Ann-Christin Gjersoe Wesele Saga Dziedzictwo 20
Z norweskiego przełożyła: Elżbieta Kobyzew-Gładzka
Galeria postaci: A...
13 downloads
13 Views
392KB Size
Ann-Christin Gjersoe Wesele Saga Dziedzictwo 20
Z norweskiego przełożyła: Elżbieta Kobyzew-Gładzka
Galeria postaci: Abelone Gimle - najstarsza, dziewiętnastoletnia córka w gospodarstwie Gimle AJksel Gimle - ojciec Abelone, właściciel Gimle Ellen Gimle - młodsza o dwa lata siostra Abelone Marie Gimle - najmłodsza, sześcioletnia siostra Abelone Jorgen Gimle - dwunastomiesięczny młodszy brat Abelone, przyszły dziedzic Gimle Isak Gimle - brat bliźniak Jorgena Blanche von Wittenheim - kuzynka Abelone, córka pułkownika Blickenfeldta, wdowa Helene Augusta - siedmiomiesicczna córka Blanche Sigurd Blickenfeldt - ojciec Blanche, pułkownik i bankier Sjur Ladefoss - zamożny gospodarz sąsiadującego z Gimle majątku Ladefoss Ingvarda Ladefoss - córka Sjura Hans Ladefoss - mąż Ingvardy Erik Ladefoss - starszy syn w Ladefoss Bera - służąca w Gimle Karen - służąca w Gimle AlfPedersson - zarządca kopalni Sofie - pokojówka w Gimle, siostra Alfa i Andersa Hilmar - parobek w Gimle Anton - Cygan, przebywa w więzieniu Henny - sierota, mieszka w Gimle Iver - sierota, mieszka w Gimle Doktor Greni - miejscowy lekarz Cornelia Austad - córka lensmanna Holtekjerringa - znachorka i zielarka Holte Ulrik Bjerregaard - przyjaciel Erika Mabel Abildholm - duńska prababka Henny i Ivera, wdowa Heima Abildholm - córka Mabel Abildholm Annathea Abildholm - córka Hełmy Eilert Abildholm - mąż Annathei, pracuje w hucie szkła Holger Abildholm - mąż Hełmy, mistrz szklarski Poul Fredrik Pilskov - prawnik rodzinny Abildholmów, był żonaty z Mary Alice, bliźniaczą siostrą Annathei
Rozdział pierwszy Ellen pomachała Heimie i Annathei na pożegnanie. Postanowiły odnaleźć grób Tonette w Sande. Właściwie nie wiadomo, na czym zszedł cały dzień. Trzeba było poczynić ostatnie przygotowania do wesela i było naprawdę dużo roboty, nawet bez zabawiania gości. Przez dziedziniec przeszedł Aksel w towarzystwie Eilerta i Holgera. Duńczycy podczas wczorajszego obiadu bardzo wypytywali go o odlewnię dzwonów i teraz Ellen zgadywała, że ojciec w końcu postanowił im ją pokazać. Wizyta duńskiej rodziny związanej z hutą szkła dobrze ojcu zrobi. W ostatnim czasie był zamknięty w sobie i smutny, jakby na przekór temu, że miał się znów ożenić. Teraz jednak na jego twarzy znów ukazał się uśmiech. Nie było w tym nic dziwnego. W przepięknej czerwcowej pogodzie Gimle ukazało się w całej swojej okazałości i Ellen wiedziała, że był dumny, mogąc pokazać swoje gospodarstwo. Odwróciła się, żeby wejść do środka, czekało ją mnóstwo pracy. Nie była pewna, co Poul zaplanował na dzisiejszy dzień. Był na drugim śniadaniu, ale później nie schodził już na posiłki i przesiadywał w swoim pokoju. Heima prosiła w jego imieniu o wybaczenie i wyjaśniła, że pracuje nad dużą sprawą, którą ma przedstawić w sądzie, kiedy wrócą do Danii. Ostatni raz widziała go dziś, gdy wchodził po schodach po zakończeniu posiłku. Może i teraz siedział w swoim pokoju i pracował? Tak jakby ją to cokolwiek obchodziło. Ellen rozsznurowała buty, zdjęła pończochy i usiadła na progu przed pralnią. Jak dobrze było wywietrzyć nogi po długim i ciężkim dniu w kuchni. Ostatnia zaplanowana praca została skreślona z notatnika Karen, wszystko było gotowe na wesele, a ostatnią czynnością, która powinna zostać wykonana jak najpóźniej, było zebranie kwiatów do przybrania stołów, tak by były jak najświeższe. Poza tym cieszyła się na to, że będzie w końcu mogła pójść na łąkę, leżącą na południe od chatki Myr i spędzić tam kilka przyjemnych chwil. Szary, długowłosy kot otarł się o jej nogi. Z uśmiechem wzięła go na ręce i zaczęła głaskać. - Ale masz długie futro. Nie jest ci za gorąco w tym słońcu? Ale kot nie wydawał się potrzebować niczego innego poza drapaniem pod szyją; zadowolony z tego, że może leżeć w jej objęciach, położył się na plecy mrużąc oczy i głośno mrucząc. Nie było nic milszego od kota wyciągniętego na słońcu. Podniosła się, prostując zesztywniałe plecy. Była przyzwyczajona do ciężkiej pracy, ale ostatnie tygodnie przeszły wszelkie oczekiwania. Wymaganiom Karen nie było końca, ale teraz cały dom lśnił czystością, a spiżarnia była zapełniona smakołykami. Zrzuciła kota na ziemię, odczepiając
pazury, którymi próbował się wczepić w jej fartuch. Karen postanowiła, że weselny obiad ma składać się z zupy warzywnej serwowanej na przystawkę z pszennymi bułeczkami i z pieczeni cielęcej, która miała być daniem głównym, na deser Bera i Sofie szykowały budyń karmelowy. Bera narzekała na upał, obawiała się, że nie zdążą ubić kremu, chociaż i tak musiały poczekać z tym do jutra, bo inaczej mógłby skwaśnieć. Zamiast tego mogą podać budyń z samym sosem karmelowym. Poza tym miały przygotowane wspaniałe ciasta własnej roboty, kompoty owocowe i słodycze do kawy. Dojdą też smakołyki, które przywiozą ze sobą w prezencie goście weselni, jedzenia będzie więc w bród. Potrząsnęła głową, odstawiając buty w sieni. Na pewno niczego na tym weselu nie zabraknie; na szczęście ojciec miał po Nowym Roku dużo zleceń w odlewni dzwonów, a kiedy Blanche wykupiła jego udziały w kopalni, finanse rodziny Gimle znów się poprawiły. Zabrała z pralni kosz na kwiaty, wzięła też mały nożyk i sznurek. Boso poszła ścieżką w kierunku ukwieconej łąki przy chatce Myr. Rzadko chodziła bez butów, ale dziś sobie na to pozwoliła. Nikt jej teraz raczej nie zobaczy, wszyscy byli zajęci swoją pracą w ten wczesny, letni wieczór. Chłodna bryza szumiała w trawie i kwiatach i sprawiała, że łąka wyglądała jakby falowała. Ellen cieszyła się, że wczesne lato było w tym roku takie ciepłe. Kucnęła i zaczęła zbierać pierwsze kwiaty. Łąkę otaczał kamienny murek i kolorowe, polne kwiaty miały się tu szczególnie dobrze. Margerytki, niezapominajki, różowy i biały prawoślaz, wysokie, ładne lawendowe kwiatki, których nazwy nie znała - kolory dobrze do siebie pasowały i kwiaty będą ładnie wyglądać na białych adamaszkowych obrusach. Kot przyszedł za nią na łąkę i zwinnie wskoczył na kamienny murek, przeciągnął grzbiet, wyciągając przed siebie przednie łapy i położył się spokojnie, śledząc ją spojrzeniem przymrużonych, wąskich oczu. Ale zaraz szybko wstał, jakby coś usłyszał. Ellen domyśliła się tego ze sposobu, w jaki ułożył ogon na łapkach i po niespokojnych ruchach jego uszu. - Zobaczyłeś mysz? - roześmiała się i zauważyła, że oczy kota były teraz szeroko otwarte, jak gdyby śledził coś za jej plecami. Ciekawa, co to może być, obejrzała się przez ramię. Szybko uciekła spojrzeniem i zaczęła znów zbierać kwiaty czując, że zalewa ją fala gorąca. Poul. Szedł w jej kierunku po łące. Serce zaczęło jej mocno bić. Ściskała w ręku łodygi nie wiedząc nawet, jakie to kwiaty. Poul tutaj? Czy ją widział? Czy wiedział, że ona tutaj jest? Idąc, patrzył pod nogi. Jej oddech stał się gwałtowny. Czy skręci do niej, kiedy ją zobaczy? Ona na pewno pierwsza go nie pozdrowi.
Przełknęła ślinę, gdy poczuła, że Poul podchodzi bliżej, słyszała szelest trawy pod jego stopami. Nadal zbierała kwiaty. Nie odwróci się. Dopiero, gdy zobaczyła jego cień na murku przed sobą, przestała je zbierać. - Witaj, Ellen. Teraz musiała się odwrócić. Wyprostowała się, czując, że drży. Odwróciła się. Stał plecami do słońca. Ręce trzymał w kieszeniach. Rękawy jego koszuli były podwinięte, tak jak wtedy, gdy widziała go zimą w chatce drwali. Wiatr zmierzwił jego ciemne włosy. Przez moment ich oczy spotkały się. Ellen szybko odwróciła wzrok, zdążyła jednak dostrzec wyraz jego oczu. Patrzył na nią zupełnie szczerze. Nie było to jego zwykłe, pełne rezerwy, skryte spojrzenie. - To pan, panie Pilskov? - spytała nie wiedząc, co powinna powiedzieć. Zauważył to? Zauważył, że denerwowała się, kiedy był blisko niej? Musiał to zauważyć. Podszedł do niej szybko, tak blisko, że ich ciała zetknęły się. Spojrzała mu w oczy. Uniósł ręce i położył dłonie na jej policzkach. W następnej chwili, zupełnie nieoczekiwanie, jego wargi znalazły się na jej ustach. Kwiaty wypadły jej z rąk. Zamknęła oczy. Poczuła gwałtowne pożądanie, zaplotła ramiona na szyi Poula, przytuliła się do niego, a on objął ją mocno. Boże wszechmogący, co on ze mną robi7. Zalała ją fala uczuć, którą tak długo próbowała powstrzymać, przyprawiła o zawrót głowy, osłabiła i jednocześnie, w niepojęty sposób, dodała jej sił. Oderwali się od siebie, z trudem łapiąc powietrze. Poul delikatnie głaskał jej policzki. Jego oczy płonęły, tak samo jak oczy Ellen. Tak samo jak jej ciało płonące z pożądania, by znów znaleźć się w jego ramionach. Poul cofnął się gwałtownie o krok. W tej samej chwili zrozumiała, dlaczego to zrobił. Usłyszała dziecięcy śmiech. Henny i Iver biegli w ich kierunku. Na szczęście nic nie wskazywało na to, żeby ich wcześniej zauważyli. Wiedziała, że jej twarz była purpurowa; popatrzyła na Poula, który stał z opuszczonymi rękami i pochyloną głową. Jego wargi znów były zaciśnięte, dlaczego nie mógł choć lekko uśmiechnąć się do niej? Wyglądał tak, jakby nigdy już nie miał na nią spojrzeć. Odwróciła się do Henny i Ivera, teraz zobaczyła, że idzie za nimi Annathea. - Jest z nimi Annathea - szepnęła. Poul skinął głową nadal na nią nie patrząc. - Widziałem ją.
Bez słowa wyszedł na spotkanie dzieci i podniósł do góry śmiejącego się chłopca. - Oprowadziłeś swoją ciocię Annatheę po Gimle? Iver przytaknął skinieniem głowy, a Poul odstawił go z powrotem na ziemię. Tak, byliśmy na plaży. Ellen podeszła do nich, próbując przybrać obojętny wyraz twarzy. Była tak bardzo zaskoczona. Poul pocałował ją. Zupełnie nieoczekiwanie. Nigdy wcześniej nie była tak bardzo zmieszana. - Mieliście udaną wycieczkę do Sande? - spytała, mając jednocześnie nadzieję, że rumieniec zniknął już z jej twarzy. Annathea spojrzała na nią poważnym wzrokiem. - Tak, pastor pomógł nam odnaleźć grób mojej ciotki. Ellen zamyśliła się. Annathea spoglądała na przemian na nią i na Poula, tak jakby szukała czegoś w ich twarzach. Widziała ich, jak się całowali? Odrzuciła tę myśl. A nawet jeśli widziała? Żadne z nich nie miało nic do ukrycia. Oboje byli dorośli, nie byli związani z nikim innym. Gdyby nawet Annathea coś podejrzewała, to nie było czego się wstydzić. Annathea spojrzała na Poula. - A jak tobie minął dzień? Poul westchnął. - Pracowałem nad tą sprawą, o której ci opowiadałem, muszę zapoznać się z mnóstwem dokumentów. Annathea skinęła w milczeniu głową. Ellen popatrzyła na dzieci. - Może chcecie pomóc mi zbierać kwiaty? Przystroimy nimi jutro stoły. Henny przytaknęła z zapałem, ale Iver wykrzywił twarz. Poul poklepał go po ramieniu. - Może wolałbyś wrócić ze mną do Gimle? Iverowi jakby ulżyło i od razu pobiegł w kierunku zabudowań. Ellen wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się. - Tak, nie powinnam chyba oczekiwać, żeby dziewięciolatkowi chciało się zbierać kwiatki. Popatrzyła za nimi. Co się stało wtedy, gdy Poul ją pocałował? Nadal była zmieszana. Została pocałowana. Przez Poula. - Ellen! Patrz tutaj! Henny schyliła się. - Cały bukiet leży na ziemi. Może go zgubiłaś? Znów poczuła, że się czerwieni. - Tak, położyłam go tam - pośpiesznie wyjaśniła dziewczynce, która podniosła bukiet. - Właśnie chciałam przynieść sznurek z koszyka, żeby je związać, kiedy nadeszliście. Spojrzała na Annatheę. Dlaczego jej twarz przybrała taki napięty wyraz? Widziała jak Poul ją całował? W każdym razie wyglądało na to, że to się jej nie podobało.
Rozdział drugi Gimle Gaard, 23 czerwca 1883 roku Abelone westchnęła głęboko i wyprowadziła Marie z pokoju. Nadszedł ten dzień. Dzień, w którym ojciec miał się ożenić z Karen. Obie były dziś odświętnie wystrojone, tak jak wszyscy w Gimle. Ojciec i Karen życzyli sobie, żeby Marie i młodsze siostry Karen były druhnami, ale Marie stanowczo odmówiła. Abelone próbowała dowiedzieć się dlaczego, ale młodsza siostra nie dała się przekonać. Szkoda, byłaby wspaniałą druhną. Spojrzała na siostrę. - Cieszysz się? Z dziedzińca dochodziła muzyka, to grajkowie zabawiali gości czekających, aż młoda para ukaże się w drzwiach i będzie można uformować orszak weselny. Marie spojrzała na nią z ukosa, w jej oczach nie było widać radości. Zioła, które dostała od zielarki Holte nic nie pomogły. Pełna mieszanych uczuć zeszła na dół. To był szczególny dzień. Wszyscy byli w podniosłym nastroju i już wczoraj zauważyła, że domownicy starali się chodzić i zamykać drzwi ciszej niż zwykle, rozmowy były też prowadzone przyciszonym głosem. Wszyscy bardzo chcieli zdążyć z przygotowaniami, ale Abelone i tak nie mogła pozbyć się myśli, że nie tylko ona jedna nie cieszy się z tego małżeństwa. A co myślała Karen? Czy dzisiejszy dzień będzie taki, jak to sobie wymarzyła? Przyszła żona ojca zrobiła wszystko co w jej mocy, żeby ślub i wesele wypadły jak najlepiej, ale co będzie, gdy uroczystość skończy się i znów nastanie szara codzienność? Mężczyzna, za którego miała wyjść mógłby być jej ojcem, ale nie wyglądało na to, żeby się tym przejmowała. Spełni się obietnica, którą Carl von Wittenheim złożył Karen i której nie dotrzymał, gdy syn Karen zmarł w noc swoich narodzin. Córka ubogich dzierżawców miała w końcu dostać gospodarstwo obiecane za to, że urodzi dziedzica Carlowi von Wittenheim. Zbliżyły się do pokoju, w którym matka Karen i Sofie pomagały ubrać się pannie młodej. Nikt nie widział jeszcze jej sukni ślubnej. Karen chciała pokazać się w niej dopiero w dniu ślubu. Wysoki głos Karen sprawił, że zwolniła, gdy mijała uchylone drzwi pokoju. - Tak, mamo, chcę mieć wianek z mirtu! Matka dziewczyny mówiła tak cicho, że Abelone nie dosłyszała tego, co powiedziała, ale jej odpowiedź musiała rozdrażnić Karen. - Chcę mieć wianek z mirtu, mimo tego, że jestem w ciąży! Marie pociągnęła Abelone za rękę, siostra najwyraźniej chciała stąd odejść. Poszły dalej korytarzem. Matka dziewczyny miała rację odradzając jej zakładanie wianka, pomyślała Abelone, ale rozumiała też Karen. Pojawienie się w kościele
bez tego symbolu dziewictwa było wstydem. Co prawda wydawało się jej, że większość obecnych wiedziała, że Karen jest w odmiennym stanie. Nie będzie też pierwszą ciężarną panną młodą składającą przysięgę przed pastorem. Zeszły z Marie po schodach. Ktoś stał już w sieni, czekając na pojawienie się przyszłej pani Gimle. Zawsze rywalizowano o to, kto pierwszy ujrzy pannę młodą. - Prędko zejdzie? - spytała spiętym głosem Ellen, za nią w drzwiach cisnęli się inni goście. - Tak myślę - odpowiedziała Abelone. Welon i wianek z mirtu były ostatnimi szczegółami garderoby panny młodej, niedługo powinna się już ukazać. Rozejrzała się. - Ale gdzie jest ojciec? Powinien stać już ubrany u podnóża schodów, ale go tam nie było. Ellen zmarszczyła brwi. - Prawie się dziś nie odzywa. A kiedy go o coś zapytałam, wymamrotał szybko odpowiedź i zniknął za drzwiami biura. - Jest w biurze? Ellen skinęła głową. - Tak myślę. - Popilnuj Marie, to pójdę i go przyprowadzę. Karen może nadejść lada moment. Pośpieszyła do biura. O czym myślał ojciec? Teraz było za późno, żeby się ukryć, za późno, by żałować, że był tak nieostrożny i głupi, że zrobił Karen dziecko. Nie traciła czasu na pukanie do drzwi, od razu weszła. Ojciec siedział za biurkiem z twarzą w dłoniach, ubrany w ślubny strój. Czarny garnitur był zupełnie nowy, tak samo jak perłowoszara, jedwabna kamizelka w niebieski wzór. Na szyi miał jedwabny fular o ton ciemniejszy od kamizelki; wszystko to było dziełem Karen. Przyszła żona ojca wybrała materiały i zdecydowała o kroju ubrań. - Ojcze, musisz już iść - powiedziała głośno. - Karen za chwilę będzie gotowa. Ojciec przeciągnął dłońmi po bladej twarzy, pod oczami miał ciemne kręgi, ale spróbował się do niej uśmiechnąć. - Tak, już idę. Widziała, że wstaje z ociąganiem, jakby wbrew sobie. Jak gdyby niechętnie przystępował do tego, co musiał teraz zrobić. Zacisnęła usta. Sama wolałaby, żeby to się nigdy nie wydarzyło, ale teraz nie było już odwrotu. Koło Bożego Narodzenia w Gimle urodzi się dziecko, dziecko jej ojca. Mały chłopiec albo mała dziewczynka, będzie dorastać w Gimle, tak samo jak ona i jej rodzeństwo. Ojciec podszedł z ociąganiem do drzwi, ale zatrzymał się z ręką na klamce i odwrócił się do niej. Wyraz jego oczu sprawił, że skurczyła się w sobie. Ojciec był zrozpaczony. On też tego nie chciał. W milczeniu skinął córce głową, jakby zrozumiał o czym teraz myśli, odwrócił się i wyszedł na korytarz.
Stała obok ojca, gdy Karen ukazała się na podeście schodów. Tak jak się spodziewała, jej przyszła macocha wyglądała pięknie, widać było, że ojciec nie szczędził na jej ślubny strój. Suknia była uszyta z delikatnego, białego jedwabiu, pod szeroką, rozłożystą spódnicą kryło się kilka sztywnych halek, spódnica i gorset sukni były bogato ozdobione koronką i riuszkami. Na głowie Karen miała cieniutki, krótki welon. Nie założyła jednak wianka z mirtu. Abelone popatrzyła na twarz ojca. Nie było już na niej śladu zmęczenia. Teraz uśmiechał się i nie mogła nie dostrzec wyrazu dumy w jego oczach. Nikt nie mógł wyczytać z jego miny niczego innego poza tym, że Aksel Gimle będzie miał teraz u swego boku młodą i piękną kobietę. Ojciec podał ramię Karen. Uśmiechnęli się do siebie, rozbrzmiały dźwięki muzyki. Czterech muzykantów stało pod drzwiami, wywołując na zewnątrz młodą parę dźwiękami skocznej melodii. Abelone poszła za nimi. Na dziedzińcu kucharz poczęstował gości wódką i wszyscy wsiedli do wozów w wyśmienitych humorach. Najpierw muzykanci, następnie Karen i Aksel, potem Abelone z rodzeństwem i rodzicami Karen. Wozy ruszyły, ale kiedy dotarli do Mellomgarden, orszak zatrzymał się. Mieszkańcy sąsiedniego gospodarstwa, którzy nie jechali w orszaku weselnym, wyszli na drogę, a grajkowie, jak to było w zwyczaju, znów zagrali. Będą tak grać przed każdym gospodarstwem, które będą mijać w drodze do kościoła. Z wyjątkiem Ladefoss. Ojciec stanowczo zakazał zatrzymywania się tam. Melodia skończyła się i orszak pojechał dalej. Abelone popatrzyła na ojca Karen, który siedział naprzeciw niej. Nie co dzień zdarza się, żeby córka dzierżawcy wychodziła za mąż za bogatego gospodarza, musiał to być dla niego powód do dumy, ale też źródło upokorzenia. Nie było mowy o tym, żeby rodzice panny młodej wyprawili córce wesele. Karen raczej nie podobałoby się wesele urządzone w jej rodzinnym domu, pomyślała Abelone i zobaczyła, że ojciec Karen znów wsadza rękę pod połę kamizelki. Pewnie myślał, że nikt nie zauważy, że po kryjomu, dla kurażu pociąga łyk z ukrytej tam piersiówki, ale się mylił. A ci, którzy tego nie zauważyli i tak spostrzegą jego mętne spojrzenie i bełkotliwą mowę. Już w tej chwili marzyła, żeby ten dzień jak najszybciej się skończył. Dźwięk organów wypełnił kościół. Wszyscy podnieśli się i odwrócili głowy w kierunku drzwi na końcu nawy, w których ukazała się młoda para. Marie pociągnęła Abelone za rękę i Abelone pośpiesznie podniosła ją do góry, tak żeby
mogła wszystko dobrze widzieć. Ku jej zdumieniu, Marie ukryła twarz na jej piersi. Karen i Aksel kroczyli w takt weselnego marsza do swoich miejsc tuż przed ołtarzem. Goście usiedli i Abelone spróbowała zmusić Marie, żeby usiadła na swoim miejscu, ale siostra postanowiła być dzisiaj przekorna, choć zazwyczaj była spokojnym dzieckiem. Nie chciała być gdzie indziej, tylko w jej ramionach. Abelone postanowiła jej się nie sprzeciwiać, lepsze było to, niż gdyby siostra miała zacząć płakać. Marie przytuliła głowę do jej piersi, gdy zabrzmiały pierwsze tony psalmu. Abelone nie mogła się skupić na tekście pieśni. Pół roku temu zebrali się w tym kościele na pogrzebie matki. Psalm skończył się i teraz pastor czytał Biblię. Nie słuchała, co mówił, jej myśli były przy matce. Szukała wzrokiem na ołtarzu obrazu przedstawiającego mękę Jezusa. W ostatnich dniach często myślała o tym, jak to dobrze, że matka nie musi przez to przechodzić, ale gdyby żyła, nie doszłoby przecież do tego. Gdyby nie kopnęła jej ta nieobliczalna, cielna jałówka, ojciec nie siedziałby teraz tam na przedzie, gotów do złożenia kolejnej przysięgi małżeńskiej. Poczuła ból widząc, jak Karen z ojcem podchodzą do ołtarza. Nie mogła zapobiec temu, co miało się teraz stać. Nie mogła nic poradzić na to, że Karen zajmie miejsce matki. - Tak więc, w obliczu Boga i zgromadzonych tu wiernych, pytam ciebie Akselu Gimle: Czy chcesz pojęć tę oto Karen Hansdatter za żonę? - Tak. Odpowiedź ojca padła głośno i pewnie. - Czy przyrzekasz żyć z nią według boskich przykazań, ślubujesz jej miłość i szacunek, obiecujesz trwać przy niej na dobre i na złe, dopóki śmierć was nie rozłączy? Kolejny raz ojciec odpowiedział głośno i wyraźnie. - Tak samo pytam ciebie, Karen Hansdatter, czy chcesz pojąć tego oto Aksela Gimle za męża? - Tak. Odpowiedź Karen też było dobrze słychać, mimo że kościół był duży i kobiece głosy zwykle w nim ginęły. - Czy przyrzekasz żyć z nim według boskich przykazań, ślubujesz mu miłość i szacunek, obiecujesz trwać przy nim na dobre i na złe, dopóki śmierć was nie rozłączy? - Tak. - Podajcie sobie ręce. Abelone przełknęła ślinę, gdy pastor położył swoje dłonie na rękach nowożeńców. Nie słuchała jego słów, dopóki nie zabrzmiało sakramentalne:
Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela. Gdyby tak było, czy Karen rozdzieliłaby matkę i ojca? Mimo śmierci matki? Ta dziwna myśl sprawiła jej dotkliwy ból.
