Tytuł oryginału:
GREY Copyright © 2011, 2015 by Fifty Shades Ltd. Copyright © 2015 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga Copyright © 2015 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga Projekt graficzny okładki: by Sqicedragon and Megan Wilson Redakcja: Ewa Penksyk-Kluczkowska Korekta: Anna Just, Barbara Meisner, Aneta Iwan ISBN: 978-83-7999-533-2 WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o. Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28 e-mail:
[email protected] www.soniadraga.pl www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga www.facebook.com/50TwarzyGreya www.piecdziesiattwarzygreya.pl E-wydanie 2015 Skład wersji elektronicznej: konwersja.virtualo.pl
Spis treści
Dedykacja Podziękowania Poniedziałek, 9 maja 2011 Sobota, 14 maja 2011 Niedziela, 15 maja 2011 Czwartek, 19 maja 2011 Piątek, 20 maja 2011 Sobota, 21 maja 2011 Niedziela, 22 maja 2011 Poniedziałek, 23 maja 2011 Wtorek, 24 maja 2011 Środa, 25 maja 2011 Czwartek 26 maja 2011 Piątek, 27 maja 2011 Sobota, 28 maja 2011 Niedziela, 29 maja 2011 Poniedziałek, 30 maja 2011 Wtorek, 31 maja 2011 Środa, 1 czerwca 2011 Czwartek, 2 czerwca 2011 Piątek, 3 czerwca 2011 Sobota, 4 czerwca 2011 Niedziela, 5 czerwca 2011
Poniedziałek, 6 czerwca 2011 Wtorek, 7 czerwca 2011 Środa, 8 czerwca 2011 Czwartek 9 czerwca 2011 Przypisy
Ta książka jest poświęcona tym czytelnikom, którzy o nią prosili… i prosili…, i prosili…, i prosili. Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiliście. Mój świat kręci się każdego dnia dzięki Wam.
PODZIĘKOWANIA
Dziękuję:
Anne Messitte za rady, dobry nastrój i wiarę we mnie. Za to, że szczodrze poświęcała czas i dokładała nieskończonych wysiłków, aby wygładzić moją prozę. Pozostanę jej dłużniczką na wieki. Tony’emu Chirico i Russellowi Perreault za to, że zawsze się o mnie troszczyli. Cudownemu zespołowi literackiemu i opracowania graficznego, który się postarał, by ta książka dotarła do mety: Amy Brosey, Lydii Buechler, Katherine Hourigan, Andy’emu Hughesowi, Claudii Martinez i Megan Wilson. Niallowi Leonardowi za miłość, wsparcie i porady, jak również za to, że jest jedynym człowiekiem, który potrafi mnie tak naprawdę, naprawdę rozśmieszyć. Valerie Hoskins, mojej agentce, bez której dalej pracowałabym w telewizji. Dziękuję Ci za wszystko. Kathleen Blandino, Ruth Clampett, Belindzie Willis; dzięki za przeczytanie wersji roboczej. Zagubionym Dziewczynom za ich cenną przyjaźń i terapię. Bunker Babes za dowcip, mądrość, wsparcie i przyjaźń. Paniom z fanpage’u za pomoc przy amerykanizmach. Peterowi Branstonowi za pomoc przy TSR1. Brianowi Brunettiemu za naukę latania śmigłowcem. Prof. Dawnowi Carusiemu za wytłumaczenie zawiłości systemu szkolnictwa wyższego w USA. Prof. Chrisowi Collinsowi za naukę gleboznawstwa. Dr Rainie Sluder za wyjaśnienia dotyczące leczenia uzależnień. I wreszcie gorąco dziękuję moim dzieciom. Kocham Was tak, że nie umiem wyrazić tego słowami. Dajecie nieopisaną radość mnie i wszystkim dokoła. Jesteście pięknymi, zabawnymi, inteligentnymi, empatycznymi młodymi ludźmi, a ja jestem z Was niebywale dumna.
PONIEDZIAŁEK, 9 MAJA 2011 Mam trzy samochodziki. Ścigają się szybko po podłodze. Bardzo szybko. Jeden jest czerwony. Jeden zielony. Jeden żółty. Lubię zielony. Jest najlepszy. Mamusia też lubi moje samochodziki. Lubię, jak mamusia bawi się ze mną samochodzikami. Jej ulubiony to czerwony. Dzisiaj siedzi na kanapie i patrzy w ścianę. Zielony samochodzik wpada na dywan. Czerwony za nim. Potem żółty. Bęc! Ale mamusia nie widzi. Jeszcze raz – ścigają się i zderzają. Bęc! Ale mamusia nie widzi. Celuję zielonym samochodzikiem między jej nogi. Ale on wjeżdża pod kanapę. Nie mogę go dosięgnąć. Mam za duże ręce, nie mieszczą się w szparze. Mamusia nie widzi. Chcę mój zielony samochodzik. Ale mamusia wciąż siedzi na kanapie i patrzy w ścianę. „Mamusiu, mój samochodzik”. Nie słyszy mnie. „Mamo”. Ciągnę ją za rękę, a ona kładzie się na plecach, i zamyka oczy. „Nie teraz, Małpeczko. Nie teraz”, mówi. Zielony samochodzik zostaje pod kanapą. Widzę go. Ale nie mogę go dosięgnąć. Zielony samochodzik jest włochaty. Pokryty szarym futrem i brudem. Chcę go z powrotem. Ale nie mogę go dosięgnąć. Nie dam rady. Straciłem zielony samochodzik. Straciłem. I nigdy więcej nie będę mógł się nim bawić.
Otwieram oczy i sen rozpływa się w świetle poranka. Co mi się śniło, do diabła? Usiłuję sobie przypomnieć znikające fragmenty obrazów, ale na próżno. Odpędzam te myśli, prawie każdego ranka tak robię, wstaję z łóżka i idę do garderoby po świeży dres. Ołowiane niebo za oknem zapowiada deszcz, a ja nie mam ochoty przemoknąć dziś podczas przebieżki. Ruszam na górę do sali ćwiczeń, włączam telewizor nastawiony na poranne wiadomości biznesowe i wchodzę na bieżnię. Moje myśli wypełnia porządek dnia. Same spotkania, chociaż później jestem umówiony w biurze na zajęcia z trenerem osobistym – powalczyć z Bastille’em to czysta przyjemność. Może powinienem zadzwonić do Eleny? No, może. Zjedlibyśmy razem kolację pod koniec tygodnia. Zdyszany zatrzymuję bieżnię i idę pod prysznic rozpocząć kolejny monotonny dzień. – Jutro – rzucam, odprawiając Claude’a Bastille’a, który właśnie stanął na progu gabinetu. – W tym tygodniu golf, Grey. – Bastille uśmiecha się arogancko. Wie, że zwycięstwo na polu golfowym ma w kieszeni. Patrzę na niego spode łba, gdy się odwraca i wychodzi. Jego ostatnie słowa to sól na moje rany, bo choć podczas dzisiejszych ćwiczeń bardzo się starałem, mój trener skopał mi tyłek. Tylko Bastille jest w stanie mnie pokonać, a teraz chce zedrzeć ze mnie jeszcze parę deko tłuszczu na polu golfowym. Nie cierpię golfa, ale tyle interesów się przy nim załatwia, że muszę zdzierżyć te lekcje. Poza tym niechętnie przyznaję, że dzięki grze z Bastille’em faktycznie idzie mi coraz lepiej. Patrzę za okno na Seattle, dopada mnie tak dobrze znana, choć niemiła mi nuda. Nastrój mam szary i paskudny jak dzisiejsza pogoda. Kolejne dni niczym się od siebie nie różnią, potrzeba mi jakiejś rozrywki. Cały weekend pracowałem, a teraz, w czterech ścianach gabinetu, dopada mnie niepokój, zdenerwowanie. Niedobrze. Po tylu walkach z Bastille’em nie powinienem się tak czuć. Ściągam brwi. Uświadamiam sobie, że niestety, ostatnio zdołała mnie rozruszać jedynie wysyłka dwóch frachtowców z ładunkiem do Sudanu. A właśnie – miała przyjść Ros z obliczeniami, omówić logistykę. Co ją, do cholery, zatrzymało? Sprawdzam rozkład dnia i sięgam po telefon. Cholerny świat. Muszę ścierpieć upartą pannę Kavanagh z gazetki WSU, Uniwersytetu Stanu Waszyngton. Do diabła, co mnie napadło, że się zgodziłem? Nie cierpię wywiadów – bezmyślnych pytań z ust niedoinformowanych, zazdrosnych ludzi, którzy chcą grzebać w moim prywatnym życiu. I do tego studentka! Dzwoni telefon. – Tak? – rzucam ze złością do Andrei, jakby to ona była winna. Przynajmniej mogę się postarać, żeby ten wywiad nie trwał pół dnia.
– Anastasia Steele do pana, panie Grey. – Steele? Oczekiwałem Katherine Kavanagh. – Anastasia Steele, proszę pana. Nie cierpię niespodzianek. – Wpuść ją. Proszę, proszę… Panna Kavanagh jest nieosiągalna. Znam jej ojca, Eamona, właściciela Kavanagh Media. Zdarzyło nam się robić interesy, sprawił na mnie wrażenie bystrego i rozsądnego. Tym wywiadem robię mu przysługę – co zamierzałem odbić sobie później, w dogodnym momencie. I muszę przyznać, że byłem trochę ciekaw córki Eamona, chciałem zobaczyć, czy jabłko padło daleko od jabłoni. Zamieszanie w drzwiach podrywa mnie na nogi, gdy wir długich kasztanowych włosów, bladych kończyn i wysokich brązowych butów dosłownie wpada na łeb, na szyję do gabinetu. Hamując naturalne zniecierpliwienie w obliczu takiej niezdarności, jednym susem dopadam dziewczyny. Wylądowała na czworakach. Łapię ją za szczupłe ramiona i pomagam wstać. Spojrzenie czystych, zawstydzonych oczu krzyżuje się z moim i zastygam jak porażony piorunem. Mają zupełnie niezwykłą barwę, błękitną, są pełne niewinności i przez jedną straszną chwilę odnoszę wrażenie, że dziewczyna widzi mnie na wskroś. Czuję się… obnażony. Ta myśl wyprowadza mnie z równowagi, więc natychmiast ją odpędzam. Ma drobną, słodką twarz, teraz oblaną rumieńcem. Niewinna, blada róża. Przez głowę przelatuje mi pytanie, czy cała jej skóra jest taka – bez skazy – i jak wyglądałaby różowa i rozgrzana po wysmaganiu trzcinką. Niech to szlag. Powstrzymuję rozbiegane myśli, zaniepokojony ich kierunkiem. Do diabła, co ty wyrabiasz, Grey? Ona jest o wiele za młoda. Wlepia we mnie wzrok – powstrzymuję się od przewrócenia oczami. Tak, tak, mała, pozory mylą. Muszę z twoich oczu przegnać ten zachwyt, ale trochę się przy tym zabawmy! – Dzień dobry, panno Kavanagh. Jestem Christian Grey. Nic się pani nie stało? Może zechce pani usiąść? I znów ten rumieniec. Odzyskałem już panowanie nad sobą i teraz lustruję ją wzrokiem. Jest całkiem atrakcyjna – drobna, bez śladu opalenizny, z grzywą ciemnych włosów, ledwo trzymanych w karbach gumką. Szatynka. Owszem, bardzo atrakcyjna. Wyciągam rękę, gdy upokorzona duka przeprosiny i podaje mi dłoń. Skórę ma chłodną, delikatną, ale uścisk zaskakująco mocny. – Panna Kavanagh jest niedysponowana, więc przysłała mnie. Mam nadzieję, że to panu nie przeszkadza. – Ma spokojny, melodyjny, odrobinę niepewny głos. Co chwilę mruga powiekami, długie rzęsy trzepocą. Po jej niezbyt eleganckim wejściu nie umiem ukryć rozbawienia, gdy pytam, kim jest. – Anastasia Steele. Studiuję literaturę angielską z Kate… yyy… Katherine… yyy… panną Kavanagh na Uniwersytecie Stanowym w Vancouver. Nieśmiały mól książkowy, co? Na to wygląda; marnie ubrana, drobna figurka ukryta pod bezkształtnym swetrem, prostą spódniczką i praktycznymi butami. Ma w ogóle jakieś pojęcie o stylu? Rozgląda się nerwowo po gabinecie – zerka na wszystko, byle nie na mnie, zauważam z rozbawieniem i ironią. Jak w tym wieku może być dziennikarką? Za grosz stanowczości. Jest zmieszana, pokorna… uległa.
Zdezorientowany nieprzyzwoitymi myślami, potrząsam głową i zastanawiam się, czy pierwsze wrażenia są wiarygodne. Mamrocząc jakieś banały, zapraszam ją, by usiadła, i zauważam, że wpadły jej w oko wiszące w gabinecie obrazy. Nim zdążę się ugryźć w język, tłumaczę: – Miejscowa artystka. Nazywa się Trouton. – Cudowne. To, co zwyczajne, na nich wydaje się niezwykłe – mówi marzycielsko, zatracona w wyjątkowym, znakomitym artyzmie dzieł Trouton. Ma delikatny profil – zadarty nosek, miękkie, pełne usta – i dokładnie oddała moje wrażenia. „To, co zwyczajne, na nich wydaje się niezwykłe”. Błyskotliwa uwaga. Panna Steele jest bystra. Zgadzam się i patrzę zafascynowany, jak jej twarz kolejny raz pokrywa się rumieńcem. Siadając naprzeciwko, usiłuję okiełznać myśli. Z wielkiej torebki wyciąga pogniecione kartki i dyktafon. Jest nieporadna jak dziecko, dwa razy upuszcza cholerny gadżet na mój stolik w stylu Bauhausu. Najwyraźniej nigdy w życiu nie trzymała w ręce dyktafonu, ale z jakiegoś niepojętego powodu wydaje mi się to zabawne. W normalnych okolicznościach jej niezręczność doprowadziłaby mnie do szewskiej pasji, teraz jednak trzymam palec na ustach, skrywając uśmiech, i powstrzymuję chęć, by samemu nastawić sprzęt. Kiedy się guzdrze i popada w coraz większe zmieszanie, wpada mi do głowy, że moja szpicruta mogłaby dźwignąć jej motorykę na niezły poziom. Dzięki biegle użytej szpicrucie nawet najbardziej płochliwe stworzenia chodzą jak w zegarku. Ta zabłąkana myśl sprawia, że muszę zmienić pozycję w fotelu. Dziewczyna zerka na mnie i zagryza dolną wargę. Pełną wargę. O kurwa! Jak mogłem nie zauważyć, że ma tak pociągające usta? – Prze… przepraszam, nie znam się na tym. Widzę, mała, ale w tej chwili mnie to wali, bo nie mogę oderwać oczu od twoich ust. – Nikt pani nie pogania, panno Steele. – Znów muszę się skupić i opanować krnąbrne myśli. Grey… przestań, natychmiast. – Pozwoli pan, że będę nagrywała odpowiedzi? – pyta z wyrazem oczekiwania na jasnej twarzy. Chce mi się śmiać. – Teraz mnie pani pyta, jak już zadała sobie pani tyle trudu, żeby nastawić ten dyktafon? Mruga powiekami, przez chwilę ma oczy jak spodki, w nich wyraz zagubienia, a mnie dopada, rzadkie w moim przypadku, poczucie winy. Nie bądź dupkiem, Grey. – Pozwolę, oczywiście. – Nie chcę mieć na sumieniu tego spojrzenia. – Czy Kate, to znaczy panna Kavanagh, wyjaśniła, jaki jest cel tego wywiadu? – Tak, ma się pojawić w numerze gazetki uczelnianej przed rozdaniem dyplomów, ponieważ w tym roku ja będę z tej okazji wygłaszał mowę. Nie mam pojęcia, co za diabeł mnie podkusił, bym się na to zgodził. Sam z PR-u wbijał mi do głowy, że wydział ochrony środowiska na WSU potrzebuje reklamy, aby ściągnąć dodatkowe fundusze poza moim grantem. Ale Sam sprzedałby własną matkę, byle media miały temat do bicia piany na nasz temat. Panna Steele znów mruga, jakby usłyszała nowość nad nowościami – i ma przy tym na twarzy wyraz nagany. Nie przygotowała się do wywiadu? A powinna. Ta myśl studzi mi krew. To… niemiłe, nie oczekiwałbym tego ze strony kogoś, kto zajmuje mój czas. – Świetnie. Mam kilka pytań, panie Grey. – Zatyka za ucho kosmyk, wytrącając mnie z rozdrażnienia.
– Tego się spodziewałem – mówię sucho. Niech się pomęczy. Posłusznie się męczy, a potem prostuje wąskie ramiona. Cała poważna i skupiona. Pochyla się, wciska START i ściągając brwi, patrzy na pogniecione notatki. – Jest pan bardzo młody jak na kogoś, kto stworzył takie imperium. Czemu zawdzięcza pan swój sukces? Stać ją na ciekawsze pytanie niż to. Co za nuda. Ani grama oryginalności. Czuję się zawiedziony. Powtarzam stereotypową odpowiedź o wyjątkowych ludziach, którzy dla mnie pracują. Ludziach zaufanych na tyle, na ile w ogóle komuś ufam, i dobrze opłacanych… ple, ple, ple… Ale, panno Steele, fakty są takie, że jestem świetny w tym, co robię. Dla mnie rzecz jest prosta jak budowa cepa. Kupuję podupadające, źle zarządzane firmy i stawiam je na nogi, niektóre zatrzymuję, a jeśli rzeczywiście upadają, przejmuję ich majątek i odprzedaję tym, którzy dadzą najwięcej. Wszystko sprowadza się do doskonałego rozeznania się w sytuacji, a to zawsze zależy od ludzi, którzy podejmują decyzje. Żeby osiągnąć sukces w biznesie, trzeba mieć dobrych pracowników, a ja umiem oceniać ludzi lepiej niż inni. – Może po prostu ma pan szczęście – sugeruje spokojnie. Szczęście? Przechodzi mnie dreszcz rozdrażnienia. Jak ona śmie? Wydaje się skromna i cicha, ale co to za pytanie? Nikt nigdy nie zasugerował, że mam szczęście. Ciężka praca, znajdowanie właściwych ludzi, śledzenie ich poczynań, trafna ocena, na co ich stać, i pozbywanie się ich, jeśli się okazuje, że nie spełniają moich wymagań. Tego się trzymam, i to mocno. To nie ma żadnego związku ze szczęściem. Niech to wszyscy diabli. Popisując się erudycją, cytuję Andrew Carnegiego, mojego ulubionego przemysłowca: – Rozwój ludzi to najważniejszy cel przywódcy. – Mówi pan tak, jakby miał pan obsesję na punkcie podporządkowania sobie innych – mówi całkiem serio. Co, u diabła…? Czyżby zdołała mnie przejrzeć? Kontrolowanie innych to moje drugie imię, skarbie. Gromię ją wzrokiem, w nadziei, że ją zastraszę. – Och, jestem biegły w podporządkowywaniu, ćwiczę się w tym nieustannie, panno Steele. – I poćwiczyłbym teraz na tobie. Dziewczyna znów przygryza wargę, na jej twarz powraca kuszący rumieniec. Kontynuuję, starając się nie myśleć o jej ustach. – Poza tym jeśli ktoś chce zdobyć wielką władzę, musi sobie wmówić, w najskrytszych marzeniach, że sensem jego istnienia jest sprawowanie kontroli. – Uważa pan, że ma wielką władzę? – pyta ciepłym, łagodnym tonem, ale jej uniesione delikatne brwi sygnalizują krytykę. Czy świadomie mnie prowokuje? Co mnie wkurza: jej pytania, postawa czy też fakt, że wydaje mi się atrakcyjna? Moje rozdrażnienie rośnie. – Zatrudniam ponad czterdzieści tysięcy ludzi. To daje mi poczucie odpowiedzialności… poczucie władzy, jeśli pani woli. Gdybym uznał, że nie interesuje mnie już branża telekomunikacyjna i pozbyłbym się firmy, po miesiącu dwadzieścia tysięcy osób miałoby problem ze spłacaniem hipoteki. Na tę odpowiedź rozchyla szeroko usta. Tak lepiej. Spróbuj to przetrawić. Odzyskuję równowagę ducha. – Nie rozlicza się pan przed zarządem? – Jestem właścicielem mojej firmy. Nie muszę się tłumaczyć żadnemu zarządowi. – Powinna to
wiedzieć. – A ma pan jakieś inne zainteresowania poza pracą? – podejmuje pospiesznie, należycie odczytując moją reakcję. Wie, że jestem wkurzony, i z jakiegoś niezgłębionego powodu sprawia mi to przyjemność. – Mam różnorodne zainteresowania, panno Steele. Niezwykle różnorodne. – Przez głowę przebiegają mi różne wizje, w których jest w moim pokoju zabaw: przypięta do krzyża, na wielkim łożu z baldachimem z rozłożonymi nogami i rękami, z rozstawionymi nogami na ławie chłosty. No i proszę – znów tamten rumieniec. Jak mechanizm obronny. – Ale skoro pan pracuje tak ciężko, jak się pan relaksuje? – Relaksuje? – W jej pyskatej buzi to słowo brzmi dziwnie, ale zabawnie. Poza tym kiedy mam czas na relaks? Nie ma pojęcia, czym się zajmuję. Ale znów patrzy na mnie tym naiwnym spojrzeniem i mimowolnie rozważam jej pytanie. Jak ja się relaksuję? Żegluję, latam, rżnę… sprawdzam granice wytrzymałości atrakcyjnych drobnych szatynek takich jak ona i zmuszam je do posłuszeństwa… Na tę myśl znów poruszam się niespokojnie w fotelu, ale odpowiadam gładko, pomijając kilka ulubionych hobby. – Inwestuje pan w produkcję. Właściwie dlaczego? – Lubię tworzyć coś od zera. Lubię wiedzieć, jak coś działa, czym jest napędzane, jak to zmontować i rozmontować. I uwielbiam statki. Cóż mogę powiedzieć? – Transportują żywność na naszej planecie. – Można by uznać, że kieruje się pan sercem, a nie logiką i faktami. Sercem? Ja? Och, nie, mała. Moje serce dawno temu rozszarpano na kawałki. – Niewykluczone. Chociaż wiele osób powiedziałoby, że nie mam serca. – Dlaczego miałyby tak powiedzieć? – Bo dobrze mnie znają. – Uśmiecham się do niej kpiąco. Po prawdzie nikt nie zna mnie dobrze, może poza Eleną. Ciekawe, co powiedziałaby na tę pannę Steele. Dziewczyna jest jedną wielką masą sprzeczności; nieśmiała, niezręczna, zdecydowanie bystra i podniecająca jak diabli. Tak, dobra, przyznaję. Jest pociągająca. Rzuca następne wykute na blachę pytanie. – Czy pańscy przyjaciele powiedzieliby, że łatwo pana rozgryźć? – Jestem bardzo skrytą osobą. Dokładam starań, by chronić swoją prywatność. Nie udzielam często wywiadów. – Przy takim życiu, jakie wybrałem, potrzebuję prywatności. – Czemu się pan zgodził na ten wywiad? – Ponieważ jestem dobroczyńcą pani uniwersytetu i nie zdołałem zniechęcić panny Kavanagh. Niezłomnie wierci dziurę w brzuchu moim PR-owcom, a ja podziwiam ten rodzaj uporu. – Ale cieszę się, że to ty tu wpadłaś, nie ona. – Inwestuje pan również w technologie upraw. Skąd zainteresowanie tą dziedziną? – Zbyt wielu ludziom na naszej planecie brakuje żywności, panno Steele, a pieniędzmi się ich nie nakarmi. – Patrzę na nią z kamienną twarzą. – To brzmi jak deklaracja prawdziwego filantropa. Czy taka jest pańska pasja? Nakarmienie ubogich tego świata? – Patrzy na mnie ze zdziwieniem, jakbym był jakąś zagadką, ale nie ma mowy, bym pozwolił jej zajrzeć w głąb mojej czarnej duszy. To nie obszar, o którym można konwersować przy herbatce. Śmiało, Grey. – To sensowny biznes – odpowiadam pod nosem, udając znudzenie. Aby uwolnić się od wszystkich
myśli o głodzie, wyobrażam sobie, że posuwam ją w te usta. Tak, te usta potrzebują ćwiczeń… widzę ją, jak klęczy przede mną. To dopiero ciekawy obrazek. Recytuje następne pytanie, odrywając mnie od fantazji. – Wyznaje pan jakąś filozofię? Jeśli tak, to jaką? – Nie wyznaję żadnej filozofii jako takiej. Może dewizę Carnegiego: „Człowiek, który osiągnął zdolność całkowitego panowania nad swoim umysłem, może zapanować nad wszystkim innym, i ma do tego pełne prawo”. Jestem inny niż wszyscy, z determinacją dążę do celu. Lubię sprawować władzę, mieć kontrolę; nad sobą i nad otoczeniem. – Więc jest pan owładnięty żądzą posiadania? Tak, mała. Chciałbym posiadać choćby ciebie. Ściągam brwi, zaskoczony tą myślą. – Chcę zasłużyć na to posiadanie, ale tak, w gruncie rzeczy do niego się to sprowadza. – Sprawia pan wrażenie rasowego konsumpcjonisty. – Jej głos jest zabarwiony dezaprobatą i to znów mnie wkurza. – Bo jestem konsumpcjonistą. Mówi jak dzieciak z bogatego domu, który zawsze dostawał to, czego chciał, ale przyglądam się uważniej jej ubraniom – z taniego sklepu w rodzaju Old Navy albo H&M – i wiem, że to nieprawda. Nie wychowała się w dostatku. Mógłbym się tobą dobrze zająć… Do diabła, skąd mi to wpadło do łba? Chociaż, jak się nad tym dobrze zastanowić, to potrzebuję nowej uległej. Ile to czasu upłynęło od Susannah? Dwa miesiące? No i proszę, już się ślinię do następnej. Uśmiecham się do niej miło. Konsumpcjonizm to nie grzech – w końcu konsumpcja napędza to, co zostało z amerykańskiej gospodarki. – Był pan adoptowany. Jak pan sądzi, na ile to pana ukształtowało? A co ma piernik do wiatraka? Idiotyczne pytanie. Gdybym został z tamtą zaćpaną dziwką, pewnie bym już nie żył. Zbywam ją pierwszą lepszą odpowiedzią, siląc się na spokój w głosie, ale naciska, chce wiedzieć, ile miałem lat, gdy mnie adoptowano. Zamknij jej ryja, Grey! – Tego rodzaju informacje są dostępne publicznie, panno Steele – odpowiadam lodowatym głosem. To też powinna wiedzieć. Teraz sprawia wrażenie skruszonej, gdy układa za uchem niesforny kosmyk. Dobrze. – Musiał pan poświęcić życie rodzinne dla pracy. – To nie jest pytanie – rzucam ostro. Aż podskakuje, wyraźnie zakłopotana, ale stać ją na przeprosiny i przerabia wypowiedź. – Czy musiał pan poświęcić życie rodzinne dla pracy? Na co mi rodzina? – Mam rodzinę. Mam brata, siostrę i kochających rodziców. Nie interesuje mnie dalsze rozszerzanie rodziny. – Jest pan gejem, panie Grey? Co, u diabła…?! Nie mogę uwierzyć, że powiedziała to na głos! Jak na ironię, o to nie spytaliby mnie nawet najbliżsi. Jak ona śmie…? Mam chęć porwać ją z fotela, przełożyć przez kolano, sprać, a potem, związawszy ręce za plecami, zerżnąć na biurku. Miałaby odpowiedź na swoje idiotyczne pytanie. Biorę głęboki,
uspokajający oddech. Ku mojemu mściwemu zadowoleniu wydaje się głęboko skrępowana własnym pytaniem. Unoszę brwi, ale zachowuję absolutny spokój w głosie: – Nie, Anastasio, nie jestem gejem. – Anastasia. Urocze imię. Przyjemnie przetacza mi się po języku. – Bardzo przepraszam. Tak jest… tu napisane. – Znów morduje kosmyk. Najwyraźnej ma taki tik. To nie jej wypociny? Pytam ją o to, a ona blednie. Niech to szlag, naprawdę jest atrakcyjna, w taki subtelny sposób. – Noo… nie. Pytania ułożyła Kate… panna Kavanagh. – Pracujecie razem w gazetce? – Nie. Mieszkamy razem. Nic dziwnego, że jest taka roztrzepana. Drapię się po brodzie, rozważając, czy dać jej naprawdę w kość, czy nie. – Zgłosiła się pani na ochotnika do przeprowadzenia wywiadu? – pytam i w nagrodę otrzymuję jej pokorne spojrzenie; denerwuje się moją reakcją. Podoba mi się to, jak na nią działam. – Zostałam oddelegowana. Kate zachorowała – mówi cicho. – To sporo tłumaczy. Rozlega się pukanie do drzwi i wchodzi Andrea. – Panie Grey, przepraszam, że przeszkadzam, ale następne spotkanie ma pan za dwie minuty. – Jeszcze nie skończyliśmy, Andreo. Odwołaj to spotkanie. Wytrzeszcza na mnie oczy, zbita z tropu. Patrzę na nią groźnie. Wyjdź! Natychmiast! Jestem zajęty małą panną Steele. – Oczywiście, panie Grey – mówi, szybko się opanowując. Robi w tył zwrot i wychodzi. Z powrotem skupiam uwagę na intrygującym, frustrującym stworzeniu na kanapie. – Na czym stanęliśmy, panno Steele? – Nie chciałabym panu w niczym przeszkadzać. Och, nie, maleńka. Teraz moja kolej. Chcę wiedzieć, czy ta urocza buzia kryje jakieś tajemnice. – Chcę się czegoś dowiedzieć o pani. Żeby było sprawiedliwie. – Gdy się odchylam na oparcie i przykładam palec do ust, zerka na nie i przełyka ślinę. Och, tak, ta sama reakcja co zwykle. To miło, że nie jest całkiem obojętna na moje wdzięki. – Nie ma tego wiele – mówi, znowu się rumieniąc. Onieśmielam ją. – Jakie ma pani plany po dyplomie? – Jeszcze żadnych, panie Grey. Przede mną ostatnie egzaminy. – Mamy tu znakomity program dla stażystów. Co mnie opętało, żeby w ogóle o tym wspominać? To wbrew zasadom, Grey. Nigdy nie posuwaj personelu… Ale przecież nie posuwasz tej dziewczyny. Wydaje się zaskoczona i znów zagryza wargę. Czemu to takie podniecające? – Tak? Będę to miała na uwadze – odpowiada. – Chociaż nie jestem pewna, czybym tu pasowała. – Czemu pani tak mówi? – pytam. Co nie tak z moją firmą? – To chyba oczywiste, prawda? – Nie dla mnie. – Jej odpowiedź zbija mnie z tropu. Znów się rumieni, gdy sięga po dyktafon. Cholera, ona wychodzi. Przebiegam w myślach mój terminarz na popołudnie – nie ma tam niczego, co nie mogłoby zaczekać.
– Chciałaby pani, żebym pokazał pani biuro? – Na pewno jest pan na to zbyt zajęty, panie Grey, a przede mną długa droga. – Wraca pani do Vancouver? – Spoglądam przez okno. To daleko jak cholera. I pada. Nie powinna jechać w taką pogodę, ale nie mogę jej zabronić. Ta myśl mnie irytuje. – No to proszę jechać ostrożnie. – Mówię to niezamierzenie surowym tonem. Szamoce się z dyktafonem. Chce wyjść z gabinetu, a ja, o dziwo, chciałbym ją zatrzymać. – Niczego więcej pani nie trzeba? – pytam, wyraźnie starając się ją zatrzymać. – Tak, proszę pana – odpowiada cicho. Jej słowa, ich brzmienie mnie zaskakują… W ustach takiej bystrej dziewczyny… Przez chwilę wyobrażam sobie te usta na moje zawołanie. – Dziękuję za wywiad, panie Grey. – Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiadam; szczerze, bo od dawna nikt mnie tak nie zafascynował. Ta myśl budzi mój niepokój. Dziewczyna wstaje, a ja wyciągam rękę, żeby jej dotknąć. – Do następnego spotkania, panno Steele. – Mówię cicho, gdy nasze dłonie się spotykają. Tak, chcę wychłostać i zerżnąć tę dziewczynę w moim pokoju zabaw. Chcę ją mieć związaną i spragnioną… spragnioną mnie, ufną. Przełykam ślinę. Nie ma mowy, Grey. – Do widzenia, panie Grey. – Kiwa głową i szybko cofa rękę, zbyt szybko. Nie mogę pozwolić jej tak zniknąć. Jest oczywiste, że rozpaczliwie pragnie wyjść. To irytujące, ale gdy otwieram drzwi gabinetu, doznaję olśnienia. – Pilnuję, żeby tym razem pokonała pani próg – żartuję. Jej usta zaciskają się w wąską linię. – To bardzo miło z pańskiej strony – rzuca sucho. Panna Steele bynajmniej nie jest potulna! Uśmiecham się szeroko za jej plecami, gdy wychodzi, i ruszam za nią. Andrea i Olivia wstrząśnięte śledzą nas wzrokiem. Tak, wiem. Ja ją tylko odprowadzam. – Miała pani płaszcz? – pytam. – Kurtkę. Patrzę znacząco na Olivię, a ta natychmiast się rzuca po granatową kurtkę i podaje mi ją ze swoim zwykłym głupawym uśmiechem. Chryste, Olivia potrafi umęczyć – wiecznie robi do mnie maślane oczy. No tak. Kurtka jest znoszona, tania. Panna Anastasia Steele powinna się lepiej ubierać. Podaję dziewczynie okrycie i gdy wkłada je na szczupłe ramiona, muskam ją u podstawy karku. Zamiera pod tym dotykiem i blednie. Tak! Działam na nią. Ta świadomość jest niezwykle przyjemna. Idę swobodnym krokiem do windy i naciskam guzik, podczas gdy dziewczyna stoi obok, wyraźnie niespokojna. Och, już ja bym cię uspokoił, mała. Drzwi się otwierają, dziewczyna wpada do środka i odwraca się twarzą do mnie. – Anastasio – mówię na pożegnanie. – Christianie – odpowiada cicho. Drzwi kabiny windy się zamykają, a dźwięk mojego imienia zawisa w powietrzu między nami – brzmi dziwnie i nieznajomo, ale seksownie jak diabli. Muszę wiedzieć o niej wszystko. – Andreo – rzucam ostro, wróciwszy do gabinetu. – Połącz mnie z Welchem, natychmiast. Siadam za biurkiem i czekam na połączenie. Spoglądam na obrazy i przypominają mi się słowa panny Steele. „To, co zwyczajne, na nich wydaje się niezwykłe”. Tak bez dwóch zdań mogłaby
powiedzieć o sobie. Telefon dzwoni. – Pan Welch na linii. – Połącz. – Proszę bardzo. – Welch, musisz mi przygotować raport na temat pewnej osoby.
SOBOTA, 14 MAJA 2011 ANASTASIA ROSE STEELE Ur. Adres: Nr tel. kom.: Nr ubezp. zdrow.: Bank: Zawód:
Ocena średnia: Poprzednie miejsca nauki: Wynik testu SAT: Zatrudnienie:
Ojciec: Matka:
Przekonania polityczne: Przekonania religijne: Orientacja seksualna: Związki osobiste:
10 IX 1989 r., Montesano, stan Waszyngton SW Green Street 1114, m. 7, Haven Heights, Vancouver, stan Waszyngton 98888 360-959-4352 987-65-4320 Wells Fargo Bank, Vancouver, stan Waszyngton, nr rach.: 306361, stan konta: $683,16 studentka studiów magisterskich Uniwersytet Stanu Waszyngton w Vancouver, college humanistyczny, język angielski 4,0 szkoła podst., gimnazjum, liceum w Montesano 21502 sklep z materiałami budowlanymi Clayton’s, NW Vancouver Drive, Portland, sprzedawca (pół etatu) Franklin A. Lambert, ur. 1 IX 1969, zm. 11 IX 1989 Carla May Wilks Adams, ur. 18 VII 1970 mąż: Franklin A. Lambert, od 1 III 1989, zm. 11 IX 1989 mąż: Raymond Steele, od 6 VI 1990 rozw. 12 VII 2006 mąż: Stephen M. Morton, od 16 VIII 2006, rozw. 31 I 2007 mąż: Bob Adams, od 6 IV 2009 nieznane nieznane nieznana w chwili obecnej nie stwierdzono
Po raz setny pochylam się nad dokumentem otrzymanym dwa dni temu, usiłując rozgryźć zagadkową pannę Anastasię Rose Steele. Nie potrafię przestać myśleć o tej cholernej kobiecie i to zaczyna mnie poważnie wkurzać. W tygodniu, podczas szczególnie nudnego spotkania, przyłapałem się na tym, że odtwarzam w myślach jej wywiad. Jej roztrzęsione palce na dyktafonie, poprawianie włosów, zagryzanie wargi. Tak. To ostatnie działa na mnie za każdym razem. A teraz oto parkuję na obrzeżu Portland, przed Clayton’s, rodzinnym sklepem z materiałami budowlanymi, w którym ona pracuje. Jesteś durniem, Grey. Po co tu sterczysz?
Wiedziałem, że to się tak skończy. Cały tydzień… wiedziałem, że będę musiał znów się z nią zobaczyć. Wiedziałem to od chwili, w której szepnęła w windzie moje imię. Próbowałem się opierać. Odczekałem pięć dni, pięć nużących dni, sprawdzając, czy uda mi się o niej zapomnieć. I nie czekam. Nie cierpię czekania… żadnego. Nigdy wcześniej nie uganiałem się za kobietą. Te, które miałem, rozumiały, czego od nich oczekuję. Teraz się boję, że panna Steele jest po prostu za młoda i nie będzie zainteresowana tym, co mam do zaoferowania. Bo nie będzie, prawda? A może jednak będzie z niej dobra uległa? Potrząsam głową. No i proszę, siedzę jak ten osioł na podmiejskim parkingu w zapuszczonej części Portland. W jej dossier nie pokazało się nic niezwykłego – poza ostatnią rubryką, o której nie mogłem przestać myśleć. Właśnie dlatego tu jestem. Czemu nie masz chłopaka, panno Steele? Orientacja seksualna nieznana – może to lesbijka? Prycham, uznając, że to niemożliwe. Przypominam sobie pytanie, które zadała podczas wywiadu, jej wielkie zażenowanie, blady rumieniec… Odkąd ją poznałem, lubieżne myśli nie dają mi spokoju. Dlatego tu jesteś. Skręca mnie, żeby znów się z nią spotkać – te niebieskie oczy prześladują mnie nawet w snach. Nie wspomniałem o niej Flynnowi i dobrze, bo teraz zachowuję się jak stalker. Może powinienem mu powiedzieć? Nie. Nie chcę, żeby dręczył mnie swoim najnowszym gównem, terapią skierowaną na rozwiązania. Po prostu trzeba mi rozrywki, a w tej chwili chcę takiej właśnie rozrywki – ekspedientki w sklepie z materiałami budowlanymi. Skoro już się tu pofatygowałem… Sprawdźmy, czy mała panna Steele nadal wydaje się tak atrakcyjna. Kurtyna w górę, Grey! Gdy wchodzę, rozlega się beznamiętny elektroniczny dźwięk dzwonka. Sklep okazuje się zaskakująco duży, i chociaż prawie dobiega pora lunchu, jak na sobotę panuje tu spokój. Oczywiście pełno tu regałów z typowym badziewiem. Zapomniałem, jakich możliwości komuś takiemu jak ja dostarcza sklep z narzędziami. Zaspokajam swoje potrzeby, kupując głównie w Internecie, ale skoro tu jestem, może zaopatrzę się w parę artykułów: rzepy, kółka na klucze… O tak… Znajdę uroczą pannę Steele i trochę się zabawię. Potrzebowałem całych trzech sekund, by ją wypatrzyć. Pochylona nad ladą, wpatruje się w ekran komputera i skubie lunch – bajgel. Z roztargnieniem ściera okruszek z kącika ust i wsuwa palec między wargi. Mój penis furka z wrażenia. No, ile ty masz lat, czternaście? Reakcje mojego ciała są irytujące. Może się to skończy, jak ją spętam, zerżnę, wychłostam… i niekoniecznie w tej kolejności. O, tak… Tego mi trzeba. Jest pochłonięta swoim zajęciem, dzięki czemu mogę jej się uważnie przyjrzeć. Kiedy odsuwam na bok sprośne myśli, widzę, że jest atrakcyjna, bardzo atrakcyjna. Dobrze ją zapamiętałem. Podnosi wzrok i zamiera. To równie denerwujące jak podczas pierwszego spotkania. Przygląda mi się badawczo – zszokowana, jak sądzę – i nie wiem, czy to reakcja pozytywna, czy negatywna. – Dzień dobry, panno Steele. Jaka miła niespodzianka. – Dzień dobry, panie Grey – mówi bez tchu, zdenerwowana. Ach, więc pozytywna. – Właśnie byłem w okolicy. Muszę zaopatrzyć się w kilka artykułów. To przyjemność znów panią spotkać. – Prawdziwa przyjemność. Ma na sobie ciasny T-shirt i dżinsy, nie bezkształtne dziadostwo, które włożyła poprzednio. Nogi do szyi, talia wąska, doskonałe cycki. Nadal rozchyla wargi w
zaskoczeniu, a ja z trudem się powstrzymuję, by nie złapać jej za podbródek i nie zamknąć ust. Przyleciałem z Seattle tylko po to, żeby cię zobaczyć, i tak wyglądasz, że warto było odbyć tę podróż. – Ana. Mam na imię Ana. W czym mogę panu pomóc, panie Grey? Bierze głęboki oddech, prostuje ramiona, jak wtedy, gdy przeprowadzała ze mną wywiad, i posyła mi taki uśmiech, jaki ma zarezerwowany dla klientów. Piłka w grze, panno Steele. – Potrzebuję paru rzeczy. Przede wszystkim spinek do kabli. Moja prośba całkowicie ją zaskakuje; patrzy na mnie zszokowana. Och, będzie niezły ubaw. Nie masz pojęcia, co potrafię zrobić z takimi spinkami, maleńka. – Mamy spinki różnych wielkości. Pokazać panu? – pyta, odzyskując głos. – Proszę prowadzić. Wychodzi zza kontuaru i wskazuje jeden z regałów. Ma na sobie trampki. Nie wiedzieć czemu, zadaję sobie w duchu pytanie, jak wyglądałaby w niebotycznych szpilkach, od Louboutina… żadnych innych, tylko od Louboutina… – Są na artykułach elektrycznych, alejka ósma. – Głos jej drży i robi się czerwona… Działam na nią. Nadzieja rozkwita mi w piersi. Więc nie jest lesbijką. Uśmiecham się złośliwie. – Proszę przodem. – Zapraszam ją gestem. Puszczając ją przed sobą, zachowuję dystans i mam czas podziwiać jej fantastyczny tyłek. Długi, gruby koński ogon odmierza czas jak metronom, do wtóru łagodnego kołysania bioder. Naprawdę ma wszystko jak trzeba: słodycz, uprzejmość, urodę, wszystkie fizyczne atrybuty, które cenię u uległej. Ale pytanie za milion dolarów brzmi: czy potrafi nią być? Zapewne nic nie wie o tym stylu życia – moim stylu życia – ale bardzo chcę jej go przedstawić. Tym razem daleko wybiegasz do przodu, Grey. – Przyjechał pan do Portland w interesach? – pyta, przerywając moje myśli. Mówi cienkim głosem; udaje brak zainteresowania. Mam ochotę się roześmiać. Kobiety rzadko mnie rozbawiają. – Odwiedzałem w WSU wydział zajmujący się uprawami rolnymi. Ma siedzibę w Vancouver – kłamię. Tak naprawdę przyjechałem spotkać się z panią, panno Steele. Mina jej rzednie, a ja czuję się jak palant. – Obecnie finansuję tamtejsze badania nad płodozmianem, a także z dziedziny gleboznawstwa. – To przynajmniej prawda. – Wszystko w ramach pańskiego planu „nakarmić świat”? – Unosi brew rozbawiona. – Coś w tym rodzaju – odpowiadam cicho. Czy ona się ze mnie nabija? Och, jeśli tak, z rozkoszą położyłbym temu kres. Ale jak zacząć? Może od kolacji, zamiast od zwykłej rozmowy kwalifikacyjnej… Ależ to będzie nowość, kolacja z potencjalną uległą. Docieramy do spinek, ułożonych kolorami i według długości. Z roztargnieniem sunę dłonią po paczkach. Mógłbym ją zaprosić na kolację… Jak na randkę? Zgodziłaby się? Kiedy się oglądam, pilnie studiuje splecione palce. Nie jest w stanie patrzeć mi w oczy… to obiecujące. Wybieram dłuższe spinki. W końcu są bardziej uniwersalne, nadają się zarówno do unieruchomienia obydwu nadgarstków, jak i kostek obu nóg. – Te będą dobre. – Coś jeszcze? – szybko pyta, albo w ramach superusłużności, albo chcąc pozbyć się mnie ze sklepu, nie wiem. – Potrzebuję taśmy malarskiej. – Robi pan remont?
– Nie, nie robię. – Och, gdybyś ty wiedziała… – Proszę tędy – mówi. – Taśmę malarską mamy w dziale farb. No śmiało, Grey. Nie masz dużo czasu. Wciągnij ją w rozmowę. – Długo pani tu pracuje? – Oczywiście, znam już odpowiedź. W przeciwieństwie do niektórych, przygotowuję się do zajęć. Nie wiedzieć czemu, moje pytanie zbiło ją z tropu. Chryste, ta dziewczyna jest nieśmiała, mam zerowe szanse. Odwraca się szybko i idzie do działu opatrzonego napisem „Malowanie”. Podążam za nią ochoczo, jak szczeniak. – Cztery lata – mówi cicho, gdy docieramy do taśm malarskich. Schyla się i podnosi dwie rolki różnej szerokości. – Poproszę tę. – Szeroka jest dużo bardziej skuteczna jako knebel. Kiedy mi ją podaje, czubki naszych palców stykają się na mgnienie oka. Czuję rezonans w kroczu. Niech to szlag! Blednie. – Jeszcze coś? – Głos ma cichy i lekko schrypnięty. Chryste, działam na nią tak samo jak ona na mnie. Może… – Jeszcze chyba lina. – Tędy. – Pędzi alejką, dając mi kolejną okazję podziwiania jej pięknego tyłka. – Jakiej konkretnie liny pan potrzebuje? Z włókien syntetycznych, naturalnych… szpagat… mam też przewody zasilające… Cholera. Stop. Wzdycham, próbując odpędzić wizję – ona podwieszona u sufitu w moim pokoju zabaw. – Proszę pięć metrów linki z włókna naturalnego. – Jest bardziej szorstka i zaciska się, gdy usiłujesz się z niej wyzwolić… moja ulubiona. Palce jej drżą, ale odmierza pięć metrów jak zawodowiec. Wyjmuje z kieszeni nóż tapicerski, szybkim ruchem odcina linkę, zwija ją i zabezpiecza rasowym węzłem. Imponujące. – Była pani harcerką? – Nie przepadam za zajęciami w grupach zorganizowanych, panie Grey. – A za czym przepadasz, Anastasio? – Jej źrenice rosną, gdy się w nie wpatruję. Tak! – Za książkami – odpowiada. – A jakimi? – Och, no, zwyczajnymi. Za klasyką. Głównie angielską. Literatura angielska? Pewnie siostry Brontë i Jane Austen. I tym podobne romantyczne sentymentalizmy. Niedobrze. – Jeszcze czegoś pan potrzebuje? – No nie wiem. A co by pani poleciła? – Zależy mi na jej reakcji. – Do majsterkowania? – pyta zdziwiona. Mało nie parsknę śmiechem. Och, maleńka. Nie przepadam za majsterkowaniem. Kiwam głową, tłumiąc wesołość. Przejeżdża po mnie wzrokiem, a ja tężeję. Ona mi się przygląda! – Kombinezon roboczy – wypala. To następna najbardziej nieoczekiwana rzecz od czasów: „Czy jest pan gejem?”. – Chyba nie chce pan zniszczyć sobie ubrania. – Wskazuje moje dżinsy. Nie mogę się powstrzymać. – Zawsze mogę je zdjąć. – Och. – Czerwieni się jak burak i spuszcza wzrok.
Ratuję ją z opresji. – Wezmę jakiś kombinezon. W życiu nie chciałbym sobie zniszczyć ubrania. Odwraca się bez słowa i rusza szybko alejką, a ja jej kuszącym śladem. – Potrzebuje pan czegoś jeszcze? – pyta bez tchu, wręczając mi niebieski kombinezon. Jest głęboko zawstydzona, oczy wbija w podłogę. Chryste, działa na mnie jak diabli. – Jak idzie z artykułem? – pytam w nadziei, że może trochę się rozluźni. Podnosi wzrok i posyła mi przelotny uśmiech ulgi. Wreszcie. – To nie ja go piszę, tylko Katherine, panna Kavanagh. Moja współlokatorka. Jest bardzo zadowolona. Pracuje w gazetce i była załamana, że nie może sama przeprowadzić wywiadu. To najdłuższe zdanie, jakie wypowiedziała, od kiedy się poznaliśmy, i dotyczy nie jej, ale kogoś innego. Interesujące. Już mam rzucić jakiś komentarz, gdy ona dodaje: – Martwi ją tylko to, że nie mamy żadnej oryginalnej pana fotografii. Nieustępliwa panna Kavanagh chce fotografii. A więc szukamy rozgłosu, tak? Mogę się poświęcić. Dzięki temu będę mógł spędzić czas z pociągającą panną Steele. – Na czym jej zależy? Przez chwilę patrzy na mnie, a potem zakłopotana kręci głową, nie wiedząc, co powiedzieć. – Widzi pani, jestem na miejscu. Może jutro… – Mogę zostać w Portland. Pracować w hotelu. Na przykład w Heathmanie. Muszę ściągnąć Taylora, żeby przywiózł mi laptopa i ubranie. Albo Elliota – chyba że puka jakieś panny, jak to w weekend. – Naprawdę zgodzi się pan na sesję zdjęciową? – Nie może powstrzymać zdziwienia. Potwierdzam lekkim skinieniem głowy. Owszem, bo chcę spędzić z tobą więcej czasu… Przyhamuj, Grey. – Kate będzie w siódmym niebie… jeśli uda nam się znaleźć fotografa. – Uśmiecha się i twarz jej się rozjaśnia jak bezchmurny poranek. Ona jest oszałamiająca. – Czekam jutro na wiadomość. – Wyjmuję z kieszeni dżinsów portfel. – Moja wizytówka. Znajdzie pani na niej numer komórki. Proszę zadzwonić przed dziesiątą rano. – A jak nie zadzwoni, wracam do Seattle i zapominam o wszystkim. Ta myśl mnie przygnębia. – W porządku. – Nadal uśmiecha się szeroko. – Ana! Oboje się odwracamy, gdy na końcu alejki pojawia się młody człowiek w dizajnerskich ciuchach. Pożera wzrokiem pannę Anastasię Steele. Do diabła, co to za fiut? – Eee, przepraszam na chwilę, panie Grey. – Idzie do tamtego i dupek łapie ją w objęcia King Konga. Krew krzepnie mi w żyłach. To instynkt. Zabieraj od niej łapy, fiucie. Zaciskam dłonie w pięści i czuję się tylko trochę udobruchany, gdy ona nie odwzajemnia uścisku. Szepczą coś do siebie. Może informacje Welcha są mylne. Może to jej chłopak. Jest w odpowiednim wieku i nie może oderwać od niej swoich wygłodniałych oczek. Na chwilę odsuwa ją od siebie na odległość ramienia, pożerając wzrokiem. Gest wydaje się niewiele znaczący, ale wiem, że to symbol posiadania, sygnał, bym się wycofał. Ona wydaje się zażenowana, przestępuje z nogi na nogę. Przesrane. Należałoby odejść. Przeszarżowałem. To jej facet. Ale ona coś mówi i odsuwa się od
niego, dotyka jego ramienia, nie ręki, spławia go. Na pewno nie są parą. Świetnie. – Eee… Paul, to Christian Grey. Panie Grey, to Paul Clayton. Jego brat jest właścicielem sklepu. – Posyła mi dziwne spojrzenie, którego nie rozumiem, i mówi dalej: – Znam Paula całe wieki, od kiedy tu pracuję, chociaż nie spotykamy się zbyt często. Jest na Princeton, studiuje zarządzanie. Myślę, że ta przydługa paplanina ma mi przekazać, że nie są razem. To brat szefa, nie chłopak. Czuję ulgę, ale jej rozmiary są tak nieoczekiwane, że się zasępiam. Ta kobieta serio mnie opętała. – Dzień dobry, panie Clayton. – Celowo używam ostrego tonu. – Dzień dobry, panie Grey. – Jego uścisk dłoni jest nijaki, podobnie jak włosy. Dupek. – Chwila moment… chyba nie TEN Christian Grey? Od Grey Enterprise Holdings? Owszem, ten, złamasie. W jednej sekundzie staje się służalczy. – Jezu… czym mogę panu służyć? – Anastasia już o mnie zadbała, panie Clayton. Była niezwykle pomocna. – A teraz spadaj. – Świetnie – tryska entuzjazmem, rozpływając się w olśniewającym uśmiechu i poważaniu. – Zobaczymy się później, Ana. – Jasne – odpowiada, a Clayton oddala się z wolna w głąb sklepu. Odprowadzam go wzrokiem, aż znika. – Coś jeszcze, panie Grey? – To wszystko, dziękuję. Cholera. Mój czas się kończy, a nadal nie mam pojęcia, czy uda mi się z nią znowu spotkać. Muszę wiedzieć, czy jest choć cień szansy, że rozważyłaby to, co mi chodzi po głowie. Jak mam ją zapytać? Czy ja sam jestem gotów zająć się uległą, która nie zna się na niczym? Potrzebowałaby solidnego szkolenia. Przymykając oczy, wyobrażam sobie ciekawe możliwości, które stwarza ta okazja… Samo szkolenie byłoby zajmujące. Pójdzie choćby na to? Czy zupełnie się mylę? Wraca do lady i z pochyloną głową wbija moje zakupy na kasę. Popatrz na mnie, do cholery! Chcę znów zobaczyć jej twarz, ocenić, co myśli. W końcu podnosi głowę. – Czterdzieści trzy dolary. I to wszystko? – Torbę? – pyta, gdy podaję jej kartę. – Poproszę, Anastasio. – Jej imię, piękne imię pięknej dziewczyny, gładko spływa mi z ust. Szybko pakuje artykuły. To by było na tyle. Muszę iść. – Zadzwonisz, jeśli zależy wam na tej sesji zdjęciowej? Kiwa głową, oddając kartę. – Więc może do jutra. – Nie mogę tak wyjść. Muszę dać znać, że jestem nią zainteresowany. – A… i jeszcze jedno… cieszę się, że panna Kavanagh nie mogła przeprowadzić wywiadu. – Wygląda na zaskoczoną i chyba jej schlebiłem. To dobrze. Zarzucam torbę na ramię i wychodzę ze sklepu. Tak, wbrew zdrowemu rozsądkowi pragnę jej. Teraz muszę czekać… znowu, kurwa, czekać… Wysiłkiem woli, z którego Elena byłaby dumna, patrzę przed siebie, gdy wyjmuję z kieszeni komórkę i wsiadam do wynajętego samochodu. Świadomie się powstrzymuję, by nie obejrzeć się na nią. Nie
obejrzę się. Nie obejrzę się. Mój wzrok biegnie do lusterka wstecznego, w którym widać front sklepu, ale w lusterku widać tylko osobliwą witrynę. Nie stoi w oknie, nie odprowadza mnie wzrokiem. Szkoda. Korzystając z szybkiego wybierania, wciskam 1 i dzwonię do Taylora. Odbiera przed pierwszym sygnałem. – Słucham, panie Grey – mówi. – Zarezerwuj pokój w Heathmanie, na weekend zostaję w Portland i przyprowadź mi SUV-a. Przywieź też laptopa i papiery, które są pod nim, i kilka zmian ubrań. – Dobrze, proszę pana. A śmigłowiec? – Niech Joe przyprowadzi go na Lotnisko Międzynarodowe Portland. – Oczywiście, proszę pana. Będę za mniej więcej trzy i pół godziny. Rozłączam się i ruszam. Więc mam kilka godzin w Portland, podczas których będę wyczekiwał potwierdzenia, czy dziewczyna jest mną zainteresowana. Co robić? Chyba czas na przechadzkę. Może ukoję dziwny głód ciała. Minęło pięć godzin, a urocza panna Steele nie dzwoni. Co ja sobie myślałem, do cholery? Z okna hotelowego apartamentu obserwuję ulicę. Nie znoszę czekania, od zawsze tak mam. Pochmurna pogoda utrzymała się podczas całej przechadzki po Forest Park, ale spacer w żadnym stopniu nie wyleczył mnie z rozedrgania. Złoszczę się na nią, że nie dzwoni, ale przede wszystkim wściekam się na siebie. Siedzę tu jak idiota. Uganianie się za tą kobietą to strata czasu. Czy ja w ogóle kiedykolwiek uganiałem się za jakąś kobietą? Grey, weź się w garść. Wzdychając, jeszcze raz sprawdzam telefon w nadziei, że po prostu przeoczyłem połączenie, ale na próżno. Przynajmniej Taylor się dotoczył i mam wszystkie swoje graty. Czeka na mnie sprawozdanie Barneya dotyczące testów grafenu w jego dziale, a teraz mogę popracować w spokoju. W spokoju? Nie zaznałem spokoju, odkąd panna Steele wpadła do mojego gabinetu. Podnoszę wzrok dopiero o zmierzchu, gdy mój pokój pogrążył się już w szarych cieniach. Wizja kolejnej samotnej nocy jest przygnębiająca. Zastanawiam się, co robić, i wtedy telefon na drewnianym blacie biurka zaczyna wibrować. Na ekranie błyska chyba znajomy numer z prefiksem stanu Waszyngton. Nagle serce mi wali, jakbym przebiegł piętnaście kilometrów. Czy to ona? Odbieram. – Ehm… pan Grey? Tu Anastasia Steele. Rozdziawiam gębę w pełnym samozadowolenia uśmiechu. No proszę. Nerwowy, lekko chropawy, cichy głos panny Steele. Perspektywy na wieczór znacznie się poprawiły. – Witam, panno Steele. Jak miło panią słyszeć. – Słyszę, jak oddycha nierówno, i ten dźwięk dociera do moich lędźwi. Fantastycznie. Działam na nią. Tak jak ona na mnie. – Ehm… chcielibyśmy ruszyć z sesją zdjęciową do artykułu. Jutro, jeśli się da. Jakie miejsce by panu odpowiadało? Mój pokój. Tylko ty, ja i spinki do kabli. – Zatrzymałem się w Heathmanie w Portland. Może wpół do dziesiątej jutro rano? – W porządku, do zobaczenia w hotelu – wyrzuca jednym cięgiem, niezdolna ukryć ulgi i rozradowania w głosie.
– Nie mogę się doczekać, panno Steele. – Rozłączam się, żeby nie zdążyła wyczuć mojego podniecenia i zadowolenia. Rozpierając się w fotelu, patrzę na ciemniejącą panoramę miasta i przeczesuję rękami włosy. Jak ja, do cholery, dopnę tę transakcję?
NIEDZIELA, 15 MAJA 2011
Z Mobym dudniącym w uszach biegnę Southwest Salmon Street w kierunku Willamette River.
Jest wpół do siódmej rano, usiłuję przewietrzyć sobie głowę. Ostatniej nocy śniłem o niej. Niebieskie oczy, lekko chrapliwy głos… jej zdania kończone zwrotem „proszę pana” i ona klęcząca przede mną. Od kiedy ją poznałem, ustąpiły nawiedzające mnie od czasu do czasu koszmary. Ciekawe, co Flynn by na to powiedział. Ta myśl jest niepokojąca, więc ją ignoruję i skupiam się na swoim ciele, wyciskając z niego ile się da nad brzegiem Willamette. Słońce przedziera się przez chmury i daje mi nadzieję. Dwie godziny później, wracając truchtem do hotelu, mijam kawiarnię. Może powinienem zabrać ją na kawę. Jak na randkę? Hm. No nie. Nie jak na randkę. Ta niedorzeczna myśl budzi mój śmiech. Na pogawędkę – niejako rozmowę kwalifikacyjną. Mógłbym dowiedzieć się więcej o tej zagadkowej kobiecie i czy jest zainteresowana, czy też tracę czas. Jadąc samotnie windą, rozciągam się. Kończę rozciąganie w apartamencie, skupiony i spokojny pierwszy raz od przyjazdu do Portland. Dostarczono śniadanie, a ja umieram z głodu. Nie znoszę tego uczucia. Zasiadam w dresie do śniadania, uznawszy, że zjem przed prysznicem. Energiczne pukanie do drzwi. Otwieram, w progu stoi Taylor. – Dzień dobry, panie Grey. – Dzień dobry. Czekają na mnie? – Tak, proszę pana. Rozłożyli się w pokoju numer sześćset jeden. – Zaraz przyjdę. – Zamykam drzwi i wsuwam koszulę do szarych spodni. Włosy mam mokre po prysznicu, ale to mi zwisa. Jeden rzut oka na podejrzanego typa w lustrze i wychodzę, podążając za Taylorem do windy. Pokój nr 601 jest pełen ludzi, świateł i aparatów fotograficznych, ale natychmiast ją zauważam. Stoi z boku. Gęste lśniące włosy ma rozpuszczone; opadają poniżej piersi. Ma na sobie obcisłe dżinsy, trampki, granatowy żakiet z krótkimi rękawami i biały T-shirt. Czy dżinsy i trampki to jej znak rozpoznawczy? Choć niezbyt eleganckie, podkreślają zgrabne nogi. Jej oczy, których spojrzenie rozbraja jak zawsze, rosną, gdy podchodzę. – Panno Steele, znów się spotykamy. – Ujmuje moją wyciągniętą rękę i przez chwilę mam ochotę uścisnąć jej dłoń i unieść do ust. Nie bądź śmieszny, Grey. Ona rumieni się smakowicie. Wskazuje przyjaciółkę, która stoi zbyt blisko, czekając, aż zwrócę na nią uwagę. – Panie Grey, to Katherine Kavanagh – słyszę. Ociągając się, uwalniam jej dłoń i odwracam się do upartej panny Kavanagh. Jest wysoka, uderzająco piękna i zadbana, jak jej ojciec, ale ma oczy matki. Zawdzięczam jej poznanie uroczej panny Steele. Moja życzliwość rośnie. – Wytrwała panna Kavanagh. Jak zdrowie? Zapewne czuje się już pani lepiej? Anastasia mówiła, że w zeszłym tygodniu nie była pani w najlepszym stanie.
– Czuję się świetnie, dziękuję, panie Grey. Uścisk dłoni ma mocny, zdecydowany. Wątpię, by w całym jej życiu osoby uprzywilejowanej zdarzył się choćby jeden ciężki dzień. Dlaczego te dwie kobiety się przyjaźnią? Nic ich nie łączy. – Dziękuję, że poświęcił nam pan czas – dodaje Katherine. – To czysta przyjemność – odpowiadam i spoglądam na Anastasię, która nagradza mnie swoim wiele zdradzającym rumieńcem. Czy tylko ja przyprawiam ją o rumieniec? To przyjemna myśl. – José Rodriguez, nasz fotograf – kontynuuje Anastasia prezentację, a jej twarz się przy tym rozjaśnia. Cholera. Czy to jej chłopak? Rodriguez promienieje od słodkiego uśmiechu Anastasii. Pieprzą się? – Witam, panie Grey. – Gdy wymieniamy uścisk dłoni, Rodriguez spogląda na mnie ponuro. To ostrzeżenie. Facet mówi, żebym zjeżdżał. Lubi ją. Bardzo ją lubi. No to piłka w grze, chłopczyku. – Panie Rodriguez, gdzie mam się ustawić? – Mój ton jest wyzywający i facet to słyszy, ale Katherine interweniuje i wskazuje mi krzesło. Ach. Ta to lubi trzymać ster. Ta myśl budzi moje rozbawienie. Siadam, a inny młody człowiek, zapewne współpracownik Rodrigueza, włącza oświetlenie, które oślepia mnie na chwilę. Niech to diabli! Gdy blask opada, znajduję wzrokiem uroczą pannę Steele. Stoi w głębi pokoju, obserwując, co się wyprawia. Zawsze taka jest? Może to dlatego przyjaźni się z Kavanagh; zadowala się staniem w kulisach i pozwala Kavanagh dominować na proscenium. Hmm… urodzona uległa. Fotograf robi wrażenie zawodowca pełną gębą i zajmuje się tym, do czego go najęto. Przyglądam się pannie Steele, gdy ona obserwuje nas obu. Nasze spojrzenia się spotykają; jej wyraża uczciwość i niewinność i przez chwilę poddaję rewizji mój plan. Ale przygryza wargę i oddech więźnie mi w gardle. Anastasio, nie. Nakazuję jej w myślach przestać się we mnie wpatrywać i ona, jakby mnie słyszała, pierwsza odwraca wzrok. Grzeczna dziewczynka. Katherine prosi, bym wstał, a Rodriguez strzela kolejne fotki. Wreszcie nadchodzi kres, i sesji, i moich szans. – Jeszcze raz dziękuję, panie Grey. – Katherine rzuca się do ściskania mi dłoni, po niej fotograf, patrząc na mnie ze źle ukrywaną niechęcią. Jego wrogość wywołuje mój uśmiech. O, chłopie… pojęcia nie masz. – Niecierpliwie oczekuję pani artykułu, panno Kavanagh – mówię, skłaniając się przed nią lekko, uprzejmie. To na rozmowie z Aną mi zależy. – Czy mogę panią na chwilę prosić, panno Steele? – Oczywiście – mówi zaskoczona. Twoja szansa, Grey. Rzucam banały obecnym w pokoju i wyprowadzam ją na korytarz, chcąc odciągnąć od Rodrigueza. Za drzwiami przystaje, nerwowo bawiąc się włosami, potem skubie skórki. Taylor wychodzi za nami. – Zadzwonię później – mówię do niego i gdy już mnie nie słyszy, zapraszam Anę na kawę. Wstrzymuję oddech w oczekiwaniu na odpowiedź.
Jej długie rzęsy trzepocą, zasłaniając oczy. – Muszę wszystkich odwieźć – mówi z żalem. – Taylor! – drę się, aż dziewczyna podskakuje. Pewnie w mojej obecności się denerwuje – nie wiem, czy to dobrze, czy źle. I ciągle jest niespokojna. Na myśl o wszystkich sposobach, którymi mógłbym ją uspokoić, czuję zamęt w mojej głowie. – Mieszkają przy uniwerku? – pytam. Kiwa głową, a ja każę Taylorowi porozwozić wszystkich. – Załatwione. Teraz może pani towarzyszyć mi na kawie? – Eee… panie Grey… to naprawdę… – urywa. Cholera. To znaczy „nie”. Transakcja wymyka się z rąk. Rozjaśnionym wzrokiem patrzy mi prosto w oczy. – Proszę posłuchać, Taylor nie musi ich rozwozić. Zamienię się samochodami z Kate, jak da mi pan chwilę. Moja ulga staje się wyczuwalna i uśmiecham się od ucha do ucha. Mam randkę! Otwieram drzwi i wracam do pokoju, Taylor ukrywa zdziwiony wzrok. – Możesz przynieść mi kurtkę, Taylor? – Oczywiście, proszę pana. Odwraca się na pięcie, wargi mu drgają, gdy idzie spiesznie korytarzem. Odprowadzam go uważnym wzrokiem, aż znika w windzie. Opieram się o ścianę i czekam na pannę Steele. Do diabła, co ja jej powiem? Co pani powie na to, żeby być moją uległą? Nie. Grey, moment. Nie wszystko naraz. Taylor wraca po chwili, niosąc kurtkę. – Czy to wszystko, proszę pana? – Tak, dzięki. Podaje mi ją i zostawia mnie na korytarzu. Stoję jak idiota. Kiedy Anastasia skończy? Patrzę na zegarek. Na pewno ustala z Katherine szczegóły wymiany samochodów. Albo rozmawia z Rodriguezem, tłumacząc, że tylko dlatego idzie ze mną na kawę, by mnie udobruchać i nastawić pozytywnie do artykułu. Niedobrze. Może całuje go na pożegnanie. Niech to szlag. Wyłania się chwilę potem i mój nastrój się poprawia. Nie wygląda na kogoś, kto właśnie był całowany. – Załatwione – oznajmia rezolutnie. – Chodźmy na kawę. Ale jej zaczerwienione policzki nie pasują do pozy pewnej siebie. – Proszę prowadzić, panno Steele. Idzie krok przede mną, a ja ukrywam swój zachwyt. Doganiam ją, ciekaw jej stosunków z Katherine, a zwłaszcza tego, czy do siebie pasują. Pytam, jak długo się znają. – Od pierwszego roku studiów. Mogę na niej polegać – mówi ciepłym tonem. I niewątpliwie jest jej oddana. Przyjechała aż do Seattle, by zrobić ze mną wywiad, gdy Katherine była chora. Mam nadzieję, iż panna Kavanagh traktuje ją z taką samą lojalnością i równym szacunkiem. Naciskam guzik przy windach i drzwi prawie natychmiast się otwierają. Namiętnie obściskująca się para odskakuje od siebie, zażenowana tym, że została przyłapana. Ignorujemy ich, wchodzimy do
kabiny, ale zauważam szelmowski uśmieszek Anastasii. Kiedy zjeżdżamy na parter, atmosfera jest pełna niespełnionego pożądania. I nie wiem, czy to emanacja tamtej pary, czy moja. Tak, pożądam jej. Czy będzie chciała tego, co mam jej do zaoferowania? Czuję ulgę, gdy drzwi znów się otwierają, i biorę ją za rękę. Zaskoczony stwierdzam, że jest chłodna i sucha. Może nie działam na nią tak bardzo, jak tego pragnę. Ta myśl jest zniechęcająca. Za plecami słyszymy zażenowane chichoty. – Co takiego jest w tych windach? – rzucam pod nosem. Muszę przyznać, że ten chichot, taki zdrowy i niewinny, jest absolutnie czarujący. Panna Steele wydaje się równie niewinna jak tamci, więc gdy wychodzimy na ulicę, znów zaczynam kwestionować motywy, którymi się kieruję. Jest za młoda. I jest też zbyt niedoświadczona, ale do diabła, fajnie trzymać jej dłoń w swojej. W kawiarni kieruję ją do stolika i pytam, na co ma ochotę. Jąkając się, zamawia herbatę English Breakfast – z torebką podaną na talerzyku. Nie spotkałem się z czymś takim. – Kawy pani nie chce? – Nie przepadam za kawą. – W porządku, herbata, torebka osobno. Cukier? – Nie, dziękuję – odpowiada, wbijając wzrok w opuszczone dłonie. – Coś do jedzenia? – Nie, dziękuję. – Kręci energicznie głową i odrzuca do tyłu włosy, uwalniając kasztanowe przebłyski. Muszę czekać w kolejce, aż dwie leciwe panie za kontuarem wymienią uprzejmości z absolutnie wszystkimi klientami! To frustrujące i oddala mnie od mojego celu: Anastasii. – Witaj, przystojniaczku, co mogę podać? – pyta z iskierką w oku starsza z kobiet. To tylko gładka buźka, moja słodka. – Proszę kawę ze spienionym mlekiem. Herbatę English Breakfast z torebką na spodeczku. I jagodową muffinkę. Może Anastasia zmieni zdanie i coś zje. – Pan w Portland przejazdem? – Tak. – Na weekend? – Tak. – Pogoda nam się dziś poprawiła. – Tak. – Mam nadzieję, że wyjdzie pan nacieszyć się słońcem. Przestań gadać i się, kurna, uwijaj. – Tak – syczę przez zęby i oglądam się na Anę, a ona szybko odwraca wzrok. Przygląda mi się. Ocenia? Fala nadziei wzbiera mi w piersi. – No i proszę. – Kobieta puszcza do mnie oko i stawia zamówienie na tacce. – Płacimy przy kasie, skarbie, i miłego dnia. Zdobywam się na serdeczną odpowiedź: – Dziękuję. Przy stoliku Anastasia ogląda pilnie palce, myśląc Bóg wie o czym.
O mnie? – O czym tak dumasz? – pytam. Podskakuje i czerwieni się, gdy stawiam na stoliku jej herbatę i moją kawę. Siedzi milcząca i zawstydzona. – Więc o czym? – powtarzam pytanie, a ona międli w palcach torebkę. – To moja ulubiona herbata – mówi. Zapisuję sobie w myślach wielkimi literami, że lubi English Breakfast Twiningsa. Przyglądam jej się, gdy zanurza torebkę w wodzie. Bardzo wymyślne przedsięwzięcie. Prawie natychmiast wyławia torebkę i odkłada na spodeczek. Wargi drżą mi z rozbawienia. Gdy wyjaśnia, że lubi czarną, słabą herbatę, przez chwilę myślę, że opisuje to, co lubi w mężczyźnie. Weź się w garść, Grey. Ona mówi o herbacie. Dosyć tego wstępu; czas się zabrać na poważnie do tej sprawy. – To twój chłopak? Jej brwi zbiegają się, tworząc małe v nad nosem. – Kto? Właściwa reakcja. – Ten fotograf. José Rodriguez. Śmieje się. Ze mnie. Ze mnie! I nie wiem, czy z ulgi, czy dlatego, że uważa, iż jestem śmieszny. Irytujące. Nie potrafię jej ocenić. Podobam jej się czy nie? Mówi mi, że to tylko kolega. Och, skarbie, on chce być kimś więcej niż kolegą. – Czemu pan uznał, że jest moim chłopakiem? – pyta. – Po tym, jak się do niego uśmiechałaś i on do ciebie. – Nie masz pojęcia, no nie? Ten chłopak jest zakochany po uszy. – Traktuję go raczej jak członka rodziny – mówi. Okej, więc pożądanie jest jednostronne. Przez chwilę się zastanawiam, czy zdaje sobie sprawę, jak jest urocza. Kiedy patrzy na muffinkę, gdy oddzieram papierek, wyobrażam sobie ją na kolanach przede mną karmioną okruszek po okruszku. Ta myśl przeszkadza się skupić i podnieca. – Chcesz trochę? – pytam. Kręci głową. – Nie, dziękuję. – Słyszę w jej głosie wahanie i znów opuszcza wzrok na dłonie. Czemu jest tak rozdygotana? Może przeze mnie? – A tamten chłopak, którego poznałem wczoraj, w sklepie. To nikt bliski? – Nie. Paul to po prostu kolega. Powiedziałam panu wczoraj. Znów ściąga brwi, jakby zbita z tropu, i obronnym gestem krzyżuje ramiona. Nie lubi być pytana o chłopaków. Pamiętam, jak niewygodnie czuła się w sklepie, kiedy tamten objął ją gestem posiadacza. – Czemu pan pyta? – dodaje. – W męskim towarzystwie wydajesz się zdenerwowana. Wytrzeszcza oczy. Są naprawdę piękne, barwy oceanu w Cabo, najbardziej niebieskiego z niebieskich mórz. Powinienem ją tam zabrać. Co? Skąd ci to wpadło do głowy? – Czuję się skrępowana przy panu – mówi i patrzy w dół, znów skubiąc skórki przy paznokciach. Z
jednej strony jest niebywale uległa, z drugiej niebywale… prowokująca. – I tak powinno być. No. Powinno. Niewielu ludzi stać na odwagę, by powiedzieć mi, że moja obecność ich krępuje. Jest szczera i potwierdzam to na głos – ale ona odwraca oczy i nie wiem, o czym myśli. To frustrujące. Czy jej się podobam? Czy też jest w stanie ścierpieć to spotkanie, żeby przepchnąć wywiad Kavanagh? Więc jak? – Jest pani tajemnicza, panno Steele. – Nie ma we mnie niczego tajemniczego. – Myślę, że jest pani bardzo zamknięta w sobie. – Jak każda dobra uległa. – Oczywiście poza tymi chwilami, w których się pani rumieni, czyli często. Chciałbym tylko wiedzieć, z jakiego powodu się pani rumieni. – W tym rzecz. To zmusi ją do odpowiedzi. Wkładając do ust kawałeczek muffinki, oczekuję na odpowiedź. – Czy zawsze robi pan takie osobiste uwagi? To naprawdę osobiste wycieczki? – Nie zdawałem sobie sprawy, że może to pani tak odebrać. Czy obraziłem panią? – Nie. – Świetnie. – Ale jest pan bardzo despotyczny. – Od dawna stawiam na swoim, Anastasio. Pod każdym względem. – Nie wątpię – szepcze, a potem chce wiedzieć, dlaczego jej nie poprosiłem, by zwracała się do mnie po imieniu. Co? I przypomniałem ją sobie w windzie, po wyjściu z mojego gabinetu – i jak zabrzmiało moje imię w jej bystrych ustach. Czy mnie przejrzała? Czy celowo się stawia? Tłumaczę, że poza rodziną nikt nie mówi mi „Christian”… Nawet nie wiem, czy to moje prawdziwe imię. Nie ruszaj tego, Grey. Zmieniam temat. Chcę się o niej czegoś dowiedzieć. – Jesteś jedynaczką? Kilka razy mruga powiekami, nim odpowie, że tak. – Opowiedz mi o swoich rodzicach. Przewraca oczami i muszę powstrzymać odruch, by jej nie zbesztać. – Mama mieszka w Georgii z nowym mężem, Bobem. Ojczym mieszka w Montesano. Oczywiście wiedziałem o tym wszystkim z raportu, ale musiałem usłyszeć to z jej ust. To ważne. Układają się w życzliwy uśmiech, gdy mówi o ojczymie. – A ojciec? – pytam. – Mój ojciec zmarł, kiedy byłam mała. Na moment z impetem ląduję w swoich koszmarach, patrzę na rozciągnięte na brudnej podłodze ciało. – Przykro mi – mówię cicho. – Nie pamiętam go – dodaje, przywracając mnie do teraźniejszości. Jej twarz się rozjaśnia, pogodnieje i wiem, że Raymond Steele był dla tej dziewczyny dobrym ojcem. Co do jej relacji z matką – to się zobaczy.
– Matka wyszła ponownie za mąż? Śmieje się gorzko. – Można tak powiedzieć. – Ale nie rozwija tematu. Jest jedną z niewielu znanych mi kobiet, które stać na to, by siedzieć i milczeć. To cudowne, ale nie w tej chwili. – Nie jesteś zbyt wylewna, co? – Ty też nie – odparowuje. Och, panno Steele. Gramy dalej. I z wielką przyjemnością, a także drwiącym uśmieszkiem przypominam jej, że już zrobiła ze mną wywiad. – O ile dobrze pamiętam, zadałaś całkiem dociekliwe pytania. Właśnie. Spytałaś mnie, czy jestem gejem. Moje stwierdzenie przynosi żądany efekt – jest zażenowana. Zaczyna paplać o sobie, kilka szczegółów jest uderzających. Jej matka to nieuleczalna romantyczka. Pewnie kobieta z czwartym mężem przedkłada nadzieję nad doświadczenie. Czy ona wdała się w matkę? Nie potrafię się zdobyć, żeby ją o to zapytać. Gdyby powiedziała, że tak – nie byłoby dla mnie nadziei. I nie chcę, żeby ta rozmowa kwalifikacyjna się skończyła. Zbyt wielką sprawia mi przyjemność. Pytam ją o ojczyma, a ona potwierdza moje przeczucia. Jest oczywiste, że go kocha. Twarz jej się rozświetla, gdy o nim mówi: o jego pracy (jest cieślą), jego hobby (piłka nożna i wędkowanie). Wolała zamieszkać z nim, gdy mama wyszła za mąż po raz trzeci. Interesujące. Prostuje ramiona. – Opowiedz mi o swoich rodzicach. – Usiłuje odwrócić uwagę od swojej rodziny. Nie lubię o nich mówić, więc podaję gołe fakty. – Tato jest prawnikiem, mama pediatrą. Mieszkają w Seattle. – A czym się zajmuje twoje rodzeństwo? Interesuje ją to? Pokrótce odpowiadam, że Elliot pracuje w budownictwie, a Mia jest w szkole kucharskiej w Paryżu. Słucha zachwycona. – Podobno Paryż jest cudowny – wzdycha z rozmarzeniem. – Jest piękny. Byłaś tam? – Nigdy nie opuściłam granic Stanów. I to części kontynentalnej. – Jej głos gaśnie zabarwiony smutkiem. Mógłbym ją tam zabrać. – Chciałabyś pojechać? Najpierw Cabo, teraz Paryż? Weź się w garść, Grey. – Do Paryża? Oczywiście. Ale tak naprawdę chciałabym zwiedzić Anglię. Ekscytacja rozjaśnia jej twarz. Panna Steele chciałaby podróżować. Ale dlaczego do Anglii? Pytam ją o to. – To ojczyzna Szekspira, Jane Austen, sióstr Brontë, Thomasa Hardy’ego. Chciałabym zobaczyć miejsca, które zainspirowały tych ludzi do napisania tak cudownych książek. – Widać, że to jej pierwsza miłość. Książki. To samo powiedziała wczoraj w Claytonie. A więc konkuruję z Darcym, Rochesterem i Angelem Clare’em; beznadziejnie romantycznymi bohaterami. Tego dowodu szukałem. Jest nieuleczalną romantyczką, jak jej matka – czyli nic z tego nie będzie. Na domiar złego patrzy na zegarek. Skończyła.
Spieprzyłem tę sprawę. – Muszę już iść – mówi. – Mam dużo nauki. Proponuję, że odprowadzę ją do samochodu przyjaciółki, co oznacza, że jeśli chcę dopiąć swego, będę musiał wracać do hotelu na piechotę. Ale czy powinienem to ciągnąć? – Dziękuję za zaproszenie na herbatę – mówi. – Proszę bardzo, Anastasio. Cała przyjemność po mojej stronie. Kiedy mówię te słowa, zdaję sobie sprawę, że ostatnie dwadzieścia minut było… przyjemne. Posyłam jej mój najbardziej oszałamiający uśmiech, z gwarancją podboju, i podaję rękę. – Chodźmy. Bierze moją dłoń i gdy wracamy do Heathmana, nie mogę się nadziwić, że tak mi dobrze, gdy czuję jej uścisk. A nuż by się udało… – Zawsze nosisz dżinsy? – pytam. – Prawie zawsze. To drugi minus. Najpierw nieuleczalna romantyczka, teraz noszenie dżinsów… Lubię moje kobiety w spódnicach. Lubię łatwy dostęp. – Masz dziewczynę? – pyta ni z tego, ni z owego. To trzeci minus. Wycofuję się z tej sprawy. Jej marzy się romans, a ja nie mogę jej go dać. – Nie, Anastasio. Dziewczyny to nie moja bajka. Wyraźnie zdziwiona odwraca się do mnie i niechcący schodzi na jezdnię. – Cholera, Ana! – krzyczę, przyciągając ją do siebie i ratując spod kół kretyna, który jedzie rowerem pod prąd. Nagle trzymam ją w ramionach, a ona ściska mój biceps, unosząc wzrok. W oczach ma zaskoczenie i po raz pierwszy dostrzegam ciemniejszy niebieski pierścień błękitu otaczający jej tęczówki; ma piękne oczy, z tej odległości są jeszcze piękniejsze. Jej źrenice się rozszerzają i wiem, że mógłbym zatracić się w ich spojrzeniu bez reszty. Bierze głęboki oddech. – Nic ci nie jest? – Mój głos wydaje mi się obcy, daleki. Zdaję sobie sprawę, że ona mnie dotyka, mnie zaś to nie przeszkadza. Gładzę ją po policzku. Ma miękką, gładką skórę, a gdy przesuwam kciuk po jej dolnej wardze, oddech grzęźnie mi w gardle. Lgnie do mnie całym ciałem, czuję dotyk jej piersi, jej żar docierający przez koszulę jest podniecający. Pachnie świeżo, zdrowo, ta woń przypomina mi sad jabłkowy dziadka. Zamykam oczy i wciągam powietrze, zapamiętując głęboko jej zapach. Kiedy podnoszę powieki, nadal jest we mnie wpatrzona, błagalnie, nie odrywając oczu od moich ust. Ja pierdzielę. Chce, żebym ją pocałował. I ja tego chcę. Tylko raz. Jej wargi czekają rozchylone, gotowe. Jej usta są chętne pod moim kciukiem. Nie. Nie. Nie. Nie rób tego, Grey. To nie jest dziewczyna dla ciebie. Jej marzą się romantyczne pierdoły, a ty się w takie rzeczy nie bawisz. Zamykam oczy, żeby jej nie widzieć, zwalczam pokusę, a gdy znów je otwieram, jestem zdecydowany. – Anastasio – szepczę – powinnaś trzymać się ode mnie z daleka. Nie jestem mężczyzną dla ciebie. Małe v rysuje się między jej brwiami i wydaje mi się, że przestała oddychać.
– Oddychaj, Anastasio, oddychaj. – Muszę pozwolić jej odejść, zanim zrobię coś głupiego, ale zaskakuje mnie własny opór. Chcę jeszcze chwilę mieć ją w ramionach. – Potrzymam cię i puszczę. – Robię krok w tył i cofam ręce, a jednak, o dziwo, nie czuję najmniejszej ulgi. Wyciągam do niej ręce, ujmuję ją za ramiona, upewniając się, że stoi pewnie. Ma na twarzy wyraz upokorzenia. Jest głęboko zawstydzona moim odtrąceniem. Do diabła. Nie chciałem cię zranić. – Dam radę – mówi, wyraz zawodu dźwięczy ostrym tonem. Jest oficjalna i chłodna, ale nie wyzwala się z mojego uścisku. – Dziękuję. – Za co? – Uratowałeś mnie. Chcę jej powiedzieć, że ratuję ją przede mną… że to szlachetny gest, ale Ana nie to pragnie usłyszeć. – Ten idiota jechał pod prąd. Cieszę się, że tu byłem. Wolę nie myśleć, co mogłoby ci się przytrafić. – Teraz to ja ględzę. Nadal nie mogę pozwolić jej odejść. Proponuję, że usiądę z nią w hotelu, wiedząc, że to chwyt, bym przedłużył mój czas z nią, i dopiero wtedy wypuszczam ją z uścisku. Odmawia, potrząsając głową, sztywna, jakby połknęła kij, i obronnym gestem krzyżuje ramiona na piersiach. Zaraz potem daje susa na drugą stronę ulicy i muszę się pospieszyć, żeby dotrzymać jej kroku. Kiedy docieramy do hotelu, odwraca się i patrzy mi w twarz opanowana. – Dziękuję za herbatę i udział w sesji zdjęciowej. – Patrzy na mnie beznamiętnie, a mnie przewierca żal. – Anastasio… ja… – Nie wiem, co powiedzieć poza tym, że żałuję. – Tak, Christianie? – pyta szorstko. O rany. Jest na mnie wściekła, wlewa maksimum pogardy w każdą sylabę mojego imienia. To coś nowego. I zbiera się do odejścia. A ja nie chcę, żeby odeszła. – Powodzenia na egzaminach. Jej oczy błyszczą urazą i oburzeniem. – Dzięki – rzuca z pogardą w głosie. – Do widzenia, Christianie. Odwraca się i rusza ulicą do garażu podziemnego. Odprowadzam ją wzrokiem, licząc na to, że się obejrzy, ale nic z tego. Znika w budynku, zostawiając za sobą ślad żalu, pamięć pięknych błękitnych oczu i zapach sadu jabłkowego jesienią.
CZWARTEK, 19 MAJA 2011
Nie! Mój krzyk odbija się echem od ścian sypialni i budzi mnie z koszmaru. Jestem zlany potem,
w nozdrzach mam smród zwietrzałego piwa, papierosów, biedy i wiecznego strachu przed pijacką przemocą. Siadam, chowam twarz w dłoniach, staram się uspokoić przyspieszone bicie serca i urwany oddech. To samo przez ostatnie cztery noce. Patrzę na zegarek przy łóżku, widzę, że jest 3:00. Jutro… dzisiaj mam dwa duże spotkania, muszę mieć trzeźwą głowę, muszę być wyspany. Jezu, co bym dał za całą przespaną noc… I jeszcze, kurwa, gram w golfa z Bastille’em. Ten punkt należałoby skreślić; na myśl o grze i przegranej mój nie najlepszy nastrój przechodzi w beznadziejny. Zwlekam się z łóżka, sunę korytarzem do kuchni. Nalewam sobie szklankę wody i zahaczam wzrokiem o moje odbicie w szklanej ścianie w głębi, ubranego tylko w dół piżamy. Odwracam się z obrzydzeniem. Odmówiłeś jej. Chciała cię. I ty jej odmówiłeś. To dla jej dobra… Od kilku dni mnie to dręczy. Jej piękna twarz pojawia się nagle w moich myślach, szydzi ze mnie. Gdyby mój psychoanalityk wrócił z wakacji w Anglii, mógłbym do niego zadzwonić. Od jego psychobełkotu może poczułbym się lepiej. Grey, to tylko ładna dziewczyna. Może potrzebuję rozrywki. Może nowej uległej. Zbyt wiele czasu minęło od Susannah. Rozważam, czy nie zadzwonić rano do Eleny. Zawsze wynajduje mi odpowiednie kandydatki. Ale prawda wygląda tak, że nie chcę nikogo nowego. Chcę Any. Wciąż widzę jej rozczarowanie, podszyte urazą oburzenie i pogardę. Odeszła, nie obejrzawszy się za siebie. Niewykluczone, że zapraszając ją na kawę, roznieciłem w niej nadzieje, po czym tylko sprawiłem jej zawód. Może powinienem jakoś ją przeprosić, a potem zapomnieć o tym całym żałosnym epizodzie i wyrzucić ją z pamięci. Zostawiam szklankę w zlewie, gosposia ją umyje, i wlokę się z powrotem do łóżka. Budzik w radiu odzywa się o 5:45, gdy wpatruję się w sufit. Nie spałem i jestem wyczerpany. Jasna cholera! To niedorzeczne. Głos w radiu na szczęście odrywa mnie od ciężkich myśli, aż do drugiego newsa. Dotyczy sprzedaży rzadkiego rękopisu: niedokończonej powieści Jane Austen, Watsonowie, wystawionej na aukcji w Londynie. „Książki” – powiedziała. Chryste. Nawet wiadomości radiowe przypominają mi o małej Pannie Mól Książkowy. Jest nieuleczalną romantyczką, która uwielbia angielską klasykę. Ale tak się składa, że ja też, choć z innych powodów. Nie mam żadnych pierwszych wydań Jane Austen ani sióstr Brontë… ale mam dwóch Thomasów Hardych. Oczywiście! To jest to! To mogę zrobić. Chwilę później jestem w bibliotece, a przede mną na stole bilardowym leży Juda nieznany i oprawione w kartonowe pudełko trzytomowe wydanie Tessy d’Urberville. Ponure książki o tragicznych
wątkach. Hardy był ponurą, umęczoną duszą. Jak ja. Otrząsam się z tych myśli i przeglądam książki. Chociaż Judasz jest w lepszym stanie, nie może rywalizować z Tessą. W Judaszu nie ma odkupienia, więc poślę jej Tessę, załączając stosowny liścik. Wiem, że to nie najbardziej romantyczna z książek, biorąc pod uwagę ciosy, które spadły na bohaterkę, ale przynajmniej zaznała ona przez chwilę smaku romantycznej miłości w sielankowej scenerii angielskiej wsi. I Tessa nie mści się na mężczyźnie, który ją skrzywdził. Nie w tym jednak rzecz. Ana wspomniała, że Hardy to jej ulubieniec, ale jestem pewien, że nigdy nie widziała pierwszego wydania, o posiadaniu nie wspomnę. „Sprawia pan wrażenie krańcowego konsumpcjonisty”. Jej przytyk nie daje mi spokoju. Tak. Lubię posiadać rzeczy, rzeczy, których wartość wzrasta. Na przykład pierwsze wydania. Spokojniejszy, opanowany i trochę z siebie zadowolony wracam do garderoby i przebieram się w strój do biegania. Na tylnej kanapie samochodu przeglądam tom pierwszy pierwszego wydania Tessy, szukając cytatu i jednocześnie zastanawiając się, kiedy Ana będzie miała ostatni egzamin. Przeczytałem tę książkę lata temu i niedokładnie pamiętam fabułę. Beletrystyka była moją ucieczką w fazie dorastania. Matka zawsze podziwiała, że czytam, Elliot niezbyt. Beletrystyka zapewniała mi coś bardzo pożądanego – ucieczkę od rzeczywistości. Elliot nie musiał uciekać przed niczym. – Panie Grey – przerywa te wspomnienia Taylor – jesteśmy na miejscu. – Wysiada, by otworzyć mi drzwi. – Będę czekał o czternastej, żeby zawieźć pana na golfa. Kiwam głową i z książką pod pachą wchodzę do Grey House. Młoda recepcjonistka wita mnie zalotnym gestem. Dzień w dzień… jak ten sam refren, którego nie da się słuchać. Ignorując ją, idę do windy, która zawiezie mnie prosto na moje piętro. – Dzień dobry, panie Grey – Barry przy bramce ochrony wita mnie, przyzywając windę. – Jak twój syn, Barry? – Lepiej, proszę pana. – No to bardzo się cieszę. Wchodzę do kabiny, a ona mknie na dziewiętnaste piętro. Wita mnie Andrea. – Dzień dobry, panie Grey. Ros chce się spotkać, żeby omówić projekt Darfur. Barney będzie za kilka minut… Podnoszę rękę, uciszając ją. – Na razie daj z tym spokój. Połącz mnie z Welchem i dowiedz się, kiedy Flynn wraca z urlopu. Jak już porozmawiam z Welchem, możemy się zabrać za dzisiejszy kalendarz. – Tak jest, proszę pana. – I muszę wypić podwójne espresso. Niech Olivia mi zrobi. Ale rozglądam się i widzę, że Olivii nie ma. Co za ulga. Ta dziewczyna wciąż robi do mnie słodkie oczy i człowieka może szlag trafić. – Życzy pan sobie mleko? – pyta Andrea. Bystra dziewczyna. Zasłużyła na uśmiech. – Dzisiaj nie. – Bardzo lubię trzymać mój personel w niepewności co do tego, jaką kawę będę pił. – Oczywiście, panie Grey. – Wygląda na zadowoloną z siebie, tak jak powinna. W życiu nie miałem tak dobrej sekretarki.
Trzy minuty później łączy mnie z Welchem. – Welch? – Dzień dobry, panie Grey. – Chodzi o dane, które zebrałeś dla mnie w zeszłym tygodniu. Anastasia Steele. Studiuje na WSU. – Tak, pamiętam. – Chcę wiedzieć, kiedy ma ostatni egzamin. Sprawa priorytetowa. – Oczywiście, proszę pana. Coś jeszcze? – Nie, to wszystko. Wpatruję się w książki na biurku. Muszę znaleźć ten cytat. Ros, moja zastępczyni i dyrektor do spraw operacyjnych, opowiada nieprzerwanie: – Mamy dostać pozwolenie od władz Sudanu na wprowadzenie ładunku do Port Sudan. Ale nasi ludzie na miejscu nie są przekonani do transportu lądowego do Darfuru. Oceniają stopień ryzyka. – Logistyka to ciężki orzech do zgryzienia. Ros, zwykle promienna, dzisiaj jest przygaszona. – Zawsze może zrobić zrzut. – Christian, koszt zrzutu… – Wiem. Dowiedzmy się, z czym wrócili nasi przyjaciele z organizacji pozarządowych. – Dobra – wzdycha. – Czekam też na zielone światło od Departamentu Stanu. Przewracam oczami. Pieprzona biurokracja. – Jeśli mamy komuś posmarować… albo postarać się o interwencję senatora Blandino… daj mi znać. – Następna sprawa to lokalizacja nowej fabryki. Wiesz, że zwolnienia podatkowe w Detroit są ogromne. Przesłałam ci podsumowanie. – Wiem. Ale, Boże, czy to musi być Detroit? – Nie wiem, co masz przeciwko temu miastu. Spełnia nasze kryteria. – Dobra, niech Bill sprawdzi tereny poprzemysłowe, które wchodzą w grę. I jeszcze raz rozejrzyjmy się za lokalizacją, sprawdźmy, czy inne władze miejskie nie zaproponują lepszych warunków. – Bill już wysłał Ruth na spotkanie z agencją, która zajmuje się w Detroit rewitalizacją terenów poprzemysłowych. Trudno o bardziej układnych ludzi. Ale poproszę Billa, żeby sprawdził raz jeszcze. Telefon dzwoni. – Tak? – rzucam wściekle do Andrei. Wie, jak nie cierpię przerywania spotkania. – Pan Welch na linii. Mój zegarek wskazuje 11:30. Szybka robota. – Połącz go. – Daję Ros znak, by została. – Pan Grey? – Tak, Welch. Czego się dowiedziałeś? – Ostatni egzamin panny Steele jest jutro, dwudziestego maja. Do diabła. Nie mam wiele czasu. – Świetnie. To wszystko, co chcę wiedzieć. – Rozłączam się. – Ros, daj mi jeszcze chwilkę. Sięgam po telefon. Andrea odbiera natychmiast. – Andrea, w ciągu godziny potrzebuję niefirmowej papeterii – mówię i rozłączam się. – Dobra, Ros, na czym stanęliśmy? O 12:30 Olivia wchodzi drobnymi kroczkami do gabinetu, niosąc lunch. Jest wysoką, wiotką dziewczyną o ślicznej twarzy. Niestety, zawsze patrzy z tęsknotą w złym kierunku, na mnie. Mam nadzieję, że na tacy, którą niesie, znajduje się coś jadalnego. Po pracowitym przedpołudniu umieram z
głodu. Olivia drży, stawiając tacę na moim biurku. Sałatka z tuńczyka. W porządku. Raz udało jej się tego nie spieprzyć. Poza tym układa na biurku trzy białe kartki różnych rozmiarów i koperty do pary. – Wspaniale – rzucam. Teraz spływaj. Czmycha do drzwi. Biorę do ust porcję sałatki, by zaspokoić głód, a potem sięgam po pióro. Wybrałem cytat. To ostrzeżenie. Zostawiając ją, dokonałem słusznego wyboru. Nie wszyscy mężczyźni są romantycznymi bohaterami. Napiszę „płeć męska”. Ana zrozumie. Dlaczego nie powiedziałaś mi o niebezpieczeństwie? Dlaczegoś mnie nie ostrzegła? Panie wiedzą, przed czym się bronić, bo czytają powieści, które opowiadają o tych sztuczkach… Wsuwam kartkę do koperty i piszę na niej adres Any, który wrył mi się w pamięć, gdy przeczytałem raport dostarczony przez Welcha. Dzwonię do Andrei. – Słucham, panie Grey. – Możesz tu przyjść? – Oczywiście, proszę pana. Po chwili zjawia się w drzwiach. – Słucham? – Weź to, zapakuj i wyślij kurierem do Anastasii Steele, tej dziewczyny, która zeszłego tygodnia robiła ze mną wywiad. Tu masz jej adres. – Oczywiście, panie Grey. – Ma je dostać najpóźniej jutro. – Dobrze, proszę pana. Czy to wszystko? – Nie. Znajdź mi inne egzemplarze. – Tych książek? – Tak. Pierwsze wydania. Niech Olivia się tym zajmie. – Co to za tytuły? – Tessa d’Urberville. – Dobrze, proszę pana. – Uśmiecha się do mnie, to rzadkość, i wychodzi z gabinetu. Czemu się uśmiecha? Nigdy tego nie robi. Odsuwając na bok tę myśl, zastanawiam się, czy widzę te książki po raz ostatni, i muszę przyznać, że głęboko w duszy mam nadzieję, że nie.
PIĄTEK, 20 MAJA 2011
Po raz pierwszy od pięciu dni dobrze spałem. Może czułem, że teraz, gdy posłałem książki
Anastasii, zamknąłem za sobą ten rozdział. Kiedy się golę, dupek w lustrze odpowiada mi spojrzeniem chłodnych, szarych oczu. Kłamca. Odwal się. No dobra. Mam nadzieję, że ona zadzwoni. Ma mój numer. Pani Jones spogląda na mnie, gdy wchodzę do kuchni. – Dzień dobry, panie Grey. – Witaj, Gail. – Na co ma pan ochotę? – Zjem omlet. Dziękuję. – Siadam przy kuchennym blacie, podczas gdy pani Jones szykuje mi posiłek, i przeglądam „Wall Street Journal”, „New York Timesa”, a potem zagłębiam się w „Seattle Timesa”. Podczas gdy tkwię po uszy w gazetach, dzwoni telefon. To Elliot. Czego, do diabła, chce mój starszy brat? – Elliot? – Cześć. Muszę wyskoczyć w ten weekend z Seattle. Jedna mała strasznie mi truje tyłek i muszę się wyrwać. – Mała? – No. Gdybyś miał, tobyś wiedział. Nie pytam go, czy pije do mojej pedanterii, czy braku kobiety, i wpada mi do głowy szatańska myśl. – Co powiesz na marsz po górkach w okolicach Portland? Moglibyśmy się wybrać dzisiaj po południu. Zostać tam i wrócić w niedzielę. – Kusząca propozycja. Helikopterem czy wozem? – Mówi się śmigłowcem, Elliot, a pojedziemy autem. Wpadnij do biura w porze lunchu i śmigamy. – Dzięki, bracie. Wiszę ci przysługę. – Elliot się rozłącza. Zawsze miał problem z samokontrolą. Kimkolwiek jest ta nieszczęsna dziewczyna, to tylko jeszcze jeden egzemplarz w długiej kolejce powierzchownych związków. – Panie Grey, co miałby pan ochotę zjeść w weekend? – Proszę tylko zrobić coś lekkiego i zostawić w lodówce. Może wrócę w sobotę. A może nie. Nie obejrzała się za tobą, Grey. Dużą część zawodowego życia poświęciłem na zarządzanie oczekiwaniami innych, powinienem więc być lepszy w zarządzaniu własnymi. Elliot śpi przez większą część drogi do Portland. Musi być zmęczony, biedny frajer. Praca i seks to raison d’être Elliota. Chrapie rozwalony w fotelu. Ależ będzie z niego towarzysz weekendu. Miną trzy godziny, zanim dotrzemy do Portland, więc dzwonię do Andrei, korzystając z zestawu głośnomówiącego.
– Słucham, panie Grey. – Odbiera po dwóch dzwonkach. – Możesz zlecić dostarczenie dwóch rowerów górskich do Heathmana? – Na którą godzinę, proszę pana? – Na trzecią. – Rowery dla pana i pańskiego brata? – Tak. – Pański brat ma metr osiemdziesiąt pięć wzrostu? – Tak. – Zaraz się tym zajmę. – Wspaniale. – Rozłączam się, dzwonię do Taylora. – Słucham, panie Grey – odbiera po pierwszym dzwonku. – O której tu będziesz? – Zamelduję się dzisiaj około dwudziestej pierwszej. – Przyprowadzisz R8? – Z przyjemnością, proszę pana. – Taylor też ma świra na punkcie wozów. – Świetnie. – Kończę rozmowę i pogłaśniam muzykę. Zobaczmy, czy Elliot da radę spać przy The Verve. Kiedy spokojnie jedziemy I-15, moje podniecenie rośnie. Czy książki już dotarły? Kusi mnie znów zadzwonić do Andrei, ale wiem, że zostawiłem jej masę roboty na głowie. Poza tym nie chcę, by mój personel miał powód do plotek. Dopytywanie się o tego rodzaju pierdoły to nie w moim stylu. Czemu nie posłałeś ich od razu? Bo chcę się z nią znów spotkać. Mijamy zjazd na Vancouver, a ja się zastanawiam, czy zdała egzaminy. – Hej, stary, gdzie jesteśmy? – odzywa się nagle Elliot. – I oto zbudził się on – burczę pod nosem. – Jesteśmy prawie na miejscu. Będziemy uprawiać kolarstwo górskie. – My? – Tak. – Nie ma sprawy. Pamiętasz, jak tato zabierał nas na przejażdżki po górkach? – Pamiętam. – Kręcę głową na tamto wspomnienie. Ojciec jest wszechstronnie wykształcony, prawdziwy człowiek renesansu; pracownik naukowy, sportowiec, lubi wielkomiejskie otoczenie, a jeszcze bardziej głuszę. Zajął się trzema adoptowanymi dzieciakami… i tylko ja nie spełniłem jego oczekiwań. Ale zanim zostałem nastolatkiem, łączyła nas więź. Był moim bohaterem. Uwielbiałem, kiedy zabierał nas pod namiot i uprawialiśmy wszystkie sporty na świeżym powietrzu, które teraz sprawiają mi frajdę: żeglarstwo, kajakarstwo, jazda na rowerze, zaliczaliśmy wszystko. Wiek burzy i naporu doszczętnie zniszczył tę więź. – Pomyślałem, że gdy dojedziemy po południu, nie będziemy mieli czasu na piesze wędrówki. – Słusznie. – Więc przed kim uciekasz? – Człowieku, ja jestem typ „kocham i porzucam”. Wiesz przecież. Żadnych zobowiązań. Nie wiem, laski się dowiadują, że prowadzisz własny biznes, i zaczyna im się mącić w głowach. – Spojrzał na mnie z ukosa. – Masz rację, że nic nie obracasz.
– Chyba nie mówimy o moim obracaniu, tylko o twoim, a zwłaszcza o ostatnio obracanej. Elliot chichocze. – Sam się już pogubiłem. Zresztą dość o mnie. Jak tam inspirujący świat handlu i wielkiej finansjery? – Naprawdę chcesz wiedzieć? – Zerkam na niego. – E, nie – stęka, a ja kwituję śmiechem jego apatię i braki w elokwencji. – Jak twój interes? – Upewniasz się, czy dobrze zainwestowałeś? – Oczywiście. – Na tym polega moja robota. – No więc w zeszłym tygodniu przystąpiliśmy do realizacji projektu Spokani Eden i trzymamy się terminarza, ale mamy za sobą tylko tydzień. – Wzrusza ramionami. Pod demonstracyjną beztroską mój brat skrywa oblicze ekowojownika. Jego pasja to żyć w zgodzie ze środowiskiem, dzięki czemu podczas niedzielnych rodzinnych obiadów bywa gorąco przy stole. Ostatnim przedsięwzięciem Elliota jest budowa przyjaznego dla środowiska, taniego w utrzymaniu osiedla mieszkaniowego na północ od Seattle. – Mam nadzieję zainstalować system odzyskiwania wody, o którym ci mówiłem. W efekcie wszystkie gospodarstwa domowe zredukują zużycie wody i rachunki o dwadzieścia pięć procent. – Imponujące. – Mam nadzieję. Pokonujemy w milczeniu centrum Portland i gdy wjeżdżamy do podziemnego garażu w hotelu Heathman – ostatniego miejsca, w którym ją widziałem – Elliot przypomina półgłosem: – Wiesz, przeleci nam koło nosa ostatni mecz Mariners. – Może jednak dziś wieczór dasz radę zapaść się w fotel przed telewizorem. Wacek będzie miał wolne, a ty pooglądasz baseball. – Rozsądny plan. Dotrzymać kroku Elliotowi to nie lada wyzwanie. Zapieprza szlakiem z taką samą szaleńczą niefrasobliwością, jaką okazuje w większości sytuacji. Nie zna strachu – dlatego go podziwiam. Ale jadąc w tym tempie, nie mam szansy podziwiać otoczenia. Niby wiem, że pędzę przez gęstą roślinność, ale wzrok mam skupiony na szlaku, żeby nie wpaść w jakąś dziurę. Pod koniec przejażdżki jesteśmy uświnieni i wyczerpani. – Dawno nie miałem takiej frajdy bez rozbierania – mówi Elliot, kiedy przekazujemy rowery boyowi hotelowemu w Heathmanie. – Uhm – potwierdzam pod nosem, a potem przypominam sobie, jak ściskałem Anastasię, gdy uratowałem ją przed rowerzystą. Jej ciepło, jej piersi przywierające do mojego ciała, jej zapach obezwładniający moje zmysły. Też miałem wtedy na sobie ubranie… – Uhm – znów wzdycham. Gdy winda zawozi nas na ostatnie piętro, zaglądamy do telefonów. Mam mejle, kilka esemesów od Eleny, w których pyta, co robię w ten weekend, ale żadnego nieodebranego połączenia od Anastasii. Dochodzi dziewiętnasta – już na pewno dostała książki. Ta myśl psuje mi nastrój; znów odwaliłem kawał drogi do Portland w pogoni za mrzonkami, na próżno. – Jezu, ta laska dzwoniła do mnie pięć razy i wysłała cztery esemesy – jęczy Elliot. – Czy ona nie rozumie, że wychodzi na desperatkę? – Może jest w ciąży. Elliot blednie i wybucha śmiechem.
– Nieśmieszne, mądralo – burczy. – Poza tym nie znam jej aż tak długo. Ani nie miałem tylu okazji. Po szybkim prysznicu dołączam do Elliota w jego apartamencie i siadamy obejrzeć końcówkę meczu Mariners z San Diego Padres. Zamawiamy steki, sałatę, frytki, a także parę piw. Rozsiadam się wygodnie, rozkoszując meczem w beztroskim towarzystwie Elliota. Mariners prowadzą, zapowiada się łatwa wygrana. Żadnej przykrej niespodzianki, chociaż Mariners wygrywają tylko 4 : 1. Górą nasi! Stukamy się z Elliotem butelkami. Podczas gdy pomeczowa analiza wlecze się w nieskończoność, dzwoni mój telefon i na ekranie błyska numer panny Steele. To ona. – Anastasia? – nie ukrywam zaskoczenia ani zadowolenia. W tle słyszę hałas. Wygląda na to, że Ana jest na przyjęciu albo w barze. Elliot mi się przygląda, więc wstaję z kanapy i oddalam się, żeby nie mógł mnie słyszeć. – Dlaczego przysłałeś mi te książki? – Mówi bełkotliwie, a mnie ogarnia niepokój. – Anastasio, nic ci nie jest? Masz dziwny głos. – To nie ja jestem dziwna, tylko ty. – Ma oskarżycielski ton. – Anastasio, ty piłaś? Do diabła. Kto z nią jest? Tamten fotograf? Gdzie jej przyjaciółka Kate? – Co cię to obchodzi? – Mówi opryskliwie i wojowniczo. Wiem, że się upiła, ale muszę mieć też pewność, że nic jej nie jest. – Jestem… ciekaw. Gdzie jesteś? – W barze. – Jakim barze? – Powiedz mi. Niepokój we mnie wzbiera. Jest młodą kobietą, pijaną, gdzieś w Portland. Nie jest bezpieczna. – W barze w Portland. – Jak się dostaniesz do domu? – Ściskam grzbiet nosa w próżnej nadziei, że to pozwoli mi opanować nerwy. – Jakoś się dostanę. Co jest, kurna? Będzie prowadzić? Znów pytam ją o bar, ale jest zalana i ignoruje moje pytanie. – Czemu przysłałeś mi te książki, Christianie? – Anastasio, gdzie jesteś? Powiedz natychmiast. Jak się dostaniesz do domu? – Jesteś taki… apodyktyczny. – Chichocze. W innej sytuacji uznałbym to za czarujące. Ale w tej chwili chcę jej pokazać, jaki potrafię być apodyktyczny. Doprowadza mnie do szału. – Ana, pomóż mi, kurwa. Gdzie jesteś? Znów chichocze. Do cholery, śmieje się ze mnie! Znów! – Jestem w Portland… to daleko od Seattle. – Gdzie w Portland? – Dobranoc, Christianie. – Połączenie zostaje przerwane. – Ana! Rozłączyła się ze mną w środku rozmowy! Patrzę z niedowierzaniem na telefon. Nikt nigdy nie rozłączył się ze mną w środku rozmowy. Co jest, kurwa?! – Co się dzieje? – woła z kanapy Elliot.
– Właśnie ktoś objechał mnie po pijaku przez telefon. – Patrzę na niego. Szczęka opada mu w zdumieniu. – Ciebie? – Uhm. – Usiłuję się z nią połączyć, próbując opanować nerwy i niepokój. – Hej – mówi bez tchu, zawstydzona i w spokojniejszym otoczeniu. – Jadę po ciebie. Mój głos jest lodowaty. Dusząc w sobie gniew, zamykam telefon. – Muszę odebrać tę dziewczynę i odstawić ją do domu. Chcesz jechać ze mną? Elliot wpatruje się we mnie takim wzrokiem, jakby wyrosły mi trzy głowy. – Ty? Z laską? Muszę to zobaczyć. – Chwyta tenisówki i zaczyna je zakładać. – Muszę tylko zadzwonić. – Idę do jego łazienki, zastanawiając się, czy użyć Barneya czy Welcha. Barney jest najlepszym specem w dziale telekomunikacyjnym firmy. To geniusz techniczny. Ale chodzi mi o coś, co nie jest w pełni legalne. Lepiej nie mieszać w to firmy. Dzwonię do Welcha i jego chrapliwy głos odzywa się natychmiast. – Tak, panie Grey? – Chciałbym wiedzieć, gdzie w tej chwili znajduje się Anastasia Steele. – Rozumiem. – Milczy chwilę. – Proszę mi to zostawić, panie Grey. Wiem, że działam poza prawem, ale Ana może się pakować w kłopoty. – Dziękuję. – Oddzwonię do pana za kilka minut. Gdy wracam do salonu, Elliot zaciera ręce, uradowany tym, jak się miotam. Ma na gębie głupi uśmieszek. Och, do kurwy nędzy. – Za skarby świata nie chciałbym tego stracić – mówi, napawając się moim zdenerwowaniem. – Idę po kluczyki. Spotkamy się w garażu za pięć minut – mówię gniewnie, ignorując jego samozadowolenie. Bar pęka w szwach, pełen studentów z zacięciem oddających się zabawie. Z głośników łomocze jakieś niszowe gówno, na parkiecie tłoczą się rozkołysane ciała. Czuję się przy nich jak dziadek. Ona gdzieś tu jest. Elliot wszedł za mną frontowymi drzwiami. – Widzisz ją? – przekrzykuje hałas. Rozglądając się po sali, zauważam Katherine Kavanagh. Siedzi w boksie w męskim towarzystwie. Ani śladu Any, za to stolik jest zastawiony kieliszkami do wódki i szklankami piwa. No to zobaczymy, czy panna Kavanagh jest tak lojalną przyjaciółką jak Ana. Patrzy na mnie zdziwiona, gdy staję przy jej stoliku. – Dobry wieczór, Katherine. – Już chcę zapytać, gdzie Ana, ale ona mi przerywa. – Christianie, co za niespodzianka… – przekrzykuje gwar. Trzech facetów przy stoliku mierzy mnie i Elliota wrogim, ostrożnym wzrokiem. – Właśnie przechodziłem. – A to kto? – Uśmiecha się do Elliota, przesadnie rozjaśniona, znów mi przerywając. Co za męcząca kobieta.
– Mój brat, Elliot. Elliot, Katherine Kavanagh. Gdzie jest Ana? Uśmiecha się do Elliota jeszcze promienniej, a mój brat, o dziwo, też szczerzy się od ucha do ucha. – Chyba wyszła zaczerpnąć świeżego powietrza – odpowiada Kavanagh, ale nie patrzy na mnie. Jest bez reszty pochłonięta panem Kocham i Porzucam. Kopiesz sobie grób, mała. – Wyszła? Dokąd? – krzyczę. – No, gdzieś tam. – Wskazuje podwójne drzwi w głębi. Ruszam przez tłum do wyjścia, zostawiając trzech skwaszonych kolesi oraz Kavanagh i Elliota zajętych szczerzeniem się do siebie. Za drzwiami stoi kolejka do damskiej toalety, dalej jest wyjście na zewnątrz. Jak na ironię, drzwi prowadzą na parking, na który właśnie zajechałem z Elliotem. Przemierzam parking i trafiam na pusty placyk otoczony kwietnikami. Niewielka grupa ludzi pali, pije, rozmawia. Obściskują się. Zauważam ją. Do diabła! Chyba jest z fotografem, ale w słabym świetle trudno to ustalić. Jest w jego ramionach. Nie, raczej usiłuje się z nich wydostać. On mówi coś, czego nie słyszę, i całuje gdzieś w policzek. – José, nie – mówi Ana. A więc jednak. Stara się go odepchnąć. Ona go odpycha. Przez chwilę chcę mu oderwać łeb. Zaciskając dłonie w pięści, ruszam do nich szybkim krokiem. – Zdaje się, że ta dama powiedziała „nie”. – W stosunkowo cichym otoczeniu mój głos niesie się zimny i groźny. Staram się opanować gniew. Fotograf wypuszcza z objęć Anę i mrużąc oczy, wgapia się we mnie. Jest oszołomiony i pijany. – Grey – stwierdza oschle, a ja ostatnim wysiłkiem woli opanowuję się, by pięścią nie zetrzeć mu z pyska wyrazu rozczarowania. Ana dyszy, zgina się wpół i wymiotuje na ziemię. Och, cholera! – Uch… Dios mío, Ana! – José z obrzydzeniem odskakuje na bok. Pieprzony idiota. Ignorując go, odgarniam jej na bok włosy, podczas gdy ona w kolejnych torsjach zwraca wszystko, co połknęła tego wieczoru. Z irytacją zauważam, że chyba nic nie jadła. Obejmując ją ramieniem, odprowadzam dalej od ciekawskich, do kwietników. – Jeśli jeszcze masz wymiotować, zrób to tutaj. Przytrzymam cię. – Koło kwiatów jest ciemniej. Może rzygać w spokoju. Wymiotuje raz za razem, opierając się rękami o murek. Żołądek ma już pusty, ale nadal targają nią torsje. Rany, dopadło ją na całego. W końcu się rozluźnia, a ja odnoszę wrażenie, że już po wszystkim. Puszczam ją i podaję jej chusteczkę do nosa, którą jakimś cudem miałem w wewnętrznej kieszeni marynarki. Dziękuję, pani Jones. Ocierając usta, odwraca się i dochodzi do siebie oparta o murek. Unika mojego wzroku, zawstydzona i zażenowana. Mimo wszystko cieszę się jej widokiem. Już się nie wściekam na fotografa. Jestem zachwycony, że mogę stać na parkingu studenckiego baru w Portland z panną Anastasią Steele. Składa głowę w dłoniach, wzdryga się, potem zerka na mnie nadal upokorzona. Odwracając się do drzwi, patrzy ze złością nad moim ramieniem. Zakładam, że na swojego „przyjaciela”. – Będę… eee… w środku – bąka José, ale się nie odwracam, nie miażdżę go wzrokiem i ku mojej wielkiej przyjemności ona też go ignoruje, wracając spojrzeniem do mnie.
– Przepraszam – odzywa się w końcu, mnąc miękkie płótno chusteczki. Dobra, zabawmy się trochę. – Za co przepraszasz, Anastasio? – Za telefon przede wszystkim. Za wymioty. Och, lista nie ma końca – mamrocze. – Każdemu się to przytrafiło, choć może nie w takim dramatycznym wymiarze. – Dlaczego to taka przyjemność nabijać się z tej młodej kobiety? – Trzeba znać granice swoich możliwości, Anastasio. To znaczy… jestem cały za poszerzaniem granic, ale to naprawdę był szczyt szczytów. Czy zwykle się tak zachowujesz? Może ma problem z piciem. To niepokojąca myśl, zastanawiam się, czy nie powinienem zadzwonić do jej matki i nie polecić kliniki odwykowej. Ana przez chwilę marszczy czoło, jakby była zła, to małe v układa się między jej brwiami i muszę się powstrzymać, żeby jej tam nie pocałować. Ale mówi ze skruchą: – Nie. Nigdy wcześniej nie byłam pijana i wolę, żeby nigdy więcej się to nie powtórzyło. – Podnosi ku mnie oczy, nie mogąc skupić wzroku, i trochę się chwieje. Może zemdleć, więc nie zastanawiając się, chwytam ją w ramiona. Jest zaskakująco lekka. Zbyt lekka. Ta myśl mnie irytuje. Nic dziwnego, że się zalała. – Daj spokój, zabiorę cię do domu. – Muszę powiedzieć Kate – odpowiada, trzymając głowę na moim ramieniu. – Mój brat jej powie. – Co takiego? – Mój brat Elliot właśnie rozmawia z panną Kavanagh. – Tak? – Był ze mną, kiedy zadzwoniłaś. – W Seattle? – Nie, mieszkam w Heathmanie. I moje podążanie za mrzonkami jednak nie poszło na marne. – Jak mnie znalazłeś? – Namierzyłem twoją komórkę, Anastasio. – Prowadzę ją do samochodu. Chcę ją zawieźć do domu. – Masz żakiet albo torebkę? – Eee… jedno i drugie. Christianie, proszę, muszę pogadać z Kate. Będzie się denerwować. Przystaję i gryzę się w język. Kavanagh się nie przejęła, że Ana była tu z tym napalonym fotografem. Rodriguezem! Tak się nazywa. Co z niej za przyjaciółka?! W blasku świateł baru widzę niepokój na twarzy Any. Chociaż wcale mi się to nie uśmiecha, wypuszczam ją z objęć i godzę się zaprowadzić do środka. Trzymając się za ręce, wracamy do baru i przystajemy przy stoliku Kate. Jeden z młodych mężczyzn nadal tam siedzi, wygląda na rozdrażnionego. – Gdzie Kate? – przekrzykuje wrzawę Ana. – Tańczy – odpowiada gość, ponuro spoglądając na parkiet. Ana zabiera żakiet i torebkę i niespodziewanie bierze mnie pod ramię. Zastygam. Cholerny świat. Serce zaczyna mi łomotać jak szalone, gdy wynurza się mrok, sięgając szponami do mojego gardła. – Jest na parkiecie – krzyczy Ana, jej słowa łaskoczą mnie w uchu, rozpraszając strach. I nagle mrok znika, a łomotanie serca ustaje.
Co takiego? Przewracam oczami, ukrywając w ten sposób zmieszanie. Zabieram ją do baru, proszę o dużą szklankę wody i podaję ją Anie. – Wypij to. Patrząc na mnie znad brzegu szklanki, pociąga na próbę łyczek. – Do dna – rozkazuję. Mam nadzieję, że to wystarczy do zminimalizowania szkód i zapobieżenia jutrzejszemu kacowi. Co by się wydarzyło, gdybym nie zainterweniował? Mój nastrój się pogarsza. I myślę o tym, co właśnie mi się przytrafiło. Dotknęła mnie. Zareagowałem. Mój nastrój pogarsza się jeszcze bardziej. Ana trochę się chwieje, gdy pije, więc podtrzymuję ją za ramię. Ten kontakt, dotyk sprawia mi przyjemność. Jest balsamem na moje wzburzone, głębokie, mroczne wody. Ho, ho… poeta z ciebie, Grey. Kończy pić. Odbieram od niej szklankę i stawiam na kontuarze. Dobra. Chce pogadać z tak zwaną przyjaciółką. Rozglądam się po zatłoczonym parkiecie, zaniepokojony myślą o tych wszystkich napierających na mnie ciałach, gdy będziemy się przeciskać. Zebrawszy siły, łapię ją za rękę i prowadzę w kierunku parkietu. Waha się, ale jeśli chce porozmawiać z przyjaciółką, jest tylko jeden sposób; będzie musiała ze mną tańczyć. Gdy tylko Elliot wpadnie w trans, nie da się go zatrzymać; to byłoby na tyle, jeśli chodzi o spokojną noc w hotelu. Przyciągam ją, a ona wpada w moje ramiona. Z tym dam sobie radę. Kiedy wiem, że może mnie dotknąć, jest w porządku. Poradzę sobie z tym, zwłaszcza że mam na sobie marynarkę. Przeciskamy się zygzakiem przez tłum do miejsca, w którym mój brat i Kate robią z siebie widowisko. Nie przerywając tańca, Elliot pochyla się ku mnie i mierzy nas pełnym niedowierzania spojrzeniem. – Zabieram Anę do domu. Przekaż to Kate – wrzeszczę mu do ucha. Kiwa głową i porywa Kavanagh w ramiona. W porządku. Dajcie mi zabrać pannę Pijany Mól Książkowy do domu. Nie wiedzieć czemu ona ma opory. Patrzy z niepokojem na Kavanagh. Gdy schodzimy z parkietu, chwiejna i trochę oszołomiona, ogląda się na Kate, potem na mnie. – Kurwa… – Jakimś cudem łapię ją, gdy mdleje na środku baru. Jestem gotów ją zanieść, ale to zbyt rzucałoby się w oczy, więc znów ją unoszę, tuląc do piersi, i zabieram na zewnątrz, do samochodu. – Chryste – mówię półgłosem, gdy wyławiam z dżinsów klucze i jednocześnie podtrzymuję Anę. O dziwo, udaje mi się posadzić ją w fotelu pasażera i zapiąć pas. – Ana. – Potrząsam nią lekko, bo jest niepokojąco cicha. – Ana! Mamrocze coś nieskładnie, ale wiem, że nie straciła przytomności. Zdaję sobie sprawę, że powinienem zawieźć ją do domu, jednak do Vancouver jest długa droga, a ja nie mam pojęcia, czy znów nie zacznie wymiotować. Bijąca z jej ubrań woń już jest wyczuwalna. Kieruję się do Heathmana, mówiąc sobie, że robię to dla jej dobra. No, mów sobie, mów, Grey. Śpi w moich ramionach, gdy jedziemy windą z garażu. Muszę ściągnąć z niej dżinsy i buty. Duszący smród wymiocin przenika kabinę. Serio chciałbym ją wykąpać, ale to wykraczałoby poza granice
przyzwoitości. A to nie wykracza? W apartamencie rzucam jej torebkę na kanapę, a potem zanoszę Anę do sypialni i kładę na łóżku. Znów mamrocze, ale się nie budzi. Szybko zdejmuję z niej buty, skarpetki i wkładam do plastikowej torby dostarczanej przez służbę hotelową. Rozpinam zamek błyskawiczny jej dżinsów i ściągam je, po czym, przejrzawszy kieszenie, wpycham do torby z praniem. Ana pada na łóżko, rozścielając się jak rozgwiazda składająca się z samych bladych rąk i nóg. Przez chwilę wyobrażam sobie te nogi zaciśnięte na moich biodrach, gdy przeguby ma przywiązane do mojego krzyża św. Andrzeja. Na kolanie ma blednący siniak – zastanawiam się, czy to po upadku w moim gabinecie. W tamtej chwili została naznaczona… jak ja. Sadzam ją i otwiera oczy. – Cześć, Ano – szepczę, gdy powoli i bez jej współpracy zdejmuję z niej żakiet. – Grey. Ani mru-mru – mamrocze. – Tak, skarbie. – Układam ją na łóżku. Znów zamyka oczy i przewraca się na bok, zwija w kłębek drobna i bezbronna. Przykrywam ją kołdrą i całuję we włosy. Teraz, po zdjęciu zapaskudzonego ubrania, znowu czuję jej zapach. Jabłka, jesień, świeże, cudowne… Ana. Usta ma rozchylone, cień rzęs pada na blade policzki, a skóra jest nieskazitelnie gładka. Pozwalam sobie na jeszcze jedno muśnięcie – palcem gładzę jej policzek. – Śpij dobrze – szepczę, a potem kieruję się do salonu skończyć listę prania. Następnie stawiam kompromitującą torbę za drzwiami apartamentu, żeby ją odebrano i przesłano do pralni. Zanim przejrzę mejle, piszę esemesa do Welcha z pytaniem, czy José Rodriguez jest notowany. Ciekawi mnie, czy wykorzystuje młode, pijane kobiety. Potem szybki mejl do Taylora, sprawa ubrań dla panny Steele. Nadawca: Christian Grey Temat: Panna Anastasia Steele Data: 20 maja 2011, 23:46 Adresat: J. B. Taylor Dzień dobry, mógłbyś znaleźć następujące rzeczy dla panny Steele i dostarczyć je do mojego pokoju przed 10:00? Dżinsy: niebieskie, XS Bluzka: niebieska, ładna, XS Konwersy: czarne, nr 38,5 Skarpetki: 38,5 Bielizna: majtki XS, biustonosz, +/– 75C Dziękuję Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Po wysłaniu mejla piszę esemesa do Elliota. Ana jest u mnie. Jeśli nadal jesteś z Kate, przekaż jej to.
Odpisuje: Już przekazuję. Mam nadzieję, że zaliczyłeś. Baaardzo Ci się to przyda ;) Zirytował mnie. Dzięki, Elliot. Serdeczne. Otwieram pocztę i zaczynam czytać.
SOBOTA, 21 MAJA 2011
Prawie dwie godziny później idę do łóżka. Minęła 1:45. Ana śpi głęboko i nie ruszyła się z miejsca,
w którym ją ułożyłem. Rozbieram się, wkładam spodnie od piżamy i T-shirt, po czym kładę się obok. Jest wykończona; mało prawdopodobne, by rzucała się we śnie i mnie dotknęła. Chwilę się waham, ale choć mrok przelewa się we mnie, nie wynurza się i wiem dlaczego. Śledzę hipnotyczne opadanie i unoszenie jej torsu i oddycham z nią w jednym rytmie. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Przez sekundy, minuty, godziny, nie wiem, patrzę na nią. I podczas gdy śpi, z uwagą oglądam każdy skrawek jej ślicznej twarzy. Ciemne rzęsy mrugają podczas snu, usta są lekko rozchylone, tak że widzę nawet przebłysk równych białych ząbków. Mamrocze coś niezrozumiale, wysuwa język i przebiega nim po wargach. To podniecające, bardzo podniecające. W końcu zapadam w głęboki, ciężki, pozbawiony marzeń sen. Kiedy otwieram oczy, panuje cisza i przez chwilę nie wiem, gdzie jestem. Ach, tak. W hotelu Heathman. Zegar przy łóżku wskazuje godzinę 7:43. Kiedy ostatnio obudziłem się tak późno? Ana. Powoli odwracam głowę i widzę, że głęboko śpi, odwrócona do mnie. Jej piękna twarz jest rozluźniona, spokojna. Nigdy nie spałem z kobietą. Miałem ich sporo, ale przebudzenie obok pociągającej młodej kobiety to nowe i stymulujące doświadczenie. Mój penis zgadza się ze mną. Nic z tego nie będzie. Niechętnie wstaję z łóżka i wkładam strój do biegania. Muszę spalić ten… nadmiar energii. Wciągam dres i nie potrafię sobie przypomnieć, kiedy ostatnio tak dobrze spałem. W salonie odpalam laptopa, sprawdzam mejle, odpowiadam na dwa od Ros i jeden od Andrei. Zajmuje mi to nieco więcej czasu niż zwykle, bo jestem rozkojarzony, świadom, że Ana śpi w pokoju obok. Zastanawiam się, jak będzie się czuła, gdy się ocknie. Kac. Brrr. W minibarze znajduję butelkę soku pomarańczowego i przelewam zawartość do szklanki. Kiedy wchodzę do pokoju, Ana nadal śpi, jej włosy mahoniowym bezładem rozkładają się na poduszce, a przykrycie osunęło się poniżej bioder. T-shirt podjechał, ukazując brzuch i pępek. Ten widok znów burzy mi krew w żyłach. Do jasnej cholery, Grey, nie stój tak, pożerając ją wzrokiem. Muszę się stąd urwać, zanim pożałuję. Stawiam sok na nocnym stoliku, zaglądam do łazienki, w kosmetyczce znajduję dwa proszki na ból głowy i kładę je przy szklance. Jeszcze raz spoglądam tęsknie na Anastasię Steele – pierwszą kobietę, z którą spałem – i wychodzę biegać. Po powrocie z ćwiczeń, w salonie dostrzegam reklamówkę z nieznanego sklepu. Zaglądam do torby i znajduję ubrania dla Any. Z tego, co widzę, Taylor się spisał – i to wszystko przed 9:00. Niesamowity facet. Jej torebka leży na kanapie, tam, gdzie rzuciłem ją w nocy, a drzwi do sypialni pozostały zamknięte,
więc zakładam, że nie wyszła i nadal śpi. Co za ulga. Pochylam się nad hotelowym menu i postanawiam coś zamówić. Kiedy się obudzi, będzie głodna, ale nie mam pojęcia, co zechce zjeść, więc w rzadkim odruchu słabości zamawiam całe śniadaniowe menu. Zostaję poinformowany, że realizacja zamówienia potrwa pół godziny. Czas zbudzić uroczą pannę Steele; dość się naspała. Biorę ręcznik treningowy, reklamówkę, pukam do drzwi i otwieram je. Z radością stwierdzam, że siedzi w łóżku. Pigułki zniknęły, zawartość szklanki też. Grzeczna dziewczynka. Blednie, gdy wchodzę do pokoju. Zachowuj się swobodnie, Grey. Lepiej nie być oskarżonym o porwanie. Zamyka oczy; uznaję to za dowód zażenowania. – Dzień dobry, Anastasio. Jak się czujesz? – Lepiej niż na to zasługuję – odpowiada cicho, gdy kładę reklamówkę na krześle. Kiedy obraca na mnie wzrok, widzę, że jej oczy są nieprawdopodobnie wielkie i niebieskie, i mimo że ma straszliwie potargane włosy, wygląda… oszałamiająco. – Skąd się tu wzięłam? – pyta takim tonem, jakby obawiała się odpowiedzi. Uspokój ją, Grey. Siadam na krawędzi łóżka i przedstawiam fakty. – Straciłaś przytomność, a ja nie chciałem ryzykować skórzaną tapicerką w moim wozie, wioząc cię aż do twojego domu. Więc przywiozłem cię tu. – To ty położyłeś mnie do łóżka? – Tak. – Czy znów zwymiotowałam? – Nie. – Dzięki Bogu. – Ty mnie rozebrałeś? – Tak. – A któżby inny? Rumieni się i jej blade policzki wreszcie ożywają. Idealne zęby gryzą dolną wargę. Duszę w gardle jęk. – Ale nie…? – szepcze, wbijając wzrok w ręce. Chryste, za jakiego potwora mnie uważasz? – Anastasio, byłaś nieprzytomna. Nie gustuję w nekrofilii. – Mam oschły ton. – Wolę, gdy moje kobiety są świadome tego, co się dzieje, i otwarte na wrażenia. Oddycha z ulgą, tak że muszę zadać sobie w duchu pytanie, czy nie przydarzyło jej się wcześniej, że zemdlała, obudziła się w łóżku nieznajomego i okazało się, że przeleciał ją bez jej zgody. Może to styl działania tego fotografa. Na tę myśl ogarnia mnie niepokój. Ale przypominam sobie jej wyznanie z ostatniej nocy – nigdy wcześniej się nie upiła. Dzięki Bogu, że nie weszło jej to w zwyczaj. – Strasznie przepraszam – mówi pełnym wstydu głosem. Do diabła. Może powinienem być wobec niej wyrozumiały. – To był bardzo rozrywkowy wieczór. Na pewno długo go nie zapomnę. – Mam nadzieję, że to brzmi pojednawczo, ale zmarszczki przecinają jej czoło. – Nie musiałeś mnie namierzać tym bondowskim urządzeniem, które produkujesz. Ooo! Teraz jest wkurzona. Dlaczego? – Po pierwsze, urządzenia do namierzania komórek są dostępne w sieci.
