Zakazana gra Łowca Rozdział 1 Jenny spojrzała przez ramię. Wciąż byli za nią, po drugiej stronie ulicy, ale na pewno ją śledzili. Dopasowywali swoje t...
9 downloads
23 Views
449KB Size
Zakazana gra Łowca Rozdział 1 Jenny spojrzała przez ramię. Wciąż byli za nią, po drugiej stronie ulicy, ale na pewno ją śledzili. Dopasowywali swoje tempo do niej; kiedy zwolniła, by udawać, że spogląda na wystawę okienną, oni również zwolnili. Było ich dwóch, jeden ubrany w czarny T-shirt i skórzaną kamizelkę, z czarną bandaną na głowie, natomiast drugi miał na sobie długą flanelową koszulę i rozpięty niebiesko-czarny sweter. Obydwaj przywodzili na myśl nadchodzące kłopoty. Sklep z grami znajdował się kilka bloków dalej. Jenny nieco przyspieszyła tempa. To nie była najciekawsza okolica w mieście, a ona przyjechała tu specjalnie, bo nie chciała, żeby którykolwiek z jej przyjaciół ją zobaczył. Nie wiedziała jednak, że Eastman Avenue jest aż tak nieprzyjemnym miejscem. Po ostatnich zamieszkach, policja sprawdziła wszystko, ale wiele sklepów wciąż miało zabarykadowane okna, które dawały Jenny poczucie niebezpieczeństwa. W ogóle to miejsce wyglądało ponuro, chociaż jeszcze nie zmierzchało, powiedziała do siebie Jenny. Jeśli tylko tych dwóch kolesi skręci w inną ulicę. Jej serce biło z prędkością nadjeżdżającego pociągu. Może już skręcili… Ponownie zwolniła, a jej stopy wbite w koronkowe, płócienne Tretonsy nie wydawały żadnego dźwięku w kontakcie z chodnikiem. Z tyłu, bardziej na lewo usłyszała płaski dźwięk biegających butów. Kroki spowolniły. Oni wciąż tam byli. Nie patrz za siebie, powtarzała sobie w kółko, niczym mantrę. Pomyśl. Musisz przejść przez Joshua Street, aby dostać się do sklepu. To oznaczało przejście na lewo, do nich, na drugą stronę ulicy. Zły pomysł, Jenny. Mogą cię złapać, kiedy będziesz przechodzić obok. Dobra, w takim razie, musiała skręcić przed tym, wtedy poszłaby na prawo, na następną ulicę, tuż obok. Jaka to była ulica? Montevideo. Mogłaby pójść w prawo, na Montevideo, wtedy znalazłaby sklep ze sprzętem wędkarskim, miejsce, gdzie mogłaby ukryć się przed tymi kolesiami. Tower Records na rogu Eastman i Montevideo nie jest już w biznesie. Szkoda. Prostując plecy, Jenny uparcie starała się sprawiać wrażenie, że jest zupełnie spokojna. Przeszła obok przyciemnianych szyb. Zobaczyła swoje odbicie w jednej z nich: szczupła dziewczyna z włosami, które Michael określał jako miodowy blond. Jej brwi były proste, jak dwa decydujące pociągnięcia pędzla. Jej leśno-zielone oczy były ciemne, niczym jodła i nawet poważniejsze niż zazwyczaj. Wyglądała na zmartwioną. Skręciła w prawo na skrzyżowaniu. Tak szybko, jak była poza zasięgiem wzroku z ulicy Eastman Avenue, zatrzymała się i stanęła w pozie przypominającej jelenia. Plecak zwisał jej z rąk, oczy rozpaczliwie szukały znaku, który powiedziałby jej, że
