Nancy Paulsen
Rozdział 1
To twój najbardziej szalony pomysł – stwierdziła Natalia.
– Co? Mój pomysł? – Serce biło mi jak szalone. – Co ty pleciesz? To był twój pomysł! – Świetnie. Nasz pomysł. Myślisz, że nas złapią? – Nie wygłupiaj się. Nikt nas nie namierzy. – Zresztą wcale nie łamiemy prawa – dodała Natalia. – Prawda? – Prawda. Nie robimy nic zakazanego. No, zakazanego może nie, ale i nie do końca w porządku, choć ten wieczór zaczął się tak samo, jak wszystkie inne sobotnie wieczory w domu Zawadzkich. Najpierw kolacja przy stole i polityczne dyskusje, podczas których stygła pieczeń, a później – Natalia i ja w kuchni, pieczemy czekoladowe ciasto z proszku i zajadamy ciepłe kawałki, oglądając kilka kolejnych odcinków serialu Wyspa Nieumarłych na kanale SF. Trzeci odcinek opowiadał o zombie, która kolekcjonowała ciała ofiar. I wtedy wpadłyśmy na ten pomysł. Wymyśliłyśmy Elizabeth – naszą pożeraczkę męskich serc. Dziewczynę, która uwiedzie tych wszystkich chłopaków, do których my w realu nawet nie odważyłybyśmy się podejść. – Jedyna różnica jest taka, że wcale ich nie zabijemy – zauważyła Natalia. – Chyba że, ma się rozumieć, na to zasłużą. To wszystko to był żart. Czy raczej wyzwanie w formie żartu, ale im więcej szczegółów dodawałyśmy do profilu Elizabeth, tym bardziej wydawała się rzeczywista. Stawała się osobą. Minęła północ. W domu Natalii panował mrok, nie licząc poświaty płynącej od laptopa w jej pokoju, z plakatów na ścianach spoglądali na nas bohaterowie seriali Zagubieni, Star Trek i Battlestar Galactica. Dopracowałyśmy wreszcie ostatnie szczegóły naszej Elizabeth, a więc miejsce, z którego pochodziła (Kraków, Polska),
jej obecną szkołę (zdecydowałyśmy się na Moore College of Art w Filadelfii), i w końcu jej gust i hobby. Powoli Elizabeth nabierała kształtu. Lubiła Coldplay, Anne Hathaway, van Gogha i krewetki. Tęskniła za młodszymi braćmi, nadal mieszkającymi w Polsce. Nazwałyśmy ich Marek i Tolek i nawet znalazłyśmy w sieci zdjęcia dwóch szczerbatych chłopaczków, które umieściłyśmy w jej albumie. Założyłyśmy jej konto poczty elektronicznej – skorzystałyśmy z konta mamy Natalii na Yahoo, którego używa mniej więcej dwa razy do roku. Zostało nam jeszcze tylko znaleźć zdjęcie samej Elizabeth i dlatego przeglądałyśmy stronę www.nulookmodels.net. – Elizabeth musi być słodka – stwierdziłam. – Tak, żeby chłopakom na jej widok wychodziły oczy z orbit. – Ale nie za słodka, bo wyczują, że to ściema. – Natalia przeglądała fotografie jak hollywoodzka agentka. Z Natalią nigdy nie wiadomo, co ją zainteresuje; ten pomysł chwycił. – Musi być ładniutka, jak dziewczyna z sąsiedztwa. Tak jak ty, Raye, gdybyś w kółko nie kryła się w za dużych ciuchach. – Urwała. – Posłuchaj, a może pstryknęłabym… – Nie. – Ukryłam podbródek w wycięciu bluzy. – Nawet o tym nie myśl. – Ale dlaczego? Przecież i tak żaden przystojniak z MacArthura cię nie rozpozna. Wyjrzałam z bluzy. – Wielkie dzięki. – Ale wiedziałam dobrze, co miała na myśli. Na płaszczyźnie towarzyskiej byłyśmy niewidzialne, choć Tal miała jeden powód do sławy, mianowicie była starszą siostrą Thomasa Zawadzkiego, ucznia szkoły MacArthura, bramkarza ich drużyny lacrosse’a i, nieoficjalnie, paskudnego pochłaniacza ciasta czekoladowego Duncan Hines. – Może ona? – Wskazałam zdjęcie. Twarz w kształcie serca, obcisła czarna koszulka. Natalia skinęła głową. – Jest nawet do ciebie podobna. W milczeniu patrzyłyśmy, jak zdjęcie ładuje się na stronę. – Pożyczanie czyjegoś wizerunku chyba jednak jest nielegalne – mruknęła
Natalia. – To szaleństwo. – Ale widać było, że świetnie się bawi. – Szaleństwo, ale genialne. – Niech ci będzie. No dobra. Teraz tekst. – Natalia zacierała ręce. – Może tak: „Cześć, jestem siostrzenicą trenera Ferniera, przyjechałam do Stanów studiować sztukę. Chciałabym poznać młodych Amerykanów”. – Niezłe. Do kogo to wysyłamy? – A kto jest na naszej liście marzeń? – Wszyscy, za którymi szaleje Grupa. Najfajniejsi chłopcy. Chapin Gilbert, Julian Kilgarry i Frank Senai. – Policzki mi płonęły, gdy wymawiałam ich nazwiska. Natalia skinęła głową, ale cały czas obgryzała paznokieć małego palca. Zrobiłyśmy pierwszy krok i już się nie wycofamy. – Więc zaczynamy od nich. Trenerowi Fernierowi nikt nie odmówi. Thomas mówi, że czczą go jak świętego. A potem, żeby Elizabeth wydawała się bardziej autentyczna, dorzucimy jej trochę znajomych Nicoli. Nie będzie miała nic przeciwko. – Nicola to kuzynka Natalii, która naprawdę studiowała w Moore College of Art. – Świetnie. – Serce nadal waliło mi jak oszalałe. Fascynowała mnie ta Elizabeth Lavenzeck. Była i jednocześnie nie była nami, zarazem prawdziwa i sztuczna, a wkrótce wśród jej znajomych znajdą się chłopcy, o których mogłyśmy tylko pomarzyć. – To fajniejsza zabawa niż sądziłam. – Hm. – Tal nie wydawała się do końca przekonana. – Ale Raye, co zrobimy, jeśli to się uda? – Nie wiem – odparłam szczerze. Naprawdę nie byłam w stanie sobie wyobrazić, co będzie dalej. Teraz wpatrywałam się w twarz Elizabeth w kształcie serca, w jej uśmiech Mony Lisy. Wydawało się, że mamy nieskończenie wiele możliwości. – Najpierw zobaczmy, kto ją przyjmie.
Rozdział 2
Jeśli
w Fulton nie uprawiasz tenisa, lacrosse’a ani sportów zespołowych,
chodzisz na gimnastykę. I nie jesteś cool. Równie dobrze mogliby to wyryć nad wejściem do szkoły: „Każda uczennica, która bierze udział w zajęciach gimnastyki, zasługuje niniejszym na miano ofermy, póki nie zaprzestanie tej czynności”. Ale gimnastyka to poważna sprawa. Można było zarobić nawet zawieszenie w prawach ucznia, jeśli się uciekało z akrobatyki, szermierki czy co tam było w menu na dany dzień w północnej sali gimnastycznej, trzy razy w tygodniu. Chyba jeszcze gorszy od samych zajęć był obowiązkowy strój – niebieskie nylonowe szorty i brązowa koszulka z wiekową maskotką naszego rocznika – białą sową na lewej piersi. Natalia i ja, jako osoby mało wysportowane, usiłowałyśmy nie zwracać na siebie uwagi podczas gimnastyki, więc kiedy podczas kickboxingu, w czwartek, Natalii pękła gumka w szortach, wpadła w panikę. – SOS! Trener pozwala ci iść ze mną – wysapała, ledwie do mnie podbiegła, przytrzymując szorty w talii. – Nie mam ochoty sama się z tym zmagać. – W tym koszmarnym stroju, miała na myśli. Zdążyłam się spocić podczas boksowania, więc wiedziałam, że świeci mi się twarz i mam mokre plamy pod pachami. Poszłyśmy do sekretariatu po agrafki i dopiero wtedy pognałyśmy do szatni. Moi przyjaciele w starej szkole żartowali, że w żeńskim liceum nie będę się przejmowała tym, jak wyglądam, ale okazało się, że to nieprawda. Dziewczyny widzą i oceniają, tak samo jak chłopcy. Czasami jeszcze gorzej. – Jeśli zepnę je po bokach i z tyłu, chyba będzie dobrze. – Tal westchnęła. – Wpadniesz w weekend? Popracujemy nad Elizabeth. – Jasne. – Choć cała ta akcja z Elizabeth okazała się nudna. Przyjęli ją wszyscy chłopcy, których zaprosiła, nawet obiekt westchnień Tal, Tim Wyatt, szef klubu
dyskusyjnego z MacArthura. Ale też nikt w odpowiedzi nie napisał więcej niż kilka słów. Sama nie wiem, na co liczyłam, ale na pewno spodziewałam się czegoś lepszego. – Poczekaj. Kiedy już się pozapinałam, zachciało mi się siku. – Tal weszła do kabiny. – Poczekasz? Usiadłam na ławce koło pryszniców. Kilka minut dłużej w przepoconym stroju mnie nie zabije. A potem do szatni weszła Grupa i już wcale nie byłam taka pewna. Lindy Limon, Faulkner – na cześć słynnego krewniaka – George’a, Ella Rose Parker, Alison Sonenshine i Jeffey Makinopolis. Ani jedna dziewczyna z mojej starej szkoły nie była nawet w połowie taka wspaniała jak dziewczyny z Grupy. Razem były tak wspaniałe, że aż przerażające. Wpatrywałam się w zegarek, analizowałam wszystkie jego szczegóły, a one ściągały
stroje
do
lacrosse’a
i
rozmawiały
o
imprezie,
którą
Lindy
prawdopodobnie urządzi w sobotę. Alison jak zwykle nadawała najgłośniej. Właśnie mówiła do Elli: – Pogódź się z tym. Co z tego, że przyjdą razem? On i Mia McCord flirtują niemal od przedszkola. Postąpił wobec ciebie okropnie, ale nie wyjątkowo. – Nadal nawijacie o Jay-Kayu? – zapytała Faulkner. Najmilsza z nich wszystkich i jedyna, która miała też dobry kontakt ze zwykłymi śmiertelnikami. – Przykład? Była przewodniczącą naszego rocznika. Jay-Kay, czyli Julian Kilgarry, to jeden z nowych znajomych Elizabeth Lavenzeck. Choć nigdy nie poznałam go osobiście, wiedziałam, że dziewczyny określają jego imieniem coś wspaniałego, wyjątkowego. Na przykład: „ten piosenkarz był boski, taki starszy Jay-Kay”. Albo: „Ciacho z niego, ale daleko mu do Jay-Kaya”. Widziałam go raz, jesienią, Natalia pokazała mi go na boisku, gdy grali chłopcy z MacArthura. Mówiąc krótko: boski. Mocno zarysowana szczęka, czarne irlandzkie loki i oczy koloru nieba w czerwcu o zachodzie słońca. Na ostatnim zdjęciu, jakie zrobiłam mamie, które w ramce stoi przy moim łóżku, jest właściwie taki sam odcień błękitu za jej plecami.
Po tym przez pewien czas miałam obsesję na jego punkcie, kilka razy w tygodniu wchodziłam na jego profil na Facebooku, sprawdzałam, co nowego umieścił
w
sieci.
Wiedziałam,
czym
się
interesuje
(lacrosse,
szachy,
dziennikarstwo), widziałam wszystkie jego zdjęcia, prześledziłam, gdzie i co otagował, przeczytałam wszystko, co napisał na swojej ścianie. – Kilgarry to mistrz szybkiej akcji, zdobyć i porzucić – skomentowała Lindy, najgłupsza z nich, wieczna imprezowiczka, zawsze wypowiadała same banały. – Jasne, bo ty dużo o tym wiesz – żachnęła się Ella, najpiękniejsza, najbardziej dziwaczna, a co za tym idzie, najbardziej fascynująca, zwłaszcza że nie zdążyłam przywyknąć do jej nawyków jak reszta dziewcząt. Na przykład: W pierwszy poniedziałek każdego miesiąca Ella piecze ciastka dla wszystkich w świetlicy. Ma co najmniej tuzin rękawiczek z koźlęcej skórki, cieniutkich jak papier, w kolorach tęczy, którymi chroni dłonie od słońca. Zawsze zajmuje trzecią ławkę w trzecim rzędzie. I nikt się jej nie sprzeciwia. Te dziwactwa wydawały się u niej równie naturalne jak długie nogi i złota bransoletka z przywieszkami, ale tak naprawdę wszystko uchodziło jej płazem, bo była piękna. Tylko osoba bardzo piękna może sobie pozwolić na takie ekstrawagancje. Jeffey – gazela, wysoka, szczupła, współpracowała z nowojorską agencją modelek – posłała Elli długie spojrzenie, jakby nie rozumiała do końca. – Więc czemu zaprosiłaś go do Alison? – Bo ciągle rzucał aluzje – odparła Ella. – Czyli raczej to on mnie zaprosił, nie ja jego. – Niezła wymówka – prychnęła Alison. – Zwłaszcza że go ubóstwiasz. Dziewczyny były owinięte ręcznikami i pewnie miały zamiar iść pod prysznic. Ella przystanęła, podobnie jak reszta, i przeglądała wiadomości tekstowe na komórce. Nagle podniosła aparat i zrobiła zdjęcie całej Grupy w lustrze. – Ty tak uważasz. – Świrku! – pisnęła Faulkner. – Wiesz, że nienawidzę, kiedy się mnie fotografuje!
Ella pstryknęła jeszcze jedną fotkę. – Dlaczego? Bo tak naprawdę jesteś paskudna? – wtrąciła Lindy. – Na przykład dlatego, że jestem w ręczniku, Głupolu! – Jeszcze jedno – mruknęła Ella. – Wolę liczby nieparzyste. Wiesz o tym, Ofermo. – Przedrzeźniając Faulkner, pstryknęła kolejne zdjęcie. Złośliwe przezwiska to kolejny znak charakterystyczny Grupy: Ruda, Buła, Zero, Świrek, Oferma, Głupol, Pączek. A jeśli Natalia mówiła prawdę, miały też swoje ksywki dla innych uczennic. „Wiem, jak brzmi moja, bo chodzę do tej szkoły od przedszkola. Jestem Zawadzki-Zawada albo Łapa – wyznała kiedyś. – Pewnego dnia wytłumaczę ci dokładnie, o co chodzi. – Wydawała się lekko speszona. – Ty też na pewno jakąś masz i tylko tak na ciebie mówią. Ale nie martw się, nigdy jej nie poznasz”. Tal miała racę. Podczas rozmów z nami dziewczyny z Grupy były obojętne i grzeczne. – Słyszałyście, że salon samochodowy ojca Juliana zbankrutował? – zapytała Lindy, a ja zapukałam w drzwi kabiny Natalii, żeby przyjaciółka się pospieszyła. Wiedziałam, że celowo zwleka, liczy, że w końcu pójdą, zanim ona wyjdzie. To nie fair. Sto razy gorzej jest sterczeć tutaj niż siedzieć w kabinie. – Kilgarry Saab. Koszmar. Podobno są bardzo biedni. – To idiotyczne plotki – stwierdziła Ella chłodno i stanowczo. – Zamknij się, Głupolu. Ludzie słuchają. Zapadła cisza. Ella miała na myśli mnie. „Ludzie” to ja. A zatem nie byłam dla niej niewidzialna. Wiedziała, że podsłuchuję. Spojrzałam w inną stronę, ale gdy wróciłam do niej wzrokiem, patrzyła prosto na mnie. Tętno mi przyspieszyło. Jeszcze nigdy nie patrzyłam Elli Parker prosto w oczy, białoszare, niemal bezbarwne. Skierowała aparat w moją stronę i pstryknęła. Skrzywiłam się. Uśmiechnęła się, lekko unosząc kąciki ust. Jakby coś nas łączyło. Ta chwila wydawała się wiążąca, jak pocałunek albo tajemnica. A potem wszystko się skończyło. Ella schowała telefon i minęła mnie, idąc pod
prysznic. Po drodze omal nie wpadła na Natalię, która w końcu wyszła z kabiny, pozapinana i gotowa do biegu.
Rozdział 3
Moja wspólna chwila z Ellą Parker nie znaczyłaby nic, gdyby następnego dnia
Mandaryn nie upokorzył jej podczas lekcji.
Ale zrobił to i tym samym rzucił kamyk, który wywołał późniejszą lawinę. Mandaryn uczył mandaryńskiego i choć ja byłam w grupie zaawansowanej, a Ella podstawowej, w piątki miałyśmy zajęcia wspólnie – mozolne pięćdziesiąt minut konwersacji. Mandaryn, o wąskich biodrach i włosach zaczesanych do góry, niemal jak madame Pompadour, nie był przystojny w młodości, a i tak nawet teraz uważał się za niezłego ogiera, co widać było po dumnym, rozkołysanym chodzie na przerwach. Przez pierwszych kilka minut wszystko szło dobrze. Beebee Bidell opowiadała, ile czasu zajęła jej droga na targ, że kupiła worek ryżu, szafran i kraby i włożyła wszystko do koszyka. Wszystkie zadawałyśmy jej proste pytania, aż Ella Parker niechcący rzuciła: – Czy bazar był bardzo głośny czy bardzo penis? Mandaryn, który opierał się o biurko, parsknął śmiechem. Ella powiedziała ying jing zamiast an jing. W mandaryńskim słowa „spokojny” i „penis” są do siebie bardzo podobne. Ale nikt poza mną tego nie zauważył i poczułam się trochę dziwnie i kujonowato, że to wychwyciłam. W mojej poprzedniej szkole modne było uczenie się chińskich przekleństw i rzucanie nimi na prawo i lewo, zwłaszcza wobec niczego niepodejrzewających rodziców. – Panno Parker – odezwał się Mandaryn, po angielsku, ze złośliwym uśmiechem. – Pomyliła pani rzeczownik z przymiotnikiem. Proszę jeszcze raz. – Czy na bazarze był penis? – zapytała Ella ostrożnie. Filth zarechotał głośno, a Beebee wpisała słowo w laptop. – Oj, Ella, uważaj – powiedziała. – Ying jing to znaczy penis.
Klasa ryknęła śmiechem. Ella bez słowa wstała, zdjęła rękawiczki w kolorze płatków róży, pięć razy uderzyła nimi o dłoń. Zawsze robiła coś takiego. Uderzała, stukała, pukała. A chwilę później wyszła z klasy. – Panie profesorze, czy mogę po nią iść? – Beebee nie należała do Grupy, ale jako kapitan drużyny hokeja na trawie była najbliżej statusem do Elli. – Po co? Żebyście paplały w łazience do końca lekcji? O nie – mruknął Mandaryn. – Raye Archer, ty po nią pójdziesz. Ja? Dlatego że raczej nie będę z nią plotkować w toalecie? Ale poszłam. Sprawdzałam w różnych miejscach – w bibliotece, przy studzience z pitną wodą, w łazience, w stołówce. Ella miała słabość do kuchni. Widziałam, jak tam wpada, by spryskać płynem antybakteryjnym swój stolik, zanim przy nim usiądzie, albo umyć ręce pod kranem pod ciśnieniem. I właśnie tam ją znalazłam. Szorowała ręce. – Mandaryn kazał mi po ciebie przyjść. – Co za dupek. Naśmiewał się ze mnie. – Chyba myślał, że to było zabawne. – Ciekawe, czy dalej będzie tak uważał, kiedy załatwię go tak, że go wywalą z pracy. Ustawię mu pornosa jako wygaszacz ekranu czy coś takiego. – Zakręciła kran, wytarła starannie dłonie papierowym ręcznikiem. – Dla mnie już nie istnieje. Mój ostatni test wyglądał, jakby czerwony atrament mu się na nim rozlał. – Wszyscy wiedzą, że to palant. Wiesz co? Pewnie nawet z zawiązanymi oczami nauczyłabym cię więcej niż on. – Rzuciłam to pod wpływem impulsu. Rozgniotła mnie spojrzeniem. – Wątpię. – No dobra, skoro chiński ci nie leży, może hiszpański? – podsunęłam. – Jest o wiele… – Zdaniem moich rodziców chiński przyda mi się w college’u – warknęła. – Chociaż im tłumaczyłam, że nikt się go nie uczy. Nie pojmują, że to chyba najtrudniejszy język na świecie. „Nikt się go nie uczy”. Nie zdawała sobie nawet sprawy ze swojego nietaktu.
Postanowiłam puścić to mimo uszu. – Tak, akcent tonalny jest bardzo trudny. – Och, zamknij się. Dostajesz stypendium Sophie Fulton-Glass, uczysz się za darmo. Masz same piątki. Już sobie zarezerwowałaś pokój w Princeton, co? – Ha, ha, ha – odparłam, chociaż wszystko, co powiedziała, było prawdą. Poza pokojem w Princeton. – Zresztą moi rodzice nie chcą, żebym wybrała hiszpański, ich zdaniem to wyjście dla słabeuszy. Oboje skończyli Harvard i trwają w złudnym przekonaniu, że i ja się tam dostanę. Bo moja siostra już tam jest. Czego właściwie ona ode mnie chce? – Rozumiem. – Chyba wcale nie. Jakim cudem zrobiła się z tego cała sztywna pogadanka? Zdenerwowałam Ellę Parker, a przecież nic nie zrobiłam. Ale i tak chciałam ją uspokoić. – Są różne rodzaje inteligencji, nie tylko książkowa – spróbowałam. – I pod tym względem bijesz mnie na głowę. Przyglądała mi się uważnie. – Jak to? – Jesteś zawsze w centrum uwagi. Masz talent. – Jaki talent? – No… – Zaplątałam się, ale brnęłam dalej. – Zawsze wiesz, co powiedzieć. – Czekała na przykład. – W zeszłym tygodniu, na próbie chóru, powiedziałaś tej małej Jillian Sweeney, żeby się odsunęła, bo tak jej śmierdzi z ust, że wypali ci brwi. Ta twoja odzywka totalnie wszystkich rozbawiła. – Poza Jillian, która była czerwona jak burak. – Naprawdę śmierdziało jej z ust. – Ella wzruszyła ramionami, ale wyczułam, że jest zadowolona. – Zresztą lubię mówić prawdę. – No właśnie. Dotknęła kranu palcem. Postukała siedem razy. – Ale jestem też świetną kłamczuchą – dodała. – Nie radzę zaleźć mi za skórę. Potrafię sprawić, że ludzie uwierzą we wszystko. – Kiedy to mówiła, w jej twarzy
była jakaś pustka. Brak... uczuć? Sumienia? – Przynajmniej masz jakieś wady – rzuciłam lekko. – Dobrzy ludzi są strasznie nudni. Znowu uśmiechnęła się lekko. – A ty, Raye? Masz wady? – Czasami. – Patrzyłam jej prosto w oczy. – Czasami bywam wredna. Parsknęła śmiechem. Może wcześniej atmosfera zgęstniała, ale teraz było już normalnie. Później nieraz sobie myślałam, że to wszystko zaczęło się w tamtej chwili. Ella rzuciła mi wyzwanie. Odpowiedziałam. Co naprawdę miałyśmy na myśli? Co wzbudziłyśmy w sobie nawzajem?
Rozdział 4
No i wujek Freddie z Londynu przysłał nam nie jeden, nie dwa, ale trzy odcinki
Midnight Planet na sobotni wieczór! – poinformowała mnie Natalia radośnie w
świetlicy po lekcjach. – Jeśli obejrzymy wszystkie, będziemy na bieżąco, jak ludzie w Anglii. Super, co? – No… tak. – Raye, chyba przyjdziesz jutro, co? – zapytała po chwili. – Jak zawsze? Pochyliłam głowę nad notatkami z chemii. Czasami trochę mnie przerażała przyjaźń z Natalią. Może to nie chodziło o nią, może panikowałabym w każdej innej bliskiej relacji. W zeszłym roku należałam do luźnej paczki, ale w Fulton nie było niczego podobnego. To wybredne towarzystwo składało się z grupek, które znały się od przedszkola, a tworzyły podczas wspólnych wyjazdów nad morze, na narty. Te paczki były zamknięte, hermetyczne, nie było w nich luzu. A Tal i ja przyjaźniłyśmy się, bo obie byłyśmy odludkami i nigdzie nie należałyśmy. Koniec, kropka. – Halo? Raye? Potwierdzasz jutrzejszą wizytę? – powtórzyła głośniej. – No, chyba tak. – Uległam jej. Zresztą tata i jego dziewczyna liczyli na to. Mieliśmy niepisaną zasadę, że w soboty mają ode mnie spokój. W piątek już żałowałam tego, co nie będzie mi dane w sobotę, ale i tak słuchałam wieści, co się będzie działo i gdzie. Nie tylko wiedziałam już o imprezie u Lindy, słyszałam także, że imprezę urządza też Sadie Nufer, o rok starsza od nas. A jej koleżanki chciały iść na nocny premierowy pokaz nowego filmu o Harrym Potterze w hotelu Ritz. Dziewczyny z najstarszej klasy wybierały się do ekskluzywnego klubu na South Street. Wszystko super, tylko że mnie tam nie będzie. Po ostatnim dzwonku pobiegłam do biblioteki, żeby skończyć odrabiać lekcje. Było już ciemno, gdy wróciłam do domu późniejszym autobusem. Stacey,
dziewczyna taty, kręciła się w kuchni, odgrzewała zupę i wycierała nos. Zazwyczaj Stacey przywodzi mi na myśl spaniela – drobna, radosna, o ciepłych ciemnych oczach, zawsze zadowolona na twój widok. Ale dzisiaj, w starym szlafroku i z puszącymi się włosami, wyglądała raczej jak kundel ze schroniska. – Tata nadal jest w sklepie – oznajmiła, pociągając nosem. – Tal dzwoniła dwukrotnie, mówiła, że ma bardzo ważne pytanie w sprawie projektu o sztuce renesansu. I jeszcze jedna koleżanka. Nazwisko zapisane w notesie brzmiało: Ella Parker. I jej numer telefonu. – Ta dziewczyna? Ella Parker? Dzwoniła do mnie? – Owszem. – Stacey wydmuchała nos. – Dzwoniła. Poszłam na górę. Czy to jakiś żart? Ale choć oczyma wyobraźni widziałam Grupę, jak zwijają się ze śmiechu na drugim końcu kabla, już wykręcałam numer Elli. Odebrała po pierwszym sygnale. – Niech zgadnę: Raye z komórki? Dzięki, że oddzwaniasz. – Wydawała się miła. Nie miałam wrażenia, że to kawał. – Słuchaj, mogę jutro wpaść? – Dokąd? – Do ciebie? – Roześmiała się, jakby moje towarzystwo już ją bawiło. – Sorki. Masz inne plany? – Nie do końca, ale… – Wyjrzałam przez poręcz do saloniku. O nie, w życiu. Ella Parker nie może tu przyjść. Ani jutro, ani kiedykolwiek indziej. Za obskurnie tu, za dużo gratów. – Wiesz, że mieszkam w Radnor? A ty na North Aberdeen Avenue w Wayne, tak? Nie, nie zgaduję, sprawdzałam w dzienniku. Mieszkamy tylko kwadrans od siebie. Noreen, moja gosposia, powiedziała, że mnie podwiezie. Dlaczego? Dlaczego chce tu przyjechać? Umierałam z ciekawości, ale jednocześnie wstydziłam się zapytać. – A co będziemy… – Pamiętasz, jak powiedziałaś, że byłabyś lepszą nauczycielką chińskiego niż ten dziad? No więc jutro jestem wolna. Masz coś przeciwko? Obawiam się, że zawalę ten semestr. A potem zrobimy coś fajnego. Obiecuję.
I choć myśl o Elli w moim domu była przerażająca, nie wiedziałam, jak jej odmówić. – Nie ma sprawy. Wpadaj, kiedy chcesz. – Koło ósmej? – Koło ósmej, jasne. – Rozłączyłam się i przyłożyłam słuchawkę do rozszalałego serca. A potem zadzwoniłam do Natalii. I rozłączyłam się. Wpatrywałam się w telefon. Co jej powiedzieć? Czułam się okropnie. Ale przede wszystkim byłam podekscytowana. Obietnica, że zrobimy coś fajnego, zwłaszcza z ust Elli Parker, nie pada co dzień.
Rozdział 5
Niemal
rok wcześniej przeżyłam pierwszy pocałunek – stanowczo był już
najwyższy czas. Stało się to w ciągu ostatnich pięciu minut szkolnej dyskoteki. Ed Strohman był słodki, miał krzywo obcięte włosy, coś na kształt karczocha, i dziwny zwyczaj powtarzania ostatnich słów, które wypowiedziałam. Przez cały wieczór na niego polowałam. Śmiałam się z jego dowcipów i dałam mu się poczęstować cynamonową gumą do żucia. Kiedy się zdecydował, byłam gotowa. – To chyba ostatni taniec – podsunęłam, gdy muzyka zwolniła. – Ostatni taniec – zgodził się i skinął karczochowatą głową. Przysunął się. Miał przyjemny oddech i ciepłe wargi, i kiedy wsunął w moje usta język, wcale nie zrobiło mi się niedobrze. A później przytrzymał mi kurtkę i razem ze mną czekał przed szkołą na tatę. I choć wspomnienie taty, który woła: „Ed, synu, teraz ja się nią zajmę!”, przekrzykując kiczowatą piosenkę disco, to jeden z moich koszmarnych momentów z Barrym Manilowem w tle, tamten wieczór jednak trwale zapisał się w mojej pamięci. Nic z tego nie wyszło, ale później, na wiosnę, Ed życzył mi na Facebooku szczęścia i miał nadzieję, że poradzę sobie w nowej, żeńskiej szkole. Kiedy ostatnio do niego napisałam, odpisał, że chodzi z Maią Amodio. Gdybym wiedziała, że w Fulton panuje taka posucha w kwestii romansów i przygód, może walczyłabym o niego nieco bardziej. Dziwne, że teraz mam tak mało okazji, by rozmawiać z chłopcami. Tak mało okazji, by udzielać się towarzysko. I pewnie właśnie dlatego w sobotę rano nadal nie zebrałam się na odwagę, by zadzwonić ani do Elli, ani do Natalii. Byłam rozdarta między perspektywą spokojnego oglądania ulubionego serialu razem z Tal a kuszącą, elektryzującą obietnicą czegoś fajnego z Ellą Parker. – Co jest? – zapytał tata przy śniadaniu. Podniósł wzrok znad kawy i gazety.
– Nic. – Wydajesz się zamyślona. A ja zastanawiałam się tylko, co za imprezę urządza Lindy Limon. Którzy chłopcy z MacArthura tam będą. Wyobrażałam sobie, jak Ella – wdzięczna, że zdradziłam jej tajniki mandaryńskiego w niecałą godzinę – prosi gosposię, żeby zawiozła nas obie do Lindy. Czy Grupa mnie zaakceptuje, gdy zjawię się z Ellą? Będą w szoku? A może uznają, że skoro Ella mnie wybrała, jestem w porządku? Przecież to nie tak, że jestem beznadziejna. Moje największe przestępstwo to fakt, że jestem nowa. I niebogata. Ale jestem dowcipna i ani zbyt nieśmiała, ani zbyt bezczelna, a wiadomo, że jedno i drugie mogłoby się skończyć towarzyską porażką. Tata nadal mi się przyglądał. Ale na pewno nie chciałby o tym wszystkim słuchać. Posprzątaliśmy razem i poszliśmy na piechotę do miasta. Tuż za rogiem wpadliśmy na naszą sąsiadkę, panią Savides, która powitała nas słodkimi słowami, ale zmierzyła chłodnym wzrokiem. Pewnie dlatego, że dosłownie tonęłam w ciuchach za dużych o dwa numery – jak zwykle. Moje zamiłowanie do za luźnych rzeczy zaczęło się po śmierci mamy, gdy nosiłam jej ubrania, otulałam się jej bluzami i swetrami, jakbym chciała poczuć jej bliskość. Teraz to już był nawyk. Pozwoliłam, by tata sam się z nią uporał, co trwało dłużej, niż gdybym ja wzięła sprawę w swoje ręce. Tata ma słabość do dziwaków i starych panien. Co nie jest złe, jeśli się prowadzi ciucholand. Stacey, nieuleczalny skowronek, wyszła z domu kilka godzin temu, żeby otworzyć sklep. Zatrzymaliśmy się i podziwialiśmy jej najnowsze dzieło, wystawę udekorowaną drewnianymi strusiami Heidi Dean. Są prawie fajne, przyznałam. Heidi była jedną z artystek, z którymi tata współpracował. Tata prowadził sklep Wayne Women’s Exchange. Powstał po wojnie secesyjnej – zubożałe wdowy mogły tu sprzedawać swoje produkty. Dzisiaj nie trzeba być wdową – jeśli umiesz szyć albo malować, albo nawet sklecić strusia ze słomy i drewna, wystawimy twój towar.
W środku Stacey wypakowywała najnowszą dostawę od Augiego Hopkingtona. Augie był weteranem wojny w Zatoce; teraz stał się pustelnikiem i w zaciszu swojego domu w Stowe w stanie Vermont dziergał swetry na drutach. – Co ty na to? – Podniosła cienki karmelowy sweter z dekoltem w serek. – O nie. – Mój weekendowy strój to drewniaki, dżinsy i jedna z obszernych bluz mamy. Nie zmienię tego. Rzuciła mi go i tak. – Zrób to dla mnie. Włożyłam go i podciągnęłam rękawy. – Jest obcisły i śmierdzi szpitalem. – Nie szpitalem, tylko naftaliną. Ładnie ci w nim. Idę na zaplecze rozpakować inne paczki. Zawsze mnie zadziwiała jej poranna energia. Spojrzałam w lustro, na dziewczynę w karmelowym sweterku. Łagodne piwne oczy, niesforne włosy. Nijaki nos, ale ładne, pełne usta. Dzięki szerokim barkom po tacie wyglądałam na bardziej wysportowaną, niż byłam. Wielkie stopy, których nie znoszę. Duże ręce, które lubię. – Tato, co jest we mnie najlepsze? – Umysł. – Poważnie. – Poważnie? Musimy o tym rozmawiać? – A gdybym chciała wrócić do szkoły Conestoga? – Powiedziałbym ci, że Fulton to świetna szkoła i masz szczęście, że się dostałaś. – No jasne… Chciałam się tylko upewnić. Nie zdziwiłam się. Tak czy siak, tata naprawdę uważał, że dyplom z Fulton otworzy mi drzwi do świetlanej przyszłości, którą z mamą dla mnie wymarzyli, odkąd zabłysłam na rozmowie wstępnej do przedszkola. Nie było chyba miesiąca, żeby nie wspominał mimochodem o, jak się wydaje, ulubionym zajęciu mamy w niebie, czyli chwaleniu się, że jej córka zdobyła stypendium w Fulton. Tu nie chodziło tylko o uszanowanie życzenia mamy. Tata wychowywał się w Yardley, w ubogiej dzielnicy, więc fakt, że chodzę do takiej drogiej szkoły, oznaczał, że udało mu się wyrwać z biedy. Byłam podwójnie przeklęta. Sprawić
ojcu zawód to jedno, ale do tego pozwolić, by uznał, że on sprawił zawód mamie – to tragedia do kwadratu. – Wyczuwam niepokój już od śniadania – stwierdził. – No, dalej, Raye. Co cię gryzie? – Tak sobie myślę – zaczęłam powoli – że chciałabym dzisiaj wieczorem zaprosić koleżankę. – Natalię? Nie ma sprawy. – Nie, inną koleżankę. Ale rzecz w tym, że… – Urwałam, gdy weszła Stacey. – Rzecz w tym, że nie chcesz, żebyśmy wam przeszkadzali – domyśliła się z uśmiechem. – Spoko. – Pójdziemy do mnie. Za rzadko tam bywamy. Płacę czynsz za przechowalnię ciuchów. – No, nie wiem. – Tata nie był zachwycony. – Odrobiłaś lekcje? – Wczoraj. Możesz sprawdzić, jeśli chcesz. – A ta dziewczyna… nie sprawia kłopotów? – To najbardziej popularna dziewczyna z mojego rocznika. – Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. – Dość tego. – Stacey dotknęła palcem jego ust. – Dajmy Raye trochę przestrzeni, dobrze? Zresztą muszę podlać kwiatki. Tata rozłożył ręce na znak, że się poddaje. – Dzięki, Stace – powiedziałam chwilę później, gdy tata zniknął na zapleczu. – No wiesz… chociaż to nieważne, czy jesteście w domu, czy was nie ma. Nieprawda. To bardzo ważne. Znając tatę, od razu zasypałby Ellę gradem kłopotliwych pytań: o stopnie, o przedmioty na egzaminie końcowym, o studia. Nie dałby jej spokoju. Ostatnie, czego Ella Parker teraz potrzebuje, to dyskusja o egzaminach. Skoro taty i Stacey nie będzie w domu, usunęłam jeden z miliona czynników, przez które ten wieczór może okazać się totalną porażką.