Hm, sekrety Ukrytej sieci… – Po drugie, moja spółka nie inwestuje w żadne urządzenia szpiegowskie ani ich nie produkuje. Nerwy mi puszczają, ale jestem rozpędzony. – I po trzecie, gdybym po ciebie nie przyjechał, pewnie obudziłabyś się w łóżku tego fotografa, a z tego, co pamiętam, jego zaloty napawały cię umiarkowanym entuzjazmem. Kilka razy mruga i zaczyna chichotać. Znów się ze mnie śmieje. – Uciekłeś z kart średniowiecznej kroniki? Mówisz jak dworny rycerz. Jest urzekająca. Kusi mnie… znów, a jej bezceremonialność jest ożywcza, naprawdę ożywcza. Nie mam jednak złudzeń. Żaden ze mnie rycerz w lśniącej zbroi. Zupełnie to mylnie sobie wyobraziła. I chociaż to może wbrew moim interesom, czuję się zobowiązany ją ostrzec, że nie ma we mnie grama dworskości ani rycerskości. – Nie sądzę, Anastasio. Ewentualnie Mroczny Rycerz. – Gdyby tylko wiedziała… I dlaczego o tym rozmawiamy? Zmieniam temat. – Jadłaś coś wczoraj wieczorem? Kręci głową. Wiedziałem! – Powinnaś zjeść. Stąd te wymioty. Naprawdę, to pierwsza zasada podczas picia. – Będziesz mnie tak dalej beształ? – A besztam cię? – Tak to odbieram. – Masz szczęście, że kończy się na besztaniu. – Co chcesz przez to powiedzieć? – No, gdybyś była moja, tydzień nie usiadłabyś na tyłku po tym numerze, który wywinęłaś wczoraj. Nic nie zjadłaś, upiłaś się, naraziłaś się na ryzyko. – Strach, który czuję aż w brzuchu, zaskakuje mnie samego; co za nieodpowiedzialne, ryzykowne zachowanie. – Dreszcz przechodzi mnie na myśl, co ci groziło. Naburmusza się. – Nic by mi się nie stało. Byłam z Kate. Też mi ratunek! – A fotograf? – ripostuję. – José tylko trochę przegiął – mówi, bagatelizując moje niepokoje i odrzucając na plecy potargane włosy. – Hm, kiedy następnym razem tylko trochę przegnie, może ktoś powinien nauczyć go dobrych manier. – Chyba należysz do zwolenników surowej dyscypliny – burczy. – Och, Anastasio, gdybyś wiedziała… I wyobrażam ją sobie przykutą do mojej ławki, z obranym korzeniem imbiru w tyłku, by nie mogła napiąć pośladków. A potem rozsądna dawka pasa albo rzemienia. Ta myśl jest bardzo kusząca. Wpatruje się we mnie szeroko otwartymi, zamglonymi oczami. Czuję się nieswojo pod tym spojrzeniem. Czyta mi w myślach? Czy podziwia moją urodę? – Idę pod prysznic. Chyba że wolisz pierwsza? – pytam, ale ona nadal tylko się gapi. Nawet z rozdziawionymi ustami wygląda wręcz uroczo. Trudno jej się oprzeć, pozwalam więc sobie dotknąć jej, przeciągnąć kciukiem po jej policzku. Oddech więźnie jej w gardle, gdy gładzę miękką dolną wargę.
– Oddychaj, Anastasio – szepczę, po czym wstaję i informuję ją, że śniadanie będzie za piętnaście minut. Nie odzywa się, choć raz trzyma na kłódkę pyskatą buzię. W łazience biorę głęboki oddech, zrzucam dres i wchodzę pod prysznic. Kusi mnie trochę, by zwalić konia, ale wstrzymuje mnie lęk z poprzedniej epoki mojego życia, strach przed przyłapaniem i wystawieniem się na pośmiewisko. Elena nie byłaby zadowolona. Stare nawyki. Podczas gdy woda spływa mi na głowę, analizuję ostatnie interakcje z trudną panną Steele. Nadal jest za ścianą, w moim łóżku, więc nie uważa, abym był całkowicie odpychający. Nie umknęło mojej uwadze to, jak oddech uwiązł jej w gardle, ani to, jak wodziła za mną wzrokiem. Tak. Jest nadzieja. Ale czy byłaby dobrą uległą? Niewątpliwie nie wyobraża sobie związanego z tym stylu życia. Takie słowa jak „rżnięcie”, „seks” czy dowolne eufemizmy, którymi dzisiejsze porządne studentki nazywają tę czynność, nie przeszłyby jej przez usta. Jest absolutnie niewinna. Pewnie zaliczyła parę niezdarnych macanek z chłopcami jak tamten fotograf. Drażni mnie myśl o Anastasii macającej się z kimkolwiek. Mógłbym po prostu zapytać, czy jest zainteresowana. Nie. Muszę jej zademonstrować, na co się porywa, jeśli zgodzi się na związek ze mną. Zobaczmy, jak pójdzie nam śniadanie. Spłukuję żel gorącym strumieniem wody i zbieram myśli na czekającą mnie drugą rundę z Anastasią Steele. Zakręcam wodę, wychodzę z kabiny i biorę ręcznik. Szybka ocena w zaparowanym lustrze i postanawiam zrezygnować z golenia. Śniadanie niebawem, a ja jestem głodny. Szybko myję zęby. Kiedy otwieram drzwi łazienki, Ana jest na nogach i szuka dżinsów. Wygląda jak archetypowy wystraszony jelonek, składający się z samych kończyn i wielkich oczu. – Jeśli szukasz dżinsów, to posłałem je do pralni. – Naprawdę ma świetne nogi. Nie powinna chować ich w spodniach. Mruży powieki, więc uprzedzając kłótnię, tłumaczę, dlaczego to zrobiłem. – Zachlapałaś je wymiocinami. – Och – wyrywa jej się z piersi. Tak. „Och”. I co pani na to, panno Steele? – Kazałem Taylorowi dostarczyć nowe spodnie i buty. Są w reklamówce na krześle. – Ruchem głowy wskazuję torbę. Unosi brwi – zaskoczona, jak sądzę. – Ekhm. Muszę wziąć prysznic – mamrocze i dodaje po chwili zastanowienia: – Dzięki. Chwyta reklamówkę, obiega mnie, wpada do łazienki i zamyka drzwi na zatrzask. Hm… Szybciej uciekać się nie dało. Byle dalej ode mnie. Może byłem zbytnim optymistą. Zniechęcony szybko się wycieram i ubieram. W salonie sprawdzam pocztę elektroniczną, ale nie przyszło nic pilnego. Przerywa mi pukanie do drzwi. Dwie młode kobiety z obsługi. – Gdzie ustawić śniadanie, proszę pana? – Na stole. Wchodząc z powrotem do sypialni, zauważam ich ukradkowe spojrzenia, ale je ignoruję i odsuwam
na bok poczucie winy spowodowane tak dużym zamówieniem. W życiu nie zjemy tego wszystkiego. – Śniadanie! – wołam i pukam do drzwi łazienki. – O… okej. – Głos Any jest trochę przytłumiony. Wracam do salonu; nasze śniadanie czeka na stole. Jedna z kobiet, o niezwykle ciemnych oczach, podaje mi rachunek do podpisania i wyjmuję dla nich z portfela dwie dwudziestki. – Dziękuję paniom. – Proszę wezwać obsługę hotelową, kiedy tylko będzie trzeba sprzątnąć stół – mówi z kokieteryjnym spojrzeniem panna Ciemne Oczy, jakby w jej słowach była szersza oferta. Mój lodowaty uśmiech ją odstrasza. Siadam z gazetą przy stole, nalewam sobie kawy i zaczynam jeść omlet. Telefon burczy – esemes od Elliota. Kate pyta, czy Ana jeszcze żyje. Chichoczę, częściowo ugłaskany faktem, że tak zwana przyjaciółka Any o niej myśli. To oczywiste, że mimo całego wczorajszego zarzekania się Elliot nie dał wackowi odpocząć. Odpisuję. Jest cała i zdrowa ;) Ana zjawia się po dłuższej chwili: ma mokre włosy, jest w ślicznej niebieskiej bluzce pod kolor oczu. Taylor się spisał, Ana wygląda uroczo. Rozglądając się po pokoju, zauważa torebkę. – Cholera! Kate! – wyrywa jej się z ust. – Wie, że tu jesteś i że żyjesz. Wysłałem esemesa Elliotowi. Idąc do stołu, posyła mi niepewny uśmiech. – Siadaj – mówię, wskazując jej nakrycie. Krzywi się na widok góry jedzenia na stole, co tylko potęguje moje poczucie winy. – Nie wiedziałem, na co masz ochotę, więc zamówiłem wszystko, co było w menu – wyjaśniam ze skruchą. – To rozrzutność z twojej strony – mówi. – Owszem, rozrzutność. – Moje poczucie winy sięga sufitu. Ale kiedy Ana nakłada na talerz naleśniki, jajecznicę, bekon z syropem klonowym i wsuwa to wszystko, udzielam sobie rozgrzeszenia. Miło patrzeć, że je. – Herbaty? – pytam. – Tak, proszę – mówi między kęsami. Najwyraźniej jest wygłodniała. Podsuwam jej imbryk z wodą. Posyła mi słodki uśmiech, widząc English Breakfast Twiningsa. Dech mi zapiera. I czuję niepokój. I nadzieję. – Masz bardzo mokre włosy – zauważam. – Nie mogłam znaleźć suszarki – tłumaczy zażenowana. Zemdli ją. – Dziękuję za ubrania – dodaje. – Ależ proszę, Anastasio. Dobrze ci w tym kolorze. Opuszcza wzrok na palce. – Wiesz, naprawdę powinnaś się nauczyć, jak przyjmować komplementy. Być może nie słyszała ich wiele… Ale dlaczego? Jest prześliczna w subtelny sposób. – Powinnam ci zapłacić za te rzeczy. Co?
Karcę ją wzrokiem, więc szybko kontynuuje: – Dałeś mi już książki, których, oczywiście, nie mogę przyjąć. Ale proszę, pozwól mi zwrócić pieniądze. Słodkie stworzenie. – Anastasio, wierz mi, stać mnie na to. – Nie w tym rzecz. Czemu miałbyś to robić? – Bo mogę. – Jestem bardzo bogatym człowiekiem, Ana. – Tylko dlatego, że możesz, nie znaczy, że masz to robić. – Mówi delikatnym tonem, ale nagle muszę zadać sobie pytanie, czy mnie nie przejrzała, nie dostrzegła moich najbardziej mrocznych pożądań. – Dlaczego tak naprawdę posłałeś mi te książki, Christianie? Bo chciałem znowu cię zobaczyć. I oto jesteś… – Widzisz, kiedy tamten rowerzysta mało cię nie przejechał… i trzymałem cię w objęciach, i patrzyłaś mi w oczy… całą sobą mówiąc: „Pocałuj, pocałuj mnie, Christianie…” – urywam, przypominając sobie tamten moment, jej ciało przy moim. Cholera. Szybko się otrząsam. – Uznałem, że jestem ci winien przeprosiny i ostrzeżenie, Anastasio. Nie jestem mężczyzną z romantycznej powieści. Nie wdaję się w romanse. Moje upodobania są niezwykle osobliwe. Powinnaś omijać mnie szerokim łukiem. Jednak jest w tobie coś, co sprawia, że nie potrafię trzymać się z dala od ciebie. Ale to chyba już sobie uświadomiłaś. – Więc się nie trzymaj – szepcze. Co? – Nie wiesz, co mówisz. – W takim razie oświeć mnie. Jej słowa trafiają prosto tam, gdzie mój fiut. Niech to szlag. – Nie żyjesz w celibacie? – Nie, Anastasio, nie żyję w celibacie. – I gdybyś pozwoliła mi się związać, udowodniłbym ci to tu i teraz. Jej oczy robią się ogromne, a policzki różowieją. Och, Ana. Muszę jej pokazać, co i jak. Inaczej się nie przekonam. – Jakie masz plany na najbliższe kilka dni? – pytam. – Dziś pracuję, od południa. Która jest godzina? – wykrzykuje spanikowana. – Minęła dziesiąta, masz masę czasu. A jutro? – Zaczynamy się pakować z Kate. W przyszłym tygodniu przeprowadzamy się do Seattle, a cały ten tydzień pracuję u Claytona. – Masz już mieszkanie w Seattle? – Tak. – Gdzie? – Nie pamiętam dokładnego adresu. W dzielnicy Pike Market. – Niedaleko ode mnie. – Świetnie! – A gdzie zamierzasz pracować w Seattle? – Złożyłam podanie o staż do paru firm. Czekam na rozmowy. – Do mnie też, jak sugerowałem? – Noo… nie. – A co ci się u mnie nie podoba?
– W twojej firmie czy u ciebie osobiście? – Unosi brew. – Czy pani żartuje sobie ze mnie, panno Steele? – Nie potrafię ukryć rozbawienia. Och, co to byłaby za przyjemność ją szkolić… Co za kobieta. Trudna i doprowadzająca do szaleństwa. Wbija wzrok w talerz, żując wargę. – Chciałbym ugryźć tę wargę – szepczę, bo to prawda. W jednej chwili podrywa głowę, porusza się niespokojnie na krześle. Wysuwa ku mnie podbródek, w oczach ma wyraz całkowitego zaufania. – Czemu tego nie zrobisz? – pyta ze spokojem. Och. Nie kuś, maleńka. Nie mogę. Jeszcze nie. – Bo nie tknę cię, Anastasio, dopóki nie będę miał na to twojej pisemnej zgody. – Co chcesz przez to powiedzieć? – pyta. – Dokładnie to, co mówię. Muszę ci coś pokazać, Anastasio. – Żebyś wiedziała, w co się pakujesz. – O której kończysz dzisiaj pracę? – Koło ósmej. – A więc moglibyśmy pojechać do Seattle dziś wieczór albo w następną sobotę, na kolację u mnie w domu, i zapoznałbym cię z sytuacją. Wybieraj. – Dlaczego nie możesz powiedzieć mi teraz? – Bo rozkoszuję się śniadaniem i twoją obecnością. Gdy tylko zostaniesz oświecona, zapewne nie będziesz chciała mnie więcej widzieć. Ściąga brwi, analizując moje słowa. – Dziś wieczór – mówi. O rany. Długo to nie trwało. – Jak Ewie spieszno ci do zjedzenia owocu z drzewa poznania – kpię sobie z niej. – Czy pan żartuje sobie ze mnie, panie Grey? – pyta. Patrzę na nią, mrużąc oczy. Dobra, mała, sama się o to prosiłaś. Biorę telefon i w trybie szybkiego wybierania łączę się z Taylorem. Odbiera prawie natychmiast. – Słucham, panie Grey. – Potrzebny mi Charlie Tango3. Ana przygląda mi się bacznie, gdy proszę o sprowadzenie EC135 do Portland. Pokażę jej, o co mi chodzi… a potem niech sama zdecyduje. Może natychmiast wróci do domu. Mój pilot, Stephan, będzie musiał być w gotowości, by przetransportować ją z powrotem do Portland, gdyby zdecydowała się zerwać znajomość. Mam nadzieję, że tak się nie stanie. I dociera do mnie, że podnieca mnie sama myśl, że zabiorę ją na pokład maszyny. Pierwszy taki przypadek w dziejach. – Pilot w gotowości od dwudziestej drugiej trzydzieści – dodaję jeszcze do Taylora i rozłączam się. – Czy ludzie zawsze robią, co im każesz? – pyta Ana z wyraźną dezaprobatą w głosie. Karci mnie? Jest irytująco wyzywająca. – Jeśli chcą zachować posadę… – Nie kwestionuj tego, jak traktuję mój personel. – A jeśli coś im się nie podoba? – Och, potrafię być bardzo przekonujący, Anastasio. Powinnaś skończyć śniadanie. A potem podrzucę cię do domu. Zabiorę cię spod Claytona o ósmej, jak skończysz. Polecimy do Seattle. – Polecimy?
– Tak. Mam śmigłowiec. Szczęka jej opada, usta tworzą małe „o”. To przyjemna chwila. – Polecimy śmigłowcem do Seattle? – szepcze. – Tak. – Dlaczego? – Bo możemy. – Uśmiecham się od ucha do ucha. Czasami tak zajebiście czuję się w swojej skórze. – Skończ śniadanie. Wygląda na oszołomioną. – Jedz! – Mówię z większym naciskiem w głosie. – Anastasio, mam obsesję na punkcie marnowania żywności. Jedz. – Nie mogę tego wszystkiego. – Patrzy na górę żarcia na stole i znów mam poczucie winy. Tak, za dużo tego. – Zjedz, co masz na talerzu. Gdybyś wczoraj zjadła, ile trzeba, nie byłoby cię tutaj, a ja nie musiałbym jeszcze wykładać kart na stół. Do diabła. To może być wielki błąd. Przygląda mi się z ukosa, wydziobując jedzenie z talerza, kąciki ust jej drgają. – Co cię tak bawi? Kręci głową, wkłada do ust ostatni kawałek naleśnika, a ja staram się nie wybuchnąć śmiechem. Jak zwykle mnie zaskakuje. Jest dziwna, nieprzewidywalna i rozbrajająca. Naprawdę doprowadza mnie do śmiechu, a co więcej, jestem gotów śmiać się z siebie. – Grzeczna dziewczynka – rzucam pod nosem. – Zabiorę cię do domu, jak wysuszysz włosy. Nie chcę, żebyś się przeziębiła. Dziś wieczór będziesz potrzebowała całej swojej energii na to, co mam ci do zaprezentowania. Nagle Ana wstaje od stołu, a ja mało nie zwracam jej uwagi, że nie dostała pozwolenia. Nie jest twoją uległą… jeszcze nie, Grey. Wracając do sypialni, przystaje obok kanapy. – Gdzie spałeś dziś w nocy? – pyta. – W swoim łóżku. – Z tobą. – Och. – Tak, dla mnie to też było coś zupełnie nowego. – Że… nie uprawialiśmy seksu? Zdobyła się na to słowo… i pojawia się wymowny rumieniec. – Nie. Jak mam jej to powiedzieć, żeby nie zabrzmiało dziwnie? Po prostu powiedz jej, Grey. – Że z kimś spałem. – Nonszalancko wracam do działu sportowego i oceny wczorajszego meczu, a potem odprowadzam ją wzrokiem, gdy znika w łazience. Nie, to wcale nie zabrzmiało dziwnie. A więc mam kolejną randkę z panną Steele. Nie, nie randkę. Ana musi się o mnie więcej dowiedzieć. Wypuszczam powietrze i dopijam resztkę soku pomarańczowego. Zapowiada się bardzo ciekawy dzień. Z zadowoleniem odnotowuję szum suszarki, a z zaskoczeniem fakt, że Ana robi, co jej kazano. Czekając na nią, dzwonię po boya, aby sprowadził samochód z garażu, i jeszcze raz sprawdzam jej
adres w Google Maps. Następnie wysyłam esemesa Andrei, żeby przysłała mi mejlem umowę poufności; jeśli Ana chce oświecenia, będzie musiała trzymać buzię na kłódkę. Dzwoni telefon. To Ros. Gdy rozmawiam, z łazienki wyłania się Ana i bierze torebkę. Ros mówi o Darfurze, ale moja uwaga jest skupiona na pannie Steele. Szuka czegoś w torebce i cieszy się, gdy znajduje gumkę do włosów. Ma piękne włosy. Bujne. Długie. Gęste. Bezwiednie się zastanawiam, jak wyglądałyby zaplecione w warkocz. Zawiązuje je z tyłu głowy, wkłada żakiet i siada na kanapie w oczekiwaniu na koniec mojej rozmowy. – W porządku, zrób to. Informuj mnie na bieżąco, jak się sprawy mają – kończę rozmowę z Ros. Dokonała cudu i wygląda na to, że nasz transport żywności dotrze do Darfuru. – Gotowa? – pytam Anę. Kiwa głową. Chwytam kurtkę, kluczyki i ruszam za nią do drzwi. Gdy idziemy do windy, zerka na mnie spod długich rzęs, a jej usta układają się w nieśmiałym uśmiechu. Moje w efekcie zaczynają drżeć. Do diabła, co ona ze mną wyprawia? Przyjeżdża winda, puszczam Anę przodem. Naciskam guzik parteru i drzwi się zamykają. W klatce windy wszystkie moje zmysły chłoną obecność Any. Ten słodki zapach… Jej oddech przyspiesza, urywa się i Ana zerka na mnie uwodzicielsko. Cholera. Przygryza wargę. Robi to celowo. I przez ułamek sekundy tonę w jej zmysłowym, hipnotycznym spojrzeniu. Nie odwraca oczu. Staje mi. Natychmiast. Pragnę jej. Tu. Teraz. W windzie. – Och, do diabła z papierami. – Te słowa padają nie wiedzieć skąd i w jednej chwili łapię ją za rękę i przyciskam do ściany. Chwytam obie jej dłonie, przyszpilam nad głową, tak że nie może mnie dotykać, i gdy tylko jest unieruchomiona, wplatam drugą rękę w jej włosy, podczas gdy ustami szukam jej ust i je znajduję. Jęczy mi w usta, syrenim śpiewem, a ja wreszcie mogę jej skosztować; smakuje miętą, herbatą i dojrzałymi, rozpływającymi się owocami. Czyli smakuje tak doskonale, jak wygląda. Przypomina mi czas obfitości. Dobry Boże. Pragnę jej. Chwytam ją za podbródek, całuję głębiej i jej język ostrożnie dotyka mojego… bada. Ocenia. Wyczuwa. Oddaje mi pocałunek. Och, Boże przenajświętszy. – Jesteś. Taka… Taka… Słodka – szepczę przy jej wargach, całkowicie upojony, pijany na umór jej zapachem i smakiem. Winda się zatrzymuje i drzwi zaczynają się otwierać. Weź się, kurwa, w garść, Grey. Odrywam się od niej i stoję poza zasięgiem jej rąk. Oddycha ciężko. Tak jak ja.
Kiedy ostatni raz straciłem nad sobą kontrolę? Trzech mężczyzn w garniturach patrzy na nas znacząco, wchodząc do kabiny. A ja spoglądam na plakat nad panelem sterującym windy, reklamujący zmysłowy weekend w hotelu Heathman. Zerkam na Anę i robię głęboki wydech. Uśmiecha się szeroko. I wargi znów mi drgają. Ja pierdzielę, co ona ze mną wyczynia? Winda zatrzymuje się na pierwszym piętrze, faceci wychodzą, zostawiając mnie samego z panną Steele. – Umyłaś zęby – stwierdzam z kąśliwym rozbawieniem. – Twoją szczoteczką. – Oczy jej lśnią. Oczywiście… i z jakiegoś niewiadomego powodu jest mi miło, zbyt miło. Tłumię uśmiech. – Och, Anastasio Steele, co ja mam z tobą począć? – Kiedy drzwi windy rozsuwają się na parterze, biorę Anę za rękę i mówię półgłosem: – Co takiego jest w tych windach? – Ona patrzy na mnie znacząco, gdy spacerowym krokiem pokonujemy wyłożony marmurem hol. Samochód czeka w jednej z zatok postojowych przed hotelem; boy chodzi przed nim niecierpliwie. Daję mu nieprzyzwoity napiwek i otwieram drzwi przed Aną, która jest cicha i zamyślona. Ale nie uciekła. Mimo że rzuciłem się na nią w windzie. Powinienem coś powiedzieć o tym, co się tam wydarzyło – ale co? Przepraszam? Jak ci było? Do diabła, co ze mną wyprawiasz? Zapalam silnik i decyduję, że im mniej słów, tym lepiej. Pieszczący uszy Duet kwiatów Delibesa wypełnia samochód i zaczynam się rozluźniać. – Czego słuchamy? – pyta Ana. Skręcam w Southwest Jefferson Street. Odpowiadam i pytam, czy się jej podoba. – Christianie, to piękne. Słyszeć moje imię w jej ustach to przedziwna przyjemność. Do tej pory powiedziała je już kilka razy, zawsze inaczej. Dzisiaj z zachwytem – spowodowanym muzyką. To wspaniale, że ten utwór przypadł jej do gustu; należy do moich ulubionych. Przyłapuję się na tym, że promienieję; najwyraźniej wybaczyła mi wyskok w windzie. – Mogę jeszcze raz posłuchać? – Oczywiście. – Stukam w ekran dotykowy, włączam powtórne odtwarzanie. – Lubisz muzykę klasyczną? – pyta, gdy przecinamy Fremont Bridge i pogrążamy się w swobodnej rozmowie o moich muzycznych upodobaniach. Podczas rozmowy dzwoni telefon. Jestem na głośnomówiącym. – Tu Grey. – Panie Grey, mówi Welch. Mam informację, której pan żądał. – Och, tak, raport na temat fotografa. – Dobrze. Prześlij mi pocztą. Coś jeszcze? – Nie, proszę pana. Wciskam guzik i na powrót rozbrzmiewa muzyka. Słuchamy, pochłonięci ostrymi dźwiękami Kings
of Leon. Ale to nie trwa długo – naszą przyjemność przerywa następne połączenie. Co, u diabła? – Grey – mówię ostro. – Umowę poufności przesłałam panu mejlem, panie Grey. – Świetnie. To wszystko, Andrea. – Miłego dnia, proszę pana. Zerkam na Anę, sprawdzając, czy zrozumiała coś z tej wymiany zdań, ale ogląda widoki Portland. Zapewne uprzejmie starała się nie słuchać. Trudno mi się skupić na drodze. Mój wzrok przyciąga Ana. Może bywa niezręczna, ale ma cudowny zarys ramion. Chciałbym je pokryć pocałunkami. Piekło i szatani. Poruszam się niespokojnie w fotelu. Mam nadzieję, że zgodzi się podpisać umowę i przyjmie moją ofertę. Kiedy wjeżdżamy na I-5, telefon znowu dzwoni. To Elliot. – Cześć, Christian, zaliczyłeś? Och… trochę delikatności, chłopie. – Cześć, Elliot; jesteś na głośnomówiącym, a ja nie jadę sam. – Kto jest z tobą? – Anastasia Steele. – Cześć, Ana! – Witaj – mówi ożywiona. – Sporo się o tobie nasłuchałem – mówi Elliot. Cholera. Czego się nasłuchał? – Nie wierz ani jednemu słowu Kate – mówi dobrodusznie Ana. Mój brat wybucha śmiechem. – W tej chwili podrzucam Anastasię. Mam cię zabrać? – wtrącam się. Niewątpliwie będzie chciał szybko się wymiksować. – Jasne. – No to się zaraz zobaczymy. – Kończę połączenie. – Czemu się upierasz, żeby mówić na mnie Anastasia? – pyta. – Bo tak masz na imię. – Wolę Ana. – Serio? „Ana” w jej przypadku to zbyt pospolite i zwyczajne. I zbyt oklepane. Te trzy litery mają moc rażenia… I w tej samej chwili wiem, że gdy spotkam się z jej odmową, będzie to bolesne. To zdarzało się wcześniej, ale nigdy nie czułem się tak… zaangażowany. Może zupełnie nie znam tej dziewczyny, ale chcę ją poznać, całą. Niewykluczone, że to dlatego, że nigdy nie starałem się o względy żadnej kobiety. Grey, odzyskaj panowanie nad sobą i trzymaj się zasad, inaczej wszystko pójdzie w diabły. – Anastasio – mówię, ignorując jej pełne dezaprobaty spojrzenie. – To, co się wydarzyło w windzie… nigdy się nie powtórzy… no, chyba że zgodnie z planem. Milczy dłuższą chwilę, gdy parkuję przed mieszkaniem. Wysiadam z samochodu, obchodzę go i otwieram jej drzwi. Wysiada, posyła mi przelotne spojrzenie. – To w windzie mi się podobało – mówi. Tak? Jej wyznanie wmurowuje mnie w chodnik. Mała panna Steele znów przyjemnie mnie zaskoczyła. Idzie schodkami do drzwi frontowych, więc zrywam się z miejsca, by dotrzymać jej kroku.
Elliot i Kate podnoszą wzrok, gdy wchodzimy. Siedzą przy stole w pokoju skąpo umeblowanym, jak to u dwóch studentek. Obok regału na książki kilka paczek. Elliot wygląda na rozluźnionego i, o dziwo, najwyraźniej nie spieszy się do wyjścia. Kavanagh się zrywa, ściska Anę, a mnie mierzy krytycznym spojrzeniem. Co według niej chciałem zrobić tej dziewczynie? Wiem, co chciałbym jej zrobić… Gdy widzę, jak Kavanagh ściska Anę, czuję miód na sercu; może jej też na niej zależy. – Dzień dobry, Christianie – mówi chłodnym, protekcjonalnym tonem. – Witam, panno Kavanagh. – Na usta ciśnie mi się sarkastyczna uwaga odnośnie do tego, że w końcu okazuje zainteresowanie przyjaciółką, ale gryzę się w język. – Christian, ona ma na imię Kate – mówi z lekką irytacją Elliot. – Kate – dodaję gwoli uprzejmości. Elliot ściska Anę. Nieco przydługo. – Cześć – mówi i szczerzy się do niej, aż się słabo robi. – Cześć. – Ana promienieje. Dobra, to się robi nie do wytrzymania. – Elliot, lepiej jedźmy. – I zabieraj łapy. – Jasne. – Uwalnia Anę, ale porywa w objęcia Kavanagh i całuje ją tak widowiskowo, że aż nieprzyzwoicie. No, kuźwa. Ana spogląda na nich skrępowana. Można ją zrozumieć. Ale kiedy się do mnie odwraca, patrzy z namysłem, mrużąc oczy. O czym myśli? – Na razie, mała – szepcze Elliot, rozpływając się nad Kavanagh. Chłopie, okaż trochę godności, na litość boską. Ana nie odrywa ode mnie pełnego wyrzutu spojrzenia i przez chwilę nie wiem, czy to z powodu lubieżnego pokazu Elliota i Kate, czy… Do diabła! Więc na tym jej zależy. Na tym, żeby o nią zabiegać i zalecać się do niej. Nie wdaję się w romanse, skarbie. Kosmyk jej włosów się wyswobodził, więc odruchowo go poprawiam. Ana przykłada głowę do mojej dłoni; ten czuły gest mnie zaskakuje. Mój kciuk wymyka się do jej miękkiej dolnej wargi, którą znów chciałbym pocałować. Ale nie mogę. Wpierw musi wyrazić zgodę. – Na razie, mała – szepczę i jej twarz rozpływa się w uśmiechu. – Odbiorę cię o ósmej. – Niechętnie się odwracam i otwieram drzwi, Elliot wychodzi za mną. – Jezu, muszę się zdrzemnąć – mówi mój brat, gdy tylko wsiadamy do samochodu. – Ta kobieta jest nienasycona. – Co ty powiesz… – Mój głos ocieka sarkazmem. Ostatnia rzecz, na której mi zależy, to szczegółowa relacja z jego randki. – Co z tobą, ważniaku? Rozdziewiczyła cię? Patrzę na niego spode łba, z wyraźnym przesłaniem „spierdalaj”. Elliot wybucha śmiechem. – Ależ z ciebie spięty sukinsyn. – Naciąga na twarz czapkę drużyny Sounders i mości się w fotelu, gotów do drzemki. Podkręcam muzę. Spróbuj teraz pospać, Lelliot!
Tak. Zazdroszczę bratu; jego łatwości zdobywania kobiet, umiejętności zasypiania… i tego, że nie jest sukinsynem. Raport na temat José Rodrigueza ujawnia wyrok za posiadanie marihuany. W kartotekach policyjnych nie ma nic o molestowaniu seksualnym. Może ostatniej nocy zaliczyłby pierwszy raz, gdybym nie interweniował. I ten mały fiutek jara zioło? Mam nadzieję, że nie w obecności Any – i że ona nie jara. I koniec kropka. Otwieram mejl Andrei i przesyłam umowę poufności na drukarkę u siebie w gabinecie, w Escali. Ana będzie musiała ją podpisać, zanim jej pokażę pokój zabaw. I w chwili słabości albo pychy, albo może bezprecedensowego optymizmu – doprawdy nie wiem – wpisuję jej imię, nazwisko i adres na standardowej umowie Pan/uległa i to też wysyłam na drukarkę. Rozlega się pukanie do drzwi. – Hej, ważniaku. Idziemy na wędrówkę – mówi przez drzwi Elliot. Ach… Chłopczyk się wyspał. Zapach sosen, świeżej, mokrej ziemi i późnej wiosny to ukojenie dla moich zmysłów. Ta woń przypomina mi odurzające dni dzieciństwa, bieganie po lesie z Elliotem i moją siostrą Mią pod uważnym okiem naszych adopcyjnych rodziców. Cisza, przestrzeń, wolność… chrzęst suchych sosnowych igieł pod stopami. Na łonie przyrody mogłem zapomnieć, tam znajdowałem ucieczkę od koszmarów. Elliot miele ozorem i tylko od czasu do czasu potrzebuje burknięcia z mojej strony, by mleć dalej. Kiedy posuwamy się kamienistym brzegiem Willamette, biegnę myślami do Anastasii. Pierwszy raz od długiego czasu czuję słodki smak niecierpliwego oczekiwania. Jestem podekscytowany. Czy zgodzi się na moją propozycję? Wyobrażam sobie ją śpiącą obok mnie, delikatną i drobną… i penis od razu reaguje. Mogłem ją obudzić i zerżnąć – co to byłaby za nowość. Zerżnę ją w swoim czasie. Zerżnę ją związaną i z kneblem na bezczelnej buzi. U Claytona panuje spokój. Ostatni klient wyszedł pięć minut temu. I czekam – znów – bębniąc palcami po udach. Cierpliwość nie jest moją mocną stroną. Nawet długa wędrówka z Elliotem nie przytłumiła rozsadzającego mnie zniecierpliwienia. Dzisiaj wieczorem Elliot je z Kate kolację w Heathmanie. Dwie randki dzień w dzień to nie w jego stylu. Nagle fluorescencyjne lampy w sklepie gasną, frontowe drzwi się otwierają i Ana wychodzi na łagodne wieczorne powietrze. Serce zaczyna mi walić. Nareszcie. To albo początek nowego związku, albo początek końca. Macha na pożegnanie młodemu człowiekowi, który za nią wyszedł. To nie ten sam, którego spotkałem tam ostatnim razem – tylko ktoś nowy. Odprowadza ją wzrokiem, gdy Ana idzie do samochodu, oczu nie odrywa od jej tyłka. Taylor odwraca moją uwagę, szykuje się, żeby wysiąść z samochodu, ale go zatrzymuję. Mój ruch. Kiedy stoję przy samochodzie, otwierając jej drzwi, nowy facet zamyka sklep na klucz, już nie gapiąc się pożądliwie na pannę Steele. Jej usta układają się w nieśmiały uśmiech, gdy się zbliża, włosy ujęte w zawadiacki koński ogon kołyszą się w powiewie wieczoru. – Dobry wieczór, panno Steele. – Dobry wieczór, Grey. Ma na sobie czarne dżinsy… Znów dżinsy. Wita Taylora, zajmując miejsce na tylnej kanapie samochodu. Kiedy tylko do niej dołączam, biorę ją za rękę, podczas gdy Taylor rusza pustą ulicą i
kieruje się na lądowisko śmigłowców w Portland. – Jak praca? – pytam, rozkoszując się dotknięciem jej dłoni. – Bardzo długa – mówi lekko ochrypłym głosem. – Mnie też ten dzień bardzo się dłużył. Straszne było to kilkugodzinne czekanie na ciebie. – Co robiłeś? – pyta. – Chodziłem po lasach z Elliotem. – Rękę ma ciepłą i miękką. Patrzy na nasze splecione palce – raz za razem przesuwam kciukiem po jej kłykciach. Oddech więźnie jej w gardle, a wzrok krzyżuje się z moim. Widzę w jej oczach tęsknotę, pożądanie… i oczekiwanie. Oby tylko zaakceptowała moją propozycję. Zrządzeniem miłosiernego losu droga na lądowisko jest krótka. Kiedy wysiadamy z samochodu, znów biorę ją za rękę. Ana wydaje się trochę zagubiona. Ach. Zastanawia się, gdzie może być śmigłowiec. – Gotowa? – pytam. Kiwa głową, więc prowadzę ją przez budynek do wind. Rzuca mi szybkie porozumiewawcze spojrzenie. Przypomina sobie poranny pocałunek, no i… ja też. – To tylko trzy kondygnacje – mówię cicho. Kiedy stoimy pod dachem, zapisuję w pamięci, żeby któregoś dnia rżnąć się z nią w windzie. Oczywiście, jeśli zaakceptuje moje warunki umowy. Na dachu stoi Charlie Tango, który właśnie przybył z lotniska Boeing Field, odprawiony i gotowy do lotu, chociaż nie widzę śladu Stephana, który go przyprowadził. Ale Joe, szef lądowiska śmigłowców w Portland, siedzi w swojej kanciapie. Na mój widok salutuje. Jest starszy od mojego dziadka i jeśli czegoś nie wie o lataniu, to znaczy, że nie warto tego wiedzieć; latał na Sikorskych w Korei – ewakuował rannych i – słowo daję – od jego opowieści włos się jeży. – Tu ma pan plan lotu, panie Grey – mówi zgrzytliwym głosem zdradzającym wiek. – Z zewnątrz cała jednostka sprawdzona. Gotowa i czeka na pana. Zezwalam na start. – Dziękuję, Joe. Szybkie spojrzenie na Anę mówi mi, że jest podekscytowana… i ja też. To mój pierwszy taki lot. – Chodźmy. Trzymając Anę za rękę, prowadzę ją do maszyny. Najbezpieczniejszy eurocopter w swojej klasie i rozkosz pilotowania. Moja duma i radość. Otwieram drzwi Anie; wspina się do środka, a ja za nią. – Tam – wskazuję przedni fotel pasażera. – Siadaj. Nie dotykaj niczego. – Jestem zachwycony i zdumiony, gdy robi, co jej każę. Po zajęciu miejsca rozgląda się po instrumentach pokładowych z mieszanką podziwu i entuzjazmu. Przykucając obok, zapinam jej pasy, starając się nie wyobrażać sobie jej nagiej. Ta czynność zabiera mi trochę więcej czasu niż to konieczne, bo to może moja ostatnia szansa, aby być tak blisko niej, ostatnia szansa, żeby wdychać jej słodki, budzący wspomnienia zapach. Kiedy tylko się dowie o moich predylekcjach, może uciec… chociaż z drugiej strony – może zaakceptować mój styl życia. Możliwości, które ta wizja wyczarowuje w mojej głowie, niemal mnie oszałamiają. Przygląda mi się bacznie, jest tak blisko… tak urocza. Zaciskam ostatni pas. Nigdzie nie ucieknie. Przynajmniej przez godzinę. – Teraz już nie uciekniesz – szepczę, powstrzymując podniecenie. Wciąga gwałtownie powietrze. – Oddychaj, Anastasio – dodaję i pieszczę ją po policzku. Trzymając ją za podbródek, pochylam się i szybko ją całuję.
– Podobają mi się te pasy – dodaję cicho. Chcę powiedzieć, że mam inne, skórzane, które chciałbym jej założyć i zawiesić ją w powietrzu. Ale jestem grzeczny, siadam i sam się zapinam. – Załóż słuchawki – wskazuję zestaw przed nią. – Muszę wszystko sprawdzić przed startem. – Wszystkie wskaźniki sygnalizują, że jest okej. Ustawiam przepustnicę na 1500 obrotów na minutę, transponder w stan gotowości, włączam światło sygnalizacyjne. Wszystko w porządku, gotowe do startu. – Wiesz, co robisz? – pyta z podziwem Ana. Informuję ją, że od czterech lat jestem w pełni wykwalifikowanym pilotem. Jej uśmiech jest zaraźliwy. – Jesteś ze mną bezpieczna – uspokajam ją i dodaję: – W każdym razie w czasie lotu. – Puszczam do niej oko, ona uśmiecha się promiennie i olśniewająco. – Gotowa? – pytam… Sam nie mogę uwierzyć, jak bardzo mnie podnieca jej obecność. Kiwa głową. Wzywam wieżę – nie śpią – i zwiększam obroty do 2000 na minutę. Kiedy tylko dostaję pozwolenie, ostatni raz patrzę na wskaźniki. Temperatura oleju 104. Dobrze. Zwiększam ciśnienie ładowania do 14, obroty silnika do 2500 i daję pełną moc. I… Charlie Tango niczym elegancki ptak unosi się w powietrze. Gdy ziemia znika pod nami, słychać, jak Anastasii oddech więźnie w gardle. Milczy, zachwycona znikającymi światłami Portland. Niebawem otula nas ciemność; jedyne światło pada z instrumentów pokładowych. Na twarz wpatrzonej w noc Any pada czerwono-zielony blask. – Przedziwne, prawda? Co prawda sam tak tego nie odbieram. Dla mnie to krzepiące. Wiem, że nie stanie mi się tu żadna krzywda. Jestem bezpieczny i ukryty w ciemności. – Skąd wiesz, że lecisz w dobrym kierunku? – pyta Ana. – Stąd. – Wskazuję pulpit sterowniczy. Nie chcę jej nudzić zasadami korzystania z przyrządów pokładowych, ale faktem jest, że całe wyposażenie przede mną prowadzi nas do miejsca przeznaczenia: sztuczny horyzont, wysokościomierz, wariometr i oczywiście GPS. Opowiadam jej o Charliem Tango i wyposażeniu do nocnych lotów. Ana patrzy na mnie osłupiała. – Na budynku, w którym mieszkam, znajduje się lądowisko śmigłowców. Tam właśnie zmierzamy. Patrzę na pulpit, sprawdzając da ne. To uwielbiam: kontrolę, moje bezpieczeństwo i moja pomyślność zależne od doskonałości technologii, którą mam przed sobą. – W nocy leci się na ślepo. Musisz ufać przyrządom – mówię do niej. – Jak długo będzie trwał lot? – pyta trochę bez tchu. – Niecałą godzinę; wiatr nam sprzyja. – Znowu na nią zerkam. – Dobrze się czujesz, Anastasio? – Tak – potwierdza dziwnie ostrym tonem. Czy jest zdenerwowana? A może żałuje, że zdecydowała się ze mną lecieć. To przypuszczenie jest niepokojące. Nie dała mi szansy. Przez chwilę odbiegam myślami od niej, odzywa się kontrola lotów. Później, gdy wspinamy się przez pokrywę chmur, w oddali ukazuje się Seattle, sygnał naprowadzający jarzy się w ciemności. – Patrz tam. – Wskazuję Anie jasne światła. – Zawsze tak lubisz robić wrażenie na kobietach? „Chodź, przewiozę cię moim śmigłowcem”? – Nigdy nie zabrałem dziewczyny na pokład, Anastasio. To dla mnie kolejny pierwszy raz. Czy jesteś pod wrażeniem?
– Oniemiałam z wrażenia – szepcze. – Oniemiałaś? – Spontanicznie się uśmiecham. I przypominam sobie Grace, moją matkę, gładzącą mnie po głowie, gdy czytałem na głos Był sobie raz na zawsze król. „Christianie, to było cudowne. Oniemiałam z wrażenia, mój drogi”. Miałem siedem lat i dopiero niedawno zacząłem mówić. – Jesteś taki… kompetentny – ciągnie dalej Ana. – Ależ dziękuję, panno Steele. – Na tę nieoczekiwaną pochwałę twarz mi się rozjaśnia. Mam nadzieję, że Ana tego nie zauważa. – Widać, że sprawia ci to frajdę – dodaje po chwili. – Co? – Latanie. – Wymaga kontroli i koncentracji. – Czyli czegoś, co daje mi frajdę. – Jak mógłbym tego nie uwielbiać? Chociaż najbardziej lubię szybowce. – Szybowce?! – Tak. Latam i na szybowcach, i na śmigłowcach. Może powinienem zabrać ją na lot szybowcem. Nie uprzedzaj wypadków, Grey. I od kiedy to bierzesz kogoś do szybowca? A kiedy to zabrałem kogoś do Charliego Tango? Gdy docieramy do przedmieść Seattle, kontrola lotu znów przywołuje do porządku moje brudne myśli, wskazując kierunek lądowania. Jesteśmy prawie na miejscu. I jestem coraz bliżej chwili, w której się dowiem, czy moje oczekiwania to mrzonka, czy nie. Ana patrzy za okno zauroczona. A ja nie mogę oderwać oczu od niej. Proszę, zgódź się. – Nieźle, no nie? – pytam ją, tak by się odwróciła i bym mógł widzieć jej twarz. Czyni zadość moim pragnieniom i uśmiecha się szeroko, i to tak, że mi staje. – Będziemy na miejscu za kilka minut – dodaję. Nagle nastrój w kabinie się zmienia, a ja jeszcze silniej odczuwam obecność Any. Głęboko oddychając, wciągam w nozdrza jej zapach. Powietrze gęstnieje od niecierpliwego oczekiwania. Any. Mojego. Gdy schodzimy do lądowania, prowadzę Charliego Tango nad śródmieściem, w kierunku Escali, gdzie mieszkam, i serce bije mi szybciej. Ana porusza się niespokojnie. Też jest zdenerwowana. Mam nadzieję, że nie ucieknie. Kiedy pokazuje się lądowisko, biorę kolejny głęboki oddech. Już. Lądujemy gładko, po czym zmniejszam moc, obserwując, jak płaty wirnika zwalniają obroty i nieruchomieją. Kiedy siedzimy w ciszy, w słuchawkach słyszę tylko biały szum. Zdejmuję słuchawki swoje i Any. – Jesteśmy na miejscu – mówię ze spokojem. W blasku świateł lądowiska widzę jej bladą twarz i lśniące oczy. Słodki Boże, ależ ona piękna. Rozpinam swoje pasy i wychylam się, by oswobodzić ją. Wpatruje się we mnie. Ufna. Młoda. Słodka. Jej rozkoszny zapach niemal mnie obezwładnia.
Uda mi się z nią? Jest dorosła. Sama podejmuje decyzje. I chcę, żeby patrzyła na mnie tak samo, gdy się dowie… do czego jestem zdolny. – Nie musisz robić niczego, czego nie chcesz. Wiesz o tym, prawda? – Musi to zrozumieć. Pragnę jej uległości, ale jeszcze mocniej pragnę przyzwolenia. – Nigdy nie robię niczego, czego nie chcę, Christianie. Wydaje się mówić szczerze i chciałbym jej wierzyć. Kiedy te uspokajające słowa dźwięczą mi w głowie, prostuję się, otwieram drzwi i zeskakuję na lądowisko. Biorę ją za rękę, gdy wysiada ze śmigłowca. Wiatr chłoszcze ją po policzkach włosami, wydaje się niespokojna. Nie wiem, czy dlatego, że jest ze mną sam na sam, czy dlatego, że wylądowaliśmy na trzydziestym piętrze. Wiem, że na takiej wysokości może się zakręcić w głowie. – Chodź. – Obejmuję ją ramieniem, chroniąc przed wiatrem, i prowadzę do windy. Milczymy przez całą krótką trasę do penthouse’u. Ana pod czarną kurtką ma bladozieloną koszulkę. Ładnie w niej wygląda. Zapisuję w pamięci, by dodać niebieskie i zielone rzeczy do jej garderoby, jeśli zgodzi się na moje warunki. Powinna być lepiej ubrana. Nasze spojrzenia krzyżują się w lustrze kabiny, gdy drzwi windy otwierają się na mój apartament. Ana idzie za mną przez hol wejściowy, korytarz i do salonu. – Mogę wziąć twoją kurtkę? – pytam. Ana odmawia ruchem głowy i ściska poły, podkreślając, że chce zatrzymać okrycie na sobie. Nie ma sprawy. – Masz ochotę się czegoś napić? – próbuję innego podejścia, uznawszy, że przyda mi się drink na rozedrgane nerwy. Czemu jestem tak roztrzęsiony? Bo pragnę jej… – Napiję się białego wina. Dołączysz do mnie? – Tak, z przyjemnością – mówi. W kuchni zrzucam kurtkę i otwieram lodówkę z winami. Sauvignon blanc będzie dobre na przełamanie lodów. Wyciągając odpowiednie na tę okazję Pouilly-Fumé, obserwuję Anę, która zerka na widok za drzwiami balkonowymi. Kiedy się odwraca i idzie do kuchni, pytam, czy podziela mój wybór. – Zupełnie się nie znam na winach, Christianie. Na pewno będzie świetne. – Sądząc z tonu głosu, jest przygaszona. Cholerny świat. To nie układa się dobrze. Jest przytłoczona? O to chodzi? Napełniam kieliszki i podchodzę na środek pokoju, gdzie stoi Ana. Wypisz wymaluj baranek ofiarny. Zniknęła rozbrajająca kobieta. Jest zagubiona. Jak ja… Dobry wybór, Grey. – Jesteś bardzo cicha i nawet się nie rumienisz. Prawdę mówiąc, nigdy nie widziałem cię tak bladej, Anastasio. Jesteś głodna? Potrząsa przecząco głową i upija wina. Może potrzebuje łyka dla kurażu. – Ogromne masz to mieszkanie – mówi nieśmiało. – Ogromne? – Ogromne.
– No, jest ogromne. – Nie ma co się spierać; liczy ponad osiemset metrów kwadratowych. – Grasz? – Patrzy na fortepian. – Tak. – Dobrze? – Tak. – Oczywiście. Czy jest coś, czego nie umiesz robić dobrze? – Tak… parę rzeczy. Gotowanie. Opowiadanie dowcipów. Prowadzenie swobodnej, beztroskiej rozmowy z kobietą, która mnie pociąga. Znoszenie czyjegoś dotyku… – Chcesz usiąść? – wskazuję kanapę. Krótkie skinienie głową mówi mi, że tak. Biorę Anę za rękę i prowadzę ją do kanapy. Siada, spoglądając na mnie szelmowsko. – Co cię tak śmieszy? – pytam, zajmując miejsce obok. – Dlaczego dałeś mi akurat Tessę d’Urberville? Och. Do czego zmierza? – Przecież powiedziałaś, że lubisz Thomasa Hardy’ego. – Czy to jedyny powód? Nie chcę jej zdradzać, że miałem u siebie pierwsze wydanie akurat tego tytułu i że to lepszy wybór niż Juda nieznany. – Wydawało mi się, że to dobry pomysł na prezent. Jak Angel Clare mógłbym cię postawić na piedestale albo całkowicie poniżyć jak Alec d’Urberville. – Moja odpowiedź nie odbiega daleko od prawdy i ma posmak ironii. To, co zaproponuję, będzie, jak sądzę, bardzo dalekie od jej oczekiwań. – Gdybym miała tylko te dwie możliwości, wybrałabym poniżenie – szepce. O cholera. Czy nie tego chciałeś, Grey? – Anastasio, proszę, przestań zagryzać wargę. To bardzo rozprasza. Nie wiesz, co mówisz. – Dlatego tu jestem – odpowiada. Jej zęby zostawiają drobniutkie wgłębienia na dolnej, wilgotnej od wina wardze. Oto ona: znów rozbrajająca, zaskakująca co krok. Mój kutas przyznaje mi rację. Dochodzimy do sedna przedsięwzięcia, ale zanim przeanalizujemy szczegóły, muszę mieć jej podpis na umowie poufności. Zostawiam ją samą i idę do gabinetu. Kontrakt i umowa leżą gotowe na drukarce. Zostawiam kontrakt na biurku – nie wiem, czy kiedykolwiek będzie nam potrzebny – zszywam umowę i zabieram ją do Any. – To umowa poufności. – Kładę ją na stoliku przed nią. Wydaje się zbita z tropu i zaskoczona. – Moi prawnicy nalegają na jej sporządzenie – dodaję. – Jeśli jesteś za drugą opcją, poniżeniem, musisz to podpisać. – A jeśli nie chcę niczego podpisywać? – Wtedy pozostaje nam piedestał Angela Clare’a, no, przynajmniej jeśli chodzi o większą część książki. – I nie będę mógł cię tknąć. Poślę cię ze Stephanem do domu i zrobię, co się da, żeby o tobie zapomnieć. Mój niepokój gwałtownie wzrasta; całą sprawę może szlag trafić. – Jaka jest istota tej umowy? – Taka, że nie możesz ujawnić niczego, co nas dotyczy. Niczego nikomu. Bacznie przygląda się mojej twarzy, nie wiem, czy jest zagubiona, czy niezadowolona. To może się różnie skończyć. – Okej, podpiszę – mówi.
Hm, to było łatwe. Podaję jej mojego mont blanca, a ona zabiera się do podpisywania. – Nawet tego nie przeczytasz? – pytam z nagłą irytacją. – Nie. – Anastasio, zawsze powinnaś czytać wszystko, co podpisujesz. – Jak może być tak niemądra? Rodzice niczego jej nie nauczyli? – Christianie, nie rozumiesz, że i tak nie rozmawiałabym o nas z nikim. Nawet z Kate. Więc to bez znaczenia, czy podpiszę tę umowę, czy nie. Jeśli to dla ciebie takie ważne albo dla twoich adwokatów, z którymi najwyraźniej rozmawiasz, to świetnie. Podpiszę. Ma odpowiedź na wszystko. To miła odmiana. – Niezwykle trafna uwaga, panno Steele – zauważam sucho. Podpisuje, rzucając mi przelotne, pełne dezaprobaty spojrzenie. I gdy już mam wygłosić swoje przemówienie, pyta: – Czy to znaczy, że dzisiaj będziesz się ze mną kochać, Christianie? Co? Ja? Mam się kochać? Och, Grey, wyprowadźmy ją z błędu. – Nie, Anastasio. To znaczy coś innego. Po pierwsze, ja się nie kocham. Ja rżnę, ostro. Słyszę, że oddech grzęźnie jej w gardle. Coś dotarło. – Po drugie, jest dużo więcej papierkowej roboty do odwalenia. I po trzecie, jeszcze nie wiesz, po co tu jesteś. Nadal możesz uciec stąd z krzykiem! Chodź, chcę ci pokazać mój pokój zabaw. Nie wie, co powiedzieć, małe v między jej brwiami rośnie. – Chcesz pograć na swoim Xboksie? Śmieję się głośno. Och, maleńka. – Nie, Anastasio, żadnego Xboxa ani PlayStation. Chodź. – Wyciągam do niej rękę, którą chętnie ujmuje. Prowadzę ją na korytarz i na górę, gdzie zatrzymujemy się przed drzwiami pokoju zabaw. Serce wali mi młotem. Chwila prawdy nadeszła. Wóz albo przewóz. Czy kiedykolwiek byłem tak zdenerwowany? Zdając sobie sprawę, że spełnienie moich pragnień zależy od tego, co nastąpi po obróceniu klucza w zamku, przekręcam go. Teraz muszę ją uspokoić. – Możesz odejść w każdej chwili. Śmigłowiec stoi w gotowości, żeby zabrać cię, gdzie tylko chcesz; możesz też zostać na noc i wrócić do domu rano. Bez względu na to, jaką decyzję podejmiesz, uszanuję ją. – Otwórz te cholerne drzwi, Christianie – mówi z zawziętością, krzyżując ramiona na piersiach. Stoimy na rozstajach. Nie chcę, żeby uciekła. Ale nigdy nie czułem się tak obnażony. Nawet w rękach Eleny… i to dlatego, że Ana nie ma zielonego pojęcia o moim stylu życia. Otwieram drzwi i wchodzę za nią do pokoju zabaw. Mojego azylu. Jedynego miejsca, w którym jestem naprawdę sobą. Ana stoi na środku, przyglądając się intensywnie wszystkim akcesoriom, które w wielkiej mierze są częścią mojego życia. Ma przed sobą bicze, trzcinki, łóżko, ławkę… Bez słowa chłonie ten widok, a ja słyszę tylko ogłuszające dudnienie serca, gdy krew atakuje bębenki uszne.
Teraz wiesz. To cały ja. Odwraca się i posyła mi przeszywające spojrzenie, podczas gdy czekam na jej słowo. Przedłuża moją mękę i rusza dalej, a ja muszę podążać za nią. Sunie palcem po zamszowym pejczu, jednym z moich ulubieńców. Mówię jej, jaką nosi nazwę, ale Ana nie odpowiada. Podchodzi do łóżka, dotyka go, przebiega palcami po rzeźbionych filarach. – Powiedz coś – proszę. Jej milczenie jest nie do wytrzymania. Muszę wiedzieć, czy jest gotowa wziąć nogi za pas. – Czy robisz to innym ludziom, czy oni tobie? Wreszcie! – Ludziom? – mało nie parsknę. – Robię to kobietom, które chcą, żebym im to robił. Chce rozmawiać. Jest nadzieja. Ściąga brwi. – Skoro masz ochotniczki, to co ja tu robię? – Bo chcę robić to z tobą, bardzo. – W mojej głowie kłębią się wizje jej ciała związanego w różnych pozycjach w tym pomieszczeniu; na krzyżu, na łóżku, na ławce… – Och – mówi i podchodzi do ławki. Mój wzrok przyciągają jej dociekliwe, gładzące skórę palce. Czy w ogóle zdaje sobie z tego sprawę, że jej dotyk jest ciekawski, powolny i zmysłowy…? – Jesteś sadystą? – pyta nagle. O kurwa. Przejrzała mnie. – Jestem panem – mówię szybko, mając nadzieję, że to podsyci rozmowę. – Co to znaczy? – pyta, chyba zszokowana. – To znaczy, że chcę, żebyś z własnej woli podporządkowała mi się we wszystkim. – Czemu tego chcesz? – Bo to sprawia mi przyjemność – szepczę. Tego od ciebie potrzebuję. – Mówiąc wprost: chcę, żebyś chciała sprawiać mi przyjemność. – Jak mam to zrobić? – pyta ledwo słyszalnie. – Mam zasady i chcę, żebyś się do nich stosowała. Są dla twojego dobra i mojej przyjemności. Jeśli będziesz się do nich stosować ku mojej satysfakcji, nagrodzę cię. Jeśli nie, spotka cię kara i nauczka. Nie mogę się doczekać, żeby cię tresować. Na wszystkie sposoby. Przygląda się trzcinkom za ławką. – I po co to wszystko? – Wskazuje otoczenie. – To część pakietu motywacyjnego. Zarówno nagrody, jak i kary. – Więc sprawi ci frajdę narzucanie mi swojej woli? Trafiła pani w dziesiątkę, panno Steele. – Chodzi o zdobycie twojego zaufania i szacunku, więc pozwolisz mi narzucać ci moją wolę. – Muszę mieć twoją zgodę, maleńka. – Twoja uległość sprawi, że zaznam wielkiej przyjemności, nawet radości. Im bardziej będziesz mi uległa, tym większa moja radość; to proste równanie. – W porządku, a co ja będę z tego miała? – Mnie. – Wzruszam ramionami. Tak to wygląda. Po prostu mnie. Całego mnie. I też zaznasz przyjemności… Jej oczy rozszerzają się minimalnie, gdy wpatruje się we mnie bez słowa. Można oszaleć. – Nic nie tracisz, Anastasio. Zejdźmy na dół, tam łatwiej mi się skoncentrować. Z tobą tutaj w ogóle
nie mogę się skupić. Wyciągam do niej rękę i po raz pierwszy jest niezdecydowana, przenosi wzrok z ręki na twarz. Cholera. Przestraszyłem ją. – Nie skrzywdzę cię, Anastasio. Niepewnie składa swoją dłoń w mojej. Jestem w siódmym niebie. Nie uciekła. Z ulgą postanawiam pokazać jej sypialnię uległej. – Oprowadzę cię na wypadek, gdybyś się zdecydowała. – Idziemy korytarzem. – To będzie twój pokój. Możesz go urządzić, jak ci się podoba, mieć, co tylko chcesz. – Mój pokój? Zakładasz, że się wprowadzę? – z niedowierzania łamie się jej głos. Okej. Może powinienem to odłożyć na później. – Nie do końca – uspokajam ją. – Tylko, powiedzmy, od piątku po południu do niedzieli. Musimy o tym porozmawiać. Ponegocjować. Jeśli będziesz chciała to zrobić. – Będę tu spać? – Tak. – Ale nie z tobą. – Nie. Powiedziałem ci, że nie sypiam z nikim. Zrobiłem dla ciebie wyjątek, kiedy byłaś oszołomiona alkoholem. – A ty gdzie śpisz? – W swoim pokoju na dole. Chodź, musisz być głodna. – Dziwne, chyba straciłam apetyt – oświadcza, demonstrując znajomą, upartą minę. – Musisz jeść, Anastasio. Jej zwyczaje żywieniowe to jedna z pierwszych rzeczy, nad którymi popracuję, jeśli się zgodzi być moja… to i jej wieczny niepokój. Przestań uprzedzać wypadki, Grey! – Całkowicie zdaję sobie sprawę, że prowadzę cię mroczną drogą, Anastasio, dlatego naprawdę chcę, żebyś się nad tym zastanowiła. Kolejny raz schodzi za mną na dół, do salonu. – Na pewno masz jakieś pytania. Podpisałaś umowę poufności, możesz pytać mnie, o co tylko chcesz, i ci odpowiem. Jeśli to ma się udać, będzie musiała się nauczyć komunikowania ze mną. W kuchni znajduję duży talerz serów i trochę winogron. To mało. Gail nie sądziła, że będę miał gości… Zastanawiam się, czy nie powinienem czegoś zamówić. A może zabrać ją do knajpy? Jak na randkę. Kolejną randkę. Nie chcę, by zaczęła sobie coś roić. Nie chadzam na randki. Tylko z nią… Ta myśl jest irytująca. W koszyku na chleb leży świeża bagietka. Pieczywo i sery muszą wystarczyć. Poza tym twierdzi, że nie jest głodna. – Siadaj. – Wskazuję stołek barowy. Ana siada na nim i patrzy mi prosto w oczy. – Mówiłeś o papierach – mówi. – Tak.
– Jakich papierach? – No, poza umową poufności jest kontrakt mówiący, co będziemy i czego nie będziemy robić. Muszę znać twoje granice, a ty musisz znać moje. To wymaga obopólnej zgody. – A jak nie zechcę tego zrobić? Cholera. – Nie ma sprawy – kłamię. – Ale nie będzie nas łączył żaden związek? – Nie. – Dlaczego? – To jedyny rodzaj związku, jaki mnie interesuje. – Dlaczego? – Taki jestem. – Jak do tego doszło? – Dlaczego ludzie są tacy, jacy są? Trudno odpowiedzieć. Dlaczego niektórzy lubią ser, a inni go nie cierpią? Lubisz ser? Pani Jones… moja gosposia… zostawiła to dla nas na późną kolację. – Stawiam przed nią talerz. – Jak wyglądają te twoje zasady, których mam się trzymać? – Są ujęte na piśmie. Przejrzymy je, gdy tylko zjemy. – Naprawdę nie jestem głodna – szepcze. – Będziesz jeść. Patrzy na mnie wyzywająco. – Masz jeszcze ochotę na wino? – pytam w geście pojednania. – Tak, proszę. Nalewam jej wina i siadam obok niej. – Zjedz coś, Anastasio. Bierze kilka owoców. To wszystko? Nie zjesz nic więcej? – Od dawna jesteś taki? – pyta. – Tak. – Czy łatwo znaleźć kobiety, które chcą to robić? Och, gdybyś tylko wiedziała. – Zdziwiłabyś się – mówię sucho. – Więc czemu ja? Naprawdę nie rozumiem. – Jest kompletnie skołowana. Maleńka, jesteś piękna. Czemu miałbym nie chcieć tego z tobą robić? – Anastasio, powiedziałem już. Masz w sobie coś. Nie dajesz mi spokoju. Ciągnie mnie do ciebie jak ćmę do ognia. Bardzo cię pragnę, zwłaszcza teraz, gdy znów zagryzasz wargę. – Myślę, że opacznie rozumiesz to oklepane powiedzenie – mówi cicho. To niepokojące stwierdzenie. – Jedz! – rozkazuję, by zmienić temat. – Nie. Jeszcze niczego nie podpisałam, więc sama zdecyduję za siebie, jeśli ci to nie przeszkadza. Och… ależ jest pyskata. – Jak pani sobie życzy, panno Steele. – I ukrywam złośliwy uśmiech. – Ile ich było? – pyta, wkładając winogrono do ust.
– Piętnaście. – Muszę uciec wzrokiem. – Na jak długo? – Niektóre długo. – Czy zrobiłeś którejś krzywdę? – Tak. – Dużą? – Nie. – Dawn doszła do siebie, choć doznała wstrząsu. I ja też, jeśli mam być szczery. – Mnie zrobisz krzywdę? – Co masz na myśli? – Czy zadasz mi ból fizyczny? Tylko tyle, ile wytrzymasz. – Ukarzę cię, kiedy na to zasłużysz, i to będzie cię bolało. Na przykład kiedy się upijesz i narazisz na niebezpieczeństwo. – Czy byłeś kiedykolwiek bity? – pyta. – Tak. Wiele, wiele razy. Elena cholernie zręcznie posługiwała się trzcinką. To jedyny dotyk, który potrafię znieść. Wytrzeszcza oczy, odkłada na talerz niedojedzoną kiść i znów upija wina. Jej brak apetytu jest irytujący i zaraźliwy. Może po prostu powinienem zacisnąć zęby i zrobić demonstrację, zapoznać ją z zasadami. – Przedyskutujmy to w gabinecie. Chcę ci coś pokazać. Idzie za mną i siada w skórzanym fotelu przed biurkiem, a ja opieram się o nie, krzyżując ramiona na piersi. Mam w zasięgu ręki wszystko, co Ana chce wiedzieć. To uśmiech losu, że jest ciekawa – jeszcze nie uciekła. Tekst umowy leży na biurku. Sięgam po pierwszą kartkę i podaję ją Anie. – Oto zasady. Mogą ulec zmianie. Są częścią kontraktu, który możesz podpisać. Przeczytaj i je omówimy. Przebiega wzrokiem kartkę. – Granice bezwzględne? – pyta. – Tak. Musimy określić w naszym kontrakcie, czego nie zrobisz i czego ja nie zrobię. – Nie jestem pewna, czy mogę przyjąć pieniądze na ubrania. To wydaje mi się niewłaściwe. – Chcę obsypać cię pieniędzmi. Pozwól, że kupię ci trochę ubrań. Możesz mi być potrzebna na oficjalnych przyjęciach. Grey, co ty gadasz? Pierwszy raz wyskakuję z czymś takim. – I chcę, żebyś była dobrze ubrana. Jestem przekonany, że kiedy zaczniesz pracować serio, twoja pensja nie wystarczy na ubrania, w jakich chciałbym cię oglądać. – Nie muszę ich nosić, kiedy nie jestem z tobą? – Nie. – Okej. Nie chcę ćwiczyć cztery razy w tygodniu. – Anastasio, chcę, żebyś była giętka, silna i wytrzymała. Zaufaj mi, musisz ćwiczyć. – Ale na pewno nie cztery razy w tygodniu. Co powiesz na trzy? – Chcę, żebyś ćwiczyła cztery razy. – Czy aby nie mówiłeś, że to negocjacje?
Ja pierniczę, potrafi w naprawdę rozbrajający sposób przywołać mnie do porządku. – Dobra, panno Steele, kolejna trafna uwaga. Co powiesz na trzy razy tygodniowo godzinę i raz pół godziny? – Trzy razy, trzy godziny. Mam wrażenie, że zamierzasz brać mnie w obroty, kiedy tu będę. Owszem, na to liczę. – Tak, to prawda. Okej, zgoda. Na pewno nie chcesz być stażystką w mojej firmie? Jesteś dobrą negocjatorką. – Nie, to nie wydaje mi się dobrym pomysłem. Oczywiście, ma rację. A moja zasada numer jeden głosi: nigdy nie rżnąć personelu. – Więc wracając do granic, oto moje. – Podaję jej listę. Koniec bicia piany, teraz się rozstrzygnie. Znam na pamięć moje granice i odhaczam je w myślach, przyglądając się jej, gdy czyta. Im bliżej końca, tym jest bledsza. Pragnę jej. Chcę jej uległości… bardzo. Przełyka ślinę, nerwowo zerkając na mnie. Jak mogę ją przekonać, żeby podjęła się tego na próbę? Powinienem ją uspokoić, pokazać, że potrafię być opiekuńczy. – Chciałabyś coś dodać? Głęboko w duszy mam nadzieję, że niczego nie doda. Chcę mieć wobec niej wolną rękę. Wpatruje się we mnie, nadal nie znajdując słów. To irytujące. Nie przywykłem czekać na odpowiedź. – Czy jest coś, czego nie zrobisz? – podsuwam jej. – Nie wiem. Nie takiej odpowiedzi oczekiwałem. – Co to znaczy, że nie wiesz? Poprawia się w fotelu, jakby czuła się niewygodnie, drażni zębami dolną wargę. Znów. – Nigdy tego nie robiłam. Do diabła, oczywiście, że nie robiła. Cierpliwości, Grey. Jasna cholera. Zarzuciłeś ją informacjami. Nadal trzymam się łagodnego podejścia. To coś nowego. – No, kiedy uprawiałaś seks, czy było coś, co ci się nie podobało? – I przypominam sobie fotografa dobierającego się do niej wczoraj. Rumieni się i moja ciekawość rośnie. Co takiego robiła, że jej się nie podobało? Czy jest odważna w łóżku? Wydaje się tak… niewinna. Normalnie mnie to nie bierze. – Możesz mi powiedzieć, Anastasio. Musimy być wobec siebie szczerzy, inaczej to się nie uda. – Naprawdę muszę ją zachęcić, żeby się rozluźniła, a nawet nie zamierza rozmawiać o seksie. Znów się porusza niespokojnie i ogląda paznokcie. No, dalej, Ana. – Powiedz mi – rozkazuję. Słodki Boże, ale jest frustrująca. – No, nigdy wcześniej nie uprawiałam seksu, więc nie wiem – szepcze. Ziemia przestaje się kręcić. O kurwa, nie wierzę. Jak to?! Dlaczego?! Kurwa! – Nigdy? – Nie dowierzam. Kręci głową, wytrzeszcza oczy.
– Jesteś dziewicą? – Niemożliwe. Kiwa głową zażenowana. Zamykam oczy. Nie mogę na nią patrzeć. Do diabła, jak mogłem się tak pomylić? Ogarnia mnie złość. Co ja mogę zrobić z dziewicą? Patrzę na nią wściekłym wzrokiem, trawiony furią. – Czemu mi, kurwa, nie powiedziałaś? – syczę i zaczynam krążyć po gabinecie. Czego ja mogę chcieć od dziewicy? Ze skruchą wzrusza ramionami. Najwyraźniej zabrakło jej słów. – Nie rozumiem, czemu mi nie powiedziałaś. – Słychać na pewno, jaki jestem wściekły. – Jakoś ten temat nie wypłynął – mówi. – Nie mam zwyczaju ujawniać mojego seksualnego statusu każdemu, kogo spotkam. Przecież ledwo się znamy. Jak zwykle trafna uwaga. Nie mogę uwierzyć, że pokazałem jej mój pokój zabaw – dzięki Bogu za umowę poufności. – No, teraz znasz mnie dużo lepiej – parskam. – Wiedziałem, że jesteś niedoświadczona, ale żeby dziewica?! Do diabła, Ano, dopiero co pokazałem ci… Nie tylko pokój zabaw; moje zasady, moje granice bezwzględne. Nie zna się na niczym. Jak mogłem to zrobić? – Niech mi Bóg wybaczy – rzucam pod nosem. Nie mam pojęcia, co robić. Podskakuję, gdy przez głowę przebiega mi nagła myśl – czy nasz jedyny pocałunek w windzie, gdy mogłem ją przelecieć, na miejscu – to był jej pierwszy raz? – Czy całowałaś się kiedyś z kimś poza mną? – Proszę, powiedz „tak”. – Oczywiście, że się całowałam. – Wydaje się urażona. Tak, całowała się, ale niewiele razy. I nie wiedzieć czemu, ta myśl jest… przyjemna. – I żaden miły młody człowiek nie zawrócił ci w głowie? Po prostu nie pojmuję. Masz dwadzieścia jeden lat, prawie dwadzieścia dwa. Jesteś piękna… – Czemu żaden facet nie wziął jej do łóżka? Cholera. Może jest pobożna. Nie, Welch by to wyśledził. Ogląda paznokcie i chyba się uśmiecha. To ma być zabawne? Pluję sobie w brodę. – I z zerowym doświadczeniem z całą powagą analizujesz to, co ja chcę robić. Nie ma na to słów. Jak mogło do tego dojść? – Jak to się stało, że nie uprawiałaś seksu? Wyjaśnij mi, proszę. – Bo nie pojmuję. Jest w college’u, a na ile ja pamiętam college, to wszyscy się tam pieprzą jak stado królików. Wszyscy. Oprócz mnie. To mroczna myśl, ale na chwilę ją odsuwam. Ana lekko wzrusza drobnymi ramionami. – Nikt tak naprawdę, no wiesz… – Milknie. Nikt co? Nie dostrzegł, jaka jesteś atrakcyjna? Nikt nie dorównywał twoim oczekiwaniom… a ja tak? Ja? Naprawdę nie ma o niczym pojęcia. Jaka z niej może być uległa, gdy nie ma pojęcia o seksie? Nic z tego nie będzie… i wszystkie moje przygotowania na nic. Nie dam rady dopiąć tej sprawy. – Czemu jesteś na mnie taki zły? – szepcze. Oczywiście, w jej oczach tak to musi wyglądać. Wyjaśnij to, Grey. – Nie jestem zły na ciebie, jestem zły na siebie. Po prostu założyłem…
Czemu, u diabła, miałbym być na ciebie zły? Co za syf. Przeciągam rękami po włosach, starając się opanować gniew. – Chcesz wyjść? – pytam z niepokojem. – Nie, chyba że ty chcesz, żebym wyszła – mówi cicho, z żalem w głosie. – Oczywiście, że nie chcę. Cieszę się, że tu jesteś. – Mnie samego te słowa zaskakują. Naprawdę się cieszę. Że tu jest. Że jestem tu z nią. Jest taka… inna. I chcę ją rżnąć, dawać jej lanie i patrzeć, jak ta alabastrowa skóra różowieje pod moimi rękami. To teraz wykluczone, prawda? Może rżnięcie nie… może by się dało. Doznaję objawienia. Mógłbym ją zabrać do łóżka. Wdrożyć. To byłoby nowe doświadczenie dla nas obojga. Czyby tego chciała? Pytała mnie wcześniej, czy zamierzam się z nią kochać. Mógłbym spróbować bez wiązania. Ale mogłaby mnie dotknąć. Niech to szlag. Zerkam na zegarek i widzę, która godzina. Późna. Wracam wzrokiem do Any. Bawi się wargą i znów ogarnia mnie podniecenie. Nadal jej pożądam, chociaż jest dziewicą. Czy mogę zabrać ją do łóżka? Czy zechce ze mną pójść, wiedząc to, co już wie? Do diabła, nie mam pojęcia. Mam po prostu ją zapytać? Ale mnie podnieca, znów gryząc wargę. Wytykam jej to, wskazując palcem, i przeprasza. – Nie przepraszaj. Rzecz tylko w tym, że też chcę cię ugryźć. Mocno. Głośno wciąga powietrze. Och. Może jest zainteresowana. Tak. Zróbmy to. Decyzja podjęta. – Chodź – proponuję, wyciągając rękę. – Co? – Naprawimy sytuację. – O co chodzi? Jaką sytuację? – Twoją sytuację. Anastasio, zamierzam się z tobą kochać. Teraz. – Och. – Kochać się, jeśli tego chcesz. No wiesz, nie chcę kusić losu. – Myślałam, że ty się nie kochasz. Że się ostro rżniesz – mówi z leciutką chrypką w głosie, cholernie uwodzicielsko, i ma oczy szeroko rozwarte, źrenice powiększone. Jest rozpłomieniona pożądaniem: też chce tego, co ja. I przechodzi mnie całkowicie nieoczekiwany dreszcz. I rośnie. – Mogę zrobić wyjątek, czy też połączyć dwa wyjątki, zobaczymy. Naprawdę chcę się z tobą kochać. Proszę, chodź ze mną do łóżka. Chcę, żeby nasze ustalenia na coś się przydały, ale naprawdę musisz mieć jakieś pojęcie, w co się pakujesz. Twoje szkolenie możemy zacząć jutro, od podstaw. To nie znaczy, że obudził się we mnie romantyk; to środek do celu, ale środek, którego pożądam, i mam nadzieję, że ty również. Grey! Weź się w garść! Jej policzki różowieją jeszcze intensywniej. Daj spokój, Anastasio, tak albo nie. Ja tu umieram. – Ale nie zrobiłam wszystkiego, czego wymagasz na tej swojej liście zasad – mówi bojaźliwie. Boi się? Oby nie. Nie chcę, żeby się bała. – Zapomnij o zasadach. Na tę noc zapomnij o tych wszystkich szczegółach. Pożądam cię, od kiedy wywinęłaś orła na progu mojego gabinetu, i wiem, że ty pożądasz mnie. Nie siedziałabyś tu, spokojnie omawiając kary i granice bezwzględne, gdyby tak nie było. Proszę, Anastasio, spędź ze mną noc. Znów podaję jej rękę. Tym razem ją przyjmuje i biorę ją w ramiona, czując jej rozpalone ciało przy
swoim. Z zaskoczenia brak jej tchu. Mam ją przy sobie. Mrok nie reaguje, być może spętany moim libido. Pożądam jej. Jest tak kusząca. Ta dziewczyna zaskakuje mnie na każdym kroku. Ujawniłem swój mroczny sekret, a jednak ona nadal tu jest – nie uciekła. Lekko przyciągam ją za włosy i z bliska wpatruję się w jej fascynujące oczy. – Jesteś niesłychanie odważną młodą kobietą – mówię szeptem. – Podziwiam cię. – Pochylam się i całuję ją delikatnie, a potem pieszczę dolną wargę zębami. – Chcę cię ugryźć. – Mocniej ciągnę ją za włosy i jęczy. Mój penis twardnieje. – Proszę, Ana, pozwól mi się z tobą kochać – szepczę jej do ucha. – Dobrze – odpowiada, a ja rozświetlam się jak niebo w święto Czwartego Lipca. Weź się w garść, Grey. Nie mamy gotowych ustaleń, wyznaczonych granic, nie mogę z nią robić wszystkiego, na co mam ochotę – a jednak jestem podekscytowany. Podniecony. Przenikające mnie pożądanie tej kobiety to nieznane, ale porywająco radosne uczucie. Jakbym chwiał się na szczycie gigantycznego diabelskiego młyna. Seks waniliowy? Jestem zdolny do czegoś takiego? Bez dalszych słów wyprowadzam ją z gabinetu przez salon do mojej sypialni. Idzie za mną, mocno ściskając rękę. Cholerny świat. Antykoncepcja. Na pewno nie bierze pigułek… Na szczęście mam w odwodzie prezerwatywy. Przynajmniej nie muszę się martwić poprzednimi kutasami, bo jeszcze żadnego do siebie nie dopuściła. Zostawiam ją przy łóżku, podchodzę do komody, zdejmuję zegarek, buty i skarpetki. – Zakładam, że nie zażywasz pigułek antykoncepcyjnych. Kręci głową. – Tak myślałem. Wyjmuję z szuflady paczkę kondomów, niech wie, że jestem przygotowany. Obserwuje mnie, jej oczy są niewiarygodnie ogromne w pięknej twarzy. Chwilę się waham. Dla niej to chyba wielka sprawa, no nie? Pamiętam mój pierwszy raz z Eleną… jakie to było krępujące… ale co za niebiańska ulga. W głębi duszy wiem, że powinienem ją wyekspediować do domu. Co więcej, widzę swoje pożądanie odbite w jej twarzy, jej ciemniejących oczach. – Chcesz, żebym zasłonił okna? – pytam. – To nieważne – mówi. – Wydawało mi się, że nie pozwalasz nikomu spać w swoim łóżku. – Kto tu mówi, że będziemy spać? – Och. Jej usta układają się w idealne kółeczko. Mnie staje jeszcze bardziej. Tak, chciałbym ją rżnąć w to kółeczko. Dopadam jej błyskawicznie, jak drapieżnik rzucający się na ofiarę. Och, maleńka, chcę w ciebie wejść. Oddech ma płytki i szybki… Policzki zarumienione… Niepokoi się, ale jej ekscytacja rośnie. Jest zdana na moją łaskę i wiedząc to, czuję się mocarzem. Nie ma pojęcia, co zaraz będę z nią wyczyniał. – Zdejmijmy tę kurtkę, co? – Łagodnym ruchem zsuwam ją z jej ramion, składam i odkładam na krzesło. – Anastasio Steele, czy masz pojęcie, jak bardzo cię pragnę? Oddycha, otwierając szeroko usta… dotykam jej policzka. Gdy przesuwam dłoń do podbródka, wyczuwam opuszkami palców, że skórę ma delikatną jak płatki kwiatu. Jest urzeczona… zagubiona…
oczarowana mną. Już jest moja. To upajające. – Wyobrażasz sobie, co zaraz będę z tobą robił? – pytam półgłosem, trzymając ją dwoma palcami za podbródek. Pochylam się, całuję ją mocno, rozgniatając usta. Oddaje mi pocałunek, delikatna, słodka i chętna, i ogarnia mnie przemożna chęć zobaczenia jej całej. Szybko rozpinam jej guziki, powoli zdejmuję bluzkę, po czym upuszczam ją na podłogę. Cofam się, aby ogarnąć ją wzrokiem. Ma na sobie niebieski stanik, który kupił Taylor. Jest oszałamiająca. – Och, Ana… Masz przepiękną karnację, jasną i nieskazitelną. Chcę całować każdy centymetr twojego ciała. – Nie ma na skórze ani jednego znamienia. Ta myśl jeszcze bardziej burzy mój spokój. Chcę ją oznakować… na czerwono… drobnymi, wąskimi pręgami, może batem. Rumieni się cudownie – niewątpliwie skrępowana. Choćbym niewiele osiągnął, zrobię przynajmniej jedno, nauczę ją nie wstydzić się własnego ciała. Zdejmuję gumkę z jej włosów, uwalniam je. Opadają wokół twarzy gęste, kasztanowe, sięgając piersi. – Mhm, uwielbiam drobne kobiety o ciemnych włosach. – Jest urocza, wyjątkowa, istny skarb. Ujmuję jej głowę, wplatam palce we włosy i przyciągam ją do siebie, całuję. Jęczy, dotykając mnie, i rozchyla wargi, otwierając mi dostęp do wnętrza ciepłych, mokrych ust. Jej słodkie, pełne uznania stęknięcia odbijają się echem w moim ciele – do czubka fiuta. Wstydliwie dotyka językiem mojego języka, ostrożnie wsuwa go w usta i nie wiedzieć czemu jej niezdarność i brak doświadczenia są… podniecające. Cudownie smakuje. Winem, winogronami i niewinnością – potężną, uderzającą do głowy mieszanką zapachów. Obejmuję ją mocno, czując z ulgą, że ściska mnie tylko za ramiona. Unieruchamiam ją wplecioną we włosy ręką, drugą przebiegam w dół kręgosłupa, do pośladków, i przyciskam ją do siebie, tym silniej czując erekcję. Ana znów jęczy. Nadal ją całuję, zachęcając jej niezdarny język, by penetrował moje usta, tak jak ja penetruję jej. Sztywnieję, gdy przesuwa ręce w górę moich ramion – i przez chwilę obawiam się tego, co może nastąpić dalej. Pieści policzki, gładzi włosy. To trochę deprymujące. Ale gdy wplata mi palce we włosy, lekko je szarpiąc… Do diabła, to przyjemne. Wydaję jęk, ale nie pozwalam jej przeciągać pieszczot. Zanim zdąży mnie znów dotknąć, popycham ją bliżej łóżka i klękam. Chcę zdjąć z niej dżinsy – chcę ją rozebrać, jeszcze bardziej podniecić i… uwolnić się od jej dotyku. Trzymając ją za biodra, sunę językiem od paska do pępka. Sztywnieje i ze świstem wciąga powietrze. Cholera, smakuje i pachnie cudownie, jak sad wiosną. Chcę ją pochłonąć. Znów chwyta w garść moje włosy; to mi nie przeszkadza – ba, podoba mi się. Przygryzam skórę na jej biodrze, a ona jeszcze mocnej szarpie mnie za włosy. Oczy ma zamknięte, usta rozchylone, dyszy. Kiedy rozpinam guzik jej dżinsów, otwiera oczy i nasze spojrzenia się spotykają. Powoli rozsuwam zamek spodni i chwytam w dłonie jej tyłek. Wkładam ręce za pasek spodni i pieszcząc delikatne pośladki, ściągam z niej dżinsy. Nie mogę się powstrzymać. Chcę nią wstrząsnąć… natychmiast sprawdzić, do czego się posunie. Nie odrywając od niej wzroku, powoli oblizuję wargi, a następnie pochylam się i przyciskam nos do jej majtek, wciągając w nozdrza zapach jej pobudzenia. Zamykam oczy i rozkoszuję się tą wonią. Boże, ależ ona jest kusząca. – Cudownie pachniesz. – Głos mam ochrypły pożądaniem, w dżinsach robi mi się diablo niewygodnie. Muszę je zdjąć.
Łagodnie popycham ją na łóżko i szybko ściągam jej trampek i skarpetkę. Bawiąc się z nią, przebiegam paznokciem kciuka po podbiciu i spotyka mnie nagroda – Ana wije się na łóżku, otwierając usta, wpatrzona we mnie z fascynacją. Pochylając się, sunę językiem wzdłuż podbicia, nagryzając ślad paznokcia. Leży na łóżku; oczy ma zamknięte, jęczy. Jest niebywale wrażliwa, cudowna. – Och, Ana, co ja mógłbym ci zrobić… – szepczę, gdy przez głowę przebiegają mi wizje jej ciała wijącego się pode mną w pokoju zabaw; przykutego do wielkiego łoża, pochylonego nad stołem… zwisającego z krzyża. Mógłbym ją drażnić i torturować, aż błagałaby o uwolnienie… od tych obrazów dżinsy robią się jeszcze ciaśniejsze. Do diabła. Szybko zdejmuję z niej drugi but i skarpetkę, zdzieram dżinsy. Jest prawie naga, włosy tworzą idealną ramę wokół głowy; długie, blade nogi prostują się, zapraszają. Muszę brać poprawkę na jej niedoświadczenie. Ale dyszy. Rozpalona. Oczy utkwiła we mnie. Nigdy nie rżnąłem nikogo w moim łóżku. Kolejny debiut z panną Steele. – Jesteś bardzo piękna, Anastasio. Nie mogę się doczekać, żeby w ciebie wejść. – Mówię to łagodnym tonem; chcę jeszcze trochę się z nią podrażnić; dowiedzieć się, czego chce. – Pokaż mi, jak robisz sobie dobrze – proszę, posyłając jej znaczące spojrzenie. Nie rozumie. – Bez fałszywej skromności, Anastasio, pokaż mi. – Z chęcią spuściłbym jej lanie, żeby ją wyleczyć z nieśmiałości. Kręci głową. – Nie wiem, o czym mówisz. Drażni się ze mną? – Pokaż mi, jak się pieścisz. Chcę zobaczyć. Milczy. Najwyraźniej znów ją zszokowałem. – Nie robię tego – szepcze w końcu, prawie bez tchu. Z niedowierzaniem wytrzeszczam na nią oczy. Nawet ja się onanizowałem, zanim Elena wbiła we mnie kły. Zapewne nigdy nie miała orgazmu – chociaż trudno mi w to uwierzyć. O rany. Jestem odpowiedzialny za jej pierwsze pieprzenie i pierwszy orgazm. Trzeba będzie się postarać. – Hm, zobaczymy, co możemy z tym zrobić. – Już ja się postaram, żebyś doszła jak ta lala, maleńka. Do diabła. Pewnie też nigdy nie widziała nagiego mężczyzny. Nie odrywając wzroku od jej oczu, rozpinam dżinsy i opuszczam je na podłogę, ale z koszulą nie mogę już ryzykować, bo Ana mogłaby mnie dotknąć. Ale gdyby to zrobiła… to nie byłoby takie nieprzyjemne… no nie? Jej dotyk… Odsuwam tę myśl, zanim mrok się wynurzy, i chwytając Anę za kostki, rozkładam jej nogi. Wytrzeszcza oczy i zaciska ręce na prześcieradle. Tak. Trzymaj tam ręce, maleńka. Powoli wczołguję się na łóżko, między jej nogi. Wierci się pode mną. – Nie ruszaj się – rozkazuję i pochylam się, całując delikatną skórę wewnętrznej strony ud. Układam szlak pocałunków na majtkach, brzuchu, cały czas chwytając ją zębami i ssąc. Wije się pode mną. – Będziemy musieli popracować nad tym, żebyś się nie ruszała, maleńka. Jeśli mi pozwolisz. Nauczę ją, jak bez drgnienia chłonąć rozkosz, intensywniej przeżywać każde dotknięcie,
pocałunek, nadgryzanie. Sama myśl o tym podsyca żądzę, by się w niej zagłębić, ale zanim to zrobię, chcę poznać jej wrażliwość. Jak do tej pory nie utrzymywała emocji na wodzy. Pozwalała mi robić ze swoim ciałem, co chcę. Zero wahania. Pragnie tego… naprawdę. Zagłębiam język w pępku i kontynuuję leniwą podróż w górę, delektując się smakiem jej ciała. Zmieniam pozycję, kładę się obok, wsuwam nogę między jej nogi. Błądzę rękami po jej ciele, biodrach, talii, w górę ku piersiom. Obejmuję łagodnie jedną, starając się ocenić reakcję. Ana nie sztywnieje. Nie zatrzymuje mnie… ufa mi. Czy jej zaufanie będzie na tyle duże, że pozwoli mi całkowicie zawładnąć jej ciałem… nią całą? Ta myśl jest porywająca. – Idealnie pasujesz do mojej dłoni, Anastasio. Zagłębiam palce w miseczkę stanika i nieco go zsuwam, uwalniam pierś. Sutek jest drobny, różowy i już twardy. Całkiem przesuwam miseczkę, tak że wypycha pierś ku górze. Robię to samo z drugą i wpatruję się zafascynowany, gdy sutki rosną, reagując na moje spojrzenie. O rany… Jeszcze nawet ich nie dotknąłem. – Bardzo ładnie – szepczę z podziwem i uznaniem i delikatnie dmucham na bliższy sutek, obserwując z zachwytem, jak jeszcze bardziej twardnieje i rośnie. Anastasia zamyka oczy i wygina się w tył. Nie ruszaj się, maleńka, tylko chłoń rozkosz, będzie dużo intensywniejsza. Dmuchając na sutek, delikatnie kręcę dwoma palcami drugi. Ana spazmatycznie zaciska ręce na prześcieradle, gdy pochylam się nad nią i ssę – mocno. Znów się wygina w łuk i wydaje okrzyk. – Sprawdźmy, czy uda nam się doprowadzić cię do końca w ten sposób – szepczę i nie przestaję. Zaczyna pojękiwać. Och, tak, maleńka… poczuj to. Sutki wciąż rosną i Ana zaczyna poruszać biodrami, zataczać kręgi. Nie ruszaj się, maleńka. Nauczę cię bezruchu. – Och, błagam – jęczy. Jej nogi sztywnieją. Moje działania przynoszą efekt. Jest blisko. Kontynuuję pożądliwy atak. Gdy skupiam się na każdym sutku, obserwuję jej reakcję, wyczuwam rozkosz i to mnie rozwala. Boże, ależ jej pożądam. – Dojdź już, maleńka – mruczę i ciągnę zębami jej sutek. Krzyczy i szczytuje. Tak! Szybko przysuwam się bliżej, kneblując jej usta swoimi. Dyszy ciężko, zagubiona w swojej rozkoszy… Mojej… Jestem panem jej pierwszego orgazmu i myśl o tym sprawia mi niedorzeczną przyjemność. – Jesteś taka wrażliwa. Będziesz musiała się nauczyć to kontrolować i zapowiada się wielka uciecha. Wyćwiczę cię, jak to robić. – Nie mogę się doczekać… ale w tej chwili jej pożądam. Całej. Całuję ją jeszcze raz i przesuwam rękę do wzgórka łonowego. Trzymam ją tam, czując ciepło. Wsuwam wskazujący palec pod koronkowe majteczki i powoli nim krążę… O kurwa, ależ jest mokra. – Jesteś tak cudownie wilgotna. Boże, pragnę cię. – Wsuwam palec do środka i Ana wydaje krzyk. Jest gorąca, ciasna, mokra, a ja jej pożądam. Znów wsuwam w nią palec, wchłaniając ustami jej okrzyki. Przyciskam otwartą dłoń do jej łechtaczki…. przesuwam w dół… kołuję. Krzyczy i wije się pode mną. Kurwa! Muszę ją mieć… teraz. Jest gotowa. Siadam, ściągam z niej majtki, z siebie bokserki i sięgam po prezerwatywę. Klęcząc między jej nogami, rozchylam je bardziej. Anastasia patrzy na mnie… jak? Z lękiem? Pewnie nigdy wcześniej nie widziała członka w erekcji. – Nie bój się. Ty też się powiększysz – szepczę. Kładąc się nad nią, opieram przedramiona po obu stronach jej głowy i przyjmuję ciężar ciała na łokcie. Boże, pożądam jej… ale sprawdzam, czy nadal jest chętna.
– Naprawdę chcesz tego? – pytam. – Błagam… – Podciągnij kolana – instruuję ją. Tak będzie łatwiej. Czy byłem kiedyś tak podniecony? Ledwo nad sobą panuję. Nie rozumiem… To pewnie z jej powodu. Dlaczego? Grey, skup się! Przyjmuję pozycję, w której będzie całkowicie zdana na moją łaskę. Oczy ma rozwarte szeroko, patrzą błagalnie. Ona naprawdę tego chce… tak jak ja. Czy powinienem być delikatny i przeciągać te męki, czy przejść do dzieła? Do dzieła. Muszę ją mieć. – Teraz będę cię rżnął, panno Steele. Ostro. Jedno pchnięcie i jestem w niej. O ja pierdolę. Jest przecholernie ciasna. Krzyczy. Cholera! Sprawiłem jej ból. Chcę pójść za ciosem, zatracić się w niej, ale narzucam sobie tytaniczny wysiłek woli, powstrzymuję się. – Jesteś bardzo ciasna. Wszystko dobrze? – pytam z niepokojem chrapliwym szeptem. Potakuje głową, wytrzeszczając oczy. Jest jak niebo na ziemi, tak ciasno mnie opina. I chociaż trzyma ręce na moich ramionach, nie przeszkadza mi to. Mrok śpi we mnie ciężkim snem, może dlatego, że pożądałem jej od tak dawna. Nigdy wcześniej nie czułem takiego pożądania… takiego głodu. To nowe uczucie. Nowe i świetliste. Tyle od niej chcę: zaufania, posłuszeństwa, uległości. Pragnę, żeby była moja, ale w tej właśnie chwili… ja należę do niej. – Zaraz ruszę dalej, maleńka – mówię napiętym głosem, cofając się z wolna. Doznaję wyjątkowego, niewysłowionego wrażenia, gdy jej ciało pieści mojego fiuta. Znów się w nią wdzieram, roszcząc sobie do niej prawo, świadomy, że nikt wcześniej tego nie robił. Ona jęczy. Zastygam. – Jeszcze? – Tak – szepcze po chwili. Poczucie, że mi ufa, nagle opanowuje mnie bez reszty i zaczynam fedrować na całego. Chcę, żeby doszła. Nie zatrzymam się, dopóki nie dojdzie. Chcę mieć tę kobietę, jej ciało i duszę. Chcę czuć, jak się na mnie zaciska. O ja pierdolę. Zaczyna reagować na każde pchnięcie, wchodzi w mój rytm. Widzisz, jak dobrze do siebie pasujemy, Anastasio? Przyciskam jej głowę do pościeli, podczas gdy domagam się jej ciała, i całuję ją mocno, domagając się jej ust. Sztywnieje pode mną… Cholera, tak. Jej orgazm jest blisko. – Dojdź, Anastasio – żądam, a ona krzyczy, ogarnięta rozkoszą, odchylając w tył głowę, otwierając usta, zamykając oczy… I sam widok jej ekstazy wystarcza. Wybucham w niej, zatracając wszelki zdrowy rozsądek, gdy wykrzykuję jej imię i gwałtownie kończę. Kiedy otwieram oczy, dyszę, próbując złapać oddech, i leżymy czoło przy czole, ona wpatrzona we mnie. Kurwa. Ale jestem wykończony. Całuję ją delikatnie w czoło, odrywam się od niej i kładę obok. Drga z bólu, gdy się z niej wysuwam, ale poza tym wygląda nie najgorzej. – Sprawiłem ci ból? – pytam i zakładam jej za ucho kosmyk włosów, bo nie mogę się od niej
oderwać. Rozjaśnia się w uśmiechu niedowierzania. – Pytasz, czy sprawiłeś mi ból? Przez chwilę nie mam pojęcia, dlaczego tak szeroko się uśmiecha. Ach. Chodzi o mój pokój zabaw. – Rozumiem twoją ironię – mówię półgłosem. Nawet teraz potrafi mnie zbić z tropu. – Poważnie, dobrze się czujesz? Przeciąga się obok mnie, poddając próbie swoje ciało i drażniąc się ze mną z rozbawioną miną, najwyraźniej zaspokojona. – Nie odpowiedziałaś mi – mruczę groźnie. Muszę wiedzieć, czy nowe doświadczenie dostarczyło jej przyjemności. Wszystkie oznaki świadczą, że tak, ale ja muszę to od niej usłyszeć. Czekając na odpowiedź, zdejmuję kondom. Boże, nie cierpię tego interesu. Dyskretnie rzucam go na podłogę. Ana zerka na mnie. – Chciałabym zrobić to znowu – mówi, wstydliwie chichocząc. Co? Znowu? Już? – W tej chwili, panno Steele? – całuję ją w kącik ust. – Trochę jestem wymagająca, tak? Obróć się na brzuch. W ten sposób nie będziesz mogła mnie dotykać. Posyła mi przelotny, słodki uśmieszek i przekręca się na brzuch. Mój fiut już furka z aprobatą. Rozpinam jej stanik i przesuwam dłoń aż do jędrnego tyłeczka. – Naprawdę masz cudowną skórę – mówię, odsuwając jej z twarzy włosy i delikatnie rozsuwając nogi. Muskam ustami jej ramię. – Czemu masz na sobie tę koszulę? – pyta. Jest tak cholernie dociekliwa. Wiem, że gdy leży na brzuchu, nie może mnie dotknąć, więc się odchylam i zdejmuję przez głowę koszulę, po czym rzucam ją na podłogę. Całkowicie nagi kładę się na Anie. Jej skóra jest ciepła i rozpływa się pod moim ciałem. Hmm… nie miałbym nic przeciwko temu, żeby się do tego przyzwyczaić. – Więc chcesz, żebym znów cię rżnął? – szepczę jej do ucha, całując. Rozkosznie wierci się pode mną. Och, tak to nigdy się nie uda. Znieruchomiej, maleńka. Przesuwam dłoń aż do jej kolana, po czym unosząc je wysoko, rozsuwam jej szeroko nogi, tak że się pode mną rozkłada. Oddech więźnie jej w gardle i mam nadzieję, że z niecierpliwości. Nieruchomieje pode mną. Wreszcie! Głaszczę jej pośladek, kładąc się na niej. – Zaraz wezmę cię od tyłu, Anastasio. – Drugą ręką chwytam jej włosy na karku i łagodnie przyciągam do siebie, przytrzymuję. Nie może się poruszyć. Ręce bezradnie rozkłada na pościeli, niegroźne. – Jesteś moja – szepczę. – Tylko moja. Nie zapomnij o tym. Przesuwam rękę z pośladka na łechtaczkę i zaczynam zataczać kółka. Napina pode mną mięśnie, gdy próbuje się poruszyć, ale mój ciężar na to nie pozwala. Przejeżdżam zębami wzdłuż jej dolnej szczęki. Jej słodki zapach przebija się przez woń naszego
zespolenia. – Bosko pachniesz – szepczę, przesuwając ustami i nosem za jej uchem. Zaczyna krążyć biodrami w reakcji na pieszczoty mojej dłoni. – Nie ruszaj się – ostrzegam. Bo przestanę… Powoli wsuwam w nią kciuk i krążę nim, i krążę, szczególnie dbając o przednią ścianę pochwy. Pojękuje i tężeje pode mną, znów próbując się ruszyć. – Podoba ci się? – Drażnię się z nią, sunąc zębami po małżowinie ucha. Nie przestaję dręczyć jej łechtaczki, ale zaczynam pracować kciukiem jak tłokiem. Ana sztywnieje, lecz nie może się ruszyć. Jęczy głośno, zaciskając kurczowo powieki. – Tak szybko wilgotniejesz. Tak cudownie reagujesz. Och, Anastasio, to mi się podoba. To mi się bardzo podoba. Zgadza się. Przekonajmy się, jak daleko zajdziesz. Cofam kciuk. – Otwórz usta – rozkazuję i kiedy je rozwiera, wciskam go tam. – Poczuj, jak smakujesz. Possij mnie, maleńka. Ssie mój kciuk… z całych sił. Och, ja pierdolę. I przez chwilę wyobrażam sobie moją pałę w jej ustach. – Chcę cię zerżnąć w usta, Anastasio, i wkrótce to zrobię. – Brak mi tchu. Zaciska zęby wokół mojego palca, gryząc mnie mocno. Och! Kurwa. Mocno chwytam ją za włosy, aż zwalnia uścisk zębów. – Niegrzeczna, słodka dziewczynka. – Przez głowę przebiegają mi liczne kary stosowne do takiej śmiałości, które mógłbym jej wymierzyć, gdyby była moją uległą. Na tę myśl fiut pęcznieje mi tak, że mało nie pęknie. Puszczam jej włosy i przechodzę do klęczek. – Nie ruszaj się. – Chwytam z szafki nocnej następną prezerwatywę, zrywam folię i naciągam lateks na sterczący fiut. Obserwując ją, widzę, że nadal ani drgnie. Tylko jej tors unosi się i opada, gdy dyszy z wyczekiwaniem. Jest boska. Znów się nad nią pochylam, chwytam ją za włosy i trzymam tak, że nie może ruszyć głową. – Tym razem przejdziemy to naprawdę powoli, Anastasio. Oddech więźnie jej w gardle i łagodnie w nią wjeżdżam, aż do oporu. O kurwa. Jest cudowna. Cofając się, zataczam krąg biodrami i znów powoli się w nią wślizguję. Jęczy i napina pode mną kończyny, usiłując się poruszyć. Och, nie, maleńka. Ani drgniesz. Masz to poczuć. Poczuć całą rozkosz. – Jesteś taka cudowna – mówię i znów powtarzam ruch, krążąc biodrami. Powoli. Do środka. I z powrotem. Do środka. I z powrotem. Czuję, jak dygocze w środku. – Och, nie, maleńka, jeszcze nie. Nie ma mowy, żebym pozwolił ci dojść. Nie, kiedy tak mi przyjemnie. – Och, proszę – krzyczy. – Ma cię zaboleć, maleńka. – Wychodzę z niej i znów w nią wchodzę. – Chcę, żebyś jutro przy
każdym ruchu przypominała sobie, że ja tam byłem. Tylko ja. Jesteś moja. – Proszę, Christianie. – Czego pragniesz, Anastasio? Powiedz mi. – Kontynuuję powolną torturę. – Powiedz. – Ciebie, błagam. – Jest doprowadzona do ostateczności. Pożąda mnie. Grzeczna dziewczynka. Zwiększam tempo i jej wnętrze zaczyna mocniej drgać, natychmiast reagując. Cedzę słowo po słowie między pchnięciami: – Jesteś. Taka. Słodka. Pożądam. Cię. Bardzo. Jesteś. Moja. – Jej unieruchomione kończyny dygocą. Jest na skraju. – Dojdź w końcu, maleńka – syczę. Na rozkaz trzęsie się wokół mnie, gdy rozrywa ją orgazm, i wciśnięta twarzą w materac wykrzykuje moje imię. To moje imię na jej ustach oznacza moją zgubę. Szczytuję i padam na nią. – Ja pierdolę. Ana – szepczę, wypruty z sił, a jednak w uniesieniu. Prawie natychmiast wysuwam się z niej i przewracam na plecy. Zwija się przy mnie w kłębek i gdy ściągam prezerwatywę, zamyka oczy i zasypia.
NIEDZIELA, 22 MAJA 2011
Budzę się gwałtownie nad ranem i z dotkliwym poczuciem winy, jakbym popełnił grzech
śmiertelny. Czy to dlatego, że przeleciałem Anastasię Steele? Dziewicę? Śpi głęboko, wtulona we mnie. Sprawdzam czas na radiu z budzikiem; jest po trzeciej. Ana śpi głębokim snem niewinnej. No, już nie tak niewinnej. Gdy na nią patrzę, przeszywa mnie dreszcz. Mógłbym ją obudzić. Znów przelecieć. Jej obecność w moim łóżku niewątpliwie oznacza pewne korzyści. Grey. Daj spokój z tymi idiotyzmami. Pieprzenie jej było tylko środkiem do celu i miłą rozrywką. Tak. Bardzo miłą. Raczej niewiarygodnie miłą. Do jasnej cholery, to był tylko seks. Zamykam powieki, ale jak należało się spodziewać, na próżno usiłuję zasnąć. Ten pokój jest zbyt pełen Any; jej zapachu, jej delikatnego oddechu i pamięci mojego pierwszego seksu waniliowego. Widok jej głowy odrzuconej do tyłu w pożądaniu, jej okrzyki, w których ledwo dało się rozpoznać moje imię, jej nieokiełznany entuzjazm do seksualnego zespolenia – to wszystko jest ode mnie silniejsze. Panna Steele jest zmysłowym stworzeniem. Szkolenie jej będzie radością. Fiut podryguje, zgadzając się z tymi przewidywaniami. Niech to diabli. Nie mogę spać, chociaż tej nocy to nie koszmary każą mi czuwać, ale mała panna Steele. Wygrzebuję się z łóżka, zbieram zużyte kondomy i wyrzucam do śmietnika. Z komody wyjmuję spodnie od piżamy i wkładam je. Przeciągle zerkając na kuszącą kobietę w łóżku, udaję się do kuchni. Chce mi się pić. Wychylam szklankę wody, robię to, co zawsze, gdy nie mogę spać – sprawdzam w gabinecie pocztę elektroniczną. Taylor wrócił i pyta, czy może uznać, że Charlie Tango nie będzie potrzebny. Stephan pewnie śpi na górze. Odpisuję „tak”, chociaż o tej porze to oczywistość. Wracam do salonu i siadam do fortepianu. To moje ukojenie, w którym potrafię zatracić się na całe godziny. Umiem dobrze grać od dziewiątego roku życia, ale dopiero gdy postawiłem we własnym domu własny fortepian, muzyka stała się moją prawdziwą pasją. Kiedy chcę zapomnieć o wszystkim, zasiadam przy klawiaturze. I w tej chwili nie chcę myśleć o proponowaniu seksu dziewicy, rżnięciu jej ani ujawnieniu mojego stylu życia komuś bez doświadczenia. Kładę na klawiszach palce i zatracam się w samotności Bacha. Jakiś ruch odrywa mnie od muzyki i gdy podnoszę wzrok, widzę Anę przy fortepianie. Otulona w kołdrę, z rozrzuconymi włosami, lśniącymi oczami wygląda oszałamiająco. – Przepraszam – mówi – nie chciałam ci przeszkodzić. Czemu przeprasza?
– Przecież to ja powinienem cię przeprosić. – Gram ostatnie nuty i wstaję. – Powinnaś być w łóżku – łajam ją. – To był piękny utwór. Bach? – Transkrypcja Bacha, ale pierwotnie koncert obojowy Alessandra Marcella. – To było przepiękne, ale bardzo smutne, takie melancholijne. Melancholijne? Już kiedyś słyszałem to słowo, w odniesieniu do siebie. – Mogę mówić, panie? – Leila klęczy przy mnie, gdy pracuję. – Możesz. – Panie, jesteś dzisiaj w bardzo melancholijnym nastroju. – Czyżby? – Tak, panie. Czy mogłabym dla ciebie coś zrobić…? Otrząsam się ze wspomnień. Ana powinna być w łóżku. Powtarzam jej to. – Obudziłam się i nie było cię obok. – Mam kłopoty ze snem, no i nie przywykłem spać z kimś. – Już jej to mówiłem… i dlaczego się usprawiedliwiam? Obejmuję nagie ramiona, rozkoszując się dotknięciem jej skóry, i prowadzę ją z powrotem do sypialni. – Od jak dawna grasz? Pięknie grasz. – Od szóstego roku życia. – Nie rozwodzę się. – Och – mówi. Chyba wyczuła, o co mi chodzi: że nie chcę rozmawiać o swoim dzieciństwie. – Jak się czujesz? – pytam, włączając światło przy łóżku. – Dobrze. Na pościeli jest krew. Jej krew. Dowód utraty dziewictwa. Jej wzrok biegnie od plam do mnie i ucieka w bok. Jest zawstydzona. – No, pani Jones będzie miała zagwozdkę. Wygląda, jakby chciała się zapaść pod ziemię. To tylko twoje ciało, skarbie. Chwytam ją mocno za podbródek i unoszę głowę tak, że widzę jej minę. Już mam wygłosić kazanie na temat tego, że nie powinna się wstydzić swojego ciała, gdy wyciąga rękę, gotowa dotknąć mojego torsu. Cholera. Mrok się wynurza. Cofam się poza zasięg jej dłoni. Nie. Nie dotykaj mnie. – Marsz do łóżka – rozkazuję o wiele ostrzej niż zamierzałem, ale z nadzieją, że nie wyczuje mojego lęku. Zmieszana i może zraniona otwiera szeroko oczy. Kurwa. – Przyjdę i położę się z tobą – dodaję, oferując gałązkę oliwną, i wyjąwszy z szuflady T-shirt, szybko wkładam go dla ochrony. Nadal stoi, wpatrzona we mnie. – Do łóżka! – rozkazuję z jeszcze większym naciskiem. Wchodzi niezdarnie do łóżka, kładzie się, a ja ruszam w jej ślady i biorę ją w ramiona. Chowam twarz w jej włosach i wciągam jej słodką woń: jesieni i jabłoni. Odwrócona nie może mnie dotknąć i podczas gdy tak leżę, postanawiam poprzytulać się do niej, gdy śpi. Potem wstanę i odwalę trochę roboty. – Śpij, słodka Anastasio. – Całuję ją we włosy i zamykam oczy. Jej zapach wypełnia moje nozdrza, przypominając o szczęśliwych czasach, tak że zasypiam spełniony… zadowolony nawet…
Mamusia jest dzisiaj szczęśliwa. Śpiewa. Śpiewa o tym, co miłość ma z tym wspólnego. I gotuje. I śpiewa. W brzuszku mi burczy. Smaży bekon i gofry. Ale pachną. Mój brzuszek lubi bekon i gofry. Tak pięknie pachną.
Otwieram oczy, przez okna napływa światło i z kuchni dobiega taki zapach, że ślinka leci do ust. Bekon. Przez chwilę nie wiem, gdzie jestem. Czy Gail wróciła od siostry? Aż nagle sobie przypominam. Ana. Spojrzenie na budzik mówi mi, że jest późno. Wyskakuję z łóżka i w ślad za zapachem podążam do kuchni. Jest tam Ana. Ubrała się w moją koszulę, włosy zaplotła w warkocze, tańczy do muzyki. Tylko ja jej nie słyszę. Ana ma słuchawki. Niezauważony zasiadam przy kuchennym blacie i oglądam przedstawienie. Rozbełtuje jajka, robi śniadanie, warkocze fruwają, gdy przeskakuje z nogi na nogę, i zdaję sobie sprawę, że nie ma na sobie bielizny. Grzeczna dziewczynka. To niewątpliwie jedna z najbardziej niezbornych kobiet, jakie znam. Jest zabawna, urocza i jednocześnie dziwnie podniecająca; rozważam wszystkie sposoby, dzięki którym mogłaby się nauczyć chodzić jak w zegarku. Kiedy się odwraca, na mój widok zastyga w miejscu. – Dzień dobry, panno Steele. Ma pani wiele… energii dzisiaj rano. – Z warkoczami wygląda jeszcze młodziej. – Do… dobrze spałam – jąka się. – Nie mam pojęcia dlaczego – żartuję, przyznając w duchu, że ja też. Jest po dziewiątej. Kiedy ostatnio spałem dłużej niż do wpół do siódmej? Wczoraj. Kiedy też spałem z nią. – Głodny jesteś? – pyta. – Strasznie. – I nie jestem pewien, czy większy apetyt mam na śniadanie, czy na nią. – Naleśniki, bekon i jajka? – Brzmi kusząco. – Nie wiem, gdzie trzymasz podkładki pod talerze – mówi zafrasowana i wydaje mi się też zażenowana tym, że przyłapałem ją tańczącą. Litując się nad nią, proponuję, że nakryję do śniadania, i dodaję: – Chcesz, żebym włączył jakąś muzykę, żebyś mogła dalej… tańczyć? Oblewa się rumieńcem i wbija wzrok w podłogę. Niech to szlag. Wytrąciłem ją z równowagi. – Proszę, nie przerywaj sobie ze względu na mnie. To było bardzo zabawne. Wydymając usta, odwraca się tyłem i z werwą rozbełtuje jajka. Zadaję sobie w duchu pytanie, czy wie, że to wyraz braku szacunku wobec kogoś takiego jak ja… Oczywiście, że o tym nie wie, a to z jakiegoś niepojętego powodu budzi mój uśmiech. Przesunąwszy się do niej bokiem, łagodnie pociągam ją za warkocz. – Strasznie mi się podobają. Nie ochronią cię. Nie przede mną. Nie teraz, gdy cię miałem.
– Jakie jajka lubisz? – Jej ton jest nieoczekiwanie wyniosły. Zbiera mi się na śmiech, ale się powstrzymuję. – Dobrze rozbełtane i ubite – odpowiadam, siląc się na kamienną powagę. Bez powodzenia. Ona też stara się ukryć rozbawienie i wraca do swojego zajęcia. Jej uśmiech jest czarujący. Pospiesznie rozkładam podkładki, zastanawiając się, kiedy ostatnio robiłem to dla kogoś. Nigdy. Normalnie podczas weekendu to moje uległe zajmowały się wszystkimi obowiązkami domowymi. Nie dzisiaj, Grey, bo ona nie jest twoją uległą… na razie. Nalewam nam soku pomarańczowego i nastawiam kawę. Ana nie pija kawy, tylko herbatę. – Masz ochotę na herbatę? – Tak, poproszę. Jeśli jakąś masz. W szafce znajduję twiningsa w torebkach, którego kazałem Gail kupić. Proszę, proszę, kto by to pomyślał? Na widok herbaty Ana ściąga brwi. – Wszystko było przesądzone, tak? – Czyżby? Nie jestem pewien, czy cokolwiek między nami zostało przesądzone, panno Steele – odpowiadam z surową miną. I nie traktuj siebie w ten sposób. Dodam jej brak pewności siebie do listy cech, nad którymi będę musiał popracować. Zajęta podawaniem śniadania, unika mojego spojrzenia. Stawia talerze na podkładkach i wyjmuje z lodówki syrop klonowy. Kiedy podnosi wzrok, czekam, aż usiądzie. – Panno Steele. – Wskazuję jej miejsce. – Dziękuję, panie Grey – odpowiada z wystudiowaną sztywnością i lekko krzywi się z bólu, siadając. – Bardzo cię boli? – Jestem zaskoczony niemiłym poczuciem winy. Chcę znów ją przelecieć, najlepiej po śniadaniu, ale jeśli jest zbyt obolała, nie ma mowy. Może tym razem mógłbym ją puknąć w usta. Jej rumieniec jeszcze bardziej przybiera na intensywności. – No, szczerze mówiąc, nie mam żadnego punktu odniesienia – odpowiada cierpko. – Czyżbyś chciał złożyć wyrazy współczucia? Jej sarkastyczny ton mnie zaskakuje. Gdyby była moja, zarobiłaby co najmniej lanie, może na blacie kuchennym. – Nie. Rozważałem, czy powinniśmy kontynuować szkolenie podstawowe. – Och. – Aż podskoczyła. Tak, Anastasio, możemy też uprawiać seks za dnia. I chciałbym napełnić tę twoją pyskatą buzię. Wkładam do ust pełny widelec i przymykam oczy z uznaniem. Śniadanie smakuje przewybornie. Przełykam, otwieram oczy i stwierdzam, że Ana nadal na mnie patrzy. – Jedz, Anastasio – rozkazuję. – Nawiasem mówiąc, to jest pyszne. Potrafi gotować, i to nieźle. Bierze kęs do ust, po czym gmera w jedzeniu na talerzu. Proszę ją, by przestała zagryzać wargę. – To bardzo rozpraszające, zwłaszcza jeśli wiem, iż nie masz na sobie nic poza koszulą. Bawi się torebką z herbatą, ignorując moją irytację. – Jakie szkolenie podstawowe miałeś na myśli? – pyta. Ciekawska jak zawsze. Zobaczmy, jak daleko zajdzie.
– No cóż, myślałem, że skoro cię boli, to lepiej będzie, jeśli się ograniczymy do ćwiczeń ustnych. Krztusi się i parska do filiżanki. Do diabła. Nie chcę jej udławić. Łagodnie klepię ją po plecach i podaję szklankę z sokiem. – Jeśli chcesz zostać, oczywiście. – Nie powinienem kusić losu. – Chciałabym zostać na dzisiaj. Jeśli ci to odpowiada. Jutro mam pracę. – O której musisz być jutro w pracy? – O dziewiątej. – Jutro zawiozę cię do pracy na dziewiątą. Co takiego? Chcę, żeby została? To dla mnie niespodzianka. Owszem, chcę, żeby została. – Muszę wieczorem pojechać do domu, nie mam ubrań na zmianę. – Możemy dostarczyć ci coś tutaj. Odrzuca włosy w tył i nerwowo zagryza wargę… znów. – O co chodzi? – pytam. – Muszę być wieczorem w domu. Rany, ale ona uparta. Nie chcę, żeby poszła, ale na tym etapie, bez kontraktu, nie mogę naciskać, by została. – W porządku, wieczorem. Teraz jedz śniadanie. Ogląda zawartość talerza. – Jedz, Anastasio. Wieczorem nic nie jadłaś. – Naprawdę nie jestem głodna – mówi. Ależ to frustrujące. – Naprawdę chciałbym, żebyś skończyła śniadanie – mówię ściszonym głosem. – Co ty masz z tym jedzeniem? – warczy. Och, maleńka, nie chcesz wiedzieć, zapewniam. – Powiedziałem ci, nie znoszę marnowania żywności. Jedz. – Mierzę ją rozjuszonym wzrokiem. Nie doprowadzaj mnie do ostateczności w tej sprawie, Anastasio. Z zaciętą miną patrzy na mnie i zaczyna jeść. Kiedy widzę, jak wkłada do ust pełny widelec jajecznicy, rozluźniam się. Na swój sposób potrafi być prawdziwym wyzwaniem. I jest wyjątkowa. Nigdy nie miałem do czynienia z kimś takim. Tak. W tym rzecz. Jest nowością. Stąd fascynacja, no nie? Wreszcie mogę zabrać jej pusty talerz. – Ty gotujesz, ja sprzątam. – To bardzo demokratycznie – mówi, unosząc brew. – Owszem. Zupełnie nie w moim stylu. Jak się z tym uporam, weźmiemy kąpiel. I będę mógł przeprowadzić ćwiczenia ustne. Gwałtownie wciągam powietrze, opanowując natychmiastowe podniecenie na tę myśl. Do diabła. Dzwoni jej telefon, więc pogrążona w rozmowie oddala się w głąb kuchni. Przystaję przy zlewie i obserwuję ją. Gdy zatrzymuje się na tle szklanej ściany, światło przedpołudnia zakreśla jej sylwetkę w mojej białej koszuli. Czuję suchość w ustach. Jest szczupła, ma długie nogi, idealne piersi, tyłek też. Nadal rozmawiając, odwraca się do mnie, a ja udaję, że jestem zajęty. Nie wiedzieć czemu, nie
chcę, by przyłapała mnie na tym, jak lubieżnie wytrzeszczam na nią gały. Z kim ona gada? Słyszę nazwisko Kavanagh i tężeję. O czym jeszcze mówi? Nasze spojrzenia się spotykają. O czym rozmawiasz, Anastasio? Odwraca się i chwilę potem kończy rozmowę, po czym wraca do mnie, kołysząc pod koszulą biodrami w łagodnym, uwodzicielskim rytmie. Czy powinienem jej powiedzieć, co widzę? – Czy ta umowa poufności obejmuje wszystko? – pyta. Zastygam na to, zamykając spiżarnianą szafę. – Czemu pytasz? – Do czego zmierza? Co powiedziała Kavanagh? Bierze głęboki oddech. – No, wiesz, mam kilka pytań dotyczących seksu. I chciałabym spytać Kate. – Możesz spytać mnie. – Christianie, z całym szacunkiem… – urywa. Jest zażenowana? – Chodzi tylko o sprawy techniczne. Nie wspomnę o Czerwonej Komnacie Bólu – mówi jednym tchem. – Czerwonej Komnacie Bólu? Co to ma być? – Przede wszystkim chodzi o przyjemność, Anastasio. Wierz mi, poza tym twoja współlokatorka uprawia bara-bara z moim bratem. Naprawdę wolałbym, żebyś jej o nas nie wspominała. Nie chcę, by Elliot dowiedział się czegokolwiek o moim życiu erotycznym. Nie dałby mi spokoju do końca życia. – Czy twoja rodzina wie o twoich… eee, upodobaniach? – Nie. To nie ich interes. Aż ją skręca, żeby o coś spytać. – Co chcesz wiedzieć? – pytam, stając przed nią i przypatrując jej się bacznie. W czym rzecz, Anastasio? – W tej chwili nic konkretnego – szepcze. – No cóż, możemy zacząć od: jak oceniasz ostatnią noc? – Mój oddech się spłyca, gdy czekam na jej odpowiedź. Całe to przedsięwzięcie od niej zależy. – Dobrze. – Uśmiecha się do mnie łagodnie i seksownie. To chciałem usłyszeć. – Ja też. Nigdy wcześniej nie uprawiałem seksu waniliowego. W tej chwili dostrzegam w nim wiele zalet. Ale może dlatego, że uprawiałem go z tobą. Jest wyraźnie zaskoczona i uradowana moimi słowami. Muskam kciukiem jej wydatną dolną wargę. Kusi mnie, żeby jej dotknąć… znowu. – Chodź, weźmiemy kąpiel. – Całuję ją i zabieram do mojej łazienki. – Stój tu – rozkazuję, odkręcając kran i dolewając pachnącego olejku do parującej wody. Wanna napełnia się szybko, podczas gdy Ana mi się przygląda. Spodziewałbym się, że każda kobieta, z którą mam wziąć kąpiel, skromnie spuściłaby oczy. Ale nie Ana. Nie opuszcza wzroku, jej oczy błyszczą wyczekująco, pełne ciekawości. Ale obejmuje się ramionami; jest nieśmiała. To podniecające. I pomyśleć, że nigdy nie kąpała się z mężczyzną.
Jestem odpowiedzialny za kolejny pierwszy raz. Kiedy wanna jest pełna, zdzieram z siebie T-shirt i wyciągam rękę. – Panno Steele… Przyjmuje moje zaproszenie i wchodzi do wanny. – Odwróć się twarzą do mnie – instruuję ją. – Wiem, że twoja warga jest cudowna, mogę to potwierdzić, ale przestaniesz ją gryźć? Kiedy ją tak żujesz, mam ochotę cię rżnąć, a jesteś obolała, zgadza się? Gwałtownie wciąga powietrze, uwalniając wargę. – No. Kojarzysz, w czym rzecz? Kiwa energicznie głową. – Świetnie. – Nadal ma na sobie moją koszulę. Wyjmuję z kieszonki na piersiach iPoda i kładę go przy umywalce. – Woda i iPody to nie najmądrzejsze połączenie. Chwytam koszulę za brzeg i ściągam ją z Any. Cofam się, by ją podziwiać, a ona natychmiast zwiesza głowę. – Ej. – Mówię łagodnym tonem, zachęcając ją, by podniosła na mnie wzrok. – Anastasio, jesteś bardzo piękną kobietą, w każdym calu. Nie zwieszaj głowy, jakbyś się wstydziła. Nie masz się czego wstydzić i to prawdziwa radość stać tu i patrzeć na ciebie. – Biorę ją pod brodę i unoszę jej głowę. Nie chowaj się przede mną, maleńka. – Teraz możesz usiąść. Siada z nieprzyzwoitym pośpiechem i krzywi się, gdy obolałe ciało dotyka wody. Okej… Kładzie się, zaciskając powieki, lecz gdy je rozchyla, wydaje się bardziej rozluźniona. – Czemu do mnie nie dołączysz? – pyta z nieśmiałym uśmieszkiem. – Chyba dołączę. Przesuń się do przodu. – Pozbywszy się reszty ciuchów, wsuwam się za nią, przytulam ją do piersi i obejmuję nogami jej nogi. Zaczepiam stopami jej kostki i szeroko rozsuwam jej kończyny. Wyrywa się, ale to ignoruję i wsuwam nos w jej włosy. – Pięknie pachniesz, Anastasio – szepczę. Uspokaja się, a ja sięgam na półkę obok po żel do mycia. Wyciskam go na dłoń, spieniam i zaczynam masować jej kark i ramiona. Wzdycha głośno, z rozkoszą, skłaniając głowę na ramię, poddana moim czułym zabiegom. – Podoba ci się? – pytam. – Mhm – mruczy z zadowoleniem. Myję jej ramiona i pachy, potem sięgam ku pierwszemu celowi: piersiom. Boże, dotykać jej to rozkosz. Ma idealne piersi. Ugniatam je i masuję. Jęczy, rozluźnia biodra i szybciej oddycha. Jest podniecona. Moje ciało odpowiada tym samym, rośnie pod nią. Przebiegam rękami po jej klatce piersiowej i brzuchu, ku drugiemu celowi. Zanim dotrę do włosów łonowych, zatrzymuję się, by sięgnąć po myjkę. Wyciskam na nią trochę żelu i zaczynam powolny proces mycia partii między nogami. Powoli, ale starannie trę, myję, oczyszczam, stymuluję. Zaczyna dyszeć, jej biodra poruszają się zsynchronizowane z moją dłonią. Głowę wspiera na mojej piersi, oczy ma zamknięte, usta otwarte w jęku, gdy poddaje się moim nieustannie ruchliwym palcom. – Poczuj to, maleńka. – Przejeżdżam zębami po jej uchu. – Poczuj to dla mnie.
– Och, proszę – jęczy i usiłuje wyprostować nogi, ale przyszpilam je swoimi. Wystarczy. Teraz, gdy cała jest pokryta pianą, jestem gotów przejść do następnego etapu. – Myślę, że już jesteś wystarczająco czysta – obwieszczam i unoszę ręce. – Dlaczego przerwaliśmy? – protestuje, otwierając powieki. Mruga sfrustrowana i zawiedziona. – Bo mam względem ciebie inne plany, Anastasio. Dyszy i jeśli się nie mylę, wydyma wargi. Świetnie. – Odwróć się. Mnie też trzeba umyć. Odwraca się, twarz ma zaróżowioną, oczy błyszczące, źrenice rozszerzone. Unosząc biodra, biorę w rękę mój członek. – Chcę, żebyś dobrze poznała i zechciała się zakolegować z moją ulubioną i najcenniejszą częścią ciała. Jestem do niej bardzo przywiązany. Szczęka jej opada, gdy spogląda to na mojego penisa, to na twarz… Nie mogę się powstrzymać od szelmowskiego uśmiechu. Jej twarz to obraz panieńskiego oburzenia. Ale gdy się tak wpatruje, wyraz jej twarzy ulega zmianie. Najpierw zdradza zastanowienie, potem ocenę, a gdy spogląda mi w oczy, widzę niewątpliwe wyzwanie. Och, weź się za niego, panno Steele. W jej uśmiechu jest zachwyt, gdy sięga po żel. Słodko się ociąga, kapie żelem na rękę i nie odrywając ode mnie wzroku, rozprowadza go w dłoniach. Otwiera usta i przygryza dolną wargę, po czym przebiega językiem po minimalnych wgłębieniach, które zostawiły zęby. Ana Steele, uwodzicielka! Mój penis reaguje z uznaniem, twardniejąc jak skała. Chwyta go, mocno ściska. Z sykiem wypuszczam powietrze przez zaciśnięte usta i zamykam oczy, rozkoszując się tą chwilą. Tutaj można mnie dotykać. Jak najbardziej… Kładę rękę na jej dłoni, demonstrując, co powinna robić. – W ten sposób – mówię ochrypłym głosem. Wzmacnia uścisk i pracuje w górę i w dół, pod moją dłonią. Och, tak. – W tym rzecz, maleńka. Cofam rękę, Ana kontynuuje bez mojej pomocy, a ja zamykam oczy i poddaję się ustalonemu rytmowi. Och, Boże. Co jest takiego w jej niedoświadczeniu, że podnieca do tego stopnia? Czy dlatego, że wszystko, co robi pierwszy raz, sprawia mi niebywałą przyjemność? Nagle bierze go do ust, ssie mocno, dręcząc językiem. O rany. – Rany… Anastasio. Ssie jeszcze mocniej, w jej oczach płonie kobiecy spryt. To rewanż, jej wet za wet. Wygląda oszałamiająco. – Chryste – jęczę i zamykam oczy, żeby zaraz nie skończyć. Ciągnie słodką torturę, a w miarę jak nabiera sprawności, ja rozluźniam biodra, pchając się głębiej w usta.
Jak daleko mogę zajechać, maleńka? Obserwowanie jej jest stymulujące, niesłychanie stymulujące. Chwytam ją za włosy i steruję ruchem głowy, gdy wspiera się rękami na moich udach. – Och. Maleńka. To. Takie. Cudowne. Osłania zęby wargami i wciąga mnie jeszcze głębiej. – Ach! – krzyczę i zadaję sobie pytanie, jak głęboko pozwoli mi wejść. Jej usta mnie dręczą, osłonięte zęby mocno się zaciskają. Chcę jeszcze. – Jezu. Jak daleko dasz radę? Patrzy mi w oczy i ściąga brwi. Potem z wyrazem zdecydowania ześlizguje się jeszcze niżej, aż uderzam o tylną ścianę jej gardła. O rany. – Anastasio, zaraz ci się spuszczę do ust – ostrzegam ją bez tchu. – Jak nie chcesz, w tej chwili przestań. Wpycham się w nią raz za razem, patrząc, jak pal znika w jej ustach i znów się pojawia. To więcej niż erotyka. Nagle odsłania zęby, delikatnie zaciska je na mnie i to mój koniec. Tryskam w głąb jej gardła, wykrzykuję moją rozkosz. O rany. Ciężko oddycham. Całkowicie mnie rozbroiła… znów! Kiedy otwieram oczy, Ana promienieje dumą. Jak powinna. Zrobiła mi loda, że niech to diabli. – Nie masz odruchu wymiotnego? – zdumiewam się, łapiąc oddech. – Chryste, Ana… to było… dobre, naprawdę dobre. Chociaż nieoczekiwane. Wiesz, nie przestajesz mnie zdumiewać. – Pochwała za kawał dobrej roboty. Ale chwila. To było niesamowicie dobre. Może jednak ma pewne doświadczenie? – Zrobiłaś to kiedyś wcześniej? – pytam i nie jestem pewien, czy chcę to wiedzieć. – Nie – obwieszcza z oczywistą dumą. – Świetnie. – Mam nadzieję, że moja ulga nie jest zbyt oczywista. – To przecież kolejny pierwszy raz, panno Steele. Hm, z ćwiczeń ustnych ocena celująca. Rusz się, chodźmy do łóżka. Masz u mnie orgazm. Wychodzę z wanny trochę otumaniony i owijam się ręcznikiem. Biorę drugi, podaję go jej i pomagam wyjść, tak ją spowijając, że ani drgnie. Przygarniam ją do siebie, całuję, naprawdę całuję. Badam jej usta językiem. Sprawdzam, jak moje nasienie smakuje. Chwytając ją za głowę, pogłębiam pocałunek. Pożądam jej. Całej. Ciała i duszy. Chcę, żeby była moja. Wpatrując się w jej nierozumiejące oczy, nalegam: – Zgódź się. – Na co? – szepcze. – Na nasz kontrakt. Na to, że będziesz moja. Proszę, Ana. – Od dawna nie uderzyłem w błagalną nutę. Znów ją całuję, wkładając w to cały mój zapał. Gdy biorę ją za rękę, wydaje się oszołomiona. Doprowadź ją na szczyt oszołomienia, Grey.
