Catherine George Gwiazdka z nieba ROZDZIAŁ PIERWSZY Elinor Gibson przeliczyła się, bo była dopiero w połowie drogi, gdy rozpętała się śnieżyca. Samotn...
15 downloads
28 Views
435KB Size
Catherine George Gwiazdka z nieba
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Elinor Gibson przeliczyła się, bo była dopiero w połowie drogi, gdy rozpętała się śnieżyca. Samotna młoda kobieta z wysiłkiem brnęła pośród zamieci i mroku. Na tym odcinku było niewiele domów i jeszcze mniej latarni, więc za każdym kręgiem żółtawego światła ciemność zdawała się jeszcze czarniejsza. Miała wrażenie, że cały świat sprzysiągł się przeciwko niej. Wyrzucała sobie, że przed wyjazdem z Cheltenham nie zamówiła taksówki. W Chepstow na postoju było pusto, a do Stavely miała dwa kilometry. Początkowo gniew dodawał jej energii i szła raźnym krokiem, lecz potem, na pustoszejącej drodze, zwolniła. Podróżna torba ciążyła jej coraz bardziej, a pasek wypchanej torebki boleśnie wrzynał się w ramię. Na domiar złego nerwy zaczynały odmawiać jej posłuszeństwa i droga, którą przemierzała setki razy, w ciemności i zamieci wydawała się nieznana. A do tego nieprzyjemnie pusta, ponieważ niektóre domy ginęły w tumanach śniegu. Zaczynał ją ogarniać strach. W Cheltenham były domy, sklepy, dużo latarni i światła, taksówki na zawołanie. Tutaj zaś żywopłoty i drzewa, czerniejące wzdłuż drogi, groźnie szumiały
na silnym wietrze.
Nieprzemakalny płaszcz, który w mieście wystarczająco chronił przed zimnem, na wsi okazał się prawie bezużyteczny. Przyspieszyła kroku, ponieważ miała zbyt lekkie pantofle, a śnieg coraz grubszą warstwą pokrywał chodnik. Elinor urodziła się w Stavely, wiosce w Gloucestershire, u zbiegu rzek
Wye i Severn. Jej rodzice, lekarze, w tym roku przeszli na emeryturę i niedawno pojechali do krewnych w Australii. Rozstała się z nimi, nie przeczuwając, iż niebawem w jej życiu nastąpi przykra zmiana. Nie zawiadomiła rodziców o niczym, ponieważ nie chciała im psuć długo oczekiwanego urlopu. Wreszcie dostrzegła kamienny mur wokół posiadłości sąsiadów i odetchnęła z ulgą. Znowu przyspieszyła kroku, minęła drugą bramę i skręciła na podjazd prowadzący do Cliff Cottage, swego rodzinnego domu. Tutaj też było ciemno. Postawiła torbę koło schodów, ściągnęła rękawiczkę, otworzyła torebkę i po omacku zaczęła szukać kluczy. Nagle wyrwał się jej okrzyk rozpaczy, gdyż uświadomiła sobie błąd, jaki popełniła. Otóż decyzję o przyjeździe do Stavely podjęła nagle, tuż przed zaplanowanym wyjściem na przyjęcie, i w pośpiechu zapomniała o kluczach do Cliff Cottage, które zostały na toaletce. Obeszła dom naokoło, lecz oględziny nic nie dały. Drzwi frontowe były masywne, dębowe, a za nimi drugie, równie mocne, z szybą ze zbrojonego szkła. Tylne drzwi były zabezpieczone sztabami, a wszystkie okna podłączone do alarmu. Ogromnym wysiłkiem woli opanowała się i postanowiła spokojnie przemyśleć swoje położenie. Uznała, że żadnym sposobem nie zdoła wejść do domu, a o tak późnej porze nie chciała budzić sąsiadów i prosić o nocleg. Znużona oparła głowę o mur i przymknęła oczy. Prawie natychmiast poczuła, że ktoś wykręca jej ręce do tyłu i przykłada nóż do gardła. – Cicho, bo zabiję! – usłyszała tuż przy uchu. Ostrzeżenie było zbędne,
ponieważ sparaliżowana strachem, nie wykrztusiłaby ani słowa, nawet gdyby od tego zależało jej życie. – Niech no ci się przyjrzę, gagatku. Zamrugała gwałtownie, ponieważ zaświecono jej latarką prosto w oczy. – Co u... ? – Mężczyzna szpetnie zaklął i puścił ją. – Elinor? Po jakie Ucho skradasz się do domu jak złodziej? Co ty tu robisz o tej porze? Oświetlił swoją twarz, aby mogła ją zobaczyć. – Miles? – wykrztusiła. Strach błyskawicznie ustąpił miejsca złości, więc krzyknęła: – To ty się skradasz jak rabuś! Co ci przyszło do głowy? Bawisz się w podchody? – Obiecałem twojemu ojcu, że będę pilnował waszego domu – odparł szorstko. – Ciebie tutaj się nie spodziewałem. – To mój dom! – wybuchnęła, zapominając o tym, że dawniej Miles Carew wzbudzał w niej nabożny lęk. – Nagle postanowiłam przyjechać i dlatego zapomniałam o kluczach, a że na dworcu nie było taksówki, przyszłam pieszo. Jestem zmarznięta, przemoczona i nie mam nastroju do zabawy. – Przepraszam, że cię nastraszyłem – powiedział tonem, który świadczył o tym, że wcale nie czuje się winny – ale nie mogłem ryzykować, bo ostatnio w okolicy było sporo włamań. – Ujął ją pod ramię. – Idziemy do mnie. Wysuszysz ubranie i może wymyślimy sposób, żebyś mogła dostać się do domu. – Nie chcę ci przeszkadzać... Przygryzła wargę, ponieważ uświadomiła sobie, że nie ma innego wyjścia i musi przyjąć jego propozycję. – Nie gadaj głupstw. Masz bagaż?
– Zostawiłam koło schodów, od frontu. Idąc przodem, Miles poprowadził ją z powrotem do furtki i skręcił na stromy, kręty podjazd do Cliff Cottage, gdzie było jaśniej, dzięki temu, że przez wirujące płatki śniegu przebijało się światło lamp przed domem. W przyjemnie ciepłym przedpokoju Miles zsunął kaptur, otrzepał buty i rozbawiony popatrzył na gościa. Elinor rzuciła mu ponure spojrzenie, ponieważ wiedziała, że ma czerwony nos, a spod malinowego beretu wystają strąki mokrych włosów. –
Jesteś
zmarznięta
i
okropnie
wyglądasz.
Rozbieraj
się.
Zesztywniałymi z zimna palcami zdjęła rękawiczki, beret i płaszcz. Zaczynała żałować, że wyjechała z Cheltenham. – Podejrzewam, że przemokłaś do suchej nitki – ciągnął Miles rzeczowo – więc najpierw weźmiesz gorącą kąpiel i się przebierzesz. Chodź do łazienki. Posłusznie szła za nim, ponieważ jakoś nie mogła zdobyć się na to, by się sprzeciwić. Po pierwsze, dlatego że jego propozycja była rozsądna i kusząca, a po drugie, major Miles Carew z Royal Green Jackets na pewno był przyzwyczajony do tego, że jego rozkazy są wykonywane natychmiast. Zaprowadził ją do łazienki, którą dobrze pamiętała z dzieciństwa i polecił, by porządnie się wygrzała w kąpieli, a potem przyszła do kuchni. Prędko rozebrała się i zanurzyła po szyję w gorącej wodzie. Miała ochotę poleżeć dłużej, lecz bała się, że nie wypada, więc umyła się i energicznie wytarta. Przez cały czas zastanawiała się, co sprowadziło Milesa do Stavely. Gdyby choć przez chwilę mogła przypuszczać, że on jest w Cliff House, poważnie by się zastanowiła, czy przyjechać. Tyle że po awanturze z Oliverem dom rodzinny jawił się jako jedyne bezpieczne
miejsce na świecie, więc nie miała wyboru. Kilkakrotnie wytarła włosy, lecz to niewiele pomogło i nadal były mokre. Włożyła suchą żółtą bluzkę i czarne legginsy, gruby sweter, wełniane skarpety i zamszowe mokasyny. Włosy spięła szylkretową zapinką. Wyszła z łazienki, w chwili gdy w drzwiach kuchni ukazał się Miles z zastawioną tacą. – Dobrze, że skończyłaś, bo już miałem cię poganiać. Elinor speszyła się i poczuła, że się rumieni. – Przepraszam... przykro mi, że masz tyle kłopotu przeze mnie. – Żaden kłopot. Otwórz, proszę, te drzwi. Bez słowa wykonała jego polecenie i weszli do przytulnego gabinetu. Okna były zasłonięte grubymi storami, a w kominku wesoło buzował ogień. Dawniej często bywała w tym pokoju, w którym przez lata właściwie nic się nie zmieniło. Kanapa stała dokładnie w tym samym miejscu przed kominkiem, a stół w kącie pokoju, jak zwykle zarzucony gazetami, a na jego środku ta sama mosiężna lampa z zielonym abażurem. I tak jak dawniej, od podłogi do sufitu były półki zapełnione książkami z różnych dziedzin. Tylko telewizor i wideo stanowiły zupełnie nowy nabytek. W znanym otoczeniu od razu poczuła się lepiej. Dawniej, gdy przychodziła do Cliff House, spędzała czas z braćmi Milesa, a swymi rówieśnikami. Jako dzieci godzinami bawili się w gąszczu dzikiego ogrodu wokół domu. Przez kilka lat matka chłopców leżała złożona ciężką chorobą, a ich ojciec prawie nie wychodził z sądu i kancelarii. Opiekę nad dziećmi sprawowała gospodyni, pani Hedley, która je karmiła i
dobrodusznie karciła. Miles był od braci starszy o dwanaście lat, więc w ich oczach uchodził za istotę wyższego rzędu. Zresztą, na ogół był poza domem, najpierw w szkole i na studiach w Oksfordzie, potem w wojsku. Elinor widywała go bardzo
rzadko,
a
jako
podlotek
żywiła
skrywane
uczucie
do
ciemnowłosego, przystojnego mężczyzny w eleganckim, wojskowym mundurze. Teraz też czuła się irytująco onieśmielona w jego towarzystwie. Usiadła na brzegu fotela i niepewnie popatrzyła na zupę. – Świeża, jarzynowa – poinformował Miles. – Na pewno ci nie zaszkodzi. – Hm... – Elinor speszyła się. – Bardzo mi przykro, ale może zaszkodzić, bo jestem uczulona na cebulę. Przez chwilę wpatrywał się w nią, jakby nie rozumiał, co mówi, a potem wstał, zabrał talerz i odstawił na tacę. – To pech. A herbatę możesz pić? – Na szczęście tak, bo bardzo lubię. – Dobre i to. Obsłuż się, proszę, a ja zabiorę zupę i przyniosę sobie piwo. Nalała herbaty do filiżanki w kwiatki, którą też pamiętała z dzieciństwa, i zamyśliła się. Coraz bardziej żałowała, że wyjechała z Cheltenham. Mogła nie iść na przyjęcie, lecz zostać w domu i poczytać książkę. Nie powinna była wyjeżdżać bez namysłu... i bez kluczy. Zupełnie nie wiedziała, co dalej z sobą począć. Uprzedziła swą współlokatorkę, że wyjeżdża na kilka dni i Linda zaraz zaprosiła swego nowego adoratora, więc nie chciała im przeszkadzać.
Miles wrócił z talerzem pełnym kanapek. – Czemu taki mars na czole? – zapytał, stawiając przed nią talerz. – Możesz tutaj przenocować, jeśli o to się martwisz. Nie dałem ani grama cebuli, tylko samą szynkę. Chyba nie jesteś jaroszką? – Nie. – Uśmiechnęła się uprzejmie. – Bardzo ci dziękuję, ale niepotrzebnie się fatygowałeś. – Po spacerze z dworca w taką pogodę trzeba zjeść coś konkretnego. – Stanął koło kominka i z góry spojrzał na gościa. – Moim zdaniem postąpiłaś bardzo głupio. Tak późno samej iść taki kawał... Mogło ci się przytrafić coś złego. – Najgorsze, co mnie spotkało, to nóż na gardle. Już myślałam, że koniec ze mną. – Spojrzała na niego oczami pałającymi gniewem. – Czemu zachowałeś się tak melodramatycznie? Miles miał nieprzeniknioną twarz. – Bo myślałem, że to włamywacz. – Naprawdę zrobiłbyś użytek z noża? – Zazwyczaj wystarcza sama groźba. – Chcesz powiedzieć, że ktoś tu już się zakradał? – zawołała przestraszona. – Wiem takie rzeczy z doświadczenia – odparł wymijająco. – Pij herbatę, póki gorąca. Popatrzyła na niego uważniej i pomyślała, że jest bardziej atrakcyjny niż obraz mężczyzny sprzed lat, jaki zachowała w pamięci. Mimo że nie miał na sobie eleganckiego munduru, lecz zwykły zielony sweter i sztruksowe spodnie. Jego muskularne ciało było smukłe, a pociągła twarz prawie chuda. Karnację miał taką jak wszyscy w rodzinie, lecz jego bracia
mieli szare oczy, on zaś ciemne, prawie czarne. – O co chodzi? Przyglądasz mi się, jakbyś mnie pierwszy raz widziała. – Z bliska widywałam cię bardzo rzadko – odparta spokojnie. – Przepraszam, nie zdawałam sobie sprawy, że się gapię. Zastanawiałam się, co mam z sobą zrobić. – Nad czym tu się zastanawiać? – Usiadł w fotelu koło stolika. – Minęła północ, jest za późno, żeby szukać noclegu u innych sąsiadów, więc zostaniesz u mnie. Była trochę zirytowana tym, że przesądził sprawę, nie pytając jej o zdanie. – Jesteś pewien, że nie będę ci przeszkadzać? – Przeszkadzać? – Zmarszczył brwi. – Niby w czym? Jest pięć wolnych sypialni,
więc
możesz
wybierać...
Aha!
–
Uśmiechnął
się
ze
zrozumieniem. – Pewno sądzisz, że jest tu ktoś ze mną, tak? Pomyliłaś się, bo jesteśmy sami. Państwo Hedleyowie wyjechali. – Jesteś niezwykle miły... – Przesunęła talerz w jego stronę. – Proszę. Zjadł dwie kanapki, a potem rzekł: – Nie masz szansy dostać się do Cliff Cottage. Radzę ci, żebyś jutro wróciła do Cheltenham, jeśli tylko pogoda trochę się poprawi. – Nie. – Zdecydowanie pokręciła głową. – Rano zadzwonię do pani Crouch. Ona pomaga mamie sprzątać, więc liczę na to, że ma klucze. – Nie powiem, żeby mi się ten pomysł podobał. Dlaczego się upierasz, żeby tu siedzieć w taką pieską pogodę? – A ty, czemu próbujesz się mnie pozbyć? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. – Boisz się, że zakłócę ci spokój? Obiecuję, że tego nie zrobię. – Zrobisz, zrobisz, jeśli się uprzesz i zostaniesz.
– Dlaczego? Sporo ludzi żyje samotnie na głuchej wsi, kobiety też. – Ale nie mieszkają koło mnie. Coś w jego tonie sprawiło, że mrowie przeszło jej po krzyżu, więc spytała, zniżając głos: – To znaczy, że ostatnio coś niedobrego dzieje się w okolicy? – Tak. – Spojrzał jej prosto w oczy. – Nie zauważyłaś, że tutaj czegoś brak? – Trudno mi powiedzieć... nie znam całego waszego domu. – Mieliśmy psa. – Rzeczywiście! Normalnie Meg na każdego szczekała jak szalona... Co się z nią stało? – Wczoraj ktoś wrzucił przez płot zatrute mięso – odparł Miles z ponurą miną. – Na szczęście pan Hedley wcześnie wstał i znalazł je, zanim wypuściłem Meg. Na wszelki wypadek zawiozłem ją do schroniska. – Straszne! – Znowu przeszły ją ciarki. – Kto mógł coś takiego zrobić? – Podejrzewam, że ktoś, kto chce prowadzić ze mną wojnę na nerwy. O siebie się nie martwię, ale nie lubię nikogo narażać na niebezpieczeństwo, więc wysłałem Hedleyów na wczasy. Zostanę tu, aż nie przekonam się, czy ten osobnik ma wobec mnie złe zamiary. – Okropność! – Wzdrygnęła się i spojrzała na niego pytająco. – Masz akurat urlop? – Nie. Jestem na emeryturze. – O! Nie wiedziałam. – Uśmiechnęła się zażenowana. – Dziwne... twoi bracia stale powtarzali, że zostaniesz co najmniej generałem. – Nigdy nie miałem takich ambicji. Po wojnie w Zatoce Perskiej zacząłem poważnie myśleć o tym, żeby wycofać się z czynnej służby.
Emerytura przysługuje nam w wieku trzydziestu siedmiu lat, więc zaraz po urodzinach złożyłem rezygnację. Moja żona oczywiście dużo wcześniej zrezygnowała z roli pani Carew. – Przez jakiś czas ponuro wpatrywał się w ogień, a potem z ukosa spojrzał na Elinor. – Chyba wiesz, że się rozwiedliśmy? – Tak, mama mi powiedziała. Szkoda... przykro mi. – Nie warto. – Wzruszył ramionami. – Od samego początku się na to zanosiło, bo Selinie ani trochę nie odpowiadało życie wojskowych i szału dostawała, gdy bez niej wyjeżdżałem za granicę. Bardzo jej zależało na zrobieniu kariery, więc podczas moich częstych nieobecności starała się ułożyć sobie życie i w końcu zabrakło w nim miejsca dla mnie. Elinor siedziała bez ruchu. Nie mogła uwierzyć, że słucha wynurzeń Milesa, który tak bardzo różnił się od braci i którego zawsze trochę się bała. – Przepraszam, że cię nudzę. – Miles wstał. – Pokażę ci, gdzie możesz spać. Siedziała jak przykuta do fotela. – A Sophie? Często ją widujesz? – Ostatnio była tu ze mną, bo musiała wydobrzeć po wietrznej ospie. – Twarz mu złagodniała. – Hedleyowie strasznie psują moją córkę... Po podrzuceniu mięsa wolałem nie ryzykować i wysłałem ją razem z nimi do Shropshire; siostra pani Hedley prowadzi niewielki pensjonat koło Ludlow. Selina jest na Karaibach z moim następcą, więc do matki nie mogłem dziecka posłać. – Wiesz, kto próbował otruć psa? – Nie. W życiu zetknąłem się z tyloma narwańcami, że trudno
powiedzieć. – Uśmiechnął się ponuro. – Wyznam ci, że byłem bardzo rozczarowany, gdy się okazało, że włamywaczem jesteś ty. Miałem nadzieję, że dostanę gagatka w swoje ręce... – A jeśli on ciebie pierwszy dostanie? – Jego zysk. – Obojętnie wzruszył ramionami. – Wtedy moje kłopoty się skończą – Aha. – Wstała. – Skoro tak, bardzo przepraszam, że to byłam ja. Miles patrzył na nią długo, jak gdyby dopiero teraz naprawdę ją zobaczył. – Zdaje mi się, że od czasu gdy buszowałaś w ogrodzie z moimi braćmi, niewiele urosłaś. Ale wtedy miałaś blond włosy, a teraz ciemne. – Bo są mokre. Dotknął włosów i zawołał: – Rzeczywiście! Złapiesz katar, jeśli pójdziesz spać z mokrą głową. Zaraz poszukam suszarki, bo gdzieś tu powinna być. – Dziękuję. Wiesz, raz nocowałam u was, gdy byłam mała. Rodzice musieli wyjechać na konferencję i twoja mama zaproponowała, że się mną zaopiekuje. Spałam w tym malutkim pokoju na końcu korytarza i bardzo mi się tam podobało, bo tapeta była w kwiatki. – Dobrze, że ci się podobało, ponieważ dziś też tam będziesz nocować... głównie dlatego, że materac jest wywietrzony, bo Sophie tam spała. Niestety, będziesz musiała zadowolić się jej pościelą. Ten pokój jest najcieplejszy w całym domu, więc powinno być dobrze. – Szczególnie w porównaniu z nocowaniem pod gołym niebem w naszym ogrodzie. W niewielkiej sypialni stało łóżko przykryte kwiecistą kołdrą, taką samą jak przed laty. Na stoliku leżał podniszczony pluszowy miś.
– Patrz, Sophie zostawiła zabawkę – zmartwiła się Elinor. – Nie, miejsce misia jest tutaj – powiedział Miles, dziwnie speszony. – Dawno temu był mój, a teraz moja córka lubi z nim spać ”. – O, to mi ulżyło, bo bałam się, że co wieczór będzie za nim tęsknić i płakać. – Oby nie. – Popatrzył na misia ponurym wzrokiem. – Wcale nie chciała jechać do Ludlow... Ale w tych warunkach nie mogłem ryzykować i wolałem, żeby jej tu nie było. Do czasu wyjaśnienia sprawy. – Tęsknisz za nią, prawda? – Przywykłem do tego, że się kręci po domu – odparł wymijająco. – Będzie ze mną na stałe, bo Selina wychodzi za mąż, a mojemu następcy nie uśmiecha się wychowywanie sześcioletniej pasierbicy. – Jak mała zareagowała na plany matki? – Jest bardzo... przejęta. Ja też. Uśmiechnął się figlarnie do Elinor i jakby od razu ubyło mu dziesięć lat. – Mam nadzieję, że wiesz, czego się podejmujesz i sprostasz obowiązkom. – Będzie dobrze. Sophie ostatnio była biedna, bo Selina dostała dobrą rolę i dla niej nie miała czasu. Rano mała chodziła do szkoły, a po południu zajmowała się nią niania. Dobra kobieta, ale nie bardzo sobie radziła z moim łobuziakiem. Wiesz, Sophie przypomina ciebie... zawsze jest potargana i umorusana od stóp do głów. – Dziękuję za komplement. – Dziś w pierwszej chwili wydawało mi się, że nic a nic się nie zmieniłaś. – Zaśmiał się rozbawiony jej miną. – Wyglądałaś jak zmokła
kura. – Mówiłeś coś o suszarce – mruknęła rozdrażniona. – Już idę. Odszukanie suszarki zajęło trochę czasu, ale wreszcie zapukał do sypialni. Elinor natychmiast otworzyła. – Bardzo dziękuję. – Drobiazg. Cieszę się, że znalazłem nie tylko suszarkę, ale i ciebie. – O, a propos. Co tak późno robiłeś w Cliff Cottage? – Codziennie obchodzę teren wokół naszych domów. Byłem koło płotu, gdy usłyszałem podejrzane hałasy u was, więc poszedłem sprawdzić, co się dzieje. Resztę znasz. – Czy gdyby to był włamywacz, użyłbyś noża? – Tylko gdybym naprawdę musiał, a i wtedy jedynie jako perswazji. Zrobił tak groźną minę, że zmartwiała i popatrzyła na niego z uwagą. – Wiem, że to nie moja sprawa, ale z tego, co mówisz, wynika, że to nie jest zwykły złodziej. – Zwykły czy niezwykły, złodziej czy włamywacz, każdy może być bezwzględny. I dlatego, moja droga, byłbym spokojniejszy, gdybyś jutro wróciła do Cheltenham. – Przecież mnie nic nie grozi i jeśli pani Crouch ma klucze, chętnie zostanę tu przez kilka dni. – Wyjaśniła, dlaczego nie może wrócić do Cheltenham. – Jeśli pozwolisz – dodała na zakończenie – rano zadzwonię i zapytam. Jeśli dostanę klucze, przeniosę się do Cliff Cottage, zabarykaduję i będziesz mógł zapomnieć, że tam jestem. – Niestety, nie mogę kazać ci wyjechać. – Tak jest, majorze Carew.
– Teraz jestem tylko zwykłym panem Carew. Ale nie dla ciebie, mała Neli. Hm, zaskoczyłaś mnie z kilku powodów... Nie zdawałem sobie sprawy, że dorosłaś. – Przecież jestem rówieśniczką Harry’ego! Miesiąc temu skończyłam dwadzieścia pięć lat. Niedawno spotkałam twojego brata i dowiedziałam się, że pracuje w rodzinnej kancelarii. Jakoś nie mogę go sobie wyobrazić w roli adwokata. Zawsze myślałam, że pójdzie do wojska, jak ty i Mark. – Ojciec marzył, że wszyscy będziemy prawnikami i podtrzymamy rodzinną tradycję – rzekł sucho Miles. – Dobrze, że chociaż jeden syn go nie zawiódł. – Ty na pewno też go nie zawiodłeś – zawołała z emfazą. – Przecież zrobiłeś błyskotliwą karierę, wcześnie awansowałeś, zostałeś odznaczony. Podczas wojny w Zatoce Perskiej codziennie siedziałam przed telewizorem, żeby cię zobaczyć, ale Harry powiedział, że nie mam na co liczyć, bo bierzesz udział w tajnych operacjach... – Mój brat za dużo gada – przerwał jej Miles. – No, wysusz włosy i idź spać. Dobranoc. Włączyła suszarkę i przypomniała sobie wysiłki matki, która stosowała różne metody, aby utrzymać w porządku włosy córki. Najlepszym rozwiązaniem było krótkie strzyżenie, ale w związku z tym Elinor prawie nie odróżniała się od chłopców. Teraz bujne jasne włosy spływały jej na ramiona i dodawały kobiecego uroku.
ROZDZIAŁ DRUGI
Była bardzo zmęczona, łóżko miękkie i wygodne, a mimo to spała niespokojnie i często się budziła. Za każdym razem zdawało się jej, że oprócz szalejącej wichury słyszy jakieś podejrzane hałasy na dworze. W pewnej chwili przebudziła się w zupełnie jasnym pokoju, ponieważ świeciły się lampy przed domem. Usiadła roztrzęsiona, serce waliło jej jak młotem i długo nie mogła się uspokoić, chociaż tłumaczyła sobie, że światło zapaliło się z powodu jakiegoś grasującego zwierzęcia. Przypomniała sobie, że przy trzech sypialniach od frontu jest balkon, na który bardzo łatwo wejść. W dawnych czasach jedna z nich należała do chłopców, którzy latem często woleli wchodzić przez balkon i okno niż zwyczajnie schodami. Złodziej też tak mógł wejść, co nie było pocieszającą myślą. Rano zbudziła się, gdy szarzało. Wyskoczyła z łóżka, odsunęła zasłonę i wyjrzała na świat. W dole, sto metrów poniżej domu, przepływała rzeka, której tego ranka wcale nie było widać, ponieważ zasłaniała ją ściana wirujących śnieżynek. Ogród był przykryty grubą warstwą białego puchu. – Przy takiej pogodzie nigdzie nie pojadę – mruknęła zasępiona. – Jedyny plus, że zamieć chyba odstraszy włamywacza. Prędko ubrała się w to samo, co, poprzedniego dnia, ale na wszelki wypadek włożyła ciepłe spodnie. Dom był duży i z rana zawsze trochę chłodny. Przeszła cały korytarz, nie słysząc żadnych odgłosów. Sądziła, że Miles nie będzie miał jej za złe, jeśli przygotuje sobie coś gorącego do picia. Na
palcach przeszła obok jego sypialni i po schodach zeszła do kuchni. Miles siedział przy stole, a w powietrzu unosił się zapach bekonu, grzanek i kawy. – Dzień dobry. – Uśmiechnęła się niepewnie. – Było cicho, więc myślałam, że jeszcze śpisz. – Zawsze wcześnie się budzę... stare przyzwyczajenie. – Wstał i odsunął dla niej krzesło. – Kawa i grzanki są gotowe, ale co jeszcze ci podać? Bekon? Jajka? – Grzanki najzupełniej wystarczą, dziękuję. Miles przyglądał się jej uważnie, aż się zarumieniła. – O co chodzi? – Dzisiaj wyglądasz inaczej. – Aż dziw, jak suche włosy i odrobina makijażu podnoszą urodę, prawda? – rzuciła żartobliwym tonem. – Zapomniałem, że miałaś włosy w kilku odcieniach. Te pasma są naturalne? – Tak. Wybieram się i wybieram do fryzjera, żeby je jakoś ujednolicił. – Nie radzę. Zostaw takie, jakie są. – Przesunął grzanki w jej stronę. – Wyspałaś się? – Łóżko jest takie wygodne, że powinnam spać jak suseł. – Rzuciła mu niepewne spojrzenie. – Ale kilka razy wydawało mi się, że słyszę jakieś podejrzane odgłosy na dworze. Kiedy zapaliło się światło, pomyślałam, że to sprawka twojego wroga. – Obszedłem dom, ale nie zauważyłem śladów człowieka. Pewno jakieś zwierzę tu się zapędziło. – To samo sobie mówiłam, ale bez przekonania.
– Gdybym wiedział, że nie śpisz, przyszedłbym złożyć uspokajający meldunek – powiedział mrużąc oczy. – Jaką decyzję podjęłaś? Nadal upierasz się, żeby zostać? – Tak. Jeśli tylko pani Crouch ma klucze. – A jeśli nie ma? – Skoczę po moje – odpowiedziała bez namysłu – i wrócę następnym pociągiem. – Ale jesteś uparta. – Spojrzał na nią przenikliwym wzrokiem i dodał: – Sądziłem, że przyjemniej byłoby ci w mieście niż w pustym domu. Dlaczego akurat teraz przyjechałaś? Spuściła oczy i zaczęła smarować grzankę. – Bo... rozstałam się z człowiekiem, którego... z którym od roku się spotykałam. – Oboje chcieliście się rozstać? – Nie, tylko ja. Wstyd się przyznać, ale trudno mi było zaakceptować niektóre jego przyzwyczajenia. Po awanturze ogarnęła mnie przemożna chęć, żeby na kilka dni wyjechać. – Biedna mała Neli... – Przestań tak mówić! – syknęła. – Nie przepadam za Dickensem, a poza tym wcale nie jestem taka mała. Twoi bracia od dawna wiedzą, co grozi za ”małą Neli ”. – Ja nie muszę wiedzieć, ale nie będę ryzykował. – Drgnęły mu kąciki ust. – Mała to ty jednak jesteś. Niezwykle kształtna, ale mała Elinor uśmiechnęła się mimo woli. – O, tak lepiej – pochwalił. – Czy ten twój... znajomy odszedł z inną? – Nie. – Zaczęła rysować esy floresy na obrusie. – To ja odeszłam. – Z
piersi wyrwało się jej westchnienie. – Straszne sceny... – Rozumiem. Przyjechałaś tutaj, żeby uniknąć dalszych żalów i pretensji? – Tak. Oliver jest bardzo miły i przykro mi było, że go ranie, ale naprawdę nie mogłam dłużej udawać. – ”Mity ” – powtórzył Miles z ironią. – Mam nadzieję, że mnie nikt tak nie określi. – Ciebie? – Wybuchnęła nerwowym śmiechem. – Chyba ci to nie grozi. – Bardzo dobrze. Powiedz mi, kim ten miły Oliver chciał być dla ciebie: przyjacielem, kochankiem czy mężem? – Miał ochotę grać wszystkie trzy role. Zdążył wystąpić w dwóch pierwszych, a niedawno zaczął mówić o ślubie, ustalać datę i tak dalej, więc wyprowadziłam go z błędu i powiedziałam, że nic z tego. – Lekko przygryzła wargę. – Zarzucił mi, że go oszukałam, bo dla niego było oczywiste, że się pobierzemy. – Zarumieniła się lekko. – Na początku też tak myślałam, bo inaczej bym nie... tak daleko bym się nie posunęła. Boże Narodzenie spędziliśmy z jego rodziną, potem jeździliśmy czasem w niedzielę, a tydzień temu poczułam się tam bardzo źle. Ogarnęło mnie przerażenie, że będzie się to ciągnąć aż do śmierci i... zbuntowałam się. – Chyba dobrze zrobiłaś – rzekł Miles bez cienia wątpliwości w głosie. – Małżeństwo jest jednak dużym ryzykiem, nawet jeśli dwoje ludzi jest przekonanych, że czeka ich pełnia szczęścia do końca życia. – Mówisz to z własnego doświadczenia? – zapytała nieśmiało. – Niestety, tak. – Usta wykrzywił mu ironiczny grymas. – Poznałem Selinę, gdy byłem w Sandhurst, czyli jako zupełny żółtodziób. Zaręczyliśmy się na ostatnim balu... wszystko jak w klasycznym romansie.