Rozdział 6
Wcale nie jesteś chora. – Jestem.
Natalia odetchnęła głośno. – Jeśli nie chcesz oglądać Midnight Planet, porobimy coś innego. – Nie. Naprawdę jestem chora. Poważnie. – Słuchaj Raye, znam cię. Słyszę kłamstwo w twoim głosie. I dziwnie się z tym czuję. – Natalia parsknęła i czekała, że się przyznam. Było mi ciężko, ale wytrzymałam. Nie lubiłam kłamać, zwłaszcza Natalii, która zawsze jest szczera. Ale jak mogłam się przyznać, że zamieniam naszą sobotę na lekcję chińskiego z Ellą Parker? – No dobrze – powiedziała po chwili. – Powiem mamie. Gotuje biały barszcz, twój ulubiony. Ale teraz może z niego zrobić zwykły barszcz, taki z burakami, taki, jaki ja lubię. Skoro nie przyjdziesz. – Powiedz jej, że mi bardzo przykro. – Mówiłam szczerze. Pani Z. rozpieszczała mnie domowym barszczem, naleśnikami i matczyną troską. – Po prostu nie chcę cię zarazić. – Możesz tu przyjść i chorować u nas. Ja też nie czuję się najlepiej, mam katar sienny… – Dzięki, ale… chyba będzie lepiej, jeśli zostanę w domu. Później zadzwonię – zakończyłam. – Jeśli poczuję się lepiej. – W porządku – burknęła i wiedziałam już, że w poniedziałek będę musiała się postarać, jeśli chcę, żeby między nami wszystko było w porządku. Zanim wybiła ósma, ojciec i Stacey zdążyli wyjść, a ja – trzykrotnie poprzekładać poduszki na kanapie i ukryć portret Barry’ego Manilowa, który zaprzyjaźniony malarz dał tacie w ramach żartu, a który tata przyjął entuzjastycznie i powiesił na honorowym miejscu, tuż nad miską z plastikowymi
owocami. Miałam właśnie ukryć te owoce, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Odliczyłam do dziesięciu, otworzyłam i zobaczyłam, że czarny mercedes odjeżdża sprzed naszego domku jak bankowy sejf na kółkach. – Cześć. – Ella była bez wątpienia najbardziej elegancką istotą, jaka przekroczyła progi tego domu. Kurtka Burberry, jasne włosy przewiązane białą wstążką, skórzana torba na książki przerzucona przez ramię. Ella Parker. Tutaj. To nie żart. Szczerze mówiąc, byłam przekonana, że to ona żartuje, kiedy zorientowała się, że jesteśmy same. – Powaga? – zapytała, mijając mnie. – Jesteś sama? Zdziwiłam się. – Coś nie tak? Rozejrzała się wokół. – Bosko. Nate i Jennifer w życiu nie zostawiliby mnie samej w domu. Przez pierwsze pięć minut złamałabym z tuzin domowych zasad. – Nonszalancko zrzuciła kurtkę, a ja zastanawiałam się, co za zasady domowe mają Parkerowie. I jakim cudem mogłaby złamać tak wiele w tak krótkim czasie. – Miejmy tę naukę z głowy. – Minęła mnie, weszła do saloniku, oddzielonego tylko przepierzeniem od jadalni, i wyjęła z torby podręcznik oraz ćwiczenia do chińskiego. Położyła je na stole i dopiero wtedy spojrzała na mnie. – Mogę cię o coś zapytać? – Pewnie. – Czy twoje dobre oceny to szczęście czy ciężka praca? Zamyśliłam się. – Trochę jednego i drugiego. Ale z chińskim jest jak z jazdą na rowerze. Za którymś razem po prostu łapiesz, o co chodzi. – Usiadłam za stołem. – Ciasteczka? Spojrzała na talerzyk i parsknęła śmiechem. – Ciasteczka? Nie, dzięki, babciu. Jeśli już mam się utuczyć, to nie takimi beczułkami smalcu. Zaczerwieniłam się. – Stoją tu od rana – skłamałam. – Wystawiła je dziewczyna mojego taty.
– Nieważne. Zabrałyśmy się do pracy – i poczułam, że tracę grunt pod nogami. Moje nadzieje,
że Ella
obdarzy
mnie dozgonną
wdzięcznością
i w
rewanżu,
spontanicznie zaprosi mnie na imprezę Lindy, spaliły na panewce. Nie żeby to była wyłącznie moja wina. Ella za grosz nie miała zdolności językowych, a im dłużej ćwiczyłyśmy, tym gorzej jej szło. Tylko że to ona traciła cierpliwość. – Wiedziałam, że nic z tego nie będzie – orzekła i odsunęła się z krzesłem. – Tylko to wszystko komplikujesz. Jesteś równie beznadziejna jak Mandaryn. – Przykro mi. – Byłam załamana, że ją zawiodłam. Słowa krytyki z jej ust kompletnie mnie zdołowały. Do wpół do dziesiątej męczyłyśmy się z pytaniami. – Nie skupiasz się – zauważyłam. Wskazywałam kolejny błąd, a ona tymczasem pisała esemes. – Shi bu shi to trzy oddzielne sylaby, przecież wiesz. Podniosła wzrok. – Podoba mi się: shi bu shi. Brzmi uroczo. Ma trzy sylaby i właściwie nic nie znaczy, prawda? – Stukała palcami w stół i nuciła: – Żyj własnym życiem, shi bu shi, śpiewaj ze mną, shi bu shi… – Mówiąc fachowo, jest to… – zaczęłam, ale Ella wpadła mi w słowo: – Dość tego. – Pochłonęła trzy ciasteczka z talerzyka. W jej głosie pojawiły się radosne nuty. – Koniec gry. Czas zająć się czymś innym. – Zerknęła na zegarek. – Noreen przyjedzie po mnie dopiero za godzinę. Gdzie masz komputer? Jeden stał w moim pokoju, ale nie chciałam, żeby Ella tam wchodziła, za dużo w
nim
osobistych
rzeczy.
Ale
pokój
rekreacyjny
w
piwnicy
jest
taki
beznadziejny… Czekała. Albo, albo. Nie ma innego wyjścia, to już zrozumiałam. I tak cały wieczór grałam w obronie, obym tylko dotrwała do końca.
Rozdział 7
Pomieszczenie
w piwnicy miało kilka funkcji – pokój telewizyjny, suszarnia i
gabinet taty – miał tam biurko i laptop, z którego rzadko korzystał, bo najczęściej załatwiał wszystkie sprawy w kantorku w sklepie. Oświetlenie było koszmarne, ale Ella chyba nie zwróciła na to uwagi. Podeszła prosto do regału, w którym Stacey ukrywała butelkę likieru Bailey’s – czasami miała ochotę na taką wzmocnioną kawę. – Zorientują się? – mruknęła Ella. – Tylko kropelkę. Żeby zapomnieć o koszmarze pod tytułem mandaryński. Nie
odpowiedziałam.
Nie
wiedziałam,
jak
mogłabym
tak
po
prostu,
nonszalancko, odebrać jej butelkę. Mogłam tylko liczyć, że kiedy mówi „kropelkę”, ma na myśli kropelkę. Z butelką w garści przysiadła na skraju fotela taty i weszła na Facebooka. Ale nie na swoje konto. – Mrock? Kto to? – zapytałam. Chłopak na zdjęciu profilowym miał proste ciemne włosy i pochmurne spojrzenie. – To kumpel Mimi, mojej siostry. Gra w zespole Wśród Wilków i lubi, kiedy wysyłam z jego profilu wiadomości do moich znajomych w wieku licealnym i tym sposobem przysparzam mu nowych fanów. To właśnie przez niego zaprzyjaźniłam się z Mią McCord. – Przy słowach „zaprzyjaźniłam się” Ella zaznaczyła w powietrzu cudzysłów palcami. – Mia McCord chodzi z Julianem Kilgarrym, tak? – Kliknęłam zdjęcie zespołu Mrocka. Ella podniosła głowę. – O ile można mówić o chodzeniu, jeśli wyrwał ją na jedną noc, to tak. – Przeglądała najnowszy album Mii. – Wrzuciła fotki z rocznicy ślubu rodziców. Pastelowoniebieskie spodnie, koszmar. Pewnie matka kazała jej to włożyć. – Jej
palce śmigały po klawiaturze, gdy pisała komentarz: „Cudne fotki. Jesteś boooooskaaaa”. Przyglądałam się jej. – Mia pomyśli, że to komentarz Mrocka? – No. – Ella uśmiechnęła się złośliwie. – Bawię się z nią. Za to, co mi zrobiła. – A co ci zrobiła? Słychać było, że stara się, by w jej głosie nie było emocji, kiedy odpowiedziała:. – W zeszłym miesiącu, gdy zabrałam Jay-Kaya na szesnaste urodziny Alison w klubie myśliwskim, Mia zakręciła się koło niego, aż byli w parze we wszystkich konkurencjach. Mówiąc krótko, odebrała mi go na cały wieczór, przypomniał sobie o mnie dopiero pod koniec, kiedy musiał wracać, a nie chciał, by matka Mii odwoziła go tym ich trupem. – Ale Julian i Mia kręcą ze sobą od przedszkola – zauważyłam. Przypomniało mi się, co słyszałam w szkolnej szatni. Kiedy Alison powiedziała to samo, Ella właściwie nie zareagowała. Ale teraz wpadła w szał. – I co, to niby ją upoważnia do robienia takich rzeczy? – warknęła. – Przyszła z Thomasem Crockettem. A ja nie odciągałam go od niej, jasne? To była bardzo uroczysta impreza i nie mogłyśmy się już jej doczekać, planowałyśmy wszystko cały rok. Od rana siedziałyśmy w salonie piękności: manikiur, pedikiur, fryzura, a ona mi to wszystko popsuła. To było wredne. Co za brak szacunku. Nawet sobie nie wyobrażasz. Fakt, nie wyobrażam sobie. Jeszcze nigdy nie byłam na tak oficjalnych urodzinach, ale jedno wiedziałam – zemsta Elli jest wycelowana w niewłaściwą osobę. – W takim razie powinnaś mścić się na Julianie – zauważyłam. – A w ten sposób osiągniesz tylko to, że Mia pomyśli, że podoba się Mrockowi. Właściwie tym sposobem ty jej życie ulepszasz, nie uprzykrzasz – ciągnęłam. – Pewnie już pochwaliła się wszystkim przyjaciółkom, że zakochał się w niej emo muzyk z Harvardu. Ella wydawała się oburzona.
– Niby jak mogłabym zrobić kawał Julianowi? Wypapla wszystko kumplom i wtedy wyjdę na idiotkę. – Chyba że nie dowie się, że ty za tym stoisz. Upiła prosto z butelki. Więcej niż kropelkę. – Tak? – mruknęła z nutką zainteresowania. Zawahałam się. Miałam w rękawie tylko jednego asa, ale tak bardzo zależało mi na aprobacie Elli. Jeśli podzielę się z nią Elizabeth, może w ten sposób zrehabilituję się za
dzisiejszy wieczór. Okazałam się do bani jako jej
korepetytorka. Nic nie wskazywało na to, że zabierze mnie na imprezę u Lindy. Czas zagrać va banque. – Spójrz na to. – Pochyliłam się nad klawiaturą i zalogowałam jako Elizabeth. I oto ona. Tajemniczy uśmiech, przepastne oczy, nieskazitelna cera. – O rany. Co to za laska? – Ella przeglądała profil. – Wie, że znasz jej hasło? Naprawdę ma tych wszystkich kolesi wśród znajomych? O, znam Cola Willinga. I Harrisona Pew. I Franka Senai. Niby skąd ta cała Elizabeth Lavenzeck ich zna? To nazwisko brzmi znajomo… – Kojarzy ci się z nazwiskiem, które słyszałaś w zeszłym semestrze na angielskim – wyjaśniłam. – Elizabeth Lavenza była dziewczyną doktora Frankensteina. Chwilę trwało, zanim zaskoczyła. – Więc… Ona nie jest prawdziwa? Stworzyłaś ją? – Rozpromieniła się. – No co ty? Super. – Roześmiała się. – O, zobacz, Julian jest na fejsie. – Skrzywiła się. – Myślałam, że będzie na imprezie u Lindy, dlatego nie poszłam. Ale pewnie wybiera się później. No to porażka. Oklapłam. Choć tak naprawdę chyba nigdy nie wierzyłam, że Ella zabierze mnie dzisiaj do Lindy Limon. – Julian prawie nigdy nie wychodzi w weekend przed ukazaniem się kolejnego numeru „Wheel” – wyjaśniłam. Ella odwróciła się gwałtownie. Przyglądała mi się badawczo spod zmrużonych powiek. – A więc to tak – wypaliła. – Czyli ty też, podobnie jak wszystkie inne, kochasz
się do szaleństwa w Julianie Kilgarrym. Usiłowałam prychnąć pogardliwie. – Nie. Ale jestem redaktor naczelną naszego pisma „Delta”. Na forum redaktorów szkolnych pism Julian wspominał, że… – Urwałam. Patrzyłam, jak palce Elli śmigają po klawiaturze. „Jak tam? Strasznie się nudzę, z nudów robię śmieszne fotki. Sama już nie wiem, czy się do czegokolwiek nadają. A ty? Bo im bardziej człowiek stara się nie nudzić, tym bardziej nuda go dopada, prawda, Krzysiu?J” Ella wysłała wiadomość. Pocałowała opuszki palców i trzykrotnie dotknęła jego zdjęcia na ekranie. Zrobiono je na dworze, jego twarz niemal całkowicie zasłaniał daszek czapeczki bejsbolowej, typowa męska fotografia. – Nie odpowie – stwierdziłam. – Na to owszem. – Skąd wiesz? Ella wzruszyła ramionami. – Spodoba mu się. Julian lubi słodkości, a ta wiadomość jest słodziutka. On czasem tylko zgrywa twardziela – dodała. „KP?” – O Boże! Odpowiedział ci! Co to znaczy?! – krzyknęłam. – Kubuś Puchatek. – Ella wyprostowała się, nagle pełna energii. – Moja siostra Mimi i jego brat Silas chodzili razem do przedszkola. Cytat z Kubusia wisiał w holu. Widywałam się tam wtedy z Julianem, gdy nasze mamy przejeżdżały po Silasa i Mimi. – Uśmiechnęła się. – Wiedziałam, że będzie pamiętał. Mój Jules… On tymczasem wysłał kolejną wiadomość. „Kim jesteś, Lavenzeck? Zdjęcie to nie ściema?” Tym razem to ja zaczęłam odpisywać: „Zero ściemy, kolego, to po prostu mój urok…” – Idiotko, nie. Wszystko zepsujesz. – Ella odepchnęła moją dłoń i wykasowała to, co napisałam. – Jeśli Elizabeth będzie głupia i łatwa, da sobie z nią spokój. Musi uważać, że to normalna dziewczyna. Patrz i się ucz. Pisała szybko:
„W
moim
kraju
na
osiemnaste
urodzny
robi
sie
dziewczynom
sesje
fotograficznoł. Gdybym została w Krakowie, byłabym już mężatka, wiec dla mnie nauka w Akademii Sztuk Pieknych to spełnienie marzen. Nie chce mieć meża, jeszcze nie. Brakuje mi fajnych chłopaków”. Skinęłam głową. – Masz talent. Także jeśli chodzi o ortografię. Spojrzała na mnie ze złością. – Umiem pisać, Raye. Nie jestem idiotką, jeśli to miałaś na myśli. – Tylko żartowałam. – Poczułam się okropnie, nagle się przestraszyłam. Ella potrafiła zaatakować niespodziewanie, jak żmija. – Przepraszam. Julian w odpowiedzi wspomniał rodzinną wycieczkę do Warszawy. Poznał kilkoro małolatów, poczęstował ich słodyczami. Ella rozpromieniła się w miarę czytania. – Skarbie, chyba to łyknął. Nie do wiary. Setki razy wyobrażałam sobie rozmowę z Julianem Kilgarrym, a tu proszę. Co z tego, że w necie? Co z tego, że gada z nim Ella, która podszywa się pod Elizabeth – która nie istnieje? Ale to ja ją wymyśliłam. I jakaś cząstka mnie brała w tym wszystkim udział. Ale już po chwili okazało się, że Julian ma pewne wątpliwości. „Wrzuć swoje zdjęcie, jak pijesz sok pomarańczowy – żebym uwierzył, że mnie nie wkręcasz :D” – Ojoj. – Ella odsunęła się od biurka razem z fotelem na kółkach i pociągnęła spory łyk z butelki. – I co teraz? – Nic. Odwaliłam kawał świetnej roboty, dzięki mnie chyba ją polubił. Ale jeśli nie masz jakiejś fotki dziewczyny podobnej do tej, i to z sokiem pomarańczowym, żeby uwierzył, że koresponduje z prawdziwą osobą, koniec zabawy. – Och. – Poczułam ogromne rozczarowanie. Ella niczego nie zauważyła. Mrużyła oczy, wpatrzona w ekran. – Zresztą, olać go. Nikt nigdy w życiu mnie tak nie upokorzył jak ten dupek, kiedy mnie zostawił, żeby się z nią całować.
– To nie w porządku. Nie mogę uwierzyć, że jakiś chłopak, nawet Julian, mógłby cię tak, o, zostawić. – Wiem, to niewiarygodne, co? Tamta noc, dla mnie najgorszy koszmar, dla Lindy była istnym cudem – ciągnęła Ella. – Ona jest zakochana w Julianie. To znaczy, podobnie jak my wszystkie, ale tylko mnie naprawdę coś z nim łączy. Chociaż wszystko wskazuje na to, że on woli żałosne idiotki, jak Mia. Niektórzy faceci boją się kobiet na swoim poziomie. – Ella odetchnęła głęboko, złożyła dłonie i stukała palcami o palce. Naliczyłam dziewięć ruchów. – W każdym razie już mi na nim nie zależy. Ale fajnie było się z nim podrażnić. – Tylko że tak naprawdę niczego nie zrobiłyśmy – zauważyłam. – Jak to? A niby co mogłyśmy zrobić? Wzruszyłam ramionami. – Zemsta to wynik równania, w którym z dwóch minusów powstaje plus. Julian postąpił niewłaściwie. A ty? – Wcale nie byłam tak wyluzowana, jak sugerował mój głos, ale za wszelką cenę chciałam pozostać w grze. Przez chwilę miałam wrażenie, że Julian Kilgarry tu jest, w tym pokoju, że naprawdę gada z nami. Ale to Ella bez przerwy nadawała. Nie miałam okazji napisać nawet słowa od siebie. – Więc jaki masz plan, geniuszu? – Ella przyglądała mi się z naburmuszoną miną. Taką samą, jak wtedy gdy Mandaryn (a potem ja) poprawiał jej chińszczyznę. – Daj mi moment – rzuciłam. – Zaraz wrócę i wtedy się przekonasz.
Rozdział 8
W poniedziałek
nie rozmawiałam z Ellą aż do przerwy śniadaniowej. Zastała
mnie w bibliotece; siedziałam we wnęce pod oknem i zakuwałam do testu z historii powszechnej. – Przyszło coś jeszcze? – Jej głos mnie zaskoczył. Serce biło mi coraz szybciej. Zamknęłam książkę. – Jeszcze później, po tym, jak podziękował za zdjęcia? – mruknęłam. – Cóż, biorąc pod uwagę ilość włożonego wysiłku, oczekiwałam po nim czegoś więcej. Skinęłam głową. – Owszem. – Nie chciałam mówić Elli dokładnie, co się wydarzyło po tym, jak Noreen zabrała ją do domu. Ale stojąc z nią twarzą w twarz, nie chciałam również kłamać. Chodziło mi tylko o to, żeby podtrzymać jej zainteresowanie. – Ho, ho! Dajesz! – Ella usadowiła się na parapecie i oparła o szybę. Na dworze było szaro, ponuro, upiorne drzewa rysowały się na nijakim niebie. Ale we mnie świeciło słońce. I prosto na mnie też, w postaci promiennego uśmiechu Elli. – A tak przy okazji. – Delikatnie dźgnęła mnie palcem w nadgarstek. Raz, dwa, trzy. – Podałaś mi niewłaściwe hasło do profilu Elizabeth, nie mogłam się zalogować. – Przepraszam! Później ci je wyślę esemesem. – Zapomnij na razie. W końcu to nie jest najważniejsza sprawa, shi bu shi. – Uniosła ręce, poprawiając kokardę na końskim ogonie, i się rozejrzała. Biblioteka świeciła pustkami, ale Ella i tak zniżyła głos do szeptu: – No i? Co napisał? – Tylko że uważa, że ja… że Elizabeth… jest słodka. – Słodka jak miś czy słodka jak fajna dziewczyna? Uśmiechnęłam się. – Nie jak miś. Poprosił o jeszcze jedno zdjęcie. Naturalne, jak się wyraził. Pewnie chodziło mu o fotkę bez niebieskiej peruki. I… zaproponował spotkanie.
Ella milczała. Widać było, że nie jest zachwycona, ale też nie była specjalnie zaskoczona. W sobotę zbiegłam ze schodów w jaskrawoniebieskiej peruce Stacey, pamiątce po ostatnim Halloween, i tak zaczął się dalszy ciąg przygód Elizabeth. To był impuls. Zadziałał. Na mój widok Ella parsknęła śmiechem. – O rany, idealna! A potem żadna z nas nie potrafiła powstrzymać rozpędzonej machiny. Ella osobiście dopracowała szczegóły, roztarła mi cień na powiekach, poprawiła kontur ust i nawet zdjęła z siebie koszulkę, żebym ją włożyła. Naciągnęłam ją na gołe ciało, jeszcze zachowała jej ciepło. Zrobiłyśmy mnóstwo fotek telefonem Elli. Najpierw ja byłam modelką. Ella uwielbiała robić zdjęcia. – Więcej charakteru – domagała się. – O tak, skarbie. Teraz wyglądasz zabójczo. Jak prostytutka z najwyższej półki. Masz. – Podała mi butelkę z bailey’sem. – Wyluzuj. Jeffey twierdzi, że modelki zawsze na czymś jadą. Stąd w nich ten blask. Udałam, że piję, a potem naprawdę łyknęłam, choć bailey’s był dla mnie za słodki, jak syrop na kaszel o smaku kawy. Teraz Ella przymierzyła perukę. Nie udało się. Nie potrafiła wyluzować przed obiektywem. – Szerszy uśmiech – prosiłam. – Wyszczerz zęby. – Nie mów mi, co mam robić – warknęła. Potem oglądałyśmy zdjęcia na monitorze komputera. – Nic z tego – stwierdziła. – Rozpozna mnie od razu. Zróbmy ci więcej fotek. Pozujesz lepiej ode mnie. Do cholery, Raye, popatrz tylko. – Wydawała się przyjemnie zaskoczona. Jakbyśmy zdjęły ze mnie nijakie opakowanie tej nowej i odkryły zupełnie inną osobę. Mnie też zaskoczyły te zdjęcia. Wydawałam się na nich o wiele starsza, bardziej pociągająca w niebieskiej peruce, z mocno podkreślonymi oczami, czerwonymi ustami i otulona kremowym jedwabiem. To przebranie było jak bajkowa transformacja, a Ella wystąpiła w roli dobrej wróżki. No więc znowu dawałam czadu, a Ella pstrykała jak szalona. Obie byłyśmy
wyluzowane, grałyśmy nasze role – seksownej modelki i apodyktycznej pani fotograf. I co chwila podawałyśmy sobie butelkę bailey’sa. – Seksowna bestia z ciebie – sapnęła Ella, gdy ściągnęłyśmy kolejną serię. – Jeffey, ta chuda szczapa, może się przy tobie schować. – O nie, wykasuj to. I to też. Za erotyczne. Wykasuj je, proszę. – Widziałam, jak przerzuca je do kosza. W końcu wybrałyśmy zdjęcie, które naszym zdaniem najbardziej zaintryguje Juliana: oglądam się przez ramię, trzymam szklankę soku. I podpis: „To ja, wygłupiam się przed lustrem”. – Tak, chyba połknął haczyk pod tytułem Elizabeth – odezwałam się głośno, chcąc wypełnić dziwną ciszę. – Dzięki twoim sobotnim fotkom. – Owszem, ale to ty jesteś na nich królową – zauważyła Ella niezbyt przyjaznym tonem. – Pewnie dlatego, że na co dzień jesteś taka przeciętna. Powiedz, co proponuje. Coś dla kujonów, jak kolacja i film? Czy coś innego? „Przeciętna”. Ella jest mistrzynią nieumyślnej zniewagi. Czy dlatego podałam jej niewłaściwie hasło do profilu Elizabeth? Może. Wiedziałam tylko, że w sobotę nie pozwoliłam podzielić Juliana na pół. I teraz też tego nie chciałam. – Nie, nie wspominał o niczym konkretnym, tylko że chciałby się spotkać – wyjaśniłam krótko. Wolałam nie opowiadać ze szczegółami, jak intensywne były nasze kontakty w ciągu weekendu. – Świetnie. – Ella oplotła kolana rękami. – Wiesz chyba, co to oznacza? Mój żołądek fiknął salto. – Nie. – Chociaż właściwie, nie przejmuj się. Ja się zajmę planem. Czekaj na szczegóły. – Zsunęła się z parapetu, założyła torbę na ramię. – Zastanawiałam się, czemu wyglądasz jakoś inaczej. I w końcu wiem. – Złożyła usta jak do pocałunku. Miała na myśli malinową szminkę z sesji zdjęciowej. Pożyczyłam ją sobie z toaletki Stacey. I nadal nie oddałam – była gdzieś na dnie mojej torby. Zawstydzona, przycisnęłam dłoń do ust. Ella pogroziła mi palcem. – Nie, spoko, zostaw. Twoje usta są stworzone do malowania. – Mrugnęła do
mnie. – Zadzwonię wieczorem, Gapciu. – Dobrze. Odprowadzałam ją wzrokiem, widziałam, jak bibliotekarka patrzy na nią zdumiona. Ella nie należała do częstych bywalców biblioteki. Potem poczułam jej spojrzenie na sobie i zorientowałam się, że fakt, iż mnie z nią skojarzyła, w jej oczach nie liczył się wcale na moją korzyść. Miałam to w nosie. Ella mnie pochwaliła. I jeszcze lepiej, nazwała mnie Gapcią! Wymyśliła mi ksywkę, wewnętrzne przezwisko, jakie mają tylko dziewczyny z Grupy. Odkąd trafiłam do Fulton, nigdy nie czułam się równie wspaniale. Ella Parker ma do mnie zadzwonić. Ella Parker planuje coś ze mną. Szczegóły wkrótce.
Rozdział 9
Ella
dzwoniła wieczorami, kiedy już leżałam w łóżku, za zamkniętymi
drzwiami, przy zgaszonym świetle, z dala od komputera. Chciałam skupić się na każdym jej słowie, zapamiętać wszystkie szczegóły. A tych było coraz więcej. Dni Elli wprost pękały w szwach od bliskich przyjaciół, przyjaciół, których miała ochotę zabić, planów na weekend, głupich nauczycieli i ich zadań, wspaniałości lacrosse i planów co do najfajniejszych chłopaków z MacArthura. – Skąd ty to wszystko wiesz? – zapytałam. – Bo piszemy do siebie esemesy dosłownie co sekunda. – Żachnęła się. – Zwłaszcza pary, takie jak Faulkner i Chapin. To prawie tak, jakby byli w zwykłej szkole koedukacyjnej, ciągle do siebie piszą. A potem spoważniała i powiedziała, że podjęła pewne decyzje co do Juliana. – Nie możemy się tak co chwila zmieniać – orzekła. – Byłam w necie niecałe dziesięć sekund, zanim zaczął nawiązywać do waszych niedzielnych rozmów. Więc uciekłam. – W pierwszej chwili nie wydawała się zła, aż nagle, pstryk, była wściekła. – Gadaliście w sieci więcej, niż mi powiedziałaś, Raye. – Mówiła lodowatym tonem. Roześmiałam się nerwowo, przez co tym bardziej wydawało się, że mam coś do ukrycia. – Dlaczego mnie okłamałaś? – Julian ciągle jest w necie – tłumaczyłam się. – W niedzielę nie mówił nic specjalnego, tylko że miał kontuzję pięty i… – Jezu, tylko nie to. Przez całą drogę do Alison opowiadał o kontuzji pięty – jęknęła Ella. Przynajmniej już nie wydawała się taka zła. – I o czym jeszcze? – Mówił, że jego brat wyleciał ze studiów i że mu… – No pewnie, wszyscy wiedzą, że Silas to nieudacznik. – Ella nie dała mi dokończyć. Jakby nie znosiła myśli, że Julian powiedział mi coś, o czym ona nie wie. – No dobra, tak jest chyba lepiej. Ty nadal jesteś Elizabeth. Kusisz go.
Niedługo dam ci znać, żebyś zasiała ziarno. – Świetnie. – Odczekałam chwilę. – Jakie ziarno? – Ziarno jego upadku – wyjaśniła. – Będzie super. Szkoda tylko, że nikt nie może się o tym dowiedzieć. – W sensie: jej przyjaciółki. Nie miałam pojęcia, co miała na myśli, wspominając upadek Juliana, ale przypomniały mi się plotki, że Ella nie umie dotrzymać tajemnicy. Być może wybieranie jedenastu cyfer mojego numeru stało się jej kolejnym natręctwem, ale dzwoniła co wieczór. Czasami analizowała stare krzywdy, wspominała, jak Julian ją zranił na tamtej imprezie. Wydawało się, że musi wracać do tamtej sprawy. Powtarzała wszystko z najdrobniejszymi szczegółami: jak najpierw zastanawiała się, dokąd poszedł, wspominała triumfalny uśmiech Lindy, aż po chwilę, gdy zobaczyła Juliana i Mię na dworze. Na koniec uspokajałam ją i twierdziłam, że dawno już wszyscy na pewno o tym zapomnieli. Najczęściej jednak paplała, co akurat przyszło jej do głowy, kiedy oglądała telewizję i odrabiała lekcje. Przestawała paplać tylko po to, by upewniać się co do odpowiedzi z historii, matmy albo chińskiego. Ale nieważne, jak bardzo samolubna była podczas tych rozmów, wszystko inne blakło, gdy zaczynała opowiadać o Grupie. Za pierwszym razem wydawało mi się, że się przesłyszałam. Opowiadała o filmie, który oglądała u Faulkner zeszłego lata, o tym, że nie widziała jego końcówki, bo mama Faulkner wkroczyła do pokoju telewizyjnego chwiejnym krokiem, ubrana tylko w bikini, śpiewając My Heart Will go On co sił w płucach, zanim nie runęła jak długa na stół do ping ponga. – Co... zaraz. Coś ty powiedziała? – Na próżno usiłowałam wyobrazić sobie skromną, zawsze nieskazitelnie ubraną mamę Faulkner rozbijającą się po domu po pijaku. – No, to było niezłe. Obwisłe cycki, mnóstwo olejku do opalania i nagle bum, leży jak długa. Dzięki Bogu, że byłybyśmy tam tylko ja i Faulkie. Jej matka to stara pijaczka – dorzuciła Ella. – Trzyma się przez kilka tygodni, a potem wpada w ciąg. Z tysiąc razy była na odwyku w Hazelden i klinice Betty Ford. W zeszłym roku odebrano jej prawo jazdy. Faulkner strasznie się tym gryzie. Pewnie dlatego,
jak była młodsza, sikała w łóżko. Przez wiele lat przynosiła ze sobą gumową podkładkę, gdy u kogoś nocowała. – Nikomu nie pisnę ani słowa – zapewniłam. – Spoko. To w Fulton tajemnica poliszynela. Zaintrygowało mnie to. Faulkner umarłaby pewnie ze wstydu, gdyby wiedziała, że Ella rozpowiada na prawo i lewo, że moczyła się w nocy. No i przecież nie chwali się, że jej matka pije. Pozornie wszystko wydawało się w porządku, na pikniku zaserwowały serowe koreczki, a matka Faulkner pamiętała imiona wszystkich uczennic i z gracją nalewała lemoniadę do szklanek. Dowiedziałam się także, że Ella i jej była najlepsza przyjaciółka Lindy właściwie ze sobą nie rozmawiają, odkąd podczas ostatniej wspólnej nocy całej Grupy Ella zaznaczyła kolorowym markerem wszystkie miejsca na ciele Lindy, w których ta powinna schudnąć. Innym razem zdradziła mi, że rodzice Alison ogłosili bankructwo, gdy zainwestowali wszystkie pieniądze w piramidę finansową i „wierzyciele ciągle do nich wydzwaniają, więc nie da się tam wytrzymać”. I że Jeffey nie dość, że od ósmej klasy bierze pigułki antykoncepcyjne, to w zeszłym roku złapała rzeżączkę od znanego fotografa. – Wiem, bo u ginekologa jej ciotki leczy się też moja mama i bardzo się przyjaźnią. – To złamanie przysięgi Hipokratesa. – Moja mama była dermatologiem i przywiązywała wielką wagę do tajemnicy lekarskiej. Choć pewnie zbadała wszystkie brodawki, wysypki i grzybice w promieniu pięćdziesięciu kilometrów. – Życie to nie bajka, shi bu shi – prychnęła Ella. – Właśnie dlatego uwielbiam szokować cię tymi opowieściami. Bo z ciebie takie stukadełko. – Co? – Stukadełko. Taki porządny, grzeczny kujon. Właśnie tak cię nazywamy. – Roześmiała się, ale było w tym ciepło. – Tak ci mówię, żebyś wiedziała. Jesteś w tym teraz. I dobrze. A więc stało się. Usłyszałam, jak Grupa mnie określa. Okropne to. Nie, fajne. Ella ma rację. Ella wyrządziła mi przysługę. Teraz nie mogą tego używać za
moimi plecami. Zresztą Stukadełko nie jest takie najgorsze, bywają gorsze przezwiska. Wiedziałam od Natalii, że na Hadley Bates, drobniutką dziewczynę, która przeskoczyła dwie klasy, miała wieczne problemy z zatokami i konkurowała ze mną o najwyższą średnią, mówiły Koza albo Bąk. Zresztą Ella wkurzyłaby się, gdybym się obraziła o głupie przezwisko, a nie chciałam, żeby nasze rozmowy się skończyły. Choć pełne plotek i cudzych sekretów, sprawiały, że po raz pierwszy poczułam więź z nową szkołą. Podsuwała mi smakowite kąski, a ja łykałam je bez zastanowienia.