Rozdział trzeci Abelone rozejrzała się wokół. Wesel ny obiad na szczęście już się skończył i na polanie przy plaży trwały tańce. Rozpalono już ognisko świętojańskie, ogień trzaskał i sypał iskrami w mroku jasnej, letniej nocy. Spojrzała na młodą parę kołyszącą się w tańcu. Karen przebrała się po obiedzie w wygodniejszą suknię, ale ojciec nadal był ubrany w strój, który miał na sobie w kościele. Popatrzyła na jego twarz. Wyglądał teraz na szczęśliwego, zupełnie inaczej niż dziś rano. Było go jej żal i teraz dobrze było zobaczyć, że odprężył się i uspokoił. Może był tylko zdenerwowany przed weselem? Powtórny ożenek musiał wywołać wiele wspomnień. Zeszła na plażę. Mężczyzna nie powinien pozostawać samotny. Potrzebował kobiety u swego boku. Tu, na plaży, było spokojniej, tony skrzypiec, śmiech, podniesione głosy dochodziły jakby z oddali. Dobrze było mieć wreszcie spokojniejszą chwilę dla siebie. Mimo że Karen nadzorowała przygotowania do wesela, nie wypadało, żeby odpowiadała za przebieg samej uroczystości, tego podjęła się już Abelone. I wszystko przebiegło bez zarzutu. Karen zaplanowała wszystko bardzo starannie, pomyślała o każdym najdrobniejszym detalu. Wszystko toczyło się więc bez większych problemów, kolejne czynności i punkty programu wynikały z poprzednich. Powędrowała dalej w kierunku cypla, na którym znajdowała się odlewnia dzwonów, usiadła na skale najdalej wysuniętej w morze. Miała stąd widok na Ladefoss i widziała, że oni też rozpalili ognisko na plaży. Otoczyła kolana rękami i oparła na nich brodę. W ostatnich tygodniach nie miała prawie czasu spotykać się z Erikiem, każdy dzień był wypełniony pracą. Co robił wieczorem? Czy Cornelia będzie dziś wieczorem w Ladefoss? Ingvarda na pewno zaprosi córkę lensmanna, jeśli lubi ją tak bardzo, jak twierdzi Erik. Głęboko westchnęła. Wszyscy wiedzieli, jak było w tę najkrótszą i najjaśniejszą noc roku. Muzykanci grali przez całą noc, pito alkohol, panował dobry nastrój. Łatwo było zapomnieć o wszelkich zahamowaniach, a to akurat, jak jej się wydawało, przyjdzie pannie Cornelii z łatwością. Na myśl o tym gwałtownie wstała, czuła narastający skurcz żołądka. Erik powiedział, że pomiędzy nim a Cornelią nic nie zaszło, ale i tak pozostało podejrzenie. Czy kiedyś uda jej się zapomnieć o tym, że Erik całował Cornelię? Tak jakby obraz ich dwojga odcisnął się jej pamięci i stanowił pożywkę dla zazdrości. Znów poczuła skurcz i zobaczyła w myślach dręczące ją obrazy. Erik razem z Cornelią, tańczący dziś wieczorem. Jak możesz oczekiwać czego innego?
Cornelia jest ładną kobietą, żaden mężczyzna nie przejdzie obok niej obojętnie, gdy taka piękność zwróci na niego uwagę. Dlaczego robiła to sobie? Jeśli nie ufa Erikowi, to nie może też ufać komukolwiek innemu. Ale mimo tego... W tej samej chwili podjęła decyzję. Powiedziała Erikowi, że nie będzie się mogła spotkać z nim dziś wieczorem, ale nikt nie zwracał uwagi na to, co robiła. Poza tym prawie wszyscy byli na polanie przy plaży i tańczyli, nikt nie odkryje, że pójdzie do stajni, osiodła Solvbrosei pojedzie do Ladefoss. Poszła ścieżką biegnącą od odlewni na podwórze. Nikogo nie było widać, stwierdziła z zadowoleniem i pobiegła do stajni. Solvbroseparsknął zadowolony i odrzucił grzywę, kiedy podeszła do jego boksu. - Dobrze, już dobrze, chcesz się przejechać? Tak myślałam - mówiła do konia, nakładając mu siodło. Na wprost boksu Solvbrose stał Rimfakse i niecierpliwie grzebał przednim kopytem. Widać było, że też się pali do przejażdżki. - Innym razem, Rimfakse - pocieszyła go. Tak jak ojciec lubiła wszystkie ich konie. Ale z Rimfakse to było coś więcej. Nie mogła go jednak wybierać za każdym razem, kiedy miała jechać. Inne konie nigdy nie miałyby wtedy okazji do przejażdżki. Wyprowadziła Solvbrose ze stajni i szybko obejrzała się za siebie. Przy domku studziennym stało kilku podrostków, ale żaden z nich nie zareaguje, kiedy wyjedzie z zagrody. Poza tym ledwo ich znała, choć wiedziała, że to jej dalecy kuzyni. Wsiadła na konia i cmoknęła na Solvbrose. Szybko wyjechała z dziedzińca i pojechała drogą biegnącą pomiędzy zielonymi łąkami, przez kamienny mostek. Widać już było zagrodę Ladefossów, duży budynek w kolorze ochry, górujący nad okolicą. Podjechała w kierunku dziedzińca. Nikogo nie było, tylko dwie rozchichotane dziewczynki biegły w kierunku ogrodu. Pomyślała, że wszyscy są teraz na plaży. Zeskoczyła z konia i przywiązała Solvbrose do drzewa rosnącego za stajnią. Ostrożnie rozejrzała się dookoła. Czy Erik też był na plaży? Ruszyła przez dziedziniec i zatrzymała się przy dużym, kwitnącym krzaku jaśminu, rosnącym przy południowo-wschodnim narożniku domu. Miała stąd dobry widok na ogród i plażę. Większość mieszkańców zebrała się wokół ogniska, snop iskier strzelał w niebo, a uczestnicy zabawy przepijali do siebie i śpiewali głośno. Dwie młode służące z Ladefoss przechodziły właśnie przez ogród. Szybko schowała się za krzakiem, ale dziewczyny nagle zatrzymały się, bo ktoś je zawołał. Ze śmiechem zawróciły w kierunku plaży.
Próbowała wypatrzyć Erika. Dostrzegła Hansa i Sjura, a także Olego, młodszego brata Erika. Wyciągnęła szyję. Przy domku na łodzie, niedaleko od ogniska, zobaczyła Ingvardę. Serce zabiło jej gwałtownie, gdy dojrzała, kto stoi obok niej. Cornelia. Rozmawiały ze sobą i spoglądały w jednym kierunku. Erik. Wraz z kilkoma innymi mężczyznami nosił drewno do ogniska. Zacisnęła usta. A więc, tak jak się obawiała, Cornelia została zaproszona do Ladefoss. Śledziła Erika wzrokiem. Nie patrzył ani na matkę, ani na Cornelię, wydawał się być skupiony na tym, co teraz robił. Erik wrzucił wiązkę drewna do ogniska i stał nieruchomo, patrząc na strzelające w górę płomienie. Cornelia natychmiast wykorzystała to, że nie jest już zajęty i podbiegła do niego. Abelone poczuła narastającą irytację. Dlaczego Cornelia tak kręci biodrami? Żadna normalna kobieta nie chodzi w ten sposób. Tak, jak się spodziewała, córka lensmanna stanęła obok Erika. Wstrzymała oddech. Widać było, że Cornelia coś mówi. Ciemnowłosa kobieta uśmiechała się do niego wyzywająco, wyraźnie nie przejmując się tym, że Erik nie zwraca na nią uwagi i nadal patrzy w ogień. Cornelia złapała go pod ramię, próbując pociągnąć go za sobą, tak jakby chciała, żeby z nią zatańczył. Erik nadal stał bez ruchu i teraz Cornelia wspięła się na palce i szepnęła mu coś do ucha. Bezczelne zaloty Cornelii rozwścieczyły Abelone. Chciałaby usłyszeć, o czym rozmawiali. Może powinna podejść nieco bliżej? Zdecydowała się jednak pozostać tam, gdzie stała. Nie chciała, żeby Erik ją teraz zobaczył, chciała tylko wiedzieć, jak zachowuje się w stosunku do Cornelii, kiedy jej nie ma w pobliżu. Dlaczego pozwala, żeby podchodziła tak blisko niego? Chciałaby móc mu ufać, szczególnie gdy powiedział, że nie jest ani nie był zakochany w Cornelii, ale nie odważyła się do końca w to uwierzyć. Możliwe, że Erik nie kochał Cornelii, ale zdaje się, że córka lensmanna miała nadzieję na coś innego. Erik mimo wszystko pokazał, że jest nią zainteresowany, całował ją. A Cornelia nie była kobietą, która pozwoliłaby się całować nie oczekując od mężczyzny poważniejszych zamiarów. Nagle wyraz twarzy dziewczyny uległ zmianie. Zniknął zalotny uśmiech, odsunęła się od Erika, zacisnęła pięści i odwróciwszy się na pięcie pomaszerowała w kierunku Ingvardy, wyraźnie czymś urażona. Abelone z trudem powstrzymała chichot, zakrywając usta dłonią. Widocznie rozpieszczonej córce lensmanna nie udało się zrealizować swoich planów. Poza tym to, co powiedział Erik, było prawdą; Cornelia flirtowała na prawo i lewo, teraz przyszło jej samej zakosztować, czym to grozi. Kobieta, w której Ingvarda chętnie widziałaby swoją synową, nie była szczególnie delikatna i nieśmiała. Abelone stała w cieniu pachnącego jaśminu patrząc, jak Cornelia mówi coś do Ingvardy. Matka Erika próbowała ją uspokoić, ale dopiero wtedy, gdy ruszyła w
kierunku syna, dziewczyna zamknęła usta. Z urażoną miną córka lensmanna skrzyżowała ręce na piersiach. Znów spróbowała usłyszeć, o czym Ingvarda rozmawia z synem, ale przez gwar panujący przy ognisku nie było możliwe, by dotarł do niej jakiś dźwięk. Ingvarda położyła rękę na ramieniu Erika, ale on odwrócił się od niej i odszedł. Abelone schowała się głębiej w cień. Erik szedł właśnie przez ogród. Co by powiedział na to, gdyby odkrył ją tu, schowaną za krzakiem jaśminu? Poczuła, że się czerwieni. Gdyby została złapana na gorącym uczynku! Nie miała powodu nie wierzyć mu, gdy powiedział, że nie chce mieć nic do czynienia z panną Cornelia Austad. Teraz to udowodnił. Wstrzymała oddech, spróbowała być zupełnie cicho. Erik szedł teraz w jej kierunku, zaraz przejdzie obok niej. Spojrzała na niego. Jego twarz była poważna, a usta zaciśnięte. Spotkanie z Cornelia musiało nim wstrząsnąć. Patrzyła na niego. Był od niej na kilka kroków. Wyszła z cienia. Nie chciała się dłużej ukrywać, przyjechała do Ladefoss, żeby spotkać się z Erikiem, a nie po to, żeby się przed nim chować. - Witaj, Eriku. Odwrócił się. Poczuła narastającą radość, kiedy zobaczyła, jak na jego twarzy pojawia się uśmiech. - Abelone! Podbiegli do siebie, rzuciła mu się na szyję i przytuliła do niego. Jego zapach, kochała jego zapach, gdy była tak blisko niego mogła go wreszcie poczuć. Tak pięknie pachniał sobą. - Stoisz tu sama po ciemku? - uśmiechnął się do niej i pocałował ją w usta. Poczuła, że czerwieni się jeszcze bardziej. - Tak, zobaczyłam wasze ognisko z naszej plaży i pomyślałam, że... Erik położył jej palec na ustach. - Cieszę się. Stali trzymając się w ramionach. - Pójdziesz ze mną na plażę, żeby popatrzyć na ognisko? - spytał cicho Erik. Spojrzała na niego i poczuła jednocześnie radość i strach. Radość, bo Erik chciał pokazać, że należała do niego, strach, bo wiedziała, że oczy wszystkich zwrócone będą na nich. Poza tym zgadywała, że Cornelia nie będzie szczęśliwa, widząc Erika z inną kobietą. Uśmiechnęła się i skinęła głową. - Oczywiście, że chcę. Jeśli Erik chciał, żeby pokazali się razem, nie będzie się przeciwstawiać. Noc Świętojańska była dobrą okazją, wiele osób wyznawało tej nocy miłość, to demonstrując ją innym, to przyrzekając sobie nawzajem.
Ręka Erika spoczywała spokojnie w jej dłoni. Wiedziała, że jej ręka jest wilgotna, ale jeszcze gorzej było z jej sercem, biło pod gorsetem sukienki, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Głęboko wciągnęła powietrze. Teraz szli przez ogród, zaraz zejdą na plażę, gdzie zobaczy ich rodzina Erika. Erik uśmiechnął się do niej. - Zatańczymy? Skinęła głową, w ustach miała tak sucho, że nie była w stanie nic odpowiedzieć. Zeszli na polanę, świadomi tego, że śledzi ich wiele par oczu. Erik objął ją w talii, ona położyła rękę na jego ramieniu. Schwycił i ścisnął jej drugą dłoń. Muzyka zagrała jej w krwi, sprawiła, że jej nogi poruszyły się w gwałtownym rytmie. Patrzyła prosto w oczy Erika. Właściwie nie widziała nic poza nimi, poza jego zielonobrązowymi oczami, poza jego uśmiechem, kiedy wirował z nią w tańcu. Wydawało jej się, że tańczą we mgle, nie widziała wyraźnie innych ludzi tylko zarysy postaci, ale wiedziała, że muszą tam być. Ingvarda, Sjur, Cornelia. Teraz wszyscy zobaczą, zobaczą, że są razem. Nie wiedziała, jak długo tańczyli, nie chciała tylko, żeby ten taniec kiedyś się skończył. Wszystko nagle stało się proste. Była tutaj, w Ladefoss i Erik tańczył z nią, tak jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Erik i ona, tutaj. Nikt więcej nie będzie miał wątpliwości, co do tego, kogo Erik kocha - najstarsza córka gospodarza Gimle nie znalazłaby się w Ladefoss podczas wesela swojego ojca w ramionach Erika, gdyby nie byli w sobie zakochani. Muzyka ucichła, muzycy usiedli, żeby wypić po kieliszku wódki, na którą rzetelnie zapracowali. Abelone rozejrzała się wokół. Sjur i Hans siedzieli i rozmawiali przy ognisku, ale żaden z nich nie zdawał się zwracać uwagi na nią i na Erika, Głęboko wciągnęła powietrze. Nie sądziła, żeby Sjur miał być tą osobą, która sprzeciwi się temu, żeby ona i Erik byli razem; w zeszłym roku przyjechał do Gimle, żeby przeprosić za to, co zrobiła jego córka. Teraz, kiedy już wiedział, że nie są rodzeństwem, miała nadzieję, że inaczej spojrzy na ich związek. - Gdzie jest twoja matka? - spytała, wpatrując się w mrok. Nie było widać ani jej, ani Cornelii. Erik popatrzył przed siebie. - Nie wiem, nie zauważyłem, że poszła odpowiedział krótko. Szli plażą, aż w końcu usiedli na wystającym z piasku dużym kamieniu. W tej samej chwili zobaczyła Ingvardę. Stała w otwartym oknie domu, rozpoznała jej sylwetkę. Nie była pewna, ale czy matka Erika nie patrzyła wprost na nią? Stała tam i ich obserwowała? Abelone zatrzymała wzrok na postaci kobiety i po chwili Ingvarda znikła z okna.
Popatrzyła na Erika, ale nie wyglądało na to, żeby zobaczył to, co ona. Postanowiła nic mu nie mówić. Nie była wcale pewna, że to Ingvarda. - Pójdziemy gdzieś, gdzie unikniemy wścibskich spojrzeń? - spytał cicho Erik, głaszcząc ją po włosach. Popatrzyła na niego, uśmiechnęła się i pokiwała głową. Ręka w rękę poszli wzdłuż plaży i wspięli się na skały. Muzykanci znów zaczęli grać, ale dźwięk skrzypiec i radosne głosy cichły, w miarę jak oddalali się od Ladefoss. Poczuła się teraz spokojniejsza, dobrze było odejść od muzyki i wszystkich tych świętujących ludzi, odejść od wszystkich, którzy pochylali ku sobie głowy, żeby szeptać o tym, że najstarsza córka Aksela Gimle była w Ladefoss i tańczyła z Erikiem. Znaleźli wysoko na skałach miejsce, na którym mogli usiąść. Mieli stąd dobry widok na Ladefoss i Gimle. Usiadła i przytuliła się do Erika. - Teraz daliśmy całej okolicy powód do plotek, nie sądzisz? - powiedziała cicho i oparła głowę na jego piersi. Wymruczał wprost w jej włosy - Ludzie zawsze znajdą powód do plotek. Przed dwudziestoma pięcioma laty gadali o mojej matce i twoim ojcu, teraz mówią o nas. Abelone lekko ścisnęła Erika za ramię. - Jak myślisz, co mówią? Wielu z nich nadal wierzy, że jesteśmy rodzeństwem. Erik położył brodę na jej ramieniu. - Jestem pewny, że dziadek Sjur opowie prawdę tym, których zna, sama wiesz, jak to bywa. Wkrótce cała okolica będzie wiedziała, że to nie Aksel jest moim ojcem, a Cygan. Myślę, że znajdą sobie inny temat, a my będziemy mieli spokój. Miał rację. - Ale to będzie straszne dla twojej matki - powiedziała cicho. Erik nie odpowiedział od razu. - To będzie straszne dla nas wszystkich. Spojrzała w jego twarz. Patrzył gdzieś w dal, na spokojny fiord. Z jego ciemnych oczu zniknął blask, jego spojrzenie było poważne. - To musi być trudne dla ciebie - powiedziała. Erik podjął temat. - Kiedy dowiedziałem się, że nie jesteś moją siostrą, zacząłem się zastanawiać, kto może być moim ojcem. Szybko zrozumiałem, że musi to być ktoś, o kim matka nie chce mówić, gdyby było inaczej, nie kłamałaby. Ale dopiero wtedy, gdy opowiedziała mi całą historię zrozumiałem, dlaczego tak postąpiła. Abelone wyprostowała się i objęła się ramionami. Siedzieli w ciszy. Często w Noc Świętojańską bywało chłodno, ale dziś było inaczej. To był przyjemny wieczór, taki sam, jak w zeszłym roku, gdy po raz pierwszy oddała się Erikowi.
Słaba bryza była przyjemna i w powietrzu unosił się zapach ogniska zmieszany z wonią znad łąk, pól i lasów; charakterystyczny dla nocy Świętego Jana. Każda pora roku miała swój charakterystyczny zapach, nawet każdy miesiąc. Teraz, w końcu czerwca, kiedy pierwszy letni miesiąc przechodził powoli w lipiec, był to zapach jaśminu, pierwszych letnich kwiatów, świeżej trawy. - Jak spokojnie - szepnęła cicho, prawie bojąc się zakłócić ciszę, choć z oddali dochodziły jeszcze dźwięki skrzypiec. Mimo to czuła, że jest cicho, ogarnął ją spokój. Zaczął zapadać zmrok i wzdłuż brzegu widzieli płonące ogniska, wyrzucające ku niebu snopy iskier. Erik pocałował ją w policzek i złapał za ręce. - Pamiętasz, co powiedziałem ci rano nad Liljetjern? - wyszeptał jej do ucha. Tak, jakby mogła o tym zapomnieć. - Powiedziałeś, że zawsze będziemy razem - odpowiedziała, spoglądając na niego z uśmiechem. Uśmiechnął się do niej, ale zaraz jego twarz przybrała poważny wyraz. - Chciałabyś tego? Uklękła przed nim. Rozpromieniła się i ujęła rękami jego twarz. Poczuła na rękach jego szorstką skórę. Popatrzyła mu w oczy. Nigdy nie była w swoim życiu niczego pewna. - Moja odpowiedź brzmi tak samo, jak wtedy - odpowiedziała cicho i przykryła jego usta swoimi wargami. Zamknęła oczy, rozkoszując się jego bliskością, rozkoszując się tym, że mogą tak siedzieć. Nikt nie mógł im przeszkodzić. Ta chwila należała do nich, ten wieczór należał do nich. Ich wargi rozłączyły się, ale nadal, śmiejąc się cicho, przytulali się do siebie. - Będziesz dobrą matką, Abelone. Poczuła, że ogarnia ją radość. - Czyżbyś miał zamiar uczynić mnie brzemienną, Eriku Ladefoss? - spytała z przekorą, wiedziała, że może tak do niego powiedzieć, a on nie weźmie jej tego za złe. Przeciwnie, wiedziała, że lubi to, gdy jest bezpośrednia. Nigdy nie ukrywał, że męczą go krygujące się kobiety. Erik znów ją pocałował. - Dopiero po ślubie, panno Gimle. Zrobiło jej się gorąco. - Czyżby to były oświadczyny, panie Ladefoss? odparowała. Erik uśmiechnął się. - Nie do końca, obiecuję oświadczyć ci się w elegancki sposób. Znów spoważniał. Sięgnął ręką do wycięcia jej sukni i rozpiął górne guziki. Ostrożnie ujął perłę, którą od niego dostała. - Gdybyś tylko wiedziała, ile razy myślałem o nocy, którą spędziliśmy nad Liljetjern - powiedział gładząc perłę. Objęła go za szyję, poczuła mrowienie w żołądku i pełne słodyczy ciepło, które ogarnęło jej ciało, budząc w niej dojmującą tęsknotę. - Ja też. Nigdy nie zapomnę tego, co ze mną zrobiłeś - powiedziała ledwie dosłyszalnym głosem.
