„Siostry Księżyca” tom 7 Tłumaczenie z francuskiego: fort12 Jesteśmy siostrami D'ARTIGO, wykwalifikowanymi sexy agentkami OIA: w połowie ludźmi, w poł...
16 downloads
22 Views
1003KB Size
„Siostry Księżyca” tom 7 Tłumaczenie z francuskiego: fort12
Jesteśmy siostrami D'ARTIGO, wykwalifikowanymi sexy agentkami OIA: w połowie ludźmi, w połowie wróżkami. Nasze moce mają tendencję nas zawodzić i to w najgorszych momentach... Nadeszła nowa Równonoc i życie staje się coraz bardziej skomplikowane. Nasi przyjaciele Iris i Chase stają się więźniami swojej przeszłości. Flam, smok z moich snów, musi wybrać pomiędzy mną a rodziną. Ja zaś dostałam polecenie udania się do Krainy Wróżek. Mam nadzieję, że w końcu uda mi się odnaleźć moją bratnią duszę: Trilliana. Ale wiem, że na miejscu czeka mnie straszny rytuał, który na zawsze odmieni życie moje i wszystkich moich bliskich... Na domiar złego, mamy w mieście nową kobietę-generała demonów i nie możemy jej zlokalizować...
Rozdział 1 —Uciekaj! Pospiesz się! krzyknął Morio pchnąwszy mnie w kierunku żelaznej bramy. Nie pytałam dlaczego, tylko pognałam ile sił w nogach, pokonując bramę i uważając by nie dotknąć stalowych kolców. Gdy dotarłam do schodów prowadzących do wyjścia z mauzoleum, zatrzymał mnie ponowny krzyk Morio. Odwróciłam się. Morio upuścił torbę zawierającą jego rodzinną czaszkę i wyciągnął parę zakrzywionych sztyletów z rzeźbionymi rękojeściami, które podarowałam mu w prezencie ślubnym. Ale to nie był czas by je teraz podziwiać, o nie! W naszym kierunku długimi krokami zmierzały dwie osoby... a dokładniej, by być bardziej precyzyjnym... dwa trupy. —Myślisz że uda ci się odciąć im głowy?! zawołałam. Morio prychnął. —Ależ oczywiście! odkrzyknął, dzierżąc po jednym sztylecie w każdej ręce. Z pomocą tych maleństw zdołam odciąć im głowy z prędkością światła! Wróć na ziemię, kobieto! Mamy robotę do wykonania! —Jasne, to wszystko upraszcza! zawołałam. Ale w rzeczywistości miał rację. Wiedział jak walczyć. Tak naprawdę Morio był niesamowitym wojownikiem. Ale mieliśmy mały problem. Nasi przeciwnicy nie byli w całości ożywieni. Byli bardziej jak kawałek zimnego, surowego mięsa. W normalnych okolicznościach, bez większych trudności zdołalibyśmy wysłać ich z powrotem do grobu. Zombies były powolne, niezdarne i bezmyślne, co oznaczało że nie miały mózgu dzięki czemu łatwiej było je zabić. Ale popełniliśmy błąd, który mógł się okazać dla nas potencjalnie śmiertelny. Jego towarzysz doskonale zdawał sobie sprawę z naszych zamiarów i zaczął mamrotać coś pod nosem. Fakt iż do ćwiczeń ożywiliśmy przypadkowo zwłoki demona... nie ułatwiał sprawy... jak również to, że przywołaliśmy do jego ciała ducha... a ten wiedział jak używać magii. Nie ma co, wszystko pięknie spieprzyliśmy! Rzuciłam się biegiem do Morio, który skoczył i robiąc obrót w powietrzu wylądował prosto na piersi nieumarłego trupa sprawiając, że tamten z hukiem walnął o ścianę i osunął się na ziemię. Ale nadal się ruszał. Musimy się pospieszyć i tym razem zrobić wszystko jak należy zanim dojdzie do siebie... Faktycznie nasza dbałość o szczegóły dawała nam bez wątpienia dwadzieścia na dwadzieścia: zombie był o krok od wstania.
—Jasny gwint, mruknęłam. Cóż, przynajmniej wiedzieliśmy że nasza magia działa. Czułam się rozdarta pomiędzy byciem dumną z tego jak byliśmy dobrzy, a tym iż wolałabym aby w tej chwili tak nie było... Przebiegłam w pamięci mój repertuar czarów. O ile to możliwe, musieliśmy jak najszybciej odwrócić zaklęcie. W międzyczasie: co mogło uspokoić wściekłego ducha tańczącego polkę w ciele demona? Morio wymachując ostrzami w powietrzu, zdołał odciąć kawałek mięsa z ramienia drugiego zombie, który opadł na ziemię. Skrzywiłam się. Gdy Morio go uderzył w szczękę, zombie się zatoczył, co jednak wcale go nie spowolniło... Och, och! Nasz mały eksperyment nie tak miał wyglądać! Szybko! Czego mogłam użyć? Ogień? Nie. Mamy do czynienia z demonem. Istniało duże prawdopodobieństwo że jego ciało było odporne na działanie płomieni. Hej, dlaczego nie błyskawica? Uśmiechnęłam się. O tak, to może zadziałać! Podniosłam ręce w powietrze i zamknęłam oczy, przywołując Matkę Księżyca. Zbliżała się burza. Niebawem powinny pojawić się pioruny. Wezwałam je do siebie. Po chwili usłyszałam trzaski - ich odpowiedź. Musiały się znajdować jakieś osiem kilometrów ode mnie, ale chmury niosły je szybko ku mnie. Wkrótce ich energia zawiruje wokół moich rąk, zagęszczając się i otulając mnie niczym mgła. Każdym porem czułam jak energia owija się wokół mnie i wpływa w moje płuca, idąc dalej ku kręgosłupowi. Poczułam ostry ból, zmysłowy jak ukąszenie tysiąca igieł, które wywołują falę pragnienia: jeśli o mnie chodziło, seks i magia były ze sobą ściśle powiązane. Wzięłam głęboki oddech czując jak moc we mnie rośnie. Stanęłam z szeroko otwartymi ramionami, z dłońmi skierowanymi w stronę demona. Morio spojrzał na mnie z przerażeniem i usłyszałam jak mruczy: „O cholera!” Odskoczył do tyłu i zadając mu ostatecznego kopa, odturlał się na bezpieczną odległość. Kiedy był poza zasięgiem, rozłożyłam palce i pozwoliłam energii wylać się ze mnie. Ta przybierając formę smoka, zanurkowała i walnęła w demona z natężeniem dziesięciu tysięcy amperów. Demon którego wezwaliśmy wrzasnął i opuścił ciało, a zwłoki osunęły się na ziemię. Upadłam na kolana; wszystkie wnętrzności bolały mnie jak jasna cholera! Jednak słysząc ryk Morio, uniosłam głowę i spojrzałam na prawo. W samą porę by ujrzeć błyskawicę, która nagle zmieniła kurs zmierzając prosto na mnie! Bez wahania wyjęłam róg czarnego jednorożca. —Odbicie! krzyknęłam.
Władca Wiatru który żył wewnątrz, zbudził się unosząc miecz pomiędzy mnie a błyskawicę. Ta przylgnęła do ostrza i następnie wróciła do ciała Władcy Wiatru, przechodząc przez niego nieszkodliwie po czym spłynęła do ziemi. Oddaliłam się pospiesznie od czarnego i dymiącego miejsca w betonie, nie dalej niż sześćdziesiąt centymetrów ode mnie. Morio tymczasem posiekał pierwszego zombie na tysiąc kawałeczków... tak, ten nie sprawi nam już więcej problemów! Zdyszana, oparłam się o ścianę. Omal nie skończyłam spalona na grzankę. —Cóż, powiedziałam nadal dysząc. Dopiszemy to doświadczenie do listy rzeczy jakich nie należy robić. Cudem przeżyliśmy. Komu zawdzięczamy ten genialny pomysł? —Popełniliśmy błąd w wyborze gospodarza. Zdarza się, odpowiedział Morio wzruszając ramionami. —„Zdarza się”? Co masz na myśli? I jak mogliśmy wybrać trupa demona, nie zdając sobie z tego nawet sprawy? Popatrzyłam na niego przez chwilę. Posłał mi zakłopotany uśmiech. —Co?! Och, na wszystkich bogów, ty wiedziałeś! Wiedziałeś że wywoływaliśmy ducha w ciele demona i jeszcze mnie zachęcałeś bym to robiła! Jasna cholera!! Co ty sobie myślałeś ?! Jesteś szalony czy co?!! —Byłem pewien że znajdziesz rozwiązanie! odparł śmiejąc się. Wyglądał przy tym jakby go to bawiło. —Nadal żyjemy, więc uznaję to za sukces, czyż nie? Więc myślę że test się powiódł. Poza tym, gdybyś przywołała zwykłego ducha zamiast maga, nie mielibyśmy tego problemu. Czy możesz sobie wyobrazić co może zrobić zombie demona na polu bitwy? Prawie niemożliwością jest go zabić. Nawet gobliny czy trolle miałyby z nimi pełne ręce roboty. Zamrugałam. —Więc teraz to moja wina?! Znów się roześmiał. —Nie powiedziałeś mi kogo mam przywołać. Kazałeś mi samej wybierać, a ja losowo kogoś wybrałam. Nie wiedziałam że był magiem...
—Camille, słonko. Wszystko w porządku. Oparł się o mnie i pogłaskał mnie po twarzy. Boże, jego skóra była tak miękka! —Nie ma szkód - nie ma problemu. Wszystko jest dobrze. A teraz rusz się samico! Musimy pozbyć się ducha i wysłać go z powrotem tam skąd przybył. Skończył, wskazując na ścianę w mauzoleum, gdzie unosił się upiornie biały kształt. Był tak blisko, że niemal można było go dotknąć. Wyrzucony ze swojego gospodarza, stał tam - całkowicie bezsilny. Za życia mag praktykował magię ziemi, co oznaczało że nie mógł zaatakować nie mając cielesnej powłoki. Chyba rozniosę ją na drobne kawałeczki, tak by nawet inne demony nie mogły mu przybiec na ratunek. Otrzepałam swoją spódnicę, której pomóc mogła jedynie dobra szczotka i dużo proszku do prania. —Bardzo dobrze. Od czego zaczniemy? Podeszłam do Morio kulejąc. Bolały mnie kolana. Musiałam odskoczyć by uniknąć błyskawicy. —Jesteś ranna? spytał z niepokojem. Oplatając mnie ramieniem, obdarował mnie długim i zmysłowym pocałunkiem bawiąc się moim językiem. Morio był chyba najbardziej smukłym i najmniejszym z moich kochanków ale - mamma mia! - jaki był za to sexy! —Nie do tego stopnia, by twoje magiczne usta nie mogły mnie wyleczyć, wyszeptałam napierając na niego i błądząc palcami po jego ciele. Dotknąwszy go, wzięłam głęboki oddech czując przez miękką tkaninę jego spodni jak jest twardy. —Przestań, wyszeptał z uśmiechem. Mamy pracę do wykonania. —Potrzebuję cię, wyszeptałam. Praktykowanie magii i uciekanie śmierci było jednym z moich ulubionych afrodyzjaków. Oba naraz sprawiały, że miałam ochotę krzyczeć, zdzierać z siebie ubranie i wtopić się w materac. —Cierpliwości, powiedział gryząc mnie w płatek ucha. Jak tylko wrócimy do domu, Flam i ja damy ci wszystko co zechcesz kochanie. Odsunęłam się od niego.
—W tym układzie miejmy to już z głowy. Im szybciej to nastąpi, tym szybciej obaj będziecie mogli wygrywać waszą sonatę na cztery ręce na moim ciele. Obu moich mężów kochałam tak samo. Tworzyli nad wyraz zgodny duet, wysyłając mnie za każdym razem na orbitę. Seks stał się rogiem obfitości i rozkoszy. Jak tylko wróci Trillian, mój kochanek alfa, poczuję się najszczęśliwszą kobietą - zarówno w zaświatach jak i na Ziemi. O ile wcześniej nie wybuchnie gdy się dowie, że wyszłam za mąż za Flama i Morio... Wiedział że byliśmy kochankami, ale fakt że nasze relacje zostały sformalizowane może sprawić że wyjdzie z siebie... nie tyle z powodu Morio co Flama... wojna testosteronów pomiędzy tymi dwoma groziła eksplozją... —Załatwione, odparł mój Yokai. Uśmiechając się, udałam się za nim do wyjścia. Duch nie próbował się z nami targować o powrót. Pozostał z tyłu, spoglądając w lewo i zastanawiając się w jaki sposób uciec. —A co z duchem? spytałam z niepokojem. Nie wygląda na typa który łatwo poddaje się rytuałowi... Morio wzruszył ramionami. —Nie martw się. Będzie tu. Nie może odmówić. Duch zniknął w wąskim korytarzu. Obserwowałam go kręcąc głową. —Czy on naprawdę myśli, że może tak po prostu uciec? Przecież musi wiedzieć, że jedynym powodem dla którego tu jest to ten, że go wezwaliśmy - co zmusza go do pozostania blisko nas dopóki nie będziemy go potrzebowali lub nie ofiarujemy mu nowego ciała. —No cóż, może jest optymistą. Chodź, wyślijmy go tam skąd przyszedł. Uderzył w nas podmuch zimnego powietrza, Morio zadrżał. —To niemożliwe by był już mróz! Nie ma nawet równonocy! —Zaufaj mi, jesień już tu jest, odpowiedziałam. Czuję że zima będzie surowa. Wyszliśmy z cmentarza i ujrzeliśmy blask srebrnego księżyca. Wiał silny wiatr a powietrze zdawało się być ponownie rześkie. Temperatura nie przekraczała siedmiu stopni, a w powietrzu unosił się ciężki zapach wilgoci. Zbliżała się burza, w przeciągu godziny będzie ulewa, co w Seattle było czymś zwyczajnym.
Wzięłam głęboki oddech, wdychając bogaty smak próchnicy, ziemi i mchu. Matka Ziemia mówiła do mnie od początku wieczoru. Jej puls był powolny, zrównoważony, wybijał rytm pod moimi stopami. Bez pośpiechu udaliśmy się z powrotem do ołtarza, ustawionego prowizorycznie na jednej z kamiennych ławek, wysokiej na czterdzieści pięć centymetrów i ukrytej za krzakami rododendronów, kilkaset metrów od mauzoleum. Po lewej stronie granitowej płyty, Morio ustawił dużą czarną świecę. Na prawo od niej ustawił drugą w kolorze kości słoniowej. Ich płomienie migotały na wietrze. Podczas naszej nieobecności, wosk utworzył koła u ich podstawy. Cóż, uwaga na przyszłość by następnym razem pamiętać o wzięciu świeczników! W pobliżu czarnej świecy spoczywał obsydianowy sztylet, który lśnił w blasku płomienia. Jego uchwyt został wyrzeźbiony z gałęzi cisu. Wokół ostrza pulsował fioletowy nimb. Obok świecy z kości słoniowej stał kryształowy kielich wypełniony ciemnym winem, które wyglądało na krew ale tak naprawdę był to Merlot. —Proszę, proszę! powiedział nagle głos dochodzący z krzaku rododendronów. Kogo my tu mamy! Brat demon i napalona wróżka w końcu przypomnieli sobie o mnie! Gdzie byłyście dziewczyny, na konkursie drag queens? Jasna cholera! Już myślałem że nigdy nie przytaszczycie tu swoich tyłków! Ale, ale! Co wy dwoje tutaj kombinujecie, do jasnej cholery! Skrzywiłam się. Na gałęzi, trzymając się liścia siedział szkielet należący do Babci Kojot, który pożyczył od niej Morio. Mierzył około trzydziestu centymetrów. Stworzenie to było w rzeczywiście swego rodzaju golem, stworzonym z małych kawałków kości, poruszającym się i obdarzonym inteligencją. Nie wiem czy stara kobieta go znalazła czy zrobiła, i szczerze mówiąc nie chciałam tego wiedzieć. Wtrącać się w prywatne sprawy czarownicy losu? Nie, dziękuję! —Zamknij się Rodney, nakazał Morio marszcząc brwi. —Hej, suki! Chcecie mojej pomocy czy nie?! odparł zainteresowany. Miniaturowy niedowiarek słynął z niewyparzonej gęby i tego, że klął jak szewc. W jego oczach zamigotało niebieskawe światło. Wydawał się zbyt podekscytowany. Morio wymierzył mu lekki cios w czaszkę, niemal strącając go z gałęzi. Sądząc po spojrzeniu jakie posłał mu mój mąż zrozumiałam, że nie było mowy byśmy przyjęli pomoc od tej małej gnidy.
—Zamknij się i wskakuj do torby! zażądał Morio. Czy ktoś tędy przechodził kiedy nas nie było? —Hej, uważaj! warknął szkielet odzyskując równowagę. Nie, mieliście szczęście dranie. Morio się uśmiechnął. —Dobrze, a teraz wracaj do pudełka! To mówiąc, wyciągnął w jego stronę małe, drewniane, rzeźbione pudełko, które kształtem przypominało miniaturową trumnę wyściełaną wewnątrz fioletowym aksamitem. —Wkurzasz mnie! narzekał Rodney. Czy naprawdę muszę? —Tak, odparł Morio. Mały cham powoli pokazał nam środkowy palec, a następnie wskoczył do pudełka i ułożył się w nim z błyskiem w oku. Morio zamknął wieko. —Wiem że darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby... ale coś mi mówi że Rodney wkrótce skończy na wysypisku śmieci, odparłam stukając palcem w wieko. Myślisz że Babcia Kojot byłaby zgorszona gdybyśmy go jej zwrócili? Morio posłał mi nonszalancki uśmiech. —Chcesz z nią o tym porozmawiać? Cała wstecz! Lepiej unikać stalowych zębów na końcu drogi! —Nie, nie! Cóż, na razie go schowaj. Później zdecydujemy co z nim zrobić. Zastanawiałam się czy byłoby możliwe rzucenie na niego zaklęcia milczenia. Umycie mu gęby mydłem nic by nie dało: nie miał języka ani kubków smakowych. Podczas gdy mój Yokai wsadzał pudełko do swojej torby, spojrzałam w niebo. Wiatr poruszał liśćmi, a kilka z nich spadło na ziemię. W tym roku szybko zmieniały kolor. Jesień zbliżała się wielkimi krokami. Ponownie wzięłam głęboki wdech, czując jak moje płuca wypełnia zapach kurzu z cmentarza, który zakorzenia się w mojej duszy. O tak! Kosiarz rozpoczął swoje żniwa. Mario skinął na mnie, bym zajęła miejsce przy ołtarzu. Jego ciemne oczy w kolorze topazu błyszczały, podobnie jak moje: purpurowe nakrapiane srebrem. W ostatnich dniach intensywnie praktykowaliśmy magię. Oboje musieliśmy ciężko pracować, starając się doskonalić nasze zaklęcia, zanim przyjdzie nam stanąć twarzą w twarz z nowym demonicznym generałem, którego Skrzydlaty Cień wypuścił gdzieś w Seattle.
Jedno było pewne: walka z Lamią nie będzie łatwa. Jak na razie pozostawała w ukryciu i żaden z naszych kontaktów nie potrafił jej zlokalizować, a tym bardziej zidentyfikować pół demona, czarownika który - jak podejrzewaliśmy - pomógł jej się tutaj przedostać. Ale w końcu da o sobie znać, a wtedy powinniśmy być absolutnie gotowi. Spojrzałam na mojego męża. Nagle wydał mi się o wiele starszy... nie, nie starszy... mądrzejszy... i silniejszy, ale też znacznie bardziej zmęczony życiem. Wszyscy się postarzeliśmy, przynajmniej z wyglądu i w duszy. Morio miał na sobie koszulę z muślinu koloru indygo i pasującą do niej parę luźnych spodni. Przepasany był srebrną szarfą, za którą wetknięte było ząbkowane ostrze. Jego kruczoczarne włosy były gładkie i lśniące. Tym razem nie były związane w koński ogon, lecz opadały mu swobodnie na plecy. Nasze rytualne stroje się uzupełniały. Mój składał się z długiej sukni z dekoltem w kolorze indygo, która sięgała do ziemi. Była na tyle szeroka, że pozwalała mi się swobodnie poruszać i na tyle dopasowana by mi nie przeszkadzać. Po lewej stronie, u pasa, miałam przymocowany róg i srebrny sztylet. Morio uniósł palec do góry sprawdzając kierunek wiatru, a potem skinął głową. —A więc? spytałam. Odwracamy wcześniej rzucone zaklęcie przywołania, prawda? —Dokładnie. Śmiało! Ponieważ to ty wezwałaś ducha, do ciebie należy odesłanie go z powrotem. Pochyliłam się nad ławką, która w środku pokryta była cienką warstwą soli i rozmarynu. Chwytając obsydianowy sztylet, zlokalizowałam energię i ponownie narysowałam ostrzem w soli odwrócony pentagram. Następnie, przeciwnie do ruchu wskazówek zegara, narysowałam wokół niego okrąg aby go otworzyć. —Suminae bannis, suminae bannis, mortis mordente, suminae bannis, skandowałam skupiwszy się na wypędzeniu wezwanego ducha. Energia wirowała przez moje ciało, przez ostrze, do soli i ziół. Nagle nastała cisza, wiatr ucichł, a powietrze stało się ciężkie. Nasz przyjaciel-widmo zmaterializował się powyżej ołtarza i porwany przez wir, natychmiast zniknął z wrzaskiem. Uszczelniłam zaklęcie ostrzem, odcinając energię która pozwoliła nam otworzyć portal do podziemi, który po chwili zniknął wydawszy krótkie „Plop”. —Doskonale! zawołałam. Zadziałało! To nie to samo co otwarcie demonicznych wrót ale przynajmniej tym razem nie uwolniłam dziesięciu niepokornych duchów!
W tym momencie rozległy się grzmoty, błyskawice i spadł grad. Płomienie świec zaskwierczały i zgasły. —Myślisz że Wszechświat próbuje nam coś powiedzieć? spytałam. Po chwili lunęło i deszcz zalał sól i rozmaryn. Morio westchnął głęboko, wylewając wodę ze świec. —Chodź. Musimy zatrzeć ślady po naszych dwóch zombie. A kiedy skończymy, chcę iść do domu, wziąć gorącą kąpiel i… Tu przerwał i spojrzał na mnie. —I uczynić ze mnie spełnioną kobietę? dokończyłam za niego. Mrugnął do mnie, przechyliwszy głowę na bok. —O tak! A z siebie najszczęśliwszego z mężczyzn.
Rozdział 2 Po uprzątnięciu resztek zombies, udaliśmy się do samochodu. Uznałam iż potrzebuję prysznica. Myśl o ciepłej wodzie była niczym Święty Graal. Byłam bardziej niż chętna by pozbyć się resztek ektoplazmy z gnijącego mięsa którą byłam cała oblepiona. Ostrożnie wsunęłam się za kierownicę, podczas gdy Morio zajął miejsce pasażera. Rzut oka na zegar powiedział mi że była 23:00. Dopiero? Myślałam że pora czarownic już minęła. Niezależnie od wszystkiego, przez resztę nocy nie chciałam już niczego słyszeć o magii, z wyjątkiem tej dotyczącej seksu. Rozlewając się na skórzanym fotelu mojego Lexusa zamknęłam na chwilę oczy, by w następnej chwili włączyć silnik i zerkając przez ramię, wycofać się z parkingu. Morio ziewnął. Wyglądał na zmęczonego, podobnie jak ja. —Praktykowanie magii śmierci jest męczące, powiedział. —Nawet mi nie mów! Jestem wykończona! Czuję się znacznie bardziej wyczerpana przywołaniem tego ducha niż przywoływaniem błyskawic. Właśnie miałam ruszyć, gdy zadzwonił mój telefon. Zaciągnęłam hamulec, wskazując na moją torbę która leżała w nogach Morio. —Czy możesz podać mi mój telefon? Oby to nie była Delilah dzwoniąca z prośbą bym kupiła jej trochę mleka. Nie ma mowy bym dziś bawiła się w dostawcę! Kiedy Morio podał mi telefon, spojrzałam na numer. To była Menolly, moja druga siostra która, nawiasem mówiąc, była wampirem. O tej porze powinna być w pracy. Co dziwne, dzwoniła do mnie ze swojej komórki a nie z baru. Otworzyłam telefon i przyłożyłam go do ucha. —Co się stało? —Kiedy już skończysz z George Romero, to czy mogłabyś pomóc nam w naprawdę ważnej sprawie? rzuciła suchym tonem. Och, och! Nie żartowała! —Co się stało? spytałam z niepokojem. Czy wszyscy są w porządku? Delilah? Iris? Maggie? —Tak, tak, to nie w domu mamy problem. Chase nas wezwał, potrzebuje pomocy.
Delilah jest już w drodze. Najwyraźniej czeka nas dziś polowanie na nieumarłych. Pamiętasz dom Harolda Younga lub przynajmniej to co z niego zostało? Nie miałam ochoty myśleć o tym typie, a tym bardziej o zwęglonych szczątkach po jego starym domu. Szczerze mówiąc, wolałabym by nikt nigdy więcej nie wymawiał jego imienia. On i jego kumple należeli do tajnego demonicznego bractwa o nazwie "Partyzanci Dantego", które zabawiało się w składanie Skrzydlatemu Cieniowi ofiar z wróżek. A przynajmniej tak wierzyli. W rzeczywistości, ci debile przywołali z planu astralnego demona Karsetii. Fakt iż nie był to demon z Podziemnego Królestwa, był jedyną rzeczą która uratowała nas przed całkowitą katastrofą. Idioci czy nie, Zwolennicy Dantego zamordowali zbyt wiele osób i wyrządzili zbyt wiele szkód. Zniszczyliśmy ich organizację, a tych którzy przeżyli wysłaliśmy do więzienia w Krainie Wróżek. Zbyt wiele wiedzieli o Skrzydlatym Cieniu by móc pozostać na Ziemi. —Włączam cię na głośnik, tak by Morio mógł cię słyszeć. Mów śmiało! Głos Menolly w aparacie dziwnie trzeszczał. —Według Chase'a, coś czai się wśród krzewów rosnących w pobliżu ruin domu Harolda. Jeden z przechodniów twierdzi że widział w krzakach ciało; uciekł stamtąd i wezwał gliny. —Czy wie co to było? —Nie. Chase i Shamas poszli to sprawdzić i znaleźli się twarzą w twarz ze swego rodzaju duchem, który śmiertelnie ich wystraszył. Shamas powiedział że sygnatura energii wskazuje na to że pochodzi on z głębin, ale nie wie dokładnie co to jest. Nie ma wątpliwości że ten facet widział właśnie jego. Chase musi mieć dostęp do zwłok. To zrozumiale że nie chce wysyłać swoich ludzi, zanim nie dowie się z czym ma do czynienia. —I tu wkraczamy my, odparłam z westchnieniem. Spotkamy się na miejscu. Odłożyłam słuchawkę i podałam telefon Morio. Odbierając go, pogładził mnie po ręce. —Coś jest nie tak? spytał. —W ostatnim czasie dużo się mówi o duchach, zombies i ghulach. Coś się szykuje, a ja chciałabym wiedzieć co to jest, odparłam marszcząc brwi.
Wyjechałam z parkingu. Moim Lexusem mogłam niemal w mgnieniu oka przejść od 0 do 100 km na godzinę (obserwując swój wewnętrzny radar na policję). Nie byłam tak szalona w przyspieszaniu jak Menolly lub Morio, ale świadomość że czeka na nas coś potencjalnie strasznego i ogromnego, zachęciła mnie do dodania gazu. —Tak, wiem. Zaledwie w zeszłym tygodniu dzwoniono do nas cztery razy w sprawie duchów i trzy razy w sprawie zombies. Ktoś zabawia się we wskrzeszanie umarłych. Koniecznie musimy się dowiedzieć kto to jest. —Masz na myśli: ktoś oprócz nas? zauważyłam z uśmiechem. Poklepał mnie po kolanie, wysyłając falę pożądania do mojego uda. Ilekroć praktykowaliśmy razem magię, wystarczył zaledwie jeden jego dotyk by mnie podniecić. —Co? spytałam. —Zwolnij. Jesteśmy w mieście. Tu chodzą kobiety i dzieci. Westchnąwszy, zdjęłam nogę z gazu. —Jesteś jednym który może tak mówić. Ponadto przypominam ci, że o tej porze i to we wrześniu na ulicach jest więcej narkomanów i bezdomnych. A ci ostatni mają zwyczaj siadać na środku drogi (westchnęłam). Myślę że powinniśmy po prostu wykopać wszystkie trupy z okolicy i spalić ziemię, a następnie raz na zawsze uszczelnić portale i udać się na długie zasłużone wakacje. Jego śmiech działał na mnie kojąco, niczym łyżka ciepłego miodu. —Jeśli weźmiemy urlop, po kilku dniach zaczniesz się nudzić i narzekać. Chcesz bym poprowadził? Pokręciłam głową. —Nie. Tylko bądź blisko mnie, kochanie. To wszystko o co proszę.
Przypuszczam że wstępy są w porządku... Nazywam się Camille D’Artigo i jestem najstarszą z trzech sióstr, wybuchową mieszanką wróżki i człowieka. To podwójne dziedzictwo sprawia, że żyjemy na marginesie pomiędzy dwoma światami, bez przynależności do żadnego z nich. Mówiłam że mam dwie siostry, ale jeśli wliczymy w to Arial, siostrę bliźniaczkę Delilah zmarłą zaraz po urodzeniu o której istnieniu dowiedzieliśmy się zaledwie kilka miesięcy temu, to jest nas czworo. Arial jest duchem pantery. Nazywano mnie różnie, od uwodzicielki do dziwki. Wierzę że ci którzy krytykują moją garderobę - połączenie elegancji i seksualności, lub moich wielu kochanków którzy nie są ludźmi, są po prostu zazdrośni. Nie są w mojej skórze i nic tak naprawdę nie wiedzą o mnie ani o tym jak żyję. Jestem czarownicą Księżyca ale moja magia zbyt często obraca się przeciwko mnie. Jestem uzależniona od makijażu i kawy. I z pewnością jestem najmniej dyplomatyczną osobą na Ziemi. Jak mówi Popeye „Jestem jaka jestem". A jeśli się to komuś nie podoba, to niech idzie do diabła. Po mnie jest Delilah, która z nas trzech jest najbardziej naiwna ale też szybko się uczy, odkrywając czym jest prawdziwy świat... Jest zmienną i przemienia się w długowłosego złotego kota (i to w najgorszych momentach). Od niedawna musi również nauczyć się sobie radzić ze swoim statusem narzeczonej śmierci Władcy Jesieni i swojej drugiej postaci - czarnej pantery - nad którą nie ma żadnej kontroli. Jak już mówiłam, miała ona siostrę-bliźniaczkę która zmarła zaraz po urodzeniu. Nie wiemy co się stało (nasz ojciec nie jest w tej kwestii zbytnio rozmowny). Bogiem Delilah jest Jerry Springer. Ma ona dwóch kochanków: jednym z nich jest człowiek, drugim nie do końca człowiek... Zachary jest zmienną Pumą; ostatnio został ciężko ranny ratując jej ludzkiego chłopaka, Chase'a. Najmłodszą z nas jest Menolly, która kiedyś była szpiegiem-akrobatą. Niestety paskudnym zrządzeniem losu stała się wampirem. Podczas jednej z misji śledzenia bandy krwiopijców, spadła na nich i to dosłownie. Dredge, najbardziej przerażający wampir jaki istniał, zgwałcił ją i torturował, a gdy prawie wykrwawiła się na śmierć, przemienił ją w wampira. Moja siostra spędziła rok walcząc z szaleństwem i rozumem. Ale OIA pomogła jej nauczyć się kontrolować i Menolly wróciła do domu, do rodziny. Nie tak dawno temu udało jej się dokonać zemsty na którą czekała bardzo długo: wbić kołek w pierś Dredge'a. Pracujemy dla OIA, rzecz jasna po powrocie do domu nazywamy ją inaczej. Wysyłając nas na Ziemię, OIA nie wiedziała że Skrzydlaty Cień - władca demonów planuje przekroczyć portale oddzielające królestwa w celu przekształcenia Ziemi i Krainy Wróżek w hard rockową scenę.
W tym celu musi on zebrać jak najwięcej pieczęci duchowych które są starożytnymi artefaktami oddzielającymi oba światy. Odkryliśmy jego plan przez przypadek, tak oto znajdując się na pierwszej linii frontu, starając się odnaleźć je pierwsi. Jak dotąd mamy cztery. Demony mają jedną, a to już zbyt wiele. Pozostały cztery. Udało nam się zebrać kilku sojuszników, ale biorąc pod uwagę liczbę wrogów, mamy ich zbyt mało. Do tej pory pokonaliśmy dwa oddziały zwiadowców wysłanych przez Skrzydlatego Cienia, w tym jednego z jego generałów - Rāksasa - któremu udało się odebrać nam trzecią pieczęć duchową. Ale istnieje tysiące demonów czekających tylko by przekroczyć portale. W tym celu uczynią piekło z życia każdego, kto stanie im na drodze. ***************
Pędząc drogą w deszczu uderzającym dużymi kroplami o przednią szybę, włączyłam wycieraczki dziękując bogom że nie dałam się namówić sprzedawcy na zakup kabrioletu. Morio szukał czegoś w swojej torbie... W końcu wyciągnął kilka Snickersów i otworzywszy jeden, podał mi go. —Masz! Potrzebujesz energii, podobnie jak ja. —Dzięki, potrzebowałam tego, odparłam z ustami pełnymi karmelu i nugatu. Morio miał rację, byłam wyczerpana podobnie jak on, ale będąc Y-Kitsune był silniejszy i bardziej wytrzymały ode mnie. —Czy Flam zamierza pokazać czubek swojego nosa? spytał. —Prawdopodobnie, wymamrotałam biorąc następny kęs. Flam, mój drugi mąż, jak wszystkie smoki zainteresowany był swoimi własnymi sprawami. Ale kochał mnie. I pomógł nam. Co więcej, jego pomoc była bardzo mile widziana. Wysoki i szczupły, był prawdziwą siłą natury. Z ostatnim kęsem poczułam jak cukier zaczyna działać. —Mogłabym zjeść dziesięć, odparłam. Ale już czuję jego działanie. Skręciłam w lewo w boczną uliczkę. Na szczęście o tej porze ruch był niewielki. Na widok radiowozu Chase'a i Jaguara Menolly, zwolniłam do 40 km na godzinę. Nigdzie nie było widać Jeep'a Delilah. W strugach deszczu zaparkowałam za samochodem inspektora.
Burza rozpętała się na dobre, wzdrygnęłam się. Morio widząc to, sięgnął do wnętrza samochodu, wyjął z niego swoja skórzaną kurtkę i zarzucił mi ją na ramiona. Chase i Shamas stali, opierając się o radiowóz. Chase był przystojnym mężczyzną ale bladł w porównaniu z moim kuzynem o wyglądzie gwiazdy rocka, który był pełnej krwi wróżem. Oboje byliśmy do siebie podobni, tyle że jego magnetyzm był mocniejszy niż mój, co sprawiało że był jeszcze bardziej sexy. Doskonale wiedział jak to wykorzystać. W ostatnich tygodniach wiedziałam go z dziesięcioma rożnymi kobietami po zakończeniu służby. Niedawno stracił matkę, co wydawało się wyzwolić w nim coś mrocznego... —Gdzie jest Menolly? spytałam, rozglądając się dookoła. Z tego co wiedziałam, mogła unosić się nad wierzchołkiem drzewa próbując ponownie przybrać kształt nietoperza... niezbyt dobry pomysł. Ostatnim razem gdy to robiła, straciła koncentrację i spadła z wysokości dwóch pięter. —Tam, powiedział Chase wskazując na stertę gnijących belek które kiedyś stanowiły konstrukcję trzypiętrowego domu. Udaje psa policyjnego. Szuka zapachu demona lub nieumarłego. Skinęłam głową, patrząc na niego kątem oka. Wyglądał niechlujnie. Jego garnitur był pognieciony, co było rzadkim widokiem i miał worki pod oczami. Ponadto zauważyłam w jego dłoni papierosa. Jego palec zagoił się na dobre ale widząc jak go obserwuję, starał się to ukryć. Wciąż czuł się zagrożony, pomyślałam ignorując jego dyskomfort. Wyciągnąwszy rękę, wyrwałam mu papierosa i zmiażdżyłam go obcasem. —Wiesz że Delilah nie będzie chciała z tobą spać jeśli będziesz śmierdział popielniczką, powiedziałam. —Palenie to obrzydliwy zwyczaj. Spojrzał na mnie, a kąciki jego ust zadrżały. —Obrzydliwy? powtórzył. Poczekaj, wytłumaczę ci: moja dziewczyna zamienia się kota. Je myszy i owady a swoje potrzeby realizuje w kuwecie. Menolly pije krew. A ty... ty... (skrzywił się). Co to za smród?! Nie czułem nic równie paskudnego od czasu jak tydzień temu ekshumowaliśmy stare zwłoki....O nie! wykrzyknął kręcąc głową. Nie mów mi, że nadal zabawiasz się w te czary-mary z trupami! Zarumieniłam się, kopiąc w trawnik. —Cóż, to faktycznie brzmi źle kiedy przedstawiasz to w ten sposób.
Chase jęknął. —Plądrowaliście groby? Spojrzał mi przez ramię zerkając na Morio. Oboje? Zanim zdążyłam odpowiedzieć, podniósł rękę. Nie. Nic nie mów. Nie chcę wiedzieć. Siedzę po szyję w gównie i zanurzam się coraz głębiej. Wyświadcz mi tylko przysługę. —Tak? Co? spytał Morio oplatając ramię wokół mojej talii. —Kiedy już będziecie się zabawiać w te okropieństwa, to wybierajcie niezidentyfikowane ciała a nie takie które ktoś mógłby rozpoznać. I nie jakieś sławne zombies. OK? spytał odwróciwszy się w stronę miejsca zbrodni, oddzielonego żółtą taśmą. A teraz, jeśli nie macie nic przeciwko, opowiem wam z czym mamy do czynienia. —To ty jesteś szefem, odparłam i westchnąwszy oparłam się o Morio. Poczułam zapach jego piżma i potu, które zwykle przyprawiały mnie o szybsze bicie serca. Ale moje podniecenie przegrało z wyczerpaniem i chłodem. Byłam przemarznięta i wyczerpana. Jedyne o czym teraz marzyłam, to ciepła koszula nocna, kieliszek wina i miękkie łóżko... Tymczasem prawie bezszelestnie, nie licząc dźwięku koralików z kości słoniowej we włosach, wróciła Menolly. Próbowała nosić je rozpuszczone ale nie czuła się z tym dobrze. Dlatego wynajęliśmy wampira, który za życia był fryzjerem, by przychodził wieczorami. Menolly przetarła nos. Jej lodowato szare oczy lśniły a jej kły były wydłużone. —Gdyby tylko ta krew nie pachniała tak dobrze! Chase się skrzywił. —Tak, tak. Co znalazłaś? —Zupełnie nic. Wiem że coś czai się w tym gąszczu rododendronów i paproci ale jeśli jest to demoniczne, to nie potrafię określić do jakiego gatunku należy (zobaczywszy nas machnęła ręką). Ach jesteście! To super! Może wam uda się odkryć co to jest. Chase, czy powiedziałeś im to co mnie? —Właśnie miałem to zrobić. Czy widzicie ten gigantyczny rododendron? Za nim znajdują się zwłoki, a my nie możemy się do nich dostać. Gdy Shamas spróbował przecisnąć się przez zarośla, usłyszeliśmy ryk i... coś ciemnego rzuciło się do przodu... Miałem latarkę ale ciemność była tak głęboka, że nawet ona nie mogła się przez nią przebić... (skinął Shamasowi). Dalej, podaj im szczegóły! Mój kuzyn uśmiechnął się nonszalancko.
—Siema! Niezwykle szybko nauczył się tutejszych zwyczajów i języka, jak na mój gust trochę zbyt łatwo. —To coś pochodzi z głębin. Tego jestem pewien. Nie mam natomiast pojęcia co to jest. Mimo iż jestem zaznajomiony z istotami z ciemnych płaszczyzn. Wyraz jego twarzy i coś w jego wypowiedzi zaniepokoiło mnie. W ciągu ostatniego roku, rozwinął pewne niezwykłe moce ale na pewno nie w Krainie Wróżek. Co więcej, jego wyczyn w ucieczce triady zabójców Jackaris z przejęciem mocy jednego z nich i wykorzystaniem jej przeciwko niemu... nigdy wcześniej nie spotkaliśmy się z czymś takim. Nie był to Shamas jakiego pamiętałam z dzieciństwa. Z Morio przy boku, przeszłam obok niego. —Czy Flam tu jest? —Powiedział Delilah, że przyjdzie jeśli będziemy go potrzebowali. Jest pod telefonem, odparł Chase. Twoja siostra jest w drodze. Podeszłam do ciemnych pozostałości domu braterstwa. Teren został wystawiony na sprzedaż. Po raz pierwszy od ponad stu lat będzie należeć do kogoś spoza rodziny Harolda. Kupił go Carter który był demonem. Był po naszej stronie a my postanowiliśmy nie ujawniać nikomu jego prawdziwej natury. Lepiej by nikt nie wiedział kim naprawdę jest. W ten sposób nikt nie będzie mógł mu zaszkodzić. Powoli zbliżyłam się do płaczącej wierzby z Morio depczącym mi po piętach, gdy nagle usłyszałam zduszony syk. Energia była gęsta, ciemna, prawie zjełczała. O tak, coś tam było! Coś wrogiego i złego! Kiedy zawarczało, zatrzymałam się nie wiedząc co robić dalej. —Wiem co to jest, szepnął mi do ucha. Shamas miał rację. Ta istota pochodzi z głębin, ale nie jest duchem. —Wiec czym? spytałam szeptem. —To Goshanti, forma demona płci żeńskiej, powstała z furii i gniewu zamordowanych kobiet. Istnieją one nie tylko w mojej ojczyźnie ale na całym świecie. Biorąc pod uwagę to, ile kobiet tutaj cierpiało przez ostatnie lata, nic dziwnego że duchy zaczynają nabierać kształtu i treści (stojąc za mną, położył ręce na moich ramionach dodając mi otuchy). Goshanti nienawidzą mężczyzn i przyciągają ku sobie kobiety by je zabić i wchłonąć ich dusze. Dzięki temu rosną w siłę.
Mężczyzn zabijają z zemsty, ale ofiary z kobiet są dla nich jak psychiczne sterydy. Nie wydają się zauważać, że to co same robią, jest tym czego doświadczyły. Wspaniale! Po prostu wspaniale! To nie miało sensu, biorąc pod uwagę ilość dokonanych tutaj morderstw. —Czy wiesz jak je zabić? Morio pocałował czubek mojej głowy. —One żerują na złości i konflikcie. Jeśli uda nam się stworzyć prawdziwie pozytywne wibracje, być może zdecydują się powrócić do piekła. Spojrzałam przez ramię. —Och, proszę cię! Nie mam zamiaru opuszczać tutaj majtek tylko po to, by stworzyć pozytywne wibracje! —Nigdy bym cię o to nie prosił, nie w deszczu i nie na mrozie - chyba że umierałabyś z pragnienia, rzekł gładząc moją szyję. Oczywiście - jeśli nalegasz, z miejsca się zgadzam. Wiesz że nigdy bym ci tego nie odmówił. Pochylił się i uśmiechając się bezczelnie, złożył pocałunek na moich ustach. Chciałbym jednak zaznaczyć, że to ty o tym pomyślałaś. Ja tylko sugerowałem rytuał oczyszczający. Najlepiej zrobić to w ciągu dnia, choć one są aktywne głównie w nocy. Poza tym nawet nie wiem czy poruszają się za dnia. Przewróciłam oczami. —Tak, tak. Wrócimy tu jutro i zrobimy z nimi porządek. Co zrobimy w międzyczasie? —Zabezpieczymy to miejsce i postawimy na straży kilku oficerów-wróżów, zdolnych oprzeć się wołaniu Goshanti. One wabią w swoje sieci mężczyzn i są równie silne jak syreny. Westchnąwszy odwróciłam się w stronę chodnika, gotowa opuścić to miejsce, gdy poczułam za sobą ruch. Obróciłam się i znalazłam twarzą w twarz z czarną otchłanią energii, rodzajem eterycznej śliny. O, cholera! Coś śliniło się na mój widok! Nie czułam się tak pożądana od... ostatniej nocy lub może tej poprzedniej. Ale to nie był ten rodzaj głodu i pasji jakiej zwykle byłam obiektem. Istota ta umierała z pragnienia uczynienia ze mnie bardziej przystawki... nie uważałam by było to dla mnie zdrowe. —Hej! Próbowało mnie uderzyć! krzyknęłam. Natychmiast wezwałam na pomoc Matkę Księżyca, zastanawiając się czy zostało mi jeszcze wystarczająco dużo energii by wysłać w jej kierunku piękna błyskawicę.
Morio zastąpił mi drogę, stając przede mną i... straciłam koncentrację. —Przestań! Ona nakarmi się twoją energią! Chodźmy stąd, wrócimy tutaj jutro! rzucił pchnąwszy mnie na krawężnik. Rzuciłam nerwowe spojrzenie przez przez ramię, ale Goshanti zatrzymała się na skraju działki nie mogąc pójść dalej. Odetchnąwszy głęboko, wzięłam Morio za ramię. Byłam tak zmęczona, że ledwo mogłam myśleć. Magia śmierci wypompowała mnie z energii do cna. Miałam wrażenie jakbym znajdowała się na dnie dołu, a wyjście z niego było kilka kilometrów nad moją głową. Na miejscu czekali na nas Chase i Menolly. Ale zanim zdążyliśmy powiedzieć choćby słowo, przyjechała Delilah, która wyskoczywszy ze swojego Jeepa podbiegła do nas. —Czy dowiedzieliście się co to jest? spytała. Morio podtrzymywał mnie, oplótłszy ramię wokół mojej talii. —To Goshanti, przybyła tutaj prosto z głębin. Do jutra nie możemy nic zrobić. Chase, postaw kilku wróży na straży by monitorowali teren. Ale pod żadnym pozorem nie pozwól im się tam zbliżać. A co najważniejsze, żadnej kobiecie. Ta istota jest bardziej niebezpieczna dla kobiet niż dla mężczyzn. Inspektor skinął głową i dał znak Shamasowi. —Zajmij się tym, powiedział (nasz kuzyn skierował się do radiowozu). Cóż, to chyba na razie wszystko. Poczekamy aż wszystko zostanie ustawione. Delilah zbliżyła się do niego. Chase był profesjonalistą i nie mieszał pracy z życiem prywatnym. Usiadła obok niego na ziemi. —Poczekam z tobą. Nie zaszkodzi jedna osoba ekstra. Zbyt zmęczona by protestować, że może to być dla niej niebezpieczne, spojrzałam na Menolly. —Wracasz do baru? Skinęła głową. —Tak. Luke mnie zastępuje ale muszę dokonać kilku zamówień. Prawie skończył nam się koniak i potrzebujemy nowej skrzynki wódki.
Moja siostra była właścicielką Voyagera przyciągającego wszelakiego rodzaju klientelę. Począwszy od nadprzyrodzonych istot, takich jak jak wampiry i wróżki, a skończywszy na ludziach szukających egzotycznych kochanków. Bar pierwotnie należał do OIA ale w ciągu ostatnich sześciu miesięcy sytuacja się zmieniła. —Jedziemy do domu, rzuciłam. Morio i ja wrócimy tu jutro rano by kopnąć to coś w tyłek i wysłać je tam skąd przybyło. Chase uniósł dwa palce. —Brzmi nieźle! Bądźcie ostrożni po drodze. Jesteś zbyt zmęczona by obserwować drogę, a widziałem jak lis potrafi docisnąć pedał gazu gdy prowadzi. Morio uniósł brwi. —Odpieprz się człowieku, powiedział z uśmiechem. Prowadzę lepiej od ciebie, wiesz? Chase pokazał mu środkowy palec. Po tym, oboje z Morio ruszyliśmy do mojego samochodu. Podałam mu kluczyki a sama wśliznęłam się na miejsce pasażera. Zapiąwszy swój pas, mój uroczy lis szepnął: —Nie relaksuj się zbytnio. Noc jeszcze się nie skończyła. I zanim zaprotestujesz, zaufaj mi: seks pomoże ci lepiej spać. Byłam zbyt zmęczona by się kłócić. Oparłam się wygodnie w skórzanym fotelu i nabrałam powietrza, wdychając piżmowy zapach mojego kochanka. Niemal natychmiast pomyślałam o kobiecie-demonie Goshanti i złości która ją napędzała. Wiele młodych kobiet było torturowanych w tym domu. W pewnym sensie było mi jej żal. Byłam przeciwna jej zabiciu, choć wiedziałam że nie mieliśmy wyboru. Niektóre demony funkcjonowały jako markery przeszłości. Były tam by nam przypominać abyśmy nie popełnili tych samych błędów. I pomimo gniewu i wściekłości, narodziły się z wielkiego bólu. Chciałabym znaleźć sposób by ją uspokoić i sprawić aby odnalazła spokój, nie niszcząc jej przy tym. Ale coś mi mówiło, że nie została ona stworzona przez śmierć wszystkich tych kobiet. Cokolwiek było tego przyczyną, warunki panujące w ostatnich miesiącach jak najbardziej temu sprzyjały. Wliczając w to wzmożoną aktywność paranormalną. A energia odpowiedzialna za wszystkie duchy i inne stworzenia które nocą nawiedzały Seattle, rosła w siłę. Musieliśmy odnaleźć przyczynę i zatrzymać to, nim miasto stanie się znane pod nazwą „miasta widm”. Zapewne stanie się atrakcją turystyczną, ale mieszkanie w mieście duchów prawdopodobnie nie będzie sprzyjało szczęściu i zdrowiu turystów.
Patrzyłam przez okno, obserwując mijane jasne światła miasta. Zmierzaliśmy w kierunku dzielnicy Belles-Faire, gdzie mieszkałam z siostrami. Morio był cichy i nie spuszczał wzroku z drogi ale wiedziałam, że obserwuje mnie kącikiem oka aby upewnić się że wszystko jest ze mną w porządku. I za to kochałam go jeszcze bardziej.
Rozdział 3 Mieszkałyśmy w starym dwupiętrowym wiktoriańskim domu na obrzeżach BellesFaire, w niecieszącej się zbytnią sławą - aczkolwiek wygodnej - dzielnicy na północy Seattle. Nasze dwa hektary terenów rozciągały się do otoczonego brzozami stawu, gdzie lubiliśmy odpoczywać i gdzie odbywały się nasze rytuały. Miałam też swój mały ziołowy ogród. Natomiast Delilah lubiła obserwować przyrodę, bawiąc się w lesie w swojej kociej postaci ze swoją mysią przyjaciółką Mishą. Moja siostra mieszkała na drugim piętrze naszego skrzypiącego domu. Natomiast ja na pierwszym. Legowisko Menolly, w odcieniach zieleni i kości słoniowej, znajdowało się w piwnicy. Gdy samochód pędził zalesionymi przedmieściami, dotarło do mnie jak bardzo zmieniło się nasze życie odkąd ja i moje siostry przybyłyśmy na Ziemię, prawie dwa lata temu. I nie wszystkie z tych zmian były dobre. Ale przynajmniej nasz dom pozostawał bezpiecznym i przyjemnym miejscem. W pewnym sensie brakowało mi prywatności... teraz dom tętnił życiem. Był czymś na kształt sanktuarium, w którym oczekiwaliśmy na koniec urlopu narzuconego nam przez naszego pracodawcę. Od jakiegoś czasu stał się dla nas schronieniem przed zagrożeniem jakim były demony. Wiedziałyśmy że pozostaniemy tutaj tak długo jak będzie konieczne, by pokrzyżować plany Skrzydlatemu Cieniowi. Na początku było nas tylko troje. Potem w naszym życiu pojawiła się Maggie, dziecko gargulec, które uratowałam ze szponów demona. Okazało się, że będziemy potrzebowały niani oraz kogoś kto się zajmie domem. Tak oto powitałyśmy w naszych progach Iris, fińskiego ducha domu (lub jak kto woli "Talon-Haltija" - tak brzmiał jej właściwy tytuł). Iście wybuchowa mieszanka. Iris posiadała wiele tajemnic. A nam udało się odkryć jedną z nich, mianowicie iż była kapłanką Undutar, fińską boginią mgły i śniegu. Nie w pełni zrozumieliśmy dlaczego tutaj mieszkała i dlaczego walczyła przy naszym boku. W każdym razie była nam lojalna sercem i duszą. Z kolei pewnego pięknego dnia w moim życiu ponownie pojawił się mój ex: Trillian – Svartån. Na razie nie wiedzieliśmy gdzie jest, ale zdecydowano iż w przeciągu kilku kolejnych dni mam się z nim spotkać w Krainie Wróżek. Następnie w moim życiu pojawił się Flam i Morio. Z nami mieszkał również Rozurial - inkub, ponadto Vanzir, zbuntowany demon który postanowił zmienić front i walczyć po naszej stronie. Byli też tacy którzy przychodzili i odchodzili, jak Nerissa - dziewczyna Menolly i Zachary. Oboje należeli do stada Pum z gór Rainier. Na końcu był nasz kuzyn Shamas, dzielący lokum z Rozem i Vanzirem.
O tak, nasza mała rodzina się rozrastała. I nawet jeśli oznaczało to utratę prywatności, to podobało mi się poczucie bezpieczeństwa jakie dawała. W domu powitała nas cisza. Iris zostawiła nam kartkę mówiącą, że ona i jej chłopakkrasnolud są już w łóżku. Maggie śpi i mamy jej nie przeszkadzać. Rozurial i Vanzir byli u siebie albo wyszli. Upewniwszy się że wszystko jest w porządku, oboje z Morio ciężkim krokiem wspięliśmy się po schodach do mojego pokoju. Miałam tylko jedno pragnienie: wziąć gorącą kąpiel. Ale Flam i Morio zdecydowali inaczej. Nie wiem czy to Morio poinformował Flama o stanie mojego umysłu, czy to mój piękny smok mierzący metr dziewięćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, przez naszą więź wyczuł mój nastrój, ale czekał on na nas przy drzwiach łazienki. Jego srebrne włosy były rozpuszczone i opadały mu do kostek, wijąc się wokół niego niczym węże Meduzy. Bez słowa Morio pchnął mnie ku niemu. Flam mruknął coś czego nie rozumiałam i w ciszy dwa grube kosmyki jego włosów owinęły się wokół moich nadgarstków. Delikatnie acz stanowczo zmusiły mnie do uniesienia ramion. Wydałam zduszony okrzyk, na co inny kosmyk zakradł się za moimi plecami, otworzywszy powoli zamek od mojej sukienki. Inny z kolei chwycił moją sukienkę i zdjąwszy mi ją przez głowę, rzucił ją na podłogę. Stałam bez tchu, prawie naga, z wyjątkiem bielizny i szpilek. Wówczas uświadomiłam sobie że mam jedno życzenie: by moi mężowie przejęli prowadzenie. Niech robią, co chcą. Morio rozpiął mój stanik i uwolnił moje piersi. Zbyt zmęczona by się ruszać, zamknęłam oczy czując jego ręce na sutkach. Jego paznokcie były długie, czarne i raniły mi skórę. Z pewnością pozostaną mi po nich drobne ślady. Ale to przynajmniej przywróciło mnie do życia, przypominając że wciąż tutaj jestem - w swoim ciele. Morio przesunął dłonie po moim brzuchu, talii i biodrach, wywołując małe wybuchy przyjemności. Następnie wsunąwszy palec za gumkę moich majtek, powoli pociągnął je w dół i chwytając mnie za kostkę, uniósł moją stopę uwalniając mnie z nich. Jęknęłam czując jego dłonie po wewnętrznej stronie ud. Kiedy rozłożyłam lekko nogi, Morio zatrzymał się z uśmiechem na twarzy. —Nie od razu, powiedział. Po pierwsze musisz wziąć kąpiel. Flam uniósł mnie w ramionach, podczas gdy Morio pierwszy wszedł do łazienki. Ułożyłam głowę na piersi mojego smoka i czując jego znajomy piżmowy zapach, zaczęłam się zrelaksować...
Łazienka oświetlona była blaskiem purpurowych świec rozmieszczonych na meblach i na ogromnej wannie wypełnionej pianą. W powietrzu unosił się zapach lawendy, narcyzów i bzu. Flam ruchem głowy wskazał Morio na drzwi, mówiąc: —Idź wziąć prysznic, powiedział. Spotkamy się w sypialni. Sam ją wykąpię. To rzekłszy umieścił mnie delikatnie w wodzie. Pozwoliłam sobie oprzeć się o ciepłą porcelanę. Morio cicho się wycofał, podczas gdy Flam uklęknął przy wannie i biorąc do ręki gąbkę, przejechał nią delikatnie po moich piersiach a następnie po moim brzuchu. Mój oddech przyspieszył, gdy umywszy mi ramiona pchnął mnie delikatnie do przodu by wyszorować mi plecy. Otworzyłem usta by coś powiedzieć, ale on dotknął moich warg palcem. —Cisza. Flam był jedynym mężczyzną na Ziemi zdolnym zmusić mnie do posłuszeństwa i to za pomocą jednego słowa. Czy to dlatego że był smokiem? Nie wiedziałam. Ale kiedy on mówił - ja słuchałam. Oczywiście zdarzało mi się mu przeciwstawiać w miejscach publicznych. Ale kiedy byliśmy sami lub z Morio, z zadowoleniem przyjmowałam oddanie kontroli komuś innemu. Niech inni podejmują decyzje. Zawsze byłam najbardziej dominującym członkiem naszego rodzeństwa, fundamentem i punktem odniesienia dla moich dwóch sióstr. Nadal potrzebowały mnie w tej roli. Ale w zaciszu naszego pokoju, mogłam przekazać kontrolę Flamowi i Morio, mając pewność że mnie ochronią i pomogą mi zapomnieć o demonach i krwawych bitwach. Flam uniósł do moich ust kieliszek koniaku. Wypiłam kilka łyków i uśmiechnęłam się, czując jak alkohol o smaku miodu i wina wywołuje pieczenie w gardle. Zanim zdałam sobie sprawę z tego co się dzieje, koniak został zastąpiony przez język Flama, który pochylił się nad wanną i przycisnął swoje usta do moich. Gdy przytulił mnie do siebie wyszłam mu na przeciw, nie zważając na to że moczę mu koszulę i dżinsy. Jego szybki i delikatny język badał wnętrze moich ust, podczas gdy kosmyk włosów owinął się wokół mojego sutka. Kiedy poruszyłam się chcąc wyjść z wanny, Flam owinął mnie w ogromny ręcznik i przyciskając do siebie, zaniósł mnie do sypialni. Tam czekał już na nas Morio, wylegując się leniwie na łóżku w jedwabnym czarno- białym szlafroku.
Podczas gdy mój Yokai przyciemnił w sypialni światła i odkrył narzutę na naszym dużym łóżku, Flam ułożył mnie w miękkich fałdach kołdry a następnie cofnął się i zaczął zdejmować koszulkę i odpinać pasek... Obserwowałam go z zapartym tchem. Zdjął dżinsy które w cudowny sposób otulały jego seksowne pośladki i stanął przede mną: elegancki i muskularny. Jego ciało było ucieleśnieniem doskonałości, a jego penis był twardy i wyprostowany. Morio zaśmiał się pod nosem i powoli zdjął szlafrok pod którym nie miał nic. Jego skóra wyglądała na złotą, w kontraście do alabastrowej skóry Flama. Morio nie był tak wysoki jak Flam ale był idealny i nie mniej obdarowany przez naturę co mój drugi mąż. Spojrzałam na nich obu. Morio miał rację. Potrzebowałam dzisiejszego wieczoru seksu by odpocząć i rozładować napięcie. Z bijącym sercem uklękłam na łóżku. Jeśli tylko Trillian byłby tutaj z nami... koło by się zamknęło... ale do tego czasu... Nagle przez moje ciało przebiegła smuga gorącej żądzy. Odrzuciwszy włosy, roześmiałam się. —Chodźcie i weźcie mnie, chłopcy! —Twoje życzenie jest dla nas rozkazem kochanie! rzucił i wspiąwszy się na łóżko pchnął mnie tak, że leżałam na prawo od niego. Morio usadowił się po drugiej stronie i opierając się na łokciu począł językiem pieścić moje brodawki. Flam wsunął rękę między moje uda i jeszcze wyżej... Załkałam czując jak moje ciało rozpala się pod wpływem ich dłoni, tworząc serię iskier niczym sztuczne ognie. Morio zamknął usta na mojej piersi, gryząc lekko. Przyjemność graniczyła z bólem. Wyciągnęłam do niego rękę ale w tym momencie dwa srebrne kosmyki włosów Flama owinęły się wokół moich nadgarstków, unieruchamiając je nad moją głową. —Oddaj nam kontrolę. Poddaj się nam, szepnął Flam. Zamknęłam oczy by po chwili ponownie je otworzyć. Chciałam widzieć ich twarze. Oczy Flama błyszczały gdy wsunął we mnie głęboko dwa palce. Czując niedosyt, krzyknęłam. —Pragnę cię w sobie, szepnęłam. Albo Morio... albo obu. Lubię wszystko. Poczułam jak rośnie we mnie pragnienie... pragnienie bycia wypełnionej.
—Och, weźcie mnie, proszę! —Jest dojrzała, odparł Flam rzucając okiem na Morio. —Jest wygłodniała, odpalił Morio. Czy damy jej to czego chce? —Myślę że tak, ale nie za szybko. Jęknęłam, żartowali ignorując moje jęki. —Och, na miłość bogów, weźcie mnie! Uśmiech Flama zniknął. Schylił się aby spojrzeć mi prosto w twarz. —To my zdecydujemy kiedy i jak. A teraz zamknij się mój zwierzaczku, albo będę musiał cię ukarać. Zamilkłam. Kary Flama na ogół nie były bolesne, chociaż miał tendencję do dawania mi klapsa co tolerowałam, bo sam znosił wiele rzeczy ode mnie. Ale z doświadczenia wiedziałam, że Flam mógł przedłużyć moje cierpienia tak, by trwały niemal całą noc dając mi wyzwolenie gdy on sam będzie gotowy. Czasami mogło to być wspaniałe. Boska agonia. Ale teraz pragnęłam uwolnienia. Chciałam rzucić się w przepaść i upaść na dno wąwozu. Morio roześmiał się za mną. Flam oparł się o wezgłowie łóżka, wciągając mnie na siebie i oplatając nogi wokół mojej talii. Czułam jego twardego penisa który z delikatnym naciskiem wsunął się we mnie od tyłu. Napięłam się w oczekiwaniu ale jak na razie dawał mi tylko znak że tam był... Morio ukląkł przede mną i rozłożył mi nogi. Jego język znalazł się w samym moim centrum. Lizał mnie szczypiąc, zatrzymując się kilka razy by ostatecznie zamknąć się na mojej łechtaczce. Węgle mojego pragnienia zapłonęły i krzyknęłam. Włosy Flama pieściły moje ciało, naciskając na piersi i trzymając mnie unieruchomioną. Szarpnęłam się, starając się poruszyć by chwycić głowę Morio, ale uchwyt Flama był tak silny, że nie mogłam nic zrobić. Sfrustrowana sapałam nierówno. —Przestań walczyć, szepnął mi do ucha. Poddaj się i pozwól nam przejąć kontrolę, a sprawimy że spłoniesz w płomieniach. Ze łzami w oczach jęknęłam ochryple, czując język Morio wchodzący i wychodzący ze mnie coraz szybciej i szybciej, rozpalając na swojej drodze szlak fajerwerków.
Potem wstał i spojrzał mi w oczy. Jego energia, dzika i prymitywna, wzrosła wokół niego niczym zielony jedwabny welon. Aura Flama rozbłysła na srebrno, a kiedy obie się rozpoznały, owinęły się wokół siebie niczym dwa węże, otulając mnie płaszczem pasji która wykraczała poza ludzką część mojej istoty. Za każdym razem gdy się to działo, zastanawiałam się czy będę w stanie wrócić z królestwa do którego ci dwaj mężczyźni mnie przyciągnęli. Nasze dusze były ze sobą związane, a seks wykraczał poza ramy zwykłego aktu seksualnego. Byliśmy powiązani na poziomie jestestwa, bliźniaczych dusz, kochanków. Zjednoczeni na zawsze poprzez starożytny rytuał. Moje myśli ponownie zamilkły gdy Flam pocałunkami wytyczył ścieżkę z tyłu na mojej szyi. Podczas gdy Morio przycisnął usta do moich, czułam na nich swój własny smak: poczułam na języku smak miodu i wina. Flam delikatnie uniósł mnie, ustawiając na czworakach z głową w bok. Wsunąwszy we mnie palce, zmoczył penisa moim nektarem a następnie ustawił się za mną i delikatnie przycisnął. Byłam gotowa. Wchodził we mnie powoli, dając mi czas na przystosowanie się, zagłębiając się za każdym razem o milimetr głębiej. Byłam ciasna ale on się nie spieszył. Poruszaliśmy się wolno, a po chwili zaczęło narastać we mnie słodkie uczucie. Uniosłam biodra, a wtedy Flam przyspieszył z pysznym uśmieszkiem na twarzy. Morio stał na brzegu łóżka z penisem blisko mojej twarzy. —Posmakuje mnie, powiedział głosem ochrypłym z pożądania. Z każdym ruchem Flama, mój głód rósł coraz bardziej. W ustach poczułam Morio wypełniającego moje usta ciepło-słonym smakiem. Morio jedną ręką chwycił mnie za włosy ściskając tak mocno, że poczułam ból zmieszany z przyjemnością, tak że chciałam więcej. Pragnęłam ich w sobie obu. Morio kontrolował swoje ruchy zanurzając się na tyle głęboko by mnie nie udusić. Ssałam go mocno jednocześnie liżąc, gdy poczułam jak moja energia wzrasta, przybierając pomiędzy moimi mężczyznami purpurowy odcień. —Tak, to jest to! Mocniej! krzyknął Morio. Jego oczy przybrały barwę topazu, mieniąc się kolorami. Widziałam go zmieniającego się subtelnie. Miał ochotę się przemienić ale w swojej demonicznej postaci nie byłoby dla nich obu wystarczająco dużo miejsca na łóżku. Nagle wycofał się z moich ust i jednym sprawnym ruchem wsunął we mnie, wypełniając mnie jednym szybkim pchnięciem.
Objął mnie w talii opierając się na mojej klatce piersiowej. Płomienie szalały we mnie, a przez moje ciało przeszła seria wybuchów gdy obaj moim mężczyźni zsynchronizowali swoje ruchy. Wypełniali mnie całkowicie w każdej części mojego jestestwa, a ich piżmowy zapach owinął się wokół mnie niczym zapach Boga Kóz. Wszystko było tak dobre, tak doskonale i tak wyważone. Znalazłam się na granicy rodzącego się orgazmu czując jak mój żołądek związuje mi się w supeł. Dysząc spojrzałam w górę na Morio, który w tej samej chwili przejechał swoimi pazurami po wnętrzu mojego uda. Wiedziałam że pozostaną mi po tym ślady, ale ból jedynie zwiększył moją rozkosz. Jęknęłam głośno wzywając orgazm. Chciałam odlecieć, unieść się w powietrze. Morio zanurzył się we mnie z jeszcze większą pasją; jego natura lisa wyszła na powierzchnię a jego twarz straciła wszelkie ślady człowieczeństwa. —Mój demon, szepnęłam. Intensywność tej chwili wywołała u mnie łzy. —Nie zapomnij o mnie, szepnął za mną Flam. —Jakże bym mogła. O mój władco smoku! Rozerwij mnie i napełnij! Na to Flam jęknął i usłuchał. Jego ekstaza połączyła się z moją. Nasza pasja była niczym świadoma, żywa istota która eksplodowała falą oślepiającego światła. Dzieliliśmy orgazm tak intensywny, że miałam uczucie jakbym została rozbita na kawałeczki. Z ostatnim krzykiem opadłam w przepaść i niekontrolowanie łkając, pociągnęłam ich obu ze sobą: w ciemną pustkę w której byliśmy połączeni na zawsze - trzy dusze w jedną, połączone na wszystkich poziomach po wieczność.
Wstałam ze słońcem (mówiąc w przenośni, bo dzień był pochmurny i szary, jak większość dni w Seattle). Wzięłam szybki prysznic, podczas gdy chłopcy się ubierali. Morio założył czarne dżinsy i zielony podkoszulek, a Flam swój zwykły strój: białe dżinsy i jasną szarą koszulę. Wycierając się wyjrzałam przez okno: ziołowy ogród błyszczał zroszony rosą, a w powietrzu unosiła się lekka mgiełka. Grzebałam przez chwilę w swojej komodzie, by po chwili wyjąć z niej gorset z aksamitu w kolorze bordowym i czarną spódnicę z pajęczej sieci sięgającą mi do połowy łydki. Tkanina z jakiej została wykonana była o wiele cieplejsza od tych jakie można było znaleźć na Ziemi. Na ramiona narzuciłam lekkie bolerko. Tak oto w asyście moich mężów, udałam się po schodach na parter. W kuchni zastałam Iris i Delilah. Ujrzawszy mnie uniosły głowy w górę. TalonHaltija czytała gazetę, a moja siostra pisała coś w swoim małym notesie. Menolly, rzecz jasna, o tej porze spała. Na stole piętrzył się stos naleśników, smażony boczek, tosty i miska zmiksowanych jagód. Skierowawszy się do kredensu by wyjąć z niego trzy talerze, zatrzymałam się przy kojcu Maggie. Siedziała bawiąc się dużym garnkiem ze stali nierdzewnej, waląc w niego drewnianą łyżką. Ujrzawszy mnie, upuściła łyżkę niepewnie wstając. —Cami ! Cami ! pisnęła zbliżając się do mnie małymi krokami i z błyszczącymi oczami wyciągając ręce w moją stronę. Wzięłam ją na ręce wtuliwszy nos w jej miękkie futerko. Nasz mały leśny gargulec dorastał wolniej niż my. Jeszcze przez długi czas pozostanie dzieckiem. —Witaj dynio! szepnęłam. Jak się ma dzisiaj moja mała Maggie? —‘ien, zagaworzyła. Lam! Orio! krzyknęła na widok moich mężów. Flam wziął ją ode mnie, łaskocząc ją dwoma kosmykami swoich włosów, podczas gdy Morio połaskotał ją pod brodą. Następnie przekazali ją Delilah, abyśmy mogli usiąść do stołu. Nałożyłam sobie kilka naleśników z boczkiem, zanim chłopcy zrobili na nie nalot. —Gdzie podziewają się nasze bliźniacze demony? spytałam, rozglądając się za Rozurialem i Vanzirem.
To Iris nadała im ten przydomek i obaj go nienawidzili, a my nie potrafiłyśmy się powstrzymać od dokuczania im. —U Cartera, odpowiedział duch domu. Starają się zebrać dla nas jak najwięcej informacji o Staci. Zatrzymałam się w połowie jedzenia. Ostatnią rzeczą o jakiej chciałam myśleć to o wysłanym przez Skrzydlatego Cienia nowym następcy Karvanaka. Mieliśmy już i tak dość kłopotów z pozbyciem się jego! Tym bardziej nie spieszyło mi się do spotkania Staci, znanej również jako ”łamignat”. Choć pewnie ten dzień w końcu kiedyś nadejdzie... Morio położył ręce na moich ramionach, a Flam wręczył mi syrop klonowy. —Jedz, rozkazał. Musisz nabrać sił. Srebrne kosmyki włosów otaczały go niczym chmura dymu. —Tak wiem, powiedziałam z nieco wymuszonym uśmiechem. Henry dogląda dzisiaj sklepu. Po śniadaniu Morio i ja udamy się w miejsce Harolda i oczyścimy je z demonicznej Goshanti. Flam, Delilah, czy chcecie nam towarzyszyć? Smok potrząsnął głową. —Przybędę jeśli mnie będziecie potrzebowali. Tymczasem mam pewną niecierpiącą zwłoki sprawę którą muszę się zająć, powiedział patrząc na mnie z pewną rezerwą. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że odkąd się obudził był wyjątkowo milczący. —Powinniśmy poradzić sobie bez twojej pomocy, zapewnił Morio przeglądając kalendarz. Do pełni nie pozostało więcej niż jeden lub dwa dni, co oznacza że problem musi zostać rozwiązany wcześniej, inaczej Goshanti wykorzysta to by przyciągnąć w swoje sieci jeszcze więcej kobiet. —Nie tylko dlatego, dodałam. Gdy Matka Księżyca będzie wysoko na niebie, będę całkowicie bezużyteczna. Każdej pełni ja i Delilah galopowałyśmy całą noc: ja przy boku Matki Księżyca, Delilah w swojej kociej formie. Następny ranek nie było miły dla żadnej z nas. —A ty? spytałam moją siostrę. Delilah zajrzała w swoje notatki. —Nie ma problemu. Tego ranka nie mam zaplanowanych spotkań. Czy pamiętasz że jutro mają odbyć się prawybory?
—Czy dowiemy się czy Nerissa wygrała miejsce w radzie? —Nie, nie przed listopadem. —A tak, to prawda (skinęłam głową). Nie możemy głosować, ale dla dobra Menolly i nadprzyrodzonej wspólnoty, lepiej by było gdyby odniosła miażdżące zwycięstwo. Nerissa była dziewczyną i kochanką naszej młodszej siostry. Jednocześnie była członkiem stada Pum z gór Rainier. Obecnie startowała w wyborach do Rady Miasta ujawniając iż jest zarówno biseksualna jak zmienna. —Jeśli wygra te wybory, będzie to oznaczało duży krok w akceptacji istot nadprzyrodzonych na Ziemi. Iris ułożyła w kojcu Maggie na drzemkę, podając jej pluszowego pingwina. Mała zwinęła się w kłębek pod kocem, ściskając swojego pluszaka w ramionach. Następnie Talon-Haltija zaczęła sprzątać ze stołu, wsadzając brudne naczynia do zmywarki. —Tak, ale wiesz że Anioły Wolności i ich ziemscy bracia z pewnością zorganizują protesty przed wszystkimi lokalami wyborczymi... (przerwałam słysząc dzwonek do drzwi). Pójdę otworzyć. Rzuciłam okiem na zewnątrz. O cholera! Przed naszymi drzwiami stała Morgane, Królowa Ciemności i Zmierzchu. Była ostatnią osobą jaką chciałam zobaczyć. Nazwanie jej „osobą” było mylące... ponieważ była jedną z trzech ziemskich królowych wróżek. A jej pojawienie się zawsze było złym znakiem. Nawiasem mówiąc była naszym dalekim przodkiem. Podobnie jak my, w połowie człowiekiem a w połowie wróżką. Krótko mówiąc, odegrałam kluczową rolę w przywróceniu ziemskich sądów wróżek. To była część mojego przeznaczenia, ale nadal miałam wątpliwości, czy naprawdę dobrze się stało. Ale co się stało to się nie odstanie... Otworzyłam drzwi, składając głęboki ukłon w stronę naszego gościa. —Wasza Wysokość, twoja obecność jest dla nas zaszczytem... —Skończ z tymi bzdurami Camille i wpuść mnie! rzuciła odsunąwszy mnie machnięciem ręki; powąchała powietrze. Choć bez zaproszenia, majestatycznym krokiem skierowała się wprost do kuchni. Nadal przy stole, jak przypuszczam? Słyszałam Iris rzucającą zjadliwą odpowiedź i pospiesznie ruszyłam za nią.
Kiedy weszłam, ujrzałam Flama wbijającego w nią wzrok. Powiedzenie że Flam jej nie lubił, byłoby zbyt delikatne. Morio wstał, napięty i czujny. Delilah ukłoniła się niezgrabnie, tymczasem Iris miała minę jak gdyby wkroczono na jej terytorium. Po głębszym zastanowieniu, faktycznie tak było. Kuchnia była jej królestwem. —Widzę że moja wizyta sprawiła wam przyjemność. Nie przeszkadzajcie sobie, od razu przejdę do rzeczy (czarownica wzrostu małej dziewczynki mówiła do mnie i Delilah, ignorując wszystkich pozostałych). Wy dwie i wasza siostra wampir: radzę wam dobrze przemyśleć waszą decyzję. Potrzebujemy was a wy potrzebujecie nas. Granica między ziemskimi wróżkami a tymi z innego świata zaczyna nabierać kształtów. Mądrze zrobicie wybierając po której jesteście stronie, zanim będzie za późno. —Co proszę? Grozisz nam? I co chciałaś powiedzieć przez „granica zaczyna nabierać kształtów”? Nigdy nie słyszałam o kłopotach między poszczególnymi frakcjami! rzuciłam patrząc na nią z góry. Na początku kiedy ją poznałam, byłam nią zafascynowana ale teraz przejrzałam na oczy. Wbrew temu co myślałam o niej na początku, nie była światłem ale cholernym mrokiem który zwiastował kłopoty i próbował odwrócić nas od OIA i naszego dziedzictwa. Wszystko to tylko po to, abyśmy się do niej przyłączyły. Rzecz jasna stanowczo odmówiłyśmy i dlatego była na nas wściekła. —Grozić wam??! zaprotestowała. Mojej własnej rodzinie?! Ależ oczywiście że nie! Dojrzałam cień który przemknął po jej twarzy, a ona sama wydawała się na granicy wydrapania mi oczu. Bez mrugnięcia okiem wytrzymałam jej spojrzenie. Obie wykazywałyśmy pewne fizyczne podobieństwa: takie same fioletowe oczy i kruczo czarne włosy. Natomiast byłam od niej wyższa, a bycie w połowie wróżką grało na moją korzyść. Morgane natomiast, w przeciwieństwie do mnie, miała wielowiekowe doświadczenie w magii, a na ramionach nosiła płaszcz królowej. —Weźmiemy twoje rady pod uwagę, odparłam krzyżując ramiona. Czy jest jeszcze coś co nam masz do powiedzenia? —Mam nadzieję że nie, wtrącił Flam kołysząc się na krześle. W przeciwnym razie usmażę cię na śniadanie. Ktoś kto grozi mojej żonie, zwykle długo nie żyje. Po czym spojrzał na Morgane z niewzruszonym wyrazem twarzy. Ta natomiast zmrużyła oczy, ale nie patrzyła na niego. Jednak przez ułamek sekundy ujrzałam na jej twarzy strach. Tak więc bała się smoków! Cóż, mądra decyzja. Flam mógł ją rozedrzeć na dwoje jednym machnięciem pazura, a jego magia chroniła go przed nią. W przypadku konfrontacji, postawiłabym na niego.
Morgane najwyraźniej uznała że nie był to najlepszy dzień na podejmowanie decyzji, a tym bardziej na śmierć, bo bez słowa odwróciła się do mnie. —Poinformujcie mnie o waszej decyzji i nie zwlekajcie z jej podjęciem przez kolejne sto siedem lat. Wzbierają prądy i nie chciałabym się znaleźć między dwoma światami gdy te się rozleją. —Cóż, uznaj iż zostaliśmy ostrzeżeni, powiedziałam wskazując na drzwi. Morgane wydała niski syk. —Banda idiotów! Głupia! Myślisz iż jesteś bezpieczna tylko dlatego że sypiasz ze smokami i zadajesz się z demonami?! Myślisz że Królowa Elfów zapewni wam schronienie?? Cóż, zastanów się dwa razy nim podejmiesz decyzję. Gracie w złej drużynie, a kiedy wybuchnie ogień poparzycie sobie palce! Po tych słowach, wściekła, wyszła zatrzaskując za sobą drzwi. Spojrzałam na innych. Flam oglądał swoje paznokcie. Morio kończył śniadanie a Iris wycierała blat. Tylko Delilah odwzajemniła moje spojrzenie, a wyraz jej twarzy był odzwierciedleniem mojego własnego: mieszanina niepokoju i irytacji. —Cóż, to byłoby na tyle, powiedziałam w końcu. Dobra, chodźmy pozbyć się Goshanti! Ale w głębi duszy czułam żal, że nasza własna rodzina stwarzała nam więcej problemów niż zagrożenie jakim były demony. Przynajmniej niektóre rzeczy pozostają nadal pod naszą kontrolą, pomyślałam zarzucając na ramiona bolerko i kierując się do mojego samochodu. Zdecydowanie wolałam walkę z demonami od kaprysów wkurzonej królowej wróżek.