W sypialni puszczam jej rękę. – Ufasz mi? – pytam. Potakuje głową. – Grzeczna dziewczynka. Grzeczna. Piękna. Dziewczynka. Idę do garderoby, wybieram krawat. Wracam, zdejmuję z niej ręcznik i rzucam go na podłogę. – Wyciągnij ręce przed siebie. Oblizuje wargi, chyba przez chwilę niepewna, a potem wyciąga ręce. Szybko obwiązuję przeguby krawatem. Sprawdzam węzeł. Trzyma. Czas na szkolenie, panno Steele. Jej usta są rozchylone, gdy wciąga powietrze… jest podniecona. Pociągam ją łagodnie za warkocze. – Tak dziewczęco z nimi wyglądasz. – Ale nie powstrzymają mnie. Odrzucam ręcznik. – Och, Anastasio, cóż mam ci zrobić? – Ściskając ją za ramiona, pcham łagodnie na łóżko, ale trzymam, by nie upadła gwałtownie. Gdy już leży wyprostowana, kładę się obok i przenoszę jej ręce za głowę. – Trzymaj tak ręce, nie ruszaj nimi. Rozumiesz? Przełyka ślinę. – Odpowiedz. – Nie będę ruszała rękami – mówi leciutko schrypniętym głosem. – Grzeczna dziewczynka. – Nie mogę się powstrzymać od uśmiechu. Leży obok mnie z zawiązanymi przegubami, bezbronna. Moja. Nie jest to coś, czego pragnę – jeszcze nie to – ale prawie. Pochyliwszy się, lekko ją całuję i daję znać, że będę całował wszędzie. Wzdycha, gdy moje usta suną od jej ucha do szyi. Pochwalny jęk jest dla mnie nagrodą. Nagle opuszcza ramiona i obejmuje mnie za szyję. Nie. Nie. Nie. To na nic, panno Steele. Gromiąc ją wzrokiem, stanowczym gestem przekładam jej ręce nad głowę. – Nie ruszaj rękami, bo inaczej po prostu będziemy musieli zacząć od początku. – Chcę cię dotykać – szepcze. – Wiem. – Ale nie możesz. – Trzymaj ręce nad głową. Usta ma rozchylone i każdy szybki oddech sprawia, że jej klatka piersiowa unosi się wysoko. Jest podniecona. Doskonale. Otaczam dłonią jej podbródek, po czym ruszam z pocałunkami w dół. Przenoszę rękę na piersi, a usta biegną natychmiast za nią. Trzymam dłoń na jej brzuchu, nie pozwalając się ruszyć, i składam hołd każdemu z sutków. Ssę je i łagodnie szczypię, rozkoszując się, gdy twardnieją w odpowiedzi. Kwili i zaczyna rzucać biodrami. – Nie ruszaj się – ostrzegam, trzymając usta tuż przy skórze. Składam pocałunek na brzuchu, gdzie językiem badam głębię i smak jej pępka. – Ach – jęczy i wije się. Będę musiał ją nauczyć, by się nie ruszała… Nadgryzam skórę. – Hmm. Jesteś taka słodka, panno Steele. – Łagodnie chwytam zębami pępek i ciągnę za włosy łonowe, a potem siadam między jej nogami. Chwytając ją za kostki u nóg, szeroko je rozkładam. W tej pozycji, naga, bezbronna, przedstawia cudowny widok. Trzymając ją za stopę, zginam jej nogę w
kolanie i unoszę ją do ust. Patrzę jej przy tym w oczy. Całuję każdy palec, a potem gryzę każdą poduszeczkę. Powieki ma rozchylone, usta rozwarte, przechodzące na zmianę od małego do wielkiego „o”. Kiedy gryzę troszeczkę mocniej opuszkę najmniejszego palca, jej biodra drgają i niemal szlocha. Przebiegam językiem po podbiciu, do łydki. Zaciska kurczowo powieki i rzuca głową na boki, gdy nadal ją dręczę. – Och, proszę – błaga, a ja ssę i gryzę jej najmniejszy palec u nogi. – Wszystko w swoim czasie, panno Steele – droczę się. Kiedy docieram do kolana, nie przestaję, tylko idę wyżej, liżąc, ssąc i gryząc wewnętrzną stronę uda, a jednocześnie rozkładając szeroko jej nogi. Dygocze w szoku, oczekując, że niebawem poczuje mój język u zbiegu ud. Och, nie… jeszcze nie, panno Steele. Kieruję uwagę na drugą nogę, całuję ją i szczypię od kolana w górę po wewnętrznej stronie uda. Tężeje, gdy w końcu kładę się między jej nogami. Ale ramiona trzyma nadal uniesione. Grzeczna dziewczynka. Łagodnie sunę nosem w górę i w dół jej sromu. Wije się pode mną. Przerywam. Musi się nauczyć leżeć nieruchomo. Unosi głowę, by na mnie spojrzeć. – Wiesz, jak upajająco pachniesz, panno Steele? – Nie odrywając wzroku od jej oczu, buszuję nosem między jej włosami łonowymi i głęboko oddycham. Opuszcza bezwładnie głowę na poduszkę i jęczy. Dmucham łagodnie na jej włosy łonowe, przesuwając usta w górę i w dół. – Podobają mi się – mruczę. Dawno nie oglądałem włosów łonowych z tak bliska i w tak intymnej sytuacji. Szarpię je lekko. – Może je zostawimy. Chociaż podczas zabaw z woskiem to niewygodne… – Och, proszę – gorąco błaga. – Lubię, kiedy mnie prosisz, Anastasio. Jęczy. – Wyrównywać rachunki rozkoszy to nie w moim stylu, panno Steele – szepczę przy jej skórze. – Ale dzisiaj sprawiłaś mi przyjemność i powinnaś zostać nagrodzona. I sięgam między jej uda, otwieram je przed moim językiem i powoli zaczynam nim obiegać łechtaczkę. Krzyczy, wyginając się w łuk. Ale nie przestaję. Mój język jest bezlitosny. Jej nogi sztywnieją, prostuje palce. Ach. Jest blisko i powoli wsuwam w nią środkowy palec. Jest mokra. Mokra i oczekująca. – Och, maleńka. Uwielbiam, kiedy tak dla mnie wilgotniejesz. – Kołuję w niej palcem, aż się wypręża. Językiem nadal drażnię łechtaczkę, bez chwili przerwy. Tężeje pode mną i w końcu wydaje okrzyk, gdy wstrząsa nią orgazm. Tak! Klękam, chwytam kondom, zakładam sprawnie i wsuwam się w nią powoli. Cholera, co za rozkosz. – No, jak? – sprawdzam. – Świetnie. Dobrze – chrypi.
Och… Zaczynam się poruszać, rozkoszując się jej uściskiem wokół mnie, dotykiem pode mną. Znów i znów, szybciej i szybciej, zatracam się w tej kobiecie. Chcę, żeby znów doszła. Chcę, żeby się nasyciła. Chcę, żeby była szczęśliwa. W końcu sztywnieje jeszcze raz i szlocha. – Dojdź, maleńka – rzężę przez zaciśnięte zęby, a ona wybucha wokół mnie. – Och, ja pierdolę! – krzyczę i tryskam, doznając słodkiej ulgi. Na krótko opadam na Anę, rozkoszując się jej jedwabistą skórą. Obejmuje mnie za szyję, ale że ma związane ręce, nie może mnie dotknąć. Biorę głęboki oddech i wspieram się na ramionach, patrząc na nią z zachwytem. – Widzisz, co możemy osiągnąć razem? Jak mi się oddasz, będzie jeszcze lepiej. Zaufaj mi, Anastasio, mogę cię zabrać do miejsc, o których nawet nie miałaś pojęcia. – Stykamy się czołami i zamykam oczy. Proszę, zgódź się. Słyszę głosy za drzwiami. Co, u diabła? To Taylor i Grace. – Niech to szlag! To moja matka. Ana się krzywi, gdy się z niej wysuwam. Wyskakuję z łóżka i wyrzucam kondom do kosza. Do diabła, co tu robi moja matka? Taylor ją zagadał, dzięki Bogu. No, będzie miała niespodziankę. Ana nadal leży rozciągnięta na łóżku. – Rusz się, musimy się ubrać… to znaczy, jeśli chcesz poznać moją matkę. – Uśmiecham się do niej, gdy naciągam dżinsy. Wygląda uroczo. – Christianie… nie mogę się ruszyć – protestuje, ale też uśmiecha się szeroko. Pochylam się, rozwiązuję krawat i całuję ją w czoło. Matka będzie zachwycona. – Jeszcze jeden pierwszy raz – szepczę, niezdolny powstrzymać się od uśmiechu. – Nie mam tu czystych rzeczy. Wkładam biały T-shirt, a kiedy się odwracam, ona siedzi na łóżku, obejmując kolana. – Może powinnam tu zostać – proponuje. – Och, nie, nie ma mowy – ostrzegam ją. – Może włożysz coś mojego. Podoba mi się, kiedy nosi moje rzeczy. Ale jej rzednie mina. – Anastasio, nawet gdybyś włożyła worek, wyglądałabyś cudownie. Proszę, nie przejmuj się. Chcę, żebyś poznała moją matkę. Ubierz się. Ja po prostu wyjdę i ją uspokoję. Oczekuję cię w pokoju za pięć minut, w innym wypadku przyjdę i wyciągnę cię stąd bez względu na to, co będziesz na sobie miała. Moje T-shirty są w tej szufladzie. Koszule w garderobie. Nie krępuj się. Robi oczy jak spodki. Tak. Nie żartuję, maleńka. Ostrzegam ją znaczącym spojrzeniem, otwieram drzwi i wychodzę na spotkanie matki. Grace stoi na korytarzu prowadzącym do holu, Taylor coś do niej mówi. Na mój widok jej twarz się rozjaśnia. – Kochanie, nie miałam pojęcia, że ktoś może ci towarzyszyć – woła. Wydaje się trochę zakłopotana. – Cześć, mamo. – Całuję podsunięty policzek. – Ja już sobie z mamą poradzę – mówię do Taylora. – Oczywiście, panie Grey. – Nieco poirytowany kiwa głową i wraca do swojego gabinetu.
– Dziękuję, Taylor – woła za nim Grace, po czym poświęca mi całą uwagę. – Poradzisz sobie ze mną? – powtarza tonem nagany. – Byłam w centrum na zakupach i pomyślałam sobie, że mogłabym wpaść na kawę. – Urywa. – Gdybym wiedziała, że nie jesteś sam… – Wzrusza nieporadnie ramionami, jak dziewczynka. Często wpadała do mnie na kawę, gdy była tu kobieta… tylko matka nigdy o tym nie wiedziała. – Dołączy do nas za chwilę – mówię, ratując ją z niezręcznej sytuacji. – Usiądziesz? – wskazuję kanapę. – Ona? – Tak, mamo. Ona. – Mówię suchym tonem, ale zbiera mi się na śmiech. I raz przynajmniej milczy, gdy błądzi po salonie. – Widzę, że jedliście śniadanie – zauważa, patrząc na brudne naczynia. – Masz ochotę na kawę? – Nie. Dziękuję, kochanie. – Siada. – Poznam twoją… przyjaciółkę i pójdę sobie. Nie chcę ci przeszkadzać. Wyobrażałam sobie, że harujesz w gabinecie. Masz za ciężką pracę, kochanie. Pomyślałam sobie, że mógłbyś się od niej oderwać. – Patrzy niemal ze skruchą, gdy dołączam do niej na kanapie. – Nie przejmuj się. – Jestem głęboko rozbawiony jej reakcją. – Czemu nie poszłaś dzisiaj do kościoła? – Carrick musiał pracować, więc uznaliśmy, że pójdziemy na mszę wieczorną. Pewnie nie ma co liczyć, że pójdziesz z nami. Unoszę brew w cynicznej pogardzie. – Mamo, wiesz, że to nie dla mnie. Bóg i ja odwróciliśmy się do siebie plecami dawno temu. Wzdycha, ale w tej chwili pojawia się Ana – ubrana w swoje rzeczy staje nieśmiało w drzwiach. Napięcie na linii matka–syn ustępuje, wstaję z ulgą. – Oto i ona. Grace się odwraca i też wstaje. – Mamo, poznaj Anastasię Steele. Anastasio, to Grace Trevelyan-Grey. Wymieniają uścisk dłoni. – Miło mi panią poznać – mówi Grace z nieco nadmiernym entuzjazmem, aby mi się przypodobać. – Dzień dobry, pani Trevelyan-Grey – wita ją uprzejmie Ana. – Mów mi Grace – odpowiada matka, w jednej chwili przyjacielska i bezpośrednia. Co takiego? Już? – Zwykle przedstawiam się jako doktor Trevelyan, a pani Grey to moja teściowa. – Puszcza oko do Any i siada. Klepiąc poduszkę koło mnie, daję znak Anie, na co podchodzi i zajmuje miejsce. – Jak się poznaliście? – pyta Grace. – Ana przeprowadzała ze mną wywiad dla gazetki studenckiej, bo w tym tygodniu będę na jej uczelni wręczał dyplomy. – Więc w tym tygodniu kończysz studia? – Grace posyła Anie promienny uśmiech. – Tak. Dzwoni telefon Any. Przeprasza i odbiera połączenie. – I wygłoszę mowę do absolwentów – wyjaśniam Grace, ale moja uwaga jest skupiona na Anie. Kto to?
– Słuchaj, José – słyszę – to nie jest dobry moment. Pieprzony fotograf. Czego on chce? – Zostawiłam wiadomość Elliotowi, a potem się dowiedziałam, że jest w Portland. Nie widziałam się z nim od zeszłego tygodnia… – kontynuuje Grace. Ana się rozłącza. – …i Elliot zadzwonił, mówiąc, że jesteś w okolicy… ostatnio widziałam cię ze dwa tygodnie temu, kochanie – mówi moja matka, gdy Ana podchodzi do nas. – Zadzwonił, naprawdę? – rzucam cokolwiek. Czego chciał fotograf? – Myślałam, że moglibyśmy zjeść razem lunch, ale widzę, że masz inne plany, i nie chcę ci przeszkadzać. – Grace wstaje i raz przynajmniej jestem jej wdzięczny za intuicję oraz trafne odczytanie sytuacji. Podsuwa mi policzek, tym razem na pożegnanie. – Muszę odwieźć Anastasię do Portland. – Oczywiście, kochanie. – Grace obdarza Anę jasnym i chyba wdzięcznym uśmiechem. To irytujące. – Anastasio, było mi bardzo miło. – Matka wręcz promienieje, gdy ściska rękę Any. – Mam nadzieję, że znów się spotkamy. Na progu materializuje się Taylor. – Pani Grey? – mówi pytająco. – Dziękuję, Taylorze – odpowiada Grace i Taylor odprowadza ją przez pokój do dwuskrzydłowych drzwi i dalej do holu. No, to było ciekawe. Matka zawsze sądziła, że jestem gejem. Ale szanowała moją prywatność i nigdy mnie o to nie spytała. No to teraz wie. Ana dręczy dolną wargę, najwyraźniej się niepokoi… i słusznie. – Więc ten fotograf dzwonił? – pytam szorstko. – Tak. – Czego chciał? – Tylko przeprosić, wiesz… za piątek. – Rozumiem. – Może chce z nią spróbować jeszcze raz. Ta myśl jest nieprzyjemna. Taylor chrząka. – Panie Grey, jest problem z ładunkiem do Darfuru. Niech to diabli. To kara za poranne niesprawdzenie mejli. Byłem za bardzo pochłonięty Aną. – Charlie Tango odstawiony na Boeing Field? – pytam. – Tak, proszę pana. – Taylor kłania się Anie. – Witam, panno Steele. Ona obdarza go szerokim uśmiechem i Taylor wychodzi. – Czy on tu mieszka? – pyta Ana. – Tak. Idę do kuchni, sięgam po telefon i szybko sprawdzam mejle. Znajduję oznaczoną jako ważna wiadomość od Ros i kilka esemesów. Dzwonię od razu. – Co się dzieje, Ros?
– Cześć, Christianie. Raport z Darfuru nie wygląda dobrze. Nie mogą zagwarantować bezpieczeństwa ładunku ani załogi transportu drogowego, a bez wsparcia organizacji pozarządowej Departament Stanu nie pali się, by uznać ładunek za pomoc humanitarną. Kurwa mać. – Nie narażę ludzi na ryzyko. – Ros o tym wie. – Moglibyśmy wprowadzić najemników – mówi. – Nie, odwołaj… – Ale koszty… – protestuje. – Zrobimy zrzut. – Od kiedy o tym wspomniałeś, wiedziałam, że to się tak skończy, Christianie. Mam gotowy plan. Kosztowny plan. Tymczasem kontenery mogą popłynąć z Filadelfii do Rotterdamu i możemy je stamtąd przejąć. Tak to wygląda. – Świetnie. – Rozłączam się. Przydałaby się pomoc Departamentu Stanu. Postanawiam zadzwonić do Blandina i przedyskutować to dokładniej. Moja uwaga ponownie skupia się na pannie Steele, która stoi na środku salonu, przyglądając mi się z niepokojem. Wracamy do swoich zajęć. Właśnie. Kontrakt. To następny krok w naszych negocjacjach. W gabinecie zbieram leżące na biurku papiery i wpycham je do dużej koperty. Ana nie rusza się z miejsca, w którym zostawiłem ją w salonie. Może myśli o fotografie… mój nastrój pogarsza się gwałtownie. – To jest kontrakt. – Unoszę kopertę. – Przeczytaj go i w przyszłym tygodniu omówimy, co trzeba. Czy mogę zasugerować, byś zebrała potrzebne informacje, żeby wiedzieć, w co się angażujesz? – Pobladła spogląda to na kopertę, to na mnie. – To znaczy, jeśli się zgadzasz. A mam wielką nadzieję, że tak jest – dodaję. – Informacje? – Zdziwisz się, co można znaleźć w Internecie. Ściąga brwi. – O co chodzi? – pytam. – Nie mam komputera. Normalnie używam komputerów na uczelni, zobaczę, czy nie dałoby się skorzystać z laptopa Kate. Nie ma komputera? Jak studentka może nie mieć komputera? Jest aż tak spłukana? Podaję jej kopertę. – Jestem pewien, że komputer mogę ci… hm… pożyczyć. Zabierz rzeczy, wrócimy do Portland i po drodze zjemy szybki lunch. Muszę się ubrać. – Tylko zadzwonię – mówi cichym głosem, z wahaniem. – Fotograf? – pytam groźnie. Ma minę winowajczyni. Co, u diabła? – Nie lubię się dzielić, panno Steele. Zapamiętaj to. – Wypadam z pokoju, zanim coś jeszcze powiem. Czy wykorzystała mnie, żebym ją rozdziewiczył? Cholera. Może chodzi o pieniądze? To przygnębiająca myśl… chociaż nie sprawia wrażenia kobiety zainteresowanej tylko portfelem mężczyzny. Bardzo się opierała, żebym fundował jej garderobę.
Zdejmuję dżinsy i wkładam bokserki. Krawat od Brioniego leży na podłodze. Schylam się po niego. Przywiązałem ją, a ona dobrze to zniosła… Jest nadzieja, Grey. Nadzieja. Wpycham krawat i dwa inne do podręcznej torby razem ze skarpetkami, bielizną i prezerwatywami. Co ja robię? W głębi duszy wiem, że na cały następny tydzień zatrzymam się w Heathmanie… żeby być blisko niej. Wybieram garnitury i koszule, które Taylor przywiezie mi później. Będę czegoś potrzebował na uroczystość rozdania dyplomów. Wskakuję w czyste dżinsy, biorę skórzaną kurtkę. Mój telefon warczy. Esemes od Elliota. Wracam Twoim wozem. Mam nadzieję, że nie popsuję Ci planów. Odpisuję. Nie popsujesz. Zaraz wracam do Portland. Daj znać Taylorowi, jak już dojedziesz. Dzwonię do Taylora przez interkom. – Tak, panie Grey? – Elliot po południu przyprowadzi SUV-a. Dostarcz go jutro do Portland. Zatrzymam się w Heathmanie do czasu ceremonii rozdania dyplomów. Wybrałem trochę rzeczy. Chcę, żebyś jutro je dowiózł. – Oczywiście, proszę pana. – I zadzwoń do Audi. Mogę potrzebować A3 wcześniej niż myślałem. – Jest gotowe, panie Grey. – O, to dobrze. Dzięki. Sprawa samochodu już załatwiona, teraz komputer. Dzwonię do Barneya, zakładając, że będzie w swoim gabinecie, i wiedząc, że jest obłożony laptopami, z których każdy to najnowsze osiągnięcie technologiczne. – Słucham, panie Grey? – Co ty robisz w pracy, Barney? Jest niedziela! – Pracuję nad tabletem. Ogniwa słoneczne nie dają mi spokoju. – Musisz mieć jakieś życie prywatne. Barney śmieje się lekko. – Co mogę dla pana zrobić, panie Grey? – Masz jakieś nowe laptopy? – Mam tu dwa macbooki. – Wspaniale. Potrzebuję jednego. – Nie ma sprawy. – Możesz założyć konto pocztowe dla Anastasii Steele? Ona będzie właścicielem. – Jak to się pisze? Steal? – S-t-e-e-l-e. – Pięknie. – Wspaniale. Andrea skontaktuje się dzisiaj w sprawie przesyłki. – Jasne, proszę pana.
– Dzięki, Barney… i jedź do domu. – Tak jest, proszę pana. Piszę esemesa do Andrei, prosząc o przesłanie laptopa na adres domowy Any, po czym wracam do salonu. Ana siedzi na kanapie, skubie nerwowo skórki. Rzuca mi ostrożne spojrzenie i wstaje. – Gotowa? – pytam. Kiwa głową. Przychodzi Taylor ze swojego gabinetu. – Więc jutro – mówię. – Tak jest, proszę pana. Który samochód pan zabiera? – R8. – Szerokiej drogi, panie Grey. Do widzenia, panno Steele. – Taylor otwiera przed nami drzwi do holu. Kiedy czekamy na windę, Ana nie może ustać w miejscu, zębami maltretuje wydatną dolną wargę. To mi przypomina, jak te zęby pieściły mojego penisa. – O co chodzi, Anastasio? – pytam, ujmując ją za podbródek. – Przestań gryźć wargę albo przelecę cię w tej windzie i nie obchodzi mnie, kto nas nakryje – warczę. Chyba jest zszokowana – ale dlaczego? Po tym wszystkim, co robiliśmy… Łagodnieję. – Christianie, mam problem – mówi. – Tak? – W windzie naciskam guzik garażu. – N-no tak – jąka się niepewnie. Prostuje ramiona. – Muszę porozmawiać z Kate. Mam tak dużo pytań o seks i o ciebie też chodzi. Jeśli chcesz, żebym robiła te wszystkie rzeczy, to skąd mam wiedzieć…? – Urywa, jakby ważyła słowa. – Po prostu nie wiem, jak się na co mówi. Tylko nie to, nie chcę do tego wracać. Już to przerabialiśmy. Nie chcę, żeby z kimkolwiek rozmawiała. Podpisała umowę poufności. Ale znów się dopytuje. Więc to musi być dla niej ważne. – Porozmawiaj z nią, jeśli musisz. Postaraj się, żeby nie wspomniała o niczym Elliotowi. – Nie zrobiłaby tego, a ja nie powiedziałabym ci niczego, o czym ona wspomniałaby w związku z Elliotem… gdyby w ogóle to zrobiła – dodaje z naciskiem. Przypominam jej, że życie erotyczne Elliota mnie nie interesuje, ale zgadzam się, by porozmawiała o wszystkim, co do tej pory robiliśmy. Gdyby jej współlokatorka znała moje prawdziwe zamiary, dałaby mi do wiwatu. – W porządku – mówi Ana i uśmiecha się do mnie promiennie. – Im wcześniej mi się podporządkujesz, tym lepiej, i będziemy mieli to z głowy. – Co będziemy mieli z głowy? – Twoje nieposłuszeństwo wobec mnie. – Całuję ją szybko i czując jej usta na swoich, natychmiast odzyskuję dobre samopoczucie. – Ładny samochód – mówi, gdy w podziemnym garażu zbliżamy się do R8. – Wiem. – Błyskam zębami i zostaję nagrodzony kolejnym uśmiechem. Dopiero potem przewraca oczami. Otwieram przed nią drzwi, zastanawiając się, czy powinienem skomentować jej grymas. – Co to za auto? – pyta, kiedy siadam za kierownicą. – Audi R8 Spyder. Cudowny wóz, możemy opuścić dach. Mam tu bejsbolówkę. A nawet dwie. Zapalam silnik, opuszczam dach i samochód wypełnia się muzyką Bossa. – Nie da się nie kochać Bruce’a. – Uśmiecham się do Any i wyprowadzam R8 z jego kryjówki w
garażu. Lawirując pomiędzy samochodami na I-5, zdążamy w kierunku Portland. Ana milczy, słucha muzyki i spogląda za okno. Nie widzę jej twarzy zasłoniętej wielkimi okularami przeciwsłonecznymi i moją czapką. Wiatr gwiżdże wokół nas, gdy pędem mijamy lotnisko. Jak do tej pory weekend przyniósł wiele niespodzianek. Ale czego oczekiwałem? Myślałem, że zjemy kolację, omówimy kontrakt i potem co…? Być może seks z nią był nieunikniony. Zerkam na nią. Tak… I znów mam na nią ochotę. Chciałbym wiedzieć, co myśli. Nie odsłania się zbytnio, ale dowiedziałem się o niej paru rzeczy. Mimo niedoświadczenia jest chętna do nauki. Kto by pomyślał, że pod powierzchownością nieśmiałej istoty kryje się dusza syreny? Wyobrażam sobie jej usta wokół mojego fiuta i powstrzymuję jęk. O tak… Jest bardziej niż chętna. Ta myśl mnie podnieca. Mam nadzieję, że spotkam się z nią przed następnym weekendem. Kładę rękę na jej kolanie. – Głodna? – Nieszczególnie – odpowiada powściągliwie. Ta śpiewka zaczyna być nudna. – Musisz jeść, Anastasio. Znam świetną knajpę koło Olympii. Wpadniemy do niej. Cuisine Sauvage jest niewielka, ale pełno tam par i rodzin z dziećmi, wsuwających z przyjemnością niedzielny brunch. Trzymając się za ręce, udajemy się za hostessą do stolika. Ostatni raz byłem tu z Eleną. Ciekawe, co powiedziałaby na Anastasię. – Dawno tu nie przychodziłem. Nie mamy specjalnego wyboru… podają to, co złapali albo zebrali – mówię, krzywiąc się z udawaną zgrozą. Ana się śmieje. Czemu rosnę pod niebiosa, jeśli uda mi się ją rozbawić? – Dwa kieliszki pinot grigio – zamawiam u kelnerki, która robi do mnie słodkie oczy spod blond loków. To irytujące. Ana się chmurzy. – Co? – pytam, zastanawiając się, czy kelnerka zirytowała i ją. – Chciałam dietetyczną coca-colę. Dlaczego mi tego nie powiedziałaś? Ściągam brwi. – Tu podają przyzwoite pinot grigio. Będzie dobrze pasowało do posiłku bez względu na to, co dostaniemy. – Bez względu na to, co dostaniemy? – pyta. Wytrzeszcza oczy z niepokoju. – Tak. – I posyłam jej mój megawatowy uśmiech, naprawiając fakt, że nie pozwoliłem jej samej zamówić tego, na co miała ochotę. Po prostu nie przywykłem pytać… – Spodobałaś się mojej matce – dodaję, mając nadzieję, że tym sprawię jej przyjemność, i przypominając sobie reakcję Grace na Anę. – Naprawdę? – pyta. Chyba jej to pochlebiło. – O, tak. Zawsze myślała, że jestem gejem. – Dlaczego? – Bo nigdy nie widziała mnie z dziewczyną. – Och, z żadną z piętnastu? – Masz dobrą pamięć. Nie, z żadną z piętnastu. – Och. Tak… tylko z tobą, maleńka. Na tę myśl czuję niepokój. – Wiesz, Anastasio, w ten weekend ja też wiele rzeczy przeżyłem po raz pierwszy. – Tak?
– Nigdy z nikim nie spałem, nigdy nie uprawiałem seksu w łóżku, nigdy nie zabrałem dziewczyny do Charliego Tango, nigdy nie przedstawiłem żadnej kobiety mojej matce. Co ty ze mną wyprawiasz? Właśnie. Co ty ze mną, do diabła, wyprawiasz? To nie ja. Kelnerka przynosi schłodzone wino i Ana natychmiast pociąga łyk, wpatrując się we mnie błyszczącymi oczami. – To był naprawdę świetny weekend – mówi z nieśmiałym zachwytem w głosie. Moim zdaniem również i zdaję sobie sprawę, że nie miałem fajnego weekendu od… od kiedy rozstałem się z Susannah. Mówię to Anie. – Co znaczy seks waniliowy? – pyta. Nieoczekiwane pytanie i kompletna zmiana tematu doprowadzają mnie do śmiechu. – Po prostu zwykły seks. Bez żadnych zabawek, dodatków. – Wzruszam ramionami. – No wiesz… to znaczy tak naprawdę nie wiesz, ale o to chodzi. – Och – wzdycha i wydaje się nieco podłamana. Co teraz? Kelnerka odrywa nas od tematu, stawiając talerze pełne czegoś zielonego. – Zupa pokrzywowa – oświadcza i dumnym krokiem powraca do kuchni. Spoglądamy na siebie, potem na zupę. Szybka degustacja i przekonujemy się, że jest znakomita. Ja demonstruję przesadną ulgę, Ana chichocze. – Uroczo się śmiejesz – mówię cicho. – Czemu nigdy wcześniej nie uprawiałeś seksu waniliowego? Zawsze robiłeś to po swojemu? – Jak zwykle ciekawska. – Tak jakby. – I rozważam, czy powinienem rozszerzyć odpowiedź. Przede wszystkim zależy mi na tym, żeby była ze mną szczera; chcę, żeby mi ufała. Nigdy nie bywam tak otwarty, ale chyba mogę jej ufać, więc starannie dobieram słowa. – Jedna z przyjaciółek matki uwiodła mnie, kiedy miałem piętnaście lat. – Och. – Łyżka Any zawisa w połowie drogi między talerzem a jej ustami. – Miała bardzo szczególne upodobania. Byłem jej uległym przez sześć lat. – Och – szepcze. – Więc wiem, o co chodzi w tej sferze, Anastasio. – Więcej niż ty wiesz. – Poznałem seks w sposób daleki od normalności. – Nie mogłem być dotykany. Nadal nie mogę. Czekam na jej reakcję, ale ona nie odrywa się od zupy, przetrawiając ten strzęp informacji. – Więc w college’u z nikim nie chodziłeś? – pyta, przełknąwszy ostatnią łyżkę. – Nie. Przerywa nam kelnerka, która przyszła po talerze. Ana odczekuje, aż tamta odejdzie. – Dlaczego? – Naprawdę chcesz wiedzieć? – Tak. – Nie chciałem. Ona była wszystkim, czego chciałem, potrzebowałem. A poza tym stłukłaby mnie na kwaśne jabłko. Mruga kilka razy, przyswajając sobie te wiadomości. – Skoro była przyjaciółką twojej matki, to ile miała lat? – Tyle, że nie powinna tego robić. – Nadal się z nią spotykasz? – Wydaje się wstrząśnięta.
– Tak. – Wciąż… eee… – Czerwieni się jak burak, wykrzywiając usta w podkówkę. – Nie – mówię szybko. Nie chcę, żeby stworzyła sobie mylny obraz moich relacji z Eleną. – Jest bardzo dobrą przyjaciółką – zapewniam ją. – Och. Czy twoja matka o tym wie? – Oczywiście, że nie. Matka by mnie zabiła… i Elenę też. Kelnerka wraca z przystawką, z dziczyzny. Ana upija długi łyk wina. – Ale nie byliście ze sobą jak normalna para, to nie był układ w pełnym wymiarze? – Nie zwraca uwagi na jedzenie. – Był, chociaż nie byłem z nią cały czas. To było… trudne. Przede wszystkim byłem nadal w szkole, a potem w college’u. Bierz się do jedzenia, Anastasio. – Naprawdę nie jestem głodna, Christianie. Mrużę oczy. – Jedz. – Rozkazuję cicho, starając się panować nad sobą. – Daj mi chwilę – mówi tonem równie cichym jak mój. O co jej chodzi? O Elenę? – Okej – kapituluję. Zastanawiam się, czy nie powiedziałem jej za dużo, i nabieram na widelec dziczyznę. W końcu sięga po sztućce i zaczyna jeść. Świetnie. – Czy tak będzie wyglądać nasz… związek? – pyta. – Będziesz mną rządził? – Wpatruje się w swój talerz. – Tak. – Rozumiem. – Odrzuca koński ogon na plecy. – I co więcej, będziesz tego chciała. – To poważna decyzja. – Zgadza się. – Zamykam oczy. Pragnę robić to z nią, teraz bardziej niż kiedykolwiek. Co mogę takiego powiedzieć, by nie skreśliła naszego kontraktu? – Anastasio, musisz słuchać, co podpowiada instynkt. Poszukaj informacji, przeczytaj kontrakt. Z przyjemnością wszystko z tobą omówię. Będę w Portland do piątku, jeśli chcesz o tym porozmawiać wcześniej. Zadzwoń do mnie… może zjedlibyśmy kolację… powiedzmy, w środę? Naprawdę zależy mi na tym, żeby to się udało. Powiem więcej, nigdy jeszcze niczego tak nie pragnąłem. O rany. Niezłe przemówienie, Grey. Czy aby nie zaprosiłeś jej właśnie na randkę? – Co się stało z tamtą piętnastką? – pyta. – Różnie bywało, ale zasadniczo zawsze szło o niedopasowanie. – I myślisz, że ja będę do ciebie pasować? – Tak. Mam nadzieję… – Już się z nimi nie spotykasz? – Nie, Anastasio, nie spotykam się. Wszystkie moje związki mają charakter monogamiczny. – Rozumiem. – Poszukaj informacji, Anastasio. Odkłada nóż i widelec, sygnalizując, że skończyła lunch.
– Już? Nic więcej nie zamierzasz zjeść? Kiwa głową, składając ręce na podołku, i zacina usta – robi tę swoją upartą minę… Wiem, że aby ją przekonać do opróżnienia talerza, musiałbym walczyć. Nic dziwnego, że jest taka szczupła. Jeśli zgodzi się być moja, trzeba będzie popracować nad jej nawykami żywieniowymi. Gdy jem, co kilka sekund rzuca mi spojrzenie i powoli zaczyna się czerwienić. No o co chodzi? – Dałbym wszystko, żeby wiedzieć, o czym myślisz w tej chwili. – Najwyraźniej o seksie. – Chyba zgadnę – droczę się z nią. – Cieszę się, że nie potrafisz odczytać moich myśli. – Myśli nie, Anastasio, ale odczytywać, czego chce twoje ciało… tego od wczoraj nauczyłem się całkiem nieźle. – Uśmiecham się do niej drapieżnie i proszę o rachunek. Kiedy wychodzimy, mocno trzymam ją za rękę. Jest milcząca – chyba głęboko zamyślona – i pozostaje taka całą drogę do Vancouver. Podsunąłem jej masę tematów do przeanalizowania. Ale ona mi też. Czy będzie chciała to ze mną robić? Do diabła, mam nadzieję, że tak. Jest nadal jasno, gdy podjeżdżamy pod jej mieszkanie, ale słońce zapada się za horyzont, lśniąc perłoworóżowym blaskiem nad Mount St. Helens. Ana i Kate mieszkają w malowniczym miejscu oferującym niezwykły widok. – Chcesz wejść? – pyta, gdy wyłączam silnik. – Nie, praca na mnie czeka. – Wiem, że gdybym przyjął jej zaproszenie, przekroczyłbym pewną granicę. Nie jestem na to gotowy. Nie nadaję się na chłopaka, z którym się chodzi – i nie chcę stwarzać jej fałszywych nadziei co do charakteru naszego związku. Rzednie jej mina. Gdy odwraca wzrok, przypomina przekłuty balonik. Nie chce, żebym sobie poszedł. To poniżające. Biorę ją za rękę i całując kłykcie palców, mam nadzieję, że złagodzę gorycz odmowy. – Dziękuję ci za ten weekend, Anastasio. To było… niesamowite. – Kieruje na mnie lśniące oczy. – Środa? – kontynuuję. – Zabiorę cię z pracy, czy skąd chcesz? – Środa – mówi, a nadzieja w jej głosie budzi mój niepokój. Niech to szlag. To nie randka. Znów całuję ją w rękę i wysiadam z samochodu, by otworzyć jej drzwi. Muszę się stąd wynosić, zanim zrobię coś, czego pożałuję. Gdy opuszcza samochód, promienieje, inna niż chwilę wcześniej. Raźnym krokiem zdąża do drzwi frontowych, ale przed wejściem na schodki nagle się odwraca. – Och, przy okazji. Mam na sobie twoje slipki – obwieszcza triumfalnie i wyciąga je powyżej paska, demonstrując nad dżinsami napisy „Polo” i „Ralph”. Ukradła moją bieliznę! To szok. W tej chwili widzę ją w moich bokserkach… i tylko w nich. Odrzuca włosy i dumna jak paw idzie do mieszkania, podczas gdy stoję przy krawężniku, gapiąc się jak idiota. Potrząsając głową, ładuję się z powrotem do wozu i gdy zapalam silnik, nie mogę się powstrzymać od pełnego samozadowolenia uśmiechu. Mam nadzieję, że się zgodzi.
Kończę pracę i pociągam łyk świetnego sancerre, dostarczonego przez obsługę hotelową w postaci kobiety o czarnych jak noc oczach. Przeglądając mejle i odpisując na wymagające natychmiastowej odpowiedzi, z przyjemnością odrywam myśli od Anastasii. Czuję miłe zmęczenie. Czy to za sprawą pięciu godzin pracy? Czy tej całej seksualnej aktywności zeszłej nocy i dzisiejszego ranka? Wspomnienia o rozkosznej pannie Steele atakują mi głowę; ona w Charliem Tango, w moim łóżku, w wannie, tańcząca w kuchni. I pomyśleć, że to wszystko zaczęło się tutaj, w piątek… A teraz rozważa moją propozycję. Czy przeczytała kontrakt? Odrobiła zadanie domowe? Jeszcze raz sprawdzam, czy nie dostałem esemesa, czy nie mam nieodebranego połączenia, ale oczywiście nic. Czy się zgodzi? Mam nadzieję… Andrea przesłała nowy adres mejlowy Any i zapewniła, że laptop zostanie doręczony jutro rano. Mając to na uwadze, piszę do niej.
Nadawca: Christian Grey Temat: Twój nowy komputer Data: 22 maja 2011 23:15 Adresat: Anastasia Steele Droga Panno Steele, mam nadzieję, że spałaś dobrze. I że wykorzystałaś tego laptopa jak należy, zgodnie z naszymi ustaleniami. Cieszę się na środową kolację. Jeśli zechcesz, z radością odpowiem wcześniej mejlem na wszelkie pytania.
Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Wiadomość nie zostaje odrzucona przez system, więc adres działa. Zastanawiam się, jak Ana zareaguje, gdy ją rano przeczyta. Mam nadzieję, że laptop jej się spodoba. Chyba dowiem się tego jutro. Sięgam po bieżącą lekturę i siadam na kanapie. To książka dwóch znanych ekonomistów, którzy badają sposoby myślenia i zachowania ludzi biednych. W mojej wyobraźni pojawia się obraz młodej kobiety czeszącej długie, ciemne włosy; jej włosy lśnią w padającym z pękniętego, pożółkłego okna świetle, w powietrzu tańczą drobiny kurzu. Śpiewa cicho, jak dziecko. Wzdrygam się. Nie zaglądaj tam, Grey. Otwieram książkę i zaczynam czytać.
PONIEDZIAŁEK, 23 MAJA 2011
Idę do łóżka o pierwszej w nocy. Patrzę w sufit, jestem zmęczony, rozluźniony, ale równocześnie
podekscytowany wizją nadchodzącego tygodnia. Nadzieję wiążę z nowym projektem: panną Anastasią Steele. Moje stopy łomocą o chodnik Main Street, gdy biegnę w kierunku rzeki. Jest 6:35, promienie słońca migocą między wieżowcami. Drzewa na chodnikach mają świeżą zieleń, wiosenne liście; powietrze jest czyste, ruch spokojny. Dobrze spałem. W uszach rozbrzmiewa mi O Fortuna z Carmina Burana Orffa. Dzisiaj ulice są wybrukowane możliwościami. Odpowie na mój mejl? Jest za wcześnie, o wiele za wcześnie na odpowiedź, ale tak lekko jak teraz nie czułem się od kilku tygodni. Mijam posąg łosia i biegnę do Willamette. Przed 7:45 siedzę przed laptopem, zdążyłem wziąć prysznic i zamówić śniadanie. Wysyłam do Andrei mejl, by wiedziała, że w tym tygodniu będę pracował w Portland. Proszę ją, by przeorganizowała spotkania tak, aby dało się je przeprowadzić telefonicznie lub w formie wideokonferencji. Wysyłam wiadomość do Gail. Niech wie, że w domu najwcześniej będę w czwartek wieczór. Przeglądam skrzynkę odbiorczą i między innymi znajduję propozycję joint venture z tajwańską stocznią. Przekazuję ją Ros, niech doda do spraw, które powinniśmy omówić. Następnie zajmuję się inną zaległą sprawą: Eleną. Przez weekend wysłała mi kilka esemesów, a ja nie odpisałem. Nadawca: Christian Grey Temat: Weekend Data: 23 maja 2011 8:15 Adresat: Elena Lincoln Dzień dobry, Eleno, przepraszam, że nie odpisywałem. Cały weekend byłem zajęty, a ten tydzień spędzam w Portland. Nie wiem też, co z przyszłym weekendem, ale jak będę wolny, dam Ci znać. Ostatnie wyniki firmy kosmetycznej wyglądają obiecująco. Dobra robota, Szanowna Pani… Najlepszego C Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Klikam na ikonkę „wyślij”, zastanawiając się znów, co Elena powiedziałaby na Anę… i na odwrót. Laptop sygnalizuje nadejście nowego mejla. To od Any.
Nadawca: Anastasia Steele Temat: Twój nowy komputer (wypożyczony) Data: 23 maja 2011 8:20 Adresat: Christian Grey Dziękuję, spałam dobrze – nie wiedzieć czemu – o Panie. Rozumiem, że komputer jest wypożyczony, więc nie mój. Ana „Pan” przez wielkie „P”… Najwyraźniej poczytała i zapewne zebrała informacje. I wciąż się do mnie odzywa. Uśmiecham się głupawo do ekranu. Dobre wieści. Chociaż równocześnie Ana przekazuje, że nie chce komputera. To akurat frustrujące. Zdziwiony kręcę głową. Nadawca: Christian Grey Temat: Twój nowy komputer (wypożyczony) Data: 23 maja 2011 8:22 Adresat: Anastasia Steele Ten komputer jest wypożyczony. Na zawsze, Panno Steele. Z Twojego tonu wnoszę, że zapoznałaś się z przekazaną dokumentacją. Masz już jakieś pytania? Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. „Wyślij”. Ile czasu minie, zanim odpowie? Żeby wypełnić czas czekania, zajmuję się pocztą elektroniczną. Dostałem sporządzone przez Freda, szefa wydziału telekomunikacyjnego, podsumowanie dla kierownictwa, dotyczące prac nad tabletem na baterie słoneczne – to jeden z moich ukochanych projektów. Jest ambitny, ale wiążę z nim wiele nadziei i jestem podekscytowany. Za wszelką cenę chcę dostarczyć Trzeciemu Światu przystępną technologię krajów rozwiniętych. Komputer daje sygnał. Kolejny mejl panny Steele. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Dociekliwy umysł Data: 23 maja 2011 8:25 Adresat: Christian Grey Mam wiele pytań, ale nienadających się do przesłania mejlem. Poza tym niektórzy z nas muszą zarabiać na życie. Nie chcę ani nie potrzebuję komputera na zawsze. Na razie, dobrego dnia, PANIE. Ana Kwituję ten ton uśmiechem, ale wygląda na to, że poszła do pracy, więc na razie to może być ostatni list. Jej opór przed przyjęciem tego cholernego komputera jest denerwujący. Ale jak przypuszczam, świadczy to o jej braku zachłanności. Nie wiąże się z mężczyzną dla pieniędzy – rzadkość wśród poznanych przeze mnie kobiet… chociaż Leila była taka sama. – Panie, nie zasługuję na taką piękną sukienkę. – Zasługujesz. Weź ją. I nie chcę nic więcej słyszeć na ten temat. Zrozumiano? – Tak. Panie i władco. – Świetnie. Ach, Leila. Była dobrą uległą, ale zbyt się przywiązała, a ja nie byłem dla niej odpowiednim
mężczyzną. Na szczęście to nie trwało długo. Teraz jest zamężna i szczęśliwa. Znów skupiam się na liście Any i czytam go jeszcze raz. „Niektórzy z nas muszą zarabiać na życie”. Ta impertynencka dziewucha daje do zrozumienia, że nic nie robię. No coś takiego! Przeglądam w komputerze przeraźliwie nudne wywody Freda i postanawiam postawić z Aną sprawę jasno. Nadawca: Christian Grey Temat: Twój nowy komputer (znów pożyczony) Data: 23 maja 2011 8:26 Adresat: Anastasia Steele Na razie, mała. PS Ja też zarabiam na życie. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Czuję, że nie dam rady się skupić na pracy, czekając na wiadomy ping oznajmiający nadejście nowego mejla od Any. Kiedy się rozlega, natychmiast spoglądam na ekran – ale to od Eleny. Czuję zaskakująco silne rozczarowanie. Nadawca: Elena Lincoln Temat: Weekend Data: 23 maja 2011 8:33 Adresat: Christian Grey Christianie, pracujesz za ciężko. Co takiego masz w Portland? Pracę? Ex Elena Lincoln Esclava Bo piękno to Ty™ Powiedzieć jej? Jeśli to zrobię, zaraz zadzwoni i zasypie mnie pytaniami, a jeszcze nie jestem gotów zdradzać moich weekendowych przeżyć. Piszę krótkiego mejla, tłumacząc, że chodzi o pracę, i wracam do lektury. Andrea dzwoni o dziewiątej i przeglądamy mój rozkład zajęć. Jako że jestem w Portland, proszę, aby ustaliła spotkanie z rektorem WSU i wicerektorem do spraw finansowych. Trzeba przedyskutować projekt dotyczący gleboznawstwa, który stworzyliśmy, i potrzeby pozyskania dodatkowych funduszy w przyszłym roku podatkowym. Andrea przyjmuje do wiadomości, że skreślam wszystkie towarzyskie zobowiązania w tygodniu, i przełącza mnie na pierwszą dzisiaj wideokonferencję. O 15:00 ślęczę nad schematem tabletu, przysłanym przez Barneya. Od pracy odrywa mnie pukanie do drzwi. Czuję irytację, choć przez chwilę łudzę się, że przyszła panna Steele. To Taylor. – Cześć. – Mam nadzieję, że w moim głosie nie słychać zawodu. – Mam pańskie rzeczy, panie Grey – melduje uprzejmie. – Wejdź. Możesz powiesić je w szafie? Zaraz mam następną konferencję. – Oczywiście, proszę pana. – Idzie do sypialni, niosąc kilka garniturów w pokrowcach i torbę. Kiedy wraca, nadal czekam na połączenie. – Taylor, przez kilka dni raczej nie będę cię potrzebował. Może skorzystasz z okazji i spotkasz się z córką?
– To bardzo miłe z pańskiej strony, ale jej matka i ja… – urywa zażenowany. – Ach. Takie buty? Kiwa głową. – Tak, proszę pana. Bez negocjatora się nie obejdzie. – Okej. Czy środa będzie lepsza? – Spytam. Dziękuję, proszę pana. – Mogę ci jakoś pomóc? – Wystarczająco mi pan pomaga, proszę pana. Nie chce o tym mówić. – Dobra. Chyba będzie mi potrzebna drukarka… Mógłbyś zadziałać w tej sprawie? – Oczywiście, proszę pana. Kiedy wychodzi, cicho zamykając za sobą drzwi, ściągam brwi. Mam nadzieję, że jego była nie daje mu w kość. Płacę za edukację jego córki. To jeszcze jeden z bonusów, zachęt do pracy u mnie. Jest dobrym pracownikiem. Nie chcę go stracić. Dzwoni telefon – to konferencja z Ros i senatorem Blandino. Ostatnia rozmowa kończy się o 17:20. Przeciągając się na fotelu, myślę o tym, jaki dzisiaj byłem produktywny. To zdumiewające, jak wielki osiągam przerób, nie tkwiąc w gabinecie biurowym. Jeszcze tylko parę raportów do przejrzenia i koniec na dzisiaj. Kiedy patrzę przez okno na niebo wczesnego wieczoru, myślami błądzę wokół pewnej potencjalnej uległej. Zastanawiam się, jak wyglądał jej dzień pracy w sklepie, nabijanie na kasie spinek do kabli i odmierzanie lin. Liczę na to, że któregoś dnia zobaczę je na niej. Pod wpływem tych myśli wyobrażam ją sobie skrępowaną w moim pokoju zabaw. Rozważam tę wizję i… szybko posyłam jej mejla. Całe to czekanie, pracowanie i wysyłanie mejli sprawia, że nie mogę usiedzieć na miejscu. Wiem, jak chciałbym uwolnić tę spętaną energię, ale pozostaje mi tylko pobiegać. Nadawca: Christian Grey Temat: Zarabianie na życie Data: 23 maja 2011 17:24 Adresat: Anastasia Steele Droga Panno Steele, żywię gorącą nadzieję, że miała Pani przyjemny dzień pracy. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Przebieram się w strój do biegania. Taylor przywiózł mi dwie dodatkowe pary dresów. To na pewno zasługa Gail. Idąc do drzwi, sprawdzam mejle. Odpisała. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Zarabianie na życie Data: 23 maja 2011 17:48 Adresat: Christian Grey Panie… to był bardzo miły dzień pracy. Dziękuję. Ana Ale nie odrobiła pracy domowej. Odpisuję.
Nadawca: Christian Grey Temat: Twój nowy komputer (ciągle pożyczony) Data: 23 maja 2011 17:50 Adresat: Anastasia Steele Panno Steele, cieszę się, że miałaś miły dzień. Kiedy wysyłałaś mejle, nie zbierałaś informacji. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. I zamiast wyjść, wypatruję jej odpowiedzi. Nie każe mi długo czekać. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Zawracanie głowy Data: 23 maja 2011 17:53 Adresat: Christian Grey Panie Grey, proszę zaprzestać przysyłania mi mejli, wtedy będę mogła zabrać się za to, co mi zadano. Chciałabym znowu dostać ocenę celującą. Ana Śmieję się głośno. Tak. Tamta szóstka to było coś wyjątkowego. Zamykając oczy, znów widzę i czuję jej usta na moim fiucie. O, ja pierniczę. Biorę w karby nieposłuszne ciało i po napisaniu odpowiedzi klikam „wyślij”. Nadawca: Christian Grey Temat: Niecierpliwość Data: 23 maja 2011 17:56 Adresat: Anastasia Steele Panno Steele, proszę, żeby to Pani przestała mi przysyłać mejle – i zajęła się swoim zadaniem. Pragnąłbym znowu postawić ocenę celującą. Pierwsza była niezwykle zasłużona ;) Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Nie odpowiada od razu, więc trochę załamany odwracam się od komputera, decydując się pobiegać. Lecz gdy otwieram drzwi, sygnał dźwiękowy skrzynki odbiorczej przyciąga mnie z powrotem. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Szukanie w Internecie Data: 23 maja 2011 17:59 Adresat: Christian Grey Panie Grey, co sugerowałby mi Pan wpisać do wyszukiwarki? Ana Niech to diabli! Czemu o tym nie pomyślałem? Mogłem jej dać kilka książek. Przychodzą mi na myśl liczne strony internetowe – ale nie chcę jej wystraszyć. Może powinna zacząć od najbardziej waniliowych…
Nadawca: Christian Grey Temat: Szukanie w Internecie Data: 23 maja 2011 18:02 Adresat: Anastasia Steele Panno Steele, zawsze zaczynaj od Wikipedii. Koniec z mejlami, chyba że będziesz miała pytania. Zrozumiano? Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Wstaję od biurka, sądząc, że nie odpisze, ale jak zwykle mnie zaskakuje. Odpisuje. Nie mogę się oprzeć ciekawości. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Jaki władczy! Data: 23 maja 2011 18:04 Adresat: Christian Grey Tak… o PANIE. Jest Pan taki władczy. Ana Masz 100 procent racji, maleńka. Nadawca: Christian Grey Temat: Panujący Data: 23 maja 2011 18:06 Adresat: Anastasia Steele Anastasio, nie masz pojęcia, jaki umiem być władczy. No, może teraz masz już mgliste pojęcie. Do roboty. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Okaż trochę powściągliwości, Grey. Zanim kolejny raz mi przeszkodzi, wypadam na korytarz. Foo Fighters dudnią mi w uszach, gdy biegnę w stronę rzeki; oglądałem Willamette o świcie, teraz chcę je zobaczyć o zmierzchu. Jest ładny wieczór; pary spacerują nad wodą, niektóre siadają na trawie, a kilkoro turystów przejeżdża na rowerach. Wymijam ich, muzyka wibruje mi w uszach. Panna Steele ma pytania. Piłka nadal w grze, nie zostałem odrzucony. Wymiana mejli dała mi nadzieję. Gdy przebiegam pod Hawthorne Bridge, myślę o tym, jak łatwo przychodzi jej słowo pisane, dużo łatwiej niż mówione. Może to jej ulubiony sposób komunikacji. Hm, studiowała literaturę angielską. Mam nadzieję, że zanim wrócę, będzie na mnie czekał kolejny mejl, może z pytaniami, może z jej bezczelnymi żartami. Tak. Jest czego wyczekiwać. Kiedy pędzę w dół Main Street, pozwalam sobie na nadzieję. Może przyjmie moją propozycję. Ta myśl jest ekscytująca, dodaje mi sił, więc przyspieszam jeszcze bardziej, gnając z powrotem do hotelu. Jest 20:15, gdy znów siadam przy stole, gdzie wcześniej zjadłem kolację, oregońskiego łososia dostarczonego przez Pannę o Czarnych Jak Noc Oczach, i nadal mam pół kieliszka sancerre do osuszenia. Laptop jest otwarty i włączony, na wypadek gdyby pojawiły się ważne mejle. Sięgam po
wydrukowany raport na temat terenów poprzemysłowych w Detroit. – Nie ma ucieczki przed Detroit – burczę na głos i zaczynam czytać. Po kilku minutach słyszę ping. To mejl zatytułowany „Wstrząśnięta studentka WSU”. Od samego nagłówka staję się czujny. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Wstrząśnięta studentka WSU Data: 23 maja 2011 20:33 Adresat: Christian Grey Okej, dość się naoglądałam. Miło było Cię poznać. Ana Niech to szlag! Czytam raz jeszcze. Kurwa mać. To znaczy „nie”. Patrzę z niedowierzaniem w ekran. Na tym koniec? Żadnej dyskusji? „Miło było Cię poznać” i już? Co jest, kurwa?! Odchylam się w fotelu oszołomiony. Miło? Miło. MIŁO. Było jej bardziej niż miło, kiedy odrzuciła w tył głowę, dochodząc. Spokojnie, Grey. Może to żart? Też mi żart! Przysuwam laptop, żeby odpisać. Nadawca: Christian Grey Temat: MIŁO? Data: 23 maja 2011 Adresat: Anastasia Steele Ale gdy wpatruję się w ekran, wisząc palcami nad klawiaturą, nie wiem, co powiedzieć. Jak mogła tak łatwo mnie skreślić? Pierwszego faceta, z którym się rżnęła. Pozbieraj wszystko do kupy i myśl, Grey. Jakie masz opcje? Mógłbym ją odwiedzić, choćby tylko po to, żeby się przekonać, że to naprawdę odmowa. Mógłbym ją przekonać do zmiany zdania. Zupełnie nie wiem, co odpisać. Może zajrzała na jakieś nadzwyczaj ostre strony. Czemu nie podrzuciłem jej paru książek? Nie mogę w to uwierzyć. Musi spojrzeć mi w oczy i powiedzieć „nie”. Tak. Trę podbródek, układając plan, i chwilę później wpadam do garderoby po krawat. Tamten krawat. Los kontraktu jeszcze nie jest przesądzony. Z torby na ramię wyjmuję kilka kondomów i wsuwam je do tylnej kieszeni spodni, biorę kurtkę, a z minibaru butelkę białego wina. Cholera, to chardonnay – ale będzie musiało wystarczyć. Biorę klucz do pokoju, zamykam drzwi i ruszam do windy odebrać
samochód od boya. Kiedy zajeżdżam R8 pod mieszkanie, które Ana dzieli z Kavanagh, zastanawiam się, czy to mądre posunięcie. Nigdy wcześniej nie złożyłem wizyty w domu mojej uległej – zawsze one zjawiały się u mnie. Przekraczam wszystkie granice, które sam sobie wyznaczyłem. Otwieram drzwi samochodu i wysiadając, czuję niepokój; przyjazd tu to dowód lekkomyślności i zbytniej pewności siebie. Z drugiej strony byłem tu już dwukrotnie, chociaż tylko na kilka minut. Jeśli się zgodzi, będę musiał uporządkować jej oczekiwania. To się nigdy więcej nie powtórzy. Uprzedzasz wypadki, Grey. Jesteś tu, bo myślisz, że odpowiedź brzmi „nie”. Gdy pukam do drzwi, otwiera Kavanagh. Mój widok ją zaskakuje. – Cześć, Christianie. Ana nie mówiła, że wpadniesz. – Odsuwa się, by mnie wpuścić. – Siedzi w swoim pokoju. Powiem, że jesteś. – Nie. Chciałbym sprawić jej niespodziankę. – Obdarzam ją najbardziej niewinnym i ujmującym spojrzeniem z mojego repertuaru, na co reaguje, mrugając powiekami. O rany. To było łatwe. Kto by pomyślał? Kamień z serca. – Gdzie jest jej pokój? – Tamtędy, pierwsze drzwi. – Wskazuje pomieszczenie za salonem. – Dzięki. Kurtkę i schłodzone wino odkładam na jedną ze skrzynek. Otworzywszy drzwi, widzę korytarzyk i kilka pomieszczeń. Zakładam, że pierwsze to łazienka, więc pukam do drugich drzwi. Po sekundzie je otwieram. Ana siedzi przy małym biurku, coś czyta, chyba kontrakt. Na uszach ma słuchawki, odruchowo stuka palcami do rytmu. Chwilę stoję, obserwuję. Twarz ma skupioną, zaciętą; włosy splecione w warkocze, jest w dresie. Może wieczorem biegała… może też cierpiała na nadmiar energii. Ta myśl sprawia mi przyjemność. Pokój okazuje się mały, czysty i dziewczęcy; same biele, kremy i błękity, wszystko skąpane w łagodnym świetle lampki nocnej. Jest też nieco pustawo, ale zauważam zamkniętą skrzynkę z napisem „Pokój Any”. Przynajmniej ma podwójne łóżko, z białym metalowym zagłówkiem. Tak. To stwarza możliwości… Ana nagle podskakuje, zaskoczona moją obecnością. Tak. Jestem tu z powodu twojego mejla. Zdejmuje słuchawki i dźwięki banalnej muzyki wypełniają ciszę między nami. – Dobry wieczór, Anastasio. Wpatruje się we mnie oszołomiona, oczy jej rosną. – Uznałem, że twój mejl wymaga odpowiedzi złożonej osobiście. – Silę się na neutralny ton. Otwiera i zamyka usta, ale nic nie mówi. Pannie Steele odebrało mowę. Piękna sprawa. – Mogę usiąść? Kiwa głową, nadal patrząc z niedowierzaniem, gdy przysiadam na łóżku. – Zastanawiałem się, jak wygląda twoja sypialnia – rzucam na przełamanie lodów, chociaż gadugadu to nie moja specjalność. Rozgląda się po pokoju, jakby widziała go po raz pierwszy. – Bardzo tu pogodnie i spokojnie – dodaję, mimo że w tej chwili mnie akurat daleko do wewnętrznej pogody i spokoju. Chcę wiedzieć, dlaczego odrzuciła moją propozycję, nie podejmując żadnej rozmowy. – Jak…? – szepcze, ale urywa. W cichym tonie nieomylnie rozpoznaję niedowierzanie. – Nadal mieszkam w Heathmanie. – Wie o tym. – Masz ochotę się czegoś napić? – pyta łamiącym się głosikiem. – Nie, dziękuję, Anastasio. – Dobrze. Przypomniała sobie, jak należy się zachować. Ale mnie
obchodzi sprawa bieżąca: wyjaśnienie jej alarmującego mejla. – Więc poznać mnie było miło? – Podkreślam słowo, które najbardziej uraziło mnie w tamtym zdaniu. Miło? Doprawdy? Patrzy na leżące na podołku ręce, nerwowo stukając palcami o uda. – Myślałam, że odpowiesz mejlem – mówi głosem tak cichym, że nie dociera do ścian tego małego pokoju. – Czy celowo w tej chwili zagryzasz dolną wargę? – pytam bardziej stanowczym tonem niż zamierzałem. – Nie zdawałam sobie sprawy, że to robię – szepcze blada. Wpatrujemy się w siebie. I niemal słychać, jak powietrze między nami trzeszczy od wyładowań. Niech to szlag. Nie czujesz tego, Anastasio? Tego napięcia. Tego przyciągania. Mój oddech staje się płytszy, gdy widzę, jak jej źrenice się rozszerzają. Powoli, ostentacyjnie sięgam do jej włosów i łagodnie pociągam za gumkę, uwalniając jeden z warkoczy. Patrzy na mnie jak zaczarowana, na sekundę nie odrywając wzroku od moich oczu; uwalniam drugi warkocz. – Więc postanowiłaś trochę poćwiczyć? – Obiegam palcami delikatny zarys jej ucha. Bardzo delikatnie pociągam i ściskam w palcach jego płatek. Nie nosi kolczyków, chociaż ma przekłute uszy. Ciekawe, jak wyglądałyby w nich migocące brylanty. Nadal cichym tonem pytam ją, dlaczego ćwiczyła. Jej oddech przyspiesza. – Potrzebowałam czasu do namysłu – wyjaśnia. – Namysłu nad czym, Anastasio? – Nad tobą. – I zdecydowałaś, że miło było mnie poznać? Czy miałaś na myśli poznanie w sensie biblijnym? Jej policzki różowieją. – Nie sądziłam, że znasz Biblię. – Chodziłem na lekcje religii, Anastasio. Wiele mnie nauczyły. Katechizmu. Poczucia winy. I tego, że Bóg dawno mnie porzucił. – Nie pamiętam, żebym czytała w Biblii o klamerkach na sutki. Może zapoznałeś się z jakimś nowoczesnym tłumaczeniem – drażni się ze mną. Jej oczy lśnią prowokująco. Ach, ta pyskata buzia. – No cóż, pomyślałem sobie, że powinienem przyjechać i przypomnieć, jak „miło” było mnie poznać. – W moim głosie brzmi wyzwanie i jest ono także między nami. Zaskoczona Ana rozdziawia usta, ale zamykam je łagodnym gestem. – Co pani na to powie, panno Steele? – szepczę, gdy wpatrujemy się w siebie. Nagle rzuca się na mnie. Niech to szlag. Jakimś cudem chwytam ją za ramiona, zanim zdąży mnie dotknąć, i obracam się z nią tak, że ląduje pode mną na łóżku. Przytrzymuję jej wyprostowane ramiona. Odwracając jej głowę ku sobie, całuję ją mocno, wkładam jej głęboko język do ust, znów biorąc ją w posiadanie. Unosi się, reaguje i z równym zapałem odpowiada na pocałunek. Och, Anastasio. Co ty ze mną wyczyniasz?! Kiedy tylko zaczyna się wić, żądając więcej, nieruchomieję i patrzę na nią. Czas na plan B.
– Ufasz mi? – pytam, gdy otwiera drżące powieki. Kiwa entuzjastycznie głową. Z tylnej kieszeni spodni wyciągam krawat, demonstruję go i dosiadam jej okrakiem. Krępuję chętnie wysunięte ręce i przywiązuję je do zagłówka. Wierci się pode mną, szarpiąc za węzeł, ale krawat mocno trzyma. Ana nie ucieknie. – Tak lepiej. – Uśmiecham się z ulgą, bo mam ją tak, jak lubię. Teraz pora ją rozebrać. Chwytam ją za stopę i zaczynam rozwiązywać sznurowadło trampka. – Nie – burczy z zażenowaniem, usiłując cofnąć stopę. Wiem, biegała i nie chce, bym zdejmował jej obuwie. Czy myśli, że pot mnie zrazi? Och, kochanie! – Jak będziesz się stawiać, zwiążę ci też nogi. Jak piśniesz słówko, Anastasio, zaknebluję cię. Bądź cicho. Katherine pewnie w tej chwili podsłuchuje pod drzwiami. Zastyga. I wiem, że moje przeczucia są słuszne. Wstydzi się. Kiedy zrozumie, że nic z tych rzeczy mnie nie odstręcza? Szybko zdejmuję z niej trampki, skarpetki i spodnie dresu. Potem przesuwam ją tak, że leży rozciągnięta na pościeli, nie na delikatnej, ręcznie robionej kapie. Trochę tu nabałaganimy. Przestań gryźć tę cholerną wargę. Przesuwam palcem po jej ustach, udzielając milczącego ostrzeżenia. Zaciska wargi, przesyłając mi coś w rodzaju pocałunku, a ja muszę się uśmiechnąć. Jest pięknym, zmysłowym stworzeniem. Teraz, gdy jest tam, gdzie chcę ją mieć, zdejmuję buty i skarpetki, rozpinam guzik spodni i ściągam koszulę. Ana nie odrywa ode mnie oczu. – Myślę, że widziałaś za dużo. – Chcę ją zmusić do odgadywania tego, co się dzieje, by nie wiedziała, co dalej. To będzie zmysłowa uczta. Wcześniej nie zakładałem jej opaski na oczy, więc potraktujmy to jak część treningu. To znaczy, jeśli się zgodzi… Znów dosiadając jej okrakiem, chwytam brzeg jej T-shirtu i podciągam go, ale nie zdejmuję całkowicie, zostawiam go na jej twarzy, tak że nic nie widzi. Wygląda fantastycznie, wyprężona jak struna na łóżku, skrępowana. – Mhm, coraz lepiej. Teraz pójdę po coś do picia – szepczę i całuję ją. Oddech więźnie jej w gardle, gdy zsuwam się z łóżka. Wychodzę, zostawiając lekko uchylone drzwi i idę do pokoju dziennego po wino. Kavanagh podnosi wzrok z kanapy, na której siedzi, czytając. Unosi brwi w zdziwieniu. Nie mów mi, że nigdy nie widziałaś faceta bez koszuli, Kavanagh, bo ci nie uwierzę. – Kate, gdzie znajdę kieliszki, lód i korkociąg? – pytam, ignorując jej zgorszenie. – Eee. W kuchni. Pokażę ci. Gdzie Ana? Ach, przejęta losem przyjaciółki. Dobrze. – W tej chwili nie może się ruszyć, ale ma ochotę się napić. – Biorę chardonnay. – Och, rozumiem – mówi Kavanagh. Idę za nią do kuchni, gdzie wskazuje mi kieliszki na blacie. Zakładam, że cała reszta szkła jest spakowana do przeprowadzki. Podaje mi korkociąg, wyjmuje z lodówki tackę z lodem i wytrząsa kostki. – Kuchni jeszcze nie spakowałyśmy. Wiesz, Elliot pomaga nam przy przeprowadzce. – Słyszę naganę w głosie. – Doprawdy? – Wykazuję brak zainteresowania tym tematem. Otwieram wino. – Po prostu wrzuć lód do wina. – Podbródkiem wskazuję kieliszki. – To chardonnay. Z lodem lepiej smakuje. – Myślałam, że wolisz czerwone – mówi, gdy nalewam wino. – Przyjedziesz pomóc Anie z
przeprowadzką? – Ma w oczach błyski. Rzuca mi wyzwanie. Zamknij jej gębę, Grey. – Nie. Nie mogę. – Mówię ostrym tonem, bo mnie wkurza, stara się wzbudzić poczucie winy. Zaciska usta w wąską linię; odwracam się do wyjścia, ale dostrzegam jeszcze na jej twarzy wyraz potępienia. Odpierdol się, Kavanagh. Nie ma mowy o żadnej pomocy. Any i mnie nie łączą tego rodzaju stosunki. Poza tym nie mam czasu. Wracam do pokoju i zamykam za sobą drzwi, odcinając się od Kavanagh i jej wyrazu pogardy. Natychmiast uspokaja mnie widok uwodzicielskiej Any Steele, oczekującej bez tchu na łóżku. Stawiam szkło na nocnym stoliczku, wyjmuję z kieszeni opakowanie prezerwatyw i kładę obok wina. Zdejmując spodnie i bokserki, uwalniam wzwiedziony członek. Ubrania rzucam na podłogę. Upijam łyk wina – o dziwo, nie jest złe – i patrzę na Anę. Nie odezwała się słowem. Głowę ma odwróconą ku mnie, usta rozchylone, oczekujące. Trzymając kieliszek, siadam na niej okrakiem. – Chcesz pić, Anastasio? – Tak – szepcze. Nabieram łyk, pochylam się i leję jej wino do ust. Chłepcze i z głębi jej gardła dobiega mnie pomruk uznania. – Jeszcze? – pytam. Kiwa głową, uśmiecha się i spełniam jej kaprys. – Nie posuwajmy się za daleko; twoje możliwości alkoholowe są ograniczone, Anastasio – drażnię się z nią, gdy szeroko rozchyla usta w uśmiechu. Pochylam się i daję jej kolejnego łyka z moich ust. Wije się pode mną. – Czy to… miłe? – pytam, kładąc się obok niej. Zastyga, teraz śmiertelnie poważna, ale usta ma rozchylone, gdy ostro wciąga powietrze. Biorę kolejny łyk wina, tym razem z dwiema kostkami lodu. Całując ją, wpycham jej między usta kawałeczek lodu, po czym układam ślad lodowych pocałunków na słodko pachnącej skórze, od gardła do pępka. Tam wkładam drugi kawałek i leję trochę wina. Wciąga powietrze. – Teraz musisz wytrzymać nieruchomo. Jeśli się ruszysz, Anastasio, rozlejesz wino na całe łóżko. – Mówię cicho i znów całuję ją nad pępkiem. Rusza biodrami. – Och, nie. Jak rozlejesz wino, ukarzę cię, panno Steele. W odpowiedzi jęczy i szarpie krawat. Wszystko w swoim czasie, Anastasio… Uwalniam jej piersi ze stanika, tak że są podtrzymywane przez usztywniane miseczki; biust sterczy bezbronnie, tak jak lubię. Powoli dręczę go ustami. – A to jest miłe? – szepczę i delikatnie dmucham na sutek. Jej usta się rozluźniają w cichym „aaach”. Biorę do ust kolejny kawałek lodu i sunę wzdłuż mostka Any, ku sutkowi, kilka razy okrążając go lodem. Jęczy pode mną. Chwytam kostkę w palce i torturuję każdy sutek zimnymi wargami i resztką rozpływającego się lodu. Pojękując i dysząc pode mną, tężeje, ale udaje się jej nie drgnąć. – Jak rozlejesz wino, nie dam ci dojść – ostrzegam. – Och. Proszę, Christian. Panie. Proszę – błaga.
Och, słyszeć w jej ustach te słowa… Jest nadzieja. To na pewno nie jest odmowa. Sunę palcami po jej ciele w kierunku majteczek, drażniąc delikatną skórę. Nagły spazm mięśni bioder sprawia, że wino i roztopiony lód wylewają się z pępka. Szybko spijam, ile się da – całuję i zbieram z ciała, co wyciekło. – Och, droga Anastasio, poruszyłaś się. Co mam z tobą zrobić? – Wsuwam palce do majteczek i muskam łechtaczkę. – Ach! – pojękuje. – O, maleńka – szepczę z zachwytem. Jest mokra. Bardzo mokra. Zobacz. Widzisz, jakie to… miłe? Wsuwam w nią palce wskazujący i środkowy. Dygocze. – Tak szybko się robisz gotowa – mruczę i powoli wsuwam i wysuwam palce, wzbudzając długi, słodki jęk. Unosi biodra, współpracuje. Och, ona tego chce. – Zachłanna z ciebie dziewczynka. – Nadal mówię cicho i Ana wchodzi w narzucony przeze mnie rytm, gdy zaczynam krążyć kciukiem po łechtaczce, drażniąc się, dręcząc ją. Wydaje okrzyk i ciska się pode mną na boki. Chcę widzieć jej wyraz twarzy, więc wolną ręką ściągam jej T-shirt z głowy. Otwiera oczy, mrugając w łagodnym świetle. – Chcę cię dotykać – mówi chrapliwym i pełnym pożądania głosem. – Wiem – szepczę przy jej ustach i całuję ją, cały czas utrzymując niestrudzony rytm palców i kciuka. Ana smakuje winem, pożądaniem i sobą. Odpowiada mi pocałunkiem pełnym głodu, którego dawniej nie czułem. Trzymam ją za głowę, unieruchamiam, nadal całuję i posuwam ją palcami. Kiedy nogi jej sztywnieją, zwalniam tempo ruchów palcami. Och, nie, maleńka. Jeszcze nie. I tak jeszcze trzy razy, całując jej ciepłe, słodkie usta. Za piątym razem unieruchamiam w niej palce i mówię do ucha cicho i powoli: – To twoja kara, tak blisko i jednocześnie tak daleko. Czy to jest miłe? – Proszę – jęczy. Boże, uwielbiam słuchać, jak błaga. – Jak mam cię zerżnąć, Anastasio? Palce znów idą w ruch, jej nogi zaczynają dygotać i raz jeszcze powstrzymuję dłoń. – Proszę – szepcze tak cicho, że ledwo ją słyszę. – Czego pragniesz, Anastasio? – Ciebie… już – prosi. – Mam cię rżnąć tak czy tak, czy tak? Lista możliwości jest nieskończona – mruczę. Cofam rękę, szybko sięgam po kondom i klękam między jej nogami. Patrząc jej w oczy, ściągam z niej majtki i odrzucam je na podłogę. Oczy ma ciemne, pełne obietnic i pragnień. Rosną, gdy powoli naciągam prezerwatywę. – A to jest miłe? – pytam, biorąc w rękę spotężniały członek. – To miał być żart – jęczy. Żart? Chwała Bogu. Nie wszystko stracone.
– Żart? – dopytuję się, suwając ręką w górę i w dół penisa. – Tak. Proszę, Christianie – błaga. – Czy teraz ci do śmiechu? – Nie. – Jej głos jest ledwo słyszalny, ale lekki, przeczący ruch głowy mówi mi wszystko, co muszę wiedzieć. Kiedy widzę, jak mnie pragnie… Wystarczyłoby mi tylko na nią patrzeć i skończyłbym na ręcznym. Chwytam ją, przewracam na brzuch, trzymając wysoko w górze śliczny, prześliczny tyłek. Pokusa jest zbyt wielka. Daję jej klapsa z całych sił, a potem zanurzam się w niej. Och, ja pierniczę. Jest taka gotowa. Zaciska się wokół mnie i krzyczy, szczytując. Kurwa mać. To za szybko. Dociskając jej biodra do materaca, rżnę ją ostro, pędząc do wtóru jej orgazmu. Zaciskam zęby i wbijam się w nią coraz głębiej, głębiej i głębiej, gdy kolejny raz tężeje. Dalej, Anastasio. Jeszcze raz – popędzam ją w myślach, łomocąc biodrami. Jęczy i kwili pode mną, na jej plecach wyrasta warstewka potu. Nogi zaczynają jej drgać. Jest blisko. – Dalej, Anastasio, dalej – warczę i jakimś cudem orgazm przenika jej ciało i udziela się mnie. Ja pierdolę. Kończę bez słowa, spuszczając się w nią obficie. Słodki Boże. Padam na nią. To było wyczerpujące. – A to było miłe? – szepczę jej do ucha, wciągając powietrze w płuca. Podczas gdy leży rozciągnięta na łóżku i dyszy, wysuwam się z niej i zdejmuję przeklęty kondom. Wstaję i szybko się ubieram. Kiedy mam to za sobą, pochylam się i rozwiązuję krawat, uwalniając ją. Ana odwracając się, prostuje ręce, palce i poprawia stanik. Przykrywam ją kołdrą i kładę się obok, wsparty na łokciu. – To było naprawdę miłe – mówi z szelmowskim uśmiechem. – I znów to słowo – uśmiecham się złośliwie. – Nie lubisz go? – Nie. Dla mnie jest pozbawione znaczenia. – Och… nie wiedziałam…. wydaje się, że ma na ciebie bardzo korzystny wpływ. – Ja teraz jestem bardzo korzystnym wpływem, nieprawdaż? Mogłaby pani jeszcze bardziej zranić moje ego, panno Steele? – Nie wydaje mi się, żeby z twoim ego było coś nie tak. – Na chwilę ściąga brwi. – Tak myślisz? Doktor Flynn miałby wiele do powiedzenia na ten temat. – Czemu nie lubisz, kiedy się ciebie dotyka? – pyta cichym, słodkim głosem. – Po prostu nie lubię. – Całuję ją w czoło, by zmienić temat. – Więc twój mejl to według ciebie był żart? Posyła mi nieśmiałe spojrzenie i przepraszająco wzrusza ramionami. – Rozumiem. Czyli nadal rozważasz moją propozycję? – Twoją nieprzyzwoitą propozycję… tak, rozważam. No to, kurwa, świetnie. Nasza umowa nadal wchodzi w grę. Moja ulga jest namacalna, niemal czuję jej smak.
– Mam jednak uwagi – dodaje Ana. – Byłbym zawiedziony, gdybyś ich nie miała. – Zamierzałam przesłać je mejlem, ale, że tak powiem, przerwałeś mi. – Stosunek przerywany. – Widzisz? Wiedziałam, że masz w zanadrzu poczucie humoru. – W jej rozbawionych oczach tańczy światło. – Tylko niektóre rzeczy są zabawne, Anastasio. Myślałem, że mówisz „nie”, że w ogóle nie zamierzasz podjąć dyskusji. – Jeszcze nie wiem. Nie podjęłam decyzji. Będziesz zakładał mi obrożę? Zaskakujące pytanie. – Zebrałaś informacje. Nie wiem, Anastasio. Nigdy nie zakładałem nikomu obroży. – A sam nosiłeś? – pyta. – Tak. – Pani Robinson ci zakładała? – Pani Robinson? – Śmieję się głośno. Anne Bancroft w Absolwencie. – Przekażę jej, że to powiedziałaś; będzie w siódmym niebie. – Wciąż regularnie się z nią spotykasz? – Jej głos ma piskliwą nutę, szok i oburzenie dają o sobie znać. – Tak. – Czemu to wielkie halo? – Rozumiem. – Teraz mówi ostro. Jest wściekła? Dlaczego? Nie pojmuję. – Więc masz kogoś, z kim możesz omawiać swój alternatywny styl życia, ale mnie z nikim nie wolno tego robić. – Jest rozdrażniona, ale kolejny raz przywołuje mnie do porządku. – Nie wydaje mi się, bym kiedykolwiek myślał o tym w tych kategoriach. Pani Robinson to część tego stylu życia. Mówiłem już: teraz jest dobrą przyjaciółką. Jeśli chcesz, mogę cię przedstawić jednej z moich byłych uległych. Mogłabyś z nią porozmawiać. – To ma być żart? – pyta ostro. – Nie, Anastasio. Jestem zaskoczony jej gwałtowną reakcją i kręcę głową, podkreślając słowa. To absolutnie normalne, że uległe sprawdzają u byłych, że nowy pan i władca wie, co robi. – Nie… zrobię to na własną rękę, dziękuję bardzo – mówi stanowczo, poprawia kołdrę i kapę, podciągając pod brodę jedno i drugie. Zdenerwowała się? – Anastasio, nie zamierzałem cię… obrazić. – Nie jestem obrażona. Jestem zbulwersowana. – Zbulwersowana? – Nie chcę rozmawiać z jedną z twoich byłych dziewcząt, niewolnic, uległych czy jak je tam nazywasz. Och. – Anastasio Steele, czy ty jesteś zazdrosna? – Pytam oszołomiony… Czerwieni się jak burak i wiem, że znalazłem źródło jej problemu. Do diabła, jak może być zazdrosna? Skarbie, przed tobą miałem całe życie. Bardzo barwne. – Zostajesz? – pyta ostro.
Co? Oczywiście, że nie. – Jutro przy śniadaniu mam w hotelu spotkanie służbowe. Poza tym powiedziałem ci, nie sypiam z dziewczynami, niewolnicami, uległymi ani z nikim. Piątek i sobota to były wyjątki. To się nigdy więcej nie powtórzy. Zaciska wargi. Demonstruje swój upór. – No, to teraz jestem zmęczona – mówi. No, kurwa mać! – Wyrzucasz mnie? Nie tak to miało być. – Tak. Co, u diabła? Znowu mnie rozbroiła. – No cóż, to kolejny pierwszy przypadek w dziejach – mruczę. Wyrzucony. Nie mogę w to uwierzyć. – Więc nie chcesz o niczym porozmawiać? O kontrakcie? – pytam, szukając wymówki, aby zostać. – Nie – burczy pod nosem. Jej drażliwość jest irytująca i gdyby ta dziewczyna była naprawdę moja, nie tolerowałbym takiego zachowania. – Boże, ależ chętnie przetrzepałbym ci skórę – mówię. – Poczułabyś się znacznie lepiej i ja też. – Nie możesz tak mówić. Jeszcze niczego nie podpisałam. – W oczach ma wyzywający błysk. Och, maleńka, mówić mogę. Tylko nie mogę tego zrobić. Nie mogę, dopóki mi nie pozwolisz. – Każdemu wolno marzyć, Anastasio. Środa? – Nadal mi na tym zależy. Nie wiem tylko dlaczego; jest tak trudna. Całuję ją lekko. – Środa – zgadza się i kolejny raz czuję ulgę. – Odprowadzę cię – dodaje łagodniejszym tonem. – Jeśli dasz mi chwilę. – Spycha mnie z łóżka i wkłada T-shirt. – Proszę, podaj mi spodnie od dresu – rozkazuje, wskazując je palcem. Rany. Panna Steele potrafi być apodyktyczną istotką. – Tak jest, pani. – Wiem, że nie odczyta żartu. Ale mruży oczy. Wie, że się z niej nabijam, nic jednak nie mówi, gdy wkłada spodnie. Czując się nieco zdezorientowany wizją, że zaraz wyląduję na ulicy, idę za Aną przez pokój dzienny do frontowych drzwi. Kiedy ostatni raz zdarzyło się coś takiego? Nigdy. Otwiera drzwi, ale nie patrzy na mnie. O co tu chodzi? – W porządku? – pytam, muskając kciukiem jej dolną wargę. Może nie chce, bym sobie poszedł lub też nie może się doczekać, kiedy sobie pójdę? – Tak – odpowiada cichym, stłumionym głosem. Nie bardzo chce mi się w to uwierzyć. – Środa – przypominam jej. Wtedy ją zobaczę. Pochylam się i gdy ją całuję, zamyka oczy. Nie chcę odejść. Nie teraz, gdy jej niepewność nie daje mi spokoju. Trzymam jej głowę, całuję mocniej, a ona odwzajemnia pocałunek. Och, maleńka, nie poddawaj mi się tak bardzo. Spróbuj się postawić. Chwyta mnie za ramiona, całuje. Nie mogę się od niej oderwać – jest upajająca. Mrok milczy,
uciszony obecnością tej młodej kobiety. Niechętnie odrywam się od niej i opieram czołem o jej czoło. Jest bez tchu, jak ja. – Anastasio, co ty ze mną wyprawiasz? – Mogłabym o to samo ciebie zapytać – szepcze. Zdaję sobie sprawę, że muszę odejść. Tracę przy niej głowę i nie wiem dlaczego. Całuję ją w czoło, po czym idę do R8. Odprowadza mnie wzrokiem, stojąc w drzwiach. Nie wchodzi do środka. Uśmiecham się zadowolony, że patrzy, i wsiadam do wozu. Oglądam się, ale jej nie ma. Niech to szlag. Co się stało? Żadnego machania ręką na pożegnanie? Zapalam silnik i ruszam z powrotem do Portland, analizując to, co się zdarzyło między nami. Wysłała mi mejle. Pojechałem do niej. Pieprzyliśmy się. Wyrzuciła mnie, podczas gdy ja jeszcze nie zbierałem się do wyjścia. Po raz pierwszy w dziejach… no, może nie pierwszy… czuję się trochę seksualnie wykorzystany. To niepokojące wrażenie przypomina mi o czasach z Eleną. Do diabła! Panna Steele rządzi, chociaż ulega, i nawet o tym nie wie. A ja, jak dureń, jej na to pozwalam. Muszę odwrócić sytuację. To łagodne podejście miesza mi w głowie. Ale jej pożądam. Zależy mi na tym, żeby podpisała kontrakt. Czy chodzi tylko o polowanie? Czy to mnie podnieca? Czy chodzi o nią samą? Cholera! Nie wiem. Ale mam nadzieję, że w środę dowiem się więcej. Na plus można zaliczyć fakt, że to był cholernie… miły wieczór. Uśmiecham się ironicznie do lusterka wstecznego i wjeżdżam do hotelowego garażu. Wróciwszy do apartamentu, siadam do laptopa. Skup się na tym, czego chcesz, co chcesz osiągnąć. Czy to nie tym Flynn zawsze mnie zadręcza, nie tak wygląda ten cały szajs skierowany na rozwiązania? Nadawca: Christian Grey Temat: Dzisiejszy wieczór Data: 23 maja 2011 23:16 Adresat: Anastasia Steele Panno Steele, nie mogę się doczekać Twoich uwag na temat kontraktu. Na razie śpij dobrze, mała. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. I chcę dodać: „Dziękuję za kolejny zabawny wieczór…”, ale to chyba byłaby lekka przesada. Zostawiam w spokoju laptop, ponieważ Ana zapewne śpi, sięgam po raport dotyczący Detroit i zagłębiam się w lekturze.
WTOREK, 24 MAJA 2011
Pomysł z lokalizacją w Detroit fabryki elektroniki wydaje mi się przygnębiający. Nie cierpię
Detroit; to miasto wywołuje we mnie tylko złe wspomnienia. Takie, które najchętniej wymazałbym z pamięci. Powracają przeważnie nocami, nie pozwalając zapomnieć, kim jestem i skąd pochodzę. Ale stan Michigan oferuje niebywałe korzyści podatkowe. Trudno zignorować to, co proponuje raport. Rzucam go na stół i upijam łyk sancerre. Niech to szlag! Ciepłe! Jest późno. Powinienem spać. Gdy wstaję i się przeciągam, słyszę ping z komputera. Mejl. To może być Ros, ale rzucam okiem na ekran. To od Any. Czemu wciąż nie śpi? Nadawca: Anastasia Steele Temat: Uwagi Data: 24 maja 2011 00:02 Adresat: Christian Grey Drogi Panie Grey, oto moja lista uwag. Oczekuję poważniejszej rozmowy na ten temat podczas kolacji w środę. Numery odnoszą się do punktów umowy. Odwołuje się do umowy? Panna Steele wykazała się starannością. Dla wygody otwieram umowę na ekranie. UMOWA Zawarta dnia… 2011 roku („Data zawarcia Umowy”) MIĘDZY: PANEM CHRISTIANEM GREYEM zam. 301 Escala, Seattle, stan Waszyngton 98889 („Panem”) A PANNĄ ANASTASIĄ STEELE zam. 1114 SW Green Street, m. 7, Haven Hights, Vancouver, stan Waszyngton 98888 („Uległą”) STRONY USTALAJĄ, CO NASTĘPUJE: 1. Poniżej wyszczególniono warunki Umowy między Panem a Uległą: PODSTAWOWE WARUNKI 2. Podstawowym celem tej Umowy jest zezwolenie Uległej na bezpieczne badanie jej zmysłowości i granic, z należytym poszanowaniem jej potrzeb, granic i komfortu. 3. Pan i Uległa zgadzają się i przyjmują do wiadomości, że na wszystko, co wydarzy się na mocy niniejszej Umowy, obie strony wyrażają zgodę. Cokolwiek wydarzy się na mocy niniejszej umowy, będzie miało charakter poufny i podlegać będzie ograniczeniom i procedurom bezpieczeństwa ustalonym w Umowie. Wszelkie dodatkowe ustalenia dotyczące granic i procedur bezpieczeństwa muszą mieć formę pisemną. 4. Pan i Uległa zapewniają, że nie cierpią na żadną chorobę weneryczną, ciężką, zakaźną lub zagrażającą życiu, w tym również nie są nosicielami wirusa HIV, opryszczki i wirusowego zapalenia wątroby. Jeśli w okresie obowiązywania Umowy (zgodnie z podaną niżej definicją) lub w wydłużonym okresie obowiązywania Umowy u którejkolwiek ze stron zostanie zdiagnozowana taka choroba lub którakolwiek strona zda sobie sprawę, że cierpi na taką chorobę, natychmiast poinformuje o tym drugą stronę, zanim dojdzie do jakiegokolwiek kontaktu fizycznego pomiędzy stronami. 5. Przestrzeganie wymienionych wyżej gwarancji, uzgodnień i zobowiązań (i wszelkich dodatkowych ustaleń dotyczących granic i procedur bezpieczeństwa ujętych w punkcie trzecim
niniejszej umowy) stanowi podstawę niniejszej Umowy. Wszelkie ich naruszenie skutkuje natychmiastowym unieważnieniem Umowy. Każda ze stron zobowiązuje się wobec drugiej, że przyjmuje pełną odpowiedzialność za konsekwencje takiego naruszenia. 6. Wszelkie ustalenia Umowy należy rozumieć i interpretować w świetle podstawowego celu i podstawowych zasad wymienionych w punktach 2–5. ROLE 7. Pan bierze całkowitą odpowiedzialność za dobre samopoczucie i właściwe szkolenie, porady i dyscyplinowanie Uległej. Powinien decydować o naturze szkolenia, porad i dyscyplinowania, a także o czasie i sposobie ich przeprowadzenia, trzymając się ustalonych warunków, ograniczeń i procedur bezpieczeństwa ujętych w Umowie lub ustalonych dodatkowo zgodnie z punktem 3 niniejszej Umowy. 8. Jeśli Pan nie będzie przestrzegał uzgodnionych warunków, ograniczeń i procedur bezpieczeństwa ujętych w Umowie lub ustalonych dodatkowo w zgodzie z artykułem 3, Uległa ma prawo bezzwłocznie rozwiązać Umowę i bez pisemnego wypowiedzenia zaprzestać świadczenia usług. 9. Z tym zastrzeżeniem i z zastrzeżeniem wyżej wymienionych punktów 2–5 Uległa ma służyć Panu i okazywać mu posłuszeństwo. Z zastrzeżeniem uzgodnionych warunków, ograniczeń i procedur bezpieczeństwa ustalonych w Umowie i dodatkowo zgodnie z punktem 3 niniejszej Umowy będzie ona bez wahania i nie wyrażając wątpliwości dostarczać Panu takich rozkoszy, jakich on zażąda, jak również będzie akceptować bez wahania i nie wyrażając wątpliwości jego szkolenie, porady i dyscyplinowanie w każdej postaci. DATA WEJŚCIA W ŻYCIE UMOWY I OKRES OBOWIĄZYWANIA UMOWY 10. Pan i Uległa zawierają Umowę w dniu określonym jako „Data wejścia w życie Umowy” całkowicie świadomi jej istoty i podejmują się bezwarunkowo wypełniać jej warunki. 11. Umowa będzie obowiązywała przez okres trzech miesięcy kalendarzowych od daty wejścia w życie („Okres obowiązywania Umowy”). Gdy okres obowiązywania umowy dobiegnie końca, obie strony przedyskutują, czy Umowa i poczynione w niej ustalenia są dla nich satysfakcjonujące i czy potrzeby obu stron zostały zaspokojone. Każda ze stron może zaproponować przedłużenie Umowy z zastrzeżeniem wprowadzenia poprawek co do jej warunków lub ustaleń. W przypadku braku zgody co do takiego przedłużenia Umowa ulega rozwiązaniu i obie strony mają prawo podjąć życie na dowolnych zasadach. DYSPOZYCYJNOŚĆ 12. Uległa będzie do dyspozycji Pana od piątkowego popołudnia do niedzieli po południu każdego tygodnia w okresie obowiązywania umowy w czasie określonym przez Pana („Wyznaczonym czasie”). Strony mogą w razie potrzeby ustalić dodatkowy czas dyspozycyjności. 13. Pan zastrzega sobie prawo odprawienia Uległej w dowolnym momencie i z dowolnego powodu. Uległa może zażądać zwolnienia w dowolnym terminie, a Pan podejmie wówczas decyzję z uwzględnieniem praw Uległej wymienionych w punktach 2–5 i 8. MIEJSCE ŚWIADCZENIA USŁUG 14. Uległa będzie dostępna w wyznaczonym czasie oraz czasie dodatkowym w miejscach określonych przez Pana. Pan gwarantuje Uległej, że wszystkie koszty podróży poniesione przez Uległą w celu realizacji warunków Umowy zostaną pokryte przez Pana. POSTANOWIENIA DOTYCZĄCE ŚWIADCZENIA USŁUG 15. Poniższe postanowienia dotyczące świadczenia usług zostały omówione i uzgodnione i obie
strony będą się do nich stosować w okresie obowiązywania umowy. Obie strony uznają, że w każdej chwili mogą pojawić się kwestie nieobjęte Umową lub Postanowieniami dotyczącymi świadczenia usług lub że pewne kwestie mogą podlegać renegocjacjom. W takich przypadkach każda ze stron może zaproponować wprowadzenie nowych ustaleń w postaci poprawki. Wszelkie dodatkowe punkty lub poprawki muszą być uzgodnione i zatwierdzone przez obie strony i muszą być zgodne z Podstawowymi warunkami ujętymi w punktach 2–5 niniejszej Umowy. PAN 15.1. Pan zawsze będzie miał przede wszystkim na względzie zdrowie i bezpieczeństwo Uległej. Pan nigdy nie będzie wymagał, żądał, zezwalał czy nalegał, by Uległa uczestniczyła z jego powodu w czynnościach wymienionych w aneksie nr 2 czy w jakiejkolwiek innej czynności, którą którakolwiek ze stron uzna za niebezpieczną. Pan nie podejmie żadnego działania ani nie zezwoli na takie, które mogłoby spowodować ciężkie uszkodzenie ciała czy ryzyko utraty życia Uległej. Pozostałe podpunkty punktu 15 należy odczytywać z uwzględnieniem tego zastrzeżenia, a także mając na względzie Podstawowe warunki ujęte w punktach 2–5. 15.2. Pan uznaje Uległą za swoją własność w celu podporządkowania jej swojej władzy, panowania nad nią i dyscyplinowania jej w okresie obowiązywania umowy. Pan może wykorzystywać ciało Uległej w każdej chwili wyznaczonego czasu lub uzgodnionego dodatkowego czasu w sposób, który uzna za stosowny, zarówno seksualnie, jak i w dowolny inny sposób. 15.3. Pan zapewni Uległej wszelkie niezbędne szkolenia i porady dotyczące tego, jak właściwie służyć Panu. 15.4. Pan zadba o trwałe i bezpieczne otoczenie, w którym Uległa będzie mogła pełnić swoje obowiązki wobec Pana. 15.5. Pan może dyscyplinować Uległą na tyle, na ile to konieczne, by mieć pewność, że Uległa należycie rozumie swoją służebną rolę, i by zniechęcić ją do niedopuszczalnego zachowania. Pan może chłostać, dawać klapsy, biczować lub cieleśnie karać Uległą tak, jak uzna za wskazane w celu dyscyplinowania, dla własnej przyjemności lub z innego powodu, którego nie ma obowiązku ujawniać. 15.6. Szkoląc i dyscyplinując Uległą, Pan gwarantuje, że ciało Uległej nie zostanie oszpecone w sposób trwały ani też nie dojdzie do żadnej kontuzji wymagającej pomocy medycznej. 15.7. Podczas szkolenia i dyscyplinowania Pan zagwarantuje, że metody i narzędzia dyscyplinowania będą bezpieczne i nie zostaną użyte tak, by spowodować poważną krzywdę, i w żaden sposób nie przekroczy granic ustalonych i wymienionych w Umowie. 15.8. W przypadku choroby lub kontuzji Pan zadba o Uległą, zatroszczy się o jej zdrowie i bezpieczeństwo, zachęci do korzystania z pomocy medycznej, a w razie konieczności wezwie pomoc. 15.9. Pan będzie dbał o swoje zdrowie i w razie konieczności skorzysta z pomocy medycznej, żeby zapewnić wolne od ryzyka warunki świadczenia usług. 15.10. Pan nie będzie użyczać Uległej innemu Panu. 15.11. Pan może w dowolnym celu krępować, wiązać Uległą, zakładać jej kajdanki w każdym momencie wyznaczonego czasu lub w uzgodnionym czasie dodatkowym na dłuższy okres, z uwzględnieniem bezpieczeństwa i zdrowia Uległej. 15.12. Pan zagwarantuje, że wszelkie wyposażenie użyte do szkolenia i dyscyplinowania będzie zawsze czyste, zdezynfekowane i bezpieczne. ULEGŁA 15.13. Uległa uznaje Pana za swojego władcę, co oznacza, że jest teraz własnością Pana, będzie
przez niego traktowana tak, jak uzna on za stosowne w okresie obowiązywania umowy, a szczególnie podczas wyznaczonego czasu i w uzgodnionym czasie dodatkowym. 15.14. Uległa będzie stosować się do zasad (Zasad) ustalonych w Załączniku nr 1 Umowy. 15.15. Uległa będzie służyła Panu w każdy sposób, który Pan uzna za właściwy, i dołoży wszelkich starań, by zawsze Pana zadowolić. 15.16. Uległa dołoży wszelkich możliwych starań, by zachować zdrowie, w razie konieczności zażąda opieki medycznej lub sama się o nią postara, będzie także informować zawsze o wszelkich ewentualnych problemach zdrowotnych. 15.17. Uległa gwarantuje, że zaopatrzy się w doustne środki antykoncepcyjne i że będzie je zażywać zgodnie z zaleceniem, by zapobiec zajściu w ciążę. 15.18. Uległa nie będzie kwestionować żadnych środków dyscyplinujących uznanych przez Pana za konieczne i ani na chwilę nie zapomni o swoim statusie oraz roli względem Pana. 15.19. Uległa nie będzie się dotykać ani zadowalać seksualnie bez pozwolenia Pana. 15.20. Uległa będzie się poddawać wszelkim seksualnym czynnościom, których zażąda Pan, i będzie to czynić bez wahania i protestów. 15.21. Uległa będzie się godzić bez wahania, pytań czy protestów na chłostę, batożenie, klapsy, uderzenia trzcinką, razy łopatką czy inne środki dyscyplinujące, które Pan uzna za stosowne. 15.22. Uległa nie będzie patrzeć w oczy Panu poza tymi przypadkami, gdy zostanie jej to nakazane. W obecności Pana Uległa będzie trzymać wzrok opuszczony i zachowywać pokorną i pełną szacunku postawę. 15.23. Uległa zawsze będzie zachowywać się z pełnym szacunkiem wobec Pana i będzie zwracać się do niego wyłącznie „Panie”, „Panie Grey” lub w inny sposób wskazany przez Pana. 15.24. Uległa nie będzie dotykać Pana bez jego wyraźnej zgody. CZYNNOŚCI 16. Uległa nie będzie brać udziału w żadnych czynnościach lub działaniach seksualnych, które dowolna ze stron uzna za niebezpieczne, ani w żadnych czynnościach wymienionych w Załączniku nr 2 niniejszej Umowy. 17. Pan i Uległa omówili czynności wymienione w Załączniku nr 3 niniejszej Umowy i potwierdzili pisemnie, że będą przestrzegać ustaleń ujętych w tym Załączniku. HASŁA BEZPIECZEŃSTWA 18. Pan i Uległa uznają, że Pan może wystąpić z żądaniami wobec Uległej, które nie mogą być zrealizowane, nie wzbudzając fizycznej, psychicznej, emocjonalnej, duchowej lub innej szkody. W takich okolicznościach Uległa użyje hasła bezpieczeństwa (Hasła bezpieczeństwa). W zależności od powagi żądania może użyć dwóch Haseł bezpieczeństwa. 19. Hasło bezpieczeństwa „Żółty” będzie używane na znak, że Uległa jest blisko granicy wytrzymałości. 20. Hasło bezpieczeństwa „Czerwony” będzie używane na znak, że Uległa nie zniesie żadnych dalszych żądań. W wypadku użycia tego hasła Pan natychmiast zaprzestanie wszelkich działań. UWAGI KOŃCOWE 21. My, niżej podpisani, przeczytaliśmy i zrozumieliśmy w pełni postanowienia Umowy. Z własnej i nieprzymuszonej woli akceptujemy warunki Umowy i potwierdzamy to własnoręcznymi podpisami. __________________________ Pan: Christian Grey
Data __________________________ Uległa: Anastasia Steele Data ZAŁĄCZNIK nr 1 ZASADY Posłuszeństwo: Uległa będzie wypełniać wszelkie polecenia wydawane przez Pana bezzwłocznie, bez wahania i protestów. Uległa zgodzi się na wszelkie czynności seksualne uznane za odpowiednie przez Pana i przysparzające mu rozkoszy, wyjąwszy wyszczegółowione w Załączniku nr 2 jako granice bezwzględne. Zrobi to chętnie i bez wahania. Sen: Uległa gwarantuje, że będzie przesypiać minimum osiem godzin każdej nocy, której nie spędza z Panem. Odżywianie: Uległa będzie regularnie się odżywiać, aby zachować zdrowie i dobre samopoczucie, z uwzględnieniem zaleconej listy żywieniowej (Załącznik nr 4). Uległa nie będzie podjadać niczego między posiłkami, wyjąwszy owoce. Odzież: W okresie obowiązywania umowy Uległa będzie nosiła tylko odzież zaakceptowaną przez Pana. Pan zapewni Uległej odpowiedni budżet na zakup ubiorów, z którego Uległa będzie korzystać. Pan będzie doraźnie towarzyszył Uległej w zakupach odzieżowych. Jeśli Pan tego sobie zażyczy, w Okresie obowiązywania umowy Uległa będzie nosić ozdoby w obecności Pana i w każdym innym czasie, który Pan uzna za właściwy. Aktywność ruchowa: Pan zapewni Uległej trenera osobistego cztery razy w tygodniu na jednogodzinne sesje w czasie uzgodnionym przez trenera i Uległą. Trener osobisty będzie informował Pana o postępach Uległej. Higiena osobista/zabiegi kosmetyczne: Uległa będzie zawsze czysta i ogolona i/lub wydepilowana. Uległa będzie korzystać z usług salonu kosmetycznego wybranego przez Pana, w czasie ustalonym przez Pana i będzie korzystać z takich zabiegów, jakie Pan uzna za stosowne. Wszystkie koszty tych zabiegów pokrywa Pan. Bezpieczeństwo osobiste: Uległa nie będzie nadużywała alkoholu, paliła, zażywała substancji psychoaktywnych ani narażała się niepotrzebnie na niebezpieczeństwo. Zalety osobiste: Uległa nie będzie utrzymywać relacji intymnych z nikim oprócz Pana. Uległa zawsze będzie się prowadzić w sposób godny szacunku i skromnie. Będzie zawsze pamiętać, że jej zachowanie wpływa na wizerunek Pana. Będzie ponosić odpowiedzialność za wszelkie występki, czyny bezprawne i niewłaściwe prowadzenie się, których się dopuści, gdy nie będzie przebywała w obecności Pana. Niedotrzymanie któregokolwiek z powyższych wymogów będzie skutkować natychmiastowym wymierzeniem kary ustalonej przez Pana. ZAŁĄCZNIK nr 2 Granice bezwzględne
Niedopuszczalne są wszelkie czynności z użyciem ognia. Niedopuszczalne są wszelkie czynności obejmujące oddawanie moczu, kału ani żadnych pochodnych wyżej wymienionych. Niedopuszczalne są wszelkie czynności z użyciem igieł czy noży, skutkujące nacinaniem, przekłuwaniem, krwawieniem. Niedopuszczalne są wszelkie czynności z użyciem narzędzi ginekologicznych. Niedopuszczalne są wszelkie czynności z uczestnictwem dzieci lub zwierząt. Niedopuszczalne są wszelkie czynności zostawiające trwałe ślady na skórze. Niedopuszczalne są wszelkie czynności wiążące się z kontrolą oddechu. Niedopuszczalne są wszelkie czynności skutkujące bezpośrednim kontaktem z prądem elektrycznym (czy to zmiennym, czy stałym), ogniem, płomieniami. ZAŁĄCZNIK nr 3 Granice względne Do omówienia i uzgodnienia między stronami: Czy Uległa dopuszcza: • Masturbację • Oralną stymulację kobiecych genitaliów (cunnilingus) • Oralną stymulację męskich genitaliów (fellatio) • Połykanie nasienia • Stosunek dopochwowy • Penetrację pochwy ręką (fisting) • Stosunek analny • Penetrację odbytu ręką (fisting analny) Czy Uległa wyraża zgodę na używanie: • Wibratorów • Zatyczek analnych • Sztucznych członków (dildo) • Innych zabawek dopochwowych/analnych Czy Uległa wyraża zgodę na: • Krępowanie liną (bondage) • Krępowanie skórzanymi kajdankami • Krępowanie kajdankami/kajdanami • Krępowanie taśmą • Krępowanie innymi środkami Czy Uległa wyraża zgodę na wiązanie: • Rąk z przodu • Kostek u nóg • Łokci • Rąk z tyłu • Kolan • Przegubów wraz z kostkami u nóg • Do stałych elementów, mebli itp. • Z użyciem rozpórki
• Podwieszanie Czy Uległa godzi się na noszenie opaski na oczach? Czy Uległa godzi się na kneblowanie? Jak silny ból Uległa potrafi znieść? W skali 1–5, przy czym „1” oznacza „bardzo lubi”, a „5” oznacza „bardzo nie lubi” Czy Uległa godzi się na następujące formy bólu/kary/dyscyplinowania: • Klapsy • Chłosta • Gryzienie • Klamerki na genitalia • Gorący wosk • Bicie łopatką • Chłosta trzcinką • Klamerki na sutki • Lód • Inne rodzaje/sposoby zadawania bólu Teraz jej uwagi: 2. Nie jestem pewna, czy to tylko dla MOJEGO dobra – tj. badania mojej wrażliwości i granic. Na pewno nie potrzebowałabym do tego umowy na 10 kartek! To wszystko dla TWOJEGO dobra. Znowu trafna uwaga, panno Steele! 4. Jak wiesz, jesteś moim jedynym seksualnym partnerem. Nie biorę narkotyków i nie miałam transfuzji krwi. Zapewne jestem bezpieczną partnerką. A Ty? Następna trafna uwaga! I dociera do mnie, że po raz pierwszy nie muszę się zastanawiać nad erotyczną przeszłością partnerki. Cóż, posuwanie dziewicy ma jakiś plus. 8. Mogę z tym skończyć w każdej chwili, w której uznam, że nie trzymasz się ustalonych granic. Okej – to mi się podoba. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale jeśli to zrobię, to nie po raz pierwszy. 9. Mam być posłuszna we wszystkim? Godzić się bez wahania na Twoje środki dyscyplinujące? Musimy o tym pogadać. 11. 1 miesiąc na próbę. Nie 3. Tylko miesiąc? To za krótko. Jak daleko możemy zajść w miesiąc? 12. Nie mogę poświęcić każdego weekendu. Też mam życie albo będę miała. Może trzy w miesiącu? I będzie miała możliwości poznawania innych mężczyzn i zabawiania się z nimi? Uświadomi sobie, co traci. Tutaj nie mam pewności. 15.2. Wykorzystywanie mojego ciała seksualnie lub w inny sposób, jaki uznasz za stosowny – proszę, zdefiniuj „inaczej”. 15.5. Cały ten akapit z dyscyplinowaniem. Nie jestem pewna, czy chcę być biczowana, chłostana lub karana cieleśnie. To na pewno niezgodne z punktami 2–5. I poza tym „z innego powodu”. To paskudne – a mówiłeś, że nie jesteś sadystą. Niech to szlag! Czytaj dalej, Grey. 15.10. Jakby w ogóle kiedykolwiek można było mnie wypożyczyć. Ale cieszę się, że jest to czarno na białym.
15.14. Zasady. O tym więcej potem. 15.19. Dotykanie się za Twoim pozwoleniem. W czym problem? Przecież wiesz, że i tak tego nie robię. 15.21. Dyscyplinowanie – zob. uwagi do pkt. 15.5. 15.22. Nie mogę Ci patrzeć w oczy? Dlaczego? 15.24. Czemu nie mogę Cię dotykać? Zasady: Sen – zgadzam się na 6 godzin. Odżywianie – nie będę jadła posiłków z dostarczonej listy. Albo lista żywieniowa, albo ja – nie ma dyskusji. No, to zapowiada się problem! Odzież – Twoje ubrania noszę, kiedy jestem z Tobą… okej. Aktywność ruchowa – uzgodniliśmy 3, tu wciąż jest 4. Granice względne: Możemy omówić całość? Fisting wykluczony. Co to jest „podwieszanie”? Klamerki na genitalia – chyba żartujesz. Możesz mi, proszę, powiedzieć, jak ze środą? Pracuję do 17:00. Dobranoc, Ana Generalnie jej odpowiedź wywołuje u mnie ulgę. Panna Steele przyłożyła się bardziej niż ktokolwiek inny, z kim omawiałem ten kontrakt. Naprawdę się zaangażowała. Wygląda na to, że bierze to na poważnie i w środę będziemy mieli dużo do przedyskutowania. Niepewność, którą czułem, wychodząc z jej mieszkania wieczorem, uleciała. Jest nadzieja na nasz związek, ale najpierw Ana musi się wyspać. Nadawca: Christian Grey Temat: Uwagi Data: 24 maja 2011 00:07 Adresat: Anastasia Steele Panno Steele, to długa lista. Czemu jeszcze nie śpisz? Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Po kilku minutach mam odpowiedź w skrzynce. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Ślęczenie do późna Data: 24 maja 2011 00:10 Adresat: Christian Grey Panie, jeśli pamiętasz, przeglądałam tę listę, gdy pewien mężczyzna ogarnięty obsesją na punkcie kontrolowania i władzy zdekoncentrował mnie i wsadził do łóżka. Dobranoc, Ana Jej mejl w równej mierze mnie rozbawił, co zirytował. W mejlach jest jeszcze bardziej pyskata niż bezpośrednio i ma wspaniałe poczucie humoru, ale ta kobieta potrzebuje snu.
Nadawca: Christian Grey Temat: Żadnego ślęczenia Data: 24 maja 2011 00:12 Adresat: Anastasia Steele IDŹ SPAĆ, ANASTASIO Christian Grey Prezes i Mężczyzna Opętany Obsesją Kontroli, Grey Enterprises Holdings, Inc. Mija kilka minut i gdy dochodzę do wniosku, że Ana poszła do łóżka przekonana moimi wersalikami, sam ruszam do sypialni. Biorę ze sobą laptop, na wypadek gdyby jednak odpisała. Biorę książkę, żeby poczytać przed snem. Po półgodzinie muszę się jednak poddać. Nie mogę się skupić; myśli wciąż uciekają mi ku Anie, do tego, jaka była wieczorem, do jej mejla. Muszę jej przypomnieć, czego oczekuję od naszego związku. Nie chcę, żeby miała mylne wyobrażenia. Odbiegłem za daleko od mojego celu. „Przyjedziesz pomóc Anie z przeprowadzką?”. Słowa Kavanagh przypominają mi, że zrodziły się już jakieś nierealistyczne oczekiwania. Może powinienem pomóc im przy przeprowadzce? Nie. Natychmiast przestań, Grey. Otworzywszy laptopa, przeglądam jej mejl z uwagami. Muszę zrobić porządek z jej oczekiwaniami i znaleźć właściwe słowa, które oddadzą moje uczucia. W końcu mam przypływ natchnienia. Nadawca: Christian Grey Temat: Twoje uwagi Data: 24 maja 2011 01:27 Adresat: Anastasia Steele Droga Panno Steele, dokonawszy głębszej analizy zgłoszonych przez Ciebie kwestii, pozwolę sobie zwrócić Ci uwagę na definicję słowa „uległa”: uległa – (przymiotnik) skłonna lub gotowa do podporządkowania; niestawiająca oporu, pokorna, posłuszna; synonimy: posłuszna, ustępliwa, poddana, powolna; antonimy: buntownicza, nieposłuszna. Proszę mieć to na uwadze podczas naszego środowego spotkania. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. To by było na tyle. Mam nadzieję, że to ją rozbawi, ale też da jej do myślenia. Z tą myślą wyłączam lampkę przy łóżku, zasypiam i śnię. Nazywa się Lelliot. Jest starszy ode mnie. Śmieje się. I śmieje. I wrzeszczy. I cały czas mówi. Cały czas mówi do mamy i taty. Jest moim bratem. „Czemu nie mówisz?”, pyta znów Lelliot i znów, i znów. „Głupiś czy co?”, mówi znów Lelliot i znów, i znów. Doskakuję do niego i walę go w buzię i znów, i znów, i znów. Płacze. Dużo płacze. Ja nie płaczę. Ja nigdy nie płaczę. Mama jest na mnie zła. Muszę za karę siedzieć na dolnym stopniu. Muszę długo siedzieć. Ale Lelliot nigdy więcej nie pyta mnie, dlaczego nie mówię. Jak zacisnę rękę w pięść, ucieka. Lelliot się mnie boi. Wie, że jestem potworem.
Kiedy rano wracam z biegania, przed prysznicem sprawdzam mejle. Nic od panny Steele, ale przecież jest dopiero 7:30. Grey, otrząśnij się. Weź się w garść.
Podczas golenia patrzę z wściekłością na szarookiego fiuta, który gapi się na mnie z lustra. Koniec z tym. Zapomnij o niej dzisiaj. Mam pracę do wykonania i spotkanie biznesowe przy śniadaniu. – Freddie mówił, że za kilka dni Barney może mieć dla ciebie prototyp tabletu – przekazuje mi podczas wideokonferencji Ros. – Wczoraj przeglądałem dokumentację, robi wrażenie, ale nie wiem, czy to jest to, o co nam chodzi. Nawet jeśli nam się uda, nadal nie będzie wiadomo, jakie rozwiązania technologiczne wprowadzić i do czego mogą posłużyć w krajach rozwijających się. – Nie zapomnij o rynku krajowym – wtrąca. – Oczywiście. – Christianie, powiedz mi tylko, jak długo zamierzasz tkwić w Portland? – Ros sprawia wrażenie poirytowanej. – Co się tam wyprawia? – Zerka w kamerkę internetową, a potem ciężkim wzrokiem wpatruje się w ekran, próbując dopatrzyć się czegoś w mojej twarzy. – Fuzja. – Staram się nie uśmiechnąć. – Marco o niej wie? Parskam śmiechem. Marco Inglis jest szefem mojego działu fuzji i przejęć. – Nie, to nie taka fuzja. – Och. – Ros w sekundzie milknie i sądząc po minie, jest zaskoczona. Właśnie. To sprawa osobista. – Hm, mam nadzieję, że ci dobrze pójdzie – mówi, uśmiechając się znacząco. – Ja też mam taką nadzieję – odpowiadam jej takim samym uśmiechem, porozumiewawczo. – A teraz możemy pogadać o Woodsie? W ciągu ostatniego roku przejęliśmy trzy firmy technologiczne. Dwie kwitną, przekraczając wszelkie wskaźniki, a jedna nie daje sobie rady mimo początkowego optymizmu Marca. Prowadzi ją Lucas Woods, który okazał się idiotą – wszystko na pokaz, zero konkretów. Pieniądze uderzyły mu do głowy, zaczął się rozpraszać i z jego winy firma straciła wiodącą pozycję, którą niegdyś miała w produkcji światłowodów. Instynkt podpowiadał mi, żeby oczyścić firmę z aktywów, wywalić Woodsa i połączyć dział technologiczny ze spółką matką. Ale Ros uważa, że Lucas potrzebuje więcej czasu – i że my go też potrzebujemy, jeśli planujemy likwidację i przebranżowienie jego firmy. Jeśli do tego dojdzie, pociągnie to za sobą wysokie odprawy. – Myślę, że Woods miał dość czasu na uratowanie sytuacji. Po prostu nie przyjmuje do wiadomości stanu faktycznego – ucinam te rozważania. – Musimy go odstrzelić i chciałbym, żeby Marco ocenił koszt likwidacji. – Marco chce o tym teraz porozmawiać. Dołączę go. O 12.30 Taylor wiezie mnie do WSU w Vancouver na lunch z rektorem, szefem wydziału nauki o ochronie środowiska i prorektorem do spraw finansowych. Kiedy podążamy długą drogą dojazdową, mimowolnie wypatruję pośród studentów panny Steele. Niestety, nie widzę jej; pewnie zaszyła się w bibliotece i czyta jakiegoś klasyka. Myśl o niej skulonej gdzieś z książką jest pokrzepiająca. Mój ostatni mejl pozostał bez odpowiedzi, ale przecież Ana pracuje. Może coś się wyjaśni po lunchu. Kiedy podjeżdżamy pod budynek władz uczelni, dzwoni komórka. To Grace. Nigdy nie dzwoni w tygodniu. – Mama? – Halo, kochanie. Jak się masz?
– Świetnie. Zaraz mam spotkanie. – Twoja sekretarka powiedziała, że jesteś w Portland. – Jej głos jest pełen nadziei. Niech to diabli. Myśli, że jestem z Aną. – Tak. Służbowo. – Jak się miewa Anastasia? No proszę! – O ile wiem, świetnie. Grace, o co chodzi? O dobry Boże. Wygląda na to, że muszę też zająć się oczekiwaniami mojej matki. – Mia przyjeżdża do domu tydzień wcześniej, w sobotę. Mam akurat spotkanie, a ojciec jest poza domem na panelowej konferencji prawniczej w sprawie filantropii i działań pomocowych – mówi. – Chcesz, żebym ją odebrał? – A mógłbyś? – Jasne. Powiedz jej, żeby podała mi godzinę przylotu. – Dziękuję, kochanie. Pozdrów ode mnie Anastasię. – Muszę kończyć. Do widzenia, mamo. – Przerywam połączenie, zanim zada bardziej krępujące pytania. Taylor otwiera drzwi. – Powinienem wrócić o trzeciej. – Tak jest, panie Grey. – Spotykasz się jutro z córką, Taylor? – Tak, proszę pana. – Jego twarz tchnie ciepłem i ojcowską dumą. – Wspaniale. – Będę tu o trzeciej – potwierdza. Idę do budynku… Zapowiada się ciężki lunch. Udało mi się dzisiaj nie myśleć w kółko o Anastasii Steele. Prawie. Podczas lunchu zdarzało mi się przyłapać na tym, że wyobrażam ją sobie w moim pokoju zabaw… Jak to go nazwała? „Czerwona Komnata Bólu”. Kręcę głową, uśmiechając się, i sprawdzam mejle. Ta kobieta potrafi się wysłowić, ale dziś nie dała jeszcze znaku życia. Przebieram się z garnituru w dres, szykując się do hotelowej siłowni. Kiedy już mam wyjść, słyszę sygnał z komputera. To ona.
Nadawca: Anastasia Steele Temat: Moje uwagi… Co z Twoimi? Data: 24 maja 2011 18:29 Adresat: Christian Grey Panie, zwróć, proszę, uwagę, na definicję słowa „uległa”, na niektóre z synonimów. Z całym szacunkiem – nie sądzisz, że niektóre są z lekka anachroniczne? Poddana? Czasy feudalne mamy dawno za sobą. Pozwolę sobie zaproponować Ci pewną definicję do rozważenia na nasze spotkanie: kompromis – (rzeczownik) 1. uzgodnienie drogą obustronnych ustępstw; zgoda osiągnięta przez dostosowanie sprzecznych lub przeciwstawnych żądań, zasad itp., drogą wzajemnych modyfikacji żądań; 2. wynik takiego ustalenia; 3. coś pośredniego: „Dom dwupoziomowy to kompromis między parterowym a wielopoziomowym”; 4. zagrożenie, zazwyczaj reputacji; wystawienie się na niebezpieczeństwo lub podejrzliwość, itp.: osiągnąć zgniły kompromis. Ana Co za zaskakujący, prowokacyjny mejl panny Steele, ale nasze spotkanie nadal ma szanse powodzenia. Co za ulga. Nadawca: Christian Grey Temat: Co z moimi uwagami? Data: 24 maja 2011 18:32 Adresat: Anastasia Steele Jak zawsze trafna uwaga, Panno Steele. Jutro odbiorę Cię z domu o 19:00. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Telefon warczy. To Elliot. – Cześć, ważniaku. Kate prosiła mnie, żebym ci zadał bobu z przeprowadzką. – Przeprowadzką? – Żebyś pomógł w przeprowadzce Kate i Anie, kapuściany łbie. Wzdycham z przesadą, żeby wiedział, co o tym myślę. Naprawdę prostacki z niego dupek. – Nie dam rady. Muszę odebrać Mię z lotniska. – Co? Mama nie może ani tato? – Nie. Mama zadzwoniła z tym dzisiaj do mnie. – No, to chyba nic się nie wymyśli. Nie mówiłeś mi, jak ci poszło z Aną. Piep… – Do widzenia, Elliot. – Przerywam połączenie. To nie jego interes i czeka na mnie mejl. Nadawca: Anastasia Grey Temat: 2011 r. – kobiety same prowadzą auta Data: 24 maja 2011 18:40 Adresat: Christian Grey Panie, mam samochód, umiem prowadzić. Wolałabym spotkać się gdzie indziej. Gdzie? Pod Twoim hotelem o 19:00? Ana
Ależ to irytujące. Natychmiast odpisuję. Nadawca: Christian Grey Temat: Uparte młode kobiety Data: 24 maja 2011 18:43 Adresat: Anastasia Steele Droga Panno Steele, odsyłam do mojego mejla z 24 maja 2011 wysłanego o 1:27 i zawartej tam definicji. Czy jesteś przekonana, że zawsze będziesz w stanie zrobić, co Ci kazano? Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Odpowiada z ociąganiem, co w niczym nie poprawia mojego nastroju. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Zawzięci mężczyźni Data: 24 maja 2011 18:49 Adresat: Christian Grey Panie Grey, chciałabym dojechać na spotkanie samodzielnie. Proszę. Ana Zawzięty? Ja? Noż kurwa. Jeśli nasze spotkanie przebiegnie zgodnie z planem, jej przekora odejdzie w zapomnienie. Przyjmując to za pewnik, zgadzam się. Nadawca: Christian Grey Temat: Rozdrażnieni mężczyźni Data: 24 maja 2011 18:52 Adresat: Anastasia Steele Znakomicie. W moim hotelu o 19:00. Marble Bar. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Nie tak jednak bardzo zawzięci mężczyźni Data: 24 maja 2011 18:55 Adresat: Christian Grey Dziękuję, Ana x I w nagrodę emotikon z całusem. Ignorując nastrój, w jaki mnie to wprawia, odpisuję, że nie ma sprawy. Humor mi się poprawia, gdy idę do hotelowej siłowni. Przesłała mi całusa…
ŚRODA, 25 MAJA 2011
Zamawiam kieliszek sancerre i stoję przy barze. Czekałem na ten moment cały dzień i co chwila
patrzę na zegarek. Czuję się jak na pierwszej randce i rzeczywiście jest to coś w rodzaju pierwszej randki. Nigdy nie zabrałem kandydatki na randkę. Przesiedziałem trzy wlokące się w nieskończoność spotkania, kupiłem jedną firmę i zwolniłem trzech ludzi. Nic, co dziś zrobiłem, w tym dwukrotna przebieżka i rundka w siłowni, nie rozwiało niepokoju, z którym męczyłem się cały dzień. Tym niepokojem rządzi Anastasia Steele. Pragnę jej uległości. Mam nadzieję, że się nie spóźni. Zerkam ku wejściu do baru i… czuję suchość w ustach. Stoi na progu i przez sekundę nie zdaję sobie sprawy, że to ona. Wygląda niebywale: jej włosy z jednej strony opadają miękkimi falami do piersi, z drugiej są upięte, odsłaniając delikatny zarys szczęki i łagodną linię delikatnej szyi. Jest na szpilkach i w ciemnej purpurowej sukni, która podkreśla szczupłą, urzekającą sylwetkę. O rany. Wychodzę jej na spotkanie. – Wyglądasz oszałamiająco – szepczę i całuję ją w policzek. Zamykam oczy, rozkoszując się jej zapachem; jest boski. – Miło cię widzieć w sukience, panno Steele. – Brylanty w uszach dopełniłyby całości; muszę jej kupić kolczyki. Biorę ją za rękę i prowadzę do stolika. – Czego się napijesz? Uśmiecha się znacząco, siadając. – Tego co ty. Ach, uczy się. – Jeszcze jedno sancerre – mówię do kelnera, wsuwając się na kanapę naprzeciwko niej. – Mają tu znakomitą piwniczkę – dodaję i przyglądam się jej przez chwilę. Ma lekki makijaż. Nie za mocny. Przypominam sobie, jak wpadła do mnie do gabinetu i uznałem, że wygląda zwyczajnie. Wszystko o niej można powiedzieć, ale nie to, że jest zwyczajna. Z lekkim makijażem i w odpowiednich ciuchach wygląda jak bogini. Porusza się niespokojnie i trzepocze rzęsami. – Jesteś zdenerwowana? – pytam. – Tak. I o to chodzi, Grey. Pochyliwszy się, szeptem wyznaję, że też jestem zdenerwowany. Patrzy na mnie, jakby mi wyrosły trzy głowy. Owszem, skarbie, też jestem człowiekiem. Kelner stawia kieliszek Any i dwa talerzyki – z mieszanką orzechów i oliwkami. Ana prostuje ramiona, co oznacza, że rozmowa robi się poważna, jak wtedy, gdy przeprowadzała ze mną wywiad. – No, więc jak to zrobimy? Przejrzymy po kolei moje uwagi? – pyta. – Jak zawsze niecierpliwa.
– Jak chcesz, mogę spytać, co sądzisz o dzisiejszej pogodzie – odparowuje. Ale wyszczekana. Daj jej się chwilę pomęczyć, Grey. Nie odrywając od niej wzroku, wkładam do ust oliwkę i oblizuję palec. Jej oczy rosną i ciemnieją. – Wydaje mi się, że pogoda dzisiaj była wyjątkowo nieszczególna – próbuję nonszalanckiego tonu. – Czy pan ze mnie kpi, panie Grey? – Tak, panno Steele. Zaciska usta, by ukryć uśmiech. – Wiesz, że ta umowa nie ma mocy prawnej. – Jestem tego w pełni świadomy, panno Steele. – Zamierzałeś mi to kiedyś powiedzieć? Co? Nie wydaje mi się, żebym musiał… i sama do tego doszłaś. – Myślisz, że zmusiłbym cię do czegoś wbrew woli, a potem udawał, że trzymam cię w garści, bo mam prawo po swojej stronie? – No, tak. O rany. – Nie masz o mnie zbyt dobrego zdania? – Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. – Anastasio, nie ma znaczenia, czy umowa ma moc prawną, czy nie. To ustalenia, które chciałbym z tobą wypracować; wyraz tego, czego bym od ciebie chciał i czego ty możesz oczekiwać z mojej strony. Jeśli ci się nie podoba, to jej nie podpisuj. Jeśli ją podpiszesz, a potem uznasz, że ci się nie podoba, jest w niej tyle artykułów zwalniających od odpowiedzialności, że możesz odejść. Nawet gdyby była wiążąca pod względem prawnym, to czy myślisz, że ciągałbym cię po sądach, gdybyś zdecydowała się wycofać? Za kogo ona mnie uważa? Ocenia mnie nieprzeniknionym spojrzeniem niebieskich oczu. Musi zrozumieć, że ten kontrakt nie opiera się na prawie, ale na zaufaniu. Chcę, żebyś mi ufała, Anastasio. Upija łyk wina, gdy mówię dalej, starając się wytłumaczyć. – Tego rodzaju związki są zbudowane na szczerości i zaufaniu. Jeśli mi nie ufasz… nie ufasz odczuciom, które w tobie budzę, nie ufasz wyobrażeniu, jak daleko mogę się posunąć, jak daleko mogę cię zabrać… Jeśli nie potrafisz być ze mną szczera, nic z tego nie będzie. Pociera podbródek, rozważając moje słowa. – Więc sprawa wygląda prosto, Anastasio. Ufasz mi czy nie? A jeśli ma o mnie takie fatalne zdanie, to w ogóle nie powinniśmy się w to bawić. Czuję w brzuchu skurcz napięcia. – Czy podobne dyskusje odbyłeś z, ekhm… tamtą piętnastką? – Nie. – Skąd ta nagła zmiana tematu? – Dlaczego nie? – Dlatego, że wszystkie były uległymi o ustalonej reputacji. Wiedziały, czego chcą od naszego związku i czego mogą generalnie oczekiwać. W ich przypadku chodziło tylko o dopracowanie granic względnych i tym podobnych szczegółów. – Czy korzystasz z jakiegoś konkretnego sklepu? Sieci Perwex? – Unosi brew, a ja śmieję się głośno. Napięcie ze mnie ulatuje, znika jak królik prestidigitatora, ale odpowiadam sucho: – Niezupełnie.