Puścił perłę i pogłaskał ją po włosach, wyciągając z nich szpilki, tak że leżały teraz rozpuszczone na jej plecach. Jego ręce gładziły teraz jej szyję i piersi. Kocham cię, Abelone - szepnął jej namiętnie do ucha. Pochyliła się ku niemu i wtuliła się w jego ciało. - A ja kocham ciebie, Eriku. Ich pocałunki stały się teraz bardziej gwałtowne, pełne pożądania i tęsknoty za tym, żeby mogli stać się jednością. Co on z nią robił? Jego ręce tańczyły po jej ciele, gładziły ją po piersiach i brzuchu. Ona też szukała na jego ciele miejsc, które tęskniły za jej dotykiem. Nie mogli przestać. Nie teraz. Ofiarowali się sobie nawzajem; ona jemu, a on jej.
Rozdział czwarty Abelone zamknęła za sobą drzwi. Czy ktoś odkrył, że zniknęła? Miała nadzieję, że nie, nikt chyba nie zauważył, że opuściła Gimle. Mimo tego, po kilku dniach i tak wszyscy dowiedzą się, gdzie spędziła część Nocy Świętojańskiej. Ellen zbiegła ze schodów. - Abelone! Tu jesteś! Szukałam cię. Serce stanęło jej w piersi. Czego innego mogła oczekiwać? Mimo wszystko był to dzień ślubu jej ojca. - O co chodzi, Ellen? Siostra wyglądała na przestraszoną. - Chodzi o Karen - szlochała Ellen. - Zaczęła krwawić, a teraz leży w łóżku. Słowa siostry sprawiły, że zrobiło jej się zimno. Złapała Ellen za ramię. - Wysłałaś kogoś po doktora? Ellen potrząsnęła głową. - Nie, Karen mówi, że już jest za późno, że straciła dziecko. Abelone nie czekała, aż Ellen powie coś więcej. Wbiegła na schody i wpadła do pokoju Karen. Przy łóżku Karen siedziała zatopiona we łzach Sofie. - Panienko Abelone! - Sofie szlochała, przyciskając do twarzy chusteczkę. Abelone spróbowała nie zwracać na nią uwagi. Rudowłosa dziewczyna łatwo się wzruszała. Spokojnie podeszła do Karen. Sofie natychmiast poderwała się z krzesła i ustąpiła jej miejsca. Abelone usiadła. Karen siedziała przykryta kołdrą, z twarzą odwróconą do ściany, rękami obejmowała brzuch. - Karen? - spytała cicho. - Krwawisz? Karen odwróciła się do niej. - Już nie tak bardzo. Nie tak jak przedtem. Abelone pochyliła się nad nią. - Karen, wezwiemy lekarza albo położną, ktoś powinien cię zbadać. Karen mocno złapała ją za rękę. - Za późno, Abelone. Patrzyła wprost na nią, ale nie potrafiła odczytać wyrazu jej twarzy. Karen wyglądała jakby była zła. Sofie stanęła obok Abelone, nadal ściskając w dłoni chusteczkę. Karen widziała dziecko, panienko Abelone - powiedziała cicho, drżącym głosem. Abelone zesztywniała. - Co masz na myśli? Karen odwróciła spojrzenie, ale skinęła głową. - Sofie ma rację. Widziałam dziecko, Abelone. Zapadła cisza, Sofie i Karen odwróciły wzrok. Ktoś zbliżał się do drzwi i Abelone odwróciła głowę. Ellen weszła do pokoju. Abelone podniosła się i podeszła do niej. - Co się stało? Widziałam, jak tańczyła z ojcem wcześniej wieczorem, nie wyglądało na to, żeby coś jej dolegało - powiedziała stłumionym głosem.
Ellen potrząsnęła głową. - Może to te tańce spowodowały poronienie. Sofie powiedziała, że Karen poczuła skurcze i poszła na górę, żeby odpocząć. Kiedy Sofie zajrzała do niej w chwilę później, okazało się, że straciła dziecko. Sofie cicho podeszła do nich. - Mam nadzieję, że zasnęła - wyszeptała, potrząsając głową. - Jakie to dla niej straszne. I to dziś, w dniu jej ślubu. Abelone przytaknęła. To było straszne. Nie po raz pierwszy też Karen straciła dziecko. Może nie było jej dane urodzić zdrowego, donoszonego maleństwa? Ale co zrobiła z dzieckiem? - spytała z wahaniem. - Jeśli mogła je już zobaczyć... Abelone spojrzała na Sofie, która stała z opuszczonym wzrokiem, zagryzając dolną wargę. - Gdzie jest dziecko? - Karen prosiła, żebym je zakopała. Abelone popatrzyła na nią. - Zrobiłaś to? Zakopałaś je? Sofie skinęła głową. - Tak, panienko Abelone. Karen owinęła je starym prześcieradłem. Poprosiła, żebym zakopała je za stodołą i zrobiłam to, o co prosiła. Sofie znów zaczęła rozpaczliwie szlochać. Abelone przełknęła ślinę. Nic dziwnego, że przysługa, o którą poprosiła ją nowa pani Gimle, wstrząsnęła służącą. - Wszędzie było pełno krwi, panno Abelone - Sofie zaniosła się płaczem, nie zważając na to, że Ellen próbuje ją pocieszać. - Jej koszula nocna i łóżko były całe we krwi. - Spróbuj już o tym nie myśleć, Sofie. Ellen objęła służącą i pogłaskała ją po plecach. - Zejdź teraz na plażę, musisz zająć myśli czymś innym, ale nie opowiadaj nikomu o tym, co się stało. Nikt nie potrzebuje wiedzieć nic więcej, poza tym, że Karen nie czuje się dobrze. Sofie zaszlochała i skinęła głową, wycierając zaczerwienione oczy. - Karen... przepraszam, pani Gimle, tak bardzo cieszyła się z tego dziecka. I po tym, co stało się z jej poprzednim dzieckiem... Sofie potrząsnęła głową. - To straszne. Nikt nie zasługuje na coś takiego. Abelone potwierdziła skinieniem głowy. - Idź, Sofie i spróbuj się rozerwać. Zostanę razem z Ellen przy Karen. Sofie wyszła z pokoju, a Abelone i Ellen stały w milczeniu, patrząc na Karen. - Musiała stracić dużo krwi - powiedziała cicho Ellen. Abelone pokiwała głową i podeszła do panny młodej. - Ale nie jest blada, ma normalny kolor skóry, nie ma powodu posyłać dziś w nocy po lekarza. Możemy, w każdym razie, poczekać do jutra. Jeśli nadal będzie się źle czuła, wezwiemy go.
Ellen przytaknęła. - Masz rację. Poza tym doktora Greni nie ma teraz na miejscu, wyjechał do Niemiec. Zastępuje go jakiś młody lekarz. Nie wydaje mi się, żeby Karen chciała, żeby ten nowy ją badał. Abelone spojrzała na siostrę, która niespokojnie wyglądała przez małe okienko poddasza. Zgadywała, że chętnie znów poszłaby na plażę, tak jak Sofie. - Idź, Ellen. Posiedzę z nią. Ellen spojrzała na nią poważnym wzrokiem. - Ojciec powinien się o tym dowiedzieć. Popatrzyły na siebie. - Może odszukasz go i opowiesz o tym? Równie dobrze może się o tym dowiedzieć dziś, nie ma potrzeby czekać z tym do jutra zaproponowała Abelone. Ellen potwierdziła. - Pójdę prosto do niego i mu opowiem. Siostra wyszła z pokoju i cicho zamknęła za sobą drzwi. Abelone zauważyła jej opuszczone ramiona i ciężki krok. Wiedziała, że Ellen myśli o tym samym, co ona; o tym, że Karen straciła dziecko, które miało być ich bratem lub siostrą. Ale teraz już tak nie będzie. Ojciec ożenił się z Karen zupełnie niepotrzebnie. Ellen szła ścieżką do plaży. Teraz wszystko wyglądało inaczej niż dziś rano. Ojciec ożenił się. Dziecko, z którego już się zaczęła cieszyć, urodziło się martwe. Ona i rodzeństwo mieli teraz macochę, której nie mieliby, gdyby Karen nie była w ciąży. Albo, może się myliła? Może ojciec czuł do Karen coś więcej. Może nie było to tylko poczucie obowiązku? Coś chyba jednak do niej czuł, jeśli poszedł z nią do łóżka? A może to było tylko pożądanie, któremu mężczyźni tak łatwo ulegają? Szybko odpędziła tę myśl od siebie. Myślenie w ten sposób o swoim własnym ojcu wydało jej się obrzydliwe. Zatrzymała się przy krzakach dzikiej róży i patrzyła na tańczące pary. Goście będą się pewnie bawić aż do białego rana. Ojciec siedział i odpoczywał razem z parobkiem Hilmarem obok domku na łodzie. Rozejrzała się. Odnalazła wzrokiem Poula. Siedział na skałach, otaczając kolana rękami. Towarzyszyli mu Eilert i Iver. Nie rozmawiała jeszcze z Poulem sam na sam po wczorajszym spotkaniu na łące. Powinni sobie coś wyjaśnić, ale czuła, że Poul próbuje jej unikać, nie odezwał się do niej od momentu, kiedy ją pocałował. Przez chwilę poczuła ogarniające ją przyjemne ciepło, ale spróbowała stłumić to wspaniałe uczucie. Musi porozmawiać teraz z ojcem i opowiedzieć mu, że Karen straciła dziecko. Głęboko odetchnęła, wyprostowała się i poszła w kierunku szopy. - Ojcze, mogę z tobą porozmawiać?
Ojciec uśmiechnął się do niej szeroko, pomyślała, że chyba za dużo wypił, ale nikt nie mógł mieć o to pretensji do świeżo upieczonego małżonka. Wręcz przeciwnie, oczekiwano, że pan młody będzie na swoim weselu w wyjątkowo dobrym humorze. Ojciec podniósł się, otrzepując siano z kamizelki. - A o czym chcesz ze mną porozmawiać, córko? - spytał ciągle się uśmiechając Ellen popatrzyła na Hilmara, który wydobył z kieszeni piersiówkę i nie potrafił ukryć rozczarowania, kiedy odkrył, że nie ma w niej już ani kropli. - Chciałabym porozmawiać z tobą na osobności, ojcze - powiedziała cichym głosem, odciągając go od Hilmara. Jeśli ktoś inny dowie się, co się stało, to za chwilę będzie mówiło o tym całe Gimle. Zatrzymali się przy zaroślach dzikiej róży. - Chodzi o Karen, ojcze - rozpoczęła niepewnie. Na twarzy ojca pojawił się niepokój. - Tak wiem, źle się poczuła, gdy tańczyliśmy i poszła się położyć. To coś poważnego? Teraz już wyraźnie było widać, że ojciec się boi. - Tak, ojcze. Karen zaczęła krwawić. Zamilkła na chwilę, nie potrafiła spojrzeć ojcu w oczy. - Straciła dziecko. Ojciec stał i patrzył na nią, jakby musiał wytłumaczyć samemu sobie to, co powiedziała. Zaczęły mu drżeć usta. - Co ty mówisz? - spytał schrypniętym głosem. - Przykro mi, ojcze. Karen miała krwotok. Ojciec zamknął oczy. Jego twarz była blada i ściągnięta z bólu. Powoli znów otworzył oczy. - Karen nie jest już w ciąży? Ellen spuściła głowę. - Nie, ojcze. Aksel odwrócił się od niej i niepewnym krokiem ruszył w kierunku plaży. - Ojcze! Wołała go, ale on nie zwrócił na to uwagi i szedł dalej. Uniosła spódnice i pobiegła za nim. Był już tuż nad wodą, gdy potknął się o wystający kamień i upadł na kolana. Zatrzymała się przy nim, pochyliła się i złapała go pod ramię. - Ojcze? Musisz iść do domu, pomogę ci. Bardziej ciągnęła go, niż pomagała mu stanąć na nogi i ich szamotanina nie uszła uwadze wielu osób. Jeden z mężczyzn podbiegł, żeby jej pomóc. - Pomogę ci - powiedział i z ulgą poczuła, że ojciec opiera się na postawnym mężczyźnie i wstaje na nogi. Koło Ellen znalazła się szybko matka Alfa. - Coś nie tak? Widziałam jak Karen szła do domu, wyglądało jakby miała bóle i....
Ellen spojrzała jej w oczy. - Tak, Karen leży w łóżku, nie czuje się dobrze. Nie mówiąc nic więcej, odwróciła się do kobiety plecami i poszła za ojcem. Zawsze znalazł się ktoś, kto pierwszy chciał usłyszeć wieści, które mógłby dalej rozpowiedzieć. W pobliżu domu ojciec oswobodził się z objęć swojego opiekuna. - Myślę, że dam sobie już radę, dziękuję. Zatrzymał się na moment, jakby zastanawiając się, co ma dalej zrobić. - Chcesz się położyć, ojcze? - spytała z wahaniem w głosie. Ojciec westchnął głęboko. - Tak, Ellen, położę się. Spojrzał na nią z bladym uśmiechem. - Poza tym chcę zajrzeć do mojej żony. Odszedł od nich chwiejnym krokiem. Mężczyzna, który go przyprowadził, wzruszył ramionami i roześmiał się. - Nie codziennie mężczyzna się żeni i może to i dobrze. Ellen rzuciła mu krzywe spojrzenie, ale nie wydawał się tym przejmować. Wręcz przeciwnie, zawadiacko uchylił czapki i odszedł w kierunku plaży. Postanowiła też tam wrócić, nie miała siły iść teraz do domu, w którym panował tak ponury nastrój. Potrzebowała powietrza, tańca, chciała poczuć, że żyje. Poul nadal siedział na skale, ale teraz był sam, Eilert i Iver zniknęli. Ellen postanowiła do niego podejść. To chyba nie zaszkodzi. W końcu ją wczoraj pocałował. Myśl o tym przyśpieszyła rytm jej serca i wiedziała, że jej policzki płoną, gdy szła plażą w kierunku Poula. Nie miała siły na niego spojrzeć, kiedy wspinała się na skały, choć wiedziała, że on musi ją widzieć. Śledził ją wzrokiem? A jeśli nie podobało mu się to, że chce się z nim spotkać tu, na oczach wszystkich? Tak dziwnie się wczoraj zachowywał, kiedy Annathea zastała ich razem. Była już prawie przy nim, gdy napotkała jego wzrok. Poczuła ulgę i radość. Nie znała człowieka, którego twarz byłaby tak pełna wyrazu jak twarz Poula. Albo był taki jak teraz, przyjazny i otwarty, albo przywdziewał maskę zamkniętego w sobie małomównego adwokata, jak wtedy, gdy go poznała. Uśmiech Poula sprawił, że poczuła ciepło i radosne napięcie. Uśmiechnęła się do niego, ale spuściła oczy. Była zbyt nieśmiała, żeby wytrzymać jego spojrzenie. - Siedzisz tu sam? - zaczęła trochę niepewnie. Usłyszała, że odchrząknął i podniosła głowę. - Teraz już nie. Przez moment nie była pewna, czy chce, żeby z nim tu została, ale przesunął się trochę i zrobił dla niej miejsce. Przez chwilę siedzieli w ciszy, patrząc na plażę, ognisko i ludzi. Dobrze było tak razem siedzieć. Spojrzała na niego. Odwzajemnił jej spojrzenie, a wyraz jego oczu był taki sam jak wczoraj na łące.
Otwarty i szczery. Tak jakby pokazywał jej swoją duszę. Kiwnęła głową w kierunku grajków i tancerzy. - Tańczysz? - spytała, mając nadzieję, że nie potraktuje tego jako zaproszenia do tańca. To mężczyźni powinni prosić kobiety o taniec. Potrząsnął głową. - Nie, jeśli tylko mogę tego uniknąć. Spojrzała na niego z ukosa i poczuła, że chce jej się śmiać, ale się opanowała. Poul powiedział to, co myśli, ale szkoda, że tak myślał. Była pewna, że dobrze by się jej z nim tańczyło, nawet jeśli był niezdarny. A może miał inne powody, żeby nie tańczyć? Nie wiedziała, a Poul nie był typem człowieka, który zbyt wiele o sobie opowiada. Znów zapadła cisza, aż w końcu Poul odezwał się, nie patrząc w jej stronę. - Ellen, przykro mi z powodu tego, co się wczoraj stało - rozpoczął. - Nie miałem zamiaru z tym wyskoczyć. Nie myśl, że mam w zwyczaju... Podparła brodę ramieniem niepewna, czy naprawdę żałował tego pocałunku. - Mnie nie jest przykro z powodu tego, co się stało - odpowiedziała cicho. Poul spojrzał na nią poważnym wzrokiem i po chwili popatrzył na świętujących gości. - Jest wiele rzeczy, o których nie wiesz, Ellen. Jest tyle spraw, o których chciałbym ci opowiedzieć, ale nie mogę o nich mówić. Spojrzała z boku na jego twarz. Na jego prosty nos, wyraźnie zarysowaną brodę, miedzianą skórę i ciemne włosy. Tęskniła za jego pocałunkami, bez względu na to, jakie krył tajemnice. - Dlaczego nie możesz mi opowiedzieć, co ci leży na sercu? - spytała cicho, ale w tej samej chwili pożałowała tego pytania, bo Poul podniósł się gwałtownie. Nie patrzył na nią, a na jego twarzy znów pojawił się znajomy, napięty wyraz. - Byłem nieuprzejmy, nie prosząc cię do tańca. Poul spojrzał wprost na nią. - Tutejsi muzykanci świetnie grają. Co powiesz na taniec, panienko Ellen? Wyciągnął do niej rękę i Ellen niechętnie podniosła się z miejsca. Pewnie, że chciała zatańczyć z Poulem, ale wolała siedzieć tu i z nim rozmawiać. - Oczywiście, zatańczę - odpowiedziała, podając mu rękę. Co mogło być złego w rozmowie z nią, co spowodowało, że wolał z nią tańczyć niż rozmawiać? Tak jak myślała, cudownie było z nim tańczyć. Jakby fruwała, prowadził ją pewnie, czuła wokół swojej talii ciepło jego ramienia. Czuła dreszcze, kiedy była tak blisko niego. Czuła, jak rozgrzane jest jego ciało. Nie mogli uniknąć dotykania się nawzajem. Jej pierś trącająca jego pierś, ich ocierające się o siebie nogi. Ciekawe, czy i on czuł to, co ona? To było prawie nie do zniesienia; być tak blisko niego i nie móc go pieścić.
Popatrzyła na niego, ledwie odważając się podnieść wzrok ku jego twarzy. Zniknął już jej przyjazny, otwarty wyraz. Zamiast tego miał nieprzeniknioną, zaciętą minę, która zawsze ją peszyła. Dlaczego taki był? Dlaczego potrafił być tak uroczy, by nagle, w chwilę potem, stać się zamknięty i zimny? Spotkał jej wzrok, ale po chwili odwrócił oczy. Wydało jej się, że wyraz jego oczu stał się twardy, prawie zły. Serce jej zadrżało, poczuła, że zbiera jej się na płacz. Nie wytrzyma tego dłużej. Kiedy skończy się ten taniec, przeprosi go, powie mu, że jest zmęczona i pójdzie się położyć. Z ulgą usłyszała, że muzykanci przestali grać. Odsunęła się od niego. - To był długi taniec, pójdę się teraz położyć - powiedziała szybko i odwróciła się do niego plecami. Zbierało jej się na płacz, drżały jej ręce. Dlaczego szkodziła sama sobie? Powinna już wiedzieć, że nie można ufać mężczyznom, że w jednej chwili potrafili być uroczy, a w następnej fałszywi i odpychający. Taki był właśnie Oskar. Pobiegła do ścieżki prowadzącej do domu, po drodze zauważyła, że jakieś kobiety śledzą ją spojrzeniem. Już wcześniej to spostrzegła. Heima i Annathea wydawały się śledzić ją i Poula. Pobiegła do domu, nie miała siły na rozmowę z Dunkami. Mogły sobie myśleć, co chcą, nie ma siły zastanawiać się nad tym, co myślą o niej i Poulu, choć wiedziała, że Annathea nie była wcale zachwycona, kiedy ujrzała ich wczoraj na łące. Właściwie to sama nie wiedziała, co się z nią dzieje.
Rozdział piąty Ellen otworzyła oczy. Od razu pojawił się też niepokój, który czuła wczoraj, gdy kładła się spać. Zostawiła Poula na polanie, na której bawili się goście weselni i poszła prosto do łóżka. Po drodze zajrzała tylko do Karen, ale ona spała. Nie była w stanie ani już nie chciała być w pobliżu Poula. Bycie w tym samym, co on miejscu, sprawiało jej ból. Zwodził ją swoim zachowaniem. Łatwiej było go unikać, tak jak postanowiła na początku. Leżała nasłuchując, ale było zupełnie cicho, choć musiało być koło szóstej rano. Pomyślała, że wielu z gości nie było w najlepszej formie po wczorajszej zabawie, tak jak to zwykle bywało w Noc Świętojańską. Niewielu było takich, którzy zrezygnowaliby z hucznego świętowania, w szczególności jeśli chodziło o wesele. Leżała patrząc w sufit. Za kilka dni Poul i Abildholmowie opuszczą Gimle. Czy uda jej się o nim zapomnieć? Czy da radę nie myśleć więcej o tym, dlaczego ją pocałował? Powiedział, że jest mu przykro, ale nikt nie zrobiłby chyba tego bez powodu? Przełknęła ślinę, nie potrafiła powstrzymać łez. Musisz skończyć z marzeniami, Ellen. Przestań myśleć o kimś, kogo nie możesz mieć. Odrzuciła kołdrę. Była zła na siebie samą. Zła, bo znów pozwoliła sobie na uczucie do mężczyzny, powinna już przecież wiedzieć, jak to się może skończyć. Tym, którego naprawdę powinna się trzymać, był Anders, ale nigdy nie żywiła dla niego takich uczuć, choć pragnęła tego z całego serca. Ale nigdy nie czuła takiego pożądania, tak jak przy Poulu. Przemyła wodą twarz i wytarła się ręcznikiem. Jeśli dalej będzie tak postępować, to nigdy nie zdobędzie mężczyzny, który byłby dla niej miły i tak odpowiedzialny jak Anders. Ale czego właściwie oczekiwała, jak wielu ludzi pobierało się z miłości? Ona sama nie znała zbyt wielu. Większość zawierała związek małżeński z praktycznych względów, tak jak to zrobił wczoraj ojciec. Nikt jej nie wmówi, że kochał Karen, tak jak kochał Louise. I jak to się skończyło? Karen poroniła. Wszystko na nic! Wytarła ręce i podeszła do biurka pod oknem. Siadła i wyjęła ogłoszenie, które wycięła z gazety przed kilkoma dniami i schowała w swoim psałterzu. Myślała już o tym od dawna, od zeszłej jesieni, kiedy zerwała z Andersem. Jeszcze raz uważnie przeczytała ogłoszenie. Prywatna Szkoła dla Nauczycielek panny Wallins przyjmuje podania chętnych, starających się o miejsce w szkole. Nauka zaczyna się 1 sierpnia. Zagryzła dolną wargę i znów przeczytała ogłoszenie. A gdyby tak została nauczycielką? Gdyby mogła uczyć dzieci w szkole? Mogła to sobie łatwo
wyobrazić. Nie byłaby taka, jak jej nauczyciel, który był tak surowy, że ze strachu zapominała wyuczonych na pamięć wierszy, mimo tego, że je świetnie znała. I tak miała szczęście w porównaniu z dziećmi dzierżawców. Na początku tego nie rozumiała, ale potem dotarło do niej, że nauczyciel traktował je gorzej od dzieci gospodarzy, nawet te, które nie miały trudności z nauką. Nie, ona traktowałaby wszystkie dzieci tak samo, nigdy nie zachowałaby się w taki sposób, jak ten nauczyciel. Nie chciałaby, żeby dzieci bały się szkoły, nie wierzyła, że więcej nauczą się, jeśli będą się jej bać, wręcz przeciwnie. Myśl o rózdze każdego mogła zdenerwować, tak że zapominał czego się wcześniej nauczył. Nauczycielka. Dobrze wiedziała, że nie będzie jej łatwo znaleźć męża. Wszyscy wiedzieli, że urodziła dziecko będąc panną i że próbowała popełnić samobójstwo. Jakie będzie jej życie? Jeśli nie znajdzie odpowiedniego męża, zostanie w Gimle służącą, w zamian za utrzymanie. Nie chciała tak żyć. Chciała czegoś więcej. Może jako nauczycielka nie zarobiłaby dużo, ale w każdym razie miałaby jakiś, pozwalający jej przeżyć, własny dochód. Podparła ręką głowę. - Nauczycielka - powiedziała cicho, żeby nie obudzić Abelone. To słowo sprawiło, że się uśmiechnęła i poczuła ciepło wokół serca. Wyjrzała przez okno. Mleczna, poranna mgła zalegała nad lśniącym, ciemnym fiordem. Z wczorajszego ogniska zostało tylko trochę żaru. Popatrzyła na plażę i morze. Kochała ten widok, wiedziała, że zawsze będzie się nim zachwycać. Jakiś ruch w pobliżu skał sprawił, że aż podskoczyła. Zobaczyła, że coś się rusza, ale nie mogła dostrzec, co to jest. Wyciągnęła szyję. Teraz dojrzała mężczyznę, ukrytego za kamiennymi blokami. To był Poul. Usiadła i śledziła go wzrokiem. Co robił tam sam, o tak wczesnej porze? Pomyślała, że pewnie ostatni goście dopiero niedawno udali się na spoczynek, ale i tak było to dziwne. Może powinna pójść do niego? Zawahała się. Przecież dopiero co postanowiła go unikać! Z drugiej strony wiedziała, że coś go dręczy, coś, o czym nie chce jej powiedzieć. Spojrzała na śpiącą Abelone. Cały dom spał. Nikt nie zauważy, że wyszła. Szybko ubrała się w prostą, codzienną sukienkę, ale nie układała już włosów, to zajęłoby jej zbyt wiele czasu. Zbiegła po schodach i wyszła na dziedziniec, wciągnęła głęboko chłodne, rześkie powietrze. Ptaki śpiewały jak szalone, ich trele dochodziły ze wszystkich stron. Nie ma nic ładniejszego niż wczesny letni poranek, pomyślała. Gdy mgła zniknie, nastanie pogodny dzień.
