jenessa natomiast os´ wiadczyła głosem lodowatym jak ocean: – Witaj, Bryce. Sama wygla˛da jak ocean, pomys´ lał, w turkusowej sukience, z twarza˛ otoczona˛ nieporza˛dna˛ chmura˛ blond włoso´ w i niezgłe˛bionymi błe˛kitnymi oczyma. Błe˛kitnymi, nie fioletowymi. Zirytowany jej nieche˛cia˛, uja˛ł ja˛ za łokiec´ i pocałował w oba policzki. Zesztywniała. Uz˙ ywała delikatnych perfum, sko´ re˛ miała ciepła˛ i gładka˛ jak jedwab. – Miło, z˙ e przyszłas´ – rzucił, obserwuja˛c, jak jej twarz oblewa rumieniec złos´ ci. Nagle cos´ zrozumiał i serce zabiło mu mocniej. Jenessa nadal reaguje na niego ro´ wnie silnie jak w czasach, gdy była studentka˛. Pragne˛ła go wtedy – i pragnie teraz. Czy to dlatego tak sie˛ go obawiała, gdy ja˛ odwiedził w Wellspring? Z gniewem przypomniał sobie swoje zapewnienia, z˙ e pobije me˛z˙ czyzne˛, kto´ ry ja˛ skrzywdził. Pewnie s´ miała sie˛ z niego w kułak. Che˛tnie sprawdzi, czy nadal go pragnie. Ale nie teraz. Po´ z´ niej.
44
SANDRA FIELD
– Jak tam Helsinki? – spytał Travis. – Mokre, brzydkie i zyskowne – odparł kro´ tko Bryce. – Kiedy wracasz do siebie, Jenesso? Zostawiłem samocho´ d na nabrzez˙ u na la˛dzie, moge˛ cie˛ podrzucic´ na lotnisko. – Dzie˛kuje˛, nie trzeba – odparła szybko. – Umo´ wiłam sie˛ juz˙ z kapitanem promu, z˙ e mnie zabierze. – Nie zostaniesz na noc? Charles be˛dzie rozczarowany. – Nie sa˛dze˛ – prychne˛ła gniewnie. – Mam wraz˙ enie, z˙ e zalez˙ y mu na naprawieniu waszych stosunko´ w i z˙ ałuje, z˙ e tak długo cie˛ tu nie było... Posłałas´ mu zaproszenie na wernisaz˙ ? To było bardzo ws´ cibskie, wre˛cz niegrzeczne. Julie wytrzeszczyła na niego oczy, Travis sprawiał wraz˙ enie, jakby miał ochote˛ wybuchna˛c´ s´ miechem. Czyz˙ by naprawde˛ posłał Bryce’a do Wellspring w nadziei, z˙ e wpadna˛sobie w oko z Jenessa˛? A to pech, przyjacielu. Nie ma mowy, z˙ ebym poleciał na twoja˛ siostrzyczke˛. Nagle jak grom z jasnego nieba spadła na niego mys´ l: on, Bryce Laribee, zacia˛gna˛ł do ło´ z˙ ka siostre˛ Travisa, kiedy miała zaledwie siedemnas´ cie lat. Travis zabiłby go, gdyby sie˛ o tym dowiedział. A potem zacza˛łby zadawac´ pytania. – Wszystko w porza˛dku, Bryce? – spytała Julie. – Wygla˛dasz, jakbys´ włas´ nie dostał po głowie czyms´ cie˛z˙ kim. Z wielkim wysiłkiem spro´ bował sie˛ jakos´ opanowac´ . Us´ miechna˛ł sie˛ i wyjas´ nił kulawo: – Taaak, przepraszam. To dług czasowy. Zawsze byłem odporny, ale te kro´ tkie przeloty sa˛ mordercze. Ładny kapelusz.
MILIONER I ARTYSTKA
45
– Dostałam od Travisa – odparła Julie, us´ miechaja˛c sie˛ czule do me˛z˙ a. Bryce’owi s´ cisne˛ło sie˛ serce. Nigdy nie pokocha nikogo tak bardzo, bowiem druga˛ strona˛ takiej miłos´ ci jest wraz˙ liwos´ c´ na zranienie; nie wiedział, jak Travis lub Julie przez˙ yliby, gdyby drugiemu cos´ sie˛ stało. Gdy Travis obja˛ł z˙ one˛ za ramiona i przycia˛gna˛ł do siebie, Bryce us´ wiadomił sobie jeszcze jedno: jak bardzo do siebie pasuja˛. Nie robili tajemnicy z faktu, z˙ e uwielbiaja˛ sie˛ ro´ wniez˙ w ło´ z˙ ku. A jeszcze rok temu Travis był zatwardziałym kawalerem. Potraktuj to jako ostrzez˙ enie, pomys´ lał Bryce. Trzymaj sie˛ z dala od Jenessy Strathern. W tym momencie z ulga˛ zauwaz˙ ył nadchodza˛cego pastora. – Zaczynamy – oznajmił Travis. Ro´ wniez˙ Jenessa zauwaz˙ yła, jak bardzo Bryce jest spie˛ty; obserwowała go ukradkiem w czasie rozmowy z Leonora˛, a potem Charlesem i Corinne. Czyz˙ by sie˛ domys´ lił? Szła w strone˛ altany, czuja˛c kaz˙ dym nerwem, z˙ e on idzie w s´ lad za nia˛. Chrzcielnice˛ ustawiono na podniesieniu; pastor juz˙ czekał obok. Jenessa zaje˛ła pozycje˛ obok brata i wzie˛ła długi, uspokajaja˛cy oddech, staraja˛c sie˛ nie mys´ lec´ o Brysie. Pomys´ lała o malen´ kiej siostrzenicy i przysie˛gła sobie w duchu, z˙ e be˛dzie sie˛ nia˛ opiekowac´ mimo braku dos´ wiadczenia. Bryce ustawił sie˛ przy Julie, kto´ ra trzymała co´ reczke˛ na re˛kach. Długa sukienka dziecka wydawała sie˛ os´ lepiaja˛co biała w s´ wietle słon´ ca. Matka Bryce’a opus´ ciła go, kiedy miał cztery lata. Wyszła i nigdy wie˛cej nie wro´ ciła. Ojciec znikna˛ł tego
46
SANDRA FIELD
samego dnia. Odepchna˛ł od siebie te mys´ li i zatrzasna˛ł je gdzies´ głe˛boko. Dawne dzieje, nie maja˛ce nic wspo´ lnego z nim obecnym. Sukces finansowy zagwarantował mu, z˙ e nigdy nie be˛dzie biedny. Staros´ wiecka formuła chrztu zabrzmiała mu w uszach. Wiedział, z˙ e rodzice Samanthy be˛da˛ ja˛ zawsze kochac´ . Sam ro´ wniez˙ goto´ w był zrobic´ dla małej, co w jego mocy. Kiedy chłodna woda dotkne˛ła czoła dziecka, Samantha obudziła sie˛ i powiodła woko´ ł wielkimi błe˛kitnymi oczami. Naste˛pnie przekazano ja˛ Jenessie, powto´ rzyła przysie˛ge˛ głosem, kto´ ry głe˛boko go poruszył. Bryce nie nalez˙ ał do sentymentalnych me˛z˙ czyzn. Co sie˛ z nim dzieje? Zerkna˛ł na nia˛ ukradkiem i zaraz odwro´ cił wzrok. Podeszła do niego, niosa˛c dziecko ostroz˙ nie, jakby było ze szkła. Kiedy podawała mu becik, na jej twarzy malował sie˛ wyraz takiej delikatnos´ ci, z˙ e nagle zapragna˛ł ja˛ pocałowac´ . Albo przynajmniej pogładzic´ po twarzy. Us´ miechne˛ła sie˛; poczuł, jak wszystkie bariery, kto´ re wznio´ sł mie˛dzy soba˛ i s´ wiatem, gdzies´ znikły. – Twoja kolej – powiedziała cicho. – Potrzymasz ja˛? Podczas odwiedzin u Julie i Travisa Bryce podziwiał dziewczynke˛, głaskał ja˛ po gło´ wce i obsypywał prezentami, nigdy jednak nie wzia˛ł jej na re˛ce. Znalazł sie˛ w pułapce. Jenessa odsune˛ła sie˛ i nagle trzymał Samanthe˛ zupełnie sam. Mała okazała sie˛ cie˛z˙ sza, niz˙ sa˛dził, kre˛ciła sie˛ niespokojnie. Potem jej malutka twarzyczka wykrzywiła sie˛ i ku jego przeraz˙ eniu dziecko zacze˛ło płakac´ . Powtarzał za pastorem włas´ ciwe słowa, pro´ buja˛c nie zwracac´ uwagi na rozpaczliwie szlochaja˛ca˛ mała˛. Potrafił
MILIONER I ARTYSTKA
47
narzucic´ swoja˛ wole˛ na posiedzeniu zarza˛du i rozwia˛zywac´ złoz˙ one problemy, lecz uciszenie pie˛ciokilogramowego niemowle˛cia okazało sie˛ zadaniem ponad jego siły. Na szcze˛s´ cie Travis przyszedł mu na ratunek. – Ja sie˛ nia˛ zajme˛. Cicho, Samantho, juz˙ kon´ czymy. Jak za dotknie˛ciem czarodziejskiej ro´ z˙ dz˙ ki mała przestała płakac´ i us´ miechne˛ła sie˛ uroczo. Cichy s´ mieszek przebiegł ws´ ro´ d gos´ ci. Odmo´ wiono błogosławien´ stwo i Bryce odetchna˛ł z ulga˛. Nie pamie˛taja˛c, jak bardzo był ws´ ciekły na Jenesse˛, zwro´ cił sie˛ do niej: – Dzie˛ki Bogu, juz˙ po wszystkim. – Wre˛cz przeciwnie, to dopiero pocza˛tek – odparła niewinnie. – Obiecałes´ sie˛ nia˛ opiekowac´ całe z˙ ycie. Przeczesał palcami włosy. – To przeraz˙ aja˛ce. Us´ miechne˛ła sie˛; ze˛by miała bardzo białe. Wydawała sie˛ taka swobodna i szcze˛s´ liwa, kiedy sie˛ s´ miała. Kiedy ostatni raz kobieta pocia˛gała go tak bardzo? Dwanas´ cie lat temu, odpowiedział na własne pytanie. Odsuna˛ł tamto wspomnienie jak wiele innych, lecz wo´ wczas wstrza˛sne˛ło nim do głe˛bi. Po´ z´ niej dopiero odkrył, z˙ e była dziewica˛ i miała zaledwie siedemnas´ cie lat. Czy od tamtej pory rzeczywis´ cie kaz˙ da kobieta była tylko jej substytutem? Moz˙ e to nie przypadek, z˙ e wkro´ tce po tamtych wydarzeniach przeprowadził gruntowne zmiany w swoim z˙ yciu? Opanował sie˛, widza˛c nadchodza˛cego Charlesa. – Urocza ceremonia – rzucił niezre˛cznie, klepia˛c co´ rke˛ po re˛ce. – Bardzo sie˛ ciesze˛, z˙ e przyjechałas´ , Jenesso. Spowaz˙ niała natychmiast. – To dla Samanthy. – Liczylis´ my z Corinne, z˙ e zostaniesz na noc.
48
SANDRA FIELD
– Niestety, musze˛ byc´ w domu dzis´ wieczorem – odparła z widocznym brakiem z˙ alu. – Musze˛ zarabiac´ na z˙ ycie. – Oczywis´ cie – zgodził sie˛ pos´ piesznie Charles. – Mamy nadzieje˛, z˙ e przys´ lesz nam zaproszenie na wernisaz˙ ? – Porozmawiam z włas´ cicielka˛ galerii. Charles odszedł, us´ miechaja˛c sie˛ po drodze do Leonory. Bryce ukrył rozbawienie. To rodzinne spotkanie było ˙ ona, kto´ ra rzekomo zmarła; druga najez˙ one rafami. Z z˙ ona, kto´ ra nie wiedziała o jej istnieniu; ma˛z˙ ignoruja˛cy dwo´ jke˛ spos´ ro´ d trojga własnych dzieci... moz˙ e moja sytuacja wcale nie była taka zła, pomys´ lał cynicznie. Zacza˛ł obserwowac´ Leonore˛. Choc´ wygla˛dała na pewna˛ siebie, odgadł, jak bardzo jest zdenerwowana. – Witaj, Jenesso – przywitała sie˛ z co´ rka˛. – Bardzo sie˛ ciesze˛, z˙ e zostałas´ matka˛ chrzestna˛ Samanthy. Jest słodka, prawda? – Bryce by sie˛ z tym nie zgodził – odparła uprzejmie co´ rka, choc´ na jej twarzy znac´ było napie˛cie. – Bałem sie˛, z˙ e ja˛ upuszcze˛ – przyznał. – Szczego´ lnie kiedy zacze˛ła płakac´ . Leonora rozes´ miała sie˛. – Ma silne płuca. Zostajecie na dłuz˙ ej? – Nie wiem jeszcze – odparł Bryce. – Nie – rzuciła Jenessa. Leonora spojrzała na nia˛. – Che˛tnie przyjechałabym na two´ j wernisaz˙ w czerwcu. – Z Nowego Jorku to kawał drogi. – Nie szkodzi. – Przys´ le˛ ci zaproszenie. ´ wietna robota, Jenesso – stwierdził Bryce cierpko, – S
MILIONER I ARTYSTKA
49
kiedy Leonora odeszła, kołysza˛c sie˛ z wdzie˛kiem. – To sztuka obrazic´ kogos´ , nie be˛da˛c niegrzecznym. Jestes´ w tym niezro´ wnana. Jenessa rozejrzała sie˛ woko´ ł. Stali z dala od pozostałych gos´ ci, udaja˛cych sie˛ do namiotu, gdzie serwowano obiad. – Moz˙ e powinienes´ sie˛ tego ode mnie nauczyc´ – odparła słodko. – Bo twoje obelgi zawsze ła˛cza˛ sie˛ z niegrzecznos´ cia˛. – Nie znam Leonory zbyt długo, ale jedno moge˛ powiedziec´ : to wspaniała kobieta. – Nie przecze˛. – To twoja matka, do cholery. A traktujesz ja˛ gorzej niz˙ sprza˛taczke˛. – Nie stac´ mnie na sprza˛taczke˛. – Daj spoko´ j. Charles to jeden z najwie˛kszych bogaczy w tym stanie. – Ta feta jest dla mnie wystarczaja˛co trudna bez twoich opinii i sa˛do´ w. Zostaw mnie w spokoju, Bryce – rzuciła do niego przez ramie˛, ida˛c w strone˛ namiotu. Pare˛ oso´ b odwro´ ciło głowy, słysza˛c jej podniesiony głos. Bryce został na miejscu. Poczeka. Po obiedzie wie˛kszos´ c´ gos´ ci wro´ ci na stały la˛d. Bryce zadba o to, by Jenessy nie było ws´ ro´ d nich, a potem przeprowadzi konfrontacje˛. Nie chodziło o pienia˛dze, dystans do Charlesa ani o Leonore˛, chociaz˙ gniewało go, z jakim lekcewaz˙ eniem Jenessa traktuje matke˛. Nie, chodziło o jej kłamstwo sprzed dwunastu lat. Kłamstwo, na kto´ re mimo swego dos´ wiadczenia dał sie˛ złapac´ .
ROZDZIAŁ PIA˛TY
Obiad podano w ogrodzie. Grała orkiestra kameralna, kelnerzy w białych marynarkach kra˛z˙ yli ws´ ro´ d gos´ ci, roznosza˛c przystawki, sałatki, pieczonego kurczaka i lody malinowe oraz najlepsze wina. Jenessa brała udział w rozmowie, wesoło i z wdzie˛kiem gawe˛dza˛c z ludz´ mi, kto´ rych nie widziała nigdy dota˛d i pewnie nie spotka wie˛cej. W głe˛ bi ducha była jednak zbyt napie˛ta, by sie˛ dobrze bawic´ ; wypiła tylko jeden kieliszek wina i skubne˛ła paru potraw. Bryce usadowił sie˛ najdalej, jak to moz˙ liwe, i udawał, z˙ e bawi sie˛ szampan´ sko. Wyjedzie zaraz po posiłku. Bała sie˛, z˙ e jes´ li on jeszcze nie odkrył jej toz˙ samos´ ci, to wkro´ tce ja˛ pozna. Nie powinna była przyjez˙ dz˙ ac´ . I nie powinna była is´ c´ do ło´ z˙ ka z bezwzgle˛dnym milionerem, przyjacielem jej brata. O czym ona wtedy mys´ lała? O nim, tak samo jak dzisiaj. Stłumiła je˛k rozpaczy. Podawano juz˙ kawe˛ i herbate˛ w filiz˙ ankach z cieniutkiej porcelany. Jeszcze godzina i wsia˛dzie na prom. Czas najwyz˙ szy. W tej jednak chwili Julie zbliz˙ yła sie˛ do niej i szepne˛ła: – Jak tylko wszyscy sie˛ wyniosa˛, idziemy sie˛ ka˛pac´ . – Musze˛ zda˛z˙ yc´ na samolot. – Prosze˛! – Julie zrobiła rozczarowana˛ mine˛. – O kto´ rej wylatujesz? – Dopiero o o´ smej trzydzies´ ci, ale...
MILIONER I ARTYSTKA
51
– Wie˛c masz mno´ stwo czasu. Prosze˛. Tak rzadko sie˛ spotykamy. Za pare˛ miesie˛cy znowu wyjez˙ dz˙ amy z Travisem do Meksyku. Brat Jenessy pracował jako konsultant w krajach tropikalnych, Julie zas´ spe˛dziła za granica˛ wiele lat jako fizykoterapeutka. – Zostałabym, gdyby nie Bryce Laribee – wyznała otwarcie Jenessa. – Moz˙ e i jest najlepszym przyjacielem mojego brata, ale zachowuje sie˛ okropnie. Nie mam ochoty go ogla˛dac´ ani chwili dłuz˙ ej niz˙ to konieczne. Julie zmarszczyła brwi. – Rzeczywis´ cie potraktował cie˛ dos´ c´ nieuprzejmie. Dziwne, bo zwykle bywa czaruja˛cy wobec kobiet. I wie˛kszos´ c´ z nich go uwielbia. Przypilnuje˛, z˙ eby sie˛ do ciebie nie zbliz˙ ał. Alternatywa˛ było spe˛dzenie kilku godzin na lotnisku w Portland nad jakims´ dziełem o poststrukturalizmie. – No, dobrze – zgodziła sie˛ nieche˛tnie. Basen osłaniała od wiatru opleciona dzikim winem krata i bar. Jenessa zanurzyła stope˛ w basenie i przekonała sie˛, z˙ e woda jest rozkosznie ciepła. Corinne dała jej nowiutkie bikini, a Bryce’a na razie nigdzie nie było widac´ . Wskoczyła do wody. Miała basen tylko dla siebie, bo Travis i Julie poszli przewina˛c´ i nakarmic´ Samanthe˛. Uwielbiała pływac´ . Ruszyła crawlem, czuja˛c, jak poprawia sie˛ jej nastro´ j. Po przepłynie˛ciu dziesie˛ciu długos´ ci doszła do wniosku, z˙ e niepotrzebnie tak sie˛ przejmowała zachowaniem Bryce’a. Z pewnos´ cia˛ jej nie rozpoznał. Nagle, jakby przywołany jej mys´ lami, w wodzie poja-
52
SANDRA FIELD
wił sie˛ drugi pływak. Wsze˛dzie poznałaby te˛ sylwetke˛. Suna˛ł ro´ wnolegle do niej; jego s´ lad w turkusowej wodzie znaczyły pe˛cherzyki powietrza. Bez trudu dotrzymywał jej tempa, zagarniaja˛c wode˛ muskularnymi ramionami. Jenessa przys´ pieszyła – on tak samo. Wykonała zgrabny, oszcze˛dny zwrot przy s´ cianie basenu i z furia˛ us´ wiadomiła sobie, z˙ e zrobił to samo. Ruszyła jeszcze szybciej, chca˛c go zostawic´ w tyle. Stopniowo zacza˛ł ja˛ jednak wyprzedzac´ , tak z˙ e widziała tylko smuge˛ piany cia˛gna˛ca˛ jego s´ ladem. Nie poddawała sie˛ łatwo. Po naste˛pnym zwrocie odbiła sie˛ mocno i stwierdziła z satysfakcja˛, z˙ e przestrzen´ mie˛dzy nimi sie˛ zmniejsza. Jednak kiedy sie˛ z nim zro´ wnała, us´ miechna˛ł sie˛ tylko i znowu sie˛ oddalił. Zdyszana, z obolałymi z wysiłku ramionami i nogami, podpłyne˛ła do drabinki i wyszła na brzeg. Humor bynajmniej jej sie˛ nie poprawił, gdy odkryła, z˙ e mieli widzo´ w: Charles, Corinne, Leonora i para w s´ rednim wieku, zapewne rodzice Julie. – Pie˛kna walka! – zawołał Charles. Jenessa wolałaby, z˙ eby nikt nie ogla˛dał jej wyczyno´ w. Us´ miechne˛ła sie˛ jednak, podeszła do trampoliny i wykonała elegancki skok. Kiedy sie˛ wynurzyła, znalazła sie˛ twarza˛ w twarz z Bryce’em. – Zaczynaj zwrot bliz˙ ej s´ ciany, be˛dziesz miała lepsze odbicie – poradził z us´ miechem. – Jak be˛de˛ chciała twojej rady, sama o nia˛ poprosze˛. – Biedna, pokonana Jenessa. – Zawsze musisz wygrac´ , Bryce? Odgarna˛ł z oczu mokre włosy. – Skaczesz lepiej ode mnie.
MILIONER I ARTYSTKA
53
– Co´ z˙ za wspaniałomys´ lnos´ c´ . – Nie przecia˛gaj struny, Jan – powiedział cicho. Zamrugała. – Chyba Jen. Travis mnie tak nazywa. – Powiedziałem: Jan. – W takim razie nie wiem, o co ci chodzi. – Nie udawaj, z˙ e miałas´ tylu faceto´ w, by zapomniec´ o tamtym pokoju hotelowym na Manhattanie. Julie z głos´ nym pluskiem wskoczyła do wody obok nich. – Kto ostatni, ten jest zgniłe jajo! – krzykne˛ła do Travisa i Brenta stoja˛cych na brzegu. Travis wrzucił do basenu wielka˛ czerwona˛ piłke˛ i zanurkował w s´ lad za nia˛. – Wodne polo! – zawołał. Rozpocze˛ła sie˛ chaotyczna i wesoła gra, w kto´ rej nikt nie starał sie˛ zbytnio przestrzegac´ reguł. Jenessa bawiła sie˛ z innymi, lecz mys´ lami była gdzie indziej. Bryce ja˛ rozpoznał. Ogarne˛ło ja˛ napie˛cie, jej ruchy stały sie˛ sztywne i niezgrabne. Mimo to nie umiała nie zauwaz˙ yc´ harmonijnych rucho´ w Bryce’a, jego kształtnego, umie˛s´ nionego ciała. Po chwili doła˛czył do nich Charles. Wraz z Travisem zacze˛li walczyc´ o piłke˛ w głe˛bszym kon´ cu basenu, s´ mieja˛c sie˛ i przekomarzaja˛c. Jenessa poczuła ukłucie w sercu, widza˛c ich komitywe˛. Chciałaby robic´ to samo, nie wiedziała jednak, jak zacza˛c´ . Zawsze kiedy chciała sie˛ zbliz˙yc´ do ojca, na przeszkodzie stawała przeszłos´ c´ – mroczna, ponura i niewzruszona niczym cie˛z˙ ki wiktorian´ ski mebel. Moz˙ e to wszystko jej wina. Moz˙ e nie jest zdolna do miłos´ ci i dlatego nigdy nie miała me˛z˙ czyzny.
54
SANDRA FIELD
– Wszystko w porza˛dku? – spytał z niepokojem Bryce. Patrzyła na niego, jakby go zobaczyła pierwszy raz w z˙ yciu, z oczyma pełnymi bo´ lu. Uja˛ł ja˛ za ramie˛. – Złapał cie˛ skurcz? – Tak – odparła, chwytaja˛c sie˛ wymo´ wki. – Musze˛ na chwile˛ wyjs´ c´ na brzeg. Wspie˛ła sie˛ po drabince, zarzuciła sobie na głowe˛ re˛cznik i ruszyła w strone˛ przebieralni. Szybko włoz˙ yła obcisłe spodnie khaki, biała˛ jedwabna˛ bluzke˛ i haftowana˛ kamizelke˛, wykre˛ciła włosy i splotła je w warkocz. Była dopiero czwarta, lecz uznała, z˙ e ro´ wnie dobrze moz˙ e złapac´ prom odpływaja˛cy za pie˛tnas´ cie minut. Bryce odkrył, kim jest. I o ile go znała, włas´ nie przygotowywał sie˛ do pojedynku. Włoz˙ yła buty i otwarła drzwi. Me˛z˙ czyzna, w dz˙ insowych szortach i podkoszulku, stał w odległos´ ci paru metro´ w. – Czekałem na ciebie – oznajmił. – Musze˛ sie˛ zbierac´ . Za chwile˛ mam prom. – Najpierw pogadamy. Obja˛ł ja˛ w pasie i pocia˛gna˛ł za soba˛. – Pus´ c´ mnie – sykne˛ła. – Co ty sobie wyobraz˙ asz? – Musisz mi odpowiedziec´ na pare˛ pytan´ – odparł szorstko. Prowadził ja˛ teraz przez trawnik w kierunku zamku. – Chcesz mnie zamkna˛c´ w wiez˙ y? – burkne˛ła. – Che˛tnie bym to zrobił – przytakna˛ł. – A potem kochałbym sie˛ z toba˛ cały tydzien´ , az˙ bym naprawił to, co jest ze mna˛ nie tak. Ale, szczerze mo´ wia˛c, nie sa˛dze˛, z˙ eby to pomogło. A potem nachylił sie˛ i pocałował ja˛ w usta z namie˛tnos´ cia˛ zmieszana˛ z gniewem. Jenessa wiedziała, z˙ e po-
MILIONER I ARTYSTKA
55
winna mu sie˛ wyrwac´ , czuła jednak ro´ wnie wielkie poz˙ a˛danie i furie˛. Nie dbaja˛c o nic, odwzajemniła pocałunek, przywieraja˛c do niego całym ciałem. Ro´ wnie niespodziewanie Bryce wypus´ cił ja˛ z obje˛c´ . Zachwiała sie˛, z zamglonymi oczami i wargami obrzmiałymi od pocałunku. – Masz racje˛ – mrukne˛ła. – Tydzien´ by nie wystarczył. Mrukna˛ł cos´ niezrozumiale i pocia˛gna˛ł ja˛ w cien´ kwitna˛cych krzewo´ w bzu. – A teraz – oznajmił szorstko – wszystko mi wytłumaczysz. – Nic podobnego! – prychne˛ła. – To ty mnie wysłuchasz. I nie be˛dziemy rozmawiac´ o tobie i o mnie, tylko o Leonorze. Nie masz prawa mnie pote˛piac´ za to, jak ja˛ traktuje˛. – Wcale cie˛ nie... – Travis opowiadał mi kiedys´ , z˙ e ja˛pamie˛ta z dziecin´ stwa. On miał matke˛, ja nie. Opus´ ciła nas, kiedy byłam niemowle˛ciem. A teraz wszyscy oczekuja˛, z˙ e przyjme˛ ja˛ z otwartymi ramionami. Nie moge˛ tego zrobic´ ! Jest dla mnie kims´ zupełnie obcym. – Two´ j ojciec posta˛pił bardzo z´ le, kiedy ci powiedział, z˙ e ona nie z˙ yje. Ale teraz stara sie˛ wszystko naprawic´ , a Leonora rozpaczliwie pragnie, z˙ ebys´ ja˛ polubiła. – Gniew znikna˛ł z jego twarzy. – Uwaz˙ aj, Jenesso, nie pomyl sztuki z prawdziwym z˙ yciem. To s´ lepa uliczka. Jego słowa wstrza˛sne˛ły nia˛ do głe˛bi. Popatrzyła zaskoczona. Przeciez˙ rzeczywis´ cie nie rozwija sie˛ artystycznie od dłuz˙ szego czasu. Wcia˛z˙ powtarza te same motywy, nie moga˛c sie˛ od nich uwolnic´ , nie moga˛c wyjs´ c´ poza nie. Zakryła re˛kami uszy.