jest na ulicy Montevideo. Naprzeciwko niej wszystko było opuszczone, w tym również restauracja tajska, która była zamknięta. Za nią zbliżony, wielki budynek sklepu muzycznego przedstawiał pustą ścianę, ciągnącą się od ulicy, w dół, do parku. Żadnego schronienia. Nigdzie nie mogła się ukryć. Szyja Jenny już była pokryta różowawymi plamkami i nawet palce zaczynały ją swędzieć. Odwróciła się ku Eastman, trzymając się blisko ściany. Odrzuciła swoje włosy do tyłu, by móc nasłuchiwać. Słyszała kroki, czy to tylko dudnienie serca? Chciała, żeby Tom z nią był. Ale oczywiście to był problem. Tom nie mógł z nią być, ponieważ to na jego imprezę robiła zakupy. Miała to być impreza nad basenem. Jenny Thornton była znana ze swych imprez nad basenem, a tu, w południowej Kalifornii, pod koniec kwietnia, było to całkowicie uzasadnione. Temperatura często wzrastała, nawet w nocy, a basen Thorntonów błyszczał, niczym wielki niebiesko-zielony diament w ogrodzie. Idealne miejsce na grill na świeżym powietrzu. Potem trzy dni temu przyszły zimne wiatry… i plany Jenny uległy ruinie. Nikt, z wyjątkiem niedźwiedzi polarnych nie pływał w takiej pogodzie. Miała okazję, by to przemyśleć. Mogła wymyślić inny genialny pomysł, ale to był jeden z tych tygodni. Czternastoletni sznaucer Summer został w końcu uśpiony, a Summer potrzebowała Jenny jako moralnego wsparcia. Dee zajęła się egzaminem z kung fu i Jenny musiała jej kibicować. Michael miał jedną z tych swoich walk, a Zach miał grypę… I nagle, w piątek po południu, zaledwie kilka godzin przed imprezą każdy oczekiwał czegoś specjalnego. Na szczęście pomysł przyszedł do niej, w środku komputerowego aplikowania klasy. Gra. Osoby rozwiązywały tajemnicze morderstwa, było to coś na zasadzie imprez Pictionary. Dokładnie coś w tym rodzaju. Dlaczego nie mieliby wykorzystać dzisiaj tego pomysłu? Musiałaby to być bardzo specjalna gra, rzecz jasna. Coś na tyle eleganckiego dla Audrey, wystarczająco seksownego dla Toma i nawet strasznego, prawdopodobnie, by dostarczyć Dee wrażeń. Około siedmiu osób mogło grać jednocześnie. Mgliste wspomnienia przewijały się przez głowę Jenny, kiedy to ona grała w ekscytujące gry, jeszcze jako dziecko. Nie te organizowane przez dorosłych, ale ten rodzaj, który możesz opracować na swój sposób. Prawda czy wyzwanie i gra w butelkę. Niektóre połączenia tych dwóch zabaw są bardziej wyrafinowane, bardziej dostosowane do juniorów ze szkoły średniej. Coś takiego byłoby wręcz idealne. To właśnie przyniosło ją na Eastman Avenue. Wiedziała doskonale, że nie było to najlepsze sąsiedztwo, ale zorientowała się, że w ten sposób nikt z przyjaciół nie zobaczy, co chce wykombinować. Dowiedzą się o tym dopiero po przybyciu na miejsce. Jenny sama wpakowała się w to bagno, więc jakoś się stąd wydostanie. Dopiero teraz był większy bałagan, niż się spodziewała. Z pewnością mogła usłyszeć nadchodzące kroki. Brzmiały one bardzo blisko i szybko się zbliżały. Jenny ponownie spojrzała w dół, na Montevideo, w umyśle przetwarzając informacje ze wszystkimi szczegółami. Ściana sklepu muzycznego nie była w rzeczywistości całkiem pusta. Był tam mur, mur przy ulicy Eastman Avenue, która wyglądała, jak przed zamieszkami. Dziwne – niektóre części muru wyglądały realistycznie. Ten sklep był pomalowany w