Rozdział 4 W powietrzu unosił się zapach jodu, dymu palonego drewna, cedru i mchu. Kiedy szliśmy do samochodu, Delilah krzyknęła: „Pierwsza!”, tym samym zdobywając prawo do siedzenia z przodu. Morio zajął miejsce na tylnym siedzeniu. Wrzuciwszy torbę zawierającą rzeczy potrzebne nam do odprawienia rytuału, usiadłam za kierownicą. Włączywszy silnik, ujrzałam Iris machającą nam ręką z ganku. Jej rozświetlona twarz i nadzieja którą wyczytałam z jej uśmiechu przypomniała mi raz jeszcze, po co to wszystko robimy. —Czy naprawdę uważasz, że Nerissa ma szansę na wygranie miejsca w Radzie? spytałam, rzucając okiem na Delilah. —Myślę że wszyscy mamy szansę, powiedziała (ona sama należała do Rady Nadprzyrodzonej Społeczności i od kilku miesięcy prowadziła dla Nerissy kampanię wyborczą). Jeśli rzecz jasna Taggart Jones nie wystraszy wszystkich wyborców! Andy Gambit był paplą i pracował w jednym z tutejszych brukowców. Nie był nikim więcej jak głosem Aniołów Wolności. Próbowaliśmy udowodnić że są w zmowie, ale jak do tej pory nic nie udało nam się znaleźć. Byłam pewna że gdzieś tam istnieje dowód, a my w końcu go znajdziemy. Jones chciał pozbawić nadprzyrodzonych stworzeń możliwości uzyskania praw w hrabstwie King. —Andy Gambit jest bufonem, a to co pisze to gówno. Chętnie wetknęłabym bym mu jego długopis nie powiem gdzie, mruknęłam. Gambit był gnidą. Nienawidził wszystkiego co nie należało do frakcji „ludzkiej społeczności”, składającej się z wojowniczo nastawionych fanatyków siejących nienawiść. Więcej niż raz byłam jego celem... —Powinniśmy wysłać Menolly aby z nim pogadała, zachichotała Delilah. To rzecz jasna obróciłoby się przeciwko nam i dolało jedynie oliwy do ognia. —Tak, a tego nie potrzebujemy. Musimy obmyślić bardziej przebiegły plan aby wstrząsnąć nim i jego kumplami. Trzeba o tym pomyśleć. Pomysł zwalenia tej szmiry dziennikarstwa z tronu napełniła mnie radością. Być może powinniśmy zastawić na niego pułapkę, doprowadzić do tego że się skompromituje, a następnie opublikować zdjęcia? Odłożyłam tę myśl na bardziej odpowiedni czas, rzuciwszy przez ramię: —Morio, co planujesz zrobić kiedy dotrzemy na miejsce? —Oczyścić ziemię z pomocą soli i tygrysiej wody, a następnie wypędzić toto do diabła.
Zapamiętałam formułę pozwalającą na uwolnienie zmarłych. Spojrzałam na niego w lusterku. Jego oczy błyszczały. W ciągu kilku ostatnich miesięcy zdałam sobie sprawę, że Yokai autentycznie cieszył się z narastającego zamętu. Nie był zbytnio rozmowny ale wyczuwałam go poprzez jego zapach. Nie będąc podekscytowanym, wydzielał jednak lekki zapach podniecenia. Pożądał pościgu, zwłaszcza gdy ten szedł w parze z magią. Trochę mnie przerażało,że sama zaczęłam obserwować podobne reakcje u siebie. Delilah także musiała wyczuć jego zapach, bo spojrzała na niego kątem oka. —Kiedy zacząłeś się uczyć magii śmierci? spytała. Morio milczał przez chwilę po czym rzucił lakonicznie: —Nauczyłem się jej dorastając. Następnie ponownie pogrążył się w milczeniu. Spojrzałam na moją siostrą, która obserwując krajobraz za oknem, tylko wzruszyła ramionami. Droga przesuwała się pod naszymi kołami, gdy nagle o szybę zaczęły walić duże krople deszczu przemieniające się w ulewę. Zwolniłam, uważając by uniknąć aquaplaningu. Sama jazda po Seattle była wystarczająco szalona ale kiedy padało, droga stawała się jeszcze bardziej niebezpieczna. Było to coś, czego mieszkając w Krainie Wróżek nawet sobie nie wyobrażałam. Rzecz jasna samochody i asfalt tam nie istniały. A ja sama nigdy nie nauczyłam się prowadzić niczego bardziej skomplikowanego od kariolki. Byłam natomiast urodzonym jeźdźcem. Wozy zaprzężone w konie nie były wystarczająco szybkie by wpaść w poślizg... choć mokre brukowane kostki same w sobie mogły stanowić problem. —Wiecie co? Przemokniemy do nitki. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się czy powinnam spróbować wpłynąć na pogodę używając magii... ale obraz potopu w moim umyśle, jaki mogłam spowodować gdyby coś poszło nie tak, wybił mi ten pomysł z głowy. Delilah sapnęła. —I co z tego? W ciągu ostatnich miesięcy byliśmy pokryci krwią demonów, śluzem viro-mortis, wnętrznościami vénidémons, błotem, szlamem i Bóg wie czym jeszcze. Co może nam zrobić odrobina deszczu? —Nie zapomnij pyłu chochlika, uśmiechnęłam się do niej. Jestem pewna, że po wszystkim będziemy pokryci zielonkawą mazią. W sytuacjach jak ta, cieszę się że udało mi się znaleźć dobrą pralnię chemiczną.
Skręciłam w lewo, w ulicę prowadzącą do ruin dawnego domu Harolda. Ponury ranek nadawał temu miejscu złowieszczy klimat. Wolałabym być wszędzie byle nie tutaj. Jeśli Morio ma rację i Goshanti nie wychodzi za dnia, to lepiej abyśmy to wykorzystali. Zatrzymałam się za radiowozem zaparkowanym przy krawężniku. Na straży stało dwóch mundurowych. Wyglądali na Lethe'a i Finias'a - obaj byli wróżami wysłanymi na Ziemię by pomóc brygadzie Chase'a. Gdy wysiadaliśmy z samochodu, Finias podszedł nas powitać. —Przyszliście oczyścić glebę? spytał. Jego oczy były nieprawdopodobnie zielone, aż tak zielonych nigdy nie widziałam. Nie był szczególnie wysoki ale jego złote włosy błyszczały, podobnie jak u Delilah, sięgając mu do ramion. Miał lekki zarost, co nadawało mu nieustępliwego wyglądu. Ale mi przypominał surfingowca lub ucznia Apollo. Skinęłam głową. —Czy możemy wejść? —Ależ proszę! Mam już dość ukrywania się w tej dziurze. Ale bądźcie ostrożni! Czuję Goshanti. Śpi, ale jest głodna. Jego oczy nabrały złotego odcienia, by po chwili z powrotem wrócić do swojego naturalnego koloru. Delikatnie położył rękę na moim ramieniu. —To jest silniejsze niż mogło by się wydawać. Morio wkradł się pomiędzy nas i z równą łagodnością zdjął rękę Finias'a z mojego ramienia. —Dziękujemy za ostrzeżenie. Będziemy ostrożni (na jednym ramieniu niósł torbę zawierającą składniki do rytuału, na drugim swoją z którą nigdy się nie rozstawał). Chodź, powiedział spoglądając na niebo. Nie podobają mi się te burzowe chmury. Z Delilah depczącą mi po piętach, ruszyłam za Morio. W nocy miejsce to wydawało mi się straszne, w świetle dziennym nie wyglądało dużo lepiej. W powietrzu unosił się smutek. Można było zobaczyć wszystko wyraźniej, w tym zwłoki kryjące się wciąż za rododendronem. Zimny i wilgotny klimat wywoływał klaustrofobię. Wsunęłam palec pod kołnierzyk mojego bolerka aby go trochę poluzować. Powietrze było ciężkie, przy każdym oddechu z ust wydobywała się para.
Powoli uklękłam blisko ciała, uważając aby go nie dotknąć. Sądząc z ubioru, mężczyzna uprawiał jogging. Był ubrany w dres i trampki a przy pasie miał przymocowany krokomierz. W jednej z kieszeni bluzy, ujrzałam wystającą latarkę. Niski ale muskularny, sprawiał wrażenie cieszącego się dobrym zdrowiem. Był sztywny jak deska, a jego twarz zamrożona była w masce strachu. Chciałam mu zamknąć oczy, ale to mogłoby zatrzeć ślady przestępstwa, choć wszyscy łącznie z Chasem wiedzieli, że to Goshanti była odpowiedzialna za śmierć tego biednego człowieka. —Zastanawiam się kim był, powiedziała Delilah kucając obok mnie. —Kimś kto wyszedł pobiegać, odparłam. Być może ojciec, mąż lub kochanek. Chase z pewnością odkryje jego tożsamość. Przynajmniej ta paskudna pogoda zniechęciła owady. Wokół było parę mrówek, chrząszczy i much ale wilgoć i chłód odstraszyły większe zwierzęta. Z tego co widziałam, wokół nie było żadnych zwierząt... nagle przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Wstałam i pobiegłam do Morio, który układał rzeczy na pniu zwalonego drzewa. —Czy Goshanti może wysysać energię również ze zwierząt? Panuje tutaj wręcz nienaturalna cisza. I nic nie zdawało się ruszać ciała. Ani pies ani kot ani nawet szop. Morio zmarszczył brwi, umieszczając białą świecę w srebrnym świeczniku. —Szczerze mówiąc nie wiem, ale nie zdziwiłoby mnie to. Czy możesz narysować wokół nas okrąg z soli o średnicy trzech metrów? Skinąwszy głową, wzięłam od niego worek koszernej soli. Używaliśmy jej w magii, ponieważ była czystsza od jodowanej, chyba że zaklęcie wymagało użycia soli morskiej. Hmm, używaliśmy jej również trochę w kuchni, pomyślałam, z uśmiechem przypominając sobie o liście zakupów którą powierzyła nam Iris. —Jak mogę pomóc? spytała Delilah, rozglądając się dookoła (zmarszczyła brwi patrząc na wierzbę płaczącą). Nie podoba mi się to drzewo, jest w nim coś niezdrowego. —Myślę że to Goshanti uczyniła z niego swoje gniazdo, zaczął Morio i natychmiast przerwał widząc moją siostrę klękającą przed drzewem i grzebiącą w martwych liściach które okrywały korzenie. —Czego szukasz? —Sama nie wiem, ale mam takie dziwne wrażenie... powiedziała odgarniając liście, gałązki i grzyby rosnące wokół drzewa. Czuję coś…
Zaciekawiona, odstawiłam worek soli i uklękła obok niej. Delilah wyjęła swój długi srebrny sztylet Lysanthrę i zaczęła kopać. Sama miałam podobny, ale będę go potrzebowała do zaklęcia i nie chciałam go ubrudzić. Lysanthra miała duszę i była w stałym kontakcie z moją siostrą. Jeśli chodzi o mój... cóż, jeśli posiadał jakąś formę świadomości, to najwidoczniej rozmowy ze mną go nie interesowały. Po chwili dołączył do nas i Morio i za pomocą kija pomógł nam rozgarniać liście. Westchnęłam, i nie chcąc uchodzić za nieroba, zdjęłam swoje bolerko i sama zaczęłam kopać usuwając grudki ziemi, chwasty, trujące grzyby i inne takie tam. Kopaliśmy w milczeniu przez kilka minut, gdy nagle moja siostra uniosła rękę. Przerwałam obserwując jak usuwa ostatnią warstwę ziemi z czegoś, co sądząc po rozmiarze, wyglądało na pudełko po butach zakopane na głębokości około dwudziestu centymetrów. Po chwili usiadła na piętach i zajrzała do dziury. Była w niej metalowa skrzynka, na której wieku jaskrawo żółtym kolorem namalowane były runy. Spojrzałam na Morio. —Rozpoznaję je, to runy ochronne. A ta tutaj, dodałam, mogłaby być gwiazdą heksapetalną. —Przekleństwo, powiedział cicho Morio. Ale co je wywołuje? Czy samo otwarcie skrzynki, czy zakłócenie spokoju ziemi? —To miałoby sens tylko wtedy, gdyby ochraniały ten teren. Pochyliłam się z ręką o kilka centymetrów nad nią. —Są potężne, ale chaotyczne. Wuj Harolda... jak on miał na imię? Nieważne. Jego wuj był nekromantą, choć kiepskim. Założę się, że to on je zrobił. —Pytanie brzmi... —Camille, nie dotykaj tego! To może być niebezpieczne, powiedział Morio dając mi znak bym cofnęła rękę. Zrobiłam jak mi nakazał. Wiedział że lepiej było nie igrać z magią ziemi. —Tak jak mówiłem, pytanie brzmi: czy zwróci się przeciwko nam jeśli go dotkniemy... Skąd mamy wiedzieć, czy klątwa faktycznie działa, czy nie jest jak w przypadku demonicznych wrót? Delilah przygryzła wargi. Czasami zastanawiałam się, jak ona to robi... że nie przygryzie sobie kłami warg? Były co prawda krótsze niż wampirze, ale niemniej mogły narobić szkód, jak w przypadku intymnych części ciała Chase'a… wszyscy słyszeliśmy o nieudanych próbach Delilah i ich konsekwencjach.
—Czy znacie to przekleństwo? zapytała Delilah. Co najgorszego mogłoby nam się przytrafić? Wstała, wycierając dłonie o dżinsy. Mierzyła metr osiemdziesiąt pięć, była smukła i muskularna. Ale czasami zastanawiałam się gdzie chowała zdrowy rozsądek. —Odpowiedź numer jeden: nie. Odpowiedź numer dwa: możemy umrzeć. I niekoniecznie w tej kolejności, odparł. Nagle przyszedł mi go głowy świetny pomysł. —Hej, wiem! Nie pozostaje nam nic innego jak wysłać do dziury Rodneya! Jeśli coś się stanie, to jemu! Morio spojrzał na mnie dziwnie, a następnie roześmiał się z diabelskim uśmiechem na twarzy. —Wiedziałem że ten mały drań może nam się kiedyś do czegoś przydać. A jeśli to coś wybuchnie mu w twarz, nie będziemy musieli wymyślać pretekstu aby go zwrócić Babci Kojot! Następnie sięgnął do torby, wyjął z niej drewniane pudełko w którym mieszkał nasz szkieletowy kretyn. —A kto to jest Rodney? spytała Delilah, wpatrując się w miniaturową trumnę. Ups. To może być zabawne. Nie miałam jeszcze okazji powiedzieć moim siostrom o naszym małym kościstym draniu. Wiedziałam że chciałyby go zobaczyć. A gdyby tak się stało, to bez wątpienia Delilah przemieniłaby się w kota a Menolly starła by go w pył. A wtedy mielibyśmy z pewnością niemały dług w stosunku do Babci Kojot, za zniszczenie jej zabawki. Scenariusz był zbyt prawdopodobny. Nie chciałam nawet o tym myśleć. Westchnęłam. —Prezent czy raczej przekleństwo. Babcia Kojot oferowała go Morio. Jest wulgarny, sprośny i jesteśmy na niego skazani. Po prostu jeśli coś palnie, zignoruj go, ok? Instynkt kota zwyciężył. Delilah postawiła uszy, patrząc z jeszcze większym zainteresowaniem niż wcześniej. —Dajcie mi go zobaczyć! Morio odchrząknął. —Tylko pamiętaj że cię ostrzegaliśmy! Nie płacz, jeśli pokaże ci palec.
Otworzywszy pudełko, wymamrotał zaklęcie. Sekundę później, Rodney usiadł i rozejrzał się. Wzdrygnęłam się. Ogień w jego pustych oczodołach przyprawiał mnie o gęsią skórkę, podobnie jak cala reszta. Po chwili jego wzrok spoczął na Delilah i gwizdnął. —Wow! Nowa laska! Niech mnie diabli! Jesteś gorąca kochanie!! Jeśli będziesz chciała mnie possać, daj mi znać! Może i jestem mały, ale wszędzie mogę się wślizgnąć, żaden człowiek tego nie potrafi - a przynajmniej nie całym swoim ciałem… —Co powiedziałeś?! zawołała moja siostra, patrząc na niego z otwartą buzią i postawionymi uszami. —Mówiłam ci, mruknęłam. Zignoruj go, inaczej będzie jeszcze gorzej. —Mam w sobie talent do erekcji... nucił Rodney. I zaczęło się! Byliśmy świadkami spektaklu pieśni i tańca, raczej zniekształconej wersji Tima Warp'a - rzecz jasna ten zboczeniec skupił się na ruchach biodrami, co samo w sobie było obrzydliwe. Czułam się tak, jak byśmy byli świadkami jakiegoś cholernego koszmaru. —Wystarczy! rozkazał Morio, posyłając mu znaczące spojrzenie. Z trudem się powstrzymałam by samej nie wrzucić tej szumowiny do dziury, którą właśnie wykopaliśmy. —Ale dlaczego go trzymacie? spytała odwracając się. Dostrzegłam lekkie drżenie w jej aurze, co mogło oznaczać tylko jedno... —Kontroluj się Delilah. Delilah! Musisz zostać z nami! Nie przemie... za późno, w następnej chwili na jej miejscu stał pręgowany kot. I zanim się zorientowaliśmy, skoczyła na Morio omal go nie przewracając i wytrącając mu z ręki Rodneya. Wprawiony w ruch, uderzył o ziemię. Najwyraźniej miał na tyle rozsądku by wiedzieć, że przekroczył granicę. Delilah gotowała sie do skoku, jej ogon śmigał w obie strony, a jej twarz była podejrzanie zadowolona. Aha! pomyślałam. Jej transformacja nie była przypadkowa. Oczywiście moja siostra nigdy by się do tego nie przyznała. Zbyt dobrze ją znałam.
Jej przemiany na przestrzeni lat stały się wymówką by uciec od prac domowych, by się zdrzemnąć kiedy my byliśmy zajęci lub gdy chciała aby ją wyszczotkować. O tak, Delilah miała nad tym kontrolę i nie wahała się jej wykorzystać dla własnej korzyści. —Delilah, wracaj tu natychmiast! Nie... O cholera! Przestań! Skoczyła nad głową Rodneya. Jedno uderzcie owłosionej łapy i odrzuciła mały szkielet na stertę pyłu. Ten zerwał się i skinął na nią jednym palcem: —Chodź kochanie, spróbuj jeszcze raz ty przeklęta kupo pcheł! Morio rzucił się pomiędzy nich, górując nad obojgiem. Jego oczy zabłysły topazem i zaczął się przemieniać. Wstrzymałam oddech. Nawet w swojej demonicznej postaci był diabelnie sexy! Przynajmniej w moich oczach. Mierzył dwa metry i czterdzieści centymetrów i był ogromny pod każdym względem. Miałam z nim wspaniałe doświadczenia. Jego twarz się wydłużyła, a na jej miejscu pojawił się pysk, natomiast na miejscu paznokci pojawiły się czarne pazury. Zanim jeszcze skończył się przemieniać, pochylił się nad nimi i skarcił ich cicho: —Natychmiast przestańcie, albo pożrę was oboje. Delilah i Rodney zamarli. Moja siostra wycofała się powoli, sycząc. Ogon jej się nastroszył, ale nie próbowała uciekać ani walczyć. Rodney, z rękami na biodrach, spojrzał niezadowolony na Morio. Yokai poczekał aż Delilah będzie poza zasięgiem, a następnie bez słowa zgarnął szkielet i wrócił do ludzkiej postaci. Kręcąc głową, obserwowałam całą trójkę. —Mój Boże... równie dobrze moglibyśmy zawiesić sobie na plecach afisz z napisem „kopanie w dupę gratis”! Delilah, natychmiast przemień swój puszysty tyłek! Rodney ... jesteś dupkiem! —Hmm, chciałbym bliżej poznać twój... zaczął ale zaraz przerwał, bo Morio przyłożył mu pięścią. —Jeśli kiedykolwiek zwrócisz się w podobny sposób do mojej żony, złamię cię na pół. Guzik mnie obchodzi, że jesteś prezentem od Babci Kojot. Jego głos był niebezpiecznie niski. Wiedziałam iż osiągnął swój limit. Niełatwo było go wyprowadzić z równowagi ale kiedy się to już stało, stawał się nieobliczalny.
W pewnym sensie był niebezpieczniejszy od Flama, bo znacznie bardziej nieprzewidywalny. Rodney pisnął i umilkł. Delilah wybrała ten moment by się przekształcić. Posłałam jej miażdżące spojrzenie, na co ona wyraźnie skrępowana wymamrotała: „przepraszam” i odwróciła głowę. —Jeśli już skończyliście, to czy moglibyśmy kontynuować? Miałam wielką ochotę wyszorować im usta mydłem, ale to i tak nic by nie dało. —Rodney, zabieraj swój kościsty tyłek, wskakuj do dziury i wyjmij nam z niej to pudełko. To rzekłszy, postawił go na ziemi wskazując palcem na otwór. Mała gnida pokazała mi środkowy palec, a następnie odwróciła się i ruszyła we wskazanym kierunku. Morio, Delilah i ja cofnęliśmy się. Rodney zauważył nasz odwrót. —Hej suki, gdzie się wybieracie? I dlaczego....? tutaj zajrzał do środka otworu i warknął. Jasna cholera! Jaja sobie robicie??! Chcecie żebym wyciągnął z ziemi tę parszywą skrzynkę? A rozumiem! Myślicie że jestem bezużyteczny i można się mnie pozbyć! Jasne! Wyślijmy szkielet! Świetny pomysł!! W ten sposób, jeśli ktoś ma się usmażyć, to będę to ja! Więc posłuchajcie mnie, suki. To nie wchodzi w rachubę… Głos Morio był o ton niższy, przez co jeszcze bardziej przerażający: —Wyobraź sobie że możemy się ciebie pozbyć. I to w każdej chwili, jeśli tak zdecyduję. Rodney milczał. Trwało to tylko krótką chwilę, ale widziałam że pod maską niewyparzonej gęby, bał się Morio. —Tak, tak, załapałem! Jesteś wielki zły Yokai, a ja jetsem twoim oddanym sługą. Dobra, zajmę się tym! Ale ostrzegam, jeśli mnie wrabiacie - odchodzę! Po tych słowach, nie przestając marudzić, wsunął się do otworu. Kilka minut później, pojawił się dysząc i ciągnąc za sobą pudełko. Zrobiliśmy kolejny krok do tyłu. —Co teraz, szefie? spytał Rodney, odrzuciwszy pudełko. Spojrzał na Morio. Pomimo braku ciała i skóry, ujrzałam malujący się na jego twarzy niepokój. Morio skrzyżował ramiona.
—Otwórz to. —Ale, ale... wyjąkał Rodney - już poważny. To przeklęte, mogę umrzeć! —Nie możesz umrzeć z tego prostego powodu, że nie jesteś żywy. Jesteś jedynie golem obdarzonym pewnymi odczuciami. Gwarantuję ci, że jestem bardziej niebezpieczny niż ta skrzynia. Otwórz ją! powtórzył Morio robiąc krok do przodu. Rodney wydał przeraźliwy krzyk i pogalopował do skrzyni. Widząc go otwierającego pokrywę i robiącego krok do tyłu, zamknęłam oczy. Po chwili, kiedy nic się nie wydarzyło - żadnej lampy błyskowej ani eksplozji - spojrzałam ponownie przez palce. —Nic się nie stało, rzucił z zaskoczeniem Rodney. —Co jest w środku? spytała Delilah, wychylając głowę zza pnia drzewa za którym się schowała. —Kilka kryształów i woreczek. To wszystko, odpowiedział Rodney. Chcecie abym go otworzył? spytał podnosząc czarny filcowy woreczek. —Zrób to, powiedział Morio. Postanowiłam pozostawić wszystko w rękach Morio. W ten sposób, jeśli szkielet eksploduje na tysiąc kawałków, to on będzie tłumaczył się przed Babcią Kojot. Biorąc pod uwagę ich więzi rodzinne, Babcia Kojot może być dla niego o wiele milsza jeśli coś sknoci. Rodney otworzył woreczek i podobnie jak ostatnio, nic się nie stało. Powoli wysypał jego zawartość do pudełka. Usłyszałam brzęk metalu. —Patrzcie, co my tu mamy! zawołał, podnosząc naszyjnik. Ostrożnie zajrzałam do pudełka i ujrzałam jeszcze więcej biżuterii. Ale woreczek zawierał coś jeszcze... już nie tak przyjemnego. A dokładniej - kości poprzeplatane z pierścionkami, wisiorkami i kolczykami. Również odcięte palce. Promieniowała z nich rozpacz, która uderzyła mnie z pełną siłą wywołując mdłości. —Wszystko to należało do kobiet które tutaj zniknęły. Jasna cholera! szepnęłam. Harold i jego banda zboczeńców trzymali pamiątki po swoich morderstwach! Morio i Delilah dołączyli do mnie, wpatrując się w leżący przed nami makabryczny skarb.
—Nic dziwnego że Goshanti się tutaj zadomowił, powiedział Morio. Kwarcowe stożki wzmacniały energię otaczającą biżuterię i kości nie chroniąc ich przed odkryciem. Co więcej, Partyzanci Dantego po raz kolejny wszystko spieprzyli. Założę się, że zaklęcie runy służy do uziemienia energii i utrzymania jej tam. Nie będziemy w stanie oczyścić tego miejsca z Goshanti, dopóki nie rozproszymy tych przedmiotów i nie pozwolimy kościom spocząć w pokoju. Skinęłam głową. Grupie Harolda udało się stworzyć Goshanti, co jedynie zwiastuje jeszcze więcej niespodzianek, a tym samym wyjaśnia nagły wzrost aktywności spirytualnych jakie ostatnio zaobserwowaliśmy. A jeśli tak, to jak do diabła mielibyśmy odkryć i naprawić wszystkie szkody, jakie tamci wyrządzili? Porzuciwszy spekulacje, spojrzałam ponownie na zawartość pudełka. Zalała mnie fala smutku. —Zacznijmy od uporządkowania kości i oddzielenia ich od reszty. W następnym kroku oczyścimy je i pogrzebiemy. Rodney schylił się i zaczął układać kości w stos. Po raz pierwszy milczał. Spojrzałam na niego. —Co jest? Żadnych obelg ani świńskich dowcipów? Wyczerpałeś swój repertuar czy co? Usłyszałam gorycz w swoim głosie i w tej samej chwili uświadomiłam sobie, że szukam kogoś na kim mogłabym rozładować swój gniew. Szkielet spojrzał na mnie przez chwilę, po czym pokręcił głową i nadal milcząc, wrócił do pracy.
Rozdział 5 —Dobrze, więc wpierw zagrzebiemy kości? podsumowała Delilah. Morio skinął głową. —To konieczne, inaczej Goshanti nadal będzie pożywiać się ich energią. Wstał, biorąc od Rodneya pudełko które ten mu podawał. Szkielet posegregował biżuterię, pozostawiając tylko kości. —Musimy je oczyścić solą i pochować, a następnie uświęcić ziemię i użyć zaklęcia które uspokoi duchy. Zastanawiam się co się stało z resztą ciał? —Poza ciałem Sabele nie mam pojęcia, powiedziałam rozglądając się wokół (właściwie to nie byłam pewna czy chcę wiedzieć). Mam nadzieję, że te kobiety były już martwe gdy Harold odcinał im palce. To oczywiste że nie zrobił tego chirurg, a tym bardziej wątpię by użyto znieczulenia. Mówiąc to zrozumiałam, że strach którego doświadczyły te wszystkie biedne kobiety był pożywką dla sadystycznych rytuałów Partyzantów Dantego, podsycając przyjemność jaką z tego czerpali. Mogłam usłyszeć ich szepty na wietrze. Głosy kobiet błagających o litość. „Proszę, proszę, przestańcie! Pozwólcie mi wrócić do domu... Nie, proszę, nie róbcie mi więcej krzywdy!” —Banda zwyrodnialców! Powinniśmy byli pozwolić Menolly się nimi zająć, odparłam cicho, zaciskając zęby. Gdyby tu teraz byli, sama z przyjemnością zamordowałabym ich gołymi rękami! Delilah pokręciła głową. —O ile ja nie dorwałabym ich pierwsza! Słysząc ją mówiącą to cierpkim tonem, zaskoczona spojrzałam w górę. Jej szmaragdowe oczy lśniły zimnym blaskiem a w powietrzu unosił się zapach ogniska. Natomiast czarny tatuaż półksiężyca nakrapiany złotem widoczny na jej czole, zabłysł. Bez wątpienia Władca Jesieni posiadł dzisiaj jej duszę. Wszyscy zmienialiśmy się w maniaków. Ale jeśli już mamy żyć na marginesie i upaść na dno, to przynajmniej zrobimy to po właściwej stronie. Rok wcześniej, ja i moje siostry byłyśmy o wiele miększe. Teraz stałyśmy się krwiożercze, zupełnie jak ci z którymi walczyłyśmy. Co się z nami stanie pod koniec wojny - przy założeniu że wciąż będziemy żyły?
Moje myśli zasnuły czarne chmury. Starałam się je odegnać z umysłu ale były równie ciężkie jak deszcz, który przemaczał nas do szpiku kości. Niemniej jednak, pomimo spływających mi po twarzy kroplach deszczu pozostawiających smugi po moim tuszu do rzęs czułam, że deszcz się uspokaja. Powinniśmy to wykorzystać. —Gdzie pogrzebiemy kości? spytałam rozglądając się za odpowiednim miejscem. Czy fakt że ziemia tutaj została zanieczyszczona na skutek wszystkich okropieństw jakie miały tu miejsce, nie przeszkodzi nam w tym? Morio pokręcił głową. —Nie, bo ją uspokoimy i złagodzimy jej ból. Mój wzrok padł na drzewo wieczności - cis który był ponadczasowym strażnikiem śmierci i odrodzenia. Zbliżywszy się do niego, usłyszałam jak Morio chrząknął potwierdzająco. Uklękłam przy jego sękatych starożytnych korzeniach. Oparłszy się o jego pień, poczułam jak westchnęło. Przytuliłam policzek do jego chropowatej kory. Wzięło głęboki oddech i zadrżało lekko. —Czcigodny Starożytny, szepnęłam. Potrzebujemy twojej ochrony. Wysłałam moje słowa wgłąb pnia, aż do jego korzeni. Bycie czarownicą księżyca dawało mi siłę do komunikowania się z roślinami. Z reguły unikałam robienia tego tutaj na Ziemi. Było w nich zbyt wiele złości i urazy przeciwko ludzkości której się obawiały. A ja w końcu byłam w połowie człowiekiem... —Czego chcesz? Ta myśl była tak silna, że prawie odrzuciła mnie do tyłu. Raz jeszcze przyjrzałam się jego korze, spodziewając się ujrzeć tam twarz ale tak się nie stało. Położyłam ręce na pniu i skoncentrowałam się. —Czy poczułeś obecność duchów zamordowanych tutaj kobiet? —Taaaak.... odpowiedziało długim szeptem niesionym przez wiatr, który rozwiał mi włosy. —Mamy ich kości które muszą być oczyszczone i pochowane w poświęconej ziemi. Czy zgodzisz się abyśmy je zakopali w cieniu twoich gałęzi?
Część mnie nie chciała pytać. Chciałam jedynie je zakopać i mieć nadzieję że wszystko będzie dobrze. Ale drzewo miało prawo odmówić. Dlatego postanowiłam nie ryzykować. Bez jego zgody, być może nie zdołamy uspokoić duchów. Lubiłam komunikować się z roślinami ale drzewa mnie przerażały. Były potężne, stare i posiadały formę subtelnej magii, której ani czarownica ani nekromanta nie mogli kontrolować. Tylko driady i skrzaty leśne wierzyły iż uosabiają potęgę lasu. Morio uklęknął za mną uważając aby mnie nie dotknąć. Miał doświadczenie i wiedział że gdy jestem w transie, lepiej jest mi nie przeszkadzać. Po długiej ciszy drzewo przemówiło ponownie: —Oczyśćcie kości i pogrzebcie, będę czuwał nad nimi. Ale wiedzcie, że inne udręczone dusze wciąż wędrują po tej ziemi. Ktoś zbudził kanał energii który biegnie pod ziemią. Jego śpiew jest mocny i wyrazisty ale nieskładny; zaprasza inne duchy aby do niego dołączyły. Drzewo ucichło; usiadłam na piętach. —Zgadza się czuwać nad kośćmi, wyjaśniłam moim towarzyszom. Ale mówi, że w okolicy czają się inne duchy, a przyciąga je tutaj kanał energii. Myślę że chodzi o linię łączącą dom Harolda z cmentarzem. Te same linie które biegną przez Voyagera i dwa niestrzeżone portale. Morio pogładził się po bródce, a po chwili skinął głową. —To ma sens. Ale co możemy zrobić? —Zajmiemy się tym później. Skorzystajmy iż nie pada i pogrzebmy kości. Zwróciłam się do mojej siostry: —Czy możesz wykopać dziurę między korzeniami cisu? A ty Morio, możesz rozstawić świece? Ja tymczasem zajmę się solą. Delilah zrobiła jak prosiłam, podczas gdy ja za pomocą soli utworzyłam okrąg wokół drzewa. Delilah wykopała otwór a Morio ustawił po jednej stronie białą świecę a po drugiej czarną. Rodney przyglądający się w milczeniu, wydał z siebie pogardliwe westchnienie. —Hej suki, czy nie macie wrażenia że o czymś zapomnieliście?
Wspaniale, dupek się przebudził! —Co takiego? Czego chcesz? —Rozmaryn Mongolski! Każdy nekromanta wie, że trzeba zmieszać rozmaryn z solą! Zaciskając zęby, wypuściłam powietrze przez zęby by spróbować się uspokoić. —Po pierwsze nie jesteśmy nekromantami, nawet jeśli używamy magii śmierci… —A to dobre! roześmiał się. Ding Dong! Nagrobek dla orangutanki która świeci cyckami! Dałam mu prztyczka w głowę. —Zamkniesz się na dwie minuty i posłuchasz co do ciebie mówię?! Rozmaryn używany jest do przywoływania. To szałwii potrzebujemy, ale tylko wewnątrz grobowca. A teraz zamknij się i daj nam pracować! Rodney popatrzył na mnie przez chwilę, następnie w jego oczach zapłonął ogień i zaczął rosnąć. W ciągu kilku sekund osiągnął wzrost wysokiego dorosłego mężczyzny. —Jasna cholera! wypaliłam cofając się. Podszedł do mnie, spowity aurą ognia - zwłaszcza wokół bioder. Zaśmiał się cicho. Odskoczyłam. Rodney rozmiaru XXL nie znajdował się na mojej liście niezbędnych rzeczy! —Mimo wszystko jesteś cholernie dobra! Myślę że skorzystam i się zabawię! Wydając zduszony okrzyk, rzuciłam się w kierunku Morio który układał świece. W panice wpadłam na niego i powaliłam go na ziemię. —Uff!! wydusił zaskoczony, ale odkrywając przyczynę mojego zapału, skoczył na równe nogi. —Co jest do cholery...?? Natychmiast przestań! nakazał unosząc pudełko w jego kierunku. Rodney zatrzymał się w pół kroku.
—Oj, daj spokój proszę! Pozwól mi ją mieć! Tylko przez godzinę! Jesteście najbardziej perwersyjnymi osobami jakie znam! Pozwól mi się z nią zabawić! Bardzo ale to bardzo proszę!... Możesz popatrzeć jeśli... Morio odepchnął mnie na bok, wyraźnie niezadowolony. —Dlaczego nie powiedziałeś nam, że możesz urosnąć w ten sposób? Rodney wzruszył ramionami. —Bo nie pytaliście. —Jak często możesz to robić? —Całą noc kochanie! Chcesz się przekonać Yokai? Podobam ci się? spytał kładąc kościstą dłoń na jego piersi. O! Gdybyś tylko wiedział co mogę zrobić tymi małymi paluszkami... Morio zmarszczył brwi, Rodney przełknął ślinę. —OK, OK! Kiedy jestem wystarczająco przeładowany, mogę utrzymać tę formę przez godzinę lub dwie, przed powrotem do normalnego rozmiaru. —To wystarczy. Chodź i wskakuj do swojej skrzynki! zażądał Yokai, albo powyrywam ci kości jedną po drugiej! Rodney przybrał minę pokrzywdzonego. —Och, daj spokój, nie bądź taki! błagał Rodney. —Teraz głos Morio był zbyt spokojny. Najwyraźniej Rodney odniósł to samo wrażenie, bo bez słowa skurczył się do swojego normalnego rozmiaru i wspiął do trumny. Mój mąż zatrzasnął wieko. —Pieprzony dupek! mruknął wpatrując się w skrzynkę. Tylko skąd do diabła Babcia Kojot wytrzasnęła to coś? Wsadziwszy go do torby, odwrócił się do mnie. —Wszystko w porządku? Skinęłam głową. —Tak, ale kiedy jest taki, nigdy nie zostawiaj mnie z nim samej!
Pomysł bycia na łasce Rodney'a, zwłaszcza gdy był tego rozmiaru, przyprawiała mnie o mocniejsze bicie serca. Delilah obserwowała nas jak byśmy oszaleli. —Mam wrażenie jakbym oglądała stary horror drugiej kategorii, zauważyła. Chciałabym wiedzieć, coście wyprawiali przez ostatnie dwa miesiące. Uśmiechając się, byłam gotowa jej powiedzieć ale ona zbyła to machnięciem ręki. —Z drugiej strony, nieważne. Przyprawiłoby mnie to tylko o koszmary. Pokręciłam głową. —Wracajmy do pracy, zanim zapadnie noc i Goshanti się zbudzi. —Ale dlaczego skoro za dnia śpi, Chase nie może tutaj wejść? spytała Delilah. —Ponieważ wciąż istnieje możliwość że się zbudzi, powiedział Morio. Albo że nie jest sama. Czasami przybywa w stadzie. Spojrzałam na niego. —Nie mówiłeś mi tego! —Nie pytałaś, odparł z uśmiechem. Kiedy Delilah kończyła kopać, ja przygotowałam filiżankę soli by wsypać ją do grobu. Dodałam sporą dawkę szałwii i doprawiłam kilkoma cierniami cisu. Następnie usiadłszy na mokrej ziemi w pozycji kwiatu lotosu, wyjęłam sztylet. Morio klęknął za mną, trzymając ręce na moich ramionach. Czułam ciepło jego rąk ogrzewających moją skórę i rozprzestrzeniających się dalej ku piersiom i w dół brzucha. Kiedy dotarło do mojej kości ogonowej, nasze esencje połączyły się i zaczęły krążyć wokół nas. Z mojego ciała przeszło do rąk Morio, by stamtąd zanurkować do ziemi. Następnie przez ziemię, pył i kamienie zakorzeniła się głęboko w moich nogach i dalej w mojej kości ogonowej. Koło - a raczej pierścień Möbiusa, został zamknięty. Nasza magia i nasze dusze połączyły się. Od symbiotycznego rytuału duszy, moc naszych zaklęć znacznie się zwiększyła. Nie potrzebowaliśmy słów aby wiedzieć co zrobi drugie. Morio nie mógłby wzmocnić mojej magii księżyca, bo ta była tylko i wyłącznie moja. I o ile mi wiadomo, nie mógł tego zrobić również róg jednorożca.
Ale magia śmierci była potężna sama w sobie. Razem byliśmy o wiele silniejsi niż każde z osobna. Gdy magia przepływała pomiędzy naszymi ciałami, zaczęłam wypychać ją na zewnątrz tworząc przepływ energii, który otoczył drzewo i z wiatrem przeniknął wgłąb ziemi. Morio przesłał mi swoją energię a ja nią pokierowałam. Dzięki jego wsparciu, energia zamieniła się w oczyszczającą falę, która obmyła umęczone dusze i okaleczone kości. Usłyszałam głosy duchów które błagały o uwolnienie. Oddychaj głęboko... Morio napełnia cię mocą byś wprowadziła duchy na właściwą drogę... Oddychaj powoli...... magia powoli rozprasza dusze, uwalnia kości które trzymają je niczym kajdany... Ponownie nabierz powietrza... energia zapala się i wszystko wewnątrz okręgu błyszczy potężnym złotym blaskiem. Wielu ludzi myśli że biały jest kolorem czystości ale tak naprawdę jest kolorem śmierci. Złoty oczyszcza, srebrny ochrania... Teraz wydech... dusze opuszczają te ziemie by dołączyć do swoich przodków i spocząć w spokoju na który zasługują... Ich cierpienie stopniowo maleje... i Goshanti jest tutaj. Śpi, ale wyczuwa że coś się dzieje i stara się obudzić... —Camille! Camille! Wracaj! Musimy się spieszyć, rozkazał mi Morio potrząsając mnie za ramiona. Zamrugałam. Żywe kolory magii oślepiły mnie i bez problemu pogrążyły się w ziemi. Cis wydał długie westchnienie ulgi. Pospiesznie wysypałam na kości mieszankę szałwii i soli. Następnie Morio i Delilah stanęli obok mnie przy malutkim grobie i wszyscy zaczęliśmy śpiewać litanię za zmarłych: Co było życiem - rozsypało sie. Łańcuchy śmierci pękają i uwalniają ducha. Obyś znalazł drogę do swoich przodków. Obyś znalazł drogę do bogów. Niech twoje męstwo i odwaga będą pamiętane w pieśniach i opowiadaniach. Niech twoi rodzice będą dumni a dzieci poniosą twoje dziedzictwo. Śpij i już się nie błąkaj. Gdy skończyliśmy, nastąpił moment ciszy i powiew wiatru poniósł ostatnie ślady dusz do ich miejsca przeznaczenia. Pochyliłam się i obserwowałam jak Delilah wypełniła otwór; narysowaliśmy wiążąca runę na szczycie aby nic nie zakłóciło ich snu.
—Teraz zajmiemy się Goshanti, powiedział Morio dając mi znak bym wzięła worek soli. Delilah, czy możesz stanąć na straży? Ale pozostań na krawężniku. Kiedy moja siostra zajęła miejsce, spojrzałam na swojego męża który skinął głową i z pomocą soli zaczął powoli tworzyć biały okrąg - krąg jasności. Sól sypiąc się na ziemię wypalała w niej plamy, a w niektórych miejscach nawet dymiła. Ziemia była gorąca i było w niej pełno zawirowań. Zamknęłam oczy kształtując energię, czerpiąc ją z mojego ciała i tworząc jasną barierę. Biały i czerwony. Symbol śmierci i mocy. Następnie wróciłam do punktu wyjścia, gdzie czekał na mnie mój Yokai by eskortować mnie do środka koła. Miałam być centralnym punktem, obiektywem który skupi energię. Uklękłam z rozłożonymi ramionami. Morio stanął za mną, z nogami po obu moich bokach i z rękoma uniesionymi ku niebu. Czekałam by poczuć energię. Wkrótce objawiła się w postaci nici która wypływała z niego, by następnie doczepić się do mojej aury. Wzdrygnęłam się, przedwcześnie czując nadchodzący przepływ fali. Magia śmierci jest zmysłowa, namiętna i wciągająca, ale też chłodna. Prowadzi nas ku krawędzi barier, które każdy śmiertelnik pewnego dnia musi przekroczyć. Nawet bogowie umierają. Kiedy Morio i ja stopiliśmy się w jedno tworząc kanał, wydałam zduszony krzyk i odrzuciłam głowę do tyłu. Czułam go, czujnego i wspaniałego w swojej pozie. Zawahał się przez chwilę i wtedy energia porwała nas oboje, osadzając głęboko w cieniu drzew, w cieniu życia. Nagle znaleźliśmy się przy wejściu do Podziemnego Królestwa, pomiędzy dwoma światami. Po drodze w ciszy minęła nas grupa duchów, nie widząc nas i nie zdając sobie nawet sprawy że wślizgnęliśmy się do ich świata. Wzięłam głęboki oddech i pozwoliłam Morio się prowadzić. Ten złapał magiczne nici które biegły ku bramie Podziemnego Królestwa i szepnął coś. Te w odpowiedzi przyłączyły się do niego, a za jego pośrednictwem do mnie. Byliśmy gotowi. —Otwórz oczy, powiedział cicho. Zrobiłam jak kazał. Wszystko wokół przybrało zupełnie nowy wygląd. Gdziekolwiek spojrzałam, widziałam aury umierających roślin ale również tych zdrowych i kwitnących. Czułam kości zakopane u stóp cisu, które świeciły jasno niebieską aurą. Widziałam również krew która dawno temu wsiąkła w ziemię i która karmiła glebę i była z nią połączona.
—Czy widzisz? spytał Morio. —Tak. —Więc poszukaj Goshanti. Jego ramiona nadal były uniesione ku niebu, a moje szeroko otwarte. Wysłałam strumień energii, który ruszył pozostawiając za sobą ogon dymu, sondując i szukając pomiędzy drzewami sygnatury demona. Mój wzrok poruszał się wraz z nią. Jak przez mgłę, widziałam kota ukrytego pod paprocią i zaskrońca w paski na gałęzi. Owady i ptaki poszukujące pożywienia. Następnie mgła opadła, zatrzymując się na krzaku żarnowca miotlastego. Tam, pośród gałęzi, w wirze kolorów skrywała się Goshanti. Podczas gdy za dnia przypominała kulę energii, w nocy mogła przybierać konkretniejszą formę. —Znalazłam ją, wyszeptałam. Użyj mnie. Morio pociągnął za nici w Podziemnym Królestwie, mieszając jego energię ze swoją i tworząc zaklęcie które powinno odesłać ją tam skąd przybyła. Moc biegła wzdłuż nici, musując niczym światło. Morio kołysał się w rytm muzyki, która pulsowała wraz z magią. Kiedy energia skupiła się w jego rękach, wziął mnie za ramiona przekazując mi moc. To sprawiło że sama dałam się porwać tańcowi. Podczas gdy nasze ciała pozostawały mocno osadzone na ziemi, nasze dusze splotły się ze sobą niczym w tańcu godowym węży na planie astralnym. Morio roześmiał się gardłowo i trochę dziko, a jego radość udzieliła się i mnie. Moc zmarłych, moc tego ciemnego królestwa, była znacznie silniejsza niż na to wyglądała. Moje ciało ogarnął ogień sprawiając że doznałam orgazmu. Morio pogładził mnie po brodzie i mruknął: —Kocham cię, Camille. Kocham cię bardziej niż własne życie. Obrysowałam palcem kontur jego warg. —Jesteś jednym z moich wybranych, powiedziałam (Morio owinął język wokół mojego palca). Jesteś jednym z moich wielkich miłości. Jesteśmy ze sobą połączeni na wieczność, mój Yokai. A jeśli musiałabym kolejny raz wybierać, nie zawahałabym się ani chwili. A kiedy nadejdzie nasza kolej by przekroczyć ten portal, przekroczymy go razem i wejdziesz ze mną do Królestwa Srebrnych Wodospadów. —Musimy zająć się naszym demonem, powiedział zamykając mnie w uścisku swoich ramion. Użyj mnie, prowadź mnie.
Niechętnie zwróciłam swoją uwagę na ziemię. Tak bardzo chciałabym pobyć z nim nieco dłużej na planie astralnym… ale mieliśmy robotę do wykonania. Odnalazłszy właściwe miejsce w rytmie energii, Morio poklepał mnie po ramieniu. Wstałam by poprowadzić go do stwora. Kolory były tak jasne, że nie mogłam ujrzeć krajobrazu wokół siebie. Moje stopy wydawały się odłączone od mojego umysłu ale mój towarzysz dawał mi wsparcie. Nagle poczułam że coś prześlizgnęło się po moich butach. Ale był to tylko wąż. Nie zawracałam sobie nim głowy. A potem niespodziewanie znaleźliśmy się na wprost Goshanti. Przyglądając się jak śpi, zrobiło mi się jej żal. Zrozumiałam z czego się zrodziła. Jej ciałem, jej istotą, był ból, złość, zawód miłosny i tortury. Spojrzałam na stworzenie zwinięte w kłębek jak kot i nie mogłam powstrzymać się od łez. —Biedne maleństwo, szepnęłam. Świat może być tak okrutny... a ty również jesteś ofiarą. Podobnie jak twoje zdobycze. Morio uścisnął moje ramię by mi pokazać iż podziela ten pogląd. —Nie mamy wyboru, Camille. Jeśli ją tu zostawimy, zginie więcej niewinnych ludzi. Jak tylko wyślemy ją do piekła, dołączy do innych jej podobnych. —Czy moglibyśmy jej nie zabijać? Jedynie zakończyć jej cierpienia? Życie w nienawiści i goryczy to nie jest życie, niezależnie od tego gdzie się znajdujesz. Nie podobało mi się słyszeć samą siebie mówiącą w ten sposób. Ale gdybym była na jej miejscu, to wolałabym raczej umrzeć niż spędzić resztę swojego życia jak pusta skorupa, karmiona kropla po kropli bólem i cierpieniem zamordowanych kobiet. Morio westchnął i kiwnął głową. —Tak, możemy. Czy na pewno tego chcesz? Przygryzłam wargę, ponownie myśląc że magia śmierci to mglista ścieżka, cienka linia miedzy możliwością odpuszczenia sobie a nadużyciem władzy. —Niczego już nie jestem pewna, odparłam wzruszając ramionami. Ale jeśli ją zabijemy, energia może się rozproszyć i odnowić. Dopiero co uwolniliśmy duchy. Światu nie pomoże kolejne uwięzione cierpienie. —W tym przypadku musimy użyć zaklęcia Mordente z naciskiem na despera zamiast banis, powiedział wyciągając do mnie rękę. Wzięłam ją i zamknęłam oczy. Moc wypełniła moje płuca. Moc o o smaku ziemi cmentarnej, pyłu, siły i chwały. Oblizałam usta i przyłączyłam się do Morio, który rozpoczął inkantacje zaklęcia.
I tym razem po raz kolejny byłam centralnym punktem energii, która przepływała przez nas do Goshanti. —Mordente Reto, mordente Reto, mordente Reto despera. Wciąż będąc w swojej energetycznej postaci, Goshanti otworzyła oczy, uniosła głowę i spojrzała na nas świecącymi oczami z zaciekawieniem. —Mordente Reto, mordente Reto, mordente Reto despera. Czułam drgającą we mnie energię, gdy nagle zerwał się wiatr, zaczął padać deszcz a niebo zasnuło się burzowymi chmurami. Demon otworzył usta i wydał zdławiony skowyt. —Mordente reto, mordente reto, mordente reto despera. Wola Morio była silna, moja również. Zaklęcie ożyło i obdarzone świadomością wypłynęło z naszych ciał, skupiając się na swoim celu. Skoncentrowałam się na Goshanti, zbierając wszystkie swoje siły by odeszła w pokoju i by pozwoliła nam się poprowadzić do świata który ją oczyści i przemieni jej ból w radość. —Mordente Reto, mordente Reto, mordente Reto despera! zagrzmiał głos Morio, mieszając się z moim w bezwzględnym nakazie posłuszeństwa. Zawahałam się przez chwilę ale zaraz przypomniałam sobie z czego narodził się demon i wzięłam się w garść. Razem nasze głosy tańczyły na wietrze, porwane w wirze jesiennych liści, stopniowo wchłaniając siły witalne stworzenia. —Mordente Reto, mordente Reto, mordente Reto despera. Pozostawiając mojego męża nadal intonującego mantrę, powzięłam rytm przeciwny do jego. Odejdź w pokoju, odpocznij, zaśnij, odejdź do swoich przodków, odejdź do ciemnych głębi świata, opuść ciało, wróć do królestwa z którego przybyłaś, rozpłyń się na wietrze, rozpuść się w deszczu, rozprosz w płomieniach, wniknij w ziemię. Goshanti, w pełni zbudzona, krzyknęła. Stała patrząc na mnie z nienawiścią i pragnieniem. Jej moce malały. Nasze zaklęcie działało. —Mordente reto, mordente reto, mordente reto despera, powtarzał Morio posyłając w moim kierunku falę energii, która w niesamowitym tempie przeszła przeze mnie sprawiając, że ledwo udało mi się oprzeć astralnemu tsunami i ustać na nogach. Wróć do podstaw, wróć do pustki, wróć do centrum Wszechświata - niech cię oczyści i odnowi.
Idź teraz, pozwól by siła życia z ciebie wyciekła, pozwól by siła oddechu z ciebie wypłynęła, niech twój wzrok przygaśnie, twoja pasja zaniknie, pozostań w ramionach swoich przodków. Kreatura rzuciła się na mnie z pazurami w wirze energii. Mogła mnie zranić - byłam w części związana z planem astralnym – ale uniknęłam jej ataku. Chybiła wirując wokół mnie, a gdy zdała sobie sprawę że mnie ominęła, tylko przypatrywała się Morio nie mając odwagi podjąć kolejnej próby. Wyczytałam strach w jej oczach. Nie miała dokąd uciec. —Mordente Reto, mordente Reto, mordente Reto despera. Podniosłam głos, opierając się jako tako sile wybuchu pochodzącego z Podziemi. Czarno-białemu wirowi śmierci i zniszczenia, który wstrząsnął nami do głębi. Teraz odpoczywaj, zaśnij na wieczność i nie budź się! Wejdź w słodkość zapomnienia, zatop się w ciemności, dołącz do blasku gwiazd - rzucamy cię w pustkę, wysyłamy cię w pustkę, prowadzimy cię do otchłani, poddaj się - odpuść, zjednocz się ze światem i z niczym więcej! Gdy wymówiłam trzy ostatnie słowa, Goshanti wrzasnęła a następnie powoli zwinęła sie w kłębek. Kolory zanikały a ona stawała się mniejsza i mniejsza i wreszcie zaskomlała i zniknęła. —To koniec, powiedział Morio wciągając głęboko powietrze. Odeszła. Wpatrywałam się w miejsce w którym była jeszcze kilka sekund wcześniej. Było już za późno na wyrzuty sumienia czy wątpliwości. Odwróciłam się do mojego Yokaii i położyłam rękę na jego klatce piersiowej. Morio uniósł moją dłoń do ust i delikatnie ucałował każdy palec. —Odeszła, powtórzyłam. Byłam wyczerpana. Miałam tylko jedno pragnienie: zwinąć się w fotelu, przykryta kocem z kubkiem herbaty w ręce. Skinęłam Delilah by do nas dołączyła. Zbliżyła się z szeroko otwartymi oczami i ze swoją komórką w dłoni. —Możesz powiedzieć Chasowi że on i jego ludzie mogą wrócić. Skończymy oczyszczać ziemię później. Ale nie powinno być już żadnego niebezpieczeństwa. —Dobrze. To do ciebie, rzekła podając mi swój telefon. To Iris. Powiedziała że poczeka aż skończycie. To musi być ważne.
Od razu pomyślałam że coś się stało Trillianowi. —Iris? To ja. Co się dzieje? Mówiła szeptem, co już same w sobie było dziwne. Do tego brzmiała jakby połknęła żabę. —Musisz natychmiast wrócić do domu. Teraz. Mamy gości. —Kogo? Trilliana? Serce podskoczyło mi do gardła. Czyżby pojawił się bez uprzedzenia aby zrobić mi niespodziankę? —Nie, odparła tonem na wpół rozbawionym a na wpół podejrzliwym. Ojciec Flama tu jest... i przyprowadził kogoś. Ojciec Flama?! Zbladłam i usiadłam na ziemi, nie martwiąc się tym że wylądowałam w kałuży błota. —Uff, czego dokładnie chce ojciec Flama? spytałam cicho. Jeśli mój mąż był stary i silny, to ojciec Flama musiał być przerażający! —Najwyraźniej Flam... hmm. Ktoś tutaj jest. Kobieta. A dokładniej smoczyca. Mówi że jest zaręczona z Flamem i rości sobie do niego prawa. Wpatrywałam się tępo w telefon, nie będąc w stanie zrozumieć tego co usłyszałam. Wstałam i wskazałam na samochód. —Pakujemy się i wracamy do domu! Teraz!! Iris usłyszała mnie i szepnęła szybkie "do widzenia". Zamknęłam telefon i rzuciłam siostrze kluczyki od samochodu. —Ty prowadzisz. Nigdy nie powinnam była mu wierzyć! Cholera! Sama już nie wiem co myśleć! Kiedy jechaliśmy do Belles-Faire, wiedziałam doskonale co o tym myśleć. Flam był mój. Należał do mnie i Morio. Czy mi się to podobało czy nie, poczułam zazdrość. Nie byłam do tego przyzwyczajona i nie podobało mi się to uczucie. Ale wszystko widziałam na czerwono i nie myślałam o niczym innym jak o powrocie do domu i pokonaniu tej suki, która próbowała mi odebrać mojego mężczyznę! Moją bratnią duszę!
Jedynym problemem było to, aby znaleźć sposób i przekonać smoczycę by zabrała swoje brudne szpony od mojego mężczyzny! „Bardzo ostrożnie” szepnął mi głosik wewnątrz. „Bardzo ostrożnie”.
Rozdział 6 Widząc mnie wściekłą na progu, Iris zaprowadziła mnie do kuchni i usiadła obok. —Nie możesz się pokazać w takim stanie, powiedziała. Znam cię i wiem do czego jesteś zdolna jeśli nie trzymasz języka za zębami. Wierz mi, nie chcesz popełnić tego błędu. Przypominam ci, że w naszym salonie siedzą trzy niezadowolone smoki. Samo to powinno cię ostudzić, widzę że nie jesteś w stanie trzeźwo myśleć. To nie do końca była prawda. Spędziłam całą drogę zastanawiając się, dlaczego do cholery Flam o niczym mi nie powiedział, o możliwych konsekwencjach jego zaręczyn i o tym jak mogą one wpłynąć na łączący nas rytuał symbiozy. Nigdy nie byłam zazdrosna, nigdy! Nieważne że moi kochankowie mieli innych partnerów, na pierwszy miejscu byłam ja. Ale wiedząc że w moim salonie siedzi smoczyca która pragnie położyć łapy na moim mężu, obudziła uśpione we mnie instynkty. Zawstydzona i wściekła zmusiłam się aby się uspokoić. Chwilę później wszedł Flam. Spojrzałam na niego i nic nie mówiąc, odwróciłam głowę. Na jego znak, Iris i Delilah wzięły Maggie i udały się do pokoju Talon-Haltija. Nie wiedząc co powiedzieć, pierwszy raz zrobiłam najwłaściwszą rzecz: trzymałam buzię na kłódkę i w milczeniu wpatrywałam się w niego. Morio ukląkł obok mnie, trzymając mnie za rękę. Wiedziałam że nie będzie się wtrącał do rozmowy, ale cieszyłam się, że nie zostawia mnie samej z tym bałaganem. Flam westchnął głęboko i wziąwszy krzesło, usiadł obok mnie. —Camille... wszystko w porządku? Wzruszyłam ramionami. —Bardzo mi przykro, że dowiedziałaś się o tym w taki sposób. Chciałem ci powiedzieć, ale po tym co się ostatnio działo, nigdy nie znalazłem właściwego momentu by to zrobić. Jego głos był niczym pieszczota: miękki jak jedwab, równie miękki jak kosmyk jego włosów który dotykał mojego policzka. Chciałam go odepchnąć, ale postanowiłam poczekać. —Więc to tak, jesteś zaręczony? Od jak dawna się spotykacie? zapytałam w końcu przełykając swoją dumę. Im szybciej poznam prawdę, tym lepiej będę wiedzieć na czym stoję.
Potrząsnął głową. —To nie tak. To zaaranżowane małżeństwo którego nigdy nie chciałem. Wśród smoków rodzice decydują o zaślubinach. To umowa czysto polityczna i finansowa. Jestem zaręczony od urodzenia... ale nie sądziłem że w dalekiej przyszłości stanie się to problemem. W kategoriach ludzkich, nigdy nie zabiegałem o jej względy. A nasz kontakt ograniczał się do uścisku dłoni. Jego oczy zaczęły błyszczeć. Smoki jeśli chciały, mogły być strasznie zdradliwe. Ale czułam że mówił prawdę. —Więc co się stało? Dlaczego twój ojciec się tu zjawił i co ona tu robi? Ulżyło mi że to zaaranżowane małżeństwo nie było z jego inicjatywy, ale nie powiedziałam ani jednego słowa. Pytanie brzmiało: co z tym zrobimy? Lub raczej: czy możemy coś zrobić? —Mój ojciec dowiedział się że jestem żonaty i że poddałem się symbiozie dusz z kimś innym niż smoczyca. Ostrzegam cię, jest bardzo niezadowolony! Nigdy się nie dogadywaliśmy. Jestem dziewiątym synem dziewiątego syna i oczekuje się od mnie, że będę kontynuował tradycję dziewięciu synów. Nie mogę powiedzieć ci nic więcej, przynajmniej nie teraz. Ale wiedz że to z powodu mojego ojca opuściłem północne krainy i przybyłem na Ziemię. Wpatrując się w ziemię zmarszczył brwi. Morio wstał, przesuwając rękę na moim ramieniu. —Więc twój ojciec przybył tutaj aby zmusić cię do spełnienia obowiązku i poślubienia tej kobiety? spytał. —W zasadzie tak. Flam wstał z krzesła i podszedł do blatu. Widząc wyraz jego twarzy, nie chciałabym być jego żoną, w każdym razie - nie z przymusu. —Nie jestem gotowy aby powrócić do mojej rodziny. Zbyt mało czasu minęło bym im wybaczył... Przerwał i spojrzał na ścianę. —Co wybaczył? spytałam. Coś przed nami ukrywał. Powód dla którego opuścił swoją ojczyznę. Widziałam to. Połączenie pomiędzy nami pozwoliło mi poczuć to bardzo wyraźnie – podobnie Morio.
Flam zbladł i był jeszcze bielszy od bieli. —Nie mogę o tym mówić. Nie tutaj. Nie teraz. Wszystko co musicie wiedzieć to to, że muszę dokonać wyboru... i to wcześniej niż myślałem. Muszę wrócić by ją poślubić lub zrezygnować z pierworodztwa. Nie widzę innego wyjścia. Ogarnęła mnie fala strachu. Chwyciłam się mocniej blatu. —Jeśli odejdziesz... Spojrzał mi prosto w oczy. —Nasza więź zostanie rozciągnięta do maksimum i wszystkich nas rozerwie. —A jeśli zostaniesz... —Zrzeknę się mojego dziedzictwa i grozi mi ekskomunika z królestwa smoków (potrząsnął głową). Jeśli tylko mogłabyś mi towarzyszyć i żyć tam ze mną. Moim jedynym obowiązkiem jest bycie ojcem jej dzieci. Jeśli stałaby się moją legalną żoną, zyskałaby prawa ale nie mogłaby wyrazić sprzeciwu wobec Ciebie. W społeczeństwie smoków to powszechne: wziąć sobie drugiego męża, żonę lub kochanków. Nie podobał mi się pomysł bycia na drugim miejscu. Nieważne, to nie wchodzi w rachubę! —Nie mogę z tobą odejść. Wiesz o tym. Mam tutaj zobowiązania - w stosunku do mojej rodziny i wojny którą toczymy. Następnie nie mogąc się powstrzymać, dodałam: Mówiłeś, że mnie kochasz. W dwóch susach Flam znalazł się blisko mnie, ściągnął mnie z krzesła i trzymając mocno za ramiona spojrzał mi prosto w oczy. —Ależ kocham cię! Kocham cię bardziej niż to możliwe! Bardziej niż myślisz, moja mała czarownico! To ty jesteś moją żoną! —Nie będę żyła tak długo jak ty! Jak mogę cię prosić byś zrezygnował z tysięcy lat pośród swoich, żyjąc - co, tysiąc lat? - ze mną? Po tym wybuchnęłam płaczem, bardziej z frustracji niż czegokolwiek innego. Nie, możesz się z nią ożenić i dołączyć do niej później, kiedy ja będę… —Sshh... cicho moja miłości (przycisnął mnie do siebie i pocałował czule). To nie jest twój problem. Nie martw się. Wszystkim się zajmę. Nie opuszczę cię. Znajdę sposób by wszystko poukładać.
Zamrugałam gwałtownie by pozbyć się łez. Byłam wściekła, że tak się przed nim załamałam. —Jeśli musisz tam zostać, to może będziesz w stanie wracać tutaj raz miesiącu, aby spędzić z nami dzień lub dwa? Gdy nasz związek stanie się zbyt słaby by uniknąć... to pozwoli nam wszystkim nie zwariować. Nie chciałam wyglądać jak histeryczka. Byłam pewna, że jego narzeczonej nigdy się to nie przytrafiło. A będąc smokiem, siedzi teraz w salonie słuchając naszej rozmowy, i śmieje się ze mnie. Flam pokręcił głową. —Camille, przestań płakać. Nic się nie stanie naszej więzi. Będę nad tym czuwał. Jesteś moją żoną, kropka. —I moją również, wtrącił Morio z błyszczącymi oczami. Flam posłał mu nieufne spojrzenie i warknął cicho. —Tak... dobrze, nic nie mogę na to poradzić. Ale myślę, że byłoby lepiej gdybyś poczekał tutaj gdy będę przedstawiał Camille mojemu ojcu. Tak by nie zaogniać już i tak skomplikowanej sytuacji. Im mniej zamieszania, tym lepiej. Sam jestem wyrozumiały dla śmiertelników, ale mój ojciec nie jest... tak przyjazny. Co się tyczy tego co myśli ona sama, nie wiem i nie interesuje mnie to. Morio wzruszył ramionami. —Jestem demonem. Wątpię by któreś z nich mogło mnie zranić; nie kiedy się przemienię. Ale masz rację. I bez tego sytuacja jest skomplikowana. Poczekam tutaj. Ale ostrzegam cię, jeżeli ktoś zrobi krzywdę Camille... —Dość! przerwał mu Flam z niebezpiecznym błyskiem w oku. Jeśli ktoś odważy się spróbować ją zranić, będę na miejscu i położę temu kres. Bez względu na koszty. Objął mnie za ramiona. —A teraz umyj twarz, a potem... cóż, myślę że przyjdzie ci poznać swojego teścia. Nie mogłam iść na górę bez przechodzenia przez salon. Prześlizgnęłam się więc do pralni, gdzie znalazłam spódnicę i gorset które były prawie suche. Następnie wzięłam szybki prysznic w pokoju Iris i poprawiłam makijaż, upewniając się czy nie mam podpuchniętych oczu. Delilah i Iris patrzyły na mnie, spodziewając się że coś powiem, ale ja po prostu ubierając się - wzruszyłam ramionami.
—Opowiem wam wszystko później, obiecałam. Nie wiem co się stanie, ale mogę powiedzieć jedno: następnym razem gdy ktoś w tym domu będzie brał ślub, niech wpierw się upewni czy facet nie ma gdzieś ukrytej dziewczyny! Delilah zrobiła się czerwona jak pomidor. —Taak, sama doświadczyłam tego na własnej skórze. Ale Chase przynajmniej nie był żonaty. Skrzywiłam się. —Flam powiedział że nigdy nie dotknął tej... smoczycy. To zaaranżowane małżeństwo. Nie wiem czy mu wierzyć czy nie, ale po rytuale symbiozy trudniej mu jest kłamać. Mnie z resztą również, podobnie Morio. Czy wyglądam wystarczająco dobrze na spotkanie z teściem? —Głowa do góry! Kto mógłby ci się oprzeć?! zawołała Iris stając na palcach by pocałować mnie w policzek. Wyglądasz pięknie. Teraz idź tam i podporządkuj ich sobie. Nade wszystko uważaj na to co mówisz i choćby nie wiem co, nie mów im o rogu czarnego jednorożca. O cholera! Miała rację. Wiedziałam że Flam mi go nie ukradnie ale inne smoki nie miałyby takich skrupułów. Uniosłam spódnicę i odpięłam futerał w którym znajdował się róg. —Ukryj go proszę, powiedziałam wręczając go Delilah. Wolę nie ryzykować. Delilah wzięła go skinąwszy głową. —Myślę że tak będzie lepiej. Zebrawszy odwagę, ruszyłam z powrotem do kuchni. Przyjrzawszy mi się, Flam skinął z uznaniem głową podając mi ramię. —Jesteś taka piękna, mruknął. Morio poklepał mnie po tyłku gdy go mijałam. Odwróciłam się, posyłając mu blady uśmiech. To nie jest tak, bym oczekiwała na spotkanie z teściami ale nic w naszym życiu nigdy nie wydawało się proste. Biorąc głęboki oddech, pozwoliłam się zaprowadzić do salonu, wprost do legowiska smoków. Nie miałam pojęcia czego się spodziewać i moje pierwsze wrażenie po wejściu tam było raczej serią zdjęć aniżeli obrazów.
Niemal natychmiast uderzyła we mnie z siłą młota moc, niemal przewracając mnie. To było tak, jakbym patrzyła na dwa słupy ognia: jeden biały, drugi złoty. I oba mnie oślepiały. Kiedy zamrugałam, na ich miejscu ujrzałam ogromnego mężczyznę i kobietę której uroda prawie zwaliła mnie z nóg. Mężczyzna przypominał Flama ale jego włosy były niemal białe podczas gdy mojego męża były srebrne. Nie wyglądał staro, raczej starożytnie. Jego twarz, jak wyrzeźbiona sierpem, wydawała się znacznie bardziej surowa. Nie miałam pojęcia jak długo smoki stąpały po ziemi ale w porównaniu z nim, Flam wyglądał na młodzieńca. Barczysty, mierzył co najmniej dwa metry i dziesięć centymetrów. Jego twarz była pokryta białym niczym śnieg zarostem i wąsami tego samego koloru. Jego skóra była jeszcze bardziej przezroczysta i mleczno biała niż jego syna. Miał na sobie lejący się płaszcz, wykonany z jedwabiu. Srebrny haft – herb zdobił szczyt jego kieszeni. Ledwo co mogłam spojrzeć mu w oczy które były bladoniebieskie, a w ich tęczówkach wirowały odłamki lodu i płatki śniegu. Wstrzymałam oddech i zwróciłam się w kierunku kobiety. Była w tym samym wieku co Flam, a jej skóra miała ciepły opalony kolor. Miała dobry metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Jej włosy koloru złotej przędzy, sięgały jej do talii. Była zbudowana niczym dom z cegieł: wytrzymała, umięśniona, z jędrnym dużym biustem, wąską talią i udami zdolnymi zmiażdżyć mnie jak kokosa. O tak! Była piękna! Jej złote oczy lśniły złotym blaskiem a na jej mięsistych ustach igrał wesoły uśmiech. Miała na sobie czerwoną sukienkę, ukazującą tyleż samo co skrywającą. Jej góra składała się z pozłacanego gorsetu. Nawet najpiękniejsza kobieta w Y'Elestrial nie byłaby w stanie konkurować z jej pięknem. Flam dodał mi otuchy, lekko ściskając moją rękę. Wzięłam głęboki oddech czekając na jego sygnał. —Ojcze, pozwól że ci przedstawię moją żonę, Camille te Maria (użył mojego imienia pod którym byłam znana w Krainie Wróżek). Camille, to jest mój ojciec. Jakim imieniem powinna się do ciebie zwracać, panie? Oczywiście! Nawet nie znałam prawdziwego imienia Flama, więc nie oczekiwałam że zdradzi mi imię swego ojca... Ten spojrzał na mnie z chłodem mrożącym krew w moich żyłach. Najwyraźniej nie był zadowolony. Nie był to wesoły facet! Wyglądał raczej na wielkiego złego wilka! I nagle przestraszyłam się, że ten wielki zły wilk mnie pożre. Hmm, nie dosłownie... wolałam nie myśleć o tym w jaki inny sposób mógłby to zrobić.
—Nie zdradzam mojego imienia ludziom. Oni nawet nie zasługują na to, by podejmować wysiłek i wymyślać dla nich fałszywe imię, odpowiedział polarnym tonem. Głos mężczyzny był lodowaty i wiedziałam że jego serce również było zamrożone. A mnie nigdy nie uda się go stopić. Zbliżyłam się do Flama który objął mnie ramieniem. —Okrywasz hańbą swoją prawdziwą narzeczoną przyprowadzając tutaj tę… kobietę. Wzięłam głęboki oddech starając się utrzymać język za zębami. Smoczyca roześmiała się głośno, a jej głos był szorstki i nieprzyjemny. Zrobiła krok do przodu i pochyliła się nade mną. —Ty śmiesz nazywać się żoną Iampaatar'a? To zabawne, ale strasznie bezczelne. Nawet nie jesteś w stanie dać mojemu narzeczonemu dzieci! Dokończyła wypluwając te słowa, jakby sam fakt zwracania się do mnie przyprawiał ją o obrzydzenie. Iampaatar? spojrzałam na Flama, który wyglądał tak, jakby chciał kogoś zamordować. —Czy tak masz na imię? spytałam szeptem. —Nie, odpowiedział spokojnie. Tak nazywają mnie w Północnych Królestwach. Tego imienia używałem zanim opuściłem rodzinę. Mam na imię Flam (następnie zwrócił się do kobiety). —Jesteś bardzo zarozumiała i za daleko się posuwasz, o wiele za daleko Ogniste Wargi. —Ogniste Wargi? To urocze! Przynajmniej okazujesz mi szacunek nie wymieniając mojego prawdziwego imienia przed tą dziwką! Prychnęła na mnie z pogardą. —A w czym niby jestem taka arogancka, powiedz mi? Mam wrażenie, że sam starasz się odwlec to co nieuniknione, mój drogi przyszły mężu! —Lepiej uważaj gdzie wtykasz swój nos, inaczej ktoś może ci go odciąć, zaripostował Flam. Czułam jego gniew, niczym zimną bryzę która opadła na nas prosto z Morza Jońskiego, ścinając nas lodem do szpiku kości.
Próbowałam się odsunąć. Naprawdę nie miałam ochoty znaleźć się w samym środku walczących smoków. Ale Flam nie dał mi takiej możliwości, przyciągając mnie mocniej do siebie. —Camille jest moją żoną. Przeprowadziliśmy rytuał symbiozy dusz. Ta kobieta jest moją bratnią duszą. Nie jest jedynie człowiekiem, jest w połowie wróżką. I to czy jest śmiertelna czy też nie, jest bez znaczenia. Liczy się to że ją kocham i to, że to ją wybrałem na swoją towarzyszkę życia. To wszystko co musicie wiedzieć. W jednej chwili ojciec Flama wydał niski pomruk i chwyciwszy mnie brutalnie za nadgarstek, odrzucił na bok. Potknąwszy się upadłam na podnóżek. Oddaliłam się na czworakach, podczas gdy ten uniósł rękę wymierzając swojemu synowi uderzenie w twarz, które pozostawiło szkarłatny ślad na jego twarzy. Gdybym to była ja, złamałby mi kark. —To by nauczyć cię odpowiadać na pytania, powiedział zadając mu na odlew kolejny cios (oszołomiona spojrzałam na Flama, który stał bez ruchu nie podnosząc ręki w odwecie). Drugi jest za obrazę twojej narzeczonej. Nie zapominaj że stoi znacznie wyżej w hierarchii od ciebie! Krew spływała mu z nosa, ale zdawał się jej nie zauważać. Odrzucił ramiona do tyłu i powoli pokręcił głową. —Jej pozycja może być wyższa od twojej ale nie od mojej. Masz białe skrzydła, ale ja z racji matki urodziłem się srebrny. I odziedziczyłem jej status. Złote skrzydła są godną kastą, ale nie sięga ona mojego poziomu. Oczy smoczycy zapłonęły ogniem ale nic nie powiedziała i spojrzała w dół. —Jak śmiesz sprzeciwiać mi się w obecności człowieka!! Jak nieudanym synem jesteś! Zapomniałeś o obowiązkach w stosunku do swojej rodziny?! To mówiąc ojciec Flama ponownie go uderzył, tym razem na tyle głośno i mocno by srebrny pierścień który nosił na palcu pozostawi ranę na policzku mojego męża. Wyglądał jak obrączka. Flam ponownie przyjął to bez słowa. Ale w jego oczach pojawił się wir kolorów. —Już nie uznaję twojego autorytetu, powiedział Flam. Chętnie będę służył swojej rodzinie, jeśli ta zgodzi się mnie wysłuchać. Ale wy nie macie pojęcia o tym co się tutaj dzieje. Jedyne co was interesuje to... to... (gestem wskazał na Ogniste Wargi), to sojusz polityczny. Następnie zwrócił się wprost do smoczycy:
—Szanowna pani, jesteś wykorzystywana. Nie mam zamiaru pani umniejszać ale wiedz, że nie jestem mężem jakiego szukasz. Owszem, nasz sojusz może zwiększyć majątek obu naszych rodzin i honor mojego ojca oraz dzieci które będziesz nosić. Ale faktem jest, że cię nie kocham. Podobnie jak mój dziadek, odmawiam zaślubin z obowiązku. Pomijając wszystkie inne kwestie, mamy ważniejsze problemy którymi powinniśmy się zająć. Nadchodzi wojna. Nie macie pojęcia co was czeka. Byłam pewna że ojciec udusi go gołymi rękami, ale zamiast tego zamarł, przechyliwszy głowę na bok. —Wojna? Jaka wojna? Flam zrelaksował się, wystarczająco bym to zauważyła. —Myślicie że wojna dziadka była straszna? To co nas czeka, jest dziesięć razy straszniejsze. Demony próbują przekroczyć portale i wszystkie światy są zagrożone. Jeśli opanują Ziemię i Krainę Wróżek, w końcu zrobią to samo z Północnymi Królestwami. Smok zmrużył oczy i spojrzał na mnie. —A co ona ma z tym wspólnego? —Więcej niż myślisz (spojrzał na mnie i skinął głową). Camille i jej siostry są naszą największą nadzieją. Naprawdę! Nie mam czasu myśleć o małżeństwie które mnie nie interesuje i płodzeniu dzieci, kiedy wciąż jestem tak młody. Nie mam czasu myśleć o uginaniu się waszej woli, co pozwoli wam wspiąć się wyżej po szczeblach drabiny społecznej. Gdyby matka tu była, zgodziłaby się ze mną. Ojciec zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział. Potem podszedł do mnie i przyjrzał mi się powoli - od stóp do głów – tak jakbym była krową na konkursie. Postanowiłam zwiać, gdyby tylko zdecydował się mnie uderzyć. —Camille, nieprawdaż? Wydaje się że urzekłaś mojego syna. Nie ma wątpliwości, że posiadasz niewiarygodny talent by pociągać za sznurki jego serca. Na jego wargach powoli rozprzestrzenił się lubieżny uśmiech. Podszedł do mnie zbyt blisko, przytłaczając mnie. —A może to nie z jego sercem igrasz, a z inną częścią jego anatomii...? W końcu twoja krew wróżek daje wam coś wartego spróbowania, mimo wszystko. Jesteś urodziwa jak na kogoś ze swojej rasy. Jego wzrok padł na moją klatkę piersiową. Gdy dotknął mojej brody, wzdrygnęłam się. Jego dotyk nie był tak czuły i miękki jak Flama, ale chciwy i zachłanny.
Zwiastował obietnicę dominacji i wzięcia tego co chce, z zezwoleniem lub bez. Tak, stara mentalność gwałciciela i rabusia ale z dodatkiem fizycznej siły która pozwalała mu to zrobić. Gdy pochylił się by przycisnąć usta do moich warg, uzbroiłam się w odwagę i spojrzałam mu w oczy. Czułam jego język, ale nie chciałam otworzyć ust. Mruknął cicho. —Witaj w rodzinie... przynajmniej do czasu do kiedy będziemy tolerować kaprysy mojego syna, szepnął mi do ucha. Ale pamiętaj że jestem ojcem Iampaatar'a. Mam prawo by zażądać dostępu do wszystkiego co posiada, a jego obowiązkiem jest dać mi to i pozwolić używać wedle mojego uznania. Kiedy się potknęłam, złapał mnie i posadził na kanapie, korzystając z okazji by mnie brutalnie obmacać. Dałabym wszystko by wczołgać się pod prysznic i zmyć z siebie dotyk jego dłoni. Po tym odwrócił się do Flama, pobladłego ze złości. Nigdy wcześniej go takiego nie widziałam. —Mamy wiele do omówienia. Jeszcze nie wiem czy pozwolę ci zapłacić koszty odwołania zaślubin. Ale wpierw musimy porozmawiać z Radą o tej wojnie. Powiesz nam wszystko co o niej wiesz, mój synu. A następnie omówimy kwestię twoich zaślubin. Ogniste Wargi wydawały się być wściekłe. Stojąc ze skrzyżowanymi rękami na piersi, postukała imponującym paznokciem w skórę. —Hyto, jeśli pozwolisz mu się przekonać do anulowania tego małżeństwa, będziesz głupcem. Nasz sojusz umocni twoją pozycję w Radzie! Najwyraźniej nie przeszkadzało jej, by w mojej obecności nazwać go jego prawdziwym imieniem. Hyto tylko wzruszył ramionami. —Ostateczna decyzja będzie należeć do mojej żony, ponieważ posiada najwyższą rangę. Do tego czasu musimy powrócić do Północnych Królestw i przeprowadzić śledztwo w sprawie wojny o której mówi mój syn. Chodź Iampaatar. Jego ton był zdecydowany. Nawet ja wiedziałam, że Flam nie mógł uciec przed tą podróżą. Mój mąż skinął głową i lekko się skłonił, a następnie wziął mnie w ramiona i patrząc mi w oczy, zaniósł mnie do małego saloniku. Na miejscu zamknął drzwi i pociągnął w kąt biorąc w ramiona.