– Więc jak? Ciekawska jak zawsze, ale nie chcę znowu mówić o Elenie. Kiedy ostatni raz o niej wspomniałem, Anę zmroziło. – Naprawdę chcesz o tym porozmawiać? Czy przejdziemy do konkretów? Twoich uwag, jak je nazywasz. Ściąga brwi. – Jesteś głodna? – pytam. Spogląda podejrzliwie na oliwki. – Nie. – Jadłaś coś dzisiaj? Waha się. Niech to szlag. – Nie – mówi. Usiłuję zapanować nad gniewem. – Musisz jeść, Anastasio. Możemy zjeść tu albo w moim apartamencie. Gdzie wolisz? Nigdy na to nie pójdzie. – Uważam, że powinniśmy zostać w miejscu publicznym, na neutralnym gruncie. Oczywiście – rozsądna panna Steele. – Myślisz, że to mnie powstrzyma? – W moim głosie słychać chrypkę. Przełyka ślinę. – Mam nadzieję. Zlituj się nad tą dziewczyną, Grey. – Chodź. Zarezerwowałem prywatną salę. Nikt tam nie będzie się na nas gapił. – Wstaję i wyciągam do niej rękę. Przyjmie ją? Patrzy to na moją twarz, to na dłoń. – Weź swoje wino – rozkazuję, a ona bierze kieliszek i wsuwa swoją dłoń w moją. Kiedy opuszczamy bar, widzę pełne podziwu spojrzenia innych gości, a w oczach pewnego dobrze zbudowanego przystojniaka nieukrywany zachwyt moją towarzyszką. Jeszcze nigdy nie znalazłem się w takiej sytuacji… i raczej mi się to nie podoba. Na antresoli młody maître d’hôtel prowadzi nas do zarezerwowanej sali. Nie odrywa oczu od panny Steele, więc posyłam mu miażdżące spojrzenie, po którym dosłownie wyparowuje z luksusowego gabineciku. Starszy wiekiem kelner podsuwa Anie krzesło i kładzie jej serwetkę na kolanach. – Już zamówiłem. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza. – Nie, znakomicie – odpowiada z łaskawym skinieniem głową. – Miło widzieć cię tak zgodną. – Uśmiecham się złośliwie. – Więc na czym stanęliśmy? – Na konkretach – mówi, skupiona na bieżącej sprawie, ale pociąga spory łyk wina i jej policzki nabierają barwy. Pewnie łyknęła celowo, dla kurażu. Będę musiał jej pilnować, bo prowadzi. Zawsze mogłaby spędzić noc tutaj… wtedy mógłbym zerwać z niej tę sukienkę, w której tak kusząco wygląda. Znowu się koncentruję i wracam do szarej rzeczywistości – czyli do uwag Any. Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjmuję jej wydrukowany mejl. Ana ponownie prostuje ramiona i spogląda na
mnie wyczekująco – znów muszę ukryć rozbawienie. – Punkt drugi. Zgoda. To jest dla dobra nas obojga. Przeredaguję. Upija następny łyk. – Stan mojego zdrowia, biorąc pod uwagę sferę seksu? No cóż, wszystkie moje poprzednie partnerki miały sprawdzaną krew, a ja co pół roku przechodzę regularne badania, mając na względzie każde wspomniane przez ciebie ryzyko. Ostatnie wyniki są co do jednego negatywne. Nigdy nie brałem narkotyków. Powiem więcej, jestem ich zdecydowanym przeciwnikiem. Pod żadnym względem nie toleruję ich u pracowników i nakazuję wyrywkowe kontrole. Więcej, jeden z dzisiaj zwolnionych wyleciał właśnie za narkotyki. To robi na niej wrażenie. Mówię dalej: – Nigdy nie miałem transfuzji krwi. Czy to satysfakcjonująca odpowiedź na twoje pytanie? Potwierdza, kiwając głową. – Twoja następna uwaga, o której wspomniałem wcześniej. Możesz odejść, kiedy zechcesz, Anastasio. Nie będę cię zatrzymywał. Jednakże gdy odejdziesz… to nieodwracalne. Żeby to było jasne. Żadnych drugich szans. Nigdy. – Okej – odpowiada, chociaż nie sprawia wrażenia przekonanej. Milkniemy, gdy kelner przynosi zakąski. Przez chwilę rozważam, czy nie powinienem był zorganizować tego spotkania u mnie w biurze, potem odrzucam tę myśl. Jest śmieszna. Tylko durnie mieszają interesy z przyjemnościami. Ja rozdzielam pracę i życie prywatne; to jedna z moich żelaznych zasad, a jedyny wyjątek to moje relacje z Eleną… Ale też pomogła mi rozkręcić interes. – Mam nadzieję, że lubisz ostrygi – rzucam pod adresem Any, gdy kelner wychodzi. – Nigdy ich nie jadłam. – Naprawdę? No cóż. Wystarczy przechylić i przełknąć. Myślę, że sobie poradzisz. – Patrzę znacząco na jej usta, przypominając sobie, jakie są chłonne. Rumieni się. Wyciskam sok z cytryny na muszlę i przechylam ją do ust. – Mhm, pyszna. Smakuje morzem. – Uśmiecham się szeroko, gdy zafascynowana Ana wlepia we mnie wzrok. – Śmiało – zachęcam ją, wiedząc, że nie uchyli się przed wyzwaniem. – Więc tego się nie gryzie? – Nie, Anastasio, nie gryzie się. – Staram się nie myśleć o jej ząbkach zabawiających się ulubioną częścią mojego ciała. Zaciska je na dolnej wardze, zostawiając drobne odciski. Niech to diabli. Przebiega mnie dreszcz, poruszam się niespokojnie na krześle. Ana sięga po ostrygę, wyciska cytrynę, odchyla głowę i otwiera szeroko usta. Kiedy przechyla muszlę, sztywnieję w wiadomym miejscu. – No i? – pytam nieco chrapliwym głosem. – Zjem drugą – mówi z kąśliwym uśmieszkiem. – Grzeczna dziewczynka. Pyta mnie, czy celowo wybrałem ostrygi, wiedząc, że są osławionym afrodyzjakiem. Zaskakuję ją, mówiąc, że po prostu były na pierwszym miejscu w menu. – Przy tobie nie potrzebuję żadnych afrodyzjaków. Taa, mógłbym cię w tej chwili przelecieć. Zachowuj się, Grey. Zajmij się negocjacjami. – Więc na czym stanęliśmy? – Wracam do jej mejla i skupiam się na jej nieuregulowanych uwagach. Punkt dziewiąty. – Posłuszeństwo we wszystkim. Tak, tego od ciebie wymagam. – To dla mnie
ważne. Muszę wiedzieć, że nic jej nie grozi i że zrobi dla mnie wszystko. – Musisz to dla mnie zrobić. Pomyśl o tym jak o odgrywaniu roli, Anastasio. – Ale boję się, że zrobisz mi krzywdę. – Jaką krzywdę? – Fizyczną. – Naprawdę myślisz, że potrafiłbym to zrobić? Że przekroczyłbym wszelkie granice? – Powiedziałeś, że wcześniej kogoś skrzywdziłeś. – Tak, rzeczywiście. To było dawno temu. – Jak to się stało? – Podwiesiłem ją w pokoju zabaw. Zresztą nawiązujesz do tego w jednym z pytań. Te karabinki w pokoju zabaw służą do podwieszania. Zabaw z linami. Jedna z nich była zbyt mocno zaciśnięta. Wzburzona daje mi znak ręką, bym przestał. Za dużo informacji. – Nie muszę więcej wiedzieć. Więc nie będziesz mnie podwieszał? – pyta. – Nie, jeśli rzeczywiście tego nie chcesz. Możesz to dodać do granic bezwzględnych. – Okej. – Oddycha z ulgą. Jedź dalej, Grey. – Teraz posłuszeństwo. Myślisz, że dasz sobie z tym radę? Wpatruje się we mnie oczami, których spojrzenie przeszywa mnie na wskroś, moją mroczną duszę, i nie wiem, co zamierza powiedzieć. Do diabła. To może być koniec. – Mogłabym spróbować – mówi cichym głosem. Teraz moja kolej odetchnąć. Piłka wciąż w grze. – Świetnie. – Teraz warunki. – Punkt jedenasty. – Jeden miesiąc zamiast trzech to nic, zwłaszcza że każdego miesiąca chcesz jednego weekendu beze mnie. – W takim okresie do niczego nie dojdziemy. Ana potrzebuje szkolenia, a ja nie wytrzymuję chwili bez niej. Mówię jej to. Może wypracowalibyśmy kompromis, tak jak sugerowała. – Co powiesz na jeden dzień weekendu w miesiącu… ale za to dostałbym noc w środku tygodnia? Widzę, że rozważa tę możliwość. – Zgoda – mówi w końcu z poważną miną. Świetnie. – I proszę, spróbuj przez trzy miesiące. Jak się okaże, że to nie dla ciebie, w każdej chwili możesz zrezygnować. – Trzy miesiące – powtarza. Czy to znaczy, że się zgadza? Uznaję, że tak. W porządku. Teraz uwaga! – Co do sprawy własności, to tylko kwestia terminologii i nawiązuje do zasady posłuszeństwa. Chodzi jedynie o to, byś widziała to w odpowiedniej perspektywie, rozumiała, kim dla ciebie jestem. I chcę, żebyś wiedziała, że gdy tylko przekroczysz mój próg jako uległa, będę robił z tobą, co zechcę. Musisz to zaakceptować, i to chętnie. Dlatego musisz mi ufać. Będę cię posuwał, kiedy zechcę, ile razy zechcę i gdziekolwiek zechcę. Będę cię karać, jeśli zechcę. Będę cię tresował dla własnej przyjemności. Ale wiem, że nie robiłaś tego wcześniej. Na początku przyjmę powolne tempo i będę ci pomagał.
Wypracujemy różne scenariusze. Chcę, żebyś mi ufała, ale wiem, że muszę zdobyć twoje zaufanie, i zdobędę je. Stąd też to „lub w inny sposób” ma ci pomóc w nastawieniu; to znaczy „cokolwiek się zdarzy”. Niezła przemowa, Grey. Opada na oparcie krzesła – oszołomiona, jak sądzę. – Nadążasz za mną? – pytam łagodnie. Kelner zagląda do nas i daję mu znak głową, że może sprzątnąć nakrycia. – Chcesz jeszcze wina? – pytam. – Prowadzę. Dobra odpowiedź. – W takim razie wody? Kiwa głową. – Niegazowana czy gazowana? – Poproszę gazowaną. Kelner wychodzi z naczyniami. – Jesteś bardzo milcząca – szepczę. Prawie się nie odzywała. – Jesteś bardzo rozgadany – odpowiada bez wahania. Słuszna uwaga, panno Steele. Teraz następny punkt na jej liście uwag: piętnasty. Biorę głęboki oddech. – Dyscyplinowanie. Jest bardzo cienka granica między rozkoszą a bólem, Anastasio. To dwie strony jednej monety, nie ma jednej bez drugiej. Mogę ci zademonstrować, jak rozkoszny potrafi być ból. Teraz mi nie wierzysz, ale to właśnie sprawa tego, co nazywam zaufaniem. Ból się pojawi, ale nie taki, którego byś nie wytrzymała. – To niesłychanie ważne. – Znów wszystko sprowadza się do zaufania. Ufasz mi, Anastasio? – Tak, ufam – odpowiada natychmiast. Jej odpowiedź kompletnie wytrąca mnie z równowagi; jest całkowicie nieoczekiwana. Znów. Czy już zdobyłem jej zaufanie? – Hm, w takim razie reszta tego interesu to tylko szczegóły. – Pękam z radości. – Ważne szczegóły. Ma rację. Skup się, Grey. – Dobra, omówmy je. Przychodzi kelner z pierwszym daniem. – Mam nadzieję, że lubisz ryby – mówię, gdy stawia przed nami talerze. Karbonela wygląda smakowicie. Ana kosztuje. W końcu je! – Zasady – kontynuuję. – Pomówmy o nich. Czy jedzenie to kwestia krytyczna? – Tak. – Czy mogę to tak zmodyfikować, że będziesz jadła przynajmniej trzy posiłki dziennie? – Nie. Powstrzymując westchnienie irytacji, trwam przy swoim. – Muszę wiedzieć, że nie głodujesz. Ściąga brwi.
– Będziesz musiał mi zaufać. – Trafiony, zatopiony, panno Steele – rzucam pod nosem. Są bitwy, których nie wygram. – Ustępuję z jedzeniem i snem. Posyła mi lekki uśmiech ulgi. – Czemu nie mogę na ciebie patrzeć? – To sprawa relacji pan–uległa. Przyzwyczaisz się do tego. Znów się krzywi, ale tym razem wydaje się urażona i zasmucona. – Czemu nie mogę cię dotykać? – pyta. – Bo nie. Zamknij jej mordę, Grey. – Czy to z powodu pani Robinson? Co takiego?! – Czemu tak sądzisz? Myślisz, że wywołała u mnie uraz? Przytakuje ruchem głowy. – Nie, Anastasio. To nie dlatego. Poza tym pani Robinson w życiu by się na to wszystko nie zgodziła. – Więc to nie ma żadnego związku z nią? – pyta, chyba zbita z tropu. – Nie. Nie znoszę, gdy się mnie dotyka. I uwierz, mała, naprawdę lepiej dla ciebie, żebyś nie wiedziała, dlaczego tak jest. – I nie chcę też, żebyś ty się dotykała – dodaję. – Z czystej ciekawości, dlaczego? – Bo cała twoja rozkosz ma należeć do mnie. I właśnie teraz jej pragnę. Mógłbym ją zerżnąć tu i teraz, żeby sprawdzić, czy potrafi być cicho. Naprawdę cicho, zdając sobie sprawę, że jest w zasięgu słuchu personelu i gości. Przecież to dlatego zarezerwowałem ten pokój. Otwiera usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale znów je zamyka i nabiera kolejny kęs z prawie nietkniętego dania. – Dałem ci wiele do myślenia, prawda? – mówię, składając kartkę i chowając ją do kieszeni. – Tak. – Czy chcesz też przejść teraz do dyskusji o granicach? – Nie przy kolacji. – Przewrażliwiona? – Coś w tym rodzaju. – Nie zjadłaś zbyt wiele. – Zjadłam, ile trzeba. To się robi nudne. – Trzy ostrygi, cztery kęsy karboneli, jedna łodyżka szparagów, ani jednego ziemniaka, orzecha, ani jednej oliwki i nie jadłaś cały dzień. Powiedziałaś, że mam ci zaufać. Wytrzeszcza oczy. Owszem. Liczyłem, Anastasio. – Christianie, proszę, nie co dzień prowadzę takie rozmowy. – Musisz być w dobrej kondycji i zdrowa, Anastasio – mówię z uporem. – Wiem.
– I w tej właśnie chwili chcę zedrzeć z ciebie tę sukienkę. – To nie wydaje mi się dobrym pomysłem – szepcze. – Nie zjedliśmy deseru. – Masz ochotę na deser? – Skoro jeszcze nie zjedliśmy głównego dania? – Tak. – Ty możesz być deserem. – Nie jestem pewna, czy jestem dość słodka. – Anastasio, jesteś cudownie słodka. Wiem o tym. – Christianie. Używasz seksu jako broni. To nieuczciwe. – Spuszcza wzrok i mówi cicho, nieco melancholijnym tonem. Aż nagle unosi wzrok, przeszywając mnie intensywnym spojrzeniem. Jej jasnoniebieskie oczy potrafią wyprowadzić z równowagi i… podniecić. – Masz rację. Tak postępuję – przyznaję. – W prawdziwym życiu używasz każdej dostępnej broni, którą umiesz się posłużyć. To nie zmienia faktu, że bardzo cię pożądam. W tej chwili. – I moglibyśmy się pieprzyć tu i teraz. Wiem, że jesteś zainteresowana, Anastasio. Słyszę, że szybciej oddychasz. – Chciałbym czegoś spróbować. – Naprawdę chcę wiedzieć, czy potrafi zachować milczenie i czy potrafiłaby to robić, bojąc się, że zostanie nakryta. Kolejny raz marszczy czoło; jest zagubiona. – Gdybyś była moją uległą, nie musiałabyś o tym myśleć. To byłoby łatwe. Nie musiałabyś podejmować tych wszystkich decyzji, przejmować się tymi wszystkimi nużącymi procesami myślowymi, które za nimi stoją, tym: „Czy to właściwe?”, „Czy tu można?”, „Czy teraz można?”. Nie musiałabyś się martwić żadnym z tych drobiazgów. Tym bym się zajmował ja jako twój pan. I w tej właśnie chwili wiem, że mnie pożądasz, Anastasio. Odrzuca włosy i jeszcze bardziej marszczy czoło, gdy oblizuje wargi. O, tak. Pożąda mnie. – Wiem to, bo twoje ciało cię zdradza. Naprężasz uda, jesteś zarumieniona i szybciej oddychasz. – Skąd wiesz o moich udach? – pyta cienkim głosem, chyba zszokowana. – Poczułem, że obrus się poruszył, i moja hipoteza jest oparta na latach doświadczeń. Mam rację, no nie? Przez chwilę milczy i patrzy w bok. – Nie skończyłam karboneli – mówi wymijająco, ale nadal zarumieniona. – Wolisz zimną rybę ode mnie? Patrzy mi w twarz. Jej oczy są wielkie, źrenice ciemne, rozszerzone. – Myślałam, że chciałeś, żebym zmiotła talerz do czysta. – W tej chwili, panno Steele, gówno mnie obchodzi, czy jesz, czy nie. – Christianie, nie walczysz uczciwie. – Wiem. Nigdy nie walczyłem uczciwie. Wpatrujemy się w siebie, tocząc psychologiczną batalię, oboje świadomi erotycznego napięcia, które rozciąga się między nami nad stołem. Proszę, zrobisz po prostu to, co ci kazano? Błagam ją wzrokiem. Ale w jej oczach błyszczy zmysłowe nieposłuszeństwo i uśmiech unosi wargi. Nadal nie odrywając ode mnie wzroku, sięga po łodygę szparagów i celowo zagryza wargę. Co ona wyrabia? Bardzo powoli wsuwa do ust czubek łodygi i ssie ją. O jasna cholera.
Bawi się mną – niebezpieczna taktyka, która sprawi, że będę musiał zerżnąć ją na tym stole. Przyglądam się zahipnotyzowany, twardniejąc w jednej sekundzie. – Anastasio. Co robisz? – pytam ostrzegawczo. – Jem szparaga – mówi z nieśmiałym uśmieszkiem. – Ja myślę, że bawisz się mną, panno Steele. – Ja tylko kończę moje danie, panie Grey. – Jej wargi rozchylają się jeszcze bardziej, powoli, zmysłowo, i żar między nami podskakuje o kilka stopni. Naprawdę nie ma pojęcia, jaka jest sexy… Już mam się na nią rzucić, gdy puka kelner i wchodzi do gabinetu. Niech to diabli. Pozwalam mu pozbierać talerze, po czym znów skupiam uwagę na pannie Steele. Ale zmarszczka na czole powróciła i Anastasia skubie skórki palców. Do diabła. – Masz ochotę na deser? – pytam. – Nie, dziękuję. Chyba powinnam już iść – mówi, nadal wpatrując się w swoje dłonie. – Iść? – Odchodzi? Kelner szybko znika z talerzami. – Tak – mówi Ana zdecydowanym tonem. Wstaje do wyjścia. Ja też wstaję, odruchowo. – Oboje mamy jutro ceremonię rozdania dyplomów. To wcale nie idzie tak, jak było w planie. – Nie chcę, żebyś poszła – wyznaję, bo to prawda. – Proszę, muszę iść – upiera się. – Dlaczego? – Bo dałeś mi wiele do przemyślenia i potrzebuję jakiegoś dystansu. – W oczach ma prośbę, żebym pozwolił jej odejść. Ale tak daleko posunęliśmy się w negocjacjach. Poszliśmy na kompromisy. Możemy się postarać, by się udało. Muszę się postarać, żeby się udało. – Mógłbym cię zmusić, żebyś została – mówię, wiedząc, że potrafiłbym ją uwieść w tej chwili, w tym pomieszczeniu. – Tak, bez problemu, ale nie chcę, żebyś to zrobił. Moje akcje dołują – przeceniłem swoje możliwości. Nie tak wyobrażałem sobie zakończenie tego wieczoru. Sfrustrowany przeczesuję włosy rękami. – Wiesz, kiedy wpadłaś do mojego gabinetu, żeby zrobić ze mną wywiad, byłaś cała: „Tak, proszę pana”, „Nie, proszę pana”. Myślałem, że jesteś urodzoną uległą. Ale tak szczerze mówiąc, Anastasio, nie jestem pewien, czy w twoim powabnym ciele znajdę choćby strzępek uległości. – Pokonuję kilka dzielących nas kroków i patrzę w oczy, które błyszczą determinacją. – Może masz rację – mówi Ana. Nie. Nie. Nie chcę mieć racji. – Daj mi szansę zbadać, czy możesz być uległą. – Pieszczę kciukiem jej twarz i dolną wargę. – Nie znam żadnego innego sposobu, Anastasio. Taki już jestem. – Wiem – mówi. Opuszczam głowę tak nisko, że wiszę ustami nad jej ustami i czekam, aż je uniesie i zamknie oczy. Chcę złożyć na jej wargach krótki, czysty pocałunek, ale gdy nasze usta się spotykają, przylega do mnie,
nagle zaciska ręce w moich włosach, otwiera szeroko usta, napiera językiem. Przyciskam rękę do jej krzyża, przyciągam ją do siebie i pogłębiam pocałunek, odpowiadając rozpaleniem na jej rozpalenie. Chryste, pragnę jej. – Nie przekonam cię, żebyś została? – szepczę przy kąciku jej ust, gdy moje ciało reaguje, twardniejąc z pożądania. – Nie. – Spędź ze mną noc. – I nie dotykać cię? Nie. Do cholery. Mrok rozwija we mnie swoje zwoje, ale go ignoruję. – Ty nieznośna dziewczyno – mruczę i odsuwam się, bacznie wpatrzony w napiętą, posępną twarz. – Dlaczego mam wrażenie, że się ze mną żegnasz? – Bo właśnie wychodzę. – Nie to miałem na myśli, sama wiesz. – Christianie, muszę o tym pomyśleć. Nie wiem, czy mogę wejść z tobą w taki związek, jakiego chcesz. Zamykam oczy i opieram się czołem o jej czoło. Czego się spodziewałeś, Grey? Ona nie jest do tego stworzona. Biorę głęboki oddech i całuję ją w czoło, a potem wsuwam nos w jej włosy, wciągając słodką jesienną woń i starając się zapamiętać ją na zawsze. To by było na tyle. Koniec. Cofam się i wypuszczam ją z objęć. – Jak pani sobie życzy, panno Steele. Odprowadzę cię do holu. – Wyciągam rękę, może po raz ostatni, i jestem zaskoczony bólem, który czuję na tę myśl. Składa swoją dłoń w mojej i bez słowa idziemy do recepcji. – Masz bilet parkingowy? – pytam, gdy docieramy do holu. Głos mam spokojny, opanowany, ale w środku jestem cały spięty. Wyjmuje z torebki bilet i podaje go portierowi. – Dziękuję za kolację – mówi. – Cała przyjemność po mojej stronie. Jak zawsze, panno Steele. To nie może być koniec. Muszę jej pokazać – zademonstrować, co to wszystko znaczy, co możemy razem zdziałać. Pokazać, co możemy robić w pokoju zabaw. Wtedy będzie wiedziała. To może jedyny sposób, by uratować tę sprawę. Szybko odwracam się do Any. – W tym tygodniu przeprowadzasz się do Seattle. Jeśli podejmiesz właściwą decyzję, mogę się z tobą spotkać w niedzielę? – pytam. – Zobaczymy. Może – mówi. To nie znaczy „nie”. Zauważam gęsią skórkę na jej ramionach. – Zrobiło się chłodniej, nie masz kurtki? – pytam. – Nie. Ta kobieta potrzebuje opieki. Zdejmuję marynarkę. – Proszę. Nie chcę, żebyś się przeziębiła. – Zarzucam marynarkę na jej ramiona, a ona otula się nią, zamyka oczy i wciąga głęboko powietrze. Wdycha mój zapach? Tak jak ja jej?
Może nie wszystko stracone? Boy doprowadza wiekowego garbusa. Co to jest, u diabła? – Tym jeździsz? – Ten pojazd musi być starszy od Teodora Roosevelta. Jezu! Boy wręcza jej kluczyki i dostaje ode mnie sowity napiwek. Zasłużony dodatek za pracę w niebezpiecznych warunkach. – To w ogóle jest sprawne? – Mierzę Anę rozjuszonym wzrokiem. Jak może być bezpieczna w tej blaszanej trumnie? – Tak. – Dotoczy się do Seattle? – Owszem. Dotoczy się. – Bezpiecznie? – Tak. – Usiłuje mnie uspokoić. – Dobra, jest stary. Ale jest mój i jest sprawny. Ojczym mi go kupił. Kiedy sugeruję, że moglibyśmy się postarać o coś lepszego, zdaje sobie sprawę ze znaczenia moich słów i jej mina zmienia się w jednej chwili. Na wściekłą. – Nie kupisz mi żadnego samochodu – mówi wprost. – Zobaczymy – rzucam pod nosem, usiłując zachować spokój. Otwieram drzwi od strony kierowcy i gdy Ana wsiada do środka, zadaję sobie pytanie, czy nie powinienem kazać Taylorowi zawieźć jej do domu. Niech to diabli. Przypominam sobie, że ma wychodne. Od razu po zamknięciu drzwi opuszcza okno powoli… upiornie powoli. Na litość boską! – Jedź ostrożnie – warczę. – Do widzenia, Christianie – mówi i głos ją zawodzi, jakby walczyła z płaczem. Niech to szlag. Cała irytacja i lęk o jej bezpieczeństwo znikają, a w ich miejsce wyrasta poczucie bezsilności, gdy jej samochód odjeżdża w górę ulicy. Nie wiem, czy znów ją zobaczę. Stoję na chodniku jak idiota, czekając, aż tylne światła garbusa znikną w mroku nocy. Kurwa mać. Czemu to się do tego stopnia popierniczyło? Sztywnym krokiem wracam do hotelu, kieruję się do baru i zamawiam butelkę sancerre. Zabieram ją ze sobą i idę do pokoju. Laptop na biurku jest otwarty i przed odkorkowaniem wina siadam przy nim i zaczynam pisać mejl. Nadawca: Christian Grey Temat: Dzisiejszy wieczór Data: 25 maja 2011 22:01 Adresat: Anastasia Steele Nie rozumiem, dlaczego dzisiaj uciekłaś. Mam nadzieję, że wyczerpująco odpowiedziałem na wszystkie Twoje pytania. Wiem, że dałem Ci bardzo dużo do myślenia, i bardzo bym pragnął, żebyś zastanowiła się głęboko nad moją propozycją. Naprawdę chcę, żeby się udało. Zabierzemy się do tego powoli. Zaufaj mi. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Patrzę na zegarek. Dojazd do domu zajmie jej co najmniej dwadzieścia minut, pewnie dłużej w tej
blaszanej trumnie. Piszę mejla do Taylora. Nadawca: Christian Grey Temat: Audi A3 Data: 25 maja 2011 22:04 Adresat: J.B. Taylor Proszę dostarczyć mi tu jutro audi. Dzięki Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Otworzywszy butelkę, nalewam sobie sancerre do kieliszka, biorę książkę, siadam i czytam, usiłując się skupić. Wciąż uciekam wzrokiem do komputera. Czy Ana odpisze? W miarę jak mijają kolejne minuty, mój niepokój sięga zenitu; czemu nie odpisuje? O 23:00 wysyłam jej esemesa. Dojechałaś bezpiecznie do domu? Ale na esemes też nie dostaję żadnej odpowiedzi. Może poszła prosto do łóżka. Przed północą znów piszę do niej mejla. Nadawca: Christian Grey Temat: Dzisiejszy wieczór Data: 25 maja 2011 23:58 Adresat: Anastasia Steele Mam nadzieję, że dojechałaś do domu tym swoim samochodem. Daj mi znać, czy wszystko u Ciebie w porządku. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Zobaczę ją jutro na uroczystości wręczenia dyplomów i dowiem się, czy mnie odrzuca. Z tą przygnębiającą myślą rozbieram się, wchodzę do łóżka i patrzę w sufit. Tę sprawę naprawdę spierniczyłeś, Grey.
CZWARTEK 26 MAJA 2011 Mamy nie ma. Czasem wychodzi. I jestem tylko ja. Ja, moje samochodziki i mój kocyk. Kiedy wraca do domu, śpi na kanapie. Kanapa jest brązowa i się lepi. Mama jest zmęczona. Czasem okrywam ją moim kocykiem. Albo wraca do domu i ma coś do jedzenia. Wtedy jest fajnie. Jemy chleb z masłem. I czasem makaron z serem. Ser lubię najbardziej. Dzisiaj nie ma mamy. Bawię się samochodzikami. Jeżdżą szybko po podłodze. Nie ma mamy. Wróci. Na pewno. Kiedy mama wróci? Teraz jest ciemno i nie ma mamy. Jak wejdę na stołek, mogę sięgnąć do kontaktu. Pstryk. Pstryk. Pstryk. Pstryk. Pstryk. Jasno. Ciemno. Jasno. Ciemno. Jasno. Jestem głodny. Jem ser. W lodówce jest ser. Ser w szarym futerku. Kiedy mama wróci do domu? Czasem wraca z nim. Nie cierpię go. Chowam się, jak przychodzi. Moja ulubiona kryjówka to szafa mamy. Pachnie mamą. Pachnie mamą, jak mama jest szczęśliwa. Kiedy mama wróci? W moim łóżku jest zimno. I jestem głodny. Mam kocyk i samochodziki, ale nie ma mamy. Kiedy mama wróci?
Budzę się gwałtownie. Kurwa. Kurwa. Kurwa. Nie cierpię moich snów. Są pełne przerażających wspomnień, zdeformowanych pozostałości z czasów, które chciałbym zapomnieć. Serce mi wali i spływam potem. Ale najgorszym skutkiem nocnych koszmarów są napady lęku po obudzeniu. Ostatnio koszmary się nasiliły i stały bardziej plastyczne. Nie mam pojęcia dlaczego. Cholerny Flynn – wraca dopiero w przyszłym tygodniu, nie wiadomo którego dnia dokładnie. Przeczesuję włosy rękami, sprawdzam, która godzina. 5:38, światło sączy się przez zasłony. Czas wstać. Idź pobiegać, Grey. Nadal nie ma żadnego esemesa ani mejla od Any. Gdy uderzam piętami w chodnik, mój niepokój rośnie. Odpuść, Grey. Po prostu, kurwa, odpuść! Wiem, że zobaczę ją na ceremonii wręczenia dyplomów. Ale nie mogę odpuścić, nie mogę zrezygnować. Przed prysznicem posyłam jej następnego esemesa. Zadzwoń. Muszę wiedzieć, że nic jej się nie stało. Po śniadaniu nadal ani słowa od Any. Żeby przestać o niej myśleć, kilka godzin pracuję nad moim przemówieniem. Po ceremonii będę mówił z uznaniem o niezwykle cennej pracy wydziału nauki, o ochronie środowiska i postępach, które poczynił we współpracy z moją firmą, GEH, jeśli chodzi o technologię upraw w krajach rozwijających się. „Wszystko w ramach pańskiego planu »nakarmić świat«?”. Rozsądne słowa Any rozlegają się echem w mojej głowie i przynajmniej odsuwają na bok koszmar ostatniej nocy. Przestaję o nich myśleć, gdy przeredagowuję przemówienie. Sam, wicedyrektor od promocji, przysłał mi surową wersję, którą uznałem za nadmiernie pretensjonalną. Potrzebuję godziny, by z
bzdurnego tekstu dla mediów zrobić coś strawnego dla ludzi. Wpół do dziesiątej i nadal ani słowa od Any. To milczenie mnie martwi – i Ana jest po prostu niegrzeczna. Dzwonię, ale od razu zgłasza się automatyczna sekretarka. Rozłączam się. Okaż trochę godności, Grey. Na sygnał dźwiękowy ze skrzynki odbiorczej serce mi podskakuje – ale to mejl od Mii. Mimo nie najlepszego nastroju uśmiecham się. Tęsknię za smarkulą.
Nadawca: Mia G., dyrektor nadzwyczajny Temat: Lot Data: 26 maja 2011 15:52 GMT–1 Adresat: Christian Grey Cześć, Christian, nie mogę się doczekać, kiedy się stąd wyrwę! Ratuj mnie, błagam. Numer lotu AF3622, sobota 12:22 i tato każe mi latać klasą ekonomiczną! Okropność! Będę miała furę bagażu. Uwielbiam. Uwielbiam. Uwielbiam paryską modę. Mama mówi, że masz dziewczynę. Czy to prawda? Jaka ona jest? MUSZĘ WIEDZIEĆ! Do zobaczenia w sobotę. Bardzo za Tobą tęsknię. À bientôt mon frère4.
M xxx Och, do diabła! Matka z tym swoim gadulstwem. Ana nie jest moją dziewczyną! I w sobotę będę musiał uporać się z równie wielkim gadulstwem siostry, jej wrodzonym optymizmem i wścibstwem. Potrafi być bardzo męcząca. Zapisując w pamięci numer lotu i godzinę, posyłam Mii krótki mejl, żeby wiedziała, że po nią przyjadę. O 9:45 jestem gotów na ceremonię. Szary garnitur, biała koszula i krawat, oczywiście tamten krawat. To będzie subtelna wiadomość dla Any, że się nie poddałem, i pamiątka cudownych chwil. Tak, naprawdę cudownych… Widzę ją w myślach związaną i wypełnioną pożądaniem. Do cholery! Czemu nie zadzwoniła? Znowu wybieram jej numer. Niech to szlag. Wciąż, kurwa, nie odbiera! Dokładnie o 10:00 rozlega się pukanie do drzwi. To Taylor. – Dzień dobry – mówię, gdy wchodzi. – Dzień dobry, panie Grey. – Jak poszło wczoraj? – Dobrze, proszę pana. – Taylor zmienia się w oczach, staje się cieplejszy. To pewnie wskutek myśli o córce. – Jak Sophie? – Jest śliczna. I bardzo dobrze radzi sobie w szkole. – To świetnie. – A3 będzie w Portland pod wieczór. – Znakomicie. Jedźmy. I chociaż aż mnie skręca ze złości, niecierpliwie wypatruję chwili, gdy zobaczę pannę Steele. Sekretarka rektora wprowadza nas do małego pomieszczenia sąsiadującego z audytorium WSU. Rumieni się prawie tak bardzo, jak pewna młoda kobieta, z którą jestem w niezwykle zażyłych stosunkach. W poczekalni nauczyciele akademiccy, pracownicy administracyjni oraz kilkoro studentów i studentek piją kawę przed uroczystością. Wśród nich, ku mojemu zaskoczeniu, jest Katherine Kavanagh. – Cześć, Christian – mówi, podchodząc dumnym krokiem, z pewnością siebie osoby z zamożnej rodziny. Ma na sobie absolwencką togę i wydaje się w świetnym nastroju. Na pewno widziała się z Aną. – Cześć, Katherine. Co u ciebie? – Wyglądasz, jakby mój widok tutaj cię zaskoczył – mówi, ignorując przywitanie i jakby trochę urażona. – Wygłaszam mowę absolwencką. Elliot ci nie powiedział? – Nie, nie powiedział. – Na litość boską, nie przebywamy ze sobą dwadzieścia cztery godziny na dobę. – Gratulacje – dodaję z uprzejmości. – Dziękuję. – Ma oschły ton. – Jest tu Ana? – Niedługo będzie. Przychodzi z tatą. – Widziałaś ją dziś rano? – Tak. Dlaczego pytasz? – Chciałem wiedzieć, czy dotarła do domu w tej blaszanej trumnie, którą nazywa samochodem. – W Wandzie. Nazywa go Wanda. Owszem, dotarła. – Wpatruje się we mnie pytająco. – Miło mi to słyszeć.
W tym momencie dołącza do nas rektor i posyłając Kavanagh uprzejmy uśmiech, prowadzi mnie do innych nauczycieli celem dokonania prezentacji. Czuję ulgę, że Ana jest cała i zdrowa, ale też wściekłość, bo nie odpowiedziała na żadną moją wiadomość. To nie jest dobry znak. Nie muszę jednak długo roztrząsać tego zniechęcającego stanu rzeczy – ktoś z władz wydziału ogłasza, że czas zacząć, i wyprowadza nas na korytarz. W chwili słabości jeszcze raz próbuję dodzwonić się do Any. Łączę się z jej pocztą głosową i Kavanagh mi przerywa. – Nie mogę się doczekać twojej mowy – mówi, gdy idziemy korytarzem. Po dotarciu do audytorium stwierdzam, że jest większe niż się spodziewałem, i wypełnione ludźmi. Publiczność jak jeden mąż wstaje i oklaskuje nas, gdy wchodzimy gęsiego na podium. Aplauz przybiera na sile, a potem z wolna cichnie, gdy wszyscy siadają do wtóru szmeru oczekiwania. Kiedy rektor wygłasza mowę powitalną, mam okazję rozejrzeć się po sali. Pierwsze rzędy wypełniają studenci w identycznych czarno-czerwonych togach WSU. Gdzie ona jest? Metodycznie sprawdzam rząd po rzędzie. Jesteś. Widzę ją skuloną w drugim rzędzie. Całą i zdrową. Głupio mi, że straciłem tyle nerwów i energii, myśląc o niej zeszłego wieczoru i dzisiaj przed południem. Lśniące błękitne oczy rosną, gdy nasze spojrzenia się krzyżują, wierci się w fotelu, a rumieniec powoli wypływa jej na twarz. Owszem. Znalazłem cię. A ty nie odpowiedziałaś na moje wiadomości. Unika mnie, a to mnie wkurza. Bardzo wkurza. Zamykając oczy, wyobrażam sobie, jak polewam ciepłym woskiem jej piersi, a ona wije się pode mną. To wyobrażenie dramatycznie oddziałuje na moje ciało. Niech to szlag. Weź się w garść, Grey. Przestaję o niej myśleć, opanowuję żądze i skupiam się na przemowach. Kavanagh wygłasza inspirującą mowę o wykorzystywaniu możliwości – tak, tak, carpe diem, Kate. Publiczność nagradza ją gorącą owacją. Widać, że jest inteligentna, popularna i pewna siebie. W niczym nie przypomina bojaźliwej, nieśmiałej i podpierającej ściany uroczej panny Steele. Naprawdę niewiarygodne, że te dwie dziewczyny zostały przyjaciółkami. Słyszę moje nazwisko; rektor mnie przedstawia. Wstaję i podchodzę do mównicy. Kurtyna w górę, Grey. – Jestem głęboko wdzięczny i wzruszony z racji wielkiego zaszczytu, jaki spotkał mnie dziś ze strony władz Uniwersytetu Stanu Waszyngton. Mam wyjątkową okazję opowiedzieć o imponującej pracy tutejszego wydziału ochrony środowiska. Razem szukamy praktycznych i przyjaznych dla środowiska metod gospodarki rolnej w państwach Trzeciego Świata; naszym ostatecznym celem jest zlikwidowanie głodu i ubóstwa na całym świecie. Ponad miliard ludzi, szczególnie w Afryce Subsaharyjskiej, Azji Południowej i Ameryce Łacińskiej żyje w skrajnej nędzy. W tych częściach świata rolnictwo jest nieprzystosowane do wyznaczonych mu celów, rezultatem tej sytuacji jest destrukcja ekologiczna i społeczna. Na własnej skórze poznałem, co znaczy prawdziwy głód, i traktuję ten problem jako bardzo osobiste wyzwanie. Owocem wspólnej pracy Uniwersytetu Stanu Waszyngton i Grey Enterprises Holdings jest
niebywały postęp, jeśli chodzi o użyźnianie ziemi i technologie uprawy roli. Jesteśmy pionierami we wdrażaniu niskonakładowych systemów w krajach rozwijających się, a nasze gospodarstwa doświadczalne zwiększyły wydajność produkcji o trzydzieści procent. WSU w wielkiej mierze przyczynił się do tego fantastycznego osiągnięcia, a Grey Enterprises Holdings jest dumny z tych studentów, którzy dołączyli do nas poprzez staż, pracując w naszych doświadczalnych gospodarstwach w Afryce. Praca, którą wykonują, przynosi korzyści miejscowym społecznościom i im samym. Razem możemy zwalczać głód i skrajne ubóstwo nawiedzające tamte regiony. Ale w epoce ewolucji technologicznej, gdy świat rozwinięty pędzi naprzód, powiększa się przepaść między bogatymi a biednymi, najważniejszą rzeczą jest uświadomienie sobie, że nie wolno nam roztrwonić nieodnawialnych zasobów naturalnych naszej planety. Są one własnością całej ludzkości i musimy o nie dbać, a także znajdować sposoby, aby wzbogacać i rozwijać nowe rozwiązania służące wyżywieniu przeludnionej planety. Jak powiedziałem, wspólne działania Grey Enterprises Holdings i Uniwersytetu Stanu Waszyngton dostarczają niezbędnych rozwiązań i naszym zadaniem jest uświadamiać i edukować rozwijający się świat. Temu właśnie celowi służy wydział telekomunikacyjny Grey Enterprises Holdings. Z dumą mogę powiedzieć, że dokonujemy imponującego postępu w technologii solarnej, wydłużając czas działania baterii i zapewniając bezprzewodowy Internet, tak że dotrze on do najodleglejszych zakątków naszej planety. Naszym celem jest też zapewnienie użytkownikowi końcowemu tego Internetu za darmo. Dostęp do informacji i edukacji, uważany przez nas za rzecz oczywistą, jest elementem decydującym w walce z ubóstwem w rozwijających się regionach. Jesteśmy szczęściarzami. Wszyscy tutaj jesteśmy uprzywilejowani. Niektórzy bardziej niż inni, i zaliczam siebie do tej kategorii. Mamy moralny obowiązek zaoferować tym, którzy mają mniej szczęścia, godne, zdrowe, bezpieczne i syte życie, a także lepszy dostęp do zasobów naturalnych, którymi wszyscy się cieszymy. Na zakończenie posłużę się cytatem, który zawsze do mnie przemawia. Jest to parafraza powiedzenia rdzennych mieszkańców Ameryki: „Kiedy spadnie ostatni liść, wyschnie ostatnie drzewo i zostanie złowiona ostatnia ryba, zrozumiemy, że nie da się jeść pieniędzy”. Usiadłem wśród gorącego aplauzu, powstrzymałem się, by nie spojrzeć na Anę, i przyglądałem się wiszącej w głębi audytorium fladze WSU. Jeśli Ana chce mnie ignorować, proszę bardzo. Też mogę trochę poudawać. Wstał prorektor i zapowiedział rozdawanie dyplomów. I tak zaczęła się męka wyczekiwania, aż dotarliśmy do S i mogłem znów ją zobaczyć. Minęła cała wieczność, nim usłyszałem „Anastasia Steele”. Fala braw i idzie w moim kierunku zamyślona i zmartwiona. Niech to szlag. O czym myśli? Weź się w garść, Grey. – Gratulacje, panno Steele – mówię, wręczając jej dyplom. Wymieniamy uścisk dłoni, ale przytrzymuję jej rękę. – Coś nie tak z twoim laptopem? Wydaje się zakłopotana. – Nie. – W takim razie ignorujesz moje mejle? – Puszczam jej rękę. – Widziałam tylko ten o fuzjach i nabytkach.
Co to ma znaczyć, u diabła? Zakłopotanie Any rośnie, ale muszę pozwolić jej odejść – za jej plecami rośnie kolejka. – Wrócimy do tego później – dorzucam, gdy odchodzi. To nie będzie koniec rozmowy. Przechodzę piekło, zanim dociera do mnie ostatni student. Zaznałem pożerania wzrokiem, ataku chmary roztrzepotanych rzęs, głupkowato chichoczące dziewczątka ściskały mi dłoń, a pięć obdarowało mnie karteczkami z numerami telefonów. Z ulgą opuszczam podium w towarzystwie rady wydziału, do wtóru upiornej marszowej muzyczki i braw. W korytarzu chwytam Kavanagh za ramię. – Muszę porozmawiać z Aną. Możesz ją znaleźć? W tej chwili. Mocno się dziwi, ale nim otworzy usta, dodaję na tyle uprzejmie, na ile mnie stać: – Proszę. Zaciska z dezaprobatą szczęki, ale czeka ze mną, aż szacowni pracownicy naukowi przedefilują przed nami gęsiego, po czym wraca do audytorium. Rektor się zatrzymuje, gratulując mi przemowy. – Pańskie zaproszenie to dla mnie zaszczyt – zapewniam, jeszcze raz ściskając mu dłoń. Kątem oka zauważam Kavanagh w korytarzu, z Aną u boku. Wymawiam się i idę szybkim krokiem do niej. – Dziękuję – mówię do Kate, która rzuca niespokojne spojrzenie na przyjaciółkę. Ignorując ją, biorę Anę pod ramię i prowadzę do pierwszego pomieszczenia, które się nawinie. To męska szatnia, pusta, sądząc po świeżym zapachu. Zamykam drzwi na zatrzask i odwracam się do panny Steele. – Dlaczego nie odpowiedziałaś na mój mejl? Ani na esemes? – pytam podniesionym głosem. Mruga powiekami kilka razy. Na twarzy ma wyraz wielkiej konsternacji. – Nie zaglądałam dziś do komputera ani do telefonu. – Wydaje się autentycznie oszołomiona moim wybuchem. – Znakomite przemówienie – dodaje. – Dziękuję – burczę, wytrącony z równowagi. Jak może nie sprawdzić telefonu ani mejli? – Teraz rozumiem, o co chodzi z tym jedzeniem – mówi łagodnie… i ze współczuciem, jeśli mnie słuch nie myli. – Anastasio, nie chcę teraz o tym rozmawiać. Nie potrzebuję twojej litości. Zamykam oczy. Przez cały ten czas myślałem, że nie chce ze mną rozmawiać. – Martwiłem się o ciebie. – Martwiłeś? Dlaczego? – Bo pojechałaś do domu w tej blaszanej trumnie, którą nazywasz samochodem. I myślałem, że szanse na naszą umowę przepadły. Jeży się. – Co takiego? To nie jest trumna. To świetny samochód. José mi go regularnie serwisuje. – José fotograf? – No, kurna, coraz piękniej. – Tak, ten garbus kiedyś należał do jego matki. – Jasne, i pewnie babki, i prababki na dokładkę. To nie jest bezpieczny pojazd – prawie krzyczę. – Jeżdżę nim już niemal trzy lata. Przykro mi, że się martwiłeś. Czemu nie zadzwoniłeś? Dzwoniłem na jej komórkę. Czy nie używa tego cholerstwa? A może mówi o stacjonarnym? Zirytowany przeczesuję ręką włosy, biorę głęboki oddech. Nie to, do cholery, jest najważniejsze. – Anastasio, muszę mieć twoją odpowiedź. To czekanie doprowadza mnie do szału. Mina jej rzednie. Niech to szlag.
– Christianie… widzisz, zostawiłam ojczyma samego. – Jutro. Chcę odpowiedź najpóźniej jutro. – Okej. Jutro, jutro ci odpowiem – obiecuje z niepokojem na twarzy. Cóż, to nadal nie jest „nie”. I kolejny raz, ku swemu zaskoczeniu, czuję wielką ulgę. Do diabła, co takiego jest w tej kobiecie? Wpatruje się we mnie szczerym spojrzeniem niebieskich oczu, na twarzy ma wyraz zatroskania i muszę się powstrzymać, by jej nie pogłaskać. – Zostajesz na koktajl? – pytam. – Nie wiem, na co Ray będzie miał ochotę. – Wydaje się niepewna. – Twój ojczym? Chciałbym go poznać. Jej niepewność rośnie. – Nie jestem przekonana, czy to dobry pomysł – mówi pochmurnie, gdy odblokowuję drzwi. Co takiego? Dlaczego? Bo teraz wie, że w dzieciństwie bieda u mnie aż piszczała? Czy też dlatego, bo wie, jak uwielbiam się pieprzyć? Bo jestem świrem? – Wstydzisz się mnie? – Nie! – wykrzykuje sfrustrowana, przewracając oczami. – Mam cię przedstawić tacie jako kogo? – Podnosi ręce zirytowana. – Jako mężczyznę, który mnie zdeflorował i chce zacząć związek sado-maso? Musiałbyś mieć pod ręką buty do biegania. Buty do biegania? Bo jej tato rzuci się na mnie? I, ot tak, wprowadza w naszą rozmowę trochę humoru. Usta drgają mi w uśmiechu i Ana reaguje podobnie, jej twarz rozjaśnia się jak letni poranek. – Dla twojej wiadomości: biegam całkiem szybko. Po prostu powiedz mu, że jestem twoim znajomym, Anastasio. – Otwieram drzwi i idę za nią, ale muszę się zatrzymać, gdy zrównujemy się z rektorem i jego towarzystwem. Odwracają się jak jeden mąż i gapią na pannę Steele, ale ta znika w audytorium. Kierują wzrok na mnie. Drodzy państwo, panna Steele i ja to nie wasza sprawa. Kłaniam się lekko, uprzejmie rektorowi, który pyta mnie, czy chcę poznać jego współpracowników i czy mam ochotę coś przekąsić. – Z przyjemnością – odpowiadam. Potrzebuję pół godziny, by uwolnić się od zgromadzenia uczonych mężów i niewiast. Kiedy opuszczam ich tłumek, przyłącza się do mnie Kavanagh. Idziemy na trawnik, gdzie absolwenci z rodzinami świętują rozdanie dyplomów, popijając wino pod namiotem. – Więc zaprosiłeś Anę na niedzielny obiad? – pyta. Niedzielny obiad? Czy Ana wspomniała, że widzimy się w niedzielę? – Do twoich rodziców – dodaje Kavanagh. Do rodziców? Zauważam Anę. Co, u licha? Wysoki blondyn wyglądający tak, jakby zszedł z kalifornijskiej plaży, miętosi ją, aż się słabo robi od samego patrzenia. Co to ma być, do diabła? Czy to dlatego nie chciała, bym przyszedł na koktajl? Ana podnosi wzrok, zauważa moją minę i blednie, gdy jej współlokatorka staje obok niej. – Cześć, Ray – mówi Kavanagh i całuje stojącego obok Any mężczyznę w średnim wieku, noszącego niedopasowany garnitur.
To pewnie Raymond Steele. – Poznałeś już chłopaka Any? – pyta go Kavanagh. – Christian Grey. Chłopaka…! – Panie Steele, miło mi pana poznać. – Dzień dobry, panie Grey – mówi nieco zaskoczony. Wymieniamy uścisk dłoni, jego chwyt jest silny, palce i dłoń szorstkie. Ten mężczyzna zarabia na życie pracą swoich rąk. W tym momencie sobie przypominam – jest stolarzem. Ciemne brązowe oczy nie wyrażają żadnych uczuć. – A to mój brat, Ethan – dodaje Kate, przedstawiając złotego młodzieńca, który wisi na Anie. Ach. Młodzi Kavanagh w komplecie. Burczę coś na powitanie, gdy ściskamy sobie ręce. Skóra jego dłoni jest dużo gładsza niż Raya Steele’a. A teraz przestań obściskiwać moją dziewczynę, dupku. – Ana, skarbie – szepczę, wyciągając rękę. Ponieważ jest dobrą kobietą, pozwala mi się objąć. Zmieniła absolwencką togę na popielatą, wiązaną na karku suknię, odsłaniającą nieskazitelne ramiona i plecy. Dwie suknie w dwa dni. Rozpuszcza mnie. – Ethanie, mama i tato mają do ciebie słówko. – Kavanagh odciąga braciszka, zostawiając mnie z Aną i jej ojcem. – Więc jak długo się znacie, dzieciaki? – pyta pan Steele. Obejmuję Anę za ramię i łagodnie gładzę kciukiem odsłonięte plecy. Reaguje drżeniem. Wyjaśniam panu Steele’owi, że od kilku tygodni. – Poznaliśmy się, gdy Anastasia przeprowadzała ze mną wywiad dla gazetki uczelnianej. – Nie wiedziałem, że dla nich pracowałaś, Anastasio – mówi pan Steele. – Kate była chora – odpowiada. Ray Steele mierzy wzrokiem córkę i ściąga brwi. – Świetne przemówienie, panie Grey – stwierdza. – Dziękuję bardzo. Słyszałem, że jest pan zapalonym wędkarzem. – Zgadza się. Annie panu powiedziała? – Tak. – A pan wędkuje? – W piwnych oczach pojawia się ciekawość. – Nie tyle, ile bym chciał. Tato zabierał na ryby mnie i brata, kiedy byliśmy bąkami. Dla niego liczył się tylko pstrąg tęczowy. Chyba złapałem od niego bakcyla. – Ana słucha, potem nas przeprasza i przedziera się przez tłum, by dołączyć do klanu Kavanagh. No, niech to diabli, w tej sukience wygląda niebywale. – Tak? Gdzie pan łowił? – Pytanie Raya Steele’a sprawia, że wracam do rozmowy. Wiem, że mnie sprawdza. – Na całym północno-zachodnim wybrzeżu Pacyfiku. – Dorastał pan w stanie Waszyngton? – Tak, proszę pana. Tata zaczynał z nami na Wynoochee River. Steele lekko się uśmiecha. – Znam ją dobrze. – Ale jego ulubione łowisko to Skagit River. Po stronie amerykańskiej. Zrywał nas z łóżek o
nieprzyzwoitej godzinie i jechaliśmy nad rzekę. Złowił tam kilka niesamowitych okazów. – Świetny akwen słodkowodny. Trafiło mi się w Skagit kilka takich okazów, że wędzisko poszło. Ale to po kanadyjskiej stronie. – To jedno z najlepszych łowisk dzikiego pstrąga. Łowić takie to prawdziwa przyjemność, nie to, co hodowlane – mówię, nie odrywając oczu od Any. – Trudno się nie zgodzić. – Brat złowił parę prawdziwych potworów. Ja wciąż jeszcze czekam na swój łup życia. – Ten dzień kiedyś nadejdzie, co? – Mam nadzieję. Ana jest pogrążona w żarliwej dyskusji z Kavanagh. O czym te dwie baby tak tokują? – Nadal często pan wędkuje? – Skupiam się z powrotem na panu Steele. – Jasne. Kolega Annie, José, jego ojciec i ja jeździmy tak często, jak się da. Znowu, kurwa, ten fotograf?! – To ten gość, który zajmuje się garbusem? – Właśnie on. – Wspaniały wóz taki garbus. Jestem fanem niemieckich samochodów. – Naprawdę? Annie uwielbia staruszka, ale myślę, że już stuknęła mu data kasacji. – To zabawne, że pan o tym wspomniał. Myślałem o wypożyczeniu Anie jednego z wozów firmowych. Myśli pan, że to dobry pomysł? – Chyba tak. Ale ją musi pan spytać o zgodę. – Wspaniale. Ana chyba nie szaleje za wędkowaniem, prawda? – Nie. Ma to po matce. Nie może znieść, że ryba cierpi. Robak zresztą też. To łagodna istota. – Posyła mi znaczące spojrzenie. Ach. Raymond Steele ostrzega. Obracam to w żart. – Nic dziwnego, że nie rzuciła się na karbonelę, którą jedliśmy któregoś dnia. Steele chichocze. – Przeciwko jedzeniu ryb nic nie ma. Ana skończyła z rodziną Kavanagh i wraca do nas. – Już jestem – mówi szeroko uśmiechnięta. – Annie, gdzie są toalety? – pyta Steele. Ona wskazuje mu kierunek. Za namiotem w lewo. – Za chwilę wrócę. Bawcie się dobrze, dzieciaki – mówi Steele. Ana odprowadza go wzrokiem, a potem zerka na mnie nerwowo. Ale zanim któreś z nas się odezwie, dopada nas fotograf. Pstryka nam kilka fotek i odchodzi pospiesznie. – Więc mojego ojca też oczarowałeś? – pyta Ana słodkim, żartobliwym tonem. – Też? – Czyżbym oczarował ciebie, panno Steele? Sunę palcami po delikatnym rumieńcu, który wykwitł na jej policzku. – Och, tak bardzo chciałbym wiedzieć, o czym myślisz, Anastasio. – Kiedy moje palce dosięgają podbródka, odchylam jej głowę, by zobaczyć wyraz twarzy. Ana nieruchomieje i patrzy mi w oczy, jej źrenice ciemnieją. – W tej chwili myślę: ładny krawat – szepcze. Spodziewałem się takiej czy innej deklaracji; jej odpowiedź doprowadza mnie do śmiechu. – Ostatnio dołączył do grupy moich ulubionych.
Uśmiecha się. – Anastasio, wyglądasz uroczo. Świetnie ci w tej sukience z odkrytymi plecami, a ja mogę gładzić twoją piękną skórę. Rozchyla usta, oddech więźnie jej w gardle i czuję, jak wzajemny pociąg pcha nas ku sobie. – Wiesz, że będzie cudownie, prawda, maleńka? – Cichy ton zdradza trawiącą mnie tęsknotę. Ana zamyka oczy, przełyka ślinę i bierze głęboki oddech. Kiedy rozchyla powieki, widzę płonący w nich niepokój. – Ale mnie to nie wystarczy, chcę czegoś więcej – mówi. – Czegoś więcej? Ja pierniczę. O co chodzi? Kiwa głową. – Czegoś więcej? – znów szepczę. Jej warga pręży się pod moim kciukiem. – Chcesz romantycznych uniesień. – Ja pierniczę. Nigdy nam się nie uda. Jakim cudem? Romanse to nie moja bajka. Moje marzenia i sny sypią się w gruzy. Jej oczy są szeroko otwarte, niewinne i błagalne. Do diabła. Jest taka kusząca. – Anastasio. Ja się na tym zupełnie nie znam. – Ja też nie. Oczywiście, nigdy nie była z nikim w związku. – Ty w ogóle na niewielu rzeczach się znasz. – A ty na wszystkich złych. – Złych? Nie dla mnie. Spróbuj tylko – błagalnie proszę. Proszę. Spróbuj po mojemu. Intensywnie wpatruje się w moją twarz, szukając odpowiedzi. I przez chwilę tonę w tych niebieskich oczach, które widzą wszystko. – Dobra – szepcze. – Co? – Każdy włosek na moim ciele staje na baczność. – Dobra. Spróbuję. – Zgadzasz się? – Nie wierzę. – Z zastrzeżeniem granic względnych. Spróbuję. Słodki Boże! Biorę ją w objęcia i tak trwam, z twarzą zanurzoną w jej włosach, wciągając w nozdrza uwodzicielski zapach. I nie obchodzi mnie, że otacza nas tłum. Jesteśmy tylko ona i ja. – Jezu, Anastasio, jesteś taka nieprzewidywalna. Przy tobie brak mi tchu. Po chwili dociera do mnie, że Raymond Steele wrócił i z zażenowaniem patrzy na zegarek. Z trudem wypuszczam Anę z objęć. Jestem królem świata. Umowa klepnięta, Grey! – Annie, idziemy na lunch? – pyta Steele. – Dobra – mówi z nieśmiałym, adresowanym do mnie uśmiechem. – Przyłączysz się do nas, Christianie? Przez chwilę kusi mnie, by przyjąć zaproszenie, ale niespokojne spojrzenie Any rzucone w moim kierunku mówi: „Proszę, nie”. Chce być sama ze swoim tatą. Rozumiem to. – Dziękuję, panie Steele, ale mam już plany. Bardzo miło było pana poznać. Spróbuj nie szczerzyć się jak idiota, Grey.
– Mnie również – odpowiada Steele… Szczerze, jak mniemam. – Opiekuj się moją córeczką. – Och, nie omieszkam. – Wymieniam z nim uścisk dłoni. Nawet pan sobie nie wyobraża, jak się do tego przyłożę. Biorę dłoń Any i unoszę ją do ust. – Do rychłego zobaczenia, panno Steele – mruczę. Dzięki tobie jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem. Steele kiwa mi głową i biorąc córkę pod łokieć, wyprowadza ją z przyjęcia. Stoję oszołomiony, ale pełen nadziei. Zgodziła się. – Christian Grey? – Eamon Kavanagh, ojciec Katherine, odrywa mnie od radosnych myśli. – Eamon, witaj! – Wymieniamy uścisk dłoni. Taylor odbiera mnie o 15:30. – Dzień dobry panu – mówi, otwierając drzwi. Po drodze informuje mnie, że audi zostało dostarczone do Heathmana. Teraz pozostaje mi tylko dać je Anie. Niewątpliwie wywoła to dyskusję i w głębi duszy wiem, że będzie to coś więcej niż zwykła dyskusja. Z drugiej strony zgodziła się być moją uległą, więc może przyjmie prezent bez marudzenia. Kogo chcesz oszukać, Grey? Każdemu wolno marzyć. Mam nadzieję, że spotkamy się dziś wieczór. Dam jej auto jako prezent na zakończenie studiów. Dzwonię do Andrei i proszę, by zorganizowała spotkanie w porze jutrzejszego śniadania, wideokonferencję za pośrednictwem WebEx, której uczestnikami będą nowojorscy wspólnicy Eamona Kavanagh i on sam. Jest zainteresowany rozwojem swojej sieci światłowodowej. Proszę Andreę, by Ros i Fred też byli w tym czasie w gotowości. Przekazuje mi pewne informacje – nic ważnego – i przypomina, że jutro wieczorem mam w Seattle obowiązki towarzyskie, związane z organizacją dobroczynną. Ta noc będzie ostatnia w Portland. To również niemal ostatnia noc Any w tym mieście… Zastanawiam się, czy do niej nie zadzwonić, ale to raczej bez sensu, bo nie ma przy sobie komórki. I miło spędza czas z ojcem. Po drodze do hotelu patrzę za okno. Obserwuję zacnych obywateli Portland spędzających wolne popołudnie. Przy światłach para młodych ludzi kłóci się na chodniku, między nimi leży rozerwana torba z zakupami spożywczymi. Inna para, jeszcze młodsza, idzie, trzymając się za ręce i chichocząc. Dziewczyna podskakuje i szepcze coś do ucha wytatuowanemu chłopakowi. On wybucha śmiechem, pochyla się i całuje ją lekko, po czym otwiera drzwi kawiarni i przepuszcza dziewczynę do środka. Ana chce czegoś więcej. Ciężko wzdycham i przeczesuję palcami włosy. One zawsze chcą więcej. Wszystkie. Co z tym począć? Zachowywaliśmy się z Aną jak tamta trzymająca się za ręce para. Jedliśmy w dwóch knajpach i to było… miłe. Może dałbym radę spróbować. Przecież tyle od niej dostaję. Rozluźniam krawat. Czy mogę zrobić coś więcej? W hotelu rozbieram się, wkładam dres i idę na dół, na szybką rundę w siłowni. Wymuszone obowiązki towarzyskie doprowadziły mnie do granic wytrzymałości, muszę pozbyć się nadmiaru energii. I muszę przemyśleć „coś więcej”. Po prysznicu ubieram się i wracam przed laptopa. Ros łączy się przez WebEx, referuje sprawy
bieżące i rozmawiamy czterdzieści minut. Analizujemy wszystkie punkty z jej kalendarza, w tym propozycję z Tajwanu i Darfur. Koszt zrzutu jest ogromny, ale tak będzie bezpieczniej dla wszystkich zaangażowanych. Wyrażam zgodę. Teraz musimy czekać, aż transport dopłynie do Rotterdamu. – Jestem na bieżąco ze sprawą Kavanagh Media. Myślę, że Barney też powinien uczestniczyć w spotkaniu – mówi Ros. – Skoro tak uważasz… Daj znać Andrei. – Zrobi się. Jak uroczystość? – pyta. – Dobrze. Nie obyło się bez niespodzianek. Ana zgodziła się być moja. – Przyjemnych niespodzianek? – Tak. Zaintrygowana Ros zerka na mnie z ekranu, ale nie zdradzam nic więcej. – Andrea mówi mi, że wracasz do Seattle jutro. – Tak. Mam wieczorem obowiązki. – No, to mam nadzieję, że twoja „fuzja” się udała. – Powiedziałbym, że nad podziw. Ros uśmiecha się pod nosem. – Miło mi to słyszeć. Mam spotkanie, więc jeśli to wszystko, to na razie się pożegnam. – Do widzenia. – Wylogowuję się z WebEx i przechodzę do poczty elektronicznej, skupiając się na bieżącym wieczorze.
Nadawca: Christian Grey Temat: Granice względne Data: 26 maja 2011 17:22 Adresat: Anastasia Steele Czy mogę coś dodać do tego, co już powiedziałem? Chętnie to omówię o dowolnej porze. Pięknie dziś wyglądałaś.
Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. I pomyśleć, że dzisiaj rano wydawało mi się, że wszystko między nami skończone. Jezu, Grey. Musisz wziąć się w garść. Flynn dopiero miałby uciechę. Oczywiście po części zawinił tu fakt, że nie miała telefonu. Może potrzebuje bardziej niezawodnego środka łączności.
Nadawca: Christian Grey Temat: Blackberry Data: 26 maja 2011 17:36 Adresat: J.B. Taylor Do wiadomości: Andrea Ashton Taylor, proszę, przygotuj nowe blackberry dla Anastasii Steele z zainstalowaną pocztą. Andrea może Ci podać jej adres od Barneya. Proszę, dostarcz go jutro albo do niej do domu, albo do Claytona.
Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Po wysłaniu wiadomości sięgam po ostatniego „Forbesa” i zaczynam czytać. O 18:30 nadal nie ma odpowiedzi od Any, więc zakładam, że wciąż zabawia cichego, skromnego Raya Steele’a. Biorąc pod uwagę, że nie są spokrewnieni, wydają się zdumiewająco podobni. Zamawiam risotto z owocami morza i czekając na obsługę hotelową, czytam dalej książkę. Podczas lektury dzwoni Grace. – Christian, kochanie. – Cześć, mamo. – Mia dała znak życia? – Tak. Wiem, kiedy przylatuje. Odbiorę ją. – Wspaniale. No, mam nadzieję, że zostaniesz na sobotni obiad. – Oczywiście. – A w niedzielę Elliot przyprowadza na obiad swoją przyjaciółkę Kate. Przyjdziesz? Mógłbyś przyprowadzić Anastasię. O tym Kavanagh mówiła dzisiaj. Gram na czas. – Muszę sprawdzić, czy jest wolna. – Daj mi znać. Byłoby cudownie mieć całą rodzinę znów razem. Przewracam oczami. – Skoro tak mówisz, mamo. – Tak właśnie mówię, kochanie. Do zobaczenia w niedzielę. Rozłącza się. Mam zabrać Anę do rodziców? Do diabła, jak się z tego wyplączę? Kiedy rozważam to utrudnienie, dostaję mejla.
Nadawca: Anastasia Steele Temat: Granice względne Data: 26 maja 2011 19:23 Adresat: Christian Grey Mogę przyjechać dziś wieczór i podyskutować, jeśli chcesz.
Ana Nie, maleńka, nie twoim trupem. I mój plan nabiera sensu.
Nadawca: Christian Grey Temat: Granice względne Data: 26 maja 2011 19:27 Adresat: Anastasia Steele Ja przyjadę do Ciebie. Kiedy mówiłem, że nie jestem szczęśliwy, że jeździsz tym samochodem, nie żartowałem. Wkrótce u Ciebie będę.
Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Drukuję kolejną kopię granic względnych z umowy oraz jej mejla oznaczonego „uwagi”, bo pierwsza została w kieszeni marynarki, która nadal jest u niej. Potem dzwonię do pokoju Taylora. – Zamierzam dostarczyć samochód Anastasii. Możesz mnie odebrać od niej… powiedzmy o wpół do dziesiątej? – Oczywiście, proszę pana. Przed wyjściem wsadzam do tylnej kieszeni dżinsów dwie prezerwatywy. Może mi się poszczęści. A3 przyjemnie się prowadzi, chociaż ma niższy moment obrotowy niż samochody, do których przywykłem. Zatrzymuję się przed sklepem monopolowym na obrzeżach Portland, by kupić szampana na opicie dzisiejszego święta. Nad Cristala i Dom Pérignon przedkładam Bollingera, głównie z tego względu, że to rocznik 1999 i butelka jest schłodzona, ale też dlatego, że jest różowy… Symbolicznie, myślę ze złośliwym uśmiechem, podając kasjerowi kartę American Express. Gdy Ana otwiera drzwi, nadal ma na sobie tę niesamowitą szarą sukienkę. Chętnie bym ją z niej zerwał. – Cześć – mówi. Jej oczy są wielkie i świetliste w bladej twarzy. – Cześć. – Wejdź. – Robi wrażenie onieśmielonej i czującej się niezręcznie. Dlaczego? Co się stało? – Pozwoliłem sobie. – Demonstruję butelkę. – Pomyślałem, że uczcimy twój dyplom. Nic nie przebije dobrego Bollingera. – Interesujący dobór słów. – Ton jej głosu jest sardoniczny. – Och, podoba mi się twoje poczucie humoru, Anastasio. – Trafiła w punkt… zuch dziewczyna. – Mamy tylko filiżanki do herbaty. Spakowałyśmy wszystkie kieliszki. – Filiżanki? Nie mam nic przeciwko. Odprowadzam ją wzrokiem, gdy idzie do kuchni. Jest zdenerwowana, spłoszona. Może po przeżyciach dzisiejszego dnia lub dlatego, że zgodziła się na moje warunki, a może dlatego, że jest tu sama – o ile wiem, Kavanagh spędza wieczór z rodziną; jej ojciec mi powiedział. Oby szampan pomógł Anie się rozluźnić i… rozwiązał jej język. Pokój stoi pusty, widzę tylko zapakowane skrzynki, kanapę i stół. Na stole paczka w szarym papierze z dołączonym liścikiem. Zgadzam się na warunki, Angelu; bo wiesz, jaka kara będzie dla mnie najlepsza; tylko… tylko… postaraj się, aby nie była cięższa niż mogę znieść! – Chcesz też spodeczek? – woła. – Filiżanki wystarczą, Anastasio – odpowiadam z roztargnieniem. Zapakowała książki, pierwsze wydanie, które jej posłałem. Oddaje mi je. Nie chce ich. Stąd zdenerwowanie. Do diabła, jak zareaguje na samochód? Podnosząc wzrok, widzę, że stoi w pokoju, obserwuje mnie. I ostrożnie stawia filiżanki na stole. – To dla ciebie. – Głos ma słaby. – Sam na to wpadłem – szepczę. – Bardzo trafny cytat. – Śledzę palcem jej pismo. Drobne, zgrabne litery. Zastanawiam się, jak zinterpretowałby je grafolog. – Myślałem, że jestem d’Urberville’em, nie Angelem. Wybrałaś poniżenie. – Oczywiście, idealny cytat. Mój uśmiech ma ironiczne zabarwienie. – Mogłem być pewien, że znajdziesz coś równie stosownego.
– To również prośba – szepcze. – Prośba? Do mnie, żebym był wobec ciebie łagodny? Kiwa głową. Sam traktowałem te książki jak inwestycję, ale dla niej znaczą chyba dużo więcej. – Kupiłem je dla ciebie. – To niewinne łgarstwo, jako że już mam inny egzemplarz. – Będę wobec ciebie łagodniejszy, jeśli je przyjmiesz. – Zachowuję spokojny, cichy ton, ukrywając zawód. – Christianie, nie mogę ich przyjąć, to po prostu zbyt wiele. No i proszę, kolejny konflikt charakterów. Plus ça change, plus c’est la même chose5. – Sama widzisz, to jest to, o czym mówiłem: przeciwstawiasz mi się. Chcę, żebyś je zatrzymała, i koniec dyskusji. To bardzo proste. Nie musisz się nad tym zastanawiać. Jako uległa po prostu byłabyś za nie wdzięczna. Zaakceptowałabyś to, że je dla ciebie kupiłem, bo tak mi się podoba. – Nie byłam uległą, kiedy je dla mnie kupiłeś – mówi ze spokojem. Jak zawsze ma odpowiedź na wszystko. – Nie byłaś… ale wyraziłaś zgodę, Anastasio. Czy renegocjuje naszą umowę? Boże, z tą dziewczyną niczego nie mogę być pewien. – Więc są moje i mogę z nimi zrobić, co chcę? – Tak. – Myślałem, że uwielbiasz Hardy’ego. – W takim razie przekażę je fundacji dobroczynnej; tej, która działa w Darfurze, bo to chyba będzie bliskie twojemu sercu. Mogą je wystawić na aukcji. – Skoro tak sobie życzysz. – Nie zamierzam cię powstrzymywać. Jeśli o mnie chodzi, możesz je spalić… Jej blada twarz nabiera kolorów. – Pomyślę o tym – mruczy. – Nie myśl, Anastasio. Nie o tym. – Zatrzymaj je, proszę. Dostałaś je, bo książki są twoją pasją. Powiedziałaś mi to nieraz. Ciesz się nimi. Postawiwszy szampana na stole, staję przed nią i biorę ją pod brodę – odchylam jej głowę tak, że nasze oczy się spotykają. – Kupię ci wiele rzeczy, Anastasio. Przyzwyczaj się do tego. Stać mnie na to. Jestem bardzo zamożnym człowiekiem. – Całuję ją lekko. – Proszę – dodaję i cofam rękę. – To mnie wprawia w zakłopotanie – mówi. – Niesłusznie. Za dużo o tym myślisz. Nie oceniaj się w jakichś mętnych kategoriach moralnych, opierając się na tym, co inni o tobie sądzą. Nie marnuj energii. Wszystko przez to, że masz zastrzeżenia wobec naszych ustaleń; to całkiem naturalne. Nie wiesz, w co wchodzisz. Jej twarz wyraża głęboki niepokój. – Hej, daj spokój. Nie masz się czego wstydzić, Anastasio. Nie pozwolę ci się tym zadręczać. Po prostu posłałem ci kilka starych tomiszczy, bo myślałem, że coś dla ciebie znaczą, to wszystko. Mruga powiekami i wpatruje się w paczkę, najwyraźniej rozdarta. Zatrzymaj je, Anastasio – są dla ciebie. – Napijmy się szampana – szepczę. Nagradza mnie lekkim uśmiechem. – Tak lepiej. – Otwieram butelkę i napełniam filiżanki jak naparstki, które przede mną postawiła. – Różowy. – Jest zaskoczona, a ja nie mam serca jej powiedzieć, co kierowało moim wyborem. – Bollinger La Grande Année Rosé tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty dziewiąty. Znakomity rocznik.
– W filiżankach do herbaty. – Uśmiecha się szeroko. Zaraźliwie. – W filiżankach do herbaty. Gratulacje z powodu dyplomu, Anastasio. Trącamy się filiżankami, upijam łyk trunku. Zgodnie z oczekiwaniem, smakuje wybornie. – Dziękuję. – Podnosi filiżankę do ust i pociąga łyczek. – Zajmiemy się tymi granicami względnymi? – Zawsze ochocza. – Biorę ją za rękę i prowadzę do kanapy, jedynego mebla, który pozostał w salonie. Siadamy w otoczeniu skrzynek. – Twój ojczym to bardzo małomówny człowiek. – Owinąłeś go sobie wokół palca. Śmieję się pod nosem. – Tylko dlatego, że znam się na wędkowaniu. – Skąd wiedziałeś, że jest wędkarzem? – Sama mi powiedziałaś. Kiedy poszliśmy na kawę. – Naprawdę? – Upija kolejny łyczek i zamyka oczy, rozkoszując się smakiem. Otwiera je i mówi: – Próbowałeś wina na przyjęciu? – Tak. Było paskudne. – Krzywię się. – Myślałam o tobie, kiedy go spróbowałam. Skąd tak się znasz na winach? – Nie znam się, Anastasio, po prostu wiem, co lubię. – I lubię ciebie. – Jeszcze? – Ruchem głowy wskazuję butelkę na stole. – Poproszę. Sięgam po szampana i uzupełniam jej filiżankę. Patrzy na mnie podejrzliwie. Wie, że chcę ją upić. – Mieszkanie jest prawie puste. Jesteś gotowa do przeprowadzki? – pytam, chcąc odwieść jej uwagę od tego, o czym myśli. – Mniej więcej. – Jutro pracujesz? – Tak, to mój ostatni dzień w sklepie. – Pomógłbym ci przy przeprowadzce, ale obiecałem odebrać siostrę z lotniska. Mia przylatuje z Paryża wcześnie w sobotę. Jutro wracam do Seattle, ale podobno Elliot ma wam pomóc. – Tak, Kate bardzo się z tego cieszy. Jestem zaskoczony, że Elliot nadal interesuje się przyjaciółką Any; to nie w jego stylu. – Tak, Kate i Elliot… kto by pomyślał? – Ich związek komplikuje sprawę. W głowie słyszę głos matki: „Mógłbyś przywieźć Anastasię”. – A co z twoją pracą w Seattle? – pytam. – Mam kilka rozmów kwalifikacyjnych. Staram się o staż. – Kiedy zamierzałaś mi o tym powiedzieć? – Eee… mówię ci teraz. – Gdzie? – pytam, ukrywając frustrację. – W paru wydawnictwach książkowych. – To właśnie chcesz robić? Pracować w wydawnictwie? Kiwa głową, ale nadal nie mówi nic więcej. – Więc? – naciskam. – Co więc? – Nie udawaj matołka, Anastasio. Do których wydawnictw się zgłosiłaś? – W myślach przebiegam listę wszystkich znanych mi wydawnictw w Seattle. Jest ich cztery… tak myślę.
– Do małych – odpowiada wymijająco. – Dlaczego nie chcesz, żebym wiedział? – To bezprawny nacisk – mówi. Co to znaczy? Marszczę brwi. – Och, teraz to ty udajesz matołka – mówi, jej oczy migocą rozbawieniem. – Matołka? – Śmieję się głośno. – Ja? Mój Boże, wymagający z ciebie przeciwnik. Wypij, porozmawiajmy o tych granicach względnych. Trzepocze rzęsami, bierze urywany oddech i opróżnia filiżankę. Ten temat wprawia ją w zdenerwowanie. Proponuję jej jeszcze łyka dla kurażu. – Poproszę – odpowiada. Z butelką w dłoni pytam po chwili milczenia: – Jadłaś coś? – Tak. Trzydaniowy posiłek z Rayem – odpowiada zirytowana i przewraca oczami. Och, Anastasio. Mogę przynajmniej coś zrobić z tym demonstracyjnym brakiem szacunku. Pochylając się, biorę ją za podbródek i patrzę groźnie. – Następnym razem, kiedy przewrócisz oczami, przełożę cię przez kolano. – Och. – Wygląda na trochę zszokowaną, ale też nieco zaintrygowaną. – Och. Więc zaczynamy, Anastasio. – Z drapieżnym uśmiechem napełniam jej filiżankę. Bierze długi łyk. – Więc teraz cię zaciekawiłem, czy tak? Kiwa głową. – Odpowiedz. – Tak, zaciekawiłeś – odpowiada z uśmiechem skruchy. – Świetnie. – Wyjmuję z kieszeni jej mejla i Załącznik nr 3 do Umowy. – Więc czynności seksualne. Większość mamy za sobą. – Przysuwa się bliżej do mnie i czytamy listę. Załącznik nr 3 Granice względne Do omówienia i uzgodnienia między stronami: Czy Uległa dopuszcza: • Masturbację • Oralną stymulację kobiecych genitaliów (cunnilingus) • Oralną stymulację męskich genitaliów (fellatio) • Połykanie nasienia • Stosunek dopochwowy • Penetrację pochwy ręką (fisting) • Stosunek analny • Penetrację odbytu ręką (fisting analny) – Mówisz, że fisting odpada. Jakieś inne obiekcje? – pytam. Przełyka ślinę. – Stosunek analny budzi we mnie średnią euforię. – Zgadzam się na skreślenie fistingu, ale naprawdę chciałbym się dobrać do twojego tyłeczka, Anastasio. Wciąga gwałtownie oddech, wpatrując się we mnie. – Ale zaczekamy z tym. Poza tym nie jest to coś, w co moglibyśmy się zagłębić od razu i bez
opamiętania. – Nie potrafię się powstrzymać od złośliwego uśmieszku. – Twój tyłeczek potrzebuje szkolenia. – Szkolenia? – Otwiera szeroko oczy. – Owszem. To wymaga starannego przygotowania. Stosunek analny może być bardzo przyjemny, uwierz mi. Ale jeśli go spróbujemy i ci się nie spodoba, nie musimy tego powtarzać. – Rozkoszuję się jej zszokowaną miną. – Robiłeś to? – pyta. – Tak. – Z mężczyzną? – Nie. Nigdy nie uprawiałem seksu z facetem. To nie w moim guście. – Z panią Robinson? – Tak. – I z wielkim gumowym dildo przypiętym do pasa. Ana marszczy czoło i szybko przechodzę dalej, zanim zdąży zadać mi więcej pytań na ten temat. – I… połykanie nasienia. No, z tego dostałaś ocenę celującą. – Spodziewam się, że się uśmiechnie, ale patrzy na mnie z głębokim namysłem, jakby ujrzała mnie w nowym świetle. Myślę, że nadal obraca w myślach obraz pani Robinson i stosunku analnego. Och, maleńka. Byłem oddany Elenie duszą i ciałem. Mogła ze mną robić, co tylko chciała. I sprawiało mi to przyjemność. – Więc połykanie nasienia zostaje? – pytam, starając się przywrócić ją do rzeczywistości. Kiwa głową i dopija szampana. – Jeszcze? – pytam. Spokojnie, Grey, chcesz tylko, żeby była podpita, nie pijana. – Jeszcze – szepcze. Znów napełniam jej filiżankę i wracamy do listy. – Zabawki erotyczne? Czy Uległa wyraża zgodę na używanie: • Wibratorów • Zatyczek analnych • Sztucznych członków (dildo) • Innych zabawek dopochwowych/analnych – Zatyczki analne? Czy to znaczy to, co ja myślę? – krzywi się. – Tak. I dotyczy stosunku analnego. I wymaga szkolenia. – Och. Co się kryje pod „inne zabawki”? – Koraliki, jajka, tego rodzaju drobiazgi. – Jajka? – W szoku unosi ręce do ust. – Nie chodzi o prawdziwe jajka. – Śmieję się. – Miło, że się dobrze bawisz dzięki mnie. – Trzeźwieję, słysząc, że jest urażona. – Przepraszam. Wybacz. Do jasnej cholery, Grey. Musisz delikatniej. – Masz coś przeciwko zabawkom? – Nie – ucina ostro. Niech to szlag. Naburmuszyła się. – Anastasio, przepraszam, naprawdę. Nie chciałem się śmiać. Nigdy nie rozmawiałem na te tematy tak szczegółowo. Po prostu jesteś strasznie niedoświadczona. Wybacz mi.
Wydyma usta i znów upija szampana. – A teraz… krępowanie – mówię, wracając do listy. Czy Uległa wyraża zgodę na: • Krępowanie liną (bondage) • Krępowanie skórzanymi kajdankami • Krępowanie kajdankami/kajdanami • Krępowanie taśmą • Krępowanie innymi środkami – No? – pytam łagodnie. – Może być – szepcze i czytamy dalej. Czy Uległa wyraża zgodę na wiązanie: • Rąk z przodu • Kostek u nóg • Łokci • Rąk z tyłu • Kolan • Przegubów wraz z kostkami u nóg • Do stałych elementów, mebli itp. • Z użyciem rozpórki • Podwieszanie Czy Uległa godzi się na noszenie opaski na oczach? Czy Uległa godzi się na kneblowanie? – No, o podwieszaniu mówiliśmy. I możemy je wyłączyć, jeśli chcesz, żeby weszło do granic bezwzględnych. Podwieszanie wymaga dużo czasu, a ja i tak będę cię miał tylko na krótko. Coś jeszcze? – Nie śmiej się ze mnie, ale co to jest rozpórka? – Obiecuję się nie śmiać. Dwa razy już przeprosiłem. – Na litość boską. – Nie każ mi tego znów robić. – Mówię ostrzej niż zamierzałem, i Ana odchyla się ode mnie. Niech to szlag. Zignoruj to, Grey. Jedź dalej z tym koksem. – Rozpórka to pręt z obejmami na kostki u nóg i czasem ręce. Duża przyjemność. – Dobra. Dalej, kneblowanie. Bałabym się, że nie będę mogła oddychać. – Gdybyś nie mogła oddychać, to ja bym się bał. Nie chcę, żebyś się udusiła. – Zabawy z dławieniem to zupełnie nie w moim guście. – A jak mam użyć hasła bezpieczeństwa, kiedy będę zakneblowana? – dopytuje się. – Po pierwsze, mam nadzieję, że nigdy nie będziesz musiała ich używać. Ale gdy będziesz zakneblowana, będziemy używać sygnałów rękami. – Denerwuję się na myśl o tym kneblowaniu. – Dobra. Zapamiętam. Przygląda mi się chwilę, jakby rozwiązywała zagadkę sfinksa. – Lubisz wiązać swoje uległe, żeby cię nie dotykały? – pyta. – To jeden z powodów. – Czy to dlatego mnie związałeś? – Tak.
– Nie lubisz o tym rozmawiać – zauważa. – Owszem. Nie lubię. Nie zamierzam omawiać z tobą tego tematu, Anastasio. Daj sobie spokój. – Masz ochotę na jeszcze jeden łyk? – pytam. – To dodaje ci odwagi, a muszę wiedzieć, jaki jest twój stosunek do bólu. – Dolewam jej, a ona pije, wytrzeszczając oczy z niepokoju. – Więc jaki masz generalnie stosunek do bólu? Nadal milczy. Tłumię westchnienie. – Gryziesz wargę. – Na szczęście przestaje, ale teraz z kolei się zamyśla i opuszcza głowę. – Czy w dzieciństwie byłaś karana fizycznie? – podpowiadam jej delikatnie. – Nie. – Więc nie masz porównania? – Nie mam. – To nie takie złe, jak myślisz. Tutaj największym twoim wrogiem jest wyobraźnia. – Zaufaj mi, Anastasio. Proszę. – Musisz to robić? – Tak. – Dlaczego? Naprawdę lepiej, żebyś nie wiedziała. – To moja immanentna cecha, Anastasio. Taki właśnie jestem. Widzę, że jesteś zdenerwowana. Zajmijmy się tą listą. Czytamy spis: • Klapsy • Chłosta • Gryzienie • Klamerki na genitalia • Gorący wosk • Bicie łopatką • Chłosta trzcinką • Klamerki na sutki • Lód • Inne rodzaje/sposoby zadawania bólu – Cóż, nie godzisz się na klamerki na genitalia. Dobra. Ale najbardziej boli trzcinka. Ana blednie. – Dojdziemy do tego powoli – szybko deklaruję. – Albo wcale. – To część naszej umowy, maleńka, ale dojdziemy do wszystkiego powolutku, Anastasio, nie będę cię za bardzo popędzał. – Tym karaniem najbardziej się przejmuję. – No cóż, cieszę się, że mi o tym powiedziałaś. Na razie możemy skreślić z listy trzcinkę. A kiedy będziesz sobie dobrze radzić ze wszystkimi innymi rzeczami, zwiększymy intensywność. Zaczniemy powoli. Wydaje się niepewna, więc pochylam się i ją całuję. – No proszę, nie poszło tak źle, prawda?
Wzrusza ramionami, nadal niepewna. – Słuchaj, chcę pomówić o jeszcze jednej sprawie, a potem zabieram cię do łóżka. – Do łóżka? – wykrzykuje i krew napływa jej do policzków. – Daj spokój, Anastasio, po tym, jak to wszystko z tobą obgadałem, chcę pieprzyć cię ile wlezie. Na ciebie też to musiało zadziałać. Porusza się niespokojnie, wciąga świszczący oddech i ściska razem uda. – Widzisz? Poza tym chcę czegoś spróbować. – Czegoś bolesnego? – Nie… Przestań wszędzie widzieć ból. To przede wszystkim przyjemność. Czy do tej pory sprawiłem ci ból chociaż raz? – Nie. – Sama widzisz. Słuchaj, dziś mówiłaś, że chcesz czegoś więcej. – Milknę. Niech to diabli. Jestem nad przepaścią. Okej, Grey, jesteś pewien co do tego? Muszę spróbować. Nie chcę jej stracić, zanim zaczniemy. Skok na głęboką wodę. Biorę ją za rękę. – Może spróbowalibyśmy relacji poza tymi okresami, kiedy jesteś moją uległą. Nie wiem, czy to zaskoczy. Nie wiem, czy da się wszystko oddzielić. Może nic z tego nie będzie. Ale chcę spróbować. Na przykład jedna noc w tygodniu. Nie wiem. Szczęka jej opada. – Pod jednym warunkiem. – Jakim? – pyta, oddech jej się rwie. – Przyjmiesz ode mnie prezent na zakończenie studiów. – Och – mówi, szerzej otwierając oczy na znak niepewności. – Chodź. – Podnoszę ją na równe nogi, zdejmuję skórzaną kurtkę i zakładam na jej ramiona. Biorąc głęboki oddech, otwieram drzwi wejściowe i prezentuję stojące przy krawężniku audi A3. – To dla ciebie. Gratuluję ukończenia studiów. – Obejmuję ją i całuję we włosy. Kiedy uwalniam ją z uścisku, wpatruje się oniemiała w samochód. Dobra… jeszcze nic nie wiadomo. Chwytam ją za rękę, schodzę po schodkach. Idzie za mną jak w transie. – Anastasio, ten twój garbus jest stary i szczerze mówiąc, niebezpieczny. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby coś ci się przytrafiło, podczas gdy tak łatwo mi naprawić tę sytuację. Wpatruje się w samochód, nie znajdując słów. Niech to szlag. – Wspomniałem o nim twojemu ojczymowi. On był za. Może trochę naciągam fakty. Jej usta nadal są otwarte w wyrazie konsternacji, gdy się odwraca i mierzy mnie rozjuszonym wzrokiem. – Wspomniałeś o tym Rayowi? Jak mogłeś? – Jest zirytowana, i to solidnie. – To prezent, Anastasio. Nie możesz po prostu powiedzieć „dziękuję”? – Ale wiesz, że to za dużo. – Dla mnie nie, chodzi też o mój spokój ducha.
Nie przeginaj, Anastasio. Chcesz czegoś więcej. A oto cena. Opuszcza ramiona i odwraca się do mnie, chyba zrezygnowana. Nie na taką reakcję liczyłem. Lekki rumieniec spowodowany szampanem zniknął i jej twarz znów jest blada. – Ze względu na ciebie cieszę się, że mi go pożyczasz, tak jak laptopa. Kręcę głową. Dlaczego jest tak trudna? Żadna z moich uległych nigdy nie zareagowała tak na samochód. Zwykle były zachwycone. – Okej. Pożyczam. Na zawsze – cedzę przez zaciśnięte zęby. – Nie, nie na zawsze, tylko na teraz. Dziękuję ci – mówi cicho i stając na palcach, całuje mnie w policzek. – Dziękuję za samochód, panie. To jest to słowo. Z jej najsłodszych ust. Porywam ją i przytulam, jej włosy spływają mi między palce. – Nie jesteś łatwa, Anastasio Steele. – Całuję ją z całą mocą, nakłaniając językiem do otwarcia ust, a ona po chwili reaguje, dorównując mojemu zapałowi, jej język pieści mój. Całe moje ciało obwieszcza, że jej pożądam. Tu. Teraz. Na oczach ludzi. – Muszę się hamować ze wszystkich sił, żeby cię nie zerżnąć na masce tego samochodu, tylko po to, by ci pokazać, że jesteś moja, i jak chcę ci, kurwa, kupić samochód, to ci go, kurwa, kupię. Teraz zabieram cię do domu i rozbieram – szepczę. Całuję ją jeszcze raz wymagająco i władczo. Trzymając ją za rękę, sadzę długimi krokami z powrotem do mieszkania, zatrzaskuję za nami drzwi i idę prosto do jej sypialni. Tam puszczam jej rękę i zapalam nocną lampkę. – Proszę, nie złość się na mnie – szepcze Ana. Jej słowa tłumią pożar mojego gniewu. – Przepraszam za samochód i książki… – urywa i oblizuje wargi. – Boję się ciebie, kiedy jesteś zły. Niech to szlag. Nikt nigdy wcześniej mi tak nie powiedział. Zamykam oczy. Ostatnie, czego chcę, to ją przestraszyć. Uspokój się, Grey. Jest tutaj. Bezpieczna. Chętna. Nie schrzań tego tylko z tego powodu, że nie wie, jak się zachować. Otwierając oczy, widzę, że Ana mnie obserwuje, nie w strachu, ale w oczekiwaniu. – Odwróć się – rozkazuję łagodnym głosem. – Chcę cię wydobyć z tej sukni. Błyskawicznie wykonuje polecenie. Grzeczna dziewczynka. Zdejmuję z niej i rzucam na podłogę moją kurtkę, potem unoszę jej włosy na karku. Kontakt z jej gładką skórą jest kojący. Teraz, gdy robi to, co jej każę, rozluźniam się. Opuszkiem palca sunę w dół kręgosłupa do miejsca, w którym w szarym szyfonie zaczyna się zamek błyskawiczny. – Podoba mi się ta sukienka. Lubię oglądać twoją piękną, nieskazitelną skórę. Zahaczając palce o tył sukni, przyciągam Anę bliżej, tak że przylega do mnie całym ciałem. Zanurzam twarz w jej włosach i wdycham ich zapach. – Cudownie pachniesz, Anastasio. Bardzo słodko. Jak jesień. Jej woń dodaje otuchy, przypomina mi czas obfitości i szczęścia. Nadal wciągając w nozdrza jej uroczy zapach, sunę nosem od ucha, przez szyję, do ramion, cały czas całując. Powoli rozsuwam zamek sukni i całuję, i liżę, i ssę jej skórę aż do barku. Drży pod moim dotykiem. Och, maleńka. – Musisz się nauczyć bezruchu – szepczę między pocałunkami i uwalniam węzeł na karku. Sukienka opada do jej stóp.
– Nie masz stanika, panno Steele. To mi się podoba. Ważę w dłoni jej pierś i czuję, jak pod tym dotknięciem sutek staje się twardy niczym drobny rzeczny kamyk. – Podnieś ręce i obejmij mi głowę – rozkazuję, sunąc ustami po jej szyi. Robi, co jej każę, i jej pierś szczelniej wypełnia moją dłoń. Wbija mi palce we włosy tak, jak lubię, i szarpie. Och… Jak dobrze. Skłania głowę na ramię, a ja wykorzystuję to, całując ją tam, gdzie puls łomocze pod skórą. – Mhm… – mruczę z uznaniem, drażniąc i szarpiąc jej sutki. Jęczy, odchylając się do tyłu i jeszcze bardziej napierając idealnymi piersiami na moje ręce. – Chcesz tak dojść? Odchyla się jeszcze bardziej. – Podoba ci się tak, prawda, panno Steele? – Mhm… – Powiedz mi – naciskam, kontynuując zmysłowy atak na sutki. – Tak – szepcze. – Tak…? – Tak… panie. – Grzeczna dziewczynka. Łagodnie szczypię i obracam w palcach sutki i Ana konwulsyjnie uderza o mnie całym ciałem, jęcząc i szarpiąc mnie za włosy. – Nie wydaje mi się, żebyś była już gotowa – mówię i unieruchamiam ręce, tylko podtrzymując jej piersi i zębami lekko nadgryzając małżowinę ucha. – Poza tym wzbudziłaś moje niezadowolenie. Więc może w ogóle nie pozwolę ci dojść. Ugniatam jej piersi i powracam palcami do sutków, kręcąc je i szarpiąc. Jęczy i trze tyłkiem o mój spęczniały członek. Przesuwam ręce na jej biodra, unieruchamiam ją i patrzę na jej majteczki. Bawełna. Biała. Łatwizna. Zahaczam o nie palce i rozciągam je, ile się tylko da, a potem przebijam kciukami szew z tyłu. Rozchodzą mi się w rękach i rzucam je u stóp Anastasii. Oddech więźnie jej w gardle. Sunę palcami po jej tyłeczku i wsuwam jeden w pochwę. Ana jest mokra. Bardzo mokra. – O, tak. Moja słodka dziewczyna jest gotowa. Obracam ją twarzą do siebie i wsuwam sobie palec do ust. Mhm. Słona. – Świetnie smakujesz, panno Steele. Jej usta się rozchylają, a oczy ciemnieją pożądaniem. Chyba jest trochę zszokowana. – Rozbierz mnie. – Nie spuszczam z niej oczu. Odchyla głowę, rozważając moje polecenie, ale się waha. – Dasz radę – zachęcam ją. Unosi głowę i nagle uderza mnie myśl, że zaraz mnie dotknie, a nie jestem gotowy. Niech to szlag. Instynktownie łapię ją za ręce. – Och, nie. T-shirt nie. Chcę jej na jeźdźca. Jeszcze tego nie przerabialiśmy i może stracić równowagę, więc będę
potrzebował koszulki dla ochrony. – Może będziesz musiała mnie dotknąć, żeby zrobić to, co zaplanowałem. – Uwalniam jedną jej rękę, ale drugą kładę na spęczniałym fiucie, który wyrywa się z dżinsów na wolność. – Tak na mnie działasz, panno Steele. Wciąga gwałtownie powietrze, wpatrzona w swoją dłoń. Zaciska palce na moim fiucie i zerka na mnie z uznaniem. Uśmiecham się szeroko. – Chcę w ciebie wejść. Zdejmij mi dżinsy. Ty dowodzisz. – Rozdziawia buzię. – Co ze mną zrobisz? Jej twarz ulega przemianie, rozjaśnia się zachwytem i nagle popycha mnie w tył. Ze śmiechem ląduję na łóżku, po części z uznania dla jej brawury, po części dlatego, że mnie dotknęła i nie wpadłem w panikę. Zdejmuje ze mnie buty, skarpetki, ale okropnie się przy tym męczy – przypomina mi się wywiad i borykanie się z dyktafonem. Patrzę na nią. Rozbawiony. Podniecony. Zastanawiam się, co dalej wykombinuje. Zdjęcie dżinsów to będzie dla niej cholerny wysiłek, przecież leżę. Wyskakuje ze swoich czółenek, idzie na czworakach po łóżku, dosiada mnie okrakiem i wsuwa palce za pasek dżinsów. Zamykam oczy i unoszę biodra, rozkoszując się bezwstydną Aną. – Musisz się nauczyć bezruchu – fuka na mnie ostro i szarpie włosy łonowe. Ach! Jaka jesteś zuchwała, o pani. – Tak, panno Steele – drażnię się z nią przez zaciśnięte zęby. – Kondom. W kieszeni. W oczach błyska jej wyraźny zachwyt i gmera palcami w mojej kieszeni, zanurzając je głębiej, szturchając stojący członek. Ach… Wyjmuje obie foliowane paczuszki i rzuca je na łóżko, obok mnie. Niezdarnie gmera przy guziku paska i w drugim podejściu rozpina go. Jej brak doświadczenia jest urzekający. Najwyraźniej nigdy wcześniej tego nie robiła. Znów pierwszy raz… i jest kurewsko podniecający. – Co za zapał, panno Steele – drażnię się z nią. Jednym ruchem rozpina zamek spodni i szarpiąc za pasek, patrzy na mnie bezradnie. Muszę się bardzo starać, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Właśnie, maleńka, jak zamierzasz to ze mnie ściągnąć? Przesuwając się w dół po moich nogach, ściąga dżinsy, skoncentrowana jak diabli, urocza. Postanawiam jej pomóc. – Nie dam rady się nie ruszać, jak będziesz przygryzała tę wargę – ostrzegam ją, dźwigając biodra. Podnosi się na kolana, zdziera ze mnie dżinsy, bokserki i pozbywa się ich, ciskając je na podłogę. Siada na mnie wpatrzona we fiuta i oblizuje się. O rany. Wygląda powalająco, ciemne włosy opadają łagodnymi falami wokół piersi. – A co teraz? – szepczę. Zerka na mnie, a potem wyciąga rękę i chwyta mnie zdecydowanym ruchem, mocno ściska, przejeżdżając kciukiem po czubku. Jezu. Pochyla się. I już jestem w jej ustach. O ja pierniczę. Ssie mocno. Rzucam się pod nią.
– Jezu, Ana, spokojnie – syczę przez zaciśnięte zęby. Ale ona bez litości obciąga mi fiuta. O ja pierniczę. Jej entuzjazm jest rozbrajający. Sunie językiem góra–dół, wjeżdżam do środka i wyjeżdżam, dobijając do ściany gardła. Zaciska mocno usta. Kiedy patrzę na tę erotyczną scenę, jestem tak wniebowzięty, że doszedłbym od samego patrzenia. – Dość, Ana, dość. Nie chcę skończyć. Prostuje się, siada, usta ma wilgotne, a skierowane prosto na mnie oczy są jak dwa ciemne jeziorka. – Twoja niewinność i entuzjazm są bardzo rozbrajające. – Ale w tej chwili chcę cię tak rżnąć, żeby cię widzieć. – Ty na górze, tego nam trzeba. Masz, załóż to. – Wkładam jej do ręki prezerwatywę. Ogląda ją ze skupieniem, a potem rozrywa zębami opakowanie. Ależ jest ochocza. Wyjmuje kondom i pyta wzrokiem o dalsze wskazówki. – Złap od góry w dwa palce i rozwiń resztę. Do czubka nie może się dostać powietrze. Kiwa głową i robi dokładnie to, co jej kazałem, pochłonięta zadaniem, bardzo skupiona, wystawiając koniuszek języka spomiędzy warg. – Chryste, ty mnie tu zakatujesz – krzyczę przez zaciśnięte zęby. Zrobiwszy swoje, siada rozluźniona, podziwiając pracę swoich rąk albo mnie – nie jestem pewien, ale mam to gdzieś. – A teraz zanurzenie maksymalne. – Nagle się podnoszę, zaskakując ją, tak że jesteśmy twarzą w twarz. – W taki sposób – szepczę, obejmując ją i unosząc. Drugą ręką nacelowuję fiuta i powoli opuszczam ją na siebie. Tracę oddech, gdy zamyka oczy i rozkosz głośno tętni jej w gardle. – Tak dobrze, maleńka, poczuj mnie, poczuj całego. Boże, jaka ona jest cudowna. Obejmuję ją, dając jej czas na oswojenie. Żeby się jej spodobało. – Tak jest głęboko. – Mówię chrypliwie, gdy napinam i unoszę biodra, wpychając się w nią dalej. Jęczy, głowa bezwładnie opada jej na ramię. – Jeszcze – dyszy. Otwiera oczy, przewiercając mnie ich blaskiem. Pożądaniem. Pragnieniem. Rozkoszuję się jej rozkoszą. Spełniam jej prośbę i znów jęczy, odrzucając głowę, wzburzona kaskada włosów spływa po jej ramionach. Powoli kładę się na łóżku, widz własnego spektaklu. – Ruszasz się, Anastasio, w górę i w dół, jak tylko chcesz. Złap mnie za ręce. – Chwyta moje wyciągnięte ręce, teraz siedząc pewniej. Powoli się dźwiga, a potem opada. Oddech mam krótki, urywany, ale opanowuję się ogromnym wysiłkiem. Ana znów się unosi i gdy zjeżdża, tym razem podnoszę biodra. O, tak. Zamykając oczy, rozkoszuję się każdym cudownym centymetrem jej ciała. Znajdujemy wspólny rytm, gdy tak pędzi na mnie. Dalej i dalej, i dalej, i dalej. Wygląda fantastycznie; roztańczone piersi, rozkołysane włosy, bezwładne usta, gdy wchłania każde pchnięcie rozkoszy. Spogląda mi w oczy, pełna cielesnego pożądania i zachwytu. Boże, ależ ona jest piękna. Krzyczy, gdy jej ciało przejmuje nad nią władzę. Jest blisko, więc trzymając ją za ręce, potęguję uścisk, a wtedy ona eksploduje. Chwytam ją za biodra, trzymam, gdy krzyczy podczas orgazmu. Zaciskam jeszcze mocniej ręce i zatracam się w milczeniu, eksplodując. Bezwładnie opada na mnie, ja leżę, dysząc pod nią.
Mój Boże, nic tylko się z nią pieprzyć. Chwilę leżymy razem, rozkoszuję się jej ciężarem. Wreszcie porusza się i choć nadal mam na sobie koszulkę, pieszczotliwie gładzi mnie nosem, a potem kładzie rozpostarte dłonie na torsie. Szybki, mocarny mrok wpełza w moją pierś, w gardło, zabiera powietrze, dusi mnie. Nie. Nie dotykaj mnie. Chwytam Anę za rękę i przyciągam jej palce do ust. Zmieniam pozycję tak, że teraz jestem na górze, i nie może mnie już dotykać. – Nie rób tego – proszę i całuję ją w usta, gasząc w sobie lęk. – Dlaczego nie lubisz, jak się ciebie dotyka? – Bo jestem popieprzony na pięćdziesiąt sposobów, Anastasio. – Po latach terapii wiem, że to jedyna prawda. Oczy ma szeroko rozwarte, pytające, spragnione dalszych informacji. Ale nie musi poznać tego mojego syfu. – Miałem bardzo ciężkie wejście w życie. Nie chcę cię obciążać szczegółami. Po prostu nie chcę. – Łagodnie gładzę nosem jej nos i wychodzę z niej. Siadam, zdejmuję prezerwatywę i rzucam obok łóżka. – No, to chyba podstawy podstaw mamy opanowane. Jak się podobało? Przez chwilę nie wie, co odpowiedzieć, po czym przechyla głowę i się uśmiecha. – Jeśli choć chwilkę wyobrażałeś sobie, że uznam, iż dałeś mi władzę, to nie wziąłeś pod uwagę mojej średniej. Ale dziękuję i za to złudzenie. – Panno Steele, twoja buzia jest nie tylko piękna. Jak do tej pory zaznałaś sześciu orgazmów i wszystkie były moim dziełem. – Dlaczego ten prosty fakt sprawia mi taką frajdę? Ucieka wzrokiem na sufit, jej twarz zasnuwa cień poczucia winy. Co jest? – Masz mi coś do powiedzenia? – pytam. Waha się. – Dziś rano coś mi się śniło. – Tak? – Miałam orgazm przez sen. – Nagle zasłania twarz ramieniem, zażenowana chowa się przede mną. Jestem głęboko zaskoczony jej wyznaniem, ale też podniecony i zachwycony. Zmysłowe stworzonko. Zerka znad ramienia. Czy spodziewa się, że będę zły? – We śnie? – pytam. – Obudził mnie – szepcze. – No pewnie. – Jestem zafascynowany. – O czym śniłaś? – O tobie – mówi cienkim głosikiem. O mnie! – Co robiłem? Znów kryje się za ramieniem. – Anastasio, co robiłem? Nie będę powtarzał pytania. – Dlaczego jest taka zażenowana? To, że o mnie śniła, jest takie… poruszające. – Miałeś szpicrutę – szepce. Odsuwam jej rękę tak, że widzę jej twarz.
– Naprawdę? – Tak. – Jej twarz ma barwę żywej czerwieni. To zbieranie informacji musiało zostawić ślad. Korzystny ślad. Uśmiecham się do niej. – Jest jeszcze dla ciebie nadzieja. Mam kilka szpicrut. – Ze skórzanej plecionki? – W głosie słyszę cichy optymizm. Śmieję się głośno. – Nie, ale na pewno mógłbym się o taką postarać. Muskam ją wargami i wstaję, żeby się ubrać. Ona robi to samo, wkłada spodnie od dresu i krótką koszulkę. Zbieram z podłogi prezerwatywę i zwijam w kłębek. Teraz, gdy zgodziła się być moja, potrzebuje środków antykoncepcyjnych. Ubrana siada po turecku na łóżku, przyglądając mi się, gdy wkładam spodnie. – Kiedy będziesz miała okres? – pytam. – Nie cierpię tych paskudztw. – Podnoszę zwinięty kondom i wciągam na siebie spodnie. Jest zaskoczona. – No? – naciskam. – W przyszłym tygodniu – odpowiada zaróżowiona. – Musisz wybrać jakiś środek antykoncepcyjny. Siadam na łóżku, żeby włożyć skarpetki i buty. Ana się nie odzywa. – Masz stałego lekarza? – pytam. Kręci głową. – Mogę wezwać mojego, żeby cię przyjął… w niedzielę rano, zanim do mnie przyjedziesz. A może też przyjąć cię u mnie. Gdzie wolisz? Jestem pewien, że doktor Baxter ze względu na mnie przyjedzie z wizytą domową, chociaż nie widziałem go od jakiegoś czasu. – U ciebie – mówi Ana. – Dobra. Podam ci datę. – Wychodzisz? – Wydaje się zaskoczona. – Tak. – Jak wrócisz? – pyta. – Taylor mnie odbiera. – Mogę cię odwieźć. Mam śliczny nowy samochód. Tak lepiej. Przyjęła samochód, jak powinna, ale po tym całym szampanie nie powinna prowadzić. – Wydaje mi się, że za dużo wypiłaś. – Chciałeś, żebym była wstawiona? – Tak. – Dlaczego? – Bo za dużo główkujesz i jesteś skryta jak twój ojczym. Kropelka wina i język ci się rozwiązuje, a ja muszę wiedzieć, co naprawdę myślisz. Inaczej się zamykasz i nie mam pojęcia, co siedzi w twojej głowie. In vino veritas, Anastasio. – A ty zawsze mówisz mi to, co naprawdę myślisz? – Staram się. Nasz układ zadziała tylko wtedy, kiedy będziemy mówili sobie prawdę. – Chcę, żebyś został i użył tego. – Chwyta drugi kondom i macha nim w moim kierunku. Spełniaj jej oczekiwania, Grey. – Dziś wieczór przekroczyłem tu zbyt wiele granic. Muszę jechać. Widzimy się w niedzielę. – Wstaję. – Przygotuję poprawioną umowę i wtedy możemy zacząć naprawdę grać.
– Grać? – piszczy. – Chciałbym odegrać z tobą pewną scenę. Ale najpierw musisz podpisać kontrakt, żebym wiedział, że jesteś gotowa. – Och. Więc mogę przeciągnąć obecny stan, nie podpisując? Niech to szlag. O tym nie pomyślałem. Przekornie zadziera brodę. Ach… panna Steele znów rządzi, chociaż ulega. Zawsze znajdzie jakiś sposób. – Hm, chyba mogłabyś, ale mogę się załamać pod tą całą presją. – Załamać się? Jak? – dopytuje się. Jej źrenice błyszczą ciekawością. – Mógłby ze mnie wyleźć naprawdę paskudny typ – drażnię się z nią, mrużąc oczy. – Jak paskudny? – Robi tę samą minę. – Och, wiesz, wybuchy, pościgi samochodowe, porwania, trzymanie w celi. – Porwałbyś mnie? – O, tak. – Więził? – O, tak. – To dopiero ciekawy pomysł. – I wtedy moglibyśmy rozmawiać na okrągło. PPW. – Pogubiłam się – mówi zakłopotana i trochę bez tchu. – Pełne Przekazanie Władzy; bez ograniczeń czasowych. – W głowie mi wiruje, gdy wyobrażam sobie możliwości. Jest ciekawa. – Więc nie masz wyboru – dodaję żartobliwym tonem. – Najwyraźniej. – Używa sarkastycznego tonu i przewraca oczami, być może szukając w niebie inspiracji, by zrozumieć moje poczucie humoru. O słodka radości. – Anastasio Steele, czy aby nie przewróciłaś właśnie oczami? – Nie! – Myślę, że tak. Co ci zapowiedziałem, jeśli jeszcze raz będziesz przewracać oczami pod moim adresem? – Te słowa wiszą w powietrzu, gdy znów siadam na łóżku. – Podejdź tu. Przez chwilę patrzy na mnie, blednąc. – Nie podpisałam umowy – szepcze. – Coś ci zapowiedziałem. Dotrzymuję słowa. Zamierzam sprawić ci lanie i potem przerżnąć bardzo szybko i bardzo mocno. Wygląda na to, że jednak będziemy potrzebowali tego kondoma. Zgodzi się? Nie zgodzi? Teraz się okaże. To będzie dowód, czy może to zrobić, czy nie. Przyglądam się jej beznamiętnie, czekając na decyzję. Jeśli powie „nie”, to znaczy, że całe jej gadanie o zostaniu moją uległą to tylko czcza paplanina. I będzie koniec. Dokonaj właściwego wyboru, Anastasio. Ma poważną minę, oczy szeroko rozwarte i chyba waży swoją decyzję. – Czekam – szepczę. – Nie jestem człowiekiem cierpliwym. Biorąc głęboki oddech, rusza do mnie na czworakach; ukrywam ulgę. – Grzeczna dziewczynka. Stań. Wykonuje polecenie, a ja podaję jej dłoń. Kładzie na niej kondom. Mocno chwytam ją za rękę i nagle przerzucam ją przez kolano, tak że jej głowa, barki i tors leżą na łóżku. Drugą nogą ją unieruchamiam. Chciałem ją sprać od chwili, w której spytała, czy jestem gejem. – Obie ręce na prześcieradle na wysokości głowy – rozkazuję i natychmiast spełnia polecenie. –
Dlaczego to robię, Anastasio? – Bo przewracałam oczami – mówi ochrypłym szeptem. – Czy myślisz, że to grzecznie? – Nie. – Zrobisz to znowu? – Nie. – Sprawię ci lanie za każdym razem, gdy to zrobisz, zrozumiano? Będę się rozkoszował tą chwilą. To kolejny pierwszy raz. Bardzo starannie – delektując się każdym ruchem – zsuwam z niej dres. Jej śliczna dupka jest naga i oczekująca. Gdy kładę rękę na pośladku, Ana napina się całym ciałem… czeka. Ma atłasową skórę, gładzę po kolei oba pośladki, pieszczę je. Cudowny, przecudowny tyłeczek. Nadam mu różowy kolor… będzie miał barwę jak szampan. Unoszę rozpostartą dłoń i wymierzam jej mocnego klapsa, w miejscu gdzie uda łączą się z pośladkami. Oddech więźnie jej w gardle. Chce się podnieść, ale przygważdżam ją na wysokości lędźwi, a gładząc drugą ręką, powoli pieszczę obszar, który tuż przed chwilą uraczyłem klapsem. Nieruchomieje. Dyszy. Wyczekuje. Tak. Zaraz to powtórzę. Daję jej drugiego, trzeciego, czwartego klapsa. Wykrzywia się z bólu, zaciska kurczowo powieki. Ale nie prosi mnie, bym przestał, chociaż wije się pode mną. – Nie ruszaj się, bo tylko przedłużysz lanie – ostrzegam. Rozmasowuję jej słodkie ciało i znów uderzam. Na przemian – lewy pośladek, prawy pośladek, środek. Krzyczy. Ale nie odrywa rąk od prześcieradła i nadal nie prosi, bym przestał. – Dopiero się rozgrzewam. – Mam ochrypły głos. Znów smagam ją dłonią, po czym sunę nią po różowym śladzie na pośladku. Jej dupka ślicznie różowieje. Wygląda bosko. Znów klaps. A ona znów krzyczy. – Nikt cię nie słyszy, maleńka, tylko ja. Daję jej klapsa za klapsem – zachowując identyczny wzorzec; lewy pośladek, prawy pośladek, środek – i za każdym razem Ana piszczy. Kiedy dochodzę do osiemnastu, przestaję. Brak mi tchu, dłoń mnie piecze, członek stoi na baczność. – Dość – chrypię, próbując złapać oddech. – Dobra robota, Anastasio. Teraz cię zerżnę. Delikatnie masując, obiegam dłonią zaróżowione półkule i sunę w dół. Jest mokra. A ja sztywnieję jeszcze bardziej. Zagłębiam się dwoma palcami do pochwy. – Poczuj to. Przekonaj się, jak bardzo twoje ciało to lubi. Jesteś mokra. To dla mnie wilgotniejesz. – Wsuwam i wysuwam palce, a ona jęczy, jej ciało z każdym moim ruchem zaciska się wokół palców, jej oddech przyspiesza.
Wyciągam palce. Pragnę jej. Teraz. – Następnym razem sama będziesz odliczać. Gdzie ten kondom? – Biorę go z prześcieradła i łagodnie zsuwam ją na łóżko. Leży twarzą w dół. Rozpinam rozporek, nie zawracając sobie głowy zdejmowaniem dżinsów, raz-dwa rozprawiam się z opakowaniem, naciągam kondom szybko i sprawnie. Unoszę jej biodra tak, że przechodzi do klęku, i gdy staję za nią, jej tyłek w całej swej różowej krasie wypina się w górę. – Teraz cię wezmę. Możesz dojść – syczę, pieszcząc jej zadek i biorąc fiuta w dłoń. Jednym szybkim pchnięciem wchodzę do środka. Jęczy, a ja poruszam się miarowo. Do środka. Z powrotem. Do środka. Z powrotem. Rżnę ją, patrząc, jak penis znika z pola widzenia, poniżej różowego tyłka. Ana szeroko rozdziawia usta, coraz cieńszym głosem stęka i jęczy z każdym pchnięciem. Dojdź już, Anastasio. Zaciska się wokół mnie i krzyczy, dochodząc gwałtownie. – Och, Ana! – Idę w jej ślady i szczytuję, tracąc wszelkie poczucie czasu i miejsca. Wreszcie padam obok niej, kładę ją na sobie, obejmuję, szepczę jej we włosy: – Och, maleńka, witaj w moim świecie. Jej ciężar mnie przygważdża, lecz Ana nie próbuje mnie dotknąć. Ma zamknięte oczy, jej oddech wraca do normy. Gładzę jej włosy. Delikatne, w kolorze ciemnego mahoniu, lśnią w świetle nocnej lampki. Ana pachnie sobą, jabłkami i seksem. Ten zapach uderza do głowy. – Dobra robota, maleńka. Nie zalała się łzami. Robiła, co jej kazałem. Sprostała każdemu wyzwaniu, przed którym ją postawiłem; jest naprawdę nadzwyczajna. Bawię się cienkim ramiączkiem taniej bawełnianej koszulki. – Sypiasz w czymś takim? – Tak – odpowiada sennie. – Powinnaś chodzić w jedwabiach i satynach, piękna dziewczyno. Wezmę cię na zakupy. – Lubię mój dres – spiera się. Oczywiście, że lubi. Całuję ją we włosy. – No zobaczymy. Zamykając oczy, rozkoszuję się chwilą spokoju. Dziwne poczucie spełnienia napełnia mnie i rozgrzewa. Jest dobre. Za dobre. – Muszę iść – szepczę i całuję ją w czoło. – W porządku? – W porządku – odpowiada lekko stłumionym głosem. Delikatnie wysuwam się spod niej i wstaję. – Gdzie masz łazienkę? – pytam, zdejmując zużytą prezerwatywę i zapinając dżinsy. – W korytarzu w lewo. W łazience wyrzucam prezerwatywę do kosza i zauważam na półce oliwkę dla niemowląt. Tego mi trzeba. Kiedy wracam, ona ubrana unika mojego wzroku. Skąd nagle ta nieśmiałość? – Znalazłem oliwkę. Nasmaruję ci pupę.
– Nie. Nic mi nie będzie – mówi, oglądając paznokcie i nadal unikając mojego wzroku. – Anastasio – mówię ostrzegawczo. Proszę, rób, co każę. Siadam za nią i ściągam jej spodnie. Wyciskam na rękę trochę oliwki i czule wcieram w obolały tyłek. Buntowniczym gestem bierze się pod boki, ale milczy. – Lubię cię dotykać – mówię sam do siebie. – Gotowe. – Naciągam na nią dres. – Teraz wychodzę. – Odprowadzę cię – mówi cicho, stając z boku. Biorę ją za rękę i niechętnie puszczam, gdy docieramy do frontowych drzwi. Po części nie chcę wyjść. – Nie musisz zadzwonić po Taylora? – pyta, wzrok mając utkwiony w zamku błyskawicznym mojej skórzanej kurtki. – Taylor jest tu od dziewiątej. Spójrz na mnie. Wielkie, niebieskie oczy zerkają na mnie spod długich, czarnych rzęs. – Nie płakałaś. – Mój głos jest cichy. I dałaś się zlać. Jesteś niesamowita. Chwytam ją w objęcia i całuję, wlewając w pocałunek wdzięczność i ściskając ją mocno. – W niedzielę – szepczę rozgorączkowany przy jej ustach. Nagle uwalniam ją z uścisku, zanim mnie spyta, czy mogę zostać, i wychodzę na zewnątrz, gdzie Taylor czeka w SUV-ie. W samochodzie oglądam się, ale zniknęła. Prawdopodobnie zmęczona… jak ja. To miłe zmęczenie. To była moja najprzyjemniejsza rozmowa na temat granic względnych, jaką kiedykolwiek odbyłem. Niech to cholera, ta kobieta jest nieprzewidywalna. Zamykając oczy, widzę, jak mnie ujeżdża, ekstatycznie odchylając głowę. Nie robi nic na pół gwizdka. Oddaje się na maksa. I pomyśleć, że zaledwie tydzień temu po raz pierwszy uprawiała seks. Ze mną. I z nikim innym. Uśmiecham się szeroko, patrzę w okno samochodu, ale widzę tylko własną twarz, zjawę na szkle. Więc zamykam oczy i oddaję się snom na jawie. Szkolenie jej będzie wielką przyjemnością. Taylor budzi mnie z drzemki. – Jesteśmy na miejscu, panie Grey. – Dziękuję – mamroczę. – Rano mam spotkanie. – W hotelu? – Tak. Wideokonferencja. Nie trzeba będzie mnie nigdzie zawieźć. Ale chciałbym wyjechać przed lunchem. – Na którą chciałby pan być spakowany? – Na wpół do jedenastej. – Znakomicie, proszę pana. Blackberry, o którym pan mówił, zostanie dostarczony pannie Steele jutro. – Dobrze. Coś mi się przypomniało. Możesz jutro zabrać jej starego garbusa i się go pozbyć? Nie chcę, żeby nim jeździła. – Oczywiście. Mam znajomego, który doprowadza do użytku stare samochody. Może być zainteresowany. Załatwię to. Czy coś jeszcze?
– To wszystko, dziękuję. Dobranoc. – Dobranoc. Zostawiam Taylora, by odprowadził SUV-a na parking, i udaję się do apartamentu. Otwieram butelkę gazowanej wody mineralnej z lodówki, siadam przy biurku i włączam laptopa. Żadnych pilnych mejli. Ale tak naprawdę chcę powiedzieć dobranoc Anie.
Nadawca: Christian Grey Temat: Ty Data: 26 maja 2011 23:14 Adresat: Anastasia Steele Droga Panno Steele, jesteś po prostu wyjątkowa. Najpiękniejsza, najinteligentniejsza, najdowcipniejsza i najodważniejsza kobieta, jaką poznałem. Weź jakiś środek przeciwbólowy – to nie prośba. I nie jeźdź więcej garbusem. Ja się o wszystkim dowiem.
Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Zapewne będzie spała, ale na wszelki wypadek nie zamykam laptopa i sprawdzam mejle. Jej odpowiedź pojawia się po kilku minutach.
Nadawca: Anastasia Steele Temat: Pochlebstwa Data: 26 maja 2011 23:20 Adresat: Christian Grey Drogi Panie Grey, pochlebstwa nic Panu nie dadzą, ale że wszystko Pan już zdobył, sprawa jest dyskusyjna. Będę musiała przejechać garbusem do autokomisu, żeby go sprzedać – więc łaskawie nie posłucham tych bzdurnych rozkazów. Czerwone wino jest lepsze niż środki przeciwbólowe.
Ana PS Chłosta trzcinką to dla mnie granica BEZWZGLĘDNA. Pierwsze wersy doprowadzają mnie do śmiechu. Och, maleńka, jeszcze nie wszystko zdobyłem, jeszcze mam wiele do zdobycia. Czerwone wino po szampanie? Niezbyt mądra mieszanka, a trzcinka znika z listy. Pisząc odpowiedź, zastanawiam się, co jeszcze jej się nie spodoba.
Nadawca: Christian Grey Temat: Frustrujące kobiety, które nie potrafią przyjmować komplementów Data: 26 maja 2011 23:26 Adresat: Anastasia Steele Droga Panno Steele, nie schlebiam Ci. Powinnaś iść do łóżka. Akceptuję twój dodatek do granic bezwzględnych. Nie pij za dużo. Taylor pozbędzie się Twojego samochodu i przy okazji dostanie za niego dobrą cenę.
Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Mam nadzieję, że teraz już jest w łóżku.
Nadawca: Anastasia Steele Temat: Czy Taylor się do tego nadaje? Data: 26 maja 2011 23:40 Adresat: Christian Grey Drogi Panie, to ciekawe, że tak swobodnie ryzykujesz życie człowieka, który jest Twoją prawą ręką, a nie jakiejś baby, którą od czasu do czasu pieprzysz. Skąd ta pewność, że Taylor na pewno załatwi mi najlepszą cenę za rzeczony samochód? Dawniej, prawdopodobnie zanim Cię poznałam, słynęłam z tego, że umiem się nieźle targować.
Ana O co chodzi, u diabła? Jakaś baba, którą od czasu do czasu pieprzę? Muszę wziąć głęboki oddech. Jej odpowiedź mnie rani… nie, doprowadza do furii. Jak śmie tak o sobie mówić? Jako moja uległa jest kimś daleko ważniejszym. Będę z nią związany. Czy nie zdaje sobie z tego sprawy? I targowała się ze mną jak należy. Dobry Boże! Wystarczy spojrzeć na wszystkie ustępstwa, które zrobiłem w umowie. Liczę do dziesięciu, by się uspokoić, i wyobrażam sobie siebie na pokładzie „Grace”, mojego katamaranu płynącego cieśniną. Flynn byłby ze mnie dumny. Odpisuję.
Nadawca: Christian Grey Temat: Uważaj sobie! Data: 26 maja 2011 23:44 Adresat: Anastasia Steele Droga Panno Steele, zakładam, że przemawia przez Ciebie CZERWONE WINO i że miałaś bardzo wyczerpujący dzień. Chociaż kusi mnie, by wrócić i postarać się, żebyś nie mogła usiąść przez tydzień, nie przez jeden wieczór. Taylor jest byłym żołnierzem, umie prowadzić wszystko, od motocykla po czołg. Twój samochód nie stanowi dla niego ryzyka. Bardzo proszę, nie mów o sobie „jakaś baba, którą od czasu do czasu pieprzę”, bo szczerze mówiąc, doprowadza mnie to do SZAŁU, a naprawdę lepiej, żebyś mnie nie poznała w tym stanie.
Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Powoli wypuszczam powietrze, zwalniając rytm pracy serca. Nikt nie umie tak mi zaleźć za skórę jak ona. Nie odpisuje od razu. Może spłoszyła ją moja odpowiedź. Sięgam po książkę, ale wkrótce przyłapuję się na tym, że czytam ten sam akapit trzeci raz, czekając na jej mejl. Nie wiedzieć który raz spoglądam na ekran.
Nadawca: Anastasia Steele Temat: Sam sobie uważaj! Data: 26 maja 2011 23:57 Adresat: Christian Grey Drogi Panie Grey, nie jestem pewna, czy Cię w ogóle lubię, zwłaszcza w tej chwili.
Panna Steele Gapię się w jej mejl i cały mój gniew gaśnie i umiera, zatopiony falą niepokoju. Niech to szlag. Czy ona napisała, że to koniec?
PIĄTEK, 27 MAJA 2011 Nadawca: Christian Grey Temat: Sam sobie uważaj! Data: 27 maja 2011 00:03 Adresat: Anastasia Steele Czemu mnie nie lubisz? Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Wstaję, otwieram następną butelkę wody. I czekam. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Sam sobie uważaj! Data: 27 maja 2011 00:09 Adresat: Christian Grey Bo nigdy u mnie nie zostajesz. Sześć słów. Sześć słów, od których włos mi się jeży. Powiedziałem jej, że nigdy z nikim nie sypiam. Ale dzisiaj był wielki dzień. Skończyła studia. Zgodziła się na nasz układ. Przejrzeliśmy te wszystkie granice względne, o których nie miała zielonego pojęcia. Pieprzyliśmy się. I zlałem ją. Znów się pieprzyliśmy. Niech to szlag. I zanim zdołam się powstrzymać, chwytam bilet garażowy, sięgam po kurtkę i już jestem za drzwiami apartamentu. Ulice są puste, więc dojeżdżam na miejsce po dwudziestu trzech minutach. Cicho pukam. Kavanagh otwiera drzwi. – Co ty tu, kurwa, robisz? – wrzeszczy. Oczy płoną jej gniewem. O rany, o rany. Nie takiego przyjęcia się spodziewałem. – Przyjechałem zobaczyć się z Aną. – Ale się nie zobaczysz! – Kavanagh stoi z ramionami skrzyżowanymi na piersiach, zapierając się nogami w progu, groźna jak jakiś gargulec. Próbuję z nią po dobroci. – Muszę się z nią zobaczyć. Wysłała mi mejla. – Wynocha mi z drogi. – Coś ty jej, kurwa, zrobił tym razem? – Tego właśnie chcę się dowiedzieć. – Zaciskam zęby. – Od kiedy cię poznała, w kółko płacze. – Co? – Dość mam tego pieprzenia i ładuję się do środka. – Nie masz prawa tu wchodzić! – Kavanagh rusza za mną, jazgocąc jak jędza. Wpadam do pokoju Any.
Otwieram drzwi i zapalam górne światło. Ana siedzi skulona na łóżku, opatulona kołdrą. Oczy ma czerwone, zapuchnięte i mruży je oślepiona blaskiem. Nos ma jak kartofel, pokryty czerwonymi cętkami. Wiele razy widziałem kobiety w tym stanie, zwłaszcza po tym, jak je ukarałem. Ale zaskakuje mnie niepokój, który przewierca mi flaki. – Jezu, Ana. – Wyłączam światło, żeby nie razić jej oczu, i siadam obok na łóżku. – Co tu robisz? – Pociąga nosem. Zapalam lampkę przy łóżku. – Chcesz, żebym wyrzuciła tego dupka? – warczy od drzwi Kate. Pieprz się, Kavanagh. Unosząc brew, udaję, że ją ignoruję. Ana potrząsa głową, ale nie odrywa ode mnie załzawionych oczu. – Tylko wrzaśnij, jak będziesz mnie potrzebowała – mówi Kate, jakby Ana była dzieckiem. – Grey – warczy i muszę na nią popatrzeć. – Jesteś na mojej czarnej liście i mam cię na oku. – Mówi piskliwym głosem, oczy lśnią jej furią, ale mam to w dupie. Na szczęście wychodzi, przymykając drzwi, ale nie zamyka ich całkowicie. Sprawdzam w kieszeni. Pani Jones znów przekroczyła moje najśmielsze oczekiwania. Wyjmuję chusteczkę do nosa i podaję ją Anie. – Co się dzieje? – Dlaczego przyjechałeś? – Głos jej się trzęsie. Nie wiem. Napisałaś, że mnie nie lubisz. – Do moich obowiązków należy dbanie o twoje potrzeby. Powiedziałaś, że chcesz, żebym został, więc jestem. – Dobry tekst, Grey. – A jednak znajduję cię w tym stanie. – Nie wyglądałaś tak, kiedy wychodziłem. – Na pewno to moja wina, ale nie mam pojęcia, co się stało. Czy to dlatego, że cię zlałem? Siada z trudem, krzywiąc się. – Wzięłaś jakiś środek przeciwbólowy? – Zgodnie z poleceniem? Kręci głową. Kiedy zaczniesz robić, co ci każę? Idę do Kavanagh. Siedzi na kanapie, kipi wściekłością. – Anę boli głowa. Masz jakiś środek przeciwbólowy? Unosi brew zaskoczona, jak sądzę, faktem, że przejmuję się stanem jej przyjaciółki. Ciskając pioruny z oczu, wstaje i idzie sztywnym krokiem do kuchni. Grzebie w pudełkach, po czym podaje mi tabletki i filiżankę wody. Wracam do sypialni, podaję Anie wodę oraz pigułki i siadam na łóżku. – Łyknij to. Wykonuje polecenie, zerkając z obawą. – Rozmawiaj ze mną. Powiedziałaś, że wszystko w porządku. Nigdy bym cię nie zostawił, gdybym wiedział, że jesteś w takim stanie. – Rozkojarzona bawi się nitką z narzuty. – Rozumiem, że kiedy powiedziałaś, że czujesz się dobrze, nie była to prawda. – Myślałam, że jest – przyznaje. – Anastasio, nie może tak być, że mówisz mi to, co twoim zdaniem chcę usłyszeć. To nie do końca uczciwe. Jak mam potem ufać twoim słowom? – Nasz układ nigdy nie wypali, jeśli nie będzie ze mną szczera. Ta myśl jest przygnębiająca.
Rozmawiaj ze mną, Anastasio. – Jak się czułaś, kiedy dawałem ci lanie i później? – Nie podobało mi się. Wolałabym, żebyś raczej więcej tego nie robił. – Nie miało ci się podobać. – Dlaczego tobie się podoba? – pyta silniejszym głosem. Niech to szlag. Nie mogę jej tego powiedzieć. – Naprawdę chcesz wiedzieć? – Och, wręcz mnie to fascynuje. – Teraz jest sarkastyczna. – Uważaj – ostrzegam ją. Blednie, widząc moją minę. – Znowu mnie zbijesz? – Nie, dzisiaj nie. – Myślę, że na dzisiaj ci wystarczy. – Ale…? – Nadal oczekuje odpowiedzi. – Lubię władzę, jaką mi to daje, Anastasio. Chcę, żebyś zachowywała się w określony sposób, a jeśli tego nie zrobisz, będę cię karał i nauczysz się zachowywać tak, jak sobie tego życzę. Karanie cię sprawia mi przyjemność. Chciałem cię zlać od chwili, w której spytałaś, czy jestem gejem. I nie chcę, żebyś przewracała oczami ani żebyś była sarkastyczna. – Więc nie lubisz mnie takiej, jaka jestem – mówi cichutko. – Myślę, że jesteś urocza taka, jaka jesteś. – To czemu próbujesz mnie zmienić? – Nie chcę cię zmienić. – Boże broń. Jesteś czarująca. – Chciałbym, żebyś była uprzejma i trzymała się zasad, które wytyczyłem, i nie przeciwstawiała mi się. To proste. – Chcę, żebyś była bezpieczna. – Ale chcesz mnie karać. – Tak, chcę. – Tego nie rozumiem. Wzdycham. – Taki jestem. Chcę mieć nad tobą kontrolę. Chcę, żebyś zachowywała się w określony sposób, a jak nie… – Gubię wątek. To dla mnie podniecające, Anastasio. Dla ciebie też. Nie możesz tego zaakceptować? Jak cię przekładałem przez kolano… Dotykałem twojego tyłka. – Uwielbiam patrzeć, jak twoja piękna alabastrowa skóra różowieje i nagrzewa się pod moimi dłońmi. To mnie podnieca. – Na samą myśl mnie skręca. – Więc nie chodzi ci o zadawanie mi bólu? Do diabła. – Trochę tak. Żeby się przekonać, czy potrafisz go znieść. – Prawdę mówiąc, bardzo mi o to chodzi, ale w tej właśnie chwili nie chcę tego analizować. Gdybym jej powiedział, wyrzuciłaby mnie. – Ale to niecały powód. Chodzi o to, że jesteś moja i mogę z tobą robić, co mi się podoba… chodzi o całkowitą władzę. I to mnie podnieca. Cholernie. Muszę jej pożyczyć jakąś książkę o byciu uległą. – Słuchaj, tłumaczenie niezbyt dobrze mi wychodzi. Nigdy wcześniej nie musiałem się tłumaczyć. Tak naprawdę nie zastanawiałem się nad tym na poważnie. Zawsze miałem do czynienia z osobami, które myślały podobnie jak ja. – Przerywam, żeby mieć pewność, że za mną nadąża. – I nie odpowiedziałaś na moje pytanie… Jak się czułaś po tym wszystkim?
Mruga powiekami. – Miałam mętlik w głowie. – To cię podnieciło, Anastasio. W głębi duszy jesteś seksualnym świrem, Anastasio. Wiem o tym. Zamykając oczy, przypominam ją sobie mokrą i spragnioną na moich palcach po tym, jak sprawiłem jej lanie. Gdy otwieram powieki, wpatruje się we mnie, źrenice ma powiększone, usta rozchylone… oblizuje górną wargę. Też czuje pożądanie. Niech to szlag. Tylko nie to, Grey. Nie, kiedy jest w takim stanie. – Nie patrz tak na mnie – ostrzegam schrypniętym głosem. Unosi brwi w zdziwieniu. Wiesz, o co mi chodzi, Anastasio. – Nie mam przy sobie prezerwatywy, a wiesz, że jesteś rozbita. Wbrew temu, co sądzi twoja współlokatorka, nie biegam w kółko z wackiem na baczność. Więc miałaś mętlik w głowie? Nadal milczy. Jezu. – W mejlach umiesz być szczera. Zawsze piszesz mi, co dokładnie czujesz. Dlaczego nie potrafisz być taka w rozmowie? Czy tak bardzo cię onieśmielam? Skubie kołdrę. – Przy tobie jestem skołowana, Christianie. Bezradna jak dziecko. Czuję się jak Ikar, który leci zbyt blisko słońca. – Mówi ze spokojem, a jednak w jej głosie wibrują emocje. Jej wyznanie rzuca mnie na kolana. – Hm, myślę, że odbierasz to wszystko na opak – szepczę. – Jak to? – Och, Anastasio, to ty opętałaś mnie. Czy to nie oczywiste? Dlatego tu jestem. Nie jest przekonana. Uwierz mi, Anastasio. – Nadal nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Proszę, napisz mi to w mejlu. Ale na razie chciałbym się przespać. Mogę zostać? – Chcesz zostać? – Chciałaś, żebym został. – Nie odpowiedziałeś na moje pytanie – naciska. Niemożliwa kobieta. Dopiero co przyjechałem tu jak wariat po twoim pieprzonym mejlu. Masz swoją odpowiedź. Rzucam pod nosem, że odpowiem mejlem. Nie będę o tym rozmawiał. Ten temat jest zamknięty. Zanim zdołam zmienić zdanie i ruszyć do hotelu, wstaję, opróżniam kieszenie, zdejmuję buty, skarpetki i spodnie. Wieszam na krześle kurtkę i wchodzę do łóżka. – Połóż się – rozkazuję. Wykonuje polecenie, a ja patrzę na nią oparty na łokciu. – Jak chcesz popłakać, płacz na moich oczach. Muszę o tym wiedzieć. – Chcesz, żebym płakała? – Nieszczególnie. Chcę po prostu wiedzieć, co czujesz. Nie chcę, żebyś mi się wymykała. Zgaś światło. Jest późno, a jutro każde z nas ma pracę. Robi, co jej każę.