środku, z jakimś znakiem, którego Jenny nie mogła rozszyfrować. Były tam drzwi, które również wyglądały prawdziwie: klamka wydawała się trójwymiarowa. W rzeczywistości… Zaskoczona Jenny zrobiła krok w kierunku sklepu. Wydawało się, że uchwyt zmienił kształt, gdy tylko się do niego zbliżyła. Wyglądała lepiej i mogła zauważyć różnice w fakturze, między drewnianymi drzwiami i malowanymi, betonowymi ścianami. Drzwi były prawdziwe. Nie mogły być – ale były. Drzwi tkwiły w środku fresku. Dlaczego? Tego Jenny nie wiedziała. Nie było czasu się nad tym zastanawiać. Jenny musiała zniknąć z ulicy i jeśli drzwi były odblokowane… Odruchowo chwyciła za klamkę. Była chłodna i przekręciła się w jej dłoni. Drzwi otworzyły się do wewnątrz. Jenny mogła dostrzec słabo oświetlone pomieszczenie. W jednej chwili zawahała się, a w następnej już była w środku. Tak, jak myślała, nad drzwiami zobaczyła tajemniczy znak. Przeczytała: „Więcej gier”. Na klamce widniał przycisk blokady, który Jenny wcisnęła. W sali nie było okien, który wychodziłyby na Montevideo, więc nie mogła sprawdzić, czy ci dwaj faceci poszli za nią. Wciąż czuła ogromną ulgę. Nikt nie mógł jej tutaj odnaleźć. Wtedy pomyślała – więcej gier? Często widziała znaki, które przedstawiały zapisy „Więcej Książek” w artystycznych księgarniach. Były też strzałki, które wskazywały, by przejść na wyższe piętro. Ale jak mogło tu być więcej gier, skoro nie było tu żadnych? Fakt, że mogła natknąć się na sklep z grami był dziwny, ale dość wygodny. Mogła zrobić swoje zakupy i przeczekać, aż dwaj mężczyźni całkowicie odejdą. Właściciel był pewnie bardzo zadowolony, że tu przyszła; z takim freskiem kamuflującym drzwi pewnie nie mieli tu zbyt wielu akcji biznesowych. Kiedy rozglądała się dookoła, zobaczyła, jak dziwny ten sklep jest naprawdę. Dziwniejszy od zwykłych sklepów na Eastman Avenue. Pokój był oświetlony przez jedno małe okno i kilka staroświeckich lamp z witrażowymi szkłami. Były tu półki, regały, stoły, jak w każdym innym sklepie, ale obiekty, które tu się znajdowały były wręcz egzotyczne. Jenny czuła się, jakby weszła do innego świata. Mieli tu wszystkie gry? Nie może być. Umysł Jenny wypełniony był nagle dzikimi zdjęciami z Arabian Nights, zdjęciami zagranicznych bazarów, gdzie było sprzedawane dosłownie wszystko. Patrzyła na okoliczne półki ze zdumieniem. Boże, jaka dziwna szachownica. Trójkątna. Czy naprawdę ktokolwiek mógłby grać na czymś takim? I była tu też inna, z dziwnymi figurami, rzeźbionymi z kryształu. Wyglądało to bardziej niż antycznie – wyglądało pozytywnie starożytnie. Zauważyła również kowalne pudełko, pokryte arabeskami i inskrypcjami. Było wykonane z brązu lub może z mosiądzu, zdobione na przemian srebrem, złotem i pismem arabskim. Cokolwiek było w tym pudełku, Jenny wiedziała, że nie może sobie na to pozwolić. Niektóre z gier rozpoznała, jak mahoniową grę mahjong. Inne, jak wąskie, emaliowane pudełko, rojące się od hieroglifów i czerwone pudełko z wytłoczoną złotą Gwiazdą Dawida w kółku, były dla niej zupełnie obce. Nigdy przedtem nie widziała niczego podobnego. Kości były różnej wielkości i miały opisy: około dwunastostronne, niektóre przypominały wyglądem piramidy, a niektóre były