—Bardzo mi przykro z powodu postawy mojego ojca w stosunku do ciebie. Jeśli próbowałby zrobić ci krzywdę, walczyłbym z nim. Proszę, nigdy w to nie wątp. Ale sytuacja jest tak delikatna... Poszukałam jego ust. Pocałował mnie żarliwie, a jego język pieścił mój. Jego ręce mocno mnie obejmowały przypominając mi, że należę do niego. W końcu się rozluźniłam. Różnica między nim a jego ojcem była ogromna niczym Wielki Kanion. "Jaki ojciec - taki syn" naprawdę nie miało w tym przypadku zastosowania. Zatonęłam w pocałunku, przerażona że nigdy go już nie zobaczę. —Wróć do mnie, szepnęłam. Nie pozwól im cię tam zatrzymać. Wróć do mnie... do nas. Potrzebujemy cię. Ja cię potrzebuję... Oparł czoło o moje. —Camille, daję ci słowo honoru. Przysięgam na moje wąsy i dym z moich nozdrzy, że nie pozwolę im nas rozdzielić. Wrócę do ciebie i do twoich sióstr. Twoja rodzina stała się moją i akceptuję fakt, że jest jedyną jaką mam. Należysz do mnie. A ja należę do ciebie. Nic - ani demony, ani smoki ani obietnice sprzed moich narodzin – nic tego nie zmieni. Łzy spływały mi po policzkach. Przytuliłam się do niego, oplatając go dłońmi za szyję. —Straciłam Trilliana, szepnęłam. I choć wiem że wróci, to nie wiem co zrobię jeśli coś pójdzie nie tak. Nie chcę stracić ciebie. Ani ciebie, ani Trilliana ani Morio. Jesteście moją miłością, moim życiem! To dzięki wam zachowuję zdrowe zmysły. Dzięki wam czuję się pełna. Położył palec na moich ustach. —Ciii... wszystko będzie dobrze, obiecuję. Nie jestem jak mój ojciec. Moja matka jest kobietą honoru, nawet jeśli jest wyniosła i surowa, jak przystało na jej rangę. Mój ojciec odziedziczył chciwy charakter białych smoków. Pochodzi z niższej kasty i zdobył pozycję poprzez małżeństwo. Stale dąży do umocnienia swojej pozycji. Bardziej przypominam mojego dziadka. Jestem pewien, że by ci się spodobał i polubilibyście się. —Wątpię bym kiedykolwiek miała okazję go poznać, odparłam z niewytłumaczalnym smutkiem.
—Nigdy nie należy mówić nigdy moja ukochana, powiedział ponownie mnie całując. Nie mam zamiaru żenić się z Ognistymi Wargami, nawet jeśli groziłoby to wygnaniem mnie ze smoczej społeczności. Przerwał, by po chwili kontynuować. —Wierzę w to, co powiedziałem. Jesteśmy bratnimi duszami. Rytuał związał nas ze sobą na zawsze. Camille, przed wyjazdem muszę ci coś powiedzieć. Myślę że znalazłem sposób jak mieć z tobą dziecko. Patrzyłam na niego jakby mnie uderzył. —Co? Ależ to jest niemożliwe! —Mylisz się. Znam magiczny rytuał, który może przygotować grunt. Dziecko byłoby zmienne. Nie byłoby czystej krwi smokiem ale mogłoby się przemieniać. —Nie wiem co powiedzieć, zająknęłam się przerażona. Chciał bym nosiła jego dziecko. Dziecko smoka. Obrazy cesarskiego cięcia i filmy z gatunku „Obcy” najechały mój umysł. —Pomyśl o tym, szepnął. Dziecko zapewni ci pozycję w mojej rodzinie. Pomóż mi spełnić jeden z moich obowiązków: przekazać moje dziedzictwo. Błagam cię, nie mów "nie", dopóki tego nie przemyślisz. Przełknęłam ślinę. Nigdy nie widziałam go tak zdenerwowanego. Pozwoliłam by myśl ta zakorzeniła się w moim sercu, a następnie cichym i miękkim głosem iż sama siebie ledwo słyszałam, odparłam: —Wiesz, nie mam instynktu macierzyńskiego. Ja... pomyślę o tym... ale nic ci nie mogę obiecać. —Mamy mnóstwo czasu a twoja obietnica mi wystarczy, rzekł owijając ramiona wokół mnie. Pamiętaj że istnieją nianie które mogą się nim zająć. Teraz muszę już iść. Cofnęłam się z suchymi oczami ale rozdartym sercem. Chciało mi się płakać. Dałabym wszystko by obudzić się z tego koszmaru. Zbyt dużo stresu, zbyt wiele problemów. A na szczycie wszystkiego... wściekłe smoki i... zagrożenie ze strony demonów. To było dla mnie zbyt wiele. —Śmiało Flam! Idź i rozwiąż tę sprawę. Będę na ciebie czekać.
Niechętnie mnie puścił. Odprowadziłam go do salonu, gdzie czekał na niego ojciec niecierpliwie stukając stopą w podłogę. Ogniste Wargi posłała mi triumfalny uśmiech, jak gdyby odniosła wielkie zwycięstwo nade mną. Hyto uszczypnął mnie w tyłek tak mocno, że wiedziałam iż będę miała siniaka. Flam nic nie widział, a ja postanowiłam milczeć. Nie miałam zamiaru wywoływać trzeciej wojny światowej. —Skończmy z tym, powiedział Flam. Bez słowa, Hyto chwycił syna i Ogniste Wargi za ręce i wszyscy zniknęli w Morzu Jońskim. Obserwowałam ich znikające sylwetki zastanawiając się, czy kiedykolwiek jeszcze zobaczę mojego ukochanego smoka...
Rozdział 7 Nadal wpatrywałam się w miejsce w którym chwilę wcześniej stały trzy smoki, gdy do salonu weszli Morio, Delilah i Iris. Wzięłam głęboki oddech i odwróciłam się do nich. —Słyszeliście? spytałam. —Nie można było nie słyszeć, odparła Iris skinąwszy na tacę którą niósł Morio. Zaparzyłam ci rumianek. Pomyślałam że pozwoli ci on uspokoić nerwy. Jedynie bogowie wiedzą w jakim stanie są moje nerwy, a byłam z nimi w pokoju zaledwie kilka minut i ani jego ojciec, ani narzeczona nie rzekli do mnie ani słowa. —Co zrobisz jeżeli uniemożliwią mu powrót? spytała Delilah siadając na ramieniu kanapy. Odwróciłam gwałtownie głowę w jej kierunku. —Nie chcę nawet o tym słyszeć! Flam wróci. Wiem to. Musi! Usiadłam w bujanym fotelu, obejmując głowę dłońmi. —To jest po prostu zbyt wiele grzybków w barszcz. A jego ojciec jest potworem. Kiedy mnie dotknął... czułam jakbym była o krok od bycia zgwałconą lub pożartą... lub obie te rzeczy jednocześnie. On nienawidzi ludzi. Czuję, że niezależnie od tego czy jest się wróżką czy nie, wszystkich wrzuca do jednego worka. Gdybyście wiedzieli jak na mnie spojrzał... Wzdrygnęłam się, przypominając sobie jego zimne i lubieżne oczy. Mógłby mnie zgwałcić, zabić i użyć moich kości jako wykałaczek i wszystko to bez grama wyrzutów sumienia. —Gdyby spróbowałby cię skrzywdzić - wierz mi - miałby ze mną do czynienia, zapewnił mnie Morio masując mi ramiona. Ponadto Flam nie pozwoliłby mu posunąć się tak daleko. On cię kocha, Camille. I jest z nami związany. Nie martw się, nie zostawi nas. —Cóż... Ogniste Wargi mnie nie znosi. Ona chce zachować Flama dla siebie. Domyślam się że jest złotym smokiem, a to oznacza... cóż, nie wiem co to znaczy, ale nie ma wątpliwości że dla Hyto jest to ważne. Skrzywiłam się. Nawet wymawiając jego imię czułam się brudna.
—Spokojnie, powiedziała do mnie Iris. Podam ci herbatę. Masz rację, ona jest złotym smokiem. Ta kasta stoi najwyżej w hierarchii, zaraz po srebrnych smokach. Musiałam wyglądać na zmieszaną, bo Talon Haltija westchnęła zrezygnowana. —Czy Flam w ciągu ostatnich miesięcy nic ci o tym nie mówił? spytała z zaskoczeniem, nalewając herbatę i siadając obok mnie na podnóżku. —Nigdy nie przyszło mi do głowy aby go o to zapytać, przyznałam. —Smoki żyją według ściśle określonego systemu kastowego. Mogą wyjść za mąż za smoka z kasty wyższej lub im równej. Ale ten który znajduje się na samym dole drabiny i poślubi kogoś z wyższej kasty, zachowuje niższą rangę niż jego małżonek. Jednakże gdy twoje dzieci poślubią kogoś z kasty wyższej niż twoja, daje ci to extra punkty vis-à-vis Rady. To wszystko może się wydawać strasznie skomplikowane ale nie zapominaj, że smoki miały wieczność by pomyśleć o wszystkich szczegółach. W każdym razie, w naszym przypadku Flam stoi na najwyższym szczeblu hierarchii pośród wszystkich smoków. Nie może już wznieść się wyżej ale jego ojciec owszem, o ile Flam poślubi kogoś wyższego rangą niż białe smoki (to kasta jego ojca). —Flam jest cesarskim smokiem? Jeśli srebrne smoki były najpotężniejszymi w swoim społeczeństwie, to teraz rozumiem co mój mąż, będąc smokiem mieszanej krwi, miał na myśli mówiąc o statusie który odziedziczył po swojej matce. —Tak, przez matkę dzieci automatycznie wstępują do wyższej kasty rodzica. Tak więc Flam i wszyscy jego bracia i siostry należą do kasty rządzącej. Jego ojciec znajduje się kilka szczebli niżej. Tylko czarne smoki, ze względu na swoje specjalne zdolności, mogą żyć poza tym systemem. Starałam się uporządkować wszystkie te informacje. —Powinnam była wiedzieć to wcześniej ale nigdy nie myślałam, że ich system społeczny może być tak skomplikowany. Pociągnęłam łyk gorącej herbaty. Jej aromat i smak miały kojący wpływ na moje nerwy. —Przypuszczam że byłam bardziej skupiona na demonach niż na zwyczajach i etyce smoków. Iris prychnęła. —Wierz mi dziecko, jeszcze nic nie słyszałaś. Kiedy mieszkałam w Północnych Królestwach, wiele się o nich dowiedziałam. I to więcej niż bym chciała. Szczególnie jeśli chodzi o białe smoki, które są tam bardzo powszechne. Dobrze jest wiedzieć z kim ma się do czynienia. Srebrne smoki, jak matka Flama, mają poczucie honoru.
I zwykle dotrzymują swoich obietnic. Nie są one tak niebezpieczne jak białe smoki, przynajmniej dopóki nie wpadną w szał. Teraz myślę że złote i zielone skrzydła są do nich podobne, choć nie żyją one w Północnych Królestwach. Ale białe, czerwone i indygo to już całkiem inna historia. —Więc nie wszystkie smoki mieszkają w Północnych Królestwach? spytała ze zdumieniem Delilah, grzebiąc w stojącym przed nią koszu z owocami. Iris była na etapie „zdrowej żywności” mając nadzieję, że moja siostra ograniczy słodycze i wszelkiego rodzaju jedzenie na wynos. Rzecz jasna w przypadku Delilah to nie działało. Delilah zmarszczyła nos i odepchnęła od siebie koszyk z owocami. Następnie uśmiechając się, spytała Iris: —Nie ma już ciasteczek? Iris westchnęła ciężko. —Później je zrobię. Delilah... nie, nieważne. A odpowiadając na twoje pytanie: nie, czerwone i złote skrzydła żyją na południu. Co do smoków indygo i zielonych, to nie wiem skąd pochodzą. Ale smoki żyją głównie na planie astralnym. —A białe są niebezpieczne... Uśmiechnęłam się, widząc moją siostrę wyciągającą z wahaniem rękę w kierunku kosza z owocami, a następnie potrząsającą głową z rezygnacją. —Bez wątpienia białe smoki są najbardziej lotne, również najbardziej chwytne, potwierdziła Talon Haltija. To dlatego gdy poznałam Flama, długo go obserwowałam. Podobnie jak u wróżek, dzieci mieszanej krwi mogą przejąć cechy jednego z rodziców lub cechy obojga, co Flam wielokrotnie udowodnił. Mimo że czasem brakuje mu podstaw i ma wyraźną tendencję do egocentryzmu, to przeważa w nim krew jego matki. —Powiedział mi, że znalazł sposób bym miała z nim dziecko, wypaliłam. Morio i Delilah spojrzeli na mnie jakbym oszalała. Iris dokończyła swoją herbatę i odstawiwszy filiżankę, skrzyżowała ręce na piersiach. —Bardzo chciałabym abyś wytłumaczyła mi jak to jest możliwe? Wiedziałam że wszyscy czekają aż coś powiem, ale ja nie miałam pojęcia co jeszcze miałabym dodać.
Zapadła ciężka cisza, gdy nagle otworzyły się drzwi ukazując w progu Vanzira a następnie Roza. Widząc ich twarze, można by powiedzieć że obaj nie spali od kilku dobrych dni. Wstałam. Cała ta sprawa z ojcem, narzeczoną i dziećmi przyprawiała mnie o ból głowy. Pojawienie się bliźniaczych demonów dawała mi okazję zmiany tematu i opuszczenia sceny. —Hej, chłopaki! Gdzie byliście? spytałam. —A jak myślisz? szukaliśmy wskazówek dotyczących Staci, odparł Vanzir. Usiadł na kanapie obok Delilah, rozłożywszy szeroko nogi. Dlaczego wszyscy faceci muszą zachowywać się jakby ich klejnoty były tak duże jak piłka tenisowa?! Ale Vanzir był uroczy, na swój sposób. Wyglądał jak David Bowie lub Jareth – król goblinów. Jego tlenione włosy były krótkie i sterczące, niemal białe - aż raziły oczy. Miał na sobie obcisłe skórzane spodnie, które uwydatniały każdą krzywiznę jego ciała. Zamrugałam. Może faktycznie musiał siedzieć z rozstawionymi nogami? Roz miał na sobie jak zwykle długi czarny płaszcz, pod którym ukryty był jego przenośny arsenał. Czaruś z piekła rodem, pomyślałam gdy ostrożnie zdejmował swój płaszcz wieszając go na oparciu krzesła. Biorąc pod uwagę siłę ognia, magii i technologii w nim ukrytej, byłam wdzięczna iż był wystarczający ostrożny by uniknąć niechcianego wybuchu. Usiadł na krześle obok mnie. Jego dżinsy były czarne jak noc, a podkoszulek uwydatniał jego pięknie zarysowane mięśnie. O tak! Znakomity wygląd łobuza należy do inkubów. Widząc że mu się przyglądam, mrugnął do mnie a następnie rozejrzał się niespokojnie wokół. —Gdzie Flam? zapytał. —Dlaczego? Wciąż się boisz że sprawi ci lanie? spytałam z szerokim uśmiechem. Roz warknął. Ale nie zamierzałam pozwolić mu tak łatwo się wywinąć. Kilka miesięcy temu Flam spuścił mu łomot. Przez co najmniej dwa tygodnie, Roz miał siniaki na całym ciele. Ale przede wszystkim pielęgnował swoje poobijane ego. Ta ciężka lekcja nauczyła go pamiętać, by trzymać łapy z dala ode mnie.
—To podpucha, co? spytał z wzrokiem zbitego psa, co mnie rozbroiło. —Nie gorączkuj się tak. Flam musiał nas opuścić na jakiś czas, odparłam z uśmiechem, jednak w następnej chwili poważniejąc. Jego ojciec przybył po niego. Flam ma kilka niedokończonych spraw którymi musi się zająć. Wróci tak szybko jak się da. —Co? Jaszczurka ma rodziców? spytał Roz z zastanowieniem. Mogą sprawić, że będzie tańczył jak mu zagrają? Brr! Roz zadrżał. Nie chcę się znaleźć na ich czarnej liście! —Ja już na niej jestem, mruknęłam. Dobra, a więc czego się dowiedzieliście o naszej łamignatce? —Niewiele więcej niż wiedzieliśmy wcześniej. Może przyjąć ludzką postać, co oznacza że jest bardzo wysoka i umięśniona. W tej chwili to jedyne co wiemy. Nadal pozostaje w ukryciu i nie zostawia żadnych śladów. Coś mi mówiło że gdy w końcu wypłoszymy ją z nory, to stanie przed nami w swojej demonicznej formie. I to było mega-przerażające. Kiedy była w swojej naturalnej postaci, jej tułów był ludzki ale reszta miała formę sześciometrowej anakondy, włączając w to całą siłę tego rodzaju płazów. Iris podała Vanzirowi filiżankę herbaty. Ten postawił spodek w równowadze na jednym kolanie, powoli sącząc gorący napój. —Carter ma wszędzie swoich informatorów. Zdaje się wierzyć że jesteśmy blisko. Jednak jak do tej pory, lamii zawsze udaje się nam wymknąć. Więc albo ma świetną kryjówkę, albo posiada wręcz wrodzoną zdolność do maskowania się. Faktem pozostaje to, iż żadnemu z naszych ludzi nie udało się do tej pory jej wytropić. Przygryzłam wargę. —To niedobrze. Czy udało wam się znaleźć jakieś informacje na temat pół-demona który pomógł jej się tutaj dostać? —Nie. Wciąż pozostaje to dla nas zagadką. Znamy wszystkie demony które przekroczyły portal - przynajmniej te które działają w sieci. Czarownik któremu udało się ją przemycić na Ziemię, gdzieś tu jest. Carter wysłał swoich zwiadowców by go odnaleźli. Sfrustrowana, odstawiłam filiżankę. —Za wszelką cenę musimy się dowiedzieć gdzie się ukrywa i co planuje. Jeśli pozostawimy ją zbyt długo na wolności, możemy spodziewać się lawiny trupów.
—Myślisz że może on mieć coś wspólnego ze zmienną energią linii energetycznych? spytała Iris siedząca w pobliżu Roza który puścił do niej oko. Inkub starał się zaciągnąć nas wszystkie do łóżka, jedną po drugiej. Jak dotąd udało mu się to tylko z Menolly. —Myślę że to możliwe, odparł Morio spoglądając przez okno. Stacia–łamignat jest lamią, co oznacza że jest silniejsza od Karvanaka który przysporzył nam nie lada kłopotów. Prawie straciliśmy Chase'a i Zacha. —Czy ktoś wie, jakim rodzajem magii dysponuje? Lub przynajmniej czy używa magii, a jeśli tak, to czy jest ona jej naturalnym darem? spytała Delilah. Nie czekając na odpowiedź, pobiegła do kuchni. Usłyszeliśmy trzask drzwi od szafki. Potem wróciła z opakowaniem Cheetos i usadowiła się wygodnie na kanapie ze swoim skarbem. Roz wzruszył ramionami. —To kolejna rzecz której nie wiemy. To mówiąc, odwrócił się do Vanzira. —Myślisz że Carter coś wie na temat jej magicznych zdolności? —Myślę że gdyby wiedział, to by nam powiedział. Ale zawsze mogę do niego zadzwonić. Zaraz wracam, obwieścił kierując się do kuchni. Delilah rzuciła okiem na zegar. Jej palce były całe pomarańczowe od serowych chipsów. —Kiedy musisz się udać do Dahnsburg? spytała. Zamknęłam oczy, opierając głowę na ramieniu Morio. —Chcę wyjechać dzisiaj, kiedy tylko Menolly się obudzi. Delilah, na czas naszej nieobecności powierzam ci dom. Nie wiem kiedy wrócimy. By dotrzeć na miejsce, będziemy korzystać z portali. Nie mamy czasu na podróż drogą lądową. Na myśl o tej podróży, byłam zarówno przerażona jak podekscytowana. Nie mieliśmy czasu na wakacje, nie gdy w mieście ukrywa się lamia. Na dodatek, teraz kiedy nie ma z nami Flama, mamy o jednego żołnierza mniej. Ale zostałam poinstruowana aby udać sie do Krainy Wróżek w czasie równonocy, by spotkać się z Trillianem i bardzo chciałam zabrać go do domu.
—Obie z Menolly musicie zająć się Maggie, powiedziała Iris. Ja sama mam tam kilka spraw do załatwienia. Wyruszę z Camille i Morio. Tak będzie bezpieczniej. Roz i Vanzir zostaną tutaj. Shamas także, podobnie Chase, o ile uda ci się wyrwać go z pracy. —Bardzo bym chciała, by Zachary nie musiał już poruszać się na wózku! zawołała Delilah westchnąwszy. Nie mogę uwierzyć jak długo to już trwa. Karvanak prawie złamał mu kręgosłup! —Karvanak być może nie złamał mu kręgosłupa, ale połamał mu wystarczająco dużo kości by wyłączyć go z życia na dłuższy czas - co nie jest łatwe gdy się ma do czynienia ze zmienną Pumą. Cieszę się że przeżył, dodałam. Ze znużeniem spojrzałam na moich towarzyszy. —OK? Wyruszamy krótko po zachodzie słońca. Mam nadzieję, że zdążymy wrócić przed kolejną pełnią Księżyca, choć coś mi mówi że nie... Powiadom Menolly aby wzięła dwa dni wolnego - jutro i pojutrze - i została w domu gdy ty będziesz harcowała w swojej kociej formie. Nie można oprzeć się wezwaniu Matki Księżyca. Zerknęłam na Morio. Wygadał na wyczerpanego i sennego. —Proponuję abyśmy się przebrali i spakowali. Przed drogą chciałabym się zdrzemnąć. Kiedy wstawaliśmy, wrócił Vanzir. Coś mnie zaniepokoiło w wyrazie jego twarzy. —Co się dzieje? spytałam. Czy Carter coś ci powiedział? Vanzir skinął głową. —Tak. Udało mu się znaleźć więcej informacji na jej temat. Ale uwierzcie mi: naprawdę nie chcecie tego wiedzieć. Ten drobny szczegół ukryty był w jej aktach. Skrzydlaty Cień zataił skrupulatnie jej historię, bo jest jednym z jego generałów, ale Carterowi udało się odnaleźć to czego szukaliśmy. Ta suka jest nekromantą! —Co?! (zamrugałam, opierając się pokusie by nie zwinąć się na kanapie). Jasna cholera! Teraz rozumiem dlaczego ostatnio mamy tyle problemów ze stworzeniami z głębin! Nie było dobrze, oj nie!! Będąc demonem-generałem, z pewnością nie praktykowała nekromancji jako hobby; pod względem zaklęć i siły ognia musiała posiadać imponujący arsenał. Prawdopodobnie poradziłaby sobie z nami jednym prostym zaklęciem.
—Co do cholery teraz zrobimy? zapytał Roz, siedząc z założonymi rękami i łokciami opartymi o kolana. To bardzo zła wiadomość. Chciałbym aby Flam tu był. —Myślisz że mimo to powinniśmy wyruszyć? spytałam Morio. To zmienia nieco sprawy. —Tak. Musisz. Trillian na ciebie czeka, wtrąciła Delilah. Poza tym nie będzie was zaledwie kilka dni. Próbujemy ją wytropić od kilku dobrych tygodni. Te kilka dni wiele nie zmieni. —Mam nadzieję że masz rację, odparłam niepewnie. Następnie zwróciłam się do Iris: —A ty co o tym myślisz? Twój instynkt jest zwykle niezawodny. Talon Haltija z zaciśniętymi wargami dała nam znak byśmy umilkli. Usiadła na krawędzi kanapy i widziałam że weszła w trans. Gdy Talon Haltija zagłębiła się w medytacji, muskały mnie przypływy i odpływy jej aury. Z wahaniem dotknęłam jej energii moją własną. W momencie gdy nasze energie się spotkały, jęknęła i wciągnęła mnie do swego świata. Stałyśmy w śniegach, wysoko na górze, w samym środku burzy śnieżnej. Iris owinięta była w długi, gruby płaszcz w niebieskim kolorze, z włosami ukrytymi w futrzanym kapturze. Na środku jej czoła błyszczała jasna kobaltowa gwiazda - nie wiedziałam czy była ona wrośnięta czy przymocowana z zewnątrz - ale mocno jaśniała, delikatnie pulsując w rytmie jej serca. Kiedy na mnie spojrzała, znalazłam się w wirze mgły i lodu. Jej moc powaliła mnie na kolana. Śnieg był mokry i gęsty, wkrótce zamieni się w lód. Przemoczona klęczałam, nie mogąc oderwać oczu od kobiety która nagle stała się kimś więcej niż tylko duchem domu. W dłoniach trzymała kryształową kulę przypominająca kolorem niebieski topaz. Był to ten sam akwamaryn o który nas prosiła. Kiedy starałam się wstać, Talon Haltija ścisnęła go w dłoniach i zamknęła oczy, mrucząc pod nosem coś czego nie rozumiałam. Nie mogłam złapać oddechu. W tym momencie na zboczu góry pojawił się gigantyczny cień, przysłaniając śnieżny krajobraz. Mój instynkt wołał bym uciekała ale nie mogłam się ruszyć. Gdy zbliżył się do miejsca w którym stałyśmy, Iris nagle otworzyła oczy i uniosła rękę w jego kierunku. —Pysäyttää! zawołała. Jej głos, silny i potężny, zdawał się go zamrozić.
Zrobiwszy krok do przodu, Iris ponownie zawołała i tym razem jej głos odbił się echem na śniegu. —Zniknij! Wróć do swojej pieczary, stworzenie cienia! Godzina naszego spotkania jeszcze nie nadeszła! Cień, z długim drżącym westchnieniem, powoli zaczął się wycofywać ku szczytowi góry. Odwróciłam się by spytać Iris co się dzieje, ale ta ponownie skoncentrowana była na kuli. I nagle, z nową energią zaczęły padać wielkie płatki śniegu... Zamrugawszy, znalazłam się na powrót w salonie leżąc na kanapie. —Camille, wszystko w porządku? spytała Delilah pochylając się nade mną, podczas gdy ja na próżno starałam się wstać. Zemdlałaś! Spuściłam nogi na ziemię i pochyliwszy się do przodu, poszukałam wzrokiem Iris. Wciąż siedziała na podnóżku z zamkniętymi oczami. Ale gdy jej się przyglądałam, zadrżała i ziewając przeciągnęła się. Następnie posłała mi długie spojrzenie, prosząc bym milczała. Co się tam stało? I dlaczego chciała zachować to w tajemnicy? Z jakiegoś powodu pragnęła by pozostało to między nami. —Czuję się dobrze, odparłam (Iris była naszą przyjaciółką i jeśli wolała zachować pewne rzeczy w sekrecie, byłam w pełni gotowa to uszanować, o ile jej tajemnice nie zagrażają naszemu bezpieczeństwu i nie zmniejszają naszych szans na wygranie wojny z demonami). Prawdopodobnie jestem bardziej zmęczona niż myślałam. Więc, co widziałaś, Iris? Ujrzałam na jej twarzy wyraz ulgi. —Musimy iść, powiedziała wygładzając spódnicę. W Krainie Wróżek dzieją się pewne rzeczy, rzeczy które mają wpływ na to co tutaj robimy. Musimy sprowadzić Trilliana. Nie możemy sobie pozwolić aby go stracić. Camille... czeka tam na ciebie coś... na ciebie i Morio. Oboje musicie odbyć tę podróż. Szykują się wielkie zmiany, które będą miały wpływ na każdego z nas. —Cóż, myślę że odpowiedź jest jasna. OK, wyruszamy zaraz po tym, jak porozmawiamy z Menolly. Delilah, zajmiesz się obiadem? Jeśli dzisiaj mamy przekroczyć portal, chciałabym trochę odpocząć. Moja siostra skinęła głową i pomogła mi wstać. Wspinając się z Morio po schodach, nie mogłam pozbyć się myśli o wizji cienia który celował bezpośrednio w Iris... Niech sobie przypomnę co takiego powiedziała...
Zniknij! Wróć do swojej pieczary, stworzenie cienia! Godzina naszego spotkania jeszcze nie nadeszła! Co to dziwne stworzenie od niej chciało? I dlaczego miałam wrażenie, że Talon Haltija spotkała go już wcześniej? Próbowałam odgonić to wspomnienie, skupiając się na Trillianie i moich obawach w stosunku do Staci. Trillian w końcu wróci do mnie i ponownie będziemy żyć razem! Pomimo mojej radości, nie mogłam uciszyć głosu który zadawał sobie pytanie, jak zareaguje kiedy się dowie że poślubiłam zarówno Morio jak i Flama? Co wtedy zrobi? I co uczynię jeśli Trillian nie poradzi sobie z tą sytuacją? Nie będąc w stanie odrzucić swoich obaw, nastawiłam budzik na czas zaraz po zachodzie słońca i położyłam się do łóżka. Morio, jakby wyczuwając moje rozterki, wsunął się obok mnie i wziąwszy mnie w ramiona, przytulił do siebie delikatnie, do czasu aż nie odpłynęłam w sen...
Rozdział 8 —Camille, Morio? czas wstać. Miękki głos, prawie szept w półmroku mojego pokoju. Otworzyłam oczy i ujrzałam pochylającą się nade mną Menolly. Uśmiechnęła się do mnie, pokazując wszystkie zęby. Karmazynowe krople krwi widoczne na jej brodzie wskazywały, iż dopiero co jadła kolację. Potwierdził to zapach rosołu który wyczułam w jej oddechu. Morio, na czas naszej nieobecności zostawił dla niej w lodówce kilka butelek zaczarowanej krwi. Mimo że Menolly nigdy o nic go nie prosiła, ten i tak starał się dbać o to, by miała kilka nowych smaków, dając jej tym samym okazję do delektowania się czymś poza samą krwią. Nie wiem jakiego rodzaju iluzji czy alchemicznej magii użył by zmienić strukturę krwi. Udało mu się nawet stworzyć dla niej substytut pizzy. Sama wypiłam kilka kropel aby przekonać się czy Menolly faktycznie zapomniała smaku potraw, czy to Morio odkrył w sobie talent do przygotowywania dań z hemoglobiny. Dało mi to dziwne poczucie ulgi. Jeśli kiedykolwiek miałabym stać się wampirem - nigdy nie wiadomo - to świadomość tego że Morio byłby ze mną, sprawiłaby iż byłoby to dla mnie mniej bolesne. Cofnęła się gdy odrzuciłam przykrycie i przeciągając się, wstałam. Byłam naga ale Menolly widziała już wcześniej moje atrybuty. Morio ziewnął oparłszy się o zagłówek łóżka. Mimo że spałam zaledwie trzy godziny, to ta mała drzemka bardzo dobrze mi zrobiła. Węsząc podrapałam się po brzuchu. —Delilah przygotowuje jedzenie? Menolly się uśmiechnęła. —Nie, to Roz. —Roz? Naprawdę? Nigdy bym nie pomyślała że wie za co się trzyma patelnię. —Mam wrażenie, że jednak wie. Poprosił Vanzira by ten przygotował owoce i tosty, podczas gdy on będzie smażył kiełbaski i jajka. Gdy Iris zaproponowała im pomoc, wręcz wygonili ją z kuchni! Masz rację. Ci dwaj zawsze są na miejscu gdy ich potrzebujesz. Jej kły zaczęły się kurczyć. —Tak, to prawda, mruknęłam (przerzuciłam ręcznik przez ramię). Muszę wziąć prysznic. Czy możesz pogrzebać w mojej szafie i wyjąć z niej moje ubrania na podróż?
Moja siostra skinęła głową. —Tak. Ale Camille... proszę, bądź ostrożna. Coś mi mówi, że coś może pójść bardzo źle... wiesz że nie jestem zbytnio dobra w przeczuciach... (usiadła na łóżku spoglądając na Morio, który wstał kompletnie goły a jego męskość była w pełnej gotowości). Hej! Wracaj do łóżka, chyba że będziesz celował tą rzeczą w kierunku mojej siostry! Nie będziesz mi tu wymachiwał flagą przed nosem! Parsknęłam. —Nie martw się. Kiedy się budzi zawsze taki jest. Muszę przyznać, że jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa. —Założę się! odparła ze śmiechem. Wskakujcie pod prysznic, a ja przygotuję waszą odzież. Morio, zakładam że twoje ubrania są w którejś ze szuflad? —Założę dżinsy i sweter, rzekł posyłając jej całusa z progu łazienki. Odkręciwszy wodę, poczekałam aż ciśnienie będzie wystarczające, a następnie weszłam do wanny i zaczęłam się namydlać. Po chwili dołączył do mnie Morio i stanąwszy za mną, zaczął myć moje piersi i brzuch. Jego długie mokre włosy łaskotały mnie w ramiona. Mruknąwszy, zsunął rękę niżej... jęknęłam opierając się o niego. —Czy mamy czas? szepnęłam. —Zawsze. Szybko niczym błyskawica zaczął pieścić mnie palcem, lekko niczym piórkiem. Doskonale wiedział jak wysłać mnie na orbitę. —Ponadto prawdopodobnie w najbliższych dniach nie będziemy mieli zbyt wielu okazji by pobyć sam na sam. Jęknąwszy cicho rozłożyłam szerzej nogi. Morio wsunął się we mnie głęboko. Jego penis był śliski od mydła i wody a jego obwód znacznie się zwiększył, rozkosznie mnie rozciągając. Jedną ręką dotykał mnie, a drugą pieścił moje piersi. Oparłam się o ścianę, upewniając się że utrzymam równowagę, gdy Morio zanurzał się we mnie coraz głębiej, posuwistymi ruchami podsycając już i tak rosnący ogień w moim brzuchu. Prysznic obmywał nas niczym wodospad, a krople wody spływały między moimi piersiami i dalej w dół ku jego dłoniom igrającym na mojej skórze.
Odsunęłam się i wyszłam z wanny, a zaraz za mną Morio. Następnie złapał mnie, przygważdżając do ściany z siłą która sprawiła że zadrżały półki, a następnie wsadził kolano między moje uda, nie przestając wędrować dłońmi po moich piersiach i brzuchu. Ukrył twarz w mojej szyi i otarł się o mnie czubkiem nosa, gryząc mnie i ssąc. Wiedziałam że pozostaną mi po tym ślady ale nie było w tym nic nowego. Nasze zabawy były zawsze raczej brutalne. —Kochaj się ze mną, powiedział z niskim pomrukiem. Pozwól mi wejść w ciebie. Odepchnęłam go i rzuciłam ręcznik na gruby puszysty dywanik. Szybki jak lis, Morio się na nim położył. —Chodź do mnie, rzekł z uśmieszkiem. Ujeżdżaj mnie Camille. Zabaw się mną. Usiadłam na nim okrakiem, nasuwając się na jego penisa. Przywitał mnie nagłym ruchem bioder, trzymając przy tym mocno w pasie. —Dotknij się, zażądał ochryple. Usłuchałam go pieszcząc się jedną ręką, a drugą dotykając piersi i delektując się ogniem który szalał między nami, jego dotykiem i rozpalonym wzrokiem. Zacisnął dłoń na mojej talii a następnie jednym sprawnym ruchem sprawił, że znalazłam się pod nim. Jego oddech przyspieszył, a oczy nabrały dobrze mi znanego blasku. Przyszpilając mnie do ziemi zaczął się przemieniać. W swojej demonicznej postaci mierzył dwa metry i czterdzieści centymetrów. Jego szczęka wydłużyła się, przemieniając w pysk. Był równie elastyczny jak gimnastyk. Jego ręce i nogi pokryły się gęstym futrem, a jego czarne paznokcie przemieniły w szpony. Patrząc w oczy mojemu demonowi lisowi, poczułam że pragnę go jeszcze bardziej. Kiedy byliśmy sami, nigdy nie było to słodkie i delikatne, chyba że nastrój tego wymagał. Morio był demonem i zachowywał się jak demon. Odrzucił głowę do tyłu i wydał z siebie skowyt pożądania i radości. Uśmiechnęłam się do niego radośnie. —Chodź, weź mnie, pokaż mi jak bardzo mnie pragniesz, prowokowałam. —Nie zaczynaj czegoś czego nie zamierzasz skończyć, odparł. Następnie złapał mnie za nadgarstki i przyszpilił do ziemi, unieruchamiając mi ręce nad głową. Gdy wsunął kolano między moje nogi, poczułam tworzący się w brzuchu węzeł.
—Powiedz mi co mam zrobić, szepnęłam. —Owiń nogi wokół mojej talii, nakazał. Jęknęłam i zrobiłam jak mówił. Jego penis, jedwabisty i gładki, unosił się zaledwie kilka centymetrów ode mnie. —Chcesz mnie? spytał pochylając się i ssąc mój sutek (wstrzymałam oddech). Chcesz mnie? nalegał. —Tak! Och tak, proszę! Nie mogłam znieść czekania. Jego energia zdawała się rozpalać, wędrując ku mnie i drażniąc mnie. Przełknęłam gulę w gardle. —Co chcesz abym zrobił? Walenie serca i szloch. —Kochaj mnie, kochaj mnie mocno! —Poproś grzecznie, rozkazał grając na mnie jak na instrumencie. —Proszę, czy będziesz się ze mną kochał? wiłam się pod nim, walcząc z jego uściskiem. Nie byłam w stanie myśleć o niczym innym jak o tym, by mnie mocno wziął zanim do końca stracę głowę. —Wszystko co chcesz, kochanie! To powiedziawszy, jednym wolnym, falistym ruchem zanurzył się we mnie głęboko w moim rdzeniu, doprowadzając mnie do punktu w którym mogłam tylko krzyczeć i pojękiwać. Czułam jego ciężar na piersiach, zimną parę która unosiła się z jego nozdrzy i delikatny dotyk jego jedwabistej sierści na mojej skórze. Wszystko to było tak dziwne, tak dekadenckie, że nie mogłam zrobić nic innego jak poddać się namiętności… wszystko wydawało się tak dobre, tak naturalne. Wyszłam mu naprzeciw unosząc biodra, a on zanurzał się mnie coraz głębiej i głębiej. O tak! Morio był demonem, z jego oczami koloru topazu, ostrymi zębami i twarzą nie do końca ludzką. Ponadto był moim kochankiem i mężem, dzikim stworzeniem, zwierzęciem. Taki właśnie był.
Złapani przez wiry energii które poniosły nas daleko i wysoko, zastanawiałam się czy pewnego dnia będziemy mogli być wolni. Gdy tylko Morio odzyskał ludzki wygląd a ja mogłam stanąć bez trzęsących się nóg, oboje pośpiesznie opłukaliśmy się i wróciliśmy do pokoju. Menolly wyjęła nasze rzeczy i przygotowała torby. Ubraliśmy się i zeszliśmy na dół. Na miejscu zastaliśmy Menolly i Delilah oglądające teleturniej w telewizji. Chase również tam był: siedział obok Delilah trzymając ją za rękę. Maggie siedziała na kolanach Menolly, bawiąc się lalką Barbie-baleriną. Jakiś czas temu Maggie urwała jej głowę ale Menolly zastąpiła ją inną z figurki Yoda. Była naprawdę brzydka a jednocześnie świetnie trafiona. —Yobi! Yobi! zawołał gargulec, machając lalką w moim kierunku. —Niech moc różowej tutu będzie z tobą! rzuciłam zachichotawszy. Roz który grał na konsoli z Vanzirem, nawet nie podniósł głowy. Bliźniacze demony przekonały nas do zakupu konsoli Xbox. Oboje byli całkowicie uzależnieni od serii gier „halo”. —Kiedy zorientowałem się że nie zejdziecie na dół na kolację, przygotowałem wam kanapki. Możecie je zjeść w drodze. Vanzir spojrzał w moim kierunku. —Cholera! Słychać was było jak stado słoni. Jakie - do diabła - zdziczałe przedstawienie wystawiacie gdy się pieprzycie i gdzie można dostać bilety? Nie udało mi się rozszyfrować wyrazu jego oczu, ale mogłam wyczuć u niego podniecenie. Mówiąc to, posłał mi ten swój szelmowski uśmiech który za grosz nie budził mojego zaufania, chociaż wiedziałam że to część jego demonicznego dziedzictwa, znacznie mroczniejszego niż Morio. Pokręciłam głową. —Nie jestem typem kobiety która kocha róże i czekoladki, Vanzir. —Tak podejrzewałem (mówiąc to wskoczył do otworu który stworzył dla niego Roz i rozniósł wroga w pył). Prawdopodobnie wolisz kajdanki i bicze. Wkrótce rozkażesz bym wetknął sobie w usta gumową piłeczkę i błagał cię byś wysmagała mnie po tyłku!
Och! Och! Nie chciałam się zapędzać w te rejony i to z wielu powodów: Po pierwsze, obraz Vanzira płaszczącego się u moich stop z gumową piłeczką w ustach sprawiał, że miałam ochotę zazgrzytać zębami. Ulegli mężczyźni to nie dla mnie. A tym bardziej przerażała mnie myśl, że jego życie zależy od naszego kaprysu. Jeśli moje siostry, Iris czy ja rozkazałybyśmy mu by opadł na czworaka i szczekał jak pies, musiałby to zrobić. W przeciwnym wypadku stworzenie które zamieszkiwało w jego szyi i które go z nami łączyło, zabiłoby go na miejscu. Żadna z nas nie czuła się komfortowo z myślą, że jego życie - wszystko co robi - jest pod naszą całkowitą kontrolą. Mówiąc brutalnie: Vanzir mógłby być naszym niewolnikiem. Należał do nas, ciałem i duszą i bez trudu mogłybyśmy go zabić. Pokręciłam głową. —Słuchaj gościu, następnym razem wsadzisz sobie zatyczki do uszu, dobrze? Chase uniósł brwi i spojrzał na mnie i na Morio. —W obronie Vanzira powiem tylko, że byliście naprawdę głośni. Brzmiało to tak, jakby doszło do nokautu po wcześniejszej walce. —I co z tego? Przeszkadza ci to? spytałam (zmiękłam widząc jak się rumieni od ucha do ucha). Hej, Johnson, musisz się do tego przyzwyczaić. I wierz mi, ciesz się że cię tam z nami nie było. Muszę przyznać że nie raz zdarzyło się, że nas trochę poniosło i miałam po tym brzydkie ślady ugryzień. Chase warknął i wziął łyk piwa. —Seks w stylu klingońskim, wypalił. —Hę? W jakim? Musiałam wyglądać na zmieszaną, bo Delilah się roześmiała. —Klingoni ze Star Trek. Są z gatunku „wszystko rozrywać” jeśli chodzi o seks. Jak ty i Morio. —Przepraszam że przerywam tę czarującą dyskusję, interweniowała Menolly, ale czy jesteście gotowi? (spojrzała na zegar: była 20:15). Iris sporządza listę rzeczy do zrobienia podczas jej nieobecności. Delilah się skrzywiła. —Znowu zapomniałam wyczyścić swoją kuwetę! Iris zaniosła ją do mojego pokoju i wywaliła na łóżko. Fuj!
—Kotku, spójrz prawdzie w oczy: stałaś się profesjonalnym wałkoniem. To nie jest ani ładne ani czarujące. I widziałam twój pokój. Nie można powiedzieć byś każdego dnia robiła wiosenne porządki. Co się dzieje? Czy czystość nie leży w naturze kotów? —Już sama nie wiem, odparła wzruszając ramionami. Być może to moja ludzka połowa. Chase odchrząknął. —Hmm, nie zaczynaj winić swojej ludzkiej krwi. Jestem człowiekiem i nie czyni to ze mnie lenia i niechluja. Następnie odwrócił się do mnie: —Kiedy u mnie była, poprosiłem ją by po sobie posprzątała i zrobiła to! Delilah zaczęła protestować ale właśnie wtedy Iris wsunęła głowę do salonu. —Jestem gotowa, oznajmiła. Lista wisi na lodówce i nie myślcie sobie jedynie na nią patrzeć, dobrze? Przenieście tu swoje tyłki i róbcie to co jest napisane. Aha! I dbajcie o naszą małą Maggie, powiedziała pochylając się i składając pocałunek na głowie gargulca. —I-is! I-is! Jeeeszcze całus! zaćwierkała Maggie z ramionkami rozpostartymi w kierunku Talon-haltija. Następnie jej wzrok padł na mnie, a jej małe skrzydła zaczęły lekko trzepotać. Czułam że była zaniepokojona. Maggie przywiązała się do nas w ciągu tych kilku miesięcy i z tego co było napisane w książce do której się odwoływałyśmy, faza ta mogła jeszcze trochę potrwać, nawet dobre kilka lat. —Cami, buzi? Pocałowałam ją w policzek. Zachichotała i dała mi buziaka w nos. —Bądź grzeczna, maleńka. I uważaj na siebie. —Będziemy się nią opiekować, zapewniła mnie Menolly z szerokim uśmiechem. Nie martw się, będziemy ją traktować jak gdyby była z porcelany. Ze łzami w oczach skinęłam głową i przygryzłam wargę by pozbyć się strachu który urósł mi w gardle. Chciałam wrócić do domu. Pragnęłam odnaleźć Trilliana i sprowadzić go z powrotem, ale bałam się że gdy mnie nie będzie - coś się stanie. Coś czemu mogłabym zapobiec zostając.
Iris poklepała mnie po ręce. —Wiem kochanie. Czuję to samo. Żyjemy w niepewnych czasach. Potencjalne ścieżki mieszają się w zastraszającym tempie. Życie nie jest niczym więcej jak mieszaniną możliwości, a wiele z nich jest mroczna. Ale musimy odbyć tę podróż. Czuję to w kościach. Oboje z Morio udajecie się ku swojemu przeznaczeniu, a ja... ja mam coś, z czym muszę się zmierzyć twarzą w twarz… coś co zostawiłam za sobą dawno temu i jeśli chcę się uwolnić od przeszłości, wpierw muszę stawić czoła przyszłości. Wszystkie oczy zwróciły się w jej stronę, ale ona umilkła nic więcej nie mówiąc. Co znaczyło wyraźnie: „Nie zadawajcie mi żadnych pytań bo i tak na nie nie odpowiem”. Kiedy Iris nie chciała o czymś mówić, nie było siły zdolnej ją do tego zmusić. —Nie zapomnijmy o najważniejszym, powiedział Morio obejmując mnie ramieniem. Musimy sprowadzić Trilliana do domu. Byliśmy ubrani na podróż: miałam na sobie jedwabną spódnicę z pajęczej sieci która sięgała mi niemal do kostek. Na nogach miałam swoje trzewiki, skórzany bordowy gorset, a na ramiona narzuciłam płaszcz ze skóry jednorożca (prawo do korzystania z niego zdobyłam w dniu, w którym otrzymałam róg czarnego jednorożca). Dziś, pomimo zdrowego rozsądku, mój instynkt podpowiedział mi aby go wziąć ze sobą, mimo iż było to niebezpieczne. Wielu czarowników i mędrców oddałoby wszystko byle tylko go zdobyć. Morio miał na sobie czarne dżinsy i sweter z golfem. Na wierzch narzucił szary płaszcz korsarza ze srebrnymi sprzączkami sięgającymi mu do bioder, do tego buty motocyklowe do połowy łydki. Natomiast Iris założyła spódnicę w kolorze indygo i dopasowany top z długim rękawem. Na wierzchu miała ażurową tunikę, której nici wyglądały na srebrne ale w rzeczywistości były magiczne; emitowały białe światło. Jej stroju dopełniała peleryna z kapturem. Swoje długie złote włosy zaplotła w warkocze, które następnie owinęła wokół głowy. —Macie broń? spytała Delilah. Tak żałuję że nie mogę pójść z wami! —Ja również, ale musisz pozostać na straży. Ucałujemy ojca od ciebie (delikatnie uniosłam dół spódnicy, pokazując jej umocowany sztylet). Róg ukryłam w sekretnej kieszeni. Morio mrugnął do mnie.
—Nigdy nie ruszam się bez moich sztyletów, noży do rzucania i różnych innych gadżetów. —Podobają mi się twoje zabawki, odpowiedziałam przytulając się do niego. Roz wstał grzebiąc w kieszeni swojego płaszcza. Wyjął z niego dwa woreczki i je nam podał. Każdy z nich zawierał niewielką gamę magicznych środków wybuchowych, wśród których rozpoznałam dobrze mi znane bomby, w tym dwie czosnkowe. —Macie, rzekł inkub. Nie zaszkodzi mieć czegoś ekstra, tak na wszelki wypadek. Przyglądając mu się, nagle zdałam sobie sprawę jak bardzo moja rodzina i przyjaciele zaniepokojeni byli naszym wyjazdem. W podziękowaniu ucałowałam go w oba policzki. —To buziak na szczęście, wyjaśniłam, dla ciebie i dla nas. Jeśli Flam się pojawi, powiedz mu że byliśmy zmuszeni do wyjazdu. „Jeśli” a nie „kiedy”. Nie wiedziałam jak długo mój smok będzie opierał się ojcowskim wymaganiom. —A ty, złota kapłanko? zapytał Roz Iris. Czy masz broń której potrzebujesz? Powoli skinęła głową. —Mam swoją różdżkę i sztylety, jak również zaklęcia i czary. Ale zrób mi przysługę: jeśli Bruce się odezwie, powiedz mu że postaram się dowiedzieć czegoś więcej na temat przeszkód czekających na nas w przyszłości. On zrozumie. Menolly spojrzała na Talon-haltija, ale widząc że ta unika jej wzroku, nie nalegała. —Chodźcie, odwiozę was do portalu, powiedziała chwytając kluczyki od swojego Jaguara. Z pełną prędkością jechaliśmy do portalu Babci Kojot, gdy niespodziewanie o szybę zaczęły uderzać duże krople deszczu. Spojrzałam na Morio który wziął mnie za rękę i ścisnął mocno. Mój nastrój przechodził od ekscytacji do niepokoju. Pomachawszy jej ręką na pożegnanie i udając się ścieżką prowadzącą do portalu czarownicy losu, zastanawiałam się co takiego czeka nas po drugiej stronie. Spojrzałam w niebo w nadziei ujrzenia tam księżyca Matki Księżyca - na próżno. Ukrywała się za chmurami. Niemniej jednak wysłałam jej cichą modlitwę z prośba by Stacia pozostała w swojej norze - przynajmniej dopóki nie wrócimy by stawić jej czoła.
Portale były jak między wymiarowe windy, poruszające się poziomo w czasie i przestrzeni. Nie było potrzeby mówić: „Scotty, teleportuj mnie”, nacisnąć przycisk lub obsługiwać jakichś urządzeń. Ale założenie było takie samo. Arthur C. Clarke powiedział, że wystarczająco rozwinięta technologia jest trudna do odróżnienia od magii. W tym konkretnym przypadku była to prawda. Ale istniała też druga strona medalu. Magia bardzo dobrze wiedziała jak naśladować technologię. Zaprojektowano portale, które miały utrzymać demony w ich miejscu. Pola sił zasilane były energią duchowych pieczęci (przynajmniej sztuczne portale). Ale od niedawna ich funkcjonowanie zaczęło się pogarszać. Nienaturalny podział sfer przez wróżki podczas Wielkiej Separacji sprawił, że granica pomiędzy oboma królestwami stawała się coraz cieńsza. Nawet jeśli pieczęcie nadal działały, to ich magia się zmieniała, wypaczając i przechodząc z jednej mutacji w drugą, co w rezultacie pozwalało na tworzenie się masy nowych, nielegalnych i dzikich portali. Asteria, królowa elfów której dostarczaliśmy odzyskane pieczęcie i Tanaquar, nowa królowa Trybunału i Korony Y'Elestrial, naszego rodzinnego miasta, wysłała wielu techno-magów z misją usunięcia anomalii w portalach - bez większego jednak powodzenia. Najlepszym rozwiązaniem było postawienie strażników na zewnątrz portali. Niektóre z nich eksplodowały podczas próby ich naprawy. To była niebezpieczna praca i z tego co ostatnio słyszałam, liczba wybuchów stale rosła. Oczywiście fakt że Skrzydlaty Cień był w posiadaniu jednej z pieczęci, nie polepszał sytuacji. Prawie dotarliśmy do celu, gdy ze zdziwieniem odkryłam, że Babcia Kojot na nas czekała. Przełknęłam ślinę, czując na sobie jej stalowy, nieugięty wzrok i powtarzając sobie w duchu, że kiedy ojciec Morio był jeszcze dzieckiem, mieszkał z nią przez jakiś czas. Skinęła bym się zbliżyła. Zrobiłam jak kazała. Co innego do cholery mogłam zrobić? Stara kobieta z ostrymi stalowymi zębami, posiadała swego rodzaju magnetyzm gatunku mięsożernych roślin, co czyniło ją wystarczająco atrakcyjną. Jej twarz była niczym mapa topograficzna, prążkowana wąwozami, dolinami i górami które wykuł czas. Nikt oprócz innych czarownic losu, nie wiedział tak naprawdę czy była kiedyś młoda. A nawet tego czy się w ogóle urodziła. Czarownice, żniwiarze i władcy elementarni, po prostu istnieli. Jedyni prawdziwie nieśmiertelni, istniejący na długo przed tym zanim powstała planeta i po tym jak Wielka Matka zginęła w agonii, spalona w ogniu Słońca. Uklękłam. Staruszka pokiwała na mnie sękatym palcem abym podeszła bliżej. —Camille, moje dziecko, magiczna peleryna którą nosisz i którą zamierzasz zabrać ze sobą do ojczyzny musi być bardzo ciężka.
Jęknąwszy podreptałam za nią. Babcia Kojot miała zwyczaj udzielania porad niezależnie od tego czy ktoś ją o nie prosił czy nie, przy tym żądając za nie wygórowanej ceny. Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach tego nie kwestionował. Westchnąwszy, postanowiłam pominąć sekcję „uprzejme rozmowy”. —Róg i płaszcz. Wiem. Ale czuję że powinnam je wziąć. —Dobrze robisz słuchając swojego instynktu, powiedziała. Ale ja mówiłam o twoim związku z moim wnukiem. O rytuale symbiozy dusz. Twoim przeznaczeniem było połączenie się z nim i ze smokiem, ale rytuał zyska na sile podobnie jak ty. Bądź ostrożna! Wspaniale! Ostrzeżenia! —Czy jest jeszcze coś o czym powinnam wiedzieć? spytałam w końcu. Mogła zażądać płatności niezależnie od liczby pytań, więc równie dobrze mogłam spróbować dowiedzieć się jak najwięcej. Babcia Kojot posłała mi słodki uśmiech, przynajmniej na tyle na ile pozwalały jej na to ostre zęby. —W samej rzeczy. Jesteś otoczona przez iluzję, zrodzoną z magii i z własnych lęków. Gdy wrócisz do domu, pamiętaj o jednym: to co wydaje się być cieniem i ogniem, może obrócić się w blask i wskazać ci ścieżkę twojego przeznaczenia. A to co na zewnątrz wydaje się piękne, łagodne i mądre, karmi się mrocznymi sekretami które będą twoją zgubą. Zamilkła po czym dodała: —Inaczej mówiąc, Camille stąpasz po kruchym lodzie. Przysporzyłaś sobie wroga który łatwo cię nie zapomni, nie w sytuacji gdy postrzega zdradę przez ciebie zainspirowaną. Było coraz gorzej. Coraz mniej chciałam odbyć tę podróż. Czarownice losu rzadko się myliły. —To nie Trillian, prawda? spytałam z niepokojem. Posłała mi chytry uśmieszek a jej zęby błysnęły srebrem w świetle wschodzącego księżyca.
Moje serce zamarło. —Nie moja droga. To nie jest twój ukochany Svartån. Obawiam się jednak, że w nadchodzących miesiącach zagrożenia będą wokół ciebie narastać. Nie będą to tylko demony. Koło obraca się w różnych kierunkach, a jeden z nich szykuje ci straszną i bolesną przyszłość. Miej się na baczności! Nie zaniedbuj tego co było – lub będzie zagrożeniem. Ty i twoi kochankowie jesteście bardzo silni, ale istnieją specjalni agenci którzy są przebiegli w pracy i którzy żyją dużo dłużej niż ty i którzy nie mają skrupułów. Babcia Kojot nigdy nie dała mi równie długiego i dokładnego ostrzeżenia, nie licząc dnia w którym ją spotkałam. Z trudem przełknęłam gulę w gardle, nie chcąc myśleć o kolejnym wrogu na mnie czyhającym. Czekałam czy coś jeszcze powie, ale ona umilkła. —Dobrze. Czego chcesz w zamian za te informacje? Cena z pewnością będzie wysoka jak Everest - i równie straszliwa. Ale znowu mnie zaskoczyła, potrząsając głową. —To prezent jaki ci oferuję, bo naprawdę boję się o ciebie, dziecko. Morio, czuwaj nad nią dobrze, zwłaszcza gdy opuścicie Y’Eírialiastar. Fakt, że nie zażądała absolutnie nic i to że użyła oficjalnej nazwy Y'Elestrial, zmroziła mi krew w żyłach. Czarownice losu nie zawsze widziały pełny obraz rzeczy, a nawet jeśli - to i tak by tego nie powiedziały. Ale nigdy się nie myliły co do możliwości istniejących w przyszłości. Nic więcej nie powiedziałam, tylko wpatrywałam się w jej świetliste oczy. I w tym wirującym odbiciu dałam się wciągnąć w zdradziecki cykl. Próbowałam odwrócić głowę ale było już za późno. Katalizator został wprawiony w ruch i cokolwiek to było, było skierowane prosto na mnie. Zastanawiałam się, czy istnieje jakiś sposób wysiadki z tej piekielnej karuzeli, ale kiedy otworzyłam usta by zapytać ją o konkretne wskazówki, stara kobieta odwróciła się i zniknęła wśród cieni. Morio położył rękę na dolnej części moich pleców i wskazał portal ukryty w dużym szerokim cedrze. Gdy zbliżyliśmy się do jego pnia, jego kora zamigotała, zniknęła, a my znaleźliśmy się naprzeciw statycznej błyszczącej aureoli energii, która otulała magiczne przejście. Wybiła godzina by spotkać się z moim ojcem i odnaleźć Trilliana, ale również by odkryć czym tak naprawdę była wizja Iris. Spojrzałam na moich towarzyszy.
—Gotowi? Oboje w odpowiedzi skinęli głowami. Talon-haltija przez cały czas milczała. Gdy usłyszała przewidywania Babci Kojot, zbladła jak ściana. Wciąż wyglądała na przerażoną, ale coś mi mówiło że to nie o siebie się martwi. Jednak odbywała tę podróż aby zmierzyć się z czymś ze swojej przeszłości, z czymś mrocznym, o czym sama nie chciała nawet mówić. Tak wiele tajemnic. Tak wiele możliwych ścieżek. I tak wiele niebezpieczeństw! Wzięłam głęboki oddech patrząc na kurtynę iskier, za którą kryła się moja ojczyzna i bez słowa weszłam w wir który brutalnie oderwał moją duszę od ciała, a następnie połączył je z powrotem po drugiej stronie.
Rozdział 9 Portal Babci Kojot, podobnie jak wiele innych, wychodził w ogromnej jaskini w pobliżu The Barrow Mounds i elfiego miasta Elqavene. Rozejrzałam się w poszukiwaniu strażnika. Musieliśmy przekroczyć drugi portal który doprowadzi nas do Y’Elestrial i mojego ojca a stamtąd trzeci - do Dahnsburg. Bardzo niewielu ludzi podróżowało w ten sposób. Ceny były zbyt wysokie, ponadto niektóre z portali zarezerwowane były na wyłączne potrzeby rządów. Ale inne pozostały dostępne dla podróżnych, w tym ten w Y'Elestrial, wychodzący w piwnicy Voyagera. Niedaleko przed wejściem do jaskini ujrzałam kogoś znajomego. Trenytha – osobistego asystenta królowej Asterii. Pomachałam do niego. Widząc nas wydawał się zaskoczony. Niezwłocznie pospieszył w naszym kierunku. —Czy coś się stało? spytał, przyglądając się naszej trójce swoim ponadczasowym wzrokiem. —Nie. Cóż, nic z czym dobry odstraszacz demonów by sobie nie poradził. Ale to nie dlatego tutaj jesteśmy. Mamy spotkać się z moim ojcem a następnie udajemy się dalej, do Dahnsburg, gdzie czeka na mnie Trillian. —Ach, Trillian, powtórzył z uprzejmym uśmiechem. Cieszę się, że udało mu się przeżyć. Czułem się źle mówiąc wam że zaginął ale musieliśmy zachować w tajemnicy charakter jego tajnej misji. Westchnęłam. Nadal im nie wybaczyłam tych długich miesięcy wątpliwości i strachu. Ale z drugiej strony, sama będąc agentką OIA, potrafiłam zrozumieć naturę tajnych misji. —Wiem, Trenyth. Jesteś dobrym mężczyzną. Królowa Asteria ma wiele szczęścia że cię ma. Zarumienił się. —Dziękuję pani, Camille. Przynajmniej teraz Trillian może wrócić z tobą do domu. Teraz, kiedy Tanaquar odzyskała kontrolę nad miastem, Trillian może wycofać się z wojny. Rzecz jasna tu i tam wciąż wybuchają potyczki ale nie jest to coś, z czym nowy rząd by sobie nie poradził (spojrzał na papiery trzymane w ręce). Ale proszę, zostańcie jeszcze chwilę. Królowa Asteria planuje wysłać kogoś na Ziemię by z wami porozmawiał. Korzystając z tego że tu jesteście, z pewnością będzie wolała zrobić to osobiście. —Ale my nie jesteśmy w pełnym... zaczęłam... i niemal natychmiast umilkłam. Gdy królowa elfów mówiła „skacz!”, my skakaliśmy. Była znacznie potężniejsza niż na to wyglądała i była naszym sprzymierzeńcem.
—Naturalnie, mamy wolną godzinę lub dwie. Doradca królowej dał znak byśmy usiedli, podczas gdy sam udał się do mówiącego lustra które wisiało w pobliżu wejścia do jaskini. Tysiąc lat temu, miejsce to było domem dla wyroczni elfów odpowiedzialnej za ochronę portalu. W połowie elf, w połowie Svartån, pozostawała w cieniu i posiadała niepokojący talent czytania przyszłości. Zginęła w potyczce z bandytami. Od tego czasu, miejsce to było nawiedzone i nic nie rosło na jego szczycie – ani trawa ani żadne inne rośliny. Był to jałowy wzgórek pośrodku zielonych łąk Kelvashana – Krainy Elfów. Gdy tak siedzieliśmy na ławce czekając, Iris poklepała mnie po ramieniu. —Czy wyczuwasz duchy nawiedzające to miejsce? Są tutaj i obserwują nas. Spojrzałam na Morio. Wziął mnie za rękę i zamknął oczy, następnie powoli oddychając wprowadził nas oboje w trans. Powietrze wokół było czyste w porównaniu z tym na Ziemi. Poczułam gęsią skórkę. Talon-Haltija miała rację. Duchy wędrowały po tych starożytnych tunelach. Otworzyłam oczy i nagle zobaczyłam: zwiewne sylwetki rannych - starożytnych rycerzy, kobiety elfy które były tak przezroczyste, że musiały być dużo starsze niż większość elfów jakie poznałam. Wszystkie poruszały się nie zwracając na nas uwagi. Zastanawiałam się dlaczego nie dołączyły do swoich przodków. Co takiego trzymało je w świecie śmiertelników? Westchnęłam przeciągle i widząc Trenytha spytałam: —Kim są duchy nawiedzające to miejsce? Dlaczego nie odnalazły spokoju? Wydawał się trochę zaskoczony; rzucił okiem na Morio i Iris. —Więc ty również możesz je wyczuć? odrzekł. Powinienem się tego domyślić, szczególnie po rodzaju magii jaką ty i twój współmałżonek praktykujecie... Skinął głową Morio i mnie, po czym zwrócił się do Iris. —Oczywiście nie jestem zaskoczony że je wyczuwasz, kapłanko Ar'jant. Jej twarz się zachmurzyła.
—Tak, jestem kapłanką ale ten drugi tytuł odebrano mi dawno temu. Nie mam już prawa do korzystania z niego, wyjaśniła napiętym głosem. Proszę nie nazywaj mnie tak. "Ar'jant d'tel"... "Ar'jant d'tel"... Przypomniało mi się coś. W myślach powróciłam do różnych dialektów jakich uczyłam się w szkole. Ar'jant w starożytnym języku było tytułem który oznaczał "wybrany przez bogów”. Zwykle ci którzy go nosili, otrzymywali najwyższe zaszczyty. Zaryzykowałam, rzucając okiem na Iris. Była blada i zaciskała mocno usta. Trenyth patrzył na nią przez chwilę wzrokiem pełnym łagodności. Następnie podszedł, położył dłoń na ramieniu Talon-Haltija i powiedział cicho: —Nie miałem intencji cię urazić, oświadczył przyjaznym głosem. Niektóre ścieżki zamykają się przez przypadek, a niektóre za sprawą losu. Inne z kolei przez samych bogów, z powodów których zrozumienie jest poza naszym zasięgiem. Bądź spokojna, Lady Iris. Oskarżenia w stosunku do ciebie są niesłuszne. Na jej przerażone spojrzenie, dodał: mam wiele darów a jeden z nich to czytanie przeszłości. Chodźcie wszyscy. Królowa czeka na was w pałacu. Obiecała że to długo nie potrwa. Miałam tylko jedno pragnienie: wziąć go na bok i poprosić by powiedział mi wszystko co wie o mojej przyjaciółce! Ale udało mi się utrzymać język za zębami. Tak oto udaliśmy się za nim. Iris, niewzruszona maszerowała na czele z wyprostowanymi ramionami. The Barrow Mounds znajdowało się na obrzeżach Elqaneve. Trenyth i dwóch strażników poprowadziło nas brukowanymi uliczkami. Zapadał wieczór, powietrze było chłodne i ostre zwiastując nadchodzącą zimę, a gwiazdy świeciły jasno na niebie. Domy i sklepy przyozdobione były donicami z ziołami zamiast wiosennych i letnich kwiatów do zasuszenia na zimę. Zza zaciągniętych zasłon w oknach migotały słabe światła. Kilku przechodniów nie zwróciło na nas zbytniej uwagi, kłaniając się jedynie Trenythowi. Odetchnęłam pełnymi płucami czystym powietrzem, uświadamiając sobie jak bardzo byłam zadowolona z powrotu. Elqavene było być może miastem elfów, ale było również częścią Krainy Wróżek. Ale nawet jeśli kusiło mnie by tu pozostać, wiedziałam że nie jest to takie proste. To Ziemia stała się moim domem. Po raz kolejny poczułam się rozdarta między dwoma stronami mojego dziedzictwa. Morio, jakby wyczuwając moje sprzeczne uczucia, zbliżył się do mnie, wziął za rękę i trzymał mocno. Ale jego dotyk jedynie wprowadził mnie w zakłopotanie.
Nasze dusze, podobnie jak Flama, były połączone, co oznaczało że obaj powinni pozostać przy moim boku a tym samym czuć się komfortowo gdziekolwiek zdecydowałabym się osiedlić. Sfrustrowana odepchnęłam te myśli na bok. Przynajmniej do czasu dopóki nie minie unoszące się nad nami zagrożenie ze strony Skrzydlatego Cienia, wszystkie nasze plany na przyszłość pozostawały w zawieszeniu. Przed nami wznosiła się alabastrowa fasada pałacu królowej Asterii, lśniąca w świetle nocy. Kamienie z których została wykonana, pochodziły z kamieniołomu znajdującego się na zachód od Tygrysich Gór. Pałac, otoczony ogrodem i gajem starożytnych dębów, był znacznie prostszy niż ten w Y'Elestrial. Jednak emanowała z niego znacznie większa moc. Królowa elfów była najstarszym z władców w Y'Eírialiastar - jej obecność przeniknęła ziemie na dworze królewskim, jakby ona sama była częścią ziemi na której stał. Być może to przypadek, a może faktycznie na przestrzeni tysiącleci była ona nieodzowną częścią tego miasta tak, że jedno nie mogło istnieć bez drugiego. Trenyth doprowadził nas do wielkiej sali tronowej. Wyrzeźbiony z dębowego drewna i ostrokrzewu tron królowej Asterii przypomniał mi ten należący do wysokiej Kapłanki Matki Księżyca, tyle że był bardziej dopracowany i mniej dziki. Rozejrzałam się w poszukiwaniu Asterii, ale nie było jej tutaj. —Chodźcie za mną, polecił Trenyth. Następnie poprowadził nas do apartamentów królowej, które po raz pierwszy widziałam gdy byłam tutaj z Flamem i Delilah aby dostarczyć jej pierwszą pieczęć duchową. Czy naprawdę minął już rok od czasu gdy odkryliśmy plany Skrzydlatego Cienia i przystąpiliśmy do wojny? Tyle się w międzyczasie zmieniło... pomyślałam nic nie rzekłszy. Królowa Asteria stała przy mapie Królestwa Wróżek. Słysząc nas wchodzących, odwróciła się z niepewnym uśmiechem na twarzy. Wskazując na krzesła, dała znak abyśmy usiedli przy wypolerowanym stole. —Witaj, moja młoda czarownico księżyca, rzekła. Jej twarz była pomarszczona. Chociaż nie wydawała się tak stara jak Babcia Kojot, królowa Asteria miała wyrytą na twarzy swoją własną mapę z wszystkimi jej dolinami i drogami.
Odwróciła się do Morio. —I ciebie również witam, Yokai. Iris, wydajesz się być w świetnej formie. Bardzo się z tego powodu cieszę. Trenyth powiedział mi, że zamierzacie odnaleźć Trilliana? —Tak, mamy spotkać się z nim w Dahnsburg, następnie udamy się do Y'Elestrial by zobaczyć się z moim ojcem. Nie widziałam miasta od wybuchu wojny, szepnęłam. Boję się jak źle może wyglądać. —Bądź przygotowana na to, że zniszczenia są ogromne (Trenyth się skrzywił). Ale wieże pałacu królowej Tanaquar ponownie błyszczą. Więc niech cię nie zniechęca to co wojna uczyniła w twojej ojczyźnie. —Nie będę was długo trzymać, powiedziała królowa. Ale muszę wam coś powiedzieć. Miałam zamiar wysłać z tym Trenytha ale kiedy powiedział mi że już tu jesteście... Camille, czy wiesz dlaczego masz spotkać się z Trillianem w Dahnsburg? Pokręciłam głową. Szczerze mówiąc, zastanawiałam się nad tym. Dahnsburg było miastem portowym, położonym na zachodnim brzegu równiny Silofel, która była częścią Wietrznej Doliny – siedziby jednorożców z Dahns, gdzie zamieszkiwały rożne rasy wróżek i cryptos. Nie miałam pojęcia co mój kochanek tam robił. —Król jednorożców z Dahns, ojciec Feddrah Dahns'a, pragnie się z wami rozmówić. Nie wyjawię ci dlaczego, to już jego sprawa. Ale powiem ci, że to spotkanie jest niezwykle istotne biorąc pod uwagę skarb który ze sobą nosisz. Mogę wyczuć że zabrałaś ze sobą róg? Jej twarz się zachmurzyła. Nabrałam pewnych obaw... zaczęłam się już przyzwyczajać do myśli, iż jestem pionkiem w rękach czarownic losu czy bogów. Ale jeśli wmieszałyby się w to jeszcze jednorożce... —Skoro nie chcesz mi powiedzieć w jakim celu król Dahns chce mnie widzieć, to może mogłabyś mi udzielić kilku porad, tak by nasze spotkanie przebiegło jak najlepiej. Nie chciałabym go urazić, a nie jestem zbytnio zaznajomiona z etykietą jaka obowiązuje wśród jednorożców. W rzeczywistości nawet po spotkaniu z Feddrah-Dahns, nadal jestem jeszcze trochę roztrzęsiona na myśl jak się wita suwerennych kopytnych. To był Feddrah-Dahns, następca tronu który dostarczył mi róg. Bardzo go polubiłam. Ale byłam też bardzo onieśmielona myślą o spotkaniu z jego ojcem. Cryptos mogli być niebezpieczni. Słyszałam że był surowy. Sprawiedliwy ale surowy.
Królowa Asteria parsknęła, potem zakryła usta jakby została przyłapana na beknięciu. Jednak widziałam jak jej oczy błyszczały pod pomarszczoną ręką. —Och, Camille nie martw się! Jesteś i zawsze będziesz kobietą, która kieruje się swoimi własnymi zasadami. Moja droga, świetnie sobie poradziłaś z Feddrah-Dahns. Co sprawia że myślisz iż jego ojciec nie będzie równie oczarowany? Niemal od razu pomyślałam o Flamie i Hyto - i się skrzywiłam. —Nie miałam ostatnio dużo szczęścia z ojcami. I wygląda na to, że czasami psy rodzą koty. Zmusiłam się by swoje słowa okrasić uśmiechem, ale wziąwszy pod uwagę wielkie wątpliwości czy wszystko będzie z nami dobrze w bałaganie jakim było moje życie, gest ten wyszedł wymuszony, bo uśmiech królowej zamienił sie w troskę. —Co się dzieje, Camille? Stało się coś? Twój ojciec jest na ciebie zły z jakiegoś powodu? Wzruszyłam ramionami, zarówno zawstydzona jaki i wściekła na to wszystko. —Nie, nie mój ale Flama! Poznałam go. Nie pochwala wyboru syna w kwestii żony. Nie krył swojego niezadowolenia. A to dopiero początek. Królowa usiadła nie spuszczając ze mnie wzroku. —Bądź ostrożna, moja młoda przyjaciółko. Smoki, zwłaszcza te o białych skrzydłach i czerwonych łuskach, mogą okazać się bardzo zdradliwe. Staraj się go nie rozgniewać. Flam jest młody i honorowy, ale jak powiedziałaś - nie wszyscy synowie są podobni do swoich ojców... a jeśli jego jest czystej krwi... białym smokiem... —Tak, potwierdziłam jedynie. —W tym przypadku nie należy mu ufać. Uważaj na siebie, dziecko. A ty Morio, miej na nią oko. Wspaniale! To już dzisiaj drugi raz jak Morio został ostrzeżony by grać mojego ochroniarza. Czułam się jakbym miała wymalowaną na plecach dużą dziesiątkę i wcale mi się to nie podobało. Morio skinął głową. —Taki mam zamiar, Wasza Wysokość. Spojrzała na niego z aprobatą.
—Dobrze. A wracając do tematu. Camille, król Upala-Dahns poda wam pewne istotne informacje i złoży bardzo ważną propozycję. Musisz ją zaakceptować. Obiecałam nic więcej nie mówić, ale błagam cię, nie odrzucaj jego oferty, nawet jeśli wiąże się to z pewnym niebezpieczeństwem. Potencjalna nagroda jest zbyt wielka. Super! Jeszcze więcej zagadek! Byłam do nich przyzwyczajona z Babcią Kojot, czyżby królowa Asteria również postanowiła się w nie bawić? I "niebezpieczeństwo" - w odniesieniu do mnie oznaczało: „To będzie fiasko na którym połamiesz sobie zęby”. Ale zrobiłam to czego się po mnie spodziewano: uśmiechnęłam się i podziękowałam. Morio jęknął ale nic nie powiedział. Iris posłała mi jedno ze swoich spojrzeń mówiących: „moje biedactwo, naprawdę masz przejebane”. Ale królowa jeszcze ze mną nie skończyła. —Czytam w tobie Camille. W twoich oczach widzę mieszaninę horroru i sceptycyzmu (pochyliła się w moją stronę). Uwierz mi, musisz zrobić to, o co poprosi cię król. Czy mi zaufasz? Coś w jej postawie mnie zaniepokoiło. Była poważna, ale nie czułam się przy niej bezpiecznie. Po zastanowieniu uznałam, że podobnie było z Babcią Kojot. —Nie chcę cię urazić Wasza Wysokość, ale jestem już zmęczona zagadkami. Mam dość poruszania się w ciemnościach wpadając na wszystkie ściany. Asteria wstała, podobnie my, następnie wszyscy się jej ukłoniliśmy oddając jej głęboki szacunek co przyjęła skinieniem głowy. —Moja droga, czasem ciemność jest naszym przyjacielem. Jeśli Skrzydlaty Cień zdoła się przedrzeć - uwierz mi - rozszaleją się ognie tak jaskrawe, że będziesz marzyć o welwetowym płaszczu nocy. Mówiąc to, wyszła z pokoju. Trenyth skinął abyśmy podążyli za nim. Idąc, minęliśmy ogromną salę tronową. Po drodze przekazałam mu informacje, które udało nam się zebrać o Staci. —Dziękuję, powiedział. Camille, przykro mi. Rozumiem że czasami możesz odnieść wrażenie, że nie jesteś informowana ale wierzcie mi, królowa ma swoje powody aby działać w ten sposób. W najbliższej przyszłości sprawy staną się znacznie bardziej przejrzyste. —To nie twoja wina, odpowiedziałam wzruszając ramionami. Jesteśmy jedynie
pionkami w rękach bogów.
—A niektórzy z nas po prostu starają się zapobiec temu, by inne pionki nie stwarzały zbyt wielu problemów, odparł cierpko. "Idźcie w pokoju. Modlę się by wasza podróż upłynęła spokojnie”. Po tym odprowadził nas do portalu i zapłacił cenę naszego przejścia do Y'Elestrial. Natychmiast weszliśmy pole siłowe trzymając się za ręce. Z mieszaniną lęku i radości pomyślałam, że w końcu po kilku latach nieobecności wracam do domu. Miałam tylko nadzieję, że mój dom nadal tam stał... by mnie powitać...
Rozdział 10 Y'Elestrial nie przypominało żadnego innego znanego mi miasta w Krainie Wróżek. Znajdowało się ono na południowym brzegu jeziora Y'Leveshan i było ostatnim przystankiem przed długą drogą prowadzącą ku orientalnemu portowi Terial i dalej na południe do Aladril, miasta proroków. Karawany przywoziły codziennie podróżnych których nie było stać na opłacenie portali. Ogromny korowód wagonów ciągnięty był przez konie, których istnienie na Ziemi zaginęło w mrokach legendy. W świecie wróżek, od wieków korzystaliśmy z ich siły i inteligencji do tego stopnia, iż przewyższały one inne konie. Menolly, Delilah i ja musiałyśmy brać lekcje jazdy konnej. Zawsze gdy siedziałam na grzbiecie jednego z nich, czułam się jak królowa. Wychodząc z portalu, znaleźliśmy się pomiędzy dwoma ogromnymi dębami znajdującymi się obok bram wiodących do d’Y’Elestrial. Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam na imponujące mury otaczające miasto. Lethesanar nie szczędziła wydatków na ich utrzymanie. Bramy zostały wykute z brązu i wypolerowane tak, iż można było w nich ujrzeć swoje własne odbicie. Strażnicy strzegący murów obserwowali przepływ ruchu, zarówno poza murami miasta jak i wewnątrz. W przeciwieństwie do Aladril, Y'Elestrial nie było zamknięte dla cudzoziemców. Widać było że nas oczekiwano. Jeden ze strażników uniósł dłoń i wyszedł nam naprzeciw. Miał na sobie niebieski mundur ze złotymi pagonami (kolory gwardii królewskiej). Jego blond włosy powiewały na wietrze, mieniąc się złotem. Mimo iż trudno było odgadnąć wiek wróżek (z wyjątkiem dzieci i starców), mężczyzna ten emanował brakiem doświadczenia. Prawdopodobnie był to nowy rekrut. Podałam mu swoją odznakę OIA. Spojrzał na nią, a następnie uniósł ją do jednego ze skanerów zainstalowanych przez techno-magów. Po chwili błysnęło bladoniebieskie światło. —Doradca Sephreh ob Tanu czeka na was w pałacu, oświadczył zwracając mi odznakę. Pozwólcie że zaprowadzę was do niego. Odwrócił się na pięcie a ja delikatnie położyłam rękę na jego ramieniu. —To niekonieczne. Znam drogę. Spojrzał na moją rękę na swoim ramieniu i się zaczerwienił. —Przykro mi, Mish'ya, ale otrzymałem surowe rozkazy. Nie mogę pozwolić ci wejść do miasta bez eskorty. Zamrugałam. "Mish'ya" było tytułem zarezerwowanym dla kobiet ze szlachty. Ale po chwili zrozumiałam. Mój ojciec był doradcą Korony. Należeliśmy teraz do szlachty!
—Zapewniam cię że wszystko będzie dobrze... zaczęłam. Uniósł rękę i potrząsnął głową, patrząc na mnie z niepokojem. —Proszę, nie nalegaj. Nadal są tacy którzy pragną twojej głowy. Dokładamy wszelkich starań aby ich wykryć, ale nie jesteśmy w stanie wszystkich zlokalizować. Miasto nadal pozostaje niebezpieczne dla agentów którzy wystąpili przeciwko Lethesanar. I wtedy zrozumiałam. Zjadaczka opium w walce o tron, w ogniu i we krwi, zanim nie uciekła na południowe krańce pustyń, omal nie zniszczyła miasta Y'Elestrial. Najwyraźniej wciąż miała swoich zwolenników i gotowa była zapłacić temu, kto dostarczy jej głowy sióstr D'Artigo. —Cholera! to do bani, westchnęłam. Strażnik zachichotał, ale gdy zobaczył mój uśmiech, szybko spoważniał. —Tak mi przykro. Nie chciałem się śmiać, odparł z szeroko otwartymi oczami. Rzecz jasna bał się że mnie obraził, co mogło ściągnąć na niego gniew mojego ojca. Choć wiedziałam iż gryzie go to, że obecnie mój ojciec jest doradcą Tronu, jednak sprawiało mi przyjemność wykorzystanie odrobiny moich wpływów. Służąc OIA, ani ja ani moje siostry nie zaznałyśmy przesadnego szacunku. —Nie przejmuj się. Zadzwoń po naszą eskortę. I nie martw się, nie doniosę mojemu ojcu że się ze mnie śmiałeś. To nie w moim stylu, dodałam posyłając mu ciepły uśmiech. Radzę byś następnym razem uważał, zwłaszcza gdy znajdziesz się wśród towarzystwa dowódców - takich jak na przykład mój ojciec. Na jego twarzy pojawiła się ulga. Nakazawszy nam abyśmy pozostali na miejscu, sam rzucił się biegiem. Spojrzałam na moich towarzyszy. —Zdajecie sobie sprawę, że sam fakt iż jesteście ze mną, stawia was w niebezpieczeństwie, prawda? Iris przechyliła głowę na bok i spojrzała na mnie jakbym oszalała. —Naprawdę? Toż to coś nowego! Camille, od dnia w którym ty i twoje siostry poznałyście Luc le Terrible, wszystkim nam stale coś grozi. Czy to na Ziemi czy w Krainie Wróżek, co to za różnica? Przyzwyczailiśmy się do tego, wiesz?