Mimo to nam się nie powiodło. Po pierwsze, byliśmy za młodzi i prędko okazało się, że dojrzewamy w różnym tempie. Poza tym dla mnie całym życiem było wojsko, a dla niej teatr. Przynajmniej wtedy, bo teraz występuje w telewizji. Tym razem wychodzi za człowieka dobrze sytuowanego, więc może druga próba będzie udana. Elinor wydawało się niepojęte, że Miles opowiada jej o sobie i o małżeństwie z Seliną. I że sama też się zwierza, chociaż przedtem nikomu nie pisnęła ani słowa o nieporozumieniach z Oliverem. – Nad czym tak się zamyśliłaś? – Jakie to dziwne... a jednocześnie miłe, że siedzę z tobą przy jednym stole i tak szczerze rozmawiamy. Przedtem piekielnie się ciebie bałam. – Bałaś? – zawołał zdumiony. – Czemu? – Bo ja wiem... – Nieznacznie wzruszyła ramionami. – Mark i Harry bali się ciebie, więc ja też. Kiedy się ożeniłeś, miałam trzynaście lat i byłam bardzo... romantyczna. Rodzice opowiedzieli mi o waszym ślubie, który według mnie był jak z bajki: świta w mundurach i z szablami, piękna Selina w białej sukni, ty w mundurze. – Bajka prędko się skończyła. – Uśmiechnął się z goryczą. – Nie planowaliśmy dziecka, więc narodziny Sophie jeszcze pogorszyły sprawę, bo Seliny nie zachwyciła perspektywa macierzyństwa. – Rzucił Elinor zakłopotane spojrzenie. – Przepraszam, że się rozgadałem. Widocznie łatwo się z tobą rozmawia, bo normalnie nikomu o tym nie mówię. – A ja nikomu nie zwierzałam się ze swoich nieporozumień z Olivierem. Zapadła kłopotliwa cisza, więc aby ją przerwać, Elinor wstała od stołu. – Czy mogę zadzwonić w sprawie kluczy?
– Oczywiście. Dzwoń, jeśli zdecydowałaś się zostać. – Tak. – Jeden aparat jest w przedpokoju, drugi w gabinecie, możesz wybierać. – Otworzył drzwi. – Gdzie mieszka pani Crouch? – Około kilometra stąd, przy Springfield Lane. – Uśmiechnęła się ujmująco. – Dziękuję za śniadanie. Pani Crouch bardzo się zdziwiła, że Elinor podejrzewała, iż może jej nie zastać. – A gdzie miałabym być w taką zawieruchę? Tak, mam klucze. Ale musisz mi je potem oddać, bo chcę sprzątnąć dom przed powrotem twoich rodziców. – Nie zapomnę oddać, przysięgam. I na pewno nie będę bałaganić. – Prędzej kaktus wyrośnie mi na dłoni – zaśmiała się pani Crouch. Elinor wróciła do kuchni i zadowolona oznajmiła: – Załatwione. Klucze są, więc się zbieram. – Nie możesz iść pieszo. Poczekaj, wyprowadzę samochód – zadecydował Miles. – Liczę na to, że po przeprowadzce będziesz regularnie do mnie dzwonić. Popatrzyła na niego z niepokojem. – Powiedz kogo... albo czego... się obawiasz. – Sam nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Mam zamiar niebawem się dowiedzieć, a na razie jestem ostrożny. Przyjazdu sąsiadki nie brałem pod uwagę... – Spokojna głowa, nic mi nie będzie. Jak znam mamę, jedzenia jest pełno, przywiozłam sobie kasety i książki. – Teraz rozumiem, dlaczego twoja torba jest taka ciężka. Zawiozę cię
do pani Crouch, podjedziemy do Cliff Cottage, żeby włączyć centralne, a potem tutaj po rzeczy i na lunch. – Tak jest, panie majorze. – Przestań! – Podał jej kurtkę. – Twój płaszcz jeszcze nie wysechł, więc weź tę starą kurtkę Harry’ego. Pomógł jej się ubrać, podwinął rękawy i zawiązał pasek, jakby była dzieckiem. – Jeszcze to. – Podał jej bezkształtny kapelusz. – Też własność Harry’ego. – Zaśmiał się, gdy posłusznie włożyła kapelusz. – Do elegancji daleko, ale lepsze to niż mokre włosy. No, teraz biegiem do garażu. Pół godziny później zajechali przed Cliff Cottage. – Zaczekaj tutaj, najpierw wejdę sam i sprawdzę cały dom. – Gruba przesada. Ja nie mogłam wejść, więc chyba dla innych też jest to niemożliwe – mruknęła zniecierpliwiona. – Dla chcącego nie ma nic trudnego. Wprawdzie mało prawdopodobne, żeby ktoś wszedł, bo jest alarm, który u mnie słychać, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże. – Przez ciebie zaczynam się bać – powiedziała z wyraźną pretensją. – To dobry znak – rzekł niewzruszony. – Jeśli nerwy ci grają, będziesz czujna. Włączył centralne ogrzewanie, zapalił dwie lampy i pojechali do Cliff House. – Po południu będziesz tam miała ciepło, a ja będę spokojny, że zjadłaś solidny posiłek. Zauważyłaś, że przestaje padać? – Czas najwyższy. Ale nadal okropnie wieje. – Przytrzymała kapelusz. – Co za pogoda! O tej porze nigdy tak nie sypie.
Poszła prosto do kuchni, a Miles zadzwonił do pani Hedłey, przez chwilę rozmawiał z córką i wrócił uśmiechnięty. – Sophie łaskawie mi przebaczyła, a wiesz dlaczego? Otóż siostra pani Hedley ma rasową sukę, która niedawno się oszczeniła. Sophie od rana do wieczora pomaga Daisy opiekować się szczeniętami. – Proszę, proszę. Mam nadzieję, że suka jest jej wdzięczna. – Śmiem wątpić, za to ja jestem wdzięczny temu psu. Sophie nie mogła pojąć, dlaczego trzeba oddać Meg do schroniska i sama musi wyjechać. Szczenięta są najlepszym lekarstwem na jej zmartwienia. – Znacznie lepszym niż prawda. – Elinor wzdrygnęła się i prędko zmieniła temat. – Co zaplanowałeś na lunch? Mogę zabrać się do gotowania. Miles wyjął z lodówki puszkę z homarem, resztki szynki i warzywa na sałatkę. – Pani Hedley zostawiła kilka potraw w zamrażalniku, ale pewno są z cebulą, więc proponuję zimny bufet. – To bardziej mi odpowiada. Przygotowała sałatkę, pokroiła chleb i nakryła stół, a Miles odgrzał zupę i pokroił szynkę. – Ale sprawnie współpracujemy – pochwalił, gdy zasiedli do stołu. – Gdybym przewidział, że będę miał gościa, poprosiłbym panią Hedley o jakiś placek. Sam nie przepadam za słodkim, ale na pewno są lody, bo Sophie je uwielbia. – Dziękuję, nie skorzystam – powiedziała Elinor zdecydowanym tonem. – Tyję od samego patrzenia na słodycze, więc nic nie wyjmuj. – Można zadać niedyskretne pytanie? Czy Oliver wie, gdzie jesteś?
– Nie. Powiedziałam Lindzie, że jadę do rodziców, ale prosiłam, żeby się nie wygadała. Oliver nie przypadł jej do gustu, więc łatwo dochowa tajemnicy. Zresztą, on raczej nie zapyta, bo chyba zrozumiał, że między nami wszystko skończone. – Ale ochłonął i mógł zmienić zdanie. – Wątpię. Boleśnie zraniłam jego uczucia, ale jeszcze bardziej dumę. – Nikt nie lubi być porzucony – mruknął Miles pod nosem. – Co mówisz? – Spojrzała na niego zaskoczona. – W twoim wypadku chyba tak nie było, prawda? Z tego, co mówiłeś, wynika, że Selina rzuciła wojsko, a nie ciebie. – Twoje słowa są jak balsam na moją zranioną duszę, ale naga prawda jest inna. Gdy ja służyłem królowej i ojczyźnie, ona znalazła sobie innego. Kogoś, kto zawsze jest przy niej, nie bawi się w wojaczkę na końcu świata, no a przede wszystkim leży na pieniądzach. – Wzruszył ramionami. – Selina trzeźwo myśli i wie, że jej kariera zależy od urody. Nie jest aktorką dramatyczną. Uroda przeminie, a wtedy ona odejdzie w cień, aby spokojnie dożywać dni i cieszyć się majątkiem Lloyda Forbesa. Tego od leków. – Taka historia. Czy ciebie wciąż to boli? – Nie. Jeśli w ogóle bolało, to jedynie ze względu na dziecko. Po naszym rozwodzie Sophie poczuła się bardzo zagrożona i chcę to naprawić, zapewnić jej stały dom tu, w Stavely. Wolę, żeby chodziła do zwykłej wiejskiej szkoły, a Selina chciała oddać ją do internatu. – Takie małe dziecko? – przeraziła się Elinor. – Biedna Sophie. – Sama widzisz. Ja miałem trzynaście lat, gdy opuściłem dom, a i tak to było ciężkie przeżycie. Początkowo ukradkiem popłakiwałem po kątach.
– Naprawdę? Patrz, ty szedłeś już do drugiej szkoły, a ja pewnie dopiero zaczynałam stawiać kroki. – Faktycznie. – Teraz różnica wieku właściwie się zatarła – dorzuciła pospiesznie. – Och, ulżyło mi, bo przez chwilę czułem się jak Matuzalem. Skończyli jeść, lecz Elinor wcale nie miała ochoty iść do siebie, ponieważ bezpieczniej czuła się w Cliff House z Milesem. Naczynia były pozmywane, nie miała już żadnej wymówki, aby zostać. Wylewnie za wszystko podziękowała i przyznała, że woli pójść przed zapadnięciem zmierzchu. – Czy to znaczy, że się boisz? – Niezupełnie, ale chciałabym się rozejrzeć, sprawdzić, ile jest jedzenia i tak dalej. – Rozsądniej byłoby, gdybyś została tutaj – rzekł Miles poważnie. – Jesteś bardzo miły, ale dziękuję. Nareszcie zostawię cię w spokoju. Odprowadził Elinor do drzwi jej domu i pożegnał się. – Do widzenia. Pamiętaj, że masz zadzwonić. Obiecujesz? – Z ręką na sercu. Jeszcze raz dziękuję ci za gościnę i za to, że mnie odprowadziłeś. Zamknęła podwójne drzwi i obeszła dom, wszędzie zapalając światła. Później poszła do swej sypialni na poddaszu. Sufit opadał nisko ku oknu, przy którym stała kanapka. W tym miejscu dawno temu marzyła na jawie i w tamtych marzeniach pojawiał się Miles Carew. Oderwała się od wspomnień, powiesiła rzeczy w szafie, położyła dwie książki na nocnym stoliku, a trzecią i przywiezione kasety zabrała na dół. Zajrzała do zamrażalnika; zgodnie z przewidywaniami, był zapełniony i
jedzenia starczyłoby dla kilku osób. Na pierwszą kolację wyciągnęła sos pomidorowy. W bawialni zasłoniła okna i usiadła w rogu kanapy z książką, którą kupiła już dość dawno, ale nawet nie otworzyła. Teraz miała dużo czasu, a nie mogła się skupić. Irytowało ją to, lecz uparcie czytała. Doszła do połowy pierwszego rozdziału, gdy zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę przekonana, że dzwoni Linda lub Miles. Długo nikt się nie odżywał, a potem rozległ się śmiech, od którego włosy jej się zjeżyły. – Kto tam?! – krzyknęła zdenerwowana. Dzwoniący rozłączył się, więc powoli odłożyła słuchawkę. Ręce jej się trzęsły i była zła, że dała się wystraszyć. Zeszła do kuchni, aby napić się kawy. Telefon zadzwonił dwukrotnie w ciągu kilku minut i za każdym razem po sekundach ciszy rozlegał się nieprzyjemny chichot. Po trzecim telefonie ogarnął ją paniczny strach, więc zadzwoniła do Milesa, ale go nie zastała. Aby się nie denerwować, położyła słuchawkę obok telefonu i poszła ugotować makaron oraz podgrzać sos. Słuchając radia i krzątając się, powoli się uspokoiła. Wiedziała, że podobne telefony się zdarzają, lecz doświadczenie takiej przykrości na własnej skórze wytrąciło ją z równowagi. Zaniosła tacę do pokoju i postawiła na stoliku przed telewizorem. Po filmie przeczytała dwa rozdziały przy akompaniamencie cichej muzyki z radia. O dziesiątej uznała, że należy iść spać, więc niechętnie pogasiła światła. Zostawiła zapaloną lampę w korytarzu, na wypadek gdyby w nocy musiała zejść do łazienki. Podczas ścielenia łóżka uderzyła ją myśl, że nigdy sama nie spała w domu. W Cheltenham dom rodzinny jawił się jako idealna ostoja, a
tymczasem jej przyjazd okazał się kiepskim pomysłem. Część winy za taki stan rzeczy zrzuciła na Milesa oraz osobnika, który wszczął z nim wojnę. Była jednak pewna, że szaleńcowi chodzi tylko o Milesa, nie o nią. Pocieszona ową myślą zeszła na parter, położyła słuchawkę na telefon, wolnym krokiem wróciła do sypialni i położyła się. Zapadała już w sen, gdy znowu zadzwonił telefon. Ogarnął ją strach, serce tłukło się w piersi jak oszalałe, więc wolałaby nie wstawać i łudziła się, że dzwoniący zrezygnuje. Ponieważ jednak nie dawał za wygraną, pobiegła do sypialni rodziców. – Słucham – wykrztusiła zasapana. – Czekałem na wiadomość, że jesteś bezpieczna – rozległ się poirytowany głos Milesa. – Dzwoniłem kilka razy, ale stale było zajęte. Czemu się nie odezwałaś? – O! – Bezsilnie opadła na łóżko. – To ty. – Mówisz z ulgą czy rozczarowaniem? – Z ogromną ulgą. Dzwoniłam zgodnie z obietnicą, ale cię nie zastałam. – Muszę wychodzić, a brnięcie w śniegu i obejście całego hektara trochę trwa. – Uważaj na siebie, lepiej nie ryzykuj. – Odchrząknęła. – Nie wiem, co o tym myśleć, ale ktoś się wygłupia, dzwoni do mnie i chichocze. – A ty nic mi nie mówisz! – zdenerwował się Miles. – Mam tego dość. Natychmiast wracasz tutaj. – Nie. To pewno jakieś przypadkowe telefony, z tobą nie mające nic wspólnego i... Krzyknęła przeraźliwie i zamilkła. – Elinor? – zaniepokoił się Miles. – Elinor! Czemu krzyknęłaś?
– Bo wysiadło światło – odparła, szczękając zębami. – U ciebie się pali? – Tak. Posłuchaj uważnie! Nie wychodź, nigdzie się nie ruszaj! – rozkazał. – Za dwie minuty tam będę. Zastukam do drzwi od tyłu trzy razy głośno, trzy razy ciszej, żebyś wiedziała, że to ja. Owinęła się kołdrą, skuliła i przerażona nasłuchiwała. W domu rozlegały się jakieś podejrzane odgłosy, więc była przekonana, że ktoś próbuje się włamać. Miała wrażenie, że upłynął cały wiek, nim za oknem mignęła latarka i po chwili rozległo się umówione stukanie. Po omacku zeszła do kuchni i trzęsącymi się rękoma usiłowała odsunąć zasuwę. – Pospiesz się! – zawołał Miles. – Na litość boską, otwieraj drzwi. Niezdarnie odciągnęła zasuwę i przekręciła klucz. Miles wszedł, błyskawicznie zamknął zasuwę, odwrócił się i powiedział rozkazująco: – Obejdę dom, a ty tu zostań. – Ani mi się śni. Idę z tobą. W milczeniu sprawdzili parter i piętro, potem weszli do sypialni. Elinor przysiadła na krześle, a Miles zamknął drzwi i syknął: – Nie czas na odpoczynek. – Poświecił latarką naokoło, zapalił świeczki na toaletce, rozejrzał się i polecił: – Spakuj najpotrzebniejsze rzeczy. Im prędzej wrócimy do mnie, tym lepiej. – Ale... – Rób, co każę, i to migiem. Bez słowa pobiegła do łazienki, ubrała się i zabrała szczoteczkę do zębów. Gdy wróciła, Miles stał przy oknie. – Czy chichotał mężczyzna? – zapytał ostro.
– Tak. Niezbyt głośno, ale jakoś strasznie. – Więc dlaczego nie zadzwoniłaś do mnie jeszcze raz? – Nie chciałam się naprzykrzać. – Co ty powiesz! Dobre sobie. – Zgasił świeczki i ruszył do drzwi. – Idziemy. Szybciej. Biegła za nim truchtem, przywarła do muru, gdy zamykał drzwi na klucz, a potem kurczowo chwyciła go za rękę. Gdy bezpiecznie dotarli do Cliff House i weszli do środka, nogi się pod nią ugięły. Miles zaprowadził ją do kuchni, posadził na krześle i nastawił czajnik. Potem zgłosił awarię w pogotowiu, położył telefon na stole, usiadł i wziął Elinor za rękę. – Posłuchaj – zaczaj surowo – i potraktuj poważnie to, co powiem. Pewno myślisz, że robię z igły widły, ale naprawdę nie lubię dramatyzować. Jestem przekonany, że ktoś na mnie nastaje. Nie na moje życie, bo gdyby drań chciał mnie ukatrupić, już by to zrobił ze sto razy. Teraz przyznam się, że do mnie też dzwonił. Przedtem nie chciałem cię straszyć, a trzeba było uprzedzić. Patrzyła na niego przerażonymi oczami, a twarz jej była blada jak płótno. – Myślisz, że to on odciął prąd? – Tak. Gdyby w całej wsi była awaria, u mnie też by zgasło światło. – Postawił na stole dwa kubki kawy. – Proszę, wypij. – Dziękuję. – Zastanowiła się przez chwilę. – Nie rozumiem, dlaczego chce ciebie dręczyć ani czemu uwziął się również na mnie. – Ponieważ, jeśli się nie mylę, mamy do czynienia z kimś, kogo wyszkolono podobnie jak mnie. Pewno od kilku dni obserwuje dom i trochę mnie poznał, więc wie, że ja niczego się nie boję. Ale można mnie
zranić przez innych. Myślałem, że odeślę Sophie i tym samym pozbawię go okazji do walki z innymi, ale niestety zjawiłaś się ty. – Przepraszam. – Przygryzła wargę. – Uważasz, że on chce ci dokuczyć, strasząc Sophie albo mnie? – ”Dokuczyć ” nie jest najwłaściwszym słowem, ale o to głównie chodzi. Postąpiłem idiotycznie, że pozwoliłem ci się przenieść. – Co znaczy ”pozwoliłeś ”? – Wysoko uniosła głowę. – To była moja decyzja i ja za siebie ponoszę odpowiedzialność, bo się uparłam, że zostanę. – Niech ci będzie. – Wypił trochę kawy. – Gdybym mógł, w tej chwili wsadziłbym cię do pociągu, ale wszystkie odwołano. I tak nie mogłaś rano wyjechać, ale jutro odwiozę cię samochodem. – Nie zrobisz tego. – Zrobię, choćbym miał cię związać i zostawić w hotelu. Otworzyła usta, lecz nie zdążyła się sprzeciwić, ponieważ zadzwonił telefon. – Słucham? – szorstko rzucił Miles, a po chwili odłożył słuchawkę z grymasem obrzydzenia i oznajmił spokojnie: – Nasz znajomy. Twoja mina świadczy, że cię przekonałem. – Tak. – Dopiła kawę i zerknęła na niego pytająco. – Zawiadomiłeś policję? – Nie, bo to ostatnia deska ratunku. Zresztą, co im powiem? Nie było włamania, nic nie zginęło. Facet nie odzywa się, nie grozi, a brak światła w twoim domu może być spowodowany uszkodzeniem przewodów. – Spochmurniał. – Nie dam się zastraszyć i sam sobie z tym poradzę. Elinor przeszły ciarki i zrobiło się jej zimno. – Jeśli o mnie chodzi, już mu się udało – wyznała. – Bałam się zgasić
światło przed pójściem spać... – Więc czemu uparłaś się tam iść? – Fałszywa ambicja. – Bezradnie rozłożyła ręce. – Nie chciałam się przyznać, że oblatuje mnie strach, ale wiedz, że ciężko mi było stąd wyjść. – Jednak się nie zmieniłaś. Byłaś wyjątkowo zawadiackim dzieckiem. – Dziw, że mnie zauważałeś. – Och, bez trudu, bo przy tobie w moich braci wstępował diabeł. Tylko wtedy gdy w innym terminie wypadły wam wakacje, w domu było trochę spokoju. – Aha, czyli spostrzegałeś moją nieobecność, a nie mnie jako taką – powiedziała rozżalona. – Tak. I bardzo żałuję, że teraz nie jesteś nieobecna. Zaczerwieniła się z gniewu, lecz ułagodził ją czarującym uśmiechem, który bardzo rzadko gościł na jego ustach. – Dlatego że martwię się o twoje bezpieczeństwo – rzekł łagodniej. – Bo poza tym nie mogło mnie spotkać nic milszego niż twoje towarzystwo. – Nie musisz udawać – burknęła. – Jestem ci wdzięczna, że dwa razy pospieszyłeś mi na ratunek, ale czas, żebym zeszła ci z oczu. Będę spała w tym samym pokoju? – Nie. – Wstał i wyciągnął rękę. – Dzisiaj, moja droga, śpimy razem.
ROZDZIAŁ TRZECI
Na widok jej osłupiałej miny Miles wybuchnął gromkim śmiechem. – Cieszę się, że ciebie to bawi – syknęła ze złością. Natychmiast spoważniał i rzekł z naciskiem: – Wcale mnie nie bawi. W naszej sytuacji nie ma absolutnie nic śmiesznego. Ale zrozum, że śpiąc w drugim końcu domu, nie będziesz bezpieczna, jeśli naszemu prześladowcy przyjdzie do głowy, żeby tu wtargnąć. – Twarz mu złagodniała. – Muszę ci zapewnić nie tylko nocleg i wikt, ale i bezpieczeństwo. Poza tym, mała Neli, nie patrzę na ciebie pod kątem... – Dziękuję! – Nie zrozumiałaś mnie – pospieszył z wyjaśnieniem. – Traktuję cię podobnie jak Sophie, jak bezbronną istotę, której trzeba bronić, a nie... hm... ostrzyć sobie zęby... – Szkoda, że od razu nie postawiłeś sprawy jasno – mruknęła urażona. – Nie zapominaj, że jestem prostym żołnierzem, a nie dyplomatą. Przez chwilę mierzyli się nieprzyjaznym wzrokiem. – Powinienem był ci powiedzieć – odezwał się z półuśmiechem – że za moją sypialnią jest garderoba, , w której stoi łóżko. Tam możesz spokojnie spać, bo nikt do ciebie nie wejdzie. Intruz najpierw musiałby przemknąć koło mnie nie zauważony, a to zupełnie niemożliwe – zakończył z przekonaniem. – Przepraszam – szepnęła czerwona jak piwonia. – Za co?
– Bo opacznie cię zrozumiałam. A przede wszystkim za to, że w ogóle tu jestem i sprawiam ci tyle kłopotu. Miles wzruszył ramionami, wziął jej torbę i wyszedł. – Nie będę udawał, że twoja obecność nie nakłada na mnie obowiązku znacznej odpowiedzialności. Ale ma i plusy, bo dawno nie miałem damskiego towarzystwa. – Żartujesz. – Wbiła wzrok w jego plecy. – Nie ma na horyzoncie następczyni Seliny? – Nie. – Otworzył drzwi u szczytu schodów. – Tu jest łazienka przerobiona z sypialni. Te drzwi zamknę na zasuwę, ale drugie, do pokoju, zostawię otwarte, na wypadek gdybyś musiała skorzystać z łazienki. Elinor rozejrzała się. Okrągła wanna była na środku, a prysznic i sedes za ścianką działową, na której stały doniczki z kwiatami. Ściany były wyłożone holenderskimi kafelkami, kominek pomalowany na biało. – Wygląda jak ilustracja z czasopisma – powiedziała, aby przerwać krępujące milczenie. – Bardzo elegancka. – Urządziłem ją dla Seliny. – Niedbale wzruszył ramionami. – Niepotrzebnie się wysiliłem, bo nawet jej nie widziała. Przeszli do dużego pokoju z małżeńskim łóżkiem, wysoką komodą i toaletką z potrójnym lustrem. Ciemne meble były z wczesnej epoki wiktoriańskiej, a w oknach wisiały grube, kremowe zasłony. – Och, ile tu przestrzeni. – Dzięki temu, że ojciec wyrzucił dwie olbrzymie szafy. Otworzył drzwi do niewielkiego pokoju, w którym wszystkie ściany były zabudowane. Pod oknem stało wąskie łóżko. – Będzie ci tu wygodnie?
– Na pewno. – Uśmiechnęła się ujmująco. – Jestem bardzo wdzięczna, że tak się o mnie troszczysz. – Nie ma co udawać, że wolałbym, byś siedziała w Cheltenham. Ale skoro jesteś w Stavely, będę spać dużo spokojniej ze świadomością, że jesteś obok, a nie w waszym domu. Teraz idę na krótki obchód. Mam nadzieję, że do mojego powrotu zdążysz się położyć. – Tak jest, panie majorze – powiedziała, salutując. – No, widzę, że wraca ci humor. W duchu przyznała mu rację. Wcześniej nie widziała nic zabawnego w nieprzyjemnej sytuacji, ale gdy przy Milesie poczuła się bezpieczna, rozbawiła ją absurdalność wydarzeń. Nie miała nic przeciwko temu, by spać w Cliff House pod opieką Milesa, który przez całe życie znajdował się w tle, chociaż właściwie go nie znała. Teraz wystarczyło kilka godzin rozmowy i miała wrażenie, że poznała go lepiej niż Olivera. Pomyślała, że zapewne dzieje się tak zawsze w krytycznych momentach. Podobnie jest w czasie wojny, gdy kontakty między ludźmi sprowadzają się do załatwiania najistotniejszych spraw. Niezależnie od tego, czy Miles podobał się jej, czy nie, jedno było pewne: przy nim będzie bezpieczna. Poza tym polubiła go. Nie tak jak jego braci, ponieważ uczucia w stosunku do niego w niczym nie przypominały tych, jakimi darzyła Harry’ego i Marka. Usłyszała ciche pukanie i wołanie: – Elinor? – Już śpię. – To dobrze. Śpij smacznie do rana.
– Rozkaz. – Dobranoc. Obudziła się przekonana, że jest jasny dzień, a tymczasem znowu zapaliły się lampy. Wyskoczyła z łóżka i w drzwiach zderzyła się z Milesem. – Nie bój się. – Wziął ją za rękę i podprowadził do odsłoniętego okna. – Patrz, tam jest winowajca. Po białym tarasie wolno sunął ciemny kształt. – Borsuk – szepnęła zdumiona. – Nigdy nie widziałam go żywego. – Idzie do domu; wiem, gdzie jest jego nora. – Bardzo ładny, ale lepiej, żeby nie łaził tu po nocy. Myślałam, że zakradł się facet od telefonów. – Takiego lisa na pewno byśmy nie zobaczyli. Odgarnęła włosy, opadające na oczy, i spojrzała na Milesa pytająco. – Jak to możliwe? – Czuję przez skórę, że to ktoś, kto potrafi idealnie zacierać ślady. Wracaj do łóżka, bo zmarzniesz. Elinor cała się trzęsła, ale nie była pewna, czy tylko z zimna, czy też ze strachu. Miles przyjrzał się jej w świetle nocnej lampki. – Napijesz się czegoś gorącego? Przecząco potrząsnęła głową, ponieważ nie chciała zostać sama. – Zaraz będzie mi ciepło. – Weszła do łóżka i przykryła się pod brodę. – Dziękuję, że pokazałeś mi borsuka. – Lepiej, żebyś nie wyobrażała sobie Bóg wie czego. – Prawda. – Po jej ustach przemknął cień uśmiechu. – Życzę ci dobrej nocy, chociaż prawie się skończyła.
– Jeszcze możemy pospać. Zamknąć drzwi? – Nie... niech zostaną otwarte. – A jeśli będę chrapał? – Dotychczas nie chrapałeś. – Może nie słyszałaś. – Zgasił lampkę. – Jutro bezapelacyjnie odwożę cię do Cheltenham. – Dobranoc. Leżała wsłuchana w nikłe odgłosy z drugiego pokoju. Miles zachowywał się bardzo cicho. Przebiegł ją niemiły dreszcz, gdy uświadomiła sobie, że jego przeciwnik mu dorównuje, jest bardzo ostrożny, więc go nie słychać. Rano zdziwiła się, że mimo wszystko mocno spała. Wyjrzała przez okno; nie było widać świata, ponieważ znowu sypał gęsty śnieg. Kaloryfer był ciepły, ale dygotała z zimna, więc włożyła wszystkie ciepłe rzeczy, jakie przywiozła. Zajrzała do sąsiedniej sypialni; była pusta, w idealnym porządku. Gdy zeszła do kuchni, Miles kończył śniadanie. – Dzień dobry. Wyspałaś się? – Dzień dobry. Wyobraź sobie, że tak. – Rzuciła mu przepraszające spojrzenie. – Wstyd mi, że zaspałam, bo chciałam wstać wcześnie. – Dlaczego? – Podał jej grzanki. – Wyjazd jest absolutnie niemożliwy, więc musisz tu zostać. Mowy nie ma, żebym usunął takie zwały śniegu, a poza tym mój rangę rover nie nadaje się do jazdy w zaspach. Radio podało, że duże odcinki głównych dróg są nieprzejezdne, więc przed odwilżą nie masz co marzyć o powrocie do Cheltenham. Prognoza ta niezbyt zmartwiła Elinor. – A zatem jeszcze trochę będę ci siedzieć na karku. – Uśmiechnęła się
czarująco. – Masz pecha, biedaku, ale przynajmniej pomogę ci odgarniać śnieg. Miles popatrzył na nią rozbawiony. – Potrafisz trzymać łopatę? – Też pytanie! – obruszyła się. – Zapominasz, przez ile lat tu mieszkałam. Wprawdzie nie co roku nas zasypywało, ale jak już tu popada, to trzeba się urobić po łokcie, żeby oczyścić drogę. Kilka lat temu były takie mrozy, że popękały rury i musieliśmy wymienić całą wykładzinę na piętrze. – Twój ojciec wspominał o tym. – Ponurym wzrokiem spojrzał przez okno. – Nie warto odgarniać, bo gęsto sypie. – Przy takiej zamieci wróg chyba zostawi cię w spokoju? – zapytała lekkim tonem, lecz spoważniała, gdy zobaczyła, jak zmieniła mu się twarz. – Twoja mina świadczy, że myślisz inaczej – szepnęła zbita z tropu. – Nie będę cię łudził. Śnieg mu w niczym nie przeszkodzi, a nawet pomoże. – I nic nie da się zrobić? – Nic a nic. – Pokręcił głową. – Zabezpieczyłem dom najlepiej, jak umiałem. Sophie jest bezpieczna, ty pod moją opieką. Radio i telefon zapewniają nam kontakt ze światem... – Czyli tak sprawy stoją. Zaparzyć jeszcze kawy? – Bądź tak dobra. Zresztą możesz robić, co chcesz, tylko nie pozwalam ci wychodzić na dwór. – Niepotrzebnie mi zabraniasz, bo psa bym nie wygnała w taki czas. Przestało padać, gdy kończyli jeść lunch. Miles uważnie wysłuchał komunikatu radiowego i wstał od stołu.
