Fuel the Fire (Addicted 03.1, Calloway Sisters 03)
Krista & Becca Ritchie
Nieoficjalne tłumaczenie waydale
Korekta Vynn.
Tłumaczenie w całości należy ...
11 downloads
11 Views
Fuel the Fire (Addicted 03.1, Calloway Sisters 03)
Krista & Becca Ritchie
Nieoficjalne tłumaczenie waydale
Korekta Vynn.
Tłumaczenie w całości należy do autora książki, jako jego prawa autorskie.
Tłumaczenie jest tylko i wyłącznie materiałem marketingowym, służącym do promocji
autora. Tłumaczenie nie służy do otrzymania korzyści materialnych.
Proszę o nie udostępnianie tłumaczenia.
[Prolog]
Connor Cobalt
- Nazwisko? – Kobieta siedząca za biurkiem przejrzała białe kartki przewiązane czerwonym
sznurkiem.
- Richard Connor Cobalt. – Posłałem jej życzliwy uśmiech.
Wyciągnęła odpowiedni identyfikator.
- Witam na tegorocznym Model UN, Richardzie. Powodzenia. – Jej ostatnie zdanie,
będące nic nieznaczącym pożegnaniem, przekuło pewną część mojego umysłu, wywołując
irytację.
Powodzenia.
Lubiłem mieć kontrolę nad własnym losem. A powodzenie oznaczało, że jej nie miałem.
Iż musiałbym pozwolić komuś gorszemu zadecydować o moim wyniku. Rozumiałem, że
niektórzy sędziowie są stronniczy, a większość pewnie zdołałbym przechytrzyć. Lecz
prześciganie ludzi było moją specjalnością. Nie walczyłem z automatem do gier czy
komputerem.
Ludzie byli plastyczni. Ludzie byli przewidywalni.
Pokonam sędziów. Wygram.
Zamiast okazać rozdrażnienie, posłałem jej kolejny odprężony uśmiech i założyłem
sznurek na szyję. Patrzyła na mnie, jak na nastolatka próbującego odgrywać rolę dorosłego.
Właśnie to spojrzenie zalazło mi za skórę, wyraz twarzy mówiący, że jestem mały i nic nie
warty, ponieważ miałem tylko piętnaście lat.
- Powinna pani zapamiętać moje imię – powiedziałem.
Roześmiała się niepewnie.
- Spróbuję, ale jest was wielu.
- A jednak tylko ja będę wygrywać w każdym roku.
Jej niepewność jeszcze bardziej wzrosła, jakby zastanawiała się „dobrze cię usłyszałam?
Miałeś na myśli to, co myślę?”
Spojrzałem przelotnie na jej laminowany identyfikator, po czym wskazałem z
roztargnieniem na jej stos kartek.
- Dwudziesty siódmy identyfikator jest nie na miejscu. Rolland jest przed Rose. – Znowu
się uśmiechnąłem. – Powodzenia, Marianne. Będzie pani go potrzebować.
Byłem palantem.
Dupkiem.
Zarozumiałym, aroganckim sukinsynem.
Ale dla mnie nie było nic bardziej frustrującego, bardziej irytującego, niż bycie uznanym
za niegodnego przez sam fakt, iż byłem młodszy. Moje myśli oraz idee nie miały większego
znaczenia dla większości dorosłych. Znalezienie kogoś, kto naprawdę by mnie wysłuchał,
jako równego sobie, było niemal niemożliwe. Byłem jedynie „dzieciakiem” – inteligentnym
dzieciakiem, ale nie takim, żeby moje myśli były ważniejsze od ich.
Nigdy nie odezwę się z wyższością do niemowlęcia w taki sposób, w jaki ludzie
odzywają się do mnie – piętnastolatka.
Wiedziałem, że zyskam szacunek z wiekiem. Musiałem czekać przez jakąś absurdalną oś
czasową stworzoną przez społeczeństwo. Bzdura, myślałem. Życie było bzdurą i jedynym
sposobem, żeby mnie nie irytowało było, żebym bawił się według jego zasad.
Zatem robiłem tak już zawsze.
Gapiła się na mnie z otwartymi ustami, nie wiedząc, co rzec.
Pomachałem jej na pożegnanie i uśmiechnąłem się szeroko, idąc korytarzem lobby,
przytrzymując na ramieniu skórzaną torbę.
Po wpisaniu się na listę skierowałem się do wind. Hotel oddzielił pewną liczbę pięter
przeznaczoną dla uczestników. Szkoła z internatem Faust dla Chłopców zajmuje szóste piętro
razem z trzema innymi prywatnymi szkołami.
