Tak na chwilkę od wszystkiego uciec… Uciekniesz ze mną?
PROLOG Wigilia Ewy – 24 grudnia 2013 roku Esemes od Pawła: „Kochanie, wybacz, ale nie dam rady przyjechać na czas”. Ona: „O której będziesz?”. „Późno. Jutro wszystko nadrobimy. Kocham cię”. Co nadrobią? „Wigilia jest dzisiaj” – pomyślała z goryczą. Praca, praca, praca. Jego dyżury, jego pacjenci, jego klinika. Nawet Wigilii nie uda im się razem spędzić. A przecież obiecał, że zjedzą razem wieczerzę wigilijną, a potem pójdą na pasterkę. Kiedy mówiła mu, by przystopował z pracą, w odpowiedzi słyszała: – Próbuję jedynie zarobić na życie. – Ale jakie życie? Jakim kosztem? – zapytała. – Kim dla siebie jesteśmy? – Spiorunowała go wzrokiem. – Dzielimy ze sobą łóżko, mieszkanie i nic więcej. – Dom z kominkiem. Zawsze o tym marzyłaś. – Nie dawał za wygraną. – Nie kosztem wszystkiego, nie kosztem wszystkiego. – Kręciła głową. – Kiedy już będziemy go mieli… Ewa zatkała sobie uszy. Nie chciała słuchać o domu z kominkiem. Ogień z kominka miał ją ogrzewać? Czy o to mu chodziło? Zsunęła z ramion sukienkę. W samej bieliźnie stanęła przed suto zastawionym stołem. Przez chwilę wpatrywała się w migoczący płomień świec. To miał być ich wspólny wieczór, najpiękniejszy. W złości zaczęła zbierać ze stołu potrawy, po czym
wszystko wyrzuciła do śmieci, wraz z talerzami i sztućcami. Nawet obrus wylądował w śmietniku. Spojrzała w prawo. Na środku pokoju stała wielka rozłożysta choinka. Cała w złocie i czerwieni. Rozwścieczona rzuciła w nią zapakowanym prezentem. Udało jej się trafić w bombkę. Spadła na podłogę i rozbiła się. Pod powiekami Ewa poczuła piekące łzy. Nie będzie płakać. Nie dziś, nie przez niego. Nagle zrozumiała, że musi wyjść z mieszkania. Odejść od niego. Właśnie teraz. Jeśli dzisiaj tego nie zrobi, nigdy nie znajdzie w sobie dość odwagi. Ubrała się w dres, narzuciła na ramiona kurtkę, szyję owinęła szalem i wyszła. Jak najdalej od niego, jak najdalej od miłości swojego życia. Przestanie go kochać. Jutro, jutro się odkocha. Dzisiaj jeszcze za wcześnie. Pojechała do brata. Byli ze sobą blisko. I choć ostatnio Ewa rzadziej się z nim kontaktowała, wiedziała, że może na niego liczyć. Nacisnęła dzwonek. Otworzył zaspany. – Obudziłam cię? – zapytała zdziwiona. – Tak. – Jest dwudziesta. – I co? – Wzruszył ramionami. Mimo dwudniowego zarostu i potarganych włosów wyglądał przystojnie. – Jest Wigilia. – No i? – Spędzasz ją sam? – Wyobraź sobie, że żadna z moich kochanek nie ma dziś czasu – uśmiechnął się ironicznie. – Wejdziesz? Jej trzydziestosześcioletni brat był… Hmm… Nałogowym podrywaczem. Przespał się z połową miasteczka. Najbardziej kręciły go mężatki. „Wiesz, taka to się nie zakocha. Ma zbyt dużo do stracenia” – mawiał siostrze, na co ona kręciła z powątpiewaniem głową. Ewa zdjęła kurtkę i buty. Weszła do pokoju. Pościel na łóżku była skotłowana, a dookoła walały się papierki po słodyczach. – Nic nie mów – powiedział Michał. – Nie zamierzałam.
Ewa klapnęła na fotelu. Oparcie było klejące. Wzdrygnęła się. – Co tu robisz? – zapytał ją brat. Ewa w jednej chwili poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. Po chwili już płakała. – Ej, ale bez takich mi tu. Michał poszedł do łazienki, przyniósł rolkę papieru toaletowego i rzucił na kolana siostry. – Czemu beczysz? – A jak myślisz, dlaczego kobiety najczęściej beczą? Potarł ręką brodę. – Bez powodu. Ewa westchnęła. – Przez faceta. – Doktorek cię wkurwił? – Z Pawłem to już koniec. – Słyszałem to ostatnim razem i przedostatnim i przed przed… – Teraz to już definitywny koniec. Michał nie wiedział, co ma powiedzieć siostrze. Nie był dobry w te klocki. A już nigdy nie wiedział, jak ma zareagować na babskie łzy. Podszedł do niej i poklepał ją po plecach. – Napijesz się? – Chętnie. – Piwa czy czegoś mocniejszego? – Czegoś mocniejszego. Następnego dnia rano otrzymała esemesa od Pawła: „Wróciłem nad ranem. Ciebie nie było. Gdzie jesteś? Rozumiem, że możesz mieć do mnie żal. Dziś jestem cały Twój”. Co za szlachetność z jego strony. Dupek! Wykasowała wiadomość i wyłączyła telefon. Nakryła głowę poduszką i próbowała ponownie zasnąć. Upragniony sen nie nadszedł, zamiast tego zalała ją fala wspomnień. Kiedy poznała Pawła, właśnie rozstawała się ze swoim
ówczesnym narzeczonym i nie miała ochoty pakować się w kolejny związek. Pracowała w kwiaciarni. Któregoś dnia przyszedł tam Paweł. Szukał bukietu dla mamy. Ewa zrobiła dla niego piękny bukiet z frezji. Przyszedł następnego dnia, by podziękować. Jego mama była zachwycona. Od tej pory Paweł zaglądał do niej dość często. Kokietował, prawił komplementy. Owszem, sprawiało jej to przyjemność, ale nie chciała się z nim umówić. On jednak był nieustępliwy. W końcu przyjęła zaproszenie na kawę. Na początku łączyła ich tylko przyjaźń. Zapewniał ją, że może wypłakać się na jego ramieniu. Był dobrym słuchaczem i jeszcze lepszym pocieszycielem. Na prawdziwe randki zaczęli się umawiać po pół roku znajomości. Po pół roku znajomości tulili się w łóżku, po pół roku znajomości wprowadziła się do niego. Zakochała się w nim do szaleństwa. A on okazał się prawdziwym dżentelmenem, który otwierał jej drzwi, kiedy wsiadała do samochodu, odsuwał dla niej krzesło, kiedy byli na wspólnej kolacji, całował w rękę. Był oczytany i wrażliwy na piękno przyrody, na świat, na ludzi. Kochał swoją pracę i poświęcał się jej bezgranicznie. Rozumiała go, lecz z czasem coraz trudniej to znosiła. Coraz częstsze dyżury, własna praktyka, wyjazdy na konferencje. W końcu prawie przestali się widywać. On był coraz bardziej zmęczony, a ona miała do niego coraz większe pretensje. Wstała koło południa. Weszła do kuchni. Michał trzymał w ręce patelnię i podrzucał rumiane naleśniki aż pod sufit. – Zrobiłem kilka dla ciebie – powiedział niby od niechcenia. Wiedział, jak bardzo Ewa nie lubi smażyć naleśników, i wiedział równocześnie, że to jej ulubione danie. – Jesteś kochany. – Podeszła do niego i pocałowała go w policzek. – Nałóż sobie na talerz. Obsługiwać cię nie będę. Powidła masz… – Wiem, gdzie wszystko jest – uśmiechnęła się do brata. Wzruszył ją tym, jak bardzo się starał.
Posmarowała naleśniki konfiturami. Spałaszowała trzy. Popiła mlekiem, po chwili nałożyła sobie na talerz jeszcze dwa. Michał przewrócił oczami. – Jedz, jedz, nie żałuj sobie. Za kilka dni nie dopniesz sukienki. – Nic mnie to nie obchodzi. Nalał mleka do kubka i pociągnął spory łyk. – W tej chwili cię nie obchodzi, ale za kilka kilo więcej będziesz przechodziła na te swoje głupie diety. Znam cię nie od dziś. Miał rację. Ewa była na ciągłej diecie. Gdy tylko sobie pofolgowała, nagle pojawiały się boczki i wałeczki. – O matko! – Ewa zerwała się na równe nogi. – Co się stało? – Zostawiłam u Pawła Mruczysława. – No i? – Muszę go stamtąd zabrać. – A gdzie on niby będzie mieszkał? Michał zmarszczył brwi. Nie lubił kotów, ze wzajemnością. – Tutaj, ze mną. – Jaja sobie robisz? Wiesz, że jestem uczulony na koty. – To tylko na jakiś czas. – On na mój widok prycha i się jeży. – Każdy kot tak reaguje na twój widok, no, braciszku, zgódź się… – Podeszła do niego i znów go pocałowała. Wytarł dłonią policzek. – Jeszcze kota tu brakowało – westchnął. – Tylko na pewien czas. – A ile będzie trwał ten „pewien czas”? – Ani się obejrzysz, a już nas tu nie będzie. – No to wdepnąłem. – Puścił do niej oko. Wiedziała, że tylko się z nią droczy. Ewa bała się spotkania z Pawłem, jednak kiedy weszła do mieszkania, jego nie było. Wzięła kota i karmę, po czym czmychnęła niczym zbieg.
Wieczorem brat z siostrą leżeli na kanapie, podjadając frytki, a Mruczysław siedział na fotelu i prychał. – Czy ten kocur nie może sobie gdzieś pójść? Ewa podniosła się na łokciu. – Chyba upodobał sobie twój fotel. – Widzę. „No, jeszcze takich świąt nie miałam” – pomyślała Ewa, spoglądając na frytki. Ale czy to ważne, co się je? Ważne, z kim się je spędza. W sumie cieszyła się, że spędza je z bratem. Kochała go bardzo, chociaż czasami trudno było im się dogadać. Wzięła z talerza kolejną frytkę, umoczyła ją w keczupie, po czym chwyciła brata za rękę. – Jezu! Upaćkasz mnie – powiedział z pretensją w głosie. Ale zaraz mocno zacisnął swoją dłoń na jej dłoni. Kochał ją i nic tego nie zmieni. – Michał? – Hmm. – Kiedy ostatnio byłeś na grobie rodziców? – Rok, półtora roku temu. A ty? – Też coś koło tego. Trzeba częściej ich odwiedzać. – Masz rację – powiedział, po czym zamilkł, gapiąc się bezmyślnie w telewizor. Wiedziała, że do tej pory cierpi z powodu ich straty. Ona też. Rodzice trzymali ich rodzinę w kupie. Mama zmarła na raka cztery lata temu, a tata rok po niej. „Przyczyna nieznana” – oznajmił lekarz. Niby zdrowy, a serce odmówiło posłuszeństwa. Ewa miała swoją teorię. Jego serce umarło z tęsknoty za mamą. Nigdy nie widziała mężczyzny, który tak bardzo kochałby kobietę. Ojciec wyrażał miłość do mamy najprostszymi gestami. Kiedyś wracał z pracy i zobaczył pole maków. Zatrzymał się i zerwał dla mamy cały bukiet. To były ulubione kwiaty mamy. Lubiła czerwony kolor. Kiedy kładła dzieci do snu, on robił dla nich kakao. A kiedy byli już sami, siadali na werandzie i rozmawiali, popijając ciepły napój. Mama nie umiała robić pierogów, choć to było jej ulubione
danie. Tatuś dla niej nauczył się wyrabiać ciasto i robić najlepszy farsz, jaki Ewa kiedykolwiek jadła. A potem mama zachorowała. Tato nie odstępował jej na krok. Poprawiał poduszki, podawał leki, przykrywał kocem, czuwał przy niej w nocy. Kiedy odeszła, załamał się. Nikł w oczach. Ze stukilowego mężczyzny stał się facecikiem, który ważył niewiele ponad sześćdziesiąt kilo. Umarł równo rok po tym, jak odeszła mama. Wigilia Antoniny – 24 grudnia 2013 roku W starych dłoniach kobieta ściskała album ze zdjęciami. Okładka była wykonana z brązowej skóry, która w niektórych miejscach była już przetarta, w innych popękana. Na pierwszej stronie znajdowała się pożółkła fotografia przedstawiająca dwie dziewczynki. Jedna miała kręcone włosy i prostą sukienkę w drobny wzorek, druga dwa kucyki związane kokardkami, a ubrana była w koronkową sukienkę z bufiastymi rękawami. Dziewczynki mocno trzymały się za ręce. Antonina przewracała kolejne strony albumu, na których widniały fotografie dziewczynek, potem dorosłych kobiet. W tym niewielkim albumie zawarta była historia ich przyjaźni. Antonina i Zosia. Nikt by nie uwierzył, że połączy ich tak silna więź. Tosia była pięknością o ładnej buźce i gibkiej figurze, Zosia miała inną urodę: wielkie oczy, szpiczasty podbródek, lekko zadarty mały nosek i pociągłą twarz. Zawsze w kapeluszu, długich rękawiczkach i strojnej sukience. U jej boku pojawiali się mężczyźni, za każdym razem przystojni, inteligentni i szarmanccy, gotowi dla niej wskoczyć w ogień. A ona? Ona owijała ich sobie wokół palca, a potem zostawiała. Po pewnym czasie każdy z nich wydawał jej się nudny. „Tylko mówią mi czułe słówka” – mawiała do Tosi. „A co, mają nie mówić?” – pytała ją przyjaciółka, troszkę zazdrosna o to jej powodzenie. „No, właśnie nie. Ja potrzebuję mężczyzny, który by mi się postawił, który by nie mówił do mnie »księżniczko«, »piękności ty moja«, »słoneczko«, »żabusiu«. Który by się ze mną
pokłócił i pozwolił o siebie zabiegać. Rozumiesz?” Nie rozumiała. Ona, Tosia, pragnęła być z mężczyzną, który by jej szeptał czułe słówka i kochał. Zośka potrafiła umówić się z delikwentem, a potem przyjść na umówione spotkanie z Tosią i powiedzieć do niej szczebiotliwym tonem: „Prawda, kochana, że stać mnie na kogoś lepszego?”. Zarówno Tosia, jak i absztyfikant byli zszokowani jej zachowaniem. Ale wszystko uchodziło jej płazem. Taka była jej przyjaciółka Zofia Żabicka. Niepokorna. Ile minęło już lat, odkąd ostatnio się widziały? Pięć? Sześć? A może więcej? Chyba sześć. Ostatni raz Zosia była w Rodzinnej wraz ze znajomymi. Antonina była wtedy taka szczęśliwa. Miały dla siebie całe trzy dni. W tamtej chwili czas nie miał dla nich znaczenia. Przez ostatnie sześć lat były przyjaciółkami na telefon. Jakoś nie było czasu ani sposobności na odwiedziny. „Może latem”, „na święta”, „za rok”. Odkładały spotkanie. Rozkwitały pąki drzew, opadały liście, świat przykrywała śnieżna pierzyna. Mijały lata. Antonina stanęła przed lustrem i spojrzała na swoją pomarszczoną twarz. Była po prostu stara. Zamknęła oczy i przypomniała sobie tamtą Wigilię. Pchała wózek z Wandą. Dziecko płakało. Koła blokowały się w śnieżnej brei, buty ślizgały się po lodzie. Nie czuła stóp, były przemarznięte. Kręciło jej się w głowie. Dygotała. – Nie płacz maleńka – mówiła do córeczki. To była wigilijna sobota. Przychodnia była nieczynna, mąż pojechał do umierającego brata, a ona została sama z chorym dzieckiem. Ogrzewanie wysiadło. Sama nie czuła się za dobrze. Musiała dotrzeć do Zośki. Ta coś poradzi. Jeszcze chwilka, jeszcze kilka kroków. Zakręciło jej się w głowie. Oparła się o płot. Nagle usłyszała głos przyjaciółki: – Co z tobą? – Zośka wybiegła z domu. – Ze mną nic, to Wandzia. – Wskazała na córkę. – Stefan! – Zosia krzyknęła w stronę brata, który pojawił się w progu. – Chodź no tutaj szybko, weź wózek. Ja zajmę się Tosią. Zosia chwyciła ją pod boki i wprowadziła do ciepłego domu.
Napoiła herbatą z lipy z sokiem malinowym. Podała aspirynę. Dziecko położyła na łóżku obok grzejnika. A Stefan pojechał do sąsiedniego miasteczka po doktora. – Dziękuję – powiedziała Tosia. Zośka ścisnęła jej dłoń. – Kiedy będę cię potrzebowała, ty mi pomożesz – uśmiechnęła się do przyjaciółki. Minęło tyle lat, tyle straconych bezpowrotnie dni. Życie jest takie krótkie. Musi zobaczyć Zośkę, zanim będzie za późno. – Tyle lat osobno – powiedziała któregoś dnia do słuchawki Tosia. – A jednak przeżyłyśmy to życie razem. Te nasze telefony, długie listy. Może kolejne święta spędzimy razem? – zaproponowała. Tosia nic nie odpowiedziała. Chciałaby, ale… Kiedy Antonina odkładała album na półkę, wysunęła się z niego pocztówka. Kobieta wyjęła ją. Pocztówka przedstawiała rynek w Krakowie, na odwrocie było napisane: Spotkałam na swojej drodze różnych ludzi: fajnych i mniej fajnych, tych, których kochałam, i tych, których nienawidziłam. Ludzi o dobrym sercu, ale też wyzyskiwaczy i krętaczy. Wampirów energetycznych i świrów, tych bardziej i mniej szkodliwych. Ludzi, którzy potrafili się z siebie śmiać, i takich, którzy byli tak sztywni, jakby ktoś im kołek w tyłek włożył. Niektóre znajomości mnie cieszyły, inne nie. Wdzięczna jestem losowi za to, że pewnego dnia poznałam Ciebie – Przyjacielu. Wigilia Majki – 24 grudnia 2013 roku Majka leżała na łóżku i gapiła się w sufit. W kuchni krzątała się babcia. Z radia leciał po raz setny George Michael, który co
roku już od listopada wyśpiewywał Last Christmas. Chciała krzyczeć na całe gardło, że chrzani święta. Bo czym one są, jak nie wyłącznie zawracaniem głowy, tandetnymi ozdobami, tłokami w sklepach i udawaniem przez jeden dzień, jak to wszyscy się kochają. Spojrzała na zegarek. Jedenasta. Czas nie miał dla niej znaczenia, ale w końcu pora zwlec się z łóżka, bo za chwilę wkroczy tu babcia. Zastanawiała się, ilu ludzi ma depresję z powodu świąt. Włożyła ciepłe bambosze, na plecy zarzuciła granatowy polar i weszła do kuchni. Babcia lepiła pierogi. Najchętniej powiedziałaby jej, że nie musi ich lepić, że to niepotrzebne, że dla niej święta nie mają znaczenia, jednak wiedziała, że tymi słowami zrani swoją kochaną babunię. To dla niej Antonina przygotowywała wieczerzę wigilijną. – Dzień dobry. – Cmoknęła babcię w policzek. – Cześć, Majka. Jak się spało? Dziewczyna wzruszyła ramionami. – Wezmę prysznic i pójdę do sklepu. Potrzebujemy czegoś? – zapytała. – Nie, wszystko już mamy. Chociaż mogłabyś dokupić kilka bułek. – Dobrze. – Zjesz coś? – Nie, dzięki. Może później. Jak możesz, to zrób mi kawę. Dziewczyna bez celu chodziła po centrum handlowym. Nie lubiła świąt. Odkąd jej rodzice wyjechali, święta straciły swój urok. Od chodzenia po sklepach rozbolała ją głowa, była głodna, burczało jej w brzuchu. W kieszeni zabrzęczał telefon. Spojrzała na wyświetlasz. Nowa wiadomość. Nacisnęła ikonkę „otwórz”: „Wesołych Świąt córeczko! Wczoraj wysłałam pieniążki na prezent. Kup sobie jakiś drobiazg. Mama”. Ogarnęła ją złość. Co roku to samo. Jej matka nigdy nie pomyślała o tym, żeby przyjechać albo zaprosić ją na święta. „Nie chcę twoich pieniędzy. Daj mi swój czas, mamo” – pomyślała z goryczą dziewczyna.
Matka – dla niej to słowo nie miało znaczenia. Od trzech lat radziła sobie bez matki. Usiadła na ławce, w jednej chwili nie wiedzieć czemu wróciły wspomnienia. Pamięta, jak lepiła z mamą bałwana. Zaśmiewały się przy tym do łez. Przemokły jej rękawiczki. Czuła, jak zaczerwienione ręce zaczęły mocno szczypać. Powiedziała o tym mamie. Kobieta uklękła przy niej i zdjęła jej mokre rękawiczki. Zamknęła małe rączki w swoich dłoniach i zaczęła na nie dmuchać. Potem wzięła córkę na ręce i zaniosła do domu, gdzie zrobiła jej gorące kakao. Na to wspomnienie dziewczynie zaszkliły się oczy. Oddałaby wszystko, żeby jej mama była tu teraz z nią. Wigilia Alicji – 24 grudnia 2013 roku Gdyby ktoś ją zapytał, czy chciałaby cofnąć czas, bez zastanowienia odparłaby, że tak. Spojrzała na swojego synka, który zasnął z pluszowym misiem przy głowie. Zamknęła oczy. We wspomnieniach znów jest z Adamem. Patrzy na jego uśmiechniętą twarz, a on wyciąga do niej rękę. „Chodźmy na spacer” – proponuje. Idą wtuleni w siebie. Stąpają po puszystym śniegu. Po kilku minutach marszu zatrzymują się. On odgarnia z jej czoła kosmyki włosów, a potem całuje w usta. Gwałtowny, namiętny pocałunek. Tamten wieczór już się wydarzył. Tamten wieczór jest przeszłością. A jakiś głos w jej głowie podpowiada jej: „Nie możesz nic zmienić, choćbyś bardzo tego chciała”. Alicja otworzyła oczy. – Chcę cofnąć czas! – powiedziała na głos. – Już dłużej nie dam rady! Nie dam rady żyć bez niego! Boli bardziej niż wczoraj i mniej, niż będzie bolało jutro. Usiadła na fotelu. Chciała mieć znów dwadzieścia dwa lata i przeżyć wszystko od początku. Był Nowy Rok. Pamięta dokładnie, jak patrzyła w niebo na wybuchające fajerwerki. I wtedy odwróciła głowę w bok i ujrzała
utkwiony w nią wzrok Adama. Wtedy byli tylko znajomymi ze studiów. Mówili sobie zdawkowe: „Cześć”. Tamtego wieczoru jego spojrzenie spowodowało, że serce zaczęło jej bić dużo szybciej. Jego oczy dziwnie błyszczały. – Eeee… – zaczął niepewnie. – Tak? – Ona też była zmieszana. – Co robisz? – Patrzę na fajerwerki. – Tak, no tak. Chciałem się zapytać, czy jesteś tu z kimś? – Z grupką znajomych. – Ala wskazała na roześmianą młodzież stojącą tuż obok niej. – A nie chciałabyś się ze mną przejść? – Teraz? – Tak. – Tylko że ja jestem z nimi. – Przez chwilę będziesz tylko ze mną. – Złapał ją za rękę i pociągnął w kierunku ścieżki. – Porywasz mnie? – Tak. – Ależ z ciebie romantyk. Wybuchnęli śmiechem. Zaprosił ją do kawiarni, która tej nocy otwarta była do bladego świtu. Pierwsza randka, a ona ze zdenerwowania wylała na niego szklankę soku pomarańczowego. – To moja najlepsza koszulka – powiedział rozbawiony. – Wypiorę ci ją – zapewniała go. A w duchu modliła się, żeby tylko na to przystał, w przeciwnym razie nigdy go już więcej nie zobaczy. – Jeśli chcesz. – Jednym ruchem zdjął koszulkę i podał jej. Jej oczom ukazał się umięśniony tors. Alicja zwinęła poplamioną koszulkę w kłębek i włożyła ją do torebki. Rozejrzała się po sali, wszystkie oczy były skierowane na nich. – Będziesz teraz siedział tak, półnagi? – A co w tym złego? – W sumie nic. Tylko wszyscy się na ciebie patrzą. – Choć raz czuję się jak gwiazda. I wiesz, co ci powiem? –
Nachylił się ku niej. – To wcale nie jest takie fajne. Noc spędzili razem, na jego łóżku w ciasnej kawalerce, którą wynajmował z kumplem. Na szczęście kumpla nie było. I tak się to wszystko zaczęło… Wyszła za mąż za mężczyznę, którego kochała całym sercem. Była połowa maja. Świat był w największym rozkwicie. Kościółek otoczony był młodymi jabłonkami upstrzonymi jasnoróżowym kwieciem. Pamięta dokładnie, jak obiecali sobie, że to będzie ich dzień, nikogo innego. To nie będzie ślub dla ciotek, wujków i kuzynostwa, tylko dla nich. Połowa rodziny do tej pory się do niej nie odzywa za „ten wybryk”. Oprócz nich w kościele byli tylko świadkowie. Adam siedział w pierwszej ławce, ubrany w stalowy garnitur. Był zdenerwowany, w ręce trzymał bukiet stokrotek, jej ulubionych kwiatów. Przekazał jej go przed ołtarzem. Kiedy Alicja weszła do kościoła, obojga dopadło wzruszenie. Kroczyła w stronę ołtarza w letniej, zwiewnej kremowej sukience. Jej włosy opadały na ramiona. Na głowie miała wianek z koniczyny. Wyglądała jak dziewczyna ze snów. A kiedy oboje stanęli przed ołtarzem, uśmiechnęli się do siebie i podali sobie dłonie. Stali ze splątanymi dłońmi nawet wtedy, gdy wypowiadali słowa przysięgi. Zawierali ślub i oboje wierzyli, że będą ze sobą już na zawsze. Po ceremonii poszli do najlepszej restauracji w Rodzinnej na czekoladowe ciastko i lampkę wina, a potem wrócili pędem do domu i kochali się całe popołudnie i całą noc. – Dzień dobry, żono. – Tymi słowami obudził ją rano Adam. – Witaj mężu – odparła czule, wpatrując się w jego zielone oczy. Przed oczami jak slajdy przewijały się najlepsze chwile spędzone z mężem. Tyle wspomnień, tyle śmiechu i łez. Lepszych i gorszych chwil. Pierwsze wakacje pod namiotem dwadzieścia kilometrów od Rodzinnej i odkładanie pieniędzy na wspólne mieszkanie. Rata na kredyt, którą ledwo udawało im się spłacać, i placki ziemniaczane co drugi dzień albo chleb z powidłami, żeby było
taniej. Picie wina z plastikowych kubków, gdyż kieliszków się nie dorobili. Spod zamkniętych powiek popłynęły łzy. „Nikt mi tego nie zwróci” – pomyślała gorzko. Wigilia Matyldy – 24 grudnia 2013 roku Matylda stała przed oknem szczelnie owinięta we włochaty koc, który drapał jej skórę. Tego wieczoru latarnia przy jej oknie zgasła, niebo było pokryte gęstą warstwą chmur. Czarne obłoki przysłoniły światło gwiazd. Stała przy oknie ze zmrużonymi oczami i patrzyła przed siebie, próbując dostrzec szczęśliwe rodziny dzielące się opłatkiem. Przeżyła już tyle czarnych, bezgwiezdnych nocy, a mimo to wydawało jej się, że właśnie ten wigilijny wieczór jest zapowiedzią najczarniejszej ze wszystkich dotąd przeżytych. W jednym z okien zobaczyła parę młodych ludzi, czule tulących się do siebie. Przeniosła wzrok niżej. Na pierwszym piętrze kilkuosobowa rodzina śpiewała kolędy. W sercu poczuła ogromną pustkę i żal do losu. Nic nie miało sensu. Sięgnęła po plastikowe pudełko, które trzymała w kieszeni szlafroka. Wzięła je w rękę i potrząsnęła nim. Pastylki zagrzechotały. Odkręciła wieczko. Przez chwilę się zastanawiała. Zakręciła wieczko i odłożyła pudełko do kieszeni. Nie miała odwagi. Była tchórzem, od dawna o tym wiedziała. W takie dni jak ten człowiek rozmyśla o swoim życiu. Ona od pięciu lat nie żyje, tylko wegetuje. Odbębnia każdy dzień. Jej życie dzieli się na to sprzed pięciu lat i to po tym okresie. Jej serce umarło bowiem pięć lat temu. Pamięta, że pragnęła wówczas wyłącznie samotności. Leżała w łóżku i płakała. Nawet nie zdawała sobie sprawy, ile człowiek ma w sobie łez. Wydawało się, że wypłakała już wszystko, a mimo to łzy wciąż leciały. W pewnej chwili poczuła zapach ciasta i świeżo parzonej kawy. Zdała sobie sprawę, że w domu jest mama. Prosiła ją, by nie przychodziła, bo ona potrzebuje być sama ze swoim bólem. Nie
posłuchała jej. Weszła do kuchni, mama wycierała naczynia. Odwróciła się w jej stronę. – Musisz coś jeść – powiedziała. – Nic nie muszę! – Matylda była wściekła. Matka podeszła do niej i położyła dłoń na jej dłoni. – Będę tu z tobą. – Ale ja nie chcę. Starsza kobieta nabrała powietrza do płuc. – Nie możesz zatracać się w bólu. Matylda opadła na krzesło. – Mogę. Wszystko, kurwa, mogę. A teraz wyjdź. Mama rozwiązała fartuch i odwiesiła go na miejsce. Przed wyjściem nachyliła się nad nią i powiedziała: – Jeśli będziesz mnie potrzebowała, to jestem. – Pocałowała ją w czubek głowy, dokładnie tak samo, jak to robiła, kiedy Matylda była małą dziewczynką. Teraz wie, że mama chciała dla niej jak najlepiej, a ona była tak bardzo niesprawiedliwa. Wciąż stała przy oknie i patrzyła na innych, szczęśliwych ludzi. W jednej chwili przypomniała sobie swojego pierwszego chłopaka. Dlaczego akurat jego? Może dlatego, że to była jej pierwsza miłość, że po raz pierwszy pokochała. A kiedy umiesz raz pokochać, pokochasz zapewne i kolejny raz. Miała wtedy piętnaście lat i jedno marzenie: żeby Rafał ją zauważył. Nie potrafiła myśleć o nikim i niczym innym. Na marginesach zeszytów wypisywała jego imię. Słuchała rzewnych piosenek, myśląc o nim. Pewnego zimowego dnia zaprosił ją na spacer, a ona myślała, że oszaleje z radości. Wtedy wierzyła, że złapała Pana Boga za nogi. Uważała, że byli sobie przeznaczeni. Miłosne uniesienia trwały przez całą zimę. Z pierwszym dniem wiosny oddała mu się, a on dzień później ją porzucił. Wtedy myślała, że świat się dla niej skończył, że nie ma większego bólu od zawiedzionej miłości. To nieprawda. Nie zdawała sobie sprawy, że
po szczenięcej miłości przychodzi miłość ta jedyna, najprawdziwsza z prawdziwych. A kiedy człowiek ją straci, umiera za życia. *** Koniec marca 2014 roku Życie jest drogą. Kiedy postawimy kroki i popatrzymy pod nogi, zobaczymy uciekające płytki chodnikowe, które zostawiamy za sobą. Kiedy uniesiemy głowę ku górze, zobaczymy, jak obłoki płyną po niebie, kiedy spojrzymy w bok, zdamy sobie sprawę, że wszystko wokół nas się przemieszcza, jest w ciągłym ruchu: ludzie, samochody, nawet domy, które mijamy, gdzieś uciekają…
ROZDZIAŁ 1 Alicja siedziała na ławce w parku i zmęczonym wzrokiem patrzyła przed siebie. Miała wszystkiego dość. I tego cholernego wiatru, który targał jej włosy, i tego, że od kilku tygodni, a może nawet miesięcy, wszystko ją drażniło i chodziła przybita. Coraz częściej wydawało jej się, że zmarnowała sobie życie, że mogła dokonać innych wyborów, a wtedy żyłoby się jej dużo lepiej. A tak była samotną matką, która ledwo wiązała koniec z końcem. Może jej mama miała rację, może powinna była jej posłuchać? Poza tym wylali ją z kolejnej pracy. – Pani Alu, lubię panią, ale te pani spóźnienia… Co drugi tydzień bierze pani wolne. – Szef spoglądał na nią zza grubych szkieł okularów. – Sama pani rozumie… – Nie rozumiała. – Samotnie wychowuję dziecko. – Tak, wiem, ale firma potrzebuje dyspozycyjnego pracownika. Ala od półtora roku pracowała na kasie w sklepie. Była to praca poniżej jej kwalifikacji, mimo to nie narzekała. Miała blisko do domu, a i dziewczyny były sympatyczne. – Dogaduję się z innymi kasjerkami i one nie widzą problemu, kiedy biorę wolne. Po prostu zamieniamy się. – Ale ja widzę problem. – Twarz mężczyzny przybrała srogi wyraz. – Czyli zwalnia mnie pan? – Tak. Ma pani tydzień wypowiedzenia. – Umawialiśmy się na miesięczne wypowiedzenie. – Umawialiśmy się? Ala pokiwała głową. – Nie przypominam sobie.
– Ale w umowie… – A gdzie jest niby ta umowa? – Ala pracowała na czarno, dzięki temu mogła więcej zarobić, nie odprowadzając podatków. – Nie ma jej na piśmie, ale… – Pani Alicjo, przepraszam, ale spieszę się. – Kierownik podniósł się zza biurka i wskazał Ali drzwi. Zakończyła kolejną współpracę. Co z nią jest nie tak? Czy naprawdę nie ma dla niej odpowiedniego zajęcia? Zanim zaczęła pracę jako kasjerka, była sekretarką w dużej korporacji. Jak ona nie lubiła tego miejsca. Prezes założył firmę w latach dziewięćdziesiątych. Udało mu się i chwała mu za to. Podziwiała pracowitych, zaradnych facetów. Oczywiście, nie znała go jako fajnego facecika, który rozkręcał swój interes. Poznała go już jako prezesa korporacji, któremu od nadmiaru pieniędzy odbiła lekko palma. Uważał się za nadczłowieka. Jego żona, wielka dama z Koziej Wólki, która stała się teraz panią prezes, była chodzącą boginią po kilku zastrzykach z botoksu, z przyklejonymi rzęsami i włosami w kolorze platynowy blond. Jedyne, co potrafiła, to dyrygować ludźmi, choć o zarządzaniu nie miała bladego pojęcia. Miała za to skórzane fotele w swoim prezesowskim gabinecie. Alicja była w korpo sekretarką, czyli nic nieznaczącym pionkiem. Taką przynieś, podaj, pozamiataj i zaparz kawkę dla zblazowanych kontrahentów, którzy wspięli się na szczyt po plecach swoich tatusiów, a – co niektórzy – podpieprzając swoich kolegów. Śmieszyli ją młodzi handlowcy, którzy po skończeniu odpowiedniego kierunku dostali posadkę w firmie i myśleli, że są półbogami. W miarę dobre pensje, służbowe telefony i samochody, karnety na siłownię i – co najważniejsze – możliwość nieustannego rozwoju sprawiały, że unosili się metr ponad ziemią. Szkolenia, szkolenia, szkolenia… – to korpo lubi najbardziej. A kiedy taki jeden z drugim był już odpowiednio przeszkolony, to doradzał, sprzedawał, robił tabelki i wykresy. I tak kręciło się ich życie. Ona nie chciała takiego życia. Sekretarką też nie chciała być. Robiła to tylko dla stałego wynagrodzenia. Musiała przecież z
czegoś utrzymać dziecko. Adam odszedł, gdy była z Krzysiem w ciąży, w dziewiątym miesiącu… Alicja wiedziała, że aby mieć dobrą pracę, musi mieć znajomości. Znajomości. To liczy się w pozyskaniu pracy najbardziej. Jeśli jesteś krewną dyrektora, stryjecznym synem stryjecznego kuzyna, wnuczką siostry babci, to grzejesz zadek na ciepłej posadce. I nieważne, że nie potrafisz nic albo nie masz doświadczenia zawodowego. Ona nie miała znajomości. Straciła posadę sekretarki na rzecz kuzynki prezesowej, która ponoć bardziej nadawała się na sekretarkę niż ona. Dziewczyna miała dwadzieścia lat, ciało pokryte samoopalaczem, usta upaćkane różową szminką i gigantyczne cycki. Może w tych cycach kryła się cała jej siła. Ależ oczywiście, że Ala nie była zazdrosna. Tylko dziewczyna nic nie potrafiła. Ciamkała gumę i gapiła się w dzwoniący telefon. Alicja miała ją wyszkolić i przygotować do pracy w biurze, ale zamiast tego się rozchorowała i do końca wypowiedzenia jej noga nie postała w korpo. Słyszała od znajomych, że cycasta gwiazda nie za bardzo radziła sobie z obowiązkami, dlatego prezes zatrudnił kolejną znajomą znajomych. Teraz miał dwie sekretarki. A Alicja od tego czasu zaliczyła już kilka prac. Samotnie wychowywała prawie sześcioletniego synka – Krzysia. Kochała go nad życie, ale czasami dopadały ją wątpliwości, czy dobrze zrobiła, że zdecydowała się na samotne macierzyństwo. Kiedy Krzyś był mały, wydawało jej się, że wiecznie płacze. Miewał kolki. Ala wstawała do niego kilka razy w ciągu nocy, tuliła, kołysała, nosiła, a gdy to nie pomagało, odkładała do łóżeczka. Marzyła jedynie, by to dziecko w końcu przestało płakać. Czas szybko mijał, Krzyś skończył roczek, Ala postanowiła wrócić do pracy. – Kocham swoje dziecko, ale przesiadywanie z nim dwadzieścia cztery godziny na dobę mnie męczy – powiedziała któregoś dnia swojej matce. Ta spiorunowała ją wzrokiem.
– Męczy cię? To przecież twoje dziecko! – Tak wiem, kocham swojego syna, ale… – Ty już lepiej nic nie mów. Oczywiście, że Alicja kochała swojego synka. Pamiętała doskonale, jak Krzyś zrobił pierwszą kupkę do nocniczka albo jak powiedział: „mama”. Pamiętała, kiedy się przewrócił i zdarł sobie kolano, a ona go pocieszała, tuliła i całowała. Jej nikt nie tulił, nie pocieszał i nie całował. Czas mijał nieubłagalnie. Kiedy Krzyś skończył dwa latka, zaczął się buntować i chciał postawić na swoim. O cokolwiek by go Ala nie zapytała, w odpowiedzi słyszała: „nie”. Alicja łapała się na tym, że nie może doczekać się godziny dwudziestej, kiedy Krzyś zasypiał. Pocieszała się tym, że inni rodzice mają podobne odczucia. Rola samotnej mamy nie była łatwa. – Ala, to ty? Mogę się dosiąść? – Alicja podniosła wzrok na dziewczynę. Zmrużyła oczy, bo słońce raziło ją w twarz. Po chwili rozpoznała Majkę. Kiedy Krzyś miał trzy latka, a Ala pracowała w weekendy, to właśnie Majka się nim opiekowała. Dziewczyna była bardzo pomocna, a dziecko od razu ją polubiło. Majka była ładna, choć nieco za mocno wymalowana. Ala miała wrażenie, że makijaż można by ściągać z jej twarzy szpachelką. Buzię okalały jasne kosmyki włosów. Usta, które teraz rozszerzyły się w uśmiechu, pokryte były grubą warstwą różowej szminki. Dziewczyna miała kilka kolczyków w lewym uchu, jeden w nosie i jeden na łuku brwiowym. Ala odniosła wrażenie, że ta piękna młoda kobieta celowo chce się oszpecić. – Siadaj. – Przesunęła plecak bliżej siebie. Dziewczyna klapnęła obok niej. – Co u Krzysia? – Urósł. Po wakacjach pójdzie do pierwszej klasy. – Jak ten czas leci. – Po dzieciach widać najbardziej. – Coś taka przybita? Alicja odwróciła głowę w stronę dziewczyny.
– Czasami człowiek jest smutny. Dziewczyna westchnęła. – Też bywam smutna – powiedziała. – Szczególnie wtedy, gdy pomyślę o swoich rodzicach. Nie widziałam ich już trzy lata. Siedzą za granicą. No tak, Ala pamięta, jak rodzice Majki planowali wyjazd. Szczerze mówiąc, sądziła, że zabiorą dziewczynę ze sobą. – A ty? – Utknęłam w tej dziurze. Rok temu ledwo zdałam maturę. Starzy zostawili mnie pod opieką babci. – I jak sobie radzicie? – Mam już dwadzieścia lat, więc spoko. Ale na początku było mi ciężko. Też chodziłam jak struta. Dobrze, że z babci Tosi jest równa babka. A ty ile masz lat? – Majka próbowała sobie przypomnieć. – Trzydzieści jeden? Trzydzieści dwa? – Trzydzieści pięć. – O cholerka! – Dziewczyna zagwizdała pod nosem. – A wiesz, że nie wyglądasz na swoje lata? – Dzięki, to miłe. – Dałabym ci dwadzieścia sześć. – Co robisz oprócz siedzenia na ławce? – Opiekuję się Krzysiem. – A gdzie teraz robisz? – Nigdzie. – To z czego żyjecie? – Wylali mnie dzisiaj z pracy. Oszczędności starczy mi na jakiś miesiąc, może dwa. Będę szukała pracy od jutra, dziś nie mam nastroju. – A co z pieniędzmi z odszkodowania? Wytoczyłaś im proces? – Adam, mąż Alicji, umarł podczas operacji, dlatego Majka sądziła, że Ala będzie dochodzić swoich praw i wytoczy proces konowałom. Alicja pokręciła głową. – Cholera, to ich zaskarż, wałkonie jedne. – Myślałam o tym, ale…
– Dostałbyś kasę! Miałabyś z czego żyć. Krzyś ma już pięć lat. Utrzymanie dziecka wiąże się z wydatkami. – Sześć. No, prawie sześć. Skończy sześć za dwa tygodnie. – Kurwa… – Co? – Stara byłaś, jak go urodziłaś. – Miałam dwadzieścia dziewięć lat! – No to stara byłaś. – Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Zaczęły się śmiać. – Muszę już iść, Krzyś kończy przedszkole o piętnastej. – Ala wstała z ławki i zarzuciła na ramię plecak. – Może się jeszcze spotkamy? – Może. Często tu przychodzisz? Majka pokręciła głową. – Ale mogę zacząć. Chciałabym spotkać się z Krzysiem. Fajny z niego dzieciak. – Na pewno by się ucieszył. Wciąż wspomina zwariowaną Majeczkę. Jutro o trzynastej? – Będę czekać. – Pozdrów babcię Tosię. – Ala do tej pory miło wspomina uroczą, starszą kobietę.
ROZDZIAŁ 2 Kieliszek wina, niedopalony papieros, porozrzucane chusteczki. Ewa sięgnęła po jedną czekoladkę, potem drugą, trzecią. Miała w nosie to, czy przytyje, czy nie. Łzy strumieniami lały się po jej policzkach. W pokoju panował zaduch. Wstała, nałożyła na siebie luźny t-shirt. Podeszła do okna. Ból w klatce piersiowej był nie do wytrzymania. Smętna muzyka dobiegała z głośników. Po raz kolejny puściła piosenkę Markowskiej i Gadowskiego. Mogłaby jej słuchać na okrągło. Wcisnęła replay: „Za nami wiele kłamstw, pomyliłam kilka chwil z całym życiem…”. Czy ona przypadkiem też nie pomyliła kilku chwil z całym życiem? Czy to, co łączyło ją z Pawłem, było tylko na chwilę? Minęły cztery miesiące, a ona wciąż czuła nawracające fale bólu. Po raz kolejny poszła do lekarza po zwolnienie. Jej szefowa była na tyle wyrozumiała, że tolerowała jej ciągłe nieobecności. Poza tym ruch w kwiaciarni był niewielki, a Ewa była florystką. Kwiaty były jej drugą miłością. Bo pierwszą i najważniejszą był Paweł. Paweł, który przestał do niej dzwonić, pisać esemesy. Widać, przyjął do wiadomości to, że postanowiła od niego odejść. „Skoro uważasz, że to dla ciebie najlepsze, nie będę cię zatrzymywał”. Cóż miała powiedzieć? Nic. Ona też zamilkła. A z każdym dniem było jej coraz trudniej się przełamać i zacząć z nim rozmowę. Musi o nim zapomnieć. To było najprostsze rozwiązanie. Paweł otworzył kolejną butelkę piwa. Tęsknił za Ewą. Próbował wyrzucić ją z pamięci, ale nie potrafił. Odstawił na stolik butelkę, by sięgnąć po fajki. Strącił przez przypadek pomadkę.
Podniósł ją. Jej ulubiona krwista czerwień. Tylko dla niego na czerwono malowała swoje pełne usta. Czuł ogromny smutek. Pragnął tylko, żeby wróciła, żeby znów przy nim była. Wielokrotnie brał telefon, by do niej dzwonić, ale za każdym razem się rozmyślał. Niedokończone maile do niej gromadził w pliku: „niedokończona miłość”. Co mu padło na mózg, by tak nazwać plik? Chyba na starość robił się sentymentalny. Miał trzydzieści dziewięć lat, a bez niej czuł się tak, jakby miał co najmniej osiemdziesiąt. Odeszła, bo tak chciała. Zostawił ją w spokoju. Skoro lepiej jej bez niego, proszę bardzo. Droga wolna… Gdy Ewa usłyszała dzwonek do drzwi, była w ekstremalnej rozpaczy. Wyglądała fatalnie. Przetłuszczone włosy niczym strąki opadały na ramiona. Czerwony od ciągłego wycierania nos, opuchnięte powieki, blada cera. I co teraz? „Najlepiej nie otwierać” – pomyślała. Dzwonienie nie ustawało. – Cholera jasna! – zaklęła pod nosem. Podeszła do drzwi i je otworzyła. Po drugiej stronie stał smutny Paweł. No i super! Teraz jest już na przegranej pozycji. O czym ona teraz myśli?! Jaka przegrana pozycja? Była z siebie dumna, bo przez tyle czasu nie pisała do niego rzewnych esemesów ani maili. Dawała radę. A tu, proszę, stał przed nią jej ukochany. W dodatku wyglądał lepiej od niej. Tak samo dobrze, a nawet lepiej niż wtedy, gdy z nią był. – Jak się czujesz? – zapytał. – Wszystko u mnie w jak najlepszym porządku – skłamała. Zlustrował ją od góry do dołu. Wyciągnięty, poplamiony dres i te włosy na pewno musiały zrobić na nim fatalne wrażenie, pomyślała Ewa. Musiał z pewnością zauważyć, jak bardzo nie jest w porządku i jak bardzo cierpi. – Mogę wejść? Wzruszyła ramionami. Wszedł. Ewa skierowała się w stronę kuchni. Poczłapał za nią. Usiedli po przeciwnych stronach stołu.
– Kocham cię – powiedział. – Taaa… – westchnęła. Cierpiał. On naprawdę cierpiał. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo kocha Ewę, dopóki od niego nie odeszła. Jako lekarz postawił sobie diagnozę: chory z miłości. – Nie rozumiem, co się tak nagle zmieniło? – Siedział ogarnięty strachem, że go zaraz wyprosi za drzwi. A musiał z nią porozmawiać. – Ja – odparowała. Jej głos był twardy niczym stal. – Ty? – Tak, ja. Mam dosyć samotności. Czy ty nie rozumiesz, jak bardzo byłam z tobą samotna? Pokręcił głową. Nie rozumiał. – Te dyżury brałem dla nas. Marzyłaś o domku z ogródkiem i dziecku… – A kiedy niby mielibyśmy sobie zrobić to dziecko? Miała rację. Zaczął fatalnie. – Były dni, kiedy… – Kiedy albo ty byłeś zmęczony, albo ja byłam w pracy. – Aha. Zamilkli. – Ty też nie jesteś bez winy – powiedział. – Ja? – Była zdziwiona. – Ty. – Po to przyszedłeś? – Wezbrała w niej złość. – Aby mi wypominać, że ten związek rozleciał się przeze mnie? – Po trosze tak. – Spuścił wzrok. – Ostatnio ciągle byłaś zła i naburmuszona. – A nie pomyślałeś, że miałam ku temu powody? – Może i miałaś. – Dosyć tego! – Uderzyła otwartą dłonią w stół. Zabolało. Paweł skulił się w sobie. Czuł, że poniósł porażkę. – Moim zdaniem zbyt łatwo odpuszczasz. O nasz związek warto powalczyć. – Twoim zdaniem. To jest twoje zdanie.
– Kocham cię, Ewa. – Położył swoją dłoń na jej dłoni. – I wiem, że ty też mnie kochasz. – Wstał i ruszył w stronę drzwi. Ona siedziała oniemiała. – Wiesz, gdzie mnie szukać. Już więcej nie będę się narzucać. Dbaj o siebie – powiedział tak cicho, że prawie bezgłośnie. Omal się nie rozpłakał, kiedy otwierał drzwi. Paweł wrócił do domu i położył się na kanapie. Rano zadzwonił do ordynatora i poprosił o tydzień wolnego. Myślał… Za dużo sobie wyobrażał. Sądził, że porwie Ewę gdzieś na kilka dni. Zawsze marzyła o Paryżu. Sięgnął po jedną z ulotek, którą poprzedniego dnia wziął z biura podróży. Zwinął ją w kulkę i ze złością rzucił w stronę kosza na śmieci. Papier odbił się o ścianę i spadł na podłogę. – Kurwa mać! – zaklął pod nosem. – Nawet w rzucaniu do celu jestem beznadziejny. Może powinien inaczej rozegrać rozmowę z Ewą? Zacząć od tego pieprzonego Paryża. Podczas gdy ona lubiła wielkie aglomeracje, on najchętniej zaszyłby się gdzieś w małej wsi. Różnili się pod tak wieloma względami, a mimo wszystko wiedział, że bez niej nie będzie już tym samym człowiekiem. Kochał ją, bardzo ją kochał. Zmrużył oczy. Faktem było, że ostatnio dużo pracował. Robił to dla nich. Dla ich przyszłości i dziecka, które wcześniej czy później miało pojawić się na świecie. Był zmęczony i niewyspany. Za każdym razem, kiedy marzył o tym, aby poleżeć na kanapie i popstrykać w jakąś odmóżdżającą grę, Ewa dzwoniła do niego i oznajmiała, że gdzieś wychodzą. A to do jej znajomych, a to na przyjęcie firmowe, na kolację z jej bratem, na łyżwy, na basen. Pamięta ostatnią imprezę, na którą go zaprosiła. Zlot florystek z całej Polski. Chciał się wywinąć, ale w końcu postanowił, że wstąpi, żeby zrobić jej przyjemność. Jak zwykle się spóźnił. Ale tylko dwie godziny. Powinna do tego przywyknąć. Zamiast ciepłego powitania spiorunowała go wzrokiem. – Cześć, kochanie – cmoknął ją w policzek.
Była sztywna. Nawet nie drgnęła. – Napijesz się czegoś? – zaproponował. Jej szklanka była już niemal pusta. – Tak, poproszę. Gdy wrócił po kilku minutach, Ewa rozmawiała z przysadzistą, rumianą blondynką. Przedstawił się kobiecie. Ewa upiła łyk napoju. – Co to jest? – wykrzywiła usta w grymasie. – Wódka, martini, sok pomarańczowy i kropla soku z żurawiny. – Dlaczego to wybrałeś? – Była podirytowana. Przysadzista blondynka zmyła się. Zostali sami. – Myślałem, że będzie ci smakować. – Nie smakuje. Spóźniłeś się. A więc o to chodziło. Cokolwiek by jej nie kupił, byłaby wściekła. – Sądziłem, że mnie znasz. – Znam i mam cię po dziurki w nosie, rozumiesz? – syknęła. Ewa miała go dosyć, wcale jej się nie dziwił. Jej cierpliwość się wyczerpała, ale to nie znaczy, że musiała traktować go tak protekcjonalnie. Była północ, kiedy Michał otworzył drzwi mieszkania. Światło było zapalone, telewizor włączony. Nigdzie śladu siostry. Skierował się w stronę pokoju. Zapukał. Nic. Nacisnął klamkę. Leżała na łóżku, zwinięta w kłębek. Pochrapywała. Kosmyki włosów poprzyklejały się do policzków. Musiała płakać. Obok łóżka leżała przewrócona butelka. Michał z czułością popatrzył na siostrę. Przykrył ją kocem i odgarnął włosy z czoła. Położył się koło niej. Kiedy byli mali, a ich rodzice wychodzili do znajomych, często spali na jednym łóżku, wtuleni w siebie. Ewka bała się złodziei i innych bandziorów, a on się z niej śmiał, udając, że jest twardzielem, co nie było prawdą. Teraz też zgrywa się na twardziela, chociaż serce mu pęka, kiedy widzi siostrę w takim stanie.
Ewa obudziła się w środku nocy. Kręciło jej się w głowie, a w ustach czuła suchość. Popatrzyła w bok i omal nie krzyknęła z przerażenia, kiedy zobaczyła, że na łóżku śpi ktoś jeszcze. Zmrużyła oczy, to tylko Michał. Uśmiechnęła się z trudem. Jej brat, jej mały braciszek był przy niej. Chciała go uściskać, ale kiedy się ku niemu nachyliła, poczuła mdłości. Zerwała się na równe nogi i pobiegła w stronę łazienki.
ROZDZIAŁ 3 Matylda cieszyła się, że pracuje w kancelarii prawniczej. Jej szef, jedyny prawnik w mieście, miał dużo pracy, a ona, jego asystentka, chętnie zostawała po godzinach. Gdyby nie praca, pewnie by zwariowała. Dariusz był milczkiem i to jej odpowiadało. Oprócz poleceń służbowych prawie w ogóle ze sobą nie rozmawiali. Raz tylko zasugerował, że powinna wziąć dłuższy urlop. Od pięciu lat nie opuściła ani jednego dnia. Przychodziła do pracy nawet wtedy, gdy była przeziębiona. Dariusz miał piękną żonę i dwójkę uroczych dzieciaków. Wydawać by się mogło, że w jego życiu wszystko układało się po jego myśli i zapewne tak było. Czasami żona z dziećmi wpadała do kancelarii, zazwyczaj w piątki. Dariusz kończył wtedy pracę o piętnastej i zabierał rodzinę na weekendowy wypad. Nie lubiła tych piątków, kiedy musiała patrzeć na ich szczęście. Łapała się na tym, że życzyła swojemu szefowi, aby poczuł ten sam ból, który ona poczuła. Oczywiście, już po chwili żałowała tych myśli, ale czasami były one silniejsze od niej. Zazdrościła ludziom rodzinnego szczęścia. Nie pieniędzy, prestiżu, kariery, ale szczęścia. Ona była tak bardzo nieszczęśliwa, a do tego samotna. Z jednej strony chciała nawiązać kontakt z innymi ludźmi, z drugiej – izolowała się od nich. Zresztą, co miałaby powiedzieć swoim znajomym? Bez przerwy wałkowałaby swój ból. Ileż można rozmawiać o cierpieniu? Wyszła z kancelarii jako ostatnia. Nie lubiła weekendów. Podczas wolnych dni myślała, że oszaleje z tęsknoty. Po drodze do domu wstąpiła do spożywczego. Kupiła paczkę krakersów, zielone winogrona i wino. Lampka wina – najlepszy kompan. Otworzyła drzwi małego mieszkania. Puste ściany, pośrodku
łóżko. Na samym środku łóżka wielki różowy miś. Podeszła do niego i przytuliła się. Przez chwilę, przez ułamki sekund było jej naprawdę dobrze. Zdawało jej się, że poczuła zapach Ani. Nie, to było niemożliwe, by do tej pory misiek był przesiąknięty dziecięcym zapachem. Na pewno jej się zdawało. Zapaliła świeczki, odkorkowała wino i położyła się na łóżku. Nie chciało jej się nawet rozbierać. Po trzech kieliszkach wina świat przyjemnie tracił ostre kontury. Po trzech kieliszkach wina rozpoczynała swoje życie na nowo. Ludzki mózg jest niesamowity, potrafi wyprodukować wspomnienia takie, jakimi chcemy, by były. Przynajmniej jej wspomnienia zawsze miały różowy kolor. Miała szczęśliwe dzieciństwo. Była najmłodsza spośród pięciorga rodzeństwa. Wszyscy traktowali ją jak księżniczkę. Mimo że w rodzinnym domu nigdy się nie przelewało, to członków rodziny łączyła wielka miłość. Matylda była wesołą nastolatką. Oczywiście, że nie była święta. Jak każda nastolatka zrobiła trochę głupich rzeczy. Jednych żałowała bardziej, innych mniej. Gdy miała siedemnaście lat, poznała Miłosza. Już jego imię sprawiło, że ugięły się pod nią nogi. Miłosz od miłości. Miłosz chciał być miłowany, kochany, uwielbiany. I ona chciała być przez Miłosza miłowana, kochana, uwielbiana. I tak było. Przez tych kilkanaście wspólnych lat wiedli szczęśliwe życie. Wiedziała od samego początku, że nie kto inny tylko on będzie jej mężem. Przy nim czuła się tak, jakby nieustannie szybowała w chmurach. Już zawsze będzie pamiętała zieleń jego oczu i to, jak gładził ją po ręce, i jeszcze to, jak odgarniał kosmyki włosów z jej twarzy. Kiedy się w nim zakochała, wszystko wokół nagle straciło sens. Wszystko stało się nudne. Żyła od spotkania do spotkania, od czasu bez niego do czasu z nim. Żyła ich rozmowami, ich spacerami, ich pierwszymi pocałunkami. Zaczęła o siebie dbać. Dla niego chciała być kobietą. Malowała błyszczącą pomadką usta, upinała starannie włosy i spryskiwała się perfumami, które podkradała starszej siostrze. W tym miejscu za uchem nakładała po jednej kropelce z każdej strony. Bo właśnie w to miejsce Miłosz ją
całował. Była jedną z zakochanych dziewczyn, która sama uśmiecha się do siebie na wspomnienie ukochanego. Czy mijałaś kiedyś na ulicy zakochaną kobietę? Brzydką, ładną, grubą, chudą, piękną, nijaką, z krótkimi włosami i tą z włosami do pasa. Te wszystkie kobiety łączy błysk w oczach, marzycielski uśmiech i rozanielony wyraz twarzy. Te kobiety poruszają się miękko, zgrabnie, lekko, jakby niosła je jakaś siła, miłość właśnie. Matylda upiła spory łyk wina. Zatęskniła za tym uczuciem. Za miłością, za bliskością, za ciepłem drugiego człowieka. W całym dotychczasowym życiu Matylda kochała tylko Miłosza. Nie było przed nim ani po nim innego mężczyzny na dłużej, na stałe, na miłość. Wszystkie inne miłości były papierowe, sztuczne, na chwilę. On był jeden, jedyny, wyjątkowy. Byli ze sobą siedemnaście lat. Te ostatnie dwa się nie liczą, bo wtedy on jej już nie kochał. Wtedy to on ją nienawidził. Oczywiście, nie dziwi mu się, też siebie znienawidziła po tym, co zrobiła. Trzy lata temu wysłał jej papiery rozwodowe. Podpisała. Nie chciała nic utrudniać. Chciała, by jej ukochany był szczęśliwy. Wiedziała, że będzie szczęśliwy bez niej. Nie stawiła się na rozprawie rozwodowej. Nie miała na to siły. Rozchorowała się. Autentycznie dostała bardzo wysokiej gorączki. Może organizm tak zareagował na cierpienie? Jej małżeństwo przestało istnieć po pierwszej rozprawie sądowej. Zdjęła obrączkę i schowała ją do małego pudełeczka. Wiedziała, że do końca życia nie będzie potrafiła się z nią rozstać. Stop! Koniec wspomnień. Jeszcze trochę wina. Chce zasnąć, chce zapomnieć, choć na chwilę nie pamiętać.
ROZDZIAŁ 4 Antonina miała siedemdziesiąt dwa lata. Była dziarską, pełną energii starszą kobietą. Długie pasma siwych włosów farbowała na platynowy blond. „Kobieta powinna zawsze ładnie wyglądać” – powtarzała wnuczce. Ubierała się w sukienki bądź spódnice. „W portkach to faceci latają, babeczki powinny nosić kiecki”. Majka nigdy nie widziała babci bez makijażu. Czasami wydawało jej się, że babcia nawet śpi w pełnym make-upie. Babcia Tosia – Antonina Wolińska, po mężu Tkacz, pochodziła ze szlacheckiego rodu. – Czy ja też mam coś ze szlachcianki? – zapytała ją któregoś dnia wnuczka. – Czy ja wiem… – westchnęła babcia. – Wyszłam za chłopa, więc już chyba niewiele płynie w twoich żyłach błękitnej krwi. – Nie było w pobliżu jakiegoś szlachcica? – Był, ale pokochałam twojego dziadka – uśmiechnęła się zawadiacko babcia. Tosia miała poczucie humoru, dystans do świata, ale jak ją coś zdenerwowało, to lubiła siarczyście zakląć. Jeździła na rowerze, nawet w zimie, rąbała drewno, dźwigała siaty z zakupami. Kiedy raz Majka chciała jej pomóc, babcia ją powstrzymała: – Nie jestem jeszcze taka stara, żeby sobie drewna nie zrąbać – powiedziała i zrobiła zamach siekierą. – Kipniesz mi na zawał – pokręciła głową Majka. – Na coś trzeba. – Starość nie radość. Babcia na te słowa zrobiła się purpurowa i odłożyła na bok siekierę. Otarła pot z czoła. – To co, twoim zdaniem, powinnam robić?
– Już się dość w życiu narobiłaś. – Mam siedzieć i czekać na śmierć? – Babciu. – Majka podeszła do starszej pani. – Nie o to mi chodziło. – Ugryź się czasami w jęzor. – Tosia podniosła siekierę i dalej rąbała drewno. – Kocham cię, babciu! – Majka odwróciła się na pięcie i weszła do starej chaty, w której mieszkała od urodzenia. Najpierw z rodzicami, babcią i dziadkiem, teraz z samą babcią. Majka kochała babcię nad życie. Nie miała obok siebie bliższej osoby. Dziadka pamięta jak przez mgłę. Dawał jej wielkie okrągłe kolorowe lizaki i nosił ją na barana. Ona wtedy trzymała się jego siwej czupryny. Dziadek umarł, gdy Maja miała dziesięć lat. Był prostym człowiekiem, ale miał swoje zasady. Babcia opowiadała jej, że dziadek nigdy nie zastanawiał się, czy coś się opłaca, czy nie, czy warto komuś pomóc, czy nie warto. Pomagał, bo miał wielkie serce. Na jego pogrzeb przybyło niemal pół Rodzinnej. „Twój dziadek był kimś” – usłyszała Majka od jednego z żałobników. Majka w każdą sobotę spędzała popołudnie z babcią. To był czas tylko dla nich. Piły sypaną kawę i jadły kruche ciasteczka albo „jabłcaka”. Majce chciało się śmiać z tego, że babcia mówi na szarlotkę „jabłcak”. Próbowała nawet babcię poprawiać, ale ta nie reagowała. Podczas tych wspólnych popołudni babcia opowiadała wnuczce, co zdarzyło się w M jak miłość, kto kogo zdradził, kto się ożenił, a kto miał wypadek. Potem z wielkim sentymentem wspominała swoją młodość i lata spędzone z dziadkiem. Mimo że Majka znała te historie na pamięć, zawsze słuchała ich z wielkim zainteresowaniem. – Moja miłość do twojego dziadka była zwyczajna, ale prawdziwa – opowiadała. – Już pod koniec naszego związku była tak samo stara jak i my. Z potarganymi, siwymi włosami, z pomarszczoną twarzą, bezzębna, ale wciąż uśmiechnięta, w pocerowanych ciuchach, ale wciąż dumnie prężyła pierś. To była miłość złożona z codzienności, garści wspomnień, z tysiąca
radości, z kilkudziesięciu smuteczków, z niedopowiedzianych zdań, z bliskości, ze zrozumienia i z kompromisów. Babcia powtarzała Majce, że trzeba być dobrym człowiekiem. I Majka starała się być dobra, chociaż nie zawsze jej to wychodziło. Antonina wychodziła z założenia, że dobro wraca do nas ze zdwojoną siłą. – Tyle tego dobra doświadczyłyśmy… – Kręciła głową wnuczka, wyrażając swoje powątpiewanie. – A nie? Jesteś zdrowa, masz dwie ręce, nogi, widzisz, słyszysz. Dobro do nas wraca każdego dnia: w czyimś uśmiechu, ciepłym słowie, w promykach porannego słońca. Dobro to czyjaś dłoń wyciągnięta do nas w potrzebie, serdeczny uścisk i poklepanie po plecach, kiedy życie wydaje się beznadziejne. – Babciu, to jeden wielki shit – przekomarzała się wnuczka. Mimo to w dużym stopniu wierzyła w babcine słowa. Tosia miała jeszcze jedno uzależnienie, jak je nazywała Majka. Chodziła na cmentarz. I to nie raz na tydzień. Potrafiła być na cmentarzu nawet co drugi dzień. – Idziemy na cmyntarz – zarządziła babcia Tosia któregoś wtorku. – Cmentarz – poprawiła ją Majka. – Co drugi dzień latamy na cmentarz. – Do dziadka latamy. – Nie tylko do dziadka. Obskakujesz wszystkie pobliskie groby. – Bo tak trzeba. – Babcia przeczesała włosy. – Mnie tam po śmierci będzie wszystko jedno, czy ktoś będzie chodził na mój grób, czy nie. – Żadnych wartości nie ma to dziewczę – biadoliła pod nosem babcia, pakując do kraciastej torby znicze i doniczkę z żółtymi kwiatuszkami. – Idziesz czy nie? – rzuciła w stronę wnuczki. – Idę. – Majka chwyciła za jedno ucho torbę i razem z babcią ruszyły w stronę cmentarza. Przy grobie dziadka odmówiły dziesiątek różańca, po czym
babcia zaczęła wyrywać ledwo widoczne gołym okiem chwasty. Majka w tym czasie poszła napompować do wiaderka wody, by podlać kwiaty. – Ile lejesz tej wody? – skarciła ją babcia, kiedy Majka podlewała grządki. – Na zapas. – Na jaki znów zapas? Chcesz, żeby te rośliny całkiem zgniły? – Babciu, pamiętasz, jak ci obiecałam, że zabiorę cię do Świętouścia, do Zośki? Antonina uśmiechnęła się pod nosem. Pewnie, że pamięta. Majka obiecywała jej ten wyjazd od dwóch lat. – A ta mi o wyjazdach na cmyntarzu. O nie, kochana. Ja nigdzie nie jadę. – Antonina opuściła rękawy bluzki i wytarła umorusane ręce o kawałek papieru. – Myślałam, że chcesz jechać do Zośki. – Nic takiego nie powiedziałam. Powiedziałam, że chciałabym, a nie, że podnoszę kiecę i lecę. – Dlaczego? – Tu jest mój dom. – Nie pojedziemy na zawsze. – Przecież wiem. – Zawsze marzyłaś o tym, by pojechać nad morze. A teraz jest doskonała okazja, by to marzenie zrealizować. – To było wieki temu. Teraz już jestem stara. – Nie chciałabyś spełnić swojego marzenia? – Majka uśmiechnęła się do babci. – Przecież wielokrotnie powtarzałaś mi, że marzenia trzeba spełniać, że jeśli my o ich spełnienie nie zadbany, to nikt inny tego za nas nie zrobi. Babcia usiadła na ławce i wpatrywała się w zdjęcie dziadka. Może to i dobry pomysł, by spełnić swoje ostatnie marzenie? „Jedź” – usłyszała głos w głębi duszy. Poczuła w sercu ciepło.
ROZDZIAŁ 5 Krzyś bawił się na pobliskim placu zabaw, a Majka z Alą siedziały na ławce i rozmawiały. – W Polandzie nie można uczciwie zarobić – powiedziała Majka. – Można. – Nie, stara. – Tylko nie stara. – Okej, sorki. Liczą się znajomości, plecy i układziki. Gdybym tak na swojej drodze spotkała kasiastego faceta… – Majka się rozmarzyła. – Ale póki co nie spotkałam go, a chcę mieć kupę szmalu. – I co zamierzasz? – Wyjechać z tej dziury. Rodzinna była małym, zaniedbanym, biednym miasteczkiem w centralnej Polsce. Dwie upadłe fabryki, kilka sklepików, straż pożarna, dwa kościoły, jedna podstawówka, lodziarnia i kawiarenka. Większość domów była parterowa, bloki i kamienice bez wind wyglądały nędznie. Obdrapane ściany, a na nich wulgarne napisy. W niedziele na ulicach było tak pusto, że można by uznać, że to wymarłe miasteczko. Rodzinna miała zaledwie dwa tysiące mieszkańców, to zbyt mało, aby rozpłynąć się w tłumie. Kto nie chodził do kościoła, od razu był wytykany palcami. – Ruszam w świat i tobie radzę to samo. – Pstryknęła w palce. – Tylko najpierw zawiozę babcię nad morze, bo tam mieszka jej przyjaciółka. Nie widziały się wieki. Obiecałam jej to. Potem sama pojadę do Warszawki, by zrobić rozeznanie terenu, i pryskam stąd.
Alicja uśmiechnęła się pod nosem. Kiedy miała dwadzieścia lat, też sądziła, że świat do niej należy. – Nie masz ochoty stąd zwiać? – Majka wlepiała w Alę swoje duże oczy. – To nie jest takie proste. – Wystarczy tylko chcieć i ruszyć w drogę. – Majka rękoma zatoczyła koło. – Nie mam pieniędzy, by wyemigrować. – A Warszawa albo Kraków? – Oczy Majki zrobiły się jeszcze większe. – Tam są możliwości. – Nie, to nie dla mnie. – Alicja pokręciła głową. – A morze? Nie chciałabyś zobaczyć morza? Zróbmy coś szalonego. Pojedźmy nad morze. Takie wakacje od codzienności. Co cię tu trzyma? – Nic, chociaż… – Ala rozejrzała się po parku. – Nasza Rodzinna jest taka piękna. – Zapyziała dziura. – Małe miasteczko. – No przecież mówię, zapyziała dziura. – Tu każdy każdego zna. – Właśnie, a ja chciałabym być anonimowa. Dziewczyna chwyciła się pod boki. Wydęła czerwone wargi. Wyglądała teraz zupełnie jak rozkapryszona księżniczka. – Gdzie byłaś poza Rodzinną? Ala kopnęła kamyk, który leżał pod ławką. Tuman kurzu wzbił się w górę. – W kilku pobliskich miejscowościach, w Krakowie i w Poznaniu. – W Krakowie byli z Adamem. To tam poczęli Krzysia. – To żeś się świata naoglądała – zakpiła dziewczyna. – Ja też niewiele widziałam. Babcia Tosia od kilkudziesięciu lat nie ruszała się z Rodzinnej. Zróbmy sobie takie krótkie wakacje od codzienności, z korzyścią dla wszystkich. Naszym celem będzie zachodnio-północne Wybrzeże. – Straciłam pracę, to nie jest dobry czas na wyjazdy. – Nigdy nie ma właściwego czasu. A to dziecko małe, a to
pieniędzy nie ma, a to szkoła, praca, mąż, narzeczony. Zawsze się znajdzie powód, by czegoś nie zrobić. Zastanów się. – Raczej nie. Mam dziecko. – Weźmiemy je ze sobą. Alicja zamilkła. Pomysł był niedorzeczny. Poza tym nie mogła ostatnich pieniędzy wtopić w jakiś bezsensowny wyjazd. Była odpowiedzialną osobą. – Obiecaj, że to przemyślisz. – Obiecuję. – Ala uśmiechnęła się do dziewczyny, chociaż z góry założyła, że nigdzie nie pojedzie. – Ala, kochana, jak się trzymasz? – Rozmowę przerwała im pani Kazia, która mieszkała po sąsiedzku. – Słyszałam, że straciłaś pracę? „No tak, wieści szybko się rozchodzą” – pomyślała Alicja. Majka wywróciła oczami. Jak ona nie znosiła tego miejsca. Ktoś puści bąka, a za nim smród zaleci, wszyscy już wiedzą, że to ty. – Tak. – Ala nawet nie starała się uśmiechać. Pani Kazimiera podeszła bliżej i poklepała ją po plecach. – Będzie dobrze kochanieńka. A tymczasem przyjdź do mnie jutro, dam ci świeżych jajek i mąki. – Pani Kazia uśmiechnęła się do Ali i odeszła w stronę ryneczku. – Jak tu wyjechać z Rodzinnej? – zapytała Ala. – No właśnie, tak. – Co zamierzasz dalej zrobić ze swoim życiem? – Najpierw przygoda. – Majka klasnęła w dłonie. – A potem? Sądzę, że powinnaś kontynuować naukę, a nie włóczyć się po świecie. – Życia nie nauczę się w szkole. Z babcinej renty na niewiele nam starcza. Muszę poszukać pracy i zapewnić nam lepsze życie. Nie mogę być darmozjadem i żerować na starszej kobiecie, co nie? – Rodzice nie przysyłają wam pieniędzy? Majka prychnęła. – Przysyłają. Na pewno czują się z tym lepiej. Wiesz, takie zadośćuczynienie za ten ich wyjazd. – Majka parsknęła pustym
śmiechem. – Ale wiesz co? Mam w dupie ich pieniądze. Całą kasę odkładamy do słoika na czarną godzinę. Trochę się już tego uzbierało. Jestem dorosła, sama powinnam sobie radzić. „Dorosła? – pomyślała z przekąsem Ala. – Ta dziewczyna jest jeszcze dzieckiem, młodziutką kobietą, która stoi u progu dorosłego życia, którą należy pokierować, pomóc jej odnaleźć swoją drogę”. – Babcia jest najdroższą mi osobą. Przez długi czas starałam się wyprzeć wszystkie złe wspomnienia dotyczące rodziców. Przez pewien okres pamiętałam tylko dobre chwile. Ciepła dłoń mamy, która głaskała mnie po policzku, pachniała cytrynowym kremem. Pamiętałam jej uśmiech, którym mnie obdarzała, i różowego misia, którego od niej dostałam na piąte urodziny, i to, jak wymyślała dla mnie bajeczki. Przerysowany, cukierkowy sen o dzieciństwie. Potem wyparłam te wspomnienia. Została złość i gorycz i to uczucie osamotnienia i pustki… O tutaj. – Dziewczyna położyła dłoń na klatce piersiowej. – Po ciepłych uczuciach nie ma ani śladu. Niepotrzebnie ci o tym gadam. – Ależ potrzebnie! Czasami lepiej się wygadać. Majka wyjęła z torebki paczkę papierosów i zapalniczkę. – Nie będzie ci przeszkadzało, jeśli zapalę? – Nie, skądże – skłamała Alicja. Nie lubiła, kiedy ktoś w jej obecności palił, była jednak na tyle grzeczna, że wyraziła zgodę na to, by dziewczyna sobie zapaliła. Rodzice Majki wyjechali do Londynu, kiedy dziewczyna miała szesnaście lat. Była w ich mniemaniu „dorosła”. Tylko że ona właśnie wtedy najbardziej ich potrzebowała. Silnego ramienia ojca i matki, z którą mogłaby porozmawiać o kobiecych sprawach. Pojechali w poszukiwaniu lepszego życia, a ona za nimi tęskniła, bardzo tęskniła. Teraz, kiedy skończyła szkołę, mogłaby do nich pojechać, ale jakoś nie otrzymała od nich takiej propozycji. Z babcią jej dobrze. Nie mogłaby jej opuścić. To babcia poświęcała jej swój czas, to ona się o nią troszczyła, dawała kasę na tusz do rzęs, mimo iż sama nie miała za wiele. Oczywiście, że czasem się kłóciły, ale nie mogłyby żyć bez siebie.
– A co u babci Tosi? – zapytała Ala. Majka swego czasu opiekowała się Krzysiem w domu babci. Rozwiązanie było dobre, gdyż dziewczyna nie była jeszcze wtedy pełnoletnia, a i Ala była spokojniejsza, kiedy Tosia miała oko na wnuczkę i jej synka. Alicja bardzo lubiła staruszkę. Miała w sobie tyle energii i optymizmu. – Jak zawsze zwariowana. – Majka się zaśmiała. – Zapomniałabym. Powiedziałam jej o naszym spotkaniu. Kazała was uściskać i zaprosić na obiad. – Z przyjemnością. Pozdrów ją od nas. – A odnośnie kasy. Nie możesz poprosić o nią mamy? – Mama pewnie by mi pomogła, ale nie chcę jej o nic prosić, a już szczególnie o pieniądze. Miała inne oczekiwania względem mnie. – Nie masz z nią kontaktu? – Mam, ale kiepski. My… – Ala spojrzała na Krzysia, który po raz kolejny zjechał ze zjeżdżalni – nigdy ze sobą szczerze nie rozmawiamy. Wymieniamy się uwagami, poglądami na różne tematy i udajemy, że wszystko jest okej. Majka wydmuchała dym z papierosa. – Moja mama miała zaplanowaną dla mnie przyszłość: chciała, bym skończyła medyczne studia, otworzyła własną praktykę i miała kupę kasy, tak jak ona. – A ty? – Ja wyszłam młodo za mąż i skończyłam polonistykę. – No i masz dyplom, fajnego synka, coś w życiu osiągnęłaś. – Czy ja wiem… – Ala westchnęła i poprawiła opadający kosmyk włosów. – I co mi po dyplomie? Nie mogę znaleźć pracy. Czasami się zastanawiam, co by było, gdybym posłuchała mamy. Może byłabym szczęśliwsza. – A może nie. – Majka rzuciła niedopałek i butem wdeptała go w ziemię. Chwilę poszperała w torebce i wyciągnęła lusterko. Pociągnęła usta błyszczykiem. – Weź od matki trochę kasy, to w końcu twoja mama. – Ty nie chcesz wziąć od swojej, a ja mam brać od mojej?
– Ja nie mam dzieciaka na utrzymaniu. Zrób to dla niego. – Nie mogę. – Dlaczego? – Bo mam swój honor. – Ach tak. – Majka podparła się pod boki. – W takim razie musimy wyjechać. Gdzieś tam czeka nas lepsze życie… – Daj już spokój z tym wyjazdem, to niedorzeczne. – Daj się ponieść chwili. – Mam dziecko. – A ja mam babcię. Zróbmy to dla nich. Moja babcia zwiedzi kilka ciekawych miejsc i odwiedzi przyjaciółkę, a twój syn spędzi fajnie czas. Wiesz, jaka to frajda dla dzieciaka? Alicja nie była przekonana co do tej „frajdy”. Dziecko w podróży bardziej się umęczy niż to wszystko warte. A może jest przewrażliwiona? Przez chwilę milczały. Majka wyjęła z kieszeni puderniczkę i przypudrowała policzki. – Zawsze nosisz ze sobą kosmetyczkę? – Ala uniosła ze zdziwienia brwi. – Pewnie. Alicja nic nie odpowiedziała. Nie mogłaby się co chwilę pudrować i paćkać ust szminką czy błyszczykiem. W ogóle rzadko się malowała. – Na taki wyjazd trzeba mieć pieniądze. Nie można z dnia na dzień ruszyć w drogę, trzeba zaplanować podróż. To nie jest takie proste, jak ci się wydaje. – Może i nie, ale warto spróbować. Jesteś w porzo – zwróciła się do Alicji. – Może trochę stara, ale wciąż w porzo. – Dzięki. – Ala się roześmiała. – Dlatego fajnie by było z tobą ruszyć w świat. – Zostawię to bez komentarza. Kobieta wstała z ławki, zawołała Krzysia i ruszyła w stronę domu.