– No, mogę wziąć się do łopaty. – Poczekaj. Pozmywam naczynia i za pięć minut będę gotowa do pomocy. – Wolę, żebyś nie wychodziła. – Włożył grubą kurtkę. – Będę spokojniejszy, jeśli zostaniesz w domu. – A ja będę się czuła pewniej, gdy pójdę z tobą. Proszę cię, pozwól mi, bo jeśli trochę pomogę, będę miała złudzenie, że zarabiam na wikt. Poza tym muszę się czymś zająć, nie potrafię siedzieć bezczynnie. – Niech ci będzie – zgodził się bez entuzjazmu. – Tam wisi kurtka Harry’ego. Buty musisz wziąć swoje, chociaż obawiam się, że je mocno zniszczysz. – Po powrocie zaraz wysuszę. – Ubrała się i stanęła na baczność. – Panie majorze, szeregowiec Gibson melduje się do pracy. – Szanujący się szeregowiec nigdy tak nie wygląda – rzekł rozbawiony. – Nie szata zdobi człowieka – mruknęła, podwijając przydługie rękawy – a moja pomoc się przyda. Podpierając się łopatami i sunąc po śniegu, dotarli do garażu, wokół którego półkolem rosły drzewa i krzewy. Przy wietrze od zachodu budynek był osłonięty, lecz śniegu nawiało od wschodu i przed drzwiami potworzyły się zaspy do ramion. Zabrali się do pracy ochoczo i z energią, ale wkrótce stało się oczywiste, że zadanie przekracza ich siły i możliwości. – Bez pługa czy traktora nie damy rady – orzekł zasapany Miles. – Zadzwonię do Morganów i poproszę, żeby przyjechali nas odkopać. Wracamy do domu. Elinor z trudem brnęła pod górę. Odstawiła łopatę pod ścianę, otrzepała
śnieg z butów i zdjęła kurtkę. – Zapomniałam już, że na mrozie człowiekowi może być tak gorąco. Szkoda, że nasz wysiłek poszedł na marne. – Jestem pełen podziwu dla ciebie, bo dzielnie się spisywałaś, ale te zaspy przekraczają nasze możliwości. Już wzywam pomoc. – Wziął słuchawkę i gniewnie zmarszczył brwi. – Chyba aparat się popsuł. Pójdę do gabinetu. – Wrócił prędko, z posępną miną. – Tamten też nie działa. – I nie ma prądu – oznajmiła Elinor. – Nie mogę włączyć czajnika. Popatrzyli na siebie znacząco i Miles zawrócił do gabinetu, skąd rozciągał się widok na najbliższe gospodarstwo oraz domy rozrzucone przy Springfield Lane. Tu i ówdzie migotało światło w oknach. Na widok wyrazu jego twarzy Elinor mrowie przeszło po plecach. – We wsi jest prąd, co oznacza, że nieprzyjaciel zdecydowanie wypowiada nam wojnę – rzekł półgłosem. – I co teraz? – szepnęła zbielałymi wargami. – Skoczę do Morganów i poproszę, żeby zawiadomili elektrownię o awarii. Nie liczę na to, żeby w taką pogodę ktoś przyjechał, ale przynajmniej przyjmą zgłoszenie. Przy okazji zapytam Ruperta, czy pomogą nam odgarnąć śnieg. – Idę z tobą. – Normalnie bym ci nie pozwolił, ale w takiej sytuacji wolę cię mieć przy sobie. – Ja też wolę być z tobą. – Mam poprosić panią Morgan, żeby cię przenocowała? A może pójdziesz do pani Crouch? – Nigdzie się nie przenoszę. – Spojrzała na niego zezem. – Chyba że
chcesz, żebym zeszła ci z drogi. – Nie o to chodzi. Radziłbym ci się przenieść, gdyby nie zbyt duże ryzyko. – Ryzyko? – Gdy jesteś ze mną, mogę ci zapewnić jakie takie bezpieczeństwo. Poza tym, jeśli się przeniesiesz, możesz narazić Bogu ducha winnych ludzi. – Naprawdę uważasz, że naraziłabym panią Crouch? – Tak. – Wobec tego zostaję tutaj. Oczywiście, jeśli mnie nie wyrzucisz. – Niestety, nie mogę. – Uśmiechnął się kwaśno. – Dość gadania, ruszamy. Najlepiej biegiem. Chcę bezpiecznie przyprowadzić cię do domu, nim zapadnie mrok. Długo brnęli w kopnym śniegu, a rozmowa o usterkach i prośba o pomoc zajęła chwilę. Droga powrotna pod górę była jeszcze trudniejsza, więc Elinor zmęczyła się jak nigdy w życiu i ledwo łapała oddech. – Dwa razy w tygodniu chodzę na aerobik – mruknęła zasapana – i myślałam, że jestem w formie. Miles wyglądał, jakby wrócił ze zwykłego spaceru. – Przepraszam, że tak cię poganiałem, ale chcę wyciągnąć kuchenkę turystyczną i poszukać świeczek, póki jest jako tako jasno. Przyniósł ze spiżarni starą dwupalnikową kuchenkę, butlę gazową, trzy pudełka świec i dwie latarki. – Muszę skoczyć do drewutni, ale migiem się uwinę. – Więc nastawię wodę na herbatę. Świecąc latarką, wyjęła rondel i napełniła go wodą. Zdawało się jej, że
Miles długo nie wraca; zaczęła się denerwować, prawie trząść ze strachu. – Przepraszam, że trochę mi to zajęło – tłumaczył się Miles. – Nasz przeciwnik raczył zajrzeć do drewutni. – Skąd wiesz? – wykrztusiła. – Kilka rzeczy leży troszeczkę inaczej. – Zapalił gaz i postawił rondel z wodą. – Co oczywiście oznacza, że postąpił tak celowo, chciał zaznaczyć swoją obecność. Był tam, gdy odgarnialiśmy śnieg. – Gdyby mu chodziło o coś innego, zatarłby ślady, prawda? – Oczywiście. Telefon nie działa, więc facet nie może dzwonić i rechotać, musiał więc w inny sposób dać mi znać, że on panuje nad sytuacją. – Przepraszam, pewno zadam głupie pytanie – powiedziała z ociąganiem – ale czy podejrzewasz, że w domu też był? – Wątpię. Jak dotąd nie zrobił nic, co by mu można udowodnić. Jeśli przyłapię go na próbie włamania, sprawa oprze się o policję, a kimkolwiek ten osobnik jest, na pewno woli tego uniknąć. Wydaje mi się, że jedynie chce napędzić mi stracha... tobie też, skoro tak nieopatrznie się tu pojawiłaś. – Czy uznasz mnie za tchórza, jeśli poproszę, żebyś mimo to obszedł dom i sprawdził wszystkie kąty? Miles przyjrzał się jej badawczym wzrokiem, pokręcił głową i wyłączył gaz. – Nie, Neli, wcale nie. Pójdziemy razem. Weź latarkę i idź za mną. Wdzięczna, że okazuje jej tyle cierpliwości, szła za nim na palcach krok w krok. Przeszukali wszystkie pomieszczenia na parterze, sypialnie i łazienki na piętrze; zajrzeli do wszystkich zakamarków, w których mógłby
zmieścić się człowiek. Elinor uspokoiła się i nabrała pewności, że w domu nikogo nie ma. Miles długim kijem otworzył wejście na strych i przystawił składaną drabinę. – Jak sprawdzać, to sprawdzać, ale tam idę sam. Oświetlił jej twarz, więc posłusznie skinęła głową. Serce podskoczyło jej do gardła, gdy Miles zniknął w czeluściach strychu. Słyszała, jak stąpa, po drodze przesuwa i otwiera skrzynie. Wrócił po nieskończenie długim czasie. – No, mamy pewność, że tam też go nie ma. – Schował drabinę, zamknął klapę, a kij zabrał. – Nie będę mu ułatwiał zadania, jeśli jednak wybierze się z wizytą. – Mówisz o nim tak, jakbyś go znał. Weszli do oświetlonej świecami kuchni, która po ciemnych pokojach zdawała się jasną, bezpieczną przystanią. – Bo jestem prawie pewien, że go znam. A raczej znałem. – Zapalił gaz i odwrócił się do niej. – Ten maniak żywi jakąś osobistą urazę do mnie, więc musimy się znać. – Co teraz zrobimy? – Póki pada, właściwie nic – odparł sucho. – O siebie wcale się nie martwię, ale... – Od kiedy ja spadłam ci na kark, życie stało się trudniejsze – dokończyła posępnie. – Przepraszam, że przeze mnie wszystko się zagmatwało. Miles usiadł przy stole i spojrzał ha nią łagodniej. – Nie zagmatwało, a tylko odrobinę skomplikowało. Uprzedzam, że bez centralnego ogrzewania prędko robi się nieprzyjemnie zimno. Na
szczęście koło wszystkich kominków leży pełno drewna. Rozpalę ogień w gabinecie i tam zniosę drzewo z całego domu. – A ja na tych dwóch palnikach ugotuję kolację. – Pochwalam pomysł. – Wypił resztę herbaty i wstał. – Idę rozpalić w kominku, a ty przeszukaj te trzy szuflady, bo tam powinny być baterie do radia. Chciałbym wiedzieć, co się dzieje na świecie. Elinor była zadowolona, że usłyszy ludzkie głosy. Za nic nie przyznałaby się przed Milesem, że sama w dużej kuchni czuje się bezbronna. Okna na bocznej ścianie były zasłonięte, lecz w oknie przy zlewozmywaku nie było nawet firanki. Dlatego czuła się jak ryba w akwarium, którą ktoś bezustannie obserwuje. Włączyła radio i muzyka oraz ludzkie głosy dały jej złudzenie normalności. Zajrzała do szafek w poszukiwaniu produktów, z których mogłaby przygotować smaczną kolację. Z konieczności musiała ograniczyć się do najprostszych potraw. – No, ogień w gabinecie buzuje w najlepsze – oznajmił Miles, wchodząc do kuchni. – A kolacja zaplanowana. Odpowiadają ci parówki, ziemniaki i fasolka? – Oczywiście. – W ciemnej twarzy błysnęły olśniewająco białe zęby. – Umyję ręce i mogę siadać do stołu. Jadałem najróżniejsze rzeczy w paskudnych warunkach. – Wyobrażam sobie. – Oj, chyba nie potrafisz. Obrzuciła go badawczym spojrzeniem i cicho zapytała: – Było ci żal rozstawać się z wojskiem? – Tak, i to z wielu względów. Widzisz, w wojsku jest tak, jakby
człowiek należał do dużej rodziny. Po odejściu długo czułem się jak bezpański pies... Ale mam Sophie i zamierzam wprowadzić w życie pewien projekt. Przed przykrościami spowodowanymi przez tego szaleńca byłem właściwie zadowolony z życia. Powinienem jednak pamiętać – rzucił z gniewem – że nigdy długo nie jest dobrze i zawsze coś się popsuje. – Nie zawsze. – Zawsze, zawsze – sapnął zirytowany. – Sęk w tym, że dowcipniś wie, że ma mnie na muszce. Normalnie poszedłbym sprawdzić, co się stało z prądem i telefonem, ale bestia wie, że teraz się nie ruszę. Jeśli wyjdę z latarką, jestem dogodnym celem. A jeśli mnie się coś stanie... wystarczy, żeby mnie stuknął czymś ciężkim w głowę... ty zostaniesz sama, jeszcze bardziej narażona na niebezpieczeństwo. – Taka odpowiedzialność wcale nie jest ci potrzebna – powiedziała ze smutkiem. Jego twarz nieoczekiwanie rozjaśnił pogodny uśmiech. – Przyznaję, że to odpowiedzialność, ale przyjemność, jaką mi daje twoje towarzystwo, rekompensuje minusy. – Nie wysilaj się na uprzejmości! – Jak cię przekonać, że mówię prawdę? – Przyjacielskim gestem otoczył jej kibić. – Panno Gibson, z prawdziwą przyjemnością odnawiam naszą dawną znajomość. Wolałbym, żeby warunki były bardziej sprzyjające, ale poza tym nie narzekam. Elinor przez moment stała bez ruchu, a potem nieznacznie się odsunęła. – Panie majorze, jeśli chce pan jeść o jako tako przyzwoitej porze, muszę zabrać się do pracy. Nie potrafię gotować na maszynce
turystycznej, a prawdę powiedziawszy, w ogóle nie bardzo umiem gotować. Dzięki jego wydatnej pomocy przygotowali kolację szybciej, niż się spodziewała. Przez cały czas słuchali sprawozdań o tym, że w całym kraju opady śniegu sparaliżowały ruch i utrudniły normalne życie. Podczas kolacji ośmieliła się zapytać: – Gdzie według ciebie schował się nasz prześladowca? – Byle gdzie. Nie zazdroszczę mu przebywania na dworze w takie noce, ale na pewno jest przyzwyczajony do różnych warunków. Podczas szkolenia trzeba przetrwać w sto razy gorszych. – Jesteś pewien, że nie zrezygnował? Mógł poszukać noclegu pod dachem. – Wątpię. – Spojrzał jej prosto w oczy. – Zapominasz, że odciął prąd i zniszczył kabel telefoniczny. Nie fatygował się bez powodu. – Jakie będzie jego kolejne posunięcie? – Żebym to ja wiedział! Proponuję, żebyśmy przestali się nim przejmować i jakoś umilili sobie wieczór. Przejdźmy do gabinetu, bo tam najcieplej. – Chętnie. Posprzątali, poszli do gabinetu i Miles dorzucił drew do kominka. Elinor postanowiła zachowywać się jak na idealnego gościa przystało, więc zapytała gospodarza o braci, a potem skierowała rozmowę na Sophie. Oboje omijali nieprzyjemny temat. Miles rozsiadł się w fotelu i zachowywał, jak gdyby od dawna każdy wieczór spędzał razem z Elinor. – Dlaczego się uśmiechasz? – spytał, patrząc na nią spod przymrużonych powiek.
– Bo pomyślałam, że wcale nie wyglądamy jak więźniowie. – Ale jesteśmy. Jutro skoro świt pójdę szukać śladów w ogrodzie. – Moim zdaniem powinieneś zawiadomić policję. – Jeszcze nie pora. Chcę sam złapać łotra, dowiedzieć się, kto zacz i dlaczego mnie prześladuje. – Twarz mu zastygła w zimną, nieprzyjemną maskę. – Nikt nie będzie bezkarnie groził mojej rodzinie... lub przyjaciołom. Elinor poczuła mróz na plecach. – Czy nie będzie krępujące, jeśli się okaże, że się znacie? – Tylko dla niego – odparł tonem, który nie wróżył wrogowi nic dobrego. W skupieniu słuchali preludiów Chopina, gdy nagle trzasnęły drwa w kominku. Elinor drgnęła nerwowo, a Miles dorzucił polan i odwrócił się do niej z dziwnym uśmiechem na ustach. – Nie bój się. Przy mnie jesteś bezpieczna. – Wiem i nie martwię się, ale nie mogę uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Dotychczas moje życie przebiegało bez takich przygód. – Och, jestem okropny. Tak się przejąłem swoimi sprawami, że nawet nie zapytałem, gdzie pracujesz. – Jestem sekretarką w kancelarii adwokackiej w Cheltenham – odparła z lekkim westchnieniem. – Dlaczego tak wzdychasz? Nie odpowiada ci ta praca? – Odpowiada, nawet bardzo. Rodzice oczywiście marzyli, że pójdę na medycynę. Zrozumiałe, prawda? Ale ja nie miałam powołania w tym kierunku i skończyłam szkołę biznesu. – Więc o co chodzi?
Nerwowym ruchem poprawiła włosy i zapatrzyła się w ogień. – Jestem sekretarką Olivera. – Tu jest pies pogrzebany. – Gwizdnął przeciągle. – Czyli miałaś wyjść za szefa. – Tak. A skoro nie chcę wyjść, wypada pożegnać się z pracą. – Niekoniecznie musi cię wyrzucić. – Nie będzie musiał, bo zaraz po powrocie sama złożę wymówienie. – Czyli palisz za sobą mosty. – Na to wygląda. – Zerknęła spod rzęs. – W tym wypadku nie działałam pochopnie. Boże Narodzenie stanowiło przełom, a przedwczoraj miarka się przebrała. Mieliśmy iść na przyjęcie do mojej znajomej, ale Oliver w ostatniej chwili powiedział, że otrzymał zaproszenie na kolację od wpływowego klienta i chciał, żebym mu towarzyszyła. Poniosło mnie, więc zarzuciłam mu, że z nikim nie spotykamy się bezinteresownie, po prostu dlatego, że kogoś lubimy. Zawsze, ilekroć umówiłam się z moimi znajomymi, znajdował wymówkę. Wreszcie zdałam sobie sprawę z tego, że przy nim całe życie będzie takie. Jest dużo ode mnie starszy, ale... – O ile starszy? – Ma czterdzieści jeden lat. – Popatrzyła na Milesa zaskoczona. – O cztery lata starszy od ciebie! – Dwa kościane dziadki, co? Obrzuciła uważnym spojrzeniem jego szczupłą sylwetkę. Na pierwszy rzut oka widać było, że Miles jest silny i wysportowany; nie miał ani grama zbędnego tłuszczu, ani jednego siwego włosa. A kurze łapki raczej nasuwały myśl o tym, że często wpatrywał się w odległy horyzont. Oliver też był wysoki, lecz już posiwiał i trochę wyłysiał, a w dodatku jego
sylwetka wyraźnie zdradzała, że za bardzo lubi dobrze zjeść i wypić. – Z tobą nie jest tak źle – powiedziała uśmiechnięta. – Oliver wygląda, jakby był dużo starszy od ciebie. – Czy mam to potraktować jako komplement? – zapytał, mrużąc oczy. – Ależ tak. – Zaśmiała się perliście. – On wygląda na swoje lata, a ty... na ogół zdaje mi się, że jesteś niewiele ode mnie starszy, prawie rówieśnik. – To już prawdziwy komplement – rzekł udobruchany. – Bardzo dziękuję łaskawej pani. – Skłonił się przesadnie. – Czy możesz powiedzieć, kiedy wydaję się starszy? – Gdy mówisz, że chcesz dostać w ręce tego osobnika, wyglądasz jak zimny, ponury typ, którego wcale nie znam. – Przeszkadza ci to? – Nie, jeśli o niego chodzi, ale mam nadzieję, że ja nie spowoduję takiego wyrazu w twoich oczach. Czarujący uśmiech całkowicie odmienił twarz Milesa. – Wątpię, czy w stosunku do ciebie mógłbym kiedykolwiek być zimny i ponury. Speszona tym, że jego słowa wywołały żywsze bicie serca i przyspieszony puls, uśmiechnęła się chłodno. – Ulżyło mi. Chociaż po... gdy to się skończy, nie będziemy się widywać, bo rodzice przenoszą się do Monmouth. – Nie przyjedziesz, nawet gdy cię zaproszę? Byłbym ci wdzięczny, gdybyś czasem odwiedziła moją córkę. Na początku, zanim znajdzie sobie przyjaciółki w szkole, będzie czuła się osamotniona. – W takim razie przyjadę – obiecała, nieco zaskoczona propozycją.
– Dziękuję. – Popatrzył na nią jakoś dziwnie. – Będziesz właściwie jak w domu. – Dzięki temu, że teraz tu jestem? – Nie, miałem na myśli Cliff Cottage. Prosiłem twojego ojca, żeby na razie zachował sprawę w tajemnicy, ale zdradzę ci, że to ja kupiłem wasz dom. – Naprawdę? – Zrobiła wielkie oczy. – Po co ci nasza chałupka, kiedy masz ładny, duży dom? – Chcę tam się przeprowadzić, a ten trochę zmienić i na nim zarabiać. – Będzie tu hotel? – Niezupełnie. Takie położenie na szczycie wzgórza, z rozległym widokiem na dolinę i rzekę, jest idealnym miejscem na kursy, na jakie coraz częściej wysyła się dyrektorów różnych bogatych firm. Wiem chyba wszystko na temat kursów sprawnościowych i znam kilku byłych wojskowych, których chętnie zatrudnię. A podczas wakacji będą tu kolonie. Niech biedne dzieci z miasta pooddychają świeżym powietrzem. – Do kolonii będziesz dopłacał z tego, co zarobisz na dyrektorach, tak? – Jak byś przy tym była. Niedługo zacznie się odnawianie kortów tenisowych, wybudują też salę gimnastyczną i basen w ogrodzie. Właśnie dostałem zezwolenie – zakończył z satysfakcją. – Gratuluję. – Patrzyła na niego z podziwem. – Ale to będzie kosztowało majątek. – W jakiś czas po rozwodzie i po zrzeczeniu się przez Selinę praw do opieki nad dzieckiem, umarł mój ojciec chrzestny, Godfrey Pargeter. Miał on głowę na karku i zmysł do interesów, a przy tym dużo wdzięku i naprawdę go lubiłem. Gdy miałem urlop albo tylko przepustkę,
spotykaliśmy się i zapraszał mnie na kolację do swojego klubu. Z Seliną jakoś nie przypadli sobie do gustu, więc na ogół chodziłem sam. Ale Sophie mój ojciec chrzestny pokochał i kilka dni przed śmiercią zdążył zaprosić ją na ciastka do Ritza. – No, no! – Mój ojciec twierdził, że stary Godfrey jest nieźle sytuowany, ale nigdy nie przypuszczałem, że zrobił majątek. Bardzo go lubiłem; wcale nie za to, że przysyłał mi kosztowne prezenty i zapraszał na wystawne kolacje. Swoje obowiązki ojca chrzestnego traktował bardzo poważnie. Przyjeżdżał do szkoły w Winchester, potem do Sandhurst, a po śmierci ojca starał się trochę go zastąpić. Bardzo go szanowałem i ceniłem. – On chyba też miał o tobie dobrą opinię, skoro zapisał ci jakieś pieniądze. – Nie jakieś, a bardzo duże. Coś jest dla Sophie, gdy dojdzie do pełnoletności, sporo zapisał na cele dobroczynne, ale ja dostałem lwią część. Z jednym osobliwym zastrzeżeniem. Otóż Godfrey zaznaczył w testamencie, że mam wydać pieniądze na zbożny cel. – Widocznie znał cię dobrze i dlatego zaufał, że znajdziesz coś naprawdę pozytywnego. Twój pomysł jest wspaniały. Sam zajmiesz się prowadzeniem placówki? – Tylko pracą administracyjną, i w dodatku przy pomocy księgowego. Do prowadzenia zajęć zatrudnię kilku znajomych z pułku, którzy właśnie przeszli na emeryturę. A na lato już umówiłem się z chętnymi nauczycielami. – Szalenie mi się to podoba. Może i dla mnie znalazłoby się miejsce? – Przydałaby mi się sekretarka, chociaż wszystko jeszcze w proszku. –
Ręką pokazał stos papierów na biurku. – Wyświadczyłabyś mi ogromną przysługę, pomagając przy porządkowaniu tego bałaganu. Nawet krótkofalowo. – Ja tylko żartowałam – powiedziała czerwona jak rak. – Ale jeśli mówisz poważnie, mogę spróbować. Oczywiście, zanim przeniesiesz się do naszego domu, bo potem nie będę miała gdzie mieszkać. – Tę przeszkodę da się pokonać. – Zerwał się na nogi i wyciągnął rękę. – No więc jak, ubijamy interes? Uprzedzam, że przez kilka miesięcy będzie tu istne piekło na ziemi, ale jeśli wytrzymasz, będę twoim dozgonnym dłużnikiem. W dowód wdzięczności zapłacę ci dziesięć procent więcej niż teraz dostajesz. – Jesteś bardzo hojny. – Podała mu rękę. – Ale umówmy się najpierw na okres próbny, żeby zobaczyć, jak się nam ułoży współpraca. – Słusznie. Może nie da się ze mną pracować. – Albo ze mną. – To chyba niemożliwe.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Idąc do sypialni, Elinor była mocno zażenowana i czuła, że Miles też jest skrępowany. Prędko się umyła i życzyła mu dobrej nocy. Uderzyła ją myśl, że jeszcze poprzedniego dnia traktowała go wyłącznie jak starszego brata przyjaciół z dzieciństwa, na którego zawsze patrzyła z respektem. Teraz było inaczej. Zaniepokoiło ją, że w atmosferze niebezpieczeństwa zmienia się charakter ich kontaktów, a do tego dochodziła perspektywa współpracy. Uznała, że w związku z tym należy powrócić do dawnego układu, gdy ona była koleżanką Harry’ego i Marka, a Miles podziwianym z daleka majorem. Zasypiała w przeświadczeniu, że spokojnie prześpi noc, ponieważ z braku prądu będzie ciemno do rana. Zbudził ją dochodzący z dworu niesamowity krzyk, którego z niczym nie mogła skojarzyć. Było ciemno choć oko wykol, lecz wyskoczyła z łóżka jak z procy i, niewiele myśląc, pobiegła do sypialni obok. Postąpiła dwa kroki w stronę łóżka, ale krzyknęła przeraźliwie i stanęła jak wryta, ponieważ drzwi do łazienki uchyliły się i ukazała się wysoka postać. – To ja! – odezwał się Miles. – Spokojnie. Wyciągnął do niej ręce. Była tak przerażona i roztrzęsiona, że przytuliła się do jego szerokiej piersi, a wtedy otoczył ją ramionami i mocno objął. – Słyszałam straszny krzyk – wykrztusiła przez ściśnięte gardło. – Ja też. – Pogładził ją po głowie. – Oj, Elinor, Elinor. Urodziłaś się i wychowałaś na wsi, więc powinnaś znać głos, jaki wydaje puszczyk. – Nigdy nie słyszałam, a pomyślałam... nie wiem, co myślałam. –
Odsunęła się zawstydzona. – Bardzo cię przepraszam. Tak się wystraszyłam, że straciłam głowę, co rzadko mi się zdarza. – Nerwy masz napięte jak postronki, więc nic dziwnego. Przyznaję, że krzyk sowy jest niesamowity i najodważniejszego może przestraszyć. – Słaba pociecha. Powinnam była się zorientować, co to jest. A gdy tu wpadłam, myślałam, że śpisz. – Zmylił cię zwinięty koc. – Czemu go tak zostawiłeś? – Spojrzała na niego wystraszona. – Usłyszałeś wcześniej coś podejrzanego? – Nie... – Chrząknął zażenowany. – Widzisz, każdy podlega prawom biologii. – Och, przepraszam, jestem beznadziejna. Dobranoc. Uciekła przekonana, że Miles z niej się śmieje. Nie mogła zasnąć, wierciła się i przewracała z boku na bok. Wszelkie odgłosy, normalne w starym domu, urastały do grzmotów. Wyobraźnia podsuwała jej okropne obrazy: nieomal widziała, jak złoczyńca skrada się po schodach. Zaczęła modlić się o odwilż i była zdecydowana wrócić do Cheltenham, mimo że popsuje plany Lindzie. To jednak oznaczałoby, że zostawi Milesa samego, a po tym, co dla niej zrobił, nie wypadało tak postąpić. Doskonale wiedziała, że jest zaprawionym w bojach żołnierzem, ale uważała, że znalazł się w sytuacji, w jakiej każdemu potrzebne jest wsparcie. Wiedziała, że do końca życia nie daruje sobie, jeśli odjedzie i zostawi Milesa na pastwę człowieka opętanego żądzą zemsty. Przewróciła się na bok i spojrzała na zegarek. Czuła, że musi iść do łazienki, a dopiero dochodziła trzecia, więc do świtu było daleko.
Wciągnęła przez głowę sweter, na palcach podeszła do drzwi i cichutko je uchyliła. – Neli? – odezwał się Miles. – Co ci jest? – Muszę iść do łazienki. – Weź latarkę; leży na stoliku. Gdy wróciła z łazienki, Miles stał przy oknie, jakby czegoś wypatrywał. – Widzisz coś? – spytała zaniepokojona. – Tylko śnieg jak okiem sięgnąć. Żeby już wreszcie przyszła odwilż... – Pan Morgan obiecał, że jutro przyjedzie traktorem – powiedziała, szczękając zębami. – Zimno ci, prawda? Objął ją machinalnie. Pomyślała z pretensją, że tak obejmuje się dziecko lub podstarzałą ciotkę, a mimo to przytuliła się do niego. Gdy objął ją mocniej, wystraszyła się, że usłyszy przyspieszone bicie jej serca. Przez chwilę stali bez ruchu, a potem nagle Miles pochylił głowę i musnął wargami jej usta. Całował ją najpierw delikatnie, potem coraz gwałtowniej. Oddając pocałunki, czuła, że ogarnia ją podniecenie, jakiego dotychczas nie znała. Pod wpływem pieszczot krew żywiej popłynęła w jej żyłach i wkrótce rozpaliło ją pożądanie. Miles widocznie to spostrzegł, gdyż nagle puścił ją i odsunął się nieco. Zachwiała się, z trudem oddychała, ale popatrzyła na niego rozczarowana. – Przepraszam, nie powinienem – rzekł lekko drżącym, przytłumionym głosem. – Psiakrew, nigdy bym nie pomyślał... Nie bój się, Elinor, to się nie powtórzy. – Wcale się nie boję.
– A powinnaś, i dobrze wiesz dlaczego – mruknął. – Idź już do siebie. Dobranoc. Nie od razu weszła do łóżka, ponieważ męczyły ją różne sprzeczne uczucia. W końcu zmarzła, więc położyła się, ale zasnąć udało się jej dopiero przed świtem. Po godzinie niespokojnego snu czuła się śmiertelnie znużona. Usiadła na brzegu łóżka i kosym okiem popatrzyła na drzwi do sąsiedniej sypialni. Ociągała się ze wstawaniem, gdyż po nocnym epizodzie nie miała zbytniej ochoty spotkać się z Milesem twarzą w twarz. Wreszcie wstała, ubrała się, odsunęła zasłony i wyjrzała na oślepiająco biały świat. Zrobiła niezadowoloną minę, odwróciła się od okna, zapukała do drzwi i zajrzała do pokoju obok. Sypialnia była pusta, łóżko starannie pościelone. Odetchnęła z ulgą i poszła do łazienki. Myjąc się doszła do wniosku, że najlepiej byłoby udawać, że nic się nie stało. Obmyślała, jak należy postąpić, aby przekonać Milesa, że wcale nie pamięta, jak zachowali się w nocy. Dużo dałaby, aby wiedzieć, czy zauważył jej spontaniczną reakcję. Jednego była pewna, a mianowicie, że nie podejrzewa, iż nikt przed nim tak bardzo jej nie rozpalił. Całował ją inaczej niż Oliver i wywołał podniecenie, które nawet po tylu godzinach całkowicie nie minęło. Oliver był czułym kochankiem, lecz w jego ramionach przeżywała zaledwie letnią przyjemność i teraz doszła do wniosku, że to właśnie stanowiło źródło jej rosnącego niezadowolenia. Nie żałowała, że rozstała się z narzeczonym. Kilka pieszczot Milesa dało jej przedsmak tego, co mogłaby z nim przeżyć. Już na pierwszy pocałunek zareagowała całym ciałem, wszystkimi nerwami i odkryła, co może łączyć kobietę i mężczyznę. Otrząsnęła się i chcąc przywołać się do porządku, powtarzała sobie, że
taką reakcję spowodowała mieszanina emocji, związanych z niecodzienną sytuacją. Nie było w tym żadnej romantycznej tajemnicy. Nie stało się nic wielkiego, szczególnie z punktu widzenia Milesa. Postanowiła, że będzie zachowywała się jak dotąd. Zeszła do kuchni przygotowana na to, że zje śniadanie w towarzystwie. Tymczasem kuchnia była pusta, na stole nakrycie dla jednej osoby, a obok talerza kartka. ”Elinor, idę na obchód. To może trochę potrwać, ale bądź o mnie spokojna. Przygotowałem drzewo w kominku, wystarczy podpalić. Zamknę drzwi na wszystkie zamki. Nie otwieraj nikomu. Nikomu! ” Notatka była rzeczowa, pismo zdecydowane. Jak autor. Zła, że niepotrzebnie się denerwowała, włączyła radio i nastawiła wodę na herbatę. Zdążyła zjeść kilka grzanek, wypić dwie filiżanki herbaty i przeczytać starą gazetę od deski do deski, zanim zobaczyła wracającego Milesa. Zajrzał przez okno, potem w umówiony sposób zastukał do drzwi i dopiero otworzył. Strzepnął śnieg z butów i stanął na progu. – Dzień dobry – rzekł pogodnie uśmiechnięty. – Rozpaliłaś w kominku? – Dzień dobry – odparła podobnym tonem. – Na razie nie warto palić, lepiej oszczędzać drewno. Ubrałam się cieplej, więc nie zmarznę. Woda przed chwilą się gotowała. Napijesz się kawy? – Z prawdziwą przyjemnością. – Zmienił buty i wrócił do kuchni. – Krok za krokiem obszedłem cały teren, ale nie znalazłem żadnego śladu człowieka. Prawdę powiedziawszy, wcale mnie to nie dziwi. – Dlaczego?
