Graham Heather
Rajska pokusa
Agent specjalny Craig Taylor dostaje zlecenie wydostania pewnej Amerykanki z
nękanego wojną kraju w Ameryce Środkowej. Mi...
4 downloads
11 Views
Graham Heather
Rajska pokusa
Agent specjalny Craig Taylor dostaje zlecenie wydostania pewnej Amerykanki z
nękanego wojną kraju w Ameryce Środkowej. Misja wydaje się łatwa, ale Blair Morgan
jest tak olśniewającą kobietą, że Craig mimo całego profesjonalizmu od razu traci dla
niej głowę.
Odkąd zamordowano jej ukochanego męża, Blair bała się ponownie zakochać. Ale Craig
jest odważny, szlachetny, zniewalająco męski. Ich namiętne noce rozwiewają wszystkie
obawy. Aż przychodzi rozkaz i Blair staje się zakładniczką Craiga i pionkiem w grze
politycznej między terrorystami. Czy podróż przez dżunglę pełną groźnych rebeliantów
pozwoli na nowo posklejać szczątki uczucia łączącego tych dwoje?
Prolog
Informacjasłużbowa
Nadawca: Taylor
Adresat: G.M.
Szefie -
Jeśli chodzi o ostatni przydział, mam jedno zasadnicze pytanie. DLACZEGO?
Taylor
Informacjasłużbowa
Nadawca: G.M.
Adresat: Taylor
Taylor -
A ja mam jedną zasadniczą odpowiedź: ŚCIŚLE TAJNE! Rozkazy są proste: Bądź cały czas w pobliżu córki
Huntingtona, dbaj ojej bezpieczeństwo, nic jej nie mów, działaj dopiero wtedy, gdy ci damy znać.
G.M.
Informacjasłużbowa
Od: Taylor
Do: G.M.
Szefie -
Proszę, nie róbcie mi tego! Narażałem się na kule w Irlandii Północnej, bomby na Bliskim Wschodzie i
dyzenterię w Afryce. Nie potrafię bawić się w niańkę waszyngtońskiej arysto-kratki.
Taylor
PS Czy nie mógłby mnie pan wysłać z powrotem gdzieś, gdzie są kule, bomby i dyzenteria?
Informacjasłużbowa
Nadawca: G.M.
Adresat: Taylor
Taylor -
Przykro mi. Nie!
Ci na górze wybrali właśnie ciebie. Potraktuj to jako urlop. Dla ciebie to bułka z masłem.
G.M.
Informacjasłużbowa
Nadawca: Taylor
Adresat: G.M.
Szefie -
Nie przepadam za pieczywem. Może wyślycie Johna Denne-ra? To o wiele bardziej w jego stylu.
Taylor
Informacjasłużbowa
Nadawca: G.M.
Adresat: Taylor
Taylor -
Niejedzenie pieczywa - to ostatnio bardzo modne! To decyzja „góry". Ja mam związane ręce. Powtarzam -
potraktuj to jak urlop!
Przykro mi, G.M.
Informacjasłużbowa
Nadawca: Taylor
Adresat: G.M.
Szefie!
Ochrona jakiejś celebrytki, która wymyśliła sobie misję zbawiania świata, to nie jest moja wizja udanego
urlopu. Czy mimo klauzuli „ściśle tajne" nie można jej nakazać, żeby zabrała swój śliczny tyłeczek z Ameryki
Środkowej?
Taylor
Informacjasłużbowa
Nadawca: G.M.
Adresat: Taylor
Taylor -
Kobieta, której ochronę ci powierzono, zdecydowanie nie jest dzieckiem, nie można jej nic nakazać. Ale to
nieistotne. Odpowiadam jeszcze raz: ściśle tajne.
G.M.
PS Jeśli się obawiasz nudy, to możesz przestać się martwić. Podobno nasza celebrytka jest niezależną
tygrysicą, przy której bomby, kule i piekło dżungli wydają się kaszką z mleczkiem.
Informacjasłużbowa
Nadawca: Taylor
Adresat: G.M.
Szefie -
Wielkie dzięki.
Ave Caesar. Pozdrawiają cię idący na śmierć.
Taylor
Informacjasłużbowa
Nadawca: G.M.
Adresat: Taylor
Taylor -
Ha, ha! Spotkanie z Huntingtonem jutro punkt dziewiąta. Nie spóźny się.
G.M.