Rozdział 10
Nieważne,
że Ella dzwoniła często i gadała długo – w szkole między nami
obowiązywały inne zasady. Oczywiście wiedziałam, że tak będzie – przecież Ella miała całe mnóstwo najlepszych przyjaciółek. A jednak po jakimś tygodniu zaczęło mnie to boleć. Zdarzało się, że Ella rzucała mi „cześć” w korytarzu albo znacząco unosiła brwi czy posyłała mi uśmiech na lekcji, ale nikt nie wiedział, że coś nas łączy. Prawie nikt. – Powiedz, co masz takiego, czego chce Ella Parker? – zapytała Natalia pewnego popołudnia na lekcji wuefu. Grałyśmy w tenisa w hali. Spodziewałam się tego pytania. Tak jakby. – Nic. Pomagam jej w chińskim. – Tylko w chińskim? – O ile mi wiadomo, tak. – Uważaj na nią. Znam ją od przedszkola. – Pomachała mi rakietą jak różdżką. – Ella cierpi na najgorsze na świecie zaburzenie osobowości. – Czyli? – Wydaje się jej, że jest normalna. Cała ta Grupa jest gorsza niż gniazdo rozjuszonych os. Na twoim miejscu trzymałabym się od nich jak najdalej. Wiedziałam, co ma na myśli, ale teraz postrzegałam Grupę trochę inaczej. Teraz, gdy znałam ich ukryte słabości, te dziewczyny nie wydawały mi się już takie straszne. – Umiem o siebie zadbać. Zresztą jestem tylko jej marną korepetytorką – dodałam, wybiłam piłkę poza kort i skończyłam tę rozmowę. Powiedziałam Natalii prawdę, a w każdym razie – prawdę, jeśli chodzi o nasze stosunki w szkole. Niemal codziennie na przerwie śniadaniowej Ella przychodziła do biblioteki i oczekiwała pomocy w poprawieniu pracy domowej, pokreślonej na
czerwono przez nauczyciela. I chociaż narzekała na moje zdolności pedagogiczne, chyba nie szło mi tak źle. – Zaliczyłam test z przysłówków – poinformowała mnie kiedyś. – Moja matka była obciachowo szczęśliwa. Powiedziałam jej, że to dzięki tobie. Chce cię poznać. – Och. Super. Wzruszyła ramionami. – Mimi, moja siostra, przyjaźni się z samymi kujonami. Mają same piątki, bo trzymają się razem, taka mafia kujonów. Ty i Łapa też zakuwacie całymi dniami w weekendy? – Nie. – Nadal kręci ją to całe science fiction? Skinęłam tylko głową. Nie chciałam zdradzać Natalii. – Łapa nie jest głupia – stwierdziła Ella. – Pewnie miałabym większe szanse na niezły college, gdybym spędzała z wami więcej czasu, ale tak to jest, shi bu shi; nie wytrzymałabym dzień w dzień rozmów o Gwieździe Śmierci. – Jasne. Czyżby Ella była zazdrosna o Natalię? Bardziej niż inne dziewczyny przejmowała się kiepskimi ocenami; zawsze po klasówce mamrotała głośno, jak bardzo niesprawiedliwe są testy wielokrotnego wyboru i wiadomo, że jest lepsza w pisaniu wypracowań. Chciała, żeby wszyscy dokoła wiedzieli, że spotkała ją krzywda. Ale w innych sytuacjach nieraz obserwowałam w niej, niemal ze strachem, zaskakującą pewność siebie. Zadziwiała mnie jej obojętność na wszystkich i wszystko… i łatwość, z jaką obrażała innych. Obserwowałam ją z jeszcze większą uwagą. I zauważyłam na przykład, jak nerwowo stuka palcami w biurko nauczyciela tak długo, aż ten zacznie się denerwować. – Przepraszam – mówiła zaraz. – Po prostu mam takie natręctwo, shi bu shi. Albo niedawno, kiedy Cass Girard zajęła jej miejsce w trzecim rzędzie, Ella podeszła do niej i powiedziała słodziutko: – Spadaj z mojej ławki, grubasko. I jeszcze jedno: stanowiła miłą odmianę od Natalii. Głupio mi się do tego
przyznać, ale właśnie tak było. Poczułam jednak coś zupełnie innego, kiedy doszły mnie plotki, że Mandaryn ma kłopoty w pracy, bo ktoś zgłosił, że na wygaszaczu ekranu ma modelki w bikini. – Nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że to jej sprawka – mruknęła Natalia, gdy zwierzałam się jej z moich podejrzeń. – Zapytaj ją, gdy następnym razem będziesz pomagać jej w lekcjach. Ella nigdy nie ukrywa swoich sukcesów – dodała. Obecność Elli w moim życiu stanowiła kość niezgody w mojej przyjaźni z Natalią. Kilka dni temu, wieczorem, przerwałam rozmowę z Tal, żeby odebrać telefon od Elli. Złe posunięcie – Natalia się wkurzyła. Ale posłuchałam rady Natalii. Kiedy Ella podczas wieczornej rozmowy skończyła opowiadać mi o różnych drobiazgach, wypaliłam: – Powiedz, w jaki sposób załatwiłaś tę sprawę z Mandarynem i pulpitem? Chwila ciszy w słuchawce. – Powiem tak – odezwała się w końcu. – Z dwóch minusów wychodzi plus, pamiętasz? – Pewnie. – Moje serce fiknęło salto. – Ale mam nadzieję, że on przez to nie wyleci z pracy. – A kogo to obchodzi, zresztą to nie twój problem. Twój problem to dać JayKayowi do zrozumienia, że być może spotka się z Elizabeth na piątkowej imprezie u Mary Clements. – Kim jest Mary Clements? – Przyjaźni się z moją, powiedzmy, kumpelką Hannah, która chodzi do szkoły w West Chester. To impreza uczniów ze szkoły w Chester, ale to nieważne – tłumaczyła Ella. – Ważne, żeby ściągnąć tam Juliana, a możliwe, że przyjdzie z nim Henry Henry, więc… – Julian zna kogoś, kto się nazywa Henry Henry? – Tak, to Anglik – rzuciła Ella, jakby to wszystko tłumaczyło. – W tym roku uczestniczy w wymianie i uczy się w MacArthurze. Widziałam się z nim tylko raz, to dupek. Cokolwiek powiedziałam, mruczał: „Co za dziwne amerykańskie
podejście”. Nazywamy go Henry Frajer. Ale nie zmieniaj tematu. Jak myślisz, uda ci się namówić Juliana na tę imprezę? – I jak już tam przyjdzie, powiemy mu, że Elizabeth to my? – Nie! Zacznij wreszcie słuchać, Gapciu! Nic mu nie powiemy, i o to chodzi. Nie będzie tam nikogo znał, Elizabeth się nie pojawi, Julian będzie się snuł, a my będziemy boki zrywać ze śmiechu – tłumaczyła triumfalnie. – Więc to ma być ta zemsta? Chwila ciszy. – No cóż, wysyłanie mu pikantnych fotek to też kiepska kara. Musimy wymyślić coś większego, a na razie przygotujemy grunt. Szykuj się. Ella podjęła już decyzję i nie było sensu dyskutować. – Dobrze, spróbuję – mruknęłam. Wydawało mi się, że ściąganie Juliana, by sam jak palec sterczał na imprezie wśród obcych, to tandetne zagranie, ale uznałam, że lepiej po prostu płynąć z prądem. – Ale to nie moja wina, jeśli mi się nie uda. – No jasne. – Chyba jej ulżyło. – Ale wiem, że dasz radę. Cały czas kontaktujecie się w necie, prawda? Pewnie umiera już z ciekawości, jaka jesteś naprawdę. – Mhm – odpowiedziałam niejasno. Później gorączkowo szukałam jakichś plusów w planie Elli. Julian i Elizabeth gadali w sieci tak często, że bez problemów ściągnę go na tę imprezę. A kiedy już tam będzie, może uda mi się z nim pogadać jako ja – w końcu Elizabeth to moje alter ego. Nie można też zapomnieć, że miałam iść na imprezę z Ellą Parker, a to jest coś. Od września liczyłam na coś takiego. I wreszcie los się do mnie uśmiechnął. Ale przez cały wieczór i cały następny dzień w szkole ta sprawa nie dawała mi spokoju. – Gdybyś miała prawdziwego przyjaciela i przyjaciela z netu, kto byłby ważniejszy? – zagadnęłam Natalię. Zmrużyła oczy. – Chodzi o Ellę Parker? – zapytała. – Zmieniasz status znajomości na: najlepsze przyjaciółki?
– Nie, skądże. – Ach, więc ona jest tą niby-przyjaciółką z netu? – Tal, Ella nie ma z tym nic wspólnego. – Choć oczywiście miała, ale Natalia nie musi wiedzieć wszystkiego. Nie wydawała się przekonana, ale dała spokój. – Wybrałabym osobę z realu – odparła. – Spójrz na klasyków, choćby Terminatora. Cyborgom nie można ufać. A znajomy z netu to właśnie cyborg, zlepek elementów prawdziwych i sztucznych. Trzymaj się rzeczywistości. Choć Natalia wydawała się bardzo pewna, ja ciągle miałam wątpliwości. A jeśli Julian zdenerwuje się, że Elizabeth wystawia go do wiatru? Albo poczuje się oszukany, że wyrafinowana studentka to w rzeczywistości nudna licealistka? Ale jeśli tego nie zrobię, zdenerwuję Ellę. Może nawet ją stracę. A tego bardzo nie chciałam. Nie byłam pewna, czy Ella uważa mnie za przyjaciółkę, ale za żadne skarby nie chciałam mieć w niej wroga. Na razie nasza znajomość była stabilna, przy czym liczyłam, że wkrótce nabierze większej intensywności – na przykład będę zapraszana na imprezy Grupy, na których zyskam status sojuszniczki Elli, nie jej biernej towarzyszki (bo właśnie tak widziałam swoją towarzyską przyszłość w Fulton). I zbliżałam się do celu. Naprawdę. Ella śmiała się z moich żartów i słuchała moich rad, a Grupa, byłam tego pewna, widzi we mnie kogoś więcej niż tylko Stukadełko. Czyli jedną nogą byłam już w środku, pod warunkiem że niczego nie schrzanię. Przestań się zamartwiać, mówiłam sobie. To tylko niewinny kawał. Nie wiadomo przecież, czy w ogóle uda ci się namówić Juliana, żeby tam przyszedł. Okłamywałam się i dobrze o tym wiedziałam. Zwłaszcza że co wieczór gadałam z Julianem Kilgarrym na czacie i byłam tym zachwycona. Julian to prawdziwa sowa. Siedział w sieci od jedenastej do pierwszej, drugiej nad ranem – szukał informacji do pracy domowej, grał w różne gry, oglądał filmiki i gadał. Zazwyczaj kontaktował się z Elizabeth tuż po północy. Dzisiaj posłał jej link do wystawy na filadelfijskiej Akademii Sztuk Pięknych.
„Już widziałam”, napisałam – i nie skłamałam. Obejrzałam tę wystawę z tatą i Stacey kilka tygodni wcześniej, a potem oddaliśmy się kolejnej pasji taty – jedzeniu – i wstąpiliśmy do Dimitri’s na kalmary z grilla. Gadaliśmy jeszcze przez chwilę, zanim zaatakowałam: „Masz pozdrowienia od mojej kumpeli Mary Clements”. Zero reakcji, aż w końcu: „Meri C? To twoja kumpela?” Ple, ple, le. Przełknęłam ślinę. „Lol. Mówimy do niej M-C… …? W sobotę urządza imprę. Wchodzisz w to? A może ty+ja w Philly? Oprowadzisz mnie po mieście? W sobotę? Tylko że moja współlokatorka nie da mi spokoju, jeśli nie pójdę z nią na tę imprezę”. Znowu milczenie. A po chwili: „U M-C może być fajnie”. Odsunęłam się od monitora. Moje dłonie były całkiem mokre. Ale nie schrzaniłam tego. „Spoko, dozo w sob” – napisałam. Julian odpowiedział mi rombem. To u niego oznacza, że musi zająć się czymś innym i nie wiadomo, czy jeszcze wróci na czat. Julian chętnie wymyślał symbole oznaczające konkretne sytuacje. Tłumaczył mi to, ale wiedziałam już to wszystko po lekturze listopadowej rubryki Guest Editor w „Wheel”. Weszłam na profil Elli, z którą przyjaźniłam się jako Elizabeth, choć miałam opory, by zaprosić ją ze swojego konta. Poza tym sama nigdy tego nie proponowała. Na Facebooku Ella nie zdradzała o sobie niczego. Wydawała się taka, za jaką można by ją wziąć – jeśli się jej nie zna. Pierwsze zaskoczenie to jej siostra, Mimi Parker. O ile Ella to akwarelka, Mimi była szkicem węglem. Twarde spojrzenie, ostre rysy, dumnie zadarty podbródek. Nieważne, jakie miała tło – zawsze brylowała na pierwszym planie, czy to przy
choince, na kampusie na Harvardzie czy to przy letniskowym domku Parkerów. Zawsze chwilę trwało, nim sobie uświadamiałam, że Ella też gdzieś tam jest. – Jak się dogadujesz z siostrą? – zapytałam ją kiedyś przez telefon. – Byłoby lepiej, gdybyśmy nie miały tych samych rodziców – odpowiedziała. – Czyli? – Czyli postrzegają mnie tylko i wyłącznie przez jej pryzmat – odparła Ella sucho. – I choć powinni zauważyć, że jestem wyższa, ładniejsza, bardziej wysportowana, bardziej lubiana, oni widzą tylko, że jestem głupsza. – Westchnęła. – Niepotrzebnie urodziłam się młodsza. Taki błąd popełnia się tylko raz, ale cierpi się z jego powodu całe życie. Zabrzmiało to tak sztucznie, że z trudem powstrzymałam się od pytania, z jakiego filmu albo książki wzięła ten cytat. Teraz, jako Elizabeth, zostawiłam jej wiadomość: „Zaczęło się”.
Rozdział 11
Marzec zazwyczaj był zimny, ale nie dziś. Na przerwie obiadowej wyszłyśmy z
Natalią na dwór, znalazłyśmy sobie mały stolik na zewnątrz. W kafeterii stoliki były ośmioosobowe. Przy naszym siadywały zazwyczaj Koza i Bryce Cuckler, jej najlepsza przyjaciółka, w kwestii kujoństwa zdecydowanie bardziej umysł ścisły niż humanistyczny.
Natomiast stoliki na dworze były dwuosobowe i z ulgą powitałam możliwość ucieczki. A poza tym chciałam pogadać z Natalią na osobności. – W sobotę wybierasz się do Elli Parker? – Odsunęła się, jakby moja rewelacja sprawiła jej fizyczny ból. – Ale dlaczego? – Żeby przygotować ją do egzaminów śródsemestralnych – wyjaśniłam. – To wyszło w ostatniej chwili. Jej rodzice panikują, że obleje z chińskiego. Przykro mi, Tal. W przyszłym tygodniu przyjdę na pewno. Natalia przyglądała mi się podejrzliwie. – Mówiłam ci kiedyś, że ojciec Elli zbił majątek na biurze matrymonialnym? – zapytała. – Jeszcze w latach osiemdziesiątych, kiedy nagrywało się swój film na wideo i wysyłało do agencji, a oni przysyłali ci trzy osoby, które ich zdaniem najlepiej do ciebie pasują. Roześmiałam się. – Skąd to wiesz? – Nie przesadzaj z tym śmiechem. Właśnie w ten sposób poznali się moi rodzice. Byli setną parą, która pobrała się po tym, jak skojarzono ich w Parker Pairing. Nasi rodzice zaprzyjaźnili się i chcieli, żebyśmy my także były przyjaciółkami. Przedszkole, Disney World – wszędzie jeździliśmy razem. – Odłożyła kanapkę i rozpakowała dropsa z celofanu. – Dlaczego nigdy mi o tym nie mówiłaś? – Bo to było, i jest, nieważne. Tylko widzisz, zdążyłam dobrze poznać Ellę.
Czasami przychodziła do mnie, żeby się pobawić, nieskazitelna, czyściutka w nowej sukieneczce, z kwiatami dla mojej mamy. I wtedy się zaczynało. Opowiadała mi o bakteriach, o tym, że od surowego jajka można umrzeć, że komary, myszy i popcorn to tykające bomby zegarowe. Ciągle myła ręce. Obsesyjnie musiała wszystko kontrolować i wszystko każdemu obrzydzać. No i to jej zostało do dzisiaj, nie zauważyłaś? Jak mistrzowsko tłumaczy ludziom, że nic im nie wyjdzie? – Dokładnie. – W każdym razie ulżyło mi, kiedy nasi rodzice przestali nas zmuszać do tej przyjaźni – ciągnęła Natalia. – Nieważne, że inne dziewczyny umierały z zazdrości. Nie znały jej równie dobrze jak ja. – O mnie się nie martw, Tal. Rozumiem, co chcesz mi o niej powiedzieć, ale ja tylko pomagam jej w lekcjach. – Nie, nie tylko. – Z głosu Natalii biła spokojna pewność. – Ella czegoś od ciebie chce. Gdyby naprawdę zależało jej na
chińskim, miałaby prawdziwego
korepetytora. Nie wiedziałam, jak na to odpowiedzieć. – Nie idź tam – ostrzegła Natalia. – Nawet jeśli nie chcesz przyjść do mnie. Ella Parker ma poważne problemy. Dorastałyśmy razem. To trucizna. – Przesadzasz. – Jeśli dzięki temu zmienisz zdanie… Nie powiedziałam, co o tym myślę, mianowicie, że Natalia powinna się zastanowić nad swoją zazdrością. Owszem, wydawało się, że chodzi jej o moje dobro, ale dała mi też bardzo jasno do zrozumienia, jak blisko kiedyś sama była z Ellą. Niesprawiedliwością byłoby powiedzieć, że jest uprzedzona, ale też nie można uznać jej rad za obiektywne. Po lunchu odeszła. Nie czekała jak zwykle koło mojej szafki, żebyśmy razem poczłapały na popołudniowy apel. Sama podążyłam do auli. Znalazłam wolne miejsce w ostatnim rzędzie. Musiałam pomyśleć. „Nie idź tam”.
Może Natalia ma rację. A przecież nie wie nawet połowy tego, co się dzieje. Ella jest nielojalna, wiesz o tym dobrze, mówił mi głos rozsądku. Możliwe, że zabierze cię na tę imprezę i po prostu zostawi. Albo zwali na ciebie całą winę za Elizabeth. Nie znasz tam nikogo, będziesz bez samochodu, bez możliwości ucieczki. Nie będziesz mogła w żaden sposób kontrolować sytuacji. Kilka razy głęboko zaczerpnęłam tchu i zmusiłam się, by z uwagą wysłuchać panelu CAFE – Cultural Awareness For Everyone. Organizowali konkurs z nagrodami. Znajomy przypływ adrenaliny na myśl o rywalizacji poprawił mi humor. Grupa siedziała kilka rzędów przede mną. Jasne włosy Elli, przewiązane, jak zawsze, jedwabną wstążką. Krótka fryzurka Alison, lśniąca jak wypolerowany kasztan. Niesforna fryzura Jeffey, spływająca kaskadą na oparcie. Puszysty kucyk Lindy i idealnie proste, czyste włosy Faulkner. Wśród bezimiennych postaci wydawały się groźnie wyróżniać, doskonale się dobrały. Nie idź. Jak zwykle nie słuchałam instynktu.
Rozdział 12
Parkerowie mieszkali w Ravenscliff, osiedlu wielkich stiukowych domów, które
otaczał bajkowy widoczek – czyściutki staw i równo przystrzyżone wiecznie zielone krzewy. Kicz, tak orzekła Natalia. Ale w głębi duszy uważałam, że to o wiele ładniejsze niż moje osiedle wiekowych domków wiktoriańskich. Stacey i tata podwieźli mnie przy akompaniamencie Barry’ego Manilowa, któremu towarzyszyli na całe gardło: – Come, oh come into my arms! Let me know the wonder of all of you. Baby, I want you! Ruszyłam oświetloną alejką. Policzki nadal mi płonęły, gdy Mimi otworzyła mi drzwi. W rzeczywistości była taka sama jak na zdjęciach: chuda, uśmiechnięta, wyluzowana. – Wygląda na to, że wiszę siostrze dychę – zaczęła. – Nie sądziłam, że zaprzyjaźni się z jedną z dziewcząt Sophie. – No cóż. Oto jestem. – Mimi miała na myśli Sophie Fulton-Glass, której fundusz powierniczy finansował moją naukę. Sophie, otulona peleryną, z bukiecikiem fiołków w dłoni, co rano lustrowała mnie wzrokiem z portretu, gdy wchodziłam do szkoły. Sophie Fulton-Glass, Prakujonka. – Stypendystka z mojego rocznika była moją najlepszą przyjaciółką, miała na imię Andy – ciągnęła Mimi. Prowadziła mnie przez wysoki hol, przeszłyśmy pod łukiem w drzwiach i znalazłyśmy się w, jak to określają bogacze, bawialni. – Teraz mama i tata nie posiadają się z radości, że Ella też ma swoją dziewczynę Sophie. Andrea Caplan, przypomniałam sobie. Widziałam pamiątkową księgę rocznika Mimi. Andrea i Mimi pozowały do rozkładówki, zdjęcia na dwie strony, celowo prześwietlonego. Siedziały na nim na wielkim dębie i beztrosko machały nogami.
Bardzo hippisowskie, bardzo retro. Więc tego Parkerowie oczekiwali ode mnie? Mam być kolejną stypendystką Sophie w ich życiu, przyjaciółką ich córki, uzupełnieniem nauki w Fulton? I czy zostanie po mnie coś więcej niż artystyczne zdjęcie w księdze pamiątkowej? Nieco dalej dostrzegłam surowy w wystroju salon – proste meble i krzykliwe obrazy, głównie pop art. Rozpoznałam Warhola i Lichtensteina. Oryginały? Wyglądały świetnie, dlatego nie chciałam kwestionować ich wartości. Podobnie jak sióstr Parker. Ale Mimi szła dalej, przeszłyśmy pod kolejnym łukiem i znalazłyśmy się w kuchni mniej więcej dwukrotnie większej niż szkolny kort do squasha. Mimi wyjęła z lodówki dwie puszki coli, jedną rzuciła mi. – Ej, mamo, przyszła Raye, dziewczyna Sophie. Jak sobie życzyłaś. Kobieta stanęła w otwartych drzwiach. – Cześć, Raye. Jennifer Parker. Doprawdy, Mimi, jesteś okropna. Ella wie, że może się przyjaźnić z kim chce, ma się rozumieć. – Ma się rozumieć – powtórzyła Mimi, ale w jej ustach te słowa dosłownie ociekały złośliwością. – Bardzo mi miło – odparłam kujońsko. Mama Elli z wyglądu przypominała nauczycielkę – dwuogniskowe okulary, srebrne pasma we włosach i ten wyraz twarzy, jakby postawiła na niewłaściwą osobę. – Mamy problem. Dwa przyjęcia, oba o siódmej. – Spojrzała na Mimi. – Wystawa fotografii ryb i wernisaż rzeźby. Co wybrać? – Podniosła dwa zadrukowane arkusiki. Debatowały jeszcze, gdy ze schodów zbiegła Ella. Miała na sobie ciemne dżinsy, obcisłą bluzeczkę i rozpuszczone lśniące włosy. Była tak piękna, że straciłam całą pewność siebie. Mogę sobie spędzić cały dzień przed lustrem, i nigdy nie będę tak wyglądać. – Wystroiłaś się, jak na odrabianie lekcji – zauważyła Mimi. – Idziemy do biblioteki Luddington, to w końcu miejsce publiczne, choć to tylko biblioteka, więc sorry, że nie idę w dresie – warknęła Ella. – Sobotni wieczór w bibliotece… coś takiego. – Jennifer Parker uśmiechnęła się
do mnie, wyciągnęła rękę i założyła Elli niesforny kosmyk za ucho. – Czyli przez cały wieczór będziecie plotkować o chłopakach i piance do włosów? – Co to jest pianka do włosów? – Ella cofnęła się tak, że matka nie mogła jej dosięgnąć. – Zresztą interesują mnie inne sprawy, nie chłopcy. – Stukała paznokciem w blat kuchenny. Mimi zdziwiła się teatralnie. – Czyżby? A jakie? – Nie twoja sprawa. – Ależ owszem. Powiedz. – Zapewniam, że pewnego dnia się dowiesz. – Naprawdę? Czy będzie to ten sam dzień, w którym obronisz pracę magisterską na uniwersytecie w Pipidówce? – Mimi, proszę. – Pani Parker zmarszczyła brwi. Spojrzała na starszą córkę. – Rzeźba czy fotografia? Muszę zadzwonić do taty i mu powiedzieć. I gdzie mamy iść na kolację? – Język jej ciała zdradzał, że czeka tylko na opinię Mimi. Ella chodziła na zajęcia z fotografii. To jedna z tych „innych spraw”, którymi się zajmowała. Jej zdjęcie przyjęto na szkolną zimową wystawę, co nie każdej się udaje. – Ella, zajmujesz się fotografią, prawda? – zapytałam. – Czasami – prychnęła. – Ella robi niezłe zdjęcia – poinformowała mnie jej matka. – A kiedy Mimi miała czternaście lat, jej zdjęcie przyjęło pismo „National Wildlife”. Skalne jezioro w Stone Harbor. Wisi oprawione w jadalni. – Mamo, litości – sapnęła Mimi. – Nikogo to nie obchodzi. – Obie córki odziedziczyły po mnie artystyczne oko. – A ja mam imię na cześć Mana Raya – poinformowałam impulsywnie. – Mama dodała e na końcu, żeby wyglądało bardziej kobieco. – Fajnie. Lubię jego obrazy – powiedziała Mimi. – Nie mówiłaś mi tego. – Ella patrzyła na mnie. – Co, myślałaś, że jestem tak głupia, że nie wiem, kto to Man Ray? – Och, Ella, zamknij się. Nie znałabyś jego prac, gdyby reprodukcje nie wisiały
w moim pokoju – żachnęła się Mimi. – Sama się zamknij, ty żałosny niedorozwoju – warknęła Ella. – Dziewczęta, bardzo proszę. Ella, nie wydaje mi się, by takie zachowanie wobec gości i siostry było na miejscu. I wiesz, że nie lubię słowa „niedorozwój”. – A jej zachowanie wobec mnie? A uniwerek w Pipidówce? Przez twarz Jennifer Parker przemknął wyraz znużenia. – Mimi, przeproś. – Sorki, że założyłam, że nie przyjmie cię żaden sensowny uniwersytet. – Nieważne. – Te przeprosiny tylko rozdrażniły Ellę. A potem jej matka i Mimi zastanowiły się jeszcze raz i wspólnie doszły do wniosku, że wolą fotografie ryb. Zaskoczyło mnie to wszystko. Nie sądziłam, że Ella do tego stopnia nie może się dogadać z najbliższymi. Może rządzi Grupą, ale we własnym domu daleko jej do roli samicy alfa. Ale zarazem we wszystkich paniach Parker wyczuwałam to poczucie wyższości i zatęskniłam za ciepłą demokracją kuchni Zawadzkich. Ella wyrwała mnie z zadumy. Obdarzyła mnie promiennym uśmiechem, którego jej rodzona siostra pewnie nigdy nie ogląda. – Idziemy – szepnęła. – Weź colę, doleję ci do niej coś z procentami.
Rozdział 13
Wkładaj to. – Ella
podała mi czarną koronkową bluzeczkę. Z dala od mamy i
Mimi znowu była jak dawniej, chłodna i wyrafinowana. Włączyła muzykę i nalała mi do coli rumu z butelki ukrytej na dnie szafy. Udałam, że piję. Ostatnie, czego mi dzisiaj trzeba, to zalać się w trupa. – Nie możesz przyjść do Meri w tym żałosnym wdzianku. Ściągałam właśnie mój sweterek z odzysku, gdy jej komórka zawibrowała. – To Hannah z samochodem. – Odebrała i odwróciła się podczas rozmowy, a ja w tym czasie rozejrzałam się po jej pokoju. Kość słoniowa i zieleń, łóżko z baldachimem i mural na ścianie, przedstawiający ogród. Podeszłam do biurka, jedynego miejsca, gdzie panował bałagan; sterty książek, kartek i co najmniej trzy wezwania od nauczycieli. Groch z kapustą. Na tablicy korkowej nad biurkiem wisiały zdjęcia, tyle ich było, że często zachodziły jedno na drugie. Spod niedawno zrobionej fotki przedstawiającej całą Grupę w bikini wyglądała fotografia z podstawówki – Ella między Natalią a Myszką Miki. Nie żebym podejrzewała Natalię o kłamstwa, ale ten dowód ich dawnej przyjaźni mnie zaskoczył. To wydawało się tak mało prawdopodobne. A pod tablicą stała ramka na trzy zdjęcia – na wszystkich trzech był Julian Kilgarry. Na jednym, zrobionym chyba na imprezie, siedział swobodnie, z nogami na stole, wśród opakowań po czipsach i puszek po piwie. Drugie zrobiono podczas meczu lacrosse’a – przedstawiało Juliana z profilu. Na trzecim widniał Julian na tle klasy. Był chyba wtedy w siódmej czy ósmej klasie, ale nie dręczyły go kompleksy nastolatków, takie jak trądzik, aparat na zęby czy fatalna fryzura. To był ten sam chłopak, tyle że z pucułowatymi, rumianymi policzkami. – Mamy dwadzieścia minut. – Ella cisnęła telefon na łóżko. Podniosłam ramkę z biurka. – Zakładam, że bujasz się w nim jak wszystkie?
– Cha, cha. Dobre! To taki żarcik, prezent od Faulkner. No, dalej, musisz się przebrać, ubierasz się równie beznadziejnie jak Łapa. Odrzuciła koronkową bluzeczkę, zrezygnowała z koszulki z cekinami i bluzki na jedno ramię, aż wreszcie uznała, że wystąpię w granatowej tunice Chloe. Była to najdroższa rzecz, jaka kiedykolwiek dotknęła mojego ciała. – Tylko mi jej nie zapoć – mruknęła. – Jak Lindy. Biedaczka śmierdzi na odległość. Nawet pranie chemiczne nie zabije do końca zapachu jej ciała. No chodź, idziemy do łazienki. A tam Ella zajęła się moim makijażem i fryzurą. – Za pierwszym razem, kiedy cię malowałam, myślałam, że to pomyłka – mówiła. – Bez ściemy, kto by na ciebie spojrzał, zanim cię tak odpaliłam? Ale potem doszłam do wniosku, że robisz to celowo. – Ale co? – No wiesz, chowasz się. Włosy włażące do oczu i ciuchy jak z Armii Zbawienia. Idę o zakład, że dla ciebie piekłem byłby występ publiczny, co? I blask reflektorów. – Kiedyś czytałam esej o Córkach Rewolucji Amerykańskiej w sali pełnej ludzi – odparłam. – Było ponad dwieście osób. Przeżyłam. Wcale się nie bałam. Ella się skrzywiła. – Reflektory kujońskie się nie liczą. – Wzięła szczotkę i zaczęła mnie czesać. Mocno. – Włosy zakrywające twarz zdają się krzyczeć, że masz kompleks niższości. I przestań zaciskać usta, jakbyś połknęła cytrynę. – Nie mogę. Mam wyrzuty sumienia – wyznałam. – Dlaczego? – Z powodu Juliana, całej tej sprawy. Może naprawdę powinnyśmy pójść do biblioteki. Widziałam, jak ściągnęła brwi i przysiadła na skraju wanny. Uderzała szczotką o swoją łydkę. – Oszalałaś? – Nie, po prostu zastanawiam się, jak możemy się dobrze bawić, widząc, że Julian denerwuje się i szuka…
Na zewnątrz rozległ się klakson. – Po pierwsze, tu nie chodzi o zabawę. – Ella wzięła moją dłoń i zamknęła w swoich, tak miękkich jak rękawiczki z koźlej skórki, które zawsze nosiła. Jej spojrzenie także zmiękło. – Proszę cię, Gapciu, nie rób mi tego. No sama przyznasz, że to nic w porównaniu z tym, na co zasłużył… prawda? To nie tak, że jej ufałam. To nie tak, że choćby przez chwilę wierzyłam, że stanie u mego boku, gdybym jej potrzebowała. Ale gdybym musiała sama przed sobą otwarcie przyznać, jakim cudem znalazłam się właśnie w tym miejscu tamtego wieczoru, było dla mnie jasne, że wolę iść na przyjęcie, wszystko jedno u kogo, z Ellą Parker, niż siedzieć na kanapie między tatą a Stacey, czy nawet zajadać smakołyki u Zawadzkich. – No dobra – odparłam. – W porządku. – Super. Zawsze wiedziałam, że tak naprawdę wyjdziesz na ludzi. – Jej uśmiech rozjaśnił noc jak fajerwerki i w tamtej chwili, gdy byłyśmy sobie bliskie jak siostry, zrobiłabym dla niej wszystko. Szłyśmy już do drzwi, gdy Ella podniosła z toaletki ramkę na trzy zdjęcia, trzykrotnie pocałowała swoje palce i przyłożyła je do fotografii, do każdego Juliana po kolei. – Tak mam – wyjaśniła. – Myślę sobie życzenia przy moich Julianach. Od zawsze. – I dzisiaj prosiłaś Juliana z fotografii, żeby udało ci się zemścić na prawdziwym Julianie? Roześmiała się. – Faktycznie, ironia losu. Zabawne, co nie? Raczej chore. Przeraziło mnie to. Zatrzymałam się w drzwiach. – Co znowu? – Ella pomachała kluczami. – Idziemy. Już to przerabiałyśmy. Samochód czeka. Mama i Mimi wyszły, muszę włączyć alarm. – Posłuchaj… Chciałam tylko powiedzieć, że zgadzam się na to wszystko… do pewnego stopnia. Ale uważam, że powinnyśmy… niekoniecznie dzisiaj, ale wkrótce… powiedzieć Julianowi, że Elizabeth to żart.
– Na litość boską. – Odepchnęła mnie, żeby wystukać kod alarmu. – Pomogłam ci cię odstawić, ale w środku jesteś ciągle ta sama. Mrówka. Siedzisz pod stertą liści i rozważasz, jak twój żałosny mrówczy światek może rozpaść się na kawałki. Dam ci cenną radę, Raye. Bez względu na to, co się dzisiaj stanie, powinnaś częściej wychodzić. Przyglądałam się jej. Wśród nocnych cieni wydawała się nierzeczywista, jak jasnowłosy cyborg o wiotkim ciele, drżącym na chłodnym nocnym powietrzu. – Hm – wystękałam. – Dzięki za radę. – Nie złość się, mrówko. – Pomachała w stronę samochodu i od niechcenia wzięła mnie za rękę. – Chciałam tylko powiedzieć, że to jest twoje życie i powinnaś bardziej je kontrolować. Mam rację? – Zbiegła z werandy i nie oglądając się za siebie, ciągnęła mnie za sobą przez trawnik. – Bo inaczej ono przejmie kontrolę nad tobą.