zwyczajnie kwadratowe, wykonane ze starych materiałów. Była też fantastycznie kolorowa talia kart z ilustracjami. Najdziwniejsze, dziwne antyczne rzeczy były połączone z ultranowoczesnymi bajerami. Tablica korkowa, wisząca na tylnej ścianie przedstawiała znaki, takie jak: „Płomień”, „Tyrada”, „Zachwycenie”, „Surfowanie na fali”. Jenny myślała przez chwilę, nie mogąc się skupić. Może sprzedawali tu również gry komputerowe. Z boom boxa na ladzie dochodziła muzyka w stylu house. To, pomyślała Jenny, jest bardzo szczególne miejsce. Czuła się tak odcięta od wszystkiego, co pozostało na zewnątrz. Jakby czas tu nie istniał, albo biegł jakoś inaczej. Nawet słoneczne światło, wpadające do pomieszczenia przez okno wydawało się… inne. Jenny mogłaby przysiąc, że światło powinno pochodzić z innego kierunku. Przez jej ciało przeszedł dreszcz. Zwariowałaś, pomyślała. Zdezorientowana. Musiała skoncentrować się na znalezieniu odpowiedniej gry, jeśli było tu coś, w co można by normalnie pograć. Na blacie był inny znak, jakby kwadrat: W O O O
E M M R
L E Y L
C T W D
Jenny pochyliła głowę, usilnie wpatrując się w litery. Co one przedstawiały? Och, oczywiście. Teraz zrozumiała. Witaj… - Czy mogę ci jakoś pomóc? Usłyszała głos tuż za sobą. Jenny odwróciła się, głęboko łapiąc oddech. Oczy. Niebieskie oczy. W sumie nie były tylko niebieskie. Jenny zauważyła w nich cień, którego koloru nie dało się opisać. Jedynym zjawiskiem, które mogła porównać do tych oczu, był świt, który zobaczyła, gdy tylko obudziła się wczesnym rankiem. Następnie, między zasłonami, zobaczyła niewiarygodnie jasne barwy, które trwały zaledwie przez kilka sekund, aż zatonęły w zwyczajnym błękicie nieba. Chłopak nie powinien mieć tak niebieskich oczu, szczególnie w otoczeniu takich rzęs, które wydawały się ciągnąć powiekę w dół. Ten chłopiec miał najbardziej wstrząsające zabarwienie, jakie kiedykolwiek widziała. Jego rzęsy były czarne, ale włosy miały prawdziwie biały kolor, niczym mróz. Był… cóż, piękny. Ale w najbardziej egzotyczny, niesamowity sposób, jaki można sobie wyobrazić. Jakby był nie z tego świata. Reakcja Jenny była natychmiastowa i absolutnie przerażająca. Zapomniała o istnieniu Toma. Nie wiedziałam, że jakiś człowiek może tak wyglądać. Mam na myśli prawdziwych ludzi. Może on nie był prawdziwy. Boże, powinnam przestać patrzeć… Ale nie mogła. Nie mogła przestać. Te oczy były niebieskie jak centrum płomienia. Nie jak głębia jeziora. Nie… Chłopak odwrócił się i podszedł do lady. Boom box został wyłączony. Cisza aż huczała w uszach Jenny. - W czym mogę pomóc? – powtórzył, grzecznie, a zarazem obojętnie. Rumieńce wstąpiły na policzki dziewczyny. O mój Boże, co on sobie teraz o mnie myśli.