56
SANDRA FIELD
– Nie przyprowadziłes´ mnie tutaj, z˙ eby rozmawiac´ o sztuce – burkne˛ła. – Ani o twojej matce, skoro o tym mowa. Czemu mnie wtedy okłamałas´ ? – O kto´ re kłamstwo ci chodzi? – spytała, s´ wiadomie go prowokuja˛c. – Wiek. Dos´ wiadczenie. To, z˙ e jestes´ siostra˛ Travisa. – Gdybys´ wiedział, z˙ e mam siedemnas´ cie lat, nawet bys´ na mnie nie spojrzał. – Czemu mnie chciałas´ , Jenesso? Wzruszyła oboje˛tnie ramionami. – Jestes´ bardzo atrakcyjnym me˛z˙ czyzna˛. Załoz˙ e˛ sie˛ o własny dom, z˙ e nie ja pierwsza ci to mo´ wie˛. – Dajmy sobie spoko´ j z pochlebstwami – odparł spokojnie. – Wiedziałas´ o mojej przyjaz´ ni z Travisem, a mimo to poszłas´ ze mna˛do hotelu. Chciałas´ z nim wyro´ wnac´ rachunki? – Nie! – zaprzeczyła, dotknie˛ta. – Nie? Wiesz, jak sie˛ be˛dzie czuł, jes´ li kiedykolwiek odkryje, co sie˛ wtedy stało? – Te˛skniłam za domem, a ty stanowiłes´ ogniwo ła˛cza˛ce mnie z bratem, kto´ rego uwielbiałam. Okej, nie mys´ lałam wtedy zbyt jasno, przyznaje˛. Ale ty tez˙ starałes´ sie˛ mnie uwies´ c´ , a moz˙ e nie pamie˛tasz? – Wykorzystałas´ mnie – rzucił chłodno. Za nic nie przyznałaby sie˛, z˙ e był pierwszym i jedynym me˛z˙ czyzna˛, kto´ ry obudził w niej taka˛ namie˛tnos´ c´ . – Nie kochałes´ mnie – odparła. – Ty tez˙ mnie chciałes´ wykorzystac´ . – Jak wielu me˛z˙ czyzn miałas´ od tamtej pory? Z pewnos´ cia˛ nie byłem ostatni.
MILIONER I ARTYSTKA
57
– Nie widze˛ powodo´ w, dla kto´ rych miałoby cie˛ interesowac´ moje z˙ ycie seksualne. – Nie lubie˛ byc´ oszukiwany, to wszystko. – Miałam siedemnas´ cie lat! – wykrzykne˛ła. – Byłam sama w wielkim mies´ cie. Popełniłam bła˛d, i co z tego? – Moglibys´ my is´ c´ do ło´ z˙ ka teraz – rzucił z nieprzenikniona˛twarza˛. – Prom masz dopiero za godzine˛, a w zamku z pewnos´ cia˛ znajdzie sie˛ jakis´ ustronny ka˛t. Co ty na to, Jenesso? Cofne˛ła sie˛ o krok. – Nienawidzisz mnie, prawda? – szepne˛ła. – Przeceniasz sie˛. Przez mgłe˛ rozpaczy usłyszała zmieszane głosy i s´ miech. Obro´ ciła sie˛ i zobaczyła, z˙ e cała rodzina wyszła juz˙ z basenu i udaje sie˛ w strone˛ zamku. Travis pomachał jej i zawołał cos´ , czego nie zrozumiała. – Nie poszłabym z toba˛ do ło´ z˙ ka, choc´ bys´ był ostatnim facetem w Massachusetts. I postaram sie˛, z˙ ebys´ my sie˛ nigdy wie˛cej nie spotkali. Wiedza˛c, z˙ e nie be˛dzie sie˛ starał jej zatrzymac´ na oczach jej rodziny, odeszła z dumnie zadarta˛ głowa˛, mrugaja˛c oczami, by ukryc´ łzy. Kiedy wreszcie nauczy sie˛ wierzyc´ swojemu instynktowi? Wiedziała, z˙ e nie powinna przyjez˙ dz˙ ac´ na chrzciny. Dała sie˛ przekonac´ temu rosłemu me˛z˙ czyz´ nie o spłowiałych od słon´ ca włosach i oczach szarych jak chmury i zyskała tylko tyle, z˙ e otworzył jej dawne rany i zadał nowe. Nie była pewna, co jest gorsze. Wiedziała tylko, z˙ e powiedziała prawde˛: zamierzała trzymac´ sie˛ od niego z dala do kon´ ca swoich dni.
´ STY ROZDZIAŁ SZO Bryce spe˛dził w krajach tropikalnych wiele czasu, lecz niewiele mu to pomogło w walce z boston´ skim czerwcowym upałem. Wilgotne powietrze az˙ dławiło, słon´ ce praz˙ yło bezlitos´ nie z błe˛kitnego nieba bez jednej chmurki, a nagrzane powietrze drz˙ ało jak na pustyni. Spaliny drapały w gardle. Znajdował sie˛ w dzielnicy, z kto´ rej uciekł, kiedy miał dwanas´ cie lat. Dopiero rok czy dwa temu zdobył sie˛ na odwiedzenie ich znowu. Miał spotkanie z dyrektorem nowo otwartego schroniska dla kobiet. Zbierał informacje. Czasem zastanawiał sie˛, czy nie popełnia błe˛du, angaz˙ uja˛c sie˛ w budowe˛ szkoły dla uzdolnionych dzieci z biednych rodzin. Nie miał z˙ adnej gwarancji, z˙ e wykorzystaja˛ szanse˛, jaka˛ im daje. Otarł pot z czoła, sprawdził numer na ceglanym budynku wcis´ nie˛tym mie˛dzy klub bilardowy i bar. Godzine˛ po´ z´ niej, z głowa˛ pełna˛ informacji, schodził po drewnianych schodach na ulice˛. Windy nie było, podobnie jak innych luksuso´ w. Znajdował sie˛ na podes´ cie, kiedy otwarły sie˛ s´ wiez˙ o polakierowane drzwi na drugim pie˛trze i rozległ sie˛ kobiecy głos: – Dzie˛ki, Marlene. Do zobaczenia w przyszłym tygodniu.
MILIONER I ARTYSTKA
59
Bryce stana˛ł jak wryty. Rozpoznałby ten głos wsze˛dzie. Ale to niemoz˙ liwe, nie tutaj. Kobieta starannie zamkne˛ła za soba˛ drzwi. Blond włosy splotła w gruby warkocz, miała na sobie dz˙ insy i prosta˛ bluzke˛. – Jenessa? – rzucił zaskoczony. Obro´ ciła sie˛ gwałtownie i az˙ otwarła usta ze zdumienia. – Bryce? – Co ty tu robisz? – Ja... mogłabym o to samo spytac´ ciebie. – Wychodzisz? – Tak. – Doskonale. Po´ jdziemy razem. Wynurzyli sie˛ na rozpalona˛ ulice˛. – Zaparkowałem pare˛ przecznic sta˛d – powiedział. – Chodz´ ze mna˛, podrzuce˛ cie˛, doka˛d zechcesz. – Niedaleko jest stacja metra, a dalej mam autobus. Ale dzie˛ki za propozycje˛. Nie podobała mu sie˛ mys´ l, z˙ e Jenessa be˛dzie chodzic´ po tych ulicach bez ochrony, a jeszcze mniej pomysł, by sama jechała metrem. – Wygla˛dasz na zme˛czona˛ – rzucił z wie˛ksza˛ doza˛ szczeros´ ci niz˙ taktu. – Dzie˛ki. – Podwioze˛ cie˛ na przystanek. Rzeczywis´ cie czuła sie˛ wyczerpana i przygne˛biona słuchaniem wcia˛z˙ tych samych historii od ro´ z˙ nych kobiet tydzien´ za tygodniem. – Masz w wozie klimatyzacje˛? – spytała. – To mogłoby mnie przekonac´ .
60
SANDRA FIELD
– Mam. – Uja˛ł ja˛ za ramie˛. – Powiedz szczerze, co tu robiłas´ ? – Pracuje˛ jako wolontariuszka. Re˛kawy miała podwinie˛te; jej naga sko´ ra wydawała sie˛ rozkosznie mie˛kka pod jego dotykiem. Mimo to natychmiast skojarzył fakty. – Tamto pło´ tno, kto´ re widziałem u ciebie w pracowni... teraz wiem, ska˛d czerpiesz natchnienie. Czemu to robisz? – Zauwaz˙ ył jej wahanie i zapewnił szybko: – Moz˙ esz mi zaufac´ . Potrafie˛ byc´ dyskretny. Zagryzła warge˛. – Odka˛d pamie˛tam, Charles mnie nie kochał. Nie taka˛, jaka˛ byłam. Corinne mnie nawet lubiła, ale nie była szczego´ lnie uczuciowa, a o mojej matce nikt nie wspominał, jakby nie istniała. Wie˛c teraz pomagam w schronisku dla bezdomnych kobiet. Takich, kto´ re naprawde˛ nie maja˛ domu. Wiem, z˙ e to nie ma sensu. – To ma wiele sensu, Jeness – sprzeciwił sie˛ łagodnie. – Robisz wspaniała˛ rzecz. – To bardzo mało. – Nikt nie zmieni s´ wiata w pojedynke˛. Ale kaz˙ da pomoc sie˛ liczy. – A co ty tu robiłes´ ? Powinien był przewidziec´ to pytanie. Najkro´ cej jak to moz˙ liwe przedstawił jej swoje plany. – Kim, dyrektorka schroniska, wie wszystko o tej okolicy. – Taka szkoła to wspaniały pomysł – zapaliła sie˛ Jenessa i dodała naiwnie: – Musisz miec´ mno´ stwo pienie˛dzy. – Nie narzekam.
MILIONER I ARTYSTKA
61
– Dorobiłes´ sie˛ na komputerach? – Travis ci nie opowiadał? – A kiedy pokre˛ciła głowa˛, wyjas´ nił: – Kiedy miałem jedenas´ cie lat, trafiłem na niezwykłego nauczyciela matematyki i pierwszy raz w z˙ yciu zobaczyłem, z˙ e chodzenie do szkoły moz˙ e miec´ sens. Za własne pienia˛dze kupił mi komputer, a potem załatwił stypendium do szkoły, do kto´ rej ucze˛szczał Travis. Maja˛c dziewie˛tnas´ cie lat, zaproponowałem pare˛ innowacji w programowaniu, a poniewaz˙ trafiłem na włas´ ciwy moment, w cia˛gu naste˛pnych pie˛ciu lat zarobiłem mno´ stwo forsy. – Wzruszył ramionami. – W zasadzie nie musze˛ pracowac´ . Ale kre˛ci mnie rozwia˛zywanie problemo´ w i lubie˛ podro´ z˙ e. – A teraz chcesz załoz˙ yc´ szkołe˛, z˙ eby dac´ taka˛ sama˛ szanse˛ innym dzieciakom – powiedziała wolno Jenessa. Popatrzyła na zabita˛ deskami wystawe˛ pomazana˛ graffiti. – Zrobiłes´ niezwykła˛ kariere˛... to tutaj dorastałes´ ? Pus´ cił jej re˛ke˛ i ruszył nieco szybciej. – Niedaleko. O kto´ rej masz autobus? – Za pare˛ godzin. Jes´ li nie chcesz rozmawiac´ o swojej przeszłos´ ci, Bryce, moz˙ esz po prostu powiedziec´ . – Okej. Nie chce˛. Bywała tu dostatecznie cze˛sto, by zrozumiec´ jego motywy. – Pewnie uwaz˙ asz mnie za mazgaja, skoro sie˛ skarz˙ e˛ na swoje dziecin´ stwo. Bryce stana˛ł na s´ rodku chodnika. – Twoja matka znikne˛ła, ojciec z˙ ałował, z˙ e nie jestes´ kims´ zupełnie innym, a Corinne ma wie˛cej uczuc´ dla swoich ro´ z˙ niz˙ z˙ ywych ludzi. Nie, nie uwaz˙ am cie˛ za
62
SANDRA FIELD
mazgaja. I przykro mi, z˙ e na chrzcinach tak na ciebie napadłem z powodu Leonory. – Włas´ nie kiedy mi sie˛ zdawało, z˙ e cie˛ rozgryzłam, zupełnie mnie zaskakujesz – zauwaz˙ yła. – Nie płaca˛ ci za to, z˙ ebys´ mnie rozumiała – burkna˛ł i ruszył szybko przed siebie. Dysza˛c z gora˛ca, szła jego s´ ladem. Rusza sie˛ jak wygłodniały tygrys, przemkne˛ło jej przez mys´ l. A kim jest ona? Tygrysica˛ suna˛ca˛ jego s´ ladem czy jakims´ małym, bezbronnym stworzeniem? Tego dnia poznała go od zupełnie nowej strony: człowieka przeznaczaja˛cego zarobione miliony na pomoc dzieciom, kto´ rych nigdy nawet nie spotkał. Wcale nie chciała go lubic´ . Dos´ c´ ma kłopoto´ w przez to, z˙ e nadal go poz˙ a˛da niczym głupia siedemnastolatka. Nie musi go jeszcze szanowac´ . Kilka minut po´ z´ niej dotarli do samochodu, ciemnobłe˛kitnego jaguara o opływowych kształtach – i z klimatyzacja˛, jak obiecał. Wkro´ tce sune˛li cienistymi, zadbanymi ulicami w bogatszej cze˛s´ ci miasta. – Postawie˛ ci obiad – zaproponował Bryce. – Znam tu dobra˛ restauracje˛. A potem podrzuce˛ cie˛ na dworzec. Restauracja serwowała najlepsze kalmary i sałatke˛ grecka˛, jakich Jenessa kiedykolwiek kosztowała. Włas´ nie popijała czerwone wino, gdy Bryce odezwał sie˛: – Kiedy wyjez˙ dz˙ ałem z Manatuck, byłem zdecydowany nigdy wie˛cej sie˛ z toba˛ nie spotkac´ . Us´ miechne˛ła sie˛ szelmowsko. – Witamy w klubie. Uja˛ł jej dłon´ i zacza˛ł sie˛ bawic´ jej palcami. Zrobiło sie˛ jej słabo z głodu nie maja˛cego nic wspo´ lnego z kalmarami.
MILIONER I ARTYSTKA
63
– Co z tym zrobimy? Ja pragne˛ ciebie, a ty mnie, i nie jestes´ juz˙ siedemnastoletnia˛ dziewica˛. – Nic z tym nie be˛dziemy robic´ – odparła stanowczo. – Mine˛ło dwanas´ cie lat, Jenesso. Postarzałem sie˛ i zma˛drzałem – dodał z us´ miechem. – Nie interesuje mnie małz˙ en´ stwo, ale obiecuje˛, z˙ e be˛de˛ ci wierny przez czas, jaki ze soba˛ spe˛dzimy, i zrobie˛ wszystko, by cie˛ uszcze˛s´ liwic´ . Z jakiegos´ niezrozumiałego powodu poczuła, z˙ e chce sie˛ jej płakac´ . Patrzyła w dno kieliszka, szukaja˛c sło´ w, kto´ re zabrzmia˛ ro´ wnie szczerze, lecz pozwola˛ jej ukryc´ to, do czego nie chciała sie˛ przyznac´ . – Spotkałam wielu me˛z˙ czyzn w cia˛gu tych dwunastu lat – zacze˛ła ostroz˙ nie. – Nie jestes´ do nich podobny, Bryce. Jestes´ silny, pełen charyzmy i tak pocia˛gaja˛cy, z˙ e mie˛kna˛ mi kolana. Zaangaz˙ owałabym sie˛ za bardzo. – Chyba mnie nie kochasz? – spytał szorstko. – Nie, jasne, z˙ e nie! Ale to, co sie˛ dzieje, kiedy sie˛ znajdziemy w tym samym pomieszczeniu, nie wydaje sie˛ normalne. Sprawiasz, z˙ e trace˛ głowe˛ i nie wiem juz˙ , kim jestem. – Upiła łyk wina. – Wie˛c romans nie wchodzi w gre˛. – Mnie tez˙ sie˛ nie podoba, z˙ e cie˛ tak bardzo pragne˛ – rzucił spokojnie. – Zauwaz˙ yłam – odparła sucho. – Boisz sie˛ mnie. – Boje˛ sie˛ własnych reakcji... tego, co czuje˛, kiedy cie˛ widze˛ – odparła z tłumiona˛ gwałtownos´ cia˛. – Włas´ nie w tej chwili najche˛tniej powlokłabym cie˛ za tamta˛ palme˛ i kochała sie˛ z toba˛na dywanie. Bardzo zabawne, tylko co potem?
64
SANDRA FIELD
Nagle us´ miechna˛ł sie˛ do niej tak wesoło, z˙ e musiała odpowiedziec´ us´ miechem. – Lubie˛ cie˛ – stwierdził. – Podoba mi sie˛ two´ j sposo´ b mys´ lenia. – Naprawde˛? Bo odpowiedz´ brzmi: nie. Nie mo´ wiła całej prawdy. Spus´ ciła wzrok na jagnie˛cine˛ i ziemniaki z ziołami, jakby nic wie˛cej jej nie interesowało. – A jak poste˛py w pracy? – spytał po chwili. Wie˛c przyja˛ł odmowe˛. Nie wiadomo czemu spodziewała sie˛, z˙ e be˛dzie protestował. – Całkiem niez´ le. Dzisiaj oddałam do galerii najwie˛kszy obraz. Przez pare˛ chwil gawe˛dzili o sprawach technicznych. Bryce znał sie˛ doskonale na wspo´ łczesnej sztuce. – Wyłudziłem zaproszenie na two´ j wernisaz˙ – rzucił mimochodem. – Mam nadzieje˛, z˙ e ci to nie przeszkadza? Jej widelec zawisł w po´ ł drogi do ust. – Po co chcesz tam is´ c´ ? – spytała, czuja˛c wzbieraja˛cy gniew. ˙ eby zobaczyc´ twoje obrazy, naturalnie. – Z – O mnie wcale ci nie chodzi – prychne˛ła. – Odrzuciłas´ moje awanse, pamie˛tasz? Ws´ ciekła i ro´ wnoczes´ nie s´ wiadoma, z˙ e jej gniew nie ma racjonalnych podstaw, burkne˛ła: – Zdecydowalis´ my, z˙ e nie be˛dziemy sie˛ widywac´ . – Spro´ bujemy po wystawie. – Jestes´ niemoz˙ liwy! – odparła z policzkami płona˛cymi z gniewu. – Wszystko jest moz˙ liwe, Jenesso. Maja˛ tu doskonała˛ baklawe˛. Chcesz troche˛?
MILIONER I ARTYSTKA
65
– Chce˛ wsia˛s´ c´ do autobusu i wro´ cic´ do domu! – Z dala od Charlesa, Corinne i Leonory – rzucił błyskotliwie. – Oraz ciebie. Bryce dał znak kelnerowi i zamo´ wił dwie porcje baklawy. Potem dodał, jakby nic sie˛ nie stało: – Na pewno nie z˙ ałujesz? Moje pienia˛dze nie interesuja˛ cie˛ ani troche˛? Miała ochote˛ cisna˛c´ mu na kolana obrus z cała˛ zastawa˛, lecz odpowiedziała tylko: – W przyszłym roku, kiedy skon´ cze˛ trzydziestke˛, odziedzicze˛ pienia˛dze po dziadku. – Ja jestem wart duz˙ o wie˛cej. – Nie mam czasu chodzic´ na zakupy, wole˛ malowac´ – odparowała. – A posiadanie przedmioto´ w nigdy mnie nie pocia˛gało. – Kolejna rzecz, kto´ ra nas ła˛czy – zauwaz˙ ył. – Pare˛ lat temu pozbyłem sie˛ mno´ stwa grato´ w. Wczes´ niej miałem domy w kaz˙ dym zaka˛tku s´ wiata, samochody i prywatny odrzutowiec, z˙ eby latac´ nim z miejsca na miejsce. Potem mi sie˛ znudziło. To jego szczeros´ c´ najbardziej mnie porusza, pomys´ lała Jenessa z ukłuciem bo´ lu. – A teraz postanowiłes´ wybudowac´ szkołe˛ – stwierdziła. – Z kim mieszkałes´ , kiedy sam miałes´ dziesie˛c´ lat? Jaki byłes´ ? – Nie chciałabys´ mnie znac´ – ucia˛ł kro´ tko. – Powinnis´ my sie˛ zbierac´ , moga˛ byc´ korki. Gotowa? Zamkna˛ł przed nia˛ swoja˛ przeszłos´ c´ ro´ wnie skutecznie, jakby zatrzasna˛ł jej przed nosem drzwi. – Dajesz do zrozumienia, z˙ e twoja przeszłos´ c´ to
66
SANDRA FIELD
zakazany obszar – powiedziała z irytacja˛. – Dlaczego nie chcesz uznac´ , z˙ e moja przyszłos´ c´ nalez˙ y tylko do mnie? – Bo nie – odparł. Gwałtownie odsune˛ła krzesło. Milczała przez cała˛ droge˛ na dworzec. Wysiadaja˛c, rzuciła cierpko: – Dzie˛kuje˛ za obiad i podwiezienie. Ale trzymaj sie˛ z dala od galerii, Bryce. I nie nachodz´ mnie juz˙ nigdy. – Nigdy to bardzo długo. Złapał ja˛za nadgarstek, przycia˛gna˛ł do siebie i pocałował mocno w usta. Jej ciało zbudziło sie˛ nagle do z˙ ycia, zapłone˛ło poz˙ a˛daniem. Jak boles´ nie łatwo byłoby sie˛ poddac´ , nachylic´ sie˛ i odwzajemnic´ pocałunek. Resztka˛ sił wyrwała mu sie˛ i skoczyła na chodnik. – Nie licz na romans ze mna˛! – krzykne˛ła. Chodnik był zatłoczony. Kilku przechodnio´ w zas´ miało sie˛, paru innych wytrzeszczyło na nia˛oczy. Zatrzasne˛ła drzwi jaguara; dopiero w autobusie przypomniała sobie, z˙ e zostawiła w samochodzie paczuszke˛ z baklawa˛. Uwielbiała baklawe˛. Ale nie znosiła Bryce’a.
´ DMY ROZDZIAŁ SIO Członkowie rodziny zjawili sie˛ w galerii w odste˛pie paru minut, jakby sie˛ zmo´ wili. Jenessa stała w głe˛bi, rozmawiaja˛c z dwoma kongresmenami. Obrazy zostały pie˛knie wyeksponowane, gos´ cie przybyli tłumnie, jedzenie i wina były doskonałe. Co wie˛cej, było jej bardzo do twarzy w jedwabnej bladoro´ z˙ owej spo´ dnicy i tunice kupionych specjalnie na te˛ okazje˛. Fale spla˛tanych loko´ w otaczały jej twarz; włoz˙ yła kolczyki z opalami, kto´ re dostała od Travisa i Julie na ostatnie urodziny. Powinna sie˛ czuc´ szcze˛s´ liwa, lecz nie umiała. Przed otwarciem obejrzała jeszcze raz swoje dzieła i z wielka˛ siła˛ uderzyła ja˛ monotonia temato´ w i stylo´ w. Niewielu gos´ ci umiałoby to dostrzec, bo miała prawdziwy talent i doskonała˛ technike˛, ona jednak to widziała. Utkne˛ła. Nie pierwszy raz uz˙ yła tego słowa, lecz pierwszy raz z tak głe˛bokim przekonaniem. Co robic´ ? Jak przekroczyc´ własne ograniczenia, zobaczyc´ , co czeka na nia˛dalej? Nie miała poje˛cia. Witaja˛c sie˛ z gos´ c´ mi, czuła sie˛ jak aktorka, bez przekonania odgrywaja˛ca role˛. Pierwszy Charles stana˛ł w drzwiach, za nim zjawiła sie˛ Corinne, Julie i Travis. Dwie minuty po´ z´ niej wkroczyła Leonora. Jenessa podeszła, by sie˛ z nimi przywitac´ . Dobrze, z˙ e chociaz˙ Bryce nie przyszedł, pomys´ lała.
68
SANDRA FIELD
– Co za tłum! – zauwaz˙ ył Charles z zaskoczeniem. – Czekalis´ my na ten dzien´ – odezwała sie˛ Corinne z niezwykła˛ serdecznos´ cia˛. – Witaj, Leonoro. Charles wymienił z była˛z˙ ona˛ us´ cisk dłoni. Julie obje˛ła Jenesse˛, Travis pocałował ja˛ w policzek. – Pie˛knie wygla˛dasz, Jenesso – zauwaz˙ yła Leonora. Sama prezentowała sie˛ niezwykle elegancko w lekkiej jak paje˛czyna szarej sukni podkres´ laja˛cej jej wdzie˛czne ruchy. Jenessa mrukne˛ła cos´ niezobowia˛zuja˛co i pomys´ lała nagle: Boje˛ sie˛ własnej matki. Nie był to najlepszy moment na takie odkrycia. – Rozejrzyjcie sie˛, a potem porozmawiamy – zaproponowała szybko i us´ miechne˛ła sie˛ z trudem. – Ja musze˛ zabawiac´ gos´ ci. Wkro´ tce gawe˛dziła z przybyłymi, kto´ rzy postanowili jej objas´ nic´ jej własne obrazy lub oczekiwali objas´ nien´ od niej. Nie była pewna, co gorsze, lecz przynajmniej mogła nie mys´ lec´ o rodzicach i Brysie. Po´ ł godziny po´ z´ niej, kiedy przyje˛cie trwało w najlepsze, czyjas´ dłon´ spadła jej nagle na ramie˛. Us´ miech zastygł na jej twarzy. Ska˛d wiedziała, z˙ e re˛ka nalez˙ y do Bryce’a? Przełkne˛ła s´ line˛ i zwro´ ciła sie˛ w jego strone˛. – Witaj, Bryce – powiedziała serdecznie. – Wie˛c ,,nigdy’’ trwało az˙ dziesie˛c´ dni? – Kto by tam liczył – odparł ro´ wnie swobodnie. Widział w z˙ yciu wiele pie˛knych kobiet. Co takiego było w Jenessie, co poruszało go do głe˛bi? Przy odrobinie szcze˛s´ cia moz˙ e uda mu sie˛ ukryc´ wraz˙ enie, jakie na nim robiła. Bo naturalnie liczył dni do ich spotkania. Dzisiaj liczył nawet godziny.
MILIONER I ARTYSTKA
69
Wygla˛dała absolutnie wspaniale z zaro´ z˙ owionymi policzkami, błyszcza˛cymi wojowniczo niebieskimi oczami, otulona mie˛kkim jedwabiem. Nic dziwnego, z˙ e tak za nia˛ ˙ e ona te˛sknił. Musi tylko pamie˛tac´ o dwo´ ch rzeczach. Z nie zgadza sie˛ na romans. I z˙ e on sam nie zamierza jej zaproponowac´ nic wie˛cej. Wiedział, z˙ e Travis zarezerwował Jenessie poko´ j w jednym z pobliskich hoteli. – Nie chciałem, z˙ eby wracała do domu po nocy – wyjas´ nił. Bryce tez˙ tego nie chciał, choc´ z innych powodo´ w. – Moz˙ e przestałbys´ sie˛ na mnie gapic´ ? – prychne˛ła gniewnie Jenessa. – Mam szminke˛ na ze˛bach? Opanował sie˛ szybko. – Nie... wygla˛dasz bardzo pie˛knie – odparł zgodnie z prawda˛. – I wydajesz sie˛ spie˛ta. O co chodzi? – Charles, Corinne i Leonora sa˛ w okolicy – powiedziała szybko. – Miałem nadzieje˛, z˙ e dałas´ sobie spoko´ j z oszukiwaniem mnie, kiedy skon´ czyłas´ osiemnas´ cie lat. Co sie˛ naprawde˛ stało? Zobaczył z przeraz˙ eniem, z˙ e jej oczy nagle napełniły sie˛ łzami. Zamrugała gwałtownie. – Idz´ sobie, Bryce. Jestem gło´ wna˛ atrakcja˛ tej imprezy i nie moge˛ sobie pozwolic´ na to, z˙ eby mnie zobaczono szlochaja˛ca˛ na twoim ramieniu. – Jest zawsze do twojej dyspozycji – zapewnił. – Po´ jdziemy na drinka, jak sie˛ to wszystko skon´ czy. – To najlepsza oferta tego wieczoru, co nie znaczy, z˙ e ja˛ przyjmuje˛ – odparła cierpko, posyłaja˛c ols´ niewaja˛cy us´ miech jakiejs´ obwieszonej brylantami matronie.
70
SANDRA FIELD
Bryce odszedł na strone˛. Z romansem sprawy przedstawiały sie˛ prosto: zwykłe spotkanie dwo´ ch oso´ b w ło´ z˙ ku dla obopo´ lnej przyjemnos´ ci, przy zachowaniu bezpiecznego dystansu uczuciowego. Wie˛c czemu teraz nagle proponuje Jenessie ramie˛, na kto´ rym mogłaby sie˛ wypłakac´ ? Tego rodzaju bliskos´ c´ była zdecydowanie niezgodna z jego zasadami. Zacza˛ł ogla˛dac´ obrazy, a kiedy to robił, na jego twarzy odmalowało sie˛ jeszcze wie˛ksze zatroskanie. W cia˛gu naste˛pnej po´ łgodziny wiele sie˛ dowiedział o Jenessie. Wszystkie pło´ tna były doskonałe technicznie; niekto´ re realistyczne, inne na granicy abstrakcji. Lecz wszystkie przesycała atmosfera nieokres´ lonej grozy; zbyt ulotnej, by jej stawic´ czoło, lecz zbyt głe˛boko zakorzenionej, by ja˛ pokonac´ . Stało sie˛ dla niego jasne, z˙ e w głe˛bi duszy Jenessa jest głe˛boko nieszcze˛s´ liwa. Oraz z˙ e jest utalentowana˛ i wraz˙ liwa˛ artystka˛. Oba te wnioski głe˛boko go niepokoiły. Jenessa Strathern nie nalez˙ ała do kobiet w jego typie. Wolał chłodne racjonalistki, kto´ re jes´ li nawet miały bogate z˙ ycie wewne˛trzne, to sie˛ z nim nie afiszowały, tak samo jak on. Zatopiony w mys´ lach, nie zauwaz˙ ył, z˙ e znienacka znalazł sie˛ w samym s´ rodku rodziny Stratherno´ w z Jenessa˛ wła˛cznie. Opanował sie˛ szybko i pozdrowił ich uprzejmie. – Pie˛kna wystawa – pochwalił szczerze. – Moje gratulacje. Charles wyraz´ nie nie znał sie˛ na sztuce. – Bardzo ładne kolory – stwierdził. – Kupilis´ my z Corinne jeden obraz, z˙ eby go zawiesic´ w salonie w Back Bay.