ROZDZIAŁ 6 Ewa weszła do sklepu tylko po to, aby kupić bułki. Wiedziała, jak bardzo jej brat lubi cynamonowe bułeczki. Chciała mu się jakoś odwdzięczyć za to, że przygarnął ją pod swój dach. Na stoisku z pieczywem zobaczyła mężczyznę łudząco podobnego do Pawła. Taki sam wzrost, szerokie plecy, potargane włosy, nawet perfum używał podobnych. Przez jedną chwilę miała ochotę podejść do tego mężczyzny i się do niego przytulić. Nawet wtedy, kiedy zorientowała się, że to nie jej Paweł. Włożyła do torebki trzy bułki, po czym skierowała się do kasy. Jedyne, o czym marzyła, to uciec z tego sklepu. Czuła, że lada moment rozklei się na dobre. Kasjerka wbiła cenę, po czym zwróciła się do Ewy: – Kupiła pani trzy bułki. Ewa skinęła głową. – Czwarta bułka jest w cenie trzech bułek. – Chcę tylko trzy bułki – powiedziała Ewa stanowczo. Kasjerka z szerokim uśmiechem na ustach nie zamierzała się poddać. – Może jednak pójdzie pani po czwartą bułeczkę, są naprawdę dobre, świeżutkie – zachęcała. Ewę ogarnęła złość. – Nie, dziękuję – odpowiedziała łamiącym się głosem. – To może ja pójdę? – Boże, jedyny! – Teraz Ewa poczuła, że ogarnia ją irytacja. – Chcę tylko te trzy bułki, czy tak trudno to zrozumieć? Kasjerka zmieniła ton: – No, paniusiu, skoro tak, to proszę bardzo. Mimo wszystko… Ewa nie miała ochoty jej słuchać. Zapłaciła za trzy bułki,
choć mogła mieć cztery w cenie trzech. Wyszła ze sklepu i, o dziwo, zaczęła się śmiać. Dostała takiej głupawki, że musiała usiąść na pobliskiej ławce. Dlaczego tak jest, że czasami, kiedy marzysz o tym, by nikt się do ciebie nie odzywał, to gadają wszyscy, a kiedy chcesz, by ktoś z tobą porozmawiał, to wtedy wszyscy milczą, jakby się zmówili? Ewa postanowiła, że raz na zawsze wykreśli ze swojego życia Pawła. Od ostatniego felernego spotkania minęły cztery tygodnie, a on nawet do niej nie zadzwonił. Mimo bólu w sercu uznała, że ich związek się skończył. Brat i znajomi zaczęli umawiać ją z innymi mężczyznami. Jak ona nie cierpiała tych zaaranżowanych randek. To tak, jakby to, że jest sama, było najgorszą rzeczą, jaka mogła jej się przydarzyć. Siedziała przy stole z delikwentem, nawet starała się polubić jednego czy drugiego, ale jakoś nie mogła się przekonać. I te pytania: Rozwódka? Czemu taka kobieta jak ty jest sama? Gdzie pracujesz? Lubisz dzieci? Ile masz lat? Masz mieszkanie? Dom? Zanim zdążyła odpowiedzieć, już padało następne pytanie. Miała tych aranżowanych randek po dziurki w nosie. Chciała Pawła, ale on w ogóle przestał o nią zabiegać. Najzwyczajniej w świecie wcale a wcale mu nie zależało. Pewnego sobotniego popołudnia siedziała sobie w kawiarni (jedynej w miasteczku) i patrzyła przez okno. Widelczykiem dłubała w ciastku. Nie miała na nie specjalnej ochoty. Obserwowała przechodniów. W pewnej chwili zobaczyła, że ktoś po drugiej stronie szyby jej się przygląda. Mężczyzna, po trzydziestce, przystojny, dobrze ubrany. Marzenie niejednej kobiety. Obejrzała się za siebie. Nie była pewna, czy ten uśmiech skierowany był do niej. Ale inne stoliki były puste. A więc to do niej uśmiecha się ten facet. Nie mogła w to uwierzyć. Akurat dzisiaj, kiedy wygląda nieatrakcyjnie, uśmiecha się do niej mężczyzna jak z żurnala. Przed wyjściem z domu włosy spięła w kucyk, nie zrobiła sobie makijażu, włożyła t-shirt i wytarte dżinsy.
Założyła, że i tak nie spotka swojego księcia, więc nie będzie przejmować się wyglądem. A tu bach. Los bywa przekorny. „Książę” otworzył drzwi i skierował się w jej stronę. „Cholera by to wzięła – pomyślała. – Z daleka wyglądała jeszcze nie tak tragicznie. Może delikwent niedowidział?A teraz, jak stanie z nią w twarzą twarz, to ona…” – Ewcia! – krzyknął do niej radośnie mężczyzna. – No ja… – Otworzyła usta. Jasnowidz czy jaka cholera? – Nie pamiętasz mnie? – Raczej nie. – Norbert, najlepszy kumpel Michała z czasów szkolnych. – Norbert? – Otworzyła szerzej oczy. Tak dawno go nie widziała. Pamiętała go jako pryszczatego nastolatka. – W całej okazałości. Mogę? – Wskazał na krzesło. – Tak, tak. Siadaj. Słyszałam, że wyprowadziłeś się z Rodzinnej. – Wielki come back. Tato jest chory, więc wróciłem na jakiś czas. Co u ciebie? Michał się hajtnął? – Michał i żona? – parsknęła. – Korzysta z życia? – Tak. – Nic się nie zmienił. – Norbert uśmiechnął się pod nosem. – A ty? – Ja szukam tej jednej jedynej. – Księżniczki? – Kobiety z krwi i kości. – Rozparł się wygodnie na krześle. – A ty? – Ja… – szukała słów. – Ja mam złamane serce. – Klin klinem. – Oj, nie tak szybko. – Napije się pan czegoś? – Przy stoliku pojawiła się kelnerka. – Czarnej kawy – uśmiechnął się do dziewczyny, po czym otaksował ją wzrokiem. Kiedy się odwróciła, zawiesił wzrok na jej kształtnych pośladkach. – Ładna – powiedziała Ewa.
– Słucham? – Ładna kelnerka. – Nie zwróciłem uwagi. – Akurat. Rozmawiali o starych dobrych czasach, o podstawówce, dawno niewidzianych znajomych, którzy rozjechali się po świecie, i o tym, że oboje są już po trzydziestce, a wciąż nie mają rodziny. – Chciałbyś mieć dziecko? – zapytała. Norbert zaczął nerwowo dudnić palcami w blat stołu. „Co tym babom odbija z dziećmi?” – zastanawiał się w myślach. Czy koło trzydziestki w ich głowach włącza się jakiś alarm, który wyje, dopóki nie zajdą w ciążę? – Chcieć a móc to jest różnica. – Posłodził kawę. – A ty? – Pewnie, że tak. Myślę o dziecku, od kiedy skończyłam dwadzieścia pięć lat. „Jezu!” – jęknął w duchu. Chciałby z nią rozmawiać o tym, jaką ma na sobie bieliznę, a nie o dzieciach. Przygryzł dolną wargę. – A co u twojej siostry? – zapytała. – Mieszka w Warszawie z mężem inżynierem. – Ma dzieci? – Taaak. Dwójkę. – Muszą być słodkie. – Słodkie? Jedno ma trzy latka. Mój Boże, z Karolka to dopiero jest rozwydrzony bachor. Drugie skończyło niecałe dwa miesiące. – Och! – Ewa nie kryła zainteresowania. Taaa, gadka o nowo narodzonym dziecku zawsze działa na panny. Miesiąc temu zobaczył swojego siostrzeńca. Długo zwlekał z wizytą u siostry, aż w końcu zapukał do jej drzwi. Otworzył mu szwagier. Był jakiś przygaszony i miał podkrążone oczy. Z pokoju dochodził płacz dziecka. „Super!” – pomyślał Norbert. Przywitał się ze szwagrem i ruszyli w stronę, z której dobiegał wrzask. – No już, już maleńki. – Siostra siedziała na fotelu z małym zawiniątkiem. Coś pomajstrowała przy staniku i przystawiła
dziecko do piersi. Nastała upragniona cisza. Norbert rozejrzał się za miejscem, gdzie mógłby usiąść. Dookoła panował straszny bałagan. W końcu usiadł na podłodze. Na stoliku stało coś, co przypominało dojarkę. Norbert nie mógł oderwać od tego czegoś wzroku. – To jest laktator – poinformowała go siostra. – Aha – westchnął. – Laktator. – Do odciągania pokarmu. A to jest Krystian, twój siostrzeniec. – Siostra wypowiedziała te słowa z ogromną dumą. – Krystian? – Norbert uniósł brwi. – Krystianek. – Szwagier miał nietęgą minę. – No podejdź tutaj, zobacz, jaki śliczny. Norbert podniósł się z podłogi i nachylił nad dzieckiem przyssanym do sutka swojej mamy. Ładny? Czerwony, pomarszczony i ma jakieś plamki. – I co? – W porządku. – Co mógł jeszcze powiedzieć. – Jak się czujesz? – Poród był ciężki. I siostra z detalami opowiedziała mu o przebiegu porodu. Krew odpłynęła mu z twarzy. Nigdy więcej seksu bez zabezpieczenia. On nie jest gotowy na to, by przez to wszystko przechodzić. Ciąże, porody, połogi to nie na jego nerwy. Lubił kobiety adorować, podrywać, uwodzić, czarować, sypiać z nimi. O tak, to było w tym wszystkim najlepsze. Ale nie chciał mieć dziecka. Mimo iż przekroczył trzydziestkę, wciąż był ciachem, przynajmniej tak o sobie myślał. Nosił markowe ciuchy, jeździł Audi A6, prowadził firmę consultingową, miał apartament w Sopocie, kawalerkę w Warszawce. Jadał w dobrych restauracjach, sypiał nago w satynowej pościeli. Czego chcieć od życia więcej? Gdyby Ewa nie była taka piękna i seksowna, to kiedy tylko zaczęła głupie gadki o dzieciaku, zaraz by wstał i ruszył do wyjścia. Tylko że ona tak bardzo go pociągała. Już jako smarkacz się w niej podkochiwał. Nie miało dla niego znaczenia, że była o dwa lata starsza. To nawet dodawało tej znajomości pieprzyku.
ROZDZIAŁ 7 Alicja zaczęła szukać pracy. Przez tydzień roznosiła CV do pobliskich sklepów i kawiarni. Zarejestrowała się w trzech agencjach pośrednictwa pracy. Dostała dwie oferty za marne grosze, gdyby je przyjęła, nie widywałaby Krzysia. Pracowałaby od świtu do nocy. Świetlica była czynna do osiemnastej, a zmianę kończyłaby o dwudziestej drugiej. Poza tym nie mogła się zgodzić na takie zarobki. Tonęłaby w długach. Mijały dni, a sytuacja się nie zmieniała. Po czterech tygodniach poszukiwań straciła nadzieję. Pewnego wtorkowego poranka siedziała ze skwaszoną miną na łóżku. Przygryzała dolną wargę, by się nie rozpłakać przy dziecku. Krzyś bawił się klockami. Co chwila przerywał zabawę i spoglądał na swoją mamę. – Wylali cię mamusiu? – zapytał z rozbrajającą szczerością chłopiec. – Kto ci tak powiedział? – Słyszałem w telewizji, że jak ktoś nie ma pracy, to się mówi, że go wylali. „Krzyś ogląda za dużo telewizji” – odnotowała w myślach Alicja. – Wylali mnie. – To super. – Czemu? – Bo nie będę chodził do przedszkola, a ty będziesz spędzała ze mną więcej czasu. – Wstał z podłogi, podszedł do niej i przytulił się do jej piersi. Pachniał mlekiem i rodzynkami. – Potrzebuję cię mamusiu. Na te słowa twarz Alicji rozjaśniła się w uśmiechu.
„A może ten wyjazd z Majką to nie był taki głupi pomysł? Takie dłuższe wakacje od codzienności” – przemknęło jej przez myśl. – O czym ona do cholery myśli? Skąd wzięłaby pieniądze na wyjazd? Z czego żyłaby w podróży? – Brak pracy jest fajny przez pewien czas. Można poleniuchować i dłużej pospać. Ale kiedy pieniążki się kończą, to już nie jest tak fajnie. – Gładziła dziecko po włosach. Krzyś zmarszczył brwi. – Smutno ci? – Podniósł na nią wzrok. – Trochę tak. – Popatrz na to od innej strony – powiedział niczym dorosły mężczyzna. – Teraz możesz robić, co chcesz. Ala uśmiechnęła się do dziecka. Mogła robić ze swoim życiem, co jej się żywnie podobało, tylko nie miała pieniędzy. Ala z Majką spotykały się coraz częściej na placu zabaw. Na szczęście pogoda dopisywała. Mimo że była dopiero połowa kwietnia, było słonecznie, a słupek rtęci wahał się między piętnastą a osiemnastą kreską. Majce się nudziło, a Ala wychodziła z synkiem, by ten się „wybiegał”. Alicja lubiła dziewczynę, chociaż była monotematyczna z tym swoim wyjazdem. – Ala, czemu ty się tak upierasz, by tu zostać? Co cię tu może spotkać? – zapytała Majka, po czym, nie czekając na odpowiedź, dodała: – Chujnia. – Może wygram w totka? – A może nie. I będziesz tu gniła. – Chcesz mnie namówić do tego wyjazdu za wszelką cenę. – Pewnie, że chcę. Pomyśl. – Pomyślę. Przez chwilę milczały, po czym Majka wyjęła z plecaka pudełko z farbą do włosów. – Co o tym myślisz? – Podsunęła je Alicji pod nos. – Chodzi o kolor? – Z pudełka uśmiechała się do Ali blond piękność. – Jasne te włosy. – Platynowy blond – powiedziała Majka. – Od kilku
miesięcy schodzę z ciemnego koloru do jasnego. Niedługo będę łysa… – Dziewczyna się roześmiała. – Ten twój obecny kolor jest naprawdę ładny. Ciemny blond. Naturalne piękno, to jest to. – Pieprzysz farmazony. Faceci też tak mówią, a potem oglądają się za cycatymi, tlenionymi blond boginiami. – Robisz to dla facetów? – Co, że niby włosy farbuję? – Tak. – Może uda mi się złowić jakiegoś bogatego faceta w Warszawce albo w Krakowie. – Ach tak. – Alicja uśmiechnęła się pod nosem. – Nie ty jedna na to wpadłaś. – Ale może mi się uda. – Może tak, a może nie. – Idę już. – Majka podniosła się z ławki. – Co ci tak spieszno? – Wkurzasz mnie. – Nie pomyślałaś, by samej zarobić dużo kasy? – Myślałam i chcę pracować. Ale fortuny nie zbiję, stojąc na kasie w jakimś supermarkecie. – Majka wydęła usta. – Żeby do czegoś dojść, trzeba ciężko na to pracować, być upartym i mieć łeb na karku. – Znaleźć się we właściwym miejscu o właściwym czasie, pokazać trochę tyłka i cycków, mieć znajomości i twardą skórę. To ja mam ci o takich rzeczach mówić? – Majka przewróciła oczami. – Stara, a nic nie wie o życiu. – Wiem, wiem. – Kobieta ciężko westchnęła. – A co do wyjazdu, pomyślałaś o pieniądzach, o wydatkach, transporcie? – Obmyślam plan. – A gdzie będziemy spać? – Pod namiotem, w stodole? – W stodole? Wczesną wiosną? – To może na strychu, na kopie siana? Poza tym planowałam wyjazd pod koniec maja lub na początku czerwca. Myślę, że Krzyś
mógłby się trochę urwać z przedszkola. – Chodzi już do zerówki. Ale myślę, że tak. Dwa, trzy tygodnie wcześniej nie zrobiłyby różnicy. Ala się uśmiechnęła i pokręciła głową. O czym ona myśli? – A wiesz, że w modzie są teraz takie wyjazdy? Ponoć podczas podróży człowiek się zmienia, przewartościowuje niektóre rzeczy. Czytałam kiedyś taką książkę… – To nie dla mnie. – Ciągle to powtarzasz, a dopytujesz o szczegóły. – Bo mi czasami odbija. Roześmiały się. – Coraz bardziej cię lubię.
ROZDZIAŁ 8 – Babciu! – wykrzyknęła rozentuzjazmowana Majka w stronę bujanego fotela, na którym siedziała babcia Tosia. – Obiad stoi w kuchni, na stole. – Tosia robiła na szydełku kolejną serwetkę. – Chrzanić obiad. – Majka podeszła do babci. – Po co nam kolejna serwetka, nie mamy ich gdzie chować. – To mnie odpręża. – Antonina poprawiła okulary. – Dzierganie? – Dzierganie. – Babciu, ja ciągle myślę o tym naszym wyjeździe. – Wnuczka uklękła przy fotelu i oparła głowę o babcine kolana. – Do Świętouścia? – Tak. A przy okazji zwiedziłybyśmy Wybrzeże. Taka krajoznawcza wycieczka. To dla nas szansa… – Szansa? Na co? – Na wyrwanie się z tego miejsca. – Sądzisz, że gdzieś indziej jest lepiej? – Ba, na pewno. Jest wiele piękniejszych miejsc – powiedziała wnuczka z przekonaniem. – Piękniejszych? – zapytała Antonina. – Może i tak. Ale tutaj jest moja wierzba płacząca, moje jeziorko, ławeczka w parku, moje serce. Kiedyś to zrozumiesz. Majka wzruszyła ramionami. – Nie chcesz jechać? – zapytała Maja. – Ależ chcę! Niczego tak nie pragnę, jak tej podróży. Chcę zobaczyć kawałek świata. – Babciu, nie świata, a Polski, a dokładniej kilka miejscowości nad morzem.
– No dobrze, a więc kawałek Polski. Dla mnie to cały świat. A najbardziej zależy mi na spotkaniu z Zosią. Twarzą w twarz. Chcę porozmawiać, napić się z nią naleweczki… – Zobaczysz swoją Zosię. – Majka złapała dłonie staruszki. Tosia wstała, uśmiechnęła się do wnuczki. We dwie zaczęły się okręcać wokół własnej osi. – Już! Już! – krzyknęła Tosia. Majka puściła dłonie babci. – Ciągle zapominam, że z ciebie już nie taka młódka – roześmiała się. – Ale jeszcze wiele mogę. – Co racja to racja. Babcia usiadła z powrotem, by zaczerpnąć tchu. Majka spojrzała na nią. – Musisz coś wiedzieć – powiedziała z powagą w głosie. – Słucham? – Jak wrócimy znad morza, pojadę do Warszawy, tym razem sama. Chcę pożyć, a tutaj… – westchnęła. – Tutaj to nie życie, a wegetacja. – Majka. – Tosia spojrzała wnuczce w oczy. – Fajnie jest podróżować, ale jeszcze fajniej jest móc wrócić do domu. – Babciu, to jest twój dom, a nie mój. Ja muszę znaleźć swoje miejsce na ziemi i na pewno nie będzie to Rodzinna. – Ja też kiedyś byłam w twoim wieku. – Serio? – Majka przekomarzała się z kobietą. – Nie, na niby. – I co, miałaś ochotę stąd prysnąć? – Pewnie, że miałam. Każdy ma czasami ochotę prysnąć od swojego poukładanego życia. Ludzie czasami wychodzą z domu po przysłowiowe zapałki i nigdy nie wracają. – Myślisz, że odnajdują swoje miejsce na ziemi? – Myślę, że dopóki nie odnajdą siebie, to w każdym miejscu dopadną ich te same problemy. Dopóki nie będzie im dobrze ze sobą, to nigdzie im dobrze nie będzie. – Mówisz, jak jakaś pieprzona pani psycholog.
– Mówię jak twoja babcia. Już swoje przeżyłam. Majka spojrzała w sufit. „Srutu tutu pęczek drutu – pomyślała. – Jeśli nie pojadę, to się nie przekonam”. Babcia wstała. Odłożyła na stolik niedokończoną serwetkę. Zdjęła okulary. – Idę się położyć. Ostatnio musiała zdrzemnąć się w ciągu dnia, bo czuła się zmęczona. – Pomóc ci w czymś? – zapytała ją wnuczka. Tosia uśmiechnęła się do niej. – Do łóżka doczłapię. – Ruszyła w stronę sypialni. W progu odwróciła się w stronę Majki. – Pojedziemy – powiedziała. Majka klasnęła w dłonie. Kilka dni później Majka weszła do domu z dwiema siatkami zakupów. Położyła je w samym przejściu i roztarła czerwone od wysiłku dłonie. Weszła do kuchni. Tosia stała przy kuchence i mieszała zupę. Kuchnia była sercem tego domu. Majka z Tosią właśnie tutaj spędzały najwięcej czasu. Po lewej stronie stał stary kaflowy piec, obok pieca bujany fotel, a po przeciwnej stronie duży, drewniany stół, co najmniej na dziesięć osób. Do ściany przylegał kredens z babcinymi kryształami i porcelanowymi filiżankami. – Babciu, rano dzwoniła Zośka Żabicka. – Co tam u niej? – Mówiła, że coś ją w kościach łamie i szyją nie może ruszać. – A, bo lata po dworze z mokrą głową. Młoda już nie jest, żeby po kąpieli na spacery wychodzić. – Babcia Tosia odwróciła się do wnuczki. – Powiedziała, żebym ci z głowy wybiła te podróże. – Żabicka może mnie w dupę pocałować. – Starsza pani ruszyła do pokoju i podeszła do półki z książkami, spomiędzy których wyjęła piersiówkę. Odkręciła korek i pociągnęła spory łyk
wódeczki. – Sama już nie wiem, czy to dobry pomysł z tą podróżą – powiedziała Majka. Co do swojego wyjazdu była pewna, ale ogarnęły ją wątpliwości, czy zabierać ze sobą w podróż babcię. – Pękasz? – Nie, babciu, tylko że jesteś stara. – Tak uważasz? – Ja nie, ale Żabicka. – A pies jebał Żabicką, sama jest stara. Jedziemy i już. Jak już dojadę do tego jej Świętouścia, to ja sobie już z nią zatańczę. – Zatańczysz? – Majka wybałuszyła oczy. – Pogadam, znaczy się. – Babciu, ale nic jeszcze nie jest dograne. Wciąż namawiam Alę na wyjazd. Mówiłam ci. – Tak, mówiłaś. Jeśli nie zechce, możemy same wsiąść w pociąg i pojechać. – Masz rację. Ale gdybyśmy tak ruszyły samochodem, to mogłybyśmy się zatrzymać w kilku miejscach, objechać całe zachodnie Wybrzeże. Zofia Żabicka i Antonina Wolińska kłóciły się, po czym godziły. Żabicka była starą panną z wyboru: – Nie lubię facetów, dzieci i kotów – mawiała. – A Majkę lubisz – odpowiadała jej na to babcia Tosia. – Bo z Majki jest dobry dzieciak. – I tego łysawego Gustawa też lubisz – uśmiechała się pod nosem Tosia. – A daj mi spokój z Gustawem. – Żabicka czerwieniła się po same koniuszki uszu po drugiej stronie linii. Cieszyła się, że Tosia nie widzi jej zakłopotania. Gustaw był wdowcem i właścicielem piekarni. Turyści u niego najchętniej kupowali świeżutkie precle. Doglądał interesu, mimo że od kilku lat firmą zarządzali syn z wnukiem. Gustaw codziennie odkładał Żabickiej cieplutkie bułeczki, a ta codziennie z uśmiechem na twarzy dreptała po pieczywo.
– Między nimi coś jest – podśmiewywała się ze staruszków Majka, kiedy słuchała opowieści Tosi. – Pewnie, że jest – przytakiwała jej babcia. – Tylko znasz Żabicką, nigdy się do tego nie przyzna. Kotów Zośka ponoć też nie lubiła, a miała dwa: Starego i Grubego. – Przygarnęłam, bo mi ich szkoda było. Dwa takie, wałęsały się po podwórku – tłumaczyła się. I oto cała Żabicka, kobieta o wielkim sercu. Trochę zadziorna i przekorna, ale kochająca ludzi i zwierzęta. Babcia Tosia wspominała ich ostatnie spotkanie. Zośka przyjechała w odwiedziny do Rodzinnej kilka lat temu. To wtedy widziały się po raz ostatni. Antonina zaprosiła przyjaciółkę do jedynej kawiarni w mieście na pożegnalną herbatę i ciastko. – I po co te kawiarnie? – utyskiwała Żabicka. – A, co by się napić herbaty jak człowiek. – Babcia Tosia poklepała się po piersiach. Od wieków trzymała pieniądze w staniku, by jej nie okradli. Nikt nie będzie przecież chciał macać cycków starej baby. Wychodziła z założenia, że potencjalny złodziej nie domyśli się, że tam są schowane Tosine oszczędności. – Co dla pań? – Po kilku chwilach przy stoliku pojawiła się uśmiechnięta kelnerka. Tosia skinęła na Żabicką. – Zosia, czego się napijesz? – No, herbaty. – Jakiej? – zapytała uprzejmie kelnerka. Żabicka chrząknęła. – Ciepłej, z cytryną. – A dla pani? – Teraz kelnerka zadała pytanie Tosi. – Dla mnie to samo i po ciastku, poproszę. – Serniczek, szarlotka, piegusek? – Dwie szarlotki. – Na ciepło, z bitą śmietaną? – Może być.
– Coś jeszcze? – Nie, dziękujemy. Kiedy kelnerka się oddaliła, Żabicka zajęczała: – Jedna filiżanka herbaty, a tyle pytań i zamieszania. – Tylko jęczysz i jęczysz. – Co ty opowiadasz? – No tak, zachowujesz się jak stara, stetryczała baba. – Bo nią jestem – syknęła Zośka. Między kobietami zapadła cisza. Po kilku chwilach przy stoliku pojawiła się uśmiechnięta kelnerka z zamówieniem. – Ta to ma ten uśmiech przyklejony do gęby – powiedziała sarkastycznie Zośka, kiedy kelnerka odeszła. – Ano ma. – Roześmiały się. To podczas tego spotkania Zośka wspomniała o Janku. – Jakiś czas temu spotkałam naszego wspólnego znajomego. – Zośka dłubała w cieście. – Kogo? – Jana. Antonina poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. Dobrze, że siedziała, bo pewnie by upadła. – Myślałam, że mieszka w Krakowie. – Mieszkał przez kilkadziesiąt lat, ale kiedy jego żona zachorowała, przeniósł się nad morze. – Nie do wiary. – Tosi brakowało tchu. – Kto by pomyślał, że jeszcze go spotkam. Mieszka w moich okolicach. Wypytywał o ciebie. – Trzeba było nic mu o mnie nie mówić. – Powiedziałam, że zawsze może cię odwiedzić. Przeprosić. – Nie chcę o nim rozmawiać. – Tosia, może powinnaś… – Zmieńmy temat. – Niczego tak bardzo nie pragnęła jak skończyć rozmowę dotykającą bolesnej przeszłości. Minęło już tyle lat. Antonina wybrała numer Zośki. Odebrała po dwóch
sygnałach. Czasami Tosi wydawało się, że Zośka nic innego nie robi, tylko waruje przy telefonie. – Dzwoniłaś? – Dzwoniłam. – Jak życie? – Tosia usiadła na taborecie. – A w porządku. – U mnie też. – Tosia… – powiedziała Zosia. – Hmm… – Antonina przegryzała paluszka. – Po co ci te podróże? – Bo chcę coś zobaczyć. Jeśli nie teraz, to kiedy? To moja ostatnia szansa. – Źle ci w Rodzinnej? – Dobrze. To nie o to chodzi. – A o co? – O to, że chcę spełnić jedno ze swoich marzeń. Miałam ich setki i zawsze coś stawało na przeszkodzie, by je zrealizować. A to czas nie odpowiedni, a to dziecko małe, potem zajmowałam się wnuczką. Teraz mogę. A ty, Zośka, nigdy nie marzyłaś? – E tam… – Machnęła ręką. – Co „e tam”, odpowiedz. – Trochę sobie marzyłam. – Jakie jest twoje marzenie? – Będziesz rechotać. – No powiedz? – Tośka przycisnęła słuchawkę do ucha. – Chciałabym wyjść za mąż. Antonina ryknęła gardłowym śmiechem. – I tak to z tobą jest. Kończę. – Czekaj. – Tosia przestała się śmiać. – To piękne marzenie. – Serio tak myślisz? – Serio.
ROZDZIAŁ 9 Matylda lubiła obserwować ludzi, szczególnie kobiety o szarych zmęczonych twarzach i smutnych oczach. Czuła się wtedy lepiej, bo przecież nie tylko ona cierpiała. Nie chciała być okrutna, nikomu nie życzyła, by przeżył taki sam ból, co ona. Ale te kobiety o smutnych oczach były w jakiś sposób do niej podobne. Nie lubiła ani wiosny, ani lata, bo wtedy niemal wszędzie widziała kobiety w ciąży. Te ich uśmiechnięte twarze i pękate brzuchy. Brzuchy w ciążowych sukienkach… Kobiety, które pchały wózki, i te, które huśtały swoje pociechy. Dziecięcy śmiech, pulchne nóżki i umorusane twarzyczki. Matylda czasami miała ochotę przytulić cudze dziecko, dotknąć jego aksamitnej skóry i przyłożyć nos do świeżo umytych włosków. Ona nie jest matką. Czuje się bezużyteczna, ogołocona z najpiękniejszych uczuć. Czuć oddech dziecka na swojej szyi, całować jego paluszki zaciśnięte na twojej dłoni, uczyć je pierwszych słów, dać miłość, radość, to jest coś niesamowitego dla kobiety. Czy gdyby teraz poznała jakiegoś mężczyznę, to czy chciałaby mieć z nim dziecko? Nie. Teraz jest już za późno na wszystko. Była w drugiej klasie liceum, kiedy zaczęła spotykać się z Miłoszem. On był dwa lata starszy, przygotowywał się do matury. Wydawał jej się taki dojrzały. Pamięta ich pierwsze spotkanie na szkolnym korytarzu. Potknęła się i runęła jak długa. Podszedł do niej i pomógł jej wstać. – Nic ci nie jest? – W oczach miał strach. – Nie, nic – powiedziała. Poczuła uderzenie gorąca na policzkach. Patrzył na nią swoimi zielonymi oczyma, a ona
myślała, że ugną się pod nią kolana i jeszcze raz upadnie, a wtedy on będzie ją cucił. – Chyba pójdę do domu – bąknęła. Nie obchodziło ją, że ma jeszcze dwie lekcje. – Odprowadzę cię. – Nic mi nie jest. Uśmiechnął się. – Lepiej będzie, jak cię odprowadzę – powiedział, po czym się przedstawił. Szli w milczeniu, a on niósł jej plecak. Pod domem nachylił się w jej stronę i pocałował ją znienacka. Miał pełne, miękkie usta. Do tej pory ma w pamięci smak tego pocałunku. Odsunęła się i dotknęła palcami swoich gorących warg. Przedtem całowała się tylko z Rafałem. Tylko że tamte pocałunki tak nie smakowały. Tamte były nachalne i bez polotu. – Muszę już iść. – Matylda była speszona. – Co powiesz na to, aby to powtórzyć? – Co powtórzyć? – Pocałunek. Uśmiechnęła się do niego. – Czas pokaże. – Machnęła do niego ręką i wbiegła po schodach do domu. Serce biło jej jak oszalałe. Taki chłopak jak Miłosz chciał ją całować, czyż to nie jest piękne? Zaczęli się spotykać. To była szalona, piękna, młodzieńcza miłość. Całowali się, dotykali, aż pewnego dnia wylądowali w łóżku. Nieudolne pieszczoty, żarłoczne pocałunki, rozpalone ciała. Mieli naście lat, a w tym wieku najpiękniej jest przeżywać miłość. W dniu osiemnastych urodzin dowiedziała się, że jest w ciąży. Czekała na okres ponad dwa tygodnie, a kiedy zwymiotowała, była już pewna, co jej dolega. Powiedziała o tym Miłoszowi, a on obiecał jej, że zajmie się nią i dzieckiem, że poszuka sobie pracy, że będzie kochał ją i dziecko. Był młody, zapewne sam bardzo się bał, ale wiedziała, że nie kłamie. – Pobierzemy się – powiedział, a ona płakała. – Jesteśmy tacy młodzi.
– I będziemy mieli dziecko. – Będziemy. – Bała się tej zabawy w dom, obietnic składanych sobie aż po grób, że to już na zawsze, że do śmierci, że już tylko on i ona. Całe życie przed nimi, a tu takie decyzje. W dziewiątym tygodniu poroniła. Sama dziwiła się swojej rozpaczy. Powinna się cieszyć, że sytuacja sama się rozwiązała, a jednak odczuwała ogromny ból. Miłosz był wtedy przy niej. Wtedy już wiedziała, była pewna, że on i żaden inny…
ROZDZIAŁ 10 – Nie uwierzysz, kogo dzisiaj spotkałam? – zawołała Ewa w stronę kuchni. – Mów. – Brat wyszedł na korytarz z półmiskiem parującego makaronu z pomidorowym sosem. – Norberta. – Tego Norberta? Co on tu robi? – Przyjechał na jakiś czas. Dałam mu twój numer telefonu. Michał się skrzywił. – Coś nie tak? – Nigdy za nim nie przepadałem. – Myślałam, że się przyjaźniliście. – Przez jakiś czas. – Brat przeszedł do pokoju, a Ewa podreptała za nim. – I dlaczego wasza znajomość się rozpadła? – Przez kobietę. – Michał usiadł na kanapie, a nogi oparł o stolik. Ewa uniosła do góry brwi. – Poderwał ci ją czy ty jemu? – Przeleciał ją. – Trafił swój na swego – uśmiechnęła się pod nosem. – To taki typ, co przeleciałby każdą, która by mu się nawinęła. – Nie znasz go teraz. Wydawał się sympatyczny. – Akurat. – Ile czasu się nie widzieliście? Piętnaście lat? Ludzie się zmieniają, dojrzewają. Michał zaczął się śmiać. – Nie takie typy jak Norbercik. Co o nim wiesz? – Brat
zamieszał widelcem w makaronie. „Jak on może codziennie jeść makaron polany pomidorowym sosem z puszki?” – pomyślała Ewa, unosząc brwi w geście zdziwienia. – Dopiero się spotkaliśmy. Chwilę rozmawialiśmy. Jest nieziemsko przystojny, prowadzi własną firmę. – Żonaty? – No, co ty. – A czemu nie? – Temu, że nie spotkał na swojej drodze odpowiedniej kobiety. Michał się roześmiał. – Czyli miał ich setki i w każdej coś mu nie pasowało. Mówi ci to ekspert w podrywaniu. – Wcale nie jest łatwo znaleźć tę jedyną. – Nie kupuję tego. – Michał głośno przeżuwał jedzenie. – Taki facet jak on nie miałby problemu ze znalezieniem kobiety, która byłaby odpowiednia. Może przebierać w kobietach jak w ulęgałkach. – Może i masz rację, ale możesz też się mylić. Zaprosił mnie na kolację i na spacer. – Zaraz się porzygam – skwitował Michał. – A to czemu? – Po prostu wie, jak poderwać kobietę. Tanie chwyty ma przećwiczone na naiwnych babkach. Po co ci to? „By zapomnieć o Pawle” – pomyślała, ale nie powiedziała tego na głos. – Kochasz Pawła – skwitował jej brat. – W miłości to tak nie działa, że klin klinem… Ewa zmarkotniała. Pewnie, że go kochała, ale on jej nie chciał. Od kilku tygodni do niej nie dzwonił. Przestało mu zależeć. Ewidentnie mu nie zależało. – No właśnie. Twoje milczenie mówi samo za siebie. Daruj sobie, dobrze ci radzę jako kochający brat. Michał uważał temat za zakończony. Chwycił pilota i
włączył mecz. Ewa poszła do gościnnego pokoju i usiadła na łóżku. Jak długo ma jeszcze czekać? Kiedy jej serce przestanie żwawiej bić na każde wspomnienie o Pawle? Westchnęła ciężko. „Zatem póki się nie wyleczę, nie będę spotykała się z Norbertem” – postanowiła. Ewa z uśmiechem na twarzy weszła do sklepu. Postanowiła ugotować na obiad porową zupę krem z dodatkiem czosnkowych grzanek. Chodziła po sklepie i wybierała produkty, kiedy jej wzrok spoczął na męskiej kamizelce w bordowe pasy. Taką kamizelkę podarowała kiedyś Pawłowi. Przeniosła wzrok wyżej i napotkała jego spojrzenie. Paweł stał przed nią i gapił się w jej kierunku. Oboje nie wiedzieli, jak się zachować. Ona trzymała w ręku pora, on pchał wózek z zakupami. Odruchowo spojrzała na jego zakupy. Mrożonki, cola. Źle się odżywia, ona by mu ugotowała jego ulubioną pomidorową. Stop! Jej już nie ma w jego życiu. – Cześć – powiedział cicho. – Cześć – odpowiedziała. To była ich pierwsza konfrontacja od momentu felernego spotkania, podczas którego ona zaprezentowała się jak sto tysięcy nieszczęść. Całe szczęście, że dzisiaj wyglądała o niebo lepiej. – Wszystko u ciebie w porządku? – zapytał. – Tak. Nie, nie jest w porządku. Tęsknię do ciebie. – To dobrze – odparł. – Martwię się o ciebie. – Naprawdę? – Tak. – A jak tam twoja praca? – Dyżury, dyżury… – A więc nic się nie zmieniło – zakpiła. W jego życiu nie było dla niej miejsca. – Odeszłaś tak nagle. – Sam się o to prosiłeś. – To nieprawda.
Zapadło kłopotliwe milczenie. – Źle mi bez ciebie. – Te słowa wypowiedział z prawdziwym smutkiem. – Z czasem poczujesz się lepiej. – Nie mogła darować sobie złośliwości. – Z czasem… Znów to cholerne milczenie. Dwoje bliskich sobie niegdyś osób jest teraz od siebie tak bardzo daleko. A przecież znali się na wylot. On wiedział, że pod prawą łopatką ona ma pieprzyk, a ona wiedziała, że lubi, jak przeczesuje palcami jego włosy. – Zamieszkasz na stałe u Michała? – zapytał. – Jeszcze nie wiem – odparła, unikając jego wzroku. – Gdzie mam odesłać twoje rzeczy? „A więc to tak, chciał się jej pozbyć raz na zawsze”. – Rzeczy… – powtórzyła smutno. – Na adres mojego brata. Nawet nie próbowałeś mnie zatrzymać… – Nie chciała wypaść żałośnie, jednak coś w niej pękło. – To nie ja postanowiłem zakończyć nasz związek. Zresztą, raz próbowałem o ciebie zawalczyć. – Raz, no tak. – Spuściła głowę. Zaczęła szybko mrugać powiekami, aby się nie rozpłakać. Odezwał się jego pager, który zawsze nosił przypięty do paska. Spojrzał na niego. – Przepraszam, muszę lecieć. Nagły wypadek. – Tak, tak. Rozumiem. – Pozostawił ją samą. Jak zwykle. Odłożyła warzywa i resztę zakupów z powrotem na półki. Koszyk zostawiła koło chłodni, a sama ruszyła do wyjścia. Stanęła na ulicy, ale nie mogła się ruszyć. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. W środku czuła ogromny ból. Chciała iść, a nie mogła postawić kroku. Paraliżowała ją rozpacz. Płacz przyszedł nagle. Łzy leciały ciurkiem po policzkach. Nagle nogi się pod nią ugięły. Usiadła na schodku przed sklepem. – Czy coś się pani stało? – Poczuła na ramieniu czyjąś dłoń. Odwróciła głowę, koło niej stała starsza kobieta. – Tak… – zachlipała. – Ktoś złamał mi serce.
Kobieta podała jej rękę. Ewa wyciągnęła w jej stronę swoją dłoń i wstała. Staruszka miała silny uścisk. Spojrzały sobie w oczy. – Pani Tosia? – Ewka nie mogła uwierzyć. Tosia zmrużyła oczy. – Ewcia! – O kurcze, co za niespodzianka. – Wierzchem dłoni kobieta otarła łzy. – Tyle czasu cię nie widziałam. – Co u Wandeczki? Nie widziałam jej już kilka lat. – Jest w Anglii. Pracuje. Wiesz, jak tu u nas z pracą. Kiedy Ewa z Wandą były małymi dziewczynkami, przyjaźniły się. Mieszkały wówczas na tej samej ulicy. Często nocowały u siebie. Miały swoje sekrety i wymieniały się lalkami. Kiedy rodzice Ewy wyprowadzili się na drugi koniec Rodzinnej, kontakt się urwał. Widywały się od czasu do czasu, ale to już nie było to samo. Mama Ewy aż do śmierci utrzymywała kontakt z panią Tosią. Kiedy mama zachorowała, pani Antonina przynosiła tacie gołąbki lub gulasz. – Wiem, że pewnie mi nie uwierzysz, ale od złamanego serca się nie umiera. – Jej rozmyślania przerwał głos Tosi. – Tylko że mnie tak bardzo boli. – Poboli i przestanie. – Naprawdę? – Ja to wiem. – Tosia uśmiechnęła się do Ewy. – Niejedno widziałam, niejedno przeżyłam. Lata doświadczeń. Chcesz może porozmawiać? Ewa pokręciła głową, nie była osobą, która lubiła się zwierzać. Tosia uśmiechnęła się do niej. – W takim razie powodzenia. – Chwileczkę – powiedziała Ewa. – Może da mi pani swój numer komórki? Gdybym… – zaczęła się jąkać – zmieniła zdanie i chciała się wygadać… – Ja tego dziadostwa nie potrafię obsługiwać. Ale zawsze możesz zadzwonić na domowy. Ewa wyjęła z torebki kartkę, długopis i zapisała
podyktowany przez Tosię numer. Może kiedyś się do niej odezwie. Wróciła do domu. Stanęła przy lustrze i długo patrzyła się na swoje odbicie. Surowo oceniała swoje ciało: zmarszczki w kącikach oczu, obwisłe piersi, cellulit na udach. Dlaczego jest taka wobec siebie krytyczna? Na początku związku z Pawłem on zapewniał ją o tym, jaka jest piękna, i ona w to wierzyła. Stała wtedy przy lustrze i patrzyła na siebie rozkochanymi oczami. Nie widziała swoich mankamentów. Uważała, że dobrze się trzyma. Dziś uważa, że dużo jej brakuje do tego, by wyglądać ładnie. Odkorkowała wino. Jeszcze przy pierwszej lampce beczała, przy drugiej była wściekła, po piątej obiecała sobie, że koniec mazgajstwa. Zaczyna się nowa era. Zaczyna się nowe życie. Wyjęła z torebki telefon i wystukała esemesa do Norberta. Zje z nim kolację. Co w tym złego? Nie wychodzi za niego za mąż.
ROZDZIAŁ 11 Alicja coraz częściej czuła się osowiała. Nie aż tak przygnębiona jak po śmierci Adama, ale brakowało jej celu w życiu. Oczywiście, miała Krzysia, dla którego żyła, ale poza wychowywaniem dziecka nic nie motywowało jej do działania. Czekała na jakiś cud, choć sama wiedziała, że cuda się nie zdarzają. Z każdym dniem docierało do niej, że to, co dobre, już dawno minęło. Była po trzydziestce, a czuła się jak staruszka. W tym wieku powinno się wiedzieć, czego się chce od życia. Ona nadal nie wiedziała. Szukała po omacku. Na niektóre rzeczy było już za późno. Nawet na robienie oszałamiającej kariery. Odkąd pamięta, marzyła, by napisać książkę, ale zawsze było jakoś nie po drodze. „Nie zawsze ma się to, co się chce” – pomyślała z przekąsem i ruszyła w stronę domu. Perspektywa napisania książki bardzo ją kusiła. Miała dużo wolnego czasu i gdyby tak porządnie się za nią zabrała, to może coś by z tego wyszło. Miała talent. Zarówno w liceum, jak i na studiach była chwalona za swoje eseje, opowiadania czy reportaże. Pisanie było jej konikiem. „A co, jeśli napiszę książkę i nikt nie zechce jej wydać? – pomyślała. – Zmarnuję tyle czasu i energii, które mogłabym poświęcić na poszukiwanie pracy”. Mijały dni, a ona wciąż była bezrobotna. Ta sytuacja doprowadzała ją do białej gorączki. Miała na utrzymaniu dziecko. Czuła się bezradna i przybita. Czasami myślała, że jest złą matką, która nie potrafi sprostać obowiązkom. Z każdym dniem była coraz bardziej sfrustrowana i smutna. Odprowadzała Krzysia do przedszkola, a potem wracała do łóżka. Niedługo nie będzie ją stać nawet na przedszkole. I co wtedy? Którejś środy zakopała się pod kołdrą i leżała tak bezmyślnie
dobre dwie godziny. W pewnym momencie usłyszała głośne pukanie do drzwi. Nie miała zamiaru nikomu otwierać. Marzyła jedynie, by cały świat zostawił ją w spokoju. Pukanie nie ustawało, a nawet się nasiliło. Po chwili rozległ się głos dzwonka. „Co za natręt” – pomyślała kobieta, po czym powoli wstała z łóżka i podeszła do drzwi. Spojrzała przez wizjer. Po drugiej stronie stała Majka. – Co ty tu robisz? – powiedziała Ala, kiedy otworzyła drzwi. – Przyszłam do ciebie. Majka rozejrzała się po pokoju, w którym panował bałagan. Brudne ubrania walały się na podłodze, obok pustych torebek po chipsach i papierków po słodyczach. – Myślałam, że to ja jestem bałaganiarą. – Pokręciła z dezaprobatą głową. – Zazwyczaj jest tu czyściej – próbowała usprawiedliwić się Alicja. Naprawdę nie była flejtuchem. Lubiła porządek. Jednak ostatnio miała wszystko gdzieś. – Co jest? – Majka kiwnęła głową na Alę, która wyglądała jak sto tysięcy nieszczęść. Przetłuszczone włosy niczym strąki opadały na ramiona, podkrążone oczy i ziemista cera sprawiały, że wyglądała staro. – Mam dość! Wszystkiego! – Alicja z powrotem usiadła na łóżku. Majka podeszła do okien, odsłoniła żaluzje i uchyliła jedno okno. Pomieszczenie wypełniło się światłem i rześkim powietrzem. Wyciągnęła z plecaka plastikową butelkę i rzuciła ją na kolana Alicji. – Wypij. – Co to? – Coś, co postawi cię na nogi. Ala odkręciła nakrętkę i pociągnęła solidny łyk napoju. O mało się nie zakrztusiła. – Co to ma być? – Wykrzywiła twarz.
– Wódka z red bullem. – Majka się roześmiała. – I ty to pijesz? – Nie, babcia Tosia. Czasami, dla kurażu. Słuchaj, musisz się wziąć w garść. – Łatwo ci mówić. Szukam pracy od kilku tygodni i nic. – Szukasz pracy w Rodzinnej i okolicach. – A gdzie mam szukać, na Księżycu? – obruszyła się Ala. – Wyjedźmy. – Jesteś monotematyczna. – Zobaczysz, dobrze ci to zrobi. Może napiszesz w końcu tę swoją książkę. Kiedy Majka opiekowała się Krzysiem, Ala opowiedziała jej o swoim marzeniu. Może niepotrzebnie? – E tam. – Nie, e tam. Możesz nawet na tym zarobić. Tak jak Joanne K. Rowling na Harrym Potterze. – Akurat. – Ala uśmiechnęła się do dziewczyny. Może faktycznie wyjazd skłoniłby ją do tego, by w końcu rozpoczęła pracę nad książką? Tylko czy warto rzucać wszystko po to, by spełniać swoje marzenia? A jeśli w tym czasie odezwie się potencjalny pracodawca? Nie może myśleć o książce i wyjeździe. Są ważniejsze rzeczy. – Wracając do tematu podróży, czym niby mamy pojechać? Masz samochód? – Nie, kupimy. – Z czego? – Mówiłam ci, mamy w słoiku oszczędności. Te na czarną godzinę. Sporo tego, starzy mają gest. – Kupno samochodu to nie jest czarna godzina. – Jest. Jeśli się stąd nie wyrwiemy, to zgnijemy w tej marnej dziurze. Ala wstała z łóżka i zaczęła chodzić po pokoju. – Zabierz ze sobą kogoś innego. Ja się nie nadaję. – Nadajesz się. Masz prawko? – Mam.
– Ja nie mam, babcia Tosia też nie. Jesteś doskonałą kandydatką na towarzyszkę podróży. Pojedziemy nad morze. Przejedziemy wzdłuż wybrzeża. Pospacerujemy po plaży, nabierzemy wiatru w żagle. Taka ucieczka od codzienności. – Nie chcę jechać nad morze. – A skąd wiesz? Jeszcze tam nie byłaś. Podaj mi chociaż jeden sensowny powód, dlaczego nie chcesz z nami pojechać? – Krzyś. – On akurat ucieszy się z wycieczki. „Majka ma rację – pomyślała Alicja. – Ostatnio Krzyś coraz częściej mówił o podróżach. Szczególnie po obejrzeniu któregoś z programów na Discovery”. – Coś cię tu trzyma? – Adam. – Nie rozumiem. Odbiło ci? – Nie mogę go opuścić. – On nie żyje! Naprawdę zaczynam się bać o twoje zdrowie psychiczne. – Wiem, ale muszę go pomścić. – Te słowa powiedziała tak cichutko, że Majka ich nie dosłyszała. – Słuchaj, rozumiem twój ból – Majka patrzyła w oczy Alicji – ale nie możesz świrować. Nie pozwalasz mu odejść, bo boisz się zacząć na nowo żyć. Żyjesz tylko wspomnieniami o nim. Wszystko w Rodzinnej przypomina ci męża. Najlepszym wyjściem będzie, jeśli opuścisz to miejsce, choć na chwilę. On umarł, a ty musisz żyć dalej, choćby dla swojego syna. Alicja podniosła głowę i spojrzała na Majkę. Ta dziewczyna miała rację. Nie chciała jechać dlatego, że duch Adama tu był, z nią, przy niej. Nie chciała go opuścić. To by było jak zdrada. Czasami wydawało jej się, że jest nienormalna, że tak nie może dalej żyć. Już wiele razy zastanawiała się nad tym, by pojechać gdzieś z Krzysiem, by stąd uciec. Ale przecież to tutaj, w Rodzinnej, był jej dom. To tutaj spędzili z mężem najpiękniejsze chwile. Poza tym postanowiła sobie, że nie odpuści temu, kto zabił jej męża, pomści jego śmierć. Zniszczy karierę tamtego
nieodpowiedzialnego lekarza. – Mamy jeździć od miasteczka do miasteczka, spać u obcych ludzi albo w samochodzie, którego jeszcze nie mamy, jeść… – Konserwy, zupki chińskie. – Super pomysł – prychnęła Ala. – Lepsze to niż gnicie w łóżku i czekanie na cud. – Coś ze mną jest nie tak… – Masz gorsze dni, normalka. – Majka klapnęła na fotel i wpatrywała się w Alę swoimi dużymi oczami. – Może powinnam iść do psychologa? – Psycholodzy mają zryte banie – powiedziała z przekąsem Majka. – Skąd taka teoria? – Moja ciotka jest psychologiem. Co jej w głowie siedzi, wolałabyś nie wiedzieć. Udziela porad parom, a sama sypia z kim popadnie. Nie potrafi stworzyć związku. – Majka żuła głośno gumę, raz po raz robiąc z niej balony. Alicję to irytowało, jednak nie reagowała. – To co, twoim zdaniem, powinnam zrobić? – Wziąć się w garść, umyć, sprzątnąć i poważnie zastanowić się nad wyjazdem. A tymczasem luzuj majtasy. – Majka uśmiechnęła się ciepło. – Że co, proszę? – Widać, że jesteś z innej epoki. Nie rozumiesz młodzieżowego slangu. – Majka pstryknęła palcami. – Nie rozumiem. – Opanuj się – po twojemu. Jesteś super babką, a takie babki tak łatwo nie dają za wygraną. Muszę już lecieć. – Majka wstała z fotela i ruszyła w stronę drzwi. Odwróciła się jeszcze w stronę Ali i puściła do niej oko: – Cześć. – Cześć. Kiedy Majka wyszła, Alicja wzięła się za sprzątanie. Nigdy nie uważała się za super babkę. W szkole była typem szarej myszki, która cichutko siedziała sobie w pierwszej ławce. Nikt nie lubił siedzieć w pierwszych ławkach, jej to nie przeszkadzało. Jej
mama chciała, aby Alicja była szkolną gwiazdą; ona nie lubiła się wyróżniać. Czasami wydawało jej się, że nawet nauczyciele jej nie zauważali, jakby była przeźroczysta. Majka na pewno była inna. To typ dziewczyny przebojowej, za którą oglądają się wszyscy chłopcy w szkole. Dziewczyna wydawała jej się bardzo sympatyczna, może trochę za bardzo roztrzepana, ale mimo wszystko fajna. Alicja sprzątnęła dom, po czym wzięła prysznic. Długo namydlała ciało i jeszcze dłużej spłukiwała mydliny. Stała pod natryskiem, a ciepła woda przyjemnie łaskotała jej ciało. Ciało, którego nikt nie pieścił od ponad pięciu lat. – Zaryzykuję – powiedziała do siebie. – Pojadę. W końcu raz się żyje. Wyszła z łazienki i wystukała esemesa do Majki, po czym ubrała się i poszła do przedszkola po Krzysia, a potem na plac zabaw.
ROZDZIAŁ 12 Michał wpadł do domu jak burza. – Co ci jest? – zapytała go siostra. Wzruszył ramionami. – Sam nie wiem. Chyba mi odbiło. – Zdarza ci się to często. – Ewa postawiła lusterko na kuchennym stole i zaczęła się malować. – Czemu malujesz się w kuchni? – Michał otworzył butelkę mineralnej i nalał wody do szklanki. – Tu jest lepsze światło. – A co jest nie w porządku ze światłem w łazience? – Wszystko. Roześmieli się oboje. – Gdzie się wybierasz? – Do pracy. – Myślałem, że już cię wylali. – Wyobraź sobie, że nie… – Ewa pociągnęła usta szminką w kolorze dojrzałych malin. – Ty też poszukałbyś sobie porządnej pracy. – Ale ja mam pracę. – Michał pracował jako tłumacz w domu. – Dobra, dobra. No, ale co z tym twoim odbiciem? – Utkwiła w nim wzrok. – Nie uwierzysz. – Brat usiadł naprzeciwko niej. Kobieta czesała włosy. – Od kilku dni spotykam w parku kobietę. – Iiii? – To nie jest zwykła kobieta. – Niezwykła, rozumiem. – Ewa lubiła sprzeczać się z bratem. Robili to od zawsze. Jedno drugiemu dogryzało.
– Albo mi się wydaje, albo się ze mnie nabijasz. – Tak tyci, tyci. No, mów. – Ma synka. – Jezu, czy ty musisz zawsze wybierać sobie na obiekt westchnień mężatki? Mało ci kłopotów? – Ona jest wyjątkowa. Poza tym nie widziałem na jej palcu obrączki. – W dzisiejszych czasach mało kto nosi obrączkę. – Może jest samotną matką? – A może nie? Ewa włożyła tusz i szminkę do kosmetyczki. – Jej wyjątkowość polega na tym, że jest niedostępna – skwitowała. – Nie. – Michał oparł się wygodnie o krzesło. – Sadzę, że z nią byłoby inaczej. – Daruj sobie. – Nie mogę. Jest taka niezwyczajna w swojej zwyczajności. – Rozmawiałeś z nią? – Nie. – No to skąd możesz wiedzieć, jaka jest? Twoja fascynacja tą kobietą opiera się jedynie na fizyczności. – Odwal się. Oczywiście, że chodzi o fizyczność. Faceci tak mają. Kobiety zresztą też. Tylko pieprzycie bajki o wnętrzu, dobrym sercu i takich tam dyrdymałach. Nie uwierzę, że zwróciłabyś uwagę na bezzębnego wąsacza. Ewa znów się roześmiała. Wstała z krzesła i poszła do łazienki. Michał ruszył za nią. – Pomożesz mi? – W czym? Przecież potrafisz wyrwać niemal każdą laskę. – Ale z nią to co innego. Czuję to. – Jak miałabym ci niby pomóc? – Ewa ominęła brata. Poszła do przedpokoju i zdjęła z wieszaka torebkę. – Podpytać tu i tam. – O co podpytać? – Czy mężatka? Czy chętna?
– Wiesz co? – Ewa popukała się palcem w czoło. – Dorośnij w końcu. Wyszła na korytarz. Kochała swojego brata i równie mocno go nie znosiła. – Michał, czy ty zamierzasz kiedyś prowadzić normalne życie? – zapytała brata po powrocie z pracy. Leżał na podłodze i robił brzuszki. Przysiadła na oparciu sofy i obserwowała go. Nie odezwał się. Aha, obraził się po porannej rozmowie. – Kobiety cię rozpieściły. – Dziesięć, dziewięć, osiem… – Kiedy skończył serię, złapał za ręcznik i otarł pot z czoła. – Lubię kobiety, lubię swoją pracę w domu, lubię swój styl życia. Dla mnie to, co robię, jest jak najbardziej w porzo. – W porzo? – powtórzyła jak echo. – Nie chciałeś nigdy się ożenić? – Raczej nie – odpowiedział jak najbardziej serio. – Nigdy nie marzyłem o tym, by stanąć na ślubnym kobiercu. – Boisz się zobowiązań? – Małżeństwo to jak skok na główkę do pustego basenu. – Myślę, że to jest tylko jedna strona medalu. – A ty skąd niby wiesz? Nie jesteś mężatką. – Ale mam za sobą poważne związki. – Nie chcę być niemiły, ale twoje związki zakończyły się klapą. – Jak się wyleczę, będę na nowo szukać. Pokręcił z dezaprobatą głową. – A ty co zrobisz, kiedy się zestarzejesz? Otworzył szerzej oczy ze zdziwienia. – To szczególnie durny powód, by się żenić czy wychodzić za mąż. Poradzę sobie jakoś albo zwalę się tobie na głowę. Założę się, że wcześniej czy później dorobisz się gromadki pucułowatych dzieci, które będą uwielbiały wujka. – Dlaczego sądzisz, że moje dzieci będą pucułowate? – Bo ty też masz tendencję.
– Tendencję? – Do tycia. – Jak ja cię nie cierpię. – Złapała za poduszkę i rzuciła w brata. Dobrze wiedziała, że miał rację. Czasami wydawało jej się, że jeśli tylko spojrzy na ciastko, jakimś cudem już pójdzie jej w boczki. – Ale jak się pilnujesz, to wyglądasz nieźle. Rozstania ci służą, zawsze wtedy chudniesz. – Wiesz co? Pójdę się położyć. – Idź. Wstał i pocałował siostrę w policzek. – A ty idź lepiej pod prysznic. Śmierdzisz gorzej niż skunks. Znów się roześmieli. Siostra już dawno spała, a Michał siedział na kanapie i bezmyślnie skakał pilotem po programach. On naprawdę lubił swoje życie. Nie widział w tym nic złego, że pracował dorywczo jako tłumacz. Starczało mu na jego wydatki. Mieszkanie odziedziczył po babci, więc nie musiał spłacać kredytu. Wstawał koło dziewiątej, wypijał dwie kawy i zasiadał do tłumaczeń. Zazwyczaj koło trzynastej kończył pracę i jadł późne śniadanie. Potem oglądał telewizję, czytał gazety, robił zakupy. Jak mu się chciało, trochę ćwiczył, i tak mijał mu dzień. Wieczory miał przeważnie zajęte. Lądował w łóżku jakiejś dziewczyny bądź dojrzałej kobiety, zazwyczaj mężatki. Lubił umawiać się z mężatkami. Niezamężne, młode dziewczyny za dużo sobie wyobrażały. Ich wyobraźnia była niesamowita, już po trzeciej randce chciały deklaracji, ślubu, dzieci. Mężatki były racjonalistkami. Seks i nic więcej. Soboty były leniwe. Wtedy przeglądał ogłoszenia o pracę z całego tygodnia. Co ciekawe, niemal każde ogłoszenie mu odpowiadało. Przecież mógł być zarówno kelnerem, który roznosił talerze z żarełkiem, jak i menadżerem, co pierdział w stołek i zarządzał, czytaj – dyrygował ludźmi. Wysyłał CV gdzie popadło i liczył na to, że przełożeni, zachwyceni jego osobowością, zaproszą go na rozmowę. Zazwyczaj nie odpowiadali. Jakoś w ogóle się tym
nie przejmował, robił to raczej z jakiegoś dziwnego poczucia obowiązku. Zasnął na kanapie. Obudził się sponiewierany koło dziesiątej. Kark bolał go niemiłosiernie. Zaparzył kawy i podszedł do okna. Z okna widział park i plac zabaw. Patrzył bezmyślnie na bawiące się dzieci, ale w pewnym momencie jego wzrok przeniósł się na pobliską ławkę. To ona. Jego Nieznajoma siedziała na ławce i czytała książkę. Co jakiś czas odrywała wzrok, by spojrzeć na swojego synka. Od czasu do czasu machała mu. Michał pobiegł do łazienki. Szybko wymył zęby, palcami przeczesał włosy. Sprintem wrócił do pokoju. Podbiegł do okna. Wciąż siedziała na ławce. Odwrócił się i otworzył drzwi szafy. Na półce leżały zwinięte w kłębek ubrania. Wyjął biały sweter. Spojrzał na niego, powąchał pod pachami. Może nie jest świeży, ale też nie śmierdzi. Włożył go na siebie. Dżinsy i skarpetki wisiały na oparciu krzesła. W trzy minuty był gotowy. Zbiegł po schodach. Pchnął drzwi i swobodnym krokiem wyszedł na zewnątrz. Przeszedł koło ławki. Kobieta nie zwróciła na niego uwagi. Chciał usiąść na sąsiedniej ławce, ale akurat zajęła ją zgraja rozwydrzonych nastolatków. „Cholera jasna” – zaklął w duchu, po czym skierował się w stronę placu zabaw. Patrzył na bawiące się dzieci, a kątem oka obserwował swoją wyśnioną kobietę. Włosy miała w kolorze kasztanów. Nie wiedział dlaczego, ale sądził, że to był jej naturalny kolor. Cała była naturalna. Chyba nawet nie wcierała w twarz tych różnych mazideł jak inne kobiety, a jak już, to tylko delikatnie się malowała. Miała pociągłą twarz, pełne usta i lekko zadarty podbródek. Była piękna. Uniosła wzrok, a on w tym czasie kopnął kamyk. „Robię z siebie idiotę” – pomyślał. Nagle usłyszał płacz dziecka. Spojrzał w kierunku drabinek. Na asfalcie leżał chłopiec z zakrwawioną twarzą. Podbiegł do niego – Nic ci się nie stało? – zapytał. Malec nic nie odpowiedział, tylko płakał.
– Boże jedyny! – usłyszał trzęsący się kobiecy głos. To ona. Wyprzedziła go i uklękła obok synka. – Mam chusteczkę. – Michał wyjął chusteczkę z kieszeni spodni i podał kobiecie. – Dziękuję – odpowiedziała, nawet na niego nie patrząc. Wycierała twarz synkowi. – Sądzę, że ma rozciętą wargę – stwierdził Michał. – Boli mnie główka. – Malec jęczał. – Może to wstrząśnienie mózgu. – Głos kobiety drżał, jakby miała się zaraz rozpłakać. – Nie panikowałbym. To zwykły upadek. Nic mu nie będzie – stwierdził rzeczowo mężczyzna. Kobieta odwróciła się w jego stronę i spiorunowała go wzrokiem. – Krzysiu, chwyć się rączkami mamy szyi – poinstruowała chłopca. Malec objął mamę, a ona wzięła go na ręce. – Pomóc pani? – Jakby pan mógł wezwać taksówkę. Jedziemy do szpitala. – Podwiozę panią. – Nie trzeba. – Ale to żaden problem. Skoczę tylko po kluczyki. Mieszkam tutaj. – Wskazał na żółty blok. Kobieta skinęła głową. W jej oczach czaił się strach. Chłopiec wciąż płakał. Michał już po chwili był z powrotem. Jego stary opel na szczęście odpalił. Rzadko nim jeździł. Przez kilka minut jechali w milczeniu. Alicja z synkiem siedzieli z tyłu. Mały zasnął. – Tak się denerwuję – powiedziała kobieta. – Rozumiem, ale zapewniam panią, że to nic groźnego. – Spojrzał w lusterko. Posłała w jego stronę złowrogie spojrzenie. Zapewne była nadopiekuńczą matką. – Ma pan dzieci?
– Mam. – W chwili, gdy to powiedział, już tego pożałował. – Więc mnie pan rozumie? Ponownie spojrzał w lusterko i skinął głową. – Ile lat ma pana dziecko? To chłopiec czy dziewczynka? Dlaczego temat dzieci tak bardzo pociąga kobiety? Nigdy nie mógł tego zrozumieć. – Chłopiec, dwa latka. Mieszka z mamą. Rozstaliśmy się. – Musi być panu naprawdę ciężko. – Jest mi naprawdę ciężko. – Jezu! Po co brnął w to kłamstwo? Mógł jej powiedzieć, że się przejęzyczył. Przejęzyczył? Jego siostra miała rację, palant z niego i tyle. Chciał jej się przypodobać. Ale jak to potem odkręci? Nieważne, przyjdzie na to pora. Na razie ma wyimaginowane dziecko. – Chce pani zadzwonić do męża? – badał grunt. – Musiałabym pana poprosić o numer do nieba. – Jej głos był smutny. – Mój mąż nie żyje. – Tak mi przykro. – Mnie też. Od tej pory już się do niego nie odezwała. Czule głaskała włosy syna, a sama patrzyła przez okno. Do samego szpitala milczeli. Po serii badań i tomografii głowy okazało się, że z malcem wszystko jest w jak najlepszym porządku. Od pielęgniarki dostał lizaka, był niezwykle dzielny. – Na szczęście wszystko dobrze się skończyło – powiedział Michał. – Tak. Dziękuję za pomoc i w ogóle za wszystko. Może kiedyś się jeszcze spotkamy? – Spojrzała na niego z nieśmiałym uśmiechem. – Mam na myśli naszą czwórkę. Chętnie poznam pana synka. – Oczywiście. Może wpadniecie do mnie? Alicja uśmiechnęła się do niego, tym razem szerzej. Nie miał pojęcia, co ten uśmiech może oznaczać. – Wolałabym nie wpadać do pana – odpowiedziała po chwili. – Pewnie spotkamy się któregoś dnia na placu zabaw.
– Tak, jak Eliza przywiezie mi synka, będę częstym gościem na placu zabaw. „Jestem prawdziwym dupkiem” – pomyślał o sobie. Już nawet byłą żonę sobie wymyślił. – Jak ma na imię? – Kto? – Pana syn? – Kacper. – Ooo – westchnęła. – Śliczne imię. – Już raczkuje. – Raczkuje? Dwuletnie dziecko? Chyba palnął jakieś głupstwo. Czy dwulatki przypadkiem nie chodzą? Wnioskując po jej pytającym spojrzeniu, zdaje się, że tak. – Biega i raczkuje. Wciąż mu to raczkowanie pozostało. Czasem raczkuje, czasem biega, innym razem podskakuje jak tygrysek. O tak. – Na środku szpitalnego korytarza zademonstrował nieudolne podskoki. Krzyś parsknął śmiechem, a Alicja patrzyła się na niego jak na ostatniego czubka. „No to sobie nagrabiłem” – pomyślał. W tym momencie ona zaczęła się śmiać. „Faceci” – podsumowała w myślach jego zachowanie. – A tak w ogóle, to Alicja jestem – wyciągnęła w jego stronę rękę. – Bardzo mi miło. Naprawdę mi miło. Michał. – Uścisnął jej drobną dłoń. Michał z niecierpliwością wyglądał siostry. Kiedy przekroczyła próg mieszkania, opowiedział jej o spotkaniu ze swoją Nieznajomą. – Wkręciłeś ją? Jak mogłeś? – Ewa chwyciła się za głowę. – Tobie naprawdę już odbiło. – Minąłem się trochę z prawdą. Ale zawsze marzyłem o dziecku. – Doprawdy? – Ewa wytrzeszczyła oczy. – I wymarzyłeś sobie dwulatka.
– Chciałem mieć wspólne tematy do rozmowy. Chciałem jej się przypodobać. – Przypodobać? Raczej zwabić do domu i zaciągnąć do łóżka. – Odmówiła. – Już jej zaproponowałeś łóżko? – Nie bezpośrednio – uśmiechnął się pod nosem. – To twardy orzech do zgryzienia. Zresztą nie chcę jej na jeden raz. Chcę ją poznać, zaprosić na kolację, chcę się z nią umawiać na randki. Tylko że… – Masz dziecko. – Ewa się roześmiała. – Jak ma na imię mój bratanek? – Karol. A nie, czekaj… – podrapał się po głowie. Jak do cholery ochrzcił swojego syna? – Kacper. – Duszek Kacper. – Nie drwij. I co teraz? – Powiesz jej, że nie masz dziecka. – Ale wyjdę na głupka. – Dorośnij! – Nie pomożesz mi? – Niby w czym? Mam znaleźć jakiegoś dwulatka, żeby udawał twojego syna? – Jakby to było możliwe, to byłoby super. – Idź po rozum do głowy, pacanie. Weszła do pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi. „Pewnie zbliżają jej się te dni” – pomyślał.
ROZDZIAŁ 13 Matylda pochodziła z wielodzietnej rodziny. Zawsze była z tego dumna. Była zżyta z rodzeństwem. Jednak po tym, jak jej życie rozpadło się na drobne kawałki, zauważyła, że prawie wszyscy się od niej odsunęli. A jeśli nie odsunęli, to zaczęli prawić tanie frazesy w stylu: „wszystko będzie dobrze”, „musisz żyć dalej”, „jesteś jeszcze młoda”. Ona czuła się staro. Był okres, że nie chciała żyć dalej, bo wiedziała, że nic już nie będzie dobrze. Tylko Basia, jej najmłodsza siostra, przez cały czas była razem z nią. Piły razem wódkę i zalewały się łzami. To Basia rozmawiała z nią nie tylko o tym, co się stało, ale także o innych przyziemnych sprawach. O pięknej pogodzie, o kwiatach w jej ogródku, o tym, że nie chce wracać na studia, i o tym, że się zakochała. Była jej wdzięczna za te rozmowy i za te chwile ciszy, kiedy potrzebowała wyciszenia. Początkowo również mama ją rozumiała. Jednak z czasem zaczęła ją traktować jak małą dziewczynkę. – Mama chce dla ciebie dobrze. Martwi się – powiedziała któregoś dnia Basia. – Mama mnie dokarmia. Zostawia potrawy w garnku na wycieraczce. Nie chcę jej jedzenia. – Ona tak wyraża swoją miłość do ciebie. Matylda pokiwała głową. Pewnego sobotniego popołudnia chwyciła za telefon. Chciała zadzwonić do mamy i się wypłakać, ale w tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Matylda otworzyła. W drzwiach stał mężczyzna w koloratce. – Witam, pani Matyldo. Ksiądz Andrzej. Pani mama mnie do pani skierowała. – Mama?
– Tak, mama – odpowiedział ksiądz. W Matyldzie wezbrał gniew. Dlaczego bez jej zgody mama przysyła jakiegoś klechę. Kobieta przełknęła głośno ślinę. – Wiem, że to trudny czas dla pani. Skinęła głową. – Przepraszam, ale nie mam ochoty z księdzem o tym rozmawiać. – Straciłaś wiarę? – Bóg miłościwy nie mógłby nikomu tego zrobić. Żaden Bóg nie pozwoliłby na takie okrucieństwo. Nie namyślając się wiele, trzasnęła drzwiami. Usiadła na podłodze i zaczęła się trząść. Dlaczego mama wykręciła jej taki numer i wysłała do niej księdza, który miał ją przekonywać, że Bóg tak chciał. Była wściekła. Wiedziała, że jeśli kiedyś będzie chciała odzyskać wewnętrzny spokój, musi odejść z tego miejsca, musi zostawić za sobą przeszłość, a także własną rodzinę. To było po tym, jak odszedł od niej Miłosz. Nie, nie tak zaraz po ich rozstaniu. Ale wtedy, kiedy zobaczyła go na mieście z inną kobietą. Zatoczyła się na chodniku. Myślała, że zemdleje. Tak szybko zapomniał o niej, o miłości ich życia. Ona umarła, on chciał żyć dalej. Spakowała jedną walizkę i uciekła. Zostawiła za sobą mamę, męża, rodzeństwo, dom i wszystko, co kiedyś tak bardzo kochała. Nigdy wcześniej ani nigdy potem nie czuła tak wielkiego bólu jak w tamtym okresie życia. Zatrzymała się w Rodzinnej u cioci Grażynki, która zmarła po pół roku. Wszyscy od niej odchodzili… Antonina usłyszała pukanie do drzwi. – Możesz otworzyć? – krzyknęła w stronę pokoju wnuczki. – Okej – odpowiedziała dziewczyna, po czym ruszyła w kierunku drzwi. Tosia w tym czasie wstawiła do piekarnika kurczaka. Po chwili wnuczka pojawiła się w progu. – Masz gościa – powiedziała do babci.
– Gościa? – Tosia uniosła do góry brwi, nikogo się nie spodziewała, a sąsiadki wchodziły do domu bez pukania. Wnuczka zbliżyła się do niej i szepnęła: – Jakiś facet. Czeka w przedpokoju. Babciu, w tym wieku romansować… – uśmiechnęła się do Tosi i potrząsnęła głową, na co ta trzepnęła ją ścierką. Wyminęła Majkę i ruszyła w stronę korytarza. Mężczyzna stał w półmroku, oparty o laskę. Skłonił się. – Tosiu – powiedział niskim głosem. Jej serce zamarło. Poczuła się tak, jakby miała znów siedemnaście lat. Zaświeciła światło. Jakież było jej rozczarowanie, gdy zobaczyła przed sobą nie młodzieńca, którego zapamiętała, a pomarszczonego staruszka. W jego błękitnych oczach wciąż tliła się ta sama radość, jak wtedy, kiedy byli młodzi. – Co tu robisz? – zapytała zdezorientowana kobieta. – Musiałem się z tobą zobaczyć. – Umierasz? – Była jak zawsze bezpośrednia. Kiedy ludzie dowiadywali się o bliskim końcu, bardzo chcieli rozliczać się z przeszłością. Uśmiechnął się do niej. Przebierał nogami. Widać było, że długie stanie sprawiało mu kłopoty. – Nie, nie umieram. Tylko nogi mnie bolą. „I bardzo dobrze ci tak, niech bolą” – pomyślała. – Wejdź i usiądź. – Pokazała na kuchenne drzwi. Jan wolno przeszedł do kuchni. Usiadł na taborecie. Nie patrzył na nią, a rozglądał się dookoła. – Po co przyjechałeś? – Tosia usiadła naprzeciwko niego. – Chciałbym chwilę z tobą porozmawiać. – Napijesz się czegoś? – Wody poproszę. Antonina wstała i podeszła do lodówki. Wyjęła dzbanek ze schłodzoną, przegotowaną wodą. Nalała do szklanki i podała gościowi. Pociągnął łyk. – Chciałem cię przeprosić. – Po kilkudziesięciu latach zjawiasz się z przeprosinami?
– Tak, zawsze mi to ciążyło. – Chciałbyś uzyskać przebaczenie? – Antonina poczuła ból gdzieś na dnie serca. – Tak. Zamilkli. – Żałujesz? – powiedział, po czym szybko spuścił wzrok. – Najbardziej żałuję związku z tobą. Wykreśliłam cię już dawno z serca i z pamięci. A ty jakby nigdy nic zjawiasz się w moim życiu, u kresu mojej i zapewne twojej drogi. Antonina wiedziała, jak bardzo jej słowa go ranią, ale przecież on też ją kiedyś bardzo zranił. – Nie dziwię ci się. Chciałem cię przeprosić za wszystkie krzywdy, które ci wyrządziłem. Przepraszam cię. – Uniósł głowę. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Spojrzenia zakochanych dzieciaków. W jednej chwili jakby odjęto im te kilkadziesiąt lat. Antonina chciała mu wybaczyć, ale nie potrafiła. Wspomnienia związane z Janem pojawiały się w jej sercu raz na kilka bądź kilkanaście lat. Zawsze w kryzysowych momentach jej życia. Najczęściej podczas małżeńskich kłótni lub wtedy, kiedy klepali z mężem biedę. Wówczas myślała o Janie. Co by było, gdyby za niego wyszła, gdyby on ją faktycznie kochał. – Nie potrafię ci wybaczyć. – Mieszkam w małej wiosce nad morzem. Przyjechałem z synem… Gdybyś kiedyś była w tamtej okolicy… – Nie będę – ucięła. – Mam ci uwierzyć, że specjalnie dla mnie pokonałeś taki szmat drogi? – Jestem tu w interesach. – No tak – westchnęła. – Jak zawsze interesowny. Nic nie odpowiedział. Słyszał w jej głosie, że odżyły dawne urazy. Nie spodziewał się, że przyjmie go z otwartymi ramionami. Chciał ją tylko przeprosić. Czuł w głębi serca, że musi to zrobić. – A teraz, proszę cię, wyjdź – powiedziała Antonina. Odwróciła się w stronę piekarnika. Słyszała, jak szura taboretem. Nawet nie drgnęła. – Do widzenia.
Czuła na plecach jego wzrok. – Żegnaj. Wyszedł, a ona się rozpłakała. Kiedy się odwróciła, zobaczyła na stole karteczkę z numerem telefonu i adresem. Po jaką cholerę zostawił jej swój numer? Nie chce go. Ścisnęła w dłoni kartkę i wyrzuciła ją do kosza na śmieci. Usiadła na krześle. Łzy wciąż płynęły po policzkach. Patrzyła bezmyślnie w okno. Po chwili wstała, podeszła do kosza i w jakimś odruchu wyjęła z niego karteczkę. Przycisnęła ją do piersi i włożyła do torebki. Do kuchni weszła Majka. – Babciu? Co jest? – Wnuczka spojrzała na roztrzęsioną staruszkę. – Nie teraz. Chcę zostać sama. Antonina wyłączyła piekarnik i poszła do swojej sypialni. Przekręciła kluczyk w drzwiach i położyła się na łóżku. Jeszcze przez kilka minut płakała. A potem zaczęła się z siebie śmiać. „Głupia, stara baba ze mnie – pomyślała. – Sentymenty mnie dopadły, i to na stare lata”.
ROZDZIAŁ 14 Ewa specjalnie na kolację z Norbertem kupiła sobie wściekle różową sukienkę. Nie miała pojęcia, co jej odbiło z tym różem. Ekspedientka zachwalała, że wygląda nieziemsko. W sklepowym, wyszczuplającym lustrze prezentowała się odlotowo. Teraz nie była pewna, czy jest jej do twarzy w tym różu. Ten kolor sprawiał, że wyglądała grubiej. Dodatkowo wydawało jej się, że wszyscy w restauracji się na nią patrzą. „Oczojebna – skwitował jej brat. – Przynajmniej będziesz przyciągała wzrok” – roześmiał się. Siedziała przy stoliku i popijała wodę. Norbert spóźniał się już piętnaście minut. Poczuła, że ogarnia ją irytacja. „Poczekam jeszcze pięć minutek i uciekam” – pomyślała. W tym właśnie momencie drzwi otworzyły się i stanął w nich ON. W spranych dżinsach, jasnej koszulce polo i stalowej marynarce wyglądał nieziemsko. Mężczyzna trzymał w ręku długą czerwoną różę. Na jego twarzy malował się uśmiech. Czuła się, jakby grała w jakiejś kiepskiej komedii romantycznej. Mimo wszystko na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. – Przepraszam za spóźnienie. – Podszedł do stolika i pocałował ją w policzek. – Szukałem róży. Na te słowa myślała, że spadnie z krzesła. Cała złość się ulotniła. „Tandeciara” – powiedziałby Michał i parsknąłby śmiechem. Może i jest tandeciarą, ale nie pamięta, kiedy ostatni raz mężczyzna kupił dla niej różę. Paweł uważał, że kupowanie kwiatów to strata pieniędzy. „I tak zwiędną – kwitował ozięble. – Zresztą, na co dzień masz kwiatów pod dostatkiem”. – Nic się nie stało – powiedziała Ewa. – Tak sobie tu siedzę i popijam wodę. – Zaraz zamówię wino. – Skinieniem ręki przywołał
kelnerkę. Dziewczyna przyjęła zamówienie na wino i przystawki, po czym oddaliła się w stronę kuchni. – Na co masz ochotę? Główne danie to… – zmrużył powieki. – Może pieczony łosoś? – odparła. – A ty? – Ty, podana na tacy. – Trochę się zagalopowałeś. Puścił do niej oko. – Cielęcina z warzywami. – Odłożył menu. Kolacja upłynęła im w miłej atmosferze. Norbert był dowcipny, a Ewa roześmiana. Z każdą chwilą mężczyzna coraz bardziej jej się podobał. „Paweł” – zadźwięczało jej w głowie. – „Paweł, Paweł, Paweł…” – Teraz jego imię płynęło z głębi serca. – „Paweł mnie zranił – zagłuszyła głos serca. – Paweł mnie nie zauważał”. Uniosła do góry kieliszek i pociągnęła spory łyk wina. Paweł jest przeszłością. W tym momencie rozległa się irytująca muzyczka. Ktoś dzwonił do Norberta. Spojrzał na wyświetlacz. – Przepraszam. – Uniósł do góry komórkę, po czym wstał i wyszedł. Ewa dolała sobie wina i jednym haustem opróżniła kieliszek. Po chwili przy stoliku pojawiła się kelnerka. Ta sama urocza dziewczyna, która obsługiwała ją ostatnio. Jaka ona była ładna i młoda. Mogła mieć z dziewiętnaście, góra dwadzieścia lat. Ewa przekroczyła trzydziestkę i z każdym rokiem czuła się coraz starsza. Pierwsze kurze łapki, mniej napięta skóra, wolniejszy metabolizm sprawiały, że nie czuła się już tak atrakcyjna jak kiedyś. – To wprawdzie nie mój biznes – dziewczyna odezwała się ściszonym głosem. – Ale ten pan był tu wczoraj z inną panią, a przedwczoraj jeszcze z inną. I z pewnością to nie były jego siostry. Proszę uważać, to taka kobieca rada, może nie powinnam się wtrącać… – Kelnerka przerwała, bo zobaczyła zbliżającego się do stolika Norberta. – Dziękuję – powiedziała w jej stronę Ewa.