– Połóż się na boku, tyłem do mnie. Nie chcę, żebyś mnie dotykała. Materac się ugina, gdy Ana się porusza. Obejmuję ją i przytulam delikatnie. – Śpij, maleńka – mruczę i wchłaniam zapach jej włosów. Niech to diabli, cudownie pachnie. Lelliot biegnie po trawie. Śmieje się. Głośno. Biegnę za nim. Uśmiecham się. Zaraz go złapię. Dokoła drzewa. Na drzewkach wiszą jabłka. Mamusia pozwala mi zbierać jabłka. Mamusia pozwala mi jeść jabłka. Chowam jabłka do kieszeni. Do każdej kieszeni. Chowam je pod sweterek. Jabłka są smaczne. Jabłka ładnie pachną. Mamusia robi ciasto z jabłkami. Ciasto z jabłkami i lody. Od jabłek dobrze mi w brzuszku. Chowam jabłka w bucikach. Chowam pod poduszkę. Jest taki pan. Dziadek Trev-Trev-yan. Trudno się nazywa. Trudno mi to powiedzieć w głowie. I jeszcze się nazywa Thee-o-door. Theodor to śmieszne imię. Te małe drzewka to jego. I jego dom. Tam mieszka. To tatuś mamusi. Śmieje się bardzo głośno. I jest wielki. I ma wesołe oczy. Biegnie, goni Lelliota i mnie. Nie złapiesz mnie. Lelliot biegnie. Śmieje się. Biegnę. Łapię go. I przewracamy się na trawę. Śmieje się głośno. Jabłka błyszczą w słońcu. I dobrze smakują. Mniam. I ładnie pachną. Tak strasznie ładnie. Jabłka spadają. Spadają na mnie. Obracam się i tłuką mnie po pleckach. Kłują mnie. Auć. Ale pachną tak samo, słodko, aż wierci w nosie. Ana.
Kiedy otwieram oczy, otulam ją, nasze ręce i nogi się splątały. Przygląda mi się z czułym uśmiechem. Już nie ma na twarzy czerwonych cętek, nie jest spuchnięta. Mój członek też to zauważa i pręży się na powitanie. – Dzień dobry. – Jestem zdezorientowany. – Jezu, mam na ciebie ochotę nawet przez sen. – Prostuję się i odsuwam od niej, rozglądam się dokoła. Oczywiście, jesteśmy w jej sypialni. Oczy Any błyszczą ochoczym zainteresowaniem, gdy czuje napierającego fiuta. – Są pewne możliwości w tej mierze, ale myślę, że powinniśmy z tym zaczekać do niedzieli. – Nosem pocieram ją tuż pod uchem i wspieram się na łokciu. Jest zarumieniona. Rozgrzana. – Jesteś strasznie napalony – beszta mnie. – Tobie też nie można nic odmówić. – Uśmiecham się od ucha do ucha i napinam biodra, drażniąc się z nią za pomocą mojej ulubionej części ciała. Usiłuje posłać mi spojrzenie pełne dezaprobaty, ale marnie jej to wychodzi – jest ogromnie rozbawiona. Pochylam się i całuję ją. – Dobrze się spało? – pytam. Kiwa głową. – Mnie też. Jestem zaskoczony. Naprawdę dobrze spałem. Mówię jej to. Żadnych koszmarów. Tylko sny… – Która? – pytam. – Wpół do ósmej. – Wpół do ósmej? Niech to szlag! – Wyskakuję z łóżka i zaczynam wkładać dżinsy. Przygląda mi się, próbując powstrzymać się od śmiechu. – Masz na mnie fatalny wpływ – narzekam. – Spóźnię się na spotkanie. Muszę lecieć… Mam być w Portland o ósmej. Śmiejesz się ze mnie? – Tak – przyznaje. – Jestem spóźniony. Nigdy się nie spóźniam. Kolejny pierwszy raz, panno Steele. – Wkładam kurtkę, wyciągam ręce i ujmuję w dłonie jej głowę. – Niedziela – szepczę i całuję ją. Chwytam z nocnego stoliczka zegarek, portfel i drobne, biorę buty i idę do drzwi. – Taylor przyjedzie i zrobi porządek z twoim garbusem. Mówiłem poważnie. Nie jedź nim. Widzimy się u mnie w niedzielę. Prześlę ci mejlem, o której. Zostawiam ją trochę oszołomioną i wybiegam z mieszkania do samochodu. Prowadząc, zakładam buty. Kiedy tylko mam je na nogach, wciskam gaz i kieruję się do Portland, szybko klucząc w porannym ruchu. Nie mam wyboru, na spotkanie z Eamonem Kavanagh i jego wspólnikami udam się w dżinsach. Na szczęście to wideokonferencja. Wpadam do apartamentu w Heathmanie i włączam laptop. 8:02. Niech to szlag. Nie jestem ogolony, ale przygładzam włosy i obciągam kurtkę, mając nadzieję, że nie zauważą T-shirtu pod spodem. A zresztą, co to kogo obchodzi, do jasnej cholery? Loguję się przez WebEx, Andrea jest on-line, czeka na mnie. – Dzień dobry, panie Grey. Pan Kavanagh jest spóźniony, ale w Nowym Jorku i tu, w Seattle, wszyscy są gotowi. – Fred i Barney? – Moi Jaskiniowcy. Uśmiecham się na tę myśl. – Tak, proszę pana. I Ros też. – Wspaniale. Dzięki. – Jestem zdyszany. Widzę zdziwione spojrzenie Andrei, ale przecież nie będę się tłumaczył. – Możesz mi zamówić opiekanego bajgla z serkiem śmietankowym, wędzonego łososia i
czarną kawę? Do pokoju, jak najszybciej. – Oczywiście, panie Grey. – Umieszcza w okienku link do konferencji. – Proszę, to dla pana. Klikam w niego i łączę się. – Dzień dobry. – Dwóch menedżerów przy stole konferencyjnym w Nowym Jorku patrzy z oczekiwaniem w kamerę. Ros, Barney i Fred w swoich okienkach. Do roboty. Kavanagh zapowiadał, że chce zmodernizować swoją sieć medialną, używając szybkich połączeń światłowodowych. GEH może to dla niego zrobić – ale czy to poważna oferta? To ogromna inwestycja, ale bardzo opłacalna. Podczas gdy rozmawiamy, w górnym prawym rogu ekranu pojawia się zawiadomienie o mejlu od Any. Temat kuszący. Klikam na niego, mając nadzieję, że pozostali tego nie usłyszą. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Napad z pobiciem i skutki Data: 27 maja 2011 08:05 Adresat: Christian Grey Drogi Panie Grey, chciałeś wiedzieć, dlaczego miałam mętlik w głowie po tym, jak – eufemistycznie ujmując – sprawiłeś mi lanie, ukarałeś mnie, pobiłeś i napadłeś. Nie dramatyzujmy, panno Steele. Mogłaś zaprotestować. No więc podczas całej tej niepokojącej procedury czułam się poniżona, pohańbiona i molestowana. Skoro tak się czułaś, dlaczego mnie nie powstrzymałaś? Masz hasła bezpieczeństwa. I ku wielkiemu mojemu upokorzeniu masz rację, czułam podniecenie, co mnie bardzo zaskoczyło. Wiem. Świetnie. W końcu się do tego przyznałaś. Jak dobrze wiesz, wszystko, seks w ogóle to dla mnie nowość – żałuję jedynie, że nie jestem bardziej doświadczona i tym samym lepiej przygotowana. Przeżyłam wstrząs, czując podniecenie. Ale tak naprawdę poruszyło mnie moje samopoczucie później. I to jest trudniejsze do opisania. Cieszyłam się, że jesteś zadowolony. Czułam ulgę, że nie było to takie bolesne, jak się spodziewałam. A gdy leżałam w Twoich ramionach, czułam się… zaspokojona. Ja też się tak czułem, Anastasio, ja też… Ale też odczuwałam z tego powodu wielki dyskomfort, nawet poczucie winy. Nadal nie mogę sobie z tym poradzić i stąd ten mętlik. Czy zaspokoiłam Twoją ciekawość? Mam nadzieję, że świat Fuzji i Przejęć jest równie stymulujący, jak zawsze… i że się nie spóźniłeś. Dziękuję za to, że ze mną zostałeś. Ana Kavanagh dołącza do nas, przepraszając za spóźnienie. Podczas gdy uczestnicy konferencji zapoznają się ze sobą i Fred przedstawia ofertę GEH, piszę odpowiedź. Mam nadzieję, że wygląda to na robienie notatek.
Nadawca: Christian Grey Temat: Uwolnij umysł Data: 27 maja 2011 08:24 Adresat: Anastasia Steele Interesujące… chociaż sformułowania użyte w temacie uznałbym za nieco przesadzone, Panno Steele. W odpowiedzi na Twoje uwagi: – Ja bym użył słowa lanie – bo ono jest tu właściwe. – Więc czułaś się poniżona, pohańbiona, molestowana i napadnięta – jakże to pasuje do Tessy Durbeyfield. To Ty wybrałaś poniżenie, jeśli dobrze pamiętam. Czy naprawdę tak się czułaś, czy sądzisz, że tak powinnaś się czuć? To dwie bardzo różne rzeczy. Jeśli faktycznie tak właśnie się czułaś, czy sądzisz, że mogłabyś otworzyć się na te uczucia, przeżyć je ze względu na mnie? Tak postąpiłaby uległa. – Cieszy mnie Twój brak doświadczenia. Cenię go i dopiero zaczynam rozumieć, co to oznacza. Mówiąc wprost… oznacza, że jesteś moja pod każdym względem. – Tak, byłaś podniecona, co z kolei było bardzo podniecające, nie ma w tym niczego złego. – Słowo „zadowolony” nawet w części nie oddaje mojego stanu. „Uszczęśliwiony”, „zachwycony” już lepiej. – Karne klapsy bolą znacznie bardziej niż lanie lubieżne – tak więc poznałaś ten ból w najsilniejszej postaci, chyba że, oczywiście, popełnisz jakieś poważne uchybienie, w którym to przypadku użyję takiego czy innego narzędzia, by Cię ukarać. Ręka mnie bardzo bolała. Ale podoba mi się to. – Też czuję się zaspokojony – nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo. – Nie marnuj energii na poczucie winy, wyrzuty sumienia itp. Jesteśmy dorosłymi ludźmi świadomymi swoich czynów i to, co robimy za zamkniętymi drzwiami, to nasza sprawa. Musisz uwolnić swój umysł i słuchać swojego ciała. Świat Fuzji i Przejęć nie jest w jednej setnej tak stymulujący jak Ty, Panno Steele. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Jej odpowiedź przychodzi natychmiast. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Dorośli ludzie świadomi swoich czynów! Data: 27 maja 2011 08:26 Adresat: Christian Grey Nie jesteś na spotkaniu? Bardzo fajnie, że Cię ręka boli. I gdybym słuchała mojego ciała, byłabym już na Alasce. Ana PS Pomyślę o otwarciu się na te uczucia. Na Alasce! Doprawdy, panno Steele. Chichoczę pod nosem i udaję pochłoniętego rozmową on-line. Rozlega się pukanie do drzwi i przepraszam za przerwę w konferencji, żeby wpuścić obsługę hotelową ze śniadaniem. Panna Przepastnie Czarne Oczy nagradza mnie zalotnym uśmiechem, gdy podpisuję rachunek. Wracam do konferencji. Fred informuje Kavanagha i jego wspólników, jak udana okazała się omawiana technologia w przypadku innej obsługiwanej przez nas firmy działającej na rynku transakcji
terminowych. – Czy ta technologia pomoże mi na rynku transakcji terminowych? – pyta z sardonicznym uśmiechem Kavanagh. Kiedy mówię mu, że Barney poci się nad opracowaniem kryształowej kuli przepowiadającej ceny, wszyscy śmieją się uprzejmie. Podczas gdy Fred omawia teoretyczny termin wprowadzenia technologii i integracji z istniejącymi systemami, piszę mejl do Any. Nadawca: Christian Grey Temat: Nie wezwałaś glin Data: 27 maja 2011 08:35 Adresat: Anastasia Steele Panno Steele, jestem na spotkaniu, omawiam rynek transakcji terminowych, jeśli naprawdę Cię to interesuje. Gwoli ścisłości: wiedziałaś, co zamierzam. Ani razu nie poprosiłaś mnie, żebym przestał – nie użyłaś też hasła bezpieczeństwa. Jesteś dorosła – masz wybór. Całkiem szczerze – tęsknię za chwilą, w której ręka spuchnie mi z bólu. Najwyraźniej nie słuchasz tej części Twojego ciała, której powinnaś. Na Alasce jest bardzo zimno, nie nadaje się na azyl. Znalazłbym Cię. Namierzam Twoją komórkę – pamiętasz? Jedź do pracy. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Fred kontynuuje prezentację, gdy dostaję odpowiedź Any. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Stalker Data: 27 maja 2011 08:36 Adresat: Christian Grey Rozważałeś może leczenie tych stalkerskich skłonności? Ana Powstrzymuję śmiech. Jest zabawna. Nadawca: Christian Grey Temat: Stalker? Że niby ja? Data: 27 maja 2011 08:38 Adresat: Anastasia Steele Wybitny doktor Flynn każe sobie płacić fortunę za zajmowanie się moimi zapędami prześladowczymi, a także innymi skłonnościami. Jedź do pracy. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Czemu nie poszła do pracy? Spóźni się.
Nadawca: Anastasia Steele Temat: Kosztowni szarlatani Data: 27 maja 2011 08:40 Adresat: Christian Grey Delikatna sugestia: skonsultuj się z innym specjalistą. Nie jestem pewna, czy terapia doktora Flynna jest skuteczna. Panna Steele Do licha, ta kobieta jest zabawna… i ma intuicję. Flynn każe sobie płacić krocie za swoje porady. Ukradkiem piszę odpowiedź. Nadawca: Christian Grey Temat: Opinia innego specjalisty Data: 27 maja 2011 08:43 Adresat: Anastasia Steele Sugestia może i delikatna, ale to nie Twoja sprawa. Do Twojej wiadomości: doktor Flynn jest właśnie tym drugim specjalistą. Będziesz musiała pędzić na złamanie karku swoim nowym samochodem, narażając się na niepotrzebne ryzyko – to chyba niezgodne z regułami. IDŹ DO PRACY. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holding, Inc. Kavanagh pyta mnie nagle, czy nasze rozwiązania nie okażą się przestarzałe. Informuję go, że ostatnio nabyliśmy firmę, która jest innowacyjnym, dynamicznym graczem w branży światłowodów. Nie zdradzam mu, że mam wątpliwości co do ich prezesa, Lucasa Woodsa. I tak odejdzie. Na pewno zwolnię kretyna, bez względu na to, co mówi Ros. Nadawca: Anastasia Steele Temat: RAŻĄCO WIELKIE LITERY Data: 27 maja 2011 08:47 Adresat: Christian Grey Jako obiekt Twoich skłonności prześladowczych, uważam, że to jak najbardziej mój interes. Niczego jeszcze nie podpisałam, więc Twoje reguły sruły mnie nie obowiązują. Poza tym zaczynam dopiero o 9:30. Panna Steele RAŻĄCO WIELKIE LITERY. Coś pięknego. Odpisuję. Nadawca: Christian Grey Temat: Językoznawstwo opisowe Data: 27 maja 2011 08:49 Adresat: Anastasia Steele Sruły? Obawiam się, że słowniki nie uwzględniają takiego słowa. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. – Możemy zakończyć konferencję – mówi Ros do Kavanagha. – Znamy już wasze potrzeby i oczekiwania, przygotujemy więc szczegółową ofertę i w przyszłym tygodniu spotkamy się ponownie,
żeby wszystko omówić. – Wspaniale – odzywam się, żeby sprawić wrażenie zainteresowanego. Wszyscy zgodnie kiwają głowami i żegnają się. – Dzięki, Eamon, że się zgodziłeś, byśmy złożyli ofertę – zwracam się do Kavanagha. – Wygląda na to, że wiecie, czego nam potrzeba – mówi. – Fajnie, że się wczoraj spotkaliśmy. Do widzenia. Wszyscy się rozłączają, tylko Ros wciąż mi się przygląda, jakby wyrosły mi dwie głowy. Rozlega się ping zapowiadający nadejście kolejnego mejla od Any. – Ros, zaczekaj, to mi zajmie chwilkę. – Wyłączam mikrofon. I czytam. I wybucham głośnym śmiechem. Nadawca: Anastasia Steele Data: 27 maja 2011 08:52 Temat: Językoznawstwo opisowe Adresat: Christian Grey Sruła to połączenie osoby opętanej obsesją kontroli i stalkera. A językoznawstwo opisowe to moja granica bezwzględna. Przestaniesz mi wreszcie zawracać głowę? Chciałabym pojechać do pracy swoim nowym samochodem. Ana Szybko piszę odpowiedź. Nadawca: Christian Grey Temat: Prowokacyjne, choć zabawne młode kobiety Data: 27 maja 2011 08:56 Adresat: Anastasia Steele Świerzbi mnie ręka. Jedź ostrożnie, Panno Steele. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Ros wpatruje się we mnie, gdy włączam na powrót mikrofon. – Christian, do diabła, co jest grane? – Nie rozumiem? – pytam z udawaną niewinnością. – Rozumiesz doskonale. Nie zwołuj, do cholery, spotkania, którym najwyraźniej nie jesteś zainteresowany. – Aż tak rzucało się to w oczy? – Owszem. – O kurwa. – No właśnie. O kurwa. To może być nasz wielki kontrakt. – Wiem. Wiem. Przepraszam – wyszczerzam zęby w uśmiechu. – Nie wiem, co się z tobą dzieje ostatnio. – Kręci głową, ale widzę, że próbuje ukryć rozbawienie i irytację. – To wina portlandzkiego powietrza. – No to wróć jak najszybciej. – Wyjeżdżam w porze lunchu. Tymczasem poproś Marca, żeby sprawdził wszystkie wydawnictwa w Seattle, może któreś byśmy przejęli.
– Chcesz wejść w branżę wydawniczą? – prycha Ros. – To nie jest sektor rozwojowy. Chyba ma rację. – Tylko niech sprawdzi. Nic poza tym. Wzdycha. – Skoro nalegasz… Będziesz po południu? Moglibyśmy nadrobić wszystkie zaległości. – To zależy od korków. – Zarezerwuję spotkanie u Andrei. – Świetnie. To na razie. Zamykam WebEx i dzwonię do Andrei. – Słucham, panie Grey? – Zadzwoń do doktora Baxtera i poproś, żeby przyszedł do mnie w niedzielę około południa. Jeśli nie będzie mógł, znajdź dobrego ginekologa. Najlepszego. – Oczywiście, proszę pana. Coś jeszcze? – Tak. Jak się nazywa ta asystentka zakupów, z której korzystam u Neimana Markusa w centrum handlowym Bravern? – Caroline Acton. – Wyślij mi esemesa z jej numerem. – Już się robi. – Widzimy się dzisiaj po południu. – Tak jest, proszę pana. Rozłączam się. Jak dotąd poranek okazał się interesujący. Nie pamiętam równie zabawnej wymiany mejli. Zerkam na laptop, ale nic nowego się nie pojawiło. Najwyraźniej Ana wyszła do pracy. Przeczesuję dłońmi włosy. Ros zauważyła moje roztargnienie podczas rozmowy. Do diabła, Grey. Pozbieraj się. Pożeram śniadanie, upijam kilka łyków zimnej kawy i idę do sypialni, żeby wziąć prysznic i się przebrać. Nawet kiedy myję włosy, nie mogę przestać myśleć o tej kobiecie. Niesamowita Ana. W myślach widzę, jak podskakuje na mnie; przypominam sobie, jak leży na moich kolanach, różowe pośladki; jak uwiązana do łóżka rozchyla usta w ekstazie. Boże, ależ ta kobieta jest gorąca. A dzisiaj rano, kiedy obudziłem się obok niej, czułem się całkiem nieźle, poza tym spałem dobrze… naprawdę dobrze. Rażąco wielkie litery. Jej mejle potrafią mnie rozbawić. Są zabawne. Ona jest zabawna. Lubię to u kobiety. Muszę obmyślić, co będziemy robić w niedzielę w moim pokoju zabaw… coś lekkiego, co będzie dla niej nowe. Podczas golenia wpadam na pomysł i już ubrany, wracam do laptopa, żeby zajrzeć do mojego ulubionego sklepu z zabawkami. Potrzebna mi szpicruta – z plecionej skóry. Uśmiecham się pod nosem. Zrealizuję sen Any. Po złożeniu zamówienia wracam do mejli i pracuję, pełen energii i zapału, aż wreszcie pojawia się Taylor. – Dzień dobry, Taylorze. – Dzień dobry panu. – Kiwa głową i spogląda na mnie ze zdziwioną miną, aż dociera do mnie, że się uśmiecham, ponieważ znowu myślę o mejlach od niej.
„Językoznawstwo opisowe to moja granica bezwzględna”. – Miałem udany poranek – tłumaczę się, ku swemu zdumieniu. – Bardzo miło mi to słyszeć, proszę pana. Przyniosłem pranie panny Steele z ubiegłego tygodnia. – Spakuj je razem z moimi rzeczami. – Oczywiście. – Dziękuję. Odprowadzam go wzrokiem, jak idzie do sypialni. Nawet Taylor widzi efekt Anastasii Steele. Mój telefon brzęczy: esemes od Elliota. Ciągle w Portland? Tak, ale wkrótce wyjeżdżam. Ja wrócę później. Pomogę dziewczynom w przeprowadzce. Szkoda, że nie możesz zostać. Nasza pierwsza PODWÓJNA RANDKA, odkąd Ana cię rozdziewiczyła. Wal się. Odbieram Mię. Czekam szczegółów, bracie. Kate nic mi nie mówi. I bardzo dobrze. Wal się. Po raz kolejny. – Panie Grey? – Taylor trzyma w ręce mój bagaż. – Blackberry’ego przekazano już firmie kurierskiej. – Dziękuję. Taylor kiwa głową, a kiedy wychodzi, piszę kolejnego mejla do panny Steele. Nadawca: Christian Grey Temat: WYPOŻYCZONY blackberry Data: 27 maja 2011 11:15 Adresat: Anastasia Steele Muszę mieć możliwość kontaktowania się z Tobą w każdej chwili, a ponieważ najwyraźniej tylko w tej formie stać Cię na pełną szczerość, uznałem, że potrzebny Ci blackberry. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Może nawet odbierzesz, kiedy zadzwonię. O 11:30 mam następną telekonferencję, z naszym dyrektorem finansowym, na której omówimy datki na cele charytatywne GEH na kolejny kwartał. Zajmuje mi prawie godzinę, a kiedy się kończy, zjadam lekki lunch i doczytuję „Forbesa”. Przełykam resztę sałatki i uświadamiam sobie, że nie ma potrzeby, bym dłużej zostawał w hotelu. Pora wyjeżdżać, choć nie palę się do tego. W głębi duszy muszę przyznać, że to dlatego, iż z Aną zobaczę się dopiero w niedzielę, chyba że zmieni zdanie. Cholera. Mam nadzieję, że nie. Odsuwając od siebie tę niemiłą myśl, chowam dokumenty do torby i kiedy sięgam po laptop, żeby go spakować, widzę, że Ana przysłała mejla.
Nadawca: Anastasia Steele Temat: Rozbuchany konsumpcjonizm Data: 27 maja 2011 13:22 Adresat: Christian Grey Uważam, że natychmiast powinieneś zadzwonić do doktora Flynna. Przestajesz panować nad swoimi skłonnościami prześladowczymi. Jestem w pracy, napiszę mejla po powrocie do domu. Dziękuję za kolejny gadżet. Nie myliłam się, mówiąc, że jesteś rasowym konsumpcjonistą. Czemu to robisz? Ana Ochrzania mnie! Natychmiast odpisuję. Nadawca: Christian Grey Temat: Nadzwyczajna przenikliwość u kogoś tak młodego Data: 27 maja 2011 13:24 Adresat: Anastasia Steele Jak zwykle trafna uwaga, Panno Steele. Doktor Flynn jest na urlopie. A robię to, bo mogę. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Ponieważ nie odpisuje od razu, pakuję laptop. Chwytam torbę i ruszam do recepcji, żeby się wymeldować. Kiedy czekam na samochód, dzwoni Andrea z informacją, że znalazła ginekologa, lekarkę, która przyjdzie do Escali w niedzielę. – To doktor Greene. Pański lekarz bardzo ją poleca, proszę pana. – Świetnie. – Prowadzi praktykę w Northwest. – Dobra. – Do czego Andrea zmierza? – Jeszcze jedno, proszę pana, jest droga. Uspokajam ją. – Andreo, zgadzam się na jej wszystkie warunki. – W takim razie będzie u pana o pierwszej trzydzieści w niedzielę. – Doskonale. Potwierdź. – Oczywiście, proszę pana. Rozłączam się i kusi mnie, żeby zadzwonić do matki z pytaniem o referencje pani doktor Greene, ponieważ obie pracują w tym samym szpitalu; mogłoby to jednak wywołać zbyt wiele pytań Grace. Siedząc już w samochodzie, wysyłam do Any mejla ze szczegółami dotyczącymi niedzieli.
Nadawca: Christian Grey Temat: Niedziela Data: 27 maja 2011 13:40 Adresat: Anastasia Steele Czy możemy się spotkać w niedzielę o 13:00? O 13:30 przyjedzie do Escali lekarz, żeby Cię zbadać. Właśnie wyjeżdżam do Seattle. Mam nadzieję, że Twoja przeprowadzka przebiega sprawnie. Z niecierpliwością wyczekuję niedzieli. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. No dobrze. Wszystko załatwione. Wyjeżdżam swoim R8 na drogę i pędzę w stronę I-5. Mijając zjazd na Vancouver, doznaję olśnienia. Przez zestaw głośnomówiący dzwonię do Andrei z prośbą, żeby do nowego mieszkania Kate i Any wysłała prezent powitalny. – Co to ma być? – Bollinger La Grande Année Rosé, rocznik tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewiąty. – Dobrze, proszę pana. Coś jeszcze? – To znaczy? – Kwiaty? Czekoladki? Balonik? – Balonik? – Tak. – Jaki balonik? – No… jaki pan sobie zażyczy. – Dobra. Doskonały pomysł. Sprawdź, czy da się załatwić balon w kształcie śmigłowca. – Oczywiście. Liścik z jakąś wiadomością? – „Drogie Panie, wszystkiego najlepszego w nowym mieszkaniu. Christian Grey”. Zapisałaś? – Tak. Jaki adres? Cholera. Nie wiem. – Wyślę ci esemesem dzisiaj, najpóźniej jutro. Wystarczy? – Oczywiście. Zamówię dostawę na jutro. – Dziękuję, Andreo. – Proszę bardzo. – Jest zaskoczona. Rozłączam się i dociskam gaz do dechy. O 18:30 jestem w domu, ale moja euforia zdążyła przygasnąć – Ana wciąż się nie odezwała. Wybieram z szuflad spinki do mankietów i wiążąc muszkę na wieczorne przyjęcie, zastanawiam się, czy u niej wszystko w porządku. Obiecała skontaktować się po powrocie do domu; dzwoniłem już dwukrotnie, bez skutku jednak, co potężnie mnie wkurza. Próbuję ponownie i tym razem zostawiam wiadomość. „Chyba musisz się nauczyć spełniać moje oczekiwania. Nie należę do cierpliwych. Skoro obiecujesz się skontaktować po pracy, przyzwoitość nakazuje tak uczynić. Inaczej zaczynam się martwić, a to uczucie, jako rzadkie, znoszę z trudem. Zadzwoń”. Jeśli szybko nie zadzwoni, rozsadzi mnie. Siedzę przy stole z Whelanem, moim bankierem. Jestem jego gościem na imprezie charytatywnej
na rzecz organizacji non profit, której celem jest zwrócenie uwagi na problem ubóstwa na świecie. – Cieszę się, że przyszedłeś – mówi Whelan. – Przecież to impreza w słusznej sprawie. – I dziękujemy panu za szczodrą darowiznę – przesadnie słodzi mi jego żona, wypinając w moją stronę idealne, chirurgicznie powiększone piersi. – Jak powiedziałem, to impreza w słusznej sprawie. – Posyłam jej protekcjonalny uśmiech. Czemu Ana nie oddzwania? Znowu sprawdzam telefon. Nic. Przyglądam się siedzącym ze mną przy stole mężczyznom w średnim wieku i ich drugim bądź trzecim pokazowym żonom. Boże broń, bym kiedyś stał się jednym z nich. Nudzę się. Nudzę potężnie i jestem wściekły jak diabli. Co ona wyprawia? Może należało przyjść tu dzisiaj z nią? Podejrzewam, że także umarłaby z nudów. Gdy rozmowa przy stole schodzi na kondycję gospodarki, wymiękam. Wymawiam się i opuszczam salę balową, po czym wychodzę z hotelu. Czekając, aż parkingowy podstawi mój samochód, po raz kolejny dzwonię do Any. Ona po raz kolejny nie odbiera. Może, skoro odjechałem, nie chce mieć więcej ze mną do czynienia. Po powrocie do domu idę prosto do gabinetu i włączam iMaca. Nadawca: Christian Grey Temat: Gdzie się podziewasz? Data: 27 maja 2011 22:14 Adresat: Anastasia Steele „Jestem w pracy. Napiszę mejla, kiedy wrócę do domu”. Jesteś jeszcze w pracy czy też spakowałaś już swój telefon, blackberry’ego i macbooka? Zadzwoń albo będę musiał zadzwonić do Elliota. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Przez okno spoglądam na ciemne wody cieśniny Puget. Czemu zgodziłem się odebrać Mię? Mogłem być z Aną, pomagać przy pakowaniu, potem wybrać się na pizzę z nią, Kate i Elliotem, czy co tam robią zwyczajni ludzie. Na miłość boską, Grey. Nie jesteś sobą. Weź się w garść. Pałętam się po mieszkaniu, moje kroki odbijają się echem w salonie, który od mojego ostatniego pobytu wydaje się zatrważająco pusty. Rozwiązuję muszkę. Może to ja jestem pusty. Nalewam sobie armaniaku i znowu spoglądam w stronę cieśniny na panoramę Seattle. Anastasio Steele, czy o mnie myślisz? Migoczące światła Seattle nie dają żadnej odpowiedzi. Burczy mój telefon. Noż kurwa nareszcie. To ona. – Cześć. – Co za ulga, że zadzwoniła. – Cześć – mówi. – Martwiłem się o ciebie.
– Wiem. Wybacz, że nie odpowiadałam, ale u mnie wszystko w porządku. W porządku? Szkoda, że nie mogę tego powiedzieć o sobie… – Miałaś udany wieczór? – pytam, hamując gniew. – Tak. Skończyłyśmy się pakować, a potem Kate i ja zjadłyśmy chińszczyznę na wynos, razem z José. Och, coraz lepiej. Znowu ten, kurwa, fotograf. Dlatego nie zadzwoniła. – A co u ciebie? – dopytuje się, gdy milczę; w jej głosie pobrzmiewa desperacja. Czemu? Czego mi nie mówi? Och, przestań to roztrząsać, Grey! Wzdycham. – Poszedłem na imprezę charytatywną. Zanudziłem się na śmierć. Wyszedłem najszybciej jak się dało. – Szkoda, że cię tutaj nie było – szepcze. – Naprawdę? – Naprawdę – odpowiada żarliwie. Och. Może jednak za mną tęskniła. – Widzimy się w niedzielę? – pytam, starając się nie zdradzać głosem nadziei. – Tak, w niedzielę. – Mam wrażenie, że się uśmiecha. – Dobranoc. – Dobranoc, panie. – Głos ma ochrypły, a mnie zapiera dech. – Powodzenia z jutrzejszą przeprowadzką, Anastasio. Nie rozłącza się, słyszę jej lekki oddech. Czemu nie odkłada słuchawki? Nie chce? – Ty odłóż słuchawkę – szepcze. Nie chce się rozłączyć, a mnie natychmiast poprawia się humor. Uśmiecham się do panoramy Seattle. – Nie, ty pierwsza. – Nie chcę. – Ja też nie. – Bardzo byłeś na mnie zły? – Tak. – Wciąż się gniewasz? – Nie. Teraz wiem, że jesteś bezpieczna. – Więc mnie nie ukarzesz? – Nie. Szybko zapominam urazy. – Zauważyłam – droczy się ze mną, co sprawia, że się uśmiecham. – Może się pani rozłączyć, panno Steele. – Naprawdę tego pan chce? – Idź spać, Anastasio. – Tak jest, panie. Nie odkłada słuchawki, a ja wiem, że się uśmiecha. Humor poprawia mi się jeszcze bardziej. – Czy kiedykolwiek będziesz w stanie zrobić to, co ci się każe? – pytam. – Być może. Przekonamy się po niedzieli – odpowiada, jak zwykle kusicielska, i w słuchawce zapada
cisza. Anastasio Steele, co ja mam z tobą począć? Prawdę mówiąc, mam już pewien pomysł, pod warunkiem, że szpicruta dotrze na czas. Z tą kuszącą myślą dopijam armaniak i idę do łóżka.
SOBOTA, 28 MAJA 2011
Christian! – Mia piszczy ze szczęścia i biegnie do mnie, porzucając wózek z bagażem. Zarzuca mi
ramiona na szyję i tuli się do mnie mocno. – Tęskniłam za tobą – mówi. – Ja za tobą też. – Odwzajemniam jej uścisk. Odchyla się do tyłu i przygląda mi się bacznie z napięciem w ciemnych oczach. – Dobrze wyglądasz – stwierdza. – Opowiedz mi o tej dziewczynie. – Najpierw zawiozę ciebie i bagaż do domu. Chwytam jej wózek, który waży chyba tonę, i wychodzimy oboje z terminalu, po czym kierujemy się w stronę parkingu. – Jak tam Paryż? Można by pomyśleć, że prawie cały przywiozłaś ze sobą. – C’est incroyable!6 – wykrzykuje. – Floubert okazał się natomiast prawdziwym draniem. Jezus Maria, co za straszny człowiek! Beznadziejny nauczyciel, ale wspaniały szef kuchni. – Jak rozumiem, dzisiaj ty gotujesz? – Och, liczyłam na mamę. Mia bez przerwy paple o Paryżu: maleńkim pokoiku, kanalizacji, Sacré-Coeur, Montmartrze, paryżanach, kawie, czerwonym winie, serach, modzie, zakupach. Głównie o modzie i zakupach. A ja sądziłem, że pojechała do Paryża uczyć się gotowania. Brakowało mi jej paplaniny; działa kojąco i słucham jej z radością. Jest jedyną osobą, przy której nie czuję się… inny. – To twoja mała siostrzyczka, Christianie. Na imię ma Mia. Mama pozwala mi ją potrzymać. Jest taka malutka. I ma czarne, bardzo czarne włoski. Uśmiecha się. Nie ma ząbków. Pokazuję jej język. Śmieje się, jakby gulgotała. Mama znowu pozwala mi potrzymać dziecko. Ma na imię Mia. Rozśmieszam ją, trzymam ją i trzymam. Kiedy ją trzymam, jest bezpieczna. Elliota Mia nie obchodzi. Bo się ślini i płacze. Elliot się krzywi, kiedy Mia zrobi kupkę. Kiedy Mia płacze, Elliot nie zwraca na nią uwagi. Ja trzymam ją i trzymam, aż wreszcie przestaje płakać. Zasypia mi na rękach. – Mii ja – szepczę. – Co powiedziałeś? – pyta mama, a twarz ma bladą jak ściana. – Miii ja. – Tak. Tak, kochany. Mia. Ma na imię Mia. I mama zaczyna płakać ze szczęścia. Skręcam na podjazd, zatrzymuję się przed frontowymi drzwiami domu rodziców, wyjmuję walizki Mii i wnoszę je do holu. – Gdzie są wszyscy? – pyta Mia z naburmuszoną miną. Jedyną osobą w domu jest gosposia – to studentka, która przyjechała na wymianę. Nie mogę zapamiętać, jak ma na imię.
– Witamy w domu – zwraca się do Mii swoim pompatycznym angielskim, chociaż spogląda na mnie wielkimi krowimi oczami. Och, mój Boże. Kotku, to tylko śliczna buzia. Ignorując gosposię, odpowiadam Mii na pytanie: – Podejrzewam, że mama ma dyżur, tato jest na konferencji. Wróciłaś do domu o tydzień wcześniej. – Nie zniosłabym Flouberta ani minuty dłużej. Musiałam uciec, kiedy jeszcze mogłam. Och, mam dla ciebie prezent. – Chwyta jedną z walizek, otwiera ją i zaczyna w niej grzebać. – Jest! – Wręcza mi ciężkie kwadratowe pudełko. – Otwórz – ponagla mnie, cała rozpromieniona. Nic nie jest w stanie jej powstrzymać. Ostrożnie otwieram pudełko i znajduję w nim śnieżną kulę z wielkim czarnym fortepianem pokrytym błyszczącymi drobinkami. Nigdy w życiu nie widziałem niczego bardziej kiczowatego. – To pozytywka. Pokażę ci. – Odbiera mi kulę, mocno nią potrząsa i przekręca mały kluczyk u podstawy. W chmurze połyskliwych złotych drobinek rozlegają się brzękliwe tony Marsylianki. Co ja mam z tym zrobić? Wybucham śmiechem, bo to takie w stylu Mii. – Prześliczne – mówię. – Dzięki. – Ściskam ją, ona mnie. – Wiedziałam, że cię tym rozśmieszę. Ma rację. Dobrze mnie zna. – No więc opowiedz mi o tej dziewczynie – mówi. Naszą uwagę odwraca jednak Grace, która z impetem wpada przez drzwi. Kiedy matka z córką padają sobie w objęcia, mogę zaznać chwili wytchnienia. – Kochanie, wybacz, że nie wyjechałam po ciebie – mówi Grace. – Miałam dyżur. Ależ wydoroślałaś. Christianie, czy możesz wnieść walizki Mii na górę? Gretchen ci pomoże. Naprawdę? Teraz jestem bagażowym? – Oczywiście, mamo. – Przewracam oczami. Nie mam ochoty na znoszenie maślanych oczu Gretchen. Po odniesieniu bagaży oznajmiam im, że jestem umówiony z trenerem. – Widzimy się wieczorem. Całuję je obie pospiesznie i wychodzę, zanim zaczną mnie zadręczać pytaniami o Anę. Bastille, mój trener, daje mi niezły wycisk. Dzisiaj trenujemy kick boxing. – Zdziadziałeś w tym Portland, chłopcze – szydzi, kiedy powala mnie na matę kopnięciem okrężnym. Bastille wywodzi się z twardej szkoły trenowania, co bardzo mi odpowiada. Z trudem wstaję na nogi. Chciałbym go powalić. Ale ma rację – spuszcza mi niezły łomot, a ja jestem do niczego. – Co się dzieje? – pyta, gdy kończymy. – Jesteś zdekoncentrowany, stary. – Życie. Sam wiesz – odpowiadam, siląc się na obojętność. – Jasne. W tym tygodniu siedzisz w Seattle? – Tak. – Dobra. Zrobimy z tobą porządek. Truchtem wracam do mieszkania i przypominam sobie o prezencie powitalnym dla Any. Piszę esemesa do Elliota. Podaj mi adres Any i Kate. Chcę im zrobić prezent niespodziankę. Przysyła mi adres, który przekierowuję do Andrei. Kiedy jadę windą do penthouse’u, przychodzi od niej wiadomość. Szampan i balonik wysłane. A.
Wchodzę do mieszkania i Taylor wręcza mi paczkę. – Przyszło do pana. O tak. Rozpoznaję anonimową przesyłkę. Szpicruta. – Dziękuję. – Pani Jones powiedziała, że wraca jutro pod wieczór. – Okej. Na dzisiaj to chyba wszystko, Taylorze. – Dziękuję panu – odpowiada z uprzejmym uśmiechem i wraca do swojego gabinetu. Ze szpicrutą udaję się do sypialni. Będzie doskonałym wprowadzeniem do mojego świata: Ana przyznała, że nie ma żadnego doświadczenia w dziedzinie kar cielesnych, poza klapsem, którego jej dałem wtedy w nocy. Podnieciło ją to. Ze szpicrutą nie będę się spieszył i postaram się, żeby było to dla niej przyjemne doświadczenie. Bardzo przyjemne. Szpicruta nadaje się do tego idealnie. Udowodnię jej, że strach jest w jej głowie. Kiedy to zrozumie, posuniemy się dalej. Mam nadzieję, że nam się uda… Nie będziemy się spieszyć. I zrobimy tylko to, co ona da radę znieść. Jeśli ma się udać, będziemy musieli robić to w jej tempie. Nie moim. Jeszcze raz spoglądam na szpicrutę i chowam ją do szafy, gdzie będzie czekała na jutro. Otwieram laptop, żeby popracować, i wtedy dzwoni telefon. Mam nadzieję, że to Ana, niestety, ku memu rozczarowaniu to Elena. Miałem do niej zadzwonić? – Cześć, Christianie. Jak się masz? – Dobrze, dziękuję. – Wróciłeś z Portland? – Owszem. – Zjadłbyś ze mną dzisiaj kolację? – Dzisiaj nie mogę. Mia wróciła właśnie z Paryża i muszę zjawić się w domu. – Och. Rozkaz mamy Grey. Co u niej? – Mamy Grey? Wszystko w porządku. Tak sądzę. Czemu pytasz? Wiesz o czymś, o czym ja nie wiem? – Tak tylko pytam, Christianie. Jesteś przewrażliwiony. – Zadzwonię w przyszłym tygodniu. Może wybierzemy się na kolację. – Doskonale. Straciłam cię z oczu na jakiś czas. A poznałam kobietę, która według mnie mogłaby zaspokoić twoje potrzeby. To tak jak ja. Pomijam milczeniem jej słowa. – Widzimy się w przyszłym tygodniu. Do widzenia. Kiedy biorę prysznic, zastanawiam się, czy Ana tak mnie interesuje, bo muszę o nią zabiegać… A sama w sobie tak na mnie działa? Podczas kolacji dobrze się bawiłem. Dla mojej siostry, urodzonej księżniczki, cała reszta rodziny to tylko sługi, które owinęła sobie wokół małego paluszka. Mając wszystkie dzieci w domu, Grace jest w swoim żywiole; przygotowała ulubiony posiłek Mii – kurczaka pieczonego w maślance, z tłuczonymi ziemniakami i sosem. Muszę przyznać, że ja go też uwielbiam.
– Opowiedz mi o Anastasii – domaga się Mia, kiedy siedzimy przy kuchennym stole. Elliot odchyla się na swoim krześle i splata dłonie za głową. – To muszę usłyszeć. Czy wiesz, że go rozdziewiczyła? – Elliocie! – Grace łaja go i uderza ścierką. – Au! – Elliot odpiera atak. Przewracam oczami. – Poznałem dziewczynę. – Wzruszam ramionami. – Koniec pieśni. – To nie wystarczy! – protestuje Mia, wydymając wargi. – Mio, myślę, że wystarczy. Przecież powiedział. – Carrick strofuje ją z pełnym dezaprobaty ojcowskim spojrzeniem znad okularów. – Poznacie ją jutro na kolacji, prawda, Christianie? – odzywa się Grace z wymownym uśmiechem. Ożeż kurwa. – Kate też będzie – odzywa się prowokująco Elliot. Pieprzony intrygant. Gromię go wzrokiem. – Już nie mogę się doczekać, żeby ją poznać. Z tego, co mówicie, musi być niesamowita. – Mia podskakuje na krześle. – Tak, tak – bąkam, zastanawiając się, czy mogę się jakoś wykręcić od jutrzejszej kolacji. – Elena pytała o ciebie, skarbie – odzywa się Grace. – Doprawdy? – przybieram obojętny ton, który przez lata opanowałem do perfekcji. – Tak. Podobno dawno się nie widzieliście. – Pojechałem do Portland w interesach. A skoro o tym mowa, na mnie już czas, jutro mam ważną rozmowę i muszę się przygotować. – Ale nie zjadłeś deseru. Przygotowałam cobbler jabłkowy. Hmm… brzmi zachęcająco. Jeśli jednak dam się namówić, będą mnie wypytywać o Anę. – Muszę iść. Mam robotę. – Kochanie, za dużo pracujesz – mówi Grace, podnosząc się z krzesła. – Nie wstawaj, mamo. Elliot na pewno pomoże sprzątnąć po kolacji. – Słucham? – Mój brat posyła mi groźne spojrzenie. Puszczam do niego oko, żegnam się i kieruję do wyjścia. – Ale jutro się widzimy? – pyta Grace ze stanowczo zbyt wielką nadzieją w głosie. – Zobaczymy. Cholera. Wszystko wskazuje na to, że Anastasia pozna moją rodzinę. Jeszcze nie wiem, co o tym myślę.
NIEDZIELA, 29 MAJA 2011
W uszach dudni mi Shake Your Hips Rolling Stonesów. Biegnę Fourth Avenue i skręcam w prawo
w Vine. Jest 6:45 i przez cały czas biegnę w dół… w stronę jej mieszkania. Coś mnie tam ciągnie; chcę zobaczyć, jak mieszka. „Połączenie osoby opętanej obsesją kontroli i stalkera”. Śmieję się sam do siebie. Przecież tylko biegam. Żyjemy w wolnym kraju. Blok mieszkalny niczym się nie wyróżnia: budynek z czerwonej cegły z pomalowanymi na ciemnozielono framugami okien, typowy dla tej okolicy. Dobra lokalizacja nieopodal skrzyżowania Vine Street i Western. Wyobrażam sobie Anę zwiniętą w kłębek pod kołdrą i kremowo-niebieską kapą. Przebiegam jeszcze kilka przecznic i skręcam na targ; sprzedawcy zaczynają otwierać swoje stragany. Lawiruję między ciężarówkami z owocami i jarzynami oraz chłodniami, w których przyjechał świeży połów. Tu bije serce miasta – tętniącego życiem nawet o tej wczesnej porze, w szary, chłodny poranek. Woda w cieśninie lśni ołowianą szarością i zlewa się z równie szarym niebem. Nic jednak nie jest w stanie zepsuć mi nastroju. Dzisiaj jest wielki dzień. Po prysznicu wkładam dżinsy i lnianą koszulę, a z komody wyjmuję gumkę do włosów. Chowam ją do kieszeni i idę do gabinetu, żeby napisać mejla do Any.
Nadawca: Christian Grey Temat: Moje życie w liczbach Data: 29 maja 2011 08:04 Adresat: Anastasia Steele Jeżeli przyjedziesz samochodem, musisz znać kod dostępu do podziemnego garażu w Escali: 146963. Zaparkuj na miejscu numer pięć – to jedno z należących do mnie. Kod do windy: 1880.
Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Po chwili przychodzi odpowiedź.
Nadawca: Anastasia Steele Temat: Doskonały rocznik Data: 29 maja 2011 08:08 Adresat: Christian Grey Tak jest, Panie. Zrozumiano. Dziękuję za szampana i dmuchanego Charliego Tango, który jest teraz przywiązany do mojego łóżka.
Ana Przed oczami staje mi Ana przywiązana do swojego łóżka moim krawatem. Poruszam się niespokojnie na krześle. Mam nadzieję, że przywiozła to łóżko do Seattle.
Nadawca: Christian Grey Temat: Zazdrość Data: 29 maja 2011 08:11 Adresat: Anastasia Steele Bardzo proszę. Nie spóźnij się. Szczęściarz z tego Charliego Tango.
Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Nie odpowiada, przetrząsam więc lodówkę. Gail zostawiła mi kilka croissantów, na lunch zaś sałatkę Cezara z kurczakiem, której wystarczy dla dwojga. Mam nadzieję, że Ana zje choć trochę; ja mogę ją jeść przez dwa dni z rzędu. W trakcie mojego śniadania pojawia się Taylor. – Dzień dobry panu. Niedzielne gazety. – Dziękuję. Dzisiaj o pierwszej przychodzi Anastasia, doktor Greene o pierwszej trzydzieści. – Dobrze, proszę pana. Jeszcze jakieś plany? – Tak. Ana i ja wybieramy się na kolację do moich rodziców. Taylor przechyla głowę i przez ułamek sekundy na jego twarzy maluje się zdumienie, zaraz jednak przywołuje się do porządku i opuszcza pokój. Wracam do swojego croissanta i dżemu morelowego. Tak. Przedstawię ją moim rodzicom. I co z tego? Nie mogę usiedzieć na miejscu. Nosi mnie. Jest 12:15, czas wyjątkowo się dzisiaj wlecze. Nie mam siły pracować i chwyciwszy niedzielne wydania gazet, wracam do salonu, gdzie włączam muzykę i czytam. Ku memu zdumieniu w dziale doniesień lokalnych jest zdjęcie moje i Any, zrobione na rozdaniu dyplomów w WSU. Wygląda prześlicznie i może jest nieco zaskoczona. Słyszę, jak otwierają się podwójne drzwi, i oto jest…Włosy ma rozpuszczone, w lekkim nieładzie i seksowne, na sobie zaś tę purpurową sukienkę, którą włożyła na kolację w hotelu Heathman. Wygląda oszałamiająco. Brawo, panno Steele. – Hm, ta suknia – mówię z podziwem, ruszając ku niej. – Witam, panno Steele – dodaję szeptem i ująwszy ją pod brodę, czule całuję w usta. – Cześć – odpowiada, odrobinę zarumieniona. – Zjawiasz się co do minuty. Lubię punktualność. Zapraszam. – Chwytam ją za rękę i prowadzę do sofy. – Chcę ci coś pokazać. Siadamy oboje, a ja podaję jej „Seattle Timesa”. Na widok fotografii wybucha śmiechem. Niezupełnie takiej reakcji się spodziewałem. – Więc teraz jestem twoją „przyjaciółką” – mówi drwiąco. Najwyraźniej. I piszą tak w gazecie, więc to musi być prawda. Skoro się już zjawiła, nieco się uspokajam – prawdopodobnie właśnie dlatego, że się zjawiła. Nie uciekła. Odgarniam jej miękkie, jedwabiste włosy za ucho; palce aż mnie świerzbią, żeby je zapleść. – Cóż, Anastasio, od swojej ostatniej wizyty masz nieco lepsze wyobrażenie na temat tego, o co mi chodzi. – Tak. – Patrzy na mnie przenikliwie… porozumiewawczo. – A mimo to przyszłaś. Kiwa głową i uśmiecha się do mnie wstydliwie. Wprost nie mogę uwierzyć we własne szczęście. Wiedziałem, że jesteś świrem, Anastasio. – Jadłaś coś? – Nie. Nic a nic? No dobra. Musimy coś na to zaradzić. Przeczesuję ręką włosy i jak najspokojnieszym
tonem pytam: – Jesteś głodna? – Raczej powiedziałabym, że spragniona – drażni się ze mną. Ohoho… Nachylam się, przywieram ustami do jej ucha i wdycham jej oszałamiający zapach. – Ochocza jak zwykle, panno Steele. I zdradzę pani pewien mały sekrecik: ja również. Ale doktor Greene zjawi się tu lada chwila. Opieram się o sofę. – Żałuję, że nie jadłaś. – Co możesz mi powiedzieć o doktor Greene? – Sprytnie zmienia temat. – Jest najlepszym ginekologiem w Seattle. Cóż więcej mogę powiedzieć? Przynajmniej tak mi powiedział mój lekarz. – Sądziłam, że ma mnie zbadać twój lekarz. I nie mów mi, że jesteś tak naprawdę kobietą, bo i tak nie uwierzę. Powstrzymuję prychnięcie. – Uważam, że będzie lepiej, jeśli obejrzy cię specjalista. Ty tak nie uważasz? Spogląda na mnie dziwnie, ale kiwa głową. I jeszcze jedna sprawa do załatwienia. – Anastasio, moja matka chciałaby widzieć cię dzisiaj na kolacji. Elliot bez wątpienia zaprosił też Kate. Nie wiem, co o tym sądzisz. Dla mnie to dziwne, że mam cię przedstawić swojej rodzinie. Przez chwilę trawi tę informację, następnie odrzuca włosy za ramię, jak zwykle przed starciem. Wydaje się jednak raczej zraniona niż gotowa do walki. – Wstydzisz się mnie? – pyta ze ściśniętym gardłem. Och, na litość boską. – Oczywiście, że nie. – Cóż za dziwaczna myśl! Spoglądam na nią rozżalony. Jak może w ten sposób o sobie myśleć? – Czemu to dziwne? – pyta. – Ponieważ nigdy wcześniej tego nie robiłem – odpowiadam z irytacją. – Czemu tobie wolno przewracać oczami, a mnie nie? – Nie miałem pojęcia, że to robię. Krytykuje mnie, znowu. – Ja też nie, na ogół – odpowiada podniesionym głosem. Cholera. Czyżbyśmy się kłócili? Naszych uszu dobiega chrząknięcie Taylora. – Przyszła doktor Greene, proszę pana – oznajmia. – Zaprowadź ją do pokoju panny Steele. Ana obraca się i spogląda na mnie, a ja wyciągam do niej rękę. – Chyba nie będziesz przy tym obecny? – Jest jednocześnie przerażona i rozbawiona. Śmieję się, czując mrowienie w całym ciele. – Wiele bym dał, by się przyglądać, możesz mi wierzyć, Anastasio, wątpię jednak, by dobrej pani doktor to się spodobało. – Podaje mi dłoń, a ja porywam ją w ramiona i całuję. Usta ma miękkie, ciepłe i zachęcające; zanurzam palce w jej włosy i pogłębiam pocałunek. Kiedy się odsuwam, jest oszołomiona. Opieram o jej czoło swoje. – Tak się cieszę, że tu jesteś. Już nie mogę się doczekać, kiedy cię rozbiorę. – Nie do wiary, jak za nią tęskniłem. – Chodź. Ja również chcę poznać doktor Greene. – Nie znasz jej?
– Nie. Biorę Anę za rękę i wchodzimy po schodach do pokoju, który będzie jej sypialnią. Doktor Greene jest krótkowidzem; pod jej przenikliwym spojrzeniem czuję się cokolwiek nieswojo. – Witam, panie Grey – mówi, ujmuje moją wyciągniętą rękę i wita się mocnym, bezpośrednim uściskiem. – Dziękuję, że zgodziła się pani przyjść tak szybko. – Posyłam jej jeden ze swoich najłagodniejszych uśmiechów. – Ja dziękuję, że hojnie mi to pan wynagrodził. Panno Steele… – wita się z Aną. Domyślam się, że próbuje rozgryźć, co nas łączy. Na pewno myśli sobie, że powinienem kręcić wąsa na podobieństwo czarnego charakteru z filmu niemego. Obraca się i posyła mi wymowne spojrzenie „proszę wyjść”. Dobra. – Będę na dole – ustępuję. Chociaż bardzo chciałbym się przyglądać. Dam sobie głowę uciąć, że gdybym o to poprosił, poczciwa pani doktor zaśpiewałaby sobie po prostu niebotyczną sumę. Uśmiecham się na tę myśl i schodzę do salonu. Pod nieobecność Any znowu ogarnia mnie niepokój. Dla ukojenia nerwów rozkładam na barowym kontuarze dwie podkładki pod talerze. Robię to po raz drugi w życiu, za pierwszym razem również rozkładałem je dla Any. Robisz się sentymentalny, Grey. Do lunchu wybieram chablis – jedno z niewielu win chardonnay, które lubię – i kiedy wszystko jest gotowe, siadam na sofie i przeglądam dział sportowy w gazecie. Pilotem pogłaśniam nieco muzykę z iPoda w nadziei, że pomoże mi się skupić na statystykach z wczorajszego zwycięstwa Marines nad Jankesami, i nie będę myśleć, co porabiają na górze Ana i doktor Greene. Wreszcie ich kroki rozlegają się w przedpokoju. Gdy wchodzą, podnoszę wzrok. – Skończyły panie? – pytam i pilotem wyłączam iPoda, ucinając arię. – Tak, panie Grey. Proszę się o nią troszczyć, to piękna i bystra młoda kobieta. Co ta Ana jej naopowiadała? – Właśnie taki mam zamiar – odpowiadam, rzucając Anie pytające spojrzenie. Ona trzepocze rzęsami, nie mając pojęcia, o co chodzi. Świetnie. To znaczy, że nic jej nie powiedziała. – Prześlę panu rachunek – dodaje doktor Greene. – Życzę panu miłego dnia, a tobie, Ano, powodzenia. Wokół jej oczu pojawiają się drobniutkie zmarszczki, kiedy z uśmiechem ściska moją dłoń. Taylor odprowadza ją do windy, przezornie zamykając podwójne drzwi wiodące do holu. – Jak poszło? – pytam, lekko zdeprymowany słowami doktor Greene. – Dobrze, dziękuję – odpowiada Ana. – Powiedziała, że mam się wstrzymać od wszelkiej aktywności seksualnej przez cztery tygodnie. Co takiego? Jestem tak zszokowany, że odbiera mi mowę. Poważna mina Any rozjaśnia się w szyderczym uśmiechu. – Mam cię! To ci się udało, panno Steele. Mrużę oczy, a jej uśmiech znika. – Mam cię! – Kąśliwy uśmieszek ciśnie mi się na twarz. Chwytam Anę w pasie i stęskniony za jej
ciałem przyciągam ją do siebie. – Jest pani niepoprawna, panno Steele. Wplatam dłonie w jej włosy i całuję ją namiętnie, zastanawiając się, czy nie powinienem w ramach nauczki zerżnąć jej na blacie. Wszystko w swoim czasie, Grey. – Chociaż bardzo chciałbym wziąć cię tu i teraz, musisz coś zjeść, podobnie jak ja. Nie chciałbym, żebyś mi potem zemdlała – szepczę. – Tylko tego ode mnie chcesz? Mojego ciała? – pyta. – Tego i twojego niewyparzonego języka. Znowu ją całuję, myśląc o tym, co niedługo nastąpi. Pogłębiam pocałunek, a moje ciało napina się z pożądania. Pragnę tej kobiety. Żeby jednak nie zerżnąć jej na podłodze, wypuszczam ją z objęć. Oboje nie możemy złapać tchu. – Co to za muzyka? – odzywa się chropawym głosem. – Villa-Lobos, aria z Bachianas Brasileiras. Dobra, prawda? – Tak – mówi, spoglądając na blat. Wyjmuję z lodówki sałatkę z kurczakiem i stawiam ją na stole pomiędzy dwoma podkładkami, pytając, czy jej odpowiada. – Tak, dziękuję – uśmiecha się. Z lodówki na wino wyjmuję chablis, czując na sobie wzrok Any. Nie wiedziałem, że potrafię być takim gospodarzem. – O czym myślisz? – pytam. – Przyglądam się tylko, jak się poruszasz. – I? – pytam zaskoczony. – Masz bardzo dużo wdzięku – mówi cicho z rumieńcem na twarzy. – Cóż, bardzo dziękuję, panno Steele. – Siadam obok niej, nie bardzo wiedząc, jak zareagować na jej uroczy komplement. Nikt mi nigdy nie powiedział, że mam wdzięk. – Chablis? – Poproszę. – Poczęstuj się sałatką. Powiedz mi, proszę, na jaką metodę się zdecydowałaś? – Minipigułkę. – I będziesz pamiętać, żeby brać ją regularnie, o odpowiedniej porze, codziennie? Na jej zdumioną twarz wypływa rumieniec. – Jestem pewna, że mi przypomnisz – odpowiada z nutką sarkazmu, który postanawiam zignorować. Powinienem był strzelić sobie kielicha. – Ustawię sobie w kalendarzu przypominacz. Jedz. Bierze jeden kęs, potem drugi… i jeszcze jeden. Je! – Widzę, że mogę dopisać sałatkę Cezara do listy pani Jones – stwierdzam. – Wydawało mi się, że do mnie będzie należeć gotowanie. – Owszem. Kończy jedzenie przede mną. Musiała być naprawdę głodna. – Ochocza jak zawsze, panno Steele? – Tak – odpowiada, zerkając skromnie spod rzęs. O cholera. No i pozamiatane. Rzuciła na mnie urok.
Jak zaczarowany wstaję i chwytam ją w ramiona. – Chcesz to zrobić? – szepczę, w duchu zaklinając ją, żeby powiedziała „tak”. – Niczego nie podpisałam. – Wiem, ale dzisiaj łamię wszystkie zasady. – Uderzysz mnie? – Tak, ale nie będzie bolało. W tej chwili nie chcę cię karać. Gdybyś mi się nawinęła wczoraj wieczorem, pogadalibyśmy inaczej. Na jej twarzy maluje się szok. Och, maleńka. – Nie daj sobie nikomu wmówić, że jest inaczej. Jednym z powodów, dla którego tacy jak ja to robią, jest to, że albo lubimy odczuwać ból, albo go zadawać. To proste. Ty nie lubisz, dlatego wczoraj bardzo dużo o tym myślałem. Obejmuję ją i przywieram do niej swoją narastającą erekcją. – Doszedłeś do jakichś wniosków? – pyta szeptem. – Nie, ale na razie chcę cię tylko związać i pieprzyć do nieprzytomności. Jesteś na to gotowa? Na jej twarzy maluje się mroczna zmysłowość przepełniona cielesną ciekawością. – Tak – odpowiada cicho, niemal szeptem. Zajebiście. – Więc chodź. Prowadzę ją na górę i wchodzimy do mojego pokoju zabaw. Mojego bezpiecznego miejsca. Gdzie mogę z nią zrobić wszystko, czego tylko zapragnę. Zamykam oczy, przez sekundę upajając się radosnym podnieceniem. Czy kiedykolwiek byłem tak podekscytowany? Zamykam za nami drzwi, puszczam jej dłoń i przyglądam się jej badawczo. Wargi ma rozchylone, oddech szybki i płytki. Oczy szeroko otwarte. Jest gotowa. Czeka. – Tutaj jesteś bez reszty moja. Mogę zrobić z tobą wszystko, co uznam za stosowne. Rozumiesz? Szybkim ruchem języka oblizuje górną wargę i kiwa głową. Grzeczna dziewczynka. – Zdejmij buty. Przełyka ślinę i zdejmuje szpilki. Podnoszę je i ustawiam równo przy drzwiach. – Świetnie. Bez wahania rób wszystko, o co proszę. Teraz zdejmę z ciebie tę sukienkę. Marzyłem o tym od kilku dni, jeśli dobrze pamiętam. Przerywam, by sprawdzić, czy nadąża za mną. – Chcę, żebyś dobrze się czuła w swoim ciele, Anastasio. Masz piękne ciało i lubię na nie patrzeć. To mi sprawia przyjemność. Prawdę mówiąc, mógłbym na ciebie patrzeć cały dzień i nie chcę, żebyś czuła się zawstydzona albo zażenowana swoją nagością. Rozumiesz? – Tak. – Tak? – pytam ostrzejszym tonem. – Tak, panie. – Mówisz szczerze? Chcę, żebyś była bezwstydna, Ano. – Tak, panie. – Dobrze. Podnieś ręce nad głowę.
Powoli unosi ramiona. Chwytam dół sukienki i delikatnie podciągam ją do góry, centymetr po centymetrze obnażając jej ciało, na które patrzę tylko ja. Odsuwam się, by nasycić Aną oczy. Nogi, uda, brzuch, pośladki, piersi, ramiona, twarz, usta… jest doskonała. Odkładam sukienkę na komodę z zabawkami. Ujmuję Anę pod brodę. – Przygryzasz wargę. Wiesz, jak to na mnie działa – upominam ją. – Odwróć się. Posłusznie staje twarzą do drzwi. Rozpinam jej stanik i ściągam ramiączka w dół, koniuszkami palców muskając jej skórę. Czuję, jak drży pod moim dotykiem. Zdejmuję stanik i rzucam go na sukienkę. Stoję blisko, choć w zasadzie jej nie dotykam, i słucham jej szybkiego oddechu, wyczuwając ciepło bijące od jej skóry. Jest podniecona – nie ona jedna. Zgarniam dłońmi jej włosy, tak że spływają po plecach. Jakże są jedwabiste w dotyku. Jedną ręką łapię jej dłoń i pociągam tak, że przechyla głowę na bok, bym ustami mógł sięgnąć do jej szyi. Ja pierniczę, cudownie pachnie. – Bosko pachniesz, Anastasio, jak zawsze – całuję ją tuż pod uchem, gdzie wyczuwam jej puls. Jęczy. – Cicho. Nawet nie piśnij. Z kieszeni dżinsów wyjmuję gumkę do włosów i wolno zaplatam jej włosy w warkocz, rozkoszując się widokiem jej pięknych, nieskazitelnie gładkich pleców. Zręcznie spinam warkocz gumką, po czym pociągam go, by musiała zrobić krok w tył i oprzeć się o mnie. – Lubię, jak masz tutaj splecione włosy – szepczę. – Obróć się. Natychmiast wykonuje polecenie. – Kiedy każę ci tu przyjść, tak właśnie masz być ubrana. Tylko w majtki. Rozumiesz? – Tak. – Tak? – Tak, panie. – Grzeczna dziewczynka. Szybko się uczy. Ręce ma opuszczone wzdłuż ciała, wzrok wbity we mnie. Czeka. – Kiedy każę ci tu przyjść, masz klęknąć tam. – Pokazuję kąt przy drzwiach. – Idź tam teraz. Mruga kilka razy, ale zanim zdążę powtórzyć polecenie, obraca się i klęka twarzą zwrócona do mnie. Pozwalam jej przysiąść na piętach, co posłusznie czyni. – Oprzyj dłonie i przedramiona płasko na udach. Dobrze. A teraz rozsuń kolana. Szerzej. – Chcę cię widzieć, maleńka. – Szerzej. – Widzieć twoją kobiecość. – Doskonale. Patrz w podłogę. Nie patrz na mnie ani na pokój. Siedź tam, niech twoja wyobraźnia szaleje, kiedy będziesz się zastanawiać, co z tobą zrobię. Podchodzę do niej zadowolony, że trzyma głowę spuszczoną. Nachylam się i pociągam za warkocz, żeby mogła na mnie spojrzeć. – Zapamiętasz tę pozycję, Anastasio? – Tak, panie. – Dobrze. Zostań tutaj, nie ruszaj się. Mijam ją, otwieram drzwi i na chwilę się obracam, by na nią spojrzeć. Siedzi z pochyloną głową i wzrokiem wbitym w podłogę. Cóż za uroczy widok. Grzeczna dziewczynka. Mam ochotę biec, jednak zmuszam się, by spokojnie zejść po schodach do mojej sypialni. Kurwa, Grey, zachowaj odrobinę godności. W garderobie zrzucam z siebie ubrania i z szuflady wyciągam ulubione dżinsy.
Wkładam je i zapinam wszystkie guziki z wyjątkiem ostatniego. Z tej samej szuflady wyjmuję szpicrutę i szary frotowy szlafrok. Wychodząc, chwytam jeszcze kilka prezerwatyw i wsuwam je do kieszeni. Nadeszła pora. Czas na przedstawienie, Grey. Kiedy wracam, Ana siedzi w niezmienionej pozycji: głowa pochylona, warkocz na plecach, ręce wsparte na kolanach. Mijam ją. – Grzeczna dziewczynka. Anastasio, w tej pozycji wyglądasz uroczo. Dobra robota. Wstań. Wstaje, z głową wciąż pochyloną. – Możesz na mnie spojrzeć. Ukazują się zaciekawione błękitne oczy. – Teraz cię skuję, Anastasio. Podaj mi prawą rękę. – Wkłada dłoń w moją wyciągniętą rękę. Nie odrywając od niej oczu, odwracam jej rękę dłonią do góry i wyjmuję zza pleców szpicrutę. Szybko uderzam jej końcem w środek dłoni Any. Ona podskakuje i zamyka dłoń, spoglądając na mnie ze zdumieniem. – I jak? Jej oddech przyspiesza i zerka na mnie, by zaraz spuścić wzrok na swoją dłoń. – Odpowiedz. – W porządku. – Ściąga brwi. – Nie marszcz czoła – mówię ostrzegawczo. – Czy to bolało? – Nie. – Nie będzie bolało. Rozumiesz? – Tak. – Głos ma odrobinę drżący. – Mówię poważnie – podkreślam i pokazuję jej szpicrutę. Pleciona skóra. Widzisz? Słucham, co mówisz. Patrzy mi w oczy, zaskoczona. Kąciki ust drgają mi z rozbawienia. – Naszym celem jest rozkosz, panno Steele. Chodź. Prowadzę ją na środek pokoju, pod kratę. – Krata jest tak zaprojektowana, żeby klamry się po niej przesuwały. Spogląda na misterną plecionkę, potem przenosi wzrok na mnie. – Zaczniemy tutaj, ale chcę cię pieprzyć na stojąco. Więc skończymy tam, pod ścianą. – Wskazuję na krzyż świętego Andrzeja. – Podnieś ręce nad głowę. Robi to bez wahania. Zdejmuję skórzane kajdanki wiszące na kracie i po kolei zapinam je na jej nadgarstkach. Działam metodycznie, ale ona mnie rozprasza. Stoję tak blisko, że kiedy jej dotykam, wyczuwam jej napięcie i niepokój. Trudno mi się skupić. Gdy jest już przypięta, odsuwam się i oddycham głęboko z ulgą. Nareszcie dopiąłem swego, Ano Steele. Jesteś moja tak, jak chciałem. Obchodzę ją powoli, napawając się jej widokiem. Wygląda niesamowicie seksownie. – Wygląda pani niezwykle korzystnie tak podwiązana, panno Steele. I na razie trzymasz tę niewyparzoną buzię na kłódkę. To mi się podoba. Zatrzymuję się, stojąc do niej twarzą, zaczepiam palce o jej majtki i powoli, bardzo powoli zsuwam je po jej długich nogach, aż wreszcie przed nią klękam. Wpatruję się w nią z uwielbieniem. Jest przecudowna.
Nie odrywając od niej oczu, zgniatam w dłoni jej majtki, podnoszę je do nosa i mocno wciągam powietrze. Ana otwiera usta, oczy jej się rozszerzają w rozbawieniu i zdumieniu. Tak. Uśmiecham się. Doskonała reakcja. Wsuwam majtki do tylnej kieszeni dżinsów i wstaję, zastanawiając się, co dalej. Szpicrutą muskam jej brzuch i końcówką, skórzanym językiem zataczam niewielkie okręgi wokół jej pępka. Ana wciąga powietrze i drży na całym ciele. To będzie dobre, Ano. Zaufaj mi. Powoli zaczynam krążyć wokół niej i sunę szpicrutą po jej skórze, po brzuchu, bokach, plecach. Przy drugim okrążeniu uderzam ją końcówką pod pośladkami, w jej kobiecość. – Ach! – krzyczy i szarpie kajdankami. – Cicho – mówię ostrzegawczo i znowu krążę wokół niej. Uderzam szpicrutą w to samo cudowne miejsce, a ona wije się i zamyka oczy. Kolejny ruch ręką i szpicruta uderza w jej sutek. Odrzuca głowę do tyłu i jęczy. Znowu uderzam i tym razem szpicruta smaga jej drugą brodawkę, a ja się przyglądam, jak twardnieje i wydłuża się pod smagnięciem skórzanego języka. – Dobrze ci? – Tak – odpowiada chrapliwie, z zamkniętymi oczami i odchyloną w tył głową. Uderzam ją w pośladki, tym razem mocniej. – Tak? – Tak, panie – krzyczy. Powoli i ostrożnie nie szczędzę jej razów i muśnięć, celując w brzuch, podbrzusze, sunąc w dół, do celu. Jeden szybki ruch i skórzany język trafia w jej łechtaczkę, a ona wydaje zdławiony krzyk. – Och, błagam! – Cicho – rozkazuję i dyscyplinuję ją mocniejszym uderzeniem w pośladki. Przesuwam skórzanym językiem po jej włosach łonowych, po kobiecości, w dół, aż do wejścia do pochwy. Wyciągam go, a brązowa skóra lśni od jej soków. – Widzisz, jaka jesteś wilgotna, Anastasio? Otwórz oczy i usta. Oddycha ciężko, ale rozchyla wargi i patrzy na mnie wzrokiem zamglonym i zatraconym w cielesności chwili. Wsuwam jej szpicrutę do ust. – Zobacz, jak smakujesz. Ssij. Ssij mocno, maleńka. Jej usta zamykają się wokół pejcza zupełnie jak na moim penisie. O kurwa. Jest tak kurewsko gorąca, że nie mogę jej się oprzeć. Wyjmuję szpicrutę z jej ust i obejmuję ją ramionami. Otwiera usta, a ja ją całuję, penetruję językiem, rozkoszując się smakiem jej żądzy. – Och, maleńka, smakujesz tak niesamowicie cudownie – szepczę. – Chcesz, żebym doprowadził cię do orgazmu? – Proszę – jęczy błagalnie. Jeden ruch nadgarstka i szpiruta ląduje na jej pośladkach. – Proszę? – Proszę, panie – skamle. Grzeczna dziewczynka. – Tym? – pytam, unosząc pejcz, by mogła go zobaczyć. – Tak, panie – odpowiada, wprawiając mnie w zdumienie.
– Jesteś pewna? – Wprost nie mogę uwierzyć we własne szczęście. – Tak, proszę, panie. Och, Ano. Jesteś prawdziwą boginią. – Zamknij oczy. Posłusznie je zamyka. A ja, z niebywałą ostrożnością, a jednocześnie wdzięcznością po raz kolejny smagam jej brzuch. Kieruję się w dół i delikatnie uderzam pejczem w jej łechtaczkę. Jeszcze raz. I jeszcze. I jeszcze. Szarpie więzy, jęcząc i jęcząc. Po chwili cichnie, a ja wiem, że jest już blisko. Nagle odrzuca głowę w tył, otwiera usta i krzyczy, gdy spazmy orgazmu szarpią całym jej ciałem. Natychmiast puszczam pejcz i chwytam ją, by podtrzymać jej osłabłe ciało. Osuwa się na mnie. Och. Jeszcze nie skończyliśmy, Ano. Ujmuję ją pod uda i unoszę całą drżącą, wciąż przykutą do kraty, w stronę krzyża świętego Andrzeja. Tam ją uwalniam i wyprostowaną przypieram ciałem do krzyża. Wyszarpuję z kieszeni prezerwatywę, rozrywam folię zębami i jedną ręką nasuwam na swój wzwiedziony członek. Delikatnie znowu ją unoszę i szepczę: – Podnieś nogi, maleńka, obejmij mnie nimi. Opierając ją plecami o drewno, pomagam jej objąć mnie nogami. Łokciami wspiera się o moje ramiona. Jesteś moja, maleńka. Wchodzę w nią jednym pchnięciem. Ja pierdzielę. Jest niesamowita. Chwilę się nią napawam. Potem zaczynam się poruszać, rozkoszując się każdym pchnięciem. Czuję ją, raz za razem, oddycham z trudem, chwytając powietrze, i zatracam się w tej pięknej kobiecie. Rozchylonymi ustami przywieram do jej szyi, by poczuć jej smak. Jej zapach wypełnia mi nozdrza, przepełnia mnie całego. Ana, Ana…. Nie chcę przestać. Nagle się spina, a jej ciałem szarpią konwulsje. Tak. Znowu. I poddaję się. Wypełniam ją. Trzymam ją. Czczę. Tak. Tak. Tak. Jest taka piękna. Słodki Jezu, to było naprawdę coś. Wyślizguję się z niej, a ona opada na mnie. Szybko uwalniam jej nadgarstki z kajdanków i podtrzymując ją, osuwam się wraz z nią na podłogę. Sadzam ją sobie na kolanach i obejmuję ramionami, a ona wtulona we mnie, z zamkniętymi oczami, dyszy ciężko. – Brawo, mała. Bolało? – Nie. – Głos ma ledwie słyszalny. – Myślałaś, że będzie bolało? – pytam i odgarniam z jej twarzy kosmyki włosów, by lepiej ją widzieć. – Tak. – Widzisz? Większość twoich lęków rodzi się w głowie, Anastasio. – Głaszczę ją po twarzy. – Zrobiłabyś to jeszcze raz? – Tak – odpowiada szeptem chwilę później. Dziękuję ci, słodki Boże. Tulę ją w ramionach. – To dobrze. Bo ja też. – Raz za razem. I jeszcze raz. Czule całuję ją w czubek głowy i wdycham jej zapach. Pachnie Aną, potem i seksem. – Bo jeszcze z tobą nie skończyłem – zapewniam ją. Jestem z niej taki dumny. Zrobiła to. Zrobiła wszystko, czego chciałem.
Jest wszystkim, czego chcę. I nagle ogarnia mnie obce mi uczucie, które mną wstrząsa, przenika mnie do szpiku kości, budząc niepokój i lęk. Ona przekręca głowę i zaczyna muskać mnie nosem. Ogarnia mnie mrok, zaskakujący, lecz jakże znany, a niepokój zamienia się w poczucie grozy. Napina się każdy mięsień mojego ciała. A ona spogląda na mnie czystym, niezmąconym wzrokiem, gdy walczę z rosnącym przerażeniem. – Nie rób tego – szepczę. Błagam. Odsuwa się i spogląda na mój tors. Weź się w garść, Grey. – Uklęknij przy drzwiach – rozkazuję, uwalniając ją z objęć. Idź. Nie dotykaj mnie. Chwiejnie podnosi się na nogi i niepewnie podchodzi do drzwi, gdzie przyjmuje pozycję klęczącą. Oddycham głęboko, by się uspokoić. Co ty mi robisz, Ano Steele? Wstaję i przeciągam się, już nieco spokojniejszy. Gdy tak klęczy przy drzwiach, wygląda jak idealne ucieleśnienie uległej. Oczy ma szkliste; jest zmęczona. Na pewno spada jej adrenalina. Przymyka powieki. Och, nic z tego. Chcesz, żeby była ci posłuszna. Pokaż jej, co to znaczy, Grey. Z szuflady z zabawkami wyjmuję jedną ze spinek do kabli, które kupiłem u Claytona, i nożyczki. – Czyżbym panią nudził, panno Steele? – pytam, nie zdradzając swego współczucia. Przebudza się gwałtownie i spogląda na mnie z poczuciem winy. – Wstań! – rozkazuję. Podnosi się powoli. – Jesteś skonana, prawda? Przytakuje skinieniem głowy, uśmiechając się nieśmiało. Och, maleńka, tak świetnie się spisałaś. – Musisz być dzielna, panno Steele. Jeszcze się tobą nie nasyciłem. Wyciągnij ręce przed siebie, jakbyś się modliła. Na jej czole pojawia się zmarszczka, ale składa dłonie i wyciąga przed siebie. Wsuwam jej na przeguby spinkę do kabli. W jej oczach pojawia się błysk zrozumienia. – Wygląda znajomo? – Uśmiecham się do niej i przesuwam palcem po plastiku, upewniając się, że uścisk nie jest zbyt mocny. – Mam tutaj nożyczki. – Podnoszę je, by mogła zobaczyć. – Mogę cię uwolnić w jednej chwili. – Patrzy na mnie uspokojona. – Chodź. – Ujmuję jej złączone dłonie i prowadzę ją do wezgłowia łóżka z kolumnami. – Chcę więcej, dużo, dużo więcej – szepczę jej do ucha, gdy wpatruje się w łóżko. – Ale zrobię to szybko. Jesteś zmęczona. Chwyć się kolumny. Chwyta się drewnianego słupa. – Niżej – rozkazuję. Zsuwa ręce do podstawy, aż stoi pochylona. – Dobrze. Nie puszczaj albo dam ci klapsa. Rozumiesz? – Tak, panie – mówi. – Świetnie. – Chwytam ją za biodra i przyciągam ku sobie, by przyjęła właściwą pozycję, ze swoimi słodkimi pośladkami uniesionymi i zdanymi na moją łaskę. – Zerżnę cię ostro od tyłu. Rozumiesz? – Tak. Uderzam ją mocno w pośladek.
– Tak, panie – poprawia się natychmiast. – Rozsuń nogi. – Wpycham prawe kolano między jej uda, zmuszając, by stanęła w większym rozkroku. – Tak lepiej. Potem pozwolę ci spać. Plecy ma wygięte w idealny łuk, każdy krąg rysuje się wyraźnie, poczynając od karku i na przepięknej, uroczej pupie kończąc. Przesuwam po nich palcem. – Masz taką piękną skórę, Anastasio – mówię cicho. Pochylam się nad nią, pokrywając delikatnymi pocałunkami linię, którą przed chwilą nakreślił mój palec. Jednocześnie ujmuję dłońmi jej piersi, chwytam sutki między palce i zaczynam ciągnąć. Wije się pode mną, a ja całuję ją delikatnie w talii, potem zaczynam ssać i lekko kąsać, przez cały czas pieszcząc jej sutki. Skomle. Przerywam i cofam się, by nasycić oczy widokiem. Od samego patrzenia mój członek twardnieje coraz bardziej. Wyjmując z kieszeni kolejny kondom, uwalniam się z dżinsów i rozrywam foliowe opakowanie. Oburącz zakładam prezerwatywę na mojego nabrzmiałego fiuta. Chcę posiąść jej tyłek. Natychmiast. Ale jeszcze na to za wcześnie. – Masz taką zniewalającą, seksowną pupę. Ileż rzeczy chciałbym z nią zrobić… – Gładzę rękami pośladki, pieszcząc je, a potem wsuwam w nią dwa palce i rozpycham. Znowu jęczy. Jest gotowa. – Ależ jesteś wilgotna. Zawsze mogę na ciebie liczyć, panno Steele. Trzymaj się mocno. Załatwimy to szybko. Chwytając ją za biodra, ustawiam się naprzeciwko wejścia do jej pochwy. Chwytam jej warkocz, owijam sobie wokół nadgarstka i trzymam mocno. Z jedną ręką na członku, drugą owiniętą jej włosami, wślizguję się w nią. Ależ-ona-jest-kurwa-słodka. Wysuwam się z niej powoli, wolną ręką łapię ją za biodro, drugą ściskam warkocz. Uległa. Wbijam się w nią, z krzykiem popychając ją w przód. – Trzymaj się, Anastasio! – Upominam ją. Jeśli tego nie zrobi, może jej się stać krzywda. Bez tchu napiera na mnie, prężąc nogi. Grzeczna dziewczynka. Zaczynam w nią uderzać, raz za razem, wydobywając z niej ciche, zduszone okrzyki, gdy z całej siły zapiera się o kolumnę. Ale nie poddaje się. Odpiera każde pchnięcie. Brawo, Ano. I wtedy to czuję. Jak narasta powoli. Jej wnętrze zaciska się na mnie. Tracąc kontrolę, uderzam w nią i zamieram. – Dalej, Ano, zrób to dla mnie – charczę i kiedy dochodzę z potężną siłą, jej orgazm przedłuża mój, gdy ją podtrzymuję. Chwytam ją w ramiona i razem osuwamy się na podłogę. Ana leży na mnie, plecami na moim brzuchu, oboje patrzymy w sufit. Jest kompletnie rozluźniona, niewątpliwie wyczerpana; jej ciężar jest kojący. Patrzę na karabińczyki i zastanawiam się, czy kiedykolwiek się zgodzi, żebym ją podwiesił. Prawdopodobnie nie. Nie zależy mi na tym. Jesteśmy tu razem po raz pierwszy, a ona była taka boska.
Całuję ją w ucho. – Podnieś ręce. Głos mam stłumiony. Wolno unosi ręce, jakby ważyły tonę, a ja wsuwam nożyczki pod plastik. – Uważam Anę za otwartą – szepczę i tnę, uwalniając ją. Chichocze, a ja czuję wibrowanie jej ciała. Dziwne, ale nie niemiłe uczucie, które sprawia, że się uśmiecham. – Co za cudowny dźwięk – szepczę, gdy ona rozciera sobie nadgarstki. Siadam i podnoszę ją tak, by znalazła się na moich kolanach. Uwielbiam doprowadzać ją do śmiechu. Za rzadko się śmieje. – To moja wina – przyznaję, rozmasowując jej ramiona i ręce. Obraca się ku mnie ze znużoną, pytającą miną. – Że nie śmiejesz się częściej. – Nie jestem szczególnie chichotliwa – odpowiada, ziewając. – Och, ale kiedy to już robisz, zachwyca mnie to i raduje. – Bardzo kwieciście powiedziane, panie Grey – pokpiwa ze mnie. Uśmiecham się. – Powiedziałbym, że jesteś porządnie przerżnięta i musisz się przespać. – To już nie było ani trochę kwieciście – spogląda na mnie gniewnie. Zsuwam ją z kolan, żeby wstać, i wkładam dżinsy. – Nie chcemy wystraszyć Taylora ani tym bardziej pani Jones. Nie byłby to pierwszy raz. Ana siedzi półprzytomna na podłodze. Chwytam ją za ramiona i pomagam wstać. Prowadzę ją do drzwi. Z wieszaka zdejmuję szary szlafrok i opatulam ją nim. W ogóle nie współpracuje; naprawdę jest wykończona. – Do łóżka – oznajmiam i szybko ją całuję. Na jej sennej twarzy pojawia się przerażenie. – Żeby się przespać – dodaję uspokajająco. Biorę ją na ręce, tulę do piersi i niosę do sypialni uległej. Tam odrzucam z łóżka kapę i kładę Anę, po czym ogarnięty chwilą słabości sam kładę się obok niej. Przykrywam nas oboje kołdrą i obejmuję Anę. Potrzymam ją tylko do czasu, aż uśnie. – Śpij, cudowna dziewczyno. Całuję jej włosy, kompletnie nasycony… i wdzięczny. Zrobiliśmy to. Ta słodka, niewinna kobieta pozwoliła mi pójść na całość. I myślę, że jej się to podobało. Wiem, że posunąłem się… dalej, niż kiedykolwiek wcześniej. Mamusia siedzi i patrzy na mnie w lustrze z wielkim pęknięciem. Szczotkuję jej włosy. Są miękkie i pachną mamusią i kwiatami. Bierze ode mnie szczotkę i splata włosy. Aż spływają po jej plecach jak wąż. Gotowe, mówi. I obraca się, i uśmiecha do mnie. Dzisiaj jest szczęśliwa. Lubię, kiedy mamusia jest szczęśliwa. Lubię, kiedy się do mnie uśmiecha. Wygląda ślicznie, kiedy się uśmiecha. „Upieczemy ciasto, robaczku”. Ciasto z jabłkami. Lubię, kiedy mamusia piecze.
Budzi mnie nagle słodki zapach. To Ana. Śpi obok mnie jak kamień. Leżę na plecach i wpatruję się w sufit.
Czy ja kiedyś spałem w tym pokoju? Nigdy. Ta myśl wytrąca mnie z równowagi i z jakiegoś nieokreślonego powodu sprawia, że odczuwam niepokój. Co się dzieje, Grey? Siadam ostrożnie, żeby nie obudzić Any, i spoglądam na jej uśpioną postać. Wiem, w czym rzecz – czuję się niepewnie, ponieważ jestem z nią tutaj. Wstaję z łóżka, nie budząc jej, i wracam do pokoju zabaw. Zbieram przeciętą spinkę do kabli, zużyte prezerwatywy i chowam do kieszeni, w której znajduję majtki Any. Ze szpicrutą, jej ubraniami i butami w ręce wychodzę i zamykam drzwi na zamek. Wracam do jej sypialni, gdzie na drzwiach garderoby wieszam sukienkę, buty ustawiam pod krzesłem, na którym układam stanik. Wyjmuję z kieszeni majtki i nagle zdrożna myśl przychodzi mi do głowy. Idę do swojej łazienki. Muszę wziąć prysznic przed wyjściem na kolację z rodziną. Ana niech jeszcze trochę pośpi. Stoję w strumieniach wody tak gorącej, że aż szczypie mnie skóra, zmywając z siebie cały lęk i niepokój, który jeszcze przed chwilą mnie dręczył. Jak na pierwszy raz, poszło nam obojgu całkiem nieźle. A myślałem, że układ z Aną okaże się niemożliwy, teraz jednak przyszłość wydaje się pełna możliwości. Notuję w myślach, żeby rano zadzwonić do Caroline Acton. Muszę moją dziewczynkę ubrać. Spędzam pracowitą godzinę w gabinecie, nadrabiając zaległości służbowe, po czym uznaję, że Anie wystarczy już snu. Na zewnątrz zapada zmierzch i za trzy kwadranse musimy wyjść na kolację do moich rodziców. Świadomość, że ona jest na górze w sypialni, pozwoliła mi się lepiej skupić na pracy. Dziwne. Cóż, przynajmniej wiem, że jest tam bezpieczna. Z lodówki wyjmuję karton soku żurawinowego i butelkę wody gazowanej. Mieszam oba płyny w szklance i idę na górę. Ana wciąż śpi jak kamień, skulona tak samo, jak ją zostawiłem. Chyba wcale się nie poruszyła. Oddycha cicho przez rozchylone wargi. Włosy ma zmierzwione, z warkocza wysunęły jej się pojedyncze kosmyki. Siadam obok niej na skraju łóżka, nachylam się i całuję ją w skroń. Mamrocze w proteście przez sen. – Anastasio, zbudź się – zachęcam ją łagodnym tonem. – Nie – burczy, tuląc do siebie poduszkę. – Za pół godziny musimy wyjść na kolację do moich rodziców. Mrugając powiekami, otwiera oczy i skupia na mnie wzrok. – No, śpiochu, wstawaj. – Znowu całuję ją w skroń. – Przyniosłem ci coś do picia. Będę na dole. Tylko nie zasypiaj znowu, bo pożałujesz – ostrzegam ją, kiedy się przeciąga. Całuję ją raz jeszcze i zerknąwszy na krzesło, na którym nie znajdzie swoich majtek, schodzę na dół, a na usta ciśnie mi się uśmiech. Pora się zabawić, Grey. Czekając na pannę Steele, naciskam guzik na pilocie do iPoda i rozlega się muzyka wybrana na chybił trafił. Ponieważ nie mogę usiedzieć na miejscu, podchodzę do drzwi wiodących na balkon, spoglądam na ciemniejące niebo i słucham And She Was Talking Heads. Wchodzi Taylor. – Panie Grey, czy mam podstawić samochód?
– Daj nam jeszcze pięć minut. – Tak jest, proszę pana – odpowiada i znika, zmierzając do windy. Chwilę później w drzwiach do salonu pojawia się Ana. Wygląda promiennie, wręcz oszałamiająco… i ma rozbawioną minę. Co też powie o zaginionych majtkach? – Cześć – odzywa się z zagadkowym uśmiechem. – Cześć. Jak się czujesz? Uśmiecha się szerzej. – Dobrze, dziękuję. A ty? – pyta z udawaną nonszalancją. – Czuję się wręcz znakomicie, panno Steele. Napięcie jest nie do zniesienia, mam jednak nadzieję, że moja twarz nie zdradza cienia wyczekiwania. – Frank? Nie wiedziałam, że jesteś fanem Sinatry – odzywa się i przechylając głowę, spogląda na mnie z zaciekawieniem, gdy w pokoju rozbrzmiewają głębokie tony Witchcraft. – Mam eklektyczne upodobania, panno Steele. Podchodzę i staję naprzeciwko niej. Pęknie? Szukam odpowiedzi w jej błyszczących niebieskich oczach. Zapytaj o swoje majtki, maleńka. Koniuszkami palców głaszczę jej policzek, a ona skłania głowę, by poddać się pieszczocie – jej uroczy gest, kpiąca mina i muzyka działają na mnie jak afrodyzjak. Pragnę wziąć ją w ramiona. – Zatańcz ze mną – szepczę i wyjmuję pilota z kieszeni, żeby zrobić głośniej. Zanurzamy się w tęsknym głosie Franka. Podaje mi dłoń. Obejmuję ją w pasie i przygarniam do siebie jej cudowne ciało. Zaczynamy poruszać się w powolnym, prostym fokstrocie. Chwyta moje ramię, ale jestem przygotowany na jej dotyk i razem wirujemy po salonie, a jej rozpromieniona twarz rozświetla cały pokój… i mnie. Pozwala mi się prowadzić, gdy zaś utwór się kończy, jest zdyszana i lekko się chwieje. Podobnie jak ja. – Jesteś najmilszą czarownicą, jaką znam. – Składam na jej policzku pocałunek. – No i proszę, zarumieniłaś się. Dziękuję za taniec. To co, idziemy do moich rodziców? – Nie ma za co, i tak, już nie mogę się doczekać, żeby ich poznać – odpowiada, zakłopotana i urocza. – Masz wszystko, co trzeba? – O tak – odpowiada bardzo pewna siebie. – Na pewno? Potwierdza skinieniem głowy, a na jej ustach błąka się uśmieszek. Boże, niezła jest. Uśmiecham się. – Dobra. – Nie potrafię ukryć zachwytu. – Skoro tak chce pani to rozegrać, panno Steele. Chwytam marynarkę i kierujemy się do windy. Ciągle zadziwia, oszałamia, rozbraja. Teraz czeka mnie kolacja przy stole moich rodziców, podczas której przez cały czas będę miał świadomość, że moja dziewczyna nie ma na sobie bielizny. Nawet teraz, kiedy zjeżdżamy windą, cały czas myślę o tym, że pod spódnicą nic nie ma. Twój żart obrócił się przeciwko tobie, Grey. Milczy, kiedy prowadzonym przez Taylora samochodem jedziemy na północ drogą I-5. Dostrzegam jezioro Union; księżyc chowa się za chmurami i woda ciemnieje, podobnie jak mój nastrój. Po co
zabieram ją do rodziców? Kiedy ją poznają, zaczną mieć jakieś oczekiwania. Ona także. A ja nie jestem pewien, czy związek, którego z nią pragnę, zdoła te oczekiwania spełnić. Co gorsza sam do tego doprowadziłem, nalegając, by poznała Grace. Mogę za to winić jedynie siebie. Siebie, jak również fakt, że Elliot posuwa współlokatorkę Any. Kogo ja oszukuję? Gdybym nie chciał, żeby poznała moją rodzinę, nie byłoby jej tutaj. Szkoda tylko, że tak się tym wszystkim denerwuję. Tak. W tym właśnie tkwi problem. – Gdzie się tak nauczyłeś tańczyć? – pyta, przerywając mi moje rozmyślania. Och, Ano. Nie chce wiedzieć. – Christianie, trzymaj mnie, właśnie tak. Jak trzeba. Jeden krok. Drugi. Dobrze. Trzymaj się rytmu. Sinatra idealnie nadaje się do fokstrota. Elena jest w swoim żywiole. – Tak jest, pani. – Naprawdę chcesz wiedzieć? – pytam. – Tak – odpowiada, jej ton jednak zdradza co innego. Zapytałaś. Wzdycham w ciemnościach. – Pani Robinson bardzo lubiła tańczyć. – Musiała być doskonałą nauczycielką. – W jej szepcie słychać żal i niechętny podziw. – Owszem. – Tak dobrze. Jeszcze raz. Raz. Dwa. Trzy. Cztery. Dziecinko, załapałeś. Elena i ja suniemy po piwnicy. – Jeszcze raz. – Śmieje się, odrzucając do tyłu głowę, i wygląda na dwa razy młodszą, niż jest. Ana kiwa głową i wpatruje się w krajobraz za szybą samochodu, bez wątpienia próbując wypracować jakąś teorię na temat Eleny. A może rozmyśla o spotkaniu z moimi rodzicami. Chciałbym wiedzieć. Może się denerwuje. Jak ja. Nigdy dotąd nie przyprowadziłem dziewczyny do domu. Ana zaczyna się wiercić, co mi mówi, że coś ją dręczy. Czy martwi się tym, co dzisiaj zrobiła? – Przestań – mówię głosem łagodniejszym, niż zamierzałem. Obraca się, by na mnie spojrzeć, lecz w ciemności nie widzę wyrazu jej twarzy. – Co mam przestać? – Za dużo myślisz, Anastasio. – Obojętnie o czym. Ujmuję jej dłoń i całuję. – To było wspaniałe popołudnie. Dziękuję. Dostrzegam błysk zębów i lekki uśmieszek. – Czemu użyłeś spinki do kabli? – pyta. Pyta o dzisiejsze popołudnie; to dobrze. – Można jej użyć szybko i łatwo, a dla ciebie to nowe doznanie i doświadczenie. To prawda, są odrobinę brutalne, a to właśnie lubię w narzędziach do krępowania. – Zasycha mi w gardle, gdy staram się, żeby nasza rozmowa na powrót stała się żartobliwa. – Poza tym skutecznie cię unieruchamiają. Spogląda na Taylora na przednim siedzeniu. Skarbie, nie przejmuj się Taylorem. Doskonale wie, co się dzieje, już od czterech lat. – To wszystko jest częścią mojego świata. – Ściskam uspokajająco jej dłoń i wypuszczam z uścisku. Ana obraca się do okna. Jedziemy mostem 520 przez Jezioro Waszyngtona, ze wszystkich stron otoczeni wodą. Tę część drogi lubię najbardziej. Ana podwija pod siebie nogi i siedzi skulona,
obejmując kolana ramionami. Coś ją gryzie. Gdy na mnie spogląda, pytam: – Grosik za twoje myśli? Wzdycha. Cholera. – Aż tak źle? – Chciałabym znać twoje myśli – odpowiada. Uśmiecham się zadowolony, że nie wie, co naprawdę chodzi mi po głowie. – A ja twoje, maleńka. Taylor podjeżdża pod drzwi frontowe domu moich rodziców. – Jesteś na to gotowa? – pytam. Ana potwierdza ruchem głowy, a ja ściskam jej rękę. – Dla mnie to też pierwszy raz – szepczę. Kiedy Taylor otwiera drzwi, posyłam jej lubieżny uśmieszek. – Na pewno teraz żałujesz, że nie masz na sobie majtek. Oddech więźnie jej w gardle i robi gniewną minę, ja jednak wysiadam już z samochodu, żeby przywitać się z rodzicami, którzy wyszli nam na spotkanie. Ana, idąc ku nim, jest chłodna i opanowana. – Anastasio, moją matkę, Grace, już znasz. Przedstawiam ci mojego ojca, Carricka. – Miło mi pana poznać, panie Grey. – Uśmiecha się i ściska jego wyciągniętą dłoń. – Cała przyjemność po mojej stronie, Anastasio. – Proszę mi mówić Ana. – Ano, cudownie widzieć cię znowu. – Grace obejmuje ją i ściska. – Zapraszam do środka, moja droga. Ujmując Anę za rękę, prowadzi ją za próg, ja podążam jej bezmajtkowym śladem. – Przyszła? – krzyczy Mia gdzieś z głębi domu. Ana posyła mi zaskoczone spojrzenie. – To Mia, moja młodsza siostra. Oboje zwracamy się w stronę, z której dobiega stukot wysokich obcasów. I oto zjawia się Mia. – Anastasio! Tyle o tobie słyszałam! – Moja siostra obejmuje Anę i ściska serdecznie. Jest co prawda wyższa od Any, ale przypominam sobie, że obie są niemal w tym samym wieku. Mia chwyta Anę za rękę i prowadzi ją do przedpokoju, ja wraz z rodzicami podążam za nimi. – Nigdy wcześniej nie przyprowadzał do domu dziewczyn – mówi Mia do Any piskliwie. – Mio, uspokój się – beszta ją Grace. Właśnie, do cholery. Przestań się wygłupiać. Ana zauważa, jak przewracam oczami, i posyła mi omdlewające spojrzenie. Grace na powitanie całuje mnie w oba policzki. – Witaj, kochanie. Promienieje, szczęśliwa, że ma w domu wszystkie dzieci. Carrick wyciąga do mnie rękę. – Witaj, synu. Dawno się nie widzieliśmy. Wymieniamy uścisk dłoni i za paniami wchodzimy do kuchni. – Tato, widzieliśmy się raptem wczoraj – rzucam pod nosem. – Takie tam ojcowskie żarty. – Carrick jest w nich mistrzem. Kavanagh i Elliot siedzą przytuleni na jednej z kanap. Jednak kiedy wchodzimy, Kavanagh wstaje, żeby uściskać Anę. – Cześć, Christian – wita mnie uprzejmym skinieniem głowy.
– Cześć, Kate. Teraz Elliot obejmuje Anę swoimi wielkimi łapskami. No kto by pomyślał, że moja rodzina nagle zrobi się taka ckliwa? Odstaw ją. Wbijam wzrok w Elliota, a on się uśmiecha – ma minę, która mówi ja-tylko-ci-pokazuję-jak-się-torobi. Obejmuję Anę w pasie i przyciągam do siebie. Wszystkie oczy są skierowane na nas. Cholera. Co to, jakiś gabinet osobliwości?! – Coś do picia? – proponuje mój ojciec. – Prosecco? – Poproszę – odpowiadamy z Aną jednocześnie. Mia podskakuje i klaszcze w dłonie. – Już nawet mówicie jednocześnie. Ja przyniosę. Wybiega pędem z pokoju. Co, u licha, wstąpiło w moją rodzinę? Ana ściąga brwi. Pewnie też uważa, że zachowują się dziwnie. – Kolacja już prawie gotowa – oznajmia Grace, wychodząc za Mią z pokoju. – Siadaj – rozkazuję Anie, prowadząc ją do jednej z sof. Wykonuje polecenie, a ja zajmuję miejsce obok niej, uważając, żeby jej nie dotykać. Muszę dać przykład mojej nadmiernie wylewnej rodzinie. A może zawsze tacy byli? Ojciec odwraca moją uwagę. – Właśnie rozmawialiśmy o wakacjach, Ano. Elliot postanowił, że wybierze się na Barbados razem z Kate i jej rodziną. Że co?! Patrzę na Elliota. Gdzie się podział pan Kocham i Porzucam? Kavanagh musi być niezła w łóżku. Ale też na taką wygląda. – Czy teraz, kiedy już się obroniłaś, planujesz jakąś przerwę? – zwraca się Carrick do Any. – Myślę, czyby nie pojechać do Georgii na kilka dni – odpowiada. – Do Georgii?! – wykrzykuję, niezdolny ukryć zdumienia. – Tam mieszka moja mama – mówi Ana, a jej głos drży. – Dawno jej nie widziałam. – Kiedy zamierzasz wyjechać? – pytam gwałtownie. – Jutro, późnym wieczorem. Jutro! Co jest, kurna? A ja dowiaduję się o tym dopiero teraz? Wraca Mia z różowym prosecco dla Any i dla mnie. – Twoje zdrowie! – tato podnosi kieliszek. – Na jak długo? – nie ustępuję, starając się zapanować nad głosem. – Jeszcze nie wiem. Wszystko zależy od jutrzejszych rozmów kwalifikacyjnych. Rozmowy kwalifikacyjne? Jutro? – Anie należy się odpoczynek – wtrąca się Kavanagh, wpatrując się we mnie ze źle skrywaną niechęcią. Mam ochotę powiedzieć, że to nie jej, kurwa, interes, ale przez wzgląd na Anę gryzę się w język. – Masz rozmowy? – zwraca się tato do Any. – Tak, w sprawie stażu, w dwóch wydawnictwach, jutro. Kiedy zamierzała mi o tym powiedzieć? W ciągu zaledwie dwóch minut tutaj dowiaduję się o szczegółach jej życia, które powinienem był znać wcześniej!
– A zatem życzę ci powodzenia – Carrick mówi do niej z lekkim uśmiechem. – Kolacja gotowa – woła Grace z drugiego końca holu. Czekam, aż wszyscy wyjdą z pokoju, zanim jednak Ana zdąży ruszyć w ich ślady, przytrzymuję ją za łokieć. – Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć, że wyjeżdżasz? – Moja złość gwałtownie rośnie. – Nie wyjeżdżam, tylko jadę zobaczyć się z mamą. Poza tym dopiero co przyszło mi to do głowy. – Zbywa mnie jak jakieś dziecko. – A nasza umowa? – Żadnej umowy jeszcze nie mamy. Ale… Prowadzę nas przez drzwi salonu do holu. – To jeszcze nie koniec tej rozmowy – ostrzegam ją, gdy wchodzimy do jadalni. Mama przeszła samą siebie na cześć Any i Kavanagh – najlepsza porcelana, najlepsze kryształy. Odsuwam dla Any krzesło; siada, ja zajmuję miejsce obok niej. Mia uśmiecha się do nas promiennie z drugiej strony stołu. – Gdzie poznałeś Anę? – pyta. – Przeprowadzała ze mną wywiad dla studenckiej gazety WSU. – Której Kate jest redaktorką – wchodzi mi w słowo Ana. – Chcę zostać dziennikarką – tłumaczy Kate Mii. Mój ojciec proponuje Anie wino, gdy tymczasem Mia i Kate rozprawiają o dziennikarstwie. Kavanagh ma staż w „Seattle Timesie”, co bez wątpienia załatwił jej ojciec. Kątem oka dostrzegam, że Ana mi się przygląda. – Co? – pytam. – Proszę, nie złość się na mnie – mówi, ale tak cicho, żebym tylko ja ją słyszał. – Nie złoszczę się – kłamię. Mruży oczy i nie mam wątpliwości, że mi nie wierzy. – Dobra, złoszczę się – przyznaję. W tej chwili dociera do mnie, że przesadzam. Zamykam oczy. Weź się w garść, Grey. – Tak bardzo, że świerzbi cię ręka? – pyta szeptem. – O czym tak szepczecie? – przerywa nam Kavanagh. Dobry Boże! Zawsze jest taka? Bez przerwy się wtrąca? Jak, do ciężkiej cholery, Elliot z nią wytrzymuje? Mierzę ją wściekłym spojrzeniem, a ona ma na tyle rozumu, żeby odpuścić. – O moim wyjeździe do Georgii – mówi Ana, pełna słodyczy i wdzięku. Kate uśmiecha się złośliwie. – Co mówił José, kiedy w piątek poszliście do baru? – pyta, spoglądając na mnie bezczelnie. Co jest, kurwa, grane? Czuję, jak Ana sztywnieje. – Nic szczególnego. Wszystko u niego w porządku – odzywa się cicho. – Tak bardzo zły, że świerzbi mnie ręka – szepczę do niej. – Zwłaszcza w tej chwili. Więc poszła do baru z facetem, który próbował wepchnąć jej język do gardła, kiedy widziałem go ostatnio. A wtedy już zgodziła się być moja. Wymyka się do baru z innym facetem? I to bez mojego pozwolenia…
Zasługuje na karę. Zaczynają podawać kolację. Zgodziłem się nie traktować jej zbyt surowo… Może powinienem użyć pejcza. A może zwyczajnie spiorę ją po tyłku, tyle że mocniej niż ostatnio. Tutaj. Zaraz. Tak. Widzę tu pewne możliwości. Ana spuściła oczy i wpatruje się w swoje palce. Kate, Elliot i Mia dyskutują o francuskiej kuchni, a tato wraca właśnie do stołu. Gdzie się podziewał? – Kochanie, telefon do ciebie. Ze szpitala – zwraca się do Grace. – Proszę, zaczynajcie beze mnie – mówi moja mama, podając półmisek z jedzeniem Anie. Pachnie smakowicie. Ana oblizuje wargi, na co reaguje moje krocze. Musi konać z głodu. Świetnie. To już coś. Mama przeszła samą siebie: chorizo, przegrzebki, papryka. Fajnie. Dociera do mnie, że i ja jestem głodny. Nie wpływa to na poprawę mojego nastroju. Kiedy jednak patrzę, jak Ana je, rozchmurzam się. Wraca Grace, wyraźnie zmartwiona. – Coś się stało? – pyta tato, a my wszyscy spoglądamy na nią. – Kolejny przypadek odry. – Grace wzdycha ciężko. – O nie – mówi tato. – Tak, u dziecka. Czwarty przypadek w tym miesiącu. Czemu ludzie nie szczepią swoich dzieci? – Grace potrząsa głową. – Tak się cieszę, że nasze dzieci przez to nie przechodziły. Najgorsze, co im się przytrafiło, to ospa wietrzna. Biedny Elliot. Wszyscy patrzymy na Elliota, który nieruchomieje z ustami pełnymi jedzenia i gamoniowatą miną. Nie lubi być w centrum zainteresowania. Kavanagh rzuca Grace pytające spojrzenie. – Christian i Mia mieli wielkie szczęście – tłumaczy Grace. – Przechodzili ospę bardzo łagodnie, można powiedzieć, że mieli jednego pryszcza na spółkę. Och, mamo, daj temu spokój. – Tato, widziałeś mecz Marines? – Elliot najwyraźniej bardzo chce zmienić temat, podobnie jak ja. – Nie do wiary, że pokonali Jankesów – mówi Carrick. – A ty, mądralo, widziałeś mecz? – pyta mnie Elliot. – Nie. Ale czytam dział sportowy. – Marines mają dobrą passę. Z jedenastu meczów dziewięć wygranych, można mieć nadzieję – tato jest podekscytowany. – Na pewno mają lepszy sezon niż w dwa tysiące dziesiątym – dodaję. – Gutierrez był niesamowity. Ależ łapał! Rany! – Elliot wyrzuca ramiona w górę. Kavanagh patrzy na niego z uwielbieniem zakochanej kretynki. – Jak ci się mieszka w nowym miejscu, kochanie? – zwraca się Grace do Any. – Spędziłyśmy tam zaledwie jedną noc i muszę się jeszcze rozpakować, ale bardzo się cieszę, że mieszkamy w centrum, zaledwie kilka kroków do Pike Place, no i niedaleko wody. – Och, to znaczy, że mieszkacie bardzo blisko Christiana – stwierdza Grace. Gosposia zaczyna sprzątać ze stołu. Wciąż nie mogę zapamiętać, jak ma na imię. Jest Szwajcarką, Austriaczką czy coś w tym stylu, i nie przestaje mizdrzyć się do mnie i trzepotać rzęsami. – Ana, byłaś kiedyś w Paryżu? – pyta Mia. – Nie, ale bardzo chciałabym pojechać.
– Myśmy spędzili tam swój miesiąc miodowy – mówi mama. Spoglądają na siebie z ojcem, czego wolałbym nie widzieć. Najwyraźniej doskonale się tam bawili. – To takie piękne miasto, mimo paryżan. Christianie, powinieneś zabrać tam Anę! – wykrzykuje Mia. – Wydaje mi się, że Ana wolałaby Londyn – odpowiadam na idiotyczną sugestię siostry. Kładę dłoń na kolanie Any i bardzo powoli przesuwam ją po wewnętrznej stronie uda. Sukienka podnosi się w ślad za moimi palcami. Chcę jej dotknąć; pieścić w miejscu, w którym powinna mieć majtki. Mój penis podnosi się wyczekująco, a ja duszę w sobie jęk i poruszam się niespokojnie na krześle. Ana drga i odsuwa się ode mnie, próbując skrzyżować nogi, ja jednak zaciskam rękę na jej udzie. Ani się waż! Ana upija łyk wina, nie odrywając wzroku od gosposi mojej matki, która podaje nam przystawki. – Czym paryżanie tak ci się narazili? Czyżby nie przypadł im do gustu twój ujmujący sposób bycia? – Elliot naigrawa się z Mii. – No, nie, nie przypadł. A monsieur Floubert, ten potwór, dla którego pracowałam, był strasznie dominującym tyranem. Ana krztusi się winem. – Anastasio, dobrze się czujesz? – pytam, uwalniając jej udo. Kiwa głową. Policzki ma zarumienione. Klepię ją po plecach i delikatnie głaskam po karku. Dominujący tyran? Taki jestem? Ta myśl mnie rozbawia. Mia posyła mi spojrzenie wyrażające aprobatę dla mojej publicznej demonstracji czułości. Mama przygotowała swoje popisowe danie, wołowinę à la Wellington, czyli polędwicę pieczoną w cieście francuskim według przepisu przywiezionego z Londynu. Muszę powiedzieć, że niewiele jej brakuje do wczorajszego kurczaka pieczonego w maślance. Choć dopiero co się krztusiła, Ana pałaszuje z zapałem i cieszę się, widząc, jak je. Musi być głodna po naszym dość wyczerpującym popołudniu. Popijam wino i rozmyślam nad innymi sposobami pobudzenia jej apetytu. Mia i Kate rozprawiają o zaletach i wadach St. Bart i Barbados, na którą wybiera się rodzina Kavanagh. – Pamiętacie Elliota i meduzę? – Oczy Mii błyszczą, gdy spogląda na Elliota i na mnie. Parskam śmiechem. – Kiedy piszczał jak dziewczyna? Jasne. – Hej, to mógł być żeglarz portugalski! Nienawidzę meduz. Wszystko psują – mówi Elliot dobitnie. Mia i Kate wybuchają śmiechem, kiwając zgodnie głowami. Ana pochłania jedzenie i przysłuchuje się przekomarzaniom. Wszyscy się uspokoili i moja rodzina nie zachowuje się już dziwnie. Czemu jestem taki spięty? Przecież takie rzeczy są na porządku dziennym, jak kraj długi i szeroki rodziny spotykają się przy wspólnym stole i miło spędzają czas. Jestem spięty, bo mam u boku Anę? Martwię się, że jej nie polubią albo oni nie przypadną jej do gustu? A może dlatego, że, do kurwy nędzy, jutro wyjeżdża do Georgii, a ja o niczym nie wiedziałem? Czuję się zagubiony. Mia jak zwykle gra pierwsze skrzypce. Zabawnie opowiada o swoim życiu we Francji i gotowaniu po francusku. – Och, mamo, les pâtisseries sont tout simplement fabuleuses. La tarte aux pommes de M. Floubert est incroyable7 – mówi.
– Mia, chérie, tu parles français – przerywam jej. – Nous parlons anglais ici. Eh bien, à l’exception bien sûr d’Elliot. Il parle idiote, couramment8. Mia odrzuca do tyłu głowę i zanosi się śmiechem, co jest bardzo zaraźliwe. Jednak pod koniec kolacji napięcie zaczyna mnie męczyć. Chcę już być sam z moją dziewczynką. Więcej nie zniosę tej głupawej paplaniny, nawet z własną rodziną. Zerkam na Anę, a potem ujmuję pod brodę i podnoszę do góry jej głowę. – Nie zagryzaj wargi. Ja chcę to zrobić. Trzeba ustalić kilka podstawowych zasad. Musimy porozmawiać o jej wymyślonej naprędce podróży do Georgii i wypadach do baru z facetami, którzy się w niej durzą. Znowu kładę rękę na kolanie Any; muszę jej dotknąć. Poza tym, bez względu na okoliczności, powinna się godzić, bym ją dotykał, kiedy tylko przyjdzie mi na to ochota. Obserwuję jej reakcję, gdy moje palce suną po jej udzie ku strefie bezmajtkowej. Wstrzymuje oddech i zaciska uda, więżąc moją rękę. Świetnie. Muszę znaleźć jakąś wymówkę, żebyśmy mogli wstać od stołu. – Może oprowadzę cię po posiadłości? – zwracam się do Any, nie dając jej jednak szansy na odpowiedź. Oczy ma jasne i poważne, kiedy podaje mi rękę. – Proszę wybaczyć – zwraca się do Carricka, a ja wyprowadzam ją z jadalni. W kuchni mama i Mia sprzątają. – Idę pokazać Anastasii ogród z tyłu – oznajmiam matce z udawaną wesołością. Po wyjściu przestaję udawać, a do głosu dochodzi gniew. Majtki. Fotograf. Georgia. Przechodzimy przez taras i po schodkach wspinamy się na trawnik. Ana przystaje na chwilę, żeby spojrzeć na rozciągający się widok. Tak, wiem. Seattle. Światła. Księżyc. Woda. Przemierzam rozległy trawnik, kierując się w stronę hangaru na łodzie. – Zatrzymaj się, proszę – błaga Ana. Przystaję i wbijam w nią wzrok. – Obcasy. Muszę zdjąć buty. – Nie ma potrzeby – warczę i szybko przerzucam ją sobie przez ramię. Piszczy zaskoczona. Cholera. Wymierzam jej mocnego klapsa w tyłek. – Cicho bądź! – mówię ostro i dalej maszeruję przed siebie. – Dokąd idziemy? – jęczy, gdy podskakuje na moim ramieniu. – Do hangaru. – Po co? – Muszę pobyć z tobą sam na sam. – Dlaczego? – Ponieważ najpierw spuszczę ci lanie, a potem cię zerżnę. – Dlaczego? – jęczy. – Dobrze wiesz dlaczego – odpowiadam z gniewem. – Wydawało mi się, że szybko zapominasz urazy. – Anastasio, chodzi o sprawy bieżące, uwierz mi. Gwałtownym ruchem otwieram drzwi do hangaru, wchodzę i zapalam światło. Podczas gdy
jarzeniówki budzą się do życia, ja wspinam się po schodach do kanciapy. Tam włączam kolejny przycisk i ostre światło halogenów zalewa pomieszczenie. Zsuwam Anę z siebie, cały płonąc pod jej dotykiem, i stawiam ją na podłodze. Włosy ma ciemne i w nieładzie, oczy lśniące w blasku lamp i wiem, że nie ma majtek. Pragnę jej. Teraz. – Proszę, nie bij mnie – szepcze. Nie rozumiem. Wpatruję się w nią w osłupieniu. – Nie chcę, żebyś mnie bił, nie tutaj, nie teraz. Proszę cię. Ale… Gapię się na nią, sparaliżowany. Po to tu przyszliśmy. Unosi rękę i przez chwilę nie mam pojęcia, co chce zrobić. Mrok się kotłuje, sięga mi do gardła i jeśli Ana mnie dotknie, uduszę się. Ona jednak przykłada mi palce do policzka i delikatnie muskając, przesuwa je do brody. Mrok znika, a ja przymykam oczy, czując na sobie jej koniuszki palców. Drugą dłonią mierzwi mi włosy, przeczesując je palcami. – Ach – wydaję jęk i nie wiem, czy przerażenia, czy tęsknoty. Nie mogę złapać tchu, stoję na skraju przepaści. Kiedy otwieram oczy, Ana zbliża się i przywiera do mnie całym ciałem. Obie dłonie wsuwa w moje włosy i lekko nimi szarpie, jednocześnie unosząc ku mnie usta. A ja się temu przyglądam, jak widz, jakbym nie brał w tym udziału. Nasze wargi się stykają i zamykam oczy, kiedy jej język penetruje moje usta. Z zaklęcia wyrywa mnie mój jęk. Ana. Obejmuję ją, odwzajemniam pocałunek, wyzwalając się w nim z dwugodzinnej udręki. Nasze języki się spotykają. Chwytam ją za włosy i rozkoszuję się jej smakiem, jej językiem, jej ciałem wtulonym w moje, które zaczyna płonąć jak benzyna. O kurwa. Odsuwam się i oboje z trudem łapiemy oddech. Ana kurczowo przytrzymuje się moich ramion. Nie wiem, co się dzieje. Chciałem spuścić jej lanie. Ale ona się nie zgodziła. Podobnie jak wcześniej przy stole. – Co ty ze mną robisz? – Całuję cię. – Powiedziałaś nie. – Słucham? – Jest zdumiona, a może już zapomniała, co się stało. – Przy stole, nogami. – Ale przecież siedzieliśmy przy stole twoich rodziców. – Nigdy wcześniej nikt mi nie odmówił. I to było takie… podniecające. I tak zupełnie inne. Kładę rękę na jej plecach i przyciągam ją do siebie, próbując odzyskać kontrolę. – Jesteś zły i podniecony, bo powiedziałam nie? – odzywa się gardłowym głosem. – Jestem zły, bo nie powiedziałaś mi o Georgii. Jestem zły, bo poszłaś się napić z tym facetem, który chciał się do ciebie dobrać, kiedy byłaś pijana, i który cię zostawił z obcym facetem, kiedy wymiotowałaś. Czy tak się zachowuje przyjaciel? I jestem zły i podniecony, bo zacisnęłaś przede mną uda. I nie masz na sobie majtek. Sunę palcami w górę jej ud, podciągając sukienkę. – Pragnę cię, chcę cię mieć natychmiast. A jeśli nie pozwolisz dać sobie klapsa, na którego zasługujesz, mam zamiar cię zerżnąć tu na kanapie, szybko, dla swojej przyjemności, nie twojej. Tuląc ją do siebie, widzę, jak zaczyna dyszeć, kiedy dotykam jej włosów łonowych i wsuwam w nią środkowy palec. Słyszę niski, seksowny jęk rozkoszy dobywający się z jej gardła. Jest taka gotowa.
– To jest moje. Wszystko. Rozumiesz? – Wsuwam i wysuwam z niej palec, wciąż nie wypuszczając jej z objęć. Usta jej się rozchylają ze zdziwienia i pożądania. – Tak, twoje – szepcze. Tak. Moje. I nie pozwolę ci o tym zapomnieć, Ano. Popycham ją na kanapę, rozpinam rozporek i kładę się na niej, przygważdżając ją pod sobą. – Ręce na głowę – rozkazuję przez zaciśnięte zęby. Przyklękam i rozstawiam kolana, zmuszając ją, by rozsunęła jeszcze bardziej nogi. Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjmuję prezerwatywę, marynarkę rzucam na podłogę. Nie odrywając od Any oczu, rozrywam opakowanie, naciągam kondom na mojego niecierpliwego penisa. Ana kładzie ręce na głowie i wpatruje się we mnie oczami błyszczącymi pożądaniem. Kładę się na niej, a ona porusza się pode mną i drocząc się, unosi ku mnie biodra. – Nie mamy dużo czasu, więc zrobimy to szybko, i chodzi o mnie, nie o ciebie, rozumiesz? Nie wolno ci dojść albo spuszczę ci lanie – rozkazuję, skupiony na jej zamglonych, szeroko otwartych oczach, i wchodzę w nią jednym szybkim, mocnym pchnięciem. Rozlega się jej rozkoszny, znajomy krzyk. Przyciskam ją, żeby nie mogła się poruszyć, i zaczynam ją pieprzyć, chłonąc całą. Ona jednak chciwie unosi miednicę, wychodząc naprzeciw każdemu mojemu pchnięciu, pobudzając mnie coraz bardziej. Och, Ano. Tak, maleńka. Porusza się wraz ze mną, nie wypadając z rytmu, raz za razem. Zatracam się. W niej. W tym jej zapachu. I sam już nie wiem, czy dlatego, że jestem zły, spięty, czy też… Taaak. Dochodzę szybko i eksploduję w niej, niemal tracąc zmysły. Nieruchomieję. Wypełniam ją. Posiadam. Przypominam, że jest moja. O kurwa. To było… Wysuwam się z niej i klękam. – Nie dotykaj się. – Głos mam ochrypły i zdyszany. – Chcę, żebyś była niezaspokojona. To właśnie robisz mnie, kiedy nie mówisz mi wszystkiego, odmawiasz mi tego, co moje. Kiwa głową, rozciągnięta pode mną, z sukienką zadartą do pasa, tak że widzę ją rozwartą, wilgotną i spragnioną, wyglądającą jak najprawdziwsza bogini. Wstaję, zdejmuję zużyty kondom i zawiązuję go. Porządkuję ubranie i podnoszę z podłogi marynarkę. Oddycham głęboko i czuję się znacznie spokojniejszy. Kurwa, to było dobre. – Lepiej wracajmy do domu. Siada, spoglądając na mnie ciemnymi, nieprzeniknionymi oczami. Boże, ależ ona piękna. – Proszę, możesz je już włożyć. – Z kieszeni marynarki wyjmuję jej koronkowe majteczki i podaję jej. Mam wrażenie, że próbuje się nie roześmiać. Tak, tak. Gem, set i mecz dla ciebie, panno Steele. – Christianie! – krzyczy Mia z dołu. Cholera. W samą porę. Chryste, naprawdę potrafi być irytująca. Ale to w końcu moja kochana siostrzyczka. Z niepokojem spoglądam na Anę, która wkłada majtki. Patrzy na mnie ze ściągniętymi brwiami i wstaje, żeby poprawić sukienkę, po czym przeczesuje włosy palcami. – Tu jesteśmy, Mio – wołam. – No, panno Steele, czuję się odrobinę lepiej, ale i tak mam ochotę
spuścić ci lanie. – Chyba sobie na nie nie zasłużyłam, panie Grey, zwłaszcza po pańskim niczym niesprowokowanym ataku. – Głos ma rzeczowy i oficjalny. – Niesprowokowany? Pocałowałaś mnie. – Ponieważ najlepszą formą obrony jest atak. – Obrony przed czym? – Przed tobą i twoją świerzbiącą cię ręką. – Stara się zdusić uśmiech. Stukot obcasów Mii rozlega się na schodach. – Ale jakoś dałaś radę? – pytam. – Z trudem – odpowiada z uśmieszkiem. – Och, tu jesteście! – wykrzykuje Mia i promiennie się do nas uśmiecha. Gdyby pospieszyła się o dwie minuty, sytuacja byłaby niezręczna. – Oprowadzałem Anastasię. Wyciągam do Any rękę, którą ona ujmuje. Najchętniej bym ucałował jej dłoń, ale tylko ją ściskam. – Kate i Elliot zbierają się do wyjścia. Widzieliście tych dwoje? Nie mogą się od siebie oderwać. – Mia marszczy nos zdegustowana. – A wy co tutaj robiliście? – Pokazywałem Anastasii moje wioślarskie trofea. – Wolną ręką wskazuję na tandetne metalowe statuetki z wioślarskich czasów na Harvardzie, ustawione na półce w głębi kanciapy. – Chodźmy pożegnać się z Kate i Elliotem. Mia obraca się, by wyjść, a ja puszczam Anę przodem. Na koniec jednak daję jej klapsa w pupę. Wydaje stłumiony okrzyk. – Zrobię to jeszcze raz, Anastasio, i to niedługo – szepczę jej do ucha, obejmując ramionami. Całuję jej włosy. Trzymając się za ręce, idziemy przez trawnik do domu, a Mia paple przez cały czas. Wieczór jest piękny; dzień też był piękny. Cieszę się, że Ana poznała moją rodzinę. Czemu nigdy wcześniej tego nie zrobiłem? Bo nigdy nie chciałem. Ściskam dłoń Any, a ona posyła mi nieśmiałe spojrzenie i słodki, taki słodki uśmiech. W drugiej ręce trzymam jej buty, a kiedy docieramy do kamiennych schodów, schylam się, by zapiąć jej sprzączki. – Bardzo panu dziękuję, panie Grey – mówi. – Cała przyjemność po mojej stronie. Jak zawsze. – Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, panie – odpowiada kpiąco. – Och, jesteście tacy słodcy! – zachwyca się Mia, gdy wchodzimy do kuchni. Ana zerka na mnie z ukosa. W holu Elliot i Kavanagh szykują się do wyjścia. Ana ściska Kate, po chwili jednak odciąga ją na bok, żeby coś jej powiedzieć. O co, do cholery, chodzi? Elliot chwyta Kate za ramię, a moi rodzice machają im na pożegnanie, kiedy wsiadają do pikapa Elliota. – My też powinniśmy się zbierać, jutro masz rozmowy kwalifikacyjne. – Muszę odwieźć ją do jej mieszkania, a dochodzi już jedenasta. – Baliśmy się, że on już nigdy nikogo sobie nie znajdzie! – wybucha Mia, obejmując Anę z całej siły. Och, do kurwy nędzy… – Uważaj na siebie, Ano, kochanie – mówi Grace i uśmiecha się ciepło do mojej dziewczynki. Przyciągam Anę do swego boku.
– Nie przesadzaj z tymi uczuciami, bo ją odstraszysz. Albo rozpuścisz. – Christianie, skończ z tymi kpinami – strofuje mnie Grace po swojemu. – Do widzenia, mamo – całuję ją szybko w policzek. Dziękuję, że zaprosiłaś Anę. To było jak objawienie. Ana żegna się z moim tatą i ruszamy w stronę audi. Taylor czeka, trzymając dla niej otwarte tylne drzwi. – Cóż, wygląda na to, że moja rodzina też cię polubiła – zauważam, gdy siedzę już obok niej na tylnym siedzeniu. W jej oczach odbija się światło padające z werandy domu rodziców, ale nie umiem powiedzieć, o czym myśli. Taylor gładko wyjeżdża na drogę, a twarz Any pogrąża się w cieniu. Dostrzegam, że zerka na mnie w blasku ulicznych lamp co chwilę rozświetlających wnętrze samochodu. Jest niespokojna. Coś się dzieje. – O co chodzi? – pytam. Z początku milczy, a kiedy w końcu się odzywa, w jej głosie pobrzmiewa pustka. – Wydaje mi się, że przedstawiłeś mnie swoim rodzicom, bo poczułeś, że nie masz wyjścia. Gdyby Elliot nie zaprosił Kate, ty nigdy byś mi tego nie zaproponował. Cholera. Ona nie rozumie. To był dla mnie pierwszy raz. Denerwowałem się. Wie przecież, że gdybym nie chciał jej tutaj, nie byłoby jej. Gdy ze światła wjeżdżamy w cień, widzę, że jest zamknięta w sobie i smutna. Grey, z tego nic nie będzie. – Anastasio, bardzo się cieszę, że poznałaś moich rodziców. Czemu tak w siebie nie wierzysz? Nieustannie mnie zadziwiasz. Jesteś taką silną, niezależną młodą kobietą, a tak negatywnie siebie postrzegasz. Gdybym nie chciał, żebyś ich poznała, nie byłoby cię tutaj. Czy tak właśnie się czułaś podczas całej wizyty? Kręcę głową, ujmuję ją za rękę i po raz kolejny ściskam, dodając otuchy. Zerka zdenerwowana na Taylora. – Nie zwracaj uwagi na Taylora. Odpowiedz. – Tak. Tak właśnie się czułam – mówi cicho. – I jeszcze jedno: tylko dlatego wspomniałam o Georgii, że Kate mówiła o Barbadosie. Jeszcze się nie zdecydowałam. – Chcesz pojechać w odwiedziny do matki? – Tak. Wraca mój niepokój. Chce się wycofać? Jeżeli pojedzie do Georgii, jej matka może ją przekonać, żeby znalazła sobie kogoś bardziej… odpowiedniego, kogoś, kto jak jej matka wierzy w romantyczność. Przychodzi mi coś do głowy. Ana poznała moją rodzinę, ja poznałem Raya, może powinienem poznać jej matkę, nieuleczalną romantyczkę. Oczarować ją. – Mogę pojechać z tobą? – pytam, choć wiem, że odmówi. – Hm, to chyba nie najlepszy pomysł – odpowiada, zdziwiona moim pytaniem. – Czemu? – Miałam nadzieję odetchnąć nieco od tej całej… intensywności. Zastanowić się nad wszystkim. Cholera. Naprawdę chce mnie zostawić. – Jestem zbyt intensywny? Śmieje się. – Delikatnie rzecz ujmując.
Do licha, uwielbiam ją rozśmieszać, nawet własnym kosztem; odczuwam ulgę, że zachowała poczucie humoru. Może jednak nie chce mnie zostawić. – Czy śmieje się pani ze mnie, panno Steele? – Nie miałabym śmiałości, panie Grey. – Myślę, że jednak masz śmiałość, i myślę, że często się ze mnie śmiejesz. – Jesteś całkiem zabawny. – Zabawny? – O, tak. Stroi sobie ze mnie żarty. Coś całkiem nowego. – Zabawny, bo dziwaczny, czy zabawny tak po prostu, ha-ha? – Bardzo dziwaczny i trochę tak po prostu, ha-ha. – Dziwaczny pod jakim względem? – Sam zgadnij. Wzdycham. – Nie wiem, czy w twojej obecności jestem w stanie rozgryzać jakiekolwiek zagadki. – Ton mam oschły. – Nad czym to musisz się zastanowić w Georgii? – Nad nami. O kurwa. – Powiedziałaś, że spróbujesz – przypominam jej łagodnie. – Wiem. – Masz wątpliwości? – Być może. Jest gorzej, niż myślałem. – Dlaczego? Spogląda na mnie w milczeniu. – Dlaczego, Anastasio? – nalegam. Wzrusza ramionami, kąciki ust ma opuszczone, a ja mam nadzieję, że ujmując jej dłoń, dodam jej odwagi. – Porozmawiaj ze mną. Nie chcę cię stracić. Ten ostatni tydzień… Był najlepszy w całym moim życiu. – Wciąż chcę czegoś więcej – mówi zduszonym głosem. O nie, nie wracajmy do tego. Co mam jej powiedzieć? – Wiem. Spróbuję. – Chwytam ją pod brodę. – Dla ciebie, Anastasio, spróbuję. Przecież właśnie przedstawiłem cię moim rodzicom, na litość boską. Nagle rozpina pas bezpieczeństwa i w mgnieniu oka siada mi na kolanach. Co u licha? Siedzę nieruchomo, kiedy ona chwyta w ręce moją głowę, jej usta odnajdują moje i całuje mnie, zanim mrok zdąży się obudzić. Przesuwam dłońmi po jej plecach, aż obejmuję jej głowę i odwzajemniam jej namiętność, delektując się jej słodkimi ustami, poszukując odpowiedzi… Jej nieoczekiwana demonstracja uczuć rozbraja mnie całkowicie. Zupełnie nowe doznanie. Jestem zagubiony. Myślałem, że chce odejść, a teraz siedzi mi na kolanach i po raz kolejny budzi moje pożądanie. Nigdy… nigdy dotąd… Ano, nie wyjeżdżaj. – Zostań u mnie na noc. Jeżeli pojedziesz, nie będę cię widział cały tydzień. Proszę – błagam ją
szeptem. – Tak – mruczy. – I spróbuję. I podpiszę umowę. Och, maleńka. – Podpiszesz po powrocie z Georgii. Przemyśl to sobie. Przemyśl to sobie dokładnie. – Chcę, żeby zrobiła to chętnie, nieprzymuszona, nie chcę wywierać na nią nacisku. No, przynajmniej jakaś część mnie nie chce. Ta racjonalna. – Tak zrobię – odpowiada i sadowi się obok mnie. Ta kobieta owinęła mnie sobie wokół palca, tańczę, jak mi zagra. Cóż za ironia, Grey. I mam ochotę się śmiać, bo odczuwam ulgę i jestem szczęśliwy, lecz w zamian tylko ją tulę, wdychając jej upajający, kojący zapach. – Powinnaś zapiąć pas – strofuję ją, ale nie chcę, żeby się poruszyła. Zostaje w moich objęciach, jej ciało stopniowo się rozluźnia. Ukryty w moim wnętrzu mrok milczy, a od sprzecznym emocji czuję w głowiek kompletny zamęt. Czego ja od niej potrzebuję? Nie w tę stronę miał zmierzać nasz związek, ale lubię ją tak tulić, czuć ją w swoich ramionach. Całuję jej włosy, odchylam się i rozkoszuję jazdą w kierunku Seattle. Taylor zatrzymuje się przed wejściem do Escali. – Jesteśmy w domu – szepczę do Any. Niechętnie wypuszczam ją z objęć, lecz nie mam wyjścia. Taylor otwiera drzwi samochodu i Ana podąża wraz ze mną do budynku. Przebiega ją dreszcz. – Gdzie masz kurtkę? – pytam, zdejmując marynarkę, by ją okryć. – Została w moim nowym samochodzie – odpowiada z ziewnięciem. – Zmęczona? – Tak – odpowiada. – Dzisiaj nakłoniono mnie do robienia rzeczy, o które nigdy bym się nie podejrzewała. – Cóż, jeżeli nie dopisze ci szczęście, mogę cię jeszcze trochę ponakłaniać. Jeśli szczęście dopisze mnie. W windzie stoi oparta o ścianę. W mojej marynarce wydaje się szczupła, drobna i seksowna. Gdyby nie miała na sobie majtek, mógłbym ją wziąć tutaj… Wyciągam rękę i uwalniam jej wargę spod zębów. – Któregoś dnia zerżnę cię w tej windzie, Anastasio, ale w tej chwili jesteś zmęczona, myślę więc, że skończy się na łóżku. Nachylam się i delikatnie chwytam zębami jej dolną wargę. Wstrzymuje oddech i łapie zębami moją górną wargę. Czuję to w kroczu. Chcę zabrać ją do łóżka i zatracić się w niej. Po naszej rozmowie w samochodzie chcę mieć pewność, że jest moja. Po wyjściu z windy proponuję jej drinka, ona jednak odmawia. – No dobrze. W takim razie chodźmy do łóżka. Patrzy zdumiona. – Wystarczy ci stara, zwykła wanilia? – Nie ma w niej nic starego ani zwykłego. To niezwykle intrygujący smak. – Od kiedy? – Od ubiegłej soboty. Czemu pytasz? Czyżbyś miała chęć na coś bardziej egzotycznego?