MILIONER I ARTYSTKA
71
– Kupilis´ cie obraz? – powto´ rzyła Jenessa zaskoczona. – Jestes´ my z ciebie dumni – mrukna˛ł jej ojciec. Wygla˛dała na kompletnie ogłuszona˛. Przedłuz˙ aja˛ca˛ sie˛ cisze˛ przerwał Travis: – Musimy sie˛ zbierac´ , zostawilis´ my mała˛ z opiekunka˛. Zobaczymy sie˛ jutro w hotelu na obiedzie. Odwiedzisz nas, Leonoro? – Niestety, wieczorem mam samolot do Nowego Jorku... jutro z samego rana prowadze˛ zaje˛cia. – Wie˛c leciałas´ tak daleko tylko na jeden dzien´ ? – wyrwało sie˛ Jenessie. Leonora us´ miechne˛ła sie˛. – Owszem. I wcale nie z˙ ałuje˛. – Dzie˛kuje˛ – wymamrotała jej co´ rka niezre˛cznie. – Cała przyjemnos´ c´ po mojej stronie – odparła Leonora. – Ktos´ chce sie˛ zabrac´ ze mna˛ takso´ wka˛? – Pojedziemy bardzo che˛tnie – odezwała sie˛ gładko Corinne. – Jestes´ gotowy, Charles? – Oczywis´ cie, oczywis´ cie. – Spojrzał na co´ rke˛. – Mam nadzieje˛, z˙ e niedługo znowu sie˛ zobaczymy. Mrukne˛ła cos´ niezrozumiale, mna˛c jedwabna˛ spo´ dnice˛. Wszyscy ruszyli do wyjs´ cia. – Idziesz, Bryce? – spytał Travis. – Chce˛ jeszcze raz obejrzec´ kilka pło´ cien, jak sie˛ zrobi luz´ niej – odrzekł Bryce. – Pogadamy jutro. Do czasu gdy skon´ czył ogla˛dac´ pło´ tna, wie˛kszos´ c´ gos´ ci wyszła i drzwi zamknie˛to. Podszedł od tyłu do Jenessy, obja˛ł ja˛ w talii i zapytał: – Wychodzimy? Mo´ j samocho´ d czeka. Drgne˛ła nerwowo, po czym niezre˛cznie przedstawiła go stoja˛cej obok włas´ cicielce galerii. Bryce rzucił pare˛
72
SANDRA FIELD
inteligentnych uwag na temat pło´ cien. Po chwili kobieta odeszła, by przypilnowac´ pracowniko´ w firmy cateringowej. – Powinnam wzia˛c´ takso´ wke˛ – zaprotestowała Jenessa słabo. – Potrzebujesz porza˛dnego drinka – odparł stanowczo. – Chodz´ . Obja˛ł ja˛ i poprowadził do wyjs´ cia. Na zewna˛trz było gora˛co i duszno, ruch mimo po´ z´ nej godziny pozostał duz˙ y. – Niedaleko jest klub, gdzie graja˛ niezły jazz. Idziemy. Jenessa ten jeden raz sie˛ nie sprzeciwiła. Zdje˛ła buty na wysokich obcasach i westchne˛ła z ulga˛. – Obiecaj mi tylko jedno: z˙ e nie uz˙ yjesz słowa ,,sztuka’’ – poprosiła. Rozes´ miał sie˛. Nagle poczuł sie˛ szcze˛s´ liwy. Jenessa siedzi tuz˙ obok niego, w jego aucie. W głe˛bi serca wcale nie był pewien, czy ten wieczo´ r skon´ czy sie˛ włas´ nie w taki sposo´ b. Ale udało sie˛; reszta nalez˙ y do niego. Rados´ c´ ? Czyz˙ by ta kobieta znaczyła dla niego tak wiele? Chce ja˛ miec´ w swoim ło´ z˙ ku, to wszystko. Postanowił ja˛oczarowac´ . Nocny klub, doka˛d ja˛zabrał, był skromny, ale bardzo elegancki. Parkiet do tan´ ca os´ wietlało przyc´ mione s´ wiatło, stoliki ustawione tak, by zapewnic´ prywatnos´ c´ . Jenessa opadła na wys´ ciełana˛ kanapke˛ i zamo´ wiła brandy Alexander, Bryce wzia˛ł piwo i owoce morza. Zacze˛li gawe˛dzic´ , poro´ wnuja˛c swoje gusta co do ksia˛z˙ ek, telewizji i sportu; choc´ sama miała
MILIONER I ARTYSTKA
73
zdecydowane pogla˛dy, słuchała z uwaga˛ jego opinii. Odkrył, z˙ e s´ wietnie sie˛ bawi, i stwierdził z ulga˛, z˙ e napie˛cie znikne˛ło ro´ wniez˙ z jej twarzy. Po´ ł godziny po´ z´ niej zaproponował lekko: – Zatan´ czysz? Była w połowie drugiego drinka. – Czy to znaczy, z˙ e mam włoz˙ yc´ buty? – Jes´ li o mnie chodzi, moz˙ esz tan´ czyc´ boso. W jego głosie zabrzmiała nuta, od kto´ rej dreszcz przebiegł jej po plecach. – Nie wygla˛da mi to na miejsce, gdzie wypada robic´ takie rzeczy. – Gram według własnych reguł – brzmiała leniwa odpowiedz´ Bryce’a. Powiedział to samo wtedy, dwanas´ cie lat temu. Znowu poczuła dreszcz. – Tylko mi nie depcz po palcach – poprosiła z˙ artobliwie. Lubiła te˛ szermierke˛ słowna˛ bardziej nawet niz˙ jego ostry dowcip i nieprzeniknione oczy. Na parkiecie było juz˙ kilka par. Powolna, zmysłowa melodia przenikała do z˙ ył. Jenessa ws´ lizgne˛ła sie˛ w obje˛cia Bryce’a. Jedna˛ re˛ka˛ otoczył jej biodra, druga˛ uja˛ł jej dłon´ i połoz˙ ył sobie na ramieniu. Oparła czoło o jego drugie ramie˛ i dała sie˛ ponies´ c´ muzyce, jak gdyby nie miała na s´ wiecie z˙ adnych trosk. Tym razem jej pragnienie nie było gora˛cym porywem, lecz czyms´ mniej nagla˛cym, głe˛bszym i – us´ wiadomiła sobie – znacznie niebezpieczniejszym. Była ostroz˙ na przez dwanas´ cie długich lat. Czy tylko tego chciała od z˙ ycia? Byc´ bezpieczna˛? Czy to dlatego nie
74
SANDRA FIELD
potrafiła kochac´ ? A moz˙ e na tym takz˙ e polegał problem z jej malarstwem: z˙ e obawia sie˛ zaryzykowac´ ? Nie była jedynie artystka˛, lecz takz˙ e kobieta˛. W ramionach Bryce’a odczuła swoja˛ kobiecos´ c´ w pełni i pierwszy raz poczuła sie˛ z niej dumna. Przycia˛gna˛ł ja˛ bliz˙ ej do siebie, odgarna˛ł włosy i przesuna˛ł wargami po jej szyi; zadrz˙ ała z rozkoszy jak lis´ c´ . Potem uniosła głowe˛ i spojrzała mu prosto w oczy, nie pro´ buja˛c ukryc´ poz˙ a˛dania. – Chce˛, z˙ ebys´ o czyms´ wiedziała – powiedział po´ łgłosem. – Tylko jednej kobiety pragna˛łem tak bardzo jak ciebie teraz... a wtedy, przed laty, dopiero stawała sie˛ kobieta˛. Popatrzyła na niego spod opuszczonych rze˛s. – Kiedy powiedziałam, z˙ e chce˛ narysowac´ two´ j portret, była to prawda. Ale niecała. – Wiedziałem to od pierwszej chwili. Unio´ sł jej re˛ke˛ do ust i zacza˛ł całowac´ palce, a potem przywarł wargami do wne˛trza dłoni. Mogła mys´ lec´ tylko o jednym: z˙ e pragnie wie˛cej. – Mam poko´ j w hotelu wychodza˛cym na zatoke˛ – szepne˛ła słabo. – Colonial? Zagryzła warge˛. – Znowu cie˛ okłamałam, prawda? Dziesie˛c´ dni temu mo´ wiłam, z˙ e nie be˛de˛ sie˛ z toba˛ kochac´ , a teraz... – Robisz mi zaszczyt – odparł schrypnie˛tym głosem. On naprawde˛ tak mys´ li, przemkne˛ło jej przez głowe˛. Wie˛cej, rozumie, z˙ e to, co najcenniejsze, moz˙ na jedynie otrzymac´ w darze. Przez moment zalało ja˛ przeraz˙ enie. Opanowała je z wysiłkiem; pozwoliła sie˛ odprowadzic´ do stolika i od-
MILIONER I ARTYSTKA
75
szukała buty, podczas gdy Bryce płacił rachunek. Powietrze na zewna˛trz opadło na nich jak wilgotny koc. Wsiadła do jaguara i splotła dłonie na kolanach. Jazda do hotelu zdawała sie˛ cia˛gna˛c´ w nieskon´ czonos´ c´ . Miejsce poz˙ a˛dania zaja˛ł niepoko´ j, nerwy Jenessy były napie˛te do granic moz˙ liwos´ ci. Za pare˛ chwil Bryce odkryje, z˙ e nie kochała sie˛ z nikim od czasu, kiedy trafiła ˙ e nadal go kocha? Z˙ e z nim do ło´ z˙ ka. Co sobie pomys´ li? Z go kochała przez te wszystkie lata? Ani jedno, ani drugie nie było prawda˛, lecz czy jej uwierzy? Przypomniała sobie wyraz jego twarzy tamtej nocy na Manhattanie, jego pogarde˛. Co powinna zrobic´ ? Nic w jej relacji z Bryce’em nie wydawało sie˛ typowe. Romans z nim wywro´ ciłby jej z˙ ycie do go´ ry nogami – wiedziała o tym. ˙ eby sie˛ z nim kochac´ ze s´ wiadoCzy tego pragnie? Z mos´ cia˛, z˙ e on wczes´ niej czy po´ z´ niej ja˛ porzuci? Kolejny raz zostałaby opuszczona i wiedziała, z˙ e bo´ l z tego powodu przekraczałby wszystko, czego doznała w z˙ yciu. Jak by to zniosła? Ze skurczem przeraz˙ enia zobaczyła neon hotelu. Przybyli na miejsce. Za pare˛ chwil Bryce po´ jdzie z nia˛ do jej pokoju; wtedy be˛dzie zbyt po´ z´ no zmienic´ zdanie. – Bryce, nie moge˛! Nie moge˛ tego zrobic´ – odezwała sie˛ naraz. Podjechał do krawe˛z˙ nika i zahamował gwałtownie. – Nie chce˛ ryzykowac´ romansu z toba˛. Za bardzo sie˛ boje˛ konsekwencji. – Przeciez˙ ci obiecałem, z˙ e be˛de˛ ci wierny i zrobie˛ wszystko, z˙ ebys´ była szcze˛s´ liwa. – Dopo´ ki nie spotkasz kogos´ innego.
76
SANDRA FIELD
Uderzył pie˛s´ cia˛ w kierownice˛. – Nie szukam nikogo innego! – Ale nie chcesz sie˛ angaz˙ owac´ . – Nie nadaje˛ sie˛ do małz˙ en´ stwa... juz˙ ci to tłumaczyłem. – A ja sie˛ nie nadaje˛ do romanso´ w. – Nie opowiadaj – odparł ze złos´ cia˛. – Travis pokazywał mi, co o tobie wypisywano w gazetach. Cia˛gle sie˛ z kims´ spotykałas´ . Powiedz mu, z˙ e jestes´ dziewica˛. Lecz słowa utkne˛ły jej w gardle. Wysiadła z samochodu, mglis´ cie zdaja˛c sobie sprawe˛, z˙ e Bryce nie robi z˙ adnego ruchu, by ja˛zatrzymac´ . – Przykro mi – szepne˛ła. – Nie powinnam była sie˛ zgadzac´ . Nie moz˙ emy sie˛ wie˛cej spotykac´ , to nie ma sensu. Zatrzasne˛ła drzwi auta i pobiegła w strone˛ hotelu. Portier us´ miechna˛ł sie˛ do niej. Jej obcasy stukały na marmurowej podłodze, złocone lustra odbijały postac´ elegancko ubranej kobiety, kto´ ra była nia˛. Bryce’a nigdzie nie było widac´ . Nie poszedł za nia˛. Wie˛c sie˛ tego spodziewała? Kiedy znalazła sie˛ sama w swoim pokoju, zrzuciła cisna˛ce buty i zdje˛ła sukienke˛, po czym padła na ło´ z˙ ko. Gdyby nie była takim tcho´ rzem, Bryce lez˙ ałby obok niej na poduszce włas´ nie w tej chwili. Była sama, niekochana i niepotrzebna nikomu – bo tak wybrała.
´ SMY ROZDZIAŁ O Naste˛pnego dnia wstała o s´ wicie. Spała fatalnie. Ubiegłego wieczoru zaprzepas´ ciła szanse˛, by naprawic´ szkode˛ wyrza˛dzona˛ dwanas´ cie lat temu, i sama ja˛ odrzuciła. Odtra˛ciła Bryce’a. On juz˙ nie wro´ ci, jest na to zbyt dumny. Czemu miałby błagac´ o jej wzgle˛dy, skoro ma woko´ ł tyle kobiet, gotowych mu dac´ to, czego pragnie? Włoz˙ yła kro´ tka˛ spo´ dnice˛ w barwne wzory i biały wia˛zany top, splotła włosy w warkocz. Starannie zrobiła makijaz˙ i włoz˙ yła lazurowe sandałki kupione na wyprzedaz˙ y ubiegłej jesieni. Potem ruszyła na do´ ł, by kupic´ poranne gazety. Wiedziała, z˙ e pojawia˛sie˛ w nich recenzje jej prac. Potem zamo´ wiła kawe˛ i wyszła na cienisty dziedziniec hotelu. Wybrała stolik na uboczu, upiła łyk kawy i sie˛gne˛ła po pierwszy tytuł z wierzchu. Znała autora recenzji i wiedziała, z˙ e podoba mu sie˛ jej styl. Jego uwagi były przenikliwe, lecz niemal wyła˛cznie pochlebne. Odpre˛z˙ ona, wybrała z kolei gazete˛ zatrudniaja˛ca˛ najbardziej wpływowego krytyka w jej branz˙ y. To jego ocena liczyła sie˛ najbardziej. Recenzja znajdowała sie˛ na trzeciej stronie. Jenessa zacze˛ła czytac´ z drz˙ a˛cym sercem. Autor zacza˛ł od pochwał dla jej techniki, potem jednak stwierdził, z˙ e zawarte w pracach emocje zaczynaja˛ sie˛ powtarzac´ . Od ostatniej wystawy przed po´ łtora roku nie zrobiła wie˛kszych
78
SANDRA FIELD
poste˛po´ w. Byłoby wielka˛ strata˛, gdyby artystka tej miary co Jenessa Strathern zdecydowała sie˛ na komercyjny sukces zamiast pracowac´ nad swoim rozwojem artystycznym. Lekki wiatr poruszył lis´ c´ mi rosna˛cych na dziedzin´ cu brzo´ z. Z oczyma pełnymi łez Jenessa wpatrywała sie˛ w zadrukowana˛ strone˛. Jak mogła podejrzewac´ , z˙ e ktos´ tak inteligentny nie dostrzez˙ e tego, co sama widziała az˙ nazbyt wyraz´ nie? Nie potrafiła sie˛ zmienic´ . Gdyby wiedziała, jak to zrobic´ , nie wahałaby sie˛ ani chwili. Usłyszała zbliz˙ aja˛ce sie˛ kroki i przez łzy zobaczyła ida˛cego w swoja˛ strone˛ Bryce’a. Nałoz˙ yła ciemne okulary i szybko złoz˙ yła gazete˛. – Czytałem recenzje. Tylko dlatego przyszedłem. – Nie potrzebuje˛, z˙ ebys´ sie˛ nade mna˛ litował. – Jenesso – przerwał jej niecierpliwie – on tylko zwraca uwage˛, w jakim powinnas´ is´ c´ kierunku. Gdyby nie sa˛dził, z˙ e jestes´ tego warta, oszcze˛dziłby sobie uwag. – Nie wiem, jak to zrobic´ ! – Rozpłakała sie˛. – Na tym polega problem. On ma racje˛: tkwie˛ w miejscu od miesie˛cy. Bryce sie˛gna˛ł nagle po nieporza˛dny stos gazet. – Zbieraj sie˛, po´ jdziemy do mnie, dostaniesz s´ niadanie i opowiesz mi, czemu utkne˛łas´ . Uz˙ ył tego samego słowa co ona. – Wie˛c ty tez˙ to zauwaz˙ yłes´ ... wczoraj w galerii. – Nie trzeba byc´ wielkim specjalista˛, by dostrzec, z˙ e jestes´ nieszcze˛s´ liwa i kre˛cisz sie˛ w miejscu. – Wiesz, jak sie˛ czułam? Jakbym stała tam nago na oczach wszystkich. Jes´ li oczekiwała łatwego wspo´ łczucia, to sie˛ zawiodła.
MILIONER I ARTYSTKA
79
– Tak jest z kaz˙ dym artysta˛ – odparł Bryce niewzruszenie. – Obnaz˙ a dusze˛, by inni mogli wzrosna˛c´ dzie˛ki kontaktowi z jego sztuka˛. To wielkie ryzyko, ale jes´ li go nie podejmiesz, do niczego nie dojdziesz. – Ale ja przestałam robic´ poste˛py! Nie rozumiesz, co to znaczy? – Otwarta˛ dłonia˛ uderzyła gazety. – Charles to przeczyta. Nigdy nie chciał, z˙ ebym została malarka˛, a teraz ma dowo´ d, z˙ e słusznie. – Rozes´ miała sie˛ gorzko. – Pewnie zaz˙ a˛da zwrotu pienie˛dzy za obraz. – Kupił go, bo chciał naprawic´ stosunki z toba˛. – Bryce uja˛ł ja˛ za łokiec´ . – Idziemy do mnie. Bekon, jajka i jeszcze jedna kawa. W tej kolejnos´ ci. Dziwnie miło było wiedziec´ , z˙ e podja˛ł decyzje˛ za nia˛. – Lubie˛ bekon mocno przyrumieniony – os´ wiadczyła. – Be˛de˛ pamie˛tał. Jak wkro´ tce sie˛ przekonała, Bryce posiadał pie˛kny dom przy Beacon Hill. We wne˛trzu było chłodno, na pastelowych s´ cianach wisiała kolekcja sztuki wspo´ łczesnej, kto´ ra natychmiast przycia˛gne˛ła jej uwage˛. Podczas gdy Bryce krza˛tał sie˛ po kuchni, Jenessa obeszła jadalnie˛ i salon, podziwiaja˛c jego gust, lecz zarazem szukaja˛c rodzinnych fotografii i innych osobistych drobiazgo´ w. Nic nie znalazła. Kusza˛cy zapach zwabił ja˛ do kuchni, wyposaz˙ onej w granitowe stoły i szafki z jasnego de˛bu, pełnej słon´ ca wpadaja˛cego przez okna, za kto´ rymi rosły czeres´ nie. Bryce, w fartuchu zawia˛zanym w pasie, smaz˙ ył jajka. – Mogłabys´ wrzucic´ pare˛ kromek chleba do tostera? – spytał swobodnie. – Zjemy w oranz˙ erii. Jenessa zastanowiła sie˛, ile miała poprzedniczek. Z pewnos´ cia˛ bardzo wiele.
80
SANDRA FIELD
Odsune˛ła te mys´ li i zaniosła gotowe grzanki do oranz˙ erii od południowej strony domu. Figowce i wysokie palmy oplatał szkarłatny i koralowy hibiskus, bambusowe meble kryły sie˛ w cieniu. Obok sofy rosły orchidee, cisze˛ zakło´ cał szmer niewielkiej fontanny. – Bekon jest w sam raz – pochwaliła, kiedy zabrali sie˛ do jedzenia. Wyszczerzył ze˛by. ´ wietnie sobie radze˛ z przypalaniem potraw. – S – Sam gotujesz? – Kiedy jestem w Bostonie. Duz˙ o podro´ z˙ uje˛, wie˛c ta zabawa jeszcze mi sie˛ nie znudziła. Zacza˛ł opowiadac´ o Europie i Dalekim Wschodzie. Jenessa odezwała sie˛ z zazdros´ cia˛: – Nigdy wiele nie podro´ z˙ owałam. – Z Charlesem tez˙ nie? ˙ artujesz? – Z – Charles nie pomagał ci, odka˛d opus´ ciłas´ dom? – Uciekłam. Sprzeciwiłam mu sie˛. On tego nie lubi. – Zawahała sie˛. – Rozgla˛dałam sie˛ za zdje˛ciami twojej rodziny, ale z˙ adnych nie znalazłam. – Bo ich nie mam. Czemu utkne˛łas´ w martwym punkcie, Jenesso? Popatrzyła na niego ze złos´ cia˛. – Nie chcesz ze mna˛ rozmawiac´ o swojej przeszłos´ ci – odparła. – To tez˙ utknie˛cie w martwym punkcie, ale ty najwyraz´ niej nie chcesz mi wyjas´ nic´ przyczyn. – Ktos´ ci juz˙ mo´ wił, z˙ e jestes´ uparta? Otworzyła szeroko oczy. – To u nas rodzinne, nie wiedziałes´ ? ´ mieja˛c sie˛, ro´ wnoczes´ nie sie˛gne˛li po dz˙em; dłon´ S
MILIONER I ARTYSTKA
81
Bryce’a zamkne˛ła sie˛ na jej re˛ce. Popatrzyła zafascynowana na jego długie, silne palce, potem uniosła wzrok. Chwile˛ po´ z´ niej znalazła sie˛ w jego ramionach, jej ciało odpowiadało ogniem na ciepło jego ciała. Tak, pomys´ lała, tak. Tym razem nie be˛de˛ uciekac´ . Niecierpliwie przycia˛gne˛ła jego głowe˛ i zacze˛ła go całowac´ . Jego re˛ce chwile˛ bła˛dziły po jej plecach, potem poczuła, jak on rozpina jej biustonosz. Odchyliła sie˛, by mo´ gł pies´ cic´ jej piersi. Całe jej ciało wypełniał słodki bo´ l poz˙ a˛dania. – Kochaj sie˛ ze mna˛, Jenesso... Przysie˛gam, z˙ e cie˛ nie skrzywdze˛ – szepna˛ł. – Dobrze – odparła. – Tak bardzo cie˛ pragne˛. Rozpie˛ła mu koszule˛ i przytuliła policzek do jego piersi w miejscu, gdzie czuła bija˛ce serce. Delikatny nawet w tej chwili, Bryce zdja˛ł wsta˛z˙ ke˛, kto´ ra˛ zwia˛zała włosy, i masa niesfornych loko´ w otoczyła jej twarz. Potem wzia˛ł ja˛na re˛ce i podszedł do sofy. Lez˙ eli spleceni, całuja˛c sie˛ namie˛tnie, az˙ Jenessa poczuła, jak ro´ wniez˙ jej serce zaczyna mocniej bic´ . Po chwili Bryce opus´ cił głowe˛ i zacza˛ł pies´ cic´ wargami jej piersi, az˙ je˛kne˛ła z rozkoszy. Gładziła jego nagie ramiona, pote˛z˙ na˛ klatke˛ piersiowa˛ i smukłe biodra, na nowo ucza˛c sie˛ jedynego me˛z˙ czyzny, przy kto´ rym potrafiła byc´ soba˛. Sie˛gna˛ł do kieszeni spodni i wyja˛ł niewielka˛ paczuszke˛. – Zawsze to nosisz ze soba˛? – spytała. – Odwiedziłem cie˛ dzisiaj z powodu recenzji. I dlatego, z˙ eby sie˛ z toba˛ kochac´ . – Jestes´ bardzo pewny siebie. A mys´ lałam, z˙ e po wczorajszym wieczorze juz˙ cie˛ nie zobacze˛.
82
SANDRA FIELD
– Nie poddaje˛ sie˛ tak łatwo. Rozpia˛ł zamek i zacza˛ł zdejmowac´ dz˙ insy; Jenessa z niezre˛cznym pos´ piechem zrzuciła buty i zsune˛ła koron˙ adnych barier, pomys´ lała. Nic pomie˛dzy kowa˛ bielizne˛. Z nami. Bryce wsuna˛ł sie˛ mie˛dzy jej nogi, nie przestaja˛c pies´ cic´ jej piersi. Uniosła ku niemu biodra. Szybko nałoz˙ ył prezerwatywe˛. Całuja˛c jej rozchylone usta, szepna˛ł: – Nie moge˛ dłuz˙ ej czekac´ . – Ja mys´ le˛ – mrukne˛ła. Uciszył ja˛ pocałunkiem. Poczuła, jak w nia˛ wchodzi. – Bryce, ja... – Spokojnie, kochanie... Rozczuliło ja˛ to okres´ lenie; z zamknie˛tymi oczyma przylgne˛ła do niego, poruszaja˛c sie˛ w jednym rytmie z nim. Czuła teraz tylko jedno: wdzie˛cznos´ c´ , z˙ e na niego czekała. Kiedy jednak pchna˛ł drugi raz, nie zdołała powstrzymac´ westchnienia bo´ lu. Znieruchomiał w jej ramionach, wcia˛z˙ jeszcze oddychaja˛c cie˛z˙ ko. Potem spojrzał na nia˛ zaskoczony. – Nadal jestes´ dziewica˛. Jak to moz˙ liwe? Wszyscy ci me˛z˙ czyz´ ni... Wpiła paznokcie w jego ramiona. ˙ aden z nich nie – Tylko sie˛ z nimi spotykałam. Z zawro´ cił mi w głowie tak jak ty wtedy. I teraz... za kaz˙ dym razem, gdy sie˛ znajdziesz w pobliz˙ u. Znowu to samo, mys´ lała przeraz˙ ona. To samo poniz˙ enie, jak gdyby jej niewinnos´ c´ stanowiła powo´ d do wstydu. Sie˛gne˛ła po bluzke˛, by sie˛ okryc´ , i poszukała ucieczki w gniewie.