Biegnąc ku plaży, czuła gwałtowne bicie serca. Może Poul powie jej więcej w cztery oczy? Kiedy nie będzie pod obstrzałem uważnych spojrzeń Abildholmów? Ciekawe, co pomyśli, gdy zobaczy, że przyszła tu sama, żeby z nim porozmawiać? Nie powinien się z resztą zdziwić. W końcu ją pocałował, bez najmniejszego powodu. Podeszła do niego, niepewna czy może przy nim usiąść. - Zobaczyłam, że siedzisz tu sam - powiedziała. Poul spojrzał na nią i na szczęście zauważyła błysk w jego oczach, choć jego twarz nadal była spięta. - I pomyślałaś, że możesz to zmienić? - odpowiedział cichym głosem. Wzruszyła ramionami, ale usiadła obok niego. - Uważam, że to dziwne, że jeden z gości ciągle trzyma się na uboczu. Napotkała jego spojrzenie. Wyraz jego oczu spowodował, że poczuła ciepło w całym ciele. Nigdy żaden mężczyzna nie patrzył na nią w taki sposób. - Przykro mi, że powiedziałam wczoraj coś, co cię zdenerwowało - powiedziała cicho, patrząc na swoje ręce. W tej samej chwili położył rękę na jej dłoni. Spojrzała na niego. Na jego twarzy malował się żal i chyba ból. - Nawet jeśli powiedziałaś coś, co mnie zdenerwowało, to nie jest twoja wina. Zacisnął rękę na jej dłoni. - Jest tak, jak ci powiedziałem, Ellen, jest tyle rzeczy, o których powinienem ci opowiedzieć, ale nie mogę, choć bardzo tego chcę. Zobaczyła rozpacz w jego oczach i zrozu: miała, że mówi prawdę. Co ukrywał? Czego nie mógł, choć chciał jej to powiedzieć? Nie odpowiedziała mu, ale popatrzyła na rękę, którą obejmował jej dłoń. Jego skóra była szorstka, choć nie tak szorstka, jak skóra robotnika. Ktoś, kto pracuje w polu, nigdy nie będzie miał zupełnie czystych rąk, bez względu na to, jak by ich nie szorował, zawsze pozostaną bruzdy i żałoba za paznokciami. Ale ręce Poula tak nie wyglądały. Były silne, ale świadczyły o tym, że ich właściciel ma pracę, w której nie brudzi rąk. Paznokcie też były zadbane. Poul lekko ścisnął jej rękę. - Przejdziemy się, Ellen? Napotkała jego spojrzenie i skinęła głową. Schwycił ją mocniej za rękę i pomógł wstać. Poszli za skały, tam gdzie nie mógł ich nikt zobaczyć. Musieli skryć się przed oczami ciekawskich. Przez chwilę szli w milczeniu, aż Poul zatrzymał się. - Skłamałem ci, Ellen. Odwróciła się do niego, słysząc jak szorstki jest jego głos.
Popatrzyła wprost na niego. - Tak? - odpowiedziała. Jeśli Poul chciał jej powiedzieć, że kłamał, sam o tym decyduje. Widocznie był nie tylko tajemniczym mężczyzną, potrafił też kłamać. Poul kiwnął głową nie spuszczając jej z oczu. - Skłamałem wczoraj wieczorem, kiedy powiedziałem, że jest mi przykro, bo ciebie pocałowałem. Coś w niej pękło. Nie potrafiła już powstrzymać łez, a jej oddech przyśpieszył. Złapali się za ręce, splatając palce swoich dłoni. Oczy Poula płonęły, kiedy patrzył na nią. Czy czuł to samo, co ona? Czy on też hamował się w kontaktach z nią? Zamknęła oczy, gdy ją pocałował. To za tym tęskniła, o tym śniła. Wtuliła się w jego ramiona i pozwoliła unieść fali słodyczy. Przytulili się mocno do siebie. Rozpalił ją. Słodycz ustąpiła teraz miejsca pożądaniu, pragnieniu, by należeć do niego. Chciała być jeszcze bliżej niego, jeszcze mocniej poczuć jego ciało. Pocałował ją w szyję, poczuła ciepło i jego urywany oddech. Pogłaskała go po plecach i po twarzy. W tej samej chwili, ujrzała w jego oczach to, co jak wiedziała, i on ujrzał w jej spojrzeniu: oddanie, żądzę, szczęście, że nareszcie są razem. Usiedli i Poul pogłaskał ją po szyi, jego palce bawiły się jej włosami. - Jest tak, jak myślałem - wyszeptał. Napotkała jego wzrok. Coś jej mówiło, że wcale nie chciał, żeby tak było. - Czy jest w tym coś złego? - spytała cicho i znów zaczęła go całować. Poul nie odpowiedział, zamiast tego znów przyciągnął ją do siebie. Wiedziała, że powinni przestać. Jeśli teraz nie przestaną, nie będą mogli się już powstrzymać. A może już teraz było za późno? Siedziała w jego ramionach, a jej nogi owinięte były wokół jego bioder. Czuła go całą sobą. Chciała się dla niego rozebrać, chciała się dla niego otworzyć, poczuć go w sobie, poczuć jego ciepło. Poul ujął jej twarz, popatrzył na nią zamglonym, pełnym pożądania wzrokiem. - Co ty ze mną wyprawiasz? Uśmiechnęła się do niego, pozwoliła mu głaskać się po piersiach. Nie mogła już dłużej wytrzymać, musiała go mieć i wiedziała, że i on chciał ją posiąść. Zaczęła rozpinać jego spodnie, ale zatrzymała się, kiedy napotkała jego spojrzenie. - Nie, Ellen, nie. Próbował oderwać jej ręce, ale przestał, kiedy złapała jego przyrodzenie. Jęknął cicho, uniósł ją i posadził w kucki na sobie. Jego ręce gładziły jej miękkie, ciepłe uda i zbliżały się do jej waginy. Poczuła rozkoszne ciepło, kiedy jego palce musnęły jej włosy i zanurzyły się w wilgotnej głębi jej ciała. Odrzuciła głowę do tyłu i rozkoszowała się jego dotykiem.
Rozkoszowała się jego nabrzmiewającą, gorącą męskością. Wiedziała, że za moment zacznie drżeć z pożądania. Dotykała go tak, jak on jej dotykał, słyszała jego oddech koło swojego ucha, całowała i pieściła go tak, jak on ją pieścił i całował. - Wiesz, że nie mogę w ciebie wejść? - szepnął jej do ucha. Wiedziała i była szczęśliwa, że nie próbuje tego zrobić. Wcześniej tylko raz w życiu była z mężczyzną i to wystarczyło, żeby zaszła w ciążę. - Wiem - szepnęła, ocierając się o jego rękę. Znów jęknął i zauważyła, że odprężył się. Zbliżali się teraz do celu, nie mogli powstrzymać palącej ich żądzy, nie mogli już powstrzymać jęku rozkoszy. Poul pogłaskał ją po głowie, na jego ustach zagościł delikatny uśmiech. Szaleję za tobą, wiesz? Uśmiechnęła się do niego i obsypała pocałunkami jego twarz. - A ja za tobą. Skuliła się w jego objęciach, pozwoliła mu się zamknąć w uścisku. Myśl o tym, co zrobili, wywołała rumieniec na jej policzkach. Pozwoliła porwać się żądzy. Zapomniała o rozsądku. Zawstydzona, spojrzała na Poula. Nagle wstyd zniknął. Uśmiechnął się do niej, a ciepło jego spojrzenia pozwoliło jej poczuć się bezpiecznie. Mimo wszystko była zmieszana. Czy teraz będą razem? Czy postępował tak i z innymi kobietami? Przytuliła się do jego ramienia, chciała poczuć, jak ją obejmuje, chciała wiedzieć, co myśli. Właściwie niewiele o sobie wiedzieli. Prawie nic, była tylko pewna, że ciągnęło ich do siebie. Oparła głowę na jego piersi. Musiała opowiedzieć mu o Oskarze, o Maren, która umarła zaraz po urodzeniu, o rozpaczy, którą czuła, kiedy się dowiedziała, że Oskar się żeni z Blanche wkrótce po tym, gdy ona sama odkryła, że jest z nim w ciąży. Zamknęła oczy. Powinna mu o tym opowiedzieć, ale jeszcze nie teraz. Spacerowali razem wzdłuż plaży. - Czy ktoś już się obudził? - spytał Poul i popatrzył na nią, był czerwony na twarzy. Ellen czuła, że i jej policzki płoną. Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się. - Nie, nie ma jeszcze żywego ducha. Poza tym Abelone poprosiła służące, żeby zajęły się porannym sprzątaniem. Spojrzała na Poula. Pomiędzy jego brwiami pojawiła się zmarszczka, taka jaką zwykł mieć, kiedy się nad czymś zastanawiał. O czym myślisz? - spytała ostrożnie, bojąc się, że nie spodoba mu się to, że go o to wypytuje. Poul uśmiechnął się do niej i potrząsnął głową tak, jakby chciał odgonić krążące mu po głowie myśli. - O niczym.
Nie pytała więcej. Dobrze wiedziała, że myślał o czymś, ale nie chciał się z nią tym podzielić. W ciszy szli do domu. Poul był mężczyzną mającym wiele tajemnic, w co ona się właściwie wdała? A jeśli był taki jak Oskar? Poza tym, za kilka dni Poul wróci do Danii, co się wtedy stanie? Poul puścił jej rękę i po kamiennych schodach weszli do domu. Czemu nagle tak ucichł? Poza tym zauważyła, że trudno mu spojrzeć jej w oczy, a to jeszcze bardziej wzmogło jej niepokój. Drzwi zamknęły się za nimi i teraz usłyszała, że Bera rozmawia z kimś w kuchni. Popatrzyli na siebie z Poulem i poczuła, że jej policzki znów oblewa rumieniec. Osoby, które były w kuchni, mogły ich widzieć jak wracali razem z plaży, trzymając się za ręce. Wolała nie myśleć, jakie domysły mogli snuć na ich temat. Bo to się naprawdę stało, choć tym razem nie będzie z tego dziecka. Przełknęła ślinę i popatrzyła na Poula. Z jego oczu zniknął blask i zrobił ruch, jakby chciał pójść do swojego pokoju. Skinęła głową, rozumiała, że nie chce wchodzić do kuchni, bo teraz usłyszała już, z kim rozmawia Bera. To była Heima. Wciągnęła głęboko powietrze, ale musiała się uśmiechnąć. Nawet jeśli widziały ich razem, to co z tego? Widziały, że szli razem i to wszystko, nie było się czego wstydzić. Przecież nikt nie mógł mieć nic przeciw temu, że dwoje ludzi zakochało się w sobie! Ta myśl uspokoiła ją i znikł gnębiący ją niepokój. Zamiast tego poczuła przepełniające ją szczęście. Przecież o tym zawsze marzyła! Czuła przyjemny dreszcz w całym ciele, kiedy szła w kierunku kuchni. Wiedziała, że nie uda jej się ukryć rumieńców na policzkach. Poza tym nie potrafiła się przestać uśmiechać, zbyt wielka była jej radość z tego, że zbliżyli się z Poulem. Bera i Heima odwróciły się w tym samym momencie, gdy weszła. W tej samej chwili zrozumiała, że widziały ich. Sprytny, wszechwiedzący uśmiech Bery nie pozostawił jej żadnych wątpliwości. Heima, w przeciwieństwie do niej, wyglądała raczej na poważną i zdziwioną. - Myślałam, że poszłaś wczoraj wcześnie spać - wymruczała Bera, wlewając wodę do rondla. Ellen kiwnęła głową i usiadła, nie patrząc na służącą. - Tak, ale się wcześnie obudziłam. Bera wlała jej filiżankę kawy. - A więc wstałaś tak wcześnie, że zdążyłaś się już przespacerować? Piekły ją policzki, ale dała radę uśmiechnąć się do starej służącej. - Tak, dzisiejszy poranek jest wyjątkowo piękny. Bera z uśmiechem kiwnęła głową i nic nie odpowiedziała, na szczęście była zajęta zmywaniem po wczorajszym obiedzie.
Heima podeszła do niej i Ellen spojrzała na nią, kiedy z filiżanką kawy w ręce siadła przy stole naprzeciwko niej. Pulchna Dunka uśmiechnęła się, ale nie patrzyła na nią, wpatrywała się w swoją filiżankę. - Dobrze spałaś? - spytała Ellen, mając nadzieję, że Heima nie będzie chciała rozmawiać o Poulu. Heima pokiwała głową i odstawiła filiżankę. - Tak, Holger też dobrze spał. Zapadła cisza i Ellen zauważyła, że Heimie coś leży na sercu, niespokojnie przestawiała swoją filiżankę, wydawała się być zdenerwowana. - Ellen, jest coś, co chciałabym ci powiedzieć - rozpoczęła nie podnosząc oczu. Ellen skuliła się. Heima powie coś o Poulu, czuła to. - Tak? - spytała spokojnie. Heima zabębniła palcami w filiżankę. - Wiem, że to nie moja sprawa, ale widzę, że ty i Poul... że wy... Ellen spojrzała prosto na Helmę, która dalej uciekała przed nią wzrokiem. Dunka wypiła pośpiesznie łyk kawy i odstawiła filiżankę. Teraz w jej oczach widać było zdecydowanie. - Masz teraz macochę, Ellen, która może ci udzielać rad, jak masz żyć, ale pozwól, że i ja udzielę ci pewnej rady. Helma zacisnęła rękę na jej dłoni. Na jej twarzy malował się uśmiech, ale oczy miała smutne. Smutne i wilgotne. - Poul jest przystojnym mężczyzną, Ellen, ale musisz pamiętać, że jest od ciebie o wiele lat starszy. Uśmiech zniknął teraz z twarzy Hełmy. - Ile masz lat? Siedemnaście? Ellen spuściła oczy i skinęła głową. - Jesienią skończę osiemnaście. Heima ścisnęła jej rękę. - A Poul ma czterdzieści, Ellen. Jest dwa raz od ciebie starszy. Ellen popatrzyła jej prosto w oczy. Nie myślała, że Poul jest aż o tyle od niej starszy. Kiedy byli razem, nie widać było różnicy wieku. Poul był i to było ważniejsze od tego, ile ma lat. - Nie obchodzi mnie, ile on ma lat - odpowiedziała zdecydowanym głosem. Heima puściła jej dłoń i odchyliła się, opierając się o oparcie krzesła. Przez moment mierzyła ją wzrokiem. - Nie wiesz o Poulu wielu rzeczy, Ellen. Znów tajemnice, których nic a nic nie rozumiała. Bała się tego, a jednocześnie czuła narastającą irytację. - Jeśli tak jest, to może powiesz mi, co masz na myśli - powiedziała spokojnym, chłodnym głosem. Heima popatrzyła na nią, wypiła ostatni łyk kawy i podniosła się z krzesła. - Nie chciałabym, żeby ktoś cię zranił, Ellen, to wszystko. Ellen wstała, rozkładając ręce. - Ale mówisz mi, że jest coś, czego nie wiem o Poulu i czego powinnam się dowiedzieć. Nie możesz powiedzieć, o co chodzi?
Heima uśmiechnęła się, ale jej oczy nadal pozostały smutne. Delikatnie położyła rękę na policzku dziewczyny. - Nie mogę ci tego powiedzieć, bez względu na to, jak bardzo tego pragnę. Nie mogę. Nie mówiąc nic więcej, Heima odwróciła się do niej plecami i wyszła z kuchni.
Rozdział szósty Abelone ostrożnie zastukała do drzwi pokoju ojca, Karen i ojca. Od tej chwili ojciec miał dzielić pokój i łóżko z Karen. Wydawało to się niesprawiedliwe, prawie obrzydliwe, ale to Karen była teraz żoną ojca i macochą jej i rodzeństwa. Zatrzymała się, czekając aż Karen zaprosi ją do środka; z ojcem już dziś rozmawiała, siedział na dole w salonie i rozmawiał z Holgerem i Eilertem. Spytała go, czy Karen nie czuje się źle po stracie dziecka, ale odpowiedział, że macocha wydaje się być w dobrej formie. Usłyszała słaby głos Karen i weszła ostrożnie do środka. To tu leżała matka po narodzinach bliźniaków i wtedy, gdy urodziła martwego chłopca, i gdy przyszła na świat Marie - tutaj też leżała, kiedy umarła. A teraz leżała tu Karen, po tym, jak dzisiejszej nocy straciła dziecko. Abelone cofnęła się instynktownie, czując nieprzyjemny zapach panujący w pokoju. W środku było duszno, czuć było zamkniętym, niewietrzonym pomieszczeniem, Abelone wydawało się, że w sypialni unosi się woń ciał, potu i snu. Podeszła do łóżka, w którym leżała oparta o poduszki Karen. Włosy miała splecione w gruby warkocz, przerzucony przez ramię. Kiedy Abelone podeszła i usiadła na krześle obok jej łóżka, Karen otworzyła oczy. - Jak się czujesz? - spytała cicho macochę. - Mam posłać po doktora? Karen wolno potrząsnęła głową i znów przymknęła oczy. - Nie trzeba, prawie już nie krwawię. Potrzebuję jedynie odpoczynku. Głos Karen był słaby, ale sens jej słów był jasny. Chciała, żeby zostawiono ją w spokoju. Abelone podniosła się. - Przynieść ci coś? Coś do picia? Karen otworzyła oczy i skinęła głową. - Wypiłabym filiżankę kawy z mlekiem, wiesz jaką lubię. I może przynieś mi kawałek piernika Bery. Abelone skinęła głową i pomyślała, że Karen przynajmniej nie straciła apetytu i że to pomoże jej szybko wrócić do zdrowia. - Zaraz wracam. Karen znów zamknęła oczy. - Dziękuję. Abelone po cichu wyszła z pokoju. Cieszyła się, iż ojciec postanowił, że wesele będzie trwało tylko jeden dzień, jak to ostatnio było coraz częściej w zwyczaju. Bera opowiadała, że za czasów jej młodości świętowano po trzy dni, ale skończono tak hucznie obchodzić wesela, ponieważ władze uważały, że prowadzi to tylko do pijaństwa i marnotrawstwa. Gdyby zamierzali świętować jeszcze dzisiaj i tak niewiele by z tego wyszło z powodu choroby panny młodej.
Zeszła do kuchni, w której przy długim stole siedziały Heima i Annathea, rozmawiając z Iverem i Henny. Marie też tam była i Abelone spostrzegła, że rysuje na tabliczce Henny, tak jak to ostatnio często robiła. - Co słychać u Karen? - spytała Heima i spojrzała na nią spod zmarszczonych brwi. - Myślę, że czuje się już lepiej, w każdym razie miała ochotę coś wypić i zjeść. Heima pokręciła głową i ciężko westchnęła. - I to dobre. Żeby stracić dziecko w dniu swojego ślubu... Sofie podeszła do Abelone, wycierając ręce. - Zaniosę pani jedzenie, panienko Abelone. Abelone powiedziała, czego chce Karen i służąca zniknęła w spiżarni w poszukiwaniu ciasta. Sofie musiała czuć się dziwnie, widząc swoją własną przyjaciółkę w roli pani domu w Gimle, ale chyba to jej aż tak bardzo nie przeszkadzało, pomyślała Abelone. Wręcz przeciwnie, z wyraźną dumą nazywała teraz Karen panią. Abelone usiadła obok Marie. - Co rysujesz? - spytała patrząc na tabliczkę zarysowaną przez siostrę. Marie uwielbiała rysować, ale nie zawsze można było zrozumieć, co przedstawiał rysunek. - Czy to dwoje ludzi? - spytała pokazując obrazek. Marie kiwnęła głową i dalej rysowała z zaciętą miną. - To dwie kobiety, prawda? - ciągnęła Abelone widząc, że Marie narysowała postacie w sukniach. Marie znów skinęła głową. - Co teraz rysujesz? To jakieś zwierzę? Wszystko byłoby prostsze, gdyby Marie potrafiła wyrazić swoje myśli słowami. - Czy to koń? - ciągnęła, ale teraz Marie ani jej nie przytaknęła, ani nie zaprzeczyła. Siostra siedziała, zagryzając wargi, skoncentrowana na tym, co robi, aż nagle zaczęła gwałtownie zamazywać postać jednej z kobiet. - O co chodzi, Marie? Nie podoba ci się twój rysunek? Zdziwiona patrzyła, jak Marie gwałtownie zamazuje tabliczkę. Nagle odrzuciła rysik, który potoczył się na ziemię. Zeskoczyła z ławy i wybiegła z kuchni. - O co chodzi, Marie? - zawołała za nią Abelone, ale Marie weszła już pod stół w salonie, gdzie miała zwyczaj się bawić. - Co się jej stało? - spytała Henny. Pokręciła powoli głową. - Żebym to wiedziała. Tak długo, jak Marie nie potrafiła mówić, trudno było ją zrozumieć i trudno było jej pomóc. Ellen zatrzymała się na szczycie schodów. Chciała porozmawiać z Poulem, ale zauważyła Helmę wychodzącą z jego pokoju. Nastawiła uszu. Nawet jeśli podsłuchiwanie nie było uprzejme, nie mogła nie usłyszeć, jak twardo brzmiał głos Dunki, mimo że próbowała mówić cicho. O czym rozmawiali? Nie dowie się
tego, bo Poul zamknął już za nią drzwi, zdawało jej się nawet, że zrobił to trochę za głośno. Heima postała chwilę patrząc na zatrzaśnięte drzwi i poszła do swojego pokoju. Ellen podniosła rękę, żeby zapukać do Poula, ale zrezygnowała. Co mu powie? Musi powiedzieć mu o Oskarze. A może wcale nie powinna o nim mówić? Nie, nie. Musi powiedzieć mu o Oskarze, bo Poul powinien wiedzieć, że urodziła dziecko. Chciała, żeby dowiedział się o tym, co było dla niej ważne i chciała, żeby dowiedział się tego od niej. Bo co będzie, jeśli ktoś wypapla mu, że była w ciąży? Wtedy będzie jeszcze gorzej. Ale jeszcze gorsze niż opowiedzenie mu o dziecku, było przyznanie się do tego, że chciała ze sobą skończyć półtora roku temu. Może choć tego mogłaby uniknąć? Co Poul pomyśli o niej, gdy dowie się, że wolała umrzeć niż żyć, nie mogąc przyznać się, kim był ojciec dziecka? Bo tak właśnie wtedy myślała, że nie może powiedzieć, iż to Oskar, który miał się ożenić z Blanche, jest ojcem jej dziecka. Nie miała innego wyboru jak tylko pozwolić ludziom myśleć, że nie wie, kim jest ojciec jej dziecka - aż do momentu, kiedy Anders wziął to na siebie i przyznał się do ojcostwa. Znów uniosła rękę. Nie było odwrotu. Musiała opowiedzieć Poulowi o Oskarze. Może wtedy opowie jej o swojej zmarłej żonie, o Mary Alice. W tej samej chwili drzwi otworzyły się i Poul spojrzał na nią zaskoczony. - Och, to ty? Wolałaby żeby powiedział coś innego, albo uśmiechnął się do niej chociaż, ale tego nie zrobił. - Miałam właśnie zapukać - wyjąkała, zmieszana wyrazem jego twarzy. - Chcę z tobą porozmawiać - ciągnęła już pewniejszym głosem. Oczy Poula pociemniały. Nie był zadowolony z jej wizyty, ale przynajmniej nie zamknął jej drzwi przed nosem. - Oczywiście - odpowiedział krótko i zamknął za nią drzwi. Nastrój zmienił się, gdy tylko weszła do środka. - Posłuchaj, Ellen... Poul spojrzał w bok, przeciągnął ręką po włosach i podszedł do okna, stał przy nim odwrócony do niej plecami. Myślała, że powie coś więcej, ale milczał. Powoli odwrócił się do niej. Jego twarz była ściągnięta i pomyślała, że jest zmęczony. Nic dziwnego, nie spał przez całą noc. - Co chciałeś mi powiedzieć? - spytała. Poul spojrzał na nią, ale nie potrafiła odczytać wyrazu jego oczu. Wciągnął głęboko powietrze. - To nie ma znaczenia. Powiedz mi, co tobie leży na sercu. Wydawało jej się, że nie da rady opowiedzieć mu teraz tego wszystkiego. To nie był dobry moment, ale czy kiedyś taki będzie?