Norbert uśmiechnął się do niej i usiadł na krześle. – Kto dzwonił? – wiedziała, że jest nietaktowna, ale w jednej chwili poczuła ogarniającą ją złość. – Yyyy… – chwila wahania. – Tato. – Tato? Na jego twarzy pojawiły się rumieńce. – Znajoma. – Nie powinnam być zazdrosna, ale… – Masz rację nie powinnaś. – Jak bliska znajoma? – Ewa, co to, przesłuchanie? – Zaczęła go denerwować. Czy wszystkie kobiety mają włączony jakiś czujnik, kiedy w ich rewirze pojawi się inna kobieta? – Nie, po prostu chciałabym wiedzieć, na czym stoję. – Umówiliśmy się na kolację, a nie na spędzenie ze sobą reszty życia. Teraz to i on był zdenerwowany. Miał rację, Ewa się zagalopowała. Nie lubiła jednak facetów, którzy co wieczór umawiali się z inną kobietą. Nie dla niej takie gierki. Telefon, który Norbert pozostawił na stole, znów zabrzęczał. Raz, drugi, trzeci. Na wyświetlaczu pojawił się napis: „Kochanie”. Ewa poderwała się na równe nogi. – Idę. – Dokąd? – Jak najdalej od ciebie. – Ale ja… – Kotku… – Ewa przekrzywiła głowę. – Nie ze mną te numery. – Ale ja… – powtarzał niczym w transie. Kobieta szybkim krokiem skierowała się w stronę toalety. Kiedy zamknęły się za nią drzwi, podeszła do zlewu. Chwyciła się mocno umywalki i spojrzała w lustro. – Dupek! – Czemu to jej trafiają się takie egzemplarze? Świat jest pełen napalonych facetów, którzy myślą tylko o tym,
aby zaciągnąć kobietę do łóżka. – Po moim trupie – powiedziała do swojego odbicia w lustrze. – Po moim trupie – powtórzyła. Wyszła z łazienki, po czym ruszyła w kierunku drzwi. Otworzyła je. Na zewnątrz było dość zimno. Postawiła kołnierz płaszcza i ruszyła przed siebie. Mżyło. Drobne kropelki spadały na nos i włosy. Zrobiła zaledwie kilka kroków, kiedy poczuła na ramieniu lekki uścisk. Nie musiała się obracać, żeby wiedzieć, kto za nią stoi. – Uciekasz? – zapytał niskim głosem. – A jeśli tak, to co? – Odwróciła się w jego stronę. – Dlaczego? – Bo nie chcę, byś mnie zranił. Stał blisko niej. Jego wzrok błądził po jej twarzy. – Nie zranię cię. – Tego nie wiesz. Jesteś nałogowym podrywaczem. Uśmiechnął się. – Lubię kobiety. Co w tym złego? – To, że ja szukam czegoś innego. – Daj mi szansę. – Na razie dajmy sobie na wstrzymanie. Odwróciła się i ruszyła w kierunku domu. Norbert nie odpuszczał, co jej schlebiało. Podczas gdy Paweł dał tak szybko za wygraną, on o nią walczył. Może wcale nie jest taki zły? Miał prawo umawiać się z innymi kobietami, przecież nie byli parą. Wczoraj przysłał jej kosz wypełniony po brzegi czekoladkami. Za oknem było szaro, buro i ponuro. Od kilku dni padało. Ewa stała przy oknie z kubkiem kawy i patrzyła na przechodniów. W kwiaciarni panował niewielki ruch, a jaśniej rzecz ujmując, był bezruch. Miała dzisiaj tylko dwóch klientów. Nagle rozdzwonił się telefon. – Słucham? – Czy wiesz, jaki jest dzisiaj dzień? – zapytał Norbert. – Deszczowy.
– Wyjątkowo deszczowy dzień. – Iii? – Porywam cię na romantyczną kolację i jeszcze bardziej romantyczny film. – Ale my nie jesteśmy zakochani. – Ale się lubimy. – No nie wiem – powiedziała. – Chyba nie jestem jeszcze gotowa na randki. A szczególnie na randki z tobą. – Rozumiem. To będzie tylko przyjacielski wypad. – Może spróbujesz szczęścia u jakiejś swojej koleżanki. Słyszałam, że masz ich sporo. – Chciała mu dopiec. – Nie chcę umawiać się z koleżanką, chcę spędzić ten wieczór z tobą. – Dzisiaj dłużej pracuję – skłamała. – Poczekam. – Nie dawał za wygraną, a jej to zaimponowało. – Zgoda – powiedziała w końcu. Z jednej strony chciała się z nim spotkać, z drugiej nie miała na to spotkanie najmniejszej ochoty. Targały nią sprzeczne emocje. – Tylko nie chcę romantycznej kolacji, wolałabym zjeść frytki i przejść się. – Nawet w deszcz? – Nawet w deszcz. – Nie ma problemu. Norbert pojawił się pod jej mieszkaniem o dwudziestej. Ubrany w dżinsy, jasną koszulkę, przez ramię przełożył przeciwdeszczową kurtkę. Wyglądał jak dwudziestolatek. Ona również włożyła dżinsy i krótki beżowy płaszczyk. – No to ruszamy. Szli obok siebie w stronę centrum. Przestało padać. Powietrze było rześkie. Kiedy próbowała omijać kałuże, on podawał jej rękę. Po półtorej godziny dotarli do budki z hamburgerami. – Jesteś pewna, że zadowolisz się frytkami? – Tak – uśmiechnęła się do niego. – Frytki i gorącą czekoladę poproszę. Zjedli w ciszy, po czym ruszyli w powrotną drogę.
– Dlaczego nigdy się nie ożeniłeś? „Kobiety” – pomyślał. – Dlatego, że nie spotkałem tej jednej, jedynej. – Akurat. – Chcesz usłyszeć, co sądzę o małżeństwie? Skinęła głową. – Kiedy człowiek zawrze związek małżeński, to już nic nie jest tak samo. Osiada na laurach i przestaje się starać. – Mówisz jak mój brat. – W końcu jesteśmy po jednych pieniądzach – zaśmiał się. – Oby nie. – Żartowałem. A serio, to myślę, że w małżeństwie wcześniej czy później powieje nudą, a wtedy już tylko mały kroczek do romansu na boku. – Dlatego nieustannie trzeba zabiegać o tę drugą osobę. – Jesteś taka naiwna, a mimo wszystko bardzo cię lubię i bardzo, bardzo, bardzo mi się podobasz. – Przystanął. Ona również stanęła. Nachylił się w jej stronę. Wiedziała, że to nie jest mężczyzna dla niej, a mimo to kiedy ją pocałował, nie protestowała. Potrzebowała przez tę jedną chwilę poczuć, że komuś na niej zależy. Przez krótką chwilę, ułamki sekund. Mylił się, nie była naiwna, wiedziała, o co mu chodzi. W tej jednak chwili nic się nie liczyło. Tylko ten pocałunek.
ROZDZIAŁ 15 – Wylali cię? – Matka chrząknęła do słuchawki. – Coś spieprzyłaś? – Mama Ali przeklinała tylko w ekstremalnych przypadkach. – Nic nie spieprzyłam, po prostu nie byłam dyspozycyjna. – A mówiłam, medycyna, to się uparłaś na polonistykę. I co z tego masz? Alicja przełknęła głośno ślinę i przycisnęła słuchawkę do ucha. – Kiedyś napiszę książkę – powiedziała. – Książkę? – Matka się roześmiała. – Dzwonisz do mnie po pieniądze? – Po pożyczkę. – Dobrze, tylko powiedz mi, co zamierzasz zrobić z tymi pieniędzmi? – Zamierzam wyjechać na wakacje. Matka zaczęła nerwowo kasłać. – Na wakacje? – Tak, chcę trochę czasu spędzić z synem, nabrać wiatru w żagle. – Zgłupiałaś? – Może i tak. – Na pewno. – To co, pożyczysz mi? W słuchawce zaległa cisza. – Ile? – Jakieś trzy, cztery tysiące. – Trzy, cztery tysiące? – Oddam ci.
– Z czego? – Napiszę książkę. – Co ci odbiło z tą książką? – Nie wiem. – Ala wzruszyła ramionami, tak jakby matka ją widziała. – I myślisz, że twoja książka stanie się bestsellerem? – Mam taką nadzieję. – Ala uśmiechnęła się. Pierwszy raz uwierzyła, że powieść, którą zamierzała napisać, może być hitem. Miała kilka pomysłów w zanadrzu. – Masz dziecko na utrzymaniu, rachunki do opłacenia. – I jedno życie, mamo. To dobry czas na taki wyjazd. – Jak długo cię nie będzie? – Jeszcze nie wiem. Chcę zwiedzić Wybrzeże. Wiosną jest pięknie nad polskim morzem. – Wiem – powiedziała mama. – Tylko czy to odpowiedni czas na takie wyjazdy? – Chcę pokazać Krzysiowi morze. – Nie wiem, co powiedzieć. – Matka była zaskoczona. – Po prostu ciesz się ze mną. – Już kiedyś mi to mówiłaś. – Co? – Nie, nic. Alicja kochała swoją mamę, ale nigdy nie miała z nią dobrego kontaktu. Jej matka była dość apodyktyczna. Prowadziła gabinet lekarski w Rodzinnej, była szanowaną osobą, panią doktor. Mimo swojej srogiej miny i surowych zasad lubiła ludzi i ich szanowała. Pomagała nawet tym, którzy nie mieli za co opłacić wizyty. Mimo że mama była dobrym lekarzem, w odczuciu Alicji nie była dobrą mamą. A może to Ala nie była dobrą córką? Jej matka nie należała do gatunku tych mamuś, które zdrabniają imię córki, nie tuliła jej, nie czytała bajek na dobranoc. Dla mamy była zawsze Alicją, która powinna czytać poważne książki, a nie jakieś tam bajeczki dla dzieciaków. Mama nie obdarowywała Ali głupimi prezentami typu lalki, tylko takimi, które mogły ją czegoś nauczyć, te zabawki nazywały się edukacyjnymi. Alicja szczerze ich nie
znosiła. Kiedy chodziła do podstawówki, wiedziała, że uwagę mamy może przyciągnąć dobrymi ocenami. Dlatego zawsze była wzorową uczennicą. Mama nigdy nie akceptowała jej wyborów, bo nie były jej wyborami, a decyzjami córki. Żaden jej chłopak nie przypadł do gustu kobiecie. Alicja spotykała się z kilkoma, ale dopiero w Adamie zakochała się po uszy i nie zamierzała odpuścić. Oboje mieli dwadzieścia jeden lat, kiedy stanęli na ślubnym kobiercu. I ten ślub był gwoździem do trumny w stosunkach między matką a córką. Zdaniem jej mamy Alicja zmarnowała sobie życie. To była nieprawda. Ala z Adamem przeżyli ze sobą dziesięć cudownych lat. Pamięta jedną z kolacji, na którą zaprosili jej matkę. Od początku siedziała z nadąsaną miną i zachowywała się jak napuszona księżniczka. – Przyniosłam sałatkę – powiedziała już w progu. Alicja wzięła w ręce miskę i poszła do kuchni. Wyjęła z piekarnika kurczaka. Mama po chwili znalazła się przy niej. – Świetnie wyglądasz – zagaiła rozmowę córka. Wiedziała, jak bardzo mama lubi być komplementowana. Naprawdę wyglądała dobrze w beżowym kostiumie i lekko pokręconych włosach. – Dzięki – odpowiedziała jednym słowem. Jedli kolację w milczeniu. Słychać było jedynie brzdęk sztućców i odgłosy przełykania kolejnych kęsów. – Modlę się za was – powiedziała mama. Ala uniosła wzrok znad talerza. Modli się? Przecież mama była niewierząca. – To dobrze. – Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Jej mąż siedział ze spuszczonym wzrokiem. – Nie wierzę, że wam się uda. – Wbiła kolejną szpileczkę. Alicja czuła, jak wzbierał w niej gniew. – Doceniam twoje modlitwy, ale wszystko u nas w porządku. – W jak najlepszym. – Adam wstał i rozlał do kieliszków wina. – Ledwo wiążecie koniec z końcem.
– Ale jesteśmy szczęśliwi i bardzo się kochamy. – Adam przeniósł wzrok w teściową. Alicja studiowała wówczas polonistykę i pracowała tylko w weekendy. Adam również studiował, a wieczorami rozwoził pizzę. Faktycznie, ledwo wiązali koniec z końcem, ale mimo wszystko Alicja czuła się najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. – Kochacie się… – Mama uniosła kieliszek do góry i zakręciła nim w powietrzu. Zachowywała się, jakby była na degustacji wina. – Który to rocznik? – zapytała. – Dwa tysiące piąty – odczytała Alicja z etykietki. Mama odstawiła kieliszek, nie próbując nawet trunku. Ala poczuła, że jej twarz zaczyna płonąć. – O czym mówiliśmy? – Matka wróciła do rozmowy. – O tym, jak bardzo się kochamy. – Alicja chwyciła w swoje ręce dłoń Adama. – Ach tak… Miłość ucieka przez okno, kiedy bieda puka do drzwi. Alicja do tej pory nie zgadza się z tamtymi słowami swojej mamy. Oczywiście, kłócili się z Adamem, również o pieniądze, ale w którym małżeństwie nie ma sprzeczek czy niesnasek? Dzięki ich miłości powstało dziecko. Najwspanialszy prezent, jaki Ala dostała od losu. Krzyś pozwolił Alicji na ponowne przeżywanie dzieciństwa. Zabawy klockami, układanie puzzli, skoki na trampolinie, huśtanie się do samego nieba. Najbardziej lubiła omijać linie i pęknięcia na chodniku. Skakała tylko na całe chodnikowe płytki. Przegrywał ten, kto nadepnął na więcej niż trzy pęknięcia. Za każdym razem przegrywała, mimo że czasem oszukiwała. Dzięki dziecku nauczyła się kochać i przebaczać. Nawet jeśli Krzysiu był na nią zły, bo na niego bez powodu nakrzyczała, to już po kilku chwilach o tym zapominał i tulił się do niej niczym mały kociak. Czasami przeżywała ze swoim synkiem zabawne sytuacje. Pamięta, jak pewnego dnia Krzyś zapytał ją: – Mamusiu, ty nie masz siusiaka, prawda?
– Prawda. – Hmm. Mamusia ma cipeczkę – stwierdził. Alicja potwierdziła skinieniem głowy. – Czasami lepiej mieć siusiaka – wyrwało się Alicji. – Dlaczego? – Bo życie z siusiakiem jest prostsze. Minęło kilka dni, Ala z Krzysiem robili zakupy. Na deser kobieta chciała kupić synkowi lody. Nie mogła jednak otworzyć drzwi zamrażalki. Siłowała się z nimi dobrych kilka minut, aż podszedł do niej sprzedawca. – Co pani? – powiedział złowrogo. – Drzwi mi pani urwie. – Proszę nie krzyczeć na mamusię – wtrącił się Krzyś. – Mama nie ma siusiaka i czasami jest jej ze wszystkim trudniej. Sprzedawca się roześmiał, a Ala spłonęła rumieńcem.
ROZDZIAŁ 16 Antonina nie sądziła, że w tym wieku będzie tak często wspominać swoją młodość. To chyba starość tak działa na człowieka, że przywołuje wspomnienia. Ostatnio Maja zapytała ją, czy zanim wyszła za mąż, miała jakiegoś chłopaka. Nic nie odpowiedziała, a przecież gdy była młodą dziewczyną, kochała kogoś bardzo mocno. Jan wraz z rodzicami mieszkał dwa domy dalej, był jej najlepszym kumplem. Zaprzyjaźnili się, kiedy mieli po dziesięć lat. Razem chodzili pływać i łowić ryby, na grzyby i na jagody do lasu. Kiedy byli nastolatkami, Antonina zaczęła postrzegać go inaczej. Janek wyrósł, zmężniał, a jego głos stał się niski. Jej serce wywijało koziołki, kiedy pojawiał się bliżej niej. Nie wiedziała, czy on czuje do niej to samo, więc nie ujawniała się ze swoimi uczuciami. Nadal się przyjaźnili, chodzili razem potańczyć i popływać, czyli niby nic się nie zmieniło, a jednak dla niej nic już nie było takie samo. Kiedy Antonina miała siedemnaście lat, zaczęła umawiać się z Franciszkiem. Wcale jej się nie podobał. Po prostu zaprosił ją raz czy dwa na tańce, a ona się zgodziła. Pamięta jedno sierpniowe popołudnie, pieliła ogródek, kiedy Janek wpadł na podwórko jak burza. Chwycił ją za rękę i wyprowadził na drogę. – Co robisz? – zapytała. – Muszę ci coś powiedzieć, bo inaczej nie wytrzymam. – Co? Ujął jej dłoń w swoją rękę i złożył na niej ciepły pocałunek. – Jestem w tobie zakochany do szaleństwa. Antonina myślała, że oszaleje ze szczęścia. Przylgnęła do niego całym ciałem. A potem zaczęli się całować. Ludzie się na
nich patrzyli, ale w tamtej chwili nic ich nie obchodziło. Dzień później kochali się w zaroślach nad jeziorkiem. Dopóki trwało lato, spotykali się codziennie i codziennie lądowali w krzakach. Antonina pokochała Jana całym sercem. Nigdy przed nim, a nawet po nim nie kochała z taką pasją. Wiele lat później zastanawiała się, czy to nie namiętność ich połączyła, ale nie, to było coś więcej. On jej słuchał, a ona mogła mu opowiadać o swoich radościach i smutkach godzinami. To z Janem mieli przejechać całą Polskę wzdłuż i wszerz. To z nim miała pojechać nad morze. Obiecał jej to, a ona, głupia, mu uwierzyła. A potem Jan wyjechał na studia, a ona została w Rodzinnej. Przed samym wyjazdem oświadczył się. Myślała, że oszaleje ze szczęścia. Tak bardzo za nim tęskniła. Wydawało jej się, że ta tęsknota wypala jej dziurę w sercu. Wieczorami płakała w poduszkę. Nie mogła się doczekać przerwy świątecznej, bo wiedziała, że wtedy go zobaczy. Nie przyjechał. Listy stały się coraz rzadsze. Zjawił się w Rodzinnej po roku. Nawet nie przyszedł się przywitać. Zobaczyła go na podwórku. Z radości jej serce żywiej zabiło. Już miała do niego podbiec, kiedy dostrzegła, że Jan obejmuje jakąś kobietę. Poczuła dziką zazdrość. To nie może być prawda, że on ma inną. Może to jego kuzynka, koleżanka? Próbowała wyprzeć oczywiste fakty. Odruchowo spojrzała na swoją dłoń i pierścionek od Jana. Przecież to z nią był zaręczony, nie mógł kochać innej kobiety! Odwróciła się, kiedy usłyszała za swoimi plecami jego głos. Mężczyzna szedł w jej kierunku. – Tosiu – zawołał za nią. Z poważną miną zwróciła się ku niemu. „Na pewno się wytłumaczy” – pomyślała z nadzieją w sercu. Podeszła do niego. – Witaj, Janie. – Jej narzeczony, a może już były narzeczony wyglądał zniewalająco. Pachniał tą swoją wodą kolońską o korzennej nucie. Miał krótko przystrzyżone włosy i opaloną skórę. – To jest Joanna. – Przedstawił kobietę, która podeszła do nich. Antonina wyciągnęła do niej dłoń.
– Tosia. A kim pani jest dla Jana? – zapytała bez pardonu. – Przyszłą żoną. – Joanna się uśmiechnęła. Tosia myślała, że upadnie. Zakręciło jej się w głowie. – Ach tak… – westchnęła Antonina. – Zatem wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia. – Słowa z trudem przechodziły jej przez gardło. Spiorunowała Jana wzrokiem. On spuścił głowę. Kobieta wysunęła w jej stronę dłoń z pierścionkiem. Był taki sam jak pierścionek, który rok temu podarował jej Jan. Antonina bez słowa odwróciła się i odeszła. Jan z Joanną wyjechali następnego dnia. Jan nawet z nią nie porozmawiał, nie próbował nic wyjaśnić. Uciekł. Tchórz. Swojego przyszłego męża, a dziadka Majki poznała na urodzinach kuzynki. Siedziała na schodach jej domu i kolejny raz tego wieczoru płakała, myśląc o Janie. – Coś nie tak? – usłyszała męski głos. Nie odpowiedziała, tylko jeszcze bardziej się rozpłakała. – Wszystko jest nie tak – chlipała. Usiadł koło niej. Wyciągnął chusteczkę i jej podał. Rozczulił ją ten gest. A potem opowiedziała mu wszystko. Czuła, że musi to z siebie wyrzucić. – Nadal ci na nim zależy? – zapytał. – Tak. – Rozumiem. Wiem, jak boli złamane serce. Moja dziewczyna też mnie rzuciła. – I co? – Jak widać żyję i mam się dobrze. Stanisław był przeciwieństwem Jana. Jan był blondynem o chmurnych oczach, a Staś miał oczy jak węgiel i ciemne włosy. Stanisław był ciepłym, opiekuńczym, prostym człowiekiem, któremu zależało na jej dobru. Kiedy Tosia była szczęśliwa, Staś również się uśmiechał. Szybko się w nim zakochała. Dostrzegła, że jej związek z Janem oparty był na fizyczności, a ze Staszkiem byli pokrewnymi duszami. Pobrali się po pół roku znajomości. Antonina chciała, by Stanisław wierzył w to, że jest dziewicą. Chciała, aby był
przekonany, że z tamtym mężczyzną nie uprawiała seksu. Ani z żadnym innym. Uwierzył albo nie dał po sobie poznać, że jest inaczej. Była mężatką i bardzo ją to cieszyło. Zajmowała się domem i ogrodem, a Staś pracował w warsztacie samochodowym u swojego brata. Myślała, że już nigdy nie spotka Jana. Jakże się myliła. Spotkali się kiedyś we czwórkę w kawiarni. To była ich pierwsza rocznica ślubu. Staszek zabrał ją na kawę i ciastko, mieli spędzić miłe popołudnie. Kiedy zamówili deser, Antonina zobaczyła, jak do lokalu wchodzi kobieta w ciąży i… Jan. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Serce Antoniny zabiło dużo szybciej. Oczywiście, że kochała swojego męża, i to bardzo, ale do Jana czuła sentyment. Wciąż na nią działał. Podeszli do nich. Antonina prosiła w duchu, aby tylko się nie dosiedli. – Może się przysiądziecie? – zaproponował Staszek. – Z przyjemnością – odpowiedziała Joanna. Jan odsunął jej krzesło. Tosia poczuła ukłucie zazdrości. Nie przypomina sobie, aby kiedykolwiek Jan zaprosił ją do kawiarni czy odsuwał dla niej krzesło. Oni spotykali się na schadzki w krzakach. W jednej chwili poczuła do niego obrzydzenie, a do siebie jeszcze większe. – Który to miesiąc? – Tosia nie mogła oderwać wzroku od pękatego brzucha. – Dziewiąty. – Gratuluję. – Antonina uśmiechnęła się niemrawo, odgarniając do tyłu włosy. Spojrzała na twarz Joanny. Kobieta była naprawdę piękna. Łagodne rysy, duże oczy, pełne usta i blond włosy. Marzenie każdego mężczyzny. Ona była brunetką o piwnych, niemal czarnych oczach. – Janek mówił, że przyjaźniliście się jako dzieci. – Joanna zwróciła się do Antoniny. – Tak – potwierdziła. – Spędziliśmy razem miłe chwile – odezwał się Jan. Antonina w jednej chwili pomyślała o tych wszystkich rzeczach, które razem robili. O jego ustach na jej szyi, o rękach błądzących na jej piersiach. O jego muskularnych udach. Nie potrafiła zapanować nad swoimi rozchwianymi emocjami. Nie
rozumiała swoich uczuć. Kochała męża, a wciąż była zafascynowana tym drugim. Jej serce omal nie wyskoczyło z piersi, kiedy Jan nachylił się po cukiernicę. Jego dłoń lekko musnęła jej rękę. Odwróciła wzrok. Zastanawiała się, czy Jan czuje się równie skrępowany jak ona. Wyglądał swobodnie, ale może pozory myliły. Rozmowa niespecjalnie się kleiła, dlatego Antonina uznała, że musi zakończyć tę maskaradę. Przeprosiła wszystkich, wymigując się bólem głowy. Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie. Potem ona podała rękę Janowi. On pochylił się i pocałował jej dłoń, a potem na nią spojrzał. Tak samo, jak patrzył na nią kiedyś. Tym swoim pożądliwym wzrokiem. Pragnął jej, tego była pewna. Któregoś wieczoru Antonina wyszła na spacer. Staszek położył się wcześnie, ostatnio dużo pracował. Jej nie chciało się spać. Ruszyła w stronę jeziorka. Usiadła na trawie i rozkoszowała się zapachem skoszonej trawy. Po chwili ujrzała żarzący się punkcik. Ktoś szedł w jej stronę z zapalonym papierosem. Poczuła strach. Poderwała się na równe nogi. – To ja – usłyszała głos Janka. – Widziałem przez okno, jak szłaś w tę stronę. – Piękny wieczór. – Serce Antoniny biło jak szalone. – Dla takich pięknych wieczorów warto żyć. Usiedli obok siebie. Wokół panowała niezmącona cisza. Niebo było usiane gwiazdami, a księżyc świecił jasno. Tafla wody była niemal nieruchoma. Gdyby oboje nie byli w związkach małżeńskich, można by… Lepiej o tym nie myśleć. – Jak się czuje Joanna? – zapytała Tosia. – Dobrze. – Niedługo rodzi? – Tak. – Jesteś… – Nie mówmy teraz o tym. – Przyłożył palec do jej ust. – A o czym? Przysunął się bliżej niej. Czuła jego gorące ciało.
– Tęskniłem za tobą. Za tym, co było. Tęsknił! On za nią tęsknił!? Wtedy nie przyszło jej do głowy, że jakby ją kochał, toby nie wiązał się z Joanną. Jakby ją kochał, toby ją o wszystkim poinformował. A on nawet nie potrafił zerwać zaręczyn. Gdyby Antonina miała ten rozum co teraz, to nawet by z nim nie rozmawiała. Ale wtedy dała się nabrać na te jego czułe słówka. Na to jego głupie „tęsknienie”. – A ty? Tęskniłaś? Nic nie odpowiedziała. Tęskniła za czymś, za czym nie powinna tęsknić. Wstał i podał jej rękę. Poszła za nim niczym głupia gąska. Wylądowali w zaroślach. On ją całował, a ona oddawała pocałunki. Zsunął z niej majtki i wszedł w nią. Miała zamknięte oczy i wtedy oprzytomniała. Kochała męża. To on ją uratował, to on ofiarował jej prawdziwą miłość. – Zejdź ze mnie – warknęła. – O czym ty mówisz? – Poruszał się w niej. – Zejdź ze mnie! Posłuchał. – Co cię opętało? Łapczywie całował jej usta. – Nie chcę cię widzieć. – Poderwała się na równe nogi. Nigdy więcej nie chcę cię widzieć! Dopuściła się zdrady. Może nie całkowitej, ale co jest zdradą całkowitą, a co nią nie jest? Chciała tego, a nie powinna chcieć. „Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską” – doskonale pamiętała te słowa. Rok temu ślubowała swojemu mężowi i po roku złamała przyrzeczenie. Jakim jest człowiekiem? Jaką jest żoną? Weszła do domu. Była cała rozdygotana. Nalała do miski wody i podmyła się. Chciała zmyć z siebie dotyk, zapach Jana. Mężczyzny, który jej nie kochał, a jedynie pragnął. Nałożyła koszulę nocną i wsunęła się do łóżka. Staszek objął ją w pasie. Odwróciła się na bok. Czuła jego oddech na włosach. Po policzkach płynęły jej łzy.
Od tamtej pory się nie widzieli. Rodzina Janka sprzedała dom, a on zamieszkał w Gdańsku. A teraz, po kilkudziesięciu latach zjawia się tutaj ze swoimi głupimi przeprosinami. Jakim prawem zakłóca jej spokój?
ROZDZIAŁ 17 Michał spotkał Alicję przypadkiem na placu zabaw. No, dobrze, to nie był przypadek. Od tamtego pamiętnego dnia, kiedy zawiózł ją z synkiem do szpitala, nieustannie na nią czekał. Nawet tłumaczenia robił przy oknie. Widział ją kilka razy z inną kobietą, zawzięcie o czymś dyskutowały. Kiedy więc przyszła do parku sama, wyszedł na spacer. – Cześć. – Cześć. – Uniosła wzrok. – Jak się ma twój synek? – W porządku. A jak Kacper? – Kacper? Ach, Kacper. Przepraszam, zawsze, jak ktoś pyta o Kacpra, to nie wiem, czy o mojego przyjaciela, czy syna. – Kolejne kłamstwo. – Masz na myśli syna? – Tak – skinęła głową. – Rośnie jak na drożdżach. – To ten wiek. Dużo mówi? – Pojedyncze sylaby. Znów ten wzrok. – A kiedy ostatnio się z nim widziałeś? – Jakiś tydzień temu. Jestem dobrym ojcem, jeśli o to ci chodzi. – Nie wątpię. Zapadła krępująca cisza. Chłopiec podbiegł do swojej mamy. – Dzień dobry – powiedział malec. – Cześć – odpowiedział Michał. – Jak się czujesz? – W porządku. Mamusiu, jestem zmęczony, pójdziemy do domku?
– Oczywiście. „Cholera jasna!” – Michał był podirytowany. On tu stawał na rzęsach, żeby poderwać tę piękną kobietę, a ten brzdąc wszystko psuł. Alicja podniosła się z ławki, spakowała do torby resztki paluszków, wyrzuciła do śmietnika papierki. – Na nas już czas – powiedziała. – A ja tu jeszcze posiedzę. – Miłego siedzenia. – Pomachała mu ręką na pożegnanie. Gdyby to była inna kobieta, od razu zaprosiłby ją na kawę, jednak czuł, że z tą musi postępować delikatnie. Michał z Bartkiem, jego serdecznym kumplem, robili zakupy w osiedlowym sklepiku. W pewnym momencie mężczyzna dostrzegł Alicję. Wkładała jabłka do foliowej torebki. Każde dokładnie oglądała. Ubrana była w obcisłe dżinsy i równie obcisły czerwony golf. Marzenie każdego mężczyzny. Odwróciła wzrok. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Uśmiechnęła się i pomachała do niego, po czym ruszyła w ich stronę. Michał nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy. – Cześć – powiedziała radośnie. – Cześć. To jest Alicja, a to Bartek. – Michał dokonał prezentacji. Niezobowiązująco rozmawiali o pogodzie, pracy. Aż w końcu Ala zapytała o Kacpra. – Kim jest u licha Kacper? – zapytał Bartek. – To mój syn. – Michał pobladł. – Zrobiłeś jakiejś lasce dzieciaka i ja nic o tym nie wiem? – Nie zrobiłem – syknął mu prosto do ucha. – Później ci wytłumaczę. – Łokciem wymierzył koledze cios prosto w brzuch. W jednej chwili Michał poczuł się jak w potrzasku. Bartek dalej nic nie rozumiał, bo kontynuował temat. – Przecież ty nie masz dziecka. – Nie masz dziecka? – Alicję ogarnęła złość. – Mam. – Michał szedł w zaparte.
– Nie masz! – Bartek, ten półgłówek, jego najlepszy kumpel, właśnie go pogrążał. – Mam, ale nikomu o tym nie mówiłem. – Dwulatka – powiedziała Alicja, wolno cedząc sylaby i patrząc uważnie na Michała. – Zalewasz! – Bartek zaczął się śmiać. – Okłamałeś mnie! – Alicja była coraz bardziej zdenerwowana. – Czemu miało służyć to kłamstwo? – To nie tak jak myślisz – powiedział smutno. – A jak? – Kacper istnieje w mojej wyobraźni. – Że co? – Wszystko ci wytłumaczę, tylko się ze mną umów. – Spadaj na bambus! – Alicja była naprawdę wściekła. Ten koleś chciał ją zaciągnąć do łóżka w tak prostacki sposób. Nigdy nie posłała nikogo na bambus, ale on na to zasługiwał. Michał zrezygnowanym krokiem wszedł do kuchni. – Ewa – zwrócił się do siostry – moja nieznajoma dowiedziała się, że nie mam żadnego dziecka. – Opadł ciężko na taboret. – Powiedziałeś jej? – Nie ja, a Bartek. Wtopa. – I co? Pewnie się wkurzyła. – To już koniec. – A co ty sobie myślałeś? Zaczynasz znajomość od ściemniania. Jesteś w średnim wieku, a zachowujesz się jak gówniarz. – Tylko nie w średnim wieku. – Dwudziestu lat też już nie masz. – I co teraz? – Za kilka dni o niej zapomnisz. Pojawi się inna, przelecisz ją, a tamtą sobie odpuścisz. – Koniec z przygodnymi znajomościami. Ja chcę kogoś na stałe. – Naprawdę tak myślał. – Akurat.
Ewa odkręciła kran i zaczęła myć talerze. Ile razy ona już to słyszała. Michał odwrócił się na pięcie i poszedł do pokoju. Położył się na kanapie. Alicja mogła stać się dla niego kimś więcej niż tylko znajomą, a on wszystko spieprzył. To nieprawda, że chciałby tak do końca życia skakać z kwiatka na kwiatek. Nie wiedzieć czemu zatęsknił za czymś stałym. Za tym, aby ta sama kobieta budziła się obok niego każdego dnia, a nie co noc inna. Do tych wszystkich kobiet, z którymi sypiał, nawet nic nie czuł. Chciał w końcu coś poczuć. Raz już kochał, a potem stwierdził, że miłość to tylko cierpienie. Ale to nieprawda! Miłość może być piękna, taka była miłość jego rodziców. Kobiety, z którymi się umawiał, nic dla niego nie znaczyły, nawet ich specjalnie nie lubił. W jednej chwili poczuł do siebie obrzydzenie. Gdyby tylko Ala dała mu jeszcze jedną szansę, on się zmieni. Mijały dni, a Michał nie mógł zapomnieć o Alicji. Myślał o niej dość często. Może nie cały czas, ale często. A podobno to kobiety mają skłonność do nieustannych rozmyślań o obiekcie swoich westchnień… Mężczyzna myśli o kobiecie, która mu się podoba, raz na jakiś czas. Często przed snem. To mu wystarcza. Michał wierzył, że jeszcze ją spotka, a wtedy pokaże się z drugiej strony, tej lepszej. Mama powtarzała mu, że każdy człowiek ma lepszą i gorszą stronę.
ROZDZIAŁ 18 Były spacery, wino, nieśmiałe dotykanie, pocałunki przy blasku księżyca, miłosne esemesy. Wszystko to, o czym marzą kobiety. Ewa czuła się jak na haju. Nie, na pewno nie kochała. Do miłości było jeszcze daleko. To było zauroczenie drugim człowiekiem, to był ten czas, kiedy cała dusza śpiewa i tańczy na widok tej drugiej osoby. Wciąż myślała o Pawle, ale już nie tak intensywnie. Tak naprawdę chciała być z nim i budować z nim swoje szczęście, ale widocznie on już jej nie chciał. Kiedy na horyzoncie pojawił się Norbert, straciła dla niego głowę. Opierała się długo, ale koniec końców i tak wylądowała z nim w łóżku. Wcale nie był takim ogierem, jak myślała. Trochę się zawiodła, nawet bardziej niż trochę. Kilka pocałunków na początku, a potem szybki finał. Ale to nic, nie samym seksem żyje człowiek. Stworzy z nim szczęśliwą rodzinę. On poprosi ją o rękę, wezmą cichy ślub i będą mieli ślicznego bobasa. Hola, chyba się zagalopowała. – Widziałeś się z moim bratem? – zapytała któregoś ranka, kiedy gładziła jego umięśniony brzuch. Znieruchomiał. – Nie. – Słyszałam, że nawet do niego nie zadzwoniłeś. – Nie zadzwoniłem. – Mylił się w stosunku do ciebie. – Co masz na myśli? – Powiedział, że nie szukasz stałego związku. – Bo nie szukam. Ewa podniosła się, oparła na łokciu i spojrzała na Norberta. – Słucham? – Nie mam zamiaru się teraz żenić.
– Ja nie chcę, żebyś się ze mną żenił, ale skoro, no wiesz… – zaczerwieniła się. – Nie lubię wyłączności. Słowo „wyłączność” mnie przeraża. – Mówiłeś, że mnie nie zranisz. – I nie zranię. – Ale nie chcesz się wiązać. Wykrzywił usta w grymasie. Ewa zaczęła go denerwować. One wszystkie były do siebie podobne. Zawsze chciały czegoś więcej, przeważnie mieć faceta na wyłączność. Czy nie mogły cieszyć się chwilą? Seks jest taki przyjemny. Nawet te spacery mógłby przeżyć. Ale stały związek? To nie dla niego. – Dlaczego? – Dlaczego, co? – Wstał i okrył się prześcieradłem. – Dlaczego boisz się zobowiązań? – Życie ma zbyt wiele do zaoferowania – powiedział, nawet na nią nie patrząc. – Masz na myśli inne kobiety? – Ewa wstała i zaczęła się ubierać. – Podobasz mi się, chciałbym spróbować, ale nie mogę ci nic obiecać. – W takim razie ja tobie też nic nie mogę obiecać – powiedziała szorstko. Szybko włożyła rajstopy i spódnicę. Po chwili syknęła. Suwakiem przycięła sobie palec. – Jesteś pieprzonym dupkiem! – nieoczekiwanie wybuchnęła. – Co ty sobie w ogóle myślałaś? Że co, klęknę na kolana? – Nie wiem. – Lubię cię, spędzam z tobą miło czas… – Lubisz mnie? – przerwała. – I nic więcej? Milczenie. – Pytam? – Była naprawdę zdenerwowana. – Lubię jak koleżankę. Zaczęła się nerwowo śmiać. – Z każdą koleżanką chodzisz do łóżka? Nic nie odpowiedział. – Skurwiel. – Podniosła z ziemi poduszkę i rzuciła w niego z
całej siły. – A ze mnie skończona naiwniaczka. – Wracaj do tego swojego doktorka. Ewa trzasnęła drzwiami i zbiegła po schodach. Och, jaka była głupia, zamiast marnować czas na Norberta, mogła próbować odzyskać Pawła, przecież tylko jego tak naprawdę kochała. Po cholerę był jej ten krótki romans z tym draniem. Jaka była głupia. Tak łatwo dała się omamić kilkoma komplementami i garścią czułych słówek. Czasami, kiedy jesteś w rozsypce, a pojawi się na twojej drodze ktoś, kto zwróci na ciebie uwagę, da ci trochę czułości, osłodzi twe życie miłymi słowami, łatwo wpaść w jego ramiona, to zdarza się nawet w udanych związkach, które dopadł chwilowy kryzys.
ROZDZIAŁ 19 – Majka! – Dziewczyna przetarła zaspane oczy. – Majka! – Usłyszała swoje imię, a następnie cichutkie pukanie w szybę. Odsunęła na bok kołdrę i podeszła do okna. Oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności. Dziewczyna od razu rozpoznała Stanleya. Otworzyła na oścież okno. – Czego? – syknęła. – Co porabiasz? – Chłopak wdrapał się na parapet. – Próbuję spać. – Taka ładna noc… – westchnął Stanley. – I co z tego? – Majka wzruszyła ramionami. – Pomyślałem, że może pójdziemy na spacer pooglądać gwiazdy? – zaproponował. – Romantyk od siedmiu boleści. Majka lubiła Stanleya. Był jej dobrym kumplem. To dzięki niemu przeszła do kolejnej klasy i zdała maturę. Patryk, bo tak miał na imię, dobrze się uczył. Dobrze to za mało powiedziane, był matematyczno-fizycznym geniuszem. Jak przystało na kujonka, nosił okulary i niespecjalnie przejmował się swoim wyglądem, chociaż jak się mu dobrze przyjrzeć, miał potencjał na niezłe ciacho. Zamiast okularów soczewki, modne dżinsy, luźny t-shirt i inna fryzura. „Zdecydowanie trzeba by mu obciąć włosy” – pomyślała Majka. – Co mi się tak przyglądasz? – Z zamyślenia wyrwało Majkę pytanie Stanleya. – Myślę nad twoją metamorfozą. Chłopak zaczerwienił się po same koniuszki uszu. – Daj spokój – machnął ręką. – Wyglądasz jak fragles w tych swoich sztruksach i koszulce
polo. Chyba chciałbyś wyrwać kiedyś jakąś laskę? – Nie, nie chciałbym. – A co, masz zamiar zostać prawiczkiem do śmierci? – Majka, to nie chodzi tylko o seks. – Popatrzył na nią tymi swoimi błękitnymi oczami. – Taaa. Jesteś facet czy baba? – Facet. – A nie wyglądasz. I to twoje pieprzenie o miłości do grobowej deski. Chłopie, w życiu liczy się coś więcej niż patrzenie sobie w oczy i wygłaszanie dennych frazesów. – Co? – Kasa. – Kasa – prychnął. – Można mieć kasę i nie mieć przy sobie nikogo bliskiego. – Powinieneś żyć w innej epoce. Waleczni rycerze, cnotliwe księżniczki… – Dziewczyna kpiła z niego w żywe oczy. – A gdybym zaproponował ci małżeństwo? Majka popukała się w czoło. Wiedziała, że chłopak się w niej podkochuje, ale tylko dlatego, że żadna inna dziewczyna nie zwracała na niego uwagi. Ona go lubiła, ale nie kochała. Co mógłby jej zaoferować? Nic. – Chcesz się ze mną ożenić? – Tak. – I gdzie byśmy zamieszkali? – U moich rodziców. Na początek. Skończę studia, zdobędę pracę. – I będziemy tak sobie gnić w Rodzinnej? – Tu jest moje miejsce na ziemi. – Ale nie moje, ja stąd spieprzam. – Wyjeżdżasz? – Chłopak posmutniał. – Tak. Chcę mieć lepsze życie. Na razie jadę na rozpoznanie terenu. – Majka uśmiechnęła się pod nosem.– Ale potem, potem to moja noga tu więcej nie postanie. – A co z nami? – Możemy do siebie dzwonić, pisać maile. – Tak naprawdę
Majka miała to gdzieś. Kiedyś wyjedzie stąd na zawsze i zostawi za sobą Rodzinną i jej mieszkańców. Patrząc na Majkę, Patryk nie mógł wyjść z podziwu, jaka jest piękna. Mimo swojej urody, Majka była jednak pełna kompleksów, co dla niego było niepojęte. Tylko jemu o tym mówiła, przed innymi grała luzarę. Tylko przed przyjacielem się otwierała. – Jesteś taka piękna. – Powtarzał jej to w nieskończoność. Dziewczyna przewróciła oczami. – Mam masywne uda. Patryk zmierzył ją od góry do dołu. Nigdy nie zauważył, by coś z jej udami było nie w porządku. Miała piękne, długie, opalone nogi. – Wcale nie, dla mnie są jak najbardziej w porzo. – Nie ściemniaj. – Nie ściemniam. – Cellulit też mam. – Gdzie? – Na pośladkach. – Nigdy nie widziałem. – A widziałeś mnie nago? – Nie, ale w stroju kąpielowym. – I gapiłeś się na moją dupę? – Jestem facetem. – I moim przyjacielem. – To nie znaczy, że nie mogę sobie popatrzeć. Majka westchnęła. – I do czego w ogóle ma prowadzić ta rozmowa? Chłopak wzruszył ramionami. – Właściwie to ja nie wiem. Oboje zaczęli się śmiać. Majka na ogół była wyluzowana, tryskała humorem, dużo się śmiała. Jednak czasami, zwłaszcza kiedy padało, dopadała ją dziwna melancholia. Tęskniła bardzo za rodzicami. Nigdy nikomu się do tego nie przyznała, chociaż domyślała się, że babcia zna
powód jej smutku. Tak było i tej soboty. Na zewnątrz było szaro, a deszcz lał się na jezdnię strumieniami. Majka padła na łóżko i rozbeczała się. – Co jest? – Babcia Tosia podeszła do zwiniętej w kłębek wnuczki. – Nie wiem – pociągnęła nosem Majka. – Pada. – I dlatego mam doła. Pada, jest szaro, buro i ponuro. Nie mam chłopaka, jestem sama na świecie. Nikt mnie nie kocha. – Masz mnie. – Antonina położyła dłoń na wystającej spod kołdry ręce wnuczki. – Ty jesteś moją babcią. – I co, źle ci z tym? Majka chlipnęła. – Upieczemy drożdżówkę. Zaparzę kawę zbożową. Zobaczysz, że świat od razu nabierze kolorów. Majka odwróciła twarz w stronę babci. Jej zapuchnięta od łez buzia w jednym momencie się rozjaśniła. – Skoczyć po drożdże? – zapytała. – Już skoczyłam, kiedy tylko zobaczyłam, że chlipiesz. – Babcia pogładziła Majkę po twarzy. Majka uwielbiała tulić twarz do szorstkich babcinych dłoni, które pachniały cytrynowym kremem. Takiego samego kremu używała mama. – Babciu, przepraszam za te moje zjazdy w dół, bez powodu. – Widocznie miałaś jakiś powód. – Moje problemy to nie problemy. – Nie ma ważnych i nieważnych problemów. Wszystkie są ważne. Dlatego najlepszym lekarstwem na wszystkie bolączki jest ciasto drożdżowe.
ROZDZIAŁ 20 Paweł uświadomił sobie, że nie wyobraża sobie życia bez Ewy. Na początku nie było najgorzej. W pierwszej chwili nawet się ucieszył z rozstania. Pomyślał, że odpocznie od jej ciągłego zrzędzenia, marudzenia, upominania go i wiecznych pretensji. Z każdym dniem coraz bardziej mu jej brakowało. Nagle łóżko stało się za duże, mieszkanie puste: bez jej bibelotów, kosmetyków, ubrań. Brakowało mu rozmów z nią, a raczej jej długich monologów, jej uśmiechu, kiedy ją przytulał, a nawet duszącego zapachu kwiatowych perfum. Z każdym dniem tęsknota za Ewą stawała się nie do wytrzymania. Aż w końcu doszedł do takiego stanu, że myśli o niej stały się obsesją. Zredukował godziny pracy. W weekend wziął wolne. Chciał raz jeszcze porozmawiać z ukochaną kobietą. Wszystko wyjaśnić. Zawalczyć o nią. Tylko czy ona go przyjmie? Czy będzie chciała z nim być? Czy spróbują razem odbudować ich związek? Chwycił za telefon. Usiadł na łóżku. Przez chwilę gapił się w wyświetlacz, po czym wybrał numer Ewy. – Cześć, Paweł – powiedziała. Z tonu jej głosu trudno było wywnioskować, czy się cieszy z jego telefonu, czy też nie. „Najważniejsze, że odebrała” – pomyślał. – Cześć. Zapadła cisza. Przycisnął słuchawkę mocniej do ucha. Serce mu waliło. – Słuchaj… – Tak? – Czy zechciałabyś ze mną zjeść kolację? – zaproponował. – Kolację? – W jej głosie usłyszał wahanie. – Nie wiem, po co mielibyśmy jeść razem kolację?
– Żeby się najeść – powiedział, zanim pomyślał. Roześmiała się. To był szczery śmiech. Tak dawno razem się nie śmiali. – To dobry pomysł. – Chciałem z tobą porozmawiać, o nas. – Zamilkł, a potem kontynuował: – Zależy mi na tobie. Chcę cię odzyskać. – Naprawdę? – Teraz to ona mocniej przycisnęła słuchawkę do ucha. Serce łomotało jej w piersi. Nie wiedziała, że jeszcze usłyszy podobne słowa od Pawła. – Naprawdę. Tęsknię za tobą. – Od tak dawna nie mówił o swoich uczuciach i emocjach. – Ja za tobą też – powiedziała cicho. – To kiedy ci pasuje? „Nawet dzisiaj, teraz, zaraz” – pomyślała, ale nie powiedziała tego na głos. – Dostosuję się. – To może w sobotę o dziewiętnastej? Przyjadę po ciebie. Nadal mieszkasz u brata? – Tak. – Będę. Trzymaj się. – Ty też się trzymaj. Rozłączył się. Ewa usiadła na fotelu. Uśmiechnęła się od ucha do ucha. Kolacja upłynęła im w miłej atmosferze. Dowcipkowali i rozmawiali o pogodzie, pracy, Michale i jego wymyślonym dziecku. Śmiali się. Czuli się ze sobą wspaniale. Jakby dopiero co siebie poznawali. Ewa przez ostatnie dni zastanawiała się, czy powiedzieć Pawłowi o Norbercie. Michał oczywiście jej odradzał. – Norbert był epizodem. Tak naprawdę nic dla ciebie nie znaczył. Próbowałaś klin wybić klinem. Nie mów o nim Pawłowi, zranisz go – powiedział brat. – Mam kłamać? – zapytała. – Nie kłamać, a przemilczeć.
– Ale to nie w moim stylu. – Chcesz siebie oczyścić z wyrzutów sumienia. Nawet nie wiesz, jak skrzywdzisz tym Pawła. Gdybym był na jego miejscu… – Ale nie jesteś – powiedziała oburzona Ewa. Michał to nie Paweł, a Paweł to nie Michał. On to zrozumie. Przecież przez te kilka miesięcy nie byli razem. „Chcę być wobec niego szczera – pomyślała. – Przyznam się do błędu, a potem zaczniemy wszystko od nowa”. – Nie wiem jak ci to powiedzieć – zaczęła. Pochyliła głowę nad resztkami jedzenia. Jej oczy zaszły łzami. – Po prostu mów – ponaglił ją Paweł. – Od czego zacząć… – Najlepiej od początku. Nie chciała wyrządzić mu krzywdy, a wiedziała, że te słowa go zabolą. Nagle straciła pewność, że chce mu powiedzieć o Norbercie, jednak skoro już zaczęła, to powinna dokończyć. Była mu to winna. – Popełniłam głupstwo. – Głupstwo? – zapytał. Nie podnosiła głowy, ale czuła na sobie jego wzrok. – Ja… Przez krótki czas spotykałam się z kimś. – Z kim? Uniosła wzrok. Paweł miał takie smutne oczy. – Z Norbertem. – Z Norbertem? – Nie znał żadnego Norberta, ale widocznie jakiś istniał, skoro mu o tym powiedziała. – Tak. – Iiii? – No wiesz. – Nie, nie wiem. – Głos mu drżał. – To było szaleństwo. A my, wtedy… Przecież ze sobą nie byliśmy – wydukała. – Chcesz mi powiedzieć, że z nim spałaś, tak? – Kiedy to mówił, nawet powieka mu nie zadrżała.
Skinęła głową. Nie była w stanie więcej nic powiedzieć. Zapadła cisza. Siedzieli w milczeniu, a minuty dłużyły się w nieskończoność. Jego wyraz oczu był wymowniejszy niż słowa. – Czyli ja proszę cię, żebyś wróciła, mówię o swoich uczuciach, a ty mi mówisz, że pieprzyłaś się na boku z jakimś kolesiem?!? – To nie tak. – A jak, kurwa?!? A jak?!? – Przecież ze sobą nie byliśmy. – Szybko się pocieszyłaś! – Był wściekły. Na skroniach uwydatniły się dwie niebieskie żyły. – A ty? – Co ja? – Spotykałeś się z kimś? – Nie, do cholery! Przecież kocham ciebie i ani na moment nie przestałem. – Ja też nie przestałam cię kochać. – To ciekawe, kochasz jednego, a dymasz się z innym! – Pierwszy raz słyszała od niego takie słowa. – Próbowałem Ewa, próbowałem… – odrzekł. W oczach miał pustkę. Wstał i ruszył w stronę wyjścia. Ewa siedziała bez ruchu, wydawało jej się, że wszyscy się na nią gapią, że wszyscy dookoła wiedzą, co zrobiła. Nie obchodziło jej to. Mogłaby nawet zatańczyć przy tych ludziach nago na stole, gdyby tylko Paweł do niej wrócił. Na własne życzenie rozwaliła sobie życie. Ewa leżała pod kołdrą i przypominała sobie wydarzenia wczorajszego wieczoru. Czuła się tak, jakby ktoś ją pobił. Za oknem nastał ranek. Słońce świeciło, a niebo było błękitne. Świat się do niej uśmiechał, a ona miała ochotę wyć. Zwlokła się z łóżka i poszła do kuchni, w której panował rozgardiasz. Jej brat był bałaganiarzem. Gdyby nie była w stanie permanentnego smutku, najprawdopodobniej by go opieprzyła, dziś jednak miała w nosie stos brudnych kubków w zlewie. Włączyła czajnik, a do filiżanki
nasypała dwie łyżeczki rozpuszczalnej kawy. – Siema – usłyszała za plecami głos Michała. – Cześć – bąknęła. – Coś się stało? – Ciele oknem wyleciało. – Też odpowiedź. – Paweł mnie rzucił. – Po raz kolejny. – Nie po raz kolejny. Wcześniej to ja odeszłam. A teraz to on odszedł w siną dal. – Zejdziecie się. – Nie, teraz to już definitywny koniec. Wszystko schrzaniłam. Wszystko. – Ludzką rzeczą jest błądzić. – Odwal się! Przez kolejne kilka dni Ewa nieustannie beczała. Michał stwierdził, że jego siostra wyje do księżyca, a przy jej boku brakuje tylko watahy wilków. Środowego popołudnia poczuła nieziemski głód. Burczało jej w brzuchu. Czyli jednak żyje, a wydawało jej się, że umiera. Podreptała w stronę lodówki. Otworzyła drzwiczki, a tam pustki. Wróciła do pokoju i spod łóżka wyciągnęła torebkę. Pamiętała, że gdzieś na jej dnie leżały żelki. – Gdzie one są? – mruczała pod nosem, wyjmując klucze, zmięte rachunki, kartkę z numerem telefonu. – „Pani Tosia” – przeczytała na głos. Obróciła kartkę w dłoniach. A gdyby do niej zadzwonić? Chciała z kimś porozmawiać, z kobietą doświadczoną życiowo. Kiedyś bardzo lubiła panią Tosię i chętnie z nią rozmawiała. Czasami miała wrażenie, że Wanda jest zazdrosna o te rozmowy z jej mamą. – Faceci to dupki, sami nie wiedzą, czego chcą, poza tym nie potrafią prawdziwie kochać – powiedziała do Tosi podczas spaceru po parku. – Pewnie, że potrafią. Czasami do szaleństwa. – Naprawdę tak pani myśli?
Antonina uśmiechnęła się do swojej rozmówczyni. – Ja to wiem. – Ale to oni z reguły zdradzają. – A z kim zdradzają? – Z kobietami. – No właśnie, z kobietami. My, kobiety, też święte nie jesteśmy. Ewa doskonale o tym wiedziała, przecież to ona zdradziła Pawła. – Wiesz coś o życiu Ingrid Bergman? – zapytała niespodziewanie Tosia. – Tylko tyle, że zagrała w słynnej Casablance. – Była mężatką, kiedy zakochała się w Rossellinim. Opuściła dla niego dziecko i męża. Była tak zakochana, że nic ją nie obchodziła rodzina. Liczył się tylko Roberto. Kiedy namiętność się wypaliła, rozstali się, a Ingrid poślubiła kolejnego mężczyznę. Pod koniec życia tak powiedziała o swoich mężach: „Mój pierwszy mąż był uporządkowany, kiedy ja pragnęłam odrobiny szaleństwa. Roberto Rossellini zapewnił mi szalone chwile, kiedy ja potrzebowałam stabilizacji”. Nie tylko mężczyźni mają za uszami. Kobiety potrafią zgłupieć z miłości i postawić wszystko na jedną kartę. Rzucić się w wir uczucia. Nie potrafią wtedy myśleć racjonalnie. – Myśli pani, że mężczyźni są inni? – Tak. Oni bardziej kalkulują. Co im się bardziej opłaca, a co już mniej. Dlaczego rzadko który mężczyzna odchodzi od żony do kochanki? – Tosia nie czekała na odpowiedź. – Bo w domu tak naprawdę mu dobrze. No, może żona nie jest już taka seksowna, jak była na początku małżeństwa, ale koniec końców jest mu z nią dobrze. Troszczy się o niego, dba, gotuje mu obiadki, pierze jego skarpetki, prasuje koszule. Ewa pokiwała głową. – Myśli pani, że Ingrid żałowała swoich decyzji? Tosia pokręciła głową. Czytała biografię Bergman. – „Niczego nie żałuję” – powiedziała przed śmiercią. – A ty,
czego żałujesz? Ewa westchnęła i opowiedziała Tosi o Pawle, Norbercie i ostatnich wydarzeniach. – Niech mnie pani nie ocenia – powiedziała na koniec. – Nie jestem od wydawania osądów. Chciałaś być szczęśliwa. – I się nie udało. – Trzeba próbować. – Już mam dosyć – ciężko westchnęła. – Jeden facet mnie kochał, ale nie miał dla mnie czasu, drugi był babiarzem, który nie chciał stałego związku, pierwszy przemyślał sprawę i chciał do mnie wrócić, a ja w tym czasie rozłożyłam nogi przed tym drugim. – Odpocznij od facetów. – To co mam zrobić, uciec na koniec świata? – To jest myśl. Możesz pojechać z nami. – Dokąd? – Nad morze. – Jedzie pani nad morze? – Ja, moja wnuczka i znajoma z synkiem. – Ale praca… – A życie? Ewa, życie tak szybko przemija. Pomyśl o sobie, o tym, czego ty chcesz. Chcesz uciec stąd na chwilę? – Eeee… Tak tylko powiedziałam. – Zastanów się, czego chcesz, a potem pakuj walizkę i ruszaj z nami w drogę. Nie jedziemy na zawsze. Może na trzy, cztery tygodnie. – Gdybym tak wzięła trzy tygodnie urlopu. Tydzień dobrałabym bezpłatnego, to… Nie… Sama nie wiem.
ROZDZIAŁ 21 Ala z Majką spotkały się na placu zabaw. Był kolejny pochmurny dzień, choć w powietrzu czuć było już wiosnę. Wiał lekki wiaterek, a drzewa obsypane były zielonymi liśćmi. – Maja, mogę cię o coś zapytać? – Wal. – Dlaczego nie masz chłopaka? Jesteś atrakcyjną dziewczyną. W jednej chwili Majka spochmurniała. – Wiesz, co faceci w moim wieku najchętniej by ze mną robili? Najchętniej to oni by mnie przelecieli. A ja, ja chciałabym czegoś więcej, a nie tylko bara-bara w kiblu. To wszystko – wskazała dłonią na swoją twarz – ten make-up, kolczyki, obcisłe bluzeczki to tylko fasada, pod którą kryje się zwykła dziewczyna. – I wrażliwa młoda kobieta. – Tak… – Majka przeciągle westchnęła. – Dlaczego więc tak mocno się malujesz? – Żeby ukryć smutek. – Jesteś smutna? – Czasami. Brakuje mi rodziców. – Spuściła głowę. – Szczególnie mamy. Ala mocno przytuliła dziewczynę. W pełni rozumiała jej smutek. – Mam przyjaciela, który się we mnie podkochuje. To dobry chłopak, ale nie dla mnie. – Dlaczego nie dla ciebie? – Inaczej patrzymy na życie. – Majka odsunęła się od Ali i poprawiła włosy. – On chce tu zostać, a ja nie zostanę w Rodzinnej za żadne skarby.
– Może jeszcze zmienisz zdanie. – W stosunku do niego czy wyjazdu z tej zapyziałej dziury? – I jedno, i drugie. – Nie. Na pewno nie. Alicja nie chciała się kłócić z dziewczyną. – Może wpadniesz dzisiaj na kolację? – zaproponowała. – A dobrze gotujesz? – Wyśmienicie. – To będę. Alicja była bardzo podekscytowana wspólną kolacją z Majką. Nie pamięta, kiedy ostatnio przygotowywała „dorosłe” jedzenie. Z Krzysiem jedli jego ukochane spaghetti, nugetsy z kurczaka i frytki z warzywami. Na tę okazję kupiła dwie butelki wina, po czym zaczęła się zastanawiać, czy dobrze zrobiła. Majka była już co prawda pełnoletnia, ale to przecież bardzo młoda dziewczyna. Alicja przygotowała pieczony schab nadziewany śliwkami, kaszę kuskus z warzywami i sałatkę grecką z dużą ilością oliwy i parmezanem. Złapała się za głowę, kiedy podliczyła koszty. „To nic – pomyślała. – W końcu już wkrótce będę jadła konserwy i zupki z torebki” – uśmiechnęła się pod nosem. – Dobre to – komplementowała ją Majka. – Lubię babci żarełko, ale ona gotuje tak swojsko: te bigosy, pierogi, kopytka… – Jak ja bym zjadła pierogów. – Ala rozmarzyła się. Pierogi były jej ulubionym daniem. Choć sama nie umiała ich robić, chętnie się nimi zajadała. Wiele razy próbowała zrobić smaczne pierożki i mimo że korzystała z kilku przepisów, to albo ciasto było za twarde, albo rozlatywały się podczas gotowania, a to znowu farsz był niedoprawiony. – Wpadnij kiedyś do nas. Babcia na pewno się ucieszy, kiedy rozsmakujesz się w jej kuchni. – Wpadnę – uśmiechnęła się, po czym nałożyła sobie sałatki. – Jesteś na fejsie? – Nie, nie jestem na fejsie – odpowiedziała Ala. – A ty? – Głupie pytanie. Pewnie, że jestem. Tylko nie mam dostępu
do fejsa tak często, jakbym chciała. W telefonie brak neta, a w domu nie mam kompa. Chodzę do kafejki internetowej lub do Stanleya i tam się loguję. Szkoda, że nie masz profilu, dodałabym cię do znajomych. Ali chciało się śmiać. Nie rozumiała fenomenu fejsa. Majka jest jeszcze młodziutka i ma prawo do takich zabaw. Na fejsie można wyrażać swoje poglądy, promować swoją firmę i to jest okej. Ale kiedy jej znajomi z byłej pracy od rana z zacięciem śledzili fejsa i ekscytowali się każdą fotką, którą najpierw zalajkowali, a potem się z niej śmieli, to już tego nie mogła pojąć. Wstawiali na profile zdjęcia z palemką, żeby się pochwalić, gdzie to nie byli, kobiety pozowały do zdjęć, wydymając usta, robiły sobie słit focie, przybierając niestworzone pozy, i czekały na komentarze, że są tak samo piękne, jak były, że nic się nie zmieniły od licealnych czasów. Im więcej pochwał ze strony obcych im teraz ludzi, tym lepiej. I te życzenia na urodziny od ludzi, których nie widziało się ze dwadzieścia lat i nie miało się z nimi nic wspólnego. „Och, najlepszego Asieńsku, Piotruniu, Marzenko…” – A wiesz, że kiedy wyjedziemy nad morze, to nie będziesz miała dostępu do fejsa tyle, ile będziesz chciała? – Wiem. I myślę, że to mi dobrze zrobi. Potrzebuję wylogować się z tego życia. Kumasz, co mam na myśli? – Chyba tak. – Alicja zaczęła się śmiać. – „Wylogować się z życia”, nieźle zabrzmiało. Ona też potrzebowała takiego wylogowania się, tylko że od wspomnień. Kobiety usłyszały pukanie do drzwi. Alicja wstała od stołu, żeby otworzyć. – Pani Alusiu, kochana… – To była sąsiadka z trzeciego piętra. – Dzień dobry pani Ludko. – Oddaję cukier. – Kobieta wyciągnęła z torby kilogramową torebkę cukru. – A to… – znów sięgnęła do torebki – w podziękowaniu. – Wyciągnęła w kierunku Ali papierową torebkę, z której unosił się zapach świeżych ciasteczek.
– Dziękuję, ale nie trzeba było. – Alicja była zakłopotana. – Oj trzeba, trzeba. – Rumiana twarz Ludki rozpromieniła się w uśmiechu. – Pójdzie w bioderka. – Z pani taka chudzina, nie zaszkodzi. Na zdrowie. Do widzenia. – Do widzenia. Ala zamknęła drzwi. – Mamy ciasteczka do herbaty. – Potrząsnęła papierową torbą tuż przed nosem Majki. – Super. Alicja wyciągnęła słodkości na talerzyk, a Majka chwyciła jeszcze ciepłego rogalika. – Wszystkich tu znasz? – zapytała dziewczyna. – Z kamienicy? – Tak. – Pewnie, że wszystkich. – Ja pierdziu. Właśnie to jest Rodzinna. Sąsiad sąsiada wie, kiedy jego żona miała orgazm, a pani Zuza zza zasłony obserwuje każdy twój ruch. – Przesadzasz. – Alicja zaparzyła w dzbanku herbaty i rozlała do filiżanek. – Większość mieszkańców Rodzinnej to sympatyczni i pomocni ludzie. – I upierdliwi. – Wszędzie są upierdliwi ludzie. – Mnie się wydaje, że w dużych miastach nikt nikogo nie obchodzi, każdy żyje po swojemu i gitara gra. – Czy ja wiem, czy tak gitara gra? Człowiek to istota społeczna. – To ja chyba jestem aspołeczna. W tym momencie telefon Majki się rozdzwonił. Dziewczyna zerknęła na wyświetlacz, po czym odrzuciła połączenie. – Fuck! – zaklęła pod nosem. – Nie odbierzesz?
– To mój eksio. – Mówiłaś, że nie masz chłopaka. – Mówię, że eks. Miałam, ale już nie mam, na szczęście. To długa historia. Nie spotykamy się z dobre pół roku, a on od czasu do czasu sobie o mnie przypomina. Patryk mnie przed nim ostrzegał, ale ja byłam zakochana i głupia. Daniel spotykał się równocześnie ze mną i z Mileną, największą klasową zdzirą. Ja nie chciałam z nim iść do łóżka, a ona dawała mu dupy. Kilka razy się schodziliśmy, by po jakimś czasie się rozstać. Kiedy po raz enty mnie zdradził, a ja po raz enty go pożegnałam, przyrzekłam sobie, że już nigdy z nim nie będę rozmawiać. Jego czułe słówka zawsze na mnie działają. – Jak myślisz, po co dzwoni? – Może być kilka powodów. Albo pokłócił się z Mileną, albo mu się nudzi, albo sprawdza, czy jeszcze po nim rozpaczam. Palant. – A może zmądrzał? – Taaa, akurat. Alicja. – Majka spojrzała na kobietę. – Jesteś ode mnie starsza, a czasami mi się wydaje, że to ja bardziej znam życie od ciebie. Przyszedł esemes. – Zgadnij, co napisał? – Przeczytaj. – „Co słychać?” Majka zaczęła się śmiać. – A co ma być, kurwa, słychać. – Za dużo klniesz. – Jeszcze ty mnie bardziej zdenerwuj! – Doleję ci herbaty. – Poproszę. – Nie odpiszesz? – Już nigdy więcej nie nabiorę się na jego: „co słychać”. Gdybym odpisała, to miałby mnie w garści. A ja tego nie chcę. Mam to już za sobą. – Wiesz co?
– Nie wiem. – Jesteś naprawdę mądrą dziewczyną. Twarz Majki się rozpogodziła. Dziewczyna wstała od stołu i skierowała się w stronę przedpokoju, gdzie zostawiła torebkę. – Mam coś! – powiedziała do Ali, wymachując jej gazetą przed nosem. – Gazeta? – Alicja uniosła do góry brwi. – Gazeta. – Majka uśmiechnęła się szelmowsko. Przez kolejne dwie godziny kobiety przeglądały ogłoszenia motoryzacyjne. Ceny aut były wysokie, a ich interesował większy samochód, typu kombi. Nagle Majka wrzasnęła na całe gardło: – Znalazłam! To jest to, o czym myślałyśmy. – Uniosła do góry gazetę i wbiła palec w jedno ogłoszenie. – Jest nawet zdjęcie. – Bus? – Alicja spojrzała na zdjęcie starego szarego busa. – Co, zły? Dwa i pół tysiaka. I pisze tu, że jest sprawny. – Jest napisane. – Że co? – Mówi się, jest napisane. – Oj, czepiasz się szczegółów. Trzeba tam zadzwonić, bo ktoś nam go sprzątnie sprzed nosa. – Wątpię, by było tyle chętnych na tego gruchota. – No, wiesz co? Twój optymizm mnie poraża. – Najpierw trzeba podliczyć kasę. Ja mam cztery tysiące. – Skąd masz tyle szmalu? – Od mamy. – Ala spuściła głowę. – My mamy drugie tyle. Razem osiem tysięcy. – Niewiele. – Co ty gadasz? Nigdy nie widziałam na oczy takiej gotówki. – Ile kosztuje ten bus? – Dwa i pół tysiąca. Zostaje nam pięć i pół patyka. – To naprawdę niedużo. – Niedużo? – Noclegi. Na paliwo dużo nam zejdzie. No i trzeba jeść i pić. – Konserwy, zupy z torebek, chleb i babcina marmolada. –
Dziewczyna była podekscytowała i żywo gestykulowała. – Alicja podziwiała Majkę za jej niesłabnący entuzjazm. Ona nie widziała życia w takich jasnych barwach. – Ja wierzę, że będziemy miały odlotową zabawę. – Trzeba gdzieś spać! – Pod namiotem, w hostelach. Jeszcze nam tej kasy zostanie. – Nie wątpię. – Na pewno! – Majka podziękowała za kolację i ruszyła w stronę drzwi. – Odprowadziłabym cię, ale nie chcę zostawiać Krzysia samego. Boję się, że może się obudzić. Ostatnio śpi niespokojnie. – Jest dopiero dwudziesta druga. Słyszałaś kiedyś, aby kogoś zamordowano w naszej dziurze? – Nie słyszałam. – A więc nie bój żaby. Dam radę. Alicja stała nad rozgrzaną patelnią i smażyła naleśniki. W kuchni było tak gorąco, że czuła, jak krople potu spływają jej po plecach. Nagle na klatce schodowej usłyszała donośne wołanie Majki. – Ala!!! – krzyczała dziewczyna, a echo jej głosu niosło się po korytarzu. – Alicja wyłączyła kuchenkę i wyszła na korytarz. Otworzyła szeroko drzwi i stanęła twarzą w twarz z Majką. – Co się tak wydzierasz? – A, żebyś mnie usłyszała. – Słyszę, głucha nie jestem. – Krzyś w przedszkolu? – zapytała Majka. – W przedszkolu. Wejdziesz? – Alicja odsunęła się w głąb korytarza, aby przepuścić gościa. – Nie. Ty idziesz do mnie. – Ale jak to? Gotuję obiad. – Tak to, że babcia zaprasza cię na kawę. Musimy porozmawiać o wyjeździe. Obiad nie zając, nie ucieknie. Dokończysz później. – Dobrze. – No to już. Ubieraj się.
Kobiety weszły do niedużego wiekowego domu. Korytarz wyłożony był starą boazerią, a podłoga linoleum w kratkę. Weszły do kuchni. Przy stole siedziała babcia. Kiedy tylko je zobaczyła, poderwała się na równe nogi. – Dzień dobry, Tosiu. – Alu. – Tosia podeszła do kobiety i mocno ją przytuliła. Lubiła tę młodą, zaradną kobietę. – Miałaś nas odwiedzać, i co? – Och – westchnęła Alicja. Faktycznie, odkąd Krzysiu poszedł do przedszkola, a potem do zerówki, nie odwiedziła Tosi ani razu. – Biję się w piersi. To życie tak szybko pędzi. Praca, przedszkole, domowe obowiązki. – Rozumiem. – Tosia skinęła głową. – Siadaj, zaparzyłam dobrej kawy i upiekłam serniczek. Ala usiadła przy stole na drewnianym krześle. – A więc słyszałam od mojej wnuczki, że jedziemy nad morze. – Też o tym słyszałam. – Alicja uśmiechnęła się. – I co o tym myślisz? – Że to szaleństwo. – Może warto czasami zaszaleć? – Tosia uśmiechnęła się do Ali. – Może i tak. Tylko teraz w mojej sytuacji… Straciłam pracę… To znaczy jestem już prawie zdecydowana, ale wahanie wciąż mi towarzyszy. Powinnam wysyłać CV, a nie urządzać sobie wakacje. – „Powinnam”. Przez całe życie wypowiadałam to słowo. „Powinnam” to i tamto też. Jestem po siedemdziesiątce i dopiero teraz wiem, że tak naprawdę powinnam już dawno zadbać o siebie. To dobry moment na wyjazd. Morze wiosną jest ponoć piękne. – Czyli nie pozostaje nam nic innego, jak jechać. – Nareszcie – westchnęła Majka. – Jedziemy przecież na trzy, cztery tygodnie, a nie na całe życie. – Tak, tylko że… – Alicja zamieszała kawę.
– Skończ już z tymi wątpliwościami. Nabierzesz wiatru w żagle, odpoczniesz. Zaczniesz pisać. – Majka puściła do Ali oko. – Mądrze gada ta moja wnuczka. Roześmiały się. – To co, jedziemy jutro oglądać nasze autko. – Jedziemy. Przez całą wizytę Antonina była uśmiechnięta od ucha do ucha. Mimo iż była starszą kobietą, jej twarz była niezwykle piękna. Skóra, pokryta już zmarszczkami, była wiotka, ale za to oczy… W tych oczach kryła się sama radość. Babcia jak zwykle dużo mówiła o sobie, Rodzinnej i Majeczce. Widać było, że kobieta bardzo kocha wnuczkę. W życiu wiele przeszła, ale wciąż była wesołą kobietą, uśmiech nie schodził z jej twarzy. Na odchodne wręczyła Alicji kilka czekoladek. Ala poczuła się jak mała dziewczynka. – Dziękuję, ale proszę zachować te czekoladki dla jakiś dzieciaków. – Nie marudź, tylko bierz! Jak nie zjesz ty, zje Krzyś. – Dziękuję. – Pamiętaj, że jutro jesteśmy umówione! – krzyknęła za nią Majka. – Pamiętam. – Alicja pomachała kobietom na odchodne. Następnego dnia Ala z Majką pojechały oglądać samochód. Obchodziły busa już z piąty raz. – No i co myślisz? – zapytała Majka. Alicja wzruszyła ramionami. – Nie znasz się na samochodach? – Nie znam. – Odgarnęła do tyłu włosy. – W ogóle? – W ogóle. A dlaczego sądziłaś, że się znam? – Masz prawko! To chyba oczywiste. – Potrafię jeździć, ale nic poza tym. – To dlaczego mi o tym nie powiedziałaś? – Majka! – Alicja się uniosła. – Nigdy nie twierdziłam, że
jestem specem od aut. Mieliśmy z Adamem jeden samochód, o którym nie miałam bladego pojęcia. Wszystkim zajmował się mąż, a ja od czasu do czasu prowadziłam. – No i co teraz? Obie skierowały wzrok na samochód. – No i co? Podoba wam się? – Do kobiet podszedł staruszek, który był właścicielem busa. – Nie wiemy. Na twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech. – Ach wy, kobiety… – Zaczął kręcić głową. – Powiem wam szczerze, samochód nie jest nowy, to oczywiste, ale jest na chodzie. Podwozie trochę rdzewieje. Ma już swoje lata. To okazyjna cena, ale jeśli wybieracie się w dłuższą trasę, przydałoby się kilka drobnych napraw. – To znaczy? – Wymiana skrzyni biegów, nowe opony, naprawa hamulców i wszystkich podzespołów. Mogę wam polecić dobrego mechanika, który nie zedrze z was fortuny. Bus kosztuje dwa i pół tysiąca, a naprawa będzie was pewnie kosztowała drugie tyle. Ale za to potem będziecie nim mogły śmigać do woli. – Bierzemy. – Majka podeszła do staruszka i uścisnęła mu dłoń. – Ale… – Alicja chciała coś powiedzieć, ale Majka spiorunowała ją wzrokiem. – Co ty wyprawiasz? – zapytała Ala w drodze do przystanku autobusowego. – Dokonałam transakcji zakupu. – Majka wskazała głową na umowę, którą trzymała w ręku. – A jeśli ten grat zepsuje się tuż za Rodzinną? – To przecież go naprawimy. – Naprawa nic nie gwarantuje. – Posłuchaj. – Majka stanęła i spojrzała Ali prosto w oczy. – Można się tak zastanawiać latami i do niczego nie dojść albo nigdzie nie pojechać. Trzeba ruszyć z miejsca, kapujesz? – Kapuję.
– To dobrze. – Dziewczyna poklepała Alę po plecach. Dwa dni później Ala z Majką podjechały pod dom babci Tosi. – Zatrąb – powiedziała dziewczyna. – Co, ja na twoją babcię będę trąbić? – A co jest złego w trąbnięciu? – Majka przewróciła oczami. – To tylko sygnał, że już jesteśmy. – Powinnaś wysiąść z auta i zapukać do drzwi. – E tam. – Majka przechyliła się nad kierownicą i zatrąbiła klaksonem. Drzwi wejściowe otworzyły się i stanęła w nich rozentuzjazmowana staruszka. Kobiety wysiadły z samochodu. – Dzień dobry – powiedziała Ala. – Witam, witam! – Babcia podeszła bliżej busa. – To jest to nasze cudeńko. – Majka wskazała na busa. Tosia obeszła samochód dookoła, po czym zajrzała do środka. – W środku nieźle – stwierdziła. – Posprzątać trzeba, ale jest w porządku. – A nie mówiłam, że bus jest okej? – Majka wypięła dumnie pierś do przodu. – Nie tak całkiem okej. – Babcia jeszcze raz przeszła dookoła wozu. – Z tyłu nienajgorzej – powiedziała niczym ekspert – ale z przodu… – dotknęła maski. – Maska źle spasowana z lewym nadkolem. Lewy reflektor nieoryginalny. – Otwórz maskę – zwróciła się do Ali. Kobieta wsiadła do samochodu i otworzyła maskę. Tosia nachyliła się i powiedziała: – Chłodnica lekko wygięta, nadkole lewe było zmieniane, żółta farba wyłazi spod szarego metalika. Samochód był bity. Majka z Alą wymieniły spojrzenia. – Babciu, a skąd ty tyle wiesz o samochodach? – Przecież twój dziadek ze swoim bratem prowadzili warsztat samochodowy przez ponad dwadzieścia lat. Możesz nie pamiętać,
bo zamknęli go, gdy miałaś jakieś cztery latka. Coś niecoś wiem o samochodach. – Dlaczego nic nam nie powiedziałaś? Wzięłybyśmy cię ze sobą! – Próbowałam, ale mnie nie słuchałaś. – I co teraz? – Nic. Najważniejsze, że jeździ. Jest wart swojej ceny. Trzeba go rozbujać, bo zastał się biedaczek i jedziemy! Oddały samochód do pobliskiego warsztatu. Niestety, mechanik musiał zamówić kilka części, co wiązało się z koniecznością czekania. – Pani! Takich samochodów to już nie produkują – powiedział. – Ale my chcemy jak najszybciej ruszyć w trasę. – Najwcześniej za dwa tygodnie przyjdą części. – Cholera jasna – zaklęła Majka. – Co się odwlecze, to nie uciecze. Wszystko dzieje się po coś – stwierdziła Alicja. Majka westchnęła. Lubiła Alicję, ale ta czasami ją denerwowała. – Może i masz rację, wyżej dupy nie podskoczę. – A próbowałaś? Roześmiały się. – Musimy przecież załatwić wszystkie formalności. – No tak. Przez kolejne dwa tygodnie załatwiały sprawy związane z autem. Były w urzędzie skarbowym, w urzędzie gminy, wykupiły ubezpieczenie. Alicja była przerażona tym, że wszystko bierze na siebie. – Nie bój żaby, jak wrócimy, to sprzedasz busa. – Tylko żeby ktoś go chciał od nas kupić. – Kupi na pewno. Nic się nie martw. Na razie nie panikuj. – Jakoś nie mogę. Poddałam się urokowi chwili, a teraz już sama nie wiem, czy dobrze zrobiłam. Majka pokręciła głową.