Rozdział 14
Impreza
po ósmej klasie u D’Arcy Brewer, w obecności jej rodziców, bez
alkoholu, i tylko kilka par całujących się ukradkiem za stodołą. Dwie imprezy w zeszłym roku, bez rodziców, z piwem, które wszyscy pili w kuchni, a potem grali w głupie pijackie gry. To tyle jeśli chodzi o moje doświadczenia imprezowe. Ledwie Doug wjechał na podjazd, wiedziałam, że ta impreza będzie zupełnie inna. Posiadłość była ogromna. Powoli przyzwyczajałam się do zamożności uczennic z mojej nowej szkoły – nawet Natalia miała niewielki basen i zarośnięty kort tenisowy z ziemną nawierzchnią. A w październiku wszystkie byłyśmy w rezydencji Faulkner, przypominającej pałacyk Tudorów. Zaprosiła nas, żeby uczcić, że została przewodniczącą całego rocznika. Minęliśmy falujące pagórki, zakręt i zobaczyliśmy dom. I stodołę. I domek nad basenem. – Mieszka tu tylko jedna rodzina? – pisnęłam. – No. Skrzyżowanie rezydencji Batmana z Wielkim Gatsbym, co? – sapnęła Hannah z fotela pasażera. Ale żadna nie wydawała się zaskoczona. Samochody osobowe i dżipy stały bez ładu i składu na ogromnym trawniku, pod wierzbami, ukryte wśród żywopłotu, jakby kierowcy nagle zobaczyli latający talerz na niebie i porzucili pojazdy, by lepiej go widzieć. Doug zrobił to samo, skręcił nowiutkim volvo, które dostał na urodziny, w polną drogę i tam je zostawił. – Dobrze – orzekła Ella. – Mamy wolną drogę ucieczki, gdyby trzeba było zwiewać. – Jeśli przyjadą gliny, nie czekam na was – zaznaczył Doug. – Nie ma to jak dżentelmeni – stwierdziła Ella beztrosko, a ja postanowiłam
przez cały wieczór mieć Douga na oku. Z piętra płynęło światło, ale kuchnia, gdy do niej weszliśmy, była niemal pusta. Pokonaliśmy wielką werandę. Doug i Hannah chyba znali teren. Stanowili dziwną parę, oboje wysocy, chudzi i bezpłciowi w ten futurystyczny sposób, gdy granice między płciami się zatrą. Jego obłe biodra i jej kościste, jego różowa koszulka i jej czarna skórzana kurtka – wszystko to pasowało do siebie i wzajemnie się uzupełniało. A poza tym byli dla mnie mili, a co za tym idzie – bezcenni w ten wieczór pełen nieznajomych. Szłam z nimi, a oni przepychali się w ślad za Ellą. Kuchnia, jadalnia, aż wreszcie salon – pełen ludzi i słabo oświetlony mimo licznych kinkietów na ścianach. Rozejrzałam się i aż zakręciło mi się w głowie. Światło co prawda było kiepskie, ale i tak wydawało mi się, że dosłownie wszyscy na tej imprezie są niebiańsko piękni. Zgromadzenie bogów. Cały jeden kąt pokoju zajmował bar. Wydawano tam drinki, słomki, mieszadełka. Nie po raz pierwszy i nie ostatni pożałowałam, że nie ma ze mną Natalii. Chciałam, żeby i ona to wszystko zobaczyła. Wydawało się, że wszyscy, poza mną, znają się i mają wspólnych znajomych. Kawały i anegdoty były wysyłane na tych samych falach, ja jedna byłam z innego matriksa, innej rzeczywistości. Co gorsza, Ella gdzieś zniknęła, a Doug i Hannah wdali się w rozmowę z inną parką. – Prowadzisz? – Z gąszczu ciał wyłonił się chłopak, który mógłby być zbuntowanym kuzynem Harry’ego Pottera, nie tylko sądząc po wyglądzie, ale także po akcencie. Czyżby to ten sławetny Henry? Był przystojny w specyficzny, dziwaczny sposób, miał przyjazny uśmiech, piwne oczy i włosy jak siano. I chciał mi podać kieliszek wina. – Nie. – Zmrużyłam oczy. – Dzięki. – Więc pijesz tylko czystą wódkę? – Flirtował ze mną czy się ze mnie nabijał? – Wolę szampana – odparłam. To prawda, choć piłam go tylko dwa razy, w trakcie imprez noworocznych. Ledwie to powiedziałam, poczułam, że zabrzmiało to dziecinnie i pretensjonalnie. Miałam ochotę schować się do mysiej nory.
Ale w jego oczach zabłysła przyjazna iskierka. – A może szklaneczka dobrego porto? Albo brandy z kubańskim cygarem? Rzućmy okiem na ich piwniczkę, co? Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo nie wiadomo skąd zjawiła się Ella, objęła mnie ramieniem i szepnęła mi coś do ucha. Nic nie zrozumiałam. – Och, cześć, Henry – powiedziała po chwili, udając, że dopiero teraz go zauważyła. – Jesteś tu sam? – Parker. Akurat ciebie się tu dzisiaj nie spodziewałem. – Co za dziwaczna składnia. Brytyjska? Skąd się tu wziąłeś? – Robię za skrzydłowego. Nie wiedziałem, że masz tylu znajomych w West Chester. – Może jestem tu jako szpieg. – W jej głosie pojawiła się chłodna nuta. Nie, ci dwoje zdecydowanie nie są przyjaciółmi; głos Henry’ego był równie zimny jak głos Elli: – Zachowajmy dzisiaj neutralność, co, Ella? – Neutralność leży w mojej naturze. Nawet jeśli Henry miał gotową ripostę, wolał jej nie wygłaszać. Miałam wrażenie, że chętnie porozmawiałby ze mną dalej, ale nie chciał spędzać więcej czasu w towarzystwie Elli. I rzeczywiście, podał mi wino w prezencie pożegnalnym i wyszedł. – Dobra. – Zniknął, a Ella odwróciła się do mnie i radośnie klasnęła w dłonie. – To znaczy, że Kilgarry jest tutaj. Doskonale się wszystko układa. Meri mówi, że Brandon będzie lada moment. – Co za Brandon? – Nowy chłopak Meri, Brandon Last, który tej zimy wdał się z Henrym w bójkę po meczu hokeja. Jeśli wierzyć plotkom, Henry i Julian przecięli mu opony w walentynki i teraz Brandon pała żądzą zemsty. Meri oczywiście nie ma o niczym pojęcia, gdyby wiedziała, nie zaprosiłaby ich razem. Musimy uważać, może być gorąco. Poczułam, jak przechodzi mnie zimny dreszcz. – Chwileczkę, Ella. Więc to dlatego kazałaś mi ściągnąć tutaj Juliana? Żeby
doprowadzić do bójki? – Tak, genialne, wiem. – To… jest jeszcze gorzej, niż myślałam. – Z dwóch minusów… – szepnęła Ella, ale odwróciła się zaraz, bo otoczyła ją gromadka dziewcząt. Najwyraźniej był to odpowiednik Grupy z West Chester. Wśród dziewcząt była też gospodyni, Meri. Miała we włosach jasne pasemka, wyglądała, jakby dopiero co zeszła z plaży. Im głośniej mówiły i chichotały, tym bardziej zamykałam się w sobie, uciekałam pod ścianę. Obserwowałam, aż pozostałe dziewczęta zagarnęły Ellę i zabrały ją do jadalni. Teraz już w ogóle jej nie widziałam. – Ej, to chyba moje wino. – Co? – Odwróciłam się. I on tam był. Fajerwerki szoku. Wszystkie nasze sieciowe pogawędki stanęły mi przed oczami. Julian się uśmiechnął. Swobodnie, beztrosko, jakby chciał powiedzieć: nie znasz mnie jeszcze, ale wkrótce mnie pokochasz. – Moje winko. Znalazłem dwa wielkie puchary, mój kumpel miał napełnić je alkoholem. Wrócił z jednym i powiedział, że drugi dał dziewczynie, która jest… nie wiem do końca, co miał na myśli: naprawdę boska czy zadziera nosa. Czasami trudno go zrozumieć przez ten cudzoziemski akcent, więc postanowiłem przekonać się na własne oczy. Wzruszyłam ramionami. Nie miałam pojęcia, co powiedzieć, ale starałam się wyglądać jak najbardziej bosko, a jak najmniej zadzierać nosa. Przede wszystkim nie mogłam oddychać. I serce chyba w ogóle przestało mi bić. Nawet tu, w tłumie ludzi bez skazy, Julian zwracał uwagę. Gdyby wystąpił w tej koralowej koszulce na okładce „Men’s Vogue’a”, sprzedałby z milion egzemplarzy. Musiałam tylko zachowywać się tak, jakbym w ogóle nie zdawała sobie z tego sprawy. – Skąd jesteś? – zapytał i rozejrzał się uważnie. – To chyba szkolna impreza. Chodzisz do szkoły? – Do Fulton – odparłam. Wyczułam, że szuka Elizabeth. I rzeczywiście, rozczarowała go moja odpowiedź.
Coś przyszło mi do głowy. A gdybym tak po prostu powiedziała: jestem twoją Elizabeth i wydaje mi się, że niechcący wpakowałam cię w kłopoty. Musisz zwiewać. Zaryzykować? Mój wcześniejszy plan, nie do końca dopracowany: czyli poznać Juliana, uwieść go wdziękiem Elizabeth i jednocześnie sprawić, żeby o niej zapomniał, spalił na panewce, gdy Ella zdradziła mi całą sytuację. Teraz najważniejsze to sprawić, żeby stąd poszedł. On tymczasem czekał. Co powiedzieć? Zarumieniłam się. – Nie chcę tego wina. – Podałam mu puchar. – Na pewno? – Wziął go. – Owszem, wydajesz się pewna. – Podszedł bliżej. – Nie wyglądasz na dziewczynę, która oddaje drinki tylko po to, żeby się komuś przypodobać. – Czerwone wino kojarzy mi się z krwią, a puchar wielkości miski też nie pomaga – odparłam. – Och, rozumiem. Ale chyba muszę się znieczulić. – Upił spory łyk, niemal połowę swojego drinka, i otarł usta kciukiem. Usta Juliana! Kciuk Juliana! – Jak to? – Tam. – Dyskretnie skinął głową. – Spójrz ukradkiem. Moja sytuacja na tej imprezie nieco się skomplikowała. Jestem na terytorium wroga. Mówiąc konkretnie, ci faceci na twojej szóstej mają ochotę skopać mi tyłek. A więc już wiedział. Dyskretnie zerknęłam na grupę osiłków przy spiżarni. Jeden z nich akurat spojrzał w moją stronę i wyczułam, że jest wkurzony. Jak w ogóle Ella może traktować to w kategoriach zabawy? To dzieje się naprawdę. Aż za bardzo. – Chyba ci odbija – rzuciłam lekko. – Może oni… hm… ćwiczą pozowanie do kartotek policyjnych. Julian zmarszczył brwi. – Raczej nie zostanę na tyle długo, żeby się przekonać. – Nie musisz tkwić tutaj z taką nudziarą jak ja. – Nie jesteś tak nudna jak większość. Pogadajmy, póki jeszcze mogę. Dobrze się bawisz? – Nieźle. Żałuję tylko, że nie ma tu ze mną mojej przyjaciółki Natalii.
– A gdzie jest? Skoro już nie mogłam powiedzieć mu prawdy o Elizabeth, będę szczera, jeśli chodzi o Natalię. – W tej chwili? Ogląda pirackie odcinki serialu SF na laptopie. Jego niebieskie oczy rozbłysły. – Fajna laska. – Byłaby zachwycona tą imprezą – dodałam. – Chociaż zazwyczaj woli obserwować wszystko z dystansu. Kiedy jej jutro o tym opowiem, będzie pewnie żałowała, że pętle Schrona nie istnieją naprawdę. – Co takiego? Super było czuć jego zainteresowanie. Może jeśli cały czas będzie ze mną rozmawiał, tym draniom znudzi się polowanie na niego. – Pętla Schrona to science fiction, przenośna pamięć. Czyli wysyłam czip z tą imprezą do Natalii, a ona zapisuje go w swoim umyśle i wspomnienia z imprezy stają się jej wspomnieniami. – No tak, ale gdybyśmy mieli ten gadżet, wszyscy siedzielibyśmy w domu, prawda? Wystarczyłoby nam pięć najlepszych czipów i w kółko odtwarzalibyśmy wspomnienia, które uznalibyśmy za najfajniejsze. – Co prawda nasza rozmowa zmierzała niebezpiecznie w stronę tematów zastrzeżonych dla dziwaków i kujonów, ale Julian nie wydawał się tym przerażony. – Rzeczywiście, czynnik nieprzewidywalności jest ważny – przyznałam. Julian w odpowiedzi obdarzył mnie uśmiechem, który sprawił, że zrobiło mi się gorąco, ale zaraz spoważniał – wystarczyło jedno spojrzenie w stronę spiżarni. – Zbliżają się – mruknął. – Wiedziałem, że trzeba było posłuchać przeczucia. – A czemu tego nie zrobiłeś? Wzruszył ramionami. – To długa historia. W głębi duszy jestem romantykiem. W każdym razie czuję, że czas już na mnie. Fajnie było cię poznać, boska niezadzierająca nosa. – Och… – Podał mi niemal pusty puchar, minął mnie i wyszedł, jakby nigdy naprawdę go tu nie było.
Rozdział 15
Julian
uciekł, i dobrze. Ale to oznaczało, że nie było go na imprezie. A to
kiepsko.
Nie widziałam Henry’ego. Ani Elli, Douga czy Hannah. Zostałam sama. Upojna świadomość, że jestem na tej wspaniałej imprezie, walczyła o lepsze z paraliżującym strachem. I wtedy z drugiego końca domu dobiegły krzyki, goście błyskawicznie rzucili się w tamtą stronę. – Co się dzieje? – szepnęłam do chłopaka, który był na tyle wysoki, że widział co nieco nad głowami pozostałych. – Bójka – mruknął od niechcenia. – Chyba. Czyli jednak Julianowi nie udało się uciec. Zaintrygowana, przepychałam się do przodu, ale ścisk był coraz większy. Wspięłam się na palce. W drzwiach do kuchni, w jaskrawym świetle, znajdowało się centrum całego zainteresowania. Dopadła mnie klaustrofobia. Czułam, że muszę się stamtąd wydostać. I wtedy zjawiła się Ella, z zarumienionymi jak brzoskwinia policzkami i błyszczącymi oczami. Wzięła mnie pod rękę. – W kuchni dwóch chłopaków z West przeciwko dwóm kolesiom z MacArthura. Wiedziałam, że tak to się skończy, kiedy tylko zobaczyłam Henry’ego. Brandon od dawna szykował się na Henry’ego, a Jay-Kay nie może oprzeć się pokusie, żeby nie odegrać bohatera… oczywiście pod warunkiem, że wszyscy to widzą. – Aż promieniała z radości. – To straszne. – Cudowne. Niewiele zrobią, to banda gnojków. Więcej w tym gadania niż… Było coraz głośniej. Ktoś krzyczał. Goście wycofywali się z kuchni, biegli do salonu. Ledwie w tym hałasie słyszałam, jak Meri prosi, by przestali się bić i wyluzowali. Zrobiło się okropnie tłoczno. Ludzie zaczęli wychodzić przez okna.
Ella zagryzła wargi. – Zaraz wszystko się skończy. Musimy spadać. Doug. Gdzie on jest? Ostatnio widziałam go z Hannah na filigranowej wiktoriańskiej kanapce za barem. O, jest, tam, w kącie pokoju, jak złodziej skrada się do okna razem z Hannah. Pokazałam ręką. Ella spojrzała w tamtym kierunku. – Drań. Nie pozwólmy mu uciec. Samochód jest przy tym drzewie, w które uderzył piorun. Chodźmy. Wybiegłyśmy na werandę i do ciemnego ogrodu. Ella bezbłędnie pędziła przed siebie, zupełnie jakby miała reflektory w swoich jasnych oczach. Dogoniłyśmy Douga i Hannah, gdy wsiadali do samochodu. – Zmykajcie, króliki! – zawołała, śmiejąc się, Ella. Wsiadłyśmy. W tym momencie rozległo się wycie syreny policyjnej i w ciemności rozbłysły biało-czerwono-niebieskie policyjne światła. Doug odpalił silnik i nagle znieruchomiał z rękami na kierownicy. – Skarbie, spadamy stąd – warknęła Hannah. – Co z tobą? – Opuszczam miejsce przestępstwa… czy to nie podpada pod jakiś paragraf? – Posłuchaj, Doug, gliny nie mogą być w kilku miejscach jednocześnie. – Ella mówiła bardzo spokojnie. Stukała się palcem w kolana, raz w jedno, raz w drugie. – Jeśli przekroczysz dozwoloną prędkość, będą mieli powód, żeby cię zatrzymać. Jedź powoli, ale się nie zatrzymuj. A wy, dziewczyny, patrzcie przed siebie. Zero kontaktu wzrokowego. Posłuchaliśmy jej. Patrzyliśmy przed siebie. Doug ruszył. Wstrzymałam oddech i starałam się nie myśleć, jak bardzo wkurzyłby się tata, gdyby policja mnie zgarnęła. Stypendium w Fulton… Szanse na studia… Nie, lepiej nawet o tym nie myśleć. Dopiero kiedy dojechaliśmy do wjazdu na jedynkę, odważyłam się spojrzeć. Policji nie było widać. – Oho, jacyś frajerzy właśnie pakują się w niezłe tarapaty – oznajmiła Ella gardłowym szeptem. Wszyscy parsknęliśmy śmiechem. Zeszło z nas napięcie. Doug podkręcił muzykę i ogrzewanie i pławiliśmy się w cieple, zapachu nowego
samochodu i dźwiękach starej muzyki. Uciekliśmy. Udało się nam. A pech spotkał kogo innego, pewnie jakichś nieudaczników. Żadne z nas nie chciało wracać do domu, więc pojechaliśmy do restauracji Villanova i zamówiliśmy na kolację zestawy śniadaniowe. Ja i Doug – placki, Hannah i Ella omlety, plus czekolada na gorąco dla wszystkich. W restauracji panował spokój – kilku starszych facetów przy barze i zmęczone kelnerki z płaskostopiem. Idealne miejsce, żeby się wyciszyć. Tylko że teraz, kiedy już było po wszystkim, chciałam tam wrócić. Od nowa przeżywać te emocje, móc patrzeć na Juliana i znowu zobaczyć, jak ociera usta kciukiem. I rozkoszować się faktem, że uważa mnie za fajną dziewczynę. – Wasza przyjaciółka Jeffey jest w nowym wydaniu „Nylona”, tak? – Hannah nalała mi czekolady. A to dobre! „Wasza przyjaciółka Jeffey”. Ella tylko mruknęła coś pod nosem i wcale nie prostowała nieporozumienia. – Życie modelki jest nie dla mnie – stwierdziła Hannah. – Umarłabym bez czipsów i sernika. Ale Jeffey wygląda bosko. – Zabawne, naszym zdaniem wygląda jak mała żyrafa – odparła Ella. – Zresztą ma straszne problemy z trądzikiem na plecach. Muszą ją zawsze mocno retuszować, prawda, Raye? – Miau. – Doug przewrócił oczami. – Weź przestań. Wszystkie to widziałyśmy. Nigdy nie zrobi prawdziwej kariery jako modelka, to tylko takie hobby. Przecież prawie nic jej nie płacą. Prawda, Raye? Nie, nieprawda. Wiele razy widziałam Jeffey w szkolnej szatni. I właśnie widok jej smukłej figury zmuszał niejedną z nas do kulenia się za otwartymi drzwiami szafki, żeby dyskretnie wbić się w strój sportowy. Milczenie przeciągało się niebezpiecznie. Przełknęłam kęs placuszka. Moja mama zawsze powtarzała, że kobiety powinny trzymać razem. Że życie i bez tego jest ciężkie. Że lojalność to podstawa. – Tak, to prawda – powiedziałam i odwróciłam wzrok, by nie widzieć
triumfującego uśmiechu Elli.
Rozdział 16
Udało się – oznajmiła Ella następnego ranka przez telefon. Zaspana, przetarłam oczy. – Ale co się udało? – Wejdź na profil Juliana. – Dlaczego? – Ale już podchodziłam do laptopa. – Obejrzyj jego śliwę pod okiem. Meri napisała do mnie dzisiaj rano. Pamiętasz Marka Calvillo? Kumpla Brandona? Tego kolesia w koszulce z logo Texas Longhorns? – Tak. – Przypominałam go sobie jak przez mgłę, długie włosy i wyłupiaste oczy. – Co z nim? – To jego sprawka. Gdybyśmy zostały ze dwie minutki dłużej, widziałybyśmy upadek Juliana. I to, jak jego i z dziesięć innych osób zgarnia policja. – Ella westchnęła. – Och, Gapciu, to było najlepsze. Rodzice odebrali Meri komórkę i ma na tydzień zakaz prowadzenia audi. Zdjęcie załadowało się od razu. Wyglądało, jakby Julian sam je zrobił. Twarz z bliska, bez wyrazu. Koszmarny efekt, jak z horroru. Siniak pod jego okiem był fioletowoczarny. – O Boże. Ktoś go nieźle załatwił. – Nie ktoś, tylko Mark Calvillo. Ale w pewnym sensie to my to zrobiłyśmy, Raye. Dowaliłyśmy mu. Nigdy się o tym nie dowie, ale to nasza sprawka. Zrobiło mi się niedobrze. – Tata mnie woła – rzuciłam cicho. – Muszę kończyć. Rozłączyłam się i dalej wpatrywałam w zdjęcie. Wydawało mi się, że Julian patrzy prosto na mnie. Jakby zrobił to zdjęcie, by poruszyć moje sumienie. Nie podpisał go, niczego nie wyjaśniał. Tylko data i godzina, 2.38. Napisał także wiadomość do Elizabeth. Szybko weszłam na konto mamy Natalii
i zmieniłam hasło, na wypadek, gdyby Elli chciało się zajrzeć do Elizabeth. A potem głęboko zaczerpnęłam tchu i zaczęłam czytać: „Droga »Elizabeth«. Skoro nie zostawiłaś mi żadnej wiadomości, domyślam się, że nie muszę ci opowiadać, co się stało, kiedy wpadłem wczoraj do Meri, żeby się z tobą spotkać. Kurczę, niewykluczone, że nawet tam byłaś. Po pierwsze, chciałem ci powiedzieć, że szybko się połapałem – sama pewnie wiesz, że twój profil na Facebooku kupy się nie trzyma. I z każdą chwilą byłaś coraz mniej cudzoziemką, coraz bardziej dziewczyną stąd. Nigdy nie chciałem cię demaskować. W pewnym momencie przestaje cię obchodzić, kim dana osoba nie jest; ważniejsze staje się to, kim jest. Do dzisiaj wydawało mi się, że coraz lepiej cię poznaję. Ciężko mi przejść do sedna, ale wydawało mi się, że się zaprzyjaźniamy. I wiesz, co jest najgorsze? Świadomość, że nie tylko mnie oszukiwałaś, ale też spiskowałaś przeciwko mnie. Dlaczego ściągnęłaś mnie na tamtą imprezę? Żeby twój starszy brat mógł mi dowalić? Patrzyłaś na to? Podobało ci się? Nie jestem zły. Nie wiem, kim jesteś, mała, ale sporo się dzięki tobie nauczyłem. Więc dzięki.
2
J”.
2Juliana, oznaczający „taka jest prawda, jeśli o mnie chodzi”. Wyłączyłam komputer i uciekłam pod kołdrę.
To bez sensu. Zaledwie wczoraj poznałam Juliana Kilgarry’ego, a już ze mną zerwał. Nie tylko zerwał, wyrzucił mnie ze swojego życia. I miał rację. Zachowałam się jak smarkula. Chciało mi się krzyczeć, płakać, sama nie wiem. Nie miałam nic na swoją obronę. Zaufałam Elli, co było błędem numer jeden. A kiedy miałam okazję, żeby wszystko naprawić, okazało się, że jestem dokładnie taka, jak powiedziała Ella – mała mrówką bojącą się ryzyka. Chociaż może błąd numer dwa polegał na tym, że właśnie zaryzykowałam i przegrałam?
Rozdział 17
Szkoła
MacArthur to potężne gmaszysko z czerwonej cegły, najeżone
wieżyczkami. Podobno był to kiedyś dom mieszkalny, ale nie wyobrażam sobie, że ktoś chciałby tu zamieszkać. Chyba że czarny charakter z powieści Dickensa. Albo filmu Disneya. W poniedziałki, środy i piątki Julian do piątej miał trening lacrosse’a. Nie wiedziałam, jak wracał do domu – szkolnym autobusem czy samochodem. W każdym razie musiałam go dopaść, zanim wyjdzie poza teren szkoły. I tak za kwadrans piąta w poniedziałkowe popołudnie wyruszyłam z biblioteki Fulton. Zostałam dłużej, odrobiłam lekcje i teraz szłam ścieżką łączącą obie szkoły. Na mętnych odmętach naszej sieciowej znajomości miałam władzę. Osobowość Elizabeth rozwijała się bez przeszkód. Czasami wydawała się bardzo prawdziwa; dziewczyna z dala od ojczyzny, która za dnia jeździ rowerem nad rzeką Schuylkill, a wieczorami zabiera się do malowania i tworzy do świtu. Nigdy nie traktowała Juliana z góry, ale zawsze miała swoje zdanie, na każdy temat, poczynając od ceny markowych dżinsów, po prawa autorskie – którejś nocy dyskutowali o nich z wyjątkowym zacięciem. Elizabeth była pewna siebie. Nie wahała się. I gdzie się podziało to uczucie? Wcześniej tego ranka zamknęłam się w łazience, nałożyłam niebieską perukę i umalowałam
się
malinową
szminką,
której
używałam
teraz
codziennie.
Spojrzałam w lustro i zobaczyłam nas obie: siebie i Elizabeth. – Dasz radę – zapewniłam dziewczynę w lustrze. Julian napisał, że Elizabeth czegoś go nauczyła. Mnie także. Teraz już wiedziałam, że jestem ładna, pewna siebie i interesująca – zwróciłam uwagę nie tylko Juliana, ale też Elli. I podtrzymam to zainteresowanie, nawet będąc sobą. Na pewno. Zdjęłam perukę i wrzuciłam do plecaka. Chciałam, żeby jakaś cząstka Elizabeth
towarzyszyła mi w tym zadaniu. Trening dobiegł końca. Widziałam, jak z bramy wyjeżdżają autobus i samochody. Przyspieszyłam kroku. Julian miał numer osiem. Wypatrzyłam go, jak biegnie przez boisko z kaskiem zwisającym z kija do lacrosse’a. – Julian! – zawołałam. – Nie słyszał. Przyłożyłam dłonie do ust i krzyknęłam jeszcze raz. – Julian! Obejrzał się. Pomachał komuś w aucie, zawrócił, pobiegł przez boisko w moją stronę, zdjął kask i wbił kij w ziemię, jakby oznaczał teren. – Boska. Znalazłaś mnie. – Wydawał się bardzo zadowolony. Jego siniak był teraz granatowy jak noc na obrazie olejnym, a jego oko tak przekrwione, że poczułam ból od samego patrzenia. Był zdyszany i spocony na zimnym powietrzu, ciemne włosy przywarły do policzków. Na wierzchu dłoni miał trochę rozmazany napis: „Kupić sok i makaron”. Dzięki temu Julian wydał mi się jakoś bardziej zwyczajny – robi zakupy, je i pije, tak jak wszyscy! – Cześć. Chciałam ci coś powiedzieć. – Zmusiłam się, by to z siebie wyrzucić. Oczywiście była to ostatnia rzecz, na jaką miałam ochotę, ale chciałam już mieć to z głowy. – I zrozumiem, jeśli nigdy więcej nie będziesz chciał mieć ze mną cokolwiek do czynienia po tym, co zrobiłam. To ja jestem Elizabeth Lavenzeck. A twoje podbite oko to częściowo moja wina. I bardzo, naprawdę bardzo mi przykro z tego powodu. – Aha. – Przyjął tę rewelację z czujną miną; z podobną tata spoglądał na bakłażanowe lazanie Stacey. – Skąd mam wiedzieć, że to nie kłamstwo? Sięgnęłam do plecaka i wyjęłam niebieską perukę. Cisnęłam nią w jego stronę jak frisbee. Wylądowała na jego kiju do lacrosse’a. Julian zerknął na samochód, dał znać, że zaraz przyjdzie. Z jego twarzy nie dało się niczego wyczytać, ale widać było, że jest bardzo ostrożny. Wziął perukę, obrócił ją w dłoniach. I otarł sobie pot z czoła. – Więc o co chodziło z tą całą zemstą? Kręci cię coś takiego? – Nie, skądże. Moja przyjaciółka była na ciebie wściekła, z idiotycznego powodu. Głównie chodziło o to, że ty się jej podobasz, ale bez wzajemności. – No dobra. – Ta informacja chyba nie zrobiła na nim wrażenia. Czyżby
dlatego, że w Julianie Kilgarrym kochało się tyle dziewczyn, nie usiłował nawet odgadnąć, która za tym stoi? – W każdym razie to moja wina. Nie miałam pojęcia, że przyjdą ci kolesie i… – Ale twoja przyjaciółka wiedziała. – Tak. A ja nie postawiłam się wcześniej i odegrałam swoją rolę. Cisza była mordercza. Byłam gotowa w każdej chwili wziąć nogi za pas. – Więc czytałaś moją wiadomość? Przytaknęłam. – Miałeś rację. Zdążyliśmy się poznać. Chciałam powiedzieć ci prawdę, kiedy tylko zobaczyłam cię u Meri, ale zabrakło mi odwagi. – A ta druga… Też tam była? Też chodzi do Fulton? – Nie, to przyjaciółka z letniego obozu. – No, świetnie. Kolejne kłamstwo. Ale w innym wypadku zdradziłabym Ellę, zwłaszcza że Henry widział nas razem. – Strasznie mi głupio przez to wszystko. – Gliny nas zgarnęły. – Słyszałam. Ale nie postawią wam żadnych zarzutów… inaczej byłoby o tym głośno. Uśmiechnął się przelotnie. Przechylił głowę. – Interesowało cię to? – Martwiłam się – przyznałam. – To było najgorsze, co mogłam sobie wyobrazić. Że to trafi do twoich akt i pokrzyżuje ci plany. – Dzięki za troskę – rzucił z wyraźnym sarkazmem. – Naprawdę mi zależy – zapewniłam. – Dlatego właśnie tu jestem. Jego mina nieco złagodniała. – No dobrze, dobrze, masz dodatkowe punkty za przyzwoitość i… Julian drgnął, słysząc trąbienie samochodu. – To po mnie. Cześć… – Zapadła cisza, oboje uświadomiliśmy sobie w tej chwili, że Julian nie wie, jak mam na imię; nie dowiedział się ani w sieci, ani na imprezie, ani teraz. – Cześć, Elizabeth – dokończył. A potem podniósł kask, wyjął kijek z ziemi, jednocześnie płynnym ruchem rzucając perukę w moją stronę, a ja złapałam ją i przycisnęłam do piersi.
Przyglądaliśmy się sobie. Nie chciałam, żeby ta chwila minęła, i wyczuwałam, że on też tego nie chce. – Mama Danny’ego wkurza się, kiedy musi za długo na mnie czekać. Ale wiesz co… – Przyglądał mi się. – Moja mama dzisiaj pracuje, czyli mam na głowie młodszego brata, ale jutro jestem wolny. Spotkamy się w Luddington? Czwartki, piątki i soboty to czas spotkań towarzyskich w bibliotece Luddington. Nawet Natalia o tym wiedziała – i dlatego chodziła do biblioteki w inne dni. Kiedyś sama wybrałam się w czwartek. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że wszyscy zdążyli się już zaprzyjaźnić, i byłam jedną jedyną samotną dziewczyną przy stoliku. Przemęczyłam się przez godzinę i nigdy więcej nie wróciłam w żaden z tych dni. – Luddington? We wtorek? – zapytałam, żeby wiedział, że zdaję sobie sprawę z różnicy. – Tylko na początku tygodnia można się tam spokojnie pouczyć. – Dobra, będę. – Super, spotkamy się na miejscu. – Super. Znowu rozległo się trąbienie. Julian odwrócił się, zanim zdążyłam się pożegnać. Puścił się biegiem przez boisko i zostawił mnie samą z moim zdumieniem. No bo szłam tu przygotowana na upokorzenie i wyrzuty, a skończyło się zupełnie inaczej – najprawdziwszą prawie randką w Luddington, i to z Jay-Kayem we własnej osobie. Na żywo. Zbyt piękne, by było prawdziwe.
Rozdział 18
Myślisz, że jesteś ładna?
W odpowiedzi Stacey z przesadnym dramatyzmem wydmuchała nos i dolała sobie wrzątku do herbaty, zanim odpowiedziała: – Skarbie, jestem boska. – Nie żartuję. – Ja też nie. Pewnie, że jestem ładna. Czemu nie? – Westchnęła. Widziałam, jak zaciska palce na gałce szuflady, w której chowała papierosy. Oboje z tatą jesteśmy przeciwnikami nikotyny. – A w szkole też uważałaś, że jesteś ładna? – Przez niemal całą zmarnowaną młodość byłam gotką, więc zależało mi nie tyle na urodzie, co na odpowiednim wyglądzie. W latach dziewięćdziesiątych najważniejsze było dla mnie mieć włosy proste jak druty. – Oderwała rękę od gałki, pociągnęła się za kasztanowy lok, który natychmiast, jak sprężynka, wrócił do dawnego kształtu. – Teraz dałam sobie spokój. – Ale w szkole średniej mogłaś mieć każdego chłopaka? – Chyba żartujesz. Nie zrozum mnie źle, byłam urocza, ale niektórzy grali w wyższej lidze. Na przykład Brian Jeffries. Czy Jack Salt. O rany, Salty… Od lat o nim nie myślałam. – A gdybyś z nim była? Z tym Saltem? Gdybyście do siebie pasowali, no wiesz, pod względem charakterów? Myślisz, że byłabyś dla niego dość ładna? No wiesz, gdyby cię polubił? – Raye, mówimy o mnie czy o tobie? Wzruszyłam ramionami. Przyłapała mnie na gorącym uczynku. – Zresztą dlaczego właściwie chcesz umawiać się z chłopakiem, który jest od ciebie ładniejszy? – Stacey się skrzywiła. – Po co ci chłopak równie słodki jak ty? Swoją drogą, musi być naprawdę ładniutki.