MILIONER I ARTYSTKA
83
– Wolałbys´ , z˙ ebym szła do ło´ z˙ ka z kaz˙ dym, kto sie˛ nawinie? – Wolałbym, z˙ ebys´ powiedziała mi prawde˛. – ,,Czes´ c´ , Bryce, fajnie cie˛ znowu zobaczyc´ , a przy okazji dalej jestem dziewica˛...’’? Patrzył na nia˛ bez wyrazu. – Przez te wszystkie lata mnie kochałas´ . – Nawet gdyby tak było, chociaz˙ to nieprawda, co w tym takiego złego? – Nie z˙ ycze˛ sobie, z˙ eby ktos´ sie˛ we mnie zakochał. – Nie ma obawy, biora˛c pod uwage˛ to, jak sie˛ zachowujesz – rzuciła jadowicie. – Co z toba˛ nie tak? Boisz sie˛ przyznac´ , z˙ e masz uczucia? – Odpus´ c´ , Jenesso. – Ach, wie˛c tobie wolno mo´ wic´ wszystko, a tylko ja mam trzymac´ buzie˛ na kło´ dke˛? Co ty sobie wyobraz˙ asz? – Ubierała sie˛ drz˙ a˛cymi re˛kami. – Odsłoniłam sie˛ dzisiaj przed toba˛. Ale co cie˛ to obchodzi? Za bardzo jestes´ zaje˛ty chronieniem siebie, z˙ eby to zauwaz˙ yc´ . – Cholera, wcale nie! ˙ adnych zobowia˛zan´ , – Nie rozumiesz, co ryzykuje˛? Z mo´ wisz, nie ma mowy, z˙ ebys´ sie˛ oz˙ enił. To znaczy, z˙ e wczes´ niej czy po´ z´ niej mnie opus´ cisz. Tak samo jak moja matka i ojciec. Masz poje˛cie, co to znaczy zostac´ porzuconym przez oboje rodzico´ w? Wstrza˛sna˛ł nim dreszcz. Podnio´ sł sie˛ jednym ruchem i zacza˛ł wcia˛gac´ spodnie. – Trafiłam, tak? – spytała cicho. – Nie chciałam... – Wy, artys´ ci, wszyscy jestes´ cie tacy sami – burkna˛ł złos´ liwie. – Cierpicie na przerost wyobraz´ ni. – Nie wyobraziłam sobie twojej reakcji! – zawołała,
84
SANDRA FIELD
wstaja˛c ro´ wniez˙ . – Nie opowiesz mi o tym? – spytała, ujmuja˛c go za re˛ke˛. – Co było w tym tak strasznego, z˙ e nie moz˙ esz o tym mo´ wic´ ? – Ty przynajmniej miałas´ rodzico´ w – odparł lodowato. – Matke˛, ojca i macoche˛. – Nie wiesz, gdzie sa˛ twoi? Nie zwro´ cił uwagi na jej słowa. – Ale jestes´ zbyt uparta, z˙ eby dopus´ cic´ do siebie Charlesa albo Leonore˛ – cia˛gna˛ł dalej. – Nic dziwnego, z˙ e utkne˛łas´ w martwym punkcie. Ani rodzico´ w, ani z˙ ycia seksualnego, zakopana na wsi jak pustelnica. Okrucien´ stwo tego stwierdzenia sprawiło, z˙ e zrobiło sie˛ jej zimno. Odwro´ ciła sie˛ do niego plecami i niezgrabnie zacze˛ła zbierac´ porzucone cze˛s´ ci garderoby. Okulary od słon´ ca, gazety i torebka lez˙ ały na stole. – Pro´ bowałes´ w ogo´ le szukac´ swoich rodzico´ w? – spytała beznamie˛tnie i wyczytała odpowiedz´ z jego twarzy. – Wie˛c nie pote˛piaj mnie za cos´ , czego sam nie zrobiłes´ . Trafie˛ do wyjs´ cia. Przeszła przez pie˛knie umeblowane pokoje i po chwili znalazła sie˛ na stopniach prowadza˛cych na ulice˛. Za pare˛ godzin czekało ja˛ spotkanie z Travisem i Julie, wie˛c nie mogła nawet wro´ cic´ do hotelu, z˙ eby sie˛ wypłakac´ . Musze˛ sie˛ jakos´ opanowac´ , zachowywac´ normalnie, mys´ lała, ida˛c chodnikiem.
ROZDZIAŁ DZIEWIA˛TY
Dwa dni po´ z´ niej w Wellspring kurier dore˛czył Jenessie jaka˛s´ przesyłke˛. Weszła do wne˛trza domu, patrza˛c na paczke˛, jakby była w niej z˙ ywa tarantula. Nadawca˛ był Bryce. Wiedziała, z˙ e nie zostawiła u niego z˙ adnego drobiazgu. Co w takim razie jej posyłał? Jest tylko jeden sposo´ b, z˙ eby sie˛ tego dowiedziec´ , pomys´ lała. Rozdarła papier i zobaczyła kasete˛ wideo oraz złoz˙ ona˛ kartke˛. ,,Poz˙ yczyłem to od Travisa’’, widniały na niej słowa skres´ lone zdecydowanym charakterem pisma. ,,Obejrzyj to sobie. Bryce’’. Kaseta nie była opisana. Zaciekawiona Jenessa wła˛czyła telewizor i wsune˛ła kasete˛ do odtwarzacza. I w cia˛gu paru chwil dała sie˛ całkowicie pochłona˛c´ temu, co zobaczyła. Było to nagranie tan´ cza˛cej Leonory. Znacznie młodszej niz˙ obecnie, uderzaja˛co pie˛knej, gie˛tkiej i pełnej wdzie˛ku. Muzyka była atonalna, o skomplikowanym rytmie; z tego mało obiecuja˛cego materiału Leonora stworzyła taniec o niezwykłej pie˛knos´ ci. Na kasecie nagrano wiele powto´ rek, kiedy tancerka powtarzała wcia˛z˙ te same figury. Improwizuja˛c, wygładzaja˛c, walcza˛c o to, by wyrazic´ własne uczucia. Widac´ było, jak wiele wysiłku ja˛ to kosztuje, lecz przejawiała niezwykły upo´ r, wcia˛z˙ na nowo podejmowała wyzwanie.
86
SANDRA FIELD
Ostateczne wykonanie miało miejsce przed publicznos´ cia˛ w Paryz˙ u przed dziesie˛cioma laty. Gdy kaseta dobiegła do kon´ ca, Jenessa przewine˛ła ja˛ i zacze˛ła ogla˛dac´ od nowa, nie odrywaja˛c wzroku od ekranu. Za drugim razem zauwaz˙ yła wie˛cej szczego´ ło´ w. Kiedy skon´ czyła ogla˛dac´ trzeci raz, przyłapała sie˛ na tym, z˙ e szlocha, jak gdyby miało jej pe˛kna˛c´ serce. Ta kobieta była jej matka˛. W z˙ yłach Jenessy płyne˛ło to samo pragnienie, by wykuc´ prawde˛ z nieistotnych wydarzen´ codziennego z˙ ycia. Rozumiała doskonale znieche˛cenie Leonory, znała cene˛ da˛z˙ enia do doskonałos´ ci, kto´ rej nigdy nie udaje sie˛ osia˛gna˛c´ . To prawda, z˙ e matka opus´ ciła ja˛ w dziecin´ stwie, lecz w pewnym sensie z˙ yła w niej zawsze. Ostatnio Jenessa sie˛ poddała, utkne˛ła w miejscu, nie moga˛c – a moz˙ e nie chca˛c – sie˛ wyrwac´ ? Otarła łzy i przez długa˛ chwile˛ siedziała zapatrzona w pusty ekran. Potem zadzwoniła do Travisa. Wieczorem zasiadła przy kuchennym stole z telefonem przed soba˛. Wiedziała, z˙ e czeka ja˛ trudne zadanie, wiedziała, z˙ e moz˙ e zostac´ odrzucona. Wzie˛ła głe˛boki oddech, sie˛gne˛ła po słuchawke˛ i wystukała numer. – Leonora Connolly – odezwał sie˛ energiczny głos po drugiej stronie. – Mo´ wi Jenessa. – Czy cos´ sie˛ stało? Z toba˛ albo Travisem? – zabrzmiało po ułamku sekundy. – Nie, wszystko dobrze. Ja... tylko chciałam z toba˛ porozmawiac´ . – Ogromnie sie˛ ciesze˛.
MILIONER I ARTYSTKA
87
– Zastanawiałam sie˛, czy mogłybys´ my sie˛ spotkac´ – powiedziała szybko Jenessa. – Mogłabym przyjechac´ do Nowego Jorku. Jes´ li chcesz. – Tak sie˛ składa, z˙ e be˛de˛ w Bostonie pod koniec tygodnia; mam warsztaty choreograficzne. Przyjechałabys´ do miasta, powiedzmy, w pia˛tek po południu? – Oczywis´ cie. Szybko omo´ wiły szczego´ ły, po czym Leonora odezwała sie˛: – Musze˛ kon´ czyc´ , Jenesso, za pare˛ minut mam spotkanie. Ale bardzo sie˛ ciesze˛. – Ja tez˙ – zapewniła jej co´ rka ze łzami w oczach. Do siły charakteru matki mogła teraz dodac´ naste˛pne zalety: wspaniałomys´ lnos´ c´ i umieje˛tnos´ c´ wybaczania. Odłoz˙ yła słuchawke˛. Zrobiła pierwszy krok, by zaleczyc´ rany zadane niemal trzydzies´ ci lat temu. Pełna nerwowej energii, wyszła przed dom i s´ cie˛ła nare˛cze ro´ z˙ . W cia˛gu naste˛pnych paru dni odwiedziła schronisko dla kobiet, poszła na basen, zamroziła fasolke˛ i groszek na zime˛ oraz usmaz˙ yła dz˙ em truskawkowy. W dniu wyjazdu do Bostonu ostroz˙ nie wstawiła do koszyka pare˛ słoiczko´ w. Szła na przystanek w prostej lnianej sukience, z rozpuszczonymi włosami i koszykiem na ramieniu. Jazda do Bostonu wydała sie˛ jej zbyt kro´ tka; z mocno bija˛cym sercem przybyła na miejsce o dziesie˛c´ minut za wczes´ nie. Weszła do włoskiej restauracji, przekonała sie˛, z˙ e Leonora zarezerwowała im stolik, i zaje˛ła miejsce w zacisznym ka˛cie. Otworzyła menu, chociaz˙ wcale nie czuła sie˛ głodna. – Witaj, Jenesso... nie wstawaj.
88
SANDRA FIELD
Leonora bez ceremonii usadowiła sie˛ naprzeciw co´ rki. Miała na sobie kostium w s´ miałe czarno-białe wzory, jak zawsze wygla˛dała na opanowana˛ i chłodna˛. Przez pare˛ minut gawe˛dziły o drobiazgach, po czym zamo´ wiły potrawy. Kiedy kelner sie˛ oddalił, Jenessa wyrzuciła z siebie: – Widziałam nagranie z twoim tan´ cem. To z tego powodu przyjechałam. Leonora spojrzał uwaz˙ nie. – Travis dał ci kasete˛? – Nie. – Jenessa zaczerwieniła sie˛ gwałtownie. – Bryce. – Bryce? – Przysłał mi ja˛ poczta˛. – Jes´ li to cie˛ skłoniło do tego spotkania, jestem mu winna podzie˛kowanie. – To najbardziej uparty i arogancki me˛z˙ czyzna, jakiego znam! – Jest tez˙ bardzo przystojny. Nawet ja to widze˛ – dodała Leonora z rozbawieniem. Jenessa pos´ piesznie zmieniła temat. – Nie o nim chciałam rozmawiac´ . Podano sałatki, s´ wiez˙ e i apetyczne. – Moz˙ emy rozmawiac´ , o czym tylko chcesz – zapewniła Leonora. – Bardzo sie˛ ciesze˛, z˙ e tu z toba˛ jestem, i chce˛, bys´ o tym wiedziała. Łzy napłyne˛ły Jenessie do oczu. – Dzie˛kuje˛ – szepne˛ła. – Kłopot w tym, z˙ e nie wiem, od czego zacza˛c´ . Widzisz, utkne˛łam z praca˛. Nie naprawisz tego, nie prosze˛ cie˛ o to. Ale... – Czytałam recenzje˛ z twojej wystawy. Pomys´ lałam wtedy, z˙ e to za silne stwierdzenie, z˙ e stane˛łas´ w miejscu.
MILIONER I ARTYSTKA
89
– Ale prawdziwe. Wiem to od jakiegos´ czasu i nie potrafie˛ sobie z tym dac´ rady. To nagranie... jestes´ my takie podobne! – wybuchne˛ła. – Masz racje˛. Lecz taki temperament to zarazem dar i przeklen´ stwo. Jenessa popatrzyła na nia˛ z wahaniem. – Nie wiem nawet, jak cie˛ nazywac´ – wymamrotała. – Nie potrafie˛ mo´ wic´ : mamo, to po prostu nie pasuje. – Wie˛c moz˙ e Leonora? Z bladym us´ miechem Jenessa podje˛ła: – No wie˛c, ogla˛dałam to nagranie kilka razy. Zmagasz sie˛ z prawda˛, pro´ bujesz ja˛ uchwycic´ . Ale ja jeszcze nie znalazłam swojej prawdy i nie wiem, gdzie jej szukac´ . – Zanim ten film został nakre˛cony, nie mogłam tan´ czyc´ przez siedem miesie˛cy. Nie miałam nic do przekazania. I zdarzało mi sie˛ to wiele razy. Jestem głe˛boko przekonana, z˙ e kaz˙ dy prawdziwy artysta miewa okresy zastoju. Rozmawiały jeszcze długo; Leonora starała sie˛ rozwiac´ wa˛tpliwos´ ci co´ rki. Po godzinie, z głowa˛pełna˛mys´ li, Jenessa rzuciła troche˛ nieprzytomnie: – Wiesz co? Nareszcie zrozumiałam: cały czas malowałam Charlesa. Raz po raz. – Sta˛d to poczucie zagroz˙ enia w twoich obrazach? – Włas´ nie. Odka˛d pamie˛tam, zdawałam sobie sprawe˛, z˙ e chciał, bym była kims´ innym, podobnym do niego. – Us´ miechne˛ła sie˛ smutno. – A ja, chociaz˙ z wielkim uporem mu sie˛ opierałam, czułam sie˛ zagroz˙ ona. – Zdajesz sobie sprawe˛, z˙ e pro´ bował w ten sposo´ b zatrzec´ wspomnienie o mnie? Kobiecie, kto´ ra od niego uciekła i została za to ukarana?
90
SANDRA FIELD
– Ale mu przebaczyłas´ , prawda? ˙ ałuje˛ tylko, z˙e nie – Tak... chociaz˙ długo to trwało. Z było mnie na miejscu, by cie˛ ochronic´ . To prawda, uciekłam. Ale leca˛c do Paryz˙ a, miałam niezłomny zamiar odwiedzac´ was jak najcze˛s´ ciej. To Charles z gniewu i dumy, oraz miłos´ ci, zadbał, z˙ ebym nie mogła was spotykac´ . – Ja mu nie przebaczyłam – powiedziała Jenessa cicho. – Zrobisz to, kiedy be˛dziesz gotowa. Skoro ja zdołałam to zrobic´ , to ty tez˙ . Jestes´ my do siebie bardzo podobne. I obie mamy bogate z˙ ycie wewne˛trzne. Dla Charlesa licza˛ sie˛ pozory, to co zewne˛trzne. Jenessa us´ miechne˛ła sie˛. – Jak Castlereigh? – Baszty, fosy i mury obronne... Wybuchne˛ły s´ miechem. To moja matka, pomys´ lała nagle Jenessa. Siedzimy razem w restauracji i zas´ miewamy sie˛ do łez. – Dzie˛kuje˛, z˙ e zgodziłas´ sie˛ ze mna˛ spotkac´ . Odka˛d wro´ ciłas´ , traktowałam cie˛ na dystans. Przepraszam. – Miałas´ powody. – Chciałabym sie˛ z toba˛ znowu spotkac´ . – Wie˛c moz˙ e mnie odwiedzisz w Nowym Jorku? Jak znudzisz sie˛ mna˛, pozostana˛ ci jeszcze galerie. Ustaliły termin, po czym Leonora odezwała sie˛: – Sa˛ jeszcze dwie rzeczy, o kto´ rych ci chciałam powiedziec´ . Charles jest bardzo szcze˛s´ liwy, z˙ e udało mu sie˛ znalez´ c´ porozumienie z Travisem, i stara sie˛ nawia˛zac´ kontakt z toba˛. – Be˛de˛ pamie˛tac´ – odparła Jenessa sucho. – A druga?
MILIONER I ARTYSTKA
91
– Chodzi o Bryce’a. Travis opowiadał mi o nim. Bryce został przyje˛ty na stypendium do szkoły prosto z ulicy. Pełen gniewu, szorstki, nieufny. Nie sa˛dze˛, z˙ eby ktokolwiek znał historie˛ jego z˙ ycia pro´ cz niego samego. Pamie˛taj o tym podczas naste˛pnej sprzeczki. Wkro´ tce odjez˙ dz˙ a mo´ j pocia˛g, musze˛ juz˙ is´ c´ . Wstały obie; Jenessa wre˛czyła dary i ze s´ cis´ nie˛tym gardłem patrzyła na rados´ c´ Leonory. Szybko, zanim zda˛z˙ y zmienic´ zdanie, obje˛ła matke˛ i ro´ wnie szybko sie˛ cofne˛ła. Nie moz˙ e sie˛ znowu rozpłakac´ . – Do przyszłego tygodnia – powiedziała. – Juz˙ sie˛ nie moge˛ doczekac´ . Leonora wyszła pierwsza, Jenessa po chwili ruszyła jej s´ ladem. Kiedy znalazła sie˛ na ulicy, wydawało sie˛ jej, z˙ e kaz˙ dy lis´ c´ otacza s´ wietlista otoczka; kolorowe markizy i z˙ o´ łte takso´ wki jas´ niały jak s´ wiez˙ o wymyte. Jestem szcze˛s´ liwa, pomys´ lała. Pierwszy raz od długiego czasu. Powło´ czyła sie˛ troche˛ po mies´ cie, obejrzała wystawy i pojechała na dworzec. Wychodza˛c z domu, zdecydowała, z˙ e nie odwiedzi Bryce’a. Chociaz˙ na dworcu okazało sie˛, z˙ e ma jeszcze dwadzies´ cia minut do odjazdu autobusu, nie zamierzała zmienic´ postanowienia. Usiadła na ławce i naszkicowała przechodnia we˛druja˛cego ws´ ro´ d smug s´ wiatła; oło´ wek fruwał po papierze. Potem narysowała z pamie˛ci Leonore˛ ida˛ca˛ w jej kierunku. Jej matke˛, kto´ ra rozumiała ja˛ jak nikt inny. W południe naste˛pnego dnia Bryce pakował sie˛ przed wyjazdem do Japonii w sypialni na Beacon Hill. Jego mys´ li pochłaniała jednak Jenessa. Musi to przerwac´ . Stała sie˛ jego obsesja˛, nie przestawał
92
SANDRA FIELD
o niej mys´ lec´ dniem i noca˛. To chore. Nieracjonalne. I przede wszystkim pozbawione sensu. Wiedział, co znaczy opuszczenie, jak wie˛c mo´ gł ja˛ wcia˛gac´ w zwia˛zek, kto´ ry w kon´ cu głe˛boko by ja˛ zranił? Musi o niej zapomniec´ . Jes´ li be˛dzie trzeba, znajduja˛c inna˛ kobiete˛. Zadzwonił telefon. Bryce zmarszczył brwi i sie˛gna˛ł po słuchawke˛. – Tu Jenessa – usłyszał. Serce podskoczyło mu w piersi. Upus´ cił na ło´ z˙ ko skarpetki, kto´ re włas´ nie trzymał w re˛ce, i odparł banalnie: – Co za miła niespodzianka. – Masz chwile˛ czasu? Siadł na skarpetkach. Dla ciebie zawsze, pomys´ lał, lecz na głos powiedział: – Pakuje˛ sie˛ przed wyjazdem, ale znajde˛ pare˛ minut. – Chciałam podzie˛kowac´ za kasete˛. Dzie˛ki niej spotkałam sie˛ z Leonora˛ w Bostonie. Rozmawiałys´ my przez dwie godziny i było wspaniale. Wie˛c chciałam ci powiedziec´ , jak bardzo jestem ci wdzie˛czna. Wie˛c nie dzwoni, by powiedziec´ , z˙ e che˛tnie z nim po´ jdzie do ło´ z˙ ka. – Jestes´ jeszcze w mies´ cie? – spytał ostro. – Nie, u siebie. Wie˛c nie dała mu znac´ , z˙ e przyjechała. – Spotkasz sie˛ jeszcze z Leonora˛? – zapytał i z furia˛ us´ wiadomił sobie, z˙ e pyta ugrzecznionym tonem podstarzałego wujaszka. – Tak, w przyszłym tygodniu lece˛ do Nowego Jorku. Wie˛c dzie˛kuje˛ jeszcze raz. A teraz nie be˛de˛ ci juz˙ przeszkadzac´ .
MILIONER I ARTYSTKA
93
Teraz to jej głos brzmiał niezwykle uprzejmie. Ws´ ciekły na siebie, powiedział: – Jenessa, gadałem bzdury. Naprawde˛ chciałbym sie˛ z toba˛ zobaczyc´ . Moz˙ e bys´ przyjechała do miasta w najbliz˙ sza˛ sobote˛? Poszlibys´ my popływac´ w morzu, zjedli obiad. – Nadal jestem dziewica˛ – odparła ze złos´ cia˛. – To sie˛ nie zmieniło. I cie˛ nie kocham. To tez˙ pozostało bez zmian. – A gdybym wynaja˛ł domek na Cape Ann? – mrukna˛ł schrypnie˛tym głosem. – Z jedna˛ sypialnia˛? Pojechałabys´ ze mna˛? Czy nie posuna˛ł sie˛ za daleko? – Och, Bryce – odpowiedziała bezradnie. – Sama nie wiem. Nie to chciał usłyszec´ . – Naprawde˛ sie˛ ciesze˛, z˙ e sie˛ pogodziłas´ z Leonora˛ – powiedział wolno. – I z˙ e do mnie zadzwoniłas´ z podzie˛kowaniem. Tym bardziej z˙ e cia˛gle sie˛ kło´ cimy. – Nie kło´ cimy, tylko jestes´ my odmiennego zdania. – To chyba nie jest odpowiednie okres´ lenie na to, co sie˛ ze mna˛ dzieje za kaz˙ dym razem, kiedy cie˛ widze˛. Cholera, nie moge˛ przestac´ o tobie mys´ lec´ . – Wie˛c spe˛dzimy ten weekend razem? – spytała niepewnie. – To spore ryzyko. – Dla mnie tak – odparła ze zwykła˛ energia˛. – A dla ciebie? Powiedz jej prawde˛. – Nigdy nie czułem sie˛ taki rozdarty w kontakcie z kobieta˛. Tak bezradny. Nie wiem, co to znaczy dla nas
94
SANDRA FIELD
obojga. – Przeczesał palcami włosy. – Ja tez˙ ryzykuje˛, Jenesso. – Dobrze – powiedziała cicho. – Zrobisz to? – Tak. Przyłapał sie˛ na tym, z˙ e us´ miecha sie˛ od ucha do ucha. – Włas´ nie sprawiłas´ , z˙ e poczułem sie˛, jakbym wygrał milion na loterii. – Mam nadzieje˛, z˙ e pod koniec tygodnia tez˙ sie˛ be˛dziesz tak czuł. – W sobote˛ o dziewia˛tej rano przyjade˛ po ciebie do Wellspring. – Tak wczes´ nie? – Mamy tylko jeden weekend. – Gdybys´ zmienił zdanie, znasz mo´ j numer telefonu – przypomniała ponuro. – Nie zmienie˛. I ty tez˙ nie. Do zobaczenia. Wcale nie czuł sie˛ pewny siebie. Sie˛gna˛ł po ksia˛z˙ ke˛ telefoniczna˛ i wykorzystuja˛c wszystkie znajomos´ ci, zarezerwował na weekend najbardziej luksusowy apartament. Zamiast leciec´ na drugi koniec s´ wiata, che˛tnie pojechałby na Cape Ann od razu. Nie szkodzi, wro´ ci w pia˛tek i spe˛dzi cały weekend z Jenessa˛. Pie˛kna˛, wojownicza˛ Jenessa˛. I odwaz˙ na˛. Zadzwoniła do matki i spro´ bowała sie˛ z nia˛ pogodzic´ . Z pewnos´ cia˛ nie działała jak ktos´ , kto zamierza tkwic´ w martwym punkcie do kon´ ca z˙ ycia. A on? Nigdy, ani razu, nie pro´ bował odszukac´ swoich rodzico´ w. Wiedział dlaczego. Nie mo´ gł znies´ c´ wspomnien´ o awanturach i biciu przez ojca. Kochał matke˛ i uwaz˙ ał za oczywiste, z˙ e ona tez˙ go kocha. Ona tymczasem zostawiła
MILIONER I ARTYSTKA
95
go pewnego dnia, jak sie˛ porzuca cos´ niepotrzebnego. Stłumił w sobie bo´ l spowodowany ta˛ zdrada˛. Lecz czy nie dlatego tak bardzo unikał stałych zwia˛zko´ w? Skoro nigdy nie opowiedział o tym Travisowi, jak mo´ głby powiedziec´ Jenessie?
ROZDZIAŁ DZIESIA˛TY
Gdy w sobote˛ rano Bryce parkował wo´ z przed domem Jenessy, padał drobny, uporczywy deszcz. Jemu bynajmniej to nie przeszkadzało. Nie miał nic przeciwko temu, by spe˛dzic´ cały weekend w ło´ z˙ ku. Co Jenessa by na to powiedziała? Przebiegł przez deszcz i zastukał do drzwi. – Wejdz´ – usłyszał. Na podłodze przy drzwiach stała spakowana torba. Jenessa wynurzyła sie˛ z sypialni z niepewnym us´ miechem. – Paskudna pogoda na lez˙ enie na plaz˙ y. – Jutro na pewno sie˛ przejas´ ni – odparł, napawaja˛c sie˛ jej widokiem. Wa˛skie białe spodnie, obcisły błe˛kitny sweter i rozpie˛ta jedwabna bluzka. Nie patrzyła mu w oczy. Podszedł, obja˛ł ja˛ i pocałował mocno w usta. Stała sztywno, nie poddaja˛c sie˛ jego us´ ciskowi. – W jednej chwili chce˛ zerwac´ z ciebie ubranie, a zaraz potem uciekac´ , gdzie pieprz ros´ nie – wyznała nieche˛tnie. Unio´ sł jej podbro´ dek tak, z˙ e musiała mu spojrzec´ w oczy, i najbardziej przekonuja˛cym tonem powiedział: – Nie moz˙ esz uciekac´ , jes´ li chcesz ruszyc´ z miejsca. Zamrugała. – Pewnie masz racje˛.
MILIONER I ARTYSTKA
97
– Kiedy postanowisz to skon´ czyc´ , ostrzez˙ mnie wyraz´ nie – powiedziała zduszonym głosem. – Jenessa, nawet jeszcze nie zacza˛łem! Przysie˛gam, z˙ e nie rzuce˛ cie˛ z dnia na dzien´ , za kogo ty mnie uwaz˙ asz? Złapała go za guzik koszuli. – Nie znam cie˛. Włas´ ciwie nic o tobie nie wiem. – Wie˛c dlatego wyjez˙ dz˙ amy razem, z˙ eby sie˛ lepiej poznac´ – odparł łagodniej. – Te˛ torbe˛ zabierasz? – Tak, i farby. Nigdzie sie˛ bez nich nie ruszam. – Wie˛c chodz´ my. W wozie mam termos z kawa˛ i ciastka malinowe Wilmy. – Wiesz, jak trafic´ do mojego serca – zas´ miała sie˛. I dodała powaz˙ nie: – Naprawde˛ chcesz sie˛ wie˛cej o mnie dowiedziec´ ? – Owszem – przytakna˛ł, wiedza˛c, z˙ e to prawda, kto´ rej konsekwencji nie potrafi przewidziec´ . Stane˛ła na palcach, pocałowała go lekko w policzek i cofne˛ła sie˛, nim zda˛z˙ ył zareagowac´ . – To dobry pocza˛tek. Chodz´ my. Cztery godziny po´ z´ niej Bryce zaparkował jaguara przed cedrowa˛ chata˛ otoczona˛ wiecznie zielonymi krzewami. Ocean był gładki, jego cichy szmer dobiegał az˙ tutaj. Nad ich głowami krzykne˛ła mewa. Trudno sobie wyobrazic´ cos´ odleglejszego od ne˛dznej czynszo´ wki, gdzie mieszkał w dziecin´ stwie z rodzicami. Czemu pomys´ lał o tym teraz? Wysiadł z wozu, przecia˛gna˛ł sie˛ i zacza˛ł wyjmowac´ torby z bagaz˙ nika. Wiedział dokładnie, czego pragnie i jak zamierza to osia˛gna˛c´ . – Wez´ miesz farby? – rzucił swobodnie. Jenessa milczała od obiadu. Bryce wszedł do chaty,
98
SANDRA FIELD
obejrzał kamienny kominek, podłogi z polerowanego drewna i wygodne kanapki pod wysokimi oknami wychodza˛cymi na ocean. Szybko opus´ cił rolety, po czym złapał Jenesse˛ i bezceremonialnie rzucił na ło´ z˙ ko. – Mam cie˛ – powiedział ze s´ miechem. – Ja... – Jest pora na rozmowy i jest pora na inne rzeczy, Jenesso. Pocałuj mnie. – Zachowujesz sie˛ jak dyktator. – Zbyt długo czekałem: całych dwanas´ cie lat. – Wie˛c be˛dziemy sie˛ kochac´ ? – spytała, otwieraja˛c szeroko oczy. – Nareszcie? – Taki jest plan. A moz˙ e bys´ zamkne˛ła oczy i pocałowała mnie tak, jakbys´ zawsze marzyła, by sie˛ znalez´ c´ ze mna˛ w ło´ z˙ ku? Zas´ miała sie˛ bez tchu. – Alez˙ tak włas´ nie jest. Dotyk jej delikatnych piersi doprowadzał go do szalen´ stwa. Pachniała słodko, rozchyliła kusza˛co usta. Poczuł, jak jego ciało sie˛ napre˛z˙ a, i zmienił pozycje˛, czekaja˛c, by Jenessa uczyniła pierwszy krok. Dobrowolnie i bez strachu. Obje˛ła go za szyje˛. – Tym razem pozwolisz, z˙ eby sie˛ to stało? – Do samego kon´ ca. Przycia˛gne˛ła do siebie jego głowe˛ i lekko muskała je˛zykiem jego wargi, az˙ zdawało mu sie˛, z˙ e lada moment eksploduje z niecierpliwos´ ci. Dopiero po chwili zacze˛ła delikatnie i zmysłowo pies´ cic´ wargami jego usta. Kiedy go w kon´ cu pocałowała – s´ miało i namie˛tnie – Bryce’owi zakre˛ciło sie˛ w głowie. Unio´ sł sie˛ lekko, by miała swobode˛ ruchu.