– Nie zostawimy cię z tym samochodem samą, jasne? – Głos Majki był poważny. – Jasne. Samochód był gotowy w połowie maja. Majka wymyśliła, by upiększyć ich pojazd. Alicja nie miała nic przeciwko temu. Po generalnym remoncie wóz został oddany do lakierowania – przynajmniej tak myślała Alicja. Oczami wyobraźni wyobrażała sobie ich nowe autko w kolorze ciemnej zieleni. – Zamknij oczy – nakazała Majka Alicji, kiedy szły po odbiór busa. Alicja zamknęła oczy, a Majka chwyciła ją za rękę i poprowadziła przez żwirową ścieżkę w stronę podjazdu. – Jesteśmy! Ta-da-da! – wykrzyknęła dziewczyna. Alicja otworzyła oczy i zamarła. – Co to jest? – zapytała oszołomiona. – Nasza landrynka. Przed nimi stał samochód pomalowany na pstrokaty róż. Drzwi i maska ozdobione były kwiatkami i tęczowymi motylami. – O mój Boże! – Alicja przez krótką chwilę nie mogła złapać tchu. – To dzieło chłopaków. – Majka z dumą wskazała na dwóch chłystków, którzy trzymali w ręku spray. – Wow! – Tyle tylko zdołała wykrztusić Ala. – Podoba ci się? – Jest… – Alicja szukała odpowiednich słów. – Rzucający się w oczy – dokończyła za nią dziewczyna. – Oczojebny – zachichotał jeden z chłopaków. – I taki babski – podkreśliła Majka, która zdążyła już okrążyć wóz. – Jak dla jakiejś pieprzonej Barbie – wyrwało się Ali. – Myślałam, że nie przeklinasz? – Tylko w ekstremalnych sytuacjach. – Przynajmniej wszyscy na drodze nas zauważą. – Z odległości kilkunastu metrów.
– Wow! To jest to, nie sądzisz? – Majka podpuszczała Alicję. – Sądzę. Alicja leżała z synkiem w łóżku. Lubiła te ich wspólne poranki, kiedy się do siebie tulili po przeczytanej bajeczce. Odkąd pamięta, czytała synkowi bajki rano, wieczorem był za bardzo zmęczony i nie miał na nie ochoty. – Mamusiu, czemu ja nie mam tatusia? „Skąd się bierze u dzieci taka bezpośredniość?” – pomyślała. Krzyś coraz częściej zdawał jej pytania o tatusia. – Twój tatuś umarł i mieszka teraz w niebie z aniołami – powtarzała za każdym razem. – Nie mogłabyś z nim pogadać i poprosić, by do nas wrócił? – To niemożliwe. – Czemu? Alicja wzruszyła ramionami. – Kiedyś go spotkasz. – Kiedy? – Musi minąć trochę czasu. – Pójdę też zamieszkać do nieba? – Tak, każdy wcześniej czy później tam trafia. – I poznam tatusia? Alicja pokiwała głową. Krzyś wyskoczył z łóżeczka i pobiegł umyć ząbki, a ona w tym czasie zrobiła mu kakao i tosta z dżemem. Alicja posprzątała, ugotowała obiad i zrobiła zakupy. Miała dwie godziny do odbioru Krzysia z przedszkola, postanowiła więc wziąć relaksującą kąpiel z dużą ilością piany. Leżała sobie w ciepłej piance, kiedy usłyszała dzwonek do drzwi. Raz, drugi… „Jak ja nie lubię, kiedy ktoś naciska dzwonek kilkakrotnie – pomyślała Ala. – Raz, ewentualnie dwa, ale żeby na chama dzwonić kilka razy pod rząd, to już przesada”. Mogłaby zignorować dzwonienie, ale zamiast tego wyskoczyła z wanny, o mało przy tym nie wpadając w poślizg i nie zaliczając gleby oraz –
jakby powiedział jej syn – nie tracąc górnych jedynek. Chwyciła w przelocie ręcznik, a kiedy otworzyła drzwi, zobaczyła na wycieraczce awizo. – Cholera jasna! – zaklęła. – Pobiegła co tchu do okna, może jeszcze uda jej się złapać kuriera. A gdzie tam, biały van odjechał w siną dal, a wraz z nim dwie Krzysiowe piżamki, które zamówiła przez internet. Nigdy nie darzyła sympatią ani kurierów, ani listonoszy, właśnie przez to ich natrętne dzwonienie. Kiedy Krzysiu był mały, pan listonosz upodobał sobie doręczanie przesyłek w porze jego drzemki. Malec dopiero co się ululał, a tu, bach, dzwonek do drzwi. Ona zazwyczaj jeszcze w rozciągniętej, poplamionej od kaszek i soczków piżamie, z nieumytą głową paradowała po domu, a tu, bach, dzwonek i listonosz z poleconym. Pewnego dnia odciągała pokarm, kiedy usłyszała pukanie przechodzące w walenie. „Co tu zrobić?” – myślała intensywnie. Listonosz nie dawał za wygraną, nacisnął dzwonek – raz, drugi. Krzysiu się obudził i zaczął płakać w niebogłosy. Dziecko? Cycek? Paczka? Listonosz? Ala włączyła tryb „speedy gonzales” – naciągnęła szlafrok i dopadła klamki. – Dzień dobry – przesłodzonym głosem powiedział pan. – Już myślałem, że pani nie zastanę. – Skoro pan tak myślał, to po co tyle razy naciskać dzwonek? – Dla pewności, kochanieńka, dla pewności. Dbam o to, żeby na pocztę pani nie musiała chodzić. O, dziecko płacze. – Ano płacze, bo je pan obudził. – Ja? – zapytał zdziwiony. – Nie, święty Mikołaj.
ROZDZIAŁ 22 Ewa próbowała przepraszać Pawła na wszystkie możliwe sposoby. Jego serce było zranione, a jego męska duma urażona. Nie odbierał telefonów od niej ani nie odpisywał na maile. Jaką była idiotką, że pozwoliła zaciągnąć się do łóżka facetowi, którego nie kochała. Po pierwsze, nigdy nie powinna była spotykać się z Norbertem, po drugie, jeśli już do tego doszło, to nie powinna była spowiadać się z tego Pawłowi. Norbert sprawił, że znów poczuła się jak prawdziwa kobieta. Teraz wiedziała, że jemu chodziło tylko o jedno – następna laska do kolekcji. Co ciekawe, od tamtej felernej nocy ani razu się z nią nie skontaktował. Oczarował ją słowami i dobrymi manierami. Wiedział doskonale, że w tamtej chwili tego właśnie potrzebowała. Ewa była zmęczona. Przez ostatnie trzy tygodnie w kwiaciarni miała spory ruch. Kilkugodzinne robienie i trzymanie bukietów naprawdę może zmęczyć. Bolał ją kark, dłonie miała poorane od kolców róż, a na kciukach odciski od sekatora. Marzyła, by wyjechać. Odpocząć od pracy, a przede wszystkim na chwilę zapomnieć o swoich sercowych kłopotach. Zadzwoniła do Tosi. – Pani Antonino, Ewa z tej strony, co z pani wyjazdem? – Mamy małe opóźnienie. – To co, nici z podróży? – Ależ skąd, jedziemy! – Wiosną jest pięknie nad morzem, a nie ma jeszcze tłoków. To kiedy planujecie podróż i na jak długo? – Myślę, że koniec maja, początek czerwca to odpowiednia pora. – Hmm. W sumie to… czemu nie. Mogłabym dołączyć?
Oczywiście dorzucę się do benzyny, noclegów, jedzenia. – Witamy na pokładzie – powiedziała Tosia. – Zadzwonię do ciebie, kiedy ustalimy konkretną datę, dobrze? – Proszę dać mi tylko znać kilka dni wcześniej, bo muszę porozmawiać z szefową o urlopie. Wstępnie zarezerwuję sobie trzy pierwsze tygodnie czerwca. – Nie ma problemu. – To do usłyszenia. – Do usłyszenia. I Ewa się rozłączyła. Zaczęła się nerwowo śmiać. Co ona wyprawia? Chce rzucić wszystko i jechać w podróż z innymi kobietami. „A, co tam, raz się żyje!” – pomyślała. – Musi uspokoić swoje zranione serce. Musi odpocząć od swojego życia. Jest gotowa na tę podróż, nawet jeśli miałaby jechać na koniec świata. Usiadła przy biurku, z torebki wyjęła papeterię, z szuflady długopis. Już dawno nie pisała odręcznego listu. Teraz nadszedł ten moment: Najukochańszy, nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak bardzo musisz cierpieć. Kocham Cię i nawet na chwilę nie przestałam. Nigdy nie myślałam, że dwoje ludzi, którzy tak mocno się kochają, może przysporzyć sobie tak wiele cierpienia. Przeoczyliśmy moment, kiedy praca stała się dla Ciebie najważniejsza, a ja zaczęłam się od Ciebie oddalać. Nawet nie wiesz, jak bardzo mi Ciebie brakowało. W pewnej chwili już tylko mijaliśmy się w przedpokoju. Zdawkowe powitania, przelotny pocałunek, życie w biegu. Tak jakby miłość miała dla nas ograniczony czas. Kilka minut wyjętych z szarej rzeczywistości. Nie zauważyłeś mojej nowej fryzury i czerwonej sukienki, którą specjalnie dla Ciebie kupiłam. „W czerwonym jesteś taka seksowna” – kiedyś tak mi powiedziałeś. Tamtego wieczoru nawet
czerwień na Ciebie nie zadziałała. Usnąłeś, byłeś tak bardzo zmęczony. A ja zacisnęłam pięści i obiecałam sobie, że odejdę. Nie odeszłam. Zostałam do następnego razu. Następnej awantury, którą wywołałam. Tylko wtedy, kiedy podnosiłam głos, zauważałeś mnie. Oczywiście, nie byłam w tym wszystkim bez winy. Jak to mówią, wina zawsze leży pośrodku. Nic nie usprawiedliwia mojego zauroczenia innym mężczyzną. Tylko że wtedy nie byliśmy razem. Nie zdradziłam Cię, bo z Tobą nie byłam ani Ty nie byłeś ze mną. Ewa odłożyła długopis. Po policzkach spłynęły łzy. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że to Paweł, nie kto inny, jest jej przeznaczony. To Paweł jest miłością jej życia. Kocham Cię. Wyjeżdżam. Muszę sobie wszystko poukładać. Jeśli mi wybaczysz i będziesz chciał odbudować nasz związek, to przyjedź do Sopotu. Będę na ciebie czekała na molo, 21 czerwca o siedemnastej. Twoja / Nie-Twoja Ewa
Włożyła list do koperty. Zaadresowała i zakleiła. Chyba naprawdę ostro jej odbiło. Nawet nie wie, czy będzie w Sopocie 21 czerwca. Ale skoro będzie nad morzem, to zrobi wszystko, by tam pojechać. Teraz to już musi tam być, musi pojechać. Chyba zgłupiała albo naoglądała się za dużo komedii romantycznych, w których to ONA po wielu perturbacjach wpada mu w ramiona, a
potem żyją długo i szczęśliwie. Właśnie tak sobie wyobraziła ich pojednanie. Przy zachodzącym słońcu na sopockim molo. Musi wierzyć, że im się uda. Będzie wierzyła. – Babciu, zgłupiałaś. – Majka była zaskoczona, kiedy Tosia oznajmiła jej, że jedzie z nimi jakaś tam Ewa, którą Tosia znała kilka lat temu. – Znam tę dziewczynę od lat. Przyjaźniła się z twoją mamą. Na te słowa Majka przewróciła oczami. – Dobrze jej z oczu patrzy. – I to jedyny powód? Tosia się uśmiechnęła. – Jedyny. Ewa potrzebuje tego wyjazdu. Tak jak my wszystkie. – Zastanawiam się, która z nas jest bardziej pieprznięta? – Obie. Wybuchnęły śmiechem.
ROZDZIAŁ 23 Alicja stała w oknie i patrzyła na budzący się do życia świat. Na sklepikarza z naprzeciwka, który otwierał drzwi malutkiego wielobranżowego sklepiku, na kota sąsiadów, który smacznie spał na stercie kartonów, na panią Jadzię z sąsiedniego bloku, która zaciągała się papierosem. W pewnej chwili usłyszała skrzypnięcie podłogi i drobne kroczki. Odwróciła się. Do pokoju jak torpeda wpadł Krzysiu. – Jutro moje urodziny! – Chłopiec był podekscytowany. – Tak wiem. – Alicja uśmiechnęła się do synka i potargała z czułością jego kasztanowe włosy. – Kupisz mi iPoda? – Że co proszę? – Ala wytrzeszczyła oczy. Świat iPodów, komórek, laptopów wkraczał w życie jej sześcioletniego syna. Czy ten świat oszalał? – iPoda. – Zastanowię się. – A upieczesz mi tort transformera? – Patrzył na nią takim wzrokiem, że trudno było mu odmówić. – Nie umiem piec tortu transformera. – Można taki kupić w pobliskiej cukierni. – Racja. – Że też jej dziecko musiało być tak zorientowane w tortach o kształcie transformerów. Alicja urządzała przyjęcie dla ośmiorga przedszkolaków. Krzyś chodził na ich przyjęcia urodzinowe, dlatego nie wypadało nikogo pominąć. Tort udało się kupić w pobliskiej cukierni. Oprócz tortów transformerów były też torty wyścigówki i postaci z kreskówek. Ala nie wiedziała, że asortyment cukierniczy jest tak bogaty.
Za jej czasów torty były po prostu okrągłe. Zastanawiało ją, jak będzie smakował ten urodzinowy tort obklejony grubą warstwą lukru. Dokupiła kilka rodzajów ciasteczek i rurki z kremem. Nie kupiła synowi iPoda, uznała, że w dniu urodzin powie mu o podróży. To będzie najpiękniejszy prezent. – Mamusiu, a gdzie prezent od ciebie? – zapytał Krzyś, kiedy odpakowywał kolejne pudełko z superodlotowym samochodem. – Ja mam dla ciebie specjalny prezent. – Alicja nachyliła się w jego kierunku. – Ja chcę iPoda. – To będzie lepsze od iPoda – powiedziała, a oczy Krzysia zabłysnęły. – Mów, mamusiu. – Pojedziemy na wycieczkę. – Na wycieczkę? – Tak. – A gdzie? – Przed siebie. – Na koniec świata? – Na koniec świata. – Jaja sobie robisz? – Krzyś! – upomniała go Alicja. – Nie robię sobie jaj. Jedziemy. – To super! – Ale nie sami. – A z kim? – Z Majką, jej babcią i panią Ewą, której jeszcze nie znamy. – Szykuje się niezła przygoda. – Szykuje… Majka wpadła po dwudziestej, by wręczyć Krzysiowi prezent. Chłopiec już spał. Po emocjonującym dniu był bardzo zmęczony. Dziewczyna zostawiła zapakowany w złoty papier wóz strażacki koło jego łóżka. – Napijesz się czegoś? – zapytała Alicja, kiedy dziewczyna
po cichutku zamknęła drzwi do pokoju Krzysia. – A z przyjemnością, herbaty. Alicja zaparzyła w imbryczku herbatę owocową i postawiła na stole obok talerzyka z kawałkiem urodzinowego ciasta. – A co ten tort taki słodki? – powiedziała Majka, wkładając kawałek ciasta do buzi. – Teraz takie pieką. – Nie jest zły, ale szału nie robi i jaj nie urywa. Alicja ciężko westchnęła. Cała Majka. – Ten wyjazd dobrze mi zrobi – powiedziała Ala, wyciągając nogi na kanapie. – Pośpię. Majka zrobiła wielkie oczy. – Pośpisz? – Tak, wreszcie się wyśpię. – My nie jedziemy w tę podróż, żeby się wyspać, a po to, żeby zwiedzać, spacerować po plaży, zbierać bursztyny. Każdego dnia zryw i jazda. – O, nie kochana. A kawa? Śniadanie? To ma być urlop od życia, a nie szarpanina. – Dobre śniadanko z kawusią mnie przekonuje. Zaczęły się śmiać. – Sądzę, że powinnyśmy dobrze zaplanować naszą podróż – powiedziała Ala. Podejmowanie pochopnych decyzji nie było w jej stylu. Odkąd zmarł Adam, a urodził się Krzyś, stała się osobą jeszcze bardziej odpowiedzialną niż była dotychczas. Odpowiedzialną? Co to znaczy odpowiedzialność? Była przewidywalna, a każdy kolejny dzień był podobny do poprzedniego. – Odnośnie planowania, to kiedyś szłam na randkę i już dwa dni wcześniej układałam sobie w głowie pytania, jakie zadam chłopakowi i odpowiadałam na nie za niego w myślach. Oczywiście jak doszło do spotkania, połowy pytań zapomniałam, a spotkanie toczyło się swoim własnym torem. Jaki z tego morał? – Majka, nie czekając na odpowiedź, powiedziała: – Im bardziej człowiek planuje, tym mniej mu wychodzi.
– Ty to umiesz człowieka przekonać do swoich zwariowanych pomysłów. Czyli idziemy na żywioł? – Na żywioł. Życie przyniesie nam kupę niespodzianek. – Byle nieśmierdzącą. – Że co? – Żeby ta kupa nie za bardzo śmierdziała. Kupa niespodzianek. Znów śmiały się w najlepsze. „Wyjeżdżam w podróż – pomyślała Majka. – Niezależnie od tego, jak to się wszystko potoczy, będę miała co wspominać”. – Jestem łowczynią wspomnień i zawirowanych emocji! – krzyknęła na całe gardło. – Majka – upomniała ją Alicja. – Krzyś śpi. – No właśnie, śpi jak suseł, mogę krzyczeć do woli. Dwa dni później, wchodząc do klatki, Alicja minęła Matyldę, sąsiadkę z czwartego piętra, która otwierała właśnie skrzynkę na listy. Ala znała bardzo dobrze Matyldę. Swojego czasu Matylda często odwiedzała ciotkę. Jako nastolatki Ala z Matyldą spędzały ze sobą niemal każde wakacje. Robiły wszystko to, co inne małolaty. Piły tanie wino, kąpały się nago w jeziorze, paliły papierosy. I marzyły o tym, by pojechać razem nad morze. Później Matylda przyjeżdżała do Rodzinnej coraz rzadziej, aż w końcu wyszła za mąż i przestała odwiedzać ciotkę. Pięć lat temu przyjechała do Rodzinnej i zamieszkała z ciotką. Ale to już była inna kobieta. Smutna, cierpiąca, małomówna. Przyjechała sama. Czyżby się rozwiodła? A może jej mąż umarł? Matylda ubierała się na czarno. Ala początkowo myślała, że kobieta jest w żałobie, ale jak długo można przeżywać żałobę? Pięć lat? Rankami Matylda miała zaczerwienione oczy, jakby w nocy płakała. Nikt nigdy jej nie odwiedzał. Czyżby odcięła się od rodziny? Ala pamięta, że Matylda pochodziła z wielodzietnej rodziny. Wraz z nią do ciotki przyjeżdżali jej bracia i siostry. Dziwne, że teraz nikt jej nie odwiedzał. Rok temu Alicja zaprosiła kobietę na Boże Narodzenie, ale ona grzecznie odmówiła.
– Spędzasz je z kimś? – zapytała Ala. – Nie. Wolę pobyć sama. – Pieczemy z Krzysiem pierniczki, może przyniosę ci mały talerzyk ze smakołykami? – Nie obchodzę świąt, już nie. Ala była na tyle taktowna, że nie pytała o nic. Spotykały się raz w miesiącu. Ustaliły sobie taki niepisany rytuał. Rozmawiały o pogodzie i piły kawę. Alicja czuła, że te spotkania są Matyldzie potrzebne. – Dzień dobry – pozdrowiła sąsiadkę Alicja. – Cześć. – Matylda zatrzymała się na schodach. Alicja postawiła pożyczoną od koleżanki walizkę, duży plecak i dwa śpiwory przed drzwiami, po czym zaczęła szukać kluczy w torebce. Pot spływał ciurkiem po plecach. Kobieta marzyła tylko o tym, by jak najszybciej wziąć chłodny prysznic. – Wyjazd? – Matylda wskazała na plecak. – Dłuższa wycieczka – odpowiedziała miło Ala. – Miejsce docelowe: zachodnie Wybrzeże. – Kocham polskie morze. – Matylda nagle się ożywiła. – Tyle czasu nigdzie nie byłam. – Może wejdziesz na herbatę? – zaproponowała Ala. W oczach Matyldy dostrzegła wahanie. – Kupiłam niedawno pyszną, jaśminową. Matylda lekko się uśmiechnęła. – Właściwie to… czemu nie. Kobieta pomogła Ali wnieść do mieszkania śpiwory i walizkę. Alicja zaparzyła w imbryczku jaśminowej herbaty. Na stole postawiła dwie filiżanki ze ślubnej zastawy. Lubiła pić herbatę z filiżanek. Na co dzień pijała z kubka, ale gdy tylko miała gościa, wyjmowała „odświętne” filiżanki. – A więc wybieramy się nad morze. Cztery kobiety i dziecko. Jedziemy na trzy, może cztery tygodnie. – Alicja była podekscytowana. – Tak dawno nigdzie nie wyjeżdżałam. W zasadzie nie ruszałam się z Rodzinnej od śmierci mojego męża.
Myślisz, że to szalony pomysł? Matylda mimo woli lekko się uśmiechnęła. – Wyjazd nad morze nie jest szalonym pomysłem. Ludzie robią bardziej szalone rzeczy. Alicja poczuła, że się rumieni. Była tak przewidywalna, że ten wyjazd jawił jej się jako coś ekscentrycznego. – W sumie tak. – Odwzajemniła uśmiech, nalała herbaty do filiżanek. – Jedziemy starym busem. I Alicja opowiedziała Matyldzie o planowanej podróży. – Może… pojechałabyś z nami? Żyjesz tylko pracą. – Alicja starała się być uprzejma. „Pracuję dużo, bo to mi sprawia przyjemność. Pomaga zapomnieć o bólu” – pomyślała Matylda. Chętnie zobaczyłaby polskie morze, ale… Taki wyjazd otworzyłby zasklepione rany. Ten wyjazd sprawiłby, że miałaby zbyt dużo czasu na rozmyślanie. – Jak długo nie byłaś na urlopie? – Odkąd pracuję. Szef mnie wypędza, ale… – No właśnie, nawet szef stwierdził, że potrzebujesz wypoczynku. To dobry czas. Wiosna. Jeszcze nie będzie wielu turystów. – Ani dzieci… – dodała cicho Matylda. – Nie sądzisz, że potrzebna ci zmiana? Na te słowa Matylda wzdrygnęła się. – Zmiana? Skąd taki pomysł? – Nie wiem. – Ala wzruszyła ramionami. – Może dlatego, że pamiętam cię jako radosną kobietę. Śmiałaś się ze wszystkiego. Zmieniłaś się przez te wszystkie lata. Matylda gwałtownie wstała. – Pójdę już. Alicja również poderwała się na równe nogi. – Czy czymś cię uraziłam? Jeśli tak, to przepraszam. – Ala, kiedyś to było kiedyś, a teraz jest teraz. Ludzie się zmieniają, życie ich zmienia. Matylda wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.
Następnego dnia rano szef wezwał Matyldę do swojego gabinetu. – Pani Matyldo – powiedział poważnym tonem. – Czy wszystko u pani w porządku? – Tak, w jak najlepszym – odpowiedziała. „Boże, czy on chce mnie zwolnić?” – przemknęło jej przez myśl. – Chciałbym, aby zaplanowała pani sobie urlop. – Ale dlaczego? Czy nie wywiązuję się z obowiązków? Czy zawaliłam jakąś sprawę? – Wywiązuje się pani, ale ma pani tyle zaległego urlopu… – Lubię swoją pracę. – Pani Matyldo, spokojnie – zauważył, że kobieta jest roztrzęsiona. – Nie miałem lepszej asystentki, odkąd pamiętam. Ale powinna pani wypocząć. Chciałbym, aby poszła pani na urlop jak najszybciej. A potem wybierała go stopniowo, do końca roku. – Tylko, że ja… – zająkała się. „Co ona będzie robiła podczas urlopu?” – Jak pan wie, nie mam rodziny. – Proszę sobie zafundować wypad do spa. Może wyjazd nad morze? Spacery po plaży… – Morze… – powtórzyła. Po chwili otrząsnęła się z zamyślenia. – Dobrze. Jutro dam panu odpowiedź. Po drodze do swojego mieszkania zapukała do Alicji. – Cześć, Matylda. – Ala z uśmiechem na twarzy otworzyła drzwi. – Cześć. Ja w sprawie tego wyjazdu nad morze. – Tak, wejdź. – Sąsiadka wpuściła ją do środka. Usiadły w kuchni. – Pamiętasz, kiedy byłyśmy nastolatkami, chciałyśmy pojechać nad morze. Z plecakami wędrować po wybrzeżu. Spać na plaży, słuchać szumu fal… – Pamiętam. – Alicja uśmiechnęła się do sąsiadki. – Dzisiaj mój szef wezwał mnie na dywanik i nakazał, abym zaczęła wykorzystywać zaległy urlop. Przemyślałam sprawę i chciałabym do was dołączyć, o ile to nie problem. – Matylda sama była zaskoczona swoimi słowami. – Na jak długo jedziecie?
– Na trzy tygodnie. – Trzy tygodnie? – Jeśli będziesz chciała, zawsze możesz wrócić wcześniej. – W sumie masz rację. – Muszę najpierw poinformować pozostałe towarzyszki podróży, ale myślę, że nie byłoby problemu, gdybyś pojechała z nami. – Byłoby super. – Na twarzy Matyldy pojawił się grymas, który od biedy można by uznać za uśmiech. Alicja również uśmiechnęła się. – Miałaś rację, to szaleństwo. Matylda weszła do mieszkania i klapnęła na krześle. Właśnie zgodziła się na podróż z kobietami, których nigdy nie widziała na oczy. Czy to dobry pomysł? Czy przypadkiem nie postradała zmysłów? Wstała i podeszła do lodówki. Wyjęła z niej sok i nalała pełną szklaneczkę. Po chwili zastanowienia wylała nieco napoju do zlewu i dolała do szklanki wódki. Wypiła duszkiem. Pojadę. Coś w duszy mówiło jej, że nadszedł czas, by postawiła kolejny krok do przodu. Jakiś znajomy głosik w jej głowie mówił: „To dla ciebie szansa! Jedź!” Następnego dnia omówiła sprawę urlopu z szefem. Był chyba bardziej zadowolony niż ona. – Że co? – Majka nie kryła oburzenia. – Zapraszasz jakąś obcą babę na naszą wspólną podróż? – Matylda jest sympatyczna. Spędziłam z nią mnóstwo czasu. – Kiedy? – Kiedy byłyśmy małymi dziewczynkami, a potem nastolatkami. – Sama mi kiedyś mówiłaś, że odkąd zamieszkała w Rodzinnej, jest jakaś dziwna. – Nie dziwna, tylko smutna. – Obie z Tosią jesteście szurnięte. Najpierw ta Ewa, teraz ta Marta.
– Matylda. – Matylda – poprawiła się Majka. – Sama mówiłaś, że nie obchodzi świąt i nikt jej nie odwiedza. Zapewne nikt jej nie lubi. Normalni ludzie mają znajomych, przyjaciół, rodzinę. Może Majka miała rację, a może i nie? Matylda miała takie smutne oczy… Była zapewne bardzo samotna. Alicja czuła, że ta podróż jest Matyldzie po prostu potrzebna. – Zapytajmy o zdanie Tosię – zaproponowała Ala. – Babcia na pewno się zgodzi. Ona wzięłaby ze sobą każdego. No dobrze, niech jedzie. Tylko to ostatnia osoba, która wchodzi na pokład, niedługo pół Rodzinnej zabierzemy ze sobą. – Tak jest. – Ala zasalutowała. Matylda wyjęła z pawlacza plecak. Spakowała do niego trzy swetry, kilka koszulek, dwie bluzy, dwie pary czarnych spodni, dwie pary dresów i kilka letnich sukienek. Podczas pakowania kolejnych rzeczy ogarnęły ją wątpliwości. Przez ostatnie lata nie potrzebowała towarzystwa innych ludzi, a teraz dzień i noc będzie skazana na towarzystwo czterech kobiet i dziecka. Od tylu lat była sama. Tak jej było dobrze. Nie, wcale nie było dobrze. To kara, jaką sobie wymierzyła. Z jednej strony obawiała się tego wyjazdu, z drugiej była nim dziwnie podekscytowana. Pojedzie nad morze. Uśmiechnęła się. Kiedyś co roku jeździli nad morze. Byli tacy szczęśliwi… Majka siedziała na ławce i wpatrywała się w migoczącą taflę wody. Zdjęła sweter. Było naprawdę ciepło. To tutaj po lekcjach spotykali się z Patrykiem. To tutaj wyciągali się na kocu i opalali twarze w pierwszych promieniach słońca. Czasami, gdy mieli ciężki dzień w szkole, zaszywali się nad jeziorkiem i patrzyli w niebo. Udawali, że są na jakiejś bezludnej wyspie, z dala od sprawdzianów, odpytywania i Rodzinnej. Czekała na Stanleya i myślała o ich dziwnej znajomości. Niby przyjaźń, a coraz częściej wydawało jej się, że to coś więcej. Już kilka razy kończyli ze sobą znajomość. Patryk był o nią zazdrosny, a raczej o czas, który
poświęcała innym znajomym. Chciał mieć ją wyłącznie dla siebie. – Dlaczego oni, a nie ja? – pytał z pretensją w głosie, kiedy była z kimś w kinie czy na kawie. – Z tobą i tak spędzam mnóstwo czasu. Nie jestem twoją własnością! – wściekała się. – Rozumiem. – Był naburmuszony. – Ale w towarzystwie znajomych nie jesteś sobą. – Co masz na myśli? – Jesteś sztuczna. – Sztuczna? – Nie jesteś sobą. – A kim? – Kimś zupełnie innym. Stanley miał rację. Majka tylko przy nim potrafiła być sobą. Przy innych zmieniała się w twardą, wyluzowaną babkę, która wszystko zlewa, chociaż to nie była prawda. Była bardzo wrażliwą, uczuciową dziewczyną, która tylko udawała twardzielkę. – Siema! – usłyszała za plecami znajomy głos. – Strzałka. – No i nadszedł ten czas. – Patryk usadowił się obok dziewczyny. – Wyjeżdżasz. – Wyjeżdżam. – Spoko – przełknął głośno ślinę. – Na razie nie na zawsze, więc mi się tu nie naburmuszaj. To tylko trzy tygodnie. – Ale kiedyś wyjedziesz stąd na stałe. – Tak. Wyjadę stąd i myślę, że nastąpi to bardzo szybko. Przez moment zaległa krępująca cisza. – Chciałam się pożegnać. – Majka podniosła z ziemi patyk i zaczęła się nim bawić. – No dobrze. – Stanley wstał, ona również poderwała się na równe nogi. – To cześć. – Wyciągnął w jej kierunku rękę. Majka była zaskoczona jego oschłością. – To tyle? – zapytała.
– A czego się spodziewałaś? Orkiestry na pożegnanie, fanfar? Wzruszyła ramionami. – Może tego, że mnie przytulisz albo będziesz mi życzyć powodzenia. – Powodzenia. Zadzwoń od czasu do czasu. – Zadzwonię. Odwróciła się na pięcie i co tchu pobiegła w stronę domu. Łzy kapały jej po policzkach. Mam go gdzieś! Przyjaciel od siedmiu boleści. Niech spada! W ogóle nie rozumiała jego zachowania. – Nie będę za nim tęskniła – powiedziała do siebie. W sercu poczuła dziwne ukłucie, a w przełyku rosnącą kluchę. – Cholera by go wzięła! Nadszedł czas pakowania. Antonina wkładała do torby kolejno: plastry i bandaże, maść na zakwasy i inne lekarstwa, szare mydło, krem nivea i rumiankowy do rąk. Druga torba, zwana torbą żywnościową, zawierała konserwy, suchary, zupki chińskie, kilka słoików dżemu, dwa słoje miodu i cztery pęta suchej kiełbasy. – Babciu, nie przesadzasz z tą kiełbasą? – zapytała Majka. – Jeszcze będziesz mi za nią wdzięczna, jak ci będzie w brzuchu burczało. – Dżizus. – Nie wzywaj imienia Boga nadaremno. Majka przewróciła oczami i wycofała się do swojego pokoju, gdzie na łóżku kłębiły się ubrania wyrzucone z szafy i szuflad. „Ile się tego nazbierało” – pomyślała dziewczyna. Połowę rzeczy kupiła w ciucholandach. Miała oko do wyławiania modowych „perełek”, do tego w dobrym stanie. Koleżanki sądziły, że jej kiecki i dżinsy są od mamy z Anglii. Nie wyprowadzała ich z błędu. Majka nogą upychała ciuchy, bo walizka nie chciała się domknąć. Właśnie zastanawiała się, czy zabrała wystarczającą ilość ciuchów, kiedy do pokoju weszła babcia. – Majka? – Tosia patrzyła z podziwem na zmagania wnuczki.
– Czego? – Może ja przyczepkę dokupię, żeby twoją szafę na nią załadować? – Bardzo śmieszne. – Po co ci tyle ciuchów? – Na różne okazje. – To wszystko tłumaczy. – Tosia roześmiała się i wyszła z pokoju. Po chwili wróciła z ręcznikami, które zaczęła składać w kostkę. – Pożegnałaś się z Patrykiem? – zapytała babcia. Majka wzruszyła ramionami. – Czy to ważne… – Dziewczyna westchnęła. – Fajny z niego chłopak. – Tosia ręką wygładziła złożone ręczniki. – Chciałabyś, by był moim chłopakiem? – Ważne jest to, czego ty byś chciała. Ale nie ukrywałam, że cieszyłabym się z takiego obrotu sprawy. – On jest nie dla mnie. – A kto jest niby dla ciebie? – Wszyscy przystojni, kasiaści, wykształceni, z poczuciem humoru mieszkają poza Rodzinną. – Szukasz księcia z bajki? – Taki książę William byłby w sam raz. – Majka zamknęła oczy i się rozmarzyła. – Mnie się specjalnie nie podoba. – Tosia usiadła na łóżku. – Ty masz spaczony gust. – Dzięki. – Antonina uśmiechnęła się do wnuczki. – Poza tym William jest już zajęty. – Ty musisz zawsze wszystko zepsuć. – Czasami trzeba postawić cię do pionu. Sama też nie jesteś idealna. – Jestem ładna, mam poukładane w głowie. Tosia parsknęła śmiechem. – Spotkam jeszcze megaprzystojniaka z kasą. – Kiedy kogoś pokochasz, będzie wydawał ci się
megaprzystojny, megainteligentny i megafajny. A kasa… – Tosia wstała i podparła się pod boki – dziś jest, a jutro jej nie ma. – Wiesz co? – Majka przechadzała się po pokoju na sztywnych nogach. – Wiem, wyjmij ten kij z dupy i wyluzuj. Wybuchnęły śmiechem. Antonina ruszyła w stronę drzwi. Na progu odwróciła się do wnuczki: – Trzeba powiedzieć sąsiadce, żeby dopilnowała grobu dziadka. – Sąsiadka chodzi na cmentarz tak samo często jak ty. – Poproś ją, by zajrzała do dziadka i świeczkę zapaliła. Zajmiesz się tym? Majka skinęła głową. Kiedy po wielkich trudach Majce udało się dopiąć walizkę, dziewczyna chwyciła za telefon i wykręciła numer Ali. – Co porabiasz? – zapytała. Alicja latała ze ścierką w dłoni i ścierała kurze. Nie lubiła zostawiać nieposprzątanego mieszkania. – Nie uwierzysz, leżę, a przystojny masażysta robi mi masaż. – Serio? – Nie, na niby. Sprzątam. – Po co? – Bo nie lubię zostawiać bałaganu. – Dziwna jesteś. – Jak ja jestem dziwna, to nie wiem, co można powiedzieć o tobie? – Postrzelona.
ROZDZIAŁ 24 Punktualnie o siódmej rano przed domem Tosi pojawiła się Matylda, a kilka minut po niej przyszła Ewa w towarzystwie brata, który niósł jej wypchaną torbę. Alicja z Krzysiem doczołgali się jako ostatni. Kiedy Michał zobaczył Alę, jego serce zaczęło dużo szybciej bić. Poczuł dziwne gorąco gdzieś w środku swoich trzewi. Miał ochotę zapaść się pod ziemię albo podbiec do kobiety i pochwycić ją w ramiona. Wyglądała tak zwyczajnie, a jednak pięknie. Włosy zebrała w koński ogon. Ubrana była w koszulkę w kolorze khaki, sprane bojówki, szyję obwiązała pomarańczową apaszką. Alicja uśmiechnęła się na jego widok. „Cóż za zbieg okoliczności” – pomyślała. Teraz ta cała sytuacja z jego niewinnym kłamstewkiem zaczęła ją bawić. Wcześniej jednak była na niego wściekła. – Co tu robisz? – rzuciła w stronę Michała. – Wy się znacie? – Ewa podniosła wzrok na brata. – Tak jakby – odpowiedziała Alicja. – To jest ta nieznajoma, o której ci opowiadałem – wydukał mężczyzna. – Ach, taaa nieznajoma! – Ewa wybuchnęła śmiechem. – Jestem siostrą tego osobnika. Ewa. – I Ewa wyciągnęła rękę w stronę Alicji. – Mam nadzieję, że ów osobnik z nami nie jedzie. – Twarz Alicji nie wiedzieć czemu nabrała kolorków. – Na szczęście nie – odparła Ewa. – Może uda mi się przyjechać do was na kilka dni. Trochę wolnego mi nie zaszkodzi – powiedział Michał i uszczypnął siostrę. Nie planował tego wyjazdu, ale kiedy zobaczył Alicję, poczuł, że to jego ostatnia szansa. Teraz albo nigdy.
– W takim razie do zobaczenia – powiedziała Alicja, po czym ruszyła w stronę Matyldy. Dwudziestego piątego maja 2014 roku kobiety wyruszyły w podróż. Ustaliły, że nie mają planu, po prostu dadzą się ponieść drodze. Ich celem była niewielka nadmorska miejscowość Świętouść, w której mieszkała przyjaciółka Tosi. Zgodnie też stwierdziły, że ostatniego dnia swojej podróży pojadą do Sopotu, by przespacerować się po molo. – Uprzedzam, że zapewne będziemy często się zatrzymywać – powiedziała Ala. – Dlaczego? – zapytała Majka. – Bo mamy na pokładzie małe dziecko. – I starszą kobitę – dodała Antonina. – No i? – Dziewczyna zdawała się nie rozumieć. – Dziecko często siusia. – A stary człowiek potrzebuje rozruszać kości. W jednej pozycji trudno mu wysiedzieć. – No to będzie wesoło. – Majka przewróciła oczami. – Słuchajcie – odezwała się Matylda. – Chciałabym się dorzucić do paliwa i jedzenia. – Ja oczywiście też się dorzucam – zawtórowała Ewa. – Każdy grosz się przyda. – Okej. To przy następnym tankowaniu płaci Matylda, a przy kolejnym Ewa. – Dobrze – przytaknęła Tosia. – A i jeszcze jedno, zwracajcie się do mnie po imieniu albo babciu. Źle się czuję z tym „pani”, a ze mnie przecież jest równa babka. „Pani” brzmi zbyt dostojnie. – Tak jest – odezwała się Ewa. Pozostałe kobiety skinęły głowami. Podążając za wskazówkami Majki, wyruszyły na północny zachód. Matylda przykleiła nos do szyby. Od tej pory, kiedy wszystko zostało już ustalone, nie miała ochoty do nikogo się odzywać. Ewa otworzyła gazetę, ale nie mogła się skupić na lekturze. Co ona
wyprawia? Bierze urlop i rusza w drogę z obcymi kobietami. Chyba postradała zmysły. Alicja w skupieniu prowadziła samochód. Nie do końca była przekonana, czy podjęła słuszną decyzję co do wyjazdu. Jej mama wciąż nie mogła uwierzyć, że jej córce „odbiło” i wyrusza w trasę z dzieckiem i czterema innymi kobietami. W gruncie rzeczy kibicowała jednak córce i wierzyła, że ta podróż dobrze jej zrobi. Może odnajdzie drogę do siebie, do swojego nieprzeżytego należycie smutku? Po śmierci Adama Alicja straciła całą swoją beztroskę. Antonina była bardzo podekscytowana wyjazdem. Czuła się co najmniej o dwadzieścia lat młodsza. A najbardziej cieszyła się z bliskiego spotkania z przyjaciółką. Kto wie, ile jeszcze zostało im czasu. Po dwóch godzinach jazdy Krzyś z babcią usnęli na tylnym siedzeniu, a Matylda nadal siedziała bez ruchu niczym posąg. Majka grała na telefonie w jakąś grę, a Ewa przewracała strony czasopisma. Za oknem rozciągał się równinny teren. Zza chmur wyglądało słońce. Koło dziesiątej zatrzymały się na stacji benzynowej, zatankowały do pełna. Towarzystwo się rozbudziło i rozprostowało kości. Zjedli po bułce, napili się ciepłej herbaty z termosu, którą przygotowała Tosia, i ruszyli w dalszą drogę. Majka wybierała muzykę, która towarzyszyła im podczas podróży. Piosenki były różnorodne, byli polscy, byli też zagraniczni wykonawcy. – A teraz wszyscy razem! Koniec sztywniarstwa! – Majka pogłośniła radio. Alicja zaśmiała się i zaczęła śpiewać razem z nią: – „Nasze rendez-vous tylko w wyobraźni, rendez-vous moich snów…” – Nawet ja znam Kombi – powiedziała rozentuzjazmowana Tosia i dołączyła do chóru. Krzyś klaskał. Ewa śmiała się do rozpuku, tylko Matylda nie śpiewała, zatopiona w swoich rozmyślaniach. Po raz pierwszy od bardzo dawna czuła, że postąpiła słusznie, ruszając w drogę. Może gdzieś tam uda jej się choć na chwilę zapomnieć o tym, co zrobiła.
Antonina śpiewała kolejne słowa piosenki i podziwiała widoki za oknem. Dookoła rozpościerały się zaorane pola, w równych szeregach rosły drzewa pozbawione jeszcze liści. Tosia całe swoje życie czekała, aby móc wyruszyć w taką podróż. Zawsze coś ją jednak powstrzymywało. A to dziecko było małe, a to nie było pieniędzy, a potem wszyscy jej mówili, że jest już za stara. A ona uwierzyła, że w pewnym wieku lepiej nie podróżować. A jednak teraz wdzięczna jest swojej wnuczce za tę podróż. Na początku wyjazdu Majka drażniła Alicję. Albo inaczej, Ala nie mogła jej zrozumieć. Majka była, jak sama mawiała, „na maksa wyluzowana”. Alicja wiedziała, że ten luz był tylko zasłoną dymną. Przez kilkadziesiąt minut dziewczyna potrafiła grać w jakąś głupią grę. Bez przerwy. Dużo przeklinała mimo napomnień Alicji, że podróżuje z nimi mały chłopiec. I ten jej makijaż. Co chwila sięgała do plecaka po lusterko, kredkę i błyszczyk. Jakby bez tych przyborów świat miał się zawalić. Alicja uznawała siebie za osobę tolerancyjną, ale przy Majce puszczały jej nerwy. Towarzystwo Majki było dobre na godzinę, dwie, ale potem stawało się męczące. Krzyś był bardzo podekscytowany wyjazdem, jednak kiedy za długo nie było postoju, denerwował się. Co chwila pytał: – Jesteśmy już na końcu świata? – Jeszcze nie, kochanie. – A powiesz mi mamusiu, kiedy dojedziemy na koniec świata? Alicja uśmiechnęła się pod nosem. – Jasne, że ci powiem. Może na końcu świata niebo zrówna się z ziemią i spotka tatusia, i w końcu będą mieli do siebie blisko? Ewa nie potrafiła myśleć o niczym innym, tylko o Pawle. Oddałaby wszystko, żeby zacząć z nim od nowa, niczego tak bardzo nie pragnęła, jak odbudować ich związek. Wiedziała dobrze, że teraz wszystko zależy od niego. Kobieta nigdy nie miała przyjaciółki od serca, dlatego bardzo się cieszyła z tego, że ta podróż jest typowo „babska”. Z Tosią dogadywały się bardzo
dobrze, do Alicji zachowywała na razie dystans, a Majka przypominała jej ją samą sprzed kilkunastu lat. Jedynie Matyldy nie mogła rozgryźć. Wiedziała na pewno, że kobieta z jakiegoś powodu cierpi. Smutek malował się na jej twarzy. Może tak samo, jak ona niedawno, z kimś się rozstała? Alicję męczyło prowadzenie samochodu. Za oknem rozciągały się pola, rosło trochę drzew, pobocza były zarośnięte trawą. – Zatrzymaj samochód – poprosiła nagle babcia Tosia. Alicja zwolniła, zjechała na pobocze i zgasiła silnik. Babcia wyszła z auta i poszła w stronę zielonych jeszcze łanów zbóż. Dotknęła palcami delikatnych płatków czerwonego maku. Zerwała kilka kwiatów i wpięła je w pasma siwych włosów. Na jej ustach malował się szeroki uśmiech. Kobiety patrzyły na to same miejsce, ale każda z nich postrzegała je inaczej. Dla Majki było to tylko zwykłe pole, dla Tosi – kawałek raju na ziemi, Matylda widziała jedynie brunatny, niemal czarny kolor, a Ewa przypomniała sobie, jak któregoś dnia kochała się w zbożu z Pawłem. Alicja uśmiechnęła się do siebie, zamknęła oczy i wyobraziła sobie to pole latem. Gdyby było lato, zrzuciłaby sandały i pobiegła w stronę złotych kłosów. Każdy z nich by dotknęła, po czym zerwałaby jeden, potarła w dłoniach. Na jej dłoni pojawiłyby się ziarenka. Kobiecie przypomniała się opowieść o mnichu z Dalekiego Wschodu, który mawiał, że wystarczy spojrzeć na życie i świat z innej perspektywy, a wyda nam się o wiele ciekawszy. Teraz ona, Alicja, patrzyła na to pole oczami Tosi. Spoglądanie na życie tylko ze swojej perspektywy to tak, jak patrzenie na świat przez okno własnego pokoju. W kółko widzimy ten sam wycinek rzeczywistości, ale wystarczy pójść do sąsiadki i spojrzeć przez jej okno, a zobaczy się zupełnie inny świat. Dobrze, że zdecydowała się na tę podróż. Gdyby siedziała w domu, czekałaby… Ale na co? Na cud? Na lepsze jutro? Na mannę z nieba? Ludzie czekający dzielą się na tych, którzy wiedzą, na co czekają, i na tych, co czekają, sami nie wiedząc, na co.
– Ogródek Pana Boga – westchnęła babcia Tosia. – Tu mieszka Bóg? – Krzysiu zaczął się rozglądać po okolicy w nadziei, że może spotka też tatusia. – Na pewno – skinęła głową babcia Tosia. – Nie sądzę – odparła Majka. – Krzysiu, nie słuchaj babci, Bóg mieszka w raju. – Tak też myślałem – skinął głową malec. Majka kucnęła obok drzewa, Alicja podążyła jej śladem. Było ciepło. Słońce coraz mocniej grzało. Krzysiek biegał po usypanym z ziemi pagórku, a babcia i Ewa wciąż stały i patrzyły przed siebie. Matylda chodziła po polu tam i z powrotem. Była dziwnie niespokojna. – Bolą mnie nogi – powiedziała Tosia do Ewy. – Chodźmy do dziewczyn. Zaraz trzeba ruszać dalej, musimy poszukać jakiegoś noclegu. Odwróciły się i ruszyły w stronę drzewa. – Ruszamy? – zapytała Ewa. – Jeszcze chwilkę – odpowiedziała Alicja, po czym odetchnęła głęboko rześkim powietrzem. – Mógłby mnie teraz przytulić jakiś mężczyzna – powiedziała Majka. Ewa rozejrzała się wokół siebie. Tylko pola i drzewa. – W promilu kilku kilometrów nie znajdziesz żadnego sensownego faceta. – Chciałaś powiedzieć „żadnego faceta”. Zaczęły się śmiać. – Babciu? – zwróciła się do Tosi wnuczka. – Ty to miałaś szczęście, że trafiłaś na dziadka. Ile lat byliście małżeństwem? – Czterdzieści. – Szmat czasu. – Między mną a dziadkiem nie zawsze układało się wspaniale. Czasami kłóciliśmy się tak, że latały talerze i szklanki. – Serio? – Serio. – Babcia wygładziła sukienkę. – A ja myślałam, że byliście dopasowanym małżeństwem.
– Bo byliśmy, tylko czasami się spieraliśmy i głupio ze sobą walczyliśmy. – Po co mi o tym mówisz? – Majka wyjęła z plecaka błyszczyk i pociągnęła nim usta. – Po to, abyś nie miała nierealnych oczekiwań w stosunku do związków. – Kiedyś przeczytałam takie mądre zdanie – do rozmowy wtrąciła się Alicja: – „Jeśli statek się kołysze, to nie znaczy, że od razu trzeba wyskakiwać za burtę”. – Idę po Krzyśka. – Majka wstała, otrzepała ręce i weszła na wzniesienie. Odkryła, że jak wejdzie na sam szczyt górki, to odzyska zasięg w telefonie. Od tej pory średnio co pięć sekund zerkała na wyświetlacz. Z utęsknieniem czekała na wiadomość od Stanleya. „Dlaczego do mnie nie dzwoni?” – pomyślała z goryczą. Ona nie zadzwoni pierwsza. Co to, to nie. To dziwne, ale tęskniła za nim. W okolicach serca czuła dziwny ucisk. Ewa obserwowała Majkę, która walczyła z aparatem telefonicznym. Sama spojrzała na wyświetlacz telefonu. Zasięgu brak. Weszła więc śladem dziewczyny na pagórek i wyciągnęła do góry rękę. – Czekasz na wiadomość? – zapytała Majka. – Tak, a ty? – Też. – I co? – Dupa. A u ciebie? – Też dupa, dupa blada. Uśmiechnęły się do siebie. – Myślisz, że nas nie kochają? – Myślę, że kochają i to bardzo, tylko ta ich męska duma nie pozwala im zadzwonić. – Pewnie sami latają z telefonami i sprawdzają zasięg. Zaśmiały się.
Ewa dużo rozmyślała o Pawle. O tym, że z każdym dniem coraz bardziej siebie ranili. I nie chodzi już o jego ciągłą pracę, ale też o to, że nawet kiedy jakimś cudem mogli ze sobą spędzić kilka chwil, to i tak było im nie po drodze. – Może byśmy coś razem porobili? – pytała czasem. – Mhm – odpowiadał z nosem przylepionym do monitora. – To znaczy „tak”? – Mhm. Cisza. Stała w drzwiach i patrzyła, jak Paweł gra. Wiedziała, że to go relaksowało, ale ileż można grać. Kto by pomyślał! Szanowany doktor po godzinach roztrzaskuje mieczem głowę jakiegoś potwora. – Czy musisz tyle grać? – Nie dawała za wygraną. – Czy musisz się czepiać? – Nic już razem nie robimy. – A co byś chciała robić? Wzruszyła ramionami. – Cholera jasna! – krzyknął. – Co się stało? – Zabili mnie. – To tylko wirtualny świat – pokręciła głową. Wyłączył laptopa, po czym oparł się ciężko o krzesło. – Mam fajny film, może obejrzymy? Ewa się uśmiechnęła. Wreszcie wykazał się inicjatywą. – Tylko wskoczę pod prysznic. Chwyciła ręcznik z suszarki i pobiegła do łazienki. Odkręciła wodę, namydliła się, ogoliła nogi, zrobiła peeling całego ciała. Wycierała się właśnie ręcznikiem, kiedy do łazienki wszedł Paweł. – Co ty tu tyle robisz!? – zapytał z irytacją. – Wycieram się. – Jakbyś schudła, to miałabyś mniej do wycierania. W jednej chwili zrobiło jej się przykro. Poczuła ukłucie w sercu. Wiedziała, że ostatnio pofolgowała sobie ze słodyczami i przybyło jej tu i ówdzie, a dokładniej pięć kilogramów, ale on nie
powinien jej tego mówić. W jej oczach pojawiły się łzy. – Ale z ciebie przyjemniaczek. – Przynajmniej szczery jestem – zaczął się śmiać. Ubrała się w piżamę, wyminęła go i poszła do pokoju. Położyła się na łóżku i nakryła szczelnie kołdrą. – Włączam film – zawołał z drugiego pokoju. „To sobie włączaj” – pomyślała. Nic się nie odezwała. – Idziesz? Dalej milczała. Wszedł do pokoju i usiadł obok niej. – Kochanie, co ci jest? – Gówno! – fuknęła. – Przecież żartowałem. – Wiesz co, wsadź sobie te swoje żarty wiesz gdzie. Odgarnął z jej twarzy włosy i pocałował ją w czoło. – I co z tym filmem? – Idę spać. – Przesuń się – powiedział. – Nie ma miejsca. Jestem taka gruba, że… Zamknął jej usta pocałunkiem.
ROZDZIAŁ 25 Pierwszą noc spędzili w schronisku młodzieżowym. Wynajęli pokój sześcioosobowy z piętrowymi łóżkami, co bardzo ucieszyło Krzysia. – Ja wynajmę pokój sama – powiedziała Matylda. – Chodź do nas, będzie taniej i śmieszniej – zaproponowała Ewa. Kobieta pokręciła głową. Potrzebowała kilku chwil samotności. Chwil tylko dla siebie. Od tylu lat była sama, a teraz przebywała nieustannie z obcymi sobie osobami. Poza tym był jeszcze chłopiec. Polubiła go od pierwszej chwili. Miał sześć lat, tyle samo, co Ania wtedy… Teraz dziewczynka miałaby jedenaście. Coś ścisnęło ją w dołku. – No dobrze, nie będziemy nalegać. – Tosia podeszła do Matyldy i poklepała ją po ramieniu. – Mamo! To biwak z prawdziwego zdarzenia – ekscytował się Krzyś. – Mogę spać na górze? Alicja przez chwilę się wahała. – Pozwól mu – wtrąciła się Majka. – A jak spadnie? – To się obudzi. – Majka puściła jej oko. – Ty nic nie rozumiesz – fuknęła. – Ty za to jesteś wszystkowiedząca. I zachowujesz się jak kwoka. Jak się przewróci, to się podniesie. Nie możesz ciągle mu pomagać. W życiu nie raz upadnie na glebę i będzie musiał się podnieść. SAM. – A więc mamusiu, mogę? – Krzyś zdjął spodnie i koszulkę i stał przed nią w samych slipkach.
– Zgoda, ale najpierw kąpiel. – Tak jest! – Zasalutował, wziął piżamkę, po czym odmeldował się i ruszył w stronę łazienki. Alicja nie mogła zasnąć, za to Majka z Tosią usnęły niemal momentalnie. Podobnie Ewa i Krzyś. Kobieta natomiast długo przewracała się z boku na bok, zanim w końcu zmorzył ją sen. Śniły jej się koszmary. Otworzyła oczy i przewróciła się na drugi bok. Łóżko zaskrzypiało. Gdyby Adam żył, to pewnie… Zamknęła oczy. Wydawało jej się, że dopiero zasnęła, kiedy usłyszała głos swojego dziecka. – Mamusiu!!! – Krzyś stał koło nocnej szafki. Alicja nie mogła się nadziwić, że sam zszedł z łóżka. A więc nie doceniała jego możliwości. – Co się stało, skarbie? – Ala wstała raptownie i… uderzyła głową o łóżko nad nią. Obolałe miejsce zaczęła rozcierać dłonią. – Babcia Tosia jest ufoludkiem. – Ufoludkiem? – Kobieta podniosła brwi w geście zdziwienia, po czym podeszła do synka. – Dlaczego tak myślisz? – Powiem ci, ale to będzie nasz sekret. – Dobrze. – Alicja skinęła głową. – W nocy babcia Tosia wyjęła swoje zęby i teraz pływają one w kubku z wodą. To jest nieprawdopodobne! – Oczy Krzysia były wielkie jak spodki. Wskazywał na kubek, który stał przy Tosinym łóżku. Ala zaczęła się śmiać. – Krzysiu, te zęby nie są prawdziwe. – A niby jakie? – Sztuczne. To jest proteza. – Babcia Tosia – do rozmowy wtrąciła się zaspana Majka – nie ma już swoich prawdziwych zębów, dlatego dentysta zrobił jej sztuczne. – Jak już nie ma, to znaczy, że były jej niepotrzebne? – Zęby zawsze są potrzebne, żeby nimi gryźć. Dlatego należy o nie dbać – powiedziała Tosia, która właśnie przecierała zaspane
oczy, po czym capnęła za kubek i poszła z nim do łazienki. – Już nigdy, przenigdy nie będę się ociągał w myciu ząbków. Nie chcę mieć sztucznych, takich, co to sobie w kubeczku pływają. Chcę mieć swoje. Prawdziwe. Po porannym szczotkowaniu zębów, i tych prawdziwych, i tych sztucznych, towarzystwo zabrało się za przygotowywanie śniadania. Antonina wyjęła z torby kiełbasę, ketchup, konserwę. Ewa miała w siatce wczorajsze bułki, które również położyła na stole. Majka poszła do pobliskiego sklepu po warzywa. Po drodze zapukała do pokoju Matyldy. Kobieta otworzyła. – Zapraszamy na śniadanko – powiedziała uśmiechnięta dziewczyna. – Już jadłam, dziękuję. Dajcie znać, kiedy będziemy wyjeżdżać. Majka skinęła głową. Dopiero teraz dostrzegła, że Matylda miała czerwone oczy. Na pewno płakała. – Czy mogę ci jakoś pomóc? Matylda się wzdrygnęła. Nie cierpiała tych słów. Swojego czasu każdy chciał jej pomóc na wszystkie możliwe sposoby. Nikt nie był w stanie jej pomóc. Nikt. – Nie – odpowiedziała odrobinę za szorstko, po czym zamknęła drzwi. „Założę się, że rzucił ją facet i ma kobieta problem” – pomyślała Majka. – Jakby tylko się przed nią otworzyła, już ona by jej pomogła. Powiedziałaby, że świat się nie kończy, kiedy facet odchodzi w siną dal. Pocieszyłaby ją, mówiąc, że tego kwiatu jest pół światu. Tylko że ona nie daje sobie pomóc. A na siłę to Majka nie będzie próbować. Kobiety przygotowały pożywne śniadanie. – Dawno się tak nie najadałam. – Ewa poluzowała pasek od spodni. – W domu na śniadanko muesli z jogurcikiem. – To tak jak Majka – powiedziała Tosia.– Je jak ptaszek. – Jakbym zaczęła jeść więcej, to wyglądałabym jak hipopotam.
– Ale podczas podróży możemy sobie pofolgować. – Ewa wyjęła z bocznej kieszeni plecaka batoniki. – Coś czekoladowego to jest to, co tygryski lubią najbardziej. – Oczy Krzysia zabłysnęły. Po śniadaniu wyszli na długi spacer. W dalszą drogę ruszyli dopiero po południu. Krajobraz poprzecinany był rzekami, tu i ówdzie dostrzegali opuszczone szlacheckie dworki, otoczone rosnącymi wzdłuż ścieżek płaczącymi wierzbami. Jechali to autostradą, to wyboistymi drogami. Raz nawet Ala skręciła w jakąś polną drożynę. Pomysł był fatalny. Samochodem rzucało na prawo i lewo. Na każdym wyboju podskakiwał. – Ale jazda – zawołała Majka, jak zwykle pełna entuzjazmu. – Jazda będzie, jak się rozlecimy – wtrąciła Ewa, po czym zaczęła się śmiać na całego. Czuła się dobrze. Emocje opadły, mimo iż co jakiś czas sprawdzała telefon w nadziei, że Paweł napisze. No dobrze, nie co jakiś czas, a średnio co pięć, dziesięć minut. Ale to i tak postęp, bo przed wyjazdem niemal przez cały czas wgapiała się w wyświetlacz telefonu. Jakoś lżej jej było na duszy. Co będzie, to będzie. Majka powtarzała jej, że wyżej dupy nie podskoczy. Alicja zatrzymała samochód na wąskim poboczu. – Znów postój? – Majka nie kryła niezadowolenia. – Tak. – Tosia wysiadła z busa i głęboko wciągnęła powietrze do płuc. Niebo było sinoszare, a powietrze dość rześkie. – Cholera jasna. Jak będziemy się tak co chwila zatrzymywać, to nigdy nie dotrzemy nad morze – powiedziała dziewczyna. – Tutaj diabeł mówi dobranoc – prychnęła. – A anioły cię witają – ripostowała Tosia. W jednej chwili jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki telefony straciły zasięg, a radio zaczęło trzeszczeć, więc Ala je wyłączyła. Dookoła nie było nic oprócz zielonych pól i kwitnących drzew. – Pooglądałbym telewizję – powiedział smętnie Krzyś. – Oto mamy nowe pokolenie – westchnęła Ala. – Uzależnione od telewizora, komputera i iPoda.
– Też bym coś obejrzała – westchnęła Majka. – Nie będzie telewizji przez kolejne trzy tygodnie. – Ala nachyliła się w stronę synka. – Musisz do tego przywyknąć. – Może jakoś nam się uda przetrwać bez telewizji – powiedziała do niego Majka. – Ja muszę się obejść bez prostownicy do włosów i suszarki, a ty pójdziesz spać bez dobranocki. – Trudno będzie. – Mnie też. – Ale damy radę. – No pewnie, że damy. Krzysiu z Majką poszli na rozeznanie terenu, a Ewa stanęła obok Tosi i Alicji: – Odbiło mi. Trzeba być szurniętym, żeby praktycznie z dnia na dzień rzucić wszystko i jechać starym busem nad morze. – Nie przejmuj się. – Alicja poklepała ją po ramieniu. – Nie jesteś sama ze swoim szaleństwem. Kobiety wybuchnęły niepohamowanym śmiechem. Alicja spojrzała w stronę stawu, do którego jej syn z Majką wrzucali kamyki. Chyba w końcu zaczęła akceptować dziewczynę taką, jaka jest. Uświadomiła sobie, że dzieli ich nie tylko różnica wieku czy podejście do życia. Miały także odmienne charaktery. Majka inaczej pojmowała rzeczywistość. Oprócz tego, że żyła bez rodziców i ich brak wyraźnie jej doskwierał, to wydawać by się mogło, że dziewczyna nie ma żadnych większych problemów. Jakby żyła w bańce, otoczona babciną miłością. Nie przejmowała się, że nie ma chłopaka, że nie ma pracy, że nie wiadomo, jak potoczy się ich podróż. „Co będzie, to będzie” – mawiała. Niesamowite, że istnieją tacy ludzie. Kobiety podeszły na brzeg stawu. Matylda jak zwykle oddaliła się od grupy. – Ona jest jakaś dziwna – skwitowała Majka. – Małomówna. – Dla Ewy nie było nic dziwnego w zachowaniu kobiety. – E tam. Ja ci mówię, że coś z nią jest nie tak.
– Nie każdy lubi towarzystwo tak jak ty – podsumowała Tosia. – Może Matylda potrzebuje spokoju i ciszy. – Stara jest i nie ma dzieci. Nie sądzicie, że to dziwne? – Nie! – odpowiedziały chórem kobiety. – Coś z nią jest nie tak – powtórzyła z naciskiem Majka. – Dla ciebie z co drugą osobą jest coś nie tak. – Bo taka jest prawda. Więcej czubów łazi po tym świecie, niż nam się wydaje. Żebyśmy tylko nie miały przez nią kłopotów. Matylda położyła na ziemi plecak, po czym usiadła na nim. Ciepły wiatr muskał jej twarz. Słońce zachodziło za linią horyzontu. Niby ten widok powinien ją zachwycać, a był jej obojętny. Kiedyś pomyślałaby, że świat jest piękny, że dobry Bóg stworzył te wszystkie cudowności, teraz już w niego nie wierzyła. W nic nie wierzyła. Kiedy była w Rodzinnej i pracowała od świtu do nocy, nie miała czasu na rozmyślania. Zobojętniała. Podczas tej podróży znów zaczęła odczuwać. Odżyły wspomnienia. A w sercu kłębiły się emocje. Żyła, to wiedziała na pewno. Żyła, bo tak bardzo bolało ją serce. Toruń. Miał być tylko przejazdem, ale kiedy Krzyś usłyszał o piernikach, zarządził postój. – Chcę piernika! – zażądał. – A ja chcę gwiazdkę z nieba! – powiedziała Majka. – Głupia ty, nie możesz dostać gwiazdki z nieba – obruszył się malec. – A to czemu? – Bo taka gwiazda jest większa od ciebie. Poza tym, jakby spadła na ziemię, toby już nie świeciła tak ładnie jak na niebie. Dlatego gwiazdy są po to, by świecić na niebie – zauważył mądrze Krzyś. Alicja uśmiechnęła się pod nosem. Wychowała mądrego koleżkę. – A pierniczki? – drążyła Majka. – By trafić do Krzysiowego brzuszka.
Wszyscy zaczęli się głośno śmiać. Całą gromadą ruszyli w stronę muzeum piernika, w którym odbywał się kurs wypiekania pierniczków. Prowadził sam Mistrz Piernikarstwa i jego asystentka Wiedźma Piernikowa. W ciągu godziny towarzystwo wypiekło po dwa pierniki, po czym ruszyło nad Wisłę, by je skonsumować, popijając obficie mlekiem. – Przynajmniej kolację mamy z głowy – zaśmiała się Ewa. – No, nie wiem – pokręciła głową Tosia. – Ja tego cholerstwa nie jestem w stanie ugryźć – wskazała na swój piernik. – Zęby już nie te. – Raczej nie ząbki, tylko sztuczna szczęka – zachichotał Krzysiu. – Ty nie bądź taki mądry. Wieczorem zajechały na prywatne pole namiotowe w okolicach Jeziora Chełmżyńskiego. Zadzwoniły do bramy. Z domu wyszedł właściciel, przystojny dwudziestokilkulatek. – Czy możemy się tutaj rozbić? – Oczywiście – powiedział z uśmiechem na twarzy. W policzkach zrobiły mu się słodkie dołeczki. – Zapraszam. – On jest boski! – Majka zapiała z zachwytu, kiedy się oddalił. – Boski nie boski, na palcu ma obrączkę – zauważyła Alicja. – Ala! – Majka przewróciła oczami. – Popatrzeć zawsze można. Nie będę wodziła go na pokuszenie. Chociaż… – uśmiechnęła się lubieżnie. Alicja pacnęła ją w tyłek. – Żartuję. Kobiety rozstawiły cztery namioty. Babcia Tosia postanowiła, że będzie nocować w busie, z czego ucieszyła się Majka. Zjedli kolację składającą się z kilku bagietek, resztek kiełbasy i pomidorów. Nastała wyjątkowo ciepła noc. Kobiety rozłożyły karimaty i śpiwory na trawie. Patrzyły z zachwytem na rozgwieżdżone niebo i słuchały cykania świerszczy. Matylda zaszyła się w swoim namiocie, a Krzyś grzebał patykiem w piasku. Rano boso biegali po zroszonej trawie. Tosia zerwała kilka pąków dzikiej róży i wstawiła do butelki z wodą.
Koło południa zrobiło się ciepło, wręcz gorąco. Temperatura przekraczała trzydzieści stopni. Majka z Alą, Krzysiem i Antoniną postanowili zwiedzić okolicę. Żwirowa dróżka zaprowadziła ich nad brzeg jeziora. Majka przezornie ubrała kostium kąpielowy, który ledwo zakrywał jej pośladki. Ala również miała na sobie bikini, na które nałożyła zwiewną sukienkę. Krzyś włożył granatowe majtki, które od biedy mogły uchodzić za kąpielówki. – Jest i jezioro. – Alicja wskazała ręką na mieniącą się taflę wody. – Trzeba się zanurzyć – skwitowała Tosia, po czym jednym ruchem zdjęła przez głowę sukienkę. Została w różowych pantalonach do pół łydki i niebieskim staniku. Majka zakryła oczy. Krzyś zaczął się śmiać, a Ala otworzyła buzię. – Babciu! – Majka zaśmiewała się w niebogłosy. – Ale masz strój kąpielowy. – Po cholerę mi strój. Ważne, że wszystko mam przykryte, zresztą nikt na mnie nie zwraca uwagi. Majka z Alą rozejrzały się dookoła. Wszystkie oczy plażowiczów skierowane były na babcię Tosię. Czuły się, jakby odgrywały rolę w jakimś filmie, i to z pewnością była komedia. Czas zwolnił, przeskakiwał klatka po klatce. – O kurczę, zaraz spłonę tu ze wstydu. – Majka nałożyła na nos okulary przeciwsłoneczne. Babcia uśmiechnęła się pod nosem. – A niech patrzą. Niech się wstydzi ten, kto widzi – skwitowała, po czym weszła do wody. – Ona zaraz kipnie na zawał. – Majka podeszła bliżej brzegu i patrzyła na babcię, która, nie zważając na chłodną jeszcze o tej porze roku wodę, zdążyła już wypłynąć na środek jeziora. – Wskakuję za nią. – Ala zdjęła sukienkę i także weszła do wody. – Zwariowały nam baby. – Majka śmiała się w niebogłosy, a Krzyś klaskał w dłonie. – Ale jazda! – krzyknął. – Od tej strony nie znałem mamusi. – No to się zaczyna. – Majka ponownie zaniosła się
śmiechem. – Chodź, mały, pójdziemy poszukać miejsca, w którym woda jest płytsza. Kiedy Tosia z Alą przepłynęły kilka razy szerokość jeziora, dołączyły do Majki i chłopca, którzy stali na brzegu jeziora i wyławiali kamyczki. – Babciu, to jakiś cud, że jeszcze dychasz. A tak w ogóle siejesz zgorszenie tym strojem. Majka spojrzała w bok i wrzasnęła. – O mój Boże! Alicja podążyła za jej wzrokiem. Kilka metrów od nich stał właściciel pola namiotowego. Miał opalone muskularne ciało, szerokie ramiona i długie nogi. – Boski na horyzoncie! – zapiszczała podekscytowana dziewczyna, po czym wstała. Tosia popatrzyła na jej odsłonięte pośladki. – Mogłabyś włożyć bardziej zabudowany strój. Majka nachyliła się nad babcią i pocałowała ją w mokry policzek. – Ja przynajmniej mam strój, w przeciwieństwie do ciebie. Poza tym, sama mi mówisz, że z życia trzeba korzystać. Mam co pokazać, to pokazuję. Jak nie teraz, to kiedy? Kołysząc biodrami ruszyła w stronę mężczyzny. Minęła Boskiego, który wodził za nią wzrokiem. „Niech patrzy” – pomyślała z dziką satysfakcją. Po czym wskoczyła do jeziora. Po południu jadły ciastka i opalały się na polu namiotowym. Majka usiadła obok Matyldy i wyciągnęła z kieszeni błyszczyk. – Gdybyś się trochę podmalowała, to wyglądałabyś naprawdę ładnie. Matylda nic nie odpowiedziała, jakby nie słyszała tych słów. Majka zbliżyła pędzelek ze szminką do jej ust. Kobieta odskoczyła jak oparzona. – Co ty wyprawiasz?!? – krzyknęła. – Boże, to tylko szminka.
– Nie chcę się malować! – Chciałam ci tylko pomóc. Matylda drżała na całym ciele. Przecież jej życie rozpadło się na kawałki przez pieprzoną szminkę, przez to, że chciała ładnie wyglądać. Już nie chce ładnie wyglądać. Już nie. Matylda odwróciła się od dziewczyny i poszła w stronę swojego namiotu. – Ja pierdzielę, niektóre kobiety są megadziwne. Przecież z tą swoją bladą cerą i popękanymi ustami wygląda jak sierota. Trochę szminki, różu i od razu wyglądałaby o niebo lepiej. – Majka, zostaw ją w spokoju. Nie chce, to nie – powiedziała Ewa. – Już wiecznie będzie sama. – Może tak jej dobrze? Koło szesnastej cała drużyna wybrała się na zakupy. Boski objaśnił im drogę do jedynego supermarketu w okolicy. Parking był zapchany. Alicja jeździła w kółko alejkami, by znaleźć miejsce. – O, widzisz tę brunetkę z dzieckiem? Pakuje zakupy, zaraz wyjedzie. – Majka wskazała na starego opla i kobietę stojącą obok. Ala włączyła kierunkowskaz. Ale w tym samym momencie z przeciwka nadjechał srebrny nissan, który również czaił się na to miejsce. Kiedy brunetka cofała samochód, mężczyzna szybko wpakował się na wolne miejsce. – Co za walka o miejsce – zaczęła śmiać się Ewa. W końcu im także udało się zaparkować samochód. Matylda dała kobietom pięćdziesiąt złotych i poprosiła, by kupiły jej kilka bułek, mleko, paluszki i trzy jogurty. – Nie chcesz iść z nami? – zapytała Majka. – Przejdę się – odpowiedziała kobieta. – Tylko wróć za kilka minut – powiedziała Alicja. Matylda nic nie odpowiedziała, tylko ruszyła przed siebie. Zakupy zajęły im kilkanaście minut. Kiedy kobiety wyszły przed sklep, Matyldy jeszcze nie było. Zapakowały siatki z jedzeniem do bagażnika.
– Gdzie ona do cholery jest? – Majka zaczęła przestępować z nogi na nogę. – Nie mam zielonego pojęcia. – Ala rozglądała się wokoło. – Masz jej numer telefonu? – Z tego, co zauważyłam, to ona nie posiada telefonu. – Cholera, cholera, cholera. – Cholera – powtórzył Krzyś. – Majka, nie przeklinaj przy dziecku. – To już duży chłopak, niech uczy się życia. – A ty ciągle swoje – skwitowała Ala. – Ty też. Jesteś taką zrzędą. Atmosfera stawała się napięta. – Uspokójcie się – wtrąciła się Tosia. – Zaraz, czy to nie Matylda? – Majka wskazała ręką w prawo. Oczy kobiet skierowały się na drobną postać. Szła po balustradzie mostku zawieszonego nad ruchliwą drogą. Chybotała się na prawo i lewo. Gdyby spadła, z pewnością by zginęła. – Co ona wyprawia? – Alicja przez opuszczoną w samochodzie szybę włożyła rękę do środka i zaczęła trąbić. Matylda nie zareagowała. Przechylała się to na jedną, to na drugą stronę. – Boże jedyny! – Tosia wstrzymała oddech. – Kurwa, wariatka. – Majka również była przerażona. – Mówiłam, że z nią będą same problemy. Alicja drżała na całym ciele, chłopiec zamknął oczy. Tymczasem Matylda przeszła po balustradzie, po czym zeskoczyła lekko i znalazła się po drugiej stronie jezdni. Odetchnęły z ulgą. Matylda jakby nigdy nic zaczęła iść w stronę samochodu. – Odbiło ci! – zaczęła krzyczeć Majka. – Może… – odpowiedziała obojętnym tonem. Jej oczy były bez wyrazu. – Chcesz się zabić, czy co? – Ewie również puściły nerwy. Matylda zaczęła śmiać się pustym śmiechem. Jej oczy były
zamglone. – Siebie nie potrafiłabym zabić. Jestem tchórzem. Kurczowo trzymam się życia. – Słuchaj, nie obchodzi mnie to, co robisz ze swoim życiem, mam to w dupie! – Twarz Majki stała się purpurowa. – Tylko że nie jesteś tu sama. Jest tu starsza kobieta i dziecko. Szacunku trochę okaż, okej? Matylda skuliła się na ten wybuch i w jednej chwili pożałowała swojego wybryku. Dziewczyna miała rację. Nie jest tu sama i musi się z tym liczyć. – Przepraszam. – Jest za co! Jest, kurwa, za co! Kiedy dotarły na pole namiotowe, atmosfera nadal była napięta. Kobiety miały zszargane nerwy, a Matylda była zła na siebie. Przeprosiła już je chyba ze sto razy, ale wiedziała, że samo słowo „przepraszam” nie naprawi tego, co zrobiła. Zjadły kolację w milczeniu, po czym każda z nich zajęła się sobą. Alicja wyszła na spacer z Krzysiem. Ewa czytała książkę, a Majka grała w grę. Matylda usiadła na zdezelowanej ławce. Po chwili usłyszała za sobą kroki. Odwróciła się i ujrzała Antoninę. – Chcesz być sama? – Tosia próbowała nawiązać z Matyldą rozmowę. Wydawało jej się, że kobieta bardzo cierpi. Chciała jej jakoś pomóc, ale wiedziała, że ona musi chcieć się przed nią otworzyć. – Tak – odpowiedziała Matylda. – Chcę być sama. – Jeśli chciałabyś porozmawiać, to jestem. – Nie zrozumiesz mnie. Nikt nie jest w stanie mnie zrozumieć. Kiedyś już próbowałam opowiadać o sobie, o swoim bólu… I wiesz co? – Kobieta zgniotła w dłoniach pustą puszkę po coli. – Wszyscy patrzyli na mnie jak na trędowatą. Potrzebuję rozgrzeszenia innych ludzi, ale sama nie potrafię siebie rozgrzeszyć. Jestem złym człowiekiem. – Ale… – Nie znasz mnie. Lepiej nic nie mów. Już się w życiu nasłuchałam, że „ trzeba żyć dalej”, że „nie można żyć
przeszłością”, że „wszystko jakoś się ułoży”. Pieprzenie. Nikt nie może mi pomóc, nawet ja sama. – Gdybyś tylko powiedziała, o co chodzi… Musi być jakieś rozwiązanie. Kobieta pokręciła głową. Włożyła rękę do kieszeni spodni. Są tam. Wciąż czekają na odpowiedni moment. Plastikowa fiolka z tabletkami. Tylko najpierw wróci do Rodzinnej. Nie może zrobić tego tym kobietom. Na swój sposób je polubiła. – Mamuniu… – powiedział Krzyś, kiedy Alicja przykrywała go śpiworem. – Tak, kochanie? – Nie sądzisz, że Matylda jest jak cień? – Jak cień? – Nosi zawsze te swoje cichobiegi. – Cichobiegi? – No, te buciki, które nie stukają o asfalt. Faktycznie, Matylda zakładała zawsze czarne baleriny. Ala stwierdziła, że dla wygody, a nie po to, by nie było jej słychać. – Ubiera się na czarno i szaro. Chce być niewidoczna. Przemyka cichutko i często ma spuszczone oczy. – Krzysiu… – Alicja dotknęła jego czoła. – Nie wszyscy lubią zakładać pstrokate czy kolorowe ubrania. – Nie, mamusiu, Matylda nie chce się wyróżniać. – Może i masz rację. Idź spać. – Alicja nachyliła się nad synkiem i pocałowała go w policzek. Zarówno jej synek, jak i Majka mieli rację co do Matyldy: dziwna z niej kobieta. Małomówna i zatopiona w swoim świecie. Czasami ją przerażała. Alicja nie mogła zrozumieć jej ostatniego wybryku. Dlaczego weszła na balustradę? Czy chciała się zabić? Dlaczego zaproponowała tej kobiecie wspólną podróż? Przez wzgląd na dawne czasy? Ludzie się zmieniają. To już nie była ta sama Matylda, którą poznała ponad dwadzieścia lat temu. Może Majka ma rację, że to wariatka? Coś z nią było nie tak. I to jej spojrzenie, te jej puste czarne oczy…
Matylda nie mogła spać. Wyszła na spacer. Co jej odbiło z tym chodzeniem po balustradzie!? Zachowywała się irracjonalnie, jak nie ona. Ból i rozgoryczenie powróciły, ale to nie znaczy, że swoim zachowaniem ma psuć wyjazd pozostałym. To było nie fair. Szła brukowaną ulicą w stronę niewielkiego ryneczku. W pewnej chwili zobaczyła przystanek autobusowy. Jej wzrok zatrzymał się na rozkładzie jazdy. Autobus PKS do Warszawy odjeżdżał codziennie o dziewiątej rano. W Warszawie złapie pociąg do Rodzinnej i już jutro znajdzie się w swoim mieszkaniu. A potem skończy z tym przeklętym bólem, który rozrywa jej klatkę piersiową. Wróciła do namiotu, spakowała plecak. Nie wiedzieć czemu pomyślała o mamie. Ciekawa była, co u niej słychać. Od pięciu lat miała z nią sporadyczny, telefoniczny kontakt. To była kara. Nie, nie dla mamy, a dla niej. To ona miała cierpieć. Nie zasługiwała na niczyją miłość. Zasnęła koło czwartej, a o siódmej pięćdziesiąt rozdzwonił się budzik. Wypiła trochę wody, zjadła ciastko. Na ramiona zarzuciła plecak i wyszła cichutko z namiotu. Właśnie zasuwała zamek, gdy za plecami usłyszała głos. – Dezerterujesz? – To była Ewa. Matylda odwróciła się w jej stronę. Kobieta stała boso na trawie, ubrana w ciepłą piżamę. W ręku trzymała kosmetyczkę. Niebieski ręcznik przerzuciła przez ramię. – Nie pasuję do was. – Hmm… – Ewa westchnęła. – Tego jeszcze nie wiesz, czy pasujesz, czy nie. Może warto dać sobie jeszcze kilka dni na dopasowanie się – uśmiechnęła się promiennie. – Ten wyjazd to nie był najmądrzejszy pomysł. Zadziałałam zbyt impulsywnie. – Ja też. – Kto przy zdrowych zmysłach wyrusza starym busem na wycieczki krajoznawcze z osobami, których nie zna? – Poczekaj, niech pomyślę… Antonina, Majka, Alicja, mały Krzyś i Matylda.