—Iris ma rację, wtrącił Morio uśmiechnąwszy się. Uspokój się kochanie. Ty i twoje siostry jesteście niczym magnesy przyciągające problemy. Wszyscy siedzimy na tej samej łodzi. Zostaniemy z tobą. Czując się jak idiotka, wzruszyłam ramionami. —Taak... jest już późno a ja jestem zmęczona. I myślę, że wszystkie te podróże przez portale mnie zdezorientowały. Ledwo co skończyłam mówić, gdy wrócił strażnik z oficjalnym powozem OIA. —Wow! traktują nas iście po królewsku, szepnęłam do Iris. Myślę że moje siostry i ja naprawdę przestałyśmy być już uznawane za niechciane! Kiedy strażnik pomagał nam wsiąść do karocy, jego palce przez chwilę zatrzymały się dłużej na moim ramieniu. To było urocze, uśmiechnęłam się do niego. Wydawał się tak młody, tak podatny... wątpiłam by kiedykolwiek brał udział w walce. I właśnie wtedy uświadomiłam sobie, że nigdy już nie będę młoda. Być może nigdy nie byłam... Kiedy dokładnie stałam się dorosła...? Czy było to w dniu gdy kolega z klasy popchnął mnie w błoto, tylko dlatego że byłam w połowie człowiekiem? Czy wtedy gdy uratowałam Delilah z rąk chłopaków próbujących zmusić ją aby się przemieniła? Czy w dniu gdy zmarła nasza matka a ja zajęłam się prowadzeniem domu? A może tego wieczora, gdy wróciła wściekła Menolly, na zawsze oszpecona przez Dredge'a i przemieniona w wampira spragnionego krwi? Ostatniego roku przestałam wierzyć że wszystko będzie dobrze. Ale w tej próżni, znalazłam odwagę, determinację i siłę by zaakceptować to, co szykuje dla mnie los i jego plany w stosunku do mnie. W porównaniu do cytadeli królowej Asterii, pałac wydawał się wręcz krzykliwy. Pamiętałam labirynt dziedzińców i posągów wysokich na dwa piętra. Ale wysiadając z karocy, zauważyłam subtelne zmiany. Część pałacu zniszczona podczas oblężenia, została w całości wyremontowana. Jednak zamiast wiernej rekonstrukcji, Tanaquar pomnożyła alejki, ogrody, fontanny – krótko mówiąc było ich więcej. Złocone kolumny zostały zastąpione przez inne, eleganckie z subtelnego marmuru lub ręcznie rzeźbione w drewnie. Eskorta towarzyszyła nam do szczytu schodów. Światło dawały błyszczące kule. Jako dziecko uwielbiałam je gonić. Gdy już myślałam że udało mi się je złapać, te odwracały się błyskawicznie. Dziś pocieszał mnie ich miękki, różowy, zielony i niebieski pulsujący blask.
Kiedy znajdowałam się przed ogromną bramą prowadzącą do głównej sali pałacu, ktoś wykrzyknął moje imię. Odwróciwszy się, ujrzałam mojego ojca wyciągającego do mnie ramiona. —Ojcze! Podbiegłam do niego. Przycisnął mnie do piersi i pocałował w czoło, delikatnie kołysząc. Jego włosy były jak zawsze zaplecione w warkocz i poprzeplatane złotymi i niebieskimi wstążkami, które harmonizowały z jego bladą skórą i fioletowymi oczami. Byliśmy podobni do siebie jak dwie krople wody. Delilah wdała się w matkę. Co do Menolly, nikt nie wiedział skąd wzięły się jej miedziane włosy. Po chwili odsunął się, biorąc mnie za ramiona i przyglądając mi się. —Dobrze wyglądasz, powiedział stanowczym głosem patrząc na mnie od stóp do głów. Jak twoje siostry? —Dobrze. Pamiętasz Iris i mojego męża Morio? Poznali się wcześniej, ale nie wiedziałam czy ich pamiętał, bo nasze spotkanie było krótkie - do tego w środku zatłoczonej sali. Sephreh obojgu skinął głową. —Lady Iris, mistrzu Morio. Jestem szczęśliwy że was widzę i że mogę was gościć w Y'Elestrial. Rano wyruszamy do Dahnsburg. Dziś wieczorem będziecie moimi gośćmi (to rzekłszy zatrzymał się i odwrócił do Morio). Ufam że moja córka nie musi się skarżyć na to, jak ty i smok ją traktujecie? Pomimo uśmiechu, w jego głosie było coś groźnego. Zarumieniłam się. Ojciec na zawsze pozostanie ojcem, nawet wśród wróżek. Morio odchrząknął. —Gdyby miała jakieś zarzuty, skierowałaby się z tym bezpośrednio do nas panie, odparł, a jego oczy zabłysły topazem. Och, och! Nie podobało mi się to! Nadeszła pora bym interweniowała i to szybko! —Flam i Morio są wspaniali, ojcze. Jestem z nimi bardzo szczęśliwa. A przynajmniej byłam, do czasu gdy nie dowiedziałam się o tej suce która jak twierdził była jego narzeczoną, pomyślałam. Ale postanowiłam zachować to dla siebie.
—A jednak wybierasz się na poszukiwanie Trilliana, zauważył a jego oczy błysnęły niebezpiecznie - w tej chwili zdałam sobie sprawę, że był na krawędzi. Pomimo tego co mój kochanek Svartån zrobił dla nas i dla wojny, mój ojciec nadal go nie lubił. Westchnęłam. —Wiesz że Trillian zawsze będzie częścią mojego życia. Łączy nas... —Więź. Tak wiem. Rytuał Eleshinar, przez który jesteś przykuta do niego do końca swoich dni. Fakt iż się to stało, nie znaczy że musi mi się to podobać. Mój ojciec nigdy nie lubił Trilliana. Faktycznie dowiedziawszy się że oddałam się Svartånowi, praktycznie wyrzucił mnie z domu kopniakiem w tyłek. Dopiero Delilah przekonała go do ponownego rozważenia swojej decyzji. Niemniej jednak nadal patrzył na nasze relacje złym okiem. Niektórych uprzedzeń trudno sie pozbyć, szczególnie gdy nadal się nosi urazę. —Trillian odegrał w wojnie bardziej znaczącą rolę niż ktokolwiek inny, przypomniałam mu. Najmniej co mógłbyś zrobić, to okazać mu trochę szacunku. A teraz czy możemy po prostu wrócić do domu by nadrobić stracony czas i zjeść smaczną kolację? Mimo iż kochałam mojego ojca, zaczęłam myśleć że osiedlenie się na Ziemi może nie było takim złym pomysłem. Mimo że nie chciałam się do tego przyznać, prawda była taka, że oboje byliśmy do siebie zbyt podobni. Niemal przy każdej okazji skakaliśmy sobie do gardeł z byle powodu. —Ależ ja go szanuję! powiedział ojciec. Ja po prostu za grosz mu nie ufam, to wszystko. Szczególnie jeśli chodzi o ciebie. Jeżeli pozwolisz komuś by miał nad tobą władzę, stajesz się łatwym celem. Myślałem że nauczyłem cię przynajmniej tego. Chciałam wyjaśnić, że Trillian i ja mieliśmy władzę nad sobą w takim samym stopniu i że on sam znalazł się pod kontrolą Sądu i Korony. Ale co by to dało? Nawet jeśli miałam rację i tak nie mogłam z nim wygrać. —Jestem głodna, nalegałam. Czy możemy już iść do domu? Uśmiechnął się. —Oczywiście. Oj, jestem złym gospodarzem (wskazał na drzwi). Powóz już czeka. Ale zanim wyruszymy, musimy jeszcze coś zrobić. —Czy to znaczy że nasz dom przetrwał wojnę? spytałam z niepokojem idąc za nim. Tuż za mną szli Morio i Iris.
—Zobaczysz wiele zmian na ulicach naszego miasta, odparł zakłopotany. W domu również, Camille, i przykro mi z tego powodu. Gdy Lethesanar wyznaczyła nagrody za nasze głowy, nakazała też splądrować nasz dom. Udało mi się ukryć na czas wszystkie nasze pamiątki, ale meble i wszystkie tkaniny dekoracyjne zostały zniszczone lub zrabowane. Musieliśmy wszystko kupić. Twoja ciotka Rythwar pomogła mi odzyskać mienie które ukryłem i urządzić wszystko na nowo. Idąc, mijaliśmy różne sale pałacu, aż zatrzymaliśmy się przed podwójnymi srebrnymi drzwiami przed którymi na baczność stało kilku strażników. Ujrzawszy nas, skłonili się mojemu ojcu i dwóch z nich otworzyło nam drzwi. Po wejściu ujrzeliśmy bogato zdobione biurko stojące w głębi pokoju, w którym nie było okien. Kobieta która przy nim siedziała, wydała mi się znajoma, choć byłam pewna że nigdy wcześniej jej nie widziałam. Od razu zrozumiałam kim była - królową Tanaquar! Była bardzo podobna do Lethesanar, z wyjątkiem włosów. Włosy tamtej były koloru złota, podczas gdy jej były koloru ognistego mahoniu i spływały jej lokami w dół aż do bioder. Jej oczy lśniły złotym blaskiem, podkreślając opaleniznę jej skóry. Wstała. Miała na sobie marszczoną plisowaną suknię a na głowie złoty diadem z musującym w centrum diamentem. Ojciec ukląkł u jej stóp. Instynktownie dygnęłam (zbyt bolały mnie kolana). Morio skłonił się nisko a Iris przyklękła na jedno kolano. —Wstańcie, odparła królowa melodyjnym, kuszącym głosem. Sephreh, przedstawisz nas sobie? Przypuszczam że ta młoda dama jest twoją córką? —Wasza Wysokość, odrzekł mój ojciec wstając i wpatrując się w królową. Pozwól że przedstawię ci Camille, moją najstarszą córkę. A to jest Lady Iris i jeden z mężów mojej córki, Morio. W ciszy Tanaquar obeszła biurko, a następnie podeszła do mnie i patrząc mi w oczy rzekła: —A więc to ty jesteś tą, która prowadzi naszą wojnę ze Skrzydlatym Cieniem, odparła lekkim tonem. Dla tak młodej kobiety jest to z pewnością straszne i ciężkie do udźwignięcia zadanie. Do tego w połowie człowieka. Tej która prowadzi wojnę? Była to dla mnie nowość ale miałam dość rozumu by jej nie poprawiać. Postukała palcem w brodę wciąż na mnie patrząc. Była wysoka, wyższa niż mój ojciec, prawie tak wysoka jak Flam. Rzecz jasna otrzymała edukację godną królowej. Świadczył o tym sposób poruszania się, gesty i spojrzenie.
Wszystko to czego brakowało jej siostrze. A wraz z tym otrzymała Sąd i Koronę Y'Elestrial, dzięki którym stała się prawdziwą monarchinią, a nie farsą obłąkanego przez urojenia dyktatora. —Więc powiedz mi, Camille. Jak idzie wojna? Skrzywiłam się. Wolałabym aby spytała o coś innego. —Wasza Wysokość, szczerze mówiąc... nie mam pojęcia. Robimy wszystko aby odnaleźć wszystkie duchowe pieczęcie i przekazać je królowej Asterii. Jest to naszym priorytetem. Ponadto jesteśmy na tropie nowego demonicznego generała, którego Skrzydlaty Cień przemycił na Ziemię – Staci-lamii - znanej również pod pseudonimem „łamignat”. Dyrektor OIA jest informowany o wszystkim na bieżąco. Oczy Tanaquar ciskały błyskawice, a na zewnątrz pałacu rozszedł się grzmot. Miałam niepokojące wrażenie, że te dwa wydarzenia były ze sobą powiązane. Dziwne... Kim ona dokładnie była? Rzecz jasna za panowania Lethesanar, niewiele o niej słyszeliśmy. Ale teraz, gdy tak stała przede mną, miałam wrażenie że nasza nowa królowa ma w swoich żyłach nie tylko królewską krew... —Słyszałam że zyskaliście sojuszników w najdziwniejszych miejscach, powiedziała, że bratacie się z demonami, wampirami i ludźmi... (tu zamilkła, a po chwili na jej ustach pojawił się uśmiech tak jasny, iż czułam jakby wzeszło słońce). Ty i twoje siostry nauczyłyście się jednej z najtrudniejszych lekcji. Nie wszyscy którzy wydają się być naszymi wrogami, są nimi w rzeczywistości i nie wszyscy ci którzy utrzymują że są naszymi przyjaciółmi, są nimi w istocie. —Czy przypadkiem nie słyszałaś nic o szóstej pieczęci duchowej? spytałam impulsywnie. W chwili gdy słowa te wyszły z moich ust, zastanowiłam się czy nie przekroczyłam granicy, ale ona jedynie się zaśmiała. —Zobaczę czy uda nam się ją dla was zlokalizować. Tymczasem skoncentrujcie się na „łamignatce”. Znajdźcie ją i zniszczcie. Jest ona o wiele bardziej niebezpieczna niż można by sobie wyobrażać (zniżyła głos). Skrzydlaty Cień wysłał ją w jednym celu: destrukcji. Nie znajdziecie w jej sercu słabości ani tym bardziej litości. Jeśli was schwyta, umrzecie w straszliwej agonii. W porównaniu z nią, Karvanak był uroczym koteczkiem. Po tych słowach, oddaliła się. Nasz ojciec poprowadził nas labiryntem korytarzy z powrotem ku wyjściu. W drodze do powozu, rozmyślałam o tym co powiedziała królowa.
Jeśli Stacia była naprawdę tak bezwzględna jak opisała to królowa, to musimy opracować niezawodny plan pozbycia się jej. Nie mogliśmy pozwolić sobie na błąd, jak w przypadku Karvanaka. Chciał nas zabić ale mu się to nie udało. Stacia nie popełni tego samego błędu... Jadąc powozem ulicami miasta, pogrążona we własnych myślach, ledwo zauważałam skalę zniszczeń wyraźnie widocznych pod osłoną nocy. Na tle ciemnego nieba majaczyły postrzępione sylwetki budynków. Niektóre z nich się zawaliły, z innych pozostały jedynie stosy gruzu. Y'Elestrial było jednym z najpiękniejszych miast, a teraz pozostały po nim głównie ruiny. Tanaquar nigdy tak naprawdę się nim nie interesowała (nie licząc swojej siedziby). Nasz powóz zatoczył koło, a następnie skręcił w polną drogę. Wracaliśmy do domu. Wyrwawszy się z zamyślenia, wyjrzałam z zaciekawieniem przez okno. Ojciec poklepał mnie po kolanie. —Większość zniszczeń została usunięta. Gdy zostałem mianowany doradcą, Tanaquar opłaciła wszystkie koszty związane z remontem. Cieszę się że twoja matka nie widzi tego co się stało z jej domem. Tak bardzo go kochała... W jego głosie było tyle smutku... pochyliłam się i ucałowałam go w policzek. —Matka cię kochała. Z pewnością kochała dom ale poszłaby za tobą wszędzie. Tak właśnie zrobiła. Zostawiła dla ciebie swój świat. I nigdy tego nie żałowała (ujrzałam dziwny błysk w jego oczach ale błyskawicznie odwrócił wzrok). Co jest? Co się stało? Potrząsnął głową. —Nic. Nie martw się. Spójrz, jesteśmy prawie na miejscu, rzekł wskazując palcem na szybę. Dobrze. Nie zamierzał teraz o tym mówić. Być może wolałby abyśmy byli sami. Nie nalegałam, przyglądając się wyłaniającym się niewyraźnym konturom domu w którym dorastałam. Otoczony trawnikiem i ogrodami dom był większy niż ten w Seattle, pomimo swojego jedynego piętra. Ojciec zbudował go dla matki gdy przybyła by z nim zamieszkać. Wybierając do jego budowy - po sztuce - wszystkie cegły. W jednym z okien paliło się światło. —Czy Leethe nadal z tobą mieszka? spytałam, mając nadzieję że nasza gospodyni przeżyła wojnę. To ona nauczyła mnie jak prowadzić dom, płacić rachunki, zarządzać pracownikami. Zatrudnialiśmy cztery lub pięć osób odpowiedzialnych za utrzymanie ogrodów. Leethe i jej asystentka Kayla zajmowały się porządkami i kuchnią.
Matka zawsze chciała sama przygotowywać obiady, podczas gdy ja i moje siostry zajmowałyśmy się niektórymi pracami domowymi. Srogo karała wyniosłość i pychę. Rodzina ojca nie pochwalała metod matki szepcząc za jej plecami, ale ona się tym nie przejmowała wiedząc iż w kwestii wychowywania dzieci, ojciec się z nią zgadza. Nasza rodzina może i nie wywodziła się z szlachty, ale należała do wyższych sfer. Matka uważała że nie będziemy żyć zgodnie z naszym statusem. Prawdą jest, że nasi kuzyni w porównaniu z nami, mieli znacznie łatwiej, ale dopiero teraz zrozumiałam dlaczego matka tak bardzo nalegała abyśmy nauczyły się same sobie radzić. Pod pozorem rygoru, matka podarowała nam swój najcenniejszy prezent. —Tak, odrzekł ojciec z łagodnym uśmiechem gdy powóz się zatrzymał. Leethe i Kayla nadal tu mieszkają. Prawdopodobnie właśnie jedzą obiad. Uważaj o co pytasz. Kayla straciła na wojnie męża. Strażnicy Lethesanar zabili go, gdy starał się ich powstrzymać by nie weszli do domu. Mówiłem mu by uciekł i się ukrył, ale on nie chciał słuchać. Co do Leethe, wciąż opłakuje stratę zastawy z porcelany i antyków, dokończył wysiadając. Następnie odwrócił się do Iris i uniósłszy ją w ramionach, postawił na ziemi. Zarumieniła się ale mu podziękowała. Morio dołączył do nas, a następnie wszyscy udaliśmy się w kierunku domu. Podjazd prowadzący do ganku oświetlało słabe światło latarni. W ich blasku zobaczyłam że drzwi były nowe. Zniknęły te ze szkła, ze skomplikowanymi wzorami winorośli i róż, których wykonanie zlecił mój ojciec. Na ich miejscu znajdowały się solidne drzwi z litego dębu z małym okienkiem. Moje serce zamarło. Matka kochała witraże. Wbrew wszystkiemu, w mojej głowie zaczęły narastać obrazy potłuczonego szkła i popękanego drewna. Spojrzałem na mojego ojca który pokręcił przecząco głową. —Mówiłem ci, było wiele szkód. Otworzył drzwi, gestem zapraszając nas do środka. Oddychając głęboko weszłam do przedsionka. Mój dom! Po dwóch latach nieobecności w końcu byłam w domu!! Ale wszystko wokół było mi obce. Dekoracje, meble, łącznie ze ścianami świeżo naprawionymi i zabielonymi. Niektóre drobiazgi przeżyły rzeź: zegar mojej matki i nieco dalej - wiszący na haku koc wykonany przez matkę, na który narobiła Delilah kiedy była małym kotkiem. Matka wyprała go ręcznie, śmiejąc się i spędzając cały następny ranek na jego rozkładaniu aby się nie zdeformował w trakcie suszenia. Gdy Delilah zdała sobie sprawę ile pracy kosztowało to matkę, rozpłakała się. Była zbyt mała by zareagować inaczej. Jednak wspomnienia z mojego dzieciństwa pozostały obecne tutaj: w malarstwie i nieznanych mi meblach. Srebrna szkatułka ze smokiem którą ojciec podarował matce na urodziny.
Gliniane naczynie na słodycze, które dla niej zrobiłam gdy miałam zaledwie trzy lata. Oprawiony w ramkę i wiszący na ścianie wiersz Menolly, który napisała dla rodziców choć dopiero co nauczyła się trzymać ołówek. Naszła mnie fala nostalgii. Zatęskniłam za czasami w których jednym z naszych największych problemów było gdy inne dzieci ze szkoły śmiały się z naszej trójki. Gdy Menolly biegała i bawiła się na słońcu, a uśmiech naszej matki ogrzewał nas swoimi promieniami. Nagle poczułam się słabo i oparłam się o bujany fotel. —Wszystko w porządku? spytał Morio, kładąc rękę na moich plecach. Kiwnęłam głową, zmuszając się do uśmiechu. —Tak. Tylko... to było tak dawno... tak wiele rzeczy się zmieniło, inne nie... Ale bardziej od mebli czy domu zmieniłam się ja i moje siostry. A w szczególności świat. Próbowałam się pozbierać, gdy przeszliśmy do jadalni na kolację. Ogień trzaskał w kominku. Objęłam Leethe i Kayla i mocno przycisnęłam do piersi. Wydawały się trochę zmęczone... zużyte. Oczy Kayla nie świeciły już tak jak przed wojną. Pod koniec kolacji złożonej z solidnego gulaszu i świeżego chleba, Iris i Morio udali się na spoczynek zostawiając mnie samą z ojcem. Siedziałam skulona na kanapie z głową na jego kolanach. Poklepał mnie delikatnie po ręce. —Każdego dnia zastanawiam się czy wyjdziemy z tego, wyznałam. Każdego wieczora kładę się do łóżka wyczerpana, zmartwiona i śnię o demonach. —Jesteś moją córką, rzekł, I podobnie jak ja, poważnie traktujesz swoje obowiązki. Odziedziczyłaś to po mnie. Camille, nigdy - przenigdy nie wyobrażałem sobie, że będziesz miała takie życie... walka z demonami... życie wśród ludzi twojej matki... Miałem nadzieję, że wszystkie trzy wyjdziecie za mąż i założycie rodziny. Oczywiście wypadek Menolly wszystko zmienił. —To nie był wypadek, ojcze. Została zgwałcona, torturowana i zamordowana, a następnie przemieniona w wampira. Czy po tak długim czasie, nadal nie udaje ci się zaakceptować tego co się stało? Westchnął. —Wiem co się stało, moja córko. Wiem to aż za dobrze i nie lubię o tym mówić. Ale to o ciebie się martwię, Camille. Magia śmierci jest bardzo ciężkim jarzmem do noszenia. Czy wiesz co myśli o tym Matka Księżyca? —Myślę, że jej się to podoba, powiedziałam cicho.
Potrząsnął głową. —Śmierć jest stale obecna w waszym życiu... Delilah stała się narzeczoną śmierci. Moja Menolly wampirem... Sprawiłyście mi wielka radość wstępując do OIA. Byłem z was bardzo dumny. Ale nigdy nie chciałem abyście stały w obliczu tak wielkich niebezpieczeństw! Pragnę jedynie abyście wyszły za mąż i prowadziły szczęśliwe i spokojne życie! Uśmiechnęłam się do niego smutno. —Ojcze, to by długo nie potrwało. Skrzydlaty Cień odkryłby pieczęcie duchowe, rozerwał oba światy, a my pewnie byśmy już nie żyły. Znalazłyśmy się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Ziemia i Y’Eírialiastar mają szansę się obronić. Jeśli mamy poświęcić nasze życie aby tak się stało, zrobimy to bez żalu. Czułam się tym wszystkim zmęczona i wyczerpana. Ojciec chwycił mnie za ramiona. —Czy ty w ogóle wiesz jaki jestem z was dumny? Tak, w tym momencie ujrzałam to w jego oczach, za zasłoną łez wyczytałam uwielbienie i miłość. —A my z ciebie, ojcze. Proszę, otwórz ponownie swoje serce. Zasługujesz na to by po raz kolejny zaznać szczęścia. Wiesz, będziemy bardzo szczęśliwe jeśli znajdziesz kogoś z kim będziesz mógł dzielić swoje życie. Pod warunkiem, oczywiście, że nas zaakceptuje. Spojrzał na mnie jakby chciał coś powiedzieć. —Nie wyrzekłem się kobiet, mruknął cicho po dobrej chwili. Ale twoja matka... ona miała w sobie coś specjalnego, coś o czym nie potrafię zapomnieć. Ty i twoje siostry odziedziczyłyście po niej tę cechę. Ten blask i promieniowanie które nie pochodzi z uroku wróżki, ale z głębi waszych serc. Twoja matka wiedziała kim jest i znała swoją wartość. Nie jest łatwo podążać jej śladami. Ale dziękuję za twoją troskę. Po tym pocałował mnie w czoło i wysłał do łóżka. Udając się do siebie myślałam o tym, co to znaczy bycie tutaj. Wślizgując się pod koce obok Morio zdałam sobie sprawę, że mimo uczuć jakie żywiłam w stosunku do tego domu, nie był on już mój. Moje korzenie były gdzie indziej, u boku moich trzech mężczyzn, Iris i moich sióstr. I bez względu na to gdzie jesteśmy - tak długo jak jesteśmy razem, jest to nasz dom.
Rozdział 11 Następnego ranka będąc w pałacu, czekaliśmy aż wolno nam będzie skorzystać z portalu. Miałam dużo czasu na spacer po wielkiej sali gdzie dokładnie przyjrzałam się pracom renowacyjnym. Lethesanar, świadoma iż nie utrzyma tronu, postanowiła przed przybyciem siostry wszystko zniszczyć. I niestety jej się to udało. Świadczyły o tym zarówno sam pałac jak i ulice miasta. A z tego co zrozumiałam, zginęło przy tym również ponad tysiąc obywateli którzy zwrócili się przeciwko niej. Domy były w ruinie. Budynki zostały doszczętnie zniszczone przez magię i ogień. Całe dzielnice zostały zrównane z ziemią. Ludzie bez dachu nad głową żyli teraz w skrajnym ubóstwie, tłocząc się przed drzwiami świątyń i żebrząc o trochę jedzenia. Poczułam jak serce mi pęka gdy ujrzałam całkowicie zdewastowany park, mieszczący się wzdłuż południowego brzegu Y'Leveshan. Tu i tam leżały powyrywane z korzeniami czarne drzewa. Ze znanej mi fontanny pozostała tylko sterta gruzów. Rozaria, parki i altany które były tak piękne latem, zostały doszczętnie zniszczone. Spędziłam w tym miejscu najpiękniejsze chwile mojego dzieciństwa i nie mogłam powstrzymać się od płaczu. Ojciec bez słowa poklepał mnie po ramieniu. Sephreh postanowił nam towarzyszyć w podróży, ponieważ sam miał uczestniczyć w jakimś spotkaniu w Dahnsburg, ale nie wiedziałam dokładnie w jakim. Spacerował korytarzami z Morio, rozmawiając z nim o swoich więzach z Babcią Kojot. Rozejrzałam się w poszukiwaniu Iris. Spacerowała wzdłuż ściany, wpatrując się w ziemię. Podeszłam do niej. —Co jest nie tak? Wydajesz się bardzo cicha tego ranka. Spojrzała na mnie z umęczonym wyrazem twarzy. —Długo się zastanawiałam czy powinnam ci o tym wszystkim powiedzieć. Wiesz więcej o mojej przeszłości niż ktokolwiek inny. Na dodatek ostatnio widziałaś mój cień. Czyby była w końcu gotowa mi zaufać? Oparłam się o ścianę. —Co to było? Kiedy rozkazałaś mu nas opuścić, powiedziałaś mu że twoja godzina jeszcze nie nadeszła. Ale na co? Wydawała się przytłoczona, a jedna łza spłynęła jej po policzku.
—Camille, to co ci powiem musi pozostać między nami. Błagam cię, nikomu o tym nie mów. To nie ma nic wspólnego z demonami, więc nie proszę cię abyś ukrywała przed swoimi siostrami coś co ich dotyczy lub co może zagrozić ich bezpieczeństwu. Nienawidziłam sekretów. Jednak ukrywanie pewnych rzeczy było czasami złem koniecznym. —Oczywiście. Obiecuję ci to, o ile nie dotyczy to naszej walki. Odchrząknęła. —Cień jest... moim narzeczonym, który niegdyś był szlachetnym duchem śniegu. Ma na imię Vikkommin. Mieliśmy się pobrać... ale stało się coś strasznego. Patrzyłam na nią z niedowierzaniem. Podniosła wzrok, a jej oczy były pełne bólu. —Twój narzeczony?! Ale co się stało? Dlaczego...? Jak on mógł...? Iris jęknęła. —Był kapłanem Undutar. Ja byłam następną w kolejce by stać się kapłanką. Ale
miesiąc przed naszym ślubem wezwał mnie do swojego pokoju w środku nocy. Oczywiście przyszłam. I kiedy tam weszłam... Z oczami pełnymi łez, ukryła twarz w dłoniach. Uklękłam przy niej i położyłam rękę na jej ramieniu. —Co? Co się stało? Powiedz mi. —To cały problem! Nie wiem co się stało! Pamiętam jak otworzyłam drzwi, a potem obudziłam się za kratkami. Powiedzieli mi że torturowałam mojego narzeczonego a następnie przemieniłam w to stworzenie. Mówili że gdy mnie znaleźli, bełkotałam jak wariatka, że mu złorzeczyłam. Ale ja go kochałam, Camille! Jak mogłabym zrobić coś takiego? Pozbawić go ciała i osadzić jego ducha w mroku! Przyciągnęłam ją w ramiona i przytuliłam, czując jak drży. Miała złamane serce. —Nigdy nikomu o tym nie mówiłaś, prawda? Pokręciła głową i otarła oczy rękawem. —Nie, odparła kręcąc głową. Za bardzo się wstydzę. Po chwili delikatnie namówiłam ją by spojrzała mi w oczy. —Iris, czy masz taką moc aby zrobić coś podobnego?
—Och kochanie, pociągnęła nosem, tak. Mam moc aby to zrobić. —Co się stało gdy im powiedziałaś że nic nie pamiętasz? Iris ponownie otarła oczy rękawem ale łzy nie przestawały płynąć. —Zaprzeczyłam, przysięgając że jestem niewinna. Nie mogli udowodnić mojej winy, zwłaszcza że Vikkommin – stwór, zniknął tego samego wieczoru, po tym jak wyciągnęli mnie z jego pokoju. Ale od tego czasu wszędzie za mną chodzi na planie astralnym. Myślę że on myśli, iż to ja go skrzywdziłam. I nie pozwala mi o tym zapomnieć. Chce mnie zabić i przeciągnąć do siebie w cień. Być może oszalał, nie wiem. —W imię...! Czy jesteś w niebezpieczeństwie? —Nie, powiedziała patrząc na swoje stopy. Nie teraz. Vikkommin nic nie może mi zrobić... nic dopóki nie powrócę do Północnych Królestw gdzie jego ciało zostało schwytane w pułapkę. Szukałam słów aby być taktowną ale zdecydowałam że Iris wolałaby kogoś kto się o nią troszczy a nie dyplomaty. —Co oni ci zrobili? Mam na myśli Radę Starszych? Zamknęła oczy, starając się zachować zimną krew. —Starali się wymusić na mnie zeznania. Torturami. Nie mogę o tym mówić. To było zbyt bolesne. Podobnie jak Menolly noszę blizny, zarówno fizyczne jak i emocjonalne. Jedyną różnicą jest to, że moje nie są tak widoczne. Kiedy zrozumieli że nie przyznam się do winy, odebrali mi tytuł i najważniejsze moce. Następnie rzucili na mnie klątwę i wysłali z powrotem do Finlandii. Dopóki nie odkryję kto go skrzywdził i dopóki Vikkommin nie zostanie pomszczony, nie będę mogła mieć dzieci. Jeśli tego nie uczynię, nigdy nie stanę się jedną ze świętych matek i nigdy więcej nie będę mogła postawić stopy w świątyni mojej bogini. Wiedziałam że Finowie czcili macierzyństwo. Co więcej, matki były bardziej cenione niż ich bohaterowie. Dla kobiety, bycie pozbawioną zdolności posiadania dzieci było straszną karą. A bycie wydaloną ze świątyni było jeszcze gorsze. Zacisnęłam pięści, wściekła na myśl o tym, iż ktoś mógłby choćby pomyśleć że mogłaby zrobić coś takiego. —Dlaczego przyszłaś tu dzisiaj z nami? Co zamierzasz zrobić? Czy ma to coś wspólnego z Bruce'm? Skinęła głową.
—Bruce poprosił mnie o rękę, a ja z chęcią bym za niego wyszła. Nauczyłam się go kochać, Camille. To dobry mężczyzna. Jest dla mnie miły. Ale wiem, że on chce mieć dzieci. Jest ostatni z rodu. Musi przekazać dalej swoje nazwisko, rozumiesz? Ale dopóki nie pozbędę się klątwy, nie mogę mu powiedzieć „tak”. Planuję udać się do Dahnsburg aby tam poszukać ducha Wielkiego Zimowego Wilka, który spędza lato w mieście, a na zimę powraca na szczyty Północnych Królestw. Mieszka w górach, w pobliżu miejsca gdzie zniknął cień Vikkommin'a. Być może będzie w stanie pomóc mi go znaleźć - i na co liczę - odkryć prawdę. Próbowałam już wszystkiego. Nie widzę innego wyjścia. W milczeniu ścisnęłam jej rękę. —Czy Bruce wie o tym? Pokręciła głową, patrząc na mnie jak na kogoś komu brakuje finezji. —Jak mogłabym mu powiedzieć co się stało, gdy sama tego nie wiem? Nie mam żadnego dowodu swojej niewinności. Czuję że jakaś część mojej pamięci jest zablokowana: od chwili gdy weszłam do jego pokoju, aż do momentu w którym obudziłam się w więzieniu. Zrobiłam wszystko co mogłam aby zburzyć ten mur - na próżno. Klątwa starożytnych, sposób w jaki pozbawili mnie tytułu i mocy... wszystko to czyni ze mnie prawdziwego pariasa... i... Tu przerwała, a jej dolna warga zadrżała. —I...? —A co jeśli naprawdę jestem winna? szepnęła. Co jeśli gdzieś głęboko moja mroczna strona przejęła w tym czasie nade mną kontrolę? Co jeśli to ja przemieniłam go w cień i zniszczyłam życie nas obojga? Nie mogłabym żyć ze świadomością że jestem potworem. Nie Camille! Muszę odkryć prawdę i to zanim Bruce dowie się o wszystkim. Jeśli jestem niewinna, wyznam mu wszystko, ale jeśli nie... Przyglądałam jej się przez dłuższą chwilę... wpatrywała się w ścianę. —W przeciwnym razie co zrobisz? —Nie wiem, wyznała zdławionym głosem. Nie potrafię patrzeć tak daleko w przyszłość. To zbyt przerażające. Mój ojciec wybrał ten moment aby nas zawołać. Iris szybko otarła łzy. Podeszłam do mężczyzn, zmuszając się do uśmiechu. Prawdę mówiąc, bardzo się bałam co zrobiłaby moja przyjaciółka gdyby się okazało iż faktycznie zabiła swojego narzeczonego.
Podróż przez portal do Dahnsburg była jak większość innych, ale samo miasto nie miało nic wspólnego z Y'Elestrial. To było miasto portowe. Dokładniej był to zachodni port. W powietrzu unosił się ciężki zapach wodorostów i jodu. Zamknęłam oczy i odetchnęłam głęboko, czując na twarzy odświeżający powiew wiatru. Bliskość morza była jedną z rzeczy którą mieszkając w Seattle lubiłam najbardziej. Nie znałam nic bardziej fascynującego niż stanie na molo i obserwowanie przypływów i odpływów, czując przy tym nawoływanie Matki Oceanu. Nie znajdowaliśmy się nad Pacyfikiem, ale na szczycie wzgórza Wyvern z widokiem na ocean: ogromne połacie wody za którymi rozciągały się słynne mityczne ziemie Finlandii i północnych królestw. Gigantyczne lasy Tapiola i fiordy Valhöll i d’Àsgard... Daleko na północ leżały ziemie Pohjola - podobno znajdowały się tam naturalne portale prowadzące do północnych królestw. Nasz portal położony był między dwoma dużymi głazami których strzegły trzy jednorożce z Dahns. Przynajmniej tak sądziłam. Ich grzywy spływały im na plecy. Ze zdziwieniem odkryłam, że nie wszystkie były białe jak śnieg, jeden z nich miał szarą nakrapianą grzywę. Wszystkie trzy miały srebrne rogi, co oznaczało że były kobietami. Mężczyźni mieli złote rogi. Jedna z nich podeszła do nas i prychnąwszy pokręciła głową. —Nazywam Sheran-Dahns, powiedziała. Czy jesteś Camille, czarownica księżyca? Mówiła w języku Melosealfôr, pięknym i rzadkim dialekcie Cryptos, którego uczyły się wszystkie czarownice księżyca, który to język jednorożce z Dahns udoskonalały przez wieki. Skłoniwszy się dygnęłam lekko. —Tak to ja. Przedstawiam ci mojego ojca Sephreh ob Tanu, doradcę królowej Tanaquar z Y'Elestrial, mojego męża Morio i przyjaciółkę Iris. Stworzenie zamrugało. Jej długie rzęsy zadrżały na wietrze. Miała jasne i piękne oczy przypominające barwą dwa szmaragdowe jeziora. Zarżała cicho i skinęła głową w kierunku mojego ojca. —Wasza Ekscelencjo, witamy w Dahnsburg. Król Upala-Dahns oczekuje was w pałacu. Proszę za mną. Morio spojrzał na mnie, lekko zdezorientowany. Sam znał w tym języku zaledwie kilka słów. Podążając za jednorożcem, szeptem wszystko mu wytłumaczyłam.
Lekkim krokiem podążyliśmy za nią krętą ścieżką wzdłuż łagodnego stoku. Biegła ona równolegle do wybrzeża, około trzysta metrów od miasta a następnie skręcała wgłąb lądu. Po drodze nie widziałam zbyt wielu drzew. Dahnsburg znajdowało się w zatoce na równinach Silofel, długim pasie piaszczystej ziemi usianej wysokimi ziołami i kamieniami dużymi jak jaja. Po przeciwnej stronie znajdowała się Wietrzna Dolina. Niebo było ciężkie, a sądząc po kolorze wody, nadchodziła burza. Ciężkie szare burzowe chmury naładowane elektrycznością, nadchodziły od morza a z nimi wiatr który wiał z taką siłą, iż unosił spienione fale które uderzały o brzeg. Wdychałam naładowane energią powietrze które eksplodowało wewnątrz mnie. To właśnie takich momentów brakowało mi najbardziej. Naturalnie na Ziemi chmury również żyły, ale te tutaj miały swoją niepowtarzalną świadomość. Morio sięgnął po moją rękę, a ja ścisnęłam jego palce. —Ty również to czujesz, spostrzegł zachwycony. Skinęłam głową. —Kiedy byłam tu po raz pierwszy, nie było to aż tak obecne. Być może dlatego że byliśmy w Aladril. Ale tutaj, nad brzegiem morza... Mam wrażenie że gdy tylko zamknę oczy, ujrzę jak elementarni tańczą. Wszystko jest tak... żywe. —Podoba mi się to. Mój ojciec który musiał słyszeć naszą rozmowę, spojrzał w naszym kierunku. Uśmiechnął się i mrugnął do mnie. Zrozumiałam że był szczęśliwy że tu jestem. Musiał czuć się samotny. Postanowiłam że - wojna czy nie - ja i moje siostry znajdziemy mu towarzyszkę. Powinien być z kimś i pomimo iż pielęgnował pamięć o mojej matce, musiał pogodzić się z jej stratą i pozwolić by miłość ponownie zagościła w jego życiu. Wkrótce naszym oczom ukazały się bramy miasta. Dahnsburg, solidnie ufortyfikowane, otwarte było na północ ku oceanowi. Trzy pozostałe strony otaczały grube mury zwieńczone wieżyczkami rozmieszczonymi w równej odległości. Każda z nich miała swoją własną kordegardę z kratą, pełniącą funkcję wartowni, gotowej do obrony w przypadku inwazji. —Czy często grozi wam niebezpieczeństwo? spytałam. Darkynwyrd i Guilyoton są daleko stąd. Sheran-Dahns spojrzała na mnie przez ramię. —Nie, odparła a jej głos lekko zawibrował. Ale jest mnóstwo Cryptos które wędrują przez Wietrzną Krainę. Podobnie krasnoludy z Nebelvuori.
Błogosławiony las Thistlewyd leży na wschód i choć nie jest tak niebezpieczny jak ten w Darkynwyrd, przyciąga on do siebie zarówno tych dobrych jak i tych najgorszych. Niektórzy z nich, na przykład trolle, przybywają tu często w nadziei że uda im się zasiać zamęt w mieście. Nie mówiąc już o Matce która urządza częste naloty od strony morza. Skinąwszy głową, przyspieszyłam kroku zrównując się z nią. —Tak, to prawda. Żadne miejsce nie jest naprawdę bezpieczne. Cóż, nie do końca. Stworzenie spojrzało w moim kierunku. Jej oczy lśniły miękkim światłem, miałam ochotę zatracić się w ich jasnej zieleni. Pociągnęła lekko nosem i delikatnie przycisnęła go do mojego ramienia. Był mokry a jej futro aksamitnie miękkie. —Wszystkie jednorożce z Dahns są świadome zagrożenia jakim są demony. Ale pamiętaj o jednym, spacerująca z wiatrem: nie możesz zrobić więcej niż swoje 100%. Nie martw się i nie wątp w siebie. Zazwyczaj określenie „spacerująca z wiatrem” przyprawiało mnie o ciarki. Ale w jej ustach zabrzmiało niczym komplement. —Dziękuję odpowiedziałam, impulsywnie poklepując ją po boku. Trudno jest się nie martwić. Ale masz rację. Nie można wygrać każdej bitwy. Mam jednak nadzieję że wygramy wojnę, bo inna opcja nie wchodzi w grę. Ponownie parsknęła i potrząsnęła głową, a jej grzywa zafalowała jak włosy kobiet w reklamach szamponów. Jasny gwint! Nie wiem czego używała do pielęgnacji włosów, ale chciałam tego samego! Po chwili dotarliśmy do rozwidlenia dróg, z których jedna prowadziła ku zachodnim bramom Dahnsburg. Sheran-Dahns doprowadziła nas do bramy, gdzie czekał powóz z dobrze znanymi mi końmi. Najwyraźniej ponownie mieliśmy przejechać przez miasto z wielką pompą. Gdy mieszkaliśmy w Y’Elestrial, większość ludności poruszała się pieszo. Mój ojciec wyciągnął do mnie rękę pomagając mi wsiąść. Spojrzałam ostatni raz na jednorożca. —Dziękuję, odparłam z uśmiechem. Jeśli kiedykolwiek znajdziesz się na Ziemi, zawsze będziesz mile widziana w naszym domu. Skinęła głową.
—Będę o tym pamiętała. Nigdy nie wiadomo co może się zdarzyć, Camille (odwróciła się do mojego ojca). Doradco Sephreh, życzę miłego pobytu. Strażnik eskortuje was do pałacu by zapewnić wam bezpieczeństwo. Miłego dnia. I po chwili już jej nie było. Strażnik był bez wątpienia wróżem. Aczkolwiek trudno było zgadnąć z której gałęzi drzewa pochodzi. Jego blada skóra wydawała się niemal szara, a włosy były koloru niebieskiego ze srebrnymi refleksami. Wyglądał na starego - jak większość wróżek jakie dane mi było spotkać. Czekał aż wszyscy wsiądziemy, a następnie chwycił za lejce. Jak tylko konie ruszyły, wyjrzałam przez okno by przyjrzeć się miastu. Dahnsburg przypominało mi Terial i w pewnym sensie Seattle. Wszystkie miasta portowe wydawały się tak samo otwarte. Było w nich coś ekspansywnego. Czyżby dlatego iż obmywały je nieskończone wody morza? A może to ze względu na ich „międzynarodowy” charakter? Istoty wszystkich ras i wszystkich środowisk przybywali tu łodziami. W każdym razie, Dahnsburg dawał mi poczucie wielkości i przestrzeni. Coś mi mówiło, że w razie konieczności znajdziemy tutaj więcej niż jedną drogę ucieczki. Architektura była lekka. Budynki szerokie, wykonane z kamienia i gliny, zabielone. W całym mieście ulice były czyste, nie było widać żadnych śmieci. Drogi były szerokie o wiele szersze niż w Y'Elestrial. Zauważyłam kilku centaurów i olbrzymów spacerujących ulicami. I wtedy zrozumiałam dlaczego wszystko wokół było tak duże. Aby pomieścić wszelakiego rodzaju Cryptos! Drzewa nadal były tu rzadkością - kilka przypominających z wyglądu palmy i daktylowce, o wiele bardziej wytrzymałe i lepiej dostosowane do chłodnego klimatu. Przyrządzało się z nich koktajle owocowe. Na myśl o piciu, zaburczało mi w brzuchu. Od śniadania nie miałam nic w ustach a podróże przez portale wysysały ze mnie całą energię. Rynek tętnił życiem. Kupujący targowali się z kupcami pod okiem kilku gapiów i dziwnie wyglądających stworzeń, których nie udało mi się zidentyfikować. Stragany z rybami i innymi produktami spożywczymi, wystawione na wozach dywany i wszelkiego rodzaju odzież. Mimo mnóstwa przewijających się ludzi, panował tu porządek i praworządność. Poklepałam mojego ojca po ramieniu. —Co się dzieje? Nigdy nie widziałam takiego spokoju na targu! Zaśmiał się. —Camille, czy zapomniałaś już o wykładach z nauk społecznych? Jednorożce z Dahns przestrzegają prawa. Kradzieże, walki i inne drobne przestępstwa są surowo karane. A jeszcze surowiej gwałty i morderstwa. Dahnsburg jest miejscem, w którym przestępstwo się po prostu nie opłaca.
A potencjalny zysk nie jest wart bycia złapanym. Król Upala-Dahns uchodzi za surowego władcę i trzyma w ryzach swoich poddanych, jeśli mogę tak powiedzieć. Cudownie! A mnie właśnie czekała rozmowa z nim! Miałam tylko nadzieję, że Feddrah Dahns tam będzie. Bardzo go lubiłam, co zresztą było odwzajemnione. Wiedział czego może się po mnie spodziewać. Ale przed spotkaniem z królem jednorożców chciałam zobaczyć się z Trillianem. Pragnęłam tego bardziej niż czegokolwiek innego. Chociaż... bałam się tego spotkania i tego jak zareaguje na wieść o tym że wyszłam za mąż za "węża" i "lisa", jak ich nazywał. Ale jeszcze bardziej od mojego życia uczuciowego martwiło mnie to, co Trillian porabiał przez ostatnie miesiące wojny. Czy mógł cierpieć na formę zespołu stresu pourazowego? Czy przez cały ten czas brał udział w czynnej walce? Czy jedynie pozostawał w ukryciu, szpiegując? Nadal nie wiedziałam co takiego zleciła mu Tanaquar. Trillian nie był łatwym człowiekiem. Równie łatwo mógł cię objąć za szyję by w następnej chwili skręcić ci kark. Ale gdy był z kimś związany, był mu lojalny na śmierć i życie. Uwielbiałam gdy był bezceremonialny, bezpośredni, gdy nie skradał sie ostrożnie. Nie lubił nieśmiałych kobiet, które nie potrafiły walczyć o swoje i być sobą. Morio pochylił się i wyszeptał mi do ucha: —Wszystko dobrze z tobą? Czuję cię... jesteś podniecona ale... w twoim zapachu jest strach. Pokręciłam głową. Nie chciałam wspominać o swoich obawach w obecności mojego ojca i tym samym dawać mu okazję do krytykowania mojego kochanka. Sprawiedliwy i troskliwy jak ojciec, nosił swoje uprzedzenia jak policjant pistolet – jako ostrzeżenie by trzymać się z daleka. Byłam zaskoczona słysząc go jak przepraszał Menolly za to, że ją odepchnął gdy stała się wampirem. A i ona sama przyznała mi się, że nie do końca wierzy by faktycznie tak myślał. —Czuję się dobrze, odparłam szeptem. Powiem ci później. —Chodzi o Trilliana? Spytał. Skinęłam głową.
—W porządku, jak chcesz, odrzekł oplatając mnie ramieniem. Iris spojrzała na nas; dostrzegłam niepokój w jej uśmiechu. Zauważyła mój wzrok i wzruszyła ramionami, kręcąc głową z wyrazem: co chcesz abym zrobiła? —Czy jesteśmy jeszcze daleko od pałacu? zapytała a następnie wygładziła spódnicę i wsunąwszy rękę do kieszeni, wyjęła z niej paczkę Mi-cho-ko. Oboje z Morio spojrzeliśmy na nią wzrokiem zbitego psa. —Na litość boską, naprawdę jesteście beznadziejni! Dajcie już spokój, dam je wam ale następnym razem pomyślcie o wzięciu przekąski! Ojciec spojrzał na opakowanie. —Co to jest? —Cukierki, wyjaśniłam. —Twoja matka również uwielbiała czekoladę, ale nigdy nie rozumiałem dlaczego, rzekł potrząsając głową i odrzucając ofertę. Dziękuję lady Iris ale nie przepadam za słodyczami. Wzięłam kilka do ust i zaczęłam żuć, czując jak karmel miesza się ze smakiem czekolady. —To coś czego nigdy w tobie nie rozumiałam, oświadczyłam ojcu. Delilah jest znacznie bardziej uzależniona od słodyczy niż ja. Morio znalazł sposób by nadać krwi którą piła Menolly określony smak. W rezultacie udało mu się stworzyć kilka nowych. Obserwowałam twarz ojca, zastanawiając się co odpowie. Po jego twarzy przemknął cień, ale po chwili się uśmiechnął. —Cieszę się że znalazła pocieszenie. Po tym co jej się przydarzyło, trudno jest znaleźć coś co sprawi jej radość. Gdy powiedziałaś mi przez co przeszła, spędziłem trochę czasu w pokucie za to że potraktowałem ją tak surowo. Mam dla niej niespodziankę ale jest ona w trakcie tworzenia, a ja nie mam do ciebie zaufania. Nigdy nie potrafiłaś utrzymać tajemnicy. Kiedy zaczęłam protestować, uniósł rękę. —Moja droga, kocham cię, ale ty i siostry zawsze wszystko sobie mówicie. Twoja matka i ja nigdy nie mogliśmy nic powiedzieć jednej tak by reszta od razu o tym nie wiedziała gdy tylko się odwróciliśmy.
Śmiejąc się połknęłam słodycze i wyjrzałam przez okno. Właśnie wjeżdżaliśmy przez bramę na dziedziniec pałacu. —Nie przypomina żadnego znanego mi zamku, zauważyłam. Zamek Upala-Dahns - króla wszystkich jednorożców, znajdował się w samym sercu ogromnych ogrodów otoczonych zadaszeniami dającymi schronienie w czasie deszczu. Ciężkie panele z kości słoniowej ozdobione złotym jedwabiem przytrzymane wstęgami w kolorze burgunda, można było zamknąć w razie burzy. Cały pałac wydawał się „przenośny”, zupełnie jakby w ciągu godziny można było go spakować i przenieść w inne miejsce. Podobnie jak szpital w serialu M*A*S*H, tyle że ten był o wiele piękniejszy. Wewnętrzny dziedziniec otoczony był murem, ze stałymi mieszkaniami dla wszystkich dwunożnych dworzan. Karoca zatrzymała się. Upewniwszy się że wyglądamy reprezentacyjnie, czekaliśmy aż woźnica otworzy nam drzwi. A gdy te się w końcu otworzyły, twarz która mnie przywitała nie należała do naszego woźnicy. Jego skóra lśniła blaskiem pochmurnego nieba; długie srebrzyste włosy połyskiwały niczym mój sztylet który miałam przymocowany do uda. Oczy natomiast błękitne jak sam ocean, odbijały lazurowe refleksy... Tam stał mój Trillian.
Rozdział 12 —Trillian! Rzuciłam mu się w ramiona pokrywając jego twarz pocałunkami. Przyciągnął mnie do siebie mocno, a następnie odsunąwszy się odrobinę, chwycił moją twarz w dłonie i spojrzał mi w oczy. W jego spojrzeniu była jakże dobrze mi znana arogancja ale dostrzegłam w nim również mroczny cień, rodzaj niepokoju i wiedziałam, że coś go gryzło. Cokolwiek to było, musiało się wydarzyć w ciągu ostatnich sześciu miesięcy jego nieobecności; wcześniej tego u niego nie widziałam. —Camille. Moja Camille, powiedział spokojnym głosem. Przyciągnął mnie do siebie, a jego usta wylądowały na moich. Poczułam trawiący mnie ogień, co miało miejsce zawsze gdy dochodziło między nami do kontaktu. Trillian był kimś więcej niż moim pierwszym kochankiem: był moją pierwszą miłością, moim pierwszym zawodem miłosnym. Owszem, moja dusza związana była z Flamem i Morio ale na długo zanim ich poznałam, oddałam się właśnie temu mężczyźnie, w rytuale starszym niż sama królowa elfów. Bez względu na to mogło się zdarzyć, Trillian był moim dominującym samcem. Naparłam na niego, czując pragnienie by pociągnąć go na ziemię i poczuć w sobie ponownie, a tym samym upewnić się że był w porządku i do mnie wrócił. Przesunął palcami po moich plecach. Jego skóra błyszczała w świetle poranka. Pogłaskałam jego szczupłe, muskularne ciało i odkryłam, że był znacznie bardziej umięśniony niż wcześniej. Napięcie seksualne które krążyło między nami od pierwszego spotkania, zapłonęło ponownie. Dysząc nierówno, odsunęłam się od niego. Ojciec podszedł do nas i westchnął. Spojrzałam na mojego kochanka i wyczytałam w jego wzroku blask zwycięstwa. Gdy skinął uprzejmie głową mojemu ojcu, jego wargi drgnęły w sardonicznym uśmiechu. —Doradztwo Sephreh, jak miło cię widzieć! rzekł kładąc rękę na mojej tali i przyciągając mnie do siebie. Ojciec odchrząknął. —Trillian. Jak zawsze jestem szczęśliwy że dobrze się miewasz. Ale nie sądź iż twoje gierki robią na mnie jakieś wrażenie, bo nie zamierzam na nie odpowiadać. Doskonale wiesz co myślę o historii między moją córką a tobą. Wow! Nie owijał niczego w bawełnę.
Trillian zignorował ten komentarz machnięciem ręki. —W ostatnich latach dość jasno okazałeś nam swoją dezaprobatę. Nie oczekuję że się to zmieni. Więc przyjmuję twoje pozdrowienia takimi jakie są. Po tym wyciągnął rękę. Mój ojciec westchnął i wznosząc oczy ku niebu, uścisnął jego dłoń. Widząc Morio i Iris idących w naszym kierunku, Trillian wydał krótki okrzyk i pochylił się by przytulić Talon Haltija. —Pani, powiedział łagodnie. Nie spodziewałem się że cię tu spotkam, ale jestem bardzo szczęśliwy mogąc cię widzieć! Iris już na samym początku udało się go ujarzmić, podobnie zresztą jak Flama. Nie wiem jaki czar posiadała ale zazdrościłam jej go. Jedno jej słowo wypowiedziane cichym głosem wystarczyło by zakończyć wszelkie spory. Nigdy z niej nie żartowaliśmy. Gdy ucałowała mojego kochanka w policzek, jej ponury nastrój zdał się zniknąć. —Trillian, tak się cieszę że z tobą wszystko dobrze! Bardzo za tobą tęskniliśmy. —Jestem pewien, że niektórzy bardziej niż inni, powiedział zwracając się do Morio. Dwaj mężczyźni stali przez chwilę w bezruchu przyglądając się sobie nawzajem. Następnie Morio podszedł i wziął Trilliana w ramiona, a Svartån przytulił go klepiąc po plecach. —Dobrze cię widzieć lisie. Czy dobrze się opiekowałeś moją kobietą w czasie mojej nieobecności? Och, och! To naprawdę nie był czas ani miejsce aby wygadać się o ślubie! Modliłam się w duchu aby mój Yokai milczał. Jednak gdy chodziło o mężczyzn i ich testosteron, trudno było przewidzieć czy zadziała mózg czy to co noszą w spodniach. Morio spojrzał na mnie, a następnie uśmiechnął się przekornie, kiwając przy tym głową. —Flam i ja czuwaliśmy nad nią. Ale naprawdę brakowało nam ciebie. —Cóż, wtrącił mój ojciec nieco zirytowanym tonem patrząc na Trilliana. Czy jeśli już skończyliśmy z tym uroczym powitaniem, to co powiecie na to abyśmy udali się na spotkanie z królem? Jęknęłam. Mój ojciec nie lubił Trilliana wyłącznie dlatego, że był on Svartånem. Działało mi to na nerwy.
—Daj spokój, ojcze! Trillian zaginął sześć miesięcy temu... —Wszystko w porządku Camille, wtrącił mój kochanek umieszczając pocałunek na moim czole. —Nie! To wcale nie jest w porządku! —Twój ojciec martwi się bardziej sprawami państwowymi niż naszym życiem uczuciowym. Właściwie to jestem tutaj by zabrać cię do króla. Prawie od dwóch miesięcy współpracuję z jednorożcami z Dahns. Twój ojciec wie o wszystkim. Zamarłam. Współpracuje z jednorożcami? Cóż, Tanaquar wysłała go z dość dziwną misją! Umierałam z ciekawości aby dowiedzieć się co takiego porabiał przez ten czas. Wcześniej milczałam na temat jego tajnej misji ale teraz miałam nadzieję iż powie mi co się z nim działo. Mój ojciec się zaśmiał. —Owszem, wiem o wszystkim, dlatego tak się niepokoję, Camille. Trillian ma rację. Nie staram się udawać że cieszy mnie wasz związek, ale nie to jest problemem. I to już od bardzo dawna. —A co nim jest? —Niecierpliwię się, bo muszę przedyskutować z królem pewne sprawy. Po całym kraju grasują renegaci na żołdzie królowej Lethesanar. Ponadto mamy inne problemy, które wpływają zarówno na Dahnsburg jak i Y'Elestrial, w szczególności zagrożenie jakim są demony. Jako członek OIA powinnaś wiedzieć, że pochopne wnioski mogą okazać się śmiertelne. Westchnęłam. —Masz rację. OK. Czy uważasz że zobaczymy się dzisiaj z Feddrah-Dahns? Chciałabym złożyć mu swoje wyrazy szacunku. Tęsknię za nim. Bardzo polubiłam księcia podczas jego pobytu na Ziemi i myślałam o nim za każdym razem gdy używałam rogu. —Och tak, zobaczysz go, zapewnił mnie Trillian. Ale król pragnie wpierw porozmawiać z twoim ojcem. Trillian skinął na dwóch jednorożców czekających opodal. Obaj mieli szarfy przewieszone przez klatkę piersiową, insygnia członków straży królewskiej.
—Jego Ekscelencja Sephreh ob Tanu z Y’Elestrial gotowy jest aby wziąć udział w audiencji u Jego Wysokości. Zaprowadźcie go proszę do sali tronowej. W odpowiedzi, jeden z nich potrząsając grzywą zarżał i skierował się ku centralnemu namiotowi. Mój ojciec poszedł za nim, rozmawiając z drugim strażnikiem. Obserwując jak się oddalali, zastanawiałam się co się stało, ale nie był to najlepszy czas ani miejsce by o to zapytać. Tym właśnie były tajemnice państwowe. Wiele razy ojciec wracał do domu przytłoczony ciężarem tajemnic którymi nie mógł się z nami podzielić. Jako córka członka Gwardii Królewskiej, nauczyłam się szanować protokół i hierarchię. Odwróciłam się do moich towarzyszy. Mój wzrok spoczął na Trillianie. Napięcie między nami stało się namacalne, prawie ekscytujące. Morio spojrzał na nas i skinąwszy Iris, zaproponował: —Chodźmy zwiedzić okoliczne ogrody, zasugerował. Ta posłała mu szybki uśmiech. —Masz na myśli „dajmy im trochę prywatności"? Dobry pomysł. Cóż, poza tym szukam kogoś w tym mieście. Może mógłbyś mi pomóc go odnaleźć? Ducha wielkiego zimowego wilka. —Kim on jest? spytał Morio spojrzawszy na mnie i posławszy mi buziaka, zniknął. Odwróciłam się do Trilliana. Miałam w głowie tylko jedną myśl. —Gdzie możemy pójść? spytałam ochryple. Próbowałam uspokoić motyle tańczące w moim brzuchu. Później powiem mu o Morio i Flamie. Teraz mogłam myśleć tylko o tym, jak bardzo go potrzebowałam. —Czy mamy czas? dodałam. Spojrzał na mnie. Jego usta, pełne i soczyste tak, że miałam ochotę je ugryźć. —Chodź, powiedział wyciągając do mnie rękę. Pobiegliśmy ku bocznej uliczce którą można było nazwać małym zaułkiem, aż zatrzymaliśmy się przed małym jednopiętrowym budynkiem. Trillian wyciągnął klucz i otworzył drzwi. Przeszedłszy wąskim korytarzem, wspięliśmy się schodami na pierwsze piętro, gdzie mieścił się przestronny apartament. —Kto tu mieszka? spytałam, kontemplując delikatne meble i antyki.
—Ja. Król przydzielił mi to lokum na czas pobytu (nagle odwrócił się do mnie). Przynieś tu swój tyłek, rozkazał zrzucając maskę i otwierając szeroko ramiona. Potrzebuję cię, kobieto. Z radosnym okrzykiem rzuciłam mu się na szyję. Pocałunkami zaczął wytyczać szlak ku moim piersiom i popychając mnie w kierunku sypialni, usiłował rozpiąć zamek od mojego gorsetu. Kiedy dotarliśmy do łóżka, moje piersi były już wolne. Popchnął mnie na materac z piór na którym leżała lniana narzuta. Następnie zamknął usta na mojej brodawce i wsunął rękę pod moją spódnicę. Jęknęłam czując jego dotyk. —Tak bardzo za tobą tęskniłem, warknął zatapiając twarz w moich piersiach. Tęskniłem za twoimi piersiami, ciałem, twoimi ustami... Camille, tęskniłam za tobą bardziej niż za jakąkolwiek inną kobietą...nigdy nie myślałem że będzie mi ciebie tak brakowało... Sięgnęłam do jego spodni. Oparł się na łóżku, pozwalając mi je zdjąć. Jego penis był sztywny i pulsujący. Tak dobrze pamiętałam jego słodycz, smak... Zdjęłam spódnicę, majtki i powoli rozpoczęłam wspinaczkę od jego stóp ocierając się o niego rozkosznie. Roześmiał się - głęboko, gardłowo, z zachwytem. Docisnęłam piersi do jego ud. Wydał z siebie niski pomruk. Pociągnęłam go ku sobie, zmuszając aby usiadł. Jęknął cicho. Usiadłam na skraju łóżka, rozłożywszy szeroko nogi. W odpowiedzi zaczął ocierać się o mnie penisem. Schyliwszy się pochwyciłam go między moje piersi i ścisnęłam mocno, zmuszając go do poruszania się w przód i w tył. Mój oddech stał się ciężki, gdy tak obserwowałam go pojawiającego się i znikającego między moimi piersiami. W powietrzu czułam zapach soli, piżma i morskiej bryzy. —Cholera, Camille! Jak żadna inna sprawiasz, że jestem jeszcze bardziej napalony! zawołał urywanym głosem. Nie wierzę że spotkało mnie takie szczęście! —Podziękuj za to losowi! szepnęłam. Nie mogąc dłużej się powstrzymać, pochyliłam się i dotknęłam ustami czubka jego penisa. Wydał z siebie okrzyk a ja zaczęłam go lizać na całej długości, wirując wokół jego gładkiej skóry i nie przestając go ssać. Nagle pchnął zanurzając się w moich ustach. Trzymałam go mocno, zmuszając by zanurzał się powoli, stawiając mu opór i nie przestając drapać go zębami. Położył ręce na moich ramionach, a ja nie przestawałam go ssać głośniej i głośniej. Jedną rękę zamknęłam na jego podstawie drugą ściskałam jego jądra na tyle mocno by wyrwać z niego westchnienie. —Przestań! zagrzmiał. Jego penis pulsował tak mocno, że myślałam iż zaraz straci kontrolę.
Udało mu się zapanować nad sobą, odsunęłam się. Mając niesamowite poczucie władzy, pozwoliłam sobie opaść, podczas gdy Trillian wsunął głowę między moje nogi opierając je na swoich ramionach. Teraz była moja kolej by krzyczeć. Jego język poruszał się we mnie sprawiając, że zanurzałam się w oceanie przyjemności, gdzie każda fala była wyższa od poprzedniej. Jęknęłam pod wpływem małych eksplozji rozchodzących się po moim ciele i zwiastujących nadchodzący orgazm. Ale zanim to nastąpiło, mój kochanek przetoczył się na plecy sadzając mnie na sobie. Jego dotyk rozbudził we mnie głód - za wszelką cenę pragnęłam poczuć go w sobie. Z triumfalnym okrzykiem opadłam na niego, biorąc go głęboko w siebie, rozkoszując się dotykiem jego penisa. Kiedy dotknęłam jego jąder, zaczął głaskać moją łechtaczkę. Dotknęłam swoich sutków, ściskając je i pocierając energicznie. Nie przerywając pieszczoty, położył rękę na mojej talii zapewniając mi równowagę i synchronizując swoje ruchy z moimi. W odpowiedzi na ruch jego bioder, mój oddech stał się płytki. Gnałam coraz szybciej ku uwolnieniu, gdy niespodziewanie chwycił mnie w pasie obiema rękami i przewrócił na plecy i nadal pozostając we mnie, przyspieszył. Następnie w ostatnim ruchu bioder, zanurzył się we mnie głęboko. Krzyknęłam, drżąc w orgazmie. Trillian oparł ręce po obu stronach mojej głowy i głośno jęknął. Poczułam jego gorący orgazm rozlewający się we mnie głęboko i próbujący dotrzeć do centrum mojej istoty. Wyczerpani opadliśmy na łóżko. Zwinęłam się w jego ramionach, czując jak jego nasienie spływa mi po nodze. Nie było słów by opisać ten rodzaj seksu. Nie ma nic lepszego niż uczucie dobrego samopoczucia i rozkosznego wyczerpania. Po chwili pogłaskał mnie po twarzy i pocałował w nos. —Lubisz się ze mną pieprzyć, kochanie? —O tak! Odpowiedziałam z zadowoleniem, westchnąwszy. —Kochasz mnie ujeżdżać? zapytał cicho. —O tak! kocham was oboje! —W takim razie, kiedy miałaś zamiar mi powiedzieć? —Co takiego? Opierając się o wezgłowie, zmrużył oczy. —To że wyszłaś za mąż za lisa i za jaszczurkę.
O cholera, on już wiedział! A jedno spojrzenie powiedziało mi, że nie był z tego powodu zadowolony. W pośpiechu usiadłam. —Trillian, ja... Powoli wstał. Nawet bez ubrania posiadał swój urok i moc alfy. Mógł stanąć nago przed całym tłumem i nikt nigdy by się nad tym nie zastanawiał. —Ty co? Miałaś ochotę na jaszczurkę. Zgodziłem się, bo wiedziałem że masz konkretne potrzeby seksualne. Ale żeby związać się z nim za moimi plecami? Co do lisa, mogę ostatecznie zrozumieć. Łączy cię z nim więź i akceptuję to. Ale jaszczurka miała prawo tylko do jednego tygodnia. Czy będziesz tak łaskawa i wytłumaczysz mi co się do cholery stało, moja mała łamaczko serc? Powoli zsunęłam się z łóżka. Nigdy wcześniej nie widziałam go takim złym. —Zniknąłeś. Myślałam że gobliny cię pojmały. Jedyny sposób w jaki mogliśmy cię odnaleźć, to skupić się na twojej energii - istniał tylko jeden sposób aby to zrobić: musiałam rozwinąć moją zdolność do odczuwania. Najlepszym rozwiązaniem było związanie się z Flamem i Morio i uzyskanie w ten sposób tej dodatkowej mocy. —Och, daruj sobie! Ty po prostu nie mogłaś się doczekać by dołączyć Flama do swojego haremu! Lis jeszcze przejdzie ale jaszczurka?! (jego oczy błysnęły niebezpiecznie. Podniósł moje rzeczy i rzucił mi je w twarz). Ubieraj się. Król wkrótce zechce cię widzieć. —Zachowujesz się jak dupek! Doskonale wiesz że mówię prawdę. Umierałam z niepokoju o ciebie! (Teraz i ja byłam wściekła. Rozglądnęłam się w poszukiwaniu umywalki). Czy masz tu przynajmniej umywalkę w której mogłabym się trochę obmyć? —Dlaczego to, zdrajczyni? Nie chcesz pamiętać o mojej obecności w tobie? Martwisz się że twój kochanek-gad wyczuje na tobie mój zapach? Obawiasz się że się obrazi bo cię miałem? Dlaczego nie ma go tu dzisiaj z tobą? Czyżby miał lepsze rzeczy do roboty niż pilnowanie swojej kobiety, gdy ta podróżuje do niebezpiecznego kraju? Przynajmniej Morio miał jaja aby tu z tobą przyjechać! On przynajmniej ma poczucie honoru! Zazdrość prawie zniekształciła rysy jego twarzy. Nie mogłam uwierzyć że w mniej niż minutę, z tak opiekuńczego zmienił się w takiego dupka! —Jasne, ty jesteś mistrzem świata! rzuciłam ciągnąc swoje ubrania. Podniecaj się sam nie wiedząc nawet, co się tak naprawdę dzieje! Głupcze! To ty kazałeś mi iść do Flama na wypadek gdyby coś ci się stało!
Cóż, o ile mi wiadomo, tak właśnie się stało! Rozbijałam głową mur próbując znaleźć sposób aby cię uratować! —A ja mówiłem ci abyś tego nie robiła! Musiałem cię powstrzymać od prób odnalezienia mnie, bo wiedziałem że będzie to długa, tajna i niebezpieczna wyprawa! Nie mogłem pozwolić abyś rozwaliła moją misję. Ponadto nie chciałem narażać cię na niebezpieczeństwo! —W imię bogów! Okryj się! skarciłam go rzucając mu spodnie. Dlaczego do cholery kazałeś mi iść do Flama skoro wiedziałeś co się stanie?! Na boga! Człowieku! Czy naprawdę jesteś taki głupi?! Musiałam być szalona aby się z tobą zaangażować, ale przyznaję że przynosi mi to dużo dobrego. Trillian przepuścił swoje spodnie, nie starając się ich nawet złapać. Skoczył ku mnie, cały drżąc i zaciskając pięści. —Camille, mówiłem ci byś poszła do Flama gdyby coś mi się stało, ponieważ... ponieważ... —Bo wiedziałeś że będzie w stanie mnie ochronić! To jest to, co wtedy mi powiedziałeś! (chciało mi się płakać, ale byłam zbyt wściekła!). A teraz gdy zrobiłam jak mi kazałeś, nazywasz mnie zdrajczynią? Nie rozumiesz jak byliśmy przerażeni? Jak bałam się o ciebie? Patrzył na mnie bez słowa. Nie udało mi się rozszyfrować wyrazu jego twarzy. Stał czekając na to co dalej powiem. —Myślałam że schwytały cię gobliny. Wyobrażałam sobie jak cię torturują! Bałam się że umrzesz! Więc tak! Poślubiłam Flama i Morio próbując bez powodzenia cię odnaleźć. Muszę przyznać, że jesteś cholernie dobry w ukrywaniu swojej sygnatury. Byłam o krok od poddania się i zaakceptowania że już nigdy nie wrócisz... —To dlaczego tego nie zrobiłaś? zapytał niebezpiecznie cichym głosem. —Ponieważ cię kocham, do cholery! Nie mogłam tracić nadziei! A potem los chciał, że udałam się do Krainy Wróżek, gdzie spotkałam Darynal'a. Powiedział nam, że cię widział i że żyjesz! Nawet nie wiesz jak mnie to uszczęśliwiło, mimo mojej furii! Ale przynajmniej wiedziałam że żyjesz i zostałeś wysłany na tajną misję, z której nie wiedziałam czy i kiedy do mnie wrócisz. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy to Flam i Morio mnie wspierali, kretynie! Bez nich, myśl że nigdy nie wrócisz, w końcu doprowadziłaby mnie do szaleństwa! W następnej chwili stres i obawy z powodu długich miesięcy jego nieobecności sprawiły, że mój gniew opadł. Usiadłam ciężko na łóżku, wpatrując się w swoje stopy. —Camille? spytał cicho. Wszystko w porządku?
Porzucił oskarżycielski ton równie szybko jak go przybrał. Wzruszyłam ramionami. —Skąd do cholery mam to wiedzieć? Jestem tylko pionkiem w tej pieprzonej grze. Jestem tu tylko po to, by przeznaczenie mogło używać mnie według własnego widzimisię, jak to miało ostatnio miejsce (przechyliwszy głowę na bok, spojrzałam na niego). Chcesz mnie nienawidzić? Dobrze, weź bilet i stań w kolejce z innymi! Kocham cię, ale nie mogę tego zrobić. Nie mogę dłużej grać w te wasze gry testosteronu. Wszyscy jesteśmy w tej samej łodzi, Trillian. Delilah, Menolly, Flam, Morio, Iris, Vanzir… —Kto to jest Vanzir? przerwał mi, marszcząc brwi. —Dlaczego pytasz? Boisz się że chodzę do łóżka z kimś innym? Nie martw się, on nie jest naprawdę w moim typie, ale jest po naszej stronie i to się liczy. Czułam gorzki smak na języku. Cholera, o czym ja myślałam? Doskonale wiedziałam że Trillian nie będzie zadowolony z tej sytuacji. Powinnam była przewidzieć, że tak właśnie to rozegra. Ale nigdy nie pomyślałabym że zrobi to zaraz po tym jak się kochaliśmy. A mówiąc o tym, to... —No cóż, jeśli już o tym mowa, to czemu się ze mną kochałeś skoro wiedziałeś już o Morio i Flamie? Chciałeś ostatni raz mnie przelecieć, zanim wykopiesz mnie na dobre ze swojego życia? To zadziałało. Trillian ukląkł obok mnie ze spuszczonym wzrokiem. Sięgnął po moja dłoń - ale ja ją cofnęłam. —Camille, przykro mi. Przepraszam. Tak to odbieram... działasz na mnie jak żadna inna kobieta. Zawsze tak było, od chwili gdy wpadłaś mi w oko w Collequia. My Svartanie nigdy nie bierzemy sobie towarzyszki życia. Nie w ten sposób. Ale od pierwszej chwili kiedy na mnie nawrzeszczałaś... kiedy pierwszy raz mnie pocałowałaś... gdy pierwszy raz wziąłem cię do łóżka i posmakowałem twojej słodyczy... wiedziałem że nie będę w stanie o tobie zapomnieć. To było dla mnie coś nowego! Trillian zawsze miał wstręt do sentymentalizmu. Co się dzieje do cholery?? —Hej, wszystko w porządku? Nie jesteś chory? spytałam spojrzawszy mu w oczy i starając się go rozszyfrować. Ponownie wyciągnął do mnie rękę - i tym razem pozwoliłam mu na to. Bardzo delikatnie pogłaskał mnie po dłoni i wziął mnie za ręce. —Nie, nie jestem chory. W ciągu ostatnich miesięcy widziałem śmierć i tortury, częściej niż bym chciał. Z bliska i osobiście. Był moment w którym ludzie Lethesanar złapali mnie i postanowili udzielić mi lekcji.
Oni... wykrztusił ze wzrokiem utkwionym w ziemi. Słowa wydawały się utknąć mu w gardle. Czułam że przydarzyło mu się coś strasznego. Przykryłam jego dłoń swoją. —Wiesz że możesz mi wszystko powiedzieć. Jesteśmy jedyni w swoim rodzaju. Nie odwrócę się od ciebie plecami. Ważyłam w myśli każde słowo. Powoli podniósł wzrok. —Jeden ze strażników był osiłkiem. Złapali mnie w lesie Darkynwyrd, kilka dni po moim przyjeździe z Darynal. Camille, wiesz że nie lubię mężczyzn. To nie leży w mojej naturze. O cholera! Teraz zaczynałam rozumieć o co chodzi i nie chciałam tego słuchać. Wyznanie mi tego musiało wiele go kosztować, nie wspominając już o jego ego. Zdałam sobie sprawę, że musi to z siebie wyrzucić i zdradzić mi swoją przerażającą tajemnicę. —Strall. Tak się nazywał. W noc w którą mnie złapali, zaciągnęli mnie do ogniska przy którym na mnie czekał. Zmusili mnie bym ukląkł przed nim... A kiedy już było po wszystkim, przytrzymali mnie podczas gdy inny zaszedł mnie od tyłu i... Mówił spokojnym i zrównoważonym głosem, patrząc na ścianę. Z trudem panował nad emocjami. Nie wiedziałam co powiedzieć. Chciałam wziąć go w ramiona, ale wiedziałam że nie był to odpowiedni moment. Jeszcze nie skończył. Więc po prostu ścisnęłam jego rękę, ucałowawszy ją delikatnie. Trillian zacisnął usta. —Trwało to przez trzy noce. Czwartej miałem już dość. Zdecydowałem że lepiej było umrzeć niż pozwolić im dłużej się wykorzystywać. Gdy Strall przyszedł do mnie w nocy, był sam. Przypuszczam że inni poszli nazbierać drewna. Był leniwy i pewny siebie. Głupi skurwysyn! —Być może myśleli że cię złamali, szepnęłam. —Być może, odparł wzruszając ramionami. Ale nigdy nie należy przestać być czujnym, zwłaszcza w lasach Darkynwyrd. Lub ze Svartånem czy najemnikiem. By uzyskać to co chciał, Strall musiał mnie rozwiązać. Czekałem na dogodny moment. Gdy złapał mnie za włosy i zmusił bym wziął go w usta, zrobiłem to odgryzając spory kawałek i wypluwając na podłogę. Podczas gdy wrzeszczał, wziąłem jego nóż i wypatroszyłem go.
Powiedział to z doskonałym spokojem. Trillian umiał być bezwzględny. W tej chwili zrozumiałam, że żaden z jego oprawców nie przeżył - wszyscy byli teraz martwi. —Inni zaczęli wracać, jeden po drugim, z naręczem drewna, kontynuował. Wszystkich ich wziąłem z zaskoczenia. Byli w głębi lasu i najwyraźniej nie słyszeli krzyków Stralla. Nieważne. Wszyscy oni za brak ostrożności zapłacili wysoką cenę. —Czy sprawiłeś że cierpieli, moja miłości? wyszeptałam, pochylając się blisko jego twarzy. Skinął głową. —Dobrze. Mam nadzieję że wiedzieli że ich zabijesz. Lethesanar znana była z zamiłowania do tortur. Najwyraźniej dobrze nauczyła tego samego swoich strażników. Gdy sprawy zaczęły się pogarszać, a żołnierze stawali się coraz bardziej brutalni, czy mój ojciec który przebywał wtedy w areszcie w Des'Estar również był świadkiem podobnych scen? Nie wiedziałam tego. Służąc w Gwardii i OIA, mój ojciec znany był z surowości. Zatem prawdopodobnym było, iż gwałty i grabieże do jakich wtedy dochodziło, miały miejsce bez jego wiedzy. Trillian usiadł na łóżku obok mnie. —Nie chciałem ci mówić. Nie chciałem abyś wiedziała jak było mi ciężko. Po tym jak uciekłem, udało mi się odnaleźć ludzi Tanaquar, którzy zaprowadzili mnie do swojego obozu. Szukałem twojego ojca, ale widocznie udało mu się uciec na własną rękę. Po tym incydencie, spędziłem trochę czasu pomagając im w przesłuchaniach, ale straciłem do tego serce. Jestem najemnikiem a nie sadystą. Nie... no chyba że wymaga tego sytuacja. Pokręciłam głową. —Wiem że nie jesteś... (przerwałam na chwilę). Chase został schwytany przez Rāksasa. Nie wiemy dokładnie co mu zrobili, ale w najlepszym razie stracił kawałek palca. W najgorszym wypadku... nie mam pojęcia. To zrozumiałe że to doświadczenie go zmieniło. Delilah nie mówi o tym wiele, a Chase w ogóle o tym nie wspomina... ale widzę to w jego oczach. —Pieprzone demony! rzucił Trillian, uderzając pięścią w ścianę. Chase jest człowiekiem! Nie został stworzony do radzenia sobie z tego rodzaju torturami! Co jeszcze się wydarzyło, moja miłości? Wiedziałem o tobie, Morio i Flamie: twój ojciec mnie ostrzegał. Patrząc wstecz, zastanawiam się czy nie zrobił tego by trzymać mnie z daleka od ciebie. Ale Camille... nawet jeśli byłem wściekły, to bardziej nienawidziłem myśli dzielenia się tobą z tą jaszczurką - ty i ja jesteśmy związani ze sobą na zawsze.