Poul podszedł do niej. Dlaczego tak stał z rękami zwisającymi wzdłuż boków? Dlaczego nie objął jej, tak jak rano? Dlaczego tak się na nią patrzył? Gdyby już go trochę nie poznała pomyślałaby, że jest na nią zły. Odwróciła się na pięcie i zawróciła do drzwi. Co ona tu właściwie robi? Widać było wyraźnie, że Poul wcale nie chce z nią rozmawiać. Miała już nacisnąć klamkę, ale Poul podbiegł do niej, przykrywając dłonią jej rękę. - Poczekaj, Ellen! Stanął w drzwiach, tak że nie mogła ich otworzyć. Złapał ją za ramię i obrócił do siebie. Jego twarz znajdowała się teraz tak blisko niej, mogła dostrzec złotawe refleksy w jego brązowych oczach. Był tak blisko, że mogła poczuć jego zapach, widzieć zmarszczki na jego wąskich wargach. - Nie uciekaj ode mnie, Ellen powiedział z żarem. Jego oczy miały teraz błagalny wyraz, nie patrzył tak pewnie, jak przed chwilą. - Przepraszam, jeśli... Popatrzył w dół. - Jeśli byłem dla ciebie nieuprzejmy. Usłyszała, że mówienie przychodzi mu z trudem, ale wiedziała, że mówi to, co myśli. Niepewnym gestem wyciągnęła rękę i położyła mu na ramieniu. - O co chodzi, Poul? Wiem, że chciałbyś mi coś więcej powiedzieć. Nie możesz powiedzieć mi, o co chodzi? Poul pogłaskał ją po policzku i spojrzał jej w oczy. - Nie mogę ci tego opowiedzieć, nawet choćbym chciał. To samo powiedziała Heima. Rodzina Abildholmów wiedziała coś o Poulu, coś, czego wyraźnie nie chciała ujawnić innym. Zakryła jego dłoń swoją ręką. Może opowie jej o swoich tajemnicach, jeśli powie mu o Maren? - Muszę ci coś powiedzieć - niepewnie rozpoczęła. Na czole Po ula pojawiła się niewielka zmarszczka, ale nie zmienił wyrazu twarzy. Ellen spuściła oczy. - Przed rokiem urodziłam dziewczynkę. Zamilkła, to było trudniejsze niż przypuszczała. Nigdy nie rozmawiała o Maren, zniekształconym dziecku, które urodziła i które przeżyło tylko kilka minut. Mimo tego tą krótką chwilę, którą przeżyła razem z Maren, zachowała głęboko w swoim sercu. Maren była jej pierwszym dzieckiem i możliwe, że pozostanie jedynym. Kiedy wszystko skończyło się pomyślała, że to Bóg ją ukarał. Że dopuścił do tego, by Maren urodziła się kaleką, bo ona sama próbowała odebrać sobie życie, ale z czasem zrozumiała, że to nie o to chodzi. Było tak, jak powiedziała matka; bez względu na to, jak było się pobożnym, nigdy nie można było być pewnym, czy dziecko urodzi się zdrowe. Spojrzała na Poula. Nie cofnął się i nie wyglądał, by miał zamiar ją oskarżać. - Tak - powiedział, wyraźnie czekając aż skończy.
Przełknęła ślinę, nie potrafiła na niego spojrzeć. - Chciałam, żebyś dowiedział się tego ode mnie, żebyś już wiedział, gdyby ktoś inny chciał ci o tym opowiedzieć. Poul nie odpowiedział, ale podniósł jej brodę. Był poważny, ale nie był zły, jak się tego obawiała. - A gdzie jest teraz twoja córka? Poczuła, że coś dławi ją w gardle, ale powstrzymała płacz. - Umarła zaraz po urodzeniu. Nie była... nie była zdrowa. Nie udało jej się powstrzymać łez spływających jej po policzkach. Nigdy nie rozmawiała o Maren. Nikt nie chciał o niej rozmawiać. Tak jakby dziewczynka nigdy się nie urodziła. Jedynym, co świadczyło o tym, że kiedyś żyła, było jej imię wyryte na nagrobku. A teraz leżała blisko swojej babci i była to jakaś pociecha. Zniknęła w ramionach Poula. Dobrze było tak stać i czuć, że obejmuje ją, wtulając swój policzek w jej włosy. - To straszne. Mówią, że utrata dziecka to najstraszniejsza rzecz, jaka może przydarzyć się człowiekowi i myślę, że to prawda. Oparła głowę na jego piersi. Nie była jedyną osobą, która kogoś straciła. - Muszę ci coś jeszcze powiedzieć - ciągnęła, patrząc mu w oczy. Spokojnie opowiedziała mu, jak tuż przed ślubem Oskara odkryła, że jest w ciąży. Poul trzymał ją teraz w pewnej odległości od siebie. - To musiało być dla ciebie straszne. Zagryzła wargi i skinęła głową. - Tak. Musiała opowiedzieć mu resztę, wszystko. - Byłam tak zrozpaczona, Poul, tak zrozpaczona, że nie mogłam spać. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Nie wiedziałam, co powie ojciec i co powie Blanche, kiedy dowiedzą się, że jestem w ciąży z Oskarem. Spojrzała na niego. Pomyślałam, że nie warto dłużej żyć. Paul patrzył na nią zaskoczony. - Masz na myśli, że...? Skinęła głową. - Tak. Przyciągnął ją mocno do siebie, obsypując pocałunkami jej włosy- Ty głupia dziewczyno. Jak mogłaś coś takiego pomyśleć? - Sama tego teraz nie rozumiem. Ale wtedy myślałam, że to jest jedyne wyjście, jedyny sposób, żebym znów była wolna. Stali obejmując się. Miała już to za sobą. Opowiedziała o tym, co ją bolało. I Poul nie odtrącił jej od siebie. Pozwolił jej to opowiedzieć i wysłuchał jej. Nie osądzał jej. Odkryła mu swoją tajemnicę, czy on teraz opowie jej o swojej? - Dziękuję za to, że mnie nie potępiasz. Uśmiechnął się do niej i odgarnął lok z jej czoła. - Oczywiście, że nie. Żyję dostatecznie długo, żeby wiedzieć, że nie jestem osobą, która miałaby prawo kogoś osądzać.
Popatrzyła mu w oczy. Były inne niż dziś na plaży. Wtedy widniała w nich żądza, której żadne z nich nie potrafiło zahamować. Teraz było inaczej. Coś w jego spojrzeniu mówiło o tym, że chyba żałuje tego, co stało się rano. - Żałujesz tego, co wydarzyło się dziś na plaży? - spytała. Jej głos zabrzmiał dziwnie głucho. Musiała poznać odpowiedź, bez względu na to, co powie. Zauważyła, że zacisnął zęby, drżały mu mięśnie szczęki. - Ellen, ja... Spojrzał na nią, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie potrafił tego z siebie wydobyć. Nagle odsunął się od niej i przesunął ręką po twarzy. - Chciałbym, żeby to się nie wydarzyło, a jednocześnie tego nie żałuję - powiedział bezbarwnym głosem i spojrzał na nią z ukosa. Równie dobrze mógłby ją uderzyć w twarz. Chciałbym, żeby to się nie wydarzyło. Jego słowa spowodowały, że poczuła ogarniające ją zimno. Drugi raz w życiu oddała się mężczyźnie, ale myślała, że Poul jest inny niż Oskar. Nie myślała, że ktokolwiek może być taki jak Oskar. - Chcę, żebyś mi odpowiedział, dlaczego chcesz, żeby to się nie wydarzyło powiedziała drżącym głosem. Poul odwrócił wzrok i potrząsnął głową. - Ale naprawdę nie mogę ci tego powiedzieć, Ellen! - Oczywiście, że możesz, jeśli tylko chcesz! Teraz już krzyczała, nie potrafiąc dłużej ukryć rozczarowania i upokorzenia. - Opowiedziałam ci, co stało się ze mną, chyba to, co masz do powiedzenia, nie może być dużo gorsze? Poul spojrzał prosto na nią, zobaczyła rozpacz w jego oczach, ale nie potrafiła mu współczuć. Nie zrozumiesz tego, Ellen. - Pozwól mi chociaż spróbować! Nie dajesz mi szansy nie opowiadając mi, o co chodzi! Poul podszedł do łóżka i ciężko usiadł, ukrył twarz w dłoniach. - Przykro mi, Ellen. Spojrzał na nią, jego twarz była mroczna. Spokojnie podeszła do niego i zmierzyła go wzrokiem. - Chcę, żebyś opowiedział mi o Mary Alice. Poul zerwał się z łóżka i zacisnął pięści. - Myślę, że lepiej będzie, jak pójdziesz. Nie odwróciła od niego wzroku. Coś w nim poruszyła, to o tym nie chciał mówić. To o niej. O Mary Alice. Zacisnęła mocno wargi, odwróciła się i poszła w kierunku drzwi. Otworzyła się przed nim, stanęła przed nim zupełnie bezbronna. On zaś był nadal zamknięty. To powiedziało jej wszystko, co chciała wiedzieć.
Rozdział siódmy Siadali już do obiadu, kiedy Ellen weszła do jadalni. - Karen nie wstanie powiedziała cicho do ojca. Skinął głową. - Trudno się było czego innego spodziewać. Sofie zaniesie jej jedzenie na górę. Ellen pokiwała głową i przekazała polecenie Sofie. Karen przeleżała cały wczorajszy dzień i choć już nie krwawiła, potrzebowała spokoju i odpoczynku, żeby dojść do siebie. Mimo tego, że był to ostatni obiad rodziny Abildholmów w Gimle, Karen nie zeszła na dół. Nikt nie oczekiwał nawet, że pani domu pokaże się w jadalni. Rozmowa przy stole kulała i sama Ellen nie miała nic ciekawego do powiedzenia. Ostatnie dni i tygodnie były wyczerpujące i mimo że przyjemnie było gościć Abildholmów, obecność gości w domu była też męcząca. Czuła się odpowiedzialna za zorganizowanie im jakichś zajęć i przed południem poprosiła jednego z parobków, żeby przewiózł ich łodzią na wyspę, gdzie mogli podziwiać przepiękne kwiaty. Annathea zebrała nawet wiele kwiatów, których nie znała, chciała je zasuszyć i umieścić w swoim zielniku, kiedy wróci do Danii. Ellen popatrzyła w talerz i zanurzyła kawałek ziemniaka we wspaniałym sosie, który Bera przyrządzała z czerwonego wina. Sos pasował znakomicie do mięsa i jarzyn, choć Ellen nic dzisiaj nie smakowało. Tak jak i ona, Poul również nie odezwał się ani słowem, od kiedy siedli do stołu. Ukradkiem spojrzała na niego. Od ich przedwczorajszej rozmowy w jego pokoju prawie go nie widywała. Nie wyglądało też na to, żeby miał chęć z nią porozmawiać. Właściwie było jej wszystko jedno. Wyraźnie jej wczoraj powiedział. Chciałbym, żeby to się nie wydarzyło. Nie rozumiał, że ją zranił? A przecież kilka godzin wcześniej na plaży był bardzo namiętny, powiedział nawet, że za nią szaleje. Teraz za to potrafił to dobrze ukrywać! Odwróciła od niego wzrok i próbowała zmusić się do jedzenia. Chciała już tylko, żeby godziny dzielące ją od jutrzejszego poranka upłynęły jak najszybciej, wtedy właśnie rodzina Abildholmów miała odjechać, a wraz z nimi wyjeżdżał też Poul. Po tym, jak potrawy po raz drugi okrążyły stół i Abelone upewniła się, że nikt więcej nie będzie chciał dokładki, służące szybko sprzątnęły brudne talerze. Holger odchrząknął, wytarł usta lnianą serwetką i dwukrotnie zastukał w swój kieliszek z winem. Wstał zaczerwieniony, z poważną miną na twarzy i z zadowoleniem poklepał się po okrągłym brzuchu. - Trochę jednak potrzeba, żeby napełnić to ciało, ale teraz jestem syty.
Chcę przez to powiedzieć, że jadło i napitek były wspaniałe! Wszyscy zaczęli się śmiać i zniknął przytłaczający nastrój. Holger był nie tylko sympatycznym człowiekiem, był też wesoły, choć w hucie szkła trzymał pracowników twardą ręką. - W trakcie naszego pobytu w Gimle serwowaliście nam wyszukane dania powiedział, kiedy już przebrzmiał śmiech - i musicie wiedzieć, że to doceniamy. To zaszczyt dla nas móc przyjechać tu na wesele, poza tym mieliśmy okazję lepiej poznać Henny i Ivera. Miło było was spotkać w waszym własnym otoczeniu. Holger ucichł i spojrzał na dwójkę dzieci, które z przejęciem, z wypiekami na buziach, słuchały jego przemówienia. Holger cicho odkaszlnął i Ellen usłyszała, jak głęboko nabiera powietrza. - Jutro, jak wiecie, wracamy do Danii i opuszczamy was z ciężkim sercem. Chcemy, żebyście o tym wiedzieli. Ellen przełknęła ślinę. Holger wymienił spojrzenie z Helmą, która kiwnęła głową, jakby chciała dodać mu otuchy. Znów spojrzał na Henny i Ivera. - Henny i Iverze. Rozumiemy, że dobrze czujecie się tu w Gimle. Trafiliście do serdecznych ludzi, którzy traktują was jak swoje własne dzieci. Ellen spuściła głowę, patrząc na wzór zdobiący adamaszkowy obrus. Jak swoje własne. Henny i Iver byli teraz ich rodziną! - W każdym razie - ciągnął Holger, a jego głos stał się teraz trochę niewyraźny. - W każdym razie, moja żona i ja, Annathea i Eilert nie chcemy opuścić Gimle, dopóki nie wyrazimy naszego wspólnego pragnienia, że pewnego dnia nie tylko zechcecie do nas przyjechać w odwiedziny, ale też zostać i zamieszkać z nami w Sofryd. Te słowa sprawiły Ellen ból. To właśnie tego się obawiała. Nie miała siły podnieść oczu i patrzeć na skrępowane miny Abildholmów i zaskoczenie malujące się na twarzach dzieci. Słowa zostały już wypowiedziane. Członkowie rodziny wyraźnie powiedzieli, że chcieliby, aby dzieci mieszkały w Danii. Poczuła mdłości. Miała ochotę wstać od stołu i wybiec z jadalni, ale nie mogła tego zrobić. Musiała myśleć o dzieciach. Musiała myśleć o tym, co będzie najlepsze dla nich. Musiała pomyśleć, jak one się czują, kiedy okazało się, że dwie rodziny chciałyby, by z nimi zamieszkały. Odwróciła głowę i popatrzyła na Henny i Ivera. Musiała się zmusić, żeby się do nich uśmiechnąć, mimo że zbierało jej się na płacz. Henny siedziała na szczęście ze wzrokiem wbitym w stół, ale Iver przyglądał jej się poważnym, pytającym wzrokiem. Henny i Iver. Kochała ich oboje i chociaż zobowiązała się do opieki nad nimi, od czasu do czasu czuła, że jakby byli jej młodszym rodzeństwem. Sądziła, iż pozostali domownicy też ich tak traktują. Henny była tylko o pięć lat
od niej młodsza. Jakby się bardzo nie starała, nie potrafiłaby zastąpić jej matki. Z Iverem było trochę inaczej, bo był młodszy, ale wiedziała, że najbliższą mu osobą była Henny; to do siostry szedł, kiedy miał kłopoty albo był smutny. Udając, że musi poprawić leżącą na kolanach serwetkę, spróbowała przełknąć dławiący ją płacz. Musiała usunąć się na bok, wiedziała o tym, chociaż tego nie chciała. Pragnęła, by Henny i Iver nadal mieszkali w Gimle, by tu dorastali. Chciała dać im miłość i troskę, której nie mogła dać im ich własna matka, której obiecała, że to zrobi. Holger podniósł kieliszek. - Niech mi będzie wolno wznieść toast za gościnność, z którą zostaliśmy przyjęci w Gimle i za to, jak wspaniale zajęliście się Henny i Iverem. Wzniesiono kieliszki, ale Ellen nie była w stanie na nikogo spojrzeć, chociaż kiwała głową i uśmiechała się, tak jak tego od niej oczekiwano. Cała się trzęsła. Holger mówił w taki sposób, jakby dzieci były jego własnością, jakby ich miejsce było nie w Gimle, a w Sofryd. Przełknęła kilka łyków wina i poczuła wreszcie ciepło. Potrzebowała lekkiego oszołomienia, które ogarniało ją zawsze po wypiciu mocnego, czerwonego wina. Łatwiej jej było wtedy powiedzieć to, co miała do powiedzenia. Zmuszała się do uśmiechu patrząc na Holgera, który znów usiadł na krześle. Dzieci, musisz myśleć o dzieciach, Ellen. Musisz zrobić wszystko, co w twojej mocy, żeby było im lepiej. - To piękne słowa, Holgerze, dziękujemy - wydusiła z siebie i sama była zaskoczona tym, jak normalnie zabrzmiał jej głos. - Wiem, że dzieci czuły się bardzo dobrze w Sofryd i bardzo sobie ceniły to, że miały możliwość poznania rodziny swojego ojca. Musiała zaczerpnąć powietrza, czuła, że zawodzi ją głos. Nawet jeśli sama bardzo, ale to bardzo, chciałabym, by mieszkały w Gimle, uważam jednak, że one same też mają prawo decydować. To mądre i rozsądne dzieci. Popatrzyła na nie po wypowiedzeniu tych słów. Myślała, że będą się cieszyć, ale myliła się. Przeciwnie, widziała, że są zrozpaczone i w tej samej chwili zrozumiała dlaczego. Teraz, kiedy powiedziała, że mogą wybierać, było im jeszcze trudniej! Opadła na krzesło. W głębi duszy myślała, że wie, czego chcą dzieci, a w szczególności czego chce Iver. Płakał i nie chciał wsiąść na pokład, gdy wracali z Danii. Abildholmowie nie tylko przyjęli dzieci z otwartymi ramionami, łączyły ich więzy krwi, których nie można było zerwać. Przy stole zapadła cisza, którą przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Sofie i Bera wniosły deser - krem śmietankowy z czerwonym sosem.