– Oni wszyscy nie są do końca normalni. Ewa się roześmiała. Na twarzy Matyldy również pojawił się niemrawy uśmiech. – Zostań. Nie wiem, co cię gnębi, ale daj sobie szansę. Ewa ruszyła w stronę łazienki, która znajdowała się w starym baraku. Matylda przez chwilę się wahała, po czym weszła z powrotem do namiotu. Z plecakiem na ramionach opadła na karimatę. Zostaje. Skoro powiedziała „A”, musi powiedzieć i „B”. A potem może i „C”. Liter w alfabecie nie zabraknie.
ROZDZIAŁ 26 Koło dziewiątej ruszyli dalej. Tym razem Tosia usiadła z przodu. Było tak gorąco, że Alicja opuściła wszystkie szyby. Jechali wolno, wąskimi, krętymi, niekiedy dziurawymi dróżkami. Wiatr rozwiewał im włosy, a słońce opalało twarze. Maja z Krzysiem wystawiali ręce na zewnątrz i chwytali w dłonie wysokie źdźbła traw. Skręcili w drogę, która prowadziła wzdłuż wybrzeża. Wszystko się zieleniło i rozkwitało w blasku słońca. Szerokie, piaszczyste plaże wypełniały się spacerowiczami. Minęli Koszalin i skierowali się w stronę Ustronia Morskiego. Do miasta dotarli koło czternastej. Turystów było tu niewielu. Na ulicach otwierały się kramy z pamiątkami, stoiska z bursztynami i smażalnie ryb. Alicja zaparkowała niedaleko plaży. Całe towarzystwo, spragnione spaceru, ruszyło w stronę morza. – Ja pierdziu! – krzyknął uradowany Krzyś. – Krzysiu, ale bez przeklinania, proszę – upomniała go Alicja. – Mamuś, jaka wielka piaskownica! – Wskazał rączką na plażę. – Normalnie oszaleję ze szczęścia! – Dziękuję za ten urodzinowy prezent. Ala chciała objąć swojego synka, ale już go przy niej nie było. Tosia również ruszyła pędem w stronę morza. – Gdzie tak pędzisz babciu? – zawołała za nią Majka. – Zamoczyć nogi, dziecko, zamoczyć nogi! – krzyknęła uradowana babcia. Majka wzruszyła ramionami. – Idę z tobą – stwierdziła. Alicja usiadła na wydmie i patrzyła na rozradowane towarzystwo. Krzysiek budował zamek z piasku, Ewa zbierała
muszelki, a Majka z Tosią pluskały się w wodzie. Matylda, jak zwykle z dala od grupy, spacerowała brzegiem morza. Wszyscy uśmiechnięci od ucha do ucha. Tego im było trzeba, oderwania od szarej rzeczywistości, spojrzenia na siebie i swoje problemy z innej perspektywy. Alicja położyła się na piasku i patrzyła na błękitne niebo. Wodziła wzrokiem po płynących po niebie chmurach. Mimo zmęczenia czuła się odprężona. Przypominała sobie wszystkie poranki, kiedy żyła w pośpiechu. Kiedy nie miała czasu pomyśleć, że życie może być takie piękne. Te poranki, gdy w pośpiechu łapała kromkę chleba i połykała duże kęsy, by zaspokoić głód. Myślała o kawie wypijanej między ubieraniem Krzysia a prasowaniem spodni. Teraz świat nabrał kolorów, a życie smaków. Teraz delektuje się kawą z termosu i powoli smakuje kanapki. Czuje smak dojrzałych pomidorów i soli morskiej. Poddaje się urokowi chwili. Podobają jej się te niezaplanowane dni. Swego czasu miała listę i wykreślała z niej kolejne punkty: obowiązki, rzeczy do zrobienia, priorytety, lęki, strachy… A gdzie był czas na lenistwo, uśmiech, pasje, pisanie, czas dla siebie? Nie było go. Tosia wyszła z wody i usiadła obok Ali. Milczały, każda zatopiona we własnych myślach. „To wręcz niewiarygodne – pomyślała Antonina. – Jak ten czas biegnie. Na złamanie karku. Nawet teraz, kiedy siedzę sobie bez ruchu na plaży, on wciąż gna przed siebie, ani na chwilę nie zwalniając. Jeszcze niedawno widziałam w lustrze młodą kobietę, o nieskazitelnej cerze, potem kobietę z brzuchem ciążowym, dojrzałą. A teraz?” Teraz Tosia nie spogląda tak często w lustro. Oczywiście, że zaakceptowała swoje zmarszczki i przebarwienia, mimo to wolała, kiedy spoglądała na nią tamta kobieta sprzed dwudziestu, trzydziestu lat. Sprawy sprzed kilkudziesięciu lat były tak świeże, jakby zdarzyły się przed chwilą. Doskonale pamięta narodziny Wandy, jej pierwsze ząbki i jej pierwsze słowo: „tata”. Ucieszyła się, a z drugiej strony poczuła lekkie ukłucie zazdrości, że to „tata”, a nie „mama”. „Ile rzeczy miałam zrobić, na ile gór się wspiąć, ile rzek przepłynąć, a tu jakoś życie umknęło. Teraz, kiedy tego życia już niewiele, bo na pewno
mniej niż więcej, przemierzam drogi, którymi niegdyś chciałam przejść. Nie jestem smutną staruszką, a starą babeczką z werwą. To cudowne, że dzięki Majce mogę zobaczyć morze, choć i tak wiem, że Rodzinna jest moim miejscem na ziemi. Mój mały świat: rozlatująca się ławeczka przed domem, gdzie z Żabicką wypiłam kilkaset herbat, stary kościółek, jaskółcze gniazdo i wszystkie plotkary spod spożywczego. I zapach świeżych bułeczek z pobliskiej piekarni”. Matylda w ramach przeprosin za swój wybryk postanowiła zaprosić towarzyszki podróży do kawiarni na dobry deser. Przynajmniej tak mogła wyrazić swoją skruchę. Wybrała niewielką kawiarenkę na skraju miasteczka. Weszli do kawiarni o sympatycznej nazwie: „Kawa ze śmietanką”. Wnętrze było przytulnie urządzone. Drewniane podłogi, ściany w kolorze dojrzałych brzoskwiń, a na nich czarno-białe zdjęcia. Z głośników sączyła się relaksacyjna muzyka. Wewnątrz było kilka niedużych stolików, a przy nich stały wygodne kanapy. Zajęli dwa stoliki przy oknie, bo tylko te były wolne. Ewa, Tosia i Alicja zamówiły po ciastku, Krzyś z Majką lody. Matylda siedziała bez ruchu i wpatrywała się w menu. Ostatni raz była w kawiarni z Anią i Miłoszem. Byli wtedy tacy szczęśliwi. Odpędziła od siebie te wspomnienia. Głośno przełknęła ślinę. Kelner stał przy stoliku i dyskretnie czekał, aż klientka na coś się zdecyduje. – Szarlotka? Może powinnam zjeść szarlotkę – zastanawiała się głośno. – Nie, może kawałek ciasta czekoladowego, tylko bez bitej śmietany. – Boże, jakie to ma znaczenie, co zamówi. I znów wzywa Boga. Po co? Z rozmyślań wyrwał ją radosny głos Majki. – Przy ciastku i kawie opowiedzmy coś o sobie. Praktycznie wcale się nie znamy, więc czas to nadrobić. Co was skłoniło do tego wyjazdu? Może ty, Matylda, pierwsza? – Nie lubię opowiadać o sobie – odpowiedziała kobieta. – Nic a nic? – Nic.
– Jakaś nieszczęśliwa miłość? Złamane serce? – Majka chciała dowiedzieć się czegoś o tej tajemniczej kobiecie, a przede wszystkim jej pomóc. – No, więc? – drążyła. Matylda poczuła nagły przypływ gniewu. Nie lubiła takiego nagabywania. – Dzieciaku! – Matylda nie mogła powstrzymać emocji. – Co ty wiesz o życiu? O bólu? Stracie? – powiedziała odrobinę za ostro. – Więcej niż ci się może wydawać… – powiedziała niemal bezgłośnie Majka. – Przepraszam. – Matylda się zreflektowała. Chwyciła dziewczynę za dłoń. – Naprawdę cię przepraszam. – Zdarza się. – Majka uniosła do góry kąciki ust. – A więc zacznę od siebie. Majka, lat dwadzieścia, mieszka z ukochaną babunią w rozwalającej się chacie w Rodzinnej. – Tylko nie rozwalającej się. – Pogroziła jej palcem Tosia. – Dach przecieka. – Ino, ino. – Babciu, jak będzie twoja kolej, to przedstawisz swoją wersję. Tosia skinęła głową. – Wyjechałam z Rodzinnej z kilku powodów. Po pierwsze i najważniejsze, chcę dowieźć babcię do jej przyjaciółki, do Pobierowa. Nie widziały się kupę lat. Antonina wzruszyła się na te słowa. – Po drugie, w rodzinnym domu wiecznie czekałam… – Na co czekałaś? – odezwał się upaprany lodami Krzyś. – Na powrót mamy. Matylda poczuła, że coś ją ściska w dołku. Do tej pory uważała, że to jej cierpienie jest największe z możliwych. – Moja mama wyjechała trzy lata temu i od tej pory jej nie widziałam. – Byłaś już duża, kiedy wyjechała. – Krzyś zrobił wielkie oczy. – Nie na tyle, by zostać bez mamy. – Majce zadrżał głos.
Opanowała jednak emocje. – Ja wyjechałam z Rodzinnej – zaczęła Ala – za namową Majki. Jestem bezrobotną wdową z dzieckiem. W Rodzinnej zostawiłam wspomnienia o moim mężu, Adamie. Od jego śmierci nie ma tygodnia, nie ma dnia, bym o nim nie myślała. – Wyjechałem z Rodzinnej – zaczął poważnie Krzyś – by dotrzeć na koniec świata. Nigdy tam nie byłem, a sądzę, że to może być przygoda mojego życia. – Chłopiec zanurzył łyżeczkę z rozpaćkanych lodach, a kobiety zaczęły bić mu brawo. – I jeszcze jedno. Na końcu świata spotkam tatusia, bo tylko tam jest się tak blisko nieba, że można zobaczyć anioły. Alicja otarła ręką spływającą po policzku łzę. – Wyjechałam z Rodzinnej, bo mam złamane serce. – Ewa skubała serwetkę. – A więc facet? – Dwóch facetów. – Niezła jesteś aparatka. – Majka na nowo odzyskała humor. – A wyglądasz tak niewinnie. – A wiecie, że ja też wyjechałam z Rodzinnej przez mężczyznę? – wtrąciła się Tosia. – Ty? – Majka, jak to miała w zwyczaju, przewróciła oczami. – Decyzję o wyjeździe przyspieszyły odwiedziny mojej starej miłości. – On był przed czy po dziadku? – Przed. – Ja pierdzielę, ale się dobrałyśmy. – Majka nie mogła się nadziwić. – A ja wyjechałam z Rodzinnej, bo wciąż mocno kocham, tak mocno, że nie potrafię żyć bez tej miłości – powiedziała nagle Matylda. Próbowałaś się modlić? – mówił do żony Miłosz. – Mnie to pomaga. – Wsadź sobie w dupę te twoje modlitwy. Gdyby istniał ten twój Bóg, to byłby miłosierny i sprawiedliwy, a On nie jest. Po co miałabym wznosić modły ku niebu? Po co na nowo rozdrapywać
rany? – Przez tego Miłoszowego Boga poczuła wstręt do wszystkich chrześcijan. A kiedy Miłosz padał na kolana, miała ochotę do niego podejść i nim potrząsnąć, a potem okładać go pięściami. – Po co klękasz przed tym swoim Bogiem? – wołała. – On zabrał ci to, co kochałeś najbardziej. – To nie Bóg mi zabrał – odpowiadał. Czyli za wszytko obwiniał ją. Wiedziała od początku. Czemu zatem jej tego nie powiedział?
ROZDZIAŁ 27 Był późny wieczór. Alicja zboczyła z drogi. Dojechali do niewielkiej miejscowości Sianożęty. Kobieta skręciła na podjazd, gdzie stała tablica z informacją: „pokoje do wynajęcia”. – Mam nadzieję, że uda się coś tanio wynająć – powiedziała. Wysiadła z samochodu i szybkim krokiem ruszyła w stronę odrapanych białych drzwi. Zapukała. Po drugiej stronie usłyszała szuranie. Po kilku minutach w drzwiach pojawiła się starsza kobieta w niebieskiej podomce. Uśmiechnęła się na widok nieznajomej. Alicja spojrzała na jej okrągłą twarz. Dostrzegła błękitne oczy, duże i bystre, otoczone siecią zmarszczek. Uniesione do góry kąciki ust zapowiadały pogodne usposobienie. – Dobry wieczór – powiedziała Ala. – Dobry wieczór. – Czy znajdziemy u pani pokój do wynajęcia? – Pokój? – Twarz kobiety wyrażała szczere zdziwienie. – Tak. Przed domem stoi tablica, że wynajmuje pani pokoje. – Były. Piętnaście lat temu. Interes upadł, a tablica nadal stoi. Zerwał się gwałtowny wiatr. Kobieta przytrzymała poły podomki. – Ach, tak. – Ala wzruszyła ramionami. – A nie wie pani, gdzie w okolicy jest jakiś tani hotel? – Nic tutaj pani nie znajdzie poza sezonem. A ile was jest? – zapytała gospodyni. – Pięć kobiet i dziecko. – Hmm – kobieta westchnęła. – W sumie możecie tutaj zostać. Nie ma wygód, ale zawsze to dach nad głową. – Byłybyśmy bardzo wdzięczne. – W takim razie zapraszam. – Kobieta cofnęła się o krok,
zostawiając otwarte na oścież drzwi. Alicja machnęła ręką w stronę samochodu. Danusia, bo tak miała na imię gospodyni, okazała się sympatyczną starszą panią. Mieszkała sama. Trzydzieści lat temu rozwiodła się z mężem. – Pognałam dziada w pierony. Cała wieś gadała, żem go wywaliła, że wstydu nie mam – opowiadała o tym, jak wyrzuciła z domu męża, który był nierobem i w dodatku alkoholikiem. Została sama z trójką dzieci. – Było ciężko, ale lepiej bez darmozjada. Kiedy dzieci były już odchowane, w moim życiu pojawił się Edward. Letnik z Zakopanego. Prawdziwy góral. Między nami wybuchła potężna namiętność, którą pomyliłam z miłością. Była to jedna z piękniejszych rzeczy, jakie mi się w życiu przydarzyły. Nie żałuję niczego. Romans skończył się wraz z początkiem jesieni. Ale dla tych kilku chwil warto było żyć. W myślach Tosi znów pojawił się Jan. Dlaczego ona nie potrafiła cieszyć się tym, co dostała od losu. Przez kilka chwil była z nim szczęśliwa, a że potem ją zranił… Pobolało i przestało. Odchorowała tę miłość. W życiu bardzo często ranimy innych ludzi. Czasami nawet o tym nie wiedząc. Janek musiał o niej myśleć, skoro po kilkudziesięciu latach zjawił się w jej domu. – A jak otoczenie zareagowało na twój związek z Edwardem? – zapytała Ala. Danusia parsknęła. – Szczęście innych kole ludzi w oczy. Postawiła przed nimi talerz rogalików i dzbanek z ciepłym mlekiem. – Częstujcie się. A wy, dokąd? – zmieniła temat. – Przed siebie? – Bez konkretnego celu? – Mamy cel, objechać zachodnie Wybrzeże i dotrzeć do Świętouścia, a ostatniego dnia naszej wyprawy pospacerować po molo w Sopocie. – Szukamy szczęścia – zaśmiała się Majka.
– Nie odnajdziesz szczęścia gdzieś na zewnątrz, dopóki nie znajdziesz go w sobie – powiedziała Danusia. – Jak długo chcecie tutaj zostać? – Kilka dni. Oczywiście zapłacimy za nocleg. Czy to pani odpowiada? – Nie ma problemu. – W korytarzu są dwie łazienki, na górze na poddaszu trzecia. Z kuchni możecie korzystać do woli. – Żyć nie umierać – klasnęła podekscytowana Majka. Dom Danusi miał osiem pokoi, większość nieużywanych i wyposażonych jedynie w łóżka i szafki nocne. Jednak to kobietom wcale nie przeszkadzało. Alicja z Krzysiem dostali pokoik na poddaszu. Tutaj mieszkały wnuki Danusi, kiedy przyjeżdżały na wakacje. Pokój był urządzony w tonacji niebieskiej. W szafie były dwa pudła resoraków, które bardzo ucieszyły chłopca. Jedno łóżko stało pod oknem, drugie po przeciwnej stronie. Ten fakt wywołał na twarzy malca uśmiech, gdyż jako „duży” chłopiec lubił spać sam. Kobieta leżała i czytała. W pewnym momencie Krzysiu wskoczył na jej łóżko i mocno się do niej przytulił. – Naszło cię na czułości? – zapytała zdziwiona Alicja. Od pewnego czasu jej syn nie lubił, kiedy okazywała mu czułość. „Jestem już dużym chłopcem” – powtarzał jej w kółko. – Mamuniu, to prawda, że dziecko powstaje, kiedy jego rodzice dużo się przytulają? – zapytał. – Tak. Kiedy się przytulają i kochają. – Opowiedz mi wszystko od początku. Alicja nachyliła się w stronę synka. Jego włosy pachniały mlekiem i dziecinnym szamponem. – Kiedy mama z tatą bardzo się kochają, wówczas okazują sobie miłość pocałunkami i przytulaniem się do siebie. Po pewnym czasie w brzuszku mamy powstaje małe ziarenko. Z czasem ono rośnie i przybiera kształt małego człowieczka. – Mamusiu, ja pamiętam, jak byłem u ciebie w brzuszku. – Chłopiec podniósł kolanka do góry. Alicja rozkoszowała się tą
bliskością. – Naprawdę? – Nie kryła uśmiechu. – Naprawdę. Ciasno tam było. – Dlatego tak się spieszyłeś z przyjściem na świat? Urodziłeś się dwa tygodnie przed wyznaczonym terminem. – Pewnie nie mogłem się doczekać, kiedy pobawię się zabawkami. – Pewnie tak. – Ładny byłem? – Pomarszczony i różowy. – Fuuu. – Dla mnie najpiękniejszy. – Alicja pogłaskała go po rączce. – Nigdy nie chciałaś mieć córeczki? – Kiedy dowiedziałam się, że będziesz chłopcem, oszalałam ze szczęścia. – To dobrze. – Cmoknął ją w policzek, zeskoczył z łóżka i już go nie było. Alicja wstała już o szóstej. Ubrała się szybko. Po cichutku wyszła z pokoju, by nie obudzić synka. Zeszła na dół. Po kuchni krzątała się Danusia. – A czemu nie śpisz? – zapytała Alę kobieta. – Sama nie wiem. – Alicja wzruszyła ramionami – Czuję się rześko po kilku godzinach snu. – Jadę na targ po zakupy. Trzeba was czymś ugościć – powiedziała Danusia. – Myślałam, że wczoraj była pani na ryneczku? – Na ryneczku po warzywa, a i owszem. Jajek trzeba dokupić, mąki, ziemniaków – zaczęła wyliczać kobieta. – Pani Danusiu kochana. To ja pojadę. Pójdę tylko po kluczyki. – Jeżdżę z Mikołajem, będzie tu za dziesięć minut. Zabierzesz się z nim. – Yyyyy… – Alicja nie była pewna, czy powinna się zgodzić. – To żonaty mężczyzna, jeśli o to ci chodzi.
Alicja nie wiedzieć czemu odetchnęła z ulgą. Czasami jej się wydawało, że w każdym mężczyźnie widzi podrywacza, a przecież po tym padole stąpali zapewne i uczciwi mężczyźni. – Pojadę – uśmiechnęła się niemrawo. Przez całą drogę na targ oboje milczeli. Mikołaj miał na oko około trzydziestu pięciu lat. Był wysokim szczupłym blondynem. „Nierozmowny” – stwierdziła z myślach Ala. To dobrze, Alicja nie miała ochoty na rozmowy z samego rana. Targowisko przypominało raj na ziemi. Ogromny wybór warzyw, owoców i ziół. Fioletowe ziemniaki, liczi i tajska bazylia piętrzyły się na stolikach. Po prawej stronie znajdowały się świetnie zaopatrzone stoiska z rybami, mięsem, wiejskimi jajkami i przyprawami, a na końcu bazaru kramiki z ręcznie robioną biżuterią. Na środku targu mieścił się sklep „Społem”. W środku była mała cukierenka, a w niej kilka drewnianych stoliczków, przy których można było usiąść i napić się kawy lub herbaty. Alicja kupiła dwie siaty świeżych warzyw, owoców, mleko prosto od krowy, jajka i mąkę z ekologicznego gospodarstwa, domowy chleb i drożdżowe ciasto z kruszonką. Mikołaj również dźwigał kilka toreb wypchanych po brzegi sprawunkami. – Pomogę pani – powiedział, spoglądając na jej zakupy. Nie zdążyła odpowiedzieć, bo wyrwał jej siatki z rąk. Ruszył w stronę auta. Szedł szybko. Alicja nie nadążała. Musiała za nim biec. Wsiedli do samochodu. Kiedy zapinała pas, Mikołaj w końcu się odezwał. – Muszę z kimś porozmawiać. Myślałem, że Danusia pojedzie ze mną na targ, ale skoro nie ona, to… – Miał taki wyraz twarzy, jakby zaraz miał się rozpłakać. – A o co chodzi? – Ja… – jąkał się. Był zdenerwowany. – Często rozmawiam z Danusią, ale skoro jej nie ma… – Odwrócił głowę w jej stronę. Dopiero teraz Ala dostrzegła, że miał podkrążone oczy i ziemistą cerę.
Wyglądał, jakby miał się za chwilę rozsypać. – Mogę z tobą, to znaczy z panem, porozmawiać. Jeśli tylko pan chce – dodała. – Mikołaj jestem – powiedział. – Alicja. – Kobieta wyciągnęła w jego kierunku dłoń. – Chodźmy do cukierenki. – Alicja wskazała na sklep. Skinął głową. Po chwili byli na miejscu. Zamówili herbatę z cytryną i po ciastku. – Wszystko w porządku? – Patrzyła na jego trzęsące się dłonie. – Tak. – Dzwonił łyżeczką o szklankę. – To znaczy nie. Nie jest w porządku. Nagle rozległ się dzwonek jego komórki. Raz, drugi, trzeci. Spojrzał na wyświetlacz, ale nie odebrał. – Proszę odebrać. – To tylko żona. „Ładnie traktuje swoją żonę” – pomyślała z przekąsem Ala. – Nie dzwoni po to, aby powiedzieć, że mnie kocha, ani po to, żeby zapytać, co u mnie, ale po to, by wydać kolejną dyspozycję w stylu: kup chleb, odbierz dzieci z przedszkola, posprzątaj, ugotuj. Nie pamiętam, by ostatnio powiedziała, że mnie kocha… – Jego oczy błyszczały od łez. – Od pewnego czasu zacząłem zdawać sobie sprawę, że nie jestem z nią szczęśliwy. Kiedy jej nie ma w pobliżu, od razu czuję się lepiej. – Dlaczego zatem się z nią ożeniłeś? – Bo była piękna. Pociągała mnie, byłem nią zauroczony. Tylko że piękno może się znudzić, kiedy nie masz o czym z tą drugą osobą rozmawiać. – A ona? Dlaczego wyszła za ciebie za mąż? – Bo chciała mieć dzieci, bo miała trzydzieści dwa lata i wszystkie koleżanki już dawno pozakładały rodziny. Wiele razy myślałem, by odejść. Wyjść po… zapałki i nigdy nie wrócić. – Co cię powstrzymuje? – Dzieci. Ona nie ma do nich cierpliwości. Zajęta jest treningami, ciągłym poprawianiem urody. Zabawne, a to ona tak
bardzo chciała je mieć. Kiedy urodziła bliźniaki, przekonała się, że wychowanie i opieka na dziećmi to nie sielanka. – Wyjął z kieszeni portfel, w którym nosił zdjęcie żony. Alicja spojrzała na fotografię. Żona Michała mogłaby być piękną kobietą, ale przez liczne zabiegi zrujnowała sobie twarz. Wyglądała, jakby nosiła maskę. Usta wydęte, nos zbyt wąski, skóra intensywnie opalona. Wyglądała dziwacznie. – Przepraszam, że ci o tym mówię… – Pociągnął łyk herbaty, po czym widelcem zaczął dziabać szarlotkę. – Czasami najlepsze, co możesz zrobić, to otworzyć się przed obcą osobą. – Może i masz rację. – Czyli w dniu ślubu nie kochaliście się? – Chyba nie. Byliśmy sobą zauroczeni. Ale to było na początku. – Może powinniście porozmawiać? Czy kiedykolwiek rozważałeś zdradę? – Jeszcze kilka miesięcy temu powiedziałbym ci, że nie, że jestem zbyt uczciwy i lojalny. – A co byś odpowiedział dzisiaj? Dopił resztkę herbaty i spuścił wzrok. – Dzisiaj… Kłócimy się codziennie. Głównym powodem były moje godziny pracy. Żona miała pretensje o to, że za długo pracuję i że ją zaniedbuję. Przeniosłem się z papierami do domu. Wchodziła ostentacyjnie do mojego gabinetu i robiła mi wyrzuty, że już wolałaby, żebym pracował w biurze, bo i tak w niczym jej nie pomagam. Próbowałem załagodzić sytuację. Nic to nie dawało. Ona mówiła, że przy mnie czuje się samotna. – Może tak było. – Może. Wiem, że wina zawsze leży pośrodku. – Pewnego dnia nie wytrzymałem jej złości, pretensji i krzyków. Wstałem od komputera i wyszedłem z domu. Słyszałem w oddali jej krzyki pełne pretensji. Nogi zaniosły mnie do zadymionego pubu. Z głośników sączyła się smętna muzyka, przy stolikach siedzieli podchmieleni mężczyźni, gdzieniegdzie jakaś
para. A w samym rogu ona. Piękna brunetka o wielkich sarnich oczach. Podszedłem do niej i się przysiadłem. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Ona popijała martini z lodem, ja szkocką whisky. Z każdym łykiem czułem, jak się rozluźniam. W tamtej chwili zapominałem o żonie, o kłopotach i ciągłych kłótniach. „Dlaczego siedzisz tutaj sama?” – zapytałem brunetki. „Bo mam na to ochotę. A ty?” „Podobnie jak ty. – Uniosłem szklaneczkę do ust i pociągnąłem spory łyk alkoholu. – Czasami mam wszystkiego dość” – powiedziałem. „Chyba każdy tak ma. – Nawijała kosmyk włosów na palec. Podnieciło mnie to. Czyżby próbowała mnie uwieść? – To przez kobietę tutaj jesteś?” – zapytała. „Powiedzmy. A ty?” „Przez mężczyznę, który potwornie mnie zranił”. „A więc możemy się wzajemnie pocieszyć, zapomnieć na chwilę” – pomyślałem. Nic mnie w tamtej chwili nie obchodziła moja żona. Miałem dość jej humorków i krzyków. Zresztą tak rzadko się kochaliśmy… Raz, może dwa razy w miesiącu. „A gdybym cię porwał na jedną noc?” – Poczułem, jak się czerwienię. „To nie rozwiązałoby naszych problemów”. „Na chwilę byśmy się od nich oderwali”. „Na chwilę. I co dalej?” „Wrócilibyśmy do swoich ról”. „Właśnie. Nie, dzięki” – odpowiedziała. Odsunęła krzesło, wstała i odeszła. Dobrze, że tak zrobiła, bo ja gotów byłem zdradzić żonę. Nie zrobiłem tego, ale chciałem. Chciałem poczuć to, co kiedyś czułem do żony. Chciałem, aby przez chwilę inna kobieta mnie kochała, pragnęła, była ze mną tak blisko, że bliżej już nie można. Chciałem być dla tamtej kobiety przez chwilę ważny. Mikołaj wstał nagle. Alicja zrobiła to samo. Mężczyzna podszedł do kasy i zapłacił rachunek. – Gdybym mogła jakoś pomóc… – powiedziała Alicja, kiedy siedzieli już w samochodzie. – Już pomogłaś. Wysłuchałaś mnie. – Gdybyś chciał… – Już wystarczy… Dziękuję. Zatrzymali się pod domem Danusi. Mikołaj wniósł torby na
werandę. Nie patrzył na Alę. Czuł się nieswojo, bo całkiem obcej kobiecie opowiedział swoją historię. – No to cześć – powiedział. Alicja nachyliła się w jego stronę i wyszeptała: – Bądź spokojny, to będzie nasz sekret. Skinął głową. – I pamiętaj, nie ma z życia powtórki. Kiedy Alicja weszła do domu, pierwsze, co zrobiła, to pobiegła do pokoju. Ucałowała synka, który bawił się z Majką, a potem sięgnęła do walizki. Wyciągnęła z niej notes i długopis. Gorączkowo zaczęła notować: Wielu ludzi zastanawia się, kiedy kończy się miłość. Czy wtedy, gdy się złościmy na tę drugą osobę, czy wtedy, gdy tej złości już nie ma, a pozostaje jedynie obojętność? Czy wtedy, gdy zasypiamy bez słowa „dobranoc”, odwróceni do siebie plecami? Każde na swojej połowie łóżka. Czy między jednym a drugim niedopowiedzianym zdaniem, milczeniem, burknięciem, warknięciem, obrazą… Czy wtedy, gdy chcemy tej osobie wykrzyczeć, że mamy jej dość? Czy wtedy, gdy nie mamy jej już nic do powiedzenia? To się dzieje wtedy, gdy nie ma już żadnych emocji, kiedy już nawet nie chce się płakać. Kiedy się przyzwyczajamy do takiego stanu rzeczy i do siebie nawzajem. Kiedy kończy się szczęśliwe życie, a zaczyna egzystencja… Czy powinniśmy walczyć o dogasające uczucie? Siłą słów, czułych gestów, by obudzić skrywane emocje, tęsknoty, przypomnieć sobie, kim ta druga osoba dla nas była, a kim się stała? Dwie poranione, bliskie sobie osoby, które przecież kiedyś doświadczyły miłości.
ROZDZIAŁ 28 Matylda lubiła towarzystwo Krzysia. Ten mały chłopiec sprawiał, że jej ból łagodniał. – Czemu jesteś taka smutna? – Krzysiu przykucnął obok Matyldy. – Umiesz dochować sekretu? Dziecko pokiwało główką. Miało rączki upaprane czekoladą i zaczerwienione policzki. Matylda mimowolnie uśmiechnęła się do chłopca. Był taki uroczy. – Kiedyś kogoś bardzo kochałam, niestety ten ktoś odszedł. – Hm. To przykre. – Jego niebieskie oczy zrobiły się wielkie niczym spodki. – Myślisz o nim często? – O niej. To była dziewczynka, Ania. Teraz jest aniołkiem. – A jaka była przedtem, zanim stała się aniołkiem? – Pogodna, uśmiechnięta, pełna życia. – Lubiła bawić się samochodzikami? – Raczej lalkami. – Kochasz ją jeszcze? – Nie spuszczał z niej wzroku. – Nigdy nie przestałam. – Musi ci być bardzo, bardzo smutno. – Jest. – Ja też kocham swojego tatusia. To znaczy nie wiem tak naprawdę, czy go kocham, bo go nie znam. Mój tatuś umarł, kiedy ja byłem w brzuszku mamy. Nigdy się nie spotkaliśmy. Matylda nachyliła się nad chłopcem i pocałowała go w głowę. Jego włosy pachniały wiatrem i brzoskwiniowym szamponem. – Tata byłby z ciebie bardzo dumny. Jesteś dobrym
dzieckiem. – Nieskromnie powiem, że też tak sądzę. Oboje się roześmieli. – Tatuś jest moim Aniołem Stróżem. Każdy ma swojego anioła. Czuję czasami, jak skrzydłem poklepuje mnie po pleckach. Nie mówię o tym nikomu, żeby dzieci się ze mnie nie śmiały. – Ja też wierzę w anioły. – Twoja Ania też na pewno poklepuje cię po pleckach, szczególnie wtedy, kiedy jest ci bardzo smutno. – Zapewne tak. – Dobrze, że wybrałaś się z nami w podróż na koniec świata. – Zaczynam się cieszyć z tej wyprawy. – Matylda mówiła całkiem poważnie. – Tam, na końcu świata, jest już blisko do aniołów. Ty spotkasz swojego, a ja swojego. Chciałaby wierzyć w słowa chłopca, tak bardzo by chciała w nie wierzyć. Majka z Alicją wyszły na wieczorny spacer. Szły wąskimi uliczkami rybackiej wioski. – Masz jakieś zwichrowania? – zapytała Majka. – Co masz na myśli? – Jakieś odpały? – Dziewczyna przystanęła, by z buta wysypać piasek. – Prowadzisz z sobą rozmowy? Ja czasami lubię ze sobą poważnie porozmawiać, czasami nawet siebie opieprzam. A ty? – Nie wiem. – A ja wiem. Przyłapałam cię na czymś. – Na czym? – Zaglądasz ludziom do okien. Nawet przed chwilą to robiłaś. – I co w tym dziwnego? – Jesteś podglądaczką. – Nieprawda. – To po co to robisz?
– Lubię patrzeć na rodziny, które jedzą razem posiłek, mąż dziękuje żonie za doskonałą kolację, a ona się rumieni. Wesołe dzieciaki biegają dookoła stołu. Wyobrażam sobie codzienne życie takiej rodziny. Lubię podglądać kobiety po pracy, kiedy są tak zmęczone, że zrzucają szpilki i w garsonkach padają na łóżko. Nieraz widywałam samotnych mężczyzn siedzących w fotelach ze szklaneczką czegoś mocniejszego. Zastanawiam się, jacy są ci wszyscy ludzie zza szyb. Czy są szczęśliwi, czy przypadkiem nie cierpią? – Podglądaczka jak nic. – Majka, ty nic nie rozumiesz. – Mylisz się. – Dziewczyna złapała kobietę za rękę. – Ty chcesz żyć ich życiem. I to jest twój problem. Obserwujesz życie innych, zamiast zająć się swoim. – Jestem zajęta swoim życiem. – Taaaa. Z tego, co mówiłaś, to nie sądzę. – Zajmuję się dzieckiem. – I rozpamiętujesz zmarłego męża. A gdzie w tym wszystkim jesteś ty? Może jestem młoda i głupia, ale coś niecoś o życiu wiem. Powinnaś żyć dla siebie i nie oglądać się za siebie. Żyjemy do przodu. Czas spełniać swoje marzenia. Postaw na siebie. Bierz z tego życia to, co najlepsze. Alicja się zaśmiała. Lubiła ten entuzjazm Majki. – Czyli mam się nie ograniczać? – Carpe diem. – I myślisz, że życie chwilą wszystko rozwiąże? A ty? Co zamierzasz robić po powrocie do Rodzinnej? Jakie masz plany na przyszłość? – Nie planuję – poważnie odpowiedziała Majka. – Życie nauczyło mnie, by niczego nie planować. Myślałam, że prysnę z Rodzinnej, ale teraz już sama nie wiem, co robić. Przez chwilę szły w milczeniu. Policzki miały zaróżowione. Wieczór był ciepły. Znad morza wiał lekki wiaterek. – A jak twoja książka? – zapytała dziewczyna. – Ha, i tu cię zaskoczę. Zrobiłam już pierwsze notatki. Dużo
o tym myślałam i… – To nie myśl, tylko działaj.
ROZDZIAŁ 29 Ewa źle spała. Materac był zbyt miękki, dlatego bolał ją kręgosłup. Przeciągnęła się i rozprostowała obolałe ciało. Nie miała w ogóle energii. Kobiety poszły na plażę, a ona usiadła na ławce przed domem z kubkiem mrożonej herbaty w dłoni. W pewnym momencie rozdzwoniła się jej komórka. Numer był zastrzeżony. – Halo? – Dziękuję za list. – To był Paweł! Serce zaczęło jej walić jak oszalałe. – Proszę. – Co mogła więcej powiedzieć? Zabrakło jej słów. – Powiedziałem ci, że to już skończone. – Powiedziałeś, ale ja mogę wciąż mieć nadzieję. Kocham cię i nigdy nie przestałam. Popełniłam błąd i teraz za to płacę. Może kiedyś mi wybaczysz – mówiła rzeczowo, a Paweł słuchał. Wiedział, że go kocha, on też ją kochał i nie mógł bez niej żyć. Do tego jednak nie chciał się przyznać. – Jeśli będziesz chciał – kontynuowała – to przyjedź nad morze. Pisałam ci o tym w liście. – Tak – westchnął. – Tylko że ja nie chcę. – Nie wierzę. On też nie wierzył. Chciał do niej przyjechać. Chciał chwycić ją w ramiona i całować do utraty tchu. Zaraz jednak stanął mu przed oczami obraz: ona w objęciach tego drugiego, jego usta na jej ustach, męskie dłonie błądzące po jej ciele. Dłonie innego mężczyzny. Zrobiło mu się niedobrze. Po cholerę do niej dzwonił. – Potrzebujesz czasu? Ile? Rok, dwa? A może miną wieki. Zaczekam! – powiedziała przez ściśnięte gardło. – Miłość nie rodzi się jednego dnia i nie umiera następnego. Pamiętasz, co pilot
powiedział do Małego Księcia? „Nie słyszeć więcej jego śmiechu – ta myśl mnie zadręczała. Ten śmiech był dla mnie jak studnia na pustyni”. Czy chcesz odejść, pozostawiając po sobie jedynie ciszę? – Muszę kończyć – powiedział chłodno. – Paweł… – W słuchawce usłyszała „bip, bip”. Siedziała chwilę bez ruchu. Po plecach spływały strugi potu. Czy właśnie straciła go na zawsze? Po co dzwonił? Właśnie teraz, kiedy jej serce odzyskało spokój, musiał go zburzyć. Nadeszła słoneczna niedziela. Babcia Tosia wyciągnęła z walizki odświętną kremową sukienkę. – Muszę iść do kościoła. – Nie możesz darować sobie dziś mszy? – zapytała Majka. – A przestań mi tu pieprzyć takie farmazony. Niedziela, dzień święty, trzeba iść na mszę. I powiem ci coś jeszcze, pójdziesz ze mną. Majka przewróciła oczami. – Masz problem? – Babcia podparła się pod boki. – Nie, skąd, żadnego. Wybrały się na poranną mszę wraz z Alą i Krzysiem. Majka nie była przesadnie wierząca, a z ręką na sercu to w ogóle nie wierzyła w skrzydlate anioły, niepokalane poczęcie i wszystkie te bzdury. Zastanawiała się, czy babcia naprawdę w to wierzy, czy tylko chodzi do kościoła, bo tak została wychowana. Usiadły jak zwykle z przodu. Babcia musiała widzieć księdza i wszystko to, co się dzieje na ołtarzu. Ksiądz przynudzał na kazaniu. Majka ziewnęła. W tym samym momencie babcia przechyliła się w ławce, a potem osunęła na posadzkę. Ala z Majką doskoczyły do niej. Inni spoglądali z niepokojem na leżącą na posadzce starszą kobietę. – Trzeba ją wynieść na świeże powietrze – powiedział mężczyzna w kraciastej koszuli. – Zemdlała, straciła przytomność, może to zawał? – Ludzie szeptali między sobą. – Babciu, babuniu. – Majka trzymała babcię za rękę, podczas
gdy mężczyzna w kraciastej koszuli podniósł staruszkę i skierował się w stronę drzwi. Ala i Krzyś podążyli za nimi. Kiedy wyszli na zewnątrz, świeże powietrze owiało ich twarze. Mężczyzna delikatnie położył kobietę na ławce przed kościołem. Babcia otworzyła jedno oko, po chwili drugie. – Jak się pani czuje? – zapytał niskim głosem jej wybawca. Tosia odnotowała w myślach, że jest niczego sobie. Może trochę za niski, ale wciąż przystojny. Od lat żaden mężczyzna nie trzymał jej w ramionach. „Szczęściara ze mnie” – uśmiała się w duchu. – Już lepiej – odpowiedziała. – Nic mi nie jest. – Kobieta uniosła się, podpierając łokciem, i spuściła nogi. – Niech pani nie wstaje – zaprotestował. Babcia go posłuchała i z powrotem opadła na ławkę. Ala wyjęła z torebki chusteczkę i zaczęła wachlować Tosię. – Może zadzwonię po pogotowie? – zaproponował mężczyzna. – Nie, wszystko w porządku – zaprotestowała babcia. – Omdlenia się zdarzają, szczególnie kiedy w kościele jest duszno. – Bardzo panu dziękujemy za pomoc – powiedziała zdenerwowana Majka. Mężczyzna skinął głową i wszedł z powrotem do kościoła. Kiedy drzwi za nim się zamknęły, babcia parsknęła śmiechem. – A tobie czemu do śmiechu? – zapytała zdziwiona Majka. – Napędziłaś nam stracha. – Bo sobie przysnęłam. – Przysnęłaś? Nie rozumiem. – To kazanie było takie nudne. Zamknęłam na chwilę oczy i musiałam zasnąć. Spałam twardym snem, bo zsunęłam się z ławki. Kiedy się ocknęłam, stwierdziłam, że lepiej udawać, że to omdlenie, żeby wstydu sobie nie narobić. Majka popatrzyła na Alę, Ala na Majkę. Parsknęły śmiechem. – Babcia aktorka – powiedział Krzyś. – Raczej aparatka.
Majka wiele razy zastanawiała się, czy zadzwonić do Stanleya. Coraz częściej o nim myślała. I to nie tylko jak o przyjacielu, ale jak o chłopaku, z którym chciałaby się związać. „Co mi jest? – zadawała sobie to pytanie w kółko. – Ja i Patryk?” – prychała. Wyszła na zewnątrz i udała się w kierunku plaży. Zdjęła buty i usiadła na piasku. Przez chwilę obserwowała wzburzone morze, po czym wyjęła z kieszeni telefon i wybrała numer przyjaciela. – Siema – rzuciła radośnie, kiedy odebrał. – Cześć – odparł sennie. – Spałeś? – Mhm – zamruczał leniwie niczym kocur. – Jest… – spojrzała na zegarek – dziesiąta piętnaście. To ja zawsze byłam śpiochem, a ty rannym ptaszkiem. – Czasy się zmieniają – odpowiedział. – Dzwonię, bo tęsknię – powiedziała pod nosem. – Sorki, ale nie słyszałem. Możesz powtórzyć? Majka westchnęła. Serce biło jej zdecydowanie za szybko. – Co tam u ciebie? – Wczoraj byłem na randce. – Na randce? – Poczuła ostre ukłucie w okolicach mostka. – A co w tym dziwnego? – Nic – odpowiedziała niby od niechcenia. W środku aż kipiała ze złości. Ogarnęła ją zazdrość. Dłonie zaczęły jej drżeć. Co ona sobie wyobrażała, że będzie na nią czekał? – Kim była ta szczęściara? – zapytała. – Andżelika. – Andżela? Ta Andżela? – Andżelika Szczecińska była jedną z piękniejszych dziewczyn w Rodzinnej. Natura obdarzyła ją długimi nogami, super szczupłą figurą i twarzą niczym porcelanowa laleczka. Dlaczego Andżela miałaby chodzić na randki ze Stanleyem? – Tak, ta Andżela. Szczęściarz ze mnie, co? Majka nie odpowiedziała. – Za twoją namową zmieniłem styl. Kupiłem sobie kilka
odlotowych bluz, jeansy lewisa, byłem u fryzjera… Majka mocniej przycisnęła słuchawkę do ucha. A więc to tak. Dla niej nie mógł się zmienić. A dla jakiejś Andżeli się pindrzy. – A co u ciebie? – Wszystko w porządku. Morze wiosną jest piękne. – To dobrze. – Muszę już kończyć. – Wiesz, ta cała Andżela… – przerwał jej. – Gubię zasięg. Nic nie słyszę. – Nacisnęła czerwony przycisk i w tym samym momencie rozpłakała się. W jednej chwili Majka poczuła ogromną tęsknotę za Patrykiem. Dopiero teraz przekonała się, ile dla niej znaczył. Czyżby była w nim zakochana? Czy pomyliła tlące się uczucie ze zwykłym koleżeństwem? Przypomniała sobie wieczór, kiedy pierwszy raz pili razem piwo nad jeziorem. Ona siedziała na kamieniu, a on naprzeciwko niej na piasku. Było wiosenne ciepłe popołudnie. – Jesteś inna od tych wszystkich dziewczyn – powiedział wtedy. – Bardziej postrzelona? – To też. – Odstawił butelkę i zaczął bawić się piaskiem. Przepuszczał go przez palce. Po chwili otrzepał ręce. – Więcej przeklinam? – No. Co najmniej jak facet. – Albo jak żul spod budki z piwem. Roześmieli się oboje. – Jesteś ładna, inteligentna. – I nie kumam matmy. – Tak, i nie kumasz matmy. Nie o to mi chodzi. Z żadną dziewczyną wcześniej tak dobrze mi się nie gadało. – A ty nie jesteś jak reszta chłopaków, których znam. – To znaczy? – Jego oczy błyszczały. – Nie próbujesz mnie przelecieć ani dotknąć moich cycków. – Aha. – Jego twarz spochmurniała, jakby go czymś uraziła. – O co chodzi?
– O to, że twoim zdaniem nie jestem stuprocentowym facetem, tylko jakąś cipą. – No, co ty, nie to miałam na myśli. – Już dobra. – Pociągnął łyk piwa. Tego wieczoru wiele się nie odzywał. Był jakoś dziwnie markotny. Teraz Majka przypominała sobie wszystkie te chwile, kiedy Patryk był przy niej. Nigdy jej nie zawiódł, a ona nigdy przy nim nie czuła się samotna. Na dzień przed balem maturalnym zatruła się tak, że ledwo stała na nogach. Jej partner, z którym miała iść na potańcówkę, wściekł się na nią, tak jakby zrobiła to specjalnie. Ona przecież też żałowała, że nie będzie uczestniczyć w ceremonii. Kiedy wisiała nad muszlą klozetową, usłyszała cichutkie pukanie do drzwi. W pierwszej chwili myślała, że się przesłyszała. – Halo? – usłyszała głos Patryka. – Jesteś tam? – A gdzie miałabym być? – fuknęła. – Wszystko w porządku? – Rzygam. – Mogę wejść. – Zgłupiałeś? – odparła, po czym znów nachyliła się nad muszlą i zaczęła wymiotować. Kiedy się podniosła z klęczek, zobaczyła nad sobą zatroskaną twarz Stanleya, który trzymał w ręku wilgotną gąbkę. Bez słowa odgarnął do tyłu jej włosy i zaczął przemywać jej twarz. To dziwne, ale nie czuła zażenowania, mimo krępującej sytuacji. Po chwili złapał ją pod boki i zaprowadził do pokoju, po czym położył na łóżku. – Jak z nią? – zapytała babcia Tosia, która stawiała właśnie na stole dwa kubki miętowej herbaty. – Nie za dobrze, ale będzie żyć. – Jakbyście czegoś potrzebowali, to wołajcie – powiedziała kobieta. – A teraz zostawiam was samych. – Tosia nakryła wnuczkę kocem, po czym wyszła do kuchni. – Patryk… – szepnęła dziewczyna, a on złapał ją za rękę. – Nie musisz tego robić.
– Wiem, że nie muszę, ale chcę. – Psujesz sobie przeze mnie imprezę. Miałeś na nią iść z… – Majka zaczęła się zastanawiać. Nie pamiętała, kogo na bal zaprosił Stanley. – Z rudą Kaśką. – No tak, z rudą Kaśką. – Wolę spędzać czas z tobą. – Akurat… – Majka puściła do niego oko. – Zresztą Kaśka nazwała mnie nudziarzem. – Nudziarzem? To nieprawda. Jesteś miły, troskliwy, opiekuńczy, sympatyczny. – Czyli jednym słowem nudny? – Kochany. – Majka spuściła wzrok, jakby zawstydzona swoimi słowami. Uzmysłowiła sobie, że powiedziała więcej niż zamierzała. – A ty jesteś kobietą mojego życia. – Żartujesz sobie? – Majka się zaśmiała. – No… – odparł, ale jakoś tak bez przekonania. Majka wróciła do rzeczywistości. „Po co o nim myślę? – skarciła się w duchu. – Jest tylu fajnych facetów, a ja uparłam się na Patryka. Cholera jasna z nim! Muszę znaleźć faceta z klasą, a nie jakiegoś siusiumajtka”. Alicja, Tosia i Ewa gotowały obiad. Danusia była w siódmym niebie. Z przyjemnością gościła u siebie kobiety. Dzieci i wnuki przyjeżdżały do niej zaledwie dwa razy do roku. – Dzisiaj ziemniaki czy ryż? – Tosia zapytała gospodynię. – A jakie mięsko serwujecie? – zapytała Danusia. – Gulasz. – To niech będzie ryż. Zmykam pograć z sąsiadką w karty. Będę najpóźniej o czternastej. – Włożyła klapki i chwyciła za klamkę. – Czujcie się jak u siebie w domu. – Wierz mi, czujemy się tu aż za dobrze. – Tosia zaczęła się śmiać. – Tylko się nie spóźnij na obiad – zawołała za nią. Kiedy drzwi się za nią zamknęły, kobiety zaczęły babskie
pogaduszki. O mężczyznach, miłości, dzieciach. – Musisz pozwolić mu odejść – powiedziała Tosia do Alicji. – Komu? – Ala uniosła do góry brwi. – Swojemu mężowi. – Ale on… – Tak wiem, nie żyje. A ty ciągle żyjesz wspomnieniami o nim, miłością do niego. Zachowujesz się tak, jakby on zaraz miał wrócić. Jesteś młoda, powinnaś zacząć myśleć o ułożeniu sobie życia na nowo. Ala szybkimi ruchami zaczęła kręcić głową. – Oczywiście, kochaj go, wspominaj, ale żyj. Dziewczyno… – Tosia podeszła do Ali i chwyciła jej dłonie w swoje ręce. – Musisz żyć i otworzyć się na nową miłość. – Tylko że ja nie potrafię. – Bo nie chcesz. – A co z moim bratem? – Do rozmowy wtrąciła się Ewa. – Twój brat mnie oszukał. – Wiem, postąpił jak skończony dupek, ale w gruncie rzeczy fajny z niego facet. Ala uśmiechnęła się mimo woli. Polubiła Michała mimo jego krętactw. Jednak polubić to nie znaczy pokochać. – Fajny jako kolega, ale nic więcej. – Gdybyś go bliżej poznała… – Ewa nabrała przekonania, że tych dwoje do siebie pasuje. On by przy niej dojrzał, wydoroślał i może w końcu by się ustatkował. Ona nabrałaby wiatru w żagle i poczuła się bardziej rozluźniona. Każde z nich mogłoby sobie coś ofiarować. Skoro Michał obiecał, że przyjedzie, to jeszcze wszystko może się zdarzyć. – Nie chcę go bliżej poznawać – powiedziała dobitnie. Kochała i będzie kochać tylko swojego męża. Położyła na deskę cebulę i zaczęła kroić ją w kostkę. Matylda leżała z Krzysiem na materacu i opowiadała mu bajkę: – Dawno, dawno temu. Za siedmioma górami…
– Matylda? – Mhm? – Czemu wszystkie bajki zaczynają się od słów: „Dawno, dawno temu”? – A wiesz, że nie wiem. – Kobieta przykryła chłopca kocykiem. Miał zimne rączki i stopy, podobnie jak kiedyś Ania. – Jakoś tak głupio. – W sumie masz rację. Zaczniemy inaczej: W małym, drewnianym domku, za siedmioma górami i siedmioma lasami… – To nie tak. – Krzyś się skrzywił. – A jak? – W małym, drewnianym domku, gdzieś w Rodzinnej, niewielkim miasteczku, mieszkał Krzyś… – Dziecko zaczęło opowiadać swoją wersję bajki. Po czym spojrzało swoimi wielkimi, niebieskimi oczami na Matyldę, która uśmiechała się do niego. – Kontynuuj – ponagliła go. – Tylko że wena mi się skończyła. – Wena? – Mama tak mówi, jak nie chce jej się pisać maila do babci. – Ach tak. – Matylda zaśmiała się pod nosem. – A więc ja spróbuję: W małym, drewnianym domku, gdzieś w Rodzinnej, niewielkim miasteczku, mieszkał Krzyś, który bałaganił, rano grymasił przy śniadaniu, wieczorem nie chciał myć ząbków… – Z każdym wypowiedzianym słowem buzia chłopca wykrzywiała się w grymasie. Nie przerywał, ale słuchał dalej: – Mimo wszystko dla swojej mamy był największym szczęściem. Chłopiec od razu się rozpogodził. – Tak myślisz? Że jestem dla mamy szczęściem? – Tak myślę. Krzyś zaczął się śmiać, a Matylda go łaskotała. To niewiarygodne, ale od tak dawna nie czuła przyjemności z obcowania z drugim człowiekiem, z dzieckiem. Tak dawno nie czuła radości, słysząc śmiech dziecka.
Tosia wstawiła mięso, po czym poszła do pokoju. Od tego stania w kuchni rozbolały ją nogi. Dziewczyny były zgodne, że z ugotowaniem ryżu i surówką na pewno sobie poradzą. Majka leżała na łóżku i gapiła się w sufit. – Co jest? – zapytała ją Tosia. – Nic. – Przecież widzę, że coś. – Nie chce mi się gadać. – Okej. To daj mi tego komórkowca – zwróciła się kobieta do wnuczki. – Znów będziesz dzwoniła do Żabickiej? – Jakie znów, jakie znów? – żachnęła się babcia. – Dzwoniłam dwa dni temu. Majka uśmiechnęła się pod nosem. – Tęsknię za tą babą. – Kiedy Tosia była w Rodzinnej, dzwoniły do siebie niemal codziennie. – Przecież wiem. – Majka podała babci telefon z wybranym numerem i oddaliła się w stronę kuchni, by kobiety mogły spokojnie porozmawiać. – Tosinka, co u ciebie? – Zośka była ucieszona, słysząc głos przyjaciółki. – Jesteśmy już niedaleko – westchnęła Antonina. – Och, to dobrze. – Będziemy u ciebie w przyszłym tygodniu. – Co tak późno? – Chcemy trochę pozwiedzać. – To szkoda. Wiesz, nastawiłam się, że przyjedziecie lada dzień. Tosia zaśmiała się głośno. – Czemu rżysz? – Bo brakuje mi twojego zrzędzenia. A co u ciebie? – Mamy nowego księdza. – I co? – A, jakoś mi się nie widzi. – A to czemu?
– Za młody, za ładną ma buźkę. Wszystkie kobity do niego wzdychają. Kazania ma krótkie i takie jakieś nowomodne. – Nowomodne? – Tak. – Żabicka była śmiertelnie poważna. – Czasami to ja nawet nie wiem, o czym on mówi. – Przynajmniej frekwencja na mszy wzrośnie. – Kobit chyba. – Dobre i to. A jak spawy z Gustawem? – Oj tam. – No mów. – Zaprosiłam go na niedzielny obiad. – W końcu się odważyłaś? – A ile wstydu się przy tym najadłam? Co to się podziało, żeby kobieta za chłopem się uganiała! – Takie czasy. – Głupie czasy. Tosia wstała z łóżka, bo materac był za miękki i zapadała się. Przeszła kawałek i usiadła na krześle. Może Zośka miała rację, że lata już nie te? Cieszyła się tą podróżą, ale czuła się też nią zmęczona. – Ty mi tu nie o czasach opowiadaj, a o Gustawie. Żabicka zaczęła nerwowo chichotać. – Przyszedł o dwunastej, wystrojony jak na odpust. Kapelusz z wielkim rondem, spodnie wyprasowane na kant, granatowa mucha. – Mucha? Kto teraz nosi muchy!? – Eleganccy mężczyźni, z klasą. Prawdziwi dżentelmeni – zaczęła bronić Gustawa Zosia. – Zjedliśmy obiad. – Co ugotowałaś? – Rosół z domowymi kluseczkami, schabowego z młodymi ziemniaczkami, do tego buraczki. – Smakowało mu? – I to jak! Powiedział, że dawno nie jadł prawdziwego obiadu. – Przecież Hanka mu gotuje. – Tosia znała z opowieści
synową Gustawa. – Synową ma dobrą, ale jakieś wymyślne dania robi. Gucio je, ale niespecjalnie mu podchodzi. – Gucio? – Tosia znów zaczęła się śmiać. – Widzę, że jesteście w dość zażyłej komitywie. – No wiesz, sprawy posunęły się naprzód – odpowiedziała tajemniczo Żabicka. – Było buzi, buzi? – Nie twój zakichany interes. Kończę, bo mi ktoś do drzwi puka. Tosia wiedziała, że nikt nie puka. Żabicka zawsze tak kończyła rozmowę, jak była czymś zakłopotana. – Z Bogiem. Antonina uśmiechnęła się do siebie. Cieszyła się ze szczęścia przyjaciółki. Nieważne, jak długo to szczęście miałoby potrwać, ważne, że jest. Ona, Antonina, już się w życiu nakochała, a Zośce należy się miłość, choćby taka, która przychodzi późno. Znów stanął jej przed oczami Jan. Nic do niego już nie czuła. Nie żałuje małżeństwa ze Staszkiem. Było udane. Tu teraz nie chodziło o żadne miłostki, ale o to, że nie potrafiła temu człowiekowi wybaczyć. A jeśli jutro zamknie oczy i mu nie wybaczy? Potrząsnęła głową. Gdyby tak można było wybaczyć na zawołanie.
ROZDZIAŁ 30 Babcia Tosia siedziała przy dębowym stole i zajadała odgrzewane ziemniaczki, popijając je zsiadłym mlekiem. Na jej twarzy malował się błogi uśmiech. Mimo zmęczenia była szczęśliwa, że spełnia swoje marzenie. Była nad morzem. – Dzień dobry. – Z zamyślenia wyrwał ją kobiecy głos. – Dzień dobry. – Odwróciła się w stronę Matyldy. – Mogę się dosiąść? – Oczywiście. – Tosia ucieszyła się z towarzystwa. – Chcesz trochę? – Wskazała na garnek, w którym było jeszcze trochę ziemniaków. – A czemu nie? Tosia chciała podnieść się z krzesła, ale Matylda przytrzymała ją za rękę. – Sama sobie nałożę. – Wyjęła z szafki talerz i nałożyła na niego ziemniaki. Na stole stała czysta szklanka, do której wlała zsiadłe mleko. – Byłaś taka rozmarzona, kiedy cię zobaczyłam. – Myślałam o tym, że jedno z moich marzeń właśnie udaje mi się spełnić. – Podróż? – Tak. To było zawsze moje marzenie. – Kiedyś z Jankiem planowali wyprawę w nieznane (tego nie powiedziała na głos). – Zrezygnowałam ze spełniania marzeń dawno temu. Kiedy byłam małą dziewczynką, miałam ich całe mnóstwo. Zapewne jak każde dziecko. W pewnym momencie zaczęło mi się wydawać, że jestem na tyle dorosła, że trzeba zrezygnować z głupot, że należy twardo stąpać po ziemi. Potem był czas na rodzinę i marzenia się rozmyły. Jako dziecko marzyłam o tym, co zrobię, kiedy będę już dorosła, a
jako dorosła kobieta żadnego z tych marzeń nie spełniłam. A ty, z ilu marzeń zrezygnowałaś? Matylda palcem zaczęła malować wzorki na serwetce. – Kiedy byłam mała, marzyłam o tym, że będę miała szczęśliwą rodzinę, taką jaką ja sama miałam. Nie byliśmy bogaci. Pracował tylko tatuś, a mama zajmowała się dziećmi i domem. Było nas sześcioro. Mamusia starała się, jak mogła, by było nam dobrze, by nasze brzuszki były pełne. Gotowała zupki z wkładką, aby były bardziej sycące, cerowała skarpety i spodnie, abyśmy mieli w czym chodzić, codziennie piekła trzy bochenki chleba. Chodziła na targ po świeże jajka, a na działkę po owoce. W moim rodzinnym domu nie brakowało miłości. I ja zawsze marzyłam o szczęśliwej rodzinie, o mężczyźnie, który mnie pokocha z moimi zaletami i wadami. Poznałam takiego. Miałam szczęśliwą rodzinę, przez jakiś czas. Ale już nie mam. – Matylda poderwała się gwałtownie i ruszyła do pokoju, pozostawiając na talerzu nietknięty posiłek. Była zła na siebie, że tyle wyjawiła tej kobiecie. To przecież nie był jej problem. Sama powinna się zmagać ze swoim cierpieniem i pogodzić się ze stratą. Danusia siedziała na ganku i cerowała stary koc. Ewa usiadła obok niej. – Ale tu pięknie. – Spojrzała na rozległy ogród. Wokół niej kwitły wiosenne kwiaty. – Sielsko, anielsko – uśmiechnęła się Danusia. – Tutaj czytam, piję poranną kawę i jem rogaliki. Wdycham leśne powietrze i słucham ptasich treli. – Pani Danusiu? – zapytała Ewa. – Dużo pani zapłaciła za to, że żyje tak, jak chciała? – Dlaczego myślisz, że zapłaciłam jakąś cenę za swoje szczęście? – Danusia uśmiechnęła się do niej. – A nie zapłaciła pani? – Zależy, jak na to spojrzeć. Moje koleżanki tkwiły po uszy w chorych związkach, trzymały się męskich spodni tylko dlatego, żeby nie zaznać samotności. Dużo kobiet tak robi. Szczęśliwa czy
nie, byle nie sama. A mnie nie wystarczył chłop u boku, w dodatku jaki chłop! Obibok i pijus! – A presja społeczeństwa? – Ludzie by chcieli, aby wszyscy mieli w życiu podobnie. Ten, kto się wychyla, uznawany jest za odmieńca. Mieszkam sobie tutaj sama, wieś huczy od plotek, że tak właśnie kończą takie kobiety, jak ja. Tylko że mi jest naprawdę dobrze samej. Jestem szczęśliwa. Naprawdę. – A Edward? – Edward dał mi szczęście przez kilka chwil, a potem wrócił do żony. – To on był żonaty? – Ewa wytrzeszczyła oczy. Czy pani Danusia byłaby zdolna rozbić małżeństwo? Nie mogła w to uwierzyć. – Czy pani… – Byłam jego kochanką – stwierdziła bez żadnego zażenowania. – Jego żona o nas wiedziała. Nienawidziła mnie z całego serca. „Wcale jej się nie dziwię” – pomyślała Ewa. – Kiedy mężczyzna odchodzi, kobieta najpierw myśli o tej drugiej: Czy tamta jest ładniejsza? Szczuplejsza? Inteligentniejsza? Młodsza? Tak, na pewno musi być młodsza i ładniejsza. Nie myśli o sobie, o tym, czy przypadkiem to nie ona zawiniła w związku. Jej myśli krążą wokół tej drugiej. Bo przecież to tamta weszła z butami w ich życie. To tamta wszystko zniszczyła. Potem zaczyna obwiniać męża, partnera, narzeczonego, że zły, drań, że dupek, że egoista. Nie potrafi spojrzeć obiektywnie na siebie, że ostatnimi czasy bardziej jej się nie chciało niż chciało, że zamiast seksownej bielizny zakładała bawełniane gacie, bo wygodniejsze, że odwracała się do niego plecami, bo była zmęczona, że ciągle narzekała, zamiast go pochwalić za półkę, którą przykręcił. A powinna szukać dobrych stron w ich związku, piękna. Łapać ulotne chwile garściami i cieszyć się z tego, co ma. Usiąść koło niego na kanapie i mocno się przytulić. Obejrzeć z nim razem film i zapytać, jak mu minął dzień. Ludzie się od siebie oddalają. A związki rozpadają się z różnych przyczyn. To nie jest tak, że winny
jest tylko mężczyzna albo wyłącznie kobieta. A już najmniej winna jest „ta trzecia”. Ona przecież nie jest wróżką, która zaczarowała biedaka, że ten poddał się jej pieszczotom. W gruncie rzeczy ja w jakiś sposób pomogłam ich małżeństwu. Ona o niego zaczęła walczyć, ja wtedy odpuściłam, Edward wciąż kochał żonę i wrócił do niej z podkulonym ogonem. Nie powiem, że mnie nie bolało serce, bo bolało, ale tak było dla wszystkich najlepiej. – Czyli zdradę można przebaczyć? – Pewnie, że można. Ewa znów odzyskała nadzieję. Może i jej Paweł kiedyś wybaczy?
ROZDZIAŁ 31 Na sobotę Danusia zaplanowała uroczystą kolację z okazji swoich siedemdziesiątych urodzin. Lokatorki zobowiązały się do pomocy w przygotowaniu przyjęcia. Majka stanęła przy drewnianym kredensie i zaczęła wyjmować z niego talerze i kryształowe kieliszki. Każdy kieliszek dokładnie przecierała ściereczką, tak by błyszczał. Alicja w tym czasie prasowała błękitne lniane serwetki. Następnie kobiety zabrały się za przygotowywanie jedzenia. W sumie wszystko było niemal gotowe, gdyż Danusia z Tosią od wczesnych godzin porannych buszowały w kuchni. Ala otworzyła piekarnik, by podlać wywarem kurczaka. Skórka była już rumiana, a warzywa miękkie. Maja robiła w tym czasie ziemniaczane puree, a Tosia dekorowała miskę z sałatką. – Co teraz? – Alicja wytarła dłonie o fartuch. – Masa do toru – powiedziała Danusia. Ala włożyła do miski ostygły budyń, masło, wsypała pół szklanki cukru, wbiła dwa żółtka i zaczęła ucierać masę. W jednej chwili przypomniały jej się imieniny cioci Ziuty. Ciocia Ziuta miała naprawdę na imię Józefina, ale wszyscy mówili do niej „Ziuta”. Co roku imieniny cioci Ziuty były hucznie świętowane. Małą Alę mama ubierała w lakierki, cienkie rajstopki i spódniczkę w szkocką kratkę. W ręce wkładała jej bukiet goździków. Ciocia Ziuta, mimo iż nie znosiła goździków, zawsze piała z zachwytu nad wiązanką czerwonych kwiatków. Ciocia Ziuta jest rodzoną siostrą mamy, ale jakże jest od niej inna. Bardziej wyluzowana, jakby to określiła Majka. Nigdy nie wyszła za mąż, gdyż nie chciała prać komuś gaci i skarpet. „Nie nadaję się do tego, dziecko” – mawiała do Alicji. Mimo że cioteczka nie miała
rodziny, była świetną gospodynią. „Kucharka-amatorka” – tak sama siebie określała. Imieninowe przyjęcie było jej kulinarnym popisem. Na stole lądowały wówczas różnego rodzaju pasty do kanapek, śledziki w kilku sosach, sałatki jarzynowe i faszerowane jajka. Nie mogło też zabraknąć marynowanych grzybków. Na środku stołu stała wódka. Wódka musiała być, na dobre trawienie. Mama nie mogła przeboleć tej wódki. „Jak u meneli” – psioczyła pod nosem, kiedy cioteczka napełniała kolejny kieliszek. A cioteczka z wypiekami na twarzy puszczała do małej Ali oko i nalewała jej oranżady. Tosia z Ewą wyszły do pokoju, by nakryć do stołu. Dębowy stół przykryły śnieżnobiałym, wykrochmalonym obrusem. Ewa układała kompozycję kwiatową w wazonie, a Antonina rozkładała serwetki. – Jakbym wiedziała, że Paweł będzie chciał do mnie wrócić, to w życiu nie poszłabym do łóżka z Norbertem – powiedziała Ewa do Tosi. – Ale stało się. Jakbyś wiedziała, że się przewrócisz, to byś sobie usiadła na dupsku. Ewa, mam już swoje lata, niejedno przeżyłam, swoje mam za uszami. I wiem, że takie rzeczy się zdarzają. Musisz przebaczyć sobie, a Paweł jak będzie mądry, to też ci przebaczy. Z tego, co mówiłaś, kocha cię. – A jak już przestał? – Nie przestaje się kochać z dnia na dzień. – Tylko że on jest taki zawzięty. – Bo go zraniłaś. – Siebie też. Byłam taka głupia i naiwna. Jak niewiele mi było trzeba, by wpaść w ramiona innego faceta. – Widocznie w twoim związku czegoś ci brakowało. Takie rzeczy nie biorą się z powietrza. Przerwały rozmowę, bo do pokoju weszła Majka niosąca talerze. O dziewiętnastej wyszykowane kobiety i wystrojony w białą koszulę Krzyś zasiedli do stołu. Po całym dniu głodowania wszystko smakowało wybornie. Była też wódeczka i owocowa
nalewka z wiśni na spirytusie. Matylda skosztowała sałatki, zjadła kawałek tortu, po czym przeprosiła kobiety i poszła do swojego pokoju. Pozostałe biesiadniczki po kilku kieliszeczkach nabrały rumieńców, a oczy zaczęły im się świecić. Włączyły głośno muzykę. Jedna po drugiej wznosiły toasty: – Wypijmy za podłych drani, może czegoś się od nich nauczymy! – Za szczęście! – Za miłość! – Za dobrą zabawę! – Za udaną podróż! – Za spełnienie marzeń! Ogólny śmiech dochodzący z salonu drażnił Matyldę. Przewracała się na materacu z boku na bok. W końcu zeszła na dół. – Możecie być trochę ciszej? Proszę – powiedziała zrezygnowanym głosem. Danusia ściszyła muzykę. – O co ci znów chodzi? – zapytała Majka. Miała po dziurki w nosie humorków Matyldy. – Dla was ta podróż to jedynie dobra zabawa. A ja chcę przeżywać swoje emocje, pragnę się wyciszyć. Chcę… – nie dokończyła, z jej oczu trysnęły łzy. Zapanowała powszechna konsternacja. Kobiety spojrzały po sobie. Alicja przygryzła wargę, Majka usiadła na krześle, Ewa pomyślała o tym, jak może boleć dusza, a Tosia podeszła do Matyldy i objęła ją ramieniem. – Przepraszam – powiedziała Matylda. – Nie chciałam wam popsuć zabawy. Wiem, że Danusia ma urodziny. To jej święto. Przepraszam. Nie potrafię inaczej. – Zrzuciła Tosiną rękę i wróciła do pokoju. Położyła się na materacu i ciasno zawinęła w koc. Sądziła, że przez ostatnie dni jej emocje się wyciszyły. Nawet potrafiła się śmiać razem z Krzysiem. Co w nią znów wstąpiło? Po co ta złość na czyjąś radość? Dlaczego znów myślała tylko o sobie? Chwyciła się za głowę. Może naprawdę zwariowała przez tę samotność? Po powrocie do domu musi poszukać wsparcia. Może
wybierze się do jakiegoś psychologa. – Wiecie co… – zaczęła Majka, kiedy Matylda zniknęła. Tosia uniosła do góry rękę, a Majka nie dokończyła. – Chodźmy już spać – zarządziła Alicja. – To dobry pomysł – zgodziły się z nią pozostałe. Kiedy w domu zapanowała cisza, Matylda ponownie wyślizgnęła się z łóżka. Zdjęła piżamę, włożyła t-shirt i spodnie od dresu. Żółte światło latarni oblewało złotem trawę. Niebo upstrzone było gwiazdami. Noc była ciepła i pogodna. Nic, tylko spacerować w taką noc z ukochanymi osobami. Przeszła kawałek, po czym zawróciła. Weszła na ganek, spojrzała na stół, na którym stały talerze z niedojedzonym ciastem i kieliszek naleweczki. Złapała za kieliszek i pociągnęła spory łyk trunku. Dlaczego tak zareagowała? Dlaczego nie potrafiła ugryźć się w język? Ludzie żyli, bawili się, tańczyli, tak to powinno wyglądać. Ona miała swój świat, świat pozbawiony dźwięków i kolorów. Matylda wstała skoro świt. Usiadła na parapecie i spoglądała przez okno na otaczającą ją przyrodę. Danusia ulokowała ją w pokoju na tyłach domu. Rozciągał się z niego widok na pola i las. Przez chwilę zapragnęła tu zostać. Wydawało jej się, że należy do tego świata. Niespodziewanie czyjaś dłoń spoczęła na jej ramieniu. Kobieta podskoczyła. – Przepraszam – powiedziała uspokajająco Danusia. – Nie chciałam cię przestraszyć. Kiedyś Matylda była pełną energii, odważną kobietą. Pięć lat temu stała się bojaźliwym człowiekiem, strzępkiem nerwów. Bała się własnego cienia, a jeszcze bardziej ludzi, którzy na siłę starali się ją zrozumieć. Matylda pokręciła tylko głową. – Przyniosłam ci śniadanie. Zauważyłam, że nie lubisz z nami jadać. – To nie tak. Po prostu lubię samotność. – Rozumiem. – Kobieta postawiła tacę z rogalikami, masłem
i domowymi konfiturami na nocnym stoliku. – Nie wiem, czy będzie ci tu wygodnie. – Jest dobrze – powiedziała Matylda. – Dziękuję. – Była wdzięczna kobiecie za jej wyrozumiałość. – Pani Danusiu, przepraszam, że zepsułam pani imprezę urodzinową. Danusia machnęła ręką. – Nie powinnam się tak rządzić. Czasami miewam takie niekontrolowane wybuchy emocji. – Każdemu się zdarza. – Mnie dość często. – Nie wiem, co cię dręczy. Na pewno ból jest wielki, widać go w twoich oczach. Wiem, że wydaje ci się, że lepiej o nim nie rozmawiać, ale właśnie to rozmowa daje oczyszczenie. Kiedy będziesz gotowa, opowiedz zaufanej osobie swoją historię. To pomaga. Matylda znów pokiwała głową, po czym zeszła z parapetu i usiadła na taborecie, zwiększając między nimi dystans. Alicja usiadła obok Majki i sięgnęła po niedojedzonego rogalika, którego na talerzu zostawił Krzyś. – Od kilku dni jesteś jakaś przygaszona – powiedziała Alicja. – Z Patrykiem to już koniec – zaczęła zwierzenia Majka. – Dlaczego? – Poznał kogoś. A ja w tym samym momencie uświadomiłam sobie, jak bardzo mi na nim zależy. – Dziewczyna skrzyżowała ręce na piersiach. – Może powinnaś o niego zawalczyć? – Walczyć… – westchnęła. – A jeśli tobie Adam powiedziałby, że chce być z inną, a nie z tobą, że wszystko już teraz z nią: wspólny śmiech, rozmowy, patrzenie w oczy, tulenie, dotykanie. Że teraz ona będzie w jego życiu a nie ty… Dałabyś za wygraną czy walczyła o niego? Przedłożyłabyś własną miłość nad jego miłość? A może chciałabyś, by był szczęśliwy? Szczęśliwy z inną, a nie z tobą? Potrafiłabyś? – Majka wbiła w nią wzrok. – Nie wiem.
– A ja wiem, trzeba odpuścić. Kobiety uwielbiały opowieści babci Antoniny. A i ona miała o czym opowiadać. – Opowiem wam o swojej rodzinie. Co to była za historia, co za historia. – Zerwała się na równe nogi i potruchtała w stronę samochodu. – Gdzie ona zniknęła? – Ala zapytała Majki. – A czy ja wiem? – Dziewczyna wzruszyła ramionami. Po kilku chwilach Tosia wyłoniła się z busa i szybkim krokiem wróciła na werandę. – Mam! – krzyknęła co sił w płucach. – Co to? – Wnuczka już była przy niej. – Album rodzinny. – A faktycznie. – Majka poznała starą, popękaną okładkę. Tosia otworzyła na pierwszej stronie. – To moja mamusia. – Antonina wskazała na pożółkłą fotografię. – Wiecie, jak moja mamusia poznała tatę? I nie czekając na odpowiedź zgromadzonych, zaczęła opowiadać: – To było zaaranżowane małżeństwo. Mamusia pochodziła z Rodzinnej, a tatuś z Kresów. Nigdy się nie widzieli, nic o sobie nie wiedzieli, dopiero w kościele spotkali się po raz pierwszy. Kiedy ona podniosła do góry woalkę i ujrzała wielkiego niczym dąb wąsacza, wiedziała, że on będzie miłością jej życia. Barczysty, ciemnowłosy, o śniadej karnacji. Przystojniejszego nie mogła sobie wymarzyć. Kiedy on zobaczył jej uśmiech i niebieskie oczy, przepadł dla świata, a jego serce zaczęło szybciej bić. Taka miłość zdarza się niezwykle rzadko, ale się zdarza. Rodzice wspominali, że ten zaaranżowany ślub był najlepszym, co ich w życiu spotkało. Kiedy uroda przeminęła, pozostało porozumienie dusz. Kochali się bardzo do końca swoich dni. Zerwał się zimny wiatr, dziewczyny otuliły się ciaśniej kocami, a opowieściom nie było końca. Babcia powoli, niemal z
namaszczeniem przewracała strony albumu, opowiadając dzieje swojej rodziny. Nie zabrakło wątku o jej przyjaźni z Zosią. – Przeżyłam ponad siedemdziesiąt lat. Były w moim życiu chwile piękne i smutne. Uśmiechy i płacz. Ale takie jest właśnie życie. Trzeba łapać każdą szczęśliwą chwilę i cieszyć się nią. Należy pamiętać, że nic nie trwa wiecznie. Uważam, że marzenia warto spełniać, nawet te, które wydają się niemożliwe do spełnienia; że czasami warto iść za głosem serca, a nie kalkulować, co się opłaca, a co już nie. Każdy upadek, nawet ten z wysokości, sprawiał, że mogłam spojrzeć na życie z innej perspektywy, choćby leżącej. Całe swoje życie starałam się być twarda, ale niekiedy życie i mnie powalało na kolana. Czasami dłużej sobie poleżałam, ale potem podnosiłam się i szłam dalej. – Tosia przerwała, a Majka chwyciła babcię za rękę. Ta prosta kobieta miała w sobie wiele życiowej mądrości. – Tak tu pięknie i cicho. Siedzimy na werandzie, popijamy kakao i cieszymy się swoją obecnością. Nie potrzeba nam do szczęścia nic więcej! Ani telewizorów, ani dzwoniących telefonów – powiedziała Ewa. – Z oddali słychać szum fal – dodała Alicja. – Pamiętam, że tak dawniej spędzało się wieczory. Czasem szyło się ubrania, innym razem napełniało kołdry pierzem, kiedy indziej siadaliśmy przy kaflowym piecu i zajadaliśmy się pieczonymi jabłkami, słuchając opowieści ojca. – Strzelimy sobie kilka fotek? – zaproponowała Majka. – Dla uwiecznienia tej właśnie chwili. – To będzie kolejne zdjęcia do albumu – powiedziała Tosia. – Nie ma problemu – pokiwała głową Alicja. Ewa z Danusią również były na „tak”. Babcia wstała gwałtownie z miejsca, ale tym razem powędrowała w stronę pokoju. Kobiety myślały, że uciekła przed aparatem, ale ona pojawiła się po chwili w nowej falbaniastej sukience ze sztucznym kwiatem wpiętym we włosach. „Moja kochana babcia” – pomyślała ze wzruszeniem Majka. – Babciu, wyglądasz szałowo – skomplementował ją Krzyś.