MILIONER I ARTYSTKA
99
– Doprowadzasz mnie do szalen´ stwa – szepna˛ł. – Mamy na sobie zbyt wiele ubran´ – odparła tylko. Podnio´ sł sie˛ na łokciu i zdja˛ł jej bluzke˛, potem s´ cia˛gna˛ł sweter i stanik. Rozpia˛ł spodnie, na koniec uwolnił ja˛ od jedwabnej bielizny. Lez˙ ała spokojnie, z zarumienionymi policzkami, pozwalaja˛c mu napawac´ sie˛ swoim widokiem. – Jestes´ jedynym me˛z˙ czyzna˛, kto´ ry widział mnie taka˛ – powiedziała po chwili. – Czuje˛ sie˛, jakbys´ była moja˛ jedyna˛ kobieta˛ – odparł, rozpia˛ł koszule˛ i reszte˛ ubran´ . Nim skon´ czył, gładziła go po piersi. Zamkna˛ł na chwile˛ oczy, daja˛c sie˛ ponies´ c´ wraz˙ eniom. Nachyliła głowe˛ i zacze˛ła pies´ cic´ je˛zykiem jego ciało. Bryce wsuna˛ł palce w jej włosy. Widok jej spadzistych ramion i smukłych pleco´ w wprawił go w trans; czy kiedykolwiek sie˛ nia˛ nasyci? Kiedy czuł, z˙ e dłuz˙ ej juz˙ nie wytrzyma, unio´ sł ja˛ i zacza˛ł całowac´ do utraty tchu. Odnalazł jej piersi, łagodne wzniesienie brzucha, uda; pies´ cił je kolejno, chca˛c sie˛ odwdzie˛czyc´ za to, co otrzymał od niej; pies´ cił ja˛ palcami, ustami i je˛zykiem, hamuja˛c własna˛ namie˛tnos´ c´ , z˙ eby rozpalic´ jej poz˙ a˛danie. W nagrode˛ zobaczył w jej oczach płomienie, usłyszał przys´ pieszony oddech. Kiedy sie˛ upewnił, z˙ e jest gotowa, sie˛gna˛ł po paczuszke˛, kto´ ra˛ połoz˙ ył wczes´ niej obok ło´ z˙ ka, a potem wszedł w nia˛ ostroz˙ nie, staraja˛c sie˛ to robic´ jak najdelikatniej. Jej rysy drgne˛ły z bo´ lu; chciał sie˛ wycofac´ , lecz Jenessa naparła biodrami. Przez pare˛ sekund wydawało sie˛ im obojgu, jakby czas stana˛ł w miejscu. Patrzyła mu prosto w oczy; zaskoczenie i duma na chwile˛ przesłoniły
100
SANDRA FIELD
poz˙ a˛danie. Ledwie słyszalnie szepne˛ła jego imie˛, a potem jeszcze raz. Nie wiedziec´ czemu, ogarne˛ła go skrucha. – Ofiarowałas´ mi wielki dar, Jenesso – powiedział. Ogarne˛ła go czułos´ c´ . Było to dla niego uczucie ro´ wnie nowe, jak dla Jenessy to, czego włas´ nie dos´ wiadczała. Znowu zacze˛ła sie˛ pod nim rytmicznie poruszac´ ; natura domagała sie˛ swoich praw. Pies´ cił Jenesse˛, az˙ osia˛gne˛ła szczyt rozkoszy, i dopiero potem w nia˛ wszedł. Jego okrzyk zmieszał sie˛ z jej je˛kiem; opadł na nia˛, dysza˛c cie˛z˙ ko. Czuł szybkie bicie jej serca, zdumiewaja˛ce poczucie zjednoczenia. Obja˛ł ja˛ ramionami i przytulił do siebie. Zrozumiał w głe˛bi serca, z˙ e nigdy juz˙ nie pozwoli jej odejs´ c´ . Odepchna˛ł od siebie te˛ mys´ l. Kiedy doszedł do siebie, unio´ sł głowe˛ i obiecał: – Naste˛pnym razem okaz˙ e˛ wie˛cej subtelnos´ ci. – Było doskonale – odparła z tak promiennym us´ miechem, z˙ e s´ cisne˛ło go w gardle. – Masz pie˛kne ciało – cia˛gne˛ła dalej, przesuwaja˛c palcami po jego szyi. Czuł, z˙ e w jego z˙ yciu zachodzi jakas´ głe˛boka zmiana – a dokonała jej jedna kobieta. Przeciez˙ tylko poszedłem z Jenessa˛ do ło´ z˙ ka, powiedział sobie. Kiedy be˛de˛ sie˛ z nia˛ kochał naste˛pny raz, be˛dzie zwyczajnie. Przyjemnie, oczywis´ cie, ale bez szalen´ stw. Lez˙ ała na ciemnych przes´ cieradłach, gie˛tka i smukła. Jej widok na nowo obudził w nim gło´ d. Wycia˛gne˛ła do niego ramiona – drobny gest, kto´ ry sprawił, z˙ e Bryce nie potrafił sie˛ jej dłuz˙ ej opierac´ .
MILIONER I ARTYSTKA
101
– Tak bardzo cie˛ pragne˛ – szepna˛ł z twarza˛ wtulona˛ w jej szyje˛. Chwile˛ po´ z´ niej całował ja˛, jakby robił to pierwszy raz. Tym razem Jenessa była bardziej pewna siebie, zmys´ miech mieszał sie˛ z przys´ pieszonym łowa i figlarna. S oddechem i rosna˛ca˛ namie˛tnos´ cia˛ ich ciał, az˙ raz jeszcze zanurkowali w s´ wiatło i rozkosz tak wielka˛, z˙ e graniczyła niemal z bo´ lem. Bryce lez˙ ał nieruchomo. Zwyczajnie? Nic, co miało zwia˛zek z Jenessa˛, nie było zwyczajne. Wczes´ niej rozmawiał z nia˛ o ryzyku, jakie niesie ze soba˛ romans. Czy jednak naprawde˛ wiedział, o czym mo´ wi? Czy powaz˙ nie wzia˛ł pod uwage˛, z˙ e kaz˙ dy romans musi sie˛ kiedys´ skon´ czyc´ ? Nie znio´ słby mys´ li, z˙ e Jenessa znajduje sie˛ w ramionach innego me˛z˙ czyzny. – O czym mys´ lisz, Bryce? – spytała cicho. Podnio´ sł wzrok, odgarna˛ł jej włosy z twarzy. – Obiecałem, z˙ e be˛de˛ ci wierny – powiedział otwarcie. – Ale nie przyszło mi do głowy poprosic´ o to samo ciebie. – Oczywis´ cie, z˙ e be˛de˛. – Zagryzła warge˛. – Po´ ki kaz˙ de z nas nie po´ jdzie w swoja˛ strone˛. – Nie mo´ wmy o tym teraz. – Przesuna˛ł palcem po jej wardze. – Wiem, z˙ e to zabrzmi przyziemnie, ale umieram z głodu. – Seks pochłania wiele kalorii – wyjas´ niła, jakby nie robiła nic innego przez całe dorosłe z˙ ycie. Wzie˛li razem prysznic, po czym poszli szukac´ czegos´ do jedzenia. W czasie posiłku Jenessa opowiedziała o wizycie w Nowym Jorku: jak zwiedzała galerie i studio,
102
SANDRA FIELD
gdzie jej matka uczy nowoczesnego tan´ ca; jak rozmawiały bez kon´ ca, nadrabiaja˛c lata zaległos´ ci; jak obje˛ły sie˛ serdecznie przy poz˙ egnaniu. – Tyle ci zawdzie˛czam – zakon´ czyła. – Wczes´ niej czy po´ z´ niej zrobiłabys´ to sama – odparł lekko. – Raczej po´ z´ niej. Czemu tak ci trudno przyja˛c´ wdzie˛cznos´ c´ ? Bo to kolejny krok do zbliz˙ enia, a z tym nie umiem sobie poradzic´ . Us´ miechna˛ł sie˛ z wysiłkiem. – Miło mi, z˙ e mogłem sie˛ przydac´ . – Pogładził ja˛ czubkami palco´ w i zapytał: – Skon´ czyłas´ ? Wracamy do ło´ z˙ ka? Jak moz˙ na sie˛ spodziewac´ , kochali sie˛ przed kolacja˛. Odbyli takz˙ e szalone zjednoczenie w s´ rodku nocy, w efekcie czego ostatni zjawili sie˛ na s´ niadaniu. Potem Jenessa zasne˛ła na sofie. Bryce siedział na krzes´ le, z pozoru czytaja˛c, w rzeczywistos´ ci przygla˛daja˛c sie˛ jej s´ pia˛cej twarzy, jakby szukał odpowiedzi na pytanie, co sie˛ z nim dzieje. Wiele sie˛ o niej dowiedział: z˙ e jest odwaz˙ na; umie zaufac´ drugiemu człowiekowi i odsłonic´ sie˛ przed nim. Dawno temu obiecał sobie, z˙ e nigdy sie˛ nie oz˙ eni, poniewaz˙ wiedział, jak głe˛bokie rany potrafia˛ sobie zadac´ najbliz˙ si ludzie. Potem przysia˛gł tez˙ , z˙ e nigdy nie be˛dzie miał dzieci. Nie był naiwny; znał szcze˛s´ liwe małz˙ en´ stwa, na sama˛ jednak mys´ l o zobowia˛zaniach czuł sie˛ złapany w pułapke˛, wystawiony na zranienie. Ucieszył sie˛, gdy Jenessa po przebudzeniu zaproponowała spacer po plaz˙ y. Po powrocie wycia˛gne˛ła farby, a trzy kwadranse po´ z´ niej spytała nies´ miało: – Chcesz zobaczyc´ ?
MILIONER I ARTYSTKA
103
Namalowała akwarelami morze i plaz˙ e˛: piasek przechodza˛cy w ocean, ocean rozpływaja˛cy sie˛ we mgle. ˙ adnych ostrych granic, wszystko przenikaja˛ce sie˛ naZ wzajem. – Tak sie˛ czuje˛, kiedy sie˛ kochamy – powiedział. – Wie˛c rozumiesz. – Dasz mi ten obraz? – Miałam nadzieje˛, z˙ e poprosisz. – Za pare˛ godzin musimy wracac´ – cia˛gna˛ł dalej szorstko. – Chodz´ jeszcze do ło´ z˙ ka. – Miałam nadzieje˛, z˙ e o to tez˙ poprosisz. Kochali sie˛ dziko i namie˛tnie, jak gdyby kaz˙ de chciało odcisna˛c´ s´ lad w pamie˛ci drugiego. Tula˛c ja˛ do siebie, Bryce powiedział: – Nie be˛dzie mnie w mies´ cie przez cały tydzien´ . Moge˛ w pia˛tek przyjechac´ do ciebie i zostac´ na noc? Chciał kochac´ sie˛ z nia˛ na jej własnym terytorium. – Wie˛c musze˛ czekac´ az˙ tak długo? – spytała, mrugaja˛c kokieteryjnie. – Nie mam wielkiego poro´ wnania – dodała po chwili, rumienia˛c sie˛ – ale jestes´ najwspanialszym kochankiem, jakiego mogłabym sobie wymarzyc´ . – Nigdy sobie nie wyobraz˙ ałem, z˙ e be˛dzie mi z toba˛ tak dobrze. Przez chwile˛ wydawało mu sie˛, z˙ e po jej twarzy przebiegł skurcz bo´ lu. Usiadła na ło´ z˙ ku i spytała lekko: – Kto idzie pierwszy pod prysznic? Bryce przecia˛gna˛ł sie˛ i ziewna˛ł. – Ty. Nie chce mi sie˛ nic robic´ . – Kiedy sie˛ tak pre˛z˙ ysz – odparła gwałtownie – mam ochote˛ sie˛ na ciebie rzucic´ . To nieprzyzwoite, biora˛c pod uwage˛, co robilis´ my przed chwila˛.
104
SANDRA FIELD
– Pia˛tek jest juz˙ za pie˛c´ dni. Zatrzepotała rze˛sami. – To sto dwadzies´ cia godzin. I nie znosze˛ zimnej wody. Patrzył za nia˛, gdy nago ruszyła w strone˛ łazienki. Ten weekend sprawił, z˙ e zapragna˛ł jej jeszcze bardziej.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Poniedziałkowy ranek zastał Jenesse˛ twarza˛ w twarz ˙ aden ze szkico´ w nie odzwierciedlał z pustym pło´ tnem. Z w najmniejszym stopniu wypełniaja˛cych ja˛ emocji. Matka, kto´ rej nigdy nie znała; pierwszy kochanek: te dos´ wiadczenia zasta˛piła teraz z˙ yczliwos´ c´ Leonory, poz˙ a˛danie Bryce’a. Czuła bolesna˛ potrzebe˛, by wyrazic´ to wszy´ miało, Jenesso. stko za pomoca˛ barw, kształto´ w i faktur. S Spro´ bowała. Na palecie miała kadmowa˛ czerwien´ , kobaltowy błe˛kit, chromowa˛z˙ o´ łc´ oraz najgłe˛bsze zielenie i purpury; starała sie˛, lecz no´ z˙ i pe˛dzel, re˛ka i oko nie potrafiły oddac´ jej uczuc´ . Za bardzo naciska. Wła˛czyła meksykan´ ska˛ muzyke˛, tan´ czyła chwile˛ po pokoju i spro´ bowała znowu. Maluja˛c i zamalowuja˛c, zdrapuja˛c i nakładaja˛c nowe warstwy, uzyskała wreszcie sugestie˛ tego, o co jej chodziło. Znaczna cze˛s´ c´ nie nadaje sie˛ do niczego, stwierdziła ponuro, czuja˛c skurcze w ramionach i wilczy gło´ d. Zerkne˛ła na zegar. Wpo´ ł do pia˛tej? Niemoz˙ liwe. Wczoraj rano Bryce karmił ja˛ w ło´ z˙ ku melonem; sok spływał mu po palcach. Bryce, kto´ ry szturmem zdobył jej ciało i zmienił nieodwracalnie jej dusze˛. Wiedziała, z˙ e pewnego dnia ja˛ opus´ ci i odejdzie do innej kobiety. Zostanie opuszczona, gdy poznała rozkosz zjednoczenia: sama mys´ l o tym s´ miertelnie ja˛ przeraz˙ ała. Co wie˛c pro´ buje namalowac´ naprawde˛: namie˛tnos´ c´
106
SANDRA FIELD
czy le˛k? Umyła pe˛dzle, wykrzywiła sie˛ do obrazu i poszła do kuchni. Gotowe danie z makaronu i sera oraz sałatka z własnych warzyw odrobine˛ poprawiły jej humor. Spe˛dziła wieczo´ r, opiekuja˛c sie˛ dziec´ mi sa˛siado´ w, Susan i Davidem. Trzej mali chłopcy w wieku poniz˙ ej dziesie˛ciu lat nie dali jej ani przez chwile˛ rozmys´ lac´ o opuszczeniu, two´ rczos´ ci i Brysie. Kiedy wro´ ciła tuz˙ przed jedenasta˛, na sekretarce czekała nagrana wiadomos´ c´ . ,,Jes´ li dotrzesz do domu przed po´ łnoca˛, oddzwon´ ’’, poprosił Bryce, po czym wyrecytował numer hotelowego telefonu. Pos´ piesznie wystukała numer. – Bryce Laribee. ˙ ałuje˛, z˙e cie˛ tu nie ma. – Z – Lez˙ ysz w ło´ z˙ ku? – Stoje˛ przy stole w kuchni. – Kochałas´ sie˛ kiedys´ na kuchennej podłodze? – Wiesz, z˙ e nie. Ale che˛tnie bym spro´ bowała. W najbliz˙ szy weekend. W paru szczego´ łowych zdaniach opowiedział, co zamierza z nia˛robic´ . Z płona˛cymi policzkami odpowiedziała słabo: – Be˛de˛ musiała pozamiatac´ . – Wracam w pia˛tek wczesnym popołudniem. Moz˙ e bys´ zarezerwowała stolik na kolacje˛ gdzies´ niedaleko? – Juz˙ to zrobiłam. – Dobrze gotuja˛? – spytał sceptycznie. – Rewelacyjnie... szefowa kuchni jest blondynka˛... – Miałas´ malowac´ , a nie stac´ przy garnkach. – Nawet mi o tym nie wspominaj – burkne˛ła groz´ nie. – Jak interesy?
MILIONER I ARTYSTKA
107
Gawe˛dzili jeszcze po´ ł godziny, po czym Bryce rzucił nagle: – Lepiej idz´ juz˙ spac´ . Wys´ pij sie˛ porza˛dnie przez ten tydzien´ . Kolana zrobiły sie˛ jej mie˛kkie, serce s´ cisne˛ło sie˛ z te˛sknoty. – Skon´ cze˛ te˛ rozmowe˛ tak, jak ja˛ zacze˛łam: z˙ ałuje˛, z˙ e cie˛ tu nie ma. – Be˛de˛ juz˙ niedługo. Trzymaj sie˛. Poła˛czenie zostało przerwane. Be˛de˛ juz˙ niedługo. To nie słowa me˛z˙ czyzny, kto´ ry zamierza kogos´ opus´ cic´ . Zadzwonił znowu w s´ rode˛. Chociaz˙ regularnie odwiedzała schronisko dla kobiet i znalazła czas na po´ js´ cie na basen, wiele czasu spe˛dziła tez˙ w pracowni. Zacze˛ła kilka obiecuja˛cych obrazo´ w, po czym je zniszczyła jako niezadowalaja˛ce. W czwartek wieczorem rozmawiała z Leonora˛, kto´ ra doradzała jej wytrwałos´ c´ , a kiedy be˛dzie padac´ z no´ g, jeszcze troche˛ wie˛cej wytrwałos´ ci. – Wielkie dzie˛ki – burkne˛ła ironicznie. – Cała przyjemnos´ c´ po mojej stronie. Naprawde˛. To bardzo miło z toba˛ rozmawiac´ . – Mnie tez˙ – odparła Jenessa niekonsekwentnie, ale szczerze. – Moge˛ spytac´ , czy podzie˛kowałas´ Bryce’owi za kasete˛? – Tak. – Dobrze. W tej sprawie tez˙ nie powinnas´ sie˛ zbyt łatwo poddawac´ . Z kims´ przecie˛tnym nigdy nie byłabys´ szcze˛s´ liwa. Mo´ j bła˛d polegał na tym, z˙ e pomyliłam energie˛ Charlesa z głe˛bia˛.
108
SANDRA FIELD
– Wie˛c Bryce ma jedno i drugie, tak? – Głe˛bie˛. I cos´ mrocznego, tak. Jenessa zadrz˙ ała. Po skon´ czonej rozmowie poszła do pracowni i ustawiła przed soba˛ cztery pło´ tna. Zbyt duz˙ o podstawowych koloro´ w, oceniła, przygla˛daja˛c im sie˛ zmruz˙ onymi oczami. Jutro spro´ buje dodac´ wie˛cej mroku i zobaczy, co z tego wyniknie. Naste˛pnego dnia od bladego s´ witu pracowała jak ope˛tana. Błe˛kitna czern´ , czern´ hebanowa i ls´ nia˛ca czern´ chaotycznie mieszały sie˛ na pło´ tnie niczym spla˛tane cienie, mus´ nie˛te gdzieniegdzie biela˛ i szkarłatem podobnym do krwi. Odłoz˙ yła gwałtownie pe˛dzel: czern´ , biel i czerwien´ – co za banał, pomys´ lała zdesperowana. Co to niby jest? Pro´ ba wyraz˙ enia uczuc´ ? Praca w toku? Mimo wszystko znajdowała sie˛ chyba o krok bliz˙ ej celu. Zostawiła pło´ tno na sztalugach i dziwnie wyczerpana i rozedrgana wyszła do ogrodu. Pielenie jak zwykle pozwoliło jej odzyskac´ ro´ wnowage˛. Buraki, kto´ re zasiała na miejsce wyrwanych przez Bryce’a, pie˛knie rosły. Dzis´ w nocy be˛dzie go miała w swoim ło´ z˙ ku. Ale tylko na troche˛, nie wolno jej o tym zapomniec´ . Był me˛z˙ czyzna˛ maja˛cym wiele sekreto´ w. Nie o kims´ takim marzyła jako o towarzyszu na reszte˛ z˙ ycia. W okolicach pia˛tej po południu Jenessa dygotała z nerwo´ w. Co be˛dzie, jes´ li tym razem nie zaznaja˛ takiej rozkoszy, jak podczas ubiegłego weekendu? Nie była jedna˛ z wyrafinowanych kobiet interesu, z jakimi miał do tej pory do czynienia, lecz artystka˛, kto´ ra zaszyła sie˛ na
MILIONER I ARTYSTKA
109
uboczu. I kto´ ra kompletnie straciła kontrole˛ nad swoim z˙ yciem, odka˛d go poznała. Zagryzła wargi, poprawiła ostatnie drobiazgi na stole nakrytym na ganku. Sos do makaronu udał sie˛ doskonale, sałatke˛ zrobiła z własnych warzyw, mus czekoladowy był gładki jak jedwab. Miała na sobie spo´ dnice˛ w kwiaty i skromny top, włosy spie˛ła w we˛zeł na czubku głowy, pare˛ swobodnych loko´ w łaskotało ja˛ w szyje˛. A jes´ li Bryce miał wypadek? A jes´ li straciła talent i juz˙ nie umie malowac´ ? Je˛kne˛ła ze zniecierpliwieniem i nalała sobie kieliszek wina. Jakis´ samocho´ d zaparkował na podjez´ dzie. Z bija˛cym sercem podbiegła do drzwi. Bryce wbiegał po dwa stopnie z marynarka˛ przerzucona˛ przez ramie˛, torba˛ w jednej re˛ce i wielkim pe˛kiem ro´ z˙ owych ro´ z˙ w drugiej. Na jej widok zatrzymał sie˛ jak wryty. – Jestes´ pie˛kniejsza za kaz˙ dym razem, kiedy cie˛ widze˛ – powiedział. Wszystkie troski nagle sie˛ rozwiały; wyraz jego oczu upewnił ja˛, z˙ e jest pie˛kna i godna poz˙ a˛dania. Wszedł do s´ rodka, rzucił torbe˛ na podłoge˛, a marynarke˛ i ro´ z˙ e na najbliz˙ sze krzesło, po czym wzia˛ł ja˛ w ramiona. Pocałunek był długi, gruntowny i namie˛tny. – Bałam sie˛, z˙ e juz˙ mnie nie pragniesz – wyznała Jenessa, wzdychaja˛c z ulgi. – Pragne˛ cie˛ az˙ za bardzo i z pewnos´ cia˛ o tym wiesz. – Us´ miechna˛ł sie˛ do niej. – Ale najpierw musze˛ wzia˛c´ prysznic i sie˛ ogolic´ , bo jestem prosto z drogi. Kieliszek wina tez˙ by sie˛ przydał. – Moz˙ esz dostac´ wszystko, czego zapragniesz – odparła z szelmowskim us´ miechem.
110
SANDRA FIELD
Wtulił twarz w jej szyje˛. – Czy przed kolacja˛ pokaz˙ esz mi, jak duz˙ e jest ło´ z˙ ko w sypialni? – Mamy na to cały weekend. – Zas´ miała sie˛ uszcze˛s´ liwiona. – Łazienka jest tam, zaraz przyniose˛ ci re˛czniki. Zdja˛ł krawat i rzucił go na marynarke˛. – Mogłabys´ mnie wczes´ niej jeszcze raz pocałowac´ . – Jes´ li to zrobie˛, nie trafie˛ do łazienki, nie mo´ wia˛c juz˙ o szukaniu re˛czniko´ w. – Zaryzykujmy – odparł Bryce, przywieraja˛c ustami do jej ust. Kiedy ja˛ wypus´ cił, drz˙ ała na całym ciele. – Komu potrzebne wino, kiedy ty tu jestes´ ? – powiedział, ida˛c do łazienki. Jenessa us´ miechaja˛c sie˛ niema˛drze włoz˙ yła ro´ z˙ e do wazonu, nalała drugi kieliszek wina i zaniosła go do sypialni. Rozebrała sie˛, po czym włoz˙ yła krawat i marynarke˛ Bryce’a i upozowała sie˛ na ło´ z˙ ku w pozie godnej rozkłado´ wki w jakims´ magazynie dla pano´ w. Na koniec wsune˛ła ro´ z˙ e˛ za ucho. Bryce na jej widok us´ miechna˛ł sie˛ szeroko. – Wygla˛dasz w tej marynarce znacznie lepiej ode mnie. Ro´ z˙ a tez˙ pasuje. – Ciesze˛ sie˛, z˙ e ci sie˛ podoba. – Rozpus´ c´ włosy – szepna˛ł. Usiadła, zsune˛ła marynarke˛ i wyje˛ła spinki z włoso´ w. W mie˛kkim wieczornym s´ wietle jej sko´ ra miała odcien´ kos´ ci słoniowej. Wycia˛gne˛ła do niego re˛ce. – Chodz´ do mnie, Bryce. Nie dał sie˛ dwa razy prosic´ . Całował ja˛ i pies´ cił, jakby chciał sie˛ nia˛ nasycic´ po rozstaniu; odpowiadała tym
MILIONER I ARTYSTKA
111
samym. Orgazm przyszedł jak wybuch; ledwie zdolna oddychac´ , Jenessa uchwyciła sie˛ go, jak tona˛cy chwyta sie˛ zbawczej liny. – Mo´ j Boz˙ e, kobieto – szepna˛ł – co ty ze mna˛ robisz? Podał jej kieliszek z winem, potem wzia˛ł swo´ j. – Za weekendy – wznio´ sł toast. – Za nas – odparła, wysoko unosza˛c podbro´ dek. – Za najpie˛kniejsza˛ kobiete˛ na s´ wiecie – dorzucił Bryce z błyskiem w oku. – I najseksowniejszego me˛z˙ czyzne˛. – Tu nie chodzi tylko o seks – zaprotestował. Nie spodziewała sie˛ po nim podobnego wyznania. Ze s´ cis´ nie˛tym gardłem wymamrotała: – Wiem. – Ale nie pytaj mnie o co. – Chodz´ my teraz cos´ zjes´ c´ – powiedziała, siadaja˛c na ło´ z˙ ku. Był to jeden z tych posiłko´ w, kiedy wszystko układa sie˛ idealnie. Jedli przy s´ wietle s´ wiec, ws´ ro´ d zapacho´ w dolatuja˛cych z ogrodu i cichego nawoływania so´ w. Chwile˛ gawe˛dzili przy kawie, potem razem sprza˛tne˛li ze stołu. W pewnym momencie Jenessa sie˛gne˛ła po patelnie˛; Bryce chwycił ja˛ i nagle kochali sie˛, oparci o drzwi lodo´ wki. Obejmuja˛c go ramionami za szyje˛, szepne˛ła szcze˛s´ liwa: – To lepsze niz˙ kuchenna podłoga. – Te˛ zachowałem na jutro. Przytuliła sie˛ do jego ramienia. – Tak sie˛ ciesze˛, z˙ e tu jestes´ , Bryce – powiedziała stłumionym głosem. – Te˛skniłam za toba˛ cały tydzien´ . Odsuna˛ł sie˛ nagle. – Moz˙ e powinnis´ my is´ c´ spac´ .