Konkurenci od czternastu do osiemnastu lat jeździli szklanymi windami z czystej nudy
albo naprawdę mieli jakiś cel, tak jak ja.
Z windy wyszli faceci w ciemnopomarańczowych marynarkach. Zająłem ich miejsce i
nacisnąłem guzik szóstego piętra, kusiło mnie, żeby od razu nacisnąć na „zamknąć drzwi”.
Ale czekałem, patrząc na zbliżające się dwie dziewczyny. Wyższa ze lśniącymi, brązowymi
włosami miała takie piekielne oczy, które wydawały mi się nieżyczliwe, ostre i płomienne.
Nieważne, w którym kierunku się obróciła. Jej usta poruszały się w zawrotnym tempie i
gestykulowała gniewnie rękami.
Nie słyszałem jej, panował zbyt wielki hałas od ludzi zapełniających hotel.
Przyglądałem się z daleka dziewczynom. Nie miały identyfikatorów, więc jeszcze się nie
zapisały. Obie miały na sobie granatowe, szkockie spódnice oraz białe koszulki z
kołnierzykami. Spostrzegłem haftowane emblematy wzdłuż kieszeni na piersi: Dalton
Academy.
Nie miałem żadnych uprzedzeń do tej koedukacyjnej, prywatnej szkoły. W zeszłym roku
ich pobiliśmy. I jeszcze rok przedtem. Przypuszczam, że w tym roku będzie tak samo.
- Nie odpuszczę. To cholerny absurd, Lydia – przeklęła wyższa z dziewczyn. Weszły do
windy, dziewczyna była zbyt wkurzona, żeby zdać sobie sprawę, iż musi wcisnąć guzik, a ja
byłem zbyt zaciekawiony, żeby przerywać.
- Kierownik miał rację – odparła Lydia z rezygnacją. Miała smukłą sylwetkę, piegi i
długiego, rudego warkocza.
Druga dziewczyna położyła ręce na biodrach, gotując się ze złości. Zabierała całe
powietrze z windy swoimi ciężkimi wdechami.
Obrzuciłem ją długim spojrzeniem: czarne szpilki, ciemnoczerwona szminka, lśniący,
brązowy kucyk i te despotyczne żółtozielone oczy, które wypalały dziury w szkle. Dzieliłem
windę z porywczą burzą z piorunami, której nie zamierzałem uspokajać. Zawsze pragnąłem
zostać wciągnięty w szaleństwo, choćby na chwilę, aby uciąć przyziemne, zwykłe chwile
mojej egzystencji.
- Jego argument był taki, że trzy dziewczyny zmieszczą się w królewskim łożu, ale trzej
chłopcy nie. Zatem musimy wziąć gorszy pokój, kiedy kierownictwo zarezerwowało dwa razy
taki sam pokój. Rozumiesz, jakie to absurdalne?
- Ale to prawda. Chłopcy są od nas więksi. – Lydia wzruszyła ramionami.
Zamknęły się drzwi windy i zaczęliśmy wznosić się do góry.
- Śpimy w tym apartamencie, który został nam przydzielony – odparowała tamta. – Oni
mogą wziąć mniejszy pokój.
- Nie zgodzą się – powiedziała Lydia.
- Po prostu nie chcesz się z nimi kłócić – odpowiedziała. – Jeżeli chcesz milczeć, proszę
bardzo, ale nie pozwolę wygrać chłopakom z Fausta. Połowa z nich myśli, że sika złotem, a
druga połowa obnosi się ze sobą, jakby stworzyli ziemię i niebo.
Opuściłem głowę, żeby ukryć uśmiech. Należałem do tej drugiej połowy.
Ciągnęła dalej, prostując się jeszcze bardziej.
- Mają tak nadęte głowy, że będę wiwatować, kiedy ktoś im je zetnie.
Ledwo mogłem pohamować śmiech. Wpatrywałem się w sufit, uśmiechając się coraz
szerzej.
Nigdy nie słyszałem takiej dziewczyny.
Nigdy w życiu.
Usłyszałem większość szczegółów, żeby zrozumieć sytuację. Kierownictwo
zarezerwowało ten sam apartament dla Dalton i Fausta, a teraz kazali komuś się przenieść.
Lydia złagodziła głos.
- Chłopcy z Fausta nie bez powodu są straszni. Sebastian mówił, że każdego roku
wygrywają Wybitną Delegację.