Opowiedziałam mu o wszystkim. O Karvanaku, o tym jak straciliśmy trzecią pieczęć duchową, o Karsetii któremu prawie udało się pożreć duszę Delilah a kończąc na Partyzantach Dantego. —Jak widzisz byliśmy dość zajęci w ostatnim czasie, odparłam łagodnym głosem. —Trillian, teraz kiedy wyjaśniliśmy już sobie wszystko, chciałabym cię o coś zapytać. Spojrzał na mnie, a potem uniósł moją rękę do ust i ucałował ją delikatnie. —O co takiego? —Wyjdziesz za mnie? Chciałabym żebyś do nas dołączył w rytuale symbiozy dusz. Wiem że ty i ja jesteśmy już związani, fizycznie, przez rytuał Eleshinar, ale dlaczego nie pójść na całość ? Będę zaszczycona biorąc sobie ciebie na partnera i nic nie uszczęśliwiłoby mnie bardziej jak nazywanie cię moim mężem. Moje serce zamarło. Co jeśli odmówi? Co jeśli nie zniesie myśli bycia w pobliżu, gdy Flam i ja się kochamy? Co jeśli jest zbyt wściekły by rozważyć pozostanie ze mną? Ale on po prostu utkwił we mnie swoje niebieskie oczy, a na jego twarzy rozciągnął się cyniczny uśmiech. —Masz skłonność do steranych i niebezpiecznych mężczyzn, moja miłości. Twoje upodobania zaprowadziły cię na ciemną stronę - i to na długo przed tym zanim jeszcze zaczęłaś praktykować magię śmierci z lisem. Camille, jest tylko jedna osoba na świecie z którą rozważałbym małżeństwo - w szczególności poprzez ten rytuał. Więc tak. Tak kochanie. Jeśli wybaczysz że nazwałem cię zdrajczynią, zgadzam się dołączyć do twojego haremu i zostać twoim mężem. Ale nigdy nie zapominaj, że jestem i zawsze będę twoim dominującym samcem. —Wiem, mruknęłam gdy wziął mnie w ramiona ponownie kładąc na łóżku. Uwierz mi - wiem o tym. Ale ty nie jesteś sterany, Trillian. Jesteś wolny, dziki i namiętny. Wszyscy kiedyś byliśmy na łasce naszych wrogów i istnieje duża szansa, że niebawem ponownie zatańczymy z diabłem. Ale dopóki zachowamy naszą godność, ranni czy nie, pozostaniemy silni. I tak długo jak będziemy razem, nic, nawet sama śmierć nie będzie mogła nas rozdzielić. Po tym kochaliśmy się delikatnie i z pasją, a moje wcześniejsze obawy zniknęły w sile jego ramion, w smaku jego ust i dotyku jego skóry i gdy ponownie poszybowaliśmy w przestworza.
Rozdział 13 Właśnie skończyliśmy się myć i ubierać, gdy do drzwi zapukał posłaniec króla z informacją że jesteśmy oczekiwani w sali audiencyjnej. Wygładziłam ubranie a Trillian pożyczył mi swoją szczotkę, bym nie wyglądała jak po dziko spędzonej nocy. Przeglądnąwszy się w lustrze uznałam, iż wyglądam całkiem nieźle. Trillian dał mi muffinkę którą podgryzałam w drodze do pałacu. Nie miałam czasu na zwiedzanie, ale wiedziałam że zechcę tu wrócić gdy będziemy tu następnym razem. Dahnsburg było czystym miastem i było w nim coś starożytnego: z jego tajemniczymi drzwiami i niezwykłymi sklepikami obiecującymi wiele przygód i szalonych godzin na zakupach. Kiedy weszliśmy na zewnętrzny dziedziniec gdzie znajdował się centralny namiot, spotkaliśmy mojego ojca. Ten spojrzał na Trilliana, potem na mnie, a następnie przewrócił oczami. —Widzę że byliście zajęci, zauważył cicho. Nagle dotarło do mnie, że Sephreh który był pełnej krwi wróżem, być może miał problem z tym iż jego córki sypiały z mężczyznami lub kobietami. Ale nie było to coś o co mogłabym go spytać, zwłaszcza w obecności Trilliana. W zamian posłałam mu pełen zadowolenia uśmiech. —Nie martw się, nieprędko zostaniesz dziadkiem. W tej samej sekundzie wróciłam myślą do Flama i jego planów względem mnie, które odbiły się echem w mojej głowie Musiałam znaleźć z tego jakieś wyjście. Delilah mogła mieć małe i wiem że kochałabym je wszystkie, nieważne czy byłyby to koty czy zmienne. Ale by samej mieć dzieci... o nie, to naprawdę nie było w moim stylu. —Mam nadzieję że nie, odpowiedział ojciec. Masz i tak wystarczająco dużo problemów (po chwili złagodniał i wyciągnął rękę do Trilliana). Muszę coś załatwić. To nie zajmie długo (tu przerwał). Trillian, czuwaj proszę nad moją córką. Svartan spojrzał na rękę mojego ojca a następnie powoli ją uścisnął. —Jak zawsze, Sephreh. Jej życie stawiam przed swoim. Jest to moim obowiązkiem kochanka (to mówiąc przyciągnął mnie do siebie, przygryzając wargę w cholernie aroganckim uśmiechu, co było zarówno aroganckie jak irytujące). Jako jej przyszły mąż zrobię wszystko co w mojej mocy, by uczynić ją szczęśliwą.
Mój ojciec zamarł. —Jej mąż? Więc naprawdę zamierzasz się z nią ożenić? W mgnieniu oka wyraz jego twarzy przeszedł od niedowierzania do niepokoju. —Tak, zamierzam dołączyć do jej haremu, odparł Trillian tłumiąc śmiech. Chciałam dać mu porządnego kopa, ale ojciec od początku szukał w nim dziury, więc teraz nie mogłam winić go za tę małą zemstę. —Powiedz mi Camille, czy to prawda? zapytał Sephreh nie wyglądając na uszczęśliwionego. Wzięłam głęboki oddech. —Wiem iż uprzedziłeś Trilliana że poślubiłam Flama i Morio, bo chciałeś nas rozdzielić, ale to ci się nie udało. Kocham Trilliana. To mój dominujący samiec i zgodził się by dołączyć do nas w rytuale symbiozy dusz. Więc tak, Trillian będzie moim trzecim mężem. I jak mam nadzieję, ostatnim. Przyzwyczaj się do tego, bo nasza decyzja jest ostateczna i nic - nawet ty - nie zdoła jej zmienić. Nigdy nie powinnam była go porzucać. Trillian oplótł ramię wokół mnie. —A ja nigdy nie powinienem był pozwolić ci odejść. Naszym przeznaczeniem jest być razem. Kiedy czarownice losu zainteresują się twoim życiem, człowiek tak naprawdę nie ma nic do powiedzenia. Ojciec zlustrował nas wzrokiem i wypowiedział tylko jedno słowo: —Co za bzdury! —Och przepraszam, wyjąkałam, czy nie powinieneś raczej powiedzieć: gratulacje? —Ależ tak tato, dodał Trillian pogarszając wszystko jeszcze bardziej. Może odwiedzisz nas na Ziemi i zagramy w golfa? Sephreh zamrugał. Bez słowa ucałował mnie w czoło i posyłając Trillianowi zniesmaczone spojrzenie, szybko się oddalił. Ale gdy tylko zasiadł w karocy i wychylił się z okna by nam pomachać, dojrzałam błąkający się na jego twarzy uśmieszek. Trillian dał mi buziaka w policzek.
—Myślę że nadszedł przełom. Zobaczysz, w krótkim czasie będziemy najlepszymi kuplami. —Chyba śnisz, mruknęłam. Chodź. Król na nas czeka. —Na mnie również, powiedział na głos Morio. —Co takiego? spytałam odwracając się, Iris z nim nie było. —Posłaniec odnalazł mnie na rynku i powiedział bym przybył z wami do sali tronowej (to mówiąc uniósł w moim kierunku płócienną torbę). Znalazłem kilka fascynujących składników do naszych zaklęć. —Chodź kobieto, rozkazał Trillian popychając mnie do przodu. Pospieszmy się. To rzekłszy, poprowadził nas przez labirynt ogrodów w kierunku centralnego namiotu. Przechodząc w pobliżu paneli, otarłam się ramieniem o jeden z nich i odkryłam, że były one wykonane z wikliny. —Co to za materiał? spytałam, dotykając go. Tkanina była miękka w dotyku, ale nieco naelektryzowana. Usłyszałam lekkie trzeszczenie. —Patrzcie! To magia która została wpleciona w tkaninę! —Poważnie? rzucił Trillian, ironicznie uniósłszy brew. To mury pałacu, księżniczko. W przeciwieństwie do kamienia, cegły, zaprawy lub marmuru, tkanina nie jest tak skuteczna w powstrzymaniu ognistych lub armatnich kul. Oczywiście że materiał jest zaczarowany! Wszystkie znajdujące się tutaj namioty zabezpieczone są zaklęciem ochronnym. Wreszcie dotarliśmy do drzwi prowadzących do sali tronowej której strzegli dwaj strażnicy. Trillian pozostał na zewnątrz, podczas gdy jeden ze strażników prowadził nas brukowaną ścieżką w górę, ku ogrodom pokrytym trawą i usianymi tu i ówdzie pięknymi kamiennymi ławkami. Ściany namiotu miały około sześciu metrów wysokości. Zastanawiałam się w jaki sposób jednorożce mogły je zainstalować. Odpowiedź nadeszła bardzo szybko. Ujrzałam kilku męskich centaurów imponujących rozmiarów. Hmm... bardzo dobrze wyposażonych... zarumieniłam się i czym prędzej odwróciłam wzrok. Nie było sensu bym pogrążała się w nowych fantazjach, gdy faktycznie miałam już wszystko czego potrzebowałam. Ale jedno musiałam przyznać, kobiety tej rasy miały wiele powodów do świętowania!
Po chwili doszliśmy do wielkiego zielonego pagórka, na szczycie którego wypoczywał sam król jednorożców z Dahns. Natychmiast dostrzegłam podobieństwo między nim a jego synem. Składając mu głęboki ukłon, uklękłam. W tej samej chwili usłyszałam rżenie po mojej lewej stronie. To Feddrah-Dahns, właśnie wszedł na dziedziniec. Bez namysłu wstałam i śmiejąc się wybiegłam mu naprzeciw. —Feddrah-Dahns! Jak dobrze znów cię widzieć! zawołałam, zarzucając mu ręce na szyję. Jego sierść była miękka niczym aksamit i łaskotała mnie w nos. Prychnął i zachichotał. —Lady Camille, jestem zachwycony mogąc cię widzieć. Jak się miewasz? I jak twoje siostry? W tej samej chwili uświadomiłam sobie, że odwróciłam się plecami do króla! Wykonałam obrót w jego stronę. Feddrah-Dahns nie osiągnął jeszcze dorosłości - w porównaniu do swojego ojca, który patrzył na mnie rozbawionym wzrokiem. —Miałeś rację, powiedział do syna. Jest impulsywna i nieprzewidywalna. Ale jak słusznie zauważyłeś - urokliwa. —Naprawdę jest mi bardzo przykro, wyjąkałam. Nie chciałam nikogo obrazić... ale jestem tak szczęśliwa mogąc ponownie ujrzeć waszego syna... —Nie ma problemu. Nie czuję się urażony, odpowiedział Upala Dahns w języku Melosealfôr, by po chwili ponownie przemówić we wspólnym języku, rzuciwszy okiem na Morio. Musimy porozmawiać o rogu czarnego jednorożca i o magii której uczy cię lis. Morio wyglądał na zmieszanego. —Przepraszam Wasza Wysokość, ale Morio nie zna żadnego z dialektów świata wróżek. Czy istnieje jakaś szansa że mówisz panie po angielsku? Zaryzykowałam. Dlaczego królowi jednorożców chciałoby się uczyć języka mieszkańców Ziemi? Był to prawdziwy strzał w ciemno. Upala-Dahns zarżał cicho. —Tak, do pewnego stopnia. William Butler spędził kilka lat wśród nas i nauczył nas swojego języka. Uśmiechnęłam się łagodnie.
—Tak, Feddrah-Dahns i Gui wspomnieli mi o tym podczas swojego pobytu na Ziemi. Rozglądając się wokół, dodałam: —A mówiąc już o skrzatach, czy Gui gdzieś tu jest? Pragnęłabym się z nim przywitać. Asystent Feddrah-Dahns był jednym z niewielu skrzatów jakich naprawdę lubiłam. —Ma coś do załatwienia ale powinien niebawem wrócić, wyjaśnił król. Nie mamy zbyt wiele czasu, więc będę się streszczał, powiedział po angielsku zabarwionym dziwną archaiczną intonacją (tu przerwał). Rozumiesz mnie teraz? Morio skinął głową. —Tak. Pięć na pięć. —Pięć... pięć co? zastanowił się król, by następnie prychnąć kręcąc głową. Nieważne. Pomimo że decyzja o wzięciu ze sobą rogu mogła wydawać się nierozważna, to jednak okazała się mądra. W lesie Thistlewyd czeka na ciebie czarny jednorożec. Aby cię poznać, opuścił swoją kryjówkę w Darkynwyrd. Dreszcz przebiegł mi po plecach. Dlaczego, do diabła, właśnie mnie? Posiadanie jego rogu było wyróżnieniem, ale również źródłem nie lada kłopotów. Ale spotkanie go osobiście to już inna rzecz... Stworzenie wyjęte prosto z mrocznych legend? To nie było fajne. Mój umysł zalał obraz gigantycznego ogiera z krystalicznym rogiem, ziejącego ogniem z nozdrzy. —O cholera! Ups! Ale mi się wyrwało! Zarumieniłam się gdy wszyscy nagle spojrzeli na mnie. —Słucham? spytał król. Starałam się wycofać z wdziękiem. —To znaczy, to jest po prostu..., zająknęłam się, że sama myśl o tym jest dość... onieśmielająca... —Mam taką nadzieję! skomentował Upala-Dahns, co zbytnio mi nie pomogło. Czarny jednorożec jest ojcem wszystkich jednorożców z Dahns. To iż pragnie spotkać się ze śmiertelnikiem, a do tego z kimś kto nie należy do jego rasy, samo w sobie jest czymś niespotykanym. Większość ludzi myśli, że to tylko legenda: rzecz jasna my, jednorożce z Dahns, wiemy lepiej.
O ile mi wiadomo, jedyna wróżka i elf której w ciągu ostatnich stu lat dane było go spotkać, to królowa Asteria. Z jednej strony czułam się zaszczycona. Wielka czarna bestia chciała zobaczyć się z maleńką mną... z drugiej jednak strony byłam przerażona. Spojrzałam na Morio. Wzruszył ramionami i milczał. Był zawsze bardziej milczący niż ja, co prawdopodobnie było dobrą rzeczą, biorąc pod uwagę mój brak dyplomacji. Upala-Dahns zdawał się oczekiwać odpowiedzi. Ale widząc że nic nie mówię, kontynuował. —Chce również poznać twojego towarzysza Morio. Tym razem mój lis podskoczył i odwrócił się do mnie z szeroko otwartymi oczami. —Mnie? Ale dlaczego? zapytał spokojnym tonem, w którym jednak wyczułam strach. Stłumiłam uśmiech. —Teraz już wiesz jak się czuję, szepnęłam. —Ponieważ uczysz Camille czarnej magii. Błysk w oku króla powiedział mi, iż oczekiwał takiej właśnie reakcji. O tak! Lubił gdy inni się go bali; niewątpliwie był ciężki we współpracy ale sprawiedliwy. Z nerwami na wierzchu, obawiając się dalszych rewelacji podskoczyłam, gdy nagle poczułam jak coś wylądowało na moim ramieniu. Właśnie miałam to coś strącić, gdy tuż przy uchu usłyszałam głos. —Hej! Ostrożnie! —Gui! krzyknęłam. Wyciągnęłam rękę, a on wspiął się na nią. Był niemal przezroczysty, a jego skrzydła błyszczały w świetle dziennym, nie mniej był równie realny jak ja. —Lady Camille, odparł kłaniając mi się nisko. Gui był znacznie przyjaźniejszy niż większość skrzatów które na ogół były nie do zniesienia. —Gui, powiedział Feddrah-Dahns: obaj z Rejah-Dahn eskortujecie naszych gości do Thistlewyd, gdzie mają się spotkać z czarnym jednorożcem.
—Czy nie możemy udać się tam za pośrednictwem portalu? spytałam.
Gui pokręcił głową. —W tym lesie nigdy nikomu nie udało się otworzyć portalu. Ten którym się udamy, doprowadzi nas na skraj lasu, dalej pójdziemy pieszo. Powinniśmy dotrzeć tam przed północą. Spojrzałam w niebo. Dziś była pełnia księżyca. Nie chciałabym zostać schwytana przez żądzę polowania. Ale jedno spojrzenie na króla powiedziało mi, że spieranie się nic mi nie da. Zachowałam swoje uwagi dla siebie. —Trillian idzie z nami, zdecydowałam. Nie zostawię go tutaj. Upala-Dahns nie wyglądał na zadowolonego. —Jak sobie życzysz, powiedział. Trillian będzie wam towarzyszył. Jak tylko rozmówicie się z czarnym jednorożcem, możecie wracać na Ziemię. Feddrah-Dahns podszedł do mnie i trącił mnie pyskiem w ramię. —Chciałbym wam towarzyszyć, ale ojciec mi zabronił. Patrząc w jego jasne oczy, poczułam łzy. Było tak za każdym razem, a ja nie wiedziałam dlaczego. —Feddrah-Dahns, jesteś prawdziwym przyjacielem i dziękuję ci za wszystkie twoje rady i za zaufanie jakim nas obdarzyłeś. Postaramy się ciebie nie zawieść, skończyłam przytulając głowę do jego pyska. —Camille? Czy wszystko w porządku? Był to głos Trilliana, który echem odbił się po sali tronowej. Rzuciłam okiem przez ramię. Gui go tu przyprowadził. —Na razie tak, odpowiedziałam wychodząc mu naprzeciw. Svartån spojrzał na króla jednorożców. —Mówisz poważnie? Wysyłasz ją na spotkanie z czarnym jednorożcem? —Nie będzie sama, pójdziesz z nią. A u jej boku demon lis zmierzy się ze Świętym Ojcem.
W tej chwili dotarło do mnie, że wszyscy oni czcili czarnego jednorożca niczym boga. Był ojcem ich rasy, żywą legendą. Był niczym feniks odradzający się z popiołów, tracąc co tysiąc lat swój róg i skórę. I to oto stworzenie zechciało mnie widzieć. Dało mi, w połowie wróżce a w połowie człowiekowi, swój róg i płaszcz ze swojej skóry aby pomóc mi w walce z demonami. Nie co dzień byłam zapraszana do domu bogów. Położyłam dłoń na ramieniu Trilliana. —To wielki zaszczyt, moja miłości. Nie wolno nam o tym zapominać. A byłoby jeszcze lepiej, gdyby udało nam się stąd wydostać bez robienia niepotrzebnych scen. Ostatnią rzeczą jaką chciałam zrobić, to obrazić króla jednorożców. Trillian natychmiast mnie zrozumiał i skłonił się królowi: —Wasza Wysokość, kiedy powinniśmy wyruszyć? Czy jest coś o czym powinniśmy wiedzieć? Król Upala-Dahns rozejrzał się po sali, a następnie skinął głową dając nam znak abyśmy za nim poszli. —Chodźcie, pospacerujemy po ogrodzie. Niebo zaczęło się rozchmurzać ale nadal padał deszcz. Udaliśmy się za królem do jednego z bardziej oddalonych ogrodów. Gui siedział na moim ramieniu, a FeddrahDahns szedł obok mnie. Za nami równym krokiem szli Morio i Trillian. W powietrzu unosił się zapach wilgotnej trawy i ziemi. Otuliłam się ciaśniej płaszczem. —A co z Iris? spytałam. Czy również pójdzie z nami? —Tak. Myślę że Thistlewyd nie jest teraz dla niej najlepszym miejscem, odpowiedział Feddrah-Dahns, bez dalszych wyjaśnień. Zbliżał się wieczór. Nie widziałam jeszcze Matki Księżyca ale czułam jej armię szykującą się na polowanie. Nie minęły dwa lata odkąd opuściłam Krainę Wróżek by biegać u jej boku. Mimo iż Matka Księżyca była w obu światach taką samą boginią, to energia towarzysząca polowaniom była nieco inna - w zależności od miejsca gdzie się odbywały. Dotarliśmy do niskiego krzewu w kształcie spirali, zagłębiając się dalej ku centrum do którego prowadził prosty labirynt. Miejsce to emanowało magią.
Mieliśmy linię która śpiewała do mnie z tego miejsca, także nikt nie mógł nas tu usłyszeć. Tutaj byliśmy bezpieczni. Po chwili król zatrzymał się w centrum labiryntu, a my otoczyliśmy go w półkolu. —Przyprowadziłem was tutaj, ponieważ jest to jedyne bezpieczne miejsce. Z dala od szpiegów i wścibskich oczu oraz uszu. A teraz posłuchajcie mnie uważnie. Starając dowiedzieć się jak najwięcej o zagrożeniu ze strony demonów, odkryliśmy bardzo ciekawą rzecz którą możecie wykorzystać. Wytężyłam słuch. Wszelka pomoc była mile widziana, zwłaszcza jeśli chodziło o sojusz Cryptos. —Jak wiecie, tkanina rozdzielająca oba światy ulega rozerwaniu. Z pomocą elfów i magów królowej Tanaquar, mój lud szukał sposobu aby naprawić to co zostało uszkodzone. —Ale czy to możliwe? spytałam. Myślałam że Wielka Separacja wykreowała stan nienormalny i dlatego wszystko teraz grozi zawaleniem. A Świat sam próbuje przywrócić zachwianą równowagę. Zmarszczyłam brwi, próbując sobie przypomnieć to co mówiły trzy królowe i Babcia Kojot. —Masz rację. Nie ma sposobu by naprawić to, co zostało uszkodzone. Uważamy jednak, że możemy użyć pieczęci duchowych w których zawarta magia rozwijała się od momentu ich powstania. Jak to? Jak mogą chcieć zrobić coś czemu staraliśmy się zapobiec? —W początkowym zamyśle pieczęcie duchowe zostały stworzone po to, by oddzielić od siebie światy. W chwili gdy ich misja się zakończyła, zostały one podzielone na części i ukryte. Czy jeśli połączysz je ponownie, nawet gdy brakuje jednej lub dwóch części, spowoduje to połączenie światów? Jest to głównym powodem dla którego Skrzydlaty Cień ich szuka. Albo byłam wyjątkowo tępa albo po prostu nie miałam wszystkich elementów układanki! Król pokręcił głową. Jego grzywa powiała na deszczu. —To nie jest dokładnie to czego się spodziewaliśmy, powiedział cicho. Ale królowa Asteria lepiej wam to wytłumaczy osobiście. —Camille, cieszę się że cię widzę.
Podskoczyłam, widząc królową elfów wyłaniającą się spośród drzew. Jej postawa zdawała się zdradzać jej starożytny wiek i promieniującą od niej moc. Tuż za nią ujrzałam Titanię i Toma Lane'a lub raczej Tam Lina i towarzyszącego im Benjamina Weltera, młodego człowieka z domieszką krwi wróżek, któremu pomogliśmy uciec ze szpitala psychiatrycznego. Pochód zamykał Vénus, dziecko księżyca! Co tutaj robił szaman pum z gór Rainier?? —Wasza Wysokość... Tom... Ben? Vénus? zaczęłam ale zaraz przerwałam gdy zza innego drzewa wyłoniła się nowa postać. Królowa Tanaquar! W towarzystwie mojego ojca! Stojąc tak przed trzema najważniejszymi przywódcami Krainy Wróżek, nie wiedziałam czy mam rzucić im się do stóp czy wybuchnąć śmiechem. Morio szturchnął mnie w bok, podczas gdy Trillian ukłonił się królowej Asterii co ta zbyła machnięciem ręki. —Darujmy sobie formalności, rzekła gestem nakazując nam abyśmy usiedli na trawie. Trawa była mokra ale zignorowałam zimno. Feddrah-Dahns i jego ojciec stali. Po chwili królowa elfów przemówiła ponownie. —Nie, pieczęcie duchowe nie mogą naprawić pęknięcia. Jednakże odkryliśmy, że użyte prawidłowo mogą być w stanie ustabilizować portale. Spojrzałam na nią, oniemiała. —Uch... a kto dokładnie miałby ich użyć? udało mi się wykrztusić. —Rycerze Keraastar. Rycerze portali. Od razu wiedziałam że Tam Lin i Benjamin mają w sobie coś specjalnego gdy ich spotkałam. Dlatego ich tu przyprowadziłam. Moi wróżbici poszukują obecnie innych utalentowanych osobników posiadających te same cechy. Zbadaliśmy Vénus, dziecko księżyca. On też posiada sygnaturę energetyczną której szukamy. Tych troje dotknęło samego serca pieczęci. I wszyscy trzej są teraz w pełni połączeni. Mój oddech przyspieszył. —Ale oni są ludźmi... cóż, Vénus jest zmiennym, ale... —Tak. I każdy z dziewięciu rycerzy, czy to mężczyzna czy kobieta, powinien nim być. Albo raczej, wszyscy oni powinni pochodzić z Ziemi. Najwyraźniej dotknięcie przez nich jednej z pieczęci tworzy nierozerwalny związek. Niewiele osób ma zdolność do absorbowania tego w ten sposób, ale jest kilku... a my ich tutaj potrzebujemy by przeszkolić ich w roli strażników. Dziesięć tysięcy pytań tłoczyło się w mojej głowie.
—Czy to konieczne aby wszyscy oni musieli dotknąć pieczęci w takim czy innym
czasie? Jak to jest, że mogą oni nosić kamienie nie ulegając ich mocy a co za tym idzie, pragnieniu władzy? I co z pieczęcią którą ukradł nam Karvanak? —Cierpliwości, odparła Tanaquar. Oto czego się dowiedzieliśmy: nie wszyscy rycerze Keraastar mieli kontakt z pieczęciami ale wszyscy oni mają w swojej aurze tę samą sygnaturę energetyczną. —Mogą dotykać ich bez obawy, bo już wcześniej świadomie czy też nie odmówili korzystania z ich mocy, rzekła królowa Asteria westchnąwszy. —Ale by wszystko zadziałało prawidłowo, musimy zebrać siedem pieczęci duchowych. Nie mniej, w przeciwnym razie równowaga zostanie złamana. Jesteśmy w posiadaniu czterech. Skrzydlaty Cień ma jedną. Co oznacza, że musimy znaleźć co najmniej trzy i to zanim ubiegną nas demony. Patrzyłam na nich oniemiała. Wiedziałam że stąpają po niebezpiecznym gruncie, ale co mogłam powiedzieć? Otworzyłam usta by zadać kolejne pytanie, ale ostre ukłucie Morio powstrzymało mnie przed zrobieniem tego. Poczułam na sobie nieobecne spojrzenie Feddrah-Dahns, pełne niepokoju i wątpliwości. To samo widziałam w oczach Gui, choć u skrzatów bywa to mylące. Obaj jednak spojrzeniem dawali mi jasno do zrozumienia bym trzymała język za zębami. Spojrzałam na Trilliana, wpatrującego się chłodno w królową Asterię. W tym momencie Tanaquar się uśmiechnęła. —Musicie zrobić wszystko aby znaleźć brakujące pieczęcie. OIA daje wam wolną rękę i oferuje wszystko czego będziecie potrzebowali aby osiągnąć zamierzony cel. Jeśli wam się nie uda, wszyscy przegramy. Skinęłam głową, woląc zachować milczenie. Koronowane głowy zaczęły omawiać coś między sobą. Skorzystałam z okazji by się wokół rozejrzeć. Feddrah-Dahns, Trillian i Morio wyglądali na zmartwionych, co jednak skrzętnie ukrywali. Widziałam jednak zawirowania w ich aurach. W tym momencie mój ojciec spojrzał na królową Tanaquar. I od razu zobaczyłam łączącą ich więź. O cholera! Mój ojciec romansował z królową Y'Elestrial! I nic mi nie powiedział! Oszołomiona zajęłam się wąchaniem pobliskiego krzewu kwiatów, krzyżówki róży i dalii, który miał ziemisty, korzenny zapach. Po kilku minutach, król Upala-Dahns odroczył posiedzenie, a następnie w asyście dwóch królowych, udał się do pałacu.
Czym prędzej wypchnęłam moich towarzyszy z ogrodu by porozmawiać z nimi o planach Tanaquar i Asterii, ale także by spytać Morio dlaczego uniemożliwił mi skrytykowanie ich planu. Co do całej tej historii miałam bardzo złe przeczucia. Naprawdę nie chciałam wystawiać się na strzał.
Rozdział 14 Jak tylko znaleźliśmy się poza zasięgiem innych, obróciłam się do moich towarzyszy. —OK, co ma oznaczać cały ten bajzel?! Zgodziliśmy się trzymać pieczęcie w sekretnym miejscu, z dala od świata. Więc co tu się dzieje? Co oni kombinują? Same pieczęcie są wystarczająco silne by zawładnąć tym który je nosi! Wściekła, nie do końca wiedząc na kogo, nie przestawałam mówić podczas gdy Morio i Trillian mnie ciągnęli. Wyprzedziwszy Feddrah-Dahns który prowadził, odwróciłam głowę w jego stronę. —Od jak dawna wiesz? —Dowiedziałem się dzisiaj. Wcześniej ojciec o niczym mi nie mówił. Przysięgam na mój honor. Wyglądał na tak samo skołowanego jak ja. Morio zerknął przez ramię aby się upewnić że nikt za nami nie idzie. —Powstrzymałem cię od kwestionowania zasadności ich decyzji, ponieważ gdyby dowiedzieli się że jej nie aprobujesz, bez problemu poszłabyś w odstawkę. A to nie byłoby dobre (westchnął głęboko). Uważam, że musimy skontaktować się z Babcią Kojot i wysłuchać co ona ma do powiedzenia na ten temat. —Cena z pewnością będzie niebagatelna, mruknęłam. Masz rację, natychmiast wyruszamy do lasu Thistlewyd. Nie powiedzieli czy czarny jednorożec zna ich plany; być może wszystkiego dowiemy się na miejscu. Po wszystkim wracamy do domu, gdzie porozmawiamy z Babcią Kojot. Powrót do domu jest naszym priorytetem. Spojrzałam na Feddrah-Dahns. —Pragnę byś mógł nam towarzyszyć. Odkrycie że królowa Asteria zabawia się pieczęciami, wszystko zmieniło. Miałam wrażenie jakbym poruszała się na ruchomych piaskach. Sama już nie wiedziałam komu ufać (oprócz księcia do którego miałam pełne zaufanie). Jednorożec prychnął. —Ja również. Zobaczę co da się zrobić. Podczas mojej nieobecności, nie rozdzielajcie się. Usiądźcie w widocznym miejscu i w żadnym razie nie rozmawiajcie o tym czego się dowiedzieliśmy (to rzekłszy, zwrócił się do Gui fruwającego w pobliżu jego ucha).
—Odnajdź Iris, mój przyjacielu, i przyprowadź ją tutaj. Następnie udaj się do mojej kwatery i przygotuj moje podróżne rzeczy. —Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem panie, rzucił skrzat zniknąwszy w jednej sekundzie. Ruszyliśmy w stronę dziedzińca. Bawiąc się rąbkiem płaszcza, pragnęłam tylko jednego: by móc odpocząć! Po ostatnich rewelacjach, jedyne o czym mogłam myśleć to by jak najprędzej znaleźć się w domu. Nie uszło mojej uwadze, że żadna z trzech królowych nie była obecna na tym małym spotkaniu. Byłam ciekawa czy zostały zaproszone, a może celowo przeoczone? Pogrążona w myślach, usiadłam na trawie kilka metrów od ławki na której siedzieli Morio z Trillianem, bawiąc się kwiatami i próbując uspokoić myśli. Svartån i Yokai grzecznie dyskutowali o wszystkim i o niczym, w każdym razie nie o demonach. Morio właśnie wdał się w dyskusję na temat problemów ze swoim Subaru, gdy nagle padł na mnie cień. Spojrzałam w górę i ujrzałam wysokiego mężczyznę ubranego w tunikę i spodnie, spoglądającego na mnie podejrzliwie. Było w nim coś dziwnego. Właśnie miałam go zapytać czego chce, gdy zza pobliskiego krzaka wyłoniły się dwie inne postacie ze sztyletami w ręku. Oczywistym było iż przyszli po mnie. Trillian i Morio zerwali się na nogi, ale zanim zdążyli do mnie dotrzeć, dwóch mężczyzn zablokowało im drogę. Wstałam i cofnąwszy się spojrzałam na mojego napastnika. Wcześniejszą podejrzliwość zastąpiło okrucieństwo widoczne w jego oczach. Uniósł ręce. Gdy zaczął poruszać palcami, usłyszałam trzaski magicznej energii. Jasna cholera! Mag! Odruchowo zacisnęłam dłoń na rogu ukrytym wewnątrz płaszcza. Skryci w nim elementarni zbudzili się, czekając na moje rozkazy. Oboje zaczęliśmy krążyć wokół siebie w czymś na kształt tańca. Starałam się określić źródło jego mocy. Gdybym spróbowała odwrócić złą energię, byłoby po mnie. W tym momencie mój przeciwnik rzucił na mnie zaklęcie śmierci. Energia zaryczała niczym wystrzał z armaty, przyjmując formę ognistej strzały skierowanej prosto w moje serce. Uniosłam róg, wzywając na pomoc Władcę Płomieni. Pomiędzy nami powstało pole siłowe świecąca kurtyna. Jego strzała uderzając w mój mur uległa deflagracji. Nie zastanawiając się, wezwałam Panią Ziemi koncentrując się na miejscu gdzie znajdował się mój przeciwnik. Ziemia zadrżała pod jego stopami wystarczająco by upadł a kolejna fala sprawiła iż ta rozstąpiła się pod nim, pochłaniając go a następnie zamykając się za nim. „Spłaszczony niczym naleśnik” pomyślałam. Mój żołądek podskoczył i szybko odskoczyłam, gdy przybył Feddrah-Dahns galopując wraz z ojcem w moim kierunku.
Obaj spojrzeli na ziemię a potem mnie. Odwróciłam się by sprawdzić jak się mają Morio i Trillian. Jeden z napastników leżał martwy na ziemi; sztylet Morio był cały okrwawiony. Drugiego nigdzie nie było widać. —Zniszczyłam wasz ogród, powiedziałam drżąc. —Nieważne, zapewnił mnie Feddrah-Dahns. Co się stało? Czego chcieli ci mężczyźni?? —A jak myślisz? Rzecz jasna rogu! Odwróciłam się do miejsca w którym zniknął mag. Czy żył jeszcze gdy ziemia go pochłonęła? Nie wiedziałam tego i nie byłam pewna czy chcę wiedzieć. —Lepiej zrobicie wyruszając natychmiast, wtrącił król, następnie odwracając się do swojego syna dodał: Bardzo dobrze. Zajmiesz miejsce Rejah-Dahns. Potrzebują mocniejszej ochrony niż jest ona w stanie zaoferować a ty masz magię do dyspozycji. Po tym zwrócił się do jednego ze swoich strażników. —Sprowadźcie kogoś kto naprawi szkody. Następnie upewnijcie się, że mag nie żyje. Znajdźcie trzeciego mężczyznę i go zastrzelcie. Po wszystkim spalcie ciała. Strażnik natychmiast się oddalił. Feddrah-Dahns potrząsnął grzywą i skierował się ku wejściu do pałacu. Iris czekała na nas w pobliżu wierzby. Ujrzawszy mnie, posłała mi zaniepokojone spojrzenie ale nic nie powiedziała. Jednorożec zarżał głośno. —Czy macie wszystko czego potrzebujecie do podróży? spytał. Skinęłam głową. —Tak. Mam swoją torbę i myślę że Morio również. —Mam ją tutaj, potwierdził poklepując się po torbie z którą nigdy się nie rozstawał. —Dobrze. A ty Iris? Trillian? Iris pokazała Feddrah-Dahns swoją torbę podróżną. —Niczego nie potrzebuję, odarł Trillian wzruszając ramionami. Broń i pieniądze zawsze noszę przy sobie. —W tym układzie w trymiga spadamy stąd, zdecydowałam. —Dziwnie to brzmi ale OK, odparł Feddrah-Dahns. Nie wezmę ze sobą ochroniarzy. Nie wiemy komu możemy ufać, a są sprawy które musimy omówić na osobności.
Chodźcie za mną. To mówiąc poprowadził nas ku zachodniej bramie i dalej, z powrotem na wzgórze, od czasu do czasu zerkając przez ramię. —Nikt nas nie śledzi. Nie sądzę aby mój ojciec zdawał sobie sprawę jak martwi mnie bieżąca sytuacja, co jest dobre. Szliśmy w milczeniu dopóki nie dotarliśmy do portalu, gdzie Feddrah-Dahns podał nasz cel podróży którym były obrzeża lasu Thistlewyd. Skok przez portal był jak większość innych ale gdy wyszliśmy z niego pomiędzy dwoma gigantycznymi cedrami, zatrzymałam się dokładniej przyglądając się lasowi. Nie wiedziałam o nim zbyt wiele. Moja wiedza o tutejszych lasach ograniczała się jedynie do Darkynwyrd. —Co to za miejsce? spytałam gdy szliśmy w dół zielonego stoku, prowadzącego ku ścieżce wiodącej głębiej w las. —Co masz na myśli? spytał jednorożec, posyłając mi zdziwione spojrzenie. To las... składa się głównie z cedru, jodły i innych iglastych drzew. —Nie, to nie to. Widzę to. To znaczy... lasy Darkynwyrd są dzikim i pierwotnym miejscem zamieszkanym przez różnorakie, mroczne istoty. Jaka jest natura Thistlewyd? Nie pamiętam abyśmy w szkole dużo o nim mówili. Gui, siedzący na ramieniu księcia, prychnął. —Cóż, lady Camille, spodziewaj się niespodzianki. Te lasy są znacznie bardziej niebezpieczne niż Darkynwyrd. Należą one do Matki Corneille, elementarnej królowej która jest przebiegła i czerpie przyjemność w oszukiwaniu i manipulowaniu swoim światem. —Brzmi jak Morgane, skomentował Morio przyciskając dłoń do moich pleców. —Wspaniale! Zastanawiam się czy się znają. Morgane zawsze przemieszcza się w towarzystwie swoich wron a nawet kruków (westchnęłam). Czy choć raz moglibyśmy pójść gdzieś, gdzie pod słowem „witamy” nie kryją się kolce lub śmiercionośne pułapki? Iris cmoknęła ze współczuciem. —Wiem, wiem, powiedziała. Minęło południe a my przedzieraliśmy się przez wysokie trawy.
Wietrzna dolina składała się głównie z zielonych równin, gdzie na wietrze falowały wydłużone pasma traw. Im bardziej oddalaliśmy się od brzegu, tym drzewa były rzadsze w tej ogromnej dolinie. Widzieliśmy kilka małych krzewów, jezior i stawów, które oferowały zwierzętom i podróżnym miejsce gdzie mogli odpocząć i się odświeżyć. Dolina od zachodu graniczyła z Nebelvuori zamieszkiwanym przez krasnoludy i dalej, bardziej na południe, ciągnęła się ku pustyniom Sifflesable. Pieszo podroż mogła zająć nawet do kilku dni. Wiatr pieścił moją twarz, a ja czułam na horyzoncie deszcz. Wgłąb lądu nadciągały deszczowe chmury. W powietrzu unosił się zapach lasu. Pragnęłam się zatrzymać i zapomnieć o wszystkim. Mogłabym się tu osiedlić, zbudować mały domek na obrzeżach lasu, otworzyć sklep, pozwolić Flamowi by obdarował mnie dziećmi i udawać że Skrzydlaty Cień nie istnieje. Pokręciłam głową. Iris szła tuż obok mnie. Ściszywszy głos tak by nikt mnie nie usłyszał, spytałam: —Jak minęło twoje spotkanie z Duchem Wielkiego Zimowego Wilka? Czy udało ci się go odnaleźć? Iris posłała mi zbolałe spojrzenie. —Tak. Ale nie jestem pewna czy dobrze zrobiłam. Opowiem ci o wszystkim później, ale nie mam zbytnich nadziei. Mam wiele opcji ale żadna z nich nie jest obiecująca ani łatwa. W tym momencie Morio nagle się zatrzymał. —Spójrzcie tam przed nami. Jesteśmy na dobrej drodze. —Jak długo zajmie nam dotarcie do czarnego jednorożca? spytałam. Feddrah-Dahns spojrzał na mnie i mrugnął. —Dotrzemy tam przed wschodem księżyca, powiedział. Powinniśmy chwilę odpocząć, bo kiedy już zagłębimy się w las, to nie powinniśmy się zatrzymywać. Tutaj może być niebezpiecznie, zwłaszcza po zachodzie słońca. Spojrzałam w niebo. Słońce wisiało nisko nad horyzontem. Do zachodu pozostało jakieś pół godziny. Potem będziemy zdani na zaklęcie Morio. Odłożyłam torbę i wyciągając nogi usiadłam na ziemi. —Czy ktoś przyniósł jedzenie? spytałam, podczas gdy Trillian i Morio poszli moim śladem. Iris otworzyła jedną ze swoich toreb i wyjęła z niej przygotowane kanapki.
Zaśmiałam się. —Powinnam była się tego spodziewać. Co jak co, zawsze o wszystkim myślisz. Uśmiechnęła się, rozdając każdemu po kanapce z grubymi plastrami indyka ze świeżym masłem na zakwasie, posypanej migdałami i doprawionej sosem cynamonowym z żurawinami. —Nie przyzwyczajaj się zbytnio. Kto wie co nam przyniesie przyszłość? —Pieprzyć przyszłość! rzucił Trillian, unosząc swoją kanapkę do ust. Jedyne czego możemy być pewni, to tu i teraz. Więc jedzmy, pijmy i bawmy się, bo jutro możemy już... —Nie, przerwałam mając koszmarne wrażenie, że kopią dla mnie grób. Nic nie mów. Skinął głową, pozostawiając zdanie niedokończone. Wszyscy wróciliśmy do naszego posiłku. Feddrah-Dahns podskubywał trawę w pobliżu. Przerwawszy jedzenie, rozejrzałam się po linii drzew wiodących głębiej ku lasom Thistlewyd. Czarny, starożytny jednorożec czekał na nas, a ja nie miałam pojęcia co się stanie gdy się spotkamy. Mieliśmy spotkanie z naszym przeznaczeniem i "nie, dziękuję" nie było możliwą odpowiedzią. Wróciłam do swojej kanapki przeżuwając powoli, gdy niespodziewanie z pobliskiego cedru doszedł mnie trzepot skrzydeł a wraz z nim pojawiły się trzy wrony. Miałam wrażenie że to był znak. Ale nie miałam pojęcia co ptaki próbują mi powiedzieć. Naraz zapragnęłam móc przewidzieć przyszłość. Thistlewyd nie był jedynie magicznym lasem, on uosabiał magię. Idąc dalej ścieżką, poczułam jak po ziemi przebiegł głęboki rezonans, nucąc piosenkę starą jak świat. Zamknęłam oczy i odpowiedziałam na powitanie. Las ten był dziki i z pewnością stary, ucieleśniający istotę polowania. Droga była wąska, otoczona z obu stron gęstymi zaroślami porastającymi pnie drzew. Wtedy zrozumiałam co Feddrah Dahns miał na myśli. Cały las tętnił energią, podczas gdy ziemia pod moimi stopami drżała z każdym stawianym przeze mnie krokiem. Oczywiście nie było to tak namacalne jak trzęsienie ziemi ale za każdym razem gdy stawiałam stopę, ziemia zdawała się obracać. Przygryzłam wargę, zastanawiając się jak do diabła mieliśmy iść dalej, skoro każdy ruch wstrząsał rzeczywistością? —Czy też to czujecie? spytałam, rozglądając się. —Czujemy, co? spytała Iris. —Glebę. Porusza się. Wszystko wydaje się kręcić pod moimi stopami.
Spojrzałam na drzewa. Ich kora poruszała się zmieniając kolor. Krzewy i paprocie drżały jak od silnego wiatru. Czułam jego oddech na skórze, oddech wstrząsający liśćmi i gałęziami. —Camille, wszystko w porządku? spytała z niepokojem Talon-Haltija. —Dotknij jej czoła, nakazała Morio. Kiedy miał to zrobić, odsunęłam jego rękę. —Nie jestem chora i nie oszalałam. Przynajmniej tak sądzę. Naprawdę tego nie widzicie? Rośliny kołyszą się w rytm bicia serca ziemi. To tak jakby wygrywały techno. Naprawdę, czuję się jakbym była w samym środku imprezy rave Matki Natury. Wszyscy rozejrzeli się wokół zdezorientowani. Morio zamknął oczy i umilkł. Feddrah-Dahns zarżał. Po chwili Yokai i Talon-Haltija skinęli głowami. —Zaczynam czuć to o czym mówisz, powiedziała. Choć sama odczuwam to znacznie subtelniej, ponieważ nie jesteśmy pod północnym niebem które przemawia do mojej krwi. Ale tak, czuję wibracje tego lasu. Morio westchnął długo i powoli. —Wyczułem to. Dusza tego lasu jest płynna. Mieszka w każdym drzewie i w każdej roślinie, obecna jest w najmniejszym pyłku i ziarenku niesionym przez wiatr. Wcale nie oszalałaś, Camille. Postrzegasz serce Thistlewyd. Jesteś podłączona do niego na poziomie duszy. Cudownie! Ale dlaczego ja? Nie, właściwie powinnam zapytać w jaki sposób mogę użyć tego na swoją korzyść? Rozejrzałam się wokół po żywych kolorach które wirowały mi przed oczami niczym plamy farby. Yo-ho-ho i butelka rumu! No, prawie... —Trudno mi widzieć wyraźnie, tak to świeci. Wszystkie kolory mieszają się ze sobą... w jednej gigantycznej mieszaninie wzorów. Będę potrzebowała pomocy aby osiągnąć... ufff... by dotrzeć tam dokąd zmierzamy. Feddrah-Dahns zrobił krok do przodu, a jego złoty róg zalśnił złotym światłem. Wyglądał niczym w reklamie tatuaży na łamach magazynu mody. —Pomóżcie jej wspiąć się na mój grzbiet. Poniosę ją. Wpatrzyłam się w niego. Co takiego?? —Hm, wiesz kim jesteś? zapytałam.
Idea jazdy na oklep na grzbiecie księcia wydała mi się zbyt absurdalna by nawet o tym pomyśleć. Nawet jeśli wyglądał jak koń. —Z całą pewnością. I wiem kim ty jesteś, i to dokąd idziemy. Tak więc, jeśli mi wybaczysz szczerość, lady Camille zamknij usta i umieść swój tyłek na moim grzbiecie. Zamrugałam i zaczęłam się śmiać. —Nawet twoja gruboskórność jest uprzejma. Dobrze, skoro ci to nie przeszkadza, to będę bardzo wdzięczna za pomoc. Potrzebuję pomocy. Nie jestem tak wysportowana jak Delilah. Trillian i Morio pomogli mi usadowić się na grzbiecie jednorożca. Zadrżałam gdy rąbek mojej peleryny musnął jego zad. To mogłoby wywołać u niego jakiś rezonans. W końcu moja peleryna wykonana była ze skóry czarnego jednorożca. Chwyciłam się mocno jego grzywy, mając nadzieję że nie ciągnę go za mocno. Wznowiliśmy drogę. Jego delikatne, miarowe kroki kołysały mnie w technikolorze podróży do krainy czarów. Wszystko było tak jasne... kontakt jego jedwabistej sierści z moimi gołymi nogami ogrzewał mnie... Drzemałam czując rosnący ból głowy, prawdopodobnie z powodu nadmiernej stymulacji. Zastanawiałam się po co miałam spotkać czarnego jednorożca. Przynajmniej Morio był w stanie przez chwilę poczuć to samo co ja. Wiedzieliśmy że nie jest to tylko reakcja na zepsute mięso lub mocne wino. Miałam tylko nadzieję, że ta karuzela się zatrzyma zanim tam dotrzemy - w przeciwnym razie groziło mi spędzenie czasu polowania ukrytej głęboko w norze białego królika. Zapadł zmierzch a my zapuszczaliśmy się coraz głębiej w las, gdy nagle FeddrahDahns się zatrzymał. Z nadejściem nocy mój ból trochę się uspokoił. Las w odcieniach szarości i czerni był teraz o wiele znośniejszy. Mój mózg nie był już opanowany przez kalejdoskop kolorów, znowu mogłam normalnie myśleć. Księżyc wzywał mnie do siebie, mówiąc mi bym była gotowa. Wkrótce rozpocznie się polowanie. —Na końcu tej drogi skręcimy w lewo. Niespełna pół kilometra i jesteśmy na miejscu, powiedział Feddrah-Dahns. Czujecie go? spytał. Nabrałam głęboko powietrza, a następnie wolno je wypuściłam. Noc posiadała swoją własną energię, która nie była do końca przyjemna. Nie przerażały mnie mroczne stworzenia nocy jak w Darkynwyrd. Jednak Thistlewyd posiadał ogromną, czasami chaotyczną moc. Wirowała ona wszędzie niczym krople rosy unoszące się na skrzydłach czarnego kruka ku niebu.
Matka Księżyca wznosiła się coraz wyżej na niebie ale widoczna była tylko przez krótkie chwile między chmurami sunącymi nad lasem. Chmury te pędziły od Oceanu Wyvern na wschód. Pomyślałam że Dahnsburg musi stawiać teraz czoła sztormowi. Przewidywana była wysoka fala. I nagle to poczułam, a raczej usłyszałam. Moja peleryna zaczęła rezonować niskim pomrukiem, a ukryty w mojej kieszeni róg czarnego jednorożca wibrował jak srebrne wietrzne dzwonki albo rozbijane szkło. Zarówno peleryna jak róg odpowiadały na wezwanie mistrza, którego ciała były częścią w poprzednim życiu. Od nocy gdy poprzysięgłam służyć Matce Księżyca, nie czułam równie potężnego wezwania. I podobnie jak wezwanie Księżyca, było ono zabarwione ognistym ciepłem stopionego srebra, błyszczącego niczym diament jesiennej nocy. Odrzuciłam głowę i spojrzałam na chmury świecące alabastrowym blaskiem i szepczące Jej imię. Patrzyła na mnie i była w pełnym rozkwicie. Pragnęłam by tego wieczora wziąć udział w polowaniu. Skręciwszy na lewo ku zacienionej ścieżce, bez żadnych wątpliwości wiedziałam że czarna bestia jest dobrze zaznajomiona z Matką Księżyca. Byli połączeni w sposób którego nie rozumiałam ale głos w mojej głowie mówił iż są ze sobą spokrewnieni. Nie mogłam powstrzymać się od szlochu widząc moją Panią, pojawiającą się zza chmur w całej swej okazałości i oświetlającą nam drogę. Była dla mnie wszystkim, kimś ważniejszym od własnego życia. Tęskniłam za nią i z ciężkim sercem słuchałam jej rosnącego na sile wezwania by przyłączyć się do polowania. Morio wziął mnie za rękę i ścisnął mocno. Odczuwał to w ten sam sposób co ja. Trillian, idący po mojej prawej tuż przed Iris, spojrzał na mnie. Jego twarz tonęła w mrokach nocy. Ale widziałam blask jego oczu, gdy wyszeptałam modlitwę za jego powrót do mnie. Uszliśmy zaledwie kilka kroków, gdy w niewielkiej odległości, na szczycie wzgórza, pośrodku zagajnika ujrzałam światło. Jak przez mgłę dojrzałam polanę na której rosły gigantyczne grzyby, które - sądząc po wyglądzie - sięgały mi do pasa. Ścieżka która do nich prowadziła wibrowała energią. Czyżby był to okrąg wróżek? Nie. To było o wiele silniejsze niż cokolwiek co wcześniej spotkałam. Wejście tam bez zaproszenia oznaczałoby pożegnanie się z życiem. Naraz pośrodku polany rozszedł się echem głos, poruszając każdym źdźbłem trawy, każdym głazem, kamieniem, drzewem czy krzewem. —Wejdźcie, jeśli macie odwagę. W tym momencie wiedziałam, że czarny jednorożec na nas czekał. Nie zastanawiając się, zsunęłam się z grzbietu Feddrah-Dahns wślizgując się między grzyby i dalej, wprost do legowiska bestii.
Rozdział 15 W chwili gdy weszłam w krąg grzybów, ziemia pod moimi stopami po raz kolejny zaczęła drzeć. Co jest do diabła?! Straciłam równowagę i wylądowałam ciężko na kolanach. Czułam jak ziemia falami wnosi się i opada. Po chwili dołączyli do mnie moi towarzysze ale moja uwaga skupiona była na ciemnej plamie znajdującej się pośrodku rzędu cedrów, które ciągnęły się aż do końca łąki. Można by powiedzieć, że ktoś chlusnął na pnie wiadrem farby koloru nocy. Chyba że była to namacalna otchłań lub może portal? Cokolwiek to było, czekało. Coś strasznego a jednocześnie pięknego. Coś starożytnego, nie dającego się w żaden sposób opisać. Para złotych oczu błyszczała na dnie otchłani, czarnej niczym węgiel. Wtedy z ciemnego łuku wyszedł Lord Jednorożców Dahns. Gdy jego kopyta dotykały trawy, fale iskier rozbiegały sie po ziemi a ja czułam uderzenia prądu. Przykucnęłam, a mój strach walczył z podziwem. Był wysoki. Dużo wyższy niż jakikolwiek inny jednorożec czy koń jakiego w życiu widziałam. Jedynie olbrzym lub ogr mógłby go dosiąść. Elegancki i umięśniony, jego futro było ciemne niczym skóra Trilliana, choć gdzieniegdzie dojrzeć można było szare plamki. Jego jasne oczy wyglądały niczym bliźniacze słońca. Mój wzrok spoczął na kryształowym spiralnym rogu na jego czole. Ukryty w mojej kieszeni róg jęknął cicho, jakby rozpoznawał swojego prawdziwego mistrza. —Więc jest prawdziwy... —Czarny jednorożec...! —W porządku, Camille? Za mną rozlegały się szepty moich towarzyszy. Ledwo co je słyszałam, stojąc niczym zahipnotyzowana, oczarowana widokiem wielkiej bestii. Z letargu zbudził mnie stojący blisko Feddrah-Dahns, który ukląkł. —Mistrzu Mistrzów, Władco Dahns, przyprowadzam ci dziewczynę i jej partnera, powiedział ściszonym głosem, który zdradził strach i szacunek, podobny do tego, którego sama doświadczałam. Postanowiłam milczeć. Z jednej strony nie byłam pewna co do protokołu, a nie chciałam niczego popsuć; po drugie miałam wrażenie że straciłam język. Nie potrafiłam oderwać oczu od tej żywej legendy. Pomiędzy zewem polowania i mocą tego stworzenia nie mogłam nawet pisnąć. Czarny jednorożec zatrzymał się trzy metry od nas. Podniosłam ostrożnie głowę, obawiając się spojrzeć w te duże świecące oczy by się w nich nie zatracić. —Wstań kobieto. Wszyscy wstańcie, nakazał głos w mojej głowie.
Zamrugałam. Czarny jednorożec nie otworzył nawet ust. Jednak doskonale go słyszałam. Widać nie byłam w tym odosobniona; Iris, Trillian i Morio wcześniej klęczący - teraz wstali. Feddrah-Dahns zarżał cicho i trącając mnie pyskiem popchnął mnie do przodu. Zauważyłam że ziemia przestała drżeć, co było dobrym znakiem. Biorąc głęboki oddech, spojrzałam na to stworzenie i ujrzałam wychodzący z jego nozdrzy dym. Powoli, nie wiedząc dlaczego ale czując iż tak należy, sięgnęłam do kieszeni i wyjąwszy z niej róg, uniosłam go drżącą ręką do góry. Ogromny jednorożec zachichotał, a jego śmiech odbił się echem po łące. —Od bardzo wielu lat nie widziałem tej części mojego ciała, ani tej którą nosisz na plecach (zniżył pysk by powąchać mój płaszcz). Tak. Ten pochodzi z bardzo starych i odległych czasów – czasów stworzenia i zniszczenia pieczęci duchowej. Powiedziałem im, że popełniają poważny błąd. Ale oni nie chcieli mnie słuchać. Dlatego wycofałem się w głąb Darkynwyrd, a stamtąd tutaj - do Thistlewyd. Ale powiedz mi... widzę że nosisz znamię Matki Księżyca. Czy kiedykolwiek widziałaś jej twarz? W końcu udało mi się odzyskać mowę. —Tak, odpowiedziałam. Biorę udział w polowaniach. Jestem jedną z jej czarownic. —Ale nie jej kapłanką? Jego oczy były jak złote płomienie. Nie byłam w stanie oderwać od nich wzroku. —Nie, odparłam szeptem. Nie wiem czy kiedykolwiek dostąpię tego zaszczytu ale jestem jej sługą, jej córką. Użycza mi swojej magii. To mi wystarczy. W tej samej chwili czarna bestia zrobiła krok do przodu, a jej pysk niemal przykleił się do mojego nosa. Poczułam na twarzy jego oddech i parę wydobywającą się nozdrzy. —Jednak jeśli zostałby ci on powierzony, z radością nosiłabyś tytuł kapłanki. Czy wiesz komu pozwalam się dosiadać? Jest tylko jedna osoba która ma do tego prawo. Drżąc pokręciłam głową, zastanawiając się gdzie ta rozmowa może nas doprowadzić. —Nie... i nie mogę powiedzieć by często zadawano mi to pytanie, wyszeptałam mając nadzieję że nie będę to ja. W cieniu za nim coś się poruszyło i z ciemności nadleciał kruk. Krwawy wir zasłonił ptaka a ja chroniłam oczy przeciw falom palącego żaru eksplodującym jak na słońcu.
Powietrze skręciło się w sobie, falując jak przypływy i odpływy oceanu. Następnie, bardzo powoli, magia się rozproszyła a ja ujrzałam wysoką bladą kobietę. Jej oczy błyszczały przebiegle, jakby obsypane drobinkami złota na obsydianie pod którym krył się głęboki strach, z którego nawet nie zdawałam sobie sprawy! Wiedziałam kto to był! Matka Corneille, jedna z elementarnych królowych które rządziły tymi mrocznymi lasami, a o której przez wszystkie te lata słyszałam tylko pogłoski. Znana była ze sprytu, podstępu i gwałtownej zazdrości wobec Matki Księżyca. Jej piersi były dwiema idealnymi górami widocznymi w dekolcie jej sukni koloru hebanu. Jej usta pomalowane były na czarno i błyszczały, a jej oczy były zamaskowane jak u szopa. Uśmiechnęła się, odsłaniając lśniące zęby przypominające kły albo raczej groty strzał, ostre niczym ząbkowane ostrze noża. —A kim są te słodkości? Tak, kim oni są? spytała, krążąc wokół jednorożca by w następnej chwili położyć leniwie rękę na jego boku. Czarny jednorożec prychnął cicho. Z jakiegoś niewiadomego mi powodu, okropnie mnie to przeraziło. Matka Corneille i ojciec wszystkich jednorożców byli związani ze sobą. Oboje byli jedynymi w swoim rodzaju, równie dzicy jak las w którym żyli. Władca Dahns odkaszlnął i po raz kolejny jego głos wypełnił moją głowę. —Przybyli na polowanie. W każdym razie kobieta i jej demon lis. Posiada jeden z moich rogów i musi doświadczyć jednej z jego najpotężniejszych mocy, by zaufać sobie na tyle, by móc wykorzystać go w pełni. —A jej kochanek? spytała, a jej słowa odbiły się echem w dolinie, brzmiąc prawie jak krakanie. —Ich dusze są połączone. Oboje praktykują czarną magię. Dlatego oboje muszą wziąć udział w polowaniu. Róg odpowie na ich połączone siły, co może się fatalnie skończyć jeśli nie będzie świadomy ich wielkości. Poczułam ucisk w gardle. Dlatego tu byliśmy... drżąc odwróciłam się do Morio. Jego twarz zbladła, szybko zajął miejsce obok mnie. —Czy na pewno chcesz to zrobić? spytał. Zastanawiałam się nad tym, co może się zdarzyć. Bez wątpienia same straszne rzeczy ale naraz przypomniały mi się słowa Iris, Babci Kojot i królowej Asterii. Wszystkie one wskazywały mi tę drogę, a ja miałam na tyle rozumu by wiedzieć, że nie należy walczyć z przeznaczeniem.
Ale zanim cokolwiek zrobię, czeka na mnie jeszcze jedna sprawa. Odszedłszy kilka kroków, skąpana w srebrnym świetle uklękłam przed moją panią. Matka Księżyca była w pobliżu. Czułam tatuaż pulsujący na mojej łopatce, krew płynącą w moich żyłach i srebrny ogień otaczający moją aurę. —Matko Księżyca, prowadź mnie, błagam. Pamiętam ze szkolenia, że Matka Corneille jest twoją Némésis, a jej celem jest odebranie ci tego, co do ciebie należy. Ale przywiodłaś mnie do czarnego jednorożca i ona stoi przy jego boku. Czy powinnam poddać się temu rytuałowi? Czy mogę im zaufać? Milczałam, czekając na odpowiedź każdym włóknem swojego ciała, gdy naraz wokół moich nóg, piersi i głowy zaczęła rosnąć mgła, wirując coraz szybciej i szybciej, niczym w tornadzie mgły i dymu. Wkrótce nie widziałam nic poza mgłą. Mój puls przyspieszył i poczułam zawroty głowy, zachwiałam się pod wpływem siły wiatrów. Na szczycie tego wiru mogłam odróżnić okrąg, znak i symbol mojej Pani. Tak oto ukazała mi się Matka Księżyca, ubrana w szaro-czarną suknię, gotowa poprowadzić polowanie. Stała, górując nad ziemią swoim wzrostem trzydziestu metrów, z dzikim uśmiechem na twarzy. Zerwałam się na równe nogi. —Dzisiejszej nocy pobiegniesz z bestią. Oboje dołączycie do mnie na polowaniu, w którym ty, moja córko, odnajdziesz należne ci miejsce w szeregach moich sług. To mówiąc skinęła na mnie palcem i zniknęła równie szybko jak się pojawiła, a jej śmiech odbił się echem po lesie. Spojrzałam w niebo usiane gwiazdami, wdzięczna za wszelkie próby którym mnie poddała. Jak tylko blask jej obecności wyblakł, odwróciłam się do Morio zdziwiona iż wciąż trzyma mnie za rękę. Spojrzał na mnie z powagą a ja ujrzałam w jego oczach swoje odbicie. Światło Matki Księżyca, owinięte wokół mnie niczym srebrny płaszcz. I nagle ujrzałam siebie taką jaką on mnie widział: nie jak przegraną spacerującą z wiatrem i nie jako pionka w wojnie której nie chciałam i której nie rozpoczęłam. Ujrzałam siebie jako czarownicę Księżyca którą w końcu byłam, błyskotliwą i piękną, jako wcielenie jednej z tysiąca twarzy Pani Nocy. —Tak, jestem pewna, odpowiedziałam. Cokolwiek by to nie miało być, musimy przez to przejść. Morio skinął głową. —Jak sobie życzysz. Wiesz, że w razie konieczności pójdę za tobą w ogień. Trillian podszedł do nas w milczeniu.
—Camille, kocham cię, powiedział po prostu. Rób to co uważasz za słuszne. Ufam ci. Zaskoczona słysząc go mówiącego o miłości, otworzyłam usta by odpowiedzieć ale on położył dwa palce na moich ustach i odwrócił się do Morio. —Strzeż jej Morio. I... siebie również. Po tym wrócił do Iris. Talon-Haltija spojrzała mi w oczy i nic nie rzekła. Nie musiała. Zebrałam odwagę i powiedziałam: —Jeśli coś mi się stanie... Skinęła głową. —Zadbam by inni się o wszystkim dowiedzieli. Ale wyjdziesz z tego bez szwanku. Czuję to w sercu. Odwróciłam się do czarnego jednorożca. —Jesteśmy gotowi. Matka Corneille roześmiała się, a jej śmiech zabrzmiał jak skrzek. Naprawdę przypominała mi Morgane. Zastanawiałam się czy istniał między nimi jakiś związek. —Ona jest z tobą moja miłości, powiedziała całując pysk bestii. Ten ukrył nos w jej szyi. W odpowiedzi przechyliła głowę na bok przymykając oczy. A następnie delikatnie pogładziła jego pierś. Cholera! Znajdźcie sobie pokój! przyszło mi do głowy, ale udało mi się powstrzymać od wypowiedzenia tego na głos. Po chwili Matka Corneille opuściła rękę i w mgnieniu oka znalazła się przede mną. Ujęła mój podbródek w dłonie i spojrzała mi głęboko w oczy. —Jesteś pyszna, moja piękna. O, tak! Przechyliła głowę. Jej oczy błyszczały jak dwie stalowe kulki. Zesztywniałam, gdy przybliżywszy twarz bliżej, dotknęła moich ust. Próbowałam się wyrwać, ale trzymała mnie zbyt mocno. Czułam że jednym ruchem mogłaby mi złamać kark, gdyby tylko chciała. —Nie bądź taka świętoszkowata, moja piękna! Jesteś tak cenna, że chciałabym cię wycałować od stóp do głów! Ta którą zwiesz boginią, nie powinna uznawać posiadania cię za pewnik, bo ja byłabym zachwycona mogąc cię jej odebrać.
Pomyśl o tym. Mogłabyś całymi dniami biegać po moich lasach i bawić się z moimi zabawkami, a ja traktowałabym cię jak coś wspaniałego i wyjątkowego, bo tym właśnie jesteś. —Wystarczy, interweniował jednorożec. Będziesz miała na to mnóstwo czasu później. Na razie ona ma lekcję do nauczenia i demony do pokonania. Matka Corneille odwróciła się do niego, jej oczy się zwęziły a jej uśmiech zniknął. I dobrze, wolałam ją bez niego. Wydawała się mniej złowieszcza. —Bardzo dobrze moja miłości, szepnęła. Po czym zwróciła się do mnie i dodała: Teraz odejdź, ale nie zapomnij o mnie. Mogę cię wspaniale obdarzyć za cenę... wartą zapłacenia. Następnie cofnęła się. W kolejnym błysku czerwieni przemieniła się w kruka i usiadła na pobliskim drzewie. Kompletnie przerażona nie spuszczałam z niej wzroku. Władcy i królowe elementarni byli niebezpiecznymi i dzikimi stworzeniami, nie grającymi według naszych zasad. Lepiej było ich unikać, najlepiej o tym przekonała się Delilah... a fakt że Matka Corneille się mną zainteresowała, nie było dobrą rzeczą. Największą przyjemność sprawiłoby jej sprowadzenie jednej ze służebnic Matki Księżyca na złą drogę, ponieważ zazdrościła jej wdzięku i blasku który rozświetlał niebo. O wiele bardziej pragnęła rządzić nocą, zasiadając na lśniącym tronie a nie na czubku drzewa. Zbliżyłam się do Morio który opiekuńczo oplótł mnie ramieniem w pasie. Czarny jednorożec odwrócił się do cienia gdzie zniknęła. Widząc nas wahających się, parsknął niecierpliwie. —Chodźcie za mną, rozkazał. Pozostali będą czekać tutaj. Tak też zrobiliśmy. Atramentowa czerń, tak jak sądziłam, wcale nie była portalem ale skrywała wejście do okrągłego tunelu ukrytego w listowiu, liczącego około pięciu metrów średnicy. Jego ściany pokrywały gęste, cierniowe zarośla ciągnące się aż do ziemi. Szliśmy dalej po ubitej polnej drodze. Tunel oświetlały strumienie światła w odcieniach fioletu, fuksji, żółci i zieleni o barwach tak jasnych i bogatych, że dotykały one samej duszy. Zawahałam się. Nienawidziłam zamkniętych, ciasnych pomieszczeń. A jeszcze mniej podobała mi się perspektywa znalezienia się pod ziemią. Ale Morio wziął mnie za rękę prowadząc dalej ku galerii. I podobnie jak za pierwszym razem gdy spotkaliśmy Flama, szłam za nim labiryntem korytarzy. Czarny jednorożec szedł przodem, nie obejrzawszy się na nas ani razu. Rozglądałam się w poszukiwaniu Matki Księżyca. Chciałam mieć pewność, że nadal była ze mną... po chwili poczułam jej obecność, łagodną i uspokajającą.
Nie potrafiłam określić jak długo szliśmy. Skupiłam się na oddychaniu, starając się nie zwariować. Nawet pobyt w pieczarze Flama był dla mnie problematyczny. Wolałam widzieć niebo, zwłaszcza w noc polowania. Nie zdawałam sobie sprawy, do jakiego stopnia byłam zestresowana, dopóki nie poczułam jak moje ramiona zaczęły cierpnąć. Próbowałam się zrelaksować ale napięcie wkradło się już do mojej szyi i wyżej, grożąc potwornym bólem głowy. W tej samej chwili, czarny jednorożec się zatrzymał. A my ujrzeliśmy przed sobą kolejną ciemną plamę. —Ujrzycie coś, co niewielu ludzi, elfów czy też wróżek kiedykolwiek widziało, rzekł nie odwracając się. Nigdy nie zapominajcie że to zaszczyt i przywilej, który bardzo szybko może przekształcić się w karę, o ile okażecie się niegodni tego daru. O cholera! Kara? Jaka kara?! Dokąd idziemy?!! Odpowiedź uzyskałam przekraczając strefę cienia, aby znaleźć się na kolejnej polanie. Ale tym razem nie było to proste pastwisko ani okrąg wróżek. O nie! Ta ziemia była święta. Panująca tu energia była doskonale słyszalna; śpiewała ponurą melodię która rozbrzmiewała w powietrzu o tej wieczornej porze. Pośrodku znajdował się krąg cyprysów z baiyn, rodzaju hybrydy z Morza Śródziemnego, który uprawiano ze względu na jego magiczny charakter. Te tutaj mierzyły dobre sześćdziesiąt metrów i zostały wycięte tak, że pierwsze sześć metrów było zupełnie nagie. Ich sękate kory były w niektórych miejscach popękane, a jeśli spojrzało się z bliska, to można było ujrzeć twarze. W ośmiu z nich, zaraz przy ziemi znajdowały się zagłębienia. Trudno było mi powiedzieć czy były one dziełem natury, czy też zostały wykopane. Morio dotknął lekko mojego ramienia i wskazał mi coś w ich wnętrzu. I wtedy to ujrzałam: były tam kości. Znajdowaliśmy się na cmentarzu. Podeszłam do drzewa. Bestia nic nie powiedziała, obserwując mnie jedynie uważnie. Szłam przez pas wysokiej ostrej trawy sięgającej mi do pasa, tworząc drobne rany na mojej nagiej skórze. Matka Księżyca była coraz wyżej na niebie. Zbliżał się czas polowania. Czułam drapieżniki przygotowujące się do niego. Uklękłam przed pierwszą alkową, gdy promienie księżyca padły na ukryte w niej stosy kości, z wyglądu końskich. Ale przyjrzawszy im się z bliska, dojrzałam... coś w czole zwierzęcia... to nie był zwykły cmentarz. To tutaj spoczywały wszystkie kolejne reinkarnacje czarnego jednorożca. Osiem wnęk - osiem reinkarnacji. Osiem rogów, w tym trzy zaginione w mrokach czasu. Mój płaszcz odpowiedział na wibracje drzew. Gdzieś w oddali uniósł się słaby lament. Róg ukryty w mojej kieszeni zaczął wibrować i mogłam poczuć jak jego moc rośnie. Pragnienie by tropić, ścigać i zabić.
Naraz moje serce najechała żądza polowania. Wstałam i odwróciłam się powoli. Miałam uczucie jakbym znajdowała się nad przepaścią. Ojciec jednorożców z Dahns obserwował mnie uważnie. Morio bezszelestnie stanął przy mnie. Staliśmy w milczeniu, zamrożeni w żywym obrazie. Nagle mój umysł najechała ulewa obrazów. Przerażona starałam się je odepchnąć. Krew, ból, strata, głód, pasja i srebrny ogień ogarniający wszystko. Żądza polowania, pragnienie by zniszczyć i odrodzić się... Cykl Matki Księżyca, która wznosi się z popiołów i dojrzewa, stopniowo stając się promienna dopóki znów nie ogarnie jej ciemność, niszcząc ją i pozostawiając w postaci starej kobiety stojącej na czele stada, zmierzającej ku głębinom by tam odpocząć i ponownie powrócić do życia... Młoda dziewczyna – matka - stara kobieta, w niekończącym się cyklu. Cykl jej, mój i czarnego jednorożca... Stałam zmrożona tym co los dla mnie zaplanował. Bestia pchnęła mnie delikatnie nosem. Spojrzałam mu w oczy i widząc w nich płomienie, zadrżałam. —Ja... ja nie mogę... nie mogę tego zrobić, szepnęłam głaszcząc go po pysku. Zarżał cicho. —Musisz. Tak zdecydowały czarownice losu. Cykl ten dobiega końca. Musisz zaakceptować swoje przeznaczenie. Tak jak ja swoje. —Ale ja nie chcę cię skrzywdzić! Łzy spływały mi po policzkach, zabierając ze sobą resztki makijażu i kurzu z drogi. Czując się przybita, pragnęłam jednego: uciec stąd! —Ból który towarzyszy mojemu poświęceniu, pozwala cyklowi się odnowić. Jeśli mi nie pomożesz, nigdy nie poznasz prawdziwej mocy rogu, a tym samym położysz kres moim rządom. Ciebie również czeka podróż, która przeniesie cię do innego królestwa. Czy możesz odmówić nam obojgu naszej przyszłości? Morio westchnął, a ja ujrzałam w jego oczach zrozumienie. —A ja? spytał. Dlaczego tu jestem? Czarny jednorożec odwrócił się do niego.
—Kapłanka potrzebuje towarzysza, księdza, który pomoże jej podczas rytuału. Ty rozumiesz naturę magii śmierci, Yokai, ponieważ jesteś kimś więcej niż mówisz swoim bliskim, nawet własnej żonie. Dzisiejszej nocy założysz szatę kapłana, podobnie jak Camille zmieni swoją. Musisz być częścią tej przemiany. Wasze dusze są związane ze sobą, a po dzisiejszej nocy będą związane jeszcze bardziej poprzez magię. Nie przestając płakać pozwoliłam by czarna bestia poprowadziła mnie ku centrum polany. —Ale dlaczego ja? Czemu nie Matka Corneille? To ona jest twoją towarzyszką... —I pozostanie nią. Ale nie może wykonać tego zadania, nie jest śmiertelna. Moje odrodzenie może nastąpić tylko z ręki śmiertelnika. Stał przede mną, wysoki i ciemny, a z jego nozdrzy wydostawała się para, zaś jego sierść lśniła niczym obsydian. Chciałam uciec z krzykiem. Ale wtedy napotkałam jego wzrok, a w nim pośród cieni i ognia ujrzałam współczucie, miłosierdzie i zrozumienie. Patrzyliśmy na siebie, a ja pragnęłam by ta chwila trwała wiecznie. Chciałam zatracić się w głębi jego spojrzenia. Ale po chwili wyrwał mnie z zadumy. —Nadszedł czas, córko księżyca. Wiesz co masz robić. Następnie spojrzał na Morio. —Bądź gotowy na to co was czeka. Będziesz działać z nią, oferując jej siłę której potrzebuje... gdy nadejdzie pora. Przekażesz jej moc śmierci, którą nie w pełni potrafi władać. Nagle z nieba rozległ się krzyk. I naszym oczom ukazała się Matka Księżyca z legionem panter, niedźwiedzi, łosi, lisów, jastrzębi, czarownic księżyca, kapłanów i dawno już nie żyjących wojowników. Była piękna w swoim myśliwskim stroju w odcieniach czerni i srebra. Jej twarz promieniała jasnym światłem, a w rękach dzierżyła łuk i strzały. Grupa zatrzymała się nad naszymi głowami. —Chodź Camille, wyszeptała moja bogini. Dołącz do mnie. Nadszedł czas byś dołączyła do mnie na czele polowania. Pędź jak wiatr i pochwyć zdobycz. A gdy już będzie twoja, zabijesz ją jednym ciosem i pociągniesz z nami na polowanie. Gwałtowny podmuch wiatru wstrząsnął drzewami, wyjąc z siłą tornada. Poczułam się wciągana na plan astralny. Chwyciłam rękę Morio który wydał z siebie zduszony okrzyk, gdy oboje weszliśmy do strumienia przepływającej energii, aby łapiąc oddech wylądować obok Matki Księżyca patrzącą na ziemię poniżej nas.
—Czy wiesz co masz robić? spytała, spoglądając na mnie surowo.
—Tak. Przełknąwszy strach, uniosłam róg ku niebu. —Dziś w nocy poprowadzisz ze mną polowanie. Twoja zdobycz jest duża, silna i mądra. Musisz go złapać, a jego ofiara musi być spełniona tej nocy (złapała mnie za ramiona, jej wzrok przebijał moją duszę). Nie możesz zawieść. Nie okazuj litości, bo tego wieczora prawdziwa litość nie będzie współczuciem jak byś tego chciała. Uzdrawianie czasem przechodzi przez śmierć, Camille. I wiedz, że jeśli ci się nie uda, sama zajmiesz miejsce ofiary. Głos utknął mi w gardle. Jedyne co byłam w stanie zrobić, to skinąć głową. Puściła mnie i cofnęła się. Moja skóra paliła zimnym ogniem od jej dotyku. Nie pragnęłam niczego więcej niż uczynić ją szczęśliwą. —Kiedy zobowiązałaś się mi służyć, złożyłaś przysięgę. Teraz proszę cię abyś ją powtórzyła: Camille Sepharial te Maria, czy będziesz żyć dla mnie? —Tak, przysięgam. Słowa były mi znane. Wymawiałam je w noc gdy Matka Księżyca przyjęła mnie do swego grona. Czy wyzdrowiejesz dla mnie? —Tak, przysięgam. Czy zabijesz dla mnie? —Tak, przysięgam. Czy umrzesz dla mnie? —Tak, przysięgam. —Więc chodź! Dziś wieczorem to ty nas poprowadzisz. Niech rozpocznie się polowanie! A jeśli złapiesz swoją zdobycz, uczynię cię kapłanką! To rzekłszy, z głośnym krzykiem pchnęła mnie do przodu. Rzuciłam się ku niebu. Nie puszczając ręki Morio, gnałam z boginią u mego boku, której śmiech motywował mnie do działania. Za nami rozchodziły się okrzyki łowców. W głowie miałam tylko jedną myśl: złapać ofiarę.
I wtedy go ujrzałam. Bestia spojrzała na mnie, a następnie wskoczyła na plan astralny. Ruszyłam za nim w pościg a za mną cała reszta. W powietrzu unosił się tętent jego kopyt uderzający w chmury i niebo. Całą noc ścigaliśmy naszą zdobycz, a towarzyszył nam blask księżyca oświecając nas, podczas gdy Matka Księżyca śpiewała swoją pieśń bojową. Oczarowana jej blaskiem i wdziękiem oraz przyjemnością polowania, dostrzegłam jak niebo się rozjaśnia. Morio ze szklistym wzrokiem dotrzymywał mi tempa, biegnąc u mego boku w swojej demonicznej postaci. Wreszcie, tuż przed świtem, bestia zwolniła i odwróciła się do nas dysząc. Zwolniłam, moja pani zrobiła to samo, dając znak reszcie by czekali, podczas gdy oboje z Morio zaczęliśmy się do niej zbliżać. Moje wątpliwości i smutek zniknęły. To był czas radości i triumfu. Polowanie dobiegło końca. Ale to zwycięstwo nie było jedynie moje. Dzisiejszej nocy wygraliśmy wszyscy. Morio zaczął szeptem recytować zaklęcie „śpiew umarłych”. Zaklęcie nekromanty, którego dopiero co zaczęłam się uczyć. Była to dokładnie magia której potrzebowałam. Rozwiązałam płaszcz i pozwoliłam by opadł u moich stóp, a następnie rozebrałam się do naga. Naga, dzierżąc w dłoni róg czarnego jednorożca, zrobiłam krok do przodu. Astralny wiatr pieścił moje ciało. Bestia spojrzała nadstawiając mi swoją pierś. —Ten dzień dobiega końca; noc przychodzi po duszę. Za mną uniósł się głos Morio, głośny i wyraźny. Jego magia otuliła mnie dając mi siłę. Uniosłam róg i spojrzałam w oczy tego starożytnego zwierzęcia. Błagał mnie o uwolnienie, bym pomogła mu się na nowo odrodzić. Obecny cykl prawie dobiegł końca, podczas gdy nowy gotów był się rozpocząć. „Las przygasa światło zanika w zmierzchu Kapłanko, nie zawiedź mnie, nakazała bestia. To, co kiedyś było przerwane teraz się odrodzi”. W tej chwili poczułam jak był zmęczony. Stary ponad wszelką miarę, pragnął porzucić to ciało. Feniks potrzebował swojego ognia. Zrobiłam kolejny krok do przodu.