– A jeśli jest taki sam jak ja, ale od strony charakteru? – Ten cały wydumany problem uwłacza twojej inteligencji – orzekła Stacey. Może mojej inteligencji, ale nie moim zainteresowaniom. Stacey znowu wydmuchała nos i wtedy zrozumiałam. Czerwone oczy. Cisza przy kolacji. – Niech zgadnę. Tata poprosił cię o rękę, a ty mu odmówiłaś, czy odwrotnie? Wydawała się zaskoczona, jakbym ją o tym poinformowała, a nie odgadła. – W sobotę. On mnie poprosił. Skąd wiedziałaś? – Zmrużyła oczy. – Powiedział ci coś? – Nie, skądże. Milczy jak grób. – Otworzyłam sąsiednią szufladę, do której przełożyłam jej papierosy, i podałam jej. – Ale powtarzacie ten numer co pół roku. Niemal co do dnia, odkąd jesteście razem. – Cóż, za każdym razem jest inaczej – odparła. – I tym razem też było. Więc na razie nie chcę o tym myśleć, póki sobie wszystkiego nie poukładam. Ojej, Ellen szuka dzisiaj młodych talentów. – Stacey sprytnie zmieniła temat, włączając telewizor w kuchni. Za pierwszym razem, gdy Natalia odwiedziła mnie w domu, stwierdziła: „Dziewczyna twojego taty budzi w nim życie”. Trafiła w dziesiątkę. Dokładnie tak Stacey działała na tatę. Nieważne, że podobnie działały na niego: wyprzedaże garażowe, Barry Manilow i poszukiwanie idealnie grillowanego kalmara. Stacey uważała, że tata i jego chaos – w głowie i w otoczeniu – są urocze. Przyjęła jego podejście, że Exchange to spółdzielnia artystyczna, a nie schronienie dla nieudaczników. Patrzyłam na jej zaciśnięte usta. Owszem, przy Stacey ojciec budzi się do życia, ale ona przy nim? Jeśli nie kocha go na tyle mocno, by za niego wyjść, złamie mu serce. Przyzwyczaiłam się do niej. Nie, właściwie nie, przyzwyczaiłam się do tego, jak bardzo tata jest z nią szczęśliwy. Dzięki niej nie musiałam się o niego martwić. Ale tymczasem poszłam śladem Stacey i przestałam o tym myśleć. Chwilowo miałam ważniejsze sprawy na głowie. A Stacey potrzebowała codziennej dawki nikotyny.
Rozdział 19
We wtorek nie mogłam uwierzyć, że w szkole wszystko jest jak zawsze. Chociaż
nie zwierzałam się Natalii z niczego co dotyczyło Juliana, przez cały dzień
umierałam ze strachu, że nagle oznajmi mi, że postanowiła po południu iść do Luddington i trochę się pouczyć. – Napisałaś już esej dla CAFE? – zapytała, kiedy usiadłam koło niej w pracowni komputerowej. Owszem. Co rano wstawałam o świecie, żeby nad nim popracować. Był to konkurs dla wszystkich uczniów szkół średnich. Temat brzmiał: Rola kultury młodzieżowej we współczesnym świecie. – Chciałabym wygrać – mruknęła Natalia. – Główna nagroda to weekend w Paryżu. – Wiem… – Odpłynęłam myślami. Paryż mi niepotrzebny, miałam Luddington. I to dzisiaj. Nawet jeśli moje nerwy były napięte jak postronki. Nie codziennie zdarza
się,
żeby
dziewczyna
spoza
Grupy
miała
szansę
na
randkę
z
najprzystojniejszym chłopakiem w MacArthurze. Chociaż oczywiście nikt o niczym nie wiedział. Julian nie wiedział nawet, jak mam na imię. I za wcześnie jeszcze, bym (jako ja) zapraszała go do grona facebookowych znajomych. No i jeszcze jedno: co zrobi Ella, kiedy się dowie? Od niedzielnego ranka widywałyśmy się tylko przelotnie. Ale w świetlicy zawołała mnie, żebym poparła jej opinię o nowej fryzurze Meri: teraz jej policzki wydają się jeszcze bardziej okrągłe. Patrzyły na mnie wszystkie dziewczyny z Grupy i kilka innych uczennic. Przyglądały mi się jak zwykłej roślinie, która nagle zakwitła. Dziękowałam losowi, że Natalia jest w laboratorium językowym i nic nie słyszy. – No jasne – mruknęłam, choć nigdy nie widziałam Meri bez grzywki. – Twarz jak księżyc w pełni.
Dziewczyny z Grupy z aprobatą pokiwały głowami, a ja czułam, że tracę kręgosłup. – Ej, Raye. – Głos Natalii ściągnął mnie z powrotem na ziemię. – Majstrowałaś przy profilu Elizabeth Lavenzeck? – A czemu pytasz? – Nie żeby mi zależało, ale okazało się, że Tim Wyatt wygrał zawody regionalne i chciałam pogratulować mu na fejsie. Zaryzykować, może mi odpowie. – Cisza. Słyszałam, jak stuka palcami w biurko. – To bez sensu. Jej profil po prostu… pyk, nie ma. Hasło dostępu znałyśmy tylko my. Więc jeśli to nie wirus, to… Przysięgam, ja nic nie zrobiłam. – Może jakiś błąd systemu. Spróbuj wieczorem. Natalia pokręciła głową. – Próbowałam wczoraj wieczorem i dzisiaj rano. Nic. Dziwne. – Tak, bardzo dziwne. – Za dzień lub dwa o wszystkim jej opowiem. A na razie nie chciałam dodatkowych komplikacji. Ale kiedy tego popołudnia Ella podeszła do mojej szafki, wiedziałam, że szykują się kłopoty. Czy ona także nie mogła wejść na konto Elizabeth? Ale nie wydawała się zła, tylko zdecydowana. – Mam świetny pomysł – oznajmiła. – Co? – Chcę zrobić Julianowi kolejny numer. Jego imię przyprawiło mnie o szybsze bicie serca. Co ona znowu wymyśliła? Co to za kolejny numer? – Nie uważasz, że już dość nabroiłyśmy? – Posłuchaj tylko. To naprawdę świetny kawał. Wiesz, że jego mama prowadzi małą firmę cateringową w Lancaster? Serowa Alejka. No więc zadzwonię z komórki na kartę i zamówię jedzenie na imprezę. Zamówimy bliny z kawiorem i w ogóle mnóstwo drogiego żarcia. I nigdy po to nie przyjedziemy. Co ty na to? Mówiła poważnie. – Ale... To jej firma. W ten sposób narazimy na straty finansowe całą rodzinę. Ella pstryknęła palcami.
– To tylko twoja pierwsza, kujońska reakcja. Proszę cię, sama wiesz, że tego chcesz. – Uśmiechała się promiennie, ale patrzyła ostro, jak snajper. Nigdy nie kochałam się w dziewczynie, ale kiedy tak stała koło mnie, zrozumiałam, jasno i boleśnie, że dla takiej dziewczyny jak Ella można całkowicie stracić głowę. Była samolubna jak narcyz, choć wydawała się lilią, ideałem. Liczyło się tylko, by odwzajemniła twoje uczucie. Ale ja jej nie kochałam. Bo choć z jednej strony uwodził mnie jej uśmiech, doświadczałam też nowego uczucia: Ella mnie przerażała. – Posłuchaj – zaczęłam. – Mój ojciec ma sklep. Nawet w najlepszych czasach jest ciężko. Taki kawał to klęska dla małej firmy. – Powiedziałaś, że bywasz wredna. – Ella założyła ręce na piersi; wykorzystała fakt, że była ode mnie odrobinę wyższa, i patrzyła na mnie z góry, jak na niegrzeczne dziecko, które zasłużyło na klapsa. – Wydawało mi się, że coś nas łączy. I wtedy powiedziałam coś, czego od razu pożałowałam. – Ale ten pomysł nie jest wredny, tylko zwyczajnie głupi. Skrzywiła się, jakbym ją uderzyła. – Och, przepraszam bardzo. Stypendystka świętej Sophie uważa, że jestem głupia? – Skąd, wcale nie, tylko… zrozum, nie można w ten sposób narażać ludzi na straty. – Cały czas wydawało mi się, że ją karcę. – Świętoszka – sarknęła, ale jej gniew zniknął równie szybko, jak się pojawił. – Dobra, zapomnij o tym. W końcu to ty jesteś mózgiem naszego zespołu, więc to ty wymyślisz następny numer. Co, nie chcesz? Było przecież super. A Julian to dupek. Możemy się zemścić za
każdą
dziewczynę, której złamał serce.
Weźmiemy… Jak to się mówi? – Sprawiedliwość we własne ręce? – No właśnie. Tego dnia nosiła cytrynowożółte rękawiczki. Ścisnęła moją dłoń i nagle uświadomiłam sobie, jak rzadko dotykał mnie ktoś w rękawiczkach. Lekarz. Dentysta. Dziadek Archer, który mieszkał w Hershey i nigdy nie zdejmował
rękawiczek, gdy zabierał mnie na przejażdżkę traktorem. Rękawiczki to władza i higiena; to mundury wyższego rzędu, to akcesoria naukowców i płatnych zabójców. Ella nadal mówiła. Wróciłam do rzeczywistości i usłyszałam końcówkę: – Tamta awantura w sobotę wieczorem, przepychanie się między gromadą dzieciaków wydaje się takie… Ale było warto. To jest prawdziwe. Poważne. W tym jest władza. A kiedy zobaczyłam jego zdjęcie na Facebooku? Nie poczułaś tego? Nie poczułaś dumy, że to nasza sprawka? Ja do tego doprowadziłam. – Nie – odparłam. – Szczerze mówiąc, mam z tego powodu wyrzuty sumienia. Sorry, Ella. Chyba jednak nie jestem tak mściwa, jak mi się zdawało. – Mylisz się – upierała się przy swoim. – Ryzyko cię nakręca, widzę to. To jest w tobie. Po prostu musisz się na to otworzyć. – Ella uśmiechnęła się słabo. – Nie rozumiesz, Stukadełko? Ty masz mózg, ja mam jaja. Stanowimy idealną drużynę. – W takim razie nie nadaję się do tej drużyny – odparłam. – W każdym razie nie w tym meczu. – Och, nie wiedziałam, że dzisiaj jest dzień Świętej Nudnej Mrówki – rzuciła i zanim wymyśliłam odpowiednią ripostę, odwróciła się na pięcie i odeszła. Pewnie zaskoczyło ją, że się stawiam, że nie zgadzam się na jej pomysły. Przerażało mnie to, ale niczego nie żałowałam. Najbardziej na świecie chciałam już skończyć tę sprawę z Ellą. I obawiałam się, że nie będzie to takie proste.
Rozdział 20
Ledwie weszłam do biblioteki, od razu zobaczyłam Juliana. Siedział pod ścianą,
przy ostatnim stoliku. Odetchnęłam z ulgą, że przyszedł.
Zobaczył mnie i pomachał. Od razu się speszyłam; poczułam się znowu jak podczas uroczystości ukończenia gimnazjum. Byłam w poczcie sztandarowym i niosłam flagę trzykrotnie większą ode mnie. Teraz niemal za nią zatęskniłam, przynajmniej miałabym się za czym ukryć. Rozpoznałam kilka dziewcząt z Fulton, ale większość osób w bibliotece była z innych szkół. Usiłowałam odepchnąć od siebie najczarniejsze scenariusze – że potknę się o własne nogi, że zgubię szkło kontaktowe, że spotkam Ellę. Albo Jeffey. Nie, i tak nie jest źle, nie jest najgorzej. Ale było ciężko. Siedziała stolik przed Julianem, zwrócona w drugą stronę. Kiedy odwróciła się, by zobaczyć, do kogo macha, na jej twarzy modelki wyraźnie malował się szok. Na mojej także. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że spotkam w Luddington jedną z dziewczyn z Grupy na początku tygodnia. – Hej, Raye. – Serce zabiło mi szybciej: zapamiętała, jak mam na imię. – Cześć, Jeffey. Była w towarzystwie chłopaka, który mógłby partnerować jej w sesji zdjęciowej. Spojrzał na mnie pustym wzrokiem, jakby chciał powiedzieć: „Nie znam cię i wcale nie chcę tego zmieniać”. Ale Jeffey była zaintrygowana. Usiłowałam zachować spokój. Mijając ją, uśmiechnęłam się przelotnie i skoncentrowałam na Julianie. – Zdążyłaś – powiedział, gdy usiadłam naprzeciwko niego. – Obawiałem się, że się nie zjawisz. – Julian Kilgarry wyraźnie ucieszony na mój widok. Miałam ochotę się uszczypnąć. – Nie no, co ty. Proszę. – Podałam mu paczuszkę, w której były środki
przeciwbólowe i maść na opuchliznę. Długo się zastanawiałam, czy dawać mu prezent, nawet żartobliwy. Nie chciałam być banalna. Ale uznałam, że to ważne, żeby poznał mnie prawdziwą, a nie wymyśloną. Ten gest wydawał mi się bardzo naturalny. – Nadal mi głupio, że tak to wyszło – przyznałam szczerze. – Więc dostajesz przeprosiny ze wstążeczką. – Racja, sobota nie nadawała się do pętli Schrona. – Julian rozpakował paczuszkę i wybuchnął śmiechem, cudownie głębokim. Zdawało się, że niesie się po całym pomieszczeniu. – Zużyję na pewno. Dzięki. Wyjęłam podręczniki, choć nie miałam głowy do nauki. Julian wyglądał zabójczo i żałowałam, że nie mogę uwiecznić tej chwili i rozesłać jej do wszystkich dziewcząt z podpisem: „Jestem z tym kolesiem w Luddington”. Rozłożyłam artykuł o Joannie d’Arc i usiłowałam się skupić. Po kilku minutach Julian podsunął mi arkusik papieru. – Pamiętasz, jak ci mówiłem o eseju, który muszą napisać wszyscy kandydaci na przewodniczącego roku? Oto on. Mogłabyś rzucić okiem? – Nie ma sprawy. Zaczęłam czytać. Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że siedzi rozparty wygodnie, wygina palce i czeka na moją opinię. Wyglądał tak wspaniale, był taki rozluźniony, że nie mogłam uwierzyć, że to ten sam Julian, z którym czatowałam od dwóch tygodni. Ten sam Julian, wydawca szkolnej gazety. Ten sam Julian, mistrz szachów. Julian, miłośnik kina, który wdał się ze mną w długą dyskusję na temat
wyższości Steve’a
McQueena
nad Yule’em Brynnerem w
Siedmiu
Wspaniałych. (Miałam na ten temat sporo do powiedzenia, bo to jeden z ulubionych filmów taty i co roku oglądaliśmy go na Gwiazdkę, gdy wszyscy inni chichotali przy Kevinie). Innymi słowy, to był mój Julian. I nieważne, że inne dziewczyny posyłały mu tęskne spojrzenia, że szeptały namiętnie na widok jego kwadratowej szczęki i seksownego śmiechu. Pomyślałam, że prawdopodobnie znam go lepiej niż wszyscy inni w tej szarej bibliotece. – Super – szepnęłam, gdy skończyłam czytać, i sięgnęłam po długopis. – Ale
może być lepszy, bardziej zwięzły. Mogę? – Proszę bardzo – odparł szeptem. Kiedy się uśmiechał, w kącikach jego oczu pojawiły się zmarszczki. Czułam, jak się rozpływam. Siedziałam plecami do Jeffey, ale wydawało mi się, że nas podsłuchuje. Wiedziałam to. Nie było to przyjemne, ale w tej chwili miałam wszystko w nosie. Nie interesował mnie nikt poza tym chłopakiem naprzeciwko. Skoro ta chwila trwa, przeciąga się, nabiera znaczenia, co mnie obchodzi opinia Grupy? One wszystkie razem wzięte były jak komar na nodze. A Julian Kilgarry? Pochłaniał mnie całą.
Rozdział 21
Ella
zadzwoniła po północy. Byłam na to przygotowana, w myślach
odtwarzałam scenariusz krok po kroku. Zatytułowałam go: Jak poradzić sobie z Ellą (Po tym, jak Jeffey na pewno powiedziała jej o Julianie w bibliotece). W moich myślach przebiegał mniej więcej tak: Przyznaję się do wszystkiego (od razu). Ella wpada w szał i zrywa ze mną wszelkie kontakty. I dopilnuje, żeby cała Grupa poszła w jej ślady. (1–2 tygodnie). Sprawa powoli cichnie (3–4 tygodnie). Życie w Fulton wraca do normy (do końca roku szkolnego). Nie szkodzi, że nie robiliśmy z Julianem nic złego. Jeffey na pewno wypaplała Grupie, że jeden z najbardziej pożądanych chłopaków z MacArthura uczy się wspólnie z dziewczyną, której jedynym powodem do dumy (z punktu widzenia Grupy) był fakt, że pomaga Elli w nauce. Spałam niecałe pół godziny, gdy zadzwonił telefon. – Halo? – Obudziłam cię? – zapytała. Jakby ją to obchodziło. – Właściwie nie. Co się stało? – Nic. Postanowiłam darować Lindy. Właśnie skończyłam z nią gadać i pomyślałam, że odezwę się do ciebie. – Och. – Zapaliłam nocną lampkę. Wyprostowałam się. Muszę być przytomna, gdy usłyszę to, co Ella Parker ma mi do powiedzenia. – Wybaczyłaś jej, że… że zaznaczyłaś jej celulit? Puściła tę uwagę mimo uszu. – Słuchaj, Raye. Jest coś, o czym powinnaś wiedzieć – zaczęła. – Dawno dawno temu podobał mi się Julian Kilgarry. I to bardzo. Kiedyś byliśmy razem na obozie, między siódmą a ósmą klasą. Wydaje się, że to było wieki temu, ale kiedyś
byliśmy parą. O ile można to tak nazwać, kiedy jest się w gimnazjum. – Fajnie. – Nie traktuj mnie z góry. Żartowała czy mówiła poważnie? W jej głosie były te śpiewne nuty, jak wtedy gdy opowiadała o kłopotach Lindy z potliwością czy o tym, że Faulkner moczy się w nocy. Milczałam. – W każdym razie, przechodzę do rzeczy – ciągnęła. – Jeffey wspomniała, że widziała cię dzisiaj z Julianem w Luddington. – Tak, ja też ją widziałam. – Więc co jest? Mówiłaś mi, że go nie znasz. – Wtedy go nie znałam. Ale po tym, co się stało, musiałam mu powiedzieć. Ella, przepraszam cię, ale naprawdę było mi głupio. – Co ty opowiadasz? Bawisz się w umoralniające gadki. Przepraszasz Juliana. Mogłaś mnie chociaż uprzedzić. Myślałam intensywnie o wszystkim naraz, i nie mogłam się skupić. – Wiedziałam, że będziesz zła. Zresztą myślałam, że przeproszę go i będzie po sprawie. Ale wtedy spotkałam go w Luddington... I poprosił, żebym mu pomogła, właśnie pisał wypracowanie. Rozmawiał o tym w sieci z Elizabeth. To wszystko, daję słowo. – W ciemności skrzyżowałam palce. Małe kłamstewko nikomu nie zaszkodzi. – Posłuchaj. – Roześmiała się lekko, ale to nie złagodziło wymowy dalszych słów. Nie wiem zresztą, czy o to jej nie chodziło. – Mówię delikatnie. Trzymaj się z daleka od Juliana Kilgarry’ego. – Jakim cudem jedno spotkanie w Luddington… – Nie chcę. Mieć. Na głowie. Ciebie. I jego. – Ella, nie masz czym się przejmować – zapewniłam. – Czego nie chwytasz? Nie rozumiesz, jak się czuję na samą myśl o tym idiotyzmie pod tytułem ty i Julian? Chcesz się ze mną przyjaźnić? Bywać u mnie w domu? Nosić moje ciuchy? Chodzić ze mną na imprezy? To mnie nie zdradzasz, jasne?
– Przyjaźnić się? – powtórzyłam. Nie tak bym to nazwała. Ella nie wprowadziła mnie do Grupy, choć tak na to liczyłam. Ale to wszystko nie miało znaczenia, skoro miałam Juliana. – Bo tak jest, co, Raye? Przyjaźnimy się. Nie jesteśmy wrogami. A przyjaciółki są lojalne. Mówię ci, nie chcesz mieć we mnie wroga. Cały czas krzyżowałam palce. – Słuchaj, właśnie przyszedł mój tata. Mam skończyć gadać. – Jezu, ależ z ciebie kłamczucha. Myślisz, że jestem głupia? Ja nie żartuję, ty mała, wredna mrówko. – Dobra, rozumiem. Muszę kończyć. – Zastanów się dobrze, na czym zależy ci najbardziej. Przemyśl sobie to wszystko, Stukadełko. – Słuchaj, Ella, ja naprawdę… – Mówię poważnie. Przemyśl to. Nawet jeśli zajmie ci to całą noc. Jasno się wyraziłam? – Tak… dobranoc. – Rozłączyłam się. Nogi miałam jak z galarety. Nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio ktoś tak do mnie mówił. Najsurowsze słowa z ust taty to coś w stylu: „Twoja przyszłość jest zbyt ważna, by ją marnować na… (telewizję, telefony, Internet). I jeszcze kiedyś jakaś starsza pani w Exchange nazwała mnie idiotką i powiedziała, że nie mam prawa oceniać czyjegoś gustu. To były jednostkowe przypadki, ale wściekły gniew Elli Parker to coś zupełnie innego.
Rozdział 22
Gapciu, kwiecień to miesiąc masła orzechowego.
Ella stała przede mną. W dłoniach w rękawiczkach trzymała starannie owinięty półmisek ciastek. Przyglądała mi się czujnie. Miała wszystko co trzeba – świetną figurę, regularne rysy – i wystarczyło, bym na nią spojrzała, a traciłam pewność siebie. Teraz, gdy poznałam ją trochę lepiej, nie mieściło mi się w głowie, że udaje taką chłodną wyrafinowaną piękność, a w gruncie rzeczy jest zepsuta do szpiku kości. Puściłam drzwiczki mojej szafki. Właściwie dlaczego się uśmiecha? Naprawdę częstuje mnie ciasteczkami? Po tym, co mi w nocy powiedziała? – Mam nadzieję, że nie zadzwoniłam za późno – w jej głosie był sam cukier. – Nie. Nic się nie stało. – Więc… Wszystko jasne? W kwestii Juliana? Bo po naszej rozmowie zdałam sobie sprawę, że nie udzieliłaś mi jednoznacznej odpowiedzi. No wiesz, co do tego, że będziesz się trzymała od niego z daleka. – Jasne. Jasne, wszystko w porządku. Ella przyglądała mi się z przebiegłym, kocim uśmiechem. – Jesteś cudowna. Niedługo się zobaczymy. Pamiętaj, ciasteczka w świetlicy. Masz, spróbuj. – Odwinęła folię i podała mi jedno ciastko. – Dzięki. Kiedy odeszła, położyłam je na kaloryferze. Gdybym je zjadła, przyznałabym, że powiedziałam Elli prawdę. A w rzeczywistości łgałam jak z nut. W rzeczywistości tego samego popołudnia byłam umówiona z Julianem w jego szkole, miał mi pokazać redakcję „Wheel”. Rano przysłał mi esemes. Nie miał dzisiaj treningu lacrosse’a i chciał wykorzystać wolną chwilę, by pokazać mi nową szatę graficzną gazety.
Choć ostrzeżenie Elli było bardzo jasne, nie mogło wygrać z propozycją Juliana. Nie zastraszy mnie na tyle, żebym zrezygnowała z własnego życia, powtarzałam sobie. Oszalała, jeśli myśli, że to możliwe. To, czego Ella za nic nie chciała pojąć, to fakt, że między Julianem i mną zaiskrzyło. Od dawna z Facebooka wiedziałam, że oboje jesteśmy naczelnymi szkolnych gazetek i oboje myślimy poważnie o karierze dziennikarskiej, ale nie miałam pojęcia, póki sam mi tego nie powiedział, że już jako dziecko robił w domu gazetki dla rodziny i że od szóstej klasy jest wiernym fanem programu Meet the Press. Najdłuższy program na ekranie. Od 1947 roku. I nadal nikt nie zdołał zająć miejsca Russerta. Ella tego po prostu nie pojmowała. Między mną a nim iskrzyło. I to bardzo. Powinnam była coś powiedzieć. Wyjaśnić jej to. I choć byłoby to pewnie straszne, co mogłaby mi zrobić? Nie ona ustanawia prawo. Nie może mnie wyrzucić z jego życia. Po lekcjach poszłam do szkoły MacArthur, do pawilonu squasha, tak jak się umówiliśmy. Był piękny wiosenny dzień. Na niebie ani jednej chmurki, drzewa kwitły i myślałam, że pęknę z radości i przejęcia, że zaraz zobaczę się z Julianem. Stał tam i czekał na mnie. – Co chwila oglądasz się za siebie – zauważył, gdy szliśmy przez kampus. – O co chodzi? Masz zazdrosnego chłopaka? – Dzisiaj wyglądał szczególnie zabójczo, w spodniach khaki i T-shircie z dekoltem w serek; rozpiął koszulę od mundurka, nie miał krawata ani marynarki. Ale jemu byłoby świetnie nawet w stroju Power Rangera. – Nie, nie. Przepraszam, to nie fair. Roześmiał się. – Znowu zaczynasz. – Z czym? – Zawsze powtarzasz to samo: „Przepraszam, to nie fair”. Jesteś bardzo bezpośrednia. – Moja mama pochodziła z Minnesoty – wyjaśniłam. – Tam wali się prosto z
mostu. – Powiedziałaś… pochodziła? – Zmarła cztery lata temu, na raka piersi. – Och. – Odchrząknął. – Teraz chyba ja powinienem przeprosić. Wzruszyłam ramionami. Czasami te słowa z trudem przechodziły mi przez gardło. Czasami wydawało mi się, że niebo jest wiecznie zasnute chmurami, a ja czułam w sobie to specyficzne osłabienie – efekt nieobecności mamy. Umarła. Cztery lata temu. Nie ma jej. Spojrzałam w przestrzeń. – Dokąd właściwie idziemy? – Redakcja mieści się w Wilson Hall. Pomyślałem, że najpierw cię oprowadzę? – Tak, chętnie. Podobnie jak w Luddington, to popołudnie okazało się prawie, ale nie do końca randką. Julian oprowadzał mnie po kampusie. Opowiedział swoją wersję historii szkoły – a raczej kawałów, jakie tu miały miejsce. Na przykład kiedyś uczniowie klasy maturalnej zaprowadzili muła w szkolnym mundurku do gabinetu dyrektora. A w zeszłym roku Julian z kumplami przestroili organy tak, że zamiast grać, bekały. Choć było już po lekcjach, kampus tętnił życiem. Czułam, jak spojrzenia chłopców przesuwają się po mnie. Oceniali mnie wzrokiem, choć udawali, że tego nie robią. – Sami faceci, zero dziewczyn. MacArthur to planeta równoległa do Fulton – mruknęłam, gdy w końcu weszliśmy do redakcji w Wilson Hall. – Niemal zapomniałam, jak się żyje w świecie koedukacyjnym. – Męski światek MacArthura wydawał się równie sztuczny jak Fulton. – Ja znam tylko takie szkoły – odparł Julian. – Gdybyśmy chodzili razem na zajęcia, nie mógłbym się skupić. I nagle najbardziej naturalną rzeczą na świecie było to, że stoję pośrodku tej redakcji i całuję się z Julianem Kilgarrym, i to tak intensywnie, że zaraz zbladły wszelkie wspomnienia Eda Strohmana. Jakim cudem kark i włosy, i oddech mogą pachnieć tak męsko, zwyczajnie i zarazem obezwładniająco? – Szkoda, że masz reputację, o którą musisz dbać – stwierdziłam, kiedy w końcu
oderwaliśmy się od siebie. – Bo już prawie uwierzyłam w twoje zainteresowanie. – Reputację? – Udawał, że jest zaskoczony. – Cóż to za pomówienia? – Jakbyś nie wiedział. Wszyscy bez przerwy plotkują o twoich podrywach. – Nazwiska proszę. – Mia McCord. Tiffany Rockus. – To już przeszło do legendy. Tiffany i Julian byli razem rok temu, gdy ona była w klasie maturalnej, a on w pierwszej. Niespotykana różnica wieku. – Club Med. Ixtapa. – Ej, chwileczkę, co się dzieje w Club Med, zostaje… Tiff była kochana. Szukałem zapomnienia. – O czym? – Roześmiałam się. – O Club Med? Spochmurniał. – O czymś gorszym. Pierwszego dnia usiedliśmy do kolacji i tata oznajmił: „Bawcie się dobrze na tym urlopie, bo to ostatni na długi, długi czas. Firma upada”. – Fatalnie – przyznałam. – Nie wiedziałam. – Oczywiście to kłamstwo. Pewnie, że wiedziałam o tarapatach finansowych jego taty. Wszyscy wiedzieli. Ale nie spodziewałam się, że sam mi to powie. – Jesteś słodka, kiedy masz taką poważną minę – szepnął i znowu mnie pocałował. Wsunął rękę pod pasek mojego mundurka, odsunął bluzkę i dotknął gołego ciała. – Zazwyczaj nie – odparłam speszona. Pochylił się i potarł nosem o mój nos w pocałunku Eskimosów. – No, rzadko jestem poważna. – Może, ale jesteś mózgiem Grupy – zauważył. – Mam rację? Pewnie nie posiadają się z radości, że cię dorwały. Chyba wszystkie, poza Faulk, łapią same pały. – Pocałował mnie znowu, ale nie mogłam się skupić, cały czas myślałam o jego słowach. Julian z góry założył, że należę do Grupy, dlaczego? Pewnie dlatego, że byłam na imprezie Meri. A może dlatego, że nigdy nawet nie spojrzał na dziewczyny nienależące do elitarnej paczki? Czy coś się zmieni, gdy okaże się, że nie jestem jedną z nich? Jego ręka wędrowała w górę. Odsunęłam się lekko. – To miejsce publiczne – mruknęłam.
– Tak, tak. Więc umówmy się na weekend – powiedział. Jego ręka znieruchomiała, ale nie cofnął jej, nadal dotykał moich żeber. – Kiedy skończę pracę. Moja mama prowadzi… – Wiem, wiem, mieści się kilka przecznic od sklepu mojego taty – wyjaśniłam. Nie przyznałam, że kilka miesięcy wcześniej zajrzałyśmy z Natalią do sklepiku jego mamy. Chciałyśmy na własne oczy zobaczyć matkę Juliana Kilgarry’ego. Okazała
się cudownie hippisowskim typem, całkowitym przeciwieństwem
eleganckich mamusiek z Fulton, które przyjeżdżały po córki w obcisłych dżinsach młodzieżowymi brykami. Koniec końców kupiłyśmy z Natalią ser z gospodarstwa ekologicznego i pudełko krakersów, a i tak nie starczyło nam pieniędzy. Zabrakło nam trzynastu centów. Mama Juliana machnęła na to ręką. – Wpadnij w sobotę po południu – zaproponował Julian. – Pracuję od dziesiątej do osiemnastej. Później może coś zrobimy. – Jasne. Ja też w soboty pracuję. U taty. – No proszę, jesteśmy jak sklonowani. Różni nas tylko to, że masz dłuższe rzęsy. – Nonszalancko złapał mnie za łokieć, okręcił i znowu się całowaliśmy. Słońce już zachodziło, mieniło się tęczowo w szybach, jakby zawodowy stylista zaplanował tę chwilę, tak bardzo feng shui. Niestety, wszystko zaraz się skończyło. Juliana do domu podrzucał jego kumpel Jeff Calderon. Uczył się po południu i mógł odwieźć nas oboje. W jego nissanie śmierdziało mokrym psem. Julian siedział
z
przodu,
ale
ponieważ
wóz
był
dwudrzwiowy,
wysiadł,
gdy
podjechaliśmy pod mój dom. – Przepraszam, że się rozkleiłem. No wiesz, o tacie i w ogóle. – Przeczesał włosy dłonią. – To pewnie reakcja na prawdomówność rodem z Minnesoty. Czuję, że mogę ci zaufać. – Przecież właściwie nic nie powiedziałeś – zauważyłam. – Nie chciałem użalać się nad sobą. Innymi słowy, nie chciał się obnażać, nawet na chwilę. Był chyba na tym tle przewrażliwiony.
– Proszę cię, już o tym zapomniałam – zapewniłam beztrosko, ale wyczułam, że właśnie to chciał usłyszeć. A jednak wydawał się tego żałować. Nie wiedziałam, co jeszcze mogłabym zrobić, żeby poprawić mu humor. Jeff podkręcił radio. – To wasza pożegnalna piosenka! – zawołał. – Cześć. – Julian odsunął się ode mnie i zasalutował komicznie. Nie było to równie miłe jak jego romb, że już nie wspomnę o pocałunku, ale musiało mi to wystarczyć. Zwłaszcza że, bądź co bądź, to dopiero początek. Taką miałam nadzieję.
Rozdział 23
Serowa
Alejka, kafejka mamy Juliana, wyglądała jak na obrazku: pasiasta
markiza i pnący bluszcz. Ale ledwie otworzyłam drzwi, miałam ochotę odwrócić się na pięcie i uciekać, gdzie pieprz rośnie. Nie spodziewałam się, że będzie tam tyle ludzi, a już zwłaszcza nie spodziewałam się trzech dziewczyn przy jednym ze stolików. Zajadały rogaliki. Nie były to uczennice z Fulton, ale było jasne, że wszystkie przyszły tu ze względu na Juliana, który stał za ladą w długim fartuchu, z zakasanymi rękawami i ołówkiem uroczo zatkniętym za ucho. Podniósł wzrok. – Raye. Cześć. Te dwa słowa mi wystarczyły. Weszłam do środka, ale nadal czułam się nieswojo. – Mam przyjść później? – spytałam. – Nie, nie, trafiłaś idealnie, właśnie zamykamy. Trzy pary wrogich oczu przeszywały mnie wzrokiem. – Julianno, widzę, że jesteś zajęta, więc może sama doleję sobie śmietanki? – Jedna z dziewczyn uniosła dzbanuszek na mleko. Pokręcił głową. – Ogłuchłaś, Alexo? Mówiłem, że już zamykamy. – Ale powiedział to lekko, kpiąco, jakby się z nią droczył, tak mi się przynajmniej zdawało, więc nie zdziwiłam się, że Alexa i tak wstała. Kręcąc biodrami i chichocząc, weszła za ladę, na jego teren. Usiłował ją powstrzymać, najpierw ręką, potem całym ciałem, aż dzieliły ich zaledwie centymetry. – Skarbie, jesteś nieznośna – rzucił. Odpowiedziała zbyt cicho, bym to usłyszała. Na szczęście akurat w tym momencie mama Juliana wyszła z kuchni, klasnęła i Alexa zaraz wróciła do stolika. – Dobra, dziewczęta – zwróciła się do nich. – Zaraz zamykam, więc gdybyście
mogły uregulować należność… – Pięć minut – szepnął Julian do mnie i pokazał pięć na palcach. Na oczach tamtych dziewczyn. Skinęłam głową i rozkoszowałam się wyczuwalną zazdrością Alexy. Drażniła je moja obecność. Triumfowałam. Może one wszystkie kochają się w Julianie, ale za pięć minut zostanę tu tylko ja. Podeszłam do półek sklepowych, wdychałam intensywny zapach sera, kawy i cynamonu. Wzięłam pierwszą lepszą książkę kucharską i przeglądałam przepisy na zupy. Słuchałam kokieteryjnych pożegnań dziewczyn i rozmów mamy Juliana z ostatnimi klientami. – Nie uciekłaś chyba? – zawołał kilka minut później. Odstawiłam książkę na półkę i podeszłam do niego. Siedział przy stoliku i pił coś z butelki. Za drzwiami do kuchni widziałam jego mamę, pochłoniętą rozmową telefoniczną. – Skądże. – Dobrze. Muszę się odprężyć. Dzisiaj od rana tylko robiłem kanapki. – Coś godnego polecenia? – Artystyczne cudeńko z wołowiną dla mojego kumpla Henry’ego i osiem włoskich ciabat w niecałe pięć minut, dla maluchów z klubu sportowego. Małe dranie mierzyły mi czas. – Nieźle. – Owszem, chociaż wolałbym strzelać gole niż robić kanapki. W weekendy nigdy nie mam dość czasu, żeby potrenować – mruknął. Przez chwilę wydawał się zły i bardzo zmęczony. Zamknął oczy, masował sobie skronie. – Ale już mi lepiej, bo przyszłaś. – Otworzył oczy. Znowu się uśmiechał. Zauważyłam, że zawsze i wszędzie zachowuje się, jakby wszystko było w porządku. – Bardzo ci zależy, żeby zawsze wszystko grało – stwierdziłam impulsywnie. – Ale nie ucieknę, jeśli czasem będziesz ponury. – Nienawidzę narzekać bez powodu. – Jego uśmiech trzymał się chyba na superglue, ale w głosie wyczuwało się napięcie. Wolałam nie naciskać. Więc zmieniłam temat.