– Bo wątpię, żeby facet ośmielił się siedzieć gdzieś tutaj. Może zrobił, jak przypuszczałaś, i spał gdzieś pod dachem. – Jaka jest pogoda? Zanosi się na odwilż? – Prognoza jest lepsza i rzekomo po południu ma być ocieplenie. – Ogrzał dłonie na kubku. – To oznacza, że może jeszcze dzisiaj zjawi się ktoś z elektrowni i będziemy mieli prąd. Pan Morgan akurat przejeżdżał koło nas, więc mu się przypomniałem. Obiecał, że wpadnie z Chrisem przed południem. Koniec dobrych wiadomości, teraz muszę cię zmartwić. Otóż pociągi lokalne nadal są odwołane, a jazda samochodem niebezpieczna. Wygląda na to, że dzisiaj się stąd nie ruszysz i nadal jesteś skazana na moje towarzystwo. Elinor zebrała się na odwagę i spojrzała mu prosto w oczy. – A ty na moje. Czy bardzo cię krępuję po tym, co było w nocy? – Lubię ludzi, którzy mówią prosto z mostu – odparł z uśmiechem. – Skoro poruszyłaś ten temat, przyznam się, że postąpiłem nieoczekiwanie dla samego siebie. Ale daję ci słowo... – Słowo honoru oficera i dżentelmena? – Oczywiście. Wprawdzie użyłaś staroświeckiego określenia, ale utrafiłaś w samo sedno. Okrężną drogą chciałem cię zapewnić, że nigdy nie rządził mną instynkt, więc nie bój się, że wykorzystam sytuację... i ciebie. W jej oczach odmalowało się niebotyczne zdumienie. – Do głowy by mi nie przyszło, że mógłbyś do tego się posunąć. Myślałam, że jesteś zakłopotany i chcesz jak najprędzej mnie się pozbyć. – Wyciągnęłaś fałszywy wniosek. No, sprawa wyjaśniona i przynajmniej o to nie musimy się martwić. – Spoważniał. – Coraz bardziej
niepokoi mnie przeciwnik, bo nie wiem, co jeszcze wymyśli. – Może wreszcie dał za wygraną? – Dobrze byłoby, ale wątpię. – Spojrzał przez okno. – Zaszedłem również do was; wygląda na to, że wszystko w porządku. Oczywiście nie byłem w środku, ale myślę, że warto byłoby później tam zajrzeć. Jedynym śladem bytności wroga są przecięte kable elektryczne i przerwana linia telefoniczna. To samo zrobił tutaj. Cholera, nawet nie potrzebował drabiny, bo wszystko miał w zasięgu ręki. Wystarczyły mu odpowiednie rękawice i mocne nożyce, żeby skutecznie odciąć nas od świata. Rozległo się głośne pukanie. Elinor zamarła, lecz Miles uśmiechnął się uspokajająco. – Nie denerwuj się, to pewno Morganowie. – Przepraszam. Tym razem zostanę w domu i przygotuję lunch, żeby był gotowy, gdy wrócisz. – Jesteś pewna, że chcesz sama zostać w domu? Wolałbym cię nie zostawiać. – Dzisiaj nie jestem potrzebna do odgarniania śniegu, a tutaj mogę być użyteczna. Jest biały dzień, pozamykam się na wszystkie spusty, więc będę bezpieczna. Miles niechętnie wyszedł sam. Zamknęła za nim drzwi i, aby mieć pewność, że nikogo w domu nie ma, zajrzała do wszystkich pokoi. Zdawała sobie sprawę, że trochę się naraża, ponieważ bez Milesa nie obroni się przed ewentualnym włamywaczem. Wróciła do kuchni uspokojona, włączyła radio, wrzuciła kości do garnka i pokroiła warzywa na zupę. Wyjęła mrożone kotlety baranie i zioła; cieszyła się, że będzie mogła ugotować mięso z sosem miętowym.
Potem usiadła przy stole i zamyśliła się. Kilka dni wcześniej nie uwierzyłaby, gdyby jej ktoś powiedział, że będzie nocowała w Cliff House i gotowała skromne posiłki dla bohatera swych dziewczęcych marzeń. Musiała przyznać rację tym, którzy twierdzili, że życie każdemu przynosi niespodzianki. Pół godziny później rozległo się pukanie do drzwi. – Kto tam? – Z elektrowni, pani Gibson – odparł miły, męski głos. – Muszę sprawdzić skrzynki łączeniowe i pan Carew powiedział, że pani mnie wpuści. Otworzyła drzwi, obrzuciła nieznajomego uważnym spojrzeniem, przestudiowała legitymację. Nie zauważyła nic podejrzanego, więc wpuściła przybyłego do środka. – Proszę tędy. Czy będziemy mieli prąd już dzisiaj? – Nie. Mężczyzna wykręcił jej ręce i, nim zdążyła krzyknąć, położył jej dłoń na ustach. – Nie zrobię krzywdy, jeśli będzie pani posłuszna – syknął jej prosto do ucha. – Nie warto krzyczeć, bo wspaniały major jest koło garażu i jak zawsze dyryguje robotą. Elinor zamarła z przerażenia. Szantażysta schwycił ją za włosy i odchylił jej głowę do tyłu. – Proszę słuchać uważnie – wycedził chrapliwie. – Wyjdziemy od frontu i pójdziemy pod górę. – Pan Carew rzuci się w pościg. Szarpnęła głowę, ponieważ chciała spojrzeć na napastnika.
– Nie ruszać się! – warknął i zachichotał jak osobnik, który telefonował. – Jasne, że będzie chciał panią ratować. Właśnie o to mi chodzi. – Jest zimno, muszę wziąć płaszcz. – Szkoda czasu na ceregiele. Nie umrze pani... pod warunkiem, że będzie posłuszna. – Brutalnie odwrócił ją ku sobie i przyłożył nóż do gardła. Była śmiertelnie przerażona, a mimo to zdumiała się, że nie ma przed sobą potwora z koszmarnych snów. Mężczyzna był wzrostu Milesa, też miał ciemne włosy, ale niebieskie, lekko wyłupiaste oczy. Na jego wąskich wargach igrał okrutny uśmiech. – Wystarczy taka perswazja? W milczeniu skinęła głową. Wstyd jej było, że ze strachu trzęsie się jak galareta. – Bardzo rozsądnie. Jest pani idealną przynętą. Rycerski major pospieszy damie na ratunek, a wtedy zobaczymy, który z nas wygra. Zaniknął jej ręce w żelaznym uścisku, popchnął ją i wyprowadził przed dom. – Naprzód! Idziemy ścieżką w prawo. Niech pani nie próbuje się wyrywać i uciekać. Skała jest goła, opada pionowo w dół, więc można przelecieć sto metrów prosto do rzeki. Owa informacja oznaczała, że porywacz nie zna okolicy. Podniosło to Elinor na duchu, ponieważ doskonale pamiętała z dzieciństwa kilka uskoków porośniętych drzewami i krzewami, które łagodzą upadek. Mężczyzna poganiał ją i popychał, więc coraz trudniej łapała oddech ustami, przy czym miała wrażenie, że połyka lodowate igły. Serce coraz
mocniej waliło jej z wysiłku i strachu. Kilka razy pośliznęła się, a wtedy porywacz szpetnie klął. Wreszcie poszedł przodem, ciągnąc ją za rękę. Doszli do najwęższego odcinka ścieżki, skąd rozciągał się piękny widok na zakola rzeki. – Nie tak prędko – wykrztusiła – bo stracę równowagę. Panicznie boję się wysokości i wydaje mi się, że zaraz spadnę. – Nic na to nie poradzę. – Jeśli zginę, będę nieprzydatna jako pułapka – dorzuciła, grając na zwłokę. – Brr, nie chcę się tu roztrzaskać. Zerknęła w dół, zamknęła oczy i zatrzęsła się. Mężczyzna mocniej zacisnął palce i pociągnął ją za sobą. W pewnej chwili potknął się i rozluźnił uścisk. Elinor tylko na to czekała, więc bez zastanowienia wyrwała rękę i przewróciła się. Przekoziołkowała, wydała krzyk przerażenia i zniknęła. Na szczęście, zgodnie z przewidywaniami, spadła zaledwie kilka metrów i zatrzymała się na pokrytych śniegiem krzewach. Leżała bez tchu, sparaliżowana strachem. Bała się, że złoczyńca natychmiast ruszy w pościg, więc czym prędzej wczołgała się między krzewy. Serce powoli się uspokoiło i zaczęła normalnie oddychać. Gorączkowo zastanawiała się, co teraz zrobić. Wiedziała, że jeśli dobrze obliczyła, niedaleko jest jaskinia. Właściwie nie jaskinia, a nawis skalny zamaskowany krzewami i drzewami, rosnącymi po obu stronach. W dzieciństwie spędziła tam z kolegami wiele godzin podczas zabaw pełnych fantazji i urojonych niebezpieczeństw. Wytężyła słuch, lecz z góry nie dobiegały żadne odgłosy pościgu. Szantażysta widocznie uznał, że się zabiła. Liczyła na to, że Miles prędko wróci do domu, odkryje jej nieobecność i ruszy na ratunek. Miała nadzieję,
że weźmie z sobą duży nóż. Miała dużo czasu, więc mogła zastanowić się nad porywaczem, który wcale nie okazał się typem spod ciemnej gwiazdy i wysławiał jak człowiek wykształcony. Niezależnie od tego, jaki był z wyglądu, lepiej dla Milesa, by nie dostał go w swoje ręce. Robiło się jej coraz zimniej, ponieważ sweter nasiąkał roztopionym śniegiem. Ostrożnie zaczęła czołgać siew dół, jednak trochę przestraszona tym, że wystarczy jeden nieostrożny ruch i może naprawdę spaść do rzeki. Przy każdym krzewie zatrzymywała się i nasłuchiwała, lecz naokoło panowała cisza. Dotarła do dwóch karłowatych drzew, które według jej rachuby stanowiły znak rozpoznawczy z dzieciństwa. Przeżegnała się, zamknęła oczy i ześliznęła w dół. Leżąc na brzuchu, otworzyła oczy i rozejrzała się. Zdusiła radosny okrzyk, gdy zobaczyła, że odnalazła dawną kryjówkę. Wczołgała się głębiej, usiadła, podkurczyła nogi i oplotła ramionami. Gdy znalazła bezpieczne schronienie, ogarnął ją wstyd, że dała się zastraszyć i bez oporu wyprowadzić z domu. Zastanawiała się, jak powinna teraz postąpić. Nie mogła od razu wyjść, ale również nie mogła zbyt długo siedzieć bez ruchu. W kryjówce było bardzo zimno, a na domiar złego nieprzyjemnie brudno. Nagle w górze usłyszała krzyki i zamarła przerażona. Bez trudu poznała głos Milesa, w którym nawet z takiej odległości słychać było wściekłość. Widocznie dopadł przeciwnika. Rozległ się strzał. Zakryła usta, aby nie krzyknąć. Włosy zjeżyły się jej na głowie i zaczęła cała dygotać, gdy usłyszała, że ktoś zbiega po zboczu. Była pewna, że Miles zginął, a szaleniec idzie po nią.
Na czworakach przesunęła się w prawo i w lewo, macając naokoło, aż znalazła duży kamień. Chwyciła go kurczowo, w chwili gdy ktoś skoczył z nawisu. Zamachnęła się, ale pośród gałęzi ukazała się spięta twarz Milesa. Wypuściła kamień i rzuciła mu się w ramiona. – Bogu dzięki, że tu się schowałaś. Nic ci nie jest? Łotr nie zrobił ci krzywdy? – Nie. – Kurczowo przytuliła się do niego. – Zabiłeś go? Ty strzelałeś? – Nie. To Morgan puścił mu kulę koło ucha, żeby położyć kres szamotaninie. – Chciał go zabić? – Nie. Myślał, że ja mu lada chwila łeb ukręcę, więc zawczasu interweniował. – Gdzie jest ten zbój? – W kuchni, pod strażą. – Wybacz mi. – Westchnęła z rozpaczą. – Tak się zbłaźniłam. Powiedział, że jest z elektrowni, znał moje nazwisko, pokazał jakąś legitymację. I powiedział, że ty pozwoliłeś mu wejść do domu. – Kapitan Alexander Reid jest... a raczej był... moim znajomym – mruknął Miles ponurym głosem. – Nawet myślałem, że dobrym znajomym. – Nadal jest w wojsku? – Już nie, ale o tym później. Musisz szybko wrócić do domu i przebrać się, bo szczękasz zębami. Dasz radę się wspiąć? – Oczywiście – odparła zuchowato. – Nie masz pojęcia, ile razy tu zbiegałam i wbiegałam. – Na to liczyłem, a jednak, gdy Reid powiedział, że spadłaś ze skały,
dostałem szału. Dobrze, że Morganowie byli ze mną. – Chyba i tak byś go nie zabił, prawda? – spytała przestraszona. – Nie warto za takiego typa siedzieć w więzieniu, ale jednak miałem ochotę udusić go za to, że wywiódł cię w pole.
ROZDZIAŁ PIĄTY
W kuchni ujrzeli klasyczną scenę z filmu kryminalnego, która w innych warunkach mogłaby się wydać komiczna. Reid siedział na krześle, ręce miał wykręcone i skrępowane, zakrwawioną wargę, jedno oko zapuchnięte i podsiniaczone. Chris Morgan, dwumetrowy olbrzym, stał obok niego z groźną miną, jakby spodziewał się, że jeniec zechce uciekać lub stawiać opór. Jego ojciec, równie potężnie zbudowany, oparł się o szafkę i oglądał swój pistolet. Coś w jego pozornie niedbałej postawie mówiło, że lepiej nie próbować mu się sprzeciwiać. Miles
nie
pozwolił
Elinor
przyjrzeć
się
unieszkodliwionemu
porywaczowi. Wyprowadził ją z kuchni, kazał wziąć ciepłą kąpiel i ubrać się w suche rzeczy. – Co z nim zrobicie? – szepnęła. – Zadamy mu kilka istotnych pytań. – Groźnie zmarszczył brwi. – Przygotuję ci gorące picie, więc zaraz po kąpieli przyjdź do kuchni. Czemu jęczysz? – rzucił zirytowany. – Przypomniałam sobie o zupie! Pewno się wygotowała. – Nie przejmuj się. Zresztą nie było czuć spalenizny, więc może Chris zorientował się i uratował, jeśli jeszcze było co. – Oby. A ty uratowałeś mnie. – Spojrzała na niego z wdzięcznością. – Bardzo dziękuję. – Nie ma za co, bo przecież sama to zrobiłaś. Przytulił ją na moment i odszedł, polecając, aby rozgrzała się i osuszyła.
Elinor pomyślała z ironią, że nie może spełnić rozkazu, ponieważ z powodu braku prądu nie ma ciepłej wody. Zdjęła mokre rzeczy, wrzuciła je do wanny, prędko opłukała posiniaczone plecy i energicznie wytarła, aby trochę się rozgrzać. Potem ubrała się w żółty wełniany sweter i brązowe sztruksowe spodnie. Niezadowolona uświadomiła sobie, że wszystkie rzeczy, jakie przywiozła są już albo brudne, albo mokre. Zauważyła gruby sweter Milesa i po krótkim namyśle postanowiła go włożyć. Wiedziała, że będzie wyglądała śmiesznie w zbyt obszernym i długim swetrze, ale nie miała wyboru. Wkładając go przez głowę, z przyjemnością wciągnęła w nozdrza znajomy zapach. Na nogi włożyła dwie pary skarpet i mokasyny. Doprowadziła też do porządku wilgotne włosy i dyskretnie się umalowała, ponieważ nie chciała wyglądać jak osoba śmiertelnie przestraszona. Na progu kuchni stanęła jak wryta, ponieważ sąsiadów już nie było, a Reid siedział oswobodzony, bez więzów na rękach. Wstał na jej widok, więc cofnęła się o krok i rzuciła Milesowi przerażone spojrzenie. – Nie bój się, Neli – uspokoił ją i wziął za rękę. – Daję słowo, że Alexander nic ci nie zrobi. Reid poczerwieniał ze wstydu. – Pani Gibson, przysięgam, że przedtem też nie chciałem pani skrzywdzić. – To dlaczego przyłożył mi pan nóż do gardła?! – krzyknęła ze złością i wyrwała rękę. Podeszła do Reida i pałającym wzrokiem spojrzała mu prosto w oczy. – Za to, że przez tyle dni nas pan dręczył, powinien znaleźć się za kratkami i tam zastanowić nad swoim postępowaniem. Chciał pan
otruć psa, straszył małe dziecko, mnie groził nożem... co z pana za człowiek? – Elinor! – Miles chciał znowu wziąć ją za rękę. – Uspokój się... – Co takiego? Mam się uspokoić? – wybuchnęła. – Ten... ten maniak uprowadził mnie i chciał zadźgać, a ty mówisz, żebym się uspokoiła! Dobre sobie! Myślałam, że sam masz ochotę skrócić go o głowę. – Przyznaję, że miałem. – Zmusił ją, by usiadła koło okna i podał kubek. – Proszę, napij się. Rzuciła wściekłe spojrzenie Reidowi, który zdawał się jakiś mniejszy, skurczony i wyglądał inaczej niż człowiek, który ją uprowadził. Złym okiem popatrzyła na Milesa i mruknęła: – Dlaczego już nie chcesz go zabić? – Chociaż byłoby to zrozumiałe – odezwał się Reid. – Pani Gibson, jest mi naprawdę strasznie przykro i wiem, że nie powinienem był pani w to mieszać. Gdy zobaczyłem, że pani zleciała ze skały, chciałem się zabić. – Co panu przeszkodziło? – syknęła, pogardliwie wydymając usta. – Olbrzym, który mnie dogonił i złapał za kark. Zupełnie mnie zaskoczył – przyznał zawstydzony. – A potem Miles mnie dopadł i zaczął tak grzmocić, że już żegnałem się z życiem. – Niewiele brakowało, a rzeczywiście byś się przeniósł na tamten świat. Uratował cię pan Morgan, bo... – Takie buty z cholewami. Ja leżałam potłuczona i śmiertelnie się bałam, że bandyta mnie wykończy, a wy zabawialiście się – wybuchnęła rozżalona. – O mnie nikt się nie zatroszczył. Milesowi wesoło rozbłysły oczy, ale się opanował. – Niezupełnie. Ja, w przeciwieństwie do Alexandra, wiedziałem, że
znasz każdy milimetr skały. – Co z tego? I tak mogłam się zabić. – Skrzywiła się. – Aż dziw, że nie pogruchotałam sobie kości, bo cała jestem posiniaczona. – Dostaniesz maść... – Nie chcę żadnej maści! – Spojrzała na Reida wzrokiem bazyliszka. – Straszył mnie pan przez telefon, odciął prąd w domu, zagroził nożem i uprowadził. Panie kapitanie, żądam wyjaśnienia, dlaczego się pan na mnie uwziął. – Zemsta jest rozkoszą bogów... – rzekł Miles sentencjonalnie. – Alexander właśnie odkrył, że śmiertelnicy powinni się jej wystrzegać. – Bardzo to ładnie powiedziane – mruknęła z kwaśną miną – ale niewiele wyjaśnia. Reid drżącą ręką oparł się o krzesło. – Pani Gibson, daję pani słowo, że za nic bym. pani nie skrzywdził. Ja tylko chciałem... – Użyć mnie jako przynęty – dokończyła ostrym tonem. – To pana własne słowa. Szkoda, że nie udało się zgodnie z planem, co? – Alex, usiądź – rzekł Miles rozkazująco. – Zrobię kawę, a ty w tym czasie mów. Jesteś nam winien wyjaśnienie. Reid usiadł naprzeciw Elinor i przez chwilę patrzył na nią przygaszonym wzrokiem. – Przeszedłem na emeryturę w tym samym czasie, co Miles. Ale moja żona była zachwycona życiem wojskowych, więc emeryta natychmiast rzuciła. – Wygląda na to, że wojskowi nie mają szczęścia do żon – wycedziła
Elinor z ironią. Miała pretensję do Milesa, że nie zadzwonił na policję i dlatego nie zważała na to, co mówi. – Bardzo panu współczuję, ale nie rozumiem, jakim sposobem odejście żony może doprowadzić do takich czynów. – Proszę mi mówić po imieniu – nieśmiało zaproponował Reid. – Nie warto – burknęła niegrzecznie – bo nie zanosi się na to, byśmy zostali znajomymi. – Prosiłaś o wyjaśnienie – spokojnie przypomniał jej Miles – więc nie przerywaj i pozwól Alexandrowi mówić. Elinor uważała, że powinna obrazić się i z podniesioną głową odejść do domu, ale ciekawość zwyciężyła. Musiała dowiedzieć się, dlaczego były kapitan postanowił terroryzować kolegę z wojska, niemal przyjaciela. Reid napił się kawy i zaczął swą opowieść: – Zna pani Milesa od dawna, więc to pozwoli pani zrozumieć... – Śmiem wątpić – bąknęła pogardliwie. – Narażanie dziecka, próba otrucia psa... – Tyle trucizny by go nie zabiło – bronił się speszony Reid. – Przysięgam na honor matki, że nic nie wiedziałem o dziecku. Tylko Miles był moim celem. Chciałem pozbyć się psa, przyznaję, ale liczyłem tylko na to, że zostanie odesłany do weterynarza. – Dlaczego uwziął się pan na Milesa? – zapytała groźnie. – Przestań. – Miles położył dłoń na jej ręce. – Więcej cierpliwości, a może się dowiemy. Słyszałem, Alex, że chorowałeś... – Załamanie nerwowe – wyznał Reid. – Gdy jako tako się pozbierałem, lekarze poradzili mi, żebym wyjechał w spokojną okolicę i wypoczął. Wybrałem Tintern, bo bywałem tam z rodzicami; chodziliśmy na spacery,
łowiliśmy ryby i tak dalej. Uważałem, że pobyt w miejscu lubianym w dzieciństwie dobrze mi zrobi. Moja siostra, która chce mnie zabrać do siebie, też miała przyjechać, ale z powodu śniegu nie dotarła ze Szkocji. Żeby jakoś zabić czas do jej przyjazdu, wybrałem się na wyścigi w Chepstow i tam zobaczyłem Milesa. – Twarz wykrzywił mu bolesny skurcz. – Wtedy jakiś diabeł we mnie wstąpił i do głosu doszło moje alter ego. Widzi pani, obaj byliśmy w Sandhurst w tym samym czasie, ale ja bezpośrednio po szkole, a on po Oksfordzie, z dyplomem... Elinor zrobiła zdziwioną minę. – Widzę, że to panią zaskoczyło. Jestem od Milesa o trzy lata młodszy i to może stanowić mój pierwszy zarzut wobec niego. On zawsze zdobywał najwyższe nagrody, a na ostatni bal zaprosił najpiękniejszą dziewczynę pod słońcem. Potem obaj dostaliśmy się do Royal Green Jackets, ale on awansował błyskawicznie, a ja w żółwim tempie. Po wojnie w Zatoce jego odznaczono, a mnie nie. Chyba w związku z tym wszystkim na wyścigach mi się zebrało i chwilowo straciłem rozum. Nagle właśnie on wydał mi się odpowiedzialny za moje złamane życie. – Niech cię diabli! – zawołał Miles. – Dlaczego? – Nie wiem. Ale wracajmy do dawniejszych czasów. Szalę przeważył chyba fakt, że dowódca polecił nas do służby specjalnej. Obaj zdołaliśmy przetrzymać pięć tygodni morderczego szkolenia, podczas którego rzucają człowieka w najgorsze warunki i sprawdzają, jak sobie radzi. – Chwilami było rzeczywiście ciężko – przyznał Miles. – Obaj zdaliśmy testy na wytrzymałość – ciągnął Reid – a potem musieliśmy poddać się ostatecznemu sprawdzianowi. Wszyscy członkowie służb specjalnych byli obecni, od dyrekcji począwszy, na żołnierzach
skończywszy. Każdy z nas musiał stanąć przed zebranymi i przekonać ich, że jest zdolny dowodzić innymi. W ramach systemu demokratycznego wszyscy, łącznie z żołnierzami, mieli prawo głosować. Milesa przyjęto, mnie zniszczono, starto na proch. – Wcale nie było tak strasznie, jak opowiadasz – sprostował Miles. – Dla mnie to była tragedia. Spośród stu sześćdziesięciu uczestników kursu przeszło tylko pięciu, i ty byłeś jednym z nich – rzekł Reid z goryczą. – Przez pięć tygodni cierpliwie znosiłem wszelkie niewygody, maszerowałem
po
sto
kilometrów
dziennie,
dźwigałem
ciężary
przekraczające moją wagę, wytrzymałem dni głodu i chłodu, gdy nie wolno było przyjmować od nikogo jedzenia ani dachu nad głową. Myślałem, że po takich wyrzeczeniach zasłużyłem na nagrodę. To, że mnie odrzucono, stanowiło upokorzenie nie do zniesienia. Dla mnie i dla żony. – Ale to dawne dzieje. – Miles pokręcił głową. – Dlaczego tak długo czekałeś, żeby się odegrać? Reid zaśmiał się nerwowo. – Wcale nie zdawałem sobie sprawy, że chcę się mścić. Człowieku, ja ciebie podziwiałem i nigdy o nic nie oskarżałem. Po odejściu żony byłem załamany, ale leczyłem się i próbowałem jakoś na nowo ułożyć sobie życie. Naprawdę byłem przekonany, że mnie wyleczono, ale gdy cię ujrzałem, coś musiało przestawić mi się w głowie. Jakieś Ucho mnie podkusiło, żeby ci pokazać, że ja też potrafię być górą. Przysięgam jednak, że nikomu nie chciałem zrobić krzywdy. – Naprawdę? – pogardliwie prychnęła Elinor i wstała. – Wolałabym więcej z panem się nie spotkać. Zostawiam przyjaciół i wracam do
swojego domu. Ile spakować rzeczy... – Zaczekaj! Miles ruszył za nią do drzwi, lecz odwróciła się i syknęła ze złością: – Nie będę czekać. Kapitan Reid jest twoim kolegą, więc na pewno nie masz do niego wielkiej pretensji. Aleja zleciałam ze skały i śmierć zajrzała mi w oczy, więc jedyne, czego teraz pragnę, to ciszy i spokoju w moim domu. Na szczęście nie będę się bała, gdy zadzwoni telefon. Usta Reida wykrzywił ból. – Bardzo, bardzo panią przepraszam. Jeszcze raz przysięgam na wszystkie świętości, że nie zrobiłbym pani nic złego. Chciałem przez panią dobrać się do Milesa. – Nie rozumiem, dlaczego – burknęła rozdrażniona. – Nic dla niego nie znaczę, jestem tylko najbliższą sąsiadką. Twarz Milesa zastygła na moment. – Neli, wiem, że wystraszyłaś się jak nigdy w życiu... – Wystraszyłam! On mógł mnie zabić! – Przecież Alexander nie zepchnął cię ze skały; to był twój pomysł – przypomniał łagodnie. Gniewnie popatrzyła na obu mężczyzn, wysoko uniosła głowę i powiedziała: – Wtedy zdawało mi się, że jest to jedyne wyjście z niebezpiecznej sytuacji. Myślałam, że tylko w ten sposób mogę uratować życie, a teraz się okazuje, że głupio postąpiłam. Pakuję się i odchodzę. Miles nie zdołał jej zatrzymać. Kwadrans później opuściła Cliff House sama, ponieważ nie życzyła sobie towarzystwa. Rozgniewana zatrzasnęła drzwi Cliff Cottage i zasunęła wszystkie zasuwy. Włączyła ogrzewanie,
nastawiła czajnik, mokre rzeczy, łącznie z suchym swetrem Milesa, wrzuciła do pralki. Potem usiadła przy kuchennym stole, ukryła głowę w ramionach i rozpłakała się. Łzy pomogły, poczuła się odrobinę lepiej i przestała mieć tyle pretensji do Milesa i Reida. W Cliff House dusiła ją wściekłość, ponieważ Miles stanął po stronie niedawnego przeciwnika. Ach, mężczyźni! Chętnie wysłałaby wszystkich na najdalszą planetę, oczywiście najpierw Olivera, Milesa i Reida. Przygotowała sobie drugą kawę, którą wypiła duszkiem. Wstyd jej było, że po okropnych przeżyciach czuje głód, ale żołądek zaczął dopominać się o swoje prawa. W Cliff House został garnek ze świeżą zupą, a w swojej lodówce znalazła tylko mrożonki i resztę chleba, którego nie zdążyła zjeść, nim Miles zabrał ją do siebie. Zjadła grzankę z marmoladą i kilka czekoladowych ciastek nie pierwszej świeżości. Potem poszła na górę, odłożyła słuchawkę na bok, rozebrała się i położyła. Zasnęła, ledwo przyłożyła głowę do poduszki. Obudził ją natarczywy dzwonek i łomotanie do drzwi. Spojrzała na zegarek; dochodziła godzina siódma. Bolało ją całe ciało, ale zwlokła się z łóżka i narzuciła podomkę. – Elinor! – krzyczał Miles. – Jesteś tam? Zeszła na parter i uchyliła drzwi. – Jasne, że jestem! – mruknęła naburmuszona. – A gdzie mam być? Spałam. – Twój telefon nadal nie działa. – Działa, ale odłożyłam słuchawkę na bok. – Czemu? Nie przyszło ci do głowy, że będę się niepokoić, jeśli się nie odezwiesz?
– Nie. – Ziewnęła głośno. – Uważałam, że jesteś zbyt przejęty kumplem, żeby martwić się o mnie. – Nie bądź dziecinna. Wpuścisz mnie? – Nie. Milesowi niebezpiecznie zwęziły się oczy. – Jeszcze nie przeszły ci dąsy? – Dąsy! – powtórzyła lodowatym tonem. Usiłowała opanować nową falę złości, lecz bez skutku, zatrzasnęła więc drzwi i pozasuwała zasuwy. Ponownie rozsadzała ją wściekłość, więc aby rozładować napięcie, niemal biegiem obeszła dom, wszędzie zasłoniła okna i zapaliła lampy. Prawidłowo odłożyła słuchawkę i poszła do łazienki, aby się wykąpać. Siedząc w gorącej wodzie, czytała kryminał z tym większą przyjemnością, że prawdziwe zagrożenie minęło. Zadzwonił telefon, lecz nie odebrała, ponieważ nie miała ochoty wychodzić z kąpieli, przyjemnie kojącej poturbowane ciało. Po godzinie poczuła się dużo lepiej, więc wyszła z wanny, wytarła się, włożyła ciepłą piżamę ojca, grube skarpety, podomkę i poszła do kuchni. Akurat wstawiała zapiekankę do piekarnika, gdy znowu zadzwonił telefon. Popatrzyła na aparat złym okiem, ale po chwili wahania podniosła słuchawkę. – Już dobrze, Miles – powiedziała znużonym tonem i speszona przygryzła wargę, gdy usłyszała: – Kim, u diaska, jest Miles? – Oliver? Skąd wiesz, gdzie jestem? – Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem, żeby się domyślić, że uciekłaś do Stavely. Twoja przyjaciółka nabrała wody w usta i nie chciała
zdradzić, gdzie się podziałaś, więc do niej nie miej pretensji. – Po co dzwonisz? – zapytała chłodno. – Chyba sobie nie wyobrażasz, że bez sprzeciwu zgodzę się na takie rozstanie? – Czemu nie? Powiedziałam ci wszystko, co miałam do powiedzenia. – Ale ja jeszcze nie powiedziałem. Można wiedzieć, gdzie byłaś przez te dwa dni, czy to wielka tajemnica? Kilka razy usiłowałem się dodzwonić, ale bez skutku. Dopiero teraz się udało. – Telefon nie działał. Czy dzisiaj też już dzwoniłeś? – Nie, bo dopiero wszedłem do domu. Niektórzy – dodał zgryźliwie – muszą pracować na kawałek chleba. Elinor w duchu ucieszyła się, że przedtem dzwonił Miles, a głośno powiedziała: – Dobrze, że mi o tym przypomniałeś. Skorzystam z okazji, że dzwonisz, i powiem, że rezygnuję z pracy. – Nie przyjmuję tego do wiadomości – zdenerwował się Oliver. – Ani naszego rozstania. Domyślam się, że was tam zasypało, ale jak tylko będziesz mogła wyjechać, wracaj i skończmy z tymi głupstwami. – Niedoczekanie – rzuciła krótko i odłożyła słuchawkę. Dwie minuty później telefon ponownie zadzwonił. – Posłuchaj, Oliver... – Pomyłka. Mówi Miles. Masz kłopoty? Jego oschły głos wydał się jej podwójnie miły, lecz nie zamierzała mu tego powiedzieć. – Nic wielkiego. Poradzę sobie. – Jestem pewien, że potrafisz wybrnąć z każdej opresji... Wiesz,
przydałabyś mi się w Zatoce. – A propos – rzekła ostro – czy twój wojskowy przyjaciel jeszcze u ciebie gości? – Nie. Chciałem ci o tym powiedzieć, ale przyjęłaś mnie niezbyt gościnnie. – Zachowałam się skandalicznie. Przepraszam, przynajmniej za trzaskanie drzwiami. – Nadal jesteś zła na mnie, bo nie zakułem Alexandra w kajdanki? – Trochę, jeśli mam być szczera. – Biedak już i tak ma za swoje, więc nie miałem sumienia go dobijać. Małżeństwo mu się rozleciało, a choroba odebrała nadzieję na pracę, na którą liczył. – Z tego powodu mu współczuję, ale nadal nie pojmuję, czemu musiał ciebie dręczyć. I mnie na dodatek, nie mówiąc o Sophie. – Nie pochwalam jego postępowania, ale trochę go rozumiem. Gdyby mnie życie tak się pogmatwało i nawet nie mógłbym widywać się z dzieckiem, to też bym się załamał. – Wątpię. Gdzie jest teraz twój przyjaciel? – Wrócił do hotelu w Tintern, bo jutro przyjeżdża jego starsza siostra. Jest wdową po pułkowniku z Royal Scots Dragoon Guards, więc pewno zna przykre objawy przechodzenia na emeryturę. – Zawahał się i ciszej zapytał: – Czy nadal dyszysz chęcią zemsty? – Chyba już nie. Kapitanowi Reidowi zaszkodziła, więc mnie też by nie uszczęśliwiła. – Ale w głębi duszy masz pretensję, że go surowo nie ukarałem? – Tak – przyznała uczciwie. – Widocznie ulepiono mnie z mniej
szlachetnej gliny niż ciebie. – Kobieto, przypominam ci, że jesteś z żebra, nie z gliny. – Wybuchnął śmiechem. – Ale do rzeczy. Po prostu mnie łatwiej zrozumieć, przez co Alexander przeszedł i co się z nim dzieje. Do pewnego stopnia szczerze mu współczuję. A ty, moja droga, wzbudzasz we mnie zupełnie inne uczucia. – Czyli muszę sobie sama współczuć – rzekła zarumieniona. – Choćby z tego powodu, że ugotowałam zupę, a nie zjadłam ani łyżki. – Przyniosłem garnek, więc zjadłabyś cały talerz, gdybyś mnie wpuściła. – Zaniepokoił się. – Czy to znaczy, że nie masz co jeść? Tu są jeszcze jakieś kotlety. Co mam z nimi zrobić? – Usmażyć i zjeść. – Sam? – Chyba tak. Ja właśnie odgrzewam maminą zapiekankę z kurczakiem. – Ale samolub! Hm, czy wolno wiedzieć, dlaczego dzwonił szanowny Oliver? – Myśli, że wrócę i wszystko będzie po staremu. Mam przestać się krygować, tak się wyraził. – Odważny człowiek – rzekł Miles z uznaniem – ale przez telefon zawsze łatwiej coś takiego powiedzieć. Ośmieliłby się w oczy? – Pewno tak. – Zaśmiała się mimo woli. – On jest bardzo... pewny siebie. – Ma podstawy? – Jeśli pytasz, czy go posłucham i zrobię, co każe, to oczywiście nie. – A czy twoja negatywna ocena mojej wspaniałomyślności wobec Reida oznacza, że nie przyjmiesz pracy, którą ci oferowałem?