– Chodź tu do mnie na kolana – powiedziała do malca Tosia. Majka postawiła aparat na szafce, ustawiła samowyzwalacz i doleciała do gromadki. Po chwili rozległo się ciche pstryknięcie. Uśmiechnięte twarze zostały uchwycone w kadrze. Kolejne zdjęcie do rodzinnego albumu. A może pierwsze zdjęcie do albumu, który zamierzała założyć Majka? To będzie historia jej życia. Zrobi odbitki dla Tosi i dla siebie. Tej nocy Krzyś usnął w łóżku Majki, dlatego ta przeniosła się do pokoiku Alicji. Ale nie mogła usnąć. Słyszała, że jej współlokatorka również przewraca się z boku na bok. – Alicja, śpisz? – zapytała Majka. – Próbuję, ale nie mogę. – Pogadamy? – Chodźmy na ganek, żeby nie obudzić Tosi i Krzysia. Kobiety otuliły się szlafrokami i ruszyły w stronę schodów. – Miałaś szczęśliwe dzieciństwo? – zapytała Majka, kiedy zamknęły za sobą drzwi i usiadły na krzesłach. Alicja potarła skronie. – Dzieciństwo tak, problemy zaczęły się, kiedy byłam w liceum. Moja mama chciała, by jej córka była idealna. By miała dobre oceny, wzorowe zachowanie, aby przebywała w odpowiednim towarzystwie: synów i córek lekarzy, prawników, biznesmenów. To nie ważne, że synowie i córki lekarzy, prawników i biznesmenów ćpali, pili i puszczali się, z kim popadnie. To według mojej mamy byli wartościowi ludzie. Ona sama należała do elity w Rodzinnej. Dobry lekarz, z własną praktyką. Nie przestawała być lekarzem nawet po wyjściu z gabinetu. Poza przychodnią też była idealna. Nie piła, nie paliła, nie okazywała emocji. Była dumna z moich osiągnięć, a ja robiłam wszystko, by ją zadowolić. Nigdy ze sobą szczerze nie rozmawiałyśmy. Uśmiechałyśmy się do siebie i udawałyśmy, że wszystko jest cacy. Wszystko się zmieniło, kiedy wybrałam inny kierunek studiów niżby chciała moja mama i kiedy poznałam Adama. „To chłopak nie dla ciebie” – powiedziała. Nigdy go nie zaakceptowała. Według niej nie był mnie wart. Tylko dlatego, że
nie pochodził z bogatej, wpływowej rodziny. Czy można z tego powodu przekreślić człowieka? – To smutne, gdy nie ma się wsparcia w rodzicach. – Tak. A jak było u ciebie? – Ja… – Majka zaczerpnęła powietrza do płuc. – Ja byłam niechciana. Wpadka. – Alicja położyła swoją dłoń na dłoni Majki. – Rodzice się starali jak mogli, by dobrze się mną zajmować, ale jakoś im nie wychodziło. Czułam się tak, jakbym im wiecznie przeszkadzała. Byli młodzi, chcieli poznawać świat, imprezować, uczyć się. A nie można było, bo byłam ja. Kiedy w ich mniemaniu dorosłam, prysnęli za granicę. Nigdy we mnie nie wierzyli. Zawsze byłam ta gorsza. Gorsza od córki sąsiadki, bo nie miałam świadectwa z czerwonym paskiem, brzydsza od córeczki kuzynki, pięknej blondyneczki, bardziej rozwydrzona i pyskata, a przecież trzeba być milutkim, bo dzieci i ryby głosu nie mają. Gdyby nie babcia Tosia… – Majka zamyśliła się. – Ona jedna we mnie wierzyła. Zawsze. Dzięki niej miałam szczęśliwe dzieciństwo. Ona składała moją złamaną duszę i mówiła, jak iść przez życie. Prosto, przed siebie, nie oglądając się wstecz. Majka umilkła. Na korytarzu usłyszały czyjeś kroki. Drzwi skrzypnęły i ukazała się w nich babcia Tosia. – A wy co, spać nie możecie? – Nie możemy, a ty, babciu? – Ja też. W drodze po wodę do kuchni usłyszałam szepty. Plotkujecie? – Takie babskie pogaduszki. – Jeśli przeszkadzam, to już mnie nie ma – powiedziała Antonina. – Zostań z nami. Tosia się uśmiechnęła, zamknęła za sobą drzwi i klapnęła na krześle. – To co, o facetach gadamy? – Wiedziała, że związki, rozwiązki, szczęśliwe i mniej szczęśliwe miłości to ulubiony temat jej wnuczki. – Babciu? Czy jak byłaś z dziadkiem, to zdarzyło ci się
popatrzeć na innego faceta tak, wiesz, z pożądaniem? – zapytała Majka. – Pewnie, że się zdarzyło. – Tosia uśmiechnęła się pod nosem. – O, kurcze. – A co w tym złego? Każdemu zdarzają się takie rzeczy. Jesteś z kimś lata, miesiące, dni. Ten ktoś jest dla ciebie kochany, ale już dobrze znany. I nagle pojawia się ktoś inny, nowy, i wtedy patrzymy na niego z tą iskrą w oku, z podziwem takim samym, jak kilkanaście lat wcześniej patrzyliśmy na swoją drugą połówkę. Serce zabije jakoś mocniej, poprawimy fryzurę, uśmiechniemy się, niby przypadkiem przejdziemy koło niego. Pewnej wiosny robiliśmy w domu generalny remont, zamówiliśmy ekipę remontową i tam był on: malarz o szerokich ramionach i błękitnych oczach. Jak myśmy na siebie patrzyli. To dla niego założyłam wtedy tę niebieską, odświętną sukienkę, dla niego pomalowałam usta na czerwono. Twój dziadek już tak na mnie nie patrzył, dla niego byłam żoną i matką, a dla tamtego tajemnicą, nieodkrytym lądem. – I co, miałaś z nim romans? – Nie. O romansie nie było mowy. Bardzo kochałam twojego dziadka, tylko tęskniłam za tym szybszym biciem serca, za takim powłóczystym i przeszywającym na wylot spojrzeniem. Przez dwa tygodnie to miałam, a potem remont się skończył i każdy wrócił do swojego życia. – I nie korciło cię? – Pewnie że korciło, tylko co by to wniosło do mojego życia? Taki skok w bok może rozwalić życie, rodzinę. Poza tym nie chciałam po raz kolejny cierpieć przez faceta. – Po raz kolejny? – Ten starszy mężczyzna, który nas odwiedził… – zaczęła Tosia. – Przez niego miałam kiedyś złamane serce. Każdy kiedyś miał złamane serce, od tego się nie umiera. – Antonina poderwała się z krzesła. – Czas spać – powiedziała. Alicja z Majką wymieniły się spojrzeniami.
„Każdy ma swoje sekrety, jakąś tajemnicę, której nie chce wyjawić nawet najbliższej osobie – pomyślała Majka. – Czy tamten mężczyzna był ważniejszą miłością dla babci niż dziadek? Czy babcia kiedyś żałowała, że wyszła za mąż za dziadka?” Dzień leniwie budził się do życia. Majka przeciągnęła się na łóżku. Obok niej z rączkami uniesionymi do góry spał Krzyś. Jak on się tu znalazł? Pewnie obudził się w nocy i przytuptał do pokoju. Dziewczyna spojrzała na niego z czułością. Chłopczyk wyglądał tak niewinnie i słodko. Majka nakryła go kocykiem i cichutko spuściła nogi z łóżka. Stąpała ostrożnie po skrzypiącej podłodze. Weszła do kuchni, a tam już babcia szykowała dla wszystkich śniadanie. Pani Danusia uczyniła z niej „głównodowodzącą”. Sama ani nie lubiła wcześnie wstawać, bo jak mawiała: „w życiu się już nawstawałam”, ani gotować. „Gotuję tylko wtedy, gdy muszę. Czujcie się jak u siebie” – powiedziała do kobiet pierwszego dnia. – Dzień dobry – przywitała się z babcią Majka. – A dobry. – Babcia zajrzała do piekarnika. – Bułeczki są już rumiane. – Skręciła gaz. Majka nalała kawy z czajniczka do dwóch kubków. Dla babci i dla siebie. Ile razy już wykonywała tę czynność? – Z mlekiem? – zapytała, choć doskonale znała odpowiedź. – Tak, poproszę. – Tosia uśmiechnęła się do wnuczki. W jednej chwili Majka poczuła dziwne wzruszenie. Sama nie wiedziała, dlaczego. Może po prostu doceniła tę poranną chwilę, którą spędza z babcią? I pierwszy raz pomyślała o tym, co będzie, kiedy babci któregoś dnia zabraknie. A może ten ich wspólny poranek jest ostatnim? A co, jeśli nie zdąży powiedzieć babci tego, co chce? A co, jeśli za mało mówiła jej, że ją kocha? – Kocham cię. – Dziewczyna wstała, podeszła do babci i pocałowała ją w policzek. Antonina uśmiechnęła się szeroko. Jej serce zaczęło bić tak mocno, iż myślała, że zaraz dostanie zawału. – I ja cię kocham. Nawet nie wiesz, jak bardzo.
Usiadły do stołu, wypiły w milczeniu kawę i zjadły po ciepłej bułeczce. Po skończonym śniadaniu babcia podeszła do okna i otworzyła je na oścież. Rześkie poranne powietrze wdarło się do kuchni. Ptaki ćwierkały, kogut zapiał, kot miauknął. W oddali słychać było szum morza. Zwykły wiosenny dzień, a tyle w nim piękna.
ROZDZIAŁ 32 „Z dnia na dzień rosnę w siłę – pomyślała Alicja, uśmiechając się lekko do siebie. – Stawiam czoło smutnym wspomnieniom i choremu myśleniu. Już się tak nie dołuję. Mam wybór: albo ciągle utyskiwać, albo uśmiechnąć się do siebie. Więcej myślę o sobie i o swoim dziecku. Podczas tej podróży uświadomiłam sobie, że powielam wychowawcze błędy mojej mamy. Za często karcę Krzysia”. Ala przypomniała sobie, jak kilka miesięcy temu jej syn namalował na ścianie kobietę, która trzymała w jednej ręce baloniki, a w drugiej rączkę swojego synka. Dookoła nich rosła bujna łąka. Obrazek był naprawdę śliczny. – Cieszysz się mamo? – zapytał z kredką w dłoni Krzyś. – Coś ty najlepszego zrobił?!? – krzyknęła Ala. – Ile razy ci mówiłam, że nie maluje się po ścianach! Masz już prawie sześć lat, a zachowujesz się jak dwulatek! – Przepraszam. – Krzyś spuścił głowę. – Sama mówiłaś, że ściany trzeba pomalować. – Pomalować! Ale nie bohomazy! – Chwyciła za mokrą ścierkę i zaczęła wycierać malunek. Krzyś pobiegł do swojego łóżeczka i nakrył się kołdrą. Mama była na niego zła, a on chciał tylko sprawić jej przyjemność. Po kilku minutach emocje jej opadły. Weszła do pokoju synka. – Przepraszam – powiedziała. Poczuła się okropnie. Pod kołdrą coś się poruszyło. Po chwili głowa Krzysia wydostała się na zewnątrz. – Namalowałem ten obrazek dla ciebie. – Leżał odwrócony do ściany, a jego plecki dygotały.
– Wiem. Dlatego jeszcze raz cię przepraszam za mój wybuch. Alicja w jednej chwili przypomniała sobie słowa swojej mamy: „uważaj”, „stój prosto”, „nie garb się”, „nie mlaskaj”, „zjedz sałatkę”, „nie jedz tyle słodyczy”, „ciszej mów, czemu krzyczysz”, „gdybyś mnie posłuchała…”, „nie uważasz”, „nie potrafisz”, „źle robisz”. Wiedziała, że mama chciała dla niej dobrze, ale przez to jej ciągłe upominanie czuła się do niczego. Nie może zrobić tego swojemu synkowi. Będzie bardziej wyrozumiała dla swojego dziecka. Postara się doceniać wszystkie jego wysiłki. Będzie mówiła mu, jaki jest mądry, i chwaliła go, kiedy coś dobrze zrobi. Częściej będzie się do niego uśmiechała i wysłuchiwała jego racji. Była środa. Kobiety postanowiły ruszyć w dalszą podróż. Danusia poleciła im nocleg u Tereski, starej znajomej, która wraz z przyszłym mężem prowadziła pensjonat na obrzeżach Rewala. – Musicie do niej koniecznie zajechać. Szczególnie wiosną jest tam pięknie – powiedziała na odchodne. Faktycznie, kiedy wjechały do miasteczka, wszystkie jak na zawołanie się uśmiechnęły. Miasteczko było niewielkie, ale klimatyczne. Idealne na ich wypad. Po głównej ulicy spacerowało niewielu turystów. W powietrzu unosiły się zapachy smażonej ryby i ciepłych gofrów. Zatrzymały się na późną kolację. Z każdym przejechanym kilometrem Alicja dochodziła do wniosku, że odnajduje równowagę w swoim życiu. Chwilami, jadąc pustymi ulicami, dociskała gazu. Czuła wolność i powiew ciepłego wiatru wpadający przez lekko uchyloną szybę. I pomyśleć, że tak często skarżyła się na swoje życie. Miała zdrowego synka, dach nad głową, kochała i była kochaną. A teraz zyskała nowe przyjaciółki. Czyż to nie dużo? Uśmiechając się do siebie, spojrzała w lusterko. Tosia, Krzyś i Ewa drzemali. Majka słuchała muzyki, a Matylda siedziała wpatrzona w okno. Głowę oparła o szybę i wpatrywała się w krajobraz za oknem. Majka co i raz ją dokarmiała: a to batonikiem, a to jabłkiem czy dla odmiany chipsami.
Matylda była zamyślona, często płakała, ukradkiem wycierając oczy rękawem. Mijały kilometry, a Matylda coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że ta podróż rozdrapuje zagojone już rany. Polubiła samotność i monotonię swojego życia. W podróży była w nieustannym ruchu. Pakowanie, rozpakowywanie. Najbardziej jednak irytowała ją radość i śmiechy pozostałych kobiet. Ona cierpiała, chciała cierpieć, a one żyły pełnią życia, mimo iż każda z nich przeżyła ciężkie chwile. Ale żadna strata nie równała się z jej stratą i z tym, co zrobiła. Wyboista droga biegła brzegiem morza. Słońce mocno świeciło. Majka studiowała mapę, Alicja była skupiona na prowadzeniu samochodu. – Gdzie teraz? – zapytała Ala. – Nie mam pojęcia. – Jak to nie masz pojęcia? Przecież masz mapę. – No tak, ale ta droga jest strasznie pokręcona. – Daj mapę. – Alicja była podirytowana. – Faktycznie droga nijak się miała do tej, która widniała na mapie. – Tej drogi, którą jedziemy, po prostu nie ma – stwierdziła. – To droga do aniołów, na koniec świata – krzyknął z tylniego siedzenia Krzyś. – Jedź prosto, to w końcu gdzieś dojedziemy – rzuciła z tylnego siedzenia Ewa. Droga wiła się wśród krzaków porzeczek. Po kilkunastu minutach dojechały do białego, krytego czerwoną dachówką domku. – To chyba tutaj. Numer osiemdziesiąt dwa. – Taki adres podała kobietom Danusia. Alicja zatrzymała samochód, wysiadła i ruszyła w stronę domu. Zapukała. – Proszę – usłyszała. Otworzyła drzwi. Uderzył ją zapach lawendy i świeżego prania. Podłogi były drewniane i przyjemnie skrzypiały wraz z każdym postawionym krokiem. Ala w jednej
chwili przypomniała sobie dzieciństwo spędzone na obrzeżach Rodzinnej. Mieszkali wtedy w domu z dużym ogrodem. Pamięta kwitnące w maju drzewka owocowe i bzyczenie pszczół, pnące różane krzewy pod koniec lipca i to, jaka była szczęśliwa ze swoim tatusiem. Byli pokrewnymi duszami, podobnie myśleli, odczuwali i rozumieli się bez słów. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego ojciec wybrał na żonę taką kobietę jak matka, z wiecznymi humorkami, dla której liczyła się tylko kariera. Jej mama nie była złą matką czy żoną. Starała się, jak mogła, jednak Alicja nigdy nie potrafiła jej zrozumieć. Podobnie zresztą ojciec. – Dzień dobry. – Z kuchni wyszła zadbana kobieta. Na oko miała pięćdziesiąt lat. Burzę blond loków spięła na czubku głowy. Różowa szminka kontrastowała z opalenizną. Obcisły top i dopasowane dżinsy prezentowały się bardzo ładnie na zgrabnym, wysportowanym ciele. – Dzień dobry – Alicja uśmiechnęła się do kobiety. – Czy dzwoniła do pani Danusia Zarzecka? Jesteśmy z koleżankami przejazdem i chciałybyśmy się zapytać, czy mogłybyśmy przenocować u pani dwie, trzy noce. – Oczywiście, że tak. Przyjaciele Danusi są moimi przyjaciółmi. Zapraszam. Mam cztery wolne pokoje na pierwszym piętrze. Ulokujcie się tam – powiedziała, kiedy kobiety wraz z plecakami i walizkami znalazły się w holu. – Dwie łazienki są w korytarzu, jedna w największym pokoju. Ja mam pokój na dole, po prawej stronie. Jeśli będziecie czegoś potrzebowały, zawsze możecie zapukać. Po lewej stronie jest salon, z którego możecie śmiało korzystać. Obok salonu jest kuchnia, a w niej dwie lodówki. W tej większej możecie trzymać swoje jedzenie. Czujcie się jak u siebie w domu. – Ile będzie nas kosztował nocleg? – zapytała Ala. – Policzę wam taniej. Nie ma jeszcze sezonu… Czterdzieści pięć złotych za pokój. – Super. – Majka uścisnęła kobiecie dłoń. Po rozpakowaniu walizek Tosia z Majką zeszły do salonu na
popołudniową herbatkę. Okna sięgały od sufitu do podłogi, za nimi widać było werandę. Podłoga wyłożona była hebanowymi deskami, na środku pokoju leżał spłowiały, lekko postrzępiony dywan. Ściany zdobiły pejzaże. Dwie sofy, na których piętrzyły się ciemnoczerwone poduszki, zdawały się zapraszać strudzonych wędrowców. W pokoju panowała prosta elegancja, naruszona nieco zębem czasu. – Babciu, czemu rodzice mnie zostawili? – zapytała Majka – Nie zostawili cię. Pojechali w poszukiwaniu szczęścia, lepszego życia. Urodziłam twoją mamę grubo po trzydziestce. Już nawet bliżej mi było do czterdziestki. Była długo wyczekiwanym, upragnionym dzieckiem. Wtedy nie było in vitro ani metod leczenia bezpłodności. I kiedy w końcu dowiedziałam się, że jestem w ciąży, to oszalałam ze szczęścia. Wraz z dziadkiem rozpieszczaliśmy twoją mamę do granic możliwości. To był dobry dzieciak. Zaszła w ciążę w wieku osiemnastu lat. Była przerażona. Mentalnie sama była dzieckiem. – Kochała mnie? – Tak, ale nie była gotowa na dziecko. Tosia przełknęła głośno ślinę i spojrzała na wnuczkę wzrokiem pełnym miłości. Czy jeśli jej wnuczka dowie się prawdy, to ją znienawidzi? Antonina była uczciwym człowiekiem, ale miała swoją tajemnicę, której nigdy nie wyjawiła Majce. – Pani Teresko, czy gdzieś w pobliżu jest kawiarenka internetowa? – zapytała Ewa. – Mam komputer i internet w domu. Jeśli tylko chcesz, to możesz skorzystać. – Jeśli byłaby pani tak uprzejma, to chętnie sprawdziłabym pocztę. – Nie widzę problemu. Komputer stoi w pokoiku na poddaszu. Ewa nadal stała obok pani Tereski. Ta się odwróciła i spojrzała na nią pytającym wzrokiem. – No już, śmigaj na górę.
– A hasło? – Nie mam nic do ukrycia, toteż hasła brak – uśmiechnęła się do Ewy. Kiedy Ewa znalazła się w pokoju, włączyła komputer. Był stary i połączenie z internetem zajęło jej kilka minut. Otworzyła pocztę. Kilka reklam, maile od Michała, do których załączył śmieszne obrazki i dowcipy. „To takie w jego stylu” – pomyślała Ewa. – Mimo to lubiła te zabawne obrazeczki. W listach pytał również o to, czy Alicja o nim wspominała. „Nie wspominała. Ta kobieta nie była jeszcze gotowa na miłość. Może już nigdy nie będzie? Może prawdziwa miłość dana jest nam tylko raz?” – zastanawiała się Ewa. Nagle w okienku wiadomości wyskoczyło powiadomienie o nieodebranym e-mailu. Kliknęła na „odebrane” i zamarła. Wiadomość od
[email protected]. Przez chwilę siedziała bez ruchu i patrzyła się na adres mailowy ukochanego mężczyzny. Bała się otworzyć wiadomość. Kliknęła. Literki rozmazywały jej się przed oczami. Wstała od biurka. Podeszła do okna i otworzyła je na oścież. Do pomieszczenia wtargnęło ciepłe powietrze. Wzięła głęboki wdech. Ponownie usiadła przy biurku i zaczęła czytać: Nie wiem, kiedy odczytasz ten list i czy w ogóle odczytasz. Znając Ciebie, będzie Cię korciło, by sprawdzić korespondencję. Myliłem się? Przerwała czytanie i uśmiechnęła się do siebie. Jak dobrze ją znał. Kochałem Cię, nadal kocham, ale nie potrafię Ci wybaczyć. Moje cierpienie jest ogromne. Ale nie o tym miało być… Chcę, byś wiedziała, że nie żałuję związku z Tobą. Niczego
nie żałuję. Tych pięknych, magicznych, roześmianych chwil, nawet naszych kłótni. Tego, że dzięki Tobie widziałem diamenciki na igiełkach sosnowych, że któregoś dnia, kiedy padał deszcz, schowaliśmy się pod mostem i kochaliśmy się, aż brakło nam tchu. Nad nami przejeżdżały samochody, och, gdyby kierowcy wiedzieli, co tam się dzieje pod tym mostem… Jazdy na sankach z dziećmi sąsiadów, wspólnych kolacji i wypadów do kina. Wielu innych rzeczy nie zapomnę. Chciałem mieć bajkę i przez chwilę żyliśmy jak w bajce. Fakt, oddaliliśmy się od siebie ostatnio. Moja praca, Twoje narzekania i wieczne pretensje. Mijanie się na korytarzu, jakbyśmy byli obcymi ludźmi, którzy tylko mieszkają pod jednym dachem. Myślisz, że ja tego nie zauważałem? Zauważałem, ale myślałem, że jakoś samo się rozwiąże. Nie rozwiązało się. Odeszłaś ode mnie. I wtedy uświadomiłem sobie, jak bardzo chcę być z Tobą, jak bardzo Cię kocham. Zajęło mi to sporo czasu. I kiedy już byłem gotów za wszelką cenę Cię odzyskać, Ty powiedziałaś mi, że w tym czasie sypiałaś z innym.
Ewa przerwała czytanie. Ukryła twarz w dłoniach. Spomiędzy palców na biurko kapały łzy. Przez dłuższą chwilę nie mogła się opanować. Dopiero po dobrych kilku minutach dokończyła czytanie: Nie chodzi o to, że był ktoś inny, ale bardziej o to, jak szybko pocieszyłaś się w ramionach tamtego mężczyzny. Mówiłaś, że ani na chwilę nie przestałaś mnie kochać. Skoro kochałaś, dlaczego oddałaś się innemu? To mnie najbardziej boli. Znów zbaczam z tematu. Chciałem, byś wiedziała, co mi się w Tobie podobało. Podobało mi się w Tobie cholernie dużo rzeczy. To, że miałaś swoje zdanie, że byłaś niezależna, że śmiałaś się tak
głośno, nie zważając na nikogo. Kiedy mówiłem do Ciebie: „Ciszej!”, odpowiadałaś z miną niewiniątka: „Dlaczego? Przecież jestem taka szczęśliwa”. I Twoje oczy mi się podobają. Mają kolor kawy z mlekiem. A Ty przecież tak bardzo lubisz kawę, że nawet oczy masz w kolorze swojego ulubionego napoju. Chciałem Cię przeprosić za wszystkie złe słowa i za to, jak bardzo Cię skrzywdziłem. Za to, że nie potrafiłem dać Ci tyle czasu, ile potrzebowałaś, i za Twoją samotność. O kurcze, ale jestem tandetny z tymi swoimi wyznaniami ;–) „I romantyczny” – dodała w duchu Ewa. Nie spodziewała się po Pawle takich wynurzeń. Był stuprocentowym facetem, a nie kolesiem wyjętym ze łzawej komedii romantycznej. A tutaj, proszę, taki mail. Nie piszę Ci tego maila, bo czekam na odpowiedź, nie piszę też go, aby sprawić Ci przykrość. Napisałem go, bo chcę, żebyś wiedziała, co do Ciebie czułem i co teraz czuję. Już nie będę Cię więcej zamęczał. Mam nadzieję, że w Twoim życiu wszystko się ułoży. Trzymaj się! I masz rację (tak, tak przyznaję Ci rację :–). Trzeba żyć dalej… Mimo że czasami brak tchu i tak cholernie boli, to trzeba żyć… Dużo zdrowia i siły… Udanej podróży. Uważaj na siebie. I pamiętaj, jesteś wyjątkowa, a ja będę pamiętał o tym, ile magii masz w sobie… P.S. Proszę, nie odpisuj. Daj mi trochę czasu. Paweł
Ewa siedziała nieruchomo, a łzy lały się ciurkiem po jej twarzy. Tak bardzo kochała i tak bardzo zawiodła.
ROZDZIAŁ 33 Teresa z Majką siedziały w salonie, popijając mrożoną herbatę z cytryną i miodem. Gospodyni włączyła wiatraki. – Dlaczego taka ładna dziewczyna jest tak bardzo smutna? – zapytała Tereska. – Dlatego, że chłopak na którym mi zależy, znalazł sobie inną. Ja już nikogo nie pokocham. Był moją jedyną miłością. Dopiero teraz to sobie uświadomiłam. – To nieprawda, że miłość jest jedna – kobieta zwróciła się do Majki. – Kochać można wiele razy i tak długo, jak się chce. Można kochać kogoś dziesięć lat, a można i tylko miesiąc, ale intensywnie, wszystkimi zmysłami. A jak miłość wygasa, jak pojawiają się niesnaski, awantury, kłótnie, niedomówienia, obojętność, to lepiej odejść. – I co wtedy? – Wtedy należy znów się zakochać. – Kobieta uśmiechnęła się. – Ale jeśli naprawdę kochasz tego chłopaka, to nie odpuszczaj, żebyś potem nie żałowała. – A pani ile razy kochała? – Kilka razy. Miałam czterech mężów. A teraz szykuje się kolejne zamążpójście. Ludzie mnie osądzają i wytykają palcami, że to ta, która zmienia chłopów jak rękawiczki. Zazdroszczą mi tego, że jestem szczęśliwa, że mam odwagę odejść, kiedy jest mi źle, kiedy miłość się wypala, podczas gdy oni tkwią w związkach, w których zamiast miłości jest przyzwyczajenie – w związkach bez przyszłości. Coraz więcej ludzi udaje, że kocha, a tak naprawdę żyją ze sobą z przyzwyczajenia. Nie mówię, że się nie lubią, bo na pewno się lubią i szanują. Można żyć z drugim człowiekiem w zgodzie, przyjaźni, we wzajemnym zrozumieniu, można się z nim
kochać, a mimo wszystko czuć, że to nie to, że czegoś nam brakuje, że coś się wypaliło, że w sercu jest jakaś ogromna pustka. I wtedy człowiek sobie myśli, że coś stracił, coś przegapił. Już nie uśmiecha się tak często na widok tej drugiej osoby. Niby wszystko jest tak samo, a jednak inaczej. Rutynowe czynności, wspólny obiad, brzdęk sztućców. Znosimy swoje towarzystwo. A ja się pytam, po co. Po co to wszystko? Szopka. A tak naprawdę bylibyśmy bardziej szczęśliwi bez siebie. Bo wspólny kredyt, dom, dziecko? Ludzie zawsze znajdują sobie wymówki, by z sobą zostać. Pewnie, zawsze powinno się walczyć o rodzinę do końca, ale kiedy już nie ma o co walczyć, lepiej odejść. Ja chcę przeżyć życie po swojemu. Jestem głodna życia, głodna doznań, głodna emocji. Alicja przysłuchiwała się rozmowie kobiet. „Wszyscy jesteśmy głodni życia” – pomyślała. – Przez większość swojego życia była ograniczana. Najpierw przez matkę, a potem sama sobie stawiała granice. Tego nie wypada, tamtego nie wolno. A życie jest po to, by się nim delektować, smakować je, upajać się nim, dusić jak świeżą cytrynę. Podczas tej podróży Ala odkryła, jak bardzo chce poznać nowe smaki życia. Chce delektować się jego słodyczą. Chce ulepić z niego własną słodką bułkę. Niech to będzie nawet i nieforemny zakalec, ale przygotowany własnymi rękoma. Wyciągnęła z plecaka notes, długopis i napisała kolejne zdania swojej powieści: Życie jest drogą. Kiedy postawimy kroki i popatrzymy pod nogi, zobaczymy uciekające płytki chodnikowe, które zostawiamy za sobą. Kiedy uniesiemy głowę ku górze, zobaczymy, jak obłoki płyną po niebie, kiedy spojrzymy w bok, zdamy sobie sprawę, że wszystko wokół nas się przemieszcza, jest w ciągłym ruchu: ludzie, samochody, nawet domy, które mijamy, gdzieś uciekają. Przemijamy. Przemija życie.
Szłam różnymi drogami. I tymi prostymi, i tymi, które skręcały w ślepy zaułek, tymi wyboistymi i tymi bez drogowskazów. Nieraz zabłądziłam, zmarnowałam swoją szansę. Myślałam, że już nigdy nie uda mi się odnaleźć tej właściwej drogi. Aż w końcu, pewnego dnia na swojej drodze spotkałam uśmiechniętą dziewczynę i jej babcię. Razem ruszyłyśmy przed siebie wbrew zdrowemu rozsądkowi, na przekór całemu światu. Wyruszyłyśmy w drogę, by odnaleźć siebie.
Alicja uwielbiała pisać. Miała teraz na to dużo czasu. Krzyś spędzał czas na zabawie z Majką lub słuchając opowieści babci Tosi, a ona mogła oddać się swojemu ulubionemu zajęciu. Nosiła ze sobą dwa notesy. W jednym zapisywała urwane myśli, niedokończone zdania, wszystko to, co musiała natychmiast zapisać, by nie zapomnieć, a w drugim powstawała już właściwa powieść. Pisała wszędzie: w łóżku, samochodzie, na werandzie, podczas spaceru, wdychając zapach iglaków, słuchając szumu fal. Słowa wychodziły spod pióra – sznury liter i znaków. Przekreślała niepotrzebne zdania, zmieniała, parafrazowała, rozmyślała nad tekstem, zastanawiała się. W końcu robiła to, co kochała.
ROZDZIAŁ 34 Z kuchni dolatywał zapach świeżo pieczonego ciasta. Majka z Ewą ruszyły w tę stronę, prowadzone smakowitym zapachem. Teresa ubrana w fartuszek z falbankami krzątała się po kuczni, stukając klapkami na koturnach.Różowe spineczki we włosach dodawały jej dziewczęcej lekkości. Wykładała ciasta na talerze i patery. Kuchnia była przestronna i jasna. Na środku stał drewniany okrągły stół, w rogu duży kaflowy piec, po lewej stronie wisiały kremowe szafki, a nad kuchenką połyskiwały miedziane garnki i chochle, suszyły się zioła. – Sama pani to wszystko upiekła? – zapytała Majka, łapczywie patrząc na smakołyki. – Pieczenie to moja pasja – odpowiedziała kobieta. – Serio? – A co, nie wyglądam na taką, co umie piec? – zaśmiała się Teresa. – Nie wygląda pani. – Majka jak zawsze była szczera. – Uwielbiam piec ciasta: puszyste biszkopty przekładane bitą śmietaną i owocami, ciasta czekoladowe, sernik z brzoskwiniami i kruszonką i wszystkie owocowe ciasta, a szarlotka z cynamonem i waniliowym kremem to moja specjalność. – Teresa zajrzała do piekarnika i patyczkiem nakłuła ciasto. – Jeszcze pięć minut – oszacowała, po czym zamknęła drzwiczki. Kobiety usiadły przy stole. Teresa nalała do dzbanka kawy, po czym wraz ze śmietanką i paterą ciast postawiła go na stole obok trzech filiżanek. – Ciasto zamiast śniadania, toż to rozpusta w biały dzień – uśmiechnęła się Ewa i nałożyła na talerzyk dwa kawałki piernika.
– Myślała pani kiedyś, żeby na tym zarabiać? – zapytała Majka, wkładając do ust kolejne czekoladowe ciasteczko. – Koniecznie musi pani otworzyć swój cukierniczy biznes – dodała Ewa. Spojrzała na paterę wypełnioną słodkościami. Ciasto było ułożone jak szachownica. Ciemne obok jasnego. Udekorowane kawałkami mrożonych truskawek i malin oraz listkami świeżej mięty. – Gdyby pani otworzyła kawiarenkę, ludzie waliliby do niej drzwiami i oknami. – Kiedyś o tym myślałam…, ale jakoś plany się rozmyły. Może jeszcze spróbuję, kto wie? – Teresa uśmiechnęła się promiennie. – To kiedy wychodzi pani za mąż? – zmieniła temat Majka. – Za dwa miesiące. Jestem taka podekscytowana. – Pan młody wprowadzi się do tutaj, czy pani do niego? – Pan stary. – Teresa roześmiała się niekontrolowanym śmiechem. – Słucham? – Mówimy do siebie: „panno stara”, „panie stary”. Żadne z nas młodzieniaszki. Nie, nie będziemy mieszkać razem. – Dlaczego? – Nie ma nic wspanialszego od randek. Od oczekiwania na spotkanie z tą drugą osobą, wyczekiwania tych kilku wspólnych chwil. Kiedy druga osoba jest przy nas nieustannie, już nie jest tak kolorowo, jakby czar pryskał. Wspólne mieszkanie wszystko zmienia. On z księcia przeistacza się w chrapiącego ropucha, który rozrzuca skarpetki, a ona nie jest już wypacykowaną księżniczką. Zmęczona, gderliwa, z wałkami na głowie bardziej przypomina kuchtę. Podczas spotkań celebrujemy wspólnie spędzony czas. Codzienność zabija miłość. – Naprawdę tak pani myśli? – Ja to wiem. – Nie mogę tego zrozumieć, jak dwoje kochających się ludzi może chcieć mieszkać oddzielnie – powiedziała Ewa. – Wszystko, co jest odmienne, budzi w ludziach niezrozumienie. Ludzie lubią schematy, sami sobie wyznaczają, co
wypada, a co nie. Że groszki nie pasują do pasków, a stanik wkłada się pod bluzkę, a nie na bluzkę, że najlepiej mieć dwójkę dzieci, nawet jeśli nie chce się mieć żadnego, że wakacje raz w roku, góra dwa razy. I lepiej stać w szeregu niż wybiegać przed i tańczyć boso w kałuży. Kiedyś też myślałam, że mieszkanie z kimś jest najcudowniejszą rzeczą pod słońcem, że cudownie jest gotować komuś obiadki, prać jego skarpetki, prasować koszule i budzić się przy nim z nieświeżym oddechem. Są ludzie, którzy mówią, że to jest właśnie miłość. A ja sądzę, że miłość potrzebuje trochę estetyki. Miłość jest odświętna, a nie codzienna. Majka wytrzeszczyła oczy. – Na randki do jego mieszkania zakładasz seksowne ciuszki, a w domu, kiedy go nie ma, wkładasz na dupsko piżamę frotte. I on za każdym razem myśli sobie, że wygrał los na loterii. Nie wisisz na drugim człowieku nieustannie. Masz swój świat i on ma swój świat – kontynuowała Tereska. – A zdrada? Tereska zaczęła się śmiać. – A myślisz, że jak ktoś z tobą mieszka, to cię nie zdradzi? Jak ma zdradzić, to zdradzi. Mieć wspólny świat, ale osobny adres – to jest to! Babcia Tosia rano każdego ranka przynosiła Matyldzie śniadanie. Tacę z jedzeniem zostawiała pod drzwiami pokoiku. Zauważyła, że kobieta potrzebowała samotności, ale przecież musiała coś jeść. Szanowała jej prywatność. Tym razem Krzysiu zaoferował pomoc. – Babciu, może ja zaniosę Matyldzie śniadanie? – zaproponował. Tosia wiedziała, że malec za wszelką cenę chce być pomocny. – Dobrze. Weź tacę w rączki, a ja postawię na niej talerzyk z bułeczkami i filiżankę. Krzysiu trzymał mocno tacę. – A kawa? – zapytał.
– Hmm. – Kobieta bała się, że jeśli na tacy postawi filiżankę kawy, chłopiec może wylać na siebie gorący napój. Wyjęła więc z szafki termos i nalała do niego kawy. Zakręciła mocno i postawiła obok talerzyka z pieczywem. Krzyś stąpał ostrożnie. Po kilku chwilach był przed drzwiami pokoju. Odstawił tacę, po czym zapukał. Odpowiedziała mu cisza. Ponownie zapukał. – Wiem, że tam jesteś – powiedział w stronę drzwi. – Przyniosłem ci śniadanie. Usłyszał szuranie. Po chwili drzwi się uchyliły. W progu pojawiła się Matylda opatulona w ciepły szlafrok. Na nogach miała pasiaste wełniane skarpety. Choć w ciągu dnia było naprawdę ciepło, noce i poranki wciąż były chłodne. – Znów jesteś taka smutna – powiedział Krzyś. – Nie przejmuj się problemami dorosłych – odpowiedziała kobieta. Chłopczyk ostrożnie wziął tacę i podał ją Matyldzie. – Dziękuję. – Kobieta odstawiła tacę na ławę. W tym czasie Krzyś wyjął z kieszeni spodni poskładane kartki i podał je kobiecie. – Co to jest? – zapytała. – Sama zobacz. Matylda rozwinęła kartki, na których były namalowane jednorożce z tęczowymi grzywami. Były piękne. Widać było, że chłopiec ma talent. – To dla mnie? Naprawdę? – Kobieta wzruszyła się. – Dla ciebie, żebyś już nie była taka smutna. Taka ładna pani powinna częściej się uśmiechać. Nie obraź się, ale wyglądasz jak cień. Matylda uśmiechnęła się. – Jak cień? Dobre porównanie. – Gdybyś pożyczyła kilka kolorowych sukienek od Majki, zmieniłabyś się w księżniczkę. Kiedy Matylda pomyślała o kusych spódniczkach Majki, od razu się wzdrygnęła.
– Pomyślę nad tym. – Ale i tak robisz postępy – zauważył chłopiec. – Do tej pory ubierałaś się na czarno lub szaro, a dzisiaj masz skarpetki w kolorze tęczy. Matylda wysunęła do przodu nogi i pomachała stopami. Ala siedziała na łóżku i po raz kolejny rozmyślała o swoim zmarłym mężu. Czy zdoła pokochać jeszcze raz? Jest przecież jeszcze młoda. Pokręciła głową. Tylko wobec Adama odczuwała namacalną bliskość, nawet wtedy, kiedy nie byli w tym samym pomieszczeniu. Uwielbiała, kiedy się do niej uśmiechał, bo wtedy robiły mu się w policzkach takie śliczne dołeczki. Tak bardzo za nim tęskniła. Tosia miała rację, musi się z nim w końcu pożegnać. Musi pozwolić mu odejść. Czasami wydawało jej się, że czuje jego obecność. Zastanawiała się nawet, czy nie postradała zmysłów. Pamiętała, jak żegnała się z nim, kiedy wychodził do pracy. Nawet po kilku wspólnie spędzonych latach tęskniła za nim, kiedy znikał na te kilka godzin. Na pożegnanie całowała go zachłannie, wręczając do ręki reklamówkę z kanapkami. On wtedy mocno ją przytulał i szeptał prosto do ucha: „Dziękuję, kochanie”. Do tej pory się zastanawia, czy dziękował za te pocałunki na pożegnanie, czy za te kanapki. Wychodził, a ją ogarniał smutek. Stała w progu przesiąknięta zapachem jego tanich perfum pomieszanych z wonią rumiankowego mydła. Do tej pory to jej ukochany zapach. Zapach Adama. Odprowadzała męża wzrokiem, dopóki nie zniknął jej z oczu. W jednej chwili Alę ogarnął smutek. Za dużo wspomnień, za dużo przemyśleń. Może ta podróż jest jej potrzebna, żeby rozliczyć się z przeszłością? „Nie bądź smutna. Nie jesteśmy razem, ale byliśmy. Mieliśmy swoje chwile szczęścia” – usłyszała głos w głębi serca. Tosia weszła do pokoju. Majka leżała na łóżku i chlipała w poduszkę. Zbliżały jej się te dni, a wtedy rozklejała się na maksa. Ostatnio kilka razy dzwoniła do Stanleya, a on nie odbierał. Zlewał ją, a ona z każdym dniem coraz bardziej i bardziej za nim tęskniła.
– Majka, płaczesz? – Antonina spojrzała na wnuczkę, która leżała odwrócona do niej plecami. – Nie, rzęsy podlewam. Płaczę przecież. Tosia położyła swoją dłoń na jej plecach i zaczęła ją gładzić z wielką czułością. Tak samo jak wtedy, gdy dziewczyna była malutka. To głaskanie zawsze ją uspokajało. – Chcę pogadać – powiedziała po chwili Majka. – Dobrze. – Jak o nim zapomnieć? – O Patryku? A czemu chcesz o nim zapomnieć? – Bo to dupek! – Myślałam, że to twój przyjaciel. Babcia uśmiechnęła się pod nosem. Wiedziała, że jej wnuczka zakochała się w Patryku, tylko sama przed sobą udawała, że tak nie jest. – Musisz sobie popłakać, pozłościć się na niego, poużalać się nad sobą, posłuchać rzewnych piosenek, wylać sporo łez. A potem przejdzie. Przejdzie szybciej, jeśli to nie była prawdziwa miłość. – Nie była. – To ani się obejrzysz, a przejdzie. – A jak nie przejdzie? – To znaczy, że wpadłaś jak śliwka w kompot i jesteś w nim zakochana. – Wkurza mnie, że przez niego beczę. – Ludzie, którzy się kochają, często się na siebie złoszczą. Gdy nie ma miłości, nie ma emocji. – Oj, babciu, ty i te twoje teorie. Majka odwróciła się w stronę babci, po czym zwlokła się z łóżka. – Idę się przejść. – Dłońmi wytarła mokre policzki, nałożyła sandały, po czym wyszła. Tosia stała w oknie i patrzyła na oddalającą się wnuczkę. „Jest bardzo młoda – pomyślała. – Nic więc dziwnego, że myśli, iż to ona odkryła prawdziwą miłość, a wszyscy inni nie mają racji”.
ROZDZIAŁ 35 Antonina mieszała ciasto na naleśniki. Wstała przed wszystkimi, o piątej trzydzieści. Kto by pomyślał, że starzy ludzie tak mało potrzebują snu. Może tak działa ludzki organizm, że nie chce na stare lata tracić czasu na sen? Kiedy była młoda, marzyła, żeby się wyspać, kiedy jest stara, nie chce jej się spać. Usmażyła chyba ze trzydzieści naleśników i zaparzyła cały dzbanek kawy. Spojrzała przez okno. Świt powoli rozjaśniał ciemne niebo. Przypomniała sobie Staszka i ich wspólne śniadania. Tosia zawsze wstawała przed mężem i szykowała mu śniadanie. Najbardziej lubił jej puszyste omlety albo jajecznicę na cebulce i boczku. Co trzy dni wypiekała chleb. Staszek schodził na dół, kiedy poczuł zapach kawy inki, którą parzyła dla niego, gdy już śniadanie było na stole. Był ogolony i ubrany w czyste robocze ubranie. Podchodził do niej i całował ją w usta. Przez te wszystkie lata na palcach jednej ręki mogłaby policzyć dni bez pocałunków. Potem siadał i jadł. Zawsze komplementował jej posiłki, a jej serce rosło z radości. Kochała go i w gruncie rzeczy wdzięczna była losowi za to, że Janek ją rzucił. Zawsze była przekonana, że wszystko dzieje się po coś, nawet kiedy tak cholernie boli serce. Otworzyła okno. Błękitne niebo zapowiadało piękny dzień. Majka przeciągała się na łóżku, kiedy telefon pozostawiony na nocnym stoliku zaczął wibrować. Na wyświetlaczu pojawił się nieznany numer. Dziewczyna nacisnęła zieloną słuchawkę i przyłożyła aparat do ucha. – Halo? – Cześć, to ja. – Co za ja? – zapytała, choć od razu rozpoznała głos swojego przyjaciela. Serce podskoczyło jej z radości.
– Stanley. – Nie znam – droczyła się z nim. Niech ma nauczkę za te wszystkie dni milczenia. – Szybko zapominasz o swoich przyjaciołach – zripostował. – Jak tam Andżela? – Majka była uszczypliwa i zazdrosna. Zapewne z nową dziewczyną milutko spędzał czas. – Nudna jak flaki z olejem. – Naprawdę? – Na jej ustach pojawił się uśmiech. – Naprawdę. – Spałeś z nią? – A jakie to ma znaczenie? Ma. Dla Majki ma. To ona i Patryk powinni przeżyć ze sobą swój pierwszy raz. – W sumie nie ma. – Nie spałem. Panna ma nasrane w bani. I ciągle gadałaby o sobie. Nie potrafi się wyluzować, myśli tylko o nowej kiecce i torebce. Na te słowa Majka odetchnęła z ulgą. – Tęsknię za tobą – powiedział łagodnie. Policzki dziewczyny zaróżowiły się z wrażenia. – Ja za tobą też, i za Rodzinną. – A co z jachtami, luksusowym życiem, wielkim światem? Księciem z bajki? – Dupa. – Dupa? – Dupa blada. Dużo o tym wszystkim myślałam i chyba nie chcę na stałe wyjeżdżać z Rodzinnej. – To wracaj! – Będę za niecałe dwa tygodnie. – Będę czekał. Majka rozłączyła się, po czym klasnęła w dłonie, wskoczyła na łóżko i wykonała kilka radosnych podskoków. Alicja siedziała na łóżku, a Krzyś rysował kredkami samochód. Byli w pokoju tylko we dwoje. Kobieta uznała, że
nadszedł odpowiedni czas, by przeczytać synkowi list od Adama. Nosiła go przy sobie od śmierci męża. Czekała na odpowiedni moment, by pokazać go chłopcu. Zawsze zastanawiało ją, czy jej mąż przeczuwał swoją śmierć, skoro napisał ten list. A może po prostu przygotował się na każdą ewentualność i dlatego postanowił napisać list do swojego nienarodzonego dziecka? Nigdy się tego nie dowie. – Kochanie – powiedziała do synka, który siedział po turecku na podłodze i wpatrywał się w swój rysunek. – Tak? – Chłopiec odwrócił główkę w jej stronę. – Chciałam ci coś przeczytać. – A co? – List. – List? Od kogo? – Od tatusia. – Jak to od tatusia? Tatuś przecież nie żyje. – Napisał go do ciebie przed śmiercią. – Przed śmiercią? Zanim odszedł do aniołków? Alicja skinęła głową. Podeszła do synka i usiadła obok niego. – Czytaj mamusiu. – Dziecko położyło swą malutką dłoń na jej kolanie. Ala wyjęła list z koperty i rozłożyła go na podłodze. Najukochańszy syneczku. Tatuś musiał odejść, ale to nie znaczy, że przestał Cię kochać. Kocham Cię i nigdy nie przestanę. Zapewne wyrośniesz na wspaniałego mężczyznę, a przede wszystkim dobrego człowieka. Pamiętaj, żebyś nigdy nie przejmował się tym, co mówią o Tobie inni. Kieruj się w życiu nie tylko rozumem, ale również i sercem… – Tatuś pisze tak dorośle – przerwał Ali Krzyś. – Nie rozumiesz? – Ależ, mamusiu, ja wszystko rozumiem. Mam robić tak, jak mówi mi głos w moim serduszku. To tatuś mi podpowiada, co robić.
– A jak jesteś niegrzeczny, to też słuchasz tego głosiku? Krzyś po chwili zastanowienia odparł. – Czasami tak. Tatuś musiał być psotnikiem. Ala uśmiechnęła się do synka. – Czasami był. – Czytaj dalej mamusiu. Szkoda, że się nie spotkaliśmy. Zobaczyłbyś, jaki ze mnie fajny facet. Ty na pewno też wyrosłeś na super gościa. Chcę, byś wiedział, że kocham Cię bardzo. Tatuś. Alicja zdała sobie sprawę, jak wiele bólu kosztowało Adama napisanie tych słów. Po nierównym piśmie poznała, że w chwili pisania musiał bardzo cierpieć. Krzyś wziął list do rączek, po czym go pocałował. – Tatuś mnie kocha – powiedział ze łzami w oczach. – Bardzo cię kocha – odpowiedziała Alicja. Adaś, ich Adaś: tatuś i kochany mąż, który zmarł podczas operacji. Adam cierpiał na chorobę wrzodową. Zawsze ją bagatelizował. „A tam… – machał ręką. – To nic takiego. Od tego się nie umiera”. Któregoś dnia podczas pracy dopadł go silny ból brzucha, wymioty, omal nie zemdlał. To koledzy z Rodzinnej zwieźli go do przychodni. Ala zwolniła się z pracy i dołączyła do męża. Pani doktor przebadała Adama i podała mu środki przeciwbólowe. Wypisała skierowanie na badanie krwi. Alicja zamówiła taksówkę i wraz z mężem pojechali do szpitala. Cały czas trzymała go za rękę, w oczach miała łzy. – Kochanie, to tylko wrzody – uspokajał ją Adam. Dotarli do szpitala po trzynastej. Młody lekarz zbadał Adama, spojrzał na wyniki badań, po czym postawił diagnozę: „Zapalenie śluzówki żołądka. Nie będziemy zatrzymywać pana na oddziale, wypiszemy leki i po kilku dniach proszę się stawić do
kontroli”. – Może jednak powinien zostać w szpitalu? – zapytała lekarza Ala. – Nie ma takiej potrzeby – powiedział lekarz, po czym odwrócił się i odszedł. Ala z Adamem wrócili do domu. – Nie denerwuj się, kochanie. – Mąż położył rękę na jej wielkim brzuchu. Kobieta była w dziewiątym miesiącu ciąży. – Weź tu się nie denerwuj – powiedziała Alicja. – Wszystko będzie dobrze. Przez kolejne dwa dni Adam zażywał lekarstwa, ale silny ból brzucha nie przechodził. Alicja dzwoniła kilkakrotnie do szpitala, ale odsyłali ją z kwitkiem, mówiąc, że potrzeba czasu, aby leki zaczęły działać. Może powinna jechać z mężem na ostry dyżur? Może gdyby bardziej nalegała na kolejną wizytę Adama w szpitalu, to jej ukochany by przeżył? Adam cierpiał coraz bardziej. I wtedy właśnie poprosił ją o kartkę i długopis. Drżącą ręką napisał list do swojego nienarodzonego dziecka. Tamtej nocy ból był nie do wytrzymania, Ala wezwała karetkę. Kobieta pamięta tylko pośpiech lekarzy, nerwowe głosy, badania, alarmujące wieści, że nerki przestały pracować i że coś nie tak jest z trzustką. Cały czas trzymała Adama za rękę. A potem usłyszała to słowo: OPERACJA. Osunęła się na podłogę. Ciemność. Strach, ból w dole brzucha. Za chwilę na jawie widziała motyle, stado kolorowych odlatujących motyli. Dopiero potem dowiedziała się, że motyl odzwierciedla ulotność ludzkiego życia, kruchość, delikatność, przemijanie. – Słyszy mnie pani? Czy słyszy mnie pani? – słyszała w oddali łagodny kobiecy głos. Otworzyła ciężkie powieki. Chciała coś powiedzieć, ale jej język był jak kołek. W ustach czuła suchość. – W wyniku cesarskiego cięcia urodziła pani zdrowego chłopca. – Pielęgniarka wskazała na małe zawiniątko, które leżało w kojcu.
Alicja nawet na nie nie spojrzała. – Adaś – powiedziała ledwo dosłyszalnie. – Gdzie jest mój mąż? Zapadła cisza. – Gdzie jest mój mąż? – Jej głos był wciąż słaby. Pielęgniarka wyszła. Po kilku chwilach przy jej łóżku zebrało się kilka osób; lekarze i pielęgniarki. Wszyscy patrzyli na nią ze smutkiem. – Gdzie jest mój mąż? – W jednej chwili Alicja odzyskała siły, a jej głos nabrał mocy. – Przykro mi… – powiedział lekarz. Znów ciemność. Znów kolorowe motyle i ten pieprzony trzepot skrzydeł. Później Alicja dowiedziała się od lekarzy, że była perforacja żołądka, że w jamie żołądka znalazło się kilka litrów toksycznych płynów i to spowodowało wstrząs septyczny. Lekarze i pielęgniarki szeptali po kątach, że w takim stanie nie powinno się odsyłać pacjenta do domu. Alicja słyszała te szeleszczące szepty, które rozrywały jej serce na strzępy. – Zabiję tego lekarza! – powiedziała do mamy, która siedziała przy jej łóżku. – Zabiję sukinsyna! Starsza kobieta chwyciła ją za rękę. – Alusia, ty nic nie zmienisz. Musisz żyć, dla dziecka. – Ja nic nie muszę! Ja nic nie muszę! Przez kolejne dwa miesiące nie była w stanie wstać z łóżka, to mama zajmowała się dzieckiem. Teraz jest jej wstyd, ale wtedy… Wtedy było jej wszystko jedno. Dla niej życie skończyło się ze śmiercią Adama. Co ciekawe, Adaś zmarł o czwartej nad ranem, a Krzyś urodził się o czwartej zero jeden. Jedna dusza odeszła, druga przyszła… Kiedy Alicja w końcu zwlekła się z łóżka, jedyną jej myślą była zemsta. Cała przesiąknięta była nienawiścią do tamtego lekarza i całego personelu medycznego. Wydzwaniała po
prawnikach i prosiła ich o pomoc. Mama ją uspokajała: – Czasu nie cofniesz – mówiła spokojnie. Ten jej spokój doprowadzał ją do szewskiej pasji. – Ale mogę nie pozwolić im więcej zabijać. – To był błąd. Ludzie popełniają błędy. – Co ty mówisz?!? – wpadła w furię. – Oni zabili mi męża. Za błędy trzeba płacić! Rozumiesz!?! To nie miało prawa się zdarzyć! Do tej pory nie wybaczyła tamtemu lekarzowi. Do tej pory obmyślała plan zemsty. Wiedziała, że musi coś zrobić, ale nie wiedziała jeszcze, co. – Mamuniu. – Krzyś przytulił się do Alicji. – Tak, kochanie? – Chciałbym z tobą poważnie porozmawiać. – Dobrze. – Tatuś napisał w liście, żebym był dobrym człowiekiem. Ala na te słowa pokiwała głową. – A ja jestem zły. Kobieta wzięła synka w objęcia i spojrzała mu prosto w oczy, które z każdą chwilą robiły się coraz bardziej szkliste. – Kochanie, nie jesteś zły. Jesteś kochanym, dobrym dzieckiem. – Nie, mamusiu. Nie znasz mnie. Chcę ci coś powiedzieć. – Chłopczyk wierzchem dłoni przetarł oczy. – Słucham cię. – Pamiętasz Wiktorka? – zapytał. – Tego, z którym kiedyś się kolegowałeś? – Właśnie tego. Pewnego dnia tatuś kupił mu samolot, ale nie taki zwykły, tylko model samolotu do sklejania. Obiecał mu, że razem go złożą i pomalują. Wiktor tak bardzo się cieszył, a mnie zrobiło się smutno, że to on dostał taki fajny prezent, który będzie sklejał ze swoim tatusiem. Ja nie miałem ani tatusia, ani modelu samolotu. – Po policzkach zaczęły kapać mu łzy. Ala poczuła pieczenie w okolicach mostka. Mocno przytuliła
synka do piersi. – Już dobrze, kochanie, już dobrze. – Czule gładziła chłopca po kasztanowych włosach. Po kilku chwilach malec oderwał się od niej. – To nie koniec historii. Któregoś dnia poszedłem do niego i kiedy on nie patrzył, ukradłem mu sklejony samolot. Schowałem go pod kurtką i uciekłem z nim. Kiedy byłem już daleko od domu Wiktorka, rzuciłem samolocikiem o chodnik. Model roztrzaskał się, a ja byłem szczęśliwy. Mamusiu… – Krzyś nie podnosił wzroku na matkę. – To nie chodzi o ten samolot, tylko o ten czas, który Wiktor spędzał ze swoim tatusiem. Byłem zazdrosny. Tak mi wstyd. – Biedne dziecko. – Głos Ali drżał od nadmiaru emocji. – Jesteś na mnie zła? – Nie jestem zła na ciebie. Źle zrobiłeś… – Wiem. – Ludzie popełniają błędy, sztuką jest się przyznać do tych błędów. To zrozumiale, że tęsknisz za ojcem. – Tak. Chciałbym, aby tatuś był przy mnie, a nie w niebie z aniołkami. – Musisz się z tym pogodzić, że go nie masz. Wiem, że to trudne. – Bardzo. – Ale dasz radę. Jesteś dzielnym, odważnym facetem. – Naprawdę tak myślisz? – Naprawdę. Właśnie to udowodniłeś, opowiadając mi o tym, co zrobiłeś. To wymagało dużej odwagi. Odkupimy samolot Wiktorowi, a ty ładnie go przeprosisz. – Zgoda.
ROZDZIAŁ 36 Alicja z Antoniną były już po kilku kieliszkach wiśniowej naleweczki. – Nigdy nie próbowałaś ułożyć sobie życia na nowo, u boku mężczyzny? Alicja zamyśliła się nad odpowiedzią. – Na początku nie. To byłoby dla mnie jak zdrada. Z czasem zaczęłam się nad tym zastanawiać, ale miłość do Adama nie pozwalała mi na to. Nie szukałam kochanka, a tym bardziej mężczyzny, z którym mogłabym stworzyć związek, ale trafił mi się jeden taki adorator. – Alicja zaśmiała się na wspomnienie Karola. – Co ty nie powiesz? – Zaraz babci opowiem… Książę sam zapukał do mych drzwi któregoś dnia. Rura w łazience pękła i zadzwoniłam po hydraulika. W progu stanął barczysty brunet. Rozprawił się z rurą w ciągu kilku minut, po czym zapytał: „Może kawa?” „Słucham?” „Zrobiłaby mi pani kawę?” „Tak, tak”. – Poszłam do kuchni i w czajniczku zaparzyłam mocnej kawy. Wypiliśmy ją, dyskutując o życiu, pogodzie, jego pracy, mojej pracy. Taka standardowa rozmowa dwojga nowo poznanych ludzi. Po pół godzinie pożegnaliśmy się. Następnego dnia ponownie stanął w progu mojego mieszkania. „Dziś nie mam problemów z rurą” – powiedziałam z uśmiechem na ustach. „Może kolejna kawa?” – Zza pleców wyciągnął bombonierkę obwiązaną złotą wstążką. Zaczerwieniłam się po same koniuszki uszu. „To miłe z jego strony” – pomyślałam. – „Proszę, niech pan wejdzie”. – Otworzyłam szerzej drzwi. I tak od czasu do czasu spotykaliśmy się u mnie na kawie. Przeważnie wtedy, kiedy szłam do pracy na drugą zmianę, a Krzyś
był w przedszkolu. On prawił mi komplementy, a ja znów poczułam się adorowana. Po prostu na nowo odkryłam w sobie kobiecość. Nie wiązałam z nim żadnych planów, wciąż kochałam Adama. Karol był kolegą, chociaż on miał względem mnie plany matrymonialne, przynajmniej tak mówił. Któregoś dnia zadzwoniła do mnie zapłakana koleżanka, chciała się ze mną spotkać i opowiedzieć o swoim narzeczonym, który okazał się skończonym dupkiem. Ów „narzeczony” miał w zanadrzu dwójkę dzieci i żonę, która nie wiedziała o tym, że jej małżonek chce się rozwieść i założyć z kimś innym rodzinę. Słuchałam jej żali, klepałam po plecach, przytulałam, podawałam chusteczki do wytarcia nosa. I wtedy rozległo się pukanie do drzwi. W drzwiach stanął mój hydraulik. „Kochanie, oszukiwałeś mnie?” – koleżanka zwróciła się do Przemka – hydraulika, którego ja znałam jako Karola, bo tak mi się przedstawił. „Wy się znacie?” – Patrzyłam to na niego, to na nią. „To on!” „Kto?” „Mój narzeczony”. „Naprawdę?” Hydraulik niewiele myśląc, dał nura w dół schodów. Po czasie wyszło, że u co drugiej klientki pijał kawę, prawił jej komplementy, całował rączki. Miał więc kilka narzeczonych i na szczęście jedną żonę. – A to Casanova! – zaczęła śmiać się babcia. – Wiedział, jak się ustawić. Rozgryzł psychikę kobiet. Tu kawusia, tam czekoladki, tu rączki do całowania i jedna czy druga zgłupiały dla niego. Były nawet takie, co chciały rzucać rodzinę dla Karola alias Przemka. Kobiety śmiały się do rozpuku. Kiedy się uspokoiły, Ala zapytała babci: – Wierzysz w to, że to, co nas nie zabije, to nas wzmocni? Tosia pokręciła głową. – Gówno prawda. Kiedyś przeczytałam w gazecie opinię psychologa, Jacka Walkiewicza, która utkwiła mi w pamięci: „Co nie zabije, to wzmocni – to nieprawda. Co nie zabije, to nie zabije, wcale nie musi wzmacniać. Potrafi sponiewierać i zostać na całe życie”. Wiesz Ala, czasami dobrze być tak trochę sponiewieranym przez życie, żeby docenić to, co się ma i jak wiele się ma.
– Tosiu, lekarz, który diagnozował Adama, popełnił błąd. – Alicja, a ty nigdy nie popełniłaś błędu? – zapytała Tosia. – Oczywiście, że popełniłam, ale przeze mnie nie zginął człowiek. – Rozumiem twój ból, ale… – Tosiu… – Oczy Ali pociemniały. – Mój mąż nie żyje przez człowieka, który postawił złą diagnozę. – Błądzić to rzecz ludzka, wybaczać – boska. – Nie potrafię wybaczyć, to jest ponad moje siły – powiedziała Ala. Tosia poklepała ją po ręce. Rozumiała ją. Ona sama nie potrafiła wybaczyć Jankowi, chociaż bardzo by tego chciała. – O dziecko staraliśmy się przez dziewięć lat. Myślałam, że już nigdy nie dane mi będzie zostać mamą. Biegaliśmy od lekarza do lekarza, bo nie wiedzieliśmy, dlaczego nie mogę zajść w ciążę. Ginekolog, którego poleciła mi mama, nie wiedział, dlaczego tak się dzieje i odesłał nas do jednej z klinik niepłodności. Tam badania za badaniami, w końcu pan doktor stwierdził, że przeprowadzi nam inseminację. Nie byłam do końca przekonana, czy tego chcę. I wtedy poznałam panią doktor Walczak ze szpitala w Rodzinnej, która doradziła mi, żebyśmy się wstrzymali z tą decyzją. Zasugerowała urlop i odpoczynek. Wyjechaliśmy na krótkie wakacje do Krakowa. Już po miesiącu spóźniała mi się miesiączka. Kupiłam test, ale i tak nie docierało do mnie, że mogę być w ciąży. Pamiętam to jak dziś – moment, kiedy zobaczyłam upragnione dwie kreski. Trzęsły mi się ręce. Zadzwoniłam do Adama, a on z radości zwolnił się z pracy. Przez trzy kolejne dni leżeliśmy w łóżku i rozmawialiśmy o naszym nienarodzonym dziecku. Całowaliśmy się, kochaliśmy i jedliśmy to, na co mieliśmy ochotę. Doktor Walczak okazała się wspaniałą ginekolożką, prowadziła moją ciążę do końca. To w szpitalu w Rodzinnej pod czujnym okiem lekarza rosło nowe życie, to w tym samym szpitalu zmarł mój mąż. Znowu ten sen. Sen, który śni się jej z przerwami od pięciu
lat. W tym śnie Matylda jest mamą ślicznej dziewczynki, Ani. Ania jest wesołą, inteligentną pięcioletnią dziewczynką. Każde dziecko dla swojej mamy jest najmądrzejsze i najpiękniejsze. Dziewczynka budzi zachwyt nie tylko matki, ale także rodziny i przyjaciół. W tym śnie kobieta z dziewczynką bawią się razem na łące. Ania skacze wśród polnych kwiatów i łapie w dłonie różnokolorowe motyle. W pewnej chwili jej twarz staje się smutna, podnosi wzrok na Matyldę. Jej oczy są pełne żalu: „Dlaczego mi to zrobiłaś?” – pyta. Całe ciało kobiety w jednej chwili sztywnieje. „Przepraszam” – odpowiada Matylda. Ania wyciąga w stronę kobiety rączki, Matylda próbuje je chwycić, ale nie może ich dosięgnąć. Dziewczynka się oddala. Matylda biegnie w jej kierunku. „Chcę do ciebie wrócić, mamusiu”. – Po dziecięcych policzkach płyną łzy. „Nie możesz”. „Nie mogę?” – Mała jest zawiedziona. W tym momencie za każdym razem Matylda budzi się. Wstaje rozdygotana i płacze.
ROZDZIAŁ 37 Majka wstała o świcie. Przeciągnęła się leniwie, umyła twarz i zęby, ubrała koszulkę, szare spodnie dresowe, po czym cichutko wyszła na korytarz. Gdyby dwa tygodnie temu ktoś powiedział dziewczynie, że będzie wstawać skoro świt, chodzić w dresie i bez pełnego makijażu, że przestanie marzyć o jachcie i bogatym księciu, który miał ją od wszystkiego uratować, roześmiałaby mu się w twarz. Był czas, szczególnie w maturalnej klasie, że jedyne, o czym marzyła, to świetnie wyglądać, nosić markowe ciuchy i spotkać mężczyznę z furą pieniędzy. Co sobotę chodziła na imprezy i wracała do domu nad ranem. Lekko na rauszu, zapominała na chwilę o swoim nudnym życiu. W jej mniemaniu Rodzinna i życie, jakie prowadziła, były do bani. A teraz tęskniła za Rodzinną. Stała w przedpokoju przed lustrem w wyciągniętych spodniach dresowych i śmiała się do siebie. W sieni założyła trampki i wyszła na poranny spacer. Rozejrzała się po okolicy, latarnie zgasły, kropelki rosy na trawie migotały, pies, który drzemał w budzie, otworzył jedno ślepie, by po chwili znów odpłynąć w błogi sen. Majka ruszyła w stronę niewielkiego pagórka, na którym rosło kilka jabłonek, pozostałość po sadzie. Stanęła przy drzewie, oparła się o pień i patrzyła na miasteczko. – Nie przeszkadzam? – usłyszała za sobą głos. Odwróciła głowę i zobaczyła uśmiechniętą Tereskę, która trzymała w objęciach rudego kotka. – Dzień dobry – powiedziała łagodnie kobieta. – Dzień dobry, nie spodziewałam się o tej porze nikogo spotkać. – Ja też nie. – Majka zmierzyła ją wzrokiem. Była ubrana
dość dziwacznie. W rozkloszowaną spódnicę z cekinami, która ciągnęła się po ziemi, we włosy miała wpięty kwiat. Jej usta miały karminowy kolor, a policzki pokryte były różem. – Pani Teresko, ale się pani dziś odwaliła na pstrokato. Kobieta się uśmiechnęła. – Życie jest szare, dlatego uprzyjemniam je sobie kolorowymi ubraniami. Majka wzruszyła ramionami. – Można i tak. Kobieta schyliła się, wypuściła na ziemię kotka. – To moje ulubione miejsce – powiedziała Teresa. – Często tu przychodzę. Tutaj dobrze się tęskni… – kobieta westchnęła. – Też tęsknię. – Majka nie odrywała wzroku od budzącego się do życia miasteczka. – Nie mam dobrego kontaktu z córką. Nie potrafiłam być dobrą mamą. Starałam się, ale mi nie wyszło. Oddałabym wszystko, by naprawić nasze stosunki. Spotykamy się raz do roku. Tęsknię za nią. Nastała niezręczna cisza. – A co z tobą? – zapytała Tereska. – Moi rodzice odeszli. – Odeszli? – Wyjechali za granicę w poszukiwaniu lepszego życia. Od tego czasu ich nie widziałam. Całe trzy lata. Dla mnie to wieczność. – Hmm, we wszystkim musi być jakiś sens. – Sens? – Majka podniosła głos. – Jaki sens jest w tym, że dziecko jest pozostawione samo sobie? Jak sens jest w tym, że zapomina się o ukochanych osobach? – Może i masz rację. Człowiek chciałby widzieć sens we wszystkim tak, żeby dostrzec jakieś prawidłowości i znaleźć oparcie w swym niekiedy chwiejnym życiu. – Dlaczego rozpadły się pani małżeństwa? – Pierwsze: to była szczenięca miłość – pomyliłam miłość z pożądaniem. Drugie rozwaliło się przez teściową. Wtedy jeszcze
nie wiedziałam, że jeśli poślubia się mężczyznę, to w posagu dostaje się także jego rodzinę, z mamuśką na czele. Dla mojej teściowej każda kobieta u boku jej syna była potencjalnym wrogiem. Tak więc wszystko, co robiłam, było nie po jej myśli. Nie doprawiałam zup, schabowe były za suche, ciasto za mało słodkie, jej syn miał źle wyprasowane koszule. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ta kobieta jest dla mnie obcą osobą i że nie muszę jej kochać, a jedynie szanować i tolerować. Ja chciałam za wszelką cenę jej się przypodobać, a i tak wszystko w jej mniemaniu robiłam źle. Trzeciego męża przestałam kochać. Spędziliśmy razem pięć cudownych lat, ale miłość się wypaliła. Rozstaliśmy się i tyle. Zamilkły obie, zatopione we własnych myślach. Ewa spacerowała po plaży. Wspominała swoje dzieciństwo, kiedy to z rodzicami i z bratem jeździli nad morze. Jej mama kochała polskie morze, dlatego co roku zabierała tu rodzinę. Wynajmowali domek w ośrodku wypoczynkowym. Dużo spacerowali, grali w piłkę. Na obiad jedli smażoną rybkę, a na deser gofry z dżemem i bitą śmietaną. Wieczorami jeździli do znajomych i robili ognisko. Piekli kiełbaski, a kiedy ognisko dogasało, tato wkładał do niego ziemniaki. Ewa z Michałem wyciągali je patykami, łapali w dłonie i podrzucali do góry, bo były tak gorące, że parzyły. A kiedy ostygły, zdejmowali skórkę i jedli ze smakiem. Nad głową Ewy przeleciała skrzecząca mewa. Kobieta zatrzymała się i spojrzała na morze. Fale były łagodne, piasek ciepły, a słońce żółte niczym dojrzała cytryna. Kobieta wyciągnęła z kieszeni spodni telefon i zrobiła nim zdjęcie tej cudnej panoramy, po czym dołączyła je do wiadomości i wysłała Pawłowi. W temacie napisała: „Życie może być naprawdę piękne, wystarczy tylko chcieć to piękno dostrzec”.
ROZDZIAŁ 38 Od Tereski wyjechały w pochmurne sobotnie przedpołudnie. Tosia z Krzysiem ulokowali się na tylnim siedzeniu i czytali bajeczki, Majka słuchała muzyki, Matylda jak zwykle patrzyła w okno, a Ewa piłowała paznokcie. Alicja była zatopiona w swoich myślach. Po chwili na dobre się rozpadało. Wielkie krople deszczu dzwoniły o szyby samochodu. Alicja zwolniła. To była obfita, na szczęście krótka ulewa. Już po kilkunastu minutach zza szarych chmur wyszło nieśmiało słońce. Ala uchyliła okno. Do wnętrza wpadło rześkie powietrze. Zatrzymali się w Pobierowie, małej nadmorskiej miejscowości. Wszyscy jednogłośnie orzekli, że chcą iść na plażę. Szli więc przez sosnowo-świerkowy las. Paprocie miały seledynowy kolor. Ptaki ćwierkały, uwijając się przy budowie gniazd. Minęli przystań rybacką, kutry i znaleźli się na szerokiej plaży. Owiała ich ożywcza bryza. Fale były łagodne, a ich szum działał kojąco. Morze w promieniach słońca przybrało rdzawy odcień. Ziarenka piasku, zroszone deszczem, przypominały drobinki bursztynów. Tosia nie spodziewała się, że będzie tu tak pięknie. Szła brzegiem morza w kapeluszu z dużym rondem i długiej oliwkowej sukience. Wyglądała jak dama z innej epoki. Jej stopy przyjemnie zapadały się w piasku. Obok niej szła Matylda w czarnych, lnianych spodniach i ciemnej koszulce. Na jej twarzy pojawiły się rumieńce, a i oczy były tego dnia bardziej błyszczące. – Dobrze dziś wyglądasz – przerwała ciszę starsza kobieta. – Naprawdę? – Matylda przeczesała dłonią włosy. – Naprawdę. Twoja twarz nie jest już taka smutna. Podróżowanie ci służy.
– Taaak – powiedziała przeciągle, jakby nie do końca wierzyła w te słowa. – Coś ci opowiem, oczywiście jeśli zechcesz posłuchać. Matylda skinęła głową. – Każde spotkanie z drugim człowiekiem jest nam dane po coś. I ty jesteś tu z nami nie przez przypadek. Nie wiem, po co, ale ty powinnaś odpowiedzieć sobie na to pytanie. A teraz posłuchaj pewnej historii, ponoć zdarzyła się naprawdę: To był maj, dookoła pachniało bzem i konwaliami. Kobieta w białej sukni szła ulicą, trzymając w ręku swoje złamane skrzydło. Płakała. Z naprzeciwka szła druga kobieta w zwiewnej zielonej sukience w duże białe grochy. Jej włosy ozdobione były kokardami i koralikami. Ich spojrzenia na chwilę się skrzyżowały. Kobieta w białej sukni spuściła wzrok. Miała takie smutne oczy. Groszkowa Panienka zatrzymała się. – Czy mogę w czymś pomóc? – Wszystko w porządku – odpowiedziała Biała Dama, przyciskając do piersi swoje skrzydło. – Na pewno? – Tak. – Udawała, że nic się nie stało. Robiła tak od kilku lat, kiedy inni proponowali jej pomoc. Tak było dla niej prościej. Sama zaczęła w to wierzyć. Bez skrzydła nie mogła odlecieć do swojego świata, a sama nie umiała go z powrotem przymocować. Pamięta dokładnie ten dzień, kiedy leciała w przestworzach, a wiatr rozwiewał jej włosy, promienie słoneczne ogrzewały jej ciało, była taka szczęśliwa. I nagle nie wiadomo, z jakiego powodu, zaczęła spadać w dół. Upadek był bolesny. Złamała swoje skrzydło. Dlaczego tak się stało? Może za wysoko szybowała i skrzydłem zahaczyła o puszystą chmurę? Odtąd nic już nie było takie samo. Bez skrzydła nie była już sobą, bez skrzydła nie potrafiła latać. Od
tej chwili żyła tylko wspomnieniami o tym, jak to było kiedyś. Nie chciała dostrzec tego, co jest tu i teraz. Nie umiała się cieszyć ze słońca, z podmuchu wiatru, z zapachu bzu i konwalii. – Chodź ze mną – zaproponowała kobieta w zielonej sukience. – Ale dokąd? – Przed siebie. Szły razem brzegiem morza. Rozmawiały, śmiały się, słuchały szumu fal, patrzyły z zachwytem na otaczający je świat. Na piaszczystej wydmie stał malutki domek. – Tutaj mieszkam – powiedziała Groszkowa Panienka. – Wejdziesz? Biała Dama przystanęła, była nieufna. – Czy ja wiem? – Mam przepyszną jaśminową herbatę. – Nigdy nie piłam jaśminowej herbaty. – Zawsze musi być ten pierwszy raz. Uśmiechnęły się do siebie. Biała Dama zagościła na dobre w małym drewnianym domku na wydmie. Co ciekawe, kobieta odkryła, że z Groszkową Panienką łączy ją więcej, niż by się spodziewała. Lubiły te same książki, patrzyły podobnie na świat, cieszył je śpiew ptaków o poranku.
Biała Dama już tak kurczowo nie trzymała się swojego złamanego skrzydła. Odkładała je na półkę, czasami nawet o nim zapominała. Pewnego dnia Groszkowa Panienka zaproponowała Białej Damie, że za pomocą wosku przyklei skrzydło na miejsce. Udało się. Skrzydło było jak nowe. – Możesz teraz lecieć do swojego świata – z uśmiechem na twarzy powiedziała Groszkowa Panienka. – Tylko że mój świat jest tutaj. Zdałam sobie sprawę, że mogę mieszkać na ziemi, że tutaj też jest pięknie, pożegnałam się z przeszłością i mogę dalej żyć TU i TERAZ. Antonina skończyła opowieść. Matylda wyraźnie była wzruszona. Szły w stronę parkingu, każda zatopiona w swoich myślach. Niebo ponownie zaszło chmurami. Pogoda tego dnia była w szkocką kratę. Lunął deszcz. Kobiety w pośpiechu wbiegły do pobliskiej kawiarni, a tam przy stoliku siedziała reszta towarzystwa. Zsunęły stoliki i dosiadły się. Widok mieli na wzburzone morze. Wiatr gładził trawy, a deszcz spływał po szybie. Wnętrze kawiarni było przytulne. Z głośników leciały szanty, stoły nakryte były pomarańczowożółtymi serwetami. Z sufitu zwisały tęczowe lampiony, które zatapiały pomieszczenie w kolorowym świetle. Zamówili grillowaną rybę z warzywami, a dla Krzysia, który dosyć miał rybnych potraw, klopsiki w sosie pomidorowym. Koło osiemnastej ruszyli w dalszą drogę. Zatrzymało ich czerwone światło. Alicja myślała o swojej powieści, miała natłok myśli w głowie. Najchętniej zatrzymałaby samochód na poboczu i przelała myśli na papier. Z zamyślenia wyrwało ją trąbienie. Spojrzała we wsteczne lusterko. Kierowca w srebrnym audi trąbił jak opętany, po czym ją wyminął. Opuścił szybę. Ona zrobiła to samo.