- Nie musimy o tym decydować dziś ani w najbliższym czasie - powiedziała Heima i Ellen poczuła, że próbuje w ten sposób pomóc dzieciom. - Henny i Iver nie znają nas jeszcze zbyt dobrze i potrzebują oczywiście więcej czasu, żeby zapoznać się z nami i z Sofryd. W ciszy zaczęli jeść deser, ale po chwili Holger odchrząknął. - Jest jeszcze jedna sprawa, którą chciałbym omówić z tobą, Ellen. Popatrzyła na niego zmieszana. Czy mogło być coś więcej? Chciała tylko, żeby ten posiłek jak najszybciej się skończył, żeby nie musiała już siedzieć tu z wymuszonym uśmiechem, tak żeby nikt nie zauważył, że jest jej przykro. - Tak, Holgerze? - spojrzała na niego. Holger odłożył łyżeczkę i odchylił się na krześle, zwijając serwetkę. Z poważną miną położył ją koło salaterki. - Nauczyciel, który uczył najmłodsze dzieci pracowników huty szkła, od wiosny nie będzie już u nas pracował. Szukaliśmy nowego, ale żaden się nie zgłosił. Dlatego Annathea zobowiązała się na razie uczyć dzieci, ale ani nie ma do tego kwalifikacji, ani ochoty. Annathea potrząsnęła głową i nieśmiało się uśmiechnęła. - Boję się, że nie nadaję się do uczenia dzieci. Sama nie byłam zbyt pilna, a teraz wygląda to jeszcze gorzej. Serce Ellen biło tak szybko, że słyszała jego odgłos w uszach, a jej ręce zaczęły drżeć. Holger uśmiechnął się do niej. - Słyszałem, że jesteś dobrą nauczycielką. Dlatego chcielibyśmy zapytać cię, czy nie zechciałabyś uczyć najmłodszych dzieci u nas, w hucie? Zakręciło jej się w głowie. Poczuła suchość w ustach. Ona miałaby uczyć? W Hucie Abildholm? Nie potrafiła opanować ogarniających ją na przemian płaczu i śmiechu. - Co ty mówisz? - spytała mrugając powiekami, by odzyskać ostrość wzroku. - Nie mam ani wymaganego wykształcenia, ani doświadczenia... Poczuła radość. To było dokładnie to, o czym marzyła! A poza tym mogła pojechać do Danii! Jeżeli Henny i Iver chcieli się tam przeprowadzić, pragnęła być z nimi. Rozejrzała się, Abildholmowie uśmiechali się do niej, tak samo Abelone i ojciec. Poul był jedyną osobą, która patrzyła sztywno w swój talerz. Holger kiwnął w stronę Aksela. - Już rozmawiałem z twoim ojcem. Nie chciałem tego oczywiście proponować bez konsultacji z nim. Napotkała spojrzenie ojca, czuła, że pali ją twarz. - A co ty powiesz, ojcze? wyjąkała, ale kiedy ujrzała jego zadowolony uśmiech, znała już odpowiedź. - Myślę, że to doskonały pomysł. Nigdy nie byłem za tym, żebyś pozostała tu w charakterze darmowej służącej, pamiętam zresztą, iż twoja matka uważała, że
zawód nauczycielki byłby dla ciebie doskonały. Masz sympatyczne i przyjemne usposobienie, które przyda ci się w tej pracy, poza tym masz dużą wiedzę i jesteś oczytana. No i chyba się nie mylę, kiedy powiem, że sama o tym też myślałaś? spytał, puszczając do niej oko. Nie mogła uwierzyć, że to prawda. To był sen. I ojciec nie miał nic przeciwko temu, wręcz przeciwnie; zachęcał ją do przyjęcia tego stanowiska! - Tak, ojcze - odpowiedziała, nie wiedząc, co więcej mogłaby powiedzieć. - Przed kilkoma dniami zobaczyłam ogłoszenie w gazecie, pisano w nim o naborze do szkoły dla nauczycielek. Ale nigdy nie myślałam... Rozłożyła ramiona z uśmiechem na twarzy. - Od zeszłej jesieni myślałam o tym, żeby zostać nauczycielką. Holger z zadowoleniem skinął głową. - Sama widzisz - zamruczał i odwrócił się do Hełmy. - Dostaniesz takie samo wynagrodzenie jak poprzedni nauczyciel - dodała z uśmiechem Heima. - Pozwoli ci to odłożyć trochę pieniędzy, bo naturalnie będziesz miała w Sofryd bezpłatne mieszkanie i utrzymanie. Jeśli się oczywiście zgodzisz - dodała szybko. Ellen popatrzyła na dzieci. Nawet jeśli miałaby jakiekolwiek wątpliwości, zniknęłyby w chwili, gdy popatrzyła na ich twarze. Patrzyły na nią i z zapałem kiwały głowami, jakby chciały jej powiedzieć, że właśnie to powinna zrobić. Z ich twarzy zniknęło przygnębienie. Roześmiała się. - Nie mogę w to uwierzyć! Holger poklepał się po brzuchu i roześmiał się cicho. - Ale to prawda. Ale nie musisz teraz decydować, możesz o tym pomyśleć do jutra, a może nawet i dłużej, możesz nawet wysłać nam list, jeżeli się później zdecydujesz. Popatrzyła na ojca, który nadal się uśmiechał. Pocierała ręce, jakby nie mogła spokojnie usiedzieć. Rzuciła jeszcze spojrzenie Abelone, która uśmiechnęła się do niej zachęcająco. - Myślę, że nie muszę się długo namyślać, Holgerze - powiedziała drżącym głosem. Chcę zostać nauczycielką w szkole przy hucie, jeśli sądzisz, że się do tego nadaję. Holger roześmiał się głośno i uniósł szklankę. - Nie wątpię, że się nadajesz. Wznieśmy zatem toast za naszą nową nauczycielkę! Wszyscy unieśli kieliszki, śmiejąc się i rozmawiając. Jedyną osobą, która nie uśmiechała się, był Poul. Gdyby był w niej zakochany, to on powinien się najbardziej cieszyć. Postanowiła, że nie pozwoli, by rozczarowanie i upokorzenie zepsuły jej radość.
- Kiedy chciałabyś przyjechać do Sofryd? - spytała Annathea. Drobna Annathea wydawała się być jeszcze mniejsza niż zwykle, ale teraz siedziała wyprostowana, a jej oczy lśniły. Ellen wiedziała dlaczego. Cieszyła się, że dzieci zamieszkają w Sofryd, wiedziała, że łatwiej im będzie dokonać wyboru, skoro ona też tam miała pojechać. Córka Hełmy nie miała dzieci i Ellen czuła, że tęskniła za tym, żeby być matką. Ellen wciągnęła głęboko powietrze i spróbowała zebrać myśli, ale było to oczywiście niemożliwe. To wszystko wydarzyło się tak szybko. - Co powiesz na przyjazd do nas 1 sierpnia? - spytała Heima. Będziesz miała dość czasu, żeby przygotować się do rozpoczęcia roku szkolnego i by zapoznać się z Gilleleje? Skinęła głową. - Początek sierpnia to dobry termin - odpowiedziała. - Co wy na to, dzieci? Chcecie mieszkać w Gimle, czy pojechać do Danii? Henny i Iver wymienili pośpiesznie spojrzenia i Henny odpowiedziała z zachwytem: - Chcemy jechać do Danii. Znów wzniesiono toast, otwierając nowe butelki wina. - To naprawdę szczęśliwy dzień - wymruczał Holger, stukając się znów z wszystkimi kieliszkiem. - Wypijmy za ten dzień! Kieliszki powróciły na stół i Ellen rozejrzała się wokół. Abelone, ojciec, Marie... To nieprawdopodobne, że miała opuścić swoją rodzinę, ale tak musiało być. Jej los w jednym momencie uległ odmianie. Czekało ją teraz zupełnie nowe życie. Poul podniósł się od stołu. - Pójdę już chyba do siebie. To był doskonały posiłek we wspaniałym towarzystwie - powiedział kłaniając się lekko, dosunął krzesło do stołu i wyszedł z jadalni - nie próbując nawet spojrzeć w jej kierunku. Nie wiedziała, czy inni to zauważyli, byli zajęci rozmową i planowaniem jej podróży, ale dojrzałą wyraz napięcia na twarzy Poula. Jego wargi były zaciśnięte i blade, a ruchy sztywne i wymuszone. Podniosła kieliszek do ust i wypiła duży łyk. Poul nie chciał, by przyjechała do Sofryd.
Rozdział ósmy - Pośpiesz się, zaraz podniosą trap! Ellen szybko uścisnęła Annatheę, Abildholmowie wracali do Danii. - Wkrótce się zobaczymy - uśmiechnęła się i objęła Ivera, który przytulił się do niej. - Nie mogę się doczekać naszego wyjazdu i myślę, że nie ja jedna uśmiechnęła się i pogłaskała chłopca po policzku. Iver spojrzał na nią i uśmiechnął się szeroko. - Cieszę się, że przyjedziemy, ciociu Annatheo - przytaknął skinieniem głowy. Annathea pochyliła się i pogłaskała go po włosach. - A ja się cieszę, że ty, Henny i Ellen przyjedziecie do Sofryd. To już niedługo, tylko kilka tygodni i znów się zobaczymy, prawda? Iver cicho skinął głową i Annathea wyprostowała się. Szybko ostatni raz uścisnęła Ivera i Henny i podążyła za resztą rodziny, która wchodziła właśnie na trap. Ellen obejmowała Ivera i Henny. Wszyscy zapamiętale machali do duńskiej rodziny, stojącej przy relingu. Podniesiono trap, rzucono cumy. Zahuczała syrena okrętowa i z komina uniósł się obłok pary. Powoli statek odbił od nabrzeża. Następnym razem to ona i dzieci staną przy relingu i będę machać odprowadzającym na pożegnanie, nadal nie mogła uwierzyć w to, co czeka ją za zaledwie kilka tygodni. Zagryzła wargi i uśmiechnęła się, machała tak długo, aż poczuła ból w ręce. Cieszyła się, że będzie mogła mieszkać w Sofryd, ale był też pewien problem. W Sofryd nie mogła uniknąć spotkań z Poulem. Widziała po jego marsowej minie, gdy dowiedział się, że będzie uczyła w szkole przy hucie, że ich spotkania mogą nie być przyjemne. Westchnęła. Poula nie było przy relingu, żeby pomachać im na pożegnanie. Abelone opadła na kolana na miękki mech i pochyliła się nad szemrzącym potokiem. Twarz jej płonęła, a po plecach spływał pot. Wiele godzin spędziła na polu rozrzucając zostawioną przez kosiarzy świeżo zżętą trawę. Napełniła złożone dłonie wodą i oblała nią twarz. Zawsze tak było, że łąkę koszono w najgorętsze dni. Zapowiadała się dobra pogoda i będą mogli zwieźć siano do stodoły nie bojąc się, że zamoknie. Gdyby przyszły opady, byłoby gorzej. Jeśli siano leżałoby zbyt długo na łące albo w stogach, niewiele pozostałoby paszy dla zwierząt na zimę. Wytarła twarz rękawem sukni i podniosła się na nogi. Słońce prażyło z błękitnego, lipcowego nieba i prawie uniemożliwiało pracę. Wokół głowy brzęczały uparte muchy. Na szczęśnie na płaskim terenie używali kosiarki, ale musieli też skosić teren na skraju rowu i nad brzegiem rzeki i tam musieli użyć
kos. Nie mogła pozostać ani jedna kępa, ani jedno źdźbło trawy. Ojciec, jak zwykł mawiać, nie uwierzył, póki sam nie zobaczył. Rozwiązała chustkę na głowie i ucieszyła się czując słabą, chłodną bryzę znad morza. Przez chwilę poczuła na karku przyjemny chłód. Była już pora obiadu, a potem miała być przerwa. Dobrze byłoby wyciągnąć się w łóżku, poza tym w jej pokoju było zawsze chłodno, chociaż ona sama wolałaby spędzić ten czas z Erikiem. Wytrzepała chustkę z siana i znów zawiązała ją na głowie. Miała stąd widok na łąkę, która schodziła aż do ujścia rzeki na zachód od Ladefoss. Tam też kosiarze pracowali pełną parą, tak było teraz we wszystkich gospodarstwach w okolicy. Przez dłuższy czas panowała zmienna aura, ale ostatnio słońce świeciło od wczesnego rana aż do wieczora, a na niebie nie było ani jednej chmurki. Nie było ich stać na to, żeby przegapić taką pogodę. Henny podbiegła do niej wraz z towarzyszącym jej szarym kotem, pałętającym się wokół nóg. - Słyszałaś dzwonienie na obiad, Abelone? - Tak, chciałam tylko najpierw obmyć twarz, tak mi ciepło. Razem zaczęły iść w kierunku dziedzińca. Dobrze, że była już pora obiadu. Była głodna jak wilk. Wszyscy kosiarze zebrali się przed letnią kuchnią, również kobiety. Do stołu miało dziś usiąść wielu ludzi, tak jak zawsze podczas sianokosów. Ośmiu kosiarzy wraz z dziewczynami, które rozrzucały skoszone siano. Razem na obiad przyszło około dwudziestu osób i Bera nakryła stół również na zewnątrz, pod dużym kasztanowcem, gdzie był głęboki cień i panował przyjemny chłód. Podeszła do umywalki, stojącej za drzwiami pralni i uśmiechnęła się do Jorgena, który przybiegł do niej chwiejąc się niepewnie na pulchnych nóżkach. - Biad! - Abelone uśmiechnęła się. - Tak, teraz zjemy obiad. Ukucnęła i wyciągnęła ręce do brata. Przed kilkoma dniami postawił pierwsze kroki i dziwne było to, że kiedy już zaczął chodzić, nie zadowolił się kilkoma krokami, jak Isak, ale chętnie wędrował sam po całej podłodze. Jorgen rzucił się jej w ramiona, okręciła się z nim dookoła, a braciszek piszczał z radości. - Jak ty urosłeś! - uśmiechnęła się do niego i dotknęła nosem jego miękkiego policzka. Objął jej szyję swoimi pulchnymi rączkami. Coś ją zastanowiło. Jego policzki były rozpalone. Przytrzymała go nieco dalej od siebie. Miał zaczerwienioną buzię i błyszczące oczy. Przyłożyła mu rękę do czoła. Był rozgrzany, ale nie aż tak, żeby musiała to być gorączka. Może spocił się tylko dlatego, bo było bardzo gorąco. Zdjęła z niego kaftanik. Może to pomoże? Jorgen uśmiechnął się do niej szeroko i zaczął bawić się jej warkoczem. Na razie wydawał się być zdrowy, ale postanowiła w ciągu dnia mieć na niego oko.
Uśmiechnęła się i połaskotała go końcówką warkocza. Brat roześmiał się serdecznie i aż wykręcił się w jej ramionach, zanosząc się śmiechem. Jorgen był dobrym chłopcem, rzadko płakał i nieczęsto też koniecznie chciał coś dostać; cieszyła się, że ma taki dobry charakter. Jego brat bliźniak potrafił w każdej chwili wpaść we wściekłość. Jorgen zaczął się niecierpliwić w jej ramionach i znów postawiła go na podłodze. Spojrzała na Berę i Sofie, które krążyły tam i z powrotem, czyniąc ostatnie przygotowania. Zapach peklowanego mięsa i grochu sprawił, że pociekła jej ślinka. Chlebowy budyń z czerwonym sosem też pachniał zachęcająco. - Pomóc wam w czymś? - spytała. Bera i Sofie były czerwone z wysiłku. Bera potrząsnęła głową. Ziemniaki, kalarepa - wymamrotała patrząc na półmiski stojące na blacie. Abelone zmarszczyła brwi. - Ale gdzie jest Karen? Myślałam, że wam pomoże, bo było tak dużo do zrobienia. A gdzie jest Isak? Ani Bera, ani Sofie nie odpowiedziały od razu, były zajęte wystawianiem dań na stół. - Pani nie czuła się dobrze i położyła się, Isak jest z nią - powiedziała Bera nie patrząc się na nią. Abelone wciągnęła głęboko powietrze. Wcale jej nie dziwiło, że Karen położyła się. To, że czasem leżała w łóżku w tydzień po tym, jak straciło dziecko, nie było niczym dziwnym, ale teraz, kiedy już wstawała, nadal była osłabiona i niechętna do pracy. Przeważnie siedziała w salonie i czytała jakiś magazyn, który kupiła w mieście, bo tam jakoś miała siłę dojechać. Albo bawiła się z Isakiem, tak jakby nigdy nie było jej tego dość. Rozpieszczała chłopca, Isak był coraz bardziej wymagający i przynajmniej od Karen udawało mu się wymusić to, co chciał. Mogę jej zanieść talerz z jedzeniem - zaproponowała Abelone. Sofie i Bera miały dostatecznie dużo roboty i choć Abelone miała dość specjalnych względów okazywanych ostatnio Karen, wzięła talerz. Karen nigdy taka wcześniej nie była, choć Abelone wiedziała, że była niechętna pracy na roli albo w oborze. W kuchni była za to zawsze zręczna, ale i to się zmieniło; jedyne, co teraz robiła, to wydawanie poleceń innym. Odsunęła od siebie braciszka, który zaraz zajął się domkiem, który dostał od Hilmara i nałożyła jedzenie na talerz. Zdziwiona zauważyła, że przed schodami stoi obcy powóz, ale nigdzie nie było widać woźnicy. Zmarszczyła brwi. Kto mógł przyjechać teraz z wizytą? Wszyscy wiedzieli, że byli zajęci sianokosami, tak jak wszyscy inni gospodarze w okolicy. Przez moment stała, nasłuchując. Na dole w pokojach było cicho, ale po chwili usłyszała, że ktoś gdzieś rozmawia, ale nie mogła rozróżnić głosów. Czyżby
Karen przyjmowała na górze gości? Byłoby to co najmniej dziwne. Karen była doskonałą gospodynią i chyba nie chciałaby nikogo przyjmować leżąc w łóżku. Wbiegła po schodach, usłyszała gaworzenie Isaka dochodzące z pokoju ojca i Karen. Powoli podeszła do uchylonych drzwi; Karen rozmawiała z dwiema kobietami. - Chciałabym, żeby była ciaśniejsza w talii, bo tak jak jest teraz, to wyglądam jakbym była w ciąży. Abelone zatrzymała się. Teraz wiedziała już, kim są te kobiety, to były panny Slettemark, krawcowe rodziny Gimle. Krążyły wokół Karen próbując dopasować niebieską muślinową suknię. Karen trzymała ręce w górze, podczas gdy jedna z krawcowych próbowała zebrać suknię w talii. Nie było żadnej wątpliwości, że Karen znów zeszczuplała. Zniknął jej lekko wypukły brzuszek. - Isak, nie, nie ciągnij za sukienkę - ostrzegła chłopca, który wczepił się rączkami w cienki materiał, spoglądając na Karen. Abelone zapukała do drzwi i Karen podniosła wzrok, wyraźnie zaskoczona. - To ty, Abelone? - powiedziała nie kryjąc irytacji na widok tacy z jedzeniem. - Bera powiedziała, że nie czujesz się dobrze, więc przyniosłam ci obiad. Weszła do pokoju i odstawiła tacę na sekretarzyk. Nie mogła się powstrzymać od uszczypliwości. - Mysiałam, że leżysz w łóżku. Kiedy napotkała spojrzenie Karen, nie odwróciła wzroku. A więc to tym zajmowała się, zamiast pomóc Berze i Sofie albo brać udział w sianokosach. Wezwała panny Slettemark, żeby pomierzyć nowe suknie. Rzeczywiście, nie miała czym się zajmować, kiedy wszyscy pracowali w pocie czoła na łące! - Ale nie leżę - odpowiedziała kwaśno Karen. - Bolała mnie głowa, dlatego weszłam na górę. W kuchni było bardzo duszno. - Ale nie poszłaś na górę, zanim nie dowiedziałaś się, że mają przyjechać krawcowe? - odparowała Abelone, zbyt zirytowana, żeby się z nią spierać. Jeśli Karen uważała, że zadaniem pani domu jest paradowanie w wykwintnych strojach, to się pomyliła. Matka tak nie postępowała, ani matka ojca przed nią. - Dziękuję, że przyniosłaś mi obiad - powiedziała Karen, nie odpowiadając na jej pytanie, poza tym wydawała się być całkowicie zajęta nową suknią. Niepewnie przeszła kilka kroków, ale z niezadowoleniem potrząsnęła głową. - Jest za krótko podłożona. Chciałabym, żeby trochę ciągnęła się po podłodze. Panny Slettemark pochyliły się i zaczęły odkładać materiał. Karen odwróciła się do Abelone. - Coś jeszcze, Abelone? - spytała chłodno, obrzucając ją wyniosłym spojrzeniem. Abelone odwróciła się i bez słowa opuściła pokój. Jeśli tak dalej będzie, ciężko będzie wytrzymać z Karen pod jednym dachem. Musi pomówić o tym z ojcem.
Abelone zabrała Jorgena z ramion Sofie, marudził i był czerwony na buzi. - Nie wiem, co z nim jest, panienko Abelone. Próbowałam dać mu pić, ale tylko odwracał głowę i dalej płakał. Jeść też nie chciał. Abelone usiadła z Jorgenem w ramionach. - Może jest zmęczony? - pomyślała głośno i próbowała kołysać go w ramionach, ale chłopiec nadal płakał, jakimś dziwnym rozpaczliwym płaczem, którego u niego do tej pory nie słyszałła. Poczuła strach. Zawsze bała się, kiedy któreś z dzieci chorowało. Popatrzyła na Jorgena i położyła rękę na jego czole. Policzki miał rozpalone, powieki ciężkie, a spojrzenie zamglone. - Po południu tak się zmienił - ciągnęła Sofie. Sofie potrząsnęła głową. - Obudził się pół godziny temu i przed południem też spał. Trochę tu pochodził, ale zaczął marudzić i nawet kiedy go próbowałam uspokoić, nadal nie chciał przestać. Myślałam, że jest śpiący, więc go położyłam. Zaraz zasnął, ale wkrótce się przebudził. Abelone przytuliła chłopca i podniosła się z krzesła. Zaczęła z nim chodzić po jadalni, ale to nie wydawało się go uspokajać. Znów przyłożyła rękę do jego głowy. - Jest rozpalony. Teraz już naprawdę zaczęła się bać. - Potrzymasz go trochę? - spytała Sofie, która wzięła go w ramiona. - Chcę sprawdzić, czy ma wysypkę. Szybko zdjęła mu ubranie. Nie miał wysypki ani na brzuchu, ani na ramionach, ani na nogach. Ubrała go, wzięła go na ręce i zaczęła kołysać. Jego ciało leżało ciężko w jej ramionach, a oczy przypominały dwie wąskie szparki. Policzki chłopca były mokre od łez. Zamknęła oczy, nie przestając go kołysać. W takich chwilach, jak ta, szczególnie mocno brakowało jej matki. Wiedziałaby, co trzeba zrobić, potrafiłaby pocieszyć Jorgena. Znów na niego spojrzała. Teraz płacz przeszedł w skargę, tak jakby nie miał siły już dłużej protestować. - Śpij w ramionach Abelone - szepnęła cicho i zaczęła nucić. - Śpij dziecinko, już wieczór. Zamknij oczka... Nagle, chłopczyk zaczął drżeć w jej ramionach. - Jorgenie? - drżenie nie ustawało, wręcz przeciwnie, nasiliło się. - Sofie! Służąca przybiegła. Teraz chłopiec cały się trząsł, a jego oczy były na wpół otwarte. - Sofie! Zawołaj Berę! Rączki i nóżki chłopca naprężyły się, jego ciało było sztywne, a spojrzenie puste. Drobne ciałko dziecka wygięło się w łuk. W tej samej chwili nadbiegła Bera razem z Sofie. - Co mam zrobić, Bero? Nagle zrobił się taki dziwny. Co mu jest? Dlaczego tak się napina? Czuła paraliżujący strach. Czy Jorgen może umrzeć? Bera położyła rękę na czole chłopca. - Tak jak myślałam, jest bardzo rozpalony. Musimy go schłodzić. Sofie! Otwórz okno!