Ten moment, kiedy jego oczy odwróciły się od niej, mogła spojrzeć na niego bardziej obiektywnie. Nie był kimś z innego świata. Tylko facetem, który był w jej wieku: szczupły, elegancki z niepowtarzalną nutką niebezpieczeństwa, która unosiła się wokół niego. Jego włosy były w odcieniu białym blond, przycięte blisko po bokach, dłuższe z tyłu. Miał również grzywkę, która wpadała mu do oczu. Był ubrany na czarno, co kojarzyło jej się z dziwnym połączeniem cyberpunka i poety Byrona. I wciąż wyglądał wspaniale, pomyślała Jenny. Ale kogo to obchodziło? Szczerze mówiąc, nigdy przedtem nie widziała tego kolesia. Nawet na urodzinach Toma… Cień wstydu przeszedł przez nią. Powinna zacząć zakupy, albo się stąd wynieść. Obydwie alternatywy wydawały się kuszące, wykluczając tych dwóch podejrzanych typów, którzy mogli być jeszcze na zewnątrz. - Chcę kupić grę – powiedziała, nieco zbyt głośno. – Na imprezę mojego chłopaka. Słuchając jej w skupieniu, chłopak nawet nie mrugnął, przez co wyglądał jeszcze bardziej obojętnie. - Rozgość się – powiedział. Wydawało jej się, że obudził się, gdy naszła wzmianka o sprzedaży. – Jakieś szczegóły? - Cóż… - Co powiesz na Senet, egipską grę śmierci? – powiedział, wskazując podbródkiem na emaliowane pudełko ozdobione hieroglifami. – Albo I-Ching? Chyba, że wolisz grać w kości – uniósł skórzany kubek i potrząsnął nim sugestywnie. Zabrzmiało, jak grzechot kości. - Nie, nic z tych rzeczy – Jenny wyraźnie się denerwowała. Nie mogła nic przypuszczać, ale czuła, że z tym chłopakiem jest coś nie tak. Może to był czas, żeby odejść. - Cóż, zawsze zostaje ci starożytna tybetańska gra kóz i tygrysów – zagestykulował na ciekawie rzeźbione figurki z brązu z drobnymi znaczeniami. – Spójrz na te dzikie tygrysy i łagodne kozy, które próbują wydostać się ze szponów większych od siebie zwierząt. Dla dwóch graczy. - Mmm… Nie – drwił z niej? Było coś w tym jego uśmieszku, coś, co mówiło jej, że owszem. Z godnością powiedziała: - Szukałam gry, w którą wiele osób mogłoby grać jednocześnie. Jak kalambury, czy Outburst – dodała wyzywająco. – Jednak wydaje mi się, że nie masz nic takiego na sklepie. - Rozumiem – powiedział. – O taki rodzaj gry ci chodzi. – nagle spojrzał na nią z boku, uśmiechając się pod nosem. Uśmiech ten denerwował Jenny bardziej, niż cokolwiek dotychczas. Czas, by pójść, pomyślała. Nie obchodziło ją, czy tamci twardziele byli jeszcze na zewnątrz. - Dziękuję – powiedziała z automatyczną uprzejmością i zwróciła się ku drzwiom. - Zagadka – powiedział. Jego głos zatrzymał Jenny, gdy była w połowie drogi przez pokój. Zawahała się, mimo siebie. Co miał na myśli? - Niebezpieczeństwo. Żądza. Strach – Jenny odwróciła twarz w jego stronę. W jego głosie było coś niemal hipnotyzującego, pełnego elementarnej muzyki, jak bieżącej wody płynącej przez skały.
- Zakazane sekrety. Odsłonięte żądze – uśmiechnął się do niej i wyraźnie podkreślił ostatnie słowo: - Pokusa. - O czym ty mówisz? – zapytała, gotowa go uderzyć, jeśli zbliżyłby się o krok. Nie zrobił tego. Jego oczy były niewinnie niebieskie, jak skandynawskie fiordy. - O Grze oczywiście. To coś, czego chcesz, prawda? Coś… wyjątkowego. Coś bardzo wyjątkowego. Dokładnie to właśnie sobie pomyślała. - Uważam, że będzie lepiej, jeśli… - Mamy coś w tym stylu na sklepie – powiedział, tym samym przerywając resztę jej wypowiedzi. Właśnie teraz jest okazji, wmawiała sobie, kiedy