„To co pozostało to jedynie pusta skorupa”. Oceniłam miejsce szukając pulsu. Tam, na jego klatce piersiowej, znak nie większy od monety. Złota cętka obramowana na srebrno. „Odejdź, bez wyrzutów sumienia ani wątpliwości”. Błogosławiona Matka Księżyca i wszyscy którzy chodzą jej ścieżkami”, mruknął czarny jednorożec. Błogosławiona jesteś ty, która uwalniasz mnie w rytuale odrodzenia”. Jak mogę to robić? pomyślałam, jednak moja ręka nawet nie zadrżała. W odpowiedzi na moje nieme wolanie, poczułam moc czterech elementarnych. Wiatr, Woda, Płomień i Ziemia. Wszyscy oni połączyli siły. Eriskel, le jindasel który sam był częścią bestii, dodał własną moc, skupiając całą energię przeze mnie. „Wyzwól się z łańcuchów, uleć wolny”. Przygryzłam wargę: nie mogłam już zawrócić, musiałam iść dalej. Odetchnęłam głęboko i spojrzałam na moją zdobycz. „Zmierzch przybywa; twój czas tutaj dobiegł końca”. „Dołącz do polowania! Oddaj się ciemności, radości, magii, pasji, wszystkiemu co sprawia, że światło Matki czuwa nad nami wszystkimi! Uwalniam cię z cielesnej powłoki! Uwalniam cię z twoich kajdan! Biegnij dzisiaj ze mną! Wolny i dziki obok księżyca!” Uniosłam róg i wycelowałam. „A twoja wieczna dusza zbudzi się do życia”. Gdy te ostatnie słowa padły z ust Morio, wzięłam jego zaklęcie w siebie. Wskutek tego nastąpiło połączenie z energią elementarnych. Po tym zwróciłam ostrze w lśniący cel i zanurzyłam róg w jego klatce piersiowej. Wzrósł całun lodowatego ognia, zimnego niczym Domena Hel. Jednorożec wydał z siebie przerażający krzyk, który rozbrzmiewał w sercach wszystkich stworzeń w Thistlewyd. Z jego ciała uniósł się dym. Cofnęłam się. Róg parzył mi dłoń. Stworzenie wydało z siebie kolejny krzyk i odwróciło się. Oddalając się w galopie, jego ciało zaczęło niknąć a po chwili pozostał sam szkielet. Matka Księżyca wydała okrzyk radości.
—Biegnij! Poprowadź polowanie, moja nowa kapłanko! Tej nocy ty i twoja ofiara jesteście godni biec na czele wszystkich! Po tym Matka Księżyca klepnęła mnie mocno w plecy. Ostry ból przeszył mi prawą łopatkę. Coś się działo ale nie miałam czasu by się dowiedzieć co to było, bo popchnąwszy Morio, ruszyliśmy w pogoń za szkieletem czarnego jednorożca. Biegliśmy dopóki gwiazdy nie znikły z nieba, a na horyzoncie nie zaczęło pojawiać się słońce i dopóki nie opuściło nas szaleństwo...
Rozdział 16 Oszołomiona otworzyłam oczy i starałam się usiąść. Czułam pulsujący ból w ramieniu, a tak naprawdę to w obu. Ponadto miałam wrażenie jakbym miała lekką gorączkę. Oślepiona dziennym światłem, próbowałam dowiedzieć się gdzie jestem. Pewne było że nie w Thistlewyd, leżałam w łóżku pod grubą kołdrą. Próbowałam ponownie usiąść - tym razem z większym powodzeniem, gdy poczułam w pobliżu ruch. Leżący obok mnie Morio również się obudził. —Camille, jak się czujesz? usłyszałam jak przez mgłę dobrze mi znany głos Trilliana. Usiadłam na łóżku, a on podał mi filiżankę kawy. W progu stała Iris trzymając drugą, prawdopodobnie dla Morio. —Hmm, jak w domenie Helu podczas fali upałów? odparłam. Gdzie jesteśmy? Rozejrzałam się po pokoju. Był czysty i wyglądał na przytulny, aczkolwiek był mi nieznany. —W karczmie, wyjaśnił Trillian podtrzymując mnie za ręce i pomagając mi unieść gorący napój do ust. Jesteśmy w miejscowości Dryfor. —Jasny gwint! W jaki sposób udało ci się znaleźć tutaj kawę? Kraina Wróżek miała swoje małe przyjemności ale kawa nie była jedną z nich. Dorastaliśmy na kawie, ponieważ ojciec często podróżował na Ziemię i przywoził ją naszej matce ale większość wróżek nigdy o niej nie słyszała. —Nigdy nigdzie się bez niej nie ruszam, odparł z uśmiechem. Więc, czy pamiętasz co się stało dziś rano? —Nie bardzo (odwróciłam się do Morio, który ochoczo wziął filiżankę z rąk TalonHaltija). A ty? —Mam mgliste wspomnienia, mruknął marszcząc brwi. Ale nic poza... przerwał, a ja wiedziałam co miał na myśli. Raz jeszcze rozejrzałam się wokół siebie. —Czy to bezpieczne miejsce? Trillian dał znak Iris by sprawdziła czy nikt nie podsłuchuje pod drzwiami.
—Wystarczająco, powiedział. Ale na dole czeka Feddrah-Dahns, nie pozwolili mu wejść po schodach. —To dobrze, ponieważ po tym co się stało, nie jestem pewna ile mogę mu powiedzieć (zawahałam się przez chwilę). Zeszłej nocy złożyłam Matce Księżyca w ofierze Czarnego Jednorożca. Trillian zacisnął usta i gwizdnął cicho. —A więc to stąd to zamieszanie... —Co za zamieszanie? —Gdy lis i ty dosłownie spadliście z planu astralnego, towarzyszyła wam kobieta, kapłanka Matki Księżyca. Niemal nas wypędziła mówiąc abyśmy was zabrali z Thistlewyd jeszcze przed świtem. W tym celu wszystko wcześniej przygotowała, przybywając z dwoma końmi. Jeśli można je tak nazwać. Iris odchrząknęła. —W rzeczywistości były to raczej szkielety koni. Szczerze mówiąc - bardzo przerażające. Ale biegły szybciej od wiatru i zatrzymały się dopiero na obrzeżach wioski Dryfor. Kapłanka powiedziała, że po powrocie na Ziemię ktoś się z tobą skontaktuje. Zaleciła nam byśmy czym prędzej się stąd wynieśli. —Camille, spójrz! zawołał Trillian. —Co? —Twoje plecy! Trillian podał mi małe lusterko leżące na komodzie. Rzuciłam okiem na swoje ramię. Na prawej łopatce moja skórę zdobił nowy tatuaż. Naprzeciw srebrnej spirali na moim lewym ramieniu oznaczającej że jestem czarownicą księżyca, znajdował się kontur czarnej sowy lecącej nad wyszukanym półksiężycem, którego rogi skierowane były ku górze. Półksiężyc ten umieszczony był na szczycie ciemnej kuli. Wszystkie kapłanki Matki Księżyca miały wytatuowany ten emblemat. Wstrzymałam oddech i obserwowałam jak ten tatuaż migotał i błyszczał. Spirala na moim lewym ramieniu odbijała jego blask i wyglądało to jakby moje plecy inkrustowane były diamentami i onyksem, a nie tuszem Matki Księżyca. —Stałam się kapłanką, wyszeptałam.
Iris skinęła głową z poważnym wyrazem twarzy. —Tak, Camille. Niebawem ktoś pomoże ci dostosować się do nowej sytuacji. Tymczasem, musimy się spieszyć. —Czy powinniśmy powiedzieć o tym Feddrah-Dahns? spytał Morio. Pokręciłam głową. —Nie wiem. Być może bezpieczniej będzie pozostawić go w niewiedzy... zachować to w tajemnicy. Coś mi mówi, że lepiej będzie nic nikomu nie mówić i jak najszybciej wracać do domu. Kapłanka miała rację. Pomóżcie nam się ubrać i wynośmy się stąd. —Ale jak skorzystamy z portalu? —Myślę że powinniśmy się dyskretnie przedostać do Dahnsburg, a dopiero stamtąd portalem do domu. Nie jesteśmy bardzo daleko od Thistlewyd. Wracajmy tą samą drogą którą tu przybyliśmy i módlmy się aby nas nie złapali. Zaczęłam zakładać spódnicę, ale zamarłam. Moje ubrania były w błocie, trawie i krwi. —Urocze. Cóż, nie mogę tego założyć, rzekłam patrząc na stos zabłoconych ubrań. Nie chciałabym wyglądać jak wyrzucona ze szkoły szatana dla dziewcząt. Gdy użyłam rogu czarnego jednorożca byłam naga, a i tak moje ubrania na tym ucierpiały. —Mogę się tym zająć, rzuciła Iris śmiejąc się. Kiedy was tu przywieźliśmy, nie wyglądaliście specjalnie dobrze. Obmyłam was najlepiej jak potrafiłam, dodała rumieniąc się gdy spojrzała na Morio. Ciebie również. —Dziękuję, Iris, powiedział Morio mrugając do niej. Jesteś skarbem. Znów się zarumieniła, a następnie wyciągnęła torbę. —Kiedy spaliście wybrałam się na zakupy. Nie udało mi się znaleźć wiele, ale... to powinno wam wystarczyć. To mówiąc podała mi prostą niebieską sukienkę ze skórzanym pasem. A dla Morio wyciągnęła parę brązowych spodni i zieloną tunikę. —Udało mi się wyczyścić wasze buty, stoją w rogu. Ubraliśmy się szybko i zapakowaliśmy nasze brudne rzeczy do torby, a następnie zeszliśmy na dół, w biegu podgryzając kawałek chleba z serem.
Na dole czekali na nas Feddrah-Dahns z Gui. Jednorożec zaskoczył mnie, kłaniając mi się nisko. —Kapłanko Camille, bądź pewna że mój ojciec o niczym się nie dowie, przynajmniej nie z moich ust. To nowy władca jednorożców z Dahns przekaże mu tę informację. Kapłanka? Spojrzałam na niego. —Wiesz co się stało? Pokiwał głową. —Oczywiście. Czułem jego śmierć. Tak jak wszystkie jednorożce Dahns. Za każdym razem gdy się odradza, stado czuje jego odejście. Ale oprócz mnie, nikt dokładnie nie wie jak to się stało. —Powinnam była o tym wiedzieć. Czy jednorożce będą mnie za to winić? Feddrah-Dahns pokręcił głową. —Nie, przynajmniej nie moi ludzie. Ale inni mogą to inaczej widzieć. Przerwał, jakby zastanawiając się jak wiele może mi powiedzieć. —Musisz zrozumieć lady Camille, że czarny jednorożec cię wybrał. A dla jednorożców z Dahns, jego decyzje są święte. —Ale mimo to istnieje problem? —W pewnym stopniu tak. Mój ojciec może zażądać obrzędów i rytuałów na które nie masz czasu. Czuję że na Ziemi dzieje się coś, czym niezwłocznie powinniście się zająć. Dlatego osobiście zadbam abyście za pośrednictwem portali i bez zbędnych pytań wrócili bezpiecznie do domu. Bez namysłu zarzuciłam mu ręce na szyję i pocałowałam go w policzek. —Feddrah-Dahns, jesteś prawdziwym przyjacielem. Dbaj o siebie, proszę. Nie zniosłabym gdyby coś ci się stało. Jesteś legendarnym jednorożcem. Tym o którym marzą wszystkie dziewczyny, aby był ich towarzyszem. A w dniu w którym obejmiesz tron, twoi ludzie zyskają władcę, najszlachetniejszego ze wszystkich o jakich mogli by tylko zamarzyć. Byliśmy tak zajęci podróżą przez portale, jednocześnie starając się unikać jednorożców i elfów, że ani się nie obejrzeliśmy jak upłynął ranek. W południe, w końcu znaleźliśmy się w lesie Babci Kojot.
Wzięłam głęboki oddech. Byliśmy bezpiecznie w domu. Ale znaki na moich plecach mówiły mi, że nic już nie będzie takie samo. Babci Kojot nigdzie nie było widać. Po raz pierwszy zamiast ulgi odczulam rozczarowanie. Chciałam porozmawiać z nią o pieczęciach duchowych. Czułam że Tanaquar i Asteria nieświadomie narobią bałaganu i byłam gotowa zapłacić cenę za opinię eksperta. Rozejrzałam się wokół siebie. Nada. Ani śladu czarownicy ze stalowymi zębami. Westchnąwszy wyciągnęłam komórkę. Po chwili odebrała Delilah. —Jesteśmy z powrotem. Czy możesz po nas przyjechać? —Bogom niech będą dzięki, wróciliście! powiedziała napiętym głosem. Chase nie przestaje o was wypytywać! Zdaje się że cmentarz Wedgewood stał się ostatnio najpopularniejszym miejscem w mieście. I ani ja ani Menolly niewiele możemy zrobić bez was obojga. Będę za dziesięć minut. Idąc do drogi przez las, zamknęłam oczy dostrajając się do obecność linii energetycznych, hałasu samolotów i ruchu. Było tutaj o wiele głośniej niż w Krainie Wróżek! Ale tym razem byłam zadowolona z powrotu, bo ze mną był Trillian. Spojrzałam w jego stronę. Posłał mi jeden z tych małych uśmiechów, który przypomniał mi jak namiętnym a jednocześnie niebezpiecznym potrafi być. Kiedy dochodziliśmy do drogi, zaczął padać deszcz, co było czymś zwyczajnym w Seattle. To zaskakujące iż klimat Dahnsburg jest dziwnie podobny do tego jaki panuje w zachodniej części Washingtonu. Zadowolona pogrążyłam się w milczeniu, gdy Delilah przyjechała Subaru Morio który zostawił jej kluczyki. Morio zajął miejsce kierowcy, podczas gdy ja wraz z Trillianem usiedliśmy z tyłu. Iris usiadła na miejscu pasażera koło kierowcy. —Witaj w domu, Trillian! powiedziała Delilah. Cieszę się że jesteś z powrotem. Spojrzał na nią z ironicznym uśmieszkiem. —Poważnie? To coś nowego. W odpowiedzi pokazała mu język, ale o dziwo nie ciągnęła tego dalej. —To jak, czy czujecie się na tyle silni by wybrać się dzisiaj wieczorem na cmentarz? Jest tam ostatnio niemały ruch. Można by niemal powiedzieć iż zbliża się Samhain! W naszym świecie obchodziliśmy Halloween lub Sahmain, inaczej Święto Zmarłych, w sposób nieco różniący się od tego na Ziemi. Po pierwsze, w wigilię Samhain nasi zmarli krewni wpadali do nas z wizytą. Byli głośni, czasami nieznośni a nawet przerażający, nie pozwalali nam wątpić w swoją obecność. Sam Halloween był dość kontrowersyjny. W Krainie Wróżek nie paradowaliśmy w kostiumach rozdając słodycze.
Pewnie że to było zabawne ale my woleliśmy trzymać słodycze na koniec roku. A Święty Mikołaj znany był także jako „król ostrokrzewu” i z powodu wąsów, zawsze okazywał się być hitem na imprezach. Pokręciłam głową. —Do festiwalu pozostał jeszcze miesiąc. Zwykle zmarli nie wychodzą w równonoc. Przynajmniej nie w ten sposób. Dobrze, wracajmy jak najszybciej do domu. Na miejscu opowiemy wam o wszystkim co nam się przydarzyło. Nie uwierzycie własnym uszom. Gdy pchnęłam drzwi domu, była 13-ta. Postanowiłam poczekać z nowinkami aż Menolly się obudzi. Iris udała się do swojego pokoju wziąć prysznic, ja tymczasem skierowałam kroki ku schodom. Również rozpaczliwie potrzebowałam prysznica i czystych ubrań. Nie byłam pewna co powiem gdy zostanę sam na sam z moimi mężczyznami ale obaj oszczędzili mi tego kłopotu. —Jestem głodny, ogłosił Svartån. Marzę o ogromnej kanapce z musztardą i majonezem. —Tak, ja też! dodał Morio. Udając się do siebie, zostawiałam ich z zapasami które wystarczyły na przygotowanie mnóstwa gigantycznych kanapek. Kiedy wycierałam się po prysznicu, zadzwonił mój telefon. Odrzuciłam ręcznik na łóżko i usiadłam. A odebrawszy, po raz kolejny doceniłam świat mojej matki. Ziemia ma swoje zalety i za żadne skarby bym sobie ich nie odmówiła. To był Henry Jeffries, stały klient mojej księgarni którą otworzyła OIA, dając mi tym przykrywkę. Odkąd stałam się prawnym właścicielem, zaczęłam lepiej go poznawać. Gdyby liczyć w latach ziemskich, Henry był starszym panem liczącym sobie na oko jakieś sześćdziesiąt lat. Kochał powieści science fiction i fantasy. A od kilku miesięcy pracował u mnie na pół etatu. Był idealnym pracownikiem: nie potrzebował pieniędzy, kochał swoją pracę i był równie uprzejmy co zabawny. —Hej Henry, o co chodzi? Spodziewałam się że wprowadzi mnie w szczegółowe zestawienie sprzedaży, tymczasem spotkała mnie niespodzianka. —Camille, zmarła moja matka. Co dziwne, nie wydawał się pogrążony w smutku... Jego matka była straszną jędzą, która rządziła jego życiem, utrzymując go kawalerskim stanie.
Wyczułam w jego głosie pewną nutkę melancholii. —Przykro mi. Domyślam się że potrzebujesz kilku wolnych dni aby zająć się sprawami? Niespodzianka numer dwa! —Nie, dziękuję. Matka chciała prostą ceremonię. I szczerze mówiąc, nie miała zbyt wielu przyjaciół. Nie ma nikogo z kim można by się skontaktować. Pochowałem ją dziś rano. Prawnicy zajmą się jej ostatnią wolą ale wszystko jest bardzo proste. Wiesz, moja matka była bardzo bogata. —Nie, nie wiedziałam. —Właściwie to o tym właśnie chciałem z tobą porozmawiać. Jestem jej jedynym spadkobiercą. Stanę się bardzo zamożny, Camille. Wyjątkowo bogaty. Nie mam niczego czym mógłbym się zająć. Nie jestem podróżnikiem, ani tym bardziej poszukiwaczem przygód. Więc pomyślałem o zakupie piekarni mieszczącej się obok twojego sklepu. Wiesz, tej która zbankrutowała. —Hmm, hmm, odparłam zastanawiając się dokąd zmierza. Było mi już trochę zimno w stroju Ewy, do tego na moim piętrze był przeciąg a my jeszcze nie zajęliśmy się izolacją. —Myślę o przekształceniu jej w kawiarnię i powierzeniu jej komuś w zarządzanie. Wtedy mógłbym skupić się bardziej na księgarni. Moglibyśmy przebić mur, umieścić w nim drzwi i połączyć je razem. To dałoby nam więcej klientów. To trochę jakbym kupował udziały w firmie, ale bez posiadania jej naprawdę. Mogłam usłyszeć w jego głosie podekscytowanie. Byłam wzruszona że tak bardzo troszczył się o księgarnię; do tego chciał pomóc mi zwiększyć sprzedaż. —Co za wspaniały pomysł! Pogadamy o tym za kilka dni, ale wiedz że jestem bardzo zainteresowana. Czy jesteś pewien, że nie chcesz wziąć wolnego? —Tak, odpowiedział cichym głosem. Praca dobrze mi zrobi. Doskonale wiesz jaka to była kobieta. Nie zamierzam grać hipokryty. Była apodyktyczna i miała ostry język. Rzecz jasna będę za nią tęsknił. Ale nigdy nie dała mi okazji bym ją kochał. I odrzucała wszystkich tych, którzy chcieli. —OK, bardzo dobrze. Jeśli czujesz się na siłach pracować po południu, to świetnie.
Iris i ja dopiero co wróciłyśmy z Krainy Wróżek. Musiałyśmy dłużej porozmawiać z moim ojcem dlatego jesteśmy trochę zmęczone. Roześmiał się. —Ach! To jest przygoda którą sam chciałbym przeżyć! Obiecaj mi, że pewnego dnia zabierzesz mnie do swojej ojczyzny! Uśmiechnęłam się. Henry był słodki i na swój własny, subtelny sposób wniósł do naszego życia grację i dobre obyczaje. —Henry, obiecuję że dołożę starań abyś mógł odwiedzić Y’Eírialiastar. Jestem pewna że spodoba ci się to miejsce. Odłożywszy słuchawkę pomyślałam, że jeśli ktoś zasłużył aby spełniły się jego fantazje, to z pewnością był to Henry. Biedak cierpiał na ostry przypadek niespełnionej miłości do Iris. Rzecz jasna jego marzenie o poślubieniu jej spaliło na panewce. Iris bardzo go ceniła ale nie w ten sposób. Nigdy nie było możliwości aby wymusić miłość tam gdzie ona sama nie rozkwitła. Skończyłam suszenie włosów i założywszy czyste ubranie zeszłam na dół, by zobaczyć czy chłopcy pamiętali by zostawić mi przekąskę, czy też będę musiała lizać okruchy z ich talerzy. W międzyczasie przyszedł Chase. Oboje z Delilah siedzieli przytuleni do siebie. Kiedy weszłam do salonu, Morio i Trillian spojrzeli na mnie. Podeszłam i pocałowałam w usta mojego Svartåna, a następnie demona lisa, uważając by nie usiąść między nimi. —Obaj musicie się umyć, powiedziałam. Nie ma mowy bym miała się do was zbliżyć gdy sama jestem czysta. Trillian mruknął coś ale potem się roześmiał. —Odmawiam kąpieli z bąbelkami z lisem. Ale pójdę wziąć prysznic. Morio prychnął. —A ja skorzystam z łazienki Iris. Myślę że już skończyła. —Hej, tylko nie wchodź bez pukania, zasugerowałam. Kiedy obaj wyszli, buchnęłam im miejsce na kanapie. —Jak leci, Chase?
Wydał z siebie długie westchnienie. —Pozwolę ci samej osądzić. Cmentarz Wedgewood stał się popularnym miejscem. W każdym razie dla ghuli, duchów i innych im podobnych. Ostatniej nocy rozpętało się tam istne piekło. Ogrodziłem teren ale jestem pewien że wkrótce jedno z tych stworzeń prędzej czy później da nogę. Bardzo bym chciał abyście wtedy byli tam z nami i pomogli nam. —Ostatniej nocy była pełnia, wyjaśniłam. Brałam udział w polowaniu, które zakrawało na szaleństwo. Byłabym mniej użyteczna niż Delilah w postaci kota. Czy gazety zdążyły już coś opisać? Skinął głową z ponurym wyrazem twarzy. —Och tak. Andy Gambit aż pieje z zachwytu. Andy Gambit był dziennikarzem szmatławca Seattle Tattler, kierowanego przez ignorantów, bigotów i skorumpowanych gryzipiórków. —Co on do cholery tym razem naskrobał? —Próbuje obwiniać o wszystko Brygadę CSI. Do tego podżega tę cholerną wspólnotę ziemian, wiesz - nowy kościół stworzony przez Anioły Wolności i Stróżujące Psy... działają teraz razem. Namawia ich by razem udawali się na cmentarz i tam modlili za dusze zmarłych! Jeśli nie będzie tego kontrolował, wiele osób na tym ucierpi. Delilah zmrużyła oczy. —Modlitwy niczemu nie służą jeśli nie zawierają zaklęcia które uspokoi zmarłych. Na dodatek aby to zadziałało, potrzeba czarownicy lub wystarczająco potężnego maga potrafiącego wymawiać słowa. —Ty i ja to wiemy, ale Gambit nie (oparł się o poduszki i przetarł oczy). Jestem wykończony. Delilah zdecydowała się bawić całą noc, ale nie ze mną. Kompletnie oszalała. Przewróciła pokój do góry nogami i strąciła wszystko co znajdowało się na nocnym stoliku. I - rzecz jasna - zaatakowała moje palce u nóg. By móc zasnąć, musiałem wyrzucić ją z pokoju. —Nie mogłam nic poradzić na to, że kocimiętka zawarta w myszy którą mi podarowałeś, była aż tak silna! broniła się śmiejąc. —Pewnie, wiń mnie! pocałował ją w czoło. Poważnie Camille, naprawdę chciałem by ktoś mi wczoraj pomógł. Menolly nie mogła przyjść, bo pilnowała domu. —W przyszłym miesiącu załatwimy to tak, że w czasie pełni nie będziesz sam (potrząsnęłam głową). Podróż z powrotem była całkowicie szalona.
Powiem wam więcej jak Menolly się obudzi. Ale ostatniej nocy Matka Księżyca... uch, dała mi awans, że tak powiem. I stałam się kapłanką. Skończywszy, pokazałam im swój nowy tatuaż. Delilah się zakrztusiła. —Wszechmogący Boże! Gratulacje! Zerwała się z krzesła i przewracając je, przytulia mnie mocno. Wiem, jak bardzo miałaś nadzieję że tak się stanie. Ale jak? Czemu? Rozejrzałam się po pokoju. —Czy zabezpieczenia są aktywne? —Tak. I w pełni sprawne. —OK, więc oto streszczenie historii. Jak już mówiłam, o szczegółach powiem wam później. Więc żadnych pytań, dobrze? To wciąż zbyt bolesny dla mnie temat by o nim rozmawiać. Słowa przychodziły mi trudniej niż się spodziewałam. W moich ustach brzmiały zimno i szorstko. —Ostatniej nocy z pomocą własnego rogu poświęciłam Czarnego Jednorożca. I po raz pierwszy od czasu gdy się obudziłam, rozpłakałam się. Delilah się cofnęła. Nawet Chase spojrzał na mnie przerażony, ale żadne z nich nie powiedziało ani słowa, za co byłam im wdzięczna. Po chwili Iris wyszła z kuchni trzymając Maggie na biodrze. Mały gargulec wyciągnął do mnie ręce. Jej szeroko otwarte oczy świeciły jasnym blaskiem. Delikatnie zlizała łzy spływające mi po twarzy. —Nie smutna, Cami. Nie smutna! —Ktoś za tobą tęsknił, powiedziała Iris. Posłała mi długie spojrzenie. —W porządku? —Tak, odrzekłam kręcąc głową. Jestem po prostu trochę zbyt emocjonalna.
—W porządku. Delilah! rzuciła Iris unosząc rolkę papieru toaletowego poszarpaną na strzępy. Widzę że w nocy znalazłaś nową zabawkę? —Hmm... moja siostra się zarumieniła. Gdzie była? —W łazience dla gości. Mam nadzieję że dobrze się bawiłaś, bo poprzewracałaś wszystko co tylko mogłaś, a na koniec wspięłaś się po zasłonie prysznica. —Cami, Cami! przerwała nam Maggie. Wtuliłam twarz w jej delikatne futerko które łaskotało mnie w nos. Ta przytuliła się do mnie. Następnie chwyciła mnie za włosy, zamknęła oczy i oparła głowę na moim ramieniu. Pocałowałam ją w czoło i usiadłam z nią w bujanym fotelu, kołysząc się delikatnie w przód i w tył, tak by zasnęła. —Dziś rano była wyjątkowo zajęta, przyznała Delilah z poczuciem winy. Zostawiłam ją w kuchni i poszłam wziąć prysznic. Udało jej się przewrócić park i otworzyć szafkę pod zlewem. Kiedy ją znalazłam, jadła zgniłą pizzę z kosza na śmieci. Powiem wam tylko że miała ją wszędzie, nie tylko w ustach. —Och do licha! Chciałabym to zobaczyć! wykrzyknęłam śmiejąc się i znów całując ją w czoło. Z jednej strony była dzieckiem, z drugiej kotem - wszystkim w jednym. I kimś najlepszym z obu światów, tylko że ze skrzydłami i bardzo dużymi uszami. —Myślisz że to dobrze że zjadła pizzę? —Zrobiłem zdjęcia, powiedział z uśmiechem Chase. Znalazłem ją gdy przyszedłem zrobić sobie kawę, podczas gdy Delilah odpoczywała po swoich nocnych eskapadach. Zostałem by pomóc Menolly monitorować dom. I myślę, że powinnyście unikać dawania jej pizzy. Zwymiotowała mi na nogę zaraz po tym jak zrobiłem jej zdjęcie. O dziwo, nie udało mi się tego uwiecznić. —W każdym razie teraz wydaje się w porządku. No, ale powiedz mi gdzie są Roz i Vanzir? Gdzie byli kiedy były potrzebne dodatkowe pary rąk? Rzadko ich ostatnio widywaliśmy. Zastanawiałam się co się dzieje. —Wybrali się na poszukiwania informacji o naszej pięknej damie: łamignatce. —Ona jest demonem, powiedziałam automatycznie. —Tak, to demon, wybacz. Nie mam od nich wieści odkąd wyszli wczoraj około 22-ej (spojrzał na zegarek). Czy powinniśmy się zacząć martwić?
—Być może. Podeszłam do okna i wyjrzałam na zewnątrz, kładąc przy tym ręce na szybie. Jesień była w pełnym rozkwicie, padał ulewny deszcz, a pomysł by brnąć w nocy na cmentarz przyprawiała mnie o gęsią skórkę. Zza chmur prześwitywało światło Księżyca, a nasza wyprawa nie zapowiadała się na niedzielny piknik. Delilah do mnie dołączyła i cicho położyła rękę na mojej. —Miałaś ciężką noc, prawda? zapytała cichym głosem. —To nic, poczekaj aż usłyszysz wszystko. Czeka nas piekielna jazda. A w tym wszystkim jest Vénus, dziecko księżyca. Obawiam się, że niebawem przyjdzie nam podjąć trudne decyzje. Ponadto w samym środku jest nasz ojciec. Owinęła rękę wokół moich ramion. —Wyjdziemy z tego. Jak zawsze. Prawdą jest, że z czasem nasze szanse maleją ale jak do tej pory jakoś nam się udawało. Tak, ale jak długo jeszcze możemy liczyć na szczęście? Jak długo jeszcze, nim któreś z nas nie skończy nadziane na ostrze lub nie znajdzie się w złym czasie na drodze błędnego zaklęcia? Skrzydlaty Cień dysponuje armią demonów i może usłać nimi naszą drogę, aż w końcu w jego szeregach znajdzie się taki, który może się z nami równać, taki którego nie zdołamy pokonać. Co wtedy zrobimy? Na nowo owładnęły mną ponure uczucia. Czułam się zagubiona w wielkim świecie... oparłam głowę na ramieniu mojej siostry, żałując że nie jestem równie optymistyczna co ona...
Rozdział 17 Czekając aż Menolly się obudzi, sama położyłam się na kilka godzin. Trillian i Morio dołączyli do mnie w łóżku. Fantastycznie było mieć ich obu blisko ale teraz gdy byliśmy połączeni, nie potrafiłam przestać myśleć o Flamie. Zastanawiałam się co się z nim dzieje. Byłam jednak zbyt wyczerpana by rozwodzić się nad tym tematem. To polowanie było najtrudniejsze w moim życiu (z wyjątkiem pierwszego), a moje ciało i umysł potrzebowały czasu by się zregenerować. Niestety nie mieliśmy tego luksusu by zwolnic, czekała na nas robota na cmentarzu. Gdy zadzwonił budzik, Morio go uciszył; wszyscy walczyliśmy ze snem. Ziewnąwszy wygramoliłam się spod kołdry. Trillian podał mi mój szlafrok, podczas gdy Morio zmierzał właśnie do łazienki. Zamrugałam spoglądając w lustro stojące na mojej toaletce. Przed położeniem się zapomniałam zmyć makijaż, który był teraz rozmazany, ale w niespełna pięć minut z pomocą mleczka do demakijażu i szuflady pełnej kosmetyków, ponownie wyglądałam reprezentacyjnie. Morio założył wyblakłe dżinsy a Trillian skórzane spodnie i obaj zdecydowali się na swetry z golfami. Ci moi mężczyźni byli przystojni, choć Trillian zdawał się być odrobinę nieobecny, a w jego oczach czaił się niepokój. Kiedy spytałam go o to, wzruszył ramionami posyłając mi słaby uśmiech. —No cóż, lepiej jak zejdziemy na dół, powiedziałam zdając sobie sprawę, że nie uzyskam odpowiedzi. Wybrałam spódnicę ze sztucznego jedwabiu która sięgała mi do połowy łydki i fioletowy sweter. Zapowiadała się zimna i krwawa noc. Nie było mowy bym do walki założyła swój najlepszy gorset! Nauczyłam się nosić drobne kolczyki. O tym że wiszące są złe w walce, przekonałam się na własnej skórze... stroju dopełniały moje sznurowane kozaki. Chase przygotował kolację. Po chwili – ziewając - pojawiła się w szlafroku Iris. —Dziękuję że przygotowałeś obiad Chase, powiedziała. Podróż naprawdę mnie wyczerpała. Pochyliłam się nad garnkiem by powąchać. —Co to jest? Pachniało naprawdę dobrze! —Pierogi z kurczakiem, powiedział Chase unosząc wielki durszlak. Potrawa duszona na wolnym ogniu pachniała niebiańsko.
—Co to są pierogi? spytałam, gdy nagle sobie przypomniałam. A tak! Nasza matka przygotowywała je nam sporadycznie. Tyle że jej były z cynamonem i musem jabłkowym. Zanurzyłam łyżkę w sosie by skosztować. To był bardzo, ale to bardzo zły pomysł! —O cholera! To gorące! zawołałam, kładąc dłoń na ustach gdzie formował się mały bąbelek od oparzenia gorącą łyżką, a jednak nie mogłam się powstrzymać by nie spróbować ponownie. Ale to jest bardzo dobre! Nie wiedziałam że potrafisz tak dobrze gotować! —Tak, radzę sobie, powiedział z przymrużeniem oka. Jeśli pamiętasz co mówiłem ci o moim dzieciństwie, to dość wcześnie musiałem się nauczyć. To, albo jadanie cały czas kanapek. A teraz wszyscy do stołu! Kiedy oboje z Delilah nakrywali do stołu, przyszła Menolly. Po niej Roz i Vanzir. Demoniczne bliźniaki wyglądały na wyczerpane. A Roz wyglądał jakby miał... o cholera! Faktycznie tak było! Roz miał podbite oko! —Jasna cholera! Co ci się stało?! zawołałam. Wzruszył ramionami. —Przynajmniej tym razem nie jest to zasługa twojego maniakalnego męża, wypluł po czym dodał: cokolwiek jecie, poproszę i to dużo. —Siadaj, nakazała Delilah biorąc od niego płaszcz. Vanzir usiadł okrakiem na krześle obok stołu i gdy Chase zaoferował mu talerz, potrząsnął głową. —Dzięki, nie jestem głodny. Menolly wślizgnęła się za mnie i objęła mnie za ramiona. —Miło cię widzieć, powiedziała. I ciebie również, Trillian. —Witaj krokodylku, rzucił Svartån wymachując w jej kierunku nożem, by następnie odkroić duży kawałek masła i wrzucić go do swojej zupy. Jak tam życie? —Nieźle jak na martwą. Odłóż to zanim kogoś zranisz. I witaj w domu. —Wszyscy cieszymy się że jesteś z powrotem, powiedział Roz. Przyda nam się każda pomoc.
—Ja też się cieszę że cię widzę, odrzekł Trillian, następnie jego wzrok spoczął na Vanzirze. Jesteś demonem, prawda? —To Vanzir, powiedziałam. Pamiętasz? mówiłam ci o nim. —Aaa, odparł Trillian posyłając mu długie spojrzenie, po czym wrócił do swojej zupy. Vanzir zakaszlał. —Tak. Mogę sobie wyobrazić co ci mogła naopowiadać. —Nadal cierpisz na swoją paranoję? westchnęłam. Nie bądź cały czas w defensywie. Jeśli już musisz wiedzieć, to nie szczędziłam ci pochwał. Dobra, a teraz wracajmy do rzeczy. Roz, twoje oko, co się stało? Skrzywił się. —To coś czym nie możemy się od razu zająć ale też nie powinniśmy tego ignorować. Odłożyłam łyżkę. Cała radość z ugotowanego przez Chase'a posiłku wyparowała. —Co się stało? —Łamignatka ma wszędzie swoich szpiegów. Des Tregarts. Niezbyt bystrzy ale lojalni. Poza tym są nieziemsko silni. Przekonałem się o tym w dość przykry sposób. Dowiedziałem się że gdzieś w lesie próbowała założyć obóz treningowy. —Co takiego?! Co to znowu za bajzel? Armia demonów dla idiotów? Jasna cholera! To wróży katastrofę. Co jeszcze wiesz? Powiesz nam kto ci podbił oko? —Mogłabyś zadawać jedno pytanie na raz? Starałem się uzyskać więcej danych od mojego informatora, o wiele więcej niż on sam był skłonny mi dać. Ten podstępny drań uderzył mnie, a następnie powalił na kolana przedtem wymierzając mi cios w jaja! (zarumienił się, natomiast Vanzir się roześmiał). Śmiało, śmiej się! To nie twoje klejnoty ucierpiały! Jego kolano było twarde jak stal! Będę musiał trochę odczekać zanim w pełni odzyskam dawną sprawność. Menolly westchnęła. Posłałam jej drwiące spojrzenie na które szybko spoważniała. —Czy on wie kim jesteś? spytałam. Musimy być dyskretni. Nie można najpierw dać się poturbować a potem pozwolić mu uciec. —Nie martw się, wtrącił Vanzir. Dorwałem go nim dotarł do drzwi, odparł z ironicznym ukłonem.
—To dobrze. Czułam się trochę zbyt krwiożercza, w końcu był to obszar Menolly nie mój... Trillian wzniósł oczy ku niebu. Nie wiedziałam czy był tym rozbawiony czy zniesmaczony i nie obchodziło mnie to. —Więc tego wieczoru czeka nas cmentarz? Musimy wiedzieć czego się spodziewać. Czy ktoś ma jakieś pomysły? —To nie mnie powinniście o to pytać, odparł Chase wzruszywszy ramionami. Nie wiem kim są te stworzenia a tym bardziej nie potrafię odróżnić ducha od... nie wiem... tego czegoś. —Z tego co powiedział mi Johnson zanim zszedł na kolację, to jakaś mieszanina aktywności duchowej i nieumarłych, powiedziała z westchnieniem Menolly. Z tego co wiem, nie są to wampiry. Tym lepiej. Ale do walki z tego rodzaju duchowymi turbulencjami będziemy potrzebowali czegoś więcej niż zwykle. Musimy być w stanie odesłać ich do grobu. A jeśli są wśród nich jakieś stworzenia, takie jak cienie... Zostawiła myśl niedokończoną... wszyscy doskonale zrozumieliśmy co by to oznaczało... —Lub upiory, dodała Delilah. —Myślę że będziemy potrzebować dodatkowego czarodzieja. Morio i ja nie poradzimy sobie sami. A Flam jeszcze nie wrócił. Z wzrokiem wbitym w stół, gorączkowo zastanawiałam się nad rozwiązaniem. Wampiry nie będą chciały nam pomóc, ponieważ Menolly i Wade byli w stanie wojny. Aczkolwiek posiadali pewne wrodzone moce, to jednak nie specjalizowali się w magii. —Wilbur! wyrzuciłam z siebie, unosząc głowę by spojrzeć na innych. Poprosimy o pomoc Wilbura. W końcu to nekromanta, prawda? —Co każe ci myśleć że zgodzi się nam pomóc? spytała Menolly, krzywiąc się. Nie jesteśmy z nim w szczególnie przyjacielskich stosunkach. Za każdym razem gdy na niego wpadam, mam ochotę go ugryźć i to nie dla zabawy. Nie podoba mi się jego sposób postrzegania kobiet. —Tak, wiem ale musi istnieć coś co możemy mu zaoferować w zamian za pomoc. Być może jeden lub dwa trupy do zabawy? Rozejrzałam się po pozostałych, gdy mój wzrok spoczął na Chasie który obserwował mnie niemal ze smutkiem w oczach.
—Co jest? —Nic, wydukał kręcąc głową. —Nie, powiedz mi! —Po prostu... zmieniłaś się. Płacisz teraz trupami za usługi? Wiem że musisz trenować magię wskrzeszania umarłych ale nie zapominaj że wszyscy oni byli kiedyś żywymi istotami. Żyli, mieli rodziny, przyjaciół. Poczułam się niesprawiedliwie zaatakowana; zamrugałam gwałtownie by odeprzeć łzy. —Nie, to ty mnie posłuchaj! Myślisz że bawi mnie bezczeszczenie grobów i papranie się w rozkładających się zwłokach? Nie i jeszcze raz nie! W ogóle mi się to nie podoba. Ale jeśli w pełni nie opanujemy tej formy magii, będziemy w jeszcze bardziej niekorzystnej sytuacji! Być może przeobrażam się w odrażającego potwora. Ale jeśli to jest cena jaką muszę zapłacić, akceptuję ją. Poza tym, kto powiedział że to muszą być ludzkie zwłoki? Jestem pewna że w okolicy uda nam się znaleźć jedne lub dwa należące do goblinów. I być może Wilbur ucieszy się mogąc wskrzesić coś innego niż ludzi! Delilah szepnęła coś do ucha Chase, który się skrzywił. —Przykro mi. Wiem że ci się to nie podoba. Myślę że to - tu uniósł rękę wskazując na odcięty palec - powinno być dla mnie przypomnieniem, dlaczego robisz to co robisz. Dlaczego robimy to, co robimy. Nigdy nie służyłem w wojsku, Camille. W przeciwieństwie do ciebie, nie wychowywałem się w wojskowej rodzinie. Miałem paskudne dzieciństwo i próbowałem to zrekompensować wstępując do policji. Poznałem tam ciemną stronę społeczeństwa, stronę z którą będąc dzieckiem nigdy się nie spotkałem. Także dostałem swoją działkę na froncie walki z różnymi oszustami, straceńcami i psycholami. Menolly zaskoczyła wszystkich gdy podeszła do detektywa, położyła mu ręce na ramionach i pochyliła się by spojrzeć mu w oczy. —Nie martw się, nie ugryzę cię. Przykro mi że jesteś taki rozdarty. Ale Chase, nic jeszcze nie widziałeś, proszę uwierz mi. To co zrobił ci Karvanak... to będzie dziesięć tysięcy razy gorsze jeśli nie powstrzymamy Skrzydlatego Cienia. Tak więc jeśli po drodze stłuczemy kilka jajek... lub ożywimy niektóre trupy... —No cóż, skoro mówimy o najgorszym, mam coś dla was, wtrąciłam. Przynajmniej ja to tak widzę. Chciałabym aby Babcia Kojot tu była, bo poważnie potrzebuję jej rad.
—Co się stało? spytała Delilah. Czy to ma coś wspólnego z czarnym jednorożcem? —Tak myślę, odpowiedziałam powoli. Nie mogę być pewna czy te dwa wydarzenia są ze sobą połączone, ale tak, myślę że tak. Wzięłam głęboki oddech i powoli wypuściłam powietrze. Następnie opowiedziałam im wszystko od początku: O polowaniu i o złożeniu ofiary z czarnego jednorożca, co sprawiło że stałam się kapłanką Matki Księżyca. O rycerzach Keraastar i o tym jak Tanaquar i Asteria postanowiły wykorzystać pieczęcie duchowe do stabilizacji portali. Skończyłam na ataku w ogrodach króla Upala-Dahns. —Tym bardziej teraz nie czuję się komfortowo prosząc ojca o zdanie. —Dlaczego? spytała Menolly spoglądając mi w oczy. —Bo jestem przekonana, że sypia z królową. —Co?! wykrzyknęła Delilah wstając. Ale ojciec nigdy... cholera! Ale z Tanaquar?! Jesteś pewna? —Tak, jestem pewna. Bardziej niż czegokolwiek w tej chwili. Wygląda na to, że w końcu zdecydował się podążyć za naszymi radami i znalazł sobie przyjaciółkę. I nawet jeśli Tanaquar zdaje się być znacznie lepsza od Lethesanar, nie do końca jej ufam. —Zdecydowaliśmy się unikać używania pieczęci. Czy one są pewne że to dobry pomysł? spytała Menolly. —Nie mam pojęcia. Mam wrażenie, że dzisiaj nic już nie jest pewne. —Czy jesteś pewna że ich pomysł jest zły? odważył się spytać Chase. —Nie staram się grać adwokata diabła, ale być może one mają rację? —Skąd mam to wiedzieć? Pewnym jest że nie zamierzają ujawnić nam wszystkich szczegółów... przerwałam łapiąc oddech. Przepraszam, jestem trochę podenerwowana. Problem w tym, że w ogóle nie wiemy czy ich plan zadziała. Dlatego chciałabym porozmawiać z Babcią Kojot. Mój instynkt krzyczy, że to jeszcze bardziej zakłóci równowagę, dlatego chcę wiedzieć co ona o tym sądzi. Może po prostu jestem paranoikiem... —Ale jeśli nasz plan odwróci sie przeciw nam i tylko je wzmocni? Istnieje wiele potencjalnych zagrożeń, zasugerowała Menolly. Morio postukał paznokciem o filiżankę.
—Myślę że one nie doceniają mocy demonów. Pomyślcie, dodał widząc nasze zdziwienie. Dopiero co wyszły zwycięsko z wojny. Czują się silne. Załóżmy że to uderzyło im do głowy... Delilah zakaszlała. —Pomysł że królowej Asterii po zwycięstwie woda sodowa uderzyła do głowy, wydaje mi się nieco śmieszny. Ale być może masz rację, nawet ona nie jest nieomylna. Trillian odchrząknął. —Jest jeszcze jedna możliwość. Załóżmy że obawiają się niedawno przywróconych sądów. Tym samym boją się iż piekielna trójca może połączyć siły z demonami? Zauważ że ani Titania ani Aeval nie zostały zaproszone na ich małe tête-à tête. A tym bardziej Morgane. Spojrzałam na niego. —Naprawdę myślisz że boją się, iż zaczniemy dostarczać pieczęcie trzem królowym? —Czy jest lepszy sposób aby zapewnić że nadal będziecie dostarczać zdobyte pieczęcie, jak nie wymyślenie powodu dla którego Asteria miałaby ich jeszcze bardziej potrzebować? —Więc myślisz że to podstęp? Trillian pomyślał chwilę i potrząsnął głową. —Nie, myślę że wierzą w to co mówią. Ale podobnie jak ty, uważam że jest to obosieczna broń. Jednak nie mam odwagi nic więcej powiedzieć. Svartalfheim nadal traktowany jest podejrzliwie, bo pochodzimy z podziemnych królestw. Zbyt wiele można stracić kwestionując ich motywy. A nawet jeśli udam się z moimi obawami do króla Vodox'a, to ten dowie się o istnieniu pieczęci duchowych – wierzcie mi, lepiej aby się tak nie stało. —On ma rację, powiedział Roz. Mogą spanikować gdy dowiedzą się że jesteś krewną Morgane. —Ale nasz ojciec również należy do jej ro... poczekaj dwie sekundy! Myślisz że dlaczego Tanaquar z nim sypia? By mieć na nas oko a tym samym wiedzieć co robimy? —Tanaquar zrobiła co musiała aby wygrać wojnę z siostrą. Więzy krwi nie są dla niej święte. Tego możesz być pewna.
Również tego, że gdyby Lethesanar ją schwytała, pozbawiłaby ją głowy zanim ta zdążyłaby mrugnąć. Powrót ziemskich sądów wróżek zagraża jej panowaniu jako jedynej królowej wróżek. —Ale co z królową Asterią? Jaką ona w tym wszystkim odgrywa rolę? spytała Delilah. Czy Tanaquar również się jej boi? —Nie, powiedział Trillian. Asteria nie jest zagrożeniem. Ona jest królową elfów, a elfy i wróżki nie bawią się w tej samej piaskownicy. Ale pomyślcie o tym: mamy trzy nowo koronowane monarchinie. Jak myślicie, co by się stało gdyby ludzie Tanaquar zdecydowali, że chcą wrócić do starego porządku jaki panował przed Wielkim Podziałem? Trillian skończył zupę i odsunął talerz. —Ależ to śmieszne! Ona nie ma powodów do obaw, rzekła Delilah sprzątając stół. —Zajmę się naczyniami, wtrąciła Iris biorąc z jej rąk stos talerzy. I tak jak na jeden wieczór, macie wystarczająco dużo kłopotów. Vanzir oparł łokcie na stole. —Nie, to nie jest śmieszne. Trillian ma rację. Im więcej liderów cieszy się wielkim autorytetem, tym więcej obawia się jego utraty. Czy wyobrażacie sobie moc potrzebną do rozdzielenia obu światów? To jasne że odpowiedzialni za to, prawdopodobnie nie mają ochoty stanąć twarzą w twarz z Titanią i Aeval, które teraz na nowo odzyskały władzę. A jeszcze mniej by powitać w zespole Morgane. Nie zapominajmy że wcześniej pozbawili je tronów! Doprowadzili Titanię do szaleństwa, a Aeval przemienili w bryłę lodu. Tego typu manewrów dyplomatycznych łatwo się nie zapomina. Mogą obawiać się, że Titania i Aeval zechcą im się odpłacić. Wielka Separacja była krwawym wydarzeniem, które wywróciło do góry nogami oba światy. Choć niewielu ludzi o nich pamięta, ponieważ archiwa które posiadali zostały zniszczone. Wróżki po obu stronach pamiętają go wyraźnie, choć z różnych punktów widzenia. Aeval, Titania i Morgane nie przepadały za tymi którzy maczali palce w odwiecznej wojnie. —Dość gadania! zarządziła Menolly. Nie wiemy nawet gdzie znajduje się następna pieczęć i nie możemy nic poradzić na ich zmianę planów. Tymczasem czeka na nas cmentarz pełen nieumarłych. Niechętnie odepchnęłam krzesło wstając. Deszcz padał mocniej niż kiedykolwiek. A na zewnątrz było zimno i strasznie. —Dlaczego nie pójdziesz porozmawiać z Wilburem, podczas gdy my będziemy się przygotowywać? zasugerowałam.
—W porządku. Za dziesięć minut wrócę z naszym człowiekiem. Podczas jej nieobecności zaczęliśmy zbierać wszystko co mogło nam się przydać w walce. Skrzywiłam się widząc jak Morio wsunął do swojej torby Rodney'a. —Proszę, nie mów mi że go bierzesz! —Przepraszam kochanie, ale może nam się przydać (dał mi całusa). Rozchmurz się. Jeśli okaże się zbyt odrażający, zawsze możemy dać go zombie na pożarcie. Przewróciłam oczami. Jeśli nie liczyć faktu że stałam się kapłanką, czymś o czym zawsze marzyłam, to ten miesiąc jest najbardziej paskudnym w całym moim życiu. Ostatnią rzeczą jakiej mi było trzeba, to wysłuchiwanie prymitywnych wulgaryzmów Rodney'a. Wilbur który sprawiał wrażenie jakby należał do ZZ Top i - sądząc po zapachu - od miesięcy nie tknął mydła, zgodził się nam pomóc. Kiedy się o tym dowiedziałam, zasugerowałam wzięcie dwóch samochodów. Było nas zbyt wiele abyśmy się mogli zmieścić w jednym aucie, nawet jeśli byłby to mamut Chase'a. Przynajmniej taka była moja wersja i trzymałam się jej, upewniwszy się że nekromanta pojedzie z Chasem a nie z nami. Gdy dotarliśmy na cmentarz Wedgewood, było już całkiem ciemno. Na niebie piętrzyły się ciemne chmury, które całkowicie skrywały księżyc. Do tego padał deszcz i wiał silny wiatr. Otuliłam się szczelniej płaszczem. Róg wraz z peleryną zostawiłam w bezpiecznym miejscu w domu. Użycie go przy składaniu ofiary z czarnego jednorożca całkowicie go rozładowało. Nie będę mogla naładować go wcześniej jak przed następną pełnią księżyca. Nie lubiłam się z nimi rozstawać. Wydawało mi się to złe. Po wejściu na cmentarz, Delilah i Menolly szły obok mnie, a za nami Wilbur w asyście Trilliana i Morio. Tyły zabezpieczali Rozurial, Vanzir i Chase. Pierwszą rzeczą, jaką zauważyłam zbliżając się do bramy cmentarza było to, że wiele z pięknych latarni zostało zniszczonych. Nieumarli najwyraźniej nie lubili światła, nieważne czy było one naturalne czy sztuczne. —Czujecie ich? spytała niespodziewanie Menolly, zatrzymując się na środku chodnika.
—Czujemy co? —Nieumarłych, powiedziała z czerwonymi oczami. Uśmiechnęła się. Jej kły były wydłużone. —To nie są wampiry ani myślące stworzenia ale zombie, potwory które istnieją tylko po to zabijać i żreć. Wyczuwam je niczym rój owadów. Wzięłam głęboki oddech i zamknęłam oczy. Po chwili ich poczułam. Byli dokładnie tacy jak ich opisała. Masa wijących się robaków, eskadra głodnych mrówek. Było coś jeszcze... ukryte za ich energią... prawie jak... drżąc otworzyłam oczy. —Znajdują się w najstarszej części cmentarza, ich magiczna sygnatura śmierdzi demonem. —Widzę także zmarłych którzy śpią jeszcze pod ziemią, powiedział Wilbur. Tych których nie dotknęła jeszcze magia. Jeśli nic nie zrobimy, oni też się zbudzą. Ktoś rzucił zaklęcie na to święte miejsce. I nie jest ono skierowane na konkretne groby. Ktokolwiek za tym stoi, używa przewodu energii... trochę jak infuzja dożylna... —Jasna cholera! Linie sił! rzuciła Delilah. Spojrzałam na nią i powiedziałam: —Dziesięć do jednego że to Stacia. Wstrzykuje swoją magię bezpośrednio do linii życia która biegnie pod cmentarzem i dalej, ku ruinom dawnego domu Harolda Younga, w miejscu gdzie odkryliśmy Goshanti. Ale poczekajcie... to przechodzi również przez Voyagera i dwa dzikie portale... a jeśli Lamia bawi się liniami życia to... —To może jej się udać zniszczyć portale, zakończyła wściekła Delilah. A co jeśli ona ma trzecią pieczęć duchową? Tą którą zabrał nam Karvanak? Czy to nie pozwoli jej zwiększyć swoich mocy i wszystkiego zniszczyć? —Jasna cholera! zawołała Menolly odwracając się do nas. Może wykorzystuje linie sił, aby otworzyć na oścież portale lub by je rozkalibrować tak, by otwarły się w Podziemnym Królestwie? —Kto wie, co próbuje zrobić? westchnęłam. Obserwowałam ze smutkiem nagrobki, by następnie skierować się ku starszej części cmentarza. Pozostali poszli za mną. —Musimy przerwać jej Halloween party, a następnie znaleźć sposób aby uniemożliwić jej dostęp do linii sił.
Myślę że na razie próbuje po prostu sprawdzić, jak daleko może się posunąć. Ale nie zawaha się iść dalej. Gdy zbliżaliśmy się do żelaznej bramy prowadzącej do najstarszych grobów, Menolly wyprzedziła mnie by ją otworzyć. Dotyk żelaza nadal jej przeszkadzał, ale w przeciwieństwie do Delilah i mnie, znacznie szybciej mogła się uzdrowić. Tylko lekko się oparzyła. Nieumarli tam byli. Co najmniej dwudziestu. Po prostu wspaniale! W większości były to nagie szkielety ale widziałam tu i tam kilka zmumifikowanych ciał. Wszyscy oni szukali ofiary, a w ich oczodołach płonął zły ogień. Patrząc na nich poczułam niewytłumaczalny smutek. Żyli, następnie dołączyli do swoich przodków i powinni teraz odpoczywać w pokoju. I nagle zrozumiałam wcześniejszą reakcję Chase na moją propozycję. Ale wiedziałam też, że dusze które wcześniej zamieszkiwały ich ciała, dawno już odeszły. Mieliśmy stawić czoła skorupom, z pewnością niebezpiecznym, ale jednak skorupom. Byłoby znacznie gorzej gdyby nadal żyli w swoich ciałach. Wilbur i Morio zrobili krok do przodu, podczas gdy mój mąż wziął mnie za rękę. Moje siostry rozdzieliły się by zostawić nam przestrzeń na rzucenie zaklęcia. Deszcz nadal padał. Byłam przemarznięta do szpiku kości a moje mokre włosy opadały mi na twarz. Nagle błyskawica rozświetliła niebo, przeskakując z jednej chmury na drugą i grzmiąc tak groźne, że zaczęłam szczękać zębami. Morio zamknął oczy. Czułam jak wzywa mroczną moc, moc grobu. Zsynchronizowałam swój oddech z jego, gdy zaczął wymawiać zaklęcie. Skoncentrowałam się na sobie, czując jak moc rośnie we mnie. Westchnęłam. —Obróć się w popiół, powróć do grobu, powróć do nocy, powróć do ziemi, powróć w głębiny, powróć do łona matki... Po chwili dołączył do niego głos Wilbura. Nekromanta uniósł dłonie ku grupce spacerujących kościotrupów. Chłód spływał mi po plecach. Po samym tonie jego głosu mogłam stwierdzić że był o wiele potężniejszy od Morio czy ode mnie. Być może i był człowiekiem ale w pełni opanował swoją magię która go zmieniła. W jego aurze rozgorzała szaro-zielona energia, tworząc wokół niego nimb władzy, a on sam zaczął ją gromadzić w sobie, wdychając ją z każdym swym oddechem by następnie skoncentrować ją w swoich dłoniach które wycelował w kierunku szkieletów. —Popiół do popiołu. Powróć do ziemi, zakończ swoją wędrówkę. Pozbaw życia tego, który nie ma życia, powróć do rozpadu...
Zamrugałam pogrążona w energii, całkowicie ignorując krople deszczu spływające mi po szyi. Nagle odczułam przymus by iść do przodu. Zrobiłam krok, podążając za śladem energii łączącej mnie z Morio, rozciągającej się niczym mgła w moim kierunku. Jeden z szkieletów się zbliżył. Podniosłam rękę. A z mojej dłoni wystrzeliło jasne światło, uderzając w stwora i niszcząc go w eksplozji fioletowych płomieni. Poczułam za sobą Morio. Wilbur coś szykował. Będąc skoncentrowana na energii którą ja i mój mąż przywołaliśmy, nie widziałam co to takiego było. Ponownie rozbrzmiał skowyt, ale tym razem nie była to moja sprawka. Ponownie rzuciłam fioletowe światło na dwóch innych, których następnie przemieniłam w pył. Nagle Morio krzyknął i przerwał nasze połączenie. Odwróciłam się. Jeden z zombie go zaatakował. Na co ten warknął i zaczął się przemieniać. Rozglądając się wokół, ujrzałam zbliżające się do mnie szkielety, w tym dwa z nich zachodziły mnie od lewej. Zwinnie wyciągnęłam sztylet przymocowany do mojego uda. Wilbur wrzasnął. Z pobliskich krzaków wyszedł kolejny zombie i z zaskoczenia zaatakował go od tyłu. W tym momencie Delilah i pozostali rzucili się w wir walki. Delilah uniosła w górę swój sztylet Lysanthra. Ostrze śpiewało jego imię, jego okrzyk wojenny. Wtedy Menolly mnie prześcignęła i przetoczyła się po jednym ze szkieletów wgniatając go w grunt i ślizgając się po mokrej trawie. Rozgorzała walka...
Rozdział 18 W porę odskoczyłam od zbliżającego się ku mnie szkieletu. Noże nie były najlepszą obroną przed kośćmi ale miałam nadzieję, że mój sztylet wystarczy. Magia którą musiałam w sobie skupić, całkowicie mnie wypaliła, a biorąc pod uwagę prawdopodobieństwo że moje zaklęcie obróci się przeciwko mnie, wolałam uniknąć przywoływania Matki Księżyca dopóki nie będę miała czystego umysłu. Szybki rzut oka na Morio powiedział mi, że właśnie walczył z zombie który wcześniej go zaatakował. Niedaleko mnie rozbrzmiały okrzyki moich towarzyszy którzy również byli zajęci. Mając nadzieję że Chase wyjdzie z tego bez szwanku – z całej grupy był on najsłabszy - przeniosłam swoją uwagę na wroga. Zrobiwszy krok do tyłu, starałam się ustalić najlepszy kąt natarcia; stwór przeniósł się na bok w lewo. Nie miałam co prawda siły Menolly ani talentu Delilah w jej fantazyjnych kopnięciach ale nie byłam też najgorsza i gdy trzeba było, potrafiłam grać Bruce'a Lee. Wzięłam głęboki oddech i zaatakowałam, robiąc krok do przodu i balansując ostrzem z boku. Touché! Gdy udało mi się odciąć mu rękę u nadgarstka, pojawiło się blade światło. Odcięty członek upadł na ziemię i pogalopował dalej w poszukiwaniu nowego celu, tyle że bez wsparcia reszty jego ciała. Tak naprawdę nie stanowił już zagrożenia. Będzie włóczyć się na ślepo po polu bitwy, dopóki nie znajdzie czegoś do czego będzie mógł się doczepić, chyba że wcześniej ktoś go rozdepcze lub zaklęcie osłabnie. W jego oczodołach błyszczały nienaturalnie zielone płomienie. Jego szczęka warknęła, jakby chciała mówić. Na szczęście dla mnie, magia która go ożywiła nie miała takiej mocy. Cofnęłam się jak w tańcu, gdy ponownie zaatakował mnie drugą zdrową ręką. Mimo iż nie miał broni, posiadał nadprzyrodzone siły. Jeśli udałoby mu się mnie złapać, bez wysiłku mógłby zmiażdżyć mi tchawicę. Nagle gdzieś po lewej moją uwagę przykuło jakby gdakanie. Odwróciłam się i ujrzałam Menolly lądującą na drugim szkielecie. Przygwoździwszy go do ziemi, zaczęła gołymi rękami wyrywać mu kości, jedną po drugiej, cały czas się śmiejąc. Obok niej Delilah z pomocą swego sztyletu którego śpiew rozbrzmiewał tej nocy i efektywnych kopnięć, rozprawiała się z kolejnym wrogiem. Odwróciłam się do mojego przeciwnika, następnie nie wahając się zaatakowałam w ten sam sposób co poprzednio. Udało mi się odciąć mu lewą rękę, tak samo pierwszą. —Czy ktoś potrzebuje pomocy?! krzyknęłam, czując przypływ podniecenia. Polowanie wciąż było żywe w mojej duszy. A radość z pościgu dodawała sił moim mięśniom, dając mi zastrzyk bardzo mile widzianej adrenaliny.
Wydawszy z siebie okrzyk zwycięstwa, postanowiłam użyć metody Menolly: rzuciłam się ku kreaturze głową naprzód. Ta cofnęła się - ale nie dość szybko. Pociągnęłam go na ziemię, miażdżąc swoim ciężarem. Wylądowaliśmy w błocie, a kości wroga były tak twarde, iż miałam wrażenie jakbym upadła na skały. Nie zwracając uwagi na ból, uniosłam rękojeść sztyletu zadając mu cios za ciosem w czaszkę, w miejscu gdzie powinien znajdować się przedni się płat czołowy (gdyby jeszcze miał mózg...) przebijając go na wylot. Wydał z siebie pisk, uderzając mnie ramionami; bez rąk nie mógł mi wiele zrobić. Przynajmniej tak myślałam, dopóki nie poczułam jak zaplata łokcie wokół mnie i stara się mnie zmiażdżyć! Jasna cholera! Najwidoczniej nie o wszystkim pomyślałam! Próbowałam się uwolnić. Pomimo obrażeń jakie mu zadałam, i tak był on o wiele silniejszy ode mnie. Ścisnął mnie w pasie z siłą boa dusiciela. Napierając na ziemię, próbowałam stworzyć wystarczającą dźwignię by osłabić jego uchwyt ale moje ręce były zbyt śliskie. Zaczęłam mieć problemy z widzeniem. Zdałam sobie sprawę, że poważnie zaczyna mi brakować tlenu. —Relecta de mordente! zabrzmiał głośno i wyraźnie głos Wilbura. Ramiona szkieletu opadły. Walczył pode mną, próbując uciec od zaklęcia nekromanty. Uwolniwszy się od niego, odturlałam się na plecy łapiąc łapczywie powietrze. Moje ubranie było całe w błocie, poplamione trawą. Podczas gdy Wilbur podtrzymywał mnie jedną ręką, podbiegła Menolly dzierżąc w dłoni kość udową jednego z nich i zamachnąwszy się nią, uderzyła go na poziomie talii. Kiedy upadł na ziemię w dwóch kawałkach, doskoczyła do niego i natychmiast przystąpiła do unicestwienia go łamiąc go na drobne kawałeczki. Rzuciłam okiem na nekromantę. —Dziękuje, naprawdę dziękuje, powiedziałam żałując że miałam takie paskudne myśli na jego temat. Wtedy się uśmiechnął - nie był to zbyt przyjazny uśmiech ale mi wystarczył. —Nie są łatwe, rzekł, po czym oddalił się w kierunku ostatniej trójki. Delilah stała w obliczu dwóch. Obserwując ją, niespodziewanie usłyszałam za nią ruch. Zamrugałam wpatrując się w ciemność. Na początku wyglądało to jak duży pies, ale kiedy zmrużyłam oczy, ujrzałam kształt imponujących rozmiarów kota. To Arial! Jej bliźniacza siostra czuwała nad nią!
Przed moimi oczami, lampart spowity mgłą skoczył na jednego z jej przeciwników i powalił go na ziemię, dając Delilah okazję do zaatakowania drugiego. Zajęło im zaledwie chwilę by uporać się z oboma. Następnie Arial spojrzała na Delilah i zniknęła. Uśmiechałam się mimo łez spływających mi po policzkach. Arial również była moją siostrą, podobnie jak Menolly. O jej istnieniu dowiedzieliśmy się zaledwie kilka miesięcy temu i teraz staraliśmy się poukładać wszystkie elementy układanki. Ojciec nie chciał o tym rozmawiać. Powiedział nam tylko, że nie przeżyła pierwszej doby i że oboje z matką uznali, iż najlepiej będzie trzymać nas w niewiedzy, a sami w tajemnicy pochowali ją w rodzinnym grobowcu. Przecierając oczy, poczułam na twarzy smugi brudu i pyłu. Rozejrzałam się wokół. Cmentarz znów był cichy, a wokoło walały się kości. Wszystkie zombies zostały unicestwione. Bez słowa zebraliśmy się wszyscy w centrum. Wszyscy byli brudni i wyczerpani. —Widziałam ją, szepnęłam do Delilah. Spojrzała na mnie. Kolejne uderzenie pioruna rozświetliło niebo, oświetlając igrający na jej ustach uśmiech. —Cieszę się że ktoś oprócz mnie mógł ją zobaczyć, powiedziała. —Myślę że przyczyniła się do tego cała zebrana tutaj energia nekromantów. Menolly posłała mi pytające spojrzenie. —Później. Skinęła głową. —Dobra. Więc, co teraz zrobimy? —Musimy złamać zaklęcie, które biegnie przez linię życia, inaczej martwi nadal będą wychodzić z grobów. A jeśli Łamignatka wstrzykuje swoją magię w inne punkty tej linii, to energia nieuchronnie dotrze właśnie tutaj. Nie mamy wyboru, musimy znaleźć Lamię (spojrzałam na Morio a następnie Wilbura). Jak anulować zaklęcie? Wilbur uniósł brew. —Jest coś co możesz spróbować zrobić ale ona bardzo szybko zorientuje się co knujesz. Można by spolaryzować energię tak, by wróciła ona do niej. To zupełnie jak ze zbyt mocno naciągniętą gumką.
Pokręciłam głową. —Coś jeszcze? Nie chcę by wiedziała że odkryliśmy jej mały podstęp. —Być może mam pomysł, wtrącił Roz i przykucnąwszy, zaczął badać ziemię jednego z otwartych grobów. Pamiętam technikę którą pokazano mi dawno temu, zanim jeszcze stałem się inkubem. Nie wiem jak to działa. Przypomina węzły jakie robi się na pępowinie, tylko magiczne. —Co takiego? spytałam wpatrując się w niego. Nie mam dzieci i nigdy nawet nie miałam możliwości uczestniczenia w porodzie. O czym ty mówisz? —Wiem o czym on mówi, przerwał nam niespodziewanie Chase klepiąc dłoń którą Delilah położyła na jego ramieniu. Byłem obecny przy kilku porodach. —Naprawdę? spytałam z zaskoczeniem. —Nie bądź taka zaskoczona. Jestem policjantem. Często jesteśmy wzywani do wypadków, porodów i takich tam (pokazał mi język i odwrócił się do Roza). Zawiązuje się dwa węzły niedaleko siebie, a następnie robi się między nimi cięcie. To zapobiega krwotokowi. I o ile znam się na czarach, zapobiegłoby to wyciekowi magii. Demon może tego od razu nie zauważyć. I... czy magia zawarta w linii życia nie ulegnie rozproszeniu? Spojrzałam na niego oszołomiona. —No cóż, naprawdę szybko uczysz się żargonu! Uśmiechnął się. —Brawo! wykrzyknął Roz, klepiąc go przyjacielsko po ramieniu. Ale nie ma sensu przyżegać magii w linii sił. Chcemy aby wyciekła. Jedynie nie chcemy aby Stacia się kapnęła. Zaczęłam rozumieć o co mu chodzi. —To oznacza że musimy stworzyć coś w rodzaju magicznej opaski uciskowej i umieścić ją na linii sił, a następnie unieważnić zaklęcie ciut poniżej. Pytanie brzmi: czy mamy niezbędną wiedzę i umiejętności by to zrobić? Wilbur i Morio popatrzyli na siebie przez chwilę. Mogłabym przysiąc, iż obaj w myślach kartkowali swój repertuar zaklęć. Odeszłam na bok by zadzwonić do Iris. Pokrótce wyjaśniłam jej to, czego potrzebowaliśmy. —Czy potrafiłabyś zrobić coś takiego?
—Tak mogę, odpowiedziała po krótkim milczeniu. Samo w sobie nie jest to niebezpieczne, ale w chwili gdy magia zacznie wytryskiwać, będziemy mieli do czynienia z pewnego rodzaju reperkusjami. Czy chcesz bym przyjechała? —Tak. Ale nie możesz zostawić Maggie samej... —Bruce jest ze mną, powiedziała.... i Flam... wrócił. Poczułam że moje serce przestało bić. Miałam tylko jedno pragnienie: wrócić do domu i usłyszeć co ma mi do zakomunikowania. —Czy ktoś z nim jest? —Nie. Ale nie chce o niczym rozmawiać dopóki nie wrócisz. Poproszę Bruce'a by mnie podwiózł. Przyjechał samochodem ze swoim szoferem. Powiem Flamowi że wszystko z tobą w porządku aby nie wbił sobie do głowy że musi do nas dołączyć. Gdy odłożyłam słuchawkę, zwróciłam się do pozostałych. Morio pokręcił głową. —Nie sądzę bym mógł to zrobić, powiedział. Nie wiem jakiego zaklęcia użyć. Wilbur mruknął, wzruszając ramionami. —Ja też nie. —To nie ma znaczenia, wtrąciłam, ponieważ Iris wie jak to zrobić. I zanim zdążyli zadać mi pytanie, dodałam: Bruce ją przywiezie; poza tym wrócił Flam. Po tym ponownie odeszłam na bok a Trillian i Morio do mnie dołączyli. —Jaszczurka też przyjdzie? spytał Trillian. Wydawał się oszołomiony, ale nie zły. —Jeszcze nie, odparłam. Tak byłam rozkojarzona, że ledwo co słyszałam dźwięk swojego głosu. W mojej głowie kłębiły się myśli – a nade wszystko umierałam z ciekawości by dowiedzieć się co się wydarzyło na smoczej radzie. Iris wkrótce się pojawiła. Przechadzała się po obrzeżach pola, badając energię. Miała na sobie grubą pelerynę na wiecznie padający deszcz i gęstniejącą mgłę. Wzięła też ze sobą swoją kryształową różdżkę z akwamarynem.
Patrzyliśmy jak zaczęła używać różdżki jak radiesteta, szukając punktu gdzie Łamignatka rzuciła zaklęcie na linię sił. Wkrótce zatrzymała się. Stała obok drenu umieszczonego na ścieżce obok rzędu grobów. —To tutaj. Ta kratka prowadzi do przepustu, który biegnie do kanału. Przynajmniej tak sądzę. Zabezpiecza ona tę część cmentarza przed zalaniem. Dren biegnie wzdłuż linii sił. Wstrzeliła swoją magię do przepustu i ta została wessana przez energię ziemi. —Dobra robota, podsumował Morio pochylając się i patrząc przez kratę. —To zapewne dlatego jedynie sąsiadujące z nią groby zostały dotknięte. Nowa część cmentarza znajduje się na wschód stąd, po drugiej stronie bramy - na tyle daleko, że zaklęcie nie ma na nie wpływu. Delilah drżąc wsunęła ręce do kieszeni. —Musimy wykonać badanie topograficzne, zasugerowała. Wrócę tu jutro z Iris i obie nakreślimy dokładny schemat trasy linii energetycznej biegnącej przez cmentarz. —I co dalej? Jak możemy pomóc? spytałam podchodząc. Zamknęłam oczy. Pomimo zmęczenia, nadal czułam tępy szum demonicznej magii biegnącej pod moimi stopami. Łączyła się ona z niskim pulsowaniem linii sił; dziwna fałszywie brzmiąca melodia. —Możesz pomóc stając tyłem i będąc przygotowana do walki ze wszystkim co wylezie z drenu lub z pęknięć ziemi, powiedziała Talon-Haltija. To skomplikowana procedura. W chwili gdy podzielę zaklęcie Łamignatki na sekcje, odcinając tym samym dopływ magii, istnieje duża szansa że pojawi się coś naprawdę paskudnego. I nie mówię tu tylko o wyglądzie fizycznym. Będę zbyt zajęta dbaniem o to, by Lamia nie wyczuła przerwy, więc wy wszyscy będziecie musieli mnie kryć. Tak oto, gotowi na każdą ewentualność zajęliśmy nasze pozycje. Iris dała znać byśmy nie hałasowali i skoncentrowała się na kratce. Teraz mogłam zobaczyć tę energię, wir wywołany zaklęciem Łamignatki wdzierający się w ziemię. Wir zderzających się wiatrów. Iris pracowała kilka metrów od prądów energii, używając zaklęcia aby te nagle nie wyrwały się i nie zaalarmowały Stacii. Zręcznie wplotła swoją magię, otaczając zaklęcie Lamii zamrożoną siecią. Następnie rozpoczęła napinanie tej sieci i pociągnęła mocno.
Oczywiście, wcześniej czy później energia zacisku puści, a wtedy Łamignatka zrozumie co zrobiliśmy. Ale zanim tak się stanie, mieliśmy nadzieję ją znaleźć i pozbyć się jej. Jedną z cech potężnych przeciwników było to, iż często tak byli skupieni na tym co robią, że nie zawsze mieli oko na to co się dzieje wokół nich, dzięki temu coś takiego mogło przejść niezauważone przez kilka dni. Po pełnym skupienia kwadransie, wszyscy byliśmy zabłoceni i przemoczeni do suchej nitki. Iris spojrzała na mnie i skinęła głową, unosząc przy tym krótki sztylet który wyglądał na ostry. Następnie sprawnym i szybkim ruchem przecięła warkocz energii. Jeden... dwa... trzy... jasna cholera! W jednej chwili stałam tam na baczność ze sztyletem w dłoni czekając na to co ma się wydarzyć, a w następnej w wyniku gigantycznej eksplozji znalazłam się na plecach, dwa metry dalej. Wstałam szybko, upewniając się czy nic nie złamałam. Moje mokre ubrania zamortyzowały upadek. Rozglądając się, starałam się zobaczyć czy coś na nas nie czyha. Nic! Absolutnie nic! Mój wzrok spoczął na Wilburze (wciąż leżącym na ziemi), który w szale drapał się po szyi. —Wilbur! Krzyknęłam, pędząc w jego stronę. Pomóżcie mu! Menolly dopadła go pierwsza. Uklękła przy nim i gorączkowo zaczęła nim potrząsać. —Nie potrafię powiedzieć co go zaatakowało! —Ale ja potrafię! rzucił Morio odepchnąwszy ją bezceremonialnie na bok. Zaskoczona Menolly syknęła ale szybko się opanowała i przykucnęła obok niego, gotowa do pomocy. —Co to jest? spytałam, uklęknąwszy po drugiej stronie nekromanty. Morio mrucząc coś, przesunął dłonią po gardle Wilbura. Pojawiły się kontury gremlin'a. Te duchy z głębin, podobne były do chochlików. Nie były to demony, a przynajmniej nie do końca, ale ich zdolności do karmienia się energią psychiczną ofiar sprawiały, iż były one bardzo niebezpieczne. Mały potwór który wyglądał jak mistrz Yoda, ułożył swoje dłonie płasko na twarzy Wilbura, chwytając się nogami jego gardła. —Co możemy zrobić? Jak go zabijemy?
Delilah dała mi znak bym się odsunęła. —Nie wiem co je zabija, ale znam kogoś kto potrafi to zrobić. Niech wszyscy się cofną! Zaskoczeni autorytetem brzmiącym w jej głosie, przez chwilę wszyscy jej się przyglądaliśmy, po czym wykonaliśmy jej polecenie. Moja siostra zamknęła oczy. Ujrzałam jak jej energia się zmienia. Naraz powietrze i wszystko wokół niej zaczęło falować, a ona zamieniła się w czarną panterę. Ale nie była sama. Tuż obok niej pośród mgły pojawiła się sylwetka lamparta ze złotymi cętkami. —Arial! wykrztusiłam. —Kto to jest? spytał Morio z szeroko otwartymi oczami. Menolly rozejrzała się wokół. —Kto taki??! O kim mówicie?! Chase i Trillian również wydawali się zakłopotani. —Widzę ją, powiedział Roz. —Ja też, dodał Vanzir. Odwróciłam się w ich stronę. —To nasza siostra, bliźniaczka Delilah. Zmarła po urodzeniu. Ale czuwa nad Delilah w swojej kociej formie. Trillian zamrugał. —Więc to prawda. Skupiłam uwagę na Arial i Delilah. Twarzą w twarz, każda z nich chwyciła gremlina między kły. Stwór krzyczał próbując się uwolnić, tym samym rozluźnił swój uścisk na Wilburze. Menolly rzuciła się do przodu i wyciągnęła go spod gremlina, który stał się teraz zabawką dla dwóch wielkich kotów. Pantera i lampart zaczęły bawić się w przeciąganie. Naprawdę nie miałam ochoty tego oglądać. Nie byłam jednak w stanie odwrócić wzroku. To było jak wypadek na drodze gdzie nie możesz oderwać wzroku... Następnie Delilah ustąpiła a Arial zniknęła trzymając w pysku wytarmoszonego na wszystkie strony stwora.
Delilah podeszła do Wilbura i polizała go po twarzy, by w następnej chwili spojrzeć na mnie. Uklękłam obok niej i objęłam ją za szyję całując w nos. Wydała z siebie pomruk i dalej głośno mrucząc, otarła się o mnie. Cofnęłam się. Chwilę później była już sobą, kucając na ziemi i kręcąc głową. Pomogłam jej wstać, zamrugała. —Czy z nim wszystko w porządku? —Wyjdzie z tego, zapewnił Trillian. Chase przykucnął w pobliżu Wilbura i zbadał mu puls i źrenice. Po chwili Wilbur doszedł do siebie. Dwaj mężczyźni pomogli mu wstać. Potarł gardło krzywiąc się. —Jasna cholera! To boli jak diabli! Co to za gówno? —Gremlin, odparłam. Jestem zaskoczona że będąc nekromantą nigdy się z nim nie spotkałeś. —Och, miałem do czynienia z kilkoma bestiami z tego królestwa, ale nie z takimi jak on. Czy jest ich wiele? (poruszył głową). W każdym razie miał silny uchwyt, mówię wam! Miałem wrażenie, że próbuje wyssać moją duszę. —Istnieje wiele stworzeń żywiących się energią psychiczną, powiedział Vanzir podchodząc bliżej. —Sam jestem jednym z nich, ale nie potrzebuję tego by przeżyć, dlatego staram się hamować. Natomiast dla gremlinów i innych małych stworzeń tego rodzaju, jest to jednak istotne. A odpowiadając na twoje pytanie: owszem, są bardzo rozpowszechnione. Ludzie którzy budzą się stale zmęczeni i którzy chodząc w pewne miejsca czują się puści w środku, często mają z nimi do czynienia, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. —A czy znasz sposób by trzymać je z dala od domu? spytał nekromanta. Zamierzam chronić swój dom przed tymi plugawymi bestiami! —O tym wszystkim porozmawiamy później, wtrąciłam. Liczy się to, że Delilah cię ocaliła a stwór zniknął (zwróciłam się do Iris). To wszystko co wyszło? Skinęła głową. —Tak, wyczułam tylko jego jak się przedzierał na powierzchnię. Ale lepiej będzie jak się stąd wyniesiemy. Nie wiem ile czasu upłynie zanim Łamignatka się kapnie że jej zaklęcie nie działa. Lepiej tu nie być gdy przyjdzie sprawdzić.