– Och nie. Dość egzotyki jak na jeden dzień. – Na pewno? Mamy do dyspozycji całe mnóstwo smaków, co najmniej trzydzieści jeden. – Patrzę na nią lubieżnie. – Zauważyłam. – Unosi jedną śliczną brew. – Spokojnie, panno Steele. Przed panią jutro wielki dzień. Im szybciej znajdziesz się w łóżku, tym szybciej cię przelecę i tym szybciej będziesz mogła zasnąć. – Panie Grey, urodzony z pana romantyk. – Panno Steele, bardzo pani wyszczekana. Chyba muszę panią trochę utemperować. Chodźmy. Tak. Mam już pewien pomysł. Zamykając drzwi do swojej sypialni, czuję, że lżej mi na duszy. Nawet bardziej niż w samochodzie. Ana wciąż tu jest. – Ręce do góry – rozkazuję, a ona natychmiast wykonuje polecenie. Chwytam kraj jej sukienki i jednym płynnym ruchem zdejmuję ją z niej, odsłaniając piękną kobietę, która się pod nią ukrywała. – Ta-dam! Jestem magikiem. Ana chichocze i nagradza mnie oklaskami. Kłaniam się, zachwycony naszą grą, i odkładam sukienkę na krzesło. – Jaka będzie następna sztuczka? – pyta mnie z błyskiem w oczach. – Och, moja droga panno Steele. Połóż się na moim łóżku, a się przekonasz. – Czy choć raz mogę udawać, że nie jestem taka łatwa? – droczy się ze mną, przechylając głowę na bok tak, że włosy spływają jej z ramienia. Nowa gra. Interesujące. – Cóż, drzwi są zamknięte. Nie bardzo wiem, jak miałabyś mi się wymknąć. Myślę, że sprawa jest przesądzona. – Ale jestem niezłą negocjatorką – odpowiada głosem cichym, lecz zdecydowany. – Podobnie jak ja. No dobra, co jest grane? Czyżby nie była chętna? Jest zbyt zmęczona? O co chodzi? – Nie chcesz się pieprzyć? – pytam zdezorientowany. – Nie – szepcze. – Och. – Cóż, jestem rozczarowany. Przełyka ślinę i odzywa się bardzo cichutko. – Chcę, żebyś się ze mną kochał. Gapię się na nią osłupiały. O co jej chodzi? Kochać się? A cóż my robimy. To tylko inne określenie pieprzenia. Przygląda mi się z poważną miną. Do diabła. Czy to miała na myśli, mówiąc, że chce czegoś więcej? Te wszystkie romantyczne bzdury? Ale to przecież tylko semantyka, czyż nie? Semantyka. – Ana, ja… – Czego ona ode mnie chce? – Wydawało mi się, że to właśnie robimy. – Chcę cię dotykać. O kurwa. Nie. Odsuwam się i czuję wypełzający mrok. – Proszę – szepcze. Nie. Nie! Czy nie wyraziłem się jasno?
Nie znoszę, kiedy ktoś mnie dotyka. Nienawidzę. Nie ma mowy. – Och, nie, panno Steele. Sądzę, że dość moich ustępstw na dzisiaj. Odmawiam. – Odmawiasz? – pyta. – Odmawiam. Przez chwilę mam ochotę odesłać ją do domu albo na górę – gdziekolwiek, byle z dala ode mnie. Nie chcę jej tutaj. Nie dotykaj mnie. Patrzy na mnie nieufnie, a ja myślę, że jutro wyjedzie i przez jakiś czas jej nie zobaczę. Wzdycham. Nie mam na to siły. – Posłuchaj, jesteś zmęczona. Ja jestem zmęczony. Po prostu chodźmy spać. – To znaczy, że dotykanie jest twoją granicą bezwzględną? – Tak. To żadna nowość. – W moim głosie słychać irytację. – Proszę, powiedz mi dlaczego. Nie chcę się tym zajmować. Nie mam ochoty na tę rozmowę. Ani teraz, ani nigdy. – Och, Anastasio, proszę. Zostawmy to na razie. Mina jej rzednie. – To dla mnie ważne – mówi niepewnie i błagalnie. – Niech to szlag – rzucam pod nosem. Z komody wyjmuję T-shirt i rzucam jej. – Włóż to i kładź się. Czemu w ogóle się zgadzam, byśmy spali razem? Ale pytanie jest retoryczne: w głębi duszy znam odpowiedź. Ponieważ z nią u boku śpię lepiej. Jest moim łapaczem snów. Przy niej nie mam koszmarów. Odwraca się ode mnie i zdejmuje stanik, po czym wkłada T-shirt. Co jej mówiłem dzisiaj po południu w pokoju zabaw? Że nie wolno jej ukrywać przede mną swojego ciała. – Muszę iść do łazienki – oznajmia. – Nagle prosisz o pozwolenie? – Eee… nie. – Anastasio, wiesz, gdzie jest łazienka. Akurat dzisiaj, w tej dziwnej sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, nie musisz prosić mnie o pozwolenie na skorzystanie z łazienki. Rozpinam i zdejmuję koszulę, a Ana pędem umyka z sypialni. Staram się zapanować nad ogarniającym mnie gniewem. Co w nią wstąpiło? Po jednym wieczorze spędzonym u moich rodziców oczekuje serenad, zachodów słońca i kurwa, spacerów w deszczu. To nie moja bajka. Powiedziałem jej o tym. Nie bawię się w romanse. Z ciężkim westchnieniem zdejmuję spodnie. Ale ona chce czegoś więcej. Marzy jej się całe to romantyczne gówno. Kurwa. W garderobie wrzucam spodnie do kosza na brudy i wkładam dół od piżamy, po czym wracam do sypialni. To się nie uda, Grey. Ale chcę, żeby się udało.
Powinieneś pozwolić jej odejść. Nie. Postaram się, żeby się nam udało. Na pewno dam radę. Zegar w radiu pokazuje 23:46. Pora spać. Sprawdzam, czy nie mam żadnych pilnych rozmów w telefonie. Nie. Energicznie pukam do drzwi łazienki. – Wejdź – bulgocze Ana. Szczotkuje zęby i dosłownie się pieni – moją szczoteczką. Pluje do umywalki, a ja staję obok niej i patrzymy na siebie w lustrze. Oczy ma jasne, łobuzerskie, wesołe. Płucze szczoteczkę i bez słowa mi podaje. Kiedy wkładam ją do ust, Ana jest bardzo z siebie zadowolona. I nagle znika całe napięcie, które wytworzyło się między nami podczas wcześniejszej rozmowy. – Nie krępuj się, zawsze możesz skorzystać z mojej szczoteczki – odzywam się z przekąsem. – Dziękuję, panie. Uśmiecha się promiennie i przez chwilę mam wrażenie, że dygnie, ale ona wychodzi, bym mógł spokojnie umyć zęby. Gdy wracam do sypialni, Ana leży wyciągnięta pod kołdrą. Powinna tak leżeć pode mną. – Nie tak sobie wyobrażałem zakończenie dzisiejszego wieczoru – mówię ponuro. – Wyobraź sobie, że ja nie życzyłabym sobie, żebyś mnie dotykał – odpowiada. Bojowa jak zawsze. Nie odpuści. Siadam na łóżku. – Anastasio, mówiłem ci. Pięćdziesiąt twarzy. Na początku miałem ciężkie życie, nie chciałabyś zaprzątać sobie tym głowy. Bo i czemu? Nikt nie powinien zaprzątać sobie czymś takim głowy! – Bo chcę cię lepiej poznać. – Znasz mnie wystarczająco dobrze. – Jak możesz tak mówić? Podnosi się i klęka zwrócona twarzą do mnie, poważna i skupiona. Ana. Ana… Zostaw to, do kurwy nędzy. – Przewracasz oczami – mówi. – Kiedy ostatnio ja tak zrobiłam, przełożyłeś mnie przez kolano. – Och, znowu chętnie bym to zrobił. – W tej chwili. Rozpromienia się. – Wystarczy jedno twoje słowo. – Jakie? – Wiesz przecież. – Targujesz się ze mną? – mój głos zdradza niedowierzanie. Przytakuje ruchem głowy. – Negocjuję. Ściągam brwi. – Anastasio, to tak nie działa. – Dobra. Powiedz mi, żebym przewróciła oczami. Śmieję się. Zachowuje się idiotycznie, ale tak ślicznie wygląda w moim podkoszulku. Na jej twarzy maluje się pragnienie. – Zawsze żądna informacji – nie mogę się nadziwić. I przemyka mi przez myśl, że mógłbym spuścić jej lanie. Mam na to ochotę od kolacji, ale teraz może się to okazać dobrą zabawą. Wstaję z łóżka.
– Nigdzie nie odchodź – ostrzegam ją i wychodzę z pokoju. Z gabinetu biorę klucz do pokoju zabaw i idę na górę. Z komody w pokoju zabaw wyjmuję zabawki, na które mam teraz ochotę, zastanawiam się też nad wazeliną, ale po namyśle dochodzę do wniosku, że nie będzie Anie potrzebna, zwłaszcza po ostatnich doświadczeniach. Kiedy wracam, Ana siedzi na łóżku z bardzo zaciekawioną miną. – O której masz jutro rozmowę? – pytam. – O drugiej. Doskonale. Nie musi się zrywać skoro świt. – To dobrze. Zejdź z łóżka. Stań tam. Pokazuję miejsce przed sobą. Ana bez wahania gramoli się z łóżka, jak zawsze chętna. Czeka. – Ufasz mi? Kiwa głową, a ja wyciągam rękę, pokazując jej dwie srebrne kulki gejszy. Ze zmarszczonym czołem patrzy to na nie, to na mnie. – Są nowe. Włożę ci je do środka, a potem cię zleję, nie za karę, ale dla przyjemności nas obojga.
PONIEDZIAŁEK, 30 MAJA 2011
Wciąga gwałtownie powietrze, na co mój fiut reaguje radośnie.
– Potem będziemy się pieprzyć – szepczę. – A jeśli później nie zaśniesz, zdradzę ci kilka szczegółów z pierwszych lat mojego życia. Zgoda? Kiwa głową. Oddech ma przyspieszony, źrenice rozszerzone, pociemniałe z pożądania i pragnienia wiedzy. – Grzeczna dziewczynka. Otwórz usta. Waha się przez chwilę, przestraszona. Ale wykonuje polecenie, zanim zdążę ją upomnieć. – Szerzej. Obie kulki wsuwam jej do ust. Są duże i odrobinę ciężkie, ale przez kilka chwil dadzą jej wyszczekanej buzi zajęcie. – Trzeba je nawilżyć. Ssij. Mruga oczami i próbuje ssać, poruszając się nieznacznie, gdy zaciska uda. O, tak. – Nie ruszaj się, Anastasio – ostrzegam, ale jestem zachwycony. Wystarczy. – Przestań – rozkazuję i wyjmuję jej kulki z ust. Odrzucam z łóżka kapę i siadam na nim.– Podejdź. Och, Ano, mój mały świrze. – A teraz obróć się i chwyć za kostki. – Jej mina zdradza mi, że nie tego się spodziewała. – Bez wahania! – karcę ją i wkładam sobie kulki do ust. Ana obraca się i bez wysiłku schyla, eksponując swoje długie nogi i uroczą pupę. Mój T-shirt osuwa się jej po plecach w stronę głowy i bujnych włosów. Chętnie podziwiałbym ten widok przez jakąś chwilę i wyobrażał sobie, co mógłbym z nim zrobić. W tej chwili jednak chcę ją zlać i zerżnąć. Kładę dłoń nad jej pośladkami i rozkoszuję się ciepłem jej skóry. Drugą ręką pieszczę ją przez majtki. Och, ten tyłek jest mój, tylko mój. I zaraz rozgrzeje się jeszcze bardziej. Jedną ręką odsuwam majtki na bok, odsłaniając jej wargi sromowe. Walczę z pokusą wylizania jej kobiecości; poza tym mam pełne usta. Przesuwam więc tylko palce wzdłuż jej krocza aż do łechtaczki i z powrotem, a potem wreszcie wprowadzam palec do środka. Mruczę cicho z zadowolenia i wykonuję palcem okrężny ruch, rozciągając ją. Ana jęczy, a ja z miejsca robię się twardy. Pannie Steele się to podoba. Pragnie tego. Jeszcze raz wykonuję okrężny ruch palcem, cofam go, a z ust wyjmuję kulki. Łagodnie wkładam w nią pierwszą kulkę, potem drugą, pozostawiając sznureczek na zewnątrz, dotykający jej łechtaczki. Całuję jej gołą pupę i naciągam z powrotem majtki. – Podnieś się – polecam i przytrzymuję ją za biodra, dopóki nie stanie pewnie. – W porządku? – Tak. – Głos ma ochrypły. – Obróć się. Bez chwili wahania wypełnia polecenie.
– Jakie to uczucie? – pytam. – Dziwne. – Dziwnie przyjemne czy dziwnie nieprzyjemne? – Dziwnie przyjemne – odpowiada. – Świetnie. Będzie musiała przywyknąć do kulek. Najszybciej jej to pójdzie, gdy będzie po coś sięgać. – Chce mi się pić. Idź i przynieś szklankę wody. Jak wrócisz, przełożę cię przez kolano. Pomyśl o tym, Anastasio. Zdziwiona, obraca się i idzie ostrożnie, z wahaniem stawiając kolejne kroki. Czekając na jej powrót, wyjmuję z komody prezerwatywę. Niedługo mi się skończą. Muszę uzupełnić zapas, zanim zacznie działać jej pigułka. Siadam na łóżku i czekam niecierpliwie. Gdy wraca do pokoju, krok ma dużo pewniejszy, niesie też moją wodę. – Dziękuję. – Upijam łyk i odstawiam szklankę na stolik przy łóżku. Spoglądam na Anę i widzę, że obserwuje mnie z nieskrywaną żądzą. Do twarzy jej z tym. – Chodź. Stań obok mnie. Jak ostatnio. Zbliża się, a oddech ma nieregularny… ciężki. No, no, naprawdę się podnieciła. Kiedy ostatnio wymierzałem jej klapsy, było zupełnie inaczej. Dalej, Grey, pobudź ją jeszcze bardziej. – Poproś mnie. – Głos mam stanowczy. Na jej twarzy maluje się zdziwienie. – Poproś. No, Ano, dalej. Ściąga brwi. – Poproś mnie, Anastasio. Więcej tego nie powtórzę. Wreszcie dociera do niej, o co mi chodzi, i na jej twarzy pojawia się rumieniec. – Zbij mnie, proszę, panie – odzywa się cicho. Te słowa… przymykam oczy, by wyraźniej rozbrzmiały w mojej głowie. Chwytam ją za ręce i rzucam sobie na kolana tak, że klatką piersiową opiera się na łóżku. Jedną ręką gładzę jej pośladki, drugą odgarniam jej włosy z twarzy i zakładam za ucho. Potem chwytam je u nasady i unieruchamiam głowę. – Chcę widzieć twoją twarz, kiedy będę cię bił. Pieszczę jej pośladki i naciskam srom, wiedząc, że w ten sposób kulki wejdą głębiej. Mruczy z zadowolenia. – To ma być przyjemność, Anastasio, dla mnie i dla ciebie. Unoszę rękę i wymierzam jej lekkiego klapsa. – Ach! – krzyczy i wykrzywia twarz w grymasie, a ja głaszczę jej słodki, uroczy tyłek, aż się przyzwyczai. Kiedy się rozluźnia, uderzam ją ponownie. Jęczy, a ja swój jęk tłumię. Uderzam ją raz za razem, najpierw w lewy pośladek, potem w prawy, w miejsce, gdzie uda i pośladki się łączą. Pomiędzy każdym uderzeniem pieszczę i uciskam jej pupę, obserwując, jak skóra pod koronką majtek czerwienieje coraz bardziej. Jęczy, chłonąc przyjemność, rozkoszując się doznaniem. Przestaję. Chcę zobaczyć jej tyłek w całej zarumienionej krasie. Niespiesznie, drażniąc się z nią, zaczynam zsuwać majtki, biegnąc palcami w dół ud, pod kolanami, po łydkach. Unosi stopy, ściągam z niej majtki i rzucam na podłogę. Wije się, ale nieruchomieje, gdy kładę rękę płasko na jej różowej,
rozpalonej skórze. Chwytam ją za włosy i zaczynam od nowa. Najpierw delikatnie. Potem coraz mocniej, rytmicznie. Jest wilgotna; dłoń mam całą w jej podnieceniu. Chwytam ją jeszcze silniej za włosy, a ona jęczy, z zamkniętymi oczami i rozchylonymi ustami. O ja pierniczę, ależ ona jest gorąca. – Grzeczna dziewczynka. – Głos mam chrapliwy, oddech przerywany. Wymierzam jej jeszcze kilka klapsów, aż dłużej nie mogę tego znieść. Pragnę jej. Teraz, zaraz. Owijam sznureczek na palcu i wyszarpuję z niej kulki. Krzyczy z rozkoszy. Odwracam ją, zdzieram z siebie spodnie, naciągam nienawistny kondom i kładę się przy niej. Chwytam ją za ręce, unoszę nad jej głowę i powoli osuwam się na nią i wchodzę do środka, a ona jęczy jak kocię. – Och, maleńka. Jest niesamowita. „Chcę, żebyś się ze mną kochał” – słyszę w głowie jej słowa. I delikatnie, niezwykle delikatnie zaczynam się poruszać, czując każdy jej cudowny centymetr pod sobą i wokół siebie. Całuję ją, rozkoszując się jej ustami i jej ciałem jednocześnie. Obejmuje mnie nogami, wychodząc naprzeciw każdemu łagodnemu pchnięciu, kołysząc się pode mną, coraz bardziej potęgując swoją rozkosz, aż dochodzi. Jej orgazm jest powalający. – Ana! – krzyczę, wytryskując w nią. Zatracając się. Cudowna ulga, która sprawia… że chcę więcej. Pragnę więcej. Odzyskuję równowagę, odpychając przypływ emocji, które rosną w moim wnętrzu. To nie mrok, lecz i tak jest się czego lękać. Ana oplata moje palce swoimi, a ja otwieram oczy i napotykam jej senne, zamglone spojrzenie. – Było cudownie – szepczę i całuję ją namiętnie. W nagrodę dostaję leniwy uśmiech. Wstaję, otulam ją kołdrą, podnoszę spodnie od piżamy i idę do łazienki, gdzie zdejmuję prezerwatywę, zakładam spodnie i biorę maść z arniki. Gdy wracam do łóżka, Ana uśmiecha się do mnie zadowolona. – Połóż się na brzuchu – rozkazuję i przez moment mam wrażenie, że przewróci oczami, jednak ustępuje i obraca się. – Twoja pupa ma taki cudowny kolor – stwierdzam zadowolony z efektów. Wyciskam trochę maści na dłoń i wolno wmasowuję ją w pośladki Any… – A teraz mów, Grey – mówi Ana z ziewnięciem. – Panno Steele, pani to wie, jak zepsuć nastrój. – Mieliśmy umowę – upiera się. – Jak się czujesz? – Oszukana. Z ciężkim westchnieniem odkładam maść na stolik nocny i wśliznąwszy się pod kołdrę, biorę Anę w objęcia. Całuję ją w ucho. – Kobieta, która wydała mnie na ten świat, była kurwą obciągającą za crack, Anastasio. A teraz śpij. Czuję, jak tężeje w moich ramionach.
Zamieram. Nie chcę jej współczucia; nie chcę, żeby się nade mną użalała. – Była? – pyta szeptem. – Umarła. – Kiedy? – Miałem cztery lata. W zasadzie jej nie pamiętam. Carrick trochę mi opowiedział. Ja pamiętam tylko niektóre rzeczy. Śpij już, proszę. Po chwili się rozluźnia. – Dobranoc, Christianie. – Głos ma senny. – Dobranoc, Ano. Jeszcze raz ją całuję, wdychając jej kojący zapach, i odpędzam wspomnienia. – Po co zbierasz te jabłka i je wyrzucasz, dupku?! – Odpierdol się, świętoszkowata pipo. Elliot bierze jabłko, gryzie i rzuca we mnie. – Robak – naigrawa się. Nie! Nie mów tak do mnie. Rzucam się na niego. Walę pięściami po twarzy. – Ty świnio pieprzona. To jest jedzenie. Marnujesz je. Dziadek je sprzedaje. Ty świnio. Świnia. Świnia. – ELLIOT! CHRISTIAN! Tato odciąga mnie od Elliota, który kuli się na ziemi. – Co się stało? – On jest nienormalny! – Elliocie! – Niszczy jabłka. – Przepełnia mnie gniew, ściska za gardło. Mam wrażenie, że zaraz wybuchnę. – Gryzie raz, a potem wyrzuca. Rzuca we mnie. – Elliot, to prawda? Pod spojrzeniem taty Elliot się czerwieni. – Lepiej chodź ze mną. Christianie, pozbieraj jabłka. I pomóż mamie upiec placek.
Gdy się budzę, Ana śpi jak kamień. Nos wciskam w jej pachnące włosy, tulę ją w kokonie moich ramion. Śniło mi się, jak razem z Elliotem łazimy po jabłkowym sadzie dziadka. To były szczęśliwe, przepełnione gniewem dni. Dochodzi siódma rano – po raz kolejny spałem z Aną w jednym łóżku. Dziwnie się czuję, budząc się obok niej. Ale nie jest to uczucie niemiłe. Zastanawiam się, czy nie obudzić jej porannym rżnięciem; moje ciało jest bardziej niż chętne – ale ona śpi tak mocno, jakby była pogrążona w śpiączce, poza tym może być obolała. Lepiej dam jej spokój, niech śpi. Ostrożnie, żeby jej nie zbudzić, wstaję z łóżka, biorę T-shirt, zbieram z podłogi jej ubrania i idę do salonu. – Dzień dobry, panie Grey. – Pani Jones krząta się po kuchni. – Dzień dobry, Gail. Przeciągam się i spoglądam przez okno na gasnący piękny świt. – To coś do prania? – pyta pani Jones. – Tak. Ubranie Anastasii. – Mam je wyprać i wyprasować? – Zdążysz? – Nastawię na szybki program. – Doskonale, dziękuję. – Podaję jej ubranie Any. – Jak twoja siostra? – Bardzo dobrze, dziękuję. Dzieci rosną. Chłopaki potrafią dać w kość. – Coś o tym wiem. Z uśmiechem podaje mi kawę.
– Dzięki. Będę w gabinecie. Patrzy na mnie, a jej uśmiech z uprzejmego zamienia się w porozumiewawczy… bardzo kobiecy i tajemniczy. Wychodzi pospiesznie z kuchni, zapewne do pralni. O co jej chodzi? Dobra, to pierwszy poniedziałek – pierwszy raz – od czterech lat, kiedy u mnie pracuje, gdy w moim łóżku śpi kobieta. Ale co z tego? Śniadanie dla dwóch osób, pani Jones. Chyba sobie pani z tym poradzi? Kręcąc głową, idę do gabinetu. Czas zabrać się za pracę. Prysznic wezmę później… może z Aną. Sprawdzam mejle i piszę do Andrei i Ros, że zjawię się dopiero po południu. Potem przeglądam najnowsze materiały od Barneya. Gail puka do drzwi – przyniosła mi drugą filiżankę kawy. Informuje, że jest już 8:15. Tak późno? – Nie idę dzisiaj rano do biura. – Taylor pytał. – Pójdę po południu. – Przekażę mu. Ubrania panny Steele powiesiłam u pana w szafie. – Dziękuję. Szybko się uporałaś. Ana jeszcze śpi? – Tak myślę. – I znowu ten uśmieszek. Unoszę brwi, a ona uśmiecha się jeszcze szerzej, gdy odwraca się do drzwi. Odkładam pracę i z kawą w ręce idę wziąć prysznic i się ogolić. Kończę się ubierać, a Ana wciąż pogrążona jest w głębokim śnie. Wykończyłeś ją, Grey. Ale było to rozkoszne, a nawet więcej niż rozkoszne. Wygląda tak spokojnie, jakby nic jej nie obchodziło. Świetnie. Biorę z komody zegarek i wiedziony nagłym impulsem wyjmuję z szuflady ostatnią prezerwatywę. Nigdy nic nie wiadomo. Wracam do gabinetu. – Czy mam podać śniadanie, proszę pana? – Zjem z Aną. Dziękuję. Sięgam po telefon i dzwonię do Andrei. Wymieniamy kilka słów, po czym Andrea łączy mnie z Ros. – Kiedy możemy się ciebie spodziewać? – pyta Ros z przekąsem. – Dzień dobry, Ros. Co u ciebie? – mój głos dla odmiany jest słodki. – Jestem wkurzona. – Na mnie? – Tak, na ciebie i na twoją etykę zawodową koncentrującą się najwyraźniej na nieingerowaniu. – Zjawię się później. Dzwonię, bo postanowiłem, że zlikwidujemy firmę Woodsa. Już jej o tym mówiłem, ale ona i Marco za bardzo z tym zwlekają. Mają się tym zająć, natychmiast. Przypominam jej, że tak zdecydowaliśmy, jeśli rachunek zysków i strat firmy się nie poprawi. Nie poprawił się. – Potrzebuję więcej czasu. – Nie interesuje mnie to, Ros. Ten balast nam niepotrzebny. – Jesteś pewny? – Mam dość lichych wykrętów. Wystarczy. Decyzja zapadła.
– Christianie… – Niech Marco do mnie zadzwoni. Trzeba to w końcu załatwić. – Dobra, dobra. Skoro tego właśnie chcesz. Coś jeszcze? – Tak. Powiedz Barneyowi, że prototyp wygląda nieźle, chociaż nie mam pewności co do interfejsu. – Mnie się zdawało, że jest okej, jak już go rozpracowałam. Ale nie jestem ekspertem. – Nie, czegoś brakuje. – Porozmawiaj z Barneyem. – Chcę się z nim spotkać po południu, żeby wszystko omówić. – Osobiście? Jej sarkazm jest irytujący. Ignoruję go jednak, mówiąc, że chcę się spotkać z całym jego zespołem. Zrobimy burzę mózgów. – Będzie zachwycony. Widzimy się po południu? – pyta z nadzieją. – Jasne – uspokajam ją. – Przełącz mnie do Andrei. Czekając, aż Andrea odbierze, spoglądam na bezchmurne niebo. Ma taki sam kolor jak oczy Any. Jakiś ty sentymentalny, Grey. – Andrea… Zauważam jakiś ruch. Podnoszę wzrok i ku swemu zadowoleniu widzę Anę stojącą w drzwiach. Ma na sobie tylko mój T-shirt. Jej nóg, długich i kształtnych, nikt poza mną nie widzi. Ma wspaniałe nogi. – Panie Grey – odzywa się Andrea. Patrzę Anie w oczy. Naprawdę mają kolor letniego nieba i są równie ciepłe. Dobry Boże, mógłbym kąpać się w ich cieple przez cały dzień – każdego dnia. Nie bądź śmieszny, Grey. – Odwołaj wszystkie moje przedpołudniowe spotkania, ale niech Bill do mnie zadzwoni. Będę w biurze o drugiej. Po południu muszę porozmawiać z Markiem, zajmie nam to co najmniej pół godziny. Na ustach Any pojawia się łagodny uśmiech, na moich taki sam. – Tak jest, proszę pana – odpowiada Andrea. – Po Marcu umów Barneya i jego zespół i znajdź czas dla Claude’a, chcę się z nim widywać codziennie przez cały tydzień. – Sam chce z panem rozmawiać dzisiaj przed południem. – Niech zaczeka. – Chodzi o Darfur. – Tak? – Według niego konwój z pomocą może być doskonałą okazją wizerunkową. Och, litości. Jakżeby inaczej. – Nie, żadnego łączenia PR-u z Darfurem. – Głos mam nieuprzejmy i zły. – Podobno jakiś dziennikarz z „Forbesa” chce z panem o tym porozmawiać. Jak się dowiedzieli, do cholery? – Niech Sam się tym zajmie – mówię zniecierpliwiony. – Za to mu płacę. – Chce pan z nim porozmawiać? – pyta Andrea. – Nie. – Rozumiem. Muszę też dać odpowiedź w sprawie imprezy w sobotę. – Jakiej imprezy? – Gala w Izbie Handlowej.
– W następną sobotę? – pytam, gdy do głowy przychodzi mi pewien pomysł. – Tak, proszę pana. – Zaczekaj. – Zwracam się do Any, która podryguje lewą nogą, ani na chwilę jednak nie odrywając ode mnie błękitnych jak niebo oczu. – Kiedy wracasz z Georgii? – W piątek – odpowiada. – Będzie mi potrzebny jeszcze jeden bilet, ponieważ mam randkę – informuję Andreę. – Randkę? – pyta Andrea piskliwie, nie dowierzając własnym uszom. Wzdycham. – Tak, Andreo, to właśnie powiedziałem. Randkę. Będzie mi towarzyszyć Anastasia Steele. – Oczywiście, panie Grey. – Mam wrażenie, że niezmiernie ubawiłem Andreę. Noż kurwa mać, co wstąpiło w mój personel? – To wszystko – rozłączam się. – Dzień dobry, panno Steele. – Dzień dobry, panie Grey. Obchodzę biurko, staję naprzeciwko niej i głaszczę jej twarz. – Nie chciałem cię budzić, spałaś spokojnie jak dziecko. Wyspałaś się? – Czuję się wypoczęta, dziękuję. Przyszłam się tylko przywitać, zanim pójdę pod prysznic. Uśmiecha się, a jej oczy błyszczą z zachwytu. Co za wspaniały widok. Nachylam się i delikatnie ją całuję. Nagle zarzuca mi ręce na szyję, wsuwa palce w moje włosy i przywiera do mnie całym ciałem. Rany. Jej usta są nieustępliwe, więc odwzajemniam pocałunki, zaskoczony jej gwałtownością. Jedną ręką obejmuję jej głowę, drugą nagą, tak niedawno dręczoną pupę, a moje ciało zajmuje się płomieniem niczym wysuszony chrust. – Jak widzę, sen ci służy – w moim głosie słychać gwałtowny przypływ żądzy. – Proponuję, żebyśmy razem poszli pod prysznic, chyba że wolisz, bym wziął cię tutaj, na swoim biurku? – Wybieram biurko – szepcze w kącik moich ust, ocierając się wzgórkiem łonowym o moją erekcję. A to niespodzianka. Oczy ma pociemniałe z pożądania. – Chyba naprawdę się pani rozsmakowała w seksie, co, panno Steele? Stajesz się nienasycona. – Rozsmakowałam się w tobie. – No oczywiście! Jej słowa są jak syreni śpiew dla mojego libido. Puszczają mi ostatnie hamulce, zmiatam wszystko z biurka i dokumenty, telefon, pióra zlatują na podłogę, ale nic mnie to nie obchodzi. Unoszę Anę i kładę ją w poprzek na blacie, tak że jej włosy opadają na moje krzesło. – Mówisz-masz, maleńka – mówię zduszonym głosem, rozrywając opakowanie z prezerwatywą i rozpinając spodnie. Szybko naciągam gumkę na twardego, sterczącego penisa i patrzę na nienasyconą pannę Steele. – Mam nadzieję, że jesteś gotowa – ostrzegam ją. Chwytam jej nadgarstki i przytrzymuję wzdłuż ciała. Jednym gładkim ruchem wchodzę w nią. – O… Chryste, Ano, jesteś bardzo gotowa. Daję jej nanosekundę, by przywykła do mojej obecności. I uderzam. Tam i z powrotem. Raz za razem. Coraz mocniej. Odrzuca głowę w tył, usta otwiera w bezgłośnym błaganiu, a jej piersi unoszą się i opadają przy każdym pchnięciu w jej ciało. Oplata mnie nogami, a ja stoję i wdzieram się w nią. Tego właśnie chcesz, maleńka?
Odpowiada na każde moje pchnięcie, wychodząc mi naprzeciw, i jęczy. Zatraca się coraz bardziej i bardziej, aż zamiera i czuję, że zaciska się na mnie. – Dalej, maleńka, dojdź dla mnie – cedzę przez zaciśnięte zęby, a ona się poddaje, widowiskowo, z krzykiem i potężnym skurczem, po którym eksploduję. Kurwa. Doszedłem równie widowiskowo jak ona i osuwam się na jej wstrząsane spazmami ciało. Cholera. To było coś wyjątkowego. – Co ty ze mną robisz? – szepczę. – Rzuciłaś na mnie urok. I zainicjowałaś seks! Uwalniam jej nadgarstki i próbuję wstać, ona jednak zaciska nogi i wplata palce w moje włosy. – To ty rzuciłeś na mnie urok – mówi Ana. Nie odrywamy od siebie oczu, przygląda mi się intensywnie, jakby widziała mnie na wskroś. Dostrzegała mrok w mojej duszy. Cholera. Puść mnie. Tego już za wiele. Ujmuję w dłonie jej twarz, żeby pocałować ją szybko, gdy nagle nachodzi mnie niemiła myśl, że mogłaby znaleźć się w tej pozycji z kimś innym. Nie, nie robi tego z nikim innym. Nigdy nie robiła. – Jesteś moja! – Te słowa wdzierają się pomiędzy nas. – Rozumiesz? – Tak, twoja – mówi z absolutną szczerością malującą się na jej twarzy, z pełnym przekonaniem, i moja irracjonalna zazdrość znika. – Na pewno musisz jechać do Georgii? – pytam, odsuwając jej włosy z twarzy. Kiwa głową. Do licha. Wysuwam się z niej, a ona krzywi się lekko. – Boli? – Odrobinę – odpowiada z nieśmiałym uśmiechem. – Lubię, kiedy jesteś obolała. Dzięki temu pamiętasz, gdzie byłem. Tylko ja, nikt inny. Całuję ją z gwałtownością posiadacza. Ponieważ nie chcę, żeby jechała do Georgii. Poza tym nikt nie inicjował ze mną seksu od czasów… Eleny. A nawet wtedy wszystko było skalkulowane, należało do scenariusza. Prostuję się i wyciągam rękę, żeby pomóc jej usiąść. – Zawsze przygotowany – mruczy, kiedy ściągam prezerwatywę. Zapinając rozporek, zerkam na nią zakłopotany. Podnosi puste opakowanie, dając do zrozumienia, co miała na myśli. – Mężczyzna może mieć nadzieję, może nawet marzyć i czasem jego marzenia się spełniają. Nie miałem pojęcia, że prezerwatywa tak szybko okaże się przydatna, na dodatek na jej warunkach, nie moich. Panno Steele, jak na taką niewinną osóbkę, jest pani bardzo nieprzewidywalna. – Czy to znaczy, że… marzyłeś… żeby to zrobić na biurku? – pyta. Kochanie. Wiele, wiele razy uprawiałem seks na tym biurku, ale zawsze z własnej inicjatywy, nigdy uległej. Nie na takich zasadach to się odbywa. Robi się smutna, jakby czytała w moich myślach. Cholera. Co mam powiedzieć? Ano, w przeciwieństwie do ciebie, ja mam seksualną przeszłość. Sfrustrowany przeczesuję ręką włosy. Dzisiejszy ranek nie przebiega zgodnie z planem. – Lepiej pójdę wziąć prysznic – mówi przygnębiona. Wstaje i robi kilka kroków w stronę drzwi.
– Muszę wykonać parę telefonów. Jak weźmiesz prysznic, zjemy razem śniadanie. – Patrzę na nią i zastanawiam się, co by tu powiedzieć, żeby naprawić sytuację. – Wydaje mi się, że pani Jones wyprała twoje wczorajsze ubranie. Znajdziesz je w szafie. Jest zaskoczona, ale pod wrażeniem. – Dziękuję – mówi. – Ależ bardzo proszę. Zdziwiona, przygląda mi się ze zmarszczonym czołem. – Co jest? – pytam. – Co się stało? – To znaczy? – Zachowujesz się dziwniej niż zwykle. – Uważasz, że jestem dziwny? – Ana, skarbie, „dziwny” to moje drugie imię. – Czasami. Powiedz jej. Powiedz jej, że od bardzo dawna nikt się na ciebie nie rzucił. – Jak zwykle mnie pani zdumiewa, panno Steele. – Czym? – Powiedzmy, że nie spodziewałem się takich frykasów. – Zawsze do usług, panie Grey. Naszym celem jest sprawianie przyjemności – pokpiwa sobie ze mnie, cały czas bacznie mi się przyglądając. – W czym doprawdy osiągnęła pani perfekcję – przyznaję. Ale też sprawiasz, że czuję się bezbronny. – O ile pamiętam, miałaś wziąć prysznic? Kąciki jej ust opadają. Cholera. – Eee, no tak, właśnie. Niedługo wrócę. Odwraca się i czmycha z gabinetu, zostawiając mnie oniemiałego ze zdziwienia. Potrząsam głową, żeby odzyskać przytomność umysłu, i zaczynam zbierać rozrzucone po podłodze rzeczy, żeby poukładać je z powrotem na biurku. Jak, do ciężkiej cholery, może sobie ot tak, po prostu zjawić się w moim gabinecie i mnie nakłonić do seksu? Przecież to ja powinienem sprawować kontrolę nad tym związkiem. O tym właśnie myślałem wczoraj: jej niepohamowany niczym entuzjazm i zachwyt. Do diabła, jak mam sobie z tym poradzić? To dla mnie coś nowego. Kiedy sięgam po telefon, nachodzi mnie myśl. Ale to miłe. Tak. Nawet bardzo. Śmieję się pod nosem na wspomnienie jej „miłego” mejla. Psiakrew, dzwonił Bill. Zapewne podczas mojej schadzki z panną Steele. Siadam przy biurku, odzyskuję panowanie nad swoim światem – skoro ona jest pod prysznicem – i oddzwaniam. Muszę mu powiedzieć o Detroit… i muszę odzyskać kontrolę nad swoją grą. Bill nie odbiera, dzwonię więc do Andrei. – Słucham, panie Grey. – Czy dzisiaj i jutro samolot jest wolny? – Jest zarezerwowany dopiero na czwartek, proszę pana. – Świetnie. Możesz namierzyć dla mnie Billa?
– Oczywiście. Rozmowa z Billem ciągnie się w nieskończoność. Ruth wspaniale się spisała, wynajdując wszystkie dostępne tereny poprzemysłowe w Detroit. Dwa nadają się na zakłady techniczne, które zamierzamy wybudować, Bill zaś jest przekonany, że w Detroit znajdziemy odpowiednią ilość siły roboczej. Ogarnia mnie przygnębienie. Czy to musi być Detroit? Jak przez mgłę pamiętam to miejsce: pijacy, bezdomni i ćpuny wykrzykujący do nas na ulicach; zapuszczona dziura, którą nazywamy domem; i młoda, zniszczona, obciągająca za crack kobieta, którą nazywam mamusią. Wpatrzona w przestrzeń, podczas kiedy ja siedzę w obskurnym, ponurym pokoju, zatęchłym i zakurzonym. I on. Wzdrygam się. Nie myśl o nim… ani o niej. Ale nie mogę przestać. Ana słowem nie wspomniała o moich nocnych wyznaniach. Ja nigdy nikomu nie mówiłem o obciągającej ćpunce. Być może dlatego właśnie Ana przypuściła na mnie atak dzisiaj rano; pewnie uważa, że trzeba mi czułego wsparcia. Pieprzyć to. Maleńka, świetnie sobie radzę. Nachodzą mnie jednak wątpliwości, czy rzeczywiście świetnie. Próbuję zignorować dręczący mnie niepokój; muszę o tym porozmawiać z Flynnem po jego powrocie. Na razie jestem głodny. Mam nadzieję, że Ana zabrała już swój słodki tyłek spod prysznica, bo muszę coś zjeść. Ana stoi przy kuchennym blacie i rozmawia z panią Jones, która nakrywa nam do śniadania. – Zje pani coś? – pyta pani Jones. – Nie, dziękuję – pada odpowiedź. O nie, nie ma mowy. – Oczywiście, że zjesz – warczę na nie obie. – Ana lubi naleśniki, bekon i jajka, pani Jones. – Oczywiście, proszę pana. A pan na co ma ochotę? – odpowiada bez mrugnięcia okiem. – Poproszę omlet i owoce. Siadaj – zwracam się do Any, wskazując jej jeden ze stołków. Siada, ja zajmuję miejsce obok niej, a pani Jones szykuje dla nas śniadanie. – Kupiłaś już bilet na samolot? – pytam. – Nie, kupię po powrocie do domu, przez Internet. – Masz pieniądze? – Tak – odpowiada, jakby mówiła do pięciolatka, i odrzuca włosy na plecy, zaciskając wargi. Podejrzewam, że trochę zła. Karcąco unoszę brew. Kochanie, znowu mogę spuścić ci lanie. – Tak, mam, dziękuję – odpowiada szybko, nieco pokorniejszym tonem. Tak lepiej. – Mam samolot. Jest wolny przez trzy najbliższe dni i mogę go oddać do twojej dyspozycji. Na pewno odmówi. Ale przynajmniej mogę jej to zaproponować. Zszokowana rozchyla wargi i zmienia się wyraz jej twarzy: najpierw jest zdumiona, potem pod wrażeniem, wreszcie rozgniewana. – Już i tak nadużyliśmy twojej firmowej floty powietrznej. Nie chcę tego powtarzać – stwierdza nonszalancko.
– To moja firma i mój odrzutowiec. Kręci głową. – Dziękuję za propozycję. Ale wolę lot rejsowy. Większość kobiet nie posiadałaby się z radości, że może polecieć prywatnym odrzutowcem, wygląda jednak na to, że tej dziewczynie nie imponują dobra materialne – a może nie chce się czuć moją dłużniczką. Nie jestem pewien. Tak czy inaczej to uparte stworzenie. – Jak sobie życzysz – wzdycham. – Czy przygotowania do rozmowy zajmą ci dużo czasu? – Nie. – To dobrze. Pytam, w którym wydawnictwie jest umówiona, ale ona wciąż nie chce mi tego zdradzić. Uśmiecha się tylko tajemniczo jak sfinks. Za nic nie podzieli się ze mną tą informacją. – Jestem wpływowym człowiekiem, panno Steele. – Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, panie Grey. Zamierza pan namierzyć mój telefon? Mogłem się domyślić, że o tym nie zapomni. – Prawdę mówiąc, dzisiaj po południu mam sporo zajęć, więc muszę to komuś zlecić – odpowiadam i uśmiecham się złośliwie. – Skoro masz to komu zlecić, to najwyraźniej masz za dużo pracowników. Och. Ależ jest dzisiaj pyskata. – Wyślę mejla do szefowej HR i każę jej sprawdzić, ilu ludzi dla mnie pracuje. To właśnie lubię: przekomarzać się z nią. To takie miłe i zabawne, wcześniej tego nie znałem. Pani Jones podaje nam śniadanie i z radością patrzę, jak Ana pochłania jedzenie. Kiedy pani Jones wychodzi z kuchni, Ana zerka na mnie. – O co chodzi, Anastasio? – Nie powiedziałeś, dlaczego nie lubisz, żeby ktoś cię dotykał. Ona znowu o tym! – Nigdy nikomu nie powiedziałem tyle, co tobie. – Mówię cicho, by ukryć rozpacz czającą się w moim głosie. Czemu tak się upiera przy tych pytaniach? Bierze do ust wielki kęs naleśnika. – Zastanowisz się nad naszą umową, kiedy będziesz w Georgii? – pytam ją. – Tak – odpowiada z powagą. – Będziesz za mną tęskniła? Grey! Obraca się twarzą ku mnie, równie mocno jak ja zaskoczona moim pytaniem. – Tak – odpowiada po chwili z malującą się na twarzy szczerością. Spodziewałem się jakiejś kąśliwej uwagi, a tu proszę, sama prawda. I ta prawda działa na mnie kojąco. – Ja też będę za tobą tęsknił – szepczę. – Bardziej, niż sądzisz. W moim mieszkaniu będzie bez niej dużo ciszej, bardziej pusto. Głaszczę ją po policzku i całuję. Uśmiecha się do mnie słodko i wraca do jedzenia. – Umyję zęby, a potem już pójdę – oznajmia, gdy kończy jedzenie. – Tak szybko? Miałem nadzieję, że jeszcze trochę zostaniesz. Zaskakuję ją. Myślała, że ją wyrzucę? – Wystarczająco długo zajmowałam pański czas, panie Grey. Poza tym czy nie musi pan aby zarządzać swoim imperium?
– Mogę sobie zrobić wagary. Wzbiera we mnie nadzieja, którą słychać też w moim głosie. Mam przecież wolne całe przedpołudnie. – Muszę się przygotować do rozmów kwalifikacyjnych. I przebrać się. – Patrzy na mnie niepewnie. – Wyglądasz świetnie. – Cóż, bardzo dziękuję, panie – odpowiada wyniośle. Lecz jej policzki przybierają znajomy różowy kolor, jak tyłek ubiegłej nocy. Jest zakłopotana. Kiedy wreszcie nauczy się przyjmować komplementy? Wstaje i odnosi swoje naczynia do zlewu. – Zostaw. Pani Jones się tym zajmie. – Dobra, idę umyć zęby. – Nie krępuj się, możesz użyć mojej szczoteczki – proponuję z przekąsem. – Właśnie taki miałam zamiar. – Wychodzi wolnym, rozkołysanym krokiem. Ta kobieta ma odpowiedź na wszystko. Kilka chwil później wraca z torebką w ręce. – Nie zapomnij zabrać do Georgii swojego blackberry’ego, maca i ładowarek. – Tak, panie – odpowiada posłusznie. Grzeczna dziewczynka. – Chodź – prowadzę ją do windy i wsiadam razem z nią. – Nie musisz ze mną zjeżdżać. Sama trafię do auta. – Wszystko jest w pakiecie naszych usług – żartuję ironicznie. – Poza tym mogę cię całować przez całą drogę na dół. Chwytam ją w ramiona i to właśnie robię, rozkoszując się jej smakiem, jej językiem, żegnając się z nią jak należy. Gdy drzwi windy wreszcie się otwierają, jesteśmy oboje zdyszani i podnieceni. Ale ona wyjeżdża. Prowadzę ją do samochodu i otwieram przed nią drzwi od strony kierowcy, nie bacząc na swoje pożądanie. – Do zobaczenia, panie – szepcze i jeszcze raz mnie całuje. – Jedź ostrożnie, Anastasio. I bezpiecznej podróży. Zamykam drzwi, odsuwam się i patrzę, jak odjeżdża. Potem wracam na górę. Po drodze pukam do drzwi biura Taylora i informuję go, że za dziesięć minut chciałbym pojechać do pracy. – Samochód będzie czekał, proszę pana. Z samochodu dzwonię do Welcha. – Słucham, panie Grey – chrypi. – Welch, Anastasia Steele kupuje na dzisiaj bilet na samolot, wieczorem leci z Seattle do Savannah. Chcę wiedzieć, którym lotem. – Wiadomo, z których linii korzysta? – Obawiam się, że nie mam pojęcia. – Zobaczę, co da się zrobić. Rozłączam się. Mój sprytny plan zaczyna się krystalizować. – Pan Grey! Andrea jest zaskoczona moim widokiem, ponieważ zjawiłem się kilka godzin wcześniej, niż
zapowiedziałem. Mam ochotę jej przypomnieć, że przecież tu, kurwa, pracuję, ale postanawiam być grzeczny. – Uznałem, że zrobię wam niespodziankę. – Kawy? – świergocze. – Poproszę. – Z mlekiem czy bez? Grzeczna dziewczynka. – Z mlekiem. Spienionym. – Już podaję, proszę pana. – Spróbuj mnie połączyć z Caroline Acton. Chcę z nią natychmiast rozmawiać. – Oczywiście. – I umów wizytę u Flynna na przyszły tydzień. Andrea kiwa posłusznie głową i zabiera się do pracy. Siadam przy biurku i włączam komputer. Pierwszy mejl w mojej skrzynce jest od Eleny. Nadawca: Elena Lincoln Temat: Weekend Data: 30 maja 2011 10:15 Adresat: Christian Grey Christianie, co tam u Ciebie? Twoja matka mówiła, że wczoraj przyprowadziłeś na kolację młodą kobietę. Jestem zaintrygowana. To nie w Twoim stylu. Znalazłeś nową uległą? Zadzwoń. Ex ELENA LINCOLN ESCLAVA Bo piękno to Ty™ Tylko tego mi trzeba. Zamykam mejla, postanawiając na razie go zignorować. Do drzwi puka Olivia i wchodzi z kawą dla mnie, a tymczasem łączy się ze mną Andrea. – Welch dzwoni do pana, zostawiłam też wiadomość pani Acton – oznajmia. – Dobrze, połącz go. Olivia stawia moją latte na biurku i wychodzi zdenerwowana. Za wszelką cenę staram się nie zwracać na nią uwagi. – Welch? – Na razie nie odnotowałem żadnego zakupu biletów, proszę pana. Ale będę monitorował sytuację i w razie jakiejkolwiek zmiany natychmiast pana poinformuję. – Będę wdzięczny. Welch się rozłącza. Upijam łyk kawy i dzwonię do Ros. Tuż przed lunchem Andrea łączy Caroline Acton. – Panie Grey, miło mi pana słyszeć. Co mogę dla pana zrobić? – Dzień dobry, pani Acton. To, co zwykle. – Podstawowa garderoba? Czy chodzi panu o jakąś konkretną paletę barw? – Błękity i zielenie. Może srebrny, na oficjalne okazje. – Przypominam sobie o kolacji w Izbie Handlowej. – Kolorystyka kamieni szlachetnych.
– Piękny wybór – odpowiada panna Acton ze swoim zwykłym entuzjazmem. – Satynowa i jedwabna bielizna dzienna i nocna. Coś wykwintnego. – Oczywiście, proszę pana. Ma pan na myśli jakiś konkretny budżet? – Bez ograniczeń. Proszę iść na całość. Wszystko ma być w najlepszym gatunku. – Buty także? – Bardzo proszę. – Świetnie. A jakie rozmiary? – Prześlę pani mejlem. Zachowałem pani adres. – Na kiedy ma być dostawa? – Na najbliższy piątek. – Na pewno zdążę. Czy przysłać zdjęcia z propozycjami? – Poproszę. – Doskonale. Biorę się do pracy. – Dziękuję. Odkładam słuchawkę i Andrea łączy mnie z Welchem. – Welch? – Panna Steele udaje się lotem DL2610 do Atlanty, wylot o 22:25 dzisiaj wieczorem. Notuję szczegóły i połączenia z Savannah. Wzywam Andreę, a ona zjawia się po sekundzie z notesem. – Andreo, to loty Anastasii Steele. Zmień jej rezerwację na pierwszą klasę, załatw odprawę i opłać dostęp do poczekalni pierwszej. Wykup też miejsca obok niej na oba loty, tam i z powrotem. Użyj mojej osobistej karty kredytowej. Ze zdziwionej miny Andrei pojmuję, że jej zdaniem postradałem zmysły, szybko jednak się ogarnia i bierze ode mnie kartkę, na której wszystko zanotowałem. – Już się robi, proszę pana. Bardzo się stara zachować profesjonalizm, ale widzę, że się uśmiecha. Nie jej interes. Popołudnie upływa mi na spotkaniach. Marco przygotował wstępne raporty na temat czterech wydawnictw z siedzibą w Seattle. Odkładam je na później. Zgadza się też ze mną w kwestii Woodsa i jego firmy. Będzie niemiło, lecz z analiz wynika, że jedynym rozwiązaniem jest wchłonięcie oddziału technicznego i likwidacja reszty firmy. To będzie kosztowne, ale najlepsze dla GEH. Udaje mi się znaleźć chwilę na szybki i ostry trening z Bastille’em, kiedy więc wracam do domu, jestem spokojny i rozluźniony. Po lekkiej kolacji siadam przy biurku. Po pierwsze, muszę odpisać Elenie. W skrzynce znajduję mejl od Any. Przez cały dzień nieustannie o niej myślałem.
Nadawca: Anastasia Steele Temat: Rozmowy Data: 30 maja 2011 18:49 Adresat: Christian Grey Szanowny Panie, dzisiejsze rozmowy kwalifikacyjne poszły mi całkiem dobrze. Pomyślałam, że będzie Pan zainteresowany. Jak Tobie minął dzień? Ana Odpisuję natychmiast. Nadawca: Christian Grey Temat: Mój dzień Data: 30 maja 2011 19:03 Adresat: Anastasia Steele Droga Panno Steele, interesuje mnie wszystko, co robisz. Jesteś najbardziej fascynującą kobietą, jaką znam. Cieszę się, że rozmowy dobrze Ci poszły. Mój poranek przeszedł wszelkie oczekiwania. W porównaniu z nim popołudnie było koszmarnie nudne. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Prostuję się i pocierając brodę, czekam na odpowiedź. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Udany poranek Data: 30 maja 2011 19:05 Adresat: Christian Grey Szanowny Panie, dla mnie również był to poranek wyjątkowy, mimo Pańskiego dziwaczenia po nienagannym seksie na biurku. Proszę się nie łudzić, że nie zauważyłam. Dziękuję za śniadanie. Choć może powinnam podziękować pani Jones. Chciałabym Pana o nią zapytać – tylko tym razem bez dziwaczenia. Ana Dziwaczyłem? O co jej, do licha, chodzi? Chce powiedzieć, że jestem dziwny? No jestem. Jak sądzę. Niewykluczone. Może się zorientowała, jaki byłem zdziwiony, kiedy się na mnie rzuciła – czego nikt od bardzo dawna nie robił. „Nienaganny”… Z tym się zgodzę.
Nadawca: Christian Grey Temat: Wydawnictwo i Ty? Data: 30 maja 2011 19:10 Adresat: Anastasia Steele Anastasio, słowa „dziwaczenie” nie powinien używać ktoś, kto zamierza pracować w wydawnictwie. Nienaganny? W porównaniu z czym, ośmielę się zapytać? I co chcesz wiedzieć o pani Jones? Zaintrygowałaś mnie. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Nadawca: Anastasia Steel Temat: Pan i pani Jones Data: 30 maja 2011 19:17 Adresat: Christian Grey Szanowny Panie, język ewoluuje i się rozwija. To żywy organizm. Nie tkwi w wieży z kości słoniowej, obwieszonej kosztownymi dziełami sztuki, z widokiem na niemal całe Seattle, z lądowiskiem dla śmigłowców na dachu. Nienaganny – w porównaniu z wcześniejszym… jak to Pan ujął? Ach, tak… rżnięciem. Muszę przyznać, rżnięcie było całkiem nienaganne, moim skromnym zdaniem – ale przecież sam Pan wie, że mam dość ograniczone doświadczenie w tej dziedzinie. Czy pani Jones jest Pańską byłą uległą? Ana Czytając jej odpowiedź, wybucham głośnym śmiechem, ale też czuję się zszokowany. Pani Jones? Uległa? W życiu. Ano, czyżbyś była zazdrosna? A jeśli chodzi o język… lepiej pilnuj swojego! Nadawca: Christian Grey Temat: Język. Uważaj, co mówisz! Data: 30 maja 2011 19:22 Adresat: Anastasia Steele Anastasio, pani Jones jest cenionym pracownikiem. Nigdy nie łączyły mnie z nią żadne stosunki oprócz zawodowych. Nie zatrudniam nikogo, z kim łączyłyby mnie jakiekolwiek stosunki seksualne. Jak mogłaś w ogóle tak pomyśleć? Jedyną osobą, dla której zrobiłbym wyjątek, jesteś Ty – ponieważ jesteś inteligentną młodą kobietą o niezwykłych zdolnościach negocjacyjnych. Chociaż jeśli w dalszym ciągu będziesz wysławiać się w ten sposób, zastanowię się, czy nie zrewidować tego poglądu. Cieszę się, że masz ograniczone doświadczenie. Nic się w tej kwestii nie zmieni – Twoje doświadczenie ograniczy się wyłącznie do mnie. Uznam „nienaganny” za komplement – choć jeśli o Ciebie chodzi, nigdy nie wiem, co tak naprawdę myślisz i czy tym razem jak zwykle góry nie wzięło Twoje poczucie ironii. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. ze swojej wieży z kości słoniowej
Choć z drugiej strony to chyba nie najlepszy pomysł, żeby Ana pracowała dla mnie. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Za żadne skarby świata Data: 30 maja 2011 19:27 Adresat: Christian Grey Szanowny Panie Grey, chyba jasno się wyraziłam w kwestii mojej pracy dla Pańskiej firmy. Moje zdanie się nie zmieniło, nie zmienia i nigdy nie zmieni. Muszę teraz Pana pożegnać, ponieważ właśnie przyszła Kate z jedzeniem. Moje poczucie ironii i ja życzymy Panu dobrej nocy. Odezwę się po przyjeździe do Georgii. Ana Z jakiegoś powodu trochę mnie złości, że nie chciałaby dla mnie pracować. Ma imponującą średnią. Jest bystra, czarująca, zabawna; byłaby świetnym nabytkiem dla firmy. Ma też dość rozumu, żeby powiedzieć nie. Nadawca: Christian Grey Temat: Jeszcze nic nie wiesz o prawdziwych skarbach Data: 30 maja 2011 19:29 Nadawca: Christian Grey Dobranoc, Anastasio, mam nadzieję, że Ty i Twoje poczucie ironii będziecie mieć udany lot. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Odsuwam od siebie wszystkie myśli o Anie i zaczynam pisać odpowiedź do Eleny. Nadawca: Christian Grey Temat: Weekend Data: 30 maja 2011 19:47 Adresat: Elena Lincoln Witaj, Eleno, straszna plotkara z tej mojej matki. Cóż mogę powiedzieć? Poznałem dziewczynę. Przyprowadziłem ją na kolację. Nie ma o czym mówić. Co u Ciebie słychać? Najlepszego, Christian Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Nadawca: Elena Lincoln Temat: Weekend Data: 30 maja 2011 19:50 Adresat: Christian Grey Christianie, to bzdury. Umówmy się na kolację. Jutro? Ex ELENA LINCOLN ESCLAVA Bo piękno to Ty™ Kurwa! Nadawca: Christian Grey Temat: Weekend Data: 30 maja 2011 20:01 Adresat: Elena Lincoln Jasne. Najlepszego, Christian Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Nadawca: Elena Lincoln Temat: Weekend Data: 30 maja 2011 20:05 Adresat: Christian Grey Chcesz poznać dziewczynę, o której wspominałam? Ex ELENA LINCOLN ESCLAVA Bo piękno to Ty™ Nie w tej chwili. Nadawca: Christian Grey Temat: Weekend Data: 30 maja 2011 20:11 Adresat: Elena Lincoln Na razie chyba zaczekam, co wyniknie z aktualnej umowy. Do jutra. C. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Siadam, żeby przeczytać szkic oferty dla Eamona Kavanagh, potem biorę się za raport na temat wydawnictw z Seattle przygotowany przez Marca.
Tuż przed dwudziestą drugą przerywa mi dźwięk poczty przychodzącej. Jest późno. Zakładam, że to wiadomość od Any. Nadawca: Anastasia Grey Temat: Szastanie bez umiaru Data: 30 maja 2011 21:53 Adresat: Christian Grey Drogi Panie Grey, fakt, że wiedział Pan, którym lecę samolotem, napawa mnie głębokim niepokojem. Pańskie stalkerskie poczynania nie znają granic. Miejmy nadzieję, że doktor Flynn wrócił już z urlopu. Skorzystałam z manicure, masażu pleców i wypiłam dwa kieliszki szampana – bardzo przyjemny początek wakacji. Dziękuję, Ana Czyli przebukowali jej bilet na pierwszą klasę. Dobra robota, Andreo. Nadawca: Christian Grey Temat: Ależ bardzo proszę Data: 30 maja 2011 21:59 Adresat: Anastasia Steele Droga Panno Steele, doktor Flynn wrócił, mam wizytę w przyszłym tygodniu. Kto Pani masował plecy? Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Przyjaciel właściwych ludzi Sprawdzam godzinę, o której wysłała mejla. W tej chwili powinna być w samolocie, pod warunkiem że wystartowała planowo. Szybko otwieram Google i zerkam na odloty z Sea-Tac. Jej lot zaczął się o czasie. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Silne, sprawne ręce Data: 30 maja 2011 22:22 Adresat: Christian Grey Szanowny Panie, plecy masował mi bardzo miły młody człowiek. Owszem. Wręcz bardzo miły. Nie spotkałabym Jean-Paula w zwykłej hali odlotów – dlatego jeszcze raz dziękuję za tę przyjemność. Co, do cholery? Obawiam się, że po starcie nie będę mogła pisać, poza tym potrzebna mi drzemka dla urody, zważywszy na to, jak niewiele ostatnio spałam. Miłych snów, Panie Grey… myślę o Panu. Ana Chce wzbudzić moją zazdrość? Czy wie, jak straszliwy potrafi być mój gniew? Nie ma jej zaledwie od kilku godzin, a już rozmyślnie próbuje mnie rozzłościć. Czemu mi to robi?
Nadawca: Christian Grey Temat: Korzystaj, póki możesz Data: 30 maja 2011 22:25 Adresat: Anastasia Steele Droga Panno Steele, wiem, co kombinujesz – i możesz mi wierzyć, udało Ci się. Następnym razem polecisz w luku bagażowym, związana, zakneblowana i zamknięta w skrzyni. Słowo honoru, takie rozwiązanie sprawi mi o wiele większą przyjemność niż przebukowanie Twojego biletu. Z niecierpliwością wypatruję Twojego powrotu. Christian Grey Prezes o świerzbiącej ręce Grey Enterprises Holdings, Inc. Odpowiedź przychodzi niemal natychmiast. Nadawca: Anastasia Grey Temat: To jakieś żarty? Data: 30 maja 2011 22:30 Adresat: Christian Grey Niestety, nie mam pojęcia, czy żartujesz – ale jeśli nie, to chyba zostanę w Georgii. Skrzynie to dla mnie granica bezwzględna. Wybacz, że Cię rozgniewałam. Powiedz, że mi wybaczasz. A. Oczywiście, że żartuję… w pewnym sensie. Przynajmniej wie, że jestem zły. Jej samolot powinien już startować. Jakim cudem przysyła mejle? Nadawca: Christian Grey Temat: Żart Data: 30 maja 2011 22:31 Adresat: Anastasia Steele Jakim cudem piszesz mejle? Ryzykujesz życie wszystkich na pokładzie, w tym swoje, korzystając z blackberry’ego? Uważam, że to złamanie jednej z reguł. Christian Grey Prezes o dwóch świerzbiących rękach Grey Enterprises Holdings, Inc. A dobrze wiemy, czym grozi łamanie reguł, panno Steele. Sprawdzam stronę Sea-Tac: jej samolot wystartował. Przez jakiś czas nie będę miał od niej żadnych wiadomości. Na tę myśl, jak również po tych jej numerach z mejlami popadam w gorszy nastrój. Zostawiam pracę i idę do kuchni, by nalać sobie jakiegoś trunku; dzisiaj to będzie armaniak. Taylor zagląda przez drzwi do salonu. – Nie teraz – rzucam ostro. – Oczywiście, proszę pana. – Zawraca. Nie wyżywaj się na personelu, Grey. Zły na siebie, podchodzę do okna i spoglądam na rozciągający się przede mną widok Seattle. Jak to możliwe, że aż tyle dla mnie znaczy, i dlaczego nasz związek nie ewoluuje w pożądanym przeze mnie kierunku? Mam nadzieję, że w Georgii Ana pójdzie po rozum do głowy i podejmie właściwą decyzję. Bo
tak będzie, prawda? Niepokój dławi mi pierś. Pociągam kolejny łyk trunku i siadam do fortepianu, żeby trochę pograć.
WTOREK, 31 MAJA 2011 Nie ma mamusi. Nie wiem, dokąd poszła. On tutaj jest. Słyszę jego kroki. To bardzo głośne kroki. Ma buty ze srebrnymi klamerkami. Tupią. Głośno. Tupie. I krzyczy. Siedzę w szafie mamusi. Chowam się. On mnie nie usłyszy. Potrafię być cicho. Bardzo cicho. Cicho, bo mnie tu nie ma. – Ty pieprzona dziwko! – krzyczy. Dużo krzyczy. – Ty pieprzona dziwko! Krzyczy na mamusię. Krzyczy na mnie. Bije mamusię. Bije mnie. Słyszę, jak zamykają się drzwi. Już go tu nie ma. Mamusi też nie ma. Dalej siedzę w szafie. Jest ciemno. Ja jestem bardzo cicho. Siedzę bardzo długo. Bardzo, bardzo długo. Gdzie jest mamusia?
Kiedy otwieram oczy, na niebie pojawiają się pierwsze promienie brzasku. Zegar na wyświetlaczu pokazuje 5:23. Spałem niespokojnie, nawiedzany przez niemiłe sny, i chociaż jestem wyczerpany, postanawiam, że pójdę pobiegać, żeby się rozbudzić. Ubrany w dres biorę telefon. Jest wiadomość od Any. To dobrze. Bezpiecznie dotarła na miejsce. Cieszę się. Szybko przeglądam mejle. Od razu rzuca mi się w oczy temat: „Lubisz mnie straszyć?”. Kurwa, w życiu. Czuję mrowienie na głowie. Siadam na łóżku i przewijam tekst. Musiała to napisać w czasie międzylądowania w Atlancie.
Nadawca: Anastasia Steele Temat: Lubisz mnie straszyć? Data: 31 maja 2011 06:52 EST Adresat: Christian Grey Wiesz, jak nie lubię, kiedy wydajesz na mnie pieniądze. Fakt, jesteś bardzo bogaty, mimo to czuję się niekomfortowo, jakbyś mi płacił za seks. Z drugiej strony podoba mi się latanie pierwszą klasą, o wiele bardziej niż ekonomiczną. Dlatego dziękuję Ci. Mówię szczerze – i naprawdę Jean-Paul świetnie masuje. Jest stuprocentowym gejem. Wcześniej o tym nie wspomniałam, bo wiedziałam, że Cię to zdenerwuje. Ale to dlatego, że byłam na Ciebie zła, za co przepraszam. Ty jednak jak zwykle przesadziłeś ze swoją reakcją. Nie możesz do mnie tak pisać – związana i zakneblowana w skrzyni. (Mówiłeś poważnie, czy też miał to być żart?) To mnie przeraża… Ty mnie przerażasz… zauroczyłeś mnie kompletnie, biorąc pod uwagę życie, jakie wiedziesz, o którego istnieniu do ubiegłego tygodnia nie miałam nawet pojęcia, a potem piszesz coś takiego, więc mam ochotę uciec z wrzaskiem gdzie pieprz rośnie. Oczywiście nie zrobię tego, ponieważ za Tobą tęsknię. Naprawdę tęsknię. Chcę, żeby nam się udało, ale przeraża mnie głębia uczuć, które do Ciebie żywię, i mroczna ścieżka, którą mnie prowadzisz. To, co proponujesz, jest cudowne i seksowne, i zżera mnie ciekawość, ale też boję się, że mnie zranisz – fizycznie i psychicznie. Po trzech miesiącach możesz powiedzieć do widzenia i co wtedy ze mną będzie? Z drugiej jednak strony przypuszczam, że każdy związek może się w ten sposób skończyć. Ale takiego związku nigdy sobie nie wyobrażałam, tym bardziej że to mój pierwszy. Dla mnie to prawdziwy akt wiary. Miałeś rację, mówiąc, że nie mam w sobie nic z uległej… i teraz muszę się z Tobą zgodzić. Mimo że to powiedziałam, chcę z Tobą być i spróbuję, skoro taki jest Twój warunek, boję się jednak, że to mnie pogrąży i skończę cała posiniaczona i sponiewierana – a to wcale mi się nie podoba. Tak się cieszę, że obiecałeś bardziej się starać. Muszę tylko zrozumieć, co dla mnie oznacza „bardziej”, i jest to jeden z powodów, dla których postanowiłam na jakiś czas wyjechać. Przy Tobie nie myślę jasno. Oślepiasz mnie. Wywołują mój lot. Muszę iść. Więcej napiszę później. Twoja Ana Udziela mi reprymendy. Po raz kolejny. Ale zdumiała mnie swoją szczerością. Wiele zrozumiałem. Czytam jej mejla od nowa i jeszcze raz, i jeszcze. Za każdym razem zatrzymuję się na dłużej przy „Twoja Ana”. Moja Ana. Chce, żeby nam się udało. Chce być ze mną. Jest nadzieja, Grey. Kładę telefon na łóżku i postanawiam, że koniecznie muszę pobiegać, żeby oczyścić umysł, dopiero wtedy dam radę napisać odpowiedź. Jak zwykle biegnę ulicą Stewart do Westlake Avenue, potem kilka okrążeń Denny Park. W uszach dudni mi She Just Likes to Fight Four Tet. Słowa Any dały mi dużo do myślenia. Płacę jej za seks.
Jak jakiejś dziwce. Nigdy o niej w ten sposób nie myślałem. Już sam pomysł doprowadza mnie do szału. Jeszcze raz biegnę wokół parku, napędzany gniewem. Czemu ona to sobie robi? Jestem bogaty, ale co z tego? Ana musi się do tego przyzwyczaić. Przypominam sobie naszą wczorajszą rozmowę o odrzutowcu należącym do GEH. Nie przyjęła mojej propozycji. Przynajmniej wiem, że nie chodzi jej o pieniądze. Więc o co jej chodzi? O mnie? Na pewno? Mówi, że ją oślepiam. Rany, wszystko jej się pomyliło. To ona oślepia mnie, w sposób, jakiego nigdy nie doświadczyłem, a mimo to poleciała na drugi koniec kraju, żeby ode mnie uciec. Jak mam się z tym czuć? Ma rację. Wiodę ją mroczną ścieżką, która jednak jest znacznie bardziej intymna od zwykłego waniliowego związku – a przynajmniej ja to tak postrzegam. Wystarczy spojrzeć na Elliota i jego niepokojące, beztroskie podejście do spotykania się z kobietami. Różnica widoczna jest gołym okiem. Nigdy nie skrzywdziłbym jej ani fizycznie, ani emocjonalnie – jak mogła tak pomyśleć? Chcę tylko, żeby przekraczała granice, przekonała się, do czego jest zdolna, a do czego nie. Oczywiście, za łamanie zasad będę ją karać… owszem, to może boleć, ale nigdy nie zrobię niczego, czego by nie zniosła. Możemy ustalić, co wolno mi robić. Możemy działać powoli. I tu mamy problem. Jeżeli będzie gotowa zrobić to, czego od niej oczekuję, będę musiał ją do tego przekonać i dać jej „coś więcej”. Co to może być…? Na razie nie mam zielonego pojęcia. Przedstawiłem ją moim rodzicom. To bez wątpienia było „coś więcej”. I okazało się nie takie trudne. Biegnę wolniej, żeby zrozumieć, co tak naprawdę zaniepokoiło mnie w jej mejlu. Nie chodzi o jej strach, lecz o to, że przeraża ją głębia uczuć, które do mnie żywi. Co to znaczy? Obce uczucie wzbiera mi w piersi, a płuca domagają się tlenu. To mnie przeraża. Tak bardzo, że zmuszam się do większego wysiłku, bym poczuł wyczerpanie w nogach i w piersi, poczuł zimny pot spływający mi po plecach. Tak. Nie tędy droga, Grey. Musisz zachować kontrolę. Po powrocie do mieszkania biorę szybki prysznic i golę się, a potem ubieram. Gdy idę do gabinetu, w kuchni zastaję Gail. – Dzień dobry, panie Grey. Kawy? – Poproszę. – Nawet się nie zatrzymuję. Mam do wykonania misję. Przy biurku odpalam komputer i układam odpowiedź do Any. Nadawca: Christian Grey Temat: W końcu! Data: 31 maja 2011 07:30 Adresat: Anastasia Steele Anastasio, złości mnie, że rozmawiasz ze mną otwarcie i szczerze dopiero wtedy, gdy dzieli nas odległość. Czemu nie stać Cię na to, kiedy jesteśmy razem? To prawda, jestem bogaty. Pogódź się z tym. Czemu nie mogę wydawać na Ciebie pieniędzy? Na miłość boską, Twojemu ojcu powiedzieliśmy, że jestem Twoim chłopakiem. Czy nie to właśnie robią chłopacy? Jako Twój pan oczekiwałbym, że zaakceptujesz wszystko, co na Ciebie wydaję, bez kwestionowania. Tak przy okazji, powiedz też matce.
Nie wiem, co powiedzieć na Twój zarzut, że traktuję Cię jak dziwkę. Nie ujęłaś tego w ten sposób, ale w zasadzie do tego się to właśnie sprowadza. Nie wiem, co powinienem i mogę powiedzieć, byś przestała tak się czuć. Chcę, żebyś miała wszystko, co najlepsze. Pracuję wyjątkowo ciężko, więc mogę robić z pieniędzmi, co chcę. Mogę Ci kupić wszystko, czego tylko zapragniesz, i bardzo tego chcę. Możesz to nazwać redystrybucją bogactwa. Lub zwyczajnie przyjmij, że nigdy, przenigdy nie pomyślałbym o Tobie w sposób, który sugerujesz, i złości mnie, że w ten sposób siebie postrzegasz. Jak na tak inteligentną, dowcipną, piękną młodą kobietę, masz ogromne problemy z samooceną i zaczynam się zastanawiać, czy nie umówić Cię na wizytę do doktora Flynna. Wybacz mi, że Cię wystraszyłem. Myśl, że miałbym budzić w Tobie strach, jest mi obrzydliwa. Naprawdę uwierzyłaś, że pozwoliłbym Ci podróżować w luku bagażowym? Na litość boską, przecież proponowałem Ci mój odrzutowiec. Tak, to miał być żart, jak widać kiepski. Jednak z drugiej strony – wizja związanej i zakneblowanej Anastasii podnieca mnie (to nie żart – to prawda), ze skrzyni mogę zrezygnować – skrzynie mnie nie interesują. Wiem, że nie podoba Ci się kneblowanie – rozmawialiśmy już o tym – i omówimy to, jeśli/kiedy Cię zaknebluję. Wydaje mi się, że nie rozumiesz, iż w relacji pan/uległa to uległa ma prawdziwą władzę. Czyli Ty. Powtarzam raz jeszcze – Ty masz całą władzę. Nie ja. W hangarze powiedziałaś mi „nie”. Nie mam prawa Cię dotknąć, jeśli powiesz nie – dlatego właśnie zawieramy umowę, w której określamy, co zrobisz, a czego nie. Jeżeli spróbujemy czegoś, a Tobie się to nie spodoba, możemy umowę poprawić. To zależy od Ciebie – nie ode mnie. Jeżeli więc nie chcesz się znaleźć związana i zakneblowana w skrzyni, nie znajdziesz się tam. Pragnę dzielić z Tobą mój styl życia. Nigdy niczego nie pragnąłem równie mocno. Prawdę powiedziawszy, budzi mój wielki respekt, że ktoś tak niewinny jak Ty chce tego spróbować. Nawet nie wiesz, jakie to robi na mnie wrażenie. Nie dostrzegasz, że rzuciłaś na mnie czar, choć powtarzałem Ci to nieskończoną ilość razy. Nie chcę Cię stracić. Denerwuję się, że pokonałaś pięć tysięcy kilometrów, żeby uciec ode mnie na kilka dni, ponieważ w mojej obecności nie potrafisz jasno myśleć. Ze mną jest tak samo, Anastasio. Tracę rozsądek, kiedy jesteś przy mnie – to świadczy o głębi mojego uczucia do Ciebie. Rozumiem Twoje obawy. Próbowałem trzymać się od Ciebie z daleka; wiedziałem, że jesteś niedoświadczona, gdybym jednak wiedział dokładnie, jak bardzo jesteś niewinna, nigdy bym o Ciebie nie zabiegał – a mimo to wciąż rozbrajasz mnie, jak nikt dotąd. Na przykład Twój mejl: czytałem go niezliczoną ilość razy, próbując zrozumieć Twój punkt widzenia. Trzy miesiące to przypadkowa liczba. Możemy ten okres przedłużyć do sześciu miesięcy, roku nawet. Ile chcesz? Co mam zrobić, żebyś czuła się bezpiecznie? Powiedz mi. Rozumiem, że dla Ciebie to niezwykły akt wiary. Muszę zasłużyć na Twoje zaufanie, ale kiedy mi to nie wychodzi, powinnaś mi o tym mówić. Wydajesz się taka silna i niezależna, a potem czytam, co napisałaś, i dostrzegam Twoją inną stronę. Anastasio, musimy się nawzajem prowadzić, tylko Ty możesz dawać mi wskazówki. Bądź ze mną szczera i oboje szukajmy sposobu, żeby nam się udało. Martwisz się, że nie masz w sobie nic z uległej. No, może i tak jest. W tej sytuacji jedynym miejscem, w którym masz się zachowywać jak na uległą przystało, będzie pokój zabaw. Tylko tam będę mógł sprawować nad Tobą właściwą kontrolę i tylko tam będziesz wykonywać moje polecenia. „Należycie” – tak bym to określił, bo inne słowo nie przychodzi mi na myśl. I nigdy
Cię nie posiniaczę i nie sponiewieram. Co najwyżej sprawię, że Twoja skóra się zaróżowi. Poza pokojem zabaw możesz mi się przeciwstawiać. To dla mnie nowe i ożywcze doświadczenie i nie mam najmniejszej ochoty tego zmieniać. Więc tak, powiedz mi, proszę, co rozumiesz przez „coś więcej”. Zrobię, co w mojej mocy, by zachować otwarty umysł, i postaram się dać Ci przestrzeń, której potrzebujesz, i trzymać się od Ciebie z daleka w czasie Twojego pobytu w Georgii. Czekam niecierpliwie na Twojego następnego mejla. Tymczasem baw się dobrze. Ale bez przesady. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Wysyłam i dopijam wystygłą już kawę. Teraz musisz czekać, Grey. Zobaczyć, co powie. Wpadam do kuchni, w której Gail przygotowała dla mnie śniadanie. Taylor czeka w samochodzie, żeby zawieźć mnie do pracy. – Co chciałeś ode mnie wczoraj wieczorem? – pytam go. – Nic ważnego, proszę pana. – To dobrze. – Patrzę za okno, starając się nie myśleć o Anie i Georgii. Ponoszę sromotną klęskę, za to rodzi się w mojej głowie pewien pomysł. Dzwonię do Andrei. – Cześć. – Dzień dobry, panie Grey. – Jadę do pracy, ale czy możesz połączyć mnie z Billem? – Tak, proszę pana. Kilka sekund później w słuchawce rozlega się głos Billa. – Panie Grey? – Czy twoi ludzie sprawdzali, czy zakłady da się postawić w Georgii? Konkretnie w Savannah? – Sądzę, że tak, proszę pana. Ale musiałbym sprawdzić. – Sprawdź. I oddzwoń do mnie. – Oczywiście. Czy to wszystko? – Na razie tak. Dzięki. Dzień mam wypełniony spotkaniami. Sporadycznie sprawdzam mejle, ale nie przychodzi nic od Any. Zastanawiam się, czy onieśmielił ją ton mojego mejla, czy też jest zajęta czymś innym. Czym mianowicie? Nie potrafię o niej nie myśleć. Przez cały dzień wymieniam esemesy z Caroline Acton, zatwierdzając bądź odrzucając stroje, które wybrała dla Any. Mam nadzieję, że jej się spodobają: w każdym będzie wyglądać oszałamiająco. Bill dzwoni z informacją, że w pobliżu Savannah znajduje się idealne miejsce na naszą budowę. Ruth właśnie wszystko sprawdza. Przynajmniej nie jest to Detroit. Dzwoni Elena i umawiamy się na kolację w Columbia Tower. – Christianie, nic nie mówisz o tej swojej dziewczynie. Jesteś bardzo tajemniczy – droczy się ze mną. – Opowiem ci wszystko wieczorem. Teraz jestem zajęty. – Zawsze jesteś zajęty – śmieje się. – Widzimy się o ósmej. – Do zobaczenia.
Czemu one wszystkie są takie wścibskie? Elena. Moja matka. Ana… Po raz setny zastanawiam się, co teraz robi. I proszę, w końcu przychodzi jej odpowiedź. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Gadatliwy? Data: 31 maja 2011 19:08 EST Adresat: Christian Grey Panie, ależ z Pana wielomówny korespondent. Muszę iść na kolację do klubu golfowego Boba i tak dla Pańskiej wiadomości, przewracam oczami na samą myśl o tym. Ale Pan i Pańska świerzbiąca ręka jesteście daleko ode mnie, więc mojemu tyłkowi na razie nic nie grozi. Bardzo mi się podobał Twój mejl. Odpiszę, jak tylko będę mogła. Już za Tobą tęsknię. Miłego popołudnia. Twoja Ana Nie napisała „nie” i tęskni za mną. Oddycham z ulgą i rozbawiony odpisuję. Nadawca: Christian Grey Temat: Twój tyłek Data: 31 maja 2011 16:10 Adresat: Anastasia Steele Droga Panno Steele, sam tytuł tego mejla mnie rozprasza. Oczywiście, że Twojemu tyłkowi nic nie grozi – na razie. Miłej kolacji, i ja także za Tobą tęsknię, zwłaszcza za tyłeczkiem i pyskatą buzią. Moje popołudnie zapowiada się nudno i tylko myśli o Tobie i Twoim przewracaniu oczami nieco je rozjaśnią. Jak sama słusznie zauważyłaś, ja również cierpię na ten paskudny zwyczaj. Christian Grey Prezes przewracający oczami Grey Enterprises Holdings, Inc. Kilka minut później do mojej skrzynki trafia odpowiedź. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Przewracanie oczami Data: 31 maja 2011 19:14 EST Adresat: Christian Grey Szanowny Panie Grey, proszę przestać do mnie pisać. Próbuję przyszykować się na kolację, a Ty wciąż mnie rozpraszasz, nawet kiedy jestem na drugim krańcu kontynentu. No i właśnie – kto spuszcza Ci lanie, kiedy przewracasz oczami? Twoja Ana Och, Ano, ty. Nieustannie. Przypominam sobie, jak kazała mi się nie ruszać i ciągnęła mnie za włosy łonowe, siedząc na mnie okrakiem, naga. Ta myśl mnie podnieca. Nadawca: Christian Grey Temat: Twój tyłek Data: 31 maja 2011 16:18 Adresat: Anastasia Steele Droga Panno Steele, mój tytuł podoba mi się bardziej od Twojego, i to pod wieloma względami. Całe szczęście, że jestem panem własnego losu i nikt mnie nie beszta. Z wyjątkiem mojej matki, od czasu do czasu doktora Flynna i ma się rozumieć Ciebie. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Bębnię palcami w biurko, czekając na odpowiedź.
Nadawca: Anastasia Steele Temat: Besztam?… Ja? Data: 31 maja 2011 19:22 EST Adresat: Christian Grey Szanowny Panie, czy kiedykolwiek się odważyłam Pana zbesztać? Chyba myli mnie Pan z kimś innym… co mocno mnie niepokoi. Naprawdę muszę się szykować. Twoja Ana Owszem, ty. Ty mnie besztasz w swoich mejlach, przy każdej okazji – i jakże mógłbym cię pomylić z kimkolwiek innym? Nadawca: Christian Grey Temat: Twój tyłek Data: 31 maja 2011 16:25 Adresat: Anastasia Steele Droga Panno Steele, robisz to bez przerwy na piśmie. Czy mogę zapiąć Ci sukienkę? Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Dozwolone od lat osiemnastu Data: 31 maja 2011 19:28 EST Adresat: Christian Grey Wolałabym, żebyś ją rozpiął. Jej słowa trafiają bezpośrednio do mojego penisa. O kurwa. To wymaga – jak ona się wyraziła? RAŻĄCO WIELKICH LITER. Nadawca: Christian Grey Temat: Uważaj, o co prosisz… Data: 31 maja 2011 16:31 Adresat: Anastasia Steele JA TEŻ BYM WOLAŁ. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Dysząc Data: 31 maja 2011 19:33 EST Adresat: Christian Grey Powoli… Nadawca: Christian Grey Temat: Jęcząc Data: 31 maja 2011 16:35 Adresat: Anastasia Steele Szkoda, że mnie tam nie ma. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Przyspieszony oddech Data: 31 maja 2011 19:37 EST Adresat: Christian Grey TEŻ ŻAŁUJĘ. Któż jeszcze umie mnie podniecić drogą mejlową? Nadawca: Anastasia Steele Temat: Przyspieszony oddech Data: 31 maja 2011 19:39 EST Adresat: Christian Grey Muszę lecieć. Na razie, mały. Uśmiecham się, czytając jej słowa.
Nadawca: Christian Grey Temat: Plagiat Data: 31 maja 2011 16:41 Adresat: Anastasia Steele Ukradłaś mi kwestię. I zostawiłaś mnie w stanie zawieszenia. Miłej kolacji. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Andrea puka do drzwi i przynosi od Barneya nową dokumentację tabletu napędzanego energią słoneczną. Jest zaskoczona, że cieszę się na jej widok. – Dziękuję, Andreo. – Ależ bardzo proszę, panie Grey. – Posyła mi zdziwiony uśmiech. – Czy podać panu kawę? – Poproszę. – Z mlekiem? – Nie, dziękuję. Dzień zrobił się bardzo miły. Dwukrotnie skopałem dupsko Bastille’owi w dwóch rundach kick boxingu. To absolutny wyjątek. Po prysznicu wkładam marynarkę i jestem gotowy stawić czoła Elenie i jej pytaniom. Zjawia się Taylor. – Czy mam pana zawieźć? – Nie. Wezmę R8. – Jak pan sobie życzy. Przed wyjściem sprawdzam pocztę. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Przyganiał kocioł garnkowi Data: 31 maja 2011 22:18 EST Adresat: Christian Grey Panie, zechce Pan sobie przypomnieć, że jako pierwszy ten tekst wypowiedział Elliot. Jakiego zawieszenia? Twoja Ana Flirtuje ze mną? Znowu? I jest moją Aną. Znowu. Nadawca: Christian Grey Temat: Niedokończone sprawy Data: 31 maja 2011 19:22 Adresat: Anastasia Steele Panno Steele, wróciłaś. Wyszłaś tak nagle – akurat w chwili, kiedy zaczynało robić się ciekawie. Elliot nie należy do osób pomysłowych. Sam musiał ukraść komuś tę kwestię. Kolacja się udała? Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Klikam „wyślij”. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Niedokończone sprawy? Data: 31 maja 2011 22:26 EST Adresat: Christian Grey Kolacja była obfita – na pewno się ucieszysz, że zjadłam za dużo. Ciekawie? W jakim sensie? Cieszę się, że je…
Nadawca: Christian Grey Temat: Niedokończone sprawy – zdecydowanie Data: 31 maja 2011 19:30 Adresat: Anastasia Steele Udajesz głupią? Chyba chciałaś, żebym rozpiął Ci sukienkę. I nie mogłem się tego doczekać. Bardzo się cieszę, że jesz. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Cóż… zawsze zostaje weekend Data: 31 maja 2011 22:36 EST Adresat: Christian Grey Jasne, że jem… Tylko w Twojej obecności czuję się tak niepewnie, że tracę apetyt. I nigdy w życiu nie udawałabym głupiej, panie Grey. Chyba zdążyłeś się już o tym przekonać. ;) Traci przy mnie apetyt? To niedobrze. I stroi sobie ze mnie żarty. Znowu! Nadawca: Christian Grey Temat: Nie mogę się doczekać Data: 31 maja 2011 19:40 Adresat: Anastasia Steele Zapamiętam to sobie, Panno Steele, i z całą pewnością wykorzystam tę wiedzę do swoich celów. Przykro mi, że przy mnie tracisz apetyt. Miałem nadzieję, że raczej Twoje apetyty zaostrzam. Ty na mnie tak właśnie działasz, co jest niezwykle przyjemne. Nie mogę się doczekać następnego razu. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Ćwiczenia lingwistyczne Data: 31 maja 2011 22:36 EST Adresat: Christian Grey Znowu bawiłeś się słownikiem? Wybucham głośnym śmiechem. Nadawca: Christian Grey Temat: Przejrzałaś mnie Data: 31 maja 2011 19:40 Adresat: Anastasia Steele Tak dobrze mnie Pani zna, Panno Steele. Wybieram się na kolację ze starą znajomą, więc muszę kończyć. Na razie, mała©. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Chociaż bardzo bym chciał dalej przekomarzać się z Aną, wolałbym się nie spóźnić na kolację. Elenie bardzo by się to nie spodobało. Wyłączam komputer, biorę portfel i telefon i windą zjeżdżam do garażu. Klub Mile High mieści się na najwyższym piętrze Columbia Tower. Nad szczytami Parku Narodowego Olympic zachodzi słońce, barwiąc niebo na opalizujące odcienie pomarańczu i różu. Ana byłaby zachwycona tym widokiem. Powinienem z nią tu przyjść. Elena siedzi przy stoliku w rogu. Macha do mnie i uśmiecha się. Szef sali prowadzi mnie do jej stolika, a ona podsuwa mi policzek do pocałowania. – Witaj, Christianie – mruczy. – Dobry wieczór, Eleno. Jak zwykle wyglądasz zjawiskowo. Całuję ją w policzek, a ona odrzuca na bok swoje jedwabiste platynowe włosy, co robi zawsze, gdy
jest w figlarnym nastroju. – Siadaj – mówi. – Czego się napijesz? Palcami o pomalowanych na szkarłatno paznokciach – jej znak firmowy – trzyma nóżkę kieliszka do szampana. – Widzę, że zaczęłaś od crystal. – Pomyślałam, że musimy coś uczcić, czyż nie? – Doprawdy? – Christianie. Dziewczyna. Mów. – Poproszę o kieliszek białego mendocino sauvignon – zwracam się do kelnera. Lekko skłania głowę i odchodzi. – Nie ma powodu do świętowania? – Unosząc brwi, Elena upija łyk szampana. – Nie rozumiem, czemu robisz wokół tego tyle zamieszania. – Nie robię żadnego zamieszania. Jestem ciekawa. Ile ma lat? Co robi? – Właśnie skończyła studia. – Och. Czy nie jest dla ciebie odrobinę zbyt młoda? Unoszę jedną brew. – Naprawdę chcesz o tym rozmawiać? Elena się śmieje. – Co u Isaaca? – pytam z uśmieszkiem. Znowu się śmieje. – Jest grzeczny. – W jej oczach pojawiają się łobuzerskie iskierki. – Musisz się bardzo nudzić. – Głos mam oschły. Uśmiecha się z rezygnacją. – To dobry piesek. Zamówimy? Przy zupie krabowej kładę wreszcie kres udręce Eleny. – Ma na imię Anastasia, studiowała literaturę na WSU i poznałem ją, kiedy przyszła przeprowadzić ze mną wywiad do studenckiej gazety. W tym roku wręczałem na jej uczelni dyplomy. – Podziela twoje upodobania? – Jeszcze nie, ale nie tracę nadziei. – Jezu! – No właśnie. Pojechała do Georgii, żeby wszystko sobie przemyśleć. – Daleko. – Wiem. – Patrzę w swoją zupę i zastanawiam się, jak Ana się miewa i co robi; śpi, mam nadzieję… sama. Podnoszę wzrok i widzę, że Elena mi się przygląda. Bardzo uważnie. – Nigdy cię nie widziałam w takim stanie – mówi. – Co masz na myśli? – Jesteś roztargniony. Nie pasuje to do ciebie. – To aż takie oczywiste? Kiwa głową i wzrok jej łagodnieje. – Dla mnie tak. Sądzę, że wywróciła twój świat do góry nogami. Wciągam głęboko powietrze i starając się to zatuszować, podnoszę kieliszek do ust. Bardzo pani spostrzegawcza, pani Lincoln. – Tak sądzisz? – bąkam.
– Tak właśnie. – Patrzy mi głęboko w oczy. – Kompletnie mnie rozbraja. – To bez wątpienia coś nowego. I na pewno się zamartwiasz, co robi w tej Georgii, co sobie myśli… Znam cię. – Tak. Chcę, żeby podjęła właściwą decyzję. – W takim razie pojedź do niej. – Słucham? – Wsiadaj w samolot. – Serio? – Skoro jest niezdecydowana… Użyj swojego powalającego wdzięku. Prycham drwiąco. – Christianie – złości się – kiedy bardzo ci na czymś zależy, dążysz do tego i zawsze zwyciężasz. Wiesz o tym. Podchodzisz do siebie bardzo negatywnie. Wkurza mnie to. Wzdycham. – Sam nie wiem. – Biedaczka na pewno nudzi się tam śmiertelnie. Jedź. Poznasz odpowiedzi na wszystkie swoje pytania. Jeśli odmówi, zajmiesz się czymś innym, a jeśli się zgodzi, będziesz mógł być przy niej sobą. – Wraca w piątek. – Nie oglądaj się na nic, nie ma na co czekać. – Powiedziała, że za mną tęskni. – Sam widzisz. – W jej oczach lśni pewność. – Pomyślę o tym. Jeszcze szampana? – Poproszę – mówi i uśmiecha się do mnie jak dziewczynka. W drodze powrotnej do Escali zastanawiam się nad radą Eleny. Owszem, mógłbym pojechać do Any. Powiedziała, że za mną tęskni… samolot jest wolny. Po powrocie do domu czytam jej ostatniego mejla. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Odpowiednie towarzystwo do kolacji Data: 31 maja 2011 23:58 EST Adresat: Christian Grey Mam nadzieję, że kolacja się udała. Ana PS Czy to była pani Robinson? Psiakrew. Oto idealna wymówka. Na to muszę jej odpowiedzieć osobiście. Wzywam Taylora, by mu oznajmić, że rano będzie mi potrzebny Stephan i Gulfstream. – Jak pan sobie życzy. Dokąd się pan wybiera? – Lecimy do Savannah. – Oczywście, proszę pana. – W jego głosie słyszę nutkę rozbawienia.
ŚRODA, 1 CZERWCA 2011
Ranek okazał się interesujący. O 11:30 czasu pacyficznego wystartowaliśmy z Boeing Field;
pilotuje Stephan ze swoją pierwszą oficer, Jill Beighley; w Georgii mamy być o 19:30 czasu tamtejszego. Billowi udało się umówić na jutro spotkanie z przedstawicielami agencji zajmującej się rekultywacją terenów poprzemysłowych w Savannah i być może umówię się z nimi na drinka dzisiaj wieczorem. Jeżeli więc Anastasia nie zechce się ze mną widzieć lub będzie miała inne plany, podróż nie okaże się całkowitą stratą czasu. Jasne, Grey. Tak sobie mów. Taylor zjadł ze mną lekki lunch i teraz porządkuje jakieś papiery, ja natomiast muszę przeczytać całą masę dokumentów. Jedyną niewiadomą w tym równaniu jest spotkanie z Aną. Zobaczymy, jak wszystko się ułoży po przylocie do Savannah; mam nadzieję, że podczas lotu wpadnie mi do głowy jakiś pomysł. Przeczesuję ręką włosy i po raz pierwszy od bardzo dawna kładę się i zasypiam, podczas gdy G550 leci na wysokości dziesięciu tysięcy metrów, zmierzając na międzynarodowe lotnisko Savannah/Hilton Head. Jednostajny szum silników działa na mnie kojąco. Jestem zmęczony. Bardzo zmęczony. Będą ci się śniły koszmary, Grey. Nie wiem, czemu teraz są znacznie gorsze. Zamykam oczy. – Tak masz się przy mnie zachowywać. Rozumiesz? – Tak, pani. Przesuwa krwistoczerwony paznokieć po mojej piersi. Wzdrygam się, szarpię krępujące mnie więzy i wzbiera we mnie mrok, a skóra pod jej dotykiem mi płonie. Ale nie wydaję żadnego dźwięku. Nie mam śmiałości. – Jak będziesz grzeczny, pozwolę ci dojść. W moich ustach. Kurwa. – Ale jeszcze nie teraz. Do tego jeszcze daleko. Jej paznokieć pali moją skórę, od krocza w górę, do pępka. Chcę krzyczeć. Chwyta moją twarz, ściska mi usta, zmuszając mnie, żebym je otworzył, i całuje mnie. Język ma żarłoczny i wilgotny. Strzela skórzanym pejczem. I wiem, że ciężko będzie mi to wytrzymać. Ale nie odrywam oczu od swojej nagrody. Od jej pieprzonych ust. Gdy spada pierwsze uderzenie i pali moją skórę, ból i przypływ andrenaliny są rozkoszne.
– Panie Grey, lądujemy za dwadzieścia minut – oznajmia Taylor, wyrywając mnie ze snu. – Dobrze się pan czuje? – Tak. Oczywiście. Dziękuję. – Podać panu wodę? – Bardzo proszę. Oddycham głęboko, by spowolnić galopadę serca, a Taylor podaje mi szklankę zimnej wody evian. Piję łapczywie. Dobrze, że jesteśmy tu tylko we dwóch. Nieczęsto śnię o tamtych podniecających dniach z panią Lincoln. Za oknem niebo jest błękitne, rzadkie obłoki różowieją w popołudniowym słońcu. Światło tutaj jest cudowne. Złociste. Spokojne. Chylące się ku zachodowi słońce odbija się w cumulusach. Przez chwilę
marzę, by być teraz w szybowcu. Prądy wznoszące muszą tu być fenomenalne. Tak! To właśnie powinienem zrobić: zabrać Anę na lot szybowcem. To chyba będzie „coś więcej”, prawda? – Taylorze. – Tak, proszę pana. – Chciałbym w Georgii polatać z Aną szybowcem. Jutro o świcie, jeżeli znajdziemy odpowiednie miejsce. Może też być później. Tylko że w takim układzie będę musiał przesunąć spotkanie. – Zajmę się tym. – Koszty nie grają roli. – Oczywiście, proszę pana. – Dziękuję. Teraz muszę tylko powiedzieć o tym Anie. G550 zatrzymuje się na pasie w pobliżu terminalu Signature Flight Support, gdzie czekają już na nas dwa samochody. Razem z Taylorem wychodzimy na obezwładniający upał. Do diabła, okropnie duszno, nawet o tej porze. Człowiek z wypożyczalni wręcza Taylorowi kluczyki do obydwu samochodów. Unoszę brew. – Ford mustang? – Nic innego nie udało mi się znaleźć w Savannah w tak krótkim czasie – odpowiada Taylor ze skruchą. – Dobrze, że to przynajmniej czerwony kabriolet. Choć mam nadzieję, że w takim upale będzie miał klimę. – Powinien mieć wszystko, proszę pana. – Świetnie. Dziękuję. Biorę od niego kluczyki i z aktówką w ręce zostawiam go, by mógł przeładować cały bagaż z samolotu do swojego SUV-a. Ściskam dłonie Stephanowi i Beighley, dziękując za udany lot. W mustangu wyjeżdżam z lotniska i ruszam w stronę centrum Savannah, słuchając Bruce’a z iPoda. Andrea zarezerwowała mi apartament w Bohemian Hotel, którego okna wychodzą na rzekę Savannah. W zapadającym zmierzchu z balkonu roztacza się imponujący widok: rzeka lśni, odbijając gasnące kolory nieba, światła mostu wantowego i portu. Niebo płonie głęboką purpurą przechodzącą w róż. Ten widok jest niemal równie olśniewający jak zmierzch nad cieśniną Puget. Nie mam jednak czasu stać tutaj i podziwiać widoków. Podłączam laptop, ustawiam klimatyzację na pełną moc i dzwonię do Ros, by przedstawiła mi najświeższą sytuację. – Christianie, skąd to nagłe zainteresowanie Georgią? – Względy osobiste. Prycha do słuchawki. – Od kiedy to pozwalasz sobie na mieszanie życia prywatnego z interesami? Odkąd poznałem Anastasię Steele. – Nie lubię Detroit – odpowiadam ze złością. – Dobra – wycofuje się. – Być może spotkam się później na drinka z koordynatorem Savannah Brownfield – mówię, starając
się ją ułagodzić. – Nieważne, Christianie. Jest kilka innych spraw, które musimy omówić. Transport z pomocą dotarł do Rotterdamu. Kontynuujemy? – Tak. Trzeba to załatwić. Obiecałem to na lunchu komitetu End Global Hunger. Sprawa musi być załatwiona, zanim spotkam się z nimi ponownie. – Dobra. Wymyśliłeś coś w sprawie zakupu wydawnictwa? – Wciąż jeszcze nie podjąłem decyzji. – Moim zdaniem SIP ma pewien potencjał. – Tak, może. Pozwól, że jeszcze się nad tym zastanowię. – Mam spotkanie z Markiem w sprawie sytuacji Lucasa Woodsa. – Dobra, daj mi znać, jak poszło. Zadzwoń później. – Załatwione. Na razie. Staram się uniknąć tego, co nieuniknione. Wiem o tym. Uznałem jednak, że lepiej będzie zaskoczyć pannę Steele – telefonicznie lub mejlowo, tego jeszcze nie wiem – kiedy będę miał pełny żołądek, wobec czego zamawiam kolację. Gdy na nią czekam, dostaję esemesa od Andrei z informacją, że drink został odwołany. Nie szkodzi. Zobaczę się z nimi jutro rano, pod warunkiem że nie będę latał szybowcem z Aną. Zanim zjawia się obsługa hotelowa, dzwoni Taylor. – Panie Grey… – Jesteś już w hotelu? – Tak, proszę pana. Zaraz przyniosą pański bagaż. – Świetnie. – Klub Szybowcowy Brunswick ma wolny szybowiec. Poprosiłem Andreę, żeby przefaksowała im pańską licencję. Jak papiery zostaną podpisane, możemy lecieć. – Doskonale. – Odpowiada im każda pora od szóstej rano. – Jeszcze lepiej. Powiedz, żeby przygotowali szybowiec na szóstą. Wyślij mi ich adres. – Załatwione. Rozlega się pukanie do drzwi – moje bagaże i kolacja zjawiły się jednocześnie. Jedzenie pachnie wyśmienicie: smażone zielone pomidory, krewetki i kasza kukurydziana. No, w końcu jestem na Południu. Przy jedzeniu rozmyślam, jak rozegrać wszystko z Aną. Może powinienem zjawić się u jej matki w porze śniadania. Przywiózłbym bajgle, potem zabrałbym ją na lot szybowcem. Tak chyba będzie najlepiej. Nie odzywała się przez cały dzień, przypuszczam więc, że się gniewa. Po skończonej kolacji raz jeszcze czytam jej mejl. Co, u diabła, ma przeciwko Elenie? Nic nie wie o tym, co nas łączyło. Poza tym to było dawno temu i teraz tylko się przyjaźnimy. Jakim prawem Ana się wścieka? Zresztą gdyby nie Elena, Bóg jeden wie, co by się ze mną stało. Pukanie do drzwi. Przyszedł Taylor. – Dobry wieczór panu. Czy jest pan zadowolony z pokoju? – Tak, oczywiście. – Mam tu dokumenty dla klubu szybowcowego. Przeglądam umowę, stwierdzam, że jest w porządku, podpisuję ją i oddaję Taylorowi.
– Sam dotrę jutro na miejsce. Spotkamy się tam? – Tak, proszę pana. Będę od szóstej. – Dam ci znać, gdyby coś się zmieniło. – Mam rozpakować pańskie rzeczy? – Tak, proszę. Kiwnąwszy głową, idzie z moimi walizkami do sypialni. Nie mogę usiedzieć na miejscu. Muszę dokładnie przemyśleć sobie wszystko, co zamierzam powiedzieć Anie. Zerkam na zegarek; jest dwadzieścia po dziewiątej. Długo zwlekałem. Może najpierw powinienem zaserwować sobie szybkiego drinka. Zostawiam Taylora, wciąż zajętego rozpakowywaniem, i postanawiam, że przed kolejną rozmową z Ros i napisaniem mejla do Any zajrzę do hotelowego baru. W mieszczącym się na dachu lokalu panuje tłok, udaje mi się jednak znaleźć miejsce przy barze i zamawiam piwo. Miejsce jest modne i nowoczesne, z nastrojowym oświetleniem i luźną atmosferą. Rozglądam się, starając się unikać spojrzeń dwóch siedzących obok mnie kobiet… i nagle moją uwagę przyciąga jakiś ruch; refleks światła w lśniących rdzawych włosach. To Ana. Kuźwa. Nie patrzy w moją stronę, siedzi naprzeciwko kobiety, która musi być jej matką, sądząc po uderzającym podobieństwie. Co za, kurwa, zbieg okoliczności. Ze wszystkich barów… Jezu. Przyglądam się im urzeczony. Piją koktajle – chyba cosmopolitany. Matka Any jest uderzająco piękna: jak Ana, tyle że starsza; chyba dobiega czterdziestki, ma długie ciemne włosy i oczy tak samo błękitne jak córka. Ma w sobie coś cygańskiego… na pierwszy rzut oka zupełnie nie wygląda na członkinię klubu golfowego. Niewykluczone, że ubrała się tak na wyjście ze swoją młodą, piękną córką. Coś fenomenalnego. Dalej, Grey, nie ma co czekać. Sięgam po telefon do kieszeni dżinsów. Pora wysłać Anie mejl. To powinno być interesujące. Sprawdzę, w jakim jest nastroju… i wszystko będę widział.
Nadawca: Christian Grey Temat: Towarzystwo do kolacji Data: 1 czerwca 2011 21:40 EST Adresat: Anastasia Steele Tak, jadłem kolację z panią Robinson. To tylko stara znajoma, Anastasio. Nie mogę się doczekać naszego kolejnego spotkania. Tęsknię.
Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Jej matka ma poważną minę. Być może martwi się o córkę albo stara się wyciągnąć od niej jakieś informacje. Powodzenia, pani Adams. Przez chwilę zastanawiam się, czy rozmawiają o mnie. Matka wstaje; chyba wychodzi do toalety. Ana zagląda do torebki i wyjmuje z niej swojego blackberry’ego. Zaczynamy… Czyta, zgarbiona, bębniąc palcami w blat stołu. Zaczyna wściekle uderzać w klawisze telefonu. Nie widzę jej twarzy, co mnie denerwuje, ale chyba nie przejęła się zbytnio tym, co właśnie przeczytała. Po chwili odkłada telefon, najwyraźniej z obrzydzeniem. Niedobrze. Wraca jej matka i daje znak kelnerowi, żeby przyniósł im następne drinki. Ciekawe, ile już wypiły. Sprawdzam telefon i oczywiście – przyszła odpowiedź. Nadawca: Anastasia Steele Temat: STARE towarzystwo do kolacji Data: 1 czerwca 2011 21:42 EST Adresat: Christian Grey Nie tylko stara znajoma. Znalazła sobie kolejnego małolata, w którym zatapia zęby? Jesteś już dla niej za stary? Czy dlatego właśnie Wasz związek się skończył? Że co, do cholery? Czytając, czuję narastający gniew. Isaac dobiega trzydziestki. Jak ja. Jak ona śmie? To przez alkohol? Pora się ujawnić, Grey.
Nadawca: Christian Grey Temat: Uważaj… Data: 1 czerwca 2011 21:45 EST Adresat: Anastasia Steele Nie będę o tym rozmawiać za pośrednictwem poczty elektronicznej. Ile cosmopolitanów zamierzasz wypić?
Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Patrzy na telefon, gwałtownie prostuje się na krześle i rozgląda po barze. Do dzieła, Grey. Kładę na barze dziesięć dolców i wolnym krokiem podchodzę do ich stolika. Nasze spojrzenia się spotykają. Ana blednie – sądzę, że jest w szoku – a ja nie wiem, jak powinienem się z nimi przywitać ani jak zachować spokój, jeśli wspomni o Elenie. Drżącymi palcami odgarnia włosy za uszy. Znak, że jest zdenerwowana. – Cześć – mówi spiętym, piskliwym głosem. – Cześć. Pochylam się i całuję ją w policzek. Pachnie oszałamiająco. Sztywnieje, gdy moje usta dotykają jej skóry. Wygląda ślicznie; trochę się opaliła i nie ma stanika. Jej piersi napierają na jedwabny materiał bluzki, lecz chowają się pod długimi włosami. Mam nadzieję, że tylko ja mogę je oglądać. Cieszę się, że ją widzę, chociaż jest wściekła. Stęskniłem się. – Christianie, przedstawiam ci moja matkę, Carlę. – Ana wskazuje swoją mamę. – Pani Adams, to zaszczyt móc panią poznać. Carla Adams bacznie mi się przygląda. Psiakrew. Sprawdza mnie. Zignoruj to, Grey. Po zdecydowanie za długiej chwili wyciąga do mnie rękę. – Miło mi – mówi. – Co ty tu robisz? – pyta Ana oskarżycielskim tonem. – Przyjechałem do ciebie, rzecz jasna. Zatrzymałem się w tym hotelu. – Tutaj?! – pyta piskliwie. Tak. Mnie też trudno w to uwierzyć. – Wczoraj napisałaś, że żałujesz, że mnie tu nie ma – kontynuuję, próbując ocenić jej reakcję. Na razie: niepokój, napięcie, oskarżycielski ton, drżący głos. Nie wróży to dobrze. – Zawsze do usług, panno Steele – dodaję z kamienną twarzą w nadziei, że się rozchmurzy. – Może się z nami napijesz, Christianie? – proponuje miłosiernie pani Adams i patrzy wymownie na obsługę. Potrzebuję czegoś mocniejszego od piwa. – Poproszę gin z tonikiem – zwracam się do kelnera. – Hendricksa, jeśli macie, albo bombay sapphire. Do hendricksa ogórek, z bombayem limonka. – I jeszcze dwa cosmo, poprosimy – dodaje Ana, zerkając na mnie z niepokojem. I słusznie. Uważam, że dość już wypiła. – Christianie, weź sobie, proszę, krzesło. – Dziękuję, pani Adams. Przysuwam krzesło i siadam obok Any. – Przypadkiem zatrzymałeś się w hotelu, do którego przyszłyśmy akurat na drinka? – Z tonu Any wnioskuję, że jest spięta. – A może to wy przyszłyście na drinka akurat do hotelu, w którym się zatrzymałem? Właśnie zjadłem kolację, przyszedłem tutaj i zobaczyłem ciebie. Byłem roztargniony, myślałem o twoim ostatnim mejlu – spoglądam na nią znacząco – i nagle patrzę, a to ty. Niezwykły zbieg okoliczności, czyż nie?
Ana jest zakłopotana. – Rano byłyśmy z mamą na zakupach, po południu poszłyśmy na plażę. Wieczorem postanowiłyśmy wyskoczyć na koktajl – wyjaśnia pospiesznie, jakby się usprawiedliwiała, że pije w barze z matką. – Kupiłaś tę bluzkę? – pytam. Naprawdę wygląda przepięknie. Bluzeczka jest w kolorze szmaragdowej zieleni; dobrze wybrałem – kolory kamieni szlachetnych – paletę barw ubrań skompletowanych dla niej przez Caroline Acton. – Bardzo ci w tym kolorze do twarzy. I opaliłaś się trochę. Wyglądasz prześlicznie. – Słysząc mój komplement, rumieni się i unosi wargi w uśmiechu. – Zamierzałem złożyć ci jutro wizytę. Ale tymczasem spotkałem cię tutaj. Ujmuję ją za rękę, bo pragnę jej dotknąć, i lekko ściskam. Kciukiem gładzę jej dłoń, a jej oddech się zmienia. Tak, Ano. Poczuj to. Nie złość się na mnie. Spogląda mi w oczy i nagradza mnie nieśmiałym uśmiechem. – Chciałem zrobić ci niespodziankę. Ale jak zwykle, Anastasio, to ty zaskoczyłaś mnie, zjawiając się tutaj. Nie chcę przeszkadzać tobie i twojej mamie. Wypiję szybko drinka i sobie pójdę. Robota na mnie czeka. Mam ochotę ucałować jej dłoń, ale się pohamowuję. Nie wiem, co powiedziała o nas swojej matce, jeżeli w ogóle coś mówiła. – Christianie, bardzo się cieszę, że mogłam cię wreszcie poznać osobiście. Ana bardzo serdecznie się o tobie wyrażała – mówi pani Adams z czarującym uśmiechem. – Doprawdy? – spoglądam na Anę, która się rumieni. Serdecznie, tak? Dobrze wiedzieć. Kelner stawia przede mną gin z tonikiem. – Hendricks, proszę pana. – Dziękuję. Anie i matce podaje świeże cosmopolitany. – Do kiedy zostajesz w Georgii, Christianie? – pyta matka Any. – Do piątku, proszę pani. – Zjesz z nami jutro kolację? I proszę, mów mi Carla. – Będę zachwycony, Carlo. – Świetnie. Przepraszam was na chwilę, muszę wyjść do toalety. Przecież dopiero w niej była? Wstaję, gdy odchodzi, po czym siadam, by stawić czoło gniewowi panny Steele. Znowu ujmuję ją za rękę. – A więc gniewasz się na mnie, że jadłem kolację ze starą przyjaciółką. – Całuję ją w dłoń. – Tak – pada zwięzła odpowiedź. Czyżby była zazdrosna? – Nasz seksualny związek skończył się dawno temu, Anastasio. Nie pragnę nikogo, tylko ciebie. Czy jeszcze o tym nie wiesz? – Dla mnie ona jest pedofilką, Christianie.
Czuję mrowienie na skórze głowy. – Jesteś bardzo krytyczna. To nie było tak – przygnębiony puszczam jej rękę. – Och, czyli jak? – pyta gniewnie, wysuwając do przodu tę swoją upartą bródkę. Czy znowu przemawia przez nią alkohol? – Wykorzystała bezbronnego piętnastolatka – kontynuuje. – Gdybyś był piętnastoletnią dziewczynką, a pani Robinson mężczyzną, który cię uwodzi i nakłania do stosunków sadomasochistycznych, też uważałbyś, że to w porządku? Gdyby na przykład chodziło o Mię? Och, teraz już przesadza. – Ano, to nie było tak. W jej oczach pojawia się błysk. Jest naprawdę zła. Dlaczego? To nie ma z nią nic wspólnego. Ale nie chcę wdawać się z nią w kłótnię tutaj, w barze. Opanowuję się. – Dobra, ja tego tak nie odbierałem – mówię łagodniejszym tonem. – To było dla mnie zbawienne. Właśnie tego potrzebowałem. Dobry Boże, gdyby nie Elena, pewnie bym już nie żył. Z trudem zachowuję spokój. Ana ściąga brwi. – Nie rozumiem. Zamknij jej mordę, Grey. – Anastasio, zaraz wróci twoja matka. Nie chcę teraz o tym rozmawiać, to dla mnie krępujące. Może później. Jeżeli nie chcesz mnie tutaj, mój samolot jest gotów do startu na Hilton Head. Mogę wyjechać. Na jej twarzy maluje się przerażenie. – Nie, nie jedź. Proszę. Bardzo się cieszę, że tu jesteś – dodaje szybko. Cieszy się? Miałem nadzieję na coś więcej. – Po prostu próbuję ci wytłumaczyć – mówi. – Jestem zła, że ledwie wyjechałam, a ty już umawiasz się z nią na kolację. Przypomnij sobie, jak reagujesz, kiedy tylko José się do mnie zbliży. A on jest jedynie moim kolegą, nigdy nie uprawiałam z nim seksu. Natomiast ty i ona… – Jesteś zazdrosna? Jak mam ją przekonać, że Elena i ja tylko się przyjaźnimy? Naprawdę nie ma o co być zazdrosna. Jak widać, panna Steele jest zaborcza. Po chwili zdaję sobie sprawę, że mi się to podoba. – Tak, i zła o to, co ci zrobiła – mówi dalej. – Anastasio, ona mi pomogła. To wszystko. A co do twojej zazdrości, postaw się na moim miejscu. Przez ostatnich siedem lat nie musiałem się przed nikim tłumaczyć z moich poczynań. Dosłownie przed nikim. Robię, co mi się podoba, Anastasio. Lubię swoją niezależność. Nie poszedłem na spotkanie z panią Robinson, żeby ci dokuczyć. Poszedłem, ponieważ raz na jakiś czas jemy razem kolację. Jest moją przyjaciółką i partnerką w interesach. Ana robi wielkie oczy. O. Nie wspominałem o tym? Bo i czemu? To nie ma nic wspólnego z nią. – Tak, prowadzimy razem interesy. Seksu już nie uprawiamy. Od wielu lat. – Czemu wasz związek się skończył? – Dowiedział się o nim jej mąż. Czy możemy porozmawiać o tym kiedy indziej? Gdzieś, gdzie będziemy sami? – Chyba nigdy nie zdołasz mnie przekonać, że ona nie jest w pewnym sensie pedofilem. Do kurwy nędzy, Ana! Naprawdę już wystarczy!
– Ja o niej w ten sposób nie myślę. Dość tego! – mówię groźnie. – Kochałeś ją? Co takiego? – Jak tam, porozmawialiście sobie? – Wraca Carla. Ana uśmiecha się z trudem, a mnie skręca w żołądku. – Tak, mamo. Czy kochałem Elenę? Biorę łyk mojego drinka. Ja ją, kurwa, wielbiłem…ale czy ją kochałem? Co za idiotyczne pytanie. Nie mam pojęcia, czym jest miłość w sensie romantycznym. Wszystkie te ckliwe duperele, o których Ana marzy. Nabiła sobie głowę bzdurami, czytając dziewiętnastowieczne romansidła. Mam dość. – Drogie panie, zostawię was. Bardzo proszę, dopiszcie to do mojego rachunku, pokój numer sześćset dwanaście. Anastasio, zadzwonię do ciebie rano. Carlo, do jutra. – Och, jak miło słyszeć, że ktoś zwraca się do ciebie pełnym imieniem. – Piękne imię dla pięknej dziewczyny. Ściskam dłoń Carli. Mój komplement był szczery, uśmiech już nie. Ana milczy. Patrzy na mnie, ale ignoruję jej wzrok. Całuję ją w policzek. – Na razie, mała – szepczę jej do ucha, po czym odwracam się i opuszczam bar. W życiu nikt mnie tak nie prowokował jak ona. I jest na mnie wkurzona; może ma PMS. Wspominała, że w tym tygodniu powinna mieć okres. Wpadam do pokoju, zatrzaskuję drzwi i idę prosto na balkon. Na zewnątrz jest ciepło. Oddycham głęboko, chłonąc ostry, słonawy zapach rzeki. Zapadła noc i rzeka jest czarna jak atrament, identyczna jak niebo… i mój nastrój. Nawet nie zdążyłem wspomnieć o jutrzejszym locie szybowcem. Wspieram się o balustradę balkonu. Dzięki światłom na brzegu i na moście widok jest jeszcze piękniejszy… jednak nie łagodzi mojego gniewu. Czemu tak bronię związku, który się zaczął, kiedy Ana była w czwartej klasie podstawówki? Przecież to nie ma z nią nic wspólnego. Owszem, ten związek nie zaliczał się do konwencjonalnych. Ale to wszystko. Obiema rękami przeczesuję włosy. Inaczej sobie wyobrażałem tę podróż. Być może przyjazd tu był błędem. I pomyśleć, że to właśnie Elena mnie do niego namówiła. Dzwoni telefon. Mam nadzieję, że to Ana, ale to, niestety, Ros. – Słucham – rzucam ostro do telefonu. – Jezu, Christian. Przeszkadzam w czymś? – Nie, przepraszam. Z czym dzwonisz? Uspokój się, Grey. – Chciałam zdać ci relację z mojej rozmowy z Markiem. Ale jeżeli chwila nie jest odpowiednia, zadzwonię rano. – Nie, mów. – Ktoś puka do drzwi. – Chwileczkę, Ros. Otwieram drzwi, spodziewając się ujrzeć za nimi Taylora lub kogoś z obsługi hotelowej, ale przede mną stoi Ana, zawstydzona i prześliczna. Przyszła. Otwieram drzwi szerzej i gestem zapraszam ją do środka. – Doliczyliście odprawy? – pytam Ros, nie odrywając wzroku od Any.
– Tak. Ana wchodzi do pokoju i patrzy na mnie z niepokojem. Usta ma rozchylone i wilgotne, oczy pociemniałe. Co jest? Zmieniła zdanie? Znam to spojrzenie. To pożądanie. Pragnie mnie. I ja także jej pragnę, zwłaszcza po sprzeczce w barze. Po cóż innego by tu przychodziła? – I jak koszty? – pytam Ros. – Prawie dwa miliony. Gwiżdżę przez zęby. – Sporo nas ten błąd kosztował. – GEH dostanie fabrykę światłowodów. Ros ma rację, to był jeden z naszych celów. – A Lucas? – pytam. – Źle to przyjął. Otwieram minibar i gestem daję Anie znać, żeby coś sobie z niego wzięła. Zostawiam ją i idę do łazienki. – To znaczy? – Wpadł w szał. W łazience odkręcam kurek, zaczynam napełniać wodą ogromną, wpuszczoną w podłogę marmurową wannę i dodaję odrobinę wonnego płynu do kąpieli. W wannie zmieściłoby się z sześć osób. – Przecież większość tych pieniędzy jest dla niego – przypominam Ros i sprawdzam temperaturę wody. – Poza tym dostał też cenę wykupu. Zawsze może zacząć od nowa. Obracam się, żeby wyjść z łazienki, ale powodowany impulsem postanawiam zapalić świeczki artystycznie ustawione na półce. Zapalone świeczki chyba liczą się jako „coś więcej”? – No ale grozi prawnikami, chociaż nie bardzo wiem czemu. Sprawa jest kryształowo czysta. – Czy ja słyszę wodę? – pyta Ros. – Tak, przygotowuję sobie kąpiel. – Och, mam skończyć? – Nie. Coś jeszcze? – Tak, Fred chce z tobą rozmawiać. – Poważnie? – Przejrzał nowe projekty Barneya. Wracam do salonu, słuchając, jak Ros przedstawia mi rozwiązanie problemów w projekcie tabletu, i proszę ją, żeby Andrea przesłała mi poprawioną dokumentację. Ana wyjęła z barku butelkę soku pomarańczowego. – Czy to twój nowy sposób zarządzania: nieobecny? – pyta Ros. Wybucham śmiechem, choć ubawił mnie raczej wybór Any. Mądra kobieta. Informuję Ros, że w biurze zjawię się dopiero w piątek. – Naprawdę chcesz zrezygnować z Detroit? – Tutaj jest działka, która mnie interesuje. – Czy Bill o tym wie? – pyta znienacka. – Tak, powiedz mu, żeby zadzwonił. – Jasne. Poszedłeś na drinka z tymi gośćmi z Savannah?
Wyjaśniam jej, że spotkam się z nimi jutro. Staram się mówić ugodowym, spokojnym tonem, ponieważ jest to dla Ros drażliwa kwestia. – Chcę sprawdzić, co Georgia ma do zaproponowania, jeżeli w to wejdziemy. Z półki zdejmuję szklankę i podaję ją Anie, pokazując jednocześnie na kubełek z lodem. – Jeżeli ich propozycja będzie atrakcyjna – mówię dalej – chyba powinniśmy ją rozważyć, mimo że tutejszy cholerny upał jest zabójczy. Ana nalewa sobie soku. – Trochę późno na zmianę zdania, Christianie, chociaż z drugiej strony może to być mocny argument przetargowy w negocjacjach z Detroit – myśli na głos Ros. – Zgadzam się, Detroit ma swoje zalety, no i jest tam chłodniej. Ale czai się tam na mnie zbyt wiele duchów. – Niech Bill do mnie zadzwoni. Jutro. – Jest już późno, a ja mam gościa. – Tylko nie za wcześnie – ostrzegam Ros. Ona życzy mi dobrej nocy i rozłącza się. Ana spogląda na mnie z rezerwą, gdy ja napawam oczy jej widokiem. Gęste włosy opadają na jej drobne ramiona, okalając jej uroczą, zamyśloną twarzyczkę. – Nie odpowiedziałeś na moje pytanie – mówi niemal szeptem. – Nie. – Nie, nie odpowiedziałeś na moje pytanie, czy nie, nie kochałeś jej? Nie da mi spokoju. Opieram się o ścianę i krzyżuję ramiona na piersiach, żeby jej w nie nie porwać. – Co tu robisz, Anastasio? – Właśnie ci powiedziałam. Zakończ jej cierpienie, Grey. – Nie, nie kochałem jej. Wyraźnie się rozluźnia, a na jej twarzy pojawia się ulga. To właśnie chciała usłyszeć. – Prawdziwa z ciebie bogini zazdrości, Anastasio. Kto by pomyślał? Tylko czy jesteś moją boginią? – Żarty pan sobie ze mnie stroi, panie Grey? – Nie odważyłbym się. – Och, myślę, że byś się odważył, i myślę, że to robisz. Często. – Uśmiecha się i idealnie równymi zębami przygryza dolną wargę. Robi to celowo. – Proszę przestać przygryzać wargę. Jesteś w moim pokoju, nie widziałem cię od trzech dni i przeleciałem kawał świata, żeby się z tobą spotkać. Muszę mieć pewność, że między nami wszystko dobrze, a sposób znam tylko jeden. Chcę ją przelecieć, porządnie. Dzwoni mój telefon, ale wyłączam go, nawet nie sprawdzając, kto to. Ktokolwiek to jest, może zaczekać. Podchodzę do niej. – Pragnę cię, Anastasio. I ty pragniesz mnie. Dlatego przyszłaś. – Naprawdę chciałam wiedzieć… – mówi. – Skoro już wiesz, zostaniesz czy sobie pójdziesz? – pytam, stając na wprost niej. – Zostaję – odpowiada, nie odrywając ode mnie wzroku. – Cudownie. Z zachwytem patrzę, jak ciemnieją jej źrenice.
– Byłaś na mnie taka zła… – szepczę. Nigdy dotąd nie musiałem się przejmować czyimś gniewem, liczyć się z czyimiś uczuciami. – To prawda. – Do tej pory tylko członkowie mojej rodziny bywali na mnie źli. Ale to mi się podoba. Koniuszkami palców delikatnie muskam jej policzek. Ana zamyka oczy i pod moim dotykiem przechyla głowę. Zbliżam się i nosem przesuwam po jej nagim ramieniu, do ucha, wdychając jej słodki zapach i czując, jak w moim ciele budzi się pożądanie. Ręką sięgam do karku i zanurzam palce w jej włosach. – Powinniśmy porozmawiać – szepcze. – Później. – Tyle rzeczy chcę ci powiedzieć. – Ja tobie też. Całuję zagłębienie pod jej uchem i pociągam ją za włosy, żeby odchyliła głowę. Sięgam ustami do jej szyi. Kąsam ją delikatnie w brodę i sunę w dół. Moje ciało dygocze z pożądania. – Pragnę cię – szepczę i całuję miejsce, w którym pod skórą wyczuwam puls. Ona jęczy i chwyta mnie za ramiona. Zamieram na sekundę, ale mrok nie wychodzi z ukrycia. – Krwawisz? – pytam ją pomiędzy pocałunkami. Zamiera. – Tak – mówi. – Masz skurcze? – Nie – odpowiada cicho, ale jest wyraźnie skrępowana. Przestaję ją całować i zaglądam jej w oczy. Czego się wstydzi? Przecież to jej ciało. – Zażyłaś pigułkę? – Tak. Dobrze. – Chodź, weźmiemy kąpiel. Wchodzimy do luksusowej łazienki, puszczam rękę Any. Jest gorąco i wilgotno, nad wanną unosi się łagodnie para. Robi mi się gorąco, dżinsy i lniana koszula lepią mi się do skóry. Ana na mnie patrzy, skórę ma wilgotną. – Masz gumkę do włosów? – pytam. Zaraz włosy zaczną jej się kleić do twarzy. Ana wyjmuje gumkę z kieszeni dżinsów. – Zwiąż włosy – mówię, a ona szybko i z wdziękiem wykonuje polecenie. Grzeczna dziewczynka. Przestała się spierać. Kilka kosmyków wymyka jej się z kucyka, ale wygląda to uroczo. Zakręcam kurek i wziąwszy Anę za rękę, prowadzę ją do innej części łazienki, gdzie nad umywalką wpuszczoną w marmurowy blat wisi wielkie złocone lustro. Patrzę w jej oczy w odbiciu. Proszę, żeby zdjęła buty. Ściąga je pospiesznie i rzuca na podłogę. – Podnieś ręce – szepczę. Unoszę jej śliczną bluzeczkę, odsłaniając piersi. Sięgam do zapięcia dżinsów, odpinam guzik i rozsuwam zamek. – Wezmę cię w łazience, Anastasio. Patrzy mi w oczy w lustrze i oblizuje wargi. W miękkim świetle jej źrenice błyszczą podnieceniem. Nachylam się i delikatnymi pocałunkami obsypuję jej szyję. Wsuwam kciuki za pasek jej dżinsów i wolno zsuwam je ze ślicznego tyłeczka, po drodze chwytając też majtki. Klękam za nią i ściągam jej
dżinsy aż do stóp. – Wyjdź z nich – rozkazuję. Chwytając się krawędzi umywalki, posłusznie pozbywa się dżinsów; jest teraz naga, a ja mam przed oczami jej tyłek. Rzucam dżinsy, majtki i bluzkę na biały taboret pod umywalką i rozmyślam o tym wszystkim, co mógłbym zrobić z jej pupą. Między jej nogami zauważam niebieski sznureczek; wciąż ma włożony tampon, na razie więc tylko delikatnie całuję i kąsam jej pośladki. Kiedy wstaję, nasze spojrzenia znowu spotykają się w lustrze. Kładę rękę na jej gładkim, płaskim brzuchu. – Popatrz na siebie. Jesteś piękna. Zobacz, jaka jesteś w dotyku. Chwytam jej obie ręce i przytrzymując swoimi dłońmi, rozsuwam jej palce, by leżały płasko na jej brzuchu. – Poczuj, jaką masz miękką skórę – szepczę. Zataczając szerokie kręgi jej dłońmi, delikatnie i powoli przesuwam nimi po jej ciele, w górę, aż do piersi. – Zobacz, jakie masz pełne, jędrne piersi. Przytrzymuję jej ręce tak, by objęła nimi piersi. Łagodnie drażnię kciukami jej sutki. Jęczy i wygina się w łuk, wpychając piersi w nasze złączone dłonie. Raz po raz delikatnie pociągam za brodawki i z rozkoszą obserwuję w lustrze, jak twardnieją i wydłużają się pod naszym dotykiem. Podobnie jak pewna część mojego ciała. Ana przymyka oczy i wije się w moich objęciach, pośladkami ocierając się o mój wzwód. Jęczy z głową wspartą o moje ramię. – Właśnie tak, maleńka – mruczę w jej szyję, rozkoszując się tym budzącym się pod moim dotykiem ciałem. Zsuwam jej ręce w dół bioder, potem prowadzę ku jej włosom łonowym. Wsuwam jedną nogę pomiędzy jej uda i rozpycham je coraz szerzej i szerzej, kierując jej dłonie, najpierw jedną, potem drugą, ku jej kobiecości. Nie ma odwrotu, palcami raz za razem pieści swoją łechtaczkę. Jęczy, a ja patrzę w lustrze, jak wije się z rozkoszy. Jezu, ona jest boska. – Spójrz, jak promieniejesz, Anastasio. – Całuję i skubię wargami jej kark, po czym ją puszczam i zostawiam bezwładnie wspartą o umywalkę. Cofam się o krok i patrzę, jak otwiera oczy. – Nie przerywaj – mówię, ciekawy, co zrobi. Waha się przez moment i zaczyna pieścić się jedną ręką, choć już nawet w połowie nie tak entuzjastycznie. Och, nic z tego nie będzie. Szybko zdzieram z siebie przepoconą koszulę, dżinsy i slipy, wypuszczając na wolność moją erekcję. – Wolisz, żebym ja to zrobił? – pytam, patrząc w lustrze w jej rozpłomienione oczy. – O tak, proszę – odpowiada głosem drżącym z rozpaczliwego pożądania. Obejmuję ją od tyłu. Mój penis wtula się w rowek między jej pięknymi, przecudownymi pośladkami. Znowu ujmuję ją za ręce i kieruję w stronę łechtaczki, na zmianę, raz za razem, naciskając ją, gładząc, drażniąc. Skomle, kiedy ssę i kąsam jej kark. Nogi zaczynają jej drżeć. Gwałtownie obracam ją twarzą do siebie. Jedną ręką chwytam ją za nadgarstki, drugą ciągnę za kucyk, podnosząc ku sobie jej usta. Całuję ją, pożeram jej usta, rozkoszując się smakiem: soku pomarańczowego i słodkiej, przesłodkiej Any. Oddech ma chrapliwy, jak ja.