zniknął za drzwiami, prowadzącymi do pokoju na tyłach. Możesz po prostu stąd odejść. I zamierzała to zrobić, gdyby nie fakt, że chłopak na powrót pojawił się w pokoju. - Myślę, że to coś, czego szukasz – powiedział. Spojrzała nieufnie na rzecz, którą trzymał, a następnie na jego twarz. - Chyba żartujesz. Pudełko było wielkości i kształtu gry Monopoly. Było białe i błyszczące, nie było na nim ani jednego słowa, czy też rysunku. Po prostu białe pudełko. Jenny czekała na jakąś puentę. Coś w tym było, pomyślała. Im dłużej patrzyła na pole pudełka, tym więcej zaczynała odczuwać… - Mogę zobaczyć? – zapytała. Miała na myśli, czy może dotknąć. Z jakiegoś powodu chciała poczuć ciężar pudełka w ręce, ostrość jego rogów w dłoniach. To było głupie, ale chciała. Naprawdę chciała. Chłopak odchylił się do tyłu, opuszczając nieco pudełko i wpatrując się w jego błyszczącą powierzchnię. Jenny zauważyła, że nie było tam odcisków palców, ani nawet pojedynczej smugi, która świadczyłaby o tym, że ktoś dzierżył pudełko w dłoniach. Zauważyła również, że palce chłopaka były długie i cienkie. I że miał wytatuowanego węża na prawym nadgarstku. - No cóż… Nie wiem. Nie sądzę, żebym mógł sprzedać ci tą grę, po tym wszystkim. - Dlaczego nie? - Ponieważ jest bardzo specjalna. Nie mogę sprzedać tego byle komu, bez konkretnej przyczyny. Może wyjaśnisz, co zamierzasz z nią zrobić… Dlaczego jest taki złośliwy, automatycznie pomyślała dziewczyna. Wciąż była zdenerwowana, przestraszona i zniechęcona, jednak w mniejszym stopniu, niż wtedy, gdy po raz pierwszy przekroczyła próg tego sklepu. Teraz była po prostu zirytowana. Może gdyby wyglądała jak on, też byłaby tak złośliwa. Zamiast wyjawienia swoich obiekcji, powiedziała stanowczo: - Potrzebuję tego na dzisiejszą imprezę, dla mojego chłopaka, Toma. Kończy dzisiaj siedemnaście lat. Jutrzejszej nocy będziemy mieć ogromne przyjęcie, rozumiesz – tłum ludzi. Dziś robimy mniejszą imprezę dla zamkniętej grupy najbliższych znajomych. On tylko przechylił głowę na bok. Błysnęło przelotne światło – nosił kolczyk, coś w rodzaju sztyletu lub węża, ale Jenny nie potrafiła tego określić.
- Więc? - Więc muszę znaleźć dla nas coś do robienia. Nie możesz po prostu trzymać siedmiu osób w pokoju, rzucać w nimi Doritos i spodziewać się, że miło spędzają czas. Wkręcam się w masowe nie-organizowanie przyjęć z samym jedzeniem i dekoracjami. I Tom… Koleś ponownie przechylił pudełko z grą, tak że Jenny mogła spokojnie obserwować jak powierzchnia staje się wpierw mleczna, potem jasna i znowu mleczna. To było niemal hipnotyczne. - A Toma to obchodzi? – zapytał, jakby nie do końca wierząc w jej słowa. Jenny automatycznie przyjęła postawę obronną, jak zawsze w podobnych sytuacjach. Zaraz… nigdy nie zdarzyła jej się taka sytuacja. - Nie wiem, może być rozczarowany. On zasługuje na więcej – dodała szybko. – On jest… - och, jak tu dobrze opisać Toma Locke? - On jest… niesamowicie przystojny, a na koniec roku złoży podania na trzy uczelnie sportowe. - Łapię. - Nie, nie rozumiesz – powiedziała Jenny, będąc bliska przerażenia. – On nie jest dokładnie taki, nie jest taki jak wszyscy. Tom jest cudowny. Jest tak wspaniały, że czasami mam wrażenie, że na niego nie zasługuję. Ale będziemy razem na zawsze, bo go kocham. Okej? – wściekłość dodała jej odwagi, tak że nawet nie zauważyła, kiedy zrobiła zdecydowany krok w stronę swojego rozmówcy. - Jest