—A może właśnie lepiej tu być - powiedział Vanzir. Może powinniśmy się tutaj na nią zasadzić – czy istnieje lepszy sposób aby dowiedzieć się co knuje ? —Skąd pewność że się pokaże? Może narobić kaszy nie ruszając się ze swojej kryjówki, zauważyłam marszcząc brwi. W każdym razie nie podoba mi się pomysł by kogoś tutaj zostawić, to zbyt niebezpieczne. Ponadto mielibyśmy o jednego człowieka mniej. —Nie jeśli rozmieścimy kamery, wtrącił Chase. Mogę poprosić chłopaków by zainstalowali bezprzewodowy zestaw monitoringu, na drzewie naprzeciw miejsca w którym Iris przerwała zaklęcie. Jeśli lamia się pokaże, wszyscy ją zobaczą. To przynajmniej pozwoli nam przyjrzeć jej się z bliska. —Jak szybko mogliby się tu zjawić? —Do godziny. Spojrzałam na Menolly która skinęła głową. —Myślę że mamy dość czasu. Jest jeszcze stosunkowo wcześnie. Mogę tu poczekać i monitorować teren. —OK, więc zrobimy tak: Chase i Menolly, zostaniecie tutaj dopóki wszystko nie zostanie zrobione. Reszta wraca do domu. Udaliśmy się w kierunku samochodów. Pozostawiliśmy auto Chase'a tak, by później wraz z Menolly miał czym wrócić. Delilah odciągnęła mnie na bok. —Co się stało? spytałam. Zmarszczyła brwi. —Chciałam z tobą o czymś porozmawiać... zanim to zrobię. To może nie najlepszy moment ale coś mi mówi, że w najbliższych dniach nie będzie na to wielu okazji. Nie proszę cię o zgodę, bo już powzięliśmy naszą decyzję, ale muszę ci powiedzieć. Menolly będzie wściekła kiedy się dowie... —Co znowu zrobiłaś? szepnęłam, wpatrując się w nią (dostrzegłam cień winy w jej szmaragdowych oczach, ale też coś innego... obawę). Domyśliłam się że obawia się mojej reakcji. No, śmiało! Wyrzuć to z siebie! To nie może być tak złe jak myślisz. —Jesteśmy gotowi. Ukradłam butelkę nektaru życia podczas festiwalu Litha zorganizowanego przez piekielną trójcę.
Chase będzie go pić. W ten sposób bardzo długo będziemy razem (zniżyła głos). Planujemy to zrobić w momencie równonocy. Nie, nie, nie! To był bardzo zły pomysł! —Kotku, posłuchaj mnie. On nie może tak po prostu go wypić. Są rytuały których należy przestrzegać. Ponadto musimy przygotować się na konsekwencje. Jeśli zrobisz to w inny sposób, może stać się niepoczytalny. —Ale co możemy zrobić? Kto by odprawił rytuał? Doskonale wiesz że nikt z Krainy Wróżek nie zgodzi się tego zrobić. Nawet ojciec, mimo że kochał matkę i zaproponował jej taką samą możliwość. Myślę że on jest zdania, iż żaden człowiek nie jest dla nas wystarczająco dobry (była bliska łez). Po prostu chcę by mógł zostać ze mną na zawsze. —Posłuchaj mnie kochanie. Obiecaj mi że tego nie zrobisz. To nierozsądne i niebezpieczne. Jeśli dasz mi swoje słowo, obiecuję że znajdę kogoś kto przeprowadzi rytuał. Z pewnością nie odbędzie się to w tę równonoc, ale obiecuję że ci pomogę. Chcę tylko abyście oboje wyszli z tego cali i zdrowi. Tak naprawdę, to chciałam o wszystkim zapomnieć. Chase nie sprawiał na mnie wrażenia kogoś, kto poradziłby sobie z długowiecznością. Oczywiście mogłam się mylić. Po prostu wiedziałam, że jeśli zrealizują swoje plany, możemy pożegnać się z naszym detektywem i to w bardzo zły sposób. Przygryzła wargę, wreszcie skinęła głową. —W porządku. Ale obiecałaś mi pomóc. Możesz być pewna że będę o tym pamiętać. —Tak, wiem. Myślałam o wszystkich obietnicach na przestrzeni lat i o tym, jak niektóre z nich wracały by nas ugryźć w tyłek. Jak na przykład przysięga Flama. Jego esencja związana była z moją i Morio. Ale czy przetrwa ona wolę jego rodziny? Czekał na mnie w domu, ale jakie wieści przynosił? Czy zostanie? A może rodzina zmusiła go do powrotu? Czy zechce zerwać połączenie pomiędzy naszymi duszami? Co więcej: jeśli zostanie, będzie musiał stanąć twarzą w twarz z Trillianem. Na dodatek jako mój mąż, miał do mnie więcej praw niż mój dominujący samiec. Jakie konsekwencje będzie miało to przesunięcie równowagi sił?
Chociaż wiedziałam iż powinnam teraz skupić się na naszych problemach z Łamignatką, to wsiadając do samochodu obawiałam się czy zanim nie przybędę do domu, miłość Flama do mnie nie zgaśnie...
Rozdział 19 Widoczne przez przednią szybę światła domu były miłym widokiem. Podczas gdy samochód wjeżdżał na podjazd, widząc z boku ogromne kałuże błota pogratulowałam sobie po raz kolejny pomysłu żwirowanego podjazdu. Wysiadłszy z samochodu, przystanęłam obserwując dom. Morio położył dłoń na moich plecach. Nawet Trillian musiał wyczuć mój nastrój, bo chwycił mnie za rękę. —Cokolwiek się stanie Camille, należysz do mnie, szepnął. Mało ważne z kim jesteś połączona; zawsze będziemy razem. Morio też go usłyszał, posłał mu długie spojrzenie i powiedział: —I ze mną. Śmiało. Idź z nim porozmawiać. Będziemy czekać na was w domku gościnnym. Następnie skinął na Rozuriala i Vanzira by z nim poszli. Czterej mężczyźni skierowali się ku szopie którą przekształciliśmy w mieszkanie. Nasza mała rodzina rozrosła się o ponad połowę i dodatkowa przestrzeń była użyteczna. Iris, Bruce i Delilah nadal stali koło mnie. —Mam zamiar zbadać teren, ogłosiła Delilah. —Ale zabezpieczenia lśniły normalnie, kiedy przyjechaliśmy... zaczęłam. (i nagle uświadomiłam sobie, że chce dać mi trochę prywatności). Dziękuję, kochanie. Talon-Haltija wzięła swojego krasnoluda za rękę. —Wejdziemy od tyłu i przekąsimy coś, a następnie położymy Maggie do łóżka. Flam mówił, że będzie czekał na ciebie w salonie. W salonie. Nie w naszym pokoju. To nie wróżyło niczego dobrego. Odetchnąwszy głęboko, odrzuciłam ramiona do tyłu i zdecydowanym krokiem wspięłam się po schodach. Jeśli wrócił ze złymi wieściami, przyjmę je jak przystało na D'ARTIGO, przełknę wszystko i jak zawsze odepchnę ból na bok, by następnie ruszyć do przodu. Tak naprawdę nie miałam innego wyboru. Przez otwarte drzwi, z salonu dotarł do mnie zapach mojego kochanka – mieszanina cedru, cynamonu i starej zakurzonej biblioteki. Z bijącym sercem powoli pchnęłam drzwi.
Flam stał tam nie spuszczając wzroku z drzwi. Czekał na mnie. Spojrzał na mnie, co dla mnie trwało milion lat, a następnie z triumfalnym uśmiechem na twarzy otworzył szeroko ramiona. —Camille, moja Camille! Wróciłem! Nie do końca dowierzając w to co słyszę i nie zastanawiając się wiele, rzuciłam mu się w ramiona. Uniósł mnie w powietrzu i zaczął obracać wkoło, nie przestając obsypywać namiętnymi pocałunkami. Po chwili poczułam że zaczynam mieć zawroty głowy od tego kręcenia. —Kocham cię! Kocham cię, kocham cię i jestem z powrotem! Och, moja Camille! Mówiłem ci, że nic nie może nas rozdzielić! —Ja również cię kocham, ale czy mógłbyś mnie już postawić, proszę? Byłam zachwycona, ale ta przejażdżka na karuzeli sprawiła że żołądek podjechał mi do gardła. Natychmiast przerwał, siadając na kanapie i sadzając mnie na kolanach. Przytuliłam się do niego, opierając głowę na jego ramieniu. Delikatnie pocałował mnie w czubek głowy, czoło i nos. —A więc zostaniesz? Nie wrócisz do Północnych Królestw? Nie poślubisz Ognistych Warg? Mój głos załamał się przy ostatnim pytaniu. A myślałam że uda mi się zachować spokój i pozory. Zamiast tego wybuchnęłam płaczem. —Moja słodka, moja miłości! (ujął moją brodę i spojrzał mi prosto w oczy). Przykro mi że przeze mnie musiałaś płakać. Delikatnie otarł moje łzy, a jego maska opadła. W jego oczach ujrzałam tysiące lat jego istnienia i mężczyznę w którym się zakochałam. —Nie, nie opuszczę cię. Mówiłem ci, że wolałbym odciąć się od mojej rodziny. Ogniste Wargi otrzymała odszkodowanie. Nie stanowi już problemu. Nie powiem by moja matka skakała z radości, ale… ona nie jest jak mój ojciec. W jego oczach koloru lodowca, dostrzegłam cień.... —Co się stało? spytałam, prostując się. Czy z tobą wszystko w porządku? Wykopali cię? Potrząsnął głową.
—Nie, Smocza Rada była mi tak wdzięczna za informacje o Skrzydlatym Cieniu, że dała nam swoje błogosławieństwo. Powiedzieli Ognistym Wargom, by wzięła pieniądze i się zamknęła. Było coś jeszcze. O wiele mniej pozytywnego. Usłyszałam to w jego głosie i dostrzegłam w wyrazie twarzy. —Nie mówisz mi wszystkiego. Chcę abyś był ze mną szczery. Żadnych niespodzianek. Po tym ckliwym wprowadzeniu, odzyskałam siły. Odetchnęłam głęboko. —Flam, nie mogę pozwolić sobie na zamartwianie się nami, gdy mam walczyć z ghulami i demonami. Powoli skinął głową. —Rozumiem. A skoro nie zgadzasz się bym cię zabrał z dala od tej wojny, myślę że masz rację. Powinienem był powiedzieć ci o zaręczynach wcześniej, ale myślałem że sam zdołam uporać się z tym problemem zanim pojawi się on na naszej drodze. Dobrze, przygotuj się. Powiem ci co mnie martwi. Dorobiliśmy się bardzo potężnego wroga i martwię się o ciebie. Zmarszczyłam brwi. Kim był potężny wróg który dołączył do naszego fan klubu? —Super. Na czyjej czarnej liście znalazłam się tym razem? Powiedziałeś że Rada Smocza była po twojej stronie, twoja matka być może nie była zbyt szczęśliwa ale nie przypomina twojego... O nie! (uniosłam rękę do gardła, gdzie tworzył się guzek wielkości mojej pięści). Powiedz mi że to nie jest twój ojciec! Co się stało, Flam? Co się z nim stało? spytałam, przypominając sobie jego agresywne podszczypywanie. —Został usunięty z Rady, a matka go odrzuciła. Stracił swoje stanowisko i miejsce w rodzinie. Nie ma prawa do swoich dzieci. W skrócie: matka się z nim rozwiodła. Stracił wszystkie uprawnienia nabyte przez swoich przodków. Moja matka od dawna planowała go zostawić. A to była ostatnia przysłowiowa kropla. Czułam strach ukryty za jego kamienną twarzą. —Jasna cholera! Co on takiego zrobił? Myślałam że nie jest tak łatwo wyrzucić kogoś z Rady! —W większości przypadków, owszem. Ale Białe Skrzydła - jak on - nie mają wagi i wpływów.
Gdy Rada zatwierdziła nasze małżeństwo, mój ojciec całkowicie stracił głowę. Domagał się by Najwyższe Skrzydło zmienił decyzję. Co gorsza: kiedy wyrzucili go z Rady był tak wściekły, że się ich wyrzekł. Omal nie połknęłam języka. —Najwyższe Skrzydło... to wasz król? —Nie, to główny sędzia Rady. Otrzymał tytuł cesarza - nie mamy króla – w takich sprawach ma prawo przemawiać w imieniu Imperatora. Kiedy mój ojciec wyparł się Rady, Najwyższe Skrzydło rozkazał mu opuścić dreyerie mojej matki. Następnie ogłosił go pariasem na okres tysiąca lat. Wyobrażając sobie tę scenę, byłam wdzięczna że nie musiałam w tym uczestniczyć. —Cholera! Wygląda na to, że wszystko zamiennio się w walkę na pięści. Czy ktoś został ranny? Flam skrzywił się i ujrzałam cierpienie w jego oczach. —Nie brakło próby... mój ojciec plunął ogniem w moim kierunku. O mały włos a by mu się to udało. Strażnicy związali mu skrzydła jako karę za naruszenie przepisów. Zabrania się wnoszenia ognia na święte ziemie Rady. Cokolwiek by się działo. Tylko cesarz i jego żona mają do tego prawo. Wydawał się tak nieszczęśliwy, że chciałam wziąć go w ramiona i tulić tak długo aż nie zapomni o swoim bólu. Ale wiedziałam, że nic nie mogę zrobić by złagodzić jego męki. —Tak mi przykro... to wszystko moja wina. Gdyby mnie nie spotkał, cała ta historia z ojcem nigdy by się nie wydarzyła. Czując się odpowiedzialna za zerwanie więzów między nim a jego bliskimi, podeszłam do okna wpatrując się w jesienną noc. —Co mogę zrobić by to naprawić? Nic, prawda? Położył ręce na moich ramionach i zmusił mnie bym spojrzała mu w oczy. —Nie masz sobie nic do zarzucenia. Nic, słyszysz mnie? Prędzej czy później obaj z ojcem byśmy dotarli tu gdzie jesteśmy teraz. Wszystko rozpoczęło na długo przed tym nim opuściłem Północne Królestwa. —Jak to?
Czułam się tak młoda w porównaniu z nim... —Powodem dla którego opuściłem Północne Królestwa było uniknięcie konfrontacji z moim ojcem. W młodości chciałem go zabić - tak bardzo go nienawidziłem. Ale my smoki jesteśmy wychowywani w duchu poszanowania przodków. Myślałem że gdy odejdę, wszystko się zmieni... i być może on również się zmieni i zda sobie sprawę ze swoich błędów. Ale było tylko gorzej. Brutalnie traktował naszych służących, groził matce... ta nic sobie z tego nie robiła, ale zawsze istniało ryzyko, że faktycznie może jej coś zrobić. Przyjemność sprawiało mu plądrowanie pobliskich wiosek, palenie domów i gwałcenie kobiet. Wzdrygnęłam się. Mój instynkt mnie nie mylił. Nagle przypomniałam sobie dzień w którym poznałam Flama. Powiedział mi wtedy: „Mógłbym zabrać cię ze sobą i nikt nie odważyłby się mnie powstrzymać”. Miał w sobie coś z ojca, ale robił co mógł by to kontrolować. —Tak, ale... o ile dobrze zrozumiałam, podczas wojny twój ojciec walczył u boku ludzi… podobnie jak twój dziadek. —Owszem walczył, ale tylko po to by nie zostać uznanym za tchórza. Mój dziadek był odważny i honorowy. Gdy Rada podjęła decyzję, wyparł się swojego syna wybrawszy mnie na jego miejsce. Obecnie mój ojciec jest naprawdę sam. Cała jego rodzina odwróciła się do niego plecami. Musi upłynąć kilkaset lat, zanim będzie mógł pojawić się na smoczych ziemiach (jego głos załamał się). To poważne, Camille. Bardzo poważne. —A twoja babcia, matka Hyto, co ona myśli o tym wszystkim? spytałam cichym głosem. —Zmarła kilka lat temu. Zamordowana przez czerwonego smoka. Zamarłam. Czy powinnam mu zdradzić co powiedział mi jego ojciec? Czy to nie skomplikuje wszystkiego jeszcze bardziej? Choć z drugiej strony, nie może już być gorzej niż jest... Westchnąwszy, wszystko mu opowiedziałam. Dowiedziawszy się iż Hyto mi groził, jego szare dotychczas oczy w jednej chwili stały się lodowate. Złapał mnie za nadgarstek. —Posłuchaj mnie. Jeśli ktoś - ktokolwiek! będzie zwracał się do ciebie w ten sposób, a tym bardziej groził ci, masz mi o tym natychmiast powiedzieć! Jeśli Hyto zbliży się do ciebie, zabiję go! Jeśli cię dotknie, obedrę go ze skóry. Nie ukrywaj niczego przede mną. Jeśli go zobaczysz lub usłyszysz o nim, chcę o tym wiedzieć. Czy to jasne?
—Zrozumiałam! Puść mnie, człowieku to boli! Rozluźnił uścisk i przyciągnął mnie do siebie. —Zanim ojciec odszedł, groził mi - tobie również. A nie wolno lekceważyć gróźb smoka. Camille, mówię poważnie. Jeśli wyczujesz jakikolwiek jego ślad, daj mi znać. —Tak, zgodziłam się wtulając się w niego. Obiecuję. W mgnienia oka jego usta znalazły się na moich w namiętnym pocałunku. Jego ręce zaczęły błądzić po moim ciele. —Pragnę cię, powiedział ochrypłym szeptem. Chcę cię teraz! —Będziesz się musiał mną dzielić, odparłam szeptem. Znaleźliśmy Trilliana, tak wiele się wydarzyło... muszę z tobą o tym porozmawiać. —Nie teraz! Potrzebuję cię. Chcę czuć twoje nogi wokół mojej talii, chcę usłyszeć jak krzyczysz moje imię! Jeśli chcesz by inni do nas dołączyli, w porządku. Ale tej nocy chcę być pierwszym który cię dotknie. Rozumiesz? Był tak zdecydowany i tak wściekły na ojca, tak sfrustrowany konfliktem, że nie byłam wstanie mu odmówić. Skinęłam głową. Ale zanim jeszcze zdążyliśmy wstać by udać się do naszego pokoju, do środka zajrzała pobladła Delilah. —Przepraszam że wam przeszkadzam ale myślę że powinniście przyjść. Flam zamarł z dłonią na mojej piersi. Jego włosy, łaskoczące mnie między nogami, nagle opadły. Na twarzy mojej siostry zagościł radosny uśmiech. —Przypuszczam iż to oznacza, że wszystko między wami w porządku? Kiwnęłam głową, uwalniając się od jego uścisku. —Wszystko w porządku. Co się dzieje? —Mamy gości. Jeśli liczyć te kilka słów które padły, to zapowiada się na cholernie dziwne spotkanie. Dzwoniłam do Menolly. Wszystko działa i oboje z Chasem są już w drodze.
Ruszywszy do drzwi, stłumiła chichot. —Hej Flam! Lepiej poświęć chwilę na złożenie namiotu! —Dzięki za radę! zawołał za nią, chichocząc. Dobrze jest być w domu, dodał cicho. Spojrzałam na niego. —O lala! Ona ma rację! Jego obcisłe białe dżinsy nie pozostawiały wątpliwości co do jego zamiarów. Spotkamy się w kuchni. To mówiąc poprawiłam ubranie, upewniając się iż nikt nie dostrzeże tego czego nie powinien widzieć. Skierowałam się do drzwi. W kuchni zastałam siedzące przy stole Aeval i Titanię. Morgane nigdzie nie było widać. Inna znajoma mi postać stała przy drzwiach. Feddrah-Dahns! A niedaleko na blacie siedział Gui rozmawiający cicho z Iris. Nigdzie nie było widać Maggie. Nie wiedząc dlaczego, wszyscy zgodziliśmy się ukrywać ją w pokoju Iris lub w legowisku Menolly przed wizytą piekielnej trójcy. Dotyczyło to także królowej Asterii. Ich obecność zagrażała naszej małej. —Feddrah-Dahns! zawołałam obejmując go. Co za niespodzianka! —Będziecie jeszcze bardziej zaskoczeni gdy się dowiecie co się dzieje, odpowiedział miękko. Ton jego głosu sprawił że poczułam się nieswojo. Usiadłam. Iris upiekła ciasteczka. Wzięłam jedno, obracając go przez chwilę między palcami, następnie dla zabicia czasu zdecydowałam się zlizać konfiturę pomiędzy dwoma krążkami. Nie wiedziałam co mam powiedzieć dwóm królowym. Po chwili przyszedł Flam i usiadł po mojej lewej stronie. —Gdzie jest Trillian i Morio? spytałam, rozglądając się wokół. Delilah podała mi filiżankę gorącego cydru. Z wdzięcznością popijałam pikantny napój. —Niedługo przybędą. Roz i Vanzir poszli kupić coś do jedzenia. Wkrótce powinni wrócić. Wrócili Trillian i Morio. Svartån wpatrywał się chwilę w smoka, a następnie usiadł po mojej prawej stronie. Zaraz koło niego Morio. Flam posłał Trillianowi krótki ukłon a on go odwzajemnił. Świetnie! Czyżby to oznaczało że czeka nas druga runda w wojnie testosteronów? Cóż, mi to odpowiadało, tak długo dopóki się nie pozabijają.
Zaraz po nich zjawili się Chase i Menolly, a kilka minut po nich Roz i Vanzir. Nikt nie mówił wiele. Kiedy wszyscy ostatecznie zajęli miejsca, Iris wręczyła wszystkim po gorącej filiżance cydru, misce popcornu, ciasteczka i kawałki pizzy które przyniosły bliźniacze demony. Feddrah Dahns oparł głowę na moim ramieniu. Aeval przemówiła: —Jesteśmy tu by wam powiedzieć o śmiesznym pomyśle wypichconym przez Asterię i Tanaquar, polegającym na wykorzystaniu śmiertelników w celu zawładnięcia pieczęciami duchowymi. To jest szaleństwo i nie możemy na to pozwolić. —Jak się o tym dowiedziałaś, zapytałam wstrzymując swoją dłoń z kolejnym ciasteczkiem w drodze do moich ust. —Ja im powiedziałem, rzekł Feddrah-Dahns. Bardzo mnie to niepokoi i pomyślałem że powinny o tym wiedzieć. —Twój ojciec cię zabije! Delilah złapała się za usta, wpatrując się w niego wielkimi oczami. On uważa że należy tak zrobić. —Czasem, moja młoda kotko, rozumowanie musi wygrać z lojalnością. Szczególnie gdy pozostanie lojalnym oznaczałoby wielki błąd. Jednorożec zarżał lekko. —Ojciec będzie na mnie zły, tak. Ale mam nadzieję że w końcu przekona się iż miałem rację. —Jednorożec mówi prawdę, rzekł smok. Rozumowanie musi czasem przeważyć nad więzami krwi. Spojrzałam w jego stronę. Nie miałam okazji wyjaśnić mu co się stało, ale on pokręcił głową i pochylił się w moją stronę szepcząc. —Iris częściowo opowiedziała mi co się wydarzyło. Co prawda znam to tylko w głównych zarysach ale to mi na razie wystarczy. Titania pochyliła się do przodu, zmarszczywszy z niepokojem czoło. —Camille, byłaś tam. Widziałaś mojego ukochanego Tam Lina. Czy wyczułaś w nim lub w innych śmiertelnikach coś dziwnego? Coś niezwykłego?
Będąc między młotem i kowadłem, zastanawiałam się co i jak wiele mogę im powiedzieć. Ale szkoda została już wyrządzona. Cokolwiek bym powiedziała, będzie to jak dolewanie oliwy do ognia. —Nie, odrzekłam. Byłam zbyt zszokowana by zauważyć takie rzeczy. Chciałam porozmawiać z Vénus, dzieckiem księżyca, ale nie miałam okazji. —Nadal jestem w kontakcie ze stadem pum z gór Rainier, przypomniała mi Delilah. Być może uda mi się czegoś dowiedzieć. Spojrzałam na nią, żałując iż nie poczekała z powiedzeniem tego już po ich wyjściu. Naprędce starałam się zmienić kierunek naszej rozmowy. —Odkryłam jednak że mój ojciec sypia z królową Tanaquar, rzuciłam. Myślę że robi to by mieć nas na oku. Nie wiem w jaki sposób ona i Asteria planują wykorzystać Bena, Toma i Vénus, ale niepokoi mnie to. —Nas również. Dlatego tu jesteśmy, powiedziała Aeval. Królowa Asteria, mimo iż jest sztywna, zawsze ma głowę na karku. Dlatego ta nagła zmiana w jej punkcie widzenia jest co najmniej dziwna. Pytanie brzmi: co oni wiedzą, a czego my nie wiemy? I w jaki sposób dowiedzieli się o tym? Titania westchnęła. —Zastanawiamy się czy Asteria nie działa pod przymusem. —Pod przymusem? spytałam z zaskoczeniem. Ależ to jedna z najpotężniejszych istot jakie znam! —Tak, jest normalne że tak to widzisz. Ale nawet królowa elfów musi pilnować tyłów. Niektóre tamtejsze wróżki są potężne i bardzo niezadowolone z przywrócenia ziemskich sądów. Nie ufają nam. Nie ma wątpliwości że wiedzą o tym co robicie i o waszym związku z królową Asterią. Co jeśli ją szantażują? Odłożyłam moje ciasteczko. Szantaż. Tak, to było bliskie temu co mówił Trillian. Mimo iż przyszedł mi już ten pomysł do głowy, to jednak wydawał mi się on trochę naciągany. —Myślicie że może być pod wpływem czarów? Titania wzruszyła ramionami. —Nie wiem. Ale mam wątpliwości. Aczkolwiek pomysł szantażu wydaje mi się bardziej prawdopodobny.
Menolly lewitująca blisko sufitu, powoli skinęła głową. —Niektórzy władcy wróżek, którzy służyli w czasie Wielkiej Separacji, wciąż żyją. Ale czy są gotowi zrobić wszystko by zapewnić że oba światy pozostaną oddzielone? Muszą wiedzieć że połączenie pieczęci duchowych rozerwie zasłonę i zjednoczy królestwa! Aeval posłała mi uśmiech który mi się nie spodobał. Był zimny, bezwzględny i całkowicie pozbawiony uczuć. —Pamiętajcie że nie planują ich połączyć, tylko je wykorzystać. To zupełnie co innego, to scenariusz w którym Titania i ja możemy być celem. —Narobiłyśmy tam sobie potężnych wrogów, powiedziała Titania. Armie lata i zimy połączyły siły w walce z nowym porządkiem, zabijając i masakrując tych którzy chcieli odebrać nam korony. Niektórzy z mieszkańców Świata Wróżek są potomkami ofiar. Pamiętają o tym co się stało i robią wszystko by o nich nie zapomniano. Nienawidzą nas za nasz opór. —Więc uważasz, że władcy wróżek w swojej nieskończonej mądrości, zdecydowali się wyruszyć na wojnę przeciwko tobie, zamiast zjednoczyć się z nami by walczyć z wrogiem który zagraża nam wszystkim?! A we wszystko zamieszani są Rycerze Keraastar? Pomysł ten wydał mi się wręcz niemożliwy, z drugiej jednak strony lud mojego ojca potrafił być małostkowy i mieć pretensje. —Myślę że to możliwe. Weź na przykład Lethesanar. Jest wnuczką jednego z panów którzy walczyli przeciwko Aeval i mnie. Tanaquar w porównaniu z siostrą, może być obrazem zdrowego rozsądku ale gwarantuję wam, że ona nie zgodzi się dzielić sławy z dworem trzech królowych. Delilah odchrząknęła. —Myślę, że nigdy nie zadaliśmy sobie pytania: co się stanie gdy portale się załamią i oba królestwa znowu się połączą? Wielka Separacja wywołała ogromne kataklizmy, wybuchy wulkanów, trzęsienia ziemi, tsunami... Legendy pełne są katastrof naturalnych które sięgają tego okresu. Co stanie się tym razem? Aeval zmarszczyła brwi i postukała paznokciem o blat stołu. —Szczerze mówiąc, nie wiemy. Być może rzeczywistość ulegnie zmianie, ujrzymy galerie i jaskinie w materii Wszechświata. Chyba że jesteśmy świadkami globalnych zaburzeń. Nie sądzę by ktokolwiek wiedział co się wydarzy. —Wielka Separacja była wydarzeniem sprzecznym z naturalnym porządkiem rzeczy.
Podobnie nie możemy pozwolić by oba królestwa ponownie się połączyły, powiedziała Menolly. Musimy odnaleźć inne pieczęcie. Jednak nie powinniśmy oddawać ich Asterii i Tanaquar, przynajmniej do czasu dopóki nie dowiemy się co knują. Tak czy inaczej, musimy zająć się problemem samoistnie otwierających się portali, nie mówiąc już o Wspólnocie Ziemian i o innych małych grupach. Po chwili odezwał się Chase, choć widać było że nie czuje się swobodnie. —Kiedy wróżki ziemskie i inne nadprzyrodzone istoty wyszły z ukrycia, było to jak swego rodzaju podróż poślubna. Ale dziś społeczeństwo zaczyna się niepokoić. Myślałem że ewoluowaliśmy inaczej, ale... —Naprawdę? spytała bez sarkazmu Menolly. Widziałam dno dna - żerowałam na końcu łańcucha pokarmowego. Usuwasz fanatyzm w jednym miejscu, a on wyskakuje w innym. —Tak, wiem, inspektor westchnął. Chodzi o to, że większość tak nie myśli. Przynajmniej chciałbym w to wierzyć. Ale z kryzysem ekonomicznym jaki teraz przeżywamy.... ludzie zaczynają narzekać i skomleć o specjalne traktowanie. To znowu kwestia praw obywatelskich. Tyle tylko, że zamiast czarnych i gejów, celem stały się istoty nadprzyrodzone. —Chciałabym w to wierzyć. Nieraz słyszałam jak moi klienci skarżą się na koszty utrzymania, czynsz lub wydatki związane ze służbą zdrowia. Jeśli dodatkowo uwierzą że wróżki kradną im ich miejsca pracy, będą naprawdę wkurzeni. Menolly pokręciła głową. —Jesteśmy dla nich zabawni ale nie widzą nas w roli najbliższych sąsiadów, którzy podobnie jak oni muszą kombinować jak zapłacić czynsz. Wiele osób uważa, że nasze moce zapewniają nam przetrwanie - i w przypadku wampirów faktycznie nie są dalecy od prawdy - ale dla pozostałych to niekoniecznie bułka z masłem. Sprawienie aby osoba obawiająca się o utratę pracy w miejscowym sklepie, uwierzyła w cokolwiek innego, jest zadaniem godnym Herkulesa. Więc co robimy? Chwyciłam notes i spisałam w nim wszystkie nasze obawy. —Po pierwsze: Skrzydlaty Cień. Po drugie: cała ta afera z rycerzami Keraastar. Do tego dodam potencjalne problemy które wybuchną w samym środku populacji ludzi. Co nam to daje? —Bardzo burzliwy okres, powiedziała Titania.
Królowa Ranka była promienna i piękna. Siły które straciła podczas Wielkiej Separacji, w pełni do niej wróciły. Jej włosy błyszczały i nigdy wcześniej nie widziałam w jej oczach takiego blasku. Uśmiechała się radośnie. —Wróćmy do powodu naszej wizyty. Prosimy was abyście opowiedzieli się po jednej stronie i zaoferowali lojalność dworowi ziemskich wróżek. Zaczęłam mówić, ale ona podniosła rękę. —Wiem, Morgane złożyła ci wizytę z tego samego powodu ale zrobiła to bez naszej zgody. Nie kierujemy się tymi samymi pobudkami co ona. W rzeczywistości sprawa jest bardzo prosta: nie możemy pozwolić by pieczęcie zostały użyte, nieważne czy to przez wróżki czy przez ludzi. Jeśli Morgane nie chce tego zrozumieć... przerwała pozwalając by groźba zawisła w powietrzu. —Jeśli Morgane po dobremu nie zaakceptuje naszego punktu widzenia, to razem z Titanią sprawimy że tak się stanie. —Legenda, jak ją rozumiemy mówi, że nikt nie ma wystarczającej mocy by używać pieczęci duchowych bez narażenia świata na niebezpieczeństwo. Musicie nam obiecać że dopóki nie dowiemy się więcej, nie przekażecie ich królowej Asterii. Nie prosimy byś powierzyła je nam, chcemy tylko abyś ukryła je w bezpiecznym miejscu. Przyjrzałam się uważnie ich twarzom. Obie były bardzo poważne. Zerknęłam na Delilah i Menolly, wyczytałam u nich niepokój i niezdecydowanie. Odwróciłam się do Titanii. —Czy możemy mieć trochę czasu aby porozmawiać o tym na osobności? Skontaktujemy się z wami jak tylko podejmiemy decyzję. —Nie zwlekajcie z tym, rzekła Aeval. Stawka jest zbyt wysoka. I nie pozwólcie by lojalność w stosunku do rodziny przesłoniła wam fakty. Potem Aeval dołączyła do Titani która czekała przy drzwiach. Po raz kolejny uderzyła mnie jej uroda. W swoim aksamitnym czarnym niczym noc płaszczu, przypomniała mi żywą kolumnę cienia i lotnej pajęczyny. Jej twarz, tak samo blada jak moja. Każdy jej gest emanował szlachetnym pochodzeniem. Wpatrywała się we mnie. Nagle usłyszałam jej głos w mojej głowie. Był tak wyraźny, jak gdyby mówiła głośno. —Camille, poświęciłaś czarnego jednorożca. Zrobiłaś to co było konieczne, aby dać mu odrodzenie. Zrozumiałaś naturę cyklu.
Matka Księżyca okazała wielką mądrość powierzając ci to zdanie. Będziesz godną kapłanką, ale nie odrzucaj możliwości w imieniu przebrzmiałego oddania i przynależności. Nigdy nie można wrócić do tego co było. Rozejrzałam się, ale nikt inny nie wydawał się jej słyszeć. Spojrzałam na nią ponownie i poczułam rosnącą w moim ciele magię nocy. —Rozumiem, odpowiedziałam w ten sam sposób. Nie odrzucimy na ślepo twojej oferty. Obiecuję ci to. Zbyt wiele rzeczy się wydarzyło abyśmy mogli pozwolić sobie na domysły. Skinęła głową, niemal niezauważalnie, i posłała mi jeszcze jedną myśl. —Pamiętaj że jestem ci winna przysługę. Jeśli dołączysz do nas, spłacę mój dług i dołączę cię do mojego dworu w miejsce Morgane. Może ona być częścią twojej rodziny, ale masz rację by jej nie ufać. Ona chce zbyt wiele i zbyt szybko. Po tych słowach, obie skinęły nam na pożegnanie i odwróciwszy się, wyszły tylnymi drzwiami.
Rozdział 20 —To co teraz zrobimy? spytała Menolly wyciągając z lodówki butelkę z krwią z etykietą: truskawkowy milkshake. Ta aromatyzowana krew zmieniła całe moje życie! Dziękuję, dodała. —Nie ma problemu, odparł z uśmiechem Morio. Była to jedna z rzeczy, które w nim kochałam. Uwielbiał uszczęśliwiać innych drobnymi prezentami. Westchnęłam. —Co o tym sądzicie? O Rycerzach Keraastar, grupie śmiertelników zmienionych w taki czy inny sposób i używających pieczęci duchowych? —Jeśli staniemy po stronie piekielnej trójcy, zostaniemy wykluczeni ze świata wróżek i uznani za zdrajców. A wtedy nigdy nie dowiemy się co się naprawdę dzieje, powiedziała Delilah. Miała rację. Jeśli otwarcie przeciwstawimy się Asterii i Tanaquar, będziemy ugotowani. —W tym przypadku nie pozostaje nam nic innego jak udawać. Pozwolimy im wierzyć że ich plan działa, a w międzyczasie postaramy się sprawdzić czy jest to opłacalne czy nie, co w rezultacie doprowadzi nas do współpracy z piekielną trójcą. Bardzo zły pomysł. Ale nie mieliśmy wyboru. —To niebezpieczne okłamywać Tanaquar i Asterię. Najlepiej zrobimy unikając z nimi kontaktu, o tyle o ile się da. —A kiedy odnajdziemy szóstą pieczęć, zachowamy to dla siebie. Osobiście nie ufam żadnej z nich, powiedziała Menolly. Nie możemy pozwolić na to, by któraś z nich dostała się Morgane, bo ta nie zawaha się jej wykorzystać - a wtedy będzie po nas. Myślę że Aeval i Titania wiedzą o tym. —Zgadzam się, potwierdziła Delilah. OK, więc wszystkim powiemy że nie udało nam się jej odnaleźć. —Jak na razie nie widzę lepszej opcji, ale musimy być bardzo ostrożni. Jeśli się dowiedzą że je okłamaliśmy, poderżną nam gardła - podobnie piekielna trójca. Potrząsnęłam głową.
—W międzyczasie musimy znaleźć Babcię Kojot i poprosić ją o pomoc. Odepchnęłam krzesło by wstać. W tym momencie zadzwonił telefon. Delilah odebrała ale bardzo szybko oddała słuchawkę Vanzirowi, a sama poszła pomóc Iris sprzątać ze stołu. —Dla odmiany mam dla was dobre wieści, ogłosił Vanzir pochylając się nad blatem. Carter ma dla nas informacje które pomogą nam odnaleźć Łamignetkę. Jeśli chcecie, możemy do niego dzisiaj wpaść. Bogom niech będą dzięki! pomyślałam. Brnęliśmy w ruchomych piaskach... Potrzebowaliśmy przerwy. —Jestem tak zmęczona że mogłabym zasnąć tu i teraz, ale załatwmy to dzisiaj. Spać możemy później. Chodźmy. Flam posłał mi pytające spojrzenie ale pokręciłam głową. Nie było czasu na jakikolwiek numerek, choć w obecnej fazie gry, pomysł wskoczenia do łóżka był fantastyczny. Seattle świetnie się prezentowało w godzinach nocnych, ze swoimi wysokimi budynkami i jasnymi światłami, ale o ile nie byłeś w pobliżu Opery albo co niektórych klubów, na ulicach niewiele się działo, nie licząc Strefy Przemysłowej gdzie znajdują się wampirze kluby, jak na przykład „Fangtabula” albo „U Dominika”. Carter mieszkał na Broadway Avenue, w centrum subkultury gdzie w zaułkach narkomani i prostytutki proponowali swe towary i usługi. Jego mieszkanie znajdowało się ciut poniżej, a chroniła je magiczna bariera która odstraszała złodziei i trzymała łajdaków na odległość. Mimo to nie było to najmilsze miejsce jakie można było odwiedzić w burzliwą jesień noc... Cóż, przynajmniej nie musieliśmy się obawiać o nasze samochody. Magiczne zabezpieczenia Cartera obejmowały krawężnik przy którym znajdowały się cztery miejsca parkingowe. Zdecydowawszy iż nie ma sensu byśmy wszyscy składali mu wizytę, Delilah, Chase, Trillian i Flam zostali w domu. Zbliżywszy się do drzwi, Menolly szturchnęła mnie w bok wskazując głową na drugą stronę ulicy gdzie stały obserwujące nas prostytutki... z wyjątkiem tego, iż tym razem nie były to zwykłe prostytutki - niemal natychmiast dojrzałam ich demoniczną aurę. —Przyjaciele czy wrogowie? szepnęłam. Moja siostra wzruszyła ramionami i trąciła Vanzira w ramię, by uzyskać jego uwagę.
—Znasz te fałszywe pufy? Przyjrzał im się przez chwilę mrużąc lekko oczy, a następnie pokręcił głową. —Nie. Ale kiedy wejdziemy do środka, wyjdę od tyłu i jeśli nadal tam będą sterczeć, przyjrzę im się z bliska. —Pójdę z tobą, powiedziała moja siostra. Jestem szybka, cicha i zabójcza. —Co prawda nie mogę dorównać ci szybkością i dyskrecją ale zapewniam cię, że jestem równie niebezpieczny jak ty, odparł Vanzir. Menolly prychnęła lekko. Hmm... co to było? Vanzir i Menolly flirtowali? Nie byłam pewna ale tak to wyglądało... nie byłam przekonana by pytać, a tym bardziej poznać szczegóły tego jak to jest spać z prawdziwym twardym demonem prosto z podziemi, nie takim jak Morio. Zwłaszcza po tym jak widziałam go w akcji. Nadal miałam w pamięci jego macki... brr. To było wręcz przerażające. Łowca snów zapukał. Po chwili drzwi się otworzyły, ukazując w progu piękną młodą kobietę. W połowie Chinkę a w połowie demona, przybraną córkę Cartera. Nasz gospodarz uratował ją od życia w niewoli w Podziemnych Królestwach i zadbał o to, by oboje prowadzili ciche, skromne życie w samym sercu Seattle. Sam Carter mógł uchodzić za zwyczajnego człowieka, gdyby nie liczyć jego zawiniętych i wypolerowanych na błysk rogów na głowie. Jego krótko obcięte włosy lekko sterczące do góry, miały taki sam kolor jak włosy Menolly. Demon kulał, a na lewym kolanie nosił aparat ortopedyczny. Nigdy nam nie wyjawił w jaki sposób został ranny. Był bogaty i prowadził internetowa firmę badawczą. Czuwał nad demoniczną działalnością Seattle i zapisywał wszystko co udało mu się zobaczyć lub usłyszeć. Prawdziwa chodząca encyklopedia lokalnej nadprzyrodzonej historii. Prowadził swoje interesy zarówno z nami jak i z innymi demonami, starając się utrzymać poza radarem Skrzydlatego Cienia. —Wchodźcie, wchodźcie! zawołał machając do nas z pokoju, po czym zwrócił się do Kim: Moja droga, zaparz nam proszę herbaty. Och, i kieliszek naszego najlepszego porto oraz półmisek z serami (następnie spojrzał na moja siostrę) - i szklankę ciepłej krwi. Młoda kobieta skinęła głową w sposób który wyglądał prawie jak ukłon i bez słowa wyszła. —Usiądźcie, proszę.
To rzekłszy, pokuśtykał do swojego ogromnego biurka z orzecha. Wrócił niosąc teczkę z papierami którą wręczył Vanzirowi, a ten wyjął kartkę i przekazał ją reszcie. Gdy po chwili dokument dotarł w moje ręce, ujrzałam zaledwie pustą stronę. Carter zrobił wystarczająco wiele kopii by starczyło dla każdego tu obecnego. —Rozumiem że jest zabezpieczona hasłem? Nasz gospodarz skinął głową. —Tak, to „rutabaga”. Menolly spojrzała na niego przechylając lekko głowę na bok. —Rutabaga? powtórzyła. —A pomyślelibyście o takim haśle, wiedząc iż dokument chroniony jest demoniczną magią? Carter się uśmiechnął. —Może wolelibyście bym je zastąpił „sezamie otwórz się”? Z parsknięciem potrząsnęła głową. —Dobry jesteś. Kiedy wyszeptałam magiczne słowo, na papierze zaczęły pojawiać się linie. W dokumencie znajdowały się notatki dotyczące Stacii i mapa dotarcia do jej domu. Mieszkała w wytwornej rezydencji, w zamożnej dzielnicy Eastside. —To wszystko wyjaśnia, rzuciłam. To dlatego nie mogliśmy jej odnaleźć w Seattle. Mieszka w Redmond, w pobliżu Marymoor Park. —Blisko Billa Gatesa, dodał Morio. —Nie, to Mercer Island. A Bill Gates nie jest demonem, wbrew temu co niektórzy myślą, zażartował Carter. Tak naprawdę Stacia mieszka w bunkrze, który od zewnątrz wygląda na elegancką rezydencję z ładną bramą - ale nie dajcie się zwieść. Ma najlepsze zabezpieczenia, jestem prawie pewien że też tam są jakieś demony. —Skoro o tym mowa, wtrącił Vanzir, po drugiej stronie ulicy widzieliśmy przebrane prostytutki. Chciałbym cicho się tam podkraść i sprawdzić czy nadal tam są. Coś mi mówi, że nie są one częścią tutejszej demonicznej społeczności. Niewykluczone że pracują dla Łamignatki.
—Bo tak właśnie jest, powiedział Carter. Wiem o kim mówisz. Nic nie robię, bo nie chcę wzbudzić podejrzeń. Tak długo jak je ignoruję, tak długo nie będą próbowały się ukryć i w ten sposób mogę mieć na nie oko. Powstrzymałam Vanzira który wyglądał jakby chciał wstać. —Carter ma rację. Lepiej tak to zostawić. Aczkolwiek przed odjazdem nie zaszkodzi sprawdzić, czy w samochodach nie ma pluskiew lub bomb. —Nie ma takiej potrzeby, powiedział Carter. Kiedy pojawiły się tu pierwszy raz, zdecydowałem że potrzebuję większej ochrony niż magiczna bariera, więc wezwałem diablotin'a – inaczej asystenta diabła - by stanął na straży. Jeśli czegoś spróbują, rozpęta się przeciwko nim prawdziwe piekło. —Diabolin! Wspaniałe! Tego było nam potrzeba. Ale wróćmy do tematu. Ponownie przejrzałam dokument i zamarłam. Stacia faktycznie była nekromantką i to potężną! Według notatek Cartera, szkolił ją sam Telazhar! —Jasna cholera! To jest do bani! Menolly spojrzała tam gdzie ja i skinęła głową. —To musi oznaczać, że Telazhar pracuje dla Skrzydlatego Cienia. —Niekoniecznie, zaprotestowałam. Przysiągł nikomu się nie kłaniać. Ale faktycznie, jeśli po tak długim czasie nadal żyje i szkoli demony, to jest to dla nas znak byśmy uważali i byli nad wyraz ostrożni. —Kto to jest? spytaj Morio. Nigdy o nim nie słyszałem. Westchnęłam. —Jeśli dobrze pamiętam z moich lekcji historii: Telazhar był jednym z wróży których najbardziej się obawiano. Wieki temu był potężnym nekromantą. W czasie wojny magów stanął na czele armii siejącej terror w świecie wróżek, niszcząc południowe pustynie pozostawiając je suche, jałowe i przesiąknięte nieuczciwą magią. —W jaki sposób znalazł się w Podziemnych Królestwach? chciał wiedzieć Vanzir. —Poprowadził swoją armię umarłych na Aladril, ciągnęła Menolly. Chciał by obległa Y'Elestrial, ale prorocy przewidzieli jego nadejście i zarówno miasto jak elfy wysłały posiłki, z potężnym wojownikiem na czele. Armia zdołała osaczyć Telazhar'a na pustyni, gdzie prorocy wprowadzili go w stan uśpienia po czym wysłali go do Podziemnego Królestwa poprzez demoniczne wrota.
Po wszystkim anulowali zaklęcie tak, by te nigdy więcej się nie otworzyły. —Najwyraźniej Telazhar nadal żyje. Jego moce muszą być niesamowite (wzięłam głęboki oddech i zwróciłam swoją uwagę na kartkę). Założycie się że to on pomógł Staci się tutaj przedostać? —Nie, bo byś wygrała, powiedziała Menolly. Skinęłam głową nie chcąc myśleć o nadchodzącej bitwie. —Musimy być bardzo ostrożni i równie przebiegli. Nie może wiedzieć że nadchodzimy. Nie pogardziłabym kilkoma pomocnymi dłońmi. Po chwili wróciła Kim z naszymi napojami. Popijaliśmy herbatę z porcelanowych filiżanek, przegryzając krakersami i camembertem. Walczyłam z chęcią by nie zwinąć się w kłębek w łóżku i pozostać w nim przez tydzień. Informacja ta była tak zła, że pragnęłam wrócić z powrotem do Krainy Wróżek. Być może powinnam była zaakceptować ofertę Matki Corneille. Mały domek w samym sercu Thistlewyd u boku Trilliana, Morio i Flama... nie brzmiało to tak źle. —Więc co teraz zrobimy? spytał Morio. Poza tym, w jaki sposób zamknąć dokument? —Cóż, należy użyć magicznego słowa, odparł z uśmiechem Carter. A brzmi ono moi przyjaciele: „crème caillée”. Jak widać, po raz kolejny wybrał słowo które od razu przychodziło do głowy. —Co do dylematu przed którym przyszło wam stanąć, nie potrafię powiedzieć co macie robić. —Musimy poszukać pomocy gdzie indziej. I wiem gdzie, oświadczyłam spoglądając na moją siostrę. Jęknęła i uderzyła się w czoło. —Tylko nie piekielna trójca!! —Bądź silna. Muszą się zgodzić. Przynajmniej Aeval. Jest mi winna przysługę. Ale po tym, to ja będę jej dłużna. Mam przeczucie, że w tej wymianie przysług będzie jeden przegrany. —Więc jutro udamy się do Królowej Nocy i poprosimy by pomogła nam wytropić i zniszczyć generała demonów, rzekła Menolly potrząsając głową. Super. Nie mogę się już doczekać!
—Mnie również to nie cieszy, ale to nasza jedyna szansa. Potrzebujemy pomocy. Przynajmniej dzięki Carterowi nie musimy już szukać Łamignatki (uniosłam arkusz papieru). I mamy nawet plan. —Taak... plan, odparła z przekąsem moja siostra której oczy nabrały karmazynowego odcienia. Brawo! Dziesięć do jednego że zaprowadzi nas on prosto ku naszej zgubie. Ale tym razem droga ku niej będzie oznakowana. Być może. Ale nie mieliśmy wyboru. Jeśli nie powstrzymamy Staci, ta może zniszczyć portale próbując otworzyć przejście dla Skrzydlatego Cienia i jego sługusów. A to byłaby katastrofa przez duże „K”. Wstałam czując się zrezygnowana, a jednocześnie pogodzona z tym co nas czeka. —OK, wracamy. Jutro czeka nas długi dzień. Kiedy wyszliśmy, dwa demony już wyparowały. Czyżby pobiegły donieść Staci że byliśmy u Cartera? Tak czy inaczej wiedziała że jej szukamy. Nie wiedziała tylko kiedy uderzymy.
Rozdział 21 Kiedy otworzyłam oczy, ujrzałam Morio siedzącego obok mnie na łóżku. Oślepiona światłem dnia zamrugałam i usiadłam. Byłam w moim wielkim łóżku sama. Ostatniej nocy mój Yokai spał na sofie przy oknie, a Flam i Trillian ze mną. Wczoraj wyraźnie czułam wędrujące po mnie czyjeś ręce ale je odepchnęłam. Byłam zbyt zmęczona, by myśleć o seksie. —Witaj, powiedział składając pocałunek na moich ustach. Wygramoliłam się spod kołdry. Mój mąż wziął mnie w ramiona i przyciągnął do siebie. —Czego nie dostałeś wczoraj nie dostaniesz również dzisiaj, zagroziłam klepiąc go przyjaźnie po głowie. —Ale nie to było moim zamiarem, szepnął. Chcę tylko żebyś przytaszczyła swój śliczny tyłek do kuchni. Czeka nas długi dzień, moja ty śpiąca królewno. Nie wiedziałam czy powinnam czuć się zmartwiona czy raczej obrażona... Zerknęłam na zegar. Dziewiąta trzydzieści?! Cholera! Spałam o dwie godziny za długo! Chwyciwszy ręcznik zerwałam się na równe nogi. —Pozwól mi tylko wziąć szybki prysznic! —Iris powiedziała że lepiej będzie jak dotrzesz tam w ciągu dziesięciu minut, jeśli chcesz mieć nadzieję na zjedzenie śniadania (ze śmiechem dał mi klapsa w pośladki). Będę w domku gościnnym i przygotuję wszystko co niezbędne, dorzucił wychodząc. Dwadzieścia minut później, ubrana i umalowana wkroczyłam do kuchni. TalonHaltija dotrzymała słowa, stół po śniadaniu został uprzątnięty. Ale widząc mnie otworzyła lodówkę i zanim się spostrzegłam, siedziałam przy stole z jogurtem, muffinką, bananem, tostem i filiżanką kawy. Nie dość obfite śniadanie do jakiego przywykłam, ale ujdzie. Naraz otworzyły się drzwi i wpadła zdyszana Delilah. Obserwowałam ją jednym okiem gdy zdjęła kurtkę i rzuciła ją na oparcie krzesła. —Kiedy Morio powiedział że bierzesz prysznic, postanowiłam pójść nad staw, wyjaśniła. Rozejrzałam się po kuchni. —Gdzie są Flam i Trillian? I Maggie? Dom wydaje się dziś opustoszały.
—Flam powiedział że ma coś do zrobienia w domu, wyjaśniła Iris uprzedzając Delilah. Trillian poszedł na zakupy z Rozem. Vanzir jest jest w domku gościnnym a Shamas w pracy. Natomiast Maggie jest w moim pokoju. Została ukarana. —Ukarana? Co takiego znowu zrobiła? Maggie osiągnęła poziom rozwoju w którym mieszała się we wszystko Jedynym sposobem by zdała sobie sprawę z ograniczeń, było postawienie jej w kącie. —Ugryzła mnie, rzekła Delilah podnosząc zabandażowany palec wskazujący. Karmiłam ją, a kiedy chciałam wstawić ją do parku, ugryzła mnie. Musi się nauczyć że nie można gryźć, inaczej kogoś zrani. —Żartujesz, powiedziałam patrząc na jej palec. Myślisz że jest zainfekowany? —Nie, Roz użył jednej ze swoich cudownych maści. Powiedz lepiej, co mamy zaplanowanego na dzisiaj? Jakbym nie wiedziała (usiadła i wzięła jabłko z miski stojącej na stole). Iris, co cię naszło z tymi owocami? Jest zniżka na jabłka i pomarańcze, czy co? —To dobre dla twojego zdrowia. Jesz za dużo świństw. Duch domu skończył zmywać po śniadaniu. Odwróciła się z rękoma na biodrach i poirytowana spojrzała na Delilah. — Jeśli chcesz przez cały czas zajadać się pączkami, będziesz musiała sama je sobie załatwić. Jesteś uzależniona od cukru. To nie jest zdrowe. —Mnie to nie przeszkadza, mruknęła Delilah gryząc owoc. Skończyłam jeść swój jogurt. —Dzisiaj wprowadzamy nasz plan w życie, powiedziałam. Poproszenie Aeval o pomoc nie będzie łatwe. I naprawdę wolałabym tego uniknąć ale nie mamy wyboru. Potrzebna jest nam pomoc i to szybko. Delilah skrzyżowała ręce na stole i oparła na nich podbródek. —Naprawdę myślisz że ojciec sypia z Tanaquar? Brzmiała na tak smutną... odłożyłam łyżkę. —Co się z tobą dzieje, kotku? —Ja... on zawsze mówił, że nie może zapomnieć o mamie... Więc to było to. Pochyliłam się by poklepać ją po ręce.
—Ojciec kochał naszą matkę bardziej niż kogokolwiek. Ale powinien iść do przodu. Żałuję tylko że to w szpony Tanaquar musiał wpaść. Myślę że ona go wykorzystuje. W czasie mojego pobytu czułam jakby chciał ze mną porozmawiać, ale stchórzył. Wbijając zęby w muffinke, zamknęłam oczy ciesząc się jej smakiem. —Wiem że musi ruszyć do przodu i taką miałam nadzieję, ale... sama już nie wiem... ale on się pieprzy z samą królową! Wydaje mi się to takie... złe... i nie potrafię wyjaśnić dlaczego (po tym wstała, wyrzuciła resztkę jabłka, a następnie zaczęła grzebać w szafce aż nie znalazła w niej paczki chipsów). Wiedziałam że mamy w domu coś dobrego do zjedzenia! Iris właśnie skończyła myć naczynia, odwróciła się do nas ze skrzyżowanymi ramionami. —Bardzo dobrze! Poddaję się. Gdy następnym razem będę robić zakupy, kupię ci twoje śmieciowe jedzenie. Ale kiedy dostaniesz od niego wszędzie pryszczy i się rozchorujesz, nie przychodź wypłakać się na moim ramieniu! W tej samej chwili zadzwonił telefon. Odebrała, a po chwili podała mi słuchawkę. —To do ciebie, Camille. Dzwoni Henry. Przed odebraniem, otarłam ręce. —Henry? Co się dzieje? —Camille? (wydawał się wzburzony). Mamy problem. Skontaktowałem się już z inspektorem Johnsonem. Powiedział że jest w drodze. Myślę że lepiej będzie gdy szybko tu przyjedziesz. —Taak, ale o co chodzi? Zmarszczyłam brwi. Jeśli Henry powiedział że jest problem, to faktycznie tak było. Zniżył głos. Miałam wrażenie jakby zasłaniał ręką mikrofon. —Są tutaj dwaj mężczyźni i kobieta. Nigdy wcześniej ich nie widziałem. Wszędzie zaglądają. Camille, oni mnie przerażają... Spytałem czy mogę coś dla nich zrobić, a jeden z mężczyzn warknął na mnie w odpowiedzi! Cholera! Prawdopodobnie były to Anioły Wolności lub członkowie Wspólnoty Ziemian!
—Już jadę! Będę tam za piętnaście, góra dwadzieścia minut. Nie przejmuj się butikiem ani kasą i wyjdź stamtąd po cichu. Aha, i Henry... Chciałam go ostrzec, ale nie wiedziałem przeciwko czemu. Równie dobrze mogły tam być demony... lub jeden z naszych wrogów... —Co, Camille? —Henry… Nie miałam okazji bo nagle usłyszałam głośną eksplozję, Henry krzyknął i połączenie zostało przerwane. —Jasna cholera!!! krzyknęłam rzucając słuchawkę na stół. Iris i Delilah obserwowały mnie z szeroko otwartymi oczami. Chwyciłam torebkę i klucze. —Coś się wydarzyło w sklepie. Słyszałam coś co zabrzmiało jak wybuch i połączenie zostało przerwane. Henry już wezwał Chase'a, ale mimo to zadzwoń do niego Iris i przekaż mu to, co ci powiedziałam i nade wszystko każ mu się pospieszyć! W drogę! —Chcesz żebym z tobą pojechała? zapytała Talon-Haltija chwytając słuchawkę. Mogę ukryć Maggie w legowisku Menolly. —Tak, ale zrób to szybko. Upewnij się że jest bezpieczna i dołącz do nas tak szybko jak to możliwe. Morio pojedzie z tobą. Aha, i jeśli Vanzir nadal tu jest, powiedz mu aby również do nas dołączył. Coś mi mówi, że będziemy potrzebowali wszystkich. Zostaw wiadomość Trillianowi i Rozowi by zostali w domu i mieli na wszystko oko (przerwałam zastanawiając się chwilę). Albo nie, zadzwoń do nich i powiedz żeby natychmiast wracali. Pobiegłam do samochodu z siostrą depczącą mi po piętach, zastanawiając się co się do licha stało?? Ale głównie martwiłam się o Henry'ego. Nie wiedziałam co oznaczał ten wybuch ale czułam że nie skończy się to dobrze. Znajdowałyśmy się zaledwie o przecznicę od księgarni, gdy ujrzałam dym. Ulica była zatłoczona, były tam wozy strażackie a policja odgrodziła cały teren. Zatrzymałam się z piskiem opon i wyskoczywszy z samochodu, rzuciłam się biegiem ku księgarni. Byłyśmy prawie na miejscu, gdy zatrzymał nas policjant. Reszta ulicy została ogrodzona taśmą, a wokół pełno było mundurowych z FH-CSI. W tłumie dojrzałam Shamas'a który mnie zauważył i skinął mi głową. Gdy był na służbie, prezentował się bardzo profesjonalnie. Była to jedna z rzeczy które cenił w nim Chase.
—Jestem właścicielką tej księgarni, wyjaśniłam policjantowi który blokował nam przejście. Bardzo się martwię o mojego przyjaciela. Pracował tam dzisiaj. Rozmawiałam z nim przez telefon gdy w tle usłyszałam wybuch a potem ciszę. Po chwili z ponurym wyrazem twarzy podbiegł do nas Chase. —Co się stało? spytałam. Czy z Henrym wszystko w porządku? Spojrzałam na niego i poczułam jak serce mi się ściska. To nie wyglądało dobrze. Inspektor położył palec na ustach i skinieniem głowy dał mi znak byśmy za nim poszły. —One są ze mną Glass, powiedział do policjanta który skinął głową pozwalając nam przejść. —Henry został przewieziony do szpitala, wyjaśnił Chase. Ma poparzenia trzeciego stopnia sześćdziesięciu procent ciała. To nie wygląda zbyt dobrze, dodał cichym głosem, kładąc rękę na moim ramieniu. Camille, on może nie przeżyć. Równie dobrze mógłby uderzyć mnie w brzuch. Delilah miauknęła cicho ale dzięki bogom się nie przemieniła. —Co się stało? Dym wokół nas był tak gęsty, że zrobiło mi się niedobrze. Obie z Delilah byłyśmy znacznie wrażliwsze na te rzeczy niż ludzie. Po wyrazie jego twarzy zrozumiałam że jemu również było z tym ciężko. Każdy z wchodzących i wychodzących z budynku strażaków miał na twarzy maskę tlenową. Nagle dotarł do mnie dziwny zapach. Nie był to proch ale jakieś pozostałości po nim, coś co zdarzyło mi się już kiedyś poczuć. —Ktoś w twoim sklepie zdetonował ładunek. Nie wiemy jeszcze co to było, ale mam wrażenie, że nie było to nic ludzkiego. Poprosiłem swoich ludzi by wyjaśnili to ze strażakami. Martwiłam się o Henry'ego ale musiałam zapytać: —Czy jest wiele szkód? —Wybuch był stosunkowo lokalny. Jedna trzecia budynku została zniszczona. Ale problemem był nie tyle pożar, ale to z czego została wykonana sama bomba. Poparzenia Henry'ego są natury chemicznej (przerwał, by odebrać telefon). Hej, co masz dla mnie? Naprawdę? Tak, są tutaj. Daję ci Camille, zakończył podając mi słuchawkę.
To była Sharah, główny lekarz brygady Fae-Human CSI, i nawiasem mówiąc siostrzenica samej królowej Asterii. Obie nie zdawały się być w bliskich stosunkach. —Twój przyjaciel Henry jest tutaj - w opłakanym stanie. Czy Chase powiedział ci o jego obrażeniach? —Tak, poparzenia trzeciego stopnia sześćdziesięciu procent ciała, odpowiedziałam spokojnie. Mój głos był cichy. Gdybym pozwoliła sobie poczuć cokolwiek poza zdrętwieniem, byłabym bezużyteczna. —Dokładnie. Znalazłam to, co spowodowało jego obrażenia. Dobrą wiadomością jest to, że mogę spróbować je wyleczyć. —A zła? spytałam nie chcąc znać odpowiedzi. —Moje prognozy nie są zbyt optymistyczne. Daję mu co najwyżej dwadzieścia procent szans na przeżycie kolejnych czterdziestu ośmiu godzin. Jeśli mu się uda, jego szanse wzrosną do czterdziestu procent. Doznał ogromnych obrażeń na twarzy, klatce piersiowej i żołądku. Jego narządy wewnętrzne bardzo ucierpiały, trzymamy go podłączonego do respiratora. Cholera! Chciałam rzucić słuchawkę, ale to nie była wina Sharah. Wprost przeciwnie, jeśli przeżyje będę jej dziękować. —Co spowodowało oparzenia? —Związek alostar zmieszany z proszkiem myocian. Kolejna cholera! Ostatni raz widziałam takie rzeczy w rękach Roza. Co oznaczało, że nasi napastnicy pochodzili z Krainy Wróżek... albo byli w kontakcie z kimś stamtąd... —Dzięki. Nie wiedząc co powiedzieć, dodałam: —Zrób wszystko co w twojej mocy, proszę. Henry jest dobrym człowiekiem i przyjacielem. Nie chciałabym go stracić. —Camille, odpowiedziała z wahaniem. Nie miej zbyt wielkich nadziei. Zrobimy wszystko co się da aby go uratować, ale jeśli z tego wyjdzie - będzie to cud. Bez słowa oddałam telefon Chase'owi. Porozmawiał z nią jeszcze przez chwilę a następnie zamknął go i schował do kieszeni. Powiedziałam mu o związku alostar zmieszanym z proszkiem myocian.
—Czy mogę wejść do sklepu? spytałam. Być może uda mi się coś odkryć. Chase gestem nakazał Shamasowi by do nas dołączył. —Weź dziewczyny do środka i miej na nie oko, powiedział. I przyślij do mnie kapitana strażaków. Muszę z nim porozmawiać. Weszliśmy do sklepu wraz z moim kuzynem. Nakazał nam byśmy stawiały stopy w tych samych miejscach co on. —Uważamy że fundamenty nie zostały naruszone, wyjaśnił. A ponieważ nie ma piwnicy, podłoga nie powinna się zapaść. Płomienie najwyraźniej nie dosięgły sufitu ale wybuch mógł osłabić belki rozpórki. Dlatego aż do odwołania, nikt nie ma prawa wchodzić na górę do biura Delilah. Uważajcie by niczego nie dotykać. Teraz kiedy wiemy z czym mamy do czynienia, wszystko co jest pokryte tymi chemikaliami przy dotknięciu grozi poparzeniem, paskudnymi pęcherzami lub jeszcze gorzej. Pamiętacie kwas piekielnego ogara? Wzdrygnęłam się. —Tak, jasne. Nie będziemy niczego dotykać. Do dziś miałam paskudną bliznę na ręce po spotkaniu z nim. Ten kundel omal mnie nie zabił. Wnętrze sklepu było zrujnowane. Wszędzie walały się zwęglone książki, a w powietrzu unosił się zapach spalonego papieru. Podłoga zasłana była luźnymi kartkami. Szklana gablota niegdyś wypełniona najnowszymi wydaniami została doszczętnie zniszczona, a wokoło leżały tysiące ostrych niczym sztylety odłamków szkła. Część wypoczynkowa przeznaczona dla wróżek i członków klubu i miłośników czytania została kompletnie zwęglona. Nawet stojąca nieopodal kanapa zapaliła się i była teraz mokra i pokryta sadzą. Zauważyłam że większość półek znajdujących się na tyłach księgarni była nienaruszona. Siła eksplozji sprawiła, że kilka książek leżało teraz porozrzucanych na podłodze. Ponadto wszystko wydawało się być w normie. Dotarłszy do biura, odwróciłam się i ujrzałam idącego za nami Chase'a. —Mówiłeś, że korzystanie ze schodów jest zbyt niebezpieczne? spytałam. —Tak, powiedział Shamas wzruszając ramionami. Przynajmniej dopóki nie upewnimy się iż stopnie są bezpieczne. Chyba że znasz zaklęcia lewitacji. —Nie, co prawda Menolly mogłaby to zrobić, ale nie przed wieczorem.
Marszcząc brwi, weszłam do swojego biura rozglądając się wokół. Niejasno czułam że coś się zmieniło ale nie wiedziałam jeszcze co... dopóki mój wzrok nie spoczął na kopercie leżącej na biurku. Duża beżowa koperta z rodzaju tych których używa się do wysyłania zaproszeń. Była zaadresowana do mnie. —Tego wcześniej tutaj nie było. Jestem tego pewna, powiedziałam wskazując na nią. —Myślę że wpierw powinniśmy sprawdzić czy nie ma na niej odcisków palców, powiedział Chase zbliżywszy się. —Nie ma takiej potrzeby, zapewniłam go zdławionym głosem, czując mocny zapach demona. To nie człowiek ją tutaj zostawił. Mimo protestów, wzięłam ją do ręki. Emanująca z niej demoniczna energia była tak silna, że prawie ją upuściłam. —Demony. Nie było na niej żadnej pieczęci czy stempla pocztowego, co oznaczało że ktoś ją tutaj dostarczył. Obróciłam ją w rękach, była zalakowana i widniała na niej duża litera „S”. —Stacia. Założę się o co chcesz że to od niej. Delilah zakrztusiła się i spojrzała mi przez ramię. W tym momencie jakiś policjant wsadził głowę w drzwi. —Szefie, jest tu dwóch mężczyzn, którzy twierdzą że sprawa ich dotyczy. Jest z nimi karzeł, oznajmił. —To musi być Iris z Vanzirem i Morio, odgadła moja siostra. Inspektor zwrócił się do swego podwładnego. —Po pierwsze: nie mówi się „karzeł” tylko "mały człowiek". Po drugie: to TalonHaltija. —Talon... co? —Wróżka, do jasnej cholery! Wpuść ich! Ale powiedz im by uważali gdzie stawiają stopy. Oficer zniknął a Chase mruknął coś pod nosem.
—Naprawdę, wysłałem ich na szkolenie wrażliwości. Chodzi o to aby znali właściwą procedurę. Niektórzy wciąż zachowują się jak słonie w sklepie z chińską porcelaną! A wskazawszy na list dodał: czy zamierzasz go otworzyć? Pokręciłam głową. —Nie, dopóki nie przekonam się czy nie jest to pułapka. Kilka minut później weszli Iris, Morio i Vanzir. Bez słowa pokazałam im kopertę. Vanzir zadrżał. —Tak, to pochodzi od Łamignatki. Czy czujesz jej moce? —Tak. Moja kolej: czy to pułapka? I czy kiedy ją otworzę nie wybuchnie mi w twarz? A może zawiera tylko piękny kawałek papieru, który mówi: „Mam cię na oku”? Z westchnieniem otarłam ręką oczy. Czułam się zmęczona i jedyne czego pragnęłam to ukryć się w domu. Morio wziął list, mrucząc zaklęcie. Powstała aureola światła ale nic się nie stało. —To nie jest iluzją, zapewnił. List jest bezpieczny, sprawdziłem to. Możesz go bezpiecznie otworzyć. Mając nadzieję że się nie myli, ostrożnie złamałam pieczęć i wyciągnęłam list. Gdy go otwarłam, od razu zauważyłam że został napisany na maszynie. Nie pisała go ręcznie. Coś mi mówiło, że w ogóle sama go nie napisała a jedynie podyktowała jednemu ze swoich zbirów. No pewnie! Gdyby sama to zrobiła, moglibyśmy rzucić na nią zaklęcie. Jedno było pewne: była obecna w trakcie jego pisania. —Co jest tam napisane? zapytała Delilah, pochylając się nieco ponad moim ramieniem. Nakazałam by się cofnęła, a sama przeczytałam go po przekątnej. Cholera! Nie było dobrze. —Zanim go wam przeczytam, wolę abyśmy stąd wyszli. Kto wie czy nie ma gdzieś tutaj podsłuchu. Chodźcie, powiedziałam kierując się ku wyjściu. Na zewnątrz powitał nas drobny deszcz. Prowadziłam moich towarzyszy do samochodu który zaparkowany był po drugiej stronie ulicy. Oparłszy się o niego pochyliłam głowę.
—Śmiało Camille, powiedz nam! Co się dzieje? nalegał Shamas z niepokojem w głosie. Mimo iż w ciągu ostatnich miesięcy Shamas trzymał się nieco na uboczu i skłaniał się coraz bardziej ku swojej mrocznej stronie natury, to jednak uczynił wiele by stać się pełnoprawnym członkiem naszej rodziny. —To gówno! Posłuchajcie co napisała: Camille i reszta, Uważaj tę renowację jako zadatek tego co cię czeka. Masz wielu przyjaciół a my wiemy kim oni są i gdzie mieszkają. Krok po kroku zniszczymy każdego i wszystko co kochasz. Masz dwie możliwości: powrót do Krainy Wróżek albo walka przy naszym boku. Jesteś na rozstajach dróg. S.B.O Delilah westchnęła głęboko. —Cholera. —Sam nie wiem, powiedział Morio. Coś mi się tu nie zgadza (chwycił się za głowę jakby go bolała). Niech pomyślę przez chwilę. —Co to takiego? spytałam z nadzieją. —Nie wiem, ale sami spójrzcie. Jeśli chciałaby się nas pozbyć, to dlaczego po prostu nie wysadziła domu? Karvanak mógł z łatwością zebrać armię i wziąć nas z zaskoczenia, na naszym własnym terenie. Ale nie! Zamiast tego postanowił porwać Chase'a i użyć go jako karty przetargowej. Pamiętacie jak kilka razy proponował wam zmianę frontu? Zupełnie jak Stacia dzisiaj... Dlaczego wkłada tyle wysiłku by przekonać was abyście do niej dołączyły? Pytanie brzmi: dlaczego chce was troje? Jaki szczegół nam umyka? To było bardzo dobre pytanie, nad którym nigdy wcześniej się nie zastanawiałam. Jeśli Skrzydlaty Cień chciałby nas zabić, przypuściłby atak na nasz dom i bez trudu by nas pokonał. Dlaczego owijał w bawełnę, wysyłając jednego po drugim swoich generałów - niezwykle potężnych ale będących zaledwie małą częścią jego gigantycznego arsenału? —Masz rację. Coś w tym jest. Ale jak się dowiemy co to jest? I co najważniejsze, co możemy zrobić aby chronić naszych przyjaciół? Wiem że nie żartowała gdy pisała że zacznie nas eliminować jedno po drugim. Sam list w istocie jest szantażem.
Zadzwonił telefon Chase'a. Odszedł na bok odebrać. —Musimy znaleźć Babcię Kojot, powiedział Morio. Naprawdę potrzebujemy jej rady. Skinęłam głową. —Udamy się do niej natychmiast. W tej chwili wrócił Chase, był blady. —Camille... bardzo mi przykro... —O co chodzi? Wyraz jego twarzy mógł oznaczać tylko jedno... nie chciałam tego słuchać. —Chodzi o Henry'ego, nie żyje. Podczas operacji miał atak serca. Jego ciało nie przetrwało szoku. Sharah powiedziała że odszedł bez bólu. Zacisnął usta. Delilah płacząc wtuliła się w jego ramiona. Patrzyłam na niego w milczeniu. Morio objął mnie w pasie ale się uwolniłam i ruszyłam do przodu. Henry kochał księgarnię. Był tak szczęśliwy kiedy mu zaproponowałam w niej pracę. A teraz nie żył i to z naszej winy! Poczułam czyjąś rękę wślizgującą się w moją. To była Iris. —Nie mogłam go kochać... nie w ten sposób, powiedziała ochryple z błyszczącymi oczami pełnymi łez. Chciałabym! Ale ja… Czuła się winna. Henry był w niej zakochany. Chciał z nią być. Ale nikogo nie można zmusić do miłości. A teraz już go nie było. Był martwy, został zamordowany w naszej księgarni. A ona czuła się za to odpowiedzialna. —Nie obwiniaj się o jego śmierć, powiedziałam mrugając by odpędzić napływające mi do oczu łzy. Był szczęśliwy i kochał z nami pracować. —Chcę żeby zdechli, powiedziała z bezlitosnym błyskiem w oku. Chcę znaleźć drani odpowiedzialnych za jego śmierć i zabić ich jeden po drugim. —Zaufaj mi, szepnęłam bardziej do siebie niż do niej. Zaufaj mi, dorwiemy ich wszystkich...
Rozdział 22 Razem z Morio i Delilah udaliśmy się na poszukiwanie Babci Kojot, podczas gdy Vanzir zdecydował się pójść do Cartera w nadziei że w ciągu ostatniej doby udało mu się dowiedzieć czegoś więcej. Shamas pożyczył ode mnie samochód by odwieźć Iris do domu. Morio prowadził. Nie spuszczając wzroku z drogi, myślałam o Henrym. Nigdy nie miał możliwości by odwiedzić Krainę Wróżek, a teraz było już za późno. Zdecydowałam się rozrzucić część jego prochów na równinach Silofel. Byłam pewna że by mu się tam spodobało. Serce mi się ściskało na myśl o jego śmierci, ale wiedziałam że mieliśmy szczęście mogąc go poznać. Jak dotąd nam się udawało ale teraz się to zmieniło. Delilah nuciła sobie coś z tyłu, podczas gdy Morio skoncentrowany był na prowadzeniu. Wkrótce mieliśmy dotrzeć do lasu Babci Kojot. Przedzierając się przez martwe liście i gałęzie, zadawałam sobie pytanie: czego tym razem Babcia Kojot zażąda za swoje rady? Cokolwiek by to nie miało być, byłam gotowa zapłacić każdą cenę. Potrzebowaliśmy pomocy i potrzebowaliśmy jej od kogoś, kto widzi wszystko pod innym kątem. Mimo iż zawsze mówiła zagadkami, Babcia Kojot nigdy nie myliła się w swoich przewidywaniach. To jedynie my potrzebowaliśmy trochę czasu by zrozumieć co miała na myśli. Ptaki nie śpiewały. Prawdopodobnie ukryły się gdzieś przed mżawką i lodowatą warstwą mgły spowijającą wierzchołki drzew. Kierowaliśmy się dalej w kierunku zagajnika. Polana Babci Kojot nie była zbyt daleko, ale śmierć naszego przyjaciela i odczuwana z tym zgryzota sprawiła, iż droga zdawała się trwać całe wieki. W końcu dotarliśmy do kręgu starych cedrów które chroniły domostwo czarownicy losu. Była tam, siedząc na pniu drzewa i obserwując nas wyłaniających się z zagajnika. Bez słowa staruszka skinęła byśmy poszli za nią do jej drzewa. Minęłam wycięte w gigantycznym pniu drzewa drzwi i wydałam z siebie westchnienie ulgi. Teraz kiedy ją odnaleźliśmy, możemy nadać sens wszystkiemu co się ostatnio wydarzyło. Otuliła nas magia tego miejsca. Z zewnątrz nie było tego widać ale Babcia Kojot mieszkała we wszystkich wymiarach i we wszystkich miejscach naraz. Strzegła portalu ale miała swój własny sposób na stworzenie miejsca którego potrzebowała. Kiedy szliśmy za nią korytarzem, czułam wokół nas oddech i bicie serca drzewa. Nagle zdałam sobie sprawę że byłam tutaj zupełnie jak we wnętrzu rogu, z tą tylko różnicą że znajdowałam się tu fizycznie. Byliśmy w samym środku ducha drzewa. Doszliśmy do okrągłego stołu przy którym stały cztery krzesła. Babcia Kojot skinęła abyśmy zajęli miejsca. Usiadła po mojej prawej stronie, natomiast Morio po lewej.
—Chciałaś mnie o coś zapytać. To nie było pytanie. Wzdrygnęłam się. Nieważne o co spytam, i tak przyjdzie mi za to zapłacić. —Tak, i jestem gotowa zapłacić cenę. —A więc pytaj, młoda Camille, i wysłuchaj mojej odpowiedzi. Jej słowa były niczym gwałtowny podmuch wiatru. —Co powinniśmy zrobić? Mamy problem z rogiem czarnego jednorożca, z Królową Asterią , rycerzami Keraastar, piekielną trójcą i Stacią... zabrakło mi tchu... Dopiero teraz zdałam sobie sprawę ze swojego rozgorączkowania. —Cicho moje dziecko. Tak wiele czynników. Róg jednorożca i twój tytuł kapłanki, wszystko to jest częścią twojej własnej ścieżki która nie potrzebuje mojej ingerencji (położyła duży worek na stole). Będziemy ciągnąć kości. Ciągnij Camille. Wybierz jedną za królową Asterię i rycerzy Keraastar. Następną za trzy królowe, a ostatnia będzie dla Łamignatki, skończyła popychając worek w moim kierunku. Powoli go otworzyłam. Delilah wydała z siebie ciche „miau”, ale spojrzenie Babci Kojot ją uciszyło. Morio siedział nieruchomo z zamkniętymi oczami. Sięgnęłam do worka z kośćmi. Te otarły się delikatnie o moją skórę. Już to wcześniej robiłam i wiedziałam czego się spodziewać. Wyciągnęłam pierwszy palec i położyłam go na stole. Była to ludzka kość. Staruszka wzięła go i przebiegła palcami po jego powierzchni. Nagle uniosła głowę i spojrzała na mnie swoimi jasnymi oczami jak przyćmionym blasku tunelu. —Królowe nie kłamały. Rycerze Keraastar staną przed portalami. Może nie w sposób w jaki tego oczekiwały ale ich los został przesądzony i nie może ulec zmianie. By się rozwinąć, rycerze potrzebują pieczęci. Musisz je im dać, niezależnie od konsekwencji. —Ale dlaczego musieli wybrać ludzi i zmiennego? Dlaczego właśnie tę trójkę? Morio trzymał ręce płasko na stole, ale czułam że jego wzrok utkwiony był w kości. —To co ci powiedziano jest prawdą, ale bardzo daleką od wizji całości. Nawet królowa elfów nie ma pojęcia o jaką górę lodową się potknęliście. Ale gdy to ruszy, nie będzie odwrotu. Już trzech ludzi nosi pieczęcie. —Kiedy ich zobaczyliśmy, nie był to przypadek. Ale wtedy nie czuliśmy ich energii.
—Nie, ale teraz ją mają. Ponadto są szkoleni. W przeciwieństwie do tego co sądzi królowa, to nie magowie ich szkolą. Pieczęcie przekształcają ich w coś innego. To wszystko co mogę wam powiedzieć. Nie sprzeciwiajcie się temu planowi. Bez niego zakłócicie równowagę i wystawicie na niebezpieczeństwo swoje własne miejsca w splatających nas włóknach. Świetnie! Więc mieliśmy dać Asterii pieczęcie, jakkolwiek spowoduje to wielkie zmiany w przyszłości. Westchnęłam głęboko. —Dziękuję, powiedziałam. —Teraz wyciągnij jedną dla trzech królowych. Zrobiłam jak kazała. Tym razem była dłuższa i cieńsza. Ponadto była to kość... trzymając ją między palcami, w mojej głowie powstał obraz... poczułam jakbym się dusiła... Sylphe'a! Ta kość palca należała do ducha wiatru. Powoli położyłam ją przed Babcią Kojot. Ta chwyciwszy ją, zachichotała cicho. —Ach tak, widzę. Niewiele mogę ci doradzić Camille. Są to rzeczy, których powinnaś nauczyć się sama. Przygotuj się by we właściwym czasie zgłosić się do Aeval, z pełnym szacunkiem należnym twojej królowej. —Co takiego?!! Moje siostry też?! Ona żartuje! Mieliśmy dostarczać pieczęcie Asterii, a jednocześnie stanąć po stronie Aeval?? To było szalone! Recepta by co najmniej dostać kopa w tyłek. —Nie, tylko ty sama, młoda kapłanko. Wkrótce nie będziesz miała już wyboru. Wierz mi, szykują się wielkie zmiany. By wszystko naprawić, potrzeba współpracy obu światów. Będziesz wiedzieć gdy ten czas nadejdzie. Odłożyła kość i wskazała na worek. W ciszy wyciągnęłam ostatnią. O cholera! Ta należała do Luc le Terrible! Ta sama której zażądała jako zapłaty za pierwszym razem. Pokazałam ją Morio i Delilah a następnie wymówiwszy szeptem imię tego do którego należała, podałam ją Babci Kojot. Westchnęła głęboko i po chwili spojrzała na mnie. —W szeregach panuje niezgoda. Łamignatka ma powody by starać się z wami sprzymierzyć. Ma to - a jednocześnie nie ma nic wspólnego - ze Skrzydlatym Cieniem którego uwaga skoncentrowana jest obecnie gdzie indziej. Nie pozwól się jej oszukać. Ona stawia sobie cel inny niż myślisz. Jeśli uderzysz teraz, masz szansę zniszczyć jej obóz. Ona spodziewa się strachu. Zbierz w sobie odwagę i przejdź do ofensywy.