– Kiedy zaczął ci się okres, Anastasio? Chcę cię pieprzyć bez kondoma. – Wczoraj – dyszy. – Dobrze. – Odsuwam się i obracam ją. – Trzymaj się umywalki – rozkazuję. Chwytam ją za biodra, unoszę i pociągam ku sobie, zmuszając, żeby się pochyliła. Moja ręka wędruje między jej nogi, ku niebieskiemu sznureczkowi. Wyszarpnąwszy jednym ruchem tampon, wrzucam go do sedesu. Ana z wrażenia, jak sądzę, wciąga gwałtownie powietrze, ale ja chwytam swojego penisa i szybko w nią wchodzę. Ze świstem oddycham przez zaciśnięte zęby. Kurwa. Ależ jest cudowna. Wspaniałe uczucie. Jej skóra na mojej. Odchylam się i wchodzę w nią znowu, czując każdy jej rozkoszny, gładki centymetr. Ona jęczy i napiera na mnie. O tak, Ano. Chwyta się mocniej marmurowego blatu, a ja poruszam się coraz szybciej, przytrzymuję ją za biodra, czekam… czekam, uderzam jeszcze mocniej. Pożądam jej. Jest moja. Nie bądź zazdrosna, Ano. Pragnę tylko ciebie. Ciebie. Ciebie. Palcami odnajduję jej łechtaczkę i drażnię ją, pieszczę i stymuluję, aż nogi znowu zaczynają jej dygotać. – Właśnie tak, maleńka – mruczę ochryple i uderzam w nią mordeczym, samczym rytmem. Nie kłóć się ze mną, Ano. Nie sprzeciwiaj mi się. Wwiercam się w nią i jej nogi sztywnieją, a ciało zaczyna dygotać. Nagle wydaje krzyk, zatracona w orgazmie, który pochłania też mnie. – Och, Ano – wyrywa mi się, gdy już dłużej nie mogę, i wytryskuję w nią z całą siłą. O kurwa. – Och, maleńka, czy kiedykolwiek zdołam się tobą nasycić? – szepczę, tonąc w niej cały. Wolno osuwam się na podłogę, pociągając ją za sobą. Tulę ją w ramionach. Siada, wciąż jeszcze zdyszana, i opiera głowę o moje ramię. Słodki Jezu. Czy kiedykolwiek przeżywałem coś takiego? Całuję jej włosy, a ona się uspokaja, z zamkniętymi oczami, z wolna odzyskując normalny oddech. Oboje jesteśmy spoceni w gorącej, wilgotnej łazience, ale nie chciałbym teraz być nigdzie indziej. Porusza się. – Krew mi leci – mówi. – Mnie to nie przeszkadza. – Nie chcę wypuścić jej z objęć. – Zauważyłam – mówi oschle. – Tobie przeszkadza? Nie powinno. To zupełnie naturalne. Znałem tylko jedną kobietę, która wzdragała się przed seksem w czasie miesiączki, ale zupełnie nie zwracałem na to uwagi. – Nie, ani trochę. – Ana zerka na mnie przejrzyście błękitnymi oczami. – Świetnie. Teraz się wykąpiemy. Wypuszczam ją z ramion, a ona ze zmarszczonym czołem wpatruje się w moją pierś. Odrobinę
blednie i spogląda na mnie zamglonym wzrokiem. – Co się stało? – pytam zaniepokojony jej miną. – Twoje blizny. To nie po ospie. – Nie, nie po ospie. – Ton głosu mam lodowaty. Nie chcę o tym rozmawiać. Wstaję i wyciągam do niej rękę, by również się podniosła. W jej oczach maluje się przerażenie. Za chwilę pojawi się współczucie. – Nie patrz na mnie w ten sposób – mówię ostrzegawczo i puszczam jej rękę. Nie chcę, kurwa, twojego współczucia, Ano. Nawet nie próbuj. Wpatruje się w swoją rękę, chyba przywołana do porządku. – Ona ci to zrobiła? – odzywa się niemal niesłyszalnie. Patrzę na nią z gniewem i nic nie mówię, starając się powstrzymać narastającą we mnie wściekłość. Moje milczenie sprawia, że Ana podnosi na mnie wzrok. – Ona? – cedzę. – Pani Robinson? Słysząc mój ton, Ana blednie. – Ona nie jest zwierzęciem, Anastasio. Oczywiście, że nie ona. Naprawdę nie pojmuję, czemu ją tak demonizujesz. Ana pochyla głowę, by uniknąć mojego spojrzenia, mija mnie szybko i wchodzi do wanny. Zanurza się w pianie, tak że nie widzę już jej ciała. Patrzy na mnie ze skruszoną miną i mówi: – Zastanawiam się, jaki byś był, gdybyś jej nie spotkał. Gdyby nie nauczyła cię, hm, takiego stylu życia. Psiakrew. Znowu wróciliśmy do Eleny. Podchodzę do wanny, zanurzam się i siadam na podwodnej ławeczce, by Ana nie mogła mnie dotknąć. Patrzy na mnie, czekając, co odpowiem. Milczenie między nami narasta, aż nie słyszę nic poza dudnieniem krwi w uszach. Kurwa. Nie odrywa ode mnie wzroku. Odpuść, Ano! Nie. Nic z tego. Potrząsam głową. Niemożliwa kobieta. – Gdyby nie pani Robinson, poszedłbym zapewne w ślady mojej rodzonej matki. Zakłada mokry kosmyk za ucho i wciąż milczy. Co mam jej powiedzieć o Elenie? Zastanawiam się, co nas łączyło: Elenę i mnie. Myślę o tamtych pełnych namiętności latach. O tajemnicy. Tajnych schadzkach. Bólu. Rozkoszy. Uwolnieniu… Ładzie i porządku, które zaprowadziła w moim świecie. – Kochała mnie w sposób, który był dla mnie… akceptowalny – mówię w zadumie, w zasadzie sam do siebie. – Akceptowalny? – powtarza Ana z niedowierzaniem. – Tak. Ana czeka na ciąg dalszy. Chce czegoś więcej. Cholera. – Zawróciła mnie ze ścieżki ku samozagładzie, którą podążałem. – Głos mam cichy. – Ciężko dorastać w idealnej rodzinie, jeśli samemu nie jest się idealnym. Bierze głęboki oddech.
Cholera. Nie znoszę o tym mówić. – Czy ona wciąż cię kocha? Nie! – Nie wydaje mi się, przynajmniej nie w ten sposób. W kółko ci to powtarzam, to było bardzo dawno temu. To już przeszłość. Nie mógłbym jej zmienić, nawet gdybym chciał, a nie chcę. Uratowała mnie przed samym sobą. Nigdy z nikim o tym nie rozmawiałem. Z wyjątkiem doktora Flynna, ma się rozumieć. Z tobą rozmawiam o tym wyłącznie dlatego, że chcę, abyś mi ufała. – Ale ja ci ufam – mówi – chcę tylko poznać cię lepiej, a zawsze, kiedy próbuję z tobą rozmawiać, rozpraszasz mnie. Tylu rzeczy chcę się dowiedzieć. – Och, na litość boską, Anastasio. Co chcesz wiedzieć? Co mam zrobić? Wpatruje się w swoje zanurzone w wodzie ręce. – Po prostu próbuję zrozumieć. Jesteś jedną wielką zagadką. Nigdy wcześniej nikogo takiego nie znałam. Cieszę się, że mówisz to, co chcę wiedzieć. Wiedziona nagłym impulsem przesuwa się w wodzie i siada obok mnie tak, że nasze ciała się stykają. – Proszę, nie złość się na mnie – mówi. – Nie złoszczę się, Anastasio. Po prostu nie przywykłem do tego rodzaju rozmów, takiego drążenia. Tak rozmawiam tylko z doktorem Flynnem i… Niech to. – I z nią? Z panią Robinson? Rozmawiasz z nią – mówi cicho, lekko chropawym głosem. – Tak, rozmawiam. – O czym? Obracam się twarzą ku niej tak gwałtownie, że woda wylewa się z wanny na podłogę. – Nie dajesz za wygraną, co? O życiu, wszechświecie, interesach, Anastasio. Panią Robinson i mnie wiele łączy. Możemy rozmawiać o wszystkim. – O mnie też? – pyta. – Tak. – Czemu rozmawiacie o mnie? – pyta, teraz już naburmuszona. – Nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ty, Anastasio. – Co to znaczy? Nikogo, kto z automatu nie podpisał spisanej przez ciebie umowy, nie zadawał żadnych pytań? Kręcę głową. Nie. – Potrzebuję rady. – I pani Pedo ci doradza? – prycha. – Anastasio, dość! – niemal krzyczę. – Bo przełożę cię przez kolano. Ona nie interesuje mnie ani romantycznie, ani seksualnie. Jest dla mnie bliską przyjaciółką i partnerką w interesach. Nic ponadto. Mamy wspólną przeszłość, łączy nas historia, która była dla mnie niewyobrażalnym błogosławieństwem, chociaż jej zniszczyła małżeństwo, ale tego już nie ma. Prostuje się. – I twoi rodzice nigdy się nie dowiedzieli? – Nie – odpowiadam burkliwie. – Już ci mówiłem. Spogląda na mnie z rezerwą, wie bowiem, że posunęła się za daleko. – Skończyłaś? – pytam.
– Na razie. Bogu niech będą dzięki. Nie kłamała, mówiąc, że o bardzo wielu rzeczach chce mi powiedzieć. Ale nie rozmawiamy o tym, o czym ja chcę mówić. Muszę wiedzieć, na czym stoję. Czy nasz układ ma szanse. Śmiało, Grey. – Dobra, teraz moja kolej. Nie odpowiedziałaś na mojego mejla. Zakłada włosy za ucho, potem kręci głową. – Miałam to zrobić. Ale nagle się pojawiłeś. – Żałujesz? – wstrzymuję oddech. – Nie, bardzo się cieszę. – To dobrze. Ja też się cieszę, że tu jestem, chociaż tak mnie przesłuchujesz. O ile ewentualnie mogę się zgodzić na to przepytywanie, to sądzisz, że należy ci się jakiś immunitet tylko dlatego, że przeleciałem taki kawał świata, żeby cię ujrzeć? Nie kupuję tego, panno Steele. Chcę wiedzieć, co czujesz. Ściąga brwi. – Powiedziałam ci. Cieszę się, że tu jesteś. Dziękuję, że się fatygowałeś. Mówi szczerze. – Cała przyjemność po mojej stronie. Nachylam się, żeby ją pocałować, a ona otwiera się niczym kwiat, szczodra i spragniona. Odsuwam się. – Nie, chyba jednak pragnę się czegoś dowiedzieć, zanim posuniemy się dalej. Wzdycha i wraca to pełne rezerwy spojrzenie. – Co mam ci powiedzieć? – Na przykład co myślisz o umowie, którą być może zawrzemy. Krzywi się lekko, jakby jej odpowiedź miała okazać się nie do zniesienia. O matko. – Nie wiem, czy zdołam to wytrzymać przez dłuższy okres. Przez cały weekend być kimś, kim tak naprawdę nie jestem. To nie jest „nie”. Co więcej, uważam, że ma rację. Ujmuję ją pod brodę i zmuszam, by spojrzała mi w oczy. – Nie. Też tak uważam. – Nabijasz się ze mnie? – Tak, ale życzliwie. – Znowu ją całuję. – Nie najlepsza z ciebie uległa. Otwiera usta ze zdumienia. Czyżby poczuła się dotknięta? A potem wybucha śmiechem, słodkim, zaraźliwym śmiechem, i już wiem, że się nie obraziła. – Może nie trafiłam na odpowiedniego nauczyciela. Celna uwaga, panno Steele. Też się śmieję. – Może. Może powinienem traktować cię surowiej. – Obserwuję wyraz jej twarzy. – Bardzo ci się nie podobało pierwsze lanie? – W sumie było nie najgorzej – mówi, lekko się rumieniąc. – Chodzi bardziej o istotę tego wszystkiego? – dopytuję się. – Chyba tak. Odczuwanie przyjemności tam, gdzie nie powinno jej być.
– Pamiętam, że czułem to samo. Trochę trwa, zanim się człowiek przyzwyczai. Wreszcie o tym rozmawiamy. – Anastasio, zawsze możesz użyć hasła bezpieczeństwa. Nie zapominaj o tym. I jeśli będziesz przestrzegać zasad, które mnie umożliwią sprawowanie kontroli, a tobie zapewniają bezpieczeństwo, zapewne damy radę. – Dlaczego musisz mnie kontrolować? – Ponieważ to zaspokaja moją potrzebę, a nie doświadczyłem tego jako małe dziecko. – A więc to swego rodzaju terapia? – Nigdy w ten sposób o tym nie myślałem, ale tak, chyba o to chodzi. Kiwa głową. – I jeszcze jedno: najpierw mówisz „nie sprzeciwiaj mi się”, a już po chwili, że to lubisz. Trudno się w tym połapać. – Rozumiem. Ale jak dotąd idzie ci świetnie. – Tylko jakim kosztem? Czuję się, jakbym była związana. – Lubię, kiedy jesteś związana. – Nie o to mi chodziło! Uderza ręką w wodę, ochlapując mnie. – Czy ty mnie właśnie ochlapałaś? – Tak. – Och, panno Steele. – Chwytam ją w pasie i sadzam sobie na kolanach, a woda znowu wylewa się na podłogę. – Wystarczy tego gadania. Ujmuję ją za głowę i całuję, rozchylam językiem jej wargi i wpycham go w jej usta. Obejmuję władzę. Ona zanurza palce w moje włosy i odwzajemnia pocałunek, splatając swój język z moim. Jedną ręką przechylam jej głowę, drugą zmuszam ją, by siadła na mnie okrakiem. Odsuwam się, żeby złapać oddech. Oczy jej pociemniały z pożądania. Łapię ją za nadgarstki i jedną ręką przytrzymuję je za jej plecami. – Teraz cię przelecę – oświadczam i podnoszę tak, aby znalazła się dokładnie nad moim wzwodem. – Gotowa? – Tak – dyszy, a ja powoli opuszczam ją na siebie. Wypełniam ją sobą, nie odrywając od niej wzroku. Jęczy i zamyka oczy, podsuwając mi pod twarz piersi. O słodki Jezu. Unoszę ją ruchem bioder, wchodząc w nią głębiej i głębiej, i nachylam się, aż opieramy się o siebie czołami. Cudownie ją czuć. – Proszę, puść moje ręce – szepcze. Otwieram oczy i widzę, jak ustami chwyta powietrze. – Nie dotykaj mnie – proszę. Uwalniam jej ręce i przytrzymuję biodra. Ona chwyta się krawędzi wanny i powoli zaczyna mnie ujeżdżać. W górę. I w dół. Tak powoli. Otwiera oczy i szuka mojego spojrzenia. Patrzy na mnie. Nachyla się i całuje mnie, wpychając mi język do ust. Zamykam oczy, zatracając się w doznaniach. O tak, Ano. Palcami chwyciła moje włosy, szarpie za nie i ciągnie, nie przestając całować, splatając swój wilgotny język z moim. Trzymam ją za biodra i zaczynam podnosić coraz wyżej i szybciej, ledwie
zauważając, że woda przelewa się przez brzeg wanny. Nieważne. Pragnę jej. Właśnie tak. Tej pięknej kobiety, która jęczy prosto w moje usta. W górę. W dół. W górę. W dół. Raz za razem. Oddaje mi się. Bierze mnie. – Ach – rozkosz dławi jej gardło. – Właśnie tak, maleńka – szepczę, a ona przyspiesza i nagle krzyczy szarpana paroksyzmem orgazmu. Obejmuję ją, trzymam mocno i eksploduję w niej. – Ana, skarbie! – krzyczę i wiem, że nie chcę jej już nigdy wypuścić, pozwolić, by odeszła. Całuje mnie w ucho. – To było… – dyszy. – Tak. – Odsuwam ją od siebie, żeby móc na nią spojrzeć. Jest senna i zaspokojona. Ja chyba wyglądam tak samo. – Dziękuję – mówię szeptem. Nie wie, o co mi chodzi. – Za to, że mnie nie dotykałaś – wyjaśniam. Twarz jej łagodnieje i podnosi rękę. Zamieram. Ona jednak tylko potrząsa głową i wodzi palcem po moich ustach. – Powiedziałeś, że to twoja granica bezwzględna. Rozumiem. – I pochyla się, żeby mnie pocałować. Budzi to we mnie nieznajome i groźne uczucie, które mnie dławi. – Idziemy do łóżka. Chyba że musisz wracać do domu? Przerażają mnie moje emocje. – Nie, nigdzie nie muszę iść. – Dobrze. Zostań. Podnoszę ją i wychodzę z wanny, żeby przynieść nam obojgu ręczniki i otrząsnąć się z tych niepokojących odczuć. Otulam ją ręcznikiem, swoim obwiązuję się w pasie, a jeszcze jeden rzucam na podłogę w nieudanej próbie opanowania powodzi. Ana idzie w stronę umywalki, a ja wypuszczam z wanny wodę. No. Wieczór był bardzo interesujący. Ana miała rację. Dobrze, że porozmawialiśmy, chociaż nie wiem, czy doszliśmy do jakichś wniosków. Ruszam z łazienki do sypialni, Ana myje zęby moją szczoteczką. Uśmiecham się na ten widok. W sypialni sięgam po telefon i widzę, że dzwonił do mnie Taylor. Piszę do niego esemesa. Wszystko w porządku? O 6.00 wyruszam, żeby polatać. Odpisuje natychmiast. Dlatego dzwoniłem. Pogoda zapowiada się dobrze. Do zobaczenia na miejscu. Dobranoc Panu. Zabieram pannę Steele na lot szybowcem! Jestem tak zachwycony, że się uśmiecham, a gdy Ana owinięta ręcznikiem wchodzi do pokoju, moja radość jeszcze rośnie. – Potrzebna mi torebka – mówi nieśmiało. – Chyba zostawiłaś ją w salonie. Wychodzi, a ja wracam do łazienki umyć zęby szczoteczką, którą ona miała właśnie w ustach.
W sypialni zrzucam ręcznik, odrzucam prześcieradła i kładę się, czekając na Anę. Znowu zniknęła w łazience i zamknęła za sobą drzwi. Po chwili wraca. Zdejmuje ręcznik i kładzie się obok mnie, naga, z nieśmiałym uśmiechem. Leżymy zwróceni do siebie twarzami, tuląc do siebie poduszki. – Chcesz spać? – pyta, a oczy jej błyszczą. – A ty co chcesz robić? – Znowu uprawiać seks? – Rozmawiać. Znowu rozmawiać. Boże. Uśmiecham się z rezygnacją. – O czym? – Tak w ogóle. – A konkretnie? – O tobie. – A mianowicie? – Jaki jest twój ulubiony film? Podobają mi się jej zadawane błyskawicznie pytania. – W tej chwili Fortepian. Uśmiecha się do mnie radośnie. – Oczywiście. Ależ jestem głupia. Ta smutna, ekscytująca muzyka, którą bez wątpienia potrafisz zagrać. Tyle ma pan na koncie sukcesów, panie Grey. – Pani jest wśród nich największym, panno Steele. Uśmiecha się szeroko. – A więc jestem siedemnasta. – Siedemnasta? – Z tyloma kobietami, ekhm… uprawiałeś seks. O cholera. – Niezupełnie. Przestaje się uśmiechać. – Mówiłeś, że było ich piętnaście. – Mówiłem o kobietach, które miałem w swoim pokoju zabaw. Myślałem, że o to ci chodzi. Nie pytałaś, z iloma kobietami uprawiałem seks w ogóle. – Och. – Otwiera szerzej oczy. – Waniliowy? – pyta. – Nie, tylko ty jesteś moją waniliową zdobyczą. – Z jakiegoś powodu jestem niezmiernie z siebie zadowolony. – Nie potrafię podać liczby. Nie odhaczam każdej kolejnej na ramie łóżka. – To o jakim rzędzie wielkości mówimy? Dziesiątki, setki… tysiące? – Dziesiątki. Zaledwie dziesiątki, na miłość boską. – Jestem oburzony. – Wszystkie były uległe? – Tak. – Przestań się uśmiechać – mówi wyniośle, bez skutku starając się zapanować nad własnym uśmiechem. – Nie potrafię. Jesteś zabawna. Jestem nieco oszołomiony, kiedy tak się do siebie uśmiechamy. – Zabawna w sensie dowcipna czy zabawna w sensie śmieszna? – Myślę, że po trochu jedno i drugie.
– To wyjątkowo bezczelne, zwłaszcza z twojej strony. Całuję ją w nos, żeby ją przygotować. – Przeżyjesz wstrząs, Anastasio. Gotowa? Spogląda na mnie wyczekująco oczami pełnymi zachwytu. Powiedz jej. – Te wszystkie uległe to okres, kiedy się szkoliłem. W całym Seattle i nie tylko są miejsca, gdzie można się nauczyć tego, co robię. – Och! – wykrzykuje. – Tak. Płaciłem za seks, Anastasio. – Nie ma się czym chwalić – mówi gniewnie. – I masz rację, jestem głęboko wstrząśnięta. Na dodatek zła, że ja ciebie niczym nie mogę zszokować. – Włożyłaś moją bieliznę. – To cię szokuje? – I poszłaś do moich rodziców bez majtek. Wraca jej humor. – To cię zszokowało? – Tak. – Najwyraźniej potrafię cię szokować wyłącznie w kwestii bielizny. – Powiedziałaś, że jesteś dziewicą. To był największy wstrząs, jakiego w życiu doznałem. – To prawda, minę miałeś pamiętną. – Chichocze i twarz jej się rozwesela. – Zgodziłaś się na zabawy ze szpicrutą. – Szczerzę zęby jak głupek. Kiedy leżałem nagi na łóżku obok kobiety i po prostu z nią rozmawiałem? – To cię zszokowało? – Owszem. – Cóż, może zgodzę się na to jeszcze raz. – Och, panno Steele, bardzo na to liczę. W najbliższy weekend? – Dobra. – Na pewno? – Tak, Christianie, jeszcze raz zrobię to w Czerwonej Komnacie Bólu. – Mówisz do mnie po imieniu. – To cię szokuje? – Bardziej szokuje mnie fakt, że mi się to podoba. – Christianie – szepcze, a mnie ogarnia ciepło, gdy słyszę, jak wypowiada moje imię. Ana. – Chcę coś jutro zrobić. – Co takiego? – To niespodzianka. Dla ciebie. Ziewa. Jest zmęczona. – Nudzę panią, panno Steele? – Nigdy – przyznaje. Nachylam się ku niej i szybko ją całuję. – Śpij – rozkazuję, po czym gaszę światło przy łóżku. Po chwili słyszę jej równy oddech; śpi głęboko. Przykrywam ją, a sam obracam się na plecy i
wpatruję w obracający się pod sufitem wentylator. Hm, rozmowa nie jest w sumie taka zła. W każdym razie dzisiaj się udało. Dziękuję, Eleno… I z błogim uśmiechem zamykam oczy.
CZWARTEK, 2 CZERWCA 2011
Nie. Nie zostawiaj mnie – szept wdziera się w mój sen. Poruszam się niespokojnie i budzę.
Co to było? Rozglądam się po pokoju. Gdzie ja, do cholery, jestem? Ach tak, w Savannah. – Nie. Proszę. Nie zostawiaj mnie. Co takiego? To Ana. – Nigdzie się nie wybieram – szepczę zdziwiony w odpowiedzi. Obracam się na bok i opieram na łokciu. Ana leży skulona obok mnie i chyba śpi. – Ja cię nie zostawię – mamrocze. Przechodzą mnie ciarki. – Bardzo miło mi to słyszeć. Wzdycha. – Ano? – szepczę. Nie reaguje. Oczy ma zamknięte. Śpi jak kamień. Na pewno coś jej się śni… ale co? – Christianie… – Tak – odpowiadam automatycznie. Ona jednak milczy; z całą pewnością śpi, choć nigdy wcześniej nie słyszałem, żeby mówiła przez sen. Przyglądam się jej zafascynowany. Na jej twarz pada rozmyte światło z salonu. Ana marszczy na chwilę brwi, jakby naszła ją jakaś niemiła myśl, zaraz jednak się rozpogadza. Gdy tak oddycha przez rozchylone wargi, ze spokojną twarzą, wygląda pięknie. I nie chce, żebym odszedł, sama mnie też nie zostawi. Szczerość jej podświadomego wyznania jest dla mnie niczym letnia bryza, ciepła i niosąca nadzieję. Nie zostawi mnie. No i masz swoją odpowiedź, Grey. Uśmiecham się do niej. Uspokoiła się i umilkła. Sprawdzam godzinę na budziku: 4:57. I tak muszę już wstawać. Jestem wniebowzięty. Będę latać szybowcem. Z Aną! Uwielbiam latać szybowcem. Całuję ją szybko w skroń, wstaję i idę do głównego pokoju apartamentu, żeby zamówić śniadanie i sprawdzić prognozę pogody. Kolejny gorący dzień z wysoką wilgotnością. Żadnego deszczu. Szybko biorę prysznic, wycieram się, zabieram ubranie Any z łazienki i układam je na krześle obok łóżka. Gdy podnoszę swoje slipy, przypomina mi się, jak mój diaboliczny plan schowania jej majtek obrócił się przeciwko mnie. Och, panno Steele… A po naszej pierwszej wspólnej nocy… „Och, przy okazji. Mam na sobie twoje slipki”. I podciągnęła je do góry, żebym zobaczył słowa „Polo” i „Ralph” wystające znad jej dżinsów. Kręcę głową i z komody wyciągam bokserki, które kładę na krześle. Lubię, kiedy nosi moje ubrania.
Ana znowu coś mamrocze i mam wrażenie, że słyszę słowo „skrzynia”, ale nie jestem pewny. O co, do diabła, chodzi? Kiedy się ubieram, Ana nawet nie drgnie, tylko dalej słodko śpi. Wkładam T-shirt i rozlega się pukanie do drzwi. Przynieśli śniadanie: pieczywo, kawę dla mnie i herbatę English Breakfast Twiningsa dla Any. Całe szczęście, mieli ją w hotelu. Pora obudzić pannę Steele. – Truskawka – mamrocze. Co truskawka? – zastanawiam się, siadając na krawędzi łóżka. – Anastasio – mówię do niej łagodnie. – Chcę czegoś więcej. Wiem, że chcesz, podobnie jak ja. – Czas wstawać, maleńka. – Dalej staram się ją obudzić. Pojękuje. – Nie, chcę cię dotknąć. Cholera. – Obudź się. – Pochylam się i delikatnie chwytam zębami koniuszek jej ucha. – Nie! – krzyczy, zaciskając powieki. – Pobudka, maleńka. – O, nie – protestuje. – Pora wstawać, kochanie. Włączę lampkę. Zapalam światło – pada na Anę przyćmioną plamą. Krzywi się. – Nie – jęczy. Bawi mnie jej opór; nigdy wcześniej się z tym nie spotkałem. Moje poprzednie uległe w takiej sytuacji miałyby zapewnioną karę. Kąsam lekko jej ucho. – Chcę razem z tobą gonić brzask – szepczę. Całuję ją w policzek, każdą powiekę po kolei, czubek nosa i usta. Mruga powiekami i wreszcie otwiera oczy. – Dzień dobry, moja piękna. Oczy zamykają się znowu. Burczy z niezadowoleniem, a ja uśmiecham się do niej. – Nie jesteś rannym ptaszkiem. Powieki się podnoszą, a ona patrzy na mnie półprzytomnym wzrokiem. – Myślałam, że chcesz uprawiać seks – mówi z wyraźną ulgą. Powstrzymuję się, żeby nie parsknąć śmiechem. – Anastasio, z tobą zawsze chcę uprawiać seks. Miło wiedzieć, że czujesz tak samo. – Jasne, że chcę, ale nie o tak późnej porze. – Tuli do siebie poduszkę. – Nie jest późno, tylko wcześnie. No dalej, wstawaj. Wychodzimy. Co do seksu: trzymam cię za słowo. – Miałam taki piękny sen. – Wzdycha, zerkając na mnie. – Co ci się śniło? – Ty. – Na jej twarzy maluje się czułość. – Co tym razem robiłem? – Chciałeś mnie nakarmić truskawkami – mówi nieśmiało.
Już rozumiem to mamrotanie. – Doktor Flynn miałby używanie. Wstawaj, ubierz się. Nie bierz prysznica, później się wykąpiemy. Protestuje, ale jednak siada, nie zwracając uwagi, że prześcieradło się z niej ześlizgnęło. Na widok jej nagiego ciała mój penis budzi się do życia. Zmierzwione włosy opadają jej na ramiona i wiją się wokół nagich piersi. Wygląda cudownie. Nie zwracam uwagi na rosnące we mnie podniecenie, tylko wstaję, żeby zrobić jej miejsce. – Która godzina? – pyta zaspanym głosem. – Piąta trzydzieści rano. – Mam wrażenie, że raczej trzecia. – Nie mamy zbyt wiele czasu. Pozwoliłem ci spać najdłużej, jak się dało. Chodź. Mam ochotę wyciągnąć ją z łóżka i ubrać własnoręcznie. Już nie mogę się doczekać, kiedy wzbijemy się w powietrze. Patrzy na mnie cierpliwie. – Co będziemy robić? – Już ci mówiłem. To niespodzianka. Kręci głową i bardzo rozbawiona, uśmiecha się do mnie szeroko. – No dobra. Wstaje, nie bacząc, że jest naga. Zauważa swoje ubranie na krześle. Cudownie, że nie zachowuje się jak zwykle wstydliwie; może dlatego, że jest jeszcze zaspana. Wciąga moje slipy i uśmiecha się do mnie. – Skoro już wstałaś, zostawię cię. Wychodzę do salonu, dając jej czas, żeby się ubrała, siadam przy niedużym stoliku jadalnym i nalewam sobie kawy. Zjawia się po kilku minutach. – Jedz – rozkazuję, gestem wskazując, żeby usiadła. Błyszczącymi oczami wpatruje się we mnie jak urzeczona. – Anastasio – odzywam się, przerywając jej rozmarzenie. Z trzepotem powiek wraca do rzeczywistości. – Napiję się herbaty. Mogę wziąć croissanta na później? – pyta z nadzieją. Nie zamierza jeść. – Nie psuj mi nastroju, Anastasio. – Zjem później, kiedy mój żołądek się obudzi. Mniej więcej o wpół do ósmej, dobrze? – Dobrze. – Nie będę jej zmuszał. Patrzy na mnie z czupurnym uporem. – Mam ochotę przewrócić oczami – mówi. No tylko spróbuj. – Ależ bardzo proszę, sprawisz mi prawdziwą przyjemność. Podnosi wzrok na zraszacz na suficie. – Myślę, że kilka klapsów by mnie obudziło – dodaje, jakby się nad tym zastanawiając. Ty się nad tym zastanawiasz?! To tak nie działa, Anastasio! – Ale z drugiej strony nie mam ochoty się spocić. I tak jest gorąco – posyła mi przesłodzony uśmiech. – Jak zwykle mnie pani drażni, panno Steele – odpowiadam żartobliwie. – Wypij herbatę.
Siada przy stole i upija kilka łyków. – Do dna. Pora na nas. Marzę, żeby wreszcie wyruszyć – przed nami spory kawałek do przejechania. – Dokąd jedziemy? – Zobaczysz. Przestań się szczerzyć, Grey. Niezadowolona wydyma wargi. Jak zwykle panna Steele jest bardzo ciekawska. Ma na sobie tylko koszulkę i dżinsy; zmarznie, kiedy będziemy w powietrzu. – Dopij herbatę – rozkazuję i wstaję od stołu. W sypialni przeszukuję komodę i wyciągam bluzę. Powinna się nadać. Dzwonię do parkingowego i każę mu podstawić samochód przed frontowe wejście. – Jestem gotowa – mówi Ana, kiedy wracam do salonu. – Musisz zabrać to. Rzucam jej bluzę, a ona patrzy na mnie zdziwiona. – Zaufaj mi. Szybko całuję ją w usta i wziąwszy za rękę, prowadzę z apartamentu w stronę windy. Czeka przed nią pracownik hotelu – niejaki Brian, wnioskując z identyfikatora. – Dzień dobry – mówi, salutując radośnie, gdy drzwi windy się otwierają. Zerkam na Anę z wymownym uśmieszkiem. Nici z porannych igraszek w windzie. Zarumieniona spuszcza głowę, żeby ukryć swój uśmiech. Wie dokładnie, co mi zaprząta myśli. Kiedy wysiadamy, Brian życzy nam miłego dnia. Przed hotelem parkingowy czeka z mustangiem. Ana unosi brew. GT500 zrobił na niej wrażenie. Fajnie się go prowadzi, chociaż to tylko mustang. – Wiesz, czasem dobrze być mną – mówię kpiąco i z ukłonem otwieram przed nią drzwi od strony pasażera. – Dokąd jedziemy? – Zobaczysz. Wsiadam za kierownicę i ruszamy. Kiedy stajemy na światłach, szybko wpisuję do GPS-u adres lotniska. Kieruje nas na wyjazd z Savannah w stronę drogi I-95. Przyciskiem na kierownicy włączam iPoda i w samochodzie rozlega się wzniosła muzyka. – Co to takiego? – Traviata. Opera Verdiego. – Traviata? Słyszałam coś. Tylko nie wiem co dokładnie. Co znaczy ten tytuł? Zerkam na nią wymownie. – Cóż, dosłownie to znaczy „kobieta zgubiona”. Oparta na powieści Aleksandra Dumasa Dama kameliowa. – Ach, czytałam. – Tak właśnie sądziłem. – Skazana na zgubę kurtyzana – przypomina sobie. W jej głosie pobrzmiewa melancholia. – Hm, bardzo smutna historia. – Zbyt smutna? – Panno Steele, nie możemy na to pozwolić, zwłaszcza gdy ja jestem w tak doskonałym nastroju. – Chcesz, żebym zmienił muzykę? To z mojego iPoda. Dotykam ekraniku nawigacji i wyświetla się na nim playlista.
– Wybieraj – proponuję, ciekawy, czy znajdzie coś, co mam w iTunes. Ana studiuje listę, w skupieniu ją przewijając. Klika w piosenkę i w miejsce melodyjnych skrzypiec Verdiego rozlega się dynamiczny łomot Britney Spears. – Toxic, tak? – pytam z kpiącym uśmiechem. Próbuje mi coś powiedzieć? Czy to aluzja do mnie? – Nie wiem, o co ci chodzi – odpowiada z niewinną minką. Uważa, że powinienem nosić znak ostrzegawczy? Panna Steele chce ze mną pogrywać. Niech jej będzie. Ściszam nieco muzykę. Nieco za wcześnie na ten remiks i wspomnienia. – Panie, twoja uległa pokornie prosi o iPoda. Odrywam wzrok od arkusza kalkulacyjnego, który właśnie studiuję, i patrzę na nią, klęczącą u mych stóp, ze wzrokiem wbitym w podłogę. W ten weekend była wyjątkowa. Jakże mogę jej odmówić? – Oczywiście, Leilo, weź go sobie. Chyba jest w ładowarce. – Dziękuję, panie. – Wstaje z wrodzonym sobie wdziękiem, nie patrząc na mnie. Grzeczna dziewczynka. Ubrana tylko w czerwone szpilki, drepcze do ładowarki z iPodem i zabiera swoją nagrodę. – Nie ja wgrałem tę piosenkę na mojego iPoda – mówię do Any beztrosko i wciskam gaz do dechy, wbijając nas oboje w siedzenia. Ryk silnika nie zagłusza gwałtownego oddechu Any. Britney dalej śpiewa swoim zmysłowym głosem, a Ana bębni palcami w swoje udo i wyraźnie poruszona wygląda przez okno. Mustang pożera kolejne kilometry autostrady; pierwszy blask świtu ściga nas na niemal pustej I-95. Miejsce Britney zajmuje Damien Rice, a Ana wzdycha. Skróć jej męki, Grey. Czy to z powodu mojego świetnego nastroju, czy naszej nocnej rozmowy, a może dlatego, że za chwilę wzbiję się szybowcem w powietrze – nie wiem, ale nagle nachodzi mnie ochota zdradzić jej, kto wgrał piosenkę na iPoda. – To Leila. – Leila? – Moja była. Ona wgrała tę piosenkę. – Jedna z piętnastu? – Skupia teraz całą swoją uwagę na mnie, spragniona informacji. – Tak. – Co się z nią stało? – Przestaliśmy się spotykać. – Dlaczego? – Chciała czegoś więcej. – A ty nie? Zerkam na nią i kręcę przecząco głową. – Nigdy nie chciałem niczego więcej, dopóki nie spotkałem ciebie. Nagradza mnie wstydliwym uśmiechem.
Tak, Ano, nie tylko ty pragniesz czegoś więcej. – Co się stało z pozostałymi czternastoma? – pyta. – Mam ci podać listę? Rozwiedziona, ścięta, zmarła? – Nie jesteś Henrykiem VIII – denerwuje się. – No dobrze, bez jakiegoś określonego porządku byłem w stałych związkach z czterema kobietami, poza Eleną. – Eleną? – Dla ciebie panią Robinson. – Co się stało z tymi czterema? – Ależ pani dociekliwa, panno Steele – drażnię się z nią. – Doprawdy, panie Kiedy-masz-okres? – Anastasio, mężczyzna musi wiedzieć takie rzeczy. – Czyżby? – Tak. – Dlaczego? – Bo nie chcę, żebyś zaszła w ciążę. – Ja też nie chcę. Przynajmniej w ciągu najbliższych paru lat – mówi jakby z żalem. Oczywiście, to już z kimś innym… ta myśl mnie denerwuje… Ona jest moja. – No więc co się stało z tą czwórką? – Jedna kogoś poznała. Pozostałe trzy chciały czegoś więcej. A ja wtedy nie byłem tym zainteresowany. Kiedy otworzyłem tę puszkę Pandory? – A pozostałe? – Zwyczajnie nie wyszło. Kiwa głową i znowu patrzy za okno, a tymczasem Aaron Neville śpiewa Tell It Like It Is. – Dokąd jedziemy? – pyta znowu. Już prawie dojeżdżamy. – Na lotnisko. – Chyba nie wracamy do Seattle? – Jest przerażona. – Nie, Anastasio. – Śmieję się, rozbawiony jej reakcją. – Będziemy się oddawać mojej drugiej pasji. – Drugiej? – Tak. Dzisiaj rano ci mówiłem, jaka jest pierwsza. – Po jej minie widzę, że jest kompletnie skonsternowana. – Rozkoszowanie się panią, panno Steele. To jest na szczycie mojej listy. Zawsze i wszędzie, kiedy tylko mogę. Spuszcza wzrok, wargi jej drżą. – Cóż, to zajmuje wysoką pozycję również na mojej liście perwersji – mówi. – Miło mi to słyszeć. – A więc lotnisko? Uśmiecham się do niej szeroko. – Będziemy latać. Gonić brzask, Anastasio. Skręcam w prawo na lotnisko i podjeżdżam pod hangar Klubu Szybowcowego Brunswick. – Gotowa na przygodę? – pytam. – Ty będziesz pilotował?
– Tak. Na jej twarzy maluje się podekscytowanie. – No to pewnie! Uwielbiam jej brak lęku i entuzjazm, z jakim podchodzi do każdego nowego doświadczenia. Nachylam się, żeby ją pocałować. – Kolejny pierwszy raz, panno Steele. Na zewnątrz panuje chłód, ale nie jest zimno. Niebo pojaśniało, jarzy się perłowo na horyzoncie. Obchodzę samochód i otwieram drzwi Any. Biorę ją za rękę i idziemy w stronę hangaru. Czeka tam na nas Taylor w towarzystwie młodego mężczyzny z brodą, w szortach i sandałach. – To pański pilot, Mark Benson – oznajmiaTaylor. Puszczam rękę Any, by wymienić uścisk dłoni z Bensonem, który ma w oczach szalony błysk. – Wspaniały poranek na lot, proszę pana – mówi. – Wiatr dziewięć węzłów z północnego wschodu, co znaczy, że konwergencja znad morza utrzyma pana jakiś czas w górze. Benson jest Brytyjczykiem i ma mocny uścisk dłoni. – Świetnie – odpowiadam i patrzę na Anę, która żartuje na jakiś temat z Taylorem. – Anastasio, chodź. – Do zobaczenia – mówi Ana do Taylora. Nie zwracając uwagi na jej poufałość wobec mojego personelu, przedstawiam ją Bensonowi. – Panie Benson, to moja dziewczyna, Anastasia Steele. – Bardzo mi miło – mówi Ana, gdy pilot z promiennym uśmiechem ściska jej rękę. – Mnie również – odpowiada Benson. – Chodźmy. – Proszę przodem. Gdy ruszamy za Bensonem, biorę Anastasię za rękę. – Przygotowałem Blanika L-23. To nieco starszy model, ale dobrze się go pilotuje. – Świetnie. Uczyłem się latać na Blaniku L-13 – mówię do Bensona. – W Blaniku nie może się nie udać. Jestem ich wielkim fanem. – Podnosi do góry kciuk. – Chociaż do akrobacji wolę L-23. Skinieniem głowy przyznaję mu rację. – Wyniosę was moim Piperem Pawnee – mówi dalej Benson. – Wejdziemy na tysiąc metrów, potem was wypuszczę. Trochę sobie polatacie. – Mam nadzieję. Pokrywa chmur wygląda obiecująco. – Jest trochę za wcześnie na wysoki lot. Ale nigdy nic nie wiadomo. Dave, mój kumpel, będzie przytrzymywał skrzydło. Na razie jest w kiblu. – Rozumiem. – W kiblu. No tak. – Dawno pan lata? – Odkąd służyłem w RAF-ie. Ale tymi samolocikami od pięciu lat. Jesteśmy na częstotliwości 122.3. – Rozumiem. L-23 jest w niezłym stanie. Notuję sobie oznaczenie FAA: November. Papa. Three. Alpha. – Najpierw musicie założyć spadochrony. – Benson sięga do kokpitu i wyjmuje spadochron dla Any. – Ja to zrobię – mówię, odbierając mu zawiniątko, zanim zdąży rozwinąć uprząż czy dotknąć Any. – Pójdę po balast – odzywa się Benson z wesołym uśmiechem i rusza do samolotu. – Lubisz zakładać mi takie różne pasy i uprzęże – mówi Ana, unosząc brew. – Panno Steele, nawet sobie pani nie wyobraża. Wejdź w te szelki. – Przytrzymuję dla niej uprząż. Żeby utrzymać równowagę, opiera mi rękę na ramieniu. Napinam się instynktownie, pewien, że
zaraz dopadnie mnie dławiący mrok, nic takiego jednak się nie dzieje. Dziwne. Nie potrafię powiedzieć, jak bym zareagował, gdyby dotknęła mnie świadomie. W chwili, gdy szelki na udach są uporządkowane, Ana zdejmuje rękę, a ja pomagam jej założyć taśmę okalającą i piersiową, po czym zapinam wszystko, mocując spadochron. Jezu, ależ bosko wygląda w tej uprzęży. Ciekawe, jak by wyglądała rozciągnięta, wisząc na karabińczykach w moim pokoju zabaw, oddając mi do dyspozycji swoje usta i kobiecość. Cóż, niestety, podwieszanie to jej granica bezwzględna. – Gotowe – bąkam, starając się odegnać od siebie tę wizję. – Masz gumkę do włosów? – Mam związać włosy? – pyta. – Tak. Robi, o co proszę. Chociaż raz. – Wsiadaj. – Podtrzymuję ją, a ona zaczyna wspinać się na tylny fotel. – Nie, siadaj z przodu. Pilot siedzi z tyłu. – Ale nie będziesz nic widział. – Dam radę. Będę widział, jak dobrze się bawi. Mam nadzieję. Wspina się do kokpitu, a ja się nachylam, żeby zapiąć jej pasy, i sprawdzam, czy są odpowiednio napięte. – Hm, dwa razy w ciągu jednego dnia. Szczęściarz ze mnie – szepczę i całuję ją. Uśmiecha się do mnie radośnie; jej wyczekiwanie jest niemal namacalne. – To nie potrwa długo, najwyżej dwadzieścia minut, pół godziny. O tej porze dnia prądy wznoszące nie są najlepsze, ale widoki zapierają dech w piersiach. Mam nadzieję, że się nie boisz. – Jestem podniecona – mówi, w dalszym ciągu uśmiechnięta. – Dobrze. – Palcem wskazującym głaszczę ją po policzku, po czym zakładam swój spadochron i zajmuję miejsce pilota. Wraca Benson z balastem dla Any i również sprawdza jej zapięcie. – Okej, wszystko w porządku. Pierwszy raz? – pyta ją. – Tak. – Będzie pani zachwycona. – Dziękuję, panie Benson. – Proszę mi mówić Mark – odpowiada i, kurwa, puszcza do niej oko. Patrzę na niego spod zmrużonych powiek. – W porządku? – zwraca się do mnie. – Tak. Ruszajmy – mówię zniecierpliwiony, bo chcę, żebyśmy wzbili się już w powietrze i żeby ten facet odczepił się od mojej dziewczyny. Benson kiwa głową, spuszcza pokrywę kokpitu i idzie do swojego samolotu. Po prawej pojawia się kumpel Bensona, Dave, i podnosi koniec skrzydła. Sprawdzam przyrządy: pedały (słyszę, jak za moimi plecami porusza się ster); drążek – przesuwam go na boki (rzut oka na skrzydła potwierdza, że lotki się poruszają), a następnie w przód i w tył (słyszę, jak reaguje ster wysokości). W porządku. Jesteśmy gotowi. Benson wspina się do pipera i po chwili zaczyna się obracać jedyne śmigło, które w porannej ciszy warczy głośno. Samolot zaczyna się toczyć, a luźna dotąd lina napina się i ruszamy. Balansuję lotkami i sterem. Piper nabiera prędkości. Po chwili ściągam na siebie drążek i jeszcze zanim piper odrywa się od ziemi, my już unosimy się w powietrzu.
– Lecimy, mała! – krzyczę do Any, gdy nabieramy wysokości. – Brunswick Traffic Delta Victor, lecimy kursem dwa-siedem-zero – odzywa się przez radio Benson. Nie zwracam na niego uwagi. Wznosimy się coraz wyżej i wyżej. Dobrze mi się steruje tym L-23. Patrzę na Anę, która przechyla głowę raz w jedną, raz w drugą stronę, by lepiej widzieć. Żałuję, że nie mogę zobaczyć jej uśmiechu. Lecimy na zachód, mając za plecami wschodzące słońce. W dole dostrzegam drogę I-95. Uwielbiam spokój, jaki panuje tu, w górze, jestem z dala od wszystkiego i wszystkich, tylko ja i szybowiec szukający prądów… i pomyśleć, że nigdy wcześniej z nikim tego nie dzieliłem. Światło jest przepiękne, nasycone, dokładnie o tym marzyłem… w imieniu Any i swoim. Wysokościomierz pokazuje, że wspięliśmy się na wysokość tysiąca metrów i lecimy z prędkością 105 węzłów. W radiu zaczyna trzaskać i rozlega się głos Bensona, który mówi, jaki osiągnęliśmy pułap i że możemy się wyczepiać. – Potwierdzam. Wyczepiaj – odpowiadam i sięgam po wyczep. Piper znika, a ja wolno opadam, aż lecimy na południowy zachód, unosząc się z wiatrem. Ana śmieje się na cały głos. Zachęcony jej reakcją, dalej lecę spiralnie w nadziei, że w pobliżu wybrzeża albo pod bladoróżowymi chmurami znajdziemy jakiś prąd wznoszący – płytkie cumulusy mogą je wywoływać nawet o tak wczesnej porze. Jestem tak szczęśliwy, że nagle wpada mi do głowy szatańska myśl. Krzyczę do Any: – Trzymaj się! I nurkuję, robiąc pełny obrót. Ana piszczy i rękami opiera się o pokrywę kokpitu. Prostuję nas, a ona znowu się śmieje. Nie mogłem liczyć na lepszą nagrodę i także zaczynam się śmiać. – Dobrze, że nie jadłam śniadania! – woła do mnie. – Tak, teraz przyznaję ci rację, bo zamierzam zrobić to jeszcze raz. Tym razem chwyta się uprzęży i patrzy bezpośrednio w dół, na ziemię. Jej śmiech miesza się z szumem wiatru. – Pięknie, prawda? – krzyczę. – Tak. Nie zostało nam wiele czasu i w tym miejscu prądy nie są najlepsze, ale co tam. Ana się cieszy… i ja też. – Widzisz drążek sterowy przed sobą? Chwyć go. Próbuje obejrzeć się do tyłu, ale jest zbyt mocno zapięta. – No, Anastasio. Chwyć go – ponaglam ją. Drążek w mojej dłoni się porusza, więc wiem, że Ana chwyciła swój. – Trzymaj mocno. Widzisz wskaźnik przed sobą? Igła ma być idealnie na środku. Lecimy dalej prosto. Icek utrzymuje się prostopadle do kokpitu. – Grzeczna dziewczynka. Moja Ana. Zawsze stawia czoło każdemu wyzwaniu. I z jakiegoś dziwacznego powodu jestem z niej bardzo dumny. – Jestem w szoku, że pozwoliłeś mi przejąć kontrolę. – Byłaby pani w szoku, gdyby wiedziała, na co jeszcze jestem gotowy pani pozwolić, panno Steele. A na razie przejmuję ster. Zawracam w stronę lotniska, bo zaczynamy już tracić wysokość. Sądzę, że uda mi się na nim wylądować. Przez radio informuję Bensona, czy w ogóle każdego, kto nas słucha, że będziemy lądować, po czym zataczam jeszcze jeden krąg, żeby bardziej zbliżyć się do ziemi.
– Trzymaj się, mała. Będzie trzęsło. Schodzimy coraz niżej i ustawiam szybowiec w linii pasa startowego. Lądujemy, uderzając o ziemię. Udaje mi się utrzymać oba skrzydła w poziomie do chwili, aż zatrzymujemy się na końcu pasa tuż przed tarasującym go ogranicznikiem. Otwieram kokpit, uwalniam się z pasów i wysiadam z szybowca. Przeciągam się, żeby rozprostować ramiona, odpinam spadochron i uśmiecham się do zarumienionej panny Steele. – I jak było? – pytam, nachylając się, żeby wypiąć ją z fotela i spadochronu. – Niesamowicie. Dziękuję. – Oczy błyszczą jej z radości. – Czy to było coś więcej? – pytam, modląc się, by nie dosłyszała w moim głosie nadziei. – Znacznie więcej. Uśmiecha się promiennie, a mnie serce rośnie. – Chodź. Wyciągam rękę, żeby pomóc jej wysiąść z kokpitu. Kiedy zeskakuje, chwytam ją w ramiona i przyciągam do siebie. Wciąż jeszcze pod działaniem adrenaliny, moje ciało natychmiast reaguje, gdy tylko czuje jej miękkość. W jednej chwili zanurzam dłonie w cudownych włosach, odchylam jej głowę do tyłu i zaczynam ją całować. Zsuwam dłonie na dół jej pleców i przyciskam ją do mojej gwałtownie rosnącej erekcji. Całuję ją długo, niespiesznie – biorę w posiadanie jej usta. Pragnę jej. Tutaj. Teraz. Na trawie. Ona czuje to samo, palce wsuwa w moje włosy i szarpie za nie, błagając o więcej, i otwiera się dla mnie niczym powój. Odrywam się od niej, by złapać dech i odzyskać rozsądek. Nie na lotnisku! Benson i Taylor są w pobliżu. Jej oczy lśnią błaganiem o więcej. Nie patrz na mnie w ten sposób, Ano. – Śniadanie – mówię szeptem, zanim zrobię coś, czego będę żałował. Obracam się, chwytam jej dłoń i ruszamy w stronę samochodu. – A co z szybowcem? – pyta, starając się dotrzymać mi kroku. – Ktoś się nim zajmie. – W końcu za to płacę Taylorowi. – Teraz coś zjemy. Chodź. Podskakuje obok mnie, uszczęśliwiona; nie wiem, czy kiedykolwiek widziałem ją tak radosną. Jej nastrój mnie też się udziela – nie pamiętam, czy i ja czułem kiedykolwiek taki optymizm. Otwieram przed nią drzwi samochodu, przez cały czas uśmiechając się od ucha do ucha. Przy wtórze Kings of Leon wyjeżdżamy z lotniska na drogę I-95. Gdy już jedziemy autostradą, pika blackberry Any. – Co tam? – pytam. – „Weź pigułkę” – bąka. – Super. Nienawidzę kondomów. Zerkam na nią katem oka i wydaje mi się, że widzę, jak przewraca oczami, pewności jednak nie mam.
– Miło, że przedstawiłeś mnie Markowi jako swoją dziewczynę – odzywa się, zmieniając temat. – A nie jesteś moją dziewczyną? – A jestem? Myślałam, że chcesz uległej. – Ja również tak myślałem, Anastasio. Ale mówiłem ci już, że ja też chcę czegoś więcej. – Bardzo się cieszę, że chcesz czegoś więcej. – Zawsze do usług, panno Steele – żartuję i skręcam na parking International House of Pancakes, czyli do knajpy, gdzie serwują naleśniki i do której potajemnie zabierał mnie tato. – IHOP? – pyta z niedowierzaniem. Mustang zatrzymuje się z warkotem. – Mam nadzieję, że jesteś głodna. – W życiu bym nie pomyślała, że mógłbyś tu jeść. – Tato przywoził nas tutaj, kiedy mama wyjeżdżała na jakąś konferencję. – Siadamy w boksie, naprzeciwko siebie. – To była nasza tajemnica. Biorę menu i patrzę na Anę, jak zakłada włosy za uszy i czyta, co IHOP proponuje na śniadanie. Łakomie oblizuje usta. A ja muszę stłumić fizyczną reakcję, którą ten widok we mnie budzi. – Wiem, na co mam ochotę – szepczę. Przychodzi mi na myśl, że może poszlibyśmy razem do toalety. Nasze spojrzenia się spotykają, a jej źrenice robią się większe. – Chcę tego, co ty – mruczy pod nosem. Jak to ma w zwyczaju, panna Steele nie cofa się przed niczym. – Tutaj? – Jesteś pewna, Ano? Rozgląda się po cichej restauracji, a potem patrzy na mnie pociemniałymi oczami, w których widać zmysłową obietnicę. – Nie zagryzaj wargi – ostrzegam ją. Choć bardzo bym chciał, nie przelecę jej w toalecie IHOP. Zasługuje na coś lepszego i szczerze mówiąc, ja też. – Nie tutaj i nie teraz. Skoro nie mogę cię tu wziąć, przestań mnie kusić. Przerywa nam kelnerka. – Dzień dobry, jestem Leandra. Co mogę… ee…państwu… ee… podać? O Boże. Ignoruję rudowłosą kelnerkę. – Anastasio? – Mówiłam ci, mam ochotę na to samo, co ty. Do diabła. Te słowa wywołują w moim penisie natychmiastową reakcję. – Może dam wam jeszcze chwilę do namysłu? – pyta kelnerka. – Nie. Wiemy, na co mamy ochotę. – Nie mogę oderwać od Any wzroku. – Poprosimy dwa razy naleśniki maślankowe z syropem klonowym i bekonem, dwa soki pomarańczowe, jedną czarną kawę z odtłuszczonym mlekiem i jedną herbatę English Breakfast, jeśli taką macie. Ana się uśmiecha. – Tak jest, proszę pana. Czy to wszystko? – kelnerka niemal wykrzykuje, lekko chropawym głosem. Odrywam oczy od Any i spojrzeniem nakazuję jej odejść, co pospiesznie czyni. – Wiesz co, to naprawdę nie jest w porządku – odzywa się Ana, palcem rysując ósemki na blacie stołu. – Co takiego? – Jak rozbrajająco działasz na ludzi. Na kobiety. Na mnie.
– Rozbrajam cię? – pytam ciężko zaskoczony. – Bez przerwy. – Bo wyglądam tak, a nie inaczej, Anastasio. Nic poza tym. – Nie, Christianie, to coś znacznie więcej. Znowu pojmuje wszystko opacznie i po raz kolejny mówię, jak rozbrajająco ona działa na mnie. Ściąga brwi. – To dlatego zmieniłeś zdanie? – W jakiej kwestii? – No… eee… naszej? Czy ja zmieniłem zdanie? Może trochę odpuściłem, nic ponadto. – Nie wydaje mi się, żebym zmienił zdanie jako takie. Po prostu musimy na nowo wyznaczyć swoje granice, nakreślić nową strategię. Jestem przekonany, że się nam uda. Chcę, żebyś była uległą w moim pokoju zabaw. Ukarzę cię, jeżeli złamiesz zasady. Ale poza tym… cóż, uważam, że wszystko podlega dyskusji. Takie są moje wymagania, panno Steele. Co pani na to? – To znaczy, że będę z tobą spała? W twoim łóżku? – Tego właśnie chcesz? – Tak. – W takim razie zgoda. Poza tym doskonale się wysypiam, kiedy jesteś obok mnie w łóżku. Zdumiewające. – Bałam się, że mnie zostawisz, jeżeli nie zgodzę się na wszystko – mówi z lekko pobladłą twarzą. – Nie ma mowy, Anastasio. Poza tym… – Jak mogła w ten sposób pomyśleć? Muszę ją przekonać. – Idziemy za twoją radą, zgodnie z tym, co powiedziałaś: szukamy kompromisu. Przysłałaś mi to mejlem. I jak dotąd mi to odpowiada. – Strasznie się cieszę, że też chcesz czegoś więcej. – Wiem – mówię ciepłym tonem. – Skąd wiesz? – Zaufaj mi. Po prostu wiem. Powiedziałaś mi o tym przez sen. Wraca kelnerka z naszym śniadaniem. Przyglądam się, jak Ana pochłania swoją porcję. Najwyraźniej „coś więcej” jej służy. – Wyśmienite – mówi. – Lubię, kiedy jesteś głodna. – To na pewno zasługa wczorajszych ćwiczeń i dzisiejszych emocji. – Było świetnie, prawda? – O tak, cudownie, panie Grey – mówi i wkłada do ust ostatni kawałek naleśnika. – Czy mogę się odwdzięczyć? – W jaki sposób? – Zapłacić rachunek. Prycham. – Nie sądzę. – Proszę. Bardzo mi na tym zależy. – Chcesz mnie do reszty pozbawić męskości? – Podnoszę ostrzegawczo brew. – To chyba jedyne miejsce, na które mnie stać.
– Anastasio, naprawdę to doceniam. Ale odpowiedź brzmi: nie. Kiedy proszę rudzielca o rachunek, Ana zirytowana ściąga usta. – Nie dąsaj się – ostrzegam i sprawdzam, która godzina: jest 8:30. O 11:15 mam spotkanie z władzami Savannah Brownfield Redevelopment, więc niestety musimy już wracać do miasta. Zastanawiam się, czy nie odwołać spotkania, bo chciałbym spędzić ten dzień z Aną, ale nie, tego byłoby już za wiele. Uganiam się za tą dziewczyną, a powinienem skupić się na pracy. Pamiętaj o priorytetach, Grey. Trzymając się za ręce, wracamy do samochodu. Wyglądamy jak każda inna przeciętna para. Ana tonie w mojej bluzie, swobodna, wyluzowana i piękna – i tak, jest ze mną. Do IHOP idzie trzech facetów, którzy na nią patrzą; ona niczego nie zauważa, nawet kiedy obejmuję ją w pasie na znak, że należy do mnie. Naprawdę nie ma pojęcia, jaka jest śliczna. Otwieram przed nią drzwi samochodu, a ona uśmiecha się do mnie promiennie. Mógłbym do tego przywyknąć. Ustawiam w GPS-ie adres domu jej matki i wyjeżdżamy na autostradę, słuchając Foo Fighters. Ana przytupuje nogą do taktu. Właśnie taką muzykę lubi – typowy amerykański rock. Panuje już większy ruch, bo ludzie zaczynają zjeżdżać do miasta. Jednak mnie to nie przeszkadza: cieszę się, że Ana jest ze mną, spędzamy razem czas. Mogę trzymać ją za rękę, dotknąć jej kolana, patrzeć, jak się uśmiecha. Opowiada mi o swoich wcześniejszych wizytach w Savannah; ona też nie przepada za upałem, ale kiedy mówi o matce, oczy jej błyszczą. Dobrze, że dzisiaj wieczorem będę mógł zobaczyć, jak zachowuje się w obecności matki i ojczyma. Z żalem podjeżdżam pod dom jej matki. Wolałbym resztę dnia spędzić z nią na wagarach; bardzo… miło spędziliśmy tych dwanaście godzin. Miło to mało powiedziane, Grey. To było wspaniałe, boskie. – Może wejdziesz? – pyta. – Muszę iść do pracy, Anastasio, ale przyjdę wieczorem. O której? Proponuje dziewiętnastą, a potem podnosi na mnie wzrok; oczy ma jasne i radosne. – Dziękuję… za coś więcej. – Cała przyjemność po mojej stronie, Anastasio. Nachylam się, żeby ją pocałować, i wdycham jej jakże słodki zapach. – Widzimy się później. – Spróbuj mnie powstrzymać – odpowiadam szeptem. Wysiada z auta, wciąż w mojej bluzie, i macha mi na pożegnanie. Wracam do hotelu – gdy jej przy mnie nie ma, odczuwam pustkę. Ze swojego pokoju dzwonię do Taylora. – Panie Grey? – Tak… dziękuję, że tak świetnie zorganizowałeś cały ranek. – Bardzo proszę, panie Grey. – Jest wyraźnie zdziwiony. – Chcę wyjechać na spotkanie o dziesiątej czterdzieści pięć. – SUV będzie czekał przed wejściem. – Dziękuję. Przebieram się w garnitur, ale ulubiony krawat kładę obok laptopa i zamawiam kawę do pokoju. Przeglądam mejle, piję kawę i zastanawiam się, czy zadzwonić do Ros. U niej jest jednak jeszcze za wcześnie. Czytam dokumenty nadesłane przez Billa; Savannah wydaje się niezłym miejscem na
budowę fabryki. Sprawdzam skrzynkę mejlową i widzę, że jest nowa wiadomość od Any.
Nadawca: Anastasia Steele Temat: Szybowanie kontra niskie loty Data: 2 czerwca 2011 10:20 EST Adresat: Christian Grey Czasem wiesz, jak sprawić dziewczynie przyjemność. Dziękuję
Ana x Tytuł mnie rozśmiesza, a od całusa serce mi rośnie. Piszę odpowiedź.
Nadawca: Christian Grey Temat: Szybowanie kontra niskie loty Data: 2 czerwca 2011 10:24 EST Adresat: Anastasia Steele Jedno i drugie lepsze od Twojego chrapania. Ja też świetnie się bawiłem. Jak zawsze, kiedy jestem z Tobą.
Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Jej odpowiedź przychodzi niemal natychmiast.
Nadawca: Anastasia Steele Temat: CHRAPANIE Data: 2 czerwca 2011 10:26 EST Adresat: Christian Grey JA NIE CHRAPIĘ. A nawet jeśli, nieelegancko z Twojej strony, że o tym wspominasz. Kiepski z Pana dżentelmen, Panie Grey! Nie zapominaj, że jesteś na Południu!
Ana Śmieję się.
Nadawca: Christian Grey Temat: Somnilokwia Data: 2 czerwca 2011 10:28 EST Adresat: Anastasia Steele Nigdy nie twierdziłem, że jestem dżentelmenem, Anastasio, o czym wielokrotnie miałaś chyba okazję się przekonać. Nie przestraszysz mnie swoimi rażąco wielkimi literami. Ale przyznam Ci się do małego kłamstewka: nie – nie chrapiesz, tylko mówisz przez sen. To doprawdy fascynujące. Gdzie buziak?
Christian Grey Prostak i Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. To ją rozwścieczy. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Puść farbę Data: 2 czerwca 2011 10:32 EST Adresat: Christian Grey Łajdak z Ciebie i drań – na pewno nie dżentelmen. Co takiego mówiłam? Żadnych buziaków, dopóki mi nie powiesz! Och, moglibyśmy tak ciągnąć w nieskończoność…
Nadawca: Christian Grey Temat: Śpiąca gadająca królewna Data: 2 czerwca 2011 10:35 EST Adresat: Anastasia Steele Byłoby to z mojej strony mało szarmanckie, a już zostałem dzisiaj za to zbesztany. Ale jeżeli będziesz grzeczna, może wieczorem Ci powiem. Naprawdę muszę już iść na spotkanie. Na razie, mała.
Christian Grey Prezes, cham i łajdak Grey Enterprises Holdings, Inc. Uśmiechając się szeroko, zakładam krawat, chwytam marynarkę i idę na dół, gdzie czeka na mnie Taylor. Godzinę z okładem później kończę spotkanie z szefostwem Savannah Brownfield Redevelopment. Georgia ma wiele do zaoferowania, a zespół zaproponował GEH bardzo korzystne warunki podatkowe. Rozlega się pukanie do drzwi i do małej salki konferencyjnej wchodzi Taylor. Minę ma ponurą, co jednak martwi mnie bardziej, to fakt, że jak dotąd przenigdy nie przerywał mi spotkania. Przechodzą mnie ciarki. Ana? Coś jej się stało? – Państwo wybaczą – zwraca się do nas wszystkich. – Tak, Taylorze? – pytam, a on podchodzi i mówi mi bezpośrednio do ucha. – Mamy w domu kłopoty z panną Leilą Williams. Leilą? Co, do diabła? Oddycham jednak z ulgą, że nie chodzi o Anę. – Państwo wybaczą na chwilę – zwracam się do ludzi z SBR. W holu Taylor poważnym tonem przeprasza mnie raz jeszcze za wtargnięcie na spotkanie. – Nic się nie stało. Powiedz mi, o co chodzi. – Panna Williams jedzie karetką do izby przyjęć w szpitalu Seattle Free Hope. – Karetką? – Tak, proszę pana. Włamała się do mieszkania i na oczach pani Jones próbowała popełnić samobójstwo. Kurwa. – Samobójstwo?! – Podcięła sobie żyły. Gail pojechała razem z nią karetką. Poinformowała mnie, że ratownicy zjawili się na czas i pannie Williams nic już bezpośrednio nie zagraża. – Dlaczego przyszła do Escali? I czemu zrobiła to w obecności Gail? – Jestem wstrząśnięty. Taylor kręci głową. – Nie mam pojęcia, proszę pana. Gail też nie. Nie potrafiła niczego od panny Williams wyciągnąć. Ona chce rozmawiać wyłącznie z panem. – O kurwa. – W rzeczy samej, proszę pana – mówi Taylor bez śladu przygany. Przeczesuję rękami włosy, próbując ogarnąć powagę tego, co się stało. Co, do cholery, mam zrobić? Czemu przyszła do mnie? Gdzie jest jej mąż? Co się z nim stało? – Jak się czuje Gail? – Jest trochę zdenerwowana. – Trudno się dziwić. – Uznałem, że powinien pan wiedzieć. – Tak. Oczywiście. Dziękuję – bąkam, kompletnie rozkojarzony. Nie mogę w to uwierzyć: kiedy Leila przysłała mi ostatniego mejla, nic nie wskazywało, żeby miała jakieś problemy; to było sześć, może siedem miesięcy temu. Jednak w Georgii niczego się nie dowiem – muszę natychmiast wracać i porozmawiać z nią. Dowiedzieć się, czemu to zrobiła. – Powiedz Stephanowi, żeby przygotował odrzutowiec. Muszę wracać. – Tak jest.
– Wylatujemy jak najszybciej. – Będę w samochodzie. – Dziękuję. Taylor rusza ku wyjściu, podnosząc telefon do ucha. Jestem roztrzęsiony. Leila… Co się, u diabła, dzieje? Zniknęła z mojego życia dobrych kilka lat temu. Od czasu do czasu piszemy do siebie mejle. Wyszła za mąż. Wydawała się szczęśliwa. Co się stało? Wracam do sali i przeprosiwszy wszystkich, wychodzę na obezwładniający upał, gdzie w samochodzie czeka Taylor. – Samolot będzie gotowy za czterdzieści pięć minut. Proponuję, żebyśmy najpierw pojechali do hotelu, spakowali się, a potem udamy się na lotnisko. – Dobrze – zgadzam się. Cieszę się, że w samochodzie jest klimatyzacja. – Powinienem zadzwonić do Gail. – Próbowałem, ale zgłasza się poczta głosowa. Myślę, że wciąż jest w szpitalu. – W porządku, zadzwonię do niej później. – Coś takiego nie powinno się przytrafić Gail. – Jak Leila weszła do apartamentu? – Nie wiem, proszę pana. – Taylor z przepraszającą i poważną miną patrzy na mnie w lusterku wstecznym. – Dowiem się tego. Kiedy ze spakowanym bagażem jedziemy SUV-em na lotnisko, dzwonię do Any, ona jednak nie odbiera. Zasępiony wyglądam przez okno. Mija niewiele czasu, kiedy Ana oddzwania. – Anastasio… – Cześć – mówi lekko ochrypłym głosem. Niezmiernie się cieszę, że ją słyszę. – Muszę wrócić do Seattle. Coś mi wyskoczyło. Właśnie jestem w drodze na lotnisko. Przeproś, proszę, mamę w moim imieniu. Nie dam rady przyjść. – Mam nadzieję, że to nic poważnego? – Wynikła sytuacja, którą muszę się zająć. Zobaczymy się jutro. Taylor wyjedzie po ciebie na lotnisko, jeżeli ja nie dam rady. – Dobra. – Wzdycha. – Mam nadzieję, że wszystko się ułoży. Miłego lotu. Naprawdę żałuję, że muszę wyjechać. – I nawzajem, maleńka – mówię szeptem i rozłączam się, zanim zdążę zmienić zdanie i zostanę. Gdy kołujemy na pas startowy, dzwonię do Ros. – Christianie, co słychać w Savannah? – Właśnie lecę do domu. Muszę rozwiązać pewien problem. – Coś w GEH? – pyta zaniepokoja Ros. – Nie. Sprawa osobista. – Mogę jakoś pomóc? – Nie. Widzimy się jutro. – Jak poszło spotkanie? – Dobrze. Ale rozegramy to szybko. Zobaczymy, co przedstawią na piśmie. Może jednak zdecyduję się na Detroit, przynajmniej dużo tam chłodniej. – Było aż tak gorąco? – Niewyobrażalnie. Muszę kończyć. Później się odezwę.
– Bezpiecznej podróży, Christianie. Podczas lotu rzucam się w wir pracy, żeby nie myśleć o kłopotach czekających mnie w domu. Kiedy lądowaliśmy, zdążyłem przeczytać trzy raporty i napisać piętnaście mejli. Samochód już czeka, więc Taylor w ulewnym deszczu jedzie prosto do szpitala. Muszę się zobaczyć z Leilą i dowiedzieć się, o co, do diabła, chodzi. W miarę jak zbliżamy się do szpitala, mój gniew narasta. Czemu mi to zrobiła? Kiedy wysiadam z auta, deszcz leje jak z cebra; dzień jest równie ponury jak mój nastrój. Biorę głęboki wdech, żeby zapanować nad ogarniającą mnie furią, i wchodzę frontowymi drzwiami. W rejestracji pytam o Leilę Reed. – Jest pan członkiem rodziny? – pielęgniarka patrzy na mnie groźnie, ze ściągniętymi ustami i kwaśną miną. – Nie. – Wzdycham. Nie będzie łatwo. – Cóż, w takim razie przykro mi, nie mogę panu pomóc. – Próbowała podciąć sobie żyły w moim mieszkaniu. W tej sytuacji chyba mam prawo wiedzieć, gdzie się, do cholery, podziewa – cedzę przez zaciśnięte zęby. – Proszę nie mówić do mnie tym tonem! – warczy pielęgniarka. Mierzę ją wściekłym wzrokiem. Nic u tej baby nie wskóram. – Gdzie jest SOR? – Proszę pana, skoro nie jest pan członkiem rodziny, nie możemy panu udzielić informacji. – Nie szkodzi. Sam się dowiem – warczę i wybiegam przez podwójne drzwi. Wiem, że mógłbym zadzwonić do matki, która wszystko by załatwiła, ale wtedy musiałbym wyjaśniać, co się stało. Na SOR-ze roi się od lekarzy i pielęgniarek, jest też mnóstwo czekających pacjentów. Zaczepiam młodą pielęgniarkę, posyłając jej najbardziej ujmujący uśmiech. – Dzień dobry. Szukam Leili Reed, została dzisiaj przyjęta. Może mi pani powiedzieć, gdzie ją znajdę? – A pan to…? – pyta, rumieniąc się odrobinę. – Jestem jej bratem – kłamię bez zająknienia, nie zwracając uwagi na jej reakcję. – Tędy, panie Reed. – Podchodzi żwawo do biurka pielęgniarek i sprawdza w komputerze. – Jest na drugim piętrze, na psychiatrii. Na końcu korytarza są windy. – Dziękuję. Puszczam do niej oko, a ona zakłada za ucho niesforny kosmyk włosów, uśmiechając się do mnie figlarnie, jak pewna dziewczyna, którą zostawiłem w Georgii. Po wyjściu z windy na drugim piętrze od razu się orientuję, że coś się dzieje. Za zablokowanymi ewidentnie drzwiami dwóch ochroniarzy i pielęgniarka przeszukują korytarz i sprawdzają każdy pokój. Czuję na plecach ciarki, ale podchodzę do recepcji, udając, że nie zauważyłem zamieszania. – Słucham? – pyta młody człowiek z kolczykiem w nosie. – Szukam Leili Reed. Jestem jej bratem. Chłopak blednie. – Och, panie Reed, pozwoli pan ze mną? Idę za nim do poczekalni i siadam na wskazanym plastikowym krzesełku; zauważam, że jest przymocowane do podłogi. – Zaraz przyjdzie do pana lekarz. – Czemu nie mogę zobaczyć się z siostrą?
– Lekarz wszystko panu wytłumaczy – mówi chłopak z rezerwą i wychodzi, zanim zdążę jeszcze o coś zapytać. Cholera. Może się spóźniłem. Na tę myśl robi mi się słabo. Wstaję i zaczynam krążyć po niedużym pomieszczeniu. Zastanawiam się, czy zadzwonić do Gail, ale nie muszę czekać długo. Wchodzi młody mężczyzna z krótkimi dredami, o ciemnych, inteligentnych oczach. To ten doktor? – Pan Reed? – zwraca się do mnie. – Gdzie jest Leila? Przez chwilę mi się przygląda, potem wzdycha i zbiera się w sobie. – Obawiam się, że nie wiemy – mówi. – Zdołała się wymknąć. – Słucham? – Nie ma jej. Nie potrafię powiedzieć, jak się stąd wydostała. – Wydostała? – wykrzykuję z niedowierzaniem i osuwam się na jedno z krzeseł. Doktor siada naprzeciwko mnie. – Tak. Zniknęła. Właśnie trwają jej poszukiwania. – Wciąż jest tutaj? – Nie wiemy. – A pan kim jest? – pytam. – Doktor Azikiwe, psychiatra konsultant. Wydaje się za młody na psychiatrę. – Wie pan, co się stało? – pytam. – Została przyjęta po nieudanej próbie samobójczej. Chciała podciąć sobie żyły w mieszkaniu byłego chłopaka. Przywiozła ją tutaj jego gospodyni. Czuję, jak krew odpływa mi z twarzy. – I? – pytam. Muszę wiedzieć więcej. – Nic poza tym nie wiemy. Leila powiedziała, że błędnie oceniamy sytuację, że nic jej nie jest, chcieliśmy jednak zatrzymać ją na obserwacji i zadać jeszcze kilka pytań. – Rozmawiał pan z nią? – Tak. – Czemu to zrobiła? – Powiedziała, że było to wołanie o pomoc. I nic więcej. A ponieważ narobiła tyle hałasu, czuła się zażenowana i chciała wrócić do domu. Powiedziała, że nie chciała się zabić. Uwierzyłem jej. Podejrzewam, że miała jedynie myśli samobójcze. – Jak mogliście pozwolić jej uciec? – Przeczesuję rękami włosy, próbując zapanować nad ogarniającą mnie frustracją. – Nie wiem, jak się stąd wydostała. Zostanie przeprowadzone wewnętrzne dochodzenie. Jeżeli się z panem skontaktuje, sugerowałbym, żeby namówił ją pan do powrotu do nas. Potrzebuje pomocy. Czy mogę o coś zapytać? – Oczywiście – zgadzam się, całkiem rozkojarzony. – Czy w rodzinie zdarzały się przypadki choroby umysłowej? Ściagam brwi, ale przypominam sobie, że przecież pyta o rodzinę Leili. – Nie mam pojęcia. Moja rodzina jest w takich sprawach bardzo skryta. Jest zatroskany.
– Wie pan coś o tym jej byłym chłopaku? – Nie – zaprzeczam, odrobinę zbyt szybko. – Kontaktowaliście się z jej mężem? Doktor robi wielkie oczy. – Jest zamężna? – Tak. – Tego nam nie powiedziała. – Och. Cóż, zadzwonię do niego. Nie będę już marnował pańskiego czasu. – Ale ja mam jeszcze kilka pytań do pana. – Wolałbym raczej zacząć jej szukać. Najwyraźniej jest w kiepskim stanie. – Wstaję. – Ale. Ten mąż… – Nie pomogę panu. Muszę ją znaleźć. – Kieruję się do drzwi. – Panie Reed… – Do widzenia – dodaję i wybiegam z poczekalni. Nawet nie idę w stronę windy, tylko schodami przeciwpożarowymi zbiegam po dwa stopnie naraz. Nienawidzę szpitali. Pojawia się wspomnienie z dzieciństwa: jestem mały, przerażony i niemy, a smród środków odkażających i skrzepy krwi zatykają mi nos. Przebiega mnie dreszcz. Wychodzę ze szpitala i zatrzymuję się. Ulewny deszcz zmywa wspomnienie. Mam za sobą ciężkie popołudnie, ale przynajmniej deszcz jest miłą, odświeżającą odmianą po duchocie Savannah. Podjeżdża Taylor w SUV-ie. – Do domu – rzucam i zajmuję miejsce na tylnym siedzeniu. Zapinam pasy i natychmiast dzwonię z komórki do Welcha. – Słucham, panie Grey. – Mam problem. Muszę zlokalizować Leilę Reed, z domu Williams. Blada i cicha Gail przygląda mi się z troską. – Nie zje pan więcej? – pyta. Kręcę głową. – Nie smakuje panu? – Ależ skąd, było wyśmienite. – Uśmiecham się do niej lekko. – Ale po dzisiejszych wydarzeniach nie mam apetytu. A jak ty się trzymasz? – Nieźle, dziękuję panu. To był prawdziwy szok. Po prostu muszę się czymś zająć. – Rozumiem. Dziękuję za kolację. Jeśli coś sobie przypomnisz, daj mi znać. – Oczywiście. Ale jak już mówiłam, ona chciała rozmawiać wyłącznie z panem. Dlaczego? Czego ode mnie oczekuje? – Dziękuję, że nie wezwałaś policji. – Ta dziewczyna nie potrzebuje policji. Ona potrzebuje pomocy. – Owszem. Chciałbym wiedzieć, gdzie teraz jest. – Znajdzie ją pan – mówi spokojnie i z przekonaniem, które mnie zaskakuje. – Potrzebujesz czegoś? – pytam. – Nie, proszę pana. Nic mi nie jest. Zabiera talerz z moim niedokończonym posiłkiem i zanosi do zlewu. Wiadomości od Welcha są przygnębiające. Zapadła się pod ziemię. W szpitalu jej nie ma, a oni wciąż nie mają pojęcia, jak udało jej się uciec. Z jednej strony podziwiam ją za to; zawsze była
pomysłowa. Ale skąd u niej takie załamanie? Podpieram głowę rękami. Co za dzień – zaczął się tak doskonale, a skończył idiotycznie. Najpierw latam szybowcem z Aną, potem muszę się zająć tym bałaganem. Taylor nie ma pojęcia, jak Leili udało się wtargnąć do mojego mieszkania, Gail też tego nie wie. Z tego, co mówiła, Leila wpadła do kuchni, żądając spotkania ze mną. A kiedy Gail powiedziała jej, że mnie nie ma, Leila wykrzyknęła: „Odszedł!”, po czym przecięła sobie żyły nożem do kartonu. Na szczęście rana okazała się powierzchowna. Patrzę na Gail zajętą sprzątaniem kuchni. Robi mi się zimno. Leila mogła zrobić jej krzywdę. Może chciała zranić mnie? Ale dlaczego? Zaciskam powieki, próbując sobie przypomnieć, czy coś w naszej korespondencji wskazywało, że traci nad sobą kontrolę. Nic nie przychodzi mi do głowy i zmęczony idę do swojego gabinetu. Siadam, a telefon, brzęcząc, daje mi znać, że dostałem wiadomość. Ana? Nie, to Elliot. Cześć, ważniaku. Masz ochotę na bilard? Gra w bilard z Elliotem oznacza, że w końcu znajdzie się u mnie i będzie pił moje piwo. Szczerze mówiąc, nie jestem w nastroju. Pracuję. W przyszłym tygodniu? Jasne. Zanim wyląduję na plaży. Rozniosę Cię. Na razie. Rzucam telefon na biurko i zaczynam przeglądać akta Leili, szukając czegokolwiek, co by zdradziło, gdzie może się teraz podziewać. Znajduję adres i numer telefonu jej rodziców, jednak niczego na temat jej męża. Gdzie on jest? Czemu Leila nie jest z nim? Nie chcę dzwonić do jej rodziców; napędziłbym im stracha. Dzwonię do Welcha i podaję mu ich numer; niech się dowie, czy Leila się z nimi kontaktowała. Włączam komputer i widzę mejla od Any. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Dotarłeś bezpiecznie? Data: 2 czerwca 2011 22:32 EST Adresat: Christian Grey Szanowny Panie, daj mi, proszę, znać, że dotarłeś bezpiecznie. Zaczynam się martwić. Myślę o Tobie.
Twoja Ana
x Bezwiednie dotykam palcem całusa, którego mi przysłała. Moja Ana. Słabo, Grey, słabo. Weź się w garść.
Nadawca: Christian Grey Temat: Przepraszam Data: 2 czerwca 2011 19:36 Adresat: Anastasia Steele Droga Panno Steele, dotarłem bezpiecznie i przyjmij, proszę, moje przeprosiny, że nie dałem Ci znać. Nie chcę, żebyś czymkolwiek się martwiła. Cudownie, że się o mnie troszczysz. To miód na moje serce. Ja też o Tobie myślę i nie mogę się doczekać jutra.
Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Wysyłam. Żałuję, że nie ma jej przy mnie. Wnosi radość do mojego domu, do mojego życia… I daje radość mnie. Kręcę głową nad tymi dziwacznymi myślami i przeglądam resztę poczty. Znajome „ping” obwieszcza nadejście mejla od Any.
Nadawca: Anastasia Steele Temat: Sytuacja Data: 2 czerwca 2011 22:40 EST Adresat: Christian Grey Szanowny Panie Grey, chyba nie ma cienia wątpliwości, jak bardzo mi na Tobie zależy. Jakże możesz sądzić inaczej? Mam nadzieję, że opanowałeś już „sytuację”.
Twoja Ana x PS Powiesz mi, co mówiłam przez sen? Bardzo jej na mnie zależy? To miłe. Znowu te nieznane emocje, których nie odczuwałem przez cały dzień, budzą się i zaczynają rozpierać mi pierś. Pod nimi kryje się otchłań bólu istnienia, do którego nie chcę się przyznać i z którym nie zamierzam się zmagać. Kryją się w niej wspomnienia młodej kobiety szczotkującej długie, ciemne włosy… Kurwa. Zostaw to, Grey. Odpisuję Anie – żeby się trochę rozerwać, postanawiam się z nią podroczyć.
Nadawca: Christian Grey Temat: Powołuję się na Piątą Poprawkę Data: 2 czerwca 2011 19:45 Adresat: Anastasia Steele Droga Panno Steele, ogromnie mi się podoba, że zależy Ci na mnie. „Sytuacja” wciąż pozostaje nierozwiązana. Co do Twojego PS, odpowiedź brzmi nie.
Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Niepoczytalność Data: 2 czerwca 2011 22:48 EST Adresat: Christian Grey Mam nadzieję, że dobrze się bawiłeś. Powinieneś jednak wiedzieć, że nie ponoszę żadnej odpowiedzialności za słowa, które wypowiadam w stanie nieświadomości. Poza tym prawdopodobnie się przesłyszałeś. Człowiek w tak zaawansowanym wieku jak Twój bez wątpienia nie dosłyszy. Po raz pierwszy od powrotu z Seattle wybucham śmiechem. Cóż za miła odmiana.
Nadawca: Christian Grey Temat: Winny Data: 2 czerwca 2011 19:52 Adresat: Anastasia Steele Droga Panno Steele, proszę wybaczyć, ale czy mogłaby Pani mówić głośniej? Nie słyszę Pani.
Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Odpowiedź przychodzi natychmiast. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Niepoczytalność po raz kolejny Data: 2 czerwca 2011 22:54 EST Adresat: Christian Grey Doprowadzasz mnie do szału. Nadawca: Christian Grey Temat: Mam nadzieję… Data: 2 czerwca 2011 19:59 Adresat: Anastasia Steele Droga Panno Steele, właśnie to mam zamiar zrobić w piątkowy wieczór. Już nie mogę się doczekać. ;) Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Muszę obmyślić coś wyjątkowego dla mojego małego świra. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Wrrr… Data: 2 czerwca 2011 23:02 EST Adresat: Christian Grey Jestem oficjalnie na Ciebie wściekła. Dobranoc, Panna A.R. Steele Ho, ho, ho. Czy tolerowałbym to u kogokolwiek innego?
Nadawca: Christian Grey Temat: Dzika kotka Data: 2 czerwca 2011 20:05 Adresat: Anastasia Steele Warczy Pani na mnie, Panno Steele? Posądzałbym Panią raczej o pomruk kocicy.
Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Nie odpisuje. Mija pięć minut i wciąż nic. Sześć… Siedem. Cholera. Nie żartuje. Jak mam jej powiedzieć, że przez sen obiecała nigdy mnie nie opuścić? Pomyśli, że zwariowałem.
Nadawca: Christian Grey Temat: Co mówiłaś przez sen Data: 2 czerwca 2011 20:20 Adresat: Anastasia Steele Anastasio, chciałbym usłyszeć to, co mówiłaś przez sen, wypowiedziane przez Ciebie, gdy jesteś świadoma. Dlatego właśnie nie chcę Ci tego zdradzić. Idź spać. Musisz być wypoczęta na to, co obmyśliłem dla Ciebie na jutro.
Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Nie odpisuje; mam nadzieję, że przynajmniej jest mi posłuszna i śpi. Przez chwilę myślę o tym, co będziemy robić jutro, lecz to zbyt podniecające, odsuwam więc te myśli od siebie i skupiam się na mejlach. Muszę jednak przyznać, że nieco mi ulżyło po elektronicznej przepychance słownej z panną Steele. Ma dobry wpływ na moją mroczną, bardzo mroczną duszę.
PIĄTEK, 3 CZERWCA 2011
Nie mogę spać. Jest już po drugiej, a ja od godziny wpatruję się w sufit. Tym razem nie koszmary
senne nie dają mi zasnąć. Koszmary rzeczywiste. Leila Williams. Umieszczony na suficie detektor dymu mruga do mnie kpiąco zieloną lampką. Do cholery! Zamykam oczy i pozwalam myślom biegnąć swobodnie. Skąd u Leili samobójcze zapędy? Co ją opętało? Jej rozpacz pasuje do mnie sprzed lat, nieszczęśliwego. Próbuję odegnać wspomnienia, jednak złość i opuszczenie, które odczuwałem jako samotny kilkunastolatek, wciąż są żywe i nie potrafię ich zagłuszyć. Nieszczęście Leili przypomina mi mój ból i nienawiść, z jaką odnosiłem się do wszystkich. Nieraz myślałem, żeby odebrać sobie życie, zawsze jednak coś mnie powstrzymywało. Myśl o Grace. Wiedziałem, że byłaby zdruzgotana. Wiedziałem, że obwiniałaby siebie, gdybym targnął się na swoje życie, a przecież tyle dla mnie zrobiła – czyż mogłem tak ją zranić? A potem spotkałem Elenę… i wszystko się zmieniło. Wstaję z łóżka i spycham te drażniące myśli w głąb umysłu. Potrzebny mi fortepian. Potrzebna mi Ana. Gdyby podpisała umowę i wszystko potoczyłoby się zgodnie z planem, byłaby tu teraz ze mną, spałaby w swoim pokoju na górze. Mógłbym ją obudzić i zatracić się w niej… albo, zgodnie z nowymi ustaleniami, leżałaby obok mnie, a ja mógłbym ją pieprzyć, a potem patrzeć, jak śpi. Co by sobie pomyślała o Leili? Siadając przy fortepianie, uświadamiam sobie, że Ana nigdy nie pozna Leili, na całe szczęście. Wiem, co myśli o Elenie. Bóg jeden wie, co myślałaby o byłej… poranionej byłej. Z tym nie umiem się pogodzić: Leila, którą znałem, była szczęśliwa, czupurna i bystra. Była doskonałą uległą; sądziłem, że się ustatkowała i szczęśliwie wyszła za mąż. Mejle, które od niej dostawałem, nie wskazywały, że dzieje się coś niedobrego. Co się stało? Zaczynam grać… moje ciężkie myśli odchodzą z wolna, aż w końcu jesteśmy tylko muzyka i ja. Leila pieści ustami mój penis. Ma bardzo wprawne usta. Ręce ma związane za plecami. Włosy zaplecione w warkocz. Klęczy. Oczy trzyma spuszczone. Skromnie. Kusząco. Nie widzi mnie. I nagle staje się Aną. Ana klęczy przede mną. Naga. Piękna. Mój penis jest w jej ustach. Lecz Ana na mnie patrzy. Jej lśniące błękitne oczy widzą wszystko. Widzą mnie. Moją duszę. Widzą czający się we mnie mrok, drzemiącą bestię. Oczy robią jej się wielkie z przerażenia i nagle znika.
Cholera! Gwałtownie przytomnieję, a bolesna erekcja ustępuje natychmiast, gdy pomyślę o pełnym bólu spojrzeniu Any z mojego snu.
Co jest, do diabła? Rzadko miewam erotyczne sny. Czemu właśnie teraz? Patrzę na budzik: zdrzemnąłem się pięć minut. Wstaję, a poranne słońce wpełza między budynki. Już jestem niespokojny, zapewne pod wpływem przykrego snu, postanawiam więc, że przyda mi się poranny bieg dla pobudzenia. Nie ma żadnych nowych mejli, żadnych wiadomości, żadnych wieści o Leili. Mieszkanie jest ciche i spokojne. Gail jeszcze się nie pojawiła. Mam nadzieję, że doszła już do siebie po wczorajszych przeżyciach. Otwieram szklane drzwi wejściowe i wita mnie ciepły, słoneczny ranek. Uważnie się rozglądam. Ruszam biegiem, po drodze zaglądając na każdą uliczkę, w każdą bramę, za samochody, żeby sprawdzić, czy gdzieś nie czai się Leila. Gdzie jesteś, Leilo Williams? Pogłaśniam Foo Fighters i miarowo uderzam stopami w chodnik. Olivia jest dzisiaj wyjątkowo irytująca. Rozlała moją kawę, odrzuciła ważną rozmowę i bez przerwy gapi się na mnie tymi swoimi wielkimi brązowymi oczami. – Połącz mnie z powrotem z Ros – warczę na nią. – Albo jeszcze lepiej, każ jej przyjść. Zamykam drzwi do swojego gabinetu i wracam za biurko; muszę się opanować i nie wyżywać na personelu. Welch niczego nowego się nie dowiedział, poza tym że rodzice Leili są przekonani, że ich córka wciąż przebywa w Portland z mężem. Rozlega się pukanie do drzwi. – Wejść. Boże, mam nadzieję, że to nie Olivia. Do gabinetu zagląda Ros. – Wzywałeś mnie? – Tak. Wejdź. Na czym stoimy z Woodsem? Ros wychodzi tuż przed dziesiątą. Wszystko idzie sprawnie: Woods zgodził się przyjąć umowę, a pomoc dla Darfuru wkrótce wyruszy do Monachium, skąd odleci. Jak na razie z Savannah nie przyszła żadna propozycja. Sprawdzam skrzynkę i z radością znajduję mejla od Any. Nadawca: Anastasia Steele Temat: W drodze do domu Data: 3 czerwca 2011 12:53 EST Adresat: Christian Grey Drogi Panie Grey, znowu zostałam wygodnie ulokowana w pierwszej klasie, za co bardzo Panu dziękuję. Odliczam minuty do naszego wieczornego spotkania, kiedy być może torturami wydobędę z Pana prawdę o moich nocnych wyznaniach. Twoja Ana x Torturami? Och, panno Steele, obawiam się, że tortury ty będziesz przeżywać. Ponieważ mam mnóstwo pracy, moja odpowiedź jest krótka.
Nadawca: Christian Grey Temat: W drodze do domu Data: 3 czerwca 2011 09:58 Adresat: Anastasia Steele Anastasio, czekam na Ciebie z niecierpliwością. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Jednak Anie to nie wystarcza. Nadawca: Anastasia Steele Temat: W drodze do domu Data: 3 czerwca 2011 13:01 EST Adresat: Christian Grey Najdroższy Panie Grey, mam nadzieję, że „sytuacja” została opanowana. Niepokoi mnie ton Pańskiego mejla. Ana x Przynajmniej znowu zasłużyłem na całusa. Nadawca: Christian Grey Temat: W drodze do domu Data: 3 czerwca 2011 10:04 Adresat: Anastasia Steele Anastasio, sytuacja mogłaby wyglądać lepiej. Wystartowałaś już? Jeśli tak, nie powinnaś wysyłać mejli. Narażasz się na niebezpieczeństwo, co pozostaje w jawnej niezgodzie z zasadą dotyczącą Twojego bezpieczeństwa. Pamiętaj, co mówiłem o karze. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Właśnie mam dzwonić do Welcha z pytaniem, czy udało mu się ustalić coś nowego, gdy komputer wydaje „ping” – znowu Ana. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Przewrażliwienie Data: 3 czerwca 2011 13:06 EST Adresat: Christian Grey Szanowny Panie Marudo, drzwi samolotu są wciąż otwarte. Mamy dziesięciominutowe opóźnienie. Bezpieczeństwo moje i moich współpasażerów jest w pełni zagwarantowane. Na razie schowaj swoją świerzbiącą rękę. Panna Steele Niechętny uśmiech pojawia się na mojej twarzy. Pan Maruda, tak? I żadnego buziaka? O rany.
Nadawca: Christian Grey Temat: Przeprosiny – świerzbiąca ręka schowana Data: 3 czerwca 2011 10:08 Adresat: Anastasia Steele Tęsknię za Panią i Pani niewyparzoną buzią, Panno Steele. Wracaj bezpiecznie do domu. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Przeprosiny przyjęte Data: 3 czerwca 2011 13:10 EST Adresat: Christian Grey Właśnie zamykają drzwi. Nie usłyszysz już pipania ode mnie, zwłaszcza że przecież jesteś głuchy. Na razie Ana x Buziak wrócił. Co za ulga. Niechętnie odrywam się od ekranu komputera i sięgam po telefon, żeby zadzwonić do Welcha. O pierwszej Andrea proponuje, że przyniesie mi lunch do gabinetu, jednak odmawiam. Muszę wyjść. Ściany zaczynają mnie przytłaczać, podejrzewam, że przez brak wiadomości o Leili. Martwię się o nią. Do diabła, przyszła się ze mną zobaczyć. Z mojego domu zrobiła sobie scenę. Czy mogę nie traktować tego osobiście? Dlaczego nie napisała albo nie zadzwoniła? Jeżeli miała kłopoty, mogłem jej przecież pomóc – robiłem to już wcześniej. Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza. Mijam Andreę i Olivię, które są zajęte pracą, jednak wsiadając do windy, dostrzegam zdziwione spojrzenie Andrei. Wychodzę na ruchliwą, skąpaną w jasnym świetle popołudnia ulicę. Oddycham głęboko i czuję dochodzący od zatoki kojący zapach słonej wody. Może powinienem już zrobić sobie wolne? Niestety, to niemożliwe. Mam przecież spotkanie z burmistrzem. Nie wiadomo po co – jutro i tak się z nim zobaczę na gali Izby Handlowej. Gala! Nagle przychodzi mi do głowy pewien pomysł i wstępuje we mnie nowa energia. Wiedziony nią idę do niedużego sklepu, który dobrze znam. Po spotkaniu w biurze burmistrza wracam do Escali piechotą – to jakieś dziesięć przecznic. Taylor pojechał na lotnisko po Anę. W domu w kuchni zastaję Gail. – Dobry wieczór panu. – Cześć, Gail. Jak ci minął dzień? – Dobrze, dziękuję, proszę pana. – Lepiej się czujesz? – Tak, proszę pana. Przyszły ubrania panny Steele. Rozpakowałam je i rozwiesiłam w garderobie w jej pokoju. – Świetnie. Leila się nie odzywała? – Durne pytanie: Gail by mnie zawiadomiła. – Nie, proszę pana. Przysłali też to. – Podnosi niedużą czerwoną torebkę ze sklepu. – Doskonale. Biorę od niej torebkę, nie zwracając uwagi na błysk zachwytu w jej spojrzeniu.
– Ile będzie osób na kolacji? – Dwie. Ach, Gail… – Tak? – Czy możesz rozłożyć satynowe prześcieradła w pokoju zabaw? Mam szczerą nadzieję, że w ciągu tego weekendu uda mi się do niego zabrać Anę. – Oczywiście, proszę pana – mówi z lekkim zdziwieniem w głosie. Odwraca się do jakichś tam swoich zajęć, zostawiając mnie zdumionego jej dziwnym zachowaniem. Może Gail tego nie pochwala, ale ja tego właśnie pragnę od Any. W gabinecie wyjmuję z torebki etui od Cartiera. To prezent dla Any, który wręczę jej jutro przed wyjściem na galę: kolczyki. Proste. Eleganckie. Piękne. Dokładnie takie jak ona. Uśmiecham się. Nawet kiedy jest w dżinsach i jednej z tych swoich koszulek, i tak ma w sobie urok chłopczycy. Mam nadzieję, że przyjmie prezent. Jako moja uległa nie miałaby wyboru, jednak zgodnie z naszą alternatywną umową nie wiem, jak zareaguje. Tak czy owak, będzie to interesujące. Wkładam etui do szuflady biurka i w tym samym momencie moją uwagę odwraca sygnał poczty przychodzącej. Barney przysłał właśnie najnowszy projekt tabletu i bardzo jestem go ciekawy. Pięć minut później dzwoni Welch. – Panie Grey? – chrypi. – Tak. Jakieś wieści? – Rozmawiałem z Russellem Reedem, mężem pani Reed. – I? – Natychmiast staję się czujny. Wybiegam z gabinetu i podchodzę do okien salonu. – Twierdzi, że jego żona przebywa u rodziców, z wizytą. – Co takiego?! – Otóż to. – Welch jest równie wkurzony jak ja. Z Seattle u swych stóp i ze świadomością, że gdzieś tam podziewa się Leila Reed z domu Williams, czuję narastającą irytację. Przeczesuję palcami włosy. – Może tak mu powiedziała. – Może – mówi Welch. – Jak na razie niczego nie udało się ustalić. – Żadnych śladów? – Nie mogę uwierzyć, że tak po prostu zniknęła. – Nic. Ale wystarczy, żeby użyła bankomatu, spieniężyła czek czy zalogowała się do jakiegoś portalu społecznościowego, natychmiast ją znajdę. – W porządku. – Chcielibyśmy sprawdzić nagrania z monitoringu wokół szpitala, ale to będzie kosztowało i trochę potrwa. Zgadza się pan? – Tak. Czuję, jak przechodzi mnie dreszcz. Nie wiedzieć czemu mam wrażenie, że jestem obserwowany. Odwracam się i widzę Anę stojącą w progu. Przygląda mi się ze zmarszczonym czołem i zamyślonym wyrazem twarzy, ubrana w bardzo, bardzo króciutką spódniczkę. Widzę tylko jej oczy i nogi… zwłaszcza nogi. Wyobrażam sobie, jak oplata mnie nimi w pasie. Patrzę na nią, a pożądanie, pierwotne i najprawdziwsze, rozpala moją krew. – Natychmiast się tym zajmiemy – mówi Welch. Kończę rozmawę i nie odrywając oczu od Any, podchodzę do niej, po drodze pozbywając się
marynarki i krawata. Ana… Obejmuję ją i chwytam za kucyk, podnosząc ku sobie jej spragnione usta. Smakuje niebiańsko, domem, jesienią i sobą. Jej zapach wdziera mi się w nozdrza – biorę wszystko, co jej ciepłe i słodkie wargi mają do zaoferowania. Napinam się cały, spragniony, a nasze języki się splatają. Chcę się w niej zatracić, zapomnieć o gównianym zakończeniu mojego tygodnia, zapomnieć o wszystkim poza nią. Gorączkowo i namiętnie ją całuję i jednocześnie uwalniam jej włosy z gumki, którą spięła kucyk. Wplata swoje palce w moje. Nagle pochłania mnie bez reszty żądza, rozpaczliwe pragnienie jej całej. Odrywam się od niej i spoglądam na twarz, na której maluje się namiętność. Ja czuję się podobnie. Co ona ze mną robi? – Co się stało? – pyta szeptem. Odpowiedź jest oczywista, słyszę ją w głowie. Tęskniłem za tobą. – Cieszę się, że już wróciłaś. Weźmy razem prysznic. Natychmiast. – Dobrze – odpowiada ochryple. Biorę ją za rękę i idziemy do łazienki. Odkręcam wodę, potem staję twarzą do niej. Jest cudowna, wpatruje się we mnie oczami, które błyszczą oczekiwaniem. Wiodę spojrzeniem po jej ciele, aż do nagich nóg. Nigdy nie widziałem jej w spódniczce, która tak dużo odsłania, i nie wiem, czy mi się to podoba. Tylko ja mogę na nią patrzeć. – Podoba mi się twoja spódniczka. Jest bardzo krótka. – Zbyt krótka. – Masz świetne nogi. Zrzucam buty i zdejmuję skarpetki, a ona, nie odrywając ode mnie wzroku, również zdejmuje buty. Pieprzyć prysznic. Pragnę jej teraz. Zbliżam się do niej i obejmuję dłońmi jej głowę. Cofa się, aż plecami opiera o kafelki. Oddycha z rozchylonymi ustami. Trzymam jej głowę, wplatając palce w jej włosy, i całuję jej policzek, szyję, usta. Nie mogę się nią nasycić. Oddech więźnie jej w gardle, kiedy chwyta mnie za ramiona, jednak jej dotyk nie napotyka sprzeciwu czającego się we mnie mroku. Jest tylko Ana, jej piękno i niewinność. Całuje mnie z namiętnością, która dorównuje mojej. Krew mam gęstą z pożądania, wzwód aż bolesny. – Pragnę cię. Teraz, zaraz. Tutaj… szybko i mocno – mruczę i ręką sunę po jej nagim udzie pod spódniczką. – Masz jeszcze okres? – Nie. – Świetnie. Zadzieram jej spódniczkę, wsuwam oba kciuki za gumkę bawełnianych majtek i klękam na podłodze, aby je zdjąć. Gwałtownie wciąga powietrze, kiedy chwytam ją za biodra i całuję słodkie miejsce tuż pod jej włosami łonowymi. Przesuwam dłonie na tył jej ud i rozsuwam nogi, odsłaniając łechtaczkę tak, bym mógł sięgnąć do niej językiem. Kiedy przypuszczam na nią atak, Ana chwyta mnie za włosy. Dręczę ją językiem, a ona jęczy i odrzuca głowę w tył. Pachnie fantastycznie. A smakuje jeszcze lepiej. Mrucząc, wysuwa biodra ku memu napierającemu, upartemu językowi i nogi zaczynają jej drżeć. Dość. Chcę w nią wejść. Znowu poczuję jej skórę na swojej, jak w Savannah. Puszczam ją, podnoszę się i ujmuję jej twarz, chwytam zdumione i zawiedzione usta w swoje. Całuję ją gwałtownie. Rozsuwam zamek rozporka i unoszę Anę, podtrzymując za uda.
– Obejmij mnie nogami, maleńka. – Głos mam chrapliwy i ponaglający. Ledwie to robi, nacieram i wchodzę w nią. Jest moja. Cudowna i moja. Trzymając się mnie kurczowo, jęczy, gdy się w nią zanurzam – z początku wolno, potem coraz szybciej, gdy ciało przejmuje nade mną kontrolę, pchając mnie do przodu, w nią, coraz szybciej i szybciej, mocniej i mocniej, wtulam twarz w jej szyję. Jęczy i czuję, jak coraz szybciej pulsuje wokół mnie, a ja zatracam się – w niej, w nas – gdy ona szczytuje z krzykiem ulgi. Czując, jak pulsuje wokół mnie, wchodzę w nią głęboko i gwałtownie – ochryple wymawiam jej imię. Całuję jej szyję i wychodzę z niej dopiero, kiedy się uspokaja. Otacza nas gorąca para, moje spodnie i koszula lepią mi się do ciała, nie zwracam jednak na to uwagi. Ana oddycha coraz wolniej i rozluźnia się, ciążąc mi w ramionach. Wychodzę z niej, a na jej twarzy maluje się odurzenie rozkoszą, podtrzymuję ją więc, żeby złapała równowagę. Jej wargi unoszą się w ujmującym uśmiechu. – Ucieszyłeś się na mój widok – mówi. – Owszem, panno Steele, moja radość jest chyba ewidentna. Chodź – zaprowadzę cię pod prysznic. Rozbieram się szybko, a gdy już jestem nagi, zaczynam rozpinać guziki bluzki Any. Ona przenosi wzrok z moich palców na moją twarz. – Jak ci minęła podróż? – pytam. – Bardzo dobrze – odpowiada lekko ochrypłym głosem. – Jeszcze raz dziękuję za pierwszą klasę. Rzeczywiście dużo lepiej się nią podróżuje. – Bierze szybki oddech, jakby zbierała się w sobie. – Muszę ci coś powiedzieć. – Tak? – Co znowu? Zdejmuję jej bluzkę i kładę na swoich ubraniach. – Dostałam pracę – oznajmia niechętnie. Dlaczego? Myślała, że się rozgniewam? Oczywiście, że dostała pracę. Czuję, jak rozpiera mnie duma. – Gratulacje, panno Steele. Czy teraz powiesz mi gdzie? – pytam z uśmiechem. – Nie wiesz? – Skąd miałbym wiedzieć? – Znając twoje zdolności prześladowcze, sądziłam, że… – Milknie i przygląda mi się. – Anastasio, nawet mi przez myśl nie przeszło, żeby wtrącać się w twoją karierę zawodową. Chyba żebyś mnie o to poprosiła. – Więc nie wiesz, w jakiej firmie? – Nie. Wiem tylko, że w Seattle są cztery wydawnictwa, zakładam więc, że w jednym z nich. – W SIP – oznajmia. – Och, nie jest duże, to dobrze. Świetnie się spisałaś. To firma, która zdaniem Ros nadaje się do przejęcia. Łatwo pójdzie. Całuję Anę w czoło. – Mądra dziewczynka. Kiedy zaczynasz? – W poniedziałek. – Trochę szybko, co? W takim razie muszę z ciebie korzystać, póki mogę. Obróć się. Natychmiast spełnia polecenie. Zdejmuję jej stanik i spódnicę, obejmuję od tyłu i całuję w ramię. Przytulony do niej muskam nosem jej włosy. Zapach drażni moje nozdrza – kojący, znajomy i wyjątkowy. Dotyk jej ciała uspokaja mnie i jednocześnie podnieca. Ona jest skończonym ideałem. – Oszałamia mnie pani, panno Steele, i uspokaja. Prawdziwie podniecająca kombinacja.
Wdzięczny, że jest tu ze mną, całuję jej włosy, a potem chwytam ją za rękę i wciągam pod gorący prysznic. – Aj! – piszczy i zamyka oczy, kurcząc się pod strumieniem parującej wody. – To tylko gorąca woda – uśmiecham się do niej. Otwiera jedno oko, zadziera do góry brodę i powoli poddaje się gorącu. – Obróć się – rozkazuję. – Chcę cię umyć. Posłusznie wykonuje polecenie, a ja wyciskam na dłoń nieco żelu, rozcieram go, aż zaczyna się pienić, i namydlam jej ramiona. – Coś jeszcze muszę ci powiedzieć – odzywa się. Czuję, jak spinają się jej ramiona. – A mianowicie? – pytam łagodnym tonem. Czemu jest taka spięta? Moje ręce suną ku jej pięknym piersiom. – Mój kolega José ma wernisaż wystawy swoich fotografii w czwartek w Portland. – No i? – Znowu ten fotograf? – Obiecałam mu, że przyjdę. Wybierzesz się ze mną? – Wypowiada to pospiesznie, jakby chciała mieć to już za sobą. Zaproszenie? Zdumiewające. Zaproszenia dostaję wyłącznie od rodziny, z pracy i od Eleny. – O której? – O dziewiętnastej trzydzieści. To musi się liczyć jako coś więcej. Całując ją w ucho, szepczę: – Dobra. Rozluźnia ramiona i opiera się o mnie. Najwyraźniej odetchnęła z ulgą, a ja nie wiem, czy powinienem się śmiać, czy gniewać. Naprawdę jestem aż tak nieprzystępny? – Bałaś się zapytać? – Tak. Skąd wiesz? – Anastasio, teraz cała się rozluźniłaś. Udaje mi się ukryć irytację. – No wiesz, zachowywałeś się, jakbyś, hm… był zazdrosny? Tak. Jestem zazdrosny. Myśl o Anie z kimś innym jest… denerwująca. Nawet bardzo. – Bo jestem. I lepiej, żebyś o tym pamiętała. Ale dziękuję, że zapytałaś. Polecimy Charliem Tango. Uśmiecha się do mnie lekko, a ja pieszczę dłońmi jej ciało, ciało, które oddała tylko mnie, nikomu innemu. – Mogę cię umyć? – pyta, rozpraszając mnie. – Raczej nie. – Spłukuję z niej mydło i całuję ją w kark. – Czy kiedykolwiek pozwolisz mi się dotknąć? – pyta ostrożnie błagalnym tonem. Mieszkający we mnie mrok nagle pojawia się znikąd i chwyta mnie za gardło. Nie. Udaje mi się utrzymać go w ryzach, ponieważ skupiam się cały na tyłeczku Anastasii, jej kurewsko cudownej pupci. Moje ciało reaguje prymitywnie – ale wciąż zmagam się z mrokiem. Potrzebuję jej. Potrzebuję, żeby odegnać strach. – Oprzyj się rękami o ścianę, Anastasio. Wezmę cię jeszcze raz – szepczę, a ona zerka na mnie zaskoczona, ale posłusznie opiera ręce o kafelki. – Trzymaj się, Anastasio – ostrzegam, a woda strumieniem leje się jej po plecach. Pochyla głowę i zapiera się mocniej, kiedy moje ręce zanurzają się w jej włosach łonowych. Wierci
się, pupą ocierając o moją erekcję. Kurwa! I tak po prostu mój wewnętrzny lęk znika. – Chcesz tego? – pytam, pieszcząc ją palcami. W odpowiedzi porusza pupą, a ja się uśmiecham. – Powiedz to – rozkazuję zdecydowanym tonem. – Tak. Jej głos przedziera się przez szum wody i mrok się cofa. Och, maleńka. Jest jeszcze wilgotna od poprzedniego razu – wilgocią moją czy swoją, nie wiem. W duszy dziękuję doktor Greene: nie potrzebuję już kondomów. Wchodzę w Anę i niespiesznie biorę ją znowu w posiadanie. Otulam ją szlafrokiem i całuję mocno. – Wysusz włosy – rozkazuję, podając jej suszarkę, której sam nigdy nie używam. – Jesteś głodna? – Śmiertelnie – przyznaje, a ja nie wiem, czy mówi prawdę, czy chce mi tylko zrobić przyjemność. Ale owszem, jest mi przyjemnie. – Świetnie. Ja też. Sprawdzę, jak daleko pani Jones jest z kolacją. Daję ci dziesięć minut. Tylko się nie ubieraj. Całuję ją raz jeszcze i na bosaka idę do kuchni. Gail zmywa coś w zlewie. Podnosi wzrok, kiedy zaglądam jej przez ramię. – Małże, proszę pana – odzywa się. Cudownie. Pasta alle vongole, jedno z moich ulubionych dań. – Dziesięć minut? – pytam. – Dwanaście. – Wspaniale. Patrzy na mnie, kiedy kieruję się do gabinetu. Nie zwracam na nią uwagi. Nieraz widziała mnie w znacznie bardziej skąpym odzieniu niż szlafrok – o co jej, do cholery, chodzi? Sprawdzam niektóre mejle i telefon, ciekawy, czy są jakieś wieści o Leili. Nic – jednak odkąd przyszła Ana, nie czuję się już taki bezradny. Ona zaś wchodzi do kuchni równocześnie ze mną, bez wątpienia zwabiona kuszącym zapachem naszej kolacji. Na widok pani Jones chwyta szlafrok pod szyją, okrywając się szczelniej. – W samą porę – odzywa się Gail, podając nam jedzenie w dwóch dużych miskach. – Siadaj. – Wskazuję Anie jeden ze stołków barowych. Ona przenosi niespokojny wzrok ze mnie na panią Jones. Czuje się niepewnie. Maleńka, mam służbę. Przywyknij do tego. – Wina? – pytam, by odwrócić jej uwagę. – Poproszę – odpowiada z rezerwą, zajmując miejsce. Otwieram butelkę sancerre i nalewam wino do dwóch małych kieliszków. – W lodówce jest ser, gdyby miał pan ochotę – mówi Gail. Kiwam głową i Gail wychodzi, ku wyraźnej uldze Any. Siadam. – Zdrowie – unoszę swój kieliszek. – Zdrowie – odpowiada Ana i kryształowe kieliszki śpiewają wdzięcznie, kiedy się nimi stukamy. Ana bierze do ust kęs i pomrukuje z zachwytu. Może faktycznie jest śmiertelnie głodna. – Powiesz mi? – pyta.
– Co takiego? – Co mówiłam przez sen? Kręcę głową. – Jedz. Wiesz, że lubię patrzeć, kiedy jesz. Robi naburmuszoną minę, udając zniecierpliwienie. – Jesteś zboczony – wykrzykuje cicho. Och, maleńka, nawet nie wiesz, jak bardzo. I przychodzi mi do głowy pewna myśl: może spróbujemy dzisiaj czegoś nowego w pokoju zabaw. Rozerwiemy się. – Opowiedz mi o tym twoim koledze – proszę. – Jakim koledze? – Tym fotografie. – Staram się mówić swobodnie, ona jednak patrzy na mnie, marszcząc lekko czoło. – Cóż, poznaliśmy się pierwszego dnia w college’u. Studiował inżynierię, ale pasjonuje się fotografią. – I? – I tyle. Denerwuje mnie jej wymijająca odpowiedź. – Nic więcej? Odrzuca włosy na plecy. – Zaprzyjaźniliśmy się. Okazuje się, że jeszcze przed moim urodzeniem jego tata służył razem z moim w wojsku. Nawiązali kontakt i od tego czasu są najlepszymi kumplami. Och. – Twój tato i jego? – No. – Nawija makaron na widelec. – Rozumiem. – To jest wyśmienite. Uśmiecha się do mnie z zadowoleniem i szlafrok odrobinę się rozsuwa, odsłaniając wypukłość jej piersi. Na ten widok mój penis budzi się do życia. – Jak się czujesz? – pytam. – Dobrze – odpowiada. – Chcesz jeszcze? – Jeszcze? – Wina. A może więcej seksu? W pokoju zabaw? – Odrobinę poproszę. Dolewam jej nieco sancerre. Nie chcę, żeby któreś z nas wypiło zbyt dużo przed czekającą nas zabawą. – Jak wygląda, hm… sytuacja, przez którą musiałeś wracać do Seattle? Leila. Cholera. Nie chcę o tym rozmawiać. – Wymknęła się spod kontroli. Ale nie musisz się martwić, Anastasio. Mam wobec ciebie plany na dzisiejszy wieczór. Chcę się przekonać, czy oboje zdołamy grać według naszej tak zwanej umowy. – Och?
– Tak. Chcę, żebyś się przygotowała i czekała na mnie w pokoju zabaw za piętnaście minut. – Wstaję i bacznie obserwuję jej reakcję. Szybko wypija wino, a jej źrenice się rozszerzają. – Przygotuj się w swoim pokoju. Tak się składa, że w garderobie są twoje nowe ubrania. Nie życzę sobie żadnych dyskusji na ten temat. Jej usta układają się w zdumione o. A ja mierzę ją surowym wzrokiem, dając do zrozumienia, żeby nie ważyła się na żadną kłótnię. Co godne odnotowania, milczy, a ja udaję się do gabinetu, żeby wysłać do Ros szybkiego mejla z poleceniem, aby jak najszybciej zaczęła proces przejmowania SIP. Przeglądam mejle z pracy, nie widzę jednak niczego, co miałoby związek z panią Reed. Odsuwam od siebie myśli o Leili; zajmowałem się nią przez całą minioną dobę. Dzisiaj skupię się na Anie – i trochę się rozerwę. Kiedy wracam do kuchni, Any już nie ma; zakładam, że szykuje się na piętrze. W garderobie zdejmuję szlafrok i wkładam ulubione dżinsy. Przed oczami staje mi Ana w łazience – jej idealne plecy, a potem jej ręce wsparte o kafelki, kiedy ją pieprzę. Rany, ta dziewczyna jest nie do zdarcia. Zobaczmy, na ile ją stać. Zabieram iPoda z salonu i spieszę na górę do pokoju zabaw. Na widok Any klęczącej przy drzwiach, twarzą zwróconą w stronę pokoju – ze spuszczonymi oczami, rozsuniętymi nogami, w samych tylko majteczkach – odczuwam przede wszystkim wielką ulgę. Wciąż jest tutaj; podejmuje grę. Po uldze pojawia się uczucie dumy: co do joty wypełniła wszystkie moje polecenia. Z trudem udaje mi się ukryć uśmiech. Panna Steele nie cofa się przed żadnym wyzwaniem. Zamykam za sobą drzwi i dostrzegam wiszący na nich szlafrok. Boso przechodzę obok Any i kładę iPoda na komodzie. Postanowiłem, że pozbawię ją wszystkich zmysłów poza dotykiem i zobaczę, jak sobie z tym poradzi. Łóżko jest zaścielone satynowymi prześcieradłami. Skórzane kajdanki są na miejscu. Z komody wyjmuję gumkę do włosów, opaskę na oczy, futrzaną rękawicę, słuchawki do uszu i poręczny przekaźnik, zaprojektowany przez Barneya do mojego iPoda. Ana wciąż czeka. Oczekiwanie to istotna część przedstawienia. Kiedy wszystko jest już przygotowane, podchodzę do Any i staję nad nią. Ma pochyloną głowę, rozproszone światło połyskuje w jej włosach. Prezentuje się skromnie i pięknie, uosobienie uległej. – Wyglądasz prześlicznie. – Ujmuję ją pod brodę i unoszę jej głowę, aż niebieskie oczy napotykają szare. – Jesteś bardzo piękną kobietą, Anastasio. I jesteś bez reszty moja – szepczę. – Wstań. Zesztywniała trochę, siedząc w tej pozycji, więc wstaje z niejakim trudem. – Spójrz na mnie – rozkazuję i kiedy spoglądam w jej oczy, wiem, że mógłbym utonąć w tym poważnym, urzeczonym spojrzeniu. Jest całkowicie skupiona na mnie. – Nie podpisaliśmy umowy, Anastasio. Ale rozmawialiśmy o granicach. I chcę, żebyśmy powtórzyli hasła bezpieczeństwa, dobrze? Kilka razy mruga powiekami, ale w dalszym ciągu milczy. – Jakie to słowa? – pytam. Waha się. Och, nic z tego nie będzie. – Jak brzmią hasła bezpieczeństwa, Anastasio? – Żółty. – I? – Czerwony.
– Zapamiętaj je. Unosi brew w nieskrywanej irytacji i otwiera usta, żeby coś powiedzieć. O nie. Nie w moim pokoju zabaw. – Zamknij tę przemądrzałą buzię, panno Steele. Bo będę musiał cię w tę buzię zerżnąć. Jasne? Choć pomysł jest kuszący, w tej chwili najważniejsze jest jej posłuszeństwo. Przełyka upokorzenie. – No? – Tak, panie – odpowiada szybko. – Grzeczna dziewczynka. Nie chodzi mi o to, żebyś użyła hasła z powodu bólu. To, co dla ciebie obmyśliłem, będzie bardzo intensywnym doświadczeniem. Bardzo, i dlatego musisz mną kierować. Rozumiesz? Jej twarz pozostaje bez wyrazu, niczego nie zdradza. – W grę wchodzi wyłącznie dotyk. Nie będziesz mnie widzieć ani słyszeć. Ale będziesz mnie czuć. Ignorując jej zdziwione spojrzenie, odwracam się do umieszczonego nad nami odtwarzacza i przełączam go na tryb dwóch urządzeń. Muszę tylko wybrać utwór i nagle przypomina mi się nasza rozmowa w samochodzie po nocy, którą spędziła w Heathmanie, śpiąc u mego boku. Zobaczmy, czy spodobają jej się tudorowskie chorały. – Przywiążę cię do tego łóżka, Anastasio. Ale najpierw zasłonię ci oczy i – pokazuję jej iPoda – nie będziesz mnie słyszeć. Będziesz słyszeć wyłącznie muzykę. Wydaje mi się, że widzę na jej twarzy zaskoczenie, ale nie jestem pewny. – Chodź. – Prowadzę ją do łóżka. – Stań tutaj. – Nachylam się i wdychając jej oszałamiający zapach, szepczę jej do ucha. – Zaczekaj. Patrz na łóżko. Wyobraź sobie, jak na nim leżysz, z zasłoniętymi oczami, całkowicie zdana na moją łaskę. Wciąga gwałtownie powietrze. Tak, maleńka. Myśl o tym. Z trudem zwalczam pokusę, by pocałować ją delikatnie w ramię. Najpierw muszę zapleść jej włosy i przynieść pejcz. Biorę z komody gumkę do włosów, a ze stojaka wybieram mój ulubiony pejcz i wkładam go do tylnej kieszeni dżinsów. Wracam i staję za nią. Delikatnie zaczynam splatać jej włosy w warkocz. – Chociaż bardzo lubię twoje kucyki, Anastasio, nie mogę się już doczekać, żeby cię posiąść, dlatego to musi nam wystarczyć. Zakładam gumkę i pociągam za warkocz, zmuszając ją, żeby cofnęła się ku mnie. Owijam warkocz wokół nadgarstka i pociągam w prawo, żeby odchylając głowę, odsłoniła przede mną szyję. Muskam nosem koniuszek jej ucha i sunę w dół, ku ramieniu, jednocześnie ssąc i kąsając ją delikatnie. Hmm… Pachnie cudownie. Anę przebiega dreszcz, z jej gardła dobywa się zmysłowy pomruk. – Cicho – mówię ostrzegawczo. Sięgam po pejcz i muskając jej ramiona, wyciągam ręce tak, by mogła go zobaczyć. Słyszę, jak wstrzymuje oddech, i widzę, jak zaciska palce. – Dotknij go – szepczę, wiedząc, że tego właśnie chce. Unosi rękę, waha się przez chwilę, a potem dotyka palcami miękkich zamszowych frędzli. Podnieca mnie to. – Tego użyję. Nie będzie bolało, ale krew podejdzie ci pod skórę, która stanie się przez to bardzo wrażliwa. Jak brzmią hasła bezpieczeństwa, Anastasio? – Eee… „żółty” i „czerwony”, panie – szepcze, urzeczona pejczem. – Grzeczna dziewczynka. Pamiętaj. Strach mieszka głównie w głowie. – Rzucam pejcz na łóżko i pieszczę palcami jej boki, sunę nimi po łagodnej krzywiźnie bioder i wsuwam kciuki pod gumkę
majtek. – Nie będą ci potrzebne. – Zdejmuję z niej majtki i klękam. Rękami chwyta się kolumny łóżka, niezdarnie ściągając bieliznę ze stóp. – Stój spokojnie – rozkazuję i całuję jej tyłeczek, delikatnie chwytając ustami każdy pośladek po kolei. – A teraz się połóż. Twarzą do góry. – Daję jej klapsa, a ona zaskoczona podskakuje i szybko idzie do łóżka. Kładzie się na nim twarzą zwróconą do mnie, płonącą z podniecenia – i chyba lekkiego strachu. – Unieś ręce za głowę. Posłusznie wykonuje polecenie. Z komody biorę opaskę, słuchawki, iPoda i pilota. Siadam obok Anastasii na łóżku i pokazuję jej iPoda z nadajnikiem. Przenosi wzrok ze mnie na sprzęt, po czym znowu na mnie. – To przekazuje dźwięki z iPoda do systemu audio w pokoju. Będę słyszał to, co ty, i mogę tym sterować. Kiedy już wszystko jej pokazałem, wsuwam jej do uszu słuchawki i kładę iPoda na poduszce. – Podnieś głowę. Robi to posłusznie, a ja zakładam jej opaskę na oczy. Na jej lewym nadgarstku zapinam skórzane kajdanki. Palcami sunę po wyeksponowanej wewnętrznej stronie ramienia, a ona wije się pod moim dotykiem. Kiedy wolno przechodzę na drugą stronę łóżka, jej głowa obraca się w ślad za mną; to samo, co z lewą, robię z jej prawą ręką. Oddech Any staje się przerywany, szybko łapie powietrze przez rozchylone wargi. Rumieni się i unosi biodra w oczekiwaniu. Świetnie. W nogach łóżka chwytam jej obie kostki. – Znowu podnieś głowę – rozkazuję. Wykonuje polecenie bez wahania, a ja ciągnę ją do siebie, aż jej ramiona całkiem się prostują. Wydaje lekki jęk i znowu unosi biodra. Na kostkach zapinam po kolei zamocowane do kolumn skórzane kajdanki. Leży teraz przede mną z rozłożonymi szeroko rękami i nogami, a ja odsuwam się nieco, żeby nasycić oczy widokiem. O kurwa. Czy kiedykolwiek wyglądała równie podniecająco? Z własnej woli zdała się całkowicie na moją łaskę. Świadomość tego faktu działa na mnie jak narkotyk i przez chwilę stoję bez ruchu, podziwiając jej szczodrość i odwagę. Odrywam się od urzekającego widoku i z komody biorę rękawicę z króliczego futerka. Przed założeniem jej uruchamiam pilotem iPoda. Rozlega się syk, a zaraz potem rozpoczyna się czterdziestoczęściowy motet – anielski śpiew wypełnia pokój zabaw i otula czarującą pannę Steele. Nieruchomieje, gdy słyszy w uszach muzykę. A ja krążę wokół łóżka, napawając oczy jej widokiem. Nachylam się i rękawicą pieszczę jej szyję. Gwałtownie wciąga powietrze i szarpie kajdankami, jednak nie krzyczy ani nie nakazuje mi przestać. Powoli przesuwam rękawicą po jej gardle, mostku, wreszcie piersiach, rozkoszując się, gdy widzę, jak unieruchomiona próbuje się miotać. Okrężnymi ruchami pieszczę jej piersi i delikatnie pociągam za sutki, a jej pełen zachwytu jęk zachęca mnie, bym ruszył w dół. Powoli, dokładnie badam całe jej ciało: brzuch, biodra, uda, każdą nogę po kolei. Muzyka przybiera na sile, coraz więcej głosów dołącza się do chóru, idealnie współgrając z moją wędrującą dłonią. Obserwuję usta Any, by ocenić, jak się czuje; dyszy z rozkoszy, po chwili przygryza wargi. Gdy
przesuwam rękawicą po jej kobiecości, spina pośladki, by jeszcze bardziej wystawić się na pieszczotę. Chociaż zwykle wolę, by się nie ruszała, teraz każdy jej ruch sprawia mi przyjemność. Pannie Steele się to podoba. Pragnie tego. Gdy ponownie głaskam jej piersi, brodawki jej twardnieją. Tak. Jej skóra jest już wystarczająco pobudzona, zdejmuję więc rękawicę i biorę do ręki pejcz. Z ogromną ostrożnością przeciągam frędzlami, na których końcu znajdują się metalowe kulki, po jej skórze, identycznie, jak wcześniej pieściłem ją rękawicą: po mostku, piersiach, brzuchu, wzgórku łonowym, obu nogach. Gdy kolejni chórzyści dołączają się do motetu, unoszę rączkę pejcza i uderzam frędzlami w jej brzuch. Krzyczy, chyba z zaskoczenia, nie wypowiada jednak hasła bezpieczeństwa. Daję jej chwilę, by przywykła, po czym robię to powtórnie – tym razem nieco mocniej. Szarpie za kajdanki i wydaje kolejny, tym razem zduszony krzyk – wciąż jednak bezpieczne słowo nie pada. Uderzam pejczem jej piersi, a ona odrzuca głowę w tył i krzyczy głucho, wijąc się na satynowej pościeli. Wciąż nie wypowiada hasła. Dusi w sobie strach. Kręci mi się w głowie z zachwytu i zaczynam okładać pejczem całe jej ciało, patrząc, jak rumieni się jej skóra. Kiedy chórzyści milkną, ja też przerywam. Chryste, wygląda oszałamiająco. Podejmuję, gdy muzyka narasta, wszystkie głosy łączą się w jedność. Uderzam raz za razem, znowu i znowu, a ona wije się po każdym uderzeniu. Gdy rozbrzmiewają ostatnie tony utworu, rzucam pejcz na podłogę. Dyszę z pożądania. Kurwa. Ana leży na łóżku, bezbronna, skórę ma cudownie zaróżowioną i także dyszy. Och, maleńka. Wchodzę na łóżko i wpełzam na nią. Gdy muzyka rozbrzmiewa ponownie i samotny głos zawodzi anielskie tony, ja wędruję tą samą drogą, którą wcześniej przebyły rękawica i pejcz, lecz tym razem pokonuję ją ustami, całując, ssąc i wielbiąc każdy centymetr jej cudownego ciała. Drażnię sutki po kolei, aż lśnią od mojej śliny i robią się sztywne i sterczące. Ana wije się na tyle, na ile pozwalają jej więzy, i jęczy pode mną. Mój język przesuwa się w dół, na jej brzuch, wokół pępka. Obmywa, smakuje. Czci. Sunę jeszcze niżej, przez włosy łonowe, do słodkiej, odsłoniętej łechtaczki, która błaga o pieszczotę. Zataczam wokół niej kółka językiem, wdychając jej zapach, smakując drżenie, aż czuję, jak jej ciało zaczyna pode mną dygotać. Och, nie. Jeszcze nie, Ano. Jeszcze nie. Przestaję, a ona bezgłośnie daje wyraz swemu rozczarowaniu. Klękam między jej nogami i rozpinam rozporek, uwalniając wyprężony penis. Potem delikatnie oswobadzam jej jedną kostkę. Owija nogę wokół mnie, a ja rozpinam drugi uchwyt. Masuję i ugniatam jej nogi od spodu, rozluźniając łydki i uda. Wije się pode mną, unosząc biodra idealnie w rytm motetu Tallisa, a ja sunę kciukami w górę po wewnętrznych stronach jej ud, wilgotnych jej podnieceniem. Duszę wzbierający we mnie jęk, po czym chwyciwszy ją za biodra, unoszę je w górę i jednym szybkim, gwałtownym ruchem wbijam się w nią. O kurwa. Jest śliska i gorąca, a jej ciało pulsuje wokół mnie, już niemal szczytując.