– Siniak blednie. – Wściekły fiolet przeszedł w odcień truskawkowy, nie tak straszny. – Pewna znajoma dała mi maść – odparł. – Działa jak marzenie. – W jego głosie był ten sam kpiarsko-flirciarski ton, jak podczas rozmowy z Alexą. Ale teraz, na szczęście, mówił do mnie. – Widzę. Czyli zrehabilitowałam się? – I to jak! Popołudniowe słońce zalewało sklepik falą światła. Julian przysunął się bliżej, tak, że nasze nogi się stykały. – Idealne wyczucie czasu, wszystko gra, poza moją przyzwoitką w kuchni, więc nie próbuj żadnych numerów. – Ścisnął mnie za kolano. Roześmiałam się i nagle pochylił się w moją stronę, i pocałował mnie. – Twoja mama… – zaczęłam. – Spokojnie, jest w innym świecie. – Podniósł palec. – Posłuchaj tylko. Skupiłam się i z zaplecza dobiegł mnie jej głos. Rozmawiała przez telefon. – Tak, jeśli zaczniemy od krewetek, możemy wstawić grzanki do piecyka na dziesięć minut i podać z norweskim łososiem. Julian przewrócił oczami. – I tak od rana. – Wydaje się bardzo podekscytowana. – Bo jest. Wielkie zamówienie. Zazwyczaj organizuje catering na uniwersyteckie przyjęcia, ale to większa sprawa. Wesele na ponad sto osób. – Super. – Upiłam łyk z jego butelki. Jakieś strasznie słodkie paskudztwo, jedno z tych, na które tata mi nie pozwala. Jego mama roześmiała się dziewczęco – Świetnie, mogę to przygotować w ciągu godziny. Julian bawił się kosmykiem moich włosów. – To nie lada wzywanie – wyjaśnił. – Zażyczyli sobie kawior, łososia i inne smakołyki. Ślub jest o ósmej na Kennett Square. Zwrócili się do mamy w ostatniej chwili, bo ich firma cateringowa nawaliła. Myślałam, że serce mi pęknie. Mało brakowało, a zakrztusiłabym się słodkim
napojem. Spojrzał na mnie uważnie. – Co się stało? – Nie obawiasz się, że to głupi kawał czy coś w tym stylu? – Kawał? – powtórzył. – W sensie: a kuku, ślubu nie będzie? – No właśnie. – Skąd ci to przyszło do głowy? – Bo… – Cholera. Skopałam sprawę. Wygadałam się, chociaż powinnam była trzymać język za zębami. Mogłam wykazać więcej rozumu. Mogłam podsuwać mu wskazówki, aż sam odkryłby ten przekręt. – Bo nam w Exchange też robią takie numery. – Urwałam, coraz bardziej spanikowana. – Fałszywe obrazy i… – Co ty opowiadasz? – Przyglądał mi się uważnie. – Myślisz, że to przekręt? Raye, masz paranoję. – Nie, właściwie nie. – Zamrugałam. – Pomyśl tylko. Ślub o ósmej… czy to aby nie jest trochę za późno? Kennett Square to jakieś trzy kwadranse jazdy. Dlaczego nie wzięli miejscowej firmy? Powinniście byli potwierdzić to zamówienie, zanim… Julian zerwał się na równe nogi. Pobiegł na zaplecze. Odczekałam pół minuty i poszłam za nim. – Nie pojmuję tego. Niby dlaczego ktoś chciałby robić nam taki numer? – Jego mama, ze słuchawką przy uchu, wydawała się raczej zdumiona niż przerażona. – Nie, nie uwierzę w to. Ta kobieta była taka… taka, jak panna młoda. Opowiedziała mi całą historię, jak to ich organizator poplątał daty i… No dobra, nikt nie odbiera. Julian wyglądał, jakby najchętniej rozerwał coś lub kogoś gołymi rękami. – Mamo, nie rób nic więcej w związku z tym ślubem. Nic a nic, póki ktoś ci tego nie potwierdzi. Uciekłam w drugi koniec kafejki, stanęłam przy półce z krakersami. Pszeniczne, ziołowe, z rozmarynem i koperkiem, solone, sezamowe, bez tłuszczu, maślane… Julian. Czekał na mnie. Nie słyszałam, kiedy podszedł. – Wiesz coś – wypalił. – Powiedz mi, Raye. Moja mama wyłożyła już prawie dwa tysiące dolarów. – Podszedł bliżej, złapał mnie za ramiona tak mocno, że się
skrzywiłam. Puścił. – To po prostu zdrowy rozsądek, nie wiem nic na sto procent… – Byłam żenująco kiepską kłamczuchą. – Jesteś mi coś winna. Odpuściłem ci, prawda? Nie zadałem ani jednego pytania o durną przyjaciółkę z obozu. Ale to znowu ona, tak? Ktoś, kogo znam? Była na imprezie? Powiedz to, Raye. Chodzi do Fulton? Byłam jak sparaliżowana. Dosłownie, nie byłam w stanie ruszyć nawet palcem. Julian jakoś to wyczuł. – Posłuchaj – mówił miękko, pewnie. – Wiem, że wydaje ci się, że musisz ją chronić. Ale jesteś mi to winna. – Nie mogę ci powiedzieć. – Możesz. – Proszę, nie stawiaj mnie w tej sytuacji. – O nie, nie waż się odgrywać ofiary. To już rola mojej mamy. – Rozejrzał się dokoła, podniósł głos. – Więc zrobimy tak: ja będę wymieniał nazwiska, a ty tylko skiniesz głową. Może tak być? Nie odpowiedziałam, wbiłam wzrok w przeciwległą ścianę, w logo pepsi nad lodówką. Czerwień i błękit, jing i jang. Czerwień w kolorze mojej malinowej szminki. – Ella Parker. Błękit w odcieniu mojej peruki. – To Ella Parker, tak? Ale się porobiło. – To jedyna znana mi dziewczyna, która ma do mnie wieczne pretensje – powiedział. – Ella Parker, ta wariatka. To ona. Skinęłam głową.
Rozdział 24
Tamtego
wieczoru do późna zostałam u Juliana. Nasza prawie randka się
przeciągała. Zjadłam na kolację pizzę z jego rodziną: z miłym, wyciszonym tatą i Silasem z czarnym lakierem na paznokciach i włosach ufarbowanych na blond. Owszem, ekscentryk z niego, ale nie totalny świr, jak mówiła Ella. Matt, najmłodszy, był zadziwiająco dojrzały jak na jedenastolatka. Choć żaden z braci nie dorównywał mu wdziękiem, chyba nie mieli mu tego za złe. Kiedy przez kolejną godzinę nikt nie odbierał, wszyscy uznali, że to naprawdę był głupi kawał. Julian nie powiedział, że zna osobę, która za tym stoi. Rodzice doszli do wniosku, że to wygłup studentów z akademika. Potraktowali to jak jedno wielkie nieporozumienie. Najwyraźniej w tej rodzinie nie tylko Julian maskował wszelkie emocje uśmiechem. Rzeźnik i piekarz zgodzili się anulować zamówienie, ale w kwiaciarni przygotowano już stroiki, więc Silas odebrał je, gdy pojechał po pizzę, i poustawiał w całym domu. – No dobra, panowie, jeden z was musi się dzisiaj ożenić – zdecydowała mama Juliana. – Szkoda, żeby takie śliczne róże i hiacynty się zmarnowały. – Tylko nie Julian – zastrzegł Silas. – Jest najgorszym z możliwych łamaczem kobiecych serc, robi to nieumyślnie. – Oj tak, Julian to istny łamacz dziewczęcych serc – dorzucił Matt. – Gdybyśmy zakładali boysband, byłby frontmanem. – Gdybyśmy założyli boysand, dopiero bylibyśmy w kłopotach finansowych – poprawił Silas. Widać było, że Julian nie jest zachwycony, że jego brat wspomniał przy mnie o ich trudnej sytuacji materialnej. Może uznał, że to już zbyt wiele prawdy. Przez większość czasu jednak Julian był gdzieś daleko myślami. Może dumał, co zrobi z Ellą. Pozostali członkowie rodziny zajadali lody i kłócili się o wybór filmu.
W końcu zaakceptowaliśmy jakiś na kanale SF – Natalia byłaby zachwycona, gdyby wiedziała, co wybrał Matt. I tym sposobem w pewnym sensie spędzałam sobotę tak samo, jak zawsze. Dopiero wieczorem, gdy pozostali członkowie poszli spać, zostaliśmy sami. A wtedy Julian nie chciał już rozmawiać o Elli. Jego koszulka pachniała musztardą, jego oczy lśniły wilczo w mdłym świetle w holu. Pokazał mi swoje tatuaże – skrzyżowane kije do lacrosse’a na lewym udzie i zieloną koniczynę na barku. Przyłożyłam ucho do jego piersi i nasłuchiwałam bicia jego sera. Obrysował moje usta palcem. Pozwoliłam, by rozpiął mi stanik, by w półmroku swobodnie pieścił moje piersi, rękami i językiem, tak jak miliony razy widziałam to w filmach. Czułam, jak wściekle bije mi serce. Oddychałam ciężko, zdumiona i zachwycona, że niczego nie psuję, że nie zniechęca go mój oczywisty brak doświadczenia. Dopiero kiedy rozpiął mi guzik w spodniach, powstrzymałam go jednym, prostym ruchem, który od razu zrozumiał i zsunął się ze mnie, ale nadal obejmował mnie nogą. Byłam szczęśliwa; nie miałam wrażenia, że go straciłam, tylko że raczej… chwilowo wyłączyłam. – O czym myślisz? – szepnął. – Że to fajnie, że nie muszę czekać zbyt długo, zanim znowu cię zobaczę. Roześmiał się. – Skąd ta pewność? Trąciłam go w bok. – No zaraz, nie wybierasz się do Fulton w poniedziałek, na debatę o dziennikarstwie? – Och, tak. Tak, będziemy wszyscy, cała redakcja. Ależ masz wyczucie chwili, Raye. Żeby akurat teraz mówić o szkolnej gazetce. – Zamknął mój nadgarstek w uścisku. – No, przyznaj, jesteś trochę kujonką, co? Mówił lekko, drwiąco, i niepotrzebnie tak się zdenerwowałam, ale jednak. Leżałam wtulona w miękkie poduchy kanapy. Julian leżał na boku, twarzą do mnie, wsparty na łokciu. Nagle poczułam się bardzo bezbronna. Poruszyłam się niespokojnie.
– I co z tego? Owszem, mam dobre oceny i nie przyjaźnię się z Grupą. Czy to ci przeszkadza? – Oczywiście, że nie. Drażnię się tylko. – On także się przesunął, był teraz bliżej mnie. – Dziewczyna, która nie marnuje czasu na głupie plotki o nas wszystkich, to wielki skarb. O co chodzi? – O nic. – A jednak. Do tej pory nigdy o tym nie myślałam, o kontaktach Juliana z innymi dziewczynami, o wielkiej radosnej paczce chłopaków z MacArthura i dziewcząt z Fulton. Nie byłam jedną z nich. – O coś. – Przykrył mnie sobą. – Wyluzuj. Gdzie twoja niebieska peruka, Elizabeth? – Ha, ha, ha. – Przypomniało mi się… co się właściwie stało z tą peruką? – Mam ją u siebie w pokoju. Przyłożył mi usta do ucha i szepnął: – Chciałbym cię znowu w niej zobaczyć. – Po co? – To świetne przebranie, serio… Wyglądasz w niej zabójczo. – I dzięki niej spełnią się twoje fantazje? Błysnął zębami w uśmiechu. – Mówię tylko, że fajnie byłoby, gdybyś zabrała ją następnym razem. Nie miałbym nic przeciwko temu. „Następnym razem”. Uczepiłam się tego zdania i myślałam o nim jeszcze długo po tym, jak zaczęły się wiadomości i zdaliśmy sobie sprawę, jak jest późno. Julian wyciągnął Silasa z jego pokoju, żeby odwiózł mnie do domu. Usiadłam z tyłu, bracia siedzieli z przodu. Następnym razem, czyli w przyszłości. Czyli znowu będę sama z Julianem. Ale to oznaczało także poniedziałkowy ranek. Chwilę, gdy Julian wejdzie do Fulton i wszyscy dowiedzą się, że jesteśmy razem, i to nie tylko na imprezie czy na urlopie. A jeśli Ella wpadnie w szał? Co z tego? Kogo obchodzą jej fochy? Kogo obchodzi cokolwiek poza tą nocą, najwspanialszą sobotnią nocą w moim życiu, która z nawiązką wynagrodziła mi wszystkie inne, nieważne?
A tymczasem miałam teraz tysiące drobniutkich wspomnień, które wystarczą mi do następnego razu.
Rozdział 25
W
niedzielne popołudnie, ledwie weszłam do domu Natalii, jej mama
zaciągnęła mnie do kuchni na barszcz. – Witaj, Raye! – zawołała. – Cieszę się, że moja przyszywana córka znowu nas odwiedziła. Zawsze zachwycał mnie sposób, w jaki pani Z. umiała rozładować napięcie. Teraz przymknęła oko na moją prawie dwutygodniową nieobecność i sprawiła, że wszystko znowu było w porządku. Objęła mnie serdecznie. Natalia nalała mi soku winogronowego i usiadła naprzeciwko. Wyczuwałam, że coś ją drażni. Mruczała coś po polsku. Spojrzałam na Toma, jej brata. – Dam ci dolara, jeśli mi to przetłumaczysz – zaproponowałam. – Daruj sobie kasę. Powiedziała, że masz chłopaka. I dlatego nie mówisz jej prawdy o tym, gdzie wczoraj byłaś. Sięgnęłam po łyżkę i zaczęłam jeść, nie zwracając uwagi na gniewny wzrok Natalii. Nie dawała mi spokoju nawet później, gdy siedziałyśmy w saloniku. – Co to za sekrecik? Nie uchylisz nawet rąbka tajemnicy, co się z tobą wczoraj działo? Chodzi o tego chłopaka z twojej starej szkoły? Tego z fryzurą na karczocha? Dlaczego go ukrywasz? – Nie spotykam się z nim… – Dobrze, panno tajemnicza, jak chcesz. Wchodzę do netu. – A ja się zdrzemnę. – Zwinęłam się w kłębek na kanapie Zawadzkich i wybierałam kolejne scenki z moich wspomnień o Julianie. Szprycowałam się nimi jak narkomanka. Naprzeciwko mnie Natalia siedziała przy komputerze. Nagle znieruchomiała. – Co za zbieg okoliczności. Zaproszono mnie na nowego bloga. Zaproszenie
przyszło
na
adres
szkolny.
Wiesz
może,
kto
ma
adres
mejlowy
[email protected]? – Nie. – Jest też link. – Coś w jej milczeniu kazało mi otworzyć oczy. Natalia wpatrywała się w monitor. – Nazywa się „Śmierć Stukadełku”. Błyskawicznie znalazłam się koło niej. – Pokaż. – Też to dostałaś? – Nie wiem, może. – W weekendy rzadko sprawdzałam nudną szkolną pocztę. Zazwyczaj były tam tylko nieciekawe bzdury, jak informacje o przesłuchaniach do kwartetu jazzowego czy konkursach cukierniczych. – Chyba dostały to wszystkie z naszego rocznika. Obie wpatrywałyśmy się w monitor. „Śmierć Stukadełku (Bo wszystkim wiadomo, że stukadła to zaraza). Kliknij na Pannę Mrówkę i wejdź”. – Jakieś dziwne – mruknęła Natalia. – Może to wirus. Nie chcę, żeby mi rozwaliło twardy dysk. Wejść w to? Przełknęłam z trudem. – Nie wiem. – Cały czas nerwowo patrzyłam na monitor. Widniało na nim jakby zaproszenie na popołudniową herbatkę. Błękit i elegancja. W lewym górnym rogu staroświecki flakonik perfum, na dole wędrowała animowana mrówka w wielkich staroświeckich okularach. Natalia podumała chwilę i kliknęła na mrówkę. Z flaszeczki perfum wydobył się obłoczek. Mrówka zaniosła się kaszlem, przewróciła na grzbiet, zamachała nóżkami i znieruchomiała. W miejsce jej oczu widniały dwa znaki x. Natalia się roześmiała. Animacja zniknęła. „Witaj, Koleżanko. Szczęściara z ciebie. Postanowiłaś dołączyć do klubu Śmierć Stukadełku. Jakby
nie było, my, dziewczyny, musimy trzymać się razem, żeby przetrwać w Fulton, gdzie roi się od tego paskudztwa. A może uda nam się ją wykurzyć? Zniszczyć? Załatwić? Rozdeptać? Tyle różnych możliwości. Uchylę rąbka tajemnicy na jej temat. Ta dziewczyna prowadzi podwójne życie i w tym drugim wcieleniu nie ma w niej nic z kujonki. Powiedzmy tylko, że wtedy nie jest taka niewinna, i na razie dajmy temu spokój. Na razie! Czekaj na dalsze wiadomości. Trzymaj z nami”. – Wygląda na to, że to do tej pory jedyny wpis. – Jesteś pewna? – Sama zobacz. – Natalia odwróciła laptop w moją stronę. Ale nie mogłam do niego podejść. Patrzyłam tylko osłupiała. – Raye, co się dzieje? Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha. Wiesz, o co w tym chodzi? – Tak. – Dużo mnie kosztowało opanowanie głosu; czułam, że jestem na granicy histerii. – O mnie.
Rozdział 26
Opowiedziałam
jej
wszystko.
Ze
szczegółami.
Natalia
słuchała
z
wytrzeszczonymi oczami, obgryzała paznokcie, a ja opowiadałam, jak razem z Ellą wykorzystałyśmy Elizabeth, żeby wkopać Juliana. Opowiedziałam jej o imprezie u Meri, o śliwie Juliana, o moich przeprosinach, o nocnym ultimatum Elli, o weselnym kawale w Serowej Alejce i wreszcie o tym, gdzie byłam wczoraj. Jeśli chodzi o Juliana, Natalia była zadziwiająco ponura. – To jasne, że rozmawiał z Ellą i teraz ona wypowiedziała ci wojnę. Szkoda tylko, że nie pomyślał o tym, jak zareaguje. – Może namówię go, żeby mi pomógł. – Możesz spróbować – poparła pomysł. – Z tego, co mówisz, wynika, że między wami zaiskrzyło. I tylko on może ją powstrzymać. – Tak. – Choć na samą myśl robiło mi się nieswojo, zwłaszcza kiedy sobie przypomniałam, jak Julian żartował ze mnie, że jestem kujonką i dziwaczką. Byłabym żałosna, gdybym go prosiła, żeby mnie chronił przed Ellą. Może sama zdołam to załatwić. – Zresztą to i tak wkrótce ucichnie – orzekła Natalia. – Mam taką nadzieję. – Na pewno. I cieszę się, że nie zerwałaś naszej przyjaźni dla Elli Parker. Przez chwilę bardzo się denerwowałam. Miałam idiotyczne wrażenie, że robi to, żeby się na mnie odegrać. Zawsze chciała mieć to samo co ja, nawet gdy byłyśmy małe. – Odwróciła wzrok. Zawzięcie obgryzała paznokieć. – Tal? Co mam teraz robić? – Właśnie myślę. Ten mejl wysłano z konta szkolnego. Może zaczniemy działać i poinformujemy o wszystkim panią Field. Kiedy wychodziłam od Natalii, pani Field, nasza wicedyrektorka, odpisała, że ona i nasi informatycy już się tym zajmują.
Nie powiadomiłyśmy jej natomiast, że pierwszy mejl to tylko początek. Wszystkie dziewczyny dostały też link do bloga i tej szkody już nie dało się naprawić. I teraz będą mogły bez przeszkód obserwować dalszy rozwój wydarzeń. Natalia pocieszała mnie, że ta bomba im nie wypali. – Ella Parker dokuczała kolejnym ofiarom od przedszkola. Prawda jest taka, że jesteś zbyt normalna, żeby długo się nad tobą pastwić. Uwierz mi, ma zbyt mało amunicji. – No dobra… – Odetchnęłam głęboko. – Obyś miała rację. W poniedziałek wchodziłam na teren szkoły i zastanawiałam się, czy ogólne poruszenie wywoływałam ja, czy fakt, że lada chwila zjawi się tu tuzin przystojniaków z MacArthura. Dziewczyny przyklejały się do okien jak muchy do owoców. – Jadą! – wrzasnęła Lindy. Nawet Ella, która z lodowatą miną unikała mojego wzroku, rzuciła okiem na furgonetkę, z której wysypywali się redaktorzy szkolnej gazetki. Rozpoznałam Henry’ego
Henry’ego.
Miał
zmierzwione
włosy
i
człapał
w
japonkach,
zdecydowanie niezgodnie ze szkolnym regulaminem. Julian wysiadł przedostatni. Sama już nie wiedziałam, cieszyć się czy obawiać, że w ogóle przyjechał. Wczoraj napisałam do niego esemes z pytaniem, jak poszło z E.P. Odpowiedział enigmatycznie: „Rozmawiałem z nią i poszło”. Poszło? Czyli co? Poszło dobrze czy poszło źle? Poszło, czyli nadal się przyjaźnią? Poszło i już po wszystkim? Ale nie będę sobie teraz zawracała tym głowy. Musiałam zachować spokój. Na razie tylko dziewczyny z Grupy kojarzyły mnie ze Stukadełkiem z mejla. Tak się przynajmniej wydawało. No bo krzywy uśmiech Lindy i prychnięcie Alison mogły się zdarzyć każdego innego dnia. Ale na wszelki wypadek starałam się ich unikać. Na szczęście żadna z nich nie była w zespole redakcyjnym gazetki „Delta”. Opiekunka naszej gazetki, Jane Stalghren, uczyła angielskiego i sama sześć lat wcześniej ukończyła Fulton. Miała ogromną wiedzę o zakulisowym świecie mediów, o wiele większą niż pan Barlow, opiekun redaktorów z MacArthura,
który poza zabawnymi baczkami i surowym spojrzeniem niewiele wnosił do spotkania. Ledwie usiedliśmy, chłopcy po jednej stronie, dziewczyny po drugiej, Jane przejęła dowodzenie; pamiętała wszystkie nazwiska i zainicjowała żywą dyskusję oraz burzę mózgów na temat tego, jak z naszych gazetek zrobić małe arcydzieła. Ale ja dostrzegłam tylko jedno – coś było bardzo nie tak. Julian zachowywał się jak nieznajomy. Po powitalnym „cześć” właściwie mnie nie zauważał. Niemal nie brał udziału w dyskusji i jak zombie wpatrywał się w okno tępym wzrokiem, gdy się odzywałam. Co chwila zerkał na zegarek, jakby nie mógł się doczekać, kiedy stąd wyjdzie. Domyśliłam się, jaka jest prawda. Ella albo inna dziewczyna z Grupy przesłała mu ten link i pewnie nakładła mu do głowy mnóstwo kłamstw. Co mu naopowiadały? Najgorsze przypuszczenia przyprawiały mnie o przyspieszone bicie serca, jakbym najadła się cukru na śniadanie. W pewnej chwili Julian zsunął się tak nisko, że jego głowa znajdowała się na poziomie oparcia. Widać było, że źle się tu czuje i cierpi jak w więzieniu. Kiedy rozległ się dzwonek i Jane zaprosiła chłopców z MacArthura do naszej kafeterii na lunch, zanim wrócą do siebie, postanowiłam wykorzystać okazję. Musiałam to zrobić. – Julian? – Podeszłam do niego, gdy stał z Jamesem Woo, jego zastępcą w redakcji „Wheel”. Jego uprzejmość i udawane zdziwienie były gorsze niż całe poprzednie półtorej godziny. Jak on mógł, jak może patrzeć na mnie, jakbym była kolejną fanką Jay-Kaya? Czy to naprawdę ten sam koleś, który zaledwie czterdzieści osiem godzin temu mówił mi, że woli moje towarzystwo od dziewczyn z jego paczki? James chyba coś wyczuł. Dyskretnie odszedł. – Julian, co się dzieje? – szepnęłam. – Nic, ja tylko… Trener zarządził spotkanie, nie mogę zostać. – Znowu zerknął na zegarek. – O rany, już jestem spóźniony. Muszę lecieć. – Poczułam się, jakbym go nękała, gdy w ślad za nim wyszłam z kafeterii. – Pogadamy później, słowo. – Czy to ma coś wspólnego z Ellą?
– Ellą Parker? Skądże. – Widzisz, zrobiła coś okropnego. Powinnam była powiedzieć ci o tym już wczoraj. Rozpowszechnia w sieci okropne rzeczy na mój temat… – Ale wyraz jego twarzy kazał mi ugryźć się w język. – Słuchaj, naprawdę muszę już lecieć. – Julianek! – Na dźwięk ostrego głosu Alison jak na zawołanie włączył wdzięk i uśmiech. – Ali, skarbie, co tam? – Musimy obgadać szczegóły na sobotę. Może w centrum, we Fluent? Ale najpierw i tak wszyscy idą do Limon. – Opowiedz mi o tym i odprowadź mnie. – Posłał mi pożegnalny uśmiech. – Na razie, Raye. Alison wzięła go pod ramię, jakby szykowali się do tańca. Julian nawet się za mną nie obejrzał. – Raye z tamtej imprezy? Odwróciłam się. Henry Henry chyba splądrował naszą spiżarnię i ukradł wszystkie obwarzanki. Wypchał sobie nimi kieszenie marynarki, a jeden jak haczyk wystawał mu z ust. – Słucham? – Z imprezy w rezydencji. O ile sobie przypominam, byliśmy w pokoju bilardowym z pucharami wina. – Och, no tak. – Skinęłam głową. Przypomniałam sobie. Pożegnałam wzrokiem ostatni skrawek Juliana, gdy zniknął za rogiem. Spojrzałam na Henry’ego. – Ale miejscem przestępstwa okazała się spiżarnia. A narzędziem zbrodni prawy sierpowy Marka Calvillo. – Prawda, prawda. – Henry przełknął resztę obwarzanka. Z trudem. Wskazałam kranik z wodą pitną na końcu korytarza. Razem ruszyliśmy w tamtą stronę. Czekałam, aż zaspokoi pragnienie. – Widziałaś Papillion? – zapytał i wytarł usta wierzchem dłoni. Włosy, sztywne jak siano, sterczały niesfornie, jak u zbuntowanego
jeża.
Ale
zdecydowanie
nieoczekiwanie. – Ze Steve’em McQueenem?
miał
urok,
który
ujawniał
się
Pokręciłam głową. Henry przełamał kolejny obwarzanek. – Byłem u Julesa, kiedy rozkładaliście Siedmiu Wspaniałych na czynniki pierwsze. Podsuwałem mu co lepsze riposty. – No nie. – A ja myślałam, że te genialne uwagi były autorstwa Juliana. – W każdym razie obejrzyj Papillion. McQueen jest tam genialny, bez dwóch zdań. – Dobrze. Henry przyglądał mi się uważnie. – Tak, wiem, jestem boski i nieprzewidywalny. O tym myślałaś, prawda? – No cóż… – Rozbawił mnie. Szkoda, że sama już nie wiedziałam, co myśleć. – Jeszcze nie wiem – odpowiedziałam. – I tak nie jest źle. – Chyba wyczuł, że jestem zagubiona. – No dobra. Spadaj, koleś; to sobie teraz pomyślałaś? – Niezupełnie… ale spieszę się. – Otóż to. Ja też. Czyli wracamy do punktu wyjścia. Pa. – I odszedł, a poły marynarki powiewały jak ptasie skrzydła. Sama zajrzałam do biblioteki w poszukiwaniu Natalii. Nigdzie jej nie było. Zajrzałam do pracowni komputerowej, żeby sprawdzić w spokoju esemesy. I tam ją znalazłam. – Chodź. – Co jest? – Sądząc po jej minie, kiepsko. – Widziałaś nowy mejl od Elli? – Nie. – Serce zabiło mi szybciej. – Od rana nie wchodziłam na tę stronę. Pochyliła się, odwróciła monitor do mnie i weszła na swoje szkolne konto. – Tylko spokojnie. Nie spodoba ci się to. – Ale Ella nic na mnie nie ma. Niech sobie wymyśla, co chce, ale przecież… Szczęka mi opadła i urwałam w pół słowa. Zdjęcie mówiło samo za siebie. Oto ja. Wydęte, błyszczące usta, niebieska peruka i koszulka Elli, w kolorze mojego ciała. Równie dobrze mogłabym być naga. Właściwie byłam – źródło światła było za mną i przez jedwab było widać linie mojego ciała.
Nie mam jakichś przesadnie dużych piersi, ale są na tyle duże, że na tym zdjęciu zwracały uwagę. Do tego stopnia, że odruchowo zasłoniłam je na ekranie. To było najostrzejsze zdjęcie. Przypomniałam sobie, jak Ella parsknęła śmiechem na jego widok. „Ho, ho. Wyślijmy mu tę fotkę, a nie zmruży oka do rana!” Poprosiłam zdecydowanie, żeby je skasowała. Powiedziała, że to zrobi. Tylko że najwyraźniej nie zrobiła, bo właśnie to zdjęcie miałam teraz przed oczami. Przycisnęłam uda do stołu, żeby nie upaść. Najdziwniejsze, że już wiedziałam, że ta cała sytuacja mnie zmienia, nie miałam tylko pojęcia, w jaki sposób. Już nigdy nie będę taka sama. To, co się działo, było zbyt okropne, zbyt publiczne, zbyt straszne. „Drogie Antykujonki, popatrzcie tylko na naszą Królową Piątkowej Nocy. Z pewnych źródeł wiemy, że nasza informatorka nie miała pojęcia, co ją czeka, gdy pewnego wieczoru odwiedziła Stukadełko, szukając pomocy w lekcjach. Choć »lekcje« to raczej niewłaściwe określenie. Wyobraźcie sobie szok naszej informatorki, gdy Stukadełko odepchnęła szkolne podręczniki i zaprezentowała ten… hm… erotyczny numer. Nie do wiary, co zrobią niektóre dziewczyny, byle zwrócić na siebie uwagę. Co za desperacja. Ale to podsunęło nam nowy pomysł: Uwaga, konkurs! Czekamy na wasze opowieści o Stukadełku – wszystkie zamieścimy na blogu. Interesuje nas szczególnie nasza Królowa Samotnych Serc, gdy: Szpanuje. Podlizuje się. Zasuwa, niekoniecznie z nosem w książce… Buziaki, kochane”. – Chyba mi niedobrze. Natalia się wylogowała. – Za drugim razem nie jest tak źle, tu chodzi o szok. To znaczy nie ma tam nic, czego ludzie do tej pory nie widzieli, prawda? Cycki są wszędzie, w telewizji, w
filmach, w życiu. Większość ludzi już je widziała. Ale aktorzy na ekranie to co innego. Podobnie jak Julian i ja w sobotnią noc… To było coś zupełnie innego. – To wbrew mojej woli. I skoro już jest w sieci, zostanie tu na zawsze. Za pięćdziesiąt lat moje wnuki wynajdą tę fotkę. – Choć teraz nie byłam w stanie myśleć, co będzie dalej. – Słuchaj, rozumiem. Koszmar to mało powiedziane. – Natalia roześmiała się nerwowo. – Ale pamiętaj, że w tej szkole wszystkie wiemy, jaka z Elli suka. Musisz być silna, Raye – dodała łagodniej. Położyła mi rękę na ramieniu. – Bo wydaje mi się, że Ella świetnie się bawi.
Rozdział 27
Ta
dziewczyna mnie przerażała od pierwszej chwili. Zawsze mi się wydawało,
że coś w niej jest nie tak. Teraz już wiemy co! Ktoś jeszcze uważa, że Stukadełko ma wielkie sutki? Ma krzywe cycki, to jasne. Moja mama usiłowała zwrócić szmatę, którą kupiła w tej budzie jej ojca. Nie przyjął jej z powrotem, więc cisnęła mu ją do śmietnika przed sklepem. To beznadziejny sklep! Lewy cycek ma większy. Chodzi, jakby nosiła pieluchy. Czy ktoś oprócz mnie zauważył, że Stukadełko codziennie wcina ogórka? Brak jej seksu! Nie, tylko lewy cycek bardziej się odchyla. Ma niezłe cycki i dlatego tak chętnie je pokazuje. Siedzi w ławce przede mną. Co chwila drapie się w głowę. Może kupimy jej szampon przeciwłupieżowy? Jej usta są naturalne czy to silikon? Mój brat uważa, że jest fajna, ale to kretyn”. Nie znosiłam tych postów, ale nie mogłam się powstrzymać, musiałam je czytać. Przez pierwsze dwa dni otwierałam ten blog jak narkomanka. Trzeciego wieczoru wydawało mi się, że sprawa przycicha. Ella niestety ponownie wzbudziła zainteresowanie tematem, gdy wrzuciła pierwsze zdjęcie, jakie mi zrobiła – stoję w szatni, spocona i błyszcząca na twarzy, w koszulce z wuefu z sową na piersi. W sumie nic takiego, ale znowu zaczęły się pastwić, i wtedy załadowała kolejne fotki z naszej sesji zdjęciowej. Oba en face i koszulka tak bardzo nie prześwitywała, ale na obu miałam idiotyczną minę, coś pomiędzy dziewczyną z „Playboya” a kaczorem Donaldem.