112
SANDRA FIELD
– Powiedziałam cos´ nie tak? – Cholera, nie wiem! Ja po prostu nie... nie chce˛ nawet o tym mys´ lec´ . – Nie be˛de˛ ukrywac´ przed toba˛ swoich uczuc´ , Bryce. – Nie prosze˛ o to. Ale ba˛dz´ ostroz˙ na. ˙ ałuja˛c, z˙e nie Jak ma sie˛ bronic´ przed tym, co czuje? Z trzymała je˛zyka za ze˛bami, Jenessa posprza˛tała ze stołu, a potem poszła do łazienki. Kiedy wyszła, maja˛c na sobie najmniej seksowna˛ koszule˛ nocna˛, bo zapomniała wyprasowac´ jedwabna˛ piz˙ ame˛, Bryce lez˙ ał juz˙ w ło´ z˙ ku. Wyraz´ nie czuł sie˛ tu jak u siebie w domu. Kiedy wspie˛ła sie˛ na ło´ z˙ ko, przytulił ja˛ do siebie. – To wszystko jest takie nowe dla nas obojga – powiedział. – Wiedzielis´ my, z˙ e nie be˛dzie zwyczajnie, ale nie sa˛dziłem, z˙ e az˙ tak bardzo. Wie˛c prosze˛, ba˛dz´ dla mnie wyrozumiała. – Dobrze – obiecała i pie˛c´ minut po´ z´ niej juz˙ spała. Bryce zbudził sie˛ około trzeciej nad ranem. Lez˙ ał nieruchomo, nasłuchuja˛c cichego oddechu Jenessy. Zwine˛ła sie˛ w kłe˛bek, przytulona plecami do jego piersi. Obejmował ja˛ w pasie ramieniem, czuja˛c, z˙ e z che˛cia˛ kochałby sie˛ z nia˛ znowu. Odsuna˛ł sie˛ ostroz˙ nie i zapatrzył w ciemnos´ ci. Moz˙ e powinien zastanowic´ sie˛ lepiej, nim sie˛ zaangaz˙ ował w ten romans? Jenessa nie przypominała innych kobiet: była wraz˙ liwa, miała w sobie głe˛bie˛ uczuc´ , kto´ ra niekiedy s´ miertelnie go przeraz˙ ała. Po´ ł godziny po´ z´ niej, zupełnie rozbudzony, podnio´ sł sie˛ z ło´ z˙ ka. Włoz˙ ył bokserki i poszedł do łazienki. W drodze powrotnej, wiedziony nagłym impulsem, zajrzał do
MILIONER I ARTYSTKA
113
pracowni. Kilka obrazo´ w stało na sztalugach. Wymacał w ciemnos´ ci wła˛cznik i zapalił s´ wiatło, a potem mrugaja˛c od nagłego blasku, przebiegł spojrzeniem po czterech jaskrawych abstrakcjach. Jego wzrok zatrzymał sie˛ na obrazie w głe˛bi. Serce zabiło mu mocno. Czuja˛c nagły chło´ d, splo´ tł ramiona na piersi i wtulił głowe˛ w ramiona. Przez pełna˛ minute˛ stał, jakby czekaja˛c na cios. Jakim cudem kawałek pomazanego farbami pło´ tna moz˙ e robic´ tak wielkie wraz˙ enie? Wiruja˛ce cienie namalowane przez Jenesse˛ uosabiały koszmar jego dziecin´ stwa: z˙ ycie pod jednym dachem z me˛z˙ czyzna˛, kto´ ry w kaz˙ dej chwili mo´ gł wybuchna˛c´ gniewem. Smugi czerwieni – och, to łatwe, pomys´ lał ponuro Bryce. Fletcher lubił widok krwi. Upiorne pasma bieli ws´ ro´ d cienia – czy nie była to jego matka? Us´ miechała sie˛ tak promiennie, pamie˛tał. Fletcher sprawił, z˙ e stała sie˛ cieniem samej siebie. Upiory jego przeszłos´ ci, pomys´ lał z dreszczem, czuja˛c w piersi przeszywaja˛cy bo´ l. Wywołane przez kobiete˛, z kto´ ra˛sie˛ kochał. Zbieg okolicznos´ ci? A moz˙ e Jenessa az˙ tak wiele o nim wie? Czuł sie˛, jakby jego tajemnice, ukrywane od wielu lat, wystawiono nagle na s´ wiatło dzienne.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Cichy szelest za jego plecami sprawił, z˙ e Bryce odwro´ cił sie˛ gwałtownie. W wejs´ ciu stała zaspana Jenessa. – Zbudziłam sie˛ i nie wiedziałam, gdzie jestes´ – wyja˛kała niepewnie. Patrzył na nia˛ bez słowa z dłon´ mi zacis´ nie˛tymi w pie˛s´ ci. Ze wszystkich emocji kłe˛bia˛cych sie˛ w jego piersi gniew był najsilniejsza˛. Zdecydował sie˛ w ułamku sekundy. Musi jej powiedziec´ wszystko. – Nigdy nie wspomniałem ani słowem o tym, gdzie dorastałem. Kim ty jestes´ , czytasz w mys´ lach? – wyrzucił z siebie gwałtownie. Drgne˛ła, przenosza˛c spojrzenie z Bryce’a na pło´ tno i z powrotem. – Ja tylko... – Namalowałas´ wszystko. Strach. Przemoc. Picie, wrzaski, przeklen´ stwa. To, jak z˙ yła z tym łajdakiem dzien´ po dniu, miesia˛c po miesia˛cu. – Jakim łajdakiem? – szepne˛ła Jenessa. – Moim ojcem. Nagle odwro´ cił sie˛ plecami do obrazu; nie mo´ gł dłuz˙ ej znies´ c´ jego widoku. – Fletcherem Laribee – cia˛gna˛ł dalej, podchodza˛c do niej. – To z jego powodu nigdy sie˛ nie oz˙ enie˛ i nie be˛de˛ miał dzieci.
MILIONER I ARTYSTKA
115
Jenessa nie cofne˛ła sie˛, chociaz˙ pobladła mocno. – Co takiego zrobił, Bryce? – zapytała. – Co sie˛ stało z twoja˛ matka˛? – Z Rose? Och, zostawiła mnie w schronisku dla kobiet i nigdy nie wro´ ciła. Pewnie zapomniała – rozes´ miał sie˛ z gorycza˛. – A mys´ lałem, z˙ e mnie kocha. Kiedy zacze˛li szukac´ mojego ojca, okazało sie˛, z˙ e on ro´ wniez˙ znikna˛ł. Moz˙ e uciekli razem. Jenessa wycia˛gne˛ła do niego re˛ke˛, ale Bryce cofna˛ł sie˛ gwałtownie. – Jak ci sie˛ udało to namalowac´ ? – spytał surowo. – Gadałem przez sen? – Nie! Nie malowałam ciebie... – Wychodzi na to, z˙ e znasz mnie lepiej niz˙ ja sam – rzucił szorstko. ˙ ałowała, I nienawidzi mnie za to, pomys´ lała Jenessa. Z z˙ e zostawiła obraz na widoku. – Two´ j ojciec był porywczy? – spytała ostroz˙ nie. – Moz˙ na tak powiedziec´ . Jes´ li bicie matki uznac´ za dowo´ d porywczos´ ci. Jenessa z wysiłkiem opanowała drz˙ enie głosu. – Ciebie tez˙ bił? – Tylko kiedy pla˛tałem mu sie˛ pod nogami. Miałem tylko cztery lata, jak sie˛ rozstali. Byłem za mały, z˙ eby bronic´ matki, ale wystarczaja˛co duz˙ y, by z˙ yc´ w cia˛głym strachu. Na trzez´ wo nie był taki zły, ale pijany zmieniał sie˛ w potwora. To dlatego nigdy nie pije˛ wie˛cej niz˙ kilka piw. Zbyt wstrza˛s´ nie˛ta, by pamie˛tac´ o taktownym zachowaniu, Jenessa spytała: – Boisz sie˛ stac´ taki jak on?
116
SANDRA FIELD
– Nosze˛ w sobie jego geny. Wole˛ nie miec´ dzieci niz˙ budzic´ w nich taka˛ groze˛, jaka˛ on budził we mnie. Wydawało sie˛, z˙ e gdy raz zacza˛ł mo´ wic´ , musi opowiedziec´ wszystko do kon´ ca. – Miesia˛c po moich czwartych urodzinach spił sie˛ do nieprzytomnos´ ci i rzucił sie˛ na mame˛. Wzia˛łem samochodzik, kto´ rym sie˛ bawiłem, zardzewiała˛ blaszana˛ zabawke˛, i uderzyłem go w noge˛ ze wszystkich sił. Walna˛ł mnie tak, z˙ e przeleciałem przez cały poko´ j, a kiedy doszedłem do siebie, mama lez˙ ała na podłodze zakrwawiona, a jego nie było... po´ z´ niej tego dnia zabrała mnie do schroniska. – I zostałes´ zupełnie sam... – Nie prosze˛, z˙ ebys´ sie˛ nade mna˛ uz˙ alała – burkna˛ł. – Nigdy nie zamierzałem ci o tym opowiadac´ , ale kiedy zobaczyłem ten obraz... Przynajmniej zrozumiesz, czemu nigdy sie˛ nie zdecyduje˛ na małz˙ en´ stwo. – Przeciez˙ to sie˛ nie musi powto´ rzyc´ , wiele badan´ wskazuje... – zacze˛ła. – Wiem, co mo´ wie˛ – odparł szorstko. – I z˙ adne uczone wywody mnie nie przekonaja˛. – Wie˛c ty tez˙ utkna˛łes´ w martwym punkcie – stwierdziła. Nie zamierzała tego mo´ wic´ . Uniosła wyz˙ ej brode˛ i czekała na reakcje˛ Bryce’a. Wcia˛gna˛ł ze s´ wistem oddech. – Nie boisz sie˛ mnie? – zapytał. – Nie. – A jes´ li przyszłoby mi do głowy wypic´ te˛ butelke˛ wina, i jeszcze jedna˛? Co bys´ zrobiła? – Retoryczne pytanie, Bryce. Nie zrobisz tego.
MILIONER I ARTYSTKA
117
– Jestes´ bardzo pewna siebie. – Zmarzłes´ – rzuciła łagodnie. – Wracajmy do ło´ z˙ ka. – Zostane˛ tu jeszcze chwile˛ – rzucił chłodno. – Idz´ sama. Zawahała sie˛ przez mgnienie. Kim była, z˙ eby pro´ bowac´ przełamac´ mur, jakim sie˛ otoczył? – Dlaczego nigdy nie pro´ bowałes´ szukac´ rodzico´ w? – Po co? ˙ eby sie˛ rozliczyc´ z przeszłos´ cia˛, kto´ ra trzyma cie˛ – Z na uwie˛zi. – Czytasz za duz˙ o popularnej psychologii – zadrwił. – Dzie˛ki tobie nawia˛załam kontakt z matka˛ – odparła spokojnie. – Teraz twoja kolej. Znasz jej nazwisko, nazwe˛ schroniska, daty. Odszukaj ja˛ i z nia˛ porozmawiaj. Jes´ li sie˛ odwaz˙ ysz. Podszedł o krok. – Uwaz˙ aj, co mo´ wisz. Nie cofne˛ła sie˛. – Nie boje˛ sie˛ ciebie. – Jestes´ zbyt ufna. – Kochałam sie˛ z toba˛ – odparła ze złos´ cia˛. – I dowiedziałam sie˛ wiele o tobie. Nie była tak spokojna, jak mogła sie˛ wydawac´ ; drz˙ ała w cienkiej koszuli. Bryce zdał sobie sprawe˛, z˙ e nadszedł moment wyboru. Moz˙ e z nia˛ zostac´ lub ja˛ opus´ cic´ na zawsze. – Trzeba przyznac´ , z˙ e nie brak ci odwagi – burkna˛ł. – Warto o ciebie walczyc´ . Co miał na to odpowiedziec´ ? Chciał podejs´ c´ i wzia˛c´ ja˛ w ramiona, lecz mrukna˛ł tylko: – Nie wiesz, o czym mo´ wisz.
118
SANDRA FIELD
– Powiem ci cos´ , o czym nie wspominałam nikomu – rzuciła gniewnie. – Wiem, z˙ e to nic w poro´ wnaniu z tym, co spotkało ciebie, ale dlatego włas´ nie nie moge˛ wybaczyc´ mojemu ojcu. Kiedys´ , miałam pewnie z siedem lat, tan´ czyłam wieczorem przy krzakach bzu w Manatuck... wyobraz˙ ałam sobie, z˙ e jestem ksie˛z˙ niczka˛. Ojciec to zobaczył, złapał mnie i potrza˛sna˛ł, jakbym była szmaciana˛ lalka˛. Jeszcze wiele dni po´ z´ niej miałam siniaki. Potem opanował sie˛ i powiedział, z˙ ebym nigdy wie˛cej tego nie robiła, bo nie odpowiada za konsekwencje. – Sukinsyn – mrukna˛ł Bryce. – Nigdy nie kochał mnie za to, kim jestem – odparła załamuja˛cym sie˛ głosem. Bryce odruchowo podszedł do niej i mocno ja˛ przytulił. Przycisna˛ł jej twarz do swojej piersi, z˙ ałuja˛c, z˙ e nie mo´ gł jej wtedy obronic´ . Potem wzia˛ł ja˛ na re˛ce. – Zmarzna˛ ci nogi – rzucił opiekun´ czo. – Zmarzło mi serce – szepne˛ła bardzo cicho. – Potrafisz je rozgrzac´ ? Spojrzał jej prosto w oczy i powiedział szczerze: – Nie wiem. – W takim razie zacznijmy od no´ g – odparła z leciutkim us´ miechem. Nie zastanawiaja˛c sie˛ nad emocjami, kto´ re wypełniały jego serce, zanio´ sł ja˛ do sypialni. Kiedy znalez´ li sie˛ w ło´ z˙ ku, obja˛ł Jenesse˛, po czym długie godziny lez˙ ał, wspominaja˛c dziecin´ stwo. W poniedziałek rano Jenessa znowu była w pracowni, gotowa do pracy. Od sobotniego ranka zachowywali sie˛ z Bryce’em, jakby nocna rozmowa nigdy nie miała miejs-
MILIONER I ARTYSTKA
119
ca. Kiedy napomkne˛ła o niej przy s´ niadaniu, usłyszała tylko: – Jenesso, nie chce˛ o tym mo´ wic´ . Nie powinienem był w ogo´ le zaczynac´ . Na tym skon´ czyły sie˛ mie˛dzy nimi powaz˙ ne dyskusje. Oczywis´ cie, przez reszte˛ weekendu miło spe˛dzali czas, zjedli lunch w Masefield, pracowali w ogrodzie, kochali sie˛ pomysłowo i z przyjemnos´ cia˛. Lecz szcze˛s´ cie Jenessy przesłaniał cien´ jego przeszłos´ ci. To z tego powodu Bryce nigdy sie˛ nie oz˙ eni. Sta˛d ten romans, pomys´ lała nieszcze˛s´ liwa. Romans artystyczny. Moge˛ go przerwac´ , zanim zaangaz˙ uje˛ sie˛ za bardzo, przekonywała sama˛ siebie. Rzecz w tym, z˙ e nie chciała. Pracowała cie˛z˙ ko cały dzien´ , lecz rezultaty były przygne˛biaja˛ce. Zaczynała nienawidzic´ okres´ lenia ,,utkna˛c´ w martwym punkcie’’. Po co marnuje pienia˛dze na farby i pło´ tno, skoro nie potrafi osia˛gna˛c´ nic wartos´ ciowego? Wiedziała, czego jej trzeba: z˙ eby Bryce Laribee stana˛ł w drzwiach, a potem kochał sie˛ z nia˛ namie˛tnie przez co najmniej trzy godziny. Nie zadzwonił do niej wczoraj wieczorem i dzisiaj tez˙ nie. No to trudno, pomys´ lała. Wcale go nie potrzebuje˛. Sprawdziła numer w notesie, podniosła słuchawke˛, po czym odłoz˙ yła ja˛ z powrotem. Naprawde˛ odwaz˙ y sie˛ to zrobic´ ? Dwa dni po´ z´ niej, po dyz˙ urze w schronisku, Jenessa stała w eleganckiej dzielnicy Bostonu naprzeciw dziewie˛tnastowiecznego domu nalez˙ a˛cego do jej ojca.
120
SANDRA FIELD
Charles czeka na nia˛. Nie moz˙ e tu tkwic´ jak kołek przez po´ ł godziny. Nacisne˛ła dzwonek; ojciec otworzył natychmiast. – Jenessa – powitał ja˛ serdecznie. – Wejdz´ . Corinne wyszła na miasto, mamy cały dom dla siebie. Zrobie˛ ci cos´ do picia. Poprowadził ja˛ przez sztywny salon (zauwaz˙ yła swo´ j obraz zawieszony dumnie nad fortepianem), do pokoju wychodza˛cego na ogro´ d na tyłach. – Ciesze˛ sie˛, z˙ e cie˛ widze˛ – powto´ rzył, podaja˛c jej szklanke˛ wody z lodem, o kto´ ra˛ poprosiła. W autobusie Jenessa przec´ wiczyła dokładnie kaz˙ de zdanie; zamierzała byc´ chłodna i opanowana. Popatrzyła mu w oczy. – Naprawde˛? Rozes´ miał sie˛ ze skre˛powaniem. – Oczywis´ cie. Ostatecznie jestes´ moja˛ co´ rka˛. Ta odpowiedz´ wzbudziła jej gniew. – Jestem tez˙ co´ rka˛ Leonory. Czy pamie˛tasz tamten wieczo´ r, kiedy mnie skrzyczałes´ , bo tan´ czyłam w ogrodzie? – Zaskoczyłas´ mnie. Twoja matka wcia˛z˙ mo´ wiła tylko o tan´ cu. Dziwisz sie˛, z˙ e tak zareagowałem? – Miałam siedem lat! Zawsze chciałes´ , z˙ ebym była taka jak ty! To dlatego zapisałes´ mnie na studia handlowe, nie pytaja˛c mnie nawet o zdanie! Gdybym sie˛ nie opierała, zniszczyłbys´ mnie – mo´ wiła wzburzona. – Zmieniłbys´ mnie w kogos´ , kim nie byłam i nie chciałam byc´ . Czy tak rozumiesz bycie dobrym ojcem? – zakon´ czyła podniesionym głosem. – Czemu to teraz wycia˛gasz? – odparł.
MILIONER I ARTYSTKA
121
– Lepiej bym na tym wyszła, gdybym wcale nie miała ojca! Odstawił z hukiem szklanke˛. – Jak moz˙ esz mo´ wic´ cos´ takiego? – Powiedziałes´ , z˙ e moja matka nie z˙ yje, i pro´ bowałes´ ze mnie wykorzenic´ wszystko, co po niej odziedziczyłam. Przyznaj sie˛: nienawidziłes´ Leonory za to, z˙e cie˛ wystawiła na pos´ miewisko. Zraniła twoja˛dume˛. – Zwiesiła ramiona. – Nigdy cie˛ nie zrozumiem, wie˛c jak mam ci wybaczyc´ ? – To nie była duma! – wykrzykna˛ł ze złos´ cia˛. – W porza˛dku – dodał po chwili, wsuwaja˛c re˛ce do kieszeni. – Duma tez˙ . Ale i znacznie wie˛cej. Kochałem ja˛ od pierwszej chwili. Była wszystkim, czego pragna˛łem w z˙ yciu! I straciłem ja˛. – Wygnałes´ ja˛ – zaprotestowała Jenessa. – Nigdy naprawde˛ do mnie nie nalez˙ ała – mo´ wił cicho, jakby nie słyszał. – Pro´ bujesz z˙ yc´ z kims´ i wiesz w głe˛bi duszy, z˙ e nigdy sie˛ przed toba˛ nie otworzy do kon´ ca. To było piekło. Bryce, pomys´ lała Jenessa oszołomiona. Tak sie˛ czuje˛, kiedy z nim jestem. Nie chce mnie do siebie dopus´ cic´ ; ofiarowac´ mi czegos´ wie˛cej niz˙ teraz´ niejszos´ c´ . – Byłem głupcem – cia˛gna˛ł tymczasem Charles. – Sa˛dziłem, z˙ e jes´ li zabronie˛ jej tan´ czyc´ , wszystko sie˛ ułoz˙ y. Obsypywałem ja˛ klejnotami, wybudowałem dla niej Castlereigh, zabierałem w podro´ z˙ e po s´ wiecie... – ...a ona uciekła – dokon´ czyła Jenessa ledwie słyszalnie. – Wro´ ciłem z podro´ z˙ y słuz˙ bowej i zastałem list, z˙ e jedzie do Paryz˙ a studiowac´ taniec nowoczesny. – Zamkna˛ł na chwile˛ oczy. – Pachniał jej perfumami.
122
SANDRA FIELD
Ona tez˙ rozpoznałaby wsze˛dzie ulotny, me˛ski zapach Bryce’a. – Szalałem z z˙ alu, rozpaczy, ws´ ciekłos´ ci na siebie i na nia˛. Jenessa zauwaz˙ yła wstrza˛s´ nie˛ta, z˙ e po twarzy Charlesa spływaja˛ łzy. – To, co zrobiłem, było niewybaczalne – dodał stłumionym głosem. – Zrozumiałem to dzie˛ki Travisowi. I dlatego pro´ bowałem nawia˛zac´ kontakt z toba˛, Jenesso. Impulsywnie połoz˙ yła mu re˛ce na ramionach i spojrzała w oczy. – Nie wiedziałam, co przez˙ ywasz – szepne˛ła. – Zawsze wydawałes´ sie˛ taki zimny, taki opanowany. Niezgrabnie obja˛ł ja˛ ramieniem. – Przepraszam. Nie potrafie˛ wyrazic´ , jak mi przykro, z˙ e cie˛ skrzywdziłem. Pro´ bowałem wymazac´ wspomnienia o twojej matce. – Ale kochasz Corinne. – Była dla mnie dobra... i starała sie˛ byc´ dobra dla ciebie. Nie jest zbyt uczuciowa, ale na swo´ j sposo´ b cie˛ kocha. Jenessa wiedziała, z˙ e to prawda. Łzy napłyne˛ły jej do oczu. – Nie wiem, czy zdołasz mi wybaczyc´ . Lecz w pewnym sensie zrobiłem to z miłos´ ci. Podniosła wzrok, ocieraja˛c mokre policzki. – Juz˙ ci wybaczyłam – odparła z niepewnym us´ miechem. – I ja tez˙ cie˛ kocham, tato. Dwie kolejne łzy spłyne˛ły z jego oczu. – Miłos´ c´ i przebaczenie. To wie˛cej niz˙ zasługuje˛ – westchna˛ł.
MILIONER I ARTYSTKA
123
– Tak sie˛ ciesze˛, z˙ e masz mo´ j obraz. I wiesz co, che˛tnie bym sie˛ napiła wina. Wypijmy toast za nowy pocza˛tek. – Najlepszym szampanem – oz˙ ywił sie˛ Charles. – Poczekaj chwile˛. Patrzyła za nim, kiedy wychodził z pokoju. Nic nie mogło naprawic´ krzywdy, jaka˛jej wyrza˛dził, teraz jednak lepiej rozumiała jego motywy i doceniała pragnienie pojednania z jego strony. Wro´ cił po chwili, niosa˛c butelke˛. Otworzył ja˛i wznio´ sł toast: – Za moja˛ co´ rke˛, taka˛ jaka jest. Jenessa wypiła z gardłem s´ cis´ nie˛tym ze wzruszenia. Jeszcze przez godzine˛ gawe˛dzili o mniej waz˙ nych sprawach, po czym Jenessa podniosła sie˛ z miejsca. – Musze˛ wracac´ , tato, jutro chce˛ pracowac´ od samego rana. Pozdro´ w ode mnie Corinne. Zadzwonie˛ za pare˛ dni i umo´ wimy sie˛ na wspo´ lna˛ kolacje˛. Na progu us´ cisne˛ła go serdecznie. Potem, nie zauwaz˙ aja˛c upału, ruszyła cienista˛ ulica˛. Kiedy dotarła do stacji metra, zmieniła nagle zamiar i wsiadła w czerwona˛ linie˛, zatrzymuja˛ca˛ sie˛ w pobliz˙ u Beacon Hill. Powinna uprzedzic´ Bryce’a, cos´ ja˛ jednak powstrzymało. Wspie˛ła sie˛ po stopniach i nacisne˛ła guzik dzwonka.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Gdy rozległ sie˛ dzwonek, Bryce wychodził włas´ nie do klubu sportowego. Zbiegł na do´ ł w szortach i podkoszulku, z torba˛ w re˛ce, i wyjrzał przez judasza. Na progu stała kobieta, o kto´ rej mys´ l nie opuszczała go ani na chwile˛; przez moment sa˛dził, z˙ e ja˛ sobie wyobraził. Szybko otworzył drzwi. – Och, wychodzisz – przywitała sie˛ Jenessa. – Powinnam była zadzwonic´ . – Po´ jde˛ po´ z´ niej. Nie wiedziałem, z˙ e be˛dziesz dzisiaj w mies´ cie. – Sama tego nie wiedziałam. Gdy tylko znalazła sie˛ w s´ rodku, wyrzuciła z siebie gwałtownie: – Widziałam sie˛ z Charlesem. Opisała spotkanie i to, czego sie˛ dowiedziała. – Wie˛c mu przebaczyłam – zakon´ czyła z promiennym us´ miechem. – To wspaniałe uczucie, mam wraz˙ enie, jakbym zrzuciła z serca cie˛z˙ ar, pod kto´ rym uginałam sie˛ całe z˙ ycie. – Rozes´ miała sie˛. – Mogłabym niemal tan´ czyc´ jak moja matka. – I przyszłas´ prosto do mnie, z˙ eby mi powiedziec´ ? – zdziwił sie˛. – Oczywis´ cie – odparła wstrza˛s´ nie˛ta. – Chyba rozumiesz, jakie to waz˙ ne. Rozumiał az˙ za dobrze. Jenessa chciała sie˛ z nim
MILIONER I ARTYSTKA
125
dzielic´ swoim z˙ yciem, kaz˙ da˛rados´ cia˛. Nie był goto´ w tego odwzajemnic´ , lecz z kaz˙ dym spotkaniem angaz˙ ował sie˛ troche˛ głe˛biej. Cisza przecia˛gała sie˛ zbyt długo. – Nie powinnam była przychodzic´ – stwierdziła Jenessa zirytowana. – Nie chcesz słuchac´ o moich przez˙ yciach, chcesz sie˛ tylko ze mna˛ kochac´ . – Nie wiem, czego chce˛! – wybuchna˛ł. – Wiem, co chcesz wiedziec´ – dodał po chwili – i odpowiedz´ brzmi: nie. Nie szukałem swoich rodzico´ w. – Ja staram sie˛ zmienic´ ! – wykrzykne˛ła. – Lecz jes´ li ty nie zmienisz sie˛ takz˙ e, donika˛d nie dojdziemy. Złapani w pułapke˛, pomys´ lał. Oboje zostalis´ my złapani w pułapke˛. – Chodz´ na go´ re˛ – powiedział w kon´ cu. – Chce˛ cie˛ potrzymac´ w obje˛ciach, Jenesso. Wszystko pro´ cz ciebie wydaje sie˛ takie nierzeczywiste. Przez chwile˛ sa˛dził, z˙ e sie˛ nie zgodzi, ona jednak skine˛ła głowa˛. Odetchna˛ł z ulga˛. – Jestes´ odwaz˙ niejsza ode mnie – powiedział z gorycza˛. – Miałam łatwiejsza˛ sytuacje˛. Ty musisz wro´ cic´ do okropnych wspomnien´ . To prawda; całe z˙ ycie uciekał od tamtego ciasnego mieszkania, gdzie splotły sie˛ losy Fletchera i Rose. Rzucił torbe˛ na podłoge˛, wzia˛ł Jenesse˛ w ramiona i wtulił twarz w jej włosy. Tylko kiedy ja˛trzymał w obje˛ciach, wiedział, kim jest. Tydzien´ po´ z´ niej Bryce stał w deszczu przed stara˛ czynszo´ wka˛, patrza˛c w puste okna. Przyszedł tu prosto ze
126
SANDRA FIELD
schroniska, w kto´ rym trzydzies´ ci dwa lata wczes´ niej zostawiła go matka. Nie zachowały sie˛ z˙ adne dokumenty z tego okresu, lecz poradzono mu, z˙ eby odwiedził niejaka˛ Maybelline Parker – kobiete˛, kto´ ra pracowała w schronisku mniej wie˛cej w czasach, kiedy on tam trafił. Spodziewała sie˛ go, wie˛c otworzyła drzwi, kiedy tylko zapukał, i us´ miechne˛ła sie˛ zapraszaja˛co. – Wyrosłes´ na przystojnego me˛z˙ czyzne˛. Musiał sie˛ us´ miechna˛c´ w odpowiedzi. Poko´ j, do kto´ rego go wprowadziła, był biedny, ale czysty i panował w nim porza˛dek; na kaz˙ dej powierzchni tłoczyły sie˛ porcelanowe figurki pso´ w. – Napije sie˛ pan herbaty, panie Laribee? – Z che˛cia˛; na imie˛ mam Bryce. Herbata okazała sie˛ czarna jak smoła. – Wie˛c ty jestes´ Bryce... wygla˛da na to, z˙ e wyszedłes´ na ludzi. Ciesze˛ sie˛. – Nie narzekam – przytakna˛ł skromnie. – Chciałem sie˛ dowiedziec´ czegos´ o moich rodzicach. Znam tylko ich imiona: Rose i Fletcher. Matka zostawiła mnie w schronisku i znikne˛ła. Wiem, z˙ e to niewiele. Spojrzała na niego ze s´ cia˛gnie˛tymi brwiami. ˙ e matka cie˛ zostawiła? Nigdy – Tyle tylko wiesz? Z nie powiedzieli ci nic wie˛cej? Teraz to on sie˛ zdziwił. – A powinni? – Masz jakis´ powo´ d, z˙ eby ich szukac´ ? – odpowiedziała pytaniem. Moz˙ e to ta szatan´ ska herbata rozwia˛zała mu je˛zyk. – Nigdy sie˛ nie oz˙ eniłem – wyznał – i dawno temu postanowiłem nie miec´ dzieci...