– Nie będę sobie robić na złość, bo pracę trudno znaleźć. Oczywiście, jeśli nadal chcesz mnie zatrudnić. – Chcę, czyli jedna sprawa załatwiona. A teraz druga. Rozmawiałem z Sophie, której znudziło się pilnowanie szczeniąt. Na jutro zapowiedziano ładną pogodę, więc... może pojedziesz ze mną do Ludlow? – A czy potem wszyscy się zmieścimy? – Hedleyowie wrócą swoim samochodem. Nie wiedziała, czy wypada tak łatwo skapitulować, ale po rozmowie z Oliverem poczuła się pozytywniej nastawiona do Milesa. Poza tym wyjazd był przyjemniejszy niż samotne siedzenie w domu. – Dobrze, chętnie pojadę. – Może być dziesiąta? Tam zjemy lunch i wrócimy przed szarówką. – Dobrze. Wobec tego po kolacji biorę się do prasowania, żeby jutro przyzwoicie wyglądać. Wyprałam swoje rzeczy i twój sweter też. – Dziękuję, chociaż wolałbym, żeby pachniał tobą. Jego słowa wywołały gorący rumieniec, więc była zadowolona, że nikt tego nie widzi. – Byłam taka zła na ciebie... i na mężczyzn w ogóle... że bezmyślnie wrzuciłam go do pralki z moimi rzeczami. – Czy teraz łaskawiej patrzysz na mnie i w ogóle na płeć brzydką? – Troszeczkę. – Roześmiała się mimo woli. – Chyba że Oliver zadzwoni i wystąpi z nadętą mową. – Jeśli sobie z nim nie poradzisz, przyślij go do mnie. Mówię poważnie. Nie zapominaj, że znam cię od dziecka i pod nieobecność twojego ojca mogę stanowić podporę i walczyć w twojej obronie. – Dziękuję, ale wolę sama walczyć.
– Zauważyłem – przyznał sucho, a łagodniej dodał: – Dobranoc, Neli. Pamiętaj, żeby starannie pozamykać drzwi. – Już zamknęłam. I to tak, żebyś słyszał! – Więcej tak nie zrobisz. Nie pozwolę! – ostrzegł.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Nazajutrz przyszedł tuż po dziewiątej. Elinor otworzyła mu drzwi, poprosiła go do kuchni i mruknęła niezadowolona: – Umawialiśmy się na dziesiątą, prawda? Siadaj. Mam świeżą herbatę, napijesz się? – Z przyjemnością. – Usiadł na wyplatanym krześle i wyciągnął nogi przed siebie. – Doszedłem do wniosku, że przyjdę wcześniej, bo dzięki temu przed wyjazdem zdążymy wyjaśnić urazy i pogodzić się. – Wczoraj przez telefon dostatecznie wytłumaczyłeś swoje stanowisko. Zjesz coś? Jajek i bekonu nie ma nawet na lekarstwo, ale mogę cię poczęstować grzankami z dżemem pomarańczowym. – Chętnie zjem, co dasz. – Rzucił jej filuterne spojrzenie. – Zdążyłem się przyzwyczaić do posiłków w twoim towarzystwie i wczoraj przy kolacji było mi smutno samemu. – Myślałby kto. – Groźnie zmarszczyła brwi. – Jeszcze niedawno w ogóle nie pamiętałeś o moim istnieniu, więc daruj mi takie ckliwe dyrdymały. – To nie są dyrdymały. – Nie spuszczał z niej oczu. – Ten nieszczęsny epizod z Reidem wydatnie pomógł nam odnowić dawną znajomość. Nie zapominaj, że wprawdzie z przerwami, ale znam cię całe życie. Chociaż teraz mogę się przyznać, że gdy tak niespodziewanie się zjawiłaś, zrazu nie mogłem uwierzyć, że niesforny łobuziak przeistoczył się w piękną, bardzo kobiecą istotę. Elinor miała coraz bardziej nachmurzoną minę i burknęła pod nosem:
– To nie pora na takie rozmowy. Za wcześnie. Popatrzył na nią takim wzrokiem, że oblała się szkarłatnym rumieńcem. –
Wobec
tego
zostawiam
ci
wolną
rękę
i
ty
wybierzesz
odpowiedniejszą chwilę, żeby temat dokończyć. – Z góry zakładasz, że mam na to ochotę? – odparowała. – Jeszcze się gniewasz z powodu Alexandra? – Nie. Już zdążyłam się wyzłościć i teraz mi go trochę żal. Chociaż nadal nie rozumiem, czemu tak uwziął się na nas. – Też nie bardzo pojmuję, ale z drugiej strony wierzę, że widział siebie jako zupełnie przegranego, a ja byłem tym, któremu zawsze wszystko idzie jak po maśle, zawodowo i w życiu prywatnym. – Nie wiedział, że się rozwiodłeś? – Wiedział. Ale zjawiłaś się ty, czyli kolejna piękna kobieta u mego boku. A jemu wszystko się zawaliło i pogmatwało. Przed twoim przyjazdem był zadowolony z tego, że zakłócił mi spokój, zmusił do odesłania dziecka i państwa Hedleyów, do pozbycia się psa. Wczoraj przysięgał, że był usatysfakcjonowany, chciał wrócić do hotelu, przespać się i jechać do Szkocji. Ale zobaczył nas razem, pomyślał, że się kochamy i zazdrość oraz wściekłość kazały mu nadal mnie dręczyć. – Dlatego dzwonił i chichotał, a potem odciął prąd? – Tak. – A co chciał osiągnąć przez porwanie? – Było tak, jak mówił: stanowiłaś przynętę, na którą mnie zamierzał złapać. – Wzruszył ramionami. – Czuł potrzebę spotkania oko w oko. – Nadal nic nie pojmuję. Załóżmy, że nie spadłabym ze skały, tylko dalej za nim szła i wy byście nas dogonili. Jak potoczyłyby się wypadki?
– Miał zamiar wykorzystać cię do tego, żebym przyznał, że on zwyciężył. Umyślił sobie, że gdy nadbiegnę, popchnie cię na krawędź i tym samym sprawi, że będę bezradny. Liczył na to, że uznam swą porażkę, a wtedy wszystko się skończy. – I ty wierzysz w takie brednie? – rzuciła, pogardliwie wydymając wargi. – Sam nie wiem... Twierdził, że gdy spadłaś, przeraził się jak nigdy w życiu. Prawie natychmiast złapał go Chris, z zaraz potem ja dopadłem. Grzmociłem go niemiłosiernie, więc pan Morgan wystrzelił w powietrze, a wtedy dzielny kapitan Reid załamał się i rozpłakał. – Aha. To dlatego tak serdecznie mu współczułeś. – Nie tyle z powodu łez, co dlatego, że było mu potwornie wstyd, że się rozkleił. Zostawiłem go pod strażą Morganów i pobiegłem po ciebie. – A gdybyś mnie nie znalazł? Gdybym naprawdę spadła ze skały i roztrzaskała się? Miles wstał i pociągnął ją za rękę. – Właśnie myśli o takim rozwoju wypadków odebrały mi sen na całą noc. Dlatego tak wcześnie wstałem i nie mogłem nic przełknąć, zanim nie przekonałem się na własne oczy, że jesteś cała i zdrowa. I śliczna... – dodał przytłumionym głosem. Przyciągnął ją i pocałował. Po długim czasie uniósł głowę i zajrzał w jej zdumione oczy. – Tylko nie opowiadaj, że na to też za wcześnie, bo nie uwierzę. Ponownie ją pocałował, tym razem trwało to tak długo, że zapomniała, która godzina i jaki dzień. Zapomniała o wszystkim. Istniały jedynie jego usta i ręce, którymi budził w niej dotąd nie znane uczucia. W ostatnim przebłysku świadomości pomyślała, że jeszcze chwila, a żadne z nich nie
będzie w stanie się opanować. Z nadludzkim wysiłkiem odepchnęła go i stanęła za stołem. – Podobno mieliśmy jechać po twoją córkę – szepnęła, łapiąc oddech jak ryba bez wody. Miles tak mocno zacisnął palce na poręczy krzesła, że zbielały mu kostki. – Szkoda. Najchętniej poszedłbym z tobą do łóżka – wyznał szczerze. – I myślisz, że ja bym się zgodziła, tylko dlatego, że ty masz ochotę? – zawołała oburzona. – Nie. Po prostu uczciwie mówię, co czuję. Łudzę się, że ty czujesz to samo, ale nie jestem pewien. Doświadczenie mnie nauczyło, że kobiety reagują inaczej niż mężczyźni. – Nie wiem, jak reagują inne kobiety – wycedziła chłodno. – Ale ja to ja i mam swoje zasady, których staram się trzymać. – Jeśli powiesz, jakie są, postaram się też ich przestrzegać – powiedział, starając się opanować. – Naprawdę? – spytała podejrzliwie. – Pewno gorzko tego pożałuję, ale obiecuję, że się zastosuję – odparł z krzywym uśmiechem. – Dobrze. Więc po pierwsze, jeśli mamy razem pracować, lepiej się nie angażować... – Z Oliverem udało ci się jakoś obejść tę zasadę. – Nie udało i wiesz, jak się skończyło. Poza tym z nim było inaczej... Urwała zaczerwieniona, a oczy Milesa zrobiły się lodowato zimne. – Chcesz powiedzieć, że byłaś w nim zakochana? – Nie. – Speszona przygryzła wargę. – Teraz wiem, że go nie
kochałam... gdybym to wcześniej sobie uświadomiła, byłoby mniej przykrości. – Więc w czym rzecz? Zastanawiała się przez chwilę, co powiedzieć. Nie wiedziała, czy lepiej wymyślić jakiś prawdopodobny powód, czy powiedzieć prawdę, łudząc się, że Miles właściwie ją zrozumie. – Chyba było oczywiste – zaczęła z oporami – że gdy mnie pocałowałeś, ja... tego... my... – Rozpaliliśmy się? – dopowiedział półgłosem. – Tak. – Zarumieniła się jeszcze mocniej. – To mi się... nie zdarza... z innymi. – Naprawdę? – Triumfalnie rozbłysły mu oczy. – Nawet z narzeczonym? Potwierdziła skinieniem głowy. – Oczywiście możliwe, że w moim wypadku przyczyna jest bardzo prosta – ciągnął aksamitnym głosem. – Może to tylko kwestia instynktu, chociaż chwaliłem się, że zawsze trzymam się w karbach. To chyba nieprawda. Elinor, przyznaję się, że z trudem trzymam się z dala od ciebie. – Skoro tak – powiedziała z bijącym sercem – pomysł, żebyśmy razem pracowali jest nie do przeprowadzenia. Przez chwilę patrzył na nią w milczeniu, a potem cicho zapytał: – Nawet jeśli obiecam, że cię nie dotknę... chyba że mnie zachęcisz. – A zastosujesz się do zakazu? – Spróbuję, chociaż po wczorajszych wydarzeniach będzie mi trudno. – Dlaczego akurat po wczorajszych? – Bo gdy pomyślałem, że mogłaś się roztrzaskać u podnóża skały,
poczułem się tak, jakby połowa mnie umarła. – Wpił w nią rozgorzały wzrok. – Nie zrozum mnie źle, bo to nie znaczy, że nagle zdałem sobie sprawę, że cię kocham. Wystarczy mi wspomnienie bezsensownego zadurzenia w Selinie. Uczucie, z jakim spojrzałem w dół stoku, było zupełnie inne. – Pewno podobne cię ogarnia, gdy Sophie znajduje się w niebezpieczeństwie – podpowiedziała szeptem. – Byłam pod twoją opieką i mnie nie upilnowałeś. – Wcale nie czuję się tak odpowiedzialny, nie patrzę na ciebie jak na córkę... czego przed chwilą dałem jaskrawy dowód. Po prostu wiem, że chciałbym cię mieć blisko siebie, w jakimkolwiek chcesz charakterze. Jeśli możesz być tylko sekretarką, trudno, pogodzę się z tym... przynajmniej na razie. – W jego oczach pojawiły się dziwne błyski. – Ale nie będę kłamał, że nie chcę więcej. Przez te trzy dni dobrze mi było z tobą, miło, że byłaś w domu. Czy twoje zasady pozwalają ci pracować z człowiekiem, który pragnie mieć w tobie przyjaciółkę i towarzyszkę życia? Patrzyła na niego z niedowierzaniem i starała się zachować pozory obojętności. Miała złudzenie, że spełniają się marzenia z dziewczęcych lat, o których już prawie zapomniała: oto Miles mówił jej, że pragnie z nią spędzić resztę życia. – Myślę – zaczęła z wahaniem – że przez te dni żyliśmy samymi nerwami i to dlatego. Proponuję taki układ: najpierw przywieziemy Sophie i pomogę ci upchnąć najpilniejszą robotę papierkową. Po tygodniu lub dwóch pojadę do Cheltenham, żeby uporządkować swoje sprawy i powiedzmy za miesiąc, jeśli uznam, że warto wrócić do tematu, porozmawiamy.
– A Oliver? – zapytał z kamienną twarzą. – Dla niego już nie ma miejsca w moim życiu – odparła bez wahania. – Ale muszę jechać i powiedzieć mu to prosto w oczy, nawet nadal pracować, jeśli uprze się przy oficjalnym wymówieniu. – Powiesz mu, że znalazłaś inną pracę? Długo, poważnie patrzyła na niego, po czym w jej oczach pojawiły się wesołe iskierki. – Tak. Teraz nie jest ważne, czy się wścieknie i nie da mi referencji. Mam nadzieję, że nowy pracodawca nie będzie ich żądał. Jazda do Ludlow zajęła im więcej czasu, niż przewidywali. Ledwo zajechali przed Miller’s Arms, z domu wybiegła zniecierpliwiona Sophie. Była tak podobna do Milesa, że Elinor roześmiała się na głos i zawołała: – Wykapany tata. Miles wziął córkę na ręce i podrzucił wysoko do góry. Ucałował pyzate policzki i cierpliwie wysłuchał zachwytów nad Daisy i szczeniętami oraz pretensji, że nie przywiózł Meg. – Wolnego, trajkotko, odsapnij – przerwał potok jej słów. – Meg jest jeszcze w schronisku. Popatrz, kto ze mną przyjechał. Pani Elinor, córka państwa Gibsonów. Sophie popatrzyła na Elinor zmrużonymi oczami i dopiero po chwili podała rękę. – Dzień dobry. Znam pani mamę. – Wiem. Mama dużo mi o tobie opowiadała, więc miło mi, że nareszcie mam okazję cię poznać. Sophie uśmiechnęła się zdawkowo, odwróciła do ojca i z ważną miną
oznajmiła: – Pan Hedley ma grypę, a pani Hedley pomaga przygotować lunch. Kazała nam iść prosto do jadalni. Miles i Elinor wymienili znaczące spojrzenia. – Wczoraj nic nie wspominała o chorobie. – Może dostał temperatury w nocy. Weszła pani Hedley; nie ulegało wątpliwości, że jest niewyspana i zdenerwowana. – Dzień dobry, panie Milesie. O, Elinor! Co za niespodzianka. Jak to miło, że się spotykamy. Przepraszam, że lunch jeszcze nie jest gotowy, ale był lekarz i wszystko się opóźniło. – Nami proszę się nie przejmować – powiedział Miles. – Jak pani mąż? – Rano wyszło na jaw, że od dwóch dni czuł się nieswojo, ale nie pisnął ani słowa. Zna go pan. – Gospodyni westchnęła. – Dziś wreszcie się przyznał. Ma wysoką temperaturę i fatalnie wygląda. Martwię się, żeby Sophie się nie zaraziła. – Teraz będzie jeden kłopot mniej. – Miles objął córkę czułym gestem. – Zabieramy ją, więc będzie pani mogła całą uwagę i czas poświęcić mężowi. – Przecież nie mogę tu zostać – zawołała pani Hedley. – Kto zajmie się domem? – Ja mogę pomóc – odezwała się Elinor. – Akurat mam trochę czasu i nic pilnego do roboty. Jeśli Miles i Sophie zaryzykują zjedzenie tego, co ugotuję, mogę ich karmić do pani powrotu. – Bardzo ci dziękuję – pospiesznie rzekł Miles, nim jego gospodyni zdążyła otworzyć usta. – Jesteśmy bardzo wdzięczni, prawda, Sophie?
Dziewczynka skinęła głową bez entuzjazmu i zwróciła się do pani Hedley: – Kiedy pani przyjedzie? – Jak tylko będę mogła, rybko. Pani Hedley niepewnie spojrzała na Elinor, którą pamiętała jako niefrasobliwego urwisa, więc nie miała zaufania do jej kulinarnych umiejętności. – Niech się pani nie boi, nie będą głodni – zapewniła Elinor. – Mama dopilnowała, żebym to i owo umiała gotować. Gospodyni nieco uspokojona wyszła do kuchni. Lunch był skromny, ale doskonale przyrządzony i wszystkim smakował. Na deser był placek beżowy z owocami i lody. Miles wcześniej postanowił, że wyjedzie tuż po lunchu, ale córka koniecznie chciała pokazać mu psy. Czarna suka mieszkała ze szczeniętami w stodole. Elinor przykucnęła koło wielkiego kosza i spytała, czy można pogłaskać jedwabiste szczenięta. Sophie pozwoliła i ciężko westchnęła. – O co chodzi, kochanie? – zapytał Miles. – Pani Dodd mówi, że Daisy wszystkich nie wykarmi i już kilka piesków sprzedała. Tatusiu, możemy wziąć jednego? – Przecież mamy Meg. Widząc, że oczy dziecka napełniają się łzami, Elinor powiedziała bez zastanowienia: – Ja mogłabym wziąć. – Zastanów się dobrze, bo pies utrudnia życie – trzeźwo zauważył Miles.
– Naprawdę weźmie pani?! – zawołała Sophie z nadzieją w głosie. – Pomogę się nią opiekować. – To ma być ona? – Tak. – Pokazała palcem. – Ta mi się najbardziej podoba. Zdaniem Elinor wszystkie szczenięta
wyglądały
identycznie, ale nic nie
powiedziała. Bardzo lubiła psy i do niedawna zawsze był jakiś w Cłiff Cottage. W tym momencie uświadomiła sobie, że jej dom rodzinny niedługo przejdzie w inne ręce. Sophie wyczuła jej wahanie i prędko dorzuciła: – Nazywa się Jet. – Bardzo ładne imię. – Zawsze zaopiekujemy się nią, gdy będziesz musiała wyjechać – obiecał Miles z nieprzeniknioną miną. – Więc klamka zapadła. – Była przekonana, że robi głupstwo, lecz nie wypadało już się wycofać. Wstała i otrzepała spodnie. – Pójdę zapytać, ile pani Dodd sobie za nią życzy. – Pozwól, że to będzie prezent ode mnie – zaproponował Miles. – W ten sposób chociaż trochę ci się odwdzięczę za wspaniałomyślność. Nie chciała się na to zgodzić, lecz gdy usłyszała cenę, musiała przyjąć jego propozycję. Oprócz psa dostała kosz, zapas jedzenia, dwie miski i obrożę. Jet nie podobało się rozstanie z matką i przez całą drogę skomliła. Sophie starała sieją uspokoić, opowiadając, jak dobrze jest w Stavely, gdzie będą chodzić na spacery i z jakim psem się bawić. Wreszcie obie usnęły. – Żałujesz decyzji? – zwrócił się Miles do Elinor.
– Trochę. Wydawałoby się, że ostatnie przygody powinny mnie wyleczyć z pochopnego postępowania, ale nic z tego. Wpadłam, bo rozczuliło mnie spojrzenie Sophie. – Szkoda, że spojrzenie jej ojca tak na ciebie nie wpływa. Popatrzyła na niego z ukosa. – Nawet gdyby wpływało, będę się pilnować. Już wystarczająco skomplikowałam sobie życie. Teraz chcę nawiązać dobry kontakt z Sophie. – Dlaczego ci na tym zależy? – Choćby dlatego, że mam z tobą pracować. – Czuła, że oblewa się rumieńcem. – Zresztą prosiłeś mnie, żebym czasem was odwiedziła i z nią się pobawiła. – Wiem i jestem ci wdzięczny, że się zgodziłaś. Elinor zamyśliła się, ponieważ powody, dla których pragnęła zaprzyjaźnić się z dziewczynką, były bardziej złożone. Chciała, aby Sophie ją polubiła, ale nie tylko dlatego, że to była córka Milesa. Widziała w oczach dziecka niepewność i niepokój, co wzbudziło w niej współczucie. Wspominając własne bezpieczne dzieciństwo, doszła do wniosku, że Selina bardzo zawiniła wobec córki. Wiedziała jednak, że nie należy potępiać, jeśli się nie zna wszystkich motywów. W głębi serca była przekonana, że sama nie porzuciłaby dziecka dla kariery czy małżeństwa z bogatym człowiekiem, który nie chce mieć pasierbicy. Miles zerknął na nią i spytał zdziwiony: – Dlaczego masz taką groźną minę? O czym myślisz? – Zaczynam uważać, że niepotrzebnie się wyrwałam.
– Rodzice będą ci mieli za złe tego psiaka? – Ojej! Wcale o nich nie pomyślałam! – zawołała wystraszona. – Tak się przejęłam obowiązkami, że o rodzicach zapomniałam. – Nie martw się na zapas. Zanim przyjadą, zdążysz wyszkolić Jet i będzie jak ta lala. Zresztą będą bardzo zaaferowani przeprowadzką. Mogę cię uspokoić i zapewnić, że nowy właściciel nie będzie szemrać, jeśli zobaczy tu i ówdzie pogryzioną boazerię. Z piersi Elinor wyrwał się głuchy jęk. – Zapomniałam, że szczeniaki wszystko gryzą. Muszę od razu pozwijać matczyne dywany... – Na razie Jet zamieszka u nas – powiedział Miles z naciskiem. – Ty też byś mogła. – Ale... – Spojrzała na niego zdumiona. – Ja... – Wyświadczysz mi wielką łaskę – ciągnął spokojnie. – Sophie przyzwyczaiła się do tego, że zawsze ktoś jest w domu, a teraz będę musiał dużo wychodzić w związku z pracami, o których ci mówiłem. Jeśli się zgodzisz, będzie to dla mnie duża wyręka.
N
Po chwili zastanowienia
Elinor powiedziała: – Posłuchaj. Chętnie będę u was przez cały dzień, ale na noc wolałabym wracać do naszego domu. – Dlaczego? – Nachmurzył się. – Boisz się, że do ciebie przyjdę? Z Sophie pod tym samym dachem? – Coś podobnego wcale nie przyszło mi do głowy! – krzyknęła spłoniona. – Po prostu chcę spać we własnym łóżku, póki Cliff Cottage do nas należy. Spędziłam tam tyle lat i na samą myśl o przeprowadzce serce mi krwawi.
– Przepraszam, ulżyło mi. Będziemy ci wdzięczni niezależnie od tego, ile czasu nam poświęcisz. Zdaję sobie sprawę, że skomplikowałem ci życie. – Skrzywił się. – Czy bardzo żałujesz, że nieopatrznie przyjechałaś do rodzinnego domu? – Nie wiedziałam, co mnie czeka... Rozsądniej było siedzieć w Cheltenham. Zajechali przed dom. Miles wyłączył silnik, spojrzał jej w oczy i cicho zapytał: – Miałabyś ochotę cofnąć zegar i wrócić do Olivera? – Nie. – Kto to jest Oliver? – odezwał się zaspany głosik z tyłu. – Tatusiu, tatusiu, Jet musi wyjść! Miles pomógł Sophie wysiąść, Elinor przypięła smycz do obroży Jet i poszli z nią na pierwszy spacer po ogrodzie. – Najpierw chciałabym sprawdzić, czy u nas wszystko w porządku – powiedziała Elinor. – Pójdziemy z tobą – zadecydował Miles. – Sophie, mocno trzymaj smycz. Zamkniemy Jet w kuchni, a pani Elinor obejrzy dom. Gdy przenieśli wszystkie rzeczy do kuchni, zmartwiona Sophie zawołała: – Będzie jej tu smutno. Została sama, bez mamy. Miles i Elinor wymienili znaczące spojrzenie. – Jeśli będzie bardzo nieszczęśliwa, posiedzę przy niej, pogłaskam, porozmawiam. – Naprawdę? – Oczy dziecka rozbłysły. – Obiecuje pani? – Z ręką na sercu – zapewniła Elinor. – A ty przedstawisz ją Meg i
postarasz się, żeby się polubiły. Obiecujesz? – Tak. – Spojrzała na ojca. – Dobrze, że pani Elinor może przyjść i nam pomagać, prawda? – Mamy wielkie szczęście. – Miles postawił na podłodze miskę z wodą i poważnie spojrzał na Elinor. – Neli, pilnuj, żeby miska zawsze była pełna. Pewno zapomniałaś, że psy bardzo dużo piją. – Zgadłeś. – Proszę pani – zwróciła się do niej Sophie – czy ja też mogę mówić na panią tak, jak tatuś? – Oczywiście, ptaszyno. – Impulsywnie objęła dziecko. – Możesz mówić mi po imieniu. – Dziękuję. Dasz mi hamburgera? Bardzo lubię, a pani Hedley mówi, że to niezdrowe. – Może raz dostaniesz.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Cliff House pobudowano na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Pierwsi właściciele posiadali bardzo liczną służbę, między innymi czterech ogrodników, którzy zajmowali się rozległym terenem wokół domu. Obecnie większość pokoi była stale zamknięta, ponieważ Miles korzystał jedynie z kuchni, gabinetu oraz dwóch sypialni i łazienek. Wieczorem Sophie nie chciała iść spać bez Jet, ale przestała się upierać, gdy usłyszała, że na lunch dostanie hamburgera i lody. Udobruchana taką perspektywą poszła do łóżka z misiem. Elinor i Miles usiedli przy kominku w gabinecie i wtedy Miles powiedział: – Braki ogrodu zakrył śnieg, ale w domu z każdego kąta wyłazi zaniedbanie. – Nie jest aż tak źle – pocieszyła go Elinor. – Najważniejsze, że pani Hedley dba o Sophie i racjonalnie ją żywi. Domyślam się, że twoja gospodyni nie uznaje gotowego jedzenia. – Organicznie wprost nie znosi. Zrobiłaby dla małej wszystko, ale w jednym nie ustąpi ani na jotę: dziecko musi jeść świeże potrawy, i basta. Od czasu do czasu łaskawie godzi się dać lody. – Skrzywił się z dezaprobatą. – Selina nie stosowała żadnych ograniczeń i jadłospis Sophie pozostawiał wiele do życzenia. – Mało dzieci wygląda tak zdrowo, więc jej to nie zaszkodziło. Ma policzki jak rajskie jabłuszka. – Rzadko miewa takie rumieńce, ale widocznie mróz ją wyszczypał, a
potem w domu się rozgrzała. – Jak dobrze, że tu tak ciepło. – Przeciągnęła się. – Po zimnych dniach człowiek bardziej docenia centralne... Ale ogień w kominku to już niepotrzebny luksus, chociaż przyznam się, że uwielbiam patrzeć na płomienie. – Tym większa szkoda, że w ciemną, mroźną noc rezygnujesz z przyjemności – powiedział Miles sucho. – Dlaczego upierasz się i nie chcesz tu nocować? – Bo nie widzę żadnego powodu, żeby zostać. Dobrze wiesz, że niebezpieczeństwo minęło i nic mi nie grozi. – Wstała, chociaż nie miała ochoty ruszyć się z miejsca. – No, idę, bo Jet zaczyna się wiercić, więc muszę ją wyprowadzić. Mam nadzieję, że po drodze zrobi, co trzeba. – Wybacz, że cię nie odprowadzę, ale nie chcę zostawiać dziecka. – Jeden stróż mi wystarczy. – Roześmiała się perliście. – Mam obrońcę-olbrzyma, więc nikt nie ośmieli się mnie zaatakować. Zresztą do domu mam dwa kroki i nic mi nie będzie. Miles sceptycznym wzrokiem spojrzał na szczeniaka. – Nie powiem, żebyś mnie przekonała. Obiecaj, że zadzwonisz. – Popatrzył na nią znacząco i przytłumionym głosem dorzucił: – Może zmienisz zdanie albo zatęsknisz za moim towarzystwem. Wyciągnął ręce, więc przytuliła się do niego. Pocałował ją z takim zapamiętaniem, że zakręciło się jej w głowie. Nie miała siły oderwać się od niego, drżała i uginały się pod nią nogi. Otrzeźwiło ją ujadanie Jet i dopiero wtedy się odsunęła. – Chyba to oczywiste, jak bardzo cię pragnę – szepnęła. – Jednak jest to nowość dla mnie i dlatego jestem taka rozdygotana.