„Typowe mrówki” – skomentowała dziewczyna o nicku Nicole66. „Stukadełko czeka na zbliżenie” – dodała Księżniczka Kate. Zabawę zainicjowała Grupa, ale dołączyły też inne dziewczyny. Okrywałam się niesławą. Za dnia ignorowałam złośliwe spojrzenia w stołówce. Kopnęłam butelkę szamponu przeciwłupieżowego, którą ktoś zostawił koło mojej szafki. Zrzuciłam z krzesła plastikowe mrówki. Wieczorami przeżywałam wszystko na nowo, czytając wszystkie komentarze, w których wyśmiewano mój sposób chodzenia. Czytałam opowieści o moich rzekomych rozlicznych przygodach z chłopakami i dyskusje nad moim biustem. W piątek wymyśliły coś nowego. Ilekroć jeden z nauczycieli wypowiadał moje imię, któraś kaszlała i chrząkała jedno z moich przezwisk. Po południu przestałam zgłaszać się do odpowiedzi i siedziałam z głową wtuloną w ramiona. – Dzisiaj na chemii Faulkner kaszlała jedenaście razy, a w świetlicy, kiedy pan Davis mnie wyczytał, kaszlało ze dwadzieścia procent obecnych – zwierzałam się Natalii, gdy siedziałyśmy na murku i czekałyśmy na autobus. – Czy moje nazwisko naprawdę jest aż takie śmieszne? – Owszem, jeśli ktoś się nudzi podczas lekcji – odparła. – Wyluzuj. Przeżyjesz to. Jesteś silniejsza, niż ci się wydaje. Czasami Natalia mówiła jak jej ukochany bohater, Spock ze Star Treka. Ale z radością powitałam weekend w jej domu. Postanowiłyśmy do końca obejrzeć Midnight Planet – choć Natalia widziała już wszystkie odcinki. W niedzielę rano włączyłam laptop w kuchni Zawadzkich i zobaczyłam, że Julian do mnie napisał – chwalił się, że wybrano go na przewodniczącego. Ulżyło mi. Przynajmniej nadal się do mnie odzywa. Pokazałam to nawet Natalii. – Jak myślisz, odpisać mu? Zamknęła laptop z taką miną, jakbym zapytała ją, czy mam ogolić się na łyso. – Oszalałaś? Nie waż się – odparła. – Ten koleś nie może ignorować cię przez tydzień, a potem mejlować, jak gdyby nigdy nic. To proste. – No tak, masz rację. – Ale nie było łatwo słuchać tak ostrych słów. Natalia wydawała się taka pewna; czułam się głupio, że choć przez chwilę myślałam
inaczej. Kiedy po południu wróciłam do domu, okazało się, że tata i Stacey upichcili swoje popisowe danie – chili z indyka. Cała kuchnia pachniała przyprawami. Tata wyjął z kredensu zastawę w kwiatki oraz płócienne serwetki. Powagę sytuacji dopełniała zmrożona butelka szampana. Czułam, jak się uśmiecham. – Czy to jest to, co myślę? – Przygotuj się. – Stacey odzyskała dawną energię. – Los daje ci wredną macochę. – Super! – Ich radość i to, jak Stacey przez cały wieczór co chwila wymachiwała lewą ręką, na której lśnił pierścionek z mikroskopijnym brylantem, były urocze. Nie wiem, co już ustalili i co jeszcze musieli obgadać, ale zrobili wielki krok. I dobrze. Przez chwilę rozkoszowałam się cudowną atmosferą i zepchnęłam swoje problemy na dalszy plan. Ale późnym wieczorem weszłam do sieci, gdzie czekała na mnie kolejna wiadomość od Juliana – z załącznikiem. Przeczytałam: „Ej, R., nie bądź taka. I rzuć okiem na moją przemowę”. Odpisałam szybko, ale krótko, pogratulowałam mu zostania przewodniczącym. I dodałam, że mowa jest super. Odesłał mi spakowany numer DJ Haute. Podziękowałam. Wysłał mi linka do teledysku na YouTubie. Odpisałam: „Lol”. Napisał: „Tęsknię. Dużo myślę o tobie i twoim boskim ciele”. Przemilczałam to. „Może wyślesz mi zdjęcie – ty i błękitna peruka. Nikomu go nie pokażę”. Nie wysłałam. Wylogowałam się. Zaschło mi w ustach. Miałam niejasne wrażenie, że zrobiłam coś złego. Zachował się dzisiaj okropnie, ale może wina częściowo była po mojej stronie? Pozwoliłam, by Ella zrobiła mi tamte zdjęcia. A może jednak jestem tylko niewinną ofiarą? To wszystko było dla mnie ciągle
niejasne; wiedziałam tylko, że Julian nadal mnie pociąga. Albo po prostu jestem za słaba. Albo jedno i drugie. Ale zerwanie z nim nie było tak łatwe, jak to sugerowała Natalia. Nie i już.
Rozdział 28
W
kolejnym tygodniu nagonka
naprawdę, na
całe szczęście, zaczęła
przycichać. Owszem, na lekcji matematyki na projektorze pojawiła się moja karykatura, w niebieskiej peruce i z piersiami jak jaja sadzone. Owszem, ktoś podrzucił mi pieluchę na biurko. Ktoś przykleił ogórka do szafki. I choć w szkole nie było mi łatwo, mogłam to wszystko znieść – póki miałam przy sobie Natalię. – Strasznie ci się ze mną siedzi? – zapytałam przy lunchu. – Uważasz, że chodzę, jakbym miała pieluchę? Powiedz prawdę. – Daj spokój. Chodzisz normalnie, nie drapiesz się, nie dłubiesz w nosie i nie robisz żadnej z tych rzeczy, które ci zarzucają. A jako twoja przyjaciółka informuję cię, że twoje piersi są… normalne. Musisz to przeczekać, aż znajdą kolejną ofiarę. – Jasne. A jeśli nie znajdą? – To nie tak – mruknęła. – A skąd wiesz, jak to jest? – Bo wiem i już – odparła stanowczo. Jadłyśmy w milczeniu, aż to usłyszałam. – Tal, znowu to robisz. – Co? – Pomrukujesz, jak zawsze, kiedy chcesz coś powiedzieć, ale nie wiesz jak. Odłożyła kanapkę. – No dobra. Kilka lat temu, w szóstej klasie, Ella rozpuściła plotkę, że jestem obojnakiem. – Co takiego? – No wiesz, osobą dwojga płci, pół dziewczyną, pół facetem. – Skąd to wzięła? – Bo nosiłam koszulki Toma zamiast stanika. – Więc dlaczego po prostu nie włożyłaś stanika?
– Chyba po prostu lubiłam te koszulki. Pasowały. W szóstej klasie nie miałam jeszcze biustu. Do rzeczy. Po miesiącu kupowania mi ochraniaczy i przezywania mnie Jajo, bo ich zdaniem miałam... No wiesz… – mówiła szybko Natalia – Ella przerzuciła się na Nandę Abrams. Stwierdziła, że Nanda śmierdzi oliwą z oliwek. Więc oblały jej wszystkie książki i ją całą butelką oliwy. – Biedna Nanda. – E tam, biedna. Nic jej nie jest. Dzisiaj wszyscy dają jej spokój, zgadza się? Chodzi mi o to, że to tak działa. Ella znajduje ofiarę. Atakują, są jak stado wilków, jak piranie. A potem zostawiają cię i polują na kogoś innego. – No dobrze, Tal – szepnęłam. – Ale jak można o tym zapomnieć? Że rozszarpały cię na strzępy? – Dobre pytanie. – Uśmiechnęła się smutno. – Odpowiem, jak będę wiedziała. Chciała mnie tylko pocieszyć, ale w moich uszach zabrzmiało to jak ostrzeżenie: jeśli Ella wzięła cię na celownik, nie masz szans. Już po tobie.
Rozdział 29
Zobaczyć, jak R, kończy szkołę. Podziwiać zachód słońca nad Taj Mahal. Popływać kajakiem na jeziorze Walden. Spojrzeć w oczy wnuka. Znalazłam tę karteczkę, gdy szukałam mamy okularów do czytania, by zawieźć je do szpitala. Przeczytałam i odłożyłam, ale kilka dni później zawiozłam jej. – Och, tak. – Zamknęła oczy. – Lista moich marzeń. Mogę dopisać filiżankę herbaty z dwiema łyżeczkami cukru? Rozpromieniła się, gdy przyniosłam plastikowy parujący kubek. – Czasami wydaje mi się, że najważniejsze są małe przyjemności – mówiąc pogodnym tonem, próbowała złagodzić wrażenie beznadziei. Przepaści między tym, czego chcemy, a tym, co jest nam dane. Następnego lata pojechałam z tatą nad jezioro Walden. Wynajęliśmy kajak, wypłynęliśmy na wodę i śpiewaliśmy ulubione piosenki mamy – niestety, sporo z repertuaru Barry’ego Manilowa – bo to ona była fanką numer jeden – trochę No Doubt i Boba Marleya, i jej ukochany kawałek, staroć Herman’s Hermitsów, który do dzisiaj często grają w naszym lokalnym supermarkecie. „Odprowadziłem ją do domu I trzymałem za rękę. I wiedziałem, że to coś więcej niż przygoda na jedną noc. Więc zapytałem, czy jeszcze się spotkamy, i powiedziała, że tak, że tak. I coś mi mówi, że będzie z tego coś dobrego”. A potem patrzyliśmy, jak słońce zachodzi i słuchaliśmy ciszy dźwięczącej nam w uszach. A teraz siedziałam za kuchennym stołem i zastanawiałam się, co takiego poradziłaby mi mama, gdy tak wpatrywałam się w rozmoczone płatki. Pewnie
wstydziłaby się za mnie. I nie mogłaby zrozumieć, czemu zdradziłam samą siebie, żeby zaprzyjaźnić się z Ellą, czemu nałożyłam tę perukę, czemu nadal rozpaczliwie, histerycznie gadałam z Julianem w sieci, choć chyba nie miał zamiaru spotkać się ze mną w realu. Miałam przykre wrażenie, że gdybyśmy spotkali się gdzieś przypadkiem, zachowałby się tak jak w Fulton – udawałby, że nie istnieję. Tak łatwo dałam się nabrać. Stałam się marną kopią tej osoby, jaką chciała widzieć mama. Płatki wpatrywały się we mnie. – Jedz. – Tak, to mama powiedziałaby na pewno. Stacey stanęła za mną, aż drgnęłam. Roześmiała się, speszona. – Sorki, nie chciałam cię przestraszyć. – Nie przestraszyłaś. – Kupiłam wczoraj grejpfruty. – Podniosła spory owoc. – Masz ochotę? – Pewnie – mruknęłam. – Wszystko w porządku? Zamyśliłam się. Stęknęła, wyjmując z szafki naszą przedpotopową sokowirówkę. – Wiem, wiem, wsadzam nos w nie swoje sprawy, ale ostatnio jesteś nie w sosie. Coś poszło nie tak z Pięknisiem? – Mniej więcej. – Słucham. Jeśli chcesz pogadać. – Dzięki. – W każdym razie musisz jeść. Nie szkodzi, że to wygląda jak psie żarcie. Uwierz mi! – starała się przekrzyczeć sokowirówkę. – Sama sobie w kółko to powtarzam. Ostatnio żyję na samej adrenalinie. W sumie rzeczywiście te płatki wyglądały jak psie żarcie. Sięgnęłam po łyżkę. – Wiesz, Stacey, myślę, że mama by cię polubiła. Podniosłam głowę i zobaczyłam, że z uwagą wyławia pestkę grejpfruta z mojej szklanki. – Wiesz co? To najpiękniejszy komplement, jaki mogłam usłyszeć – powiedziała miękko. – Bo twoja mama to chyba była superbabka. – Uśmiechnęła się i podała
mi szklankę. – Z jedną kostką lodu, jak lubisz. Sok był słodki i kwaśny. I chłodny. Mała przyjemność, a cieszy.
Rozdział 30
Dzięki, że przyszedłeś.
– Jasne. – Julian usiadł naprzeciwko mnie. Czy mi się tylko zdawało, czy naprawdę był bardzo spięty? – Nieźle mnie wczoraj załatwiłaś tym gońcem. – Stara sztuczka – odparłam. Nie widziałam go, odkąd był w Fulton. Był czwartek. Dwanaście dni, odkąd wystartowała Kampania Nienawiści wobec Stukadełka. Wydawało mi się, że minęło całe życie. – Może i tak, ale dzięki niej wygrałaś. – Cóż, zobaczymy, co będzie następnym razem. – W ciągu ostatnich kilku dni rozegraliśmy siedem partii szachów. On wygrał cztery, ja trzy; kolejną zaplanowaliśmy na jutro. Ale nie miałam gotowej strategii, jeśli chodzi o to, jak dać mu do zrozumienia, co przechodzę w szkole. A właśnie dlatego zorganizowałam to spotkanie w realu. Dopiero dzisiaj był wolny. Tak przynajmniej mi tłumaczył. W końcu umówiliśmy się w knajpce Villanova. Ja zamówiłam colę i frytki, Julian – kanapkę z tuńczykiem i sok marchewkowy. Od razu pożałowałam, że nie wzięłam czegoś zdrowszego. – Sorki, że ostatnio byłem nieuchwytny, ale treningi, egzaminy, no wiesz... – Przeciągnął się. Uciekłam wzrokiem od jego bicepsów. I zobaczyłam jego pępek. Rany, mięśnie brzucha wyglądały jak szkic Leonarda da Vinci. – Fajnie, że się spotkaliśmy. – No, fajnie. – Balowałeś w sobotę? Z Alison i w ogóle? – zapytałam, choć znałam odpowiedź. W poniedziałek słyszałam te wszystkie opowieści. Szkolne gwiazdy, razem jak zawsze. – Sam nie wiem, czemu daję się namówić na te imprezy. Chyba obawiam się, że ominie mnie coś fajnego. Ale one nigdy nie są fajne.
– No tak. A jak było z Ellą? Ze znudzeniem przewrócił oczami. – O żadnym byciu z Ellą nie ma mowy. Mamy wspólnych znajomych, więc spotykamy się na imprezach, ale nic nas nie łączy. – Wyciągnął rękę nad stolikiem, ujął moją dłoń, ukrył w swojej. – Dobra, Raye, przejdźmy do sedna. Wiem, dlaczego chciałaś się spotkać. Podobno Ella daje ci w kość w szkole. – Daje mi w kość? Ona chce mnie zniszczyć. Rujnuje mi życie. Julian zmarszczył brwi. – Chyba trochę przesadzasz. – Nie wiesz, jak to jest. – Obiecywałam sobie w domu, że nie będę go brać na litość, ale teraz okazało się to o wiele trudniejsze. – Nie masz pojęcia, do jakiego stopnia jej odbiło. Nie chcę ci niczego zarzucać, ale dlaczego, do cholery, wspomniałeś o mnie, gdy dzwoniłeś do niej w niedzielę? Skoro sam doskonale wiesz, że czasami totalnie jej odbija? – Ej, spokojnie. Wyluzuj. – Puścił moją rękę. – Kiedy do niej wtedy zadzwoniłem, chciałem, żeby się przyznała do fałszywego zlecenia. Zaprzeczyła, że miała z tym cokolwiek wspólnego. Ale wtedy powiedziałem to, co chciała usłyszeć: że na imprezie urodzinowej Alison zachowałem się jak dupek. I wtedy przyznała, że to ona zorganizowała wpadkę u Meri. Przeprosiła, a to było coś, co ja chciałem usłyszeć. Zawarliśmy pokój. Twoje imię nie padło ani razu. W każdym razie nie z moich ust. Pochyliłam się nad stolikiem. – A co ona o mnie mówiła? – Daj spokój, Raye, zostawmy to. – Nie. Proszę, powiedz mi – nalegałam. Był wyraźnie nieswój. – Powiedziała, że masz obsesję: na punkcie Grupy, jej i moim. Że powiesz, co ci ślina na język przyniesie, żebym tylko ją znienawidził. Teraz wiem, że to bzdury. Ella zawsze miała nierówno pod pułapem. Powiedziała, że masz w pokoju ołtarzyk z moimi zdjęciami, ale w to nie uwierzyłem. Chociaż to akurat słodkie, w pewnym sensie. Nie ma się czym przejmować.
– Przez nią uwierzyłeś, że jestem niebezpieczną wariatką. Uważasz, że mam się tym nie przejmować? Uśmiechnął się. Nie promiennie, olśniewająco, raczej smutno. – To, co jest między nami, nie ma z Ellą nic wspólnego. Ale chyba powinienem postawić sprawę jasno. Między innymi dlatego zgodziłem się spotkać. Bo myślę, że nie do końca się rozumiemy, chociaż wcale tego nie chciałem. Rzecz w tym, że w tym roku nie zamierzam się z nikim wiązać. – Jasne. – Każde jego słowo bolało. – Chyba zawsze to wiedziałam. – Choć trudno mi było tego słuchać. – I to nie ma nic wspólnego z Ellą i jej blogiem? – Jakim blogiem? – Jego pokerowa twarz wydawałaby się wręcz komiczna, gdyby było mi bardziej do śmiechu. – Bo moim zdaniem ma to bardzo dużo wspólnego, zwłaszcza że widziałeś te zdjęcia – ciągnęłam. Pokręcił głową. – Nie, ja nigdy… – Kilgarry, kolego, ślepy jesteś? – Nie widziałeś nas, frajerze? Zrób miejsce. Gwałtownie podniosłam głowę. Do naszego stolika zbliżali się Henry i jeszcze jeden wysoki chłopak. Obaj mieli wilgotne włosy i gdy stanęli koło nas, poczułam, że pachną chlorem. – Możemy się dosiąść? – Wysoki rozsiadł się koło Juliana. Henry uśmiechnął się przepraszająco. On przynajmniej był szczery. – A mam wybór? – Ale Julianowi chyba ulżyło, że nie będziemy tylko we dwoje. – Mogę? – Henry wskazał miejsce koło mnie. Przesunęłam się. Usiadł. – Raye, to Chapin, a to Henry. Chyba ci już o nich mówiłem. Chłopaki, poznajcie Raye. – Znamy się od dawna – odparł Henry. – Cześć. – Analizowałam nowe informacje. Chapin chodził z Faulkner. Do tej pory znałam go tylko ze słyszenia i przypadkowo oznaczonych fotek na Facebooku. W rzeczywistości był potężniejszy i bardziej groźny niż na zdjęciach.
Jakiś taki niekształtny, miał jakby za małą głowę w stosunku do szerokich barów i długich rąk. Kojarzył mi się z wielkim krabem. Widać było, że Chapin też nie jest o mnie najlepszego zdania, przyglądał mi się z taką uwagą, że poczułam się nieswojo. Chłopcy zamówili hamburgery i koktajle mleczne. Rozmowa zeszła na sport – treningi, mecze, rozgrywki. Wiedziałam, że moje bezcenne chwile z Julianem umykają bezpowrotnie. Ale nadal chciałam go prosić o pomoc w sprawie Elli. W tej wojnie miałam tylko jedną broń – Juliana. A tymczasem czas uciekał. Chapin wymachiwał długimi ramionami, gdy ze szczegółami opisywał przebieg zeszłotygodniowych zawodów pływackich. I imprezę, która była po nich. Za pół godziny miał po mnie przyjechać tata. Do tego czasu musiałam być gotowa. Tak czy owak, to zwykły dzień tygodnia. – Hej, Raye, łyczka? Niech tym razem Jules skręca się z zazdrości. – Henry wsadził drugą słomkę do swojego koktajlu. – Problem w tym, że naszego Julesa kochają wszyscy chłopcy – wyjaśnił z przymrużeniem oka. – Zupełnie tak samo jak dziewczyny. Pewnie tak czują się superbohaterowie. – Szczęściarz z niego. – Posłusznie piłam mleczny napój, a Julian równie posłusznie udawał, że jest zazdrosny, i rzucił w Henry’ego papierkiem od słomki. – Ależ skąd. Mam pełne ręce roboty, odganiając od niego wielbicieli o maślanych oczach – zaprzeczył Henry. – Weźmy takiego Chapina. Biedak cały czas siedzi w szafie. Krab pokazał mu środkowy palec. – Posuwaj kogoś, kogo to rusza, Henry. – Ależ chętnie, dupku, ale ty na dzisiaj masz już dość. Parsknęłam śmiechem. Nagle Krab wbił we mnie małe oczka. – Wiedziałem, że skądś cię znam – sapnął. – Wymachiwał krótkim palcem przed moją twarzą. – To ty jesteś tą dziewczyną w niebieskiej peruce. – Nie – odezwałam się jak robot, odsuwając się nieco. – To nie ja. – Owszem, ty. Widziałem te zdjęcia. Wszyscy je widzieliśmy. O kurczę. Ale fajnie, że cię poznałem. Pewnie umiesz się zabawić. – Napchał sobie frytek do ust. – Nieźle, Kilgarry. – Zatarł potężne łapska, gdy milczeliśmy. – No dobra, jak sobie
chcecie – rzucił w przestrzeń. – Ja tylko żartowałem. – Z mojego doświadczenia wynika, że kiedy ktoś mówi, że żartował, tak naprawdę chciałby przeprosić – włączył się Henry. Julian zsuwał się coraz niżej na krześle. Bawił się łodyżką pietruszki, którą wziął z talerza. – Że niby za co? – Krab pochłaniał kolejne garście frytek. – Za nic. Pomyliłeś mnie z kimś – wymamrotałam. – Nie ma mowy. – Krab pokręcił głową. – Nie, skarbie, Faulk przesłała nam wszystkim ten link i… – Daj spokój. – W głosie Henry’ego pojawiły się ostre tony. – Nie interesuje nas ta historia. Masz. – Przysunął mi koktajl. – Dokończ. Zamrugałam. Podał mi szklankę pod takim kątem, że pijąc, musiałam pochylić głowę i włosy opadły mi na twarz. Wyglądałam jak skazaniec, który przyznał się do winy. Po chwili ciszy Henry wciągnął kolegów w rozmowę, pół żartem, pół serio udowadniając, że pan Barlow jest tak naprawdę agentem CIA. – To wcale nie jest takie głupie. Posłuchajcie tylko – nadawał. – Ma świetną pamięć. Nie ma rodziny. Nosi te koszmarne okulary… pewnie widzi w nich w podczerwieni. A kilka dni temu dałbym sobie rękę uciąć, że słyszałem, jak drań mruczy coś pod nosem po rosyjsku. Chłopcy zwijali się ze śmiechu i twierdzili, że Henry oszalał, a ja w myślach byłam mu dozgonnie wdzięczna. Henry Henry, mój cichy wybawiciel. Co chwila wyglądałam zza włosów, czy nie widzę znajomego samochodu pod restauracją. No, nareszcie! – Przyjechali po mnie. – Wstałam. Spojrzałam na Juliana. – Więc… – Tak, pogadamy później w necie, jeśli nie będziesz spała. – I znowu zasalutował. I nie wstał, choć w myślach go o to błagałam. Wychodząc, wyobrażałam sobie, że wstaje i idzie za mną. Dogoni mnie na dworze i tym samym głosem, którym mówił, że mam od niego dłuższe rzęsy, powie: „Tak, widziałem to zdjęcie, i co z tego?” Uporamy się z tym, pokonamy to,
bo będziemy razem, bo to na mnie czekał, bo w gruncie rzeczy wcale nie jest łamaczem serc, nie jest playboyem ani mięczakiem, przed którym ostrzegali mnie wszyscy, zaczynając od Natalii, kończąc na jego rodzonym bracie. Tata otworzył drzwi i z samochodu buchnął Barry Manilow. Wsiadając, zerknęłam za siebie. Tak na wszelki wypadek. Ani śladu Juliana.
Rozdział 31
Pani Field nigdy się nie uśmiechała, więc nie wiedziałam, czego się spodziewać,
kiedy z kamienną twarzą zaprosiła mnie do gabinetu. Przyszłam, gdy tylko dostałam wezwanie. Serce waliło mi jak szalone, gdy siadałam naprzeciwko niej. Myślałam o jednym – widziała moje zdjęcie i zaraz mi powie, że wpłynęła do niej petycja o wyrzucenie mnie ze szkoły. – Taka jestem straszna? – Machnęła arkuszem papieru. – No więc od razu podzielę się dobrą nowiną. Wygrałaś. – Wygrałam…? – Drugie miejsce w konkursie CAFE. Żadna uczennica Fulton nie zajęła tak wysokiej pozycji w ciągu ostatnich trzynastu lat. Usiłowałam sobie przypomnieć, co jest nagrodą za drugie miejsce. Na pewno nie Paryż. – Pięćset dolarów – powiedziała i podała mi list. I czek. Zaczęłam czytać. – Och. – Mój umysł nie był przygotowany na dobre wieści. Pięćset dolarów to z jednej strony mnóstwo pieniędzy, z drugiej zaś kropla w morzu mojego funduszu na studia, gdzie oczywiście trafi. – Gratulacje. Świetnie sobie radzisz w Fulton, Raye. Rozkwitłaś. – Hm. Dziękuję. W korytarzu kucnęłam i schowałam list do plecaka. Minęła mnie grupa uczennic. Poderwałam się. Bałam się, że ktoś wbije mi nóż w plecy. Powiedziałam Natalii podczas lunchu, ale nie myślałam o wygranej aż do apelu po południu. Czekał nas wykład o zasadach zdrowego żywienia. Tak – dla świeżego sera, nie – dla napojów energetycznych. I mnóstwo banałów. To, co zawsze. Jutro – szkolenie BHP. Nowe kontenery do segregowania śmieci. Koncert w weekend.
Aż nagle koło mnie zjawiła się pani Field. Poczułam jej rękę na ramieniu. – Wstań, Raye – szepnęła. Nie zareagowałam. Nie mogłam. – Jeszcze jedno – oznajmiła głośno. Nie, błagam, tylko nie to. Po mojej drugiej stronie Natalia skuliła się, jakby uleciało z niej całe powietrze. Pani Field zorientowała się, że nie wstanę, ale i tak brnęła dalej. – Mam wielki zaszczyt ogłosić, że Raye Archer zajęła drugie miejsce w konkursie Cultural Awareness For Everyone – oznajmiła gardłowo. – Otrzymała nagrodę w wysokości pięciuset dolarów. Rozległy się pomruki wśród młodszych uczennic. I nagle, wśród starszych, inny szmer. Wicedyrektorka ciągnęła jakby nigdy nic: – A więc pogratulujmy jej razem. W przyszły piątek na apelu Raye przeczyta swój esej nam wszystkim. Oczywiście, nie zrobię tego, bo do przyszłego piątku zmienię szkołę. Popełnię samobójstwo. Wyemigruję. Ciche oklaski. Młodszych i starszych, ale z mojego rocznika nie klaskał nikt, słyszałam tylko stłumione śmiechy i szepty. I śmiech Elli, przeszywający jak cios nożem. I charakterystyczny głos Alison: – Brawo, Stukadełko. Pani Field spochmurniała. Nie wiedziała, z czym się mierzy, a improwizacja nie była jej mocną stroną. Zabrała rękę z mojego ramienia. – No dobrze – podjęła. – Cisza, proszę! Cisza! Zdaje się, że Jessica Flaherty chciała nam coś powiedzieć o zasadach parkowania, tak? Jessica, proszę. – Przemowa, Stukadełko! – zawołała głośno Alison, ryzykując, że dostanie uwagę. – Cisza! – teraz pani Field odezwała się już innym tonem. – To nie jest… forum. – Było niemal widać, jak przekłada akta w głowie. Raye Archer ma kłopoty. Inne uczennice jej nie lubią. Trafiam pod K – Kłopoty, i O – Odludek.
NRTJMSBS – pod Nie Rozkwita Tak, Jak Można Się Było Spodziewać. Jessica wstała i zaczęła mówić. Szepty ucichły. Ale wiedziałam, że to tylko cisza przed kolejną burzą.
Rozdział 32
Co Stukadełko powinna zrobić z wygraną? Zainwestować w cycki.
Załatwić sobie nową osobowość, bo obecna jest do bani. Kupić sobie samochód i zjechać z mostu do rzeki. Pięćset dolców? Tyle zarabia co noc. Powinna sobie kupić niebieskie stringi, żeby komponowały się z peruką, i zatrudnić się w klubie go-go do tańca na rurze. Założyć własną firmę – lap dance i korepetycje, dwa w jednym”. Nowe posty pojawiały się przez cały weekend, a już myślałam, że sprawa przycichła. Domyślałam się, że większość pochodziła od Lindy, Jeffey i samej Elli, chociaż pisały pod różnymi nickami – biedronka, ja99 czy niunia. W domu Zawadzkich mogłam od tego chociaż trochę odpocząć. Ale nie wytrzymałam długo z dala od sieci – wchodziłam wieczorem podczas reklam czy siedząc w kuchni, gdy Natalia zastanawiała się, czego dodać do muffinek z proszku. Najpierw wchodziłam na blog Elli, a potem, na pocieszenie… – Może orzechy? Jak myślisz, pasują? – Pewnie. Dawaj. – I płatki kokosowe? A może za dużo tego, jak w curry? Raye, z czym się tak kryjesz? Byłby z ciebie fatalny szpieg. – Zeszła z drabinki i błyskawicznie znalazła się koło mnie. – Z kim czatujesz? Sprowadziłam czat do paska, ale za późno. Natalia podeszła bliżej. – Czy mi się zdaje, czy widziałam tam nazwisko Julian Kilgarry? – Chciałam go zapytać, jak zmienić winietę „Delty”. – Chyba żartujesz. – No dobra, nie do końca cię posłuchałam. – Wyjaśnienia przychodziły mi z trudem. – Ale widzisz, w sieci mam nadal cząstkę Juliana. I nie jest jakimś
sieciowym zbokiem. Przyjaźnimy się, a to już o czymś świadczy. – Jasne. Że nie masz jaj. – Natalia potrząsała mi torebką z orzechami przed twarzą jak grzechotką. – Halo, Raye, tu ziemia. Prawdziwy Julian nie chce prawdziwej ciebie. Powiedzmy sobie szczerze: on cię wykorzystuje. – Do czego? – Nie wiem. Do odrabiania pracy domowej, gry w szachy, do flirtu albo po prostu do zabawy. Może chce mieć drugą połówkę, której nigdy nie pokaże kumplom. Zarumieniłam się. – Skąd wiesz, że w realu się nie przyjaźnimy? – Nie wiem, ale można to łatwo sprawdzić. Niech twój przyjaciel Julian w realu odwoła Ellę. Niech ją zmusi, by zamknęła ten cholerny blog. Osobiście, zdobądź się na odwagę. On jest w stanie to zrobić. – Nie rozmawiamy o blogu. – Tym bardziej. – Natalia wsypała orzechy do miski. – Wiesz co? Zapomnij, że to powiedziałam. Jeśli sama tego nie widzisz, ja nie otworzę ci oczu. Ale wkurza mnie, że jestem twoją przyjaciółką i w tej samej kategorii jest też Julian Kilgarry. – On nie... On jest kochany. I bardzo prawdziwy. – Jasne, Raye. Oby tak dalej. – Nakładała ciasto na blachę. – Wmawiaj to sobie i kto wie, może kiedyś to się spełni.
Rozdział 33
W poniedziałek było zimno i ponuro, aż nie chciało się wychodzić. Naprawdę
było za zimno. Zawsze mogę załatwić to we wtorek, powtarzałam sobie. Ale to oznaczałoby kolejny dzień analizowania w kółko słów Natalii. Po południu podjęłam decyzję. W szatni naciągnęłam bluzę na strój sportowy i po raz pierwszy w życiu urwałam się z wuefu. Dziesięć
minut
później
byłam
w
MacArthurze.
Oparta
o
ogrodzenie,
obserwowałam graczy w lacrosse’a, jak tarzają się w błocie. Ale chyba było coś nie tak z moim wzrokiem, bo widziałam tylko koszulkę z numerem 08. Julian był gwiazdą na boisku, jednym z dwóch uczniów ze swojego rocznika, wybranych do drużyny szkolnej. Jego obecność dodawała innym energii; wszyscy chcieli być blisko niego, poklepać go po plecach, szturchnąć żartobliwie, zamknąć w niedźwiedzim uścisku. Henry miał rację. MacArthur niczym nie różni się od Fulton. W obu szkołach wszyscy uwielbiają Juliana. Należy po prostu do ludzi, którzy budzą sympatię. Zobaczył mnie. Pod koniec treningu podszedł do trenera, kiwnął w moją stronę głową. – Cześć, Raye. – Jego głos był przyjazny, ale niespokojny. – Co tu robisz? – Nic takiego. – O Boże. Wczoraj wieczorem, przed lustrem, szło mi o wiele lepiej. – Chyba jednak coś. – To nie jest łatwe. – Dawaj. – Wziął się pod boki, pochylił, dyszał ciężko. – Chciałabym, żebyś pogadał z Ellą. Spojrzał na mnie ze zdumieniem. – O czym? – Wiesz o czym. Powiedz, żeby zamknęła blog i dała sobie spokój z kampanią
nienawiści. Nikt inny jej nie powstrzyma. – Kiedy nie reagował, mówiłam dalej. – Nie panuję nad sytuacją. Pomyślałam, że może ty mi pomożesz. – Odwagi. – Bo wiem, że ty jesteś w stanie to zrobić. Cofnął się. – Spokojnie, Raye. – Podniósł rękę, jakby chciał mnie powstrzymać. – Przeceniasz mój wpływ. Może kiedyś. O rany, kiedyś wszystko było inaczej. Kiedyś życie było prostsze. – Chcę tylko… – A wiesz, że w zeszłym tygodniu moja mama zaczęła sprzedawać kanapki w naszej szkolnej kafeterii? Wiesz, jak się wtedy czułem? Kiedy Chapin Gilbert poprosił, żebym powiedział mamie, by dodawała więcej chrzanu do kanapek z pieczenią? – No dobra, Chapin to dupek. To chyba nic nowego – odparłam. – Nie, posłuchaj… Chcę powiedzieć, że moja sytuacja uległa zmianie. Teraz można mnie łatwo załatwić. – I co, nie możesz mi pomóc, bo twoja mama sprzedaje kanapki? Żartujesz chyba. Spoważniał. – Wiesz, sama się w to wpakowałaś. W końcu ty dałaś Elli amunicję. Moi kumple wydrukowali kilka twoich fotek. Jedna wisi w pracowni komputerowej. Cofnęłam się. – To nie fair. Zdecyduj się, pomożesz mi czy nie, ale nie odwracaj kota ogonem. Zadarł koszulkę, żeby zetrzeć pot z czoła. Zawstydzony tym, co powiedział. Albo tym, co chciał powiedzieć. Czekałam. – Rzecz w tym, że nie jestem facetem, jakiego szukasz – skwitował. – Nie wiem, czy mi uwierzysz, ale naprawdę mi się podobałaś. I nadal podpisuję się pod wszystkim, co pisałem na początku, zwłaszcza do Elizabeth. Czasami chciałbym cofnąć czas, wiesz? – Chciałbyś, żebym znowu była iluzją. – Kiedy wszystko było proste, o to mi chodzi. Kiedy było fajnie i wszyscy
zastanawiali się, kim jesteś. A tak naprawdę już i tak spadłem o kilka szczebelków na drabinie. Nie chcę, żeby zabrzmiało to zbyt okrutnie, ale musiałabyś być na moim miejscu, by zrozumieć, że nie mogę sobie pozwolić na dalszą obsuwę. W najgorszych koszmarach nie przypuszczałam, że taki jest naprawdę. – Wiesz co? – burknęłam. – Za żadne skarby świata nie chciałabym być na twoim miejscu. Bo to oznaczałoby, że podejmuję wszystkie decyzje, kierując się tym, co inni sobie o mnie pomyślą. – Nie twierdzę, że to mi się podoba. – I uśmiech, jakby jeszcze raz, mimo wszystko, chciał mnie oczarować. – Ale skoro nie umiesz zawalczyć o własne zdanie, kim ty tak naprawdę jesteś? – Może sam jeszcze tego nie wiem. – Obrał inną taktykę. – Ale zrozum, Raye, naprawdę chcę, byśmy zostali przyjaciółmi. Fajnie się z tobą gada w sieci. Zresztą w Internecie naprawdę można się zbliżyć… rozumiesz? Może tak będzie lepiej. Poczerwieniałam. – Pikantne teksty i ostre zdjęcia, ale w realu się nie znamy? Sorry, nie upadłam aż tak nisko. Widziałam, że nie wie, co powiedzieć, wyczułam jego rozczarowanie, i to, że cały czas gorączkowo zastanawia się, jak wyjść z tego z twarzą. – Raye, nie o to mi chodziło. Uwierzyłam mu. W pewnym sensie. Ale znałam go na tyle, że wiedziałam, że inaczej nie będzie. Zerkał na mnie z ukosa i błaganie w błękitnych oczach – nie gniewaj się, ja naprawdę jestem fajny – sprawiało, że ugięły się pode mną nogi. Tylko że teraz go nienawidziłam, choć wcale mi się to nie podobało. I nie, nie był fajny. Po prostu chciał, żeby wszyscy go za fajnego uważali. Co nie znaczy, że naprawdę taki jest. Przyszłam tu prosić go o pomoc, a tymczasem zerwałam ostatnią łączącą nas nić. Może tak będzie lepiej. Ale na razie tego nie czułam. – No to na razie – rzuciłam. – Jasne. Wpadnij kiedyś do kafejki. – Pewnie. Kiedyś. Później, analizując na zimno to spotkanie, cynicznie oceniałam jego potrzebę
akceptacji. Zaprosił mnie do kafejki, żeby nam obojgu nie było za przykro. Czekał, aż odpowiem niezobowiązująco, choć oboje wiedzieliśmy, że nigdy tam nie wpadnę. I zaproszenie, i moja obietnica na odległość zalatywały fałszem, choć sama przed sobą nie chciałam tego przyznać.