MILIONER I ARTYSTKA
127
Urwał, us´ wiadamiaja˛c sobie, z˙ e ro´ wniez˙ budowa szkoły była sposobem na stworzenie sobie zaste˛pczej rodziny. Nagle dotarło do niego, z˙ e Maybelline cos´ mo´ wi. – Wie˛c poznałes´ jaka˛s´ kobiete˛. Zasługuje na ciebie? – Nie owija pani w bawełne˛ – odparł sucho. – Nie przyszedłes´ tu rozmawiac´ o pogodzie. – Tak, jest az˙ za dobra. Ale chyba sie˛ obawiam, z˙ e mo´ głbym sie˛ zmienic´ w takiego człowieka jak mo´ j ojciec. – Masz problem z piciem? Tylko jes´ li chodzi o te˛ herbate˛, pomys´ lał Bryce i pokre˛cił głowa˛. – Uderzyłes´ ja˛ kiedys´ ? Rozes´ miał sie˛. – Nie odwaz˙ yłbym sie˛ spro´ bowac´ . Nigdy w z˙ yciu nie podniosłem re˛ki na kobiete˛. – Wie˛c nie rozumiem, czego sie˛ obawiasz. – Był moim ojcem! Kiedy sie˛ upił, zmieniał sie˛ w potwora. – W tej jednej sprawie moge˛ cie˛ uspokoic´ . Fletcher Laribee nie był twoim tata˛. Bryce omal sie˛ nie zakrztusił. – Co pani mo´ wi? – Wprowadził sie˛ do Rose po tym, jak owdowiała. Juz˙ wtedy była w cia˛z˙ y z toba˛. Two´ j ojciec pracował w stoczni i nazywał sie˛ Neil Bryce Jackson. Zgina˛ł w wypadku na dz´ wigu. O ile pamie˛tam, pochodził z Iowa. Twoja matka opowiedziała mi o nim pewnej nocy, kiedy nie mogła zasna˛c´ . Kochała go, a on był dla niej dobry. Bryce’owi kre˛ciło sie˛ w głowie. – Zawsze nazywałem Fletchera ojcem, a on nie protestował. Czemu go nie rzuciła?
128
SANDRA FIELD
– Nie miała pienie˛dzy ani wykształcenia, chociaz˙ była całkiem bystra. I była w cia˛z˙ y, kiedy go poznała. Jak sie˛ postarał, potrafił kaz˙ dego sobie owina˛c´ woko´ ł palca. A ona musiała ci zapewnic´ s´ rodki do z˙ ycia. Uciekła do schroniska dopiero wtedy, kiedy uderzył ciebie. Wtedy powiedziała: dosyc´ . Kochała cie˛ jak nikogo na s´ wiecie, byłes´ dla niej wszystkim. Serce biło Bryce’owi tak mocno, jakby znowu stał sie˛ chłopcem, kto´ ry bronia˛c matki, bił tyrana zardzewiała˛ zabawka˛. – Wie˛c czemu mnie zostawiła? – spytał z bo´ lem zmieszanym z gorycza˛. Maybelline westchne˛ła cie˛z˙ ko. – Tamtego wieczoru twoja matka powiedziała, z˙ e idzie do dawnego mieszkania po kilka pamia˛tek. Przekonywałam, z˙ eby dała spoko´ j albo przynajmniej wzie˛ła ze soba˛ kogos´ znajomego, ona jednak sie˛ uparła. Widzisz, miała wielkie plany. Chciała wyjechac´ z toba˛ i zacza˛c´ z˙ ycie od nowa. Bryce zacisna˛ł palce woko´ ł filiz˙ anki. – Czemu nie wro´ ciła? – Znalez´ li ja˛ naste˛pnego dnia – cia˛gne˛ła Maybelline, patrza˛c w podłoge˛. – U sto´ p schodo´ w ze skre˛conym karkiem. Bryce zbladł. – Nie z˙ yła. Nic innego by jej nie powstrzymało przed powrotem – zapewniła Maybelline. – Fletchera nie udało sie˛ odszukac´ , wie˛c jej s´ mierc´ uznano za nieszcze˛s´ liwy wypadek. Podnio´ sł wzrok. – A pani uwaz˙ a, z˙ e on to zrobił.
MILIONER I ARTYSTKA
129
– Tak mys´ le˛, ale nigdy tego nie udowodnie˛. Naste˛pnego dnia zabrali cie˛ do domu opieki na drugim kon´ cu miasta, a potem do rodziny zaste˛pczej. Pro´ bowałam cie˛ szukac´ , ale na pro´ z˙ no. – Otarła łze˛. – Nie moge˛ zrozumiec´ , czemu nikt ci nigdy o tym nie powiedział. Tak nie moz˙ na. To wstyd – powtarzała z oburzeniem. – Zawsze mys´ lałem, z˙ e mnie porzuciła – odezwał sie˛ Bryce. – Nie ona. Nie Rose. Bardzo ja˛ lubiłam. Walczyła ze wszystkich sił, by sie˛ utrzymac´ na powierzchni. Szkoda, z˙ e tak skon´ czyła. – Dowiem sie˛, gdzie ja˛pochowano. Wybierze sie˛ pani kiedys´ ze mna˛ na jej gro´ b? – Lez˙ y na starym cmentarzu niedaleko sta˛d. Tyle przynajmniej mogłam zrobic´ . – Jes´ li mo´ j ojciec, prawdziwy ojciec, był rzeczywis´ cie dobrym człowiekiem, to pani jest s´ wie˛ta. – Daj spoko´ j – ucie˛ła szorstko i nalała mu jeszcze herbaty. Po wizycie pare˛ godzin we˛drował po ulicach zamys´ lony, ze wzrokiem wbitym w ziemie˛. Dopiero kiedy nogi zaniosły go do miejsca, gdzie zaparkował samocho´ d, podja˛ł decyzje˛. Wsiadł do auta i ruszył za miasto na zacho´ d, w strone˛ Wellspring. Zapadła noc, zacza˛ł padac´ deszcz. Bryce zwolnił. Nie s´ pieszyło mu sie˛; nie wiedział nawet, co powie Jenessie ani po co do niej jedzie. Wiedział tylko, z˙ e nie ma wyboru. Gdy dotarł na miejsce, s´ wiatła w domu były pogaszone. Mine˛ła jedenasta; Jenessa juz˙ spała. Bryce wycia˛gna˛ł sie˛ na sko´ rzanym fotelu w samochodzie. Nie miał siły wracac´ do Bostonu. Postanowił, z˙ e zdrzemnie sie˛ chwile˛
130
SANDRA FIELD
przed powrotem do miasta. Krople deszczu koja˛co be˛bniły o dach. Jenesse˛ obudził huk grzmotu. Lubiła burze. Lez˙ ała spokojnie, az˙ niebo przecie˛ła błyskawica, po czym poszła do kuchni napic´ sie˛ wody. Ogro´ d potrzebuje deszczu, pomys´ lała i poszła sprawdzic´ , czy okna od frontu sa˛ zamknie˛te. Przed domem stał zaparkowany wo´ z podobny do jaguara Bryce’a. Spostrzegła zgarbiona˛postac´ na fotelu kierowcy. Westchne˛ła z przeraz˙ enia. Złapała latarke˛, narzuciła płaszcz przeciwdeszczowy i włoz˙ yła kalosze. Co Bryce tu robi w s´ rodku nocy? ´ lizgaja˛c sie˛ w błocie, podbiegła do samochodu. WaS la˛c dłonia˛ w szybe˛, zacze˛ła wołac´ me˛z˙ czyzne˛ po imieniu. Wzdrygna˛ł sie˛ i otworzył oczy. Przez chwile˛ nie wiedział, gdzie sie˛ znajduje, potem wyja˛ł kluczyki ze stacyjki i otworzył drzwi. – Chodz´ do s´ rodka – poleciła. Wpus´ ciła go do domu, po czym zaryglowała drzwi. – Przemokłes´ do nitki – stwierdziła, gasza˛c latarke˛. – Co sie˛ stało? – spytała, staraja˛c sie˛ opanowac´ drz˙ enie głosu. – Dowiadywałem sie˛ o rodzico´ w – wyjas´ nił. Siedział nieruchomo, nieobecny duchem, kiedy krza˛tała sie˛, szukaja˛c re˛cznika i suchej koszuli. Ockna˛ł sie˛ dopiero wtedy, kiedy postawiła na gazie czajnik. – Nie ro´ b mi herbaty – mrukna˛ł. – Wypiłem dzisiaj taka˛, z˙ e starczy mi na długo. Pewnie dlatego s´ niły mi sie˛ koszmary. – Jadłes´ cos´ ?
MILIONER I ARTYSTKA
131
– Chyba nie. Pie˛c´ minut po´ z´ niej postawiła przed nim talerz gora˛cej domowej zupy i chleb. Pochłona˛ł jedno i drugie jak ktos´ umieraja˛cy z głodu, potem odsuna˛ł talerz. – Mo´ j prawdziwy ojciec zgina˛ł, zanim sie˛ urodziłem – powiedział bezbarwnie. – Fletcher był moim ojczymem. A kiedy Jenessa westchne˛ła, mo´ wił dalej: – Matka nie wro´ ciła po mnie do schroniska, bo nie z˙ yła. Znaleziono ja˛ ze skre˛conym karkiem u sto´ p schodo´ w. Byc´ moz˙ e zrzucił ja˛ Fletcher. Nie dowiem sie˛, po´ ki go nie odnajde˛. – Wie˛c cie˛ nie opus´ ciła – szepne˛ła Jenessa. – Nie; chciała ze mna˛ wyjechac´ i zacza˛c´ nowe z˙ ycie. – Głos mu sie˛ załamał. – Przez te wszystkie lata nikt mi nie powiedział o jej s´ mierci. Opus´ cił głowe˛ na złoz˙ one dłonie; zadrz˙ ał. Jenessa otoczyła go ramionami. – Mo´ j prawdziwy ojciec nazywał sie˛ Neil Bryce Jackson i podobno był dobrym człowiekiem. – Westchna˛ł. – Przyjechałem ci o tym powiedziec´ , ale juz˙ spałas´ . Chciałem sie˛ chwile˛ zdrzemna˛c´ przed powrotna˛ jazda˛ do Bostonu, ale chyba zasna˛łem na dobre. – Ciesze˛ sie˛, z˙ e tu jestes´ – powiedziała po prostu. – Jes´ li sie˛ najadłes´ , kładz´ my sie˛ spac´ . Bez oporo´ w dał sie˛ zaprowadzic´ do ło´ z˙ ka, a kiedy go przytuliła, zasna˛ł natychmiast, jak małe dziecko. Błysne˛ło, w oddali rozległ sie˛ grzmot. Jenessa czuła przy policzku ciepły oddech Bryce’a. Kocham cie˛, pomys´ lała. Zakochałam sie˛ w tobie bez pamie˛ci, i dopiero teraz to sobie us´ wiadomiłam. Oczywis´ cie, z˙ e go kocha, od dnia gdy miała siedem-
132
SANDRA FIELD
nas´ cie lat. To dlatego nigdy sie˛ nie zbliz˙ yła do innego me˛z˙ czyzny. Namie˛tny, złoz˙ ony Bryce, kto´ ry oz˙ ywił jej dusze˛ i zaspokoił ciało. Zalała ja˛ fala szcze˛s´ cia. Niepotrzebnie sie˛ martwiła, z˙ e jest niezdolna do miłos´ ci. Matka, ojciec, a teraz Bryce: dla wszystkich znalazło sie˛ miejsce w jej sercu. Zapadała juz˙ w sen, kiedy przyszło jej do głowy cos´ tak oczywistego, z˙ e az˙ otworzyła oczy. Skoro Bryce nie jest synem Fletchera, to byc´ moz˙ e zmieni swoje zasady? Zrozumie, z˙ e moz˙ e sobie pozwolic´ na głe˛bsze zaangaz˙ owanie? Moz˙ e ja˛ pokocha?
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Był po´ z´ ny ranek, kiedy Jenessa obudziła sie˛ i poczuła, z˙ e tuz˙ obok lez˙ y me˛skie ciało az˙ nazbyt gotowe, by sie˛ z nia˛ kochac´ . – Tak, prosze˛ – powiedziała. Rozes´ miał sie˛. – Jestes´ łatwa. – Jes´ li chodzi o ciebie, tak. Nie miała odwagi mu powiedziec´ , z˙ e go kocha, moz˙ e jednak okazac´ swoje przywia˛zanie, pomys´ lała. Zacze˛ła zmysłowo pies´ cic´ wargami jego usta. – Co za miła niespodzianka zastac´ cie˛ w moim ło´ z˙ ku. – Nie be˛de˛ sie˛ spierał – odparł z leniwym us´ miechem. Przycia˛gna˛ł ja˛ mocno do siebie – ciepła˛, tak dobrze znana˛, tak bardzo poz˙ a˛dana˛. Odpowiedziała ro´ wnie namie˛tnie, całuja˛c go w usta i otwieraja˛c sie˛ na jego przywitanie. Poruszali sie˛ zła˛czeni w jednym rytmie, az˙ s´ wiat eksplodował blaskiem i barwami i nie zostało nic pro´ cz bicia jego serca i szumu krwi pulsuja˛cej jej w z˙ yłach. Wtulił twarz w jej włosy. – Przepraszam – szepna˛ł. – Chciałem sie˛ upewnic´ , z˙ e jestes´ rzeczywista. Wiem, z˙ e to brzmi bez sensu. – Bryce, jestem tu dla ciebie – odparła głosem pełnym nowo odkrytej miłos´ ci. – Tak długo, jak zechcesz. – Nie zasługuje˛ na ciebie – odparł szorstko. Nie miała poje˛cia, co na to odpowiedziec´ .
134
SANDRA FIELD
– Tak czy inaczej – stwierdziła dzielnie – mamy dla siebie cały ranek. Przesuna˛ł wargami po jej ramieniu. – Och, zro´ b tak jeszcze raz – poprosiła. Usłuchał; w tej samej chwili zadzwonił telefon. Jenessa mrukne˛ła: – Ktos´ ma pecha. Bryce, zaraz oszaleje˛ z rozkoszy... I na jakis´ czas przestała mys´ lec´ o czymkolwiek. Wczesnym popołudniem dzwonek odezwał sie˛ znowu, lecz po´ ł godziny wczes´ niej Jenessa poinformowała Bryce’a, z˙ e teraz jej kolej go uwies´ c´ . Potem z entuzjazmem i czaruja˛ca˛ pomysłowos´ cia˛ doprowadziła go na skraj szalen´ stwa. Po´ z´ niej zasne˛li oboje. Po trzeciej zbudziła sie˛ i zobaczyła, z˙ e Bryce przygla˛da sie˛ jej wsparty na łokciu. – Gdzie obiad? Moz˙ e byc´ kawior i szampan. – Co powiesz na chleb z serem? – Ujdzie, umieram z głodu. Chwile˛ po´ z´ niej kroiła chleb z idiotycznym us´ miechem na ustach, a Bryce przetrza˛sał lodo´ wke˛, gdy nagle rozległo sie˛ pukanie do drzwi. Przyczesuja˛c palcami włosy, poszła otworzyc´ . – Czes´ c´ , siostro – przywitał ja˛ Travis. – O, czes´ c´ ... Julie... i Samantho. Wejdz´ cie. – Zarumieniła sie˛. – Bryce jest u mnie, włas´ nie robimy obiad. Z kuchni wynurzył sie˛ Bryce z sałata˛ w jednej i kawałkiem sera w drugiej re˛ce. – Chcecie kanapke˛? – spytał. – A przy okazji, co tu robicie? – Jedziemy na konferencje˛ medyczna˛ do Nowego Jorku. Nie odsłuchalis´ cie wiadomos´ ci? – wyjas´ nił Travis.
MILIONER I ARTYSTKA
135
Bryce wyszczerzył ze˛by. – Pewnie byłem w ogrodzie. – Poło´ z˙ cie Samanthe˛ w sypialni – zaproponowała Jenessa. Na szcze˛s´ cie posłała ło´ z˙ ko. – Nie chcielis´ my cie˛ zaskakiwac´ , pomys´ lelis´ my tylko, z˙ e miło byłoby cie˛ zobaczyc´ . A poza tym wiem juz˙ , co robia˛ motylki i pszczo´ łki – odezwała sie˛ uprzejmie Julie. Jenessa zarumieniła sie˛. – To nic stałego. Julie połoz˙ yła jej dłon´ na re˛ce. – Ska˛d moz˙ esz wiedziec´ ? – spytała. – Bryce miał trudne dziecin´ stwo, to musiało zostawic´ s´ lady. Ostroz˙ nie ułoz˙ yły s´ pia˛ca˛Samanthe˛ na poduszce i wro´ ciły do kuchni. Bryce i Travis razem robili kanapki. – Namalowałas´ cos´ nowego, Jen? – spytał swobodnie brat. – Jeden obraz. Dla taty – odparła i szybko opowiedziała o swojej wizycie u Charlesa. – Ciesze˛ sie˛ – odparł cicho. Te dwa słowa zabrzmiały jak najwie˛ksza pochwała. Jenessa poprowadziła wszystkich do pracowni, gdzie na sztalugach stało ukon´ czone pło´ tno. Z wielkim realizmem przedstawiła na nim kwitna˛cy krzew bzu pod kamiennym murem i mała˛ dziewczynke˛ tan´ cza˛ca˛ na trawie. – To ty – wyrzucił z siebie zaskoczony Bryce. Skine˛ła głowa˛. – Mam nadzieje˛, z˙ e spodoba sie˛ tacie. Wiedziała, z˙ e obraz nie stanowi przełomu, na jaki czekała, lecz malowanie sprawiło jej wielka˛ przyjemnos´ c´ .
136
SANDRA FIELD
Kiedy zebrali sie˛ woko´ ł kuchennego stołu, Travis odezwał sie˛: – Chciałbym zabrac´ Julie na kolacje˛ do Masefield. Zrobicie nam przysługe˛? Zaje˛libys´ cie sie˛ Samantha˛? – Sami? – pisne˛ła Jenessa przeraz˙ ona. – A jes´ li zacznie płakac´ ? – To ja˛ ponosisz. Zreszta˛ Bryce ci pomoz˙ e – uspokoił ja˛ brat. – Wro´ cimy wieczorem; zarezerwowalis´ my sobie poko´ j w pensjonacie. No, siostro, zgo´ dz´ sie˛. Julie i ja tak dawno nie spe˛dzilis´ my wieczoru przy s´ wiecach... A jestes´ cie przeciez˙ rodzicami chrzestnymi, pora wypełnic´ przysie˛ge˛... Bryce rozes´ miał sie˛. – Chcesz w nas wzbudzic´ poczucie winy? Rozchmurz sie˛, Jenesso, to nie powinno byc´ trudne. Z jednego kon´ ca wpychasz jedzenie, a z drugiego myjesz, i gotowe. – Be˛dziesz mi pomagał, skoro jestes´ takim ekspertem – odparła cierpko. – Nie ma sprawy... Chyba sie˛ nie boisz szes´ ciu kilo niemowle˛cia? – Ja? Ska˛dz˙ e – odparła nie całkiem zgodnie z prawda˛. Wkro´ tce po wyjs´ ciu Travisa i Julie mała zbudziła sie˛ z płaczem. – Miałam nadzieje˛, z˙ e be˛dzie spała cały wieczo´ r – zdziwiła sie˛ Jenessa. – Moz˙ e bys´ ja˛ ponosił, Bryce? – To ty jestes´ kobieta˛; powinnas´ sie˛ znac´ na takich rzeczach. – To ty jestes´ facetem; powinienes´ s´ miało stawiac´ czoło niebezpieczen´ stwom. Wyszczerzył do niej ze˛by.
MILIONER I ARTYSTKA
137
– A moz˙ e zajmijmy sie˛ nia˛ razem? W jednos´ ci siła, i tak dalej? Jenessa ostroz˙ nie wzie˛ła dziecko na re˛ce; Samantha krzywiła sie˛ i wrzeszczała ile sił w płucach. Bryce podgrzewał butelke˛, Jenessa tymczasem walczyła z pieluszkami i wilgotnymi chusteczkami. Bryce przynio´ sł butelke˛; mała przywarła do smoczka, jakby głodowała od tygodnia. Pare˛ chwil potem us´ miechne˛ła sie˛ szeroko. – Masz do tego smykałke˛ – odetchna˛ł z ulga˛ Bryce. Jenessa wpatrywała sie˛ w niego, uderzona nagła˛ mys´ la˛. Tego włas´ nie chce˛. Małz˙ en´ stwa, dzieci, miłos´ ci i oddania... razem z Bryce’em. Nikt inny go nie zasta˛pi. Podała mu dziecko. – Nakarm ja˛ do kon´ ca, a ja sprza˛tne˛ ze stołu. Bryce wytrzeszczył na nia˛ oczy. – Nigdy w z˙ yciu nie karmiłem dziecka – wyjas´ nił przeraz˙ ony. – Małej na pewno to nie przeszkadza. Samantha pisne˛ła zniecierpliwiona. Bryce, czuja˛c, z˙ e przekracza Rubikon, wzia˛ł ja˛ na re˛ce. Poczuł ciepło i cie˛z˙ ar małego ciałka; mała patrzyła na niego wielkimi niebieskimi oczami. Ze s´ cis´ nie˛tym gardłem odwzajemnił spojrzenie, a wtedy us´ miechne˛ła sie˛ szeroko bezze˛bnymi ustami. Szybko wsuna˛ł jej smoczek do buzi. – To nie takie trudne – stwierdził na głos. Kiedy Samantha skon´ czyła ssac´ , ukołysał ja˛ w ramionach. Była taka delikatna, taka bezbronna. Jak ktos´ moz˙ e skrzywdzic´ takie dziecko? Pytanie pojawiło sie˛ znienacka w jego umys´ le. Czy jego matke˛ ogarniała podobna czułos´ c´ , gdy go trzymała w ramionach? Nigdy sie˛ nie dowie.
138
SANDRA FIELD
– Bryce? Wszystko w porza˛dku? – zaniepokoiła sie˛ Jenessa. Popatrzył na nia˛; padaja˛ce zza jej pleco´ w słon´ ce rozs´ wietlało jej włosy. Jak by sie˛ czuł, gdyby to było ich wspo´ lne dziecko? Czy chroniłby je, czy moz˙ e krzywdził jak Fletcher? Takie pytania sprawiały, z˙ e miał ochote˛ uciekac´ na koniec s´ wiata. – Trzeba ja˛ połoz˙ yc´ do ło´ z˙ ka – powiedział rzeczowo. – Dobrze, a potem mi wyjas´ nisz, co sie˛ dzieje – odparła stanowczo. Jes´ li mi sie˛ uda, pomys´ lał. Jak miał przyznac´ , nawet przed samym soba˛, z˙ e pomys´ lał o dziecku? Dzieci oznaczały oddanie, miłos´ c´ . Nie kochał Jenessy. Czy ona kocha jego? Połoz˙ ył mała˛ spac´ i stana˛ł zamys´ lony. Jenessa wcia˛z˙ zaprzecza, z˙ e go kocha, ale czy mo´ wi prawde˛? Przypomniał sobie wyraz jej twarzy tego ranka, jej czułos´ c´ . Czy to nie miłos´ c´ ? Co takiego powiedziała? Jestem tu dla ciebie. Tak długo, jak zechcesz. Czy to nie słowa zakochanej kobiety? Nie chciał, z˙ eby sie˛ w nim zakochała. Nie umiałby sie˛ z tym uporac´ . Wro´ cił do kuchni; Jenessa robiła herbate˛. – Wczoraj opowiedziałes´ mi o swoich rodzicach, ale nie mo´ wiłes´ , co czujesz – odezwała sie˛. – Nie wiem jeszcze. Nie naciskaj. – Ska˛d inaczej mam wiedziec´ , co przez˙ ywasz? Spalis´ my ze soba˛ tej nocy, kochalis´ my sie˛ przez wie˛ksza˛ cze˛s´ c´ dnia. Czy to nic dla ciebie nie znaczy? Uniosła podbro´ dek, lecz za ta˛ wyzywaja˛ca˛ poza˛ czaił
MILIONER I ARTYSTKA
139
sie˛ strach. Obawia sie˛ mojej odpowiedzi, us´ wiadomił sobie Bryce. Był juz˙ prawie pewien, z˙ e sie˛ w nim zakochała. – Po prostu mnie nie naciskaj, dobrze? Opanowała sie˛ z wysiłkiem. – Okej – odparła. – Mnie tez˙ nie moz˙ na zmusic´ do zrobienia czegos´ , na co nie jestem gotowa. Nie spodziewał sie˛ takiej wyrozumiałos´ ci. – Jestes´ niezwykła˛ kobieta˛ – mrukna˛ł. Jej oczy nagle napełniły sie˛ łzami. – Jestem uparta˛ i przema˛drzała˛ artystka˛, kto´ ra nigdy nie wie, co za chwile˛ namaluje. Nie ma we mnie nic niezwykłego. – Jestes´ szczera i potrafisz słuchac´ . Gdyby nie było tu Travisa i Julie, natychmiast bym cie˛ zabrał do sypialni. Wie˛c ich romans ogranicza sie˛ do ło´ z˙ ka, pomys´ lała. To chciał mi powiedziec´ . Jak długo zdołam to znies´ c´ ? Godzine˛ po´ z´ niej, trzymaja˛c sie˛ za re˛ce, wro´ cili Travis i Julie. Nie zabawili długo: zabrali mała˛ i ruszyli do pensjonatu. Po ich wyjs´ ciu Bryce wzia˛ł Jenesse˛ na re˛ce, zanio´ sł do sypialni i kochał sie˛ z nia˛ w całkowitej ciszy z jaka˛s´ dziwna˛ desperacja˛. Potem, z sercem wcia˛z˙ jeszcze mocno bija˛cym w piersi, odezwał sie˛: – Musze˛ wracac´ do Bostonu; jutro przez cały dzien´ mam waz˙ ne spotkania. Odezwe˛ sie˛ przed weekendem. W po´ łmroku jego oczy wygla˛dały jak ciemne otwory; Jenessa pierwszy raz czuła sie˛ niezaspokojona. Nie fizycznie; lecz w sercu czuła chło´ d i pustke˛. I le˛k. Staraja˛c sie˛ go zamaskowac´ , spytała z pozorna˛ oboje˛tnos´ cia˛: – Mam jakis´ wpływ na te˛ decyzje˛? – Robie˛, co moge˛ – odparł Bryce szorstko.
140
SANDRA FIELD
Musiała sie˛ tym zadowolic´ . Stała przy oknie, patrza˛c na oddalaja˛ce sie˛ s´ wiatła jego samochodu, i czuła dojmuja˛ca˛ samotnos´ c´ . Jes´ li Bryce nie zechce dzielic´ z nia˛ swoich rados´ ci i smutko´ w, jest zgubiona. Kochała go i nie zamierzała sie˛ zadowolic´ czyms´ mniejszym. Moz˙ e powinna ufac´ , z˙ e wczes´ niej czy po´ z´ niej sie˛ przed nia˛ otworzy? Co innego jej pozostaje? Przez pare˛ chwil kre˛ciła sie˛ po kuchni, potem poszła do pracowni. Wzie˛ła szkicownik i zacze˛ła zapełniac´ we˛glowymi szkicami strone˛ za strona˛. Było dobrze po po´ łnocy, gdy skon´ czyła i połoz˙ yła sie˛ spac´ . Zbudziła sie˛ o s´ wicie. Pogryzaja˛c banana, udała sie˛ znowu do pracowni i stane˛ła przed pustym pło´ tnem. Długa˛ chwile˛ jedynie sie˛ w nie wpatrywała, potem sie˛gne˛ła po tubke˛ z farba˛ i zno´ w zastygła z pe˛dzlem w dłoni. Całkowicie skupiona, niekiedy tylko przerywaja˛c, z˙ eby rozprostowac´ kos´ ci, pracowała przez cały dzien´ . Gdyby ktos´ ja˛ spytał, nie umiałaby opisac´ emocji, kto´ re nia˛ kierowały. Gdy s´ wiatło zacze˛ło słabna˛c´ , dokonała paru ostatnich poprawek. Obraz był gotowy. To najwspanialsze dzieło, jakie udało sie˛ jej dotychczas stworzyc´ , pomys´ lała; niewa˛tpliwy i zdecydowany przełom. Abstrakcyjne, lecz budza˛ce z˙ ywe emocje, pełne barw i rados´ ci. Dopiero teraz poczuła zme˛czenie. Umyła pe˛dzle i padła na ło´ z˙ ko. Po kilku chwilach spała głe˛boko.