- Każdego roku, kiedy nas tutaj nie było – odparła dziewczyna.
To zmusiło mnie do odzewu.
- Nie sądzę, że się poznaliśmy. – Obróciłem się do nich i dziewczyny zmieniły postawy,
nareszcie zwracając uwagę na trzecią osobę w windzie.
Obie przyjrzały się mojej górującej posturze. W wieku piętnastu lat miałem metr
osiemdziesiąt dwa wzrostu i nadal rosłem. Miałem idealnie ułożone brązowe włosy, unosiłem
brew w drwiącym zastanowieniu i byłem ubrany w czarną marynarkę ze szkarłatnym
krawatem.
Strój Fausta.
Dziewczynie zadrgały nozdrza, szczególnie kiedy spojrzała na mój identyfikator. Małym
druczkiem było napisane Szkoła z internatem Fausta dla Chłopców tuż pod Richard Connor
Cobalt.
Lydia zbladła.
Najpierw do niej wyciągnąłem rękę.
- Miło cię poznać.
Uścisnęła ją, dłoń miała spoconą i słabą.
Gdy obróciłem się do drugiej dziewczyny, skrzyżowała ręce na piersiach i postukała
obcasem o podłogę. Czekałem, aż się przedstawi. Chciałem poznać jej imię, i to bardzo.
Choćby tylko nazwisko.
Powiedziałem:
- Jesteś moją największą konkurencją. – Miałem nadzieję, że ten komplement ją złagodzi.
Nie miałem jeszcze pojęcia czy mówiłem prawdę, czy nie. Pozostawała spięta i drzwi zaczęły
się otwierać na szóstym piętrze, moim piętrze.
Nie odpowiedziała. Przepchnęła się obok mnie do wyjścia.
Lydia pobiegła za koleżanką.
- Rose – zawołała.
Wyszedłem na korytarz z szerszym uśmiechem, a Rose spojrzała przez ramię ze
wściekłym spojrzeniem, wiedząc, że Lydia właśnie wyjawiła coś, czego odmówiła mi Rose.
Nie musiałem sprawdzać po raz kolejny mojej karty pokojowej. Miałem pokój 643, jeden z
apartamentów z tarasem, który wyglądał na kawiarnię oraz dziedziniec pośrodku hotelu.
Przez ułamek sekundy myślałem, że może mnie też przydzielono do podwójnie
zarezerwowanego pokoju. Taka szansa była mikroskopijna, ale prawdopodobna.
Gdy tylko zobaczyłem Dillona i Henry’ego czekających pod drzwiami 643 z kolejną
dziewczyną z Dalton – wszyscy patrzyli na siebie wilkiem – zorientowałem się, że mnie także
dotyczy ta awantura.
- Kierownictwo dało wam nowy pokój. – Rose okłamała Dillona, podając elektryczną
kartę jasnowłosemu szesnastolatkowi.
Kiedy tylko podszedłem, zmarszczyła brwi w konsternacji.
- Koleś. – Dillon szturchnął mnie w ramię. – Zarezerwowali nam pokój razem z tymi
dziewczynami z Dalton.
Nie oderwałem spojrzenia od Rose.
- Słyszałem. – Wziąłem kartę od Dillona i oddałem Rose.
Na jej twarzy wystąpiło olśnienie.
To był także mój apartament. I nikt nigdy nie odbierał mi tego, co moje. Chyba, że sam
bym to oddał, a nie dam jej ot, tak tego pokoju. Nie chciałem cisnąć się w tym samym łóżku z
Dillonem i Henrym. Chciałem salonu, dodatkowego biurka, kanapy, więcej cichej przestrzeni
do nauki.
Ale tego pragnęła także Rose.
- Po prostu zamieńcie się z nami. – Rose próbowała tego sposobu. – Tak byłoby
życzliwie.
- Dlaczego? – zapytałem. – Bo jesteś dziewczyną?
Zmrużyła oczy.
- Richard.
- Rose.
Wydała z siebie ciche warknięcie.
- Co za to chcesz?
Uniosłem brwi. Uważaj, Rose, to była moja pierwsza myśl. Wiedziałem, że miała
czternaście lat, a jeżeli to był jej pierwszy raz w tym konkursie, to może, tylko może była
skłonna zrobić wszystko, żeby wygrać.
Może była taka sama, jak ja.
- Zagrajmy w coś – powiedziałem, upuszczając na podłogę moją torbę. – Zwycięzca
weźmie apartament. Przegrany bierze mniejszy pokój.