Nie. Za szybko. O wiele za szybko. Zatrzymuję się, nieruchomieję nad nią i w niej, a krople potu pojawiają się na moim czole. – Błagam – wykrzykuje, a ja przytrzymuję ją jeszcze mocniej, walcząc z gwałtownym pragnieniem, by się poruszyć i w niej zatracić. Zamykam oczy, nie chcąc widzieć jej rozciągniętej przede mną w całej swojej krasie, i skupiam się na muzyce; gdy odzyskuję panowanie nad sobą, zaczynam się poruszać. Kiedy muzyka robi się coraz bardziej intensywna, ja powoli przyspieszam, wraz z potęgą i rytmem śpiewu, delektując się każdym centymetrem jej wnętrza. Zaciska dłonie w pięści, odrzuca głowę do tyłu i jęczy. – Proszę – błaga przez zaciśnięte zęby. Słyszę cię, maleńka. Opuszczam ją na łóżko, kładę się na niej wsparty na łokciach i w rytm muzyki uderzam w nią i zatracam się – w niej i w muzyce. Słodka, dzielna Ana. Pot spływa mi po plecach. Dalej, maleńka. Proszę. I wreszcie eksploduje wokół mnie, krzycząc z ulgi i rozkoszy, porywając mnie za sobą w gwałtowny orgazm, w którym niemal tracę zmysły. Osuwam się na nią, a mój świat drży w posadach, pozostawiając w mojej piersi obce mi, gwałtowne uczucie, które pochłania mnie całego. Potrząsam głową, próbując odegnać złowrogie, przyprawiające mnie o zamęt emocje. Chwytam pilota i wyłączam muzykę. Dość Tallisa. Muzyka bez wątpienia przyczyniła się do tego niemal religijnego przeżycia. Marszczę czoło, na próżno usiłując zrozumieć przepełniające mnie uczucia. Ześlizguję się z Any i sięgam do kajdanek, by uwolnić z nich jej ręce. Z westchnieniem porusza palcami, a ja łagodnie uwalniam ją z opaski i wyjmuję słuchawki z jej uszu. Wielkie niebieskie oczy mrugają do mnie. – Cześć – odzywam się szeptem. – Cześć – odpowiada wesoło i trochę nieśmiało. Jestem zachwycony jej reakcją, nachylając się, całuję ją delikatnie w usta. – Spisałaś się. – W moim głosie słychać niekłamaną dumę. Zrobiła to. Zgodziła się. Zgodziła na wszystko. – Obróć się. W jej oczach maluje się przerażenie. – Chcę ci tylko rozmasować ramiona. – Ach, okej. Obraca się na brzuch i z zamkniętymi oczami opada na poduszki. Siadam na niej okrakiem i zaczynam masować jej ramiona. Wydaje głęboki, zadowolony pomruk. – Co to była za muzyka? – pyta. – Nosi tytuł Spem in Alium, czterdziestoczęściowy motet Thomasa Tallisa.
– Była… niesamowita. – Zawsze chciałem się przy tym pieprzyć. – Kolejny pierwszy raz, panie Grey? Uśmiecham się. – W rzeczy samej. – Cóż, ja też pieprzyłam się przy tym pierwszy raz – mówi, a w jej głosie słychać znużenie. – Hm, oboje mamy wiele pierwszych razów. – Co mówiłam przez sen, Christ… to znaczy, panie? Znowu to samo. Zakończ jej męki, Grey. – Mówiłaś wiele rzeczy, Anastasio. Mówiłaś o skrzyniach i truskawkach. Że chcesz coś więcej i że za mną tęsknisz. – Tylko tyle? – Najwyraźniej odetchnęła z ulgą. Ale dlaczego? Kładę się obok niej, by móc widzieć jej twarz. – A czego się bałaś? Na sekundę otwiera oczy, po czym szybko zamyka je znowu. – Że moim zdaniem jesteś brzydki, zarozumiały i beznadziejny w łóżku. – Otwiera jedno niebieskie oko i przygląda mi się ostrożnie. Och… kłamie. – Cóż, ma się rozumieć, że wszystko to prawda, ale teraz naprawdę mnie zaciekawiłaś. Co pani przede mną ukrywa, panno Steele? – Niczego nie ukrywam. – Anastasio, kłamiesz beznadziejnie. – Wydawało mi się, że po seksie powinieneś mnie rozśmieszać, ale to na mnie nie działa. Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi i uśmiecham się do niej z wahaniem. – Nie umiem opowiadać kawałów – wyznaję. – Panie Grey! Jest coś, czego pan nie umie? – Obdarza mnie szerokim, zaraźliwym uśmiechem. – Owszem, kawały opowiadam beznadziejnie – mówię, jakby to był powód do dumy. Chichocze. – Ja też beznadziejnie opowiadam kawały. – To taki uroczy dźwięk – szepczę i całuję ją. Wciąż jednak pragnę wiedzieć, dlaczego jej ulżyło. – A ty coś przede mną ukrywasz, Anastasio. Być może będę musiał poddać cię torturom. – Ha! – Dzielącą nas przestrzeń wypełnia jej serdeczny śmiech. – Chyba wystarczy już tych tortur. Jej słowa sprawiają, że uśmiech znika mi z twarzy, a jej twarz z miejsca łagodnieje. – Może jednak pozwolę ci jeszcze mnie tak potorturować – mówi potulnie. Oddycham z ulgą. Z największą przyjemnością, panno Steele. – Zawsze do usług, panie Grey. – Dobrze się czujesz? – pytam, pokornie i jednocześnie z niepokojem. – Nawet lepiej niż dobrze. – Posyła mi swój spłoszony uśmiech. – Jesteś niesamowita. Całuję ją w czoło i wstaję z łóżka, czując, jak to złowrogie uczucie znowu zaczyna we mnie wzbierać. Otrząsam się z niego, zapinam rozporek i wyciągam rękę, żeby pomóc jej się podnieść.
Kiedy już stoi, biorę ją w ramiona i całuję, rozkoszując się jej smakiem. – Do łóżka – zarządzam i prowadzę ją do drzwi. Tam otulam ją szlafrokiem i zanim zdąży zaprotestować, chwytam ją na ręce i niosę na dół do mojej sypialni. – Jestem taka zmęczona – mruczy, kiedy leży już w moim łóżku. – Śpij – szepczę i tulę ją. Zamykam oczy, walcząc z niepokojącym odczuciem, które znowu się pojawia i wypełnia mi pierś. To jak tęsknota za domem i powrót do niego połączone w jedno… I jest to uczucie przerażające.
SOBOTA, 4 CZERWCA 2011
Letni wiaterek mierzwi mi włosy, jego pieszczota jest jak dotyk ukochanej. Mojej ukochanej.
Any. Budzę się gwałtownie, oszołomiony. Moja sypialnia pogrążona jest w ciemnościach, obok mnie śpi Ana, oddychając cicho i spokojnie. Podnoszę się i opieram na łokciu. Przeczesuję dłonią włosy, trawiony niepokojącym uczuciem, że ktoś przed chwilą zrobił dokładnie to samo. Rozglądam się po pokoju, zaglądam w mroczne kąty, ale jesteśmy tu z Aną tylko my. Dziwne. Przysiągłbym, że był tu ktoś jeszcze. Ktoś mnie dotykał. To był tylko sen. Odpędzam tę niepokojącą myśl i sprawdzam, która godzina. Minęła 4:30. Opadam z powrotem na poduszkę, Ana mamrocze coś niewyraźnie i obraca się twarzą do mnie, wciąż pogrążona w głębokim śnie. Wygląda tak spokojnie i pięknie. Wpatruję się w sufit i znowu migająca lampka czujnika dymu naigrawa się ze mnie. Nie podpisaliśmy umowy. Mimo to Ana jest tutaj. Obok mnie. Co to oznacza? Jak mam ją traktować? Czy będzie przestrzegać moich zasad? Muszę wiedzieć, że jest bezpieczna. Pocieram twarz. To dla mnie niezbadane obszary; nie mam nad tym władzy, co wyprowadza mnie z równowagi. Przypominam sobie o Leili. Cholera. Moje myśli galopują: Leila, praca, Ana… i wiem już, że nie uda mi się zasnąć. Wstaję, wkładam spodnie od piżamy i ruszam do fortepianu w salonie. Chopin przynosi mi ukojenie; poważne tony odpowiadają memu nastrojowi, więc gram je bez końca. Nagle kątem oka dostrzegam jakiś ruch. Podnoszę wzrok i widzę idącą ku mnie Anę. Stawia kroki niepewnie. – Powinnaś spać – rzucam pod nosem, nie przestając grać. – Ty też – odbija piłeczkę. Minę ma zdecydowaną, a mimo to jest drobniutka i bezbronna w moim za dużym na nią szlafroku. Uśmiecham się ukradkiem. – Napomina mnie pani, panno Steele? – Owszem, panie Grey. – Cóż, nie mogłem spać. Zbyt dużo mam na głowie i wolałbym, żeby wróciła do łóżka i spała dalej. Wczorajszy dzień musiał ją wykończyć. Nie bacząc na mój nastrój, siada obok mnie na taborecie i kładzie mi głowę na ramieniu. Gest ten jest tak łagodny i intymny, że mylą mi się klawisze, gram jednak dalej, znacznie spokojniejszy, ponieważ mam ją obok siebie. – Co to było? – pyta, kiedy kończę. – Chopin. Preludium. Opus dwudzieste ósme, numer cztery, e-moll, jeśli cię to interesuje. – Interesuje mnie wszystko, co robisz. Słodka Ana. Całuję ją we włosy.
– Nie chciałem cię obudzić. – Zagraj to, co wtedy. – Co wtedy? – To coś Bacha, co grałeś w pierwszą noc, kiedy u ciebie zostałam. – Ach, Marcello. Nie pamiętam, kiedy ostatnio grałem na czyjąś prośbę. Dla mnie fortepian to instrument samotnika, gram na nim wyłącznie dla siebie. Moja rodzina od lat nie słyszała, jak to robię. Ale skoro prosi o to moja słodka Ana, zrobię to dla niej. Moje palce pieszczą klawisze i przejmująca muzyka wypełnia salon. – Czemu grasz tylko smutne rzeczy? – pyta. To jest smutne? – A więc miałeś sześć lat, kiedy zacząłeś grać – dopytuje się dalej, podnosząc głowę, żeby na mnie spojrzeć. Wyraz jej twarzy zdradza, że bardzo chce usłyszeć odpowiedź, a po wczorajszym wieczorze jakże mógłbym jej odmówić. – Postanowiłem nauczyć się grać na fortepianie, żeby zrobić przyjemność mojej nowej matce. – Żeby dopasować się do idealnej rodziny? – W jej cichym głosie pobrzmiewa echo słów, które wypowiedziałem podczas naszej nocy szczerości w Savannah. – Tak, można tak powiedzieć. – Nie chcę o tym mówić; zadziwiające, ile bardzo osobistych zwierzeń zdołała ze mnie wyciągnąć. – Dlaczego nie śpisz? Nie musisz dojść do siebie po wczorajszym treningu? – Dla mnie jest ósma rano. Poza tym muszę zażyć pigułkę. – Dobrze, że pamiętasz – mówię w zamyśleniu. – Tylko ty mogłaś zacząć brać pigułkę antykoncepcyjną w innej strefie czasowej. Może powinnaś zaczekać pół godziny, jutro rano kolejne pół. W ten sposób będziesz mogła je zażywać o jakiejś rozsądnej porze. – Dobry plan – przyznaje mi rację. – Więc co będziemy robić przez te pół godziny? Cóż, mógłbym cię przelecieć na fortepianie. – Kilka rzeczy przychodzi mi do głowy – odpowiadam uwodzicielskim tonem. – Z drugiej strony: możemy porozmawiać. – Uśmiecha się prowokacyjnie. Nie mam nastroju do rozmów. – Wolę te swoje pomysły. – Obejmuję ją, sadzam sobie na kolanach i wtulam twarz w jej włosy. – Zawsze wolisz seks od rozmowy. – Śmieje się. – Fakt. Zwłaszcza z tobą. – Ręką chwyta mnie za biceps, mimo to mrok pozostaje uśpiony. Obsypuję pocałunkami jej szyję. – Może na fortepianie – mamroczę, czując, jak moje ciało reaguje, gdy wyobrażam ją sobie nagą, rozciągniętą na fortepianie, z włosami opadającymi po drugiej stronie. – Chciałabym coś wyjaśnić – mówi mi cicho do ucha. – Ach, ten pęd do informacji. Co takiego wymaga wyjaśnienia? Skórę ma miękką i ciepłą, gdy nosem zsuwam jej z ramienia szlafrok. – My – odpowiada i w jej ustach to zwyczajne słowo brzmi jak modlitwa. – Hm. A co dokładnie? Do czego ona zmierza? – Umowa. Zamieram i przyglądam się jej wnikliwie. Czemu akurat teraz? Palcem gładzę ją po policzku. – Nie uważasz, że jest dyskusyjna? – Dyskusyjna? – Na jej ustach pojawia się cień uśmiechu.
– Dyskusyjna – odpowiadam, naśladując jej minę. – Ale tak ci na niej zależało. – W jej oczach pojawia się niepewność. – Cóż, to było przedtem. Poza tym zasady nie podlegają żadnej dyskusji, obowiązują w dalszym ciągu. Muszę mieć pewność, że Ana jest bezpieczna. – Przedtem? To znaczy kiedy? – Przedtem. – Przed tym wszystkim. Zanim wywróciłaś mój świat do góry nogami, zanim spałaś ze mną w jednym łóżku, zanim położyłaś mi głowę na ramieniu. Tylko tyle. – Przed… czymś więcej – szepczę, walcząc z wynurzającym się, znajomym niepokojem. – Och – mówi, a ja mam wrażenie, że jest zadowolona. – Poza tym już dwa razy byliśmy w pokoju zabaw, a ty nie uciekłaś z wrzaskiem. – Tego się spodziewasz? – Nie spodziewam się niczego, do czego jesteś zdolna, Anastasio. Wraca v pomiędzy brwiami. – Dla jasności. Chcesz, żebym przez cały czas przestrzegała zasad co do joty, ale reszta umowy jest już nieważna? – Z wyjątkiem pokoju zabaw. W pokoju zabaw masz się wywiązywać z umowy i owszem, chcę, żebyś przestrzegała zasad. Muszę mieć pewność, że jesteś bezpieczna. A ja będę cię miał zawsze, kiedy tylko przyjdzie mi na to ochota – dodaję nonszalancko. – A jeżeli złamię zasady? – Wtedy cię ukarzę. – Bez mojej zgody? – Za twoją zgodą. – A jeśli odmówię? – nie daje za wygraną. Co w nią wstąpiło? – Jeżeli powiesz nie, to nie. Będę musiał jakoś cię przekonać. Powinna o tym wiedzieć. Nie pozwoliła, żebym ją zlał w hangarze, a ja tego chciałem. I później postawiłem na swoim… za jej przyzwoleniem. Wstaje i idzie ku drzwiom, a ja przez chwilę myślę, że chce odejść na dobre, ona jednak się odwraca. – To znaczy, że kara zostaje w umowie? – mówi skonsternowana. – Tak, ale tylko jeżeli złamiesz zasady. – Dla mnie to oczywiste. Czemu dla niej nie? – Muszę je jeszcze raz przeczytać – stwierdza, nagle ogromnie poważna. Teraz? – Przyniosę ci je. W gabinecie odpalam komputer i drukuję zasady, nie bardzo wiedząc, czemu o nich rozmawiamy o piątej rano. Ana stoi przy zlewie i pije wodę ze szklanki. Siadam na taborecie i czekam, obserwując ją. Plecy ma sztywne i spięte; nie wróży to dobrze. Kiedy się do mnie odwraca, podsuwam jej kartkę papieru. – Proszę. Szybko przebiega wzrokiem zasady. – To znaczy, że posłuszeństwo nadal obowiązuje? – O tak.
Kręci głową i wznosi oczy ku niebu, a w kącikach jej ust pojawia się cień ironicznego uśmiechu. O rany. Wraca mi humor. – Anastasio, czy ty właśnie przewróciłaś oczami? – Być może. Zależy, jak zareagujesz. – Spogląda na mnie niepewnie, chociaż jednocześnie jest rozbawiona. – Tak jak zwykle. – Jeśli tylko mi pozwoli… Przełyka ślinę, a w szeroko otwartych oczach maluje się oczekiwanie. – Więc… – Tak? – Chcesz mnie teraz zlać? – Tak. I zrobię to. – Och, czyżby, panie Grey? – Krzyżuje ramiona na piersiach i czupurnie zadziera brodę. – Powstrzymasz mnie? – Najpierw musisz mnie złapać. – Uśmiecha się kokieteryjnie, co natychmiast budzi mój penis do życia. Chce się bawić. Wstaję z taboretu, bacznie ją obserwując. – Naprawdę, panno Steele? Powietrze między nami aż iskrzy. Którędy zacznie uciekać? Nie spuszcza ze mnie wzroku, niesamowicie podekscytowana. Zębami przygryza dolną wargę. – I przygryzasz wargę. Robi to celowo? Przesuwam się w lewo. – Nie uda ci się – drażni się ze mną. – Poza tym właśnie przewróciłeś oczami. Wpatrując się we mnie, również przesuwa się w lewo. – Owszem, ale właśnie podniosłaś poprzeczkę w naszej grze. – Jestem całkiem szybka – drwi. – Ja też. Czemu wszystko, co ona robi, jest takie ekscytujące? – Przyjdziesz tu? – Czy kiedykolwiek tak się stało? – Uśmiecha się, chwytając przynętę. – Panno Steele, co pani ma na myśli? – Zbliżam się do niej, obchodząc kuchenną wyspę. – Będzie dużo gorzej, kiedy sam po ciebie przyjdę. – Ale musisz mnie złapać. Na razie nie zamierzam ci na to pozwolić. Mówi poważnie? – Anastasio, możesz się przewrócić i coś sobie zrobić. Co jest w całkowitej sprzeczności z zasadą numer siedem, teraz już sześć. – Niebezpieczeństwo grozi mi od chwili, kiedy pana poznałam, panie Grey, z zasadami czy bez. – Tak, to prawda. Może to nie jest gra. Próbuje mi coś powiedzieć? Waha się, a ja się rzucam, żeby ją złapać. Piszczy i ucieka wokół wyspy, za stół, gdzie jest względnie bezpieczna. Usta ma rozchylone, jest jednocześnie
ostrożna i wyzywająca, a szlafrok zsuwa się, odsłaniając jej ramię. Wygląda tak seksownie. Niesamowicie, kurewsko seksownie. Wolno skradam się ku niej, a ona się cofa. – Doskonale potrafisz odwrócić uwagę mężczyzny, Anastasio. – Zawsze do usług, panie Grey. Twoją odwróciłam od czego? – Od życia. Wszechświata. – Byłych uległych. Pracy. Naszej umowy. Wszystkiego. – Kiedy grałeś, wydawałeś się bardzo na czymś skupiony. Nie odpuszcza. Zatrzymuję się i krzyżuję ramiona, na nowo rozważając strategię. – Możemy się tak bawić przez cały dzień, mała, ale i tak w końcu cię dopadnę, a wtedy będzie jeszcze gorzej dla ciebie. – Nie, nie dopadniesz – mówi z absolutnym przekonaniem. Marszczę czoło. – Można by pomyśleć, że nie chcesz, żebym cię złapał. – Bo nie chcę. Właśnie w tym rzecz. Tak samo traktuję kary jak ty, kiedy ktoś cię dotyka. Nagle, nie wiadomo skąd, przypełza mrok, otula mnie, pozostawiając po sobie lodowatą rozpacz. Nie. Nie. Nie znoszę dotykania. Nigdy, pod żadnym pozorem. – Tak się właśnie czujesz? Mam wrażenie, że mnie dotyka, paznokciami zostawiając na mojej skórze białe ślady. Mruga kilka razy, zaskoczona moją reakcją, a kiedy się odzywa, jej głos brzmi łagodnie. – Nie aż do tego stopnia, ale może zrozumiesz mnie trochę lepiej. No, do diabła! To stawia nasz związek w całkowicie innym świetle. – Och – bąkam, bo nic innego nie przychodzi mi do głowy. Ana oddycha głęboko i podchodzi. Kiedy staje przede mną, w jej oczach płonie strach. – Aż tak tego nie znosisz? – pytam szeptem. A więc tak się sprawy mają. Nie pasujemy do siebie. Nie, nie chcę w to wierzyć. – Czy ja wiem… nie. – Zalewa mnie fala ulgi. – Nie. Mam do tego stosunek ambiwalentny. Nie lubię tego, ale nie nie znoszę. – Ale wczoraj, w pokoju zabaw… – Robię to dla ciebie, Christianie, ponieważ tego potrzebujesz. Ja nie. Wczoraj nie zrobiłeś mi krzywdy. Kontekst był inny, potrafię to sobie jakoś wytłumaczyć, no i ci ufam. Ale kiedy chcesz mi wymierzyć karę, boję się, że zrobisz mi krzywdę. Kurwa. Powiedz jej. Prawda czy wyzwanie, Grey. – Chcę zrobić ci krzywdę. Ale nie taką, jakiej nie byłabyś w stanie znieść. – Nigdy nie posunąłbym się za daleko. – Dlaczego? – Potrzebuję tego – mówię szeptem. – Nie mogę ci powiedzieć. – Nie możesz czy nie chcesz? – Nie chcę. – Więc wiesz dlaczego? – Tak. – Ale mi nie powiesz. – Gdybym to zrobił, uciekłabyś z wrzaskiem i już nigdy nie wróciła. Nie stać mnie na takie ryzyko, Anastasio. – Chcesz, żebym została.
– Bardziej, niż możesz sobie wyobrazić. Nie przeżyłbym, gdybym cię stracił. Nie jestem w stanie dłużej znosić dzielącej nas odległości. Chwytam ją, nie dając czasu na ucieczkę, biorę w ramiona i zaczynam całować. Reaguje równie namiętnie, wpijając się we mnie, z pasją, nadzieją, tęsknotą. Mrok wycofuje się i odnajduję ukojenie. – Nie zostawiaj mnie – szepczę. – Powiedziałaś, że tego nie zrobisz, i błagałaś mnie o to samo, wtedy, przez sen. – Nie chcę odejść – mówi, ale przygląda mi się wyczekująco, w poszukiwaniu odpowiedzi. Czuję się nagi. Moja paskudna, rozdarta dusza wystawiona jest na widok. – Pokaż mi – mówi Ana. Nie wiem, o co jej chodzi. – Pokazać ci? – Jak bardzo może boleć. – Słucham? – Odsuwam się i patrzę na nią z niedowierzaniem. – Ukarz mnie. Chcę wiedzieć, do czego jesteś zdolny. O nie. Wypuszczam ją z objęć i odsuwam na tyle, by nie mogła mnie dotknąć. Patrzy na mnie: spojrzenie ma otwarte, szczere, poważne. Po raz kolejny ofiarowuje mi siebie; przyzwala, bym ją wziął i zrobił z nią to, na co mam ochotę. Nie wiem, co powiedzieć. Zrobiłaby to dla mnie? Nie mogę uwierzyć. – Spróbowałabyś? – Tak. Przecież powiedziałam. – Na jej twarzy maluje się zdecydowanie. – Ano, jestem kompletnie skołowany. – Ja też. Próbuję to sobie jakoś poukładać. W końcu oboje będziemy wiedzieli, raz na zawsze, czy jestem do tego zdolna. Czy dam radę to znieść, a wtedy może ty… Przerywa, a ja odsuwam się jeszcze o krok. Chce mnie dotknąć. Nie. Jeżeli jednak to zrobimy, będę wiedział. I ona będzie wiedziała. Dotarliśmy do tego punktu o wiele szybciej, niż się spodziewałem. Dam radę to zrobić? W tym momencie wiem, że niczego bardziej nie pragnę… Nic innego nie zaspokoi drzemiącej we mnie bestii. Żeby nie zmienić zdania, chwytam ją za ramię i prowadzę na górę, do pokoju zabaw. Przed drzwiami przystaję. – Pokażę ci, jak bardzo może boleć, a ty wtedy podejmiesz decyzję. Jesteś na to gotowa? Kiwa głową z determinacją, którą zdążyłem już tak dobrze poznać. W takim razie niech będzie. Otwieram drzwi, ze stojaka chwytam pasek, szybko, żeby się nie rozmyśliła, i prowadzę ją do ławki w rogu pokoju. – Połóż się na niej – rozkazuję cichym głosem. Bez słowa wykonuje polecenie. – Jesteśmy tutaj, bo powiedziałaś: tak, Anastasio. I uciekałaś przede mną. Uderzę cię sześć razy i będziesz liczyć ze mną. W dalszym ciągu nic nie mówi. Zadzieram jej szlafrok i moim oczom ukazuje się jej śliczny, nagi tyłek. Przesuwam dłonią po
pośladkach i górnej części ud. Dreszcz przeszywa całe moje ciało. To jest to, czego pragnę. Do tego dążyliśmy. – Robię to, żebyś zapamiętała, że nie wolno ci przede mną uciekać, i chociaż to całkiem zabawne, nie chcę, żebyś jeszcze kiedykolwiek to zrobiła. Poza tym przewróciłaś oczami. Wiesz, jak to na mnie działa. Biorę głęboki oddech i rozkoszując się chwilą, próbuję spowolnić moje bijące jak szalone serce. Potrzebuję tego. To właśnie robię. I w końcu do tego doszliśmy. Ona da radę. Nigdy dotąd mnie nie zawiodła. Przytrzymując ją jedną ręką u nasady pleców, strzelam pasem. Znowu oddycham głęboko, skupiając się na czekającym mnie zadaniu. Nie ucieknie. Sama mnie poprosiła. Po czym unoszę pas i uderzam nim w jej pośladki, mocno. Krzyczy, wstrząśnięta. Ale nie zaczęła liczyć… nie wypowiedziała też hasła bezpieczeństwa. – Licz, Anastasio! – rozkazuję. – Raz! – krzyczy. Uderzam znowu. – Dwa! – wrzeszczy. Kolejne uderzenie. Właśnie tak, maleńka, wykrzycz to. Uderzam znowu. – Trzy! – Krzywi się. Na jej pośladkach widnieją trzy krwawe pręgi. Pojawia się czwarta. Wykrzykuje liczbę, głośno i wyraźnie. Nikt cię nie usłyszy, dziecinko. Możesz krzyczeć do woli. Znowu uderzam. – Pięć! – szlocha, a ja przerywam w oczekiwaniu na hasło. Nie wypowiada go. I jeszcze raz. – Sześć – Ana wydusza z siebie chrapliwy szept. Upuszczam pas, szczęśliwy, euforycznie spełniony. Jestem jak pijany, bez tchu, w końcu zaspokojony. Och, ta cudowna, moja dziewczyna. Pragnę całować każdy skrawek jej ciała. Dotarliśmy. Znaleźliśmy się w miejscu, o którym od początku marzyłem. Sięgam po nią, by utulić ją w ramionach. – Puść. Nie. – Wyrywa mi się i cofa chwiejnie przede mną, odpycha mnie, odsuwa, a wreszcie walczy ze mną jak rozwścieczona kotka. – Nie dotykaj mnie – syczy. Twarz ma całą w plamach, mokrą od łez, z nosa jej cieknie, włosy ma rozczochrane, ale nigdy nie wyglądała równie wspaniale… i nigdy nie była tak wściekła. Jej gniew uderza we mnie z siłą tsunami. Jest wściekła. Naprawdę wściekła. Dobra, na gniew nie byłem przygotowany. Daj jej chwilę. Zaczekaj, aż zadziałają endorfiny. Ociera łzy wierzchem dłoni.
– Taki jesteś naprawdę? To ci się podoba? Ja w takim stanie? – Wyciera nos w rękaw szlafroka. Moja euforia znika. Jestem oniemiały, całkowicie bezradny i sparaliżowany jej gniewem. Płacz rozumiem, ale ta wściekłość… dotyka jakiegoś zakamarka w głębi mojej duszy. Nie chcę jednak o tym myśleć. Zostaw to, Grey. Dlaczego nie poprosiła, żebym przestał? Nie wypowiedziała hasła bezpieczeństwa. Zasłużyła na karę. Uciekała. Przewracała oczami. Uciekała przede mną. Tak się właśnie dzieje, kiedy mi się sprzeciwiasz, maleńka. Twarz ma wykrzywioną gniewem. Szeroko otwarte, płonące oczy przepełnia ból, wściekłość i nagle pojawia się w nich mrożące krew w żyłach zrozumienie. Cholera. Co ja najlepszego zrobiłem? Przytomnieję gwałtownie. Tracę grunt pod nogami, chwieję się na krawędzi niebezpiecznej przepaści, rozpaczliwie szukając w głowie słów, które mogłyby to wszystko naprawić, ale mam w niej kompletną pustkę. – Ty popieprzony skurwysynu – wyrzuca z siebie. Brakuje mi w płucach powietrza, zupełnie jakby to ona smagnęła pasem mnie… Kurwa. Zrozumiała, kim naprawdę jestem. Ujrzała potwora. – Ano – szepczę błagalnie. Chcę, żeby przestała. Chcę ją tulić i sprawić, by ból odszedł. Chcę, żeby szlochała w moich ramionach. – Nie wyjeżdżaj mi tu z Aną! Pora, żebyś zrobił ze sobą porządek, Grey! – woła i wychodzi z pokoju zabaw, cicho zamykając za sobą drzwi. Skamieniały wpatruję się w zamknięte drzwi, a jej słowa wciąż brzęczą mi w uszach. „Ty popieprzony skurwysynu”. Nikt nigdy nie zostawił mnie w ten sposób. Co jest, do cholery? Odruchowo przeczesuję ręką włosy, próbując jakoś sobie wytłumaczyć jej zachowanie i swoje również. Tak po prostu pozwoliłem jej odejść. Nie jestem zły… jestem… no właśnie, co ze mną? Podnoszę z ziemi pas, podchodzę do ściany i odwieszam go na miejsce. Bez wątpienia była to najbardziej satysfakcjonująca chwila w moim życiu. Dopiero co czułem się lżejszy, wolny od ciężaru niepewności tego, co nas łączy. Stało się. Osiągnęliśmy cel. Teraz, kiedy już wie wszystko, możemy iść dalej. Mówiłem przecież. Ludzie tacy jak ja lubią zadawać ból. Ale tylko kobietom, które to lubią. Mój niepokój przybiera na sile. Jej reakcja – widok tej zbolałej, przerażonej twarzy z uporem staje mi przed oczami. Nie czuję się już tak pewnie. Przywykłem, że doprowadzam kobiety do płaczu – tak już jest. Ale Ana? Osuwam się na podłogę i opieram głowę o ścianę, ręce kładę na zgiętych kolanach. Niech się wypłacze. Płacz przyniesie jej ulgę. Z doświadczenia wiem, że tak jest z kobietami. Dam jej chwilę, a potem pójdę do niej i zaproponuję, że ją ukoję. Nie użyła hasła bezpieczeństwa. Sama mnie poprosiła. Chciała wiedzieć, jak zwykle ciekawska. Prawda okazała się okrutna, nic ponadto.
„Ty popieprzony skurwysynu”. Zamykam oczy i uśmiecham się ponuro. Tak, Ano, jestem popieprzonym skurwysynem i teraz już o tym wiesz. Teraz nasz związek może się rozwijać… możemy dopracować naszą umowę. Jakakolwiek by była. Ale te myśli nie przynoszą mi ukojenia i mój niepokój rośnie. Jej znękane oczy wpatrują się we mnie, oburzone, oskarżycielskie, pełne litości… Widzi mnie takim, jaki jestem. A jestem potworem. Przypomina mi się Flynn. Nie skupiaj się na negatywach, Christianie. Znowu zamykam oczy i widzę udręczoną twarz Any. Ależ ze mnie głupiec. Za szybko to zrobiliśmy. O wiele za szybko. Kurwa. Uspokoję ją. Tak – dam jej czas, żeby się wypłakała, a potem ją uspokoję. Byłem na nią zły, że przede mną uciekała. Dlaczego to zrobiła? Do diabła. Różni się od wszystkich znanych mi kobiet. To zrozumiałe, że jej reakcja była inna. Muszę z nią porozmawiać, przytulić. Razem przez to przejdziemy. Zastanawiam się, dokąd poszła. Cholera! Ogarnia mnie panika. A jeśli odeszła? Nie, nie zrobiłaby tego. Tak bez pożegnania. Zrywam się i pędem wybiegam z pokoju. Gnam na dół. W salonie jej nie ma – na pewno położyła się do łóżka. Wpadam do sypialni. Łóżko jest puste. Teraz jestem już naprawdę przerażony. Nie, nie mogła sobie pójść! Na górę – na pewno jest w swoim pokoju. Pokonuję po trzy stopnie naraz i bez tchu zatrzymuję się przed jej drzwiami. Jest tam i płacze. Och, dzięki Ci, Boże. Opieram głowę o drzwi, osłabły z ulgi. Nie odchodź. Ta myśl jest koszmarna. To zrozumiałe, że musi się wypłakać. Biorę głęboki oddech, żeby się uspokoić, i idę do łazienki obok pokoju zabaw po krem z arniki, środki przeciwbólowe i szklankę wody. Wracam. Wewnątrz jest ciemno, chociaż pierwsze promyki świtu różowieją już na horyzoncie. Dopiero po chwili dostrzegam moją śliczną dziewczynkę. Leży skulona na środku łóżka, drobniutka i bezbronna, cicho szlochając. Jej rozpacz przeszywa mnie i martwi. Moje uległe nigdy wcześniej nie wywoływały we mnie takiej reakcji – nawet kiedy wyły. Nie wiem, co się dzieje. Czemu czuję się taki zagubiony? Odkładam maść, wodę i tabletki i wsuwam się pod kołdrę obok Any. Chcę ją objąć, ale ona sztywnieje, a całe jej ciało wręcz krzyczy: Nie dotykaj mnie! Aż nadto wyraźnie dostrzegam ironię sytuacji. – Ciii – szepczę, na próżno starając się powstrzymać jej łzy i ją uspokoić. Nie reaguje. Zamiera bez ruchu i leży nieustępliwa. – Nie walcz ze mną, Ano, proszę. Rozluźnia się odrobinę i pozwala, bym wziął ją w ramiona. Wtulam nos w jej cudowne, pachnące włosy. Pachnie słodko jak zawsze, a ta woń koi moje nerwy. Delikatnie całuję ją w szyję. – Nie chcę, żebyś mnie nienawidziła – szepczę i przywieram ustami do jej szyi, smakując ją.
Nic nie mówi, ale przynajmniej nie płacze już, tylko cichutko pochlipuje. W końcu cichnie. Może zasnęła, ale nie mam odwagi sprawdzić, żeby przypadkiem jej nie obudzić. Przynajmniej trochę się uspokoiła. Świt nastaje i mija, rozmyte światło nabiera mocy, wdzierając się do pokoju. A my wciąż leżymy w ciszy. Moje myśli błądzą bez celu, gdy tak tulę moją dziewczynkę i patrzę, jak wstaje dzień. Nie pamiętam, żebym choć raz tak po prostu leżał i pozwalał myślom płynąć spokojnie. To takie odprężające. Mógłbym tak robić do końca życia. Może powinienem pokazać jej „The Grace”. Tak. Po południu wybierzemy się na żagle. Jeśli będzie jeszcze chciała z tobą rozmawiać, Grey. Porusza się, stopa drga jej delikatnie i wiem, że się obudziła. – Przyniosłem tabletki przeciwbólowe i maść z arniki. Wreszcie reaguje, wolno obraca się w moich ramionach twarzą do mnie. Pełne bólu oczy wpatrują się we mnie uważnie, pytająco. Długo mi się przygląda, jakby widziała mnie po raz pierwszy. Denerwuję się, bo jak zwykle nie wiem, o czym myśli, co widzi. Ale jest zdecydowanie spokojniejsza, co witam z niepewną ulgą. Może jednak ten dzień okaże się udany. Gładzi mnie po policzku, przesuwa dłonią po szczęce, łaskocząc mnie w świeży zarost. Zamykam oczy, chłonąc jej dotyk. To dla mnie obce uczucie, jej pieszczota, która sprawia mi przyjemność, nie budząc drzemiącego we mnie mroku. Nie przeszkadza mi, że dotyka mojej twarzy… nie przeszkadzają mi jej palce w moich włosach. – Przepraszam – mówi. Jej ciche słowa mnie zaskakują. Ona mnie przeprasza? – Za co? – Za to, co powiedziałam. Ogarnia mnie niewypowiedziana ulga. Wybaczyła mi. Poza tym to, co powiedziała, jest prawdą – jestem popieprzonym skurwysynem. – Nie powiedziałaś niczego, o czym bym nie wiedział – mówię i po raz pierwszy w swoim życiu zdobywam się na przeprosiny. – Wybacz, że sprawiłem ci ból. Unosi odrobinę ramiona i leciutko się do mnie uśmiecha. Dostałem odroczenie. Jesteśmy bezpieczni. Między nami wszystko dobrze. Oddycham z ulgą. – Sama o to prosiłam – mówi. Masz całkowitą rację, maleńka. Przełyka nerwowo ślinę. – Chyba nie mogę być taka, jak byś chciał – wyznaje, a jej oczy wyrażają najprawdziwszą szczerość. Świat zamiera. Kurwa. Wcale nie jesteśmy bezpieczni. Grey, zrób coś. – Jesteś dokładnie taka, jak bym chciał. Ściąga brwi. Oczy ma zaczerwienione i jest bardzo blada; nigdy nie widziałem jej tak bladej. Czuję się dziwnie poruszony. – Nie rozumiem – mówi. – Nie jestem posłuszna i zapewniam cię, że nigdy już nie pozwolę, żebyś mi to zrobił. A tego właśnie potrzebujesz, sam to powiedziałeś. Stało się – zadaje mi cios ostateczny. Posunąłem się za daleko. Teraz już wie – wraca do mnie
wszystko, co sobie mówiłem, zanim zacząłem tak usilnie zabiegać o tę dziewczynę. To nie jest jej styl życia. Nie wolno mi jej tak deprawować. Jest zbyt młoda, zbyt niewinna… za bardzo jest Aną. Moje marzenia są tylko marzeniami. Nie uda się nam. Zamykam oczy; nie jestem w stanie na nią patrzeć. Naprawdę będzie jej lepiej beze mnie. Teraz, gdy ujrzała bestię, zrozumiała, że nie zdoła jej pokonać. Muszę zwrócić jej wolność – pozwolić, by ruszyła swoją drogą. Nie możemy być razem. Skup się, Grey. – Masz rację. Powinienem pozwolić ci odejść. Nie jestem dla ciebie odpowiedni. Otwiera szerzej oczy. – Nie chcę odchodzić – mówi szeptem. Do oczu napływają jej łzy, błyszczą na jej długich rzęsach. – Ja też nie chcę, żebyś odeszła – odpowiadam, ponieważ to prawda. Wraca to uczucie – złowrogie, przerażające – i przygniata mnie. Po jej policzkach znowu ciekną łzy. Delikatnie ocieram jedną kciukiem i bez namysłu wypowiadam słowa. – Z chwilą, kiedy cię poznałem, zacząłem żyć. Przesuwam kciukiem po jej dolnej wardze. Tak bardzo pragnę ją pocałować. Sprawić, żeby zapomniała. Olśnić ją. Podniecić – wiem, że to możliwe. Coś mnie jednak powstrzymuje – jej niespokojne, zbolałe spojrzenie. Czy chce, żeby całowała ją bestia? Może mnie odepchnąć, a ja nie wiem, czy zniósłbym kolejne odrzucenie. Jej słowa mnie prześladują, przywołują ciemne i niechciane wspomnienie. „Ty popieprzony skurwysynu”. – To tak jak ja – szepcze. – Zakochałam się w tobie, Christianie. Pamiętam, jak Carrick uczył mnie skakać do wody na główkę. Chwytam się palcami u stóp krawędzi basenu i łukiem wpadam do wody – teraz znowu wpadam w otchłań, jak na zwolnionym filmie. Nie może tego do mnie czuć. Nie do mnie. Nie! Brakuje mi tchu, jej słowa mnie duszą, przygniatają swoim ciężarem moją pierś. Spadam i spadam, mrok mnie przyzywa. Nie słyszę ich. Nie jestem w stanie ich znieść. Ona nie wie, co mówi, nie wie, z kim ma do czynienia – z czym ma do czynienia! – Nie – mówię głosem ochrypłym z pełnego bólu niedowierzania. – Nie możesz mnie kochać, Ano. Nie, nie wolno ci. To złe. Muszę jej to uświadomić. Nie wolno jej kochać potwora. Nie wolno jej kochać popieprzonego skurwysyna. Musi odejść. Musi się ode mnie uwolnić – nagle wszystko staje się jasne i klarowne. Dokonałem odkrycia; nie jestem w stanie jej uszczęśliwić. Nie mogę być tym, czego potrzebuje. Nie wolno mi ciągnąć tego dalej. To się musi skończyć. Nie powinienem był tego zaczynać. – Złe? Dlaczego złe? – Spójrz na siebie. Nie mogę dać ci szczęścia. – Mój głos jest pełen cierpienia, gdy spadam w coraz głębszą otchłań, pogrążony w rozpaczy. Nikt nie może mnie kochać. – Ale przecież jestem z tobą szczęśliwa – mówi, nic nie pojmując. Anastasio Steele, popatrz na siebie. Muszę być z nią szczery. – W tej chwili nie jesteś. W chwili, gdy robię to, co chcę robić. Mruga oczami i trzepocze rzęsami okalającymi wielkie, zbolałe oczy, którymi patrzy na mnie
uważnie, szukając prawdy. – Nigdy tego nie przeskoczymy, prawda? Kręcę przecząco głową, ponieważ nie znajduję żadnych słów. Znowu dochodzimy do tego, że nie pasujemy do siebie. Zamyka oczy, jakby coś ją zabolało, a kiedy je otwiera, widać w nich zdecydowanie. Przestała płakać. A mnie krew zaczyna dudnić w uszach, serce wali jak oszalałe. Wiem, co powie. I boję się tego panicznie. – Cóż, w takim razie chyba już pójdę. – Kiedy siada, krzywi się z bólu. Teraz? Nie może teraz odejść. – Nie, nie idź. – Spadam, coraz głębiej i głębiej. Jej odejście to wielki błąd. Mój błąd. Ale nie może zostać, skoro żywi do mnie takie uczucia, po prostu nie może. – Nie ma sensu, żebym zostawała – mówi i ostrożnie wstaje z łóżka, wciąż otulona szlafrokiem. Naprawdę odchodzi. Nie mogę w to uwierzyć. Wygrzebuję się z pościeli, żeby ją zatrzymać, ale jej wzrok zatrzymuje mnie w miejscu. Ma takie puste, zimne, odpychające spojrzenie – jak nie moja Ana. – Ubiorę się. Chciałabym zostać sama – mówi. Jej głos jest pozbawiony wyrazu, pusty. Odwraca się i wychodzi, zamykając za sobą drzwi. Wpatruję się w nie oniemiały. Po raz drugi tego dnia wyszła. Siadam i chwytam rękami głowę. Muszę się uspokoić, zrozumieć, co czuję. Ona mnie kocha? Jak do tego doszło? Jakim cudem? Grey, ty pieprzony głupcze. Jednak w przypadku kogoś takiego jak ona musiałem się z tym liczyć. Jest taka dobra, niewinna i dzielna. Od początku istniało ryzyko, że ujrzy prawdziwego mnie, kiedy będzie już za późno. I będzie cierpieć tak jak teraz. Czemu to tak boli? Czuję się, jakbym miał przebite płuca. Wychodzę w ślad za Aną z pokoju. Chciała co prawda zostać sama, ale skoro pragnie odejść, ja też muszę się ubrać. Słyszę, że bierze prysznic w mojej łazience, szybko więc chwytam dżinsy i T-shirt – czarne, jak mój nastrój. Biorę telefon i idę przed siebie. Najchętniej usiadłbym do fortepianu i waląc w klawisze, zagrał coś bardzo smutnego. Zatrzymuję się jednak pośrodku pokoju, nie czując absolutnie nic. Tylko pustkę. Skup się, Grey! Podjąłeś słuszną decyzję. Pozwól jej odejść. Dzwoni mój telefon. Welch. Czyżby znalazł Leilę? – Słucham, Welch. – Panie Grey, mam wieści – mówi ochryple. Facet naprawdę powinien przestać palić. Gada jak Głębokie Gardło. – Znalazłeś ją? – Nastrój odrobinę mi się poprawia. – Nie, proszę pana. – W takim razie o co chodzi? – Po jaką cholerę dzwonisz? – Leila odeszła od męża. W końcu się do tego przyznał. Przestał się nią interesować. Faktycznie, ma wieści. – Rozumiem. – Nie ma pojęcia, gdzie może być, ale chce, żeby mu posmarować. Chce wiedzieć, kto tak bardzo
interesuje się jego żoną. Chociaż nazywa ją trochę inaczej. Czuję, jak wzbiera we mnie gniew. – Ile chce? – Dwa tysiące. – Tak powiedział?! – drę się, tracąc nad sobą kontrolę. Czemu wcześniej nie napomknął słowem, że Leila od niego odeszła? – Psiakrew, mógł nam powiedzieć prawdę. Podaj mi jego numer. Muszę do niego zadzwonić. Welch, sprawa naprawdę kiepsko wygląda. Podnoszę wzrok i widzę Anę, która skrępowana stoi w progu, ubrana w dżinsy i paskudną bluzę. Oczy ma ogromne, twarz ściągniętą, obok postawiła walizkę. – Znajdź ją – warczę do telefonu i rozłączam się. Później z nim porozmawiam. Ana podchodzi do kanapy i z plecaka wyjmuje maca, telefon i kluczyki do samochodu. Oddychając ciężko, idzie do stołu w kuchni i kładzie na nim wszystko. Co, u diabła? Oddaje wszystkie swoje rzeczy? Obraca się w moją stronę, na jej spopielałej twarzyczce maluje się determinacja. Ma tę swoją upartą minę, którą zdążyłem tak dobrze poznać. – Potrzebuję pieniędzy, które Taylor dostał za mojego garbusa. – Głos ma spokojny, ale bezbarwny. – Ano, nie chcę tych rzeczy. Są twoje. – Nie może mi tego zrobić. – Proszę, weź je. – Nie, Christianie, przyjęłam je, bo mnie do tego zmusiłeś, ale teraz już ich nie chcę. – Ano, bądź rozsądna. – Nie chcę niczego, co będzie mi ciebie przypominać. Potrzebuję tylko pieniędzy, które Taylor dostał za mój samochód. – Głos ma wyzbyty z emocji. Chce o mnie zapomnieć. – Naprawdę chcesz mnie zranić? – Nie. Chcę chronić siebie. Oczywiście – chce chronić siebie przed bestią. – Proszę, Ano, zatrzymaj to. Ma takie blade usta. – Christianie, nie chcę się kłócić. Proszę tylko o pieniądze. Pieniądze. Zawsze wszystko sprowadza się, kurwa, do pieniędzy. – Przyjmiesz czek? – pytam przez zaciśnięte zęby. – Tak. Pod tym względem jesteś wiarygodny. Chce pieniędzy, to je dostanie. Z trudem nad sobą panując, wpadam do gabinetu. Siadam przy biurku i dzwonię do Taylora. – Dzień dobry, panie Grey. Ignoruję powitanie. – Ile dostałeś za volkswagena Any? – Dwanaście tysięcy dolarów, proszę pana. – Aż tyle? – Mimo wściekłości jestem zdziwiony. – To klasyk – wyjaśnia. – Dziękuję. Czy możesz odwieźć teraz pannę Steele do domu? – Oczywiście. Już schodzę. Rozłączam się i wyjmuję książeczkę czekową z szuflady biurka. W tym momencie przypominam sobie, co Welch mówił o tym pieprzonym dupku, mężu Leili.
Zawsze chodzi, kurwa, o pieniądze! Powodowany gniewem, podwajam kwotę, którą Taylor dostał za tę śmiertelną pułapkę, i wkładam czek do koperty. Kiedy wracam, Ana wciąż stoi przy kuchennej wyspie, zagubiona, niemal jak dziecko. Na jej widok mój gniew się ulatnia. Podaję jej kopertę. – Taylor dostał niezłą cenę… to klasyk – bąkam ze skruchą. – Możesz go zapytać. Zawiezie cię do domu. – Skinieniem głowy pokazuję na Taylora, który czeka przy wejściu do salonu. – Nie trzeba. Sama wrócę do domu, dziękuję. Nie! Ano, zgódź się, żeby cię zawiózł. Czemu ona to robi? – Będziesz mi się sprzeciwiać na każdym kroku? – Po co zmieniać życiowe przyzwyczajenia? – Patrzy na mnie obojętnie. O to właśnie chodzi – dlatego właśnie nasza umowa od początku była skazana na niepowodzenie. Zawsze o tym wiedziałem. Zamykam oczy. Ale ze mnie głupiec. Zmieniam podejście, niemal ją błagam. – Proszę, Ano. Niech Taylor odwiezie cię do domu. – Przyprowadzę samochód, panno Steele – oznajmia Taylor cichym, ale nieznoszącym sprzeciwu tonem i wychodzi. Może jego posłucha. Spogląda za nim, ale on zjechał już do podziemnego garażu. Ana odwraca się do mnie i widzę, że nagle oczy zrobiły się jej ogromne. Wstrzymuję oddech. Nie mogę uwierzyć, że naprawdę odchodzi. To ostatni raz, kiedy ją widzę, a jest taka smutna. I ja ponoszę za to odpowiedzialność. Z wahaniem robię krok w jej stronę. Chcę objąć ją jeszcze raz i błagać, żeby została. Cofa się i jest to aż nadto wymowny sygnał, że mnie nie chce. Odepchnęła mnie. Nieruchomieję. – Nie chcę, żebyś odchodziła. – Nie mogę zostać. Wiem, czego chcę, ale ty nie możesz mi tego dać, a ja nie mogę dać ci tego, czego ty chcesz. Och, błagam, Ano – pozwól mi objąć cię jeszcze ten jeden raz. Poczuć twój słodki, cudowny zapach. Znowu próbuję się do niej zbliżyć, ona jednak unosi rękę, nakazując, bym się zatrzymał. – Nie, proszę. – Kuli się, a na jej twarzy maluje się przerażenie. – Nie mogę. Chwyta walizkę i plecak i rusza do holu. Idę za nią, potulny i bezradny. Nie odrywam wzroku od jej drobnej postaci. Wzywam windę. Nie mogę oderwać od niej oczu… delikatnej twarzy, tych ust, ciemnych długich rzęs, które rzucają cień na blade policzki. Próbuję zapamiętać każdy szczegół, nie znajdując odpowiednich słów. Nic mi nie przychodzi do głowy, żadna celna uwaga, żart, aroganckie polecenie. Nie mam nic – poza ogromną, ziejącą pustką, która wypełnia mi pierś. Drzwi windy się otwierają i Ana natychmiast do niej wchodzi. Ogląda się na mnie i na ułamek sekundy jej maska opada. Widzę to: mój ból odbijający się na jej pięknej twarzy. Nie… Ano, nie odchodź. – Żegnaj, Christianie. – Ana… żegnaj. Drzwi się zamykają i już jej nie ma. Osuwam się powoli na podłogę i chwytam rękami za głowę. Pustka jest niczym otchłań, pochłania
mnie całego, wywołując nieznośny ból. Grey, coś ty, do cholery, zrobił? Kiedy podnoszę wzrok, wiszące w przedpokoju obrazy, moje Madonny, wywołują na moich ustach bezlitosny uśmiech. Ideał macierzyństwa. Wszystkie one patrzą na swoje dzieci lub złowieszczo na mnie. Mają prawo tak na mnie patrzeć. Ona odeszła. Naprawdę odeszła. Była najlepszym, co mnie w życiu spotkało. Potem powiedziała, że mnie nie zostawi. Obiecała mi to. Zamykam oczy, by nie widzieć tych pozbawionych życia współczujących spojrzeń, i opieram się głową o ścianę. Fakt, mówiła to przez sen – a ja, głupiec, jej uwierzyłem. W głębi duszy zawsze wiedziałem, że nie nadaję się dla niej, że jest dla mnie zbyt dobra. Tak powinno być. Czemu więc czuję się tak beznadziejnie? Czemu to tak boli? Brzęczyk obwieszcza, że przyjechała winda. Słysząc go, otwieram oczy, a serce podchodzi mi do gardła. Wróciła. Siedzę jak sparaliżowany i czekam. Drzwi się rozsuwają i wychodzi z nich Taylor. Na mój widok zamiera na ułamek sekundy. Do diabła. Jak długo tu siedzę? – Panna Steele jest już w domu, proszę pana – mówi, zachowując się, jakbym codziennie przesiadywał na podłodze. – Jak się czuje? – pytam, siląc się na obojętny ton, chociaż naprawdę chcę się dowiedzieć. – Jest smutna, proszę pana – odpowiada, nie zdradzając żadnych emocji. Kiwam głową na znak, że może odejść. On jednak nie rusza się z miejsca. – Czy coś panu podać? – pyta, zdecydowanie zbyt łagodnie. – Nie. – Odejdź, zostaw mnie w spokoju. – Jak pan sobie życzy – mówi i odchodzi, zostawiając mnie skulonego na podłodze. Najchętniej siedziałbym tu przez cały dzień i oddawał się rozpaczy, ale muszę sprawdzić, czego dowiedział się Welch, i zadzwonić do tego gnojka, męża Leili. Poza tym muszę wziąć prysznic. Może woda zmyje ze mnie cierpienie. Wstając, opieram się o drewniany stół, który zajmuje prawie cały przedpokój, i bezmyślnie dotykam palcami jego delikatnej rzeźby. Chciałbym przelecieć na nim pannę Steele. Zamykam oczy i wyobrażam ją sobie rozciągniętą na stole, z głową odchyloną do tyłu, zadartą brodą, ustami otwartymi w ekstazie, jedwabistymi włosami spływającymi z krawędzi. Cholera, sama myśl o tym wywołuje u mnie erekcję. Kurwa. Ból się wzmaga i ściska mi wnętrzności. Ona odeszła, Grey. Pogódź się z tym. Latami uczyłem się opanowania i teraz mam dzięki temu siłę, żeby wstać. Woda pod prysznicem parzy, niemal sprawiając mi ból, ale tak właśnie lubię. Stoję pod jej strumieniem i próbuję zapomnieć. Łudzę się, że gorąco wypali jej wspomnienie i zmyje z mego ciała jej zapach. Skoro odeszła, nie ma już powrotu. Nigdy. Z ponurą determinacją szoruję skórę głowy. I bardzo dobrze. Krzyżyk na drogę. Wciągam powietrze przez zaciśnięte zęby.
Nieprawda. Wcale nie dobrze. Podstawiam twarz pod gorący strumień. Wcale nie dobrze – będzie mi jej brakowało. Opieram czoło o kafelki. Zaledwie wczoraj była tu ze mną. Patrzę na swoje ręce, palce pieszczą fugi, o które dopiero co ona wspierała się dłońmi. Pieprzyć to. Zakręcam wodę i wychodzę z kabiny. Owijam się w pasie ręcznikiem i wtedy do mnie dociera: każdy dzień będzie bardziej mroczny i pusty, ponieważ jej w nim nie będzie. Koniec z żartobliwymi, zabawnymi mejlami. Koniec z jej niewyparzoną buzią. Koniec ciekawskich pytań. Jej błękitne oczy już nigdy nie spojrzą na mnie z zawoalowanym rozbawieniem… przerażeniem… czy pożądaniem. Patrzę na ponurego kretyna, który spogląda na mnie z lustra. – Coś ty, dupku, narobił? – szydzę z niego. Odpowiada tym samym ze zjadliwą pogardą. I mruga do mnie wielkimi szarymi oczami, w których maluje się rozpacz. – Bez ciebie będzie jej lepiej. Nie możesz być taki, jak ona by chciała. Nie możesz jej dać tego, czego pragnie. Jej marzy się romantyczna miłość. Zasługuje na kogoś lepszego, ty głupi, popieprzony kutasie. Widok w lustrze napawa mnie obrzydzeniem, odwracam się więc od niego. Dzisiaj mam gdzieś golenie. Wycieram się przy komodzie, z której wyjmuję bieliznę i T-shirt. Kiedy się odwracam, zauważam leżące na mojej poduszce niewielkie pudełko. Po raz kolejny tracę grunt pod nogami, stojąc nad ziejącą przepaścią, która mnie wzywa, i moja wściekłość zmienia się w strach. To coś od niej. Co takiego mogła mi dać? Rzucam ubrania i oddychając głęboko, siadam na łóżku. Sięgam po pudełko. To szybowiec. Zestaw modelarski z Blanikiem L-23 do złożenia. Spod pokrywki wypada karteczka papieru i ląduje na pościeli. To mi przypomniało szczęśliwe chwile. Dziękuję. Ana Idealny prezent od idealnej dziewczyny. Przeszywa mnie ból. Czemu to tak boli? Czemu?! Budzi się dawne paskudne wspomnienie i pragnie wgryźć się w tę chwilę. Nie. Nie chcę teraz do tego wracać. Wstaję, rzucam pudełko na łóżko i pospiesznie się ubieram. Potem chwytam pudełko i liścik i idę do gabinetu. Lepiej sobie z tym poradzę, siedząc na miejscu, z którego sprawuję władzę. Rozmowa z Welchem jest krótka. Z Russellem Reedem – nędznym draniem, który ożenił się z Leilą – jeszcze krótsza. Nie miałem pojęcia, że pobrali się podczas jakiegoś pijackiego weekendu w Las Vegas. Nic dziwnego, że małżeństwo rozpadło się zaledwie po osiemnastu miesiącach. Leila odeszła od niego osiem tygodni temu. Gdzie więc się teraz podziewasz, Leilo Williams? Co robisz? Skupiam myśli na tej dziewczynie, próbując w naszej przeszłości znaleźć jakąś wskazówkę co do miejsca jej aktualnego pobytu. Muszę to wiedzieć. Mieć pewność, że jest bezpieczna. I dlaczego tu
przyszła. Czemu do mnie? Chciała czegoś więcej, a ja nie, ale to było dawno temu. Łatwo przyszło mi się z nią rozstać – za obopólną zgodą rozwiązaliśmy umowę. Prawdę mówiąc, nasz związek był idealny: dokładnie taki, jak powinien. Kiedy byliśmy razem, była zepsuta i lubieżna, w niczym nie przypominała zrozpaczonej, złamanej istoty z relacji Gail. Pamiętam, jak lubiła nasze sesje w pokoju zabaw. Uwielbiała sprośności. Pojawia się wspomnienie – związuję jej duże palce u nóg, tak wyginając jej stopy, żeby nie mogła zacisnąć pośladków i bronić się przed bólem. Tak, uwielbiała to wszystko, podobnie jak ja. Była wspaniałą uległą. Nigdy jednak nie wzbudziła we mnie takiego zainteresowania jak Anastasia Steele. Nigdy nie doprowadziła mnie do takiego szaleństwa jak Ana. Patrzę na pudełko z szybowcem do samodzielnego sklejenia i przesuwam palcem po jego krawędzi, bo wiem, że Ana też go dotykała. Moja słodka Anastasia. Tak kompletnie różniła się od wszystkich znanych mi kobiet. Tylko za nią się uganiałem i tylko ona nie mogła dać mi tego, czego pragnę. Nie rozumiem. Odżyłem z chwilą, gdy ją poznałem. Czas, który z nią spędziłem, był najbardziej ekscytujący, najbardziej nieprzewidywalny, najbardziej fascynujący w całym moim życiu. Z mojej monochromatycznej egzystencji trafiłem do świata przesyconego kolorami – a mimo to nie mogła być tą, której potrzebowałem. Obejmuję głowę rękami. Nigdy nie polubi tego, co robię. Próbowałem sobie wmówić, że w końcu nasze zabawy staną się bardziej perwersyjne, ale były to próżne nadzieje. Lepiej jej będzie beze mnie. Czego mogłaby chcieć od popieprzonego potwora, który nie pozwala się dotknąć? A mimo to kupiła mi ten przemyślany prezent. Kto inny się na to zdobył poza moją rodziną? Jeszcze raz oglądam pudełko, wreszcie je otwieram. Wszystkie plastikowe części samolociku są ułożone na stelażu i owinięte w celofan. Natychmiast przypomina mi się Ana, jak krzyczy, kiedy lecimy do góry nogami, z uniesionymi rękami wspartymi o kopułę kokpitu. Nie mogę się nie uśmiechnąć na to wspomnienie. Boże, ależ to była zabawa – prawie tak samo dobra jak wtedy, kiedy w pokoju zabaw ciągnąłem ją za kucyki. Ana w kucykach… natychmiast odpycham od siebie tę myśl. Nie chcę wspominać naszej pierwszej wspólnej kąpieli. Pozostaje mi jedynie świadomość, że więcej już jej nie zobaczę. Znowu zieje pode mną otchłań. Nie. Nie znowu. Muszę skleić ten samolocik. To mi pomoże się oderwać. Rozrywam celofan i rzucam okiem na instrukcję. Będzie mi potrzebny klej modelarski. Przeszukuję szuflady biurka. Cholera. Na dnie jednej z nich znajduję czerwone skórzane etui z kolczykami od Cartiera. Nie zdążyłem ich wręczyć Anie – i już nigdy tego nie zrobię. Dzwonię do Andrei i nagrywam na jej skrzynkę głosową wiadomość, żeby odwołała dzisiejsze wyjście. Nie zniósłbym tej gali bez mojej osoby towarzyszącej. Otwieram etui i oglądam kolczyki. Są piękne: proste, ale eleganckie, dokładnie takie jak czarująca panna Steele… która odeszła ode mnie dzisiaj, ponieważ wymierzyłem jej karę… ponieważ za daleko się posunąłem. Znowu chowam głowę w dłoniach. Ale mi na to pozwoliła. Pozwoliła, ponieważ mnie kocha. Ta myśl jest tak przerażająca, że natychmiast ją od siebie odganiam. Nie może mnie kochać. To proste.
Nikt nie może mnie kochać. Nie, jeśli wie, kim naprawdę jestem. Grey, przestań. Skup się. Gdzie jest ten cholerny klej? Chowam kolczyki do szuflady i szukam dalej. Bez skutku. Dzwonię do Taylora. – Słucham pana. – Potrzebny mi klej modelarski. Przez chwilę milczy. – Do czego? – Do modelu szybowca. – Z drewna czy plastiku? – Plastiku. – Mam taki, zaraz go panu przyniosę. Dziękuję mu, zdziwiony, że ma klej modelarski. Chwilę później Taylor puka do drzwi. – Proszę. Wchodzi do gabinetu i kładzie na biurku mały pojemniczek. Nie odchodzi, a ja muszę zapytać: – Skąd masz ten klej? – Czasem buduję samoloty. – Twarz mu czerwienieje. – Tak? – Moja ciekawość rośnie. – Latanie było moją pierwszą miłością, proszę pana. Nie rozumiem. – Daltonizm – tłumaczy spokojnie. – Dlatego wstąpiłeś do marines? – Tak, proszę pana. – Dziękuję ci za klej. – Żaden problem. Jadł pan coś? Jego pytanie mnie zaskakuje. – Nie jestem głodny, Taylorze. Idź, proszę, spędź popołudnie z córką. Zobaczymy się jutro. Nie będę cię już potrzebował. Stoi jeszcze przez chwilę, a moja irytacja wzrasta. Idź. – Nic mi nie jest. – Do cholery, głos więźnie mi w gardle. – Jak pan sobie życzy. Wrócę jutro wieczorem. Skinieniem głowy daję mu znać, że może odejść. Wychodzi. Kiedy po raz ostatni Taylor proponował mi coś do jedzenia? Muszę wyglądać gorzej, niż sądziłem. Z ponurą miną chwytam klej. Trzymam szybowiec w dłoni. Podziwiam go z poczuciem, że coś mi się udało, a wspomnienia lotu z Anastasią wciąż wracają. Nie chciała się obudzić – uśmiecham się na tę myśl – a kiedy w końcu wstała, była uparta, rozbrajająca i śliczna, i zabawna. Chryste, świetnie się wtedy bawiłem: jej dziewczęcy zachwyt w czasie lotu, pisk, wreszcie nasz pocałunek. Pierwszy raz spróbowałem czegoś więcej. Niesamowite, że przez tak krótki okres uzbierało się tyle cudownych wspomnień.
Znowu pojawia się ból – dręczy mnie, prześladuje, przypomina o wszystkim, co straciłem. Skup się na szybowcu, Grey. Teraz muszę tylko przymocować stateczniki; małe złośliwe gnojki. Wreszcie wszystko jest na miejscu i teraz schnie. Mój szybowiec ma własne oznaczenie. November. Nine. Five. Two. Echo. Charlie. Echo Charlie. Podnoszę wzrok i widzę, że światło przygasa. Zrobiło się późno. W pierwszym odruchu chcę pokazać samolocik Anie. Any już nie ma. Zaciskam zęby i prostuję zesztywniałe ramiona. Wstaję powoli i nagle sobie uświadamiam, że przez cały dzień nic nie jadłem ani nie piłem, a głowa pulsuje mi bólem. Czuję się podle. Sprawdzam telefon w nadziei, że dzwoniła, lecz jest tylko wiadomość od Andrei. Gala IH odwołana. Mam nadzieję, że wszystko w porządku.
A Kiedy czytam wiadomość od Andrei, telefon zaczyna dzwonić. Puls z miejsca mi przyspiesza, zaraz jednak się uspokaja, gdy widzę, że to Elena. – Halo – nawet nie staram się ukryć rozczarowania. – Christianie, czy to ładnie tak się witać? Co cię dręczy? – pyta niby z przyganą, choć w jej głosie słychać wesołość. Spoglądam przez okno. Nad Seattle zapada zmierzch. Ciekawe, co porabia Ana. Nie chcę tłumaczyć Elenie, co się stało; nie chcę wypowiadać tego na głos, bo wtedy stanie się rzeczywistością. – Christianie? Co jest? Powiedz mi. – Jej ton staje się szorstki. Jest zdenerwowana. – Odeszła – bąkam zrozpaczony. – Och. – Elena nie kryje zdziwienia. – Chcesz, żebym przyjechała? – Nie. Wzdycha głęboko. – Nie każdemu takie życie odpowiada. – Wiem. – Do diabła, Christian, jesteś w bardzo złym stanie. Może wyjdziemy gdzieś na kolację? – Nie. – Zaraz u ciebie będę. – Nie, Eleno. Byłbym złym kompanem. Jestem zmęczony i chcę być sam. Zadzwonię w tygodniu. – Christianie… tak będzie lepiej. – Wiem. Do widzenia. Rozłączam się. Nie chcę z nią rozmawiać; to ona mnie namówiła, żebym poleciał do Savannah. Może wiedziała, że tak się to skończy. Wykrzywiam się do telefonu, rzucam go na biurko i idę poszukać czegoś do jedzenia i picia. Przeglądam zawartość lodówki. Na nic nie mam ochoty. W kredensie znajduję opakowanie precli. Otwieram je i jem jednego precla za drugim, podchodząc do okna. Na zewnątrz zapadła już noc; światła mrugają i migoczą w strugach ulewnego deszczu. Świat kręci się dalej. Musisz żyć dalej, Grey. Musisz.
NIEDZIELA, 5 CZERWCA 2011
Gapię się w sufit w sypialni. Sen nie przychodzi. Zapach Any, którym wciąż przesiąknięta jest
pościel, napełnia mnie prawdziwą udręką. Przykładam jej poduszkę do twarzy, by wdychać jej woń. To męka i rozkosz jednocześnie. A może popełnię samobójstwo przez uduszenie? Weź się w garść, Grey. Wciąż na nowo odtwarzam w myślach wydarzenia dzisiejszego poranka. Czy mogły potoczyć się inaczej? Z reguły nigdy tego nie robię, bo to wyłącznie strata energii, ale dzisiaj szukam wskazówek, gdzie popełniłem błąd. I choć wyobrażam to sobie na różne sposoby, czuję w kościach, że tak czy owak doszlibyśmy do tego impasu, czy to dzisiaj rano, czy za tydzień, miesiąc, rok. Lepiej, że stało się to teraz, zanim przysporzyłem Anie jeszcze więcej bólu. Myślę, jak leży skulona w swoim małym, białym łóżku. Nie potrafię jej sobie wyobrazić w nowym mieszkaniu – nie byłem w nim – ale widzę ją w tym pokoju w Vancouver, gdzie raz z nią spałem. Potrząsam głową; tamtej nocy spałem dobrze jak nigdy w życiu. Budzik pokazuje godzinę 2:00. Leżę tu już od dwóch godzin, myśli kotłują mi się w głowie. Oddycham głęboko, raz jeszcze wciągając jej zapach, i zamykam oczy. Mamusia mnie nie widzi. Stoję przed nią. Nie widzi mnie. Śpi z otwartymi oczami. A może jest chora? Słyszę brzęk. Jego klucze. Wrócił. Biegnę i chowam się pod stołem w kuchni. Robię się malutki, tak mały, jak się tylko da. Moje samochodziki są tutaj ze mną. Łup. Drzwi zatrzaskują się z hukiem, a ja podskakuję. Przez palce widzę mamusię. Obraca głowę, żeby na niego popatrzeć. Potem zasypia na kanapie. On ma swoje wielkie buciory z błyszczącymi klamrami i stoi nad mamusią, wydziera się na nią. Uderza mamusię pasem. „Wstawaj! Wstawaj! Ty popieprzona suko! Ty popieprzona suko!” Mamusia wydaje dźwięk. Jęczy. „Przestań. Przestań bić mamusię. Przestań bić mamusię”. Podbiegam do niego i uderzam go, i uderzam, i uderzam. Ale on się śmieje i wali mnie w twarz. „Nie!” – krzyczy mamusia. „Ty popieprzona suko”. Mamusia się kuli. Robi się taka malutka jak ja. A potem jest cicho. „Ty popieprzona suko. Ty popieprzona suko. Ty popieprzona suko”. Siedzę pod stołem. Palcami zatykam uszy i mam zamknięte oczy. Dźwięk ustaje. On się obraca i widzę jego wielkie buciory, kiedy idzie do kuchni. Niesie pas, uderza się nim o nogę. Próbuje mnie znaleźć. Kuca i uśmiecha się okropnie. Paskudnie cuchnie. Papierosami i piciem, i czymś brzydkim. Tu jesteś, ty mały gnojku.
Budzi mnie przeszywający jęk. Jestem zlany potem i serce mi wali. Siadam gwałtownie na łóżku. O kurwa. To ja jęczałem. Oddycham głęboko, żeby się uspokoić, i próbuję wyrzucić z siebie wspomnienie odoru ludzkiego ciała, taniego burbona i stęchłego smrodu cameli. „Ty popieprzony skurwysynu”. Słowa Any rozbrzmiewają w mojej głowie. Tak jak jego słowa. Kurwa. Nie mogłem pomóc zaćpanej kurwie.
Próbowałem. Dobry Boże, próbowałem. „Tu jesteś, ty mały gnojku”. Ale mogłem pomóc Anie. Pozwoliłem jej odejść. Musiałem pozwolić jej odejść. Nie musiała znosić tego całego gówna. Patrzę na zegarek, jest 3:30. Idę do kuchni, gdzie wypijam wielką szklankę wody, potem siadam do fortepianu. Znowu gwałtownie się budzę i jest już rano – poranne słońce wlewa się do pokoju. Śniłem o Anie: całowała mnie, czułem jej język w ustach, moje palce wplatały się w jej włosy; tuliła się do mnie swoim rozkosznym ciałem, ręce miała związane nad głową. Gdzie ona jest? Na jedną błogosławioną chwilę zapominam o tym, co zaszło wczoraj, ale zaraz wszystko wraca gwałtowną falą. Odeszła. Kurwa. Dowód mojego pożądania wgniata się w materac – ale wspomnienie jej błękitnych oczu zasnutych mgłą bólu i upokorzenia szybko rozwiązuje ten problem. Czuję się jak ostatni drań, leżę na plecach z rękami pod głową i gapię się w sufit. Mam przed sobą cały długi dzień i po raz pierwszy od wielu lat nie wiem, co ze sobą począć. Znowu patrzę na zegar: 5:58. Cholera, równie dobrze mogę iść pobiegać. Przybycie Montecchich i Capuletich Prokofiewa dudni mi w uszach, kiedy wczesnym rankiem gnam Fourth Avenue. Wszystko mnie boli – płuca mi rozrywa, w głowie pulsuje, od środka zżera mnie rozdzierający, tępy ból. Tak mnie boli, że nie jestem w stanie biec, chociaż bardzo się staram. Przystaję, żeby zmienić muzykę, i wciągam w płuca bezcenne powietrze. Potrzebuję czegoś… gwałtownego. Pump It Black Eyed Peas to jest to. Ruszam biegiem. Orientuję się, że biegnę Vine Street i chociaż to idiotyczne, wiem, że mam nadzieję ją ujrzeć. Kiedy zbliżam się do jej ulicy, serce wali mi coraz szybciej, moje zdenerwowanie rośnie. Nie chcę ujrzeć jej za wszelką cenę – chcę się tylko przekonać, że nic jej nie jest. Nie, to nieprawda. Chcę ją zobaczyć. Wreszcie jestem na jej ulicy i biegiem mijam jej budynek. Wokół panuje spokój – ulicą przejeżdża jakiś oldsmobile, dwie osoby wyprowadzają na spacer psy – jednak w jej mieszkaniu nie widać żadnego ruchu. Przechodzę na drugą stronę ulicy i przystaję na chodniku naprzeciwko. Po chwili chowam się w jakiejś bramie i uspokajam oddech. W jednym oknie zasłony są zaciągnięte, w innych nie. Może to jej pokój. Może wciąż śpi – jeżeli w ogóle tam jest. W mojej głowie rodzi się koszmarny scenariusz: wyszła gdzieś wczoraj wieczorem, upiła się, kogoś poznała… Nie. W gardle zbiera mi się żółć na myśl, że jakieś inne ręce dotykają jej ciała, jakiś dupek pławi się w cieple jej uśmiechu, sprawia, że chichocze, że się śmieje, doprowadza ją do orgazmu. Potrzebuję całej swojej samokontroli, żeby nie wedrzeć się do jej mieszkania, by sprawdzić, że jest tam i jest sama. Sam jesteś sobie winien, Grey. Zapomnij o niej. Ona nie jest dla ciebie. Wciskam czapkę głębiej na głowę i sprintem gnam Western Avenue.
Trawi mnie wściekła, niepohamowana zazdrość, wypełnia ziejącą pustkę. Nienawidzę jej – budzi w mojej psychice coś, czego nie chcę roztrząsać. Przyspieszam, uciekam przed wspomnieniami, przed bólem, przed Aną Steele. Nad Seattle zapada zmierzch. Wstaję i się przeciągam; spędziłem w gabinecie cały dzień, nadzwyczaj produktywnie. Ros też ciężko pracowała. Przygotowała i przysłała mi pierwszy szkic biznesplanu i listu intencyjnego dla SIP. Przynajmniej będę miał oko na Anę. Ta myśl w jednakowym stopniu boli i sprawia przyjemność. Przeczytałem i poczyniłem uwagi do dwóch wniosków patentowych, kilku kontraktów i nowej specyfikacji projektu i przez cały ten czas, skupiony na pracy, nie myślałem o Anie. Mały szybowiec wciąż stoi na moim biurku, przypominając mi szczęśliwsze chwile, jak Ana napisała w swoim liściku. Wyobrażam ją sobie, jak staje w drzwiach mojego gabinetu, ubrana w jeden z moich T-shirtów, długonoga i błękitnooka, na chwilę przedtem, jak mnie uwiodła. Kolejny pierwszy raz. Tęsknię za nią. Wreszcie przyznałem się do tego przed sobą. Sprawdzam telefon w próżnej nadziei i widzę, że Elliot przysłał esemesa. Piwo, ważniaku? Odpisuję: Nie. Jestem zajęty. Elliot z miejsca odpowiada. W takim razie pierdol się. No właśnie. Pierdol się. Od Any nic: żadnych nieodebranych połączeń. Żadnego mejla. Ból doskwiera mi coraz bardziej. Nie zadzwoni. Chciała się uwolnić. Chciała ode mnie uciec i nie mogę mieć o to do niej pretensji. Tak będzie lepiej. Idę do kuchni, żeby zmienić otoczenie. Gail wróciła. Kuchnia jest wysprzątana, na kuchence coś bulgocze w garnku. Pachnie smakowicie… ale nie jestem głodny. Gail wchodzi do kuchni i zastaje mnie, jak zaglądam do garnka. – Dobry wieczór panu. – Dobry wieczór, Gail. Milczy – czymś zdumiona. Moim widokiem? Cholera, muszę wyglądać podle. – Chicken Chasseur? – pyta niepewnie. – Jasne – bąkam pod nosem. – Dla dwóch osób? – pyta. Spoglądam na nią, co ją krępuje. – Jednej. – Dziesięć minut? – pyta z wahaniem. – Może być. – Głos mam lodowaty. Obracam się, by wyjść. – Proszę pana? – powstrzymuje mnie. – O co chodzi, Gail? – Nie, nic takiego. Przepraszam. – Obraca się do kuchenki, żeby zamieszać kurczaka, a ja idę wziąć kolejny prysznic.
Kurwa, nawet mój personel zauważył, że źle się dzieje w państwie duńskim.
PONIEDZIAŁEK, 6 CZERWCA 2011
Boję się położyć do łóżka. Minęła już północ, jestem zmęczony, ale siedzę przy fortepianie i w
kółko gram Bacha-Marcella. Pamiętam, jak słuchała tego z głową wspartą na moim ramieniu. Niemal czuję jej zapach. Do kurwy nędzy, powiedziała, że spróbuje! Przestaję grać i chwytam rękami głowę, waląc łokciami w klawiaturę. Fortepian wydaje dwa fałszywe dźwięki. Powiedziała, że spróbuje, ale już po pierwszej przeszkodzie zrezygnowała. Potem uciekła. Czemu uderzyłem ją tak mocno? W głębi duszy znam odpowiedź – ponieważ poprosiła o to, a ja byłem zbyt niecierpliwy, zbyt porywczy i samolubny, by oprzeć się pokusie. Zwiedziony wyzwaniem, które mi rzuciła, wykorzystałem nadarzającą się okazję, żeby przejść do punktu, do którego chciałem nas zaprowadzić. Ona nie wypowiedziała hasła bezpieczeństwa, a ja zraniłem ją za mocno, mocniej, niż potrafiła znieść – choć obiecałem, że nigdy tego nie zrobię. Co za pieprzony ze mnie głupiec. Czy mogła mi potem zaufać? Słusznie, że odeszła. Bo niby dlaczego, do cholery, miałaby dalej ze mną być? Zastanawiam się, czy się nie upić. Nie byłem pijany od piętnastego roku życia – no, może zrobiłem to jeszcze raz, kiedy miałem dwadzieścia jeden lat. Nienawidzę utraty kontroli. Wiem, co alkohol robi z człowiekiem. Przeszywa mnie dreszcz, odsuwam od siebie te wspomnienia i postanawiam, że pora zakończyć ten dzień. Leżę w łóżku i modlę się o sen bez snów… jeśli jednak coś ma mi się przyśnić, niech to będzie ona. Mamusia ślicznie dzisiaj wygląda. Siada i pozwala mi szczotkować swoje włosy. Patrzy na mnie w lustrze i uśmiecha się tym swoim wyjątkowym uśmiechem. Uśmiechem przeznaczonym tylko dla mnie. Rozlega się głośny huk, łomot. Wrócił. Nie! „Kurwa, gdzie jesteś, dziwko? Przyprowadziłem kolegę. Ma kasę”. Mamusia wstaje, chwyta mnie za rękę i wpycha do szafy. Siedzę na jej butach, najciszej jak się da, zatykam rękami uszy i mocno zaciskam powieki. Ubrania pachną mamusią. Lubię ten zapach. Lubię tu siedzieć. Schowany przed nim. On wrzeszczy. „Gdzie ten pieprzony kurdupel?” Chwyta mnie za włosy i wywleka z szafy. „Nie zepsujesz zabawy, ty mały gnojku”. Z całej siły uderza mamusię w twarz. „Postaraj się, suko, zrób mojemu kumplowi dobrze, potem możesz się naćpać”. Mamusia patrzy na mnie i płacze. Nie płacz, mamusiu. Do pokoju wchodzi jeszcze jeden mężczyzna. Wielki z brudnymi włosami. Ląduję w drugim pokoju. On przewraca mnie na podłogę i rozbijam sobie kolano. „I co ja mam z tobą zrobić, ty wredny mały gnojku?” Obrzydliwie śmierdzi. Śmierdzi piwskiem i pali papierosa.
Budzę się. Serce wali mi, jakbym przebiegł czterdzieści przecznic ścigany przez wściekłe psy. Wyskakuję z łóżka, spychając wspomnienia w najgłębsze zakamarki umysłu. Biegnę do kuchni, żeby napić się wody. Muszę zobaczyć się z Flynnem. Koszmary są coraz gorsze. Kiedy Ana spała obok mnie, nie miałem żadnych. Niech to szlag. Nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, że mógłbym spać z którąś ze swoich uległych. Zwyczajnie nie miałem na to ochoty. Bałem się, że przez sen mnie dotkną? Nie wiem. Dopiero cudowna, niewinna dziewczyna pokazała mi, jakie to może być miłe i kojące. Dawniej patrzyłem, jak moje uległe śpią, ale był to wyłącznie wstęp do seksu. Pamiętam, jak godzinami przyglądałem się śpiącej Anie w hotelu Heathman. Im dłużej na nią
patrzyłem, tym piękniejsza mi się wydawała: idealna gładka skóra skąpana w miękkim świetle, ciemne włosy rozrzucone na poduszce, długie rzęsy trzepoczące przez sen. Usta miała rozchylone, widziałem jej zęby i język, kiedy oblizywała wargi. Było to najbardziej podniecające przeżycie – patrzenie na nią. A kiedy w końcu sam obok niej usnąłem, słuchając jej równego oddechu i patrząc, jak jej piersi unoszą się i opadają, spałem dobrze… tak dobrze. Wracam do gabinetu i biorę do ręki szybowiec. Uśmiecham się do niego ciepło i odczuwam pewną ulgę. Z jednej strony rozpiera mnie duma, że go skleiłem, z drugiej czuję się idiotycznie, myśląc o tym, co zrobię. To był jej ostatni prezent dla mnie. A czym obdarowała mnie na początku…? Oczywiście. Tym, że była sobą. Poświęciła siebie, by zaspokoić moje potrzeby. Moją chciwość. Moją żądzę. Moje ego… moje popieprzone, pokręcone ego. Cholera, czy ten ból wreszcie minie? Czując się trochę głupio, zabieram szybowiec do łóżka. – Co życzy pan sobie na śniadanie? – Poproszę tylko kawę, Gail. Waha się. – Nie jadł pan kolacji. – I co w związku z tym? – Może dopada pana jakaś choroba? – Gail, podaj mi tylko kawę. Proszę. – Ucinam tę rozmowę. Nic jej do tego. Zaciska usta, ale bez słowa kiwa głową i wraca do ekspresu do kawy. Ja idę do gabinetu po dokumenty i szukam wyściełanej bąbelkową folią koperty. Z samochodu dzwonię do Ros. – Świetnie się spisałaś w sprawie SIP, ale biznesplan trzeba nieco poprawić. Złóżmy ofertę. – Christianie, czy to nie za szybko? – Chcę to załatwić od razu. Mejlem przesłałem ci moje propozycje co do ceny ofertowej. Będę w biurze od siódmej trzydzieści. Spotkajmy się. – Jeśli jesteś zdecydowany. – Jestem. – Dobra. Zadzwonię do Andrei, niech umówi spotkanie. Mam też porównanie Detroit i Savannah. – I? – Detroit. – Rozumiem. Cholera… nie Savannah. – Porozmawiamy później. – Rozłączam się. Siedzę pogrążony w ponurej zadumie w moim audi prowadzonym przez Taylora. Zastanawiam się, jak Anastasia dojedzie dzisiaj do swojej nowej pracy. Może kupiła wczoraj samochód, chociaż jakoś w to wątpię. Zastanawiam się, czy jest równie nieszczęśliwa jak ja… mam nadzieję, że nie. Może zrozumiała, że tylko idiotycznie się we mnie zadurzyła. Nie może mnie kochać. A już na pewno nie teraz – nie po tym, co jej zrobiłem. Nikt nigdy nie powiedział, że mnie kocha, z wyjątkiem oczywiście mamy i taty, ale nawet oni mówili to bardziej z poczucia obowiązku. W uszach dzwonią mi słowa Flynna, gdy mówi o bezwarunkowej miłości rodziców – nawet wobec dzieci
adoptowanych. Ja jednak nigdy nie dam się przekonać; sprawiałem im wyłącznie zawód. – Proszę pana? – Tak, o co chodzi? Taylor mnie zaskoczył. Trzyma otwarte drzwi samochodu, czekając na mnie z troską w oczach. – Jesteśmy na miejscu, proszę pana. Cholera… jak długo tu już stoimy? – Dziękuję. Dam ci znać, o której wieczorem. Skup się, Grey. Wysiadam z windy, Andrea z Olivią jednocześnie podnoszą na mnie wzrok. Olivia trzepocze rzęsami i zakłada za ucho kosmyk włosów. Chryste – dość już mam tej dziewuchy. Niech HR przeniesie ją do innego działu. – Olivio, poproszę kawę. Przynieś mi też croissanta. Zrywa się, żeby spełnić moje polecenie. – Andreo, połącz mnie po kolei z Welchem, Barneyem, potem Flynnem i wreszcie Claude’em Bastille’em. Niech nikt mi nie przeszkadza, nawet moja matka… chyba że… chyba że zadzwoni Anastasia Steele. Okej? – Oczywiście, proszę pana. Zapoznać pana z kalendarzem na dziś? – Nie. Najpierw muszę napić się kawy i coś zjeść – patrzę z gniewem na Olivię, która w żółwim tempie idzie w stronę windy. – Tak jest, proszę pana – woła za mną Andrea, kiedy otwieram drzwi do swojego gabinetu. Z teczki wyjmuję kopertę, w której schowałem najcenniejszą rzecz, jaką posiadam – szybowiec. Ustawiam go na biurku i myślę o Anastasii Steele. Dzisiaj rano zaczyna nową pracę, pozna nowych ludzi… nowych mężczyzn. Ogarnia mnie przygnębienie. Zapomni o mnie. Nie, nie zapomni. Kobiety zawsze pamiętają facetów, którzy pieprzyli je jako pierwsi, no nie? Choćby tylko dlatego na zawsze pozostanę w jej pamięci. Ale nie chcę być wyłącznie wspomnieniem, chcę, żeby o mnie myślała. Co mam zrobić? Rozlega się pukanie do drzwi i pojawia się Andrea. – Kawa i croissant dla pana – oznajmia. – Wejdź. Zmierza szybko do mojego biurka, zerkając na stojący na nim szybowiec, ale nie odzywa się. Stawia przede mną śniadanie. Czarna kawa. Spisałaś się, Andreo. – Dziękuję. – Zostawiłam wiadomości Welchowi, Barneyowi i Bastille’owi. Flynn oddzwoni za pięć minut. – Dobrze. Odwołaj wszystkie moje spotkania towarzyskie w tym tygodniu. Żadnych lunchów, żadnych wieczornych wyjść. Zadzwoń do Barneya, niech znajdzie jakąś dobrą florystkę. Andrea notuje błyskawicznie w swoim notesie. – Proszę pana, korzystamy z Arcadia’s Roses. Mam zamówić dla pana kwiaty? – Nie, podaj mi tylko numer. Sam się tym zajmę. To wszystko. Kiwa głową i szybko wychodzi, jakby nie mogła się doczekać, aż opuści mój gabinet. Chwilę później dzwoni telefon. To Barney.
– Barney, musisz mi zrobić podstawkę na model szybowca. Między spotkaniami dzwonię do kwiaciarni i zamawiam dwa tuziny białych róż dla Any. Mają zostać dostarczone do jej mieszkania dzisiaj wieczorem. W ten sposób nie poczuje się zakłopotana w pracy. I nie zdoła o mnie zapomnieć. – Czy do kwiatów życzy pan sobie dołączyć wiadomość? – pyta florystka. Wiadomość dla Any? Co mam jej przekazać? Wracaj. Przepraszam. Więcej cię nie uderzę. Te słowa nie wiadomo skąd pojawiają się w mojej głowie, co wywołuje zmarszczkę na moim czole. – Hm… coś w stylu: „Gratulacje z okazji pierwszego dnia pracy, mam nadzieję, że poszło okej”. – Patrzę na szybowiec. – „I dziękuję Ci za szybowiec. To bardzo miłe z Twojej strony. Stoi na moim biurku w honorowym miejscu. Christian”. Florystka odczytuje mi wiadomość. Psiakrew, w najmniejszym nawet stopniu nie oddaje tego, co tak naprawdę chcę jej powiedzieć. – Czy to wszystko, proszę pana? – Tak. Dziękuję. – Bardzo proszę. Życzę panu miłego dnia. Wpatruję się w telefon morderczym wzrokiem. Miłego dnia, akurat. – Hej, stary, co cię gryzie? – Claude podnosi się z podłogi, na którą właśnie go powaliłem na ten jego chudy, wredny tyłek. – Jesteś dzisiaj rozjuszony. Podnosi się wolno, jak wielki kot osaczający ofiarę. Walczymy sami w podziemnej sali gimnastycznej Grey House. – Jestem wkurzony – syczę. Claude ma opanowaną twarz, kiedy krążymy wokół siebie. – Nie wchodzi się na matę, kiedy myślami jest się gdzie indziej – mówi rozbawiony, ani na chwilę nie spuszczając mnie z oka. – Mnie to pomaga. – Przesuń się w lewo. Chroń prawą. Ręka do góry, Grey. Wykonuje zamach i uderzywszy mnie w ramię, niemal mnie przewraca. – Skup się, Grey. Tutaj nie ma miejsca na bzdury z rady nadzorczej. A może chodzi o dziewczynę? W końcu jakaś niezła dupeczka zalazła ci za skórę. Kpi sobie ze mnie, jeszcze bardziej rozwścieczając. Udaje mu się: wyprowadzam kopniak wycelowany w jego bok i trafiam go raz, potem drugi, a on się chwieje. – Nie twój, kurwa, interes, Bastille. – Ho, ho, znaleźliśmy źródło bólu – Claude pieje triumfalnie. Nagle rzuca się na mnie, ale ja spodziewam się jego ataku i blokuję go, wymierzając cios i szybki kopniak. Tym razem odskakuje, ale widzę, że jest pod wrażeniem. – Nie wiem, co się tam dzieje w tym twoim małym uprzywilejowanym światku, ale działa. No, dalej. Och, teraz mu pokażę. Rzucam się na niego. Kiedy wracamy do domu, ruch na ulicach jest nieduży. – Taylorze, możemy pojechać okrężną drogą? – Dokąd, proszę pana? – Przejedź, proszę, obok mieszkania panny Steele.
– Dobrze, proszę pana. Przywykłem już do bólu. Ani na chwilę nie ustaje, jak szum w uszach. W czasie spotkań jest nieco przytłumiony i mniej dokuczliwy; dopiero kiedy zostaję sam ze swoimi myślami, przybiera na sile i szaleje wewnątrz mnie. Jak długo to jeszcze potrwa? Zbliżamy się do jej mieszkania i serce mi przyspiesza. Może ją zobaczę. Czuję podniecenie i niepokój. I nagle uświadamiam sobie, że odkąd odeszła, myślę wyłącznie o niej. Jej nieobecność stała się moim nieodłącznym towarzyszem. – Jedź wolno – wydaję Taylorowi polecenie, kiedy zbliżamy się do jej budynku. Światła w oknach są zapalone. Jest w domu! Mam nadzieję, że sama i stęskniona za mną. Czy dostała kwiaty? Chcę sprawdzić telefon – może przysłała jakąś wiadomość – ale nie mogę oderwać oczu od jej okien; boję się, że mógłbym ją w którymś z nich przegapić. Czy nic jej nie jest? Myśli o mnie? Zastanawiam się, jak minął jej pierwszy dzień w pracy. – Jeszcze raz, proszę pana? – pyta Taylor, kiedy mijamy wolno jej budynek i okna jej mieszkania znikają mi z widoku. – Nie. Wypuszczam powietrze; na chwilę przestałem oddychać i nawet tego nie zauważyłem. W drodze do Escali przeszukuję mejle i esemesy w nadziei, że znajdę coś od niej… ale nie ma nic. Jest za to wiadomość od Eleny. Jak się czujesz? Ignoruję esemes. W moim mieszkaniu panuje cisza; wcześniej nie zwracałem na to uwagi. Brak Anastasii tylko tę ciszę wzmaga. Popijając koniak, kręcę się niespokojnie po bibliotece. Co za ironia; nigdy jej tu nie przyprowadziłem, chociaż tak kocha książki. Mam nadzieję, że odnajdę tu spokój, bo w bibliotece nic mi się z nią nie kojarzy. Przyglądam się swoim książkom, porządnie ustawionym na półkach i skatalogowanym. Mój wzrok spoczywa na stole bilardowym. Czy Ana gra w bilard? Raczej wątpię. Nagle wyobrażam ją sobie rozciągniętą na zielonym suknie. Być może nie mam żadnych wspomnień z tego pokoju, ale moja wyobraźnia jest bardzo wybujała i nad wyraz chętna, by kreować bardzo wyraźne wizje uroczej panny Steele. Nie zniosę tego. Pociągam kolejny łyk koniaku i wychodzę z biblioteki.
WTOREK, 7 CZERWCA 2011 Pieprzymy się. Ostro. Przy drzwiach do łazienki. Jest moja. Wchodzę w nią, raz za razem. Napawam się nią: jej dotykiem, jej zapachem, jej smakiem. Chwytam w garść jej włosy, żeby nie mogła się poruszyć. Trzymam ją za tyłek, nogami oplata mnie w pasie. Nie może się poruszyć; przygważdżam ją. Owija się wokół mnie jak jedwab. Szarpie mnie za włosy. O tak. Jestem w domu. Tu właśnie pragnę być… w niej. Ona. Jest. Moja. Już niemal dochodzi, zaciska wokół mnie mięśnie, głowę odrzuca do tyłu. No, dalej, zrób to dla mnie. Krzyczy, a ja idę w jej ślady… och tak, moja słodka, najsłodsza Anastasio. Uśmiecha się sennie, zaspokojona – i taka seksowna. Staje i spogląda na mnie, z tym wesołym uśmieszkiem na ustach, nagle odpycha mnie i cofa się bez słowa. Chwytam ją i jesteśmy w pokoju zabaw. Przytrzymuję ją na ławce. Unoszę w ręce pejcz, żeby wymierzyć jej karę… ale ona znika. Stoi przy drzwiach i coraz bardziej się oddala. Drzwi znikają, ale ona nie przestaje. Wyciąga do mnie błagalnie ręce. „Chodź ze mną”, szepcze, ale wciąż się cofa, coraz bardziej niewyraźna… znika… nie widzę jej… odeszła. „Nie!” – krzyczę. „Nie!” Ale nie mogę dobyć głosu. Jestem niemy. Niemy… znowu.
Budzę się oszołomiony. Cholera – to był sen. Kolejny wyrazisty sen. Tym razem jednak inny. Cholera! Cały lepię się od potu. Przez chwilę czuję ten dawno zapomniany, ale jakże znajomy strach i podniecenie – jednak nie jestem już własnością Eleny. Przenajświętszy Jezu. Ostatni raz mi się to przydarzyło, kiedy miałem ile? Piętnaście? Szesnaście lat? Leżę w ciemnościach, czując do siebie obrzydzenie. Ściągam podkoszulek i wycieram się. Wszędzie jest pełno spermy. Uśmiecham się do siebie, mimo tępego bólu straty. Ten erotyczny sen wart był tego. Za to reszta… kurwa mać. Obracam się i zasypiam znowu. Poszedł sobie. Mamusia siedzi na kanapie. Jest bardzo spokojna. Wpatruje się w ścianę i od czasu do czasu mruga powiekami. Stoję przed nią, ale ona mnie nie widzi. Macham do niej i już mnie widzi, ale mnie odgania. Nie, Małpeczko, nie teraz. On robi mamusi krzywdę. Mnie też. Nienawidzę go. Jestem na niego taki wściekły. Najlepiej jest, kiedy mamusia i ja jesteśmy sami. Wtedy jest moja. Moja mamusia. Brzuszek mnie boli. Znowu jest głodny. Jestem w kuchni i szukam jakichś ciastek. Przysuwam krzesło do szafek i wdrapuję się na nie. Znajduję pudełko krakersów. Nic innego nie ma. Siadam na krześle i otwieram pudełko. W środku są tylko dwa krakersy. Zjadam je. Są smaczne. Słyszę go. Wrócił. Zeskakuję, biegnę do swojego pokoju i wdrapuję się do łóżka. Udaję, że śpię. Trąca mnie palcem. „Nie ruszaj się stąd, mały gnojku. Teraz zerżnę tę twoją matkę dziwkę. Dzisiaj nie chcę już oglądać twojej paskudnej mordy. Rozumiesz?” Nie odpowiadam, więc uderza mnie w twarz. „Albo cię poprzypalam, ty mały fiutku”. Nie. Nie. Nie lubię tego. Nie lubię, kiedy mnie przypala. To boli. „Rozumiesz, debilu?” Wiem, że chce, żebym się rozpłakał. To trudne. Nie mogę nawet pisnąć. Uderza mnie pięścią…
Znowu budzę się gwałtownie i leżę w bladym świetle świtu, ciężko dysząc. Czekam, aż serce mi się uspokoi, i próbuję przełknąć kwaśny smak bólu w ustach. Ona cię przed tym uratowała, Grey. Kiedy była z tobą, nie przeżywałeś wciąż od nowa bólu tamtych wspomnień. Czemu pozwoliłeś jej odejść? Patrzę na budzik: 5:15. Pora iść pobiegać. Jej budynek wygląda ponuro, wciąż pogrążony w cieniu, nietknięty porannym słońcem. Pasuje do mojego nastroju. W oknach jej mieszkania jest ciemno, ale zasłony w pokoju, któremu przyglądałem się wcześniej, są zaciągnięte. To musi być jej sypialnia. Mam nadzieję, że śpi tam sama. Wyobrażam ją sobie zwiniętą na białym metalowym łóżku, malutki kłębek Any. Czy śni o mnie? Czy ma koszmary ze mną? Czy już o mnie zapomniała? Nigdy nie czułem się taki nieszczęśliwy, nawet jako nastolatek. Może kiedy stałem się Greyem… Sięgam pamięcią wstecz. Nie, nie – nie na jawie. Tego już za wiele. Z kapturem naciągniętym na głowę, oparty o kamienną ścianę kryję się w bramie budynku naprzeciwko. Przychodzi mi do głowy
straszna myśl: że stoję tak za tydzień, za miesiąc… za rok? Obserwuję, czekam, byle tylko choć przelotnie ujrzeć dziewczynę, która kiedyś była moja. Co za udręka. Stałem się tym, co mi zawsze zarzucała – stalkerem. Nie mogę tak dalej. Muszę ją zobaczyć. Przekonać się, że nic jej nie jest. Muszę wymazać z pamięci ten obraz, kiedy widziałem ją po raz ostatni: gdy zraniona, upokorzona, pokonana odchodziła ode mnie. Muszę coś wymyślić. Kiedy wracam do Escali, Gail przygląda mi się beznamiętnie. – Nie prosiłem o to. – Patrzę na omlet, który postawiła przede mną. – W takim razie go wyrzucę, proszę pana – mówi i sięga po talerz. Wie, że nie znoszę, kiedy jedzenie się marnuje, ale nawet nie drgnie pod moim surowym spojrzeniem. – Robi to pani celowo, pani Jones. Wścibska baba. A ona uśmiecha się triumfująco, chociaż pod nosem. Patrzę na nią rozgniewany, ale ona jest niewzruszona, a ja, pomny nocnego koszmaru, pochłaniam wszystko co do okruszyny. Czy mogę zadzwonić do Any, żeby tylko się przywitać? Odbierze telefon ode mnie? Patrzę na stojący na biurku szybowiec. Poprosiła, żebym się z nią nie kontaktował. Powinienem to uszanować i dać jej spokój. Ale chcę usłyszeć jej głos. Przez chwilę się zastanawiam, czy może zadzwonić i się rozłączyć, byle tylko usłyszeć, jak mówi. – Christianie? Christianie, dobrze się czujesz? – Wybacz, Ros, o co chodzi? – Jesteś taki rozkojarzony. Nigdy nie widziałam cię w takim stanie. – Nic mi nie jest – warczę. Cholera – skup się, Grey. – Mówiłam, że sytuacja finansowa SIP jest trudniejsza, niż sądziliśmy. Na pewno chcesz to kontynuować? – Tak. – Głos mam zacięty. – Na pewno. – Ich zespół zjawi się dzisiaj po południu, żeby podpisać umowę wstępną. – Świetnie. A co z naszą propozycją dla Eamona Kavanagh? Zasępiony stoję i patrzę przez drewniane żaluzje na Taylora, który parkuje przed gabinetem Flynna. Jest późne popołudnie, a ja wciąż myślę o Anie. – Christianie, z przyjemnością wezmę pieniądze za to, żeby popatrzeć, jak gapisz się przez okno, ale przyszedłeś tu chyba nie dla widoku – odzywa się Flynn. Obracam się ku niemu, a on patrzy na mnie z uprzejmym wyczekiwaniem. Wzdycham i podchodzę do kanapy. – Koszmary wróciły. Najgorsze ze wszystkich dotąd. Flynn unosi brew. – Te same? – Tak. – Co się zmieniło? – przechyla głowę w oczekiwaniu na moją odpowiedź. Kiedy milczę, dodaje: – Christianie, wyglądasz jak kupa nieszczęścia. Coś się stało. – Poznałem dziewczynę.
– I? – Zostawiła mnie. Jest zdumiony. – Już wcześniej kobiety cię zostawiały. Czym się różni ten przypadek? Patrzę na niego pustym wzrokiem. Czym się różni? Ana jest inna. Moje myśli zlewają się w jeden barwny kolaż: nie była uległą. Nie mieliśmy umowy. Była seksualnie niedoświadczona. Była pierwszą kobietą, od której chciałem czegoś więcej niż tylko seksu. Chryste – te wszystkie pierwsze razy, które z nią przeżyłem: pierwsza dziewczyna, obok której spałem, pierwsza dziewica, pierwsza, którą przedstawiłem rodzinie, pierwsza, która leciała Charliem Tango, pierwsza, którą zabrałem na lot szybowcem. No właśnie… Inna. Flynn przerywa moje rozmyślania. – To proste pytanie, Christianie. – Brakuje mi jej. Twarz ma w dalszym ciągu uprzejmą i zatroskaną, poza tym jednak nie zdradza się z niczym. – Nigdy wcześniej nie tęskniłeś za żadną kobietą, z którą byłeś? – Nie. – Czyli ta była inna – podpowiada. Wzruszam ramionami, on jednak nie daje za wygraną. – Czy wasz związek opierał się na umowie? Była uległą? – Miałem nadzieję, że nią zostanie. Ale jej to nie odpowiadało. Flynn marszczy brwi. – Nie rozumiem. – Złamałem jedną ze swoich zasad. Zdobywałem ją przekonany, że jej się to spodoba, ale okazało się, że to nie dla niej. – Opowiedz mi, co się stało. Tama puszcza i opowiadam o wszystkim, co wydarzyło się przez ostatni miesiąc, od momentu, kiedy Ana wpadła jak burza do mojego gabinetu, aż do chwili, gdy w sobotę odeszła. – Rozumiem. Rzeczywiście sporo się tego nazbierało od naszego ostatniego spotkania. – Pociera ręką brodę i uważnie mi się przygląda. – Christianie, mamy tu do czynienia z wieloma problemami, w tej chwili jednak chciałbym skupić się na jednym: co czułeś, kiedy powiedziała, że cię kocha. Wciągam gwałtownie powietrze, żołądek ściska mi się ze strachu. – Przerażenie – wyduszam z siebie szeptem. – Oczywiście. – Flynn kręci głową. – Nie jesteś potworem, za jakiego się uważasz. Zasługujesz na miłość bardziej, niż sądzisz. Wiesz o tym. Ciągle ci to powtarzam. Przekonanie, że jest inaczej, mieszka tylko w twojej głowie. Patrzę na niego, nieczuły na pochlebstwa. – A jak czujesz się teraz? Zagubiony. Czuję się zagubiony. – Tęsknię za nią. Chcę ją zobaczyć. – Znowu jestem w konfesjonale, winny swoich grzechów: pragnę jej, a to pragnienie jest straszliwie mroczne, jakby była narkotykiem, od którego się uzależniłem.
– Więc mimo że ona nie potrafi zaspokoić twoich potrzeb – jak to postrzegasz – tęsknisz za nią? – Tak. I rzecz nie w tym, że tak to postrzegam, John. Ona nie może być tą, której pragnę, ale też ja nie mogę być tym, kogo pragnie ona. – Jesteś tego pewien? – Odeszła ode mnie. – Odeszła, bo ją zbiłeś. Czy możesz mieć do niej pretensje, że nie podziela twoich upodobań? – Nie. – A nie myślałeś, żeby związać się z nią na jej warunkach? Słucham?! Gapię się na niego wstrząśnięty. On tymczasem mówi dalej. – Czy seks z nią cię zaspokajał? – Oczywiście, że tak – odwarkuję zirytowany. Nie zwraca uwagi na mój ton. – A kiedy ją biłeś? – Też, i to bardzo. – Chciałbyś to powtórzyć? Powtórzyć? I patrzeć, jak odchodzi – znowu? – Nie. – A to dlaczego? – Bo to nie dla niej. Zadałem jej ból. Prawdziwy, dotkliwy ból… a ona nie może… nie chce… – milknę. – Nie lubi tego. Była wściekła. Naprawdę wściekła jak cholera. – Wyraz jej twarzy, zranione spojrzenie będą mnie jeszcze długo prześladować… i nie chcę już nigdy więcej ich wywołać. – Dziwi cię to? Kręcę głową. – Była wściekła – szepczę. – Nigdy jej takiej nie widziałem. – Jak się wtedy czułeś? – Bezradny. – A to uczucie znasz – podpowiada. – Znam? W jakim sensie? – O co mu chodzi? – Nie rozpoznajesz w tym siebie? Swojej przeszłości? Jego pytanie wyprowadza mnie z równowagi. Kurwa, w kółko to wałkujemy. – Nie. To coś innego. Związek łączący mnie z panią Lincoln polegał na czymś zupełnie innym. – Nie chodziło mi o panią Lincoln. – A o co? – Głos niemal mi zamiera, bo zaczynam rozumieć, do czego zmierza. – Przecież wiesz. Z trudem łapię powietrze, przytłoczony niemocą i wściekłością bezbronnego dziecka. Tak. Wściekłością. Sięgającą głęboko, obezwładniającą wściekłością… i strachem. Ciemność kotłuje się we mnie gniewnie. – To nie to samo – syczę przez zaciśnięte zęby, starając się nie stracić nad sobą panowania. – Rzeczywiście, nie to samo – zgadza się Flynn. Ale wspomnienie jej wściekłości wciąż staje mi przed oczami. „To ci się naprawdę podoba? Ja w tym stanie?!” Mój gniew rośnie. – Wiem, co kombinujesz, doktorku, ale to nieuczciwe porównanie. Prosiła, żebym jej pokazał.
Przecież jest dorosła, do kurwy nędzy. Mogła użyć hasła bezpieczeństwa. Mogła powiedzieć, żebym przestał. Nie zrobiła tego. – Wiem. Wiem. – Unosi ręce. – Po prostu brutalnie ilustruję, o co mi chodzi, Christianie. Jesteś gniewnym człowiekiem i masz ku temu aż nadto powodów. Nie będziemy teraz do tego wracać. Niewątpliwie cierpisz, a nasza terapia ma na celu sprawić, żebyś zaczął siebie bardziej akceptować i poczuł się lepiej sam ze sobą. – Przerywa. – Ta dziewczyna… – Anastasia – burczę nadąsany. – Anastasia. Najwyraźniej wywarła na tobie ogromne wrażenie. Jej odejście spotęgowało twoje problemy wynikające z porzucenia i zespołu stresu pourazowego. To oczywiste, że znaczy dla ciebie o wiele więcej, niż jesteś to gotów sam przed sobą przyznać. Gwałtownie wciągam powietrze. Dlatego to takie bolesne? Ponieważ ona znaczy więcej, znacznie więcej? – Musisz skupić się na tym, czego chcesz – mówi dalej Flynn. – A moim zdaniem chcesz być z tą dziewczyną. Tęsknisz za nią. Chcesz z nią być? Być z Aną? – Tak – mówię szeptem. – Więc musisz skupić się na celu. I tu wracamy do tego, co wałkujemy przez cztery ostatnie spotkania: terapii skoncentrowanej na rozwiązaniach. Jeżeli ona cię kocha, a tak ci powiedziała, na pewno też cierpi. Powtórzę więc moje pytanie: myślałeś o bardziej konwencjonalnym związku z tą dziewczyną? – Nie. – Dlaczego? – Bo nigdy nie przyszło mi do głowy, że jestem do tego zdolny. – No ale skoro ona nie jest gotowa odgrywać roli uległej, ty nie możesz grać roli pana. Gapię się na niego. To nie rola – ja taki jestem. I nagle nie wiadomo skąd przychodzi mi na myśl jeden z moich wcześniejszych mejli do Anastasii. Moje własne słowa: „Wydaje mi się, że nie rozumiesz, iż w relacji pan/uległa to uległa ma prawdziwą władzę. Czyli Ty. Powtarzam raz jeszcze – Ty masz całą władzę. Nie ja”. Skoro ona tego nie chce… to ja też nie. Zaczyna budzić się we mnie nadzieja. Mógłbym? Mógłbym być z Anastasią w związku waniliowym? Czuję ciarki na całym ciele. Kurwa. Niewykluczone. Jeśli dałbym radę, zechciałaby mnie z powrotem? – Christianie, nieraz dowodziłeś, że jesteś człowiekiem, który bardzo dużo może, pomimo swoich problemów. Takich ludzi rzadko się spotyka. Kiedy już wyznaczysz sobie cel, dążysz do niego i osiągasz go, zwykle przekraczając własne oczekiwania. Słuchając cię dzisiaj, nie mam wątpliwości, że twoim celem było uczynienie Anastasii taką, jaką pragnąłeś ją widzieć, nie wziąłeś tylko pod uwagę jej niedoświadczenia i uczuć. Mam wrażenie, że byłeś tak skupiony na swoim celu, że przegapiłeś podróż, w którą razem wyruszyliście. Przed oczami staje mi ostatni miesiąc: jej wtargnięcie do mojego gabinetu, skrępowanie u Claytona, jej dowcipne, złośliwe mejle, jej niewyparzona buzia… jej śmiech…jej krnąbrność, jej odwaga – i uświadamiam sobie, że podobało mi się to wszystko, podobała mi się każda jedna spędzona z nią
minuta. To, jak mnie złościła, rozpraszała, śmieszyła, jak była zmysłowa i cielesna – tak, podobało mi się wszystko. Odbywaliśmy razem niezwykłą podróż, oboje – a ja z całą pewnością. Pojawiają się ponure myśli. Ana nie zdaje sobie sprawy z głębi mego zdeprawowania, z mroku, który mieszka w mojej duszy, drzemiącego we mnie potwora – może jednak powinienem zostawić ją w spokoju. Nie jestem jej wart. Nie może mnie kochać. Ale nawet kiedy tak myślę, wiem, że nie mam dość siły, by trzymać się od niej z daleka… jeżeli oczywiście przyjmie mnie z powrotem. Flynn przywołuje mnie do rzeczywistości. – Christianie, pomyśl o tym. Nasz czas dobiegł końca. Spotkamy się za kilka dni i porozmawiamy o innych problemach, o których wspomniałeś. Poproszę Janet, żeby zadzwoniła do Andrei i umówiła kolejne spotkanie. Wstaje, a ja wiem, że na mnie już pora. – Dużo muszę sobie przemyśleć – zwracam się do niego. – Na tym polega moja praca, żeby dawać ludziom do myślenia. Tylko kilka dni, Christianie. Musimy porozmawiać jeszcze o bardzo wielu rzeczach. Ściska mi rękę z dodającym otuchy uśmiechem i wychodzę od niego z malutkim pączkiem nadziei. Stoję na balkonie i patrzę na Seattle nocą. Tu w górze jestem sam, daleki od tego wszystkiego. Jak to ona powiedziała? Wieża z kości słoniowej. Na ogół odczuwam tu spokój – ostatnio jednak pewna niebieskooka kobieta zburzyła to. „Myślałeś, żeby być z nią w związku na jej zasadach?” Słowa Flynna mnie prześladują, niosąc ze sobą tak wiele możliwości. Mógłbym ją odzyskać? Ta myśl mnie przeraża. Pociągam łyk koniaku. Czemu miałaby mnie znowu chcieć? Czy jestem w stanie być tym, kogo ona pragnie? Nie zrezygnuję z tej nadziei. Muszę znaleźć sposób. Potrzebuję jej. Coś zwraca moją uwagę – jakiś ruch, przemykający cień. Marszczę brwi. Co do…? Obracam się, ale niczego nie zauważam. Zaczynam mieć zwidy. Jednym haustem dopijam koniak i wracam do salonu.
ŚRODA, 8 CZERWCA 2011 Mamusiu! Mamusiu! Mamusia śpi na podłodze. Bardzo długo już śpi. Potrząsam nią. Nie budzi się. Jego już nie ma, ale mamusia dalej się nie budzi. Pić mi się chce. W kuchni przystawiam krzesło do zlewu i piję wodę. Ochlapuję sobie sweterek. Mój sweterek jest brudny. Mamusia wciąż śpi. Mamusiu, obudź się! Leży nieruchomo. Jest zimna. Idę po swój kocyk, przykrywam mamusię i kładę się obok niej na lepkim zielonym dywanie. Brzuszek mnie boli. Jest głodny, ale mamusia wciąż śpi. Mam dwa samochodziki. Jeden jest żółty, drugi czerwony. Mój zielony samochodzik gdzieś się zgubił. Urządzam sobie wyścig po podłodze, gdzie mamusia śpi. Chyba jest chora. Szukam czegoś do jedzenia. W lodówce znajduję trochę groszku. Jest zimny. Jem go powoli. Boli mnie po nim brzuszek. Zasypiam obok mamusi. Groszku już nie ma. W lodówce coś jest. Dziwnie pachnie. Liżę to i język mi się przykleja. Jem to powoli. Jest paskudne. Piję wodę. Bawię się samochodzikami i zasypiam obok mamusi. Mamusia jest bardzo zimna i nie chce się obudzić. Drzwi otwierają się z trzaskiem. Przykrywam mamusię moim kocykiem. „Kurwa. Co tu się, do kurwy, stało? Och, głupia pieprzona dziwka. Cholera. Kurwa. Złaź mi z drogi, ty mały gnojku”. Kopie mnie i wali moją głową w podłogę. To boli. On kogoś woła i wychodzi. Zamyka drzwi na klucz. Kładę się obok mamusi. Boli mnie głowa. Jest tu jakaś policjantka. Nie. Nie. Nie. Nie dotykaj mnie. Nie dotykaj mnie. Nie dotykaj mnie. Zostaję przy mamusi. Nie. Nie podchodź do mnie. Policjantka ma mój kocyk i łapie mnie. Krzyczę. Mamusiu, mamusiu. Nie mogę mówić. Mamusia mnie nie słyszy. Nie umiem nic powiedzieć.
Budzę się gwałtownie, dysząc, łapczywie wciągam powietrze i rozglądam się dokoła. Och, dzięki Bogu, jestem w swoim łóżku. Strach powoli znika. Mam dwadzieścia siedem lat, nie cztery. To się musi skończyć. Kiedyś miałem koszmary pod kontrolą. Przytrafiały mi się raz na kilka tygodni, ale tak jak teraz – śnią mi się co noc – nigdy nie było. Odkąd odeszła. Obracam się na plecy i leżę wpatrzony w sufit. Kiedy leżała obok mnie, spałem spokojnie. Potrzebuję jej w swoim życiu, w swoim łóżku. Była dniem dla mojej nocy. Odzyskam ją. Jak? „Myślałeś, żeby być z nią w związku na jej zasadach?” Ona chce romantycznej miłości, kwiatków i serduszek. Czy potrafię jej to dać? Próbuję przypomnieć sobie jakieś romantyczne chwile w swoim życiu… Nie było żadnych, poza tymi spędzonymi z Aną. Kiedy było „coś więcej”. Szybowanie, IHOP, lot na pokładzie Charliego Tango. Może jednak bym potrafił. Zasypiam, a w myślach powtarzam jak mantrę: „Ona jest moja. Ona jest moja…”. Czuję jej zapach, dotyk jej miękkiej skóry, smak jej ust, słyszę jej jęki rozkoszy. Wyczerpany zapadam w erotyczny, wypełniony Aną sen. Budzę się nagle. Skóra cierpnie mi na głowie i przez chwilę mam wrażenie, że obudziłem się nie sam, lecz przez coś. Siadam, drapię się po głowie i wzrokiem przeszukuję pokój. Chociaż sen miałem bardzo cielesny, moje ciało nie zawiodło. Elena byłaby zadowolona. Wczoraj przysłała mi esemesa, ale jest teraz ostatnią osobą, z którą chcę rozmawiać – w tej chwili pragnę robić zupełnie coś innego. Wstaję i wkładam strój do biegania. Sprawdzę, co u Any. Na jej ulicy panuje spokój, tłucze się tylko dostawcza ciężarówka i jakiś samotny spacerowicz gwiżdże na psa. W jej mieszkaniu jest ciemno, okno w jej pokoju jest zasłonięte. Chowam się w swojej kryjówce stalkera, patrzę w jej okna i rozmyślam. Muszę ułożyć plan – plan, jak ją odzyskać. Gdy światło świtu pada na jej okno, podgłaśniam iPoda i z Mobym dudniącym w uszach biegnę z powrotem do Escali. – Poproszę tylko o croissanta, pani Jones. Zamiera zaskoczona i unosi brew.
– Z dżemem morelowym? – odzyskuje mowę. – Poproszę. – Podgrzeję panu kilka. Pańska kawa. – Dziękuję, Gail. Uśmiecha się. Czy dlatego, że mam ochotę na croissanty? Jeśli to ma ją uszczęśliwić, będę je jadł częściej. Na tylnym siedzeniu audi układam plan. Muszę osobiście zbliżyć się do Any Steele, by zacząć swoją kampanię mającą na celu jej odzyskanie. Dzwonię do Andrei i wiedząc, że o 7:15 nie ma jej jeszcze w pracy, zostawiam na jej poczcie głosowej wiadomość. „Andreo, jak tylko przyjdziesz, chcę sprawdzić mój rozkład zajęć na ten tydzień”. Pierwszym krokiem jest znalezienie czasu dla Any. Do cholery, jakie są moje plany na ten tydzień? W tej chwili nie mam zielonego pojęcia. Zwykle jakoś to wszystko ogarniam, ale ostatnio myślami byłem zupełnie gdzie indziej. Teraz muszę się skupić na swojej misji. Dasz radę, Grey. W głębi duszy jednak pragnę znaleźć w sobie odwagę. Niepokój ściska mi żołądek. Czy zdołam przekonać Anę, by do mnie wróciła? Wysłucha mnie? Oby. To się musi udać. Tęsknię za nią. – Proszę pana, odwołałam imprezy towarzyskie na ten tydzień, poza jedną jutrzejszą – nie wiem, co to jest. W kalendarzu jest tylko napisane „Portland”. Tak! Pieprzony fotograf! Uśmiecham się radośnie do Andrei, a ona zdumiona unosi brwi. – Dziękuję, Andreo. To na razie wszystko. Przyślij do mnie Sama. – Oczywiście, proszę pana. Życzy pan sobie jeszcze kawy? – Poproszę. – Z mlekiem? – Tak. Latte. Dziękuję ci. Uśmiecha się uprzejmie i wychodzi. To jest to! Moja przepustka! Fotograf! No dobra… tylko co dalej? Przedpołudnie upływa mi na jednym spotkaniu za drugim, a personel patrzy na mnie niespokojnie, czekając, kiedy wybuchnę. Okej, tak się rzeczywiście zachowywałem przez ostatnie dni – ale dzisiaj myślę jaśniej, jestem spokojniejszy i obecny duchem: radzę sobie ze wszystkim. Nadeszła pora lunchu; trening z Claude’em przebiegł doskonale. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie jedno: wciąż żadnych wieści o Leili. Wiemy tylko, że rozstała się z mężem i może być dosłownie wszędzie. Jeśli tylko gdzieś się pojawi, Welch natychmiast ją znajdzie. Umieram z głodu. Olivia stawia na moim biurku talerz. – Pańska kanapka. – Kurczak z majonezem? – Yyy… Patrzę na nią. Nic nie rozumie. Zaczyna głupawo się tłumaczyć. – Powiedziałem „kurczak z majonezem”, Olivio. To chyba nie jest takie trudne. – Przepraszam, panie Grey. – Już dobrze. Możesz odejść. Widać, że jej ulżyło, ale zwleka z wyjściem. Dzwonię do Andrei. – Słucham?
– Przyjdź tutaj. Andrea staje w drzwiach, spokojna i opanowana. – Pozbądź się tej dziewczyny. – Proszę pana, Olivia jest córką senatora Blandina. – Może sobie być córką królowej Anglii, kurwa. Zabierz ją z mojego biura. – Dobrze, proszę pana – Andrea się rumieni. – Znajdź sobie kogoś innego do pomocy – odzywam się łagodniejszym tonem. Nie chcę jej zrażać. – Dobrze, panie Grey. – Dziękuję. To wszystko. Uśmiecha się i wiem, że już wszystko w porządku. Jest świetną asystentką; nie chcę, żeby odeszła tylko dlatego, że zachowuję się jak dupek. Andrea wychodzi, zostawiając mnie z moją kanapką z kurczakiem – bez majonezu – i planem kampanii. Portland. Wiem, jak wygląda adres mejlowy pracownika SIP. Sądzę, że Anastasii łatwiej będzie odpowiedzieć mi na piśmie – zawsze lepiej jej to wychodziło. Od czego zacząć? Droga Ano. Nie. Droga Anastasio. Nie. Droga Panno Steele. Psiakrew! Pół godziny później wciąż gapię się w pusty ekran komputera. Co mam, do diabła, powiedzieć? Wróć… proszę. Wybacz mi. Tęsknię za Tobą. Spróbujmy po Twojemu. Chowam głowę w rękach. Czemu to takie trudne? Nie kombinuj, Grey. Daj sobie spokój z tymi bzdurami. Biorę głęboki wdech i zaczynam pisać. Tak… teraz jest dobrze. Dzwoni Andrea. – Przyszła pani Bailey, proszę pana. – Poproś, żeby zaczekała. Chwilę zwlekam i z walącym sercem klikam „wyślij”. Nadawca: Christian Grey Temat: Jutro Data: 8 czerwca 2011 14:05 Adresat: Anastasia Steele Droga Anastasio, wybacz, że przeszkadzam Ci w pracy. Mam nadzieję, że dobrze sobie radzisz. Dostałaś kwiaty ode mnie? Zauważyłem, że jutro jest otwarcie wystawy Twojego przyjaciela, Ty na pewno nie zdążyłaś jeszcze kupić samochodu, a do Portland jest daleka droga. Bardzo bym się cieszył, gdybym mógł zabrać Cię ze sobą – gdybyś zechciała. Daj mi znać. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Wpatruję się w moją skrzynkę. I wpatruję. I wpatruję… Z każdą wlokącą się niemiłosiernie sekundą mój niepokój rośnie. Wstaję i krążę po gabinecie, ale wtedy oddalam się od komputera. Wracam do biurka i po raz kolejny sprawdzam pocztę. Nic. Dla odwrócenia uwagi wodzę palcem po moim małym szybowcu. Do kurwy nędzy, Grey, weź się w garść. No, Anastasio, odpisz. Zawsze robiła to tak szybko. Patrzę na zegarek… 14:09. Cztery minuty! Nadal nic. Wstaję i znowu zaczynam wędrówkę po gabinecie, zerkając na zegarek co trzy sekundy. O 14:20 wpadam w rozpacz. Nie odpisze. Naprawdę mnie nienawidzi… Ale czy mogę mieć do niej o to pretensje? Nagle słyszę dźwięk nadchodzącego mejla. Serce podskakuje mi do gardła. Cholera! To od Ros; informuje mnie, że wróciła już do siebie. I nagle jest, w mojej skrzynce pojawiają się magiczne słowa. „Nadawca: Anastasia Steele”. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Jutro Data: 8 czerwca 2011 14:25 Adresat: Christian Grey Cześć, Christianie Dziękuję za kwiaty; są prześliczne. Tak, bardzo chętnie skorzystam z Twojej propozycji. Dziękuję. Anastasia Steele asystentka Jacka Hyde’a, redaktora naczelnego, SIP Zalewa mnie fala ulgi; zamykam oczy, rozkoszując się tym uczuciem. TAK! Jeszcze raz czytam dokładnie jej mejla, szukając jakichś wskazówek, ale jak zwykle nie mam pojęcia, co się kryje za jej słowami. Ton jest przyjacielski, ale nic ponadto. Po prostu przyjacielski. Kuj żelazo, póki gorące, Grey. Nadawca: Christian Grey Temat: Jutro Data: 8 czerwca 2011 14:27 Adresat: Anastasia Steele Droga Anastasio, o której mam po Ciebie przyjechać? Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Na odpowiedź nie muszę czekać długo. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Jutro Data: 8 czerwca 2011 14:32 Adresat: Christian Grey Wernisaż zaczyna się o 19:30. Którą godzinę proponujesz? Anastasia Steele asystentka Jacka Hyde’a, redaktora naczelnego, SIP Możemy polecieć Charliem Tango.
Nadawca: Christian Grey Temat: Jutro Data: 8 czerwca 2011 14:34 Adresat: Anastasia Steele Droga Anastasio, Portland jest dość daleko. Przyjadę po Ciebie o 17:45. Z niecierpliwością czekam na spotkanie. Christian Grey Prezes Grey Enterprises Holdings, Inc. Nadawca: Anastasia Steele Temat: Jutro Data: 8 czerwca 2011 14:38 Adresat: Christian Grey W takim razie do zobaczenia. Anastasia Steele asystentka Jacka Hyde’a, redaktora naczelnego, SIP Moja kampania zmierzająca do odzyskania Any nabiera rumieńców. Dzwonię do Andrei. – Pani Bailey wróciła już do siebie, proszę pana. – Wiem, przysłała mejla. Niech Taylor przyjedzie po mnie za godzinę. – Dobrze, proszę pana. Rozłączam się. Anastasia pracuje dla gościa o nazwisku Jack Hyde. Chcę dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Dzwonię do Ros. – Christianie. – Jest porządnie wkurzona. Niedobrze. – Mamy akta pracowników SIP? – Jeszcze nie, ale mogę je zdobyć. – Bardzo proszę. Jeszcze dzisiaj, jeśli to możliwe. Chcę wszystko, co mają na temat Jacka Hyde’a i wszystkich, którzy dla niego pracowali. – Wolno zapytać po co? – Nie. Nie odzywa się przez chwilę. – Christianie, nie wiem, co w ciebie ostatnio wstąpiło. – Ros, po prostu zrób to, dobra? Wzdycha. – Dobra. Czy teraz możemy się spotkać w sprawie oferty tajwańskiej stoczni? – Tak. Miałem ważną rozmowę i zajęła mi więcej czasu, niż zakładałem. – Zaraz przyjdę. Kiedy Ros wychodzi, odprowadzam ją do drzwi. – WSU w przyszły piątek – mówię do Andrei, a ona natychmiast zapisuje to w swoim notesie. – I polecę firmowym helikopterem? – Ros nie posiada się z radości. – Śmigłowcem – poprawiam ją. – Wszystko jedno, Christianie. Wchodząc do windy, przewraca oczami, a ja na ten widok się uśmiecham. Andrea patrzy za wychodzącą Ros, potem przenosi na mnie wyczekujący wzrok. – Zadzwoń do Stephana – mówię do niej. – Jutro lecę Charliem Tango do Portland i będzie musiał odprowadzić go do Boeing Field. – Dobrze, proszę pana. Nigdzie nie widzę Olivii.
– Nie ma jej? – Olivii? – upewnia się Andrea. Przytakuję ruchem głowy. – Tak. – Na jej twarzy maluje się ulga. – Dokąd? – Do działu finansowego. – Nieźle to wymyśliłaś. Przynajmniej senator Blandino nie wsiądzie mi na głowę. Moja pochwała wyraźnie sprawiła Andrei przyjemność. – Znajdziesz sobie kogoś do pomocy? – pytam. – Tak, proszę pana. Jutro mam rozmowy z trzema kandydatkami. – Świetnie. Taylor już jest? – Tak, proszę pana. – Odwołaj resztę spotkań na dzisiaj. Wychodzę. – Wychodzi pan? – niemal piszczy ze zdziwienia. – Tak – uśmiecham się. – Wychodzę. – Dokąd, proszę pana? – pyta Taylor, gdy rozsiadam się wygodnie na tylnym siedzeniu SUV-a. – Do sklepu Apple. – Na Northeast Forty-Fifth? – Tak. Kupię Anie iPada. Oparty wygodnie zamykam oczy i zastanawiam się, jakie aplikacje i piosenki ściągnę i jej zainstaluję. Na przykład Toxic. Uśmiecham się na tę myśl. Nie, chyba nie byłaby zachwycona. Wściekłaby się – i po raz pierwszy od jakiegoś czasu, myśląc o jej wściekłości, uśmiecham się. Ale o tej wściekłości z Georgii, nie z ostatniej soboty. Poprawiam się na siedzeniu; nie chcę sobie tego przypominać. Skupiam się na potencjalnych piosenkach, które wybiorę, szczęśliwy jak nigdy przez ostatnich kilka dni. Bzyczy mój telefon i serce mi przyspiesza. Czyżby…? Cześć, dupku. Piwko? Do diabła. To mój brat. Nie. Jestem zajęty. Wiecznie jesteś zajęty. Jutro lecę na Barbados. No wiesz, RELAKS. Widzimy się po powrocie. I wtedy już Ci nie odpuszczę piwa!!! Na razie, Lelliot. Bezpiecznej podróży. To był niezapomniany wieczór, przepełniony muzyką – nostalgiczna podróż przez moje iTunes, gdy przygotowywałem playlistę dla Anastasii. Pamiętam, jak tańczyła w mojej kuchni. Szkoda, że nie wiem, czego słucha. Wyglądała prześmiesznie i uroczo. To było po tym, jak pieprzyłem ją po raz pierwszy. Nie. Jak po raz pierwszy się z nią kochałem? Żadne z tych określeń nie brzmi jak należy. Pamiętam, jak tego wieczora, kiedy przedstawiłem ją moim rodzicom, poprosiła mnie żarliwie: „Chcę, żebyś się ze mną kochał”. To proste zdanie kompletnie mnie zszokowało – a ona tylko chciała mnie dotknąć. Na myśl o tym wstrząsa mną dreszcz. Muszę jej wytłumaczyć, że dla mnie to granica
bezwzględna – nie znoszę, kiedy ktoś mnie dotyka. Potrząsam głową. Uprzedzasz fakty, Grey. Najpierw skończ jedno. Sprawdzam dedykację na iPadzie. Anastasio – to dla Ciebie. Wiem, co chcesz usłyszeć. Ta muzyka mówi to w moim imieniu. Christian Może to coś zdziała. Pragnie romantycznej miłości; może to okaże się choć jej namiastką. Kręcę głową, bo nie mam pojęcia. Tyle chciałbym jej powiedzieć, pod warunkiem, że będzie słuchać. A jeśli nie, te piosenki powiedzą to za mnie. Mam tylko nadzieję, że da mi szansę, abym mógł je jej wręczyć. Jeśli jednak nie spodoba jej się moja propozycja, jeśli nie spodoba jej się myśl, by być ze mną – co wtedy zrobię? Może tylko chce, żebym podwiózł ją do Portland. To mnie przygnębia, więc idę do sypialni, żeby przespać się trochę; naprawdę bardzo tego potrzebuję. Czy ośmielę się mieć nadzieję? Do diabła. Pewnie, że tak.
CZWARTEK 9 CZERWCA 2011 Lekarka trzyma ręce podniesione do góry. Nie zrobię ci krzywdy. Muszę tylko zbadać twój brzuszek. Zobacz. Daje mi takie coś zimne, okrągłe i nieprzyjemne, żebym się pobawił. Połóż to na swoim brzuszku, ja cię nie dotknę, tylko posłucham twojego brzuszka. Lekarka jest dobra… Lekarka jest mamusią. Moja nowa mamusia jest bardzo ładna. Jest jak anioł. Lekarka anioł. Głaska mnie po włosach. Lubię, kiedy mnie głaska po włosach. Pozwala mi jeść lody i ciastka. Nie krzyczy, kiedy znajduje chleb i jabłka schowane w moich butach. I pod moim łóżkiem. Albo pod poduszką. „Kochanie, jedzenie jest w kuchni. Po prostu poszukaj tatusia albo mnie, kiedy jesteś głodny. Pokaż paluszkiem. Potrafisz?” Jest tu drugi chłopczyk. Lelliot. Jest wredny. Więc go biję. Ale moja nowa mamusia nie lubi, kiedy się bijemy. Jest fortepian. Lubię hałas. Stoję przed fortepianem i naciskam takie coś białe i czarne. Dźwięk tych czarnych jest dziwny. Panna Kathie siada ze mną przy fortepianie. Uczy mnie czarnych i białych nut. Ma długie brązowe włosy i wygląda jak ktoś, kogo znam. Pachnie kwiatami i szarlotką. Ładnie pachnie. Wydobywa z fortepianu dźwięki i one są ładne. Jest dla mnie dobra. Uśmiecha się i gram. Uśmiecha się i jestem szczęśliwy. Uśmiecha się i jest Aną. Piękną Aną, która siedzi ze mną, kiedy gram fugę, preludium, adagio, sonatę. Wzdycha, opiera głowę o moje ramię i uśmiecha się. „Uwielbiam słuchać, jak grasz, Christianie. Kocham cię, Christianie”. Ano. Zostań ze mną. Jesteś moja. Ja też cię kocham.
Budzę się gwałtownie. Dzisiaj ją odzyskam.
1
Terapia skierowana na rozwiązania.
2 Zakres: 600–2400 (przyp. tłum.).
3 Śmigłowiec, od żargonowego copter, CT – w nomenklaturze NATO „c” to Charlie, a „t” – Tango (przyp. tłum.). 4
Fr. Do rychłego zobaczenia, braciszku (przyp. tłum.). Fr. Im więcej zmian, tym bardziej jest tak samo (przyp. tłum.). 6 Fr. Jest niewiarygodny! 7 Fr. …ciasta są fantastyczne. A tarta jabłkowa pana Flouberta jest niewiarygodna. 8 Fr. Mia, kochanie, mówisz po francusku. A my tu mówimy po angielsku. Może z wyjątkiem Elliota, oczywiście. On mówi po głupiemu, i to płynnie. 5