Miles wpatrzył się w nią roziskrzonym wzrokiem. – A Oliver? Przecież był twoim kochankiem. – Tak mi się zdawało, ale jednak nie był nim w pełnym tego słowa znaczeniu. – Jak mam to rozumieć? – Nie udawaj Greka. Głowę dam, że doskonale wiesz, o czym mówię. – Drżącą ręką przygładziła włosy. – Spędziłam z nim kilka nocy, to wszystko. Było przyjemnie, bo nie jest nerwowym żółtodziobem. Ale tak naprawdę tylko jemu zależało na... – Więc dlaczego się zgodziłaś? – Bo wydawało mi się, że go kocham, miałam za niego wyjść i wiedziałam, że tego ode mnie oczekuje. Poza tym nawet przed sobą nie chciałam się przyznać, że jestem rozczarowana. Łudziłam się, że kiedyś będzie lepiej. – Ale nie zmieniło się na lepsze? – Niestety. Może z czasem, gdybym była cierpliwsza... – A czy my potrzebowaliśmy czasu, gdy pierwszy raz się pocałowaliśmy? Jeśli jest prawdziwy ogień, rozpala się błyskawicznie, a jeśli go nie ma, nic nie pomoże. – W końcu zdałam sobie z tego sprawę. – Przykucnęła, aby przypiąć Jet smycz, po czym wyprostowała się i czarująco uśmiechnęła. – Najrozsądniej będzie, jeśli pójdę do siebie. W przeciwnym razie ja mogę zawinić. – Cudowna myśl! Może przyśni mi się, że przychodzisz do mnie. – Lepiej, żebyś porządnie się wyspał... i ja też. Patrz, jak takie maleństwo potrafi ciągnąć. Przyjdę o ósmej, żeby przygotować wam
śniadanie. – Nie musisz, bo tyle potrafię zrobić. Radzę ci, żebyś jutro dłużej pospała. – Szkoda marzyć. – Popatrzyła na skaczącą Jet i roześmiała się. – Ten budzik wyciągnie mnie skoro świt. Miles poszedł sprawdzić, czy Sophie śpi i zdecydował się odprowadzić Elinor prawie do Cliff Cottage. Przed rozstaniem jeszcze raz przypomniał, że obiecała zadzwonić. – Przecież Reid pojechał do siostry, więc nie będzie nieprzyjemnych telefonów. Omyliła się, ponieważ telefon zadzwonił, ledwo weszła do domu. Prędko zamknęła Jet w kuchni i pobiegła do pokoju. – Gdzie byłaś? – zapytał Oliver bez powitania. Mówił tonem, który nawet anioła wyprowadziłby z równowagi. – W Ludlow – odparła chłodno. – Chcesz czegoś ode mnie? – Cholera, po coś się tam wybrała w taki mróz? – Bo miałam ochotę, to po pierwsze. A po drugie, mój drogi, już raz wyraźnie powiedziałam, że nic ci do tego, co robię i gdzie jestem. Oddałam ci pierścionek i niebawem złożę wymówienie. Naprawdę nie pasujemy do siebie. – Czy dlatego, że nie odpowiada mi grono twoich mało dojrzałych znajomych? – rzucił zgryźliwie. – Częściowo. – Można wiedzieć, jakie są inne zastrzeżenia? – Wolałabym, żebyś nie pytał. Ojej, ty... – Co takiego?
– Przepraszam, muszę kończyć, bo pies załatwił się na środku kuchni. – Pies? Sądziłem, że lubisz koty. – To ty je lubisz, ja wolę psy. Gdy pogoda się poprawi, przyjadę zabrać rzeczy. – Obowiązują pewne zasady – przypomniał lodowatym tonem. – Nie zamierzasz pracować nawet do końca miesiąca? – W tej sytuacji byłoby to krępujące dla nas... i dla pozostałych pracowników. Mogę zrezygnować z pensji. – Dlaczego tak źle mnie oceniasz? – syknął. – Chyba trochę się poznaliśmy... Czy mam rozumieć, że znalazłaś inną pracę? – Tak, a raczej praca znalazła mnie... Przepraszam cię, ale naprawdę muszę kończyć, bo pies zachowuje się niedopuszczalnie. Dobranoc. Zdążyła posprzątać i dać Jet mleka, gdy telefon znowu zadzwonił. – Dobry wieczór, mówi Linda. Jak się czujesz? Kiedy wracasz? – Trudno powiedzieć. Przyjadę zabrać rzeczy, bo na razie przenoszę się do Stavely. Twój ukochany może się wprowadzić, ale nie na stałe, bo jednak kiedyś wrócę. Wytłumaczę jaśniej, gdy się spotkamy. Potem zadzwonił Miles. – Wszystko w porządku? – spytał zniecierpliwionym głosem. – Prawie. Mam kłopot z Jet, bo nie chce zrozumieć, że ma spać tutaj. Chyba jakoś wbiję jej to do głowy. – Dzwoniłem wcześniej, ale było zajęte. – Rozmawiałam z Lindą. – Nie rozumiała, dlaczego uważa za konieczne się tłumaczyć, a mimo to dodała: – Oliver też się odezwał. – Chce, żebyś wróciła? – Mniej więcej. Chyba zaczyna do niego docierać, że naprawdę z nim
zerwałam. – Biedak. Powiedział to tak nieszczerze, że Elinor roześmiała się. – Nie udawaj. Przecież on nic cię nie obchodzi. – Racja. Pamiętaj, co ci już mówiłem: jeśli będzie się naprzykrzał, przyślij go do mnie. Jako przyjaciel rodziny mam obowiązek bronić cię przed nieproszonymi gośćmi. – Przed tobą też? – Teoretycznie tak, ale z tym kłopot nie lada. Aby sobie ułatwić zadanie, wspominam urwisa, który stale wpędzał w tarapaty moich braci. Jedną historię pamiętam, jakby to było dziś. Chcesz wiedzieć, kiedy miałem ochotę sprawić szalonej pannicy tęgie lanie? Wtedy, gdy wlazłaś na drzewo, z którego nie umiałaś zejść. Harry chciał cię ratować, ale zwichnął przy tym nogę, więc wezwano mnie, żebym zniósł cię na ziemię. – Przeprowadziłeś akcję z okropnym ceremoniałem – zawołała wzburzona. – Po kazaniu, jakie wygłosiłeś, rozpłakałam się i długo nie mogłam uspokoić. – Gdybyś teraz była ze mną, chętnie przebłagałbym cię za tamtą krzywdę. – Przestań. – Chrząknęła speszona. – Myliłam się, mówiąc, że niebezpieczeństwo minęło. Powinnam bać się ciebie, a nie Reida. – Neli, ja tylko pragnę, żebyśmy byli przyjaciółmi. – Myślałby kto! – Mówię szczerą prawdę – zapewnił przytłumionym głosem. – Takimi bardzo bliskimi przyjaciółmi. Wieczorem ułożyła szczeniaka w koszu, pogłaskała i wyszła z kuchni.
Z chwilą gdy Jet została sama, zaczęła tak przeraźliwie i rozpaczliwie szczekać, że Elinor zawróciła z korytarza i zapaliła światło. Miała nadzieję, że to pomoże, lecz nie pomogło. Nie zdążyła zamknąć drzwi, gdy szczeniak zaczął żałośnie skomleć. W końcu poddała się, zabrała kosz do sypialni i postawiła koło łóżka. Była zadowolona, że nie widzi tego matka, która uważała, że miejsce psów jest w kuchni. Jet grzecznie siedziała w koszu i ślepkami jak paciorki obserwowała ruchy swojej nowej pani. Gdy Elinor położyła się i zgasiła światło, wdrapała się na łóżko i wcale nie chciała zejść. Po kilku próbach usunięcia jej Elinor dała za wygraną. Wygłosiła jednak długą mowę na temat odpowiedniego zachowania psów, z czego Jet widocznie zrozumiała, że może robić, co chce. Zbudziła swą panią o szóstej, Elinor wzięła ją pod pachę, zeszła na dół i niewiele myśląc, otworzyła drzwi do ogrodu. Jet błyskawicznie zniknęła, więc czym prędzej narzuciła płaszcz matki, wciągnęła kalosze, wzięła latarkę i wybiegła. Daleko w ciemności migała kulka, tocząca się prosto do Cłiff House. Nie zdążyła złapać jej w porę, więc zapaliło się światło i po chwili na progu stanął Miles. – Co się dzieje?! – krzyknął zaintrygowany. – Włamał się ktoś do ciebie i potrzebna pomoc? – Nie... Jet... – wysapała. – To przez nią... bo mi... uciekła. Miles zaklął pod nosem, rozejrzał się i zaśmiał na widok psa, beztrosko hasającego po śniegu. Podniósł szczeniaka, wziął Elinor za rękę i zaprosił do domu. – Chodź, bo na pewno zmarzłaś. W kuchni rozbawionym spojrzeniem obrzucił ją od stóp do głów, więc zaczerwieniła się jak burak.
– Muszę wracać, bo w pośpiechu zostawiłam otwarte drzwi – mruknęła. – Powinnam była wyprowadzić Jet na smyczy. Przepraszam za zamieszanie i mam nadzieję, że nie obudziłam Sophie. – Pójdę sprawdzić, czy ona śpi i ewentualnie cię odprowadzę. – W drzwiach odwrócił się i pogroził jej palcem. – Nie byłoby zamieszania, gdybyś mnie usłuchała i nocowała tutaj. – Nie byłbyś zachwycony, gdyby Jet u ciebie nabrudziła. Zsiusiała podłogę, a potem uparła się, żeby spać ze mną. – Wcale jej się nie dziwię. Elinor z przyjemnością oparła się o kaloryfer i z ukosa, ale bez gniewu, popatrzyła na szczeniaka, który spokojnie zasnął. Coraz wyraźniej sobie uświadamiała, że podjęła się zbyt wielu obowiązków, lecz wiedziała, że Jet przysporzy najmniej kłopotu. Większym problemem było to, że Sophie potrzebowała dużo czułości; nad tym zaś, czego potrzebował Miles, wolała się nie zastanawiać. – Masz bardzo poważną minę. O czym myślisz? – O tym, że chyba rozum straciłam, bo wybiegłam na mróz w nocnej koszuli. – Obyś tylko się nie zaziębiła. Przyniosłem ciepły koc, proszę. – Owinął ją szczelnie i mocno objął. – Sophie śpi jak zabita, nawet chrapie, więc mogę cię odprowadzić, a potem jeszcze trochę się prześpię. Tobie radzę zrobić to samo. Zamknij psa w kuchni, idź do łóżka, zatkaj czymś uszy i śpij. Tym razem rozespany pies nie oponował, że zostaje sam, więc udało się jej spełnić polecenie. Położyła się i momentalnie zasnęła. Dwie godziny później obudziła się, umyła i zeszła na dół. Jet powitała ją
radosnym szczekaniem. – Dzień dobry. Wiesz, jesteś bardzo ładna, ale to niczego nie zmienia i jak każdy przyzwoity pies będziesz spać w kuchni. – Przypięła smycz. – Załatwiać się będziesz poza domem, bo tu nie wolno. Pamiętaj! Masz do dyspozycji cały ogród. Sophie zjadła gotowane śniadanie bez marudzenia, ponieważ ojciec obiecał jej, że pojadą po zakupy i odbiorą Meg ze schroniska – Czy będzie zadowolona, że mamy Jet? – spytała z niepokojem. – Nie wiadomo. Ale może nauczy ją, jak należy się zachowywać. Jet, zostaw ten ręcznik! – krzyknął. – Kupimy kość, żeby Jet miała co gryźć. Chodź, pomożemy Elinor posprzątać, a potem wyprowadzisz psa, żeby nie nabrudził w samochodzie. – Najrozsądniej będzie, jeśli zostanę z nią w domu – zaproponowała Elinor. – Nie! – zawołała Sophie. – Chcemy, żeby Neli z nami pojechała, prawda, tatusiu? – Ma się rozumieć. – Miles miał bardzo zadowoloną minę. – Przegłosowaliśmy cię. – Trudno. Wobec tego pojadę, ale coś mi się zdaje, że Jet nie będzie zachwycona kolejną podróżą. – Wezmę ją na kolana i będzie jej dobrze. Chodź, Jet, idziemy na spacer. – Pamiętaj, córeczko, że wolno ci chodzić tylko koło domu. – Dobrze. Muszę w tym iść? – spytała, gdy Elinor podała jej płaszczyk. – Tak, kochanie, bo jest bardzo zimno, a już trochę kaszlesz. Potem w samochodzie możesz go zdjąć.
Miles stanął przy oknie i cicho powiedział: – Bardzo cię polubiła. – Cieszę się. Dzieci nie można zmusić do uczuć i albo kogoś lubią, albo nie. – A ty ją lubisz? – Jak w ogóle możesz pytać! Od razu przypadła mi do serca. Wygląda... – urwała speszona. – Dlaczego nie kończysz? Nie chciała wyznać, że Sophie bardzo przypomina ojca i dlatego wzbudza jej sympatię, więc powiedziała coś innego, co też było prawdą: – Czasami ma tak żałosną minę i taki wyraz oczu, że chcę ją przytulić i postarać się, żeby jedno i drugie zniknęło. – Wiem, co masz na myśli. – Po twarzy Milesa przemknął cień. – Teraz, gdy mieszka ze mną, zdarza się to rzadziej. Chyba poczuła się bezpieczna, bo cały czas jestem w pobliżu, a przedtem nigdy nie wiedziała, kiedy zobaczy matkę. – Na pewno bardzo za nią tęskni. – Mniej, niż przypuszczałem. Zawsze jest markotna po rozmowie z Seliną, ale nie wiadomo, czy z powodu tego, co matka mówiła, czy też z powodu tego, czego nie powiedziała. Selina nie jest wylewną matką, więc przytulaj moją córkę, ile tylko chcesz. – Dziękuję. – Gdy wróciła Sophie, zapytała: – Jak Jet się spisała? Była grzeczna? – Bardzo. Chce mi się pić. Ona też się napije. W mieście Sophie nie chciała wysiąść bez Jet, więc prędko zrobili zakupy i pojechali do schroniska. Gdy przyprowadzili Meg, w
samochodzie wybuchła awantura, ale w końcu starszy pies pogodził się z obecnością przymilnego intruza. – Jet tęskni za swoją mamą i dlatego tak się tuli do Meg. – Sophie westchnęła. – Widzicie? Po powrocie Miles i Sophie poszli z psami na spacer. Elinor zabrała się do gotowania lunchu, na który podała obiecane hamburgery, a mimo to w połowie posiłku Sophie odsunęła talerz. Elinor w duchu skarciła ją za to, że jest rozkapryszona. – Dlaczego nie jesz? – ostro zapytał Miles. – Tak lubię hamburgery, a wcale nie mam apetytu i bob’ mnie głową. Elinor położyła rękę na jej czole. – Trochę rozpalone. Zrobię ci gorącą kąpiel, a potem położysz się na kanapie w gabinecie. – Dobrze – apatycznie zgodziła się Sophie. – A Jet? – Nie martw się. – Miles spojrzał na Elinor ponad głową córki. – Teraz jest jej dobrze, bo ma przybraną mamę. Jet cały czas skakała wokół Meg, która nie mogła się bez niej ruszyć, ale jako wytresowany pies, cierpliwie to znosiła. – Bardzo polubiła Meg – orzekła Sophie. – I Meg też ją lubi, prawda? – Tak, dziecino. – Elinor z niepokojem patrzyła na zaczerwienione policzki i podpuchnięte oczy, a gdy Sophie zaczęły wstrząsać dreszcze, powiedziała: – Wiesz, zmieniłam zdanie i nie będziemy się kąpać. – Prędko ubrała ją w piżamę i wełnianą podomkę. – Chodź, posiedzimy przy kominku. – Graacomi. – Sophie wykrzywiła buzię w podkówkę. – I boli... – Gdzie, kochanie? – Przytuliła ją do piersi. – Wolisz poleżeć w łóżku?
– Tak, ale nie chcę być sama. – Zaczęła chlipać. – Neli, posiedź ze mną, proszę. – Dobrze. Idziemy razem. Raz, dwa, lewa, prawa... – Położyła dziecko do łóżka i przykryła kołdrą. – Skoczę na dół po termofor i zaraz wracam. – Dlaczego jesteś taka zmartwiona? – zapytał Miles. – Bo Sophie chyba jest chora. Zerwał się od stołu i pobiegł na górę, przeskakując po dwa stopnie. Usiadł na łóżku, pogładził córkę po głowie i, aby ją rozbawić, opowiedział o tym, jak Jet omal nie wpadła do miski, gdy łapczywie jadła lunch. – Bądź tak dobry i przynieś coś do picia – zarządziła Elinor. – Wodę mineralną, sok pomarańczowy czy... – Wolę lemoniadę. – Dobrze, kochanie. – Miles przysunął krzesło do łóżka. – Proszę, Neli. Sophie mówiła, że posiedzisz przy niej. – Za chwilę. Najpierw umyję ręce. Po wyjściu z pokoju szepnął: – Dostała gorączki. – Wiem. Szkoda, że nie ma moich rodziców. Musisz wezwać lekarza. – Już idę. – Kurczowo schwycił ją za ręce. – Ale... – Nie martw się, dzieci na ogół mają wysoką temperaturę. – Pocieszyłaś mnie. – Pocałował ją w czubek nosa. – Zadzwonię po lekarza i zaraz przyniosę picie. Dziękuję ci. – Za co? – Za to, że jesteś ze mną. Sophie miała rozpalone policzki i mocno podkrążone oczy, ale usnęła. Elinor usiadła przy niej i pogrążyła się w rozmyślaniach o przedziwnych kolejach losu. Jako podlotek z daleka podziwiała Milesa i podkochiwała
się w nim, lecz potem prawie o nim. zapomniała. Jedyne informacje pochodziły od matki, która czasem wspomniała o sąsiedzie. Teraz ich drogi ponownie się zeszły, a wydarzenia tak potoczyły, że trudno będzie wrócić do dawnych, bezosobowych kontaktów. Tym bardziej że mieli razem pracować, a więc codziennie się widywać. Sophie przebudziła się tuż przed przyjściem ojca i szepnęła ochrypłym głosem: – Pić. – Już ci daję. Miles nalał lemoniady do szklanki, a Elinor posadziła chorą i podparła poduszkami. Sophie wypiła duszkiem lemoniadę i bezsilnie opadła na łóżko. – Tatusiu, dla Neli też coś przyniosłeś? – Cały czajnik herbaty. – Dziękuję, że o mnie pomyślałeś. – Jakżeby inaczej? I zabrałem książki, bo może niania zechce poczytać. Ściszył głos, ponieważ Sophie zamknęła oczy. – Jeśli to cię pocieszy, przyznam się, że teraz bez namysłu ukręciłbym Reidowi głowę. To przez niego mała nie mogła porządnie się wyleczyć, tylko musiała jechać do Ludlow. – Dodzwoniłeś się do lekarza? – Tak. Przyjedzie przed wieczorem. – Popatrzył na córkę. – Wygląda żałośnie krucho. Elinor poklepała go po dłoni. – Jeśli jest podobna do ojca, a chyba jest, ma żelazny organizm. Zostanę z nią, a ciebie zawołam, gdy będziesz potrzebny. Przydałoby się,
żebyś wyprowadził Jet. – Wolałbym zostać z wami, ale jak muszę, to nie ma rady – rzekł bez entuzjazmu. – Wyprowadzę psy i nakłonię Meg, żeby nauczyła Jet, gdzie ma się załatwiać. – To bardzo wskazane. Po jego wyjściu nalała sobie herbaty, usiadła wygodniej i otworzyła książkę.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Młody lekarz stwierdził grypę oraz lekkie zapalenie oskrzeli. Zapisał antybiotyk i łagodny syrop, przypomniał, że chorej należy często dawać pić, ale nie zmuszać do jedzenia, ponieważ przy temperaturze dzieci nie mają apetytu. Był pewien, że Sophie prędko wróci do zdrowia. Obecność Elinor wcale go nie zdziwiła; napomknął niby mimochodem, że medyczna wiedza jej rodziców trochę się zdezaktualizowała. Po jego wyjściu Miles rzekł ponurym głosem: – Złapała zarazki od kogoś w Ludlow. Gdyby nie musiała uciekać przed Reidem, na pewno byłaby zdrowa. Elinor podzielała jego zdanie, lecz nic nie powiedziała. Czuła, że gdyby dostała Reida w swoje ręce, dałaby mu nauczkę, którą zapamiętałby do końca życia. Pierwsze dni choroby były bardzo przykre dla Sophie, a wyczerpujące dla Elinor. Miles miał niespożyte siły i natychmiast spełniał wszelkie polecenia, lecz był zmartwiony i przygnębiony, mimo zapewnień, że córka wyzdrowieje. Sophie często wymiotowała i bardzo się pociła, więc Elinor codziennie zmieniała i prała pościel. Swoje rzeczy prędko ubrudziła, więc któregoś ranka poszła do Cliff Cottage i przejrzała szafę w poszukiwaniu czystej bielizny oraz bluzek. Nie spała, nawet gdy Miles czuwał przy dziecku, więc po trzech dniach dała za wygraną i powiedziała stanowczo: – Posłuchaj głosu rozsądku, bo nie ma sensu, żebyśmy oboje czuwali.
Ja i tak nie śpię, więc będę tu drzemać. – Nie mogę na to pozwolić, bo się wykończysz. Połóż się do mojego łóżka i spróbuj zasnąć. Obiecuję, że cię obudzę, jeśli będziesz potrzebna. – To kiepskie rozwiązanie. Kłopot polegał na tym, że jej obecność prawie stale była chorej potrzebna. Sophie zapadała w płytki sen, budziła się i rozglądała. Uspokajała się, gdy widziała, że Elinor siedzi w pokoju. A najszczęśliwsza była, gdy ojciec też przy niej siedział, ale martwiła się o Jet, więc szedł sprawdzić, czy szczeniakowi nie przytrafiło się nic złego. – Wolałabym zostać na noc – upierała się Elinor. – Nie sprzeciwiaj się. – Będę ci wdzięczny do grobowej deski. Nie wiem, co byśmy bez ciebie zrobili. – Uśmiechnął się ironicznie. – Selina nie nadawała się na pielęgniarkę. Pod koniec tygodnia Sophie poczuła się lepiej, wobec czego Miles przestał tak bardzo się niepokoić i pojechał zrobić zakupy. Elinor postanowiła, że po jego powrocie wykąpie się i umyje włosy. Z drzemki na krześle wyrwało ją ujadanie psów i natarczywy dzwonek przy drzwiach. Sophie się obudziła, więc pogłaskała ją po głowie. – Pójdę zobaczyć, kto dzwoni i zaraz wracam. Przygładziła zmierzwione włosy i ociężałym krokiem zeszła na parter. Przez okno widziała kobietę, ale gdy otworzyła drzwi, serce ją zabolało. Nie miała wątpliwości, że piękna nieznajoma w białym płaszczu to Selina, która widocznie postanowiła złożyć nie zapowiedzianą wizytę. Elinor była potargana, miała poplamioną i wymiętą bluzkę, więc przy eleganckim gościu poczuła się brudna i zaniedbana.
Przybyła nie raczyła się przywitać ani przedstawić. Wyminęła ją i opryskliwym tonem rzuciła przez ramię: – Gdzie jest pan major? – Wyjechał. – Od kiedy pomagasz pani Hedley? – Jestem sąsiadką, nazywam się Elinor Gibson. – Nieprawdopodobne! – Selina aż przystanęła. – To pani jest tym urwisem, który wariował z chłopcami? – Obrzuciła ją spojrzeniem, które niedwuznacznie mówiło, że wygląd sąsiadki nie poprawił się ani trochę. – To rzeczywiście pani? – We własnej osobie. – Elinor dumnie uniosła głowę. – Pomagam Milesowi, bo Sophie jest chora. – Co jej jest? – Ma grypę. – Sieje zarazki? – Teraz już chyba nie. – Co znaczy „teraz ”? – zawołała zdenerwowana Selina. – Od kiedy moje dziecko choruje? – Od tygodnia. – Coś podobnego! Myślałam, że Miles lepiej będzie o nią dbał. Gdzie pani Hedley? – W Ludlow. – Ładne rzeczy. – Piękna kobieta gniewnie zacisnęła usta. – Gdzie leży Sophie? – W swojej sypialni. – Nie wiem, gdzie to jest. – Pokręciła głową. – Nie byłam tu od lat.
– Tędy, proszę. Selina rozglądała się ciekawie i nie omieszkała wyrazić swej dezaprobaty: – Ależ tu okropnie. Zapomniałam, że dom wygląda jak koszary. Chyba bardzo trudno ogrzać te wszystkie budy. Elinor otworzyła drzwi na końcu korytarza. – Sophie, przyjechała twoja mama. Gdy Selina ujrzała wynędzniałe dziecko, wystudiowany uśmiech zamarł jej na ustach. – Córeczko! Aniołku! Co oni z tobą zrobili? Z oczu Sophie trysnęły łzy jak groch. Matka zdawała się jej nierzeczywistą zjawą. – Mamusia? – szepnęła. Selina z ociąganiem przysiadła na brzegu łóżka. – Tak, kotku. Fatalnie, że masz grypę. Elinor spodziewała się, że matka porwie dziecko w ramiona, a tymczasem nic takiego się nie stało. Biedna Sophie niezdarnie wytarła oczy i nos. Otworzyły się drzwi. Miles stanął na progu jak wryty i twarz mu stężała. – Selina? – rzekł nie swoim głosem. – Miles! Była żona wstała płynnym ruchem i zarzuciła mu ręce na szyję, więc instynktownie ją objął. Selina uśmiechnęła się uwodzicielsko i pocałowała go w usta, a wtedy ostry ból przeszył serce Elinor, która z konieczności obserwowała czułą scenę powitania.
– Postąpiłam jak zwykle impulsywnie i dlatego przyjechałam bez zapowiedzi – szczebiotała Selina i wypielęgnowanymi palcami gładziła Milesa po policzku. – Dobrze się stało, prawda? Moje biedactwo tak źle wygląda. Elinor chciała niepostrzeżenie wyjść, lecz Miles złapał ją za rękę. – Na szczęście Sophie ma czułą i troskliwą opiekę, bo Elinor przez cały czas jest przy niej. Czuwa w nocy i od tygodnia nie śpi. – To widać. – Selina pogardliwie wydęła usta. – Czemu nie zatrudniłeś wykwalifikowanej pielęgniarki? Doszły mnie słuchy, że masz górę pieniędzy. W tym momencie Sophie głośno zapłakała. Elinor automatycznie chciała podejść, ale Selina ją odsunęła. – Pani wybaczy – rzekła słodkim głosem i dopiero teraz objęła córkę. – No, no, kochanie, już dobrze. Nie płacz, mamusia jest przy tobie. Elinor wymknęła się z pokoju, zbiegła po schodach, wpadła do kuchni i wzięła płaszcz. Spojrzała na Jet i pogroziła palcem. – Bądź grzeczna! Ja idę do Cliff Cottage, a ty zostajesz, bo Sophie będzie przykro, jeśli cię zabiorę. Poszła prosto do łazienki i napuściła pełną wannę gorącej wody. Usłyszała, że dzwoni telefon, ale nie miała ochoty wychodzić z kąpieli. Opadły ją niewesołe myśli, lecz była zbyt wyczerpana i przybita, by płakać. Przekonała się na własne oczy, że wbrew temu, co Miles mówił, Selina wcale nie jest mu obojętna. Kiedyś przyznał się, że kochał żonę bez pamięci i widocznie uczucie nie wygasło. Umyła się, energicznie wytarła i poczuła trochę lepiej. Wysuszyła włosy, dzięki czemu znowu połyskiwały kilkoma odcieniami. Ubrała się w
stary sweter i spodnie jeszcze z czasów studiów. Gdy za oknem mignęły światła, podeszła, aby zobaczyć, kto przyjechał. Poznała samochód państwa Hedleyów i odetchnęła z ulgą. Nareszcie odprężyła się zupełnie i uznała, że teraz z czystym sumieniem może zająć się sobą. Żałowała, że w Cliff House zostawiła czyste rzeczy, których nie będzie mogła odebrać przed wyjazdem Seliny. O Jet nie musiała się martwić, gdyż była pewna, że pani Hedley ją nakarmi, a jej mąż będzie wyprowadzał psy na spacer. To wszystko znaczyło jednak, że ona jest tam już zbędna. Przez tydzień niewiele jadła, ponieważ niepokój o Sophie odbierał jej apetyt, a teraz poczuła ssanie w żołądku. Nie chciało się jej gotować, więc tylko zaparzyła herbatę i przygotowała dwie grzanki z serem. Zabrała tacę do bawialni, włączyła telewizor i dowiedziała się, że nadchodzą bezchmurne dni i nastąpi ocieplenie. Zapowiedziano, że drogi zostaną odśnieżone, a pociągi zaczną kursować. – Czyli mogę wracać do Cheltenham – mruknęła zadowolona. Po ósmej zadzwonił telefon i ten odebrała. – Elinor, co ci się stało? – zapytał Miles. – Dlaczego uciekłaś? – Chciałam się umyć. Jak Sophie? – Nie może przyjść do siebie, bo pojawienie się matki było dużym wstrząsem. Pyta, czy przyjdziesz powiedzieć jej dobranoc. Przyjechali Hedleyowie i pani Hedley od razu zabrała się do gotowania. Zapraszam cię na kolację. Myśl, że miałaby zasiać przy jednym stole z Seliną, odebrała jej apetyt. – Bardzo dziękuję, ale byłam taka głodna, że nie wytrzymałam i już zjadłam kolację. Widziałam przez okno samochód państwa Hedleyów,
stąd wiem, że macie opiekę. – Fakt, że Hedleyowie wrócili, nie znaczy, że nie jesteś potrzebna mnie i Sophie, – Ale myślę, że lepiej, żebym dzisiaj się nie pokazywała. Powiedz Sophie, że przyjdę, gdy... – urwała speszona. – Gdy jej matka wyjedzie – dokończył Miles ponurym głosem. – Tak. Czy twoja... czy pani Selina... na jak długo przyjechała? – Nie wiem... Nie wypada mi ani pytać, ani zabronić jej zostać z chorą córką. – To zrozumiałe. Czy będziesz tak dobry i zaopiekujesz się Jet? Chcę skoczyć do Cheltenham, żeby załatwić kilka spraw. – Zawsze spełnię każdą twoją prośbę. Powiedział to takim tonem, że Elinor drgnęło serce i wykrztusiła przez ściśnięte gardło: – Dziękuję. Poproś Sophie, żeby chodziła z nią na spacery, gdy wyzdrowieje. – Bądź spokojna. Sam zajmę się psem. Selina chce zabrać Sophie do siebie, bo ma trochę wolnego przed rozpoczęciem prób. Wolałbym, żeby zostawiła dziecko w spokoju, ale nie bardzo mogę odmówić. – Oczywiście. Jak Sophie się zapatruje na wyjazd? – Jeszcze nic nie wie. Posłuchaj, Elinor... – Przepraszam cię, ale muszę kończyć, bo ktoś się dobija. Do usłyszenia, ucałuj Sophie. Odłożyła słuchawkę, otarła łzy i poszła otworzyć. Przed drzwiami stał elegancki mężczyzna w ciemnym garniturze, kremowej koszuli i wiśniowym krawacie w kropki. – Oliver?