- Mniejszy pokój? – Usłyszałem za sobą fuknięcie Henry’ego, który zorientował się, że
Rose chciała wrobić go w zamianę.
- W co? – Jej głos był cały z lodu.
- Quiz z wiedzy ogólnej. – Przez następne dziesięć minut ustalaliśmy detale. Cała nasza
szóstka spisała kategorie na kawałkach papieru i wrzuciła je do czapki baseballowej Dillona.
Tylko Rose i ja będziemy ze sobą konkurować. Dillon i Henry dobrze wiedzieli, że mam
wyższe IQ od nich. A obie dziewczyny, Lydia i Anna, od razu wskazały Rose. Czy bały się
stanąć przeciwko mnie, czy może była bystrzejsza od nich, tego jeszcze nie wiedziałem.
- Kto zaczyna? – zapytał Dillon, trzymając czapkę.
Rose otworzyła czerwoną torebkę trzymaną w zgięciu ramienia i wyciągnęła
ćwierćdolarówkę. – Rzucimy monetą. – Wybrała reszkę i przegrałem z szansą. Ale nie
przegram z niczym innym.
Wylosowała kartkę z czapki.
- Mitologia egipska. – Według naszych zasad mieliśmy tworzyć pytania bez korzystania z
materiałów źródłowych.
Zastanawiałem się czy zdoła to zrobić.
Czekałem. I spojrzała na mnie ostrzejszym wzrokiem.
- Bóg mądrości i nauki – rzuciła.
Moje usta zadrżały w uśmiechu.
- Thot.
Wiedziała, że mam rację, ale i tak stała wyprostowana, nie poddając się.
- Poprawnie? – Dillon zapytał Henry’ego, który siedział na podłodze z otwartym
laptopem.
- Tak – odparł Henry, śmiejąc się ze zdziwieniem.
Dillon poklepał mnie po barku.
- Dobra robota, Cobalt. Tak trzymaj.
Zadałem jej pytanie z tej samej kategorii.
- Żona Amenhotepa IV? – Patrzyłem jak się zastanawia. Mogłem zatrzymać się w tym
miejscu, zakłopotać ją taką małą informacją, szybko zakończyć grę. Albo mógłbym ją
przetestować, naprawdę zobaczyć ile wiedziała.
Chciałem to przedłużyć.
Więc dodałem:
- Macocha Tutanchamona, znana z prób zmiany politeistycznej religii na mono…
- Nefertiti – przerwała mi.
Miała rację.
Teraz moja kolej na wybranie przypadkowej kategorii. Odczytałem ją na głos.
- Terminy medyczne.
Jej klatka piersiowa uniosła się i opadła w ciężkim oddechu.
Nie potrafiłem ukryć rosnącego uśmiechu.
- Szybki oddech.
- Tachypnoe – odparowała. – Przestań się szczerzyć.
- Teraz nie lubi uśmiechów.
- Nie wszystkich.
- Więc tylko mojego? – zapytałem.
- Głównie twojego. – Tak jakby mówiła „nie myśl sobie, że jesteś taki wyjątkowy”.
Potarłem sobie wargi, hamując śmiech.
- A jaki jest mój?
Spiorunowała mnie spojrzeniem.
- Jakbyś już mnie pokonał. Jakby udało ci się dobrać do mojej spódnicy. Jakbyś był
władcą każdego wolnego kraju i każdego wolnego człowieka. Mam kontynuować?
- Bardzo proszę – odparłem rozbawiony. – Zastanawiałem się nad czym jeszcze władam.
Nad każdym wolnym zwierzęciem? Czy tylko tymi w zoo?
- Ooo – zawołała nasza widownia. Zebrało się wokół nas więcej uczniów, nie tylko z
Fausta i Dalton, ale innych szkół. Ściskali się w korytarzu, żeby przyglądać się naszej grze.
Zignorowała mnie, zadając pytanie.
- Nienormalny wzrost tkanki spowodowany niekontrolowanym i szybkim mnożeniem się
komórek.
- Guz.
- Znany także, jako ty – zripostowała.
- Ooo – zawołał ponownie tłum.
Wybuchłem śmiechem. A to jedynie spięło ją od nowa. Praktycznie czytałem z jej
wściekłych oczu mówiących zamknij się.
Minęło piętnaście minut i oboje zadawaliśmy coraz trudniejsze pytania. W jakiś sposób
się do siebie zbliżyliśmy, dzieliło nas tylko parę metrów, kiedy wyrzucaliśmy z siebie pytania
i odpowiedzi dotyczące gwiazdozbiorów, kompozytorów, estetycznych teorii, filozofii i
amerykańskiej historii.