– Jedź kobieto! Jest zielone. Alicja się zreflektowała. – Faktycznie, zielone – powtórzyła. Mężczyzna postukał się w czoło. – Baba za kółkiem. – Ano baba – zaczęła się śmiać. Ruszyła z impetem. Nie powinna jechać tak szybko. W tych warunkach to było niebezpieczne. Pogrążona we własnych myślach zapomniała o ostrożności i wpadła w poślizg. To były ułamki sekund. Nacisnęła pedał gazu, samochód obrócił się o dziewięćdziesiąt stopni. Tył busa wylądował w rowie. W samochodzie rozległy się wrzaski, które natychmiast ustały, kiedy samochód zatrzymał się na pochyłości. – Chcesz nas pozabijać?! – wrzasnęła po chwili Majka. Krzyś zaczął płakać. – Nic się nie stało. – Babcia Tosia przytuliła malca. – Przepraszam – powiedziała przerażona Alicja. Odwróciła się do syna i uścisnęła mu rączkę. Jej twarz była biała niczym ściana. – Wszystko w porządku? Kobiety pokiwały głowami. – Przepraszam, przepraszam – powtarzała jak w transie Ala. – Nic nikomu nie jest? – zapytała jeszcze raz Tosia. – Nie! – warknęła Majka. – Czemu do cholery jechałaś tak szybko? Na drodze jest ślisko. – Tak wiem. Jakoś mnie poniosło. – Mogłyśmy zginąć! Matylda rozpłakała się. – To był wypadek. To był wypadek. To nie jej wina – powtarzała. – Wypadki się zdarzają. Ewa pogładziła Matyldę po plecach. Sama była przerażona. – Jesteśmy cali i zdrowi. – Sytuację starała się załagodzić Tosia. Wysiadły z samochodu. Alicja obeszła busa i stwierdziła, że oprócz lekkiego wgniecenia na zderzaku auto nie ucierpiało. Mimo
wszystko bez pomocy nie ruszą z miejsca. – Trzeba zadzwonić po pomoc drogową – zawyrokowała. Majka podała Alicji telefon. Ta zadzwoniła i poinformowała o wypadku. W odpowiedzi usłyszała, że pomoc drogowa przyjedzie do pół godziny. W rezultacie dwóch sympatycznych panów zjawiło się po godzinie i piętnastu minutach. Na zewnątrz zapadał zmrok, a deszcz siąpił coraz bardziej. Drogowcy wyciągnęli samochód z rowu, po czym dokonali oględzin. – No, kobitki, macie szczęście, samochód jest sprawny. Ma lekkie wgniecenie z tyłu, ale jest gotowy do jazdy. Alicja odetchnęła z ulgą. – Nie wiecie panowie, czy gdzieś w pobliżu jest jakieś pole namiotowe? – zapytała Ewa. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, wcale nie przejmując się brakami w uzębieniu. – Widzisz kochanieńka, gdyby nie moja Krysia, to mogłabyś u mnie przenocować. Chwała Bogu, że na drodze bezzębnego pojawiła się jakaś Krysia. – Teraz większość ośrodków wypoczynkowych jest pozamykanych. Może prywatne kwatery? – zastanawiał się na głos. – Ty, Zdzichu – krzyknął w jego stronę kompan. – A może podać namiary do Janka? Ma duży ogród i sad. Można tam biwakować. I takim to sposobem zostali skierowane do Janka, który mieszkał niecałe pięć kilometrów od miejsca zdarzenia. Koło dwudziestej podjechali na podwórko, według wskazówek panów z pomocy drogowej należące do pana Jana. Alicja z Ewą wysiadły z samochodu. – Halo? Jest tu kto? – zawołała Ala w stronę otwartych drzwi. Cisza. Z tyłu domu dobiegło ich miarowe stukanie. Ruszyły
w stronę podwórza. Pochylony mężczyzna rąbał drewno. – Dobry wieczór. – Szczęść wam Boże. – Odłożył siekierę i brudną dłonią otarł pot z czoła. – Gospodarzu, dostaliśmy namiary do pana od panów z pomocy drogowej. Jesteśmy zmęczone podróżą. Noc się zbliża. Mogłybyśmy rozbić namioty u pana na podwórku? – zapytała Ewa. – Pięknym kobietom przecież nie odmówię. – Potarł podbródek. Odłożył siekierę i chwycił laskę, która leżała oparta o pień drzewa. – Ogród jest duży. Miejsca pod dostatkiem. – Tylko że nas jest pięć plus jedno dziecko. – Nie ma sprawy – uśmiechnął się do nich promiennie. W tym momencie zza rogu wyszła Antonina z wnuczką. Spojrzenia Tosi i Jana skrzyżowały się. Kobieta upuściła torbę, którą trzymała w ręce, a mężczyzna przez chwilę nie mógł wypowiedzieć słowa. – Przyjechałaś? – W jego oczach pojawiła się radość. Tosia patrzyła na Janka oniemiała. Nie mogła uwierzyć, że znów go widzi. Nie widziała go tyle lat, a w ciągu ostatnich kilku tygodni spotyka go już drugi raz. – Co ty tu robisz? – zapytała głupio. – Mieszkam tu – powiedział. Antonina wiedziała, że Jan mieszka nad morzem. Miała przecież jego adres. Dlaczego wcześniej nie sprawdziła? Nie mogła uwierzyć w ten zbieg okoliczności. – Może poszukamy gdzie indziej noclegu? – Starsza kobieta była roztrzęsiona. – Daj spokój. Skoro już tu jesteście, to zapraszam. Pozostałe kobiety milczały, spoglądając to na Tosię, to na Jana. Antonina patrzyła na Jana i nie wiedziała, co powiedzieć. W końcu odezwała się: – Znam tego pana, kiedyś mieszkał w Rodzinnej – zwróciła
się do pozostałych kobiet. – Zostaniecie? – zapytał mężczyzna. To pytanie ewidentnie było skierowane do Tosi. – Babciu… – westchnęła Majka. – Skoro znasz pana Jana… – To nie była dobra znajomość – powiedziała szybko Tosia, po czym spojrzała na wnuczkę, która patrzyła na nią szeroko otwartymi oczami. – Jeśli chcesz poszukać innego miejsca, nie ma problemu – powiedziała Majka. – Jest późno, jesteście zmęczone. Ogród mam duży. Możecie tu biwakować. – No dobrze. – Tosia chwyciła za torbę i odeszła w stronę samochodu. Serce biło jej jak szalone. Ktoś tam, na górze, wyciął jej niezły numer. Gospodarz zaprowadził je do przytulnego małego drewnianego domu. W pomieszczeniu panował zaduch i bałagan. – Brakuje kobiecej ręki – powiedział, usprawiedliwiając się. – Niestety, wszyscy się tu nie pomieścimy. Mam tylko dwa niewielkie pokoiki.. Możecie jednak zostawić bagaże w saloniku. Kuchnia jest do waszej dyspozycji. Łazienka jest po prawo. Ręczników i pościeli też mam pod dostatkiem. – Mamy śpiwory i namioty – powiedziała Ewa. – Kobietki kochane, musicie jeszcze o czymś wiedzieć, zanim mi się tu zwalicie na głowę. – O czym? – Że nie ma w moim domu ani komputera, ani telewizora, ani nawet radia. – A światło jest? – zakpiła Majka. – Prąd i gaz są. Chociaż ja sam rzadko korzystam ze sztucznego światła. – To co pan robi, jak zapada wieczór? – zapytała Majka. – Świece zapala, czy co? – Lampy naftowe i świece. – Epoka kamienia łupanego.
– Tak przyjemniej jest żyć. Letnie wieczory są takie piękne, tyle się dzieje, a zimą dużo czytam lub wcześnie kładę się spać. – A co się niby dzieje na tym zadupiu? – Majka! – upomniała ją Ala. – Słychać szum fal i cykanie świerszczy… A kiedy jest mi za cicho, chwytam za skrzypce, staję przy oknie i gram. – Nie wie pan, co w świecie słychać. – Mój świat to mój dom i morze. Nie słucham ani nie oglądam wiadomości. To zbyt przygnębiające. Jak coś ważnego się wydarzy, to usłyszę w sklepie od Woźniakowej albo w kościele. No, nie stójcie tak. Idźcie się rozpakować, rozbijcie namioty, a potem zapraszam na grzańca. A tak w ogóle to mówmy sobie po imieniu. Janek jestem. Był późny wieczór. Antonina usiadła na ławce przed domem. Słuchała szumu fal i cykania świerszczy. W powietrzu unosił się zapach polnych kwiatów. – Mogę? – Za plecami usłyszała męski głos. – Jeśli chcesz. To twoja ławka. Jan usiadł obok Tosi. Przez chwilę milczeli. – Co za spotkanie – zaczął on. – Chyba zacznę wierzyć w przeznaczenie. – Może naprawdę byliśmy sobie przeznaczeni? – Mężczyzna zastanawiał się na głos. – Janek… To było tak dawno. – Dawno. Antonina przełknęła głośno ślinę. Przez pewien czas kochała go, był dla niej kimś ważnym. A teraz? Są dwojgiem starych, obcych dla siebie już ludzi. Gdy powie o tym spotkaniu Zośce, ta pęknie ze śmiechu. – Przyjechałem do ciebie, bo… – Nie chcę o tym rozmawiać. Ani o przeszłości. Na kilka chwil zapadła krępująca cisza. – Jak to się stało, że podróżujesz starym busem? – zapytał po
chwili Janek. – Chyba na starość mi odbiło. – Pamiętasz, kiedyś chcieliśmy razem pojechać nad morze – powiedział. – Chcieliśmy, ale mnie rzuciłeś i nie pojechaliśmy. – Antoninę ogarnęła złość. – Tośka, to nie tak. – Przestań się kajać. Mógłbyś chociaż przyznać się do błędu. – Przyznaję się. Jeśli chcesz, możesz nocować u mnie w domu. Tosia roześmiała się. To był pusty śmiech. – Skąd to przypuszczenie, że mogłabym chcieć spać u ciebie w domu? – No wiesz, masz już swoje lata. – Mam i co z tego. Wybierając się w tę podróż, wiedziałam, na co się piszę. – Na co? – Na przygodę życia. – No to przeżyłaś, wpadając na mnie. – Nazwałabym to pechem. Znów ta kłopotliwa cisza. – Ładnie się tu urządziłeś. Nie spodziewałam się, że na starość wylądujesz w nadmorskiej wsi. – Ja też nie – uśmiechnął się do niej. – Przez czterdzieści lat mieszkaliśmy w Krakowie. Tam rozwinąłem skrzydła. Zajęty byłem pracą, robieniem kariery. Żyłem za szybko. Kiedy Asia zachorowała, postawiłem wszystko na jedną kartę. Sprzedałem udziały w firmie, dom i sprowadziliśmy się tutaj. To było jej marzenie. – A twoje? – Przez pewien czas w ogóle nie marzyłem. Liczyły się tylko pieniądze. Zaniedbałem żonę i rodzinę. – Spuścił głowę na piersi. Tosia zaczęła się zastanawiać nad tym, czy przypadkiem los czy przeznaczenie (jak zwał tak zwał) nie piszą najlepszych scenariuszy. Jej Staszek był taki czuły i oddany. Nigdy nie stawiał
pracy na pierwszym miejscu. Dla niego najważniejsza była rodzina. Zamilkli. Janek pierwszy przerwał ciszę. – Jeszcze raz chciałem cię przeprosić. – Dlaczego dopiero teraz? – Bo dopiero teraz zdobyłem się na odwagę. – A może Zośka cię do tego namówiła? – Nie. – Mówiła, że się spotkaliście? – Tak, na targu. To było pięć lat temu. Od tamtej pory jej nie widziałem. Zamieniliśmy ze sobą zaledwie kilka słów. Tosia odwróciła się w jego stronę i spojrzała mu prosto w oczy. – Kochałeś mnie? Czy chociaż przez chwilę mnie kochałeś? – zapytała drżącym z emocji głosem. Każda kobieta chce wiedzieć, czy była kochana. Nieważne jak. Może tylko troszeczkę, może na chwilkę, może namiętnie, a może romantycznie. Ale czy kochał? – Kochałem – odpowiedział bez namysłu. – To dlaczego zaręczyłeś się z Joanną? – Musiała to wiedzieć. – Tęskniłem za tobą, próbowałem zapełnić pustkę w sercu. Joanna była piękna, mądra. „Marne wytłumaczenie” – pomyślała. – Zachowałeś się jak gówniarz. Przez pewien czas miałeś dwie narzeczone. – Taaak – westchnął przeciągle. – Byłem gówniarzem. – W sumie to jestem ci wdzięczna. – Naprawdę? – Naprawdę. Miałam udane życie. Moim mężem był cudowny mężczyzna. To z nim stworzyłam rodzinę – mówiła to z pełnym przekonaniem. – Przepraszam, że cierpiałaś. – Cierpiałam, nawet nie wiesz, jak bardzo. Ale to było kiedyś. – Wybaczysz mi?
– Wybaczyłam ci to, że mnie opuściłeś, ale nie mogę ci wybaczyć tego, że mnie nie posłuchałeś, kiedy mówiłam „nie”. – Przepraszam. – Jego głos drżał. – Tosia spojrzała mu w oczy. Były załzawione. – Albo inaczej… Nie potrafię wybaczyć sobie, że będąc już mężatką, dałam się ponieść zgubnej namiętności, i to z kim. Z człowiekiem, dla którego nic nie znaczyłam. Zamilkła. Pomarszczonymi dłońmi potarła czoło. Wstała, po czym weszła do kuchni. – Znaczyłaś – powiedział cicho Jan. Ale Tosia już tego nie słyszała. W kuchni siedziała Majka i popijała zimne mleko. – Chcesz trochę? – zapytała, kiedy babcia weszła do pomieszczenia. – Możesz mi nalać – odpowiedziała kobieta. Tosia siedziała zapatrzona w okno i popijała mleko. Majka nie wiedziała, jak zacząć rozmowę z babcią. – Pan Janek był u nas w domu kilka tygodni temu – powiedziała dziewczyna. – Był. – Po co? – Nie wiem. – Wiesz. – Przyszedł mnie przeprosić. Starzy ludzie tak mają. Przed śmiercią proszą o wybaczenie. – Skrzywdził cię? A to drań. – To nie tak, Majka, to nie do końca tak. Kochaliśmy się, potem on znalazł inną, ja cierpiałam. – I po latach przypomniał sobie o tobie? – Mniej więcej tak. – Mniej czy więcej? – Po równo. Ja też nie jestem bez winy. – O czym ty mówisz? – Kiedy byłam już mężatką, spotkałam się z Janem. Do
niczego nie doszło oprócz kilku pocałunków. – Tosia przełknęła głośno ślinę. Takie wyjaśnienie powinno wystarczyć wnuczce. – Byłaś z dziadkiem i całowałaś się z innym? – Majka, takie rzeczy się zdarzają. Każdy popełnia głupstwa. Nie ma ludzi bez skazy. Każdy ma za uszami jakieś grzeszki, występki. Żałowałam tego, co zrobiłam, i dlatego nigdy się już z Jankiem nie spotkałam. – A potem on po latach przyjechał, by cię przeprosić. – Tak. A ja nie potrafiłam mu wybaczyć. – Babciu! – Majka zaczęła się śmiać. – Chyba ten twój Bóg chce, byś mu wybaczyła, w końcu wylądowaliśmy pod jego dachem. Tosia również się roześmiała. – Możliwe. Po śniadaniu Janek zaproponował Tosi poranny spacer. Antonina się zgodziła, ale wzięła ze sobą Majkę. Nadmorska wioska otoczona była świerkowym lasem. Jedyna asfaltowa ulica wiła się wśród zarośli. Prowadziła na plażę. Szli wolno. Piasek skrzypiał pod butami. Było cicho, spokojnie, rześko. Drzewa chroniły ich przed wiatrem wiejącym od morza. – Jak tu pięknie – westchnęła Tosia. – Masz tu raj na ziemi. – Mam też dwa konie, krowę, świnię, trzy prosiaczki, kilka kaczek i cztery kury. – Wiocha – wyraziła swoją opinię Majka. – A wiesz co, może pomożesz mi przy zwierzętach? – zaproponował jej Janek. Tosia o mało nie zakrztusiła się ze śmiechu. – Przy zwierzętach? – Majka aż przystanęła. – Jutro rano? – Jak rano? – Piąta, szósta. Nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo Janek powiedział za nią: – Dasz radę. – Pewnie, że dam – powiedziała dziewczyna, po czym
zmieniła temat: – Panie Janku, nie nudzi się panu tutaj? – Nudzić się? A skądże. Kilka lat temu zrobiłem prawo jazdy na autobus. – Będziesz kierowcą autobusu? – dopytywała Tosia. – Nie będę. Jestem już za stary. – Podparł się pod boki. – To po co to pan zrobił? – zapytała zdziwiona Majka. – Bo zawsze o tym marzyłem. Tak po prostu. Tosia uśmiechnęła się do Janka. Choć przybyło mu kilkadziesiąt lat, wciąż miał w sobie coś z tamtego chłopaka, w którym była tak bardzo zakochana. – Robię nalewki z czarnego bzu, smażę konfitury, robię soki, piekę chleb i kolekcjonuję wina, ale tylko włoskie, bo te są najlepsze. Zamawiam u znajomego, który jeździ na saksy do Włoch. – Masz własną piwniczkę z winami? – zapytała starsza kobieta. – A gdzie tam piwniczkę. Trzymam je pod łóżkiem. A kiedy najdzie mnie ochota, to cap za buteleczkę i pociągam łyka. – Szaleniec! – Majka śmiała się w niebogłosy. – A do kościoła chodzisz? – rzuciła pytanie Tosia. Majka przewróciła oczami. Babcia czasami miała odpały z tym swoim kościołem. Na szczęście nie należała do kółka moherowych beretów. Była z niej równa babka. – Czasem chodzę, czasem nie chodzę. Ale w Boga wierzę, jakby nie patrzeć stworzył ten cudowny świat. Gadam z nim sobie na plaży, w oborze, na spacerze, to mi wystarcza. Aby spotkać się z Bogiem, nie trzeba leżeć krzyżem w kościele. – Amen – powiedziała Majka. Kobiety zebrały się na werandzie. Janek prasował koszulę, bo wybierał się do znajomego, rozegrać partyjkę szachów. Słońce chowało się za linią horyzontu, barwiąc niebo na fioletowo. Na stoliku stał talerz z drożdżowymi rogalikami nadziewanymi różą, które upiekła Tosia. Zapakowała kilka rogalików do torebki, aby Janek i jego znajomy mieli co pogryzać w trakcie szachowych
rozgrywek. Mężczyzna był przeszczęśliwy. Tosia obawiała się, że w porywie tego szczęścia może się na nią rzucić i wycałować ją, na szczęście zachował dystans. Na stole stała lampa naftowa, która dawała słabe światło, dzięki temu na werandzie od razu zrobiło się przytulnie. Kobiety rozmawiały o babskich sprawach. O tym, że młodość zawsze jest taka sama, o porywach sercach, dzieciach, miłości i o tym, że przyjaźń trzeba pielęgnować. Ewa i Matylda położyły się spać wcześnie. Trzy pozostałe kobiety przesiadły się na starą kanapę, która stała przy ścianie. – Kiedyś się bałam, że sobie nie poradzisz sama w życiu, że za bardzo cię rozpuściłam, starając się wynagrodzić ci brak rodziców. Teraz wiem, że wyrosłaś na mądrą i fajną dziewczynę – powiedziała do wnuczki Tosia. – Serio tak myślisz, babciu? – Serio. – Czasami mi odpala. – Każdemu czasami odpala… – Babcia zamyśliła się. – Teraz mogę spokojnie zamknąć oczy. – O czym ty mówisz, babciu? – O umieraniu. – O umieraniu? – Wcześniej czy później każdy z nas umrze. Ja zapewne wcześniej. – Jak możesz o tym mówić? – Majka była szczerze oburzona. – Kochanie. – Babcia gładziła ją po włosach. – Kiedyś nadejdzie ten dzień. Nawet nie wiesz, jaka jestem szczęśliwa, że mogłam się tobą zajmować. – To dla mnie zaszczyt mieć taką babcię. – Majka uniosła głowę i pocałowała kobietę w pomarszczony policzek, po czym ponownie położyła głowę na babcinych kolanach. Tosia długo głaskała wnuczkę, aż ta zasnęła. – Dobrze się czujesz? – zapytała z troską w głosie Alicja. Ostatnio Antonina wyglądała blado. – Tak – kobieta uśmiechnęła się. – Trochę jestem tylko
zmęczona. – Jeśli tylko chcesz wracać… – Nie – potrząsnęła głową. – To zabawne, mam siedemdziesiąt kilka lat, a tutaj, w środku – wskazała dłonią na serce – czuję się jak nastolatka. No, może nie jak nastolatka, a jak dwudziestokilkulatka. Ciało się zmieniło, pojawiły się kolejne zmarszczki, zwiotczała skóra, ból stawów się nasilił, a w sercu wiosna. Mam czasami ochotę zrobić tyle szalonych rzeczy. Gdybym mogła, przebiegłabym kilka kilometrów, by poczuć wiatr we włosach, upiłabym się i wypaliła paczkę marlboro. A tu zdrowie już nie to. Kiedy ma się tyle lat, co ja, to człowiek zastanawia się nad rzeczami, których nie zrobił. – Jeszcze wiele dni przed tobą. – Nigdy nie wiemy, ile nam zostało czasu. Gdy byłam młodsza, dużo chciałam. Czasami byłam w tym „chceniu” podobna do Majeczki. Miałam roszczeniową postawę. Chciałam tego i tamtego, a nic nie robiłam, tylko sobie marzyłam. Ale wiem jedno – miałam spokojne, udane życie. – Mówisz tak, jakbyś miała jutro umrzeć. – Alicja złapała Tosię za rękę. – W moim wieku często robi się podsumowania. Powiem ci jako doświadczona kobieta: korzystaj z życia, ile się da… Życie tak szybko mija. – A wiesz, Tosiu, że czasami chciałabym zrobić coś szalonego, ale wtedy myślę sobie, że przecież jestem dojrzałą kobietą, matką. – Matką, a nie stateczną matroną. – Za bardzo się spinasz – ziewnęła Majka i wstała z babcinych kolan. – A ja myślałam, że śpisz. – Podsłuchuję. – Majka znów ziewnęła. – A serio. To wy tu sobie gadajcie, a ja idę położyć się koło Krzysia. – Majka ma trochę racji. Jesteś spięta. Każde dziecko chce mieć szczęśliwą i spełnioną mamę. – Troszeczkę już zaczęłam pisać.
– Pisać? – Książkę. To jest moje dziecięce marzenie. – A tak, pamiętam, już kiedyś o tym wspominałaś. – Nie ja wspominałam. To pewnie Majka ci o tym wspomniała. Roześmiały się. – Widziałam, jak notujesz. Brawo! – Tak, tylko że to nie jest prawdziwa praca. – Jak to nie? To praca połączona z pasją. Alu, posłuchaj starszej koleżanki, maluch kiedyś wyfrunie z gniazda i co wtedy? Powiesz, że poświęciłaś mu wszystko, a zapomniałaś o sobie. Dlatego pisz i spełniaj swoje marzenia. Tosia wstała. Ręką roztarła bolące plecy. – Na mnie już pora. A ty działaj. – Tosia puściła oko do Ali. Alicja wyjęła notes i zaczęła pisać… Każdy ma swojego Anioła Stróża. Ja też. Stoi przy mnie dzielnie, mimo że czasem nie jestem łatwą podopieczną. Napisałam do niego list. Z prośbą, po prośbie:
Cześć, to ja, Alicja. Znasz mnie od urodzenia. Nie muszę Ci mówić, jaka jestem, bo wiesz o mnie wszystko. Mam trzydzieści pięć lat, no, prawie trzydzieści sześć, ale to tak między nami. Mam do Ciebie prośbę. Chciałabym, abyś mnie czasami kopnął w tyłek, jak to mówi Majka. A to dlatego, że się boję, no, może teraz już trochę mniej, ale wciąż brakuje mi pewności siebie i spontaniczności. Jestem taka ostrożna, aż dziw, że wyruszyłam na tę wyprawę. Chciałabym dać się ponieść życiu, a nie żeby życie mnie niosło. Czy wyraziłam się jasno?
Droga Podopieczna, ależ nie jesteś wcale taka zahukana, za jaką się uważasz. Ruszyłaś z miejsca z kopyta, a raczej rozklekotanym busem, czyż to nie przejaw odwagi? Czasami lekko pociągam Cię za przysłowiowe warkoczyki, na kopanie w tyłek jeszcze przyjdzie pora. A teraz wypij kielicha albo nawet dwa czy trzy, przebiegnij się dookoła domu, połóż się na trawie, spójrz na rozgwieżdżone niebo. Poczuj, że żyjesz!
Aniele, czy ty nie jesteś czasem upadłym aniołem? Namawiać mnie do picia wódeczki? I tarzania się w trawie? Ale wiesz co? Spróbuję się wyluzować.
Podopieczna, wlewaj do gardziołka! Twój Anioł – upadły czy też nie, ale zawsze Anioł ;–)
Aniele, zrobiłam to! I wiesz co? Było cudownie. Cztery kielonki, szalony bieg w piżamie dookoła domu przy blasku gwiazd, pod czujnym okiem księżyca trochę poleżałam na trawie, a potem… Słuchaj, to najlepsze. Nago wskoczyłam do morza. Jestem przemoczona, kręci mi się w głowie. Trochę zimno, ale jakże
przyjemnie. Podobało mi się! A teraz Twoje zdrowie! Piję na rozgrzewkę. A jak już Ci się zwierzam, to chciałabym Ci się przyznać, że marzy mi się druga miłość. Pierwsza, ta do Adama, na zawsze pozostanie w moim sercu. Dojrzałam, by przeżyć na nowo miłość. Chcę tego! Taką miłość bajkową. On – mój książę na białym koniu.
Podopieczna, śpisz? Książę na białym koniu? Toż to przeżytek, teraz książęta jeżdżą ferrari lub porsche.
Aniele, przysnęłam. Jestem tradycjonalistką i wolę takiego na koniu. W zbroi, rycerza. Coby o mnie walczył i troszczył się. I kwiaty zrywał z łąki, i na bal zabrał. Żeby sprawił, bym nie mogła przestać o nim myśleć. Podopieczna, czy coś jeszcze byś chciała?
Aniele, skoro nalegasz, to Ci wyliczę wszystko. Chciałabym, by Krzyś wyrósł na szczęśliwego człowieka, żeby nasza podróż do końca przebiegła spokojnie, żeby Majka nic a nic się nie zmieniała, a
Tosia dożyła setki (to niesamowita kobieta)! Żeby Paweł wrócił do Ewy, a Matylda przestała płakać. Chciałabym więcej się uśmiechać. Chociaż i tak już robię to coraz częściej. Cieszy mnie niebo, kiedy ma kolor landrynek. Cieszy mnie zapach trawy o poranku i szum morza, spacery po rozgrzanym piasku też mnie cieszą. To już dużo. Prawda? A, i chciałabym mieć kręcone włosy. Mógłbyś to dla mnie zrobić? Mam proste jak druty.
Podopieczna, mogę załatwić Ci wałki, jeśli chcesz, albo lokówkę.
Aniele, a czy Ty zawsze musisz sobie jaja robić? Kobieto, puchu marny. Nie wymagaj, tylko ciesz się z tego, co masz. Jesteś zdrowa, szczęśliwa, spełniasz swoje marzenia, możesz góry przenosić. Masz cudownego synka. Czyż to nie dużo?
Bardzo dużo!
ROZDZIAŁ 39 „Miałam wypoczywać, leniuchować, łapać wiatr w żagle, a zamiast tego jestem w oborze i patrzę na krowy” – pomyślała z goryczą Majka. – Jak tu śmierdzi. – Przyzwyczaisz się. – Janek podał jej wiadro z paszą. – Co tak stoisz, nasyp do koryta. – Krowom? – Kurom. Majka dźwignęła wiadro i omal się nie przewróciła. – Nie będę się przyzwyczajać. – Jutro też mi pomagasz. – Nie sądzę. – No, chyba chcecie tu nocować? – Janek miał twardy głos, chociaż w duchu śmiał się z przerażonej dziewczyny. Nigdy by ich nie wyrzucił na bruk. Droczył się z nią. – Czy to jest szantaż? – Skądże. – Nalał krowom wody. – Przysługa za przysługę. „Ten facet to czub, który zranił moją babcię. W dodatku wieśniak” – pomyślała. – I nie myśl źle o ludziach – chrząknął. „I w dodatku jasnowidz”. Na wyprawie lubiła wcześnie wstawać, ale, na Boga, nie po to, by karmić krowy, świnki, kury czy tę starą chabetę nazywaną przez Janka „Kasztanką”. – Kochał pan moją babcię? Janek się zaśmiał. – Czemu się pan śmieje? – Bo was, kobiety, tylko to obchodzi. – A was, mężczyzn, nie?
– Wiele innych rzeczy. – Zapewne. A więc? – Jesteś uparta i dociekliwa jak twoja babcia. Majka podeszła do mężczyzny i spojrzała mu prosto w oczy. – Kochałem, ale byłem głupi i zmarnowałem tę miłość. – To niech ją pan przeprosi. – Przepraszałem. Dziewczyno, to nie jest wszystko takie proste. – Odwrócił się od niej i chwycił za wiadro. Podszedł do kranu i nalał do naczynia wody. – Jeszcze macie kilka lat przed sobą. – Proszę? – Janek był zaskoczony. – To, co pan słyszał. Macie jeszcze kilka lat przed sobą do kochania. – Majka odwróciła się na pięcie i wyszła ze stajni. Była głodna jak wilk, a jeszcze bardziej potrzebowała porannej dawki kofeiny. Stwierdziła jednak, że najpierw weźmie prysznic. Janek obmył ręce i twarz w misce, po czym wszedł do kuchni. Tosia stała przy stole i przygotowywała posiłek. – Wciąż mi się podobasz – powiedział Jan. – Oj, stary a głupi. – Babcia chwyciła za nóż i zaczęła kroić cebulkę. – Doprowadzasz mnie do płaczu! – Przetarł załzawione oczy. – Nie ja, tylko cebula. Janek stanął bliżej Tosi. Chciał ją objąć. Babcia odłożyła nóż i spojrzała mu w oczy. – Babciu, jest kawa? – Majka stanęła w progu. Antonina jak oparzona odskoczyła od mężczyzny. – Oj, przepraszam, nie chciałam wam przeszkadzać – powiedziała zakłopotana dziewczyna. – Ależ w niczym nie przeszkadzasz. – Babcia lekko się zaczerwieniła. – Zaraz zaparzę ci kawy. – Dla mnie też poproszę – powiedział Janek. – Chyba kubeł zimnej wody. – Kubeł wody? – Na ostudzenie twoich zapędów. – Podrywa cię? – Majka zaczęła się śmiać.
– Chciałbym, ale twoja babcia się nie daje. – Wciąż jesteś piękną kobietą – powiedział całkiem poważnie. – I starą. – Dojrzałą. Tosia się roześmiała. – Raczej przejrzałą. – Co nie zmienia faktu, że wciąż piękną. Tosia wytarła ręce w ścierkę, po czym skierowała się w stronę wyjścia. – Czymś cię uraziłem? – Stary a głupi. – Tosia stanęła, po czym odwróciła się w jego stronę i powiedziała: – O co ci chodzi? – O to, byś przestała być taka spięta. Minęło tyle lat… – A ja wciąż pamiętam, jaką krzywdę mi wyrządziłeś. Majka dyskretnie wyminęła babcię i szybkim krokiem wyszła z kuchni. – Ile razy mam cię przepraszać? Ile razy prosić o wybaczenie? – Janek usiadł na taborecie. Chore stawy znów dawały o sobie znać. Tosia ponownie się od niego odwróciła. – Znów uciekasz. – Nie, nie uciekam. Nie chcę o tym rozmawiać. – Nie chcesz mi przebaczyć. – Chcesz roztrząsać przeszłość, tak? – Była zdenerwowana. – Co mam ci powiedzieć? Że miałam wyrzuty sumienia, że byłam na ciebie zła, a jeszcze bardziej na siebie? Że nigdy nie przestałam o tobie myśleć? Że kochałam i ciebie, i męża? Co ty chcesz ode mnie usłyszeć? – Że mnie nie nienawidzisz. – Jesteś mi obojętny. To nie była prawda. Gdyby był jej obojętny, nie targałyby nią tak silne emocje. Tej nocy Matylda znów spała niespokojnie. Weszła do
kuchni, ubrana w rozciągnięty dres. – Wyglądasz jak strach na wróble – usłyszała dziecięcy głosik. – Ale przywitanie! Dzień dobry się mówi. – Odwróciła się do Krzysia z uśmiechem na twarzy. – Masz fryzurę, jakby piorun w ciebie strzelił. Kobieta odruchowo przygładziła włosy. W nocy męczyły ją koszmary. Obudziła się koło trzeciej i długo nie mogła zasnąć. Udało jej się dopiero nad ranem, dlatego wstała późno. – Nie spałam za dobrze. – Hmm… Mam na to sposób. – Na co? – Na to, żeby dzień był lepszy. Zaczekaj. Chłopiec podbiegł do kredensu i wyjął z niego talerz z rogalikami. – Pomóc ci? – Matylda ruszyła w jego stronę. – Dam sobie radę, nie panikuj. Usiedli przy stole. Rogaliki smakowały wybornie. Były jeszcze ciepłe, wypełnione konfiturą, posypane cukrem pudrem. Matylda nalała do kubka kawy. Była mocna i gorzka. Taką lubiła najbardziej. Krzyś miał rację, nawet po nieprzespanej nocy wstaje nowy, lepszy dzień. – Dziękuję – powiedziała kobieta. – To nie koniec. – A więc fundujesz mi terapię? – Tak, taką, co to odgania wszystkie smuteczki. Daj mi rękę i zamknij oczy. Matylda posłuchała chłopca. Podała mu dłoń i zmrużyła powieki, a chłopiec zrobił to samo. – Unosimy się do góry. Pomalutku. Twoje stopy nie dotykają ziemi. Lecimy ku obłokom, wystawiając buzie ku słońcu. Czujesz ciepło? – Mhm… – A teraz spójrz, jesteśmy w niebie, tyle tu chmurek. Poskaczemy na jakiejś?
– Na tej najbardziej puszystej. – Dobra. No to skaczmy jak na trampolinie: góra – dół, góra – dół. – Wystarczy, już nie mam siły. – To teraz lecimy w dół, do wesołego miasteczka, po watę cukrową i kolorowe landrynki. Popijemy wszystko colą. – Dobra ta wata, chcę jeszcze jedną. – Matylda udawała, że je cukrowy przysmak. – Jedz. Dziś nam wszystko wolno – zachichotał malec. Matylda uśmiechnęła się do swoich marzeń. Było jej lekko na duszy i ciepło w sercu. Tak bardzo nie chciała otwierać oczu. Uświadomiła sobie, że jej cierpienie jakby zelżało. Jak to możliwe, że już tak bardzo nie cierpi? Dlaczego wspomnienia są jakby rozmazane? Wciąż chciałaby intensywnie przeżywać swój ból. Biczować się destrukcyjnymi emocjami. Jeszcze dwa lata temu jej cierpienie było tak bolesne, że wydawało jej się, iż z bólu pęknie jej serce. Emocjonalnie była zrujnowana. Na początku podróży znów poczuła ten sam ból. A teraz jakby rany na sercu się zasklepiały. Czy powraca do życia? Czy jest gotowa na nowe, inne życie? Ostatnio dostrzegła ze zdumieniem, że świat jest kolorowy, a jeszcze niedawno wydawał się jej szaro-czarny.
ROZDZIAŁ 40 Alicja wstała wraz ze wschodem słońca. Cichutko odsunęła zamek w namiocie i wynurzyła się na zewnątrz. Jej synek spał zawinięty po czubek głowy w śpiwór. Wyjęła z kieszeni kluczyki do samochodu i ruszyła w kierunku busa. Tam czekała na nią spakowana torba na plażę. Już po chwili szła żwirową ścieżką w stronę morza. Plaża szerokim łukiem złotego piasku opadała łagodnie w kierunku wody. Kobieta rozłożyła koc i położyła się na nim. Wsłuchiwała się w szum fal. Chyba przysnęła, bo obudziła się, kiedy słońce było już wysoko na niebie. Rozebrała się do kostiumu kąpielowego i pobiegła w stronę spienionej wody. Była zimna, czysta, szaroniebieska. Położyła się na plecach i leżała, spokojnie unoszona przez fale, wpatrując się w złote słońce. Czego było jej więcej potrzeba do szczęścia? Fale, które głośno rozbijały się o brzeg, obudziły Ewę. Od razu poczuła dobiegający z kuchni zapach świeżo parzonej kawy i racuszków z jabłkami. Zdjęła dres, włożyła bieliznę, dżinsy i niebieski podkoszulek. Włosy związała w kucyk. Wyglądała dziewczęco. Odsunęła suwak w namiocie i szybkim krokiem skierowała się w stronę kuchni. Przy kuchence stał Jan. Sprawnym ruchem przewracał racuszki. – Dzień dobry – powiedziała Ewa. – Witaj. – Janek odwrócił głowę w jej stronę. – Nie wiedziałam, że umie pan gotować. – Ja też nie. – Wskazał na otwartą książkę kucharską. – To dla Tosi? – Ewa od razu zauważyła, że między nim a Tosią aż iskrzy. Wiedziała od Majki, że kiedyś jako młodzi ludzi byli ze sobą związani. Ale dlaczego się rozstali? Tego nie
wiedziała, a nie chciała być wścibska. – Dla was. – Ale żeby zaimponować Tosi? – Ewa uśmiechnęła się pod nosem. – Tak – mężczyzna odpowiedział zgodnie z prawdą. – Chyba stare uczucia odżyły. Wciąż mi się podoba. – Pan jej też. – Tak myślisz? – Widać to gołym okiem. Janek uśmiechnął się od ucha do ucha. – Częstuj się. Podobno najlepiej smakują, gdy są jeszcze ciepłe. Ewa nałożyła sobie na talerzyk kilka racuszków i obficie posypała je cukrem pudrem. Ugryzła kęs. – No i? – Janek patrzył na nią przenikliwym wzrokiem. – Niebo w gębie. – Racuszki naprawdę jej smakowały. Zjadła pięć. – Panie Janku… – Ewa sięgnęła po kubek. Nalała do niego kawy z czajniczka. – Nie chcę się wtrącać, ale to, co pana łączyło z Tosią, musiało być prawdziwe. Janek westchnął. Oparł łokcie o stół. – Było. Kochaliśmy się, ale nie wyszło. – Nie wyszło – Ewa powtórzyła jak echo. – Tak naprawdę to ja zawaliłem. – Żałuje pan? – I tak, i nie. Miałem udane małżeństwo, Tosia też. Mam cudowne dzieci i wnuki. Nie wiem, co by było, gdybyśmy byli razem. – Czyli uważa pan, że wszystko dzieje się w jakimś celu? – Tak. Ale jeśli się kogoś naprawdę kocha, to trzeba o niego walczyć. Rada starego faceta – uśmiechnął się łobuzersko, a w jego oczach pojawiły się chochliki. Ewa wyjrzała przez okno. Ogród tonął w kwiatach. Jak na tę porę roku słońce dość mocno przygrzewało. Piasek leżący przed domem mienił się w promieniach słońca. Z oddali słyszała szum
fal rozbijających się o brzeg. Cieszyła się, że mogła tu przyjechać i to wszystko zobaczyć. Najchętniej pobiegłaby teraz na plażę. Kiedy skończyła posiłek, wstała od stołu i ruszyła w stronę drzwi. Czuła się ociężała, dlatego postanowiła pójść na długi spacer. „W ogóle się nie kontroluję z jedzeniem” – pomyślała. – Miała nadzieję, że podczas wyjazdu schudnie, a zapewne przytyła kilka kilogramów. Dżinsy ledwo dopinały się na jej pełnych biodrach. Zarzuciła na ramię plecak, do którego włożyła dwie butelki wody, i podążyła przed siebie. Słońce schowało się za szare chmury, zaczął wiać lekki wiaterek. Ewa szła dość szybkim krokiem. Od dawna nie było jej tak dobrze. Jest coś terapeutycznego w szumie fal i w zgrzytającym pod butami piasku. Polubiła przebywać sama ze sobą. Kiedy była z Pawłem, samotność ją denerwowała. A może już dawno powinna była dać mu trochę od siebie odsapnąć? Wyjechać na jakiś czas, a nie wiecznie zamęczać telefonami: „O której będziesz?”, „Kiedy gdzieś razem wyjdziemy?”. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie tylko Paweł był odpowiedzialny za kryzys w ich związku. Kto by wytrzymał z taką babą. Doszła do plaży. Zauważyła dziewczynę w kapturze. Patrzyła na spienione fale. To Majka. Kobieta podeszła do niej. – Tylko się nie przestrasz. – Dotknęła jej ramienia. – Cześć. – Majka odwróciła w jej stronę głowę. – Spacer? – Przyszłam spalić Jankowe racuchy, a ty? – Ja też. Nie mogłam się od nich oderwać. – Rozpływały się w ustach. – Mhm… – Chodźmy zatem jeszcze kawałek. Ruszyły w stronę falochronu. Nad ich głowami latały wygłodniałe mewy. – Mogę cię o coś zapytać? – Ewa zwróciła się do Majki. – Wal. – Naprawdę chciałaś uciec z Rodzinnej? Majka ciężko westchnęła. – Tak. Miałam dosyć tej dziury. Codziennie widywałam te
same gęby. Wychodząc z domu do szkoły, mijałam sąsiadkę, która szła po mleko, potem przechodząc koło piekarni, pozdrawiałam starego Macieja, w międzyczasie nasłuchałam się od pani Krysi, że nie wypada chodzić w tak krótkiej spódniczce, bo widać mi tyłek. Na podwórku ci sami koledzy w dresach, którzy mówili tylko o piciu, ćpaniu i wyrywaniu dup. To nie są złe dzieciaki, ale sami nie wiedzą, co zrobić ze swoim życiem. Pracy i perspektyw w Rodzinnej brak, dlatego już od rana piją jabola. Jeszcze miesiąc temu marzyłam, by uciec z tego miejsca i od tych ludzi. Wymyśliłam sobie, że gdzieś w wielkim mieście czeka na mnie książę z bajki, że w wielkim mieście zrobię karierę i będę bogata. Zafunduję mamie podróż do domu. – Majka parsknęła śmiechem. – O naiwności!!! Teraz wiem, że uciekałam przed sobą, swoimi traumami i wspomnieniami. Przed uczuciem osamotnienia i przed telefonem od mamy, która powie: „Nie wracam”. Bałam się tych słów. Póki nie zostały wypowiedziane, wciąż miałam nadzieję, że ona wróci, że damy sobie szansę i zaczniemy wszystko od nowa. Teraz pogodziłam się z faktem, że mogę jej już więcej nie spotkać. Teraz już wiem, że moim prawdziwym domem jest Rodzinna. Teraz wiem, że tam jest chłopak, którego od zawsze kochałam. Alicja wybrała się do Świnoujścia na duże zakupy. Zauważyła, że z coraz większym zainteresowaniem patrzy na ludzi. Czasami za kimś szła tylko dlatego, że ten ktoś wydawał jej się interesujący. Podglądała go zza półki z sosami, zza gazety, kiedy pił kawę lub gdy stał w kolejce po papierosy. Studiowała z zaciekawieniem ludzkie twarze: zmarszczki, pieprzyki, znamiona. Wszystkie niedoskonałości w jakimś stopniu upiększały twarze, dzięki nim były one oryginalne. Wyobrażała sobie ludzkie historie, radości i dramaty. Zastanawiała się, co przeżywała ta piękna kobieta, która stała na przystanku i zapalała papierosa. Miała łzy w oczach i potargane włosy. Pachniała męskimi perfumami. Wracała od kochanka, od mężczyzny, który nigdy nie będzie do niej należał. Obiecywała
sobie, że to już koniec. Ale każdy koniec był początkiem nowej historii, przepełnionej pożądaniem, a zarazem bólem. A tamten starszy pan, w starym kapeluszu z dużym rondem? Szedł wolno. W ręku trzymał siatkę z bułkami. Niósł swojej żonie świeże pieczywo. Od pięćdziesięciu lat chodził do piekarni po bułeczki dla niej. Ona tak bardzo lubiła chrupiące bułeczki. Pyzata, rumiana czterdziestoletnia kobieta rozmawiała przez telefon. Jak ona się śmiała! Alicja słyszała tylko niektóre słowa: „kochanie”, „skarbie”, „będę”, „zrobię”, „na pewno”, „kocham cię”. Na serdecznym palcu miała cienką porysowaną obrączkę. Ta kobieta od wielu lat jest mężatką. Szczęśliwą mężatką. Gotowała dla niego obiady, robiła mu przetwory na zimę i szalik na drutach, żeby nie zmarzł. Układała mu skarpetki w szufladzie i prasowała mu koszule. Była taka niemodna z tym swoim oddaniem, w tych modnych czasach. Po skończonych zakupach Alicja usiadła na ławce w centrum handlowym. Wyjęła notes i znów zaczęła pisać. Spotkałam człowieka, jednego, drugiego, kolejnego. Co w tym dziwnego? Przecież codziennie mijamy dziesiątki ludzi. Tylko że podczas mojej podróży nie tylko mijałam przechodniów, ja patrzyłam na nich z zaciekawieniem, uśmiechałam się do nich, rozmawiałam z nimi o ich problemach, smutkach i radościach. Niektórzy z tych ludzi zamieszkali w moim sercu. Jedna dziewczyna wywróciła mój poukładany świat do góry nogami, a starsza kobieta dała mi drogowskaz z napisem: „Szczęście”. Moje życie nabrało barw. Dostrzegłam jego sens. Spoglądam na świat oczami zaciekawionego dziecka. Wczoraj była taka piękna noc. Gwieździsta. Bezchmurna. Księżyc wisiał na niebie niczym srebrna bombka na choince. Noc, najlepsza pora to rozmyślań, marzeń, tworzenia, płaczu, przeżywania emocji. Tylko nocą człowiek może czuć rozdzierającą samotność, najczęściej nocą dochodzi do bliskich spotkań z sobą, ze swoimi lękami i traumami.
Antonina przycisnęła słuchawkę do ucha i czekała, aż przyjaciółka odbierze telefon. Za pierwszym razem nie odebrała. Zadzwoniła jeszcze raz: – Zośka, śpisz? – No zgłupiała baba, żeby mi tu po nocy dzwonić – powiedziała zaspanym głosem Zośka. – Jest dwudziesta druga. – Toż mówię, że noc. Śpię. – Już nie śpisz, skoro ze mną rozmawiasz. Muszę ci się zwierzyć. Nie uwierzysz. Jestem u Janka. – Jakiego Janka? – Tego Janka. – Żartujesz sobie ze mnie? – Nie, nie żartuję. Mieszka niedaleko ciebie. – Mówiłam ci, że kiedyś go spotkałam, ale ty nie chciałaś słuchać. – Nie chciałam. Do rzeczy. Kiedy był u mnie, zostawił mi do siebie namiary. Zmięłam karteczkę z jego adresem i telefonem, po czym… wsadziłam do torebki. – I podczas podróży postanowiłaś ją wyjąć i odwiedzić swoją dawną miłość? – Nie pleć bzdur. Znalazłam się tu całkiem przypadkiem. Mieliśmy wypadek i… To długa historia. Suma sumarum jestem w jego domu. – Wypadek. Nic wam nie jest? – Nic. – I co z Jankiem? – Nie wiem. Dziwnie się zachowuje. – Dziwnie? Nie rozmawialiście o tym, co się zdarzyło? – Zośka, to było tak dawno, o czym tu rozmawiać? To już przeszłość. – To jak on się zachowuje? – Jak fircyk w zalotach.
Zośka roześmiała się. – Jaki teraz jest? – Wciąż ma piękne oczy. Smaży mi placuszki. Zośka, tylko to mi niepotrzebne. – Co? – Te całe amory w moim wieku. – A co wiek ma do tego? Ja i Gustaw… – Co ty i Gustaw? – Tosia była bardzo ciekawa, jak rozwijają się sercowe sprawy przyjaciółki. – Chodzimy na spacery, do teatru, trzymamy się za ręce. Tosia, my się kochamy. Antonina uśmiechnęła się od ucha do ucha. – Zakochać się można w każdym wieku – powiedziała Zośka. – Tylko, że ja mu, Zośka, nie potrafię wybaczyć. – Sama mi powtarzałaś, że ludziom należy wybaczać. – Powtarzałam i… – Nie chodzi o to, że nie potrafisz mu wybaczyć. Ty nie chcesz mu wybaczyć. Chcesz, by teraz on cierpiał, tak jak ty przez te wszystkie lata. Tosia podeszła do Matyldy, która siedziała na trawie i głaskała kota. – Chcesz iść ze mną do kina? – Do kina? – Matylda uniosła do góry brwi. A jest tu w pobliżu jakieś kino? – Ponoć jest, i to całkiem niedaleko. Otwarte raz w miesiącu. I dziś jest ten dzień. Nasz szczęśliwy dzień. – Antonina uśmiechnęła się promiennie. Matylda nie była w kinie od…, od pięciu, może sześciu lat. – Chyba nie powinnam. – Dlaczego? Wzruszyła ramionami. – Nie będę nalegać, ale jeśli… – A wiesz co? – Matylda spojrzała na kobietę. – Pójdę z tobą.
– Seans jest o czternastej. – To o której musimy wyruszyć? – O trzynastej dwadzieścia. Alicja nas podwiezie. Budynek był stary, biała farba odłaziła od ścian wielkimi płatami. W środku też nie było najlepiej. Wytarte skrzypiące fotele, niewielki ekran zasłonięty dziurawą kurtyną. Kobiety usiadły w środkowym rzędzie. Matylda uśmiechnęła się do swoich wspomnień. Przypomniała sobie seanse filmowe w swoim rodzinnym miasteczku, kiedy była małą dziewczynką. Dokładnie pamięta tę ekscytację związaną z rozpoczęciem seansu. Gasły światła, a na ekranie pojawiał się jej ulubiony film: Akademia Pana Kleksa. Zastanawiała się, jaki film ukaże się teraz. Nie pytała Tosi o repertuar. Chciała zrobić sobie niespodziankę. Pojawiły się napisy i tytuł filmu: 300 mil do nieba. Niemożliwe. Oglądała ten film kilka, może kilkanaście razy. Zawsze tak samo ją wzruszał. Oparta na faktach opowieść o dwóch braciach, którzy pod podwoziem ciężarówki uciekają do Danii. Historia, która zawsze pobudzała ją do płaczu. Reżyser ukazał tragizm rozstania dzieci z rodzicami. W ostatniej scenie, w której dzieci rozmawiają przez telefon ze swoimi rodzicami, pokazano ból matki, która nie wie, czy kiedykolwiek zobaczy jeszcze swoich synów. Wierzy mocno, że gdzieś tam będzie im lepiej. „Może gdzieś tam jej Ania ma swój raj? – pomyślała Matylda i zacisnęła dłoń na oparciu fotela. – Muszę w to wierzyć”. Zapadał ciemnogranatowy wieczór. W oddali słychać było dzwony z pobliskiego kościoła. Na parapecie migotały płomienie świec. W ogrodzie panował półmrok. Towarzystwo siedziało na ławce i krzesłach ustawionych na werandzie. Krzyś bawił się z kotem wełnianym motkiem. Niebo było bezchmurne i gwieździste. Tego wieczoru gwiazdy spadały dość często. Za każdym razem, kiedy spadała gwiazda, niebo stawało się jaśniejsze. – Są spadające gwiazdy, muszą być i życzenia – powiedział
Jan. – Może nie mówmy o nich głośno – zwróciła się do zgromadzonych Tosia. – A co masz do ukrycia? – Janek spojrzał na nią z ukosa. – Pragniesz wyjść za mnie za mąż? – Puścił do niej oko. Majka się roześmiała. – Stary a głupi – skwitowała Tosia. – Ciągle to powtarzasz. – Może to prawda? – Już dajcie spokój tym przepychankom, wszyscy wiemy, że czujecie do siebie miętę. – Majka poklepała babcię po ramieniu. – Każda gwiazda to piękne wspomnienie – powiedziała Tosia, aby odwrócić od siebie uwagę. – Dużo ich masz? – Janek mówił z powagą w głosie. – Tyle przeżytych lat, to i wspomnień sporo. – Racja. Całe życie rozpościera się na niebie. – Każdy widzi to, co chce widzieć. – I w tym tkwi całe piękno. – Wspominasz czasem chwile, kiedy byliśmy razem? – Nie. Już nie. Nie chcę o tym mówić. – Rozumiem. Alicja podeszła do Krzysia i wzięła go za rękę, po czym weszła do domu. Majka, Ewa i Matylda podążyły za nią, więc Tosia z Jankiem zostali sami. Jakoś tak samo wyszło, że przysunęli się do siebie blisko, bliziuteńko. Stare ciało obok drugiego starego ciała. W starej piersi żywiej zakołatało serce. On i ona od dawna tęsknili za taką bliskością. To był ten rodzaj tęsknoty, który aż bolał. A potem on spojrzał na nią, tak jak mężczyzna patrzy na kobietę. Od tylu lat żaden mężczyzna na nią nie patrzył takim wzrokiem. Dla innych była po prostu starszą kobietą. Nie wiedziała, jak się zachować. Mimo zainteresowania, jakie wykazywał w stosunku do jej osoby Janek, Tosia nie miała ochoty na przelotni romans. Romans? Na samą myśl chciało jej się śmiać. Była już za stara na romanse. – Janek… – zaczęła kobieta.
– Tak? – W ciągu tych kilku dni dużo myślałam o tym, co się stało. – I? – Chcę, byś wiedział, że ci wybaczyłam, nie chowam już w sercu urazy. Sama też nie byłam bez winy. – Dziękuję. – Wziął jej dłoń w swoje ręce i przycisnął do ust. – Dziękuję. – Tak naprawdę to sobie nie potrafiłam wybaczyć, ale już to zrobiłam. A teraz, proszę cię, nie wracajmy już do tego, co było. – Nie wracajmy. Ale może chciałabyś u mnie zamieszkać? – zaproponował. – Janek, ja mam gdzie mieszkać. – Byłoby nam ze sobą dobrze. – Tego nie wiesz. – Nie chciałabyś jeszcze raz zaznać miłości? – W tym wieku? – A co wiek ma do miłości? – Jestem za stara. – Ja tak nie uważam. Ktoś kiedyś powiedział, że ludzie przestają się kochać nie dlatego, że się starzeją, ale starzeją się, bo przestali się kochać. Spójrz na nas, gdybyśmy spróbowali… – Jestem tu tylko przejazdem. – Nie chciałabyś tu zostać? – Nie. Mam swój dom, swoje miejsce. Poza tym pasujemy do siebie jak pięść do oka. – Czyli jednak rozważałaś tę opcję? – Nie gadaj głupot. – Mamy odchowane dzieci. Wiemy, czego chcemy. – Janek, lubię cię, ale z tego nic nie będzie. Już nie – pokręciła głową. Krzyś bardzo polubił Matyldę. Nie odstępował jej na krok. Tego dnia już od rana czekał, kiedy wstanie. Po śniadaniu podszedł do niej i wsunął swoją rączkę w jej otwartą dłoń. – Chodź ze mną – powiedział.
– Gdzie? – Na koniec świata. – Na koniec świata? – powtórzyła zdziwiona kobieta. – Tak – pokiwał główką. – W końcu tu dotarliśmy. Okazało się, że to całkiem niedaleko. – Naprawdę? – Tak. Tuż za tamtym wzgórzem – wskazał rączką pagórek obrośnięty sosnowym lasem. Wyszli na zewnątrz. Szli piaszczystą ścieżką. Minęli niewielki strumyczek o przejrzystej wodzie. Dzięcioł stukał w korę, wiatr lekko szumiał. Pachniało mchem i skoszoną trawą. Wspięli się na sam szczyt pagórka. Kiedy Matylda obejrzała się za siebie, zobaczyła wysokie fale Bałtyku. Przed sobą miała polanę porośniętą wysokimi paprociami. To miejsce było naprawdę piękne. Koniec świata. Krzyś miał rację. – W końcu doszliśmy – wysapał chłopiec. – To tutaj. I nagle w głowie Matyldy coś zaświtało, a w sercu coś drgnęło. Mała łapka Krzysia wciąż ściskała jej rękę. Czuła ciepło bijące od tego chłopca. I wtedy poczuła ogromną radość i uśmiech pojawił się na jej ustach. Chłopiec spojrzał na nią i też się uśmiechnął. Wiatr rozwiał włosy kobiety, smagnął swym ciepłem policzki. Nic szczególnego się nie wydarzyło, a mimo to świat jakby pojaśniał i stał się bardziej przyjazny. Zachmurzyło się. Czas wracać do domu. W tym samym czasie Antonina stała nad brzegiem morza i patrzyła na wzburzone, sine fale. Nie mogła uwierzyć, że jest tutaj i spogląda na bezmiar wód, a pod stopami czuje piasek. Często odwiedzała to miejsce we śnie. Pragnienie zobaczenia Bałtyku było jednym z jej największych marzeń. To marzenie spełniło się dzięki jej ukochanej wnuczce. Ile zawdzięczała Majce, wie tylko ona. To Majka nie pozwoliła jej, by „zramolała”. Na jej ustach pojawił się uśmiech. Tak właśnie często jej mówiła, żeby tylko nie zramolała, bo jeśli to nastąpi, wtedy ona się wyprowadzi. Antonina wiedziała dobrze, że Majka jej nie opuści, mimo że ostatnio tak
bardzo zarzekała się, że wyjedzie do wielkiego miasta. To właśnie wnuczka nie pozwoliła jej zapomnieć o tym, że w głębi duszy jest wciąż tą samą kobietą co dziesięć, dwadzieścia czy pięćdziesiąt lat temu. Majka, mimo że jeszcze taka niedojrzała, była silną kobietą. Płynęła w niej krew Wolińskich. Antonina była z niej szalenie dumna. Deszcz rozpadał się na dobre. Wiatr przybrał na sile. Roześmiała się. Ona, morze i ulewa. – Zgłupiała mi babcia! – usłyszała za plecami głos wnuczki. – O co chodzi? – Wariatka jak nic – skarciła ją dziewczyna. – Stoi w tej ulewie i jeszcze się cieszy. Do domu, bo mi się rozchorujesz. – Zapomniałaś czegoś dodać. – Czego? – Twoich ulubionych słów: „babo jedna”. – Babo jedna, do domu. Roześmiane, ciasno objęte wracały w kierunku Jankowej chaty. Ewa ubrana w przeciwdeszczową kurtkę spacerowała po okolicy. Piaskowe wydmy pokryte były kamykami i muszelkami. Było około osiemnastu stopni. Mewy latały nad jej głową. Ewa myślała o swoim bracie. Musiała przyznać sama przed sobą, że za nim tęskniła. Kupiła Michałowi piękny obrazek wysadzany muszelkami. Jej brat lubił takie bibeloty. Z utęsknieniem czekała na jego przyjazd. Codziennie w esemesach zapewniał ją, że przyjedzie. Przez ten czas, kiedy razem mieszkali, bardzo się do siebie zbliżyli. Chyba nie byli sobie tak bliscy, odkąd byli małymi dziećmi. Dla Pawła też miała prezent: toruńskiego piernika w kształcie serca i skórzane rękawice. Jeśli się nie spotkają, a szanse na spotkanie były nikłe, to wyśle mu upominek kurierem. Zerwał się silny wiatr, a deszcz rozpadał się na dobre. Kobieta ruszyła w stronę domu.
ROZDZIAŁ 41 Wieczorem całe towarzystwo zebrało się przy stole. Krzyś poszedł do łóżka już o dziewiętnastej. „To jest dobry moment” – pomyślała Matylda. Musi głośno powiedzieć o tym, co jej się przydarzyło, chciała opowiedzieć im swoją historię i to, dlaczego stała się tak bardzo zgorzkniała i dlaczego zamknęła się w sobie. Chciała im też powiedzieć, że dzięki tej podróży znów zaczęła żyć, oddychać, przeżywać… Matylda postawiła na stole butelkę wódki, sok grejpfrutowy, talerz ze śledzikami i talerzyk z korniszonami oraz plastrami pomidorów. Kobiety popatrzyły po sobie znacząco. Tego się po swojej milczącej towarzyszce nie spodziewały. – Pozwólcie, że coś wam opowiem – zaczęła Matylda. Skinęły głowami, a wtedy ona powiedziała: – Miałam córeczkę. Nie żyje. To ja ją zabiłam. Zapadła kompletna cisza. – Wszyscy mówią, że to nie moja wina, ale ja wiem, że było inaczej. Kilka sekund przed zderzeniem sięgnęłam po szminkę, by pomalować nią usta. Może gdybym była bardziej uważna… – Jej głos się łamał. – To był słoneczny dzień. Jechałam z Anią do sklepu, by kupić jej nowe sandałki. Miałyśmy swój ulubiony sklepik, w którym sprzedawał taki młody, wysoki blondyn. Uśmiechał się do mnie tak, że aż uginały się pode mną kolana. Oczywiście, że kochałam męża, ale uśmiech innego mężczyzny mi schlebiał. To dla niego chciałam mieć koralowe usta. Boże! Mój Boże! – Twarz zakryła drżącymi dłońmi. – Jedną ręką sięgnęłam do torebki w poszukiwaniu szminki, drugą wciąż trzymałam na kierownicy. Skrzyżowanie. Białe volvo nie zatrzymało się na znaku STOP, tym samym nie ustępując mi pierwszeństwa, i
wjechało w nas z ogromną prędkością. Huk, krzyk, odłamki szkła i czarna plama. Miałam złamany nos i rękę. Moja córka w stanie krytycznym przez kilka dni była podłączona do respiratora. „Dla niej nie ma już ratunku” – powiedział cicho lekarz. „Proszę, niech pan coś zrobi! – krzyczałam. – Od czego pan tu jest, do cholery?!?” – Mąż złapał mnie w objęcia. „Matylda – głaskał moje włosy – trzeba Anię odłączyć od respiratora”. „Co ty pieprzysz? – oderwałam się od niego. – Musimy o nią walczyć!” Pięć dni po wypadku odłączono aparaturę podtrzymującą pracę serca mojej córeczki, mózg był już martwy. Trzymałam jej ciałko na rękach i kołysałam się z nią w przód i w tył, w tył i przód. Od tamtego dnia moje życie straciło sens. Miłosz, mój mąż, odszedł ode mnie. Był ze mną po śmierci Ani rok. Wspierał mnie, pocieszał, chociaż sam był w rozsypce, chociaż między nami nie było już nic. Wszystkie uczucia, jakie do siebie żywiliśmy, zniknęły wraz ze śmiercią naszej córki. Miłosz był dobrym człowiekiem. – Człowiekiem, który cię opuścił. – Majka poczuła złość na tego nieznajomego mężczyznę. Jej rodzice też ją opuścili, kiedy ona ich potrzebowała. – Majka, czasami rozstanie jest najlepszym rozwiązaniem. Nawet nie wiesz, jak myśmy się kochali. Szanuję go za to, że ze mną był, mimo iż pewnie podświadomie obwiniał mnie za śmierć naszej córeczki. Teraz ma drugą rodzinę. Cieszę się, że ułożył sobie na nowo życie, tylko nie mogę pogodzić się z tym, że on ma drugą córeczkę, a ja nie. Wiem, to głupie. Nikt nie zastąpi mi Ani. Tylko czasami myślę, że on odciął się od starego życia, zapomniał o Ani. – Nie możesz tak mówić – do rozmowy wtrąciła się Tosia. – Na pewno kocha Anię i nic ani nikt tego nie zmieni. Ma jednak nową rodzinę i żyje teraźniejszością. – Zaraz po wypadku wymagałam od niego, by mnie kochał, wspierał, głaskał, przytulał. Nie liczyłam się z jego uczuciami. Na początku udawał, że wszystko jest tak jak dawniej, ale po 12 lipca
już nic nie było jak dawniej. Po trzech miesiącach od wypadku mój mąż przestał mnie dotykać. Przeniósł się do gościnnego pokoju, zostawiając mnie samą z moim bólem. Czego się spodziewałam? Kiedy patrzyłam na niego, widziałam jego rozdarcie. Jego serce pękło na pół. Po kilku miesiącach zorientowałam się, że Miłosz zaczął mnie denerwować. Jego żałoba przebiegała inaczej niż moja. Chodził na terapię i dzielił się swoim bólem. Nocami oglądał zdjęcia, na których była Ania, a potem płakał. Słyszałam jego jęki. Nigdy do niego nie poszłam, by go pocieszyć. Jak mogłam być taką egoistką? Dla mnie to mój ból był najważniejszy. Moja tragedia największa. A przecież on też niewyobrażalnie cierpiał. Zauważyłam, że nie wypowiada na głos imienia naszej córeczki, tak jakby się bał, że jej imię wywoła u mnie kolejną lawinę łez. To były tylko moje przypuszczenia. Dlaczego nie porozmawiałam z nim o tym? Kiedy schował do pudeł książeczki, zabawki i ubranka naszej córeczki, rzuciłam się na niego i zaczęłam okładać go na oślep pięściami. Przytrzymał mnie za nadgarstki. „Musisz pozwolić jej odejść” – powiedział spokojnie. „Zostaw wszystko tak jak było! – krzyczałam. – To jest jej pokój! Jej rzeczy! Nie waż się ich dotykać!” Wyrzucił wszystkie rzeczy z powrotem na łóżko. Położyłam się na nich. Wąchałam je, przytulałam, tuliłam, całowałam. Wyrwano mi połowę serca. Czy da się żyć tylko z połową? Ja nie chciałam żyć. Naprawdę nie chciałam. Gdyby nie moja mama i siostra Basia, pewnie popełniłabym samobójstwo. A może jednak nie, może nawet tego nie potrafiłam zrobić? Skończyć ze sobą? Moja mama powtarzała mi, że taka była boska wola. Znienawidziłam ją za te słowa. „To twoja wnuczka! – krzyczałam. – Twoja wnuczka, a ty mi pieprzysz o boskiej woli?” – Teraz już wiem, że starała się na swój sposób mnie pocieszyć. Ona też cierpiała. Uwielbiała Anię, była jej księżniczką, oczkiem w głowie. Wyrzekłam się Boga. Teraz też nie do końca w niego wierzę. Jakoś się jeszcze nie przeprosiliśmy.
Przez kolejne tygodnie po wypadku płakałam. Tyle łez, wypłakałam ich całe morze. Potem przestałam płakać. Leżałam całymi dniami i gapiłam się w sufit. Oblepiona smutkiem i potem. Śmierdziałam. To mama mnie podnosiła, karmiła i obmywała gąbką, a ja od tej jej miłości w końcu uciekłam. Mąż też cierpiał. Nigdy tego głośno nie powiedział, ale wiedziałam, że obwiniał mnie za śmierć córeczki. Mimo że przeniósł się do pokoju gościnnego, czasami w nocy przychodził do małżeńskiej sypialni. Siadał na brzegu łóżka i płakał. Jego łzy kapały na moje czoło. Udawałam, że śpię, bo niby co miałabym mu powiedzieć? Słowa były bez znaczenia. Nic nie przywróciłoby życia Ani. Pogrzebu nie pamiętam. Byłam tak nafaszerowana antydepresantami, że wszystko zlało się w jedną, wielką, bezkształtną plamę. Tylko w jednej chwili odzyskałam świadomość. Ta chwila, kiedy pochyliłam się nad grobem. Wielka dziura w ziemi, na dnie której spoczęła biała trumienka. Zawyłam nieludzkim głosem. Czyjeś ręce odciągnęły mnie na bok. To ja powinnam spoczywać na dnie tego grobu, a nie moja ukochana córeczka. Czasami wydawało mi się, że tracę zmysły. Potrafiłam w środku nocy iść na cmentarz. Nie bałam się ciemności, grobów, duchów. Niczego się nie bałam. Potrafiłam iść boso po kamykach, które raniły moje stopy do krwi. Każde fizyczne cierpienie bolało mniej niż cierpienie, które siedziało w moim wnętrzu, w mojej duszy. Mały grób, a w nim moja córeczka. To na cmentarzu słyszałam ten głos, który mówił mi, żebym poszła za swoją córeczką. Chciałam być z nią, a jednocześnie śmierć mnie przerażała. Zabiłam swoje dziecko, a nie potrafiłam skończyć ze sobą. Jaką byłam matką? Miłosz ode mnie odszedł, a jednak wciąż się o mnie martwił. Teraz to rozumiem, wcześniej czułam tylko rozgoryczenie i żal, kiedy pytał, czy u mnie wszystko w porządku. Jak miało być w porządku, kiedy odeszło moje dziecko. „Co za głupie pytanie” – myślałam. Przywoził mi zakupy i chodził na grób naszej córeczki.
A ja z dnia na dzień coraz bardziej byłam zatopiona w bólu. Moje dziecko odeszło, moja ukochana córeczka umarła. Przeze mnie. Już nawet nie pamiętam, jak to było, kiedy tworzyliśmy szczęśliwą rodzinę. Moje wspomnienia nie sięgały tak daleko. Jedyne, co odczuwałam, to miażdżący ból. Tym bardziej że to ja byłam odpowiedzialna za śmierć mojego jedynego dziecka. Ja zabiłam moją córeczkę. Matylda zaczęła płakać. Tosia przytuliła ją, a Alicja położyła swoją dłoń na jej dłoni. Janek nalał do kieliszków wódki. Ewa wychyliła kieliszek. Jej oczy były wilgotne. Matylda wytarła łzy i mówiła dalej: – Chodziłam na terapię. Ale przerwałam ją po kilku spotkaniach. Myślałam, że znajdę tam ukojenie, a mój ból z każdym spotkaniem coraz bardziej się pogłębiał. Czułam się tak, jakby moje ciało i dusza były jątrzącą się raną, na którą ktoś wylewa żrący kwas. Wszyscy rodzice na terapii przeżyli stratę dziecka i wszyscy byli tak bardzo nieszczęśliwi. Na jednym ze spotkań mieliśmy rozmawiać ze swoim zmarłym dzieckiem. Nie mogłam wydobyć z siebie ani jednego słowa. Czułam, że mam spierzchnięte usta, a w gardle rośnie dławiąca klucha, która zatyka przełyk. W pewnym momencie zaczęłam się dusić. Nie mogłam zaczerpnąć powietrza. Co mogłam powiedzieć swojej córeczce? Nie chciałam mówić, że to ja ją zabiłam. – Matylda zamilkła. Majka wzięła w ręce jej dłoń. Była zimna i zroszona kropelkami potu. – Nie zabiłaś jej, to był wypadek – powiedziała cicho. – Chciałabym w to uwierzyć. Teraz żałuję, że przestałam chodzić na te spotkania. W realnym życiu było jeszcze gorzej. Wszyscy mówili do mnie niemal szeptem, bojąc się mnie urazić. Oklepane zdanie: „Wiem, co czujesz”. Miałam ochotę wtedy krzyczeć: „Skąd wiesz? Skąd to możesz wiedzieć?” W pewnym momencie zauważyłam, że nie tylko siebie obwiniałam za śmierć mojego dziecka. Winni byli wszyscy dookoła. To przecież ja cierpiałam, a oni nie wiedzieli, jak ze mną postępować.
Zamknęłam się dla świata. I od tej pory przez kolejne pięć lat zadręczałam się. Żyłam tylko dlatego, bo bałam się śmierci. Oczywiście były dni, że najchętniej połknęłabym tabletki. W dalszym ciągu mam je w kieszeni. Nie starczyło mi odwagi. – Jej głowa opadła na piersi. Tosia słuchała w milczeniu. Bo co niby miała powiedzieć tej kobiecie? „Śmierć dziecka, jaki w tym sens? – zadawała sobie pytanie. – Czy w całym tym bezsensie jest jakiś sens?” Głupio by było powiedzieć, że Bóg tak chciał. Bo nawet ona nie była pewna, czy faktycznie jej Bóg tego chciał. Nie chciała jeszcze bardziej swoimi nieodpowiednimi słowami zranić Matyldę. Kobieta nie potrzebowała wytartych frazesów, a tylko tego, by jej wysłuchać i razem z nią przeżyć ten ból, jej ból i rozpacz. Matylda chwyciła za swój kieliszek, pozostałe kobiety poszły jej śladem. Przepalić ból. – Dzięki wam na nowo odnajduję siebie. Dzięki wam, a w szczególności dzięki Krzysiowi znów zaczynam się uśmiechać, dostrzegać kolory. Gdy jem, odróżniam smaki. Do niedawna jadłam tylko po to, by przeżyć; wszystko smakowało jak tektura. Widzę, że każda z was w jakiś sposób dostała od życia kopa, kogoś utraciła, a mimo wszystko zdecydowałyście się na tę podróż, podróż, dzięki której odkrywacie siebie. Podróż, dzięki której znów się uśmiechacie do życia. – Nie ma rzeczy, na które jest za późno. Nawet na wybaczenie samej sobie – powiedziała Tosia. – Przede mną jeszcze długa droga. – Najważniejsze, że się podniosłaś. Majka z podziwem patrzyła na Matyldę. Nagle jej problemy stały się nieważne. Ona ma mamę, babcię Tosię, a ta kobieta straciła ukochaną córeczkę. Najpierw odeszła od niej Ania, potem mąż. Zadawała sobie pytanie, ile człowiek jest w stanie znieść? Gdzie jest granica wytrzymałości na ból? Tosia mocno przytuliła Matyldę. Kobieta poczuła ciepło drugiego człowieka i bicie jego serca. Od tak dawna nikt jej tak mocno nie tulił. Gdyby była bardziej ostrożna, gdyby nie pojechała
tamtą drogą, gdyby…, jej dziecko biegałoby teraz po trawie i wolałoby do niej: „mamusiu”. A teraz Antonina, obca kobieta, chce przejąć na swoje stare barki trochę jej cierpienia. Przez te wszystkie dni próbowała się do niej zbliżyć. Przynosiła jej kawę i kanapki, które robiła specjalnie dla niej. Matylda nie zdawała sobie sprawy, że tacy dobrzy ludzie jeszcze istnieją. Po kilku chwilach Matylda wstała od stołu i wszystkich przeprosiła: – Chciałabym pobyć trochę sama. – To zrozumiałe – powiedziała Ewa. Kobieta wstała i wyszła, pozostali siedzieli przy stole. Każdy w milczeniu popijał wódkę, zatopiony w swoich myślach. Z Matyldy uszło powietrze. Poczuła jakąś niewyobrażalną ulgę, jakby kamień spadł jej z serca. W końcu opowiedziała swoją historię od a do zet. Wyrzuciła z siebie ten ogrom bólu, który od lat nawarstwiał się w jej sercu. Teraz na nowo musi nauczyć się żyć. Bez ukochanych osób, ale choćby sama dla siebie. Przed wyjazdem kobiety postanowiły wysprzątać na tip top mieszkanie Janka. Poza tym chciały ugotować mu trochę rarytasów, aby mógł je sobie zamrozić. Nie wziął od nich ani grosza za noclegi, dlatego chociaż tak mogły mu się odwdzięczyć. Matylda z Ewą rozbijały schab na kotlety, a Tosia z Alą wzięły się za sprzątanie pokoi. Antonina ścierała kurze na szafkach, a Alicja odsuwała meble i wymiatała kurz i śmiecie z kątów. – Moja mama jest perfekcjonistką. Przed każdymi świętami musiała mieć porządnie wysprzątane. Udane święta to święta z wypolerowaną podłogą – mówiła Alicja. – Przyrzekłam sobie, że nie będę taka jak ona. A tu bach, u siebie też sprzątałam, pucowałam, polerowałam podłogi na każdy jej przyjazd. Chciałam się pokazać jako wzorowa gospodyni. Nie chciałam, aby mama zajrzała do szafek i powiedziała, że jestem brudasem. – I jak się z tym czułaś? – Źle.
– Dlaczego? – Bo poświęcałam swój cenny czas na bezsensowne pucowanie mieszkania, kiedy w tym czasie mogłam zrobić coś innego, choćby poświęcić uwagę Krzysiowi i poczytać mu bajeczki. – Miałam podobny problem. Z wiekiem uświadomiłam sobie, że szkoda tracić czas na pierdoły. Jako młoda mężatka sprzątałam niemal przez cały czas. Odkurzałam, prałam, wycierałam dwa razy dziennie kurze. Teraz, z perspektywy czasu widzę, że wiele czasu zmarnowałam. Na starość na szczęście już nie wszystko widzę. Nie dostrzegam paproszków ani kurzu. Zośka, ona to była aparatka. Zmywała talerze raz na dwa dni, kiedy już skończyły jej się czyste naczynia. A sprzątała dopiero wtedy, kiedy potykała się o rozrzucone rzeczy. Czy była mniej szczęśliwa, żyjąc w tym bałaganie? Myślę, że miała to w głębokim poważaniu. Miała więcej czasu dla siebie. A ja czułam, że tym moim sprzątaniem wyrażam miłość do domowników. Kiedy powiedziałam to Zosi, wybuchnęła śmiechem i skarciła mnie: „Miłość do kogoś na pewno nie wyraża się poprzez sprzątanie jego gaci, liczy się czas, który poświęcasz bliskim. Dom to miejsce, gdzie się żyje, a nie muzeum. To książki na podłodze i niedopita filiżanka kawy na stole”. I wiesz co? Tymi słowami Zośka przemówiła mi do rozumu. Dzięki niej nie miałam perfekcyjnych świąt. Już nie piekłam trzech rodzajów ciast, a jedno, zaś trzy inne dokupowałam w cukierni. Na framugach niekiedy pozostawał kurz, a podłogi nie zawsze błyszczały. I co z tego? Świat się nie zawalił. Święta były czasem dla mojej rodziny. Nie żałuję, bo teraz nie ma już ze mną wszystkich tych, których kochałam, a straconego czasu nigdy nie odzyskam.
ROZDZIAŁ 42 Następnego dnia kobiety postanowiły wyruszyć w dalszą drogę. Spiker w radio zapowiadał słoneczny, piękny dzień. Janek stał na progu i żegnał się z każdą z lokatorek z osobna. Było mu smutno, bardzo smutno. Przez te kilka dni pod jego dachem zagościł śmiech, beztroska. Wcale nie jest fajnie żyć samemu. Tosia podeszła do niego jako ostatnia. – Dziękuję za gościnę – powiedziała. Jej również było smutno, że opuszcza to miejsce i tego mężczyznę. – A więc jedziesz? – Janek stał wyprostowany jak na musztrze. – Jadę. – Do widzenia. – Złapał ją delikatnie za rękę. – Żegnaj. – Spuściła wzrok. Nie chciała dawać mu nadziei. To jedno słowo: „żegnaj” sprawiło, że nie mógł dłużej czekać. Złapał Tosię w objęcia i mocno pocałował. Kobieta odwzajemniła pocałunek. Majka stała jak wryta. – No i dobrze – powiedziała Matylda. – Czy to jest miłość? – wzdrygnął się Krzyś. – Wygłupy starych ludzi. – Majka zakryła mu dłonią oczy. – Aż mnie zatkało. – Ewa patrzyła urzeczona na parę staruszków. Tym razem to Ewa prowadziła samochód. Alicja wyciągnęła zeszyt i notowała: Tosia to taki ziemski anioł, człowiek ciepły i serdeczny. Zaczarowała mój świat uśmiechem. Ona łapie za rogi każdy dzień.