absolutnie najlepszym chłopakiem na świecie, a ktokolwiek twierdzi inaczej… - zatrzymała się w połowie zdania. Tajemniczy nieznajomy trzymał pudełko wyciągnięte w jej stronę. Jenny zawahała się, skonsternowana. - Możesz je wziąć, jeśli chcesz – powiedział łagodnie. - Okej – powiedziała Jenny, nieco zakłopotana. Poczuła, że gwałtowność, która narastała w niej przez kilka ostatnich chwil, znacznie opadła. Wzięła ostrożnie pudełko, zapominając o wszystkim innym. Było fajne i dość lekkie, by zaintrygować obserwatora. Coś wewnątrz stukało lekko, wręcz tajemniczo. Można było to jakoś określić, chociaż Jenny nie mogła znaleźć odpowiedniego słowa. Przez pudełko przebiegało coś w rodzaju prądu elektrycznego, który zatrzymał się dopiero w koniuszkach palców. - Zamykamy – chłopak odezwał się energicznym głosem, okazując swój zmienny nastrój. – Kupujesz to? Oczywiście, że tak. Wiedziała doskonale, że była szalona, kupując „kota w worku”, jak to się potocznie mówi. Nikt rozsądny nie wziąłby zwykłego pudełka, nie zaglądając wcześniej do środka, ale nie dbała o to. Chciała tą grę i nagle poczuła dziwną niechęć na myśl, że miałaby otworzyć pokrywkę i zerknąć do środka. Nie ważne, czym była owa gra, ważne że będzie mogła opowiedzieć wspaniałą historię Tomowi i innym, dziś wieczorem, kiedy będą się świetnie bawić. Najbardziej szalona rzecz, jaka mi się dziś przytrafiła… - Ile? – zapytała rzeczowo. Chłopak udał się do lady i nacisnął przycisk na antycznie wyglądającej mosiężnej kasie. - Niech będzie dwadzieścia.
Jenny wyciągnęła podaną sumę z portfela, który szczęśliwie znajdował się w tylnej kieszeni spodni. Zauważyła, że szuflada z gotówką była zapełniona najróżniejszymi staro wyglądającymi pieniędzmi, które były ze sobą dziwnie wymieszane: kwadratowe monety, monety z otworami w środku, zmięte bilony w pastelowych kolorach. Kiedy spojrzała w górę, chłopak uśmiechał się do niej. - Baw się dobrze – rzucił i zamrugał komicznie powiekami, jakby opowiedział jej jakiś ze swoich prywatnych żartów. Gdzieś zegar dzwonił nieprzerwanie, co mogło oznaczać, że właśnie wybiła wpół do którejś. Jenny spojrzała na swój zegarek, który nosiła na nadgarstku i poczuła się sparaliżowana jak w horrorze. Dziewiętnasta trzydzieści, nie może być! Nie mogła siedzieć w tym sklepie przez ponad godzinę, a jednak! - Dziękuję. Muszę już iść – szepnęła gorączkowo, w pośpiechu udając się do drzwi. - Uh, do zobaczenia. To tylko grzeczność, nie musiał jej odpowiadać, a jednak to zrobił. Szepnął coś, co brzmiało jak „dziewięć”, ale niewątpliwie było to coś w stylu „w porządku”*. Kiedy się obejrzała, stał w pół cieniu z witrażami i światłem rzucającym niebieskofioletową poświatę na jego włosy. Przez chwilę zdawało jej się, że widzi w jego oczach coś na kształt… głodu. Spojrzenie to było całkowitą sprzecznością tego, co wykazywał wobec niej podczas rozmowy. Teraz wyglądał jak głodujący tygrys, który chciał na nią zapolować. Jenny była tak wstrząśnięta, że „do widzenia” utkwiło jej w gardle. Wtedy to zniknęło. Chłopiec w czerni, jak się okazało, skrył się za starym odtwarzaczem do muzyki. Dźwiękoszczelność, pomyślała Jenny, kiedy drzwi zatrzasnęły się za nią i muzyka automatycznie przestała grać. Dała sobie mentalnego kopniaka, by wyrzucić z umysłu obraz niebieskich oczu, który uporczywie do niej powracał.
*Gra słów – „nine” – „fine”.
Tłumaczenie: Aventurine Enjoy!!!