Była o wiele mądrzejsza, niż początkowo sądziłem. Być może była to nawet
najbystrzejsza konkurentka, jaką napotkałem w okresie dojrzewania. Lubiła tak samo fakty i
przypadkową wiedzę, jak ja.
- Twoja kolej, Richardzie. – Wypowiedziała moje pierwsze imię ze złośliwością,
wlewając jad do każdej literki, jakby mordowała sylaby. Nie zależało mi na poprawianiu jej,
powiedzeniu, iż wszyscy nazywają mnie Connorem. Byłem oczarowany jej pasją, więc nie
zamierzałem jej zatrzymywać. Ani na chwilę.
Spojrzałem na mój skrawek papieru. Był zapisany schludnym, precyzyjnym pismem. To
musiał być jej charakter pisma. – Postaci ze sztuk Szekspira.
Próbowała powstrzymać uśmiech.
A więc lubiła Szekspira. – Falstaff. – Podałem postać, teraz musiała nazwać sztukę.
Odparła bez zawahania:
- Wesołe kumoszki z Windsoru, Henryk IV cz. 1 i Henryk IV cz. 2. – Szybko zadała mi
pytanie. Nie czekaliśmy już na Henry’ego, który potwierdzi odpowiedzi, ponieważ
wiedzieliśmy, że są poprawne. – Ariel?
- Burza. – Przypuszczałem, że to jej ulubiona sztuka.
Wyciągnęła następną kartkę.
- Kolebka starożytnych cywilizacji.
Starałem się nie chełpić, skoro była już wkurzona. To ja zapisałem tę kategorię.
Wzięła głęboki wdech i spojrzała w sufit, szukając w głowie jakiegoś faktu.
- Mezopotamia… od 1800 do 1686 roku przed Chrystusem. – Jej głos był cichszy,
bardziej niepewny w tej kategorii, niż innych.
- Stara Babilonia – odpowiedziałem tym samym ściszonym tonem. Przez chwilę czułem
się, jakbyśmy byli sami w tym korytarzu. Spojrzeliśmy sobie w oczy i dostrzegłem w jej
spojrzeniu porażkę zanim jeszcze zadałem pytanie. W tym temacie nie była pewna siebie.
Czekałem z pytaniem. Nastąpiła długa chwila ciszy, podczas której słychać było tylko
stukanie palców Henry’ego o klawiaturę.
- Poprawnie – powiedział Henry.
Wszyscy chłopcy z Fausta bili brawo. Dziewczyny i faceci z Dalton szeptali pomiędzy
sobą i próbowali zachęcać Rose.
Bardziej chciałem ją podbudować, niż powalić, ale lubiłem także wygrywać. I nie
zamierzałem przegrać tej gry.
- Kreta, od 3000 do 1100 roku przed Chrystusem.
Po minucie zmarszczyła czoło i potrząsnęła głową.
- Nie wiem. – Każde słowo brzmiało nieodpowiednio, wychodząc z jej ust.
- Okres minojski – oświadczyłem.
Wszyscy za nią jęknęli na głos. Wszyscy za mną wiwatowali.
Próbowałem wyciszyć ich głosy, żebyśmy zostali tylko we dwójkę. Pragnąłem więcej
czasu, może nawet w cztery oczy. Chciałem porozmawiać. Chciałem ją odkryć. W tej chwili
chciałem tyle rzeczy, iż mój umysł pobiegł w pięciu kierunkach naraz. Byłem przytłoczony.
Bardziej, niż kiedykolwiek.
- Gratuluję! – powiedziała głośno, żebym usłyszał ją ponad aplauzem i jękami zawodu.
Wepchnęła mi w pierś elektroniczną kartę. Myślałem, że będzie bardziej walczyć.
Spróbowałbym innego sposobu, innej drogi, aby uzyskać to, czego pragnąłem.
- I tyle? – zapytałem, pochylając do niej głowę, żeby dosłyszała.
- Wygrałeś sprawiedliwie. Ale ja pobiję cię sprawiedliwie w tym tygodniu. – Nie
zamierzała zawierać umowy, wymiany, czegoś więcej. Nie poddawała się. Grała według
zasad, kiedy ja zawsze szukałem luk.
Zdałem sobie sprawę, że Rose nie była moim wiernym odbiciem. Była kompletnie kimś
innym.