Radosnym wzrokiem patrzy na ludzi. Choć inni mówią, że coś jest pozbawione sensu, ona mówi, że wszystko ma sens. Wystarczy tylko uwierzyć. Podała mi rękę i wyciągała mnie z mojego zagubienia i osamotnienia. To ona powiedziała mi, że nikt za mnie życia nie przeżyje, że mimo bólu, strachu i cierpienia trzeba żyć dalej, otworzyć się na świat: jego kolory, smaki, barwy. Ja i tylko ja wybieram drogi, po których chcę podążać. Wydeptuję swoje ścieżki. To ona powiedziała mi, że z każdego dnia powinnam ukraść kilka chwil tylko dla siebie. Być choć trochę egoistką.
Majka jest jak dobra wielowątkowa powieść. Jest w niej mnóstwo miłości, radości, dramatu i cierpienia. Zwariowana, wyszczekana, z duszą romantyczki. Nie skrzywdziłaby nawet muchy. Jak ona się śmieje! Jej śmiech niesie się echem, bez niego byłoby smutno i głucho. Pokazała mi, że czasami nie watro planować, że jak się chce, to wszystko jest możliwe. Wystarczy wsiąść w starego busa i jechać przed siebie. Uświadomiła mi, że czasami trzeba naiwnie wierzyć, że wszystko się ułoży. Dzięki niej jestem tu i teraz. To ona pokazała mi, że nie trzeba się w życiu spinać i być tak cholernie ułożoną, że można zrobić tyle dla siebie. Pokazała mi, że nie warto wiecznie się zastanawiać, co wypada, a co już nie, że kiedy cię boli tutaj, w środku, to można sobie przekląć lub rozbeczeć się, a potem przejdzie. Matylda. To dzięki niej zrozumiałam, że moje problemy nie są największe na świecie. Dzięki spotkaniu z nią uświadomiłam sobie, że nie można oceniać innych. Początkowo wydawała mi się zamkniętą w sobie dziwaczką, teraz zrozumiałam, dlaczego taka jest.
Ewa jest ciepłą osobą, która kocha Pawła. Dzięki niej
zrozumiałam, że każdy z nas popełnia błędy, że każdy potrafi zranić nawet kogoś, kogo bardzo kocha. Ona uświadomiła mi, że nie ma związków idealnych, a jeśli związek się rozpada, to winne są obie strony. Zdrada i oddalenie nie biorą się z powietrza.
Zawsze chciałam być kimś innym, bo wydawało mi się, że życie Kasi, Marysi czy Zosi jest o wiele ciekawsze od mojego, że inne kobiety mają lepiej ode mnie. Dzięki moim współtowarzyszkom podróży zrozumiałam, że mam fajne życie, że nie chcę się z nikim porównywać. W końcu siebie zaakceptowałam. Tosia była bardzo podekscytowana, że już za parę chwil zobaczy swoją przyjaciółkę. Serce biło jej mocniej. Wjechały do niewielkiej miejscowości Świętouść. Zanim Antonina wysiadła z busa, wygładziła sukienkę i po raz kolejny nałożyła na usta pomadkę. Chciała się dobrze prezentować. Obawiała się tego spotkania, przecież czas nie stał w miejscu. Niepotrzebnie. Gdy tylko zobaczyła Zośkę, wpadły sobie w ramiona. Przytulaniom, uściskom nie było końca, a potem we dwie, jak na zawołanie, rozbeczały się. Zośka udostępniła podróżnikom dwa pokoje. Kiedy kobiety rozpakowywały walizki i urządzały się w pokojach, przyjaciółki zaszyły się w kuchni i wspominały czasy, kiedy były młode, piękne i mogły góry przenosić. Niekończące się rozmowy dwóch pokrewnych dusz. – Skłamałabym, jakbym ci powiedziała, że nic się nie zmieniłaś – powiedziała Zosia. – Zocha! – skarciła ją Tośka. – A ty zawsze musisz wchodzić mi w słowo. Czy ja cię obraziłam? – Niby nie. – No właśnie.
– Dojrzałaś, masz kilka zmarszczek, z brunetki stałaś się blondynką. – Łatwiej mi siwe włosy farbować. Zaśmiały się. Zosia uścisnęła mocno dłoń przyjaciółki. – I jesteś tą samą wariatką, jaką pamiętam. Na stare lata zachciało ci się podróży. – Czułam jak nigdy dotąd, że muszę się z tobą zobaczyć. – To jest najlepszy prezent, jaki mogłam sobie wymarzyć. – Przecież wiem, że jutro są twoje urodziny. – Tylko, proszę, nie wspominaj nikomu. – Od pięćdziesiątego roku życia Zośka nie obchodziła urodzin. Nie lubiła się przyznawać do swojego wieku. – Nikt nie wie. To dla ciebie. – Antonina wyjęła z kieszeni malutkie pudełeczko. Zosia pospiesznie je otworzyła. Jej oczom ukazał się bursztynowy wisiorek w kształcie serduszka. – Piękny. – To serce. To dlatego, że cię kocham. Zosia ponownie uściskała przyjaciółkę. – To co, wypijemy po kieliszeczku? – zapytała Zosia. – Bez kieliszeczka się nie obędzie. – Ale najpierw chodźmy na spacer. Szły szeroką plażą na wschód. Były to tereny Wolińskiego Parku Narodowego. Minęły pionowy, wysoki, piaskowy klif. Na plaży nie było żywego ducha. Tylko one dwie. – Masz tu swój kawałek raju. – Mam, Tosiu, mam. – Nie tęsknisz za Rodzinną? – Czasami tęsknię, ale teraz jestem tu i jest mi tu dobrze. Tu jest mój dom. – Wiesz, że Majka chce wyjechać z Rodzinnej? – Nie możesz jej tego zabronić. – Nie mogę, tylko że nie wyobrażam sobie życia bez niej.
– Pojedzie, zobaczy, że wielki świat wcale nie jest taki wspaniały, i wróci. – Ty nie wróciłaś. Zosia wyjechała z Rodzinnej jako trzydziestolatka. Przejechała Polskę wzdłuż i wszerz. Mieszkała we Wrocławiu, w Warszawie, chwilę w Poznaniu. Pracowała jako kelnerka, sprzątaczka, a nawet księgowa. Kiedy przeszła na emeryturę, osiadła na stałe w tej nadmorskiej miejscowości. – Bo byłam głupia. Majka jest podobna do ciebie i tak naprawdę kocha Rodzinną. – Tylko jeszcze o tym nie wie. Zaśmiały się. Następnego dnia kobiety całą grupą ruszyły na zakupy do Międzyzdrojów. Po kilku minutach stwierdziły zgodnie, że każda pójdzie w swoją stronę. Matylda ruszyła na pobliski targ, by kupić Tosi obrazek z widokiem morza, Ewa weszła do cukierni, a Alicja szybko zrobiła zakupy w sklepie z pamiątkami, po czym weszła do kawiarni. Czuła ogromną potrzebę, by pisać. Chciała wysłać swój rękopis do kilku wydawnictw jak najszybciej. Zamówiła latte na chudym mleku i usiadła przy stoliku. Wyjęła notes. Staram się szanować odmienne poglądy innych ludzi. Nie zawsze się z nimi zgadzam i pozwalam im na to, by oni nie zgadzali się ze mną. Zauważyłam, że obcy sobie ludzie chętnie opowiadają o sobie. O swoich zmartwieniach, gorszych dniach i miłości do bliskich. Łatwiej jest opowiedzieć swoją historię nieznajomej osobie, która nie wie o tobie absolutnie nic i której zapewne nigdy już nie spotkasz. Nauczyłam się, jak funkcjonować w grupie. Bo przecież w pięć tworzymy jedną drużynę. Połączyła nas wspólna podróż.
Pisanie przerwał dźwięk nadchodzącej wiadomości. To od Ewy: „Gdzie jesteś?” „W Coffeheaven, koło sklepu jubilerskiego”. „Okej”. Pewnie za chwilę tu będzie i nici z pisania. Mimo to ucieszyła się z towarzystwa. Polubiła Ewę. Ze wszystkimi zresztą towarzyszkami podróży bardzo się zżyła. Ta wyprawa była jedną z najlepszych rzeczy, jaka jej się ostatnio przydarzyła. Mężczyzna usiadł przy stoliku naprzeciwko. Z ciekawością obserwował Alicję. W jednej chwili jego serce zaczęło dużo szybciej bić. Ala odłożyła długopis i przeciągnęła się leniwie niczym kotka na piecu. Zapragnął podejść do niej i porozmawiać z nią. Wstał od stolika, wziął kubek z kawą i ruszył w jej stronę. – Cześć – powiedział. Kobieta zmrużyła oczy. Wpatrywała się w jego twarz przez kilka sekund. – Michał? – Wstała i wyciągnęła w jego kierunku rękę. Chwycił jej drobną dłoń i lekko nią potrząsnął. – Ty tutaj? Nie do wiary. Nie wierzyłam, że przyjedziesz. Jak mnie znalazłeś? Ach, tak… Ewa. – Sama odpowiedziała sobie na zadane pytanie. Usiedli. – Przyjechałem tu dla ciebie – powiedział bez ogródek. – Już dosyć kłamstw. Wiem, że pewnie pomyślisz, że jestem wariatem, ale myślę o tobie, odkąd pierwszy raz cię ujrzałem. – Tak właśnie myślę. – To znaczy? Alicja uśmiechnęła się do niego. – Że jesteś wariatem i lekkoduchem. Rozparł się wygodnie na krześle. – Odkąd cię ujrzałem i… – Wkręciłeś mi, że masz dziecko. Po co to wszystko? –
Patrzyła mu prosto w oczy. – Yyyyy… – W jej towarzystwie naprawdę tracił rozum. – Chciałem ci się przypodobać. Dałem ciała. – Faktycznie, dałeś ciała. – Alicja nie ułatwiała mu rozmowy. – Gramy w otwarte karty? – zapytała. – Jak najbardziej. – O co ci chodzi? Chcesz mnie zaliczyć? Zdobyć? Zabawić się moim kosztem? Pokręcił głową. – Nawet przez chwilę nie przeszło mi to przez myśl. Chciałbym się z tobą spotykać. – Jestem kobietą z bagażem doświadczeń, samotną mamą, wdową. Przeżyłam ciężkie chwile, nie potrzebuję kolejnego zranienia. A ty bawisz się życiem. Spuścił wzrok. – Masz rację w jednym. Nigdy nie zależało mi na długotrwałych związkach. Miałem kilka przygodnych romansów. Kiedyś… Raz byłem bardzo zakochany. Kochałem pewną kobietę jak wariat. Poznałem ją w deszczowy, szary i ponury dzień. A dokładnie ósmego listopada. Nawet datę pamiętam. Pociągnął łyk kawy i położył dłonie na stole. Zaczął swoją opowieść: – Minąłem ją na przejściu dla pieszych. Na chwilę nasze spojrzenia się skrzyżowały. Jej oczy miały niespotykany kolor – szafirowy. Kiedy przeszedłem na drugą stronę ulicy, już wiedziałem, że muszę zawrócić. Tak też zrobiłem. Szedłem za nią kilka minut. Odwróciła się. „Śledzi mnie pan?” „Czy my się już gdzieś nie spotkaliśmy?” – Banalny tekst. Poczułem suchość w ustach. „Tak”. „Naprawdę?” – Uniosłem ze zdziwienia brwi. „W moim śnie” – zaczęła się śmiać, też się roześmiałem. Poszliśmy na kawę. Całkiem miło nam się rozmawiało. Spotkaliśmy się regularnie we wtorki i w piątki. Zauważyłem, że z każdym spotkaniem coraz bardziej się od niej uzależniam, że kiedy jestem sam, tęsknię za nią. Pamiętam nasz pierwszy pocałunek, pierwszy dotyk i pierwsze spotkanie u niej w domu.
Michał niespodziewanie parsknął śmiechem. To był ironiczny śmiech. Potem kontynuował: – Pierwsze i ostatnie spotkanie. Pamiętam, że przebierałem się na to spotkanie trzy czy cztery razy. Chciałem dobrze wyglądać, dla niej. Kupiłem wino i czekoladki. Kiedy otworzyła drzwi, pocałowała mnie. Nie, to ja ją pocałowałem. Pochyliłem głowę i dotknąłem ustami jej ust. Oddała mi pocałunek, a ja poczułem, że świat wiruje. Sądziłem wtedy, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Kolację zjedliśmy w milczeniu. A potem ona zapytała: „Zostaniesz na noc?” „Tak” – odpowiedziałem bez chwili namysłu. „Skoro zostaniesz, to zrobię nam kawy – uśmiechnęła się zalotnie. – Nie zamierzam spać tej nocy”. Ja też nie chciałem. Ruszyła w stronę kuchni. Poszedłem za nią. Drobnymi dłońmi obsługiwała ekspres do kawy. Z szafki wyjęła dwie filiżanki i spodeczki. „Zapamiętasz smak tej kawy”. Miała rację, kawa była wyśmienita. Z puszystą mleczną pianką, odrobiną cynamonu i szczyptą chili. Słodzona łyżeczką brązowego cukru. Wróciliśmy do pokoju. Zapaliła świece i przygasiła światło. W pomieszczeniu zapanował półmrok. Rozmawialiśmy przez chwilę. Już nie pamiętam, o czym, jedyne, o czym marzyłem, to by ją całować i pieścić. Ona jakby wyczuła moje pragnienia. Odstawiła na stół niedopitą kawę, poruszyła się nerwowo, po czym usiadła obok mnie. Poczułem zapach jej włosów. Pachniały wanilią. Nachyliłem się w jej stronę, zaczęliśmy się namiętnie całować. A potem wylądowaliśmy w łóżku. Kiedy było już po, rozdzwonił się jej telefon. Tak jakby ktoś wiedział, że właśnie skończyliśmy się kochać. „Nie odbieraj”. – Przytuliłem ją. „Muszę – odpowiedziała. – To on”. Nie zrozumiałem początkowo sensu jej słów. Jaki znowu on? Brat? Tato? Kolega z pracy? „Witaj kochanie” – powiedziała. Kochanie? Kurwa! Kim jest „kochanie”? „Nie, nie obudziłeś mnie. Czytałam książkę. Tak… – śmiech. – Jest już późno. Do zobaczenia za dwa dni. Ja ciebie też”. „Co też?” – chciałem
krzyczeć. „Kocham cię – odpowiedziała do słuchawki na moje (jego) pytanie. – Dobrej nocy”. I rozłączyła się. „Kto to był?” – zapytałem. „Mój mąż”. „Masz męża!?” „Tak. A co w tym dziwnego?” „To, że spotykasz się ze mną”. „Czy ja ci coś obiecywałam?” – Jej oczy zrobiły się wielkie niczym spodki. Naciągnęła kołdrę na swoje nagie piersi. „Nie… Ale… – jąkałem się. – Myślałem, że coś nas łączy”. Zaśmiała się: „Dziś połączył nas seks”. Wyszedłem od niej nad ranem. Ona spała, rozciągnięta na łóżku. Wyglądała pięknie. Najchętniej bym ją wziął na ręce i zabrał ze sobą. Jednak wiedziałem, że muszę odejść. Michał przerwał opowieść. Miał takie smutne oczy. – Michał… – Alicja położyła dłoń na jego dłoni. – Nie wiem, co powiedzieć. – Ciiii. Nie trzeba nic mówić. Przez chwilę milczeli. – Nie opowiedziałem ci tego, byś się nade mną litowała. Nie powiedziałem ci też tego, by usprawiedliwiać swoje zachowanie. Powiedziałem ci to dlatego, że chciałem, byś wiedziała, dlaczego stałem się takim człowiekiem. Każdy z nas ma jakieś niezagojone rany na sercu. – Z wiekiem jest ich coraz więcej. – Nie byłbym takim pesymistą. – Fajnie, że przyjechałeś. – Przyjechałbym wcześniej, ale mój stary opel zepsuł się po drodze. – Co zamierzasz? – Przejść się po plaży, pooddychać nadmorskim powietrzem. Wracam za kilka dni. – My też. – Gdzie się zatrzymałeś? – W przydrożnym motelu, tuż przy wjeździe do Międzyzdrojów. To co? Spacer? Alicja zamknęła notes. – Z przyjemnością.
Kolejne dni Alicja spędziła na spacerach z Michałem i Krzysiem. Mężczyzna świetnie dogadywał się z jej synkiem, co bardzo ją cieszyło. Kiedy złapał ją za rękę, poczuła mrowienie w okolicach mostka. W pierwszym odruchu chciała zabrać rękę, ale tego nie zrobiła. Szli tak przez chwilę. – Może napijesz się ze mną wina? – zaproponował jej tego samego wieczoru. – Super pomysł. – Naprawdę miała ochotę się z nim napić, a on nie mógł uwierzyć w to, że się zgodziła. Nie znał jej takiej. Wydawała mu się skryta, powściągliwa, a teraz zgodziła się tak bez niczego wypić z nim lampkę wina. Wybrali się do nadmorskiej tawerny. Pili czerwone wino i rozmawiali o błahych sprawach. Potem Michał opowiadał o sobie. W tych kilkunastu minutach chciał streścić kilkanaście lat swojego życia. Alicja się uśmiechała. Od tak dawna nie czuła się tak dobrze i tak swobodnie w towarzystwie mężczyzny. Opowiedziała mu o podróży po Wybrzeżu, o swoim synku i o zmarłym mężu. Słuchał i potakiwał głową. Nawet raz chwycił ją za rękę. On wspomniał o siostrze i o zmarłych rodzicach. Rozmawiali o książkach i filmach, o tym, gdzie pracowali i co robili. Była mile zaskoczona, że mimo różnic, jakie ich dzielą, mieli ze sobą tyle wspólnego, że tak dobrze im się rozmawia: o błahych sprawach, ale też o sensie życia. Mieli w sumie bardzo podobne spojrzenie na otaczający ich świat. Michał poczuł ogarniającą go tęsknotę, kiedy tylko Alicja zniknęła za drzwiami kawiarni. Już wieczorem napisał do niej esemesa, że dziękuje za miły wieczór. Odpisała, że świetnie się bawiła. Esemesowali do późnej nocy. Czuł, że ta wymiana wiadomości sprawia jej ogromną przyjemność, podobnie jak i jemu. Alicja wiedziała jednak, że przed nią długa droga, by zacząć na nowo życie, podczas gdy on już teraz mógłby z nią wskoczyć na głęboką wodę.
Z książki Alicji: Budzi się we mnie kobieta gotowa na nową miłość. Znów chciałabym, aby był przy mnie mężczyzna. Chciałabym być z nim blisko: duchowo i fizycznie. By ogrzał moją zziębniętą duszę, by mnie całował zachłannie i zachwycał się mną. Mimo fałdek i zmarszczek chciałabym być dla niego tą jedyną, najpiękniejszą. Chciałabym, by moje oczy znów były rozmarzone, by serce pompowało szybciej krew. Pragnęłabym słyszeć od niego słowa miłości i znów przeżyć tę gorącą magię chwil. Wznieść się ku niebu, ku przestworzom, oderwać od ziemi, szybować w chmurach. Wystarczy. Na razie to tylko senne marzenia.
ROZDZIAŁ 43 Znacie ten dowcip? – Zośka zaparzyła w dzbanku herbaty i dolała soku z malin: – Słuchaj Jadźka, chciałabym ci się zwierzyć z pewnego mojego kłopotu… – Powiem ci szczerze, Krysiu, najpierw będę udawała, że cię rozumiem, potem opowiem wszystko Teresie, a za chwilę stwierdzę, że mam ciebie i twój problem w dupie. Kobiety się roześmiały. – Taka nasza babska natura. – A chłopy to może lepsze? Siedziały przy kolacji i zaśmiewały się do łez, kiedy usłyszały pukanie do drzwi. – Kto to może być o tej porze? – Zosia zastanawiała się na głos, po czym wstała i poszła otworzyć drzwi. Majka spojrzała w stronę ciemnego korytarza, gdzie zamajaczyła jej drobna sylwetka gościa. Po chwili do pokoju weszła Zośka. – Majka, masz gościa. – Ja? – Majka uniosła do góry brwi. – Kto to? – Twoja mama. Majka patrzyła na matkę z otwartymi ze zdziwienia ustami. – Mama? Wstała z krzesła i podeszła do drobnej, urodziwej kobiety. Przez chwilę wpatrywały się w siebie, po czym kobieta zrobiła krok w stronę córki i porwała ją w ramiona. Zaczęła ją całować: w policzki, czoło, włosy. Majka stała jak słup soli. – Córeczko.
Matka cały czas trzymała ją w objęciach, po czym odsunęła się od niej o krok i uważnie zaczęła się jej przypatrywać. – Jesteś już dorosła. Jesteś kobietą. – Jak nas znalazłaś? Babcia ci powiedziała? – Dziewczyna odwróciła się w stronę Antoniny. – Nie. – To jak? – Dzwoniłam kilka razy do domu, nikt nie odbierał, zmartwiłam się i zadzwoniłam do pani Żabickiej. No i ona mi powiedziała o waszym szalonym pomyśle. Nie wierzyłam własnym uszom. Moja mama, już nie pierwszej młodości, i moja córka jadą starym busem nad morze. Po jaką cholerę? – A po jaką cholerę ty wyjechałaś do Anglii? – Nie wytrzymała Majka. – Żeby zapewnić ci przyszłość. Majka zaczęła się śmiać. To był pusty śmiech. – Proszę. – Mama Majki rozsunęła plecak i wyjęła z niego papiery. – Tu są dane twojego konta. – Postukała palcem w kartkę. – A to karta do niego. – Wyciągnęła w jej stronę plastikową kartę, którą wyjęła z kieszeni. – Odkładałam każdego funta. Masz tu pokaźną sumkę na studia. Majka zmierzyła ją wzrokiem. – Mam gdzieś twoje pieniądze! Sytuacja zrobiła się niezręczna. Kobiety wyszły z kuchni. W pomieszczeniu zostały tylko Majka z matką i Tosia. – Jesteś niewdzięczna. – Ja, niewdzięczna? – Majka aż usiadła na krześle. – Zjawiasz się w moim życiu i myślisz sobie, że co? Że będziemy odgrywać kochającą się rodzinę? Ja ciebie nie znam, a ty nie znasz mnie. – Wcale tak nie myślę. Przyjechałam po ciebie. – A babcia? – Majka poczuła, jak ściska ją w dołku. – Ja już jestem stara – wtrąciła się Tosia. – Jedź z mamą, kochanie, jeśli tylko chcesz. Majka spoglądała to na matkę, to na babcię.
– Słyszałaś, co powiedziała babcia. – W przeciwieństwie do ciebie ja nie zostawiam bliskich. Z babcią mi dobrze. – I co, zamierzasz spędzić całe życie w Rodzinnej? – Tak. Zamierzam otworzyć sklepik internetowy z rękodziełem. Teraz rękodzieło jest w modzie. – Sama nie wiedziała, dlaczego przyszedł jej do głowy właśnie taki pomysł. Spodobał jej się. Tosia spojrzała na wnuczkę wielkimi ze zdziwienia oczami. Skąd nagle ten pomysł? – zastanawiała się. – Rodzinna… – westchnęła matka. – To jest moje miejsce na ziemi. – Majeczka… – Wanda przysunęła się w jej stronę. Dziewczyna wstała z krzesła, wyminęła matkę, wyszła do przedpokoju, włożyła sandały i wybiegła przed dom. Usiadła na ławce. Wieczór był ciepły. W jej sercu szalała burza emocji. Przez chwilę bezmyślnie wpatrywała się przed siebie. Co się stało z jej światem? Była oszołomiona zmianami, jakie zgotowało jej życie. Przez te trzy lata czekała, aż mama lub tata ją odwiedzą. I kiedy się doczekała, poczuła jedynie wzbierającą w sercu złość. Tyle razy wyobrażała sobie tę scenę. Mama otwiera drzwi, rzuca walizki i wpadają sobie w ramiona. Potem rozmawiają do późnej nocy, a mama za wszystko ją przeprasza. Od kilku miesięcy starała się wymazać matkę z pamięci. A ona ot tak, na powrót wtargnęła w jej życie. Tutaj nie było już dla niej miejsca. Kiedy teraz myślała o matce, robiło jej się niedobrze. To obca kobieta, która ją opuściła. Nigdy jej nie wybaczy. Trzasnęły drzwi, Majka nawet się nie odwróciła. Wiedziała, że za jej plecami stoi mama. Usłyszała za sobą kroki, a potem cichy, zachrypnięty głos. – Mogę się dosiąść? – Skoro musisz. – Chcę. Majka wzruszyła ramionami. – Pogadamy? – Już gadałyśmy. – Nie zamierzała ułatwiać jej zadania. Spojrzała na nią kątem oka. Matka miała zaczerwienione od płaczu
oczy. – Maja, bardzo cię przepraszam… Kochanie… – Wyciągnęła w jej kierunku rękę. Dziewczyna się odsunęła. Nie chciała, by ją dotykała. Nie po tym wszystkim, co jej zrobiła. – Za co ty mnie właściwie przepraszasz? Za to, że tak łatwo przyszło ci opuszczenie mnie? Za to, że nic dla ciebie nie znaczyłam? – Majka strzelała słowami jak z karabinu. Chciała, aby jej matka cierpiała tak samo, jak ona przez te wszystkie lata. – Twoja agresja wcale nie pomaga. – Matka płakała. Łzy obficie spływały po policzkach. – A czego się spodziewałaś? – Sama nie wiem. – Kobieta wzięła głęboki wdech. – Przepraszam, że tak bardzo cię skrzywdziłam. Nie sądziłam, że nie chcesz być z babcią. Majka wstała. Chwyciła się za głowę. – Ty nic nie rozumiesz. Ty, kurwa, naprawdę nic nie rozumiesz! Kocham babcię nad życie, ale potrzebowałam matki i ojca. A wy mieliście swoją córkę w głębokim poważaniu. – To nie tak. Kocham cię. – Skoro w ten sposób okazujesz uczucia, to tylko pogratulować. – Zamknij się! – Słucham? – Majka przystanęła i zimnym wzrokiem przeszyła matkę. – Przepraszam. – Powtarzasz się. – To wszystko nie jest czarno-białe. Trochę się pogubiłam. Zaczęliśmy z ojcem dobrze zarabiać, ale ciągle nam czegoś brakowało, chcieliśmy więcej i więcej. Przyjechałam, by powiedzieć, jak bardzo żałuję. Przyjechałam, by dać ci pieniądze. – Nie wszystko przelicza się na pieniądze, nie wszystko, mamo. – Tak, wiem. – A szanowny ojczulek nie ma zamiaru się pokazać? – Rozstaliśmy się. Każde poszło w swoją stronę. Od dawna
się nie dogadywaliśmy. – Ach, tak! – Majka podparła się pod boki. – Zaliczyliście wpadkę i musieliście się pobrać. A potem po prostu ze sobą byliście? Wanda nic nie odpowiedziała. Majka nie mogła na nią patrzeć. Gdyby choć na dłużej zatrzymała na niej wzrok, zobaczyłaby bladą cerę, podkrążone oczy, spracowane dłonie. – Kocham cię i ani na chwilę nie przestałam, ale wiedziałam, że z babcią będzie ci lepiej, że najpierw musisz skończyć szkołę. – Jedź już do tej swojej Anglii. – Przyjechałam na dłużej. – Nic mnie to nie obchodzi. Teraz łaskawie znalazłaś dla mnie czas? – Majka, mnie też nie było łatwo. Całe moje życie to walka o pieniądze, o to, żeby starczyło od pierwszego do pierwszego. Kiedy byłaś mała, Waldek wyjechał do Holandii na zarobek. Po dwóch latach rozłąki zdecydowałam, że dołączę do Waldka, oczywiście z tobą. Miałaś cztery latka. Wcale nie ucieszyłaś się z widoku taty. Ty chciałaś do babci i dziadzia, którzy zostali w domku. Kolejne tygodnie były koszmarem. Serce mi się krajało, kiedy patrzyłam na twoje smutne oczka, które pytały: „dlaczego?”. Dlaczego jestem z dala od kochanych osób, od mojego domu? Byliśmy nareszcie razem, ale wcale nie było tak kolorowo, jak mogło się wydawać. Żyliśmy od urlopu do urlopu, od świąt do świąt, bo tylko wtedy lataliśmy do Polski. Ogromna radość, a potem wielka rozpacz, kiedy odjeżdżaliśmy. Byłam zła na siebie, na Waldka, na bezrobocie w Polsce, na wszystko. Czułam, że coś mnie omija, kiedy jestem na emigracji. Wróciliśmy. I co? Przez kilka lat Waldek pracował na budowie, ja otworzyłam sklepik. Na początku jakoś prosperował, z czasem miałam coraz mniej klientów, w Rodzinnej powstał hipermarket. Zadłużyłam się, nie stać mnie było na spłacenie faktur. Firma, w której pracował Waldek, zbankrutowała. Znów zostaliśmy na lodzie. Rodzice bardzo nam pomagali, ale ja nie mogłam patrzeć im w oczy. Wstyd
mi było. Nieustanne kłótnie o pieniądze… – I ja na wychowaniu. – Majeczka, postaraj się nas zrozumieć. – Staram się. – Potem umarł dziadek, było jeszcze ciężej. Mijały lata i kiedy sytuacja znów była ciężka, postanowiliśmy oboje, że wyjedziemy. Ty byłaś na tyle dorosła… – Nie wystarczająco, mamo, nie wystarczająco, aby to wszystko zrozumieć. – Przepraszam. Wkurzała ją tym ciągłym przepraszaniem. „To tylko słowa” – pomyślała. – Wyjechaliście i co? – Pracowaliśmy dorywczo przez dwa lata. Sytuacja na rynku pracy się zmieniła. O pracę nie było wcale tak łatwo. Waldek pracował na nocki, ja na ranne zmiany. Mijaliśmy się. W pewnym momencie już wiedziałam, że naszego małżeństwa już nie ma. Nie było „nas”. Po tych dwóch latach był „on” i „ja”. Nie umieliśmy ze sobą rozmawiać. Byłam załamana. Popadłam w depresję, pojawiły się apatia, smutek. Najchętniej leżałabym w łóżku i z niego nie wychodziła. Wiedziałam jednak, że muszę przezwyciężyć swoje słabości i zarabiać pieniądze dla ciebie, na twoje godne życie, na twoje studia. Pozbierałam się i przez ostatni rok pracowałam od świtu do nocy. Jestem tutaj, by zapytać cię, czy chcesz ze mną wyjechać? – Mamo… – Majka przełknęła głośno ślinę. Podniosła wzrok i spojrzała matce w oczy. – Teraz to jest na wszystko za późno. Chcę zostać sama. Zostaw mnie, proszę. Wanda wstała i weszła do środka. Majka długo jeszcze siedziała bez ruchu. – Majka? – Pojawiła się przy niej Tosia. – Trzymasz się dziecino? – Jeszcze się trzymam. – Wiem, że musi ci być strasznie ciężko, ale musisz choć raz
pomyśleć o rodzinie. – O rodzinie? Babciu, co ty opowiadasz, ty jesteś moją rodziną. – A Wanda jest moją córką i twoją mamą, też należy do rodziny. – Ja dziękuję za taką córkę i matkę. – Każdy popełnia błędy. – Bronisz jej? – Ja ją kocham i ty też. – Chcę pobyć sama – powiedziała. Co odbiło babci, że tak broni mamę. – Świetny pomysł na rozwiązanie problemu. Ucieczka. – To ona uciekła, przypominam ci. – Majka, czas wydorośleć! „No i great! – pomyślała Majka. – Wszyscy się na siebie poobrażajmy. Po cholerę matka w ogóle się pojawiała? By popsuć moje relacje z babcią? By zepsuć mi ten wyjazd?” – Ja jej nigdy nie wybaczę – powiedziała cicho dziewczyna. – Majeczka, ludzie sobie wybaczają. Potrzebujesz więcej czasu. – Może jestem zbyt emocjonalna, ale teraz czuję wyłącznie strach, ból i złość. – Emocje świadczą o tym, że żyjesz. Dzięki nim doświadczasz całej gamy uczuć. Jesteś autentyczna i to w tobie kocham. – Babciu? – Tak? – Zostawisz mnie samą? – ponowiła prośbę. – Nie ma sprawy, tylko że… – Tak? – Musisz mi pomóc wstać, bo nie mam siły się podnieść. W krzyżu mnie łupie, a nogi odmawiają posłuszeństwa. Zaczęły się śmiać. – Zawsze potrafisz mnie rozśmieszyć. – Majka wstała i podała babci rękę.
– Skoro śmieszą cię moje ułomności… – Tosia puściła do niej oko. Następnego dnia rano Wanda stanęła na progu pokoju. W ręku trzymała walizkę, a przez ramię miała przewieszony plecak. – Jadę do Rodzinnej – oznajmiła. – Zostań – powiedziała Tosia. – Niech jedzie. – Majka wydęła usta. – A kto ci da klucz do domu? A, zapomniałam. – Majka ścieliła łóżko, odwrócona do matki plecami. – Jesteś teraz bogata i wynajmiesz sobie pokój w hotelu. Tylko że w Rodzinnej nie ma hoteli – zaśmiała się ironicznie. – Klucz dostałam od mamy. To wciąż mój dom. – Majka odwróciła się raptownie i utkwiła wzrok w matce. Cała kipiała ze złości. – Twój dom? Opuściłaś go dla lepszego życia. – A ty? – Twarz matki zrobiła się czerwona. – Po co ta podróż? Nie miałaś nigdy ochoty uciec? – Nie twój zasrany interes! – Dziewczynki – odezwała się Tosia. – Czemu dałaś jej klucz? – Majka skierowała pytanie do babci. – Wanda należy do rodziny. Majka poczuła silny skurcz w sercu. Czuła się w pewien sposób zdradzona przez babcię. – Jeśli ona będzie tam mieszkać, to moja stopa nigdy więcej tam nie postanie. – Córeczko… – Kobieta podeszła do Majki i wręczyła jej białą kartkę. – Co to? – Mój nowy numer telefonu. – Po cholerę mi on. – Może kiedyś będziesz potrzebowała. – Nie sądzę. – Dziewczyna zmięła kartkę i włożyła niedbale do kieszeni dżinsów. – Jedź już! Jedź już, do cholery! – Majka
rzuciła na podłogę poduszkę i wybiegła z domu. – Przejdzie jej… – powiedziała Tosia. – Mam nadzieję. – To ja już pójdę – powiedziała Wanda do mamy. – Jedź do hotelu, ale nie wyjeżdżaj stąd. – Ale… Antonina złapała córkę za rękę. – Spędzisz kilka dni z nami, a potem razem wrócimy do domu. – Mamo, tylko że Majka mnie nie chce. – Ona cię bardzo chce. Walcz o swoją córkę, do cholery! Jako nastolatka miałaś więcej odwagi, by o nią zawalczyć. – Ich spojrzenia się skrzyżowały. Tosia spuściła głowę. Po jej policzkach zaczęły spływać łzy. – Walcz o nią tak, jak walczyłaś kiedyś! Zośka i Tosia siedziały w kuchni i piły kawę. Antonina nie była zbyt rozmowna. Żabicka szanowała milczenie przyjaciółki, dlatego też się nie odzywała. – Czeka mnie najtrudniejsza rozmowa w życiu – odezwała się po chwili Antonina. – Po co chcesz jej to powiedzieć? – Po to, by wiedziała, że nie tylko Wanda jest winna. – Wiesz, że jeśli wyjawisz prawdę, Majka może się od ciebie odwrócić? – Wiem, ale to cena, jaką muszę zapłacić. Babcia Tosia niemal bezszelestnie podeszła do swojej wnuczki, która leżała na wersalce i gapiła się w sufit. – Muszę ci coś powiedzieć – zaczęła. – Słucham. – Hmm… Majka nigdy nie widziała u babci podobnego niezdecydowania. Nie wiedzieć czemu kobieta nie wiedziała, jak zacząć rozmowę. Była spięta i zdenerwowana. – Babciu, zawiesiłaś się, czy co? Potrzebujesz, aby cię
zresetować? – powiedziała Majka, kiedy babcia wciąż milczała. – To, co ci powiem, może zmienić wszystko, co jest między nami. Majka usiadła na łóżku. – Co ty mówisz? Nic nie zmieni mojej miłości do ciebie. – Jesteś tego pewna? Majka wpatrywała się w babcię szeroko otwartymi oczami. Była pewna. Ta kobieta poszłaby za nią w ogień. To ona ją wychowała. – Babciu, do cholery, powiesz, o co ci chodzi? – O mnie, o ciebie i o twoją mamę. – Nie rozumiem. – Od czego tu zacząć? – Babcia usiadła obok wnuczki. Ręką wygładziła koc. – Najlepiej od początku. – Nie powiedziałam ci wielu rzeczy, które wydarzyły się w przeszłości. Chciałam uchodzić za super babcię. Kocham cię, Majka, i bez względu, co sobie o mnie pomyślisz, wiedz, że żałuję. – Babciu, mów jaśniej. Denerwuje mnie ta cała sytuacja. Znów milczenie. Majka spojrzała przez okno, słońce nieśmiało przebijało się przez chmury, Krzyś bawił się z kotem. – Wiedziałam od samego początku, że twoja mama jest w ciąży. Była w klasie maturalnej. Co rano latała do toalety, słyszałam, jak wymiotuje. Okłamywała mnie, twierdząc, że to grypa, ale ja wiedziałam, że to nie żadna choroba, a ciąża. „Który to tydzień?” – zapytałam bez ogródek. „Nie wiem. – Twoja mama wzruszyła drobnymi ramionkami. Wyglądała jak wystraszona dziewczynka. – Chyba ósmy”. „Ósmy” – powtórzyłam jak echo. Wanda zaniosła się płaczem. „Ja tego nie chciałam” – szlochała. „Czego?” „Wszystkiego”. „Trzeba ponosić konsekwencje swoich czynów. – Mój głos był ostry niczym brzytwa. – Czy ojcem jest Waldek?” Skinęła głową. „Czy on wie?” „Jeszcze nie. Zamierzam mu powiedzieć”. „Najwyższa pora. Zawiodłam się na tobie!” – Byłam na nią naprawdę wściekła. „Zawiodłaś się?” – Wanda była zła, a ja chyba jeszcze bardziej.
„Tak, mieliśmy z ojcem wobec ciebie wielkie plany: studia, kariera. A ty sobie zachodzisz w ciążę”. Tosia podniosła wzrok na wnuczkę. Majka miała łzy w oczach. Babcia mówiła dalej: – „Przepraszam” – powiedziała Wanda. „Twój ojciec chciał, by jego córka była „kimś”. Byś skończyła studia, miała dobrą pracę, wielki dom i gromadkę dzieci. Tak, oczywiście, że chciał mieć wnuki, ale wszystko miało przyjść w swoim czasie” – powiedziałam dobitnie. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że to wszystko to były nasze pragnienia. Jak łatwo jest zaplanować komuś życie… Tosia przerwała ponownie, a Majka nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Jej dziadkowie jej nie chcieli. Nikt jej nie chciał. Przytknęła dłoń do ust. Przez chwilę nie mogła zaczerpnąć powietrza. – Czemu mi o tym teraz mówisz? – Żebyś zrozumiała, przez co twoja mama przeszła. I żebyś wiedziała, że nawet w nas nie miała na początku wsparcia. Życie nie jest czarno-białe. A twoja mama podjęła najmądrzejszą decyzję w swoim życiu. Postanowiła, że cię urodzi. Nie mówiłam o dziecku twojemu dziadkowi aż do dwunastego tygodnia ciąży. Bałam się jego reakcji. Dla niego twoja mama była wciąż małą dziewczynką. Kiedy się dowiedział, wpadł w szał. „Nie chcę mieć z tym dzieckiem nic wspólnego!” – krzyknął i wyszedł z domu. „Mamo, i co my teraz zrobimy?” – zapytała Wanda. „My? To dziecko twoje i Waldka” – powiedziałam zbyt ostro. Kiedy Wanda znów zaczęła płakać, podsunęłam jej pewien pomysł… Tosia znów umilkła. Serce pękało jej z bólu. Wiedziała, że musi to powiedzieć na głos. – Jaki pomysł? – zapytała niespokojnie wnuczka. – Aby oddać cię do adopcji. Z piersi Majki dobiegł jęk. Antonina również płakała. – Majeczka, przepraszam. Byłam taka głupia. Kocham cię, rozumiesz?
– Kurwa! – Majka podniosła się z wersalki. – Co za popieprzona familia. Leżysz co niedziela niemal krzyżem w kościele, latasz na cmentarze, a tutaj wychodzi szydło z worka. – Wiem, że to teraz tak wygląda… – I co dalej? Mów! – Nie ma o czym mówić. – No tak, niechciana ciąża, o czym tu mówić. – Twoja mama zdecydowała, że cię urodzi i zatrzyma. – I? – Majka nie spuszczała z babci wzroku. – Kiedy cię urodziła, zarówno ja, jak i dziadek pokochaliśmy cię momentalnie. – Byłam taka zajebista; różowa, pomarszczona! – kpiła Majka. – Byłaś nasza. – Zamiast wyższej uczelni moja mama zafundowała sobie słodkiego bachorka. – Chciałam dla twojej mamy dobrego życia. Chciałam, by była szczęśliwa. Myślałam, że ciąża zniszczy jej życie. Jaka głupia byłam. – Tosia drżała na całym ciele. Majka była wściekła. Jedyne, o czym marzyła, to uciec jak najdalej od babci, od wspomnień, od siebie samej. Zamiast tego opadła na łóżko i patrzyła się na szlochającą babcię. W jednej chwili zrobiło jej się żal tej kobiety. Chciała dla swojego dziecka jak najlepiej. Po kilku chwilach Tosia zaczęła mówić: – Powiem ci jedną mądrą rzecz, której nauczyła mnie twoja mama i którą powinnaś zapamiętać do końca życia. Cokolwiek postanowisz, to będzie tylko i wyłącznie twoja sprawa, twój wybór i twoja decyzja, nikogo innego. Nikt, powtarzam, nikt nie powinien ingerować w twoje życie. Twoja mama postanowiła wbrew wszystkim urodzić ciebie. Miała w nosie, co powiedzą inni. Była silną młodą kobietą. Ludzie chcą, abyś postępowała według ich wzorców zachowań, ale ty możesz nie zgadzać się z ich wyborami. Masz do tego prawo, bo to tylko i wyłącznie twoje życie.
– Moje życie. Majka jak w transie wstała, ubrała się i wyszła. Spacerowała dosyć długo. Było jej cholernie smutno i zgłodniała. Kupiła bułkę z sezamem i weszła do kościoła. Usiadła w tylnej ławce. Na szczęście oprócz jednej kobiety klęczącej przy ołtarzu w kościele nie było nikogo. Zjadła bułkę, wyjęła z kieszeni kurtki telefon. Wyciszyła dźwięk i wystukała esemesa do Patryka. „Potrzebuję cię”. Odpowiedź przyszła natychmiast: „Chcesz pogadać?” Ona: „Chcę, żebyś był tu ze mną”. On: „Mam przyjechać???” Ona: „Domyśl się”. Po chwili napisała kolejnego esemesa z adresem Zofii Żabickiej, po czym włożyła telefon do kieszeni. Potrzebowała przyjaciela, by pomógł jej zrozumieć to wszystko, co się wokół niej działo. Postąpiła egoistycznie, pisząc do niego taki tekst, przecież wiedziała, że taka podróż wcale nie jest tania, a Patryk nie miał grosza przy duszy. Dlaczego zawsze myśli tylko o sobie? W tym momencie łzy same zaczęły spływać po jej policzkach. Uniosła głowę, bo usłyszała szuranie. „Kurde, tylko nie to” – pomyślała. W jej kierunku szła zakonnica. – Coś ci się stało? – zapytała zatroskana kobieta. – Co tutaj robisz? – Płaczę. Nie widać? – Nie miała zamiaru być miła. – Przykro mi, że z jakiegoś powodu płaczesz. Majka wzruszyła ramionami. Rękawem wytarła policzki. – Nie wierzę w Boga – rzuciła dziewczyna. – Już nie. Teraz będzie mi siostra pieprzyć smuty o wierze i takie tam. Nie obchodzi mnie to. – Nie będę pieprzyć smutów o wierze. Nie podeszłam do ciebie, by cię umoralniać. Nie umoralniam nigdy na siłę. Zastanawiam się, jak pomóc drugiemu człowiekowi. – Ma siostra taki stanowczy głos… Nie przypomina głosu
anioła. Uśmiechnęła się. – Nie jestem aniołem, tylko człowiekiem. Kiedyś byłam dziewczyną taką jak ty, zwariowaną, miałam chłopaka, paliłam, imprezowałam przy muzyce techno. Majka ze zdziwienia otworzyła szeroko oczy. – Kiedyś prowadziłam świeckie życie. I wiesz co? Do tej pory zdarza mi się przekląć. – Kiedy? – Kiedy nie udaje mi się komuś pomóc, chociaż bardzo bym chciała. – Pomaga siostra nawet niedowiarkom i ateistom? – Nie dzielę ludzi na wierzących czy niewierzących, na głupich czy mądrych. Wobec Boga wszyscy jesteśmy równi. Każdy podąża własną ścieżką życia. – Co siostra robi? Modli się całymi dniami? – Nie dałabym rady. Pomagam ludziom, głównie dzieciom. Przy naszym kościele działa „okno życia”. – Okno życia? – W tym oknie kobieta może zostawić swoje dziecko. – Czyli jak go nie chce, to siu, oddaje zakonnicom, które nic nie wiedzą o macierzyństwie. – Trochę wiemy, poza tym współpracujemy z ośrodkami adopcyjnymi w całej Polsce. – Jaką trzeba być matką, żeby oddać swoje dziecko? – Majka była oburzona. Lecz z drugiej strony jej babcia również chciała ją tak po prostu oddać. Nigdy by się po niej tego nie spodziewała, a tutaj wielkie bum. Święta Antonina wcale nie była taka wspaniała, za jaką chciała uchodzić. – Jakim prawem oceniasz drugiego człowieka? – Z zamyślenia wyrwało ją pytanie siostry. Dziewczyna poczuła, że oblewa się rumieńcem. – Ostatnio trafiła do nas drobna dziewczynka. Zapewne zaledwie kilka godzin wcześniej się urodziła. Ważyła niewiele ponad dwa kilo, ale była wymyta, ubrana i nakarmiona. Pępowinę
miała podwiązaną sznurówką. Kobieta, która ją urodziła, zrobiła wszystko, co tylko mogła dla niej zrobić. Do koszyka doczepiona była karteczka: „Karolinko, serce mi pęka, ale nie mam innego wyjścia. Kocham cię, twoja mama”. Każdy przypadek to czyjaś dramatyczna historia. Matki oddają dzieci z różnych powodów. Kiedyś uczyłam religii w jednej popegeerowskiej wsi. W okolicy zamknięto ostatnią fabrykę. Mieszkańcy żyli w skrajnym ubóstwie. Sami nie mieli co do garnka włożyć, a cóż dopiero utrzymać dziecko. Oddawali dzieci do adopcji. W dobre ręce. Czuli, że to będzie najlepsze dla ich dzieci. Miłość ma różne oblicza. Majka wstała bez słowa, po czym wyszła z kościoła. Z kieszeni dżinsów wyciągnęła kartkę z numerem telefonu, którą rano dała jej mama. Wybrała numer. Okazało się, że mama jest jeszcze na miejscu, w pobliskim hoteliku. Umówiły się nieopodal w kawiarni. – Babcia o wszystkim mi powiedziała. – O jakim „wszystkim”? – O twojej ciąży, o tym, że podsunęła ci pomysł z adopcją. O tym, że nikt mnie nie chciał. Wanda przełknęła głośno ślinę. – To nie tak. – A jak? – Musisz wiedzieć, że się bałam. Wszyscy się baliśmy. Byłam jeszcze dzieckiem. – Ale nie przeszkadzało ci to sypiać z chłopakami. Wanda nic nie odpowiedziała. – Mamo, czy tata się cieszył, kiedy dowiedział się, że jesteś w ciąży? – zapytała, zanim jeszcze usiadły przy stoliku. – Byliśmy tacy młodzi… – Czyli nie? – Majka, a jakie to ma teraz znaczenie? – Dla mnie ma. – Dziewczyna chciała wiedzieć wszystko. Musiała wiedzieć. – Proszę, powiedz mi prawdę. – Majeczko… – Matka westchnęła, po czym wskazała ręką na stolik przy oknie. Usiadły i zamówiły po szklance herbaty.
Majka w ogóle nie miała ochoty jej pić. – Jeśli ci choć trochę na mnie zależy, to chcę usłyszeć prawdę. Wanda oparła głowę na dłoniach. Wiedziała, że będzie trudno, ale nie wiedziała, że aż tak. – Powiedziałam mu o ciąży w dziewiątym tygodniu… „Muszę z tobą pogadać”. – To zdanie przeważnie oznacza kłopoty. „Słucham?” – oparł się o pień drzewa. „Pamiętasz, kiedy ponad dwa miesiące temu kochaliśmy się, a ty obiecałeś uważać?” „Uważałem!” – powiedział ostro. „Chyba nie do końca. Jestem w ciąży”. Waldek zbladł, jego ręce zaczęły drżeć. Wyjął z kieszeni kurtki papierosa i zapalił. Czekałam, aż coś powie. On milczał. „Kurwa mać!” – zaklął, a po moich policzkach jak na zawołanie potoczyły się łzy. Nie takiej reakcji się spodziewałam. „Dobra, nie ma sprawy” – machnęłam ręką i odwróciłam się od niego. „Zaczekaj. Przepraszam. Jestem w szoku. – Objął mnie od tyłu. – Mówiłaś komuś?” „Mamie”. „I co ona na to?” „Że ją zawiodłam”. „Ma trochę racji. Mieliśmy iść na studia, rozpocząć nowe życie. A teraz…” „Trzeba było się zastanowić wcześniej”. „Jest tyle możliwości” – powiedział. Majka chwyciła się kurczowo oparcia krzesła. Najpierw babcia, potem jej ojciec… Nikt jej nie chciał. Wanda przerwała opowieść. Wspomnienia sprawiały jej ból. A przede wszystkim wypowiedziane przez nią słowa raniły jej córkę. – Przepraszam – dotknęła jej ręki. – Nikt mnie nie chciał. Nawet babcia… – To nie tak. Byliśmy młodzi. Każda nieplanowana ciąża jest szokiem. – Mów dalej… – Po co? – Obiecałaś. – „Mama zaproponowała, aby oddać dziecko” – powiedziałam do Waldka. „To dobre rozwiązanie”. „Tylko ja tego nie chcę”. „To może…” „Co?” Waldek nic nie odpowiedział. „O
nie! Nie! Chyba nie sądzisz, że usunę ciążę” – wydukałam. „To tylko zlepek komórek”. „To nasze dziecko!” „Chcesz je?” – Wanda przerwała. – Co odpowiedziałaś? – Majka patrzyła jej prosto w oczy. – Powiedziałam „nie”. – Wanda się rozpłakała. – W tamtym momencie nie chciałam dziecka. Ale teraz nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Odpowiedziałam, że nie, ale zaraz dodałam, że chcę je urodzić, że noszę pod sercem dziecko i na pewno go nie usunę. – Nie usunęłaś ciąży, ale mnie zostawiłaś – powiedziała smutno Majka. – Kiedy byłaś już prawie dorosła. – Miałam szesnaście lat. Byłam jeszcze dzieckiem. Wciąż jestem… Wanda przysunęła się do córki i mocno ją przytuliła. O dziwo, Majka nie oponowała. – Ja też byłam dzieckiem. Dzieckiem, które miało zostać mamą. – Co było dalej? – Postanowiłam cię urodzić. Twój tata ode mnie odszedł. – Odszedł? – Tak. Ale pojawił się w szpitalu, kiedy się urodziłaś. Pokochał cię od pierwszego wejrzenia. Wiem, że nic mnie nie usprawiedliwia, ale było mi ciężko. Zdecydowałam się, że urodzę i że dam ci wszystko, co najlepsze. Przerażała mnie jednak perspektywa braku dobrego wykształcenia, braku pracy i wizja bycia na utrzymaniu rodziców. Pewnego dnia poszłam do koleżanki na urodziny. Dziewczyny tańczyły, piły, całowały się po kątach z chłopakami, a ja stałam pod ścianą i w jednej chwili poczułam, że tam nie pasuję, że nie jestem już tą samą zwariowaną dziewczyną, że staję się odpowiedzialną kobietą. Nigdy, mogę powtarzać ci to setki razy, nigdy nie żałowałam, że cię urodziłam. Wanda gładziła córkę po splątanych włosach. – Moje decyzje, szczególnie te ostatnie, nie były może dla nas, dla ciebie najlepsze… Chciałam dobrze, a potem się
pogubiłam. Przepraszam. – Czułam się taka samotna – powiedziała Majka i wytarła łzy spływające po policzkach. – Przez te ostatnie lata, kiedy was przy mnie nie było, czułam się bardzo samotna. Wanda wiedziała, że powinna coś dodać, nie wiedziała jednak, co mądrego może teraz powiedzieć swojej córce. Przychodziły jej do głowy różne słowa, ale wszystkie wydawały jej się nie na miejscu, trywialne lub po prostu głupie.
ROZDZIAŁ 44 Majka weszła do domu Żabickiej. Przy oknie stała Tosia. Dziewczyna wiedziała, że czekała właśnie na nią. Na pewno się o nią martwiła. „I dobrze” – pomyślała. – Wszystko w porządku? – zapytała staruszka. Była przygaszona i smutna. – Nie. Nic nie jest w porządku. – Rozumiem twoje rozgoryczenie. – Czyżby? To nie ty byłaś niechciana. To nie ciebie chciano oddać. I chciała to zrobić osoba, którą najbardziej na świecie kochasz, bardziej niż swoją matkę. Osoba, która przez całe twoje życia była dla ciebie wzorem do naśladowania. – To była moja pierwsza reakcja. Nigdy bym cię nie oddała. – Teraz tak mówisz. – Nie, Majka. Jak tylko cię zobaczyłam, od razu zwariowałam na twoim punkcie. – Antonina podeszła w stronę wnuczki. – Napijesz się czegoś? – Nie! Nie chcę, kurwa, niczego pić! Chcę zostać sama. Tosia cichutko wyszła z pokoju. Majka oparła ręce o parapet i patrzyła przez okno. Życie toczyło się dalej. Kobieta czekała na autobus, dziecko w wózku płakało, mężczyzna palił papierosa. Wiał lekki wiaterek, a niebo miało kolor akwamarynu. Świat się nie zawalił, nie zmienił. Tylko jej życie już nigdy nie będzie takie samo. Stała bez ruchu dobrych kilka minut. Nagle na swoim ramieniu poczuła czyjąś dłoń. Odwróciła się i zobaczyła Alicję. Mała rączka zacisnęła się na jej zimnej lewej dłoni. Krzyś. – Co będzie dalej? – zapytała słabym głosem. – Wszystko zależy od ciebie. – Gdy wrócimy do Rodzinnej, będziesz mogła nocować ze
mną w łóżeczku – powiedział malec. – Dzięki. – Dziewczyna ciężko westchnęła, po czym powiedziała: – Kocham babcię. – Wiem. – I mamę też, mimo wszystko. – Zawsze kocha się mimo wszystko. Kocha się za nic. – Tak trudno wybaczyć. – Głos Majki się łamał. Alicja gładziła dziewczynę po plecach. – Kto jak kto, ale ja to wiem. Kiedy wybierałam się w tę podróż, myślałam o tym, że obmyślę plan zemsty na lekarzu, który wystawił złą diagnozę, że dopilnuję, by nie leczył ludzi. Był taki czas, że śledziłam jego karierę. Czytałam artykuły o nim w lokalnej prasie, wchodziłam na strony, na których ludzie się o nim wypowiadali, że „znakomity specjalista”, „ciepły człowiek”, że „kogoś uratował”. I może faktycznie tylko raz źle zdiagnozował objawy. Może inny lekarz też odesłałby nas do domu, może ja też ponoszę winę za śmierć męża, bo powinnam wcześniej zainterweniować, widziałam przecież, jak Adam cierpi. Ludzie popełniają błędy, ci drodzy naszemu sercu również. To nie znaczy, że przestają nas kochać. – Czy wybaczyłaś temu lekarzowi? – Majka odwróciła się w stronę Alicji. – Jeszcze nie, ale nie ma już we mnie tak silnej chęci zemsty. Ból zelżał. Życie biegnie dalej, czy tego chcemy, czy nie.
KOLACJA U ZOSI Są tacy, którzy uciekają od cierpienia miłości. Kochali, zawiedli się i nie chcą już nikogo kochać, nikomu służyć, nikomu pomagać. Taka samotność jest straszna, bo człowiek, uciekając od miłości, ucieka od samego życia. Zamyka się w sobie. ks. Jan Twardowski Antonina Podeszła do wnuczki. Drżącą, starą dłoń wyciągnęła w jej kierunku. Położyła ją na ramieniu dziewczyny. Jej wnuczka miała podkrążone oczy i szarą cerę. Mało spała w nocy. – Przepraszam – powiedziała. Majka patrzyła chwilę na babcię. W końcu wyciągnęła dłoń w jej kierunku. Jej oczy zaszły łzami. – Kocham cię – powiedziała. Tosia przylgnęła do wnuczki. Tuliły się przez dłuższą chwilę. – Jesteś wszystkim tym, co najlepsze w moim życiu – powiedziała Antonina. – Nie przesadzaj – przez łzy zaśmiała się Majka. – Był też dziadek, no i Janek. Tosia również się uśmiechnęła. – Zadzwonimy po mamę? – powiedziała dziewczyna. – Jeśli tylko chcesz?
– A ty? – Pewnie, że chcę. Majka skinęła głową. Niczego tak teraz nie pragnęła, jak spędzić jak najwięcej czasu ze swoją mamą. Opowiedzieć jej o tym, co ostatnio robiła, zjeść razem kolację, pójść z nią na spacer i przytulić się do niej. Majka rozmawiała z Wandą, a Antonina usiadła w fotelu. Uśmiechnęła się do siebie przez łzy. „Ile już za mną przeżytych wiosen? Ile ponownych narodzeń, odrodzeń? Ile wzruszeń, żalu, śmiechu i łez? Ile tego życia?” – rozmyślała kobieta. Istota życia: miłość. Ta, która czasami kuleje, i ta, co nas rani, ta poważna i ta roześmiana. Ta najprawdziwsza z prawdziwych, która potrafi wybaczyć. Matylda Zauważyła, że przez ostatnie dni częściej się uśmiechała. Cieszyła się, że jest wśród ludzi, jej serce znowu żwawiej biło. Odradzała się do życia. Wiosna pełna zieleni, ciepła, wzruszeń. Wiosna, która przyniosła pogodzenie. Matylda zamknęła oczy i wróciła do najpiękniejszych wspomnień. Pamięta zapach włosów Ani, jej uśmiech i to, jak jadły razem lody, jak skakały na trampolinie i jak mała wołała do niej „mamusiu”. Kiedyś panicznie bała się tych wspomnień, teraz sama je przywołuje. Wczoraj była z Tosią na pobliskim cmentarzu. Zapaliła świeczkę na grobie nieznajomego dziecka. Pomyślała o cierpieniu jego rodziców. Nie jest na świecie sama ze swoim bólem. Pomodliła się i przyrzekła sobie, że musi odwiedzić grób córki. Teraz była na to gotowa. Dziś od samego rana lepiła z Zosią pierogi. Część ugotowały i odsmażyły, drugą połowę ugotowały przed samą kolacją i okrasiły cebulką i skwarkami. Matylda tak bardzo się cieszyła, że może być pomocna.
Alicja Pod stołem Krzyś złapał Alę za rękę. Po chwili duża męska dłoń zacisnęła się na jej drugiej dłoni. Siedziała z uśmiechem na twarzy między dwoma mężczyznami. Nie, na pewno nie kochała Michała. Jeszcze nie. Była nim w jakiś sposób zauroczona. Już nie broniła się przed tym uczuciem. Wiedziała, że Adam byłby szczęśliwy, wiedząc, że ona układa sobie na nowo życie. Zawsze pragnął jej szczęścia. Po skończonej kolacji wstała od stołu i podeszła do okna. Wnikliwie przyglądała się przyrodzie będącej w największym rozkwicie. Zachodzące słońce oblewało świat złotym blaskiem. Na krześle leżał plecak. Wyjęła z niego swój notatnik. – Posłuchajcie – powiedziała z powagą w głosie do zgromadzonych. Wszystkie oczy zwróciły się w jej stronę. – Skończyłam. – Co skończyłaś? – zapytała Ewa. – To! – Ala wyciągnęła przed siebie rękę z grubym notesem. – Pisać książkę? – Majka pierwsza złapała za zeszyt. – Ta-da! – zawołał Krzyś. – Moja mama jest pisarką. – Jeszcze nie. – Dla nas już tak. – Babcia Tosia podeszła do Alicji i objęła ją mocno. Na twarzy Ali pojawił się uśmiech. – Gratulujemy – równocześnie powiedziały Matylda i Ewa. – O czym jest ta książka? – ekscytowała się Majka. – O nas. – O babci, Majce, Ewci, Matyldzie, mamusi i Krzysiu? – dopytywało się dziecko. – Tak właśnie jest. – O ja pierdziu – Majka westchnęła. – Może doczekamy się ekranizacji? Kto mógłby zagrać mnie? – zaczęła się głośno zastanawiać. – Jakaś ładna aktorka… Może Żmuda-Trzebiatowska albo…
Ewa Próbowała się dodzwonić do Pawła, jednak nie odbierał. Choć była przygotowana na taką ewentualność, poczuła zawód. Myślała, że się rozklei, mimo wszystko wzięła się w garść, choć trudno jej było zaakceptować ten fakt. Miała całą podróż na pogodzenie się z tym, że Paweł do niej nie wróci. Jednak jak każda kobieta, łudziła się, że będzie inaczej. Ten mężczyzna pozostanie miłością jej życia i nic ani nikt tego nie zmieni. Popatrzyła w stronę brata, był taki szczęśliwy i zakochany. Dawno nie widziała go w takim stanie. Była przekonana, że będzie robił wszystko, by zatrzymać przy sobie Alicję. To była ta właściwa kobieta. Myśli Ewy uciekły w stronę rodzinnego domu. Powróciły wspomnienia dziecięcej beztroski. Jej rodzice tak mocno się kochali. Przekazali tę miłość z całym uposażeniem swoim dzieciom. Nigdy nie brakowało im ciepła. Gdyby ona miała swoją rodzinę, chciałaby, by w jej domu panowały miłość i zrozumienie. Teraz nie ma swojej rodziny, ale cieszy się tym, co ma. Cieszyła się z tego, że spotkała te wyjątkowe kobiety i że wyruszyła z nimi w podróż. Paweł siedział z nosem przyklejonym do szyby. Od kilku dni myślał o ostatniej Wigilii. Zawalił na całej linii. Nie spodziewał się, że Ewa od niego odejdzie. Ich związek traktował jako coś pewnego, oczywistego. I tu się mylił. Przypomniał sobie tę noc, kiedy ostatnio się kochali. Dzień wcześniej znów się o coś pokłócili. Ale tamta noc była wyjątkowa, a może teraz we wspomnieniach mu się taka jawi? Leżeli nago, wtuleni w siebie. Nie było jej ani jego, byli ONI. Majka Nigdy nie zapomni słów, które babcia powiedziała jej, kiedy Majka była dziewczynką, miała może dziesięć, może jedenaście
lat: „Nawet jeśli nie będziesz kiedyś potrafiła wybaczyć, podziel się całą swoją miłością”. Podeszła do mamy. – Dziękuję, że przyjechałaś – powiedziała. Wanda mocno objęła córkę. Łzy, które tkwiły w przełyku, nie pozwoliły jej wydobyć głosu. Kiedy w końcu spłynęły po policzkach, powiedziała: – Tyle czasu zmarnowałam. Gdybym tylko mogła… – To już za nami – powiedziała Majka. – To nie znaczy – podniosła wzrok na mamę – że już wszystko jest między nami cacy. Potrzebujemy czasu. Nie czuję z tobą takiej więzi jak z babcią – powiedziała odrobinę za ostro. – To zrozumiałe. – Wanda pocałowała ją w czoło. Rozległo się głośne pukanie. – No, nareszcie. – Zośka zerwała się na równe nogi. Od kilku minut wyglądała Gustawa. Podbiegła do drzwi i otworzyła je na oścież. W progu stał nieznajomy chłopak. – Dobry wieczór – powiedział. – Dobry wieczór. – Zośka uniosła do góry brwi. „Istny galimatias” – pomyślała. – Ja do Majki. Na te słowa Majka wyskoczyła z pokoju. Od razu rozpoznała głos Patryka. Uśmiechnęła się i rzuciła w jego ramiona. – Co taki sflaczały jesteś? – zapytała, kiedy objął ją nieśmiało. – Zapomniałem już, jak bardzo tęskniłem za twoim poronionym poczuciem humoru – powiedział. – Zostawmy dzieciaki same – zaproponowała Tosia, która również wyszła do przedpokoju. – To nie poczucie humoru, a szczera prawda. – Majka patrzyła w oczy Patrykowi. – Zmizerniałeś. – To z tęsknoty za tobą. – Podoba mi się taka odpowiedź. – Majka uszczypnęła chłopaka w pośladek.
– Ale mi numer odwaliłeś – szepnęła mu do ucha. – Jak z tanich komedii romantycznych. – Chciałaś, żebym przyjechał. – Nawet nie wiesz, jaką sprawiłeś mi radość tym przyjazdem. Czuję, że dla kogoś jestem ważna. – Dla wielu osób jesteś ważna. – Nic się nie zmieniłeś. Zawsze wiesz, co powiedzieć, by mnie podnieść na duchu – powiedziała dziewczyna. – To źle? – Nie, bardzo dobrze. Za dużo zmian było ostatnio w moim życiu. Potrzeba mi stałości. I ciebie. – Mnie? – Ciebie. – Maja zbliżyła swoją twarz do jego twarzy i nieśmiało pocałowała go w usta. Chłopak odwzajemnił pocałunek. – Życie jest bardziej sprawiedliwe niż nam się wydaje – powiedziała bardziej do siebie niż do niego.
ROZDZIAŁ 45 Następnego dnia rano trwały przygotowania do wyjazdu. Wybierali się na cały dzień do Sopotu. To miał być ostatni punkt ich wyprawy. Zośka postanowiła im towarzyszyć. Wypatrywała jednak Gustawa, który spóźniał się już dobrych dwadzieścia minut. W końcu ujrzała przygarbioną postać, która wyłoniła się zza rogu kamienicy. – No, jesteś nareszcie – skarciła go Zośka. – Najmilsza, przepraszam za spóźnienie, ale przysnąłem w fotelu. – Staruszek mi się trafił – zaśmiała się, po czym złapała go pod rękę. Była taka szczęśliwa. Nigdy nie powiedziałaby, że w tym wieku przytrafi jej się miłość. Przez tyle lat szukała i nic. Już nawet się z tym pogodziła, że jedni spotykają na swojej drodze swoją drugą połówkę, inni nie. Gustaw i ona byli już trochę pomarszczonymi połówkami jabłka czy pomarańczy, ale pasowali do siebie jak ulał. Dotarli do Sopotu późnym popołudniem i od razu wybrali się na spacer po molo. Dookoła spacerowały rodziny, zakochane pary, staruszkowie. W pewnej chwili telefon Ewy się rozdzwonił. Pospiesznym ruchem wyjęła go z kieszeni dżinsów. Nie zdążyła odebrać. Na wyświetlaczu migała kopertka. Otworzyła wiadomość. Paweł: „O czym marzysz?” – Jej serce zaczęło bić dużo szybciej. Odpisała prędko: „Być z tobą. Tu i teraz”. Odczekała minutę, dwie i kolejne trzy. Nic. – Jestem – wyszeptał jej do ucha.
Odwróciła głowę. Stał za nią w śmiesznej zielonej czapce z daszkiem. Na twarzy miał dwudniowy zarost. – Spóźniłaś się. Czekam od pół godziny. Ewa stała z szeroko otwartymi oczami. – Ale jak to? – Napisałaś do mnie list, pamiętasz? Skinęła głową. – Nie sądziłam, że wsiądziesz w samochód i przyjedziesz. – W pociąg. Przyjechałem. – Ale dlaczego? – Nie potrafię z ciebie zrezygnować. – Ani ja z ciebie. Szukałam ukojenia w innych ramionach. Sądziłam, że inne usta będą pasowały do moich ust, że to z innym będę patrzyła w jednym kierunku, a jednak wciąż odwracałam się za siebie, szukając ciebie. – Przez ostatnie dwa tygodnie myślałem o tobie nieustannie. – Mogłeś zadzwonić i powiedzieć, że mi przebaczasz. – Mogłem. Tyle razy chciałem… – Czy po tym wszystkim, co ci zrobiłam, wciąż mnie kochasz? – Czy po tym wszystkim, co ci zrobiłem, wciąż mnie kochasz? – Kocham. – Kocham i nawet na moment nie przestałem. Paweł trzymał w dłoniach drobną twarz Ewy. Ona patrzyła na niego z zachwytem. Jej usta lekko zadrżały. Mężczyzna nachylił się ku niej i ją pocałował. Delikatnie. Czuła się tak, jakby całowała się z nim pierwszy raz w życiu, bo to był ich pierwszy raz w nowym życiu. – On ją tak bardzo kocha – szepnęła Majka do Alicji. – Ona jego również. Matylda trzymała za rączkę Krzysia. Czuła dziwny spokój. Pogodziła się z losem. Morze szumiało. Z głośników jednej z restauracji dobiegały
dźwięki skocznej muzyki. „Czy mogłam sobie wymarzyć lepszą podróż?” – zastanawiała się. Wyjęła z kieszeni kurtki komórkę i wybrała numer mamy. – Mamusiu, to ja. – Głos jej drżał. – Matylda. – Przyjadę do was za kilka dni – powiedziała. – Oczywiście, jeśli zechcecie mnie ugościć. Matce z wrażenia odebrało głos. Przełknęła głośno ślinę. – Czekamy na ciebie. Wszyscy. Po policzkach Matyldy popłynęły łzy. Kiedy się rozłączyła, wystukała esemesa do Miłosza: „Przepraszam. Za wszystko”. – Tylko tyle. Nie wiedziała, co mogłaby mu napisać. Poza tym nie chciała mu przeszkadzać. Miał przecież swoją nową rodzinę. Odpowiedź przyszła niespodziewanie szybko: „Nie masz za co przepraszać. Będziesz dla mnie zawsze ważną osobą. A Ania już na zawsze pozostanie moją/naszą córeczką. Miłosz”. Krzysiu lepił babki z piasku. W pewnym momencie zobaczył wysokiego mężczyznę. Chłopiec zamknął buzię i patrzył na nieznajomego pana ubranego w jasne spodnie i białą lnianą koszulę. Wyglądał jak jego tatuś na jednym ze zdjęć, które pokazała mu kiedyś mamusia. Nie wiedzieć czemu mężczyzna przystanął i odwrócił głowę w stronę malca. Na jego ustach malował się uśmiech. – Tatusiu – powiedział niemal bezgłośnie Krzyś. Mężczyzna uniósł dłoń i pomachał mu, a potem zniknął. Jak jawa, duch, sen, a może anioł? Odszedł? Rozpłynął się? Krzysiu wiedział swoje. Jego tatuś przyszedł do niego, a teraz wrócił do swoich aniołów…
EPILOG Nigdy nie jest zbyt późno, aby życie było szczęśliwe. Ale czas biegnie, więc postaraj się zdążyć! Alicja wysłała rękopis do kilkunastu wydawnictw. W ciągu następnych tygodni kolejno przychodziły odpowiedzi odmowne, które brzmiały niemal identycznie: Szanowna Pani, dziękujemy za nadesłanie propozycji wydawniczej: „Droga do domu”. Pani powieść wydała się interesująca, niestety z przykrością informujemy, że nie jesteśmy zainteresowani jej wydaniem. Życzymy powodzenia w dalszych poszukiwaniach wydawcy. Entuzjazm Ali z dnia na dzień coraz bardziej słabł. Z każdą odmową przestawała wierzyć, że jej marzenie kiedyś się spełni. Któregoś dnia zadzwonił telefon. – Pani Alicja Kosiorek? – Tak, to ja. – Monika Kowalik z Wydawnictwa Bromer. – Alicja przycisnęła mocniej słuchawkę do ucha. – Czytałam pani książkę i jestem zachwycona. To bardzo życiowa historia. – Cieszę się, że się pani podobała. – Serce waliło jej jak
oszalałe. Nie wiedziała, co więcej mogłaby powiedzieć. – Jesteśmy zainteresowani wydaniem tej pozycji. – Serio? – Serio. – To cudowna wiadomość. Dziękuję. – Alicja rozłączyła się. Zaczęła skakać, klaskać w ręce i śmiać się do łez. Po dwóch miesiącach w drzwiach pojawił się listonosz z wielkim pudłem. – Paczka dla pani Alicji Kosiorek. – To ja. – Ala była uśmiechnięta od ucha do ucha. – Proszę tu pokwitować. Alicja pokwitowała odbiór, po czym chwyciła za słuchawkę i zadzwoniła do Majki. – Już są! – krzyknęła rozentuzjazmowana. – Twoje książki? – Tak! Przychodź. – Lecę! Siedziały we dwie na podłodze i patrzyły z zachwytem na kartonowe pudło. – No już, otwieraj. – Majka szturchnęła Alicję. Ala nożyczkami rozcięła pudło i wyjęła z niego egzemplarz swojej książki. Okładka przedstawiała pięć roześmianych kobiet i małego chłopca. Stali na tle morza, wpatrzeni w spienione fale. Tytuł wydrukowany był wypukłą jasnoniebieską czcionką. Ala palcami przejechała po literkach, w jej oczach pojawiły się łzy wzruszenia. – Pokaż. – Majka chwyciła w dłonie drugi egzemplarz. Otworzyła i przeczytała wydrukowaną dedykację: „Dla Antoniny, naszej najukochańszej babci”. – Babcia jest z ciebie taka dumna. Ja też jestem! Wszyscy jesteśmy! Majka przytuliła Alę z całych sił. – A teraz powiedz mi, jak sprawy z Michałem. – Fajny z niego facet.
– Super! To kiedy kolejna randka? – Nie wiem. – On gra niedostępnego, czy co? – Nie, ja jestem ostrożna. – Aha. – Nie chcę się spieszyć. – Do czego? Do pocałunku? – Choćby i do pocałunku. – Śmierdzi mu z buzi? – zapytała Majka z rozbrajającą szczerością. – Nie śmierdzi. – No to nie rozumiem. – Ja też nie. Ryknęły śmiechem. Mama Alicji krzątała się po kuchni. Zawsze, kiedy się spotykały, panowała nerwowa atmosfera. Nie potrafiły ze sobą rozmawiać, chociaż obie tego chciały. – Mamo, usiądź – powiedziała Alicja. – Jeszcze tylko zmyję filiżanki. – Mamo. – Alicja złapała ją za rąbek fartucha. – Proszę cię, żebyś usiadła. Kobieta usiadła. Przez chwilę patrzyła prosto w oczy swojej córki. Czuła się niezręcznie. – O co chodzi? – Chciałam z tobą porozmawiać. O nas. – O Krzysiu? – Nie, mamo. O mnie i o tobie. – Tak? – Przepraszam, że nie spełniłam twoich oczekiwań, nie poszłam na medycynę i wybrałam na męża człowieka, który nigdy ci się nie podobał. Zapadła cisza. Alicja zaczęła skubać kawałek czekoladowego ciasta, które leżało na talerzyku. – To nie tak. – Matka spuściła wzrok. – Jestem z ciebie
dumna i zawsze byłam. Po prostu chciałam, abyś dokonała słusznych wyborów. Teraz wiem, że twoje wybory były twoimi wyborami, a nie moimi. Cieszę się, że mam taką mądrą i piękną córkę. Alicja głośno przełknęła ślinę. – Dlaczego mi nigdy o tym nie powiedziałaś? – Nie wiem. – Kobieta wzruszyła ramionami. – Ta podróż naprawdę dużo mi dała. – Napisałaś książkę, która została wydana. – To też. – Alicja uśmiechnęła się do matki. – Nauczyłam się kochać siebie. Uwierzyłam w siebie. Poczułam, że jestem wartościową kobietą, która może spełniać swoje marzenia, a najważniejsze jest to, że wybaczyłam lekarzowi, który postawił złą diagnozę, a Adamowi pozwoliłam odejść. On na zawsze będzie tutaj – wskazała na swoją pierś. – Ale ja muszę żyć dla siebie i mojego syna. Zmieniłam się w ciągu tych kilku tygodni bardziej niż podczas całego życia. Matylda pojechała do swojego rodzinnego miasteczka. Odkąd się wyprowadziła, nie odwiedzała grobu córki. Szła szybko, omijając kałuże. Kiedy przekraczała cmentarną bramę, zadrżała. Przez chwilę się zawahała. Ścisnęła reklamówkę, w której niosła znicze. – Teraz nie mogę zawrócić – powiedziała do siebie. Szła główną alejką przez kilkanaście metrów, następnie skręciła w prawo, potem jeszcze kawałek prosto i w lewo. Doszła do celu. Spodziewała się zaniedbanego grobu. Zastała posprzątany nagrobek. Palący się znicz, świeże kwiaty w wazonie… Na wietrze trzepotała wstęga. Matylda chwyciła ją w dłonie. Napis brzmiał: „Dla kochanej Ani – tatuś z siostrą”. A więc on, jej były mąż, nigdy nie opuścił córeczki, nie uciekł, tak jak to zrobiła ona. Nie zapomniał. Matylda wyciągnęła z reklamówki znicz, zapaliła go. Przez chwilę patrzyła na migoczący płomień. Jej usta wyszeptały: – Kocham cię, Aniu, i nawet na chwilę nie przestanę. Leć
mój aniołku do nieba, mamusia zaczyna nowe życie. Zadarła głowę do góry. Spoza chmur przebijały się promienie słoneczne. To znak. Paweł klęczał przed Ewą, i to nie na jednym, a na dwóch kolanach. – Odpowiesz coś wreszcie? – zapytał. – Nie spodziewałam się. – Kolana mi ścierpły. – „Tak”, oczywiście, że „tak”. Ale poklęczeć jeszcze możesz. Podoba mi się to. – Schyliła się, a on pociągnął ją za sobą w dół. – Zostanę twoją żoną. – I urodzisz mi kilkoro dzieci? – Na dwójce poprzestaniemy. Roześmiali się. Majka siedziała nad jeziorkiem ze Stanleyem. Karmili łabędzie. – Ale miałam sen – powiedziała dziewczyna. – Mów. – Śnił mi się ten aktor, Jason Statham. Całował mnie po szyi. Jak on mnie całował… Marzenie. Patryk uniósł do góry jedną brew. – To nie pierwszy raz, kiedy śni mi się ktoś sławny w niedwuznacznej sytuacji. Zaliczyłam już Baracka Obamę – seks w piwnicy. Niedokończony, bo otrzymał telefon z Białego Domu. Z Dorocińskim robiłam zakupy w hipermarkecie, w drugim śnie poszliśmy o krok dalej – całowaliśmy się. Był jeszcze ten prezenter z TVN, jak on się nazywał? – Zamknij się! – Patryk wpił się w usta dziewczyny. – Masz tu coś lepszego niż sen. Całował ją łapczywie. „Faktycznie – pomyślała. – Jego pocałunki są sto razy lepsze od pocałunków Stathama”. b.........................................................
*** Cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie, co posiadacie… Czasem bywa tak, że to, czego szukamy daleko, mamy tuż na wyciągnięcie ręki. To najmniejsze cuda są najwspanialszymi prezentami, jakie otrzymujemy od życia: uśmiech dziecka, czyjaś obecność, rozmowa z przyjacielem, dłoń mamy zaciśnięta na twojej dłoni, trzepot motylich skrzydeł, rosa o poranku, drożdżowe ciasto babci… Potrzebna im była ta podróż, by spojrzeć na swoje życie z innej perspektywy. Zakończyć jeden etap i rozpocząć kolejny. Pokonać swoje słabości, zatęsknić, spełnić swoje marzenia, dojrzeć, złagodnieć, nauczyć się, że życie jest na miarę naszych potrzeb.