Przy oknie surowo urządzonego, ale eleganckiego biura stał mężczyzna. Już od dawna nie był
młodzieniaszkiem, jednak mimo siwej czupryny miał wyprostowaną postawę młodego człowieka.
Jego twarz, choć nosiła ślady upływu czasu i trudów życia, jakie sam sobie wybrał, wyróżniała się
uprzejmą godnością, którą można byłoby określić jako wielkopańską, choć on roześmiałby się
cierpko, gdyby to usłyszał. Posiadał bowiem jeszcze inną cechę charakteru, rzadką u ludzie sprawu-
jących taką władzę jak on - pokorę.
W ciągu czterech dziesięcioleci służby Andrew Huntington przeżył chyba wszystko, co może przeżyć
człowiek, jednak jego serce nigdy nie stwardniała
Odwrócił się od okna i spojrzał na biurko. Na wycinku gazetowym, w który się wpatrywał, leżały
szare koperty, mimo to widział większość artykułu. Resztę znał na pamięć. I wiedział, że tekst mija się
z prawdą, choć nie była to wina dziennikarza.
„...wygląda na to, że się uspokoiło. Od chwili objęcia władzy przez nowy rząd działalność partyzancka
praktycznie ustała, zarówno w rejonie stolicy jak i na oddalonych od niej terenach. Ten dotknięty
nędzą i pustoszony przez wojnę kraj stawia pierwsze kroki na drodze powrotu do normalności przy
pomocy Stanów Zjednoczonych, innych państw sojuszniczych oraz międzynarodowych organizacji
humanitarnych. Nowy szef dyplomacji, Roberto Estevez, oznajmił wczoraj: «Pokój, o który
walczyliśmy długo, jest teraz w naszym zasięgu»..."
Andrew Huntington nie był człowiekiem skłonnym do wybuchów nieracjonalnego gniewu, jednak
gwałtownie zrzucił wycinek prasowy i koperty na podłogę, a ciche przekleństwo wyraziło dokładnie,
co sądzi o treści artykułu. Od momentu gdy kilka dni temu zobaczył ten tekst, uświadomił sobie, że
pora zacząć działać. Jasne, partyzanci się przyczaili. I będzie tak, dopóki nagroda, na którą mają
chrapkę, znajduje się poza ich zasięgiem.
Ściśle tajne!, pomyślał z bólem i gniewem. Jakże zaczynał nienawidzić tego określenia. Określenia,
które w tak wielkim stopniu rządziło jego życiem.
Nadszedł czas, by wykorzystać swoją pozycję i znajomych na wysokich stanowiskach. Rezultat:
poranne spotkanie z gościem, który właśnie czekał pod drzwiami jego biura.
Słysząc mocne stukanie do drzwi, Huntington zawołał, że można wejść. Na widok wchodzącego
mężczyzny ogarnęła go chwilowa
melancholia. Był taki czas, gdy jego własne ciało składało się ze stalowych mięśni, gdy z jego twarzy
emanowała wewnętrzna niezłomna siła. Gdy jego spojrzenie było bezpośrednie i przenikliwe. Był taki
czas, wiele lat temu.
Teraz jednak kierował się umiarkowaniem, stosownym do wieku, i jego siła tkwiła w rozsądku.
Nadszedł czas, by użyć tego rozsądku, by ratować osobę, która wciąż nadawała jego życiu prawdziwe
znaczenie.
Jednak potrzebował też tego młodszego mężczyzny o wielkiej sile fizycznej - tego praktycznie
nieznajomego, którego wcześniej drobiazgowo sprawdził. Od wielu lat z zainteresowaniem
obserwował jego karierę. Ten człowiek był skromny, lojalny i z zasadami, czasem kłopotliwie
szczery, ale uczciwy i całkowicie godny zaufania.
- Dziękuję, że przyszedłeś.
Gość Huntingtona wciąż stał z rękami założonymi z tyłu. Szybkim ruchem skłonił głowę, spojrzeniem
jasnych, piwnych oczu rozstawionych szeroko nad surowym, sokolim nosem nie dając nic po sobie
poznać. A jednak starszy mężczyzna stłumił uśmiech. Wiedział, jak obmierzłe wydawało się Craigowi
Taylorowi to zadanie. Jednak w ciągu wszystkich tych lat Huntington ani razu nie prosił o nic dla
siebie.
Teraz potrzebował przysługi. I pragnął najlepszej możliwej jakości wykonania.