– Elinor! – Popatrzył na jej zmizerowaną twarz i zawołał: – Coś ty z sobą zrobiła? Kilka minut później zaniosła do pokoju kawę. – Czy mogę zapalić? – spytał Oliver z kwaśnym uśmiechem. – Pamiętam, że twoi rodzice są przeciwnikami palenia, ale dziś byłoby mi trudno obejść się bez papierosa. Rozumiesz mnie, prawda, kochanie? – Trochę. – I co? – Obrzucił ją uważnym spojrzeniem. – Uda mi się nakłonić cię, żebyś zmieniła decyzję? – Raczej nie. – Mimo woli uśmiechnęła się. – Ale mam nadzieję, że pozostaniemy przyjaciółmi. – Daruj mi ten oklepany frazes. – Może oklepany, ale wyraża, co myślę. – Aha. Wiesz, już od jakiegoś czasu podejrzewałem, że dostanę kosza... ale kiedy to się stało, wcale nie było mi łatwiej. Przepraszam, że niezbyt elegancko się zachowałem. Z przykrością doszedłem do wniosku, że jestem za stary dla ciebie; wśród twoich znajomych zawsze czułem się jak pradziadek. Przyznaję, że lubię kontakty towarzyskie, które mają konkretny cel, a tak się składa, że na ogół są w interesie firmy. Pomyliłem się, gdy założyłem, że tobie to będzie odpowiadać. Koniec przemówienia. Teraz, kochanie, powiedz mi, czy jest coś, co mogę dla ciebie zrobić. – Czy mogłabym z tobą wrócić do Cheltenham? Przyjrzał się jej przenikliwym wzrokiem. – Zmęczyła cię wiejska samotność? – Coś w tym guście. – Widzę, że wieś ci nie służy. Nie chcę cię martwić, ale jednak muszę
powiedzieć, że wyglądasz okropnie. Wiem, że opiekowałaś się chorym dzieckiem, ale chyba jest jeszcze inna przyczyna, że tak zmizerniałaś. Elinor dobrze znała jego detektywistyczne zdolności, więc wolała bez pytania
wtajemniczyć
go
w
przebieg
dramatycznych
i
nieprawdopodobnych wypadków. Historia tak go zdumiała, że stracił panowanie nad sobą i wybuchnął: – Niesamowite! Naprawdę szantażysta spokojnie odszedł? – Tak. Koledzy po fachu, wiesz, jak to jest... Miles twierdzi, że jest w stanie pojąć tok rozumowania tego szaleńca. Użalił się, gdy tamten się załamał i rozpłakał jak dziecko. – Tego twojego sąsiada należałoby podać do sądu – rzucił Oliver z pasją. – Mój Boże, przecież ten drab mógł cię zamordować. Nie dziw, że tak marnie wyglądasz. – Niedługo znowu będę okazem zdrowia – zapewniła pogodnie. – 1... mogę wrócić do pracy... jeśli jeszcze nie znalazłeś nikogo na moje miejsce i... jeśli to nie będzie cię krępować. – Ależ, kochanie, jestem zachwycony. – Rzucił jej badawcze spojrzenie. – Myślałem, że znalazłaś coś tutaj... – Ja też tak myślałam. – Czy to znaczy – zaczął ostrożnie – że możesz... z czasem. .. zmienić zdanie na temat naszej przyszłości? – Niestety, nie. – Uśmiechnęła się przepraszająco. – Wydaje mi się, że w ogóle nie nadaję się do małżeństwa. – Ośmielę się mieć inne zdanie na ten temat. – Spojrzał na zegarek. – Czas na mnie. Idź spakować rzeczy, a ja, jeśli pozwolisz, włączę telewizor. Większość rzeczy zostawiła w Cliff House, więc pakowanie zajęło
zaledwie kwadrans. Potem zadzwoniła do Lindy, aby uprzedzić o zmianie planów i zaczęła wybierać numer Milesa, lecz się rozmyśliła i odłożyła słuchawkę. Oczami wyobraźni ujrzała wyrzut na twarzy Sophie. Z miną winowajcy zeszła do bawialni. – Przepraszam cię, Oliver, jednak nie mogę tak nagle wyjechać, ale będę ci wdzięczna, jeśli weźmiesz mój bagaż. Jutro przyjadę pociągiem. – Dobrze. – Wziął torbę. – Ale lekka! Czy wolno zapytać, czemu zmieniłaś plany? – Wypada pożegnać się z dzieckiem. Chciałam napisać kilka słów, ale to nieładnie odjechać bez pożegnania. Bardzo łatwo zranić sześcioletnie serce. – Starsze też. – Oliver posmutniał, lecz prędko się opanował. – Przepraszam, żartowałem. Chore dziecko jest córką pana majora, tak? – Tak. Dzisiaj przyjechała jej matka, więc nie jestem potrzebna, ale uważam, że wypada się pożegnać. Po jego odjeździe wróciła wspomnieniami do swych dawnych uczuć w stosunku do Milesa. Dla podlotka liczył się nie tyle żywy człowiek, co elegancki mundur i nimb bohaterstwa, otaczający żołnierzy. Potem Miles zniknął z jej marzeń, a teraz los ponownie ich zetknął. Rzeczywiście martwiła się o Sophie, lecz zakochała się w Milesie, tym razem naprawdę, i była o niego zazdrosna. To z nim nie mogła się rozstać. Wyrzucała sobie, że znowu postąpiła nierozsądnie. Należało wyjechać i nie oszukiwać się, że chodzi o uczucia dziecka. Przecież głównym powodem było to, że chciała zobaczyć się z Milesem. Nie mogąc znieść myśli, że Miles i Selina są razem, wstała i zaczęła
nerwowo chodzić po pokoju, a wreszcie poszła do kuchni. Nalała wody do czajnika, oparła się o szafkę i tak mocno zamyśliła, że podskoczyła niemal do sufitu, gdy rozległo się znane pukanie do drzwi. – Elinor! – zawołał Miles. – To ja. Przez ułamek sekundy miała ochotę udawać ”, że nie słyszy, lecz potem jak na skrzydłach pobiegła otworzyć. Patrzyła na niego bardzo długo, bez słowa, ponieważ coś w wyrazie jego twarzy mówiło, że przyszedł tu, aby zostać dłużej. Była tak przejęta tym odkryciem, że nie zwróciła uwagi na podskakującą Jet. – Czy można wejść? Odsunęła się. Miles podał jej smycze, zrzucił skafander i zaczął zdejmować buty. Aby ukryć zdenerwowanie, Elinor pochyliła się i pogłaskała psy. Miles w skarpetkach przeszedł do kuchni, więc poszła za nim. – Chciałbym poważnie się z tobą rozmówić – rzekł oschle. Zdążyła na tyle się opanować, że powiedziała spokojnie: – Wobec tego chodźmy do pokoju. Proszę, siadaj. – Dziękuję, ale wolę stać. Hmm... widziałem tu niedawno samochód. – Możliwe. – Kto przyjechał? – Dlaczego wtrącasz się w nie swoje sprawy? – Spojrzała na niego chłodnym wzrokiem. – Uważasz, że tylko ty możesz mieć gości? – Ja Seliny nie zaprosiłem. – A ja nie zapraszałam Olivera. – Czyli miałem rację, gdy doszedłem do wniosku, że mercedesem na pewno jeździ były narzeczony. A może nie jest już ”były ”?
– Tak samo ja mogłabym zapytać o Selinę – odcięła się. – Jak Sophie? – Długo nie chciała zasnąć. Popłakiwała i marudziła, ale jakoś pani Hedley i ja zdołaliśmy ją uspokoić. – Rzucił jej chłodne spojrzenie. – Nie mogła zrozumieć, dlaczego ciebie nie ma. – Myślałam, że skoro ma matkę, jestem niepotrzebna – rzuciła gniewnym tonem. – Naprawdę? Uczciwie? – Zajrzał jej w oczy. – A może obraziłaś się, zresztą całkiem słusznie, bo moja była żona okropnie zachowała się wobec ciebie. – Proszę cię, usiądź – powiedziała zirytowana. – Trudno rozmawiać, gdy sterczysz nade mną. Miles przysiadł na brzegu kanapy. – Twoja eksżona nie położyła dziecka spać? – Nie. Selina szybko straciła cierpliwość, bo jej córka dopytywała się o ciebie. – Wzruszył ramionami. – Sophie tak histeryzowała, że wybrałem się, żeby prosić cię o pomoc, ale zobaczyłem ten samochód. – Gdybym wiedziała, że dziecko mnie woła, na pewno bym przyszła. – Nie chciałem się narzucać i dlatego powiedziałem jej, że masz gości, ale przyjdziesz rano. Teraz pytam, czy zajrzysz do Sophie? – Wpił w nią świdrujący wzrok. – Ciekaw byłem, czy jeszcze w ogóle cię zastanę, a jeśli tak, to czy będziesz sama.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Elinor pierwsza przerwała nieznośną ciszę. – Faktycznie miałam zamiar zabrać się z Oliverem. To znaczy chciałam wrócić do mojego mieszkania – dodała pospiesznie. – Ale nie mogłam wyjechać bez pożegnania z Sophie. Na pewno przyjdę jutro rano. Miles miał twarz bez wyrazu, gdy po chwili milczenia spytał: – A potem wrócisz do dawnego życia? I do Olivera? – Tak. – Rozumiem – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Wracam tylko do pracy z nim. – Przecież obiecałaś mi pomagać! – Ale doszłam do wniosku, że to niepraktyczne. – Niepraktyczne? – Gniewnie nachmurzył się. – Dlaczego? – Zaraz ci wytłumaczę. Dość niecodzienne wydarzenia i zbieg okoliczności sprawiły, że poznaliśmy się bliżej. Potem pielęgnowanie Sophie jeszcze bardziej nas zbliżyło. Ale dziś zobaczyłam, że nadal kochasz byłą żonę, a przynajmniej wciąż bardzo cię pociąga. Tego nie brałam pod uwagę... – Chrząknęła zażenowana. – Trudno ci się dziwić, bo Selina z bliska jest nawet piękniejsza niż na ekranie. Więc nie warto się angażować. To wcale nie oznacza, że zapomnę o Sophie. Obiecałam, że będę ją często odwiedzać i dotrzymam słowa. Wytłumaczę jej tak, żeby zrozumiała... – To dobrze, bo może potem będzie umiała mi to wyjaśnić. – Poczerwieniał z gniewu i schwycił ją za ręce. – Twój tok rozumowania
przekracza moje możliwości. A jeśli chodzi o to, czy Selina mnie pociąga... w tej kwestii całkowicie się mylisz. – Nie udawaj! Widziałam was dzisiaj – rzuciła z pasją. – Kiedy cię pocałowała, wcale się nie odsunąłeś. Przestań! To boli! Puścił jej ręce i odsunął się. Widać było, że stara się panować nad sobą. – Przepraszam. Możesz powiedzieć, co takiego zobaczyłaś? – Widziałam, jak... Twoją reakcję – odparła, odwracając oczy. – Kiedyś wyznałeś, że jest jedyną kobietą, którą nieprzytomnie kochałeś, a według mnie nadal ją kochasz... Popatrzył na nią takim wzrokiem, że poczuła się nieswojo. Przez chwilę nerwowo splatała i rozplatała ręce, a potem znieruchomiała, jak gdyby ją zahipnotyzował. – Zastanawiam się – zaczął przytłumionym głosem – co zrobić, żeby cię przekonać, jak daleka jesteś od prawdy. Przyciągnął ją i zamknął w mocnym uścisku. Próbowała się wyrwać, lecz żelazne ramiona oplotły ją tak ciasno, że z trudem oddychała. Uprzedzając jej krzyk, pocałował Elinor prawie brutalnie, co ją przeraziło, a jednocześnie niezwykle podnieciło. Wziął ją na ręce. Pomimo że się wyrywała, szedł bez wysiłku i lekkim krokiem po schodach. Nogą otworzył drzwi do sypialni i rzucił Elinor na łóżko. Chciała wstać, lecz znowu ją złapał, przewrócił na plecy i przytrzymał. – Co do pożądania nie omyliłaś się. – Jego gorący oddech owiał jej twarz. – Ale to ciebie pragnę, a nie Seliny. Myślałem, że zostaniemy kochankami później, ale widzę, że nie ma co zwlekać. Zresztą, wcale nie chcę czekać.
– Przestań! – Szarpnęła się. – Proszę! Pożałujesz... – Może ty będziesz żałować. – Puścił ją, lecz tylko po ty, by ściągnąć z niej sweter. – Ja na pewno nie. Rozpaczliwie zaczęła się wyrywać, lecz był nie tylko wyższy i silniejszy, ale wyszkolony w pokonywaniu różnych przeciwników. Nierówna walka prędko się skończyła i z łatwością dopiął swego. Tego było stanowczo za wiele. Elinor czuła się upokorzona i wściekła. Wybuchnęła płaczem, a mimo to przeżyła upajającą rozkosz. Gdy się uspokoili, pomyślała z goryczą, że zachowała się jak instrument, na którym Miles grał po mistrzowsku. Zakryła oczy i czekała, by Miles poszedł sobie, ale on nadal leżał, jakby nie miał zamiaru nigdy odejść. Przeciągająca się cisza tak jej ciążyła, że wreszcie powiedziała martwym głosem: – Idź już. – Nigdzie nie pójdę. Rozsunęła palce i spojrzała w bok. Na twarzy Milesa, w rozświetlonych oczach, malował się wyraz triumfalnego zadowolenia, widoczny nawet w nikłym świetle z korytarza. – Przekonałem cię? – O czym chciałeś mnie przekonać? – syknęła, pogardliwie wydymając usta. – O tym, że jesteś silniejszy? I że możesz mi się narzucić, bo jestem bezbronna? Też wyczyn! – Narzucić? To według ciebie było narzucanie się? Wrodzona prawdomówność nie pozwoliła jej skłamać. – Nie – odparła zrezygnowana. – Dobrze wiesz, że mi się nie narzuciłeś.
– Żądasz przeprosin? – Co mi z nich przyjdzie? – Jej oczy rozbłysły gniewnie. – Stało się. Krzywda została wyrządzona. Delikatnie pogładził ją po włosach. – Ucierpiała twoja duma, Neli, i to jest jedyna krzywda. – Moja duma? – Wprawdzie chciałem przekonać cię kogo pragnę i jak bardzo, ale nigdy bym cię do niczego nie zmuszał. Pragnęłaś mnie równie mocno i nie potrafiłaś ukryć tego, co się z tobą dzieje. – Wracaj do Sophie. – Pani Hedley będzie przy niej do mojego powrotu. – A dlaczego nie matka? – Bo wyjechała. – Wyjechała? – Po nieudanej kolacji Forbes zabrał ją do hotelu. – Forbes? – Zamrugała, nic nie rozumiejąc. – Kiedy on się zjawił? – Rano przyjechali razem, ale Selina weszła do domu, a on pojechał zarezerwować apartament. Kolacją mieliśmy uczcić ich niedawny ślub. – O! – Uśmiechnęła się ironicznie. – Trójkąt w komplecie. Jesteście bardzo dobrze wychowani. – Wcale nie, i kolacja okazała się niewypałem. Ja co chwilę biegałem do Sophie, Selina mnie krytykowała, a Lloyd Forbes coraz wyraźniej tracił cierpliwość. W końcu prawie się pokłóciliśmy i odjechali obrażeni. Zatrzymali się w Chepstow, bo Selina chce spokojnie omówić ze mną wakacje naszego dziecka. – A co Sophie na to?
– Nagłe pojawienie się matki zachwyciło ją, ale jednocześnie biedula jest zdezorientowana. Nie wiem, jak długo Selina wytrzyma w roli dobrej wróżki, ale mam nadzieję, że zdoła wytrwać przez całe wakacje. – Pieszczotliwym gestem musnął policzek Elinor. – Wiesz, z punktu widzenia Sophie idealnie byłoby, gdybyś i ty z nimi pojechała. Elinor wzdrygnęła się. Wiedziała, że nawet dla dziecka nie zdobyłaby się na takie poświęcenie. Szorstko odepchnęła Milesa. – Idź że wreszcie. Jest mi zimno, chcę się ubrać. Zamiast wstać, Miles przykrył oboje kołdrą. – Umówiłem się, że jeśli będę potrzebny, zadzwonią po mnie. Nie wstawaj. Chcę, żebyś została, gdzie jesteś, czyli w moich ramionach. Popchnęła go mocniej niż poprzednio i mruknęła: – Panie majorze, ma pan jeszcze tupet po... – Po czym? – Przytulił ją do piersi. – Po tym, jak namiętnie cię kochałem? – Zrobiłeś to celowo, żeby się popisać – burknęła rozgoryczona. – To miała być kara, a nie dowód, że mnie pragniesz. – Właśnie, że to drugie – syknął. – Pragnę cię od chwili nieoczekiwanego spotkania pod twoim domem. – Pocałował ją bez pośpiechu. – Teraz znowu chcę cię kochać, wcale nie dla popisywania się, ale dlatego, że tak na mnie działasz. Tym razem będę cię pieścił i kochał tak wolno i długo, jak będziesz chciała. Duma podszeptywała Elinor, że powinna udawać, że chce uciec. Miles zaczął ją delikatnie pieścić i całować tak czule, że prędko ją udobruchał. Po przeżyciu jeszcze większej rozkoszy niż poprzednio, zasnęli głębokim snem, jak gdyby chcieli odespać wszystkie noce spędzone przy łóżku
chorego dziecka. Elinor obudziła się, gdy rozległo się szczekanie psów i kroki na schodach. Zapaliło się światło i do sypialni weszli państwo Gibsonowie. Rodzice oniemieli ze zdumienia, a córkę ogarnął palący wstyd. – Mamusia?... Tatuś? – jąkała się. – Miles? – zawołała pani Gibson. – Ja... bo... myślałam, że Oliver... Miles ani trochę się nie speszył. Spojrzał na purpurową Elinor, która podciągnęła kołdrę pod brodę, i spokojnie wyjaśnił: – Narzeczeni zerwali zaręczyny. – Jedyne wyjście, skoro wy tak się zabawiacie – surowo rzekł pan Gibson i wziął żonę pod rękę. – Chodź, moja droga, nic tu po nas. Porozmawiamy później, niech oni najpierw się ubiorą. – Jaki dzisiaj dzień? – zapytała Elinor, gdy za rodzicami zamknęły się drzwi. – Czwarty marca. – Mieli wrócić w przyszłym tygodniu. Dlaczego skrócili pobyt? – Wyskoczyła z łóżka jak z procy. – Prędzej, ubieraj się i znikaj. – Złapała się za głowę. – Zostawiłeś psy w kuchni! Pewno cała podłoga mokra. Litości! – Opanuj się. – Miles ubrał się błyskawicznie. – Wszystko wyjaśnię i przeproszę... – Nie. – Zebrała rozrzucone rzeczy, podeszła do lustra i popatrzyła na swą zaczerwienioną twarz. – Jak ja wyglądam? Skandal! – mruknęła przybita. – Dobrze, że jestem dorosła i moje postępowanie nie podlega karze. – Odwróciła się do Milesa. – Ale wolałabym, żebyś to nie był ty. – Czemu? Ze względu na rodziców, bo oni woleliby, żeby to był
Oliver? – Oczywiście. Nie zapominaj, że miałam za niego wyjść! – syknęła poirytowana. – Och, marny mój los! No, chodźmy, bo chcę jak najprędzej mieć tę rozmowę za sobą. Miles odsunął ją na bok. – Przeze mnie znalazłaś się w niezłych opałach, więc ja pójdę pierwszy. Nie zważając na jej sprzeciw, pobiegł do kuchni. Na podłodze widniały ślady po Jet, a pani Gibson trzymała w ręku mokrą ścierkę. – Psom był bardzo potrzebny spacer, więc mąż je wyprowadził – powiedziała bez gniewu. – Kupiłeś szczeniaka dla córki? Napijesz się kawy? Już nastawiam czajnik. Dyplomatycznie pominęła milczeniem scenę, jaką ujrzała w sypialni córki i wyjaśniła powody wcześniejszego powrotu z Australii. – Moja siostra niedawno wybrała się na koncert na cele dobroczynne i kupiła losy. Wyobraź sobie, że wygrała pierwszą nagrodę i nam ją odstąpiła. Pobyt na Hawajach dla dwóch osób! Można jechać tylko w tym tygodniu lub w następnym, więc spakowaliśmy manatki i zmieniliśmy rezerwację biletów. Udało nam się spędzić jeszcze dwa dni w Sydney i przylecieliśmy do kraju. Gdyby nie opóźnienie samolotu, bylibyśmy w domu wcześniej. Wszedł zmarznięty pan Gibson. – Brrr! Po australijskich upałach wydaje mi się, że jestem na biegunie. – Starszy pan rzucił Milesowi zimne, wręcz wrogie spojrzenie. – Przypominam, sąsiedzie, że sprzedałem ci dom, ale o córce nie było mowy. – Tato! – zawołała Elinor od progu.
– Twój ojciec ma prawo żądać wyjaśnień – powiedział Miles. – Elinor jest dorosłą kobietą i sama za siebie odpowiada, ale ja mam staroświeckie poglądy i nie podoba mi się to, co widziałem. Jednak nie ma sensu grzmieć z oburzenia. Jej sprawa, kogo zaprasza do łóżka... – Pan Gibson nieco się rozchmurzył. – W tym właśnie sęk, proszę pana. – Miles stanął niemal na baczność. – Pańska córka wcale mnie nie zaprosiła. To była moja... inicjatywa. – Moje dziecko, czy to prawda? – spytała zaniepokojona pani Gibson. – Tak, do pewnego stopnia... – Wobec tego jednak żądam wyjaśnienia – surowo rzekł pan Gibson. W tym momencie zadzwonił telefon. Odebrała pani Gibson, lecz zaraz podała słuchawkę Milesowi. – Do ciebie. Pan Hedley. – Słucham? Tak, zaraz wracam. Proszę jej powiedzieć, że już idę. – Sophie? – zapytała Elinor. – Tak. Obudziła się i woła mnie. – Mnie też? – Owszem, ale wytłumaczę jej, że nie możesz przyjść, bo wrócili twoi rodzice. Powiem, że przyjdziesz rano. – Spojrzał na państwa Gibsonów. – Państwo pozwolą, że jutro wszystko wyjaśnię, a teraz chciałbym tylko powiedzieć, że pragnę ożenić się z Elinor. Mam nadzieję, że państwo mnie poprą i nakłonią ją, żeby zgodziła się na małżeństwo. Elinor wyszła z nim i starannie zamknęła drzwi. – Po jakie licho opowiadasz takie bajki? – rzuciła, ledwo nad sobą panując. – Już i bez tego sprawa jest zagmatwana. – Powiedziałem świętą prawdę – rzekł z irytującym spokojem. – Lepiej
byłoby, gdybyś miała czas oswoić się z tą myślą, ale nagły przyjazd rodziców... i to, co zobaczyli... przyspieszył sprawę. – Nie musiałeś deklarować się, tylko dlatego że zastali nas in flagranti – syknęła z pogardą. – To już dawno nie te czasy. – O tym porozmawiamy później, bo teraz muszę iść. – Pocałował ją w usta. – Nie zapomnij przyjść rano. Dobranoc.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Dawniej często musiała tłumaczyć się przed rodzicami, ale nigdy nie czuła się tak zawstydzona jak teraz. Wróciła zaczerwieniona, co nie uszło uwagi jej matki, która jednak udawała, że nic nie widzi. – Herbata gotowa. Ojciec odniósł walizki, więc korzystając z tego, że jesteśmy same, powiedz mi prawdę. Zamierzasz wyjść za Milesa? – Nie – odparła głucho. – Nie miał żadnego prawa tak mówić. – Z tego, co widziałam na własne oczy, chyba jednak ma pewne podstawy. – Pani Gibson przytuliła córkę. – Ale teraz zostawmy ten temat... Kochana, bardzo się niepokoiłam, bo od ponad tygodnia bezskutecznie próbowałam skontaktować się z tobą. Najpierw dzwoniłam do mieszkania w Cheltenham; zgłosił się jakiś obcy mężczyzna i powiedział,
że
wyjechałaś.
Skontaktowałam
się
z
Oliverem
i
dowiedziałam, że jesteś tutaj. Dzwoniłam kilka razy, ale nie odbierałaś telefonu.
Dzisiaj
próbowałam z lotniska,
też
bez
skutku.
Nie
spodziewaliśmy się zastać cię w domu, więc to, że byłaś z Milesem stanowiło nie lada wstrząs. – Dla mnie też. – Spojrzała na ojca, który właśnie wszedł. – Przepraszam, tatusiu, że przeze mnie znalazłeś się w niezręcznej sytuacji. – Łaskawie wybaczam. – Panu Gibsonowi wesoło rozbłysły oczy. – Już ochłonąłem z gniewu i teraz widzę komizm sceny, jaką zobaczyliśmy. – Chodźmy do pokoju – zarządziła pani Gibson. – Jestem zmęczona po podróży, więc marzę o gorącej herbacie i ulubionym fotelu. Elinor nalała herbaty i zaczęła opowieść:
– Przyjechałam tu nagle. Po zerwaniu z Oliverem, co nie obyło się bez awantury... – Dlaczego zerwaliście? – łagodnie zapytała matka. – Bo jednak do siebie nie pasujemy. – Jest za stary dla ciebie – rzekł pan Gibson. – I za poważny. – Tato! Nigdy nic nie mówiłeś. – Bo ja nie pozwalałam – przyznała się pani Gibson. – Uważałam, że lepiej, żebyś sama doszła do takiego wniosku. – Hmm... – Elinor pokręciła głową. – Więc przyjechałam tutaj lizać rany. – Popatrzyła na ojca z wyrzutem. – Nie wiedziałam, że sprzedałeś dom Milesowi. – Przepraszam. – Pan Gibson miał zakłopotaną minę. – Prosił, żebym do czasu załatwienia wszystkich formalności zachował to w tajemnicy. A przed wyjazdem po prostu wyleciało mi z głowy. Elinor opisała spotkanie z Milesem pod domem i opowiedziała o wszystkich przykrościach, spowodowanych przez Alexandra Reida. – O mój Boże! – zawołał pan Gibson. – Dlaczego Miles nie wezwał policji? Pokrótce wyjaśniła powody, jakie nim kierowały. – Dobrze, że nic o tym nie wiedziałam – powiedziała pani Gibson. – Jak sobie radziłaś w jego domu? – Chyba za dobrze... Zagrożenie przyspieszyło bieg spraw, dużo rozmawialiśmy. Potem tu się przeniosłam, wróciła Sophie, rozchorowała się i... – Ciężkie sytuacje bardzo zbliżają ludzi, ale wydaje mi się, że nie jesteś zachwycona perspektywą małżeństwa.
– Rzeczywiście. – Dlaczego? Nie darzysz go cieplejszym uczuciem? – Raczej jest odwrotnie, bo on... – To czemu chce się z tobą żenić? – Żeby Sophie miała dom. Chce to zrobić dla jej dobra. – O, to musisz poważnie się zastanowić. – Na pewno nie podejmę pochopnej decyzji. – Ale go kochasz? – Tak. W zasadzie to nic nowego, bo zawsze do niego wzdychałam. – Ja go bardzo lubię – powiedziała pani Gibson. – I moim zdaniem jest dla ciebie odpowiedniejszy niż Oliver, bo ma w sobie więcej życia. – Na pewno jest w gorącej wodzie kąpany. Niepotrzebnie wyskoczył z małżeństwem, bo żyjemy w innych czasach. – Moim zdaniem on nie czuje się zobligowany do tego kroku – sucho stwierdził pan Gibson. – Chociaż nakryliśmy was na gorącym uczynku, wcale się nie speszył. – Szkolono go, żeby nigdy nie tracił głowy. – Nauka w Sandhurst chyba nie obejmuje takich sytuacji! – Pan Gibson wybuchnął śmiechem, a potem zmienił temat: – Neli, przepraszam, że nie powiedziałem ci o sprzedaży domu. – Wiadomość mnie zaskoczyła, ale cieszę się, że oni tu zamieszkają. – Jeśli wyjdziesz za niego, zostaniesz w domu. – Nie wyjdę, więc nic z tego. – Wstała. – Idę spać, bo jutro czeka mnie ciężki dzień. Przykro mi, że znikam, ledwo przyjechaliście, ale lepiej, żebym wróciła do miasta. – Czyli uciekasz przed Milesem?
– Tak. To najleps2y moment, bo Sophie jedzie do matki, więc nie będę jej potrzebna. Długo nie mogła zasnąć, ponieważ dręczyła ją myśl, że Miles nie pragnie jej dla niej samej, a tylko jako matki dla Sophie. Małżeństwo z nim nie wchodziło w grę z tej prostej przyczyny, że pragnęła być kochana, a nie jedynie pożądana i potrzebna. Nie chciała cierpieć z powodu złamanego serca i dlatego wolała rozstać się z Milesem, gdy jeszcze nie jest za późno. Znała opinię, że miłość przychodzi po ślubie, ale jej zdaniem prawdziwe uczucie albo jest od razu, albo nie ma go wcale. Tego nauczyło ją doświadczenie; przecież starała się pokochać Olivera, lecz jej usiłowania spełzły na niczym. Miles kiedyś był jej ideałem i podkochiwała się w nim, lecz łóżkowy epizod sprawił, że ideał spadł z piedestału. A jednocześnie przekonała się, jakiego szczęścia mogłaby zaznać u jego boku. Rano poszła do Cliff House bardzo spięta. Odetchnęła z ulgą, gdy dowiedziała się, że Miles omawia z robotnikami szczegóły budowy sali gimnastycznej. – Biedactwo, ale masz podkrążone oczy! – zmartwiła się gospodyni. – Wymęczyło cię czuwanie przy chorej, prawda? Zawołać pana Milesa? – Proszę mu nie przeszkadzać, bo właściwie przyszłam do Sophie. Jak mała się czuje? – Lepiej, ale marudzi, bo musi leżeć do przyjazdu matki. – Pani Hedley z dezaprobatą pokręciła głową. – Pani Carew... przepraszam, pani Forbes... zabierają na wakacje.
– Słońce dobrze jej zrobi. Mogę iść do niej? – Oczywiście. Potem pamiętaj o swoich rzeczach. Wyprasowałam, co było do prasowania. – Och, dziękuję. Gdy
weszła
do
sypialni,
serce
się
jej
ścisnęło
na
widok
wymizerowanego dziecka. Sophie ucieszyła się i wyciągnęła ręce. – Neli! – Dzień dobry, ptaszyno. – Objęła ją i przytuliła. – Jak się czujesz? – Lepiej. Widziałaś Jet? Jest zdrowa? – Zdrowa i zadowolona. Prędko wracaj do zdrowia, bo chce z tobą chodzić na spacery. – Nie będę mogła jej wyprowadzać, bo jadę z mamusią do kanarków. – Jedziesz na Wyspy Kanaryjskie. Powinnaś się cieszyć, bo tam jest słońce, więc się opalisz. – A ty? – Sophie popatrzyła na nią błagalnie. – Pojedziesz z nami? – Kochanie, masz mamusię, więc nie będę ci potrzebna. Ale pamiętaj, że czekam na kartkę. Napiszesz? – Tak. Rozstanie było przykre dla obu. Sophie się rozpłakała, a Elinor ukradkiem wytarła oczy i nos. Wróciła do kuchni bardzo smutna. – Z panią też chciałabym się pożegnać, bo dziś jadę do Cheltenham. – Wyjeżdżasz? A pan Miles mówił, że zgodziłaś się pomagać mu w pracy. – Mój poprzedni szef namówi! mnie, żebym jednak do niego wróciła. – Szkoda. Sophie o tym wie? – Nie. I proszę jej nic nie mówić. Po wakacjach będzie silniejsza i
łatwiej zrozumie, czemu nie mogę być tutaj. – Ja też bym chciała rozumieć. – Gospodyni westchnęła. – Znam cię od dziecka, Elinor, więc chyba się nie obrazisz, jeśli ci powiem, że twój wyjazd zaboli pana Milesa. Jesteś pewna, że nie chcesz z nim rozmawiać? – Tak. Muszę iść, bo czekają na mnie rodzice. Serdecznie dziękuję za wyprasowanie rzeczy. – Ucałowała panią Hedley w policzek – Do widzenia. Ledwo wyszła, zajechał czerwony samochód. Przez okno wyjrzała Selina i rozciągnęła usta w telewizyjnym uśmiechu. – Dzień dobry. Dokąd pani tak pędzi? – Dzień dobry, pani Forbes. – O, Miles powiedział pani, że wyszłam za mąż. – Uśmiech zniknął z jej twarzy. – Uprzedzam, że wprawdzie poślubiłam Lloyda, ale to w niczym nie zmieni moich bliskich kontaktów z Milesem. – Po co pani mi to mówi? – spytała Elinor z obojętną miną. – Sprawy państwa mnie nie dotyczą. – Bardzo rozsądnie. – Niebieskie oczy były zimne i wrogie. – Proszę pamiętać, że niezależnie od sytuacji prawnej, jaką Miles wymusił, Sophie jest moim dzieckiem. A poza tym, co równie istotne, on wciąż mnie kocha, chociaż mówi co innego. Jeśli się ożeni, w co wątpię, zrobi to wyłącznie ze względu na córkę. Odjechała bez pożegnania, a Elinor zmusiła się, by iść powoli, chociaż miała ochotę biec. Po przyjeździe do Cheltenham Elinor zjawiła się w kancelarii Renfrewa i Maynarda. Wieczorem, po powrocie z pracy, zobaczyła na stole kartkę z
informacją, że dzwonił niejaki pan Miles Carew, który zostawił numer i prosił o telefon. Zmięła kartkę i wyrzuciła do kosza. Podczas skromnej kolacji czytała kryminał, którego nie zdążyła dokończyć w Cliff Cottage. Spodziewała się, że Miles zadzwoni, lecz skoro się nie odezwał, niechętnie wybrała jego numer. Zgłosiła się pani Hedley. – Pan Miles jest na spotkaniu z państwem Forbes. – Jak Sophie się czuje? – Lepiej, ale nie bardzo chce jechać na Wyspy Kanaryjskie. Była przekonana, że ojciec też pojedzie... – Biedactwo. – Na szczęście teraz już śpi. Mój mąż siedzi przy niej, a ja pakuję rzeczy. Tak między nami mówiąc, nie rozumiem, po co wloką dziecko tak daleko... Twoja mama zbadała Sophie, a potem zagrała z nią w chińczyka. Mała przepada za twoją mamą. – Mama też bardzo ją lubi. Jak i ja. Proszę powiedzieć Milesowi, że dzwoniłam. Dobranoc. Idę spać, bo jutro wcześnie zaczynam pracę. Chciała jak najprędzej zasnąć, lecz nie mogła, ponieważ czekała na telefon od Milesa. Nie zadzwonił do północy. Nazajutrz w pracy nie miała czasu na rozmyślania i zajmowanie się swymi sprawami, a wieczorem Linda zaczęła się zwierzać i nie dopuściła jej do głosu. Gdy zadzwonił telefon, ona odebrała, ale zaraz podała słuchawkę Elinor. – Do ciebie. Już wychodzę. Na razie. – Słucham – powiedziała Elinor cicho. – Mówi Miles. Co cię napadło? Bawisz się w ciuciubabkę? – W nic się nie bawię. Po prostu wróciłam do pracy. Uprzedziłam cię o
tym. – Po tym, co między nami zaszło, należy mi się obszerne wyjaśnienie. – Dlaczego? – Dlaczego? – Słychać było, że sapie ze złości. – Czy możesz sobie wyobrazić, jak się poczułem, gdy pani Hedley powiedziała, że dzwoniłaś, ale nie zostawiłaś żadnej wiadomości? Twoi rodzice nic nie wiedzą i nie chcieli rozmawiać na temat małżeństwa. – Małżeństwa? – Nie wygłupiaj się. Dobrze wiesz, o czym mówię. – Nie przypominam sobie, żebyś mi się oświadczył. – Nie zdążyłem, bo uciekłaś. Słyszałaś moją deklarację w obecności twoich rodziców, więc wiedziałaś, że poruszę ten temat, gdy się spotkamy. Jednak umknęłaś chyłkiem, żeby się ze mną nie spotkać. – Byłam u was rano, ale rozmawiałeś z robotnikami, więc pożegnałam się tylko z Sophie. – Wiem, bo mi mówiła. – I spotkałam Selinę. – O, nic nie wspomniała. – Bo nie ma o czym. – Jakoś trudno mi w to uwierzyć. Czy aby nie powiedziała czegoś, co przyspieszyło twój wyjazd? Zawsze uciekasz przed problemami? – Nie! – krzyknęła oburzona. – Chciałam pożegnać się z Sophie. Cieszyła się, że jedzie? – Niezbyt i pożegnanie było bardzo łzawe. Mam nadzieję, że Selina jej nie zaniedba. – Na pewno... zresztą to krótki wypad.