—Więc... atak. Choć brzmi to zupełnie bezmyślnie. Czy mogę poprosić Aeval o pomoc? Staruszka wsadziła wszystkie kości do worka i zawiązała go szczelnie. —Nie. Będziesz potrzebowała jej przychylności nieco później. Jeśli jesteś inteligentna i przebiegła, możesz to zrobić sama. Kiedy przerwała, zebrałam się na odwagę aby zadać jej ostatnie pytanie. —Czego chcesz w zamian za te informacje? Co jestem ci winna? —Och kochanie, rekompensata jest już w toku. Zaufaj mi, dług zostanie spłacony a równowaga przywrócona. Ofiara ma charakter obowiązku. Idźcie teraz. Macie plan do opracowania i bitwy do stoczenia. Nie wyjaśniając co ma na myśli, zniknęła w korytarzu. Pozostawieni samym sobie, spojrzeliśmy na siebie. —Nie podoba mi się ostatnia część. Ofiara ma charakter obowiązku? Co to oznacza? Nadal nie pogodziłam się z tym, iż to ja zostałam wybrana do poświęcenia czarnego jednorożca. Nawet jeśli wiedziałam że było to konieczne dla nas obojga, to pamięć o jego krwi na moich rękach sprawiała iż nadal czułam z tego powodu ból. —Chodźmy, powiedział Morio wstając. Musimy się zastanowić nad sposobem w jaki rozprawimy się z Łamignatką. Wydaje się że nie mamy wyboru. Udaliśmy się za nim w kierunku wyjścia, przez las, aż do jego Subaru. W drodze powrotnej żadne z nas nie wypowiedziało słowa. Po dotarciu do domu, postanowiłam wziąć prysznic. —Zobaczymy się później w kuchni, powiedziałam (byłam zmęczona, a gryzący zapach dymu i spalenizny przywarł do mojej skóry). Znajdźcie Roza i Trilliana. Powiedzcie im by wracali do domu. Aha, Flama również. Tym razem będziemy potrzebowali pomocy wszystkich. —Mogę iść z tobą? spytała Delilah. W ten sposób możemy podyskutować o tym co się dzieje. Skinęłam głową. Dotarłszy do siebie, rozebrałam się i skierowałam do mojej łazienki. Nastawiwszy odpowiednią temperaturę, weszłam do wanny. Zaraz po, dołączyła do mnie moja siostra.
Wręczyłam jej jedną z moich myjek, a sama wybrawszy gąbkę stanęłam przodem do prysznica, bo wiedziałam że nienawidzi jak woda wpada jej do oczu. Wybrałam płyn do mycia o zapachu wanilii. Delilah wybrała inny, o zapachu mandarynki. W ciszy pozbyłyśmy się zapachu dymu i sadzy. Czując gorący strumień wody spływający po moim ciele, zaczęłam sobie uświadamiać co się stało. Henry nie żyje. Mój sklep został zniszczony. A my szykowaliśmy się do starcia z Łamignatką. Moje oczy zaszły mgłą i nie mogłam stłumić szlochu. Delilah rzuciła swoją myjkę i wzięła mnie w ramiona. Pozwoliłam sobie wypłakać się na jej ramieniu. —Cicho, cicho, szepnęła. Ostatnie dni były dla ciebie bardzo trudne, prawda? —Nie tak bardzo jak dla Henry'ego. Starałam się uciszyć ból, ale to była przegrana walka. Otępienie minęło, usiadłam na brzegu wanny nie martwiąc się tym że woda lejąca się kaskadą po moim ciele moczy dywanik. —Nie mogę uwierzyć że zabili go w ten sposób. Nie miał z tym wszystkim nic wspólnego, a jednak świadomie go zranili i pozostawili na pewną śmierć. Tak po prostu. —Wiem, odparła Delilah siadając obok mnie (wzięła ręcznik i zaczęła delikatnie osuszać moje plecy). Znalazł się między młotem i kowadłem. Ofiara wojny, Camille. Wiedzieliśmy że może się tak zdarzyć. A będzie jeszcze gorzej jeśli pozwolimy wygrać Skrzydlatemu Cieniowi. Dużo więcej ludzi takich jak Henry zginie. Westchnęłam. Po raz pierwszy Delilah wzięła sprawy w swoje ręce i pozwoliła mi się rozkleić. Nawet nie potrafiła sobie wyobrazić jak bardzo byłam jej za to wdzięczna. —Wszystko to jeden wielki bajzel. Nie wiem co myśleć. Jedyną osobą do której mam zaufanie poza nami, to Babcia Kojot. Nie ufam już nawet naszemu ojcu, nie po tym jak sypia z Tanaquar! Przytaknęła spłukując mi plecy. —Mnie również nie jest łatwo się z tym pogodzić. Zastanawiam się, dlaczego mamy skończyć przyłączeniem się do piekielnej trójcy? (palcem dotknęła tatuaży na moich plecach, dotykając na końcu swojego). Są bardzo ładne i dość złożone. Zastanawiam się czy istnieje sposób by uciec od tego wszystkiego, powiedziała. Czy wszystko zawsze jest z góry zaplanowane? Czy można uciec przed swoim przeznaczeniem czy żyć z nim, stale próbując mu uciec?
Dławiąc łzy próbowałam przetrzeć oczy, w efekcie mydło dostało mi się do oczu. —Aj! Podaj mi ręcznik! zawołałam wskazując na jeden który wisiał na karniszu (przetarłam oczy i rzuciłam go na ziemię). Zadajesz bardzo filozoficzne pytania, dlaczego? Mam na myśli... jesteśmy tym kim jesteśmy i podążamy ścieżkami które wyznaczyli nam bogowie. Nie uważasz tak? Wzruszyła ramionami. —Nie wiem. Czy moim przeznaczeniem było stanie się oblubienicą śmierci? Czy muszę nosić dziecko Władcy Jesieni? Czy było naszym przeznaczeniem walczyć z demonami? Czy możemy uniknąć przeznaczenia, czy je po prostu spotykamy? Dzisiaj stałaś się kapłanką, przed tobą otwiera się nowa droga. Ostatnio wiele myślę o przypadkowości rzeczy. Śmierć Henry'ego jest po prostu jedną z nich. Był w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie. Sam fakt że był naszym przyjacielem, uczynił go celem. Czy jego przeznaczeniem było dziś umrzeć? Dlaczego to jego wybrali na swoją vendettę? Myślę że nie zniosę dłużej być pionkiem. Sama chcę decydować o swoim życiu. Płucząc gąbkę, spojrzałam na nią w milczeniu. —Podaj mi szampon, proszę. Zaczęłam myć włosy, delektując się bogatym zapachem cynamonu i jabłek. —Myślę że w obecnej sytuacji nie mamy wyboru. —Więc sądzisz że to jest nasze przeznaczenie? spytała, biorąc szampon. Spłukując włosy, zastanowiłam się nad tym. Czy naprawdę wierzyłam w przeznaczenie? I czy wierzyłam że dzisiejsza śmierć Henry'ego była mu pisana? Po chwili znalazłam odpowiedź. —Nie wiem, kotku. Wiem tylko że jesteśmy tu i teraz, stojąc na pierwszej linii frontu, w samym środku piekła. Stoimy w obliczu wielu trudnych wyborów, a naszym doradcą jest czarownica losu o stalowych zębach. Nie potrafię ci powiedzieć czy to przeznaczenie czy nie, ale wolę wierzyć że ma rację. Ponieważ sami bogowie wiedzą że jestem bardzo dobra w tym co robię. Co się tyczy Henry'ego... (ponownie poczułam napływające do oczu łzy, ale natychmiast je spłukałam pod strumieniem ciepłej wody). Był ofiarą okoliczności. Może nadszedł jego czas, a może nie. Ale to się stało i straciliśmy przyjaciela. I sprawimy - do cholery - że skurwiele którzy to zrobili spotkają nasze miecze!
—Tak, odparła cicho. Jestem z wami w stu procentach. Skończyłam brać prysznic. Delilah się wytarła i pobiegła do swojego pokoju aby się ubrać. Wybrałam gorset i czystą spódnicę po czym zeszłam na dół. Musieliśmy opracować plan. Nie miałam zamiaru znowu kogoś stracić. Kiedy się myłyśmy, wrócili Trillian i Rozurial. Flam był w drodze. Iris również wzięła kąpiel. Ponura, z pomocą Trilliana przygotowywała dla wszystkich kanapki. Roz, Vanzir i Delilah zebrali się wokół stołu. Jeszcze kilka godzin i Menolly będzie mogła do nas dołączyć. Tymczasem postanowiliśmy opracować plan ataku i przygotować wszystko co będzie nam potrzebne. Delilah wpisała w Google Earth adres Łamignatki. —Mieszka tu, na Oakdale Street, tuż obok Parku Marymoor, po drugiej stronie tego zalesionego pasa który oddziela park od promenady Sammamish Parkway West, wyjaśniła. Delilah powiększyła obraz, wskazując na duży ogrodzony dom z dala od ulicy. Z tyłu mogliśmy zobaczyć kilka budynków gospodarczych. —Czy możemy się tam dostać z Sammamish Parkway? spytałam. —To nie będzie łatwe, ale jadąc od strony autostrady, są tam drogi dojazdowe prowadzące w jego pobliże. Albo możemy zaparkować w parku Marymoor, przejść przez ulicę i prześliznąć się przez las. Domyślam się że stanie się to w nocy, tak by Menolly mogła nam towarzyszyć? Spojrzała na mnie a ja skinęłam głową. —OK. Wydrukuję bardziej szczegółową mapę. Trillian postawił talerz z kanapkami podając każdemu po jednej, podczas gdy Iris serwowała nam gorący cydr. Gdy zaczęliśmy jeść, Vanzir wrócił od Cartera. —Mam dobre wieści! powiedział rzucając mi notes zawierający pakiet odręcznych notatek. Pismo było jasne i pochylone. Czytając je zdałam sobie sprawę, że dotyczyły bunkra Satcii.
—Gdzie je znalazłeś? spytałam kładąc notes na środku stołu tak, aby każdy mógł go przeczytać. —Na miejscu. Przewidywałem że ze swoim zapachem demona zostanę niezauważony. Dlatego też zakradłem się na granice ich posiadłości i szpiegowałem ich.
Wydawał się tak dumny z siebie, że nie miałam serca go krytykować. Mógł zagrozić całej naszej operacji... pozwoliłam mu usiąść. —Powiedz, czego możemy się tam spodziewać? —Poczekaj! nakazał głos w drzwiach. Flam podszedł i zajął miejsce przy stole, wykonując mały ukłon w stronę Trilliana. Tych dwóch wydawało się chodzić koło siebie jak wokół jajka... ale jak dotąd nie wybuchła jeszcze między nimi walka. Poinformowałam Flama o ostatnich wydarzeniach. Był zdezorientowany. —Muszę się upewnić że Estelle i święty Georges są bezpieczni. Georgio mówił że widział coś skradającego się w krzakach. To była prawdopodobnie puma lub nawet tylko duży pies, ale lepiej to sprawdzić. Estelle Dugan była pomocą domową Georgio Profeta. Georgio lub Georges próbował kilka lat temu walczyć z Flamem. W swoim umyśle grał bohatera który przyszedł by uratować świat od płomieni mojego męża. Ale ten biedny człowiek tracił coraz bardziej kontakt z rzeczywistością. Estelle czuwała nad nim i opiekowała się domem. Starała się by był tak szczęśliwy, jak to tylko możliwe. Nie byłabym zaskoczona gdybym dowiedziała się iż na dobre odszedł z tego świata. Przynajmniej mentalnie. —To dobry pomysł, wtrąciła Iris. Żadne z nich nie jest w stanie się obronić, a mieszkają daleko od wszystkiego. A ponieważ nie bywasz tam często, może warto by było przenieść ich do miasta lub zapewnić im ochronę? —Dajcie mi kilka minut, powiedział znikając. Po chwili wrócił kręcąc głową. —Zrobione. Będą mieli ochronę. Tak po prostu? Chciałam go spytać kogo wezwał na pomoc, ale postanowiłam że to może poczekać. Gdy Flam zdecydował coś zrobić, robił to i kropka. —A więc Vanzir, powtórzyłam. Co udało ci się znaleźć? Zmarszczył brwi.
—Od frontu to miejsce jest silnie strzeżone. Ale wydają się wierzyć, że bariera jaką jest las i ściany z betonu jest w stanie ich ochronić. Myślę że mają jednego lub dwóch strażników w ogrodzie, ale poza tym zaledwie garść wylegujących się demonów. Nie widziałem Staci. —Hmm... więc nie jest to do końca bunkier... —Nie. Ale jedno wydało mi się dziwne. Wszędzie były porozstawiane bariery. Sprawdziłem je. Nie są one zaprogramowane na wróżki ani ludzi... ale na demony. A zanim zapytasz: tak, byłem ostrożny. Miałem szczęście i o żadną się nie potknąłem (oparł się wygodnie na krześle). Co o tym myślicie? —Czy myślisz że ona boi się demonów-rebeliantów? spytała Delilah. —Nie. Zabezpieczenia nastawione są na konkretne stworzenia, a mianowicie na oddziały Degath Skrzydlatego Cienia i kilka innych, bardziej wyrafinowanych, jak na przykład ja. —Sprawy przybierają naprawdę dziwny obrót, rzuciłam po chwili zamyślenia. Czy myślicie że może to być związane z tym co powiedziała nam Babcia Kojot? Mówiła o niezgodach panujących w ich szeregach i sugerowała że celem Stacii jest coś zupełnie innego niż sądzimy. —Cóż, wtrąciła Talon-Haltija. Co według ciebie może być jej celem? —Przeszkodzenie nam w zdobyciu pieczęci. Pracuje dla Skrzydlatego Cienia czy nie, czyż nie powinno to być jej głównym zadaniem? —Niekoniecznie, rzucił Vanzir z triumfalnym błyskiem w oku. Teraz zaczynam rozumieć! Wszystkie oczy spoczęły na nim. —Co takiego? —Mówisz że celem Stacii nie jest to co sądzimy i że wśród demonów istnieją znaczące różnice zdań. Co jeśli Łamignatka pragnie wspinać się po szczeblach władzy na swój własny sposób? Wyobraź sobie że wcale nie lubi pracować dla Skrzydlatego Cienia i chce się go pozbyć? —Co? Myślisz że Stacia może oszukiwać Skrzydlatego Cienia? spytał Trillian marszcząc brwi. Ależ to byłoby samobójstwo! —Niekoniecznie. Nie gdy jest się silnym i bardzo ostrożnym, a do tego można liczyć na sojuszników.
Stacia jest jednym z najpotężniejszych generałów podziemnych królestw, oprócz tego jest nekromantą. Jestem prawie pewien, że nawet Skrzydlaty Cień nie zdaje sobie w pełni sprawy z jej mocy, w przeciwnym razie już dawno by ją wyeliminował. Stanowi dla niego zbyt wielkie zagrożenie (wstał i zaczął chodzić). A może... może ojciec Trytian'a się z nią skontaktował i sprzymierzył się z daemonami? Trytian był synem potężnego daemona – to kolejna rasa żyjąca w Podziemnych Królestwach która próbowała przeciwstawić się Skrzydlatemu Cieniowi. Za pośrednictwem Trytiana zaproponował nam sojusz. Odmówiliśmy. Podpisywanie paktów z demonami lub daemonami bez względu na to jak ich nazywano, było zawsze bardzo złym pomysłem. —Jasne! Co jeśli Trytian i jego grupa rebeliantów zyskali sojuszników w otoczeniu Skrzydlatego Cienia... i sami szukają pieczęci duchowych by wykorzystywać je do przeprowadzenia ataku na Skrzydlatego Cienia... w tym przypadku Stacia może zmodyfikować portale tak, by uniemożliwić mu skorzystanie z nich lub… z innych osobistych powodów. —Wszystko to wydaje się coraz bardziej prawdopodobne, powiedziała Iris. Wspinanie się po trupach na szczyt leży w mentalności demonów. —To prawda, zgodziłam się. W swoim liście postawiła nam ultimatum: walczyć w jej szeregach lub powrócić do Krainy Wróżek. Co w skrócie oznacza: kopnąć piłkę lub zejść z boiska. Czytając ten list stale zadawałam sobie pytanie: dlaczego Skrzydlaty Cień chciał abyśmy mu pomogli?! To nie miało sensu. Teraz rozumiem! Karvanak proponował byśmy się do niego przyłączyli ale tylko po to by dostarczyć mu pieczęć. Jednak Stacia... (przygryzłam wargę). Co o tym sądzicie? Czy ona próbuje wywrzeć na nas presję abyśmy pracowali dla niej? Wydaje się że sama również szuka pieczęci. Zdaje się że mamy talent do ich znajdowania i na to właśnie liczy Stacia. Demony znane są z używania siły, nie z dyplomacji. Jak wszyscy zwróciłam się do Vanzira, to on był specjalistą od demonów. Bardzo długo mieszkał z nimi w Podziemnych Królestwach, może nawet zbyt długo... Przez chwilę stukał palcami w stół a następnie skinął głową. —Myślę że coś w tym jest. Ale mimo to nie wydaje mi się by była po naszej stronie. Nie dajmy się zwieść. Jest kolejnym żądnym władzy demonem, który pragnie znaleźć się na szczycie drabiny. Jak tylko przestaniecie być jej potrzebni, zabije was (podrapał się po głowie). Czy pamiętacie jak wam mówiłem że Skrzydlaty Cień zaczyna tracić kontrolę nad wszystkim? Delilah skinęła głową. —Tak, mówiłeś że planuje zniszczyć oba światy.
—Cóż, mam wrażenie że jego główni doradcy zaczęli dostrzegać fakty i podejmują kroki w celu zapewnienia sobie przetrwania. Co w uproszczeniu oznacza że szczury opuszczają tonący statek. —Więc Łamignatka koncentruje się na tym by przeżyć. Nie mogę jej za to winić ale nie możemy z nią współpracować. Westchnęłam i ugryzłam moją kanapkę. Mieszanina pieczonej wołowiny i musztardy wywołała eksplozję smaków w moich ustach. Moje kubki smakowe były tak podekscytowane, że nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu. Flam oparł łokcie na stole i brodę na dłoniach. —Trzeba ją wyeliminować. Nawet jeśli zbuntowała się przeciwko swemu panu, to nie dlatego że kocha ludzkość lub wróżki. Ponadto bardzo niebezpiecznym jest bawienie się portalami. Musimy się jej pozbyć bez zwracania na siebie uwagi Skrzydlatego Cienia czy daemonów. —Jeśli zabezpieczyli się przeciw demonom ale nie ludziom lub wróżkom, znaczy to że możemy wśliznąć się tam tylnym wejściem. Nawet jeśli od frontu są uzbrojeni po zęby, wygląda na to że zostawiła dziurę sądząc iż to demony są jej głównym zagrożeniem. Wzięłam jabłko z tacy i wbiłam weń zęby. —To nie będzie proste, powiedziała Iris, ale możecie na mnie liczyć. Chcę by Stacia zapłaciła za to co zrobiła Henry'emu. Uśmiechnęłam się. —Wszyscy jesteśmy z tobą, Iris. Naprawdę będziemy potrzebowali każdej pary rąk.
Rozdział 23 Napojeni herbatą, nakarmieni kanapkami i ciasteczkami, skończyliśmy na opracowaniu prymitywnego planu działania. Nie raz myślałam że niszczymy wrogów Skrzydlatego Cienia, ale nie widziałam sposobu skorzystania z pomocy Stacii. Absolutnie nie interesowała się naszym losem. Ponadto, kto wie co zamierzała z nami zrobić gdy już pozbędzie się Skrzydlatego Cienia? Zakładając iż jej się to uda... Krótko przed pojawieniem się Menolly, Iris wypędziła chłopców z kuchni. Jedynie Flam znał tajne wejście do jej legowiska, a ja wiedziałam że zachowa to w tajemnicy. Co do pozostałych, wolałam nie ryzykować. Im mniej osób o tym wiedziało, tym lepiej. Po chwili regał się poruszył i moja siostra bezszelestnie pojawiła się w kuchni. Ubrana była w obcisłe skórzane spodnie i jasnoniebieski golf. Pozaplatane w warkoczyki włosy spięła wysoko na głowie w kucyk. Wyglądała zaskakująco elegancko. Spojrzała na mapy i kartki rozrzucone na stole oraz na stos talerzy piętrzący się na kuchennym blacie. —Dobra, co się do diabła dzieje? Otworzyła lodówkę i wyciągnęła z niej butelkę krwi, a następnie wsadziła ją do mikrofalówki. —Jak tylko wszystko ci opowiem, ruszamy. Czeka nas paskudna walka. Delilah dzwoni właśnie do Chase'a z pytaniem czy będzie mógł nam towarzyszyć. Natomiast Morio poszedł do Wilbura by spytać czy się do nas przyłączy. Dzwoniłam do Nerissy, już tu jedzie. —Nerissy? Ależ ona nie umie walczyć! Cóż, nie jak Zachary czy my! Nerissa była zmienną pumą z gór Rainier, do tego była jej dziewczyną. Mimo że obie nie zaprzestały spotykania się z mężczyznami, to umówiły się nie sypiać z innymi kobietami. Coś mi mówiło że był to związek na dłuższą metę, mimo iż one same zdawały się jak na razie nie traktować tego w ten sposób. Ale mój instynkt szeptał mi że tworzą wspaniałą parę. —Nie, ale może popilnować Maggie. Powinna dotrzeć tu w ciągu godziny (westchnęłam czekając aż jej krew będzie gotowa). —Henry nie żyje. Dziś rano Stacia podłożyła ładunek wybuchowy w moim sklepie. —Co?!!!
W jednej sekundzie jej jasnoszare oczy zrobiły się czerwone, a kły się wydłużyły. Sącząc krew, starannie wytarła kąciki ust nic nie mówiąc. Po czym wstała i wypłukawszy butelkę, wstawiła ją do zlewu. Następnie podeszła do mnie, położyła rękę na moim ramieniu i - co w jej przypadku było rzadką rzeczą - pochyliła się i pocałowała mnie w policzek. —Na co jeszcze czekamy? Przygotujmy się na skopanie demonom tyłków! Park Marymoor mieścił się w Eastside. Obszar wielkiego Seattle składał się nie tylko z głównego miasta ale również z licznych okolicznych miasteczek, które zlały się ze sobą, oddzielone wyłącznie sztucznymi, administracyjnymi granicami. Wiele "gminsypialni" urosło do tego stopnia, że stały się miastami samymi w sobie. Region obejmował kilka wodnych obszarów, w tym Lake Washington, Lake Union i Lake Sammamish, podczas gdy centrum Seattle leżało nad Zatoką Eliota i przy ujściu Puget Sound, prowadzącego przez Przesmyk Juan de Fuca do Oceanu Spokojnego. The Eastside leżało na wschód od Lake Washington, połączone z Seattle dwoma mostami pontonowymi, z których jeden „Pływający Most 520” był jednym z najdłuższych tego typu na świecie. Zarówno Most I-90 jak i 520 były cudami techniki, w regionie narażonym na trzęsienia ziemi, przy czym ten ostatni rozpaczliwie wymagał przebudowy aby obsłużyć rosnący ruch samochodowy oraz by zwiększyć jego odporność w razie wstrząsów sejsmicznych. Jechaliśmy do miasta Redmond, siedziby firmy Microsoft. Przylegało do niego Bellevue, miasto liczące ponad sto dwadzieścia tysięcy mieszkańców. Nie miało ono wielkomiejskiego charakteru, ale było jednak rosnącą gminą. Oba miasta oddzielała od siebie Bel-Red Road, skrót od Bellevue-Redmond Road.
Było krótko po ósmej kiedy skierowaliśmy się w kierunku zjazdu z 520. Ruch był dość płynny zważywszy na porę. Rzuciłam okiem przez ramię by upewnić się czy Chase nadal za nami jedzie. Przy jedenastu osobach (nie licząc sprzętu), użycie dwóch samochodów było konieczne. Menolly, Trillian, Flam i ja byliśmy z Morio w jego Subaru. Natomiast Delilah, Rozurial, Iris, Wilbur i Vanzir podróżowali z detektywem. Droga prowadziła do Leary Way, biegnąc w kierunku Redmond. Morio skręcił w lewo, w Sammamish Parkway West, a pięć minut później dotarliśmy do Marymoor gdzie na światłach Morio skręcił w lewo i wjechał do parku. Wkrótce dołączył do nas Chase. Normalnie wieczorem park był zamykany ale teraz pozostał otwarty, sama nie wiem dlaczego. Morio zaparkował przy Clise Mansion, dawnej rezydencji przekształconej na salę spotkań, wesela i inne tego typu uroczystości. Jak tylko wygramoliliśmy się z samochodu, spojrzałam ku rezydencji tęsknym wzrokiem. —Jest piękna, powiedziałam. Chciałabym móc zorganizować tu imprezę i zapomnieć o całym tym gównie... —Może moglibyśmy wynająć ją na święta? zasugerował Trillian kładąc dłoń na moim ramieniu. Wzruszona odwróciłam się do niego. Zazwyczaj nie był fanem „społecznych błahostek” jak je nazywał ale teraz wyraz jego twarzy powiedział mi, że był szczery. Pocałowałam go delikatnie w nos. —Dziękuję. Po wyjęciu z bagażnika niezbędnego sprzętu, udaliśmy się w kierunku wyjścia z parku. Wokół rosły brzozy, klony, olchy i wiele innych drzew, ponadto tu i tam dojrzeć można było kilka krzewów róży i ogromne sosny. Sam park liczył niecałe dwieście czterdzieści hektarów. Znajdowaliśmy się w jego zachodniej części. Zaledwie pięć minut by dotrzeć do Sammamish Parkway West, a kilka sekund później byliśmy po drugiej stronie ulicy. Upewniwszy się że nikt nie może nas zobaczyć z drogi, Menolly uniosła się nad murem i rzuciła nam linę. Żadne z nas nie miało problemu wspiąć się po niej - nawet
Iris, która była silniejsza niż na to wyglądała. Przedostawszy się na drugą stronę, znaleźliśmy się w płytkim wąwozie porośniętym drzewami wśród których mogliśmy się ukryć a który prowadził na drugą stronę. —OK, to gdzie mieszka Stacia? spytałam. Było ciemno a teren był nierówny.
Pogratulowałam sobie zmiany butów - ze szpilek na kozaki - i narzucenia lekkiej kurtki na mój skórzany gorset i pasującej do niej spódnicy ze sztucznego jedwabiu. Vanzir rozejrzał się, a następnie wskazał palcem kierunek. —To tam. To nowy dom. Myślę że został wybudowany rok, góra dwa lata temu. By go wybudować wycięli kawałek lasu. Pod osłoną liści zaprowadził nas we wskazanym kierunku. Przynajmniej przestało padać, była jedynie lekka mżawka. Teraz cały teren spowity był mgłą. Po cichu, bez większych problemów wspięliśmy się na drugą stronę wąwozu. Między drzewami znajdowało się duże podwórko, a tuż za nim ogromny dom. —To zabawne że nie mają większego terenu, skomentował Trillian. —Ziemia tutaj jest droga, szepnął w odpowiedzi Chase. Ludzie wolą lokować swoje pieniądze w dom. "Dom" nie był odpowiedni terminem. Dom Satcii przypominał bardziej dworek. Składał się z dwóch pięter i zajmował prawie cały teren. Musiał kosztować dobry milion. Pytanie: skąd wzięła tyle pieniędzy? Czy demony grały na giełdzie? W każdym razie wybrała najbrzydszą okolicę. Może był to i dwór ale mi bardziej przypominał dom z elementów prefabrykowanych. Z zewnątrz pomalowany był na smutny, beżowy kolor. Okiennice pomalowane były na biało i wyglądały schludnie - jak zresztą wszystkie nowe domy w sąsiedztwie, tyle że ten był o wiele większy. Francuskie drzwi wychodziły na brukowane patio. Rozejrzawszy się wokoło, wyczułam zabezpieczenia o których wspominał Vanzir. Skupiłam się na jednym, które znajdowało się jakieś dwa metry ode mnie; skinęłam na Morio. Powoli, pod osłoną nocy, trzymając się nisko ziemi, zakradliśmy się do niego. Tak by uniknąć wzroku ciekawskich, o ile oczywiście nie wyczują ciepła naszych ciał. Wiedząc że lamie były dalekimi krewnymi węży, taka możliwość istniała. Wyszeptałam swoje obawy Morio, ale on pokręcił głową. —Jest za zimno, powiedział. Temperatura nie przekracza dziesięciu stopni. Węże nie wychodzą przy tej pogodzie. Ponadto jest bardziej prawdopodobne, że są one w stanie hibernacji. Mimo to gdy będziemy w środku należy zachować ostrożność. Założę się że jest tam prawdziwy piec. A skoro Stacia jest w połowie wężem, to zaklęcie lodu powinno narobić sporo kaszy. —Dobrze pomyślane! powiedział Vanzir potrząsając głową.
Zabezpieczenie okazało się być czymś w rodzaju kryształu koloru rubinu, podobnego do tych jakich sami używaliśmy u siebie, ale z pewnością nie pochodził z Ziemi ani nawet z Krainy Wróżek. Morio i ja wzięliśmy się za ręce by zgłębić jego energię. Ta wiła się wewnątrz kryształu niczym wąż wokół swojej zdobyczy. Po chwili zrozumiałam, że zabezpieczenie było inkrustowane runami. —Vanzir się nie mylił, rzekł Morio który również je zauważył. Są one zaprojektowane tak aby reagować na demony. Myślę że wszyscy korzystają z głównego wejścia lub sami uruchamiają swoje własne zabezpieczania. —Chyba że są nastawione tak, by ignorować istoty którymi otacza się Stacia, zauważyłam. W każdym razie Menolly, Roz i Vanzir nie mogą ich przekroczyć bez ryzyka włączenia alarmu. A to z racji tego, iż wszyscy jesteście uważani za demony. Wróciliśmy do pozostałych by opowiedzieć czego się dowiedzieliśmy. Nikogo nie było widać ale w kilku oknach paliło się światło. —Więc trzymamy się naszego pierwotnego planu? spytałam. Nie mieliśmy innego wyjścia jak pozostawić inkuba, łowcę snów, Yokai i wampira z tyłu. Kiedy bitwa się rozpocznie, będą mogli bez obaw do nas dołączyć nie przejmując się zabezpieczeniami. —Tak, nie widzę alternatywy, powiedziała Menolly. Chciałabym pozostać w pierwszej grupie ale istnieje ryzyko że zabezpieczenia zareagują na to iż jestem wampirem. Lepiej jak pozostanę z innymi. Jęknęłam widząc jak Morio wyjął z torby malutką trumnę Rodneya. Posłał mi spojrzenie które mówiło: „musimy to zrobić” i otworzył pudełko. Jak tylko tamten z niego wyszedł, Morio syknął: —Posłuchaj mnie uważnie, będziesz trzymać usta zamknięte lub rozerwę cię na strzępy. Nie żartuję. Czy to jasne? (szkielet spojrzał na niego i skinął głową na „tak”). Pójdziesz tam jako zwiadowca. Radzę ci być jak najbardziej dyskretny, ponieważ ten dom aż roi się od wielkich złych demonów które nie zawahają się rozgnieść cię niczym robaka. Rozumiesz? (ponowne skinienie). Kiedy dojdziesz do drzwi, urośniesz do swojego pełnego rozmiaru. Twoim zadaniem jest zabicie możliwie jak największej ilości demonów. Dobrze się bij, bo oni na pewno będą. I nawet nie myśl aby się wyśliznąć i dać nogę, bo cię wytropię i dam twoje kości pierwszemu spotkanemu psu. Poniał ? To rzekłszy zaczął się zmieniać. Rodney pośpiesznie cofnął się, kiwając głową. —W porządku. Zaczynamy, powiedziałam. Rozdzielcie się w kierunku tylnej części domu.
Zdecydowaliśmy się atakować z różnych kątów. Tak więc jeżeli którekolwiek z nas zostanie zauważone, inni będą mieli szansę wziąć wroga z zaskoczenia. Na palcach ruszyłam w kierunku dziedzińca. Na szczęście teren usłany był paprociami i innymi krzewami. Pobiegłam ukryć się za najbliżej rosnącym krzakiem jagód (myśląc że ten rodzaj kamuflażu jest nieco oklepany). Dobrym znakiem było to, że nie widziałam innych. Jeśli ktoś wyjrzałby przez okno, to prawdopodobnie nic by nie zauważył. Innym pozytywnym punktem było to, iż podwórko było ciemne, oświetlone jedynie światłem padającym z okien domu. Już prawie osiągnęłam dziedziniec, gdy jedne z drzwi otworzyły się niespodziewanie i w progu ukazał się blurgblurf który zaczął oddawać mocz w trawie, drapiąc się po brzuchu. Zamarłam, modląc się by cienki pień za którym się skryłam, zdołał mnie skutecznie zasłonić. Blurgblurfs byli równie brzydcy co niebezpieczni. Niedawno mieliśmy do czynienia z niektórymi z nich. Należeli do tysiąca szeregowców zamieszkujących Podziemne Królestwa i wyglądali jak ludzkie karykatury z olbrzymimi brzuchami oraz długimi, pomarszczonymi kończynami. Potrafili za to pluć ogniem, a do tego byli zaskakująco silni. W pewnej chwili stwór otrząsnął się i spojrzał w moim kierunku. Struchlałam. Jasna cholera! Zobaczył mnie! Kiedy otworzył usta, odskoczyłam w bok przywołując błyskawicę. Po chwili niebieska kula energii walnęła prosto w niego. Proszę, proszę, proszę, nie pozwól by odbiła się rykoszetem! pomyślałam. Spraw by się udało! I wtedy właśnie energia zaczęła pryskać eksplodując kaskadą iskier płonącej gorącej plazmy uderzającej we wszystko w zasięgu wzroku. Cholera! Wymachując sztyletem rzuciłam się na blurgblurfa, starając się trzymać jak najdalej od jego gęby z której ział ogień. Kiedy pozostali usłyszeli jak krzyczę, powychodzili ze swoich kryjówek. Niespodziewanie tuż przed moim wrogiem przemknęło białe tornado, pozostawiając pięć głębokich cięć na jego brzuchu. Demon warknął i odwróciwszy się, zaczął pluć ogniem. Delilah skorzystała z okazji by wziąć go od tyłu. Ale zamiast swojego słynnego kopnięcia, po prostu wbiła swój sztylet między jego łopatki aż po rękojeść. Po chwili dołączył do niej Flam i oboje w trymiga się z nim uporali. Miedzy nimi blurgblurf był ogromem martwego mięsa. Jeden demon - łatwo zabić. Wiele demonów - chaos i problem. Usłyszałam dźwięk dochodzący od drzwi. Spojrzałam tam i zobaczyłam pół tuzina strażników wyglądających na ludzi. Motocykliści na sterydach ? —Des Tregarts, wyjaśnił Roz. To demony.
Morio, Menolly i Vanzir byli tuż za mną. Broń mężczyzn, ubranych w spodnie i ciężkie skórzane kurtki, stanowiły noże i łańcuchy. Jeden z nich dzierżył w dłoni ołowianą rurę. Ruszyli do przodu nie spuszczając z nas wzroku. Ten ostatni miał w oku niebezpieczny błysk. —Super! Wygląda jakby ich to cieszyło, rzuciłam cofając się i przygotowując w myślach kolejne zaklęcie. Ale nim udało mi się wezwać na pomoc Matkę Księżyca, z pomocną dłonią przyszła im grupka nieumarłych zombies, prawdopodobnie ghuli. Miałam nadzieję że to te pierwsze, bo je przynajmniej łatwiej jest zabić. Czas zdawał się zatrzymać gdy obie strony zaczęły oceniać się nawzajem. Jasny gwint! Wyglądali na silnych! Walka z nimi nie będzie łatwa... Miałam tylko nadzieję, że zdążymy rozprawić się z nimi nim Stacia zdecyduje się wmieszać... wzięłam Morio za rękę —Spróbujmy pozbyć się kilku zombies, zasugerowałam. Pokiwał głową. Oddaliliśmy się na bok o kilka kroków. Morio natychmiast opuścił swoją torbę i wyjął z niej naszyjnik z kryształkami kwarcu i podał mi go, następnie wyjął inny z obsydianem który założył sobie na szyję. Po czym wziął mnie za ręce i oboje skoncentrowaliśmy się nad zaklęciem zdolnym odesłać ich z powrotem pod ziemię. Uniosłam głowę. Flam, Delilah i pozostali ostrożnie zbliżyli się do „motocyklistów”. Iris pozostała w tyle strzelając do demonów deszczem odłamków lodu. Demony, przynajmniej te które pochodziły z Podziemi, zwykle nie lubiły zimna a biorąc pod uwagę fakt że pracowały dla Łamignatki, wątpiłam by w domu była w ogóle lodówka. Wilbur dołączył do nas i szybko narysował na ziemi pentagram z soli, a następnie dookoła niego okrąg z soli i rozmarynu. Bez wahania usiadł w środku pięciokątnej gwiazdy i zaczął intonować pod nosem zaklęcie. Odciągnęłam swoją uwagę, starając się nie koncentrować na krzykach i wrzaskach walki, ale na niewielkim szwadronie zombies zmierzającym w naszym kierunku. Najwyraźniej przyciągała ich magia naszych zaklęć. Po prostu wspaniale! —Skoncentruj się! syknął Morio. Pokręciłam głową. Dlaczego nie mogłam się skupić? I nagle nie wiedząc dlaczego, skoncentrowałam swoją uwagę spychając na bok wszystkie inne myśli. Zatonęłam w energii, pozwalając by mnie pochłonęła i zabrała w dół w krainę cienia, w krainę nocy. Wszystko wokół mnie przybrało fioletowy blask i w tym momencie wiedziałam, że otworzyliśmy drzwi...
Mój mąż mocniej ścisnął moją rękę i zaczął wymawiać zaklęcie, którego celem było uwolnienie przywołanych tutaj zmarłych. Devo shena, devo sherahni, devo shilak. Devo mordente, devo resparim, devo salesum... Jak większość z naszych zaklęć, polegało ono na powtarzającej się mantrze. Chodzące trupy, wałęsające sie duchy, szepczące dusze, słuchajcie naszej komendy. Powróćcie do grobu, całuny śmierci, szepczące dusze, nie zostaniecie tu! Energia rosła powoli ale systematycznie, a wokół nas krążył wieniec fioletowego ognia. Oboje z Morio nadal śpiewaliśmy. Zombie dotarły niemal do zewnętrznej granicy kręgu i jeden z nich właśnie miał przekroczyć woal światła, gdy nagle wydał okrzyk! W ciągu kilku sekund upadł i rozpadł się, zupełnie jak w świetle stroboskopu. Z jego ciała sączył się płyn który natychmiast wsiąkał w glebę. Jeden z głowy, pozostało jeszcze co najmniej sześciu. Kolejny zombie przemknął przez barierę i w ciągu kilku sekund pozostało po nim jedynie wspomnienie. Pozostali zamarli. Jakkolwiek nie mieli duszy, byli prawie automatami, w magicznym kodzie który powołał je do życia mieli iskrę instynktu samozachowawczego. Wilbur wydał chrząkniecie i grzebieniasta fala światła przetoczyła się nad zombies. Te jednocześnie wydały wrzask i zniknęły, spalone rzuconym przez niego mega-zaklęciem. Oboje z Morio zaniemówiliśmy spoglądając na niego. Co to do cholery było i jak on to zrobił??! A co więcej, jak możemy się tego nauczyć? Wilbur mrugnął nam i skupił uwagę na walce. Niespodziewanie, w zastępie demonów ujrzałam mężczyznę leżącego na ziemi... och Wielka Matko, pomóż nam! To był Chase i wyglądał na nieprzytomnego. Byłam tak skupiona na magii, że nawet nie spostrzegłam kiedy rozpoczęła się walka. Rozejrzałam się w poszukiwaniu Delilah. Walczyła przeciwko Tregart, wykrzykując przy tym przekleństwa. Pobiegłam do detektywa u upadłam obok niego na kolana. Był blady. Cały bok jego koszuli poplamiony był krwią. Morio dołączył do mnie. —Sprowadź pomoc! krzyknęłam z płaczem. Przyślij tu Roza! Ten w ciągu kilku sekund znalazł się przy mnie. Widząc Chase'a, zmarszczył brwi. Ściągnąwszy płaszcz wyjął z niego fiolkę wylał jej zawartość na ranę.
—Musimy mieć coś czym zabandażujemy ranę... powiedział szukając w kieszeni balsamu który zawsze nosił. Spojrzałam na Wilbura. —Twoja koszula! Potrzebuję jej! Wzruszył ramionami i rozebrawszy się, podał mi ją. Podarłam ją w cienkie paski, zmuszając się by nie zwracać uwagi na szalejący wokół mnie zgiełk bitwy. Musieliśmy uratować Chase'a. I jak najprędzej zapewnić mu pomoc medyczną. Roz rozsmarował sporą ilość maści na jego ranie i oboje obandażowaliśmy jego tors. Był ciężki, a kiedy go lekko ruszyłam - rana zaczęła znowu krwawić. —Jasna cholera, co mamy robić? Nie możemy zabrać go do samochodu, to zbyt daleko! Wpadłszy w panikę rozejrzałam się wokół. —Jego oddech jest słaby! Co robimy?! Roz zerwał się i pobiegł do Flama który walczył z jednym z demonów. Prawie udało mu się go załatwić. Roz zająwszy jego miejsce, popchnął go w moim kierunku. —Co się stało? Jesteś ranna? Pokręciłam głową. —Nie. Musimy dostarczyć Chase'a do siedziby FH-CSI. Jest poważnie ranny. Nie sądzę by Delilah wiedziała. —Trudno się tutaj skupić. Te bestie są tak trudne, że nawet nie wiem jak sobie z nimi poradzimy. Wezmę go przez Morze Jońskie. Zaraz wracam. To rzekłszy, nie dając mi czasu na odpowiedz, wziął go na ręce i obaj znikli. Potrzebowaliśmy chwili by się przegrupować, ale nie było czasu. Było jeszcze... och do diabła! Jeszcze pięciu... Delilah sprawiała wrażenie rannej... Widziałam krew na policzku Trilliana i szkarłatne plamy na tułowiu Vanzira. Po chwili przybiegła Iris. —Musimy coś zrobić, powiedziałam. Ale co? Te demony zamiast skóry mają pancerz. Jeśli się wycofamy, pójdą za nami!
W odpowiedzi Iris zacisnęła usta i skinęła głową. —Obiecałam sobie nigdy nie używać tego zaklęcia, ale... nie mamy wyboru. Zajmę się nimi, powiedziała cicho z oczami pełnymi łez. Otworzyłam usta, by zapytać ją co zrobi, kiedy krzyknęła: —Wszyscy ukryć się! Natychmiast!!! Jej głos odbił się echem na podwórzu z siłą megafonu. Wszyscy jej usłuchaliśmy. A potem Talon-Haltija zamknęła oczy i usłyszałam jej szept: „To dla Henrego...” W jednej chwili wokół niej wzniósł się wicher - wir niebiesko-białej mgły, następnie wydając z siebie straszny krzyk, pchnęła go do przodu. Ściana energii przeniosła się na demony; zewsząd rozeszły się przenikliwe wrzaski. Nie widziałam co się dzieje. Ale gdy energia zaczęła znikać, odkryłam że Iris zemdlała. —Och, Iris… Zamilkłam wpatrując się w scenę. Po demonach pozostało jedynie dużo mięśni i kości... oraz pulsujące mięso... Bez słowa odwróciłam się i zwymiotowałam. —Iris... Delilah upuściła swój sztylet. Czy ktoś jest ranny? Chase? Chase! (zaczęła rozglądać się gorączkowo wokół siebie). Gdzie jest Chase?! —Z Sharah. Został ranny, kotku. Żyje ale potrzebuje pomocy. Nie śmiałam powiedzieć jej jak poważne były jego obrażenia. Musieliśmy ją utrzymać w jednym kawałku – a nie w postaci kota. Jej dolna warga zadrżała, ale na tym się skończyło. Iris zaczęła dochodzić do siebie. Kiedy pomagaliśmy jej wstać, w drzwiach rozległ się krzyk. W progu stał człowiek (a przynajmniej tak wyglądał). Vanzir zerwał się i ruszył w stronę przybysza. Był wściekły. —Trytian - ty skurwysynu - co ty tutaj robisz?! Trytian! Syn daemona. Więc mieliśmy rację. Zmusiłam się by podejść do Łowcy Snów. —Gdzie ona jest? Gdzie jest Lamia?! krzyknęłam. Wiedziałam że muszę wyglądać trochę histerycznie, ale nie miałam wyboru. Trytian, który wyglądał trochę jak Keanu Reeves, na swój demoniczny sposób posłał mi bezczelny uśmiech.
—Odeszła. Nasi strażnicy zajęli was na tyle długo by mogla się ewakuować. —Zabiła mojego przyjaciela i zniszczyła mój sklep! Skoczyłam ku niemu z uniesioną ręką gotowa zadać cios, gdy Vanzir mnie powstrzymał. Następnie zbliżył się do demona i powiedział mu coś szeptem. Ten słuchał go potrząsając głową i wzruszywszy ramionami skinął głową. Podszedł do nas. —Posłuchajcie, przemówił. Wszyscy chcemy tego samego: głowy Skrzydlatego Cienia. Łamignatka potrzebuje waszej pomocy. Mój ojciec i ja potrzebujemy waszej pomocy. Wy wolicie co innego. Złożę wam obietnicę a Vanzir będzie moim gwarantem. Jeśli zostawicie Lamię w spokoju i zgodzicie się jej więcej nie tropić ani nie próbować jej znaleźć, zostawi was w spokoju. Was i waszych przyjaciół. Zrozumcie że musimy znaleźć pieczęcie, a kiedy to się stanie - obalimy Skrzydlatego Cienia. —A co sprawia że myślisz iż nie stanę na dachu i nie wykrzyczę że to zdrajczyni? spytałam. Nie podobał mi się jego uśmieszek, arogancja i w ogóle jego postawa. Przyczynił się do zamordowania Henry'ego. Coś mi mówiło że był jednym z mężczyzn którzy byli w sklepie. Zrobiłam krok do przodu. Vanzir złapał mnie w pasie. Trillian krzyknął. —Nie ruszaj się. Nawet o tym nie myśl, rzucił Vanzir przez ramię. Trytian się roześmiał. —Och Camille, nie tylko o tym wiem, ale byłbym skłonny powiedzieć o tym bukmacherowi. Jesteś pewniakiem. Ponieważ w głębi duszy wiesz, że nie jesteś gotowa by stanąć twarzą w twarz ze Skrzydlatym Cieniem. I wiesz że mój ojciec i Stacia mają szansę by z nim konkurować i go pokonać. Wiem że nadal będziesz poszukiwać pieczęci, ale ostrzegam cię: nie stawaj nam na drodze. Jeśli nasze drogi się skrzyżują, stracisz znacznie więcej niż jednego starca. Stracisz wszystko. Wtedy wyrwałam się z uścisku Vanzira i rzuciłam do przodu. Zwarłam się z Trytianem który bez wątpienia nie spodziewał się mojego ataku, ale zdołał chwycić mnie za nadgarstki i obrócić, po czym usiadł na mnie okrakiem. —Masz szczęście, że twoi przyjaciele są tutaj. To iż pragnę skóry Skrzydlatego Cienia nie zmienia faktu że jestem demonem. Niektóre rzeczy są zbyt kuszące by im się oprzeć, szepnął tak cicho że nikt poza mną go nie usłyszał.
Potem prychnął z pogardą i pozwolił mi odejść. Odskoczyłam. —Odnajdziemy was! Przeszukamy dom i znajdziemy wskazówkę o której zapomnieliście! Och! Jakże chciałam go kopnąć w jaja! Ale miałam przeczucie iż by mu to nie zaszkodziło. —Śmiało więc! rzucił ze śmiechem. Tak myślałem. Jesteś taka przewidywalna! Morio rzucił się do przodu ale Trytian odskoczył. —Trzymaj się od tego z daleka, Yokai. Te sprawy ciebie nie dotyczą. A reszta niech pamięta to co powiedziałem. Nie będzie drugiego ostrzeżenia. Stacia może odwlec rozkaz Skrzydlatego Cienia aby was zabić o czas, który pozwoli nam na wykonanie naszego ruchu - ale tylko wtedy gdy nie będziecie się wtrącać. Pilnujcie własnych interesów, chyba że chcecie zdradzić - zostaną z was wtedy spalone tosty. O ile - oczywiście - nie przyłączycie się do nas. Odwrócił się do Vanzira. —Nie jestem ci teraz nic winien. Mój dług został spłacony. Po tych słowach zniknął, jakby go wcześniej nie było.
Rozdział 24 W milczeniu wpatrywałam się w puste miejsce na ganku. Właśnie w tym momencie, Rodney niezgrabnie wylazł z domu. Trillian i Morio stanęli przy mnie. —Co się dzieje w środku? spytał Morio. W oczodołach Rodney'a rozbłysł płomień. —Niewiele. zjeżdżali gdzie pieprz rośnie. Te dupki nawet nie zabrały ze sobą wszystkich swoich zombies. Zostało tam też kilka szczątków astragots... ale... (przerwał i przechylił głowę na bok czegoś nadsłuchując). Co to jest, do cholery?! Zmarszczyłam brwi. Od strony domu dochodził niski szum. Coś jak odgłos pracy silnika odrzutowego. Górę wziął mój instynkt. —Wynosimy się stąd! Wszyscy rzuciliśmy się do ucieczki. Kiedy dotarliśmy do linii drzew nastąpił głośny wybuch. W wyniku gwałtownej eksplozji wyrzuciło nas do przodu. Wylądowałam ciężko na czworakach. Od strony domu wzniósł się słup ognia. Dyszałam krztusząc się dymem, gdy Vanzir mruknął: skurwiel.... chciał byśmy tam byli gdy się to stanie. Delilah chrząknęła boleśnie i wstała, pomagając mi się podnieść. —Ale powiedział... —Zapomnij o tym co powiedział! warknął Vazir. I zapomnij o wszystkim co ci powiedziałem o potencjalnej współpracy z nim. On jest daemonem. Próbował nas zabić abyśmy więcej nie mieszali się w jego sprawy. Myślę że przenieśli się w inne miejsce. Musieli się dowiedzieć że nadchodzimy i przygotowali na nas pułapkę. —Ale jak? spytałam. Jak mogli się dowiedzieć? W krótkim czasie ogień pochłonął dom. W oddali usłyszałam wycie syren. —Nie wiem, ale myślę... że mamy gdzieś przeciek, powiedział powoli. Ktoś musiał ich zawiadomić... Z kim o tym rozmawialiście? —To może być ktokolwiek, odpowiedziałam. Funkcjonariusze Brygady CSI wiedzieli że planujemy tu przyjść. Nerissa również. Kto jeszcze?
Coś chodziło mi po głowie ale byłam zbyt wstrząśnięta by zebrać myśli. —W tym układzie mamy wiele rzeczy do przemyślenia, powiedział Morio, a wskazawszy na wąwóz dodał: chodźmy stąd zanim zjawi się policja. —Chase! zawołała ze szlochem Delilah. Muszę wiedzieć co z nim! —Tak, i też co z Iris, dodałam patrząc na Talon-Haltija która z zaciśniętymi ustami i twarzą pełną bólu przyglądała się płomieniom. To właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, co tak naprawdę zrobiła... a co tak bardzo przypominało historię z jej narzeczonym... —Dobrze chodźmy, szepnęłam obejmując ją ramieniem. I tak nie uda nam się dzisiaj rozwikłać tej zagadki. W drodze powrotnej zastanawiałam się nad tym co zrobimy? Pośród nas był kret: to jedyne możliwe wytłumaczenie. Na dodatek mieliśmy na garbie królowe wszystkich królestw... Byłam pewna że jak tylko Stacia dowie się że przeżyliśmy eksplozję, wznowi śledzenie nas. Nie wiedziałam jak poradzimy sobie z tym wszystkim. Ale jedno wiedziałam na pewno: musimy ją szybko odnaleźć i rozerwać na strzępy. Kiedy dotarliśmy na miejsce, byliśmy przemoczeni, pokryci błotem i pyłem. Sharah już na nas czekała. Ujrzawszy ją, pobladła Delilah zrobiła krok do przodu. Obie z Menolly stanęłyśmy przy niej. —Chase... wyszeptała słabym głosem. Sharah przyglądała się jej przez chwilę. —Jego stan jest krytyczny, odparła powoli. Nie wiem czy przeżyje... robimy wszystko co w naszej mocy, ale... —Nie... nie! (Delilah zadrżała. Menolly położyła rękę na jej plecach by ją podtrzymać). Musi być coś, co możemy zrobić aby mu pomóc! Zamknęłam oczy. Nie chciałam dłużej oddychać ani rozmawiać o tym. Wiedziałam co możemy zrobić, ale nie chciałam być tą która to zaproponuje. Z drugiej strony... jeśli to mogłoby mu pomóc... —Wiem co mogłoby uleczyć jego rany, ale na dłuższą metę mogłoby go to również zniszczyć, wyrzuciłam jednym tchem. Wystarczy już cierpień jak na jedną noc. Tak więc jeśli to może go teraz uratować... możliwymi konsekwencjami będziemy martwić się później.
—Co to jest?? Nie możemy stracić Chase'a. Nie mogę go stracić! Delilah chwyciła mnie za ramiona. Powiedz mi!! Wzięłam głęboki oddech. —Chciałaś by wypił nektar życia. On może też uleczyć jego rany, nawet te najpoważniejsze. Jednak bez odpowiedniego rytuału, może również sprawić że straci zmysły. Niezależnie od wszystkiego, może on uratować mu życie. Zwróciłam się do Sharah. —Czy istnieje szansa że przeżyje, jeśli nic nie zrobimy? —Zawsze istnieje szansa, odparła. Ale prawdopodobieństwo... przerwała a jej oczy zabłysły od łez. —A więc postanowione, zarządziła Delilah. Damy mu go (to mówiąc wyjęła fiolkę z torby i niemal siłą wcisnęła ją w dłoń Sharah). Zrób to! —Ale... czy naprawdę jesteś tego pewna? zapytała elfica, patrząc na mnie. Skinęłam głową. Menolly zrobiła krok do przodu. —Nie mamy wyboru. Jeśli i tak ma umrzeć, warto spróbować. Nie mam zamiaru przemieniać go w wampira, to nasza jedyna szansa. Sharah westchnęła głęboko i odwróciła się. —Pójdźcie za mną, powiedziała. Chase był podłączony do kilku infuzji, ponadto do respiratora. —Otrzymał cztery rany kłute, a jego narządy wewnętrzne uległy poważnym uszkodzeniom, powiedziała Sharah. Ostrze zostało wbite w najgorsze z możliwych miejsc. Ten kto go zaatakował, wiedział jak wyrządzić jak najwięcej szkód. Delilah się wzdrygnęła ale Sharah tego nie zauważyła. Wyciągnęła z szuflady dużą strzykawkę. —Nektar życia działa równie dobrze gdy się go wstrzyknie, wyjaśniła (obserwując moją siostrę, powoli napełniła strzykawkę). Zdajesz sobie sprawę że to na twoją odpowiedzialność? Wiem że potrzebujemy Chase'a i że go kochasz, ale wiedz że robiąc to popełniam wielki błąd. Bez rytuału, może to spowodować istotne zmiany w jego osobowości, nawet fizyczne.
—Zrób to! warknęła Delilah. Widziałem błysk w jej aurze zapowiadający rychłą transformację. Zbliżyłam się szybko do Sharah. —Lepiej zrób to czego żąda, jeśli nie chcesz skończyć z ogromną wściekłą panterą na plecach, powiedziałam. Bierzemy na siebie całą odpowiedzialność. Sharah skinęła głową i powoli zaczęła wstrzykiwać lek bezpośrednio do żyły szyjnej Chase'a. Kiedy musująca ciecz zniknęła, cofnęła się. —Za minutę dowiemy się czy zadziałało. Delilah upadła na kolana. —O wielka Bastet, matko wszystkich kotów, ocal Chase'a, błagam cię! Potrzebuję go! Nie wiem dlaczego nasze drogi się skrzyżowały, ale mamy jeszcze tak wiele do przeżycia razem! To jeszcze nie koniec! Mijały sekundy. Nikt nie powiedział ani słowa. Już myślałam że nic z tego, gdy nagle Chase zaczął dusić się pod maską. Sharah ostrożnie usunęła respirator z jego ust. Nie był jeszcze świadomy że oddycha samodzielnie. Po kolejnej minucie jego rany zaczęły się zamykać. Sharah niezwłocznie posmarowała je specjalną maścią a następnie zwróciła się do Delilah: —Będzie żył, i to o wiele dłużej niż jakikolwiek człowiek. Jak tylko odzyska przytomność, musisz pomóc mu dostosować się do tego co zostało mu zwrócone. To nie będzie łatwe. Mam nadzieję że staniesz na wysokości zadania, bo jego życie leży teraz w twoich rękach. Ludzie którzy wypiją nektar życia, na ogół nie mają pojęcia co tak naprawdę oznacza żyć tysiąc lat. Gdy Sharah zaczęła sprawdzać jego oznaki życiowe, Delilah wybuchnęła płaczem i Menolly zaprowadziła ją do jednego z pobliskich krzeseł. Odwróciłam się. Flam pojawił się przy moim boku i oplótł ramię wokół mojej talii. Staliśmy wszyscy w milczeniu, wsłuchując się w regularny szum maszyn monitorujących stan Chase'a...
Rozdział 25 Tego wieczoru nadal staraliśmy się zrozumieć co się stało. Było jeszcze za wcześnie aby sporządzić listę spraw do załatwienia. Ale gdy tylko uporamy się z szokiem, musimy opracować nowy plan. Potrzebowaliśmy pomocy, a co za tym idzie czekało mnie złożenie wizyty królowej Aeval, nieważne jaką cenę przyjdzie mi za to zapłacić. Podskoczyłam, ktoś pukał do drzwi! Flam poszedł otworzyć... wrócił z dziwnym wyrazem twarzy. —Jesteś oczekiwana w salonie, powiedział. Wyjrzałam zza rogu, spodziewając się kolejnej niespodzianki w moim życiu. Moim gościem okazał się nikt inny jak Derisa, wysokiej rangi kapłanka i emisariuszka Matki Księżyca. Miała ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, a włosy zaplecione w warkocz sięgały jej do kolan. Oczy koloru oceanu na tle jasnej karnacji, nadawały jej wygląd lalki z porcelany. Miała na sobie długą suknię, której kolor wahał się między indygo a czarnym, z wyhaftowanymi złotą nicią księżycami i gwiazdami. Widząc mnie, uśmiechnęła się. To ona tej pamiętnej nocy kazała mi złożyć przysięgę Matce Księżyca, a następnie poprowadziła mnie na plan astralny, na moje pierwsze polowanie. Uklękłam przed nią. Jeszcze nigdy w życiu nie czułam się tak wyczerpana. By pozbyć się całego nagromadzonego stresu, potrzebowałam odpoczynku. —Wstań, nakazała dotykając mojego ramienia. W milczeniu wstałam, z błogością pławiąc się w jej blasku. Derisa nie tyle używała magii: ona była magią. Jej energia okręciła się wokół mnie i pociągnęła jak lasso. Pachniała bzami i narcyzami, niczym białe gardenie w letnią noc. Rozkoszowałam się jej zapachem, był on balsamem na moje obolałe serce. Wpatrywała się we mnie. Nasze usta znajdowały się w blisko siebie. —Minęło sporo czasu odkąd się widziałyśmy, powiedziała. —Nigdy nie myślałam że się tutaj spotkamy, szepnęłam, nie mogąc oderwać od niej wzroku. —Ja też nie, odparła po czym pochyliła się i pocałowała mnie. Pozwoliłam jej na to; ból mnie opuścił. Byłyśmy siostrami wielbiącymi tę samą boginię, połączone ze sobą siłami o wiele mocniejszymi niż każda z nas.
Jej pocałunek odpędził napięcie i smutek, pozostawiając uczucie głębokiego i zmysłowego relaksu i odprężenia. Jej zapach i energia hipnotyzowały mnie i sprawiały, że pragnęłam zaoferować jej wszystko o co poprosi. Po chwili odsunęła się. Moja skóra mrowiła. —Przyniosłam ci twoje szaty kapłanki, rzekła wręczając mi walizkę. Wstrzymałam oddech kontemplując suknię z pajęczej sieci, którą jedynie kapłanki Matki Księżyca miały prawo nosić. Półprzezroczyste szaty błyszczały srebrnymi i złotymi nićmi, biegnącymi w materiale koloru królewskich pawi: mieszaninie błękitu, fioletu i zieleni. Szata składała się z dwóch części: kimona sukienki i kantara ze zintegrowanym biustonoszem. Wyjęłam suknię z walizki. Pod spodem znajdował się srebrny pas i opaska na głowę ze srebra i brązu z półksiężycem - z rogami skierowanymi w górę, spoczywającego na szczycie okrągłego księżyca. Całe życie pragnęłam stać się kapłanką. Dziś moje życzenie się spełniło, ale za jaką cenę? Za cenę rozlewu krwi. Krew. Tyle krwi… Spojrzałam w górę. —Musiałam poświęcić czarnego jednorożca by ją dostać, wiesz? Uśmiechnęła się łagodnie. —Czy myślisz że każdej kapłance wręczają szaty tak po prostu? My wszystkie zdobyłyśmy je jako nagrodę, Camille, i to w najtrudniejszy możliwy sposób. To co zrobiłaś, nie było jedynie ofiarą. Pozwoliłaś czarnemu feniksowi się odrodzić. Nawet teraz biegnie wolny, zabijesz go - to odrodzi się jako źrebię, aż do jednorożca wewnątrz serca lasu Thistlewyd... Król umarł. Niech żyje Król! I wtedy w pełni zrozumiałam. Ten cykl nie był jedynie metaforą. Król jednorożców musiał umrzeć aby się odrodzić. Był coraz słabszy. Słabego króla należy poświęcić aby mógł odrodzić się młodszy i silniejszy... —Co mam teraz zrobić? Poprowadź mnie. Potrzebuję pomocy w czekającej mnie walce. Nasi wrogowie są tak liczni, a my zaczynamy tracić przyjaciół... Zaśmiała się. —Wojna nigdy nie jest łatwa. Wojna powinna być krwawa. Powinna kosztować życie i przynosić ból, w przeciwnym razie zbyt łatwo byłoby chwycić za broń bez powodu. Ale nie martw się, przynoszę ci instrukcje.
Zostaniesz przeszkolona w swoich nowych obowiązkach tutaj na Ziemi, ponieważ obecnie nie ma możliwości byś wróciła do domu. —Tutaj? Ale kto nauczy mnie wszystkiego co muszę wiedzieć? Usłyszałam szept w swoim sercu który wstrząsnął mną do głębi. —Wiesz kto to, Camille. Znasz imię swojego nauczyciela. —Nie! Tylko nie Morgane! Derisa posłała mi szelmowski uśmiech. —Otrzymała trening kapłanki. I jest jedną z pierwszych członkiń koterii Matki Księżyca. —Ale... czy ona zgadza się mnie uczyć? Czy wie o tym? Królowa Asteria będzie wściekła... —Matka Księżyca nie dba o to co myśli królowa elfów. Morgane będzie cię szkolić. A ty ofiarujesz swoje usługi trybunałowi Aeval. Magia śmierci której się uczysz, potrzebuje do pełnej realizacji energii Nocy. Jesteś prawdziwą kapłanką Ciemnego Księżyca, kochana. Nie światła (podała mi książkę). Oto Księga Cieni, twój zbiór zaklęć. Pokaż ją Morgane, ona będzie wiedziała czego musisz się nauczyć. Po odbytym treningu zajmiesz pozycje pierwszej Wysokiej Kapłanki Matki Księżyca, która to towarzyszyła Ziemi przez tysiące lat. Następnie odwróciła się. Oszołomiona, nie mogąc zrozumieć co właśnie powiedziała, znowu poczułam panikę. —A co jeśli mi się nie uda? Co jeśli zawiodę?! Derisa zatrzymała się przy drzwiach. —Ucisz swoje obawy, one tylko okradają cię z mocy. Matka Księżyca cię wybrała, Camille. To jedyne co musisz teraz wiedzieć. Reszta jest nieistotna. Po tych słowach wyszła niczym żywy cień i wtopiła się w noc. Podekscytowana tym spotkaniem, wyszłam z salonu kierując się do swojego pokoju. W ciągu zaledwie jednego tygodnia cały mój świat wywrócił się do góry nogami. Po wejściu do środka, przyszło zmierzyć mi się z kolejnym wyzwaniem: na moim łóżku siedzieli trzej moi kochankowie.
Nie wiedziałam czego się spodziewać. Miałam tylko nadzieję, że moje ciało nie stanie się dla nich polem bitwy. W środku przywitał mnie przyjemny półmrok. Rozejrzałam się wokół i ze zdziwieniem ujrzałam rozstawione jakieś dziesięć świec w kolorach: fioletowym, czarnym i srebrnym, umieszczonych na komodzie, toaletce i na stoliku nocnym. Nad łóżkiem znajdował się baldachim. Za nim ujrzałam pościel, na której rozrzucone były płatki róż. Absolutny romantyzm, ale czyja to sprawka? Usłyszałam za sobą ruch. Po chwili z łazienki wyłonił się Flam, w szlafroku równie srebrnym jak blask księżyca. Uśmiechnął się. —Podoba ci się? —O tak! To jest piękne! Ty to zrobiłeś? Ponownie naszła mnie ulga. Flam wrócił, był tu ze mną, i nigdy więcej mnie już nie zostawi. —Nie sam, mruknął spoglądając przez ramię. Odwróciłam się. Do środka wszedł Morio, ubrany w swoje czarne kimono ozdobione złotym haftem. —Moja Camille... moja żona, powiedział podchodząc do mnie i całując mnie w rękę. Pomyśleliśmy że potrzebujesz czegoś co podniesie cię na duchu. Wdzięczna skinęłam głową. —To był doskonały pomysł, dziękuję. —Właściwie to był pomysł Trilliana, wtrącił Flam. Naraz ujrzałam go, miał na sobie krótki szlafrok ze szkarłatnego aksamitu. —Trilliana?!! Głos uwiązł mi w gardle. Tak bardzo bałam się tej chwili... gdy wszyscy razem będziemy razem. Tego czy oni trzej zdołają się dogadać. Spodziewałam się kłopotów... Trillian podszedł i dotknął mojego policzka.
—Dużo myślałem. Zdałem sobie sprawę, że skoro muszę cię dzielić z innymi i skoro mam być twoim alfą, lepiej będzie jak nauczymy się współdziałać. Przynajmniej w sypialni.
Mówiąc to, posłał mi ten swój arogancki uśmiech który tak bardzo kochałam. Ale wiedziałam że powiedzenie mi tego wiele go kosztowało. Stojąc pośrodku mojej triady kochanków, przyglądałam im się w milczeniu. Oni również bez słowa patrzyli na mnie, czekając. Moi kochankowie. Mężczyźni mojego serca. Ci sami którzy uzupełniali mnie. Akceptowali moją siłę, moje słabości, moją pasję i łzy. Moi ukochani, gotowi stać przy moim boku w walce na śmierć i życie w wojnie z demonami. Powoli zaczęłam się rozbierać, pozwalając ubraniom upaść u moich stóp. Stając przed nimi naga, wyprostowałam ramiona. Moje tatuaże błyszczały w świetle świec. W całym ciele czułam energię płynącą z Księżyca. Płynęła przeze mnie energia Matki Księżyca, jej ciemnej strony, krwawa, ukryta, pełna pasji i magii, śmierć i seks polujące w ciemnościach. Podeszłam do Trilliana. Ten uniósł rękę i zaczął pieścić moje piersi. Nie dotykając go, pozwoliłam mu na to. Po chwili opuścił rękę i spojrzał w moje oczy. —Czego pragniesz, moja miłości? Ta noc należy do ciebie. Jesteśmy twoimi sługami. W odpowiedzi, przyciągnęłam go do siebie i pocałowałam brutalnie. Byłam spragniona jego ust. Owinął ręce wokół mnie. Pociągnęłam za jego szatę, pozwalając materiałowi upaść na ziemię. Następnie cofnęłam się, przyglądając mu się od stóp do głów, niemal odurzona wizerunkiem mojego wspaniałego Svartåna. Jego twardemu niczym kamień brzuchowi, bicepsom i miękkiej niczym jedwab brązowej skórze oświetlonej blaskiem świec. Jego błękitne oczy błyszczały niczym zamarznięte jeziora. —Jesteś moim alfą, moim ogniem i pasją, zawsze i na wieki. Opuścił głowę. Zwróciłam się do Flama. Dwa srebrne kosmyki jego włosów dotknęły mojej szyi i ust, bawiąc się moimi włosami. Nabrałam powietrza w płuca wdychając jego zapach: zapach smoka, zapach władzy, zapach ognia. Następnie rozwarłam ramiona, a jego włosy uniosły mnie w powietrze przyciągając do siebie. Spoglądając mu w oczy pocałowałam go, by w następnej chwili zdjąć z niego okrycie. Opuścił mnie z powrotem na ziemię, surowy, w półmroku jeszcze bladszy niż zwykle. Wysoki, silny i wygłodniały... —Jesteś moim władcą smokiem, moim obrońcą, szepnęłam.
A potem stanęłam przed Morio, a on wyciągnął do mnie - nie, nie ręce - ale strumień energii który w formie serpentyn wirował wokół mnie i wywoływał mrowienie w udach, brzuchu i krągłościach moich bioder. Zrobiłam krok do przodu, ujęłam go jedną ręką za podbródek i pocałowałam, pogrążając się w jego demonicznej energii. Jego kimono się rozchyliło odsłaniając jedno ramię. —Jesteś moim mężem i moim kapłanem, zaraz po Matce Księżyca, moim mrocznym demonem, powiedziałam. Zaraz po tym ukląkł i ucałował mnie w brzuch, tuż poniżej pępka. Cofnęłam się patrząc na moich trzech mężczyzn czekających na moje rozkazy. To była nasza noc, by odnaleźć nasz rytm i harmonię. Nasza noc, by znaleźć swoje miejsce w tym związku który wykraczał poza wszystko czego kiedykolwiek moglibyśmy się spodziewać. To właśnie w tym momencie zdałam sobie sprawę skąd brała się moja siła. Ci mężczyźni będą ze mną do końca, bez względu na wszystko. Byli moimi kochankami, moją miłością. Ich serca biły tym samym rytmem co moje. Bicie ich serc współgrało z moim i w naszym zjednoczeniu stworzyliśmy potężną siłę. Może zewnętrzny świat tego nie rozumiał, ale to nie miało znaczenia. Kochałam ich wszystkich z tą samą siłą, a oni to akceptowali. I to mi wystarczyło. Nie potrzebowaliśmy niczyjej aprobaty ani zgody. —Jesteście częścią mnie (podeszłam do łóżka i czekałam). Pragnę was trzech, razem, teraz. Chcę abyście mnie pieścili, wypełnili i byście przypomnieli mi jak to jest być przez was kochaną. Morio był pierwszym który zrobił krok do przodu, położywszy się na plecach na łóżku. Jego usta były obietnicą rozkoszy. Siadając na nim okrakiem i objąwszy go nogami, ustawiłam się na nim tyłem oferując mu siebie. Kiedy wsunął we mnie dwa palce, poczułam się jeszcze bardziej wilgotna. Morio nawilżył moimi sokami swojego penisa i wsunął go między moje piersi począł pieścić mnie ustami w najbardziej intymnym miejscu. Z gardła wyrwał mi się jęk. —Flam, szepnęłam. Kiedy Morio mnie lizał, ssąc i podgryzając zaciekle, Flam wsunął się cicho na łóżko za mną. Drażnił moje usta swoim penisem poruszając każdy nerw w moim ciele, otaczając najsekretniejsze miejsce. Zaczęłam się wić, pragnąc poczuć go w sobie jak najgłębiej. Chciałam by wziął mnie z siłą i pasją. —Weź mnie! Błagam cię! jęknęłam. —Nie martw się kochanie. Taki mam zamiar, powiedział zanurzając się we mnie jednym mocnym pchnięciem.
Otworzyłam się na niego, z zadowoleniem czując jego obecność, drżąc z rozkoszy. Jego włosy były owinięte wokół mojej talii utrzymując stały rytm, gdy nagle zalała mnie fala przyjemności która sprawiła że krzyknęłam! Trillian ukląkł przede mną i mnie pocałował. Nie spuszczając ze mnie wzroku, z błyszczącymi oczami, delikatnie przesunął palcami po moich włosach. Nagle się cofnął. —Czy jesteś szczęśliwa, moja miłości? Czy naprawdę tego chcesz? Nas trzech, na zawsze z tobą? Lisa, jaszczurkę i mnie? Pokój wypełnił zapach ich piżma, zmieszany z moim i z moją pasją. Flam zamarł we mnie. Morio również się zatrzymał, ale nadal czułam jego delikatny oddech na mojej łechtaczce. W tej chwili zdałam sobie sprawę, że wszyscy czekają na moją odpowiedź. Spojrzałam na Trilliana w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak że był zły, ale w głębi jego oczu ujrzałam... zrozumienie i miłość. —Tak, jestem szczęśliwa, szepnęłam z oczami pełnymi łez. W świecie jest tak wiele nienawiści, tak wiele strachu i złości. A tutaj rządzi miłość. Miłość i twórczość. Czyż seks nie jest przeciwieństwem destrukcji? Seks zawiera energię tworzenia, ruchu i życia. Jednak tak wielu ludzi obawia się jego siły, albo używa go jako broni, albo próbuje ograniczyć go sztywnymi zasadami zamiast go uwolnić by mógł dotknąć ich serc. —Nie pragnę niczego bardziej jak was trojga po swojej stronie, aż do końca czasów. Jesteście częścią mojej rodziny, jesteście moją miłością, moimi mężami, moimi wojownikami i moimi towarzyszami. Pragnę byście trzej byli ze mną każdego dnia, stawiając czoła demonom i każdej nocy pomagając mi zapomnieć o krwi i cierpieniu. Uzupełniacie mnie podobnie jak ja was. —Więc tak będzie moja miłości, rzekł Trillian. Zostaniemy blisko ciebie, aż do końca świata. Z naszymi konfliktami, z naszymi błędami. Należymy do ciebie. Postaramy się więcej nie kłócić. Cóż, nie za nadto. —Mów za siebie! warknął Flam, wznawiając swoje pchnięcia, powodujące rozkoszne tarcie; w jego głosie jednak słyszałam śmiech. Morio pozostał cichy. Jego zwinny język wyzwalał we mnie serię wybuchów podczas gdy jego płeć nie przestawała ocierać się o dolinę między moimi piersiami. Spojrzałam na Trilliana. Wstał. Z chęcią zamknęłam usta wokół niego, delektując się słodkim winem z jego ciała, a mianowicie soli z jego skóry, istoty jego bytu. Nie było nic więcej do powiedzenia. Kiedy byliśmy razem czułam się pełna, każde z nas.
Tej nocy wszystkie obawy i strach zniknęły w blasku migotania świec. Nie pozostało nic oprócz nas. Nas, którzy w świętym blasku Matki Księżyca przypieczętowaliśmy nasz związek w obrzędzie tak starym jak ludzkość.
Potem, w późnych godzinach nocnych, Menolly, Delilah i ja siedziałyśmy na zewnątrz na moim balkonie. Padał ulewny deszcz, ale byłyśmy dobrze otulone i ukryte pod daszkiem. Czując się rozkosznie odprężona, opowiedziałam im o tym co powiedziała mi Derissa. Obie spojrzały na mnie. —Ostatni tydzień obfitował w wiele zmian. Jak się czujesz? spytała Menolly. —Myślę że minie sporo czasu nim wszystko sobie uporządkuję. Nie mam pojęcia co powiedzieć ojcu. Nie wiem nawet czy w ogóle chcę mu coś mówić. Widocznie magia którą praktykuję z Morio przywiodła mnie do ciemnej strony Matki Księżyca. Nie wiem dokąd mnie to zaprowadzi ale... mam dziwne wrażenie, że Morgane i Matka Corneille są ze sobą w jakiś sposób połączone. Coś mi mówi, że to jeszcze nie koniec, podobnie jak z czarnym jednorożcem. Przynajmniej chłopaki się nie kłócą. Jeszcze... Westchnąwszy głęboko odwróciłam się do Delilah. —Jak się ma Chase? Co mówi Sharah? Uśmiechnęła się, ale widziałam że się do tego zmusza. —Zdrowieje niezwykle szybko. Ale teraz musimy poradzić sobie z tym, że wypił nektar życia bez przygotowania. Kto wie co może on z nim zrobić? Już jakiś czas temu zauważyliśmy, że obdarzony jest ukrytymi zdolnościami psychicznymi... Możliwe że te się w nim teraz zbudzą. Na lepsze czy na gorsze (otarła łzy błyszczące w kąciku jej oczu). Ale przynajmniej będzie żył. —Boisz się iż zmieni to wasze relacje? —Cóż... planowaliśmy to zrobić, ale... nie wiem, to było tak niespodziewane... byłabym zaskoczona gdyby tak się nie stało... nie wiem czego się spodziewać. Szczerze mówiąc, obawiam się tego. Mam straszne przeczucie że wszystko pójdzie źle. Co zrobimy jeśli coś pójdzie nie tak? A jeśli... jeśli będę tego żałować? Zbyt wiele pytań bez odpowiedzi (nagle posmutniała jeszcze bardziej). Pozostaje jeszcze Władca Jesieni. Pozostało mi sporo lat życia... i być może minie sporo czasu nim poprosi bym nosiła jego dziecko... ale kiedy ten dzień nadejdzie... —Nie martw się zawczasu, zasugerowała Menolly. Zostaw to na jutro. Dziś wieczorem nic nie możemy zrobić. Sharah czuwa nad Chase'm. Co do Władcy Jesieni, nim zajmiemy się we właściwym czasie. Podeszła do poręczy i zagapiła się w noc.
—Co zrobimy w następnym kroku? —Ponownie znajdziemy Łamignatkę i skończymy z nią, powiedziałam. W tej kwestii zgadzam się z Aeval. W następnym kroku odnajdziemy pieczęć duchową, a wy dwie dostarczycie ją królowej Asterii. Bo gdy zauważy że zmieniłam front... Przygryzłam wargę. I naprawdę nie chciałam myśleć o wszystkich czekających nas zadaniach. Nagle ktoś zapukał w szklane drzwi. To był Trillian, a z nim Flam i Morio. Wszyscy trzej byli elegancko ubrani, bardziej elegancko niż zwykle. Morio i Flam stanęli z boku, podczas gdy Trillian podszedł do mojego krzesła i ukląkł przede mną na jedno kolano. —Prawdopodobnie nazwiesz mnie staromodnym, zaczął, ale myślę że to do mężczyzny należą tego rodzaju rzeczy. Więc... Camille, czy wyjdziesz za mnie i pozwolisz mi dołączyć do Morio i Flama w rytuale symbiozy dusz? Spojrzałam na niego nie mówiąc nic. W głębi chaosu zapalił się promyk nadziei. Wziąwszy go za ręce, skinęłam głową. —Oczywiście Trillian. Jesteś moją pierwszą miłością, moim samcem alfa. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. —Zasługujesz na ceremonię ślubną godną królowej. I będziemy mieli taką, z całą rodziną i z przyjaciółmi. Żenię się tylko raz. Chcę aby było to coś wyjątkowego. Wstał pociągając mnie za sobą. Spojrzałam na swoje siostry. —Wracam do łóżka. Skinęły głowami. Menolly uśmiechnęła się szczerząc zęby. Cała nasza czwórka udała się z powrotem do sypialni – naszej sypialni – tym razem po to by spać i śnić. Poczułam dreszcz na wspomnienie ich rąk na mojej skórze, ich pocałunków, ich ciał naprzeciw mnie. Zrozumiałam że chcę aby i oni byli równie szczęśliwi jak ja. Bo to właśnie sprawia, że życie staje się wartościowym. Dawanie przyjemności, radości i szczęścia tym których kochamy. Nieważne czy chodzi o jedną czy o trzy osoby, nieważne czy pociągają nas mężczyźni czy kobiety. To czy jesteś kapłanką, czarownicą czy właścicielem księgarni. Życie bez pasji nie jest życiem.