- Może usiądziesz?
Craig Taylor usiadł, zakładając nonszalancko jedną długą, umięśnioną nogę na drugą, i sięgnął do
kieszonki na piersi stonowanej, nienagannie skrojonej granatowej marynarki. Zapalił papierosa,
zaciągnął się i wypuścił dym, ani na chwilę nie spuszczając z gospodarza chłodnego badawczego
wzroku. Huntington pozwolił sobie na lekki uśmiech. Ten nieznajomy nie wiedział, co go czeka, a
jednak był idealny do tego zadania. Mimo uprzejmego i powściągliwego zachowania, emanował
zdecydowaniem. Miał w sobie coś bezwzględnego, ale to również było konieczne.
Starszy mężczyzna odchylił się na oparcie swego fotela za masywnym mahoniowym biurkiem.
- Szczegóły chyba już znasz - pomyślałem tylko, że powinniśmy się spotkać, zanim wyruszysz.
Chciałem ci też osobiście podziękować.
Craig Taylor uśmiechnął się w końcu, lecz jakby z żalem. Pełne, zmysłowe usta odsłoniły rząd
mocnych, białych zębów.
- Nie będę kłamać, proszę pana, nie jestem zachwycony.
- Ale wykonasz zadanie jak najlepiej. - To było stwierdzenie, nie pytanie.
- Tak - i dodał z lekką goryczą: - Postaram się jak najlepiej, dla pana.
Huntington się skrzywił.
- Dla siebie samego też.
Młodszy mężczyzna wzruszył lekko ramionami, a siwowłosy Huntington ukrył kolejny uśmiech.
Craig Taylor nie wiedział, co go czeka.
- Proszę pana... - Ramię, które mogło należeć do boksera zawodowego, oparło się o mahoń. - To może
się okazać bardzo trudne. Może niebezpieczne. Nie rozumiem. Dlaczego pan po prostu nie każe jej...
- Proszę. - Huntington zamachał ręką i zamknął oczy z bólem. -Nie mogę jej nic „kazać". Moja córka
ma prawie trzydzieści lat. Jest dojrzała, inteligentna i odpowiedzialna - mruknął, teraz sam z lekkim
rozgoryczeniem. - Ale tu wracamy do zwrotu „ściśle tajne". Nie mogę ci wyjaśnić więcej - rozkazy w
tej sprawie pochodzą prosto z gabinetu prezydenta. Dość, że mam powody wierzyć, że przegapiliśmy
moment, gdy mogła się stamtąd wydostać konwencjonalnymi sposobami. - Czoło zachmurzyło mu
się, na twarzy wbrew jego intencji pojawił się lęk. - Może być jeszcze o wiele gorzej. Jeśli uwierzy, że
jesteś terrorystą, przeżyje. Ona ma charakter.
- Ale, proszę pana... - Craig Taylor wydawał się zakłopotany -Ona na pewno będzie się buntować...
- Jeśli dojdzie do tego, użyjesz wszelkich niezbędnych sposobów, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo.
Daj mi miesiąc. Tylko jeden miesiąc. Do tego czasu nasi chłopcy powinni opanować sytuację.
- Wszelkich sposobów?
Huntington zawahał się i niemal zadrżał, widząc wyraz tych twardych, płonących kocich oczu.
Westchnął, prostując plecy, ale kiwnął głową. Pracował w tej branży długo, bardzo długo. Zadrapania
i sińce się goiły, gniew mijał, a dumę można było odzyskać.
Jedynie życia nie można było zwrócić.
- Wszelkich sposobów - powtórzył cicho Andrew Huntington. -Żeby tylko była bezpieczna. Chroń ją,
a ostatecznie ją wydostań.
Następnego ranka Huntington ledwie rozpoznał swojego gościa w człowieku, który siedział obok
niego w limuzynie. Nie zdawał sobie sprawy, że płowe włosy, poprzedniego dnia gładko zaczesane, są
tak długie, ani że nieogolony rano zarost może nadać wyrazistej twarzy tak surowy wygląd. Garnitur
zastąpił Taylor spranymi dżinsami i niebieską roboczą koszulą. Na nogach miał znoszone pionierki.
Doskonale. Nie było żadnych oznak wskazujących na jego prawdziwą tożsamość, niczego, co mogło
go skojarzyć z Huntingtonem.