Sofie szybko zrobiła to, o co prosiła ją Bera, a Abelone rozebrała Jorgena do naga i położyła na łóżku, gdzie owiewało go chłodniejsze powietrze z otwartego okna. Abelone próbowała potrząsnąć go za ramiona i nawiązać z nim kontakt wzrokowy, ale jego oczy uciekały w głąb czaszki. W kąciku ust pojawiły się wymioty, a z gardła wydobył się charkot. - On nie oddycha! - krzyczała, próbując potrząsać nim, ale jego ciało było sztywne i nieruchome. - Co się z nim dzieje? Co to jest? Wargi i język chłopca przybrały siną barwę. Poczuła narastający strach. Boże wszechmogący, co z nim jest? Oddychaj, Jorgenie! Musisz oddychać! Nagle chłopczyk nabrał powietrza i jego ciało przestało być sztywne. - Co to było? Patrzyła przestraszona na Berę; niczego takiego nigdy dotąd nie przeżyła ani o czymś takim nie słyszała. Była pewna, że mały umrze. Że to już koniec. - Diabelskie skurcze - usłyszała mamrotanie Bery, wachlującej dziecko fartuchem i próbującej w ten sposób je schłodzić. - Coś ty powiedziała? - spytała Abelone, wpatrując się w starą kobietę. - Diabelskie skurcze - powtórzyła Bera i potrząsnęła głową. - Nikomu czegoś podobnego nie życzę. Abelone wzięła chłopca na ręce. Braciszek mrugał oczami i wyglądał na zdezorientowanego. Abelone uśmiechnęła się do niego, choć nadal cała drżała. - Co z tobą? - zagadała do chłopca, kołysząc go w ramionach. Jego oczy były matowe, a ciało ciężkie i bezwładne. - Poprosimy lekarza, żeby cię obejrzał - powiedziała cicho i pogłaskała dziecko po spoconych, jasnych włosach. Odwróciła się do Sofie. Poproś Hilmara, żeby posłał po doktora Greni. Sofie spojrzała na nią z powątpiewaniem. - Nie wydaje mi się, żeby wrócił już z Niemiec. Abelone pokręciła głową. - Przyjechał kilka dni temu. Sofie była już w drodze do drzwi. - Sofie, i poproś, żeby Hilmar się pośpieszył - dodała. Atak przestraszył ją, a jeśli to się jeszcze raz powtórzy? Czy chłopiec dałby radę go przeżyć? Abelone pogłaskała braciszka po rozpalonym czole. Leżał na poduszce, zawinięty tylko w pieluchę, a mimo to nadal był gorący. Rączki dziecka spoczywały bezwładnie przy jego główce, a mokre od potu jasne włosy kleiły się do czoła. Okrągłe policzki chłopca pokryte były czerwonymi plamami. Jorgen miał teraz zamknięte oczy. Delikatnie odsunęła lok z jego czoła. - Nie możesz tak bardzo
chorować, Jorgenie, nie w taki sposób. Spojrzała na Berę, która wlewała zimną wodę do miednicy. - Co miałaś na myśli mówiąc, że mały miał diabelskie skurcze? Bera wzruszyła ramionami. - Pamiętam, że tak nazywała je moja matka. U nas nigdy żadne z dzieci tego nie miało, ale dzieci sąsiadów miewały coś takiego, kiedy były małe. Widziałam to też później i pamiętam, że jedna z sióstr twojego ojca miewała to, kiedy była mała. - Czy to jest groźne? Przestał oddychać, miał siny język i zesztywniał. Byłam pewna, że umrze. Bera podeszła do niej z miednicą. - Tak, to jest przerażające, ale nie przypominam sobie, żeby ktoś od tego umarł. Bera zamyśliła się, a Abelone złapała pulchną stopkę chłopca. Zazwyczaj miał chłodne nóżki, ale nie dzisiaj; podeszwy jego stóp były gorące. Pochyliła się, żeby sprawdzić jego skórę. Nadal nie miał wysypki i był to dobry objaw. Nie słyszała też, żeby w okolicy panowała jakaś choroba zakaźna. Otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł ojciec razem z Ellen. Bez słowa podszedł do łóżeczka Jorgena. Popatrzył przez chwilę na syna i odwrócił się do Abelone. - Sądzisz, że to poważne? - Nie wiem, ojcze, ale ma wysoką gorączkę. Wygląda, jakby dostał jakichś skurczy. Bera namoczyła szmatkę w chłodnej wodzie i podała ją Abelone. - Może go sama obmyjesz? - Bera uśmiechnęła się, próbując dodać jej otuchy, chociaż Abelone wiedziała, że jest zaniepokojona tak samo jak ona. Dobrze było mieć ją w domu. Była już stara i wiele w życiu widziała, nie pierwszy raz zajmowała się gorączkującymi dziećmi, Abelone powtarzała to sobie w myśli, próbując zwalczyć strach, Ojciec zaczął chodzić po pokoju, popatrując co chwilę przez okno. Wiedziała, że jego myśli są teraz przy kosiarzach na łące. - Idź już, ojcze - powiedziała - i tak nic nie możemy zrobić, dopóki nie przyjedzie doktor Greni. Ojciec popatrzył na nią z wahaniem, ale widziała, jak ulżyło mu, że nie musi pozostać w pokoju dziecinnym. Ojciec nigdy specjalnie sobie nie radził z małymi dziećmi, a kiedy któreś z nich zachorowało czuł się zrozpaczony, bo nie potrafił pomóc. Łatwiej było mu zająć się pracą, która skieruje jego myśli na inne tory. Drzwi zamknęły się za nim i Abelone poczuła ulgę. Jego bezładny spacer po pokoju zdenerwował ją i zwiększył jej strach. Zanurzyła szmatkę w wodzie i położyła ją na czole brata. Musiał mocno spać, bo wcale nie zwrócił na to uwagi.
Abelone odwróciła się do Ellen. - Może przyniesiesz trochę soku? Sofie nie udało go się ani nakarmić, ani napoić. Jak się obudzi będzie pewnie chciał pić. Ellen zniknęła, a na krześle obok łóżka usiadła Bera. - Okropne jest, jak dzieci chorują - powiedziała cicho, potrząsając głową. - Dorosłemu mogłybyśmy spróbować podać filiżankę herbaty ziołowej, ale roczne dziecko tego nie wypije. Nawet gdybyśmy posłodziły ją miodem. Abelone spojrzała na Jorgena. Bera miała rację. Chłopczyk był jeszcze za mały, żeby rozumieć, co jest dla niego dobre. - Mam nadzieję, że doktor Greni zaraz nadjedzie. Bera podniosła się i podeszła do okna, choć za wcześnie było go jeszcze oczekiwać. - Wcale nie jest pewne, czy doktor będzie wiedział, jak można pomóc Jorgenowi, możliwe, że dopiero czas pokaże, jaki będzie przebieg choroby. Bera poczłapała do krzesła i znów usiadła. - O ile doktor nie nauczył się czegoś nowego w trakcie swojej podróży naukowej do Niemiec. Abelone wiedziała, że Bera próbuje żartować, ale nie miała siły się śmiać. - Może to tylko silne przeziębienie. Popatrzyła na Berę ponad łóżeczkiem chłopca. - Tak, to możliwe - odpowiedziała Bera. - Miejmy nadzieję. Nie minęło więcej niż pół godziny, kiedy usłyszały wóz wjeżdżający na podjazd. Abelone podskoczyła i podbiegła do okna. - To on! Doktor Greni przyjechał! Poczuła ulgę, kiedy ujrzała postawną sylwetkę lekarza. - Zejdę po niego na dół. Wyszła na korytarz i ujrzała Karen stojącą w uchylonych drzwiach pokoju rodziców, jak go nazywali, kiedy jeszcze żyła matka. Teraz nigdy już tak nie nazwie tego pokoju. - Co z Jorgenem? - spytała macocha, stojąc tyłem do panien Slettemark, które poprawiały właśnie plecy jej sukni. - Ma gorączkę - odpowiedziała krótko. - Doktor Greni przyjechał go obejrzeć. Abelone zobaczyła, że Karen nieco zbladła i zacisnęła usta. - To zatrzymam Isaka u siebie, żeby się nie zaraził - odpowiedziała i zamknęła drzwi. Karen zrobiła mądrze trzymając Isaka z dala od brata. Teraz po weselu maluchy znów dzieliły razem pokój. Jeśli jedno dziecko było chore, łatwo mogło zarazić inne. Abelone zbiegła ze schodów, żeby przywitać lekarza, ale doktor był już w środku, parobek, który go przywiózł, pokazał mu drogę. - Dzień dobry, Abelone - pozdrowił ją z uśmiechem, ale w jego oczach dostrzegła troskę. Doktor Greni naprawdę troszczył się o swoich pacjentów i tych małych, i tych dużych. - Czy to Jorgen zachorował? - spytał wchodząc po schodach.
- Tak, doktorze. Wydawał się być zdrowy wczoraj rano, ale w ciągu dnia osłabł i nie chciał nic jeść, ani pić. Ma też wysoką gorączkę. Doktor spojrzał na nią. - Ma wysypkę? - Nie, ale miał coś w rodzaju skurczu. Myślałam, że umrze - powiedziała i w krótkich słowach opowiedziała, co się stało. Doktor Greni powoli pokiwał głową. - Mogę sobie wyobrazić, że to było przerażające. Otworzyła drzwi do dziecinnego pokoju. Lekarz przestąpił próg i kiedy znalazł się w środku wydawało się, że jego wysoka, tęga sylwetka wypełnia cały pokój. Spojrzał na Jorgena i postawił przy łóżku swoją walizkę. - Ależ ten chłopiec urósł - wymruczał. - Był małym szkrabem, kiedy przyszedł na świat. Abelone uśmiechnęła się, ale jednocześnie poczuła pieczenie w oczach. Kiedy matka miała rodzić, była pewna, że ją stracą. Nie myślała wcale o dziecku, które nosiła. Najważniejsze było, żeby matka przeżyła. Ale chłopcy urodzili się i matka walczyła o to, żeby mały Jorgen przeżył. Całymi tygodniami siedziała trzymając go przy piersi, ogrzewała swoim ciałem i karmiła swym mlekiem. Dwa razy dała mu życie, po raz pierwszy, kiedy go urodziła i drugi raz, kiedy walczyła o to, żeby przeżył. I chłopiec przeżył. Doktor Greni odsunął okład i przyłożył rękę do czoła Jorgena. Obmacał brzuch chłopca, który w trakcie badania otworzył oczy. Zaraz wykrzywił buzię i wybuchnął ochrypłym płaczem. - Mogę go wziąć na ręce, doktorze? - spytała Abelone, zawsze było jej przykro, kiedy słyszała płacz chłopców. Tak jak matka nie pozwalała na to, by dzieci leżały i płakały. Lekarz skinął głową. - Weź go na ręce. Jorgen uspokoił się trochę, kiedy znalazł się w jej ramionach. Szlochał ocierając łzy grzbietem dłoni, ale czuła, że nadal jest ciężki i bezwładny, i że ma gorączkę. Jego ciało było rozpalone. Lekarz kucnął i pokazał chłopcu swoje słuchawki - Widzisz? Chcę cię tylko trochę osłuchać. Mogę to zrobić? Chłopczyk wysunął dolną wargę, potrząsnął głową i łzy znów popłynęły mu po policzkach. Lekarz schylił się do swojej walizki. Z uśmiechem wyciągnął z niej grzechotkę. Abelone nigdy wcześniej takiej nie widziała. Z jednej strony miała okrągłe, błyszczące kulki w różnych kolorach, niebieskie, czerwone i zielone. Jorgen natychmiast ją chwycił.
- Posadzisz go tak, żebym mógł osłuchać jego plecy? - spytał doktor. Abelone zrobiła to, o co ją poprosił. Musiała przytrzymać grzechotkę, wydawało się, że chłopczyk nie ma siły sam jej utrzymać. Próbowała nie zwracać uwagi na to, co robi lekarz, ale zauważyła, że doktor odłożył słuchawki. Teraz sprawdzał, czy na plecach chłopca nie ma wysypki. Doktor skończył już chyba badanie, bo zapakował słuchawki z powrotem do walizki. Abelone spojrzała na niego z wyczekiwaniem, trudno było coś wyczytać z jego zamyślonej twarzy. - Co pan sądzi, doktorze? - spytała i zauważyła, że jej głos brzmi inaczej niż zwykle. Lekarz zatrzymał się i popatrzył na Jorgena. - Myślę, że dostał drgawek gorączkowych. Nie są niebezpieczne, ale to straszne przeżycie, bo wielu ludzi sądzi, że dziecko umrze. Takie drgawki występują, gdy dziecko nagle dostanie wysokiej gorączki. Lekarz spojrzał na nią. - Uważaj, żeby się nie przegrzał, daj mu dużo pić, a myślę, że najpóźniej za kilka dni znów będzie w formie. Ulżyło jej, ale nadal czuła strach. - Może tego znów dostać? - spytała niepewnie. Widok Jorgena, który nie oddychał, z sinymi wargami, był straszny. Lekarz zamyślił się. - Może nie tym razem, ale dzieci, które już miały takie drgawki mogą ich dostać, gdy znów zachorują. Wziął swoją walizkę i poszedł w kierunku drzwi. Abelone wyszła z nim z pokoju. - Co słychać u twojego ojca? Dawno już z nim nie rozmawiałem. Uśmiechnęła się blado. - Niedawno się ożenił, ale może pan już o tym słyszał? Doktor Greni poważnie skinął głową, nie patrząc na Abelone. - Tak, dowiedziałem się o tym w dniu, w którym wróciłem z Niemiec. Zamilkł. Zatrzymała się. Byłoby naturalne, gdyby doktor pogratulował jej małżeństwa ojca, ale tego nie zrobił. - Wie pan, to stało się tak nagle - dodała, chociaż przypuszczała, że lekarz wie, co było przyczyną pośpiesznego ślubu ojca. Takie nowiny szybko rozchodzą się po okolicy. Lekarz zatrzymał się na podeście schodów. - Tak. Słyszałem, dlaczego tak się stało. Znów się zatrzymała. Doktor odpowiedział tak krótko, prawie odpychająco. - Tak - znów rozpoczęła - nie zdradzę żadnej tajemnicy, jeśli powiem, że dla mnie i dla rodzeństwa przyszło to zbyt nagle. Mama umarła dopiero pół roku temu, nie jest łatwo widzieć teraz Karen na jej miejscu. Lekarz bębnił palcami w poręcz schodów. - Aksel nie mógł niczego innego od was oczekiwać - powiedział i kiwnął głową, jakby chciał podkreślić, że zgadza się
z tym, co powiedziała. Spojrzał na nią spod zmrużonych powiek. - A więc Karen była w ciąży? Abelone zaczerwieniła się, chociaż nie miała żadnego powodu. To ojciec powinien się wstydzić tego, że zrobił dziecko jednej ze służących tak krótko po tym, jak owdowiał. Popatrzyła w podłogę i skinęła głową. - Tak, Karen była w ciąży i ojciec chciał, żeby dziecko urodziło się po ślubie. Doktor Greni przestał bębnić palcami w poręcz i przeciągnął rękę po włosach. I Karen straciła dziecko? Abelone spojrzała na niego. Dlaczego stawiał te pytania? - Tak odpowiedziała. - Straciła dziecko w tym samym dniu, w którym wyszła za mąż. Tańczyła z ojcem, kiedy zaczęła krwawić. Doktor cicho westchnął. - Nie sądzę - powiedział prawie bezgłośnie. Zmieszana popatrzyła na niego. - Co pan ma na myśli? Doktor Greni wciągnął głęboko powietrze i spojrzał na nią. - Pamiętasz, kiedy Karen ostatnio rodziła? Przyjechała wtedy do Gimle, żeby zostać mamką Isaka. Kiwnęła głową; nigdy nie zapomni ani jej przyjazdu, ani tego, czego się potem dowiedziała. Doktor Greni sądził, że urodziła martwego chłopca, ale to nie była prawda. Maleństwo zostało zabrane przez dziedzica Rosenlowe, ale tej samej nocy chłopczyk umarł. - Tak - odpowiedziała, zastanawiając się, do czego zmierza. Lekarz podszedł do niej bliżej. - Przyjechałem do niej, tam gdzie mieszkała, po tym, jak zabrano jej martwe dziecko. Gwałtownie krwawiła, obawiałem się, że tego nie przeżyje. Gdybym przyjechał trochę później, wykrwawiłaby się na śmierć. Obserwowała twarz lekarza. To wszystko już wiedziała. - Tak, była bardzo słaba, kiedy przybyła do Gimle - odpowiedziała i przypomniała sobie, jak Karen dziwnie na początku się zachowywała i że po kilku tygodniach doszła do siebie. Doktor Greni położył rękę na jej ramieniu. - Czy ktoś był tutaj i widział, jak Karen straciła dziecko? Potrząsnęła głową. - Nie, Karen sobie tego nie życzyła, poza tym szybko przestała krwawić. Doktor Greni popatrzył na nią z uwagą. - Myślę, że wiem, dlaczego. Spojrzała na niego zdziwiona. - Co ma pan na myśli? Ścisnął koniec nosa palcami i spojrzał w podłogę. - Bo wiem, że Karen nie mogła zajść w ciążę po tym, jak w zeszłym roku urodziła martwe dziecko.
Rozdział dziewiąty Abelone poczuła, że drętwieją jej usta. Ręce miała zupełnie zimne. - Co pan mówi? - wykrztusiła. Nie wierzyła własnym uszom. To musiała być jakaś pomyłka. To nie mogła być prawda. - Karen była w ciąży, doktorze. Widziałam jej powiększony brzuch, straciła ciążę... Lekarz powoli potrząsnął głową. - Nie, Abelone. Wiem, jakich urazów doznała w trakcie poprzedniego porodu i wiem, co musiałem zrobić, żeby zatrzymać krwawienie. Jest niemożliwe, żeby znów zaszła w ciążę. Stała i patrzyła na niego. Powinien wiedzieć, o czym mówi. Jeśli według niego Karen nie mogła zajść w ciążę, musi to być prawda. - Ale dlaczego mówiła, że będzie miała dziecko, jeśli nie była to prawda? - spytała niepewnie, rozkładając ręce. Doktor Greni popatrzył w podłogę. - Nie wiem, dlaczego tak twierdziła. Lekarz podniósł oczy i spojrzał prosto na nią. - Ale dzięki temu, iż powiedziała, że to Aksel jest ojcem jej dziecka, została panią Gimle, prawda? Abelone poczuła, że jej ciało staje się ciężkie, miała ochotę skulić się. - Twierdzi pan doktorze, że Karen oszukała ojca? Lekarz wzruszył ramionami i zaczął schodzić ze schodów. - Nic o tym nie wiem. Ale nietrudno było to zrobić. Zatrzymał się na dole schodów. - Karen jest teraz twoją macochą i żoną twojego ojca. Nic tego nie może już zmienić. Drżąc na całym ciele, wyszła za lekarzem na zewnątrz. Serce biło jej jak szalone, czuła dreszcze. Oddalający się powóz doktora wzbił na dziedzińcu chmurę kurzu. To było niepojęte. Czy Karen przez te wszystkie miesiące rzeczywiście ich oszukiwała? W dniu ślubu jej brzuch był nieco powiększony, nie było wątpliwości, że nosi dziecko. A może się pomyliła? Teraz, kiedy o tym myślała, przypomniało jej się, że nigdy nie widziała Karen rozebranej. Poczuła lodowate zimno. Jej ojciec i Karen. Nie sypiali ze sobą ani nie nocowali w jednym pokoju aż do nocy poślubnej. Tego samego wieczoru Karen straciła dziecko. Może ojciec nie widział jej nagiej od czasu, gdy zaszła w ciążę? Zrobiło jej się nieprzyjemnie, nie lubiła myśleć o tym, co tych dwoje robiło, kiedy zostawali sam na sam. Nagle uderzyła ją straszna myśl. Martwe dziecko; Sofie opowiadała, że Karen kazała pogrzebać je za stodołą. Przełknęła nerwowo ślinę, poczuła nagle rozchodzące się po całym ciele ciepło. - Czy może powinna...? Spojrzała w kierunku salonu, gdzie Sofie zajęta była wyciąganiem serwisu do kawy. Musiała
dowiedzieć się prawdy. Teraz. Zbyt wiele było do stracenia. Dotyczyło to ich wszystkich. Podeszła do Sofie. Służąca powinna pokazać jej miejsce, w którym pogrzebała dziecko, resztą zajmie się sama. - Sofie? - zaczęła, myśląc o tym, jak powinna powiedzieć resztę. - Muszę z tobą porozmawiać. Sofie odstawiła tacę i dygnęła. - Oczywiście, panienko Abelone. Abelone zauważyła, że służąca zdenerwowała się i położyła rękę na jej ramieniu. - Nie bój się, Sofie - powiedziała, chociaż w niej samej wszystko się gotowało. Bo Sofie coś pochowała. Może było to tylko prześcieradło, jeśli było tak, jak mówił doktor Greni. - Proszę, żebyś to zachowała w tajemnicy. Spojrzała poważnie na Sofie, która z zapałem pokiwała głową. - Oczywiście, panienko Abelone - odpowiedziała, mnąc w ręku koniec fartucha. - Nawet ojciec, Karen czy Ellen nie mogą się nic o tym dowiedzieć, rozumiesz? Sofie pokiwała głową, ale Abelone zauważyła, że służąca jest zmieszana. - Oczywiście, panienko Abelone. Będę milczeć jak grób - odpowiedziała, jakby chciała nadać powagi swojej odpowiedzi. - Dobrze - skinęła głową Abelone i podeszła do niej o krok. - Chcę, żebyś mi pokazała, gdzie pochowałaś martwe dziecko Karen. Możesz to zrobić? Sofie wytrzeszczyła oczy. - Panienko? - Nie pytaj dlaczego, Sofie, tylko pokaż mi to miejsce. Służąca nadal wyglądała na zmieszaną, ale przytaknęła. - Oczywiście, panienko. Przeszły przez podwórko i weszły za stodołę. Sofie pokazała gołe miejsce pomiędzy dwoma kępami pokrzyw. - To tu, panienko Abelone. Kopałam dość głęboko, prawie na metr, żeby żadne dzikie zwierzę się tu nie dokopało. Abelone skinęła głową. - Dziękuję, Sofie. Może wrócisz do Bery, pomożesz jej pilnować Jorgena? Sofie kiwnęła głową, dygnęła i chciała już odejść, ale Abelone znów ją zatrzymała. - Czy... widziałaś dziecko, które urodziła Karen? Sofie potrząsnęła głową. - Nie, panienko - i wiesz - dodała - nie była w zaawansowanej ciąży. Pamiętam, że matka urodziła kiedyś przedwcześnie dziecko. Wyglądało jak pisklę. Sofie powiedziała więcej, niż potrzebowała wiedzieć. - Dziękuję, to wszystko, Sofie. - Nie ma za co, panienko Abelone - odpowiedziała Sofie i odeszła do domu.
Abelone stała, patrząc na nieporośniętą roślinami ziemię. Czy rzeczywiście powinna to zrobić? Czy powinna odkopać to, co zakopała Sofie, żeby zobaczyć, czy w prześcieradle znajdowało się dziecko? Może nie musi tego sprawdzać, jeśli Sofie twierdzi, że tak było? Zagryzła wargi i podjęła decyzję. Bez wahania wbiegła do stodoły i przyniosła szpadel, który stał zawsze przy drzwiach. Rozejrzała się wokół. Nikt jej tu nie zobaczy. Poza tym większość ludzie była teraz na łące. Wetknęła szpadel w miękką ziemię. Pot po niej spływał, ale nie z powodu pośpiechu albo panującego upału. Bała się. Bała się tego, co znajdzie. Przez kilka minut odrzucała ziemię, aż coś zobaczyła. To, co ujrzała, było czarne, ale przypominało skraj prześcieradła. Szybko pochyliła się i zaczęła kopać rękami. Ziemia była zimna i wchodziła jej za paznokcie, ale nie dbała o to. Wkrótce odkopała węzełek na tyle, że mogła włożyć pod spód ręce i podnieść go do góry. Ostrożnie położyła go na trawie. Był zasypany ziemią i piaskiem, zaczęła ostrożnie czyścić go rękami. Czuła mdłości. Przez moment zrobiło jej się ciemno przed oczami. Głęboko wciągnęła powietrze. Obejrzała się przez ramię. Nadal nie było nikogo widać. Znów popatrzyła na węzełek. Właściwie to miała ochotę zakopać go z powrotem w ziemi, ale wiedziała, że nie może tego zrobić, jeśli chce się dowiedzieć, czy w środku jest naprawdę martwy embrion. Drżały jej ręce, kiedy odsunęła prześcieradło. Czuła obrzydzenie, kiedy musiała podnieść węzełek, żeby móc dostrzec coś więcej. Prześcieradło, którego Karen użyła do zawinięcia płodu było stare i zniszczone. Szybko odwinęła pierwszą warstwę. Zobaczyła brązowe plamy, które mogły być plamami krwi. Przełknęła ślinę, żeby opanować mdłości. Teraz mogła poczuć, że w węzełku coś jest. Zatrzymała się. Nie mogła tego zrobić. Doktor Greni musiał się pomylić. Czuła, że coś tam jest, to musi być płód. Położyła tobołek na ziemi i zauważyła, że oprócz brunatnych, starych plam krwi znajdują się też na nim świeże - czerwone. Wbrew sobie otwierała tobołek. Zaraz skończy. Wzdrygnęła się, kiedy poczuła, że coś ją zadrapało. Cofnęła rękę. Co to było? Nie krwawiła, ale skóra była zaczerwieniona. Znów spojrzała na zawiniątko; teraz było już małe. Pokręciła głową. Widziała zarys czegoś w środku i widziała, że coś z niego wystaje, chyba to, co ją zadrapało. Czując suchość w ustach, zdjęła ostatnią warstwę materiału. Teraz nie potrafiła powstrzymać już mdłości. Odbiegła i zwymiotowała pod ścianą stodoły. Musiała oprzeć ręce na ścianie, żeby dać radę utrzymać się na nogach, mdłości ją osłabiły. Czuła, że cała drży.