ROZDZIAŁ PIE˛TNASTY
Bryce pchna˛ł drzwi drewnianego domku. Pukał dwa razy, lecz nikt nie odpowiedział. Drzwi nie były zamknie˛te na klucz: Jenessa czuła sie˛ na wsi bezpiecznie, teraz jednak zapadał zmrok. Powinna byc´ ostroz˙ niejsza. Bryce wszedł do s´ rodka. W domu panowała cisza, na stole stały brudne naczynia. Pewnie jest w ogrodzie. Przechodza˛c obok sypialni, zobaczył ja˛ na ło´ z˙ ku. Lez˙ ała rozcia˛gnie˛ta na brzuchu w ubraniu pomazanym farba˛, pogra˛z˙ ona w głe˛bokim s´ nie. Niewiele mys´ la˛c, poszedł do pracowni i zapalił s´ wiatło. Obraz stoja˛cy na sztalugach głe˛boko go poruszył. Zawsze uwaz˙ ał, z˙ e ,,pie˛kno’’ to naduz˙ ywane słowo, lecz barwny wir, jaki przed soba˛ widział, był pie˛kny. Stał nieruchomo, pozwalaja˛c, by rados´ c´ przenikne˛ła go do głe˛bi. Po długiej chwili jej miejsce zaja˛ł niepoko´ j. Miałem racje˛, pomys´ lał. Az˙ do tej pory w obrazach Jenessy czegos´ brakowało, ten jednak był kompletny. Zakochała sie˛ i na swo´ j sposo´ b wyraziła uczucie, pokrywaja˛c pło´ tno farba˛. Usłyszał z tyłu ciche kroki. Odwro´ cił sie˛ i dopiero gdy zacza˛ł mo´ wic´ , us´ wiadomił sobie własne uczucia. – Zakochałas´ sie˛ we mnie – rzucił oskarz˙ ycielsko. Stane˛ła, odrzuciła z twarzy pasmo włoso´ w. – Tak – przyznała. Jej szczeros´ c´ nim wstrza˛sne˛ła.
142
SANDRA FIELD
˙ e nie mys´ le˛ – Uprzedzałem, z˙ e to tylko romans! Z o małz˙ en´ stwie. Zmruz˙ yła oczy. – Czemu tak cie˛ to złos´ ci? – Nic mi nie powiedziałas´ . – Wyjas´ nij mi uprzejmie, dlaczego miałabym to robic´ , skoro ty nie zechciałes´ nawet mi powiedziec´ o swoich uczuciach, gdy sie˛ dowiedziałes´ o losach rodzico´ w. – Wszystko potoczyło sie˛ zbyt szybko – wybuchna˛ł gwałtownie. – Nie wiem, co sie˛ ze mna˛ dzieje. – Nie chcesz wiedziec´ . Jej logika doprowadzała go do furii. – Musze˛ od ciebie odpocza˛c´ , Jenesso. – Wie˛c kon´ czysz nasz romans? – spytała napie˛tym głosem. – Nie wiem, czemu wcale mnie to nie zaskakuje. Zawsze wiedziałam, z˙ e tak zrobisz. – Nie kon´ cze˛! Potrzebuje˛ troche˛ spokoju. – I jechałes´ az˙ z Bostonu, z˙ eby mi o tym powiedziec´ ? Po co przyjechał? Bo pracował cały dzien´ i chciał odpocza˛c´ w jej ogrodzie? A moz˙ e dlatego, z˙ e czuł sie˛ soba˛ tylko u niej w ło´ z˙ ku? – Musze˛ miec´ wyjas´ nienie na wszystko? – odparł zniecierpliwiony. Pobladła mocno i odsune˛ła sie˛ o krok. – Chce˛ me˛z˙ czyzny, kto´ ry ma dos´ c´ odwagi, z˙ eby ze mna˛ dzielic´ cos´ wie˛cej niz˙ tylko seks. – Okej, wie˛c ci opowiem, co robiłem po pracy. Poszedłem na policje˛, z˙ eby mi pokazali teczke˛ Fletchera. Szukali go po s´ mierci matki, ale nigdy go nie odnaleziono.
MILIONER I ARTYSTKA
143
– Wie˛c jestes´ przekonany, z˙ e to on ja˛ zabił? – Tak. Matka była bardzo zre˛czna, poruszała sie˛ lekko. Czasem wła˛czała radio i tan´ czyła. Pamie˛tam to. – Pie˛kne wspomnienie – zauwaz˙ yła cicho Jenessa. Rysy Bryce’a stwardniały. – Była ostatnia˛ osoba˛, kto´ ra spadłaby ze schodo´ w. Jak sa˛dzisz, co czuje˛ na mys´ l, z˙ e ojczym zabił moja˛ matke˛ i uszło mu to na sucho? – To tragedia, Bryce, ale wiesz przynajmniej, z˙ e Fletcher nie był twoim prawdziwym ojcem. – To on mnie ukształtował. – Nie wierze˛! Bryce zbliz˙ ył sie˛ nagle i schwycił ja˛ mocno za ramie˛. – Puszczaj! – krzykne˛ła. – Mo´ wiłam ci juz˙ , z˙ e sie˛ ciebie nie boje˛. Wyrwała sie˛ z jego us´ cisku. – Pro´ bujesz mnie przestraszyc´ , z˙ ebym z toba˛zerwała? ˙ ebys´ mo´ gł unikna˛c´ bliskos´ ci i nie musiał stana˛c´ twarza˛ Z w twarz z własnymi uczuciami? – Ostrzegam cie˛ przed tanim sentymentalizmem. Miłos´ c´ to najbardziej naduz˙ ywane słowo na s´ wiecie. – Nie masz prawa odmawiac´ wartos´ ci moim uczuciom! Jestem dorosła. Nie ma nic sentymentalnego w tym, co do ciebie czuje˛. – Wie˛c wybrałas´ niewłas´ ciwego faceta – odparł. Cofne˛ła sie˛ jeszcze o krok, rozcieraja˛c re˛ke˛ w miejscu, gdzie ja˛ złapał. – Chcesz do kon´ ca z˙ ycia zostac´ sam, Bryce? Mys´ lisz, z˙ e twojej matce by sie˛ to podobało? Ona wcia˛z˙ potrafiła tan´ czyc´ , choc´ z˙ yła w piekle. Miała wie˛cej charakteru od ciebie!
144
SANDRA FIELD
– Nie be˛de˛ tego słuchał – warkna˛ł z furia˛. – Nie porzuciła cie˛, Bryce. Kochała cie˛. – Przez trzydzies´ ci dwa lata o tym nie wiedziałem. Jenessa cia˛gne˛ła nieuste˛pliwie: – Nigdy mi nie powiedziałes´ , co sie˛ z toba˛ działo, zanim spotkałes´ Travisa. – Rodzina zaste˛pcza numer jeden: karmili mnie popcornem i frytkami, a pienia˛dze z opieki zabierali sobie. W rodzinie zaste˛pczej numer dwa przez rok tro´ jka starszych chłopako´ w kaz˙ dego dnia spuszczała mi manto. Uciekłem. Potem złapali mnie na kradziez˙ y i posłali do poprawczaka. Uciekłem. Na koniec umies´ cili mnie w jakims´ w miare˛ porza˛dnym domu, chociaz˙ wtedy juz˙ , oczywis´ cie, nie ufałem nikomu. Ale zacza˛łem regularnie chodzic´ do szkoły, a reszte˛ znasz: komputery, stypendium, przyjaz´ n´ z Travisem. – Wie˛c Travis naprawde˛ uratował ci z˙ ycie – szepne˛ła z oczyma pełnymi łez. – Przestan´ sie˛ nade mna˛ litowac´ . – Przestan´ upraszczac´ moje uczucia! Czuja˛c podziw dla jej nieustraszonego uporu, powiedział łagodniej: – Pasuje˛, Jenesso. Musze˛ przez jakis´ czas pobyc´ sam i przemys´ lec´ , co sie˛ ze mna˛ dzieje. – Czemu nie zrobisz tego ze mna˛? – Bo mnie kochasz – wyjas´ nił z brutalna˛ szczeros´ cia˛. – Wie˛c to wszystko moja wina? – Ostrzegałem. – Wie˛c sama wpadłam w pułapke˛? – Zwiesiła ramiona. – Jes´ li powiem, z˙ e nie be˛de˛ na ciebie czekac´ , dowiode˛ tego, w co juz˙ wierzysz: z˙ e miłos´ c´ nie istnieje. A jes´ li
MILIONER I ARTYSTKA
145
zgodze˛ sie˛ czekac´ , zrezygnuje˛ z siebie do czasu, gdy ty sie˛ zdecydujesz. Uz˙ ywała jego własnych sło´ w przeciw niemu. ˙ ałuje˛, z˙e obejrzałem tamten obraz – rzucił z furia˛. – Z Jenessa splotła ramiona na piersi. – Nie uda ci sie˛ zawsze uciekac´ przed prawda˛. – Twoja˛ wersja˛ prawdy – warkna˛ł. Kiedy tu jechał, wyobraz˙ ał sobie spokojna˛, racjonalna˛ dyskusje˛, w kto´ rej wyjas´ nia, czemu musi odejs´ c´ . Jes´ li w ogo´ le wyobraz˙ ał sobie reakcje˛ Jenessy, widział ja˛, jak spokojnie sie˛ zgadza. Jej zachowanie doprowadzało go do pasji. – Nie kon´ cze˛ naszego zwia˛zku – powto´ rzył, staraja˛c sie˛ mo´ wic´ bez emocji. – W przyszłym tygodniu lece˛ do Paryz˙ a i Hamburga, ale w weekend sie˛ odezwe˛. Był czwartek. Wie˛c przez dziewie˛c´ dni nie be˛dzie wiedziała, co ja˛ czeka. Potrza˛sne˛ła głowa˛. – Nie zamierzam tkwic´ przy telefonie cały weekend. – Zawsze chcesz miec´ ostatnie słowo? – Tylko tyle moge˛ dostac´ , tak, Bryce? – powiedziała cicho. – Ale ja nie chce˛ ostatniego słowa. Chce˛ ciebie. Ostatkiem sił powstrzymał sie˛, by jej nie wzia˛c´ w ramiona i nie zacza˛c´ całowac´ . Wiedział jednak, z˙ e zabiłaby go, gdyby tego spro´ bował, wie˛c powiedział tylko: – Pogadamy, jak wro´ ce˛. Czes´ c´ . Obro´ cił sie˛ na pie˛cie i wyszedł. Zbiegł po stopniach i szybko ruszył w strone˛ auta. Przed kim uciekał? Przed Jenessa˛ czy samym soba˛? Kiedy została sama, zacisne˛ła pie˛s´ ci. Nie be˛dzie płakac´ , nie be˛dzie.
146
SANDRA FIELD
Jak s´ miał jej wmawiac´ , z˙ e sie˛ w nim zadurzyła niczym nastolatka? Zatrzasna˛ł sie˛ w przeszłos´ ci, zdecydowany wiecznie poste˛powac´ według tych samych schemato´ w. Nie mogła tego zmienic´ . A on nie chciał. Niezgrabnymi ze zdenerwowania ruchami zrobiła sobie kanapke˛ z serem, potem zjadła i poszła do pracowni. Bezceremonialnie rzuciła na podłoge˛ pło´ tno, kto´ re było przyczyna˛ całej awantury, i znowu sie˛gne˛ła po szkicownik. Musiała jakos´ ukoic´ chaos panuja˛cy w jej sercu. Czuła sie˛ nie tylko ws´ ciekła, lecz i głe˛boko zraniona. Bryce ja˛ zostawił. Czy wro´ ci? Czy tez˙ wykorzysta sposobnos´ c´ , z˙ eby zakon´ czyc´ ich zwia˛zek? Skupiła sie˛ na przeraz˙ eniu i zacze˛ła rysowac´ , potem wykonała pro´ bny szkic olejny na niewielkiej desce. Tłumia˛c łzy, zgasiła s´ wiatło i połoz˙ yła sie˛ do ło´ z˙ ka. Spała z´ le, budza˛c sie˛ co chwila z koszmaro´ w. Rano zmusiła sie˛, z˙ eby cos´ zjes´ c´ , i znowu poszła do pracowni. Przez pie˛c´ godzin malowała jak w transie, az˙ intuicja podpowiedziała jej, z˙ e zrobiła wszystko, co mogła. Cofne˛ła sie˛ i spojrzała na efekt swoich wysiłko´ w. Obraz mo´ wił o przemijalnos´ ci – miłos´ ci, szcze˛s´ cia, samego z˙ ycia. Z bola˛cymi plecami umyła pe˛dzle i rzuciła sie˛ na ło´ z˙ ko. Wtuliła twarz w poduszke˛ i szlochała długi czas z samotnos´ ci głe˛bszej, niz˙ zaznała w całym dotychczasowym z˙ yciu. Bryce pokazał jej, co znaczy intymnos´ c´ i zaufanie, a potem zabrał jedno i drugie. Czemu była tak głupia, z˙ e sie˛ w nim zakochała?
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Mine˛ła po´ łnoc. Bryce kolejna˛ noc nie mo´ gł zasna˛c´ w luksusowym hotelowym pokoju i kra˛z˙ ył po pustych ulicach Paryz˙ a. W Hamburgu było tak samo. Interesy szły dobrze, jednak kiedy tylko kon´ czył prace˛, zaczynał sie˛ koszmar. Nadal nie miał poje˛cia, co powiedziec´ Jenessie, gdy do ˙ e te˛skni do niej dniem i noca˛i przeraz˙a go niej zadzwoni. Z ˙ e czuje sie˛ uwie˛ziony siła uczuc´ , jakie do niej czuje? Z w swojej przeszłos´ ci? Nie moz˙ e trzymac´ jej w niepewnos´ ci w nieskon´ czonos´ c´ . Naste˛pny krok nalez˙ y do niego. Mimo panuja˛cego w jego duszy zame˛tu wiedział, z˙ e ta decyzja wpłynie na reszte˛ jego z˙ ycia. Wiatr zmierzwił mu włosy. Bryce mina˛ł ro´ g i zobaczył scene˛ jakby zatrzymana˛ w czasie: dwo´ ch me˛z˙ czyzn w kominiarkach zamierzało sie˛ na skulona˛ kobiete˛. ˙ yja˛c na ulicach Bostonu, Rzucił sie˛ w ich strone˛. Z nauczył sie˛ skutecznie walczyc´ . W chwili gdy jeden z me˛z˙ czyzn sie˛gna˛ł po torebke˛ ofiary, a drugi zamachna˛ł sie˛ na nia˛, Bryce krzykna˛ł głos´ no, pchna˛ł pierwszego z napastniko´ w na bruk i rzucił sie˛ z pie˛s´ ciami na drugiego. Ka˛tem oka zauwaz˙ ył, z˙ e pierwszy podnosi sie˛ chwiejnie, i unieszkodliwił go celnym kopnie˛ciem. Jego kumpel zerwał sie˛ do ucieczki; pierwszy z me˛z˙ czyzn odczołgał sie˛ je˛cza˛c, podnio´ sł z wysiłkiem i takz˙ e znikna˛ł w ciemnos´ ci.
148
SANDRA FIELD
Cie˛z˙ ko dysza˛c, przyjrzał sie˛ kobiecie. Miała około czterdziestu lat, była elegancko ubrana i wyraz´ nie przeraz˙ ona. – Nie słyszałam nawet, jak sie˛ zbliz˙ ali – wyjas´ niła drz˙ a˛cym głosem. – Jak mam panu dzie˛kowac´ ? – Prosze˛ pozwolic´ , z˙ e pania˛ odprowadze˛ – odparł. – A dzie˛kowac´ nie ma za co, to była przyjemnos´ c´ . To prawda, us´ wiadomił sobie. Starcie z łajdakami było dokładnie tym, czego potrzebował. Pogra˛z˙ ony w mys´ lach, odprowadził kobiete˛ do jej hotelu, a potem wro´ cił do siebie. Opadł na sko´ rzany fotel i obja˛ł głowe˛ dłon´ mi. Jako mały chłopiec nie zdołał kiedys´ obronic´ matki; pokonuja˛c dzisiaj rabusio´ w, w jakis´ sposo´ b naprawił tamta˛ poraz˙ ke˛. Matka nie miałaby mu za złe, z˙ e jej nie ochronił: kochała go. Pierwszy raz od trzydziestu dwo´ ch lat Bryce pozwolił sobie poczuc´ te˛ miłos´ c´ . Rozwine˛ła sie˛ niczym kwiat, wypełniaja˛c jego serce. Zdał sobie sprawe˛, z˙ e po twarzy płyna˛ mu łzy; trudne łzy me˛z˙ czyzny, kto´ ry bardzo wczes´ nie nauczył sie˛ nie płakac´ . Długo siedział skulony, szlochaja˛c z rozpaczy, kto´ ra˛ tłumił przez wiele długich lat. Potem wyczerpany padł na ło´ z˙ ko. Rano zaspał, bo zapomniał nastawic´ budzik. Mie˛s´ nie bolały go, jakby cała˛ noc pracował w kopalni. Szybko wzia˛ł prysznic i uporał sie˛ z porannymi obowia˛zkami. Na lotnisku zjawił sie˛ pie˛c´ minut przed odlotem. Wie˛ksza˛cze˛s´ c´ drogi przespał. Boston smaz˙ ył sie˛ w popołudniowym słon´ cu; Bryce wbiegł po stopniach do domu, rzucił torbe˛ podro´ z˙ na˛ przy drzwiach i wystukał
MILIONER I ARTYSTKA
149
numer Jenessy. Długa˛ chwile˛ odzywał sie˛ sygnał, potem wła˛czyła sie˛ sekretarka. Obiecał, z˙ e zadzwoni w weekend. Był dopiero pia˛tek. Cisna˛ł słuchawke˛; nie chciał zostawiac´ z˙ adnej wiadomos´ ci, chciał z nia˛ porozmawiac´ – chociaz˙ nadal nie miał poje˛cia, co jej powie. Potrzeba, by ja˛ zobaczyc´ twarza˛ w twarz, płone˛ła w nim jak ogien´ . Przebrał sie˛ szybko w sportowe bawełniane spodnie i koszulke˛ polo, chwycił kluczyki od auta. Do Wellspring dojechał w rekordowym czasie; gdy jednak wszedł do ogrodu pełnego kwitna˛cych dalii i malw, nie zastał tam Jenessy. Zastukał do kuchennych drzwi, lecz nie usłyszał odpowiedzi. Drzwi były jak zwykle otwarte. – Jenessa? – zawołał. – To ja, Bryce, jestes´ w domu? Odpowiedziała mu cisza. Moz˙ e pojechała do Bostonu, do Charlesa i Corinne. Albo do Nowego Jorku do Leonory. Zajrzał do kuchni i z ulga˛ zobaczył na stole kubek kawy i pe˛k szpinaku. Jak to moz˙ liwe, by gars´ c´ wie˛dna˛cego zielska potrafiła go wprawic´ w doskonały nastro´ j? Rozejrzał sie˛ woko´ ł. Bezpretensjonalny wiejski dom otoczony kwiatami i pachna˛cy farbami. Dom kobiety, kto´ rej odwadze i szczeros´ ci nauczył sie˛ ufac´ bezgranicznie; two´ rczej, namie˛tnej i uczciwej. Kobiety, na kto´ ra˛ czekał całe z˙ ycie. Kto´ ra˛ kochał. O szybe˛ obijała sie˛ z brze˛czeniem mucha, lecz Bryce prawie jej nie słyszał. Musiał opus´ cic´ Jenesse˛, pojechac´ na drugi koniec s´ wiata i uratowac´ od niebezpieczen´ stwa nieznajoma˛ kobiete˛, by sie˛ uwolnic´ od przeszłos´ ci. By sie˛ otworzyc´ na przyszłos´ c´ . Powie jej, z˙ e ja˛ kocha, gdy tylko ja˛ zobaczy.
150
SANDRA FIELD
Nie moga˛c sie˛ jej doczekac´ , znowu wyszedł na zewna˛trz, przeszedł sie˛ po pustym ogrodzie, w kon´ cu ruszył przed siebie uliczka˛. Po chwili usłyszał wysokie dziecie˛ce głosy. Zaciekawiony poszedł w kierunku starego domu w stylu kolonialnym, otoczonego zaniedbanym ogrodem. Pod jabłonia˛ ustawiono sto´ ł z kolorowa˛ zastawa˛. Za domem grupa dziewcza˛t i chłopco´ w grała w piłke˛ noz˙ na˛. Nagle serce podskoczyło mu w piersi: ws´ ro´ d graja˛cych zauwaz˙ ył Jenesse˛. Miała na sobie szorty i T-shirt. Biegała ws´ ro´ d dzieci rozes´ miana, pilnuja˛c, by z˙ adne nie zostało wykluczone z gry. Bryce poczuł, z˙ e zakochał sie˛ w niej jeszcze odrobine˛ mocniej. Jak mo´ głby jej nie kochac´ ? Hojna, utalentowana, uparta i namie˛tna; z˙ yczliwa i skłonna do zabawy, otwarta na zmiany: kochał ja˛ zapewne od dnia, kiedy przyjechał ja˛ namo´ wic´ na udział w chrzcinach. A jes´ li miał byc´ szczery, od tamtej nocy, kiedy miała siedemnas´ cie lat. Otworzył furtke˛ i ruszył w jej kierunku. Nie widziała go. Pochłonie˛ta zabawa˛, potkne˛ła sie˛ nagle o ke˛pe˛ trawy i przewro´ ciła na ziemie˛. Jednym skokiem znalazł sie˛ tuz˙ przy niej. – Kochanie – zawołał zaniepokojony – wszystko w porza˛dku? – Jak mnie nazwałes´ ? – wyja˛kała. Policzki miała zaro´ z˙ owione z wysiłku, piersi falowały pod cienkim materiałem. – Wyjdziesz za mnie? – spytał schrypnie˛tym głosem. Piłka uderzyła ja˛ w ramie˛. Dwaj mali chłopcy przybiegli w s´ lad za nia˛, jeden zawołał zdyszany: – Przepraszam, Jen.
MILIONER I ARTYSTKA
151
Popatrzyła na Bryce’a. – Jestes´ najmniej romantycznym z ludzi – odparła słabo. – Słyszałes´ o czyms´ takim jak s´ wiece i dz´ wie˛ki skrzypiec? – Jes´ li za mnie wyjdziesz, rozpale˛ wielkie ognisko i najme˛ cała˛ orkiestre˛ – odparł Bryce i dalej czekał na odpowiedz´ . Gardło miał s´ cis´ nie˛te i serce waliło mu jak oszalałe. – Czy ja s´ nie˛? – spytała podejrzliwie. – Nie – zapewnił, stawiaja˛c ja˛na nogi. – Nie zasługuje˛ na ciebie, zachowywałem sie˛ jak beznadziejny idiota, ale kocham cie˛ całym sercem. Dzisiaj, jutro i zawsze. Wyjdz´ za mnie, Jenesso. Prosze˛. Uszczypne˛ła go w ramie˛. – Wydajesz sie˛ rzeczywisty. Ale gdybys´ mnie pocałował, wiedziałabym na pewno. Nie zwracaja˛c uwagi na cho´ ralne okrzyki, s´ wiadcza˛ce z˙ e włas´ nie zdobyto gola, schylił sie˛ i pocałował ja˛ z cała˛ nowo odkryta˛ miłos´ cia˛. Jenessa z ustami przy jego wargach wymamrotała: – Tak. – Co ,,tak’’? Spojrzała na niego rozpromieniona. – Tak, jestes´ rzeczywisty. Tak, wyjde˛ za ciebie. Chociaz˙ przez˙ yłam przez ciebie najgorszych dziesie˛c´ dni w z˙ yciu. – Przepraszam. Obja˛ł ja˛ i opowiedział o przygodzie w Paryz˙ u. – Po powrocie do hotelu us´ wiadomiłem sobie dwie rzeczy: z˙ al, kto´ ry tłumiłem przez lata, i miłos´ c´ mojej matki. To mnie wyzwoliło; nie potrafie˛ inaczej tego
152
SANDRA FIELD
opisac´ . Przyjechałem prosto tutaj i kiedy zobaczyłem szpinak na stole, juz˙ wiedziałem. Po prostu wiedziałem. – Szpinak? – Tak, szpinak... nie pytaj. – Us´ miechna˛ł sie˛. – Wie˛c zacza˛łem cie˛ szukac´ , i jak cie˛ zobaczyłem graja˛ca˛ w piłke˛ – nawiasem mo´ wia˛c, łamiecie wszystkie moz˙ liwe reguły – wiedziałem, co jest najwaz˙ niejsze, i poprosiłem cie˛ o re˛ke˛. – Nie całkiem rozumiem, co ma do tego szpinak, ale kon´ cowy efekt bardzo mi odpowiada – stwierdziła. – Naprawde˛ chcesz sie˛ ze mna˛ oz˙ enic´ i miec´ dzieci? Nie boisz sie˛, z˙ e nie be˛dziesz dobrym ojcem? Ro´ wniez˙ ta decyzja została juz˙ podje˛ta, chociaz˙ za skarby s´ wiata nie potrafiłby tego wyjas´ nic´ ; wiedział jedynie, z˙ e obawy znikne˛ły. – Tak – odparł odwaz˙ nie. – Moz˙ e nawet dwo´ jke˛. Trzy minuty po´ z´ niej brali oboje z˙ ywy udział w grze, co miało jak najgorsze konsekwencje dla czystego ubrania Bryce’a. Us´ wiadomił sobie, z˙ e s´ wietnie sie˛ bawi; grywał w piłke˛ jeszcze w szkolnych czasach i przekonał sie˛, z˙ e nie stracił dawnej wprawy. Od autu rozległ sie˛ gwizd i kobiecy głos zawołał: – Przerwa na hot dogi! Gracze rozbiegli sie˛ w mgnieniu oka. Jenessa us´ miechne˛ła sie˛ do Bryce’a. – Poznaj moja˛ przyjacio´ łke˛ Susan. Jej syn Maks ma dzisiaj urodziny. Po czym wzie˛ła go za re˛ke˛ i zwro´ ciła sie˛ do sympatycznej brunetki: – Przedstawiam ci mojego narzeczonego Bryce’a Laribee.
MILIONER I ARTYSTKA
153
– Narzeczonego? Od jak dawna? – Od jakichs´ pie˛ciu minut – rozes´ miał sie˛ Bryce. Zaofiarował sie˛, z˙ e zajmie sie˛ grillem, i juz˙ po chwili rozdawał na prawo i lewo gotowe hot dogi. Wymkna˛ł sie˛ tylko na chwile˛, z˙ eby w tajemnicy zadzwonic´ do miejscowej kwiaciarni, po czym wraz ze wszystkimi rzucił sie˛ na lody i tort. Godzine˛ po´ z´ niej Bryce i Jenessa wracali do domu. Na gołych nogach Jen miała s´ lady trawy i błota, włosy rozczochrane – a mimo to wydawała mu sie˛ pie˛kna jak nigdy dota˛d. Kiedy mine˛li ro´ g i ich oczom ukazał sie˛ dom, stane˛ła jak wryta, po czym wybuchne˛ła s´ miechem. Cały ogro´ d był obwieszony balonikami z wielkim napisem ,,Kocham cie˛’’. Purpurowe, czerwone, białe, niebieskie, zielone i pomaran´ czowe, kołysały sie˛ na lekkim wietrze. – Wspaniały prezent dla malarki – stwierdziła. – Te wszystkie kolory... A wydawało mi sie˛, z˙ e nie jestes´ romantyczny. – Jak tylko znajdziemy sie˛ w s´ rodku, pokaz˙ e˛ ci, na ile romantyzmu mnie stac´ – obiecał. Pare˛ godzin po´ z´ niej, gdy kochali sie˛ w jej małej sypialni, Bryce pocałował ja˛ w czubek nosa i mrukna˛ł: – A moz˙ e by zawiadomic´ rodzine˛? Moglibys´ my sie˛ pobrac´ przed wyjazdem Travisa i Julie... Nie masz nic przeciwko temu, z˙ eby sie˛ przenies´ c´ do Bostonu? – Nie, pod warunkiem, z˙ e zachowam ten domek – odparła. – Moz˙ e moglibys´ my wzia˛c´ s´ lub tutaj, w Wellspring? – Co tylko sobie z˙ yczysz. Zadzwonili do Charlesa.
´ lub? – ucieszył sie˛, słysza˛c wielka˛ nowine˛. – S – Z Bryce’em? Moje gratulacje, Jenesso! To szcze˛s´ liwy wybo´ r. Ogromnie sie˛ ciesze˛. À propos, Travis i Julie sa˛ u mnie, chcesz z nimi porozmawiac´ ? Kiedy odezwał sie˛ Travis, Jenessa niemal mogła zobaczyc´ us´ miech na jego twarzy. ´ lub? To najlepsza wiadomos´ c´ dzisiejszego dnia. – S Zastanawiałem sie˛, czy mie˛dzy wami cos´ zaiskrzy. – Wie˛c celowo nas zaprosiłes´ na chrzestnych? – spytała Jenessa. – Nawet jes´ li tak, nigdy sie˛ nie przyznam. – Taka jestem szcze˛s´ liwa, z˙ e chyba ci wybacze˛. Po s´ lubie odwiedzimy was w Meksyku. – I zajmiecie sie˛ Samantha˛. Praktyka ci sie˛ przyda. Jenessa oblała sie˛ rumien´ cem. Bryce wzia˛ł słuchawke˛. – Nie poganiaj nas, Travis. Jeszcze nie przywykłem do mys´ li, z˙ e be˛dzie nas dwoje. – Na moim s´ lubie twierdziłes´ , z˙ e jeszcze sie˛ nie urodziła taka kobieta, kto´ ra by cie˛ zaprowadziła do ołtarza. – O ile pamie˛tam, ty mo´ wiłes´ to samo, zanim poznałes´ Julie – brzmiała odpowiedz´ . – Wie˛c obaj mamy szcze˛s´ cie, z˙ e sie˛ mylilis´ my. Jak moz˙ na sie˛ było z tym nie zgodzic´ ?