Rozdział 34
Łazienka
w szachownicę znajdowała się w najstarszej części Fulton. Pokolenia
kapci, mokasynów i balerinek polerowały wiekowe biało-czarne kafle, niezliczone uprzywilejowane pośladki zasiadały na drewnianych deskach klozetowych. Dziewczęta rzadko korzystały z tej łazienki, a to ze względu na bliskość sekretariatu i panny Flagler, ale na początku roku słyszałam, że Grupa często tu zagląda – wpadają na papierosa i plotki. Więc trzymałam się z daleka. – Raye, chwileczkę – usłyszałam swoje imię, wypowiedziane ochrypłym głosem Lindy. Zatrzymałam się w pół kroku do kafeterii, naprzeciwko sekretariatu. Czekała na mnie. Dziwne. Odwróciłam się niechętnie. – Co? – Jesteś oczekiwana w klubie. Pchnęła drzwi biodrem i wciągnęła mnie do środka. A tam już czekały pozostałe dziewczyny z Grupy. Jeffey ustawiła się na straży przy drzwiach. Ella i Faulkner siedziały na parapecie. Alison stała pod ścianą, koło Elli. Lindy z drugiej strony. A pośrodku, między dwiema umywalkami, była Natalia. – Cześć, Raye. – Ella klasnęła dłońmi w rękawiczkach. – Jak miło, że wpadłaś. – Co jest? – Wydawały się bardzo z siebie zadowolone, poza Natalią, która stała ze skrzyżowanymi rękami, opierając ciężar ciała na jednej nodze. Widząc je wszystkie razem, poczułam, jak ogarnia mnie znużenie. Nagonka trwała zaledwie kilka tygodni, a wydawało mi się, że ciągnie się od wieków. – Wygląda na to, że Łapa nie darzy cię taką nienawiścią, jak my, więc żądam, żebyś zwróciła jej wolność. – Oczy Elli rozbłysły. – Powiedz jej, że już nie musi się z tobą przyjaźnić. – O co ci chodzi, Ella? – Powiedz to. – Tal, nie musisz się ze mną przyjaźnić, jeśli nie chcesz – powiedziałam szybko,
tak jak wtedy, gdy informujesz kogoś, że ma rozpięty rozporek. Natalia skinęła głową z nieprzeniknioną miną. – Łapka pewnie ci wspominała, że kiedyś byłyśmy blisko – ciągnęła Ella. – Nieźle się bawiłyśmy w dawnych czasach, co, Natalia? – Pewnie. – Tal wzruszyła ramionami. – Ale ty i Stukadełko jesteście jak syjamskie bliźniaczki. Dwie kujonki. – Kiedyś ty też byłaś mądra – zauważyła Natalia. – Byłam? – Ella prychnęła. – Mózg to mięsień, niećwiczony zanika. Skrzywiłam się. To chyba nie była odpowiednia chwila, żeby Natalia wymądrzała się jak Spock. Może o tym wiedziała. Może robiła to celowo. Ella nie przejęła się obelgą. – Pamiętasz, jak rzucałyśmy czary na Mimi? Kiedy się nas czepiała. – Serio? – Układałyśmy wierszyki i krzyczałyśmy za nią. Było super. – Skoro tak mówisz. – Nadal masz tę trampolinę? – W garażu. – Co za rupieć. Nie umiałaś skoczyć salta. – Dużo jeszcze tych wspomnień? – burknęła Faulkner. – Stukadełko oficjalnie zerwała z Łapą. Dzisiaj w menu są krewetki. Umieram z głodu. – Ale umiałaś robić inne sztuczki – ciągnęła Ella, nie zwracając uwagi na zniecierpliwienie przyjaciółek. – Na przykład umiałaś włożyć sobie całą dłoń do buzi. Pamiętasz to? – Nie za bardzo. – Kłamczucha. Wiesz co, Łapko, mam pomysł. Zrób to teraz, dla mnie. – Ella ześliznęła się z parapetu i podeszła do Tal, aż stały oko w oko. – Innym razem. – Natalia wydawała się zirytowana. – Nie. Teraz. Dla mnie. – Ella, dość tego. – Natalia ciaśniej skrzyżowała ramiona, podniosła głowę i spojrzała dumnie, jakby Ella była nachalnym chłopakiem, bezczelnym po zbyt
wielu piwach. – Zrób to. Zabaw nas. – Mam za duże dłonie. – Więc wsadź sobie cudzą. Na przykład… – Ella poruszyła nadgarstkiem. – Na przykład Raye. Zrób to, a damy jej spokój w sieci. Co ty na to? Niemal słyszałam, jak kręcą się trybiki umysłu Elli, jak już wyobraża sobie to koszmarne zdjęcie, które wszystkim roześle. – Tal – wtrąciłam się. – To idiotyczne. Nie rób tego. Natalia nie odpowiedziała. – Jezu, Natalia. – Ella uśmiechnęła się słodko. – Patrzysz na mnie, jakbym to ja była be. A obie wiemy, kto tu jest winny. – Nie jestem niczemu winna – odparła Natalia. – Po prostu miałam już dość. – Och, zrób to wreszcie. Nudzi mi się tutaj. Cuchnie tu bąkami. – Naprawdę to potrafi? – zapytała Alison. – Kumpel mojego brata Darrena to umie, ale nie widziałam, żeby robiła to dziewczyna. – Nie kłamię – zapewniła Ella. – Czy ja kiedykolwiek kłamię? – Daj mi słowo – zażądała nagle Natalia. – I zrobię to. – I żadnych zdjęć – dodałam. Natalia skinęła głową. – Żadnych zdjęć. Ella beztrosko wzruszyła ramionami. – Dobrze. Masz moje słowo. I żadnych zdjęć. Wyluzuj, Stukadełko. Taka jesteś ponura. – Tak naprawdę, nie wiedziałam już, gdzie patrzeć, gdy Natalia szeroko otworzyła usta i wbiła w nie pięść, jak stopę w nowy but. Zapadła cisza; dziewczyny wydawały się zafascynowane dziwacznie perwersyjnym widokiem. – Fuj – jęknęła Lindy. – O rany. – Na razie weszła tylko do połowy – zauważyła Jeffey. – Jeszcze trochę. Och. – Natalia skrzywiła się, ale zaraz odzyskała normalny wygląd, gdy wyjęła pięść z ust. A potem, nie odrywając wzroku od Elli, wzięła papierowy ręcznik i wytarła usta. Chyba zrobiło jej się niedobrze, ale całkiem nieźle to zamaskowała. Ella trzykrotnie zaklaskała.
– Świetnie, Łapko. Jak za dawnych czasów. – Wiesz, Zawadzki, nie wiem, czy możesz to wpisać w podaniu do Dartmouth, ale było super – zachichotała Jeffey. – Och, shi bu shi – mruknęła Ella. – Ja tam jestem trochę zawiedziona. – Ale dałaś słowo – przypomniała Natalia. Może się myliłam, ale na jej twarzy zagościła duma zwycięzcy.
Rozdział 35
Ella
dotrzymała danego słowa. Natalia mówiła, że tak będzie. Twierdziła, że
Ella jest przesądna i boi się złamać obietnicę. I tak blog o Stukadełku zniknął, został tylko pusty link, którego nijak nie mogłam usunąć. W ciągu następnych dni pojawiło się jeszcze kilka pojedynczych komentarzy – o tym, że podczas apelu trzykrotnie drapałam się w głowę (pewnie tak). I że na lunch jadłam coś obrzydliwego (resztki z poprzedniego dnia – ryż z kurczakiem i sosem tabasco). Ale ani słowa od Grupy. W środę wieczorem dziewczyny z naszej szkolnej drużyny hokeja na trawie zamieściły na Facebooku swoje niewyraźne, ziarniste zdjęcie, jak sikają na trawniku kapitana przeciwnej drużyny. Wybuchł nowy skandal i poszłam w zapomnienie. Natalia nigdy nie wracała w rozmowach do sceny w starej łazience, ale ciekawość nie dawała mi spokoju. – Jesteś wściekła na Ellę? – Nie. Ona już taka jest. – Wzruszyła ramionami. Nie wydawała się wściekła, ale użyłam tego słowa, by zacząć rozmowę. – Ella uwielbia upokarzać innych. Nic nie sprawia jej większej przyjemności niż wielki publiczny skandal. Jak lanie, jakie Julian zaliczył u Meri, i blog o mnie. – Powiedziała, że jest zawiedziona – przypomniałam. – Pewnie chciała, żebyś się rozpłakała czy coś takiego. – Pewnie tak. Takie jak Ella najlepiej po prostu olać. – Ale przecież jej uległaś. – Zrobiłam to, żeby osiągnąć swój cel. – No tak. – Oczywiście miała na myśli blog. – I udało się. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że nie ma nowych postów, ja…
– Raye, dziękowałaś mi już z tysiąc razy. Wiem, że zrobiłabyś dla mnie to samo, więc zostawmy to już. I dobrze. Ale nie mogłam opędzić się od myśli, że ta cała sprawa miała drugie dno, coś, o czym Natalia mi nie mówiła. Gdy blog umarł śmiercią naturalną, Grupa zachowywała się, jakbym nie istniała, czyli w pewnym sensie było tak jak na początku roku szkolnego, kiedy jeszcze nikt mnie nie znał. Tylko że teraz oczywiście wszyscy mnie znali. W piątkowe popołudnie stałam za kulisami, szykowałam się, by wyjść na scenę i odczytać mój dwustronicowy esej konkursowy, i czułam, jak na nowo ogarnia mnie przerażenie. Przez cały tydzień rozważałam, czy nie wymyślić jakiejś wymówki, by się z tego wykręcić. Ale co miałam powiedzieć pani Field? Przecież już nieraz wygłaszałam coś ze sceny. A gdybym udała, że ogarnia mnie strach na myśl o publicznym występie, chciałaby mi pomóc. Ostatnie, czego mi trzeba, to wsparcie nauczyciela. Poza tym wydawało się, że najgorsze już było za mną. Ostatnio dziewczyny dały mi spokój. Wszystkie te myśli kotłowały mi się w głowie, gdy siedziałam za kulisami na metalowym składanym krzesełku. Przede mną występowały dziewczyny z kółka teatralnego, wystawiały uroczy skecz o tym, dlaczego warto obejrzeć film Stalowe Magnolie, w którym znane aktorki mówią z przesadnym południowym akcentem. Sala nagrodziła je brawami. Lacey Townsend gwizdała na palcach – żadna z nas tak nie umiała i wszystkie jej zazdrościłyśmy. Potem dostałyśmy zaproszenie na trybuny – miałyśmy kibicować naszej drużynie lacrosse’a podczas późniejszego meczu przeciwko Episcopal. A potem na scenę wyszła pani Field i zapowiedziała mnie. Wyszłam. Spojrzałam na morze twarzy. Nie pomogło wyobrażanie sobie, że wszystkie dziewczyny siedzą na widowni w samej bieliźnie, zwłaszcza że uczennice Fulton nosiły najładniejsze staniczki i majtki, jakie w życiu widziałam. – Niemiecki filozof Immanuel Kant zdefiniował kulturę jako… – zaczęłam. Koszmarna, niemal dzwoniąca w uszach cisza.
Musiałam brnąć dalej. Spojrzałam na esej. Dwie strony tekstu. Trzy minuty i czterdzieści sześć sekund czytania, co zmierzyłam z zegarkiem w ręku. Podniosłam wzrok, poszukałam Natalii. Siedziała tam, gdzie zawsze, w jej okularach odbijało się światło. Nie mogłam oderwać od niej oczu. Co to za dziwne, narastające szepty? Stawały się coraz wyraźniejsze, jakby przybierały określony kształt. – Zapewne dzisiejszy świat wprawiłby Kanta w zdumienie – ciągnęłam, czując, jak serce trzepocze mi w piersi. – Wszak wielka część naszej kultury ma na celu… Szepty powoli rozszerzały się na całą salę. – Chcemy zachować wieczną młodość, nawet… – Samotna, samotna, samotna… Zgubiłam wątek, musiałam zacząć jeszcze raz. Słyszałam mój głos, niepewny, cienki. – Chcąc zachować wieczną młodość, nawet… – Znowu się zacięłam. Przegrywałam tę bitwę. Marne resztki mojej pewności siebie legły w gruzach. Skandowanie narastało. Chyba zaraz zejdę ze sceny. Ucieknę. Nie warto. – Samotna, samotna, samotna… To nie one są w bieliźnie. To ja. Wszystkie dziewczyny w Fulton widziały tę głupią fotkę. Wszystkie były świadkami mojego największego upokorzenia. Czytałam dalej, mamrocząc pod nosem. Claire Neuhall z samorządu poderwała się z miejsca. – Cisza, dziewczyny! Nie będziemy tolerować takiego zachowania! – krzyknęła. Byłam jak w transie, jak w tym śnie, gdy przychodzisz do szkoły nago i przemykasz korytarzem, a wszyscy się na ciebie gapią. Doczytałam do końca. A potem zabrałam esej i uciekłam ze sceny. Chciałam tylko dopaść do domu i się w nim ukryć. I chyba nigdy nie wracać.
Rozdział 36
Piątek w łóżku. Sobota w łóżku. W niedzielę po południu zjawiła się Natalia.
– Babciu, babciu, dlaczego tak cuchniesz? – Pomachała koszykiem piknikowym i postawiła go na łóżku. – Och, dzięki. – Usiadłam i zakręciło mi się w głowie. – Nie musiałaś. – To nie ja, to moja mama. Zajrzałam do koszyka i wyjęłam srebrzysty termos. Odkręciłam zakrętkę. Cudownie. Biały barszcz. – Wielkie dzięki, pani Z. Cudowna odmiana po płatkach i sokach Stacey. – Przekażę. Ziewnęłam i zamknęłam oczy, bo nadal kręciło mi się w głowie. – Miałam koszmarny sen. Śniło mi się, że czytałam mój konkursowy esej, a cała sala zaczęła skandować. Natalia poklepała moje kolano. – Brzmi okropnie. Wyjęła mi termos z rąk, nalała zupy do kubka i podała. – A co twój tata i Stacey na to, że spędzasz weekend w łóżku? – Myślą, że leczę serce złamane przez przystojniaka z biblioteki. – No cóż, częściowo mają rację. – Natalia usiadła na łóżku po turecku. – Gdyby nie pewien przystojniak, nie doszłoby do tego wszystkiego. – Wiesz, co jest najlepsze – zauważyłam – że musiałam tam stać i czytać o tym, że dzisiejsza kultura młodzieżowa jest lekka i beztroska, a tak naprawdę wystarczy jeden głupi ruch w sieci i świat może ci runąć na głowę. Jedno głupie zdjęcie może mi się odbić czkawką nawet za kilka lat. Natalia zacisnęła usta. Łypnęłam na nią znad kubka z zupą. – Mruczysz.
Zawahała się. – Czas zemścić się na Elli. – Och, Tal. – Machnęłam ręką. – Mam już dosyć zemsty. – A dziewczyny mają dość Elli. – Uderzyła się w pierś. – W każdym razie ja. – No dobrze. Teoretycznie – zastrzegłam. Stłumiłam ziewnięcie. – Jak się do tego zabierzemy? – Ma mnóstwo dziwacznych nawyków. – Wiem coś o tym. Nie powiesz mi innej rewelacji? – Spokojnie. – Natalia oplotła kolana rękami, wiercąc się na posłaniu. Czekałam w napięciu. – Pierwszego dnia każdego miesiąca Ella Parker zmienia hasło dostępu do mejla i poczty głosowej. Zawsze jest to słowo, które w poprzednim miesiącu wypowiedziała dokładnie dziewięćdziesiąt cztery razy. I cyfry: dziewięć i cztery. – Skąd wiesz? – Uwierz mi, robi to, odkąd dostała pierwszą komórkę. Moje serce zabiło szybciej. – A skąd będziemy wiedziały, jakie słowo jest nowym hasłem? – To proste. Nagle zaczyna w kółko powtarzać „bingo”, albo „katamaran”, albo „boogie-woogie”,
zwłaszcza
po tym,
jak
strzeliła
gola
albo odcięła
się
nauczycielowi. Po każdym triumfie. – Natalia zerknęła na mnie spode łba. – To jedno z jej natręctw. – Od ilu lat ją… szpiegujesz? – No co ty? – żachnęła się. – Spróbowałam raz, dawno temu, żeby sprawdzić, czy teoria działa. Od tej pory nie próbowałam. Ale wiem to od dawna i nie mogę o tym zapomnieć. Nawet teraz, gdy już się nie przyjaźnimy, ilekroć słyszę, jak powtarza jakieś dziwne słowo, myślę sobie: o, Ella ćwiczy nowe hasło. Wiedziałyśmy obie, do czego zmierza. Wczoraj był pierwszy maja. – Może już tego nie robi – mruknęłam. Rewelacja Natalii zapaliła we mnie iskierkę. Słabą, ale jednak. – W łazience. Tamto słowo, które powtórzyła. – Po chińsku. To właściwie nic nie znaczy.
– Cóż, przekazałam ci informację. Twoja sprawa, co z tym zrobisz. Raye? – No? – Jeśli już się zdecydujesz, wal z całej siły, dobrze? – Natalia uniosła brew, jak Spock. – Czas, żeby Ella sama doświadczyła tego, co robi innym.
Rozdział 37
Shibushi94
Rozdział 38
Ledwie Natalia
wyszła, wstałam, podeszłam do komody i otworzyłam szufladę
ze skarpetkami, żeby poszukać rękawiczek. Wzięłam je w piątek, pod wpływem impulsu, gdy wychodziłam ze szkoły. Zielony palec wystający z torby Elli prowokował mnie jak język węża. Wiedziałam, że gra w lacrosse, a zanim mecz dobiegnie końca, mnie już w szkole nie będzie. Dlaczego je wzięłam? Może chciałam ją czegoś pozbawić, zrobić wyrwę w jej zbroi. A może chodziło o mnie, może chciałam mieć dodatkową, grubszą skórę. Włożyłam je, usiadłam do komputera, wpisałam hasło i weszłam w świat Elli Parker – jako Ella Parker. Moje dłonie znieruchomiały na klawiaturze, poruszał się tylko palec na touchpadzie. Znajomi zasypali Ellę komplementami na Facebooku, tak jak się spodziewałam, ale jej konto pocztowe – to zupełnie inna sprawa. Buszowałam w jej poczcie jak złodziej w szkatułce z biżuterią, rozkoszowałam się każdym znalezionym klejnotem, na przykład zapisaną w „wysłanych” wiadomością do Jeffey: „Skarbie, oczywiście, że jesteś najpiękniejszą dziewczyną w szkole i na świecie, i zabiję tego drania, że powiedział, że powiedziałam coś innego”. I jeszcze lepiej, napisana w samoobronie tyrada do Lindy o tym, jak Henry Henry odrzucił jej zaproszenie do znajomych na Facebooku: „Dupek w realu się do mnie przystawia, a na fejsie mnie odrzuca”. – Jasne – szepnęłam. Już to widzę, jak Henry się do niej przystawia. I kolejne cudo, wisienka na torcie, tym razem od Mimi: „E, jeśli jeszcze raz mnie poprosisz, żebym cię kryła i wmawiała naszym starym, że do mnie jedziesz, skopię ci tyłek. Nie mogę się nadziwić, że z genów rodziców wyszło coś takiego jak ty, ale skoro już jesteś moją siostrą, postaraj się przynajmniej mnie nie wkurzać”.
Au. Wylogowałam się i zdjęłam rękawiczki. I dokończyłam barszcz. Bałam się. Nie tylko tego, co chciałam zrobić, także wewnętrznego przekonania, że zrealizuję ten plan. A na Facebooku czekała na mnie niespodzianka. Henry Henry zaprosił mnie do znajomych. Dwa dni temu. Zdumiona, przyjęłam zaproszenie. Henry Henry, coś takiego. Ja tak, Ella nie. No proszę. Więc w MacArthurze jest co najmniej jeden chłopak, który nie uważa, że jestem mniej warta niż błoto na kiju do lacrosse’a. On także był w sieci. „Widziałaś Papillion? Jeszcze nie J W sobotę w Bellevue jest przegląd filmów z MacQueenem”. Informuje mnie czy zaprasza? Uznałam, że wyjdę na desperatkę, jeśli poproszę, żeby to wyjaśnił. Odpisałam mu: „Muszę lecieć. Powiedz, co jest fajnego w nazwisku Henry Henry? Wszyscy mnie witają: Halo, halo. A mnie – Hej, Raye. Hej, Raye, co tam słychać w mojej ulubionej żeńskiej szkole? Do bani, ale jeszcze się trzymam. Prosta postawa, kamienna twarz. Jak Angielka, co nie? Udzielę ci paru lekcji wyspiarskiej sztywności, jeśli chcesz. Chętnie. Bomba”. Oby. Optymizm Henry’ego był zaraźliwy. Zresztą nic dziwnego, że humor mi się poprawił – ten facet odrzucił Ellę, ale zaprosił mnie. Wylogowałam się, włożyłam dres i buty do biegania. Nagle poczułam, że muszę spalić trochę energii. – To ty, Raye? Wracasz do świata żywych? – Stacey wyjrzała z kuchni. – Kolacja za godzinę. – Dobra, wrócę. – Zatrzasnęłam za sobą drzwi wejściowe. Wybiegłam na ulicę,
skręciłam w Walnut, dalej w South Wayne, przecięłam skrzyżowanie do centrum. Minęłam Exchange, pokonałam kolejne pięć przecznic do Serowej Alejki. Julian stał za ladą, z komórką przy uchu. Zwolniłam. Pomachał mi. Byliśmy na gruncie neutralnym. Nie byliśmy ani w jego szkole, ani w mojej. W kafejce pusto. Za pół godziny zamykają. Nie miał nic do stracenia, zresztą sam mnie zapraszał – choć nie robił tego szczerze. Mogłam złapać go za słowo, mogłam wymusić nowy początek. Mogliśmy zacząć od nowa. Nie wyszedł na zewnątrz. Pomachałam mu i pobiegłam dalej. Minęłam kolejne skrzyżowanie i jeszcze jedno. A potem zawróciłam i inną drogą wracałam do domu, coraz szybciej, płuca paliły mnie żywym ogniem, a pot zalewał mi oczy. Nie zwolniłam, aż dobiegłam na nasz trawnik i runęłam jak długa, pozwalając, by owiewała mnie chłodna bryza. Julian jeszcze długo będzie mnie bolał. Nie było na to żadnego lekarstwa. Musiałam się z tym pogodzić.
Rozdział 39
„Drogi Julianie, muszę ci coś wyznać. Chociaż ustaliliśmy, że na imprezę do Alison pójdziemy jako przyjaciele, miałam nadzieję, że będzie z tego coś więcej. A kiedy zacząłeś flirtować z Mią, chciałam, żeby wszyscy poczuli ten sam ból, co ja, zwłaszcza ty. Nie wiesz, jak bardzo mnie kręcił widok twojego podbitego oka. Skoro nie mogłam cię całować, chciałam cię zranić. Czy to znaczy, że jestem nienormalna? Pewnie tak. A może po prostu nie chcę zmierzyć się z rzeczywistością, jak Alison, która nadal szasta pieniędzmi, choć jej rodzice stracili wszystko w tej piramidzie finansowej. Omówiłam to z Lindy i uznała, że powinnam powiedzieć to na głos. A więc, Julianie Kilgarry, kocham cię. Daj nam jeszcze jedną szansę. Nie tylko dlatego, że jesteś jednym z najprzystojniejszych chłopaków w MacArthurze i wszyscy uważają, że żadna dziewczyna nie pasuje do ciebie tak jak ja – prócz Jeffey, jeśli podobają ci się żyrafy z pryszczami na tyłku. Muszę ci jeszcze coś wyznać: mam w pokoju ramkę z trzema twoimi zdjęciami. To jedyna rzecz, którą wyniosłabym z domu w razie pożaru. I wiesz co, całuję moich Julianów trzy razy dziennie. Od czterech lat nie opuściłam ani jednego dnia. Od tamtego obozu. Pamiętasz? Wiem, że tak. Mam już dosyć udawania, że mi nie zależy, tak jak Faulk udaje, że nie widzi matki zalanej w trupa. To nie w porządku. Poza tym uważam, że jeśli to powiem, może nie skrzywdzę tylu ludzi co zazwyczaj. Zaczynam zdawać sobie sprawę z mojej postawy, zaczynam rozumieć, że w ten chory, dziwaczny sposób każę innym płacić za moją niezdolność wyrażenia siebie. Naprawdę chciałabym się zmienić. Napisz, jeśli chcesz. Jeśli nie, zniszcz ten list z wiadomych przyczyn. Kocham Cię. Ella”
Wyprostowałam dłonie w zielonych rękawiczkach z koźlej skórki. Anonimowa, bezpieczna, bez odcisków palców. Moje ręce zawisły nad klawiaturą. Jeden ruch i wyślę ten list w cyberprzestrzeń, rozpylę jad, jak atomizer perfumy w animacji Elli. Ella stanie się wyrzutkiem, a ja poczuję słodki smak zemsty. Tak musi być. Musi. Tak trzeba.
Rozdział 40
Nie wysłałam tego listu, ale też go nie skasowałam.
Zapisałam go jako dokument tekstowy i wylogowałam się z konta Elli. A potem wyobrażałam sobie różne scenariusze. Miałam cały miesiąc, zanim Ella znowu zmieni hasło. Wiedziałam, że jeśli kiedyś wyślę ten list Julianowi, nie oprze się pokusie i pokaże go Henry’emu i Chapinowi, i innym kumplom. A potem będzie już tajemnicą poliszynela. Wywoła lawinę. Albo doprowadzi do konfrontacji z Ellą, a ona zwali wszystko na mnie. I choć nie wątpiłam, że ten list był jak dynamit, to w wybuchu powstałaby także czarna dziura, którą Ella wypełniłaby kolejną okrutną zabawą. Jeszcze gorszą. Bo choć z całej siły przekonywałam się, że zrobię to, żeby się zemścić za siebie i Natalię, żeby pokonać Ellę i Juliana, żeby obnażyć hipokryzję Grupy – wiedziałam już, że zemsta nie istnieje. Dwa minusy tworzą plus, powiedziałam do Elli. Ale zrozumiałam też, gdy bawiłam się tym listem i wyobrażałam sobie, jakie reakcje wywoła w poszczególnych skrzynkach, że nie naprawiłby żadnej krzywdy, a jedynie wywołał reakcję łańcuchową – i jeszcze więcej minusów. Zeszłam do kuchni, zabrałam ze sobą rękawiczki Elli i niebieską perukę Elizabeth, a potem jedno i drugie wepchnęłam na dno worka ze śmieciami. Jeśli wyślę ten list, zrobię to jako ja. Nie jako Elizabeth, nie jako Ella. Koniec z przebierankami i sztuczkami. – Myślisz, że najgorsze już minęło? – zapytałam nieśmiało Natalię następnego dnia, gdy usiadłyśmy, jak zwykle, na przerwie śniadaniowej przy naszym stoliku. Była niewzruszona i nieprzenikniona jak Spock, gdy zdradziłam jej moją decyzję. Jeśli sprawiłam jej zawód, nie zepsuło to naszej przyjaźni. Natalia była zbyt prawdziwa, zbyt ludzka, a zemsta to coś dla cyborgów. Pokręciła głową na wszystkie strony.
– Trzeba mieć nadzieję, prawda? – No wiesz, zawsze jeszcze mogę wysłać ten list w tym miesiącu – zauważyłam. – To tylko kilka chwil. – Sama to powiedziałaś. Ale wiesz co? – Zamyśliła się. – Chyba cieszę się, że tego nie zrobiłaś. – Dlaczego? – Ella lubi walkę. Najbardziej jej dokuczysz, nie robiąc nic. – A zemsta? Zadumała się. – Smakuje najlepiej, kiedy nic nie może cię zranić. – Tal, wiesz, co najbardziej w tobie lubię? Kiedy mówisz coś mądrego, wiem, że nie cytujesz sentencji z zakrętki z butelki z sokiem. – No jasne. Bo taka ze mnie mądrala. – Komplementy zawsze zbijały ją z tropu. Tak było i tym razem. Wbiłam zęby w ogórek. No i co? Nie mam zamiaru się zmieniać. Nikt mi nie będzie dyktował, co jeść na lunch. Podniosłam twarz do ciepłego słońca. Był piękny, pogodny wiosenny dzień. Na niebie nie było ani jednej chmurki. Niebo było błękitne, jak na ostatnim zdjęciu mamy. Jak oczy Juliana Kilgarry’ego. – To niebo jak z podręcznika, jak z obrazu El Greca – stwierdziła Natalia z rozmarzeniem. – Widzisz to? Skinęłam głową. – I to jak.
Rozdział 41
Stacey
i tata pobrali się w ostatnią niedzielę maja, bo to był jedyny wolny
weekend w kościele unitariańskim w Wayne. Najwyraźniej w mieście aż się roiło od unitarian spragnionych wstąpić w związek małżeński. Włosy Stacey kręciły się jeszcze bardziej ze zdenerwowania. Tata postanowił włożyć na ślub swoje szczęśliwe spodnie w kolorze żurawinowym, tylko że po latach prania wypłowiały i z żurawiną nie miały nic wspólnego, były pomarańczowe. Stacey nie miała nic przeciwko temu, że wychodzi za faceta, który nosi szczęśliwe spodnie w odcieniu dyni. Właściwie oboje wydawali się szaleć z radości. A może po prostu oszaleli. Przyjęcie odbyło się w przykościelnym ogródku, w którym, mimo lekkiej mżawki, zjawili się nasi sąsiedzi i część artystów z Exchange. Tata był przejęty i chłopięco poruszony gratulacjami, i po raz pierwszy widziałam go w innym świetle – oto facet, który co prawda stracił swoją wielką miłość, ale nie zamykał serca na kłódkę. Wręczyłam Stacey prezent ślubny, który wynalazłam na eBayu – koszulkę Smashing Pumpkins z trasy koncertowej w 1996 roku. – Żeby ci przypominała, że kiedyś miałaś lepszy gust muzyczny, zanim związałaś się z tatą. – Powiem ci coś o Barrym – odparła. – Trzeba do niego dorosnąć. Może jeszcze nie teraz, ale jestem gotowa się założyć, że na twoim ślubie usłyszymy jego piosenki. – O nie – zapewniłam. – Ale dzięki, że za nas wychodzisz i bierzesz sobie na głowę cały pakiet, czyli wdowca i półsierotę za pasierbicę. – Uważaj, bo mi się makijaż rozmaże. – Stacey wygładziła koszulkę. – Chyba od razu ją włożę. Posłuży za ocieplacz, bo ogrzewanie nie bardzo się sprawdza i jest mi zimno. Co to za pogoda? Już prawie czerwiec.
– Skoczę do domu i przyniosę ci żakiet – zaproponowałam. – Mnie też się przyda. I chętnie odpocznę od ciągłych uścisków. – Sklep jest bliżej – zauważyła. – Weź coś z wieszaka. O ile pamiętam, kimono od pani Yatzany… pisała, że jest wodoodporne. – Zaraz wracam. Byłam
w
połowie
drogi,
gdy
przestało
padać,
a
ptaki
ćwierkaniem
przekazywały sobie dobrą nowinę. Minęłam Serową Alejkę, ale nawet nie spojrzałam w tamtą stronę. Ciężko, ale coraz łatwiej. A kiedy ktoś mnie zawołał, nawet się nie obejrzałam. W sklepie od razu zdjęłam kimono z wieszaka. A potem sięgnęłam po karmelowy kardigan, który odniosłam do Exchange już dawno, zaraz po tym, jak Ella go skrytykowała. Włożyłam go. To było, jakbym serdecznie przytuliła brzydkiego psa. Niedawno tata posłuchał mojej rady i zawiesił nad drzwiami dzwoneczki. Po tylu latach ciszy niemal podskoczyłam, kiedy zadźwięczały. W progu stał Henry Henry. Włosy jak u jeża, promienny uśmiech. W dłoni kanapka, której pół zniknęło w jego ustach. Przełknął z trudem. – Hej, Raye. – Poznałam po jego minie, że wie doskonale, jak mu odpowiem. – Halo, halo – rzuciłam.
Rozdział 42
Mam pomysł. Odpuśćmy sobie dzisiaj ciasto z proszku. – Tym razem w sobotni
wieczór u Zawadzkich miałam ochotę na eksperymenty.
– Poważnie? – Natalia intensywnie wpatrywała się w pudełko z błyskawicznym ciastem. – Ale to taka szybka droga do rozkoszy. Za pół godziny zaczyna się Midnight Planet. Możemy obejrzeć ten odcinek, zajadając ciepłe pyszności. – Albo obejrzymy ten odcinek, rozkoszując się zapachem prawdziwego domowego ciasta rosnącego w piecyku – oznajmiłam. – Myślisz, że będzie lepsze? – Proszę cię – oburzyłam się. – Myślę, że zdołałabym odróżnić ciasto domowe od takiego z proszku nawet z zawiązanymi oczami. – Kłamczucha – żachnęła się Natalia. – Twoje kubki smakowe są w zaniku. – Mówię poważnie, naprawdę. – Położyłam sobie rękę na sercu. Natalia przewróciła oczami, ale odłożyła pudełko. – Nie wybierasz się dzisiaj nigdzie? – Jutro. – Jutro wybierałam się z Henrym do Filadelfii na przegląd filmów McQueena w Bellevue. – Poszukajmy przepisu w sieci. – Dobrze. – Natalia uśmiechnęła się pod nosem. – Ale najpierw zobacz, co spotkało Elizabeth. – Co takiego? – Coś strasznego. Okazało się, że była szpiegiem. Deportowano ją z kraju. Spojrzałam na profil Elizabeth na Facebooku, który Natalia ozdobiła wielkimi czerwonymi literami z logo FBI. „Wszyscy, którzy mają jakiekolwiek informacje na temat Jeleny Klutrovej, znanej także jako Elizabeth Lavenzeck, mają się zgłosić do
odpowiednich
władz.
Poszukiwana
obronności kraju”. – Coś takiego, popatrz, jak zwiewali.
kobieta
stanowiła
zagrożenie
dla
Bo lista znajomych Elizabeth skurczyła się do zera. Parę osób napisało jeszcze, że nie wiedzieli, kim jest i skąd się wzięła wśród ich znajomych na Facebooku. – Ściągnęłam to z Midnight Planet – wyznała Natalia. – Ale niektórzy chyba naprawdę się przestraszyli. Bo znajomości sieciowe to koniec końców tylko kilka pikseli. – Biedna Elizabeth. Sama w tak trudnej chwili. – Tak, to straszne. A teraz poszukajmy czegoś smakowitego, mam ochotę na suflet czekoladowy. – Natalia już wyjmowała naczynia i mikser. Jak to ona, popadła ze skrajności w skrajność i zamiast ciasta z proszku planowała wyrafinowany deser. Nigdy nie wiadomo, co ją tym razem zainteresuje. I oczywiście dlatego, między innymi, tak bardzo ją lubiłam.