- To jest to zdjęcie, które ci obiecałem. - Huntington wcisnął mu do rąk polaroidową fotkę. Craig
Taylor skrzywił się lekko.
- Mam tylko ją.
- Tak, proszę pana. - Jasnopiwne oczy przesunęły się po zdjęciu.
Księżniczka, pomyślał. To słowo wydało mu się trafne. Szmaragdowozielone oczy patrzyły na niego
władczo, jakieś światełko w ich morskiej głębi zdradzało rozbawienie, które czaiło się też na
pięknych, pełnych ustach. Włosy, spływające do połowy pleców, miały barwę lśniącego kasztana,
słońce oświetlało pojedyncze pasma. Nad zielonymi oczami wznosiły się cienkie łuki brwi.
Delikatna twarz była twarzą jej ojca. Wersją udoskonaloną, jednak zdradzającą takie samo chłodne
opanowanie.
Po prostu super, pomyślał szyderczo. Mam się zabawić w niańkę modelki z Park Avenue.
- Proszę pana - zaczął Craig, gdy samochód gwałtownie zahamował. Huntington, który nagle wydał
mu się bardzo stary, pokręcił smutno głową z domyślnym uśmiechem.
- Wątpię, czy bez klauzuli „tajne" byłoby inaczej. Ona jest nieufna... widzisz, jej mąż był objęty
ochroną, a jednak został zamordowany. I pamiętaj, że ona nie przyznaje się do pokrewieństwa ze mną.
Młodszy mężczyzna skinął głową obojętnie.
- W takim razie do widzenia.
- Do widzenia i powodzenia.
Craig Taylor przerzucił sobie przez ramię torbę sportową i pomaszerował energicznie w kierunku
czekającego samolotu.
Andrew Huntington uśmiechnął się blado, gdy doleciało go przekleństwo.
Rozumiał; sam się tak czuł.
Ale tak musiało być.
1
To był parny, posępny dzień; słony pot kapał jej z brwi do oczu. Blair Morgan niecierpliwie
przeciągnęła wierzchem dłoni przez czoło. Przerwała nalewanie zupy, żeby zacisnąć powieki,
pomyślała cierpko, że upał tutaj wcale nie jest gorszy niż na jakimś korcie tenisowym w Acapulco czy
St Martin. Szczerze mówiąc, o wiele bardziej wolała to miejsce od tamtych luksusowych boisk.
Niespodziewanie poczuła absurdalną, niewytłumaczalną tęsknotę za domem. Nie za samym
Dystryktem Kolumbii, ale za rezydencją w stanie Maryland, która była jej prawdziwym domem.
Dumnym georgiańskim domem otoczonym błękitno-zielonym pofałdowanym krajobrazem...
Zamrugała i ujrzała parę błagalnych brązowych oczu. Boże, pomyślała przelotnie, co za piękny
dzieciak. Potem otrząsnęła się z zamyślenia, uśmiechnęła się zachęcająco i podała mu miskę zupy.
- Gracias, seńora - wyszeptało dziecko, po cichu dodając, angela de dios. Boski anioł. Była piękna, ta
norteameńcana, o oczach jak soczyście zielona łąka i włosach, które płonęły jak zachód słońca,
głęboki i intensywny Dla dzieci była wcieleniem życzliwości, ale Miguelito wiedział też, że potrafi
być aniołem zemsty, podobnym do tych ze Starego Testamentu w Biblii, z której uczyli się z padre w
kaplicy. Widział już, jak z pasją włączała się do akcji przeciw surowo wyglądającym mężczyznom,
którzy czasem przyjeżdżali w swoich wielkich dżipach, żeby przeprowadzić inspekcję obozu.
- De nada, Miguelito, de nada. - Uśmiechnęła się, ale wydawała się nieobecna, więc Miguelito
chwycił swoją piętkę chleba i miskę z zupą i się oddalił.
Blair kontynuowała nalewanie, zastanawiając się od niechcenia, czy prawe ramię zrobi jej się
nieproporcjonalnie większe niż lewe, czy wyrobią jej się mięśnie, jak u graczy w pelotę, których
spotykała wiele lat
wcześniej w kraju Basków czy w Hiszpanii. Nie, powiedziała sobie, zadowolona, że znalazła coś, co
mogło ją rozbawić, nalewanie zupy nie było porównywalne z pelotą.