– Tym się pocieszam. Ale w ciągu dwóch tygodni wiele może się zdarzyć, o czym niedawno się przekonaliśmy. Ale do rzeczy. Dzisiaj uderzyła mnie myśl, że Maynard też chciał się z tobą ożenić. Czy twój wyjazd oznacza, że nie spisałem się, jak trzeba? – I dlatego dzwonisz? – syknęła. – Żebym pochwaliła twoje umiejętności? – Psiakrew, dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. Chciałem przyjechać do ciebie, ale bierze mnie grypa, więc posłuchałem twojej matki i na razie nie ruszam się z domu. Ale to wcale nie znaczy, że zmieniam zdanie. Znamy się tyle lat... – Westchnął jakby zirytowany. – Wolałbym nie oświadczać się przez telefon, ale nie mam wyboru. Elinor, czy zechcesz zostać moją żoną? – Nie – odparła półgłosem. – Możesz powiedzieć, dlaczego? – zapytał równie cicho. – Mogę i nie będę owijać w bawełnę. Uważam, że kierują tobą niewłaściwe pobudki, by ożenić się ze mną. Potrzebna ci matka dla córki i ja akurat odpowiadam wymaganiom. Moje plusy: mam dobry kontakt z dzieckiem, jestem gotowa pomóc przy realizacji projektu i zamieszkać na głuchej wsi. Poza tym jestem dobrym kompanem na długie wieczory i odpowiadam ci fizycznie na długie noce. Gdzie znajdziesz taki ideał? – Jesteś zła – syknął. – A ty nie wiesz czemu, prawda? – Przełknęła łzy. – Znalazłeś wygodne rozwiązanie, a ja ci psuję szyki. – Neli, nie płacz, błagam. Gdybym był przy tobie, na pewno przekonałbym cię, że powinnaś się zgodzić. – To na nic. – Pociągnęła nosem. – Małżeństwo jest poważną sprawą, o
czym wiesz najlepiej. – Aha. Podejrzewam, że się boisz, bo nie powiodło mi się z Seliną. Co ona ci nagadała? – Nic takiego. – Może, ale mnie się nie przysłużyła. – Złapał go atak kaszlu. – Przepraszam. Wiesz, twoi rodzice nie mieliby nic przeciwko naszemu związkowi i mam ich błogosławieństwo, ale to niestety na nic. Sądzę, że nie warto ci mówić, jaka Sophie byłaby szczęśliwa, gdybyś się zgodziła? – Posłuchaj – powiedziała chłodno – bardzo polubiłam twoją córkę, dużo bym dla niej zrobiła, ale nie mogę wyjść za ciebie, tylko po to, żeby ona miała matkę. Już jedną ma, co mi przypomniano. – Mogłem się tego spodziewać! Ale Sophie nie jest jedynym powodem, dla którego chcę się z tobą ożenić. – Jakie są te inne? – Boję się, że to znowu jakiś egzamin, którego nie zdam. Elinor uparcie milczała. – Dobrze, niech ci będzie – rzekł z ociąganiem. – Pamiętasz, co mówiłem o tym, że wystarczyło mi raz się zakochać i że od tamtego czasu zmieniłem się, poświęciłem dziecku i wojsku. Widzisz, gdyby nie dobro Sophie, nie zrezygnowałbym tak wcześnie z czynnej służby, ale córka jest ważniejsza. Byłem już pogodzony z takim trybem życia, ale ty się pojawiłaś i zrozumiałem, czego mi brak. Nie seksu, chociaż to też ważne, ale towarzystwa i pokrewieństwa duchowego, którego nie doświadczyłem z żadną kobietą. Prędko zorientowałem się, że chcę więcej, że sama twoja obecność mi nie wystarcza. Gdy myślałem, że się zabiłaś, uświadomiłem sobie, jak bardzo stałaś mi się bliska.
Urwał, a Elinor niemal przestała oddychać. – Sytuacja była jasna. Zerwałaś z Oliverem, mnie i Sophie byłaś potrzebna; jak bardzo mnie potrzebna, to już wiesz. Czy takie powody wystarczą, byś wyszła za mnie? Była rozczarowana, że nie usłyszała najważniejszego i milczała tak długo, że Miles powiedział z goryczą: – Widocznie nie. – Małżeństwo mnie nie pociąga – powiedziała martwym głosem. – Przynajmniej na razie. – Co to znaczy? Jestem z gruntu nieodpowiednim kandydatem, czy też mogę mieć nadzieję, że kiedyś spojrzysz na mnie łaskawszym okiem? – Znaczy chyba tylko tyle, że muszę mieć czas, żeby zastanowić się nad sobą. Powinnam była to zrobić od razu po zerwaniu z Oliverem, ale... – Wpadłaś z deszczu pod rynnę, tak? – Ucałuj Sophie ode mnie – powiedziała, ignorując jego uwagę. – Powiedz, że przyjadę po jej powrocie. – Nie wie, że wyjechałaś. Nie miałem serca powiedzieć, że ją też opuściłaś. – Wcale jej nie opuściłam! Przestań mi wmawiać, że wobec niej zawiniłam. – Wcale nie muszę, bo wiem, że i tak czujesz się winna. Na tyle cię poznałem. Elinor pomyślała, że gdyby znał ją dobrze, wyznałby miłość, a wtedy natychmiast wróciłaby do Stavely. – Muszę kończyć. Twoje oświadczyny mi pochlebiają, ale nie mogę wyjść za ciebie. Mam nadzieję, że pozostaniemy...
– Przyjaciółmi – syknął jadowitym tonem. – Dobrze wiesz, że chcę więcej. Jeśli możesz mi zaoferować tylko przyjaźń, dziękuję, bo to mnie nie interesuje. Dobranoc. Elinor rzuciła się na łóżko i rozpłakała. Przeklinała dumę, która nie pozwoliła jej przyjąć tego, co byłoby prawie spełnieniem dziewczęcych marzeń.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Nie odezwał się do końca tygodnia, więc uznała, że mówił poważnie. Któregoś dnia posłaniec przyniósł olbrzymi bukiet. Elinor miała nadzieję, że kwiaty są od Milesa, lecz gdy wyjęła załączony bilet, westchnęła zawiedziona. – Nie od tego, od kogo się spodziewałaś? – spytała Linda. – Więc kto się tak szarpnął? – Człowiek, którego spotkałam w Stavely. – Miły? – Niezupełnie w moim guście. Bukiet oraz bilet z przeprosinami za wszelkie przykrości był od Reida. Elinor czuła się tak rozczarowana, że gdyby nie wzgląd na Lindę, wyrzuciłaby kwiaty do kosza. Wizyta w Stavely jej nie pociągała, więc zaprosiła rodziców do siebie. Linda wybrała się z Joshem do znajomych, więc całe mieszkanie było wolne, ale przyjechała jedynie pani Gibson. – Myślałam, że ty wpadniesz do nas – powiedziała po powitaniu. – To nasze ostatnie dni w Cliff Cottage. – Marzyłam o domu, ale na razie wolę trzymać się z dala od Stavely. Widziałaś Milesa? – Nie. Jest bardzo zajęty budową. – Dostałam kartkę od Sophie. – Pokazała kolorową widokówkę. – Jak Jet się sprawuje? – Rośnie jak na drożdżach i zachowuje się coraz lepiej. Pan Hedley
krótko ją trzyma. – Miles chodzi z nią na spacery? – Nie widziałam, ale pan Hedley dba, żeby psy miały dużo ruchu. – Popatrzyła na córkę z troską. – Mizernie wyglądasz. Jak się odżywiasz? – Doskonale, bo Linda świetnie gotuje. – Będzie ci jej brak, prawda? Czy po jej wyprowadzce poszukasz innej współlokatorki? – Trochę pomieszkam sama, bo Oliver dał mi podwyżkę i dzięki temu poradzę sobie finansowo. – Uśmiechnęła się smętnie. – Ostatnio jestem nie do życia. – Lindzie to nie przeszkadza? – Tak się zakochała, że niczego poza Joshem nie widzi. Jest w siódmym niebie. – A ty z miłości jesteś w siódmym piekle – stwierdziła pani Gibson. – Widać to po mnie? – Oczywiście. Przykro mi, córeczko, że jesteś taka nieszczęśliwa. – Poklepała ją po dłoni. – Miles twierdzi, że zrobił wszystko, żebyś zechciała zostać jego żoną, ale go odrzuciłaś. Czy kiedyś zmienisz zdanie? – Gdyby przyjechał, gdybyśmy porozmawiali, może postarałabym się zapomnieć, że mnie nie kocha. Ale od tamtego telefonu się nie odezwał. – Delikatna sprawa... Co z tym fantem zrobić? – Pani Gibson zamyśliła się. – Nie powinnam mówić... etyka lekarska i tak dalej... a poza tym Miles kazał mi przysiąc, że nic ci nie powiem... – Co się stało? – Nic strasznego. Zaraził się od córki i, jak większość silnych mężczyzn, wpadł w depresję. Jakby chorowanie było zbrodnią. Biedni
Hedleyowie mieli nie lada kłopot, żeby zmusić go do leżenia. Okazało się, że jest uczulony na antybiotyki przepisane z powodu zapalenia płuc. – Ma zapalenie płuc? – zawołała przerażona Elinor. – Nie denerwuj się, to dość częste przy grypie. Przez kilka dni był w krytycznym stanie... – Czemu mnie nie zawiadomiłaś? – Prosił, żeby tego nie robić. – Pani Gibson znowu westchnęła. – Mimo to mówię ci, bo serce mi się kroi, że tak źle wyglądasz. Zrozum jednak, że gdyby się nie rozchorował i tak by nie dzwonił, bo dostał kosza. On też jest dumny, a już jedna kobieta go rzuciła, więc odmowa drugiej może być nie do zniesienia. – Myślałam o tym i wiele razy chciałam do niego zadzwonić. – Wiesz, mam lepszy pomysł. Jedźmy do domu. – I mam iść do niego? – Nie musisz. Ale jutro rano przyjeżdża Sophie, a on nie bardzo jest w stanie zająć się dzieckiem. Mogłabyś mu pomóc... oczywiście, jeśli chcesz. Elinor przez pół nocy zasypiała i budziła się, wreszcie nad ranem wstała i na palcach zeszła do kuchni. Zdziwiła się, gdy przy stole zobaczyła ojca. – Dzień dobry, tatusiu. Co tu robisz tak wcześnie? Napijesz się herbaty? – Tak, i to dużo. – Pan Gibson ziewnął. – Wezwano mnie do Hawkinsowej. Bała się, że ma atak serca, a tymczasem jak zwykle się przejadła.
– Usmażyć ci bekon i jajko? – Nie wypada mi jeść tłustych rzeczy, gdy jednocześnie krytykuję sposób odżywiania się moich pacjentów. Wystarczy kilka grzanek. – Jak Miles? – Zajrzałem do niego wczoraj wieczorem. Jest silniejszy, chociaż nie na tyle, żeby zajmować się dzieckiem. – Może ją zarazić? – Nie, o to nie ma obawy, ale zarządziłem, że wolno jej przywitać się z ojcem, a potem ma przyjść do nas. Elinor nie zdobyła się na to, by zapytać, czy może odwiedzić chorego. Podczas śniadania rozmawiali o pacjentach i o kupnie domu w Monmouth. – Zagadujesz mnie, a interesuje cię tylko jedno – rzekł nagle pan Gibson. – Widzę, że masz ochotę iść do Milesa, ale lepiej najpierw zapytać. Wynędzniał w czasie choroby, więc może nie chce pokazywać się gościom. – Nie przyjmie nawet pani Forbes? – spytała lodowatym tonem. – Nie będzie musiał. – Pan Gibson prychnął zdegustowany. – Selina nie odwiezie dziecka, bo jest... wykończona. Sophie przyjedzie z ojczymem. – Zadzwonię do pani Hedley i zapytam, kiedy spodziewa się Sophie. Po jedenastej poszła do sypialni i usiadła przy oknie, skąd miała widok na Cliff House. Forbes dotarł do Stavely dopiero około południa. – Sophie przyjechała! – zawołała rozradowana Elinor, wbiegając do kuchni. – Nareszcie – ucieszyła się pani Gibson. – Trochę czasu zajmie jej przywitanie się z ojcem i Hedleyami oraz zabawa z psami, więc zacznę gotować, gdy przyjdzie. Elinor pierwszy raz lekko się uśmiechnęła.
– Jeśli dasz jej hamburgera, będzie zachwycona. Godzinę później pan Hedley przyprowadził Sophie i przyniósł walizkę. Dziewczynka rzuciła się Elinor na szyję, przy czym wypuściła smycz. Jet skorzystała z okazji i uciekła, więc pan Hedley pobiegł za nią. Pani Gibson z rozczuleniem patrzyła na serdeczne powitanie. – Dobrze ci było? – spytała Elinor Sophie. – Ale się opaliłaś. – Tęskniłam za tobą i za tatusiem. Myślałam, że tatuś też pojedzie, ale był tylko pan Lloyd. – I mamusia – przypomniała Elinor. – Mamusię stale bolała głowa, więc bawiłam się z dziećmi, które miały nianię. Pan Hedley zwrócił się do pani domu: – Sophie nie chciała rozstać się z Jet. Czy mogę zostawić psa? – Proszę bardzo. Po wyjściu pana Hedleya pani Gibson zajęła się przygotowaniem lunchu, a Elinor zabrała Sophie do pokoju gościnnego. – Moja sypialnia jest naprzeciwko. Jeśli w nocy będę ci potrzebna, wystarczy zawołać. – Wasz dom bardzo mi się podoba. Niedługo się tu przeprowadzimy. Będziesz mieszkać z nami? – Nie starczy dla mnie miejsca. Ty, tatuś, państwo Hedleyowie... – Oni zostaną w Cliff House. – Sophie położyła się na łóżku. – Tylko tatuś i ja się przeprowadzimy. Elinor usiadła obok i objęła ją. – Kochanie, wiesz przecież, że mieszkam i pracuję w Cheltenham. Ale obiecuję, że będę do ciebie przyjeżdżać.
– Chcę, żebyś zawsze była z nami. Sophie wykrzywiła buzię w podkówkę, więc Elinor mocniej ją przytuliła. – Nie mogę, kochanie. Ale tatuś chyba pozwoli ci przyjechać do mnie, pójdziemy do kina... – Pokłóciłaś się z tatusiem? – przerwała Sophie oskarżycielskim tonem. – Jest chory. Odwiedziłaś go? – Jeszcze nie. Najpierw chciałam zapytać, czy ma siły przyjmować gości. Jak tatuś się czuje? – Leży w łóżku, ale po południu wstanie. Później do niego pójdę, a ty? – Pójdziemy do was razem i zapytasz tatusia, czy chce mnie widzieć. Może woli odpoczywać... – Na pewno chce, żebyś go odwiedziła. – Zeskoczyła z łóżka. – Ale ładnie pachnie z kuchni. Jestem głodna. Po lunchu wyprowadziły Jet na spacer. W pewnej chwili Sophie zaczęła machać ręką i krzyczeć: – Patrz, Neli, patrz! Tatuś stoi w oknie. – Rzeczywiście. – Elinor coś ścisnęło w gardle. – Odprowadzimy Jet i możemy iść do was. Została z panią Hedley, a Sophie pobiegła do ojca. – Świetnie wygląda – powiedziała gospodyni. – Teraz się przyznam, że miałam poważne zastrzeżenia, ale widzę, że wyjazd dobrze jej zrobił. – Ładnie się opaliła, prawda? Jak Miles? – Lepiej, ale okropnie marudzi, jak to chory mężczyzna. – Rzuciła Elinor znaczące spojrzenie. – Wolę nie mówić, co wyrabiał, gdy się dowiedział, że wyjechałaś. Gdyby był zdrów, na pewno by za tobą
pojechał. Umordowaliśmy się z mężem, zanim dał się położyć do łóżka. Dzięki Bogu, że twój ojciec był pod ręką, bo płuca to nie przelewki. Weszła Sophie z bardzo smutną miną. – Tatuś prosi o herbatę, gdy pani będzie wolna. – Już się robi, słonko. – Czy pamiętałaś zapytać tatusia? – odezwała się Elinor. – Tak. – Sophie wyglądała, jakby miała się rozpłakać. – Powiedział, że nie ma siły nikogo przyjmować. – Rozumiem. Grypa to paskudna choroba, sama wiesz najlepiej. No, to wracamy. Do widzenia, pani Hedley. Współczucie w oczach gospodyni niemal doprowadziło ją do łez. Odrzucenie przez Milesa było bardzo bolesne. W poniedziałek rano Elinor odjechała do Cheltenham. Sophie rozpłakała się i wcale nie chciała jej puścić. – Nie płacz, kochanie, przecież przyjadę w piątek. Znowu będziemy razem... jeśli tatuś pozwoli. Przez całą drogę patrzyła przez okno niewidzącym wzrokiem. Trudno było przyjąć do wiadomości, że Miles nie chce jej widzieć, ponieważ to oznaczało ostateczne rozstanie. W taki upokarzający sposób odpłacił jej pięknym za nadobne, a mimo to nie potrafiła się na niego gniewać. Była w takim stanie ducha, że któregoś dnia przyjęła zaproszenie na kolację. Oliver zapewnił, że nie oczekuje od niej niczego, poza towarzystwem i miłą rozmową. Zgodziła się iść do restauracji, ponieważ samotne wieczory coraz bardziej ją przygnębiały. W roztargnieniu zamówiła nieodpowiednią potrawę i nim dojechali do domu, chwyciły ją
silne bóle żołądka. – Co ci jest? – zaniepokoił się Oliver. – Chyba nie zapalenie wyrostka? – Nie. – Podała mu klucze. – Proszę, otwórz drzwi. Pewno w surówce była cebula. – O, holender! Trzeba było zapytać kelnera. Całkiem zapomniałem, że jesteś uczulona. – Moja wina. – Usiłowała się uśmiechnąć. – Przepraszam, że cię nie zaproszę na kawę, ale naprawdę okropnie się czuję. – Rozumiem. Nie przychodź jutro do pracy. Dobranoc. Prędko się pożegnał i zbiegł po schodach. Elinor od dawna wiedziała, że Oliver nie lubi chorych. Napady bólu trwały przez całą noc, lecz doświadczenie ją nauczyło, że nie ma na nie lekarstwa i po prostu trzeba przeczekać najgorsze. Gdy rano weszła do kuchni, Linda zawołała przerażona: – Wyglądasz jak trup! Masz kaca? – Skądże, to uczulenie. – Zjesz coś? – Oj nie, dziękuję, ale Chętnie napiję się herbaty. W południe posłaniec przyniósł bukiet róż, tym razem od Olivera. Pod wieczór zadzwoniła do rodziców. – Mamo, masz okropnie bezmyślną córkę. Wyobraź sobie, że nie uważałam, co jem i dostałam ataku. – Gdzie ty masz głowę, dziecko? O czym myślałaś? – Dobrze wiesz, o czym ostatnio myślę. Przepraszam, nie powinnam dzwonić, bo wiadomo, że nic nie możesz zrobić. – Zażyłaś swoje lekarstwo?
– Tak, i już mi lepiej. Ale źle spałam i chcę się wcześniej położyć, więc dzwonię teraz. Jak Sophie? – Roznosi ją energia. Miles przyszedł podziękować za to, że wzięłam ją do nas. – Pytał o mnie? – Nie, kochanie. Wpadł na chwilę, nawet nie usiadł, bo ma pełne ręce roboty. – Nie wątpię. – Kułakiem otarła łzę. – No, czas iść spać. Dobranoc, mamusiu. Ucałuj ode mnie Sophie i powiedz, że przyjadę w piątek. Nazajutrz dobrze się czuła przez cały dzień, ale wieczorem była bardziej niż zwykle zmęczona. Cieszyła się, że Linda wyjechała i w domu jest cicho. Wykąpała się i w podomce poszła do kuchni. Podgrzała zupę z puszki, upiekła dwie grzanki i usiadła przy stole. W połowie kolacji zadzwonił domofon. Poirytowana wzięła słuchawkę. – Kto tam? – Elinor? Zaniemówiła i serce podskoczyło jej do gardła. – Elinor? Tu Miles. – Czego chcesz? – zapytała niegrzecznie. – Oczywiście zobaczyć się z tobą – odparł równie ostrym tonem. – Nie zabiorę ci dużo czasu. Nacisnęła przycisk i otworzyła drzwi. Gdy ujrzała Milesa, serce zmiękło jej jak wosk. Był zmizerowany, wychudzony i miał mocno podkrążone oczy. – Dobry wieczór – powiedział cicho. – Dobry wieczór. Co za niespodzianka. Wyzdrowiałeś?
– Jak widzisz. Mogę wejść? – Proszę. – Zaprosiła go do pokoju. – Akurat siedziałam przy kolacji. Zjesz coś? – Nie, bo nie mogę zbyt długo zostać. – To przejdźmy do kuchni, skończę jeść. Niestety, jedno spojrzenie na niego wystarczyło, by straciła apetyt. – Dowiedziałem się od twojej matki, że zachorowałaś... na żołądek. Wyglądasz blado. Byłaś u lekarza? – Mam dwóch w domu – rzekła ze śmiechem. – Racja. – Drgnęły mu kąciki ust – Zapomniałem. Elinor przestała udawać, że jeszcze coś przełknie i wstawiła talerz do zlewozmywaka. – Już nie mogę, mam ograniczone możliwości... Herbata dopiero zaparzona. Napijesz się? – Z przyjemnością. Po chwili krępującego milczenia zapytała uprzejmie: – Można wiedzieć, co cię sprowadza do Cheltenham? – Sądziłem, że to oczywiste. Możliwość spotkania z tobą. – Czemu? Niedawno nie chciałeś mnie widzieć. – No tak – przyznał niechętnie. – Ale to było, zanim się dowiedziałem. – Czego? – Nie baw się ze mną w kotka i myszkę. Dobrze wiesz, o czym mówię. – Nie wiem. – Spojrzała na niego groźnie. – Chyba że chcesz napawać się tym, że mi odpłaciłeś z nawiązką. – Odpłaciłem? – To śmieszne. – Zerwała się i owinęła podomką. – Chłodno tu, w pokoju jest cieplej. – Z wysoko podniesioną głową przeszła do pokoju,
usiadła w ulubionym fotelu, ręką wskazała kanapę. – Zamknij drzwi i siadaj. Teraz słucham. – Co znaczy, że ”odpłaciłem ”? – Nie chciałeś, żebym cię odwiedziła. Czyli zemściłeś się za to, że odrzuciłam twoją propozycję. – To nie była propozycja, lecz oświadczyny. Masz niezbyt dobrą opinię o mnie, jeśli uważasz, że chciałem się mścić. Wtedy czułem się i wyglądałem parszywie, a męska próżność nie pozwala mi w takim stanie pokazywać się kobiecie. Myślałem, że do piątku trochę wydobrzeję. Zdziwiło ją, że jej ideał, jak zwykli śmiertelnicy, jest próżny. – Wobec tego, czemu przyjechałeś dzisiaj? – Żeby sprawdzić, czy moje podejrzenia są słuszne. – Podejrzenia? – Tak. Nie mogłem mówić o nich przez telefon. – Rozumiem. A właściwie nic nie rozumiem. Jakie podejrzenia? – Pomyśl. – Myślę i myślę, ale nic z tego nie wynika. Nie wiem, o co ci chodzi. – Może nie pamiętasz szaleństwa w twojej sypialni, ale ja nie mogę zapomnieć, jak dobrze nam było. Głupi sentymentalizm, prawda? – Wcale nie. – Ty też wspominasz? – zapytał, nie spuszczając z niej oczu. Oblała się szkarłatnym rumieńcem. – Tak, ale... – Ale nadal udajesz, że nie wiesz, co mnie niepokoi? Twoja matka mówiła, że się pochorowałaś, jakieś zatrucie czy coś tam... – Ale...
– Nie śmiałem zapytać, czy zaburzenia żołądkowe to eufemizm i oznacza coś całkiem innego. – Niepotrzebnie się martwiłeś, bo byłam w restauracji i bezmyślnie zamówiłam surówkę z cebulą, co oczywiście odpokutowałam. Nie zaszłam w ciążę, jeśli to cię dręczy. – Jesteś pewna? – Stuprocentowo. – Przyjrzała mu się uważniej. – Masz dziwną minę. Ulżyło ci? – Niech to wszyscy diabli! – Zerwał się na równe nogi. – Nie umiesz poznać rozczarowania? Gdybyś spodziewała się dziecka, mógłbym zmusić cię do małżeństwa. – Nikt mnie nie zmusi. Wyjdę, kiedy i za kogo będę chciała. Poza tym – dodała bezlitośnie – nawet gdybym była w ciąży, skąd miałbyś pewność, że to twoje dziecko? Miles śmiertelnie zbladł, więc ogarnęły ją wyrzuty sumienia, prędko wstała i schwyciła go za rękę. – Przepraszam, nie mówiłam poważnie. Ale tak boleśnie mnie zraniłeś, gdy nie chciałeś mnie widzieć, że... chciałam się zemścić. – Neli... – Przyciągną] ją do piersi. – Jeśli to jedyny sposób, żebym przemówił do ciebie... Pocałował ją tak, że wątpliwości i zastrzeżenia stały się nieważne. – To już bez znaczenia – szepnęła. Usiadł i wziął ją na kolana. – Co takiego? – Pocałował ją w szyję, położył na kanapie i wsunął dłonie pod podomkę, ale uniósł głowę i szepnął: – Zapomniałem, że byłaś chora! – Ty też byłeś...
– Dlatego potrzebne mi lekarstwo. – Pocałował ją gorąco. – I tylko ty możesz mi je dać... najlepiej od dziś przez całe życie. Popatrzyła na niego rozświetlonymi oczami i spytała z filuternym uśmiechem: – Czy ta twoja przypadłość jest zaraźliwa? – Mam nadzieję, że tak. Najdroższa, dlaczego mnie odrzuciłaś? To wprawdzie nie ma znaczenia, bo i tak cię poślubię, nawet gdybym musiał siłą zanieść cię do kościoła. – Wszystko przez tę nieszczęsną listę powodów. – Znowu mi wypominasz! Nigdy w życiu tak sienie wysilałem i nie perswadowałem, a wszystko na nic. – Bo opuściłeś najważniejsze. – Co opuściłem? – Nie powiedziałeś, że mnie kochasz, a... teraz... teraz to już nieważne. Wiem, że mnie pragniesz... – Chcesz powiedzieć, że nie przyjęłaś mnie, bo myślałaś, że cię nie kocham? W milczeniu skinęła głową. – A dlaczego przeraziłem się, gdy zleciałaś ze skały? – Oczy mu zapłonęły. – Czemu chciałem udusić Reida? – Nigdy mi nie powiedziałeś... – Nie przyszło mi do głowy, że muszę o tym mówić. – Szkoda, bo to by nam zaoszczędziło przykrości. – Przytuliła się do niego. – Wiesz, Selina jest przekonana, że nadal o niej marzysz. – Jej się wydaje, że nikt świata poza nią nie widzi. – Zaśmiał się niewesoło. – Czy Sophie opowiedziała ci, jak spędziła wakacje?
– Mówiła, że bawiła się z jakimiś dziećmi i ich manią. – Właśnie. Zadzwoniłem do szanownej pani Forbes i powiedziałem, że jeśli tylko tyle może zrobić dla dziecka, lepiej, żeby zostawiła je w spokoju. – Jest jej matką... – Tylko biologicznie. Na pewno kocha Sophie po swojemu, ale macierzyństwo odpowiada jej w teorii. Na pokaz. Do chorób i nocnego czuwania deleguje innych. Sophie kocha matkę, to naturalne, ale kocha i ciebie. – Ujął ją pod brodę. – I... czy słuchasz uważnie?... ja cię kocham. Więc przestań się krygować i wyjdź za mnie. – Czy to rozkaz, panie majorze? – A posłuchasz, jeśli powiem, że tak? – Ostatecznie raz mogę spełnić rozkaz, ale w przyszłości życzę sobie, żebyś prosił, a nie rozkazywał. – Zgoda. – Delikatnie musnął palcem jej usta. – Jeśli zacznę cię całować, zapomnę o całym świecie, a niedługo muszę iść. – Jeszcze jest wcześnie. – Ale jeśli zostanę, wiesz, co może być... – Liczę na to. – A, to co innego. – Obsypał jej twarz pocałunkami. – Wiesz, po wpadce w twoim domu zrobiłem się co nieco nerwowy. O której wróci Linda? – Wcale dziś nie wraca. – Och, jak ładnie z jej strony. Nie liczyłem na tyle szczęścia. Wyobraź sobie, doszedłem do wniosku, że masz same zalety, ale nawet gdybyś nie miała ani jednej, też bym się nie przejmował. Bo widzisz, ja po prostu nie
mogę żyć bez ciebie. W uszach Elinor jego słowa zabrzmiały jak najpiękniejsza muzyka, tym bardziej że straciła nadzieję, iż kiedykolwiek je usłyszy. Mimo to, zamiast omdleć z zachwytu, dała mu sójkę w bąk. – Trzeba było powiedzieć już dawno... Chyba jednak nie od razu zgodzę się wyjść za pana. Zmieniłam zdanie i każę panu czekać na odpowiedź. Miles uśmiechnął się uwodzicielsko i przytulił ją. – Oj, nie przeciągaj struny, bo zabiorę cię do Cliff House, zamknę w pokoju i będę tam trzymał, aż się zgodzisz. Potrafię zorganizować oblężenie znacznie lepiej niż Reid. Nie wypuszczę cię, póki nie wyrazisz zgody na małżeństwo. – Będziesz mnie głodził? – Oczywiście. Raz dziennie dostaniesz suchara. – Pocałował ją bez pośpiechu. – W dodatku zamknę się razem z tobą i będę cię kochał do szaleństwa. – Plan coraz bardziej mi się podoba. Takie oblężenie może być, nawet jeśli od razu się zgodzę. I niech trwa przez cały miodowy miesiąc.