NEIL GAIMAN
KSIĘGA
CMENTARNA
PRZEŁOŻYŁA
PAULINA BRAITNER
WYDAWNICTWO MAG
WARSZAWA 2009
Tytuł oryginału:
The Graveyard Book
Copyright © 2008 by Neil Gaiman
Copyright for the Polish translation © 2008 by Wydawnictwo MAG
Redakcja:
Joanna Figlewska
Korekta:
Urszula Okrzeja
Ilustracja i opracowanie graficzne okładki:
Irek Konior
Projekt typograficzny, skład i łamanie:
Tomek Laisar Fruń
ISBN 978-83-7480-109-6
Wydanie I
Wydawca:
Wydawnictwo MAG
ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa
tel. /fax (0-22) 8134743
e-mail:
[email protected]
http://www.mag.com.pl
Wyłączny dystrybutor:
Firma Księgarska Jacek Olesiejuk Sp. z o.o.
ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz.
tel. (22) 721-30-00
www.olesiejuk.pl
Druk i oprawa:
[email protected]
Rozrzućcie kości
Po całej włości,
To tylko nędzarz,
Nikt go nie ugości.
Tradycyjny wierszyk dziecięcy
ROZDZIAŁ
PIERWSZY
Jak Nikt nie odszedł z cmentarza
W ciemności przesuwała się ręka trzymająca nóż. Nóż miał rękojeść z polerowanej
czarnej kości i klingę gładszą i ostrzejszą niż jakakolwiek brzytwa. Gdyby cię skaleczył,
pewnie nawet nie zauważyłbyś tego. Nie natychmiast.
Nóż zrobił już niemal wszystko, co miał do załatwienia w tym domu. Zarówno
klinga, jak i rękojeść były mokre.
Drzwi wejściowe wciąż stały otworem, lekko uchylone, tak jak zostawił je nóż i
człowiek, który go trzymał, gdy wśliznęli się do środka. Białe smużki nocnej mgły
wnikały przez szczelinę do domu.
Ów człowiek, Jack, zatrzymał się na podeście. Lewą ręką wyciągnął z kieszeni
czarnego płaszcza wielką białą chustkę i wytarł nią starannie nóż wraz z okrytą
rękawiczką prawą dłonią, która go dzierżyła; potem schował chustkę. Polowanie
niemal dobiegło końca. Kobietę zostawił w łóżku, mężczyznę na podłodze w sypialni.
Starsze dziecko, dziewczynkę, w jej kolorowym pokoju, otoczoną zabawkami i na wpół
ukończonymi modelami. Pozostał tylko chłopczyk, właściwie niemowlak. Jeszcze
tylko on i zadanie będzie można uznać za wykonane.
Rozprostował palce. Jack był przede wszystkim profesjonalistą, tak
przynajmniej często powtarzał i nie pozwoliłby sobie na uśmiech przed końcem
roboty.
Włosy miał ciemne, oczy także. Na dłoniach nosił czarne rękawiczki z
najcieńszej jagnięcej skórki.
Pokój malucha mieścił się na samej górze. Jack ruszył schodami, stąpając
bezszelestnie po wykładzinie. Pchnięciem otworzył drzwi na strych i przekroczył próg.
Jego uszyte z czarnej skóry buty błyszczały tak bardzo, że wyglądały jak ciemne
zwierciadła: było w nich widać odbicie maleńkiego jasnego sierpa księżyca.
Prawdziwy księżyc świecił za oknem, jego słaby blask dodatkowo rozpraszała
mgła. Lecz Jack nie potrzebował zbyt wiele światła. Księżyc mu wystarczał. W
zupełności.
Widział już sylwetkę dziecka w łóżeczku, głowę, kończyny, tors.
Łóżeczko miało wysokie ścianki ze szczebli, niepozwalające dziecku wyjść.
Mężczyzna imieniem Jack pochylił się, uniósł prawą dłoń, tę z nożem, i wycelował w
pierś...
... po czym opuścił rękę. Postać w łóżeczku okazała się pluszowym misiem.
Dziecka w nim nie było.
Oczy Jacka przywykły do słabego blasku księżyca, nie miał więc ochoty zapalać
elektrycznych lamp. Zresztą światło nie było takie ważne. Dysponował innymi
zmysłami.
Zaczął węszyć w powietrzu. Nie zwracał uwagi na zapachy, które wtargnęły do
pokoju wraz z nim, zlekceważył te, które mógł bezpiecznie zignorować, i skupił się na
woni tego, po którego przyszedł. Czuł dziecko: mleczny zapach podobny do ciasteczek
w czekoladzie, połączony z kwaśną nutą mokrej jednorazowej nocnej pieluchy. Czuł w
jego włosach szampon dla dzieci, a także coś małego i gumowego - zabawka,
pomyślał, a potem: nie, coś do ssania - co miał przy sobie chłopczyk.
Był tu jeszcze niedawno, ale teraz już nie. Jack podążył za zapachem na dół,
schodami w samym sercu wysokiego wąskiego domu. Sprawdził łazienkę, kuchnię,
schowek na pranie i w końcu przedpokój. Nie znalazł w nim jednak nic, prócz
rowerów całej rodziny, sterty pustych reklamówek, zużytej pieluchy i zbłąkanych
pasemek mgły, które wniknęły do domu przez otwarte drzwi wyjściowe.
Wówczas Jack wydał cichy odgłos, sapnięcie nabrzmiałe frustracją, ale też
zadowoleniem. Wsunął: nóż do pochwy w wewnętrznej kieszeni długiego płaszcza i
wyszedł na ulicę. Świecił księżyc, a także latarnie, lecz mgła opatulała wszystko,
przyćmiewała światła, tłumiła dźwięki, sprawiała, że noc stawała się mroczna i
zdradziecka. Spojrzał w dół zbocza, w stronę świateł zamkniętych sklepów, a potem w
górę, gdzie ostatnie wysokie kamienice ustępowały miejsca ciemności starego
cmentarza.
Mężczyzna znów powęszył. A potem bez pośpiechu ruszył na górę.
***
Od dnia, gdy chłopczyk nauczył się chodzić, budził rozpacz i zarazem zachwyt
rodziców, bo nie miał sobie równych w wędrówkach, wspinaczce na wszystko co się
dało, wchodzeniu i schodzeniu. Tej nocy obudził go jakiś dźwięk dobiegający z piętra
niżej, odgłos upadku. Zbudzony, szybko się znudził leżeniem i zaczął szukać wyjścia z
łóżeczka. Owszem, miało wysokie ścianki, tak jak kojec na dole, chłopczyk był jednak
przekonany, że da sobie rad...