W końcu wszystkie bezdomne dzieci z niedawno spustoszonej wioski zostały nakarmione. Blair
zdjęła słomiany kapelusz z opadającym rondem i zaczęła się nim wachlować w nieruchomym
powietrzu, odciągając dekolt koszuli khaki z krótkimi rękawami, bo przepocony materiał kleił jej się
do ciała.
To w takich momentach świadomość, że urodziła się obrzydliwie bogata, stawała się dotkliwa. Jako
młoda dziewczyna zazwyczaj wyciskała z siebie takie poty celowo - tylko po to, by nabrać idealnej
opalenizny. A gdy słońce prażyło zbyt mocno, wystarczyło, że stoczyła się do połyskującej wody
chłodnego, kryształowo czystego basenu.
Cóż, nie jestem już dziewczyną, powiedziała sobie stanowczo. Te dni odeszły na zawsze. Znajdowała
się w tym pustoszonym wojną kraju z własnego wyboru. Życie kiedyś traktowało ją dobrze, więc gdy
rozpadło się na kawałki, postanowiła odwdzięczyć się losowi.
Pożyteczna działalność nie pozwalała jej zgorzknieć, rzucić się w wir błahych rozrywek, żeby uporać
się z samotnością po stracie, którą poniosła. Tu ktoś jej potrzebował. Tu nikt nie rzucał jej spojrzeń
pod tytułem „chyba żartujesz" - spojrzeń, które musiała znosić za każdym razem, gdy próbowała robić
coś poważnego.
Zmrużyła oczy, które raziło słońce. Przypuszczalnie można było zrozumieć taką reakcję. Ona, córka
bogatego człowieka, poślubiła bogatego człowieka. Nawet magisterium z psychologii nie przekonało
ludzi, że jest inteligentną istotą ludzką, zdolną do pracy fizycznej. Dzięki Bogu za Kate! Kate, która
uwierzyła, że Blair stać na o wiele więcej niż prowadzenie z wdziękiem podwieczorków dla
dyplomatów. Kate, dzięki której kochany, ale zaborczy ojciec Blair uświadomił sobie, że po tej
tragedii ona potrzebuje dać ujście energii i żalowi.
Myśląc o przyjaciółce, Blair podniosła wzrok i ujrzała, jak ta drobna rudowłosa kobieta podchodzi do
niej, wachlując się słomkowym kapeluszem. Blair roześmiała się i zawołała:
- Zdaje się, że wyglądasz tak, jak ja się czuję.
Marszcząc nos, Kate ujęła w dłonie miskę rzadkiej zupy i wsadziła palec do letniego płynu, by
posmakować.
- Mogę ci przypomnieć o czymś, co sprawi, że poczujesz się odrobinę lepiej.
- Co takiego?
- Niecały kilometr stąd jest piękny strumyk - westchnęła Kate z zadowoleniem. Takie przyjemności
jak kąpiel były luksusem i należało je doceniać.
- Cudownie! Czy nasi panowie będą dziś dżentelmenami i pozwolą nam się kąpać w pierwszej
kolejności?
Żartowała. Ich załoga składała się z sześciu osób - trzech kobiet i trzech mężczyzn, którzy zawsze byli
dżentelmenami. Thomas Hardy był pełnym oddania lekarzem, który zaniedbywał trochę własną żonę,
Dolly. Dolly narzekała pogodnie, że praca w Hunger Crew, brygadzie do walki z głodem, jest
jedynym sposobem na to, by widywała własnego męża, jednak była typem macierzyńskim, którego
nie dało się oderwać od potrzebujących dzieci. Harry Canton - to chudy, pracowity
dwudziestoparolatek, który rumienił się, słysząc brzydkie słowo. Juan Vasquez, ich miejscowy
przewodnik, miał już gromadkę wnucząt; był wykształconym mężczyzną o latynoskim uroku. Nie
pozwalał kobietom zapomnieć, że są kobietami, z żartobliwym wdziękiem, choć, jak narzekał, był
zbyt stary, żeby w pełni na nich ten wdzięk wypróbowywać. Blair widziała w nim smaglejszą wersję
własnego ojca.
- Będziemy mogły się wykąpać pierwsze - powiedziała Kate wesoło. - Ale Tom najpierw chciał się z
tobą zobaczyć w namiocie medycznym. Zdaje się, że jutro przyjeżdża jakiś reporter, i on chce cię
ostrzec, żebyś się ulotniła.