- Jeszcze mnie zobaczysz – zorientowałem się. Jeżeli była taka bystra, to będę ją widywał
na turniejach naukowych. Widywałbym ją jeszcze częściej, gdybym zaprosił ją na randkę, ale
to nie było tak pociągające, jak bycie jej konkurentem. A przynajmniej jeszcze nie teraz.
- Więc musisz mi kupić torebki na rzygi. – Zlustrowała mnie wzrokiem. Zawsze byłem
sprawny fizycznie i wydawałem się dokładnie taki, jak się ubierałem: zamożny, kulturalny,
porządny, bogaty. Elitarny uczeń szkoły z internatem, palant.
- Zawsze wymiotujesz na facetów, którzy ci się podobają – zapytałem – czy tylko na
mnie?
Spiorunowała mnie spojrzeniem.
- Im bardziej domagasz się komplementów, tym bardziej chcę na ciebie rzygnąć.
- A więc tylko na mnie.
Warknęła.
Uśmiechnąłem się.
Nasi koledzy zaczęli odciągać nas w kierunku dwóch innych pokoi hotelowych. Nigdy
nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo byłem znudzony życiem. Jak przyziemne wydawało
się moje otoczenie. Jaki stałem się niekwestionowany.
Nigdy nie zdawałem sobie sprawy z tych rzeczy.
Dopóki jej nie poznałem.
JEDENAŚCIE LAT PÓŹNIEJ
[1]
Rose Cobalt
Słuchaj instrukcji swojego męża, Rose Cobalt.
Kto, no kto skazał mnie na ten wieczór? Ty, Rose. Czuję gorzki posmak w ustach. Jestem
częściowo odpowiedzialna, przyznaję. Nie dałam mu prowadzić. Myślałam, że jeśli będę
siedzieć za kółkiem, to powie mi, gdzie jedziemy.
Zamiast tego daje mi najkrótsze wskazówki. Jadę na ślepo, jestem zdana na niego.
Słuchaj instrukcji Connora Cobalta, poza sypialnią. Wolałabym utopić się w gorącej,
gotującej się magmie.
- Skręć w lewo za światłami – mówi Connor, przykładając palce do ust. Dostrzegam jego
zadowolony uśmieszek oświetlony niebieskim blaskiem deski rozdzielczej.
Korci mnie, żeby zrobić na odwrót i skręcić gwałtownie w prawo, ale gdziekolwiek
jedziemy, to pragnę być tam tak samo mocno, co on. Końcowy wynik – w który jestem
wtajemniczona – znaczy dla mnie więcej, niż rozpoczęcie nowej rywalizacji z mężem.
Dlatego chowam przytłaczającą dumę i skręcam escaladem w lewo.
Czuję jak się chełpi.
- Im bardziej szczerzysz się, jakbyśmy mieli przeżyć szybki numerek w obrzydliwej
publicznej toalecie, tym bardziej moje jajniki usychają i umierają – mówię mu. – Więc
pomyśl o tym, że niszczysz wszystkie nasze przyszłe dzieci, Richard.
Opiera ramię na moim zagłówku.
- Jestem tak niezwykły, że sam mój uśmiech czyni cię bezpłodną?
- Obrażałam cię – odpieram, rzucając mu przelotne spojrzenie.
Unosi brew z coraz większą satysfakcją.
- To był częściowo komplement i mylne stwierdzenie.
Prycham.
- Mylne?
- Nielogiczne, irracjonalne, bezsensowne…
- Wiem, co znaczy mylne. Po prostu chcę ci odciąć język za wykorzystanie tego słowa
przeciwko mnie. – Być może ma rację. Nie jest to racjonalne stwierdzenie, ale mam nadzieję,
że moje jajniki pozostaną po mojej stronie, a nie stanowczo po jego.
- Zapominasz, że wykorzystuję swój język dla twojej przyjemności… skręć w prawo.
Skręcam kierownicę w prawo.
- Nie potrzebuję twojego języka – odparowuję. – Mam inne środki do zaspokojenia
siebie. – Chociaż masturbacja nie jest tak przyjemna, ale unikam kolejnych komplementów
wobec mężczyzny, który odnajduje je w obelgach.
Uderza palcami o zagłówek.
- Czy te środki potrzebują do działania baterii?
Rzucam mu ostre spojrzenie, nie zaprzeczając.
Muska kciukiem mój policzek, a ja trochę się rozluźniam.
- Twojemu argumentowi brakuje dowodu, kochanie. Na tym skrzyżowaniu skręć w lewo.
Powoli się zatrzymuję, czerwone światło oświetla prawie pustą drogę...