Zamknęła oczy. Poczuła, że kręci jej się w głowie, kiedy się podnosiła, ale widok tego, co Karen zawinęła w prześcieradło i kazała zakopać Sofie, był o wiele gorszy niż mdłości i zawrót głowy. Otarła usta dłonią i głęboko wciągnęła powietrze. Weź się w garść, Abelone. To prawda, co powiedział doktor Greni, wiedziałaś, że tak będzie. Gdybyś w to nie wierzyła, nigdy byś tego nie odkopywała. Znów pochyliła się nad zawiniątkiem. W środku, na poszarpanych, zakrwawionych kawałkach starego prześcieradła, leżała pozbawiona głowy kura. Biegłą przez łąkę, aż ujrzała ojca i kosiarzy. Zatrzymała się łapiąc powietrze. Co właściwie powinna powiedzieć? Co ojciec zrobi, kiedy powie mu, że został oszukany? Kiedy już wiedziała, że Karen nigdy nie nosiła jego dziecka? Obtarła czoło rękawem sukni. Czuła pulsujący ból głowy. Zamknęła oczy. Chciało jej się pić. Może kiedy napije się, zrobi jej się lepiej? W zagajniku stało kilka wiader chłodnej wody. Podeszła do zarośli, nalała wody do kubka i zbliżyła do ust. Mimo że studzienna woda nie była już lodowata, przyniosła jej ulgę. Przełknęła ostatni łyk i spojrzała na ojca. Poczuł chyba, że na niego patrzy, bo podszedł do niej z kosą na ramieniu. Wyszła mu naprzeciw. Czy powinna opowiedzieć mu wszystko, co wie? Może powinna poczekać do wieczora i porozmawiać z nim w spokoju? - Co z nim? - spytał ojciec. Przez chwilę nie mogła zorientować się o co chodzi, zanim zrozumiała, że pyta o Jorgena. - Dobrze, teraz śpi, Bera przy nim siedzi. Doktor Greni powiedział, że miał drgawki gorączkowe i że wyzdrowieje. Mówi, że to nic poważnego. Ojciec zdjął czapkę i otarł czoło przybrudzoną chusteczką. - Dzięki Bogu. Stała, szukając właściwych słów. - Ojcze? - Hm? - Był już przy wiadrach i sięgał po wodę. Podeszła do niego bliżej. - Muszę z tobą pomówić. Teraz zwrócił na nią uwagę. Zmierzył ją podejrzliwym wzrokiem. - Tak, o co chodzi? Wiedziała, o czym myśli. Nie miała żadnych wątpliwości, co do tego, że wiedział, że była w Noc Świętojańską w Ladefoss, chociaż jak do tej pory nie powiedział na ten temat ani słowa. Jeśli chodzi o mieszkańców Ladefoss, ojciec potrafił być twardy. Nie powie ani słowa, póki ona sama nie zacznie mówić. Chciała już powiedzieć, co o Karen powiedział doktor Greni, ale w tym samym momencie zawołał go jeden z parobków, coś stało się z kosiarką. Ojciec popatrzył na nią, w jego oczach widziała nadal podejrzliwość. - O czym chciałaś ze mną mówić?
Machnęła ręką. - Możemy porozmawiać o tym wieczorem. Ojciec kiwnął głową i poszedł na łąkę. Zjedli już kolację, ale nie miała jeszcze okazji, żeby porozmawiać z ojcem na osobności. Karen widziała tylko przelotnie, kiedy ta zeszła do kuchni, żeby poprosić Berę o podanie kolacji do łóżka z powodu bólu głowy. Abelone pomyślała, że ból głowy nie przeszkodził Karen w mierzeniu sukni, ale powstrzymała się od komentarza. Niebawem wszyscy dowiedzą się o jej gierkach. Myśl o tym, jak Karen postąpiła wobec ojca sprawiła, że z impetem odstawiła miski na blat. Bera spojrzała na nią spod oka. - Jeśli jesteś z jakiegoś powodu zła, to nie wyżywaj się na serwisie twojej matki - zamruczała. Abelone nie dała rady jej odpowiedzieć. - Wiesz, gdzie jest ojciec? Bera zmarszczyła brwi. - Wydaje mi się, że przed chwilą wrócił, sprawdzał, czy siano trochę przeschło. Chyba poszedł do biura. Nie było już wyjścia. Wystarczyło, że odkryła to, co Karen zrobiła, nie musiała dźwigać tej tajemnicy w samotności. Poza tym doktor Greni mógł potwierdzić jej słowa, gdyby ojciec jej nie wierzył. Ojciec powinien się o tym teraz dowiedzieć. Głęboko odetchnęła. Czy ojciec będzie tak zły, że wyrzuci Karen? Albo może przeciwnie - zniesie to ze spokojem? Uniosła rękę i cicho zapukała do drzwi. Usłyszała, że ojciec prosi ją do środka. Podniósł głowę, kiedy weszła do biura. Jego oczy miały znów ten sam mroczny, ostrożny wyraz. - To ty, Abelone. Wskazał na krzesło przy biurku. - Usiądź. Zbierał jakieś papiery nie podnosząc na nią wzroku. - Jak idą sianokosy, ojcze? - ostrożnie zaczęła rozmowę. Jeśli siano nagrzało się z wierzchu, trzeba je będzie odwrócić, żeby nie zgniło od spodu. Ojciec skinął głową, odkładając papiery do szuflady, założył nogę za nogę i spojrzał na nią z wyczekiwaniem. - Na łące prosiłaś mnie o rozmowę - powiedział chłodnym tonem. Kiwnęła głową i miała ochotę przerwać mu i powiedzieć, że nie chodzi jej o Erika, ale powstrzymała się. - Tak, ojcze - odpowiedziała, prostując się na krześle. Nie wiedziała, co zrobić z rękami, czy położyć je na kolanach, czy na poręczach krzesła. Ojciec zetknął dłonie palcami, jakby z niecierpliwością czekał, aż wreszcie coś powie. - Coś ci dziś mówienie niesporo idzie, młoda damo - powiedział z przekąsem. Nerwowo przełknęła ślinę i wstała. Zbyt była niespokojna, żeby móc siedzieć.
- Boję się ci o tym powiedzieć, ojcze - rozpoczęła ostrożnie, nie wiedząc, jakich słów ma użyć, by opisać skandaliczny postępek Karen. Napotkała spojrzenie ojca. Teraz wyglądał już inaczej, jakby zrozumiał, że chodzi o coś poważnego - o coś innego niż o Erika. - Chodzi o Karen. Uniósł brwi, ale wyglądało na to, że jakby mu ulżyło. - Karen? Coś złego z nią się dzieje? - Nie, ojcze, nie jest chora, ale doktor Greni coś mi o niej powiedział. Ojciec wyprostował się na krześle. - Doktor Greni? Miał coś do powiedzenia o Karen? Kiwnęła głową. Jak ma to mu powiedzieć? - Opowiedział mi o Karen coś, czego nie wiedziałam, czego nikt z nas o niej nie wiedział. Zmarszczka na czole ojca jeszcze bardziej się pogłębiła. - A czego to nie wiemy o Karen? Zażenowania zaciskała ręce. Musi to powiedzieć. Teraz. - Doktor Greni był u Karen tego wieczoru, kiedy urodziła dziecko; mówi, że po tym porodzie Karen nie może już mieć więcej dzieci. Patrzyła wprost na ojca. Jego twarz pociemniała. - Co ty mówisz? - spytał cichym głosem. - Karen nie może mieć dzieci? Skinęła głową i podeszła do niego. - Tak, ojcze. Doktor Greni był u Karen tego wieczoru, kiedy urodziła dziecko i mówi, że Karen nie może mieć już dzieci. Podniósł się gwałtownie. Bez słowa zaczął spacerować w tę i z powrotem po pokoju. Ręką sięgał ciągle do twarzy i włosów. - Nie może mieć więcej dzieci? mamrotał, patrząc przed siebie. - Doktor Greni był tego pewny, ojcze. Zatrzymał się i rozłożył ręce. - Ale ona była w ciąży! Z moim dzieckiem! Doktor Greni musiał się pomylić. Potrząsnęła głową. - Karen okłamała ciebie i nas wszystkich, kłamała przez cały czas, ojcze. Teraz był zupełnie blady, ręce zwisały mu bezwładnie wzdłuż tułowia. - Ale... jak? Nic z tego nie rozumiem. Podeszła do niego. - Też nie mogłam uwierzyć, że to prawda, ale mam dowód, że tak jest. Ojciec nadal spoglądał na nią z powątpiewaniem - Dowód? Co masz na myśli? - Karen poprosiła Sofie, żeby zakopała tobołek, w którym, jak Sofie myślała, był płód. Kiedy dowiedziałam się od doktora, że Karen jest bezpłodna, postanowiłam to odkopać. Oczy ojca pociemniały. - I co znalazłaś? Spojrzała pod nogi, nie miała siły patrzeć na ból malujący się na jego twarzy.
- Kurę z odciętą głową. Potrzebowała krwi, żeby zabrudzić prześcieradło, na którym leżała, żeby Sofie jej uwierzyła. Ojciec nie odpowiedział, popatrzyła na niego. Ukrył twarz w dłoniach. - Ale powiedziała, że jest w ciąży i że dziecko jest moje. Jego głos brzmiał teraz głucho. Nigdy nie widziała, żeby tak wyglądał. Wydawało jej się, że ojciec za chwilę wybuchnie płaczem. - Oszukała cię, ojcze, tak jak nas wszystkich. Ojciec nagle rozłożył ręce. - Ale dlaczego? Abelone rozejrzała się po biurze. - Dla tego, ojcze. Karen chciała zostać panią Gimle. Zamilkła na chwilę. - Może tego nie wiesz, ale ojcem dziecka, które urodziła przed przybyciem do nas, był Carl von Wittenheim. On i jego żona obiecali Karen gospodarstwo, jeśli urodzi im dziedzica. Chłopczyk nie urodził się martwy, jak wszyscy myśleliśmy. Von Wittenheim zabrał go jej tej samej nocy, ale dziecko wkrótce umarło. Myślę, że nie wytrzymało jazdy saniami w taki mróz. Aksel niepewnym krokiem podszedł do krzesła i ciężko na nim usiadł. - Więc nie dostała tego, co jej obiecano i uznała zostanie gospodynią w Gimle za rodzaj rekompensaty. - Myślę, że masz rację. Wyprostował się i uderzył pięściami w biurko. - A ja, idiota, jej wierzyłem! - Nic na to nie możesz poradzić. Kto by pomyślał, że Karen może zrobić coś takiego? Że ktoś może zrobić coś takiego? Ojciec podniósł się. Wyglądał teraz zupełnie inaczej, jego plecy były pochylone, pięści zaciśnięte, miał zacięty wyraz twarzy. - Powinienem się tego domyślić. Nie widziałem jej rozebranej od czasu naszych zaręczyn, uważała, że to nie wypada. Teraz był już wściekły i to sprawiło jej ulgę. Lepiej, żeby był zły, niż żeby użalał się nad sobą. Szybko krążył po pokoju. Widziała, że jest wściekły. Nagle zatrzymał się i odwrócił się do niej. Twarz miał skurczoną z wściekłości. - Musi się wynieść. Teraz. Natychmiast. Prawie szeptem wypowiedział te słowa, idąc w stronę drzwi. - Ojcze! Nawet gdyby chciała, nie mogła go powstrzymać.
Rozdział dziesiąty Usłyszała, jak ojciec idzie na piętro. Stała i nasłuchiwała. Teraz przeszedł przez korytarz, otworzył drzwi do pokoju, który dzielił z Karen. Wiedziała, że nie powinna tego robić, ale wyszła pośpiesznie z biura i bezszelestnie weszła po schodach. Na górze zatrzymała się i zaczęła słuchać. - Czy to prawda, pytam? To prawda? Drzwi sypialni były otwarte, słyszała wrzask ojca. Zapanowała cisza, ale po chwili usłyszała, że Karen coś cicho mówi. - Nie wierzę ci! Kłamiesz! Karen coś odpowiedziała, ale Abelone znów nie mogła rozróżnić słów. - Dlaczego doktor Greni mówi, że nie możesz mieć więcej dzieci? Możesz to wyjaśnić? Tym razem na dłuższy moment zapadła cisza, zanim Karen znów się odezwała. Teraz mówiła głośniej. - Doktor pomylił się, Akselu. Powiedział mi po porodzie, że nie mogę już więcej zajść w ciążę, ale się pomylił. Sądzisz, że w innym przypadku poszłabym z tobą do łóżka? Wiedziałam, że nie mogę zajść w ciążę, dlatego nie bałam się z tobą kochać, ale pomyliłam się. Myślę, że już za pierwszym razem zaszłam w ciążę. Abelone zamknęła oczy, poczuła, że palą ją policzki. Tego nie chciała usłyszeć. - Nie rozumiałem, dlaczego nie chciałaś ze mną spać po naszych zaręczynach powiedział ojciec drżącym głosem. - Ale teraz już znam prawdę. Domyśliłbym się, że nie jesteś w ciąży, bo twój brzuch się nie powiększał. - Byłam w ciąży, Akselu! - teraz w głosie Karen brzmiała rozpacz, tak jakby chwytała się ostatniej deski ratunku. - Nosiłam pod sercem twoje dziecko - Karen rozpaczliwie szlochała. - To był mały chłopiec, Akselu. Widziałam go wtedy, gdy go straciłam. Był taki malutki, mniejszy od mojej dłoni. Abelone zacisnęła zęby. Karen potrafiła fantazjować. Miała nadzieję, że ojciec nie da się oszukać. Nie po raz kolejny. - A więc nie tak duży jak kura? - usłyszała lodowaty głos ojca. Znów zapadła cisza. - Nie rozumiem, co masz na myśli - wyjąkała Karen. - Co masz na myśli? - Akurat to, co mówię. Wzięłaś kurę i odcięłaś jej głowę, prawda? W ten sposób mogłaś poplamić krwią prześcieradło, żeby służąca ci uwierzyła. Potem zawinęłaś kurę i poprosiłaś Sofie, żeby zakopała "płód", tak było? Teraz Karen głośno płakała. - Co ty mówisz? Jak mogłeś coś takiego powiedzieć?
- Nie wygłupiaj się, Karen - przerwał jej Aksel. Wiem, że zrobiłaś to wszystko po to, żeby mnie oszukać. To już koniec, Karen, najlepiej będzie dla ciebie, jeśli opowiesz mi prawdę. - Tak! - wykrzyknęła Karen. - Tak, Akselu! Udawałam, że jestem w ciąży. Czy wiesz, dlaczego to zrobiłam? Wiesz? Bo cię kocham, Akselu! Bo wiedziałam, że inaczej nigdy nie będę mogła być z tobą. Zrobiłam to dla nas, Akselu. Dla nas! Teraz słowa same płynęły z jej ust. - Nie! - ryknął ojciec, gdzieś zniknął jego opanowany ton. - Nie myśl, że możesz mi wmawiać, że zrobiłaś to, ponieważ mnie kochasz. Zrobiłaś to dla siebie. Bo uważałaś, że zasługujesz na to, by zostać gospodynią w Gimle. - A jeśli tak, to co? - wykrzyknęła Karen. Ja na to zasłużyłam. Nikt na to bardziej niż ja nie zasłużył. - Wiem o twojej umowie z Carlem von Wittenheim, Karen - wiem wszystko. Teraz Aksel był już spokojniejszy, ale Karen nadal głośno zawodziła. - Możesz zacząć się pakować. Jutro o świcie ma cię tu już nie być. Abelone przycisnęła się do ściany, kiedy usłyszała, że ojciec zbliża się do drzwi. - Nie chcę cię więcej widzieć. Trzasnęły drzwi i usłyszała, że ojciec idzie w kierunku schodów. - Jutro jej już tu nie będzie - powiedział krótko, przechodząc obok niej. Abelone przyłożyła dłoń do czoła Jorgena. Poczuła ulgę. Czoło brata nadal było ciepłe, ale nie tak mocno, jak wcześniej. Na wszelki wypadek przeniosła jego łóżeczko do siebie, żeby nie zaraził Marii i Isaka i żeby mogła zareagować, jeśli znów dostanie drgawek. Położyła się do łóżka i podciągnęła kołdrę wysoko pod brodę. To był ciężki dzień, nie tylko z powodu sianokosów, ale przede wszystkim z powodu Karen. Ona rzeczywiście wyglądała, jakby była w ciąży! Musiała używać małej poduszeczki lub czegoś w tym rodzaju, żeby wyglądać na ciężarną. Nikt niczego nie podejrzewał. Nie było przecież rzadkością, że kobieta zachodziła w ciążę jeszcze przed ślubem. Obróciła się w łóżku. Tęskniła za Erikiem, pragnęła, żeby tu był i ją obejmował. Zamknęła oczy. Była szczęśliwa, że był tak ostrożny. O ile wiedziała, nie zrobili niczego, z czego mogło być dziecko. Jednocześnie poczuła zwątpienie. W Noc Świętojańską był w niej, ale powiedział, że nie powinna się przejmować. Przed wytryskiem nałożył coś na przyrodzenie, coś cienkiego, czego nigdy wcześniej nie widziała. Spytała, co to jest i wtedy uśmiechnął się do niej i powiedział, że Francuzi znają coś, o czym wszyscy mężczyźni powinni wiedzieć.
Zasnęła. Znów stała za stodołą i kopała. Pot z niej spływał, a ona kopała jak szalona. Słyszała krzyk, krzyk dziecka, wydobywający się spod ziemi. Musiała znaleźć dziecko, uratować je przed uduszeniem. Szpadel uderzył w coś. Odrzuciła to od siebie, opadła na kolana i kopała rękami. Serce waliło jej w piersi, czuła strach, zaciskający się jak żelazna dłoń wokół żołądka. W ziemi ukazała się twarz. Pośpiesznie odgarniała ostatnie grudki. Matka! To była matka! Już się nie bała. Strach, który czuła wcześniej, zniknął. Wargi matki były czerwone, policzki miała zarumienione. Powoli otworzyła oczy i uśmiechnęła się. - Musisz się obudzić, Abelone. Musisz się zaraz obudzić - szepnęła łagodnym głosem. W tej samej chwili sen się skończył, ale nie dała rady otworzyć oczu. Była tak strasznie zmęczona. Coś pogłaskało ją po policzku, coś ciepłego i chłodnego jednocześnie. - Musisz się obudzić, Abelone. Musisz się obudzić! Znów usłyszała głos matki. Musiała nadal śnić. Odwróciła się na drugi bok i znów zapadła w sen. Dopiero kiedy otworzyło się okno, obudziła się i usiadła na łóżku. Pewnie to przeciąg je uchylił. Podeszła do okna i znów je zamknęła. Słabe światło księżyca oświetliło pozytywkę, którą naprawił Hilmar. Wieczko było uniesione i mały cherubinek obracał się wokół własnej osi, ale nie było słychać tęsknej melodii. Już miała zamiar zatrzasnąć wieczko, kiedy coś usłyszała. Jakieś dudnienie. Skąd dochodziło? Stała i nasłuchiwała, ale chyba musiała się przesłyszeć, w domu panowała cisza. Wślizgnęła się z powrotem do łóżka. Położyła głowę na poduszce i zamknęła oczy, kiedy znów usłyszała ten dźwięk. Siadła na łóżku. Coś dudniło na dole. Szybko odrzuciła kołdrę i wsunęła stopy w filcowe pantofle. Narzuciła na plecy szal i zapaliła stojącą na stoliku nocnym parafinową lampkę. Zanim otworzyła drzwi, spojrzała jeszcze na Jorgena. Chłopiec spokojnie spał i nie miał już wypieków na policzkach. Wzięła lampę i poszła korytarzem w kierunku schodów. Teraz dudnienie było wyraźniejsze, ale nie była pewna skąd dochodzi. Zbiegła po schodach i zatrzymała się na parterze, nasłuchując. Teraz słyszała nie tylko dudnienie, ale też jakiś głos, dziecięcy głos wzywający pomocy. Poczuła strach, jej serce biło jak szalone. Co to było? Wbiegła do kuchni. To stąd dochodziło słabe wołanie. Rozejrzała się bezradnie dookoła. - Halo? Skąd dochodził ten dźwięk? Szybko podbiegła do spiżarni i otworzyła drzwi. Teraz stukanie było głośniejsze, lepiej było też słychać dziecięcy głos. Zrobiło jej się zimno.
Otworzyła klapę w podłodze, prowadzącą do piwnicy. Poczuła powiew zimna i dobrze znany zapach jedzenia. Zbiegła po stromych schodach i stanęła pod drzwiami prowadzącymi do pomieszczenia, w którym przechowywali ziemniaki. Drzwi były zamknięte od zewnątrz. Lampka oświetlała niskie pomieszczenie piwnicy. - Na pomoc! Na pomoc! Pomóżcie mi! Jestem tutaj! Na pomoc! - uderzenia dudniły w drewniane drzwi. Abelone wyjęła skobel i otworzyła drzwi. Z piwnicy wypadła Marie i rzuciła się jej w ramiona. Abelone objęła ją mocno. - Marie! Jej drobne ciało wstrząsał dreszcz. Siostrzyczka była zupełnie przemarznięta, musiała długo przebywać w zimnej, ciemnej piwnicy. - Abelone, Karen ona... Abelone pogłaskała ją po włosach. - Spokojnie, Marie. Nie masz się już czego bać. Jestem przy tobie. Zdjęła szal, otuliła siostrę i podniosła ją do góry. Marie zaczęła mówić. Marie mówi! Dziewczynka uwolniła się z jej objęć. - Marie, uspokój się. Jesteś już bezpieczna - próbowała ją uspokoić, ale siostra patrzyła na nią z rozpaczą w oczach. Twarz miała mokrą od łez, a jej wargi były sine z zimna. - Karen! Karen zabrała Isaka! - krzyknęła Marie i znów zalała się łzami. Zabrała Isaka! Poczuła, że ogarnia ją zimno. - Co ty mówisz, co Karen zrobiła? Marie szlochała nie mogąc wydusić słowa. Abelone pogłaskała ją po plecach. Po chwili dziewczynka uspokoiła się. - Opowiedz mi, co się stało, Marie - powiedziała najspokojniej, jak umiała. Marie otarła ręką łzy. - Karen weszła do pokoju dziecinnego. Miała na sobie swój nowy płaszcz podróżny i małą walizkę. Marie zaszlochała. Słyszałam, co ojciec powiedział do Karen wcześniej wieczorem. Że ma się wynosić z Gimle. Abelone złapała Marie za ręce. - Słyszałaś, co ojciec powiedział do Karen? Marie pokiwała głową. - Myślała, że śpię, ale widziałam, że wyjęła Isaka z łóżeczka, poza tym obudził się i zaczął marudzić. Abelone z przerażeniem patrzyła na Marie. - Karen zabrała ze sobą Isaka i uciekła? Marie pociągnęła nosem i skinęła głową. - Kiedy zrozumiałam, co chce zrobić, usiadłam na łóżku. Gdy odkryła, że nie śpię, wyciągnęła mnie z łóżka i zamknęła tam na dole.
Abelone poczuła jednocześnie wściekłość i strach. Szybko złapała Marie na ręce. - Chodź, musimy się pośpieszyć zanim będzie za późno! Wbiegła po schodach i przebiegła przez kuchnię. - Ojcze! - krzyczała najgłośniej jak umiała. Wbiegła po schodach nadal wołając ojca, który położył się tej nocy w pokoju gościnnym. Bez tchu wpadła do pokoju. - Ojcze! Ojciec musiał ją usłyszeć, bo odrzucił kołdrę i wychodził już z łóżka. - Ojcze, Karen! Zabrała Isaka! Zabrała Isaka, ojcze! Trudno było jej wykrztusić te słowa. Ojciec poszarzał na twarzy. - Co ty mówisz? Kiwnęła głową. - Musisz się pośpieszyć, ojcze. Karen zamknęła Marie w piwnicy na ziemniaki, ale nie wiem, jak długo tam siedziała. Marie mówi, że Karen zabrała Isaka i uciekła. Coś sprawiło, że odwróciła wzrok od ojca i spojrzała przez cienkie, koronkowe firanki. Przenikała przez nie złotawa poświata, odbijając się od szyby. Podbiegła szybko do okna. Wstrzymała oddech, poczuła, jakby serce zatrzymało się jej w piersi. - Ojcze... Ojciec podszedł i stanął cicho obok niej. Płonął dach stodoły.