Blair jęknęła. Hunger Crew było organizacją apolityczną, choć popierało ją kilka państw. Zawsze gdy
pojawiał się jakiś reporter, widać było, że chciałby zmusić kogoś do wygłoszenia opinii politycznej -
co z pewnością nie spodobałoby się oficjelom. Ale dla Blair takie
wizyty stawały się prawdziwym utrapieniem. W oficjalnych dokumentach używała panieńskiego
nazwiska matki, jednak gdy ktoś ją zobaczył, natychmiast rozpoznawał. Niewielu wiedziało o jej ojcu,
jednak niemal wszyscy kojarzyli jej twarz z wiadomościami o przedwczesnej i tragicznej śmierci
senatora Teile a. Hunger Crew akceptowało jej anonimowość; reporterzy, szukający materiału,
niestety nie.
- Idź porozmawiać z Tomem - powiedziała Kate. - Zaczekam na ciebie w strumieniu.
Blair przeszła szybkim, stanowczym krokiem przez niewielki obóz i wślizgnęła się do namiotu
lekarza. Jak zwykle, gdy nie był zajęty opatrywaniem ran czy wstrzykiwaniem antybiotyków, wsadzał
chudą twarz w jakąś książkę i gładził siwiejącą brodę. Blair musiała dwa razy powtórzyć jego imię,
żeby zwrócić jego uwagę. Podniósł wzrok z roztargnieniem i z trzaskiem zamknął lekturę.
- Blair. - Uśmiechnął się. - Wchodź i siadaj.
Gdy przysiadła na twardym składanym krzesełku, uświadomiła sobie, jak bardzo jest zmęczona.
- O co chodzi?
Podrapał się w głowę i uśmiechnął z roztargnieniem. Zauważyła, że jest wyjątkowo zaintrygowany i
poważny
- Kate mówiła ci o tym reporterze?
- Tak. Jest jakiś problem?
- Nie, nie, to co zawsze. Tak naprawdę chciałem z tobą porozmawiać o czymś innym.
- Tak?
- Czy myślałaś o powrocie do domu, Blair? Blair zmarszczyła brwi, teraz sama zaintrygowana.
- No tak, ale nie teraz. Podpisałam kontrakt na dwa lata. To jeszcze kilka miesięcy Czemu pytasz?
- Przysyłają nam dwóch nowych pracowników - wyjaśnił doktor, kręcąc lekko głową.
- To wspaniale! - wykrzyknęła Blair. - Prosiłeś przecież o dodatkową pomoc...
- Tak, ale nie oczekiwałem, że ją dostanę. - Wstał ze swojej pryczy i zaczął chodzić tam i z powrotem
po ubitej ziemi. - Tak sobie myślałem... - Wzruszył ramionami i spojrzał jej prosto w twarz. -Czy ty
wiesz coś, o czym ja nie wiem?
Blair pokręciła głową. Tom Hardy nigdy nie wspominał o jej powiązaniach rodzinnych, które ona
życzyła sobie trzymać w ukryciu, więc uważała, że jest mu winna szczerą odpowiedź.
- Jestem pewna, że nic ważnego się nie dzieje - odpowiedziała zgodnie z prawdą. - Niedawno
dostałam list. - Uśmiechnęła się z żalem. - A gwarantuję ci, że ojciec by mnie ostrzegł, gdyby istniało
jakieś niebezpieczeństwo. Nie. - Pokręciła znów głową. - Wybrany rząd trzyma się mocno. Niemal od
miesiąca nie było raportu o żadnej akcji partyzanckiej.
- Ach, no cóż. - Usiadł i podrapał się w czoło. - Może zaczęli nas trochę doceniać!
- Prawdopodobnie tak - zgodziła się Blair i wstała z zażenowanym uśmiechem. - A teraz, jeśli nie
masz nic przeciwko...
Machnął ręką w jej kierunku i podniósł porzuconą książkę.
- Idź, idź, Blair. Miłego pływania.
Zawsze było miłe. Ten strumień był wspaniały. Otoczony mieniącymi się wszystkimi kolorami liśćmi,
stanowił naturalną oazę rozciągającą się od zbocza klifu. Jego cicho bulgoczący szmer brzmiał jak
rozkoszny śmiech. A w jednym miejscu pod rzeźbionymi skałami strumień spadał, tworząc niewielki
wodospad.
Kate z werwą się wycierała, gdy pojawiła się Blair z mydłem w dłoni.
- Nie uwier...